Maria Valtorta – POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – Wydawnictwo "Vox Domini" (http://www.voxdomini.com.pl) Księga V - Przygotowanie do Męki Spis Treści 1. PRZYBYCIE ŻYDÓW DO BETANII 2. ŻYDZI U MARTY I MARII 3. MARTA WYSYŁA SŁUGĘ DO NAUCZYCIELA 4. ŚMIERĆ ŁAZARZA 5. PRZEKAZANIE JEZUSOWI WIADOMOŚCI O AGONII ŁAZARZA 6. POGRZEB ŁAZARZA 7. «CHODŹMY SPOTKAĆ SIĘ Z NASZYM PRZYJACIELEM ŁAZARZEM, KTÓRY ZASNĄŁ» 8. WSKRZESZENIE ŁAZARZA 9. REFLEKSJA NAD WSKRZESZENIEM ŁAZARZA 10. WYDARZENIA W JEROZOLIMIE I W ŚWIĄTYNI PO WSKRZESZENIU ŁAZARZA 11. JEZUS W BETANII. JÓZEF Z ARYMATEI DONOSI O POSTANOWIENIU SANHEDRYNU 12. W DRODZE DO EFRAIM 13. PIERWSZY DZIEŃ W EFRAIM 14. « WIELKIE JEST PRAWO SZABATU, LECZ NAJWIĘKSZE – PRZYKAZANIE MIŁOŚCI» 15. JUDASZ GANI POSTĘPOWANIE JEZUSA 16. JEZUS POUCZA PIOTRA O OCENIANIU WIELKOŚCI WINY ORAZ O WARTOŚCI CIERPIENIA 17. KŁÓTLIWOŚĆ JUDASZA W EFRAIM. POUCZENIE JEZUSA O PRAWDZIWYM KULCIE BOGA 18. PRZYBYCIE KREWNYCH DZIECI I MIESZKAŃCÓW SYCHEM 19. POUCZENIE W DRODZE DO SYCHEM 20. MANAEN PRZYBYWA POTAJEMNIE DO JEZUSA 21. JÓZEF Z ARYMATEI ORAZ NIKODEM POWIADAMIAJĄ JEZUSA O WYDARZENIACH W JUDEI 22. NAWRÓCENIE SAMUELA, UCZNIA JONATANA, SYNA UZZJELA 23. ALFEUSZ, SYN SARY, BRONI JEZUSA W NAZARECIE 24. FAŁSZYWI POSŁAŃCY W SYCHEM. ROZMOWA KLAUDII Z JEZUSEM W EFRAIM 25. JEZUS UZDRAWIA MĘŻCZYZNĘ Z JAMNII 26. JUDASZ NIE WIERZY W AUTENTYCZNOŚĆ CIERPIENIA CHRYSTUSA 27. PRZYBYCIE MATKI I UCZENNIC DO EFRAIM 28. JUDASZ Z KARIOTU – ZŁODZIEJ 29. WĘDRÓWKA Z EFRAIM DO SZILO. SMUTEK MARYI 30. W SZILO. PRZYPOWIEŚĆ O ZŁYCH RADACH 31. W LEBONIE. PRZYPOWIEŚĆ O TYCH, KTÓRYM ŹLE DORADZONO 32. JUDASZ PYTA, CZY ZADANIE ŚMIERCI JEZUSOWI JEST CZYNEM SPRAWIEDLIWYM 33. PRZYPOWIEŚĆ O SPRAWIEDLIWOŚCI SYNA KRÓLEWSKIEGO I O UDZIELANYCH MU RADACH 34. JUDASZ ODDZIELA SIĘ OD UCZNIÓW 35. OCALENIE MŁODEGO BENIAMINA W ENON 36. «JUDASZU, CZY DLA CIEBIE MOJA ŚMIERĆ MA BYĆ DAREMNA?» 37. SPOTKANIE Z BOGATYM MŁODZIEŃCEM 38. TRZECIA ZAPOWIEDŹ MĘKI. SYNOWIE ZEBEDEUSZA I ICH MATKA 39. W JERYCHU. PRZED UDANIEM SIĘ DO BETANII 40. «CZY JESTEŚCIE PEWNI, ŻE RĘKA SAMARYTANINA NAPISAŁA TO OSKARŻENIE?» 41. JUDASZ DOSTARCZA SANHEDRYNOWI OSKARŻENIA PRZECIWKO JEZUSOWI. DWÓCH NIEWIDOMYCH Z JERYCHA 42. JEZUS PRZYBYWA DO BETANII por. J 12,1 43. «JUDASZU, DAJĘ CI ŚRODEK OCALENIA, A TY MNIE NIENAWIDZISZ» 44. PIĄTEK PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. JEZUS I UCZENNICE 45. SZABAT PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. «JUDASZU, NIE CZYNIĘ CUDÓW DLA POZYSKANIA PRZYJACIÓŁ» 46. SZABAT PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. PIELGRZYMI I ŻYDZI W BETANII 47. WIECZERZA W BETANII 1. PRZYBYCIE ŻYDÓW DO BETANII Napisane 18 grudnia 1946. A, 9731-9733 Grupa żydów, liczna i wyniosła, wjeżdża na okazałych wierzchowcach do Betanii. To uczeni w Piśmie i faryzeusze, nie licząc kilku saduceuszy i herodian. Widziałam ich już innym razem, jeśli się nie mylę, na uczcie w domu Chuzy, kiedy zebrali się po to, aby kusić Jezusa, żeby się ogłosił królem. Za nimi podążają pieszo słudzy. Kawalkada przechodzi powoli przez miasto, a odgłos kopyt na twardym terenie, dźwięczenie końskich zbroi i głosy ludzi, przyciągają mieszkańców, którzy wychodzą z domów, aby popatrzeć. Z wyraźnym przestrachem pochylają się w głębokich ukłonach. Potem się prostują i gromadzą w komentujących to wydarzenie grupkach. «Widzieliście?» «Wszyscy członkowie Sanhedrynu z Jerozolimy.» «Nie, nie było z nimi Józefa Starszego, Nikodema ani innych.» «I najbardziej znani faryzeusze.» «I uczeni w Piśmie.» «A kim był ten na koniu?» «Z pewnością idą do Łazarza.» «Musi być bliski śmierci.» «Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie ma tu Rabbiego.» «A jakże ma tu być, skoro ci z Jerozolimy szukają Go po to, aby Go zabić?» «Masz rację. A w dodatku te węże, które właśnie nas minęły, przychodzą pewnie po to, aby zobaczyć, czy jest tu Rabbi.» «Chwała Bogu, że Go nie ma!» «Czy wiesz, co powiedzieli mojemu małżonkowi, na targowisku w Jerozolimie? Że mamy być gotowi, bo On wkrótce ogłosi się królem i że wszyscy powinniśmy Mu pomóc tego dokonać... Jak oni to powiedzieli? Och! Jedno słowo, które miało oznaczać tyle samo, co gdybym ja wszystkich wyrzuciła z domu i stała się w nim panią.» «Spisek?... Zmowa?... Bunt?» – pytają jedni, sugerują inni. Jakiś mężczyzna mówi: «Tak, ze mną też rozmawiali. Jednak ja im nie wierzę.» «Ale mówią o tym uczniowie Rabbiego!...» «Hmm! Nie wierzę w to, że Rabbi posłuży się przemocą i usunie ze stanowiska Tetrarchę, aby objąć tron, który, sprawiedliwie czy też nie, należy do herodian. Dobrze zrobisz, mówiąc Joachimowi, żeby nie wierzył we wszystkie te pogłoski...» «Ale czy wiesz, że ten, kto Mu pomoże, zostanie wynagrodzony na ziemi i w Niebie? Będę bardzo zadowolona, jeśli mój mąż to zrobi. Mam wiele dzieci, życie jest ciężkie. Gdyby tak można mieć miejsce pośród sług Króla Izraela!» «Posłuchaj, Rachelo, ja myślę, że będzie lepiej, jak będę pilnować mojego ogrodu i moich daktyli. Gdyby On mi to powiedział, o! Wtedy wszystko bym zostawiła, żeby iść za Nim. Ale kiedy mówią to inni!...» «Ależ to Jego uczniowie» [– przekonuje niewiasta.] «Nigdy ich z Nim nie widziałam, a poza tym... Nie. Udają baranki, ale twarze mają jak rozbójnicy, więc mnie nie przekonują.» «To prawda. Od jakiegoś czasu dzieją się dziwne rzeczy i zawsze mówi się, że zrobili to uczniowie Rabbiego. Ostatnio przed szabatem. Znęcali się nad pewną niewiastą, która niosła jajka na targ. Powiedzieli jej: „Chcemy te jajka w imię Rabbiego Galilejczyka”.» «Myślisz, że On mógłby chcieć czegoś takiego? On, który daje, a nie zabiera? On, który mógłby żyć pośród bogaczy, a woli pozostać pośród ubogich i oddać Swój płaszcz, jak to opowiadała wszystkim ta uzdrowiona trędowata, która spotkała Jakuba?» Jakiś mężczyzna, który się przyłączył do grupy i słuchał, mówi: «Masz rację. A to drugie, o czym się mówi? Że Rabbi sprawi, że przyjdą na nas wielkie nieszczęścia, gdyż Rzymianie ukarzą nas wszystkich z powodu tego wzburzenia? Wierzycie w to? Ja mówię – a nie mylę się, bo jestem stary i mądry – mówię, że wszyscy ci ludzie, to nieprzyjaciele Rabbiego, którzy usiłują Go doprowadzić do zguby, aby zatryumfować w Jego miejsce. [Jego nieprzyjaciółmi] są ci, którzy mówią nam, biednym ludziom, że Rabbi chce objąć panowanie przemocą i wypędzić także Rzymian – oby tak było! Oby można było to zrobić! – oraz ci, którzy dopuszczają się gwałtu w Jego Imię. [Jego nieprzyjaciółmi są] także ci, którzy nakłaniają do buntu obiecując korzyści w przyszłości, jak i ci, którzy by chcieli wzbudzić nienawiść do Rabbiego jako niebezpiecznego osobnika, który ściągnie na nas nieszczęścia. Nie wierzcie w to! Nie wierzcie fałszywym przyjaciołom biednych ludzi! Widzicie, jak wyniośle nas minęli! Mnie omal nie obili kijami, bo zbyt wolno odchodziłem z owcami i przeszkadzałem im... Nasi przyjaciele? Oni? Nigdy. To nasi krwiopijcy i niech Pan temu zapobiegnie: Jego krwiopijcy.» «Ty, który jesteś blisko pól Łazarza, wiesz, czy on umarł?» «Nie, nie umarł. Jest między życiem i śmiercią... Pytałem o nowiny Sarę, która zbierała pachnące liście do kąpieli.» «A zatem, dlaczego przyszli?» «O! Pokręcili się wokół domu, na tyłach, z boku, wokół domu trędowatego, a potem odeszli do Betlejem.» «Ależ mówiłem wam! Przyszli zobaczyć, czy jest tam Rabbi! Chcą Go skrzywdzić. Czy wiesz, co dla nich znaczy móc Mu zaszkodzić? I to właśnie w domu Łazarza? Powiedz no, Natanie. Czy ten herodianin to nie ten sam, który był niegdyś kochankiem Marii, córki Teofila?» «To on. Być może chciał się w ten sposób zemścić na Marii.» Przybiega jakiś młody chłopiec. Woła: «Iluż jest ludzi w domu Łazarza! Właśnie przybyłem znad strumienia z Lewim, Markiem i Izajaszem. Widzieliśmy to. Słudzy otwarli bramę i zabrali zwierzęta, a Maksymin wybiegł na spotkanie żydów. Inni też przybiegli w wielkich pokłonach. Marta i Maria wyszły z domu ze służącymi, aby ich powitać. Chcieliśmy zobaczyć więcej, ale zamknęli bramę i wszyscy weszli do domu.» Chłopiec jest bardzo poruszony z powodu nowin, jakie przyniósł, i tego, co widział... Dorośli rozmawiają o tym. 2. ŻYDZI U MARTY I MARII Napisane 19 grudnia 1946. A, 9733-9738 Choć wyczerpana z powodu bólu i zmęczenia – Marta jest wciąż panią domu. Potrafi przyjmować i gościć z honorami, wytwornie, jak przystało na prawdziwą panią domu. Podobnie teraz, po zaprowadzeniu wszystkich przybyłych do jednej z sal, wydaje polecenia, aby przyniesiono napoje orzeźwiające, które zwykle się podaje, i pilnuje, aby goście mieli wszystko, czego potrzeba dla ich wygody. Słudzy krążą nalewając ciepłe napoje lub kosztowne wina i ofiarowując wspaniałe owoce: jasne jak topaz daktyle, piękne kiście suszonych, doskonałych winogron, przypominających nasze rodzynki, płynny miód. Wszystko podają w kosztownych dzbanach, czarach, na półmiskach i tacach. Marta czuwa uważnie, aby nikogo nie pozostawiono na uboczu i nawet według wieku, a być może zależnie od osoby, której upodobania zna, nadzoruje to, co słudzy ofiarowują. I tak zatrzymuje sługę, który szedł do Elchiasza z dzbanem wina i z kielichem. Mówi mu: «Tobiaszu, nie wino, ale wodę z miodem i sok z daktyli.» A do innego: «Z pewnością Jan woli wino. Podaj mu białe wino z suszonych winogron.» Sama ofiarowuje staremu uczonemu w Piśmie Kananiaszowi ciepłe mleko mocno posłodzone jasnym miodem, mówiąc: «To będzie dobre na twój kaszel. Poniosłeś ofiarę, aby tu przybyć, mając takie dolegliwości i w tym chłodzie. Jestem wzruszona, widząc waszą serdeczność.» «To nasz obowiązek, Marto. Eucheria była z naszej rasy, prawdziwa Żydówka, która nas wszystkich otaczała czcią.» «Szacunek dla czcigodnej pamięci mojej matki wzrusza moje serce. Powtórzę Łazarzowi te słowa» [– obiecuje Marta.] «Ale my sami chcemy się z nim pożegnać, z tak dobrym przyjacielem!» – mówi jak zwykle fałszywie Elchiasz, podchodząc do nich. «Pożegnać się? To niemożliwe. Jest zbytnio wyczerpany.» «O! Nie będziemy mu przeszkadzać, prawda, wy, wszyscy? Wystarczy nam, że go pozdrowimy na progu jego pokoju» – mówi Feliks. «Nie mogę się zgodzić, naprawdę nie mogę. Nikomedes sprzeciwia się wszelkiemu wysiłkowi i każdemu wzruszeniu.» «Jedno spojrzenie na umierającego przyjaciela nie może go zabić, Marto – mówi Kolaszebona – Zbytnio cierpielibyśmy, nie pożegnawszy się z nim!» Marta jest zaniepokojona, waha się. Patrzy w stronę drzwi, być może chcąc ujrzeć, że Maria przybywa jej z pomocą. Marii jednak nie ma. Żydzi zaś zauważają to wzburzenie i Sadok, uczony w Piśmie, czyni Marcie uwagę: «Można by rzec, niewiasto, że nasze przybycie cię wzburzyło.» «Nie. Wcale nie. Zrozumcie moją boleść. Od miesięcy żyję przy umierającym i... nie wiem już... nie potrafię już zachować się tak, jak niegdyś podczas świąt...» «O! To nie jest święto! – mówi Elchiasz – Nie chcemy nawet, żebyś nam okazywała taką cześć! Ale być może... być może chcesz przed nami coś ukryć i to dlatego nie pokazujesz nam Łazarza i bronisz nam wstępu do jego pokoju? Cha! Cha! Wiemy! Ale nie obawiaj się! Pokój chorego to święty azyl dla każdego, uwierz w to...» «Nie ma nic do ukrycia w pokoju naszego brata. Nie ma w nim nic ukrytego. Przebywa w nim jedynie umierający, któremu okazalibyście litość, oszczędzając mu wszelkiego bolesnego wspomnienia. A ty, Elchiaszu, i wy wszyscy, jesteście dla Łazarza przykrymi wspomnieniami» – mówi Maria swym wspaniałym głosem [brzmiącym jak] organy, ukazując się na progu i podtrzymując dłonią odsuniętą purpurową zasłonę. «Mario!» – jęczy błagalnie Marta, żeby ją powstrzymać. «To nic, siostro. Pozwól mi mówić... – i zwraca się do innych – A aby wam odjąć wszelką wątpliwość, niech jeden z was – bo to będzie tylko jedno wspomnienie z przeszłości, które powraca, aby go dręczyć – idzie ze mną, jeśli widok umierającego nie budzi w nim wstrętu, a smród umierającego ciała nie wywołuje w nim mdłości.» «A ty, ty nie jesteś bolesnym wspomnieniem?» – mówi ironicznie herodianin, opuszczając swój kąt i stając naprzeciw Marii. Wiem tylko, że już go gdzieś widziałam. Marta wydaje jęk. Maria ma spojrzenie zaniepokojonego orła. Jej oczy rzucają błyskawice. Prostuje się wyniośle, zapominając o zmęczeniu i bólu, które ją przygniatały i z wyrazem urażonej królowej mówi: «Tak, ja też jestem wspomnieniem. Ale nie bolesnym, jak mówisz. Jestem wspomnieniem Miłosierdzia Boga. I widząc mnie Łazarz umiera w spokoju, gdyż wie, że oddaje ducha w ręce Nieskończonego Miłosierdzia.» «Cha! Cha! Cha! Nie tak mówiłaś kiedyś! Twoja cnota! Temu, kto cię nie zna, możesz ją ukazywać...» «Ale nie tobie, prawda? Przeciwnie, ja ukazuję ją właśnie twoim oczom, aby ci powiedzieć, że człowiek upodobnia się do tych, z którymi się spotyka. Kiedyś, niestety, spotykałam się z tobą i byłam jak ty. Teraz spotykam się ze Świętym i staję się uczciwa.» «Coś, co się popsuło, Mario, już się nie naprawi.» «Rzeczywiście: ty, wy, wszyscy, nie możecie już naprawić przeszłości. Nie możecie odbudować tego, co zniszczyliście. Ani ty, który budzisz we mnie odrazę, ani wy, którzy w czasie boleści obrażaliście mego brata, a teraz w niejasnym celu chcecie ukazać, że jesteście jego przyjaciółmi» [– mówi Magdalena.] «O! Jesteś zuchwała, niewiasto. Rabbi wypędził z ciebie wiele demonów, ale nie uczynił cię łagodną!» – mówi jakiś mężczyzna, w wieku około czterdziestu lat. «Nie, Jonatanie, synu Annasza. On mnie nie uczynił słabą, lecz mocną śmiałością kogoś, kto jest uczciwy, kto chciał stać się ponownie uczciwy i zerwał wszelkie więzy z przeszłością, żeby zacząć nowe życie. Chodźmy! Kto idzie ujrzeć Łazarza?» [Magdalena] jest władcza jak królowa. Panuje nad nimi wszystkimi swą szczerością, bezlitosną nawet dla samej siebie. Marta, przeciwnie, jest niespokojna, ma łzy w oczach, które patrzą błagalnie na Marię, aby zamilkła. «Ja idę!» – mówi z westchnieniem poświęcenia Elchiasz, fałszywy jak wąż. Wychodzą razem. Inni zwracają się do Marty: «Twoja siostra!... Wciąż ten charakter. Nie powinna. Tyle trzeba by jej wybaczyć» – mówi Uzzjel, rabbi widziany w Giszali, ten, który pierwszy uderzył kamieniem Jezusa. Marta, uderzona jak biczem tymi słowami, odzyskuje siłę i mówi: «Bóg jej przebaczył. Każde inne przebaczenie jest bez wartości po tym. A jej aktualne życie jest przykładem dla świata...» Jednak śmiałość Marty szybko się kończy i zastępują ją łzy: «Jesteście okrutni! Wobec niej... i wobec mnie... Nie macie litości ani nad przeszłym bólem, ani nad obecnym. Dlaczego przybyliście? Po to, aby obrażać i zadawać cierpienie?» «Nie, niewiasto. Nie. Jedynie po to, aby pożegnać wielkiego Żyda, który umiera. Nic innego! Nic innego! Nie powinnaś źle interpretować naszych prawych intencji. Dowiedzieliśmy się o pogorszeniu [jego stanu] od Józefa i Nikodema i przybyliśmy... jak oni, dwaj wielcy przyjaciele Rabbiego i Łazarza. Dlaczego chcecie nas traktować odmiennie, nas, którzy kochamy – jak oni – Rabbiego i Łazarza? Nie jesteście sprawiedliwe. Czy możesz zaprzeczyć, że oni, tak samo jak Jan, Eleazar, Filip, Jozue i Joachim, przyszli, aby dowiedzieć się czegoś o Łazarzu, i że przybył Manaen?...» «Nie zaprzeczam, lecz dziwię się, że jesteście o wszystkim tak dobrze powiadomieni. Nie myślałam, że nadzorujecie nawet wnętrza domów. Nie wiedziałam, że istnieje nowy przepis poza sześćset trzynastoma: o badaniu i szpiegowaniu wewnętrznego życia rodzin... O! Wybaczcie! Obrażam was! Ból mnie pozbawia rozumu, a wy go zaostrzacie» [– tłumaczy się Marta.] «O! Rozumiemy cię, niewiasto! To właśnie dlatego, że myśleliśmy, iż straciłyście głowę, przybyliśmy udzielić wam dobrej rady. Poślijcie po Nauczyciela. Nawet wczoraj siedmiu trędowatych przybyło wielbić Pana, bo Rabbi ich uzdrowił. Wezwijcie Go także do Łazarza.» «Mój brat nie jest trędowaty! – krzyczy Marta wzburzona – To dlatego chcieliście się z nim zobaczyć? To po to przyszliście? Nie. On nie jest trędowaty! Spójrzcie na moje ręce! Od lat się nim opiekuję i nie ma na mnie trądu. Mam skórę zaróżowioną od wonności, ale nie od trądu. Ja nie...» «Spokój! Spokój, niewiasto. A kto ci mówi, że Łazarz jest trędowaty? Któż was podejrzewa o grzech równie straszliwy jak ukrywanie trędowatego? Sądzisz, że pomimo waszej potęgi, nie moglibyśmy was uderzyć, gdybyście zgrzeszyły? Potrafimy, aby uszanować przepisy, nie zważać nawet na ciało ojca i matki, małżonki i dzieci. Ja ci to mówię, ja, Jonatan, syn Uzzjela.» «Ależ oczywiście! Tak jest! – mówi Archelaus – A teraz mówimy ci: ze względu na dobro, jakiego dla ciebie pragniemy, przez miłość, jaką darzyliśmy twą matkę, przez miłość do Łazarza: wezwijcie Nauczyciela. Potrząsasz głową? Czy chcesz powiedzieć, że jest już za późno? Jak to? Nie wierzysz w Niego, ty, Marta, wierna uczennica? To poważne! Czy ty też zaczynasz wątpić?» «Bluźnisz, o uczony. Ja wierzę, że Nauczyciel jest prawdziwym Bogiem» [– odpowiada Marta.] «A zatem dlaczego nie chcesz spróbować? On wskrzeszał umarłych... przynajmniej tak się o tym mówi... Może nie wiesz, gdzie On jest? Jeśli chcesz, poszukamy Go, pomożemy ci» – podsuwa Feliks. «Ależ nie! – mówi Sadok, wystawiając ją na próbę. – Z pewnością w domu Łazarza wie się, gdzie jest Rabbi. Powiedz to szczerze, niewiasto, a my udamy się na poszukiwanie Go i przyprowadzimy Go do ciebie i będziemy obecni przy cudzie, żeby się cieszyć wraz z Tobą, z wami wszystkimi.» Marta waha się, chcąc – niemal skuszona – ulec. Inni naciskają, ona jednak mówi: «Nie wiem, gdzie On jest... Naprawdę nie wiem... Odszedł przed wieloma dniami i pożegnał nas jak ktoś, kto odchodzi na długo... To byłaby dla mnie pociecha, gdybym wiedziała, gdzie On jest... przynajmniej gdybym wiedziała... ale nie wiem tego, naprawdę...» «Biedna niewiasto! Ale pomożemy ci... przyprowadzimy ci Go» – mówi Korneliusz. «Nie! Nie trzeba. Nauczyciel... to o Nim mówiliście, prawda? Nauczyciel powiedział, że mamy ufać ponad wszystko i tylko Bogu samemu. I tak zrobimy» – grzmi Maria, która wraca z Elchiaszem. On zaś od razu ją opuszcza i pochyla się, żeby porozmawiać z trzema faryzeuszami. «Ależ – z tego co słyszę – wynika, że on umiera!» – mówi jeden z trzech: Doras, syn Dorasa. «I cóż z tego? Niech umiera! Nie będę się sprzeciwiać wyrokowi Boga i nie okażę nieposłuszeństwa Rabbiemu.» «A na cóż masz jeszcze nadzieję po śmierci, o szalona?» – mówi herodianin wyśmiewając się z niej. «Na co? Na Życie!» – to okrzyk doskonałej wiary. «Życie? Cha! Cha! Bądź szczera. Ty wiesz, że wobec prawdziwej śmierci Jego moc jest niczym. A ty, w swej głupiej miłości do Niego, nie chcesz, aby to się wydało.» «Wyjdźcie stąd wszyscy! Marta powinna to uczynić, ale ona się was boi. Ja się obawiam jedynie obrażania Boga, który mi przebaczył, robię to więc zamiast Marty. Wyjdźcie wszyscy. Nie ma miejsca w tym domu dla tych, którzy nienawidzą Jezusa Chrystusa. Precz! Do waszych mrocznych nor! Precz wszyscy! Inaczej każę sługom przepędzić was jak nieczystych żebraków!» Jest imponująca w swym gniewie. Żydzi wymykają się, tchórząc przed tą niewiastą w najwyższym stopniu. Istotnie ta niewiasta wydaje się archaniołem w gniewie... Sala pustoszeje, a spojrzenia Marii, w miarę jak przekraczają próg, kolejno przechodząc przed nią, są jak bezcielesne widły, podążające za nimi. Musi się pod nimi ukorzyć pycha pokonanych żydów. W końcu sala całkiem pustoszeje. Marta upada na dywan i wybucha szlochem. [Maria pyta:] «Dlaczego płaczesz, moja siostro? Nie widzę przyczyny...» «O! Obraziłaś ich... a oni ciebie obrazili, nas obrazili... a teraz się zemszczą... i...» «Ależ milcz, głupia babo! Na kimże mieliby się zemścić? Na Łazarzu? Najpierw musieliby to uchwalić, a zanim to zadecydują... O! Nie można się zemścić na zwłokach! Na nas? Czy potrzebujemy ich chleba, żeby żyć? Naszych dóbr nie tkną. Osłania je cień Rzymu. Na kim więc? A nawet gdyby to potrafili, czyż nie jesteśmy dwiema niewiastami młodymi i silnymi? Czy nie możemy pracować? Czyż Jezus nie jest ubogi? Czyż nasz Jezus nie był rzemieślnikiem? Czy nie upodobnimy się bardziej do Niego, będąc ubogie i pracowite? Bądź więc dumna, że się taką staniesz! Miej taką nadzieję! Proś o to Boga!» «Ale to, co ci powiedzieli...» «Cha! Cha! To, co mi powiedzieli! To jest prawda. Ja też to sobie mówię. Byłam nieczysta. Teraz jestem owieczką Pasterza! A przeszłość jest martwa. Chodźmy do Łazarza.» 3. MARTA WYSYŁA SŁUGĘ DO NAUCZYCIELA Napisane 20 grudnia 1946. A, 9739-9744 Znajduję się w domu Łazarza. Widzę, że Marta i Maria wyszły do ogrodu. Towarzyszą mężczyźnie raczej starszemu, o dostojnym wyglądzie. Chyba nie jest Hebrajczykiem, gdyż ma twarz całkowicie ogoloną jak Rzymianin. Kiedy już się oddalili od domu, Maria pyta go: «A więc, Nikomedesie? Co powiesz o naszym bracie? Widzimy, że jest bardzo... chory... Mów.» Mężczyzna rozkłada ramiona w geście współczucia i stwierdzenia nieuchronnego faktu. Mówi, zatrzymując się: «Jest bardzo chory... Nigdy was nie oszukiwałem, od początku, odkąd go leczę. Wszystkiego próbowałem, wiecie o tym. Ale to się na nic nie zdało. Ja też... miałem nadzieję, tak, miałem nadzieję, że mógłby przynajmniej żyć, przeciwstawiając się wycieńczeniu chorobą, dzięki dobremu odżywianiu się i środkom nasercowym, jakie mu przygotowywałem. Próbowałem też trucizn – polecanych dla zapobiegania zepsuciu krwi i dla podtrzymania sił – według starych zasad wielkich nauczycieli medycyny. Jednak choroba jest silniejsza niż użyte środki. Te choroby są jak korozja. Niszczą. Kiedy ujawniają się na zewnątrz, wnętrze kości jest już zaatakowane. Jak sok drzewa pnie się od korzeni po wierzchołek, tak w tym przypadku choroba rozeszła się od stóp po całym ciele...» «Ależ on ma tylko chore nogi...» – odzywa się z jękiem Marta. «Tak. Lecz gorączka wyniszcza już to miejsce, o którym wy myślicie, że jest zdrowe. Spójrzcie na gałązkę, która spadła z tego drzewa: wydaje się stoczona w pobliżu złamania. Ale oto... (łamie ją palcami) widzicie? Pod jeszcze gładką korą jest próchnica aż do szczytu. Wydawała się żywa, bo są na niej małe listki. Łazarz teraz... umiera, biedne siostry! Bóg waszych ojców, bogowie i bóstwa naszej medycyny nic nie mogły zdziałać... lub nie chciały. Mówię o waszym Bogu... A zatem... tak, przewiduję, że teraz śmierć jest bardzo bliska, także z powodu wzrostu gorączki, objawu zepsucia, jakie wniknęło w krew, nierównomiernego bicia serca, braku bodźców i reakcji u chorego we wszystkich narządach. Widzicie! Nie przyjmuje pokarmu. A jeśli nawet przyjmuje odrobinę, to jej nie zatrzymuje i nie przyswaja tego, co zatrzymuje. To koniec... I – wierzcie lekarzowi, który jest wam oddany przez pamięć o Teofilu – że tym, czego odtąd należy pragnąć, jest śmierć... To choroby straszliwe. Od tysięcy lat niszczą człowieka, a człowiekowi nie udaje się ich zniszczyć. Jedynie bogowie mogliby, gdyby...» – przerywa, patrzy na nie, dotykając palcami ogolonego podbródka. Zastanawia się, a potem mówi: «Dlaczego nie wezwiecie Galilejczyka? To wasz Przyjaciel. On może, bo On wszystko może. Przebadałem osoby, które były skazane [na śmierć], a są uzdrowione. Z Niego wychodzi dziwna moc. Tajemniczy fluid, który ożywia i gromadzi rozproszone elementy i nakazuje im, że mają wyzdrowieć... Nie wiem, [jak to robi]. Wiem, że chodziłem za Nim, wmieszany w tłum i widziałem rzeczy niezwykłe... Wezwijcie Go. Jestem poganinem, lecz składam hołd tajemniczemu Cudotwórcy waszego ludu. Byłbym szczęśliwy, gdyby On mógł [zdziałać] to, co mnie się nie udało.» «On jest Bogiem, Nikomedesie. Może więc wszystko. Siła, jaką nazywasz fluidem, to Jego Boska wola» – mówi Maria. «Nie wyśmiewam waszej wiary. Przeciwnie, zachęcam, aby wzrosła aż do granic możliwości. Zresztą... Czyta się, że bogowie czasem schodzą na ziemię. Ja... nigdy w to nie wierzyłem... ale mając wiedzę oraz świadomość człowieka i lekarza muszę przyznać, że tak jest, gdyż Galilejczyk dokonuje cudów, jakich jedynie jakiś bóg może dokonać.» «Nie jakiś bóg, Nikomedesie. Bóg prawdziwy» – mówi z naciskiem Maria. «Dobrze. Jak chcesz. A ja w Niego uwierzę i stanę się Jego uczniem, jeśli ujrzę Łazarza... wskrzeszonego. Bo teraz, bardziej niż o uzdrowieniu, trzeba mówić o wskrzeszeniu. Wezwijcie Go więc i to pilnie... bo jeśli nie zostałem pozbawiony rozumu, to on umrze najpóźniej o zmierzchu trzeciego dnia, licząc od dziś. Mówię: „najpóźniej”. To może być już wcześniej.» «O! Gdybyśmy mogły! Ale nie wiemy, gdzie On jest...» – mówi Marta. «Ja wiem. Powiedział mi to jeden z Jego uczniów, który szedł do Niego towarzysząc chorym, a dwóch z nich to byli moi [chorzy]. Jest za Jordanem, w pobliżu brodu, tak powiedział. Być może wy lepiej znacie to miejsce.» «Ach! Z pewnością w domu Salomona!» – mówi Maria. «Czy to daleko stąd?» «Nie, Nikomedesie.» «A zatem wyślijcie do Niego zaraz sługę, aby Mu powiedział, że ma przyjść. Ja przyjdę później i pozostanę tu, aby ujrzeć Jego działanie na Łazarzu. Żegnajcie, panie. I... pocieszajcie się wzajemnie.» Kłania się im i odchodzi ku wyjściu, gdzie sługa czeka na niego, trzymając jego konia i otwierając przed nim bramę. «Co robimy, Mario?» – pyta Marta po odejściu lekarza. «Będziemy posłuszne Nauczycielowi. Powiedział, że mamy Go wezwać po śmierci Łazarza. I tak zrobimy.» «Ale kiedy on umrze... na cóż będzie obecność Nauczyciela tutaj? Naszemu sercu, tak, przyda się. Ale dla Łazarza!... Wyślę sługę, aby Go wezwał.» «Nie. Zniszczyłabyś cud. On powiedział, że mamy umieć ufać i wierzyć wbrew wszelkiej przeciwstawiającej się nam rzeczywistości. I jeśli tak uczynimy, będziemy miały cud, jestem tego pewna. Jeśli nie będziemy potrafiły tego uczynić, to Bóg pozostawi nas z naszym zarozumialstwem, sądzącym, że robimy lepiej niż On. Wtedy On niczego nam nie udzieli.» «Ale czy nie widzisz, jak Łazarz cierpi? Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak w chwilach, kiedy jest przytomny, pragnie Nauczyciela? Nie masz serca, że odmawiasz tej ostatniej radości naszemu biednemu bratu!... Nasz biedny brat! Nasz biedny brat! Wkrótce już nie będziemy miały brata! Ani ojca, ani matki, ani brata! Zniszczony dom i my same, jak dwie palmy na pustyni.» Martę ogarnia atak bólu, powiedziałabym nawet kryzys nerwowy, całkowicie wschodni. Wzburzona bije się sama po twarzy i rozplata włosy. Maria chwyta ją i nakazuje: «Milcz! Milcz, mówię ci! On cię może usłyszeć. Kocham go bardziej i lepiej od ciebie i potrafię nad sobą zapanować. Ty się zdajesz chorą babą. Milcz, mówię ci! To nie przez takie wzburzenie zmienia się los ani tym bardziej nie porusza się serc. Jeśli robisz to, aby wzruszyć moje serce, mylisz się. Dobrze się nad tym zastanów. Moje serce łamie się w tym posłuszeństwie, ale jest wytrzymałe.» Marta, zdominowana siłą swej siostry i jej słowami, nieco się uspokaja. Spokojniejsza w swoim bólu, jęczy wzywając matkę: «Mamo! O! Mamo, pociesz mnie. Nie ma we mnie pokoju, odkąd umarłaś. Gdybyś tu była, mamo! Gdyby nie zabił cię smutek! Gdybyś tu była, poprowadziłabyś nas i byłybyśmy ci posłuszne dla dobra wszystkich... O!...» Maria blednie i płacze bezgłośnie. Twarz ma udręczoną i nic nie mówiąc wykręca sobie palce. Marta patrzy na nią i mówi: «Nasza matka, kiedy była bliska śmierci, kazała mi przysiąc, że będę matką dla Łazarza. Gdyby tu była...» «Byłaby posłuszna Nauczycielowi, bo to była niewiasta sprawiedliwa. Daremnie próbujesz mnie wzruszyć. Powiedz mi, że zabiłam moją matkę przez ból, jaki jej zadałam. Powiem ci: „Masz rację”. Ale jeśli chcesz, żebym ci powiedziała, że masz rację chcąc [wezwać] Nauczyciela, odpowiem ci: „Nie”. I ciągle będę powtarzać: „nie”. I jestem pewna, że z łona Abrahama ona mnie pochwala i błogosławi. Chodźmy do domu.» «Już nic! Nic!» «Wszystko! Masz mówić: wszystko! Naprawdę słuchasz Nauczyciela i wydajesz się uważna, w czasie gdy On mówi, lecz potem nie przypominasz sobie już tego, co powiedział. Czy nie mówił nam zawsze, że miłość i posłuszeństwo czyni nas synami Boga i dziedzicami Jego Królestwa? Jakże więc możesz mówić, że już nam nic nie zostanie, skoro mamy Boga i skoro posiadamy Królestwo dzięki naszej wierności? O! Jakże trzeba naprawdę być bezwzględnym, jak ja byłam, w złu, aby potrafić być takim także, i umieć, i chcieć, być bezwzględnym w dobru, w posłuszeństwie, w nadziei, w wierze, w miłości!...» «Pozwalasz Żydom wyśmiewać się z Nauczyciela i czynić uwagi pod Jego adresem. Słyszałaś, co mówili przedwczoraj...» «I ty jeszcze myślisz o krakaniu tych wron i o piszczeniu tych sępów? Ależ pozwól im wypluwać to, co mają w sobie! Cóż cię obchodzą ludzie? Czymże jest świat w porównaniu z Bogiem? Spójrz: [znaczy] mniej niż ta brudna wielka mucha, zdrętwiała z zimna lub zatruta z powodu tego, że ssała śmierć. I ja ją tak rozgniatam.» [Magdalena] energicznie uderza piętą muchę, która powoli szła po żwirze ścieżki. Potem ujmuje Martę za ramię, mówiąc: «Chodźmy do domu i...» «Przynajmniej dajmy o tym znać Nauczycielowi. Wyślijmy do Niego kogoś, żeby Mu powiedział, że umiera, nie mówiąc nic więcej...» «Jakby On potrzebował dowiedzieć się tego od nas! Nie – powiedziałam. To niepotrzebne. On powiedział: „Kiedy umrze, dajcie Mi znać”. I tak zrobimy. Nie wcześniej.» «Nikt, nikt nie ma litości nad moim bólem! A ty najmniej ze wszystkich...» «I przestań tak płakać. Nie mogę tego wytrzymać...» W swoim bólu Maria zagryza wargi. Chce dodać odwagi siostrze i sama nie płakać. Marcela wybiega z domu, a za nią – Maksymin: «Marto! Mario! Biegnijcie! Łazarz źle się czuje, już nie odpowiada...» Obydwie siostry biegną i wchodzą do domu... Po chwili słychać silny głos Marii, która wydaje rozkazy udzielenia koniecznej pomocy i widać sługi, biegające ze środkami nasercowymi i z misami gorącej wody, słychać szepty i widać gesty bólu... Spokój powraca bardzo powoli po wielkim poruszeniu. Widać rozmawiających między sobą służących, mniej przejętych, lecz podkreślających swe słowa gestami ujawniającymi wielkie przygnębienie. Niektórzy potrząsają głowami, inni rozkładają ramiona i unoszą je ku niebu jakby po to, aby rzec: „Tak to jest”, a inni płaczą, jeszcze inni chcą wierzyć w to, że zdarzy się cud. [Por. J 11,3] Oto znowu [widzę] Martę. Jest blada jak umarła. Spogląda za siebie, żeby zobaczyć, czy ktoś za nią idzie. Przygląda się sługom tłoczącym się wokół niej z niepokojem. Odwraca się, aby spojrzeć, czy ktoś nie wychodzi z domu za nią. Potem mówi do jednego ze sług: «Ty! Chodź ze mną.» Sługa opuszcza grupę i idzie za nią do jaśminowej altany. Wchodzi. Marta mówi nie spuszczając z oczu domu i obserwując go poprzez sploty gałęzi: «Posłuchaj dobrze. Kiedy wszyscy słudzy wrócą i kiedy wydam im polecenia, żeby mieli zajęcie w domu, ty pójdziesz do stajni, weźmiesz najszybszego konia i osiodłasz go... Jeśli ktoś cię zobaczy powiesz, że idziesz po lekarza... Nie skłamiesz. Nie uczę cię kłamstwa, bo naprawdę wysyłam cię do błogosławionego Lekarza... Weź ze sobą owies dla zwierzęcia i jedzenie dla siebie, i tę sakiewkę na wszelki wypadek. Wyjdź przez małą bramę, przejdź przez zaorane pola, aby kopyta nie hałasowały. Oddal się od domu, potem wejdź na drogę do Jerycha i galopuj, nigdy się nie zatrzymując, nawet nocą. Zrozumiałeś? Bez zatrzymywania się. Księżyc w nowiu oświetli ci drogę, jeśli ciemności zapadną, a ty będziesz jeszcze w drodze. Myśl, że życie twego pana jest w twoich rękach i zależy od twej szybkości. Ufam ci.» «Pani, będę ci służył jak wierny niewolnik.» «Idź do brodu w Betabara. Przejdź tamtędy i wejdź do wioski za Betanią po drugiej stronie Jordanu. Wiesz? Tam gdzie Jan chrzcił na początku.» «Wiem. Ja też tam byłem, aby się oczyścić.» «W tej wiosce znajdziesz Nauczyciela. Wszyscy ci wskażą dom, w którym On mieszka. Ale lepiej by było, abyś – zamiast główną drogą – jechał brzegiem rzeki. Będziesz mniej widoczny i sam znajdziesz dom. Jest pierwszy przy jedynej drodze w osadzie, prowadzącej od pól ku rzece. Nie możesz się pomylić: niski dom bez tarasu czy pomieszczenia na górze, z ogrodem, który jest – kiedy się przychodzi od rzeki – przed domem, ogród zamknięty małą drewnianą furtką i otoczony żywopłotem z głogu, tak mi się wydaje, po prostu – jest tam parkan. Zrozumiałeś? Powtórz.» Sługa cierpliwie powtarza. «Dobrze. Proś o rozmowę z Nim, z Nim samym i powiedz Mu, że twoje panie wysyłają cię, abyś Mu powiedział, że Łazarz jest bardzo chory, że wkrótce umrze, że już tego nie wytrzymujemy. [Powiedz Mu], że Łazarz chce Go ujrzeć i żeby przyszedł zaraz, natychmiast, z litości. Czy dobrze zrozumiałeś?» «Zrozumiałem, pani.» «A potem zaraz wracaj tak, aby nikt zbytnio nie zauważył twej nieobecności. Weź ze sobą latarnię na mroczne godziny. Idź, biegnij, galopuj, zamęcz konia, lecz wróć szybko z odpowiedzią Nauczyciela.» «Tak zrobię, pani.» «Idź! Idź! Widzisz? Już wszyscy weszli do domu. Idź natychmiast. Nikt nie zobaczy twoich przygotowań. Ja sama przyniosę ci jedzenie. Idź, położę ci je na progu małej bramy. Idź! I niech Bóg będzie z tobą. Idź!...» Popycha go, niespokojna, a potem szybko biegnie do domu, zachowując wszelkie środki ostrożności. Zaraz potem wyślizguje się na dwór przez tylne drzwi, od strony południowej, z małym woreczkiem w dłoniach. Idzie tuż przy żywopłocie aż do pierwszego przejścia, zawraca, znika... 4. ŚMIERĆ ŁAZARZA Napisane 21 grudnia 1946. A, 9745-9756 Otwarto wszystkie drzwi i okna w pokoju Łazarza, żeby mu nieco ułatwić oddychanie. Przy nim, nieobecnym, pogrążonym w śpiączce, są dwie siostry, Maksymin, Marcela i Noemi. Czujni na najlżejszy ruch umierającego. To ciężka śpiączka przypominająca śmierć, różniąca się od niej jedynie ruchem oddechu. Za każdym razem, kiedy skurcz wykrzywia usta i kiedy wydaje się, że przygotowuje się do mówienia lub kiedy otwiera oczy poruszając powiekami, obydwie siostry pochylają się, żeby uchwycić jakieś słowo, spojrzenie... Ale to daremne. To tylko nieskoordynowane ruchy, niezależne od już biernej i nieczynnej woli i rozumu. To działania, wywołane cierpieniem ciała, podobnie jak pot – sprawiający, że błyszczy twarz umierającego – oraz drżenie, które z przerwami opanowuje wychudzone palce i wywołuje ich skurcz. Obydwie siostry wołają go. W ich głosie jest sama miłość. Lecz imię i miłość rozbijają się o bariery niewrażliwości inteligencji. Grobowa cisza odpowiada na ich wołanie. Noemi, cała zapłakana, nadal umieszcza przy stopach, z pewnością zlodowaciałych, cegły owinięte wełną. Marcela trzyma w dłoniach kubek, w którym macza delikatną tkaninę, którą Marta posługuje się, żeby zwilżyć wysuszone wargi swego brata. Maria inną tkaniną osusza obfity pot, który płynie po szczupłej twarzy. Zwilża dłonie umierającego. Maksymin oparty o sekretarzyk wysoki i ciemny, stojący w pobliżu łóżka umierającego, obserwuje wszystko stojąc za Marią pochyloną nad bratem. Nic innego. Całkowita cisza, jakby byli w opuszczonym domu na pustyni. Słudzy, którzy przynoszą ciepłe cegły, mają bose stopy. Chodzą bezszelestnie po marmurowej posadzce. Wydają się zjawami. Maria mówi w pewnej chwili: «Wydaje mi się, że ciepło powraca do rąk. Zobacz, Marto, jego wargi są mniej blade.» «Tak. Nawet oddech ma swobodniejszy. Patrzę na niego od pewnej chwili» – zauważa Maksymin. Marta pochyla się i woła cicho, lecz wyraźnie: «Łazarzu! Łazarzu! O! Spójrz, Mario! On jakby się uśmiechał i poruszał powiekami. Czuje się lepiej, Mario! Lepiej! Którą godzinę mamy?» «Właśnie minęła godzina zmierzchu.» «Ach!» – Marta prostuje się, przyciskając ręce do piersi i podnosząc oczy w widocznym geście niemej, lecz ufnej modlitwy. Uśmiech rozświetla jej oblicze. Inni spoglądają na nią zaskoczeni. Maria mówi: «Nie rozumiem, dlaczego miałoby cię uszczęśliwiać to, że minęła godzina zmierzchu...» – i przygląda się jej podejrzliwie, z niepokojem. Marta nie odpowiada. Wraca do poprzedniej pozycji. Służąca wchodzi z cegłami, które podaje Noemi. Maria nakazuje: «Przynieś dwie lampy. Światło gaśnie, a ja chcę go widzieć.» Służąca wychodzi nie czyniąc hałasu i zaraz powraca z dwoma zapalonymi lampami. Stawia jedną na szafce, o którą opiera się Maksymin, drugą zaś zostawia na stole pełnym bandaży i małych amfor, po przeciwnej stronie łóżka. «O! Mario! Mario! Spójrz! On jest naprawdę mniej blady.» «Wydaje się mniej wyczerpany. Ożywia się!» – odpowiada Marcela. «Dajcie mu jeszcze kroplę wina z korzeniami, przygotowanego przez Sarę. Dobrze mu zrobi» – podsuwa Maksymin. Maria bierze z szafki mały dzbanek o bardzo delikatnej szyjce w formie ptasiego dzioba i ostrożnie wlewa kroplę wina do rozchylonych ust. «Powoli, Mario. Żeby się nie udusił!» – radzi Noemi. «O! Połyka! Szuka! Spójrz, Marto! Spójrz! Wyciąga język szukając...» Wszyscy się pochylają, żeby spojrzeć, a Noemi mówi: «Skarbie! Spójrz na twą karmicielkę, święta duszo!» – i pochyla się, aby go pocałować. «Patrz! Patrz, Noemi, on pije twoją łzę! Upadła przy jego wargach. Poczuł ją, szukał i połknął.» «O! Moja radości! Gdybym miała mleko, jak niegdyś, dałabym ci je, kropla po kropli do ust, mój baranku, nawet gdybym miała wyczerpać przy tym serce i potem umrzeć!» Pojmuję, że Noemi, karmicielka Marii, karmiła także Łazarza. «Powrócił Nikomedes» – mówi sługa, pojawiając się na progu. «Niech wejdzie! Niech wejdzie! Pomoże nam go ocucić.» «Popatrzcie! Patrzcie! Otwiera oczy, porusza wargami» – mówi Maksymin. «Ściska mi palce swoimi palcami! – woła Maria i pochyla się, żeby zapytać: – Łazarzu, słyszysz mnie? Kim jestem?» Łazarz otwiera rzeczywiście oczy i patrzy spojrzeniem niepewnym, zamglonym, ale jest to już spojrzenie. Porusza wargami nie bez trudu i mówi: «Mamo!» «Jestem Marią. Maria! Twoja siostra!» «Mamo!» «On cię nie poznaje i woła swą matkę. Zawsze tak jest z umierającymi» – mówi Noemi z twarzą zalaną łzami. «Ale on mówi, po tak długim czasie, mówi. To już wiele... Potem będzie lepiej. O! Mój Panie, wynagródź Twoją służebnicę!» – mówi Marta znowu z gestem gorącej i ufnej modlitwy. «Co ci się przytrafiło? Może widziałaś Nauczyciela? Ukazał ci się? Powiedz mi, Marto! Wyrwij mnie z niepokoju!» – mówi Maria. Wejście Nikomedesa przeszkadza jej w uzyskaniu odpowiedzi. Wszyscy zwracają się ku niemu, żeby mu opowiedzieć, jak – po jego odejściu – stan Łazarza pogarszał się do tego stopnia, że umierał. [Mówią,] że wszyscy myśleli, że umarł. Potem zaś dzięki różnym staraniom sprawiono, że powrócił mu oddech. Od niedawna, po tym, jak jedna z niewiast przygotowała mu korzenne wino. Rozgrzał się, przełykał i próbował pić, i także otwarł oczy, i mówił... Opowiadają wszyscy naraz ze swymi płomiennymi nadziejami, które się stykają z nieco sceptycznym spokojem lekarza. Pozwala im mówić, nie wypowiadając ani słowa. W końcu, kiedy skończyli, lekarz mówi: «No, dobrze. Pozwólcie mi zobaczyć.» Odsuwa ich, aby móc podejść do posłania. Nakazuje, aby mu podano lampy i zamknięto okno, bo chce odkryć chorego. Pochyla się nad nim, zwraca się do niego, pyta, porusza lampą przed twarzą Łazarza, który teraz ma oczy otwarte i wydaje się jakby zaskoczony wszystkim. Potem odkrywa go. Bada oddech, uderzenia serca, gorączkę oraz sztywność rąk i nóg... Wszyscy z niepokojem czekają na to, co powie. Nikomedes przykrywa chorego, znowu patrzy na niego, zastanawia się, potem się odwraca, żeby spojrzeć na obecnych i mówi: «Nie można zaprzeczyć, że nabrał sił. Teraz czuje się lepiej niż wtedy, gdy go widziałem, ale nie miejcie złudzeń. To tylko pozorna poprawa przed śmiercią. Jestem tak pewien, jak byłem [wcześniej], że nadchodzi jego koniec. Jak widzicie, po odłożeniu wszelkich zajęć, wróciłem, chcąc – na tyle, na ile mogę to uczynić – ulżyć jego umieraniu... albo żeby ujrzeć cud, jeśli... Czy pomyślałyście o tym?» «Tak, tak, Nikomedesie» – przerywa Marta i aby zapobiec wszelkim innym słowom, mówi: «Ale czy nie mówiłeś, że to... za trzy dni... ja...» [– przerywa] i płacze. «Tak mówiłem. Jestem lekarzem. Żyję pośród agonii i płaczu. Ale przyzwyczajenie do widoku bólu nie sprawiło jeszcze, że mi skamieniało serce. I dziś... przygotowałem was... na czas dość długi... i niepewny... ale moja wiedza mówiła mi, że rozwiązanie jest bliższe i moje serce kłamało, żeby was z litości oszukać... Chodźmy! Bądźcie silne... Wyjdźcie... Nigdy nie wiadomo do jakiego stopnia umierający słyszą...» Wyprowadza je na zewnątrz, całe zapłakane, powtarzając: «Bądźcie dzielne! Bądźcie dzielne!» Przy umierającym pozostał Maksymin... Lekarz także się oddalił, aby przygotować lekarstwa, których działanie polega na uczynieniu agonii mniej niespokojną, przewiduje bowiem, że „będzie bardzo bolesna”. «Spraw, niech żyje do jutra. Zapada noc. Widzisz, Nikomedesie. Cóż to jest dla twej wiedzy podtrzymać życie przez jeden dzień? Spraw, niech żyje!» «Domina, robię, co mogę. Ale kiedy knot się dopala, nic już nie podtrzyma płomienia!» – odpowiada lekarz i odchodzi. Dwie siostry obejmują się i płaczą zrozpaczone, a tą, która płacze najmocniej jest obecnie Maria. Druga ma w sercu nadzieję... Z pokoju dochodzi głos Łazarza. Silny, władczy. Sprawia, że drżą, tak jest nieoczekiwany w tak wielkim osłabieniu. Woła je: «Marto! Mario! Gdzie jesteście? Chcę wstać, ubrać się! Powiedzieć Nauczycielowi, że jestem zdrowy! Muszę iść do Nauczyciela. Wóz! Zaraz. I szybkiego konia. To z pewnością On mnie uzdrowił...» Mówi szybko, skandując słowa, siedząc na swoim łóżku, rozpalony od gorączki, usiłując zejść z posłania. Powstrzymuje go od tego Maksymin, który mówi nadbiegającym niewiastom: «Majaczy!» «Nie! Zostawcie go. To cud! Cud! O! Jestem szczęśliwa, że go wywołałam! Jak tylko Jezus się dowiedział. Boże ojców, bądź błogosławiony i uwielbiony za Twą moc i za Twego Mesjasza...» Marta upada na kolana upojona szczęściem. W tym czasie Łazarz mówi dalej, coraz bardziej ogarnięty gorączką. Marta nie pojmuje, że to gorączka jest przyczyną wszystkiego. «Tak wiele razy przychodził odwiedzić mnie w chorobie. Słuszne jest, żebym teraz ja poszedł Mu powiedzieć: „Jestem uzdrowiony”. Jestem uzdrowiony! Nie czuję już bólu! Jestem silny. Mogę wstać. Chodzić. Bóg chciał wypróbować moją uległość. Będzie się mnie nazywać nowym Hiobem...» Zaczyna mówić tonem hieratycznym, mocno gestykulując: « „Pan wzruszył się pokutą Hioba... i oddał mu w dwójnasób wszystko, co posiadał. I Pan pobłogosławił ostatnie lata Hioba, bardziej jeszcze niż pierwsze... i żył aż...” Ależ nie, ja nie jestem Hiobem! Byłem w płomieniach i on mnie z nich ocalił, byłem w brzuchu potwora i powróciłem do światła. Jestem więc Jonaszem i przypominam trzech młodzieńców z Księgi Daniela...» Przychodzi lekarz, wezwany przez kogoś. Zauważa: «To majaczenie. Spodziewałem się tego. Zepsucie krwi pali mózg.» Usiłuje go położyć i nakazuje, aby go przytrzymano, potem wychodzi na zewnątrz, do swoich naparów. Łazarz jest niezadowolony, że go przytrzymują. Zaczyna płakać jak dziecko. «On naprawdę majaczy» – jęczy Maria. «Nie. Nikt nic nie rozumie. Nie potraficie wierzyć. Ależ tak! Nie wiecie... A o tej godzinie Nauczyciel wie już, że Łazarz umiera. Tak, zrobiłam to, Mario! Zrobiłam, nic ci nie mówiąc...» «Ach, nieszczęsna! Zniszczyłaś cud!» – woła Maria. «Ależ nie! Przecież widzisz, że czuje się lepiej od godziny, w której Jonasz dotarł do Nauczyciela. Majaczy... Z pewnością... jest osłabiony i ma jeszcze mózg zamglony przez śmierć, która już go trzymała. Ale to nie jest majaczenie, o jakim myśli lekarz. Posłuchaj go! Czy to są słowa majaczenia?» Rzeczywiście Łazarz mówi: «Pochyliłem głowę wobec wyroku śmierci i zakosztowałem, jak gorzko jest umierać. I oto Bóg uznał, że jest zadowolony z mego wyrzeczenia i przywraca mnie życiu i moim siostrom. Będę mógł jeszcze służyć Panu i uświęcić się wraz z Martą i Marią... Z Marią! Kim jest Maria? Maria to jest dar Jezusa dla biednego Łazarza. On mi to powiedział... Jak dawno temu! „Wasze przebaczenie uczyni więcej niż wszystko inne. Ono Mi pomoże”. On mi to obiecał: „Ona będzie twoją radością”. A tego dnia, kiedy byłem rozzłoszczony, bo ona przyniosła swój wstyd tu, przed oblicze Świętego, jakież słowa, aby ją doprowadzić do powrotu! Mądrość i Miłość połączyły się, aby poruszyć jej serce... A innego dnia, kiedy mnie znalazł, jak składałem w ofierze siebie za nią, za jej zbawienie?... Chcę żyć, aby się cieszyć nią jako odkupioną! Chcę uwielbiać z nią Pana! Rzeki łez, zniewag, wstydu, goryczy... wszystko mnie przeniknęło i zabiło moje życie z jej winy... Oto ogień, ogień paleniska! Powraca wraz z tym wspomnieniem... Maria, córka Teofila i Eucherii, moja siostra: nierządnica. Mogła być królową, a uczyniła siebie błotem, błotem, które nawet świnia depcze. I moja matka umarła. I nie mogłem chodzić między ludzi, żeby nie musieć cierpieć ich zniewag. Z powodu niej! Gdzież jesteś, nieszczęsna? Czy może brakowało ci chleba, żeby się sprzedawać tak, jak się sprzedawałaś? Cóż wyssałaś z piersi twej piastunki? Czegóż cię nauczyła twoja matka? Jedna – rozwiązłości? Druga – grzechu? Precz! Zakało naszego domu!» Jego głos staje się krzykiem. Zdaje się, że oszalał. Marcela i Noemi pospiesznie zamykają szczelnie drzwi i spuszczają ciężkie zasłony, aby stłumić odgłosy. Lekarz wraca i daremnie usiłuje uspokoić majaczenie, które staje się coraz bardziej wściekłe. Maria, upada na ziemię jak łachman i szlocha z powodu bezlitosnych oskarżeń umierającego, który mówi dalej: «Jeden, dwóch, dziesięciu kochanków. Hańba Izraela przechodziła z rąk do rąk... Jej matka umierała. Ona drżała w swych odrażających miłościach. Dzikie zwierzę! Krwiopijca! Wyssałaś życie z twej matki. Ty zniszczyłaś naszą radość. Marta została poświęcona z twego powodu. Nie poślubia się siostry nierządnicy. Ja... Ach, ja! Łazarz, ze szlachetnego rodu, syn Teofila... Pluli na mnie chłopcy w Ofel!! „Oto wspólnik cudzołożnicy i nieczystej” – mówili uczeni w Piśmie i faryzeusze, strzepując pył z szat, żeby okazać, iż odrzucają grzech, którym byłem splamiony z powodu kontaktu z nią! „Oto grzesznik! Kto nie potrafi uderzyć winnego, sam ponosi winę” – wołali rabbi, kiedy wchodziłem do Świątyni i pociłem się pod ogniem spojrzeń kapłanów... Ogień. Ty! Wymiotowałaś ogniem, jaki miałaś w sobie, bo jesteś demonem, Mario. Jesteś odrażająca. Jesteś klątwą. Twój ogień wszystkich ogarniał, bo składał się z wielu płomieni i był nim dla rozwiązłych, którzy zdawali się rybami złapanymi w sieć, kiedy przechodziłaś... Dlaczego cię nie zabiłem? Będę płonął w Gehennie za to, że pozostawiłem cię przy życiu, rujnując tak wiele rodzin, dając zgorszenie tysiącom... Kto mówi: „Biada temu, przez kogo przychodzi zgorszenie”? Kto to mówi? Ach! Nauczyciel! Chcę Nauczyciela! Chcę Go! Aby mi przebaczył. Chcę Mu powiedzieć, że nie mogłem jej zabić, bo ją kochałem... Maria była słońcem naszego domu... Chcę Nauczyciela! Dlaczego Go tu nie ma? Nie chcę żyć! Ale otrzymać przebaczenie z powodu zgorszenia, jakie dałem zostawiając przy życiu zgorszenie. Już jestem w płomieniach. To jest ogień Marii. Objął mnie. Obejmował wszystkich. Po to, aby jej dać rozwiązłość, a nam – nienawiść i spalić moje ciało. Odrzućcie nakrycia, precz! Jestem w ogniu. Objął moje ciało i ducha. Jestem z jej powodu potępiony. Nauczycielu! Nauczycielu! Twoje przebaczenie! Nie przychodzi. On nie może przyjść do domu Łazarza. To gnojowisko z jej powodu. Zatem... chcę zapomnieć. Wszystko. Już nie jestem Łazarzem. Dajcie mi wina. Salomon tak mówi: „Dajcie wina tym, którzy mają serce rozdarte, niechaj piją i zapomną o swej nędzy i niechaj już nie pamiętają o swej boleści.” Nie chcę już o tym pamiętać. Wszyscy mówią: „Łazarz jest bogaty, to najbogatszy człowiek w Judei.” To nieprawda. Wszystko to tylko słoma. To nie jest złoto. A domy? Obłoki. Winnice, oazy, ogrody, sady oliwne? Nic. Ułuda. Jestem Hiobem. Nic już nie mam. Miałem perłę. Piękną! Nieskończonej wartości. Była moją dumą. Nazywała się Maria. Nie mam jej już. Jestem ubogi. Najuboższy ze wszystkich. Z wszystkich najbardziej oszukany... Nawet Jezus mnie zwiódł. Bo mi powiedział, że mi ją odda, a ona... Gdzież ona jest? O, tu. Można by rzec pogańska ladacznica, niewiasta izraelska, córka świętej! Na wpół naga, pijana, szalona... A wokół... oczy skierowane na nagie ciało mojej siostry, sfora jej kochanków... Ona się śmieje, że jest podziwiana i tak pożądana. Chcę naprawić moją zbrodnię. Pójdę przez Jerozolimę, mówiąc: „Nie chodźcie do mojej siostry. Jej dom to droga do piekła i stamtąd człowiek stacza się do otchłani śmierci.” A potem pójdę ją odszukać i podeptać, gdyż jest powiedziane: „Każda niewiasta bezwstydna zostanie podeptana jak łajno na drodze”. O! Masz śmiałość pokazywać się mnie, umierającemu w hańbie, mnie, zniszczonemu przez ciebie? Mnie, który ofiarowałem moje życie dla odkupienia twej duszy i to nie odniosło skutku? Jaką chciałem, abyś była, o to się pytasz? Jaką chciałem, żebyś była, aby nie umierać w ten sposób? Oto jaką cię chciałem: jak Zuzannę, czystą. Mówisz, że cię kusili? A nie miałaś brata, aby cię bronił? Sama Zuzanna odpowiedziała: „Lepiej dla mnie jest wpaść w wasze ręce, niż zgrzeszyć wobec Pana”, a Bóg sprawił, że rozbłysła jej niewinność. Ja bym te słowa wypowiedział wobec tych, którzy cię kusili i obroniłbym cię. Ale Ty! Ty odeszłaś. Judyta była wdową i żyła sama w swym odosobnionym pokoju, nosząc na sobie włosiennicę i poszcząc. Wszyscy zaś otaczali ją wielkim szacunkiem, gdyż bała się Pana i o niej śpiewano: „Ty jesteś chwałą Jerozolimy, radością Izraela, czcią naszego ludu, gdyż postąpiłaś mężnie i twoje serce było silne, gdyż umiłowałaś czystość, a po twym ślubie nie znałaś innego mężczyzny. Przez wzgląd na to, Pan umocnił cię i będziesz błogosławiona na wieki”. Gdyby Maria była jak Judyta, Pan by mnie uzdrowił. Ale nie mógł tego uczynić z jej powodu. To dlatego nie prosiłem o uzdrowienie. Nie może być cudu tam, gdzie ona się znajduje. Ale śmierć, cierpienie, to nic. Sto razy więcej, śmierć i jeszcze raz śmierć, byle się zbawiła. O! Panie najwyższy! Wszystkie śmierci! Każdy ból! Ale ocal Marię! Cieszyć się nią jedną godzinę, tylko jedną godzinę! Tym, że się ponownie stała święta, czysta jak w dzieciństwie! Jedna godzina tej radości! Chwalić się nią, złotym kwiatem mego domu, miłą gazelą o słodkich oczach, wieczornym skowronkiem, zakochaną gołębicą... Chcę Nauczyciela, aby Mu powiedzieć, że tego chcę: Marii! Mario! Chodź! Mario! Jakże cierpi twój brat, Mario! Ale jeśli przyjdziesz, jeśli się zbawisz, mój ból stanie się słodki. Poszukajcie Marii! To koniec! Umieram! Mario! Zapalcie lampy! Powietrza... Ja... się duszę... O! Co ja czuję!...» Lekarz porusza się i mówi: «To koniec. Po majaczeniu – letarg, a potem śmierć. Ale może się też przebudzić rozumowanie. Zbliżcie się, zwłaszcza ty. Będzie się cieszył» – i po położeniu Łazarza, wyczerpanego po tak wielkim wzburzeniu, idzie po Marię, która nie przestaje płakać, leżąc na ziemi i jęczy: «Każcie mu zamilknąć!» [Nikomedes] podnosi ją i prowadzi do łóżka. Łazarz zamknął oczy, lecz musi okrutnie cierpieć. Jest jednym drżeniem i skurczem. Lekarz próbuje przyjść mu z pomocą podając leki... Tak mija jakiś czas. Łazarz otwiera oczy. Uśmiecha się do sióstr. Usiłuje ująć ich ręce i odpowiedzieć na ich pocałunki. Śmiertelnie blednie. Jęczy: «Zimno mi...» – i szczęka zębami, próbując się okryć do samej twarzy. Jęczy: «Nikomedesie, już nie wytrzymuję cierpienia. Wilki rozszarpują mi nogi i pożerają mi serce. Jaki ból! A skoro taka jest agonia, to czymże będzie śmierć? Jak to zrobić? O! Gdyby był tu Nauczyciel! Dlaczego Go do mnie nie przyprowadzono? Umarłbym szczęśliwy na Jego piersi...» Płacze. Marta spogląda surowo na Marię. Maria pojmuje to spojrzenie i pod wpływem przygnębienia, wywołanego majaczeniem brata, ogarniają ją wyrzuty sumienia. Pochyla się, klęcząc przy łóżku, aby ucałować rękę swego brata i jęczy: «Ja ponoszę winę. Marta chciała to uczynić już od dwóch dni. Ale ja nie chciałam, bo On powiedział nam, że mamy Go powiadomić dopiero po twojej śmierci. Przebacz mi! Cały ból życia ja ci zadałam... A jednak kochałam cię i kocham cię, bracie. Po Nauczycielu ciebie kocham bardziej niż wszystkich, a Bóg widzi, że nie kłamię. Powiedz, że mi przebaczasz przeszłość, daj mi pokój...» «Pani! – odzywa się lekarz – Chory potrzebuje spokoju.» «To prawda... Powiedz mi, że mi wybaczasz, że odmówiłam ci Jezusa...» «Mario! To dla ciebie Jezus tu przyszedł... i to dla Ciebie tu przychodzi... bo ty potrafiłaś umiłować bardziej niż wszyscy... Ty mnie kochałaś bardziej niż wszyscy... Życie... w rozkoszach nie dałoby mi... nie dałoby mi tej... radości, jaką ty pozwoliłaś mi się ucieszyć... Błogosławię cię... Mówię ci... że dobrze uczyniłaś... okazując posłuszeństwo Jezusowi... nie wiedziałem... Nie wiem... Mówię... to dobrze... Pomóżcie mi umrzeć! Noemi... potrafiłaś... mnie uśpić... kiedyś... Marto... błogosławiona... mój pokoju... Maksyminie... z Jezusem. Także... dla mnie... Moja część... dla ubogich... dla Jezusa... dla ubogich... I przebaczcie... wszystkim... Ach!... jakie skurcze!... Powietrza!... Światła!... Wszystko drży... Wokół was jest jakieś światło i ono mnie oślepia, kiedy... na was patrzę... Mówcie... głośno...» Położył lewą rękę na głowie Marii, a prawą pozostawił w dłoniach Marty. Oddycha ciężko... Podnoszą go ostrożnie, aby poprawić poduszki, a Nikomedes podaje mu jeszcze krople leku. Biedna głowa osuwa się i zwisa w śmiertelnym bezwładzie. Całe jego życie skupia się w oddechu. Jednak otwiera oczy i spogląda na Marię, która podtrzymuje jego głowę i mówi jej z uśmiechem: «Mama! Wróciła... Mamo! Mów! Twój głos... Znasz... tajemnicę... Boga... czy służyłem... Panu?...» Maria głosem bezbarwnym z powodu cierpienia szepcze: «Pan mówi ci: „Chodź ze Mną, sługo dobry i wierny, gdyż posłuchałeś Moich słów i umiłowałeś Słowo, które posłałem.”» «Nie słyszę! Głośniej!» Maria powtarza głośniej... «To naprawdę mama!...» – mówi zadowolony Łazarz. Jego głowa opada na ramię siostry... Już się nie odzywa. Jedynie jęczy i drży w skurczach, poci się i charczy. Teraz już nieczuły na to, co na ziemi, na uczucia, pogrąża się coraz bardziej w absolutnej ciemności śmierci. Powieki opadają na szkliste oczy, bo błyszczy w nich ostatnia łza. «Nikomedesie! Staje się ciężki! Stygnie!...» – zauważa Maria. «Pani, śmierć to ulga dla niego.» «Zachowaj go przy życiu! Jutro z pewnością będzie tu Jezus. Od razu uda się w drogę. Może wziął konia sługi albo inne zwierzę» – mówi Marta, a zwracając się do swej siostry mówi: – «O! Gdybyś mi pozwoliła wezwać Go wcześniej!» – a do lekarza: «Spraw, żeby żył!» – nakazuje mu spazmatycznie. Lekarz rozkłada ręce. Próbuje środków nasercowych, ale Łazarz już niczego nie przełyka. Charczenie się nasila... nasila... jest rozdzierające... «O! Nie można już tego słuchać!» – jęczy Noemi. «Tak. Długo kona...» – stwierdza lekarz. Ale kiedy kończy mówić, Łazarz – z konwulsją całego ciała, które się wygina, a potem opada bezwładnie – wydaje ostatnie tchnienie. Siostry krzyczą... widząc ten skurcz, widząc ten bezwład. Maria woła brata, całując go. Marta chwyta mocno lekarza, który pochylony nad umarłym mówi: «Umarł. Już za późno, by oczekiwać cudu. Nie ma już na co czekać. Za późno!... Odchodzę, dominae. Nie mam już powodu, żeby tu zostać. Nie ociągajcie się z pogrzebem, bo on już się rozkłada.» A zamykając powieki umarłemu, dodaje spoglądając na niego: «Szkoda! To był człowiek cnotliwy i mądry. Nie powinien był umierać!» Chyli się w ukłonie w kierunku dwóch sióstr, żegnając je: «Dominae! Salve!» – i odchodzi. Płacz napełnia pokój. Maria opada z sił. Rzuca się na ciało brata, wykrzykując swe wyrzuty sumienia, błagając o przebaczenie. Marta płacze w objęciach Noemi. Potem Maria krzyczy: «Nie miałaś wiary ani posłuszeństwa. Ja go zabiłam za pierwszym razem, a ty go zabiłaś teraz. Ja – przez mój grzech, ty przez twe nieposłuszeństwo.» Jest jak szalona. Marta podnosi ją, obejmuje, przeprasza. Maksymin, Noemi, Marcela usiłują doprowadzić obydwie do rozsądku i do poddania się. Udaje się im je uspokoić, kiedy przypominają im Jezusa... Prowadzą obydwie siostry w inne miejsce, aby wypłakały swój ból. W tym czasie pokój napełnia się sługami we łzach. Nadchodzą ci, którzy mają się zająć pogrzebem. Maksymin, który je odprowadza, mówi: «Oddał ostatnie tchnienie pod koniec drugiej straży nocnej.» A Noemi dodaje: «Trzeba go pochować jutro, przed zachodem słońca, bo zbliża się szabat. Powiedzieliście, że Nauczyciel chce okazania mu wielkiej czci...» «Tak. Maksyminie, zajmij się tym. Czuję się, jakbym straciła rozum» – mówi Marta. «Wyślę sługi do tych, którzy są daleko i do tych, którzy są blisko i wydam polecenia» – mówi Maksymin i odchodzi. Obydwie siostry obejmują się z płaczem. Nie czynią już sobie wzajemnie wyrzutów. Płaczą. Próbują się pocieszyć... Mijają godziny. Umarły jest już przygotowany w swym pokoju. To długi kształt owinięty bandażami, pod całunem. «Dlaczego już go tak przykryli?» – woła Marta, czyniąc im wyrzuty. «Pani... jego nos gnił i kiedy go poruszyliśmy wylała się zepsuta krew» – mówi, tłumacząc się, stary sługa. Siostry płaczą głośniej. Łazarz, ukryty pod opaskami, oddalił się od nich jeszcze bardziej... Kolejny krok ku oddaleniu się w śmierć. Czuwają nad nim, płacząc do świtu, aż do powrotu sługi zza Jordanu. Sługa jest wyczerpany, lecz donosi o drodze, jaką wykonał. Przynosi odpowiedź, że Jezus przybędzie. «Powiedział ci, że przyjdzie? Nie czynił wyrzutów?» – pyta Marta. «Nie, pani. Powiedział: „Przyjdę. Powiedz im, że przyjdę i że mają mieć wiarę”. A przedtem powiedział: „Powiedz im, żeby zachowały spokój. To nie jest śmiertelna choroba, lecz chwała Boga, aby Jego moc została uwielbiona w Jego Synu.”» «Naprawdę to powiedział? Jesteś tego pewien?» – pyta Maria. «Pani, przez całą drogę powtarzałem te słowa!» «Idź, idź. Jesteś zmęczony. Wszystko zrobiłeś dobrze. Jednak teraz jest już za późno!...» – wzdycha Marta. A pozostając już tylko z siostrą wybucha szlochem. «Marto, co się stało?» [– pyta Maria.] «O! Oprócz śmierci – rozczarowanie! Mario! Mario! Nie myślisz, że tym razem Nauczyciel się pomylił? Spójrz na Łazarza. Przecież umarł! Miałyśmy nadzieję przewyższającą wszystko i na nic się to nie przydało. Kiedy Go wezwałam, zrobiłam z pewnością źle, bo Łazarz był już bardziej umarły niż żywy. A nasza wiara nie odniosła skutku ani nie otrzymała nagrody. A Nauczyciel kazał nam powiedzieć, że to nie jest śmiertelna choroba! Zatem Nauczyciel nie jest Prawdą? Nie jest nią już... O! Wszystko! Wszystko! Wszystko skończone!» Maria zaciska dłonie. Nie wie, co powiedzieć. Rzeczywistość jest rzeczywistością... Ale nie odzywa się. Nie mówi ani słowa przeciw swemu Jezusowi. Płacze. Naprawdę jest u kresu sił. Marta ma jedną myśl w sercu, tę, że zbytnio zwlekała: «To twoja wina – wyrzuca siostrze – On chciał wypróbować naszą wiarę. Być posłusznym, tak. Ale także umieć okazać nieposłuszeństwo z powodu wiary. Miałyśmy pokazać Mu, że wierzymy, że On sam mógł i miał dokonać cudu. Mój biedny brat! A on tak Go pragnął! Przynajmniej tego: ujrzenia Go! Nasz biedny Łazarz! Biedny! Biedny!» I łzy zmieniają się w zawodzenie, któremu – według wschodniego obyczaju – wtórują zza drzwi jęki służących i sług... 5. PRZEKAZANIE JEZUSOWI WIADOMOŚCI O AGONII ŁAZARZA Napisane 22 grudnia 1946. A, 9757-9763 Noc zaczyna już zapadać, kiedy sługa, pnąc się pośród zarośli przy rzece, pokonuje różnicę poziomów, istniejącą w tym miejscu, pomiędzy rzeką a drogą do wioski. Spina ostrogami konia, z którego paruje pot. Boki biednego zwierzęcia drżą z powodu szybkiego i długiego biegu. Czarna sierść jest marmurkowa od potu i piana z pyska spryskuje jasnymi [plamami] pierś. Dyszy wyginając kark i potrząsając głową. Oto jest już na ścieżce. Szybko zbliża się do domów. Sługa zeskakuje na ziemię, przywiązuje konia do parkanu i woła. Zza domu wysuwa się głowa Piotra. Pyta ochrypłym głosem: «Kto woła? Nauczyciel jest zmęczony. Od wielu godzin nie miał spokoju. Jest prawie noc. Wróćcie jutro.» «Ja nic nie chcę od Nauczyciela. Jestem w dobrym zdrowiu. Mam Mu tylko coś do powiedzenia.» Piotr podchodzi, mówiąc: «A w czyim imieniu, jeśli wolno spytać? Jeśli nie potrafię kogoś rozpoznać, to nikogo nie przepuszczam, szczególnie kogoś, kto cuchnie Jerozolimą jak ty.» Zbliża się powoli, bo jest podejrzliwy bardziej z powodu piękna śniadego konia, bogato przyodzianego, niż z powodu mężczyzny. Ale kiedy staje naprzeciw niego, pyta zaskoczony: «Ty? Czyż nie jesteś sługą Łazarza?» Sługa nie wie, co powiedzieć. Jego pani kazała mu rozmawiać jedynie z Jezusem, lecz apostoł wydaje się zdecydowany nie przepuścić go. Imię Łazarza, on wie o tym, robi wrażenie na apostołach. Decyduje się więc i mówi: «Tak, jestem Jonasz, sługa Łazarza. Muszę rozmawiać z Nauczycielem.» «Źle z Łazarzem? Czy to on cię wysyła?» «Tak, źle. Ale nie zatrzymuj mnie. Muszę wrócić najszybciej jak to możliwe» – a aby Piotr się zdecydował, mówi mu: – «W Betanii byli członkowie Sanhedrynu...» «Członkowie Sanhedrynu!!! Przejdź! Chodź! – i otwiera furtkę, mówiąc: – Odwiąż konia. Damy mu pić i trawy, jeśli chcesz.» «Mam owies. Ale trochę trawy mu nie zaszkodzi. A potem – woda. Gdybyś mu dał zaraz, to by mu zaszkodziło.» Wchodzą do pomieszczenia, w którym znajdują się posłania. Piotr przywiązuje zwierzę w kącie, żeby nie było na powietrzu. Sługa okrywa je derką, jaką miał przytroczoną do siodła, daje mu owsa, a Piotr przynosi skądś trawę. Potem wychodzą na dwór. Piotr prowadzi sługę do kuchni, daje mu kubek ciepłego mleka, zamiast wody, o którą prosił sługa. Nalewa je z małego kociołka, stojącego w pobliżu rozpalonego ognia. W czasie gdy sługa pije i grzeje się przy ogniu, Piotr, który heroicznie powstrzymuje się od stawiania pytań, mówi: «Mleko jest lepsze niż woda, której chciałeś się napić. A ponieważ je mamy! Pokonałeś drogę bez postoju?» «Tak. I tak samo zrobię wracając.» «Będziesz zmęczony. A czy koń to wytrzyma?» «Mam nadzieję. Poza tym wracając nie będę już tak galopował, jak w tę stronę.» «Ale wkrótce zapadnie noc. Księżyc już wstaje. Jak przejedziesz przez rzekę?» «Mam nadzieję, że dojdę do niej, nim księżyc zajdzie, w przeciwnym razie pozostanę w lesie do świtu. Ale zdążę przed [zachodem].» «A potem? Długa jest droga od rzeki do Betanii, a księżyc szybko zachodzi. To pierwsze dni.» «Mam dobrą latarnię. Zapalę ją i pojadę powoli. Chociaż pojadę wolno, to i tak będę coraz bliżej domu.» «Chcesz chleba i sera? Mamy to i także ryby. Sam je złowiłem. Bo dziś zostałem tu z Tomaszem. Ale teraz Tomasz poszedł po chleb do pewnej niewiasty, która nam pomaga.» «Nie, niczego cię nie pozbawię. Jadłem w drodze, ale chciało mi się pić i potrzebowałem czegoś ciepłego. Teraz jest mi dobrze. Czy jednak zechciałbyś iść po Nauczyciela? Jest tutaj?» «Tak, tak. Gdyby Go nie było, zaraz bym ci o tym powiedział. Jest obok, odpoczywa, bo przychodzi tu tak wielu ludzi... Nawet się boję, że to się rozniesie i dojdzie do faryzeuszów. Napij się jeszcze trochę mleka. Zresztą powinieneś pozwolić koniowi się najeść... i odpocząć. Jego boki trzepotały jak źle napięty żagiel...» «Nie, mleko jest wam potrzebne. Jest was wielu.» «Tak, ale z wyjątkiem Jezusa – który mówi tak wiele, że ma pierś zmęczoną – i najstarszych, my jesteśmy silni, jemy to, co zmusza zęby do pracy. Masz. To od owiec pozostawionych przez starca. Kiedy tu jesteśmy, niewiasta nam je przynosi, ale gdybyśmy chcieli więcej mleka wszyscy by je przynieśli. Tutaj bardzo nas kochają i pomagają nam. A... powiedz mi tylko: wielu było tych członków Sanhedrynu?» «O! Niemal wszyscy, a inni z nimi: saduceusze, uczeni w Piśmie, faryzeusze, majętni Judejczycy i także kilku herodian...» «A po cóż ci ludzie przyszli do Betanii? Był z nimi Józef i Nikodem?» «Nie. Oni, a także Manaen, przybyli kilka dni wcześniej. Ci zaś nie byli z tych, którzy kochają Pana.» «Ech! Wierzę! Tak niewielu w Sanhedrynie Go kocha! Ale czego dokładnie chcieli?» «Pożegnać Łazarza, tak powiedzieli, wchodząc...» «Hmm! Dziwna miłość! Zawsze go unikali z tak wielu powodów!... Cóż!... Wierzmy w to i my... Długo tam zostali?» «Dość długo. Odeszli urażeni. Nie służę w domu, a więc nie podawałem do stołów, ale ci, którzy byli w środku, żeby usługiwać, powiedzieli, że rozmawiali z paniami i chcieli widzieć się z Łazarzem. Elchiasz poszedł go zobaczyć i...» «Dobra skóra!...» – mruczy Piotr przez zęby. «Co mówisz?» [– pyta sługa.] «Nic, nic! Mów dalej. I rozmawiał z Łazarzem?» «Tak sądzę. Poszedł z Marią. Ale potem, nie wiem dlaczego... Maria była wzburzona i słudzy gotowi do posług w sąsiednich pomieszczeniach, powiedzieli, że ich przegoniła jak psy...» «Dzielna! Tego trzeba! I wysłały cię, abyś o tym powiedział?» «Nie każ mi tracić czasu, Szymonie, synu Jony.» «Masz rację, chodź.» Prowadzi go do jakichś drzwi, puka. Mówi: «Nauczycielu, jest tu sługa Łazarza. Chce z Tobą mówić.» «Wejdź» – mówi Jezus. Piotr otwiera drzwi, wpuszcza sługę, zamyka, odchodzi. Siada przy ogniu, umartwiając swą ciekawość. Jego zachowanie zasługiwałoby na nagrodę. Jezus siedzi na skraju posłania w małym pomieszczeniu, gdzie jest zaledwie miejsce na jedno posłanie i osobę, która tu mieszka. To musiała być wcześniej spiżarnia, gdyż są jeszcze haki w ścianach i półki na kołkach. Jezus spogląda z uśmiechem na sługę, który ukląkł i wita Go: «Pokój z tobą. – Potem dodaje: – Jakie nowiny Mi przynosisz? Wstań i mów.» [Por. J 11.3] «Moje panie wysyłają mnie, żebym Ci powiedział, żebyś zaraz przybył, gdyż Łazarz jest bardzo chory. Lekarz mówi, że wkrótce umrze. Marta i Maria błagają Cię o to i wysyłają mnie, żebym Ci powiedział: „Przyjdź, bo Ty jeden możesz go uzdrowić”.» [Por. J 11.4] «Powiedz im, aby zachowały spokój. To nie jest choroba, [która doprowadzi] do śmierci, lecz do chwały Boga, aby Jego moc została uwielbiona w Jego Synu.» «Ale jest bardzo źle, Nauczycielu! Jego ciało jest w gangrenie i on już nie je. Zamęczyłem konia, żeby przybyć tu szybciej...» «Nieważne. Jest tak, jak Ja mówię.» «Ale przyjdziesz?» [– dopytuje się sługa.] «Przyjdę. Powiedz im, że przyjdę i niech mają wiarę. Mają mieć wiarę. Wiarę całkowitą. Zrozumiałeś? Idź. Pokój niech będzie z tobą i z tymi, które cię wysyłają. Powtarzam ci: „Niech mają wiarę. Doskonałą.” Idź.» Sługa żegna Go i odchodzi. Piotr biegnie mu na spotkanie: «Szybko ci poszło. Myślałem, że to będzie długa rozmowa...» Patrzy na niego, patrzy... pragnienie dowiedzenia się przenika przez wszystkie pory jego twarzy, lecz oddala się... «Wracam. Możesz mi dać wody dla konia? Potem odejdę.» «Chodź. Wody!... Mam tu dla ciebie całą rzekę, a prócz tego studnie dla nas» – i Piotr wyposażony w lampę idzie przed nim i nabiera wody, o którą prosił sługa. Dają pić koniowi. Sługa zdejmuje derkę, sprawdza podkowy, podbrzusznik, lejce, strzemiona. Wyjaśnia: «Tak wiele biegał! Wszystko jednak jest w dobrym stanie. Żegnaj, Szymonie Piotrze i módl się za nas.» Wyprowadza konia na zewnątrz, trzymając go za uzdę, wkłada nogę w strzemię, wsiada na siodło. Piotr podtrzymuje go i kładąc mu rękę na ramieniu mówi: «Tylko jednego chcę się dowiedzieć: czy grozi Mu jakieś niebezpieczeństwo, jeśli pozostanie tutaj? Czy się odgrażali? Chcieli wiedzieć od sióstr, gdzie jesteśmy? Mów, w Imię Boga!» «Nie, Szymonie, nie. Nie o tym rozmawialiśmy. To z powodu Łazarza przyszli... Podejrzewamy, że chcieli zobaczyć, czy Nauczyciel jest tam i czy Łazarz jest trędowaty, gdyż Marta głośno krzyczała, że nie jest trędowaty i płakała... Żegnaj, Szymonie, pokój z tobą.» «I z tobą i z twoimi paniami. Niech Bóg ci towarzyszy w powrocie do domu...» I patrzy, jak sługa odjeżdża i znika zaraz przy końcu drogi. Sługa woli jechać główną drogą oświetloną blaskiem księżyca, niż pogrążoną w ciemnościach ścieżką, w lesie, wzdłuż rzeki. Piotr stoi zamyślony, ale potem zamyka furtkę i wraca do domu. Idzie do Jezusa, który siedzi wciąż na posłaniu, z rękami opartymi o jego brzeg i rozmyśla. Ale otrząsa się, czując przy Sobie Piotra, który patrzy na Niego, jakby pytając o coś. Uśmiecha się. «Uśmiechasz się, Nauczycielu?» «Uśmiecham się do ciebie, Szymonie, synu Jony. Usiądź przy Mnie. Inni wrócili?» «Nie, nie ma nawet Tomasza. Musiał znaleźć kogoś rozmownego.» «To dobrze.» «Dobrze, że rozmawia? Dobrze, że inni się spóźniają? On zbyt wiele mówi! Zawsze jest radosny! A inni? Ja jestem zawsze niespokojny, kiedy nie wracają. Ja się zawsze boję.» «Czego, Mój Szymonie? Na razie nic złego się nie stanie, uwierz Mi. Uspokój się i naśladuj Tomasza, który jest zawsze radosny. Ty, przeciwnie, jesteś od jakiegoś czasu smutny.» «Nie ufam takim, którzy Cię kochają, a nie są smutni. Jestem już stary i rozmyślam więcej niż młodzi. Oni także Cię kochają, lecz są młodsi i mniej rozmyślają... Ale gdybyś wolał, żebym był radosny, to będę usiłował takim być. Ale żeby takim być, daj mi choć jeden powód. Powiedz mi prawdę, mój Panie. Proszę Cię o to na kolanach (i Piotr rzeczywiście osuwa się na kolana). Co Ci powiedział sługa Łazarza? Że Cię szukają? Że Ci chcą zaszkodzić? Że...» Jezus kładzie rękę na głowie Piotra: «Ależ nie, Szymonie! Nic takiego. Przyszedł Mi powiedzieć, że stan Łazarza się bardzo pogorszył. Mówił wyłącznie o Łazarzu.» «Naprawdę? Naprawdę?» «Naprawdę, Szymonie. Odpowiedziałem, że mają mieć wiarę.» «Ależ do Betanii przybyli członkowie Sanhedrynu, wiesz o tym?» «To normalne! Dom Łazarza to wielki dom. A nasz obyczaj przewiduje, że oddaje się cześć możnemu, który umiera. Nie niepokój się tak, Szymonie.» «Ale naprawdę nie sądzisz, że oni wykorzystali tę wizytę jako pretekst, żeby...» «Żeby popatrzeć, czy tam jestem. I cóż, nie znaleźli Mnie. Chodź, nie bój się tak, jakby Mnie już ujęli. Wróć tutaj, biedny Szymonie, który wcale nie chcesz się przekonać, że nic nie może Mi się złego przydarzyć, aż do godziny postanowionej przez Boga, a wtedy... nic nie będzie Mnie mogło obronić przed Złem...» Piotr chwyta Jezusa za szyję, zamyka Mu usta całując Go. Mówi: «Milcz! Milcz! Nie mów mi tego! Nie chcę tego słuchać!» Jezusowi udaje się uwolnić wystarczająco, aby móc mówić i szepcze: «Nie chcesz tego słuchać i to jest błędem! Ale wybaczam ci... Posłuchaj, Szymonie. Ponieważ byłeś tutaj sam, jedynie ty i Ja mamy wiedzieć o tym, co zaszło. Zrozumiałeś Mnie?» «Tak, Nauczycielu, nie będę mówił z żadnym z towarzyszy.» «Ileż ofiar, prawda, Szymonie?» [– pyta Jezus.] «Ofiar? Jakich? Jest nam tu dobrze. Mamy to, co potrzebne...» «Ofiar [polegających na] niestawianiu pytań, nierozmawianiu, znoszeniu Judasza... przebywaniu z dala od jeziora... Bóg za wszystko cię wynagrodzi.» «O! Jeśli mówisz o tym!... Zamiast jeziora mam rzekę i... zadowalam się nią. Co do Judasza... mam Ciebie i to jest wielkie wynagrodzenie... A co do innych spraw!... Drobnostki! I one mi służą, żebym się stał mniej prostacki i bardziej podobny do Ciebie. Jakże jestem szczęśliwy, że jestem tu z Tobą! W Twoich ramionach! Pałac Cezara nie wydawałby mi się piękniejszy od tego domu, gdybym mógł zawsze zostać tak przy Tobie i w Twoich objęciach.» «Cóż wiesz o pałacu Cezara? Czy go widziałeś?» «Nie i nigdy go nie ujrzę. Ale nie dbam o to. Jednakże wyobrażam sobie, że jest wielki, piękny, pełen pięknych rzeczy... i obrzydliwości, jak cały Rzym, tak sobie to wyobrażam. Nie zostałbym tam, nawet gdyby mnie okryto złotem!» «Gdzie? W pałacu Cezara, czy w Rzymie?» «W obydwu miejscach. Klątwa!» «Ale to właśnie z tego powodu trzeba je ewangelizować.» «A cóż chciałbyś robić w Rzymie?! To jeden dom publiczny! Nie ma tam nic do zrobienia, chyba że pójdziesz tam Ty. Wtedy!...» «Pójdę tam. Rzym jest stolicą świata. Rzym raz zdobyty – to świat zdobyty.» «Idziemy do Rzymu? Ogłosisz się tam królem! Miłosierdzie i mocy Boga! Oto cud!» Piotr wstaje i trwa tak z ramionami wyciągniętymi ku Jezusowi, który się uśmiecha i odpowiada mu: «Pójdę tam w osobie Moich apostołów. Wy go dla Mnie zdobędziecie i Ja będę z wami. Ktoś jest obok. Chodźmy, Piotrze.» 6. POGRZEB ŁAZARZA Napisane 23 grudnia 1946. A, 9763-9773 Nowina o śmierci Łazarza musiała wywołać taki skutek jak kij, którym się porusza w środku ula. Cała Jerozolima mówi o tym. Możni, kupcy, drobny lud, ubodzy, ludzie z miasta, z sąsiednich osad, cudzoziemcy przechodzący tylko tędy, lecz znający nieco to miejsce, cudzoziemcy, którzy znajdują się tu po raz pierwszy i pytają, kim jest ten, którego śmierć powoduje takie poruszenie, Rzymianie, legioniści, urzędnicy Świątyni, lewici i kapłani. Ci ostatni to się zbierają, to rozchodzą, biegając tu i tam... Grupy ludzi w różny sposób i różnymi słowami opowiadają o wydarzeniu. Niektórzy się cieszą, inni płaczą, inni czują się większymi żebrakami niż zwykle, teraz, gdy umarł ich dobroczyńca. Ktoś jęczy: «Nie będę miał już nigdy takiego pana jak on.» Ten wymienia jego zasługi, tamten mówi o bogactwie i rodzinie, o służbie i stanowiskach ojca, o pięknie i bogactwie matki i „królewskim” pochodzeniu. Inni, niestety, przywołują też wspomnienia rodzinne, na które lepiej byłoby zarzucić zasłonę, szczególnie dlatego, że zmarły z tego powodu cierpiał... Najróżniejsze nowiny dotyczące śmierci, umiejscowienia grobu, nieobecności Chrystusa w domu Jego wielkiego przyjaciela i obrońcy, właśnie w tych okolicznościach, sprawiają, że mówi się o tym w małych grupkach. Dwie opinie przeważają. Jedna jest taka, że do tego doszło, czy też zostało to wywołane przez wrogą, w stosunku do Nauczyciela, postawę Judejczyków, członków Sanhedrynu, faryzeuszów i ludzi im podobnych. Druga – że to Nauczyciel, znajdując się w obliczu prawdziwej śmiertelnej choroby, wymknął się po cichu, gdyż w takich przypadkach nie udałoby się Mu nikogo oszukać. Nie jest potrzebna zbytnia bystrość, aby pojąć z jakiego źródła pochodzi ta ostatnia opinia, która wywołuje rozgoryczenie wielu ludzi, odpowiadających: «Ty też jesteś faryzeuszem? Jeśli tak, to uważaj, bo przy nas nie ubliża się Świętemu! Przeklęte żmije, zrodzone przez hieny, które się związały z Lewiatanem! Kto was opłaca, żebyście bluźnili Mesjaszowi?» W ulicach niosą się odgłosy sprzeczek, zniewag, kilku uderzeń pięściami także i słonych obelg w kierunku faryzeuszów okrytych bogatymi płaszczami oraz uczonych w Piśmie. Przechodzą sprawiając wrażenie bogów, nie racząc nawet spojrzeć na lud, który krzyczy za nimi i przeciw nim, za Nauczycielem i przeciw Niemu. I ileż oskarżeń! «Ten mówi, że Jezus jest fałszywym nauczycielem! To z pewnością jeden z tych, którzy zostali kupieni za denary tych węży, którzy właśnie przeszli obok nas.» «Za ich denary? Za nasze, tak masz powiedzieć! To dlatego nas obdzierają ze skóry! Gdzież jest jeden z tych, którzy wczoraj przyszli ze mną rozmawiać...» «Uciekł, ale niech żyje Bóg! Tu trzeba się połączyć i działać. Oni są bezczelni.» Inna rozmowa: «Słyszałem to. Znam cię. Powiem, komu trzeba, jak mówisz o najwyższym trybunale!» «Należę do Chrystusa i ślina demona mi nie szkodzi. Powiedz to nawet Annaszowi i Kajfaszowi, jeśli chcesz, i niechaj im to posłuży do tego, by byli bardziej sprawiedliwi.» I dalej: «To mnie, mnie, traktujesz jako krzywoprzysięzcę i bluźniercę, bo idę za Bogiem żywym? To ty jesteś krzywoprzysięzcą i bluźniercą, który Go znieważa i prześladuje. Znam cię, wiesz? Widziałem cię i słyszałem. Szpieg! Sprzedawczyk! Łapcie go...» I zaczyna policzkować Judejczyka, z powodu czego jego koścista i zielonkawa twarz zaczerwienia się. Ktoś inny, nieco dalej, zwracając się do grupy członków Sanhedrynu, woła: «Korneliuszu! Symeonie, spójrzcie, jak źle się ze mną obchodzą!» «Znoś to dla wiary i nie kalaj sobie warg i rąk w przeddzień szabatu!» – odpowiada mu jeden z wzywanych nawet nie odwracając się, by spojrzeć na nieszczęśnika, na którym grupa wieśniaków dokonuje szybkiego wyroku sprawiedliwości... Niewiasty krzyczą, wzywając mężów, błagając ich, aby się nie narażali. Patrol legionistów przywraca porządek na ulicach uderzeniami włóczni i groźbami zatrzymań oraz wyciągnięcia konsekwencji. Śmierć Łazarza, główne wydarzenie, daje okazję do zajęcia się także sprawami drugorzędnymi, aby dać upust napięciu serc... Członkowie Sanhedrynu, starszyzna, uczeni w Piśmie, saduceusze, możni Judejczycy, przechodzą obojętnie, zamknięci w sobie, jakby wszystkie te wybuchy gniewu, osobistych zemst, nerwowości nie miały korzeni w nich. Im więcej czasu mija, tym gwałtowniej burzą się uczucia, tym bardziej rozpalają się serca. «Oni mówią, słuchajcie no, że Chrystus nie może uzdrawiać chorych. Ja byłem trędowaty, a teraz jestem w dobrym zdrowiu. Znacie ich? Ja nie jestem z Jerozolimy, ale w ciągu dwóch lat nigdy ich nie widziałem pośród uczniów Chrystusa.» «Oni? Czekaj, przyjrzę się temu w środku! Ach! To łajdak i złodziej! To on w ubiegłym miesiącu przyszedł mi ofiarować pieniądze w imieniu Chrystusa, mówiąc, że On najmuje ludzi, aby zapanować nad Palestyną. A teraz mówi... ale dlaczego pozwoliłeś mu uciec?» «Pojęliście, co? Zbójcy! A niewiele brakowało i dałbym się oszukać! Miał rację mój teść! Oto Józef Starszy z Janem i Jozuem. Chodźmy ich zapytać, czy to prawda, że Nauczyciel chce zgromadzić wojsko. Oni są sprawiedliwi i wiedzą.» Biegną licznie ku trzem członkom Sanhedrynu i stawiają im pytania. Odpowiada Józef z Arymatei, który musi się cieszyć miłością i posłuchem u ludu, znającego go jako sprawiedliwego: «Wracajcie do domów, mężowie. Na ulicach się grzeszy i szkodzi sobie. Nie kłóćcie się. Nie niepokójcie się. Zajmijcie się waszymi sprawami i waszymi rodzinami. Nie słuchajcie tych, którzy podburzają marzycieli. Nauczyciel jest Nauczycielem, a nie – wojownikiem. Znacie Go. On mówi, co myśli. Gdyby chciał, żebyście się stali wojownikami, nie posyłałby wam innych, aby wam o tym powiedzieć. Nie wyrządzajcie szkody Jemu, wam, Ojczyźnie. Wracajcie do domów, mężowie! Wracajcie do siebie! Nie dopuszczajcie, aby to, co już jest nieszczęściem – śmierć sprawiedliwego – wywołało kolejne nieszczęścia. Wracajcie do domów i módlcie się za Łazarza, który dobrze czynił wszystkim.» Jan także (ten, który był zazdrosny), mówi: «On jest człowiekiem pokoju, nie – wojny. Nie słuchajcie fałszywych uczniów. Przypomnijcie sobie, jak inni byli ci, którzy nazywali siebie mesjaszami. Przypomnijcie sobie, porównajcie, a wasza sprawiedliwość powie wam, że to podburzanie do przemocy nie może pochodzić od Niego! Do waszych domów! [Idźcie] do domów! Do małżonek, które płaczą, i do wystraszonych dzieci. Mówi się: „Biada gwałtownym i skorym do bójek”.» Jakaś grupa zapłakanych niewiast podchodzi do trzech członków Sanhedrynu i jedna z nich mówi: «Uczeni w Piśmie grozili mojemu mężowi. Boję się! Józefie, porozmawiaj z nimi.» «Zrobię to, ale niech twój mąż nauczy się milczeć. Czy sądzicie, że przez te niepokoje oddajecie przysługę Nauczycielowi i cześć zmarłemu? Mylicie się. Szkodzicie jednemu i drugiemu» – odpowiada Józef i zostawia ich, żeby wyjść na spotkanie Nikodemowi, który idzie ulicą, w towarzystwie swoich sług: «Nie miałem nadziei cię ujrzeć, Nikodemie. Ja sam nie wiem, jak mogłem zdążyć. Sługa Łazarza przyszedł po pianiu koguta powiedzieć mi o nieszczęściu.» «A mnie później. Od razu udałem się w drogę. Wiesz może, czy Nauczyciel jest w Betanii?» «Nie. Nie ma Go. Mój zarządca z Bezety był tam o trzeciej godzinie i powiedział mi, że Go nie ma.» «Nie rozumiem, jak... dlaczego tyle cudów, a nie dla niego!» – wykrzykuje Jan. Józef mu odpowiada: «Być może dlatego, że temu domowi dał już więcej niż uzdrowienie: ocalił Marię, przywracając im pokój i cześć...» «Pokój i cześć! [W oczach] dobrych, bo wielu... nie okazało ani nie okazuje mu czci nawet teraz, gdy Maria... wy nie wiecie... przed trzema dniami Elchiasz był tam z wieloma innymi... i nie okazali mu szacunku. Maria ich przegoniła. Byli wściekli, opowiadając mi o tym, a ja im pozwoliłem mówić, żeby nie ujawniać moich uczuć...» – mówi Jozue. «A teraz przyjdą na pogrzeb?» – pyta Nikodem. «Zawiadomiono ich, więc się zgromadzili w Świątyni, aby to przedyskutować. O! Słudzy musieli się dziś bardzo nabiegać o świcie!» «Dlaczego tak przyśpieszają pogrzeb? Zaraz po sekście!...» «Bo Łazarz rozkładał się już, kiedy umierał. Mój zarządca powiedział, że pomimo żywic, jakie palą w pomieszczeniach i wonności rozlanych na zmarłym, smród ciała czuć już w krużgankach domu. Poza tym o zmierzchu zaczyna się szabat. Nie można było zrobić inaczej.» «I mówisz, że się zebrali w Świątyni? Po co?» «Po to... właściwie to spotkanie już było przewidywane, aby rozpatrzyć sprawę Łazarza. Chcieli ogłosić, że był trędowaty...» – mówi Jozue. «Nie! On jako pierwszy wyizolowałby się z posłuszeństwa Prawu – mówi Józef, broniąc go i dodaje: – Rozmawiałem z lekarzem. Całkowicie wykluczył trąd. Miał wyniszczającą go chorobę gnilną.» «Nad czym więc radzą, skoro Łazarz już nie żyje?» – pyta Nikodem. «Nad tym czy iść, czy nie iść na pogrzeb po tym, jak Maria ich wygoniła. Jedni chcieliby iść, inni – nie. Ale tych, którzy by chcieli iść jest więcej, a to z trzech powodów. Zobaczyć, czy jest tam Nauczyciel – to pierwszy powód, wspólny wszystkim. Zobaczyć, czy dokona cudu – drugi powód. Trzeci – pamiętają o niedawnych słowach Nauczyciela powiedzianych do uczonych w Piśmie, nad Jordanem, w pobliżu Jerycha» – wyjaśnia jeszcze Jozue. «Cud! Jaki cud, skoro on nie żyje?» – pyta Jan, wzruszając ramionami i na koniec mówi: – «Jak zwykle!... Szukają tego, co nie jest możliwe!» «Nauczyciel wskrzesił innych umarłych» – zauważa Józef. «To prawda. Ale gdyby go chciał zachować przy życiu, nie pozwoliłby mu umrzeć. Powód, o jakim mówiłeś wcześniej, jest słuszny. Już mieli cud.» «Tak. Jednak Uzzjel przypomniał sobie, a z nim Sadok, o wyzwaniu wyrażonym przed wieloma miesiącami. Chrystus powiedział, że da dowód, iż potrafi przywrócić do życia rozkładające się ciało. A takim jest Łazarz. I Sadok, uczony w Piśmie, mówi jeszcze, że w pobliżu Jordanu, Rabbi powiedział mu Sam, że w nowym miesiącu ujrzy wypełnienie się połowy tego wyzwania. Właśnie tego: rozkładające się ciało ożyje bez śladów rozkładu i choroby. To ich przekonało. Jeśli to się zdarzy, będzie pewne, że to dzieło Nauczyciela. I jeśli się to stanie, nie będzie już wątpliwości w odniesieniu do Niego.» «Oby nie wyniknęło z tego jakieś zło...» – szepcze Józef. «Zło? Dlaczego? Uczeni w Piśmie i faryzeusze przekonają się...» «O, Janie! Jesteś cudzoziemcem, że tak mówisz? Nie znasz swoich ziomków? Kiedyż to prawda sprawiła, że się uświęcili? Czy to ci nic nie mówi, że ja nie zostałem zaproszony na to spotkanie?» «Ja też nie. Wątpią o nas i często zostawiają nas na zewnątrz – mówi Nikodem i pyta: – Czy był tam Gamaliel?» «Był jego syn. Przyjdzie na pogrzeb zamiast swego ojca, który przebywa chory w Gamali Judzkiej.» «A co powiedział Symeon?» «Nic, zupełnie nic. Posłuchał i odszedł. Przed chwilą przechodził tędy, idąc z uczniami swego ojca do Betanii.» Są niemal przy bramie, która wychodzi na drogę do Betanii. Jan wykrzykuje: «Zobacz! Strzegą jej. Dlaczego? Zatrzymują wychodzących.» «W mieście panuje wzburzenie...» «O! Bywały silniejsze...» Dochodzą do bramy i zostają zatrzymani jak wszyscy. «Z jakiego powodu, żołnierzu? Zna mnie cała Antonia i nie możecie o mnie nic złego powiedzieć. Szanuję was i szanuję wasze prawa» – mówi Józef z Arymatei. «Nakaz centuriona. Przywódca przybędzie do miasta i chcemy wiedzieć, kto wychodzi przez bramy, szczególnie przez tę, która prowadzi na drogę do Jerycha. Znamy cię, ale znamy też wasze uczucia do nas. Ty i twoi towarzysze – przejdźcie, a jeśli macie wpływ na lud, powiedzcie im, że dobrze będzie, jeśli będą spokojni. Poncjusz nie lubi zmieniać swych zwyczajów wobec poddanych, którzy wzbudzają w nim nieufność... i mógłby być zbyt surowy. To lojalna rada dla ciebie, bo jesteś lojalny.» Przechodzą... «Słyszałeś? Zapowiadają się ciężkie dni... trzeba udzielić rady raczej innym, a nie – ludowi...» – mówi Józef. Droga do Betanii jest pełna ludzi. Wszyscy udają się w tym samym kierunku – do Betanii. Wszyscy idą na pogrzeb. Widać członków Sanhedrynu i faryzeuszy wraz z saduceuszami i uczonymi w Piśmie. Pomieszani są z wieśniakami, sługami, zarządcami licznych domów i posiadłości, jakie Łazarz miał w mieście i w osadach. A im bardziej się zbliżają do Betanii, tym więcej jest ludzi, którzy ścieżkami i drogami napływają na drogę główną. Oto Betania. Betania w żałobie po największym mieszkańcu. W najlepszych szatach wszyscy wyszli już z domów, które są pozamykane, jakby nikt nie zostawał w środku. Jednak nie są jeszcze w domu zmarłego. Ciekawość zatrzymuje ich w pobliżu ogrodzenia, ciągnącego się wzdłuż drogi. Obserwują przechodzących zaproszonych. Wymieniają imiona i dzielą się wrażeniami. «Oto Natanael ben Fabi. O! Stary Matatiasz, krewny Jakuba! Syn Annasza! Spójrzcie na niego, jest z Dorasem, Kolaszeboną i Archelausem. O! Jak oni to zrobili, aby przybyć z Galilei? Wszyscy tu są. Spójrz: Eliasz, Giokana, Izmael, Uriasz, Joachim, Józef... Stary Kananiasz z Sadokiem, Zachariasz i Giokana – saduceusze. Jest też Symeon, syn Gamaliela, sam. Nie ma z nim rabbiego. Oto Elchiasz z Nahumem, Feliks, Annasz – pisarz, Zachariasz, Jonatan, syn Uzzjela! Szaweł z Eleazarem, Tryfon i Joazar. Coś takiego! Drugi syn Annasza, najmłodszy. Rozmawia z Szymonem z Kamit. Filip z Janem Antypatrydesem. Aleksander, Izaak i Jonasz z Babaonu. Sadok. Juda, potomek Assydejczyków, myślę, że to ostatni z tego rodu. Oto zarządcy różnych pałaców. Nie widzę wiernych przyjaciół. Iluż ludzi!» To prawda: iluż ludzi. Wszyscy znaczni, jedna część z wyrazem twarzy stosownym do okoliczności, inna – z oznakami prawdziwego bólu. Szeroko otwarta brama pochłania wszystkich i widzę, jak przechodzą ci, których w innych okolicznościach widywało się wokół Nauczyciela jako życzliwych lub wrogich. Są wszyscy, z wyjątkiem Gamaliela i członka Sanhedrynu – Szymona. I widzę jeszcze innych, których nigdy nie widziałam lub których widziałam, nie znając ich imion, jak brali udział w dyskusjach wokół Jezusa... Przechodzą nauczyciele z uczniami i uczeni w Piśmie w zwartych grupach. Przechodzą żydzi. Słyszę, jak mówi się o ich bogactwach... Ogród pełen jest ludzi. Idą wyrazić ubolewanie siostrom, które – bez wątpienia według zwyczaju – siedzą pod portykiem, a zatem na zewnątrz domu. Następnie rozpraszają się po ogrodzie. W nieustannych ukłonach mieszają się barwy ich szat. Marta i Maria są u kresu. Trzymają się za ręce jak dwie dziewczynki przerażone pustką, jaka powstała w ich domu, oraz z powodu nagłej bezczynności wypełniającej im teraz dzień, kiedy nie są zajęte opieką nad Łazarzem. Słuchają słów przybywających, płaczą z prawdziwymi przyjaciółmi, ich wiernymi pracownikami, pochylają się przed członkami Sanhedrynu mającymi wygląd lodowaty, wyniosły, sztywny, przybyłymi raczej po to, aby popatrzeć, niż po to, aby uczcić zmarłego. Odpowiadają, zmęczone powtarzaniem tych samych słów setki razy tym, którzy pytają o ostatnie chwile Łazarza. Józef i Nikodem, najpewniejsi przyjaciele, stają u ich boku. Nie wypowiadają wielu słów, lecz okazują przyjaźń bardziej pocieszającą niż długie przemowy. Elchiasz powraca z najbardziej nieprzejednanymi, z którymi długo rozmawiał, i pyta: «Czy moglibyśmy ujrzeć zmarłego?» Marta ze smutkiem dotyka dłonią swego czoła i pyta: «A odkąd jest taki zwyczaj w Izraelu? Jest już przygotowany...» – i łzy powoli płyną z jej oczu. «Nie ma takiego zwyczaju, to prawda, ale pragniemy tego. Najwierniejsi przyjaciele mają prawo ujrzeć po raz ostatni przyjaciela.» «Nawet my, jego siostry, nie miałyśmy takiego prawa. Było konieczne zabalsamowanie go od razu... Kiedy powróciłyśmy do pokoju Łazarza, ujrzałyśmy już tylko ciało owinięte opaskami...» «Powinnyście były wydać jasne polecenia. Czy nie mogłyście, czy nie możecie odwinąć całunu z jego twarzy?» «O! On się już rozkłada... I godzina pogrzebu nadeszła.» Józef odzywa się: «Elchiaszu wydaje mi się, że my... z powodu nadmiaru miłości wywołujemy ich ból. Zostawmy siostry w spokoju...» Symeon, syn Gamaliela, podchodzi, przeszkadzając Elchiaszowi w daniu odpowiedzi: «Mój ojciec przyjdzie, kiedy tylko będzie mógł. Ja go reprezentuję. Cenił Łazarza tak samo jak i ja.» Marta kłania się i odpowiada: «Niech cześć rabbiego dla naszego brata Bóg mu wynagrodzi.» Elchiasz odsuwa się, z powodu syna Gamaliela, nie nalegając dłużej i dyskutuje z innymi, którzy zauważają: «Czy ty nie czujesz tego smrodu? Wątpisz? Zresztą zobaczymy, czy zamurują grób. Nie można żyć bez powietrza.» Inna grupa faryzeuszów podchodzi do sióstr. To niemal ci wszyscy, którzy przybyli z Galilei. Marta po przyjęciu ich hołdu nie może się powstrzymać od wyrażenia zaskoczenia z powodu ich obecności. «Niewiasto, Sanhedryn obraduje nad sprawami najwyższej wagi i to dlatego jesteśmy w mieście» – wyjaśnia Szymon z Kafarnaum i spogląda na Marię, której nawrócenie z pewnością pamięta, lecz ogranicza się do popatrzenia na nią. Oto podchodzi Giokana, Doras, syn Dorasa, i Izmael z Kananiaszem i Sadokiem oraz innymi, których nie znam. Mówią, ale zanim wypowiedzą jakiejś słowo, przemawiają ich żmijowe twarze. Chcąc je zranić czekają, aż oddali się Józef i Nikodem, żeby porozmawiać z trzema żydami. To stary Kananiasz, swoim ostrym głosem starca podeszłego w latach, zaczyna atakować: «Cóż powiesz, Mario? Wasz Nauczyciel jest jedynym nieobecnym pośród licznych przyjaciół twego brata. Szczególna to przyjaźń! Tak wiele miłości, kiedy Łazarz był zdrowy! A taka obojętność, gdy przyszła chwila, [aby mu okazać] miłość! Wszyscy od Niego otrzymali cuda, ale tutaj nie ma cudu. Cóż powiesz, niewiasto, o czymś takim? Bardzo, bardzo cię zwiódł, piękny galilejski Rabbi. Cha! Cha! Czyż nie mówiłaś, że ci kazał mieć nadzieję przewyższającą możliwości? Nie miałaś więc nadziei czy też na nic się nie przydała pokładana w Nim ufność? Miałaś nadzieję w Życiu, tak mówiłaś. To prawda! On mówi o Sobie, że jest „Życiem”. Cha! Cha! Tam jednak jest twój zmarły brat, a tam już jest otwarty grób. I nie ma Rabbiego! Cha! Cha!» «On potrafi zabijać, a nie – dawać życie» – mówi Doras z uśmiechem. Marta pochyla głowę i zakrywając twarz dłońmi płacze. Taka jest rzeczywistość. Zawiodła się w swej nadziei. Nie ma Rabbiego. Nie przyszedł ich nawet pocieszyć. A przecież mógł tu być teraz. Marta płacze. Potrafi już tylko płakać. Maria także płacze. Ona też stoi w obliczu rzeczywistości. Uwierzyła, ufała ponad możliwości... ale nic się nie stało i już słudzy odsuwają kamień wejścia do grobu, gdyż słońce zaczyna zachodzić, a w zimie słońce zachodzi szybko. Poza tym jest piątek. Wszystko trzeba wykonać na czas tak, aby goście nie musieli przekraczać prawa szabatu, który się wkrótce zacznie. Ona miała tak wielką nadzieję, zawsze, zbyt wielką. Ta nadzieja pochłonęła jej siły. Jest zawiedziona. Kananiasz naciska: «Nie odpowiadasz mi? Czy wreszcie się przekonałaś, że On jest oszustem, który was wykorzystał i wami wzgardził? Biedne niewiasty!» – i potrząsa głową wraz z towarzyszami, którzy go naśladują, mówiąc jak on: «Biedne niewiasty!» Maksymin podchodzi: «Już czas. Dajcie nakaz. Wy macie to zrobić.» Marta upada. Podtrzymują ją i prowadzą pod ramię pośród krzyków sług, którzy – pojmując, że nadeszła godzina złożenia w grobie – rozpoczynają swe lamentacje. Maria zaciska konwulsyjnie dłonie. Błaga: «Jeszcze chwila! Jeszcze chwila! Wyślijcie sługi na drogę ku Enszemesz i w stronę źródła, na wszystkie drogi. Sługi na koniach. Niech patrzą, czy nadchodzi...» «Jeszcze masz nadzieję, o nieszczęsna? Czegóż ci trzeba, aby cię przekonać, że On was zdradził i zwiódł? On was znienawidził i pogardził wami...» Tego już za wiele! Maria z zalaną łzami twarzą, udręczona, a jednak wierna, w kręgu wszystkich tych gości zgromadzonych po to, aby ujrzeć wyprowadzanie zwłok, oświadcza: «Jeśli Jezus z Nazaretu tak postąpił to znaczy, że zrobił dobrze i to wielka miłość wobec nas wszystkich, mieszkańców Betanii. Wszystko dla chwały Boga i Jego! Powiedział, że z tego wyniknie chwała dla Pana, gdyż moc Jego Słowa całkowicie rozbłyśnie. Zaczynaj, Maksyminie. Grób nie jest przeszkodą dla mocy Bożej...» Odsuwa się, podtrzymywana przez Noemi, która przybiegła i daje znak... Wynoszą z domu zwłoki w bandażach, przechodzą z nimi przez ogród pomiędzy dwoma rzędami ludzi, pośród żałobnych okrzyków. Maria chciałaby iść za nimi, ale chwieje się. Dołącza, kiedy już wszyscy są przy grobie. Dochodzi akurat w chwili, gdy widzi nieruchomy kształt znikający w mroku grobu, gdzie płoną pochodnie trzymane w górze przez sługi, żeby oświetlić schody schodzącym ze zmarłym. Rzeczywiście grób Łazarza jest raczej w ziemi, być może w podziemnych warstwach skał. Maria krzyczy.... jest zrozpaczona... Krzyczy... A z imieniem jej brata splata się imię Jezusa. Wygląda jakby jej wyrywano serce. Wypowiada jednak tylko te dwa imiona i powtarza je aż do chwili, kiedy ciężki odgłos kamienia zamykającego wejście do grobu mówi jej, że nawet ciała Łazarza nie ma już na ziemi. Wtedy poddaje się i całkowicie traci świadomość. Upada na tę, która ją podtrzymywała i wzdycha jeszcze, wpadając w pustkę swego omdlenia: «Jezu! Jezu!» Odprowadzają ją do domu. Maksymin pozostaje, aby pożegnać gości i podziękować im w imieniu wszystkich krewnych. Słyszy, jak wszyscy zapowiadają, że będą co dnia powracać na znak żałoby... Tłum rozchodzi się powoli. Jako ostatni odchodzi Józef, Nikodem, Eleazar, Jan Joachim, Jozue. W bramie spotykają się z Sadokiem i Uzzjelem, którzy śmieją się złośliwie, mówiąc: «Jego wyzwanie! I myśmy się tego obawiali!» «O! Z pewnością jest martwy. Jakże cuchnął pomimo wonności! Nie ma wątpliwości, nie! Nie trzeba było zdejmować całunu. Sądzę, że jest już zarobaczony.» Są szczęśliwi. Józef patrzy na nich. To spojrzenie tak surowe, że ucina ich słowa i śmiech. Wszyscy spieszą się, aby dojść do miasta, nim zapadnie noc. 7. «CHODŹMY SPOTKAĆ SIĘ Z NASZYM PRZYJACIELEM ŁAZARZEM, KTÓRY ZASNĄŁ» Napisane 24 grudnia 1946. A, 9773-9780 Zapada zmrok w ogródku przy domu Salomona. Drzewa, zarysy domów za drogą, a zwłaszcza kraniec samej drogi, tam gdzie dróżka znika w lesie, stykającym się z rzeką, tracą coraz bardziej wyrazistość swych konturów, aby się połączyć w jedną linię cieni bardziej lub mniej jasnych, bardziej lub mniej ciemnych, w mroku, który się coraz bardziej powiększa. To, co rozproszone na ziemi, rozpoznaje się już raczej po dźwiękach niż kolorach. Głosy dzieci w domach, nawoływania matek, krzyki mężczyzn prowadzących owce lub osła, kilka ostatnich skrzypień krążków przy studniach, szelest liści w wieczornym wietrze, suche odgłosy, jakby małe gałązki nawzajem się potrącały lub szumiały zarośla lasów. W górze pierwsze drżenie gwiazd jeszcze niepewne, gdyż trwa wspomnienie światła, a pierwsze fosforyzujące promienie księżyca zaczynają się rozpraszać na niebie. [Piotr mówi do przybyłych:] «Resztę jutro powiecie. Na razie to wystarczy. Jest noc. I niech każdy idzie do swego domu. Pokój niech będzie z wami. Pokój wam. Tak... Tak... Jutro. Co? Co mówisz? Masz obawy? Noc przynosi radę, a jeśli nie minie, wtedy powrócisz. Tego by jeszcze brakowało! Jeszcze obawy, aby Go bardziej męczyć! Tamci zaś marzą jedynie o zysku! Teściowe chcą, żeby małżonki były mądre, a małżonki, żeby teściowe były mniej cierpkie, a tak jedne, jak i drugie zasługują na poobcinanie języków. Kto jeszcze? Ty? Co mówisz? O, tak, ten biedny mały! Janie, zaprowadź go do Nauczyciela. Jego matka jest chora i wysłała go, żeby poprosił Jezusa o modlitwę za nią. Biedny malec! Pozostał z tyłu z powodu niskiego wzrostu, a przychodzi z daleka. Jak on wróci do domu? No, wy wszyscy! Zamiast pozostawać tu, by się Nim nacieszyć, czy nie moglibyście raczej praktykować tego, co Nauczyciel wam powiedział: pomagać sobie wzajemnie tak, żeby silniejsi wspierali słabszych? Dalej! Kto pójdzie z dzieckiem do domu? Mogłoby, oby Bóg tego nie dopuścił, zastać swą matkę martwą... niechże ją chociaż zobaczy. Macie osły... jest noc? A cóż jest piękniejszego od nocy? Ja pracowałem przez całe lata przy świetle gwiazd i jestem zdrowy i silny. Ty go zaprowadzisz do domu? Bóg niech cię błogosławi, Rubenie. Oto chłopiec. Nauczyciel cię pocieszył? Tak. A zatem idź i bądź szczęśliwy. Trzeba by mu jednak dać jeść. Być może nie jadł od rana...» «Nauczyciel dał mu ciepłego mleka, chleb i owoce. Ma je w swej tunice» – mówi Jan. «Zatem idź z tym mężczyzną. On cię zaprowadzi do domu na ośle.» W końcu wszyscy ludzie odchodzą. Piotr może odpocząć wraz z Jakubem, Judą, drugim Jakubem oraz Tomaszem, którzy mu pomagali odesłać najbardziej upartych. «Zamknijmy. Oby się ktoś z żalem nie wrócił, jak ci dwaj. Uff! Dzień po szabacie jest bardzo męczący!» – mówi jeszcze Piotr wchodząc do kuchni i zamykając drzwi – «O, teraz będziemy mieć spokój.» Spogląda na Jezusa, który siedzi przy stole, o który oparł łokieć, a na dłoni wsparł głowę, zamyślony, pochłonięty myślami. Podchodzi do Niego, kładzie Mu dłoń na ramieniu i mówi: «Jesteś zmęczony, co? Tylu ludzi! Przychodzą zewsząd mimo pory roku.» «Wyglądają, jakby się bali, że nas wkrótce stracą» – zauważa Andrzej, oporządzając ryby. Inni także są zajęci: rozpalają ogień, przygotowują go, aby upiec ryby lub mieszają cykorię gotującą się w kociołku. Ich cienie padają na ciemne mury, oświetlone raczej przez ogień niż przez lampę. Piotr szuka kubka, aby dać mleka Jezusowi, bo wygląda na bardzo zmęczonego. Ale nie znajduje mleka i pyta o to innych. «Dziecko wypiło ostatni kubek, jaki mieliśmy. Resztę dostał stary żebrak i żona chorego mężczyzny» – wyjaśnia Bartłomiej. «I nic nie zostało dla Nauczyciela! Nie powinniście byli oddawać wszystkiego.» «On tego chciał...» [– tłumaczą się apostołowie.] «O! On zawsze tego chce, ale nie wolno Mu na to pozwalać. On oddaje Swoje ubrania, oddaje Swoje mleko, samego Siebie oddaje i wyniszcza...» – Piotr nie jest zadowolony. «Spokój, Piotrze! Lepiej dawać niż otrzymywać» – mówi Jezus spokojnie wychodząc ze Swego zamyślenia. «Tak! A Ty dajesz, dajesz i wyczerpujesz się. A im bardziej ukazujesz, że jesteś zdolny do wszelkiej hojności, tym bardziej ludzie to wykorzystują.» I cały czas mówiąc pociera stół suchymi liśćmi wydzielającymi zapach gorzkich migdałów i chryzantem. Czyści go na tyle, aby położyć na nim chleb i wodę. Stawia kubek przed Jezusem. Jezus nalewa Sobie od razu wodę, jakby odczuwał wielkie pragnienie. Piotr stawia z drugiej strony stołu drugi kubek w pobliżu półmiska, na którym są oliwki i łodygi dzikiego kopru. Dodaje półmisek cykorii, którą Filip już skropił oliwą, i wraz z towarzyszami przynosi prymitywne stołki. Stawia je obok czterech innych, jakie są w kuchni i nie wystarczają dla trzynastu osób. Andrzej, który doglądał pieczenia ryb w żarze, kładzie rybę na innym półmisku i idzie do stołu z chlebami. Jan unosi lampę, która stała gdzieś i stawia ją na stole. Jezus wstaje, wszyscy zaś zbliżają się do stołu, aby spożyć wieczerzę. Modli się głośno ofiarowując chleb, a potem błogosławi posiłek. Siada, w ślad za Nim siadają inni. Rozdziela chleb i ryby, czy też raczej kładzie ryby na grubych kawałkach chleba, które każdy ma przed sobą. Część chleba jest stara, część świeża. Potem apostołowie częstują się cykorią wielkim drewnianym widelcem, służącym do tego. Nawet jarzynom chleb służy za talerz. Jedynie Jezus ma przed Sobą metalową tacę, szeroką, w niezbyt dobrym stanie, i posługuje się nią, żeby podzielić rybę dając to temu, to tamtemu jakiś smakowity kąsek. Można by rzec ojciec pomiędzy dziećmi, zawsze ojcowski, nawet jeśli Natanael, Szymon Zelota i Filip zdają się ojcami dla Niego, a Mateusz i Piotr mogliby być Jego starszymi braćmi. Jedzą i mówią o wydarzeniach tego dnia. Jan śmieje się z całego serca z powodu oburzenia Piotra na pasterza z gór Galaad, który chciał, aby Jezus poszedł z nim w góry pobłogosławić stado. Prosił o to, chcąc zarobić dużo pieniędzy na posag dla córki. «Nie ma się z czego śmiać. Kiedy mówił: „Mam chore owce i jeśli umrą będę zrujnowany”, miałem nad nim litość. To jak dla nas, rybaków, łódź, którą stoczą robaki. Nie można łowić ani jeść, a wszyscy mają prawo jeść. Ale kiedy powiedział: „Pragnę, aby wyzdrowiały, bo chcę być bogaty i zadziwić osadę posagiem, jaki ofiaruję Esterze, i domem, jaki sobie zbuduję”, wtedy się rozzłościłem. Powiedziałem mu: „I to po to pokonałeś tak długą drogę? Myślisz tylko o posagu i o bogactwie, i o swych owcach? Nie masz duszy?” Odpowiedział mi: „Ona ma czas. Na razie zajmuję się bardziej owcami i zaślubinami. To dobra partia dla Estery, a ona zaczyna się starzeć”. Gdybym sobie wtedy nie przypomniał o słowach Jezusa, że trzeba być miłosiernym wobec wszystkich, już by nie żył! Mówiłem do niego jak północny wiatr i jak sirocco...» «Wydawało się, że nie skończysz. Nie brałeś nawet oddechu. Żyły nabrzmiały ci na szyi i wyciągnęły się jak dwa kije» – mówi Jakub, syn Zebedeusza. «Pasterz już odszedł, a ty jeszcze przez jakiś czas wygłaszałeś przemowę. Całe szczęście, że mówisz, że nie potrafisz mówić do ludzi!» – dodaje Tomasz i obejmując go stwierdza: – «Biedny Szymonie! Jak wielki gniew cię ogarnął!» «Ale nie miałem racji? Kimże jest Nauczyciel? Twórcą majątków dla wszystkich głupców w Izraelu? A może swatem dla innych?» «Nie bądź tak rozgniewany, Szymonie. Zaszkodzi ci ryba, jeśli ją zjesz z tą trucizną» – żartuje Mateusz dobrotliwie. «Masz rację. Czuję we wszystkim smak, jaki mają uczty w domach faryzeuszy, kiedy jem mój chleb z obawą i mięso z gniewem.» Wszyscy się śmieją. Jezus się uśmiecha i milczy. [Por. J 11,7] Skończyli posiłek. Syci, zadowoleni z jedzenia i ciepła, siedzą przy stole nieco senni. Mówią niewiele, niektórzy drzemią. Tomasz zabawia się rzeźbiąc kwitnącą gałązkę w drewnie stołu. Budzi ich głos Jezusa. Rozkłada ramiona, dotąd skrzyżowane na stole, i trzymając je tak, jak kapłan, kiedy mówi: „Dominus vobiscum” odzywa się: «A jednak trzeba odejść!» «Dokąd, Nauczycielu? Do tego człowieka z owcami?» – pyta Piotr. «Nie, Szymonie. Do Łazarza. Wracamy do Judei.» [Por. J 11,8] «Nauczycielu, przypomnij Sobie, że Judejczycy Cię nienawidzą!» – woła Piotr. «Niedawno chcieli Cię ukamienować!» – mówi Jakub, syn Alfeusza. «Ależ, Nauczycielu, jakie to nieostrożne!» – krzyczy Mateusz. «Nie troszczysz się o nas?» – pyta Iskariota. «O! Mój Nauczycielu i Bracie, błagam Cię w Imię Twej Matki i również przez wzgląd na Boskość, jaka jest w Tobie: nie pozwól, aby diabły wyciągnęły ku Tobie ręce, aby zdusić Twe słowo. Jesteś sam, zbyt sam, przeciw wszystkim ludziom, którzy Cię nienawidzą i którzy są na ziemi potężni» – mówi Tadeusz. «Nauczycielu, chroń Swe życie! Co się stanie z nami, ze wszystkimi, jeśli nie będziemy Cię mieli?» – Jan wstrząśnięty patrzy na Niego oczyma szeroko rozwartymi jak dziecko przerażone i strapione. Piotr po pierwszym okrzyku odwrócił się, aby z ożywieniem pomówić z najstarszymi i z Tomaszem oraz Jakubem, synem Zebedeusza. Wszyscy są zdania, że Jezus nie może wrócić do Jerozolimy, chyba że w czasie paschalnym, kiedy Jego pobyt tam będzie bezpieczniejszy, gdyż – jak mówią – obecność wielkiej liczby wiernych Nauczycielowi, przybyłych na święta Paschy ze wszystkich stron Palestyny, będzie dla Niego obroną. Nikt z nienawidzących Go nie ośmieli się Go tknąć, kiedy cały lud będzie się wokół Niego serdecznie gromadził... I mówią Mu to z niepokojem, niemal nakazując... Miłość każe im to powiedzieć. [Por. J 11,9] «Pokój! Pokój! Czyż dzień nie ma dwunastu godzin? Jeśli ktoś maszeruje za dnia – nie chwieje się, bo widzi światło tego świata, ale kiedy idzie nocą – chwieje się, gdyż go nie widzi. Wiem, co robię, bo mam Światło w Sobie. Wy pozwólcie się prowadzić Temu, kto widzi. Wiedzcie poza tym, że dopóki nie nastanie godzina ciemności, dopóty nic mrocznego nie może nadejść. Potem zaś, kiedy nastanie ta godzina, żadne oddalenie ani żadna siła, nawet wojska Cezara, nie będą Mnie mogły ocalić przed żydami. To bowiem, co jest napisane, musi się stać i siły zła pracują już w ukryciu, żeby wypełnić swe dzieło. Pozwólcie Mi więc działać i czynić dobro dopóki jestem wolny, aby działać. Nadejdzie godzina, w której nie będę mógł poruszyć nawet palcem ani wypowiedzieć żadnego słowa, aby zdziałać cud. Świat zostanie pozbawiony Mojej mocy. Budząca trwogę godzina kary dla człowieka. Nie dla Mnie. Dla człowieka, który nie chciał Mnie umiłować. Godzina, która będzie się powtarzać z woli człowieka, który odrzucił Boskość aż do uczynienia z siebie kogoś bez Boga, ucznia szatana i jego przeklętego syna. Godzina, która nadejdzie, kiedy bliski będzie koniec tego świata. Panujący brak wiary unicestwi Moją moc cudu. Nie dlatego, że mogę ją utracić, lecz dlatego, że cud nie może być udzielony tam, gdzie nie ma wiary ani chęci otrzymania go, tam gdzie z cudu uczyniono by przedmiot pogardy lub narzędzie na usługach zła, posługując się otrzymanym dobrem dla czynienia większego zła. Teraz mogę jeszcze dokonać cudu i uczynię go dla chwały Bożej. [Por. J 11,11] Chodźmy więc do naszego przyjaciela Łazarza, który śpi. Chodźmy przebudzić go z tego snu, aby się odrodził i był gotowy służyć swemu Nauczycielowi.» [Por. J 11,12] «Ale skoro śpi, to dobrze. W końcu wyzdrowieje. Już sen jest lekarstwem. Po co go budzić?» – zauważają. [Por. J 11,14] «Łazarz umarł. Czekałem, aż umrze, żeby tam iść, nie z powodu jego sióstr ani z jego powodu, ale przez wzgląd na was, abyście wierzyli, aby wzrosła wasza wiara. Chodźmy do Łazarza.» [Por. J 11,16] «Dobrze. Chodźmy tam! Umrzemy, jak on umarł i jak Ty chcesz umrzeć» – mówi Tomasz z fatalistyczną rezygnacją. «Tomaszu, Tomaszu, i wy wszyscy, którzy wewnętrznie krytykujecie i szemrzecie, wiedzcie, że ten, kto chce iść za Mną, musi mieć dla swego życia taką samą troskę, co ptak dla obłoku, jaki go mija. Pozwolić mu przejść, kiedy wiatr go porywa. Wiatrem jest wola Boga, która może wam dać lub odebrać życie, kiedy Mu się podoba i nie możecie się uskarżać z tego powodu, jak ptak się nie skarży, kiedy nadchodzi chmura, lecz śpiewa mimo to, pewny, że powróci piękna pogoda. Obłok to jakieś wydarzenie. Niebo to rzeczywistość. Niebo pozostaje wciąż niebieskie, nawet jeśli chmury zdają się je czynić szarym. Jest i pozostaje niebieskie ponad chmurami. Tak jest z prawdziwym Życiem. Pozostaje nawet, jeśli życie ludzkie upada. Kto chce iść za Mną, nie może znać niepokoju życia ani lęku o swe życie. [por. Mt 15,25; Mk 8,35; Łk 9,24] Pokażę wam, jak zdobywa się Niebo. Jakże jednak możecie Mnie naśladować, skoro się boicie iść do Judei, wy, którym się obecnie nic złego nie stanie? Boicie się ze Mną pokazać? Jesteście wolni – możecie Mnie opuścić. Ale jeśli chcecie pozostać, aby zdobyć Moje Królestwo, musicie się nauczyć stawiać czoła światu z jego krytykami, jego zasadzkami, jego szyderstwami i udrękami. Chodźmy więc wydobyć ze śmierci Łazarza, który śpi już od dwóch dni w grobie. Umarł bowiem w tym dniu wieczorem, kiedy przybył sługa z Betanii. Jutro, w godzinie seksty, kiedy pożegnam tych, którzy czekają, aby jutro otrzymać ode Mnie pociechę i nagrodę za swą wiarę, odejdziemy stąd i przejdziemy przez rzekę. Spędzimy noc w domu Nike, a potem o świcie odejdziemy do Betanii drogą, która przechodzi przez Enszemesz. Dotrzemy do Betanii przed godziną szóstą. Będzie tam wielu ludzi i ich serca zostaną wstrząśnięte. Obiecałem to i tego dokonam...» «Komu, Panie?» – pyta Jakub, syn Alfeusza, niemal z lękiem. «Tym, którzy Mnie nienawidzą i tym, którzy Mnie kochają. Jednym i drugim – w sposób zupełny. Czy nie pamiętacie rozmowy w Kedesz z uczonymi w Piśmie? Mogli Mnie jeszcze traktować jak kłamcę, kiedy wskrzesiłem dziewczynkę, która właśnie umarła, bo umarła tego samego dnia. Powiedzieli: „Nie potrafisz na nowo poskładać kogoś, kto się rozkłada”. Rzeczywiście tylko Bóg może ulepić z błota człowieka, a z zepsutego ciała – uczynić ciało nietknięte i żyjące. A zatem uczynię to. W miesiącu Kislew, na brzegach Jordanu, sam przypomniałem uczonym w Piśmie o tym wyzwaniu i powiedziałem: „W nowym miesiącu to się dokona”. To dla tych, którzy Mnie nienawidzą. [Obiecałem to] siostrom, które kochają Mnie w sposób całkowity, obiecałem nagrodę za ich wiarę, jeśli będą nadal mieć nadzieję ponad to, w co można uwierzyć. Bardzo je doświadczyłem i bardzo zasmuciłem. Tylko Ja znam cierpienia ich serc w tych dniach i ich doskonałą miłość. Zaprawdę powiadam wam, że zasługują na wielką nagrodę, gdyż niepokoją się bardziej tym, że Ja mogę się spotkać ze wzgardą, niż tym, że one nie ujrzą swego brata wskrzeszonego. Wydawałem się wam zamyślony, zmęczony i smutny. Byłem w Moim duchu przy nich, słyszałem ich jęki i liczyłem ich łzy. Biedne siostry! Teraz płonę [pragnieniem] sprowadzenia na ziemię sprawiedliwego, brata – w ramiona sióstr, ucznia – pomiędzy Moje uczennice. Płaczesz, Szymonie? Tak. Ty i Ja jesteśmy największymi przyjaciółmi Łazarza i w twoich łzach jest boleść z powodu cierpienia Marty i Marii oraz agonii przyjaciela, lecz jest też radość dowiedzenia się, że wkrótce zostanie zwrócony naszej miłości. Chodźmy przygotować torby i odpocząć. Wstaniemy o świcie, uporządkujemy wszystko tutaj, gdzie... nie jest pewne, że powrócimy. Trzeba rozdać ubogim to, co posiadamy i powiedzieć najsprawniejszym, żeby przeszkodzili pielgrzymom w szukaniu Mnie, dopóki nie będę w innym bezpiecznym miejscu. Trzeba im jeszcze powiedzieć, żeby powiadomili uczniów, że mają Mnie szukać u Łazarza. Tak wiele do zrobienia. Wszystko zrobimy przed przybyciem pielgrzymów... Chodźmy, zgaście ogień i zapalcie lampy. Niech każdy idzie zrobić to, co do niego należy, a potem – na spoczynek. Pokój wam wszystkim.» «On umarł przed tyloma dniami!» – mówi Zelota. «To jest cud!» – woła Tomasz. «Chcę zobaczyć, co znajdą potem, żeby jeszcze wątpić!» – mówi Andrzej. «Ale kiedy przybył ten sługa?» – dopytuje się Judasz Iskariota. «W wieczór przed piątkiem» – odpowiada Piotr. «Tak? A dlaczego o tym nie powiedziałeś?» – pyta jeszcze Iskariota. «Bo Nauczyciel powiedział mi, że mam milczeć» – odpowiada Piotr. «W takim razie... kiedy tam przybędziemy... będzie od czterech dni w grobie?» «Oczywiście! Wieczorem w piątek [upłynął] jeden dzień, wieczorem w sobotę – dwa dni, dziś wieczorem – trzy dni, jutro – cztery... Cztery i pół dnia... Potęgo wieczna! Ależ on będzie już w kawałkach!» – mówi Mateusz. «Będzie się już rozpadał... Chcę też to zobaczyć, a potem...» «Co, Szymonie Piotrze?» – dopytuje się Jakub, syn Alfeusza. «A jeśli potem Izrael się nie nawróci, sam Jahwe, pośród błyskawic, nie będzie mógł go nawrócić.» Odchodzą rozmawiając. 8. WSKRZESZENIE ŁAZARZA Napisane 26 grudnia 1946. A, 9781-9798 Jezus idzie do Betanii przez Enszemesz. Muszą mieć za sobą naprawdę uciążliwy marsz stromymi ścieżkami gór Adomin. Apostołowie, zasapani, z trudem nadążają za Jezusem, który idzie szybko, jakby miłość niosła Go na ognistych skrzydłach. Jezus uśmiecha się promiennie, idąc, wyprostowany na czele wszystkich, w ciepłych promieniach południowego słońca. Nim przychodzą do pierwszych domów Betanii, dostrzega ich młody bosy chłopiec, idący z miedzianym pustym dzbanem w kierunku źródła w pobliżu osady. Wydaje okrzyk, stawia dzban na ziemi i oddala się ku osadzie biegiem, najszybszym jaki potrafią wykonać jego młode nogi. «Z pewnością uprzedzi, że przybywasz» – zauważa Juda Tadeusz uśmiechając się, jak wszyscy, z powodu... energicznej decyzji chłopca, który pozostawił nawet dzban na łaskę pierwszego przechodnia. Miasteczko, widziane od strony źródła, znajdującego się nieco wyżej, wydaje się spokojne, jakby opustoszałe. Jedynie szary dym unoszący się znad kominów wskazuje, że w domach niewiasty zajmują się przygotowywaniem południowego posiłku. Jakiś silny męski głos – pośród rozległych i cichych ogrodów oliwnych i sadów – daje znać, że mężczyźni pracują. Mimo to Jezus woli iść małą dróżką, okrążającą osadę, aby dojść do Łazarza bez przyciągania uwagi mieszkańców. Są niemal w połowie drogi, kiedy słyszą za sobą chłopca, widzianego wcześniej. Mija ich, biegnąc, a potem zamyślony zatrzymuje się pośrodku drogi, żeby spojrzeć na Jezusa... «Pokój tobie, mały Marku, wystraszyłeś się Mnie, że tak uciekłeś?» – pyta Jezus, głaszcząc go. «Ależ nie, Panie, nie wystraszyłem się. Ale ponieważ przez wiele dni Marta i Maria wysyłały sługi na drogi, prowadzące tutaj, żeby patrzyli, czy nadchodzisz, teraz, kiedy Cię ujrzałem, pobiegłem, aby powiedzieć, że idziesz...» «Dobrze zrobiłeś. Siostry przygotują serca na ujrzenie Mnie.» «Nie, Panie. Siostry nic nie przygotują, bo one nic nie wiedzą. Nie chcieli, abym o tym mówił. Złapali mnie, kiedy wchodziłem do ogrodu. Powiedziałem: „Jest tu Rabbi” i wyrzucili mnie na zewnątrz, mówiąc: „Jesteś kłamcą lub głupcem. On już teraz nie przyjdzie, bo jest pewne, że nie może już dokonać cudu”. A kiedy mówiłem, że to na pewno Ty, uderzyli mnie w twarz tak, jak jeszcze nigdy nikt mnie nie uderzył... Spójrz mam zaczerwienione policzki. Palą mnie! I wypchnęli mnie na zewnątrz mówiąc: „To cię oczyści po ujrzeniu demona”. Spojrzałem więc na Ciebie, aby zobaczyć, czy stałeś się demonem. Ale nie widzę tego. Wciąż jesteś moim Jezusem – pięknym jak aniołowie, o których opowiada mi mama.» Jezus pochyla się, aby pocałować uderzone policzki i mówi: «Teraz minie ból. Smutno Mi, że cierpiałeś z Mego powodu...» «Mnie nie, Panie, bo te uderzenia były warte dwóch pocałunków od Ciebie» – i obejmuje Go za kolana mając nadzieję na dalsze. «Powiedz no, Marku, kto cię przegonił? Słudzy Łazarza?» – pyta Tadeusz. «Nie. Żydzi. Każdego dnia przychodzą okazywać głęboki ból. Jest ich tak wielu! Są w domu i w ogrodzie. Przychodzą wcześnie rano i odchodzą późno. Wyglądają na panów. Wszystkich dręczą. Widzisz, że nie ma nikogo na ulicach? W pierwsze dni wychodzili popatrzeć... ale potem... teraz tylko dzieci się tu kręcą, żeby... O! Mój dzban! Mama czeka na wodę... Ona też mnie zbije!...» Wszyscy się śmieją z jego przerażenia na myśl o następnych razach, a Jezus mówi mu: «Idź więc szybko...» «To dlatego, że... chciałem iść z Tobą i ujrzeć cud – i kończy – i ujrzeć ich twarze... żeby się pomścić za to spoliczkowanie...» «To nie. Nie możesz pragnąć zemsty. Powinieneś być dobry i przebaczyć... Ale twoja matka czeka na wodę...» «Ja tam pójdę, Nauczycielu. Wiem, gdzie mieszka Marek. Wyjaśnię niewieście i wrócę do Ciebie...» – mówi Jakub, syn Zebedeusza. I odchodzi pośpiesznie. Idą powoli dalej, a Jezus trzyma za rękę zachwycone dziecko... Już są przy ogrodzeniu. Idą wzdłuż niego. Są do niego przywiązane liczne zwierzęta. Każde jest nadzorowane przez sługę właściciela. Ich szepty przyciągają uwagę kilku żydów, którzy się odwracają ku otwartej bramie akurat w chwili, gdy Jezus stawia stopy w granicach ogrodu. «Nauczyciel!» – mówią pierwsi, którzy Go widzą. Słowo to mknie jak powiew wiatru od jednej grupy do drugiej, niesie się, powraca, jak fala, która nadeszła z daleka i która się rozbija o brzeg, o mury domu, przenika do niego, przyniesiona z pewnością przez licznych żydów obecnych i kilku faryzeuszów, nauczycieli lub uczonych w Piśmie, lub saduceuszów, rozproszonych tu i tam. Jezus idzie bardzo powoli, kiedy wszyscy, biegnąc zewsząd, schodzą ze ścieżki, po której On kroczy. A ponieważ nikt Go nie wita, On też nie pozdrawia nikogo. Zachowuje się tak, jakby nie znał wielkiej liczby tych, którzy się tam zgromadzili, patrząc na Niego z gniewem i nienawiścią w oczach. Wyjątek stanowi garstka Jego ukrytych uczniów oraz ci, którzy mają serca prawe i jeśli nie kochają Go jeszcze jako uczniowie, to już szanują Go jako Sprawiedliwego. Wśród nich jest Józef, Nikodem, Jan, Eleazar, drugi Jan – uczony w Piśmie, widziany przy rozmnożeniu chleba, i jeszcze jeden Jan, który nakarmił ludzi, po ich zejściu z góry błogosławieństw, Gamaliel ze swym synem, Jozue, Joachim, Manaen, uczony Joel, syn Abiasza, spotkany nad Jordanem w epizodzie z Sabeą, Józef Barnaba – uczeń Gamaliela, Chuza. Ten ostatni patrzy na Jezusa z daleka, nieco onieśmielony, że widzi Go po tym, jak Nim wzgardził, albo być może powstrzymuje go ludzki szacunek. Nie ośmiela się podejść do Niego jak przyjaciel. Pewne jest, że nie witają Go ani przyjaciele, ani obserwujący Go bez urazy, ani Jego wrogowie, i że Jezus nie wita nikogo. Jedynie wchodząc na aleję lekko się skłonił. Potem idzie dalej wyprostowany, jakby ten liczny otaczający Go tłum był Mu obcy. Chłopiec idzie cały czas u Jego boku, boso, jak ubogie dziecko, lecz z twarzą promienną. Wygląda jak ktoś przeżywający święto. Małe, czarne oczy ma szeroko otwarte, żywe, aby wszystko widzieć... i wyzwać wszystkich... [Por. J 11,20] Marta wychodzi z domu pośrodku grupy żydów przybyłych z wizytą. Wśród nich znajduje się Elchiasz i Sadok. Dłonią osłania zmęczone od płaczu oczy. Chce zobaczyć, gdzie jest Jezus, a razi ją zbyt silne światło. Dostrzega Go. Porzuca swych towarzyszy i biegnie ku Jezusowi, stojącemu w odległości kilku kroków od zbiornika rozświetlonego od słonecznych promieni. Rzuca się do stóp Jezusa po oddaniu Mu pokłonu. Całuje je i wybuchając płaczem mówi: «Pokój Tobie, Nauczycielu!» Jezus też, kiedy tylko ujrzał ją blisko Siebie, mówi jej: «Pokój z tobą!» I podnosi rękę, aby ją pobłogosławić. Opuszcza tę, którą trzymał dziecko. Bartłomiej ciągnie chłopca za sobą nieco do tyłu. Marta mówi dalej: «Ale twoja służebnica nie ma już pokoju.» Unosi twarz ku Jezusowi wciąż trwając na kolanach. I w krzyku boleści, który słychać wyraźnie w panującej ciszy, woła: [Por. J 11,21] «Łazarz umarł! Gdybyś tu był, nie umarłby. Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej, Nauczycielu?» W tonie jej głosu, kiedy stawia to pytanie, brzmi niezamierzony wyrzut. Potem ton jej głosu staje się ponownie przygnębiony, jak u kogoś, kto nie ma już sił czynić wymówek i którego jedyną pociechą jest wspomnienie ostatnich działań i ostatnich pragnień krewnego, któremu usiłowano dać to, czego chciał, aby nie mieć w sercu wyrzutów: «Łazarz, nasz brat, tak Cię przyzywał!... Teraz widzisz! Jestem zrozpaczona, a Maria płacze, nie mogąc zaznać spokoju. A jego już tu nie ma. Wiesz, jak Cię miłowaliśmy! Wszystkiego oczekiwaliśmy od Ciebie!...» Od grupy do grupy biegnie szept – współczucia dla niewiasty i wymówki skierowanej do Jezusa, potakiwanie myśli, jaką odgadują: „i mogłeś nas wysłuchać, bo zasługiwaliśmy na to z powodu miłości, jaką Cię darzyliśmy. Ty zaś zawiodłeś nas”. Potrząsają głowami i spoglądają szyderczo. Jedynie kilku skrytych uczniów, rozproszonych pośród tego tłumu, patrzy ze współczuciem na Jezusa. On – bardzo blady i zasmucony – słucha zrozpaczonej niewiasty, przemawiającej do Niego. Gamaliel ze skrzyżowanymi ramionami, w obszernej, bogatej szacie z delikatnej wełny, przyozdobionej niebieskimi supłami, nieco z boku w grupie młodzieży, w której znajduje się jego syn i Józef Barnaba, spogląda uporczywie na Jezusa, bez nienawiści i bez miłości. [Por. J 11,22] Marta po otarciu twarzy zaczyna znowu mówić: «Ale nawet teraz mam nadzieję, gdyż wiem, że otrzymasz wszystko, o co poprosisz swego Ojca.» Bolesne, heroiczne wyznanie wiary, wypowiedziane głosem, drżącym od łez, ze spojrzeniem drżącym od niepokoju, z ostatnią nadzieją drżącą w sercu. [Por. J 11,23] «Twój brat zmartwychwstanie. Wstań, Marto.» Marta wstaje, choć pozostaje pochylona ze czcią przed Jezusem, któremu odpowiada: [Por. J 11,24] «Wiem, Nauczycielu. Zmartwychwstanie w dniu ostatnim.» [Por. J 11,25] «Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto wierzy we Mnie, nawet gdyby umarł, będzie żył. A kto wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to wszystko?» Jezus, który mówił początkowo cicho tylko do Marty, podnosi głos, aby wypowiedzieć te zdania, w których ogłasza Swą moc Boga. Doskonały tembr Jego głosu brzmi jak złota trąbka w rozległym ogrodzie. Obecnymi wstrząsa drżenie niemal przerażenia, potem jednak niektórzy zaczynają szydzić, kiwając głowami. Jezus opiera dłoń na ramieniu Marty, jakby chciał w nią wlać silniejszą nadzieję. Marta unosi pochyloną dotąd twarz. Unosi ją ku Jezusowi. Wpatrując się udręczonymi oczyma w promieniejące źrenice Chrystusa i przyciskając ręce do piersi, choć nadal jest smutna, odpowiada już innym tonem: [Por. J 11,27] «Tak, Panie. Wierzę w to. Wierzę, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga Żyjącego, który przybył na świat. I że Ty możesz wszystko, czego chcesz. Wierzę. [Por. J 11,28] Teraz pójdę po Marię» – i odchodzi szybko znikając w domu. Jezus pozostaje tam, gdzie był, czy raczej robi kilka kroków naprzód, podchodząc do kwietnika otaczającego zbiornik. Kwietnik jest w tym miejscu cały oświetlony z powodu delikatnych kropel wody, którą lekki wiatr wylewa z tej strony jak srebrzysty pióropusz. Zdaje się, że Jezus zatracił się w kontemplacji ryb pływających pod płaszczem przejrzystej wody. Igrają, znacząc srebrzyste przecinki i pozostawiając złote odbicia w krysztale wód uderzonych słońcem. Żydzi obserwują Go. Bezwiednie podzielili się na różniące się od siebie grupy. Z jednej strony naprzeciw Jezusa są wszyscy Jego wrogowie. Zwykle dzielił ich sekciarski duch, teraz zaś zgodnie przeciwstawiają się Jezusowi. Obok Niego, za apostołami, do których dołączył Jakub, syn Zebedeusza, stoi Józef, Nikodem i inni, życzliwego ducha. Dalej, Gamaliel, wciąż na swym miejscu i z tą samą postawą, sam, gdyż jego syn i uczniowie oddzielili się od niego, podchodząc do dwóch głównych grup, żeby być bliżej Jezusa. [Por. J 11,29] Z domu wybiega Maria ze swym charakterystycznym okrzykiem: «Rabbuni!» Wyciąga ramiona ku Jezusowi, rzuca Mu się do stóp i całuje je ze szlochem. Różni żydzi, którzy byli z nią w domu i wyszli za nią, przyłączają do jej łez swój płacz wątpliwej szczerości. Maksymin, Marcela, Sara, Noemi szli za Marią, podobnie jak wszyscy jej słudzy. Rozpoczyna się głośny lament. Myślę, że w domu nie ma już nikogo. Marta widząc, że Maria tak płacze, także sama płacze coraz głośniej. «Pokój tobie, Mario. Wstań! Spójrz na Mnie! Po co ten płacz, taki jak u ludzi, którzy nie mają nadziei?» – Jezus pochyla się, żeby cicho wypowiedzieć te słowa, ze spojrzeniem utkwionym w oczach Marii. Ona zaś pozostaje na kolanach siedząc na piętach. Wyciąga ku Niemu ręce w geście błagalnym. Nie potrafi nic powiedzieć, tak szlocha. [Jezus mówi do niej:] «Czyż ci nie powiedziałem, że powinnaś mieć nadzieję na to, co przekracza możliwości uwierzenia, aby ujrzeć chwałę Boga? Czy może zmienił się twój Nauczyciel, żebyś miała powody, aby być tak udręczoną?» Maria nie skupia się na słowach, którymi Jezus chce ją przygotować na radość, zbyt wielką po tak wielkiej udręce. Wreszcie krzyczy, odzyskując panowanie nad głosem: [Por. J 11,32] «O, Panie! Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Dlaczego tak się od nas oddaliłeś? Wiedziałeś, że Łazarz jest tak bardzo chory! Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Dlaczego nie przyszedłeś? Mogłabym mu jeszcze pokazać, że go kocham. On powinien żyć. Powinnam móc mu jeszcze ukazać, że robię postępy w dobru. Tak zadręczyłam mojego brata! A teraz! Teraz, kiedy mogłabym go uszczęśliwić, został mi zabrany! Mogłeś mi go pozostawić, dać biednej Marii radość pocieszenia go, po zadaniu mu tak wielkiego bólu. O, Jezu! Jezu! Mój Nauczycielu! Mój Zbawicielu! Moja nadziejo!» Znowu upada z czołem przy stopach Jezusa, na nowo obmywa je łzami i jęczy: «Dlaczego to uczyniłeś, o Panie?! Nawet z powodu tych, którzy Cię nienawidzą i cieszą się z tego, co się stało... Dlaczego to uczyniłeś, Jezu?!» Ale nie ma wymówki w tonie głosu Marii, jak u Marty, jest tylko udręka kogoś, kto – poza bólem siostry – przeżywa też udrękę jako uczeń. Czuje bowiem, że w sercach wielu pomniejsza się wyobrażenie o jej Nauczycielu. Jezus bardzo się pochylił, aby usłyszeć słowa, które Maria wyszeptuje z twarzą przy ziemi. Teraz prostuje się i mówi głośno: «Mario, nie płacz! Twój Nauczyciel także cierpi z powodu śmierci wiernego przyjaciela... któremu musiał pozwolić umrzeć.» O! Jakie szyderstwa i spojrzenia posępnej radości na twarzach nieprzyjaciół Chrystusa! Widzą, że został pokonany i cieszą się tym, a przyjaciele coraz bardziej smutnieją. [Por. J 11,33] Jezus mówi jeszcze głośniej: «Mówię ci jednak: nie płacz. Wstań! Spójrz na Mnie! Czy myślisz, że Ja, który tak bardzo cię kocham, uczyniłem to bez przyczyny? Czy możesz uwierzyć, że daremnie zadałem ci tak wielką udrękę? Chodź. Chodźmy do Łazarza. Gdzie go położyliście?» [Por. J 11,34] Jezus, bardziej niż Martę i Marię, które nie odzywają się, tak bardzo płaczą, pyta o to innych, zwłaszcza tych, którzy wyszli z Marią z domu i zdają się najbardziej poruszeni. Być może są to najstarsi krewni. Nie wiem. To oni odpowiadają Jezusowi, wyraźnie zasmuconemu: «Chodź i zobacz.» Idą ku miejscu, gdzie znajduje się grób, na granicy sadu, tam gdzie ziemia jest nierówna, a kamienne wapienne żyły pojawiają się na powierzchni. Marta, u boku Jezusa, który zmusił Marię do wstania, i prowadzi ją, gdyż jest oślepiona łzami, wskazuje dłonią Jezusowi, gdzie się znajduje Łazarz. A kiedy są blisko tego miejsca mówi: «To tu, Nauczycielu, jest pogrzebany Twój przyjaciel.» Pokazuje Mu skałę położoną ukośnie na wejściu do grobu. Jezus, aby się tam udać musiał przejść obok Gamaliela. Ale nie przywitali się. Potem Gamaliel przyłączył się do innych zatrzymując się jak wszyscy najbardziej sztywni faryzeusze, w odległości kilku metrów od grobu. [Por. J 11,35] Jezus zaś podchodzi bliżej z siostrami, Maksyminem oraz tymi, którzy są być może krewnymi. Jezus przygląda się potężnej skale, służącej za zamknięcie grobu i stanowiącej ciężką przeszkodę położoną pomiędzy Nim a zmarłym przyjacielem. Płacze. Płaczą silniej siostry, a także przyjaciele i krewni. [Por. J 11,39] «Odsuńcie ten kamień!» – woła nagle Jezus po otarciu łez. Wszyscy są zaskoczeni. Szept przebiega przez zgromadzenie, powiększone o kilku mieszkańców Betanii, którzy weszli do ogrodu i stoją za gośćmi. Widzę kilku faryzeuszów, którzy pocierają sobie czoła i potrząsają głowami, jakby chcieli powiedzieć: „Oszalał!” Nikt nie wykonuje polecenia. Nawet najwierniejsi wahają się, czując odrazę. Jezus powtarza nakaz głośniej, przerażając jeszcze bardziej ludzi ogarniętych dwoma przeciwnymi uczuciami. Początkowo myślą o ucieczce, nagle zaś pochodzą, aby lepiej widzieć, stawiając czoła odorowi, jaki wkrótce będzie czuć od grobu, który Jezus nakazuje otworzyć. [Por. J 11,39] «Nauczycielu, to niemożliwe – odzywa się Marta, usiłując pohamować łzy, aby mówić: – Jest tam już od czterech dni. A wiesz, z powodu jakiej choroby umarł! Jedynie my, dzięki naszej miłości, mogłyśmy się o niego troszczyć... Teraz fetor jest z pewnością jeszcze silniejszy mimo namaszczenia... Co chcesz ujrzeć? Jego zgniliznę?... Nie można... nawet z powodu zanieczyszczenia rozkładem i...» [Por. J 11,40] «Czy ci nie powiedziałem, że jeśli będziesz wierzyć, ujrzysz chwałę Bożą? Odsuńcie ten kamień, chcę tego!» To okrzyk woli Bożej... «Och!» – wydobywa się z każdej piersi. Twarze bledną. Niektórzy drżą, jakby powiał nad nimi śmiertelny wiatr. [Por. J 11,40] Marta daje znak Maksyminowi, on zaś nakazuje sługom wzięcie narzędzi, którymi można by poruszyć ciężki kamień. Słudzy odchodzą szybko powracając z oskardami i silnymi lewarami. Pracują wkładając błyszczące ostrze oskardów pomiędzy skałę a kamień, a potem zastępują oskardy silnymi lewarami. W końcu unoszą ostrożnie kamień. Toczą go na bok i opierają powoli o kamienny mur. Z mrocznego otworu wydobywa się fetor zanieczyszczający powietrze. Wszyscy się odsuwają. Marta pyta całkiem cicho: «Nauczycielu, wejdziesz tam? Jeśli tak, potrzebne są pochodnie...» – jednak aż sinieje na myśl, że miałby to uczynić. [Por. J 11,41] Jezus jej nie odpowiada. Unosi oczy ku niebu, rozwiera ramiona jak na krzyżu i modli się bardzo głośno, wypowiadając słowa: «Ojcze! Dziękuję Ci, że Mnie wysłuchałeś. Wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, lecz mówię to ze względu na tych, którzy tu są, na lud, który Mnie otacza, aby uwierzyli w Ciebie, we Mnie i w to, że Ty Mnie posłałeś!» Stoi tak jakiś czas i zdaje się ogarnięty ekstazą, tak jest przemieniony. Nie wydając żadnego dźwięku wypowiada skryte słowa prośby lub uwielbienia. Nie wiem. Wiem, że jest tak uduchowiony, że nie można na Niego patrzeć nie czując drżenia serca w piersiach. Zdaje się, że Jego ciało stało się światłem, jakby był niematerialny, większy i nawet unosił się nad ziemią. Zachowuje kolor włosów, oczu, skóry, szat, nie tak, jak w czasie przemienienia na Taborze. Wtedy wszystko się stało światłem i śnieżnobiałym blaskiem. Tutaj zaś On wydaje się wydzielać światło i wszystko wokół Niego staje się światłem. Światło zdaje się otaczać Go jak halo, szczególnie Jego twarz uniesioną ku niebu, z pewnością zachwyconą oglądaniem Ojca. Pozostaje tak przez jakiś czas, potem staje się ponownie Sobą: Człowiekiem, lecz Jego dostojeństwo jest potężne. Zbliża się do progu grobu. Wyciąga do przodu ramiona, kierując dłonie ku ziemi. Dotąd trzymał je rozłożone z dłońmi skierowanymi ku niebu. Dłonie ma więc już we wnętrzu grobu, białe w mrocznym chodniku. Zanurza błękitny ogień Swego spojrzenia – którego cudowny błysk jest dziś nie do wytrzymania – w tę niemą ciemność. Potężnym głosem, krzykiem silniejszym niż ten, którym na jeziorze wydał wiatrowi polecenie uciszenia się, głosem, którego nie słyszałam u Niego w żadnym z cudów, woła: [Por. J 11,43] «Łazarzu! Wyjdź na zewnątrz!» Echo powtarza Jego głos w wydrążonym grobie i rozchodzi się potem po całym ogrodzie. Odbijają go nierówności terenu Betanii i sądzę, że dochodzi nawet do pierwszych stoków pagórków za polami. Powraca powtórzony i przytłumiony jak rozkaz, który musi być wykonany. Jest pewne, że ze wszystkich stron słychać na nowo: «Na zewnątrz! Na zewnątrz! Na zewnątrz!» Wszyscy drżą mocniej. Ciekawość przykuwa ich do miejsca, twarze jednak bledną i oczy się wytrzeszczają, a usta otwierają się nieświadomie z już gotowym okrzykiem zaskoczenia. Marta nieco z tyłu i z boku jest jak oczarowana patrząc na Jezusa. Maria upadła na kolana. Ponieważ nie oddaliła się ani na chwilę od swego Nauczyciela, upadła na kolana na skraju grobu. Jedną rękę trzyma na piersi, aby uspokoić bicie serca, drugą zaś uchwyciła kraj szaty Jezusa. Można zauważyć, że drży, bo widać lekkie poruszenie szaty, trzymanej w ręku. [Por. J 11,44] Coś białego wydaje się wyłaniać z głębi podziemi. Najpierw mała wypukła linia, potem – forma owalna, a potem na owalu uwidoczniają się pasy szersze, dłuższe, coraz dłuższe. I ten, który był martwy, ściśnięty opaskami, posuwa się powoli naprzód, coraz bardziej widoczny, nieziemski, wywierający wrażenie. Jezus cofa się, cofa, nieznacznie, lecz stale, w miarę jak Łazarz się zbliża. Odległość między nimi jest więc stale taka sama. Maria jest zmuszona puścić połę Jego płaszcza, lecz się nie porusza z miejsca, na którym się znajduje. Radość, wzruszenie przytrzymują ją na miejscu. Jedno: «Och!» coraz wyraźniejsze wychodzi ze wszystkich ust wcześniej zamkniętych w napięciu oczekiwania. Najpierw jest to szmer ledwie słyszalny, który się zmienia w głos, a głos staje się potężnym krzykiem. Łazarz jest już u wejścia do grobu i zatrzymuje się tam, sztywny, niemy, podobny do gipsowego posągu ledwie obciosanego, a więc nieforemnego. To kształt długi, szczupły w miejscu głowy, szczupły na nogach, bardziej szeroki w tułowiu, makabryczny jak sama śmierć. Przypomina widmo. Biel opasek odbija się od mrocznej głębi grobu. W ogarniającym go słońcu widać tu i tam płynącą zgniliznę. Jezus woła głośno: «Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Dajcie mu szaty i jedzenie.» «Nauczycielu!...» – mówi Marta i chce może powiedzieć więcej, ale Jezus wpatruje się w nią, panując nad nią Swym promieniejącym spojrzeniem i mówiąc: «Tu! Zaraz! Zaraz przynieście mu odzienie. Ubierzcie go w obecności wszystkich i dajcie mu jeść» – nakazuje. Ani razu nie odwraca się ku tym, którzy są za Nim i przy Nim. Jego oczy spoglądają jedynie na Łazarza, na Marię, która jest tuż przy wskrzeszonym, nie troszcząc się o obrzydzenie, jakim wszystkich napawają pobrudzone bandaże i na Martę, która oddycha ciężko, jakby jej serce miało pęknąć i nie wie, czy ma krzyczeć z radości, czy płakać... Słudzy pośpiesznie wykonują polecenia. Noemi odchodzi pierwsza, biegnąc. Pierwsza też powraca ze złożonymi szatami na ramieniu. Inni rozwijają opaski po zakasaniu rękawów i podniesieniu własnych szat, aby nie dotykać spływającej na ziemię zgnilizny. Marcela i Sara powracają z amforami wonności. Za nimi idą słudzy: jedni z misami i dzbanami parującej ciepłej wody, inni – z półmiskami, z kubkami mleka, wina, z owocami, z podpłomykami posmarowanymi miodem. Opaski wąskie i bardzo długie, lniane, jak mi się zdaje, z krajką po obydwu stronach z pewnością tkane w tym celu, odwijają się jak zwój tasiemki z wielkiej szpuli i upadają na ziemię, ciężkie od balsamów i zgnilizny. Słudzy usuwają je, posługując się żerdziami. Zaczęli od głowy. Tu też jest zgnilizna, która wypłynęła z nosa, uszu, ust. Całun umieszczony na twarzy jest cały nasączony tymi wyciekami. Ukazująca się twarz Łazarza jest bardzo blada, szczupła, z oczyma cały czas zamkniętymi z powodu balsamów umieszczonych w oczodołach. Są nimi pobrudzone włosy i nawet broda. Powoli opada prześcieradło, całun, w który było owinięte ciało. W miarę jak opaski opadają, opadają, opadają, zostaje uwolniony, spowinięty nimi przez wiele dni, tułów i wraca kształt ludzki temu, co najpierw wyglądało jak wielka poczwarka. Kościste ramiona, ręce jak u szkieletu, boki ledwie obciągnięte skórą, zapadnięty brzuch ukazują się powoli. W miarę jak opadają bandaże, siostry, Maksymin, służący pospiesznie usuwają pierwszą warstwę brudu i balsamów i stale zmieniają wodę, która oczyszcza dzięki wonnościom, jakie do niej włożyli. W końcu ukazuje się czysta skóra. Kiedy odwinięto twarz Łazarza i kiedy już może patrzeć, nim spojrzy na siostry, kieruje swe spojrzenie ku Jezusowi. Zapomina o wszystkim i patrzy na swego Jezusa, daleki od wszystkiego, co się dzieje. Na bladych wargach ma miłosny uśmiech, a w oczach błyszczy promienna łza. Jezus też się do niego uśmiecha i w Jego oku też błyszczy łza, lecz nic nie mówiąc, kieruje wzrok Łazarza ku niebu. Łazarz pojmuje i porusza wargami w niemej modlitwie. Marta sądzi, że chce jej coś powiedzieć, a jeszcze nie odzyskał głosu, więc pyta: «Co mówisz, mój Łazarzu?» «Nic, Marto. Dziękuję Najwyższemu.» Wymowa jest pewna, głos silny. Ludzie po raz kolejny wykrzykują ze zdumieniem: «Och!» Teraz odwinęli go do samych bioder, uwolnili, oczyścili i mogą mu włożyć krótką tunikę, rodzaj koszuli, która zakrywa pachwiny i opada na uda. Sadzają go, żeby odwinąć nogi i umyć. Kiedy się ukazują, Marta i Maria wydają wielki okrzyk, pokazując sobie nogi i bandaże. Na bandażach, w które były owinięte nogi, oraz na całunie, zdjętym z nich, wycieki zgnilizny były tak obfite, że uformowały wielkie strugi na tkaninie, lecz widać, że rany nóg są całkowicie zagojone. Jedynie czerwono-niebieskie blizny wskazują miejsca, w których były owrzodzone. Wszyscy ludzie wykrzykują jeszcze głośniej ze zdumienia. Jezus uśmiecha się. Łazarz również się uśmiecha. Przez chwilę patrzy na swe uzdrowione nogi, a potem odwraca się, żeby znowu przyglądać się Jezusowi. Wydaje się, że nie może się nasycić oglądaniem Go. Żydzi, faryzeusze, saduceusze, uczeni w Piśmie, nauczyciele podchodzą ostrożnie, żeby nie pobrudzić swych szat. Patrzą z bliska na Łazarza, patrzą z bliska na Jezusa. Ale ani Łazarz, ani Jezus nie zajmują się nimi: patrzą na siebie i wszystko inne dla nich nie istnieje. I oto już zakładają Łazarzowi sandały na nogi. Wstaje, porusza się pewnym krokiem. Bierze szatę, podaną przez Martę. Wkłada ją sam, zawiązuje pas, układa fałdy. Oto on – szczupły i blady, lecz podobny do wszystkich. Myje sobie jeszcze dłonie i ramiona do łokci, po zakasaniu rękawów. A potem nową wodą przemywa sobie twarz i głowę, aż czuje się całkiem czysty. Ociera włosy i twarz, oddaje ręcznik słudze i idzie prosto do Jezusa. Upada na twarz, całuje Mu nogi. Jezus pochyla się, podnosi go, przytula do serca i mówi: «Witaj, Mój przyjacielu. Niech będzie z tobą pokój i radość. Żyj, aby wypełnić twoje szczęśliwe przeznaczenie. Unieś twarz, abym ci przekazał powitalny pocałunek.» I całuje jego policzki, a Łazarz czyni to samo. Dopiero po oddaniu czci i pocałowaniu Nauczyciela Łazarz odzywa się do swych sióstr i całuje je. Potem obejmuje Maksymina i Noemi, płaczącą z radości, i kilku innych, którzy są – jak myślę – krewnymi lub bardzo bliskimi przyjaciółmi. Potem całuje Józefa, Nikodema, Szymona Zelotę i kilku innych. Jezus sam idzie do sługi, który ma w rękach półmisek z jedzeniem. Bierze podpłomyk z miodem, jabłko, kubek wina i podaje wszystko Łazarzowi po ofiarowaniu tego i pobłogosławieniu, aby się posilił. Łazarz je z apetytem człowieka całkowicie zdrowego. Z wszystkich ust wychodzi raz jeszcze zdumione: «Och!» Wydaje się, że Jezus widzi jedynie Łazarza, ale w rzeczywistości obserwuje wszystkich. Widząc, że z gestami gniewu właśnie ma odejść Sadok, Elchiasz, Kananiasz, Feliks, Doras, Korneliusz i inni, mówi głośno: «Zaczekaj chwilę, Sadoku. Mam coś do powiedzenia tobie i twoim towarzyszom.» Zatrzymują się. Mają twarze przestępców. Józef z Arymatei wykonuje gest przerażenia i daje znak Zelocie, aby powstrzymał Jezusa. Jednak On już podchodzi do zawziętej grupy i mówi głośno: «Czy to ci wystarczy, Sadoku, to co widziałeś? Powiedziałeś Mi kiedyś, że aby wierzyć potrzebujesz, ty i tobie podobni, widoku ponownego składania się, i w dobrym zdrowiu, człowieka, który się rozkładał. Czy jesteś zadowolony z tego rozkładu, jaki widziałeś? Czy jesteś zdolny uznać, że Łazarz był martwy, a teraz żyje i jest tak zdrowy, jak nie był od lat? Wiem, przyszliście tu, aby kusić, aby wywołać w nich więcej bólu i zwątpienia. Przyszliście szukać tu Mnie, mając nadzieję znaleźć Mnie ukrywającego się w pokoju umierającego. Przyszliście tu nie z miłości i chęci uczczenia tego, który umarł, lecz aby się upewnić, że Łazarz istotnie umarł. Przychodziliście nadal, ciesząc się coraz bardziej, im więcej czasu upływało. Gdyby stało się tak jak mieliście nadzieję, jak już wierzyliście, że się stało, mielibyście rację ciesząc się. Przyjaciel, który uzdrawia wszystkich, lecz nie uzdrawia przyjaciela. Nauczyciel, który nagradza wiarę wszystkich, lecz nie nagradza wiary Swoich przyjaciół z Betanii. Mesjasz bezsilny wobec rzeczywistości śmierci. Oto, co dawało wam powody do radości. Ale oto Bóg wam odpowiedział. Żaden prorok nigdy nie zebrał na nowo tego, co nie tylko umarło, lecz się rozpadało. Bóg to uczynił. Oto żyjące świadectwo tego, Kim jestem. Pewnego dnia Bóg wziął błoto i nadał mu formę i tchnął w nie żyjącego ducha i powstał człowiek. Byłem przy tym, mówiąc: „Niechaj się stanie człowiek na nasz obraz i na nasze podobieństwo”, bo jestem Słowem Ojca. Dziś Ja, Słowo, powiedziałem temu, co nie było nawet błotem, lecz zgnilizną: „Żyj” i zepsucie na nowo stało się ciałem, ciałem całkowitym, żyjącym, poruszającym się. Oto ono patrzy na was. A do ciała dołączyłem ducha, który leżał od kilku dni na łonie Abrahama. Wezwałem go Moją wolą, bo wszystko mogę, Ja, Żyjący, Ja, Król królów, któremu są poddane wszystkie stworzenia i wszystkie rzeczy. Co Mi teraz odpowiecie?» Stoi przed nimi wysoki, porażający majestatem, prawdziwy Sędzia i Bóg. Nie odpowiadają. Jezus mówi z naciskiem: «To jeszcze nie wystarcza, żebyście wierzyli i przyjęli to, czego nie da się podważyć?» «Dotrzymałeś jedynie części Swej obietnicy. To nie jest znak Jonasza...» – mówi gwałtownie Sadok. «Będziecie i to mieli. Obiecałem i dotrzymam słowa – mówi Pan – Także ktoś inny, obecny tutaj, czeka na inny znak i będzie go miał. A ponieważ jest sprawiedliwy, przyjmie go. Wy – nie. Wy pozostaniecie tym, czym jesteście.» Odwraca się i widzi Szymona, członka Sanhedrynu, syna Eliannasza. Patrzy na niego, patrzy. Opuszcza tych, z którymi rozmawiał, i stając naprzeciw niego mówi mu cicho, lecz wyraźnie: «To szczęście dla ciebie, że Łazarz nie pamięta swego pobytu wśród umarłych! Cóż uczyniłeś ze swym ojcem, Kainie?» Szymon ucieka wydając okrzyk lęku, który zmienia się w wycie przekleństwa: «Bądź przeklęty, Nazarejczyku!» Jezus mu odpowiada: «Twoje przekleństwo unosi się ku Niebu i najwyższe Niebiosa zsyłają ci je z powrotem. Jesteś naznaczony, o nieszczęsny!» Wraca do tyłu, do grup zaskoczonych, niemal przerażonych. Spotyka Gamaliela, który idzie w kierunku drogi. Patrzy na niego i Gamaliel na Niego patrzy. Jezus mówi mu, nie zatrzymując się: «Bądź gotowy, o rabbi. Znak wkrótce nadejdzie. Ja nigdy nie kłamię.» Ogród powoli pustoszeje. Żydzi są oszołomieni, lecz z większości wszystkimi porami tryska gniew. Gdyby ich spojrzenia mogły spalić – Jezus byłby całkowicie zamieniony w popiół. Rozmawiają, dyskutują między sobą, odchodząc, tak teraz wstrząśnięci przez swą klęskę, że nie potrafią już ukryć – pod obłudną przyjacielską postawą – celu swej obecności w tym miejscu. Odchodzą, nie żegnając się ani z Łazarzem, ani z siostrami. Pozostaje kilku, których przekonał do Pana cud. Pośród nich jest Józef Barnaba, który upada na kolana przed Jezusem i oddaje Mu cześć. To samo robi przed odejściem uczony w Piśmie Joel, syn Abiasza, a także inni, których nie znam, lecz należą z pewnością do osób znamienitych. W tym czasie Łazarz, otoczony przez najbliższych, odszedł do domu. Józef, Nikodem i inni dobrzy żegnają Jezusa i odchodzą. Odchodzą z głębokimi pokłonami żydzi, którzy byli przy Marcie i Marii. Słudzy zamykają ogrodzenie. Do domu powraca spokój. Jezus rozgląda się wokół siebie. Widzi dym i płomienie w głębi ogrodu od strony grobu. Stoi sam na ścieżce i mówi: «Te zgniliznę pochłonie ogień... zgniliznę śmierci... Ale zepsucia serc... tych serc żaden ogień nie unicestwi... Nawet ogień Piekła. Ono będzie wieczne... Okropność!... Większa niż śmierć... większa niż zepsucie... i... któż cię ocali, o Ludzkości, która tak kochasz swe zepsucie! Ty chcesz być zepsuta. A Ja... Ja wyrwałem z grobu człowieka jednym słowem... A potokiem słów... i bólu... nie będę mógł wyrwać grzechowi człowieka, ludzi, milionów ludzi.» Siada i zasmucony zakrywa twarz dłońmi... Jakiś sługa mija Go i zauważa. Idzie do domu. W chwilę potem wychodzi z domu Maria. Idzie do Jezusa, lekko, jakby nie dotykała ziemi. Zbliża się i mówi do Niego cicho: «Rabbuni, jesteś zmęczony... Chodź, o mój Panie. Twoi utrudzeni apostołowie poszli do drugiego domu, wszyscy, z wyjątkiem Szymona Zeloty... Płaczesz, Nauczycielu? Dlaczego?...» Klęka u stóp Jezusa... obserwuje Go... Jezus patrzy na nią. Nie odpowiada. Wstaje i idzie w kierunku domu. Maria podąża za Nim. Wchodzą do sali. Łazarza nie ma, nie ma też Zeloty, lecz jest Marta, szczęśliwa, przemieniona radością. Zwraca się do Jezusa, aby wyjaśnić: «Łazarz poszedł się wykąpać, aby się jeszcze oczyścić. O! Nauczycielu! Nauczycielu! Cóż Ci powiedzieć!» Jest samym uwielbieniem. Zauważa smutek Jezusa i mówi: «Jesteś smutny, Panie? Nie jesteś szczęśliwy, że Łazarz... – przerywa, ogarnia ją podejrzenie: – O! Jesteś taki poważny wobec mnie. Zgrzeszyłam. To prawda.» «Obie zgrzeszyłyśmy, moja siostro» – mówi Maria. «Nie, ty nie... O! Nauczycielu, Maria nie zgrzeszyła. Maria potrafiła być posłuszna, tylko ja okazałam nieposłuszeństwo. Wysłałam po Ciebie, bo... bo nie mogłam dłużej słuchać ich zarzutów, że nie jesteś Mesjaszem, Panem... nie mogłam już dłużej patrzeć, jak on cierpi... Łazarz tak bardzo pragnął Cię [ujrzeć]. Tak Cię wołał... Przebacz mi, Jezu.» «A ty nic nie mówisz, Mario?» – pyta Jezus. «Nauczycielu... ja.. cierpiałam wtedy nie tylko jako niewiasta. Cierpiałam, bo... Marto, przysięgnij, przysięgnij tu, przed Nauczycielem, że nigdy, nigdy nie powiesz Łazarzowi o jego majaczeniu... Mój Nauczycielu... poznałam Cię całkowicie, o Boskie Miłosierdzie, w ostatnich godzinach Łazarza. O! Mój Boże! Jakże Ty mnie umiłowałeś i przebaczyłeś mi, Ty, Bóg, Ty, czysty, Ty...?! Mój brat, który mnie przecież kocha, ale jest człowiekiem, jedynie człowiekiem, w głębi serca nie przebaczył mi wszystkiego. Nie, źle się wyrażam. On nie zapomniał o mojej przeszłości i kiedy osłabienie śmiercią przytępiło w nim dobroć, o której myślałam, że zapomniała o przeszłości, wykrzyczał swój ból, swój gniew wobec mnie... O!...» – Maria płacze. «Nie płacz, Mario. Bóg ci przebaczył i zapomniał. Dusza Łazarza także przebaczyła i zapomniała, chciała zapomnieć. Człowiek nie potrafił o wszystkim zapomnieć i kiedy ciało wzięło nad nim górę w ostatnim skurczu osłabionej woli przemówił człowiek.» «Nie oburza mnie to, Panie. Dzięki temu jeszcze bardziej Cię pokochałam i jeszcze bardziej kocham Łazarza. Od tamtej chwili i ja Cię pragnęłam, gdyż byłam zbyt zaniepokojona myślą, że Łazarz umarł pozbawiony pokoju z mojego powodu... a potem, potem, kiedy widziałam, jak Tobą gardzą żydzi... kiedy widziałam, że nie przychodzisz po śmierci, nawet wtedy, gdy okazałam Ci posłuszeństwo, ufając wbrew wszelkiej nadziei, mając nadzieję nawet na otwarcie się grobu, wtedy mój duch także cierpiał. Panie, jeśli musiałam jeszcze za coś odpokutować, a z pewnością musiałam, odpokutowałam, Panie...» «Biedna Mario! Znam twe serce. Zasłużyłaś na cud i niech to cię utwierdzi w nadziei i wierze.» «Mój Nauczycielu, teraz zawsze będę ufać i wierzyć. Już nie będę wątpić, nigdy więcej, Panie. Będę żyć wiarą. Dałeś mi zdolność wierzenia w to, co jest nie do uwierzenia.» «A ty, Marto, nauczyłaś się tego? Nie, jeszcze nie. Ty jesteś Moją Martą, lecz jeszcze nie jesteś Moją doskonałą czcicielką. Po co działasz zamiast kontemplować? To bardziej święte. Widzisz? Twoja siła – ponieważ była zwrócona bardziej ku sprawom ziemskim – opuściła cię, kiedy stwierdziłaś, że doszło do ziemskich wydarzeń, które wydały się wtedy nie do uleczenia. Rzeczywiście nie ma lekarstwa na sprawy doczesne, o ile Bóg nie zadziała. Dlatego stworzenie musi umieć wierzyć i kontemplować. Musi kochać aż do granic ludzkich możliwości, całym sobą – swą myślą, duszą, ciałem, krwią, powtarzam: wszystkimi ludzkimi siłami. Chcę, żebyś była silna, Marto. Chcę, żebyś była doskonała. Nie potrafiłaś być posłuszna, bo nie potrafiłaś wierzyć i całkowicie zaufać, a nie potrafiłaś wierzyć i ufać, bo nie potrafiłaś całkowicie kochać. Ale Ja ci to odpuszczam. Przebaczam ci, Marto. Dziś wskrzesiłem Łazarza. Teraz daję ci silniejsze serce. Jemu przywróciłem życie. W ciebie wlewam moc doskonałej miłości, wiary i ufności. Teraz bądźcie szczęśliwe i spokojne. Przebaczcie tym, którzy was w tych dniach obrażali...» «Panie, w tym ja zgrzeszyłam [– odzywa się Maria.] Przed chwilą powiedziałam do starego Kananiasza, który Cię znieważał w tych dniach: „Kto zwyciężył? Ty czy Bóg? Twoja pogarda czy moja wiara? Chrystus jest Żyjącym i jest Prawdą. Ja wiedziałam, że Jego chwała rozbłyśnie jeszcze bardziej, a ty, starcze, napraw swą duszę, jeśli nie chcesz poznać śmierci.”» «Dobrze powiedziałaś, ale nie sprzeczaj się z niegodziwymi, Mario. I przebaczaj. Przebaczaj, jeśli chcesz Mnie naśladować... Oto Łazarz. Słyszę jego głos.» Rzeczywiście wchodzi Łazarz, odziany w nową szatę, ogolony, uczesany, z włosami pachnącymi. Jest z nim Maksymin i Zelota. «Nauczycielu!» – Łazarz jeszcze raz klęka, oddając Mu cześć. Jezus kładzie mu dłoń na głowie i mówi z uśmiechem: «Przeszliście pomyślnie próbę, Mój przyjacielu. Ty i twoje siostry. Teraz bądźcie szczęśliwi i silni, aby służyć Panu. Co sobie przypominasz z przeszłości, przyjacielu? Mówię o twych ostatnich chwilach.» «Wielkie pragnienie ujrzenia Ciebie i wielki pokój pośród moich sióstr.» «A opuszczenie czego najbardziej cię smuciło, kiedy umierałeś?» [– pyta dalej Jezus.] «Ciebie, Panie, i moich sióstr. Ciebie, bo nie mogłem Ci już służyć, a ich dlatego, że dawały mi całą radość...» «O, mój bracie!» – wzdycha Maria. «Ty, bardziej niż Marta. Ty mi dałaś Jezusa i miarę tego, Kim jest Jezus. Jezus oddał mi ciebie. Ty jesteś darem Boga, Mario.» «Mówiłeś o tym także umierając...» – mówi Maria i uważnie przygląda się twarzy brata. «Bo stale o tym myślę» [– wyznaje Łazarz.] «Ale ja ci zadałam także wiele bólu...» «Choroba też mi zadała ból. Mam jednak nadzieję, że przez nią zadośćuczyniłem za winy starego Łazarza. To dzięki niej zostałem wskrzeszony, oczyszczony, aby być godny Boga. Ty i ja: obydwoje wskrzeszeni, aby służyć Panu, a pomiędzy nami Marta, ta, która zawsze była pokojem domu.» «Słyszysz, Mario? Łazarz wypowiada słowa mądrości i prawdy. Teraz odchodzę zostawiając was waszej radości...» «Nie, Panie, zostań z nami. Zostań w Betanii i w moim domu. To będzie piękne...» «Zostanę. Chcę ci wynagrodzić za to, co wycierpiałeś. Marto, nie bądź smutna. Marta myśli, że mnie zasmuciła. Ale Mój smutek jest nie tyle z waszego powodu, ile z powodu tych, którzy nie chcą dostąpić odkupienia. Ich nienawiść jest coraz większa. Mają truciznę w sercu... Cóż... przebaczmy.» «Przebaczmy, Panie» – mówi Łazarz ze swoim łagodnym uśmiechem... i na tym słowie wszystko się kończy. Jezus mówi: «Tutaj można umieścić dyktando z 23.03.44 jako komentarz do wskrzeszenia Łazarza.» Na marginesie wskrzeszenia Łazarza i w odniesieniu do zdania ze św. Jana. Jezus mówi: [Por. J 11,30] «W Ewangelii Jana, jaką czyta się od wieków, jest napisane: „Jezus zaś nie przybył jeszcze do Betanii” (11,30). Aby uprzedzić wszelkie możliwe zarzuty, zwracam wam uwagę na to, że pomiędzy tym zdaniem, a zdaniem z Dzieła, mówiącym, że spotkałem Martę w odległości kilku kroków od zbiornika w ogrodzie Łazarza, nie ma sprzeczności faktów, lecz jedynie [sprzeczności wynikające z] przekładu i [sposobu] opisywania. Trzy czwarte Betanii należało do Łazarza, podobnie jak należała do niego duża część Jerozolimy. Ale mówmy o Betanii. Ponieważ należała w trzech czwartych do Łazarza, można było mówić: Betania Łazarza. A zatem tekst nie byłby błędny, nawet gdybym spotkał Martę w osadzie lub przy źródle, jak mówią niektórzy. Rzeczywiście nie wszedłem do osady, aby nie zbiegli się mieszkańcy, gdyż wszyscy byli wrogo nastawieni do członków Sanhedrynu. Obszedłem Betanię, aby dojść do domu Łazarza, który znajdował się po przeciwnej stronie dla tego, kto szedł do Betanii przez Enszemesz. Właśnie dlatego Jan powiedział, że Jezus nie wszedł jeszcze do osady. I z taką samą dokładnością mały Jan mówi, że zatrzymałem się w pobliżu zbiornika (czyli źródła dla Hebrajczyków) już w ogrodzie Łazarza, lecz jeszcze z dala od domu. Zauważcie poza tym, że w tym czasie żałoby i nieczystości (bo nie był to jeszcze siódmy dzień po śmierci) siostry nie opuszczały domu. A zatem to w obrębie ich własności doszło do spotkania. Nasz mały Jan mówi o nadejściu mieszkańców Betanii dopiero wtedy, kiedy już nakazałem odsunięcie kamienia. Przedtem mieszkańcy nie wiedzieli, że przyszedłem i dopiero wtedy, gdy ta wieść się rozniosła, przybiegli do Łazarza.» 9. REFLEKSJA NAD WSKRZESZENIEM ŁAZARZA Napisane 23 marca 1944. A, 2381-2390 Jezus mówi: [Por. J 11,6] «Mogłem zadziałać w porę, aby zapobiec śmierci Łazarza. Nie chciałem tego uczynić. Wiedziałem, że to wskrzeszenie będzie bronią obosieczną, bo nawrócę żydów, których myśl była prawa, lecz uczynię bardziej zawziętymi tych, których myśl nie była prawa. Od nich, po tym ostatnim ciosie Mojej potęgi, przyjdzie na Mnie wyrok śmierci. Ale po to przyszedłem i teraz dojrzała godzina, aby to się dokonało. Mogłem także przybyć od razu. Ale musiałem przekonać przez wskrzeszenie – pomimo już zaawansowanego zepsucia ciała – niewierzących najbardziej upartych. Nawet Moich apostołów, którzy – powołani do zaniesienia Wiary światu – potrzebowali podtrzymania swej wiary cudami o wyjątkowej wielkości. Już mówiłem o tym, że apostołowie byli w bardzo wielkim stopniu ludźmi. To nie była przeszkoda nie do pokonania. To była logiczna konsekwencja ich uwarunkowań: zostali powołani na Moich [apostołów] w wieku już dojrzałym. Nie zmienia się mentalności ani sposobu myślenia z dnia na dzień. A Ja, w Mojej mądrości, nie chciałem wybierać dzieci, wychowywać ich i kazać im wzrastać według Mojej myśli, aby z nich uczynić Moich apostołów. Mogłem tak uczynić. Nie chciałem jednak tego robić. Dusze bowiem mogłyby Mi wyrzucać, że pogardziłem tymi, którzy nie są niewinni. Mogłyby wtedy usprawiedliwiać siebie, a oskarżać Mnie o to, że przez Mój wybór Ja także okazałem, iż ci, którzy są już uformowani, nie mogą się zmienić. Nie. Wszystko może się zmienić, kiedy się chce. I rzeczywiście Ja uczyniłem męczenników i świętych, ewangelizatorów świata z małodusznych, kłótliwych, chciwych, zmysłowych, niedowierzających. Nie zmienia się tylko ten, kto tego nie chce. Kochałem i kocham to, co małe i słabe. Ty jesteś tego przykładem. A jeśli tylko znajduje się w tych „nicościach” wola miłowania Mnie i pójścia za Mną, to czynię z nich Moich szczególnie umiłowanych, Moich przyjaciół, Moje sługi. Posługuję się nimi zawsze i to jest stały cud, jakiego dokonuję, aby doprowadzić innych do wiary we Mnie. Nie zabijam przez to możliwości [otrzymania innych] cudów. Jakże jednak obecnie słabnie ta możliwość! Jak lampa, w której brak oliwy, kona i umiera, zabita przez niedostatek lub brak wiary w Boga cudu. [Por. J 11,37] Istnieją dwie formy gwałtowności w proszeniu o cud. Jednej Bóg poddaje się z miłością. Od drugiej – odwraca się z pogardą. Pierwsza to ta, która prosi, jak Ja nauczyłem prosić: z ufnością, bez ustanku i bez przyjmowania, że Bóg może nie wysłuchać. Bóg bowiem jest dobry, a kto jest dobry, wysłuchuje. Bóg bowiem jest potężny i może wszystko. Ta [forma proszenia ujawnia] miłość, a Bóg wysłuchuje tego, kto kocha. Druga [forma], to gwałtowność zbuntowanych, którzy chcą, aby Bóg był ich sługą i ugiął się przed ich złością i okazał im to, czego oni Mu nie dają: miłość i posłuszeństwo. Ta forma jest obrazą, którą Bóg karze przez odmówienie Swoich łask. Skarżycie się, że nie dokonuję już cudów zbiorowych. Jakże mógłbym ich dokonywać? Gdzie są zbiorowości, które wierzą w Mnie? Gdzie są prawdziwi wierzący? Iluż jest prawdziwych wierzących w jakiejś zbiorowości? Widzę ducha wierzącego tak rzadko jak nieliczne kwiaty, które przeżywają w spalonym przez pożar lesie. Resztę szatan spalił swoimi naukami i będzie wypalał coraz bardziej. Proszę was, abyście przyjęli za waszą nadprzyrodzoną zasadę [postępowania] to, co odpowiedziałem Tomaszowi i abyście pamiętali o tym. Nie można być Moim prawdziwym uczniem, jeśli się nie umie nadać życiu ludzkiemu wagi, na jaką zasługuje: jest jedynie środkiem zdobycia prawdziwego i niekończącego się Życia. Kto będzie chciał ocalić swoje życie na tym świecie, ten utraci Życie wieczne [por. Mt 10,39; Mt 16,25; Mk 8,35; Łk 9,24]. Powiedziałem to i powtarzam. Czym są doświadczenia? Obłokiem, który przechodzi. Niebo pozostaje i czeka na was po próbie. Ja zdobyłem Niebo dla was Moim heroizmem. Wy powinniście Mnie naśladować. Heroizm nie jest zachowany jedynie dla tych, którzy mają zaznać męczeństwa. Życie chrześcijańskie jest ustawicznym heroizmem, gdyż jest ono stałą walką przeciwko światu, demonowi i ciału. Nie zmuszam was do podążania za Mną. Pozostawiam wam wolność. Ale nie chcę obłudy. Albo ze Mną i jak Ja, albo przeciwko Mnie. Już nie możecie Mnie oszukiwać. Mnie nie możecie zmylić. Ja nie zawieram przymierza z Nieprzyjacielem. Jeśli jego wolicie bardziej niż Mnie, nie możecie myśleć, że macie Mnie równocześnie za przyjaciela. Albo on, albo Ja. Wybierajcie. [Por. J 11,31] Cierpienie Marty jest inne od bólu Marii z powodu innego ducha tych dwóch sióstr i ich odmiennego postępowania. Szczęśliwi, którzy postępują w taki sposób, że nie mają wyrzutów sumienia z tego powodu, że zasmucili kogoś, kto umarł i którego już nie można pocieszyć w zadanych mu boleściach. Ale jeszcze bardziej szczęśliwy jest ten, któremu sumienie nie wyrzuca, że zasmucił swego Boga, Mnie, Jezusa, i nie boi się spotkania ze Mną, lecz tęskni za nim jako za radością, o której marzył niespokojnie przez całe życie, i którą wreszcie osiąga. Jestem waszym Ojcem, Bratem, Przyjacielem. Dlaczego więc tak często Mnie ranicie? Czy wiecie, ile życia na ziemi jeszcze wam pozostaje? Życia, żeby wynagradzać? Nie wiecie tego. A zatem godzina po godzinie, dzień po dniu, postępujcie dobrze. Zawsze dobrze. Wtedy zawsze Mnie uszczęśliwicie. I nawet jeśli cierpienie przyjdzie na was – a cierpienie jest uświęceniem, mirrą, strzegącą od zepsucia przez cielesność – będziecie zawsze mieć pewność, że Ja was kocham, że kocham was nawet w tym bólu, i będzie w was pokój, płynący z Mojej miłości. Ty, mały Janie, wiesz, czy Ja potrafię pocieszyć nawet w cierpieniu. [Por. J 11,41] W Mojej modlitwie do Ojca powtarzam to, co powiedziałem na początku: konieczne było wstrząśnięcie przez wyjątkowy cud nieprzejednaniem żydów i całego świata. Wskrzeszenie pogrzebanego przed czterema dniami i złożonego w grobie po chorobie długiej, przewlekłej, odrażającej, znanej, nie było czymś, co mogło pozostawić obojętnym ani tym bardziej niepewnym. Gdybym go uzdrowił, kiedy żył, lub gdybym tchnął w niego ducha zaraz kiedy go wyzionął, kąśliwość nieprzyjaciół mogłaby stworzyć wątpliwości co do istoty cudu. Ale odór zwłok, zgnilizna na opaskach, długi pobyt w grobie, nie pozostawiały wątpliwości. I cud cudów, chciałem, aby Łazarza rozwiązano i oczyszczono w obecności wszystkich, aby ujrzano, że nie tylko życie, ale i doskonałość członków powróciła tam, skąd wcześniej owrzodzone ciało rozszerzyło we krwi zarodki śmierci. Kiedy wyświadczam łaskę, daję zawsze więcej niż to, o co Mnie prosicie. [Por. J 11,41] Płakałem przed grobem Łazarza i nadano tym łzom tyle imion. Jednak wiedzcie, że łaski otrzymuje się przez cierpienie pomieszane z niewzruszoną wiarą w Wiecznego. Płakałem nie tyle z powodu utraty przyjaciela i cierpienia sióstr, ile dlatego, że jak dno, które się podnosi, tak w tej godzinie ukazały się na powierzchni, żywiej niż kiedykolwiek dotąd, trzy myśli, które jak trzy gwoździe, wciąż wbijały swe ostrze w Moje serce. (1) Stwierdzenie, do jakiego zniszczenia doprowadził szatan człowieka, kusząc go do Zła. Zniszczenie, które dla potępionej ludzkości polegało na bólu i śmierci. Śmierć fizyczna to symbol i żywa przenośnia śmierci duchowej, którą grzech zadaje duszy pogrążając ją – ją, królową przeznaczoną do życia w królestwie Światłości – w ciemnościach piekielnych. (2) Przekonanie, że nawet ten cud, dokonany jako najwyższe dopełnienie trzech lat ewangelizowania, nie przekona świata żydowskiego o Prawdzie, której byłem Nosicielem. I że żaden cud nie nawróci w przyszłości tego świata do Chrystusa. O! Cierpienie bycia bliskim śmierci dla tak niewielu! (3) Wizja duchowa Mojej przyszłej śmierci. Byłem Bogiem. Byłem też Człowiekiem. I aby być Odkupicielem musiałem odczuć ciężar zadośćuczynienia. A zatem okropność śmierci i to takiej śmierci. Byłem żywy, zdrowy i mówiłem sobie: „Wkrótce umrę. Będę w grobie jak Łazarz. Niebawem agonia najokrutniejsza będzie Moją towarzyszką. Muszę umrzeć”. Dobroć Boga oszczędza wam znajomości przyszłości, ale Mnie nie została ona oszczędzona. Och! Uwierzcie Mi, wy, którzy uskarżacie się na wasz los, że żaden nie jest smutniejszy od Mojego. Miałem stałe przeczucie przyszłości dotyczące wszystkiego, co miało Mnie spotkać, w połączeniu z ubóstwem, wyrzeczeniami, przykrościami, które towarzyszyły Mi od narodzenia do śmierci. Nie uskarżajcie się więc. Miejcie ufność we Mnie. Daję wam Mój pokój”. 10. WYDARZENIA W JEROZOLIMIE I W ŚWIĄTYNI PO WSKRZESZENIU ŁAZARZA Napisane 27 grudnia 1946. A, 9799-9812 Wieść o śmierci Łazarza wstrząsnęła i poruszyła Jerozolimę i wielką część Judei. Nowina zaś o jego wskrzeszeniu dopełniła tego poruszenia. Przeniknęła nawet tam, gdzie nie dotarła i nie wywołała wzburzenia wiadomość o jego śmierci. Bez wątpienia kilku faryzeuszów i uczonych w Piśmie, czyli obecnych przy wskrzeszeniu członków Sanhedrynu, nie powiedziało o tym ludowi. Z pewnością przekazali to inni żydzi i nowina rozniosła się lotem błyskawicy. Od domu do domu, od tarasu do tarasu, głosy niewiast powtarzają ją sobie, a w dole lud rozgłasza ją, ciesząc się wielce z tryumfu Jezusa i ze względu na Łazarza. Ludzie napełniają ulice biegając tu i tam, wciąż wierząc, że przybywają jako pierwsi, żeby przekazać nowinę, lecz rozczarowują się, bo zna ją już Ofel, jak i Bezeta, Syjon i Syksta. Znają ją w synagogach i w sklepach, w Świątyni i w pałacu Heroda. Zna ją Antonia. Z [twierdzy] Antonia rozszerza się na posterunki strażników przy bramach, stamtąd zaś wraca z powrotem. Napełnia pałace jak i nory [biedaków]: «Rabbi z Nazaretu wskrzesił Łazarza z Betanii, który umarł w czwartek i został złożony do grobu u progu szabatu. Wskrzesił go dziś o szóstej godzinie.» Głośne pochwały hebrajskie dla Chrystusa i Najwyższego mieszają się z okrzykami rzymskimi: «Na Jowisza! Na Polluksa! Na Libitynę!» I tak dalej... W tłumie, rozmawiającym w uliczkach, nie widzę tylko członków Sanhedrynu. Nie widzę ani jednego. Dostrzegam za to Chuzę i Manaena, którzy wychodzą ze wspaniałego pałacu. Słyszę, jak Chuza mówi: «Wielki! Wielki! Od razu posłałem nowinę Joannie. On jest istotnie Bogiem!» A Manaen mu odpowiada: «Herod przybył z Jerycha, aby złożyć hołd... panu, czyli Poncjuszowi Piłatowi. Teraz zdaje się oszalały w swoim pałacu. Herodiada jest rozwścieczona i nakłania go do wydania rozkazu zatrzymania Chrystusa. Ona drży przed Jego mocą. On – z wyrzutów sumienia. Szczęka zębami mówiąc do najwierniejszych, aby go bronili przed... zjawami. Upił się, aby sobie dodać odwagi. Z powodu wina kręci mu się w głowie, a to sprawia, że widzi zjawy. Woła, że Chrystus wskrzesił też Jana, który mu teraz wykrzykuje do uszu przekleństwa Boga. Uciekłem z tej Gehenny. Zadowoliłem się powiedzeniem mu: „Łazarz został wskrzeszony przez Jezusa z Nazaretu. Strzeż się przed dotykaniem Go, bo On jest Bogiem.” Podtrzymuję go w tym lęku, aby nie uległ zbrodniczej woli swej żony.» «Ja zaś muszę tam iść... Muszę tam iść. Ale przedtem chciałem wstąpić do Eliela i Elkany. Żyją na uboczu, ale mimo to pozostają dwoma wielkimi głosami w Izraelu! I Joanna jest zadowolona, że otaczam ich szacunkiem. A ja...» «To dobra ochrona dla ciebie, to prawda. Ale nigdy nie taka jak miłość Nauczyciela. To jedyna obrona, mająca wartość...» [– tłumaczy Chuzie Manaen.] Chuza nic nie odpowiada. Zastanawia się... Tracę ich z oczu. Z Bezety przybiega pośpiesznie Józef z Arymatei. Zatrzymuje go grupa niedowierzających mieszkańców, którzy się zastanawiają, czy wierzyć w tę nowinę. Pytają go o to. «To prawda! To prawda! Łazarz został wskrzeszony i także uzdrowiony. Widziałem go na własne oczy.» «W takim razie... On jest naprawdę Mesjaszem!» «O tym świadczą Jego dzieła. Jego życie jest doskonałe. Nadszedł czas. Szatan Go zwalcza. Niech każdy wyciągnie wniosek w swoim sercu, kim jest Nazarejczyk» – mówi Józef ostrożnie, ale jego słowa są słuszne. Żegna ich i odchodzi. Rozmawiają, a na koniec stwierdzają: «On jest naprawdę Mesjaszem.» Jakiś legionista mówi w grupie: «Jeśli będę mógł, jutro pójdę do Betanii. Na Wenus i Marsa, moich ulubionych bogów! Mógłbym jeszcze obejść ziemię od palących pustyń po germańskie ziemie okryte lodem, ale znaleźć się tam, gdzie wstaje z martwych ktoś umarły przed wieloma dniami, to mi się już nie przydarzy. Chcę ujrzeć, jak wygląda ktoś, kto wrócił po śmierci. Będzie przyczerniony falą rzek zza grobów...» «Jeśli był cnotliwy, posiniał po napiciu się jasnobłękitnej wody z Pól Elizejskich. Tam jest tylko Styks...» «Powie nam, jakie są łąki Hadesu. Ja też idę.» «Jeśli zechce tego Poncjusz...» «O! Oczywiście, że chce tego! Od razu wysłał posłańca do Klaudii, aby przybyła. Klaudia lubi takie sprawy. Słyszałem ją niejeden raz z innymi [Rzymiankami] i z wyzwoleńcami greckimi, jak dyskutowali o duszy i nieśmiertelności.» «Klaudia wierzy w Nazarejczyka. Dla niej On jest większy od wszystkich ludzi.» «Tak. Ale dla Walerii On jest kimś więcej niż człowiekiem, to Bóg. Rodzaj Jupitera i Apollona co do mocy i piękna – tak mówią. I jest mądrzejszy od Minerwy. Widzieliście Go? Przyszedłem tu niedawno z Poncjuszem i nie wiem...» «Sądzę, że przybyłeś na czas, aby ujrzeć wiele rzeczy. Przed chwilą Poncjusz wołał stentorowym głosem: „Wszystko musi się tu zmienić. Muszą pojąć, że Rzym tu dowodzi, a oni, wszyscy, są poddanymi. A im są więksi, tym bardziej poddani, bo są bardziej niebezpieczni.” Myślę, że to z powodu tej tabliczki, którą mu przyniósł sługa Annasza..» «Oczywiście, on ich nie chce słuchać... Wszystkich nas zmienia, bo... nie chce przyjaźni pomiędzy nami a nimi.» «Pomiędzy nami a nimi? Cha! Cha! Cha! Z tymi o wielkich nosach, którzy brzydko pachną? Poncjusz ma niestrawności z powodu zbyt wielkiej ilości wieprzowiny, jaką zjada. Chyba... że chodzi o przyjaźń z jakąś niewiastą, która nie gardzi pocałunkiem ogolonej twarzy...» – mówi ktoś śmiejąc się złośliwie. «Pewne jest, że od zamieszek w Święto Namiotów poprosił i otrzymał zmianę wszystkich oddziałów i musimy odejść...» «To prawda. Już dano znać, że przybyła do Cezarei galera z Longinem i jego centurią. Nowe straże, nowe oddziały... a wszystko to z powodu tych krokodyli ze Świątyni. Dobrze mi tu było.» «Mnie było lepiej w Brundyzjum... ale przyzwyczaję się...» – mówi ten, który właśnie przybył do Palestyny. Odchodzą. [Por. J 11,47] Strażnicy świątynni przechodzą z woskowymi tabliczkami. Ludzie obserwują i mówią: «Sanhedryn gromadzi się pilnie. Cóż oni chcą zrobić?» Ktoś odpowiada: «Chodźmy do Świątyni, to zobaczymy...» Idą w stronę ulicy prowadzącej na Moria. Słońce znika za domami na Syjonie i za górami na zachodzie. Zapada zmierzch i wkrótce na ulicach nie będzie już ciekawskich. Ci, którzy weszli do Świątyni, odchodzą urażeni, bo ich przepędzono od bram, przy których się zatrzymali, aby widzieć przechodzących członków Sanhedrynu. Wnętrze Świątyni pustej, bez ludzi, ogarniętej światłem księżyca, wydaje się ogromne. Członkowie Sanhedrynu gromadzą się powoli w sali. Są tam wszyscy, jak przy skazaniu Jezusa. Jednakże nie ma tam tych, którzy wtedy pełnili funkcję pisarzy. Są wyłącznie członkowie Sanhedrynu, po części na swych miejscach, a po części – w grupkach blisko drzwi. Wchodzi i idzie na swoje miejsce Kajfasz. Ma wygląd otyłej i złośliwej ropuchy. Od razu zaczynają dyskutować nad zdarzeniami, do których doszło, a sprawa tak ich podnieca, że posiedzenie szybko ożywia się. Opuszczają swe miejsca, wychodzą na środek, gestykulując i rozmawiając głośno. Kilku doradza spokój i dobre zastanowienie się przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Inni odpowiadają: «Ale czy nie słyszeliście tych, którzy tu przybyli po dziewiątej godzinie? Jeśli utracimy najbardziej wpływowych żydów, na cóż nam się przyda gromadzenie oskarżeń? Im dłużej będzie żył, tym mniej będzie się nam wierzyć, kiedy Go będziemy oskarżać.» «Temu wydarzeniu nie da się zaprzeczać. Nie można powiedzieć wielu osobom, które tam były obecne: „Źle widzieliście. To złudzenie. Byliście pijani.” Umarły był umarłym. Zgniłym. Rozkładającym się. Złożono go w zamkniętym grobie i grób był zamurowany. Umarły leżał przez wiele dni pod opaskami i balsamami. Umarły był związany. A jednak dotarł do samego wyjścia, nie poruszając nogami. Kiedy go uwolniono – jego ciało nie było już martwe. Oddychał. Nie było już zepsucia, choć przedtem, kiedy jeszcze żył, pokryty był ranami i od chwili śmierci całkiem się rozkładał.» «Słyszeliście najbardziej wpływowych żydów, tych, których nakłoniliśmy, aby tam poszli, żeby ich całkowicie przekonać, że to my mamy rację? Przyszli i powiedzieli: „Według nas, On jest Mesjaszem”. Prawie wszyscy przyszli! Potem lud!...» «A ci przeklęci Rzymianie z ich bajkami...! Co z nimi zrobicie? Dla nich On jest najpotężniejszym Jowiszem. I jeśli ta idea zostanie im w głowach! Poznaliśmy ich opowiadania i to było przekleństwo. Klątwa na tych, którzy chcieli w nas hellenizmu i dla schlebiania im sprofanowali nas przez obce nam zwyczaje! Jednakże to posłuży także naszej wiedzy. Dowiedzieliśmy się, że Rzymianin szybko obala i wynosi przez spiski i zamachy stanu. Gdyby więc niektórych z tych szaleńców ogarnął entuzjazm dla Nazarejczyka i ogłosiliby Go Cezarem, a w konsekwencji – Boskim, kto mógłby Go tknąć?» «Ależ nie! Któż miałby to zrobić? Oni się śmieją z Niego i z nas. Choćby nie wiem jak wielkie było to, co uczynił, dla nich to zawsze jest „żyd”, a więc nędznik. Czy lęk cię ogłupia, synu Annasza?» «Lęk? Czy słyszałeś, jak Piłat odpowiedział na zaproszenie mego ojca? Jest wstrząśnięty, mówię ci, jest wstrząśnięty przez to ostatnie wydarzenie i boi się Nazarejczyka. Biada nam! Ten człowiek przybył na naszą zgubę!» «Gdyby chociaż nas tam nie było! Gdybyśmy wręcz nie nakazali najpotężniejszym Żydom, żeby tam poszli! Gdyby wskrzesił Łazarza bez świadków...» «Tak? A cóż by to zmieniło? Z pewnością nie moglibyśmy spowodować jego zniknięcia, aby wierzono, że ciągle jest martwy!» «Nie. Ale moglibyśmy powiedzieć, że to była fałszywa śmierć. Zawsze się znajdzie świadków, których można opłacić, aby złożyli fałszywe zeznania!» «Skąd takie wzburzenie? Nie widzę powodu! Czy On może podburzał przeciw Sanhedrynowi lub Najwyższemu Kapłanowi? Nie. Dokonał jedynie cudu.» «Jedynie dokonał cudu?! Czy jesteś głupi, Eleazarze, czy zaprzedany Jemu? Czy podburzył przeciw Sanhedrynowi i Arcykapłanowi? A czegóż ty chcesz więcej? Ludzie...» «Ludzie mogą mówić, co chcą, lecz jest tak, jak mówi Eleazar. Nazarejczyk tylko dokonał cudu.» «Oto Jego inny obrońca! Nie jesteś już sprawiedliwy, Nikodemie! Nie jesteś już sprawiedliwy! To działanie przeciw nam, przeciw nam, rozumiesz? Już nic nie przekona tłumu. Ach! Biada nam! Dziś wyśmiewali mnie niektórzy Judejczycy. Wyśmiewać – mnie! Mnie!» «Milcz, Dorasie! Ty jesteś tylko człowiekiem, ale to idea została dotknięta! Nasze prawa. Nasze przywileje!» «Dobrze mówisz, Szymonie, trzeba ich bronić.» «Ale jak?» «Atakując, niszcząc Jego [idee]!» «To łatwo powiedzieć, Sadoku. Ale jak chcesz je zniszczyć, skoro ty sam nie potrafisz ożywić nawet muchy? Tu potrzeba nam cudu większego niż Jego, lecz żaden z nas nie potrafi go uczynić, bo...» – ten, który mówił, nie potrafi wyjaśnić, dlaczego. Józef z Arymatei kończy za niego zdanie: «Bo my jesteśmy ludźmi, tylko ludźmi.» Rzucają się na niego, pytając: «A On, kimże więc On jest?» Mąż z Arymatei odpowiada stanowczo: «Jest Bogiem. Jeśli miałem jeszcze wątpliwości, to...» «Ależ nie miałeś ich. Wiemy o tym, Józefie. Wiem o tym. Powiedz zatem otwarcie, że Go kochasz!» «Nie ma nic złego w tym, że Józef Go kocha. Ja sam uznaję w Nim największego rabbiego Izraela.» «Ty! Ty, Gamalielu, to mówisz?» «Mówię to. I pozbawienie mnie tej pozycji przez Niego to dla mnie zaszczyt. Do dnia dzisiejszego zachowywałem tradycję wielkich rabbich, z których ostatnim był Hillel, lecz po mnie nie wiem, kto mógłby nieść mądrość wieków. Teraz odchodzę zadowolony, gdyż wiem, że ona nie umrze, lecz przeciwnie – stanie się większa, gdyż powiększy się o Jego [wiedzę], w której z pewnością jest obecny Duch Boga.» «Ależ co ty mówisz, Gamalielu?» «Prawdę. To nie przez zamykanie oczu zmienimy siebie. Nie jesteśmy już mądrzy, gdyż początkiem mądrości jest bojaźń Boga, a my jesteśmy grzesznikami pozbawionymi lęku przed Bogiem. Gdyby był w nas ten lęk, nie deptalibyśmy sprawiedliwego i nie mielibyśmy głupiej chciwości bogactw tego świata. Bóg daje i Bóg zabiera, zgodnie z zasługami i przewinieniami. I jeśli teraz Bóg odbierze nam to, co nam dał, aby to dać innym, niech będzie błogosławiony, bo święty jest Pan i święte są wszystkie Jego dzieła.» «Ale rozmawialiśmy o tym cudzie i chcieliśmy stwierdzić, że nikt z nas nie może takich czynić, bo z nami nie ma szatana.» «Nie. Bo z nami nie ma Boga. Mojżesz rozdzielił wody i otwarł skałę, Jozue zatrzymał słońce, Eliasz wskrzesił dziecko i sprawił, że spadł deszcz, lecz Bóg był z nimi. Przypominam wam, że jest sześć rzeczy, których Bóg nie znosi i że nienawidzi siódmej: dumnych oczu, kłamliwego języka, rąk, które przelały krew niewinną, serca, które obmyśla nikczemne plany, nóg, które szybko biegną do zła, świadka fałszywego, który wypowiada kłamstwa i tego, kto wznieca kłótnie wśród braci. My zawsze czynimy to wszystko. Mówię „my”, ale to wy sami się tego dopuszczacie, gdyż ja się powstrzymuję i od wołania „hosanna”, i od wołania „klątwa”. Czekam» [– stwierdza Gamaliel.] «Znak! Oczywiście, czekasz na znak! Ale jakiego znaku spodziewasz się od biednego szaleńca, o ile Mu wszystko przebaczymy?» Gamaliel unosi ręce i wyciąga ramiona do przodu, oczy ma zamknięte, głowę lekko pochyloną, jest dostojny tym bardziej, że mówi powoli i głosem przytłumionym: «Prosiłem z niepokojem Pana, aby mi wskazał prawdę i On oświetlił przede mną następujące słowa Jezusa, syna Syracha: „Stwórca wszystkiego przemówił i dał mi Swe polecenia i ten, który mnie stworzył spoczął w moim mieszkaniu i powiedział mi: ‘Mieszkaj w Jakubie i w Izraelu obejmij dziedzictwo! Zapuść swe korzenie pośród Moich wybranych’... I jeszcze oświecił mnie co do słów, które rozpoznałem: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy mnie pragniecie, nasyćcie się moimi owocami! Duch mój bowiem jest słodszy nad miód, a moje dziedzictwo – nad plaster miodu. Kto mnie spożywa, będzie mnie łaknąć, a kto mnie pije, będzie mnie pragnąć. Kto mnie słucha, nie dozna wstydu, a kto dla mnie pracuje, nie grzeszy, kto mnie wysławia, będzie miał życie wieczne.” I światło Boga wzrosło w moim duchu, kiedy moje oczy czytały te słowa: „te wszystkie rzeczy zawiera księga Życia, testament Najwyższego, naukę Prawdy... Bóg obiecał Dawidowi, że z niego narodzi się Król bardzo potężny, który na wieki zasiądzie na tronie chwały. On obfituje mądrością jak Piszon i Tygrys w dniach nowych płodów, jak Eufrat napełnia go rozum i przybiera jak Jordan w czasie żniw. Rozlewa mądrość jak światło... On jako pierwszy poznał ją doskonale.” Oto światła, jakich Bóg mi udzielił! Ale, niestety! Cóż powiem? Że Mądrość, jaka jest pośród nas, jest dla nas zbyt wielka, żebyśmy ją zdołali pojąć i żebyśmy przyjęli myśl większą niż morze i radę głębszą niż wielka otchłań. A słyszymy, jak ona krzyczy: „Jak odnoga ogromnych wód wychyliłem się z Raju i rzekłem: ‘Nawodnię mój ogród’ i oto moja odnoga staje się rzeką, a rzeka – morzem. Jak jutrzenka wszystkim daję Moją naukę i sprawię, że ją poznają ci, którzy są najbardziej oddaleni. Wniknę w największe głębiny, spojrzę na śpiących, oświecę ufających w Panu. I rozszerzę Moją naukę jak proroctwo i pozostawię ją szukającym mądrości i nie ustanę w jej ogłaszaniu aż do świętego wieku. Nie trudziłem się dla mnie samego, lecz dla wszystkich, szukających prawdy”. Oto, co dał mi przeczytać Jahwe, Najwyższy» – mówi Gamaliel, opuszczając ramiona i unosząc głowę. «W takim razie On jest według ciebie Mesjaszem? Powiedz to!» «On nie jest Mesjaszem.» «Nie jest? Kimże więc jest dla ciebie? Demonem – nie. Aniołem – nie. Mesjaszem – nie...» «Jest tym, kim jest.» «Majaczysz? Jest Bogiem? Ten szaleniec jest dla ciebie Bogiem?» «Jest tym, kim jest. Bóg wie, kim On jest. Widzimy Jego dzieła, Bóg zna Jego myśli, ale On nie jest Mesjaszem, gdyż dla nas Mesjasz to znaczy Król. On nie jest i nie będzie królem. Ale jest święty, a Jego dzieła to dzieła świętego. I my, my nie możemy podnieść ręki na Niewinnego, bez popełnienia grzechu. Ja się nie podpiszę pod tym grzechem» [– mówi Gamaliel.] «Ale przez swe słowa niemal nazwałeś Go Oczekiwanym!» «Tak powiedziałem. Dopóki trwało światło Najwyższego, widziałem Go jako takiego. Potem... kiedy mnie opuściła ręka Pana, która mnie uniosła do Jego światłości, stałem się znowu człowiekiem, człowiekiem z Izraela i słowa były już tylko słowami, którym człowiek z Izraela, ja, wy, nadajemy swój sens, sens naszej myśli, a nie taki sens, jaki mają one w wiecznej Myśli, która je podyktowała swemu słudze.» «Rozmawiamy dalej, odchodzimy od tematu, tracimy czas, a w tym czasie lud się burzy» – skrzeczy Kananiasz. «Dobrze mówisz! Trzeba podjąć decyzję i działać, aby się ocalić i odnieść zwycięstwo.» «Mówicie, że Piłat nie chciał nas słuchać, kiedy prosiliśmy o jego pomoc przeciw Nazarejczykowi. A gdybyśmy mu dali znać... Wcześniej mówiliście, że oddziały wychwalają Go i mogą Go ogłosić Cezarem... Cha! Cha! To dobra myśl! Chodźmy przedstawić Piłatowi to zagrożenie. Zostaniemy uczczeni jako wierni słudzy Rzymu i... jeśli to zadziała, pozbędziemy się Rabbiego. Chodźmy, chodźmy! Ty, Eleazarze, synu Annasza, który jesteś jego przyjacielem, większym niż my, bądź naszym przywódcą» – mówi swym wężowym głosem Elchiasz, śmiejąc się. Trochę się wahają, ale potem grupa największych fanatyków wychodzi, aby się udać do [twierdzy] Antonia. Kajfasz zostaje z innymi. Ktoś wyraża zastrzeżenie: «O tej godzinie! Nie zostaną przyjęci.» «Nie, przeciwnie! To najlepsza godzina. Poncjusz jest zawsze w dobrym nastroju, kiedy się naje i napije tak, jak poganin...» Zostawiam ich tak rozmawiających, gdyż rozjaśnia się przede mną scena w Antonii. Przemierzają drogę szybko i bez trudności, tak jest jasny blask księżyca, który silnie kontrastuje z czerwonym światłem lamp zapalonych w przedsionku pretoriańskiego pałacu. Eleazarowi udaje się dać znać Piłatowi o przybyciu i pozwalają im przejść do wielkiej pustej sali, całkowicie pustej. Jest tu tylko jedno potężne miejsce do siedzenia, z niskim oparciem, okryte purpurowym suknem, które mocno odbija się od doskonałej bieli sali. Stoją w grupie, nieco przestraszeni, drżący z zimna, na posadzce z białego marmuru. Nikt nie przychodzi. Panuje całkowita cisza. Jednakże brzmiąca w oddali muzyka co jakiś czas przerywa ciszę. «Piłat jest przy stole, z pewnością z przyjaciółmi. Ta muzyka pochodzi z triklinium. Będą tańce na cześć gości» – mówi Eleazar, syn Annasza. «Zepsuci! Jutro się oczyszczę. Rozwiązłość przenika przez te mury» – mówi z obrzydzeniem Elchiasz. «W takim razie dlaczego tu przyszedłeś? Ty to podsunąłeś» – odpowiada mu Eleazar. «Dla uczczenia Boga i dla dobra ojczyzny potrafię ponieść każdą ofiarę. A to jest wielka ofiara! Oczyściłem się po podejściu do Łazarza... a teraz!... Straszliwy ten dzisiejszy dzień!...» Piłat nie nadchodzi. Czas mija. Eleazar, obyty z tym miejscem, próbuje otworzyć drzwi. Wszystkie są zamknięte. Trwoga ogarnia obecnych. Przerażające historie przychodzą im na myśl. Żałują, że tu przyszli. Już czują się straceni. W końcu po przeciwległej do nich stronie – oni stoją blisko drzwi, którymi weszli, a tym samym blisko jedynego miejsca do siedzenia w sali – otwierają się drzwi i wchodzi Piłat w szacie białej, jak sala. Wchodzi rozmawiając ze współbiesiadnikami. Śmieje się. Odwraca się. Nakazuje niewolnikowi, który unosi zasłonę przy wejściu, aby wlał olejki na palenisko i przyniósł wonności oraz wodę do umycia rąk. Innemu niewolnikowi poleca przyniesienie lustra i grzebieni. Nie zajmuje się Hebrajczykami, jakby nie istnieli. Ich zaś ogarnia gniew, ale nie ośmielają się poruszyć... W tym czasie przynoszą kadzielnice, wlewają żywice do ognia. Rzymianie myją ręce w wonnej wodzie. Niewolnik wprawnymi ruchami czesze włosy na modłę bogatych Rzymian tamtej epoki. Hebrajczycy unoszą się gniewem. Rzymianie śmieją się i żartują, spoglądając od czasu do czasu na czekającą w głębi grupę i ktoś mówi o nich Piłatowi, który ani razu na nich nie spojrzał. Ale Piłat wzrusza ramionami, jakby znudzony. Klaszcze w dłonie, przywołując niewolnika. Nakazuje przyniesienie słodyczy i wprowadzenie tancerek. Hebrajczycy, zgorszeni, drżą z gniewu. Pomyślcie: Elchiasz będzie zmuszony oglądać tancerki! Jego twarz to poemat cierpienia i nienawiści. Niewolnicy nadchodzą ze smakołykami w kosztownych pucharach, a za nimi – tancerki przyozdobione kwiatami i ledwie okryte tkaniną tak lekką, że wydaje się welonem. Bardzo białe ciała przezierają przez lekkie odzienie, o barwie różowej i jasnobłękitnej, kiedy przechodzą przed rozpalonymi kadzielnicami i licznymi lampami postawionymi w głębi. Rzymianie podziwiają wdzięk ciał i ruchów, a Piłat prosi o powtórzenie tańca, który mu się szczególnie spodobał. Oburzony Elchiasz – a jego towarzysze idą w ślad za nim – odwraca się twarzą do muru, aby nie oglądać tancerek, które poruszają się jak motyle, kołysząc niestosownymi szatami. Po skończeniu krótkiego tańca, Piłat żegna je, wkładając w dłoń każdej z nich puchar wypełniony słodyczami, do którego wrzuca nonszalancko bransoletę. W końcu raczy się odwrócić, aby spojrzeć na Hebrajczyków i mówi do swych przyjaciół z wyglądem znudzonego: «A teraz... muszę przejść od marzenia do rzeczywistości... od poezji do... obłudy... od wdzięku do brudu życia. Oto utrapienia bycia Prokonsulem!... Żegnajcie, przyjaciele, i współczujcie mi.» Pozostaje sam i powoli podchodzi do Hebrajczyków. Siada, obserwuje swe wypielęgnowane dłonie. Odkrywa coś pod jednym z paznokci. Bada go i zaniepokojony wyjmuje spod szat delikatny złoty patyczek. Przy jego pomocy zaradza wielkiej szkodzie, jakiej doznał niedoskonały paznokieć... Potem łaskawie powoli odwraca głowę. Szyderczo się uśmiecha na widok żydów wciąż zgiętych służalczo i mówi im: «Wy! Tutaj! Mówcie krótko. Nie mam czasu do tracenia na nieważne sprawy.» Hebrajczycy podchodzą wciąż w postawie służalczej, aż jego: «Dość! Nie za blisko!» – przykuwa ich do podłogi. «Mówcie! I wyprostujcie się. Jedynie zwierzęta są tak pochylone do ziemi» – śmieje się. Hebrajczycy prostują się pod wpływem tej kpiny i stoją wyprężeni. «A więc? Mówcie! Koniecznie chcieliście tu wejść. Teraz, kiedy już tu jesteście, mówcie.» «Chcieliśmy ci powiedzieć, że... to znaczy... jesteśmy wiernymi sługami Rzymu...» «Cha! Cha! Cha! Wierni słudzy Rzymu! Doniosę o tym boskiemu Cezarowi, będzie szczęśliwy! Będzie szczęśliwy! Mówcie, błazny! I szybko!» Członkowie Sanhedrynu drżą, ale nie odpowiadają. Elchiasz zabiera głos w imieniu wszystkich: «Musisz wiedzieć, o Poncjuszu, że dziś w Betanii został wskrzeszony człowiek.» «Wiem. Przyszliście, żeby mi to powiedzieć? Wiem o tym od wielu godzin. Ma szczęście, że wie już, co oznacza umierać i czym jest drugi świat! I cóż mogę poradzić na to, że Łazarz, syn Teofila, został wskrzeszony? Czy może mi przyniósł przesłanie z Hadesu?» – ironizuje Piłat. «Nie. Ale jego wskrzeszenie stanowi zagrożenie...» «Dla niego? Oczywiście! Musi umrzeć na nowo. To niezbyt miłe. I cóż! Co mogę z tym zrobić? Czy jestem Jowiszem?» «Zagrożenie nie dla Łazarza, lecz dla Cezara.» «Dla...? Domine! Ale może ja się upiłem? Powiedzieliście: dla Cezara? A jakże Łazarz może zaszkodzić Cezarowi? Być może obawiacie się, że smród z jego grobu popsuje powietrze, którym oddycha imperator? Bądźcie spokojni! On jest za daleko!» «To nie dlatego. Łazarz, przez wskrzeszenie, może doprowadzić do pozbawienia tronu imperatora.» «Pozbawienia tronu? Cha! Cha! Cha! On jest większy niż świat. Zatem to nie ja się upiłem, ale wy. Być może przerażenie wzburzyło wasze umysły. Ujrzeć wskrzeszenie... Wierzę, wierzę, że to może poruszyć. Idźcie się położyć. Dobrze odpocznijcie. I kąpiel, ciepła kąpiel, to zbawienny środek na majaczenie.» «Nie majaczymy, Poncjuszu. Mówimy ci, że jeśli nie wydasz właściwego rozkazu, czekają cię smutne godziny. Z pewnością poniesiesz śmierć za to, że nie zabiłeś uzurpatora. Niebawem Nazarejczyk zostanie ogłoszony królem, królem świata, rozumiesz? Twoi legioniści to uczynią. Nazarejczyk ich zwodzi, a dzisiejsze wydarzenie wzbudziło ich entuzjazm. Jakimże jesteś sługą Rzymu, skoro nie dbasz o jego spokój? Chcesz więc ujrzeć Imperium wstrząśnięte i podzielone z powodu twej bezczynności? Czy chcesz widzieć Rzym pokonany, twe proporce zwalone, zabitego imperatora, wszystko zniszczone...» «Cisza! Teraz ja przemawiam i mówię wam: jesteście szaleńcami! Więcej. Jesteście kłamcami. Jesteście zbójami. Wy zasługujecie na śmierć. Wyjdźcie stąd, plugawi słudzy waszych spraw, waszej nienawiści, waszej podłości. Wy jesteście niewolnikami, nie ja. Ja jestem obywatelem rzymskim, a obywatele rzymscy nie są niczyimi poddanymi. Jestem urzędnikiem cesarskim i pracuję dla spraw ojczyzny. Wy... wy jesteście poddanymi. Wy... jesteście pod naszym panowaniem. Wy... jesteście więźniami przykutymi do waszych ław z pieniędzmi i drżycie daremnie. Bicz przywódcy jest nad wami. Nazarejczyk!... Chcielibyście, żebym zabił Nazarejczyka? Chcielibyście, żebym Go uwięził? Na Jowisza! Jeśli dla ocalenia Rzymu i boskiego Imperatora musiałbym pozamykać niebezpiecznych osobników lub zabić ich tutaj, gdzie ja dowodzę, to jedynie Nazarejczyka i Jego zwolenników, tylko ich, uwolniłbym i pozostawił przy życiu. Idźcie. Usuńcie się. Więcej do mnie nie wracajcie. Wichrzyciele! Podżegacze! Złodzieje i wspólnicy złodziei! Znam wszystkie wasze intrygi. Wiedzcie o tym. Dowiedzcie się też i o tym, że nowe wojska i nowi legioniści odkryli wasze pułapki i wasze narzędzia. Protestujecie z powodu podatków rzymskich, a ile was kosztował Melchiasz z Galaad, Jonasz ze Scytopolis, Filip z Sokko, Jan z Betafen i Józef z Ramaot, i wszyscy, którzy wkrótce zostaną ujęci? I nie chodźcie już do grot w dolinie, bo jest tam więcej legionistów niż kamieni, a prawo więzienia jest takie samo dla wszystkich. Dla wszystkich! Rozumiecie? Dla wszystkich. I mam nadzieję żyć dość długo, żeby was wszystkich ujrzeć związanych, jako niewolników pośród niewolników, pod piętą Rzymu. Wyjdźcie! Idźcie i zanieście moją odpowiedź. Nawet ty, Eleazarze, synu Annasza. Nie chcę cię więcej widzieć w moim domu, gdyż skończył się czas łaskawości. Ja jestem Prokonsulem, a wy – poddanymi. Poddanymi. Ja dowodzę, w imieniu Rzymu. Wyjdźcie! Nocne węże! Krwiopijcy! I Nazarejczyk chce was odkupić? Gdyby był Bogiem, poraziłby was piorunem! I ze świata znikłaby najbardziej odrażająca plama. Wynoście się! I nie ośmielajcie się spiskować, bo poznacie miecz i bicz.» Wstaje i wychodzi, trzaskając drzwiami przed osłupiałymi członkami Sanhedrynu. Nie mają nawet czasu ochłonąć, gdyż wchodzi grupa zbrojnych żołnierzy, którzy usuwają ich z sali pałacu jak psy. Wracają do sali Sanhedrynu. Opowiadają. Wzburzenie osiąga szczyt. Nowina o aresztowaniu licznych złodziei i obława w grotach, aby ująć innych, mocno niepokoi tych, którzy pozostali. Wielu bowiem [członków Sanhedrynu], zmęczonych, odeszło. «A jednak nie możemy pozwolić Mu żyć!» – wołają kapłani. [Por. J 11,48] «Nie możemy Mu pozwolić działać. On działa. My nic nie robimy i dzień za dniem tracimy wpływy. Jeśli jeszcze pozostawimy Mu swobodę, będzie nadal czynił cuda i wszyscy w Niego uwierzą. A Rzymianie w końcu będą przeciw nam i całkowicie nas zniszczą. Poncjusz mówi tak, ale gdyby tłum ogłosił go królem, o! Wtedy Poncjusz będzie musiał ukarać nas, wszystkich. Nie możemy na to pozwolić!» – woła Sadok. «Dobrze. Ale jak? Upadła... legalna rzymska droga. Poncjusz jest pewny Nazarejczyka. Nasza... legalna droga jest niemożliwa. On nie grzeszy...» – zauważa ktoś. «Wymyśla się winę, jeśli jej nie ma» – poddaje myśl Kajfasz. «Ale to grzech! Przysięgać to, co jest fałszywe! Skazać niewinnego! To... dość!... – mówi większość z przerażeniem – To zbrodnia, bo będzie oznaczać śmierć dla Niego.» [Por. J 11,49] «I cóż? To was przeraża? Jesteście głupi i nic nie rozumiecie. Po tym, co się stało, Jezus musi umrzeć. Nie myślicie, że lepiej jest, aby jeden człowiek umarł niż wielu? A zatem On umrze, aby ocalić Swój lud, żeby nie zginął cały naród. Zresztą... On mówi, że jest Zbawicielem. Niech się więc poświęci dla ocalenia wszystkich» – mówi Kajfasz, odrażający w nienawiści zimnej i przebiegłej. «Ależ Kajfaszu! Zastanów się! On...» «Powiedziałem. Duch Pana jest nade mną, Arcykapłanem. Biada temu, kto nie szanuje Arcykapłana Izraela. Bóg spuści na niego pioruny! Dość czekania! Dość podniecania się! Postanawiam i zarządzam, że każdy, kto się dowie, gdzie się znajduje Nazarejczyk, ma przyjść donieść o tym miejscu. Niech będzie przeklęty ten, kto nie posłucha mojego słowa.» «Ale Annasz...» – zastrzegają niektórzy. «Annasz powiedział mi: „Wszystko, co uczynisz będzie święte”. Kończmy posiedzenie. W piątek, pomiędzy godziną trzecią a szóstą, wszyscy mają przyjść tutaj na naradę. Powiedziałem: wszyscy. Dajcie o tym znać nieobecnym. I niechaj zostaną wezwani przywódcy rodzin i stronnictw, cała elita Izraela. Sanhedryn przemówił. Idźcie.» Odchodzi jako pierwszy tam, skąd przybył, inni zaś udają się w różnych kierunkach i wychodzą ze Świątyni rozmawiając ze sobą półgłosem i idąc do swoich domów. 11. JEZUS W BETANII. JÓZEF Z ARYMATEI DONOSI O POSTANOWIENIU SANHEDRYNU Napisane 30 grudnia 1946. A, 9812-9827 Jak dobrze być tutaj, odpoczywając, w miłości przyjaciół i blisko Nauczyciela w dniach słonecznych, które zapowiadają już wczesny uśmiech wiosny. Patrzeć na pola, które otwierają swe bruzdy i ukazują niewinną zieleń kiełkujących nasion; obserwować łąki, porzucające jednolitą zimową barwę, dzięki pierwszym różnokolorowym kwiatkom; patrzeć na żywopłoty, które w najbardziej nasłonecznionych miejscach ukazują już uśmiech otwierających się pąków; spoglądać na migdałowce już chwalące się na szczycie pierwszymi otwierającymi się kwiatami. I Jezus cieszy się tym, tak samo jak apostołowie, i także troje przyjaciół z Betanii. Tak daleko zdaje się być złośliwość, ból, smutek, choroba, śmierć, nienawiść, zazdrość, wszystko, co jest smutkiem, udręką, troską na ziemi. Wszyscy apostołowie są rozradowani i ukazują to. Mówią o swym przekonaniu, że – och! tak są pewni, tak tryumfujący – teraz Jezus pokonał wszystkich nieprzyjaciół, że będzie wypełniał Swą misję bez przeszkód, że zostanie uznany za Mesjasza nawet przez tych, którzy się najbardziej upierali, aby Mu zaprzeczać. I mówią, w lekkim uniesieniu, odmłodzeni, tak są szczęśliwi, czyniąc plany na przyszłość, marząc... tak marząc... po ludzku. Najbardziej rozentuzjazmowany z powodu psychiki, która go prowadzi zawsze do [reakcji] krańcowych, jest Judasz z Kariotu. Gratuluje sobie, że potrafił czekać i że umiał działać. Jest zadowolony, że tak długo wierzył w zwycięstwo Nauczyciela. Cieszy się, że odważnie stawił czoła groźbom Sanhedrynu... Jest w takim uniesieniu, że w końcu mówi o tym, co dotąd zawsze trzymał w ukryciu. Wywołuje zdumienie i osłupienie towarzyszy: «Tak, oni mnie chcieli przekupić, chcieli mnie zwieść pochlebstwami, a widząc, że nie działały – groźbami. Gdybyście wiedzieli! Ale ja odpłaciłem im taką samą monetą. Udawałem miłość do nich, jak oni – do mnie. Schlebiałem im, jak oni mi schlebiali i zdradziłem ich, jak oni chcieli mnie zdradzić... Bo tego chcieli. Chcieli, abym uwierzył, że to w dobrej wierze doświadczali Nauczyciela, żeby móc Go uroczyście ogłosić Świętym Boga. Ale ja ich znam. Znam ich. I we wszystkim – o czym mi mówili, że chcą to uczynić – ja postępowałem tak, aby świętość Jezusa ukazała się naprawdę w blasku większym niż słońce w południe na bezchmurnym niebie... To była dla mnie niebezpieczna gra! Gdyby oni to zrozumieli! Ale byłem gotów na wszystko, nawet na śmierć, aby służyć Bogu w moim Nauczycielu. I w ten sposób wiedziałem o wszystkim... Ech! Czasem mogłem się wam wydawać szalony, zły, dziki. Gdybyście wiedzieli!... Ja jeden znam te noce, środki ostrożności, jakie musiałem podejmować, aby czynić dobrze, a nie przyciągać niczyjej uwagi! Podejrzewaliście mnie trochę, wiem o tym, ale nie chowam wobec was urazy. Mój sposób postępowania... tak... mógłby zrodzić podejrzenia, ale cel miałem dobry i tylko o to się troszczyłem. Jezus nic nie wie... albo raczej myślę, że On mnie też podejrzewa. Ale będę potrafił milczeć bez wymagania Jego pochwały. I wy też nic nie mówcie. Pewnego dnia, na początku, kiedy byłem z Nim – a ty, Szymonie Zeloto, i ty, Janie, synu Zebedeusza, byliście ze mną – On mi uczynił wyrzut, gdyż szczyciłem się posiadaniem zmysłu praktycznego. Od tamtej chwili... nigdy Mu nie ukazywałem tej cechy, ale nadal się nią posługiwałem dla Jego dobra. Postępowałem jak matka wobec swego niedoświadczonego dziecka. Ona usuwa przeszkody z jego drogi, zrywa dla niego gałąź pozbawioną kolców, a usuwa tę, która by je mogła zranić lub przez ostrzegawcze gesty prowadzi je do tego, co powinno umieć robić i do unikania tego, co złe, choć syn tego działania nie zauważa. I tak syn myśli, że sam nauczył się chodzić, nie chwiejąc się, zrywać dla swej matki piękny kwiat, robić to i tamto spontanicznie. Tak samo ja zrobiłem z Nauczycielem, gdyż świętość nie wystarczy w świecie ludzi i szatanów. Trzeba też zwalczać taką samą bronią, przynajmniej ludzi... i czasem... nie jest źle umieścić pośród broni szczyptę piekielnej przebiegłości. Tak myślę. Ale On nie chce o tym słyszeć... On jest zbyt dobry... Dobry! Ja wszystko rozumiem i wszystkim wam wybaczam złe myśli, jakie mogliście mieć o mnie. Teraz wiecie. Teraz kochajmy się jak dobrzy towarzysze. Wszystko dla Jego miłości i Jego chwały.» I pokazuje na Jezusa, który bardzo daleko od nich przechadza się słoneczną aleją rozmawiając z Łazarzem, który słucha Go z ekstatycznym uśmiechem na twarzy. Apostołowie odchodzą w stronę domu Szymona. Jezus podchodzi ze Swym przyjacielem. Słyszę ich. Łazarz mówi: «Tak. Zrozumiałem, że w tym, że pozwoliłeś mi umrzeć, był wielki cel i z pewnością dobroć. Myślałem, że to dlatego, aby mi zaoszczędzić widoku prześladowania Ciebie. I Ty wiesz, czy mówię prawdę, byłem zadowolony, że umieram i nie będę tego oglądał. To mnie rozdrażnia. To mnie niepokoi. Widzisz, Nauczycielu. Przebaczyłem tak wiele tym, którzy są przywódcami naszego ludu. Musiałem przebaczać po ostatnie dni... Elchiaszowi... Ale śmierć i wskrzeszenie zatarły wszystko, co się do nich odnosiło. Po co przypominać mi ostatnie działania, aby mnie zasmucać? Przebaczyłem wszystko Marii. Ona zdaje się wątpić w to. I nawet, nie wiem, dlaczego, odkąd mnie wskrzesiłeś, ona przyjęła wobec mnie postawę tak... nie wiem, jak ją określić. Jest w mojej Marii jakaś dziwna słodycz i poddanie... Nawet w pierwszych dniach, kiedy tu powróciła, ocalona przez Ciebie, nie była taka... I nawet, być może Ty coś wiesz i mógłbyś mi powiedzieć, bo Maria mówi Ci wszystko... Ty wiesz, czy ci, którzy tutaj przyszli, nie czynili jej zbyt wielu wymówek. Ja zawsze – aby ją uleczyć z jej cierpienia – usiłowałem pomniejszyć wspomnienie jej grzechu, kiedy widziałem, jak się pogrąża w myśli o przeszłości. Ona nie potrafi znaleźć spokoju. Wydaje się taka... ponad tym, co mogłoby być upokorzeniem. Niektórym mogłaby się wydawać nawet mało skruszona... Ale ja rozumiem... Wiem. Ona robi wszystko dla zadośćuczynienia. Myślę, że podejmuje wielkie umartwienia, różnego rodzaju. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod swymi szatami nosiła włosiennicę i gdyby jej ciało znało kąsanie biczowania... Ale inni nie posiadają braterskiej miłości, jaką ja mam i jaką chcę Marię podtrzymać, kładąc zasłonę między przeszłością a teraźniejszością... Być może wiesz, czy źle ją potraktowali ci, którzy nie potrafią przebaczyć...? A ona tak bardzo potrzebuje przebaczenia.» «Nie wiem, Łazarzu. Maria nie mówiła mi o tym. Powiedziała Mi jedynie, że bardzo cierpiała słysząc faryzeuszy, którzy podejrzewali, że Ja nie jestem Mesjaszem, bo cię nie uzdrowiłem i nie wskrzesiłem.» «A... nic Ci nie powiedziała o mnie? Wiesz... czułem się tak bardzo źle... Pamiętam, że moja matka, w swych ostatnich chwilach, ujawniła przed mną rzeczy, których nie zauważyła ani Marta, ani ja. To jakby głębia jej duszy i przeszłość powróciły na powierzchnię w ostatnich uderzeniach serca. Nie chciałbym... Moje serce tak cierpiało z powodu Marii... i tak się starało, aby nigdy nie dać jej odczuć, ile cierpiałem z jej powodu... Nie chciałbym jej zranić, teraz, kiedy jest dobra. Nigdy jej nie uraziłem, nawet w haniebnym czasie, kiedy sama była hańbą, najpierw [powstrzymywałem się od tego] przez miłość braterską, a potem – miłość do Ciebie. Co Ci o mnie mówiła, Nauczycielu?» «Mówiła o swoim bólu, że miała zbyt mało czasu, aby ci dać świętą miłość siostry i uczennicy. Tracąc cię, pojęła całą wielkość skarbów uczuć, jakie niegdyś podeptała... i że teraz jest szczęśliwa, dając ci całą miłość, jaką pragnie ci dać, abyś odczuł, że jesteś dla niej bratem świętym, umiłowanym.» «Ach, tak! Przeczuwałem to! Cieszę się z tego, bo obawiałem się, że ją obraziłem... Od wczoraj myślę o tym, myślę... próbowałem sobie przypomnieć.. ale nie udaje mi się...» «A po co chcesz sobie to przypominać? Masz przed sobą przyszłość. Przeszłość pozostała w grobie, czy raczej nawet tam nie została. Spaliła się razem z pogrzebowymi opaskami. Jeśli jednak to ma ci dać pokój, mówię ci, że twoje ostatnie słowa były skierowane do twoich sióstr, a zwłaszcza do Marii. Powiedziałeś, że to z powodu Marii przyszedłem tutaj i przychodzę, bo Maria potrafi kochać bardziej niż wszyscy. To prawda. Powiedziałeś, że ona cię kocha bardziej niż wszyscy, którzy cię kochali. To też jest prawda, gdyż ona cię umiłowała, odnawiając się dzięki miłości Boga i twojej. Powiedziałeś jej dokładnie, że całe życie rozkoszy nie dałoby ci takiej radości, jaką się cieszyłeś dzięki niej. I pobłogosławiłeś siostry, tak jak patriarcha błogosławi swe najbardziej umiłowane dzieci. Pobłogosławiłeś tak samo Martę, którą nazwałeś swym pokojem, i Marię, którą nazwałeś swą radością. Czy teraz jesteś spokojny?» «Teraz tak, Nauczycielu. Jestem spokojny» [– mówi Łazarz.] «A zatem ponieważ z pokoju rodzi się miłosierdzie, przebacz też przywódcom ludu, którzy Mnie prześladują. Mówiłeś bowiem, że potrafisz wszystko wybaczyć, ale nie zło, jakie oni Mi wyrządzają.» «Tak jest, Nauczycielu» [– przytakuje Łazarz.] «Nie, Łazarzu. Ja im przebaczam. Ty też musisz im przebaczyć, jeśli chcesz być podobny do Mnie.» «O! Podobny do Ciebie! Nie mogę, jestem zwykłym człowiekiem!» «Człowiek został tam, w dole. Człowiek! Twój duch... Wiesz, co się dzieje w czasie śmierci człowieka...» «Nie, Panie. Nie przypominam sobie niczego, co się ze mną działo» – przerywa żywo Łazarz. Jezus się uśmiecha i odpowiada: «Nie mówię o twojej wiedzy osobistej, o twoim szczególnym doświadczeniu. Mówiłem o tym, o czym każdy wierzący wie: do czego dochodzi, kiedy się umiera.» «Ach! Sąd szczegółowy. Wiem, wierzę. Dusza staje przed Bogiem i Bóg ją sądzi.» «To tak. I sąd Boży jest sprawiedliwy i nienaruszalny. Ma wartość nieskończoną. Jeśli dusza osądzona jest winna grzechu śmiertelnego, staje się duszą potępioną. Jeśli jest lekko winna, idzie do Czyśćca. Jeśli jest sprawiedliwa, idzie do pokoju Otchłani, aby oczekiwać, aż otworzę bramy Niebios. Wezwałem więc twego ducha już po osądzeniu go przez Boga. Gdybyś był potępiony, nie mógłbym cię przywołać do życia, gdyż czyniąc to, unieważniłbym sąd Mojego Ojca. Dla potępionych nie ma już przemiany. Są osądzeni na zawsze. Ty należałeś więc do tych, którzy nie byli potępieni, a więc [należałeś] do szczęśliwych lub do tych, którzy będą szczęśliwi po swym oczyszczeniu. Ale zastanów się, Mój przyjacielu. Skoro szczera wola nawrócenia, jaką człowiek może mieć wtedy, kiedy jest jeszcze człowiekiem, czyli ciałem i duszą, ma wartość oczyszczającą; skoro symboliczny obrzęd chrztu w wodzie, którego pragnie duch żalu za nieczystości zaciągnięte w świecie i z powodu ciała, ma dla nas Hebrajczyków wartość oczyszczającą; to jaką wartość będzie mieć nawrócenie się – bardziej rzeczywiste i doskonalsze, o wiele doskonalsze – duszy wyzwolonej z ciała? Ona będzie świadoma tego, kim jest Bóg, oświecona co do ciężaru swoich win, oświecona co do ogromu radości, która się od niej oddaliła na godziny, na lata lub na wieki: radość pokoju Otchłani, która wkrótce będzie radością posiadania przez nią Boga. Czymże więc będzie oczyszczenie podwójne, potrójne, nawrócenie się doskonałe, miłość doskonała, kąpiel w żarze płomieni rozpalonych przez miłość Bożą i przez miłość duchów, w której i przez którą duchy wyzbywają się wszelkiej nieczystości? Wychodzą z niej piękne jak serafini, ukoronowane tym, co nie koronuje nawet serafinów: męczeństwem ziemskim, bo walczyły z wadami, i nadziemskim, bo rozwijały miłość. Co to będzie? Powiedz to, Mój przyjacielu.» «Ależ... nie wiem... doskonałość, czy raczej... nowe stworzenie.» «Właśnie. Powiedziałeś właściwe słowo. Dusza wychodzi z tego, jakby stworzona na nowo. Dusza staje się podobna do duszy dziecka. Jest nowa. Cała przeszłość już nie istnieje. Jej ludzka przeszłość. Kiedy upadnie Grzech pierworodny, dusza uwolniona od wszelkiej zmazy i z wszelkiego cienia plam, będzie [jakby] na nowo stworzona i godna Raju. Wezwałem twoją duszę, która już się odrodziła przez swe przywiązanie do Dobra, przez wynagrodzenie cierpieniem i śmiercią oraz dzięki twemu doskonałemu nawróceniu się i doskonałej miłości, którą osiągnąłeś po śmierci. Posiadasz więc duszę całkowicie niewinną dziecka narodzonego przed kilkoma godzinami. A jeśli jesteś dzieckiem nowo narodzonym, dlaczego chcesz nałożyć na to dziecięctwo duchowe szaty człowieka dorosłego, ciężkie, przytłaczające? Radosny duch małych dzieci posiada skrzydła, a nie – łańcuchy. Dzieci naśladują Mnie z łatwością, gdyż ich osobowość nie jest jeszcze [ukształtowana]. Stają się takimi, jakim Ja jestem, bo na ich nieskalanej duszy mogą się odbić wyraźnie rysy Mojego oblicza i Moja nauka. Mają dusze wolne od wspomnień ludzkich, niechęci, uprzedzeń. Nie ma w nich nic. Mogę więc być w nich Ja: doskonały, absolutny, jak jestem w Niebie. Ty, który jesteś jak odrodzony, nowo narodzony, bo w twoim starym ciele jest nowa potęga poruszająca, bez przeszłości, czysta, bez śladów tego, co było, ty, który powróciłeś, aby Mi służyć, tylko po to, musisz być takim, jakim Ja jestem, bardziej niż wszyscy... Spójrz na Mnie. Patrz na Mnie dobrze. Przejrzyj się we Mnie i odbij Mój [obraz] w sobie. Jak dwa zwierciadła, które spoglądają na siebie, aby odbijać nawzajem postać tego, którego kochają. Jesteś mężczyzną i dzieckiem. Jesteś mężczyzną ze względu na wiek, jesteś dzieckiem ze względu na czystość serca. Masz przewagę nad dziećmi, bo znasz już Dobro oraz Zło i dokonałeś już wyboru Dobra, nawet przed chrztem w płomieniach miłości. Mówię więc tobie, człowiekowi, którego duch jest czysty, dzięki otrzymanemu oczyszczeniu: „Bądź doskonały, jak doskonały jest nasz Ojciec Niebieski i Ja. Bądź doskonały, to znaczy bądź podobny do Mnie. Ja cię umiłowałem do tego stopnia, że postąpiłem wbrew wszelkim prawom życia i śmierci, nieba i ziemi, aby mieć znowu na ziemi sługę Bożego i Mojego prawdziwego przyjaciela, a w Niebie – błogosławionego, wielkiego błogosławionego”. Mówię do wszystkich: „Bądźcie doskonali”. Ale większość z nich nie ma serca, które ty miałeś, godnego cudu, godnego stania się narzędziem dla oddania chwały Bogu w Jego umiłowanym Synu. I nie mają twego długu miłości wobec Boga... Mogę to powiedzieć, mogę tego wymagać od ciebie. A przede wszystkim wymagam, abyś nie żywił urazy do tych, którzy ciebie obrazili i którzy znieważają Mnie. Wybaczaj, wybaczaj, Łazarzu. Zostałeś zanurzony w płomieniach wznieconych z miłości. Musisz być „miłością”, aby nie znać nigdy niczego innego, jak tylko [miłosnego] objęcia Boga.» «I postępując tak wypełnię posłannictwo, dla którego mnie wskrzesiłeś?» «Działając tak, wypełnisz je» [– mówi mu Jezus.] «To wystarczy, Panie. Nie potrzebuję już o nic pytać i nic wiedzieć więcej. Służenie Tobie było moim marzeniem. Służyłem Ci nawet tym niczym, które uczynić może człowiek chory i umierający. Jeśli będę mógł Ci służyć wszystkim, co może uczynić uzdrowiony, moje marzenie się spełni i nie proszę o nic więcej. Bądź błogosławiony, Jezu, mój Panie i mój Nauczycielu! I niech z Tobą będzie błogosławiony ten, który Cię posłał.» «Niech będzie błogosławiony Pan, Bóg Wszechmogący.» Idą w kierunku domu. Zatrzymują się od czasu do czasu, żeby popatrzeć na budzenie się drzew. Jezus unosi ramię i, ponieważ jest wysoki, zrywa małą gałązkę kwiatów migdałowca, który wygrzewa się w słońcu przy południowej ścianie domu. Maria wychodzi z domu i, widząc ich, podchodzi, chcąc usłyszeć, co mówi Jezus [o kwiatach]: «Widzisz, Łazarzu? Im także Pan powiedział: „Wyjdźcie”. I one posłuchały, aby służyć Panu.» «Kiełkowanie – jaki to cud! Wydaje się niemożliwe, że z twardego pnia i z twardego pąka mogą wychodzić tak delikatne płatki i kruche łodyżki i zamieniać się w owoce na drzewach. Czy to błąd, Nauczycielu, powiedzieć, że sok i zawiązek to jak dusza rośliny lub nasienia?» «To nie jest błędem, gdyż jest to część witalna. W nich ona nie jest wieczna, lecz stworzona dla każdego gatunku w pierwszym dniu, kiedy zaistniały drzewa i zboża. U człowieka jest ona wieczna, podobna do jej Stworzyciela, stwarzana za każdym razem dla każdego nowego człowieka, który jest poczęty. To dzięki niej materia żyje. Dlatego też mówię, że to jedynie dzięki duszy człowiek żyje. Nie tylko żyje tu, lecz i poza [tym życiem]. Żyje dzięki swej duszy. My, Hebrajczycy, nie wykonujemy rysunków na grobach, jak to czynią poganie. Gdybyśmy jednak je wykonywali, powinnibyśmy zawsze rysować – nie: zgaszony płomień, opróżnioną klepsydrę lub inny symbol końca, lecz raczej nasienie rzucone pomiędzy bruzdy, które owocuje w kłosie. W istocie umiera tylko ciało. Dusza wyzwala się ze swej skorupy i może zaowocować na kwietnych kobiercach Pana. Nasienie. Iskra witalna, złożona przez Boga w naszym prochu, stająca się kłosem, jeśli umiemy – przez wolę i także przez cierpienie – uczynić płodną skibę, która ją mieści w sobie. Nasienie, symbol życia, które się uwiecznia... Ale Maksymin cię woła...» «Idę tam, Nauczycielu. Pewnie przyszli zarządcy. Wszystko zostało zatrzymane w ostatnich miesiącach. Teraz spieszą się, aby mi przedstawić rachunki...» «Które z góry przyjmujesz, bo jesteś dobrym panem.» «I dlatego, że oni są dobrymi sługami.» «Dobry pan ma dobre sługi» [– mówi Jezus.] «W takim razie stanę się z pewnością dobrym sługą, bo mam w Tobie doskonałego Pana» – mówi Łazarz i odchodzi zwinnie, uśmiechając się, tak odmienny od biednego Łazarza, którym był od lat. Maria zostaje z Jezusem. «A ty, Mario, staniesz się dobrą służebnicą Twego Pana?» «Ty to wiesz, Rabbuni. Ja... wiem jedynie, że byłam wielką grzesznicą.» Jezus się uśmiecha: «Widziałaś Łazarza? On też był wielkim chorym, a nie wydaje ci się, że teraz jest bardzo zdrowy?» «Tak jest, Rabbuni. Uzdrowiłeś go. To, co robisz, jest zawsze doskonałe. Łazarz nigdy nie był równie silny i radosny, jak teraz, po wyjściu z grobu.» «Dobrze powiedziałaś, Mario. To, co Ja robię, jest zawsze doskonałe. To także dlatego twoje uwolnienie jest całkowite, gdyż Ja go dokonałem.» «To prawda, mój umiłowany Panie, mój Odkupicielu, mój Królu, mój Boże. To prawda. A jeśli Ty chcesz tego, będę i ja dobrą służebnicą mego Pana. Ja sama chcę tego, Panie. Nie wiem, czy Ty tego chcesz.» «Chcę tego, Mario. Bądź dobrą służebnicą dla Mnie. Dziś bardziej niż wczoraj. Jutro bardziej niż dziś. Aż ci powiem: „Wystarczy, Mario. Oto godzina twego odpoczynku.”» «Dobrze, Panie. Chciałabym, żebyś mnie wtedy wezwał, jak wezwałeś mego brata z grobu. O! Wezwij mnie, poza to życie!» «Nie poza życie. Wezwę cię do Życia, do prawdziwego Życia. Wezwę cię poza grób, którym jest ciało i ziemia. Wezwę cię na zaślubiny twej duszy z twym Panem.» «Moje zaślubiny. Ty kochasz dziewice, Panie...» «Kocham tych, którzy Mnie kochają, Mario.» «Jesteś cudownie dobry, Rabbuni! To dlatego nie potrafiłam znaleźć spokoju, słuchając, że jesteś zły, dlatego że nie przychodzisz. To było tak, jakby się wszystko waliło. Z jaką udręką mówiłam sobie: „Nie. Nie! Nie możesz przyjąć tej oczywistości. To, co ci się wydaje oczywiste – to złudzenie. Rzeczywistość – to moc, dobroć, boskość twego Pana”. Ach, jakże cierpiałam! Tak wielki ból z powodu śmierci Łazarza i z powodu jego słów... Nic Ci o tym nie mówił? Czy tego nie pamięta? Powiedz mi prawdę.» «Ja nigdy nie kłamię, Mario. On lęka się, że mówił i wypowiedział to, co było bólem jego życia. Ale zapewniam cię, bez okłamywania, że teraz jest spokojny.» «Dziękuję, Panie. Te słowa... odniosły dobry skutek. Tak, tak samo jak pomagają starania lekarza, który obnaża korzenie choroby i wypala je. Dopełniły zniszczenia starej Marii. Miałam o sobie jeszcze zbyt wysokie mniemanie. Teraz... mierzę głębię mojego upodlenia i wiem, że muszę pokonać długą drogę, żeby się podnieść. Ale zrobię to, jeśli Ty mi pomożesz.» «Pomogę ci, Mario. Nawet kiedy odejdę, pomogę ci.» «Jak, mój Panie?» «Powodując wzrost twej miłości w sposób niezmierzony. Dla ciebie nie ma innej drogi niż ta.» «Zbyt słodka w porównaniu z tym, co mam do odpokutowania! Wszyscy ocalają się przez miłość. Wszyscy zdobywają tak Niebo. Ale to, co wystarcza czystym, sprawiedliwym, nie jest wystarczające dla wielkiej grzesznicy.» «Nie ma dla ciebie innej drogi, Mario. W rzeczywistości, jakąkolwiek drogę obierzesz, ona zawsze będzie miłością. Miłość – jeśli będziesz oddawać usługi w Moje imię. Miłość – jeśli będziesz ewangelizować. Miłość – jeśli się odosobnisz. Miłość – jeśli będziesz zadręczać siebie. Miłość – jeśli zostaniesz zamęczona. Ty potrafisz tylko kochać, Mario. Taka jest twoja natura. Płomienie potrafią jedynie palić, czy pełzając po podłożu, wypalając trawy, czy wtedy gdy wystrzelają w górę i objęciem blasków otaczają pień drzewa, domu, ołtarza, wzbijając się ku niebu. Każdy ma swą naturę. Mądrość nauczycieli duchowych polega na tym, że potrafią doprowadzić do zaowocowania predyspozycji człowieka, kierując go na drogę, na której może się najlepiej rozwinąć. Nawet u roślin i zwierząt to prawo istnieje i byłoby głupotą domagać się, żeby drzewo owocowe dawało jedynie kwiaty lub owoce odmienne od tych, które są zgodne z jego naturą, lub żeby zwierzę spełniało funkcje właściwe innemu gatunkowi. Czy mogłabyś się domagać, aby ta pszczoła, której przeznaczeniem jest robienie miodu, stała się ptakiem, który śpiewa w liściach żywopłotu? Albo żeby ta gałązka migdałowca, jaką trzymam w dłoni, wraz z całym migdałowcem, z którego ją zerwałem, zamiast wytwarzać migdały zaczęła wylewać z kory pachnącą żywicę? Pszczoła pracuje, ptak śpiewa, migdałowiec owocuje, żywiczne drzewo wydziela aromatyczne substancje i każdy wypełnia swe zadanie. Tak też jest z duszami. Ty masz za zadanie kochać.» «Zatem, Panie, rozpal mnie. Proszę Cię o to jako o łaskę.» «Czy ci nie wystarczy moc miłości, jaką posiadasz?» «To zbyt mało, Panie. Mogłaby służyć, aby kochać ludzi, ale nie może wystarczyć dla Ciebie, który jesteś nieskończonym Panem.» «Ale właśnie dlatego, że taki jestem, potrzeba miłości bez granic...» «Tak, mój Panie. To tego chcę: żebyś złożył we mnie miłość bez granic.» «Mario, Najwyższy, który wie, czym jest miłość, mówi człowiekowi: „Będziesz Mnie miłował ze wszystkich swych sił.” On nie wymaga więcej, gdyż wie, że męczeństwem jest już kochanie ze wszystkich sił...» «Nieważne, mój Panie. Daj mi miłość nieskończoną, abym kochała tak, jak Ty powinieneś być kochany, abym Cię kochała, jak nie kochałam nikogo.» «Prosisz Mnie o cierpienie podobne do słupa ognia, który pali i pochłania, Mario. Płonie i wyniszcza powoli... Pomyśl o tym.» «Od tak dawna o tym myślę, mój Panie. Ale nie ośmielałam się o to prosić. Teraz wiem, jak Ty mnie kochasz. Teraz naprawdę wiem, do jakiego stopnia mnie kochasz i ośmielam się o to prosić. Daj mi tę nieskończoną miłość, Panie.» Jezus patrzy na nią. Ona stoi przed nim, jeszcze wychudzona przez czuwania i cierpienie, w skromnej szacie i prosto uczesana, jak dziewczynka, w której nie ma przebiegłości, z twarzą pobladłą, na której płonie pragnienie, z oczyma błagającymi, a jednak już błyszczącymi miłością, już bardziej podobna do serafina niż do niewiasty. To zaiste niewiasta oddana rozmyślaniu, która prosi o męczeństwo doskonałej kontemplacji. Jezus, przyjrzawszy się jej dobrze, jakby po to, aby ocenić jej wolę, wypowiada jedno słowo: «Tak.» «Ach! Mój Panie! Jaka to łaska umrzeć z miłości do Ciebie!» Maria upada na kolana, aby pocałować stopy Jezusa. «Wstań, Mario, weź te kwiaty. To będą kwiaty twych duchowych zaślubin. Bądź słodka jak owoc migdałowca, czysta jak jego kwiat i promieniejąca jak ten olejek. Bądź pachnąca cnotami jak ten olejek nasycony wonnościami, który jest rozlewany na ucztach i na głowach królów. Wtedy naprawdę rozlejesz na twego Pana balsam, który będzie dla niego nieskończenie miły.» Maria bierze te kwiaty, lecz nie wstaje z ziemi. Pocałunkami i łzami wylewanymi na stopy swego Nauczyciela z wyprzedzeniem balsamuje je miłością. Łazarz dochodzi do nich: «Nauczycielu, jest tu mały chłopiec, który chce się z Tobą widzieć. Szukał Cię u Szymona, ale znalazł jedynie Jana, który go tu przyprowadził. Jednak z nikim nie chce rozmawiać, tylko z Tobą.» «Dobrze, przyprowadź go do Mnie. Idę do jaśminowej altany.» Maria wchodzi do domu razem z Łazarzem. Jezus idzie do altany. Łazarz wraca trzymając za rękę dziecko, które widziałam w domu Józefa z Seforii. Jezus od razu rozpoznaje chłopca i wita go: «To ty, Marcjalu? Pokój z tobą. Dlaczego tu jesteś?» «Wysłano mnie, abym Ci coś powiedział...» – patrzy na Łazarza, który pojmuje i zamierza odejść. [Jezus jednak mówi:] «Zostań, Łazarzu. To Łazarz, Mój przyjaciel. Możesz mówić w jego obecności, Moje dziecko, gdyż nie mam przyjaciół wierniejszych od niego.» Chłopiec się uspokaja i mówi: «Posłał mnie Józef z Arymatei, gdyż jestem teraz z nim, abym Ci powiedział, że masz się udać natychmiast, ale naprawdę natychmiast, do Betfage, do Kleonta. Musi z Tobą pomówić bez zwłoki. I powiedział, że masz przyjść sam, bo musi z Tobą porozmawiać w wielkiej tajemnicy.» «Nauczycielu! Co się dzieje?» – pyta przejęty Łazarz. «Nie wiem, Łazarzu. Nie pozostaje nic innego, jak iść tam. Chodź ze Mną.» «Zaraz, Panie. Możemy iść z dzieckiem.» «Nie, panie. Odchodzę sam. Józef mi to polecił. Powiedział: „Jeśli sobie sam poradzisz, będę cię kochał jak ojciec”, a ja chcę, żeby Józef kochał mnie jak syna. Odchodzę od razu, biegiem. Ty przyjdź po mnie. Żegnaj, Panie. Żegnaj, mężu.» «Pokój z tobą, Marcjalu.» Chłopiec biegnie jak jaskółka. «Chodźmy, Łazarzu. Przynieś Mi Mój płaszcz. Idę naprzód, bo jak widzisz, dziecko nie potrafi otworzyć bramy, a z pewnością nie chce nikogo wołać.» Jezus pochodzi szybko do ogrodzenia, a Łazarz idzie pośpiesznie w stronę domu. Pierwszy otwiera żelazne zamknięcie dziecku, które szybko się oddala. Drugi przynosi płaszcz Jezusowi i u Jego boku idzie drogą w kierunku Betfage, [zastanawiając się:] «Cóż może chcieć Józef, że wysłał dziecko tak potajemnie?» «Dziecko wymyka się pilnującym» – odpowiada Jezus. «Myślisz... podejrzewasz, że... czujesz się w niebezpieczeństwie, Panie?» «Jestem tego pewien, Mój przyjacielu.» «Jak to? Nawet teraz? Nie mogłeś przecież dać większego dowodu!...» «Nienawiść wzrasta pod ościeniem rzeczywistości.» «O! Zatem to z mojego powodu! Zaszkodziłem Ci!... Nie ma udręki większej niż moja!» – mówi Łazarz rzeczywiście zbolały. «To nie z twojego powodu. Nie smuć się bez przyczyny. Ty byłeś środkiem, ale powodem jest konieczność, rozumiesz, konieczność dania światu dowodu Mojej boskiej natury. Gdybyś to nie był ty, byłby ktoś inny, bo musiałem dowieść światu, że jako Bóg, którym jestem, mogę wszystko, czego chcę. A przywrócenie życia umarłemu od wielu dni, już się rozkładającemu, może być tylko dziełem Boga.» «Ach! Chcesz mnie pocieszyć. Ale dla mnie, moja radość, cała moja radość rozproszyła się... Cierpię, Panie.» Jezus wykonuje taki gest, jakby chciał powiedzieć: „Cóż robić!”. I obydwaj milkną. Idą pospiesznie. Szybko pokonują niewielką odległość pomiędzy Betanią i Betfage. Józef spaceruje po drodze u wejścia do osady. Jest do nich zwrócony plecami, kiedy Jezus i Łazarz pojawiają się na ścieżce, osłoniętej parkanem. Łazarz go woła. «O! Pokój wam! Chodź, Nauczycielu. Czekałem tu na Ciebie, aby od razu Cię spotkać, ale chodźmy do sadu oliwnego. Nie chcę, aby nas widziano...» Prowadzi ich za dom, do oliwnego zagajnika. Drzewa dzięki swemu obfitemu ulistnieniu i plątaninie gałęzi okrywającej zbocze są odpowiednim schronieniem dla rozmawiających, którzy [chcą uniknąć] zauważenia ich. [Por. J 11,57] «Nauczycielu, posłałem do Ciebie dziecko, które jest mądre i posłuszne i bardzo mnie kocha, bo muszę z Tobą pomówić, a nikt nie może mnie ujrzeć. Doszedłem tu doliną Cedronu... Nauczycielu, musisz stąd natychmiast odejść. Sanhedryn postanowił uwięzić Cię i jutro w synagogach zostanie odczytane to postanowienie. Ktokolwiek wie, gdzie się znajdujesz, ma obowiązek wskazać to miejsce. Nie muszę ci mówić, Łazarzu, że twój dom będzie jako pierwszy nadzorowany. O szóstej godzinie wyszedłem ze Świątyni i szedłem pośpiesznie, bo podczas ich rozmowy już ułożyłem mój plan. Poszedłem do domu, wziąłem dziecko. Wyjechałem przez Bramę Heroda tak, jakbym opuszczał miasto, potem szedłem doliną Cedronu. Zostawiłem osła w Getsemani, wysłałem szybko dziecko, które już znało drogę, bo było ze mną w Betanii. Odejdź zaraz, Nauczycielu, w bezpieczne miejsce. Czy wiesz, dokąd pójdziesz? Czy masz dokąd iść?» «Ale czy to nie wystarczy, że oddali się stąd? Z Judei?» «To nie wystarczy, Łazarzu. Oni są wściekli. Trzeba iść tam, dokąd oni nie chodzą...» [– wyjaśnia Józef.] «Ależ oni chodzą wszędzie! Nie chcesz chyba, żeby Nauczyciel opuścił Palestynę!...» – Łazarz jest wzburzony. «Co ja ci mam powiedzieć?! Sanhedryn chce Go...» «To z mojego powodu, prawda? Powiedz to!» «Hmm! Tak! Z twojego powodu... czy raczej dlatego że wszyscy się nawracają do Jezusa, a oni... tego nie chcą.» «Ależ to zbrodnia! To świętokradztwo... to...» Jezus jest blady, lecz spokojny. Unosi rękę, aby nakazać milczenie i mówi: «Zamilknij, Łazarzu. Każdy wykonuje swą pracę. Wszystko jest zapisane. Dziękuję ci, Józefie, i zapewniam cię, że odejdę. Idź, idź, Józefie, żeby nie zauważyli twej nieobecności... Niech cię Bóg błogosławi. Przez Łazarza dam ci znać, gdzie jestem. Idź! Błogosławię ciebie, Nikodema i wszystkich, którzy mają prawe serca.» Całuje go i rozchodzą się. Jezus wraca z Łazarzem, przez sad oliwny, do Betanii, Józef zaś idzie w stronę miasta. «Co zrobisz, Nauczycielu?» – pyta zaniepokojony Łazarz. «Nie wiem. W tych dniach przyjdą uczennice z Moją Matką. Chciałem na nie zaczekać...» «Jeśli o to chodzi... przyjmę je w Twoim imieniu i przyprowadzę Ci je. Ale dokąd Ty pójdziesz? Do domu Salomona... nie sądzę... ani do znanych uczniów. Jutro!... Musisz odejść zaraz!» «Znajdzie się miejsce, ale chciałem zaczekać na Moją Matkę. Jej udręka zacznie się zbyt wcześnie, jeśli Mnie tu nie zastanie...» «Dokąd pójdziesz, Nauczycielu?» [– pyta Łazarz.] «Do Efraim.» «W Samarii?» «W Samarii. Samarytanie są mniej samarytańscy niż wielu innych i kochają Mnie. Efraim jest na granicy...» «O! Aby zrobić na złość Żydom okażą Ci cześć i obronią Cię! Ale... zaczekaj! Twoja Matka może przyjść jedynie drogą z Samarii lub tą nad Jordanem. Pójdę ze sługami jedną, a Maksymin z innymi sługami – drugą. Albo jedni, albo drudzy Ją spotkają. Wrócimy z nimi. Ty wiesz, że nikt w domu Łazarza nie może zdradzić. W tym czasie Ty pójdziesz od razu do Efraim. Ach! Nie mogę się Tobą nacieszyć! Jednak przyjdę przez góry Adomin. Teraz jestem zdrowy. Mogę robić to, co chcę. A nawet, tak! Będę udawał, że drogą do Samarii udaję się do Ptolemaidy, aby wsiąść na statek do Antiochii. Wszyscy wiedzą, że mam tam ziemie... Moje siostry pozostaną w Betanii... Ty... Tak. Teraz przygotuję dwa wozy i nimi udacie się do Jerycha. Potem, jutro o świcie, wyruszycie pieszo w dalszą drogę. O! Nauczycielu! Mój Nauczycielu! Ocal Siebie! Ocal Siebie!» Po wzburzeniu, jakie go ogarnęło w pierwszej chwili, Łazarz wpada w smutek i płacze. Jezus wzdycha, ale nic nie mówi. Cóż miałby powiedzieć? Oto są już w domu Szymona. Rozstają się. Jezus wchodzi do domu. Apostołowie, już zaskoczeni faktem, że Nauczyciel wyszedł nic nie mówiąc, tłoczą się wokół Jezusa, który im mówi: «Weźcie szaty. Przygotujcie torby. Musimy stąd natychmiast odejść. Pospieszcie się. I przyjdźcie do Mnie do domu Łazarza.» «Nawet wilgotne szaty? Nie moglibyśmy ich wziąć wracając?» – pyta Tomasz. «Nie wrócimy tu. Weźcie wszystko.» Apostołowie odchodzą, mówią tylko ich spojrzenia. Jezus idzie po Swoje rzeczy do domu Łazarza i żegna zaskoczone siostry... Wozy są szybko gotowe, wozy ciężkie, zakryte, ciągną je silne konie. Jezus żegna się z Łazarzem, z Maksyminem, ze sługami, którzy przybiegli. Wchodzą na wozy, czekające przy tylnym wyjściu. Woźnice smagają biczem zwierzęta i rozpoczyna się podróż tą samą drogą, którą Jezus przybył kilka dni wcześniej, aby wskrzesić Łazarza. 12. W DRODZE DO EFRAIM Napisane 2 stycznia 1947. A, 9827-9838 W rześki i czysty poranek widać, że pola otaczające dom Nike są całe zazielenione od nowego zboża, które wykiełkowało już na kilka centymetrów. Ma ono delikatny kolor bardzo jasnego szmaragdu. Bliżej domu – sad, jeszcze pozbawiony liści, wydaje się jeszcze ciemniejszy i masywniejszy w porównaniu z delikatnością młodych kiełków i bezchmurnego nieba pogodnego jak w raju. Dom, całkiem biały w świetle wschodzącego słońca, jest ukoronowany lotem gołębi. Nike już wstała i troszczy się pilnie o to, aby odchodzący mieli to, co może im dać siły na drogę. Najpierw odprawia sługi Łazarza. Zatrzymała ich na noc. Odchodzą wypoczęci i przymuszają konie do szybkiego kroku. Potem wchodzi do kuchni, gdzie służące przygotowują mleko i jedzenie na ogniu. Z wielkiej misy wlewa oliwę do dwóch mniejszych pojemników, a wino do małych skórzanych bukłaków. Ponagla służącą, która przygotowuje chleby niskie jak podpłomyki, żeby je zaraz zaniosła do już przygotowanego pieca. Z szerokich stołów, na których suszą się sery, w cieple kuchni, wybiera najpiękniejsze. Bierze miód i wlewa go do dobrze zamykanych naczyń. Potem przygotowuje pakunki z całą tą żywnością. Do jednego wkłada całe koźlę lub baranka. Służąca zdejmuje go właśnie z rożna, na którym się piekł. Do drugiego – jabłka, czerwone jak korale. Do innego – przygotowane do jedzenia oliwki, do jeszcze innego – suszone winogrona. Potem – pakunek obranego jęczmienia. Właśnie go zamyka, gdy do kuchni wchodzi Jezus, witając wszystkich tam przebywających. «Nauczycielu, pokój z Tobą. Już wstałeś?» «Powinienem był to uczynić wcześniej. Moi uczniowie byli jednak tak bardzo zmęczeni, że pozwoliłem im spać nieco dłużej. Co robisz, Nike?» «Przygotowuję... to nie będzie zbyt ciężkie, widzisz? Dwanaście pakunków i obliczyłam je według sił niosącego.» «A Ja?» «O! Nauczycielu! Ty już masz Swoje brzemię...» – i w oczach Nike błyszczą łzy. «Chodź na zewnątrz, Nike, pomówimy w spokoju.» Wychodzą i oddalają się od domu. «Moje serce płacze, Nauczycielu...» «Wiem, ale trzeba być silnym, silnym, silnym i myśleć, że nie zadało się Mi cierpienia...» «O! To nigdy! Ale myślałam, że będę mogła pozostać przy Tobie i to dlatego przeniosłam się do Jerozolimy. W przeciwnym razie pozostałabym tutaj, na mojej wsi...» «Łazarz, Maria i Marta też sądzili, że będą mogli ze Mną zostać. A widzisz!...» «Widzę. Tak, widzę to. Nie chodzę już do Jerozolimy, kiedy Ciebie tam nie ma. Będę bliżej Ciebie, jeśli zostanę tutaj i będę Ci mogła pomagać» [– postanawia Nike.] «Już tak wiele dałaś...» «Nic nie dałam. Chciałabym móc zanieść mój dom tam, dokąd idziesz. Ale przyjdę, z pewnością przyjdę zobaczyć, czego Ci brakuje. Teraz zrobię to, co mi kazałeś zrobić, bo to jest słuszne. Pozostanę tutaj, aż się przekonają, że Cię tu nie ma. Ale potem...» «Droga jest daleka i uciążliwa dla niewiasty, i niebezpieczna.» «O! Nie lękam się. Jestem zbyt stara, aby się spodobać jako niewiasta i nie noszę skarbów, aby stanowić łup. Złodzieje są lepsi niż wielu tych, którzy się uważają za świętych, a są złodziejami, bo chcą Cię pozbawić pokoju i wolności...» «Nie żyw do nich nienawiści, Nike» [– prosi Jezus.] «To dla mnie najtrudniejsze. Ale będę próbowała nie nienawidzić z miłości do Ciebie... Całą noc płakałam, Panie!» «Słyszałem cię, jak chodziłaś tam i z powrotem po domu, niestrudzona jak pszczoła. Wydawałaś Mi się matką udręczoną z powodu prześladowanego syna... Nie płacz. Winowajcy powinni płakać. Nie ty. Bóg jest dobry dla Swego Mesjasza. W najsmutniejszych godzinach zawsze pozwala Mi znaleźć obok Mnie matczyne serce...» «A co zrobisz ze Swoją Matką? Mówiłeś mi, że Ona wkrótce przyjdzie...» «Przyjdzie do Efraim... Łazarz zobowiązał się Ją powiadomić. Oto Szymon, syn Jony, i Moi bracia...» «Wiedzą?» «Jeszcze nie, Nike. Powiem im, kiedy będziemy daleko...» «A ja, kiedy przyjdę, powiem Ci, co się dzieje tutaj i w Jerozolimie» [– obiecuje Nike.] Idą ku apostołom, którzy wychodzą jeden za drugim z domu, w poszukiwaniu Jezusa. «Chodźcie, bracia. Posilcie się przed drogą. Wszystko jest gotowe» [– zaprasza Nike.] «Nike nie spała w nocy z naszego powodu. Podziękujcie dobrej uczennicy» – mówi Jezus wchodząc do przestronnej kuchni. Tam, na stole, jaki można by nazwać refektarzowym, tak jest duży, parują miseczki napełnione mlekiem i smakowicie pachną podpłomyki. Właśnie wyjęto je z pieca. Nike kładzie na nich obficie masło i miód, mówiąc, że to posiłek wzmacniający dla zmuszonych odbyć długą drogę w tych jeszcze zimnych godzinach. Posiłek szybko się kończy. Nike w tym czasie dokończyła pakowanie chleba, wyjętego z pieca, chrupiącego i pachnącego. Każdy apostoł bierze swój ciężar, związany tak, aby można go było nieść bez trudu. To godzina odejścia. Jezus żegna się i błogosławi. Apostołowie też się żegnają. Nike jednak towarzyszy im jeszcze do granicy pól. Potem wraca płacząc, osłonięta welonem. Jezus zaś i Jego apostołowie oddalają się podrzędną drogą, wskazaną im przez Nike. Pola są jeszcze puste. Droga prowadzi między łanami nowego zboża i pozbawionych liści winorośli. Nie ma też pasterzy, bo nie wyprowadzają stad na uprawne pola. Słońce nagrzewa lekko poranne powietrze. Pierwsze kwiatuszki na zboczach błyszczą jak klejnoty pod osłoną rosy, którą rozpala słońce. Ptaki świergocą. To ich pierwsze miłosne śpiewy. Nadchodzi piękna pora roku. Wszystko pięknieje i odradza się, wszystko się ożywia... Jezus zaś odchodzi na miejsce ucieczki, poprzedzającej śmierć, której pragnie dla Niego nienawiść. Apostołowie nie odzywają się. Są zamyśleni. Nagłe odejście zaskoczyło ich. Tak byli pewni, że odtąd będą spokojni! Idą naprzód bardziej zgięci niż tylko pod wpływem ciężaru swych toreb i zapasów danych przez Nike. To, co ich tak ugina, to rozczarowanie, to przekonanie się, jaki jest świat i ludzie. Jezus natomiast nie uśmiecha się, ale nie jest też ani smutny, ani przygnębiony. Idzie z głową uniesioną wysoko, przed wszystkimi, bez zuchwałości, ale też bez lęku. Idzie jak ktoś, kto wie dobrze, dokąd ma się udać i co ma czynić. Idzie jak człowiek mocny, jak bohater, którego nic nie poruszy ani nie przestraszy. Drugorzędna droga dochodzi do drogi głównej. Jezus idzie nią kierując się cały czas na północ, a apostołowie idą za Nim, nie odzywając się. Jest to droga prowadząca do Galilei. Idzie się nią także do Judei przez Dekapol i Samarię. Są na niej wędrowcy, przede wszystkim karawany kupieckie. Mija czas i słońce grzeje coraz mocniej, kiedy Jezus schodzi z głównej drogi, aby wejść na inną, mniejszą, która poprzez pola zbóż prowadzi ku pierwszym wzgórzom. Apostołowie patrzą na siebie. Zaczynają być może pojmować, że nie idą do Galilei drogą wzdłuż doliny Jordanu, lecz udają się w kierunku Samarii. Ale nic jeszcze nie mówią. Jezus, po dotarciu do pierwszych drzew na wzgórzach, mówi: «Zatrzymajmy się i odpocznijmy podczas posiłku. Słońce wskazuje środek dnia.» Znajdują się w pobliżu małego strumienia, w którym jest niewiele wody, bo od jakiegoś czasu nie padało. Jednak jego wody są przejrzyste. Widać kamieniste dno. Na brzegach leżą wielkie kamienie, które mogą służyć jako stoły i miejsca do siedzenia. Jezus pobłogosławił i ofiarował pożywienie. Siadają i jedzą w milczeniu, jakby zagubieni we własnych myślach. Jezus wyrywa ich z tej zadumy, mówiąc: «Nie pytacie Mnie, dokąd idziemy? Troska o jutro odebrała wam mowę? Albo może już nie jestem waszym Nauczycielem?» Dwunastu podnosi głowy. Dwanaście twarzy zasmuconych, a przynajmniej zdumionych, odwraca się w stronę Jezusa. Jedno: „Och!” wychodzi ze wszystkich dwunastu ust. A po tym okrzyku następuje odpowiedź Piotra, który mówi w imieniu wszystkich: «Nauczycielu, wiesz o tym, że jesteś Nim dla nas zawsze, ale od wczoraj czujemy się tak, jakby nam zadano mocny cios w głowę. Wszystko wydaje nam się snem. Ty to Ty, widzimy i wiemy, ale wydajesz się nam... już jakby oddalony. Pozostało w nas to wrażenie, jakie mieliśmy w chwili, kiedy rozmawiałeś z Twoim Ojcem przed wezwaniem Łazarza i kiedy go wyprowadziłeś stamtąd, tak powiązanego, jedynie dzięki Twojej woli, i kiedy go ożywiłeś jedynie mocą Twej potęgi. Niemal budzisz w nas lęk. Mówię za siebie... ale sądzę, że tak jest ze wszystkimi... Teraz... My... To odejście... tak szybkie i tak tajemnicze!...» «Boicie się podwójnie? Odczuwacie, że grozi wam większe niebezpieczeństwo? Nie macie – czujecie, że nie macie – siły stawić czoła i pokonać ostatnie doświadczenia? Powiedzcie to w największej wolności. Jesteśmy jeszcze w Judei. Jesteśmy blisko nizinnych dróg do Galilei. Każdy może odejść, jeśli chce i odejść na czas, aby nie stać się celem nienawiści Sanhedrynu...» Apostołowie są poruszeni tymi słowami. Ci, którzy niemal leżeli na trawie ogrzanej słońcem, siadają. Inni, którzy siedzieli, wstają. Jezus zaś mówi dalej: [Por. J 11,57] «Od dziś bowiem jestem Prześladowanym na mocy Prawa. Dowiedzcie się o tym. O tej godzinie zostanie odczytany w ponad pięciuset synagogach Jerozolimy oraz w miejscowościach, które zdołały otrzymać dekret wydany wczoraj w godzinie seksty, że jestem wielkim grzesznikiem i ktokolwiek wie, gdzie jestem, ma obowiązek donieść to Sanhedrynowi, aby Mnie zatrzymano...» Apostołowie krzyczą, jakby już ujrzeli Go ujętego. Jan przywiera do Jego szyi jęcząc: «Ach! Zawsze to przewidywałem!» Zanosi się od płaczu. Jeden przeklina Sanhedryn, drugi wzywa Bożej sprawiedliwości, ktoś płacze, a inny zastyga jak posąg. «Uspokójcie się. Posłuchajcie. Nigdy was nie oszukiwałem. Zawsze mówiłem wam prawdę. Kiedy mogłem, broniłem was i opiekowałem się wami. Wasza obecność przy Mnie była Mi tak miła, jakbyście byli synami. Nie ukrywałem przed wami też Mojej ostatniej godziny... grożących Mi niebezpieczeństw... Mojej męki. To jednak dotyczyło Mnie, wyłącznie Mnie. Teraz zagrożenia dotyczą również was. Musicie rozważyć bezpieczeństwo wasze, waszych rodzin. Proszę was, żebyście to uczynili. W absolutnej wolności. Nie zważajcie na miłość, jaką Mnie darzycie, na to, że was wybrałem. Przyjmijcie – ponieważ was uwolniłem od wszelkiego zobowiązania wobec Boga i Jego Chrystusa – przyjmijcie, że się tu spotkaliśmy, po raz pierwszy i że wy, po wysłuchaniu Mnie, oceniacie siebie, czy właściwe jest pójście za Nieznajomym, którego słowa was poruszyły. Wyobraźcie sobie, że Mnie słyszycie i widzicie po raz pierwszy i że mówię wam: „Zważcie, że jestem prześladowany i znienawidzony, a kto Mnie kocha i idzie za Mną jest prześladowany i nienawidzony jak Ja, w swojej osobie, w swych sprawach i uczuciach. Zważcie, że prześladowanie może się zakończyć nawet śmiercią i utratą dóbr rodzinnych”. Zastanówcie się, zadecydujcie. Będę was tak samo kochał, nawet jeśli Mi powiecie: „Nauczycielu, nie mogę już iść za Tobą”. Smucicie się? Nie, nie powinniście. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, którzy decydują ze spokojem i z miłością co należy czynić, ze wzajemnym zrozumieniem. Nie mogę pozwolić wam iść w przyszłość, nie nakazując wam zastanowienia się. Nie czynię tego przez brak szacunku do was. Kocham was wszystkich. Ale jestem Nauczycielem. To oczywiste, że nauczyciel zna swoich uczniów. Jestem Pasterzem i oczywiste jest, że pasterz zna swe owce. Wiem, że Moi uczniowie doprowadzeni do doświadczenia bez dostatecznego do niego przygotowania, mogliby nie dać sobie rady lub przynajmniej nie odnieść zwycięstwa jak zawodnicy na stadionie. [Przygotowanie jest dziełem] nie tylko mądrości, pochodzącej od Nauczyciela – a więc dobrej i doskonałej – ale wypływa też z zastanowienia, które musi pochodzić od nich... Oceniać siebie i rozważać okoliczności to zawsze mądra zasada. W sprawach małych i w wielkich. Ja, Pasterz, muszę powiedzieć do Moich baranków: „Oto teraz kroczę po kraju wilków i sępów. Czy macie siłę chodzić między nimi?” Mógłbym także już powiedzieć wam, kto nie będzie miał siły znieść próby. Mogę was jednak też zapewnić i zapewniam, że nikt z was nie wpadnie w ręce katów, którzy złożą w ofierze Baranka Bożego. Ujęcie Mnie ma tak wielką wartość, że im wystarczy... Jednak mówię wam: „Zastanówcie się”. Niegdyś mówiłem: „Nie obawiajcie się tych, którzy zabijają” [Por. Łk 12,4]. Mówiłem wam: „Ten, który – przyłożywszy rękę do pługa – odwraca się, aby rozważać przeszłość i co może stracić lub zdobyć, nie jest zdolny do Mojej misji” [por. Łk 9,62]. To były reguły, które miały wam uświadomić, co oznacza być Moim uczniem. To mają być również zasady na przyszłość, która nadejdzie, kiedy Ja nie będę już Nauczycielem, lecz będą nauczycielami Moi wierni. One zostały wam dane, aby umocnić wasze dusze. Ale nawet ta siła, niezaprzeczalna, jaką osiągnęliście w porównaniu z niczym, jakim byliście – mówię o waszym duchu – jest jeszcze zbyt mała wobec wielkości próby. O! Nie myślcie w waszych sercach: „Nauczyciel jest nami zgorszony”. Nie jestem zgorszony. Mówię wam, że nawet wy nie powinniście się ani teraz, ani potem gorszyć waszą słabością. We wszystkich przyszłych czasach, pośród członków Mojego Kościoła, tak pośród baranków jak i pasterzy, będą osoby, które nie staną na wysokości swej misji. Będą epoki, w których pasterze-bałwochwalcy i wierni-bałwochwalcy będą liczniejsi od prawdziwych pasterzy i prawdziwych wiernych. Epoki zaćmienia ducha wiary w świecie. Jednak zaćmienie nie jest śmiercią ciała niebieskiego. To jedynie chwilowe przyćmienie ciała niebieskiego, bardziej lub mniej częściowe. Potem jego piękno pojawi się ponownie i wyda się bardziej jaśniejące. Tak też będzie z Moją Owczarnią. Mówię wam: „Zastanówcie się”. Mówię wam to jako Nauczyciel, Pasterz i Przyjaciel. Pozwalam wam rozmawiać między sobą całkowicie swobodnie. Idę się modlić, tam, do tego zagajnika. Przychodźcie po kolei wyrazić swoją myśl. I jakakolwiek ona będzie, pobłogosławię waszą szczerą uczciwość. Będę was kochał za to, co już do tej pory Mi daliście. Do zobaczenia.» Wstaje i odchodzi. Apostołowie są oszołomieni, zakłopotani, poruszeni. Na początku nie potrafią się nawet odezwać. Potem Piotr jako pierwszy mówi: «Niech mnie pochłonie piekło, jeśli miałbym Go opuścić! Jestem pewien siebie. Nawet gdyby wyszły przeciwko mnie wszystkie demony, które są w Gehennie z Lewiatanem na czele, nie odstąpię od Niego ze strachu.» «Ja też nie. Mam być gorszy od moich córek?» – odzywa się Filip. «Ja jestem pewien, że oni nic Mu nie zrobią. Sanhedryn grozi, ale robi to, aby się przekonać, że sam jeszcze istnieje. Wie, że jest niczym, jeśli Rzym nie wyrazi zgody. Jego potępienie! To Rzym skazuje» – mówi Iskariota zuchwale. «Ale w sprawach religijnych to wciąż Sanhedryn» – zauważa Andrzej. «Boisz się, bracie? Uważaj, bo nigdy nie było w rodzinie tchórzów» – mówi ostrzegawczo Piotr, czując w sobie wojowniczego ducha. «Nie boję się i mam nadzieję, że będę mógł to ukazać. Przedstawiam moją myśl Judaszowi» [– tłumaczy się Andrzej.] «Masz rację. Jednak błąd Sanhedrynu polega na tym, że chce posłużyć się bronią polityczną, bo nie chcą powiedzieć i nie chcą usłyszeć, że podnieśli rękę na Chrystusa. Wiedziałem o tym w sposób pewny. Chcieliby, czy raczej chcieli, aby Chrystus zgrzeszył, aby wzgardził Nim tłum. Ale zabić Go! Oni! Ech, nie! Boją się! To strach, którego nie można porównać z ludzkim lękiem, bo to strach duszy. Oni rzeczywiście wiedzą, że On jest Mesjaszem! Wiedzą to bardzo dobrze. I wiedzą to tak dobrze, że zdają sobie sprawę, że dla nich oznacza to koniec, bo nadchodzi nowy czas. I chcą Go powalić. Ale zabić Go, oni?! Nie. Szukają więc powodu politycznego, aby Prokonsul lub Rzym Go pokonał. Ale Chrystus nie szkodzi Rzymowi i Rzym Jemu nie zaszkodzi. Sanhedryn wyje daremnie» [– stwierdza Iskariota.] «Zatem zostajesz z Nim?» [– pyta Piotr.] «Ależ oczywiście. Bardziej niż wszyscy!» [– oświadcza Judasz.] «Ja nie mam nic do stracenia ani do zyskania zostając lub odchodząc. Mam jedynie obowiązek Go kochać. I zrobię to» – mówi Zelota. «Ja uznaję w Nim Mesjasza i dlatego idę za Nim» – mówi Natanael. «Ja też. Wierzę, że Nim jest, od chwili, w której Jan Chrzciciel mi Go wskazał» – mówi Jakub, syn Zebedeusza. «My zaś jesteśmy Jego braćmi. Do wiary dołączamy miłość krwi, prawda, Jakubie?» – mówi Tadeusz. «On jest moim słońcem od lat. Podążam za Nim. Jeśli wpadnie w otchłań przygotowaną przez Jego wrogów, pójdę za Nim» – odpowiada Jakub, syn Alfeusza. «A ja? Czy mogę zapomnieć, że mnie ocalił?» [– odzywa się Mateusz.] «Mój ojciec przekląłby mnie siedemdziesiąt siedem razy, gdybym Go opuścił. A zresztą choćby tylko z miłości do Maryi, nigdy nie odłączę się od Jezusa» – mówi Tomasz. Jan się nie odzywa. Trwa z głową pochyloną, przytłoczony. Inni uznają jego postawę za słabość i wielu go o to pyta: «A ty? Ty jeden chcesz odejść?» Jan unosi twarz, tak czystą w wyrazie i spojrzeniu, i patrząc swymi jasnobłękitnymi przejrzystymi oczyma na tych, którzy mu stawiają to pytanie, odpowiada: «Modliłem się za nas wszystkich. Chcemy bowiem wiele czynić i mówić, a przeceniamy siebie i nie zauważamy, że czyniąc to poddajemy w wątpliwość słowa Nauczyciela. Skoro On mówi, że nie jesteśmy przygotowani to znaczy, że nie jesteśmy. Skoro po trzech latach nie jesteśmy przygotowani, to nie nastąpi to w ciągu kilku miesięcy...» «Cóż ty mówisz? Kilku miesięcy? Co ty o tym wiesz? Jesteś może prorokiem?» – rzucają się na niego, niemal go ganiąc. «Nic nie wiem.» «A więc? Cóż wiesz? Być może mówił ci o tym? Ty zawsze znasz Jego tajemnice...» – mówi z zazdrością Judasz z Kariotu. «Nie miej do mnie nienawiści, przyjacielu, dlatego że ja potrafię pojąć, że pogodny czas się skończył. Kiedy to będzie? Nie wiem. Wiem, że to nastąpi. On to mówi. Ileż razy o tym mówił! My nie chcemy wierzyć. Ale nienawiść innych potwierdza Jego słowa... Modlę się więc, bo nic innego nie mogę zrobić. Proszę Boga, aby nas umocnił. Pamiętasz, Judaszu, jak nam mówił, żebyśmy prosili Ojca o to, aby mieć siłę w pokusach? Cała moc pochodzi od Boga. Naśladuję mojego Nauczyciela, bo to słuszne...» «No więc w końcu, zostajesz?» – pyta Piotr. «A gdzież miałbym pójść, jeśli nie zostałbym z Nim? On jest moim życiem i moim dobrem. Ale ponieważ jestem biednym dzieckiem, najnędzniejszym ze wszystkich, proszę o wszystko Boga, Ojca Jezusa i naszego.» «Dobrze. Zatem wszyscy zostajemy! Chodźmy do Niego. Z pewnością jest smutny. Nasza wierność Go uszczęśliwi» – mówi Piotr. Jezus leży, modląc się. Z twarzą przy ziemi, w trawie, z pewnością zanosi błagania do Ojca. Ale wstaje, słysząc odgłos kroków i spogląda na dwunastu. Patrzy na nich poważnie i trochę smutnym wzrokiem. Piotr mówi Mu: «Ciesz się, Nauczycielu. Nikt z nas Cię nie opuści.» «Zbyt szybko podjęliście decyzję i...» «Godziny ani wieki nie zmienią naszej myśli» – mówi Piotr. «Ani groźby – naszej miłości» – oświadcza Iskariota. Jezus przestaje patrzyć na wszystkich razem i kolejno przygląda się każdemu z osobna. Długie spojrzenie wszyscy wytrzymują bez lęku. Jego spojrzenie szczególnie długo zatrzymuje się na Iskariocie, który patrzy na Niego z większą pewnością siebie niż wszyscy. Otwiera ramiona w geście poddania i mówi: «Chodźmy. Wszyscy przypieczętowaliście wasz los.» Powraca tam, gdzie był, bierze Swą torbę. Nakazuje: «Chodźmy drogą, prowadzącą do Efraim, tą, którą nam wskazano.» «Do Samarii?!» Zdumienie jest ogromne. «Do Samarii. Przynajmniej na jej granice. Jan także poszedł w te miejsca, żeby tam żyć, aż do godziny wyznaczonej mu na przepowiadanie Chrystusa.» «Nie ocalił się w ten sposób!» – zauważa Jakub, syn Zebedeusza. «Ja nie usiłuję ocalić Siebie, lecz ocalić. I zbawię w oznaczonej godzinie. Teraz prześladowany Pasterz idzie do najbardziej nieszczęśliwych owiec, aby i one, opuszczone, miały swą część mądrości, żeby się przygotować na nowe czasy.» Odchodzi szybkim krokiem po postoju, który służył wypoczynkowi i uszanowaniu szabatu, gdyż chce dotrzeć [na miejsce], zanim noc sprawi, że nie będzie można już chodzić ścieżkami. Kiedy dochodzą do małego strumienia, płynącego z Efraim w kierunku Jordanu, Jezus woła Piotra i Natanaela. Daje im sakiewkę, mówiąc: «Idźcie naprzód. Poszukajcie Marii, małżonki Jakuba. Pamiętam, że Malachiasz powiedział Mi, że jest najbiedniejsza w tej okolicy, choć ma wielki dom. Nie ma już jednak ani synów, ani córek. Zostaniemy u niej. Dajcie jej dużo pieniędzy, aby nas przenocowała od razu, bez długiego rozmawiania o tym. Znacie dom. Ten duży osłonięty przez cztery granatowce, który jest blisko mostu na strumieniu.» «Znamy go, Nauczycielu. Zrobimy, jak mówisz.» Odchodzą szybko. Jezus idzie za nimi powoli z pozostałymi apostołami. Z kotliny, którą strumień dzieli na dwie części, widać osadę. Jaśnieje w ostatnich promieniach dnia i w pierwszych światłach księżyca. Nie ma żywej duszy, kiedy dochodzą do domu całego białego od światła księżyca. Słychać jedynie strumień w ciszy wieczoru. Kiedy odwracają się za siebie i spoglądają na horyzont, widzą wielką część gwieździstego nieba, które pochyla się nad wielkim obszarem, opadając ku opustoszałej równinie zstępującej ku Jordanowi. Głęboki pokój króluje na ziemi. Pukają do drzwi. Piotr otwiera: «Wszystko załatwione, Panie. Staruszka płakała widząc, że jej dajemy pieniądze. Nie miała już nawet najmniejszej monety. Powiedziałem jej: „Nie płacz, niewiasto. Gdzie jest Jezus z Nazaretu, tam nie ma już bólu”. Odpowiedziała mi: „Wiem. Cierpiałam przez całe życie i jestem już naprawdę u kresu cierpienia. Ale Niebo się otwarło dla mnie nad wieczorem [życia] i przyprowadziło mi Gwiazdę Jakuba, żeby mi dać pokój”. Teraz jest obok i przygotowuje pokoje, zamknięte od dawna. Hmm! To niewiele, ale niewiasta wygląda na bardzo dobrą. Oto ona! Niewiasto! Rabbi jest tutaj!» Ukazuje się mała, wychudzona staruszka o łagodnych, melancholijnych oczach. Zatrzymuje się zmieszana na kilka kroków przed Jezusem. Jest onieśmielona. «Pokój tobie, niewiasto. Nie będę ci zbytnio przeszkadzał.» «Chciałabym... chciałabym, żebyś przeszedł po moim sercu, żeby słodsze było dla Ciebie wejście do mojego ubogiego domu. Wejdź, Panie, i niech Bóg będzie z Tobą.» Odzyskała oddech i śmiałość pod światłem spojrzenia Jezusa. Wszyscy wchodzą i zamykają drzwi. Dom jest przestronny jak gospoda i tak pusty, jakby nikt w nim nie mieszkał. Jedynie kuchnia jest radosna z powodu ognia, płonącego w palenisku pośrodku pomieszczenia. Bartłomiej, który właśnie podsycał ogień, odwraca się i mówi z uśmiechem: «Pociesz tę niewiastę, Nauczycielu. Jest zasmucona, że nie może Cię uczcić.» «Twoje serce Mi wystarczy, niewiasto. O nic się nie troszcz. Jutro o wszystko zadbamy. Ja też jestem ubogi. Przynieście jej jedzenie. Ubodzy dzielą się chlebem i solą, bez wstydu i z braterską miłością. Dla ciebie, niewiasto, to miłość synowska, bo mogłabyś być Moją matką i jako taką cię czczę...» Zasmucona staruszka wylewa ciche łzy, ocierając oczy welonem i szepcze: «Miałam trzech synów i siedem córek. Jeden chłopiec utonął w strumieniu, jednego zabrała gorączka. Trzeci mnie opuścił. Pięć córek zaraziło się chorobą od ojca i umarły. Szósta umarła rodząc dziecko, a siódma... czego nie dokonała śmierć, uczynił grzech. W starości nie otacza mnie cześć dzieci i to mi sprawia... W osadzie są dobrzy... ale dla biednej niewiasty... Jesteś dobry dla matki...» «Ja też mam Matkę. I w każdej niewieście, która jest matką, Jej oddaję cześć. Nie płacz. Bóg jest dobry. Miej wiarę, a dzieci, które ci pozostały, pewnego dnia wrócą do ciebie. Inne spoczywają w pokoju...» «Myślę, że to kara, bo są z tego miejsca...» «Miej wiarę. Bóg jest bardziej sprawiedliwy od ludzi...» Powracają apostołowie, którzy poszli do pokoi z Piotrem, przynoszą jedzenie. Podgrzewają upieczonego przez Nike baranka i przynoszą na stół. Jezus ofiarowuje i błogosławi. Chce, aby staruszka usiadła z nimi, zamiast stać w kącie i jeść cykorię... Rozpoczęło się wygnanie na krańcach Judei... 13. PIERWSZY DZIEŃ W EFRAIM Napisane 8 stycznia 1947. A, 9838-9843 «Nauczycielu, pokój z Tobą!» – mówi Piotr i Jakub, syn Zebedeusza, którzy powracają do domu, obciążeni dzbanami wody. «Pokój wam! Skąd przychodzicie?» «Znad strumienia. Nabraliśmy wody i jeszcze nabierzemy, żeby posprzątać, bo wypoczywamy... To niesprawiedliwe, aby staruszka męczyła się z naszego powodu. Jest obok. Rozpala ogień, żeby podgrzać wodę. Mój brat poszedł do lasu nazbierać drewna. Ponieważ od jakiegoś czasu nie pada, pali się jak wrzos» – wyjaśnia Jakub, syn Zebedeusza. «Tak. Tylko, choć ledwie świtało, widziano nas zarówno przy strumieniu, jak i w lesie. I pomyśleć, że poszedłem do strumienia, aby uniknąć chodzenia do źródła...» – mówi Piotr. «A dlaczego, Szymonie, synu Jony?» [– pyta Jezus.] «Bo przy źródle zawsze są ludzie. Mogliby nas rozpoznać i przybiec tutaj...» Gdy tak rozmawiają stojąc na długim korytarzu – dzielącym dom na połowę – wychodzą dwaj synowie Alfeusza, Judasz z Kariotu i Tomasz. Dzięki temu także oni słyszą ostatnie słowa Piotra i odpowiedź Jezusa: «Gdyby nie doszło do tego w pierwszych godzinach dnia, stałoby się to z pewnością potem, najpóźniej jutro, bo zostajemy tutaj...» «Tutaj? Ależ... Myślałem, że to tylko postój...» «To nie jest zwykły postój. To pobyt. Odejdziemy stąd dopiero na Paschę do Jerozolimy.» «O! A ja myślałem – kiedy mówiłeś o kraju wilków i rzeźników – że Ty mówiłeś o tym regionie i że zamierzałeś tędy przejść, jak czyniłeś to wiele razy, udając się w inne miejsca, bez chodzenia drogami uczęszczanymi przez żydów i faryzeuszów...» – mówi Filip, który właśnie przyszedł. Inni potakują: «Ja też tak myślałem...» «Źle zrozumieliście. To nie tu jest ten kraj wilków i rzeźników, choć w górach ukrywają się prawdziwe wilki. Ja nie mówię o zwierzętach...» «O! To zrozumieliśmy! – woła Judasz z Kariotu nieco ironicznie – To jasne, że dla Ciebie, który nazywasz Siebie Barankiem, to ludzie są wilkami. Nie jesteśmy całkiem głupi.» «Nie. Nie jesteście głupi, o ile nie chodzi o coś, czego nie chcecie pojąć, czyli tego, co odnosi się do Mojej natury i do Mojej misji. Zadajecie Mi ból, nie pracując dość pilnie nad przygotowaniem się do przyszłości. To dla waszego dobra mówię i pouczam was Moimi czynami i Moimi słowami. Wy jednak odrzucacie to, co mąci waszą ludzką naturę, kiedy zapowiadam boleści i domagam się wysiłków przeciwstawienia się waszemu ja. Posłuchajcie, zanim przyjdą tu obcy. Teraz podzielę was na dwie grupy po pięć osób i pójdziecie pod przewodem waszego przywódcy poprzez sąsiednie wioski, jak w pierwszych czasach, kiedy was rozsyłałem. Przypomnijcie sobie o wszystkim, co wam powiedziałem i praktykujcie to. Obecnie jednak, pójdziecie ogłaszając nawet Samarytanom, bliskość dnia Pana, aby byli przygotowani, kiedy On przyjdzie i żeby łatwiej wam było ich nawrócić do Jedynego Boga. Bądźcie pełni miłości i roztropności, pozbawieni uprzedzeń. Ujrzycie i będziecie to widzieć coraz bardziej, że to, czego nam się odmawia w innych miejscach możemy mieć tutaj. A zatem bądźcie dobrzy wobec nich, gdyż niewinnie płacą za grzechy swoich ojców. Piotr będzie przywódcą Judy Alfeusza, Tomasza, Filipa i Mateusza. Jakub, syn Alfeusza, będzie przywódcą Andrzeja, Bartłomieja, Szymona Zeloty i Jakuba, syna Zebedeusza. Judasz z Kariotu i Jan pozostają ze Mną. Tak będzie począwszy od jutra. Dziś odpoczywamy, czyniąc to, co nas przygotuje na nadchodzące dni. Szabat spędzimy razem. Czyńcie więc tak, aby być tu przed szabatem, a odejść, kiedy się skończy. To będzie dzień okazywania sobie nawzajem miłości po tym, jak uczynicie to wobec bliźniego w stadzie, które opuściło ojcowską owczarnię. Niech każdy z was odejdzie do swoich zajęć.» Jezus pozostaje sam i udaje się do izby w głębi korytarza. W całym domu słychać kroki i głosy, choć wszyscy są w pomieszczeniach i nikogo nie widać na zewnątrz, poza staruszką, która wiele razy przechodzi przez korytarz, chodząc do swych zajęć. Jednym z nich jest z pewnością wypiek chleba, gdyż ma włosy oprószone mąką, a na dłoniach – ślady ciasta. Jezus wychodzi po chwili i wspina się na taras domu. Spaceruje, rozmyślając i spoglądając od czasu do czasu na okolicę. Przychodzi do Niego Piotr z Judaszem z Kariotu. Naprawdę nie są zbyt radośni. Smutek Piotra wywołuje być może rozstanie się z Jezusem. Smutek Iskarioty ma być może źródło w fakcie, że nie może iść z innymi i być widocznym w miastach. W każdym razie są bardzo poważni, wchodząc na taras. «Chodźcie tu. Spójrzcie, jaka piękna rozciąga się stąd panorama.» [Jezus] pokazuje im zróżnicowany horyzont. Na północnym zachodzie są wysokie góry, porośnięte lasem, ciągnące się jak kręgosłup od północy na południe. Jedna z nich, za Efraim, to istny zielony olbrzym, przewyższający inne. Na północnym wschodzie i na południowym wschodzie są łagodniejsze wzgórza. Miasteczko leży w zielonej kotlinie, na obszarze nizinnym, między widocznymi w dali dwoma łańcuchami gór – wyższym i niższym, które z centrum regionu opadają ku dolinie Jordanu. Przez szczelinę pomiędzy tymi niższymi górami widać zieloną dolinę, za którą płynie niebieski Jordan. W pełni wiosny to musi być cudowna okolica, cała zielona i żyzna. Na razie winnice i sady przecinają swą ciemną barwą zieleń łanów zbóż, gdzie delikatne łodygi wznoszą się znad bruzd i łąk, karmione żyzną glebą. Jan nazwał ziemie, znajdujące się za Efraim, pustynią. Ta pustynia w Judzie była, jak widać, o wiele łagodniejsza, przynajmniej w tym regionie albo może była pustynią jedynie dlatego, że była pozbawiona miejscowości. Były tam same lasy, pastwiska i radosne potoczki. O wiele bardziej różniły się te okolice od ziem graniczących z Morzem Martwym, które słusznie nazywać można „pustynią” z powodu ich jałowości, braku roślinności, jeśli się nie weźmie pod uwagę kępek niskich roślin, ciernistych, skarłowaciałych, okrytych solą, rosnących pośród skał i piasku pełnego soli. Tę jednak łagodną „pustynię”, znajdującą się za Efraim, na dość rozległych obszarach, zdobią winnice, ogrody oliwne, sady i migdałowce, już uśmiechające się do słońca, biało-różowe na wierzchołkach, winne krzewy na zboczach, na których wkrótce ukażą się girlandy winorośli z nowymi listkami. «Mam niemal wrażenie, że jestem w moim mieście» – mówi Judasz. «Ono przypomina też Juttę, z tą różnicą, że tam potok jest niżej, a miasto – wyżej. Tu przeciwnie, wydaje się, że osada jest w obszernej niszy z rzeką pośrodku. Kraj bogatych winnic! Bardzo piękne i dobre muszą być te ziemie dla ich posiadaczy!» – zauważa Piotr. «„Niech Pan pobłogosławi jego ziemię, przez owoce niebios i rosy, przez źródła tryskające z podziemnej otchłani, przez owoce, jakie rosną dzięki słońcu i księżycowi, przez owoce tych starych gór, przez plony odwiecznych pagórków, przez obfity plon zbóż” – tak jest powiedziane. I to na tych słowach z Pięcioksięgu opiera się ich pyszny upór, z jakim wierzą w swą wyższość. Tak właśnie jest. Nawet słowo Boga i dary Boga, jeśli padają na serca ogarnięte pychą, stają się przyczyną zguby, nie same przez siebie, lecz z powodu pychy, jaka psuje ich dobrą istotę» – mówi Jezus. «Oczywiście. I oni, ze sprawiedliwego Józefa zachowali jedynie wściekłość, jak u byka, i kark nosorożca. Nie podoba mi się pozostawanie tutaj. Dlaczego mnie nie wysyłasz z innymi?» – pyta Iskariota. «Nie lubisz przebywać ze Mną?» – pyta Jezus, przestając obserwować pejzaż i odwracając się, aby spojrzeć na Judasza. «Z Tobą – tak, ale nie z tymi z Efraim.» «Piękne wytłumaczenie! Co w takim razie z nami? Mamy iść poprzez Samarię i Dekapol. W czasie między szabatami zdołamy rzeczywiście obejść jedynie te okolice. Czy będziemy może chodzić pośród świętych?» – pyta Piotr z wymówką. Judasz nie odpowiada. «Jakie ma znaczenie dla ciebie, kto jest twoim sąsiadem, jeśli potrafisz wszystko kochać przeze Mnie? Kochaj bliźniego, a każde miejsce będzie dla ciebie podobne» – mówi spokojnie Jezus. Judasz nie odpowiada również Jezusowi. «I pomyśleć, że ja muszę iść... Tak chętnie zostałbym tutaj! Tym bardziej, że... cóż ja potrafię robić! Wybierz choć na przywódcę Filipa lub Twego brata, Nauczycielu. Ja... kiedy chodzi o powiedzenie: robimy to, idziemy tam, to jeszcze potrafię. Ale jeśli mam mówić!... Wszystko popsuję.» «Posłuszeństwo sprawi, że wszystko zrobisz dobrze. To, co uczynisz, będzie Mi się podobać» [– zapewnia go Jezus.] «W takim razie... jeśli Tobie się to podoba, to podoba się również mnie. Wystarczy, że sprawię Ci przyjemność. Ale patrz! O tym właśnie mówiłem! Oto przybywa tu pół osady... Spójrz! Przewodniczący synagogi... możni... niewiasty... dzieci i lud!...» «Wyjdźmy im na spotkanie» – nakazuje Jezus i pośpiesznie schodzi po schodach, wołając innych apostołów, aby razem z Nim wyszli z domu. Mieszkańcy Efraim podchodzą z oznakami najżywszego szacunku. Po obrzędowych powitaniach, ktoś, być może przewodniczący synagogi, zabiera głos w imieniu wszystkich: «Niech będzie błogosławiony Najwyższy za ten dzień i niech będzie błogosławiony Jego Prorok, który przybył do nas, gdyż On kocha wszystkich ludzi w imię Najwyższego Boga. Bądź błogosławiony, Nauczycielu i Panie, który Sobie przypomniałeś o naszym sercu i o naszych słowach i przyszedłeś odpocząć pośród nas. Otworzymy przed Tobą serca i domy, prosząc o Twe słowo dla naszego zbawienia. Niech będzie błogosławiony ten dzień, gdyż kto potrafi go przyjąć z duchem prawym, ujrzy jak owocuje pustynia.» «Dobrze powiedziałeś Malachiaszu. Kto potrafi przyjąć z duchem prawym tego, kto przychodzi w imię Boga, ujrzy owocowanie swej pustyni i to, jak się stają sługami potężne, lecz dzikie drzewa, jakie się na niej znajdują. Pozostanę pośród was. A wy będziecie do Mnie przychodzić. Jak dobrzy przyjaciele. A oni zaniosą Moje słowa do tych, którzy potrafią je przyjąć.» «Nie będziesz nas pouczał, Nauczycielu?» – pyta Malachiasz nieco rozczarowany. «Przyszedłem tutaj skupić się i modlić, aby się przygotować do przyszłych wielkich spraw. Nie podoba się wam, że wybrałem wasze okolice na odpoczynek?» «O, nie! Kiedy ujrzymy, jak się modlisz, już staniemy się mądrzejsi. Dziękujemy, że nas do tego wybrałeś. Nie zakłócimy Twej modlitwy i nie pozwolimy, aby Twoi wrogowie ją zmącili. Wiemy już bowiem, co się stało w Judei. Będziemy dobrze pilnować. I zadowolimy się jednym z Twych słów, kiedy będziesz je chciał nam dać. Na razie przyjmij te dary gościnności.» «Jestem Jezusem i nikogo nie odtrącam. Przyjmuję zatem to, co Mi ofiarowujecie, aby wam ukazać, że was nie odrzucam. Lecz jeśli chcecie Mnie kochać, dawajcie – to co dalibyście Mnie – raczej ludziom ubogim z osady lub przechodzącym tu. Ja potrzebuję jedynie pokoju i miłości.» «Wiemy o tym. Wiemy o wszystkim. I liczymy na to, że damy Ci to, czego potrzebujesz, tak, że zawołasz: „Ziemia, która miała być dla Mnie Egiptem, czyli boleścią, była dla Mnie jak dla Józefa, syna Jakuba, ziemią pokoju i chwały”.» «Jeśli będziecie Mnie kochać, przyjmując Moje słowo, tak będę mówił» [– obiecuje im Jezus.] Mieszkańcy przekazują dary apostołom i oddalają się wszyscy, z wyjątkiem Malachiasza oraz dwóch innych, którzy rozmawiają cicho z Jezusem. Pozostają też dzieci, które jak zwykle ulegają czarowi Jezusa, oddziaływującego tak na najmłodszych. Zostają, głuche na nawoływania matek i odchodzą dopiero wtedy, gdy Jezus je głaszcze i błogosławi. Wtedy – gadatliwe jak jaskółki – odlatują. Za nimi podąża trzech mężów. 14. « WIELKIE JEST PRAWO SZABATU, LECZ NAJWIĘKSZE – PRZYKAZANIE MIŁOŚCI» Napisane 11 stycznia 1947. A, 9844-9849 Dziesięciu apostołów, zmęczonych i okrytych kurzem, wraca do domu. Niewiastę, która ich wita otwierając przed nimi drzwi, pytają od razu: «Gdzie jest Nauczyciel?» «Myślę, że w lesie, modli się jak zwykle. Wyszedł bardzo szybko dziś rano i jeszcze nie wrócił.» «I nikt nie poszedł Go poszukać? Cóż robią ci dwaj?!» – krzyczy wzburzony Piotr. «Nie niepokój się, mężu. Pośród nas jest bezpieczny jak w domu Swej Matki.» «Bezpieczny! Bezpieczny! Pamiętacie Chrzciciela? Był bezpieczny?» «Nie był, bo nie potrafił czytać w sercu tego, z kim rozmawiał. Ale chociaż Najwyższy pozwolił na to wobec Chrzciciela, to z pewnością nie pozwoli na to wobec Swego Mesjasza. Musisz w to wierzyć bardziej niż ja – niewiasta i Samarytanka.» «Maria ma rację. A gdzie dokładnie poszedł?» «Nie wiem. Chodzi raz tu, raz tam. Czasem sam, czasem z dziećmi, które Go tak bardzo kochają. Uczy je modlić się, dostrzegając we wszystkich rzeczach Boga. Ale dziś jest sam, bo nie przyszedł o godzinie szóstej. Kiedy ma ze Sobą dzieci, wraca, bo to są ptaszki, które wymagają karmienia o tych samych porach...» – staruszka się uśmiecha, być może na wspomnienie swych dziesięciorga dzieci, a potem wzdycha... bo w jej wspomnieniach są zarówno radości, jak i smutki. «A gdzie jest Judasz i Jan?» «Judasz u źródła. Jan zbiera drewno. Nie miałam już nic, bo prałam wasze szaty, aby wam je dać czyste, kiedy będziecie odchodzić.» «Niech Bóg ci to wynagrodzi, matko. Masz z nami wiele pracy...» – mówi Tomasz, kładąc dłoń na ramieniu szczupłym i wygiętym, jakby ją chciał pogłaskać. «O! To mnie nie męczy, to tak jakbym miała moje dzieci...» – mówi uśmiechając się przez łzy błyszczące w jej starych, zapadniętych oczach. Nadchodzi Jan z ładunkiem drewna. Wydaje się, że wraz z jego wejściem korytarz się rozjaśnia. Zawsze zauważam jasność, rozszerzającą się tam, gdzie jest Jan. Jego uśmiech jest tak łagodny, tak szczery, tak dziecięcy, jego spojrzenie przejrzyste i roześmiane jak piękne kwietniowe niebo, jego głos – radosny, gdy wita się serdecznie z towarzyszami. Wszystko w nim jest jak promień słońca lub tęcza pokoju. Wszyscy go kochają, z wyjątkiem Judasza z Kariotu. On, nie wiem, czy kocha go, czy nienawidzi, lecz z pewnością mu zazdrości. Często wyśmiewa się z niego, a czasem – znieważa. Jednak w tej chwili nie ma z nimi Judasza. Pomagają mu położyć załadunek drewna i pytają, gdzie może być Jezus. Jan także jest nieco zaniepokojony Jego spóźnianiem się, lecz ma więcej ufności w Bogu od innych. Mówi: «Jego Ojciec zachowa Go od złego. Musimy wierzyć Panu. – i dodaje: – Ale chodźcie. Jesteście zmęczeni i pokryci kurzem. Mamy przygotowane jedzenie i ciepłą wodę. Chodźcie, chodźcie...» Judasz z Kariotu wchodzi także z dzbanami napełnionymi wodą, mówiąc: «Pokój wam. Mieliście łatwą drogę?» Zadaje pytanie, jednak w jego głosie nie ma dobroci, lecz mieszanina pogardy i niezadowolenia. «Tak. Zaczęliśmy od Dekapolu.» «Z obawy przed ukamienowaniem czy zarażeniem?» – pyta ironicznie Iskariota. «Ani jedno, ani drugie. Z powodu roztropności początkujących. I ja to zaproponowałem – nie mówię tego, aby ci czynić wymówki – ja, którego włosy posiwiały nad pergaminami» – odzywa się Bartłomiej. Judasz nic nie odpowiada. Odchodzi do kuchni, w której posilają się tym, co im przygotowano. Piotr spogląda na Iskariotę, który odchodzi i potrząsa głową, lecz się nie odzywa. Tadeusz ujmuje Jana za rękę i pyta: «Jaki był [Judasz] w tych dniach? Wciąż tak niespokojny? Bądź szczery...» «Zawsze jestem szczery, Judo. Ale zapewniam cię, że nie wywołał cierpienia. Nauczyciel jest prawie zawsze w odosobnieniu. Ja zostaję z tą tak dobrą staruszką, słucham tych, którzy przychodzą rozmawiać z Nauczycielem. Potem opowiadam Mu o tym. Judasz chodzi do osady. Znalazł przyjaciół... Cóż chcecie! On taki jest... Nie potrafi być spokojny. Ja, my to potrafimy...» «Niech sobie robi, co chce. Mnie wystarczy, że nie wywołuje cierpienia.» «Nie. Co to, to nie. Z pewnością się nudzi. Ale... Oto Nauczyciel! Słyszę Jego głos. Rozmawia z kimś...» Wybiegają na zewnątrz. Zapada zmierzch. Jezus ma w ramionach dwoje dzieci, a trzecie uchwyciło się rąbka Jego szaty. Pociesza je, bo płaczą. «Niech Bóg Cię błogosławi, Nauczycielu! Ale skąd przychodzisz tak późno?» Jezus wchodząc do domu, odpowiada: «Przychodzę od złodziei i Ja też mam Swą zdobycz. Szedłem po zachodzie słońca, lecz Mój Ojciec Mi to odpuści, bo spełniłem uczynek miłosierdzia... Weź je, Janie, i ty, Szymonie... Omdlewają Mi ramiona... jestem naprawdę zmęczony.» Siada na stołku w pobliżu paleniska i uśmiecha się, zmęczony, ale szczęśliwy. «Od złodziei? Gdzież Ty byłeś? Kim są te dzieci? Jadłeś coś? Gdzie byłeś? To nieroztropne wychodzić na dwór, kiedy zapada noc i tak daleko!... Niepokoiliśmy się. Nie byłeś w lesie?» Mówią wszyscy równocześnie. «Nie byłem w lesie. Poszedłem w kierunku Jerycha...» «Nierozważny! Na tych drogach możesz spotkać ludzi, którzy Cię nienawidzą!» – wyrzuca Mu Tadeusz. «Szedłem dróżką, jaką nam pokazano. Od wielu dni chciałem tam iść... Są tam nieszczęśliwi, których trzeba ocalić. Mnie nie mogli nic zrobić, a przybyłem akurat na czas dla tych dzieci. Dajcie im jeść. Myślę, że chyba nic dziś nie jadły, bo bały się złodziei, a Ja nie miałem nic do jedzenia. Gdybym choć znalazł jakiegoś pasterza!... Ale zbliżający się szabat opustoszył pastwiska...» «Oczywiście! Tylko my nie szanujemy szabatu od jakiegoś czasu...» – zauważa Judasz z Kariotu zawsze uszczypliwie. «Jak ty się odzywasz? Co ty chcesz wmówić?» – pytają go. «Mówię, że już przez dwa szabaty wykonujemy pracę po zachodzie słońca.» «Judaszu, ty wiesz, dlaczego musieliśmy iść w ubiegły szabat. Grzech nie zawsze obciąża tego, kto go popełnia, lecz tego, który zmusza do popełnienia go. A dzisiaj... Wiem. Chcesz Mi powiedzieć, że dzisiaj też Ja pogwałciłem szabat. Odpowiadam ci, że chociaż wielkie jest prawo szabatowego spoczynku, to największe jest przykazanie miłości. Nie muszę się usprawiedliwiać przed tobą, lecz czynię to po to, by nauczyć cię łagodności, pokory i wielkiej prawdy, że w obliczu świętej konieczności trzeba umieć zastosować prawo z giętkością ducha. Nasza historia posiada przykłady takiej konieczności. Poszedłem o brzasku w stronę gór Adomin, bo wiem, że tam znajdują się nieszczęśliwi o duszach trędowatych z powodu zbrodni. Miałem nadzieję ich spotkać, rozmawiać z nimi, powrócić przed zachodem. Znalazłem ich, lecz nie mogłem przemówić do nich tak, jak zamierzałem, bo trzeba było powiedzieć coś innego... Znaleźli tych troje dzieci, które płakały na progu ubogiej owczarni na równinie. Zeszli w nocy, aby ukraść baranki i zabić pasterza, gdyby im stawiał opór. Głód jest okrutny w górach, w zimie... I kiedy z jego powodu cierpią serca ludzi okrutnych, to stają się oni bardziej drapieżni od wilków. Te dzieci więc były tam, z pasterzem niewiele starszym od nich i przerażonym jak one. Ojciec dzieci, z niewiadomego powodu, umarł w nocy. Może pogryzło go jakieś zwierzę lub jego serce osłabło... Leżał ostygły na sianie blisko owieczek. Najstarsze dziecko spostrzegło to, gdyż spało obok niego. Tak więc złodzieje, zamiast zabić, znaleźli umarłego i czworo dzieci we łzach. Porzucili umarłego i pognali przed sobą owce i pastuszka. A ponieważ nawet u najgorszych może istnieć litość, odporna na zabijanie jej, przygarnęli także dzieci... Zastałem ich w trakcie rozmawiania o tym, co mają czynić. Najbardziej okrutni chcieli zabić dziesięcioletniego pasterza, niebezpiecznego świadka ich kradzieży i ucieczki. Mniej twardzi chcieli go odesłać, grożąc mu, a zatrzymując stado. Wszyscy następnie chcieli zatrzymać najmniejsze dzieci.» «Co chcieli z nimi zrobić? One nie mają rodziny?» «Matka umarła. To dlatego ojciec wziął je ze sobą na zimowe pastwiska, a teraz chciał odejść do swego opustoszałego domu, przechodząc przez te góry. Czy mogłem pozostawić dzieci złodziejom, aby je uczynili podobnymi do siebie? Rozmawiałem z nimi... I zaprawdę powiadam wam, że zrozumieli Mnie lepiej niż wielu innych. Tak dobrze zrozumieli, że pozostawili Mi dzieci, a jutro pójdą z pasterzem drogą do Sychem, gdyż w tych okolicach żyją bracia ich matki. W oczekiwaniu na nich przygarnąłem dzieci i zatrzymam je, aż przybędą krewni.» «I łudzisz się, że złodzieje...» – mówi Iskariota i śmieje się... «Jestem pewien, że nie dotkną nawet jednego włosa małego pastuszka. To nieszczęśnicy. Nie powinniśmy osądzać, dlaczego są tacy, ale powinniśmy usiłować ich ocalić. Dobry czyn może być początkiem ich zbawienia...» Jezus pochyla głowę, pogrążony w jakiejś nieznanej mi myśli. Apostołowie i staruszka rozmawiają, wyrażając litość i śpieszą się, żeby okazać współczucie wystraszonym dzieciom... Jezus unosi głowę słysząc płacz najmłodszego. To dziecko ciemnowłose, około trzyletnie. Mówi do Jakuba, który usiłuje daremnie nakłonić je do wypicia mleka: «Daj Mi chłopca i idź po Moją torbę...» I uśmiecha się, bo malec siada wygodnie na Jego kolanach i pije łapczywie mleko, którego wcześniej nie chciał. Inni, nieco starsi, jedzą postawioną przed nimi zupę, ale łzy płyną z ich oczu. «O! Tyle nieszczęść! Że my cierpimy, to słuszne, ale ci niewinni!...» – mówi Piotr, który nie umie patrzeć na cierpienie dzieci. «Jesteś grzesznikiem, Szymonie. Czynisz wyrzuty Bogu» – zauważa Iskariota. «Być może jestem grzesznikiem, lecz nie czynię wyrzutów Bogu. Mówię jedynie... Nauczycielu, dlaczego dzieci muszą cierpieć? One nie mają grzechów.» «Wszyscy mają grzechy, przynajmniej grzech pierworodny» – mówi mu Iskariota. Piotr nie odpowiada, bo czeka na odpowiedź Jezusa. On zaś, kołysząc w ramionach dziecko, teraz syte i senne, odpowiada: «Szymonie, ból jest konsekwencją grzechu.» «Dobrze. W takim razie... kiedy Ty zmażesz grzech, dzieci już nie będą cierpieć?» «Będą nadal cierpieć. Nie oburzaj się, Szymonie. Zawsze będzie na ziemi cierpienie i śmierć. Nawet najbardziej czyści cierpią i będą cierpieć, a właściwie to oni będą cierpieć za wszystkich jako wynagradzające ofiary dla Pana.» «Ale dlaczego? Nie rozumiem...» «Wielu rzeczy się nie rozumie na ziemi. Umiejcie wierzyć przynajmniej w to, że tego chce doskonała Miłość. A kiedy Łaska, przywrócona ludziom, umożliwi najbardziej świętym spośród nich poznanie ukrytych prawd, ujrzy się, że to właśnie najbardziej święci będą chcieli być ofiarami, gdyż pojmą moc cierpienia... Dziecko zasnęło. Mario, weźmiesz je ze sobą?» «Oczywiście, Nauczycielu. U nas się mówi: dziecko wystraszone mało śpi i wiele płacze, a ptak bez gniazda potrzebuje matczynego skrzydła. Moje posłanie, teraz gdy jestem sama, jest bardzo duże. Zaniosę tam dzieci i będę nad nimi czuwać. Przez sen zapomną o swoim bólu. Chodźcie, zaniesiemy je do łóżka.» Podnosi najmniejszego chłopca z kolan Jezusa i odchodzi. Za nią idzie Piotr i Filip, a Jakub, syn Zebedeusza, wraca w tym czasie z torbą Jezusa. Jezus zagląda do torby i szuka czegoś. Wyjmuje ciężką szatę, rozkłada ją i obserwuje pas. Nie jest zadowolony. Szuka płaszcza, ciemnego jak szata, kładzie go obok i zamyka torbę, aby ją oddać Jakubowi. Piotr powraca z Filipem. Staruszka pozostała z trojgiem dzieci. Piotr od razu zauważa poskładane obok szaty. Mówi: «Chcesz zmienić szatę, Nauczycielu? Jesteś tak zmęczony, że ciepła kąpiel przywróci Ci siły. Jest woda i ogrzejemy szaty, a potem zjemy wieczerzę i pójdziemy odpocząć. Ta historia biednych dzieci bardzo mnie wzruszyła...» Jezus się uśmiecha, lecz nie odpowiada na pytanie. Mówi jedynie: «Chwalmy Pana, który pozwolił Mi przyjść na czas, żeby ocalić tych niewinnych.» Potem zmęczony milknie. Staruszka wchodzi z ubraniami dzieci. «Trzeba by je zmienić... Są podarte i zabłocone... Ale nie mam już ubrań moich dzieci, aby im je dać. Wypiorę je jutro...» «Nie, matko. Po szabacie uszyjesz trzy małe ubranka z Moich szat.» «Ależ, Panie, czy wiesz, że masz już tylko trzy szaty? Jeśli się jednej pozbawisz, cóż Ci pozostanie? Nie ma tu Łazarza jak wtedy, gdy dałeś Swój płaszcz trędowatej!» – mówi Piotr. «Pozwól Mi to zrobić. Pozostaną dwie szaty. To zbyt wiele dla Syna Człowieczego. Weź, Mario. Jutro o zachodzie zaczniesz pracę i Prześladowany będzie miał tę radość, że wspomógł biednego, którego troski rozumie.» 15. JUDASZ GANI POSTĘPOWANIE JEZUSA Napisane 12 stycznia 1947. A, 9850-9863 Wstańcie i chodźmy wzdłuż strumienia. Jak Hebrajczycy poza ojczyzną i w miejscach, gdzie nie ma synagogi, będziemy świętować szabat w naszym gronie. Chodźcie, Moje dzieci...» – mówi Jezus do apostołów próżnujących w ogrodzie przy domu i wyciąga rękę do trojga biednych dzieci stojących na uboczu. Biegną z nieśmiałą radością na swych twarzach dziecięcych, lecz przedwcześnie zamyślonych, które widziały przerastające je rzeczy. Najstarsze ujmują Jezusa za ręce. Najmłodsze chce, żeby je niósł, więc On zadowala je, mówiąc do najstarszego: «Zostaniesz przy Mnie i będziesz trzymać Moją szatę, jak wczoraj. Izaak jest zbyt zmęczony i zbyt mały, aby iść sam...» Dziecko syci się uśmiechem Jezusa i zgadza się, zadowalając się maszerowaniem przy Nim jak mały mężczyzna. «Daj mi dziecko, Nauczycielu. Musisz być jeszcze zmęczony po wczorajszym dniu, a Ruben cierpi, że nie mógł podać Ci ręki...» – mówi Bartłomiej i chce wziąć od Niego chłopca, który przywiera do szyi Jezusa. «Jest uparty jak wszyscy z jego rasy!» – wykrzykuje Judasz. «Nie. Jest zmęczony. Nie rozumiesz dzieci. One takie są. Kiedy są zasmucone lub przerażone, szukają schronienia u pierwszego, kto się do nich uśmiechnął i pocieszył je» – odpowiada mu Bartłomiej. I nie mogąc wziąć na ręce najmłodszego, podaje dłoń starszemu po pogłaskaniu go po głowie i uśmiechnięciu się po ojcowsku. Wychodzą z domu, w którym zostaje niewiasta i idą za osadę, wzdłuż potoku. Piękne są jego brzegi porośnięte świeżą trawą i pokryte polnymi kwiatami jak gwiazdami. Woda jest przejrzysta i szemrze pośród kamieni, a choć nie jest zbyt obfita, słyszy się w niej dźwięki harfy i szmer na największych kamieniach rozsianych na piaszczystym dnie, kiedy wpływa pomiędzy szczeliny kilku małych wysepek porośniętych trzciną. Z drzew nad brzegami zrywają się do lotu ptaki z radosnymi trelami lub siadają na gałęzi, w słońcu, i wyśpiewują swe pierwsze wiosenne piosenki. Inne schodzą pełne wdzięku i ruchliwe. Szukają owadów i robaków w ziemi lub piją wodę przy brzegu. Dwie dzikie turkawki kąpią się w zakolu rzeki i trącają się dziobami, a potem odlatują unosząc w swych dziobach kłaczek wełny porzucony przez jakąś owcę na gałęzi głogu, która ma już kwiaty na szczycie. «Robią tak, żeby zbudować gniazdo – mówi największe z dzieci – Na pewno mają już małe turkawki...» Chłopiec spuszcza głowę nisko, bardzo nisko. I choć przy pierwszych słowach lekko się uśmiechnął, teraz płacze cichutko ocierając dłonią łzy. Bartłomiej bierze go na ręce, pojmując ranę, jaką zadały dziecku dwie turkawki zajmujące się swym gniazdem, i wzdycha, mając dobre serce ojca rodziny. Dziecko płacze na jego ramieniu, a drugie widząc jego łzy też zaczyna płakać, po czym wtóruje im trzecie, wołając ojca swym głosem dziecka, które ledwie zaczyna mówić. «Dziś to będzie nasza szabatowa modlitwa! Mogłeś zostawić dzieci w domu! Niewieście łatwiej niż nam przychodzi zajmować się takimi przypadkami i...» – stwierdza Iskariota. «Ale przecież ona też tylko płacze! Zresztą ja też mam ochotę to zrobić... Bo to są sprawy... które wywołują płacz...» – mówi Piotr biorąc na ręce drugie dziecko. «Tak, to sprawy, które skłaniają do płaczu, to prawda. I Maria, małżonka Jakuba, biedna zasmucona staruszka, nie jest zdolna pocieszyć dzieci...» – potwierdza Zelota. «Nam też, jak się wydaje, to zbytnio nie wychodzi. Jedynym, który mógłby je pocieszyć jest Nauczyciel, a nie uczynił tego» [– mówi znowu Iskariota.] «Nie uczynił tego? A cóż więcej miał uczynić? Przekonał rozbójników. Przeszedł wiele mil z dziećmi w ramionach i zajął się uprzedzeniem ich krewnych...» «To wszystko są sprawy drugorzędne. On jest Tym, który nakazuje nawet śmierci. Mógł czy raczej powinien był zejść do owczarni i wskrzesić pasterza. Uczynił to przecież dla Łazarza, który nikomu nie był potrzebny! Tu był ojciec, w dodatku wdowiec i dzieci zostały same... sytuacja wymagała wskrzeszenia. Nie rozumiem, Nauczycielu...» «A my nie rozumiemy, dlaczego jesteś tak pobawiony szacunku...» [– odzywają się apostołowie.] «Spokój, spokój! Judasz nie rozumie. Nie on jeden nie rozumie racji Bożych i konsekwencji grzechu. Ty też, Szymonie, synu Jony, nie rozumiesz, dlaczego niewinne dzieci muszą cierpieć. Nie osądzajcie więc Judasza, syna Szymona, który nie rozumie, dlaczego ten człowiek nie został wskrzeszony. Gdyby Judasz się zastanowił, on, który Mi zawsze czyni wyrzuty, że chodzę sam i daleko, zrozumiałby, dlaczego nie mogłem iść tak daleko... W rzeczywistości owczarnia była na Równinie Jerychońskiej, lecz za miastem, w kierunku brodu. Co byście powiedzieli, gdybym poszedł tak daleko, co najmniej na trzy dni?» «Mogłeś Swoim duchem nakazać temu umarłemu powstać z martwych» [– stwierdza Judasz.] «Czy jesteś bardziej wymagający od faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy chcieli dowodu na umarłym, który się już rozkładał, żeby móc naprawdę powiedzieć, że powstał z martwych?» «Oni chcieli tego, bo Cię nienawidzą. Ja chciałem tego, ponieważ Cię kocham i chciałbym ujrzeć, jak miażdżysz wszystkich Twoich wrogów» [– stwierdza Judasz.] «Twoje stare uczucie i nieuporządkowana miłość. Nie potrafiłeś wykorzenić ze swego serca starych drzew, żeby je zastąpić młodymi drzewami, a stare, ogarnięte Światłością, do której się zbliżyłeś, są jeszcze potężniejsze. Twój błąd to błąd wielu ludzi, obecnych i przyszłych, tych, którzy mimo pomocy ze strony Boga nie zmieniają się, gdyż nie odpowiadają heroiczną wolą na pomoc okazywaną im przez Boga.» «Czy może ci, którzy są jak ja, Twoimi uczniami, zniszczyli stare drzewa?» [– pyta Judasz.] «Oni przynajmniej mocno je przycięli i dokonali wielu przeszczepów. Ty tego nie uczyniłeś. Ty nawet nie spojrzałeś uważnie, czy nie potrzebują przeszczepienia, przycięcia lub czy nie należało ich usunąć. Nie jesteś przewidującym ogrodnikiem, Judaszu.» «Jednakże tylko w odniesieniu do mojej duszy, bo ogrodami potrafię się zajmować» [– odcina się Iskariota. Jezus odpowiada:] «Potrafisz. Wszystkie ziemskie rzeczy umiesz robić. Chciałbym widzieć, że jesteś tak samo zdolny w sprawach Nieba.» «Już samo Twoje światło powinno w nas dokonywać cudów! Może ono nie jest dobre? Skoro sprawia, że owocuje zło i umacnia je, w takim razie nie jest dobre i to jego wina, że nie stajemy się lepsi.» «Mów za siebie, przyjacielu. Ja nie uważam, że Nauczyciel wzmocnił moje złe skłonności» – odzywa się Tomasz. Andrzej i Jakub, syn Zebedeusza, potakują: «Ani ja.» «Ani ja.» «A co do mnie, Jego moc wyzwoliła mnie od zła i odrodziła mnie. Dlaczego mówisz w ten sposób? Zastanawiasz się nad tym, co mówisz?» – pyta Mateusz. Piotr już ma coś powiedzieć, ale woli odejść i odchodzi szybko z dzieckiem przytulonym do jego szyi, naśladując ruchy łodzi, żeby je rozśmieszyć. A przechodząc ujmuje pod ramię Tadeusza, mówiąc do niego: «Chodźmy tam na tę wyspę! Pełno na niej kwiatów jak w koszu. Chodźcie, Natanaelu, Filipie, Szymonie, Janie... Jeden skok i już tam jesteśmy. Strumień tak podzielony to już tylko dwa potoki z dwu stron wyspy...» I skacze jako pierwszy, stawiając stopy na wynurzającej się z wody piaszczystej kilkumetrowej przestrzeni, pokrytej trawą jak łąka, porośniętej pierwszymi kwiatami, które formują na niej kobierzec. Pośrodku zaś znajduje się jedna topola wysoka i smukła. Łagodny wiatr kołysze jej wierzchołkiem. Wezwani przyłączają się do Piotra powoli, a następnie idą za nim ci, którzy byli bliżej Jezusa. On zaś pozostaje w tyle, aby porozmawiać z Iskariotą. «Jeszcze nie skończył?» – pyta Piotr swego brata. «Nauczyciel właśnie obrabia jego serce» – odpowiada Andrzej. «Ech! Łatwiej mi sprawić, żeby wyrosły figi na tym drzewie niż sprawiedliwości zrodzić się w sercu Judasza.» «I w jego rozumie» – dodaje Mateusz. «Jest głupi, bo chce takim być i w tych sprawach, w których tego chce» – mówi Tadeusz. «Cierpi, bo nie został wybrany do ewangelizowania. Wiem o tym» – wyjaśnia Jan. «Co do mnie... gdyby chciał iść za mnie... naprawdę nie zależy mi na tym, aby chodzić!» – woła Piotr. «Nikomu nie zależy, ale jemu – tak. Z drugiej strony mój Brat nie chce go wysłać. Dziś rano o tym z Nim rozmawiałem, bo też zrozumiałem nastrój Judasza i jego źródła. Ale Jezus powiedział mi: „To właśnie dlatego, że jego serce jest chore, chcę go zatrzymać przy Mnie. Właśnie cierpiący i słabi potrzebują lekarza, kogoś, kto ich podtrzyma”.» «Tak!... Dobrze!... Chodźcie, moje dzieci. Teraz weźmiemy te piękne trzciny i zrobimy z nich łódki. Popatrzcie, jakie są piękne! A do środka, jako rybaków, włożymy kwiatki... teraz przywiążemy łodzie tymi trawkami, a potem wy wypłyniecie nimi na wodę, tak... a potem wyciągniecie je na brzeg po połowie... Możecie też opłynąć wyspę... uważajcie na podwodne skały, ech!...» Piotr wykazuje godną podziwu cierpliwość. Nożem przycina kawałki trzciny. Rozcina je od jednego zgrubienia do drugiego, zdejmuje jedną część, aby przekształcić trzcinę w łódki. Aby byli w nich rybacy zerwał stokrotki jeszcze z pączkami. W piasku wykopał maleńki port, a z mokrego piasku zbudował domy. Osiągnął swój cel: rozbawił dzieci. Siada teraz zadowolony szepcząc: «Biedne dzieci!» Jezus wchodzi na wyspę akurat w chwili, gdy dwoje dzieci zaczyna zabawę. Głaszcze je, stawiając na ziemi najmniejszego, który przyłącza się do zabawy swych braci. «Jestem dla was. Teraz pomówimy o Bogu, gdyż mówić o Bogu i mówić do Boga, to przygotowywać się do posłannictwa. Po modlitwie, czyli po mówieniu do Boga, będziemy mówić o Bogu, który jest obecny we wszystkim, aby pouczyć o tym, co dobre. Chodźmy. Wstańcie i pomódlmy się...» I intonuje psalmy po hebrajsku. Apostołowie przyłączają się. Dzieci, które się oddaliły z łódkami, przerywają swój szczebiot i zabawy. Podchodzą, słysząc śpiew psalmów. Słuchają uważnie, z oczyma skierowanymi na Jezusa, który dla nich jest wszystkim, a potem z dziecięcą skłonnością do naśladowania przybierają tę samą postawę, co modlący się i próbują naśladować śpiew. Nucą, gdyż nie znają słów psalmów. Jezus spuszcza głowę i spogląda na nie z uśmiechem zachęcając do śpiewu niewinne głosy. Czując tę pochwałę nabierają odwagi... Śpiew psalmów dobiega końca. Jezus siada na trawie i zaczyna mówić: «Kiedy królowie izraelscy, król Joramu i król Judy, zjednoczyli się, aby walczyć z królem Moabu i poszli prosić o radę proroka Elizeusza, ten odpowiedział posłańcowi królów: „Gdybym nie darzył szacunkiem Jozafata, króla Judy, nawet bym na ciebie nie popatrzył. Ale teraz, przyprowadźcie mi grającego na harfie”. I podczas gdy harfista grał, Bóg mówił do swego proroka, nakazując wyżłobienie wielu rowów w wyschłym potoku, aby napełnił się wodą dla ludzi i zwierząt. I w godzinie ofiary porannej, potok – chociaż nie było wiatru ani deszczu – napełnił się jak Pan zapowiedział. O czym, według was, poucza to wydarzenie? Powiedzcie!» Apostołowie naradzają się między sobą. Jedni mówią: «Bóg nie mówi, kiedy serce jest wzburzone. Elizeusz, aby móc usłyszeć Boga, chciał uśmierzyć najpierw swój gniew, wywołany ujrzeniem przed sobą [posłańca] króla Izraela.» Inni natomiast mówią: «To lekcja sprawiedliwości. Elizeusz, aby nie ukarać króla Judy – niewinnego, ocala nawet winnego.» Inni jeszcze: «To pouczenie o posłuszeństwie i o wierze. Wykopali rowy dla okazania posłuszeństwa nakazowi pozornie głupiemu. Przez wiarę zaś otrzymali wodę, choć niebo było pogodne i bez wiatru.» «Dobrze odpowiedzieliście, ale nie całkiem. Kiedy serce jest wzburzone, Bóg nie mówi. To prawda. Ale nie potrzeba harfy, aby uspokoić serce. Wystarczy mieć miłość, która jest harfą duchową, wygrywającą dźwięki Raju. Kiedy dusza żyje w miłości, ma serce spokojne, słyszy głos Boży i rozumie go.» «Zatem Elizeusz nie miał miłości, skoro był wzburzony.» «Elizeusz żył w czasie Sprawiedliwości. Trzeba umieć przenieść na czasy Miłości wydarzenia dawne i widzieć je nie w świetle błyskawic, lecz w świetle gwiazd. Wy należycie do nowego czasu. Dlaczego więc tak często jesteście bardziej gniewni i wzburzeni niż ci z dawnych czasów? Wyzbądźcie się przeszłości. Powtarzam to, chociaż Judasz nie lubi słuchać, jak to powtarzam. Wyrwijcie z korzeniami, przytnijcie, zaszczepcie, posadźcie nowe drzewa. Odnówcie się, wykopcie rowy pokory, posłuszeństwa, wiary. Tamci królowie umieli to uczynić, dwóch przeciw jednemu. Nie byli z Judy i nie słyszeli Boga, lecz prorok Boga powtórzył im wolę Najwyższego. Umarliby z pragnienia z powodu braku wody, gdyby nie potrafili okazać posłuszeństwa. Posłuchali i woda napełniła wykopane rowy. Nie tylko pozbyli się pragnienia, lecz pokonali także nieprzyjaciół. Ja jestem Wodą Życia. Wykopcie rowy w waszych sercach, aby móc Mnie przyjąć. A teraz posłuchajcie. Nie przemawiam długo. Podsuwam wam myśli do przemyślenia. Jeśli się nie przyzwyczaicie do rozmyślania, będziecie zawsze jak te dzieci, a nawet mniejsi od nich, bo one są niewinne, a wy – nie, dlatego światło duchowe będzie w was zamroczone. Słuchacie ciągle, a nie zatrzymujecie tego nigdy [w pamięci], gdyż wasz rozum śpi zamiast być aktywnym. Posłuchajcie więc. Kiedy Szunemitce umarł syn, postanowiła iść do proroka, chociaż mąż powiedział jej, że to nie był nów ani szabat. Ale ona wiedziała, że powinna tam iść, bo z niektórymi sprawami nie można zwlekać. A ponieważ umiała rozumieć ducha tych spraw, jej syn został wskrzeszony. Co powiecie o tym wydarzeniu?» «To wyrzut skierowany do mnie z powodu szabatu» – mówi Iskariota. «Widzisz więc, o Judaszu, że kiedy chcesz, umiesz zrozumieć? Otwórz więc twego ducha na sprawiedliwość» [– prosi Jezus.] «Tak... ale Ty nie pogwałciłeś szabatu, aby wskrzesić człowieka» [– mówi Judasz. Jezus mu wyjaśnia:] «Zrobiłem więcej. Przeszkodziłem zniszczeniu, uśmierceniu tych dzieci, ich prawdziwej śmierci. Przypomniałem też złodziejom, że...» «O! Zaczekaj z tym pocieszaniem Siebie, że coś uczyniłeś! Nie wierzę, że Cię posłuchali...» [– przerywa Mu Judasz.] «Skoro Nauczyciel to mówi...» «Elizeusz sam w opisie o Szunemitce mówi: „Pan ukrył to przede mną”. Zatem nie wszystko wiedzą nawet prorocy» – odpowiada Iskariota. «Nasz Brat jest kimś więcej niż prorokiem» – zauważa Tadeusz. «Wiem o tym. To Syn Boży. Ale także Człowiek. Jako taki może podlegać niewiedzy o sprawach drugorzędnych, jak ta o nawróceniu i o powrocie... Nauczycielu, czy naprawdę zawsze, zawsze wiesz wszystko? Często zadaję sobie to pytanie...» – mówi szybko, z naciskiem, Iskariota. «A z jakim nastawieniem [o to pytasz]? Aby uzyskać spokój, radę, odczuwając niepokój?» – pyta Jezus. «Ależ... nie wiem. Zadaję sobie takie pytanie i...» «I wydajesz się zaniepokojony już samym pytaniem» – mówi Tomasz. «Ja? Oczywiście niepewność zawsze niepokoi...» «Co za subtelności! – odzywa się Piotr – Ja nie stawiam sobie tylu pytań. Wierzę bez pytania i nic mnie nie wprawia w stan niepokoju ani zamętu. Ale pozwólmy mówić Nauczycielowi. Mnie się nie podoba to pouczenie. Opowiedz piękną przypowieść, Nauczycielu. Będzie się podobać także dzieciom» – prosi Piotr. «Muszę jeszcze o jedno zapytać. A mianowicie: Co, według was, oznacza mąka, która odbiera gorycz polewce uczniów proroków?» Odpowiedzią na to pytanie jest głęboka cisza. «Cóż więc? Nie potraficie odpowiedzieć?» [– pyta Jezus.] «Może mąka pochłania gorycz...» – mówi Mateusz niepewnie. «Wszystko byłoby gorzkie, nawet mąka.» «To cud proroka, który nie chciał dręczyć sługi» – sugeruje Filip. «Także i to. Ale nie tylko to.» «Pan chciał, żeby rozbłysła potęga proroka, nawet w zwykłej materii» – mówi Zelota. «Tak, ale to nie jest jeszcze właściwe znaczenie. Życie każdego z proroków uczestniczy z wyprzedzeniem w tym, co będzie w pełni czasów: w Moim [czasie]. Wyrażają Mój dzień ziemski w symbolach i figurach. Zatem...» Cisza. Patrzą na siebie. Potem Jan spuszcza głowę, jego oblicze rozpłomienia się, uśmiecha się. «Dlaczego nie wypowiadasz swej myśli, Janie? – pyta go Jezus. – Nie uchybisz miłości mówiąc, gdyż nie uczynisz tego, aby kogokolwiek dręczyć.» «Myślę, że znaczenie jest następujące. W czasach głodu Prawdy i niedostatku Mądrości, w czasie, kiedy Ty przyszedłeś, wszystkie drzewa zdziczały i wydały owoce gorzkie, niejadalne, jakby trujące dla synów ludzkich. Na próżno je więc zbierali i przygotowywali, aby się nimi karmić. Jednakże Dobroć Wieczna przysyła Ciebie, mąkę z wybornego ziarna i Ty, dzięki Twojej doskonałości, usuwasz truciznę z każdego pożywienia, czyniąc ponownie dobrymi i drzewa Pism, które wieki wynaturzyły, i podniebienia ludzi, które zepsuła pożądliwość. W tym wypadku, Tym, który nakazuje przynieść mąkę i wsypać ją do gorzkiej polewki, jest Twój Ojciec. Ty jesteś mąką. Poświęcasz siebie, aby stać się pokarmem dla ludzi. Kiedy już siebie wyniszczysz, nie będzie już nic gorzkiego w świecie, gdyż Ty przywrócisz przyjaźń z Bogiem. Może się mylę...» «Nie, nie pomyliłeś się. Oto jest symbol.» «O! Ale jak ty to wymyśliłeś?» – pyta zaskoczony Piotr. Jezus mu odpowiada: «Mówię ci to twoimi własnymi słowami, które wypowiedziałeś przed chwilą: piękny skok i jest się na spokojnej, ukwieconej wyspie duchowości. Potrzeba odwagi, aby wykonać ten skok, porzucając brzeg, świat. Skoczyć nie zastanawiając się, że ktoś może wyśmiać nieudolność naszego skoku lub kpić z naszej naiwności, że wolimy samotną wyspę niż świat. Skoczyć, nie bojąc się, że się zranimy lub zmoczymy, lub będziemy zawiedzeni. Porzucić wszystko, aby się schronić w Bogu. Zostać na wyspie oddalonej od świata i opuszczać ją jedynie po to, aby rozdzielać tym, którzy pozostali na brzegu, kwiaty i wody czyste zebrane na wyspie ducha, gdzie jest jedno drzewo: Mądrości. Pozostać w jego pobliżu, daleko od hałasów świata, aby pojąć wszystkie słowa i stać się nauczycielem, umiejąc być też uczniem. To także jest symbol. Ale teraz opowiedzmy piękną przypowieść dla dzieci. Chodźcie tutaj, bardzo blisko.» Troje dzieci podchodzi tak blisko, że siadają wręcz na Jego kolanach. Jezus otacza je Swoimi ramionami i zaczyna opowiadać: «Pewnego dnia Pan Bóg powiedział: „Uczynię człowieka i człowiek będzie żył w Raju ziemskim, gdzie znajduje się wielka rzeka, która rozdziela się na cztery [odnogi], którymi są Piszon, Gichon, Eufrat i Tygrys, opływające ziemię. Człowiek będzie szczęśliwy, posiadając wszelkie piękno i całe dobro Stworzenia i Moją miłość dla radości swego ducha”. I tak uczynił. To było tak, jakby człowiek znajdował się na wielkiej wyspie, ale jeszcze bardziej ukwieconej niż ta, i z wszelkimi gatunkami roślin, i z wszystkimi zwierzętami. A ponad nim była miłość Boga, jak słońce dla duszy, a głos Boży był w powiewach wiatru, bardziej melodyjny niż śpiew ptaków. Ale oto na tę piękną, porośniętą kwiatami wyspę, między wszystkie zwierzęta i rośliny, wpełznął wąż, bardzo różniący się od tego, co zostało stworzone przez Boga i co było dobre, nie posiadało jadowitych zębów i okrucieństwa splotów giętkiego ciała. Wąż przywdział skórę o barwach klejnotów, podobnych do innych [stworzeń,] a nawet piękniejszych od nich. Wyglądał więc jak naszyjnik króla, posuwający się naprzód, pełznąc pośród wspaniałych drzew Ogrodu. Owinął się wokół drzewa, które wznosiło się pośrodku Ogrodu, piękne samotne drzewo, o wiele większe niż to tutaj, pokryte liśćmi i cudownymi owocami. I wąż wydawał się klejnotem wokół pięknego drzewa. Lśnił w słońcu, a wszystkie zwierzęta patrzyły na niego, gdyż nikt nie przypominał sobie, żeby widział jego stwarzanie ani też żeby go widział wcześniej. Ale nikt do niego nie podchodził. Wszyscy nawet oddalili się od drzewa teraz, gdy na jego pniu był wąż. Jedynie mężczyzna i kobieta podeszli do niego, przed mężczyzną – niewiasta, gdyż podobała się jej ta błyszcząca istota, która jaśniała w słońcu i poruszała głową, podobną do rozkwitającego kwiatu. Słuchała tego, co mówił wąż, okazała nieposłuszeństwo Panu i namówiła do nieposłuszeństwa Adama. Dopiero po okazaniu nieposłuszeństwa, zobaczyli, kim był naprawdę wąż, zrozumieli grzech, gdyż odtąd utracili niewinność serca. I ukryli się przed Bogiem, który ich szukał, a potem skłamali Bogu, który im zadał pytanie. Wtedy Bóg postawił aniołów na granicach Ogrodu i wypędził z niego ludzi. To było tak, jakby ludzie zostali wyrzuceni znad bezpiecznego brzegu rzeki Edenu na brzeg rzek ziemskich wypełnionych jak w czasie wiosennego przyboru. Bóg pozostawił jednak w sercu wypędzonych, wspomnienie ich przeznaczenia wiecznego, to znaczy przejścia z pięknego Ogrodu, w którym słyszeli pełen miłości głos Boga, do Raju, gdzie mieli się cieszyć całkowicie Bogiem. A wraz z tym wspomnieniem zostawił im świętą podnietę pobudzającą do [podążania] przez sprawiedliwe życie ku utraconemu miejscu. Ale, Moje dzieci, przed chwilą doświadczyłyście tego, że kiedy łódź płynie z prądem, jej bieg jest łatwy, a kiedy płynie pod prąd, trudno jej utrzymać się na powierzchni, nie być spychaną przez wodę, nie zatonąć pośród zarośli i piasków lub kamieni w nurcie wody. Gdyby Szymon Piotr nie przyczepił waszych łódek przy pomocy sitowia, straciłybyście je wszystkie, jak się przydarzyło Izaakowi, gdyż puścił sitowie. Tak samo dzieje się z ludźmi rzuconymi w nurty rzek ziemskich. Muszą pozostawać zawsze w rękach Boga, powierzając Mu swą wolę, która jest jak to sitowie, w rękach dobrego Ojca, który jest w Niebiosach, Ojca wszystkich, zwłaszcza – niewinnych. Muszą mieć oko czujne, aby uniknąć traw i trzcin, kamieni, wirów i błota, które mogłyby zatrzymać, rozbić lub pochłonąć łódź ich duszy, wyrywając nić woli, która ich utrzymuje w zjednoczeniu z Bogiem. Albowiem Wąż, którego już nie ma w Ogrodzie, jest teraz na ziemi i usiłuje właśnie zatopić dusze, usiłuje im przeszkodzić w płynięciu w górę rzeki Eufrat, Tygrys, Gichon i Piszon, do Wielkiej Rzeki, która płynie w Raju wiecznym i odżywia drzewa Życia i Zbawienia, wydające wieczne owoce. Będą się nimi radować wszyscy, którzy umieli płynąć pod prąd, aby się zjednoczyć z Bogiem oraz Jego aniołami, aby już nigdy z żadnego powodu nie cierpieć.» «Mama też tak mówiła» – odzywa się najstarsze dziecko. «Tak, tak mówiła» – szczebiocze najmłodsze. «Ty tego nie wiesz. Ja – tak, bo jestem najstarszy. A jeśli będziesz opowiadał nieprawdziwe rzeczy nie wejdziesz do Raju.» «A jednak ojciec mówił, że w tym nie ma nic prawdziwego» – zauważa młodszy. «Bo on nie wierzył w Pana mamy.» «Twój ojciec nie był Samarytaninem?» – pyta Jakub, syn Alfeusza. «Nie. Był z innego miejsca. Ale mama była Samarytanką i my jesteśmy Samarytanami, bo ona chciała, żebyśmy byli jak ona. I mówiła nam o Raju i o Ogrodzie, lecz nie tak dobrze jak Ty. Ja się bałem węża i śmierci, bo mama opowiadała, że to był diabeł i dlatego, że ojciec mówił, że ze śmiercią wszystko się kończy. Z tego powodu byłem tak nieszczęśliwy, że zostałem sam. Mówiłem sobie, że teraz nie warto być dobrym, bo kiedy żył ojciec i matka, uszczęśliwialiśmy ich naszą dobrocią. Teraz nie ma już nikogo, komu można by sprawić radość naszą dobrocią. Teraz zaś wiem... i będę dobry. Nigdy nie wyjmę mojej nici z rąk Boga z obawy, aby mnie nie uniosły wody ziemi.» «A czy mama poszła w górę, czy w dół?» – pyta niespokojnie średni. «Co chcesz wiedzieć, chłopcze?» – pyta Mateusz. «Pytam: gdzie jest? Czy poszła nad rzekę wiecznego Raju?» «Miejmy nadzieję, chłopcze, jeśli była dobra...» «Była Samarytanką...» – mówi z pogardą Iskariota. «A więc nie ma dla nas Raju, dlatego że jesteśmy Samarytanami? W takim razie my nie będziemy mieć Boga? On Go nazwał „Ojcem wszystkich”. Mnie, sierocie, spodobało się, że mam jeszcze Ojca... Ale jeśli On nie jest dla nas...» – zasmucony chłopiec spuszcza głowę. «Bóg jest Ojcem wszystkich, Moje dziecko. Czy może okazałem ci mniejszą miłość, dlatego, że jesteś Samarytaninem? Walczyłem o ciebie ze złodziejami, walczyłbym z demonem, tak samo jak walczyłbym o wnuka Arcykapłana ze Świątyni w Jerozolimie, gdyby on nie uznawał za hańbę, że Zbawiciel ocala jego dziecko. A nawet bardziej jeszcze ubiegałbym się o ciebie, gdyż jesteś sam i nieszczęśliwy. Nie ma różnicy dla Mnie pomiędzy Żydem a Samarytaninem. I niebawem nie będzie już podziału na Samarię i Judeę, gdyż Mesjasz będzie posiadał jeden lud, noszący Jego imię, a będą do niego należeć wszyscy, którzy Go umiłują.» «Ja Cię kocham, Panie. Zaprowadzisz mnie do mojej matki?» – pyta najstarsze dziecko. «Nie wiesz, gdzie ona jest. Ten człowiek powiedział tylko, że można mieć nadzieję...» – mówi najmłodszy. «Ja tego nie wiem, ale Pan wie. On wiedział, gdzie my jesteśmy, a nawet my nie wiedzieliśmy, gdzie byliśmy.» «Ze złodziejami... Chcieli nas zabić...» – na twarzy najmłodszego maluje się znowu przerażenie. «Złodzieje byli jak demony, ale On nas ocalił, bo nasi aniołowie Go wezwali.» «Także mamę aniołowie ocalili. Ja wiem, bo mi się wciąż śni.» «Kłamiesz, Izaaku. Nie może ci się nic śnić. Nic nie pamiętasz.» Malec płacze, mówiąc: «Nie, nie. Śni mi się. Śni...» «Nie uważaj twego brata za kłamcę, Rubenie. Jego dusza może widzieć matkę, gdyż dobry Ojciec w Niebiosach pozwala sierocie śnić o niej i poznawać częściowo jak pozwala nam poznać samego Siebie. Z tego bowiem ograniczonego poznania płynie dobra wola poznania Go doskonale, a to się osiąga, będąc zawsze bardzo dobrym. A teraz chodźmy. Uświęciliśmy szabat, bo rozmawialiśmy o Bogu.» Wstaje i intonuje inne psalmy. Ludzie z Efraim, którzy podeszli na odgłos chóralnego śpiewu, słuchają z szacunkiem zakończenia psalmu. Witają Jezusa, mówiąc do Niego: «Wolałeś przybyć tu niż być z nami? Nie kochasz nas więc?» «Nikt z was Mnie nie zaprosił. Przyszedłem więc tutaj z Moimi apostołami i z dziećmi.» «To prawda. Jednak sądziliśmy, że Twój uczeń przekazał Ci nasze pragnienie.» Jezus spogląda na Jana i Judasza. A Judasz odpowiada: «Zapomniałem Ci o tym powiedzieć wczoraj, a dziś przy tych dzieciach już o tym nie myślałem.» Jezus w tym czasie opuścił wysepkę i przeszedł przez małą odnogę wody, żeby podejść do mieszkańców Efraim. Apostołowie idą za Nim, dzieci zaś zostają w tyle, bo odwiązują swe dwie pozostałe łódeczki, a Piotrowi, który je pyta, odpowiadają: «Chcemy je zatrzymać, aby pamiętać o tym pouczeniu.» «A Ja? Straciłem ją! I nie będę pamiętał i nie pójdę do Raju» – mówi najmłodszy chłopiec ze łzami. «Zaczekaj! Nie płacz. Zaraz zrobię ci łódeczkę. Oczywiście. Ty także musisz pamiętać o pouczeniu. Ech, my wszyscy musielibyśmy sobie zrobić taką z sitowiem przywiązanym do dzioba, aby nie zapomnieć. Bardziej nam, dorosłym, przydałoby się to niż wam, dzieci!» – i Piotr przecina trzcinę i robi łódkę, a potem jednym objęciem bierze w ramiona troje dzieci i skacze przez strumień, żeby dojść do Jezusa. «To one?» – pyta Malachiasz z Efraim. «One.» «I są z Sychem?» «Tak mówił pasterz: ich krewni byli z tamtych okolic.» «Biedne dzieci! A jeśli krewni nie przyjdą, co zrobisz?» «Zatrzymam je, ale przyjdą» [– zapewnia Jezus.] «A ci rozbójnicy... czy oni też przyjdą?» «Nie przyjdą, ale nie bójcie się z ich powodu. Nawet gdyby przyszli... Ja bym ich okradł, a nie oni was. Już im odebrałem cztery zdobycze i mam nadzieję, że wyrwałem nieco grzechu z ich dusz, przynajmniej jednemu z nich.» «Pomożemy Ci przy tych dzieciach. Pozwolisz nam na to?» «Tak. Nie dlatego że są z waszych stron, lecz dlatego że są niewinne, a miłość do niewinnych jest drogą, która szybko prowadzi do Boga.» «Ale tylko Ty nie czynisz różnic pomiędzy jednymi, a drugimi niewinnymi. Judejczyk nie przyjąłby tych małych Samarytan ani nawet Galilejczyk. Nie jesteśmy kochani. A brak miłości do nas dotyka nawet [dzieci], które jeszcze nie wiedzą, co oznacza być Samarytaninem lub Judejczykiem. I to jest okrutne.» «Tak. Kiedy jednak pójdzie się za Moim Prawem nie będzie już tak. Widzisz, Malachiaszu? Są w ramionach Szymona Piotra, Mego brata i Szymona Zeloty. Żaden z nich nie jest ani Samarytaninem, ani ojcem. A jednak nawet ty nie tulisz swych dzieci do serca z taką miłością, jaką okazują Moi uczniowie sierotom z Samarii. Oto idea mesjańska: połączyć cały świat w miłości. Oto prawda idei mesjańskiej. Jeden lud na ziemi pod berłem Mesjasza. Jeden lud w Niebie pod spojrzeniem jednego Boga.» Oddalają się, rozmawiając. Idą w kierunku domu Marii, małżonki Jakuba. ÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄ 16. JEZUS POUCZA PIOTRA O OCENIANIU WIELKOŚCI WINY ORAZ O WARTOŚCI CIERPIENIA Napisane 15 stycznia 1947. A, 9864-9874 Jezus znajduje się sam w małej izdebce. Siedzi na posłaniu. Rozmyśla lub modli się. Na półce stoi oliwna lampa. Jej żółtawy płomień migoce. Jest chyba noc, gdyż nie ma żadnego hałasu w domu ani na drodze. Tylko szum potoku wydaje się mocniejszy na zewnątrz domu, w ciszy nocnej. Jezus podnosi głowę, aby spojrzeć na drzwi. Słucha. Wstaje i idzie otworzyć. Przed drzwiami widzi Piotra. «To ty? Wejdź. Czego chcesz, Szymonie? Jeszcze nie śpisz ty, który masz odbyć tak długą drogę?» Jezus ujmuje go za rękę i wciąga do środka, zamykając drzwi bez hałasu. Każe mu siąść przy Sobie na brzegu łóżka. «Chciałem Ci powiedzieć, Nauczycielu... tak, chciałem Ci powiedzieć, że Ty też ujrzałeś dziś, ile jestem wart. Potrafię jedynie zabawiać biedne dzieci, pocieszać staruszkę, przywrócić pokój między dwoma pasterzami, skłóconymi z powodu owcy, która utraciła mleko. Jestem biednym człowiekiem. Tak biednym, że nie rozumiem nawet tego, co mi wyjaśniasz. Ale to coś innego. Teraz chciałem Ci powiedzieć, żebyś właśnie dlatego zatrzymał mnie tutaj. Nie zależy mi żeby iść, kiedy Ty nie jesteś z nami. I nie potrafię tego robić... Spraw mi radość, Panie.» Piotr mówi z zapałem, ale wpatruje się w chropowate cegły wystające z podłogi. «Spójrz na Mnie, Szymonie» – nakazuje Jezus. Piotr posłusznie patrzy. Jezus wpatruje się w niego i pyta: «I to wszystko? To wszystkie powody tego, że jeszcze czuwasz? To jedyny powód, dla którego prosisz, żeby cię tu zatrzymać? Bądź szczery, Szymonie. Druga część twej myśli nie jest szemraniem przeciw Nauczycielowi. Trzeba umieć odróżniać słowa próżne od słów użytecznych. Słowo jest bezużyteczne – i to na ogół w bezużyteczności rozwija się grzech – kiedy się mówi o brakach drugiego komuś, kto nie może temu zaradzić. Wtedy to jest zwykły brak miłości, nawet jeśli omawia się sprawy prawdziwe. Tak samo jak brakiem miłości jest czynienie wymówek mniej lub bardziej cierpkich bez dołączania rady do wyrzutów. A mówię o upomnieniach słusznych. Inne są niesprawiedliwe i są grzechami przeciwko bliźniemu. Ale kiedy ktoś widzi jakiegoś bliźniego, który grzeszy i cierpi z tego powodu, gdyż grzeszący obraża Boga i wyrządza krzywdę swej duszy, i kiedy sam zdaje sobie sprawę, że nie jest zdolny ocenić wagi grzechu bliźniego i kiedy się nie czuje wystarczająco mądrym, aby powiedzieć słowo, które mogłoby nawrócić, i kiedy zwraca się do jakiegoś sprawiedliwego, mądrego i powierza mu swą troskę, wtedy nie popełnia grzechu, gdyż jego wyznania mają za cel położenie kresu zgorszeniu i zbawienie duszy. To tak jakby ktoś, kto miał krewnego chorego na jakąś przynoszącą wstyd chorobę. To pewne, że będzie usiłował ją trzymać w ukryciu przed ludźmi, ale w tajemnicy pójdzie o niej powiedzieć lekarzowi: „Według mnie, mój krewny jest chory na tę chorobę, ale ja nie potrafię mu [nic] doradzić ani go pielęgnować. Przyjdź sam lub powiedz, co mam robić”. Czy uchybia miłości wobec krewnego? Nie. Przeciwne! Uchybiłby, gdyby udawał, że nie dostrzega choroby i pozwalał jej się rozwijać, aż do śmierci przez źle rozumiane uczucie roztropności i miłości. Któregoś dnia, a nie miną lata, ty i twoi towarzysze, będziecie musieli słuchać zwierzeń serc, nie tak jak ich słuchacie teraz jako ludzie, ale jak Kapłani, to znaczy lekarze, nauczyciele, pasterze dusz, jak Ja jestem Lekarzem, Nauczycielem i Pasterzem. Będziecie musieli słuchać, decydować i radzić. Wasz sąd będzie miał taką wartość jakby sam Bóg go wydał...» Piotr wyrywa się Jezusowi, który trzymał go blisko Siebie i mówi, wstając: «To niemożliwe, Panie. Nie, tego nie nakazuj. Jakże chcesz, abyśmy sądzili jak Bóg, skoro nie potrafimy osądzać nawet jak ludzie?» «Wtedy będziecie to umieć, gdyż Duch Boży będzie się unosił nad wami i przeniknie was Swymi światłami. Będziecie umieli sądzić, biorąc pod uwagę siedem warunków czynów, jakie będą wam przedstawiane w celu znalezienia rady lub przebaczenia. Posłuchaj dobrze i usiłuj zapamiętać. W swoim czasie Duch Boży przypomni ci Moje słowa. Ale ty też próbuj pamiętać, dzięki rozumowi, gdyż Bóg ci go dał, abyś się nim posługiwał bez duchowego lenistwa czy zarozumialstwa, które polega na oczekiwaniu i domaganiu się wszystkiego od Boga. Kiedy będziesz Nauczycielem, Lekarzem i Pasterzem na Moim miejscu i zastępując Mnie, i kiedy jakiś wierny przyjdzie opłakiwać u twych stóp swe niepokoje wywołane przez jego własne czyny lub czyny drugiego, będziesz musiał zawsze mieć obecne w twoim umyśle tych siedem pytań. Kto: Kto zgrzeszył? Co: Jaka jest materia grzechu? Gdzie: W jakim miejscu? Jak: W jakich okolicznościach? Przy pomocy czego lub z kim: Jakie narzędzie lub stworzenie było przedmiotem grzechu? Dlaczego: Jakie bodźce stworzyły atmosferę sprzyjającą grzechowi? Kiedy: W jakich warunkach lub przez jakie reakcje? Czy stało się to przypadkowo czy wskutek złych przyzwyczajeń? Widzisz, Szymonie, ten sam grzech może mieć nieskończone odcienie i stopnie, zależnie od wszystkich okoliczności, które go wywołały i [w zależności od] osób, które go popełniły. Na przykład... Rozważmy dwa grzechy, które są najbardziej rozpowszechnione, grzech pożądania cielesnego i żądza bogactw. Stworzenie zgrzeszyło rozwiązłością lub uważa, że popełniło taki grzech. Czasami bowiem człowiek myli grzech z pokusą lub tak samo osądza bodziec sztucznie wywołany wskutek szkodliwych pragnień i myśli będące wynikiem chorobowego cierpienia lub powstałe dlatego, że czasami ciało i krew odzywają się nieprzewidzianymi głosami, które rozbrzmiewają najpierw w umyśle, nim ma on czas na przygotowanie się do stłumienia go. Ktoś zatem przychodzi do ciebie i mówi: „Zgrzeszyłem rozwiązłością”. Niedoskonały kapłan powie: „Bądź wyklęty”. Ty jednak, Mój Piotr, nie możesz tak mówić. Ty bowiem jesteś Piotrem Jezusa, jesteś następcą Miłosierdzia. Zatem wtedy, przed potępieniem, musisz przebadać i dotknąć delikatnie i roztropnie serca, które płacze przed tobą, aby poznać wszystkie aspekty grzechu prawdziwego, przypuszczalnego lub [urojonego z powodu] skrupułów. Powiedziałem: łagodnie i roztropnie. Masz sobie przypomnieć, że – poza tym, że jesteś nauczycielem i pasterzem – jesteś też lekarzem. Lekarz nie jątrzy ran. Gotów odciąć, gdy jest gangrena, umie jednak odkryć i opatrywać ręką delikatną, gdy jest tylko rana z rozdarciem części żywych, które trzeba połączyć, a nie – rozrywać. Musisz pamiętać, że poza tym, iż jesteś Lekarzem i Pasterzem, jesteś też Nauczycielem. Nauczyciel dostosowuje słowa do wieku uczniów. Gorszyłby taki wychowawca, który dzieciom ujawniałby zwierzęce prawa, których niewinni nie znają, dając im w ten sposób przedwcześnie ich znajomość i ucząc przebiegłości. Zajmując się duszami trzeba zachować rozwagę w wypytywaniu. Szanować siebie i innych. Będzie ci łatwo, jeśli w każdej duszy ujrzysz swe dziecko. Ojciec jest w sposób naturalny nauczycielem, lekarzem i przewodnikiem swych dzieci. Kimkolwiek więc byłoby stworzenie, stojące przed tobą, udręczone przez grzech lub obawę przed grzechem, kochaj je miłością ojca, a będziesz umiał osądzać bez ranienia i bez gorszenia. Rozumiesz?» «Tak, Nauczycielu. Rozumiem bardzo dobrze. Będę musiał być roztropny i cierpliwy, przekonywać do odkrywania ran, ale patrzeć na nie sam, bez przyciągania uwagi innych na nie. A kiedy zobaczę, że jest to prawdziwa rana, powiedzieć: „Widzisz? Skrzywdziłeś siebie przez to lub tamto”. A jeśli zobaczę, że stworzenie tylko obawia się, że się zraniło, bo ujrzało zjawy, wtedy... rozdmuchać obłoki, ale nie pouczać z niepotrzebną gorliwością o takich działaniach, które byłyby prawdziwymi grzechami. Czy mówię dobrze?» «Bardzo dobrze. Zatem, jeśli ktoś ci powie: „Zgrzeszyłem rozwiązłością”, ty rozważysz, kogo masz przed sobą. Prawdą jest, że grzech można popełnić w każdym wieku. Spotyka się go jednak częściej u dorosłego niż u dziecka. I w zależności od tego różne będą pytania, które należy postawić i odpowiedzi, jakich trzeba udzielić dorosłemu lub dziecku. Potem, po pierwszym pytaniu, przyjdzie drugie dotyczące materii grzechu, a potem trzecie, dotyczące miejsca grzechu, czwarte – o okoliczności grzechu oraz piąte – o ewentualnych wspólników grzechu, szóste dotyczące powodu grzechu i siódme o czas i liczbę grzechów. Zobaczysz, że zazwyczaj w odniesieniu do dorosłego – dorosłego żyjącego w świecie – otrzymasz na każde pytanie odpowiedź dotyczącą okoliczności prawdziwego grzechu. Tymczasem w odniesieniu do dziecka, wiekiem lub duchem, na liczne pytania będziesz musiał odpowiedzieć: „To pozór, a nie – materia grzechu.” A nawet zobaczysz czasem, że zamiast błota masz przed sobą lilię, drżącą, bo ochlapano ją brudem, mylącą kropelkę rosy, spływającą do jej kielicha z obryzganiem błotem. To dusze tak spragnione Nieba, że z lękiem uważają za plamę nawet cień chmury, która je przez chwilę zasłania, zatrzymując się między nimi i słońcem, ale potem idzie dalej, nie pozostawiając śladów na bieli ich kielicha. To dusze tak niewinne i spragnione takimi pozostać, że szatan przeraża je umysłowymi wyobrażeniami lub wywołuje bodźce cielesne lub pobudza samo ciało, wykorzystując jego prawdziwe ciała. Te dusze muszą być pocieszane i podtrzymywane, gdyż nie są grzeszne, lecz umęczone. Zawsze o tym pamiętaj. Zawsze pamiętaj o osądzaniu w ten sam sposób także tego, kto grzeszy chciwym pragnieniem bogactw lub dóbr należących do kogoś innego. Jest bowiem grzechem przeklętym bycie chciwym bez potrzeby i bez litości, okradanie biedaka i wbrew sprawiedliwości gnębienie współmieszkańców, sług lub innych ludzi. Mniej zaś ciężkim, o wiele mniej ciężkim jest grzech tego, komu odmówiono chleba i kradnie go bliźniemu, żeby zaspokoić głód swój i dzieci. Pamiętaj, że tak samo w odniesieniu do rozpustnika jak i złodzieja, środkiem do osądzenia jest: liczba grzechów, okoliczności i ich ciężar; a także ocena stopnia świadomości grzesznika co do popełnionego grzechu, jaką miał w chwili popełniania go. I tak ten, kto działa z pełną świadomością, grzeszy bardziej niż ten, kto działa z niewiedzy. Także ten, kto działa dobrowolnie, grzeszy bardziej niż ten, kto jest zmuszany do grzechu. Zaprawdę, powiadam ci, że czasami będą czyny popełniane z pozorami grzechu, a będą męczeństwem i otrzymają zapłatę dawaną za cierpienie męczeństwa. Przede wszystkim zaś pamiętaj, że we wszystkich wypadkach, przed potępieniem [kogoś], powinieneś sobie przypomnieć, że ty również byłeś człowiekiem i że twój Nauczyciel, w którym nikt nie znalazł grzechu, nigdy nie potępił nikogo, kto okazał skruchę po grzechu. Przebaczaj siedem razy po siedemdziesiąt siedem razy, a nawet siedemdziesiąt razy po siedemdziesiąt – grzechy twoich braci i twoich dzieci. [Por. Mt 18,22] Bo zamknąć bramy Zbawienia jakiemuś choremu, dlatego tylko, że ponownie popadł w chorobę, to chcieć go uśmiercić. Zrozumiałeś?» «Zrozumiałem. To naprawdę zrozumiałem...» «A zatem teraz wypowiedz całą swą myśl» [– prosi Jezus.] «O, tak! Tobie powiem o tym, bo widzę, że Ty naprawdę wiesz o wszystkim i rozumiem, że nie jest szemraniem poproszenie Cię, abyś wysłał Judasza, zamiast mnie, gdyż on cierpi, że nie chodzi. Mówię ci to nie dlatego żebym stwierdzał, że on jest zazdrosny i że jest dla mnie zgorszeniem, lecz po to, aby dać jemu pokój i... aby Tobie dać pokój. Bo to musi być dla Ciebie bardzo uciążliwe mieć wciąż przy sobie taki gwałtowny wiatr...» «Judasz jeszcze się uskarżał?» [– pyta Jezus.] «O, tak! Powiedział, że każde Twe słowo zadaje mu ranę. Nawet to, które wypowiedziałeś do dzieci. Powiedział, że tak naprawdę, to do niego mówiłeś, że Ewa podeszła do drzewa, bo spodobała się jej ta rzecz błyszcząca jak naszyjnik króla. Ja naprawdę nie znalazłem w tym takiego porównania. Ale nie jestem uczony. Bartłomiej i Zelota natomiast powiedzieli, że Judasz został „dotknięty do żywego”, gdyż jest jak urzeczony wszystkim, co błyszczy i zwodzi próżną chwałą. Może mają rację, bo są uczeni. Bądź dobry dla Twych biednych apostołów, Nauczycielu! Daj tę radość, Judaszowi, a mnie wraz z nim. Tak wielką! Widzisz? Potrafię jedynie zabawić dzieci... i być dzieckiem w Twoich ramionach» – i tuli się do swego Jezusa, którego kocha naprawdę ze wszystkich sił. «Nie. Nie mogę cię zadowolić. Nie nalegaj. Ty, właśnie dlatego, że jesteś taki, jaki jesteś – idź wypełnić to zadanie. On, właśnie dlatego że jest taki, jaki jest – pozostanie tutaj. Nawet Mój brat mówił Mi o tym i, choć go kocham, odpowiedziałem także jemu: „nie”. Nawet gdyby prosiła Mnie Moja Matka, nie ustąpiłbym. To nie jest kara, lecz lekarstwo. I Judasz musi je zażyć. Jeśli się nie przyda jego duchowi, przyda się Mojemu, gdyż nie będę mógł wyrzucać Sobie, że pominąłem cokolwiek, co mogło go uświęcić.» Jezus jest poważny i władczy, wypowiadając te słowa. Piotr opuszcza ramiona i pochyla głowę. Wzdycha. «Nie smuć się, Szymonie. Mamy wieczność na pozostawanie w jedności i na miłowanie się. Ale chciałeś Mi jeszcze coś powiedzieć...» «Późno już, Nauczycielu. Musisz iść spać.» «Ty bardziej niż Ja, Szymonie. O świcie musisz się udać w drogę» [– odpowiada mu Jezus.] «O! Ja! Zostać tu z Tobą, to bardziej krzepi niż leżenie w łóżku.» «Mów. Wiesz, że mało śpię...» [– nalega Jezus.] «Dobrze! Jestem głupcem, wiem o tym i mówię o tym bez wstydu. I gdyby chodziło tylko o mnie, nie musiałbym wiele wiedzieć, bo myślę, że największą mądrością jest kochać Cię, iść za Tobą i służyć Ci całym sercem. Ale Ty posyłasz mnie tu i tam i ludzie zadają mi pytania, a ja muszę im odpowiadać. Myślę, że to, o co Cię pytam, ludzie mogą chcieć wiedzieć ode mnie, bo ludzie mają zawsze te same myśli. Wczoraj mówiłeś, że niewinni i święci zawsze cierpią, a nawet, że cierpią za wszystkich. To jest trudne dla mojego rozumu i także to, że mówisz, iż oni sami będą tego pragnąć. I myślę, że skoro to dla mnie trudne, może być też trudne dla innych. Jeśli mnie zapytają, co mam odpowiedzieć? W tej pierwszej wędrówce pewna matka powiedziała mi: „To niesprawiedliwe, że moja córeczka umiera w tak wielkich cierpieniach, bo jest dobra i niewinna”. A ja, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć, wypowiedziałem słowa Hioba: „Pan dał, Pan wziął. Niech imię Pańskie będzie pochwalone”. Ale sam nie byłem o tym przekonany i nie przekonałem jej. Następnym razem chciałbym wiedzieć, co mówić...» «To słuszne. Posłuchaj. To się wydaje niesprawiedliwością, a to jest wielka sprawiedliwość, że najlepsi cierpią dla wszystkich. Powiedz Mi, Szymonie, czym jest ziemia, cała ziemia?» «Ziemia? To wielki obszar, bardzo wielki, uczyniony z prochu, wody, skał, roślin, zwierząt i istot ludzkich» [– mówi Piotr.] «Co jeszcze?» «Jeszcze... to już wszystko... chyba że mam powiedzieć, że to jest dla człowieka miejsce kary i wygnania.» «Ziemia jest ołtarzem, Szymonie. Ogromnym ołtarzem. Miała być ołtarzem stałego uwielbiania swego Stwórcy. Jednak ziemia pełna jest grzechów. Musi więc być ołtarzem stałej ofiary wynagradzającej, na którym płoną hostie. Ziemia powinna, jak inne światy rozsiane we wszechświecie, wyśpiewywać psalmy Bogu, który ją stworzył. Spójrz!» Jezus otwiera drewniane okiennice i przez okno szeroko otwarte wchodzi świeżość nocy, szmer potoku, promień księżyca. Widać niebo usiane gwiazdami. «Spójrz na te gwiazdy! One śpiewają pochwały dla Boga swoimi głosami – którymi jest światłość i ich ruch w nieskończonych przestworzach firmamentu. Od tysiącleci trwa ich śpiew, który wznosi się z lazurowych pól nieba do samych Niebios Boga. Możemy sobie wyobrazić, że gwiazdy i planety, ciała niebieskie i komety są jak stworzenia gwiezdne, które jak niebiescy kapłani, lewici, dziewice i wierni wyśpiewują w bezkresnej Świątyni uwielbienia dla Stwórcy. Posłuchaj, Szymonie. Usłysz szmer bryzy w listowiu i szum wody pośród nocy. Ziemia też śpiewa jak niebo, wraz z wiatrami, z wodami, z głosami ptaków i zwierząt. Firmamentowi wystarcza promieniejąca pochwała gwiazd, jakie go zaludniają, jednak świątyni, którą jest ziemia, nie wystarcza śpiew wiatru, wody i zwierząt. Na niej bowiem są nie tylko wiatry, wody i zwierzęta, wyśpiewujące nieświadomie pochwały dla Boga, ale jest na niej też człowiek: stworzenie doskonalsze od wszystkiego, co żyje w tym czasie i w świecie, obdarzone materią jak zwierzęta, minerały i rośliny, i duchem jak aniołowie niebiescy. Ludzie, jak oni, są przeznaczeni – o ile będą wierni w próbach – do poznania i posiadania Boga, najpierw przez łaskę, a potem – w Raju. Człowiek, połączenie wszystkich tych rodzajów bytów, posiada misję, której inne stworzenia nie posiadają. Ona powinna być dla niego nie tylko obowiązkiem, lecz ponadto radością: ma kochać Boga. Oddawać w sposób rozumny i dobrowolny miłosne uwielbienie Bogu. Odpłacać Bogu za miłość, którą On okazał człowiekowi dając mu życie i Niebo po życiu. Uwielbiać Go w sposób rozumny. Zauważ, Szymonie: Jakie dobro Bóg może wyciągnąć ze stworzenia? Jaką korzyść? Żadną. Stworzenie nie powiększa Boga, nie uświęca Go, ani nie ubogaca. On jest nieskończony. Byłby taki nawet wtedy, gdyby Stworzenie nie istniało. Ale Bóg-Miłość chciał mieć miłość. Stworzył, aby mieć miłość. Jedynie miłość Bóg może wydobywać ze Stworzenia i ta miłość, która jest rozumna i wolna jedynie u aniołów i ludzi, jest chwałą Boga, radością aniołów, religią dla ludzi. W dniu, w którym na wielkim ołtarzu ziemi zamilkłyby pochwały i błagania miłości, ziemia przestałaby istnieć. Albowiem gdyby miłość wygasła, wygasłoby wynagrodzenie i gniew Boży unicestwiłby ziemskie piekło, którym stałaby się ziemia. Zatem ziemia, aby istnieć, musi kochać. I więcej: ziemia musi być Świątynią, która kocha i modli się dzięki rozumności ludzi. A w Świątyni, w każdej świątyni, jakie składa się ofiary? Ofiary czyste, bez plamy i bez skazy. Tylko one są miłe Panu. One i pierwociny. Ojcu rodziny bowiem powinno się dawać to, co najlepsze, a Bogu, Ojcu rodziny ludzkiej, należy dawać pierwociny wszystkiego i to co najlepsze. Powiedziałem jednak, że ziemia ma podwójny obowiązek składania ofiary: obowiązek uwielbienia i wynagrodzenia. Ludzkość, która na niej jest, zgrzeszyła w pierwszych ludziach i stale grzeszy, dodając do grzechu braku miłości do Boga tysiące innych: swe przywiązania do głosów świata, ciała i szatana. Winna, grzeszna ludzkość, chociaż posiada podobieństwo do Boga, ma własny rozum i pomoc boską, jest jednak wciąż grzesznicą, coraz większą. Gwiazdy są posłuszne, rośliny są posłuszne, żywioły są posłuszne, zwierzęta są posłuszne. Tak jak potrafią, wychwalają Pana. Ludzie nie są posłuszni i nie wychwalają wystarczająco Pana. Stąd potrzeba dusz-ofiar, które kochają i wynagradzają za wszystkich. Są nimi dzieci, niewinne i pozbawione wiedzy. One ponoszą gorzką karę boleści za tych, którzy potrafią tylko grzeszyć. Duszami-ofiarami są święci, którzy dobrowolnie poświęcają się za wszystkich. Wkrótce – bo rok czy wiek, to zawsze ‘niewiele’ w stosunku do wieczności – nie będzie się już sprawować innych ofiar całopalnych na ołtarzu wielkiej Świątyni ziemi jak tylko ofiarę ludzi-ofiar, wyniszczanych w ustawicznym poświęcaniu się: hostie [złączone] z Hostią doskonałą. Nie wzdrygaj się, Szymonie. Nie mówię, że ustanowię kult podobny do kultu Molocha, Baala i Astarta. Ludzie sami złożą nas w ofierze. Rozumiesz? Złożą nas w ofierze. A my pójdziemy radośnie na śmierć, aby wynagrodzić i kochać za wszystkich. A potem przyjdą czasy, kiedy ludzie nie będą już składać ludzi w ofierze. Ale zawsze będą ofiary czyste, które miłość będzie wyniszczać wraz z Wielką Żertwą w ustawicznej Ofierze. Mówię o miłości do Boga i miłości ze względu na Boga. Zaprawdę takie będą hostie tego czasu i przyszłej Świątyni. Nie baranki i kozły, jałówki i gołębie, lecz ofiara serca – oto, co się podoba Bogu. Dawid to przeczuwał. I w nowych czasach, czasach ducha i miłości, jedynie ta ofiara będzie przyjemna. Zauważ, Szymonie, że skoro Bóg musiał się wcielić, aby uśmierzyć Sprawiedliwość Bożą z powodu Grzechu pierworodnego i z powodu licznych grzechów ludzi, to w czasach prawdy jedynie ofiary z duchów ludzi będą mogły złagodzić [gniew] Pana. Ty myślisz: „Dlaczego w takim razie On, Najwyższy, dał nakaz składania w ofierze młodych zwierząt i owoców drzew?” Mówię ci: dlatego że przed Moim przyjściem człowiek był ofiarą zanieczyszczoną i dlatego że nie znano Miłości. Teraz będzie znana. Człowiek, który pozna Miłość – gdyż Ja przywrócę Łaskę, dzięki której człowiek pozna Miłość – wyjdzie z letargu. Przypomni sobie, zrozumie, będzie żył tak, że zastąpi kozły i baranki, stając się sam ofiarą miłości i wynagrodzenia, aby naśladować Baranka Bożego, swego Nauczyciela i Odkupiciela. Będąca karą boleść zamieni się w miłość doskonałą, i błogosławieni będą ci, którzy przyjmą ją z doskonałej miłości.» «Ale dzieci...» «Chcesz powiedzieć o tych, które nie potrafią się jeszcze złożyć w ofierze... A wiesz, kiedy Bóg mówi do nich? Język Boga jest językiem duchowym. Dusza go rozumie i dusza nie ma wieku. A nawet mówię ci, że dusza dziecięca – ponieważ brak w niej przebiegłości i ma zdolność zrozumienia Boga – bardziej jest dojrzała niż dusza grzesznego starca. Mówię ci, Szymonie, że będziesz żył dość długo, aby zobaczyć wiele dzieci nauczających – dorosłych i także ciebie samego – mądrości heroicznej miłości. W tych małych, umierających śmiercią naturalną, Bóg działa bezpośrednio – z powodów tak wzniosłej miłości, że nie mogę ci jej wyjaśnić – wprowadzając je w mądrość, zapisaną w księgach Życia, które dopiero w Niebiosach przeczytają błogosławieni. Powiedziałem: przeczytają, ale tak naprawdę wystarczy widzieć Boga, aby poznać nie tylko Boga, lecz i Jego nieskończoną mądrość... Już zaszedł księżyc, Szymonie.... Świt wkrótce nadejdzie, a ty nie spałeś...» «To nie ma znaczenia, Nauczycielu. Utraciłem kilka godzin snu, a nabyłem tak wiele mądrości i byłem z Tobą. Ale jeśli pozwolisz teraz, odejdę. Nie pójdę spać, ale przemyśleć Twe słowa.» Jest już w drzwiach i wychodzi, gdy nagle zatrzymuje się zamyślony i mówi: «Jeszcze jedno, Nauczycielu. Czy to słuszne, żebym powiedział komuś, kto cierpi, że cierpienie nie jest karą, lecz... łaską, czymś jakby... jakby naszym powołaniem, pięknym, choć uciążliwym, pięknym, choć może się wydawać, temu kto nie wie, czymś odrażającym i smutnym?» 17. KŁÓTLIWOŚĆ JUDASZA W EFRAIM. POUCZENIE JEZUSA O PRAWDZIWYM KULCIE BOGA Napisane 17 stycznia 1947. A, 9874-9883 To musi być inny szabat, gdyż apostołowie są znowu zgromadzeni w domu Marii, małżonki Jakuba. Dzieci są jeszcze między nimi, obok Jezusa, blisko paleniska. To właśnie skłania Judasza Iskariotę do powiedzenia: «Minął tydzień, a krewni nie przybyli» – i śmieje się, potrząsając głową. Jezus mu nie odpowiada. Głaszcze średnie dziecko. Judasz pyta Piotra i Jakuba, syna Alfeusza: «Mówicie, że przeszliście obiema drogami, prowadzącymi do Sychem?» «Tak. Ale to było niepotrzebne, kiedy się dobrze zastanowić. Z pewnością złodzieje nie chodzą uczęszczanymi drogami, zwłaszcza teraz, kiedy oddziały rzymskie nie przestają ich patrolować» – odpowiada Jakub, syn Alfeusza. «A zatem, dlaczego szliście tamtędy?» – nalega Iskariota. «Cóż!... Iść tu czy tam, to dla nas to samo. A więc udaliśmy się tymi drogami.» «I nikt nie umiał wam nic powiedzieć?» «O nic nie pytaliśmy.» «Jak więc chcieliście się dowiedzieć, czy przechodzili tamtędy, czy nie? Czy osoby, które podążają jakąś drogą, niosą chorągwie lub zostawiają ślady? Nie. Wtedy bowiem odnaleźliby nas już chociaż przyjaciele. Tymczasem nikt tu nie przyszedł, odkąd tu jesteśmy» – [Judasz] śmieje się zjadliwie. «Nie wiemy, dlaczego nikt tu nie przybył – mówi cierpliwe Jakub, syn Alfeusza. – Nauczyciel to wie. My tego nie wiemy. Ludzie nie zostawiają śladów swego przejścia, kiedy – jak my – wycofują się w miejsce nieznane ludziom. Przybyć do nich można tylko wtedy, jeśli powiedzą o miejscu schronienia. Nie wiemy, czy nasz Brat mówił o tym przyjaciołom.» «O! Chciałbyś wierzyć i skłaniać do wiary, że On tego nie powiedział przynajmniej Łazarzowi i Nike?» [– odzywa się Judasz.] Jezus nie odzywa się. Bierze jedno dziecko za rękę i wychodzi... «Nie chcę w nic wierzyć. Ale nawet jeśli jest, jak mówisz, to przyczyn nieobecności przyjaciół nie możesz osądzać ani ty sam, ani nikt z nas nie może tego zrobić...» «Łatwe są do zrozumienia te przyczyny! Nikt nie chce mieć kłopotów z Sanhedrynem, a jeszcze mniej chce ich mieć ten, kto jest bogaty i potężny. To wszystko! Tylko my umiemy się narażać na niebezpieczeństwa.» «Bądź sprawiedliwy, Judaszu! Nauczyciel nie zmuszał nikogo z nas do pozostania z Nim. Dlaczego pozostałeś, skoro boisz się Sanhedrynu?» – pyta Jakub, syn Alfeusza. «Możesz też odejść, kiedy chcesz. Nie jesteś przykuty łańcuchami...» – przerywa drugi Jakub, syn Zebedeusza. «O, nie! Naprawdę nie! Jest się tutaj i tu się zostaje. Wszyscy. Kto chciał, miał odejść przedtem. Teraz nie. Ja się temu sprzeciwię, jeśli Nauczyciel się temu nie sprzeciwi» – mówi powoli, ale stanowczo Piotr, uderzając dłonią w stół. «A dlaczego? Kim ty jesteś, żeby rozkazywać zamiast Nauczyciela?» – pyta go gwałtownie Iskariota. «Człowiekiem, który rozumuje nie jak Bóg, jak On to czyni, ale jak człowiek.» «Podejrzewasz mnie? Masz mnie za zdrajcę?» – mówi Judasz pobudzony. «Ty to powiedziałeś. Nie to, że cię uważam, że jesteś taki dobrowolnie, ale jesteś tak... beztroski, Judaszu, tak zmienny! I masz zbyt wielu przyjaciół. I zbytnio lubisz się chełpić, wszystkim. Ty, och! Nie umiałbyś zamilknąć! Mówiłbyś, aby odpowiedzieć komuś podstępnemu albo aby pokazać, że jesteś apostołem. Dlatego jesteś tu i tu pozostaniesz. Tak nie zaszkodzisz i nie wywołasz w sobie wyrzutów sumienia.» «Bóg nie ogranicza wolności człowieka, a ty chcesz to robić?» «Chcę to zrobić. Ale powiedz mi wreszcie: czy ci deszcz pada na głowę? Brakuje ci chleba? Szkodzi ci powietrze? Lud cię obraża? Nic z tego. Dom jest solidny, chociaż nie jest bogaty, powietrze jest dobre, pożywienia nigdy nie brak, ludzie cię poważają. Dlaczego więc jesteś tu taki niespokojny, jakbyś był w więzieniu?» «„Są dwa narody, których moja dusza nie może ścierpieć, a trzeci, którego nienawidzę, nie jest nawet narodem: ci z góry Edom, Filistyni i głupi lud, który zamieszkuje Sychem”. Odpowiadam ci słowami mędrca. Mam rację, myśląc tak samo. Spójrz, czy te ludy nas kochają!» «Hmm! Zaprawdę, nie wydaje mi się, żeby inni, twoi i moi [rodacy], byli o wiele lepsi. Obrzucono nas kamieniami w Judei i w Galilei, w Judei bardziej niż w Galilei, a w Świątyni Judzkiej jeszcze bardziej niż w każdym innym miejscu. Nie uważam, że nas źle traktowano ani na ziemiach Filistynów, ani tu, ani gdzie indziej...» [– mówi Piotr. Judasz mu odpowiada:] «Gdzie indziej? Na szczęście nie byliśmy gdzie indziej. A nawet, gdyby trzeba było iść gdzie indziej, nie poszedłbym i nie pójdę tam w przyszłości. Nie chcę się więcej zanieczyszczać!» «Zanieczyszczać się? To nie to cię rozdrażnia, Judaszu, synu Szymona. Ty nie chcesz być skłócony z tymi ze Świątyni. To właśnie cię dręczy» – mówi spokojnie Szymon Zelota, który pozostał w kuchni z Piotrem, Jakubem, synem Alfeusza, oraz z Bartłomiejem. Inni odeszli, jeden po drugim, z dwojgiem dzieci, aby dołączyć do Nauczyciela. To ucieczka zasługująca na nagrodę, bo została dokonana, aby nie uchybiać miłości. «Nie. Nie dlatego. Ale dlatego że nie lubię tracić mego czasu i dawać mądrości głupcom. Spójrz! Na co się zdało brać z nami Hermastesa? Odszedł i już nie wrócił. Józef mówi, że się odłączył od niego i powiedział, że powróci na Święto Namiotów. Czy go widziałeś? Odstępca...» «Nie wiem, dlaczego nie powrócił, i nie osądzam. Pytam cię jednak: czy może on jest jedynym, który porzucił Nauczyciela i został wrogiem? Czy nie ma odstępców pośród nas, Judejczyków, i pośród Galilejczyków? Możesz to potwierdzić?» [– pyta Zelota. Judasz mu odpowiada:] «Nie. To prawda. Ale czuję się tu nieswojo. Gdyby wiedziano, że tu jesteśmy! Gdyby wiedziano, że obcujemy z Samarytanami, wchodząc nawet do ich synagog w szabat! On chce to zrobić... Biada, gdyby to wiedziano! Oskarżenie byłoby uzasadnione...» «A Nauczyciel skazany, to chcesz powiedzieć. Ale On już jest skazany. Został skazany, zanim się o tym dowiedziano. Został skazany zaraz po wskrzeszeniu Żyda w Judei. Jest znienawidzony i oskarżany o to, że jest Samarytaninem i przyjacielem celników i nierządnic. Jest oskarżany od... zawsze. A ty, bardziej niż wszyscy, wiesz, że tak jest!» «Co chcesz powiedzieć Natanaelu? Co chcesz powiedzieć? Że mam w tym udział? Czegóż jeszcze się od was dowiem?» Judasz jest bardzo wzburzony. «Ależ, mój chłopcze, sprawiasz wrażenie myszy otoczonej wrogami! Ale nie jesteś myszą, a my nie jesteśmy uzbrojeni w kije, aby cię złapać i zabić. Po co tyle niepokoju? Jeśli twoje sumienie jest spokojne, dlaczego drażnią cię niewinne słowa? Co [takiego] mówi Bartłomiej, że jesteś tak wzburzony? Czy nie jest prawdą może, że nikt bardziej od nas, Jego apostołów – którzy śpimy przy Nim i żyjemy obok Niego – nie może wiedzieć i zaświadczyć, że On nie kocha człowieka-Samarytanina, człowieka-celnika, człowieka-grzesznika, niewiasty-nierządnicy, lecz ich dusze, i że On się o nie troszczy, tylko o nie. I jedynie Najwyższy może wiedzieć, na jaki wysiłek musi się zdobyć Najczystszy, aby podejść do tego, co my, ludzie i grzesznicy, nazywamy ‘śmieciem’, kiedy chodzi do Samarytan, celników i nierządnic. Ty nie rozumiesz i nie znasz jeszcze Jezusa, mój chłopcze! [Znasz Go nawet mniej] niż Samarytanie, Filistyni, Fenicjanie i wielu innych» – mówi Piotr ze smutkiem w ostatnich słowach. Judasz nie odzywa się już. Inni też milkną. Staruszka wchodzi, mówiąc: «Na ulicy są mieszkańcy miasta. Mówią, że to godzina modlitwy szabatu i że Nauczyciel przyrzekł przemówić..» «Powiem [Mu] to, niewiasto. A ty powiedz ludziom z Efraim, że zaraz przyjdziemy» – odpowiada jej Piotr i wychodzi do ogrodu, aby powiadomić Jezusa. «A ty co robisz? Idziesz z nami? Jeśli nie chcesz iść, odejdź, wyjdź, nim dotknie Go boleśnie twoja odmowa» – mówi Zelota do Judasza. «Idę z wami. Tu nie można rozmawiać! Wydaje się, że to ja jestem największym grzesznikiem. Wszystkie moje słowa są źle rozumiane.» Wejście Jezusa do kuchni, zapobiega dalszym słowom. Wychodzą na ulicę i przyłączają się do mieszkańców Efraim. Wchodzą z nimi do miasta zatrzymując się dopiero przed synagogą. Malachiasz jest u wejścia. Wita i zaprasza do środka. Nie zauważam różnicy między miejscem modlitwy Samarytan a tymi, które widuję w innych regionach. Zawsze te same lampy, te same pulpity i takie same półki z leżącymi na nich rulonami, miejsce przewodniczącego lub tego, kto naucza zamiast niego. Tu jest chyba tylko mniej zwojów niż w innych synagogach. «Odmówiliśmy już modlitwy w oczekiwaniu na Ciebie. Jeśli zechcesz przemówić... O który zwój poprosisz, Nauczycielu?» «Nie potrzebuję żadnego. Poza tym nie będziesz miał tego, co chcę wyjaśnić» – odpowiada Jezus i następnie odwraca się ku ludziom. Zaczyna Swoje pouczenie: «Kiedy Hebrajczycy zostali odesłani do swojej ojczyzny przez Cyrusa, króla Persów, aby odbudować Świątynię Salomona, zniszczoną pięćdziesiąt lat wcześniej, ołtarz został ponownie wzniesiony na swych podstawach. Płonęła na nim codzienna ofiara całopalna, wieczorem i rano, i ofiara specjalna z pierwocin każdego miesiąca, i ofiara świąt poświęconych Panu lub osobiste żertwy [wiernych]. Następnie, kiedy zostało ustanowione to, co było niezbędne i wymagane dla kultu, przyłożyli rękę – w drugim roku po powrocie – do tego, co można by nazwać oprawą kultu, jego stroną zewnętrzną. To nie grzech, gdyż uczyniono to po to, aby oddawać cześć Odwiecznemu, ale to nie było niezbędne. Kultem bowiem Boga jest miłość do Boga, a miłość wydziela zapach i pali się w sercu. Nie [uwielbia się Boga] przyciętymi kamieniami, cennym drewnem, złotem i kadzidłami. Wszystko to jest zewnętrzne, dawane bardziej dla zaspokojenia własnej pychy narodu lub miasta niż dla uczczenia Pana. Bóg pragnie Świątyni ducha. On nie zadowala się Świątynią z murów i marmurów, w której brak duchów przepełnionych miłością. Zaprawdę, powiadam wam, że Bóg kocha jedynie świątynię serca czystego i miłującego i w niej ustanowi Swą siedzibę ze Swymi światłami. Głupie są spory, które dzielą regiony i miasta według piękna szczególnych miejsc modlitwy. Po co rywalizować bogactwem i ozdobami w domach, w których się wzywa Boga? Czy to, co skończone, może zaspokoić Nieskończonego, nawet gdyby to, co skończone, było dziesięć razy piękniejsze niż Świątynia Salomona i pałace królewskie zebrane razem? Bóg, Nieskończony, którego żaden materialny przepych ani żadna przestrzeń nie może zawrzeć w sobie ani Go uczcić, znajduje w sercu człowieka jedyne miejsce godne oddania Mu należytej czci i może, a nawet chce, w nim zostać zamknięty. Duch bowiem sprawiedliwego jest świątynią, nad którą unosi się, pośród zapachów miłości, Duch Boga, i wkrótce będzie on świątynią, w której Duch uczyni sobie rzeczywistą siedzibę, Jeden i Troisty, jak w Niebie. I jest napisane, że gdy tylko murarze postawili fundamenty Świątyni, kapłani przybyli z ozdobami i trąbkami, a lewici z cymbałami, według zaleceń Dawida. I śpiewali, że „trzeba uwielbiać Boga, gdyż On jest dobry, a miłosierdzie Jego trwa na wieki”. Lud radował się. Wielu jednak kapłanów, przywódców, lewitów i starszych płakało myśląc o Świątyni, która istniała wcześniej. I nie można było odróżnić głosów skargi od głosów radości, tak były pomieszane. Czytamy jeszcze, że należący do ludów sąsiednich przeszkadzali budującym Świątynię. Chcieli się zemścić za to, że zostali odepchnięci przez budowniczych, kiedy zaproponowali pomoc w budowie. Oni także szukali Boga Izraela, Boga Jedynego i Prawdziwego. Te przeszkody przerwały prace, gdyż nie podobało się Bogu, aby trwały nadal. To czytamy w Księdze Ezdrasza. Ile pouczeń i jakie daje urywek, który przedstawiłem? [Jedno pouczenie] już zostało wypowiedziane: że kult ma być oddawany w sercu, a nie wyraża się go przez kamienie, drewno lub szaty, cymbały i śpiewy, w których nie ma ducha. Poza tym – nieobecność miłości wzajemnej jest zawsze przyczyną opóźnienia i przeszkód, nawet jeśli chodzi o cel, który jest dobry sam w sobie. Nie ma Boga tam, gdzie nie ma miłości. Zbędne jest szukanie Boga, jeśli nie spełnia się najpierw warunków, by móc Go znaleźć. Bóg znajduje się w miłości. Ten lub ci, których siedzibą jest miłość, znajdują Boga, nawet bez konieczności podejmowania uciążliwych poszukiwań. A kto ma Boga ze sobą, kończy pomyślnie wszystkie swoje przedsięwzięcia. W psalmach, które wypłynęły z serca mędrca po medytacji nad bolesnymi wydarzeniami, które towarzyszyły odbudowie Świątyni i murów, jest powiedziane: „Jeśli Pan nie zbuduje domu, na próżno się trudzą wokół niego budowniczy. Jeśli Pan nie czuwa nad miastem i nie strzeże go, na próżno czuwają nad nim obrońcy”. Jakże więc Bóg może być przy wznoszeniu domu, jeśli wie, że jego mieszkańcy nie mają Go w sercach, gdyż nie ma w nich miłości do sąsiadów? Jakże może strzec miasta i dawać siłę obrońcom, skoro nie może przebywać w nich, bo jest w nich nienawiść do sąsiadów? Czy było korzystne, o narody, oddzielenie się przeszkodą nienawiści? Czy to was uczyniło większymi? Bogatszymi? Bardziej szczęśliwymi? Nigdy nie przynosi pożytku nienawiść ani uraza, nigdy nie jest mocny ten, kto jest sam, nigdy nie jest kochany ten, kto nie kocha. I daremne jest, jak mówi psalm, wstawanie przed świtem, aby stać się wielkim, bogatym i szczęśliwym. Niech każdy zażywa swego spoczynku, aby się umocnić z powodu boleści życia, gdyż sen jest darem Bożym, jak jest nim światło i wszystko inne, czym cieszy się człowiek. Niech każdy zażywa spoczynku, ale niechaj w spoczynku i w czuwaniach ma za towarzyszkę miłość, a jego prace przyniosą mu korzyść i zyska jego rodzina i jego sprawy, a przede wszystkim rozkwitnie jego duch i zdobędzie królewski wieniec synów Najwyższego i dziedziców Jego Królestwa. Powiedziano, że podczas śpiewów pochwalnych ludu niektórzy mocno płakali, gdyż z żalem myśleli o przeszłości. Ale nie było można odróżnić głosów w tym zgiełku. Synowie Samarii! I wy, Moi apostołowie, synowie Judy i Galilei! Dzisiaj jeden wychwala, a inny płacze, kiedy nowa Świątynia Boża wznosi się na swoich wiecznych fundamentach. Także dziś są tacy, którzy przeciwstawiają się pracom i szukają Boga tam, gdzie Go nie ma. Teraz również są tacy, którzy chcą budować według nakazu Cyrusa, a nie według polecenia Bożego, to znaczy według nakazu świata, a nie – według głosów ducha. I teraz również są tacy, którzy wylewają nierozumne i ludzkie łzy żałując gorszej przeszłości, przeszłości, która nie była ani dobra, ani mądra, lecz taka, że wywołała oburzenie Boga. Teraz również mamy wszystko to, jakbyśmy wciąż byli we mgle minionych czasów, a nie – w świetle czasów Światłości. Otwórzcie serca na Światłość, napełnijcie się Światłością, abyście ujrzeli, przynajmniej wy, do których mówię Ja-Światłość. To nowy czas. Wszystko jest w nim odbudowywane. Biada jednak tym, którzy nie będą chcieli wejść i będą przeszkadzać budowniczym Świątyni nowej wiary, której Ja jestem Kamieniem Węgielnym i której oddam całego Siebie, aby uczynić zaprawę [łączącą] kamienie, aby budowla się wzniosła zdrowa i mocna, wspaniała w ciągu wieków, rozległa jak ziemia, którą pokryje całą swoim światłem. Mówię światłem, a nie cieniem, gdyż Świątynia będzie uformowana przez duchy, a nie przez nieprzejrzystą materię. Kamień [węgielny] dla niej – to Ja z Moim Duchem Wiecznym, a kamieniami – wszyscy, którzy pójdą za Moim słowem i za nową wiarą, kamieniami niezniszczalnymi, kamieniami płonącymi, kamieniami świętymi. I światłość się rozszerzy po ziemi, światłość nowej Świątyni i okryje ją mądrością i świętością, a na zewnątrz pozostaną tylko ci, którzy swoimi nieczystymi łzami będą opłakiwać i żałować przeszłości, gdyż była dla nich źródłem korzyści i zaszczytów czysto ludzkich. Otwórzcie się na ten czas i na nową Świątynię, o ludzie z Samarii! W niej wszystko jest nowe i nie istnieją już dawne podziały ani ograniczenia materii, myśli i ducha. Śpiewajcie, gdyż wygnanie poza miasto Boże wkrótce się skończy. Czy może cieszycie się będąc dla innych z Izraela jak wygnańcy, jak trędowaci? Czy jesteście szczęśliwi, że czujecie się jak wygnani z łona Bożego? Przecież to czujecie i wasze dusze to czują, wasze biedne dusze ściśnięte w waszych ciałach, nad którymi każecie panować waszej pysznej myśli, która nie chce powiedzieć innym ludziom: „Pobłądziliśmy, ale teraz wracamy do Owczarni jak rozproszone owce”. Nie chcecie tego powiedzieć innym ludziom, i to jest już złem. Powiedzcie to więc przynajmniej Bogu. Chociaż tłumicie krzyk waszej duszy, to Bóg słyszy jej jęk, bo jest nieszczęśliwa z powodu wygnania z domu Najświętszego Ojca wszystkich. Posłuchajcie słów pieśni wstępowań. Jesteście bowiem pielgrzymami, którzy od wieków wstępują ku miastu wzniesionemu na górze, ku prawdziwemu Jeruzalem, Jeruzalem niebieskiemu. To stamtąd, z Nieba, wasze dusze zstąpiły, aby ożywić ciało, i to tam pragną powrócić. Dlaczego chcecie poświęcić wasze dusze, pozbawiając je dziedziczenia Królestwa? Jaką winę ponoszą za to, że zstąpiły do ciał poczętych w Samarii? Pochodzą od Jedynego Ojca. Mają tego samego Stwórcę, co dusze w Judei i Galilei, w Fenicji i w Dekapolu. Bóg jest celem dla każdego ducha. Każdy duch dąży ku temu Bogu, nawet jeśli różne formy bałwochwalstwa lub zgubnych herezji, schizmy, brak wiary, trzymają go w niewiedzy co do Boga prawdziwego. Byłaby ona zupełna, gdyby dusza nie miała w sobie embrionalnego, nie do zatarcia, wspomnienia Prawdy i gorącego pragnienia jej. O, powiększajcie to wspomnienie i to pragnienie. Otwórzcie bramy waszych dusz. Niechaj wejdzie tam Światłość! Niech wejdzie Życie! Niech wejdzie Prawda! Niechaj zostanie otwarta Droga! Niech wszystko wejdzie falami świetlistymi i życiodajnymi jak promienie słońca i fale, i wiatry czasu zrównania dnia z nocą, aby z tego embrionu wyrosło drzewo i wystrzeliło w górę, by być coraz bliżej swego Pana. Powróćcie z wygnania! Śpiewajcie ze Mną: „Kiedy Pan wzywa nas do powrotu z niewoli, dusza wydaje się śnić z radości. Nasze usta napełniają się śmiechem, a nasz język – radością. Teraz powie się: ‘Pan uczynił wielkie rzeczy dla nas’.” Tak, Pan uczynił wielkie rzeczy dla was i ogarnie was radość. O, Mój Ojcze! Proszę cię za nimi, jak za wszystkimi. Spraw, niech powrócą, o Panie, ci więźniowie, ci, którzy – w Twoich oczach i w Moich – są skuci łańcuchami uporczywego błędu. Przyprowadź ich, o Ojcze, z powrotem jak potok, który wpada do wielkiej rzeki, do wielkiego morza Twego miłosierdzia i Twego pokoju. Ja i Moi słudzy, we łzach zasiewamy w nich Twoją prawdę. Ojcze, spraw, abyśmy w czasie wielkiego żniwa, mogli wszyscy – my, Twoi słudzy nauczający Twej Prawdy – żąć radośnie ziarno wyborne z Twoich spichlerzy w tych skibach, które teraz wydają się obsiane tylko bólem i jadem. Ojcze! Ojcze! Spraw, przez wzgląd na nasze zmęczenie, łzy, boleści, pot, śmierć, które były i będą towarzyszami naszego zasiewu, byśmy mogli przyjść do Ciebie niosąc, jak snopy, pierwociny z tego narodu, dusze, na nowo zrodzone do Sprawiedliwości i Prawdy dla Twojej chwały. Amen.» Absolutną ciszę, która – w tym tak wielkim tłumie wypełniającym synagogę i plac przed nią – naprawdę robiła wrażenie, przerywa szmer, który jest coraz głośniejszy, aż zamienia się ze szmeru w szept, z szeptu w silniejszy dźwięk, a z niego w okrzyki hosanna. Ludzie gestykulują, komentują, wykrzykują... Jakże różni się ich reakcja od zakończeń przemówień w Świątyni! Malachiasz mówi w imieniu wszystkich: «Ty jeden potrafisz mówić w ten sposób prawdę, bez obrażania i zawstydzania! Ty jesteś naprawdę Świętym Boga! Módl się o nasz pokój. Stwardnieliśmy przez wieki... wierzeń i wieki zniewag. Powinniśmy rozerwać tę naszą twardą powłokę. Okaż nam współczucie.» «Więcej nawet: miłość. Miejcie dobrą wolę, a powłoka sama odpadnie. Niech Światłość przyjdzie do was.» Jezus toruje Sobie drogę i wychodzi, za Nim idą apostołowie. 18. PRZYBYCIE KREWNYCH DZIECI I MIESZKAŃCÓW SYCHEM Napisane 18 stycznia 1947. A, 9883-9890 Jezus jest sam na wysepce pośrodku potoku. Na brzegu, z drugiej strony potoku, bawi się troje dzieci i szepczą po cichu, jakby nie chciały przeszkadzać Jezusowi w rozmyślaniu. Czasem najmłodsze wydaje mały okrzyk radości, odkrywając kamyk o pięknym kolorze lub nowy kwiatek; inne dzieci uciszają je, mówiąc mu: «Cicho! Jezus się modli...» I znowu szepczą, a małe, ciemne rączki budują z piasku bryły i stożki, które w ich dziecięcej wyobraźni, są domami i górami. W górze jaśnieje słońce, powodując pęcznienie pączków na drzewach i otwieranie się pąków na łąkach. Szarozielone liście topoli drżą, a ptaki na jej szczycie szamocą się w miłosnej rywalizacji, która kończy się bądź śpiewem, bądź okrzykiem bólu. Jezus modli się. Siedzi na trawie. Kępa sitowia oddziela Go od ścieżki na brzegu. Pochłania Go modlitwa myślna. Czasem podnosi głowę, aby spojrzeć na dzieci, które bawią się na trawie, potem spuszcza ją ponownie, aby się zagłębić w Swoich myślach. Odgłos kroków między drzewami brzegu i nagłe przybycie Jana na małą wysepkę, zmuszają do ucieczki ptaki. Odfruwają ze szczytu topoli. Ich szamotanina kończy się przerażonymi odgłosami. Jan nie dostrzega Jezusa od razu, gdyż zasłania Go sitowie. Nieco zaskoczony woła: «Gdzie jesteś, Nauczycielu?» Jezus wstaje, a troje dzieci krzyczy z przeciwległego brzegu: «Jest tam! Za wysokimi trawami.» Ale Jan już zobaczył Jezusa i idzie do Niego, mówiąc Mu: «Nauczycielu, przyszli krewni dzieci. I wielu ludzi z Sychem. Poszli do Malachiasza. Malachiasz zaprowadził ich do domu. Wyszedłem Cię poszukać.» «A gdzie jest Judasz?» «Nie wiem, Nauczycielu. Wyszedł zaraz, kiedy tylko tu przyszedłeś, i nie wrócił. Chyba jest w mieście. Czy chcesz, abym go poszukał?» «Nie, nie trzeba. Zostań tu z dziećmi. Pójdę najpierw porozmawiać z krewnymi.» «Jak chcesz, Panie.» Jezus odchodzi, a Jan idzie do dzieci i zaczyna im pomagać w wielkim przedsięwzięciu zbudowania mostu na wyobrażonej rzece, wykonanej z długich liści trzciny, ułożonych na ziemi, odgrywających rolę wody... Jezus wchodzi do domu Marii, małżonki Jakuba, która jest u drzwi, czekając na Niego. Mówi Mu: «Weszli na taras. Zaprowadziłam ich tam, proponując im wypoczynek. Ale oto Judasz przybywa szybko z wioski. Poczekam na niego, a potem przygotuję posiłek dla pielgrzymów, który są bardzo zmęczeni.» Jezus także czeka na Judasza w wejściu, które jest trochę mroczne w porównaniu z jasnością na zewnątrz. Judasz nie widzi Jezusa od razu i wyniośle mówi do niewiasty, wchodząc: «Gdzie są ludzie z Sychem? Może już odeszli? A Nauczyciel? Nikt Go nie woła? Jan...» Judasz dostrzega Jezusa, więc zmienia ton, mówiąc: «Nauczycielu! Przybiegłem, kiedy się dowiedziałem, zupełnie przypadkowo... Byłeś już w domu?» «Był Jan i przyszedł po Mnie.» «Ja... też bym był w domu. Ale przy źródle ludzie poprosili mnie, żebym im coś wyjaśnił...» Jezus nie odpowiada. Otwiera usta tylko po to, aby pozdrowić czekających na Niego. Niektórzy z nich siedzą na murkach tarasu, a inni – w izbie, która wychodzi na taras. Widząc Jezusa, wstają, aby Go powitać ze czcią. Jezus, pozdrowiwszy wszystkich razem, wita niektórych po imieniu, ku ich radosnemu zdziwieniu: «Jeszcze pamiętasz nasze imiona?» To są chyba mieszkańcy Sychem, którym Jezus odpowiada: «Wasze imiona, wasze twarze i wasze dusze. Przyszliście z krewnymi dzieci? To oni?» «To oni. Przyszli je zabrać i przyłączyliśmy się do nich, aby Ci podziękować za Twoją litość wobec tych małych dzieci niewiasty z Samarii. Tylko Ty potrafisz uczynić coś takiego!... Ty jesteś zawsze Świętym, który czyni tylko dzieła święte. My także, pamiętamy zawsze o Tobie. A teraz, wiedząc, że jesteś tu, przyszliśmy, aby Cię zobaczyć i powiedzieć Ci, że jesteśmy Ci wdzięczni za to, że wybrałeś schronienie u nas i umiłowałeś synów naszej krwi. Ale teraz posłuchaj krewnych.» Jezus podchodzi do nich, a za Nim podąża Judasz. Pozdrawia ich ponownie, aby ich zachęcić do mówienia. «Nie wiemy, czy Ty wiesz, że jesteśmy braćmi matki dzieci. Byliśmy bardzo rozgniewani na nią, bo w sposób głupi i wbrew naszym radom, chciała tego nieszczęśliwego małżeństwa. Nasz ojciec miał słabość do jedynej córki pośród swego licznego potomstwa, do tego stopnia, że złościliśmy się też na niego i przez kilka lat nie rozmawialiśmy ze sobą ani się nie widywaliśmy. Potem, wiedząc, że ręka Boża spadła na niewiastę i w jej domu zagościła nędza, gdyż nieczysty związek nie ma obrony błogosławieństwa Bożego, przyjęliśmy do naszego domu starego ojca. Nie chcieliśmy, aby cierpiał nędzę, w której marniała niewiasta. Potem umarła. Wiedzieliśmy o tym. Ty akurat wtedy przeszedłeś i rozmawialiśmy o Tobie między sobą... I, pokonując nasze zagniewanie, zaproponowaliśmy mężowi – za pośrednictwem jego i jego (obydwu z Sychem) – że weźmiemy dzieci. Płynęła w nich w połowie nasza krew. On odpowiedział, że wolałby widzieć, jak umierają nagłą śmiercią, niż żyją na naszym chlebie. Nie otrzymaliśmy dzieci ani ciała naszej siostry, żeby miała grób według naszych obrzędów! Wtedy przysięgliśmy nienawiść do niego i do jego potomstwa. I nienawiść dotknęła go, jak przekleństwo: z człowieka wolnego stał się sługą, a ze sługi... umarłym jak szakal w cuchnącej norze. Nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli, bo od dawna wszystko umarło między nami. Strach ogarnął nas, kiedy przed ośmioma nocami zobaczyliśmy, że pojawili się na naszym terenie złodzieje. A potem, kiedy się dowiedzieliśmy, dlaczego się pokazali, gniew, a nie boleść nas kąsała jak jad. Staraliśmy się szybko odprawić złodziei, ofiarując im dobre wynagrodzenie, żeby zyskać ich przyjaźń. Zaskoczyło nas, kiedy usłyszeliśmy, że już otrzymali zapłatę i że nie chcą nic innego.» Judasz niespodziewanie przerywa pełną skupienia ciszę, którą wszyscy zachowują, wybuchem ironicznego śmiechu i okrzykiem: «Ich nawrócenie! Pełne! Rzeczywiście!» Jezus patrzy na niego surowo, inni – ze zdziwieniem, a ten, który mówi, kontynuuje: «A czegóż [więcej] mogłem oczekiwać od nich? Czy mogli się zgodzić przyprowadzić pastuszka, stawiając czoła niebezpieczeństwom, nie biorąc zapłaty? Nieszczęśliwe życie – nieszczęśliwe obyczaje. Z pewnością nie był wielki łup na tym głupcu, który umarł jak włóczęga! Niewielki! Ledwie im wystarczył. Przecież musieli przerwać swe kradzieże przynajmniej na dziesięć dni. A ich uczciwość tak nas zdziwiła, że zapytaliśmy ich, jaki głos do nich mówił, aby im wpoić tę litość. I tak dowiedzieliśmy się, że to jakiś rabbi mówił do nich... Jakiś rabbi! Tylko Ty! Przecież żaden inny rabbi z Izraela nie mógłby uczynić tego, co Ty uczyniłeś. Kiedy już odeszli, wypytaliśmy lepiej młodego, przerażonego pastuszka i poznaliśmy dokładniej sprawy. Dowiedzieliśmy się tylko, że mąż naszej siostry umarł i że dzieci poszły do Efraim do pewnego sprawiedliwego, a potem – że ten sprawiedliwy, to jakiś rabbi, który do nich mówił. Zaraz pomyśleliśmy, że to byłeś Ty. Wchodząc o świcie do Sychem rozmawialiśmy o tym z nimi, bo nie zdecydowaliśmy jeszcze, czy weźmiemy dzieci. Ale oni nam powiedzieli: „I co? Chcielibyście, żeby na próżno Rabbi z Nazaretu okazał miłość tym dzieciom? Bo to z pewnością On, nie miejcie wątpliwości. Chodźmy raczej wszyscy do Niego, bo Jego życzliwość jest wielka wobec synów Samarii”. I, kiedy już zostały uregulowane nasze sprawy, przyszliśmy. Gdzie są dzieci?» «Blisko potoku. Judaszu, idź im powiedzieć, że mają przyjść!» Judasz odchodzi. «Nauczycielu, to dla nas trudne spotkanie. One nam przypominają wszystkie nasze strapienia i jeszcze nie jesteśmy pewni, czy je przyjąć. To są dzieci najbardziej zaciętego wroga, jakiego mieliśmy na świecie...» «To dzieci Boże. Niewinne. Śmierć unicestwia przeszłość, a wynagrodzenie zdobywa przebaczenie, nawet Boże. Czy chcielibyście być bardziej surowi niż Bóg? I bardziej okrutni niż złodzieje? I bardziej zacięci od nich? Złodzieje chcieli zabić pastuszka i zachować dzieci. Jego – z ostrożności i dla obrony, je – z ludzkiej litości wobec bezbronnych dzieci. Rabbi przemówił i nie zabili, a nawet zgodzili się zaprowadzić do was pastuszka. Czy mam doznać klęski ze strony serc prawych, pokonawszy zbrodnię?...» «To dlatego... bo jesteśmy czterema braćmi i jest już trzydzieścioro siedmioro dzieci w naszym domu...» «A tam, gdzie trzydzieści siedem wróbli znajduje pożywienie, bo Ojciec Niebieski pozwala im znaleźć ziarno, czyż i czterdzieści ich nie znajdzie? Czy może potęga Ojca nie będzie mogła zapewnić pożywienia trojgu innym lub raczej czworgu Jego dzieci? Czy Boża Opatrzność jest ograniczona? Czy Nieskończony się wystraszy i nie uczyni bardziej płodnymi waszych zasiewów, drzew i owiec, aby było dość chleba, oliwy, wina, wełny i mięsa dla waszych dzieci i dla czworga innych biednych małych, które pozostały same?» «Ich jest troje, Nauczycielu!» [– stwierdzają krewni.] «Jest ich czworo. Pastuszek też jest sierotą. Czy moglibyście, gdyby Bóg wam się tu ukazał, utrzymywać, że wasz chleb jest tak wymierzony, że nie możecie wyżywić jednej sieroty? Litość wobec sieroty nakazuje Pięcioksiąg...» «Nie moglibyśmy tak stwierdzić, Panie. To prawda. Nie będziemy gorsi od złodziei. Damy chleb, ubranie i mieszkanie także pastuszkowi i to z miłości do Ciebie.» «Z miłości. Z miłości pełnej: do Boga, do Jego Mesjasza, do waszej siostry, do waszego bliźniego. Oto szacunek i przebaczenie, które trzeba dać waszej krwi! Nie zimny grób dla prochów. Przebaczenie to pokój. Pokój dla ducha ludzkiego, który zgrzeszył. Gdyby do słusznego wynagrodzenia Bogu dołączyła się świadomość, dająca straszną udrękę [waszej siostrze], że jej dzieci – niewinne – pokutują za jej grzech, to byłoby to tylko przebaczenie fałszywe, czysto zewnętrzne, i nie dałoby pokoju duchowi zmarłej, waszej siostry, a matki tych dzieci. Miłosierdzie Boże jest nieskończone, ale dołączcie do niego wasze, aby przynieść pokój zmarłej.» «O! Uczynimy to! Uczynimy to! Nikomu nie uległoby nasze serce, ale Tobie [tak]. O, Rabbi, który spędziłeś jeden dzień między nami, a zasiałeś nasienie, które nie umarło i nie umrze.» «Amen! Oto dzieci...» Jezus pokazuje je, jak od strony potoku idą właśnie do domu. Woła je. Puszczają rękę apostoła i biegną wołając: «Jezus! Jezus!» Dochodzą do domu. Wchodzą po schodach. Na tarasie zatrzymują się onieśmielone przed tyloma obcymi, którzy na nie patrzą. «Chodź, Rubenie, i ty, Elizeuszu, i ty, Izaaku. Oto bracia waszej mamy. Przyszli was zabrać, aby was dołączyć do swoich dzieci. Widzicie, jak dobry jest Pan? To naprawdę jak ta gołębica Marii, małżonki Jakuba, którą widzieliśmy przedwczoraj, jak karmiła małego ptaszka, który nie należał do jej potomstwa, lecz do martwego brata. On was bierze i daje im, aby się troszczyli o was i abyście nie były już sierotami. No! Powitajcie waszych krewnych.» «Niech Pan będzie z wami, panowie» – mówi nieśmiało największy, wbijając wzrok w ziemię, a dwoje najmniejszych powtarza za nim. «Ten jest bardzo podobny do matki i także ten drugi, ten (największy) to cały ojciec» – zauważa jeden krewny. «Mój przyjacielu, nie sądzę, żebyś był tak niesprawiedliwy, aby różnicować miłość z powodu podobieństwa twarzy» – mówi Jezus. «Och, nie! Nie to. Obserwowałem... zastanawiałem się... Nie chciałbym, żeby miał też serce ojca.» «To jeszcze małe dziecko. Jego proste słowa ujawniają miłość do matki o wiele żywszą od każdej innej.» «Dbał o nie lepiej, niż sądziliśmy. Są przyzwoicie ubrane i obute. Może się wzbogacił...» «Mój brat i ja mamy nowe ubrania, bo Jezus nas ubrał. Nie mieliśmy ani butów, ani płaszczy, byliśmy całkiem jak pasterz» – mówi drugi, który jest mniej nieśmiały niż pierwszy. «Za wszystko Ci wynagrodzimy, Nauczycielu – odpowiada jeden z krewnych i dodaje: – Joachim z Sychem ma ofiary z miasta, a my jeszcze dołączymy do nich pieniądze...» «Nie, nie chcę pieniędzy. Chcę jednej obietnicy. Że będziecie kochać te dzieci, które wyrwałem złodziejom. Ofiary... Malachiaszu, weź je dla ubogich, których znasz, i daj część Marii, małżonce Jakuba, bo jej dom jest bardzo nędzny.» «Jak chcesz. Jeśli będą dobre, będziemy je kochać.» «Będziemy, Panie. Wiemy, że mamy być dobre, aby odnaleźć naszą matkę i płynąć pod prąd, aż do łona Abrahama, i nie wyjmować nici naszej łodzi z rąk Boga, aby nas nie uniósł prąd demona» – mówi Ruben jednym tchem. «Cóż to dziecko opowiada?» «Przypowieść, którą usłyszał ode Mnie. Opowiedziałem ją, aby pocieszyć ich serca i dać ich duchom przewodnika. Dzieci ją zapamiętały i stosują ją do wszystkich swoich czynów. Poznajcie się z nimi jeszcze teraz, gdy będę rozmawiał z mieszkańcami Sychem.» «Nauczycielu, jeszcze jedno słowo. To, co nas zaskoczyło u złodziei, to prośba, aby powiedzieć Rabbiemu, który wziął ze Sobą dzieci, żeby im wybaczył, iż tyle czasu zajęło im przejście, ale nie wszystkie drogi były wolne, a obecność dziecka pośród nich uniemożliwiała długi marsz przez dzikie wąwozy.» «Słyszysz, Judaszu?» – mówi Jezus do Iskarioty, który nie odpowiada. Potem Jezus odchodzi na bok wraz z ludźmi z Sychem, którym udaje się wydobyć od Niego obietnicę wizyty, choćby bardzo krótkiej, przed letnim upałem. Opowiadają Jezusowi o sprawach miasta oraz o uzdrowionych, na duszy i na ciele, którzy pamiętają o Nim. W tym czasie Judasz i Jan dwoją się i troją, aby dzieci przyzwyczaiły się do swych krewnych... 19. POUCZENIE W DRODZE DO SYCHEM Napisane 21 stycznia 1947. A, 9890-9905 Jezus idzie właśnie małą, samotną drogą. Ma przed Sobą krewnych dzieci, a obok – ludzi z Sychem. Są w regionie niezamieszkałym. Nie widać żadnej miejscowości. Dzieci zostały umieszczone w siodłach na osłach, a jeden krewny trzyma uzdę, cały czas pilnując najmłodsze dziecko. Mieszkańcy Sychem woleli iść pieszo, bo dzięki temu pozostają blisko Jezusa. Inne osły, bez jeźdźców, podążają więc przed grupą mężczyzn, w gromadzie, rycząc od czasu do czasu z radości, że wracają do swoich stajni bez obciążenia, w pięknym dniu, między stokami porośniętymi nową trawą. Od czasu do czasu zanurzają w niej swe pyski, aby zasmakować jej trochę. Potem zaś w zabawnym pochodzie, podskakując, dołączają do towarzyszy, niosących dzieci. To wywołuje śmiech chłopców. Jezus rozmawia z mieszkańcami Sychem lub słucha ich rozmów. Widoczna jest duma Samarytan z tego, że mają ze sobą Nauczyciela i marzą więcej niż wypada. Do tego stopnia, że mówią Jezusowi, pokazując wysokie góry, które są po lewej stronie wędrowców udających się na północ: «Widzisz! Mają złą sławę Ebal i Garizim, ale dla Ciebie przynajmniej są lepsze niż Syjon. Byłyby takie w pełni, gdybyś chciał je wybrać na Swą siedzibę. Syjon jest zawsze kryjówką Jebuzytów. A ci obecni są wobec Ciebie jeszcze bardziej wrodzy niż dawni wobec Dawida. On przemocą zdobył twierdzę, ale Ty, który nie posługujesz się przemocą, nie będziesz tam królował. Nigdy. Pozostań pośród nas, Panie, a będziemy Cię szanować.» Jezus odpowiada: «Powiedźcie Mi: „Kochalibyście Mnie, gdybym chciał was zdobyć przemocą?» «Naprawdę... nie. Kochamy Cię dlatego właśnie, że Ty jesteś samą miłością.» «A zatem to dzięki miłości panuję w waszych sercach?» «Tak, Nauczycielu. Ale jest tak dlatego, że przyjęliśmy Twoją miłość. Ci z Jerozolimy nie kochają Cię.» «To prawda. Nie kochają Mnie. Ale wy, którzy jesteście wszyscy doświadczeni w handlu, powiedzcie Mi: kiedy chcecie sprzedać, nabyć, zarobić, tracicie chęć, bo w pewnych miejscach was nie lubią? Czy też mimo to, zajmujecie się swoimi sprawami, dbając jedynie o dobre zakupy i dobrą sprzedaż, nie zadając sobie pytania, czy w pieniądzu, który zarabiacie, jest miłość waszych nabywców lub sprzedających wam?» «Tylko o interesy się troszczymy. Mało nas obchodzi, czy brakuje miłości u tych, z którymi mamy do czynienia. Kiedy kończą się interesy, kończy się kontakt. Zysk zostaje... Reszta nie ma znaczenia.» «Otóż Ja też, Ja, który przyszedłem służyć sprawom Mojego Ojca, nie mam się troszczyć o to. Nie zajmuję się tym, że potem, tam gdzie służyłem [Jego sprawom], znajduję miłość lub pogardę, lub zatwardziałość. W mieście handlowym nie ze wszystkimi prowadzi się handel i nie dzięki wszystkim się coś zyskuje. Ale nawet jeśli tylko z jednym się dokonuje interesów i ma się dobry zysk, mówi się, że podróż nie była daremna i jeszcze wiele razy się tam wraca. Bo to, co się otrzymuje za pierwszym razem tylko od jednego, otrzymuje się za drugim razem od trzech, za czwartym – od siedmiu, a kiedy indziej – od dziesięciu. Czyż nie jest tak? Ja także dla zdobyczy Nieba postępuję tak, jak wy w waszym handlu. Nalegam, nie ustępuję, uważam za wystarczające to, co [pozornie] niewielkie, a jednak wielkie, gdyż jedna dusza ocalona, to coś wielkiego. To wielka nagroda otrzymana za Mój trud. Za każdym razem, kiedy tam idę i kiedy pokonuję wszystko to, co może być reakcją Człowieka, byle tylko zdobyć, jako Król ducha, choćby jednego poddanego, nie, nie mówię, że było zbyteczne Moje pójście tam, daremne cierpienia, niepotrzebny trud. Nazywam je świętymi, miłymi i wartymi wzgardy, obelg, oskarżeń. Nie byłbym dobrym zdobywcą, gdybym zatrzymywał się przed przeszkodami granitowych twierdz.» «Ale potrzebowałbyś wieków na zdobycie ich. Ty... jesteś człowiekiem. Nie będziesz żył przez wieki. Po co tracić czas tam, gdzie Cię nie chcą?» «Będę żył bardzo krótko. A nawet wkrótce nie będę już pośród was, nie zobaczę już świtów i zachodów słońca jako kamieni milowych dni, które zaczynają się i kończą, ale będę je kontemplował jedynie jako piękno Stworzenia i będę uwielbiał za nie Stwórcę, który je powołał do istnienia i który jest Moim Ojcem. Nie zobaczę już ani drzew kwitnących, ani dojrzewających zbiorów i nie będę potrzebował owoców ziemi, aby utrzymać się przy życiu, gdyż po powrocie do Mojego Królestwa, będę się żywił miłością. A jednak powalę wiele zamkniętych twierdz, którymi są serca ludzi. Popatrzcie na ten kamień poniżej źródła, na zboczu góry. Źródło jest bardzo słabe, można by rzec, że nie płynie, lecz daje wodę kropla po kropli, kroplami, które spadają od wieków na ten kamień na występie na zboczu góry. To kamień bardzo twardy. Nie jest kruchy jak wapień ani miękki jak alabaster, to najtwardszy bazalt. A jednak popatrzcie, jak w środku tej masy wypukłej i pomimo że jest taka, ukształtowało się maleńkie lustro wody, niewiele większe od kielicha nenufara, ale wystarczające do odbicia błękitu nieba i ugaszenia pragnienia ptaków. Czy to wgłębienie w wypukłej masie uczynił człowiek, aby włożyć do ciemnej masy lazurowy klejnot i czarę świeżej wody dla ptaków? Nie. To nie człowiek się tym zajmował. Przez wiele wieków ludzie przechodzili przed tą skałą, którą od wieków kropla drąży swą pracą nieubłaganą i regularną. A tymczasem być może my jesteśmy jedynymi, którzy obserwują ten czarny bazalt z turkusowym płynem pośrodku. Podziwiamy jego piękno i uwielbiamy Wiecznego, że zechciał tego dla oczarowania naszych oczu i napojenia ptaków, które wiją swe gniazda niedaleko stąd. Ale powiedzcie Mi: czy to może pierwsza kropla – spływająca pod ten bazaltowy gzyms, wznoszący się nad skałą – która spadła z jego wysokości na skałę, wyżłobiła ten kielich, w którym przegląda się niebo, słońce, chmury i gwiazdy? Nie. Wiele milionów kropli, jedna po drugiej, jedna po drugiej, spadały kolejno z góry, jak łzy, spadały iskrząc się i uderzając w skałę, i umierając na niej z brzmieniem podobnym do harfy. To one wyżłobiły nieznaczne wgłębienie, będące niemal niczym w twardej materii. I tak przez wieki, ruchem regularnym jak piasek w klepsydrze, znaczącym czas: tak wiele kropli na godzinę, tyle w ciągu jednej straży, tyle między świtem a zachodem, między nocą a jutrzenką, tak wiele w ciągu dnia, tyle od jednego szabatu do drugiego, od jednego nowiu do następnego, tak wiele od jednego miesiąca Nisan do następnego miesiąca Nisan, od jednego wieku do drugiego. Skała stawiała opór, a kropla nie ustępowała. Człowiek pyszny – a więc niecierpliwy i leniwy – porzuciłby bryłę i rylec po pierwszych uderzeniach, mówiąc: „W tym nie można rzeźbić”. Kropla drążyła. To miała robić, dlatego też została stworzona. I spływała, jedna kropla po drugiej, przez wieki, aby wydrążyć skałę. I nie zatrzymała się potem, mówiąc: „Teraz to niebo pomyśli o napełnianiu tej czary, którą wyżłobiłam, rosą i deszczem, gradem i śniegiem.” Nadal spadała i sama napełnia maleńki kielich w czasie upałów lata, w surowości zimy, podczas gdy deszcze gwałtowne lub lekkie marszczą lustro, ale nie potrafią go ani upiększyć, ani poszerzyć, ani pogłębić, gdyż jest już pełne, użyteczne, piękne. Źródło wie, że jej córki, krople, odchodzą, aby umrzeć tam, w małym zbiorniczku, ale ich nie powstrzymuje. Przeciwnie, nakłania je do tej ofiary i – aby nie były same spadając tak w smutku – posyła im nowe siostry. Tak więc ta, która umiera, nie jest sama i widzi, że trwa nadal w innych. Ja także, uderzając jeden raz, setki i tysiące razy w twarde twierdze twardych serc i trwając nadal w Moich następcach, których będę posyłał aż do końca wieków, utoruję sobie drogę i Moje Prawo wejdzie jak słońce wszędzie tam, gdzie są stworzenia. A jeśli potem one nie będą chciały Słońca i zamkną przejścia, które otwarł niewyczerpany wysiłek, Ja i Moi następcy nie będziemy ponosić za to winy w oczach naszego Ojca. Gdyby to źródło utorowało sobie inną drogę, widząc twardość skały, i wypływało kroplami trochę dalej, tam gdzie jest teren pokryty trawą, powiedzcie Mi, czy mielibyśmy ten jaśniejący klejnot, a ptaki – to pokrzepienie przejrzystej wody?» «Nie widzielibyśmy go nawet, Nauczycielu.» «Najwyżej... trochę bardziej bujnej trawy wskazałoby w lecie miejsce, gdzie spływa woda ze źródła.» «Albo... mniej trawy niż gdzie indziej, bo korzenie zgniłyby z powodu stałej wilgoci.» «I błoto. Nic więcej. Niepotrzebne krople.» «Słusznie powiedzieliście: to byłyby krople niepotrzebne lub przynajmniej bezcelowe. Tak samo Ja, gdybym wolał jedynie miejsca, gdzie serca są gotowe Mnie przyjąć, dzięki sprawiedliwości lub z sympatii, dokonałbym pracy niedoskonałej. Pracowałbym, tak, ale bez zmęczenia, a nawet dawałbym Mojemu Ja, wielkie zadowolenie, godząc mile obowiązek i przyjemność. Nie jest trudna praca tam, gdzie otacza nas miłość i gdzie miłość sprawia, że dusze łatwo poddają się kształtowaniu. Ale jeśli nie ma zmęczenia, nie ma zasług i nie ma wielkiej korzyści, bo niewiele ma się zdobyczy i ograniczają się one do tych, którzy już są sprawiedliwi. Nie byłbym Sobą, gdybym nie usiłował zdobyć najpierw dla Prawdy, potem dla Łaski wszystkich ludzi.» «I sądzisz, że Ci się to uda? Co będziesz mógł jeszcze zrobić ponad to, co już zrobiłeś, aby przekonać Twych przeciwników do Twego słowa? Co? Skoro nawet wskrzeszenie męża z Betanii nie wystarczyło, by Żydzi powiedzieli, że jesteś Mesjaszem Boga?» «Mam jeszcze do zrobienia coś większego, o wiele większego od tego» [– mówi Jezus.] «Kiedy, Panie?» «Kiedy księżyc miesiąca Nisan będzie w pełni. Wtedy bądźcie uważni.» «Będzie jakiś znak na niebie? Mówi się, że kiedy się narodziłeś, niebo przemówiło światłami, śpiewami i niezwykłymi gwiazdami.» «To prawda. [Niebo] powiedziało w ten sposób, że Światłość przyszła na świat. W miesiącu Nisan, na niebie i na ziemi też będą znaki i będzie się wydawać, że to koniec świata, z powodu ciemności i wstrząsów, huku piorunów na firmamencie i wstrząsów w otwartych wnętrznościach ziemi. Ale to nie będzie koniec. Przeciwnie, to będzie początek. Kiedy przyszedłem, Niebo zrodziło dla ludzi Zbawiciela, a ponieważ było to działanie Boga, pokój towarzyszył temu wydarzeniu. W miesiącu Nisan, to ziemia z własnej woli zrodzi dla siebie Odkupiciela, a ponieważ będzie to działanie ludzi, nie będzie mu towarzyszyć pokój. Będzie to straszliwa konwulsja. A w okropności tej godziny świata i piekła, ziemia rozerwie swoje łono, pod uderzeniami rozpalonych piorunów Bożego gniewu, i wykrzyczy swą wolę, zbyt pijana, aby pojąć jej znaczenie, zbyt opętana przez szatana, aby jej zapobiec. Jak szalona rodząca, będzie sądzić, że niszczy owoc uznany za przeklęty, i nie zrozumie, że przeciwnie, w ten sposób wyniesie go na miejsca, w których nigdy więcej boleść i zasadzki nie dosięgną Go. Drzewo, nowe drzewo, od tej chwili rozciągnie gałęzie po całej ziemi, na wszystkie wieki, a Ten, który mówi do was, będzie uznany, z miłością lub z nienawiścią, za prawdziwego Syna Bożego i Mesjasza Pańskiego. Ale biada tym, którzy Go rozpoznają, nie chcąc Go uznać i nawrócić się do Mnie.» «Gdzie się to stanie, Panie?» «W Jerozolimie. Ona bowiem jest miastem Pana.» «Zatem nas tam nie będzie, bo w miesiącu Nisan Pascha nas tu zatrzyma. My jesteśmy wierni naszej Świątyni.» «Lepiej by było, abyście byli wierni Świątyni żywej, która nie jest ani na górze Moria, ani na Garizim, ale będąc Boża, jest powszechna. Ale Ja potrafię czekać na waszą godzinę. Na tę, kiedy pokochacie Boga i Jego Mesjasza w duchu i w prawdzie.» «My wierzymy, że Ty jesteś Chrystusem. Dlatego właśnie Cię kochamy.» «Kochać to porzucić przeszłość, aby wejść w Moją teraźniejszość. Nie kochacie Mnie jeszcze doskonale.» Samarytanie spoglądają na siebie ukradkiem, nie odzywając się. Potem jeden z nich mówi: «Dla Ciebie, aby przyjść do Ciebie, uczynimy to. Ale nie będziemy mogli, nawet gdybyśmy chcieli, wejść tam, gdzie są Żydzi. Wiesz o tym. Nie chcą nas...» «A wy nie chcecie ich. Ale trwajcie w pokoju. Niebawem nie będzie już dwóch regionów, dwóch Świątyń, dwóch przeciwstawnych myśli, ale jeden jedyny lud, jedna jedyna Świątynia, jedna wiara dla wszystkich spragnionych Prawdy. Teraz opuszczam was. Dzieci są już pocieszone i rozbawione, a przede Mną jest długa droga powrotna do Efraim, aby przybyć przed nocą. Nie wykonujcie gwałtownych ruchów. To mogłoby przyciągnąć uwagę dzieci, a nie powinny zauważyć Mojego odejścia. Idźcie dalej. Ja się zatrzymuję. Tutaj. Niech Pan was prowadzi po ścieżkach ziemi i po ścieżkach Jego Drogi. Idźcie.» Jezus zatrzymuje się w pobliżu góry i pozwala im odejść. Powracająca do Sychem karawana przyciąga jeszcze tylko jeden raz Jego uwagę przez radosny wybuch śmiechu jednego chłopca, rozlegający się w ciszy górskiej drogi. 20. MANAEN PRZYBYWA POTAJEMNIE DO JEZUSA Napisane 22 stycznia 1947. A, 9905-9910 Wieść, że Jezus jest w Efraim, musiała się już rozejść. Może sami mieszkańcy się tym chwalili, a może są inne powody, których nie znam. Wielu bowiem jest teraz takich, którzy przychodzą, szukając Jezusa. Wśród nich najwięcej jest chorych, inni są przygnębieni, niektórzy zaś pragną Go tylko zobaczyć. Pojmuję to, gdyż słyszę Iskariotę, który mówi do grupy pielgrzymów przybyłych z Dekapolu: «Nauczyciela nie ma. Ale jest Jan i ja, a to jest to samo. Powiedzcie więc, czego chcecie, a my to zrobimy.» «Ale nie będziecie nigdy mogli nauczyć tego, czego Nauczyciel naucza» – zarzuca ktoś. «My jesteśmy drugim Nim, człowieku. Pamiętaj o tym zawsze. Ale jeśli ci zależy na usłyszeniu Nauczyciela, wróć przed szabatem, a teraz odejdź. Nauczyciel jest teraz prawdziwym nauczycielem. Nie przemawia już na wszystkich drogach ani w lasach, ani na skałach, jak włóczęga i o każdej godzinie, jak niewolnik. On przemawia tu w szabat, jak Mu przystoi. I dobrze robi! Bo przez to wyczerpał się ze zmęczenia i z miłości!» «Ale to nie jest nasza wina, jeśli Żydzi...» «Wszyscy! Wszyscy! Zarówno Żydzi jak i ci, którzy nie są Żydami. Byliście i będziecie wszyscy tacy sami. On jest cały dla was. Wy – nic dla Niego. On daje. Wy zaś nie dajecie nawet jałmużny, jaką daje się żebrakowi.» «Mamy ofiarę dla Niego. Oto ona, jeśli nie wierzysz.» Jan cały czas milczy. Wyraźnie cierpi, patrząc na Judasza spojrzeniem, które prosi i upomina, lub raczej usilnie błaga. Teraz nie może już milczeć. Kiedy Judasz wyciąga dłoń po ofiarę, kładzie rękę na ramieniu towarzysza, aby go powstrzymać i mówi mu: «Nie, Judaszu. Nie rób tego. Znasz nakaz Nauczyciela.» I zwraca się do przybyłych, mówiąc: «Judasz się źle wyraził i niewłaściwie go zrozumieliście. Nie to chciał powiedzieć mój towarzysz. My, ja, moi towarzysze, wy, wszyscy powinniśmy dawać jedynie ofiarę ze szczerej wiary, z miłości wiernej za ten ogrom [darów], jakich nam udziela Nauczyciel. Kiedy chodziliśmy po Palestynie, On przyjmował wasze ofiary, bo były dla nas konieczne w czasie wędrówki i dlatego, że na naszej drodze było wielu żebraków lub poznawaliśmy ukryte nędze. Teraz, tutaj, nie potrzebujemy niczego – niech za to będzie uwielbiona Opatrzność – i nie spotykamy żebraków. Weźcie, weźcie z powrotem ofiarę i dajcie ją, w imię Jezusa, nieszczęśliwym. Takie są pragnienia naszego Pana i Nauczyciela, i nakazy dane tym z nas, którzy chodzą, ewangelizując różne miasta. Jeśli macie ze sobą chorych lub jeśli ktoś ma prawdziwą potrzebę rozmawiania z Nauczycielem, powiedzcie to. Pójdę Go poszukać w miejscu, gdzie się samotnie modli, bo Jego duch ma wielką potrzebę skupienia się w Panu.» Judasz zrzędzi szepcząc coś do siebie, ale nie sprzeciwia się otwarcie. Siada przy zapalonym ognisku, jakby wszystko przestało go interesować. [Przybysze wyjaśniają:] «Naprawdę... nie mamy wielkiej potrzeby. Ale dowiedzieliśmy się, że On tu jest, więc przeszliśmy przez rzekę, aby Go ujrzeć. Ale jeśli źle uczyniliśmy...» «Nie, bracia. Nie jest złem kochać Go i przychodzić do Niego, nawet jeśli to jest trudne i męczące. A wasza dobra wola zostanie nagrodzona. Idę powiedzieć Panu o waszym przybyciu, a z pewnością przyjdzie. A gdyby nie przyszedł, przyniosę wam Jego błogosławieństwo.» I Jan wychodzi do ogrodu, chcąc iść po Nauczyciela. «Nie! Ja tam pójdę» – mówi Judasz gwałtownie i wstaje, wybiegając na zewnątrz. Jan patrzy, jak odchodzi i nie oponuje. Wchodzi do kuchni, gdzie tłoczą się pielgrzymi. Zaraz im jednak proponuje: «Może pójdziemy na spotkanie Nauczyciela?» «Ale jeśli nie będzie chciał...» «O! Nie przywiązujcie wagi do nieporozumienia, proszę was. Znacie z pewnością powody, dla których tu jesteśmy. To inni zmuszają Nauczyciela do tych środków ostrożności. Nie takie jest pragnienie Jego serca. On zawsze ma te same uczucia wobec was wszystkich.» «Wiemy. W pierwszych dniach, po odczytaniu dekretu, trwały wielkie poszukiwania po drugiej stronie Jordanu, w miejscach, w których myśleli, że On się znajduje: w Betabara, w Betanii, w Pelli i w Ramot-Galaad i gdzie indziej. I wiemy, że tak samo było w Judei i Galilei. Domy Jego przyjaciół były bardzo mocno pilnowane, bo... chociaż Jego przyjaciele i Jego uczniowie są liczni, wielu jest też takich, którzy nimi nie są i uważają, że służą Najwyższemu prześladując Nauczyciela. Potem poszukiwania nagle się zakończyły i rozeszła się pogłoska, że On jest tutaj.» «Ale od kogo się o tym dowiedzieliście?» «Od Jego uczniów.» «Moich towarzyszy? Gdzie?» «Nie. Od żadnego z nich. Od innych. Nowych, gdyż nigdy ich nie widzieliśmy z Nauczycielem ani z dawnymi uczniami. Dziwiliśmy się nawet, że – aby powiedzieć, gdzie jest – posłał nieznanych, ale potem pomyśleliśmy, że to uczynił dlatego, iż Żydzi nie znają nowych uczniów.» «Nie wiem, co wam powie Nauczyciel. Ja jednak mówię wam, że odtąd powinniście wierzyć tylko uczniom znanym. Bądźcie ostrożni. Wszyscy z tego narodu wiedzą, co się przydarzyło Chrzcicielowi...» «Myślisz, że...» «Skoro Jan, znienawidzony przez jedną kobietę, został ujęty i zabity, co może się stać z Jezusem, znienawidzonym przez dwór królewski i Świątynię, i faryzeuszy, i uczonych w Piśmie, kapłanów i zwolenników Heroda? Bądźcie więc czujni, aby nie mieć potem wyrzutów sumienia... ale oto On nadchodzi. Wyjdźmy Mu na spotkanie.» ...Jest głęboka noc, bez księżyca, ale rozświetlona przez gwiazdy. Nie umiem określić godziny, nie widząc ani położenia księżyca, ani tego, w jakiej jest fazie. Widzę tylko, że to pogodna noc. Całe Efraim znikło w czarnej zasłonie nocy. Słychać tylko potok, lecz też go nie widać. Jego piana i migotanie znikły całkowicie pod zielonym sklepieniem drzew na brzegach, które uniemożliwiają przeniknięcie nawet tego nikłego światła gwiazd. Gdzieś w oddali uskarża się jakiś nocny ptak. Potem milknie z powodu szmeru liści i hałasu łamanych trzcin. Odgłos taki, jakby ktoś szedł wzdłuż potoku, zbliża się do domu i dochodzi od strony gór. Potem jakiś kształt wysoki i masywny ukazuje się od strony brzegu, na ścieżce prowadzącej do domu. Zatrzymuje się na chwilę, aby zorientować się w przestrzeni. Po omacku dotyka rękoma muru. Znajduje furtkę. Popycha ją lekko i wchodzi. Odwraca się, ciągle po omacku dochodzi do rogu domu, potem do wejścia do ogrodu. Próbuje, otwiera, popycha, wchodzi. Idzie wzdłuż murów od strony ogrodu. Staje niepewnie przed drzwiami do kuchni. Potem idzie dalej do zewnętrznych schodów. Wchodzi po omacku. Siada na ostatnim stopniu – czarny cień w mroku. Na wschodzie zaczyna się zmieniać kolor nocnego nieba. Dotąd było jak czarny welon, widoczne jedynie dzięki gwiazdom, jakie są na nim jakby wyhaftowane. Teraz nabiera koloru, odbieranego przez oko jako szarość łupki, która wydaje się gęstą mgłą lub dymem, a jest to tylko pierwsza jasność zbliżającego się świtu. I powoli dokonuje się codzienny cud na nowo powracającego światła. Człowiek, którzy przykucnął na ziemi, cały okryty ciemnym płaczem, porusza się, przeciąga, podnosi głowę, odrzuca płaszcz nieco do tyłu. To Manaen. Ubrany jak zwykły człowiek, w ciężką kasztanową szatę i w płaszcz tego samego koloru. Materiał szorstki, jak u robotnika lub pielgrzyma, jednolity, bez ozdób, zapinek czy pasa. Sznur z wełny podtrzymuje jego ubranie w pasie. Wstaje, rozprostowuje się. Patrzy w niebo. Jego coraz silniejsze światło pozwala widzieć otoczenie. Na dole otwierają się, skrzypiąc, drzwi. Mannen wychyla się bez hałasu, aby spojrzeć, kto wychodzi z domu. To Jezus ostrożnie zamyka drzwi i kieruje się w stronę schodów. Manaen odsuwa się trochę i chrząka, aby przyciągnąć uwagę Jezusa, który unosi głowę i zatrzymuje się na środku schodów. «To ja, Nauczycielu. Manaen. Chodź szybko, bo muszę z Tobą porozmawiać. Czekałem na Ciebie...» – szepcze i pochyla się, witając Go ukłonem. Jezus wchodzi na ostatnie stopnie: «Pokój tobie. Kiedy przyszedłeś? Jak? Dlaczego?» – pyta. «Wydaje mi się, że akurat kogut zapiał, kiedy tu wchodziłem. Byłem w krzakach, tam w głębi, od wczoraj, od drugiej straży.» «Całą noc na zewnątrz!» «Nie było innej rady. Muszę z Tobą porozmawiać. Tylko z Tobą. Musiałem poznać drogę, aby podejść niepostrzeżenie do domu. Tak więc przyszedłem za dnia i ukryłem się tam. Widziałem, jak uspokaja się życie w mieście. Widziałem Judasza i Jana, jak wracają do domu. Jan przeszedł prawie obok mnie z wiązką drewna, ale mnie nie widział, gdyż byłem dobrze ukryty w gęstwinie. Widziałem – dopóki było jeszcze dość jasno, aby można było widzieć – jakąś staruszkę, która wchodziła i wychodziła, i ogień, który jaśniał w kuchni. Widziałem Ciebie, jak schodzisz z góry, kiedy już zapadł zmrok, i zamykający się dom. Wtedy wyszedłem w świetle księżyca w nowiu, żeby poznać drogę. Wszedłem nawet do ogrodu. Brama jest w takim stanie, jakby jej wcale nie było. Usłyszałem wasze głosy, ale musiałem rozmawiać tylko z Tobą. Oddaliłem się, aby przyjść tu o trzeciej straży. Wiem, że wstajesz zwykle przed świtem, aby się modlić. Miałem nadzieję, że i dzisiaj to zrobisz. Uwielbiam Najwyższego, że tak jest.» «Ale z jakiego powodu musisz Mnie spotkać pokonując takie trudności?» «Nauczycielu, Józef i Nikodem chcieliby z Tobą rozmawiać i zrobić w [taki] sposób, by wymknąć się spod wszelkiej kontroli. Próbowali kiedyś, ale Belzebub chyba bardzo kocha Twoich nieprzyjaciół. Musieli ciągle rezygnować z przyjścia, bo ich domy były stale pilnowane, tak samo jest z domem Nike. Ta niewiasta miała przyjść przede mną. Jest odważna. Wyruszyła w drogę sama, przez Adomin. Ale podążano za nią i zatrzymano ją blisko „Wzniesienia krwi”. Ona zaś – aby nie ujawnić Twojej kryjówki, a wyjaśnić, dlaczego ma żywność na swoim zwierzęciu – powiedziała: „Udaję się do jednego z moich braci, który jest w grocie w górach. Jeśli chcecie iść do niego, wy, którzy uczycie o Bogu, postąpicie w sposób święty, gdyż jest chory i potrzebuje Boga”. Tą śmiałością skłoniła ich do odejścia. Ale nie odważyła się już tu przyjść i naprawdę poszła do kogoś, o kim powiedziała, że jest w grocie, a kogo Ty jej powierzyłeś.» «To prawda. Ale jakże Nike mogła dać o tym znać innym?» «Udała się do Betanii. Łazarza tam nie ma. Są siostry. Jest Maria. Czy Maria jest niewiastą, która się czegoś boi? Ubrała się tak, jak nie była odziana Judyta idąc do króla. Poszła do Świątyni publicznie, z Sarą i Noemi, a potem – do swego pałacu na Syjonie. Stamtąd posłała Noemi do Józefa, aby przekazała to, co należało powiedzieć. I wtedy... gdy Żydzi przebiegle chodzili do niej lub posyłali ludzi, aby... okazać jej cześć, staruszka Noemi, w skromnych szatach, poszła do Bezety Starszego. Uzgodniliśmy, że zostanę posłany ja – koczownik, którego nikt nie podejrzewa, kiedy go widzi, jak jedzie szybko konno z jednej rezydencji Heroda do drugiej. Mam Ci powiedzieć, że w nocy, z piątku na sobotę, przed zachodem słońca, Józef i Nikodem – jeden przybędzie z Arymatei, a drugi z Rama – spotkają się w Gofna i tam będą na Ciebie czekać. Znam to miejsce i drogę. Przyjdę tu wieczorem, aby Cię zaprowadzić. Mnie możesz zaufać. Ale ufaj tylko mnie, Nauczycielu. Józef zaleca, by nikt nie wiedział o naszym spotkaniu. Dla dobra wszystkich.» «Nawet twojego, Manaenie?» «Panie... ja, to ja. Nie muszę strzec dóbr ani interesów rodziny jak Józef.» «To potwierdza Moje słowa, że bogactwa materialne są zawsze brzemieniem... Ale powiedz Józefowi, że nikt nie będzie wiedział o naszym spotkaniu.» «Zatem mogę odejść, Nauczycielu. Słońce wzeszło i Twoi uczniowie mogą wstać.» «Idź i niech Bóg będzie z tobą. Będę ci towarzyszył, aby ci pokazać miejsce, gdzie się spotkamy w noc szabatu...» Schodzą bez hałasu po schodach i wychodzą z ogrodu, idąc zaraz nad brzeg potoku. 21. JÓZEF Z ARYMATEI ORAZ NIKODEM POWIADAMIAJĄ JEZUSA O WYDARZENIACH W JUDEI Napisane 23 stycznia 1947. A, 9910-9920 Manaen wybrał drogę bardzo trudną, aby zaprowadzić Jezusa na miejsce, w którym jest oczekiwany. Droga górska, wąska, pokryta kamieniami, pośród zarośli i lasów. Bardzo jasne światło księżyca w pierwszej kwadrze przedziera się z trudnością przez plątaninę gałęzi, a czasem całkiem znika. Wtedy Manaen pomaga sobie pochodnią, którą przygotował i przyniósł ze sobą pod płaszczem. Niesie ją na ramieniu jak broń. W milczeniu, w wielkiej ciszy nocy posuwają się naprzód. On – na przedzie, a Jezus za nim. Dwa lub trzy razy jakieś dzikie zwierzę, przebiegając przez lasy, wywołuje jakby odgłos kroków. To zatrzymuje Manaena i skłania do czatowania. Oprócz tego nic nie zakłóca marszu już tak męczącego. «To tam, Nauczycielu znajduje się Gofna. Teraz tu zakręcimy, odliczę trzysta kroków i znajdziemy się przy grotach, gdzie czekają na nas od zachodu słońca. Droga wydała Ci się długa? A jednak przeszliśmy skrótami, dzięki którym, jak sądzę, uszanowaliśmy odległość, [dopuszczoną przez] prawo.» Jezus wykonuje gest, jakby chciał powiedzieć: „Nie można było zrobić inaczej.” Manaen zaś już się nie odzywa, bo uważnie liczy kroki. Są teraz w korytarzu skalistym i pustym, podobnym do górskiej jaskini, między ścianami góry, które prawie się stykają. To rozłupanie jest tak dziwne, że można by rzec, iż spowodował je jakiś kataklizm. To jakby ogromne cięcie nożem w bryle góry, które ją w jednej trzeciej rozcięło od szczytu. Powyżej, w górze: pionowe ściany, szumiące drzewa, które wyrosły na skraju ogromnej szczeliny, blask gwiazd. Ale tu, do tej otchłani, nie dociera światło księżyca. Zamglone światło pochodni budzi drapieżne ptaki, które krzyczą poruszając skrzydłami na brzegach swoich gniazd pośród szczelin. Manaen mówi: «To tu!» I nachylając się ku wnętrzu szczeliny w skalnej ścianie wydaje dźwięk, przypominający skargę wielkiej sowy. Z głębi korytarza skalnego, zamkniętego od góry, przybliża się czerwonawe światło. Ukazuje się Józef: «Nauczyciel?» – pyta, bo nie widzi Jezusa, który jest trochę z tyłu. «Jestem tu, Józefie. Pokój z tobą.» «I z Tobą pokój. Chodź! Chodźcie. Rozpaliliśmy ognisko, aby widzieć węże i skorpiony, i uniknąć chłodu. Idę przodem.» Odwraca się. Krętą ścieżką we wnętrznościach góry prowadzi ich do miejsca oświetlonego płomieniami. Tam, blisko ognia, znajduje się Nikodem, który wrzuca do ogniska gałęzie jałowca. «Pokój także tobie, Nikodemie. Jestem pośród was. Mówcie.» «Nauczycielu, nikt nie zauważył Twego przyjścia?» «Ale kto, Nikodemie?» «Czy nie ma z Tobą uczniów?» «Jest ze Mną Jan i Judasz, syn Szymona. Inni ewangelizują od dnia po szabacie aż do zmroku w piątek. Opuściłem dom przed sekstą mówiąc, że nie mają czekać na Mnie przed świtem dnia po szabacie. Są już przyzwyczajeni do Mojej nieobecności przez wiele godzin i to nie wzbudzi w nikim podejrzeń. Bądźcie więc spokojni. Wszyscy mamy czas, żeby porozmawiać bez lęku, że zostaniemy zaskoczeni. To... odpowiednie miejsce.» «Tak. Kryjówka wężów i sępów... i złodziei w dogodnej porze roku, kiedy na górach pełno jest stad. Ale teraz złodzieje wolą inne miejsca, gdzie szybciej można napaść na owczarnie i karawany. Przykro nam, że Cię aż tu sprowadziliśmy, ale z tego miejsca będziemy mogli odejść czterema różnymi drogami, bez przyciągania czyjejkolwiek uwagi. Bo, Nauczycielu, Sanhedryn kieruje swą uwagę tam, gdzie podejrzewa miłość do Ciebie.» «Otóż w tej [ocenie] nie zgadzam się z Józefem. Wydaje mi się, że teraz to my widzimy cienie tam, gdzie ich nie ma. Wydaje mi się, że od kilku dni sprawa się bardzo uspokoiła...» – mówi Nikodem. «Mylisz się, przyjacielu. Ja ci to mówię. Uspokoiły się poszukiwania Nauczyciela, bo już wiedzą, gdzie się znajduje. Tak więc śledzą Jego, a nie – nas. Z tego powodu poleciłem nie mówić nikomu, że się spotkamy, aby się ktoś do... czegoś... nie przygotował» – mówi Józef. «Nie wierzę, żeby ci z Efraim...» – wyraża zastrzeżenie Manaen. «Nie ci z Efraim ani nikt inny z Samarii. Oni – nie, choćby tylko po to, aby zrobić na przekór [Żydom]...» [– mówi Józef.] «Nie, Józefie, to nie dlatego. To dlatego że oni nie mają w sercach złośliwego węża, którego wy macie. Oni nie obawiają się, że zostaną pozbawieni jakiegokolwiek przywileju. Nie muszą bronić interesów religijnych lub jakiegoś stronnictwa. Oni nie mają nic, z wyjątkiem instynktownej potrzeby odczucia, że im wybaczono i że są kochani przez Tego, którego obrazili ich przodkowie i którego oni nadal obrażają pozostając poza Religią doskonałą. Są poza nią – gdyż są pyszni, jak wy jesteście pyszni. Dlatego obydwie strony nie umieją się wyzbyć niechęci, która dzieli, i podać sobie ręki w imię Jedynego Ojca. A nawet, gdyby było w nich tak wiele dobrej woli, wy byście ją zdusili, bo nie umiecie przebaczać. Nie umiecie powiedzieć, depcząc wszelką głupotę: „Przeszłość umarła, gdyż powstał Książę przyszłego Wieku, który gromadzi wszystkich pod Swoim Znakiem”. Istotnie, przyszedłem i gromadzę. Ale wy! O! Wy ciągle uważacie za przeklęte to, co Ja uznałem za godne zgromadzenia!» «Jesteś surowy wobec nas, Nauczycielu.» «Jestem sprawiedliwy. Czy możecie powiedzieć, że Mi nie wyrzucaliście w waszych sercach niektórych Moich czynów? Czy możecie powiedzieć, że pochwalacie Moje Miłosierdzie, które jest takie samo dla Judejczyków i Galilejczyków, jak i dla Samarytan i pogan, a nawet jeszcze większe dla nich i dla wielkich grzeszników, właśnie dlatego, że oni go bardziej potrzebują? Czy możecie powiedzieć, że wy nie oczekiwaliście ode Mnie czynów pełnego przemocy majestatu, abym ujawnił Moje nadprzyrodzone pochodzenie i przede wszystkim, uważajcie dobrze, Moją misję Mesjasza, według waszego wyobrażenia Mesjasza? Powiedzcie całą prawdę: oprócz radości waszego serca z powodu wskrzeszenia przyjaciela, czy nie wolelibyście bardziej od tego, żebym przybył do Betanii piękny i okrutny, jak nasi przodkowie postąpili wobec Amorytów i Baszanitów i jak Jozue z ludźmi z Ain i z Jerycha, lub lepiej jeszcze: że na brzmienie Mego głosu stoczyłyby się kamienie i mury na Moich nieprzyjaciół, jak na odgłos trąby Jozuego rozpadły się mury Jerycha. [Czy nie wolelibyście], abym ściągnął z nieba na Moich nieprzyjaciół ogromne kamienie, jak się zdarzyło w czasie schodzenia z Beteronu jeszcze za czasów Jozuego lub, jak w czasach nam bliższych, abym wezwał jeźdźców niebieskich, żeby rzucili się w powietrze: okryci złotem, uzbrojeni we włócznie jak kohorty i żeby biegli jeźdźcy w równych szwadronach i atakowali tu i tam, potrząsając tarczami i bronią, i hełmami, i pospolitymi mieczami i żeby ciskali strzałami dla przerażenia Moich wrogów? Tak, wolelibyście to. Chociaż bowiem bardzo Mnie kochacie, to wasza miłość jest jeszcze nieczysta i żywi się pragnieniem tego, co nie jest święte, waszą myślą Izraelitów, waszą starą myślą. Ona jest tak u Gamaliela, jak i u ostatniego z Izraela, jest u Arcykapłana, u Tetrarchy, u wieśniaka, pasterza, koczownika, człowieka z Diaspory. To stała myśl o Mesjaszu dokonującym podbojów. Koszmar dla tych, którzy się obawiają, że przez Niego staną się niczym. Nadzieja dla tych, którzy miłują Ojczyznę gwałtowną ludzką miłością. Marzenie tych, którzy są uciskani przez obce potęgi, na innych ziemiach. To nie jest wasza wina. Myśl czysta, taka jaką Bóg dał o tym, kim jestem, pokrywała się w ciągu wieków zbędnymi naleciałościami. I niewielu umie – bo jest to bolesne – przywrócić początkową czystość idei mesjańskiej. Teraz, ponieważ są bliskie czasy, kiedy zostanie dany znak, którego oczekuje Gamaliel, a z nim oczekuje go cały Izrael, kiedy nadchodzą czasy Mojego doskonałego ukazania się, szatan pracuje, aby wasza miłość była jeszcze bardziej niedoskonała, a wasza myśl – bardziej popsuta. Jego godzina nadchodzi. Mówię wam to. I w tej godzinie ciemności nawet ci, którzy obecnie widzą, lub tylko mają krótki wzrok, będą całkowicie zaślepieni. Niewielu, bardzo niewielu, w zabitym Człowieku rozpozna Mesjasza. Niewielu rozpozna w Nim prawdziwego Mesjasza, właśnie dlatego, że zostanie zabity, jak widzieli to prorocy. Chciałbym, dla dobra Moich przyjaciół, żeby kiedy jest jeszcze dzień, oni umieli Mnie zobaczyć i rozpoznać, aby móc Mnie rozpoznać i widzieć nawet w oszpeceniu i w ciemnościach godziny świata... Ale powiedzcie Mi teraz, co chcieliście Mi powiedzieć. Godziny płyną szybko i wkrótce nastanie świt. Mówię o was, gdyż Ja nie obawiam się niebezpiecznych spotkań.» «Otóż: chcieliśmy Ci powiedzieć, że ktoś musiał donieść, gdzie jesteś, i że tą osobą z pewnością nie jestem ani ja, ani Nikodem, ani Manaen, ani Łazarz, ani jego siostry, ani Nike. Z kim jeszcze mówiłeś o miejscu wybranym na Twoje schronienie?» «Z nikim, Józefie.» «Jesteś tego pewien?» «Tak.» «I poleciłeś Twoim uczniom o tym nie mówić?» «Przed wyruszeniem nie mówiłem im o miejscu. Po przybyciu do Efraim dałem im polecenie, żeby poszli ewangelizować i działać, zastępując Mnie. I jestem pewien, że byli posłuszni.» «A... w Efraim jesteś sam?» «Nie. Jestem z Janem i Judaszem, synem Szymona. Powiedziałem już to. Judasz – czytam twą myśl – nie mógł Mi szkodzić swoją lekkomyślnością, gdyż nigdy się nie oddalił od miasta, a w tym okresie nie przechodzą tędy pielgrzymi z innych miejsc.» «Zatem... powiedział o tym naprawdę Belzebub, gdyż Sanhedryn wie, że tu jesteś.» «I co? Jak reagują na Mój sposób postępowania?» «Różnie, Nauczycielu. Bardzo różnie. Niektórzy mówią, że to logiczne. Skoro Cię wypędzili z miejsc świętych, pozostało Ci tylko schronienie się w Samarii. Inni natomiast mówią, że to ukazuje, kim jesteś: Samarytaninem w Swej duszy bardziej niż przez pochodzenie, i że to wystarczy, by Cię skazać. Wszyscy się radują, że mogli Ci nakazać milczenie i że mogli wskazać Cię tłumom jako przyjaciela Samarytan. Mówią: „Już wygraliśmy bitwę. Reszta będzie tylko dziecięcą zabawą”. Ale prosimy Cię, spraw, aby to nie było prawdą.» «To nie będzie prawdą. Pozwólcie im mówić. Ci, którzy Mnie kochają, nie przerażą się pozorami. Pozwólcie, że wiatr uderzy całkowicie. To wiatr ziemski. Potem przyjdzie wiatr z Nieba i otworzy się zasłona, ukazując chwałę Bożą. Czy macie Mi jeszcze coś innego do powiedzenia?» «Nic, co Ciebie dotyczy. Czuwaj, bądź ostrożny, nie wychodź stąd. Będziemy Ci dawać znać, co się o Tobie mówi...» «Nie. Nie trzeba. Pozostańcie na miejscach. Będę wkrótce miał ze Sobą uczennice i – to tak – powiedzcie Elizie i Nike, żeby się przyłączyły do nich, jeśli tego chcą. Powiedzcie to także dwóm siostrom. Ponieważ miejsce Mojego pobytu jest teraz znane, ci, którzy nie boją się Sanhedrynu, mogą odtąd przychodzić dla naszego wzajemnego umocnienia się.» «Siostry nie mogą przyjść, aż do powrotu Łazarza. Wyjechał z wielkim przepychem i cała Jerozolima wiedziała, że jedzie do swoich oddalonych posiadłości i że nie wiadomo, kiedy powróci. Ale jego sługa wrócił z Nazaretu i powiedział – to też powinniśmy Ci przekazać – że Twoja Matka będzie tutaj z innymi pod koniec tego miesiąca. Czuje się dobrze, podobnie jak Maria Alfeuszowa. Sługa je widział. Zwlekają trochę, gdyż Joanna chce przybyć z nimi, a może to uczynić dopiero pod koniec tego miesiąca. A poza tym, jeśli pozwolisz, udzielimy Ci wsparcia... jako przyjaciele wierni, choć tak niedoskonali, jak to mówisz.» «Nie. Uczniowie, którzy idą ewangelizować, przynoszą w przeddzień każdego szabatu to, czego potrzeba dla nich i dla nas, zostających w Efraim. Nie trzeba nic innego. Robotnik żyje ze swego zarobku. To sprawiedliwe. Reszta byłaby zbędna. Dajcie to komuś nieszczęśliwemu. To również nakazałem tym z Efraim i nawet samym Moim apostołom. Wymagam, aby i oni nie mieli nawet najmniejszego zapasu i żeby każdy datek rozdali w drodze, biorąc dla nas tylko tyle, ile potrzeba na nasze tygodniowe, bardzo skromne, wyżywienie.» «Ale dlaczego, Nauczycielu?» «Aby ich nauczyć oderwania się od bogactw i przewagi ducha nad troskami o jutro. Jako Nauczyciel – dla tej i dla innych Moich dobrych racji – proszę was, żebyście nie nalegali.» «Jak chcesz. Ale żałujemy, że nie możemy Ci usłużyć.» «Nadejdzie godzina, w której to uczynicie... Czy to nie pierwszy brzask świtu?» – mówi Jezus, odwracając się ku wschodowi, czyli w stronę przeciwną do tej, z której przyszedł. Wskazuje przy tym nieśmiały przebłysk widoczny w oddali przez szczelinę. «Tak. Musimy się rozstać. Ja powracam do Gofna, gdzie pozostawiłem osła, a Nikodem drugą stroną uda się w kierunku Berot, a stamtąd do Rama, kiedy zakończy się szabat.» «A ty, Manaenie?» «O! Ja udam się otwarcie głównymi drogami do Jerycha, gdzie się znajduje teraz Herod. Mam mojego konia w domu biednych ludzi, którzy dla pieniędzy niczego się nie wstydzą, nawet Samarytanina, za którego mnie biorą. Ale na razie zostaję z Tobą. W torbie mam jedzenie dla dwóch.» «Zatem pożegnajmy się. Na Paschę się spotkamy.» «Nie! Nie narazisz się na to niebezpieczeństwo! – wołają Józef i Nikodem – Nie rób tego, Nauczycielu!» «Naprawdę jesteście złymi przyjaciółmi, gdyż Mi doradzacie grzech i tchórzostwo. Potrafilibyście Mnie potem kochać, gdybyście się zastanowili nad Moim postępowaniem? Powiedzcie to. Bądźcie szczerzy. Gdzie miałbym iść, aby uwielbić Pana w Paschę i Przaśniki? Może na górę Garizim? Czy nie powinienem stanąć przed Panem w Świątyni Jerozolimskiej, jak ma to czynić każdy mężczyzna z Izraela w trzy wielkie święta w roku? Czy nie pamiętacie, że już Mnie oskarżają o naruszanie szabatu? Tymczasem – Manaen może o tym zaświadczyć – nawet dzisiaj, aby się zgodzić na spełnienie waszego pragnienia, wyruszyłem wieczorem z miejsca mogącego pogodzić wasze pragnienie z prawem szabatu.» «My także zatrzymaliśmy się w Gofnie z tego powodu... i złożymy ofiarę, aby wynagrodzić za przekroczenie go mimowolne z przyczyny, której się nie dało uchylić. Ale Ty, Nauczycielu!... Oni Cię zaraz zobaczą...» «Gdyby Mnie nie zobaczyli, zrobiłbym tak, aby Mnie ujrzeli.» «Chcesz doprowadzić się do zniszczenia! To tak jakbyś się zabił...» «Nie. Wasz umysł jest bardzo ogarnięty ciemnościami. To nie jest tak, jakbym chciał się zabić, lecz jest to jedynie posłuszeństwo głosowi Mego Ojca, który Mi mówi: „Idź. Jest czas”. Zawsze usiłowałem pogodzić Prawo z koniecznością, nawet w dniu, kiedy musiałem uciekać z Betanii i schronić się w Efraim, gdyż to nie była jeszcze godzina, aby Mnie ujęto. Baranek Zbawienia może być złożony dopiero na Paschę. Chcielibyście, żebym tego [posłuszeństwa], jakie okazywałem Prawu, nie okazał poleceniu Mojego Ojca? Idźcie, idźcie! Nie smućcie się tak. A po co przyszedłem, jeśli nie po to, aby Mnie ogłoszono królem wszystkich ludów? To bowiem znaczy „Mesjasz”, prawda? Tak. To oznacza. I znaczy to również „Odkupiciel”. Jedynie prawdziwy sens tych dwóch słów nie odpowiada temu, co wy sobie wyobrażacie. Ale błogosławię was, błagając, by jeden promień niebieski zstąpił na was z Moim błogosławieństwem. Kocham was i wy Mnie kochacie. Chciałbym, żeby wasza sprawiedliwość zajaśniała w pełni. Nie jesteście źli, lecz jesteście, wy także, „starymi Izraelitami” i nie macie heroicznej woli wyzbycia się przeszłości i stania się nowymi ludźmi. Żegnaj, Józefie. Bądź sprawiedliwy. Sprawiedliwy, jak ten, który był Moim opiekunem przez tak wiele lat i który był zdolny odnowić się całkowicie, aby służyć Panu, swemu Bogu. Gdyby on był tu pośród nas, och! Jakże by nauczał was, jak umieć służyć doskonale Bogu, jak być sprawiedliwym, sprawiedliwym, sprawiedliwym. Ale dobrze, że jest już na łonie Abrahama!... Nie ogląda niesprawiedliwości Izraela. Święty sługa Boży!... Nowy Abraham, który z sercem przeszytym, ale z wolą doskonałą, nie radziłby Mi tchórzostwa, lecz powiedziałby Mi słowo, którym miał zwyczaj się posługiwać, kiedy coś bolesnego spadało na nas: „Podnieśmy ducha. Spotkamy spojrzenie Boże i zapomnimy, że ludzie nam zadają cierpienie. Podejmujmy to, co przykre, jakby Najwyższy nam to dawał. W ten sposób uświęcimy nawet najmniejsze sprawy i Bóg nas będzie kochał”. O! Tak samo mówiłby, dodając Mi odwagi także do zniesienia największych boleści... On by nas umocnił... Och, Matko Moja!...» Jezus zostawia Józefa, którego obejmował i milcząc opuszcza głowę. Wpatruje się zapewne w Swe bliskie męczeństwo i [cierpienie] Swej biednej Matki... Potem podnosi głowę i całuje Nikodema, mówiąc: «Kiedy przyszedłeś do Mnie po raz pierwszy, jako ukryty uczeń, powiedziałem ci, że – aby wejść do Królestwa Bożego i aby mieć Królestwo Boże w sobie – konieczne jest ponowne narodzenie się waszego ducha i kochanie Światłości bardziej niż świat ją miłuje. Dzisiaj, być może po raz ostatni, spotykamy się w tajemnicy, a Ja powtarzam ci te same słowa. Masz się narodzić ponownie w duchu, Nikodemie, aby móc kochać Światło, którym Ja jestem, i abym Ja zamieszkał w tobie jako Król i Odkupiciel. Idźcie i niech Bóg będzie z wami.» Dwóch członków Sanhedrynu odchodzi w przeciwnym kierunku niż ten, z którego przyszedł Jezus. Kiedy odgłos ich kroków się oddala, Manaen, który stanął u wejścia groty, patrząc jak odchodzą, powraca, mówiąc ze wzburzonym obliczem: «I jeden raz oni będą tymi, którzy nie zachowają odległości szabatowej! I nie będą mieć spokoju, dopóki nie uregulują swego długu z Odwiecznym przez ofiarę ze zwierzęcia! Nie byłoby lepiej dla nich złożyć w ofierze spokój, deklarując się otwarcie jako „Twoi”. Czy nie byłoby to bardziej miłe Najwyższemu?» «Z pewnością. Jednak nie osądzaj. To ciasto, które wzrasta powoli, ale w odpowiednim momencie, kiedy ci, którzy się uważają za lepszych od nich, upadną, oni staną przeciwko wszystkim.» «Mówisz to do mnie, Panie. Odbierz mi raczej życie, ale spraw, że się Ciebie nie zaprę.» «Nie zaprzesz się. W tobie są już elementy różniące cię od nich, które ci pomagają dochować wierności.» «Tak. Jestem... z dworu Heroda. Raczej: byłem. Istotnie, kiedy się odłączyłem od Rady, to właściwie odłączyłem się od stronnictwa. Ujrzałem, że jest nikczemne i niesprawiedliwe wobec Ciebie, jak inne. Być herodianinem!... Dla innych ugrupowań to gorsze niż być poganinem. Nie mówię, że jesteśmy święci. To prawda. Dla celu nieczystego dopuściliśmy się nieczystości. Mówię o czasie, w którym byłem jeszcze herodianinem, a nie Twoim [uczniem]. Jesteśmy zatem podwójnie nieczyści, według osądu ludzkiego, bo sprzymierzyliśmy się z Rzymianami i uczyniliśmy to dla korzyści. Ale powiedz mi, Nauczycielu, Ty, który zawsze mówisz prawdę i który nie powstrzymujesz się z obawy, że utracisz przyjaciela. Kto jest bardziej nieczysty: my, którzy jesteśmy powiązani z Rzymem, aby... odnieść jeszcze przelotne osobiste zwycięstwa, czy faryzeusze, przywódcy kapłanów, uczeni w Piśmie, saduceusze, którzy sprzymierzają się z szatanem, aby Cię pokonać? Ja, widzisz to, teraz kiedy zobaczyłem, że stronnictwo Heroda jest przeciw Tobie, opuściłem je. Nie mówię tego, abyś mnie za to chwalił, lecz aby Ci przedstawić moją myśl. A oni, mówię o faryzeuszach i kapłanach, uczonych w Piśmie i saduceuszach, uważają, że przyda się im to nieprzewidziane przymierze herodian z nimi! Nieszczęśni! Nie wiedzą, że herodianie czynią to, aby mieć więcej zasług, a tym samym więcej opieki ze strony Rzymian. Potem... kiedy już zostanie wyjaśniona sprawa i ustanie motyw, który ich teraz jednoczy, pokonają obecnych sprzymierzeńców. To tak gra się po jednej i po drugiej stronie. Wszystko opiera się na oszustwie i to mi się tak nie podoba, że stałem się niezależny od wszystkiego. Ty... Ty jesteś wielką marą, która ich przeraża. Wszystkich! I Ty jesteś także pretekstem do dwuznacznej gry interesów różnych stronnictw. Motyw religijny? Święte oburzenie z powodu „bluźniercy”, jak Cię nazywają? Wszystko to kłamstwo! Jedynym motywem nie jest obrona Religii, ani święta gorliwość dla Najwyższego, lecz ich interesy, zachłanne, nienasycone. Budzą we mnie obrzydzenie jak rzeczy nieczyste. I chciałbym... Tak, chciałbym, żeby bardziej śmiali byli ci nieliczni ludzie, którzy nie są nieczyści. Ach! Teraz mi ciąży to podwójne życie! Chciałbym iść tylko za Tobą. Ale, [pozostając na dworze,] służę Ci bardziej, niż gdyby szedł za Tobą. To mi ciąży... Mówisz, że to będzie wkrótce... Jak... Czy będziesz rzeczywiście złożony w ofierze jak Baranek? Czy nie jest to język symboliczny? Życie Izraela jest to tkanina symboli i przenośni...» «I chciałbyś, żeby tak było też w odniesieniu do Mnie... Ale to, co Mnie dotyczy, to nie jest symbol» [– wyjaśnia Jezus.] «Nie? Jesteś tego całkiem pewien? Mógłbym... z wieloma powtórzyć starożytne gesty i namaścić Cię na Mesjasza, i bronić. Wystarczyłoby jedno słowo, a powstałyby tysiące, dziesiątki tysięcy obrońców prawdziwego Arcykapłana, świętego i mądrego. Nie mówię już o królu ziemskim, gdyż wiem teraz, że Twoje królestwo jest całkiem duchowe. Ale ponieważ, po ludzku mówiąc, nie będziemy już nigdy mocniejsi i bardziej wolni, to niechby przynajmniej Twoja świętość królowała i uzdrawiała zepsutego Izraela. Nikt, i Ty to wiesz, nie kocha kapłanów obecnych i ich popleczników. Chcesz, Panie? Zarządź, a będę działać.» «Twoja myśl, Manaenie, pokonała już długą drogę. Ale jesteś jeszcze tak daleko od celu, jak ziemia jest daleko od słońca. Będę Kapłanem i na wieczność, Najwyższym Kapłanem nieśmiertelnym w organizmie, który będę ożywiał do końca wieków. Ale nie będę namaszczony olejem wesela ani ogłoszony i broniony przez gwałtowność czynów, których pragnie garstka wiernych, aby popchnąć Ojczyznę w schizmę najbardziej okrutną i uczynić ją większą niewolnicą niż kiedykolwiek dotąd. Sądzisz, że ręka człowieka mogłaby namaścić Chrystusa? Zaprawdę, mówię ci, że nie. Prawdziwa Władza, która Mnie namaści na Arcykapłana i Mesjasza, to Władza Tego, który Mnie posłał. Nikt inny, kto nie jest Bogiem, nie może namaścić Boga na Króla królów i Pana panów, na zawsze.» «Zatem nic?! Nic do zrobienia?! Och! To dla mnie ból!» «Wszystko. Kochać Mnie. Wszystko sprowadza się do tego. Kochać nie stworzenie, które nosi imię Jezus, lecz Tego, który jest Jezusem. Kochać Mnie po ludzku i duchem, jak Ja was kocham Duchem i Ludzką Naturą, aby być ze Mną poza Człowieczeństwem. Spójrz na ten piękny świt. Spokojna światłość gwiazd nie docierała tu do wnętrza, a tryumfalne światło słońca – tak. Tak się stanie w sercach tych, którzy dojdą do miłowania Mnie sprawiedliwie. Wyjdź na zewnątrz. W ciszę gór, wolną od ochrypłych ludzkich interesownych głosów. Popatrz tam w górę na te orły, jak z rozwartymi skrzydłami oddalają się w poszukiwaniu łupu. Czy widzimy go? Nie. Ale one – tak. Oko bowiem orła jest potężniejsze niż nasze i z wysokości, na której szybuje, on widzi szeroki horyzont i potrafi wybrać. Ja także widzę to, czego wy nie widzicie, i z wyżyn, na które wznosi się Mój duch, potrafię wybrać Moje słodkie zdobycze. Nie po to, żeby je rozerwać, jak to czynią sępy i orły, lecz aby je unieść ze Sobą. Będziemy tak szczęśliwi tam, w Królestwie Mojego Ojca, my, którzy się miłujemy!..» Jezus cały czas mówiąc wyszedł, aby usiąść w słońcu na progu groty. Ma Manaena obok Siebie i przyciąga go do Siebie. Milczy i uśmiecha się do jakiejś wizji... 22. NAWRÓCENIE SAMUELA, UCZNIA JONATANA, SYNA UZZJELA Napisane 5 lutego 1947. A, 9920-9932 Jezus jest sam i ciągle w grocie. Ogień jaśnieje, dając światło i ciepło, wytwarza też silny zapach żywicy i drewna w jaskini, pośród trzasków i iskier. Jezus wycofał się do wnętrza, do szczeliny, gdzie wrzucono suche gałęzie i trwa tam, rozmyślając. Płomień faluje, od czasu do czasu to maleje, to się ożywia wskutek podmuchów wiatru, który dmie przez lasy i wnika, wyjąc, do wnętrza groty. Wydaje odgłosy jak pasterski róg. To nie jest stały wiatr: cichnie, a potem podnosi się jak morze w czasie długiej fali. Kiedy dmucha mocno, popiół i suche liście są popychane w stronę wąskiego skalistego korytarza, którym Jezus przyszedł do większej groty. Płomień pochyla się tak, że liże ziemię z tej strony, potem, gdy podmuch wiatru się uspokaja, podnosi się drżący, po czym zaczyna znowu płonąć, wystrzelając w górę. Jezus się tym nie zajmuje. Rozmyśla. Potem, do odgłosu wiatru dołącza się szmer deszczu, który – najpierw rzadki, potem częstszy – uderza w liście gęstwiny. Prawdziwe oberwanie chmury szybko zamieniło ścieżki w małe szumiące potoczki. I teraz to odgłos wody góruje, bo wiatr cichnie zwolna. Światło, bardzo mizerne, burzowego zmroku i światło ognia, który z powodu braku drewna czerwienieje, ale już nie płonie, ledwie rozjaśnia grotę. W jej kątach panuje już zupełna ciemność. Jezusa, w Jego ciemnych szatach, już nie widać. Jedynie gdy unosi twarz pochyloną ku kolanom, wtedy ukazuje się ona jako biel odcinająca się od ciemnej ściany. Odgłos kroków i słów zadyszanych, jakby ktoś – zmęczony i wyczerpany – znajdował się poza grotą na ścieżce. A potem ciemny cień, ociekający ze wszystkich stron wodą, rysuje się w wejściu. Mężczyzna – bo to jest mężczyzna o brodzie gęstej i czarnej – wydaje okrzyk „och!” z ulgą i rzuca na ziemię swój kaptur przemoczony od deszczu, otrząsa płaszcz i mówi do siebie: «Och! Możesz je sobie potrząsać, Samuelu! Wyglądasz, jakbyś wpadł do kadzi folusznika! A sandały? To łodzie! Łodzie na dnie rzeki! Jestem przemoczony do samej skóry! Spójrz, jakie potoki spływają z włosów! Jak z rozerwanej rynny, z której wylewa się woda przez tysiąc dziur. Ładnie się zaczyna! Może On ma po Swej stronie Belzebuba do obrony? Hmm! Miejsce jest dobre, ale...» Siada na kamieniu blisko ognia. Nie ma już płomieni, ale na czerwonych głowniach powstają dziwne rysunki, które są ostatnim [śladem] życia spalonego drewna. Próbuje je ożywić dmuchając na nie. Zdejmuje sandały i usiłuje wysuszyć zabłocone stopy przy pomocy poły płaszcza mniej przemoczonego niż reszta. Ale to wodą się ociera. Trud, jaki sobie zadaje, kończy się co prawda usunięciem błota ze stóp, ale zabłoceniem płaszcza. Dalej mówi do siebie: «Niech będą przeklęci oni i On, i wszyscy! I zgubiłem też sakiewkę. Oczywiście! Dobrze, że nie straciłem życia... „To droga najpewniejsza” – powiedzieli. Tak! Dla nich, którzy nią nie chodzą! Gdybym nie ujrzał tego płomienia! Kto mógł go zapalić? Jakiś nieszczęśnik taki, jak ja. Gdzie teraz może być? Tam jest jakiś otwór... Może inna grota... Czy nie ma złodziei? Ech!... głupiec ze mnie! Co mogliby mi zabrać, skoro nie mam najmniejszego pieniążka? Ale to nieważne. Ten ogień to więcej niż skarb. Gdybym miał kilka gałęzi, to bym go rozpalił! Rozebrałbym się, wysuszył ubrania. Dobrze się mówi! Mam tylko to jedno ubranie do mojego powrotu!...» «Jeśli chcesz gałęzi, przyjacielu, są tutaj» – odzywa się Jezus, nie ruszając się z miejsca. Mężczyzna, który był odwrócony tyłem do Jezusa, zrywa się, słysząc ten nieoczekiwany głos, i skacze na równe nogi, odwracając się. Wydaje się przerażony. «Kim jesteś?» – pyta, rozwierając szeroko oczy i usiłując coś dojrzeć. «Podróżnym jak ty. To Ja rozpaliłem ogień i jestem zadowolony, że był dla ciebie przewodnikiem.» Jezus podchodzi z naręczem drewna i rzuca je blisko ognia, zachęcając: «Ożyw płomień, zanim popiół wszystko pokryje. Nie mam hubki ani krzesiwa, bo ten, kto Mi je pożyczył, odszedł po zachodzie słońca.» Jezus mówi przyjaźnie, ale nie pochodzi bliżej, aby ogień Go nie oświetlił. Przeciwnie, powraca do kąta owijając się jeszcze bardziej płaszczem. Mężczyzna tymczasem pochyla się i dmucha mocno w liście, które rzucił do ognia. Pozostaje w takiej postawie, zajęty, aż płomień rozbłyśnie. Śmieje się, rzucając coraz grubsze gałęzie, które wzniecają płomień. Jezus siedzi na Swym miejscu i obserwuje go. «Teraz musiałbym się rozebrać, aby wysuszyć ubrania. Wolę być nagi, niż tak przemoczony. Ale nie umiem sobie poradzić. Zbocze się osunęło i znalazłem się pod usypiskiem ziemi i wody. Ach! Teraz już w porządku! Spójrz! Rozerwałem szatę. Przeklęta podróż! Gdybym choć przekroczył szabat! Ale nie, zatrzymałem się aż do zachodu słońca. Potem... Co ja teraz zrobię? Aby się ratować, upuściłem sakiewkę. Teraz leży w dolinie lub zaczepiła się o jakiś krzak, nie wiadomo gdzie...» «Masz Moją szatę. Jest sucha i ciepła. Mnie wystarczy płaszcz. Weź. Jestem zdrowy, nie obawiaj się.» «I dobry. Dobry przyjaciel. Jak Ci podziękować?» «Kochając Mnie jak brata.» «Kochając Cię jak brata! Ale Ty nie wiesz, kim jestem. A gdybym był zły, pragnąłbyś mojej miłości?» «Chciałbym jej, abyś się stał dobrym.» Mężczyzna – młody, mniej więcej w wieku Jezusa – pochyla głowę i zastanawia się. Ma szatę Jezusa w rękach, ale jej nie widzi. Zastanawia się i wkłada ją, gdyż się rozebrał nawet z bielizny. Jezus, który powrócił do Swojego kąta, pyta go: «Kiedy jadłeś?» «W godzinie seksty. Miałem coś zjeść, przybywając do wioski, do doliny. Ale zgubiłem drogę, sakiewkę i pieniądze.» «Weź. Mam tu jeszcze resztę jedzenia. Miało być dla Mnie na jutro, ale weź. Mnie post nie ciąży.» «Ale... jeśli masz iść, potrzebujesz sił...» «Och! Nie idę daleko: tylko do Efraim...» «Do Efraim?! Jesteś Samarytaninem?» «To ci przeszkadza? Nie jestem Samarytaninem.» «W istocie... akcent masz galilejski. Kim jesteś? Dlaczego nie odsłaniasz twarzy? Musisz się ukrywać, bo jesteś winny? Nie doniosę na Ciebie.» «Jestem podróżnym. Powiedziałem ci to. Moje Imię nic by ci nie powiedziało lub powiedziałoby ci zbyt wiele. A zresztą... czym jest imię? Kiedy ci daję ubranie dla twoich zmarzniętych członków, chleb dla zaspokojenia głodu, a przede wszystkim litość twemu sercu, czy musisz znać Moje Imię, aby poczuć się pokrzepionym przez suche ubrania, pokarm i uczucie? Ale jeśli chcesz Mi nadać imię, mów o Mnie: „Litość”. Nic haniebnego nie zmusza Mnie do ukrywania się. Ty jednak nie zrezygnowałbyś z doniesienia na Mnie, bo masz w sercu niedobrą myśl, a złe myśli przynoszą owoce złych czynów.» Mężczyzna zrywa się i podchodzi do Jezusa. Ale widzi tylko Jego oczy, a nawet i one są zakryte opuszczonymi powiekami. «Jedz, jedz, przyjacielu. Nie ma nic innego do zrobienia.» Mężczyzna podchodzi blisko ognia i je powoli, nic nie mówiąc. Jest zamyślony. Jezus jest zwinięty w kłębek w kącie. Mężczyzna powoli odzyskuje siły. Ciepło ognia, chleb i pieczone mięso, które Jezus mu dał, przywróciły mu dobry nastrój. Wstaje, przeciąga się, mocuje sznur, który mu służył za pasek, z jednej strony do odłamka skały, a z drugiej – do zardzewiałej obręczy, przymocowanej tam we wnętrzu nie wiadomo przez kogo i kiedy. Rozwiesza szatę, płaszcz, nakrycie głowy, aby wszystko wysuszyć. Otrząsa sandały i zbliża do płomienia, który silnie podsyca. Jezus wydaje się drzemać. Mężczyzna siada i zastanawia się. Potem odwraca się, aby popatrzeć na Nieznajomego. Pyta: «Śpisz?» Jezus odpowiada: «Nie. Rozmyślam i modlę się.» «Za kogo?» «Za wszystkich nieszczęśliwych różnego rodzaju. A jest ich tak wielu!» «Jesteś pokutnikiem?» «Jestem pokutnikiem. Ziemia bardzo potrzebuje pokuty, aby dać słabym, którzy ją zamieszkują, siłę odpędzenia szatana.» «Dobrze powiedziałeś. Mówisz jak rabbi. Znam się na tym, bo jestem saforim. Moim rabbim jest Jonatan, syn Uzzjela. Jestem jego najdroższym uczniem. A teraz, jeśli Najwyższy mi pomoże, stanę się jeszcze droższym. Cały Izrael będzie wychwalał moje imię.» Jezus nie odpowiada. Przybysz wstaje po chwili i siada przy Jezusie. Mówi, gładząc włosy ręką, bo są prawie suche, i układając brodę: «Posłuchaj. Powiedziałeś, że idziesz do Efraim. Idziesz tam przypadkowo czy tam przebywasz?» «Mieszkam w Efraim.» «Ale powiedziałeś, że nie jesteś Samarytaninem!» «Powtarzam to: nie jestem Samarytaninem.» «Któż może tam mieszkać, jeśli nie... Posłuchaj: mówi się, że to w Efraim schronił się Rabbi z Nazaretu, wygnaniec, wyklęty. Czy to prawda?» «To prawda. Jezus, Chrystus Pana, jest tam.» «To nie jest Chrystus Pana! To kłamca! To bluźnierca! Demon! To przyczyna wszystkich naszych nieszczęść. A nikt nie powstaje, żeby Go powalić i pomścić cały naród!» – wykrzykuje z fanatyczną nienawiścią. [Jezus pyta go:] «Czy ci może wyrządził jakąś krzywdę, że mówisz o Nim z taką nienawiścią w głosie?» «Mnie, nie. Widziałem Go zaledwie jeden raz w Święto Namiotów i w takim rozgardiaszu, że trudno by mi było Go rozpoznać. Bo, chociaż jestem uczniem wielkiego rabbiego Jonatana, syna Uzzjela, to od niedawna jestem na stałe w Świątyni. Wcześniej... nie mogłem z wielu powodów. Dopiero odkąd rabbi jest w swoim domu, trwam u jego stóp, aby pić sprawiedliwość i naukę. Ale Ty... Ty mnie zapytałeś, czy Go nienawidzę i odczułem ukryty wyrzut w Twoich słowach. Czy Ty może jesteś zwolennikiem Nazarejczyka?» «Nie, nie jestem nim. Ale każdy sprawiedliwy potępia nienawiść» [– wyjaśnia mu Jezus.] «Nienawiść jest święta, kiedy się zwraca przeciwko nieprzyjacielowi Boga i Ojczyzny. A nim właśnie jest nazarejski Rabbi. Święte jest zwalczanie Go i nienawidzenie.» «Zwalczać człowieka czy myśl, którą przedstawia, i doktrynę, którą głosi?» [– pyta Jezus] «Wszystko! Wszystko! Nie można zwalczać jednego, jeśli oszczędzi się drugie. To w człowieku znajduje się jego nauka i jego myśl. Albo zwalczy się wszystko, albo nic się nie zdziała. Kiedy przyjmuje się jakąś myśl, przyjmuje się człowieka, który ją reprezentuje i równocześnie jego naukę. Wiem to i doświadczam tego z moim nauczycielem. Jego myśli są moimi myślami, a jego pragnienia – prawem dla mnie.» «Rzeczywiście tak postępuje dobry uczeń. Dlatego trzeba umieć ocenić, czy nauczyciel jest dobry i iść jedynie za dobrym nauczycielem. Nie wolno bowiem gubić swej duszy z miłości do człowieka.» «Jonatan, syn Uzzjela, jest dobry» [– mówi Samuel.] «Nie. Nie jest» [– zaprzecza Jezus.] «Co mówisz? I mnie to mówisz? Przecież jesteśmy tu sami i mógłbym Cię zabić, aby pomścić mojego nauczyciela. Jestem silny, wiesz?» «Nie boję się. Nie boję się przemocy. Nie boję się i wiedz, że jeśli Mnie uderzysz, nie będę ci się przeciwstawiał.» «Ach! Zrozumiałem! Ty jesteś uczniem Rabbiego, „apostołem”. On tak nazywa Swoich najwierniejszych uczniów. Idziesz z pewnością do Niego. Ten, który był z Tobą, jest pewnie jednym z podobnych do Ciebie. I czekasz na kogoś takiego jak Ty.» «Czekam na kogoś. Tak.» «Może na Rabbiego?» «Nie muszę na Niego czekać. On nie potrzebuje Mojego słowa, aby doznać uzdrowienia ze zła. On nie ma chorej duszy, nie ma chorego ciała. Ja czekam na biedną zatrutą duszę, majaczącą. Chcę ją uzdrowić.» «Jesteś apostołem! Wiadomo bowiem, że On ich posyła, aby ewangelizowali, gdyż sam boi się chodzić, odkąd potępił Go Sanhedryn. To dlatego jesteś zwolennikiem Jego nauki! Nie przeciwstawiać się temu, który obraża, to jedno z Jego pouczeń.» [Jezus mu przytakuje:] «To jedno z Jego pouczeń, bo On uczy miłości, przebaczenia, sprawiedliwości, łagodności. On kocha nieprzyjaciół tak jak przyjaciół, bo On wszystko widzi w Bogu.» «O! Jeśli mnie spotka albo, jeśli – jak się tego spodziewam – ja Go spotkam, nie sądzę, że mnie pokocha. Byłby głupcem! Ale nie mogę rozmawiać z Tobą, Jego apostołem. I żałuję, że powiedziałem, co powiedziałem. Ty Mu to przekażesz.» «To niepotrzebne, ale zaprawdę, mówię ci, że On będzie cię kochał, a nawet już cię kocha, chociaż ty idziesz do Efraim, aby Go wciągnąć w zasadzkę i wydać Go Sanhedrynowi, który przyrzekł wielką nagrodę temu, kto to uczyni.» «Jesteś... prorokiem lub masz ducha pytona? Przekazał Ci Swą moc? Ty więc również jesteś przeklęty? A ja przyjąłem Twój chleb, odzienie, byłeś dla mnie jak przyjaciel! Jest powiedziane: „Nie podniesiesz ręki na tego, który okazał ci dobro”. Ty je okazałeś! Dlaczego, skoro wiedziałeś, że ja... Może... aby mi przeszkodzić w działaniu? Ale nawet jeśli oszczędzę Ciebie – bo mi dałeś chleba i soli, ogień i odzienie – i nie uchybię sprawiedliwości przez skrzywdzenie Cię, to nie oszczędzę Twojego Rabbiego, bo... Jego nie znam, On nie okazał mi dobra, lecz zło.» «Och! Nieszczęsny! Nie pojmujesz, że majaczysz? Jakże ktoś, kogo nie znasz, mógł cię skrzywdzić? Jakże możesz przestrzegać szabatu, skoro nie przestrzegasz zakazu zabijania?...» «Ja nie zabijam.» «Fizycznie – nie. Ale nie ma różnicy między tym, który zabija, i tym, który oddaje ofiarę w ręce zabójcy. Szanujesz słowo człowieka, który mówi, że nie należy szkodzić temu, kto ci wyświadczył dobro, a nie przestrzegasz słowa Bożego i przez zasadzkę, dla garści pieniędzy, dla odrobiny zaszczytów, zaszczytów nędznych, za to, że umiałeś wydać niewinnego, przygotowujesz się do zbrodni!...» «Nie robię tego jedynie dla pieniędzy i dla zaszczytu, ale aby uczynić coś miłego dla Jahwe i zbawiennego dla Ojczyzny. Powtarzam czyn Jael i Judyty.» Staje się bardziej fanatyczny niż dotąd. «Sisera i Holofernes byli nieprzyjaciółmi naszej Ojczyzny. Byli najeźdźcami. Byli okrutni. A kim jest Rabbi z Nazaretu? Na kogo napadł? Co sobie przywłaszczył? Jest biedny i nie chce bogactw. Jest pokorny i nie chce zaszczytów. Jest dobry. Dla wszystkich. Tysiące otrzymało Jego dobrodziejstwa. Dlaczego Go nienawidzicie? Dlaczego ty Go nienawidzisz? Nie wolno ci szkodzić bliźniemu. Służysz Sanhedrynowi, ale czy to Sanhedryn będzie cię sądził w przyszłym życiu, czy Bóg? I jak cię osądzi? Nie mówię ci: jak cię osądzi za to, że zabijesz Chrystusa, lecz mówię ci: jak cię osądzi za to, że zabijesz niewinnego. Nie wierzysz, że Rabbi z Nazaretu jest Chrystusem, a więc – z tego powodu, że On nim według ciebie nie jest – myślisz, że ta zbrodnia nie będzie ci policzona. Bóg jest sprawiedliwy i nie poczytuje za grzech czynu dokonanego bez całkowitej świadomości. Zatem On cię nie będzie sądził za to, że zabiłeś Chrystusa, gdyż dla ciebie Jezus z Nazaretu nie jest Chrystusem. Ale On cię oskarży o zabicie niewinnego, gdyż wiesz, że On jest niewinny. Oni cię zatruli, upoili słowami nienawiści. Nie jesteś jednak tak [upojony], żeby nie rozumieć, że On jest niewinny. Jego dzieła przemawiają na Jego korzyść. Wasz strach – bardziej strach nauczycieli niż wasz, uczniów – rodzi obawę i widzi to, co nie istnieje. Strach tych, którzy się boją, że On podstępnie ich usunie. Nie obawiajcie się. On otwiera ramiona, aby wam powiedzieć: „Bracia!”. Nie posyła przeciwko wam oddziałów. Nie przeklina was. Chciałby tylko was zbawić. Was, wielkich, i uczniów wielkich, tak samo jak pragnie ocalić najmniejszego z Izraela. Was bardziej niż najmniejszego z Izraela, bardziej niż dziecko, które nie wie jeszcze co to jest nienawiść i miłość, gdyż wy tego potrzebujecie bardziej niż nieuczeni i dzieci, gdyż wy wiecie i grzeszycie wiedząc. Czy twoje ludzkie sumienie – jeśli usuniesz z niego myśli, jakie w nim umieściłeś, jeśli je oczyścisz z trucizn, które sprawiają, że majaczysz – powie ci może, że On jest grzeszny? Powiedz! Bądź szczery. Czy widziałeś, że któregoś dnia uchybił Prawu lub radził, by nie przestrzegać Prawa? Czy widziałeś, że był kłótliwy, chciwy, rozpustny, oczerniał, miał zatwardziałe serce? Powiedz! Czy widziałeś może, że brak Mu było szacunku wobec Sanhedrynu? Jest jak wygnaniec, aby okazać posłuszeństwo wyrokowi Sanhedrynu. Mógłby rzucić wezwanie, a cała Palestyna poszłaby za Nim, aby iść na tych niewielu, którzy Go nienawidzą. On jednak radzi Swoim uczniom pokój i przebaczenie. Mógłby – jak przywraca życie umarłym, wzrok niewidomym, zdolność poruszania się paralitykom, słuch głuchym, wyzwolenie opętanym, bo Niebo i Piekło są wrażliwe na Jego wolę – mógłby was porazić Swymi boskimi gromami i tak pozbyć się nieprzyjaciół. On zaś, przeciwnie, modli się za was i uzdrawia waszych krewnych, uzdrawia wam serca, daje wam chleb, odzienie, ogień. To bowiem Ja jestem Jezusem z Nazaretu, Chrystusem, Tym, którego szukasz, aby otrzymać nagrodę pieniężną – obiecaną temu, który Go wyda Sanhedrynowi – i zaszczyty wybawiciela Izraela. Jestem Jezusem z Nazaretu, Chrystusem. Oto jestem. Możesz Mnie ująć. Jako Nauczyciel i jako Syn Boży uwalniam cię ze zobowiązania nie podnoszenia ręki na tego, który ci wyświadczył dobro, oraz odpuszczam ci grzech podniesienia na niego ręki.» Jezus wstał, zdejmując płaszcz z głowy. Wyciąga ręce, jakby po to, aby Go ujęto i związano. Jest wysoki, ale wydaje się jeszcze bardziej wysmukły pozostając jedynie w szacie krótkiej i obcisłej, w ciemnym płaszczu opadającym na ramiona, wyprostowany. Oczy utkwił w obliczu Swego prześladowcy. Odblaski migoczących płomieni tworzą jaśniejące punkty na Jego falujących włosach i rozjaśniają Jego szerokie źrenice, ukazując szafirowo błękitne kręgi tęczówek. Jest tak pełen majestatu i tak wyraźnie nie odczuwa strachu, że wzbudza więcej szacunku, niż gdyby Go otaczało wojsko, aby Go bronić. Mężczyzna jest jak oczarowany... sparaliżowany ze zdumienia. Dopiero po chwili udaje mu się wyszeptać: «Ty! Ty! Ty!» Wydaje się, że nie potrafi powiedzieć nic innego. Jezus nalega: «Zatem schwytaj Mnie! Zdejmij ten niepotrzebny sznur, który napiąłeś, aby podtrzymywać brudną i podartą szatę. Zwiąż Mi ręce. Pójdę za tobą jak baranek idzie za rzeźnikiem i nie będę cię miał w nienawiści za to, że Mnie prowadzisz na śmierć. Powiedziałem ci to. Cel usprawiedliwia działanie i zmienia jego naturę. Dla ciebie bowiem jestem ruiną Izraela i wierzysz, że ocalisz Izraela zabijając Mnie. Dla ciebie jestem winnym wszystkich zbrodni i służysz sprawiedliwości usuwając złoczyńcę. Nie jesteś więc bardziej winny niż kat, który wykonuje otrzymany nakaz. Chcesz Mnie złożyć w ofierze tu, na miejscu? Tu, u Moich stóp znajduje się nóż, którym kroiłem pożywienie. Weź go. Ostrze, które służyło miłości do Mego bliźniego może się zamienić w nóż ofiarnika. Moje ciało nie jest bardziej twarde niż mięso upieczonego baranka, które Mój przyjaciel zostawił dla zaspokojenia głodu, a Ja dałem je tobie, aby cię nakarmić, ciebie, Mego nieprzyjaciela. Ale ty obawiasz się patroli rzymskich. One zatrzymują zabójców niewinnych i nie pozwalają nam wymierzać sprawiedliwości, gdyż jesteśmy poddanymi, a oni – panami. Dlatego właśnie nie ośmielasz się Mnie zabić i potem odejść do tych, którzy cię posyłają, z zabitym Barankiem na ramionach, jak z towarem, który służy do zarobienia pieniędzy. Zostaw więc tu Moje zwłoki i idź zawiadomić o tym twoich panów. Ty bowiem nie jesteś uczniem, lecz niewolnikiem. Wyrzekłeś się tej najwyższej wolności myśli i woli, którą nawet Bóg pozostawia ludziom. I ty służysz, służysz jak niewolnik twoim panom. Służysz im, aż do popełnienia zbrodni. Ale nie jesteś winny, jesteś „zatruty”. To ty jesteś zatrutą duszą, na którą tu czekałem. Dalej więc! Noc i miejsce sprzyjają zbrodni. Źle mówię: wybawieniu Izraela! O, biedny chłopcze! Nie wiedząc o tym wypowiadasz słowa prorockie! Moja śmierć będzie naprawdę odkupieniem i nie tylko Izraela, lecz całej Ludzkości. A Ja przyszedłem, aby Mnie złożono w ofierze. Płonę, aby tak się stało, żeby się stać Zbawicielem. Wszystkich. Ty, saforim światłego Jonatana, syna Uzzjela, znasz zapewne Izajasza. Oto mąż boleści jest przed tobą. A jeśli się takim nie wydaję, jeśli nie wydaję się tym, którego widział też Dawid z kośćmi obnażonymi i wywichniętymi, jeśli nie jestem jak trędowaty widziany przez Izajasza, to dlatego, że wy nie widzicie Mego serca. Jestem jedną raną. Brak miłości, nienawiść, zatwardziałość, wasza niesprawiedliwość, całego Mnie zraniły i połamały. A czy nie trzymałem ukrytego Mojego oblicza wtedy, gdy Mną gardziłeś z powodu tego, kim naprawdę jestem: Słowem Bożym, Chrystusem? Ale Ja jestem człowiekiem przyzwyczajonym do cierpienia! Czy Mnie nie uważacie za kogoś, kogo Bóg uderzył? Czy nie poświęcam Siebie dlatego, że chcę się złożyć w ofierze, aby was uzdrowić przez Moją ofiarę? Dalej! Uderz! Popatrz: nie boję się i ty nie musisz się bać. Ja, bo jestem Niewinnym i obawiam się tylko sądu Bożego. Nadstawiając Moją szyję pod twój nóż, sprawiam, że się wypełnia wola Boża, wyprzedzając o jakiś czas Moją godzinę dla waszego dobra. Nawet kiedy się narodziłem, wyprzedziłem godzinę z miłości do was, aby wam dać pokój przed czasem. Ale wy, z tej udręki miłości, jakiej doświadczam, czynicie broń – zaprzeczając Mi.... Nie lękaj się! Nie przywołam na ciebie kary Kaina ani gromów Bożych. Modlę się za ciebie. Kocham cię. Nic więcej. Jestem zbyt wysoki dla twojej ludzkiej ręki? Tak, to prawda! Istotnie człowiek nie mógłby uderzyć Boga, gdyby Bóg nie oddał się dobrowolnie w ręce człowieka. Więc klękam przed tobą. Syn Człowieczy jest przed tobą, u twoich stóp. Uderz więc!» Jezus rzeczywiście klęka i podaje prześladowcy nóż, trzymając go za ostrze. Ten jednak cofa się, szepcząc: «Nie, nie!» «No! Chwila odwagi... i będziesz bardziej znany niż Jael i Judyta! Popatrz. Modlę się za ciebie. Izajasz to mówi: „...i modli się za grzeszników”. Nie podchodzisz? Dlaczego się oddalasz? A, może obawiasz się, że nie będziesz widział, jak umiera Bóg. Podchodzę więc blisko ognia. Ognia nie brakuje nigdy w czasie składania ofiar. On stanowi ich część. Tak. Teraz możesz Mnie widzieć dobrze.» Jezus klęczy blisko ognia. Mężczyzna błaga: «Nie patrz na mnie! Nie patrz! Och! Gdzie mam uciec, aby nie widzieć Twojego spojrzenia?» «Czyjego? Kogo nie chcesz widzieć?» [– pyta Jezus.] «Ciebie... i mojej zbrodni. Mój grzech naprawdę jest przede mną! Dokąd, dokąd uciec?» Mężczyzna jest przerażony... «Na Moje serce, synu! Tu, w Moich ramionach kończą się koszmary i przerażenie. Tu jest pokój. Chodź! Chodź! Uczyń Mnie szczęśliwym!» Jezus wstaje i wyciąga ramiona. Ogień jest między nimi dwoma. Jezus promienieje od odblasków płomieni. Mężczyzna upada na kolana i zakrywając sobie twarz woła głośno: «Miej litość nade mną, o Boże! Litości dla mnie! Wymaż mój grzech! Chciałem uderzyć Twojego Chrystusa! Litości! Ach! Nie może istnieć litość dla takiej zbrodni! Jestem potępiony!» Płacze z twarzą przy ziemi, gwałtownie wstrząsany łkaniem i jęczy: «Litości» – i przeklina: – «Przeklęci!...» Jezus omija ogień i idzie do niego, pochyla się, dotyka jego głowy i mówi mu: «Nie przeklinaj tych, którzy cię sprowadzili z właściwej drogi. Im zawdzięczasz największe dobro: to, że tak rozmawiam z tobą. I że cię tak trzymam w Moich ramionach.» Jezus ujmuje go za ramiona i podnosi, a siadając na ziemi tuli go do Swego serca. Mężczyzna upadł na Jego Kolana z płaczem mniej gwałtownym, lecz jakże oczyszczającym! Jezus głaszcze jego ciemną głowę i czeka, aż się uspokoi. Mężczyzna podnosi wreszcie głowę. Ma całkiem odmienione oblicze. Jęczy: «Twojego przebaczenia!» Jezus się pochyla i składa pocałunek na jego czole. Mężczyzna obejmuje ramionami Jego szyję i z głową pochyloną nad ramieniem Jezusa, płacze i opowiada, czy raczej chciałby opowiedzieć, jakie myśli mu podsuwali, aby go skłonić do zbrodni. Ale Jezus zabrania mu tego, mówiąc: «Nie mów nic! Milcz! Wiem wszystko. Kiedy wszedłeś, poznałem cię: kim jesteś i co chciałeś zrobić. Mogłem się oddalić stąd i uciec. Pozostałem, aby cię ocalić. I jesteś ocalony. Przeszłość umarła. Nie przypominaj jej.» «Ale... tak ufasz? A jeśli na nowo bym zgrzeszył?» «Nie. Nie zgrzeszysz ponownie. Wiem to. Jesteś uleczony.» «Tak. Jestem. Ale oni są tak przebiegli. Nie odsyłaj mnie do nich» [– prosi Samuel.] «A dokąd chcesz iść, gdzie ich nie ma?» «Z Tobą do Efraim. Jeśli widzisz moje serce, zobaczysz, że nie zastawiam na Ciebie pułapki, lecz jedynie proszę, żebyś mnie ochronił.» «Wiem o tym. Chodź, ale ostrzegam cię, że tam znajduje się Judasz z Kariotu, zaprzedany Sanhedrynowi i zdrajca Chrystusa.» «Miłosierdzia Bożego! To również wiesz?!» Jego osłupienie dochodzi do szczytu. «Wiem wszystko. On uważa, że nie wiem. Jednak wiem wszystko. I wiem także to, że tak mocno się nawróciłeś, że nie będziesz o tym rozmawiał ani z Judaszem, ani z nikim innym. Ale pomyśl: skoro Judasz jest zdolny zdradzić swego Nauczyciela, co potrafiłby uczynić, aby tobie zaszkodzić?» Mężczyzna zastanawia się długo, potem mówi: «To bez znaczenia! Jeśli mnie nie wypędzisz, zostanę z Tobą, przynajmniej przez jakiś czas. Do Paschy, aż się połączysz z Twoimi uczniami. Przyłączę się do nich. Och, jeśli to prawda, że mi przebaczyłeś, nie wypędzaj mnie!» «Nie wypędzam cię. Teraz chodźmy, położymy się na tych liściach, aby poczekać na ranek. O świcie pójdziemy do Efraim. Powiemy, że przez przypadek się spotkaliśmy i że przyszedłeś do nas. Taka jest prawda.» «Tak, to prawda. O świcie moje szaty będą suche i zwrócę Ci Twoją...» «Nie, zostaw tu te szaty. To symbol. Jesteś człowiekiem, który wyzbywa się swej przeszłości i przyobleka nowy strój. Matka dawnego Samuela śpiewała w swej radości: „Pan daje śmierć i życie. Prowadzi do miejsca pobytu umarłych i z niego wyprowadza”. Ty umarłeś i powróciłeś do życia. Przychodzisz z krainy umarłych ku prawdziwemu Życiu. Zostały szaty, które doznały kontaktu z grobem pełnym zgnilizny. Żyj więc! Żyj dla twej prawdziwej chwały: dla służby Bogu w sprawiedliwości i posiadania Go na wieczność.» Siadają w zagłębieniu, w którym nagromadziły się liście. Szybko zalega cisza, gdyż mężczyzna, zmęczony, zasnął, z głową opartą o ramiona Jezusa, który jeszcze się modli. ...To już piękny poranek wiosenny, kiedy przybywają przed dom Marii, małżonki Jakuba, ścieżką wzdłuż potoku. Staje się on ponownie czysty po ulewie. Silniejszy prąd sprawia, że płynącą wodę słychać mocniej i że jaśnieje w słońcu między brzegami, połyskującymi nadal z powodu deszczu. Piotr, który stoi na progu, wydaje okrzyk i wybiega im na spotkanie. Rzuca się, by ucałować Jezusa, który jest całkiem owinięty płaszczem i mówi: «O, mój błogosławiony Nauczycielu! Jaki smutny szabat kazałeś mi spędzić! Nie zdecydowałem się odejść bez ujrzenia Ciebie. Byłbym przez cały tydzień otumaniony, gdybym wyruszył z niepewnością w sercu i bez Twojego pożegnania!» Jezus całuje go, nie porzucając płaszcza. Piotr tak wpatruje się w Nauczyciela, że nie zauważa obcego, który jest z Nim. Ale w tym czasie pozostali także przybiegli i Judasz z Kariotu wydaje okrzyk: «Ty, Samuelu?» «Tak, ja. Królestwo Boże jest otwarte dla wszystkich w Izraelu. Wszedłem do niego» – odpowiada mężczyzna pewnie. Judasz śmieje się dziwnie, ale nic nie odpowiada. Uwaga wszystkich kieruje się na nowo przybyłego i Piotr pyta: «Kto to jest?» «Nowy uczeń. Spotkaliśmy się przypadkiem lub raczej: Bóg sprawił, że się spotkaliśmy i przyjąłem go jak kogoś, kogo posłał Mi Ojciec, i wam również mówię, żebyście tak uczynili. A ponieważ to jest wielkie święto, kiedy ktoś wchodzi, aby mieć udział w Królestwie Niebieskim, odłóżcie torby i płaszcze, wy, którzy mieliście wyruszyć. Pozostańmy do jutra razem. Teraz pozwól Mi odejść, Szymonie, gdyż mu dałem szatę, i kiedy tak stoję powietrze poranka dokucza Mojemu ciału.» «Ach! Tak mi się zdawało! Zachorujesz, Nauczycielu, jeśli będziesz tak postępował!» «Nie chciałem. Ale On tak chciał» – tłumaczy się mężczyzna. «Tak. Całkowicie go powaliło oberwanie chmury. Ocalał tylko wysiłkiem swej woli. Aby nic z tej strasznej chwili nie pozostało na nim i aby przyszedł do nas bez brudu, kazałem mu zostawić w miejscu, gdzie się spotkaliśmy, ubranie porozrywane i zabrudzone, i przyoblekłem go Moim» – mówi Jezus i patrzy na Judasza z Kariotu, który znowu dziwnie się śmieje, jak na początku, kiedy Jezus mówił, jakie to wielkie święto, kiedy ktoś wchodzi, aby mieć udział w Królestwie Niebieskim. Potem szybko odchodzi, aby się ubrać. Inni podchodzą do nowo przybyłego, aby mu przekazać pozdrowienie pokoju. 23. ALFEUSZ, SYN SARY, BRONI JEZUSA W NAZARECIE Napisane 6 lutego 1947. A, 9932-9935 «A ja wam mówię, że wy wszyscy jesteście głupcami, wierząc w niektóre rzeczy. Głupcami i ignorantami bardziej niż rzezańcy, którzy nie znają nawet zasad instynktu, ponieważ są okaleczeni. Ludzie przemierzają miasta ogłaszając wyklęcie Nauczyciela, a inni roznoszą nakazy, które nie mogą – nie, na Boga prawdziwego – nie mogą pochodzić od Niego! Wy Go nie znacie, ja Go znam. I nie mogę uwierzyć, że On się tak zmienił! I chodzą wszędzie! Mówicie, że to są Jego uczniowie? A kto ich kiedykolwiek z Nim widział? Mówicie, że nauczyciele i faryzeusze mówią o Jego grzechach? A kto widział Jego grzechy? Czy słyszeliście, żeby kiedykolwiek mówił coś nieprzyzwoitego? Czy widzieliście Go kiedykolwiek w stanie grzechu? A więc? I możecie myśleć, że gdyby był grzesznikiem, Bóg pozwoliłby Mu czynić dzieła tak potężne! Głupcy, mówię wam, głupcy, zacofani, ignoranci jak wieśniacy, którzy po raz pierwszy widzą lichego aktora na jarmarku i uważają za prawdę to, co on przedstawia. Tacy jesteście. Spójrzcie, czy mądrzy i posiadający otwarty rozum dają się zwieść słowami fałszywych uczniów, którzy są prawdziwymi nieprzyjaciółmi Niewinnego, naszego Jezusa, którego nie jesteście godni mieć za syna! Zobaczcie, czy Joanna, małżonka Chuzy – o! mam powiedzieć: żona zarządcy Heroda, księżniczka Joanna – oddala się od Maryi? Zobaczcie, czy... Czy robię dobrze, że to mówię? Ależ tak! Dobrze czynię, bo nie mówię, żeby mówić, ale żeby was wszystkich przekonać. Czy widzieliście w ostatnim miesiącu ten tak piękny wóz, który przejechał przez pola i zatrzymał się przed domem Maryi? Widzieliście? Ten, który miał zasłonę piękną jak dom. Czy wiecie, kto był w środku i kto z niego wysiadł, aby paść na twarz przed Maryją? Łazarz, syn Teofila, Łazarz z Betanii, rozumiecie? Syn pierwszego dostojnika Syrii, szlachetnego Teofila, męża Eucherii z rodu Judy i z rodziny Dawida! Wielki przyjaciel Jezusa, człowiek najbogatszy i najbardziej wykształcony w Izraelu, [znający] zarówno naszą historię, jak i dzieje całego świata, przyjaciel Rzymian, dobroczyńca wszystkich ubogich. I wreszcie to ten, który został wskrzeszony po czterech dniach pobytu w grobie. Czy porzucił Jezusa, wierząc Sanhedrynowi? Mówicie, że to dlatego, że On go wskrzesił? Nie. To dlatego, że wie, że On jest Chrystusem, że jest Jezusem. A czy wiecie, co przyszedł powiedzieć Maryi? Żeby się przygotowała, bo będzie Jej towarzyszył do Judei. Rozumiecie? On, Łazarz, jakby był sługą Maryi! Wiem o tym, bo byłem tam, kiedy wszedł i pozdrowił Ją. Padł na ziemię na nędzne cegły Jej małej izdebki. On – obleczony jak Salomon, przyzwyczajony do dywanów – tam, na ziemi, aby ucałować kraj szaty naszej Niewiasty i żeby Ją pozdrowić: „Pozdrawiam Cię, o, Maryjo, Matko mojego Pana. Ja, Twój sługa, ostatni ze sług Twojego Syna, przychodzę rozmawiać z Tobą o Nim i oddać się do Twojej dyspozycji”. Rozumiecie? Ja... byłem tak wzruszony... że kiedy mnie powitał – mnie również nazywając: „bratem w Panu” – nie umiałem powiedzieć ani słowa. Ale Łazarz zrozumiał, bo jest inteligentny. I spał w łóżku Józefa, posyłając przed sobą sługi, aby czekali na niego w Seforii, bo jechał na swoje ziemie w Antiochii. Powiedział niewiastom, że mają być gotowe, bo na końcu tego miesiąca przybędzie je zabrać, aby uniknęły zmęczenia podróżą. I Joanna dołączy się do karawany ze swoim wozem z uczennicami z Kafarnaum i z Betsaidy. I wszystko to nic wam nie mówi?» W końcu dobry Alfeusz, syn Sary – stojąc pośrodku grupy, która jest na placu – bierze oddech. Potem Aser, Izmael i także dwóch kuzynów Jezusa: Szymon i Józef – Szymon bardziej otwarcie, a Józef bardziej powściągliwie – pomagają mu, potwierdzając to, co powiedział. Józef mówi: «Jezus nie jest dzieckiem z nieprawego łoża. Jeśli chce dać o czymś znać, to ma tu krewnych jako Swoich przedstawicieli. I ma uczniów wiernych i potężnych jak Łazarz. Łazarz nie mówił o tym, o czym mówią inni.» «I Jezus ma także nas. Niegdyś byliśmy poganiaczami osłów i głupcami jak nasze osły. Ale teraz jesteśmy Jego uczniami i my też bylibyśmy zdolni powiedzieć wam [w Jego imieniu]: „Uczyńcie to lub tamto”» – mówi Izmael. «Ale potępienie zawieszone tu na drzwiach synagogi przyniósł posłaniec Sanhedrynu i nosi pieczęć Świątyni» – zauważają niektórzy. «To prawda. I cóż? My, którzy jesteśmy znani w całym Izraelu z tego, że umiemy zrozumieć, kim jest naprawdę Sanhedryn i z tego powodu jesteśmy uważani za niezbyt dobrych, mielibyśmy uznać, że to postępowanie Świątyni jest mądre? Czy nie znamy już uczonych w Piśmie i faryzeuszy, i przywódców kapłanów?» – odpowiada Alfeusz. «To prawda. Alfeusz ma rację. Postanowiłem iść do Jerozolimy, aby dowiedzieć się od prawdziwych przyjaciół, jak jest naprawdę. Idę jutro» – mówi Józef, syn Alfeusza. «I zostaniesz tam?» «Nie. Powrócę, aby potem udać się na Paschę. Nie mogę pozostawać daleko od domu. To będzie wysiłek dla mnie. Ale zrobienie tego jest także moim obowiązkiem. Jestem głową rodziny i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za obecność Jezusa w Judei. Nalegałem, żeby tam poszedł... Człowiek jest omylny w swoich sądach. Myślałem, że to będzie dla Niego dobre. Tymczasem... Niech Bóg mi wybaczy! Muszę przynajmniej śledzić z bliska konsekwencje mojej rady, aby ulżyć memu Bratu» – mówi Józef, syn Alfeusza, jak zwykle w sposób powolny i dumny. «Kiedyś tak nie mówiłeś. Może i ciebie zwiodła przyjaźń wielkich. Masz wzrok zamglony» – mówi jakiś Nazarejczyk. «To nie przyjaźń z wielkimi mnie zwiodła, o, Eliachimie, ale przekonuje mnie postępowanie mego Brata. Jeśli się myliłem, a teraz się opamiętałem, to pokazuję, że jestem człowiekiem sprawiedliwym. Błąd bowiem to coś ludzkiego, a upieranie się to coś zwierzęcego.» «I mówisz, że Łazarz naprawdę powróci? Och! Chcemy go zobaczyć! Jaki jest ktoś, kto powraca ze śmierci? Może zaskoczony, jak ktoś przestraszony. Co mówi o swoim pobycie pośród umarłych?» – pyta wielu Alfeusza, syna Sary. «Jest jak wy i ja. Radosny, żywy, spokojny. Nie mówi o drugim świecie. To tak, jakby nie pamiętał. Ale przypomina sobie agonię.» «Dlaczego nas nie zawiadomiłeś, że jest w wiosce?» «To oczywiste! Bo obleglibyście dom! Nawet ja odszedłem. Trzeba trochę delikatności, ech!» [– mówi Alfeusz.] «Ale kiedy powróci, będzie go można zobaczyć? Uprzedź nas. Będziesz zapewne, jak zawsze, stróżem domu Maryi.» «Z pewnością! Otrzymałem łaskę bycia blisko Niej. Ale nikogo nie powiadomię. Radźcie sobie sami. Wóz widać, a Nazaret to nie Antiochia ani nawet Jerozolima, aby coś tak wielkiego przejechało niepostrzeżenie. Postawcie straże i radźcie sobie. Ale to próżne działanie. Postępujcie raczej tak, żeby Jego miasto nie uchodziło za głupie, dlatego że wierzy w słowa nieprzyjaciół naszego Jezusa. Nie wierzcie, nie wierzcie! Ani temu, kto Go nazywa szatanem, ani tym, którzy was skłaniają do buntu w Jego imię. Pewnego dnia mielibyście z tego powodu wyrzuty sumienia. A jeśli reszta Galilei wpadnie w zasadzkę i uwierzy w to, co nie jest prawdziwe, tym gorzej dla niej. Żegnajcie. Odchodzę, bo zapada noc...» I oddala się, zadowolony, że obronił Jezusa. Inni pozostają, żeby dyskutować. Ale chociaż są podzieleni na dwa obozy i najbardziej liczny jest, niestety, obóz łatwowiernych, w końcu zwycięża myśl przedstawiona przez kilku przyjaciół Jezusa. Postanawiają zaczekać z niepokojeniem się i przyjmowaniem oszczerstw oraz zachęt do powstania. «Tak czynią inne miasta galilejskie, które na razie, bardziej przebiegłe niż Nazaret, śmieją się w nos fałszywym posłańcom» – mówi uczeń Aser. 24. FAŁSZYWI POSŁAŃCY W SYCHEM. ROZMOWA KLAUDII Z JEZUSEM W EFRAIM Napisane 7 lutego 1947. A, 9936-9941 Główny plac w Sychem. Na nim brzmi wiosenną nutą listowie nowych drzew, które – w podwójnym szeregu wzdłuż kwadratu uformowanego przez mury domów – otaczają go, tworząc coś w rodzaju krużganku. Słońce bawi się delikatnymi liśćmi platanów, tworząc na ziemi hafty ze świateł i cieni. Zbiornik pośrodku placu jest jak srebrna płyta w słońcu. Ludzie rozmawiają tu i tam w grupach i omawiają własne sprawy. Niektórzy – z wyglądu cudzoziemcy, bo wszyscy się pytają, kim są – wchodzą na plac, obserwują i podchodzą do pierwszej grupy, którą znajdują. Pozdrawiają i są pozdrawiani ze zdziwieniem. «Jesteśmy uczniami Nauczyciela z Nazaretu» – mówią. Nieufność znika. Ktoś idzie zawiadomić inne grupy, pozostali zaś mówią: «Czy to On was posyła?» «On. To misja bardzo poufna. Rabbi jest w wielkim niebezpieczeństwie. Nikt Go już nie kocha w Izraelu, a On, tak dobry, mówi, że przynajmniej wy powinniście Mu pozostać wierni.» «Ale przecież to tego pragniemy! Co mamy czynić? Czego chce od nas?» «Och! Chce tylko miłości, gdyż ufa, zbytnio, opiece Bożej. Ale wobec tego, co się o Nim mówi w Izraelu! Czy nie wiecie, że się Go oskarża o uleganie szatanowi i bunt. Wiecie, co to znaczy? Represje Rzymian wobec wszystkich. My, już tak nieszczęśliwi, będziemy jeszcze bardziej bici! I potępienie ze strony świętych z naszej Świątyni. Z pewnością Rzymianie... Nawet dla waszego dobra powinniście działać, przekonać Go, żeby się bronił. Macie bronić Go i sprawić, żeby było niemożliwe ujęcie Go i szkodzenie Mu w ten sposób, nawet niechcący. Przekonajcie Go, żeby się schronił w Garizim. Tam, gdzie jest, jest jeszcze zbyt narażony, i nie uspokaja gniewu Sanhedrynu ani podejrzeń Rzymian. Garizim to przecież miasto ucieczki! Zbędne mówić to Jemu. Gdybyśmy to my powiedzieli, zostalibyśmy wyklęci za doradzanie Mu tchórzostwa. Ale tak nie jest. To miłość. To ostrożność. Nie możemy Mu tego powiedzieć. Ale wy! On was kocha. On już wolał wasz region niż inne ziemie. Zorganizujcie się więc, aby Go przyjąć. Przynajmniej się dowiecie, czy was kocha, czy nie. Jeśli odrzuci waszą pomoc, będzie to znakiem, że was nie kocha, i dlatego będzie dobrze, jeśli odejdzie gdzie indziej. Wierzcie nam, mówimy wam to z bólem, bo Go kochamy: Jego obecność jest niebezpieczna dla tego, kto Mu udziela gościny. Ale wy jesteście lepsi niż wszyscy i nie przejmujecie się niebezpieczeństwami. Jednak byłoby sprawiedliwie, skoro już narażacie się na prześladowania ze strony Rzymian, żebyście to czynili w zamian za Jego miłość. Radzimy wam to dla dobra wszystkich.» «Dobrze mówicie. Zrobimy, jak radzicie. Pójdziemy do Niego...» «O! Uważajcie! Żeby się nie domyślił, że my wam to podsunęliśmy!» [– proszą fałszywi uczniowie.] «Nie obawiajcie się! Nie bójcie się! Poradzimy sobie. Oczywiście! Pokażemy, że Samarytanie, którymi się gardzi, są warci stu, tysiąca Judejczyków i Galilejczyków, aby obronić Chrystusa. Chodźcie. Wejdźcie do naszych domów, posłańcy Pana. To będzie tak, jakby On wszedł! Samaria już tak długo czeka, żeby ją kochali słudzy Boży!» Oddalają się, otaczając niemal tryumfalnie tych ludzi, co do których nie sądzę, żebym się myliła nazywając ich posłańcami Sanhedrynu. Mówią: «Widzimy, że On nas kocha, bo w ciągu kilku dni posyła nam drugą grupę uczniów. I dobrze zrobiliśmy traktując pierwszych z miłością. Dobrze, że okazaliśmy także dobroć wobec dzieci tej niewiasty, która umarła, a była stąd. On nas teraz zna...» I oddalają się, szczęśliwi. ...Tymczasem w Efraim wszyscy mieszkańcy wylegli na ulice, chcąc zobaczyć niezwykłe wydarzenie przejazdu rzymskich wozów, które właśnie ich mijają. Jest wiele wozów i zakrytych lektyk. Towarzyszą im niewolnicy, przed którymi i za którymi podążają legioniści. Ludzie dają sobie zrozumiałe znaki i szepczą. Sznur wozów, po przybyciu do drogi, która rozwidla się do Betel i Rama, rozdziela się na dwie części. Pozostaje jeden wóz i jedna lektyka z eskortą żołnierzy, a reszta udaje się w dalszą drogę. Zasłona lektyki uchyla się na chwilę i ręka kobieca – biała i przyozdobiona klejnotami – daje przywódcy niewolników znak, żeby się zbliżył. Mężczyzna jest posłuszny bez słowa. Słucha. Potem podchodzi do grupy zaciekawionych niewiast i pyta: «Gdzie jest Rabbi z Nazaretu?» «W tym domu. Ale o tej godzinie zazwyczaj jest przy potoku. Jest mała wysepka tam, od strony wierzb, tam gdzie się znajduje topola. Pozostaje tam, modląc się całymi dniami.» Mężczyzna powraca i przekazuje wiadomość. Niosący lektykę ponownie ruszają w drogę. Wóz pozostaje na miejscu. Żołnierze idą za lektyką do samego brzegu potoku. Zagradzają drogę. Lektyka oddala się wzdłuż prądu wody aż na wysokość małej wysepki, która o tej porze roku bardzo się zazieleniła. To nieprzenikniona gęstwina zieleni, a nad nią – pień i srebrzysta czupryna topoli. Jakieś polecenie i lektyka unosi się nad małą strugą wody, do której wchodzą tragarze w krótkich szatach. Klaudia Prokula wychodzi z niej wraz z wyzwoloną niewolnicą. Daje znak czarnoskóremu niewolnikowi, który towarzyszy lektyce, żeby szedł za nią. Inni powracają na brzeg. Klaudia, a za nią dwoje towarzyszy, idzie w głąb małej wysepki, kierując się ku topoli, która rośnie pośrodku, górując nad wszystkim. Wysokie trawy tłumią hałas kroków. Dochodzi tam, gdzie znajduje się Jezus, zamyślony, siedzący u stóp drzewa. Woła Go. Idzie sama. Wyniosłym gestem przykuwa do miejsca dwie zaufane, towarzyszące jej osoby. Jezus podnosi głowę i natychmiast wstaje, kiedy widzi niewiastę. Pozdrawia Ją, stojąc wyprostowany przy pniu topoli. Nie ujawnia ani zaskoczenia, ani niezadowolenia, ani zagniewania z powodu najścia. Klaudia, po pozdrowieniu, przedstawia natychmiast problem: «Nauczycielu, przyszli do mnie lub raczej do Poncjusza, jacyś ludzie... Nie robię długich przemówień. Ale ponieważ Cię podziwiam, mówię Ci, jak powiedziałabym Sokratesowi, gdyby dożył do naszych dni, lub jakiemuś innemu cnotliwemu człowiekowi, niesprawiedliwie prześladowanemu: „Nie mogę wiele, ale ile mogę, tyle czynię.” Na razie napiszę, gdzie mogę, abyś był pod opieką i... potężny. Jest na tronach lub na wysokich stanowiskach tylu ludzi, którzy na to nie zasługują...» «Pani, nie prosiłem cię o zaszczyty ani o ochronę. Niech prawdziwy Bóg wynagrodzi ci za twoją troskę. Ale daj twoje zaszczyty i [okaż] twoją opiekę tym, którzy jej bardzo pragną. Ja do nich nie dążę.» «O! Tak! Tego właśnie chciałam! Zatem jesteś naprawdę Sprawiedliwym, którego przeczuwałam. A inni to niegodni potwarcy! Przyszli do nas i...» «Nie musisz o tym mówić, o, pani. Ja wiem» [– przerywa Jezus.] «Wiesz także, co się mówi: że z powodu Twoich grzechów utraciłeś całą moc i że to dlatego żyjesz tu, odrzucony?» «To również wiem. I wiem, że w to ostatnie uwierzyłaś łatwiej niż w pierwsze, gdyż twoja mentalność pogańska jest zdolna odróżnić ludzką potęgę od nikczemności jakiegoś człowieka, ale nie potrafisz jeszcze zrozumieć, czym jest potęga ducha. Jesteś... rozczarowana twoimi bogami, którzy w waszych religiach ukazują się, stale się kłócąc, a ich moc jest nietrwała, podatna na łatwe osłabienie z powodu niezgody między nimi. I uważasz, że tak samo jest nawet z Bogiem prawdziwym. Ale tak nie jest. Jaki byłem wtedy – gdy Mnie ujrzałaś po raz pierwszy, kiedy uzdrowiłem trędowatego – taki jestem i teraz. I taki będę, kiedy będę się wydawał całkowicie zniszczony. Ten mężczyzna to Twój niemy niewolnik, prawda?» «Tak, Nauczycielu» [– mówi Klaudia.] «Zawołaj go» [– poleca jej Jezus.] Klaudia wydaje okrzyk i mężczyzna podchodzi, kłania się do ziemi, między Jezusem i swoją panią. Jego biedne serce dzikusa nie wie, kogo uczcić bardziej. Boi się, że zostanie ukarany, jeśli okaże Chrystusowi większą cześć niż swej pani, ale mimo to, rzucając najpierw błagalne spojrzenie w stronę Klaudii, powtarza gest, który wykonał w Cezarei: chwyta bosą stopę Jezusa w ogromne czarne dłonie i – padając twarzą do ziemi – kładzie sobie tę stopę na głowie. «Domina, posłuchaj. Według ciebie łatwiej jest podbić samemu jakieś królestwo czy odrodzić część ciała, której już nie ma?» «Królestwo, Nauczycielu. Los sprzyja śmiałym, ale nikt oprócz Ciebie nie potrafi odrodzić umarłego ani przywrócić oczu niewidomemu.» «A dlaczego?» [– pyta dalej Jezus.] «Ponieważ... Ponieważ Bóg potrafi zrobić wszystko.» «Zatem dla ciebie jestem Bogiem?» «Tak... lub, przynajmniej, Bóg jest z Tobą.» «Czy Bóg może być z kimś, kto jest zły? Mówię o prawdziwym Bogu, a nie o waszych bożkach, które są majaczeniem kogoś, kto szuka tego, czego istnienie przeczuwa – nie wiedząc, co to jest – i tworzy sobie zjawy, aby zaspokoić swoją duszę.» «Nie... powiedziałabym. Nie. Chyba nie. Nawet nasi kapłani tracą swą moc, kiedy wpadają w grzech.» «Jaką moc?» [– pyta Jezus.] «No.. zdolność czytania znaków na niebie i odpowiedzi we wnętrznościach ofiar lub zawartych w locie i śpiewie ptaków. Wiesz... Wróżby, przepowiednie...» [– wyjaśnia Klaudia.] «Wiem. Wiem. A więc spójrz. A ty podnieś głowę i otwórz usta, o, człowieku, którego okrutna władza ludzka pozbawiła daru Bożego. Z woli Boga prawdziwego, jedynego, Stworzyciela ciał doskonałych, miej to, co człowiek ci odebrał.» Jezus włożył biały palec do otwartych ust niemego. Zaciekawiona wyzwolona nie potrafi już pozostać na miejscu. Podchodzi do przodu, aby popatrzeć. Klaudia, cała pochylona, obserwuje. Jezus wyjmuje palec, wołając: «Mów i posługuj się częścią, która się narodziła na nowo, dla wychwalania Boga prawdziwego.» I nagle, jak brzmienie trąby, narząd dotąd niemy, odpowiada okrzykiem gardłowym, ale czystym: «Jezus!» I czarnoskóry pada na ziemię, płacząc z radości. I liże, naprawdę liże, bose stopy Jezusa, jak uczyniłby to wdzięczny pies. «Utraciłem Moją moc, domina? Tym, którzy podsuwają takie myśli, daj tę odpowiedź. A ty wstań i bądź dobry, myśląc o tym, jak bardzo cię umiłowałem. Miałem cię w Moim sercu od dnia, [kiedy cię ujrzałem] w Cezarei. A z tobą wszystkich podobnych do ciebie, traktowanych jak towar, uważanych za niższych od zwierząt, gdy tymczasem jesteście ludźmi równymi Cezarowi, przez swe poczęcie, a może lepszymi dzięki woli waszego serca... Możesz odejść, domina, nie ma nic więcej do powiedzenia.» «Tak. Jest jeszcze coś. To, że wątpiłam... że z bólem prawie uwierzyłam w to, co mówiono o Tobie. I nie tylko ja. Przebacz nam wszystkim, najmniej Walerii, która zawsze trwała w swym przekonaniu i nawet się w nim umacniała coraz bardziej. I przyjmij mój podarunek: tego mężczyznę. Nie będzie mi mógł służyć teraz, kiedy umie mówić... a także moje pieniądze.» «Nie. Ani jednego, ani drugiego.» «Nie wybaczasz mi zatem!» «Wybaczam nawet należącym do Mojego narodu, podwójnie winnym, którzy nie rozpoznali, kim jestem. A miałbym nie przebaczyć wam, pozbawionym pełnej wiedzy o Bogu? Powiedziałem, że nie przyjmuję ani pieniędzy, ani mężczyzny, ale teraz biorę jedno i drugie. Przy pomocy jednego czynię wolnym drugiego. Zwracam ci twoje pieniądze, bo kupuję tego człowieka. A kupuję go, aby przywrócić mu wolność, żeby udał się do swego kraju. Będzie mówił, że jest na ziemi Ten, który kocha wszystkich ludzi, a kocha ich tym bardziej, im bardziej są nieszczęśliwi. Weź swoją sakiewkę» [– mówi Jezus.] «Nie, Nauczycielu. Jest Twoja. Człowiek też jest wolny. Należy do mnie, dałam Ci go. Ty go czynisz wolnym. Pieniądze nie są potrzebne» [– stwierdza Klaudia.] «A więc... Czy masz jakieś imię?» – pyta mężczyznę. «Nazwaliśmy go żartem Kalikst. Ale kiedy został ujęty...» «To bez znaczenia. Zachowaj to imię i uczyń je prawdziwym, stając się bardzo pięknym w twoim duchu. Idź! Bądź szczęśliwy, gdyż Bóg cię ocalił.» Iść! Czarnoskóry nie przestaje Go całować i mówić: «Jezus! Jezus!» I kładzie sobie znowu stopę Jezusa na głowie, mówiąc: «Ty – mój jedyny Pan.» «Ja – twój prawdziwy Ojciec. Domina, zajmiesz się nim, aby powrócił do swego kraju. Posłuż się pieniędzmi w tym celu, a ich nadwyżka niech mu będzie dana. Żegnaj, pani, i nie przyjmuj nigdy więcej głosów ciemności. Bądź sprawiedliwa i umiej Mnie poznać. Żegnaj, Kalikście. Żegnaj, niewiasto.» Jezus kończy rozmowę, przechodząc na przeciwległą stronę potoku, a nie na tę, gdzie się zatrzymała lektyka. Wchodzi między krzewy, wierzby i zarośla. Klaudia wzywa tragarzy i zamyślona wchodzi do lektyki. Zachowuje milczenie. Za to wolna i uwolniony niewolnik mówią za dziesięciu. Nawet legioniści tracą swą zdyscyplinowaną postawę wobec cudu odrodzonego języka. Klaudia jest zbyt zamyślona, aby nakazać ciszę. Na wpół leżąc w lektyce, z łokciem opartym o poduszki, z głową wspartą na ręce, nie słyszy nic. Jest pochłonięta myślami. Nie spostrzega nawet, że wolna nie jest z nią, lecz bez przerwy rozmawia z tragarzami, a Kalikst – z legionistami. Ci zaś, choć idą nadal w szeregu, nie zachowują już milczenia. Przeżycie jest zbyt wielkie! Idą tą samą drogą. Dochodzą do rozwidlenia do Betel i Rama. Lektyka opuszcza Efraim, aby się dołączyć do sznura wozów. 25. JEZUS UZDRAWIA MĘŻCZYZNĘ Z JAMNII Napisane 7 lutego 1947. A, 9942-9955 Musiało minąć wiele dni. Mówię to, bo widzę, że zboża, które w ostatnich wizjach były wysokie zaledwie na jedną piędź, po ostatnich deszczach i pięknym słońcu, które się po nich pojawiło, bardzo podrosły i już formują kłosy. Lekki wiatr powoduje falowanie jeszcze delikatnych łodyg zbóż. Wietrzyk zabawia się nowymi liśćmi najwcześniejszych drzew owocowych, które – gdy tylko kwiaty opadły lub poruszają się i opadają – już otwarły swe małe listki koloru jasnego szmaragdu, delikatne, błyszczące, piękne jak wszystko co jest nietknięte i nowe. Winnice, bardziej oporne, są jeszcze nagie i sękate. Jednak na poplątanych pędach latorośli, które się rozpinają między jednym pniem a drugim, pączki już przerywają ciemną otoczkę, która je obejmowała i, choć jeszcze zamknięte, ukazują już szarosrebrzysty meszek, gniazdo przyszłych kiści i nowych wąsów. Zdrewniałe wężowe girlandy winnic wydają się nabierać giętkości i nowego wdzięku. Słońce, już ciepłe, zaczyna swe dzieło nadawania barw i rozlewania zapachów roślinnych. Kiedy koloruje najbardziej żywymi barwami to, co wczoraj było jeszcze blade, ogrzewa, a przez to wydobywa – z bruzd, z łąk w kwiatach, z pól zbożowych, ogrodów i sadów, z zagajników, z murów, z bielizny rozłożonej dla wysuszenia się – różnorodne odcienie zapachów, aby z nich uczynić jedną jedyną symfonię woni. Będzie ona trwać przez całe lato, przedłużając się w intensywnym zapachu moszczu w kadziach, w których tłoczone winogrona zamieniają się w wino. Wielki śpiew ptaków na gałęziach, beczenie spragnionych baranów w stadach. Śpiewy ludzi na zboczach, roześmiane głosy dzieci i śmiechy kobiet. To wiosna. Natura kocha i człowiek raduje się miłością natury. Ona jutro uczyni go bardziej bogatym, a on będzie się cieszył z [owoców] jej miłości, które ukazują się coraz żywsze w tym pogodnym przebudzeniu. Bardziej umiłowana wydaje mu się małżonka, bardziej opiekuńczym wydaje się mąż swej towarzyszce, a obojgu – bardziej drogie dzieci. Dziś dają uśmiech i wymagają pracy, a jutro, w starości, też będą uśmiechem i wsparciem dla starców, których życie dobiegnie kresu. Jezus przechodzi pośród pól, które wznoszą się lub opadają w zależności od uformowania góry. Jest sam. Ubrany w len, bo dał Samuelowi Swą ostatnią wełnianą szatę. Ma lekki płaszcz o barwie ciemnoniebieskiej raczej żywej, który lekko osłania ciało, gdyż zarzucił go tylko na barki. Podtrzymuje go ręką na piersi. Poła zarzucona na ramię faluje lekko na bardzo łagodnym wietrze, który przebiega ziemię. Falują też jaśniejące na słońcu włosy. Idzie tam, gdzie są dzieci. Pochyla się, aby pogłaskać małe niewinne główki i posłuchać ich małych zwierzeń, podziwiać to, co szybko przynoszą, aby Mu pokazać, jakby to był jakiś skarb. Podchodzi jakaś dziewczynka, której krok jest jeszcze chwiejny, tak jest mała, i plącze się w sukience zbyt długiej dla niej, którą otrzymała być może po nieco starszym braciszku. Jest samym uśmiechem, a ten uśmiech rozjaśnia jej oczy i odkrywa małe ząbki między czerwonymi wargami. Trzyma bukiet margerytek, wielki bukiet jak na trzymające go dziecięce rączki, tak delikatne i tak małe. I podnosi swą zdobycz mówiąc: «Weź! Dla Ciebie. Dla mamy – potem. Pocałuj – tu!» I dotyka buzię rączkami, już uwolnionymi od bukietu, który Jezus wziął ze słowami podziwu i podziękowania. Stoi, z główką zadartą, boso, na palcach i niemal traci już równowagę w daremnym usiłowaniu wydłużenia swej drobnej postaci, aby dosięgnąć twarzy Jezusa. On śmieje się, bierze ją na ręce i idzie z nią, skuloną wysoko, jak ptak na wielkim drzewie, w stronę grupy niewiast, które płuczą nowe płótna w czystych wodach strumienia, żeby je potem rozciągnąć, aby wybielały na słońcu. Pochylone nad wodą niewiasty prostują się, aby Go pozdrowić, i jedna z nich mówi, uśmiechając się: «Tamar Ci przeszkadzała... Ale była tam od świtu, żeby zebrać kwiaty z ukrytą nadzieją zobaczenia Ciebie, jak przechodzisz. Nie dała mi ani jednego, bo chciała najpierw je dać Tobie.» «Są dla Mnie droższe niż skarby królów, bo są niewinne jak dzieci i dane przez małe dziecko, niewinne jak kwiaty. – Całuje dziewczynkę, stawia ją na ziemi i żegna słowami: – Niech przyjdzie do ciebie łaska Pana.» Żegna niewiasty i idzie dalej. Pozdrawia rolników lub pasterzy, którzy Go witają z pól lub łąk. Wydaje się kierować w dół, w stronę Jerycha, ale potem wraca, aby iść inną ścieżką, która wspina się ponownie w stronę góry, na północ od Efraim. Tu ziemia, dobrze nasłoneczniona i ochroniona przed wiatrami z północy, ma piękniejsze plony. Po obydwu stronach ścieżki rosną drzewa owocowe w regularnych odstępach od siebie. Zawiązki przyszłych owoców są już jak perły na całej długości gałęzi. Droga, która opada z północy na południe, przecina ścieżkę. To musi być droga dosyć ważna, bo na skrzyżowaniu ma kamienie milowe, którymi posługują się Rzymianie. Są na nich napisy. Od strony północnej: „Neapoli”, a pod tą nazwą wyrytą dużymi literami łacińskimi, mocnymi jak te kamienie: litery o wiele mniejsze, ledwie widoczne w granicie: „Sychem”. Od strony zachodniej: „Szilo-Jerozolima”; a na stronie zwróconej ku południowi: „Jerycho”. Od strony wschodu nie ma nazwy. Ale można by powiedzieć, że chociaż nie ma nazwy miasta, jest nazwa ludzkiego nieszczęścia. Na ziemi bowiem, między kamieniem milowym a rowem, który ciągnie się wzdłuż drogi – jak przy wszystkich drogach utrzymywanych przez Rzymian, wykopanym dla odprowadzania wód w czasie deszczów – leży człowiek. Zesztywniały, kłębek szmat i kości. Może jest martwy. Jezus pochyla się nad nim, kiedy go zauważa pośród traw na skraju drogi, które wybujały dzięki wiosennym ulewom. Dotyka go i woła: «Co ci jest, mężu?» Odpowiada Mu jęk. Stos łachmanów porusza się, odwraca się wychudłe oblicze, które mogłoby być twarzą umarłego. Dwoje oczu zmęczonych, cierpiących i omdlewających spogląda ze zdumieniem na Tego, który się pochyla nad jego nędzą. Usiłuje usiąść, opierając się o ziemię chudymi rękami, ale jest tak słaby, że bez pomocy Jezusa nie mógłby tego zrobić. Jezus pomaga mu, opierając jego plecy o kamień milowy. Pyta: «Co ci jest? Jesteś chory?» «Tak.» To „tak” bardzo słabe. «Jak mogłeś wyruszyć w podróż, całkiem sam, w takim stanie? Nie masz nikogo?» [– pyta dalej Jezus.] Mężczyzna potwierdza skinieniem głowy, ale jest zbyt słaby, aby odpowiedzieć. Jezus rozgląda się wokół Siebie. Nie ma nikogo na polach, to miejsce naprawdę opustoszałe. Na północy, prawie na szczycie wzgórza – garstka domów. Na zachodzie są pasterze pośród stada niespokojnych kóz, na zielonym zboczu. Na innych wzniesieniach zieleń pól zastępują łąki i zagajniki. Jezus ponownie spogląda na mężczyznę. Pyta go: «A gdybym ci pomógł, umiałbyś dojść do tej wioski?» Człowiek potrząsa głową i dwie łzy płyną po jego policzkach tak zwiędłych, że wydają się pomarszczone, jakby był [bardzo] stary. Jednak czarna broda wskazuje, że jest jeszcze młody. Zbiera siły, aby powiedzieć: «Wypędzili mnie... Strach przed trądem... Nie jestem... A umieram... z głodu.» Umiera ze słabości. Wkłada jeden palec do ust i wyciąga z nich zielonkawą papkę: «Popatrz... gryzłem ziarno... ale to jeszcze trawa.» «Pójdę do tamtego pasterza. Przyniosę ci ciepłego mleka. Szybko wrócę» [– mówi Jezus] i niemal biegnąc kieruje się tam, gdzie znajduje się stado, około dwustu metrów powyżej drogi. Dochodzi do pasterza, rozmawia z nim, pokazuje, gdzie znajduje się mężczyzna. Pasterz odwraca się, aby popatrzeć, nie jest zdecydowany wysłuchać prośby Jezusa. Potem się decyduje. Zdejmuje z paska drewnianą miskę, którą nosi jak wszyscy pasterze, i doi kozę, aby dać pełną czarkę Jezusowi, który schodzi ostrożnie po zboczu, a za nim – dziecko, które było z pasterzem. Oto znowu jest blisko głodnego. Klęka przy nim, otacza ręką jego ramiona, aby go podtrzymać, i zbliża do jego warg miseczkę, w której jest jeszcze spienione mleko. Daje mu pić małymi łykami, potem stawia miseczkę na ziemi, mówiąc: «Na razie tyle. Wszystko na raz zaszkodziłoby ci. Niech twój żołądek się ożywi przez wchłanianie mleka, które ci dałem.» Mężczyzna nie protestuje. Zamyka oczy i milknie, obserwowany przez bardzo zdziwione dziecko. Po chwili Jezus daje mu na nowo miseczkę. Pije dłużej, z przerwami coraz krótszymi, aż mleko się kończy. Jezus oddaje naczynie dziecku i odsyła je. Mężczyzna ożywia się powoli. Usiłuje jeszcze niepewnymi ruchami doprowadzić się do porządku. Patrzy z uśmiechem wdzięczności na Jezusa, który usiadł na trawie obok niego. Niepokoi się: «Przeze mnie tracisz czas.» «Nie martw się! Nigdy nie jest stracony czas, który się wykorzystuje na miłowanie braci. Kiedy będziesz się czuł lepiej, porozmawiamy.» «Czuję się lepiej. Ciepło wraca do moich członków i wzrok... Wydawało mi się, że tak umrę... Moje biedne dzieci! Straciłem wszelką nadzieję... A tyle jej miałem do tej pory!... Gdybyś nie przyszedł, umarłbym... tak... na drodze...» «Byłoby to bardzo smutne, to prawda. Ale Najwyższy spojrzał na Swego syna i przyszedł mu z pomocą. Odpocznij trochę.» Mężczyzna jest posłuszny przez chwilę, a potem otwiera znowu oczy i mówi: «Czuję, że odzyskuję życie. Och! Gdybym mógł dojść do Efraim!» «Po co? Masz tam kogoś, kto czeka na ciebie? Jesteś stamtąd?» «Nie. Jestem z okolic Jamnii, blisko Wielkiego Morza. Szedłem do Galilei, wzdłuż wybrzeża, aż do Cezarei. Następnie skierowałem się do Nazaretu, bo jestem chory tu (uderza się w żołądek) na chorobę, której nikt nie potrafi wyleczyć. To przeszkadza mi pracować na roli. A jestem wdowcem. Mam pięcioro dzieci... Ktoś z naszych stron... bo pochodzę z Gazy... moim ojcem jest Filistyn, a matką – Syrofenicjanka... Jeden z naszych, który chodził za galilejskim Rabbim, przyszedł do nas z towarzyszem mówić o tym Rabbim. Ja też go słyszałem i kiedy się poczułem tak chory, powiedziałem: „Jestem Syryjczykiem i Filistynem, śmieciem dla Izraela. Hermastes mówił jednak, że Rabbi z Galilei jest tak dobry jak jest potężny. Wierzę w Niego i odnajdę Go”. Gdy tylko pogoda się poprawiła, zostawiłem dzieci matce mojej żony, zebrałem trochę środków, jakie miałem, gdyż choroba pochłonęła wiele, i poszedłem szukać Rabbiego. Ale pieniądze szybko się kończą w podróży, szczególnie kiedy nie można jeść wszystkiego... i trzeba się zatrzymywać w gospodach, kiedy boleści przeszkadzają mi chodzić. W Seforii sprzedałem osła, bo nie miałem już pieniędzy ani dla mnie, ani aby dać to, co się należy Rabbiemu. Myślałem, że gdy wyzdrowieję, będę mógł jeść wszystko w drodze i wrócę szybko do domu. Tam, przez pracę na polach moich i cudzych, poprawię swą sytuację... Ale Rabbiego nie było ani w Nazarecie, ani w Kafarnaum. Jego Matka mi to powiedziała. Powiedziała: „Jest w Judei. Szukaj Go u Józefa z Seforii, w Bezeta lub w Getsemani. Oni będą potrafili ci powiedzieć, gdzie On jest”. Wracałem stamtąd pieszo. Choroba się nasilała, a pieniądze – zmniejszały. W Jerozolimie, gdzie mnie posłano, znalazłem ludzi, ale nie Rabbiego. Powiedzieli mi: „Och, wypędzono Go już dawno. Jest wyklęty przez Sanhedryn. Uciekł, nie wiemy dokąd”. Poczułem, że umieram... jak dzisiaj. A nawet bardziej niż dzisiaj. Szedłem i wypytywałem setki ludzi po całym mieście i w wioskach. Nikt nie wiedział. Niektórzy płakali ze mną. Wielu mnie biło. Potem, któregoś dnia, kiedy zacząłem żebrać za murami Świątyni, usłyszałem dwóch faryzeuszy, którzy mówili: „Teraz, kiedy wiadomo, że Jezus z Nazaretu jest w Efraim...” Nie traciłem czasu i, chociaż byłem słaby, przyszedłem aż tu, żebrząc o chleb, coraz bardziej poszarpany i coraz bardziej chory. A ponieważ nie byłem zorientowany, pomyliłem drogi... Dzisiaj doszedłem tu, do tej wioski. Przez dwa dni jadłem tylko dziki koper i przeżuwałem cykorię i zielone ziarna. Wzięli mnie za trędowatego z powodu mojej bladości i wypędzili rzucając kamieniami. Prosiłem tylko o chleb i żeby mi wskazali drogę do Efraim... Upadłem tu... Ale chciałbym iść do Efraim. Jestem tak blisko celu! Czy może się zdarzyć, że go nie osiągnę? Wierzę w Rabbiego. Nie jestem Izraelitą, ale Hermastes też nim nie był, a On go tak samo miłował. Czy to możliwe, żeby Bóg Izraela spuścił na mnie Swą rękę, aby się zemścić za grzechy tych, którzy mnie zrodzili?» «Prawdziwy Bóg jest Ojcem ludzi, sprawiedliwym, ale dobrym [– odpowiada mu Jezus]. On wynagradza tego, kto ma wiarę, i nie każe płacić niewinnym za grzechy, które nie są ich winami. Dlaczego jednak powiedziałeś, że kiedy usłyszałeś, że miejsce pobytu Rabbiego jest nieznane, poczułeś, że umierasz bardziej niż dzisiaj?» «O! To dlatego, że powiedziałem sobie: „Straciłem Go, zanim Go znalazłem”» [– wyjaśnia mężczyzna.] «Ach, z powodu twojego zdrowia!» «Nie. Nie tylko dlatego. Ale dlatego, że Hermastes opowiadał o Nim w taki sposób, że wydawało mi się, że gdybym Go poznał, nie byłbym już śmieciem.» «Wierzysz więc, że On jest Mesjaszem?» [– pyta Jezus.] «Wierzę w to. Nie wiem dobrze, kto to jest Mesjasz, ale wierzę, że Rabbi z Nazaretu jest Synem Bożym.» Twarz Jezusa rozpromienia uśmiech, kiedy pyta: «Jesteś pewien, że skoro Nim jest, to wysłucha ciebie, nieobrzezanego?» «Jestem tego pewien, bo Hermastes to powiedział. Mawiał: „On jest Zbawicielem wszystkich. Dla Niego nie ma Hebrajczyków i bałwochwalców. Jest tylko stworzenie, które trzeba zbawić, gdyż po to posłał Go Pan Bóg”. Wielu się śmiało. Ja uwierzyłem. Gdybym mógł Mu powiedzieć: „Jezu, miej litość nade mną”, On by mnie wysłuchał. O! Jeśli jesteś z Efraim, zaprowadź mnie do Niego. Może jesteś jednym z Jego uczniów...» Jezus uśmiecha się coraz bardziej i radzi mu: «Spróbuj poprosić Mnie, żebym cię uzdrowił...» «Jesteś dobry, mężu. Przy tobie ma się pokój. Tak, jesteś dobry jak... jak sam Rabbi i z pewnością On dał Ci władzę [czynienia] cudu... bo, dobry jak Ty może być tylko Jego uczeń. Wszyscy, których spotkałem i podawali się za Jego uczniów, byli dobrzy. Ale nie obraź się, jeśli Ci powiem, że może nawet umiesz uzdrawiać ciała, ale nie – dusze. A ja chciałbym, aby i ona została uleczona, jak się to zdarzyło Hermastesowi. Stać się sprawiedliwym... A to jedynie Rabbi może uczynić. Jestem grzesznikiem oprócz tego, że jestem chory. Nie chcę mieć ciała uzdrowionego i doczekać, aż umrze któregoś dnia wraz z duszą. Chcę żyć. Hermastes mawiał, że Rabbi jest Życiem duszy i że dusza, która w Niego wierzy, żyje na zawsze w Królestwie Boga. Zaprowadź mnie do Rabbiego. Bądź tak dobry! Dlaczego się śmiejesz? Może myślisz, że jestem zuchwały, chcąc uzdrowienia, a nie mogąc dać jałmużny? Ale kiedy wyzdrowieję, będę jeszcze uprawiać ziemię. Mam bardzo dobre owoce. Niech Rabbi przyjdzie w porze owoców, a zapłacę Mu i udzielę gościny, jak długo będzie chciał.» «Kto ci powiedział, że Rabbi chce pieniędzy? Hermastes?» «Nie, przeciwnie. Mawiał, że Rabbi ma litość nad ubogimi i im jako pierwszym pomaga. Ale tak się postępuje wobec wszystkich lekarzy i... i właściwie – wobec wszystkich.» «Ale nie wobec Niego, zapewniam cię o tym. Mówię ci, że jeśli zdobędziesz się na taką wiarę, że poprosisz tu o cud, i uwierzysz, że on jest możliwy, dostąpisz go.» «Mówisz prawdę?... Jesteś tego pewien? Oczywiście, jeśli jesteś jednym z uczniów, nie możesz kłamać ani się mylić. I chociaż żałuję, że nie zobaczę Rabbiego... chcę być Ci posłuszny... Może On, prześladowany... nie chce, żeby Go widziano... nie ufa już nikomu. Ma rację, ale to nie my będziemy Jego ruiną. Będą nią prawdziwi Hebrajczycy... Ale tak, mówię tu (klęka z wielkim trudem): „Jezusie, Synu Boży, ulituj się nade mną!”» «I niech ci się stanie, jak na to zasługuje twoja wiara» – mówi Jezus ze Swym gestem rozkazywania chorobom. Mężczyzna ma coś w rodzaju olśnienia, to znaczy – niespodziewane [wewnętrzne] światło. Rozumie – nie wiem, czy to przez otwarcie się jego umysłu lub przez odczucie fizyczne albo równocześnie przez jedno i drugie – rozumie, kim jest Ten, którego ma przed sobą, i wydaje okrzyk tak przeszywający, że pasterz, który zszedł na drogę – może po to, aby zobaczyć – przyśpiesza kroku. Mężczyzna jest na ziemi, z twarzą w trawie, i pasterz mówi, pokazując go swoją laską: «Jest martwy? Trzeba czegoś innego niż mleka, kiedy ktoś umiera!» – i potrząsa głową. Mężczyzna słysząc to wstaje, mocny, zdrowy. Krzyczy: «Martwy? Jestem uzdrowiony! Jestem wskrzeszony! On to uczynił. Już nie odczuwam głodu ani boleści choroby. Jestem jak w dniu moich zaślubin! O! Jezu błogosławiony! Ale jakże mogłem Cię nie rozpoznać wcześniej?! Twoja litość powinna mi była powiedzieć Twoje imię! Pokój, który odczuwałem przy Tobie! Byłem głupi. Przebacz Twemu biednemu słudze!» Upada ponownie na ziemię, w adoracji. Pasterz porzuca owce i oddala się biegiem wielkimi susami w stronę małej wioski. Jezus siada przy uzdrowionym mężczyźnie i mówi mu: «Mówiłeś o Hermastesie jak o umarłym. Znasz więc jego koniec. Chcę od ciebie tylko jednego: abyś poszedł ze Mną do Efraim i opowiedział o jego śmierci komuś, kto jest ze Mną. Potem poślę cię do Jerycha, do pewnej uczennicy, aby ci pomogła w podróży powrotnej.» «Pójdę, jeśli tego chcesz, ale teraz, kiedy jestem zdrowy, nie boję się, że umrę w drodze. Nawet trawa może mnie wyżywić i nie wstydzę się wyciągać ręki, bo nie obżarstwo i pijaństwo pochłonęło moje mienie, lecz sprawiedliwy cel.» «Chcę tego. Powiesz jej, że Mnie widziałeś i że czekam tu na nią, że już może przyjść i że nikt nie będzie jej dręczył. Będziesz umiał to powtórzyć?» «Tak. Ach! Dlaczego Cię nienawidzą, Ciebie, tak dobrego?» «Ponieważ wielu ludzi ma w sobie ducha, który ich opętał. Chodźmy.» Jezus rusza w drogę do Efraim, a mężczyzna pewnym krokiem idzie za Nim. Tylko wielkie wychudzenie przypomina o jego chorobie i niedostatkach z przeszłości. W tym czasie z małej wioski przychodzi wiele osób, które krzyczą i gestykulują. Wzywają Jezusa, prosząc Go, żeby się zatrzymał. Jezus nie słucha ich, a nawet przyśpiesza kroku. Tamci podążają za Nim... Oto znowu okolice Efraim. Rolnicy – którzy się przygotowują do powrotu do domów, bo słońce zaraz zajdzie – pozdrawiają Jezusa, patrząc na mężczyznę, który jest z Nim. Z jednej ścieżki wychodzi Judasz z Kariotu. Wzdryga się, zaskoczony widokiem Nauczyciela. Jezus nie ujawnia żadnego zaskoczenia. Zwraca się tylko do mężczyzny i mówi mu: «To jeden z Moich uczniów. Powiedz mu o Hermastesie..» «Ech! Nie ma wiele do mówienia. Był niestrudzony w głoszeniu Chrystusa, do tego stopnia, że się odłączył od swego towarzysza, aby zostać u nas. Mówił, że my bardziej niż wszyscy inni potrzebujemy poznania Ciebie, o, Rabbi, i że chce, aby Cię poznano w jego ojczyźnie. Chciał wrócić do Ciebie po rozgłoszeniu Twego Imienia we wszystkich najmniejszych wioskach. Żył jak pokutnik. Gdy z litości ktoś mu dał chleba, błogosławił go w Twoje Imię. Gdy rzucano w niego kamieniami, odchodził, także błogosławiąc. Żywił się dzikimi owocami, mięczakami morskimi, które odrywał od skał lub wyciągał z piasku. Wielu uważało go za „szaleńca”, ale nikt w gruncie rzeczy go nie nienawidził. Wypędzano go najwyżej, jakby był złą wróżbą. Pewnego dnia znaleziono go martwego na drodze, właśnie blisko mojej wioski, na drodze, która prowadzi do Judei, prawie na granicy. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak umarł, ale mówi się po cichu, że zabił go ktoś, kto nie chciał, żeby głoszono Mesjasza. Miał głęboką ranę w głowie. Podobno koń go potrącił, ale nie wierzę w to. Uśmiechał się, leżąc na ziemi. Tak, wydawało się, że się uśmiecha do ostatnich gwiazd najbardziej pogodnej nocy miesiąca Elul i do pierwszych promieni słońca o poranku. Znaleźli go ogrodnicy, którzy u progu dnia szli do miasta z jarzynami. Powiedzieli mi o tym, kiedy przyszli wziąć moje ogórki. Pobiegłem zobaczyć. Był w wielkim pokoju.» «Słyszałeś?» – pyta Jezus Judasza. «Słyszałem. Czy jednak nie powiedziałeś mu, że będzie Ci służył i że będzie miał długie życie?» «Niezupełnie tak mu powiedziałem. Czas, który minął, przyciemnia twą myśl. Czy jednak nie służył Mi, ewangelizując w kraju misyjnym, i czy nie miał długiego życia? Czy może mieć dłuższe życie ktoś, kto zdobywa i umiera na służbie Bożej? Długie i chwalebne.» Judasz śmieje się dziwnie, co mnie tak szokuje, i nic nie odpowiada. W tym czasie ludzie z wioski dołączyli się do wielu z Efraim i rozmawiają między sobą, pokazując Jezusa. Jezus poleca Judaszowi: «Idź z tym mężczyzną do domu i pomóż mu, aby się jeszcze wzmocnił. Odejdzie po szabacie, który dzisiaj się zaczyna.» Judasz okazuje posłuszeństwo. Jezus pozostaje sam i idzie powoli, pochylając się, aby przypatrzyć się łodygom zboża, które zaczyna formować kłosy. Ludzie z Efraim pytają Go: «Piękne jest to zboże, prawda?» «Piękne, ale nie różni się od tego z innych regionów.» «Oczywiście, Nauczycielu. To zawsze zboże! To oczywiste, że musi być podobne.» «Wy to mówicie? Zatem zboże jest lepsze niż ludzie. Byle zostało zasiane, jak trzeba, da ten sam plon tu, co w Judei lub w Galilei, lub, powiedzmy, na równinach wzdłuż Wielkiego Morza. Ludzie natomiast nie przynoszą tego samego owocu. I ziemia też jest lepsza niż ludzie. Gdyż, kiedy się jej powierza zasiew, jest dobra dla niego, nie czyniąc różnicy, że nasienie pochodzi z Samarii lub z Galilei.» «To prawda. Ale dlaczego mówisz, że ziemia i zboże jest lepsze niż ludzie?» «Dlaczego?... Przed chwilą pewien człowiek prosił o chleb, o litość, na skraju jednej wioski. I wypędzono go, sądząc, że jest Judejczykiem. Wypędzono go, rzucając kamienie z okrzykami: „trędowaty”. Jemu się wydawało, że to z powodu wychudzenia, jednak mówiono tak z powodu jego pochodzenia. I ten człowiek omal nie umarł z głodu, na drodze. Zatem ludzie z tej wioski, ci ludzie tam, którzy was posłali, abyście Mnie wybadali, i chcieliby przyjść do domu, w którym przebywam, aby zobaczyć uzdrowionego, są gorsi niż zboże i ziemia. Nie umieli bowiem – chociaż pracuję nad nimi od dawna – dać tego samego owocu, który wydał ten człowiek. On nie jest ani Judejczykiem, ani Samarytaninem, nie widział Mnie nigdy ani nie słyszał, przyjął jednak słowa jednego z Moich uczniów i uwierzył we Mnie, chociaż Mnie nie znał. Są gorsi niż ziemia, bo odrzucili tego człowieka, gdyż był z innego nasienia. Teraz zaś chcieliby przyjść, aby zaspokoić swój głód ciekawości – ci, którzy nie umieli zaspokoić głodu kogoś, kto już był u kresu sił. Powiedzcie tym ludziom, że Nauczyciel nie zaspokoi tej niepotrzebnej ciekawości. I nauczcie się wszyscy wielkiego prawa miłości, bez którego nie będziecie mogli iść za Mną. [Ciekawość] nie jest miłością do Mnie i to nie ona zbawi wasze dusze, lecz miłość Mojej nauki. A Moja nauka uczy miłości braterskiej bez czynienia różnic ze względu na rasę i majątek. Niech więc odejdą ci ludzie o sercu twardym, którzy zasmucili Moje serce, i niech okażą skruchę, jeśli chcą, żebym ich kochał. Bo, pamiętajcie o tym wszyscy, chociaż jestem dobry, jestem także sprawiedliwy. Niech to, że nie robię różnicy i że kocham was tak, jak innych z Galilei i Judei, nie skłania was do odczuwania głupiej pychy, [twierdzenia], że jesteście szczególnie umiłowanymi, pozwalania sobie na czynienie zła bez lęku, że wam będę czynił wyrzuty. Ja chwalę lub ganię według tego, jak sprawiedliwość chce: zarówno Moich krewnych, jak i apostołów oraz wszystkie inne stworzenia, a w Moich wymówkach jest miłość. Czynię to dlatego, że chcę sprawiedliwości w sercach, aby móc wynagrodzić pewnego dnia tego, kto ją praktykował. Idźcie im to przekazać i niech to pouczenie wyda owoce we wszystkich.» Jezus owija się płaszczem i kieruje się szybko w stronę Efraim, pozostawiając Swych rozmówców, którzy odchodzą dość niechętnie, aby powtórzyć słowa Nauczyciela ludziom z wioski pozbawionej litości. 26. JUDASZ NIE WIERZY W AUTENTYCZNOŚĆ CIERPIENIA CHRYSTUSA Napisane 10 lutego 1947. A, 9955-9971 Jezus, sam i pochłonięty Swoimi myślami, idzie powoli w kierunku gęstego lasu, który rośnie na zachód od Efraim. Od potoku dochodzi szum wody, a od strony drzew – śpiew ptaków. Miłe światło słońca, wiosennego i żywego, przenika przez sploty gałęzi. Marsz jest cichy po dywanie z traw w pełni rozkwitu. Promienie słońca rysują na zieleni trawy jakby ruchomy dywan ze złocistych krążków lub prążków. Rozbłyska, jakby jego płatki były z klejnotów, jakiś kwiat, jeszcze pokryty rosą, dotknięty w samym środku świetlistym kręgiem. Otacza go jeszcze cień. Jezus idzie w stronę urwiska, które wysuwa się jak balkon ponad przepaścią. To balkon, na którym wznosi się ogromny dąb. Stąd też zwisają giętkie gałęzie jeżyn, a może dzikich róż, bluszczu i wiciokrzewów, które – nie znajdując miejsca ani oparcia tam, gdzie wyrosły, zbyt ściśnięte z powodu tego, że rosną tak bujnie – spadają w przepaść. Wyglądają jak włosy rozczochrane i rozpuszczone. Opadają w nadziei, że będą mogły się o coś zaczepić. Jezus jest na wysokości urwiska. Kieruje się w stronę punktu najbardziej wysuniętego, odsuwając plątaninę krzewów. Stado ptaków odlatuje, trzepocząc skrzydłami, z piskami przerażenia. Jezus zatrzymuje się, aby spojrzeć na człowieka, który szedł przed Nim w górę, a teraz kładzie się na trawie, prawie na krawędzi przepaści, z łokciami opartymi o ziemię, z twarzą w dłoniach. Mężczyzna spogląda w dal, w kierunku Jerozolimy. To Samuel, dawny uczeń Jonatana, syna Uzzjela. Jest zamyślony. Wzdycha. Potrząsa głową... Jezus porusza gałęziami, aby przyciągnąć jego uwagę, a ponieważ próba ta jest bezskuteczna, podnosi z trawy kamień i stacza go po ścieżce w dół. Odgłos kamienia, który podskakuje na zboczu, sprawia, że młodzieniec się otrząsa. Odwraca się zaskoczony i pyta: «Kto tu jest?» «Ja, Samuelu. Przyszedłeś przede Mną do jednego z Moich ulubionych miejsc modlitwy» – mówi Jezus, ukazując się zza potężnego pnia dębu, usytuowanego na skraju prowadzącej tu ścieżki. Czyni to tak, jakby dopiero co przybył. «O, Nauczycielu! Tak mi przykro.... ale zaraz Ci zostawię wolne miejsce» – mówi, podnosząc się w pośpiechu i biorąc płaszcz, który zdjął, aby się na nim położyć. «Nie. Po co? Jest miejsce dla dwóch. Tu jest tak pięknie! To miejsce tak odosobnione, samotne, zawieszone ponad przepaścią. Tyle tu światła i rozległy widok w dal! Dlaczego chcesz je opuścić?» «Aby... Ci pozwolić się modlić...» «A nie możemy tego zrobić razem lub nawet porozmyślać, rozmawiając ze sobą, wznosząc naszego ducha do Boga... i zapominając o ludziach i ich ułomnościach, myśląc o Bogu, Ojcu naszym i dobrym Ojcu wszystkich tych, którzy Go szukają i kochają Go dobrą wolą?» Samuel czyni gest zaskoczenia, kiedy Jezus mówi: „i zapomnieć o ludziach i ich ułomnościach...”, ale nie odpowiada. Siada. Jezus siada obok niego, na trawie, i mówi mu: «Siedź tutaj. Zostańmy razem. Popatrz, jak horyzont jest dzisiaj czysty. Gdybyśmy mieli oczy orła, moglibyśmy zobaczyć bielejące wioski, które są na szczytach gór i otaczają, jakby koroną, Jerozolimę. I kto wie, może zobaczylibyśmy w przestrzeni punkt jaśniejący jak kosztowny kamień, który spowodowałby bicie naszych serc: złote kopuły Domu Bożego... Spójrz: tam znajduje się Betel. Widać jego bielejące domy, a tam, za Betel, jest Berot. Jakąż najwyższą przebiegłość okazali dawni mieszkańcy tego miejsca i ich sąsiedzi! Ale wynikło z tego dobro, chociaż oszustwo nigdy nie jest dobrą bronią. Wynikło z niego dobro, bo ono ich skłoniło do służby Bogu prawdziwemu. Zawsze jest lepiej utracić ludzkie zaszczyty, a zdobyć bliskość Bożą, nawet jeśli zaszczyty ludzkie są liczne i wartościowe, a bliskość tego, co Boskie – skromna i nieznana. Prawda?» «Tak, Nauczycielu, mówisz dobrze. To mi się przydarzyło.» «Ale jesteś smutny, chociaż przemiana powinna cię uszczęśliwić. Jesteś smutny. Cierpisz. Izolujesz się. Spoglądasz ku miejscom, które opuściłeś. Wydajesz się uwięzionym ptakiem, który – zamknięty między prętami swego więzienia – patrzy z wielkim żalem w stronę miejsca, które lubił. Nie mówię ci, że nie masz tego robić. Jesteś wolny. Możesz odejść i...» «Panie, może Judasz mówił Ci źle o mnie i dlatego mówisz do mnie w ten sposób?» [– pyta Samuel] «Nie, Judasz nie mówił Mi nic. To nie ze Mną rozmawiał. Ale z tobą, tak. I to dlatego jesteś smutny i dlatego izolujesz się, zniechęcony.» «Panie, jeśli znasz sprawy, o których nikt Ci nie mówił, wiesz także i to, że to nie pragnienie porzucenia Ciebie wywołuje mój smutek, to nie żal, że się nawróciłem ani tęsknota za przeszłością... Nie jestem smutny z powodu strachu przed ludźmi, ze strachu przed ich karami, którymi mnie chciano zastraszyć. Patrzyłem w tamtą stronę, to prawda. Patrzyłem w stronę Jerozolimy, ale bez pragnienia powrotu tam, powrotu jako ktoś, kim byłem niegdyś. Z pewnością pragnę, jak my wszyscy, powrócić tam jako Izraelita, który lubi wchodzić do Domu Bożego i adorować Najwyższego. Nie sądzę, że mógłbyś mi to wyrzucać.» «Ja pierwszy, w Mojej podwójnej Naturze, pragnę tego ołtarza i chciałbym widzieć, że jest otoczony należną świętością. Wszystko, co go otacza czcią, ma głos pełen słodyczy dla Mnie – Syna Bożego. Jako Syn Człowieczy, jako Izraelita, a więc Syn Prawa, widzę Świątynię i ołtarz jako miejsce najbardziej święte Izraela: miejsce, gdzie nasze człowieczeństwo może się zbliżyć do Boskości i przesycić się zapachem powietrza, otaczającym tron Boży. [Por. Mt 5,17] Nie usuwam Prawa, Samuelu. Ono jest święte, gdyż jest dane przez Mojego Ojca. Ja je doskonalę i dokładam do niego nowe części. Jako Syn Boży mogę to czynić. Po to Ojciec Mnie posłał. Przychodzę założyć Świątynię duchową Mojego Kościoła, a nad tą Świątynią ani ludzie, ani demony nie będą górować. A tablice Prawa będą tam mieć zaszczytne miejsce, gdyż są wieczne, doskonałe, nienaruszalne. To, co zostało zapisane na tych tablicach, w swej niezwykłej zwięzłości zawiera wszystko, co potrzebne, aby być sprawiedliwym w oczach Bożych. Moje słowo nie zniosło [poleceń]: „Nie popełniaj tego lub tamtego grzechu”. Przeciwnie! Ja także powtarzam wam tych dziesięć przykazań. Jedynie mówię wam, że trzeba je zachowywać doskonale, to znaczy nie ze strachu przed gniewem Bożym, kiedy się je przekroczy, lecz z miłości do waszego Boga, który jest Ojcem. Ja przychodzę, aby włożyć waszą dziecięcą dłoń w dłoń waszego Ojca. Od iluż wieków te ręce są rozdzielone! Kara oddzielała i Grzech oddzielał. Kiedy już przyszedł Odkupiciel i grzech jest bliski usunięcia, przeszkody upadają. Jesteście znowu synami Bożymi...» «To prawda. Ty jesteś dobry i zawsze umacniasz. Wiesz wszystko. Nie mówię Ci więc o moim strapieniu. Ale pytam Cię: dlaczego ludzie są tak zdeprawowani i szaleni, i głupi? Jak i jakich sztuczek używają, żeby w tak diabelski sposób namawiać do zła? A my, jakże jesteśmy zaślepieni, że nie widzimy rzeczywistości i wierzymy w kłamstwa! I jak możemy stawać się takimi demonami? I być nimi nawet, kiedy jesteśmy blisko Ciebie? Patrzyłem w tamtą stronę i myślałem... Tak, myślałem o licznych strumykach trucizny, które wytryskują stamtąd, aby niepokoić synów Izraela. Zastanawiałem się, jak mądrość rabbich może się sprzymierzyć z tak wielką podłością, która psuje i doprowadza do błędu. Myślałem, szczególnie o tym, bo....» Samuel, który mówił porywczo, przerywa i spuszcza głowę. Jezus kończy zdanie: «...bo Judasz, Mój apostoł, jest taki i zadaje cierpienie Mnie i tym, którzy Mnie otaczają lub przychodzą do Mnie, jak ty przyszedłeś. Wiem o tym. Judasz próbuje oddalić cię stąd i podsuwa ci podejrzenia i wyśmiewa...» «I nie tylko mnie. Tak. Zatruł moją radość z tego, że doszedłem do sprawiedliwości. On mi ją zatruwa tak zręcznie, że myślę, iż jestem tu jak zdrajca siebie samego i Ciebie. Mnie, bo się łudzę, że jestem lepszy, a tymczasem będę przyczyną Twego upadku. Istotnie, nie znam siebie jeszcze... i mógłbym, spotykając tych ze Świątyni, wyrzec się mego postanowienia i być... Och, gdybym to zrobił wtedy, miałbym wytłumaczenie, że nie wiedziałem, Kim jesteś. O Tobie bowiem wiedziałem to, co mi mówiono, aby uczynić ze mnie przeklętego. Ale gdybym to uczynił teraz! Jakież będzie przekleństwo tego, który zdradzi Syna Bożego! Jestem tu... tak, zamyślony. Zastanawiam się, dokąd uciec, aby nie być narażonym na niebezpieczeństwo z mojej strony i ich. Myślałem, żeby uciec gdzieś daleko, dołączyć się do tych z Diaspory... Daleko, daleko, aby przeszkodzić demonowi w nakłonieniu mnie do grzechu... Twój apostoł ma rację, nie ufając mi. On mnie zna, bo on nas wszystkich zna, znając przywódców... I ma rację, wątpiąc we mnie. Kiedy mówi: „A nie wiesz, że On nam powiedział – nam, że będziemy słabi? Zastanów się: nam, którzy jesteśmy apostołami i jesteśmy z Nim od tak dawna. A ty, tak obciążony starym Izraelem, dopiero co przybyłeś – i to w chwilach, które budzą w nas przerażenie – a uważasz, że masz siły wytrwać w sprawiedliwości?” On ma rację mówiąc to.» Zniechęcony mężczyzna pochyla głowę. «Ileż smutków potrafią sobie zadawać synowie ludzcy! Szatan, zaprawdę, umie się posługiwać tą skłonnością, aby ich przerażać całkowicie i oddalać od Radości, która wychodzi im na spotkanie dla ich zbawienia. Ten bowiem smutek ducha, strach o jutro, troski – wszystko to broń, którą człowiek wkłada do ręki swego przeciwnika. Przeraża go przy pomocy urojeń, które człowiek sobie wytwarza. Są i inni ludzie, którzy naprawdę sprzymierzają się z szatanem, aby pomagać mu w przerażaniu braci. [Por. Mt 6,25nn; Łk 12,22] Ale, Mój synu, czy nie ma Ojca w Niebie? Ojca, który przewidział dla tego źdźbła trawy to wyżłobienie w skale – rowek wypełniony ziemią, utworzony w ten sposób, że wilgoć rosy, spływając na gładki kamień, gromadzi się w tej małej bruździe? Dzięki temu źdźbło trawy może żyć i kwitnąć wraz z tym małym kwiatuszkiem, którego piękno nie jest mniej godne podziwu niż wielkie słońce jaśniejące wysoko. Jedno i drugie to doskonałe dzieło Stwórcy-Ojca. Skoro On troszczy się o to źdźbło trawy zrodzone na skale, jakże nie miałby się nie troszczyć o jedno ze Swoich dzieci, które pragnie Mu zdecydowanie służyć? O, zaprawdę, Bóg nie zawodzi ‘dobrych’ pragnień człowieka, bo to On sam je rozpala w waszych sercach. To On, przewidujący i mądry, stwarza okoliczności, aby wspierać pragnienia Swoich dzieci. I nie tylko to, lecz aby naprostować i udoskonalić pragnienie czczenia Go przez tego, kto kroczy drogami niedoskonałymi, i doprowadzić go do pragnienia oddania Mu czci przez postępowanie drogami sprawiedliwymi. Byłeś jak oni. Wierzyłeś, chciałeś, byłeś przekonany, że czcisz Boga prześladując Mnie. Ojciec widział, że w twoim sercu nie ma nienawiści do Boga, lecz dążenie do oddania chwały Bogu przez usunięcie ze świata Tego, o którym ci powiedzieli, że jest nieprzyjacielem Boga i niszczycielem dusz. I wtedy On stworzył okoliczności, aby wysłuchać twego pragnienia oddania chwały twojemu Panu. I tak jesteś pośród nas. Czy możesz myśleć, że Bóg porzuca ciebie teraz, kiedy cię tu przywiódł? Jedynie wtedy, gdybyś ty Go porzucił, siła zła mogłaby zapanować nad tobą.» «Ja tego nie chcę. Moja wola jest szczera» – oznajmia Samuel. «Zatem czym się martwisz? Słowem człowieka? Niech mówi. On myśli własną myślą. Myśl ludzka jest zawsze niedoskonała. Ale zaradzę temu» [– obiecuje Jezus.] «Nie chcę, żebyś mu robił wymówki. Wystarczy mi, że zapewniasz mnie, że nie zgrzeszę.» «Zapewniam cię. Nic ci się nie stanie, bo nie chcesz, żeby się to stało. Bo widzisz, Mój synu, nie pomogłoby ci pójście do Diaspory, a nawet na krańce ziemi, aby ustrzec twoją duszę od nienawiści do Chrystusa i kary za tę nienawiść. Wielu w Izraelu nie zanieczyści się materialnie Zbrodnią, ale nie będą mniej winni niż ci, którzy Mnie skażą i wykonają wyrok. Z tobą mogę mówić o tych sprawach, bo ty wiesz, że wszystko jest już przygotowane w tym celu. Znasz imiona i myśli najbardziej zawziętych wobec Mnie. Powiedziałeś: „Judasz zna nas wszystkich, gdyż zna wszystkich Przywódców”. On was zna, ale i wy, mali – bo jesteście jak małe gwiazdy przy wielkich planetach – wy też wiecie, że się pracuje, jak się pracuje i kto pracuje, i jakie spiski się knuje i jakie środki się rozważa... Mogę więc rozmawiać z tobą. Nie mógłbym czynić tego z innymi... Inni nie wiedzą, ile potrafię wycierpieć i wybaczyć...» «Nauczycielu, ale jakże Ty możesz, wiedząc, być tak... Ktoś idzie ścieżką» – Samuel wstaje, aby zobaczyć. Wykrzykuje: «Judasz!» «Tak, to ja. Powiedziano mi, że Nauczyciel tędy przechodził, a tymczasem to ciebie spotykam. Wracam więc, aby cię pozostawić twoim myślom» – śmieje się swym śmiechem, bardziej posępnym niż lament sowy, tak brak mu szczerości. «Ja też tu jestem. Pytają o Mnie w osadzie?» – odzywa się Jezus, ukazując się za Samuelem. «O, Ty! Zatem byłeś w dobrym towarzystwie, Samuelu! A Ty także, Nauczycielu...» «Tak, zawsze dobre jest towarzystwo kogoś, kto posiada sprawiedliwość. Szukałeś Mnie więc, aby przebywać ze Mną. Chodź. Jest jeszcze miejsce dla ciebie, a nawet dla Jana, gdyby był z tobą.» «Jest na dole, zajęty pielgrzymami» [– mówi Judasz.] «Muszę więc iść, skoro są pielgrzymi.» «Nie, pozostają na cały jutrzejszy dzień. Jan właśnie umieszcza ich w naszych łóżkach, żeby odpoczęli. Uszczęśliwia go to, co robi. Zresztą, wszystko go uszczęśliwia. Naprawdę jesteście podobni. Ja nie wiem, jak wy to robicie, żeby być szczęśliwymi zawsze i mimo wszystkich rzeczy najbardziej... dręczących.» «Właśnie to pytanie miałem postawić, kiedy przybyłeś» – wykrzykuje Samuel. «Ach tak! A więc i ty nie czujesz się szczęśliwy i dziwisz się, że inni w warunkach jeszcze... trudniejszych niż nasze, mogą być szczęśliwi?» «Nie jestem nieszczęśliwy. Nie mówię o sobie. Zadaję sobie jednak pytanie, z jakiego źródła pochodzi spokój Nauczyciela, który zna Swą przyszłość, a jednak nie niepokoi się niczym.» «Ależ ze źródła niebieskiego! [– odpowiada mu Judasz.] To naturalne! On jest Bogiem! Może w to wątpisz? Czy Bóg może cierpieć? On jest ponad bólem. Miłość do Ojca jest dla Niego jak... jak wino upajające. I winem upajającym jest dla Niego przekonanie, że Jego czyny... są zbawieniem świata. A ponadto... czy On może mieć reakcje fizyczne takie, jakie mamy my, zwykli ludzie? To byłoby sprzeczne z rozsądkiem. Skoro Adam, niewinny, nie znał cierpień żadnego rodzaju i nigdy by ich nie poznał, gdyby pozostał niewinny, to Jezus, ten... Najbardziej niewinny, to stworzenie... nie wiem jak je nazwać: niestworzone – ponieważ jest Bogiem – lub stworzone, gdyż ma rodziców... och! Ileż niejasności nie do rozwiązania dla tych z przyszłości, mój Nauczycielu! Skoro Adam byłby wolny od cierpień dzięki swej niewinności, to czy można sobie wyobrazić, że Jezus będzie musiał cierpieć?» Jezus pozostaje z głową pochyloną. Usiadł ponownie na trawie. Jego włosy okrywają Mu twarz. Nie widzę więc jej wyrazu. Samuel, stojący przed stojącym również Judaszem odpowiada: «Ależ jeśli On ma być Odkupicielem, to musi prawdziwie cierpieć. Nie przypominasz sobie Dawida i Izajasza?» «Przypominam sobie! Przypominam! Ale oni – widząc postać Odkupiciela – nie widzieli pomocy niematerialnych, jakie Odkupiciel będzie miał, aby być... powiedzmy... torturowanym, a nie odczuwać bólu.» «Jakiej pomocy? Stworzenie będzie mogło miłować cierpienie lub znosić je [tylko] z poddaniem się, według doskonałości swej sprawiedliwości. Ale zawsze będzie je odczuwać. W przeciwnym razie... gdyby go nie odczuwało... nie byłoby ono cierpieniem.» «Jezus jest Synem Bożym» [– mówi Judasz.] «Ale nie jest zjawą! Ma prawdziwe Ciało! Ciało cierpi, kiedy jest męczone. To prawdziwy Człowiek! Myśl człowieka cierpi, kiedy jest obrażany i gdy czyni się z niego przedmiot pogardy.» «Jego jedność z Bogiem usuwa w Nim te ludzkie rzeczy.» Jezus podnosi głowę i mówi: «Zaprawdę, powiadam ci, o Judaszu, że cierpię i będę cierpieć jak każdy człowiek i bardziej niż każdy człowiek. Ale mogę być równocześnie szczęśliwy, świętą i duchową szczęśliwością tych, którzy otrzymali wyzwolenie ze smutków ziemi, gdyż objęli wolę Bożą jak swą jedyną małżonkę. Potrafię to, gdyż przekroczyłem pojęcie ludzkiej szczęśliwości, niepokój szczęśliwości, takiej jaką ludzie sobie wyobrażają. Nie idę za tym, co według człowieka stanowi szczęście, ale szukam Mojej radości akurat w tym, co jest przeciwieństwem tego, za czym idzie człowiek. To, od czego człowiek ucieka i czym gardzi – gdyż uważa to za brzemię i boleść – stanowi dla Mnie coś najbardziej słodkiego. Nie patrzę na jedną godzinę. Patrzę na konsekwencje, które godzina może wywołać w wieczności. Jakieś wydarzenie, [związane ze] Mną skończy się, ale jego owoc będzie trwał. Moje cierpienie ma kres, ale wartości wypływające z tego cierpienia nie mają końca. I cóż uczyniłbym z godziną tego, co się nazywa „być szczęśliwym” na ziemi – z godziną osiągniętą po pogoni za nią przez wiele lat – kiedy potem ta godzina nie mogłaby wejść ze Mną do Wieczności jako radość i musiałbym się nią cieszyć sam, nie dzieląc się nią z tymi, których kocham?» «Ale gdybyś zatryumfował, wtedy nam, idącym za Tobą, przypadłaby część Twojej szczęśliwości!» – wykrzykuje Judasz. «Wam? A kimże jesteście w porównaniu z ogromną liczbą [ludzi] z przeszłości, żyjących teraz i w przyszłości, którym Moja boleść da radość? Widzę ponad radością ziemską. Patrzę ponad nią, na to, co nadprzyrodzone. Widzę Moje cierpienie, jak się zmienia w wieczną radość dla ogromnej liczby stworzeń. I biorę w ramiona cierpienie jak największą moc dla osiągnięcia szczęśliwości doskonałej, którą jest szczęście miłowania bliźniego aż do cierpienia, aby mu dać radość. Aż do oddania życia za niego.» «Nie rozumiem takiego szczęścia» – oświadcza Judasz. «Nie jesteś jeszcze mądry, inaczej byś je zrozumiał.» «A Jan jest [mądry]? On wie mniej niż ja!» «Po ludzku – tak. Ale on posiada wiedzę miłości.» «No dobrze. Ale nie sądzę, żeby miłość mogła zapobiec temu, aby uderzenia kijem były uderzeniami kijem, a kamienie – kamieniami i zapobiec zadaniu cierpienia ciału, które uderzają. Ty zawsze mówisz, że drogie Ci jest cierpienie, gdyż ono jest dla Ciebie miłością. Ale kiedy naprawdę zostaniesz ujęty i będziesz torturowany – o ile to jest możliwe – nie wiem, czy będziesz miał jeszcze tę myśl. Pomyśl o tym, kiedy jeszcze możesz uciec przed cierpieniem. Ono będzie straszliwe, wiesz? Gdyby ludzie mogli Cię ująć... o, nie mieliby względu na Ciebie!» [– mówi Judasz.] Jezus patrzy na niego. Jest bardzo blady. Jego oczy, szeroko otwarte, wydają się widzieć poza obliczem Judasza wszystkie udręki, które Go czekają, a jednak w smutku pozostają pełne słodyczy i przede wszystkim – pogodne: dwoje czystych oczu Niewinnego, który jest spokojny. Odpowiada: «Wiem o tym. Wiem nawet o tym, o czym ty nie wiesz. Pokładam jednak ufność w Bożym miłosierdziu. Ten, który jest miłosierny dla grzeszników, okaże także Mnie miłosierdzie. Nie proszę Go o to, żebym nie cierpiał, lecz żebym umiał cierpieć. A teraz chodźmy. Samuelu, idź przed nami i daj znać Janowi, że będziemy wkrótce w wiosce.» Samuel kłania się i odchodzi szybko. Jezus zaczyna schodzić. Ścieżka jest tak wąska, że muszą iść jeden za drugim, ale to nie przeszkadza Judaszowi w mówieniu: «Zbytnio ufasz temu człowiekowi, Nauczycielu. Powiedziałem Ci, kim on jest: to najbardziej zapalony i najbardziej zdolny do wynoszenia się nad innych uczeń Jonatana. W każdym razie teraz jest za późno. Oddałeś się w jego ręce. To szpieg przy Tobie. A Ty niejeden raz – a inni bardziej niż Ty – myśleliście, że to ja nim jestem! Ja nie jestem szpiegiem.» Jezus zatrzymuje się i odwraca. Boleść i majestat mieszają się na Jego obliczu i w spojrzeniu, które utkwił w apostole. Mówi: «Nie. Nie jesteś szpiegiem. Jesteś demonem. Ukradłeś Wężowi jego przywilej zwodzenia i oszukiwania, aby oddalać od Boga. Twoje postępowanie nie jest ani kamieniem, ani kijem, lecz rani Mnie bardziej od uderzenia kamieniem lub kijem. O! W Moim straszliwym cierpieniu nie ma niczego większego od twojego postępowania, zadającego męczeństwo Męczennikowi.» Jezus zakrywa Sobie twarz rękoma, jakby chciał się zasłonić przed czymś przerażającym, a potem zaczyna szybko schodzić ścieżką. Judasz krzyczy za Nim: «Nauczycielu! Nauczycielu! Dlaczego mnie ranisz tak boleśnie? Ten fałszywy człowiek zapewne powiedział jakieś oszczerstwa... Posłuchaj mnie, Nauczycielu!» Jezus nie słucha go. Biegnie, niemal zlatuje ze zbocza. Przechodzi, nie zatrzymując się, blisko drwali i pasterzy, którzy Go witają. Przechodzi, pozdrawia, ale nie zatrzymuje się. Judasz poddaje się i milknie... Są prawie na dole, kiedy mijają się z Janem, który – ze swoim pogodnym obliczem rozjaśnionym przez spokojny uśmiech – właśnie idzie do nich. Trzyma za rękę dziecko, które mówi coś ssąc plaster miodu. «Nauczycielu, jestem! To ludzie z Cezarei Filipowej. Dowiedzieli się, że tu jesteś, i przybyli. Ale jakie to dziwne! Nikt nie powiedział, a wszyscy wiedzą, gdzie jesteś! Teraz odpoczywają. Są bardzo zmęczeni. Poszedłem, żeby mi Dina dała mleka i miodu, ponieważ jest jeden chory. Położyłem go w moim łóżku. Nie boję się. A mały Annasz chciał iść ze mną. Nie dotykaj go, Nauczycielu, bo cały jest z miodu» – i dobry Jan śmieje się. Ma na szatach liczne krople miodu i ślady palców. Śmieje się i próbuje utrzymać z tyłu małego, który chciałby iść ofiarować Jezusowi plaster miodu w połowie zjedzony. Dziecko krzyczy: «Chodź. Jest go bardzo dużo dla Ciebie!» «Tak. Właśnie wyjmuje się plastry u Diny. Wiedziałem o tym. Jej pszczoły wyroiły się niedawno» – wyjaśnia Jan. Ruszają w dalszą drogę, aby dotrzeć do pierwszego domu, gdzie rozbrzmiewa jeszcze bęben, którym posługują się pszczelarze, nie wiem dokładnie, w jakim celu. Roje pszczół – podobne do wielkich kiści dziwnych winogron – wiszą na niektórych gałęziach. Ludzie zbierają je, aby je zanieść do nowych uli. Dalej widać ule już ustawione. Wchodzą do nich brzęcząc niestrudzone pszczoły. Mężczyźni pozdrawiają, a jakaś niewiasta przybiega z bardzo pięknymi plastrami, które ofiarowuje Jezusowi. «Dlaczego się go pozbawiasz? Już dałaś Janowi...» «O, moje pszczoły dały obfity zbiór. Niewiele mnie kosztuje ofiarowanie go. Zresztą pobłogosław nowe roje. Popatrz: ule właśnie przyjmują ostatni. W tym roku mieliśmy dwa razy więcej uli.» Jezus idzie w stronę maleńkiego miasteczka pszczół i błogosławi [ule] jeden po drugim, podnosząc rękę pośród brzęczenia pszczół-pracownic, które nie przerywają swojej pracy. «Wszystkie świętują i są także podekscytowane. Nowe mieszkanie...» – mówi jeden mężczyzna. «I nowe zaślubiny. Można by naprawdę powiedzieć, że to niewiasty, przygotowujące uroczystość weselną» – mówi ktoś inny. «Tak, ale niewiasty rozmawiają więcej niż one i nie pracują tak. Te zaś pracują w ciszy i pracują nawet w świąteczne dni zaślubin. One nie przestają pracować, aby urządzić swoje królestwo i wnieść tam swoje bogactwa» – odzywa się trzeci. «Pracować zawsze dla cnoty to dozwolone, to nawet obowiązek. Pracować zawsze dla zysku – nie. Nie potrafią tego uczynić ci, którzy nie wiedzą, że istnieje Bóg, którego trzeba uczcić w Jego dniu. Pracować w ciszy, to zasługa, której wszyscy powinni się nauczyć od pszczół, bo to w ciszy dokonuje się w sposób święty to, co święte. Bądźcie sprawiedliwi jak wasze pszczoły: niestrudzone i ciche. Bóg widzi. Bóg nagradza. Pokój wam» – mówi Jezus. Kiedy pozostaje sam z dwoma apostołami, mówi: «Szczególnie pracownikom Bożym stawiam za wzór pszczoły. One składają w tajemnicy ula miód uformowany w swoim wnętrzu, dzięki niestrudzonej pracy na świętych koronach kwiatów. Ich zmęczenie nie wydaje się zbyt wielkie, bo pracują z dobrą wolą. Fruwają jak złote punkciki, od jednego kwiatu do drugiego, a potem wchodzą napełnione sokami, aby wyrabiać miód w zaciszu komórek. Trzeba umieć je naśladować. Wybierać nauczanie, nauki, święte przyjaźnie, zdolne dać soki cnoty prawdziwej, a potem umieć się odizolować, aby wytwarzać – z tego, co zebrano w czasie spotkań – cnotę, sprawiedliwość, która jest jak miód wydobyty z licznych zdrowych elementów, nie zapominając o dobrej woli, bez której soki zebrane tu i tam na nic się nie zdają. Umieć pokornie rozmyślać w głębi serca, nad tym, co widzieliśmy dobrego i co usłyszeliśmy dobrego, bez zazdrości, bo blisko pszczół-robotnic są królowe, czyli ktoś bardziej sprawiedliwy niż ten, który rozważa. Wszystkie pszczoły są potrzebne w ulu: zarówno robotnice jak i królowe. Biada, gdyby wszystkie były królowymi; biada, gdyby wszystkie były robotnicami. Umarłyby, tak jedne jak i drugie. Królowe bowiem, gdyby nie było robotnic, nie miałyby pokarmu, aby rodzić, a robotnice przestałyby istnieć, gdyby królowe nie przedłużały życia. Nie trzeba zazdrościć królowym. One również mają swe zmęczenie i swą pokutę. Widzą słońce tylko jeden raz, w czasie jedynego lotu zaślubin. Przed i po jest tylko i zawsze zamknięcie między bursztynowymi ścianami ula. Każdy ma swój obowiązek. Każde zadanie jest wyborem i każdy wybór jest bardziej obciążeniem niż zaszczytem. Robotnice nie tracą czasu na fruwanie bez korzyści lub na loty niebezpieczne na kwiaty chore i trujące. Nie szukają przygód, nie sprzeciwiają się swojej misji, nie buntują się przeciwko celowi, dla którego zostały stworzone. Och! Zadziwiające małe stworzonka! Ileż pouczeń dla ludzi!...» Jezus milknie, zagubiony w Swoim rozważaniu. Judasz nagle przypomina sobie, że musi gdzieś iść i oddala się biegiem. Pozostaje Jezus i Jan. Jan spogląda ukradkiem na Jezusa. To spojrzenie uważne, pełne miłosnej udręki. Jezus podnosi głowę i odwraca ją nieco, spotykając spojrzenie umiłowanego [ucznia], który się Mu przygląda. Jego twarz rozjaśnia się, kiedy przyciąga Jana do Siebie. Jan, przytulony, pyta idąc cały czas: «Judasz zadał Ci nowe cierpienie, prawda? Musiał też niepokoić Samuela.» «Dlaczego? Mówił ci o tym?» «Nie. Ale zrozumiałem. Powiedział tyko: „Zazwyczaj, kiedy się żyje przy kimś naprawdę dobrym, człowiek staje się dobry. Ale Judasz nie jest dobry, chociaż żyje przy Nauczycielu od trzech lat. Jest głęboko zepsuty i dobroć Chrystusa nie wnika w niego, tak jest pełen przewrotności”. Nie wiedziałem, co powiedzieć... bo to prawda... Ale dlaczego Judasz jest taki? Czy to możliwe, że się nigdy nie zmieni? A przecież... wszyscy otrzymujemy te same pouczenia... a kiedy przyszedł do nas, nie był gorszy niż my...» «Mój Janie! Moje słodkie dziecko!» Jezus całuje go w odkryte i czyste czoło. Mówi cicho, między włosami, które unoszą się, jasne i lekkie: «Są stworzenia, które wydają się żyć po to, aby niszczyć dobro istniejące w nich. Ty jesteś rybakiem i wiesz, jaki staje się żagiel, kiedy dmie w niego wir powietrzny. Tak się pochyla ku wodzie, że może przewrócić łódź i stać się niebezpieczny dla niej. Czasem trzeba więc go opuścić do gniazda, gdyż żagiel, na który napiera wir, nie jest już skrzydłem, lecz balastem, który ciągnie na dno, ku śmierci, zamiast prowadzić ku ocaleniu. Ale jeśli okrutny powiew wichru uciszy się, wystarczy kilka krótkich chwil, a żagiel staje się zaraz skrzydłem i popycha łódź szybko ku portowi, aby ją doprowadzić do ocalenia. Tak jest z wieloma duszami. Wystarczy, że wicher namiętności się ucisza, aby dusza poniżona i – można powiedzieć – zalana tym... tym, co nie jest dobre, zaczęła dążyć do Dobra.» «Dobrze, Nauczycielu. Ale w takim razie... powiedz mi... czy Judasz dotrze kiedykolwiek do Twojego portu?» «O! Nie każ Mi patrzeć na przyszłość jednego z Moich najbardziej umiłowanych! Mam przed Sobą przyszłość milionów dusz, dla których będzie bezużyteczna Moja boleść!... Mam przed Sobą wszystkie nikczemności świata... Ogarnia Mnie obrzydzenie. Czuję obrzydzenie z powodu tego wrzenia nieczystości, które jak rzeka pokrywają ziemię i będą ją pokrywać aż do końca wieków – o różnym wyglądzie, ale zawsze obrzydliwych dla Doskonałości. Nie każ Mi na to patrzeć! Pozwól Mi się napić i umocnić ze źródła, które nie zna zepsucia, i zapomnieć o zarobaczonej zgniliźnie tak wielu, patrząc tylko na ciebie samego, Mój pokoju!» I jeszcze raz całuje go w czoło i zagłębia Swe spojrzenie w przejrzystych oczach apostoła czystego i miłującego... Wchodzą do domu. W kuchni znajduje się Samuel, który łamie drewno, aby oszczędzić staruszce zmęczenia rozpalania ognia. Jezus zwraca się do niewiasty: «Pielgrzymi śpią?» «Sądzę, że tak. Nie słyszę żadnego hałasu. Teraz niosę wodę zwierzętom. Są w szopie.» «Ja to zrobię [– mówi Jan, biorąc dwie kadzie pełne wody]. Idź raczej do Racheli. Obiecała mi świeżego sera. Powiedz jej, że zapłacę w szabat.» Pozostaje sam Jezus i Samuel. Jezus podchodzi do mężczyzny, który – pochylony nad ogniem – dmucha, aby rozpalić płomień i kładzie mu rękę na ramieniu, mówiąc: «Judasz przerwał nam tam, na górze... Chcę ci powiedzieć, że poślę cię z Moimi apostołami nazajutrz po szabacie. Może wolisz...» «Dziękuję, Nauczycielu. Żałuję, że utracę Twoją bliskość, ale w Twoich apostołach też odnajdę Ciebie. Wolę pozostać z dala od Judasza. Nie ośmieliłem się prosić Cię o to...» «Dobrze. Zatem zadecydowane. I miej litość dla niego, jak Ja. I nie mów o tym Piotrowi ani nikomu...» «Potrafię milczeć, Nauczycielu» [– mówi Samuel.] «Potem przyjdą uczniowie. Jest też Hermas, Szczepan i Izaak, dwóch mądrych i jeden sprawiedliwy, i wielu innych. Znajdziesz się pośród prawdziwych braci.» «Tak, Nauczycielu. Ty rozumiesz i pomagasz. Jesteś naprawdę dobrym Nauczycielem» – i pochyla się, całując rękę Jezusa. 27. PRZYBYCIE MATKI I UCZENNIC DO EFRAIM Napisane 12 lutego 1947. A, 9971-9999 Mieszkańcy domu Marii, małżonki Jakuba, już wstali, chociaż to dopiero początek dnia. Wydaje się, że to dzień szabatu, bo widzę, że są także obecni apostołowie, którzy zwykle wypełniają jakąś misję poza Efraim. Przygotowują wielki ogień i dużą ilość gorącej wody, pomagają Marii przesiać mąkę i ugnieść ją, aby upiec chleb. Staruszka jest ożywiona jak dziewczynka. Pracując cały czas pilnie, pyta to jednego, to drugiego: «Czy to naprawdę dzisiaj? I miejsca są przygotowane? Jesteście pewni, że nie ma ich więcej niż siedem?» Odpowiada jej za wszystkich Piotr, który właśnie patroszy baranka, aby go przygotować do pieczenia: «Powinny tu być przed szabatem, ale może niewiasty nie były jeszcze gotowe i przez to się spóźnią. Ale dzisiaj z pewnością przybędą. Ach, jestem szczęśliwy! Nauczyciel wyszedł? Może wyszedł im na spotkanie...» «Tak, wyszedł z Janem i Samuelem, aby iść w stronę drogi ze środkowej Samarii» – odpowiada Bartłomiej, który wychodzi z konewką napełnioną wrzącą wodą. «Zatem można być pewnym, że przybędą. On wie zawsze wszystko» – oświadcza Andrzej. «Chciałbym wiedzieć, dlaczego się tak śmiejesz? Co jest śmiesznego w tym, co mówi mój brat?» – pyta Piotr, który zauważył cichy śmiech Judasza, bezczynnego w swoim kącie. «Nie śmieję się z twego brata. Jesteście wszyscy szczęśliwi, więc i ja mogę być szczęśliwy i śmiać się nawet bez powodu.» Piotr patrzy na niego z jednoznacznym wyrazem twarzy, ale powraca do swojej pracy. «Proszę! Udało mi się znaleźć gałąź w kwiatach. To nie migdałowiec, jak chciałem. Ale Ona, kiedy migdałowiec przekwita, bierze inne gałęzie, więc zadowoli się moją» – mówi Tadeusz, który wchodzi, z naręczem kwitnących gałęzi, ociekając od rosy, jakby chodził po lasach. Cud bieli kwiatów wilgotnych od rosy wydaje się oświetlać i upiększać kuchnię. «O, są piękne! Gdzie je znalazłeś?» «U Noemi. Wiedziałem, że w jej ogrodzie, ponieważ jest położony od strony zachodu, wszystko jest spóźnione. Wszedłem na górę.» «To dlatego wyglądasz jak drzewo z lasu. Krople rosy błyszczą w twoich włosach i przemoczyły ci szaty.» «Ścieżka była wilgotna, jakby padało. To są już obfite rosy najpiękniejszych miesięcy.» Tadeusz odchodzi z kwiatami, a po chwili woła brata, aby mu pomógł je ułożyć. «Ja idę. Znam się na tym. Niewiasto, nie masz jakiejś amfory o smukłej szyjce i, jeśli to możliwe, z czerwonej gliny?» – pyta Tomasz. «Mam to, czego szukasz, a także inne naczynia... Te, które były używane w dni świąteczne... na weselach moich synów lub z innych wielkich okazji. Jeśli poczekasz, aż wstawię te podpłomyki do pieca, za chwilę otworzę ci skrzynię, gdzie są piękne przedmioty... Ach! Jest ich mało teraz, po tylu nieszczęściach! Ale zachowałam ich kilka, aby... sobie przypominać... i cierpieć, gdyż – chociaż to są wspomnienia radosne – teraz wywołują płacz, bo przypominają to, co się skończyło.» «A więc byłoby lepiej, żeby nikt cię o nie nie prosił. Nie chciałbym, żeby było jak w Nobe. Tyle przygotowań na nic...» – mówi Iskariota. «Przecież mówię ci, że grupa uczennic dała znać! Myślisz, że to był sen?! Rozmawiali z Łazarzem. Posłał ich specjalnie przodem. Przyszli tu, aby uprzedzić, że przed szabatem Matka przybędzie tu wozem Łazarza i sam Łazarz, i uczennice…» «A jednak nie przybyli…» «Wy, którzy widzieliście tamtego człowieka, powiedzcie: czy on nie wywołuje strachu?» – pyta staruszka, ocierając ręce o fartuch, po powierzeniu podpłomyków Jakubowi, synowi Zebedeusza, i Andrzejowi, aby je zanieśli do pieca. «Strachu? Dlaczego?» «No, człowiek, który powraca spośród umarłych!» – mówi Maria z przejęciem. «Bądź spokojna, matko. Jest taki sam jak my» – pociesza ją Jakub, syn Alfeusza. «Uważaj raczej, żeby nie rozmawiać z innymi niewiastami, żeby się nam tu w domu nie naprzykrzało całe Efraim» – mówi rozkazująco Iskariota. «Nigdy nie mówiłam nieroztropnych słów, odkąd jesteście tutaj, ani tym z miasta, ani pielgrzymom. Wolałam uchodzić raczej za głupią, niż pokazywać, jaka jestem mądra, a szkodzić Nauczycielowi i wyrządzać Mu zło. I będę umiała milczeć także dzisiaj. Chodź, Tomaszu…» Wychodzi, aby iść po swoje ukryte skarby. «Kobieta jest przerażona myślą, że zobaczy wskrzeszonego» – mówi Iskariota i śmieje się ironicznie. «Nie tylko ona. Uczniowie powiedzieli mi, że w Nazarecie wszyscy byli poruszeni, tak samo w Kanie i w Tyberiadzie. Kogoś, kto powraca ze śmierci po czterech dniach leżenia w grobie, nie spotyka się tak łatwo, jak wiosenne margerytki. My także byliśmy bardzo bladzi, kiedy on wyszedł z grobu! Czy jednak nie mógłbyś raczej popracować, zamiast stać tam i wypowiadać niepotrzebne uwagi. Wszyscy pracują i jest jeszcze tyle do zrobienia... Dzisiaj, kiedy można to zrobić, idź na targ, i kup, co jest potrzebne. To, co wzięliśmy, nie wystarcza teraz, kiedy one przybywają, a my nie mieliśmy czasu wrócić do miasta, aby zrobić zakupy. Zatrzymałby nas tam zachód słońca.» Judasz woła Mateusza, który wchodzi do kuchni pięknie uporządkowanej, i wychodzą razem. Do kuchni wchodzi również odświętnie ubrany Zelota. Mówi: «Ten Tomasz! To prawdziwy artysta. Nie mając nic, przyozdobił izbę jakby na weselną ucztę. Idźcie zobaczyć.» Wszyscy, z wyjątkiem Piotra, który właśnie kończy pracę, biegną, aby zobaczyć. Piotr mówi: «Oby już przybyły. Może będzie też Margcjam. Za miesiąc jest Pascha. Z pewnością już wyszedł z Kafarnaum lub z Betsaidy.» «Cieszę się, że przyjdzie Maryja, z powodu Nauczyciela. Ona Go umocni bardziej niż wszyscy, a On potrzebuje tego» – odpowiada mu Zelota. «Tak bardzo. Zauważyłeś, jak nawet Jan jest smutny? Pytałem go, ale na próżno. Przy swej łagodności jest bardziej zamknięty niż my wszyscy i jeśli nie chce nic powiedzieć, nic go nie zmusi do mówienia. Ale jestem pewien, że on coś wie. Można by powiedzieć: cień Nauczyciela, który idzie za Nim zawsze. Zawsze patrzy na Niego. A kiedy nie czuje się obserwowany – bo w przeciwnym razie odpowiada na twoje spojrzenie uśmiechem, który uczyniłby łagodnym nawet tygrysa – kiedy nie czuje się obserwowany, jego twarz, jak powiedziałem, staje się smutna, smutna. Spróbuj go wypytać. On cię bardzo lubi i wie, że jesteś bardziej roztropny niż ja...» [– prosi Piotr Zelotę.] «O! To nieprawda! Ty stałeś się dla wszystkich przykładem roztropności. Nie rozpoznaje się już w tobie dawnego Szymona. Jesteś naprawdę skałą, która przez swą mocną i potężną zwartość podtrzymuje nas wszystkich.» «Ależ przestań! Nie mów tego! Jestem biednym człowiekiem. Z pewnością... z powodu przebywania z Nim przez tyle lat stajemy się trochę jak On. Trochę... odrobinę, ale już bardzo inni od tych, jakimi byliśmy na początku. Wszyscy jesteśmy tacy... nie, nie wszyscy, niestety. Judasz jest zawsze taki sam. Tu jak w „Pięknej Rzece”...» «I niech Bóg czuwa, żeby był zawsze taki sam!» «Co? Co chcesz powiedzieć?» [– pyta Piotr.] «Nic i wszystko, Szymonie, synu Jony. Gdyby Nauczyciel mnie słyszał, powiedziałby mi: „Nie osądzaj”. Ale to nie osąd. To obawa. Boję się, że Judasz będzie gorszy niż w „Pięknej Rzece”.» «Z pewnością już jest, nawet jeśli jest wciąż taki, jaki był wtedy. Jest gorszy, gdyż powinien był się bardzo zmienić, wzrosnąć w sprawiedliwości. On zaś jest wciąż taki sam. Ma więc na sercu grzech duchowego lenistwa, którego wtedy nie miał. Ponieważ na początku... był szalony, tak, ale pełen dobrej woli... Powiedz: co myślisz o tym, że Nauczyciel postanowił posłać Samuela z nami i zebrać wszystkich uczniów, którzy się zmieszczą w Jerychu, w pierwszym dniu miesiąca Nisan? Najpierw powiedział, że ten człowiek ma zostać tu... a także zabronił mówić, gdzie Sam przebywa. Coś podejrzewam...» [– mówi Piotr] «Nie. Ja widzę to jasno i logicznie. Nie wiadomo przez kogo i jak jest już rozpowszechniona wiadomość, że Nauczyciel przebywa tutaj. Wie o tym cała Palestyna. Widzisz, że przybyli tu pielgrzymi i uczniowie z okolic od Kedesz do Engaddi, od Joppy do Bozry. I dlatego nie trzeba utrzymywać tego dłużej w tajemnicy. Ponadto zbliża się Pascha i pewne jest, że Nauczyciel chce mieć uczniów ze Sobą w czasie powrotu do Jerozolimy. Sanhedryn mówi – słyszałeś to – że On jest pokonany i że stracił wszystkich uczniów. A On odpowie, wchodząc do Miasta na ich czele...» «Boję się, Szymonie! Bardzo się boję... Słyszałeś, co? Wszyscy, nawet zwolennicy Heroda zjednoczyli się przeciwko Niemu...» [– mówi Piotr.] «Ech, tak! Niech Bóg nam pomaga!...» «A dlaczego posyła Samuela z nami?» [– zastanawia się Piotr.] «Z pewnością po to, aby go przygotować do misji. Nie widzę powodu do niepokoju... Ktoś puka! To na pewno są uczennice!...» [– mówi Zelota.] Piotr zrzuca fartuch pokryty krwią i idzie pośpiesznie za Zelotą, który rzucił się do drzwi. Inni, którzy są w domu, wychodzą przez różne drzwi i wszyscy wołają: «To one! One!» Ale po otwarciu drzwi stają wyraźnie rozczarowani przed Elizą i Nike. Dwie uczennice pytają: «Coś się stało?» «Nie! Nie! Ale sądziliśmy, że... to jest Matka i uczennice z Galilei...» – mówi Piotr. «Ach! I jest wam nieprzyjemnie. My zaś jesteśmy bardzo szczęśliwe, że was widzimy i wiemy, że Maryja niebawem przybędzie» – mówi Eliza. «Nieprzyjemnie – nie... Jesteśmy zawiedzeni – to tak! Ale wejdźcie! Wejdźcie! Pokój naszym dobrym siostrom» – pozdrawia je Tadeusz w imieniu wszystkich. «I wam. Nauczyciela tu nie ma?» «Poszedł z Janem na spotkanie Maryi. Wiadomo, że przybywa drogą z Sychem, na wozie Łazarza» – wyjaśnia Zelota. Niewiasty wchodzą do domu. W tym czasie Andrzej zajmuje się oślęciem Elizy. Nike przyszła pieszo. Mówią o tym, co się dzieje w Jerozolimie, pytają o przyjaciół i uczniów... o Annalię, Marię i Martę, o starego Jana z Nobe, o Józefa, o Nikodema i o wielu innych. Nieobecność Judasza Iskarioty pozwala rozmawiać spokojnie i otwarcie. Eliza, niewiasta w podeszłym wieku, doświadczona, która w czasie pobytu w Nobe była z Iskariotą i zna go już bardzo dobrze i „kocha go jedynie z miłości do Boga”, jak mówi otwarcie, pyta, czy jest w domu, a odszedł od innych tylko przez jakiś kaprys. Dopiero kiedy jej wyjaśniają, że wyszedł dokonać zakupów, mówi o tym, co wie: „że w Jerozolimie wszystko wydaje się spokojne, że nie wypytuje się już nawet znanych uczniów, że mówi się po cichu, że tak się dzieje, bo Piłat rozmawiał ostro z członkami Sanhedrynu i przypomniał im, że to on pilnuje sprawiedliwości w Palestynie i że to nie jest ich sprawa...” «Jednak mówi się także – zauważa Nike – i szczególnie mówi o tym Manaen, a z nim inni, a nawet inne, bo także Waleria to potwierdza – że Piłat jest tak zmęczony tymi niepokojami, z powodu których cały kraj jest wzburzony i które także jemu mogą przysporzyć przykrości, że ulega też natarczywości, z jaką Żydzi wmawiają mu, iż Jezus dąży do ogłoszenia się królem. Gdyby nie raporty centurionów – zgodne i przychylne – a przede wszystkim wpływ jego żony, ukarałby w końcu Chrystusa, może przez wygnanie Go, aby nie mieć już kłopotów.» «I tego by jeszcze tylko brakowało! On jest zdolny to uczynić! Bardzo zdolny! To dla Rzymian kara najlżejsza i najczęściej stosowana, po biczowaniu. Ale pomyślcie o tym! Jezus sam, kto wie gdzie, a my, rozproszeni tu i tam...» – mówi Zelota. «Tak! Rozproszeni! Ty to mówisz. Mnie nie odłączą. Ja idę za Nim...» – mówi Piotr. «O, Szymonie! I łudzisz się, że pozwoliliby ci to zrobić? Przykują cię jak galernika i wywiozą tam, gdzie im się spodoba, na galery lub do jednego z więzień, i nie będziesz mógł już iść za twoim Nauczycielem» – odzywa się Bartłomiej. Piotr mierzwi włosy, zakłopotany, zniechęcony. «Powiemy to Łazarzowi. Łazarz pójdzie otwarcie do Piłata. Z pewnością Piłat zobaczy go chętnie, gdyż poganie lubią widzieć istoty nadzwyczajne...» – mówi Zelota. «On był tam przed odejściem i Piłat nie będzie pragnął więcej go widzieć!» – mówi Piotr przygnębiony. «Zatem pójdzie tam jako syn Teofila. Albo jako towarzysz swej siostry Marii [odwiedzającej] damy. Były przyjaciółkami, kiedy... tak, krótko mówiąc, kiedy Maria była grzesznicą...» «Czy wiecie, że Waleria, kiedy mąż się z nią rozstał, stała się prozelitką? Zrobiła to poważnie. Prowadzi życie sprawiedliwej, będąc przykładem dla wielu z nas. Uwolniła niewolników i pouczyła ich wszystkich o prawdziwym Bogu. Zajęła dom na Syjonie. Teraz, kiedy Klaudia przybyła, wróci do siebie...» «Coś takiego!» «Nie – zaprzecza Nike. – Ona mi powiedziała: „Kiedy Joanna przybędzie, pójdę z nią. Ale teraz idę przekonywać Klaudię...” Wydaje się, że Klaudia nie umie przekroczyć ograniczeń swej wiary w Chrystusa. Dla niej to mędrzec. Nic więcej... Wydaje się nawet, że przed przybyciem do miasta była trochę zaniepokojona rozprzestrzenianymi pogłoskami i powiedziała sceptycznie: „To człowiek jak nasi filozofowie, i to nie ci najlepsi, gdyż Jego słowo nie odpowiada temu, jak żyje”, i miała... miała... krótko, pozwoliła sobie na to, co wcześniej odrzucała.» «Należało się tego spodziewać! Dusze pogańskie! Hmm! Może być jakaś jedna dobra... Ale inne! Śmiecie! Śmiecie!» – wyrokuje Bartłomiej. «A Józef?» – pyta Tadeusz. «Który? Ten z Seforii? Boi się! A! Był wasz brat Józef. Przybył i odjechał natychmiast, przejeżdżając jednak ponownie przez Betanię, aby powiedzieć siostrom, że mają przeszkodzić za wszelką cenę Nauczycielowi iść do miasta i tam pozostawać. Byłam tam i słyszałam. W ten sposób dowiedziałam się też, że Józef z Seforii miał wiele kłopotów i teraz bardzo się boi. Wasz brat polecił mu być na bieżąco co do tego, co się spiskuje w Świątyni. Józef z Seforii może to wiedzieć za pośrednictwem krewnego, który się ożenił, nie wiem, czy z siostrą, czy z córką siostry jego żony, i jest urzędnikiem w Świątyni» – mówi Eliza. [Odzywa się Jakub, syn Zebedeusza:] «Tyle strachu! Teraz, kiedy mamy się udać do Jerozolimy, poślę mego brata do Annasza. Mógłbym tam iść i ja, bo znam dobrze tego starego lisa. Ale Jan zrobi to lepiej. Ananiasz lubił go bardzo wtedy, kiedy słuchaliśmy słów tego starego wilka, sądząc, że był barankiem! Poślę Jana. Będzie umiał znieść nawet zniewagi bez reagowania. Ja... gdyby rzucił klątwę na Nauczyciela lub tylko na mnie za to, że idę za Nim, skoczyłbym mu do gardła, chwyciłbym i ścisnął tego brzuchatego starca, jakby był siecią, z której ma wypłynąć woda. Sprawiłbym, że oddałby podstępną duszę, jaką ma we wnętrzu! Nawet gdyby był otoczony wszystkimi strażnikami Świątyni i kapłanami!» «O, gdyby Nauczyciel słyszał, że mówisz w taki sposób!» – mówi zgorszony Andrzej. «Dobrze, że Go tu nie ma, dlatego mogę to powiedzieć!» «Masz rację! Nie jesteś jedynym, który ma takie pragnienia. Ja też tak myślę» – mówi Piotr. «Ja też. I nie tylko w odniesieniu do samego Annasza» – mówi Tadeusz. «O, ja też... obsłużyłbym ich wielu. Mam długą listę... Te trzy szkielety z Kafarnaum – pomijam faryzeusza Szymona, wydaje się nie najgorszy – te dwa wilki z Ezdrelonu, i tę kupę starych kości – Kananiasza, a potem... rzeź – mówię wam – rzeź w Jerozolimie... A na czele wszystkich – Elchiasz. Nie potrafię już więcej patrzeć na te wszystkie czające się węże.» Piotr jest wściekły. Tadeusz odzywa się spokojnie, ale robi jeszcze większe wrażenie swoim lodowatym spokojem, niż gdyby był wściekły jak Piotr: «A ja bym ci pomógł. Ale... zacząłbym może od usunięcia węży, które są w pobliżu.» «Kogo? Samuela?» «Nie, nie! Nie tylko Samuel jest w pobliżu. Jest tylu, którzy robią dobrą minę, a ich dusza różni się od ukazywanej twarzy! Nie tracę ich z oczu, nigdy. Chcę być pewny, zanim zadziałam. Ale kiedy już się upewnię! Krew Dawida jest gorąca i krew Galilejczyka również. Obydwie mam w sobie po ojcu i po matce.» «O, wystarczy, że mi to powiesz, ech! Pomogę ci...» – zapewnia Piotr. Tadeusz mu odpowiada: «Nie. Zemsta krwi dotyczy krewnych. Należy więc do mnie.» «Moje dzieci! Dzieci! Nie mówcie tak! To nie tego uczy Nauczyciel! Wydajecie się rozwścieczonymi lwiątkami zamiast być barankami Baranka! Odrzućcie takiego ducha zemsty. Czasy Dawida właśnie minęły! Chrystus zniósł prawo krwi i odwetu. On zachowuje dziesięć niezmiennych przykazań, ale inne twarde prawa Mojżeszowe znosi. Po Mojżeszu pozostają przykazania litości, człowieczeństwa i sprawiedliwości, streszczone i udoskonalone przez naszego Jezusa w Jego największym przykazaniu: „Miłować Boga całym sobą, miłować bliźniego jak siebie samego, przebaczać tym, którzy nas obrażają, odpłacać miłością temu, który nas nienawidzi”. O, wybaczcie mi, że ja, niewiasta, ośmieliłam się pouczać moich braci, w dodatku starszych [w wierze] ode mnie! Ale jestem starą matką, a matka może zawsze mówić. Wierzcie mi, moi synowie! Jeśli sami będziecie przywoływać szatana do siebie przez nienawiść do nieprzyjaciół, przez pragnienie zemsty, on wejdzie w was, aby was zepsuć. Szatan nie jest mocą. Wierzcie w to. Moc – to Bóg. Szatan jest słabością, brzemieniem, odrętwieniem. Nie umielibyście już poruszyć palcem, nie przeciwko nieprzyjaciołom, ale nawet po to, aby dać pieszczotę udręczonemu Jezusowi, gdyby was skuły okowy nienawiści i zemsty. Tak, moi synowie, wszyscy synowie! Nawet wy, którzy jesteście w moim wieku, a może i starsi. Wszyscy są dziećmi dla niewiasty, która was kocha; dla matki, która odnalazła radość bycia matką, kochając was wszystkich jak synów. Nie zasmucajcie mnie na nowo tym, że ponownie stracę kochanych synów, i to na zawsze. Jeśli bowiem umrzecie w nienawiści lub w zbrodni, będziecie martwi na wieczność i nie będziemy już mogli się spotkać tam w górze, w radości, wokół naszej wspólnej miłości: wokół Jezusa. Przyrzeknijcie tu, natychmiast, mnie, która was o to błagam, biednej kobiecie, biednej mamie, że nie będziecie mieć nigdy więcej takich myśli. Och! Nawet twarze macie zniekształcone. Wydajecie mi się nieznajomymi, innymi! Jak was oszpeca uraza! Byliście tacy łagodni! Cóż więc się dzieje? Posłuchajcie mnie! Maryja powiedziałaby wam te same słowa, z większą mocą, bo Ona to Maryja. Lepiej jednak, żeby nie znała całego cierpienia... O, biedna Matka! Ale co się dzieje? Czy naprawdę mam uwierzyć, że już wstaje godzina ciemności, godzina, która pochłonie wszystkich, godzina, w której szatan będzie królem we wszystkich, z wyjątkiem Świętego, i zwiedzie nawet świętych, nawet was, czyniąc was tchórzami, wiarołomcami, okrutnymi, takimi jakim on jest? O! Do tej pory zawsze miałam nadzieję! Zawsze mówiłam: „Ludzie nie pokonają Chrystusa”. Ale teraz! Teraz boję się i drżę po raz pierwszy! Widzę, jak na pogodnym niebie miesiąca Adar rozszerza się i zaczyna panować wielka Ciemność, której na imię – Lucyfer i jak pogrąża w mroku wszystkich i wywołuje deszcz trucizny, który was czyni chorymi. O, boję się!» Głowa Elizy, płaczącej już od pewnej chwili po cichu, opada na stół, blisko którego siedzi. Szlocha boleśnie. Apostołowie patrzą jeden na drugiego. Potem, zasmuceni, usiłują ją pocieszyć. Ale ona nie chce pociech. Mówi: «Jedno, tylko jedno ma dla mnie wartość: wasza obietnica. Dla waszego dobra! Aby wśród cierpień Jezusa nie było tego największego: boleści widzenia was potępionymi, was, Jego umiłowanych.» «Dobrze, Elizo! Jeśli tego chcesz! Nie płacz, niewiasto! Przyrzekamy ci to. Posłuchaj. Nie podniesiemy palca na nikogo. Nie będziemy nawet patrzeć, aby nie widzieć. Nie płacz! Nie płacz! Przebaczymy tym, którzy nas obrażają. Będziemy kochać tych, którzy nas nienawidzą! No! Nie płacz!» Eliza unosi twarz pooraną zmarszczkami, na której błyszczą łzy, i mówi: «Pamiętajcie. Przyrzekliście mi to! Powtarzajcie sobie to przyrzeczenie!» «Przyrzekamy ci to, niewiasto.» «Moi kochani synowie! Teraz mi się podobacie! Widzę, że znowu jesteście dobrzy. Teraz znalazłam ulgę w przygnębieniu, bo oczyściliście się z gorzkiego zaczynu. Przygotujmy się na przyjęcie Maryi. Co trzeba zrobić?» – pyta, ocierając łzy. «Naprawdę... już to zrobiliśmy. Jak mężczyźni. Ale Maria, małżonka Jakuba, nam pomogła. To Samarytanka, ale jest bardzo dobra. Zaraz ją zobaczysz. Jest przy piecu, pilnuje chleba. Jest sama. Jej dzieci: umarły lub zapomniały, bogactwa znikły, a jednak nie żywi urazy...» «Ach! Widzicie! Widzicie, że są tacy, którzy potrafią przebaczać, nawet pośród pogan i Samarytan? A to musi być straszne, wiedzcie, musieć przebaczyć dziecku!... Raczej martwe niż grzeszne! Ach! Jesteście pewni, że Judasza tam nie ma?» «Jeśli nie stał się ptakiem, nie może być tu, bo okna są otwarte, ale drzwi są zamknięte, z wyjątkiem tych.» «A więc... Maria, małżonka Szymona, była w Jerozolimie ze swoim krewnym. Przyszła złożyć ofiary w Świątyni. Potem przyszła do nas. Wygląda jak męczennica. Jakże jest przygnębiona! Pytała mnie, pytała wszystkich, czy wiemy coś o jej synu. Czy był z Nauczycielem... Czy zawsze z Nim był.» «Jakie zmartwienie ma ta kobieta?» – pyta Andrzej zdziwiony. «Ma swego syna. Nie wydaje ci się, że to wystarcza?» – pyta Tadeusz. «Pocieszyłam ją. Chciała wrócić do Świątyni z nami. Poszłyśmy wszystkie razem, aby się modlić.... Potem wyjechała, ciągle przygnębiona. Powiedziałam jej: „Jeśli pozostaniesz z nami, wkrótce spotkamy Nauczyciela. Twój syn jest przy Nim”. Ona wiedziała już, że Jezus jest tutaj. O tym wiadomo aż po krańce Palestyny. Odpowiedziała: „Nie, nie! Nauczyciel mi powiedział, żebym nie przychodziła do Jerozolimy na wiosnę. Jestem posłuszna, ale chciałam przed Jego powrotem iść do Świątyni. Tak potrzebuję Boga”. I powiedziała dziwne słowo... Powiedziała: „Jestem niewinna, ale mam piekło w sobie i jestem tym tak bardzo udręczona...” Wypytywałyśmy ją długo, ale nie chciała więcej o tym mówić. Ani o swoich udrękach, ani o powodzie zakazu danego przez Jezusa. Poleciła nam nic nie mówić ani Jezusowi, ani Judaszowi.» «Biedna niewiasta! Nie przybędzie więc na Paschę?» – pyta Tomasz. «Nie.» «O! Skoro Jezus jej to nakazał, musiał mieć powód... Słyszeliście, co? Wiadomo naprawdę wszędzie, że Jezus jest tutaj!» – mówi Piotr. «Tak. A ten, który to mówił, wzywał do zgromadzenia się w Jego Imię, aby powstać „przeciwko tyranom”. Tak mówili niektórzy. A inni, że On jest tu, bo wie, że jest zdemaskowany...» «Zawsze to samo! Musieli chyba wydać całe złoto Świątyni, aby wysłać wszędzie tych... swoich niewolników» – zauważa Andrzej. Pukanie do drzwi. «To one!» – mówią i biegną otworzyć. Tymczasem to Judasz z zakupami. Mateusz idzie za nim. Judasz widzi Elizę i Nike. Wita je i pyta: «Jesteście same?» «Same. Maryja jeszcze nie przybyła.» «Maryja nie przybywa z regionów południowych, a więc nie może być z wami. Pytałem, czy jest Anastatyka.» «Nie. Została w Betsur.» «Dlaczego? Jest uczennicą. Nie wiesz, że to stąd pójdziemy na Paschę do Jerozolimy? Powinna być tutaj. Jeśli wierni i uczennice nie będą doskonałe, to kto będzie taki? Kto będzie towarzyszył Nauczycielowi, aby obalić legendę, że wszyscy Go opuścili?» «Och! Jeśli chodzi o to, jedna biedna niewiasta nie zapełni pustki! Różom jest najlepiej pośród cierni i w ogrodach zamkniętych. Jestem dla niej matką i nakazałam jej to.» «A więc nie przybędzie na Paschę?» «Nie.» «To druga!» – wykrzykuje Piotr. «Co mówisz? Jaka druga?» – pyta Judasz cały czas podejrzliwy. «Nic, nic! Moje obliczenia. Można liczyć tyle rzeczy, prawda? Nawet... muchy na przykład, które siadają na moim odartym ze skóry baranku.» Wchodzi Maria, małżonka Jakuba, za nią Samuel i Jan, którzy niosą chleby wyjęte z pieca. Eliza wita niewiastę, Nike również. I Eliza wypowiada miłe słowa, aby niewiasta zaraz poczuła się swobodnie: «Jesteś między siostrami boleści, Mario. Jestem sama, bo straciłam małżonka i moich synów. Ona też jest wdową. Miłujemy się więc, bo jedynie ten, kto płakał, potrafi zrozumieć.» W tym samym czasie Piotr mówi do Jana: «Dlaczego tu? A Nauczyciel?» «Na wozie, ze Swoją Matką.» «I nie powiedziałeś tego?» «Nie dałeś mi na to czasu. Są wszystkie, ale zobaczycie, jak jest wyniszczona Maryja z Nazaretu! Wydaje się, że się postarzała się o dziesiątki lat. Łazarz mówił, że była bardzo przygnębiona, kiedy Jej powiedziano, że Jezus jest tu uchodźcą.» «Dlaczego ten głupiec Jej to powiedział? Przed śmiercią był inteligentny – mówi Judasz z Kariotu ironicznie i pogardliwie. – Ale może w grobie jego mózg się rozmiękczył i nie odnowił się. Leżenie w grobie zostawia ślady!...» «To nie tak. Zaczekaj, żeby się dowiedzieć, zanim coś powiesz. Łazarz z Betanii powiedział to Maryi, kiedy już byli w drodze, bo Ona zdziwiła się widząc Łazarza jadącego tą drogą» – mówi surowo Samuel. Jan potakuje: «Tak. W czasie pierwszego pobytu w Nazarecie powiedział Jej tylko: „Zawiozę Cię za miesiąc do Syna”. I nie powiedział wcale: „Udamy się do Efraim”, w chwili wyruszania, ale...» «Wszyscy wiedzą, że Jezus jest tutaj. Ona jedna tego nie wiedziała?» – pyta ciągle niegrzecznie Judasz, przerywając Janowi. «Maryja wiedziała o tym. Słyszała, że o tym mówiono. Ale ponieważ rzeka różnego rodzaju kłamstw płynęła roznosząc błoto po całej Palestynie, nie przyjmowała za prawdziwą żadnej wiadomości. Spalała się w ciszy, na modlitwie. Kiedy jednak już byli w podróży, a Łazarz wjechał na drogę, która biegnie wzdłuż rzeki, aby zmylić Nazarejczyków i mieszkańców Kany, Seforii, Betlejem Galilejskiego...» «O, jest też Noemi z Myrtą i Aureą?» – pyta Tomasz. «Nie, otrzymały zakaz od Jezusa. Izaak przyniósł to polecenie, kiedy powrócił do Galilei.» «A więc... i te niewiasty nie będą z nami jak w ubiegłym roku?» «Nie.» «Trzy!» «Ani nasze żony i córki. Nauczyciel powiedział im to przed opuszczeniem Galilei lub raczej powtórzył. Bo moja córka Marianna powiedziała mi, że Jezus mówił jej to już w czasie ostatniej Paschy» [– stwierdza Filip.] «No... bardzo dobrze! A jest przynajmniej Joanna? Salome? Maria Alfeuszowa?» «Tak. I Zuzanna.» «I z pewnością Margcjam... Ale co to za hałas?» «Wozy! Wozy! I wszyscy Nazarejczycy, którzy nie dali za wygraną i udali się za Łazarzem... i ci z Kany...» – odpowiada Jan, który oddala się pośpiesznie z innymi. Przez otwarte drzwi widać burzliwe widowisko. Maryja siedzi obok Syna i uczennic. Jest Łazarz, Joanna, która jedzie swoim wozem z Marią i Maciejem, Esterą oraz innymi sługami i wiernym Jonatanem. Jest też wielu innych ludzi: oblicza znane i nieznane. Z Nazaretu, z Kany, z Tyberiady, z Naim, z Endor. I Samarytanie ze wszystkich wiosek, które mijali w czasie podróży oraz z innych sąsiednich miejscowości. Wychodzą pośpiesznie przed wozy, tarasując przejście tym, którzy chcą wyjść i tym, którzy chcą wejść. «Czegóż chcą ci ludzie? Dlaczego tu przybyli? Skąd wiedzieli?» «Ech! Ci z Nazaretu czatowali. Kiedy tylko Łazarz przybył wieczorem, aby wyruszyć rano, w nocy pobiegli do sąsiednich osad, tak samo ci z Kany, bo Łazarz przybył, aby zabrać Zuzannę i spotkać się z Joanną. Pojechali więc za nim i wyprzedzili go, chcąc zobaczyć zarówno Jezusa, jak i Łazarza. Ci z Samarii dowiedzieli się także i dołączyli się do nich. I oto oni wszyscy!...» – wyjaśnia Jan. «Widzisz! Bałeś się, że Nauczyciel nie będzie miał orszaku, czy ten nie wydaje ci się wystarczający?» – pyta Filip Iskariotę. «Przybyli z powodu Łazarza...» «Po ujrzeniu go mogli więc odejść. A tymczasem pozostali. To znak, że są i tacy, którzy przychodzą ze względu na Nauczyciela.» «No, dobrze. Nie prowadźmy zbędnych rozmów. Spróbujmy raczej utorować drogę, aby im umożliwić wejście. Siłą, chłopcy! Aby nie wyjść z wprawy! Od tak długiego czasu nie używaliśmy łokci, aby zrobić przejście Nauczycielowi!» [– mówi] Piotr i jako pierwszy zabiera się do torowania drogi pośród tłumu, który wykrzykuje „hosanna”. Są różni ludzie: ciekawscy, oddani, plotkujący. Potem Piotr – przy pomocy innych apostołów oraz licznych uczniów, którzy rozproszeni w tłumie usiłują przyłączyć się do nich – broni otwartej przestrzeni, aby w domu mogły się schronić niewiasty, a także Jezus i Łazarz. Potem zamyka drzwi wchodząc jako ostatni. Zamyka je przy pomocy zasuw i sztab i posyła innych, żeby zamknęli od strony ogrodu. «O, wreszcie! Pokój niech będzie z Tobą, błogosławiona Maryjo! Wreszcie Cię widzę! Teraz wszystko jest piękne, gdyż Ty jesteś z nami!» – wita Ją Piotr, pochylając się przed Maryją do samej ziemi. To Maryja o twarzy smutnej, bladej i zmęczonej, o obliczu już Bolejącej. [Odpowiada mu:] «Tak, wszystko teraz jest mniej bolesne, bo jestem przy Nim.» «Zapewniłem Cię, że mówię Ci tylko prawdę!» – odzywa się Łazarz. «Masz rację... ale słońce zaciemniło się dla Mnie i wszelki pokój znikł, kiedy dowiedziałam się, że Mój Syn jest tutaj... Zrozumiałam... Och!» Nowe łzy płyną po Jej bladych policzkach. «Nie płacz, Moja Mamo! Nie płacz! Byłem tu pośród tych dzielnych ludzi, blisko innej Marii, która jest matką...» Jezus prowadzi Ją do innej izby, od strony spokojnego ogrodu. Wszyscy idą za Nimi. Łazarz tłumaczy się: «Musiałem Jej powiedzieć, bo znała drogę i nie rozumiała, dlaczego jadę tą. Sądziła, że On jest ze mną w Betanii... W Sychem jakiś człowiek zawołał: „My także do Efraim, do Nauczyciela!”. Nie mogłem już w żaden sposób tego ukryć... Miałem także nadzieję wyprzedzić tych ludzi, wyjeżdżając w nocy nieznanymi drogami. Ale jak! Każde miejsce było pilnowane i kiedy jedna grupa jechała za mną, inne udawały się wszędzie, aby uprzedzić.» Maria, małżonka Jakuba, przynosi mleko, miód, masło i świeży chleb. Ofiarowuje to najpierw Maryi. Ukradkiem spogląda na Łazarza, trochę zaciekawiona, trochę zalękniona. Potrząsa ręką, bo – podając mleko Łazarzowi – musnęła jego dłoń. Jej usta nie mogą powstrzymać się od [okrzyku]: „Och!”, kiedy widzi, że Łazarz je jej podpłomyk jak inni. Łazarz śmieje się z tego jako pierwszy i mówi, uprzejmy, wytworny i pełen pewności jak wszyscy ludzie wysokiego pochodzenia: «Tak, niewiasto. Jem wszystko jak ty i smakuje mi twój chleb i mleko. I z pewnością posłanie, jakie przygotowałaś, będzie wygodne, bo czuję zmęczenie, podobnie jak odczuwam głód.» Odwraca się do wszystkich, mówiąc: «Wielu dotyka mnie tłumacząc się, że chcą odczuć, czy mam ciało i kości, czy jestem ciepły i czy oddycham. To taki mały kłopot. Kiedy już moja misja się zakończy, wycofam się do Betanii. Przy Tobie, Nauczycielu, wywoływałbym zbyt wiele roztargnień. Błyszczałem, świadczyłem o Twojej potędze nawet w Syrii. Teraz odsunę się w cień. Ty jeden masz jaśnieć na niebie cudu, na niebie Boga i na obliczach ludzi.» Maryja tymczasem mówi do staruszki: «Byłaś dobra dla Mojego Syna. On Mi powiedział, jak bardzo. Pozwól, że cię ucałuję, aby ci wyrazić Moją wdzięczność. Nie mam nic, aby ci za to zapłacić, z wyjątkiem Mojej miłości. Ja też jestem uboga... i mogę nawet powiedzieć, że nie mam już Syna, bo On należy do Boga i do Swojej misji... I niech tak będzie zawsze, bo święte i sprawiedliwe jest to, czego Bóg chce.» Maryja jest łagodna, ale jakże jest już udręczona... Wszyscy apostołowie patrzą na Nią z litością. Zapomnieli nawet o ludziach, tłoczących się na zewnątrz, których chcieli zapytać o nowiny o krewnych, mieszkających daleko. Jezus mówi: «Wchodzę na taras, aby pożegnać ludzi i ich pobłogosławić.» Wtedy Piotr przytomnieje i mówi: «A gdzie jest Margcjam? Widziałem wszystkich uczniów, ale nie jego...» «Margcjama nie ma» – odpowiada Salome, matka Jakuba i Jana. «Margcjama nie ma? Dlaczego? Czy jest chory?» «Nie. Czuje się dobrze i twoja żona także ma się dobrze. Ale Margcjama tu nie ma. Porfirea nie pozwoliła mu przyjść.» «Głupia niewiasta! Za miesiąc jest Pascha, a on musi przecież przybyć na Paschę! Mogła go wysłać teraz, dać tę radość synowi i mnie. Ale ona jest powolniejsza w zrozumieniu niż owca i...» «Janie i ty, Szymonie, synu Jony, a także ty, Łazarzu wraz z Szymonem Zelotą, chodźcie ze Mną. Wy wszyscy pozostańcie, gdzie jesteście, aż odprawię ludzi, aby oddzielić ich od uczniów» – nakazuje Jezus i wychodzi z czterema, zamykając drzwi. Przechodzi przez korytarz, kuchnię, wchodzi do ogrodu, Za Nim idzie zrzędzący Piotr i inni. Ale zanim postawi stopę na tarasie zatrzymuje się na schodach, odwraca się, aby położyć rękę na ramieniu Piotra, który podnosi niezadowolone oblicze. «Posłuchaj Mnie dobrze, Szymonie Piotrze, przestań oskarżać Porfireę i robić jej wymówki. Ona jest niewinna. Jest posłuszna Mojemu nakazowi. To Ja jej nakazałem przed Świętem Namiotów, żeby nie posyłała Margcjama do Judei...» «Ale to Pascha, Panie!» «Jestem Panem. Sam to mówisz. A jako Pan mogę nakazać wszystko, bo każdy Mój nakaz jest słuszny. Tak więc nie pozwól, żeby cię ogarniały skrupuły. Czy pamiętasz, co jest powiedziane w Księdze Liczb? „Jeśli ktoś z waszego narodu jest nieczysty z powodu jakiegoś umarłego lub dalekiej podróży, niech odprawi Paschę Pańską czternastego dnia drugiego miesiąca, w porze wieczornej”.» «Ale Margcjam nie jest nieczysty, przynajmniej mam nadzieję, że Porfirea nie zamierza umrzeć akurat teraz. Nie jest też w podróży...» – wyraża swe zastrzeżenie Piotr. «To nie ma znaczenia. Ja tak chcę. Są rzeczy, które czynią bardziej nieczystym niż umarły. Nie chcę, żeby Margcjam... się zaraził. Pozwól Mi działać, Piotrze. Ja wiem. Bądź zdolny do posłuszeństwa, jak jest do tego zdolna twoja małżonka i sam Margcjam. Odprawimy z nim drugą Paschę, czternastego dnia drugiego miesiąca. I wtedy będziemy szczęśliwi. Obiecuję ci to.» Piotr czyni gest, jakby chciał powiedzieć: „Poddaję się”, ale nic już nie mówi. Zelota zauważa: «Lepiej będzie, jeśli nie będziesz dalej wyliczał tych, których nie będzie na święcie Paschy w mieście!» «Nie mam już ochoty liczyć. To wszystko sprawia, że robi mi się... zimno... Czy inni mogą wiedzieć?» «Nie. Wziąłem was specjalnie osobno» [– wyjaśnia Jezus.] «W takim razie... muszę coś powiedzieć na osobności Łazarzowi.» «Mów. Jeśli będę mógł, odpowiem ci» – mówi Łazarz. «Och, nawet jeśli mi nie odpowiesz, to będzie bez znaczenia. Wystarczy, że pójdziesz do Piłata – ta myśl pochodzi od twojego przyjaciela Szymona – i że ty, mówiąc o tym i o owym, dowiesz się, jak zamierza postępować wobec Jezusa: dobrze czy źle... Wiesz... zręcznie... bo mówi się tyle rzeczy...» «Zrobię to, gdy tylko przybędę do Jerozolimy. Przejadę raczej przez Betel i Rama niż przez Jerycho, aby dotrzeć do Betanii. Będę przebywał w moim pałacu na Syjonie i pójdę do Piłata. Bądź spokojny, Piotrze. Będę zręczny i szczery.» [Jezus wtrąca się, mówiąc:] «I stracisz czas na nic, przyjacielu. Bo Piłat – ty znasz go jako człowiek, Ja znam go jako Bóg – jest tylko jak trzcina, która chciałaby się ugiąć w stronę przeciwną do huraganu, starając się przed nim uciec. Nie brakuje mu nigdy szczerości. Zawsze jest przekonany do tego, co chce czynić, i czyni to, co mówi w danej chwili. Ale w chwilę potem, wskutek ryku zawieruchy, nadciągającej z innej strony, zapomina – och, to nie dlatego, żeby uchybiał obietnicom i pragnieniom – zapomina, po prostu zapomina o wszystkim, czego chciał wcześniej. Zapomina, bo wycie woli silniejszej niż jego, otępia go, wydmuchuje z niego wszystkie myśli, jakie inny krzyk w niego złożył i wkłada do jego wnętrza nowe. A następnie, ponad wszystkimi zawieruchami o tysiącach głosów, [pojawia się] głos małżonki. Ona grozi mu separacją, jeśli nie zrobi tego, czego ona chce, a kiedy się od niej odłączy, wtedy pożegna się z całą swą siłą, z całą opieką „boskiego” Cezara. Oni tak o nim mówią, mając jednak całkowite przekonanie, że ten Cezar jest bardziej od nich godzien pogardy... Ale potrafią widzieć Ideę w człowieku, a nawet Idea zasłania człowieka, który ją wyobraża. O Idei nie można powiedzieć, że jest nieczysta: każdy obywatel kocha i to słuszne, że kocha Ojczyznę i chce jej tryumfu... Cezar to Ojczyzna... i oto... nawet ktoś nędzny jest... wielki z powodu tego, co wyobraża... Ale nie chciałem mówić o Cezarze, lecz o Piłacie! Mówiłem zatem, że ponad wszystkimi głosami, od głosu swej żony aż po głos tłumu, jest głos – och, jaki głos! – jego „ja”. Małe „ja” małego człowieka, zachłanne „ja” człowieka chciwego, próżne „ja” człowieka pysznego; ta małość, ta zachłanność, ta pycha chcą panować, aby być wielkie, chcą panować, aby mieć wiele denarów, chcą panować, aby móc władać mnóstwem podwładnych, zgiętych w pokłonie. Nienawiść wylęga się pod tym, ale on jej nie widzi, ten mały Cezar nazywany Piłatem, nasz mały Cezar... On widzi tylko zgięte plecy, które udają szacunek i drżenie przed nim, lub naprawdę to odczuwają. I z powodu tego niespokojnego głosu [swego] „ja” on jest skłonny do wszystkiego. Mówię: do wszystkiego, byle tylko mógł nadal być Poncjuszem Piłatem, Prokonsulem, sługą Cezara, panującym nad jednym z tak licznych regionów cesarstwa. I z powodu tego wszystkiego, nawet jeśli teraz jest Moim obrońcą, jutro będzie Moim sędzią, i to bezlitosnym. Zawsze chwiejna jest myśl człowieka, w najwyższym stopniu chwiejna, kiedy ten człowiek nazywa się Poncjusz Piłat. Ale ty, Łazarzu, możesz sprawić Piotrowi radość... jeśli to ma go pocieszyć.» «Pocieszyć, nie, ale... pozwolić mi zachować spokój – tak» [– wyjaśnia Piotr.] «Zatem spraw radość naszemu dobremu Piotrowi i idź do Piłata» [– mówi Jezus.] «Pójdę, Nauczycielu. Ale namalowałeś Prokonsula tak, jak nie zdołałby tego uczynić żaden historyk ani filozof. Doskonale!» «Mógłbym tak przedstawić każdego człowieka: jego prawdziwy obraz i jego charakter. Ale chodźmy do ludzi, którzy bardzo hałasują.» Jezus wchodzi po ostatnich stopniach i ukazuje się. Podnosi ręce i mówi głośno: «Ludzie z Galilei i Samarii, Moi uczniowie i idący za Mną. Wasza miłość, pragnienie uczczenia Mnie i uczczenia Mojej Matki oraz Mojego przyjaciela przez to, że towarzyszyliście ich wozowi, mówi Mi, jaka jest wasza myśl. Mogę tylko błogosławić was za tę myśl. Jednak teraz powróćcie do waszych domów, do waszych zajęć. Wy, Galilejczycy, idźcie i powiedzcie pozostałym, że Jezus z Nazaretu ich błogosławi. Mężowie galilejscy, zobaczymy się na Paschę w Jerozolimie. Udam się tam w dzień po szabacie, przed Paschą. Ludu Samarii, idźcie i wy. Umiejcie nie ograniczać waszej miłości do Mnie do podążania za Mną i szukania Mnie na drogach ziemi, ale na drogach ducha. Idźcie i niech Światłość zajaśnieje w was. Uczniowie Nauczyciela, odłączcie się od wiernych pozostając w Efraim, aby otrzymać Moje pouczenia. Idźcie. Bądźcie posłuszni.» «On ma rację! Przeszkadzamy Mu. On chce pozostać z Matką!» – wołają głośno uczniowie i Nazarejczycy. «Zaraz odejdziemy, ale najpierw chcemy Jego obietnicy, że przyjdzie do Sychem przed Paschą. Do Sychem! Do Sychem!» «Przyjdę. Idźcie. Przyjdę przed pójściem na Paschę do Jerozolimy.» «Nie idź tam! Nie idź! Pozostań z nami! Z nami! My Ciebie obronimy! Uczynimy Cię Królem i Najwyższym Kapłanem! Oni Cię nienawidzą! My Cię kochamy! Precz z Żydami! Niech żyje Jezus!» «Cisza! Nie hałasujcie! Moja Matka cierpi od tych okrzyków, które mogą Mi szkodzić bardziej niż głos, który by Mnie przeklinał. To nie jest jeszcze Moja godzina. Idźcie. Wstąpię do Sychem, ale usuńcie z waszych serc myśl, że mogę – z powodu podłego ludzkiego tchórzostwa i z powodu buntu świętokradczego przeciwko woli Mojego Ojca – nie wypełnić Mojego obowiązku. Jako Izraelita muszę uwielbić prawdziwego Boga w jedynej Świątyni, gdzie można Go adorować, a jako Mesjasz nie mogę przyjąć korony gdzie indziej niż w Jerozolimie. Tam zostanę namaszczony na Króla wszystkich, zgodnie ze słowem i prawdą oglądaną przez wielkich proroków.» «Precz! Nie było innych proroków po Mojżeszu! Jesteś marzycielem» [– wołają Samarytanie. Jezus im odpowiada:] «A wy także. Czy jesteście wolni? Nie. Jak nazywa się Sychem? Jaka jest jego nowa nazwa? I jak jest z nim, tak samo jest z innymi miastami w Samarii, Judei i Galilei. Bo rzymska katapulta wszystko tak samo zrównuje z ziemią. Czy może nazywa się ono Sychem? Nie. Nazywa się Neapoli, jak Bet-szan nazywa się Scytopolis i wiele innych miast, które, z woli Rzymian lub uzależnionych od nich pochlebców, przyjęły nazwę narzuconą przez czyjeś panowanie lub pochlebstwo. A wy, pojedynczy ludzie, chcielibyście być kimś większym niż miasto, większym niż panujący nad nami, większym niż Bóg? Nie. Niczego nie można zmienić z tego, co zostało ustalone dla zbawienia wszystkich. Ja idę drogą prawą. Podążajcie za Mną, jeśli chcecie wejść ze Mną do Królestwa wiecznego.» Już ma się wycofać, ale Samarytanie czynią taką wrzawę, że Galilejczycy reagują. Równocześnie wybiegają z domu do ogrodu, a potem na schody i taras ci, którzy przebywali w domu. Jako pierwsze, za plecami Jezusa, ukazuje się blade, smutne i przygnębione oblicze Maryi. Staje za Nim, obejmuje Go i tuli, jakby chciała Go obronić przed obelgami, które dochodzą z dołu: «Zdradziłeś nas! Schroniłeś się u nas, każąc nam wierzyć, że nas kochasz, a tymczasem nami gardzisz! Jeszcze bardziej będziemy pogardzani z Twojej winy!» I tak dalej... Zbliżają się do Jezusa także uczennice, apostołowie i jako ostatnia, wystraszona, Maria, małżonka Jakuba. Okrzyki z dołu zdradzają źródło wzburzenia, źródła dawne, ale pewne: «Dlaczego w takim razie posłałeś do nas Twoich uczniów, żeby nam powiedzieli, że jesteś prześladowany?» «Nikogo nie posyłałem. Tam są mieszkańcy Sychem. Niech podejdą. Co im powiedziałem któregoś dnia na górze?» «To prawda. Powiedział nam, że można oddawać cześć tylko w Świątyni, dopóki nowy czas nie przyjdzie dla wszystkich. Nauczycielu, nie jesteśmy winni, wierz nam. Ich zmylili fałszywi wysłańcy.» «Wiem o tym. Ale teraz odejdźcie. Przybędę też do Sychem. Nie boję się nikogo. Ale teraz idźcie, aby nie szkodzić samym sobie ani waszym krewnym. Widzicie tam, w dali, jak jaśnieją w słońcu pancerze legionistów idących w dół drogą? Z pewnością podążali za wami w pewnej odległości, widząc taki orszak. Pozostali w zagajniku, czekając. Wasze okrzyki przyciągają ich teraz tutaj. Odejdźcie dla waszego dobra.» Rzeczywiście, w dali, na głównej drodze, wznoszącej się ku górom, na której Jezus spotkał głodnego, widać światła połyskujące, poruszające się i posuwające się naprzód. Ludzie rozpraszają się powoli. Pozostają ci z Efraim, Galilejczycy, uczniowie. «Odejdźcie także wy, mieszkańcy Efraim, do waszych domów. Odejdźcie i wy, Galilejczycy. Bądźcie posłuszni Temu, który was kocha!» Oni także odchodzą. Zostają tylko uczniowie, którym Jezus nakazuje wejść do domu i do ogrodu. Piotr z innymi schodzi, aby im otworzyć. Judasz z Kariotu nie schodzi. Śmieje się! Śmieje się mówiąc: «Teraz zobaczysz „dobrych Samarytan”, jak będą Cię nienawidzić! Aby zbudować Królestwo rozrzucasz kamienie. A rozrzucone kamienie z budowli stają się pociskami, aby uderzyć. Wzgardziłeś nimi! I oni Ci tego nie zapomną.» «Niech Mnie nienawidzą. Z lęku przed ich nienawiścią nie uchylę się od spełnienia Mego obowiązku. Chodź, Matko. Pójdziemy powiedzieć uczniom, zanim ich odprawię, co mają czynić.» Schodzi po schodach pomiędzy Maryją i Łazarzem, aby wejść do domu, gdzie gromadzą się uczniowie, którzy przybyli do Efraim. Daje im nakaz rozejścia się we wszystkie strony, aby uprzedzili towarzyszy, że mają być w Jerychu w pierwszym dniu miesiąca Nisan i czekać aż do Jego przybycia. Mają powiedzieć mieszkańcom różnych miejsc, którędy przejdzie, kiedy opuści Efraim. Mają Go szukać w Jerozolimie w czasie Paschy. Potem dzieli ich na trzyosobowe grupy. Powierza Izaakowi, Hermasowi i Szczepanowi, nowego ucznia – Samuela. Szczepan pozdrawia go słowami: «Radość z tego, że widzę cię w światłości, łagodzi mój niepokój płynący z dostrzegania, że wszystko staje się kamieniem dla uderzenia Nauczyciela.» Hermas zaś wita go tak: «Porzuciłeś człowieka dla Boga. I Bóg teraz jest naprawdę z tobą.» Izaak, pokorny i powściągliwy, mówi tylko: «Pokój niech będzie z tobą, bracie.» Kiedy już ofiarowano chleb i mleko, które mieszkańcy Efraim podarowali w dobrej wierze, uczniowie także odchodzą i wreszcie jest spokój... Jednak w czasie przygotowywania baranka Jezus jeszcze coś robi. Idzie do Łazarza i mówi mu: «Chodź ze Mną na drogę ciągnącą się wzdłuż potoku.» Łazarz jest posłuszny ze swą zwykłą gotowością. Oddalają się od domu na odległość około dwustu metrów. Łazarz milczy, czekając, aż Jezus zacznie mówić. Jezus mówi: «Chciałem ci coś powiedzieć. Moja Matka jest bardzo przygnębiona: widzisz to. Przyślij tu twoje siostry. Ja istotnie udam się w kierunku Sychem wraz z wszystkimi apostołami i uczennicami. Ale wyślę je potem naprzód, do Betanii. Ja tymczasem zatrzymam się na jakiś czas w Jerychu. Mogę jeszcze ośmielić się zatrzymać przy Sobie niewiasty tutaj, w Samarii, ale nie gdzie indziej...» «Nauczycielu! Naprawdę obawiasz się... Och! Jeśli tak jest, to dlaczego mnie wskrzesiłeś?» [– pyta Łazarz.] «Aby mieć przyjaciela.» «Och!!! Jeśli to w tym celu: oto jestem. Wszelka boleść jest niczym dla mnie, jeśli mogę Cię umocnić moją przyjaźnią.» «Wiem. Dlatego posługuję się tobą i będę się posługiwał tobą jak najdoskonalszym przyjacielem.» «Czy muszę naprawdę iść do Piłata?» [– pyta Łazarz.] «Jeśli chcesz. Ale dla Piotra. Nie ze względu na Mnie.» «Nauczycielu, dam Ci znać... Kiedy opuszczasz to miejsce?» «Za osiem dni. Ledwie Mi starczy czasu, aby pójść tam, gdzie chcę, i przybyć do ciebie przed Paschą, aby nabrać sił w Betanii, oazie pokoju, zanim zanurzę się w zamęcie Jerozolimy.» «Wiesz, Nauczycielu, że Sanhedryn jest całkowicie zdecydowany stworzyć oskarżenia, ponieważ nie ma [prawdziwych], aby Cię zmusić do ucieczki na zawsze? Wiem o tym od Jana, członka Sanhedrynu, którego spotkałem przypadkowo w Ptolemaidzie, szczęśliwego z powodu dziecka, które się mu wkrótce narodzi. Powiedział mi: „Boli mnie ta decyzja Sanhedrynu. Chciałem, żeby Nauczyciel był obecny przy obrzezaniu chłopca, bo – jak ufam – to będzie chłopiec. Ma się urodzić w pierwszych dniach miesiąca Tammuz. Ale czy Nauczyciel będzie jeszcze pomiędzy nami w tym czasie? I chciałbym... żeby mały Emmanuel – a to imię mówi ci, jakie są moje myśli – jako pierwsze, co go spotka na świecie, otrzymał Jego błogosławieństwo. Bo mój syn, szczęśliwy, nie będzie musiał walczyć o wiarę, jak my musimy. Wzrośnie w czasach mesjańskich i będzie mu łatwo przyjąć jego ideę”. Jan doszedł do wiary, że Ty jesteś Obiecanym.» «I on jeden, pośród tylu innych, wynagradza Mi za to, czego inni nie czynią. Łazarzu, pożegnajmy się tutaj, w spokoju. I dziękuję za wszystko, Mój przyjacielu. Jesteś prawdziwym przyjacielem. Z dziesięcioma podobnymi do ciebie byłoby słodyczą żyć nawet pośród tak wielkiej nienawiści...» «Teraz masz Swoją Matkę, mój Panie. Ona warta jest dziesięciu i stu Łazarzów. Ale pamiętaj zawsze, że czegokolwiek byś potrzebował, o ile to możliwe dla mnie, dam Ci to. Nakazuj Mi, a będę Twoim sługą we wszystkim. Nie będę mędrcem ani świętym jak inni, którzy Cię kochają, ale, nie biorąc pod uwagę Jana, nie znajdziesz nikogo bardziej wiernego niż ja. Nie sądzę, że jestem pyszny mówiąc to. A teraz, kiedy już mówiliśmy o Tobie, powiem Ci o Syntyce. Widziałem ją. Jest aktywna i mądra, jak tylko może być Greczynka, która potrafiła pójść za Tobą. Cierpi, że jest daleko, ale mówi, że jest szczęśliwa, bo przygotowuje Ci drogę. Ma nadzieję, że zobaczy Cię, nim umrze.» «Zobaczy Mnie na pewno. Nie zawodzę nigdy nadziei sprawiedliwych» [– zapewnia Jezus.] «Ma małą szkołę, do której zewsząd uczęszcza bardzo wiele dziewczynek. Wieczorem ma u siebie pewną ubogą dziewczynkę, z mieszanej rasy i nie należącą do żadnej religii. Uczy ją o Tobie. Powiedziałem jej: „Dlaczego nie staniesz się prozelitką? To by ci bardzo pomogło.” Odpowiedziała mi: „Bo nie chcę poświęcić się dla tych z Izraela, ale dla ołtarzy pustych, które czekają na Boga. Przygotowuję je na przyjęcie mojego Pana. Potem, gdy już Jego Królestwo zostanie ustanowione, pójdę do mojej Ojczyzny i pod niebem Hellady strawię moje życie na przygotowywaniu serc dla nauczycieli. O tym marzę. A jeśli umrę wcześniej z powodu choroby lub prześladowania, odejdę również szczęśliwa, bo to będzie znakiem, że zakończyłam moją pracę i że On wzywa do Siebie Swoją służebnicę, która Go umiłowała od pierwszego spotkania”.» «To prawda. Syntyka naprawdę umiłowała Mnie od pierwszego spotkania» [– potwierdza Jezus.] «Chciałem przemilczeć przed nią to, jak jesteś dręczony. Ale Antiochia rozbrzmiewa jak muszla wszelkimi odgłosami wielkiego Cesarstwa Rzymskiego, a więc i tym, co się dzieje tutaj. I Syntyka wie o Twoich troskach i cierpi z ich powodu jeszcze bardziej niż przez to, że jest daleko. Chciała dać mi pieniądze. Odmówiłem, mówiąc, żeby się nimi posłużyła dla dziewcząt. Ale wziąłem nakrycie, jakie utkała z jedwabiu o dwóch grubościach. Ma je Twoja Matka. Syntyka chciała nitką opisać historię Twoją, swoją i Jana z Endor. A wiesz jak? Tkając wokół kwadratu obramowanie przedstawiające baranka, który broni przed stadem hien dwie gołębice. Jedna z nich ma skrzydła złamane, a druga przerwała łańcuch, który ją trzymał na uwięzi. I historia toczy się dalej, aż do lotu ku wyżynom gołębicy o skrzydłach złamanych i dobrowolnym uwięzieniu drugiej u stóp baranka. Można by powiedzieć: jedna z tych historii, które rzeźbiarze greccy wykonują w marmurze na festonach świątyń i na stelach swoich zmarłych lub te, które malarze przedstawiają na wazach. Chciała Ci je przy­słać przez sługę. Ja je wziąłem.» «Będę je nosić, gdyż pochodzi od dobrej uczennicy. Chodźmy do domu. Kiedy planujesz wyjechać?» [– pyta Jezus.] «Jutro o świcie, aby konie odpoczęły. Potem zatrzymam się do­­piero w Jerozolimie i pójdę do Piłata. Jeśli będę mógł z nim roz­mawiać, poślę Ci jego odpowiedzi przez Marię.» Wchodzą powoli do domu, rozmawiając o sprawach mniejszej wagi. 28. JUDASZ Z KARIOTU – ZŁODZIEJ [por. J 12,6] Napisane 15 lutego 1947. A, 9999-10033 Jezus znajduje się z uczennicami i dwoma apostołami na jednym z wzniesień gór za Efraim. Joanna nie ma ze sobą ani dzieci, ani Estery. Myślę, że posłano je już do Jerozolimy wraz z Jonatanem. Jest tylko – poza Matką Jezusa – Maria Kleofasowa, Maria Salome, Joanna, Eliza, Nike i Zuzanna. Dwie siostry Łazarza jeszcze nie przybyły. Eliza i Nike składają właśnie ubrania, które z pewnością wyprały w strumyku, jaśniejącym w dole, lub przyniosły tu z potoku na nasłonecznione zbocze. Nike, która popatrzyła na jedno z nich, zanosi je Marii Kleofasowej, mówiąc: «W tym także twój syn oderwał obrębek.» Maria Alfeuszowa bierze ubranie i kładzie je przy innych, które ma na trawie. Wszystkie uczennice są zajęte szyciem, naprawianiem rozdarć, które powstały podczas wielu miesięcy, kiedy apostołowie byli sami. Eliza, która podchodzi z innymi suchymi ubraniami, mówi: «Widać dobrze, że od trzech miesięcy nie mieliście ze sobą ani jednej niewiasty znającej się na tym! Nie ma ani jednego ubrania w porządku, z wyjątkiem szaty Nauczyciela, któremu za to pozostały tylko dwie. Ta, którą ma na Sobie, i ta wyprana dzisiaj.» «On wszystkie rozdał. Wydaje się ogarnięty szałem nieposiadania już niczego. Chodzi w lnianej szacie już od wielu dni» – mówi Judasz. «Nie szkodzi, bo Twoja Matka pomyślała o przyniesieniu Ci nowych. Ta zabarwiona na purpurowo jest naprawdę najpiękniejsza. Będzie Ci w niej ładnie, Jezu. Chociaż wyglądasz dobrze odziany w len. Naprawdę przypominasz lilię!» – mówi Maria Alfeuszowa. «Bardzo dużą lilię, Mario!» – wyśmiewa się Judasz. «Ale tak czystą lilię, jaką z pewnością nie jesteś ani ty, ani nawet Jan. Ty także masz na sobie len, ale wierz mi, nie jesteś podobny do lilii!» – odpowiada szczerze Maria Alfeuszowa. «Mam ciemne włosy i karnację, dlatego jestem inny.» «Nie. To nie z tego powodu. To dlatego że ty masz biel na sobie, a On – we wnętrzu. Ona ujawnia się w Jego oczach, w Jego uśmiechu, w Jego słowie. To to właśnie. Ach! Jak tu jest dobrze z moim Jezusem.» I dobra Maria kładzie swą zniszczoną rękę kobiety starej i pracowitej, na kolanie Jezusa, który głaszcze tę szlachetną dłoń. Maria Salome, która właśnie ogląda jakieś ubranie, wykrzykuje: «To gorsze niż rozdarcie! Och, mój synu! Kto załatał dziurę w taki sposób?» – i oburzona pokazuje swoim towarzyszkom coś w rodzaju całkiem pomarszczonego pępka. To tak jakby jakiś pierścień wystawał spod sukna umocowany w kilku miejscach. To może istotnie przerazić niewiastę. Dziwaczna naprawa jest punktem centralnym licznych fałdów tworzących jakby wachlarz, który się rozszerza na ramionach szaty. Wszyscy się śmieją, począwszy od Jana, twórcy tego cerowania, który wyjaśnia: «Nie mogłem chodzić z rozdarciem, więc... zatkałem je!» «Widzę to, mój ty biedaku! Widzę to! Ale nie mogłeś tego dać do naprawienia Marii, małżonce Jakuba?» «Ona jest prawie niewidoma, biedna niewiasta! A poza tym... na nieszczęście, to nie było rozdarcie! To była prawdziwa dziura. Szata przyczepiła się do wiązki chrustu, którą niosłem na plecach. Kiedy zdejmowałem wiązkę z moich barków, kawałek się oderwał. Wtedy to tak naprawiłem!» «Przez to zniszczyłeś szatę, mój synu. Potrzebowałabym...» Przygląda się szacie, ale potrząsa głową i mówi: «Miałam nadzieję, że będę mogła oderwać obrębek, ale go już nie ma...» «Sprułam go w Nobe – wyjaśnia Eliza – bo fałda była zbyt krótka. Ale dałam twojemu synowi część, którą oderwałam...» «Tak, ale użyłem jej jako sznura do mojej torby...» [– mówi Jan.] «Biedne dzieci! Jakże jesteśmy potrzebne w pobliżu was!» – mówi Najświętsza Maryja, która naprawia czyjeś ubranie. «Ale tu trzeba sukna. Spójrzcie. Te zaczepienia spowodowały rozdarcie wokół dziury i z nieszczęścia już wielkiego powstało takie, którego się nie da naprawić. Chyba że... znalazłoby się coś, co zastąpi brakujący materiał. No... jeszcze zobaczymy... wtedy byłoby to znośne.» «Podsunęłaś Mi myśl do przypowieści...» – mówi Jezus. Jednocześnie odzywa się Judasz: «Myślę, że mam na dnie torby kawałek materiału takiego koloru. To resztka szaty, zbyt odbarwionej, żebym mógł ją nosić. Dałem ją niskiemu człowiekowi, który był o wiele mniejszy niż ja, tak, że musieliśmy odciąć od niej prawie dwie piędzi. Jeśli poczekasz, pójdę go poszukać. Ale przedtem chciałbym usłyszeć przypowieść.» «Niech Bóg cię błogosławi. Posłuchaj więc. W tym czasie naprawię szwy szaty Jakuba. Są całkowicie sprute» [– mówi Salome. Judasz odpowiada:] «Mów, Nauczycielu. Potem sprawię radość Marii Salome.» «Mówię. Porównuję duszę do sukna. Kiedy jest wlana [w ciało], jest nowa, bez rozdarć. Ma jedynie skazę pierworodną, ale jest spójna, nie ma zranień ani innych plam, ani śladów zniszczenia. Potem, z upływem czasu i z powodu nabytych wad, zużywa się niekiedy aż do rozerwania się, brudzi się z powodu braku roztropności, rozdziera się z powodu nieładu. Teraz, kiedy jest porozdzierana, nie można jej naprawiać niezręcznie, bo to stałoby się przyczyną liczniejszych rozdarć. Trzeba cierpliwego, długiego i doskonałego cerowania, aby w jak największym stopniu znikło zniszczenie, które się dokonało. Jeśli sukno jest zbyt podarte albo jeśli jest tak rozdarte, że utraciło jakąś część, nie można zarozumiale próbować usunąć szkody o własnych siłach, lecz trzeba iść do Tego, o którym się wie, że potrafi uczynić na nowo duszę doskonałą, gdyż wolno Mu wszystko czynić i ponieważ On wszystko potrafi uczynić. Mówię o Bogu, Moim Ojcu, i o Zbawicielu, którym Ja jestem. Ale pycha człowieka jest taka, że im większe jest zniszczenie jego duszy, tym bardziej usiłuje ją naprawić, ale środkami niepełnymi, wywołującymi jej coraz większą słabość. Możecie Mi zarzucić, że rozdarcie zawsze będzie widoczne. Maria Salome powiedziała to także. Tak, zawsze będą widoczne rany, których dusza doznała. Dusza prowadzi swą walkę i dlatego jest poraniona. Wielu otacza ją nieprzyjaciół. Nikt jednak – widząc człowieka pokrytego bliznami, znakami takiej samej ilości chwalebnych ran otrzymanych w walce o odniesienie zwycięstwa – nie może powiedzieć: „Ten człowiek jest nieczysty”. Powie raczej: „To bohater. Oto purpurowe znaki ukazujące jego wartość”. Nigdy też nie zobaczy się żołnierza, który nie pozwala się pielęgnować, bo wstydzi się swej chwalebnej rany. Przeciwnie, pójdzie on do lekarza i powie mu ze świętą dumą: „Oto walczyłem i zwyciężyłem. Nie szczędziłem siebie. Widzisz to. Teraz doprowadź mnie do takiego stanu, abym był gotów stoczyć inne walki i [odnieść] inne zwycięstwa.” Ten zaś, kto ma rany po nieczystej chorobie, wywołane przez niegodne grzechy, wstydzi się swoich ran przed krewnymi i przyjaciółmi, a nawet przed lekarzami. Czasami jest tak bardzo głupi, że ukrywa je, aż ujawni je ich odór. Wtedy jednak jest za późno na leczenie. Pokorni są zawsze szczerzy i są także tymi walecznymi, którzy nie muszą się wstydzić ran otrzymanych w walce. Pyszni zawsze są kłamcami i tchórzami. Z powodu swej pychy, zdążają ku śmierci, gdyż nie chcą iść powiedzieć Temu, który może ich uzdrowić: „Ojcze, zgrzeszyłem. Ale jeśli chcesz, możesz mnie wyleczyć”. Wiele dusz podąża ku śmierci z powodu pychy, gdyż nie przyznaje się do początkowego grzechu. I dla nich także jest za późno. One nie myślą o tym, że miłosierdzie Boże jest bardziej potężne i rozległe niż jakakolwiek gangrena, bez względu na jej siłę i rozmiar, i że potrafi wszystko uleczyć. Te dusze pysznych, kiedy spostrzegają, że wzgardziły każdym środkiem zbawczym, popadają w rozpacz, gdyż są bez Boga. A mówiąc sobie: „Jest za późno”, zadają sobie ostateczną śmierć, śmierć potępienia. A teraz, Judaszu, idź po twoje sukno...» «Idę, ale nie podobała mi się ta przypowieść. Nie zrozumiałem jej.» «Ależ ona jest tak jasna! Zrozumiałam ją nawet ja, biedna niewiasta!» – mówi Maria Salome. «A ja nie. Kiedyś opowiadałeś ładniejsze. Teraz... pszczoły... sukno... miasta, które zmieniają nazwy... dusze-łodzie... To tak ubogie i mętne, że już mi się to nie podoba i nie rozumiem tego... Ale teraz idę po sukno, bo mówiąc praktycznie: jest ono konieczne, choć ubranie będzie już zawsze zniszczone.» Judasz wstaje i odchodzi. Kiedy Judasz mówił, Maryja miała głowę cały czas pochyloną nad Swą pracą. Joanna natomiast podniosła ją i opanowując gniew patrzyła uważnie na nierozważnego. Eliza także uniosła głowę, ale potem wzięła przykład z Maryi. Tak samo uczyniła Nike. Zuzanna rozwarła szeroko duże oczy, zaskoczona, i patrzyła na Jezusa zamiast na apostoła, jakby się pytała, dlaczego nie reaguje. Żadna niewiasta nie odezwała się ani nie uczyniła żadnego gestu. Ale Maria Salome i Maria Alfeuszowa, najbardziej proste, spojrzały na siebie kiwając głowami i – gdy tylko Judasz odszedł – Maria Salome powiedziała: «A on głowę ma zniszczoną!» «Tak i to dlatego nic nie rozumie. I nie wiem, czy nawet Ty będziesz mógł mu ją naprawić. Gdyby mój syn był taki, ja bym mu ją rozbiła całkowicie. Tak, jak ją uformowałam, tak też bym ją rozbiła, żeby się stała głową sprawiedliwego. Lepiej mieć twarz pokiereszowaną niż serce!» – mówi Maria Alfeuszowa. «Bądź wyrozumiała, Mario. Nie możesz porównywać tego mężczyzny ze swoimi dziećmi, które wzrosły w rodzinie uczciwej, w mieście takim jak Nazaret» – mówi Jezus. «Jego matka jest dobra. Jego ojciec nie był zły, jak o tym słyszałam» – odpowiada Maria Alfeuszowa. «Tak, lecz jego sercu nie brakowało pychy. To dlatego zbyt wcześnie oddalił syna od matki i to on także przyczynił się – posyłając go do Jerozolimy – do rozwoju danego synowi dziedzictwa moralnego. To bolesne, ale trzeba powiedzieć, że z pewnością Świątynia nie jest miejscem, gdzie odziedziczona pycha mogłaby się zmniejszyć...» – mówi Jezus. «Żadne zaszczytne miejsce Jerozolimy nie może zmniejszyć pychy i wszelkich innych braków – wzdycha Joanna. I dodaje: – Ani też żadne inne miejsce zaszczytne, czy to w Jerychu, czy w Cezarei Filipowej, czy w Tyberiadzie, czy w drugiej Cezarei...» Szyje szybko, pochylając twarz nad pracą bardziej niż to konieczne. «Maria, siostra Łazarza, jest dostojna, ale nie pyszna» – zauważa Nike. «Teraz. Ale wcześniej była bardzo dumna, w przeciwieństwie do swych rodziców, którzy nigdy nie byli tacy» – odpowiada Joanna. «Kiedy przybędą?» – pyta Maria Salome. «Wkrótce, jeśli musimy stąd wyruszyć za trzy dni.» «Pracujmy zatem szybko. Ledwie starczy nam czasu na skończenie wszystkiego» – przynagla je Maria Alfeuszowa. «Przybyłyśmy z opóźnieniem z powodu Łazarza. Ale to dobrze, bo wiele zmęczenia zostało oszczędzone Maryi» – mówi Zuzanna. «Czujesz się zdolna do odbycia takiej drogi? Jesteś tak blada i tak zmęczona, Maryjo!» – pyta Maria Alfeuszowa, kładąc rękę na kolanach Maryi i patrząc na Nią z troską. «Nie jestem chora, Mario, z pewnością mogę iść.» «Chora, nie, lecz tak przygnębiona, Matko. Dałbym dziesiątki lat mego życia, przyjąłbym na siebie wszystkie boleści, aby Cię widzieć znowu taką, jaką Cię widziałem przy pierwszym spotkaniu» – mówi Jan i spogląda na Nią z litością. «Twoja miłość jest już lekarstwem, Janie. Czuję, jak Moje serce się uspokaja widząc, jak kochacie Mojego Syna. Bo nie ma innej przyczyny Mojego cierpienia, nie ma innej, jak patrzenie na to, że On nie jest kochany. Tu, przy Nim i pośród was, tak wiernych, już odżyłam na nowo. Ale z pewnością... te ostatnie miesiące... sama w Nazarecie... po tym, jak Go widziałam odchodzącego... kiedy był już tak udręczony, tak prześladowany... i słysząc wszystkie te pogłoski... Och! Ileż, ileż bólu! Ale kiedy jestem blisko Niego, widzę Go i mówię: „Przynajmniej Mój Jezus ma Swoją Mamę, która Go pociesza, która Mu mówi słowa, zasłaniające inne słowa”. Widzę także, że nie cała miłość zamarła w Izraelu. I mam pokój, trochę pokoju. Niewiele... bo...» Maryja nie mówi więcej. Pochyla twarz, którą uniosła, aby odpowiedzieć Janowi, i widać jeszcze tylko część Jej czoła zaczerwienionego od niemego wzruszenia... a potem dwie łzy połyskują na ciemnej szacie, którą naprawia. Jezus wzdycha i wstaje. Siada u Jej stóp, przed Nią. Kładzie głowę na kolanach Maryi, całuje rękę trzymającą sukno i pozostaje tak, jak dziecko, które odpoczywa. Maryja wyjmuje igłę z materiału, aby nie zranić Syna. Kładzie prawą rękę na głowie Jezusa opartej o Jej kolana i unosi twarz, wpatrując się w niebo. Z pewnością modli się, chociaż nie porusza wargami. Cała Jej postawa świadczy o tym, że się modli. Potem pochyla się, aby pocałować włosy Syna, blisko odkrytych skroni. Inni nie rozmawiają aż do chwili, kiedy Maria Salome mówi: «Ale gdzież jest Judasz? Słońce wkrótce zajdzie! I nie będę już dobrze widzieć!» «Może ktoś go zatrzymał – odpowiada Jan i pyta matkę: – Chcesz, żebym poszedł go przynaglić?» «Dobrze zrobisz. Bo jeśli nie znajdzie podobnego sukna, skrócę rękawy, tym bardziej że zbliża się lato, a na jesień zrobię ci inną szatę, bo w tej nie będziesz już mógł chodzić, skrócę ją i poprawię. Na połów będzie jeszcze dobra, bo z pewnością po Pięćdziesiątnicy udacie się do Galilei...» «Zatem idę – mówi Jan i zawsze uprzejmy pyta inne niewiasty: – Czy macie jakieś ubrania już gotowe, żebym mógł je zanieść do domu? Jeśli tak, dajcie mi je, będziecie mniej obładowane powracając.» Niewiasty zbierają to, co już naprawiły i dają Janowi. On zaś odwraca się, aby odejść, ale zatrzymuje się nagle, widząc przybywającą biegiem Marię, małżonkę Jakuba. Dobra staruszka chodzi z trudem i biegnie na tyle, na ile jej na to pozwala wiek. Woła głośno do Jana: «Czy Nauczyciel jest tutaj?» «Tak, matko. Czego chcesz?» Kobieta odpowiada, nadal idąc pośpiesznie: «Ada źle się czuje... bardzo źle. Mąż chciałby ją pocieszyć wzywając Jezusa... ale ponieważ Samarytanie byli tacy... tacy źli, nie ośmiela się... Powiedziałam mu: „Jeszcze Go nie znasz. Ja tam idę i... nie... powie mi: nie”.» Staruszka jest całkiem zadyszana z powodu biegu po zboczu. «Nie biegaj więcej. Idę z tobą lub raczej – przed tobą. Idź za nami spokojnie. Jesteś za stara, matko, żeby tak biegać – mówi jej Jezus. A potem zwraca się do Swojej Matki i do uczennic: – Zostanę w osadzie. Pokój wam.» Ujmuje Jana za rękę i szybko schodzi z nim w dół. Staruszka, po odzyskaniu oddechu, idzie za nimi, udzieliwszy najpierw odpowiedzi niewiastom, które postawiły jej pytania: «Och! Jedynie Rabbi może ją ocalić. Inaczej umrze jak Rachela. Przeziębiła się i traci siły. Szamoce się już w bolesnych konwulsjach.» Niewiasty zatrzymują ją jeszcze, mówiąc: «A nie próbowaliście [wkładania] gorących cegieł pod nerki?» «Nie! Lepiej ją owinąć w wełnę nasączoną aromatyzowanym winem, możliwie jak najcieplejszym.» «Mnie, przy Jakubie, dobrze robiły namaszczenia olejem i potem gorące cegły.» «Dawajcie jej dużo pić.» «Gdyby mogła wstać i zrobić kilka kroków i żeby w tym czasie nacierano jej mocno nerki...» Niewiasty-matki, to znaczy wszystkie, z wyjątkiem Nike i Zuzanny oraz Maryi, która nie cierpiała bólów wspólnych niewiastom, wydając na świat Syna, zachwalają to jedno, to drugie. «Wszystko! Próbowano wszystkiego. Ale ma nerki zbyt zmęczone. To jedenaste dziecko! Ale teraz idę. Odzyskałam oddech. Módlcie się za tę matkę! Niech Najwyższy ją zachowa przy życiu, aż przybędzie do niej Rabbi.» Biedna staruszka, samotna i dobra, odchodzi utykając. Jezus w tym czasie schodzi pospiesznie w stronę miasta, ogrzewanego przez słońce. Wchodzi do miasta od przeciwnej strony w stosunku do tej, gdzie znajduje się ich dom. Czyli wchodzi do Efraim od strony północno-zachodniej, podczas gdy dom Marii, małżonki Jakuba, jest na południowym wschodzie. Idzie szybko, nie zatrzymując się na rozmowy z tymi, którzy chcieliby Go zatrzymać. Pozdrawia ich i oddala się. Jakiś mężczyzna zauważa: «Gniewa się na nas. Ci z innych wiosek źle się zachowali. Ma rację.» «Nie. On idzie do Janocha. Jego żona umiera przy jedenastym porodzie.» «Biedne dzieci! I Rabbi tam idzie? Trzykroć dobry. Znieważony, a obsypuje dobrodziejstwami.» «Ale Janoch Go nie obraził! Nikt z nas Go nie obraził!» «Ale to byli ludzie z Samarii.» «Rabbi jest sprawiedliwy i potrafi rozróżniać. Chodźmy zobaczyć cud.» «Nie będziemy mogli wejść. To niewiasta i ma rodzić.» «Ale usłyszymy płacz dziecka i to będzie głos cudu.» Odchodzą pośpiesznie, aby dogonić Jezusa. Inni także idą z nimi, aby zobaczyć. Jezus przybywa do domu zrozpaczonego z powodu bliskiego nieszczęścia. Dziesięcioro dzieci stoi w kącie przy wejściu, blisko szeroko otwartych drzwi. Najstarsza jest dziewczynka we łzach, do której tulą się mali płaczący bracia. Niewiasty pomagające przy porodach wchodzą i wychodzą. Słychać szepty i odgłosy bosych stóp biegających po ceglanej podłodze. Jakaś kobieta widzi Jezusa i wydaje okrzyk: «Janochu! Miej nadzieję! Przyszedł!» Odchodzi pośpiesznie z parującym dzbanem. Przybiega jakiś mężczyzna, upada na twarz. Czyni tylko jeden gest – wskazuje swe dzieci – i mówi: «Wierzę. Litości dla nich.» «Wstań i nabierz odwagi. Najwyższy pomaga temu, kto ma wiarę, i ma litość nad zasmuconymi dziećmi.» «O, chodź, Nauczycielu! Wejdź! Jest już czarna. Duszą ją konwulsje. Już prawie nie oddycha. Chodź!» Mężczyzna, który już stracił głowę, traci ją całkowicie, słysząc pomocnicę, która woła: «Janochu, chodź szybko! Ada umiera!» Popycha, ciągnie Jezusa, aby szedł szybciej, szybciej, szybciej do izby umierającej, głuchy na Jego słowa: «Idź i miej wiarę!» Biedny człowiek wiarę ma, ale brak mu mocy zrozumienia znaczenia tych słów, ich tajemnego sensu, który dałby mu już pewność cudu. Jezus, popychany i ciągnięty, wchodzi po schodach, prowadzących do izby, gdzie się znajduje niewiasta. Jezus jednak zatrzymuje się na podeście schodów, w odległości około trzech metrów od otwartych drzwi, które pozwalają dostrzec oblicze blade, a nawet zsiniałe, już wykrzywione w agonii. Położne nie próbują już niczego. Okryły niewiastę do podbródka i patrzą. Skamieniały w oczekiwaniu na zgon. Jezus wyciąga ręce i woła głośno: «Chcę!» Odwraca się, żeby odejść. Mąż, pomocnice, ciekawscy, którzy się zgromadzili, są zawiedzeni, bo może spodziewali się, że Jezus spowoduje coś bardziej nadzwyczajnego, takiego jak natychmiastowe urodzenie się dziecka. Jezus jednak, torując Sobie drogę, patrzy im w oczy, przechodząc przed nimi, i mówi do nich: «Nie miejcie wątpliwości. Jeszcze odrobina wiary. Jeszcze chwila. Niewiasta musi płacić gorzką daninę za rodzenie dzieci, ale jest ocalona.» I schodzi po schodach, pozostawiając ich zaskoczonych. Już ma wyjść na ulicę, lecz przechodząc obok dziesięciorga przestraszonych dzieci mówi im: «Nie bójcie się! Mama jest ocalona.» A mówiąc to, głaszcze ręką najmniejsze wystraszone twarzyczki. W tym momencie wielki okrzyk rozbrzmiewa w domu i dochodzi aż do ulicy, na której ukazuje się także Maria, małżonka Jakuba, wołająca głośno: «Miłosierdzia!» Sądzi bowiem, że ten okrzyk [rodzącej] zwiastuje śmierć. «Nie obawiaj się, Mario! I idź szybko! Zobaczysz narodziny małego. Wróciły siły i bóle porodu, ale wkrótce będzie radość.» Odchodzi z Janem. Nikt nie idzie za Nim, bo wszyscy chcą zobaczyć, czy dokona się cud, i nawet nowe osoby biegną w stronę domu, bo rozeszła się nowina, że Rabbi poszedł ocalić Adę. I tak Jezus, wślizgując się w jakąś uliczkę, może dotrzeć bez przeszkód do jakiegoś domu. Wchodzi, wołając: «Judaszu! Judaszu!» Nikt nie odpowiada. [Jan mówi:] «Odszedł, Nauczycielu. Możemy iść do domu. Położę tu ubrania Judasza, Szymona i Twego brata Jakuba, a potem zaniosę inne – Szymona Piotra, Andrzeja, Tomasza i Filipa – do domu Annasza.» Tak robią. Domyślam się, że – aby zrobić miejsce dla uczennic – apostołowie odeszli do innych domów, jeśli nie wszyscy, to przynajmniej część z nich. Kiedy już ubrania są uprzątnięte, rozmawiając odchodzą w stronę domu Marii, małżonki Jakuba. Wchodzą przez małą bramę ogrodu, którą tylko lekko pchnęli. Dom jest cichy i pusty. Jan widzi stojącą na ziemi amforę pełną wody. Myśląc być może, że staruszka położyła ją tam przed wezwaniem jej do asystowania [przy porodzie], bierze ją i idzie w stronę zamkniętej izby. Jezus zatrzymuje się na korytarzu, aby zdjąć płaszcz i poskładać go ze zwykłą starannością, zanim go położy na skrzyni u wejścia. Jan otwiera drzwi i wydaje okrzyk jakby przerażenia: «Ach!» Porzuca dzban i zakrywa sobie oczy rękami, pochylając się, jakby chciał się zmniejszyć, zniknąć, nie widzieć. Z pokoju dochodzi brzęk monet, które rozsypują się po podłodze. Jezus jest już w drzwiach. Mnie zajęło więcej czasu opisanie tego niż Jemu przyjście. Odsuwa gwałtownie Jana, który jęczy: «Odejdź! Odejdź stąd!» Otwiera uchylone drzwi. Wchodzi. To izba, w której – odkąd przybyły niewiasty – spożywają wspólne posiłki. Znajdują się tam dwie stare okute skrzynie. Przed jedną z nich, dokładnie naprzeciw drzwi, znajduje się Judasz. Jest siny, ma oczy roziskrzone z wściekłości i równocześnie przerażone. W rękach trzyma sakiewkę... Okuta skrzynia jest otwarta... na ziemi leżą rozrzucone monety. Inne spadają na podłogę, wysypując się z otwartej sakiewki, leżącej na skraju skrzyni. Wszystko świadczy w sposób nie pozostawiający żadnej wątpliwości o tym, co się dzieje. Judasz wszedł do domu, otworzył skrzynię i kradł. Właśnie w tej chwili kradł. Nikt się nie odzywa. Nikt się nie porusza. Ale to gorsze niż gdyby wszyscy krzyczeli i rzucali się nawzajem na siebie. To trzy posągi: Judasz-demon, Jezus-Sędzia, Jan-świadek, przerażony ujawnieniem się nikczemności towarzysza. Ręka Judasza, który trzyma swoją sakiewkę, drży i włożone do niej monety wydają przytłumiony brzęk. Jan drży na całym ciele i chociaż stoi z rękami przyciśniętymi do ust, szczęka zębami, a oczy patrzą z większym przerażeniem na Jezusa niż na Judasza. Jezus nie drży. Stoi wyprostowany i lodowaty, jakby zesztywniał od chłodu, tak znieruchomiał. W końcu robi jeden krok, jeden gest i wypowiada jedno słowo. Krok – w stronę Judasza. Gestem daje znać Janowi, że ma wyjść. I wypowiada jedno słowo: «Idź!» Ale Jan boi się i jęczy: «Nie! Nie! Nie odsyłaj mnie. Zostaw mnie tu. Nie powiem nic... ale pozwól mi tu być z Tobą.» «Odejdź! Nie bój się! Zamknij wszystkie drzwi... a gdyby ktoś przyszedł... obojętnie kto... nawet Moja Matka... nie pozwól im tu wejść. Idź! Bądź posłuszny!» «Panie!...» Wydaje się, że to Jan jest winny, z takim przygnębieniem błaga. «Mówię ci: idź. Nic się nie stanie. Idź!» [– mówi] Jezus. Łagodzi Swój nakaz, kładąc dłoń na głowie Umiłowanego, głaszcząc go. I widzę, że teraz ta ręka drży. Jan czuje to drżenie. Ujmuje ją i całuje ze szlochem, który tak wiele wyraża. Wychodzi. Jezus zamyka drzwi na zasuwkę. Odwraca się, aby spojrzeć na Judasza, który musi być tak bardzo upokorzony, że nie ośmiela się – on, tak zuchwały – na żadne słowo czy gest. Jezus idzie prosto do niego, okrążając stół, stojący pośrodku izby. Nie umiem powiedzieć, czy idzie szybko, czy powoli. Jestem zbyt przerażona Jego obliczem, aby mierzyć czas. Widzę Jego oczy i boję się jak Jan. Nawet Judasz się boi i zatrzymuje się między skrzynią a szeroko otwartym oknem, przez które wylewa się na Jezusa czerwone światło zachodu. Jakie oczy ma Jezus! Nie mówi ani słowa. Ale kiedy widzi, że zza paska szaty Judasza wystaje coś w rodzaju wytrycha, reaguje przerażająco. Unosi dłoń z zaciśniętą pięścią, jakby miał uderzyć złodzieja, a Jego usta zaczynają wypowiadać słowo: „Przeklęty!” albo „Przekleństwo”. Opanowuje się jednak. Powstrzymuje ramię, które już miało spaść i ucina słowo na trzech pierwszych literach. I, aby zapanować nad Sobą, czyni wysiłek, który powoduje, że cały drży, ogranicza się do rozluźnienia zaciśniętej dłoni i do opuszczenia podniesionej ręki na wysokość sakiewki, którą Judasz ma w rękach, i do wyrwania mu jej. Rzuca nią o ziemię, mówiąc głosem przytłumionym i depcząc nogami sakiewkę i monety. Rozrzuca je z hamowaną, lecz straszliwą gwałtownością: «Precz! Śmieci szatana! Przeklęte złoto! Plwociny piekła! Jadzie węża! Precz!» Judasz, który wydał przytłumiony okrzyk, kiedy zobaczył Jezusa bliskiego przeklęcia go, już nie reaguje. Ale zza zamkniętych drzwi rozległ się inny okrzyk, kiedy Jezus rzucił sakiewkę na ziemię. To ten okrzyk Jana rozjątrza złodzieja i przywraca mu jego demoniczną zuchwałość. Staje się wściekły. Niemal rzuca się na Jezusa, krzycząc: «Kazałeś mnie śledzić, aby mnie okryć hańbą, śledzić, głupiemu chłopcu, który nie potrafi nawet milczeć. Zawstydza mnie przed wszystkimi! Ale tego właśnie chciałeś. A zresztą... Tak! Ja także tego chcę. Chcę tego! Doprowadzić Cię to przepędzenia mnie! Doprowadzić Cię do przeklęcia mnie! Przeklęcia mnie! Przeklęcia mnie! Próbowałem wszystkiego, aby doprowadzić Cię do przepędzenia mnie.» Ochrypł ze złości i zbrzydł jak demon. Dyszy, jakby się dusił. Jezus przy każdym jego zdaniu powtarza cicho, lecz straszliwie: «Złodziej! Złodziej! Złodziej!» Na koniec mówi: «Dzisiaj złodziej, jutro – zabójca. Jak Barabasz. Gorszy od niego.» Wyszeptuje mu to słowo w twarz, bo teraz stoją bardzo blisko siebie. Judasz odzyskuje oddech i odpowiada: «Tak. Złodziej. Z Twojej winy. Całe zło, które czynię, jest z Twojej winy i nigdy się nie zmęczysz doprowadzaniem mnie do zguby. Ocalasz wszystkich. Dajesz miłość i zaszczyty wszystkim. Przyjmujesz grzeszników, nierządnice nie budzą w Tobie obrzydzenia, traktujesz jak przyjaciół złodziei, lichwiarzy i stręczycieli Zacheusza, przyjmujesz – jakby to był Mesjasz – szpiega ze Świątyni. O, jakimże jesteś głupcem! I dajesz nam za przywódcę ignoranta, za skarbnika – poborcę podatkowego, a Twoim powiernikiem jest dureń. Mnie odmierzasz najmniejszą monetę, nie zostawiasz mi pieniędzy, trzymasz mnie przy Sobie jak galernika przykutego do miejsca na ławie wioślarza. Nie chcesz nawet, żebyśmy my – mówię my, ale to ja, tylko ja, nie mam przyjmować jałmużny od pielgrzymów. To po to, żebym nie dotykał pieniędzy, nakazałeś nie brać pieniędzy od nikogo. Ponieważ mnie nienawidzisz. Otóż ja także Cię nienawidzę! Nie umiałeś mnie uderzyć ani mnie przekląć przed chwilą. Twoje przekleństwo zamieniłoby mnie w popiół. Dlaczego tego nie zrobiłeś? Wolałbym raczej to, niż widzieć Cię tak niezdolnym, słabym, człowiekiem skończonym, człowiekiem pokonanym...» «Zamilknij!» «Nie! Boisz się, że Jan usłyszy? Boisz się, że w końcu zrozumie, kim jesteś, i że Cię porzuci? Ach! Tego się boisz Ty, który odgrywasz bohatera! Tak, boisz się! I Ty boisz się mnie! Boisz się! To właśnie dlatego nie potrafiłeś mnie przekląć. To dlatego właśnie udajesz miłość, chociaż mnie nienawidzisz! Aby mi schlebiać, abym był spokojny! Ty wiesz, że ja jestem mocą. Wiesz, że ja jestem siłą. Siłą, która Cię nienawidzi i Ciebie zwycięży! Przyrzekłem Ci, że będę szedł za Tobą aż do śmierci, ofiarowując Ci wszystko, i ofiarowałem Ci wszystko, i pozostanę przy Tobie, aż do Twojej godziny i aż do mojej godziny. Wspaniały król, który nie potrafi przekląć ani przepędzić! Król-mrzonka! Król-bożek! Król-głupiec! Kłamca! Zdrajca Swego własnego losu. Zawsze mną gardziłeś od naszego pierwszego spotkania. Nie spełniłeś moich oczekiwań. Uważałeś się za mądrego. Jesteś niedorozwinięty. Ja Cię uczyłem dobrej drogi. Ale Ty... Och! Ty jesteś najczystszy! Jesteś stworzeniem, które jest człowiekiem, ale które jest też Bogiem, i gardzisz radami Rozumnego. Myliłeś się od pierwszej chwili i mylisz się nadal. Ty... Ty jesteś... Ach!» Potok słów urywa się nagle i po nim zapada posępna cisza, po takiej wrzawie, i ponury bezruch po tylu gestach. Kiedy zapisywałam [te słowa] – nie mogąc opisać, co się działo – Judasz zgięty, podobny, tak, podobny do drapieżnego psa, czyhającego na zdobycz i już gotowego do rzucenia się na nią, zbliżał się coraz bardziej do Jezusa. Ma twarz, której widok jest nie do zniesienia, ręce skurczone, łokcie przyciśnięte do ciała, jakby rzeczywiście zaraz miał Go zaatakować. Jezus nie ujawnia najmniejszego strachu i nawet odwraca się od niego. Judasz mógłby napaść na Niego i doskoczyć Mu do szyi, jednak tego nie czyni. Jezus odwraca się, aby otworzyć drzwi i popatrzeć na korytarz, czy Jan naprawdę odszedł. Korytarz jest pusty, prawie ciemny, bo Jan, odchodząc stąd, zamknął drzwi, wychodzące na ogród. Wtedy Jezus ponownie zamyka drzwi i rygluje je. Opiera się o nie, czekając, bez ruchu i bez słowa, aż minie wściekłość Judasza. Nie znam się na tym, ale sądzę, że się nie mylę mówiąc, że przez usta Judasza przemawiał sam szatan, że to była chwila widocznego opętania przez szatana zdeprawowanego apostoła, już stojącego na progu Zbrodni, już potępionego z własnej woli. Nawet sposób, w jaki zatrzymuje się potok słów, pozostawiając apostoła jakby oszołomionego, przypomina mi inne sceny opętania, widziane w ciągu trzech lat życia publicznego Jezusa. Jezus, oparty o drzwi, zupełnie blady na tle ciemnego drewna, nie wykonuje najmniejszego ruchu. Jedynie Jego oczy rzucają na apostoła potężne spojrzenie bólu i żaru. Gdyby można było powiedzieć, że oczy się modlą, stwierdziłabym, że oczy Jezusa modlą się, kiedy patrzy na nieszczęśnika. Z tych oczu tak przygnębionych wychodzi nie tylko panowanie, ale również żar modlitwy. Potem, przy końcu słów Judasza, Jezus rozkłada ramiona, które miał dotąd opuszczone. Nie czyni tego jednak po to, aby dotknąć Judasza, ani po to, by wykonać jakiś gest w jego stronę czy wznieść je ku niebu. Rozwiera je poziomo, przyjmując postawę Ukrzyżowanego, [jakby przybitego] tam, do ciemnego drewna i czerwonawej ściany. To dopiero wtedy w ustach Judasza słabną ostatnie słowa i [jękiem:] „Ach!” załamuje się jego wypowiedź. Jezus pozostaje w tej pozycji, z ramionami rozwartymi, i patrzy ciągle na apostoła spojrzeniem bolesnym i modlącym się. Judasz, jak ktoś, kto wychodzi z majaczenia, przeciera ręką czoło, spoconą twarz... Zastanawia się i, przypominając sobie wszystko, upada na ziemię. Nie wiem, czy płacze czy nie. Z pewnością osuwa się na ziemię, jakby opuściły go siły. Jezus opuszcza wzrok i ramiona. Głosem cichym, lecz wyraźnym mówi mu: «I cóż? Nienawidzę Cię? Mógłbym cię kopnąć, zmiażdżyć, nazywając „robakiem”, mógłbym cię przekląć, jak cię wyzwoliłem z mocy, która sprawiła, że majaczyłeś. Wziąłeś za słabość Moją niemożliwość przeklęcia cię. Och, to nie jest słabość! To dlatego, że jestem Zbawicielem. A Zbawiciel nie może przeklinać. On może zbawiać. On chce zbawiać... Powiedziałeś: „Jestem siłą. Siłą, która Cię nienawidzi i Ciebie pokona”. Ja także jestem Mocą, więcej: jestem jedyną Mocą. Ale Moją mocą nie jest nienawiść. Jest nią miłość. A miłość nie nienawidzi i nie przeklina. Nigdy. Siła może tryumfować w pojedynczych bitwach, takich jak ta między tobą a Mną. Między szatanem, który jest w tobie, a Mną. Moc może ci odebrać twego pana, na zawsze, jak właśnie to uczyniłem, zamieniając Siebie w zbawczy znak Tau, na który Lucyfer nie potrafi patrzeć. On mógłby odnieść zwycięstwo w pojedynczych walkach, jak zwycięży w najbliższej przeciwko Izraelowi niewierzącemu i mordercy, przeciwko światu i szatanowi pokonanemu przez Odkupienie. Mógłby nawet zwyciężyć w tych pojedynkach, jak zwycięży w ostatniej walce, dalekiej dla tego, kto liczy wieki, bliskiej dla tego, kto mierzy czas porównując go z wiecznością. Na cóż by się jednak zdało gwałcenie doskonałego porządku Mego Ojca? Czy to byłaby sprawiedliwość? Czy to by była zasługa? Nie. Nie byłoby ani sprawiedliwości, ani zasługi. Nie byłoby to sprawiedliwością w stosunku do innych grzesznych ludzi, którym nie zostałaby odebrana wolność bycia [grzesznikami]. Mogliby w ostatnim dniu zapytać Mnie o powód ich potępienia i Mojej stronniczości wobec ciebie samego. Będą dziesiątki i setki tysięcy, po siedemkroć dziesiątki i setki tysięcy takich, którzy popełnią te same grzechy, co ty, oddadzą się demonowi ze swej własnej woli i będą obrażać Boga, będą dręczyć swego ojca i matkę, będą zabójcami, złodziejami, kłamcami, cudzołożnikami, rozpustnikami, świętokradcami, a w końcu – bogobójcami. Zabiją cieleśnie Chrystusa w niedalekim dniu, a w czasach przyszłych – zabiją Go duchowo w swoich sercach. I wszyscy mogliby Mi powiedzieć, kiedy przyjdę oddzielić baranki od kozłów, aby pierwsze pobłogosławić, a drugie przekląć – wtedy tak – przekląć, gdyż wtedy nie będzie już odkupienia, lecz chwała lub potępienie; aby je przekląć na nowo, po przeklęciu ich już pojedynczo w czasie ich śmierci i na ich sądzie szczegółowym... Człowiek bowiem – wiesz o tym, gdyż słyszałeś Mnie, jak mówiłem to setki i tysiące razy – człowiek może się zbawić, dopóki żyje, aż do swego ostatniego tchnienia. Wystarczy jedna chwila, jedna tysięczna chwili, aby wszystko zostało powiedziane między duszą i Bogiem, aby ona poprosiła o przebaczenie i uzyskała odpuszczenie grzechów... Mówiłem więc, że wszyscy mogliby Mi powiedzieć, wszyscy ci potępieni: „Dlaczego nas nie przywiązałeś do Dobra, jak to uczyniłeś dla Judasza?” I mieliby rację. Każdy bowiem człowiek rodzi się z taką samą naturą: ciałem i duszą i [takim samym stanem] nadprzyrodzonym. Ciało, jako zrodzone z ludzi, może być od swego narodzenia bardziej lub mniej mocne, bardziej lub mniej zdrowe. Stworzona przez Boga dusza jest podobna u wszystkich, wyposażona w te same właściwości, te same dary Boże. Między duszą Jana, mówię o Chrzcicielu, a twoją – nie było różnicy, kiedy zostały wlane w ciało. Herold Chrystusa był bez plamy. Byłoby to odpowiednie u wszystkich, którzy Mnie głoszą, przynajmniej co do grzechów uczynkowych. A jednak powiadam ci, że nawet gdyby łaska nie uświęciła go z wyprzedzeniem, jego dusza pozostałaby i byłaby bardzo różna od twojej. On bowiem zachowałby swą duszę w świeżości niewinnych, nawet przyozdabiałby ją coraz bardziej sprawiedliwością, kierując się wolą Bożą, która pragnie, byście byli sprawiedliwi, rozwijając dary udzielone darmo, z coraz bardziej heroiczną doskonałością. Ty, przeciwnie... Ty pustoszyłeś swoją duszę i marnowałeś dary, które Bóg jej udzielił. Co zrobiłeś ze swoją wolną wolą? Ze swoim rozumem? Czy zachowałeś wolność twego ducha, którą on posiadał? Czy posługiwałeś się mądrze rozumem twego umysłu? Nie. Ty nie chcesz być posłuszny Mnie. Nie mówię Mnie-Człowiekowi, lecz nawet Mnie-Bogu. Byłeś posłuszny szatanowi. Posłużyłeś się inteligencją twego umysłu i wolnością twego ducha, aby zrozumieć Ciemności. Dobrowolnie. Zostałeś postawiony między Dobrem i Złem. Wybrałeś Zło. A nawet zostałeś postawiony tylko przed Dobrem: przede Mną. Wieczny, twój Stwórca – który prześledził przemianę twojej duszy, który nawet znał tę przemianę [od zawsze], gdyż Wieczna Myśl wie wszystko, co się dzieje, odkąd czas istnieje – postawił cię przed Dobrem, tylko przed Dobrem, bo wiedział, że jesteś bardziej słaby niż glon w rowie. Krzyczałeś na Mnie, że cię nienawidzę. Otóż ponieważ jestem Jedno z Ojcem i z Miłością, Jedno tu [na ziemi] jak i Jedno w Niebie... istnieją bowiem we Mnie dwie natury... Chrystus – z powodu natury ludzkiej i dopóki Jego zwycięstwo nie wyzwoli Go z ograniczeń ludzkich – jest w Efraim i nie może być gdzie indziej w tej samej chwili. Jako Bóg: Słowo Boże, jestem w Niebie jak i na ziemi, ponieważ Moja Boskość jest zawsze wszechobecna i wszechmogąca. Tak więc ponieważ jestem Jedno z Ojcem i z Duchem Świętym, oskarżenie, które wymierzyłeś przeciwko Mnie, jest wymierzone przez ciebie przeciwko Bogu Jedynemu i w trzech Osobach. Przeciwko temu Bogu-Ojcu, który cię stworzył z miłości; przeciwko Bogu-Synowi, który się wcielił, aby cię zbawić z miłości; przeciwko temu Bogu-Duchowi, który tyle razy mówił do ciebie, aby dać ci dobre pragnienia, z miłości. Przeciwko temu Bogu Jedynemu i Trójosobowemu, który tak bardzo cię umiłował, który cię zaprowadził na Moją drogę, czyniąc się ślepym na świat, aby dać ci czas na zobaczenie Mnie; głuchym na świat, aby ci dać możliwość usłyszenia Mnie. A ty!... a ty!.... Po tym jak Mnie zobaczyłeś i usłyszałeś, po tym jak przyszedłeś dobrowolnie do Dobra, odczułeś swoim rozumem, że to jest jedyna droga prawdziwej chwały, odrzuciłeś Dobro i oddałeś się dobrowolnie Złu. A skoro chciałeś tego swą wolną wolą, skoro coraz bardziej szorstko odpychałeś Moją rękę, która się ofiarowywała tobie, aby cię wydobyć z czeluści, skoro oddalałeś się coraz bardziej od portu, aby się zagłębić we wzburzonym morzu namiętności, w Złu, czy możesz powiedzieć Mnie – i Temu, od którego przychodzę, i Temu, który Mnie uformował jako Człowieka, aby cię pociągnąć ku zbawieniu – że cię znienawidziliśmy? Zarzuciłeś Mi, że chcę twego zła... Także chore dziecko wyrzuca lekarzowi i swej matce, że każą mu pić gorzkie lekarstwa i to, że – dla jego dobra – pozbawiają je miłych rzeczy. Szatan uczynił cię tak ślepym i szalonym, że nie rozumiesz już prawdziwej natury środków ostrożności, które podjąłem dla twego dobra, że dochodzisz do nazywania nieprzychylnością, pragnieniem zrujnowania cię, tego co jest przezorną troską twego Nauczyciela, twego Zbawiciela, twego Przyjaciela dla uzdrowienia cię... Zatrzymałem cię przy Sobie... Zabrałem z twoich rąk pieniądze. Przeszkodziłem ci dotykać tego przeklętego metalu, który czyni cię szalonym... Czy nie wiesz, nie czujesz, że on jest jak jeden z tych napojów magicznych, budzących pragnienie niepohamowane, wytwarzających we krwi namiętność, szał prowadzący do śmierci? Ty – czytam twoją myśl – wyrzucasz Mi: „Zatem dlaczego przez tak długi czas pozwoliłeś mi być tym, który zarządzał pieniędzmi?” Dlaczego? Bo gdybym ci wcześniej przeszkodził dotykać pieniędzy, sprzedałbyś się wcześniej i kradłbyś wcześniej. Sprzedałeś się jednak, bo mogłeś kraść tylko mało... Musiałem próbować przeszkodzić temu bez stosowania przymusu wobec twojej woli. Złoto to twoja zguba. Z powodu złota stałeś się rozpustnikiem i zdrajcą...» «Właśnie! Uwierzyłeś słowom Samuela! Nie jestem...» Jezus – który mówiąc ożywiał się coraz bardziej, ale nie przyjmował nigdy tonu gwałtownego lub karzącego – wydaje nieprzewidziany okrzyk panowania, powiedziałabym: gniewu. Wbija spojrzenie w oblicze, które Judasz podniósł, aby się odezwać, i nakazuje mu: «Milcz!» To brzmi jak uderzenie pioruna. Judasz osuwa się na pięty i nie otwiera już ust. Cisza. Widzę, że z widocznym wysiłkiem Jezus przywraca Swej ludzkiej naturze postawę spokoju, opanowanie tak potężne, że już ono samo świadczy o Boskości, która jest w Nim. Zaczyna mówić zwykłym głosem, ciepłym, łagodnym – nawet wtedy, kiedy jest surowy – przekonywującym, zdobywającym... Tylko demony mogą się opierać temu głosowi. «Ani Samuel, ani nikt inny nie musi mówić o twoich czynach, abym je znał. O, nieszczęśniku! Wiesz, przed Kim stoisz? To prawda! Mówisz, że nie rozumiesz już Moich przypowieści. Nie rozumiesz już Moich słów. Biedny nieszczęśliwy! Ty już nie rozumiesz nawet siebie samego. Nie rozumiesz już nawet dobra i zła. Szatan, któremu się oddałeś na wiele sposobów, szatan, za którym szedłeś we wszystkich pokusach, które ci przedstawił, uczynił cię głupcem. A jednak kiedyś rozumiałeś Mnie! Wierzyłeś, że Ja jestem Tym, który jest! I to wspomnienie nie wygasło w tobie. Czy uważasz, że Syn Boży, że Bóg potrzebuje słów jakiegoś człowieka, żeby poznać myśli i działania innego człowieka? Nie zepsułeś się jeszcze do tego stopnia, żeby nie wierzyć już, że jestem Bogiem, ale z tego powodu twój grzech jest większy. A o tym, że wierzysz w [Moją Boskość], świadczy strach, jaki okazujesz przed Moim gniewem. Czujesz, że nie walczysz z człowiekiem, lecz z samym Bogiem, i drżysz. Drżysz Kainie, gdyż nie umiesz widzieć Boga i myśleć o Nim inaczej, niż jako o Mścicielu Siebie samego i niewinnych. Boisz się, że stanie się z tobą jak z Korachem, Datanem i Abiramem i z ich zwolennikami. A mimo to, wiedząc, Kim Ja jestem, walczysz przeciwko Mnie. Powinienem ci powiedzieć: „Przeklęty!” Ale nie byłbym już Zbawicielem... Chciałbyś, żebym cię przepędził. Robisz wszystko, jak mówisz, aby to osiągnąć. Ten powód nie usprawiedliwia twoich czynów, bo nie musisz grzeszyć, aby się oddalić ode Mnie. Możesz to zrobić, mówię ci. Mówię ci to od Nobe, kiedy powróciłeś do Mnie w pewien czysty poranek, brudny od kłamstwa i rozwiązłości, jakbyś wyszedł z piekła, wpadając do świńskiego błota lub na ściółkę lubieżnych małp. Musiałem zmusić samego Siebie, żeby cię nie odepchnąć czubkiem sandała jak obrzydliwą szmatę i powstrzymać mdłości, które ogarniały nie tylko Mojego ducha, lecz również wnętrzności. Zawsze ci to mówiłem, nawet zanim cię przyjąłem, nawet zanim przyszedłeś tutaj. Wtedy naprawdę dla ciebie, dla ciebie samego wygłosiłem tę mowę. Ale ty zawsze chciałeś pozostać. Dla swojej zguby. Ty! Moja największa boleść! Ty myślisz i mówisz – o heretycki ojcze licznego rodu, który powstanie – że Ja jestem ponad cierpieniem. Nie. Jestem tylko ponad grzechem. Jestem tylko ponad niewiedzą. Nad pierwszym – gdyż jestem Bogiem. Nad drugim – gdyż nie może istnieć niewiedza w duszy, której nie zranił Grzech Pierworodny. Mówię do ciebie jako Człowiek, jak Człowiek, jako Adam-Odkupiciel, którzy przyszedł, aby naprawić Grzech Adama-grzesznika i pokazać, jaki byłby człowiek, gdyby pozostał w stanie niewinności, w jakim został stworzony. Czyż pośród darów Bożych posiadanych przez Adama nie było może inteligencji nietkniętej i wiedzy bardzo wielkiej, gdyż jedność z Bogiem wlewała światła Ojca Wszechmogącego w błogosławionego syna? Ja, nowy Adam, jestem ponad grzechem dzięki Mojej własnej woli... Kiedyś, dawno temu, dziwiłeś się, że byłem kuszony, i zapytałeś Mnie, czy nigdy nie uległem. Pamiętasz? I odpowiedziałem ci. Tak jak wtedy mogłem ci odpowiedzieć... gdyż ty już byłeś takim... zubożałym człowiekiem, że było zbędne stawiać ci przed oczy najcenniejsze perły cnót Chrystusa. Nie zrozumiałbyś ich wartości i... wziąłbyś je za... kamienie, tak ich wielkość była wyjątkowa. Na pustyni także odpowiedziałem ci, powtarzając słowa, sens słów, które ci powiedziałem tamtego wieczoru idąc do Getsemani. Gdyby to Jan, a nawet Szymon Zelota, powtórzyli to pytanie, odpowiedziałbym w inny sposób. Jan bowiem jest czysty i nie uczyniłby tego z przebiegłością, z jaką ty to uczyniłeś, ponieważ byłeś pełen złośliwości... Szymon zaś jest starym mędrcem i chociaż zna życie – w przeciwieństwie do Jana, który go nie zna – doszedł do mądrości, która potrafi rozważać wszystkie wydarzenia, bez doznawania z ich powodu zamętu we własnym ja. Oni jednak nigdy nie zapytali Mnie, czy kiedykolwiek uległem pokusom, pokusie najbardziej powszechnej, tej pokusie. Gdyż w nienaruszonej czystości pierwszego nie ma pamięci o rozpuście, a w umyśle medytującym drugiego jest tak wielkie światło, że widzi jaśniejącą czystość we Mnie. Ty zapytałeś... I odpowiedziałem ci... Jak mogłem. Z tą roztropnością, która nie powinna się nigdy oddzielać od szczerości, gdyż jedna i druga jest święta w oczach Boga. Ta roztropność jest jakby potrójną zasłoną, rozwieszoną między Świętym i ludem, rozwieszoną, aby ukryć tajemnice Króla. Z tą roztropnością, która dostosowuje słowa do tego, który ich słucha, do jego umysłowej zdolności rozumienia, do jego czystości duchowej i jego sprawiedliwości. Niektóre bowiem prawdy, powiedziane nieczystym, wywołują ich śmiech, a nie – szacunek... Nie wiem, czy sobie przypominasz wszystkie tamte słowa. Ja je pamiętam i powtarzam ci je tu, w tej godzinie, kiedy ty i Ja jesteśmy razem na brzegu Przepaści. Bo... ale tego nie trzeba mówić. Powiedziałem na pustyni w odpowiedzi na „dlaczego”, którego Moje pierwsze wyjaśnienie nie uspokoiło: „Nauczyciel nigdy nie czuł się wyższy od człowieka przez to, że jest ‘Mesjaszem’. Przeciwnie, wiedząc, że jest Człowiekiem, chciał nim być we wszystkim, oprócz grzechu. Nauczyciele muszą też być uczniami. Wiedziałem wszystko jako Bóg. Moja Boska inteligencja mogła Mi pozwolić zrozumieć nawet walki człowieka, mocą rozumu, intelektualnie. Ale któregoś dnia któryś z Moich biednych przyjaciół mógłby Mi powiedzieć: ‘Ty nie wiesz, co znaczy być człowiekiem i mieć zmysły i namiętności’. Zarzut byłby słuszny. Przyszedłem tu, aby się przygotować nie tylko do misji, ale także do pokusy. Pokusy szatana. Człowiek bowiem nie mógłby mieć nade Mną władzy. Szatan przyszedł, kiedy się skończyła Moja samotna jedność z Bogiem, i odczułem, że jestem Człowiekiem z prawdziwym ciałem, podatnym na słabości ciała: głód, zmęczenie, pragnienie, zimno. Odczułem materię z jej wymaganiami, psychikę z jej silnymi uczuciami. I Moją wolą ujarzmiłem w chwili, gdy powstawały, wszelkie niedobre uczucia, a pozwoliłem wzrastać – świętym.” Przypominasz sobie te słowa? I powiedziałem jeszcze, za pierwszym razem tobie, tobie samemu: „Życie jest świętym darem i dlatego musi być kochane w sposób święty. Życie jest środkiem służącym celowi, którym jest wieczność.” Powiedziałem: „Dajmy więc życiu to, co mu posłuży do trwania i co posłuży duchowi w zdobyciu [tego celu]: powściągliwość ciała w jego pożądaniach, powściągliwość ducha w jego pragnieniach, powściągliwość serca we wszystkich silnych ludzkich uczuciach i bezgraniczny poryw ku niebieskim pasjom, jakimi są miłość do Boga i bliźniego, pragnienie służenia Bogu i bliźniemu, posłuszeństwo głosowi Boga, heroizm w dobru i w cnocie”. A ty Mi powiedziałeś wtedy, że Ja to potrafię, bo jestem święty, ale że ty tego nie potrafisz, bo jesteś młodym mężczyzną pełnym żywotności. Jakby młodość i żywotność były wytłumaczeniem dla występku, jakby wolni od pokus zmysłowych byli tylko starcy i chorzy – wskutek wieku lub choroby niezdolni do tego, o czym myślałeś ty, tak rozpalony nieczystością! Mogłem ci wtedy odpowiedzieć na różne sposoby. Ale nie byłeś w stanie zrozumieć. Nie jesteś zdolny do tego i teraz, ale przynajmniej teraz nie możesz się śmiać twoim śmiechem niedowierzania, kiedy ci mówię, że człowiek zdrowy może być czysty, jeśli nie przyjmuje pokus demona i swoich. [Por. Mt 15,10, Mk 7,20nn] Czystość jest uczuciem duchowym, to poruszenie, które wpływa na ciało i ogarnia je całe, unosi, nasyca zapachem, zachowuje. Ktoś przesycony czystością, nie ma w sobie miejsca na inne, niedobre poruszenia. Zepsucie nie wchodzi w niego. Nie ma dla niego miejsca. Ponadto zepsucie nie wnika z zewnątrz. Nie jest to poruszenie wnikające z zewnątrz do wnętrza. Jest to wzburzenie, które z wnętrza, z serca, z myśli wychodzi, aby przeniknąć i ogarnąć powłokę: ciało. Dlatego też powiedziałem, że to z serca wychodzi zepsucie. Żaden nierząd, żadna nieczystość, żaden grzech zmysłowy nie ma swego pochodzenia w tym, co zewnętrzne, lecz ma swe źródło w pracy myśli, która, zepsuta, nadaje wygląd podniecający wszystkiemu, co widzi. Wszyscy mężczyźni mają oczy, aby widzieć. Jak to się jednak dzieje, że jakaś kobieta, na którą patrzy obojętnie dziesięciu mężczyzn – jak na stworzenie podobne do nich, widząc ją nawet jako piękne dzieło Stworzenia, ale nie odczuwając przez to powstawania w nich bezwstydnych bodźców i wyobrażeń – niepokoi jedenastego mężczyznę i prowadzi go do niegodnej pożądliwości? To dlatego że jedenasty zepsuł swe serce i myśl. I tam, gdzie dziesięciu widzi siostrę, on widzi samicę. Jednak, nie mówiąc ci tego wtedy, powiedziałem, że przyszedłem właśnie do ludzi, nie do aniołów. Przyszedłem, aby przywrócić ludziom ich królewską godność synów Bożych, ucząc ich żyć jak bogowie. W Bogu nie ma rozwiązłości, o, Judaszu. Chciałem wam pokazać, że człowiek także może się wyzbyć rozwiązłości. Chciałem wam pokazać, że można żyć tak, jak nauczam. Aby wam to pokazać, musiałem przyjąć prawdziwe ciało, aby móc cierpieć pokusy człowieka i powiedzieć człowiekowi, po pouczeniu go: „Czyń tak, jak Ja”. A ty Mnie zapytałeś, czy zgrzeszyłem, kiedy byłem kuszony. Pamiętasz? Widziałem, że nie potrafiłeś zrozumieć, że Ja nie upadłem, chociaż byłem kuszony, gdyż ci się wydawało, że Słowo nie mogło być kuszone, i że jest niemożliwe, żeby Człowiek nie zgrzeszył. Odpowiedziałem ci, że wszyscy mogą być kuszeni, lecz są grzesznikami jedynie ci, którzy chcą nimi być. Twoje zdziwienie było wielkie. Nie wierzyłeś do tego stopnia, że upierałeś się pytając: „Nigdy nie zgrzeszyłeś?” Wtedy mogłeś niedowierzać. Znaliśmy się od niedawna. Palestyna pełna jest rabbich, których nauka, jaką przekazują, jest przeciwieństwem życia, jakie prowadzą. Ale teraz wiesz, że Ja nie zgrzeszyłem i nie grzeszę. Wiesz to, że pokusa, nawet najbardziej gwałtowna, skierowana przeciwko człowiekowi zdrowemu, pełnemu sił, żyjącemu pośród ludzi, otoczonemu przez nich i przez szatana, nigdy Mnie nie mąci i nie prowadzi do grzechu. Przeciwnie, każda pokusa – chociaż wskutek odrzucania wzrastała jej gwałtowność, gdyż demon wzmacniał jej porywczość, aby Mnie pokonać – stawała się większym zwycięstwem. A to odnosi się nie tylko do nieczystości – wichru, który krążył wokół Mnie, nie mogąc wstrząsnąć ani naruszyć Mojej woli. Nie ma grzechu tam, gdzie nie wyraża się zgody na pokusę, Judaszu. A grzeszy się już tam, gdzie bez popełnienia czynu, przyjmuje się pokusę i rozmyśla się nad nią. To jeszcze grzech powszedni, jednak już przygotowuje w was drogę grzechowi śmiertelnemu. Przyjęcie bowiem pokusy, zatrzymanie się nad nią myślą, rozważanie w umyśle etapów grzechu jest osłabianiem samych siebie. Szatan wie o tym i dlatego miota stale nowymi płomieniami, mając ciągle nadzieję, że jeden z nich wniknie i będzie pracował w waszym wnętrzu... Potem... kuszony łatwo może się zamienić w winnego. Wtedy nie zrozumiałeś. Nie potrafiłeś zrozumieć. Teraz potrafisz. Teraz jesteś sam bardziej niegodny zrozumienia niż wtedy, a jednak powtarzam ci te słowa, które wypowiedziałem do ciebie, dla ciebie, bo ty, a nie Ja, jesteś kimś, w kim pokusa odrzucona, nie uspokaja się... Nie uspokaja się, gdyż jej nie odrzucasz całkowicie. Nie dokonujesz czynu, ale nosisz w sobie myśl o nim. Dzisiaj to, a jutro... Jutro wpadasz w prawdziwy grzech. To dlatego pouczyłem cię wtedy, że należy prosić o pomoc Ojca przeciwko pokusie. Nauczyłem cię prosić Ojca, żeby cię nie wodził na pokuszenie. Ja, Syn Boży, Ja, już zwycięzca szatana, prosiłem o pomoc Ojca, gdyż jestem pokorny. Ty – nie. Ty nie poprosiłeś Boga o ocalenie, o ustrzeżenie. Jesteś pyszny. Dlatego się pogrążasz... Pamiętasz to wszystko? I możesz teraz zrozumieć, czym jest dla Mnie – prawdziwego Człowieka, z wszystkimi ludzkimi reakcjami, i prawdziwego Boga, z wszystkimi reakcjami Boga – czym jest dla Mnie widzenie ciebie jako rozpustnika, kłamcy, złodzieja, zdrajcy, zabójcy? Czy wiesz, z jakim wysiłkiem znoszę cię blisko Siebie? Czy wiesz, jakim trudem jest panowanie nad Sobą, jak teraz, aby wypełnić do końca Moją misję w odniesieniu do ciebie? Każdy inny człowiek chwyciłby cię za gardło, widząc, że jesteś złodziejem zajętym wyważaniem zamka i braniem pieniędzy; wiedząc, że jesteś zdrajcą i więcej niż zdrajcą... Ja zaś rozmawiałem z tobą. I to z litością. Spójrz. To nie jest lato i przez okno wchodzi chłodny powiew wieczoru. Ja jednak pocę się, jak przy najbardziej ciężkiej pracy. Nie zdajesz sobie sprawy, ile Mnie kosztujesz? Przez to, czym jesteś? Chcesz, żebym cię wypędził? Nie. Nigdy. Kiedy ktoś się topi, mordercą jest ten, który na to pozwala. Ty jesteś między dwiema siłami, które cię przyciągają: między szatanem i Mną. Ale jeśli cię zostawię, będziesz miał tylko jego samego. I jak się ocalisz? A jednak Mnie opuścisz... Już Mnie opuściłeś duchem... A mimo to zachowuję przy Sobie poczwarkę Judasza, twoje ciało pozbawione chęci miłowania Mnie, twoje ciało niewrażliwe na Dobro. Zachowam je dopóty, dopóki nie będziesz wymagał nawet tego niczego, czym jest twoja powłoka cielesna, i połączysz ją z twoim duchem, żeby grzeszyć całym sobą... Judaszu! Nie mówisz do Mnie, o Judaszu?! Nie masz ani jednego słowa dla twego Nauczyciela? Żadnej prośby do Mnie? Nie wymagam, abyś Mi powiedział: „Przebacz!”. Wybaczyłem ci zbyt wiele razy bez skutku. Wiem, że to słowo jest tylko dźwiękiem twoich warg. To nie jest poruszenie skruszonego ducha. Chciałbym poruszenia twego serca. Czy umarłeś do tego stopnia, że nie odczuwasz już pragnienia? Mów! Boisz się Mnie? Och, gdybyś się bał! Przynajmniej tyle! Ale ty się Mnie nie boisz. Gdybyś się Mnie bał, powiedziałbym ci słowa, które ci powiedziałem w tamtym odległym dniu, kiedy mówiliśmy o pokusach i o grzechach: „Mówię ci, że nawet po Zbrodni nad zbrodniami, gdyby ten, który jest jej winien, przybiegł do stóp Boga z prawdziwym żalem i płacząc, błagał Go o przebaczenie, ofiarowując siebie z ufnością, aby wynagrodzić, bez rozpaczy, Bóg wybaczyłby mu ją, a przez wynagrodzenie winny zbawiłby jeszcze swego ducha”. Judaszu! Chociaż ty się Mnie nie boisz, Ja jeszcze cię kocham. Czy o nic nie chcesz prosić Mojej nieskończonej miłości w tej godzinie?» «Nie. A może o jedno: żebyś nakazał Janowi milczenie. Jak możesz chcieć, żebym naprawiał, skoro jestem pośród was hańbą?» Judasz mówi to wyniośle. A Jezus mu odpowiada: «I to w taki sposób to mówisz? Jan nic nie powie. Ale przynajmniej ty – proszę cię o to – działaj w taki sposób, żeby nie wyszła na jaw twoja ruina. Pozbieraj te monety i włóż je z powrotem do sakiewki Joanny... Postaram się zamknąć skrzynię... tym metalem, którym się posłużyłeś, żeby ją otworzyć...» W czasie kiedy Judasz niechętnie zbiera monety, które potoczyły się we wszystkie strony, Jezus opiera się, jakby był zmęczony, o otwartą skrzynię. Światło ciemnieje w izbie, lecz nie na tyle, by nie można było widzieć, że Jezus cicho płacze, patrząc na apostoła, który pochylił się, aby pozbierać rozrzucone pieniądze. Judasz skończył. Podchodzi do skrzyni, bierze wielką i ciężką sakiewkę Joanny i wkłada do niej pieniądze. Zamyka ją i mówi: «Proszę!» Odsuwa się. Jezus wyciąga rękę po prymitywny wytrych zrobiony przez Judasza i drżącą ręką porusza mechanizm zamykający skrzynię. Potem, przyciskając metal do kolana, zakrzywia go, nadając mu formę „V”. Wreszcie nogą kończy wykrzywianie go, aby nie był już przydatny. Bierze go i ukrywa w zanadrzu. Kiedy to czyni, łzy toczą się na Jego lnianą szatę. W Judaszu w końcu budzi się jakiś żal. Zakrywa sobie twarz dłońmi i zaczyna łkać, mówiąc: «Jestem przeklęty! Jestem hańbą ziemi!» «Ty jesteś wiecznym nieszczęśliwcem! I pomyśleć, że gdybyś chciał, mógłbyś jeszcze być szczęśliwy!» «Przysięgnij, przysięgnij mi, że nikt się o niczym nie dowie... a ja Ci przysięgam, że siebie ocalę» – krzyczy Judasz. «Nie mów: „A ja siebie ocalę”. Ty nie potrafisz. Ja sam mogę cię wybawić. Ten, który wcześniej mówił przez twoje wargi, może zostać pokonany tylko przeze Mnie. Powiedz Mi słowo pokory: „Panie, zbaw mnie!” a Ja cię wybawię od twego władcy. Nie rozumiesz, że czekam na te słowa bardziej niż na pocałunek Mojej Matki?» Judasz płacze, płacze, ale nie wypowiada tych słów. «Idź! Wyjdź stąd. Wejdź na taras. Idź, dokąd chcesz, ale nie rób hałaśliwych scen. Idź! Idź! Nikt cię nie odkryje. Ja będę nad tym czuwał. Od jutra będziesz się zajmował pieniędzmi. Wszystko jest już teraz daremne.» Judasz wychodzi, nie odpowiadając. Jezus, który pozostał sam, opada na taboret przy stole. Głowę opiera na skrzyżowanych ramionach na stole i wylewa łzy udręczenia. Kilka chwil później wchodzi po cichu Jan i pozostaje przez chwilę na progu. Jest blady jak umarły. Potem podbiega do Jezusa i obejmuje Go, błagając: «Nie płacz, Nauczycielu! Nie płacz! Kocham Cię także za tego nieszczęśliwca...» Podnosi Go, całuje, pije łzy swego Boga i sam także płacze. Jezus obejmuje go i dwie jasne głowy, jedna przy drugiej, wymieniają łzy i pocałunki. Jezus opanowuje się szybko i mówi: «Janie, z miłości do Mnie, zapomnij o tym wszystkim. Chcę tego.» «Dobrze, mój Panie. Spróbuję to uczynić. Ale nie cierp więcej... Ach! Co za boleść!... I doprowadził mnie do grzechu, mój Panie. Skłamałem. Musiałem skłamać, bo przyszyły uczennice. Nie. Najpierw ci od [rodzącej] niewiasty. Chcieli Cię ujrzeć, aby Cię pobłogosławić. Urodził się szczęśliwie chłopiec. Powiedziałem, że powróciłeś na górę... Potem przyszły niewiasty. Im z kolei, znowu kłamiąc, powiedziałem, że odszedłeś i jesteś może w domu, w którym urodził się ten chłopiec... Nie wymyśliłem nic innego. Tak byłem otumaniony! Twoja Matka widziała, że płakałem, i zapytała mnie: „Co ci jest, Janie?” Była zaniepokojona... Wydawało się, że wie. Skłamałem po raz trzeci, mówiąc: „Wzruszyłem się z powodu tej niewiasty...” Do czego może doprowadzić bliskość grzesznika! Do kłamstwa... Przebacz mi, o mój Jezu!» «Uspokój się. Wymaż wszelkie wspomnienie tej godziny. Nic. Nic się nie wydarzyło... Sen...» «A Twój ból! O, jakże się zmieniłeś Nauczycielu! Powiedz mi to, tylko to: czy Judasz przynajmniej żałował?» «Któż potrafi zrozumieć Judasza, Mój synu?» «Nikt z nas. Ale Ty, tak.» Jezus odpowiada tylko nowymi cichymi łzami, toczącymi się po zmęczonej twarzy. «Ach! Nie żałował!...» Jan jest przerażony. «Gdzie teraz jest? Widziałeś go?» [– pyta Jezus.] «Tak. Wszedł na taras, popatrzył, czy ktoś jest. Kiedy ujrzał tylko mnie, jak siedziałem przygnębiony pod figowcem, zszedł pośpiesznie i wyszedł przez furtkę ogrodu. Wtedy przyszedłem...» «Dobrze zrobiłeś. Poukładajmy te porozrzucane krzesła i weź to naczynie, aby nie było śladów...» «Walczył z Tobą?» «Nie, Janie. Nie.» «Jesteś zbyt poruszony, Nauczycielu, aby tu zostać. Twoja Matka mogłaby coś podejrzewać... i martwiłaby się z tego powodu.» «To prawda. Wyjdźmy... Dasz klucz sąsiadce. Idę przed tobą brzegami potoku w kierunku wzgórza...» Jezus wychodzi. Jan pozostaje, aby wszystko uporządkować. Potem on także wychodzi. Daje klucz kobiecie, która ma dom obok, i oddala się biegiem pośród zarośli na brzegu, aby go nie widziano. W odległości około stu metrów od domu siedzi na skale Jezus. Odwraca się na odgłos kroków apostoła. Jego oblicze bieleje w świetle wieczoru. Jan siada przy Nim na ziemi i kładzie Mu głowę na kolanach. Unosi twarz, aby popatrzeć na Niego. Widzi jeszcze łzy na policzkach Jezusa. «Och, nie cierp więcej! Nie cierp już, Nauczycielu! Nie mogę patrzeć, jak cierpisz!» «A czy mogę nie cierpieć z tego powodu? To Moje największe cierpienie! Pamiętaj o tym, Janie: to będzie w wieczności Moja największa udręka! Ty nie potrafisz jeszcze wszystkiego zrozumieć... Moja największa boleść...» Jezus jest przybity. Jan obejmuje Go w pasie, zmartwiony, że nie potrafi Go pocieszyć. Jezus podnosi głowę, otwiera oczy, które miał zamknięte, aby powstrzymać łzy, i mówi: «Pamiętaj, że tylko my trzej to wiemy: winowajca, Ja i ty. I nikt inny nie może wiedzieć.» «Nikt nie dowie się tego z moich ust. Ale jakże on mógł? Brał pieniądze ze wspólnej sakiewki... Ale coś takiego!... Kiedy go ujrzałem, myślałem, że oszalałem... Okropność!» «Powiedziałem ci, że masz zapomnieć...» «Usiłuję, Nauczycielu. Ale to zbyt straszne...» «To straszne, tak. O! Janie, Janie!» Jezus, obejmując Umiłowanego, pochyla głowę na jego ramię i wypłakuje cały Swój ból. Mrok, który szybko ogarnia zagajnik, sprawia, że dwie obejmujące się postacie znikają w ciemnościach. 29. WĘDRÓWKA Z EFRAIM DO SZILO. SMUTEK MARYI Napisane 24 lutego 1947. A, 10033-10041 «Pozwól nam iść za Tobą, Nauczycielu. Nie będziemy Ci przeszkadzać» – mówi wielu mieszkańców Efraim zgromadzonych przed domem Marii, małżonki Jakuba, która płacze rzewnymi łzami, oparta o futryny szeroko otwartych drzwi. Jezus jest pośrodku Swoich dwunastu apostołów; dalej – w grupie wokół Jego Matki – znajduje się Joanna, Nike, Zuzanna, Eliza, Marta i Maria, Salome i Maria Alfeuszowa. Wszyscy, zarówno mężczyźni jak i niewiasty, są ubrani do podróży, w szatach przewiązanych pasami i trochę podwiniętych w pasie, aby nogi miały większą swobodę. Mają nowe sandały dobrze umocowane, nie tylko w kostce, ale także wyżej, przy pomocy przeplecionych skórzanych sznurowadeł. Tak się robi, kiedy trzeba iść po drogach raczej uciążliwych. Mężczyźni niosą także torby niewiast. Ludzie błagają, aby otrzymać od Jezusa pozwolenie na towarzyszenie Mu, a dzieci wołają, z zadartymi twarzyczkami i uniesionymi rękami: «Pocałuj! Weź mnie na ręce! Wróć, Jezu! Wróć szybko! Opowiesz nam dużo pięknych przypowieści! Zachowam dla Ciebie róże z mojego ogrodu! Nie będę jeść owoców, zostawię je dla Ciebie! Powróć, Jezu! Moja owca będzie mieć małego i chcę Ci ofiarować baranka, zrobisz sobie z jego wełny ubranie jak moje... Jeśli szybko wrócisz, dam Ci podpłomyki, które mama robi z pierwszych zbóż...» Piszczą jak ptaszki wokół swego wielkiego Przyjaciela. Ciągną Go za szaty, wieszają się na Jego pasku, aby spróbować wspiąć się na Jego ramiona. To miłujący bezwzględni. Przeszkadzają Jezusowi odpowiedzieć dorosłym, bo stale ukazuje się nowa twarzyczka do pocałowania. [Por. Mt 19,13-15; Mk 10,13nn; Łk 18,15-17] «Ależ odejdźcie! Wystarczy! Dajcie spokój Nauczycielowi! Niewiasty! Zabierzcie wasze dzieci!» – krzyczą apostołowie, którzy nalegają, żeby rozpocząć podróż w pierwszych godzinach dnia. I dają nawet kilka dobrodusznych szturchańców dzieciom najbardziej natarczywym. «Nie. Zostawcie je. To dla Mnie świeższa słodycz od tego poranku. Pozwólcie im i Mnie. Pozwólcie Mi się spotkać z tą miłością wolną od wyrachowania i jakiegokolwiek zamętu» – mówi Jezus. Broni Swoich maleńkich przyjaciół, na których, kiedy rozkłada ramiona, opada Jego obszerny płaszcz i przyjmuje ich pod swe opiekuńcze lazurowe skrzydła. Malcy tłoczą się w tym cieple i półcieniu lazuru, uciszeni i szczęśliwi jak pisklątka pod matczynymi skrzydłami. Jezus może w końcu rozmawiać z dorosłymi: «Chodźcie zatem, jeśli sądzicie, że możecie to zrobić.» «A kto nam w tym przeszkadza, Nauczycielu? Jesteśmy w naszym regionie!» «Zboża, winnice, ogrody wymagają waszej pracy i owce są w okresie strzyżenia i kopulacji, a te, które już się łączyły będą wkrótce mieć małe, i to okres siana...» «Nieważne, Nauczycielu. Do pracy przy strzyżeniu owiec wystarczą starcy, a dzieci i niewiasty – przy ich rodzeniu. Podobnie jest z sianem. Ogrody i pola mogą zaczekać! Chociaż ziarno twardnieje już w kłosie, trzeba jeszcze czasu przed zżęciem. A co do winnic, sadów oliwnych i owocowych, to owoce ich licznych godów muszą teraz tylko napęcznieć w słońcu. Nic nie możemy dla nich zrobić, aż do czasu zbioru. Tak samo jak matka rodziny nie może nic zrobić dla chleba, dopóki zaczyn nie zacznie podnosić ciasta. Słońce jest zaczynem owoców. To ono działa teraz, jak niegdyś wiatr działał, aby poślubiły się kwiaty na gałęziach. A poza tym!... Gdyby się nawet zmarnowało jakieś grono lub jakiś owoc lub gdyby powoje i chwast zadusił jakiś kłos, to byłaby mimo wszystko mała strata w porównaniu z utraceniem Twojego słowa!» – mówi jakiś starzec, którego zawsze widywałam otaczanego wielką czcią w osadzie. «Dobrze powiedziałeś. Zatem wyruszajmy. Mario, małżonko Jakuba, dziękuję ci i błogosławię cię, bo byłaś dla Mnie dobrą matką. Nie płacz! Nie trzeba płakać, kiedy się wykonało dobre dzieła.» «Ach! Tracę Cię i już Cię nie zobaczę!» «Z pewnością zobaczymy się jeszcze.» «Powrócisz tu, Panie? – pyta niewiasta, uśmiechając się przez łzy. – Kiedy?» «Nie powrócę tu, jak teraz...» «A zatem gdzie się zobaczymy, skoro ja, biedna staruszka, nie mogę iść drogami świata, żeby Cię szukać?» «W Niebie, Mario. W Domu naszego Ojca, gdzie jest miejsce tak dla Judejczyków, jak i dla Samarytan, gdzie jest miejsce dla tych, którzy będą Mnie kochać w duchu i w prawdzie. Ty czynisz to już, bo wierzysz, że jestem Synem Boga prawdziwego...» «O! Tak, wierzę! Ale dla nas nie ma nadziei, bo Ty jeden nas kochasz bez [czynienia] różnic.» «Kiedy odejdę, oni (Jezus pokazuje apostołów) przyjdą zamiast Mnie. I na Moją pamiątkę nie będą pytać, kim jest ten, który prosi o wejście do stada prawdziwego i jedynego Pasterza.» «Jestem stara, Panie. Nie będę żyła tak długo, żeby to zobaczyć. Ty jesteś młody i silny, i długo będzie Cię mieć Twoja Matka i posiądą Cię ci, którzy kochają Ciebie i są z Twego ludu... Dlaczego płaczesz, o, Matko Błogosławionego?» – pyta, zdziwiona widokiem łez spływających z oczu Dziewicy Maryi. «Nic nie mam, prócz Mojej boleści... Żegnaj, Mario. Niech Bóg cię błogosławi za to, co uczyniłaś dla Mojego Syna. I pamiętaj, że chociaż Twoje cierpienie jest wielkie, to nie ma boleści większej od Mojej, i nie będzie jej na ziemi. Nigdy! Pamiętaj o bolejącej Maryi z Nazaretu... Żegnaj!» I Maryja, po ucałowaniu staruszki u wejścia do domu, oddala się od niej płacząc. Wyrusza w drogę pośród niewiast i z Janem u Swego boku. Jan, jak zwykle trochę pochylony i z twarzą uniesioną, aby widzieć Tę, do której mówi, pociesza Ją: «Nie płacz tak, Maryjo. Chociaż wielu Go nienawidzi, wielu kocha Twego Jezusa. Przynieś ulgę Twojemu duchowi, o, Matko, patrząc na tych, którzy teraz i w ciągu wieków będą ze wszystkich sił kochać Twego Syna...» Prowadzi i podtrzymuje Maryję, ujmując Ją za łokieć, aby się nie potykała o kamienie dróżki, gdyż jest oślepiona z powodu łez. Mówi na koniec łagodnie, prawie szepcząc to tylko do Niej: «Nie wszystkie matki mogą widzieć, że ich dziecko jest kochane... Znajdą się takie, które krzykną przygnębione: „Dlaczego cię poczęłam?”» Jezus dochodzi do nich, gdyż Maryja i Jan pozostali sami, trochę z tyłu za uczennicami. Jakub, syn Alfeusza, jest z Jezusem. Inni są z tyłu, w grupie, zamyśleni i smutni, tak samo jak niewiasty, które idą na samym przedzie. Na końcu zaś idzie wielu, bardzo wielu mężczyzn z Efraim, rozmawiających między sobą. «Pożegnania są zawsze smutne, Mamo. Zwłaszcza kiedy się nie wie, że to, co się kończy, jest początkiem czegoś bardziej doskonałego. To smutne następstwo grzechu. Tak też pozostanie nawet po przebaczeniu. Ludzie jednak będą to znosić z większą odwagą, gdyż będą mieć Boga za przyjaciela.» «Masz rację, Jezu. To boleść, której Bóg pozwala zakosztować, będąc najbardziej ojcowskim Przyjacielem, jaki może istnieć. Dla Mnie On jest taki. O! Bóg jest dobry! Bardzo dobry. Nie chciałabym, żeby Jakub i Jan, czy ktokolwiek inny zgorszył się Moimi łzami. Bóg jest dobry, On zawsze był dobry wobec biednej Maryi. Powtarzałam to sobie każdego dnia, odkąd potrafię myśleć. A teraz... teraz mówię to w każdej godzinie, w każdej chwili. Mówię to coraz częściej, w miarę jak boleść Mnie przytłacza... Bóg jest dobry. Dał Mi Ciebie. Syna czułego i świętego, i zdolnego, nawet już jako dziecko, zrozumieć każdą boleść niewiasty... On dał Ciebie Mnie, biednej młodej dziewczynie wywyższonej do bycia Matką Jego wcielonego Słowa... I ta radość, że mogę Cię nazywać: „Synem”, o, Mój Panie uwielbiany, jest tak wielka, że – gdybym była tak doskonała, jak Ty nauczasz – łzy nie spływałyby z Moich oczu, z powodu żadnego męczeństwa. Ale jestem biedną niewiastą, Mój Synu! A Ty jesteś Moim Dzieckiem... I... I... która matka nie płakałaby, gdyby wiedziała, że jej dziecko jest nienawidzone? Synu Mój, pomóż Twojej służebnicy... Z pewnością była jeszcze we Mnie pycha, kiedy myślałam, że jestem mocna... Ale wtedy... czas był jeszcze odległy... Teraz nadszedł... Wiem to... Pomóż Mi, Jezu, Mój Boże! Zapewne jeśli Bóg pozwala, żebym tak cierpiała, jest w tym jakiś dobry cel dla Mnie. Bo gdyby On chciał, mógłby sprawić, że cierpiałabym tylko wtedy, gdy się coś zdarza... On Cię ukształtował w taki sposób w Moim łonie!... Jak... Nie ma porównania dla wyrażenia tego, jak powstałeś... Ale On chce, żebym cierpiała... i niech będzie za to błogosławiony... zawsze. Ale Ty, Jezu, pomóż Mi. Pomóżcie Mi wszyscy... wszyscy... bo tak gorzkie jest to morze, w którym gaszę pragnienie...» «Odmówmy modlitwę, my czworo. My, którzy Cię kochamy z całego serca, Mamo. Ja, Twój Syn, Jan i Jakub, którzy kochają Cię tak, jakbyś była ich matką... Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...» Jezus, prowadząc mały chór trzech głosów, wtórujących Mu cicho, odmawia całą wzniosłą modlitwę, kładąc nacisk mocno na niektóre zdania, takie jak: „bądź wola Twoja... nie wódź nas na pokuszenie.” Potem mówi: «Tak, Ojciec pomoże nam spełnić Swoją wolę, nawet jeśli ona jest taka, że Nasza ludzka słabość sądzi, że nie potrafi jej spełnić. I nie wystawi Nas na pokusę myślenia, że jest mniej dobry. Kiedy bowiem będziemy pili najbardziej gorzki kielich, da Nam Swego anioła, aby przez niebiańskie umocnienie osuszył Nasze wargi nasycone goryczą.» Jezus trzyma za rękę Swą Mamę, która walczy odważnie ze łzami, próbując je zepchnąć w głąb Serca. Dwaj apostołowie: blisko Maryi – Jan, a blisko Jezusa – Jakub, syn Alfeusza, patrzą na nich wzruszeni. Uczennice odwracały się kilka razy słysząc płaczącą Maryję i modlitwę czworga, ale powstrzymały się od przyłączenia się do nich. Z tyłu apostołowie zadają sobie pytanie: «Dlaczego Maryja tak płacze?» Powiedziałam: apostołowie, ale miałam powiedzieć: wszyscy, z wyjątkiem Judasza z Kariotu. Idzie trochę odłączony i bardzo zamyślony, niemal posępny, do tego stopnia, że Tomasz to zauważa i mówi innym: «A cóż jest Judaszowi, że jest taki? Można powiedzieć, że to skazaniec, idący na śmierć!» «O! Pewnie się boi wrócić do Judei» – odpowiada mu Mateusz. «Ja... Co ci powiedział Nauczyciel o pieniądzach?» – pyta go Zelota. «Nic szczególnego. Powiedział mi: „Teraz powracamy do tego, co było na początku. Judasz jest skarbnikiem, a wy – rozdawcami jałmużny. Co do wydatków, uczennice chcą je pokryć”. Trudno mi było w to uwierzyć! Tak długo dotykałem pieniędzy, że je znienawidziłem.» «Uczennice bardzo się troszczą. Te sandały są tak wygodne. Nie powiedziałbym nawet, że chodzimy po górach. Kto wie, ile kosztują!» – odzywa się Piotr, przyglądając się stopom w nowych sandałach. Chronią pięty i palce, podtrzymują kostkę delikatnymi rzemieniami ze skóry. «Marta o tym pomyślała. Widać jej rękę bogatą i przewidującą. Kiedy indziej też wiązaliśmy je w ten sposób, lecz te rzemienie były męczarnią. Nie gubiliśmy podeszwy, ale traciliśmy skórę z nogi...» – mówi Andrzej. «Raniliśmy palce i pięty... Oto dlaczego ten, który idzie za nami, nosił je zawsze w taki sposób» – mówi Piotr pokazując Judasza z Kariotu. Droga prowadzi w górę, w górę, ku szczytowi. Kiedy się patrzy w tył, widać Efraim całe białe w słońcu i ci, którzy pną się wciąż w górę, odnoszą wrażenie, że jest ono w dole... Potem apostołowie dołączają do uczennic, aby im pomóc przejść ścieżką bardzo stromą w tym miejscu. Bartłomiej, który pozostał w tyle, mówi do mieszkańców Efraim: «Wskazaliście nam trudną ścieżkę, przyjaciele.» «Tak. Ale kiedy już miniemy ten las, do Szilo zaprowadzi droga wygodna i szybka. Będziecie mogli wtedy odpoczywać przez wiele godzin, zamiast dojść do celu inną drogą, nocą» – odpowiada ktoś. «Masz rację. Im bardziej droga jest męcząca, tym szybciej prowadzi do celu.» «Twój Nauczyciel to wie, dlatego się nie oszczędza. Ach, nie będziemy mogli zapomnieć!... Tym bardziej, że On nas napełnił dobrodziejstwami w tych ostatnich dniach, pomimo że słyszał, jak niektórzy z naszego regionu tak niesłusznie Go znieważyli. On jeden jest dobry i jest dobry nawet dla tych, którzy Go nienawidzą.» «Wy nie macie Go w nienawiści.» «My – nie. Ale jest także wielu innych, których my nie mamy w nienawiści, a jednak sami jesteśmy nienawidzeni bez powodu.» [Bartłomiej radzi Samarytanom:] «Działajcie tak, jak On działa, bez strachu, a zobaczycie, że...» «A zatem dlaczego wy tego nie czynicie? To to samo. My stąd, wy stamtąd, pośrodku góra wzniesiona przez wspólny błąd. W górze, wspólny Bóg. Dlaczego w takim razie ani wy, ani my nie wspinamy się po zboczu, aby się znaleźć u góry, u stóp Boga, i blisko siebie nawzajem?» Bartłomiej rozumie słuszną wymówkę, bo on, w swej niezaprzeczalnej cnocie, ma bardzo mocną obsesję bycia Izraelitą i jest bezlitosny dla wszystkiego, co nie jest Izraelem. Zmienia więc temat, nie odpowiadając bezpośrednio. Mówi: «Nie ma potrzeby wspinać się. Bóg zstąpił do nas. Wystarczy iść za Nim.» «Iść za Nim, tak. Chcielibyśmy. Ale gdybyśmy weszli z Nim do Judei, wyrządzilibyśmy Mu bez wątpienia krzywdę. Ty też wiesz, o co się oskarża Jego i o co się oskarża nas: o to, że jesteśmy Samarytanami, co oznacza: demonami.» Bartłomiej wzdycha, a potem zostawia ich, mówiąc: «Dają mi znak, żebym przyszedł...» I wydłuża krok. Ci z Efraim patrzą na niego, jak odchodzi i jeden z nich szepcze: «Ach! Ten nie jest jak Nauczyciel! Ile stracimy, tracąc Go!» Wykonuje gest zniechęcenia. «Wiesz, Eliaszu, że On wczoraj wieczorem przyniósł wielką sumę przewodniczącemu synagogi. Ma ją przekazać Marii, małżonce Jakuba, aby nie cierpiała więcej głodu.» «Nie [wiedziałem]. A dlaczego nie dał jej pieniędzy?» «Aby staruszka Mu nie dziękowała. Ona jeszcze o tym nie wie. Ja to wiem, bo przewodniczący synagogi prosił mnie o radę, czy nie byłoby dobrze nabyć dla niej własność Jana, którą jego brat chce sprzedać, lub dawać jej pieniądze po trochu. Poradziłem kupić własność. Miałaby zboże, oliwę i wino, i wystarczyłoby tego do życia bez odczuwania głodu. Pieniądze zaś... to...» «A więc to naprawdę wielka suma?!» – mówi trzeci. «Tak. Przewodniczący naszej synagogi otrzymał dużo, nawet dla innych biednych z miasta i z wiosek. Aby „oni również mogli odbyć Paschę i Przaśniki i tak powitać nowy czas” – jak powiedział Nauczyciel.» «Chyba powiedział: „nowy rok”.» «Nie. Powiedział: „nowy czas”. Zatem przewodniczący synagogi nie posłuży się tymi pieniędzmi przed Przaśnikami.» «Och! Co On chciał powiedzieć?» – pyta wielu. «Co chciał powiedzieć? Nie wiem. Nikt tego nie wie, nawet sam Jan, Jego umiłowany, ani Szymon, syn Jony, który jest przywódcą uczniów. Zapytałem ich o to. Pierwszy zbladł, a drugi zamyślił się, jak ktoś, kto usiłuje zgadnąć.» «A Judasz z Kariotu? To ktoś znaczący pomiędzy nimi, może bardziej niż tych dwóch. On mówi, że wie wszystko. Będzie wiedział i to. Chodźmy go zapytać. On lubi mówić to, co wie.» Podchodzą do Judasza, który jest nadal sam, jak na początku, teraz – całkiem sam na ścieżce, bo inni zakręcili i wydaje się, że pochłonęła ich gęsta zieleń zbocza. «Judaszu, posłuchaj nas. Nauczyciel mówi, że chce wielkiego święta z okazji Przaśników, aby powitać nowy czas. Co chciał powiedzieć?» «Nie wiem. Czy czytam może myśli Nauczyciela? Zapytajcie Go o to, On was tak kocha!» I przyśpiesza kroku zostawiając ich zawiedzionych. «On też nie jest jak Nauczyciel. Nie ma nikogo, kto miałby Jego litość...» – mówią potrząsając głowami. «Czy to za nimi idziemy? Za Nim idziemy! I dobrze robimy. Chodźmy. Kto wie, czy z Jego warg, zanim pójdzie do Judei, nie dowiemy się, co to oznacza.» I przyśpieszają kroku, aby dołączyć do pozostałych, którzy usiedli, zatrzymując się na odpoczynek w lesie wiekowych dębów. Przed oczyma mają jedną z najpiękniejszych panoram Palestyny. 30. W SZILO. PRZYPOWIEŚĆ O ZŁYCH RADACH Napisane 27 lutego 1947. A, 10042-10046 Jezus przemawia pośrodku placu porośniętego drzewami. Słońce, które zaczyna zachodzić, oświetla Go światem zielono-żółtym, gdyż przechodzi przez nowe liście ogromnych platanów. Cały duży plac wygląda jakby znajdował się pod rozciągniętą delikatną i cenną zasłoną, która nie przeszkadza jednak przenikaniu światła słonecznego. Jezus mówi: «Posłuchajcie. Niegdyś wielki król posłał do części swego królestwa, którego sprawiedliwość chciał zbadać, swego umiłowanego syna, mówiąc mu: „Idź, przemierz wszystkie miejsca, czyń dobro w moje imię, poucz ich o mnie. Niech dzięki tobie mnie poznają i pokochają. Daję ci wszelką władzę i wszystko, co uczynisz, będzie dobre.” Syn króla, otrzymawszy błogosławieństwo ojcowskie, udał się tam, dokąd ojciec go posłał, i z kilkoma giermkami oraz z przyjaciółmi zaczął przemierzać niestrudzenie tę część królestwa swego ojca. Region ten, w następstwie nieszczęśliwych wydarzeń, podzielił się duchowo na części wrogie sobie. Każda z nich głośno krzyczała i posyłała królowi usilne zapewnienia, mówiąc o sobie, że jest najlepsza, najbardziej wierna, sąsiedzi zaś – są obrzydliwi i zasługują na karę. Syn króla stawał przed mieszkańcami, których nastroje były odmienne zależnie od miasta, do którego należeli. Byli jednak do siebie podobni pod dwoma względami: po pierwsze, każdy uważał się za lepszego od innych, po drugie, pragnął zniszczenia miasta sąsiedniego i wrogiego, aby straciło poważanie w oczach króla. Ponieważ syn króla był sprawiedliwy i mądry, dlatego – kierując się wielkim miłosierdziem – usiłował nauczyć sprawiedliwości każdą część tego regionu, aby uczynić ją przyjazną i drogą ojcu. A ponieważ był dobry, udawało mu się to, chociaż powoli, bo – jak się to dzieje zawsze – szli za jego radami jedynie ci z różnych części regionu, którzy mieli prawe serce. A nawet – trzeba to powiedzieć – właśnie tam, gdzie z pogardą mówiono, że jest mniej mądrości i dobrej woli, znajdował większe pragnienie słuchania go i stania się mądrym w prawdzie. Wtedy ci z prowincji sąsiednich powiedzieli: „Jeśli nie uda nam się pozyskać łaski króla, wszystkie otrzymają ci, którymi gardzimy. Wywołajmy zamęt u tych, których nienawidzimy, i chodźmy tam udając, że i my się nawróciliśmy i jesteśmy gotowi odrzucić nienawiść, aby oddać cześć synowi króla”. I poszli tam. Rozproszyli się, niby przyjaciele, w miastach rywalizującego regionu, radząc z fałszywą dobrocią, co należy czynić, aby czcić coraz bardziej i coraz lepiej syna króla, a tym samym – króla, jego ojca. Cześć bowiem oddawana synowi posłanemu przez ojca jest zawsze także czcią oddawaną temu, który go posłał. Ale ci ludzie nie czcili syna króla. Przeciwnie, nienawidzili go tak mocno, że chcieli go uczynić odrażającym [w oczach] podwładnych i samego króla. Byli tak przebiegli w swej fałszywej dobroduszności, umieli tak dobrze przedstawiać swe rady jako najdoskonalsze, że wielu w regionie sąsiednim przyjęło za dobro to, co było złe, i porzucili sprawiedliwą drogę, którą szli, aby wejść na – niesprawiedliwą. I syn króla zobaczył, że w odniesieniu do wielu jego misja spełzła na niczym. A teraz powiedzcie Mi: kto był największym grzesznikiem w oczach króla? Jaki jest grzech doradców i grzech tych, którzy przyjęli ich rady? I pytam was jeszcze: wobec kogo dobry król będzie bardziej surowy? Nie potraficie Mi odpowiedzieć? Ja wam to powiem. Większym grzesznikiem w oczach króla był ten, który skłonił do zła swego bliźniego. [Uczynił to] z powodu nienawiści do niego samego, chciał go bowiem wrzucić w ciemności niewiedzy jeszcze głębszej; z powodu nienawiści do królewskiego syna, którego misję chciał zdławić, ukazując go w oczach króla i jego podwładnych jako nieudolnego; z powodu nienawiści do samego króla, bo skoro miłość okazana synowi jest miłością okazaną ojcu, to podobnie nienawiść do syna jest nienawiścią do ojca. Grzech tych, którzy dawali złe rady – z pełnym rozumieniem, że doradzają zło – był grzechem kłamstwa, a ponadto – grzechem nienawiści: nienawiści w pełni przemyślanej. Grzech zaś tych, którzy przyjęli radę – uważając ją za dobrą – był jedynie grzechem głupoty. Ale wy dobrze wiecie, że odpowiedzialny za swe czyny jest ten, kto jest rozumny, podczas gdy ten – który z powodu choroby lub z innej przyczyny jest niemądry – nie odpowiada osobiście, ale rodzice są odpowiedzialni za niego. Z tego powodu dziecko, które nie osiągnęło pełnoletności, jest uważane za nieodpowiedzialne, a ojciec odpowiada za jego czyny. Dlatego właśnie dobry król był surowy wobec złych, lecz rozumnych doradców, a pobłażliwy wobec tych, których oni oszukali. Do nich skierował tylko ten zarzut, że uwierzyli takiemu lub innemu podwładnemu, zamiast zapytać bezpośrednio syna króla, aby od niego się dowiedzieć, co należało naprawdę uczynić. Jedynie bowiem syn ojca zna prawdziwie wolę swojego ojca. Taka jest przypowieść, o ludu z Szilo. Z Szilo, któremu wiele razy w ciągu wieków były dawane przez Boga, przez ludzi i przez szatana rady o różnym charakterze. Rozkwitało dobro, kiedy postępowano według dobrych rad lub kiedy odrzucano te, które rozpoznano jako złe. Zło zaś owocowało wtedy, kiedy nie przyjmowano rad świętych lub przyjmowano złe. Człowiek bowiem ma wspaniałą wolność woli i może chcieć dobrowolnie dobra lub zła, i ma inny wspaniały dar – rozumu, zdolnego odróżniać dobro i zło. Dlatego też to nie tyle [usłyszenie] samej rady, ile sposób, w jaki się ją przyjmuje, zasługuje na nagrodę lub karę. I jak nikt nie może uniemożliwić złym kuszenia bliźniego w celu doprowadzenia go do ruiny, tak nic nie może zabronić dobrym odrzucać pokusę i trwać wiernie w dobru. Ta sama rada może szkodzić dziesięciu, a innym dziesięciu – pomagać. Kto bowiem idzie za nią, ten sobie szkodzi; kto zaś nie idzie za nią, przynosi korzyść swojej duszy. Niech więc nikt nie mówi: „Oni nam kazali to zrobić”. Niech każdy powie szczerze: „Ja chciałem to uczynić”. Otrzymacie wtedy przynajmniej przebaczenie, które się daje szczerym. A jeśli nie jesteście pewni, czy rada, jaką otrzymujecie, jest dobra, zastanówcie się, zanim ją przyjmiecie i zanim zaczniecie według niej postępować. Rozważajcie, przywołując Najwyższego, który nigdy nie odmawia Swoich świateł duchom o dobrej woli. A gdy wasze sumienie, oświecone przez Boga, zobaczy choćby tylko jeden punkt – mały, ledwie dostrzegalny, ale taki, który nie może istnieć w dziele sprawiedliwym – powiedzcie wtedy: „Nie zrobię tego, bo to nie jest czysta sprawiedliwość”. Och, zaprawdę, mówię wam, że ten, kto zrobi dobry użytek ze swego rozumu i z dobrej woli i kto wezwie Pana, aby widzieć wszystko w prawdzie, nie zostanie zniszczony przez pokusę. Ojciec Niebieski pomoże mu czynić dobro, pomimo wszystkich zasadzek świata i szatana. Przypomnijcie sobie Annę, małżonkę Elkany, i przypomnijcie sobie synów Helego. Promienny anioł Anny poradził jej złożyć ślub Panu, jeśli uczyni ją płodną. Kapłan Heli poradził swoim synom powrót do sprawiedliwości i to, aby nie grzeszyli już przeciwko Panu. A jednak chociaż – z powodu ociężałości człowieka – łatwiej jest mu zrozumieć głos innego człowieka, niż duchowy i nieuchwytny dla zmysłów język anioła Pańskiego, mówiącego do ducha, to Anna, małżonka Elkany, przyjęła radę [anioła]. Była bowiem dobra i postępowała sprawiedliwie w obecności Pana. I zrodziła proroka. Synowie zaś Helego – ponieważ byli źli i oddaleni od Boga – nie przyjęli rady ojca i Bóg ich ukarał nagłą śmiercią. Rady mogą przynosić podwójną korzyść: źródłu, z którego pochodzą, i sercu, któremu zostały udzielone. Dla źródła korzyść może być ogromna i wprost nieobliczalna ze względu na konsekwencje [dawanej rady]. Sercom, którym rady są dawane, mogą one przynosić korzyść nie tylko ogromną, ale i trwałą. Jeśli serce jest dobre, idzie za radą i zamienia ją w czyn wartościowy i sprawiedliwy. Jeśli zaś nie idzie za nią, [bo nie czyni tego, co się mu dobrze radzi], nie pozbawia dobrej wartości samej rady. Kto jej udziela, ten zdobywa zasługę. Rezygnuje z niej ten, kto nie zamienia jej w czyn. Kiedy rada jest nikczemna, dobre serce jej nie słucha, i na próżno jest kuszone przez pochlebstwa lub zastraszanie, żeby ją zamieniło w czyn. W tym wypadku odrzucenie złej rady nabiera wartości zwycięstwa nad Złem i wierności Dobru, to zaś przygotowuje wielki skarb w Królestwie Niebieskim. Kiedy zatem ktoś kusi wasze serce, zastanawiajcie się, stając w świetle Bożym, czy to jest dobre słowo. I jeśli – z pomocą Boga, który dopuszcza pokusy, ale nie chce waszej zguby – widzicie, że to nie jest nic dobrego, umiejcie powiedzieć sobie i temu, który was kusi: „Nie. Pozostaję wierny memu Panu. Ta wierność uwolni mnie z moich grzechów przeszłych i nie wyrzuci mnie ponownie poza bramy Królestwa, lecz przyjmie mnie w jego granice. To bowiem również dla mnie Najwyższy posłał Swego Syna, aby mnie doprowadzić do wiecznego zbawienia”. Idźcie. Jeśli ktoś Mnie potrzebuje, wiecie, gdzie udaję się na nocny spoczynek. Niech Pan was oświeci.» 31. W LEBONIE. PRZYPOWIEŚĆ O TYCH, KTÓRYM ŹLE DORADZONO Napisane 28 lutego 1947. A, 10046-10056 Wejdą wkrótce do Lebony. Miasto nie wydaje mi się ani znaczące, ani piękne, ale za to jest bardzo uczęszczane, bo już ruszyły karawany, zdążające na Paschę do Jerozolimy. Przybywają z Galilei i z Iturei, z Gaulanicji, z Trachonicji, z Auranicji i z Dekapolu. Wydaje się, że Lebona jest na drodze karawan lub raczej, że krzyżują się tu drogi dla karawan, prowadzące z wymienionych regionów, znad Morza Śródziemnego i od górzystych okolic na wschodzie Palestyny, a także od północy. Wszyscy gromadzą się w tym miejscu na głównej drodze, prowadzącej do Jerozolimy. To upodobanie ludzi do podróżowania tą drogą wynika być może z faktu, że strzegą jej Rzymianie. Ludzie czują się więc bardziej chronieni przed niebezpieczeństwem niemiłych spotkań ze złodziejami. Tak myślę. Możliwe jednak, że to upodobanie ma inne przyczyny, związane z jakimiś wspomnieniami historycznymi lub religijnymi. Nie wiem. Karawany właśnie ruszają w drogę. Sprzyja temu pora dnia. Według słońca oceniłabym, że jest mniej więcej ósma rano. Słychać wielki zgiełk głosów, krzyków, ryków osłów, dzwonków, kół. Niewiasty wołają dzieci, mężczyźni popędzają zwierzęta, sprzedawcy zachwalają swe towary. Słychać targowanie się sprzedawców samarytańskich i tych... mniej hebrajskich, czyli tych z Dekapolu i innych regionów, mniej nieprzejednanych, gdyż są w nich pomieszane elementy pogańskie. Pogardliwe odmowy, aż po zniewagi, kiedy jakiś pechowy sprzedawca z Samarii podchodzi, aby ofiarować swe towary kilku obrońcom judaizmu. Zachowują się tak, jakby podszedł do nich diabeł we własnej osobie, tak głośno wykrzykują swe przekleństwa. Wywołuje to żywe reakcje urażonych Samarytan. I wynikłaby z tego jakaś bójka, gdyby nie było żołnierzy rzymskich, pełniących pożyteczną straż. Jezus idzie naprzód pośród tego zamieszania. Wokół Niego – apostołowie, z tyłu – uczennice, a za nimi – grupa z Efraim, powiększona o wielu mieszkańców Szilo. Szept poprzedza Nauczyciela. Rozchodzi się od tych, którzy Go widzą, do tych, którzy są dalej i jeszcze Go nie zauważyli. Szemranie mocniejsze rozlega się za Nim. Wielu rezygnuje z wyruszenia w drogę, chcą bowiem zobaczyć, co się będzie działo. Pytają: «Jak to? On się coraz bardziej oddala od Judei? Co? Teraz naucza w Samarii?» Jakiś śpiewny głos Galilejczyka wyjaśnia: «Święci Go odrzucili. Idzie więc do tych, którzy nie są święci. I uświęci ich dla zawstydzenia Judejczyków.» Odpowiedź bardziej cierpka niż kwaśny jad: «Znalazł Swe gniazdo i tych, którzy słuchają Jego demonicznego słowa.» Inny głos: «Milczcie, mordercy Sprawiedliwego! To prześladowanie naznaczy was na wieki najbardziej odrażającym imieniem. Jesteście po trzykroć bardziej zepsuci niż my z Dekapolu.» Inny starczy głos, ostry woła: «Tak sprawiedliwego, że ucieka ze Świątyni przed Świętem nad Świętami. Cha! Cha! Cha!» Ktoś z Efraim, zaczerwieniony od gniewu mówi: «To nie jest prawda. Kłamiesz, stary wężu! Idzie odbyć Swą Paschę.» Jakiś uczony w Piśmie, odzywa się pogardliwie: «Drogą do Garizim.» «Nie, na Moria. Przychodzi nas pobłogosławić, bo On potrafi kochać, a potem idzie ku waszej nienawiści, przeklęci!» «Milcz, Samarytaninie!» «To ty milcz, demonie!» «Kto wzbudza zamieszki, pójdzie na galerę: to rozkaz Poncjusza Piłata. Pamiętajcie o tym i rozproszcie się» – poleca oficer rzymski, nakazując rozstawić się swemu oddziałowi, aby oddzielić już gotowych do bójki w jednej z tych tak licznych kłótni narodowych i religijnych, zawsze łatwych do wzbudzenia w Palestynie z czasów Chrystusa. Ludzie rozpraszają się, ale już nikt nie odchodzi. Odprowadzają osły do stajni lub idą z nimi do miejsca, gdzie poszedł Jezus. Niewiasty i dzieci schodzą z siodeł i podążają za mężami lub ojcami. Niektóre zostają w rozmawiających ze sobą grupach, jeśli kaprys mężowski lub ojcowski zakazuje im iść, „aby nie słyszały mówiącego demona.” Ale mężowie zaprzyjaźnieni, przyjaciele, nieprzyjaciele lub po prostu ciekawscy podążają tam, dokąd poszedł Jezus. A podążając za Nim jedni spoglądają na siebie krzywo, inni podnoszą się na duchu tą niespodziewaną radością, a jeszcze inni – stawiają pytania. Ich zachowanie zależy od tego, czy idą obok siebie przyjaciele i nieprzyjaciele, sami przyjaciele, czy też ciekawscy. Jezus zatrzymał się na placu, blisko zawsze obecnego w takim miejscu źródła. Pada na nie cień drzewa. Stoi tam przy wilgotnym murze zbiornika, jakby osłoniętego małym krużgankiem, otwartym tylko z jednej strony. To bardziej studnia niż źródło. Przypomina studnię z En Rogel. Właśnie rozmawia z jakąś niewiastą, która Mu pokazuje małego chłopczyka, trzymanego w ramionach. Widzę, że Jezus zgadza się i kładzie dłoń na głowie dziecka. I zaraz potem widzę, że matka unosi w górę dziecko i krzyczy: «Malachiaszu, Malachiaszu, gdzie jesteś? Nasz syn nie jest już kaleką.» I niewiasta wyraża głośno swe uwielbienie. Przyłączają się do niego okrzyki tłumu, a jakiś mężczyzna toruje sobie przejście i idzie pokłonić się Panu. Ludzie komentują. Niewiasty, przeważnie matki, cieszą się wraz z niewiastą, która otrzymała tę łaskę. Ci, którzy są najdalej, wyciągają szyje i pytają: «Ale co się stało?» Usłyszeli okrzyki „hosanna” i podeszli do tych, którzy wiedzą, co zaszło. «Chłopiec był garbaty, tak garbaty, że wysiłkiem nie do pokonania było dla niego stanie na własnych nogach. Długo był taki, mówię wam, właśnie taki, tak wygięty. Wydawało się, że ma trzy lata, a miał siedem. Teraz popatrzcie na niego! Jest duży jak wszyscy, prosty jak palma, zwinny. Spójrzcie, jak wspina się na murek źródła, aby go widziano i żeby sam mógł patrzeć. I jak się radośnie śmieje!» Jakiś Galilejczyk odwraca się w stronę kogoś, kto ma duże frędzle przy pasie – chyba się nie pomylę, nazywając go rabbim – i pyta go: «No! Co o tym powiesz? To również jest dzieło demona? Zaprawdę, gdyby demon działał w ten sposób, usuwając tyle nieszczęść, żeby uszczęśliwić ludzi i skłaniać ich do uwielbiania Boga, trzeba by powiedzieć, że to najlepszy sługa Boży!» «Bluźnierco, milcz!» «Nie bluźnię, rabbi. Komentuję to, co widzę. Dlaczego wasza świętość wkłada nam na plecy tylko ciężary i nieszczęścia, a na wargi – zniewagi i myśli nieufności wobec Najwyższego, podczas gdy dzieła Rabbiego z Nazaretu dają nam pokój i pewność, że Bóg jest dobry?» Rabbi nie odpowiada. Oddala się i odchodzi rozmawiać ze swoimi przyjaciółmi. Jeden z nich odłącza się i toruje sobie przejście, aby dojść do Jezusa. Bez pozdrawiania Go, zwraca się do Niego następująco: «Co zamierzasz robić?» «Mówić do tych, którzy proszą o Moje słowo» – odpowiada Jezus, patrząc mu w oczy, bez pogardy, ale też bez strachu. «Nie wolno Ci tego. Sanhedryn nie chce tego.» «Chce tego Najwyższy, którego Sanhedryn powinien być sługą.» «Zostałeś potępiony, wiesz o tym. Milcz lub...» «Moje imię to – Słowo. A Słowo mówi.» «Do Samarytan. Gdybyś był naprawdę tym, kim mówisz, że jesteś, nie dawałbyś Twojego słowa Samarytanom.» «Dawałem je i dam: Galilejczykom tak samo jak Judejczykom i Samarytanom, bo nie ma różnicy w oczach Jezusa.» «Spróbuj je dać w Judei, jeśli się ośmielisz!...» «Zaprawdę, dam je. Czekajcie na Mnie. Czy nie jesteś Eleazarem, synem Parta? Tak? Zatem z pewnością ujrzysz Gamaliela wcześniej niż Ja. Powiedz mu w Moim imieniu, że jemu także dam, po dwudziestu jeden latach, odpowiedź, na którą czeka. Zrozumiałeś? Zapamiętaj dobrze: jemu także, dam po dwudziestu jeden latach odpowiedź, na którą czeka. Żegnaj.» «Gdzie? Gdzie będziesz przemawiał? Gdzież odpowiesz wielkiemu Gamalielowi? Z pewnością wyszedł już z Gamali Judzkiej, aby dotrzeć do Jerozolimy. A nawet gdyby był jeszcze w Gamali, nie mógłbyś z nim rozmawiać.» «Gdzie? A gdzie się gromadzą uczeni w Piśmie i nauczyciele Izraela?» [– pyta Jezus.] «W Świątyni? Ty – w Świątyni? Ośmieliłbyś się? Nie wiesz...» «Że Mnie nienawidzicie? Wiem. Wystarczy Mi, że nie jestem znienawidzony przez Mojego Ojca. Niebawem Świątynia zadrży z powodu Mojego słowa.» I nie zajmując się więcej Swoim rozmówcą Jezus rozkłada ramiona, nakazując milczenie ludziom, którzy burzą się w dwóch przeciwstawnych prądach i buntują się przeciw wprowadzającym zamęt. Szybko zapada milczenie i głos Jezus odzywa się w tej ciszy: «W Szilo mówiłem o złych doradcach i o tym, co naprawdę sprawia, że rada staje się radą dobrą lub złą. Wam zaś, którzy jesteście nie tylko z Lebony, ale ze wszystkich miejsc Palestyny, przedstawiam teraz inną przypowieść. Nazwiemy ją: „Przypowieść o tych, którym źle doradzono”. Posłuchajcie. Była kiedyś rodzina bardzo liczna. Stanowiła ród. Wiele dzieci zawarło małżeństwa tworząc wokół pierwszej rodziny wiele innych rodzin z wieloma dziećmi. Te ostatnie z kolei też zawarły małżeństwa i utworzyły nowe rodziny. W ten sposób stary ojciec znalazł się, można tak powiedzieć, na czele małego królestwa, którego był królem. Jak się zawsze dzieje w rodzinach, pośród wielu dzieci i dzieci tych dzieci, były różne charaktery: dobre i sprawiedliwe, narzucające swą wolę i niesprawiedliwe. Jedni byli zadowoleni ze swego losu. Inni – zazdrośni, gdyż ich część wydawała się im mniejsza niż część brata lub krewnego. I było przy najgorszym [także dziecko] najlepsze ze wszystkich. I naturalne było, że ojciec całej tej wielkiej rodziny kochał to dobre najbardziej czule. I jak się zawsze zdarza, to złe oraz te, które były do niego najbardziej podobne, nienawidziły dobre, bo ono było najbardziej miłowane. Nie zastanawiały się, że one także mogłyby być kochane, gdyby były dobre jak ono. Za tym dobrym – któremu ojciec powierzał swe myśli, aby je przekazywało wszystkim – szły inne dobre dzieci. W ten sposób po latach wielka rodzina podzieliła się na trzy części: na dobrych, na złych, a między jednymi i drugimi – trzecią grupę stanowili niezdecydowani. Czuli, że ich pociąga dobry syn, lecz obawiali się syna złego i jego zwolenników. Ta trzecia część lawirowała między jednymi i drugimi i nie umiała się stanowczo opowiedzieć ani za jednymi, ani za drugimi. Wtedy stary ojciec, widząc to niezdecydowanie, powiedział do umiłowanego syna: „Do tej pory poświęcałeś swe słowo szczególnie tym, którzy je kochają oraz tym, którzy go nie kochają. Pierwszym, gdyż prosili o nie, aby je sprawiedliwie miłować coraz bardziej. Drugim, gdyż trzeba ich było wzywać do sprawiedliwości. Widzisz jednak, że ci głupcy nie tylko go nie przyjmują, pozostając takimi, jakimi byli, ale do swojej pierwszej niesprawiedliwości wobec ciebie, posłańca moich pragnień, dołączają niesprawiedliwość psucia złymi radami tych, którzy nie potrafią chcieć podążać zdecydowanie najlepszą drogą. Idź więc do nich, mów do nich o tym, kim jestem, i o tym, kim ty jesteś, i o tym, co mają czynić, aby być ze mną i z tobą.” Syn, zawsze posłuszny, poszedł jak chciał ojciec, i każdego dnia zdobywał jakieś serce. I ojciec zobaczył dzięki temu jasno, którzy jego synowie byli naprawdę zbuntowani. Patrzył na nich surowo, nie czyniąc im jednak wymówek, był bowiem ojcem i chciał ich przyciągnąć do siebie przez cierpliwość, miłość i przykład dobrych. Źli jednak powiedzieli, kiedy zobaczyli, że są sami: „W ten sposób ukazuje się zbyt jasno, że jesteśmy buntownikami. Wcześniej byliśmy zmieszani z tymi, którzy nie byli ani dobrzy, ani źli. Teraz widzicie ich, wszyscy idą za synem umiłowanym. Trzeba działać. Trzeba zniszczyć jego dzieło. Chodźmy, udając że się opamiętaliśmy, do tych zaledwie nawróconych, i także do najprostszych z najlepszych. Rozsiewajmy pogłoskę, że syn umiłowany udaje, że służy ojcu, a w rzeczywistości zdobywa zwolenników, aby następnie się zbuntować przeciwko niemu. Albo powiedzmy, że ojciec ma zamiar usunąć syna i jego zwolenników, gdyż zbytnio tryumfują i przyciemniają jego chwałę ojca-króla. Zatem, aby bronić syna umiłowanego i zdradzonego, trzeba go zatrzymać pośród nas, daleko od domu ojcowskiego, gdzie czeka na niego zdrada.” I poszli. Tak byli przebiegli w podsuwaniu myśli i rozszerzaniu swych poglądów i rad, że wielu wpadło w pułapkę, szczególnie ci, którzy dopiero niedawno się nawrócili. Źli doradcy dawali im taką złą radę: „Widzicie, jak on was umiłował? Wolał przyjść do was raczej, niż pozostać przy swoim ojcu lub przynajmniej przy swoich dobrych braciach. Uczynił tak wiele, abyście w myśli ludzi zostali podźwignięci z upodlenia bycia takimi, którzy nie wiedzieli, czego chcą i których wszyscy z tego powodu wyśmiewali. Z powodu tego wyjątkowego umiłowania was, macie obowiązek bronienia go i nawet zatrzymania go siłą, jeśli wasze przekonujące słowa nie wystarczą, aby pozostał w waszym obozie. Albo powstańcie, aby go ogłosić waszym przywódcą i królem i ruszcie przeciwko niegodziwemu ojcu i jego synom, niegodziwym jak on.” Niektórzy wahali się i wyrażali zastrzeżenie: „Ale on chce i chciał, byśmy szli z nim uczcić ojca. Otrzymaliśmy jego błogosławieństwo i przebaczenie.” Tym mówili: „Nie wierzcie! On wam nie powiedział całej prawdy i ojciec nie ukazał wam całej prawdy. Działał w ten sposób, bo czuje, że ojciec wkrótce go zdradzi. Chciał też wypróbować wasze serca, aby wiedzieć, gdzie znaleźć oparcie i schronienie. Ale być może... on jest tak dobry! Może potem będzie żałował, że zwątpił w swego ojca i będzie chciał powrócić do niego. Nie pozwólcie mu na to”. I wielu przyrzekło: „Nie pozwolimy.” I rozpalili się, czyniąc plany zatrzymania umiłowanego syna. Nie zauważyli, że w czasie, kiedy źli doradcy mówili: „Pomożemy wam ocalić błogosławionego”, w ich oczach błyszczała obłuda i okrucieństwo. Dawali sobie znaki i zacierając ręce szeptali: „Wpadają w pułapkę! Zwyciężymy!” Tak było za każdym razem, kiedy ktoś szedł za ich podstępnymi słowami. Potem źli doradcy odeszli. Odeszli, szerząc w innych miejscach pogłoskę, że wkrótce ujrzy się zdradę syna umiłowanego, który wyszedł z ziem swego ojca, aby utworzyć królestwo wrogie ojcu, z tymi, którzy nienawidzą ojca lub przynajmniej nie okazują mu zdecydowanej miłości. Ci zaś, którzy ulegli wpływom złych rad, spiskowali w tym czasie, chcąc doprowadzić umiłowanego syna do grzechu buntu, który zgorszyłby ludzi. Jedynie najmądrzejsi z nich, ci w których głębiej wniknęło słowo sprawiedliwego i tam zapuściło korzenie, gdyż upadło na ziemię spragnioną przyjęcia go, powiedzieli po zastanowieniu się: „Nie. Nie jest dobrze to czynić. To byłby czyn nikczemny wobec ojca, wobec syna i nawet wobec nas. Znamy sprawiedliwość i mądrość jednego i drugiego. Znamy ją, chociaż, niestety, nie szliśmy za nią zawsze. I nie powinniśmy myśleć, że rady tych, którzy zawsze byli otwarcie przeciwko ojcu i sprawiedliwości, a także przeciwko umiłowanemu synowi ojca, mogą być bardziej sprawiedliwe niż te, które nam dał błogosławiony syn”. I nie poszli za nimi. A nawet z miłością i z bólem pozwolili iść synowi tam, dokąd musiał iść. Poprzestali na towarzyszeniu mu z oznakami miłości aż do granic swych pól. Żegnając go, obiecali: „Ty odchodzisz, my zostajemy. Ale twoje słowa są w nas i odtąd będziemy czynić to, czego chce ojciec. Idź w pokoju. Podniosłeś nas na zawsze ze stanu, w jakim nas znalazłeś. Teraz, postawieni na dobrej drodze, będziemy umieli iść nią aż do ojcowskiego domu, aby nas ojciec pobłogosławił.” Niektórzy natomiast poszli za złymi doradcami i grzeszyli, kusząc umiłowanego syna i ośmieszając go jako głupca, gdyż był nieugięty w wypełnianiu swojego zadania. Teraz pytam was: Dlaczego ta sama rada wywoływała różne skutki? Nie odpowiadacie? Powiem wam to, co powiedziałem w Szilo. Ponieważ rady nabierają wartości lub stają się niczym, zależnie od tego, czy są lub nie są przyjmowane. Nadaremno ktoś jest kuszony przez złe rady. Jeśli nie chce grzeszyć, nie zgrzeszy. I nie zostanie ukarany za to, że musiał słuchać namów złych [ludzi]. Nie zostanie ukarany, ponieważ Bóg jest sprawiedliwy i nie karze za grzechy nie popełnione. Zostanie ukarany dopiero wtedy, gdy po tym jak był zmuszony słuchać Złego, który go kusił, nie posłużył się rozumem – aby rozważyć naturę rady i jej pochodzenie – i zamienił ją w czyn. Nie będzie miał usprawiedliwienia, chociaż powie: „Uważałem to za dobre”. Dobre jest to, co jest miłe Bogu. Czy jednak Bóg może nieposłuszeństwo lub coś, co prowadzi do nieposłuszeństwa, pochwalić lub uważać za miłe? Czy Bóg może błogosławić coś, co przeciwstawia się Jego Prawu, to znaczy Jego Słowu? Zaprawdę, powiadam wam, że nie. I zaprawdę, mówię wam, że trzeba umieć raczej umrzeć niż przekroczyć Boskie Prawo. W Sychem będę jeszcze przemawiał, abyście umieli słusznie chcieć lub nie chcieć iść za radą, która jest wam dana. Idźcie.» Ludzie odchodzą, komentując. «Słyszałeś? On wie, co tamci nam powiedzieli! I wezwał nas do sprawiedliwości woli» – mówi jeden Samarytanin. «Tak. A widziałeś, jak się przerazili Żydzi i uczeni w Piśmie, którzy byli obecni?» «Tak. Nawet nie słyszeli końca. Odeszli.» «Złe żmije! Jednak... On mówi, co chce zrobić. Źle robi. To Mu może przysporzyć kłopotów. Ci z Ebal i z Garizim bardzo się rozpalili!...» «Ja... nigdy się nie łudziłem. Rabbi to Rabbi. I to mówi wszystko. Czy Rabbi może grzeszyć, nie idąc do Świątyni Jerozolimskiej?» «Znajdzie śmierć. Zobaczysz!.... I to będzie koniec!...» «Dla kogo? Dla Niego? Dla nas czy... dla Judejczyków?» «Dla Niego, skoro umrze!» «Człowieku, jesteś głupi. Ja jestem z Efraim. Znam Go dobrze. Przeżyłem blisko Niego całe dwa miesiące, a nawet więcej. Wciąż nam to mówił. To będzie cierpienie... ale to nie będzie koniec ani dla Niego, ani dla nas. Święty Świętych nie może umrzeć, skończyć się. To nie może się skończyć także dla nas. Ja... jestem niewykształcony, ale wiem, że królestwo nadejdzie, kiedy Żydzi będą uważać je za skończone... a to będzie ich koniec...» «Myślisz, że uczniowie pomszczą Nauczyciela? Powstanie? Rzeź? A Rzymianie?...» «O! Nie potrzeba uczniów, zemsty ludzkiej, rzezi. Najwyższy ich pokona. On nas mocno ukarał w ciągu wieków, a o wiele mniej uczyniliśmy! Myślisz, że ich nie ukarze, za grzech dręczenia Jego Chrystusa?» «Zobaczyć ich pokonanych! Ach!» «Ty masz serce, jakiego Nauczyciel nie chce. On modli się za Swoich nieprzyjaciół...» «Ja... pójdę za Nim jutro. Chcę usłyszeć, co powie w Sychem.» «Ja również.» «Ja też...» Wielu ludzi z Lebony ma tę samą myśl i, bratając się z przybyszami z Efraim i Szilo, idą się przygotować do odejścia nazajutrz. 32. JUDASZ PYTA, CZY ZADANIE ŚMIERCI JEZUSOWI JEST CZYNEM SPRAWIEDLIWYM Napisane 1 marca 1947. A, 10056-10060 Oto Sychem, całe piękne i przyozdobione. Pełno tu ludzi z Samarii, udających się do świątyni samarytańskiej, pełno pielgrzymów z wszystkich regionów, zdążających do Świątyni Jerozolimskiej. Słońce zalewa całe miasto leżące na wschodnich stokach Garizim. Góra, cała zielona, wznosi się nad nim od strony zachodniej, Sychem zaś jest białe. Na północnym wschodzie – Ebal, [góra] jeszcze bardziej dzika z wyglądu. Wydaje się chronić miasto przed wichrami z północy. Miejsce jest urodzajne, wzbogacone wodami spływającymi z gór. Rozdzielają się one na dwie małe, pełne wdzięku rzeki, zasilane setkami potoków. Płyną ku Jordanowi. Wspaniała żyzność widoczna jest za murami ogrodów i ogrodzeń warzywników. Każdy dom ozdabiają girlandy zieleni, kwiatów, gałęzi, na których pęcznieją małe owoce. Oko obejmujące, dzięki ukształtowaniu terenu, okolice dobrze widoczne, dostrzega tylko zieleń ogrodów oliwnych, winnic, sadów i jasny kolor pól. Z każdym dniem bardziej porzucają one niebieskozieloną barwę trawy, a przybierają delikatną słomkową barwę dojrzałych kłosów, które słońce i wiatr otula i pochyla, sprawiając, że są niemal barwy białego złota. Naprawdę zboża „bieleją”, jak mówi Jezus. Są teraz naprawdę jasne. Najpierw „bielały”, rodząc się, a potem, kiedy wzrastały i tworzyły kłosy, miały kolor drogocennego zielonego klejnotu. Teraz słońce przygotowuje je na śmierć, po tym jak je przygotowało do życia. I nie wiadomo, kiedy trzeba je błogosławić bardziej: teraz, kiedy je prowadzi na ofiarę, czy wtedy, gdy po ojcowsku ogrzewało bruzdy, powodując kiełkowanie ziarna i malowało piękną zielenią bladość łodygi, która dopiero co wykiełkowała, pełna żywotności i obietnic. Jezus, który mówił o tym wchodząc do miasta, pokazując miejsce spotkania z Samarytanką i czyniąc odwołania do tej odległej w czasie rozmowy, zwraca się do Swoich apostołów. Mówi do wszystkich oprócz Jana, który już zajął miejsce pocieszyciela przy tak przygnębionej Maryi: [Por. J 4,37n] «Czy nie spełnia się teraz to, co powiedziałem wtedy? Weszliśmy tu nieznani i osamotnieni. Zasiewaliśmy. Teraz spójrzcie! Plon obfity zrodził się z tego zasiewu. I będzie się jeszcze powiększał. Wy go zbierzecie. A inni będą żąć bardziej niż wy...» «A Ty nie, Panie?» – pyta Filip. «Ja zbierałem żniwo tam, gdzie zasiał [Jan,] Mój Poprzednik. Potem zasiewałem, abyście wy zbierali i zasiewali ziarno, które wam dałem. Ale jak Jan nie zbierał tego, co zasiał, tak i Ja nie dokonam tego żniwa. Jesteśmy...» «Czym, Panie?» – pyta Juda, syn Alfeusza, poruszony. «Ofiarami, Mój bracie. Trzeba potu, aby uczynić pola płodnymi, ale aby uczynić owocnymi serca, potrzeba ofiary. Wstajemy, pracujemy, umieramy. Ktoś następuje po nas – wstaje, pracuje, umiera... I jest ktoś, kto zbiera to, co my użyźniliśmy naszą śmiercią.» «O! Nie! Nie mów tak, mój Panie!» – wykrzykuje Jakub, syn Zebedeusza. «I mówisz to ty, który byłeś uczniem Jana, zanim byłeś Moim? Nie przypominasz sobie słów twojego pierwszego nauczyciela? „Trzeba, żeby On wzrastał, a ja żebym się umniejszał” [por. J 3.30]. On rozumiał piękno i sprawiedliwość umierania, aby dać innym sprawiedliwość. Ja nie będę mniejszy od niego.» «Ale Ty, Nauczycielu, to Ty: Bóg! On był człowiekiem.» «Jestem Zbawicielem. Będąc Bogiem muszę być doskonalszy niż człowiek. Skoro Jan, który był człowiekiem, umiał się umniejszyć, aby pozwolić wzejść prawdziwemu Słońcu, Ja nie mogę przyćmić światła Mojego słońca przez chmurę tchórzostwa. Muszę wam zostawić czyste wspomnienie Mnie, abyście wy szli dalej naprzód; aby świat wzrastał w Idei chrześcijańskiej. Chrystus odejdzie, powróci tam, skąd przyszedł, i to stamtąd będzie wam okazywał miłość, towarzysząc wam w waszej pracy, przygotowując wam miejsce, które będzie waszą nagrodą. Ale Chrześcijaństwo pozostanie. Chrześcijaństwo wzrośnie dzięki Mojemu odejściu... i dzięki odejściu wszystkich tych, którzy – nie przywiązując się do świata i do życia ziemskiego – będą umieli odejść jak Jan i jak Jezus... umrzeć, aby dać życie.» «Zatem uważasz, że sprawiedliwe jest zadanie Ci śmierci?» – pyta Iskariota niespokojnie. «Nie uważam za sprawiedliwe zadanie Mi śmierci. Uważam za sprawiedliwe umrzeć za to, do czego doprowadzi Moja ofiara. Zabójstwo człowieka będzie zawsze zabójstwem dla tego, który je popełnia, nawet jeśli ma wartość i wymiar inny dla tego, którego się zabija.» «Co chcesz powiedzieć?» [– dopytuje się Judasz.] «Chcę powiedzieć, że ten, który jest zabójcą z rozkazu lub z przymusu – jak żołnierz w czasie walki lub kat, który musi być posłuszny sędziemu, lub ktoś, kto się broni przed złodziejem – nie ma wcale zbrodni na sumieniu lub ma tylko zbrodnię względną zabicia swego bliźniego. Ten jednak kto bez nakazu i bez potrzeby zabija niewinnego lub współdziała w jego zabójstwie, staje przed Bogiem ze straszliwym obliczem Kaina.» «Czy nie moglibyśmy rozmawiać o czymś innym? To wywołuje cierpienie Nauczyciela. Ty też, [Judaszu,] masz udręczone spojrzenie. Już nam się zdaje, że jest w agonii, kiedy Matka to słyszy i płacze. Już płacze z tego powodu osłonięta welonem! Jest tyle rzeczy, o których można mówić!... O, oto nadchodzą dostojnicy. To sprawi, że zamilkniecie. Pokój wam! Pokój wam!» Piotr, który był trochę z przodu i odwrócił się, aby się włączyć do rozmowy, kłania się, pozdrawiając zwartą grupę pompatycznych mieszkańców Sychem, idących w stronę Jezusa. «Pokój z Tobą, Nauczycielu. Domy, które Cię przyjęły ubiegłym razem, są wszystkie gotowe Cię przyjąć, a z nimi wiele innych [chce przyjąć] uczennice i tych, którzy są z Tobą. Przyjdą wkrótce ci, którzy otrzymali Twoje dobrodziejstwa niedawno lub za pierwszym razem. Jednej [Fotynaj] zabraknie, gdyż oddaliła się od tego miejsca, aby żyć, pokutując. Tak powiedziała i wierzę w to. Kiedy bowiem kobieta pozbawia się wszystkiego, co kochała, i odrzuca grzech, i daje dobra biednym, to znak, że naprawdę chce prowadzić nowe życie. Ale nie umiałbym Ci powiedzieć, gdzie jest. Odkąd opuściła Sychem, nikt jej już nie widział. Ktoś z nas sądził, że widział ją w szacie służącej w jakiejś wiosce blisko Fiale. Inny przysięga, że ją rozpoznał w nędznym odzieniu w Bersabei. Ale ich wiadomości nie są pewne. Wezwana jej imieniem nie odpowiedziała. A słyszano jak ktoś mówił o niej Joanna, a o tej drugiej – Agar.» «Nie muszę wiedzieć nic innego, jak tylko to, że się ocaliła. Wszelka inna wiedza jest próżna i każde poszukiwanie jest niedyskretną ciekawością. Pozostawcie waszą współmieszkankę w jej tajemnym spokoju, zadowoleni tylko z tego, że nie daje więcej zgorszenia. Aniołowie Pańscy wiedzą, gdzie jest, aby jej dać jedyną pomoc, jakiej potrzebuje, jedyną, jaka nie może wyrządzić szkody jej duszy... Zmęczonym niewiastom okażcie miłość, odprowadzając je do domów. Jutro będę przemawiał do was. Dzisiaj będę słuchał was wszystkich i przyjmę chorych.» «Nie pozostaniesz u nas na dłużej? Nie spędzisz tu szabatu?» «Nie. Szabat spędzę gdzie indziej, na modlitwie.» «Spodziewaliśmy się, że długo zatrzymasz się u nas...» «Ledwie Mi starczy czasu, aby powrócić do Judei na święta. Zostawię wam apostołów i niewiasty, jeśli chcą pozostać aż do wieczoru szabatu. Nie patrzcie w ten sposób. Wiecie, że muszę ponad wszystko uczcić Pana, naszego Boga. Bycie tym, kim jestem, nie zwalnia Mnie od wierności Prawu Najwyższego.» Idą w kierunku domów. Do każdego wchodzą dwie uczennice i jeden apostoł: Maria Alfeuszowa i Zuzanna z Jakubem, synem Alfeusza; Marta i Maria z Zelotą; Eliza i Nike z Bartłomiejem; Salome i Joanna z Jakubem, synem Zebedeusza. Potem, w grupie, idą razem Tomasz, Filip, Judasz z Kariotu i Mateusz do jednego domu, Piotr i Andrzej do innego, a Jezus z Judą, synem Alfeusza, i Janem wchodzi z Maryją, Swoją Matką, do domu mężczyzny, który przemawiał w imieniu swoich współmieszkańców. Ci, którzy idą za Jezusem, oraz przybysze z Efraim, Szilo i Lebony, nie licząc innych pielgrzymów, którzy byli już w drodze do Jerozolimy, a przerwali swą podróż, aby się udać z Jezusem, rozpraszają się wszyscy po mieście w poszukiwaniu mieszkania. 33. PRZYPOWIEŚĆ O SPRAWIEDLIWOŚCI SYNA KRÓLEWSKIEGO I O UDZIELANYCH MU RADACH Napisane 2 marca 1947. A, 10060-10066 Główny plac Sychem jest niezwykle ożywiony. Sądzę, że jest tam całe miasto i że przybyli także mieszkańcy wiosek i sąsiednich miejscowości. Ci z Sychem, po południu pierwszego dnia, musieli się rozejść, dając znać w każdym miejscu. Przybyli więc wszyscy: zdrowi i chorzy, grzesznicy i niewinni. Plac już się zapełnił. Ludzie tłoczą się też na tarasach i dachach domów. Przybywający sadowią się nawet na drzewach, rzucających cień na plac. W pierwszym szeregu, w pobliżu miejsca zachowywanego dla Jezusa, obok domu, do którego wchodzi się po czterech stopniach, znajduje się troje dzieci. To te, które Jezus odebrał złodziejom. Są z nimi ich krewni. Jakże tych troje dzieci chciałoby już ujrzeć swego Zbawiciela! Na każdy krzyk odwracają się, szukając Go. A kiedy otwierają się drzwi jakiegoś domu i ukazuje się Jezus, dzieci biegną naprzód, krzycząc: «Jezus! Jezus! Jezus!» I wchodzą po wysokich stopniach, nie czekając nawet, aż zejdzie i ucałuje je. Jezus pochyla się i obejmuje je, podnosząc je jak żywy bukiet niewinnych kwiatów. Całuje małe twarzyczki, które odpłacają Mu tym samym. Daje się słyszeć szept wzruszonych ludzi i wznosi się jakiś głos, który mówi: «Tylko On umie pocałować nasze dzieci.» A inne głosy: «Widzicie, jak je kocha? Ocalił je z rąk rozbójników, potem dał im dom. Nakarmił je i przyoblekł, a teraz je całuje, jakby były synami, Jego własnymi dziećmi.» Jezus, który postawił dzieci na ziemi, na najwyższym stopniu, całkiem blisko Siebie, zwraca się do wszystkich, odpowiadając na te ostatnie słowa jakiejś nieznanej osoby: «Zaprawdę, oni są dla Mnie kimś więcej niż synami Moich wnętrzności. Ja bowiem jestem ojcem dla ich dusz, które należą do Mnie nie w czasie, który przemija, lecz na wieczność, która trwa. Obym mógł to powiedzieć o każdym człowieku, że ze Mnie, Życia, czerpie życie, aby uniknąć śmierci! Zaprosiłem was do tego, kiedy przybyłem tu po raz pierwszy. Wy zaś myśleliście, że macie wiele czasu, aby się na to zdecydować. Tylko jedna ukazała pośpiech, idąc za wezwaniem i wchodząc na drogę Życia: stworzenie najbardziej grzeszne pośród was. Być może właśnie dlatego, że ona poczuła się umarła, że ujrzała, iż jest martwa, zepsuta w swoim grzechu, śpieszyła się, aby uniknąć śmierci. Wy ani nie czujecie, ani nie widzicie, żebyście byli umarli. Nie ma więc w was jej pośpiechu. Ale któryż to chory czeka na śmierć, aby wziąć środki dające życie? Umarły potrzebuje tylko całunu, olejków i grobu, w którym spocznie, aby się stać prochem po swoim rozpadzie. Chociaż bowiem dla mądrych celów, zgnilizna Łazarza – na którego patrzycie oczyma rozwartymi od lęku i zaskoczenia – została, dzięki interwencji Wiecznego, na nowo ułożona i uzdrowiona, to nikogo nie może kusić śmierć ducha i mówienie sobie: „Najwyższy przywróci życie mojej duszy”. Nie kuście Pana waszego Boga. Przyjdźcie do Życia. Nie ma już czasu na czekanie. Winorośl zostanie wkrótce zerwana i wytłoczona. Przygotujcie waszego ducha na Wino Łaski, które wkrótce zostanie wam dane. Czy tak nie robicie, kiedy macie wziąć udział w wielkiej uczcie? Czy nie przygotowujecie żołądka na przyjęcie potraw i wybornych win, poprzedzając ucztę roztropną wstrzemięźliwością, która oczyszcza smak, a żołądek czyni mocnym, aby smakować i pragnąć pokarmu i napojów? I czyż nie działa tak samo plantator winogron, aby skosztować wina zrobionego niedawno? Nie psuje sobie podniebienia w dniu, kiedy chce spróbować nowego wina. Czyni tak, gdyż chce ocenić dokładnie braki i wartości, aby jedne poprawić, a drugimi się szczycić i dobrze sprzedać swój towar. Czyż nie powinien umieć tak czynić człowiek dla swego ducha, aby zasmakować Nieba, aby zdobyć skarb, dający mu wstęp do Nieba? Przecież umie to czynić ten, kogo zaproszono na ucztę, aby smakować z większą przyjemnością dania i wina. Podobnie czyni plantator winogron, aby móc dobrze sprzedać swe wino lub umożliwić sprzedanie tego wina, które z powodu jego braków mogłoby zostać odrzucone przez kupującego. Posłuchajcie Mojej rady. Tak, tej rady posłuchajcie. To dobra rada. To sprawiedliwa rada Sprawiedliwego, któremu daremnie źle się doradza i który chce was ocalić od owoców złych rad, które wy otrzymaliście. Bądźcie sprawiedliwi, jak Ja jestem sprawiedliwy. I umiejcie nadawać właściwą wartość radom, jakichś się wam udziela. Jeśli będziecie potrafili stać się sprawiedliwymi, nadacie im słuszną wartość. Posłuchajcie przypowieści. Ona zakończy cykl tych, które opowiedziałem w Szilo i w Lebonie, a mówi ciągle o radach udzielanych i otrzymywanych. Pewien król posłał swego umiłowanego syna, aby nawiedził królestwo. Królestwo króla było podzielone na wiele prowincji, gdyż było bardzo rozległe. Te prowincje w różnym stopniu znały swego króla. Niektóre znały go tak dobrze, że uważały się za ulubione i to wzbudzało w nich pychę. Uważały, że tylko one były doskonałe oraz znały króla i jego pragnienia. Inne znały go, ale jednak nie uważały się za mądre i usiłowały poznawać go coraz lepiej. Inne znały króla, ale kochały go na swój sposób, gdyż postępowały według własnych zasad, a nie według prawdziwego kodeksu królestwa. Z prawdziwych zasad postępowania przejęli to, co im się podobało i w takiej mierze, w jakiej to się im podobało. Potem zaś nawet tę odrobinę pomniejszyli, mieszając ją z innymi prawami zapożyczonymi z innych królestw, lub takimi, które sami sobie ustalili, a które nie były dobre. Nie, nie były dobre. Inni jeszcze mniej znali swego króla, a niektórzy wiedzieli tylko, że król istnieje. Nic więcej. Ale wierzyli w to niemal jak w bajkę. Syn króla przybył zwiedzić królestwo swego ojca, aby wszystkie te zróżnicowane regiony posiadły dobrą znajomość króla. Tu usuwał pychę, tam podnosił poniżonych, gdzie indziej poprawiał błędne poglądy, dalej jeszcze radził usunąć nieczyste elementy z czystego prawa, tu nauczał, jak uzupełnić braki, tam próbował dać minimum wiedzy i wiary w prawdziwego króla, którego każdy człowiek jest poddanym. Syn króla pomyślał jednak, że dla wszystkim pierwszym pouczeniem powinien być przykład sprawiedliwości zgodnej z kodeksem tak w częściach poważnych, jak i w sprawach mniejszej wagi. I sam był doskonały. Ludzie dobrej woli stawali się więc lepszymi, gdyż szli tak za słowami, jak i za czynami królewskiego syna, bo jego słowa i jego czyny były czymś jednym, nie było w nich żadnej dysharmonii. Jednak mieszkańcy tej prowincji, która się uważała za lepszą – jedynie dlatego, że znała dokładnie literę kodeksu, choć nie postępowała według jego ducha – widzieli, że obserwacja tego, co czynił syn króla i o co ich usilnie prosił, ukazuje zbyt jasno, że oni sami znali literę kodeksu, ale nie posiadali ducha królewskiego prawa, i że w ten sposób ujawniała się ich obłuda. Wtedy pomyśleli o usunięciu tego, co ich ukazywało takimi, jakimi byli. I żeby to osiągnąć, posłużyli się dwoma sposobami: jednym – przeciwko synowi króla, drugim – przeciwko jego zwolennikom. Pierwszemu źle doradzali i prześladowali go; co do drugich – udzielali im złych rad i zastraszali. Tyle spraw można określić jako złe rady. Złą radą jest powiedzenie: „Nie czyń tego, gdyż to może ci szkodzić”, udając życzliwe zainteresowanie. Złą radą jest prześladowanie w celu przekonania tego, kogo chce się zwieść, żeby uchybił swemu posłannictwu. Złą radą jest powiedzieć zwolennikom: „Brońcie za wszelką cenę i wszystkimi środkami sprawiedliwego prześladowanego”, i złą radą jest powiedzieć zwolennikom: „Jeśli będziecie go chronić, spotkacie się z naszą pogardą.” Nie mówię tu o radach udzielanych zwolennikom. Mówię o radach, które dawano lub kazano dawać synowi króla. Z fałszywą dobrodusznością, z zajadłą nienawiścią lub przez usta nieświadomych narzędzi, którymi poruszono, żeby szkodzić, przekonując je, że działają przynosząc pożytek. Syn króla słuchał tych rad. Miał uszy, oczy, rozum i serce. Nie mógł więc ich nie słyszeć, nie widzieć, nie rozumieć i ich nie oceniać. Jednak syn króla miał przede wszystkim prawego ducha istoty prawdziwie sprawiedliwej i na wszelką radę – udzielaną świadomie lub nieświadomie w celu skłonienia go do grzechu i dania złego przykładu podwładnym ojca oraz do [zadania] nieskończonego bólu ojcu – odpowiadał: „Nie. Czynię to, czego chce mój ojciec. Ja postępuję zgodnie z jego kodeksem. Fakt, że jestem synem króla, nie zwalnia mnie od tego, by być najbardziej wiernym z jego poddanych w przestrzeganiu prawa. Wy, którzy mnie nienawidzicie i chcecie mnie przestraszyć, wiedzcie, że nic nie skłoni mnie do złamania prawa. Wy, którzy mnie kochacie i chcecie mnie ocalić, wiedzcie, że błogosławię was za to wasze pragnienie, ale wiedzcie też, że wasza miłość i miłość, jaką ja mam do was, gdyż jesteście mi bardziej wierni niż ci, którzy nazywają się „mędrcami”, nie może mnie uczynić niesprawiedliwym w moim zobowiązaniu wobec miłości największej, którą powinienem okazywać mojemu ojcu”. Oto przypowieść, Moje dzieci. Jest tak jasna, że każdy z was chyba ją zrozumiał. A w duchach sprawiedliwych może się wznieść tylko jeden głos: „On jest naprawdę sprawiedliwym, gdyż żadna ludzka rada nie może go pociągnąć na drogę błędną”. Tak, synowie Sychem, nic nie może Mnie skłonić do grzechu. Biada, gdybym zgrzeszył! Biada Mi i biada wam. Zamiast być waszym Zbawicielem, byłbym dla was zdrajcą, i mielibyście rację, gdybyście Mnie nienawidzili. Ale nie zrobię tego. Nie wyrzucam wam tego, że przyjęliście podszepty i myśleliście o środkach przeciwnych sprawiedliwości. Nie jesteście winni, gdyż uczyniliście to w duchu miłości. To co wam powiedziałem na początku, mówię wam i na końcu. Zapewniam was: jesteście Mi bardziej drodzy, niż gdybyście byli synami Moich wnętrzności, bo jesteście synami Mojego ducha. Doprowadziłem waszego ducha do Życia i uczynię to jeszcze bardziej. Wiedzcie – i niech to będzie waszą pamiątką po Mnie – wiedzcie, że błogosławię was z powodu myśli, jaką mieliście w sercach. Ale wzrastajcie w sprawiedliwości, chcąc jedynie tego, co oddaje cześć prawdziwemu Bogu, do którego trzeba mieć miłość absolutną, jakiej nie należy okazywać żadnemu innemu stworzeniu. Osiągnijcie tę doskonałą sprawiedliwość, której przykład Ja wam daję, sprawiedliwość, która depcze wszystkie formy egoizmu [zmierzające] do własnego dobrobytu, strach przed wrogami i śmiercią, [sprawiedliwość,] która depcze wszystko, aby czynić wolę Bożą. Przygotujcie waszego ducha. Świt Łaski nastaje, uczta Łaski jest przygotowywana. Wasze dusze, dusze tych, którzy chcą przyjść do Prawdy, są w przededniu swych zaślubin, wybawienia, odkupienia. Przygotujcie się, w sprawiedliwości, na święto Sprawiedliwości.» Jezus daje znak krewnym dzieci, które są przy Nim, żeby weszli z Nim do domu i wycofuje się, wziąwszy w ramiona troje dzieci, jak na początku. Na placu ścierają się ze sobą bardzo różne komentarze. Najlepsi mówią: «On ma rację. Zostaliśmy zdradzeni przez tych fałszywych posłańców.» Mniej dobrzy mówią: «A zatem nie powinien był nam pochlebiać. Sprawia, że rośnie nienawiść do nas. Drwił sobie z nas. To prawdziwy żyd.» «Nie powinniście tak mówić. Nasi biedni poznali Jego pomoc, nasi chorzy – Jego potęgę, sieroty – Jego dobroć. Nie możemy domagać się, żeby grzeszył dla sprawienia nam przyjemności.» «Już zgrzeszył, bo nam okazał nienawiść, sprawiając, że nienawiść do nas rośnie...» «Czyja?» «Wszystkich. Zadrwił z nas. Tak, zakpił z nas.» Różne zdania napełniają plac, ale nie zakłócają spokoju we wnętrzu domu, w którym przebywa Jezus z dostojnikami, dziećmi i ich krewnymi. Jeszcze jeden raz się sprawdza słowo prorockie: „Będzie kamieniem niezgody.” 34. JUDASZ ODDZIELA SIĘ OD UCZNIÓW Napisane 3 marca 1947. A, 10066-10070 Jezus jest sam. Rozmyśla, siedząc pod gigantycznym, wiecznie zielonym dębem, który wyrósł na zboczu wzgórza, dominującego nad Sychem. W dole, w pierwszym słońcu – miasto różowo-białe, rozciąga się na niższych zboczach góry. Widziane z góry wydaje się garścią wielkich białych kostek, rozrzuconych przez duże dziecko na zielonej łące na zboczu. Dwa strumienie wody, blisko których się ono wznosi, tworzą niebiesko-srebrzyste półkole wokół miasta. Potem jeden z nich, śpiewając i skrząc się, płynie przez miasto pomiędzy białymi domami. Dalej wypływa i przepływa w zieleni w kierunku Jordanu, ukazując się i znikając pośród drzew oliwnych i bujnych sadów. Drugi, skromniejszy, pozostaje poza murami, jakby je muskając, nawadniając żyzne uprawy warzywne. Potem płynie napoić stada białych owiec, pasących się na łąkach, które kwiaty koniczyn barwią czerwonymi główkami. Rozległy horyzont otwiera się przed Jezusem. Za pofałdowaniem coraz niższych pagórków widać w perspektywicznym skrócie zieloną dolinę Jordanu, a za nią, góry z drugiej strony Jordanu, które się kończą na północnym wschodzie szczytami charakterystycznymi dla Auranitydy. Słońce, które wzeszło zza tych gór, oświetliło trzy dziwaczne chmury, podobne do trzech wstęg z lekkiej gazy, ułożonych poziomo na niebiesko-turkusowej zasłonie firmamentu. Ta lekka gaza trzech chmur długich i wąskich przybrała barwę pomarańczowej czerwieni niektórych cennych korali. Niebo wydaje się zamknięte przez tę powietrzną kratę, bardzo piękną. Jezus wpatruje się w nią lub raczej patrzy w tym kierunku, zamyślony. Kto wie, czy w ogóle ją widzi. Z łokciem opartym o kolano, z ręką podtrzymującą podbródek w zagłębieniu dłoni patrzy, myśli, medytuje. Ponad Nim – ptaki oddają się radosnej i hałaśliwej zabawie latając w powietrzu. Jezus spuszcza wzrok na Sychem, które budzi się coraz bardziej w słońcu poranka. Obecnie do pasterzy i stad, jedynych, które najpierw ożywiały panoramę, dołączają się grupy pielgrzymów. Z brzękiem dzwonków stad miesza się hałas grzechotek osłów i głosy, odgłos stóp i słów. Wiatr przynosi Jezusowi falami wrzawę budzącego się miasta i ludzi, porzucających spoczynek nocy. Jezus wstaje. Opuszcza z westchnieniem spokojne miejsce i schodzi szybko, skrótem, w stronę miasta. Idzie naprzód pośród śpieszących się karawan sprzedawców warzyw oraz pielgrzymów. Pierwsi idą wyładować towary, drudzy chcą dokonać zakupów, zanim ponownie ruszą w drogę. W jednym kącie placu targowego znajdują się w oczekującej Go grupie apostołowie i uczennice, a wokół nich – mieszkańcy Efraim, Szilo, Lebony i wielu z Sychem. Jezus podchodzi do nich, wita, a potem mówi do osób z Sychem: «A teraz się rozstajemy. Wróćcie do waszych domów. Pamiętajcie o Moich słowach. Wzrastajcie w sprawiedliwości.» Jezus odwraca się w stronę Judasza z Kariotu: «Czy dałeś, jak ci powiedziałem, [pieniądze] dla biednych z wszystkich miejsc?» «Dałem, z wyjątkiem tych z Efraim, bo oni już otrzymali.» «Zatem idźcie. Zróbcie tak, by pomóc każdemu ubogiemu.» «Błogosławimy Cię za nich.» «Błogosławcie uczennice. To one dały Mi pieniądze. Idźcie. Pokój niech będzie z wami.» Odchodzą z żalem, smutni. Ale są posłuszni. Jezus zostaje z apostołami i uczennicami. Mówi do nich: «Idę do Enon. Chcę odwiedzić miejsce [pobytu] Chrzciciela. Potem pójdę drogą w dolinie. Jest wygodniejsza dla niewiast.» «Nie byłoby lepiej iść raczej drogą w Samarii?» – pyta Iskariota. «Nie musimy się bać złodziei, nawet jeśli jesteśmy na drodze sąsiadującej z ich pieczarami. Kto chce iść ze Mną, niech idzie. Ten, kto nie chce iść do Enon, niechaj tu zostanie do dnia po szabacie. Wtedy pójdę do Tersy. Kto tu zostaje, niech dołączy do Mnie w tej miejscowości.» «Ja, naprawdę... wolałbym zostać. Nie jestem całkiem zdrowy... jestem zmęczony...» – odzywa się Iskariota. «To widać. Wydajesz się chory. Ciemne spojrzenie, nastrój, a nawet skóra. Obserwuję cię od jakiegoś czasu...» – mówi Piotr. «Ale nikt mnie nie pyta, czy cierpię, jednak...» «Sprawiłoby ci to radość? Nie wiem nigdy, co ci się podoba. Ale jeśli to ci sprawia przyjemność, pytam cię o to teraz, i jestem gotów zostać z tobą i pielęgnować cię...» – odpowiada mu Piotr cierpliwie. «Nie, nie! To tylko zmęczenie. Idź, idź! Ja tu zostanę.» «Ja też zostaję. Jestem stara. Odpocznę, służąc ci za matkę» – mówi niespodziewanie Eliza. «Zostajesz? Mówiłaś...» – przerywa jej Salome. «Gdyby wszyscy tam szli, poszłabym i ja, aby tu nie być sama. Ale ponieważ Judasz zostaje...» «W takim razie idę. Nie chcę, abyś się poświęcała, niewiasto. Z pewnością pójdziesz chętnie zobaczyć schronienie Chrzciciela...» [– mówi Judasz.] «Jestem z Betsur i nie odczuwałam nigdy potrzeby pójścia do Betlejem, aby zobaczyć grotę, w której narodził się Nauczyciel. Zrobię to wtedy, kiedy nie będę już mieć Nauczyciela. Zastanów się więc, czy bardzo pragnę ujrzeć miejsce, w którym był Jan... Wolę okazywać miłość, pewna, że ona ma więcej wartości niż jakaś pielgrzymka.» «Czynisz wymówkę Nauczycielowi. Nie zauważasz tego?» [– pyta Judasz.] «Mówię o sobie. On tam idzie i czyni dobrze. On jest Nauczycielem. Ja jestem staruszką, której boleści odebrały wszelką ciekawość, a miłość do Chrystusa odebrała mi pragnienie wszystkiego, co nie jest służeniem.» «Zatem dla ciebie służbą jest szpiegowanie mnie.» «Robisz coś zasługującego na naganę? Pilnuje się tego, kto czyni coś szkodliwego. Nigdy jednak nikogo nie szpiegowałam, mężu. Nie należę do rodziny węży. I nie zdradzam.» «Ja też nie» [– stwierdza Judasz.] «Oby Bóg tak chciał dla twego dobra. Nie pojmuję jednak, dlaczego jest dla ciebie tak odrażające to, że chcę tu zostać odpocząć...» Jezus, aż dotąd milczał i słuchał wraz z innymi, zdziwionymi tą sprzeczką. Podnosi głowę, którą miał nieco pochyloną, i mówi: «Dość. Pragnienie [odpoczynku], jakie ty masz, może mieć tym bardziej niewiasta, w dodatku niewiasta starsza. Zostaniecie tu do świtu po szabacie, potem dołączycie do Mnie. A teraz idź kupić to, co może być konieczne na te dni. Idź i pośpiesz się.» Judasz odchodzi niechętnie kupić pożywienie. Andrzej chce iść za nim, ale Jezus chwyta go za ramię mówiąc mu: «Zostań. On może to zrobić sam.» Jezus jest bardzo surowy. Eliza patrzy na Niego, a potem podchodzi, aby Mu powiedzieć: «Wybacz, Nauczycielu, sprawiłam Ci przykrość.» «Nie mam ci nic do wybaczenia, niewiasto. To ty raczej przebacz temu człowiekowi, jakby to był twój syn.» «Z tym uczuciem zostanę przy nim... nawet jeśli on uważa inaczej... Ty mnie rozumiesz...» «Tak i błogosławię cię. Mówię ci też, że dobrze powiedziałaś stwierdzając, iż pielgrzymki do miejsc, związanych ze Mną, będą koniecznością wtedy, kiedy Mnie nie będzie już pośród was... koniecznością dla umocnienia waszego ducha. Obecnie trzeba jedynie służyć pragnieniom waszego Jezusa. Ty zaś pojęłaś Moje pragnienie, bo poświęcasz się, opiekując się duchem nierozważnym...» Apostołowie patrzą jeden na drugiego... uczennice także. Maryja pozostaje całkiem zasłonięta i nie podnosi głowy, nie chcąc na nikogo patrzeć. Maria z Magdali stoi jak królowa, która ma sądzić. Nie traci z oczu ani na chwilę Judasza, który krąży między sprzedawcami. Ma spojrzenie rozgniewane i grymas pogardy na zaciśniętych ustach. Wyraz jej twarzy mówi więcej, niż gdyby się odzywała... Judasz powraca. Daje swoim towarzyszom to, co kupił. Poprawia płaszcz, którym się posłużył, aby przynieść zakupy. Chce oddać sakiewkę Jezusowi. Jezus jednak odpycha ją ręką: «To nie jest konieczne. Maria rozdziela jałmużny. Do ciebie należy być dobroczyńcą tutaj. Jest wielu żebraków, którzy zewsząd zdążają w tych dniach do Jerozolimy. Dawaj bez uprzedzeń i z miłością, pamiętając że wszyscy jesteśmy wobec Boga żebrakami, proszącymi o Jego miłosierdzie i o Jego chleb... żegnaj. Żegnaj, Elizo. Pokój niech będzie z wami.» I odwraca się szybko, aby wyruszyć zdecydowanym krokiem po pobliskiej drodze, nie dając Judaszowi czasu na pożegnanie Go... Wszyscy idą za Nim w milczeniu. Wychodzą z miasta, aby się skierować na południowy wschód, przez bardzo piękne pola... 35. OCALENIE MŁODEGO BENIAMINA W ENON Napisane 4 marca 1947. A, 10070-10083 Enon, garść domów, leży wyżej, na północy. Oto miejsce, gdzie był Chrzciciel: grota otoczona bujną roślinnością. Niedaleko stąd – potok bogaty w wodę, płynący w kierunku Jordanu. Pluska silnie, formując następnie bardzo obfity w wody strumień. Jezus siedzi przed grotą, tam gdzie się znajdował, kiedy żegnał Swego kuzyna. Jest sam. Jutrzenka barwi wschód lekkim różem. Lasy ożywiają się dzięki ćwierkaniu przebudzonych ptaków. Z owczarni w Enon dochodzi beczenie. Jakiś wrzask przeszywa spokojne powietrze. Dreptanie stóp po ścieżce. Przechodzi stado kóz, prowadzone przez chłopca, który zatrzymuje się na chwilę, spoglądając niepewnie na Jezusa. Potem odchodzi. Ale trochę później powraca, bo jedna kózka zatrzymała się, obserwując człowieka, którego nie miała zwyczaju widzieć w tym miejscu, a który wyciąga długą rękę, aby jej dać łodygę majeranku i głaszcze jej mądrą główkę. Pastuszek stoi niezdecydowany. Nie wie, czy wziąć ze sobą zwierzę, czy pozwolić Jezusowi je głaskać. Jezus się uśmiecha, jakby był zadowolony, że zwierzę podchodzi bez obawy przykucnąć u Jego stóp i położyć głowę na Jego kolanach. Inne kozy także wracają, aby skubać trawę usianą kwiatami. Pastuszek pyta: «Chcesz mleka? Jeszcze nie wydoiłem dwóch krnąbrnych kóz, które – jeśli się nie najedzą – bodą tego, kto im wyciska wymiona. Są jak ich pan, który jeśli nie jest syty zysku, bije nas kijem.» «Ty jesteś pasterzem-sługą?» «Jestem sierotą, jestem sam i jestem sługą. On jest moim krewnym, bo to mąż siostry matki mojej matki. I dopóki była Rachela... Ale nie żyje od wielu miesięcy... I jestem bardzo nieszczęśliwy... Weź mnie ze Sobą! Jestem przyzwyczajony do życia z niczego... Będę Twoim sługą... trochę chleba wystarczy mi za zapłatę. Tu także nie mam nic... Gdyby mi płacił, odszedłbym. Ale on mówi: „Oto twoje denary! Ale zatrzymuję je na twoje ubranie i jedzenie”. Ubranie!... Widzisz to? Jedzenie!.... Spójrz na mnie.... To ślady uderzeń... Oto mój chleb wczorajszy...» Pokazuje sińce na bardzo wychudłych rękach i ramionach. «Co zrobiłeś?» [– pyta Jezus.] «Nic. Twoi towarzysze, to znaczy: uczniowie, mówili o Królestwie Niebieskim i słuchałem ich... Był szabat. Chociaż nie pracowałem z powodu szabatu, to przecież nie próżnowałem... On mnie bardzo pobił, tak że... że nie chcę już z nim zostać. Weź mnie. Lub ucieknę... Przyszedłem tu specjalnie dziś rano. Bałem się mówić, ale Ty jesteś dobry, więc ośmielam się odezwać.» «A stado? Nie będziesz z pewnością chciał uciec z nim...» «Zaprowadzę je do owczarni... Ten człowiek wkrótce przyjdzie tu wycinać drzewo... Zaprowadzę stado i ucieknę. Och! Weź mnie!» «A czy wiesz, kim Ja jestem?» «Ty jesteś Chrystusem! Królem Królestwa Niebieskiego. Kto idzie za Tobą, ten będzie szczęśliwy w przyszłym życiu. Tu nie miałem nigdy radości... nie odrzucaj mnie... żebym ją miał tam, w górze...» Płacze leżąc u stóp Jezusa, blisko kózki. «Skąd Mnie znasz tak dobrze? Czy może słyszałeś, jak przemawiałem?» [– dopytuje się Jezus.] «Nie. Wczoraj dowiedziałem się, że się znajdujesz tam, gdzie był Chrzciciel. Przez Enon czasami przechodzą Twoi uczniowie. Słyszałem ich. Nazywają się Maciej, Jan, Symeon. Bywali tu często, bo Chrzciciel był ich nauczycielem przed Tobą. A poza tym – Izaak... W Izaaku znalazłem ojca i matkę. Izaak chciał nawet odebrać mnie panu i dał pieniądze. Ale on! Tak, wziął pieniądze, ale potem mnie nie dał, drwiąc sobie z Twojego ucznia.» «Wiesz bardzo dużo. Ale czy wiesz, dokąd idę?» «Do Jerozolimy. Ale na mojej twarzy nie jest napisane, że jestem z Enon.» «Idę dalej. Wkrótce odchodzę. Nie mogę cię zabrać.» «Weź mnie na krótki czas, na jaki możesz.» «A potem?» [– pyta Jezus.] «A potem... Będę płakał, ale pójdę z tymi od Jana, którzy pierwsi powiedzieli biednemu chłopcu, że radość której ludzie nie dają na ziemi, Bóg daje w Niebie tym, którzy mieli dobrą wolę. Ja ją mam. Byłem tak bardzo bity i cierpiałem tak wielki głód, że prosiłem Boga o ten pokój. Widzisz, że miałem dobrą wolę... Ale teraz, jeśli mnie odepchniesz, nie będę już miał nadziei...» Płacze cicho, błagając Jezusa oczyma pełnymi łez bardziej niż wargami. «Nie mam pieniędzy, żeby cię wykupić i nie wiem, czy twój pan zgodziłby się na to.» «Ale już za mnie zapłacono. Mam świadków. Eliasz, Lewi i Jonasz widzieli to i czynili wymówki temu człowiekowi, a to są najwięksi z Enon, jak wiesz!» «Jeśli tak jest... Chodźmy. Wstań i chodź.» «Dokąd?» [– pyta chłopiec.] «Do twojego pana.» «Boję się! Idź sam. To tam, na tej górze, pośród drzew. To on je ścina. Ja tu zaczekam.» «Nie bój się. Spójrz, idą tu Moi uczniowie. Będzie nas tak wielu wobec niego. Nie uczyni ci krzywdy. Wstań. Pójdziemy do Enon poszukać trzech świadków i pójdziemy do twego pana. Daj Mi rękę. Potem powierzę cię uczniom, których znasz. Jak się nazywasz?» «Beniamin.» «Mam dwóch innych małych przyjaciół o takim imieniu. Będziesz trzecim.» «Przyjacielem! To zbyt wiele! Jestem sługą.» «Pana Najwyższego. Dla Jezusa z Nazaretu jesteś przyjacielem. Chodź. Zgromadź stado i idziemy.» Jezus wstaje. Kiedy pastuszek gromadzi kozy i popycha uparte zwierzę na drogę powrotną, On daje znak apostołom, żeby przyszli szybko. Idą ścieżką i patrzą w stronę Jezusa. Przyśpieszają kroku. Stado jest już na drodze. Jezus, trzymając pastuszka za rękę, podchodzi do nich... «Panie! Stałeś się pasterzem kóz? Naprawdę Samaria może być nazywana upartą kozą... ale Ty...» «Ale Ja jestem dobrym Pasterzem i zmieniam także kozły w baranki. Poza tym wszystkie dzieci są barankami, a ten pastuszek jest tylko nieco starszym dzieckiem.» «Czy to nie ten chłopiec, którego ten człowiek wczoraj zabrał ze sobą tak brutalnie?» – mówi Mateusz obserwując chłopca. «Sądzę, że to on. To byłeś ty?» «Ja.» «O, biedny chłopak! Twój ojciec z pewnością cię nie kocha!» – mówi Piotr. «To mój pan. Nie mam innego ojca oprócz Boga.» «Tak. Uczniowie Jana rozproszyli jego niewiedzę i umocnili jego serce, a we właściwej chwili Ojciec wszystkich sprawił, że się spotkaliśmy. Idziemy do Enon aby wziąć ze sobą trzech świadków. A potem pójdziemy do pana...» – mówi Jezus. «Aby nam dał dziecko? A gdzie mamy denary? Maria rozdała ostatnie, jakie miała...» – zauważa Piotr. «Nie trzeba pieniędzy. On nie jest niewolnikiem i już dano za niego pieniądze panu. Izaak zapłacił, bo cierpiał z powodu dziecka.» «A dlaczego go nie otrzymał?» «Dlatego że wielu kpi sobie z Boga i bliźniego. Oto Moja Matka z niewiastami. Idźcie im powiedzieć, że nie mają iść dalej.» Jakub, syn Zebedeusza, i Andrzej odchodzą szybko i lekko jak gazele. Jezus śpieszy się do Matki i do uczennic. Podchodzi do nich, one zaś już powiadomione patrzą na dziecko z litością. Zawracają szybko w kierunku Enon. Wchodzą. Idą, prowadzeni przez chłopca, do domu Eliasza. To starzec o oczach matowych z powodu wieku, ale jeszcze żywotny. W swojej młodości musiał być zdrowy jak dąb z tych regionów. «Eliaszu, Rabbi z Nazaretu weźmie mnie, jeśli...» «Bierze cię? Nie mógłby ci okazać większej dobroci. Stałbyś się zły, gdybyś tu pozostał. Serce staje się twarde, kiedy niesprawiedliwość trwa zbyt [długo]. A ona jest zbyt twarda. Spotkałeś Go? Najwyższy usłyszał więc twój płacz, chociaż pochodził od dziecka samarytańskiego. Błogosławiony jesteś zatem, ty, który – dzięki twojemu wiekowi jesteś wyzwolony od wszelkich więzów i możesz iść za Prawdą. Nic cię nie powstrzymuje od pójścia za nią, nawet wola ojca lub matki. To, co w ciągu tylu lat wydawało się karą, zdaje się teraz opatrznościowe. Bóg jest dobry. Ale czego chcesz ode mnie, że przyszedłeś tutaj? Mojego błogosławieństwa? Daję ci je jako Starszy z tego miejsca.» «Chcę twego błogosławieństwa, bo jesteś dobry. Ponadto przyszedłem prosić, abyście ty, Lewi i Jonasz, poszli z Rabbim do mojego pana, aby nie domagał się już pieniędzy.» «A gdzie jest Rabbi? Jestem stary i widzę bardzo mało i rozpoznaję tylko tych, których znam dobrze. Nie znam Rabbiego.» «Jest tu. Stoi przed tobą.» «Tu? Potęgo odwieczna! – starzec wstaje i kłania się w stronę Jezusa, mówiąc: – Wybacz starcowi o zamroczonych oczach. Pozdrawiam Ciebie, bo jest tylko jeden sprawiedliwy w całym Izraelu i Ty nim jesteś. Chodźmy. Lewi jest w swoim ogrodzie przy kadzi, a Jonasz – przy swoich serach.» Starzec wstaje. Jest wysoki jak Jezus, chociaż pochylony przez wiek. Rusza w drogę dotykając ściany i omijając z pomocą laski przeszkody na drodze. Jezus, który powitał go Swoim [pozdrowieniem] pokoju, pomaga mu w miejscu, gdzie trzy prymitywne stopnie czynią drogę niebezpieczną dla niemal niewidomego starca. Przed wyruszeniem Jezus powiedział uczennicom, że mają czekać na Niego w tym miejscu. W tym czasie Beniamin idzie do swojej owczarni. Starzec mówi: «Ty jesteś dobry, ale Aleksander to dzikie zwierzę. To wilk. Nie wiem, czy... Ale jestem na tyle bogaty, aby Ci dać, ile trzeba, pieniędzy za Beniamina, jeśli Aleksander będzie chciał więcej. Moje dzieci nie potrzebują moich pieniędzy. Mam prawie sto lat, a denary nie przydają się w drugim życiu. Czyn ludzki, tak, ten ma wartość...» «Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej?» [– pyta Jezus.] «Nie czyń mi wymówek, Rabbi. Dawałem jeść dziecku i pocieszałem je, aby się nie stało złoczyńcą. Aleksander potrafiłby wzbudzić okrucieństwo nawet w turkawce, ale nie mogłem, nikt nie mógł mu odebrać dziecka. Ty... Ty odchodzisz z nim daleko. Ale my... my pozostajemy tutaj i obawiamy się jego zemsty. Któregoś dnia, ktoś z Enon wstawiał się za nim, bo Aleksander, pijany, byłby zabił dziecko, i on, nie wiem jak to zrobił, zdołał mu otruć stado.» «Czy to nie jest tylko zła myśl?» [– pyta Jezus.] «Nie. On czekał przez wiele miesięcy. W zimie, kiedy owce są zamknięte, zatruł wodę w zbiorniku. Wypiły, napuchły, zginęły. Wszystkie. Wszyscy tu jesteśmy pasterzami. I zrozumieliśmy... Aby się upewnić, daliśmy jeść ich mięso psu i pies zdechł. Był też ktoś, kto widział Aleksandra, jak wchodził ukradkiem do zagrody... O! To złoczyńca! Boimy się go... Okrutny, zawsze pijany wieczorem. Bezlitosny wobec wszystkich swoich [domowników]. Teraz, kiedy wszyscy umarli, zadręcza chłopca.» «A więc w takim razie nie pójdziesz...» «O, nie! Idę. Trzeba powiedzieć prawdę. O, słyszę młotek, to Lewi.» Woła go głośno blisko płotu: «Lewi! Lewi!» Starzec, nieco młodszy niż ten pierwszy, wychodzi na zewnątrz w krótkim ubraniu, z młotkiem w ręku. Pozdrawia Eliasza i pyta go: «Czego chcesz, przyjacielu?» «Mam ze mną Rabbiego z Galilei. Przyszedł zabrać Beniamina. Aleksander jest w lesie. Chodź zaświadczyć, że otrzymał już pieniądze od tamtego ucznia.» «Idę. Zawsze mi mówiono, że Rabbi jest dobry. Teraz wierzę w to. Pokój Tobie!» Odkłada młotek, mówi nie wiem komu, że ma na niego poczekać i odchodzi z Eliaszem i Jezusem. Szybko dochodzą do owczarni Jonasza. Wołają go, wyjaśniają... «Idę. Ty – nakazuje jakiemuś chłopcu – pracuj dalej.» Wyciera ręce w chustę, którą rzuca na motykę, i idzie, pozdrowiwszy Go najpierw, za Jezusem, Lewim oraz Eliaszem. Jezus rozmawia w tym czasie ze starcem. Mówi mu: «Jesteś sprawiedliwy. Bóg da ci pokój.» «Mam nadzieję. Pan jest sprawiedliwy! To nie moja wina, że urodziłem się w Samarii...» «To nie jest twoja wina. W drugim życiu nie ma granic dla sprawiedliwych. Tylko grzech wznosi granicę między Niebem i Czeluścią.» «To prawda. Jakże chętnie bym Cię zobaczył! Twój głos jest słodki i łagodną ręką prowadzisz starego niewidomego. Łagodną i mocną. Wydaje mi się, że to ręka syna mojego umiłowanego dziecka. Ma na imię Eliasz, jak ja, syn Józefa, mojego syna. Jeśli Twój wygląd jest jak Twoja ręka, szczęśliwy ten, kto Cię widzi.» «Lepiej Mnie słuchać niż widzieć. To bardziej uświęca ducha.» «To prawda. Słucham tych, którzy mówią o Tobie. Oni jednak przechodzą tędy rzadko... Czy to nie jest odgłos siekiery [uderzającej] o pnie?» «Tak.» «Zatem... Aleksander jest już blisko... zawołaj go.» «Tak. Pozostańcie tu. Jeśli będę mógł to załatwić sam, nie będę was wołać. Nie pokazujcie się, zanim was nie zawołam.» Jezus idzie dalej i woła głośno. «Kto mnie potrzebuje? Kim jesteś?» – mówi mężczyzna starszy, bardzo mocny, o profilu twardym. Ma piersi, ręce i nogi jak zapaśnik. Cios zadany tymi rękoma musi być jak brutalne uderzenie maczugą. [Jezus odpowiada:] «To Ja, nieznajomy, który cię zna. Przychodzę zabrać to, co jest Moje.» «Twoje? Cha! Cha! Cóż jest Twoje w moim lesie?» «Nic z lasu. W twoim domu jest Mój Beniamin.» «Jesteś szalony! Beniamin jest moim sługą.» «I krewnym. A ty jesteś jego prześladowcą. Mój posłaniec dał ci za to dziecko pieniądze, których się domagałeś. Wziąłeś pieniądze i odmówiłeś oddania mu chłopca. Mój posłaniec, człowiek pokoju, nie zareagował. Ja przychodzę w imię sprawiedliwości» [– oznajmia Jezus.] «Twój posłaniec musiał przepić pieniądze. Nic nie dostałem i zatrzymuję Beniamina. Kocham go bardzo.» «Nie. Ty go nienawidzisz. Lubisz tylko zysk, którym się z nim nie dzielisz. Nie kłam. Bóg karze kłamców.» «Nie dostałem pieniędzy. Jeśli rozmawiałeś z moim sługą, to wiedz, że jest sprytnym kłamcą. Zbiję go, bo mnie oczernił. Żegnaj!» – odwraca się od Jezusa i już ma się oddalić. «Uważaj, Aleksandrze, gdyż Bóg jest obecny. Nie wystawiaj na próbę Jego dobroci.» «Bóg! Czyżby Bóg troszczył się o moje sprawy? Do mnie należy strzeżenie moich spraw i troska o nie.» «Miej się na baczności!» [– ostrzega go Jezus.] «Kimże Ty jesteś, nędzny Galilejczyku? Jak możesz sobie pozwalać na robienie mi wymówek? Nie znam Cię.» «Znasz Mnie: jestem Rabbim z Galilei, i...» «Ach, tak! I sądzisz, że mnie przestraszysz? Nie boję się ani Boga, ani Belzebuba, a Ty chcesz, żebym się bał Ciebie? Ciebie? Szaleńca? Idź, idź. Pozwól mi pracować Odejdź, mówię. Nie patrz na mnie. Sądzisz, że Twoje oczy mnie przestraszą! Co chcesz zobaczyć?» «Nie twoje zbrodnie, gdyż znam je wszystkie. Wszystkie. Nawet te, których nikt nie zna. Ale chcę zobaczyć, czy zrozumiesz, że ta godzina jest ostatnią, jaką ci daje miłosierdzie Boże, aby cię [skłonić] do żalu. Chcę zobaczyć, czy powstaną wyrzuty sumienia, aby stopić twoje serce kamienne, czy...» Mężczyzna, który ma siekierę w rękach, rzuca nią w Jezusa, który się szybko pochyla. Siekiera szybuje nad Jego głową i uderza w młody zielony dąb. Drzewo pada, ścięte w jednej chwili. Słychać wielki szum listowia i trzepot skrzydeł przerażonych ptaków. Trzej, ukryci w małej odległości, wychodzą z krzykiem, bojąc się, że Jezus został też ugodzony, a niemal niewidomy starzec, krzyczy: «Och! Zobaczyć! Widzieć, czy On jest naprawdę bez rany! Tylko po to, zobaczyć, o, Boże wieczny!» I głuchy na wszystkie zapewnienia innych idzie do przodu na ślepo, bo zgubił laskę i chce dotknąć Jezusa, aby się przekonać, że nie krwawi żadna część Jego ciała. Jęczy: «Jeden promień światła, a potem – ciemności. Ale zobaczyć, zobaczyć, bez tej zasłony, która mi pozwala zaledwie odgadywać przeszkody...» «Nic Mi nie jest, ojcze, dotknij Mnie» – mówi Jezus, dotykając go i pozwalając się dotknąć. W tym czasie inni kierują w stronę okrutnika twarde słowa, wyrzucając mu jego cios i kłamstwa. Ponieważ nie ma już siekiery, wyciąga nóż i idzie, aby ugodzić, bluźniąc Bogu, kpiąc sobie z niewidomego, grożąc innym, naprawdę podobny do dzikiego wściekłego zwierzęcia. Ale chwieje się, zatrzymuje, nóż wypada mu z ręki, przeciera oczy, otwiera je, zamyka, a potem wydaje przeraźliwy okrzyk: «Nie widzę! Na pomoc! Moje oczy... Ciemności... Kto mi pomoże?» Inni także krzyczą, z osłupienia. A nawet drwią z niego, mówiąc: «Bóg cię wysłuchał.» Istotnie, pośród bluźnierstw wołał i tak: «Niechaj mnie Bóg oślepi, jeśli kłamię i jeśli zgrzeszyłem. I niechaj raczej oślepnę, niż oddam cześć szalonemu Nazarejczykowi! A co do was, to się zemszczę, i połamię Beniamina jak ten krzew...» Tamci więc kpią sobie z niego, mówiąc: «Teraz się zemścij...» «Nie bądźcie jak on, nie miejcie nienawiści» – radzi Jezus i głaszcze starca, który nie zajmuje się niczym innym, jak tylko sprawdzaniem, że Jezus nie jest ranny. Jezus, aby go uspokoić, mówi mu: «Unieś głowę! Spójrz!» Dokonuje się cud. Jak tam, wobec gwałtownika, ciemności, tak tu, dla sprawiedliwego – światłość. I pod potężnymi drzewami rozlega się inny krzyk, szczęśliwy: «Widzę! Moje oczy! Światło! Błogosławię Cię!» – i starzec wpatruje się w Jezusa oczyma, które promienieją nowym życiem, a potem upada, aby ucałować Jego stopy. «Chodźmy, my dwaj. Wy odprowadźcie do Enon tego nieszczęśnika. I miejcie litość, gdyż Bóg go już ukarał. Bóg wystarczy. Niech człowiek będzie dobry wobec każdego nieszczęścia.» «Weź Sobie dziecko, owce, las, dom, pieniądze. Ale przywróć mi wzrok. Nie chcę pozostać niewidomy.» «Nie mogę. Zostawiam ci wszystko to, przez co stałeś się grzesznikiem. Biorę ze Sobą niewinnego, gdyż znosił już męczeństwo. Oby w ciemnościach twa dusza mogła się otworzyć na Światłość.» Jezus żegna Lewiego i Jonasza. Idzie szybko ze starcem, który wydaje się odmłodzony i po dojściu do pierwszych domów, wykrzykuje swą radość. Całe Enon jest poruszone... Jezus toruje Sobie przejście, idzie do pastuszka, który jest przy apostołach, i mówi mu: «Chodź! Idziemy, bo czekają na nas w Tersa.» «Wolny? Wolny? Z Tobą? O! Nie wierzyłem w to! Żegnaj, Eliaszu. A inni?» Chłopak jest poruszony... Eliasz całuje go, błogosławi i mówi mu: «I wybacz nieszczęśliwemu.» «Dlaczego? Wybaczyć – tak. Ale dlaczego nieszczęśliwemu?» «Ponieważ bluźnił Panu i światło zgasło w jego oczach. Nikt z nas nie będzie musiał się go już bać. Jest w ciemnościach i stał się słaby. Przerażająca jest potęga Boża!...» Starzec wydaje się natchnionym prorokiem, kiedy stoi tak z rękami uniesionymi, zwrócony do nieba, myśląc o tym, co widział. Jezus żegna go i przechodzi przez mały podekscytowany tłum. Odchodzi. Za Nim idą apostołowie i uczennice, również Beniamin, żegnany przez niewiasty, które chcą dać ulubieńcowi Pana dowód swego uczucia: owoc, sakiewkę, chleb, ubranie, co znajdują na miejscu. A on, szczęśliwy, żegna je, dziękuje im i mówi: «Zawsze dobre wobec mnie! Będę o tym pamiętać. Będę się za was modlił. Poślijcie wasze dzieci do Pana. To piękne być z Nim. On jest Życiem. Żegnajcie! Żegnajcie!...» Minęli Enon. Idą w stronę Jordanu, ku równinie doliny Jordanu, ku nowym wydarzeniom, jeszcze ukrytym... Chłopiec nie odwraca się za siebie. Nie komentuje. Nie myśli. Nie wzdycha. Uśmiecha się. Patrzy na Jezusa, tam na przedzie, na prawdziwego Pasterza, za którym idzie Jego stado, stado, w którym jest teraz i on, biedne dziecko... i nagle zaczyna śpiewać pełnym głosem... Apostołowie uśmiechają się, mówiąc: «Chłopiec jest szczęśliwy.» Niewiasty mówią z uśmiechem: «Uwięziony ptaszek odzyskał wolność i gniazdo.» Jezus uśmiecha się, odwracając się, aby popatrzeć, a Jego uśmiech, jak zawsze, wydaje się czynić wszystko bardziej świetlistym. Woła chłopca, mówiąc: «Chodź tu, jagniątko Boże. Chcę cię nauczyć pięknej pieśni.» I intonuje, a za Nim inni, psalm: «Pan jest moim Pasterzem, nie braknie mi niczego. Postawił mnie na obfitych pastwiskach...» i tak dalej. Przepiękny głos Jezusa rozchodzi się nad urodzajnymi polami, góruje nad innymi, nawet nad najlepszymi głosami, tak potężnie wyraża radość. «Twój Syn, Maryjo, jest szczęśliwy» – mówi Maria Alfeuszowa. «Tak. Jest szczęśliwy. Ma jeszcze jakąś radość...» «Żadna podróż nie jest bezowocna. On przechodzi rozlewając łaski i zawsze jest ktoś, kto naprawdę spotyka Zbawiciela. Pamiętasz tamten wieczór w Betlejem Galilejskim?» – pyta Maria z Magdali. «Tak. Ale nie chciałabym sobie przypominać tamtych trędowatych i tego niewidomego...» [– wyznaje Maryja.] «Ty byś zawsze przebaczyła. Jesteś taka dobra! Ale sprawiedliwość również jest konieczna» – zauważa Maria Salome. «Jest konieczna, ale na szczęście dla nas miłosierdzie jest większe» – mówi jeszcze Maria Magdalena. «Ty możesz tak mówić, ale Maryja...» – odpowiada Joanna. «Maryja chce tylko przebaczenia, chociaż Ona nie potrzebuje przebaczenia. Prawda, Maryjo?» – mówi Zuzanna. «Chciałabym tylko przebaczenia, tak. Tego tylko. Być złym to już musi być straszliwym cierpieniem...» – mówi Maryja z westchnieniem. «Ty byś przebaczyła wszystkim, naprawdę wszystkim? Czy to by było sprawiedliwe? Są ludzie uparci w złu, którzy marnują wszelkie przebaczenie, kpiąc sobie z niego jako ze słabości» – mówi Marta. «Przebaczyłabym. Co do Mnie, przebaczyłabym. Nie z głupoty, ale dlatego, że widzę w każdej duszy małe dziecko, bardziej lub mniej dobre. Jakby syna... Matka przebacza zawsze... nawet jeśli mówi: „Sprawiedliwość wymaga sprawiedliwej kary”. Och! Gdyby jakaś matka mogła umrzeć, aby zrodzić nowe serce, dobre, dla złego dziecka, myślicie, że by tego nie zrobiła? Ale to niemożliwe. Są serca, które odrzucają wszelką pomoc... Myślę, że litość powinna nawet im dawać przebaczenie, bo mają już w sercu tak wielki ciężar: swe grzechy, surowość Bożą... Och! Przebaczajmy, przebaczajmy winnym... I oby spodobało się Bogu przyjąć nasze całkowite przebaczenie dla zmniejszenia ich długu...» «Ale dlaczego Ty ciągle płaczesz, Maryjo? Nawet teraz, kiedy Twój Syn ma chwilę radości!» – skarży się Maria Alfeuszowa. «Jego radość nie była całkowita, bo grzesznik nie żałował. Jezus ma pełną radość, kiedy może zbawić...» Nie wiadomo, dlaczego Nike, która dotąd się nie odzywała, mówi niespodziewanie: «Wkrótce będziemy znowu z Judaszem z Kariotu.» Niewiasty spoglądają na siebie, jakby to proste zdanie było czymś nadzwyczajnym, jakby się za nim kryło coś wielkiego. Ale żadna nie wypowiada ani słowa. Jezus zatrzymuje się w bardzo pięknym gaju oliwnym. Wszyscy się zatrzymują. Jezus błogosławi pokarm i dzieli go, a potem go rozdaje. Beniamin patrzy i układa to, co mu dano: ubrania zbyt długie lub zbyt szerokie, sandały, które mu nie pasują, migdały jeszcze w łupinie, ostatnie orzechy, mały ser, kilka pomarszczonych jabłek, nóż. Jest szczęśliwy mając taki skarb. Oddaje pożywienie i składa szaty, mówiąc: «Ubiorę najpiękniejsze na Paschę.» Maria Alfeuszowa obiecuje: «W Betanii wszystko ci doprowadzę do porządku. Na razie zostaw to. W Tersa będzie woda, aby to odświeżyć, a dalej będą nici, aby to zrobić na miarę. Co do sandałów to... nie wiem, co zrobić.» «Damy je pierwszemu ubogiemu, którego spotkamy, jeśli będą pasować na jego nogi i w Tersa kupimy parę nowych» – mówi spokojnie Maria z Magdali. «A za jakie pieniądze, siostro?» – pyta ją Marta. «Ach! To prawda! Nie mamy już ani jednej monety... Ale Judasz ma pieniądze... więc Beniamin nie będzie musiał w nich długo chodzić. Poza tym, biedne dziecko! Jego dusza miała wielką radość, ale jeszcze jego ciało musi otrzymać powód do uśmiechu... Niektóre rzeczy sprawiają radość.» Zuzanna, młoda i pogodna, mówi ze śmiechem: «Mówisz jakbyś wiedziała z doświadczenia, że para nowych sandałów sprawia radość temu, kto ich nigdy nie posiadał!» «To prawda. Ale jednak wiem, jaką może sprawiać radość ubranie suche, kiedy się jest przemoczonym, i ubranie świeże, kiedy ma się tylko jedno. Pamiętam...» I pochyla głowę na ramię Najświętszej Maryi, mówiąc: «Pamiętasz, o Matko?» – i całuje Ją czule. Jezus daje nakaz wyruszenia, aby być w Tersa przed wieczorem: «Tych dwoje nie wie, co się z nami dzieje...» «Czy chcesz, żebyśmy poszli szybciej, aby im powiedzieć, że przybywasz?» – proponuje Jakub, syn Alfeusza. «Tak. Idźcie wszyscy z wyjątkiem Jana i Jakuba, i Mojego brata Judy. Tersa nie jest już daleko... Idźcie zatem. Odszukajcie Judasza i Elizę i przygotujcie również miejsca dla nas, bo ponieważ tak bardzo się spóźniliśmy i mamy niewiasty ze sobą, dobrze będzie spędzić tam noc... Pójdziemy za wami. Spotkamy się przy pierwszych domach...» Ośmiu apostołów odchodzi szybko. Jezus idzie wolno za nimi. 36. «JUDASZU, CZY DLA CIEBIE MOJA ŚMIERĆ MA BYĆ DAREMNA?» Napisane 5 marca 1947. A, 10083-10098 Tersa jest tak otoczone bujnymi oliwkami, że trzeba być bardzo blisko nich, aby zauważyć, że jest tam miasto. Pas murów otaczających niezwykle urodzajne ogrody warzywne osłania domy przed wiatrem. W ogrodach stapiają się ze sobą i przeplatają różne odcienie zieleni: cykoria, sałata, jarzyny, młode dynie, drzewa owocowe, roślinne altany. Kwiaty obiecują owoce, a małe owoce zapowiadają smakołyki. Zza zasłony trzcin i wierzb, które wyrosły blisko kanału pozbawionego wody, lecz we wnętrzu jeszcze wilgotnego, wyłania się ośmiu apostołów, posłanych do przodu wcześniej. Usłyszeli odgłos kroków nadchodzących osób. Są wyraźnie zaniepokojeni i przygnębieni. Dają znak, żeby się zatrzymać. Idą szybko do przodu. Kiedy są dosyć blisko, aby można ich było usłyszeć bez konieczności krzyczenia, mówią: «Odejdźcie! Odejdźcie! Wycofajcie się polami. Nie można wejść do miasta. Omal nas nie ukamienowali. Oddalcie się, tam, do tego zagajnika, a powiemy wam...» Popychają do tyłu w głąb wysuszonego kanału Jezusa, trzech apostołów, chłopca, niewiasty, bardzo pragnąc oddalić się niepostrzeżenie. Mówią: «Niech nas tu nie widzą. Ruszajmy! Chodźmy!» Daremnie Jezus, Juda i dwóch synów Zebedeusza usiłują się dowiedzieć, co zaszło. Daremnie pytają: «A Judasz, syn Szymona? A Eliza?» Ośmiu niczego nie słucha. Idą przez gąszcz łodyg i roślin wodnych, z nogami podrapanymi przez sitowie. W twarz uderzają ich wierzby i trzciny. Ślizgają się po mule dna, chwytają się krzewów, opierają o brzegi, pokryci błotem. Oddalają się tak, pod wpływem nalegania ośmiu, idących z odwróconymi głowami i patrzących, czy z Tersa nie wychodzi ktoś, śledząc ich. Ale na drodze jest tylko słońce, które zaczyna zachodzić i wychudzony błąkający się pies. W końcu są blisko gęstwiny jeżyn, które stanowią granicę czyjejś własności. Za gęstwiną – łany lnu zaczynają wypuszczać kwiaty błękitne jak niebo. Na wietrze kołyszą się ich wysokie łodygi. «Tam, tam, do środka. Kiedy usiądziemy, nikt nas nie zobaczy i po zapadnięciu nocy wyruszymy...» – mówi Piotr ocierając pot. «Dokąd? – pyta Juda, syn Alfeusza. – Mamy niewiasty.» «Dokądkolwiek. Zresztą łąki są pełne ściętego siana, to posłuży za łóżko. Dla niewiast można rozpiąć namioty z naszych płaszczy i czuwać.» «Tak. Wystarczy, że nie będziemy widziani i że udamy się o świcie w stronę Jordanu. Masz rację, Nauczycielu, że nie chcesz iść drogą przez Samarię. Dla nas, ubogich, lepsi są złodzieje niż Samarytanie!...» – mówi Bartłomiej jeszcze zadyszany. Odzywa się Tadeusz: «Ale w końcu co się dzieje? Czy Judasz wywołał to jakąś...» Tomasz przerywa mu: «Z pewnością mu się dostało. Przykro mi z powodu Elizy...» «Widziałeś Judasza?» «Nie, ale łatwo jest być prorokiem. Jeśli powiedział, że jest Twoim apostołem, z pewnością go pobili. Nauczycielu, oni Cię tu nie chcą.» [Por. Łk 9,51n] «Tak, wszyscy zbuntowali się przeciwko Tobie.» «To prawdziwi Samarytanie.» Wszyscy mówią razem. Jezus nakazuje wszystkim milczenie i poleca: «Niech mówi jeden. Szymonie Zeloto, jesteś najbardziej spokojny.» «Panie, to można szybko opowiedzieć. Weszliśmy do miasta i nikt nam nie przeszkadzał, dopóki nie wiedzieli, kim jesteśmy i uważali nas za pielgrzymów. Potem jednak zapytaliśmy – bo musieliśmy to uczynić! – czy mężczyzna młody, wysoki, ciemnowłosy, ubrany na czerwono i z taletem o brzegach czerwonych i białych, w towarzystwie starszej niewiasty, szczupłej, o włosach raczej siwych niż czarnych i w szacie popielatej, bardzo ciemnej, weszli do miasta i czy szukali galilejskiego Nauczyciela i Jego towarzyszy. Wtedy od razu się rozgniewali... Może nie mieliśmy mówić Tobie. Z pewnością popełniliśmy błąd... ale w innych miejscach zostaliśmy przyjęci tak dobrze, że... nie rozumiem, co się tu zdarzyło!... Ci, którzy przed trzema dniami byli pełni szacunku wobec Ciebie, wydali się żmijami!» Tadeusz przerywa mu: «Robota Judejczyków...» «Nie sądzę. Nie wierzę w to z powodu wyrzutów, jakie nam robili, i ich gróźb. Uważam... jestem pewien, jesteśmy pewni, że przyczyną gniewu Samarytan jest to, że Jezus odrzucił ich propozycję ochrony. Krzyczeli: „Wynoście się! Odejdźcie! Wy i wasz Nauczyciel! On chce iść adorować [Boga] na górze Moria. Niech tam idzie i niech umrze On i wszyscy Jego. Nie ma miejsca pośród nas dla tych, którzy nie uznają nas za przyjaciół, tylko za sługi. Nie chcemy innych przykrości, z których nie mamy żadnej korzyści. Dla Galilejczyka – kamienie zamiast chleba i atakujące psy, zamiast gościnnych domów”. Tak mówili i mówili jeszcze więcej. A ponieważ nalegaliśmy, aby dowiedzieć się przynajmniej, co się stało z Judaszem, oni wzięli kamienie, aby nas uderzyć i rzeczywiście wypuścili psy. I krzyczeli do siebie: „Stańmy przy wszystkich wejściach. Jeśli przyjdzie, zemścimy się”. Uciekliśmy. Jedna niewiasta – zawsze jest ktoś dobry, nawet pomiędzy złymi – wepchnęła nas do swego ogrodu. Przeprowadziła nas inną ścieżką między ogrodami aż do kanału, w którym nie ma wody, bo wykorzystano ją do nawadniania przed szabatem. Ukryła nas tam. Potem obiecała nam przynieść wiadomości o Judaszu. Ale jeszcze nie przyszła. Poczekajmy na nią tutaj, bo powiedziała, że jeśli nas nie znajdzie w kanale, przyjdzie tutaj.» Są liczne komentarze. Niektórzy nadal oskarżają Judejczyków. Inni czynią Jezusowi lekką wymówkę, wymówkę ukrytą pod słowami: «Mówiłeś zbyt jasno w Sychem i potem odszedłeś. W czasie tych trzech dni postanowili, że jest zbyteczne łudzić się i szkodzić sobie z powodu Kogoś, kto ich nie zadowolił... i wypędzają Cię...» Jezus odpowiada: «Nie żałuję, że powiedziałem prawdę i że spełniam Mój obowiązek. Teraz nie rozumieją. W niedługim czasie zrozumieją Moją sprawiedliwość i uwielbią Mnie bardziej niż gdybym jej nie przestrzegał, i [zrozumieją] wielką miłość, jaką ich darzę.» «O, oto niewiasta na drodze! Ośmieliła się pokazać...» – mówi Andrzej. «Czy nie przychodzi nas zdradzić, co?» – mówi Bartłomiej podejrzliwy. «Jest sama!» «Za nią mogą iść ludzie ukryci w kanale...» Ale niewiasta, idąca z koszem na głowie, podąża dalej, mija pola lnu, gdzie czekają Jezus i apostołowie, następnie wchodzi na ścieżkę i znika... aby ukazać się ponownie nagle za plecami czekających na nią. Odwracają się niemal przerażeni, słysząc szelest traw. Niewiasta mówi do ośmiu, których zna: «Jestem. Wybaczcie mi, że kazałam wam długo czekać... Nie chciałam, żeby ktoś szedł za mną. Powiedziałam, że idę do mojej matki... Wiem... Przyniosłam tu coś, żebyście się posilili. Nauczyciel... Który to jest? Chcę Mu oddać cześć.» «To jest Nauczyciel.» Niewiasta, która postawiła kosz, upada na twarz, mówiąc: «Wybacz grzech moim współmieszkańcom. Gdyby nie było ludzi, którzy ich do tego pobudzili... Wielu jednak starało się o to, abyś został tu odrzucony...» «Nie żywię urazy, niewiasto. Wstań i mów. Wiesz coś o Moim apostole i kobiecie, która była z nim?» «Tak. Wypędzono ich jak psy za miasto, z drugiej strony. Oczekują tam nocy. Chcieli wrócić w stronę Enon, szukając Ciebie. Chcieli przyjść tu, wiedząc, że ich towarzysze tu są. Poleciłam im nie robić tego. Zostaną tam cicho, a ja was do nich zaprowadzę. Zrobię to, gdy tylko zapadnie zmrok. Szczęśliwym trafem nie ma mojego małżonka i mogę swobodnie opuszczać dom. Zaprowadzę was do jednej z moich sióstr, zamężnej, na równinie. Prześpicie się tam, nie mówiąc, kim jesteście, nie z powodu Merod, ale z powodu mężczyzn, którzy są z nią. To nie są Samarytanie: są z Dekapolu, osiedleni tu. Ale tak będzie lepiej...» [– stwierdza niewiasta.] «Niech Bóg ci to wynagrodzi. Czy tych dwoje uczniów jest rannych?» «Mężczyzna trochę. Niewiasta wcale. I zapewne Najwyższy ochronił ją, bo ona, dumnie, chroniła swego syna własnym ciałem, kiedy mieszkańcy chwycili za kamienie. Och! Jaka odważna niewiasta! Wołała głośno: „To tak uderzacie kogoś, kto was nie obraził? I nie szanujecie mnie, która go broni i jest matką? Czy nie macie matek wy wszyscy, którzy nie szanujecie kobiety, która rodziła? Czy zrodziliście się z wilczycy albo zostaliście uczynieni z błota i gnoju?”. I patrzyła na napastników trzymając rozchylony płaszcz, aby bronić mężczyzny i równocześnie wycofywała się, popychając go poza miasto... I umacnia go jeszcze teraz, mówiąc: „Niechaj Najwyższy sprawi, o mój Judaszu, że ta krew wylana za Nauczyciela stanie się balsamem dla twego serca”. On jest tylko trochę ranny. Mężczyzna bardziej się chyba boi niż cierpi. Ale teraz bierzcie i jedzcie. Dla niewiast jest mleko, dopiero co udojone, i chleb z serem i owocami. Nie mogłam upiec mięsa, zbytnio bym się spóźniła. Tu jest wino dla mężczyzn. Jedzcie. Zapada zmrok. Potem, bezpiecznymi drogami, pójdziemy do tych dwojga i następnie do Merod.» «Niech Bóg ci jeszcze raz wynagrodzi» – mówi Jezus. Ofiarowuje i rozdziela pożywienie. Odkłada na bok dwie części dla tych, którzy są daleko. «Nie. Nie. Pomyślałam o nich i zaniosłam im pod moimi szatami jajka i chleb, z odrobiną wina i oliwy na rany. To jest dla was. Jedzcie, a ja w tym czasie będę pilnować drogi...» Jedzą, ale gniew pożera mężczyzn, a przygnębienie odebrało apetyt niewiastom. Wszystkim, z wyjątkiem Marii z Magdali. To, co przeraża i upokarza innych, na nią działa jak napój pobudzający nerwy i odwagę. Oczy rzucają błyski w stronę wrogiego miasta. Jedynie obecność Jezusa, który powiedział wcześniej, że nie należy żywić urazy, powstrzymuje gwałtowne słowa. Nie mogąc więc ani mówić, ani działać, wyładowuje gniew na niewinnym chlebie, który gryzie w sposób tak znaczący, że Zelota nie potrafi się powstrzymać od powiedzenia jej z uśmiechem: «Na szczęście ludzie z Tersa nie mogą wpaść w Twoje ręce! Przypominasz uwięzione dzikie zwierzę, Mario!» «Tak. Dobrze widzisz. I w oczach Bożych mam więcej zasługi z powstrzymywania się, by wejść tam tak, jak na to zasługują, niż za wszystko to, co uczyniłam do tej pory, aby wynagrodzić.» «Nie bądź surowa, Mario! Bóg ci przebaczył grzechy większe niż ich wina.» «To prawda. Oni Cię obrazili, Ciebie, mojego Boga, jeden raz, pod wpływem innych. A ja... wiele razy... z mojej własnej woli... i nie mogę być nieprzejednana ani pyszna...» Spuszcza oczy na chleb, na który spływają dwie łzy. Marta kładzie jej rękę na kolanach i mówi do niej cicho: «Bóg ci przebaczył. Nie upadaj na duchu... Przypomnij sobie, co otrzymałaś: naszego Łazarza...» «To nie udręczenie. To wdzięczność. To wzruszenie... I stwierdzenie, że nie mam jeszcze tego miłosierdzia, które tak obficie otrzymałam... Wybacz mi, Rabbuni!» – mówi podnosząc piękne oczy, którym pokora przywróciła ich słodycz. «Nigdy nie odmawia się przebaczenia temu, kto jest pokorny sercem, Mario» [– mówi Jezus.] Zapada wieczór, barwiąc niebo odcieniem delikatnego fioletu. Rzeczy trochę oddalone rozmywają się. Łodygi lnu, których wdzięk był tak widoczny, stapiają się teraz w jedną ciemną masę. Ptaki milkną w listowiu. Zapala się pierwsza gwiazda. W powietrzu słychać pierwszą cykadę. Jest wieczór. «Możemy iść. Tu, na polach, nie zobaczą nas. Chodźcie pewnie. Nie zdradzę was. Nie robię tego dla korzyści. Proszę tylko Niebo o litość, bo litości potrzebujemy wszyscy» – mówi niewiasta wzdychając. Wstają i idą za nią. Przechodzą wzdłuż Tersy, pośród pól i ogrodów już ciemnych, ale są wystarczająco blisko, by dojrzeć ludzi wokół ognisk u wylotu dróg... «Czatują na nas...» – mówi Mateusz. «Przeklęci!» – syczy Filip przez zęby. [Por. Łk 9,54] Piotr nie odzywa się, ale unosi ręce ku niebu, w niemej prośbie lub proteście. Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, którzy rozmawiali bez przerwy, nieco na przedzie, przed innymi, wracają, aby powiedzieć: «Nauczycielu, skoro Ty, z powodu Twej doskonałej miłości, nie chciałeś się odwołać do kary, czy chcesz, abyśmy to uczynili? Chcesz, abyśmy powiedzieli ogniowi z nieba, żeby zstąpił i spalił tych grzeszników? Powiedziałeś, że wszystko możemy, o co poprosimy z wiarą i...» Jezus szedł trochę pochylony, jakby zmęczony. Prostuje się nagle i przeszywa ich dwoma spojrzeniami, iskrzącymi się w blasku księżyca. Cofają się w milczeniu, przerażeni tym spojrzeniem. Jezus, patrząc ciągle na nich w ten sam sposób, mówi im: «Nie wiecie, jakiego jesteście ducha. Syn Człowieczy nie przyszedł, aby gubić dusze, lecz aby je zbawić. Czy nie pamiętacie, co wam mówiłem? Powiedziałem w przypowieści o dobrym ziarnie i chwaście: „Na razie pozwólcie wzrastać razem ziarnu dobremu i życicy, bo gdybyście je chcieli teraz rozdzielić, moglibyście wyrwać dobre ziarno wraz z życicą. Pozostawcie je więc, aż do żniwa. W czasie żniwa powiem żniwiarzom: zbierzcie teraz życicę i powiążcie ją w snopki, aby ją spalić, a dobre ziarno złóżcie w moim spichlerzu”.» [Por. Mt 13,24nn] Jezus już zapanował nad wzburzeniem wobec dwóch, którzy domagali się ukarania ludzi z Tersy, gdyż ogarnął ich gniew, rozpalony przez miłość do Niego. Teraz zaś stoją przed Nim ze spuszczonymi głowami. Jezus chwyta ich za łokcie, jednego z prawej, a drugiego z lewej strony i rusza ponownie w drogę. Prowadzi ich, mówiąc do wszystkich, którzy się zgromadzili wokół Niego, kiedy się zatrzymał: «Zaprawdę, mówię wam, że bliski jest czas żniwa, Mojego pierwszego żniwa. Dla wielu nie będzie drugiego. Ale – wychwalajmy za to Najwyższego – część tych ludzi, którzy w Moim czasie nie potrafili się stać kłosem dobrego ziarna, po oczyszczeniu Ofiarą paschalną narodzi się ponownie z duszą nową. Do tego dnia nie będę na nikogo wylewał gniewu... Potem będzie sprawiedliwość...» «Po święcie Paschy?» – pyta Piotr. «Nie. Po czasie. Nie mówię o ludziach, żyjących teraz. Patrzę na przyszłe wieki. Ludzie nie przestają się odnawiać, jak plony na polach. Zbiory następują jedne po drugich. A Ja zostawię to, co będzie potrzebne, aby ci, którzy przyjdą w przyszłości, mogli się stać dobrym ziarnem. Jeśli nie będą tego chcieli uczynić, na końcu świata Moi aniołowie oddzielą życicę od dobrego ziarna. Wtedy to będzie wieczny Dzień Boga samego. Obecnie na świecie jest dzień Boga i szatana. Pierwszy zasiewa Dobro, drugi rzuca między ziarno Boże swe przeklęte chwasty, swe zgorszenia, niegodziwości, swe ziarno, wzbudzające nieprawości i zgorszenia. Zawsze bowiem będą ludzie buntujący przeciwko Bogu, jak ci, którzy podburzyli [mieszkańców tego miasta]. Oni naprawdę są mniej winni niż ci, którzy ich skłaniają do zła.» «Nauczycielu, każdego roku oczyszczamy się na Paschę i Przaśniki, ale wciąż jesteśmy tacy sami, jacy byliśmy. Czy może będzie inaczej w tym roku?» – pyta Mateusz. «Całkiem inaczej» [– odpowiada Jezus.] «Dlaczego? Wyjaśnij nam.» «Jutro... Jutro lub kiedy będziemy w drodze i kiedy Judasz, syn Szymona, będzie z nami, powiem wam o tym.» «O, tak! Powiesz nam i staniemy się lepsi... Tymczasem, wybacz nam, Jezu» – prosi Jan. [Por. Mk 3,17] «Nadałem wam właściwe imię. Ale grzmot nie wyrządza zła. Błyskawica tak, może zabić. Jednak często grom zapowiada błyskawicę. Tak się dzieje z tym, kto nie usuwa ze swego ducha całego nieporządku przeciwnego miłości. Dzisiaj pyta, czy mógłby ukarać, jutro ukarze bez pytania. Pojutrze ukarze nawet bez przyczyny. Łatwo się zstępuje w dół... Dlatego też mówię wam, że macie się wyzbyć wszelkiej zatwardziałości serca względem waszego bliźniego. Czyńcie, jak Ja czynię, a będziecie pewni, że nie popełniacie błędu. Czy może widzieliście kiedyś, że się mściłem na kimś, kto Mnie boleśnie rani?» «Nie, Nauczycielu. Ty...» «Nauczycielu! Nauczycielu! Tu jesteśmy. Ja i Eliza. O, Nauczycielu, jakie to zmartwienie dla Ciebie! I jaki strach z powodu śmierci...» – mówi Judasz z Kariotu wydostający się zza rzędów winorośli i biegnący ku Jezusowi. Ma głowę obwiązaną opaską. Eliza, spokojniejsza, idzie za nim. «Cierpiałeś? Bałeś się, że umrzesz? Życie jest dla ciebie tak drogie?» – pyta Jezus wyzwalając się z objęć płaczącego Judasza. «Nie życie. Bałem się Boga. Umrzeć bez Twojego przebaczenia... Wciąż Cię obrażam. Wszystkich znieważam. Nawet ją... A ona mi odpowiedziała jak matka. Poczułem się winny i boję się śmierci...» «O! Oby ten zbawienny lęk doprowadził cię do świętości! Ja ci przebaczam, zawsze, wiesz o tym. Obyś tylko miał chęć nawrócenia się. A ty, Elizo? Przebaczyłaś?» «To wielkie nieokiełznane dziecko. Umiem współczuć.» «Byłaś odważna, Elizo. Wiem o tym» [– mówi Jezus.] «Gdyby jej tam nie było! Nie wiem, czy jeszcze bym Cię ujrzał, Nauczycielu!» [– mówi Judasz.] «Widzisz więc, została przy tobie z miłości, a nie – z nienawiści... Czy jesteś ranna, Elizo?» «Nie, Nauczycielu. Kamienie spadały wokół mnie, nie zadając mi ran, ale moje serce było bardzo zatrwożone, bo myślałam o Tobie...» «Teraz wszystko się skończyło. Chodźmy za niewiastą, która chce nas zaprowadzić do bezpiecznego domu.» Ruszają w dalszą drogę, idąc dróżką oświetloną przez księżyc, który przesuwa się ku wschodowi. Jezus chwycił Iskariotę za ramię i idzie z nim na przedzie. Przemawia do niego łagodnie. Usiłuje pracować nad jego sercem wstrząśniętym przez miniony strach przed sądem Bożym: «Widzisz, Judaszu, jak jest łatwo umrzeć. Śmierć ciągle czatuje wokół nas. Widzisz, jak to, co nam wydaje się czymś małej wagi, kiedy jesteśmy pełni życia, staje się czymś wielkim, przerażająco wielkim, kiedy śmierć nas już dotyka? Ale po co chcieć mieć te obawy, po co sobie je tworzyć, aby je znaleźć przed sobą w chwili umierania, skoro dzięki świętemu życiu można nie znać przerażenia z powodu bliskiego sądu Bożego? Czy nie wydaje ci się, że warto żyć sprawiedliwie, aby umierać spokojnie? Judaszu, Mój przyjacielu, boskie, ojcowskie miłosierdzie dopuściło to wydarzenie, aby się stało wezwaniem dla twego serca. Masz jeszcze czas, Judaszu... Dlaczego nie chcesz dać twemu Nauczycielowi, który wkrótce umrze, wielkiej, bardzo wielkiej radości wiedzy, że powróciłeś do Dobra?» «Ale czy możesz mi jeszcze przebaczyć, Jezu?» «Czy mówiłbym do ciebie w ten sposób, gdybym tego nie potrafił? Jak ty Mnie jeszcze mało znasz! Ja znam cię. Wiem, że jesteś jak ktoś, kto jest usidlony przez ogromną dziesięciornicę. Ale gdybyś chciał, mógłbyś się jeszcze wyzwolić. O, cierpiałbyś z pewnością. Wyzwalanie się z tych łańcuchów, które ciebie dręczą, byłoby bolesne. Ale potem – jaka radość, Judaszu! Obawiasz się, że nie będziesz miał siły przeciwstawiania się tym, którzy wpływają na ciebie? Ja mogę ci wybaczyć z góry grzech przekroczenia rytu paschalnego... Jesteś chory. Dla chorych Pascha nie jest obowiązkowa. Nikt nie jest bardziej chory niż ty. Jesteś jak trędowaty. Trędowaci nie wchodzą do Jerozolimy, dopóki są chorzy. Wierz, Judaszu, że ukazywać się przed Panem z duchem tak nieczystym jak twój nie jest czczeniem Go, lecz obrażaniem. Trzeba najpierw...» «Dlaczego więc mnie nie oczyścisz i nie uzdrowisz?» – pyta Judasz, już twardy, zacięty. «Ja cię nie uzdrawiam! Kiedy ktoś jest chory, sam usiłuje wyzdrowieć, chyba że jest całkiem mały lub niemądry i nie potrafi tego chcieć...» [– mówi Jezus.] «Traktuj mnie jak takie osoby. Traktuj mnie jak głuptasa i troszcz się Ty sam, bez mojej wiedzy.» «To nie byłoby sprawiedliwe, gdyż ty umiesz chcieć. Ty wiesz, co jest dobre, a co złe dla ciebie. I na nic by się nie zdało, gdybym cię uzdrowił, a ty nie pragnąłbyś pozostać zdrowym.» «To także mi daj» [– mówi Judasz.] «Dać ci je? Narzucić ci zatem dobrą wolę? A twoja wolna wola? Czym by się wtedy stała? Czym byłoby twoje „ja” człowieka, wolnego stworzenia? Czymś całkowicie uległym?» «Skoro jestem całkowicie uległy szatanowi, mógłbym także być uległy Bogu!» «Jak Ty mnie ranisz, Judaszu! Jakże przeszywasz Moje serce! Ale wybaczam ci to, co Mi robisz... Powiedziałeś: całkowicie uległy szatanowi. Ja nie powiedziałem tej okropności...» «Ale o tym myślałeś, bo taka jest prawda i Ty o tym wiesz, jeśli jest prawdą, że czytasz w sercach ludzkich. Jeśli tak jest, to wiesz, że nie jestem już wolny... On mnie wziął w posiadanie i...» «Nie. On się zbliżył do ciebie, kusząc cię, próbując cię, a ty go przyjąłeś. Nie ma opętania, jeśli nie ma na początku przylgnięcia do jakiegoś szatańskiego kuszenia. Wąż wsuwa głowę między liczne sztaby, ustawione dla bronienia serc, ale nie wszedłby, gdyby człowiek nie poszerzył przejścia, aby podziwiać jego zwodniczy wygląd, aby go słuchać, aby iść za nim... Wtedy dopiero człowiek staje się uległym bez reszty, opętanym, ale dlatego że tego chce. Bóg również posyła z niebios najłagodniejsze światła Swej ojcowskiej miłości i Jego światła wnikają w nas. Albo raczej Bóg, dla którego wszystko jest możliwe, zstępuje w serca ludzi. To Jego prawo. Dlaczego więc człowiek, który wie, że staje się niewolnikiem, uległym bez reszty wobec Obrzydliwego, nie umie się stać sługą Boga, a raczej dzieckiem Boga, i dlaczego wypędza swego Najświętszego Ojca? Nie odpowiadasz Mi? Nie mówisz Mi, dlaczego wolałeś, chciałeś szatana bardziej od Boga? Ale masz jeszcze czas, aby osiągnąć zbawienie! Ty wiesz, że idę na śmierć. Nikt nie wie tego tak jak ty... Nie odrzucam śmierci.... Idę. Idę na śmierć, gdyż Moja śmierć będzie Życiem dla tak wielu ludzi. Dlaczego nie chcesz do nich należeć? Czy tylko dla ciebie, Mój przyjacielu, Mój biedny, chory przyjacielu, Moja śmierć ma być daremna?» «Będzie daremna dla tak wielu ludzi, nie łudź się. Zrobiłbyś lepiej, gdybyś uciekł i żył daleko stąd, cieszył się życiem, przekazywał Twoją naukę, gdyż ona jest dobra, ale gdybyś nie składał Siebie w ofierze.» «Gdybym przekazywał Moją naukę! Ale czy Moje nauczanie byłoby prawdziwe, gdybym postąpiłbym wbrew temu, czego nauczam? Jakim byłbym Nauczycielem, gdybym głosił posłuszeństwo woli Bożej, a jej sam nie wypełniał? Miłość do ludzi – a nie kochał ich? Wyrzeczenie się ciała i świata – a kochałbym Swe ciało i zaszczyty świata? [Gdybym zakazywał] gorszenia – a sam gorszyłbym nie tylko ludzi, ale i aniołów? To szatan mówi przez ciebie w tej chwili, jak mówił w Efraim, jak tyle razy mówił i działał za twoim pośrednictwem, aby Mnie niepokoić. Rozpoznawałem wszystkie te działania szatana, dokonywane poprzez ciebie, ale nie miałem cię w nienawiści, nie nużyłem się tobą, lecz jedynie cierpiałem, nieskończenie cierpiałem. Jak matka, która śledzi postęp zła, które prowadzi jej syna do śmierci, obserwowałem pogłębianie się zła w tobie. Jak ojciec, który niczego nie żałuje, byle tylko znaleźć środki dla swego chorego syna, Ja niczego nie szczędziłem, aby cię ocalić. Pokonałem wiele razy odrazę, wzburzenie, gorycz, zniechęcenie... Jak ojciec i jak matka zrozpaczeni, rozczarowani wszelkimi możliwościami ziemskimi zwracają się ku Niebu, aby otrzymać życie dla syna, tak Ja jęczałem i jęczę, aby wybłagać cud, który ocaliłby ciebie, ocalił ciebie, ocalił ciebie na skraju przepaści, do której już obsuwają się twe stopy. Judaszu, popatrz na Mnie! Wkrótce Moja Krew zostanie przelana za grzechy ludzi. Nie pozostanie Mi ani jedna jej kropla. Wypije ją ziemia, kamienie, trawy, szaty Moich prześladowców i Moje... drewno, żelazo, powrozy, ciernie... i będą ją piły duchy oczekujące zbawienia... Czy tylko ty sam nie chcesz jej pić? Ja, dla ciebie samego, dałbym całą Krew, którą mam. Jesteś Moim przyjacielem. Jakże chętnie umiera się za przyjaciela! Aby go zbawić! Mówi się: „Umieram, ale będę żył w przyjacielu, któremu dałem życie”. Jak matka, jak ojciec, którzy nadal żyją w swoim potomstwie, nawet wtedy, kiedy już umarli. Judaszu, błagam cię o to! Nie proszę o nic innego w przeddzień Mojej śmierci. Skazańcom – nawet sędziowie, nawet nieprzyjaciele – przyznają ostatnią łaskę, spełniają ostatnie ich życzenie. Ja proszę cię, żebyś się nie potępiał. Proszę o to nie tyle Niebo, co twoją wolę... Pomyśl o twojej matce, Judaszu. Co stanie się potem z twoją matką? Co będzie z imieniem twojej rodziny? Odwołuję się do twojej dumy, która jest większa niż kiedykolwiek, abyś się bronił przed zniesławieniem siebie. Nie okrywaj siebie hańbą, Judaszu. Zastanów się. Lata miną i wieki, królestwa i cesarstwa upadną, osłabnie blask gwiazd, zmieni się ukształtowanie ziemi, a ty będziesz zawsze Judaszem, jak Kain zawsze jest Kainem, jeśli będziesz trwał w twoim grzechu. Skończą się wieki. Pozostanie tylko Raj i Piekło. W Raju i w Piekle, dla ludzi wskrzeszonych z martwych i przyjętych z duszami i ciałami na wieczność tam, gdzie jest sprawiedliwe, aby byli, ty zawsze będziesz Judaszem, przeklętym, największym grzesznikiem, jeśli się nie nawrócisz. Ja zstąpię wybawić duchy z Otchłani, uwolnię je tłumnie z Czyśćca, a ty... ciebie nie będę mógł poprowadzić tam, gdzie Ja będę... Judaszu, idę umrzeć, idę szczęśliwy, gdyż nadeszła godzina, której oczekiwałem od tysiącleci: godzina ponownego zjednoczenia ludzi z ich Ojcem. Wielu nie zjednoczę. Jednak liczba zbawionych, których ujrzę umierając, pocieszy Mnie w udręce umierania bezużytecznie dla tak wielu. Ale mówię ci: straszne będzie widzieć cię pośród tych ostatnich – ciebie, Mojego apostoła, Mojego przyjaciela. Nie zadawaj Mi tego nieludzkiego bólu!... Chcę cię zbawić, Judaszu. Zbawić. Spójrz. Schodzimy w stronę rzeki. Jutro, o świcie, kiedy wszyscy będą jeszcze spać, my dwaj przejdziemy przez nią. Ty pójdziesz do Bozry, do Arbeli, do Aery, dokąd będziesz chciał. Znasz domy uczniów. W Bozrze odszukasz Joachima i Marię, trędowatą, którą uzdrowiłem. Dam ci list dla nich. Powiem, że dla twego zdrowia trzeba ci spokojnego wypoczynku w innym powietrzu. I to jest prawda, niestety, gdyż masz chorego ducha, a powietrze Jerozolimy byłoby dla ciebie śmiertelne. Oni będą sądzić, że chodzi o twoje ciało. Pozostaniesz tam, aż przyjdę cię stamtąd wyprowadzić. O twoich towarzyszach Ja pomyślę... Ale nie idź do Jerozolimy. Widzisz? Chciałem z niewiast tylko te najodważniejsze i te, które ze względu na swoje prawo matki powinny być przy swoich dzieciach.» «Moja także?» «Nie. Marii nie będzie w Jerozolimie...» «Ona też jest matką apostoła i zawsze otaczała Cię szacunkiem.» «Tak, miałaby prawo jak inne być przy Mnie [– mówi Jezus,] gdyż kocha Mnie doskonale. Ale to właśnie dlatego jej tam nie będzie. Powiedziałem jej, że nie powinna tam być, i ona potrafi okazać posłuszeństwo.» «Dlaczego nie powinna tam być? Cóż ją różni od matki Twoich braci i matki synów Zebedeusza?» «Ty. I ty wiesz, dlaczego ci to mówię. Ale jeśli Mnie posłuchasz i jeśli pójdziesz do Bozry, poślę po twoją matkę, aby ci towarzyszyła, bo ona, tak dobra, pomoże ci wyzdrowieć. Wierz w to: tylko my kochamy cię tak bardzo, bezmiernie. W Niebie Trzech kocha cię: Ojciec, Syn, Duch Święty. Przyjrzeli ci się i oczekują na twoją decyzję, aby uczynić z ciebie klejnot Odkupienia, największą zdobycz wyrwaną Czeluści. Troje [kocha cię] na ziemi: twoja matka, Moja Matka i Ja. Uczyń nas szczęśliwymi, Judaszu! Nas z Nieba, nas z ziemi, tych, którzy kochają cię miłością prawdziwą.» «Mówisz, że troje mnie kocha. Inni... nie.» «Nie tak jak my, ale wielu cię kocha. Eliza cię broniła. Inni niepokoili się o ciebie. Kiedy się oddalasz, wszyscy noszą cię w sercach i mają twoje imię na swoich wargach. Nie znasz całej miłości, która cię otacza. Zakrywa ją przed tobą twój ciemięzca. Wierz jednak Mojemu słowu.» «Wierzę Ci i będę próbował Cię zadowolić. Ale chcę to zrobić sam. Sam pobłądziłem i muszę własną mocą umieć uzdrowić się ze zła.» «Tylko Bóg potrafi działać własną mocą. Ta myśl pochodzi z pychy. W pysze trwa ciągle szatan. Bądź pokorny, Judaszu. Chwyć tę rękę, która ci się ofiarowuje przyjacielsko. Schroń się w tym sercu, które się przed tobą otwiera, aby cię obronić. Tu, ze Mną, szatan nie będzie mógł ci zaszkodzić.» «Próbowałem zostać przy Tobie... Coraz bardziej się staczałem... To daremne!» [– mówi Judasz.] «Nie mów tak! Nie mów tak! Odrzuć zniechęcenie. Bóg potrafi wszystko. Przylgnij do Boga, Judaszu! Judaszu!» «Zamilknij, żeby inni nie usłyszeli...» «Troszczysz się o innych, a nie o twego ducha? Biedny Judaszu!...» Jezus już się nie odzywa, ale ciągle pozostaje obok apostoła. Kobieta, która szła o kilka kroków przed nimi, wchodzi do domu, wyłaniającego się z oliwnego zagajnika. Wtedy Jezus mówi do Swego ucznia: «Nie będę spać tej nocy. Będę się modlił za ciebie i będę czekał na ciebie... Bóg przemówi do twego serca. Posłuchaj Go... Pozostanę tutaj, w tym miejscu, aby się modlić... do świtu... Pamiętaj o tym.» Judasz nie odpowiada. Dołączyli do nich inni apostołowie i niewiasty. Wszyscy zostają razem, czekając na powrót Samarytanki. Ta niebawem wraca. Ma ze sobą inną niewiastę, podobną do niej. Wita ich i mówi: «Nie mam wiele pokoi, bo mam już żniwiarzy, którzy na razie pracują przy oliwkach. Ale mam wielki strych z dużą ilością słomy. Dla niewiast mam miejsce. Chodźcie.» «Idźcie! Ja zostaję tu, aby się modlić. Pokój wam wszystkim» – mówi Jezus. Kiedy wszyscy odchodzą, zatrzymuje Swą Matkę, mówiąc Jej: «Zostaję, aby się modlić za Judasza, Moja Matko. Pomóż Mi i Ty...» «Pomogę Ci, Mój Synu. Może odradza się w nim wola?» «Nie, Mamo. Ale musimy czynić tak, jakby... Niebo może wszystko, Mamo!» «Tak. Ja mogę jeszcze mieć złudzenia. Ty nie, Mój Synu. Ty wiesz, Mój Święty Synu! Ale będę Cię zawsze naśladować. Idź spokojnie, Moja miłości! Kiedy nie będziesz już mógł z nim rozmawiać, bo ucieknie od Ciebie, będę próbować go doprowadzić do Ciebie. Byle tylko Ojciec Najświętszy wysłuchał Mojego cierpienia... Pozwolisz Mi zostać przy Tobie, Jezu? Będziemy się razem modlić i przez tak wiele godzin będę Cię mieć dla Mnie samej...» «Zostań, Mamo. Czekam tu na Ciebie.» Maryja odchodzi szybko i szybko wraca. Siadają na Swoich torbach, u stóp drzew oliwnych. W wielkiej ciszy słychać szmer niezbyt odległej rzeki, a śpiew cykad wydaje się potężny w ogromnej ciszy nocy. Potem śpiewają słowiki. Jakaś sowa się śmieje, a syczek płacze. Gwiazdy przesuwają się powoli po firmamencie. Są jak królowe teraz, kiedy księżyc zaszedł i już ich nie przyćmiewa. Potem jakiś kogut rozdziera spokojne powietrze drżącą skargą. Z oddali odpowiada mu ledwie słyszalnie inny kogut. Potem zapada ponownie cisza, przerywana akordem kropli, które spadają z dachówek pobliskiego domu na otaczający go bruk. A potem nowy szmer w listowiu, jakby strącało wilgoć nocy, i samotny krzyk jakiegoś przebudzonego ptaka. Zmienia się też niebo, powraca światło. To świt. A Judasz nie przyszedł... Jezus patrzy na Matkę. Jest blada jak lilia na tle ciemnego drzewa oliwnego. Mówi do Niej: «Modliliśmy się, Matko. Naszą modlitwą Bóg się posłuży...» «Tak, Mój Synu. Jesteś śmiertelnie blady. Naprawdę wszystkie siły opuściły Cię w tę noc, aby napierać na bramy Niebios i na Boże wyroki!» «Ty też jesteś blada, Matko. Wielkie jest Twoje zmęczenie.» «Wielki jest Mój ból z powodu Twojej boleści.» Drzwi domu otwierają się ostrożnie... Jezus drży. Ale to tylko niewiasta, która ich odprowadziła, wychodzi bez hałasu. Jezus wzdycha: «Miałem nadzieję, że mogłem się pomylić.» Niewiasta idzie z pustym koszem. Widzi Jezusa. Pozdrawia Go i już ma iść dalej, ale On ją woła i mówi: «Niech Pan ci wynagrodzi za wszystko. Chciałbym to uczynić, ale nic nie mam.» «Nic bym nie przyjęła, Rabbi. Żadnej zapłaty. Ale chociaż nie chcę pieniędzy, czegoś jednak chcę. A to możesz mi dać!» «Co, niewiasto?» «Żeby się zmieniło serce mojego małżonka. A Ty możesz to uczynić, bo Ty naprawdę jesteś Świętym Boga.» «Idź w pokoju. Stanie ci się tak, jak poprosiłaś. Żegnaj.» Niewiasta odchodzi pośpiesznie w stronę swego domu, który musi być bardzo smutny. Maryja komentuje: «Jeszcze jedna nieszczęśliwa. To dlatego jest dobra!...» Ze strychu wychyla się rozczochrana głowa Piotra, a za nią – jaśniejące oblicze Jana, a potem poważna twarz Tadeusza, brunatna Zeloty i szczupłe oblicze młodego Beniamina... Wszyscy się obudzili. Z domu wychodzi jako pierwsza Maria z Magdali, za nią Nike, a potem inne niewiasty. Kiedy wszyscy się już zebrali i kiedy niewiasta, która udzieliła im gościny, przynosi drewniane wiadro z mlekiem jeszcze parującym, wtedy ukazuje się Iskariota. Nie ma już opaski, a siniak po zadanym mu ciosie, zabarwia połowę czoła. Oko jest jeszcze ciemniejsze w fioletowawej otoczce. Jezus patrzy na niego. Judasz patrzy na Jezusa, a potem odwraca głowę w inną stronę. Jezus mówi mu: «Kup u niewiasty to, co może nam sprzedać. My idziemy. Dołącz do nas.» I rzeczywiście Jezus oddala się, pożegnawszy się wcześniej z niewiastą. Wszyscy idą za Nim. 37. SPOTKANIE Z BOGATYM MŁODZIEŃCEM Napisane 7 marca 1947. A, 10098-11005 To inny bardzo piękny kwietniowy poranek. Ziemia i nieboskłon ukazują całe swe wiosenne piękno. Oddycha się światłem, śpiewami, zapachami, tak powietrze jest nasycone światłością, głosami radosnymi i życzliwymi, wonią. W nocy musiała być krótka ulewa, gdyż pozostawiła drogi obmyte z kurzu i ciemniejsze, nie czyniąc ich błotnistymi. Obmyła łodygi i liście, które drżą teraz, błyszczące i czyste, w łagodnym powiewie. Odczuwa się, jak wieje od gór w stronę żyznej równiny, zapowiadającej Jerycho. Od brzegów Jordanu stale nadciągają ludzie, którzy przeprawili się przez rzekę lub szli wzdłuż rzeki i wchodzą na drogę prowadzącą bezpośrednio do Jerycha i do Dok, jak wskazują napisy drogi. A z wieloma Hebrajczykami, którzy zewsząd kierują się ku Jerozolimie na święta, mieszają się handlarze z innych miejsc i wielu pasterzy z barankami ofiarnymi, które beczą, nieświadome swego losu. Wielu rozpoznaje Jezusa i pozdrawia Go. To Hebrajczycy z Perei i z Dekapolu oraz z miejsc bardziej odległych. Jest jedna grupa z Cezarei Paneady. Są pasterze, którzy, będąc raczej koczownikami chodzącymi ze stadami, znają w pewnym stopniu Nauczyciela, gdyż Go spotkali lub głosili im Go uczniowie. Jeden z nich pada na twarz przed Nim i mówi: «Czy mogę Ci ofiarować baranka?» «Nie pozbawiaj się go, mężu. To twój zarobek.» «Och! To moja wdzięczność. Nie pamiętasz mnie. Ja Ciebie – tak. Jestem jednym z uzdrowionych pośród tak wielu, którym przywróciłeś zdrowie. Umocniłeś mi kość uda, której nikt nie uzdrowił i z powodu której byłem słaby. Daję ci chętnie baranka, najpiękniejszego: tego. Na ucztę radości. Wiem, że na ofiarę Ty musisz ponieść wydatki. Ale ten będzie dla Twej radości! Ty mi tyle dałeś. Weź go, Nauczycielu.» «Ależ tak, weź go. Dzięki temu zaoszczędzimy denary albo raczej: będziemy mogli coś zjeść, bo przy całej tej rozrzutności, nie mam już wcale pieniędzy» – mówi Iskariota. «Rozrzutność? Ależ od Sychem nie wydaliśmy najmniejszej monety!» – odzywa się Mateusz. «No, nie mam już pieniędzy. To co mi pozostało dałem Merod» [– wyjaśnia Judasz.] «Mężu, posłuchaj – mówi Jezus do pasterza, aby położyć kres wyjaśnieniom Judasza. – W tej chwili nie idę do Jerozolimy i nie mogę prowadzić baranka ze Sobą. W przeciwnym razie przyjąłbym go, aby ci pokazać, że twój dar jest Mi miły.» «Potem jednak pójdziesz do miasta. Zatrzymasz się na święta. Będziesz miał jakieś schronienie. Powiedz mi gdzie, a powierzę go Twoim przyjaciołom...» «Nie mam nic z tego... Ale w Nobe mam przyjaciela starszego i ubogiego. Posłuchaj Mnie dobrze: dzień po szabacie paschalnym, o świcie, pójdziesz do Nobe i powiesz Janowi, Starszemu z Nobe, którego każdy ci wskaże: „Tego baranka posyła ci Jezus z Nazaretu, twój przyjaciel, abyś z niego w tym dniu przygotował radosną ucztę, bo nie ma większej radości niż dzisiejsza dla prawdziwych przyjaciół Chrystusa”. Zrobisz to?» «Jeśli tego chcesz, zrobię to.» «Sprawisz Mi radość. Nie wcześniej niż nazajutrz po szabacie. Pamiętaj dobrze i zapamiętaj słowa, które ci powiedziałem. Teraz idź i niech pokój będzie z tobą. Zachowaj swe serce mocno ugruntowane w tym pokoju w nadchodzących dniach. Zapamiętaj też to i nadal trwaj w wierze w Moją Prawdę. Żegnaj.» Ludzie podeszli, aby posłuchać tej rozmowy i rozeszli się dopiero wtedy, gdy pasterz gnając naprzód stado zmusił ich do tego. Jezus idzie za stadem, korzystając z otwartego przejścia. Ludzie szepczą: «W takim razie On naprawdę idzie do Jerozolimy? Nie wie więc, że jest obwieszczenie przeciwko Niemu?» «Ech! Nikt nie może przeszkodzić synowi Prawa stanąć przed Panem na Paschę. Zresztą czy On jest winny jakiegoś publicznego przestępstwa? Nie. Bo gdyby był, Prokonsul kazałby Go uwięzić jak Barabasza.» A inni: «Słyszałeś? Nie ma schronienia ani przyjaciół w Jerozolimie. Wszyscy Go opuścili? Nawet ten wskrzeszony? Piękna wdzięczność!» «Cicho! Te dwie to siostry Łazarza. Jestem z okolic Magdali i znam je dobrze. Jeśli jego siostry są z Nim, to rodzina Łazarza jest Mu wierna.» «Może się nie ośmiela wejść do miasta?» «Ma rację.» «Bóg Mu wybaczy, jeśli nie wejdzie do niego.» «To nie jest Jego wina, że nie może wejść do Świątyni.» «Mądra jest ta Jego roztropność. Gdyby przyszedł, ujęto by Go i wszystko by się skończyło, nim by nadeszła Jego godzina.» «Z pewnością nie jest jeszcze gotowy na ogłoszenie się naszym królem i nie chce zostać ujęty.» «Mówi się, że kiedy uważano, iż jest w Efraim, On chodził po trochu wszędzie, aż do koczowników, aby zdobyć zwolenników i żołnierzy. Szukał oparcia.» «Kto ci to powiedział?» «To zwykłe kłamstwa. On jest Królem świętym, a nie – królem oddziałów wojska.» «Może odbędzie paschę dodatkową? Wtedy łatwiej przejść nie zauważonym przez nikogo. Sanhedryn po święcie się rozprasza, a wszyscy członkowie udają się do domów na żniwa. Dopiero na Pięćdziesiątnicę gromadzą się na nowo.» «Kiedy członkowie Sanhedrynu wyjadą, któż może Mu zrobić coś złego? To oni są szakalami.» «Hmm! Żeby On postępował tak ostrożnie? To coś nazbyt ludzkiego. On jest kimś więcej niż człowiekiem i nie ujawni takiej tchórzliwej ostrożności.» «Tchórzliwej? Dlaczego? Nie można uważać za tchórza tego, kto oszczędza się dla swojej misji.» «To jednak tchórzostwo, bo każda misja jest zawsze niższa od [tego, co należne] Bogu. Kult Boga powinien mieć zawsze pierwszeństwo przed wszystkim innym.» Te i podobne słowa przechodzą z ust do ust. Jezus udaje, że ich nie słyszy. Juda, syn Alfeusza, zatrzymuje się, aby poczekać na niewiasty. Kiedy do niego dochodzą – były z chłopcem z tyłu o jakieś trzydzieści kroków – stawia pytanie Nike: «Wydałyście dużo w Sychem po naszym odejściu?» «Dlaczego?» «Bo Judasz nie ma już nawet najmniejszej monety. Nie ujrzysz twoich sandałów, Beniaminie. Taki los. Do Tersy nie można było wejść, a nawet gdybyśmy mogli to uczynić, nie mielibyśmy pieniędzy na taki wielki zakup... Będziesz musiał tak wejść do Jerozolimy...» «Wcześniej jest Betania» – mówi Marta z uśmiechem. «A przed nią Jerycho i mój dom» – mówi Nike i też się uśmiecha. «A przed tym wszystkim jestem ja. Obiecałam to i dotrzymam słowa. To podróż pełna doświadczeń! Poznałam, co to znaczy nie mieć nawet dwudrachmy. Teraz poznam, co znaczy musieć coś sprzedać z potrzeby» – mówi Maria z Magdali. «A co chcesz sprzedać, Mario, przecież nie nosisz już klejnotów?» – pyta Marta swą siostrę. «Moje grube srebrne szpilki do włosów. Jest ich wiele. Aby utrzymywać na miejscu ten zbędny ciężar, wystarczą żelazne. Sprzedam je. Jerycho jest pełne ludzi, kupujących takie rzeczy. Dziś jest dzień targowy i także jutro, i bez ustanku z powodu świąt.» «Ależ, siostro!» [– woła Marta.] «Co? Gorszysz się myśląc, że będą mnie brać za tak biedną, że muszę sprzedawać moje srebrne szpilki? O! Chciałabym zawsze dawać takie zgorszenia! Gorsze było to, gdy bez potrzeby sprzedawałam samą siebie, aby zaspokoić nałogi innych i własne.» «Ależ milcz! Chłopiec o tym nie wie!» «Jeszcze nie wie. Być może jeszcze nie wie, że byłam grzesznicą. Jutro będzie to wiedział od ludzi, którzy mnie nienawidzą, bo nią już nie jestem. Z pewnością dowiedziałby się szczegółów, których mój grzech nie miał, chociaż był bardzo wielki. Lepiej więc, żeby się dowiedział ode mnie i żeby widział, ile może Pan, który go przyjął: uczynić z grzesznicy nawróconą; z umarłego – wskrzeszonego; dwoje żyjących: ze mnie, umarłej w duchu, a z Łazarza, umarłego w ciele. Bo, Beniaminie, Rabbi to właśnie nam uczynił. Pamiętaj o tym zawsze i kochaj Go z całego serca, bo On jest naprawdę Synem Bożym.» Jakaś przeszkoda zatrzymała Jezusa. Apostołowie i niewiasty dołączają do Niego. Jezus mówi: «Idźcie dalej, do Jerycha, i wejdźcie tam, jeśli chcecie. Ja idę z nim do Dok. O zachodzie słońca będę z wami.» «O! Dlaczego się od nas oddalasz? Nie jesteśmy zmęczone» – protestują wszystkie. «Ponieważ chciałbym, abyście w tym czasie – przynajmniej niektóre – uprzedziły uczniów, że będę jutro u Nike.» «Jeśli tak, Panie, to ruszamy. Chodź, Elizo, i ty, Joanno, i ty, Zuzanno i Marto. Przygotujemy wszystko, co trzeba» – mówi Nike. «Również chłopiec i ja. Zrobimy nasze zakupy. Pobłogosław nas, Nauczycielu, i przyjdź szybko. Ty, Matko, zostajesz?» «Tak, z Moim Synem.» Rozstają się. Z Jezusem zostają tylko trzy Marie: Matka, Jej szwagierka Maria, córka Kleofasa, i Maria Salome. [Por. Mt 19,16nn; Mk 10,17nn; Łk 18,18nn] Jezus schodzi z drogi do Jerycha i idzie drogą drugorzędną, prowadzącą do Dok. Idzie nią przez krótki czas, gdy nagle nie wiadomo skąd zjawia się karawana. To bogata karawana, z pewnością przybywająca z daleka. Niewiasty siedzą na wielbłądach, zamknięte w kołyszących się lektykach, umocowanych na ich wypukłych grzbietach. Mężczyźni siedzą na rączych koniach lub wielbłądach. Młody mężczyzna odłącza się od nich, nakazuje klęknąć wielbłądowi i ześlizguje się w dół z siodła, aby podejść do Jezusa. Sługa, który przybiegł, trzyma zwierzę za uzdę. Młody mężczyzna pada na twarz przed Jezusem i mówi Mu po oddaniu tego głębokiego ukłonu: «Jestem Filipem z Kanaty, synem prawdziwych Izraelitów i takim też sam pozostałem. Byłem uczniem Gamaliela aż do śmierci mego ojca, który mnie postawił na czele swych sklepów. Słyszałem Cię wiele razy. Znam Twoje czyny, tęsknię za lepszym życiem, aby mieć to życie wieczne, którego posiadanie Ty zapewniasz temu, kto tworzy Twoje Królestwo w sobie samym. Powiedz Mi, dobry Nauczycielu: co mam czynić, aby mieć życie wieczne?» «Dlaczego nazywasz Mnie dobrym? Bóg tylko jest dobry.» «Ty jesteś Synem Bożym, dobrym jak Twój Ojciec. O, powiedz mi, co mam czynić?» «Aby wejść do życia wiecznego, zachowuj przykazania» [– odpowiada mu Jezus.] «Które, mój Panie? Dawne czy Twoje?» «Moje znajdują się już w dawnych. Moje nie zmieniają dawnych. One są zawsze [takie]: czcić miłością prawdziwą jedynego prawdziwego Boga i przestrzegać praw kultu, nie zabijać, nie kraść, nie cudzołożyć, nie składać fałszywego świadectwa, czcić ojca i matkę, nie wyrządzać krzywdy bliźniemu, lecz przeciwnie, kochać go tak, jak kocha się samego siebie. Jeśli będziesz tak postępował, będziesz miał życie wieczne.» «Nauczycielu, przestrzegałem tego wszystkiego od dzieciństwa.» Jezus spogląda na niego z miłością i pyta go łagodnie: «I to nie wydaje ci się jeszcze wystarczające?» «Nie, Nauczycielu. Królestwo Boże w nas i w drugim życiu to coś bardzo wielkiego. To nieskończony dar Boga, który nam się oddaje. Czuję, że spełnianie obowiązku to tak niewiele, w porównaniu z [Tym, który jest] Wszystkim, z Nieskończoną Doskonałością, która nam się daje. Myślę, że powinno się to otrzymać dzięki czemuś o wiele większemu niż to, co nakazane, aby się nie potępić i być Mu miłym.» «Dobrze mówisz. Aby być doskonałym brakuje ci jeszcze jednego. Jeśli chcesz być doskonałym, jak tego chce nasz Ojciec Niebieski, idź, sprzedaj to, co posiadasz, i daj to biednym, a będziesz miał w Niebie skarb, dzięki któremu umiłuje cię Ojciec, który dał Swój Skarb biednym ziemi. Potem przyjdź i chodź za Mną.» Młody mężczyzna smutnieje i zamyśla się. Potem wstaje, mówiąc: «Będę pamiętał o Twojej radzie...» I oddala się bardzo smutny. Judasz z ironicznym uśmieszkiem szepcze: «Nie tylko ja lubię pieniądze!» Jezus odwraca się i patrzy na niego... potem spogląda na jedenaście twarzy, skupionych wokół Niego, a potem wzdycha: [Por. Mt 19,23n; Mk 10,23; Łk 18,24] «Jakże trudno wejść bogatemu do Królestwa Niebieskiego. Jego brama jest wąska, a droga [do niego] – stroma. Mogą nią przejść jedynie ci, którzy nie są obarczeni ogromnym ciężarem bogactw! Aby się wspiąć w górę, trzeba jedynie skarbów cnót, niematerialnych, i trzeba umieć się oddzielić od wszystkiego, co jest przywiązaniem się do rzeczy tego świata i do próżności.» Jezus jest bardzo smutny. Apostołowie spoglądają kątem oka na siebie... Jezus mówi dalej, patrząc na oddalającą się karawanę bogatego młodzieńca: [Por. Mt 19,24; Mk 10,25; Łk 18,25] «Zaprawdę, powiadam wam, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do Królestwa Bożego.» «Któż zatem będzie się mógł zbawić? Bieda czyni często grzesznikiem z powodu zazdrości i małego poszanowania tego, co należy do drugiego, i z powodu braku zaufania Opatrzności... Bogactwo jest przeszkodą w doskonałości... a zatem? Kto będzie się mógł zbawić?» [– pytają apostołowie.] Jezus patrzy na nich i mówi im: [Por. Mt 19,26; Mk 10,27; Łk 18,27] «Co jest niemożliwe dla ludzi, możliwe jest dla Boga, gdyż dla Boga wszystko jest możliwe. Wystarczy, żeby człowiek pomógł swemu Panu swą dobrą wolą. Dobrą wolą jest przyjęcie otrzymanej rady i dążenie do wyzwolenia się z bogactw. Do wyzwolenia się ze wszystkiego, aby pójść za Bogiem. Oto bowiem co jest prawdziwą wolnością człowieka: postępować według słów, które Bóg szepcze do serca, i według Jego przykazań, nie być niewolnikiem ani siebie samego, ani świata, ani poważania ludzkiego, a więc – niewolnikiem szatana. Używać wspaniałej wolnej woli, którą Bóg dał człowiekowi, aby chcieć jedynie Dobra i chcieć Go w sposób wolny i otrzymać w ten sposób życie wieczne, najjaśniejsze, wolne, szczęśliwe. Nie wolno być niewolnikiem nawet swego własnego życia, jeśli – aby je utrzymać – trzeba się przeciwstawić Bogu. Powiadam wam: „Kto straci swe życie z miłości do Mnie i aby służyć Bogu, ocali je na wieczność”.» [Por. Mt 16,25; Mk 8,35; Łk 9,24] [Por. Mt 19,27; Mk 10,28; Łk 18,28] «Właśnie! Aby iść za Tobą, myśmy wszystko porzucili, nawet to, co najbardziej dozwolone. Co nas za to spotka? Wejdziemy więc do Królestwa?» – pyta Piotr. «Zaprawdę, zaprawdę, mówię wam, że ci, którzy poszli za Mną w taki sposób i którzy pójdą za Mną, będą ze Mną w Moim Królestwie. Ciągle bowiem jest jeszcze czas na naprawienie lenistwa i grzechów popełnionych do tej chwili, jest czas, gdy się jest na ziemi i ma się przed sobą dni, kiedy można jeszcze naprawić popełnione zło. Zaprawdę, mówię wam, że wy, którzyście poszli za Mną, w czasie odrodzenia zasiądziecie na tronach, aby wraz z Synem Człowieczym, siedzącym na tronie Swej chwały, sądzić pokolenia ziemi. Zaprawdę, powiadam wam jeszcze, że nie będzie nikogo, kto – opuściwszy z miłości do Mego Imienia dom, pola, ojca, matkę, braci, małżonkę, dzieci i siostry, aby rozszerzać Dobrą Nowinę i kontynuować Moją [misję] – nie otrzymałby stokroć tyle w tym czasie i życia wiecznego w wieku przyszłym.» «Ale skoro stracimy wszystko, jakże będziemy mogli pomnożyć stokrotnie nasze mienie?» – pyta Judasz z Kariotu. [Por. Mt 19,30; Mk 10,31] «Powtarzam: co jest niemożliwe dla ludzi, to jest możliwe dla Boga. I Bóg da stokrotną radość duchową tym, którzy z ludzi świata będą umieli stać się synami Boga, to znaczy ludźmi duchowymi. Będą się cieszyć prawdziwą radością tu i poza ziemią. I mówię wam też, że ci, którzy wydają się pierwszymi i powinni nimi być, gdyż otrzymali więcej niż wszyscy, nie będą nimi. I nie będą ostatnimi ci wszyscy, którzy wydają się ostatnimi i mniej niż ostatnimi, nie będąc z pozoru Moimi uczniami i nie należąc nawet do Narodu wybranego. Zaprawdę wielu pierwszych stanie się ostatnimi i wielu ostatnich, całkiem ostatnich, stanie się pierwszymi... Ale oto Dok. Idźcie wszyscy przede Mną, z wyjątkiem Judasza z Kariotu i Szymona Zeloty. Idźcie Mnie głosić tym, którzy mogą Mnie potrzebować.» Jezus czeka z dwoma, których zatrzymał, aby się przyłączyć do trzech Marii, idących za Nim w odległości kilku metrów. 38. TRZECIA ZAPOWIEDŹ MĘKI. SYNOWIE ZEBEDEUSZA I ICH MATKA Napisane 8 marca 1947. A, 11006-11016 Świt ledwie oświetla niebo, co utrudnia marsz, kiedy Jezus opuszcza jeszcze uśpione Dok. Nikt z pewnością nie słyszy odgłosu kroków, bo posuwają się ostrożnie, a ludzie śpią jeszcze w zamkniętych domach. Nikt się nie odzywa, zanim nie wychodzą z miasta na pola, budzące się powoli w słabym świetle i całkiem świeże po rosie. Wtedy Iskariota mówi: «Droga niepotrzebna, bez wypoczynku. Lepiej byłoby nie chodzić aż tu.» «Tych niewielu spotkanych nie przyjęło nas źle! Stracili noc na to, aby nas słuchać i iść po chorych do wiosek. Naprawdę dobrze, że przyszliśmy. Ci, którzy z powodu choroby lub z innej przyczyny nie mogli się spodziewać ujrzenia Pana w Jerozolimie, widzieli Go tu i zostali pocieszeni przez zdrowie lub inne łaski. Inni, jak wiemy, poszli już do Miasta... Kto może udaje się tam na kilka dni przed świętem. Taki mamy zwyczaj» – mówi łagodnie Jakub, syn Alfeusza, bo jest zawsze łagodny, w przeciwieństwie do Judasza z Kariotu, który, nawet w swoich najlepszych godzinach, jest zawsze gwałtowny i władczy. «Właśnie dlatego, że i my idziemy do Jerozolimy, nie trzeba było tu przychodzić... Usłyszeliby nas i zobaczyli tam...» «Ale nie kobiety ani chorzy» – odpowiada przerywając mu Bartłomiej, który przychodzi z pomocą Jakubowi, synowi Alfeusza. Judasz udaje, że nie słyszy i mówi, jakby dalej ciągnął rozmowę: «Przynajmniej sądzę, że idziemy do Jerozolimy, chociaż teraz nie jestem już tego pewien po rozmowie z tym pasterzem...» «A gdzie mamy iść, jeśli nie tam?» – pyta Piotr. «Ech! Nie wiem. Wszystko, co robimy od kilku miesięcy, jest tak bezsensowne, wszystko jest sprzeczne z tym, co można przewidzieć, ze zdrowym rozsądkiem, a nawet ze sprawiedliwością, że...» «O! Przecież widziałem, że w Dok piłeś mleko, a tymczasem mówisz, jakbyś był pijany! Gdzie widzisz coś sprzecznego ze sprawiedliwością?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza, z oczyma, które nie obiecują nic dobrego. I dodaje z mocą: – «Dosyć wymówek wobec Sprawiedliwego! Zrozumiałeś, że to wystarczy? Nie masz prawa robić Mu wymówek. Nikt nie ma tego prawa, bo On jest doskonały, a my... Nikt z nas taki nie jest, a ty mniej od wszystkich.» «Właśnie! Jeśli jesteś chory, lecz się, ale nie dręcz nas swoimi kłótniami. Jeśli cierpisz na zmienność nastrojów, tam jest Nauczyciel. Proś o uzdrowienie i przestań!» – mówi Tomasz, tracąc cierpliwość. Jezus jest z tyłu z Judą, synem Alfeusza, oraz z Janem. Pomagają niewiastom, które – mniej przyzwyczajone do chodzenia w półmroku – z trudem idą naprzód ścieżką uciążliwą, jeszcze ciemniejszą niż pola, bo prowadzi przez gęsty gaj oliwny. Jezus nie przestaje rozmawiać z niewiastami, nie zajmując się tym, co się dzieje bardziej z przodu. Słyszą to jednak idący z Nim [apostołowie]. Istotnie, chociaż słowa dochodzą z trudem, ich ton wskazuje, że to nie są słowa łagodne, lecz ujawniają sprzeczkę. Dwaj apostołowie, Tadeusz i Jan, patrzą na siebie, ale nic nie mówią. Spoglądają na Jezusa i Maryję. Maryja jest tak zakryta Swoim płaszczem, że niemal nie widać Jej twarzy. Jezus zaś zachowuje się tak, jakby nie słyszał. Rozmawiają o Beniaminie i o jego przyszłości, mówią o wdowie Sarze z Afek, która zamieszkała w Kafarnaum i jest czułą matką nie tylko dziecka z Giszali, ale także małych dzieci niewiasty z Kafarnaum, która – po drugim małżeństwie – nie kochała już dzieci z pierwszego łoża i potem umarła „tak nieszczęśliwie, że naprawdę było widać rękę Bożą w jej śmierci” – mówi Salome. Pod koniec tej rozmowy Jezus idzie do przodu z Judą Tadeuszem i dołącza do apostołów, powiedziawszy przed wyruszeniem: «Pozostań, Janie, jeśli chcesz. Idę odpowiedzieć temu niespokojnemu i zaprowadzić pokój.» Jednak Jan, przeszedłszy jeszcze kilka kroków z niewiastami, dołącza do Jezusa, bo teraz ścieżka nie prowadzi już pomiędzy drzewami i jest bardziej oświetlona. Dochodzi szybko akurat wtedy, gdy Jezus mówi: «Uspokój się więc, Judaszu. Nie uczynimy nic bezsensownego, jak nigdy dotąd tego nie czyniliśmy. Nawet teraz nie robimy nic nieprzewidywalnego. To czas, w którym można przewidzieć, że każdy prawdziwy Izraelita, któremu nie przeszkadzają choroby lub ważne sprawy, idzie do Świątyni. I my też idziemy do Świątyni.» «Nie wszyscy jednak. Słyszałem, że Margcjama tam nie będzie. Jest może chory? Z jakiego powodu nie idzie? Wydaje Ci się, że może go zastąpić Samarytanin?» Ton Judasza jest nieznośny... Piotr mówi po cichu: «O, Opatrzności, pohamuj mój język, bo jestem człowiekiem!» Zaciska mocno wargi, aby nie powiedzieć nic więcej. Jego nieco zamglone oczy mają spojrzenie wzruszające, tak jest w nich widoczny wysiłek człowieka hamującego swe zagniewanie i ból słuchania Judasza mówiącego w taki sposób. [Por. Mt 20,17; Mk 10,32nn; Łk 18,31nn] Obecność Jezusa zmusza wszystkich do milczenia. Tylko On mówi ze spokojem prawdziwie boskim: «Chodźcie nieco do przodu, aby niewiasty nie słyszały. Od kilku dni chcę wam coś powiedzieć. Obiecałem wam to na polach Tersy, ale chciałem, żeby wysłuchali tego wszyscy. Wy wszyscy. Niewiasty – nie. Pozostawmy je w ich pokornym spokoju... W tym, co wam powiem, będzie także powód, dla którego nie będzie z nami Margcjama ani twojej matki, Judaszu z Kariotu, ani twych córek, Filipie, ani uczennic z Betlejem Galilejskiego z dziewczynką. Są sprawy, które nie wszyscy potrafią znieść. Ja, Nauczyciel, wiem co jest dobrem dla Moich uczniów i co mogą lub czego nie mogą znieść. Nawet wy nie macie siły znieść doświadczenia i to byłoby łaską dla was być z niego wyłączonymi. Ale wy musicie być Moimi następcami i musicie wiedzieć, jak jesteście słabi, aby być potem miłosiernymi wobec słabych. Nie możecie więc być wyłączeni z tego straszliwego doświadczenia, dzięki któremu poznacie, jacy jesteście, jacy pozostaliście po trzech latach spędzonych ze Mną, i jacy staliście się po trzech latach spędzonych ze Mną. Jest was dwunastu. Przyszliście do Mnie prawie w tym samym czasie. To nie kilka dni, jakie upłynęły od Mojego spotkania z Jakubem, Janem i Andrzejem, do dnia, kiedy ty zostałeś przyjęty do nas, Judaszu z Kariotu, lub do dnia, od którego ty, Jakubie, Mój bracie, i ty, Mateuszu, chodziliście ze Mną, może wytłumaczyć tak wielką różnicę w waszym uformowaniu. Byliście wszyscy – nawet ty, uczony Bartłomieju, nawet wy, Moi bracia – bardzo mało uformowani, zupełnie nie uformowani w stosunku do tego, co jest uformowaniem w Mojej nauce. A nawet wasze uformowanie, lepsze niż innych pośród was, w nauce starego Izraela, było dla was przeszkodą, aby was uformować we Mnie. A jednak nikt z was nie przemierzył drogi wystarczającej na doprowadzenie wszystkich do jedynego punktu. Jeden z was osiągnął go, inni są blisko, inni bardziej oddaleni, inni daleko w tyle, inni... tak, muszę i to powiedzieć, zamiast iść do przodu: cofnęli się. Nie patrzcie jeden na drugiego! Nie dociekajcie, kto z was jest pierwszym, a kto – ostatnim. Być może ten, który uważa się za pierwszego lub którego się uważa za pierwszego, musi się jeszcze sam wypróbować. Uformowanie zaś tego, kto się uważa za ostatniego, wkrótce rozbłyśnie jak gwiazda na niebie. Zatem jeszcze jeden raz mówię wam: nie osądzajcie. Osądzą fakty przez swą oczywistość. Teraz nie potraficie zrozumieć. Ale wkrótce przypomnicie sobie Moje słowa i zrozumiecie je.» «Kiedy? Obiecałeś nam to powiedzieć, wyjaśnić nawet, dlaczego oczyszczenie paschalne będzie inne tego roku, a nie powiedziałeś nam tego nigdy» – skarży się Andrzej. «To właśnie o tym chciałem z wami porozmawiać. Gdyż zarówno te słowa, jak i te [które zaraz wypowiem], są czymś jednym i mają jedno źródło. Oto idziemy do Jerozolimy na Paschę i tam wypełni się wszystko, co zostało powiedziane przez proroków o Synu Człowieczym. Zaprawdę, jak widzieli to prorocy, jak zostało powiedziane w nakazie danym Hebrajczykom w Egipcie, jak zostało nakazane Mojżeszowi na pustyni, Baranek Boży zostanie ofiarowany, a Jego krew obmyje odrzwia serc i anioł Boży przejdzie, nie uderzając tych, którzy będą mieć na sobie, [przyjętą] z miłością, Krew ofiarowanego Baranka. On wkrótce będzie podwyższony jak wąż z cennego metalu na belce poprzecznej, aby być znakiem dla tych, którzy są zranieni przez węża piekielnego, aby być zbawieniem dla tych, którzy spojrzą na niego z miłością. Syn Człowieczy, wasz Nauczyciel Jezus, zostanie wkrótce wydany w ręce arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych, którzy skażą Go na śmierć i wydadzą Go poganom, aby był wystawiony na pośmiewisko. I będzie policzkowany, bity, okryty plwocinami, wleczony po ulicach jak nieczysty łachman. Potem poganie, po ubiczowaniu Go i ukoronowaniu cierniem, skażą Go na śmierć krzyżową przeznaczoną dla złoczyńców, zgodnie z wolą ludu hebrajskiego zgromadzonego w Jerozolimie, domagającego się Jego śmierci zamiast śmierci łotra. I tak zostanie zabity. Ale jak jest to powiedziane w prorockich znakach, po trzech dniach zmartwychwstanie. Oto próba, która was czeka, ta, która ujawni wasze uformowanie. Zaprawdę, powiadam wam wszystkim – którzy uważacie się za tak doskonałych, że gardzicie tymi, którzy nie należą do Izraela, a nawet pogardzacie wieloma z naszego własnego narodu – zaprawdę, powiadam wam, że was, część wybraną Mego stada, gdy już Pasterz zostanie ujęty, ogarnie strach i rozpierzchniecie się uciekając, jak gdyby wilki, które Mnie pochwycą ze wszystkich stron, miały się zwrócić przeciwko wam. Ale mówię wam: nie bójcie się. Nie dotkną włosa z waszych głów. Ja wystarczę, aby nasycić drapieżne wilki...» Apostołowie, w miarę jak Jezus mówi, wyglądają coraz bardziej jak ludzie pod gradem kamieni. Pochylają się coraz mocniej, w miarę jak Jezus mówi. Kończy: «A to, co wam mówię, jest teraz bardzo bliskie. To nie tak, jak niegdyś, kiedy ta godzina była jeszcze odległa. Obecnie godzina nadeszła. Idę, aby zostać wydany Moim nieprzyjaciołom i złożony w ofierze dla zbawienia wszystkich. Ten pączek kwiatu zakwitnie i nie utraci jeszcze płatków, a Ja już nie będę żył...» Wtedy jedni zakrywają sobie twarze rękami, inni jęczą, jakby zostali zranieni. Iskariota posiniał, dosłownie jest siny... Pierwszym, który przyszedł do siebie, jest Tomasz. Oświadcza: «To Ci się nie zdarzy, bo my Cię obronimy lub umrzemy razem z Tobą i w ten sposób pokażemy, że zbliżyliśmy się do Twej doskonałości i że nasza miłość do Ciebie stała się doskonała.» Jezus patrzy na nich bez słowa. Bartłomiej mówi, po długiej chwili zastanowienia: «Powiedziałeś, że zostaniesz wydany... Ale kto, kto może Ciebie wydać w ręce Twoich nieprzyjaciół? Tego nie ma w proroctwach. Nie, to nie jest powiedziane. To byłoby zbyt okropne, żeby jakiś Twój przyjaciel, Twój uczeń, ktoś idący za Tobą, nawet ostatni ze wszystkich, wydał Cię tym, którzy Cię nienawidzą. Nie! Ktoś, kto Cię słuchał z miłością, choćby jeden raz, nie może popełnić tej zbrodni. To ludzie, ale nie dzikie zwierzęta ani diabły... Nie, mój Panie. Nawet ci, którzy Cię nienawidzą, nie będą potrafili tego... Boją się ludu, a lud będzie cały wokół Ciebie!» Jezus patrzy na Natanaela i nie odzywa się. Piotr i Zelota nie przestają rozmawiać ze sobą. Jakub, syn Zebedeusza, wyrzuca swemu bratu, dlaczego jest taki spokojny, a Jan odpowiada: «Jestem taki, bo wiem o tym od trzech miesięcy» – i dwie łzy spływają po jego twarzy. Synowie Alfeusza rozmawiają z Mateuszem, który potrząsa głową, przygnębiony. Andrzej zwraca się do Iskarioty: «Ty masz tylu przyjaciół w Świątyni...» «Jan zna samego Annasza – odpowiada Judasz i kończy: – Cóż można zrobić? Co chcesz, żeby zdziałało jedno ludzkie słowo, skoro tak jest zapisane?» «Wierzysz w to naprawdę?» – pytają razem Tomasz i Andrzej. «Nie, ja wcale w to nie wierzę. To są niepotrzebnie wzbudzane niepokoje. Bartłomiej dobrze powiedział: cały lud będzie wokół Jezusa. Widać to już po tych, których spotykamy. To będzie tryumf. Zobaczycie, że tak będzie» – mówi Judasz z Kariotu. «Ale w takim razie dlaczego On...» – mówi Andrzej, pokazując Jezusa, który zatrzymał się, aby poczekać na niewiasty. «Dlaczego to mówi? Bo jest przejęty... i ponieważ chce nas wypróbować. Ale nic się nie zdarzy. Zresztą pójdę...» «O, tak! Wybadaj to!» – błaga Andrzej. Milkną, gdyż Jezus idzie znowu za nimi, znajdując się między Matką i Marią Alfeuszową. Maryja lekko się uśmiecha, gdyż szwagierka pokazuje Jej nasiona, wzięte skądś, mówiąc, że chce je posiać w Nazarecie po Święcie Paschy, przy małej grocie, tak drogiej Maryi: «Kiedy byłaś mała, widywałam Cię zawsze z tymi kwiatami w dziecięcych rączkach. Nazywałam je kwiatami Twego przybycia. Istotnie, kiedy się urodziłaś Twój ogród był ich pełen. Tamtego wieczoru, kiedy cały Nazaret przybył, aby zobaczyć córkę Joachima, kępki tych małych gwiazdek były jakby diamentowe z powodu deszczu, który spadł z nieba, i słońca, którego ostatni promień padał na nie od zachodu. A ponieważ nazywano Cię ‘Gwiazdą’, wszyscy mówili, patrząc na te małe błyszczące gwiazdki: „Kwiaty się przyozdobiły, aby urządzić święto dla kwiatu Joachima, i gwiazdy porzuciły niebo, aby przyjść w pobliże Gwiazdy”. I wszyscy się śmiali, szczęśliwi z tej zapowiedzi i z radości Twego ojca. A Józef, brat mojego małżonka, powiedział: „Gwiazdy i kropelki. To naprawdę Maria!” Któżby mu wtedy powiedział, że byłaś przeznaczona na to, żeby się stać jego gwiazdą? Że wróci z Jerozolimy, wybrany na Twego małżonka? Cały Nazaret chciał go uczcić, bo spotkał go wielki zaszczyt za pośrednictwem Nieba: zaślubiny z Tobą, córką Joachima i Anny. Wszyscy zapraszali go na uczty. On jednak, łagodną lecz stanowczą wolą, odrzucił wszelkie uczty, zadziwiając wszystkich. Istotnie, któryż to mężczyzna przeznaczony do zaszczytnych zaślubin z wyroku Najwyższego nie świętowałby tego szczęścia duszy, ciała i krwi? On jednak mówił: „Do wielkiego wyboru – wielkie przygotowanie”. I zachowywał powściągliwość nawet w słowach i pożywieniu, poza powściągliwością w ścisłym sensie, którą zawsze zachowywał. Spędzał czas na pracy i modlitwie. Sądzę bowiem, że każde uderzenie młotkiem, każdy ślad dłuta stawał się modlitwą, jeśli można się modlić pracą. Jego oblicze było jak w ekstazie. Chodziłam sprzątać mu dom, bielić prześcieradła i wszystkie rzeczy pozostawione przez Twoją matkę, które pożółkły z czasem. Przyglądałam mu się, kiedy pracował w ogrodzie i w domu, aby im przywrócić piękno, żeby nie nosiły śladów opuszczenia. Mówiłam do niego.... ale on był zamyślony. Uśmiechał się. Ale nie do mnie ani do innych, lecz do swojej myśli, która nie była podobna do myśli żadnego innego mężczyzny bliskiego małżeństwa. Taki bowiem uśmiecha się do złej, cielesnej rozkoszy... On... wydawał się uśmiechać do niewidzialnych aniołów Bożych, rozmawiać z nimi i pytać ich o radę... Och! Jestem całkiem pewna, że go pouczali, jak się wobec Ciebie zachować! Ponieważ – inne zdziwienie całego Nazaretu i niemal oburzenie mego Alfeusza – on, jak długo mógł, odwlekał zaślubiny. Nigdy też nie zrozumiano jego niespodziewanej decyzji podjętej przed ustalonym czasem. A także, kiedy dowiedziano się, że byłaś matką, jakże dziwił się Nazaret jego pełną zadumy radością!... Mój Jakub jest trochę taki. I staje się taki coraz bardziej. Teraz, kiedy go obserwuję uważnie – nie wiem dlaczego, ale odkąd przybyłyśmy do Efraim, wydaje mi się całkiem odmieniony – widzę go takim... całkowicie jak Józef. Spójrz na niego teraz, Maryjo, kiedy się jeszcze raz odwraca, żeby na nas popatrzeć, czy nie wygląda jak rozmyślający tak często nad czymś Józef, Twój małżonek? Ma ten sam uśmiech, o którym nie da się powiedzieć, czy jest smutny, czy daleki. Patrzy i ma takie częste u Józefa spojrzenie, podążające gdzieś w dal. Czy pamiętasz, jak Alfeusz mu dokuczał? Mówił: „Bracie, jeszcze widzisz piramidy?”. On zaś potrząsał głową, nie mówiąc nic, cierpliwy i skryty w swoich myślach. Zawsze małomówny. A kiedy wróciłaś z Hebronu! Nigdy już nie przychodził sam do źródła, jak to czynił wcześniej i jak wszyscy to czynią. Albo był z Tobą, albo przy swojej pracy. I oprócz szabatu w synagodze lub kiedy udawał się pracować gdzie indziej, nikt nie może powiedzieć, że widział Józefa chodzącego bez celu w czasie tych miesięcy. Potem wyjechaliście... Co za przygnębienie nie wiedzieć nic więcej o was po rzezi! Alfeusz udał się aż do Betlejem... „Odjechali” – mówiono. Ale jak uwierzyć ludziom, którzy was nienawidzą śmiertelnie, w mieście jeszcze czerwonym od niewinnej krwi, gdzie dymią ruiny i słychać oskarżenia, że to przez was przelano tę krew? Poszedł do Hebronu, a potem do Świątyni, gdyż Zachariasz pełnił służbę. Elżbieta dała mu tylko łzy, a Zachariasz – słowa umocnienia. Oboje zaniepokojeni o Jana, obawiając się nowych okropności, ukryli go i drżeli o niego. O was nie wiedzieli nic. Zachariasz powiedział Alfeuszowi: „Jeśli zginęli, ich krew ciąży na mnie, bo to ja ich przekonałem, żeby zostali w Betlejem”. Moja Maryja! Mój Jezus, którego ujrzałam tak pięknego na Paschę po Jego narodzeniu! I nie wiedzieć nic. I tak długo! Ale dlaczego nigdy żadnej wiadomości?...» «Bo lepiej było milczeć. Tam gdzie byliśmy, było wiele Marii i Józefów, i lepiej było uchodzić za jakieś małżeństwo – odpowiada spokojnie Maryja i mówi wzdychając: – Mimo smutku to były jeszcze dni szczęśliwe. Zło było jeszcze tak daleko! Chociaż tyle nam, ludziom, brakowało, to nasz duch sycił się radością posiadania Ciebie, Mój Synu!» «Teraz także, Maryjo, masz Twojego Syna. Brakuje Józefa, to prawda! Ale Jezus jest tu ze Swą doskonałą miłością dorosłego [Syna]» – zauważa Maria Alfeuszowa. Maryja podnosi głowę, aby spojrzeć na Swego Jezusa. To spojrzenie zdradza udrękę, pomimo lekkiego uśmiechu na wargach, ale nie dodaje ani słowa. Apostołowie zatrzymali się, aby do nich dołączyć. Wszyscy się połączyli, nawet Jakub i Jan, którzy szli w tyle za wszystkimi ze swoją matką. [Por. Mt 20,20nn; Mk 10,35] Kiedy wypoczywają po marszu i kiedy niektórzy jedzą trochę chleba, matka Jakuba i Jana podchodzi do Jezusa i upada przed Nim na twarz. On nie zdążył nawet usiąść, tak pośpiesznie udają się w dalszą drogę. Jezus, widząc, że pragnie Go o coś poprosić, pyta: «Czego chcesz, niewiasto? Powiedz.» «Udziel mi łaski, zanim odejdziesz, jak to mówisz.» «Jakiej?» «Rozkaż, by moi dwaj synowie, którzy dla Ciebie wszystko porzucili, zasiedli jeden po Twojej prawicy, a drugi po Twojej lewicy, kiedy zasiądziesz w chwale w Twoim Królestwie.» Jezus spogląda na niewiastę, a potem patrzy na dwóch apostołów i mówi im: «To wy podsunęliście tę myśl waszej matce, interpretując bardzo źle Moje wczorajsze obietnice. Nie w jakimś ziemskim królestwie otrzymacie stokroć za to, co porzuciliście. Czy i wy stajecie się chciwi i niemądrzy? Ale to nie wy. To już cuchnący mrok coraz większych ciemności i skażone powietrze Jerozolimy, już bliskiej, psuje was i zaślepia... [Por. Mt 20,22; Mk 10,38] Powiadam wam, że nie wiecie, o co prosicie! Czy możecie pić kielich, który Ja będę pił?» «Możemy, Panie» [– odpowiadają.] «Jakże możecie tak mówić, skoro jeszcze nie pojęliście, jaka będzie gorycz Mojego kielicha? To będzie nie tylko ta gorycz, którą wam opisałem wczoraj: Moja gorycz Męża wszelkich boleści. To będą udręki, których – nawet gdybym je wam opisał – nie bylibyście w stanie zrozumieć... A jednak tak, ponieważ – chociaż jesteście jak dwoje dzieci, które nie znają znaczenia tego, o co proszą – ponieważ jesteście dwoma duchami sprawiedliwymi i kochacie Mnie, z pewnością będziecie pić z Mego kielicha. Jednak nie ode Mnie zależy udzielenie wam tego, byście zasiadali po Mojej prawicy lub po Mojej lewicy. To jest udzielane tym, którym Mój Ojciec to przygotował.» Jezus jeszcze mówi, gdy tymczasem inni apostołowie ganią ostro prośbę synów Zebedeusza i ich matki. Piotr mówi do Jana: «Ty również! Nie rozpoznaję cię już!» A Iskariota ze swoim demonicznym uśmiechem mówi: «Naprawdę pierwsi są ostatnimi! Czas niespodzianek i odkryć...» i śmieje się głośno. «Czy to dla zaszczytów poszliśmy za naszym Nauczycielem?» – gani ich Filip. Tomasz zaś, zamiast do dwóch, mówi do Salome: «Po co wystawiać synów na takie zawstydzenie? Skoro oni się nie zastanowili, ty powinnaś była to uczynić i zabronić im tego.» «To prawda. Nasza matka by tego nie zrobiła» – mówi Tadeusz. Bartłomiej nie odzywa się, ale jego oblicze ujawnia wyłącznie naganę. Szymon Zelota mówi, aby uspokoić oburzonych: «Wszyscy możemy się mylić...» Mateusz, Andrzej i Jakub, syn Alfeusza, nie mówią nic, ale w sposób widoczną cierpią z powodu zajścia, które wywołuje rysę na pięknej doskonałości Jana. Jezus jednym gestem zaprowadza ciszę i mówi: «I cóż? Czy z jednej pomyłki ma ich powstać bardzo wiele? Czy wy, którzy czynicie wymówki pełne oburzenia, nie zauważacie, że również grzeszycie? Zostawcie w spokoju waszych braci. Moje upomnienie wystarczy. Ich upokorzenie jest widoczne, ich żal – pokorny i szczery. Powinniście się miłować wzajemnie i podtrzymywać. Zaprawdę bowiem nikt z was nie jest jeszcze doskonały. [Por. Mt 20,25nn; Mk 10,42nn] Nie powinniście naśladować świata i jego ludzi. W świecie, wiecie o tym, przywódcy narodów panują nad nimi i ich wielcy dają im odczuć władzę w imieniu przywódców. Ale między wami nie powinno tak być. Nie powinniście mieć tego wielkiego pragnienia panowania nad ludźmi ani nad waszymi towarzyszami. Przeciwnie, ten, który pośród was chce stać się większym, niechaj się stanie sługą, a ten, kto chce być pierwszym, niechaj się stanie niewolnikiem wszystkich. Tak czynił wasz Nauczyciel. Czy może przyszedłem, aby uciskać i panować? Aby Mi służono? Nie, zaprawdę, nie. Przyszedłem, aby służyć, i jak Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać Swe życie na okup za wielu, tak też wy powinniście umieć czynić, jeśli chcecie być takimi, jakim Ja jestem i tam, gdzie Ja jestem. Teraz idźcie i trwajcie w pokoju między wami, jak Ja jestem w pokoju z wami.» Jezus mówi mi: [Por. Mt 20,23; Mk 10,39] «Kładę nacisk na punkt: „...będziecie z pewnością pili z Mojego kielicha”. W tłumaczeniach czyta się: „Mój kielich”. Ja powiedziałem: „z Mojego kielicha”, a nie: „Mój kielich”. Żaden człowiek nie mógłby pić Mojego kielicha. Ja sam, Odkupiciel, musiałem wypić cały Mój kielich. Moim uczniom, Moim naśladowcom i miłującym Mnie, z pewnością wolno pić z tego kielicha, z którego Ja piłem, jedną kroplę, jeden łyk lub kilka łyków, jakie szczególne umiłowanie Boże pozwala im wypić. Ale nigdy nikt nie będzie pił całego kielicha tak, jak Ja go piłem. Słusznie zatem jest powiedzieć: „z Mojego kielicha” a nie: „Mój kielich”.» 39. W JERYCHU. PRZED UDANIEM SIĘ DO BETANII Napisane 11 marca 1947. A, 11016-11020 Już rysują się, na tle nieba o intensywnym błękicie jak ceramika lub szkliwo, białe mury domów Jerycha i jego palmy. Przechodzą blisko zagajnika postrzępionych tamaryszków, wrażliwych mimoz, głogów o długich cierniach oraz innych krzewów w większości kolczastych, które wydają się jakby zrzucone tam ze stromej góry znajdującej się za Jerychem. Właśnie w tym miejscu Jezus spotyka się ze znaczną grupą uczniów prowadzonych przez Manaena. Wydają się czekać. Rzeczywiście stoją na czatach. Mówią to po powitaniu Nauczyciela, dodając, że pozostali uczniowie rozproszyli się po innych drogach, aby się dowiedzieć, [co się stało]. Opóźnienie dojścia do Jerycha, o całą jedną noc, zaniepokoiło ich. «Przyszedłem tu z nimi, i nie opuszczę Cię już, aż dowiem się, że jesteś bezpieczny u Łazarza» – mówi Manaen. «Dlaczego? Jest jakieś niebezpieczeństwo?...» – pyta Tadeusz. «Jesteście w Judei... Dekret znacie i nienawiść również. Wszystkiego więc można się obawiać – odpowiada Manaen i zwróciwszy się do Jezusa, wyjaśnia: – Wziąłem ze sobą najodważniejszych, bo przypuszczaliśmy, że jeśli Cię nie ujęli, to przejdziesz tędy. Liczyliśmy na nasze męstwo uczniów i mężczyzn, aby móc zrobić wrażenie na złych i wzbudzić szacunek do Ciebie.» Rzeczywiście ma ze sobą dawnych uczniów Gamaliela, kapłana Jana, Mikołaja z Antiochii, Jana z Efezu i innych – nie znanych mi – mężczyzn dobrze zbudowanych, w kwiecie wieku, o wyglądzie bardziej wytwornym niż prosty lud. Kilku z nich Manaen szybko przedstawia, inni natomiast nie są przedstawiani. To mężczyźni ze wszystkich regionów Palestyny, między którymi są dwaj z dworu Heroda Filipa. Imiona najstarszych rodzin Izraela brzmią na tej drodze blisko gęstego zagajnika, gdzie wiatr powoduje drżenie liści mimoz i pochyla odrośle głogu. «Chodźmy. Nikt nie został z niewiastami u Nike?» – pyta Jezus. «Pasterze. Wszyscy oprócz Jonatana, który czeka na Joannę w jej pałacu w Jerozolimie. Ale liczba Twoich uczniów powiększyła się niezmiernie. Wczoraj około pięciuset czekało w Jerychu. Zrobiło to takie wrażenie na sługach Heroda, że donieśli o tym swemu panu. A on nie wiedział, czy ma drżeć czy szaleć. Jest opętany wspomnieniem o Janie i nie ośmiela się podnieść ręki na żadnego proroka...» «Dobrze! Ten Ci więc nie zaszkodzi!» – wykrzykuje Piotr i zadowolony zaciera ręce. «On jednak ma najmniejsze znaczenie. To bożek, którym każdy może poruszać do woli, a ten, kto go trzyma w rękach, umie nim manipulować.» «A kto go trzyma? Może Piłat?» – pyta Bartłomiej. «Piłat, aby działać, nie potrzebuje Heroda. Herod to sługa. To nie do sług zwracają się potężni» – odpowiada Manaen. «Któż więc?» – pyta Bartłomiej. «Świątynia» – mówi pewnie jeden z towarzyszy Manaena. «Ale dla Świątyni Herod jest wyklęty. Jego grzech...» «Jesteś naprawdę naiwny, o Bartłomieju, mimo twej wiedzy i wieku! Czy nie wiesz, że Świątynia umie przezwyciężyć wiele, zbyt wiele, aby osiągnąć swój cel? Dlatego nie jest już godna istnieć» – mówi Manaen z odruchem najwyższej pogardy. «Jesteś Izraelitą. Nie możesz tak mówić. Świątynia jest dla nas zawsze Świątynią » – mówi Bartłomiej, upominając go. «Nie. To trup tego, czym była niegdyś. A trup zamienia się w nieczystą padlinę, kiedy jest martwy od jakiegoś czasu. To dlatego Bóg posłał Świątynię żywą: abyśmy mogli upaść przed Panem, nie narażając się na [odgrywanie] nieczystej pantomimy.» «Milcz!» – szepcze Manaenowi ktoś inny, kto jest z nim, gdyż mówi zbyt jasno. To jeden z tych, którzy nie byli przedstawieni. Pozostaje całkowicie zakryty. «A dlaczego miałbym milczeć, skoro tak właśnie mówi moje serce? Czy myślisz, że moje słowa mogą zaszkodzić Nauczycielowi? Jeśli tak, zamilknę, ale nie z innego powodu. Nawet gdyby mnie skazali, potrafiłbym powiedzieć: „To właśnie myślę i ukarzcie tylko mnie”.» «Manaen ma rację. Dość już milczenia ze strachu. To chwila, w której każdy zajmuje swe miejsce za lub przeciw i mówi, co ma na sercu. Myślę jak ty, bracie w Jezusie. A jeśli to może spowodować naszą śmierć, umrzemy razem, wyznając jeszcze prawdę» – mówi gwałtownie Szczepan. «Bądźcie ostrożni! Bądźcie ostrożni – napomina Bartłomiej. – Świątynia jest zawsze Świątynią. Będzie popełniać błędy, z pewnością nie jest doskonała, ale jest... jest... Po Bogu nie ma większych osób ani władzy niż Najwyższy Kapłan i Sanhedryn... reprezentujący Boga. Powinniśmy widzieć, co reprezentują, a nie to, kim są. Może się mylę, Nauczycielu?» «Nie mylisz się. W każdej strukturze trzeba umieć ujrzeć jej źródło: w tym wypadku Ojca Wiecznego, który ustanowił Świątynię i hierarchię, ryty i autorytet ludzi wyznaczonych do reprezentowania Go. Trzeba umieć pozostawić Ojcu osąd. On wie kiedy i jak zadziałać, jak zaradzić, by szerzące się zepsucie nie zniszczyło wszystkich ludzi i nie doprowadziło do zwątpienia w Boga... I pod tym względem Manaen umiał widzieć właściwie, dostrzegając powód Mego przyjścia w tym czasie. Powinieneś też złagodzić twą zachowawczość, Bartłomieju, nowatorskim duchem Manaena, aby miara była sprawiedliwa, a przez to – doskonały sposób sądzenia. Każda skrajność jest zawsze szkodliwa. Dla tego, kto ją czyni, dla tego, kto jej doznaje lub dla tego, kto się nią gorszy i – jeśli to nie jest dusza uczciwa – posługuje się nią przeciwko braciom, aby na nich donieść. To jednak jest dzieło Kaina i nie dokonają go synowie Światłości, bo to jest dzieło Ciemności.» Mężczyzna całkiem okryty swoim płaszczem w taki sposób, że widać jedynie jego czarne oczy, bardzo żywe, który ostrzegł Manaena, żeby nie mówił zbyt wiele, klęka przy Jezusie i bierze Jego rękę, mówiąc: «Ty jesteś dobry, Nauczycielu. Zbyt późno Cię poznałem, o, Słowo Boże! Ale jeszcze na czas, by Cię umiłować, jak na to zasługujesz, jeśli już nie będę Ci mógł służyć długo, jak tego chciałem, jak tego chciałbym teraz.» «Nigdy nie jest za późno dla godziny Boga. Ona przychodzi we właściwej chwili. I On udziela czasu, którego trzeba, aby służyć Prawdzie, jak tego chce wola.» «Ale kto to jest?» – szepczą między sobą apostołowie i pytają o to uczniów. Daremnie. Nikt nie wie, kto to jest, a jeśli wie, nie chce tego powiedzieć. «Kto to jest, Nauczycielu?» – pyta Piotr, kiedy może podejść do Jezusa. Idzie On pośrodku grupy, mając niewiasty z tyłu, przed Sobą – uczniów, po bokach – kuzynów, a wokół – apostołów. «Dusza, Szymonie, nic więcej» [– odpowiada mu Jezus.] «Ale... ufasz, nie wiedząc, kto to jest?» «Ja wiem, kto to jest, i znam jego serce.» «Ach! Zrozumiałem! To tak jak z zasłoniętą niewiastą w „Pięknej Rzece”... Już o nic nie zapytam...» Piotr jest radosny, bo Jezus, oddalając Jakuba, pozwala mu iść blisko Siebie. Już mają wejść do Jerycha. Od strony bramy nadciągają ludzie, wykrzykujący „hosanna”. Z trudem Jezus może posuwać się naprzód, żeby przejść przez miasto i dojść do Nike, która mieszka poza Jerychem, z przeciwnej strony. Błagają Go, żeby przemówił. Podnoszą w górę małe dzieci, aby z nich uczynić mur żywy i nie do przebycia, licząc na miłość Jezusa do małych. Krzyczą: «Możesz mówić. On już uciekł do Jerozolimy» – a wypowiadając te słowa, pokazują palcem wspaniały, zamknięty pałac Heroda. Manaen potwierdza: «To prawda. Wyjechał w nocy bez rozgłosu. Boi się.» Ale nic nie zatrzymuje Jezusa. Idzie mówiąc: «Pokój! Pokój! Niech ten, kto ma troski lub boleści, przyjdzie do Nike. Niech ten, kto chce Mnie słyszeć, przyjdzie do Jerozolimy. Tu jestem Pielgrzymem, jak wy wszyscy. To w domu Ojca będę przemawiał. Pokój! Pokój i błogosławieństwo! Pokój!» To już mały tryumf, zapowiedź wejścia do Jerozolimy, odtąd tak bliskiego. Zaskakuje tylko nieobecność Zacheusza aż do chwili, gdy widzę go stojącego na skraju posiadłości Nike, pośród swoich przyjaciół, pasterzy i uczennic. Wszyscy wybiegają Jezusowi na spotkanie, oddają Mu pokłon i towarzyszą. On zaś, błogosławiąc ich, wchodzi do ogrodu, kierując się w stronę gościnnego domu. 40. «CZY JESTEŚCIE PEWNI, ŻE RĘKA SAMARYTANINA NAPISAŁA TO OSKARŻENIE?» Napisane 15 marca 1947. A, 11020-11027 Bardzo wielu ludzi zgromadziło się na łące należącej do Nike, gdzie siana suszą się w słońcu. Dwa ciężkie i okryte wozy czekają blisko tych łąk. Rozumiem powód tego oczekiwania, widząc, że idą tam wszystkie uczennice i że wsiadają do nich po pożegnaniu i pobłogosławieniu ich przez Nauczyciela. Najświętsza Maryja odjeżdża z innymi uczennicami i także chłopiec z Enon. Wielu uczniów ustawia się po obu stronach wozów i kiedy te poruszają się ciągnięte przez kroczące powoli woły, uczniowie także ruszają w drogę. Na łąkach pozostają apostołowie, Zacheusz i jego przyjaciele oraz mała grupa całkowicie okrytych płaszczami mężczyzn, jakby chcieli uniknąć rozpoznania. Jezus odwraca się powoli i siada pośrodku łąki na stosie siana już na wpół suchego, które wkrótce zostanie przeniesione do szopy. Jest zamyślony i wszyscy szanują to skupienie. Pozostają w trzech różnych grupach, nieco oddalonych od Niego i od siebie wzajemnie. Jego rozmyślanie trwa nadal. Przeciąga się też oczekiwanie. Słońce staje się coraz mocniejsze i ogrzewa łąkę, która wydaje silny zapach suszącego się siana. Oczekujący chronią się na obrzeżach łąki, gdzie ostatnie drzewa sadu rzucają orzeźwiający cień. Jezus pozostaje sam, sam w słońcu już mocnym, całkiem blady w lnianej szacie i z nakryciem głowy z cienkiego płótna, lekko poruszającym się pod wpływem wiatru. Być może jest to nakrycie utkane przez Syntykę. Z pobliskiej obory dochodzi muczenie powolne i płaczliwe, kwilenie piskląt od strony sadu i ptaków z przestworzy. Słychać ptaszki w gniazdach i śmiałe kurczęta. Życie trwa i odnawia się co roku z nadejściem wiosny. Gołębie kołują w powietrzu lotem pewnym i spokojnym, nim powrócą do gniazd pod dachem. Nie wiem, czy to z domu sąsiadującego z domem Nike lub może z jakiegoś pola dochodzi do nich kobiecy głos śpiewający kołysankę. Głosik dziecka, najpierw ostry i drżący, jak beczenie jagniątka, cichnie, a potem milknie... Jezus rozmyśla. Dalej rozmyśla. Bez przerwy rozmyśla. Niewrażliwy na słońce. Zauważyłam wiele razy większą odporność błogosławionego Jezusa na surowości pór roku. Nigdy nie zrozumiałam, czy odczuwał mocno upał i chłód, lecz znosił je, nie skarżąc się, w duchu umartwienia, czy też tak samo jak panował nad rozpętanymi żywiołami, panował także nad nadmiernym chłodem lub żarem. Nie wiem. Wiem, że widząc Go całkowicie przemoczonego w czasie ulew, spoconego podczas upału, nigdy nie zauważyłam u Niego odruchów zniecierpliwienia z powodu chłodu lub żaru. Nigdy też nie widziałam, aby podejmował środki zaradcze dla zapobieżenia skutkom nadmiernego upału lub zimna, jak czynią to zwykle ludzie. Zwrócono mi uwagę, że w Palestynie nie chodzi się z głową odkrytą i że przez to wyrażam się źle, kiedy mówię, że odkryta jasna głowa Jezusa lśni w słońcu. Bardzo możliwe, że w Palestynie nie można chodzić z odkrytą głową. Nie byłam tam i nie wiem. Wiem natomiast, że Jezus zazwyczaj nie miał niczego na głowie. A jeśli miał nakrycie głowy na początku marszu, zdejmował je wkrótce, jakby Mu przeszkadzało i nosił je w ręce, używając go raczej do otarcia Swego oblicza z kurzu i potu. Kiedy pada, zakrywa głowę połą płaszcza. Gdy praży słońce, szczególnie kiedy jest w drodze, szuka odrobiny cienia, choćby przerywanego, aby schronić się przed promieniami słonecznymi. Ale rzadko ma, jak dzisiaj, lekki welon na głowie. To uwaga, którą niektórzy mogą uważać za zbyteczną, ale to odnosi się do tego, co widzę, więc mówię o tym podczas rozmyślania Jezusa... «Ależ zaszkodzi Mu takie długie pozostawanie [na słońcu]!» – wykrzykuje ktoś, kto nie należy ani do grona apostołów, ani do grupy Zacheusza. «Chodźmy powiedzieć o tym Jego uczniom... a ponadto... nie chciałbym... nie chciałbym zatrzymywać się tu na zbyt długi czas» – odpowiada drugi. «Ech! Tak. Góry Adomin nie są bezpieczne nocą...» Idą do apostołów i rozmawiają z nimi. «Dobrze. Pójdę powiedzieć, że chcecie odejść» – mówi Iskariota. «Nie, nie tak. [Powiedz,] że chcielibyśmy przed wieczorem dojść chociaż do Enszemesz.» Judasz odchodzi, uśmiechając się ironicznie. Pochyla się nad Nauczycielem i mówi Mu: «Żydzi mówią, że chcą się pożegnać dlatego, iż słońce może Ci zaszkodzić. Ale prawdą jest to, że im może zaszkodzić to, że są zbytnio widziani.» Jezus wstaje, mówiąc: «Idę... Rozmyślałem... Mają rację...» «Wszyscy, z wyjątkiem mnie...» – szepcze Iskariota. Jezus patrzy na niego i milczy. Idą razem do tych ludzi, których Judasz nazwał ‘Żydami’. «Już was wszystkich pożegnałem. Powiedziałem to wczoraj. Będę przemawiał dopiero w Jerozolimie...» «To prawda. Ale to my chcieliśmy z Tobą rozmawiać, bo my... Moglibyśmy rozmawiać z Tobą na osobności?» «Zaspokój ich. Boją się nas albo szczególnie mnie» – mówi Judasz z Kariotu ze swoim uśmiechem węża. «Nie boimy się nikogo. Gdybyśmy chcieli, wiedzielibyśmy, jak strzec naszego spokoju. Jeszcze nie wszyscy są tchórzami w Palestynie. Jesteśmy potomkami walecznych [ludzi] Dawida i za to, że nie jesteś jeszcze niewolnikiem i pogardzanym, powinieneś złożyć hołd naszemu rodowi. Pierwsi u boku świętego króla, pierwsi w boku Machabeuszy. I pierwsi teraz jeszcze, kiedy chodzi o oddanie czci Synowi Dawida i doradzenie Mu. Ponieważ On jest wielki, ale każdy człowiek, choćby nie wiem, jak był wielki, może potrzebować przyjaciela w decydujących godzinach życia» – odpowiada gwałtownie ktoś, w szatach całych z lnu. Nawet płaszcz ma lniany i nakrycie głowy, które jedynie trochę odkrywa jego surowe oblicze. [Judasz mu odpowiada:] «My jesteśmy Jego przyjaciółmi. Jesteśmy nimi od trzech lat, wy zaś...» «...myśmy Go nie znali. Zbyt wiele razy zwodzili nas fałszywi mesjasze, abyśmy mogli z łatwością uwierzyć temu, kto twierdzi, że nim jest. Ale ostatnie wydarzenia nas oświeciły. Jego dzieła są Boże i nazywamy Go Synem Bożym.» «I myślicie, że On was potrzebuje?» [– pyta Judasz.] «Jako Syn Boży, nie. Ale jako Człowiek, tak. Przyszedł, aby być Człowiekiem, a Człowiek zawsze potrzebuje ludzi, swoich braci. Zresztą: czego się obawiasz? Dlaczego nie chcesz, żebyśmy z Nim rozmawiali? Pytamy cię o to.» «Ja? Rozmawiajcie! Rozmawiajcie! Grzeszników bardziej słucha niż sprawiedliwych.» «Judaszu! Sądziłem, że takie słowa powinny palić twoje wargi! Jak możesz ośmielać się sądzić tam, gdzie twój Nauczyciel nie osądza? Jest powiedziane: „Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby były czerwone jak koszenila, staną się białe jak wełna. «Ale Ty nie wiesz, że pośród nich...» «Cisza! Wy mówcie.» «Panie, wiemy, że jest przygotowane przeciw Tobie oskarżenie. Oskarża się Ciebie o gwałcenie Prawa i szabatu, o miłowanie Samarytan bardziej niż nas, o bronienie celników i nierządnic, o zwracanie się do Belzebuba i do innych sił mrocznych, o czarną magię, o nienawiść do Świątyni i pragnienie zniszczenia jej, o...» «Dosyć [– przerywa mu Jezus.] Oskarżać może każdy. Udowodnienie oskarżenia jest trudniejsze.» «Oni jednak mają wśród siebie ludzi, którzy twierdzą, że to prawda. Czy uważasz, że tam są ludzie sprawiedliwi?» «Odpowiem wam słowami Hioba, który jest obrazem Cierpliwego, którym Ja jestem. „Daleka jest Mi myśl, by wszystkich uznać za sprawiedliwych. Na jednym jednak opieram Moją niewinność, nie zrezygnuję z Mojego usprawiedliwienia i od niego rozpoczynam, gdyż serce nic Mi nie wyrzuca przez całe Moje życie.” Tak oto cały Izrael może zaświadczyć – gdyż Ja sam siebie nie usprawiedliwiam, słowami, jakie nawet kłamca może wypowiedzieć – cały Izrael może zaświadczyć, że zawsze uczyłem szacunku wobec Prawa, a nawet więcej: że jestem doskonale posłuszny Prawu i że nie pogwałciłem szabatów... Co chcesz powiedzieć? Powiedz! Wykonałeś gest, a potem się powstrzymałeś. Mów!» Ktoś z tej... tajemniczej grupki mówi: «Panie, na ostatnim posiedzeniu Sanhedrynu przeczytano doniesienie na Ciebie. Pochodziło z Samarii, z Efraim, gdzie byłeś. Donos mówi, że bardzo wiele razy – jak dowiedziono – pogwałciłeś szabat i...» «I jeszcze raz ci odpowiem wraz z Hiobem: „Jakąż nadzieję może mieć obłudnik, ogarnięty chciwością, czy Bóg nie uwolni jego duszy?” Ten nieszczęśnik, który ukrywa twarz, a pod nią ma inne serce i chce dokonać wielkiej grabieży, chciwy Moich dóbr, już kroczy drogą do Piekła. Próżne będzie dla niego posiadanie denarów i spodziewanie się zaszczytów, i marzenie o wstąpieniu tam, gdzie Ja nie chciałem iść, aby nie zdradzić świętego Dekretu. Jakże mamy postąpić wobec niego, jeśli nie – modląc się za niego?» «Sanhedryn jednak ośmieszył Cię mówiąc: „Oto miłość Samarytan do Niego! Oskarżają Go, aby nas pozyskać”.» «A wy jesteście pewni, że to samarytańska ręka napisała te słowa?» [– pyta Jezus.] «Nie. Ale Samaria w tych dniach była twarda wobec Ciebie...» «Ponieważ wysłańcy Sanhedrynu wprowadzili zamęt i podburzyli ją przez fałszywe rady, wzbudzając szalone nadzieje, które Ja musiałem stłumić. A zresztą jest powiedziane o Efraimie i o Judzie, a można to powiedzieć o każdym miejscu, gdyż zmienne jest serce człowieka, które zapomina o dobrodziejstwach i ugina się przed groźbami: „Wasza dobroć jest jak mgła poranna, jak rosa, która rano ginie”. Ale to nie dowodzi, że to oni, Samarytanie, oskarżyli Niewinnego. Błędna miłość pchnęła ich bezlitośnie przeciwko Mnie, ale to miłość, [tyle że] majacząca. Jaki inny dowód uzasadnia oskarżenie, że wolę Samarytan?» «Ciągle się Ciebie oskarża, że ich kochasz, bo zawsze mówisz: „Słuchaj, Izraelu”, zamiast powiedzieć: „Słuchaj, Judo.” I że nie wolno Ci ganić Judy...» «Naprawdę? Czy zagubiła się mądrość rabbich? Czyż nie jestem Odroślą sprawiedliwości, pochodzącą od Dawida, z powodu którego, jak mówi Jeremiasz, Juda zostanie ocalona? Otóż Prorok przewiduje, że Juda, szczególnie Juda, będzie potrzebować zbawienia. A ta Odrośl – mówi dalej Prorok – nazwana będzie „Panem, naszym Sprawiedliwym” gdyż, mówi Pan, „nie braknie nigdy Dawidowi potomka zasiadającego na tronie domu Izraela”. I co? Czy Prorok się pomylił? Czy może był pijany? Od czego? Od pokuty i od niczego innego. Nikt bowiem, aby Mnie oskarżać, nie będzie mógł utrzymywać, że Jeremiasz był hulaką. A on mówi, że Odrośl Dawida zbawi Judę i zasiądzie na tronie Izraela. Można by więc powiedzieć, że dzięki swoim oświeceniom Prorok widzi, że bardziej od Judy będzie wybrany Izrael, że Król pójdzie do Izraela i że to będzie już łaską, jeśli Juda będzie mieć jedynie zbawienie. Czy więc Królestwo zostanie nazwane Królestwem Izraela? Nie, to będzie Królestwo Chrystusa, Tego, który jednoczy części oddzielone i odbudowuje w Panu po tym jak, według innego Proroka, w ciągu miesiąca – co mówię: w ciągu miesiąca? w czasie krótszym niż jeden dzień! – zostaną osądzeni i potępieni trzej fałszywi pasterze, i zostanie zamknięta przed nimi Moja dusza. Ich dusze bowiem pozostały zamknięte na Mnie i pragnęły Mnie w wyobrażeniu, a nie potrafiły Mnie umiłować w Mojej Naturze. Tak więc Ten, który Mnie posyła i dał Mi dwie laski, złamie jedną i drugą, aby okrutni utracili łaskę. Bicz zaś nie przyjdzie z Nieba, lecz od świata. A nic nie jest twardsze niż bicze, które ludzie dają ludziom. I tak się stanie. O, tak! Zostanę uderzony, a dwie trzecie owieczek rozproszy się. Jedynie jedna trzecia, zawsze tylko jedna trzecia, ocali się i wytrwa aż do końca. I ta jedna trzecia przejdzie przez ogień, przez który Ja przechodzę pierwszy, i zostanie oczyszczona i wypróbowana jak srebro i złoto. To do niej zostanie powiedziane: „Ty jesteś Moim ludem”, ona zaś powie Mi: „Ty jesteś moim Panem”. [Por. Mt 27,6n] I będzie ktoś, kto zważy trzydzieści denarów, zapłatę za dzieło straszliwe, haniebne wynagrodzenie. A tam, skąd zostaną wyjęte, nie będą już mogły powrócić, gdyż kamienie będą wołać z przerażenia, widząc te monety splamione krwią Niewinnego i Prześladowanego następnie najokrutniejszą męką. Denary te posłużą – jak jest powiedziane – do kupienia niewolnikom z Babilonu pola dla cudzoziemców. O, pola dla cudzoziemców! Wiecie, kim oni są? To ci z Judy i Izraela, ci, którzy wkrótce i przez wieki wieków nie będą już mieć ojczyzny. A nawet gleba ich dawnej ziemi nie będzie chciała ich przyjąć. Wypluje ich z siebie, nawet już martwych, gdyż postanowili odrzucić Życie. Nieskończona obrzydliwość!...» Jezus milknie, jakby przytłoczony, z głową pochyloną. Potem podnosi ją i spogląda wokół Siebie i widzi obecnych apostołów, ukrytych uczniów, Zacheusza i jego [towarzyszy]. Wzdycha, jakby się ocknął z jakiegoś koszmaru. Mówi: «Czego jeszcze pragniecie? Ach! Że się Mnie oskarża o miłowanie celników i nierządnic. To prawda. To są chorzy, umierający. Ja, Życie, oddaję się im jako życie. Podejdźcie, ocaleni Mego stada – nakazuje Zacheuszowi i jego ludziom. – Przyjdźcie i słuchajcie Mego polecenia. Powiedziałem wielu, a oni byli bardziej czyści niż wy: „Nie przychodźcie do Jerozolimy”. Wam zaś mówię: „Przyjdźcie”. To będzie mogło się wydawać niesprawiedliwe...» «I istotnie tak jest» – przerywa Iskariota. Jezus jakby nie słyszał. Mówi dalej do Zacheusza i do jego towarzyszy: «Ale wam mówię: przyjdźcie, właśnie dlatego, że jesteście drzewami, które potrzebują rosy bardziej niż inne, aby Potężny wsparł waszą dobrą wolę i abyście odtąd wzrastali w sposób wolny w Łasce. Co do innych rzeczy... samo Niebo odpowie wyjątkowymi znakami. [Por. J 2,19] Zaprawdę, żywa Świątynia będzie mogła zostać zniszczona i odbudowana w ciągu trzech dni i na wieczność. Ale Świątynia martwa, która zostanie tylko wstrząśnięta i będzie uważała, że zwyciężyła, zginie, aby już więcej się nie podnieść. Idźcie! I nie bójcie się. Czekajcie na Mój dzień pokutując, a jego jutrzenka doprowadzi was ostatecznie do Światła» – mówi, zwracając się do tych, którzy są pozakrywani swoimi płaszczami. A potem zwraca się do Zacheusza: «Wy też idźcie, ale nie teraz. Bądźcie w Jerozolimie o brzasku w dzień po szabacie. U boku sprawiedliwych chcę odrodzonych, bo w Królestwie Chrystusa jest nieskończenie wiele miejsc. Tyle, ilu jest ludzi dobrej woli.» I idzie w stronę domu Nike, przez gęsty i zacieniony sad. [Por. Mt 23,37; Łk 13,34] Mała ścieżka jest jak żółtawa wstęga pośród zieleni ziemi. Jakaś gdacząca kwoka przechodzi nią, a w ślad za nią podążają złociste kruczęta. Mając przed sobą tylu nieznanych matka trwoży się, kuli i rozkłada w postawie obronnej skrzydła, gdacząc jeszcze głośniej, bojąc się zasadzek na swe potomstwo. Kurczęta zaś, z piskiem, który cichnie, kiedy są już bezpieczne, biegną i chowają się pod matczynymi piórami i wydaje się, że już ich nie ma... Jezus zatrzymuje się, aby popatrzeć na nią... i łzy płyną z Jego oczu. «Płacze! Dlaczego płacze? On płacze!» Szepczą wszyscy: apostołowie, uczniowie, ocaleni grzesznicy. A Piotr mówi do Jana: «Zapytaj Go, dlaczego płacze...» Jan, w swej zwykłej postawie, nieco pochylony z szacunku, spogląda na Jezusa z dołu, pytając Go: «Dlaczego płaczesz, mój Panie? Może z powodu tego, co Ci powiedziano i tego, co Ty wcześniej powiedziałeś?» Jezus otrząsa się. Smutno się uśmiecha i pokazując kwokę, która ciągle z miłością chroni swe potomstwo, mówi: «Ja też, będąc Jedno z Moim Ojcem, widziałem Jerozolimę, jak powiedział Ezechiel, nagą i zhańbioną. Ujrzałem i przeszedłem blisko niej, a kiedy przyszedł czas, czas Mojej miłości, rozciągnąłem Mój płaszcz i okryłem jej nagość. Najpierw byłem dla niej ojcem, potem chciałem ją uczynić królową i ochronić, jak kwoka swe pisklęta... Małe kurki są wdzięczne matce za jej troskę i chronią się pod jej skrzydłami, tymczasem Jerozolima odrzuca Mój płaszcz... ale Ja podtrzymam Mój zamiar miłości... Ja... Potem Mój Ojciec będzie działał według Swojej woli.» Jezus schodzi w dół po trawie, aby nie niepokoić kwoki. Mija ją, a łzy płyną ciągle po Jego twarzy przygnębionej i bladej. Wszyscy naśladują Go, a idąc za Nim rozmawiają, aż do progu domu Nike. Jezus wchodzi do domu sam z apostołami, inni zaś idą tam, dokąd zamierzali się udać... 41. JUDASZ DOSTARCZA SANHEDRYNOWI OSKARŻENIA PRZECIWKO JEZUSOWI. DWÓCH NIEWIDOMYCH Z JERYCHA Napisane 17 marca 1947. A, 11027-11034 Świt ledwie się rozpoczął, ukazując swą czystość w pierwszej różowości jutrzenki. Świeżą ciszę pól coraz częściej zastępuje i upiększa świergot przebudzonych ptaków. Jezus wychodzi jako pierwszy z domu Nike, popycha cicho drzwi i kieruje się w stronę zielonego ogrodu, gdzie wyśpiewuje swe czyste nuty gajówka czarnołbista i gdzie łagodnym głosem śpiewają kosy. Ale nie doszedł tam jeszcze, kiedy wychodzą Mu naprzeciw cztery osoby. Czterech spośród tych, którzy byli wczoraj w nieznanej grupie i ani razu nie odkryli twarzy. Kłaniają się do samej ziemi, po czym Jezus wita ich Swoim pozdrowieniem pokoju: «Wstańcie! Czego chcecie ode Mnie?» Na ten nakaz i pytanie, które Jezus im stawia, wstają i zdejmują płaszcze i lniane nakrycia głowy, którymi zasłaniali swe twarze jak Beduini. Rozpoznaję oblicze blade i szczupłe uczonego w Piśmie Joela, syna Abiasza, widzianego w wizji z Sabeą. Innych nie znam, aż do chwili, gdy wypowiadają swe imiona: «Ja jestem Juda z Beteronu, ostatni z prawdziwych asydejczyków, przyjaciół Matatiasza Asmodejczyka.» «Ja – Eliel i mój brat Elkana z Betlejem Judzkiego, bracia Joanny, Twojej uczennicy, i nie ma dla nas tytułu większego. Nieobecni, gdy byłeś mocny, obecni teraz, gdy jesteś prześladowany.» «Ja – Joel, syn Abiasza, o oczach tak długo zaślepionych, ale teraz otwartych na Twoje Światło.» «Już was pożegnałem. Czego chcecie ode Mnie?» «Powiedzieć Ci, że... że pozostaliśmy zasłonięci nie z powodu Ciebie, lecz...» – mówi Eliel. «No, mówcie!» [– zachęca Jezus.] «Bo... Mów ty, Joelu, bo ty najlepiej wiesz...» «Panie... To, co wiem, jest tak... okropne... że chciałbym, żeby nawet bryły ziemi nie wiedziały i nie słyszały tego, co mam powiedzieć...» «Ziemia naprawdę zadrży, ale nie Ja, bo wiem, co chcesz Mi powiedzieć. Mów jednak...» «Skoro wiesz... pozwól, żeby moje wargi nie drżały mówiąc o tych straszliwych rzeczach. To nie dlatego, że myślę, iż Ty kłamiesz, mówiąc, że wiesz, a mimo to chcesz, abym powiedział, aby się dowiedzieć, ale naprawdę, bo...» «Tak, gdyż to jest coś, co krzyczy do Pana. Ale powiem to, aby przekonać wszystkich, że znam serca ludzkie. Ty, członek Sanhedrynu, zdobyty dla Prawdy, odkryłeś coś, czego nie potrafiłeś znieść sam. To bowiem było zbyt wielkie. I poszedłeś do nich, prawdziwych Żydów, którzy mają dobrego ducha, aby ich poprosić o radę. Dobrze uczyniłeś, nawet jeśli to, co zrobiłeś, na nic się nie zda. Ostatni z asydejczyków gotów był powtórzyć gest swoich ojców, aby służyć prawdziwemu Wybawicielowi. Nie on jeden. Jego krewny Barcelaj zrobiłby to także i wielu z nim. I poszliby za nim bracia Joanny, z miłości do Mnie i do swej siostry, a nie tylko z miłości do Ojczyzny. Ale Ja nie odniosę zwycięstwa przy pomocy włóczni i mieczy. Wejdźcie całkowicie w Prawdę. Mój tryumf będzie niebieski. Ty – oto jest to, co sprawia, że bledniesz jeszcze bardziej niż zwykle – wiesz, kto i jakie przedstawił dowody oskarżenia przeciwko Mnie. Te oskarżenia, chociaż są fałszywe w duchu, są prawdziwe w opisie rzeczywistych [czynów]. Ja bowiem naprawdę pogwałciłem szabat, kiedy musiałem uciekać, gdyż Moja godzina jeszcze nie nadeszła, i kiedy wyrwałem niewinne dzieci złodziejom. Mógłbym powiedzieć, że konieczność usprawiedliwia czyn, jak konieczność usprawiedliwiła to, że Dawid spożył chleby pokładne. Rzeczywiście schroniłem się w Samarii, ale – ponieważ Moja godzina nadeszła – [kiedy] otrzymałem propozycję Samarytan pozostania z nimi jako Najwyższy Kapłan, odrzuciłem zaszczyty i bezpieczeństwo, aby pozostać wiernym Prawu, nawet jeśli to znaczy wydanie Siebie nieprzyjaciołom. To prawda, że kocham grzeszników i grzesznice do tego stopnia, że [chcę] ich wyrwać z grzechu. To prawda, że głoszę upadek Świątyni, ale Moje słowa to tylko potwierdzenie przez Mesjasza słów Jego proroków. Ten, który dostarcza tych i innych oskarżeń, i obraca nawet cuda w oskarżenia, i posłużył się wszystkim, co jest na ziemi, aby spróbować skłonić Mnie do grzechu i aby móc dorzucić inne oskarżenia do pierwszych, ten jest Moim przyjacielem. To również zostało powiedziane przez króla proroka, od którego pochodzę przez Moją Matkę: „Ten, który jadł Mój chleb, podniósł na Mnie swoją piętę”. Wiem to. Umarłbym dwa razy, gdybym tylko mógł powstrzymać go od popełnienia zbrodni – odtąd bowiem... jego wola oddała się Śmierci, a Bóg nie gwałci woli ludzkiej – ale żeby on przynajmniej... och! Żeby przynajmniej wstrząśnięty popełnioną okropnością rzucił się z żalem do stóp Boga... To dlatego ty, Judo z Beteronu, ostrzegłeś wczoraj Manaena, żeby zamilkł, bo wąż był obecny i mógł wyrządzić szkodę nie tylko Nauczycielowi, ale też uczniowi. Nie. Tylko Nauczyciel zostanie uderzony. Nie bójcie się. To nie z powodu Mnie przyjdą na was troski i nieszczęścia. Ale to z powodu zbrodni całego narodu będziecie mieli wszyscy to, co zostało powiedziane przez proroków. Nieszczęsna, biedna Moja Ojczyzno! Nieszczęśliwa ziemia, która pozna karę Bożą! Biedni mieszkańcy i dzieci, które teraz błogosławię i które chciałbym ocalić, które – chociaż niewinne – jako dorosłe będą cierpieć udrękę największego nieszczęścia. Spójrzcie na waszą ziemię kwitnącą, piękną, zieloną i ukwieconą jak cudowny dywan, żyzną jak Eden... Wyryjcie sobie jej piękno w sercach, a potem... kiedy powrócę tam, skąd przyszedłem... uciekajcie. Uciekajcie, dopóki będzie to dla was możliwe, nim się tu nie rozszerzy jak drapieżnik z piekła, ohyda spustoszenia, bo ona spadnie, zniszczy, wyjałowi i spali bardziej niż w Gomorze, bardziej niż w Sodomie... Tak, bardziej niż tam, gdzie była tylko szybka śmierć. Tu... Joelu, przypominasz sobie Sabeę? Ona prorokowała ostatnio przyszłość Narodu Bożego, który nie chciał Syna Bożego.» Czterej mężczyźni są przerażeni. Strach przed przyszłością sprawił, że oniemieli. Wreszcie Eliel mówi: «Radzisz nam?...» «Tak. Wyjedźcie. Tu nie będzie już nic, co by było warte zatrzymania synów ludu Abrahama. A zresztą, szczególnie wam, jego osobistościom, nie pozwoli się... Potężni, uczynieni więźniami, upiększają tryumf zwycięzcy. Świątynia nowa i nieśmiertelna napełni sobą ziemię i każdy człowiek, który Mnie szuka, posiądzie Mnie, bo będę wszędzie, gdzie jakieś serce Mnie kocha. Odejdźcie. Zabierzcie stąd wasze żony, dzieci, starców... Wy Mi ofiarowujecie ocalenie i pomoc. Ja wam udzielam rady ocalającej i pomagam wam przez tę radę... Nie gardźcie nią.» «Ale przecież teraz... jak Rzym może nam jeszcze bardziej szkodzić? Panuje nad nami. Ale chociaż jego prawo jest twarde, to prawdą jest także, że Rzym odbudował domy i miasta, i...» «Zaprawdę, wiedzcie to, ani jeden kamień Jerozolimy nie pozostanie nietknięty. Ogień, tarany, proce i oszczepy zwalą na ziemię, zniszczą, wstrząsną każdym domem i Miasto święte stanie się jaskinią i nie tylko ono... Jaskinią będzie nasza Ojczyzna. Pastwiskami dzikich osłów i szakali, jak mówią prorocy, i to nie na jeden rok ani na wiele lat, ani na wieki, lecz na zawsze. Pustynia, ziemie spalone, jałowość... Oto los tych ziem! Pole sporów, miejsce udręki, marzenie odbudowania ciągle niszczone przez bezlitosny wyrok, próby powstania na nowo – tłumione w zarodku. Los ziemi, która odrzuciła Zbawiciela i chciała rosy, która jest ogniem, na grzesznych.» «Nie będzie więc już... nigdy królestwa Izraela? Nie będziemy już nigdy tym, o czym marzyliśmy?» – pyta trzech dostojników żydowskich przybitym głosem. Uczony w Piśmie Joel płacze... «Czy przyglądaliście się kiedyś staremu drzewu, którego rdzeń niszczy choroba? Przez lata wegetuje z trudnością, z takim wysiłkiem, że nie wydaje ani kwiatów, ani owoców. Tylko kilka nielicznych liści na wyczerpanych gałęziach wskazuje, że jeszcze nieco soku się wznosi w górę... Nagle, w kwietniu, kwitnie cudownie i pokrywa się licznymi liśćmi. Właściciel cieszy się z tego, bo przez tyle lat troszczył się o nie, nie otrzymując owoców. Cieszy się myśląc, że drzewo wyzdrowiało i staje się znowu bujne po tak nędznym stanie... O, a to jest złudzenie! Po tak żywiołowym wybuchu życia, oto przychodzi nagła śmierć. Opadają kwiaty, liście i małe owoce – które już, jak się wydawało, zawiązują się na gałęziach i zapowiadają obfity zbiór – i z nieoczekiwanym łoskotem, drzewo wali się na ziemię, zepsute u podstawy. Tak stanie się z Izraelem. Po wegetowaniu przez wieki bez dawania owoców, rozproszony, zgromadzi się na starym pniu i będzie wyglądał jak odbudowany. W końcu zgromadzi się Lud rozproszony. Zgromadzony otrzyma przebaczenie. Tak. Bóg poczeka na tę godzinę, aby zatrzymać bieg wieków. Wtedy nie będzie już wieków, lecz wieczność. Błogosławieni ci, którzy otrzymawszy przebaczenie, będą stanowić przelotne kwitnienie ostatniego Izraela, który się stanie, po tylu wiekach, własnością Chrystusa. Umrą oni odkupieni wraz z wszystkimi ludami ziemi. A z nimi błogosławieni ci spośród nich, którzy nie tylko poznają Moje istnienie, ale przyjmą Moje Prawo jako prawo zbawienia i życia. Słyszę głosy Moich apostołów. Odejdźcie, zanim przybędą...» «To nie przez tchórzostwo, Panie, usiłujemy pozostać nieznanymi, ale aby Ci służyć, aby móc Ci służyć. Gdyby wiedziano, że my, a zwłaszcza ja, przyszliśmy do Ciebie, zostalibyśmy wykluczeni z obrad...» – mówi Joel. «Rozumiem. Ale uważajcie, bo wąż jest przebiegły. Szczególnie ty, Joelu, bądź ostrożny...» «Och, zabiliby mnie! Ale wolałbym moją śmierć niż Twoją! I nie widzieć dni, o których mówisz! Bądź błogosławiony, Panie, za umocnienie mnie...» «Błogosławię was wszystkich w imię Boga Jedynego w Trójcy, i w imię Słowa, które wcieliło się po to, aby być zbawieniem dla ludzi dobrej woli.» Jezus błogosławi ich wspólnie szerokim gestem, a potem kładzie dłoń na pochylonych głowach mężczyzn klęczących u Jego stóp. Następnie wstają, zasłaniają na nowo twarze i ukrywają się między drzewami sadu i za murowanym ogrodzeniem, które oddziela grusze od jabłoni, te zaś od innych drzew. Odchodzą akurat na czas, bo dwunastu apostołów wychodzi w grupie z domu, aby zawołać Nauczyciela i wyruszyć w drogę. A Piotr mówi: «Przed domem, od strony miasta, jest tłum ludzi, który z trudem powstrzymaliśmy, aby pozwolić Ci się modlić. Chcą iść za Tobą. Nikt z tych, których odprawiłeś, nie odszedł. Wielu w dodatku wróciło z powrotem i wielu innych przybyło niespodziewanie. Krzyczeliśmy na nich...» «Dlaczego? Pozwólcie im iść za Mną! Żeby tak było ze wszystkimi! Ruszajmy!» I Jezus, poprawiwszy płaszcz, który Jan Mu podaje, staje na czele Swoich, dochodzi do domu, przechodzi obok niego, wchodzi na drogę prowadzącą do Betanii i intonuje głośno jakiś psalm. Ludzie, prawdziwy tłum, z mężczyznami na czele – za którymi idą kobiety i dzieci – podążają za Nim ze śpiewem... W tyle za nimi zostaje miasto z otaczającym go murem zieleni. Na drodze jest wielu pielgrzymów. Na skraju drogi wielu żebraków lamentuje, żeby wzbudzić litość tłumu i przeprowadzić dzięki temu owocną zbiórkę pieniędzy. Kalecy, pozbawieni rąk, niewidomi... Zwykła nędza, która w każdym czasie i w każdym kraju, gromadzi się zwykle tam, gdzie jakieś święto ściąga tłumy. Niewidomi nie widzą Tego, który przechodzi, inni jednak dostrzegają Go i znając dobroć Nauczyciela wobec ubogich, krzyczą mocniej niż zwykle, aby przyciągnąć uwagę Jezusa. Jednak nie proszą o cud, tylko o jałmużnę. Jezus rozdaje ją. Jakaś kobieta, z wyglądu bogata, zatrzymuje osła. Siedzi w siodle. Staje blisko potężnego drzewa, rzucającego cień na rozstaje dróg. Czeka na Jezusa. Kiedy On jest blisko, schodzi ze zwierzęcia i upada na twarz, nie bez trudu, gdyż ma w ramionach małe dziecko zupełnie bezwładne. Podnosi je bez słowa. Błaga tylko spojrzenie jej udręczonej twarzy. Ale Jezus jest całkowicie otoczony ludźmi i nie widzi biednej matki klęczącej na kolanach na skraju drogi. Jakiś mężczyzna i niewiasta towarzyszą udręczonej matce. «Nie ma nic dla nas» – mówi mężczyzna, potrząsając głową. A kobieta: «Pani, On cię nie widział. Zawołaj Go z wiarą, a On cię wysłucha.» Matka posłusznie krzyczy głośno, aby pokonać hałas śpiewów i kroków: «Panie, ulituj się nade mną!» Jezus, który jest już o kilka metrów w przedzie, zatrzymuje się i obraca się, aby odszukać tego, kto wołał, a służąca mówi: «Pani, On cię szuka. Wstań i idź do Niego, a Fabia zostanie uzdrowiona.» Pomaga jej wstać, aby ją zaprowadzić do Pana, który mówi: «Niech ten, kto Mnie zawołał, przyjdzie do Mnie. To czas miłosierdzia dla tego, kto potrafi pokładać w nim ufność.» Dwie niewiasty torują sobie drogę. Służąca idzie przodem, aby zrobić przejście dla matki, za nią idzie sama matka. Już dochodzą do Jezusa, kiedy słychać jakiś donośny głos: «Moja bezwładna ręka! Patrzcie! Błogosławiony Syn Dawida, nasz prawdziwy Mesjasz, zawsze potężny i święty!» Powstaje rozgardiasz, bo wielu się odwraca i tłum wrze, wywołując ruch przeciwstawnych fal wokół Jezusa. Wszyscy chcą się dowiedzieć i zobaczyć... Stawiają pytania starcowi, który porusza prawym ramieniem, jakby to była chorągiew, i odpowiada: «On się zatrzymał. Udało mi się chwycić połę Jego płaszcza i okryć się nią i przez moje martwe ramię przebiegł jakby ogień i życie. I oto prawa ręka jest jak lewa, tylko dzięki dotknięciu Jego szaty.» W tym czasie Jezus pyta niewiastę: «Czego chcesz?» Kobieta podnosi swe dziecko i mówi: «Ona także ma prawo do życia. Jest niewinna. Nie prosiła, żeby być tu czy w innym miejscu, z tej lub innej krwi. Ja jestem winna. Dla mnie – kara, nie dla niej.» «Ufasz, że miłosierdzie Boże jest większe niż ludzkie?» «Ufam, Panie. Wierzę. Za moje dziecko i za mnie. Mam nadzieję, że przywrócisz jej myśl i ruch. Mówi się, że jesteś Życiem» – płacze. «Jestem Życiem, a kto we Mnie wierzy, będzie miał życie ducha i ciała. Chcę!» Jezus wypowiedział te ostatnie słowa silnym głosem, a teraz dotyka dłonią bezwładne dziecko. Przebiega je dreszcz, pojawia się uśmiech i słowo: «Mama!» «Porusza się! Uśmiecha! Mówi! Fabiuszu! Pani!» Dwie niewiasty śledziły etapy cudu, oznajmiły je głośno i zawołały ojca. Utorował sobie drogę pośród ludzi i dochodzi do kobiet, kiedy już we łzach są u stóp Jezusa. Służąca mówi: «Powiedziałam ci, że On ma litość nad wszystkimi!» A matka mówi: «A teraz wybacz mi również mój grzech.» «Czyż Niebo nie pokazuje ci, przez udzieloną łaskę, że twój błąd został przebaczony? Wstań i chodź w nowym życiu z twoją córką i z mężem, którego wybrałaś. Idź! Pokój tobie i tobie, dziewczynko. I tobie, wierna Izraelitko. Wielki pokój tobie z powodu twej wierności Bogu i córce rodziny, której służyłaś i twoim sercem utrzymywałaś ją blisko Prawa. Pokój także tobie, mężu, który miałeś więcej szacunku wobec Syna Człowieczego niż wielu innych z Izraela.» Żegna się, podczas gdy tłum, opuściwszy starca, interesuje się teraz cudem uzdrowienia sparaliżowanej i upośledzonej dziewczynki. Była chora być może w następstwie zapalenia opon mózgowych, a teraz skacze radośnie, wypowiadając jedyne słowa, które zna, te, które może znała, kiedy zachorowała i odnajduje je nietknięte w swoim przebudzonym umyśle: «Ojciec, mama, Eliza. Piękne słońce! Kwiaty!...» [Por. Mt 20,29nn; Mk 10,46nn; Łk 18,35nn] Jezus już ma odejść. Jednak od strony pobliskiego skrzyżowania, na którym stoją osły pozostawione tam przez ludzi obdarowanych cudem, dochodzą dwa inne okrzyki, płaczliwe, z intonacją charakterystyczną dla Hebrajczyków: «Jezusie, Panie! Synu Dawida, miej litość nade mną!» I jeszcze raz, mocniej, aby przekrzyczeć tłum, który do nich woła: «Zamilknijcie, pozwólcie odejść Nauczycielowi. Droga jest długa, a słońce grzeje coraz silniej. Pozwólcie Mu dojść do wzgórz przed upałem.» Oni jednak krzyczą dalej: «Jezusie, Panie! Synu Dawida, miej litość nade mną!» Jezus zatrzymuje się znowu, mówiąc: «Idźcie po tych, którzy wołają, i przyprowadźcie ich tu.» Odchodzi kilku ochotników. Dochodzą do dwóch niewidomych i mówią im: «Chodźcie. On okazał wam litość. Wstańcie, bo chce was wysłuchać. Posłał nas, abyśmy was wezwali w Jego imieniu.» Usiłują prowadzić dwóch niewidomych przez tłum. Jeden pozwala się prowadzić. Drugi zaś, młodszy i może bardziej wierzący, uprzedza pragnienie pomocników i idzie naprzód sam, z kijem, z charakterystycznym uśmiechem i postawą niewidomych, którzy unoszą głowę, jakby szukali światła... I wydaje się, że jego anioł go prowadzi, tak jego chód jest szybki i pewny. Gdyby nie miał bielma na oczach, nie wyglądałby na niewidomego. Jako pierwszy dochodzi do Jezusa, który zatrzymuje go, mówiąc: «Co chcesz, żebym ci uczynił?» «Żebym widział, Nauczycielu. Spraw, o, Panie, żeby się otwarły moje oczy i oczy mojego towarzysza.» Drugiemu niewidomemu, ponieważ też już przybył, każą uklęknąć obok jego towarzysza. Jezus kładzie ręce na ich uniesionych twarzach i mówi: «Niechaj się wam stanie to, o co prosicie. Idźcie! Wasza wiara was ocaliła!» Odsuwa dłonie i dwa okrzyki wychodzą z ust niewidomych: «Widzę, Urielu!» «Widzę, Bartymeuszu!» A potem wołają razem: «Błogosławiony, który przychodzi w imię Pana! Błogosławiony, który Go posłał! Chwała Bogu! Hosanna Synowi Dawida.» I obaj upadają z twarzami przy ziemi, aby ucałować stopy Jezusa. Potem dwóch niewidomych wstaje i ten, który nazywa się Uriel, mówi: «Chcę się pokazać moim rodzicom, a potem powrócę, by iść za Tobą, o, Panie.» Bartymeusz zaś mówi: «Ja Cię nie opuszczę. Poślę zaraz kogoś, aby ich powiadomił, to też będzie radością. Ale odłączyć się od Ciebie, nie. Ty mi dałeś wzrok, ja Tobie poświęcam moje życie. Miej litość nad pragnieniem ostatniego z Twoich sług.» «Pójdź i chodź za Mną. Dobra wola czyni równymi wszystkie stany i wielki jest jedynie ten, kto potrafi najlepiej służyć Panu.» Jezus idzie dalej pośród tłumu wołającego: «Hosanna!». Bartymeusz wmieszał się w tłum. Woła z innymi i mówi: «Przyszedłem po chleb, a znalazłem Pana. Byłem biedny, teraz jestem sługą świętego Króla. Chwała Panu i Jego Mesjaszowi.» 42. JEZUS PRZYBYWA DO BETANII por. J 12,1 Napisane 18 marca 1947. A, 11035-11051 Musieli zatrzymać się w połowie drogi między Jerychem a Betanią, bo kiedy przybywają do pierwszych domów Betanii, rosa kończy parować z liści i traw na łąkach, a słońce przesuwa się w górę po sklepieniu nieba. Rolnicy z okolicy porzucają narzędzia i biegną, otaczając Jezusa, który przechodzi błogosławiąc ludzi i rośliny, jak o to usilnie Go proszą. Niewiasty i dzieci przybywają z pierwszymi migdałami, jeszcze otoczonymi zielono-srebrzystą łupiną i z ostatnimi kwiatami drzew owocowych, kwitnącymi później. Zauważam jednak, że w regionie Jerozolimy, może z powodu wysokości, może z powodu wiatrów, które wieją z najwyższych szczytów Judei, lub z jakiejś innej nie znanej mi przyczyny, może także z powodu różnorodności roślin, liczne są jeszcze drzewa owocowe, które nadal formują biało-różowe kępy, zawieszone jak lekkie chmury nad zielenią łąk. Pod wysokimi pniami drżą delikatne liście krzewów winnych, jakby wielkie motyle z kosztownego szmaragdu, przyczepiły się nitkami do pędów winnych latorośli. Jezus zatrzymuje się przy źródle, znajdującym się w miejscu, gdzie wioska przekształca się już w miasteczko i przyjmuje hołd niemal całej Betanii. Nadchodzi Łazarz z siostrami i upadają na twarz przed Panem. Chociaż Maria [Magdalena] opuściła swego Nauczyciela przed dwoma dniami, wydaje się, że od wieków Go nie widziała, nie przestaje bowiem całować Jego zakurzonych stóp obutych w sandały. «Chodź, mój Panie, dom czeka na Ciebie, aby się rozradować Twoją obecnością» – mówi Łazarz stając obok Jezusa. Idą powoli do przodu, na ile ludzie im na to pozwalają. Tłoczą się wokół Jezusa ludzie, dzieci czepiają się Jego szat i idą przed Nim, odwrócone w Jego stronę, z głowami uniesionymi tak, że same się potykają i potykają się o nie inni. Jezus więc jako pierwszy, a potem Łazarz i apostołowie, biorą na ręce najmniejsze, aby móc iść szybciej. W miejscu, od którego prowadzi uliczka do domu Szymona Zeloty, stoi Maryja ze Swą szwagierką, z Salome i Zuzanną. Jezus zatrzymuje się, aby powitać Swą Matkę, a potem idzie dalej, aż do dużej, głównej, szeroko otwartej bramy. Tam znajduje się Maksymin, Sara, Marcela, a za nimi – wszyscy liczni słudzy, począwszy od tych z domu, a skończywszy na wieśniakach. Wszyscy pięknie ustawieni, weseli, podnieceni z radości, która przejawia się w wybuchających okrzykach „hosanna” i w poruszaniu nakryciami głowy i welonami. Rzucają kwiaty, liście mirtów i wawrzynu, róż i jaśminów. Ich okazałe korony jaśnieją w słońcu lub rozsypują się jak białe gwiazdy na brunatnej ziemi. Zapach oberwanych kwiatów i wonnych liści rozgniecionych pod stopami unosi się z ziemi, ogrzewanej przez słońce. Jezus przechodzi po tym pachnącym dywanie. Maria z Magdali, która idzie za Nim, patrzy na ziemię i pochyla się, krok po kroku – jak zbieraczka kłosów idąca za wiążącym snopy – i zbiera liście i korony, a nawet pojedyncze płatki, na które Jezus nastąpił. Maksymin, aby móc zamknąć bramę i zapewnić spokój gościom, każe dać dzieciom już przygotowane łakocie. To praktyczny sposób odsunięcia dzieci od Pana i oddalenia ich bez wzbudzania chóru skarg. Słudzy wykonują polecenie wynosząc na zewnątrz, na drogę, kosze wypełnione małymi podpłomykami udekorowane biało-brunatnym migdałem. W czasie kiedy dzieci się tam gromadzą, inni słudzy wypychają dorosłych, między którymi znajduje się jeszcze Zacheusz i czterech mężczyzn: Joel, Juda, Eliel i Elkana. Z nimi są inni. Nie wiem, kim są, bo pozostają całkowicie okryci z powodu już silnego słońca i kurzu, którego tumany przynosi od strony drogi wiejący gwałtownie wiatr. Jezus, który jest już na przedzie, odwraca się i mówi: «Zaczekajcie! Muszę jeszcze komuś coś powiedzieć.» Kieruje się w stronę braci Joanny i bierze ich na bok, mówiąc: «Proszę was, żebyście poszli do Joanny i powiedzieli jej, że ma przyjść do Mnie z niewiastami, które są z nią, oraz z Annalią, uczennicą z Ofel. Niech przyjdzie. Jutro. O zachodzie słońca jutro zaczyna się szabat i chcę go spędzić z przyjaciółmi w Betanii. W spokoju.» «Powiemy to, Panie, i Joanna przybędzie.» Jezus żegna ich i podchodzi do Joela: «Powiesz Józefowi i Nikodemowi, że przybyłem i że nazajutrz po szabacie wejdę do miasta.» «O! Uważaj, Panie!» – mówi przerażony dobry uczony w Piśmie. «Idź i bądź silny. Nie powinien drżeć ten, kto postępuje sprawiedliwie i wierzy w Moją prawdę. Ale powinien się rozradować, bo nadeszło wypełnienie dawnej Obietnicy.» «Ach! Ucieknę z Jerozolimy, Panie. Jestem człowiekiem słabej budowy, widzisz to i wiesz o tym. Z tego powodu jestem wyszydzany. Nie mógłbym widzieć tego... tych...» «Twój anioł cię poprowadzi. Idź w pokoju.» «Czy... czy zobaczę Cię jeszcze, Panie?» «Z pewnością zobaczysz Mnie jeszcze. A do tego czasu myśl o tym, że twoja miłość dała Mi wiele radości w godzinach boleści.» Joel chwyta dłoń, którą Jezus położył mu na ramieniu i przyciska ją do warg. Przez cienkie płótno nakrycia głowy pocałunki i łzy spadają na rękę Jezusa. Potem oddala się. Jezus idzie do Zacheusza: «Gdzie są twoi towarzysze?» «Pozostali przy źródle, Panie. Powiedziałem im, że mają tam pozostać.» «Dołącz do nich i udaj się z nimi do Betfage, gdzie są Moi uczniowie najdawniejsi i najwierniejsi. Powiedz Izaakowi, ich przywódcy, że mają się rozejść po mieście, aby zawiadomić grupy uczniów, że rano w dzień po szabacie, przechodząc przez Betfage, około trzeciej godziny, wejdę do Jerozolimy, aby wstąpić uroczyście do Świątyni. Powiesz Izaakowi, że powiadomienie dotyczy jedynie uczniów. On zrozumie, co chcę powiedzieć.» «Ja to także rozumiem, Nauczycielu. Chcesz zaskoczyć Judejczyków, aby nie mogli przeszkodzić Twemu wejściu.» «Tak. Zrób to. Pamiętaj, że daję ci polecenie poufne. Posługuję się tobą, a nie – Łazarzem.» «A to mówi mi, że Twoja dobroć wobec mnie jest bezmierna. Dziękuję Ci, Panie.» [Zacheusz] całuje dłoń Nauczyciela i odchodzi. Jezus ma zamiar podejść do Swoich gospodarzy, ale od bramy, którą właśnie wychodzą ostatni przybysze, wyprowadzani na zewnątrz przez sługi, przybiega młody mężczyzna i upada do stóp Jezusa, wykrzykując: «Pobłogosław mnie, Nauczycielu! Poznajesz mnie?» – pyta, podnosząc oblicze bez żadnej zasłony. «Tak, ty jesteś Józef, nazywany Barnabą, uczeń Gamaliela, który wyszedł Mi na spotkanie w pobliżu Giszali.» «I idę za Tobą od wielu dni. Wstąpiłem do Szilo, idąc z Giszali, dokąd poszedłem z rabbim w tym okresie, kiedy Cię nie było. Pozostałem tam do miesiąca Nisan i studiowałem zwoje. Byłem w Szilo, kiedy przemawiałeś, i poszedłem za Tobą do Lebony i do Sychem, i czekałem na Ciebie w Jerychu, bo dowiedziałem się...» Urywa nagle, jakby zauważył, że mówi coś, co powinien przemilczeć. Jezus uśmiecha się łagodnie i mówi: «Prawda tryska gwałtownie z warg prawdomównych i często przekracza tamy, które roztropność kładzie na ustach, ale zakończę twoją myśl... „bo dowiedziałeś się od Judasza z Kariotu, który został w Sychem, że udaję się do Jerycha, aby spotkać się z uczniami i dać im Moje polecenia”. I poszedłeś tam, aby czekać na Mnie, nie troszcząc się o to, że jesteś widziany, że tracisz czas, i że cię nie ma przy twoim nauczycielu Gamalielu.» «On mi tego nie będzie wyrzucał, kiedy dowie się, że spóźniłem się, aby iść za Tobą. Zaniosę mu w darze Twe słowa...» «O! Rabbi Gamaliel nie potrzebuje słów. To mądry rabbi Izraela!» «Tak. Żaden inny rabbi nie może go nauczyć niczego z tego, co dawne, niczego, gdyż on zna wszystko, co dotyczy przeszłości. Ale Ty – tak. Gdyż Ty masz słowa nowe, pełne świeżego życia, tego, co nowe. Twoje słowo jest jak sok wiosny. To powiedział rabbi Gamaliel, dodając, że mądrości dotąd okryte prochem wieków i tym samym wysuszone i zmatowiałe, stają się na powrót żywe i świetliste, kiedy Twoje słowo je wyjaśnia. Och! Zaniosę mu Twoje słowa.» «I Moje pozdrowienie. Powiedz mu, że ma otworzyć serce, umysł, wzrok, słuch, a otrzyma odpowiedź na pytanie, jakie postawił przed ponad dwudziestoma laty. Idź! Niech Bóg będzie z tobą.» Młody mężczyzna pochyla się ponownie, aby ucałować stopy Nauczyciela, i odchodzi. Słudzy mogą w końcu zamknąć bramę i Jezus dołącza się do przyjaciół. «Pozwoliłem Sobie zaprosić tu na jutro uczennice» – mówi Jezus stając obok Łazarza i kładąc rękę na jego ramieniu. «Dobrze zrobiłeś, Panie. Mój dom należy do Ciebie, wiesz o tym. Twoja Matka wolała mieszkać w domu Szymona i uszanowałem Jej pragnienie. Ale mam nadzieję, że Ty pozostaniesz pod moim dachem.» «Tak. Chociaż... tamten dom także do ciebie należy. Jeden z twoich pierwszych gestów hojności wobec Mnie i Moich przyjaciół. Ileż ich okazałeś, Mój przyjacielu!» «I mam nadzieję, że będziesz mógł z nich korzystać jeszcze przez długi czas, chociaż w tym słowie jest błąd, Nauczycielu mądry. To nie ja jestem hojny wobec Ciebie. Ja otrzymuję – od Ciebie. To Ty jesteś hojny wobec mnie. Jestem Twoim dłużnikiem. Przed skarbami, które Mi dałeś, ja kładę jedną małą monetę dla Ciebie. Czymże jest mój nędzny podarunek, w porównaniu z Twoimi skarbami? [Por. Mt 7,1n; Mk 4,24n; Łk 6,38] Dawajcie, a będzie wam dane – powiedziałeś. – Miarą utrzęsioną i ubitą zostanie wam nasypane w zanadrze i będziecie mieć sto razy więcej, niż daliście”. Powiedziałeś to. Ja miałem po stokroć sto razy w chwili, kiedy Ci jeszcze nic nie dałem. O! Wspomnienie naszego pierwszego spotkania! Ty, Pan i Bóg, do którego są niegodni zbliżyć się serafini, przyszedłeś do mnie – samotnego i przygnębionego... zamkniętego tu w moim smutku. [Przyszedłeś, do] człowieka, do Łazarza, od którego wszyscy uciekali, pomijam Józefa i Nikodema, i mojego wiernego przyjaciela Szymona, który żyjąc w swoim grobie nie przestawał mnie kochać... Nie chciałeś, by radość ujrzenia Ciebie została zakłócona przez obryzganie niszczącą pogardą świata... Nasze pierwsze spotkanie! Mógłbym Ci powtórzyć wszystkie słowa z tamtej chwili... Cóż Ci dałem wtedy, skoro nigdy Cię nie widziałem, a już otrzymałem od Ciebie, natychmiast, sto razy po sto razy?» «Twoje modlitwy do Najwyższego, do naszego Ojca. Naszego, Łazarzu. Mojego. Twojego. Mojego – jako Słowa i jako Człowieka. Twojego – jako człowieka. Kiedy modliłeś się taką wiarą, czyż nie dawałeś Mi już całego siebie? Widzisz więc, że dałem ci, jak jest sprawiedliwe, sto razy więcej od tego, co ty Mi dałeś?» «Twoja dobroć jest nieskończona, Nauczycielu i Panie. Wynagradzać z góry i z Boską hojnością tych, których Twoja myśl zna jako sługi, zanim oni poznają, że nimi są.» [Por. J 15,14] «Moimi przyjaciółmi, nie – sługami. Bo zaprawdę, ci, którzy czynią wolę Mego Ojca i idą za Prawdą, którą On posłał, już nie są Moimi sługami, lecz Moimi przyjaciółmi. Więcej jeszcze: są Moimi braćmi, [bo wypełniają wolę Ojca], jak Ja ją wypełniam jako pierwszy. Ten więc, kto czyni to, co Ja czynię, jest Moim przyjacielem, bo jedynie przyjaciel czyni spontanicznie to, co robi jego przyjaciel.» [Por. Mt 12,50; Mk 3,35; Łk 8,21] «Oby zawsze było tak między Tobą i mną, Panie. Kiedy idziesz do miasta?» «Nazajutrz po szabacie.» «Ja też pójdę» [– postanawia Łazarz.] «Nie. Nie pójdziesz ze Mną. Powiem ci. Poproszę cię o coś innego...» «Jestem na Twoje rozkazy, Panie. Ja także muszę Ci coś powiedzieć...» «Porozmawiamy.» «Wolisz, żebyśmy szabat spędzili w naszym gronie, czy mogę zaprosić wspólnych przyjaciół?» [– pyta Łazarz.] «Prosiłbym Cię, żebyś tego nie robił. Gorąco pragnę spędzić te godziny otoczony jedynie waszą przyjaźnią, roztropną i dającą pokój, nie krępującą myśli i zachowań. W miłej wolności kogoś, kto jest pośród przyjaciół tak drogich, że może się czuć jak we własnym domu.» «Jak chcesz, Panie. A nawet... ja też tego pragnąłem. Wydawało mi się to egoizmem wobec moich przyjaciół. Nikt nie przewyższa Ciebie w przyjaźni, Ciebie, jedynego Przyjaciela, ale jednak są mi drodzy. Ale jeśli tego chcesz... Jesteś zmęczony, Panie... albo zamyślony...» Łazarz pyta bardziej spojrzeniem niż słowami swego Przyjaciela i Nauczyciela, który nie odpowiada mu inaczej, jak tylko przez blask Swoich oczu trochę smutnych, trochę zamyślonych, przez słaby uśmiech na Swoich wargach. Pozostali sami blisko zbiornika, w którym szumi tryskająca do niego woda... Wszyscy inni weszli do domu, skąd dochodzą głosy i słychać brzęk naczyń... Maria z Magdali dwa lub trzy razy wychyla swą jasną głowę przez drzwi osłonięte ciężką kotarą, która kołysze się lekko na wietrze. Wiatr się nasila, a niebo pokrywa się postrzępionymi chmurami coraz ciemniejszymi. Łazarz podnosi głowę, obserwując niebo. «Być może będzie burza – mówi. I dodaje: – Przyda się, aby otworzyć oporne pączki, które w tym roku bardzo zwlekają... Może te późne chłody spowolniły rozwinięcie się pączków. Moje migdałowce także ucierpiały i wiele owoców się zmarnowało. Józef mówił mi, że jego ogród za Bramą Sędziów wydaje się całkiem pozbawiony owoców w tym roku. Na drzewach nie rozkwitają pączki, jakby ktoś rzucił na nie urok. Do tego stopnia, że się zastanawia, czy ma je zostawić, czy sprzedać na drewno. Nic. Ani jednego kwiatu. Jakie były w miesiącu Tebet, takie są i teraz. Główki pączków – twarde, ściśnięte i wcale nie pęcznieją. To prawda, że północny wiatr dotknął mocno to miejsce i wiał silnie w zimie. Nawet w moim ogrodzie za Cedronem zniszczyły się owoce. Ale ogród Józefa to takie dziwne zjawisko, że wielu ludzi przychodzi zobaczyć to miejsce, które nie chce się obudzić na wiosnę.» Jezus uśmiecha się... «Uśmiechasz się? Dlaczego?» [– dopytuje się Łazarz.] «Z powodu dziecinności ludzi, którzy są wiecznymi dziećmi. Wszystko, co wygląda dziwnie, pociąga ich... Ale sad zakwitnie. We właściwej chwili.» «Ta chwila już minęła, Panie. Kiedyż to, w miesiącu Nisan, tak wiele drzew zgromadzonych w jednym miejscu nie ukazało kwiatów? Jak długo to miejsce ma czekać na nadejście właściwej chwili?» «Do chwili, kiedy te kwiaty będą musiały oddać chwałę Bogu.» «Ach! Zrozumiałem! Pójdziesz pobłogosławić to miejsce z powodu miłości do Józefa, i ono zakwitnie, aby oddać nową chwałę Bogu i Jego Mesjaszowi przez nowy cud! To pewne! Pójdziesz tam. Jeśli zobaczę Józefa, czy mogę mu to powiedzieć?» «Jeśli uważasz, że musisz to powiedzieć. Tak, pójdę tam...» «W jakim dniu, Panie? Chciałbym tam być i ja.» «Czy ty również jesteś wiecznym dzieckiem?» Jezus uśmiecha się bardziej żywo, potrząsając dobrotliwie głową wobec ciekawości przyjaciela, który wykrzykuje: «O! Jestem szczęśliwy, że Cię rozbawiłem, Panie. Widzę ponownie Twe oblicze rozjaśnione uśmiechem, którego już od dawna nie widziałem! Zatem... pójdę?» «Nie, Łazarzu. W dniu Przygotowania będziesz Mi tutaj potrzebny» [– odpowiada mu Jezus.] «O! Ale w dniu Przygotowania wszyscy zajmują się jedynie Paschą! Ty... Nauczycielu, dlaczego chcesz robić coś, co Ci będą wyrzucać? Idź tam innego dnia...» «Będę zmuszony udać się tam w sam dzień Przygotowania. Ale nie Ja jeden będę czynił to, co nie jest przygotowaniem do dawnej Paschy. Nawet najbardziej surowi z Izraela: Elchiasz, Doras, Szymon, Sadok, Izmael, a nawet Kajfasz i Annasz, uczynią coś zupełnie nowego...» «Izrael więc oszaleje?!» [– pyta Łazarz.] «Jak powiedziałeś» [– odpowiada mu Jezus.] «Ależ Ty... O!... pada. Wejdźmy do domu, Nauczycielu... Ja... martwię się... Nie wyjaśnisz mi...» «Tak. Zanim cię opuszczę, powiem ci... Oto twoja siostra. Boi się, że się przemoczymy i biegnie z ciężkim płótnem... Och! Marto! Zawsze przezorna i działająca. Ale nie pada mocno.» «Moja droga siostra! Lub raczej: moje siostry... Teraz są obydwie jak dwie czułe dziewczynki, nie znające żadnej złośliwości, tak Maria jak i ona. A kiedy Maria przyszła z Jerycha, przedwczoraj, naprawdę przypominała dziewczynkę. Warkocze opadały jej na ramiona, gdyż sprzedała swe spinki, aby kupić sandały chłopcu, a spinki z żelaza, zbyt giętkie, nie potrafiły podtrzymać jej włosów. Śmiała się schodząc z wozu i mówiła: „Mój bracie, nauczyłam się, co oznacza musieć sprzedać, aby kupić, i jakie trudne są dla biedaka nawet rzeczy najprostsze, jak utrzymanie włosów na miejscu przy pomocy dwudziestu spinek, [kupionych] za jedną dwudrachmę. Ale będę o tym pamiętać, aby być w przyszłości jeszcze bardziej miłosierną wobec ubogich”. Jak ty ją zmieniłeś, Panie.» Ta, o której mówią, wchodząc do domu, już stoi gotowa, z amforami i naczyniami, aby usłużyć Panu. Nie odstępuje nikomu zaszczytu służenia Mu. Jest zadowolona dopiero po przyniesieniu ulgi stopom i rękom oraz po [zaspokojeniu] głodu swego Nauczyciela i po ujrzeniu Go w czystych sandałach, idącego do izby, przeznaczonej dla Niego. Czeka tam Jego Matka ze świeżą lnianą szatą, jeszcze pachnącą od słońca. 43. «JUDASZU, DAJĘ CI ŚRODEK OCALENIA, A TY MNIE NIENAWIDZISZ» Napisane 19 marca 1947. A, 11051-11074 «Możecie iść, jeśli chcecie, dokąd pragniecie. Dzisiaj pozostaję tu z Judaszem i Jakubem. Powinny przybyć uczennice» – mówi Jezus do apostołów, zgromadzonych wokół Niego pod portykiem domu. I dodaje: «Zróbcie jednak tak, żeby wszyscy byli tu przed zachodem słońca. I bądźcie ostrożni. Starajcie się, aby was nie zauważono, aby uniknąć atakowania was.» «O! Ja zostaję. Co miałbym robić w Jerozolimie?» – mówi Piotr. «Ja natomiast pójdę. Mój ojciec z pewnością czeka na mnie. Chce mi ofiarować wino. To dawna obietnica, ale dotrzyma jej z pewnością, bo mój ojciec jest człowiekiem uczciwym. Skosztujecie to wino na uczcie paschalnej! Winnice mojego ojca w Rama! Słyną w okolicy!» – mówi Tomasz. «Wina Łazarza są też wyśmienite. Nie zapomniałem tej uczty na Święto Światła...» – mówi Mateusz z mimowolnym łakomstwem. «A zatem jutro, bardziej niż kiedykolwiek, odświeżysz sobie pamięć, bo sądzę, że na jutro Łazarz zarządził wielką ucztę. Widziałem pewne przygotowania...» – mówi Jakub, syn Zebedeusza. «Tak? Czy inni przyjdą?» – pyta Andrzej. «Nie. Pytałem o to Maksymina. Powiedział mi, że nie.» «Ach, inaczej włożyłbym nową szatę, którą moja małżonka mi posłała» – mówi Filip. «Ja to zrobię. Chciałem ją włożyć na Paschę. Ale włożę ją jutro. Będziemy z pewnością bardziej spokojni tutaj, jutro, niż za kilka dni...» – odzywa się Bartłomiej i przerywa, zamyślony. «Ja ubiorę nową [szatę] na wejście do miasta. A Ty, Nauczycielu?» – pyta Jan. «Ja też. Włożę szatę purpurową.» «Będziesz podobny do króla!» – mówi z podziwem umiłowany uczeń, który widzi Go już w myśli we wspaniałej szacie... «Ale nie byłoby tego, gdybym o tym nie pomyślał! Tę purpurę ja dostarczyłem, przed laty...» – przechwala się Judasz. «Naprawdę? O! Myśmy o tym nie pomyśleli... Nauczyciel jest zawsze taki skromny...» «Za bardzo. Teraz to chwila, żeby był Królem. Dosyć oczekiwania! Jeśli nie jest królem na tronie, to przynajmniej z powodu Swojej godności będzie miał szatę stosowną do pozycji. Ja myślę o wszystkim» [– mówi Judasz.] «Masz rację, Judaszu. Ty jesteś ze świata. My... jesteśmy biednymi rybakami...» – mówią pokornie ci znad jeziora... I jak się zdarza zawsze w oczach świata, w jego świetle fałszywym i mrocznym, marny stop metalu Judasza wydaje się metalem bardziej szlachetnym, niż pospolite, lecz czyste, szczere i uczciwe złoto galilejskich serc... Jezus, który rozmawiał z Zelotą i z synami Alfeusza, odwraca się i patrzy na Judasza oraz na tych ludzi uczciwych, tak pokornych i tak zmartwionych, że są tak... pełni braków w porównaniu z Judaszem.... Potrząsa głową, nie odzywając się. Widząc jednak, że Iskariota zawiązuje sznurowadła sandałów i poprawia płaszcz, jakby miał wyruszyć w drogę, pyta go: «Dokąd idziesz?» «Do miasta.» «Powiedziałem, że zatrzymuję cię z Jakubem...» «Ach! A ja sądziłem, że mówiłeś o Judzie, Twoim bracie... Zatem... ja... jestem jak więzień... Cha! Cha!» – jego śmiechowi brak szczerości. «Betania nie ma łańcuchów ani krat, jak sądzę. To było tylko pragnienie twego Nauczyciela. Ja byłbym szczęśliwy, mogąc być Jego więźniem» – zauważa Zelota. «O! Oczywiście! Żartowałem... To dlatego... że chciałem mieć wiadomości od mojej matki. Z pewnością przybyli pielgrzymi z Kariotu i...» «Nie. Za dwa dni będziemy wszyscy w Jerozolimie. Teraz pozostaniesz tutaj» – mówi Jezus władczym tonem. Judasz nie upiera się. Zdejmuje płaszcz, mówiąc: «Kto więc idzie do miasta? Dobrze byłoby poznać nastroje ludzi... dowiedzieć się, co robią uczniowie... Chciałem też iść wybadać przyjaciół... Przyrzekłem to Piotrowi...» «Nie szkodzi, zostań tu. Z tego, o czym mówisz, nic nie jest konieczne. Nic nie jest absolutnie konieczne...» «Ale skoro Tomasz tam idzie...» «Nauczycielu, ja także chciałbym iść, bo przyrzekłem to i ja. Mam przyjaciół w domu Annasza i...» – mówi Jan. «I pójdziesz tam, mój synu? A jeśli cię pochwycą?» – pyta Salome, która do nich podeszła. «Pochwycą? Cóż złego zrobiłem? Nic. Nie będę więc musiał się bać Pana. Zatem, nawet jeśli mnie pochwycą, nie będę się bał.» «Och! Pyszałkowate lwiątko! Nie drżysz? Nie wiesz, jak oni nas nienawidzą? To śmierć, wiesz, jeśli nas pochwycą?» – straszy go Iskariota. «A zatem, dlaczego ty chcesz tam iść? Cieszysz się może bezkarnością? Co zrobiłeś, aby ją mieć? Powiedz mi to, a zrobię to samo» [– mówi Jan.] Judaszem wstrząsa strach i złość, ale twarz Jana jest tak jasna, że zdrajca się uspokaja. Pojmuje, że w tych słowach nie ma ani zasadzki, ani podejrzenia. Mówi: «Nic nie zrobiłem. Ale mam kilku dobrych przyjaciół w pobliżu Prokonsula, a więc...» «Dobrze! Kto chce iść, niech idzie, bo już nie pada. Tracimy czas tutaj, a o szóstej godzinie może wrócić deszcz. Kto chce iść, niech się pośpieszy» – przynagla Tomasz. «Mam tam iść, Nauczycielu?» – pyta Jan. «Idź» [– poleca mu Jezus.] «Cóż, zawsze to samo! On – tak, inni – tak, ja – nie. Zawsze: nie!» [– zrzędzi Judasz.] «Postaram się o wiadomości od twojej matki» – mówi Jan, aby go uspokoić. «Ja też. Idę z tobą i z Tomaszem – mówi Zelota. I dodaje: – Mój wiek będzie hamulcem dla młodych, Nauczycielu. I znam dobrze tych z Kariotu. Jeśli zobaczę kogoś, podejdę do niego. Przyniosę ci wiadomości od twojej matki, Judaszu. Miej się dobrze! Bądź spokojny! To Pascha, Judaszu. Wszyscy czujemy pokój tego święta, radość z tej uroczystości. Dlaczego chcesz być, ty sam, zawsze tak zaniepokojony, tak ponury, niezadowolony, pozbawiony pokoju? Pascha to przejście Boga... Pascha to dla nas Hebrajczyków święto wyzwolenia z twardego jarzma. Nas z niego wyzwolił Bóg Najwyższy. Teraz, ponieważ nie można powtórzyć dawnego wydarzenia, pozostaje jego symbol [i odnosi się do] ludzi... Pascha: wyzwolenie serc, oczyszczenie, chrzest, przy pomocy krwi baranka, aby nieprzyjazne siły nie szkodziły więcej temu, kto ma jej znak. To takie piękne zacząć nowy rok tym świętem oczyszczenia, wyzwolenia, adorowania Boga naszego Zbawiciela... Och! Wybacz mi, Nauczycielu! Mówiłem, a miałem milczeć, bo Ty jesteś tu, aby poprawiać nasze serca...» Iskariota mówi rozzłoszczony: «I ja o tym myślałem, Szymonie. Właśnie o tym samym: że teraz mam dwóch nauczycieli zamiast jednego i wydaje mi się, że to zbyt wiele.» Piotr... Och! Piotr tym razem nie może się powstrzymać i wybucha: «A jeśli nie przestaniesz, będziesz miał zaraz jeszcze trzeciego i ja nim będę. I przysięgam ci, że użyję argumentów bardziej przekonywujących niż słowa.» «Podniósłbyś rękę na towarzysza? Po tylu wysiłkach, aby trzymać we wnętrzu starego Galilejczyka, twoja prawdziwa natura ukazuje się ponownie?» [– mówi Iskariota.] «Nie ukazuje się. Ona zawsze została jasna na powierzchni. Ja nie udaję. Ale to dlatego, że dla dzikich osłów, takich jak ty, jest tylko jeden argument, aby je ujarzmić: uderzenie biczem. Powinieneś się wstydzić nadużywania Jego dobroci i naszej cierpliwości! Chodź, Szymonie! Chodź, Janie! Chodź, Tomaszu! Żegnaj, Nauczycielu. Oddalam się i ja, bo gdybym pozostał... nie, na Boga żywego, nie powstrzymałbym się już.» I Piotr chwycił płaszcz, który leżał na krześle i nakłada go w pośpiechu, a jest tak wzburzony, że nie widzi, że wkłada go do góry nogami. Dopiero Jan zwraca mu na to uwagę i pomaga mu się ubrać, jak należy, i oddala się szybko krocząc energicznie, aby w ten sposób wyładować choć trochę swego gniewu. Wydaje się małym rozgniewanym bykiem. Inni... och! Inni są jak księgi otwarte, w których można wszystko przeczytać. Bartłomiej unosi szczupłą, starą twarz ku jeszcze burzowemu niebu i wydaje się badać wichry, aby nie musieć się przyglądać twarzom: zbyt przygnębionej twarzy Chrystusa i zbyt przewrotnej – Judasza. Mateusz i Filip patrzą na Tadeusza, którego oczy, podobne do oczu Jezusa, błyszczą od gniewu, i ogarnia ich ta sama myśl: biorą go między siebie i wypychają go na zewnątrz, w stronę wewnętrznej alei, która prowadzi do domu Szymona, mówiąc mu: «Twoja matka potrzebowała nas do tej roboty. Chodź i ty, Jakubie, synu Zebedeusza.» I ciągną za sobą również syna Salome. Andrzej patrzy na Jakuba, syna Alfeusza, a Jakub patrzy na niego: dwa oblicza odbijają to samo tłumione cierpienie i, nie wiedząc, co powiedzieć, chwytają się za ręce jak dwoje dzieci i oddalają się, smutni. Z uczennic jest tylko Salome, która nie ośmiela się poruszyć ani mówić, ale też nie umie się zdecydować na odejście, jakby chciała przez swą obecność pohamować kolejne słowa rozgniewanego apostoła. Na szczęście nie ma nikogo z rodziny Łazarza. Najświętszej Maryi też nie ma. Judasz widzi, że został sam z Jezusem i Salome. Nie chcąc być z nimi, odwraca się do nich plecami, odchodząc w stronę jaśminowej altany. Jezus patrzy za odchodzącym. Obserwuje go. Widzi, jak Judasz najpierw udaje, że siada w altanie, a potem chyłkiem wyślizguje się z niej, tyłem, i ukrywa się w żywopłocie różanym, laurowym i bukszpanowym, który oddziela prawdziwy ogród od klombów z wonnymi roślinami, tam, gdzie są ule. Stamtąd można wyjść przez jedną z tylnych bram, otwartych w ogrodzeniu rozległego ogrodu. To prawdziwy park, który z dwóch stron kończy się bardzo wysokim parkanem, podwójnym jak aleja, z otwartymi gdzieniegdzie bramami, umożliwiającymi wyjście na łąki, pola, sady i ogrody oliwne, a także dojście do domu Szymona. Tu ogród przedłuża się w tereny uprawne w taki sposób, że są połączone, a zarazem oddzielone od siebie. Z dwóch innych stron wznoszą się potężne mury z bramami otwartymi na dwie drogi: jedną podrzędną, a drugą – główną, do której dochodzi pierwsza, przecinająca Betanię i prowadząca do Betlejem. Oczy Jezusa pałają. Wyprostował się, na ile mógł. Wodzi wzrokiem, kiedy to potrzebne, aby widzieć, co robi Iskariota. Maria Salome zauważa to i, choć niski wzrost przeszkadza jej widzieć, pojmuje jednak, co się dzieje na granicy parku, i szepcze: «Okaż nam, Panie, miłosierdzie!» Jezus słyszy to westchnienie i odwraca się na chwilę, aby popatrzeć na tę dobrą i prostą uczennicę. Ona co prawda ujawniła myśl płynącą z matczynej pychy, kiedy prosiła o honorowe miejsce dla synów, ale przecież mogła to uczynić, bo są dobrymi apostołami. Przyjęła pokornie upomnienie Nauczyciela i nie obraziła się z tego powodu, nie oddaliła się od Niego, lecz stała się jeszcze pokorniejsza, bardziej uczynna. Przebywa blisko Nauczyciela, chodzi za Nim jak cień, obserwując nawet najmniejsze gesty, aby móc, w miarę możliwości, uprzedzić Jego pragnienia i sprawić Mu radość. I teraz też dobra i pokorna Salome usiłuje pocieszyć Nauczyciela, uwolnić Go od podejrzenia, które sprawia Mu cierpienie. Mówi: «Widzisz? Nie idzie daleko. Rzucił płaszcz tam i nie zabrał go. Pójdzie przez łąkę wyładować swój zły nastrój... Judasz nigdy nie wszedłby do miasta, nie będąc w doskonałym stroju...» «Poszedłby nawet nago, gdyby chciał. I istotnie... Popatrz! Chodź tu!» «O! Usiłuje otworzyć kratę! Ale jest zamknięta! Woła sługę z pasieki!» Jezus woła głośno: «Judaszu! Poczekaj na Mnie! Muszę z tobą porozmawiać» – oddala się. «Na miłość Pana! Idę zawołać Łazarza... Twoją Matkę... Nie idź sam!» Jezus, odchodząc szybko, odwraca się trochę i mówi: «Nakazuję ci nie robić tego. Milcz. Wobec wszystkich. Jeśli będą o Mnie pytać: wyszedłem z Judaszem na krótką przechadzkę. Jeśli uczennice przyjdą, niech poczekają, szybko wrócę.» Salome nie reaguje, jak nie reaguje Iskariota. Jedna – blisko domu, drugi – blisko ogrodzenia. Pozostają tam, gdzie zatrzymała ich wola Jezusa. Patrzą na Niego: ona – jak się oddala, on – jak nadchodzi. «Otwórz bramę, Jonaszu. Wychodzę na chwilę z Moim uczniem i jeśli pozostaniesz w tym miejscu, nie jest konieczne zamykanie jej za nami. Będę wkrótce z powrotem» – mówi Jezus z dobrocią do sługi-wieśniaka, który stoi zakłopotany z wielkim kluczem w rękach. Mała brama, ciężka brama z żelaza, skrzypi, kiedy się ją otwiera, podobnie jak zgrzyta klucz, kiedy obraca się w zamku. «Rzadko otwiera się tę bramę – mówi służący uśmiechając się. – Ech! Zardzewiałaś! Kiedy pozostaje się bezczynnym, ulega się zepsuciu... Rdza, pył... łobuzy... To jak w nas, kiedy nie pracujemy nad naszą duszą!» «Brawo, Jonaszu! Mądra myśl. Wielu rabbich pozazdrościłoby ci jej.» «Och! Moje pszczoły mi ją podsuwają... i Twoje słowa. Naprawdę to są Twoje słowa. Ale pszczoły pomagają mi je zrozumieć. Kiedy bowiem potrafi się rozumieć, wszystko przemawia. I mówię sobie: pszczoły są posłuszne nakazowi Tego, który je stworzył, a nie wiem, czy te zwierzątka mają mózg i serce. Jakże więc ja, mający serce, mózg oraz ducha i słuchający Nauczyciela, miałbym nie czynić tego, co one czynią? [Powinienem] pracować zawsze, bez ustanku, aby czynić to, co Nauczyciel poleca. Dzięki temu mój duch stanie się piękny, jasny, pozbawiony rdzy, kurzu, błota i słomy, wkładanych do jego wnętrza przez duchy piekielne wraz z kamieniami i innymi sidłami.» «Mówisz naprawdę dobrze. Naśladuj twoje pszczoły, a twoja dusza stanie się bogatą pasieką, napełnioną cennymi cnotami. Bóg przyjdzie i znajdzie w niej upodobanie. Żegnaj, Jonaszu. Pokój niech będzie z tobą.» Jezus kładzie dłoń na siwiejącej głowie sługi, który stoi przed Nim pochylony. Wychodzi na drogę, aby iść w stronę łąk porośniętych czerwoną koniczyną, pięknych jak grube i wysokie dywany, zielone i karmazynowe. Nad nimi pszczoły – brzęczące iskierki – fruwają z kwiatu na kwiat. Kiedy są już na tyle daleko od ogrodzenia, że nikt z ogrodu Łazarza nie może ich usłyszeć, Jezus mówi: «Słyszałeś tego służącego? To wieśniak. To już dużo, jeśli potrafi przeczytać kilka słów... A jednak... Moje wargi mogłyby powtórzyć jego słowa bez obawy, że słowa Nauczyciela wydałyby się głupie. On czuje, że trzeba czuwać, aby nieprzyjaciele ducha nie zepsuli go... Ja... w tym celu cię trzymam przy Sobie, a ty Mnie za to nienawidzisz! Chcę cię bronić przed nimi i przed tobą samym, a ty Mnie nienawidzisz. Podaję ci środek, abyś się ocalił, bo możesz to jeszcze uczynić, a ty Mnie nienawidzisz. Mówię ci to jeszcze jeden raz: odejdź, odejdź, Judaszu. Idź daleko. Nie wchodź do Jerozolimy. Jesteś chory. Nie jest kłamstwem stwierdzenie, że jesteś tak chory, że nie możesz uczestniczyć w święcie Paschy. Odbędziesz Paschę uzupełniającą. Prawo zezwala na odbycie dodatkowej Paschy, kiedy choroba lub inna poważna przyczyna przeszkadza uczestniczyć w uroczystym święcie Paschy. Poproszę Łazarza – to przyjaciel roztropny i o nic cię nie zapyta – żeby cię zawiózł jeszcze dzisiaj za Jordan. «Nie. Powiedziałem Ci wiele razy, żebyś Mnie przepędził. Nie chciałeś. Teraz to ja nie chcę.» «Nie chcesz? Nie chcesz się zbawić? Nie masz litości dla samego siebie? Ani litości dla twojej matki?» «Powinieneś mi powiedzieć: „Nie masz litości dla Mnie?” Byłbyś bardziej szczery.» «Judaszu, Mój nieszczęśliwy przyjacielu, to nie dla Siebie proszę cię o to. To dla ciebie, dla ciebie proszę cię o to. Spójrz! Jesteśmy sami, tylko ty i Ja. Ty wiesz, kim Ja jestem; Ja wiem, kim ty jesteś. To ostatnia chwila łaski, która jest jeszcze udzielana, aby zapobiec twej ruinie... O, nie śmiej się tak szyderczo i szatańsko, Mój przyjacielu. Nie drwij sobie ze Mnie jak z szaleńca, ponieważ mówię: „twojej ruinie” a nie – Mojej. Moja nie będzie zniszczeniem. Twoja – tak... Jesteśmy sami: ty i Ja, a ponad nami jest Bóg... Bóg, który nie ma cię jeszcze w nienawiści, Bóg, który uczestniczy w tym najwyższym zmaganiu się Dobra ze Złem, które walczy o twoją duszę. Ponad nami są Niebiosa, obserwujące nas, ten Raj, który wkrótce zapełnią święci. Oni drżą już z radości, w miejscu oczekiwania, gdyż przeczuwają nadchodzącą radość... Judaszu, pośród nich jest również i twój ojciec...» «Był grzesznikiem. Nie ma go tam.» «Był grzesznikiem, ale nie – potępionym. Radość zbliża się więc także do niego. Dlaczego chcesz mu sprawić cierpienie w jego radości?» «On jest poza cierpieniem. Umarł» [– stwierdza Judasz.] «Nie. On nie jest poza cierpieniem widzenia ciebie jako grzesznika, ciebie... o, nie wydzieraj ze Mnie tego słowa!...» «Ależ tak! Ależ tak! Powiedz je! Ja je sobie mówię od miesięcy! Jestem potępiony, wiem o tym. Nic nie może się już zmienić.» «Wszystko! Judaszu, płaczę. Czy ty chcesz wywołać ostatnie łzy Człowieka?... Judaszu, proszę cię. Zastanów się, przyjacielu: Moim modlitwom przytakuje Niebo, a ty, a ty... każesz Mi modlić się na próżno? Zastanów się, kto stoi przed tobą, prosząc: Mesjasz Izraela, Syn Ojca... Judaszu, posłuchaj Mnie!... Zatrzymaj się, póki jeszcze możesz to uczynić...» «Nie!» Jezus ukrywa twarz w dłoniach i upada na skraj łąki. Płacze cicho, ale bardzo silnie. Jego ramionami wstrząsa głęboki szloch... Judasz patrzy na Niego, u swoich stóp, złamanego, we łzach z powodu pragnienia zbawienia go... i ma odruch litości. Mówi, odrzucając twardy ton prawdziwego demona, którym przemawiał wcześniej: «Nie mogę odejść... Dałem słowo...» Jezus podnosi oblicze rozdarte, przerywając mu: «Komu? Komu? Biednym ludziom! I troszczysz się o to, aby się nie zhańbić w ich oczach? A czy nie oddałeś siebie samego Mnie przed trzema laty? Myślisz o komentarzach garści złoczyńców, a nie – o sądzie Bożym? O! Ojcze, cóż mam uczynić, aby wzbudzić w nim wolę niepopełniania grzechu?» Jezus ponownie spuszcza głowę, przygnębiony, udręczony... Wydaje się już Jezusem cierpiącym agonię Getsemani. Judasz okazuje Mu litość i mówi: «Zostaję. Nie cierp tak! Zostaję... Pomóż mi zostać! Broń mnie!» «Zawsze! Zawsze, bylebyś tego chciał. Chodź. Nie ma grzechu, nad którym bym się nie litował i którego bym nie przebaczył. Powiedz: „Chcę tego”. A Ja cię ocalę...» Wstając, Jezus objął go ramionami. Ale chociaż łzy Jezusa-Boga spadają na włosy Judasza, to jego usta pozostają zamknięte. Nie wypowiada słowa, o które został poproszony. Nie mówi nawet: „przepraszam”, kiedy Jezus szepcze nad jego głową: «Odczuj, że cię kocham! Powinienem ci robić wymówki. Całuję cię. Miałbym prawo ci powiedzieć: „Proś o przebaczenie twego Boga”, a proszę cię tylko o pragnienie przebaczenia. Jesteś tak chory! Nie można wymagać wiele od kogoś, kto jest bardzo chory. Od wszystkich grzeszników, którzy przyszli do Mnie, wymagałem absolutnego żalu, aby móc im przebaczyć. Od ciebie, Mój przyjacielu, od ciebie, wymagam tylko pragnienia żałowania, a potem... Ja będę działał.» Judasz milczy... Jezus pozwala mu odejść. Mówi: «Zostań przynajmniej do dnia po szabacie.» «Zostanę... Wróćmy do domu. Zauważą naszą nieobecność. Może niewiasty czekają na Ciebie. One są lepsze ode mnie. Nie możesz ich zaniedbywać z powodu mnie.» «Czy nie pamiętasz przypowieści o zagubionej owcy? To ty nią jesteś... One, uczennice, to dobre owce zamknięte w owczarni. Im nic nie grozi, nawet gdy szukam twojej duszy przez cały dzień, aby ją przyprowadzić do owczarni...» «Ależ tak! Tak! Oto wracam do owczarni! I zamknę się w bibliotece Łazarza, aby czytać. Nie chcę, żeby mi przeszkadzano. Nie chcę nic widzieć ani nic wiedzieć. I dzięki temu... nie będziesz mnie ciągle podejrzewał. A jeśli zdarzy się coś, co będzie miało związek z Sanhedrynem, będziesz musiał szukać węży pośród Twoich ulubieńców. Żegnaj! Wejdę przez główną bramę. Nie obawiaj się. Nie uciekam. Możesz przyjść sprawdzić, kiedy chcesz.» I odwracając się, Judasz odchodzi wielkimi krokami. Jezus – wysoka biała postać w lnianej szacie na skraju zielono-czerwonej łąki – ponosi ręce ku pogodnemu niebu, unosi bardzo przygnębione oblicze i wznosi duszę ku Swemu Ojcu, jęcząc: «O! Mój Ojcze! Czy będziesz mógł może Mnie oskarżyć o to, że zaniedbałem zrobienia czegoś, co byłoby zdolne go zbawić? Ty wiesz, że to dla jego duszy, nie dla Mojego życia, walczę, aby [mu] przeszkodzić w zbrodni... Ojcze! Mój Ojcze! Błagam Cię! Przyśpiesz godzinę ciemności, godzinę Ofiary, bo to zbyt straszne dla Mnie żyć blisko przyjaciela, który nie chce zostać wybawiony... Największa boleść!» I Jezus siada pośród koniczyny gęstej, wysokiej, bardzo pięknej. Pochyla głowę nad uniesionymi kolanami, które objął ramionami i płacze... Och, nie mogę patrzeć na te łzy! Są już nazbyt podobne do tych z Getsemani co do udręki, osamotnienia... przeświadczenia, że Niebo nie uczyni nic, aby Go pocieszyć i że będzie musiał cierpieć ten ból. Wywołuje to moje wielkie cierpienie... Jezus płacze długo w tym miejscu samotnym, cichym. Świadkami Jego łez są złote pszczoły, pachnąca koniczyna, poruszająca się lekko pod wpływem podmuchów burzowego wiatru, oraz obłoki, które o poranku były jak lekka sieć na lazurze nieba, a teraz są gęste, ciemniejsze i gromadzą się, zapowiadając nowy deszcz. Jezus przestaje płakać. Podnosi głowę i nasłuchuje... Od drogi głównej dochodzi odgłos kół i dzwonków. Potem odgłos kół ustaje, ale dzwonków – nie. Jezus mówi: «Chodźmy! Uczennice... One są wierne... Mój Ojcze, niech będzie, jak Ty chcesz! Składam Ci ofiarę z Mojego pragnienia Zbawiciela i Przyjaciela. To jest napisane! On tego chciał. To prawda. Pozwól Mi jednak, o Mój Ojcze, nadal oddziaływać na niego, aż wszystko zostanie zakończone. I teraz mówię Ci: Ojcze, kiedy będę się modlił za grzeszników, teraz już [jako] ofiara nie mogąca podjąć żadnego bezpośredniego działania, Ojcze, weź Moje cierpienie i napieraj na duszę Judasza. Wiem, że proszę Cię o coś, czego Sprawiedliwość nie może udzielić. Ale to od Ciebie przyszło Miłosierdzie i Miłość i Ty kochasz je, gdyż przyszły od Ciebie, stanowią Jedno z Tobą, Bogiem Jedynym i w Trójcy, Świętym i Błogosławionym. Dam Siebie samego Moim umiłowanym za pokarm i napój. Ojcze, Moja Krew i Moje Ciało będą więc musiały być potępieniem dla jednego z nich? Ojcze, pomóż Mi! [Wzbudź] jeden kiełek żalu w tym sercu!... Ojcze, dlaczego się oddalasz? Już oddalasz się od Twego Słowa, które prosi? Ojcze, nadeszła godzina, wiem o tym. Niechaj się wypełni Twoja błogosławiona wola! Ale pozwól Twemu Synowi, Twemu Chrystusowi, w którym przez niezgłębiony wyrok zmniejsza się w tej godzinie jasne i pewne widzenie przyszłości – a nie mówię Ci, że jesteś okrutny, lecz litościwy wobec Mnie – zostaw we Mnie nadzieję zbawienia go jeszcze. O, Mój Ojcze! Wiem o tym. Wiedziałem o tym, odkąd jestem. Wiedziałem o tym, odkąd nie tylko jako Słowo, lecz i jako Człowiek przyszedłem tu na ziemię. Wiedziałem, odkąd spotkałem tego człowieka w Świątyni... Zawsze wiedziałem... Ale teraz... O! Jakże wielka wydaje Mi się Twoja litość, Najświętszy Ojcze! Wydaje Mi się, że to straszliwy sen wywołany jego postępowaniem, lecz że to nie jest nieuniknione... i że mogę jeszcze mieć nadzieję, jeszcze, zawsze, gdyż nieskończone jest Moje cierpienie i nieskończona będzie Ofiara, i że mogę coś zdziałać nawet dla niego... Ach! Majaczę! Człowiek chce mieć tę nadzieję! Bóg, który jest w Człowieku, Bóg, który stał się Człowiekiem, nie może się łudzić! Rozpraszają się lekkie chmury, które zakrywały przede Mną na chwilę czeluść: czeluść już otwartą, aby pochłonąć tego, który wolał Ciemności niż Światłość... Okazujesz litość, kiedy to ukrywasz! Litość, kiedy Mi to pokazujesz teraz, kiedy Mnie umocniłeś. Dobrze, Ojcze, nawet to! Wszystko! I będę Miłosierdziem aż do końca, bo taka jest Moja Istota.» Jezus modli się jeszcze, w milczeniu, z rękoma rozłożonymi, jak na krzyżu. Jego udręczone oblicze uspokaja się coraz bardziej, przyjmując wygląd dostojnego pokoju. Niemal jaśnieje światłem wewnętrznej radości, chociaż nie ma uśmiechu na Jego zaciśniętych wargach. I radość Jego ducha z jedności z Ojcem, która przenika przez zasłony ciała, wymazuje znaki wyryte i wymalowane przez boleść na obliczu wychudłym i uduchowionym, jakim się zaczęło stawać oblicze Nauczyciela, odkąd zaczął się zbliżać do męki i ofiary. Oblicze Chrystusa z ostatnich czasów Jego śmiertelnego życia nie jest już obliczem z tej ziemi. Żaden artysta nie byłby zdolny go oddać, nawet gdyby Odkupiciel ukazał mu to oblicze Człowieka-Boga z nadprzyrodzonym pięknem wyrytym przez dłuto doskonałej i pełnej miłości oraz cierpienia. Jezus znowu jest u bramy w ogrodzeniu. Wchodzi, rygluje ją i idzie w stronę domu. Sługa widząc Go przybiega, aby zabrać wielki klucz, który Jezus ma w rękach. Idzie dalej i spotyka Łazarza, [który mówi]: «Nauczycielu, niewiasty przybyły. Kazałem im wejść do białej sali, gdyż w bibliotece jest Judasz. Czyta i cierpi.» «Wiem o tym. Dziękuję za niewiasty. Czy jest ich dużo?» «Joanna, Nike, Eliza i Waleria z Plautyną i jakąś inną [Rzymianką]. Nie wiem, czy to przyjaciółka, czy wyzwolona. Ma na imię Marcela. I jeszcze jakaś starsza niewiasta, która mówi, że Cię zna: Anna znad jeziora Meron, a następnie Annalia, a z nią – inna młoda dziewczyna, która nazywa się Sara. Są z uczennicami, z Twoją Matką i z siostrami.» «A te dziecięce głosy?» «Anna przyprowadziła swe wnuki, Joanna – swoje dzieci, Waleria – swoją córkę. Zaprowadziłem je na wewnętrzny dziedziniec...» 44. PIĄTEK PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. JEZUS I UCZENNICE Napisane 22 marca 1947. A, 11075-1115 Gwar niewiast wypełnia piękną salę, jedną z tych, które służą do uczt. Ma białe ściany i także sufit, ciężkie białe kotary i takie same obicia, okrywające siedzenia. Płytki z miki lub alabastru, które zastępują szyby w oknach umożliwiają przenikanie światła. Kiedy piętnaście kobiet rozmawia ze sobą, to już jest coś. Ale gdy tylko Jezus ukazuje się na progu, odsuwając ciężką kotarę, zapada całkowita cisza. Wszystkie wstają i kłaniają się z największym szacunkiem. «Pokój wam wszystkim» – mówi Jezus z łagodnym uśmiechem... Burza boleści, która właśnie ustała, nie pozostawiła na Jego obliczu żadnego śladu. Jest ono pogodne, jaśniejące, spokojne, jakby nic przykrego się nie zdarzyło lub nie miało się zdarzyć. Jezus jest całkowicie opanowany. «Pokój Tobie, Nauczycielu [– mówi Joanna.] Przyszłyśmy. Posłaniec powiedział: „z niewiastami, które są u Joanny” i byłam Ci posłuszna. Była u mnie Eliza. Zatrzymałam ją u siebie na te dni. I była u mnie ta niewiasta. Mówi, że idzie za Tobą. Przybyła akurat, szukając Cię, bo wiadomo, że jestem Twoją wierną uczennicą. I Waleria także jest ze mną, w moim domu, odkąd przybyłam do mojego pałacu. Z Walerią była Plautyna, która przybyła w odwiedziny. Z nią była ta [niewiasta]. Waleria opowie ci o niej. Później przyszła Annalia, powiadomiona o Twoim pragnieniu, i ta młoda dziewczyna, jej krewna, jak sądzę. Zorganizowałyśmy się, aby przybyć i nie zapomniałyśmy o Nike. To takie piękne czuć się siostrami w jednej wierze w Ciebie... i mieć nadzieję, że te, które odczuwają jedynie naturalną miłość do Nauczyciela, wzniosą się wyżej, jak uczyniła Waleria» – mówi Joanna, spoglądając ukradkiem na Plautynę, która... poprzestała na miłości naturalnej... «Diamenty formują się powoli, Joanno. Trzeba wieków ukrytego ognia... Nigdy nie trzeba się śpieszyć... I nigdy się nie zniechęcać, Joanno...» «A kiedy diament staje się ponownie... popiołem?» «To znak, że to nie był jeszcze diament doskonały. Trzeba cierpliwości i ognia. Zacząć znowu od początku, pokładając nadzieję w Panu. To, co wydaje się za pierwszym razem porażką, zamienia się często za drugim razem w tryumf» [– wyjaśnia Jezus.] «Albo za trzecim, albo za czwartym, albo jeszcze więcej. Ja byłam porażką wiele razy, ale w końcu Ty zatryumfowałeś, Rabbuni!» – mówi Maria z Magdali głosem jak organy, z głębi sali. «Maria jest zadowolona za każdym razem, kiedy może się upokorzyć przypominaniem przeszłości...» – wzdycha Marta, która chciałaby to wspomnienie wymazać ze wszystkich serc. «To prawda, siostro, tak jest! Jestem zadowolona przypominaniem przeszłości, lecz nie po to, by się upokorzyć, jak mówisz. Chcę wejść wyżej, popychana wspomnieniem zła, które popełniłam, i wdzięczności wobec Tego, który mnie zbawił. I [czynię to] także po to, aby ten, kto się waha z powodu siebie lub z powodu istoty drogiej mu, umiał nabrać odwagi i dojść do tej wiary, o której mój Nauczyciel mówi, że jest zdolna przenosić góry.» «A ty ją posiadasz. Szczęśliwa! Nie znasz obawy...» – mówi wzdychając Joanna, tak łagodna i nieśmiała, i wydaje się taka jeszcze bardziej, jeśli się ją porównuje z Magdaleną. «Nie znam jej. Nigdy nie była w mojej ludzkiej naturze. Teraz, odkąd należę do mego Zbawcy, nie znam jej już nawet w mojej naturze duchowej. Wszystko posłużyło powiększeniu mojej wiary. Czy ktoś, kto został wskrzeszony jak ja, i widzi wskrzeszenie swego brata, może jeszcze w coś wątpić? Nie. Nic nie wywoła już we mnie zwątpienia.» «Dopóki Bóg jest z tobą, to znaczy, dopóki Rabbi jest z tobą... ale On mówi, że wkrótce nas opuści. Co będzie wtedy z naszą wiarą? Lub raczej z waszą wiarą, bo ja jeszcze nie pokonałam ludzkich ograniczeń...» – odzywa się Plautyna. «Jego obecność cielesna lub Jego nieobecność cielesna nie zagrozi mojej wierze. Nie będę się obawiać. I to nie jest pycha z mojej strony. To znajomość siebie samej. Jeśli groźby Sanhedrynu będą musiały się zrealizować... ja się nie będę obawiać...» [– zapewnia Maria Magdalena.] «Ale czego nie będziesz się lękać? Że Sprawiedliwy jest sprawiedliwy? Tej obawy i ja nie będę mieć. Wierzymy wielu mędrcom, których mądrości kosztujemy, powiedziałabym, że karmimy się życiem ich myśli, choć przed wiekami umarli. Ale jeśli ty...» – nalega Plautyna. «Nie będę się obawiać nawet z powodu Jego śmierci. Życie nie może umrzeć. Łazarz został wskrzeszony, on który był biednym człowiekiem...» «On nie wskrzesił sam siebie, lecz to Nauczyciel wezwał jego ducha spoza grobu. To dzieło, które jedynie Nauczyciel może wykonać. Któż jednak wezwie ducha Nauczyciela, jeśli On zostanie zabity?» [– pyta Plautyna.] «Kto? On. To znaczy Bóg. Bóg sam siebie uczynił. Bóg może samego Siebie wskrzesić.» «Bóg... tak... w waszej wierze Bóg stał się z Siebie samego. To już trudne do przyjęcia dla nas, bo my wiemy, że bogowie pochodzą jeden od drugiego w następstwie ich miłości.» «W następstwie miłości odrażających, nierealnych, tak powinnaś mówić» – przerywa Plautynie gwałtownie Maria z Magdali. «Jak chcesz...» – mówi pojednawczo Plautyna i już ma skończyć zdanie, jednak Maria z Magdali uprzedza ją, mówiąc: «Jednak człowiek nie może wskrzesić sam siebie, to chcesz powiedzieć. Ale On, jak się stał Człowiekiem mocą własną, gdyż nic nie jest niemożliwe dla Świętego Świętych, tak też On, sam Sobie może nakazać powstanie z martwych. Nie potrafisz tego zrozumieć. Nie znasz symboli z historii Izraela. On i Jego cuda są w niej zawarte. I wszystko spełni się, jak jest powiedziane. Ja wierzę z wyprzedzeniem, Panie. Wierzę we wszystko. Że Ty jesteś Synem Boga i Synem Dziewicy, że jesteś Barankiem zbawienia, że jesteś Mesjaszem najświętszym, że jesteś Wybawicielem i Królem wszystkich, że Twoje Królestwo nie będzie miało końca ani granic i wreszcie że śmierć Cię nie pokona, gdyż to Bóg stworzył życie i śmierć, i one są Mu poddane jak wszystko. Wierzę. I chociaż wielki będzie ból patrzenia, że nie jesteś uznany, lecz pogardzany, tym większa będzie moja wiara w Twój wieczny Byt. Wierzę. Wierzę we wszystko, co jest powiedziane o Tobie. Wierzę we wszystko, co Ty mówisz. Umiałam wierzyć także w tym, [co dotyczyło] Łazarza. Byłam jedyną, która potrafiła być posłuszna i wierzyć; jedyną, która umiała stawić opór ludziom i rzeczom, które chciały mnie przekonać, żebym nie wierzyła. Dopiero u kresu, blisko końca tej próby, ogarnął mnie niepokój... Doświadczenie trwało od tak dawna... i pomyślałam, że nawet Ty, Nauczycielu błogosławiony, nie mógłbyś się zbliżyć do zgnilizny, która umarła tak wiele dni temu... Teraz... nie będę już wątpić, nawet jeśli, zamiast dni, grób miałby zostać otwarty, aby zwrócić swą zdobycz, po miesiącach trzymania jej w swych wnętrznościach. O, mój Panie! Wiem, kim jesteś! Błoto rozpoznało Gwiazdę!» Maria przykucnęła u stóp Jezusa na kamiennej posadzce. Nie jest już porywcza, lecz łagodna, a jej twarz, zwrócona w stronę Jezusa, wyraża adorację. «Kim jestem?» [– pyta Jezus.] «Tym, który jest. To Tym jesteś. Jesteś też człowiekiem, ale to jest szata, szata konieczna, nałożona na Twój blask i na Twoją świętość, aby przyjść do nas i nas zbawić. Ale Ty jesteś Bogiem, moim Bogiem.» I rzuca się na ziemię, aby ucałować stopy Chrystusa. Wydaje się, że nie potrafi oderwać warg od palców, wystających spod długiej lnianej szaty. «Wstań, Mario. Trwaj coraz mocniej w wierze, jaką posiadasz. I nieś ją jak gwiazdę w czasie burzliwych godzin, aby serca wpatrywały się w nią i potrafiły mieć nadzieję, przynajmniej to...» Następnie Jezus zwraca się do wszystkich i mówi im: «Wezwałem was, bo w nadchodzących dniach rzadko będziemy się mogli widzieć w spokoju. Świat nas otoczy, a tajemnice serc odczuwają większy wstyd niż ciała. Dziś nie jestem Nauczycielem. Jestem Przyjacielem. Nie wszystkie spośród was mają Mi do powierzenia nadzieje lub obawy. Ale wszystkie ucieszycie się widząc Mnie raz jeszcze w spokoju. I zawołałem was, kwiat Izraela i nowego Królestwa, i was, kwiat pogaństwa, porzucający miejsce mroczne, aby wejść do Życia. Strzeżcie tego w waszych sercach na przyszłe dni. Niechaj złagodzi Moją boleść cześć, jaką oddajecie prześladowanemu Królowi Izraela, Niewinnemu oskarżanemu, Nauczycielowi, którego się nie słucha. Proszę was o pozostanie w silnej jedności, was z Izraela, was, które weszłyście do Izraela i was, które przychodzicie do Izraela. Jedne pomogą drugim. Najsilniejsze duchem pomogą najsłabszym. Najmądrzejsze pomogą tym, które wiedzą niewiele lub nawet nic, i jedynie pragną nowej mądrości, tak aby – dzięki troskom sióstr czyniących postępy – ich pragnienie ludzkie rozwinęło się w nadprzyrodzone pragnienie Prawdy. Bądźcie pełne litości wobec siebie nawzajem. Niech te, które zostały uformowane w sprawiedliwości przez wieki Boskiej wiary, współczują tym, które pogaństwo czyni... odmiennymi. Przyzwyczajenia moralne nie zmieniają się z dnia na dzień, chyba że tylko w wyjątkowych wypadkach, kiedy interweniuje potęga Boska, aby dokonać przemiany, aby wspierać bardzo dobrą wolę. Nie dziwcie się, jeśli w tych, które przychodzą z innych religii, widzicie zahamowania w ich postępie i czasami nawet powroty na stare drogi. Myślcie o postępowaniu Izraela wobec Mnie i nie wymagajcie od pogan uległości i cnoty, której Izrael nie znał i nie chciał mieć wobec Nauczyciela. Czujcie się nawzajem wobec siebie siostrami, które los zgromadził wokół Mnie, w tym ostatnim czasie Mojego śmiertelnego życia... Nie płaczcie!... i zgromadził was, przyprowadzając was z różnorodnych miejsc. Odmienne zwyczaje i języki czynią trochę trudnym ludzkie porozumienie się. Ale, zaprawdę, miłość ma tylko jeden język, czyli: czynić to, czego umiłowany uczy i czynić to, aby mu przynieść cześć i radość. W tej sprawie potraficie się wszystkie zrozumieć i niech te, które rozumieją więcej, pomogą innym zrozumieć. Potem... w przyszłości, w przyszłości bardziej lub mniej odległej, w różnych okolicznościach rozdzielicie się na nowo, udając się do różnych regionów ziemi. Jedna część powróci do swoich krajów rodzinnych, inna – pójdzie na wygnanie, które nie będzie im ciążyć, gdyż te, które będą go doświadczać, dojdą już do doskonałej prawdy. Ona pozwoli im zrozumieć, że będąc tu czy tam, nie jest się jednak wygnanym z prawdziwej Ojczyzny. Prawdziwą bowiem Ojczyzną jest Niebo. Ten, kto jest w prawdzie, jest w Bogu i ma Boga w sobie. Jest więc już w Królestwie Bożym, a Królestwo Boże nie zna granic. I nie opuszcza tego Królestwa ten, kto z Jerozolimy zostanie na przykład zaprowadzony do Iberii lub do Pannonii, lub do Galii, lub do Illyrii. Zawsze będziecie w Królestwie, jeśli pozostaniecie zawsze w Jezusie lub przyjdziecie do Jezusa. Przyszedłem zgromadzić wszystkie owce: te ze stada ojcowskiego, te z innych i także te, które nie mają pasterza, dzikie, zagubione bardziej jeszcze niż dzikie, pogrążone w ciemnościach tak wielkich, że nie potrafią dojrzeć nawet joty nie tylko prawa Bożego, lecz nawet prawa moralnego. Są ludy nieznane, które czekają na poznanie ich, w godzinie wyznaczonej przez Boga, i na wejście do trzody Chrystusa. Kiedy? O, lata czy wieki stanowią to samo dla Wiecznego! Będziecie poprzedniczkami tych, które pójdą, z przyszłymi pasterzami, gromadzić z chrześcijańską miłością dzikie owce i baranki, aby je zaprowadzić na Boże pastwiska. Waszym pierwszym polem doświadczalnym niechaj będą te miejsca. Mała jaskółka, która rozwija skrzydła, chcąc pofrunąć, nie rzuca się od razu w wielką przygodę. Próbuje najpierw przelecieć od poddasza do winnego krzewu, który rzuca cień na taras. Potem wraca do gniazda i znowu rzuca się na taras, i wyfruwa poza taras, i powraca. A potem znowu – dalej... aż czuje, że skrzydła stają się mocne i pewna orientacja. Wtedy igra z wichrami i przestworzami, odlatuje i powraca, świergocząc, ścigając owady, muskając wodę, wzbijając się ku słońcu. W odpowiedniej zaś chwili otworzy w sposób pewny swe skrzydła, aby odbyć długi lot ku krajom cieplejszym i bogatym w nowe pożywienie. Nie obawia się przemierzania mórz, chociaż jest tak mała: punkt – jakby z oksydowanej stali – zagubiony między dwoma błękitnymi ogromami morza i nieba. To punkt, który odlatuje bez strachu, choć początkowo obawiał się krótkiego lotu z dachu, na pokryty liśćmi pęd winnego krzewu. To ciało żywe, doskonałe, które rozcina powietrze jak strzała. Nie wiadomo, czy to powietrze niesie z miłością tego małego króla przestworzy, czy też to on sam, mały król, z miłością leci przez swe posiadłości. Kto myśli o pierwszym trzepotaniu skrzydeł, niezdarnym i pełnym lęku, widząc ten pewny lot, który wykorzystuje wichry i gęstość atmosfery, aby frunąć szybciej? Tak też będzie z wami. Niech tak będzie z wami. Z wami i z wszystkimi duszami, które będą was naśladować. Nie będziecie do tego zdolne nagle. Nie zniechęcajcie się z powodu pierwszych niepowodzeń. Nie wpadajcie w pychę z powodu pierwszych zwycięstw. Pierwsze porażki pomogą zrobić to lepiej innym razem. Pierwsze zwycięstwa nakłonią do postępowania jeszcze lepiej w przyszłości i do przekonania się, że Bóg wspiera dobrą wolę. Bądźcie zawsze poddane radom i poleceniom Pasterzy w tym, co [wymaga] posłuszeństwa. Bądźcie zawsze dla nich siostrami w tym, co stanowi pomoc w ich misji i wsparcie w ich trudach. Powiedzcie to także tym, które dziś są nieobecne. Powiedzcie to tym, które przyjdą w przyszłości. I zarówno teraz, jak i zawsze, bądźcie jak córki dla Mojej Matki. Ona poprowadzi was we wszystkim. Potrafi pokierować zarówno młodymi dziewczętami jak i wdowami, małżonkami oraz matkami, bo sama poznała zobowiązania wszystkich stanów, przez Swe doświadczenie osobiste, a ponadto przez nadprzyrodzoną mądrość. Miłujcie się wzajemnie i kochajcie Mnie w Maryi. Nigdy nie osłabniecie, bo Ona jest Drzewem Życia, żyjącą Arką Bożą, formą Boga, w której Mądrość uczyniła sobie Stolicę i w której Łaska stała się Ciałem. A teraz, kiedy przemówiłem ogólnie, teraz, kiedy was ujrzałem, pragnę posłuchać Moich uczennic i tych, które, jak ufamy, będą nimi w przyszłości. Odejdźcie, Ja pozostanę tutaj. Te z was, które mają Mi coś do powiedzenia, niech podejdą, bo nie będziemy nigdy więcej mieć chwili głębokiego spokoju, podobnego do obecnego.» Niewiasty naradzają się między sobą. Eliza wychodzi z Maryją i Marią Kleofasową. Maria, siostra Łazarza, słucha Plautyny, która chce ją o czymś przekonać. Lecz wydaje się, że Maria się nie zgadza, bo zaprzecza ruchem głowy, a potem odchodzi, porzucając swą rozmówczynię. Zabiera ze sobą swą siostrę i Zuzannę, mówiąc: «Będziemy mieć czas na rozmowę z Nim. Pozostawmy z Nim te, które muszą odejść.» «Chodź, Saro. My przyjdziemy jako ostatnie» – mówi Annalia. Wszystkie wychodzą powoli, z wyjątkiem Marii Salome, która stoi niezdecydowana w drzwiach. «Podejdź tu, Mario. Zamknij i chodź tu. Czego się obawiasz?» – pyta ją Jezus. «To dlatego że ja... jestem zawsze z Tobą. Słyszałeś Marię, [siostrę] Łazarza?» «Słyszałem, ale chodź tutaj. Jesteś matką Moich pierwszych apostołów. Co chcesz Mi powiedzieć?» Niewiasta zbliża się wolnym krokiem kogoś, kto musi prosić o coś ważnego, a nie wie, czy może to uczynić. Jezus dodaje jej otuchy uśmiechem i mówi: «Co? Chcesz może prosić Mnie o trzecie miejsce dla Zebedeusza? On jest mądry. Z pewnością cię nie wysłał, żebyś Mi to powiedziała! Mów więc...» «Ach, Panie! To właśnie o tym miejscu chciałam rozmawiać z Tobą... mówisz tak... jakbyś miał nas opuścić. Chciałabym, żebyś mi przedtem naprawdę przebaczył. Nie mam spokoju z powodu myśli, że wywołałam Twoją odrazę.» «Jeszcze o tym myślisz? Czy nie wydaje ci się, że kocham cię jak przedtem i bardziej niż przedtem?» «O, to tak, Panie! Ale powiedz mi naprawdę słowo przebaczenia, abym mogła powiedzieć małżonkowi, jak bardzo byłeś dobry wobec mnie.» «Ależ nie ma potrzeby, niewiasto, żebyś opowiadała o przebaczonym grzechu!» [– mówi Jezus.] «Ależ tak, opowiem o nim! Bo, widzisz, Zebedeusz, widząc jak kochasz jego synów, mógłby wpaść w ten sam grzech, co ja, a... gdy nas opuścisz, kto będzie mógł nam przebaczyć! Chciałabym, żeby cała nasza rodzina weszła do Twego Królestwa. Mój mąż także. Sądzę, że pragnienie tego jest sprawiedliwe. Jestem biedną niewiastą i nie znam pism. Ale kiedy Twoja Matka czyta je lub recytuje fragmenty Pisma, nam, niewiastom, często mówi o niewiastach wybranych Izraela i o tekstach, które mówią o nas. A w Przysłowiach, które tak mi się podobają, powiedziano, że serce małżonka ufa dzielnej niewieście. Myślę, że to słuszne, żeby tę ufność kobieta dawała swemu własnemu mężowi, nawet w sprawach niebieskich. Jeśli zapewnię mu bezpieczne miejsce w Niebie, zapobiegając popełnieniu przez niego grzechu, to myślę, że zrobię coś dobrego.» «Tak, Salome. Naprawdę teraz otwarłaś usta z mądrością i twój język wypowiedział dobrą zasadę. Idź w pokoju. Masz więcej niż Moje przebaczenie. Twoi synowie, zgodnie z księgą, która ci się tak bardzo podoba, ogłoszą cię błogosławioną i twój małżonek będzie cię wychwalał w Ojczyźnie sprawiedliwych. Idź spokojna. Idź w pokoju. Bądź szczęśliwa.» Jezus błogosławi ją i żegna. Salome odchodzi bardzo radosna. Wchodzi stara Anna z domu znad jeziora Meron, trzymając za ręce dwóch małych chłopców. Za nią, ze spuszczoną głową idzie dziewczynka nieśmiała i blada, już trochę jak mama, gdyż prowadzi dziecko, które ledwie nauczyło się chodzić. «O, Anno! Ty również chcesz ze Mną rozmawiać? A twój mąż?» «Jest chory, Panie, chory, bardzo chory. Może nie odnajdę go żywego...» Łzy płyną po starej, pomarszczonej twarzy. «A ty jesteś tutaj?» «Jestem tu. On mi powiedział: „Ja nie mogę. Ty idź na Paschę i patrz, żeby nasi synowie...» Płacze głośniej i nie potrafi już mówić. «Dlaczego tak płaczesz, niewiasto? Twój mąż dobrze powiedział: „Patrz, czy nasi synowie nie są przeciwko Chrystusowi, dla ich wiecznego pokoju”. Juda jest sprawiedliwy. Bardziej niż o życie i umocnienie, jakie miałby dzięki twojemu staraniu o niego, martwi się o dobro swoich synów. Zasłony odsuwają się w godzinach poprzedzających śmierć sprawiedliwych i oczy ducha widzą Prawdę. Ale twoi synowie nie słuchają cię, niewiasto. I cóż Ja będę mógł zrobić, jeśli Mnie odrzucą?» «Nie miej ich w nienawiści, Panie!» [– prosi Anna.] «A dlaczego miałbym to czynić? Będę się modlić za nich. A na tych niewinnych nałożę ręce, aby byli z dala od nienawiści, która zabija. Podejdźcie do Mnie. Kim jesteś?» «Jestem Juda, jak ojciec mojego ojca – mówi większy z chłopców, a najmniejszy, którego siostra trzyma za rękę, podskakuje i krzyczy: – Ja, ja jestem Juda!» «Tak. Uczcili ojca, nadając jego imię swoim synom, ale nie w czymś innym...» – mówi staruszka. «Jego cnoty odżyją w tych [dzieciach]. Podejdź i ty, dziewczynko. Bądź dobra i mądra, jak ta, która cię tu przyprowadziła.» «O, Maria taka jest! Aby nie być sama, wezmę ją ze sobą do Galilei.» Jezus błogosławi dzieci. Kładzie dłoń na głowie dobrej dziewczynki. Potem pyta: «A dla siebie nie prosisz o nic, Anno?» «O odnalezienie mego Judy przy życiu i o siłę w kłamaniu, kiedy powiem, że jego synowie...» «Nie. Nie kłam. Nigdy. Nawet po to, aby umierał w pokoju. Przekażesz Judzie: „Nauczyciel powiedział, że cię błogosławi, a wraz z tobą błogosławi twoją krew.” Te dzieci to także jego krew i pobłogosławiłem je.» «A jeśli zapyta, czy nasi synowie...» «Powiesz: „Nauczyciel modlił się za nich”. Juda spocznie w pewności, że Moja modlitwa jest potężna i prawda zostanie wypowiedziana bez przygnębiania umierającego. Ja bowiem będę się modlił także za twoich synów. Idź w pokoju, ty również, Anno. Kiedy opuszczasz miasto?» «Nazajutrz po szabacie, aby szabat nie zatrzymał mnie w drodze.» «Dobrze. Jestem szczęśliwy, że będziesz tu po szabacie. Pozostań blisko Elizy i Nike. Idź. Bądź mocna i wierna.» Niewiasta jest już prawie w drzwiach, kiedy Jezus woła ją: «Posłuchaj. Twoje wnuki często przebywają z tobą, prawda?» «Zawsze, kiedy jestem w mieście.» «W tych dniach... zostaw je w domu, jeśli wyjdziesz z niego, aby iść za Mną.» «Dlaczego, Panie? Obawiasz się prześladowania?» «Tak. I dobrze jest, by niewinność nie widziała i nie słyszała...» «Ale... jak myślisz, co się zdarzy?» «Idź, Anno. Idź.» «Panie, jeśli... gdyby mieli Ci uczynić to, o czym się mówi, to zapewne moi synowie... i wtedy dom będzie gorszy niż ulica...» «Nie płacz. Bóg się zatroszczy. Pokój z tobą.» Starsza niewiasta odchodzi we łzach. Przez chwilę nie ma nikogo. Potem wchodzi Joanna razem z Walerią. Są przygnębione, szczególnie Joanna. Druga jest blada i wzdycha, ale ma więcej odwagi. «Nauczycielu, Anna nas przeraziła. Powiedziałeś jej... O, ale to nie jest prawda! Chuza może jest niezdecydowany... wyrachowany, ale nie jest kłamcą! On mnie zapewnia, że Herod nie ma wcale zamiaru Ci szkodzić... Nie wiem nic o Poncjuszu...» – spogląda na Walerię. Ta jednak milczy, więc Joanna mówi dalej: – «Miałam nadzieję zrozumieć coś dzięki Plautynie, ale niewiele zrozumiałam...» «Powinnaś powiedzieć: nic [– mówi Waleria –] oprócz tego, że nie postąpiła ani o krok naprzód z miejsca, w którym była. Ze mną też nie rozmawiała. Ale, jeśli dobrze zrozumiałam, obojętność rzymska, ciągle tak mocna, kiedy jakieś wydarzenie nie ma wpływu na Ojczyznę lub własne ‘ja’, zamknęła mocno te z nas, które wydawały się, jakiś czas temu, skłonne do poruszenia się. Więcej jeszcze, kiedy się przyłączyłam do synagogi, ta obojętność, to niemal lenistwo duchowe, tak... różne u mnie, oddzieliło nas jak szczelina dzieli to, co wcześniej było połączone. Ale one są szczęśliwe. Na swój sposób są szczęśliwe... A ludzkie szczęście nie jest pomocą w przebudzeniu myśli.» «I w przebudzeniu ducha, Walerio» – mówi Jezus. «Tak, Nauczycielu. Ja... to coś innego... Widziałeś tę kobietę, która była z nami? To krewna. Wdowa i samotna. Przysłali ją moi rodzice, aby mnie nakłonić do powrotu do Italii. O! Wiele obietnic przyszłych radości! To są radości, których już nie cenię, i które depczę, bo już mi się nie wydają radościami. Nie udam się do Italii. Tu mam Ciebie i moją córeczkę, którą dla mnie ocaliłeś, i którą mnie nauczyłeś kochać z powodu jej duszy. Nie opuszczę tych miejsc... Marcelę przyprowadziłam ze sobą, aby Cię zobaczyła i zrozumiała, że nie pozostaję tu z powodu jakiejś hańbiącej miłości do jakiegoś Hebrajczyka – dla nas to hańbiące – lecz dlatego, że znalazłam w Tobie umocnienie w moim cierpieniu odrzuconej małżonki. Marcela nie jest zła. Sama cierpiała. Rozumie. Ale jest jeszcze niezdolna do zrozumienia mojej nowej religii i trochę mnie upomina, myśląc, że to moje urojenie... To bez znaczenia. Jeśli będzie chciała, pójdzie tam, gdzie teraz jestem. Jeśli nie, zostanę tu z Tusnildą. Jestem wolna, jestem bogata, mogę robić, co chcę. I nie czyniąc zła, robię, co chcę.» «A kiedy Nauczyciela już tu nie będzie?» «Pozostaną Jego uczniowie. Plautyna, Lidia, nawet sama Klaudia – ona, po mnie, najbardziej podąża za Twoją nauką i okazuje Ci największą cześć – nie zrozumiały jeszcze, że ja nie jestem tą samą kobietą, którą one znały i uważają, że znają. Ale jestem pewna, że teraz znam samą siebie. Do tego stopnia że mówię, że jeśli stracę wiele, tracąc Nauczyciela, nie stracę wszystkiego, bo wiara pozostanie. A ja zostanę tu, gdzie się narodziła. Nie chcę prowadzić Faustyny tam, gdzie nic nie będzie mówić o Tobie. Tu... wszystko mówi o Tobie i z pewnością Ty nas nie pozostawisz bez przewodnika, nas, którzy chcieliśmy iść za Tobą. Dlaczego ja, poganka, mam te myśli, podczas gdy wielu z was, nawet ty, jesteś jakby zagubiona myśląc o dniu, kiedy Nauczyciela nie będzie już pośród nas?» [– pyta Waleria Joannę. Odpowiada jej Jezus:] «To dlatego, że one przyzwyczaiły się do wieków bezruchu, Walerio. To ich idea, że Najwyższy jest tam, w Swoim domu, ponad ołtarzem, którego nie widzą, gdyż jedynie Najwyższy Kapłan widzi go z okazji świąt. To im pomogło przyjść do Mnie. Mogły wreszcie zbliżyć się do Pana. Ale drżą, że nie będą już mieć ani Najwyższego w Swojej chwale, ani Słowa Ojca pośród siebie. Trzeba im współczuć... I podnieść ducha, Joanno. Będę w was. Pamiętaj o tym. Odejdę, ale nie zostawię was sierotami. Zostawię wam Mój dom – Mój Kościół. Moje słowo – Dobrą Nowinę. Moja miłość zamieszka w waszych sercach. I na koniec zostawię wam dar jeszcze większy, który was będzie karmił Mną i sprawi, że nie tylko duchowo będę pośród was i w was. Uczynię to, aby wam dać wzmocnienie i siłę. Ale teraz... Anna jest bardzo przygnębiona z powodu wnuków...» «Mówiła nam o tym z niepokojem...» «Tak. Powiedziałem, że ma je trzymać z dala od ludzi. To samo mówię tobie, Joanno, i tobie, Walerio» [– mówi Jezus.] «Wyślę Faustynę z Tusnildą do Beter przed wyznaczonym czasem. Miały się tam udać po Święcie.» «Ja nie. Nie odłączę się od dzieci. Zatrzymam je w domu. Powiem Annie, żeby pozostawiła tam swoje. Ta niewiasta ma synów, wywołujących jej smutek, ale będą zaszczyceni moim zaproszeniem i nie sprzeciwią się matce. A ja...» «Chciałbym...» «Co, Nauczycielu?» «Abyście wszystkie były bardzo zjednoczone w tych dniach. Pozostawię ze Mną szwagierkę Mojej Matki, Salome i Zuzannę, i siostry Łazarza. Ale chciałbym was widzieć w jedności, w wielkiej jedności.» «A nie będziemy mogły przyjść tam, gdzie będziesz?» «W tych dniach będę jak błyskawica, która jaśnieje nagle i znika. Będę wstępował do Świątyni rano, a potem – opuszczał miasto. Poza tym pobytem w Świątyni, każdego ranka, nie będziecie mogły Mnie spotkać.» «Ubiegłego roku byłeś u mnie...» [– mówi Joanna.] «Tego roku nie będę w żadnym domu. Będę błyskawicą, która przebiega szybko...» «Ale Pascha...» «Pragnę ją spożyć z Moimi apostołami, Joanno. Skoro tego chce twój Nauczyciel, to zapewne skłania Go do tego słuszny powód.» «To prawda... Będę więc sama... bo moi bracia powiedzieli mi, że chcą być wolni w tych dniach, a Chuza...» «Nauczycielu, wychodzę. Pada mocno. Muszę odnaleźć dzieci, które zgromadziły się pod portykiem» – mówi Waleria, która roztropnie się wycofuje. «W twoim sercu też bardzo mocno pada, Joanno.» «To prawda, Nauczycielu. Chuza jest taki... dziwny. Nie rozumiem go już. To ustawiczna sprzeczność. Może ma przyjaciół, którzy wpływają na jego myśl... lub może mu ktoś groził... albo obawia się o swą przyszłość.» «Nie jest sam. Mogę nawet powiedzieć, że są nieliczni i samotni – rozproszeni tu i tam – ci, którzy jak Ja nie boją się jutra i będzie ich coraz mniej. Bądź bardzo łagodna i cierpliwa wobec niego. Jest tylko człowiekiem...» «Ale tyle otrzymał do Boga, od Ciebie, że powinien...» «Powinien! Tak. A kto w Izraelu nic nie otrzymał ode Mnie? Czyniłem dobro przyjaciołom i nieprzyjaciołom, przebaczałem, uzdrawiałem, pocieszałem, pouczałem... Dostrzegasz już i będziesz to widzieć coraz bardziej, że tylko Bóg jest niezmienny, że różne są reakcje ludzi i że często ten, który najwięcej otrzymał, jest bardziej od innych gotowy uderzyć swego dobroczyńcę. Naprawdę będzie można powiedzieć, że ten, kto jadł ze Mną Mój chleb, podniósł na Mnie swą piętę.» «Ja tego nie zrobię, Nauczycielu.» «Ty nie. Ale wielu – tak.» «Mój małżonek jest może między nimi? Gdyby był, nie wrócę do domu dziś wieczorem.» «Nie, nie ma go pośród nich, dziś wieczorem. Ale nawet gdyby był, twoje miejsce jest tam. Bo nawet gdyby on grzeszył, ty nie możesz grzeszyć. Gdyby on się wahał, ty musisz go podtrzymać. Gdyby cię deptał, musisz przebaczyć.» «O! Deptać, nie! On mnie kocha. Chciałabym tylko, żeby był bardziej pewny siebie. Ma tak wielki wpływ na Heroda. Chciałabym, żeby wydarł Tetrarsze obietnicę co do Ciebie, jak Klaudia próbuje ją wydrzeć Piłatowi. Ale Chuza potrafił tylko mi przynieść mgliste słowa Heroda... i zapewnienia, że Herod pragnie jedynie ujrzeć, jak spełniasz jakiś cud i że nie będzie Cię prześladował... On spodziewa się, że w ten sposób uspokoi wyrzuty sumienia z powodu Jana. Chuza mówi: „Mój król stale mówi: ‘Nawet gdyby Niebo to nakazało, nie podniósłbym ręki na Niego. Zbytnio się boję!’” «Mówi prawdę. Nie podniesie na Mnie ręki. Wielu w Izraelu nie uczyni tego, gdyż wielu boi się skazać bezpośrednio, ale będą się domagać, aby inni to uczynili. Jakby istniała różnica w oczach Boga między tym, który uderza, przynaglony przez wolę ludu, a tym, który nakazuje uderzyć.» «O! Przecież lud Cię kocha! Przygotowują dla Ciebie wielką uroczystość. Piłat nie chce zamieszek. Wzmocnił oddziały w tych dniach. Mam wielką nadzieję, że... nie wiem już na co mieć nadzieję, Panie. Ufam i wpadam w rozpacz. Moja myśl jest zmienna jak pogoda w tych dniach, kiedy na przemian świeci słońce i pada deszcz...» «Módl się, Joanno, i trwaj w pokoju. Nie przestawaj myśleć, że nigdy nie zadałaś cierpienia Nauczycielowi i że On o tym pamięta. Idź.» Joanna, która w ciągu tych kilku dni pobladła i schudła, wychodzi zamyślona. Ukazuje się łagodna twarz Annalii. «Podejdź. Gdzie twoja towarzyszka?» [– pyta Jezus.] «Obok, Panie. Chce odejść, już wychodzi. Marta zrozumiała moje pragnienie i zatrzymuje mnie tu do jutra, do zachodu słońca. Sara wraca do domu, aby powiedzieć, że ja zostaję. Pragnie Twego błogosławieństwa, gdyż... Ale powiem Ci o tym później.» «Niech przyjdzie, pobłogosławię ją.» Młoda dziewczyna wychodzi i powraca ze swą towarzyszką, która upada na twarz przed Panem. «Pokój niech będzie z tobą i niech łaska Pana prowadzi cię po drogach, na które wprowadziła cię ta, która cię poprzedziła. Bądź miła dla twojej matki i błogosław Niebo, które ci oszczędziło więzów i cierpień, aby cię mieć całą dla Siebie. Któregoś dnia, bardziej niż teraz, będziesz je błogosławić za to, że pozostałaś bezpłodną z własnej woli. Idź!» Dziewczyna odchodzi wzruszona. «Powiedziałeś jej wszystko, co pragnęła usłyszeć. Te słowa były jej marzeniem. Sara zawsze mówiła: „Twój los mi się podoba, chociaż jest czymś tak nowym w Izraelu. Ja również tego pragnę. Ponieważ nie mam już ojca, a matka jest łagodna jak gołębica, nie obawiam się wyboru tego losu. Ale aby być pewną tego, że mogę go wypełnić i że on jest dla mnie uświęceniem, tak jak dla ciebie, chciałabym to usłyszeć z Jego ust”. Teraz jej to powiedziałeś, a ja także odczuwam pokój, bo obawiałam się czasami, że rozpaliłam zbytnio jej serce...» «Od jak dawna jest z tobą?» [– pyta Jezus.] «Od... kiedy nadszedł nakaz Sanhedrynu. Powiedziałam sobie: „Godzina Pana nadeszła i muszę się przygotować na śmierć”. Bo poprosiłam Cię o to, Panie... I teraz Ci to przypominam... Jeśli idziesz złożyć ofiarę, to ja idę z Tobą jako dar ofiarny.» «Czy nadal zdecydowanie pragniesz tego samego?» «Tak, Nauczycielu. Nie mogłabym żyć na świecie, gdzie Ciebie nie będzie... nie mogłabym przeżyć Twojej męki. Tak bardzo boję się o Ciebie! Wielu z nas łudzi się... Ja – nie! Czuję, że godzina nadeszła. Jest zbyt wiele nienawiści... I mam nadzieję, że przyjmiesz moją ofiarę. Mogę Ci dać tylko moje życie, gdyż jestem uboga, wiesz o tym. Moje życie i moją czystość. Dlatego przekonałam mamę, żeby zaprosiła do siebie swoją siostrę, aby nie została sama... Sara będzie dla niej córką zamiast mnie, a matka Sary będzie dla niej umocnieniem. Nie spraw zawodu memu sercu, Panie! Świat wcale mnie nie pociąga. To dla mnie więzienie. Wiele rzeczy budzi tu we mnie wielkie obrzydzenie. To może dlatego, że byłam na progu śmierci, zrozumiałam, że to, co dla wielu stanowi radość, jest tylko pustką, która nie syci. Pewne jest to, że pragnę tylko ofiary... i poprzedzenia Ciebie... aby nie widzieć nienawiści świata, zamieniającej się w narzędzie tortur dla mojego Pana. I pragnę upodobnić się do Ciebie w cierpieniu...» «Złożymy zatem lilię ściętą na Ołtarzu, na którym składa siebie w ofierze Baranek. I stanie się ona czerwona od odkupieńczej Krwi. I tylko aniołowie będą wiedzieć, że Miłość była ofiarnikiem śnieżnobiałej owieczki i zapiszą imię pierwszej ofiary Miłości, pierwszej naśladowczyni Chrystusa.» «Kiedy, Panie?» «Trzymaj twoją lampę gotową i pozostań w ślubnej szacie. Małżonek jest u drzwi. Zobaczysz Jego tryumf, a nie – śmierć, i zatryumfujesz z Nim, wchodząc do Jego Królestwa.» «Ach, jestem najbardziej szczęśliwą niewiastą Izraela! Jestem królową ukoronowaną Twoim diademem! Czy mogłabym Cię więc prosić o łaskę?» «O jaką?» «Kochałam mężczyznę, wiesz o tym. Nie kochałam go już jako małżonka, gdyż ogarnęła mnie większa miłość i dlatego on już mnie nie kochał... Ale nie chcę przypominać jego przeszłości. Proszę Cię o wybawienie tego serca. Mogę? To nie jest grzechem chcieć sobie przypomnieć, kiedy jestem na progu Życia wiecznego, o tym, którego kochałam, aby mu dać to Życie, prawda?» «To nie grzech. To wzniesienie miłości aż do świętego kresu ofiary dla dobra umiłowanego.» «Pobłogosław mnie więc, Nauczycielu. Przebacz mi każdy grzech. Przygotuj mnie na zaślubiny i na Twoje przyjście. Gdyż to Ty przychodzisz, mój Boże, zabrać Swoją biedną służebnicę i uczynić ją Swoją oblubienicą.» Dziewczyna, promieniejąca radością i zdrowiem, pochyla się i całuje stopy Nauczyciela. On ją błogosławi, modląc się nad nią. I zaprawdę biała sala, jakby cała była lilią, jest godnym otoczeniem dla tego obrzędu i harmonizuje dobrze z dwojgiem bohaterów: młodych, pięknych, odzianych w biel, promieniejących miłością anielską i boską. Jezus zostawia dziewczynę pochłoniętą radością i cicho wychodzi. Idzie pobłogosławić dzieci, które z okrzykami radości śpieszą w stronę wozu. Wsiadają wesołe z odjeżdżającymi niewiastami. Pozostaje Eliza i Nike, aby odprowadzić następnego dnia Annalię do miasta. Przestało padać i gdy chmury się rozpraszają, niebo ukazuje swój lazur, a słońce zsyła promienie, rozpalając światłem krople deszczu. Wspaniała tęcza łączy łukiem Betanię z Jerozolimą. Wóz oddala się skrzypiąc i wyjeżdża przez bramę. Znika. Łazarz, który jest blisko Jezusa, na skraju portyku, pyta: «Czy uczennice przyniosły Ci radość?» I obserwuje Nauczyciela. «Nie, Łazarzu. Z wyjątkiem jednej wszystkie dały Mi swe cierpienia i także rozczarowania, o ile mogłem się łudzić.» «Chcesz powiedzieć, że Rzymianki Cię zawiodły? Mówiły Ci o Piłacie?» «Nie» [– odpowiada Jezus.] «Zatem ja muszę to zrobić, Miałem nadzieję, że one Ci o tym powiedzą. Dlatego poczekałem. Wejdźmy do tej opuszczonej izby. Niewiasty poszły do swoich prac z Martą. Maria natomiast jest z Twoją Matką w drugim domu. Twoja Matka była długo z Judaszem i teraz zabrała go ze Sobą... Usiądź, Nauczycielu... Byłem u Prokonsula... Przyrzekłem to i uczyniłem. Ale Szymon, syn Jony, nie byłby bardzo zadowolony z mojej misji!... Na szczęście Szymon już o tym nie myśli. Prokonsul wysłuchał mnie i odpowiedział mi tymi słowami: „Ja? Ja miałbym się tym zajmować? Ależ nawet przez myśl mi nie przechodzi, aby to robić! Mówię jedynie, że nie z powodu Człowieka – czyli Ciebie, Nauczycielu – ale z powodu wszystkich kłopotów, które On wywołuje, podjąłem mocną decyzję niezajmowania się tym już ani dobrze, ani źle. Umywam od tego ręce. Wzmocnię straż, bo nie chcę rozruchów. Przez to zadowolę Cezara, moją małżonkę i siebie samego, czyli jedynych, o których mam święte staranie. A dla reszty nie poruszę palcem. Spory tych wiecznie niezadowolonych! Oni je wywołują, im sprawiają one przyjemność. Ja nie znam tego Człowieka jako złoczyńcy, nie znam Go jako cnotliwego, nie znam Go jako mędrca. I chcę Go nie znać. Nadal Go nie znać. Jednak, mimo, że tego pragnę, udaje mi się to z trudem, bo przywódcy Izraela mówią mi o Nim uskarżając się, Klaudia – wychwalając Go, a zwolennicy Galilejczyka – oskarżając Sanhedryn. Gdyby nie Klaudia, kazałbym Go ująć i wydałbym im Go, aby skończyli z tą sprawą i żebym o niej więcej nie słyszał. Ten Człowiek jest najspokojniejszym poddanym w całym Cesarstwie, a mimo to przyniósł mi tyle kłopotów, że chciałbym to rozwiązać...” Oto jego nastawienie, Nauczycielu...» «Chcesz powiedzieć, że nie można się przy nim czuć bezpiecznie. Z ludźmi nigdy nie jest się bezpiecznym...» «A jednak wydaje mi się, że Sanhedryn jest bardziej spokojny. Nie przypominano obwieszczenia o zatrzymaniu Cię, nie naprzykrzano się uczniom. Wkrótce powrócą ci, który poszli do miasta i powiedzą nam... Sprzeciwiać się Tobie [będą] zawsze. Ale posunąć się dalej?... Tłumy kochają Cię zbytnio, aby ośmielili się nieroztropnie je prowokować.» «Może pójdziemy na drogę, na spotkanie z powracającymi?» – proponuje Jezus. «Chodźmy.» Wychodzą do ogrodu i są w połowie drogi, kiedy Łazarz pyta: «Ale kiedy Ty jadłeś? I gdzie?» «W godzinie prymy.» «Przecież zaraz zajdzie słońce. Wracajmy.» «Nie, nie odczuwam głodu. Wolę iść. Widzę tam, uczepione kraty, biedne dziecko. Być może ono jest głodne. Ma podartą szatę, jest blade. Obserwuję je od jakiegoś czasu. Było już tam, kiedy wyjechał wóz i uciekło, aby go nie widziano i może nie wypędzono. Potem powróciło i patrzy natarczywie w stronę domu i na nas.» «Jeśli jest głodne, dobrze zrobię przynosząc jedzenie. Idź dalej, Nauczycielu. Zaraz do Ciebie dołączę.» I Łazarz wraca szybko do domu, podczas gdy Jezus idzie pośpiesznie w stronę kraty. Dziecko o twarzy chorowitej i zdeformowanej, na której jaśnieje tylko dwoje pięknych i żywych oczu, patrzy na Jezusa, który uśmiecha się do niego łagodnie i mówi mu, odsuwając rygiel: «Kogo szukasz, chłopcze?» «Czy Ty jesteś Panem Jezusem?» «Tak.» «Szukam Ciebie.» «Kto cię posyła?» «Nikt. Ale chcę z Tobą porozmawiać. Tylu przychodzi, żeby z Tobą rozmawiać. Ja też... Ty ich tak wielu wysłuchujesz. Mnie też...» Jezus zwolnił mechanizm zamka i prosi dziecko, żeby puściło sztabę, którą trzyma wychudzonymi rękami, żeby można było otworzyć. Dziecko odsuwa się, a kiedy to czyni, rozchyla się jego wypłowiała szatka, ukazując wykrzywione ciało. Widać, że jest to biedne dziecko, dotknięte krzywicą, z głową wsuniętą między ramiona z powodu początku rozwoju garbu, o nogach rozkraczonych i niepewnym chodzie. Naprawdę mały nieszczęśliwy. Być może jest starszy, niż na to wskazuje jego wzrost. Ma wzrost dziecka około sześcioletniego, podczas gdy jego mała twarz jest już twarzą mężczyzny, nieco zwiędłą, z wystającym podbródkiem. To niemal twarz staruszka. Jezus pochyla się, aby pogłaskać chłopca i mówi mu: «Powiedz więc, czego chcesz. Jestem twoim przyjacielem. Jestem przyjacielem wszystkich dzieci.» Z jaką pełną czułości słodyczą Jezus ujmuje w dłonie tę małą twarzyczkę i całuje w czoło! «Wiem o tym i dlatego przyszedłem. Widzisz, jaki jestem? Chciałbym umrzeć, aby więcej nie cierpieć i aby już więcej nie być niczyim... Ty, który tylu uzdrowiłeś i wskrzesiłeś z martwych, spraw, abym umarł, ja, bo nikt mnie nie kocha i nie będę mógł nigdy pracować.» «Nie masz rodziców? Jesteś sierotą?» [– pyta Jezus.] «Mam ojca. Ale mnie nie kocha, bo jestem taki. Wypędził moją mamę i dał jej list rozwodowy. Mnie wypędził razem z nią i mama umarła. To z powodu mnie, bo jestem taki kaleki.» «A z kim żyjesz?» «Kiedy moja matka umarła, słudzy zaprowadzili mnie do ojca, ale on się ożenił na nowo i ma piękne dzieci, więc mnie wypędził. Dał mnie swoim wieśniakom, którzy postępują jak ich pan, aby mu się podobać, i zadają mi cierpienie.» «Biją cię?» [– pyta Jezus.] «Nie. Ale bardziej się troszczą o zwierzęta niż o mnie i szydzą ze mnie. A ponieważ jestem często chory, sprawiam im kłopoty. Staję się coraz bardziej wykrzywiony i ich dzieci wyśmiewają się ze mnie i przewracają mnie. Nikt mnie nie kocha. Tej zimy, kiedy tak kaszlałem i potrzebne mi były lekarstwa, mój ojciec nie chciał nic wydać i powiedział, że mógłbym zrobić jedną dobrą rzecz: umrzeć. Czekałem więc na Ciebie, aby Ci powiedzieć: „Spraw, żebym umarł”.» Jezus bierze chłopca na ręce, głuchy na słowa dziecka, które mówi: «Mam zabłocone nogi i ubranie też, bo siedziałem na drodze. Zabrudzę Ci szatę.» «Przychodzisz z daleka?» «Z okolic miasta, bo to tam mieszka ten, który się mną zajmuje. Widziałem, jak przechodzili Twoi apostołowie. Wiedziałem, że to oni, bo wieśniacy powiedzieli: „Oto uczniowie Rabbiego Galilejczyka, ale Jego nie ma”. I przyszedłem.» «Jesteś przemoczony, chłopcze. Biedne dziecko! Znowu zachorujesz.» «Jeśli mnie nie wysłuchasz, to przynajmniej umrę dzięki chorobie. Dokąd mnie niesiesz?» «Do domu. Nie mogę cię tak zostawić.» Jezus wraca do ogrodu z kalekim dzieckiem w ramionach. Woła do nadchodzącego Łazarza: «Zamknij bramę. Niosę to dziecko. Jest całe przemoczone.» «Ale kto to jest, Nauczycielu?» «Nie wiem. Nie znam nawet jego imienia.» «A ja go nie powiem. Nie chcę być znany. Chcę tego, o czym Ci powiedziałem. Mama mówiła mi: „Mój synu, mój biedny synu, ja umieram, ale chciałabym, żebyś i ty umarł ze mną, bo tam nie będziesz już zdeformowany i cierpiący w ciele i w sercu. Tam nie wyśmiewa się tych, którzy się rodzą nieszczęśliwi, gdyż Bóg jest dobry dla niewinnych i nieszczęśliwych”. Poślesz mnie do Boga?» «Chłopiec chce umrzeć. To smutna historia...» Łazarz, który patrzy uważnie na małego chłopca, mówi nagle: «Czy ty nie jesteś synem syna Nahuma? Czy to nie ty ciągle siedzisz w słońcu blisko sykomory, która znajduje się na skraju gaju oliwnego Nahuma, a ojciec powierzył cię Jozjaszowi, swemu wieśniakowi?» «To ja. Ale dlaczego to powiedziałeś?» «Biedne dziecko! Nie po to, żeby się z ciebie wyśmiewać. Wierz, Nauczycielu, że mniej smutny jest los psa w Izraelu niż los tego dziecka. Gdyby nie wróciło już do domu, z którego wyszło, nikt by go nie szukał. Słudzy są jak panowie: hieny o sercach okrutnych. Józef zna dobrze tę historię... Narobiła wiele rozgłosu, ale ja, wtedy byłem tak przygnębiony z powodu Marii... Potem, po śmierci tej nieszczęśliwej małżonki, chłopiec poszedł do Jozjasza. Widywałem go, kiedy przechodziłem... Zapomniany na słońcu, na wietrze, na powietrzu, bo zaczął chodzić bardzo późno... i zawsze niewiele. Nie wiem, jak dzisiaj mógł przyjść aż tutaj. Kto wie, od jak dawna jest w drodze!» «Od czasu, kiedy Piotr przechodził tamtędy.» «A teraz? Co z nim zrobimy?» [– pyta Jezus.] «Nie wrócę do domu. Chcę umrzeć, odejść stąd. Łaski i litości dla mnie, Panie!» Weszli do domu i Łazarz woła sługę, aby przyniósł okrycie i przysłał Noemi, aby zatroszczyła się o dziecko, które jest sine z zimna w przemoczonym ubraniu. «Syn jednego z Twoich najbardziej zawziętych nieprzyjaciół! Jednego z najgorszych w Izraelu. Ile masz lat, chłopcze?» «Dziesięć.» «Dziesięć lat! Dziesięć lat cierpienia!» «I to już wystarczy!» – mówi Jezus głośno, stawiając chłopca na ziemi. Chłopak jest bardzo zdeformowany. Prawe ramię ma wyższe niż lewe, pierś wystaje nadmiernie, delikatna szyja zagłębia się między obojczykami, nogi – wykrzywione... Jezus patrzy na niego z litością, Noemi w tym czasie przebiera go i suszy, przed zawinięciem w ciepłe okrycie. Łazarz także patrzy z litością. «Położę go w moim łóżku, Panie. Najpierw dam mu ciepłego mleka» – mówi Noemi. «Nie sprawisz, że umrę? Miej litość! Dlaczego każesz mi żyć, abym był taki i tyle cierpiał? – i kończy: – Ufałem Ci, Panie.» W jego głosie brzmi wymówka i zawód. «Bądź dobry, posłuszny, a Niebo pocieszy cię» – mówi Jezus i pochyla się, aby pogłaskać dziecko, przesuwając dłonią także po zdeformowanych członkach. «Zanieś go do łóżka i czuwaj nad nim. Potem... potem zatroszczymy się o niego.» Prowadzą dziecko całe we łzach. «I to ci ludzie uważają się za świętych!» – wykrzykuje Łazarz, myśląc o Nahumie... Słychać Piotra, który woła swego Nauczyciela... «O, Nauczycielu! Jesteś tutaj? Wszystko w porządku. Żadnych kłopotów. O, jest nawet bardzo spokojnie. W Świątyni nikt nam nie przeszkadzał. Jan otrzymał dobre wiadomości. Nikt się nie naprzykrza uczniom. Ludzie czekają na Ciebie w uroczystym nastroju. Jestem zadowolony. A co Ty, Nauczycielu, robiłeś?» Oddalają się, rozmawiając. W tym czasie Łazarz idzie tam, dokąd wzywa go Maksymin. 45. SZABAT PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. «JUDASZU, NIE CZYNIĘ CUDÓW DLA POZYSKANIA PRZYJACIÓŁ» Napisane 26 marca 1947. A, 1116-11141 Pogoda się unormowała po deszczach poprzednich dni: niebo jest czyste i jaśnieje słońce. Ziemia, oczyszczona przez deszcze jest czysta jak powietrze. Wygląda jakby ją stworzono przed kilkoma godzinami, tak jest świeża i czysta. Wszystko jaśnieje i wszystko śpiewa w pogodny poranek. Jezus przechadza się powoli po ścieżkach najbardziej oddalonych od ogrodu. Jedynie jakiś ogrodnik obserwuje tę samotną przechadzkę w pierwszych godzinach poranka. Nikt jednak nie przeszkadza Nauczycielowi. Przeciwnie, wszyscy wycofują się po cichu, aby Go pozostawić w spokoju. Zresztą to szabat, dzień wypoczynku i ogrodnicy nie pracują. Ale wskutek przyzwyczajenia długiego jak ich życie, wychodzą na dwór, aby popatrzeć na rośliny, ule, kwiaty. Dla nich nie ma szabatu. Nadal napełniają zapachem powietrze poruszane słabym kwietniowym wiatrem, szemrzą i brzęczą w słońcu. Po jakimś czasie ogród ożywia się powoli: najpierw nadchodzą słudzy z domu i służące, potem apostołowie i uczennice, a na końcu Łazarz. Jezus przyłącza się do nich, przekazując im Swe powitanie. «Od kiedy tu jesteś, Nauczycielu?» – pyta Łazarz strząsając krople rosy z włosów Jezusa. «Od brzasku. Twoje ptaki wezwały Mnie, aby uwielbiać Boga i wyszedłem tu. Kontemplować Boga w pięknie Stworzenia to oddawać Mu cześć i modlić się poruszeniem ducha. Ziemia jest piękna. A w tych pierwszych godzinach dnia, dnia jak ten, wydaje się nam świeża, jakby to były pierwsze godziny jej życia.» «To naprawdę pogoda Paschy. Poprawiło się. Piękna pogoda będzie trwać, ponieważ się ustabilizowała na początku miesiąca, wiatr sprzyja» – stwierdza Piotr. «To mnie cieszy. Deszczowa Pascha jest smutna.» «Więcej jeszcze, jest szkodliwa dla zbiorów. Ziarno wymaga teraz słońca, kiedy nadchodzi pora zbiorów» – mówi Bartłomiej. «Jestem szczęśliwy, że jestem tu, w spokoju. Dzisiaj jest szabat i nikt nie przyjdzie, nie będzie obcych pośród nas» – mówi Andrzej. «Mylisz się, jest gość, mały gość. Jeszcze śpi, Nauczycielu. Miękkie łóżko i syty żołądek zapewniły mu długi sen. Poszedłem zobaczyć. Noemi czuwa nad nim» – mówi Łazarz. «Ale kto to jest? Kiedy przyszedł? Kto go przyprowadził? Dlaczego mówisz tak, jakby to było dziecko?» – pytają mężczyźni i kobiety. «To chłopiec, biedny chłopiec. Cierpienie go tu przyprowadziło. Był tam, przy bramie, patrzył w stronę domu. I Nauczyciel go przyjął.» «Nic nie wiedzieliśmy... Dlaczego?» «Bo dziecko potrzebowało spokoju – odpowiada Jezus, a Jego oblicze pogrąża się w głębokiej zadumie, potem kończy: – I w domu Łazarza umie się milczeć.» Jakiś sługa przychodzi powiedzieć coś Marcie, a potem wycofuje się, aby powrócić z innymi, którzy niosą tace z amforami z mlekiem oraz kubki, i inne tace z chlebem z masłem i miodem. Wszyscy się częstują, siadając tu i tam, na rozstawionych taboretach. Ale później postanawiają znowu zebrać się wokół Nauczyciela i proszą Go o przypowieść, o „piękną przypowieść” – jak mówią – „pogodną jak ten dzień miesiąca Nisan”. «Nie dam wam jednej, lecz dwie. Posłuchajcie. Pewien człowiek chciał któregoś dnia zapalić dwie lampy, aby uczcić Pana w Jego święto. Poprosił więc o dwa naczynia o tej samej wielkości, wlał w nie tę samą ilość oliwy tej samej jakości, [włożył] taki sam knot. Zapalił je o tej samej godzinie, aby modliły się zamiast niego, podczas gdy on pracował, jak było mu wolno. Powrócił po jakimś czasie i zobaczył, że płomień jednej lampy był żywy, druga zaś miała płomień mały, całkiem spokojny: rzucała tylko jasny punkt w kącie, gdzie płonęły obie lampy. Człowiek pomyślał, że knot był źle zrobiony. Przypatrywał mu się. Nie. Był dobry. Ale nie chciał się palić tak radośnie, jak w drugiej lampie, w której płomień drżał jak język ognisty i wydawał się naprawdę wyszeptywać słowa, bo tak był radosny, że – poruszając się, aby oświetlać – niemal lekko szeptał. „Ta lampa naprawdę wyśpiewuje pochwały Panu Najwyższemu! – powiedział do siebie. – Tymczasem ta druga! Popatrz na nią, przyjacielu! Wydaje się, że ciąży jej wychwalanie Pana, z tak małą gorliwością to czyni!” Ponownie zabrał się do pracy. Po chwili wrócił znowu. Jeden płomień jeszcze bardziej wystrzelił w górę, a drugi jeszcze bardziej się zmniejszył. Płonął coraz bardziej nieruchomo i spokojnie, drugi zaś płonął potężnie jaśniejąc. Powrócił po raz drugi – było tak samo. Po raz trzeci – tak samo. Ale powracając po raz czwarty zastał pokój pełen ciemnego, cuchnącego dymu. Przez jego gęstą zasłonę jaśniał tylko jeden mały płomień. Podszedł do półki, na której znajdowały się lampy, i zobaczył, że ta, która płonęła najpierw z tak wielkim żarem, całkowicie się wypaliła i sczerniała, brudząc swoim płomieniem nawet biel muru. Druga natomiast płonęła nadal wciąż takim samym światłem, aby czcić Pana. Już miał porządkować to, co się stało, kiedy usłyszał głos: „Nie zmieniaj stanu rzeczy, lecz rozważaj to, co jest symbolem. Ja jestem Panem”. Człowiek ten upadł z twarzą do ziemi, oddając cześć i z wielką bojaźnią ośmielił się powiedzieć: „Jestem głupi. Wyjaśnij mi, o Mądrości, symbol lamp, z których ta, która wydawała się czcić Cię bardziej aktywnie, wyrządziła szkody, podczas gdy druga nadal daje światło.” „Tak. Zrobię to. Z sercami ludzi jest tak, jak z tymi dwoma lampami. Są tacy, którzy na początku płoną i jaśnieją i są podziwiani przez ludzi, tak ich płomień wydaje się doskonały i stały. I są tacy, których blask jest łagodny, nie przyciąga uwagi i może wydawać się, że w sposób letni oddają cześć Panu. Kiedy jednak minie pierwszy wybuch płomienia, drugi lub trzeci, pomiędzy trzecim a czwartym wyrządzają szkody i gasną niszcząc, gdyż nie płonęli światłem pewnym. Chcieli świecić raczej dla ludzi niż dla Pana. W krótkim czasie pycha ich wyczerpała, [wytwarzając] dym czarny i ciężki, który nawet zaciemnił powietrze. Inni mieli wolę jedną i stałą: czcić jedynie Boga i, nie troszcząc się o pochwały ludzkie, [jak lampy] spalali samych siebie płomieniem długotrwałym i czystym, bez dymu i nieprzyjemnego zapachu. Umiej naśladować światło stałe, bo jedynie ono jest miłe Panu”. Człowiek uniósł głowę... Powietrze oczyściło się z dymu i gwiazda wiernej lampy jaśniała teraz sama, czysta, mocna, na chwałę Bożą, powodując błyszczenie metalu lampy, jakby był czystym złotem. I patrzył na nią, jak świeci, ciągle taka sama, godzina za godziną, aż do chwili, kiedy łagodnie, bez dymu i niemiłego zapachu, nie brudząc jego szaty, płomień zgasł w ostatnim rozbłysku, jakby się uniósł do nieba, aby pozostać już między gwiazdami, po godnym oddaniu czci Panu, aż do ostatniej kropli i ostatniego włókna swego życia. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że wielu jest takich, którzy na początku płoną wielkim płomieniem i wywołują podziw świata, który widzi tylko to, co zewnętrzne w czynach ludzkich, ale giną następnie zwęglając się i wydzielając przykry dym. I zaprawdę, powiadam wam, że Bóg nie zwraca uwagi na ich płomień, On bowiem widzi, że płonie z pychy, dla ludzkiego celu. Błogosławieni ci, którzy potrafią naśladować drugą lampę i nie zwęglają się, lecz wznoszą się ku Niebu w ostatnim drżeniu swej stałej miłości.» «Jaka dziwna przypowieść! Ale prawdziwa! Piękna! Podoba mi się! Chciałbym wiedzieć, czy my jesteśmy światłami, które się wznoszą do Nieba.» Apostołowie wymieniają wrażenia. Judasz znajduje sposób, aby dokuczyć. Atakuje Marię z Magdali i Jana, syna Zebedeusza: «Uważaj, Mario, i ty, Janie. Jesteście między nami jaśniejącymi światłami... Oby się wam nie przydarzyło coś złego!» Maria z Magdali już ma odpowiedzieć, ale zagryza wargi, aby nie wypowiedzieć słów, które napłynęły jej do serca. Patrzy na Judasza. Ogranicza się do patrzenia na niego. To spojrzenie jest jednak tak palące, że Judasz przestaje się śmiać i nie patrzy już na nią. Jan zaś, mając serce łagodne, chociaż płonące miłością, odpowiada mu łagodnie: «Z powodu mojego braku zdolności to mogłoby się zdarzyć. Ale pokładam ufność w pomocy Pana i mam nadzieję, że będę mógł się wypalić aż do ostatniej kropli i do ostatniego włókna, aby oddać cześć Panu, naszemu Bogu.» «A druga przypowieść? Przyrzekłeś nam dwie» – przypomina Jakub, syn Alfeusza. «Oto Moja druga przypowieść. Już nadchodzi...» I pokazuje drzwi domu zakryte zasłoną. Wiatr porusza nią powoli. Następnie rozchyla ją ręką sługa, robiąc przejście dla starej Noemi, która podchodzi pośpiesznie do stóp Jezusa, mówiąc: «Chłopiec jest zdrowy! Nie jest już zdeformowany! Uzdrowiłeś go w nocy. Chłopiec się obudził i przygotowywałam kąpiel, aby go umyć przed nałożeniem tuniki i szaty, które uszyłam w nocy z ubrania, jakie dał mi Łazarz. Ale kiedy powiedziałam: „Chodź, chłopcze” i kiedy zdjęłam przykrycia, zobaczyłam, że jego małe ciało, tak wykrzywione wczoraj, już takie nie było. Krzyknęłam. Przybiegła Sara i Marcela. Nie wiedziały nawet, że dziecko spało w moim łóżku. Zostawiłam je przy nim, aby przybiec Ci to powiedzieć...» Zaciekawienie ogarnia wszystkich. Pytania, chęć ujrzenia. Jezus ucisza hałas gestem. Nakazuje Noemi: «Wróć do dziecka. Umyj je, daj mu szatę i przyprowadź je tu do Mnie.» Potem Jezus odwraca się w stronę Swoich uczniów: «Oto druga przypowieść, która może zostać nazwana: „Prawdziwa sprawiedliwość nie mści się ani nie czyni różnic”. Pewien człowiek, lub raczej Człowiek, Syn Człowieczy, ma nieprzyjaciół i przyjaciół. Niewielu przyjaciół, wielu nieprzyjaciół. Zna nienawiść i myśli nieprzyjaciół i zna ich wolę, która się nie ugnie przed żadnym działaniem, choćby nie wiadomo jak było straszne. W tym są mocniejsi od Jego przyjaciół, których przestrach lub zawód, lub nadmierna ufność, czynią baranami, bezużytecznie trwoniącymi siły. Ten Syn Człowieczy – mający licznych nieprzyjaciół, którzy Mu zarzucają wiele nieprawdziwych rzeczy – spotkał wczoraj biednego chłopca, najsmutniejszego pośród dzieci, syna jednego ze Swych nieprzyjaciół. Dziecko było zdeformowane i kalekie. Prosiło o dziwną łaskę: o łaskę śmierci. Wszyscy proszą Syna Człowieczego o zaszczyty i radości, proszą o zdrowie, proszą o życie. To biedne dziecko prosiło o śmierć, aby już nie cierpieć. Doznało już bowiem wszystkich udręk ciała i serca, gdyż ten, który go zrodził i nienawidzi Mnie bez powodu, nienawidzi też niewinnego nieszczęśliwego, któremu dał życie. Ja je uzdrowiłem, aby już nie cierpiało, aby poza zdrowiem ciała, mogło osiągnąć zdrowie ducha. Jego mała dusza również jest chora. Nienawiść ze strony ojca i szyderstwo ludzi zraniły ją i pozbawiły miłości. Pozostała mu tylko wiara w Niebo i w Syna Człowieczego, którego – lub raczej które – prosi o śmierć. Oto chłopiec, posłuchacie go zaraz.» Dziecko, uczesane i umyte, w małym ubranku z białego lnu, które Noemi uszyła mu szybko w nocy, podchodzi, trzymane za rękę przez starą piastunkę. Chłopiec jest mały, chociaż wydaje się wyższy niż wczoraj, bo nie jest już pochylony ani nie kuleje. Ma twarzyczkę o nieregularnych rysach i trochę zwiędłą, twarz dziecka, które z powodu bólu przedwcześnie dojrzało. Nie jest już jednak zdeformowany. Stawia stopy na podłodze pewnym krokiem, nie utyka już jak chromy. Wychudłe ramiona, choć szczupłe, są całkiem proste. Delikatna szyja wydaje się smuklejsza i – w porównaniu z jej wczorajszym wyglądem – teraz góruje nad obojczykami. Wczoraj zaś szyja zagłębiała się między niesymetrycznymi ramionami. «Ależ.. to syn Anny, żony Nahuma! Co za daremny cud! Czy uważasz, że dzięki niemu zaskarbisz Sobie przyjaźń jego ojca i Nahuma? Będą jeszcze bardziej zawzięci! Oni życzyli sobie jedynie śmierci tego dziecka, owocu nieszczęśliwego małżeństwa» – wykrzykuje Judasz z Kariotu. «Nie czynię cudów, aby pozyskiwać przyjaciół, lecz z litości dla stworzeń i po to, aby oddać cześć Mojemu Ojcu. Nie czynię różnic ani nie dokonuję obliczeń, nigdy, kiedy pochylam się z litością nad nędzą ludzką. Nie mszczę się na tym, który Mnie prześladuje...» «Nahum uzna Twój czyn za zemstę» [– stwierdza Judasz.] «Nie wiedziałem nic o tym dziecku. Nie znam jeszcze jego imienia» [– mówi Judaszowi Jezus.] «Nazywa się je pogardliwie Matusalasz lub Matusalem.» «Mama nazywała mnie Szjalem. Mama mnie kochała. Ona nie była zła jak ty i jak ci, który mnie nienawidzą» – mówi dziecko z błyskiem w oczach: z błyskiem bezsilnego gniewu, charakterystycznym dla ludzi lub zwierząt zbyt długo dręczonych. «Podejdź tu, Szjalemie, tu do Mnie. Jesteś zadowolony z tego, że jesteś zdrowy?» [– pyta Jezus.] «Tak... ale wolałbym umrzeć. I tak nie będę kochany. Gdyby żyła jeszcze mama, to byłoby piękne. Ale tak!... Zawsze będę nieszczęśliwy.» «Ma rację. Wczoraj spotkaliśmy tego chłopca. Zapytał nas, czy Ty jesteś w Betanii u Łazarza. Chcieliśmy mu dać jałmużnę, bo sądziliśmy, że jest żebrakiem, ale nie chciał jej wziąć. Był na skraju pola» – mówi Zelota. «Ty również go nie znałeś? To dziwne» – stwierdza Judasz z Kariotu. [Zelota mówi:] «Dziwniejsze jest to, że ty znasz tak dobrze takie rzeczy. Czy zapomniałeś, że byłem pomiędzy prześladowanymi, a potem pomiędzy trędowatymi do chwili, kiedy poszedłem z Nauczycielem?» [Judasz mu odpowiada:] «A ty zapomniałeś, że ja jestem przyjacielem Nahuma, powiernika Annasza? Nigdy tego przed wami nie kryłem.» «Dobrze! Dobrze! To nie ma znaczenia. Ważne jest to, co my teraz zrobimy z tym chłopcem. Ojciec nie kocha go, to prawda. Ma jednak nadal prawo do niego. Nie możemy mu odebrać syna, nie mówiąc mu o tym. Trzeba postępować przezornie i nie drażnić ich, bo wydają się lepiej nastawieni wobec nas» – mówi Natanael. Judasz śmieje się głośno, sarkastycznie, ale nie wyjaśnia powodu tego śmiechu. Jezus, który postawił dziecko między Swymi kolanami, mówi powoli: «Stawię czoła Nahumowi... Nie znienawidzi Mnie z tego powodu bardziej. Jego nienawiść nie może wzrastać. Nie może. Jest całkowita.» Annalia, która ani razu się nie odezwała, całkowicie pochłonięta jakąś uszczęśliwiającą ją myślą, mówi: «Gdybym pozostała, wzięłabym go ze sobą. Jestem młoda, ale mam serce matki...» «Odchodzisz? Kiedy?» – dopytują się niewiasty. «Wkrótce.» «Na zawsze? A dokąd się udajesz? Poza Judeę?» «Tak, daleko, bardzo daleko, na zawsze. I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa» [– mówi Annalia.] «To, czego ty nie możesz zrobić, inne mogą, jeśli ojciec na to zezwoli.» «Porozmawiam o tym z Nahumem, jeśli wam zależy. On się liczy. Bardziej niż prawdziwy ojciec. Jutro mu o tym powiem» – obiecuje Judasz z Kariotu. «Gdyby to nie był szabat... poszedłbym do tego Jozjasza, który się nim opiekuje» – mówi Andrzej. «Zobaczyć, czy się martwią, że go nie ma?» – pyta Mateusz. «Sądzę, że gdyby jedna z ich pszczół się zgubiła, byliby bardziej przygnębieni» – szepcze Maksymin, który przed chwilą przyszedł. Chłopiec nic nie mówi. Stoi przytulony do Jezusa. Bada otaczające twarze z przenikliwością spojrzenia, którą posiadają często dzieci chorowite lub cierpiące. Wydaje się przenikać dusze bardziej niż spojrzenia. Piotr pyta go: «Co myślisz o nas?» Chłopiec odpowiada podając mu rękę: «Ty jesteś dobry.» Potem poprawia się: «Wszyscy są dobrzy. Ale... ale wolałbym, żeby mnie nie rozpoznano. Boję się...» – spogląda na Judasza z Kariotu. «Mnie, prawda? Że porozmawiam z twoim ojcem? Oczywiście będę musiał to zrobić i zapytać, czy cię z nami zostawi. Ale nie zabierze cię!» «Wiem o tym. Ale jest jeszcze coś... Chciałbym być daleko, daleko, tam, dokąd odchodzi ta niewiasta... w kraju mojej matki. Tam jest niebieskie morze otoczone zielonymi górami. Widać je w dole, z wieloma białymi żaglami, które pływają po nim i piękne miasta są wokół niego. W górach jest wiele grot, gdzie dzikie pszczoły robią miód, słodki, bardzo słodki. Nie jadłem miodu, odkąd mama umarła i dano mnie Jozjaszowi. Filip, Józef, Eliza i inne dzieci, one go jedzą, ale ja – nie. Gdyby trzymali naczynie z miodem na dole, wziąłbym je, tak go pragnąłem. Ale oni stawiali je na wysokich półkach, a ja nie potrafiłem wchodzić na stoły, jak to czynił Filip. Tak pragnę miodu!» «O, biedny synu! Przyniosę ci go tyle, ile chcesz!» – mówi wzruszona Marta i odchodzi bardzo szybko. «A skąd była jego matka?» – pyta Piotr. «Miała domy i posiadłości blisko Sefet [– wyjaśnia Iskariota]. Jedyna córka, sierota i dziedziczka, już stara, brzydka i lekko kulawa. Ale bardzo bogata. Stary Sadok był drużbą i syn powiernika Annasza otrzymał ją za małżonkę... Kontrakt, który był prawdziwym niegodnym targiem, jednym obrachunkiem, bez miłości. Sprzedał posiadłość żony, bo uważał, że jest zbyt oddalona, z wyjątkiem małego domku, który należał najpierw do zarządcy i który otrzymał on w darze od dawnego pana na zawsze dla siebie i swoich spadkobierców aż do czwartego pokolenia. Stracił wszystko na nieszczęśliwych spekulacjach. Jednak... nie wierzę w to. Wiem bowiem, że posiada od strony wybrzeża piękne ziemie... których nie miał przedtem... Potem, po kilku latach małżeństwa, kiedy żona była już u schyłku, urodził się ten syn... To stało się pretekstem do odesłania żony i wzięcia sobie innej z równiny Szaron, młodej, pięknej i bogatej... Rozwiedziona schroniła się u starego zarządcy i tam umarła. Nie wiem, dlaczego nie zatrzymali tego chłopca. Ojciec sądził, że umarł...» «Ponieważ Jan umarł i także Maria, a dzieci odeszły gdzie indziej jako słudzy. Kto miał się mną opiekować, skoro nie byłem synem i nie byłem zdatny do pracy? Michał i Izaak, a także Estera i Judyta byli dobrzy. I są dobrzy. Kiedy przychodzą na święta, przynoszą mi różne rzeczy, ale Jozjasz mi je odbiera i daje swoim dzieciom.» «Jednak cię nie chcą [zatrzymać]» – odcina się Judasz. «Teraz, kiedy jestem wyprostowany i mocny, będą mnie chcieli. Oni to słudzy! Nie mogli, mówiłem to, powiedzieć swemu panu: „Weź tego chorego kalekę.” Teraz jednak mogą.» «Skoro jednak uciekłeś od Jozjasza, jak mogą cię odnaleźć?» – pyta Bartłomiej, skłaniając go do zastanowienia się. Chłopiec jest zaskoczony słusznością spostrzeżenia i zastanawia się – gdyż choroba uczyniła go przedwcześnie refleksyjnym, jak sprawiła, że przedwcześnie dojrzała jego twarz – i mówi zrozpaczony: «To prawda! Nie pomyślałem o tym.» «Wróć tam. Przyjdą w tych dniach...» [– mówi Bartłomiej.] «Tam? Nie. Nie wrócę tam. Nie chcę tam wrócić. Raczej niech mnie zabiją!» I chłopiec wpada we wściekłość wykrzywiającą mu twarz, a potem upada we łzach na kolana Jezusa, mówiąc: «Dlaczego nie sprawiłeś, żebym umarł?» Marta wraca z naczyniem miodu. Jest zdumiona tym przygnębieniem, a Bartłomiej smuci się, że je wywołał i tłumaczy: «Myślałem, że daję dobrą radę. Dobrą dla wszystkich: dla dziecka, dla Ciebie, Nauczycielu, dla Łazarza... Nikt z was ani z nas nie potrzebuje nowej nienawiści...» «To prawda! Prawdziwy kłopot!» – wykrzykuje Piotr i, zastanawiając się nad sytuacją, wyciąga z niej wewnętrzne wnioski, które kończy typowe dla niego gwizdnięcie, wyrażające stan jego duszy w obliczu problemów uciążliwych, trudnych do rozwiązania. Jeden proponuje to, inny – tamto. Iść do Nahuma. Iść do Jozjasza i powiedzieć mu, żeby przysłał Michała i Izaaka do Łazarza lub w inne miejsce, gdzie będzie dziecko, bo będzie roztropnie nie doprowadzić do znienawidzenia Łazarza bardziej niż już jest nienawidzony z powodu przyjaźni z Jezusem. Nie powiedzieć nic nikomu i spowodować zniknięcie dziecka, dając je któremuś z pewnych uczniów. Judasz z Kariotu nie odzywa się. Na początku wygląda nawet tak, jakby trzymał się z dala od tej dyskusji. Bawi się frędzlami swej szaty, które zaplata i rozczesuje palcami. Jezus również się nie odzywa. Głaszcze i uspokaja dziecko. Unosi jego twarz, dając mu do rąk małe naczynie z miodem. Szjalem to dziecko, biedne dziesięcioletnie dziecko, które zawsze cierpiało, ale to ciągle dziecko, chociaż cierpienie przyśpieszyło jego dojrzewanie. Przed podobnym miodowym skarbem ostatnie łzy ustępują miejsca ekstatycznemu zaskoczeniu. Pyta, patrząc wielkimi, kasztanowymi, inteligentnymi oczyma – to jedyne piękno, które posiada – wpatrując się na przemian w Jezusa i Martę: «Ile mogę wziąć? Jedną łyżkę? Dwie?» I pokazuje zaokrągloną srebrną łyżkę, która zagłębia się powoli w jasnym miodzie. «Ile chcesz, dziecko. Ile ci się podoba. Resztę zjesz jutro lub później. Jest cały dla ciebie!» – mówi Marta głaszcząc chłopca. «Cały dla mnie!!! O! Nigdy nie miałem tyle miodu! Cały dla mnie! Och!» Tuli z szacunkiem naczynie do piersi, jakby to był skarb. Ale potem czuje, że bardziej od naczynia cenna jest miłość, która mu je daje. Kładzie małe naczynie na kolanach Jezusa i podnosi ramiona, chcąc objąć szyję pochylonej nad nim Marty i pocałować ją. Jedynie tak potrafi okazać wdzięczność. To wszystko, co może dać porzucone dziecko, które nic nie posiada. Pozostali przestają czynić plany, przypatrując się tej scenie, a Piotr mówi: «On jest jeszcze bardziej nieszczęśliwy niż Margcjam, który miał przynajmniej miłość dziadka i innych wieśniaków! To prawda, że zawsze są jeszcze większe cierpienia od tych, które uznaliśmy za ogromne!» «Tak, przepaść ludzkiego bólu nie odkryła jeszcze swego dna. Kto wie, jakie jeszcze kryje tajemnice... i co kryją przyszłe wieki?» – mówi zamyślony Bartłomiej. «Nie wierzysz więc w Dobrą Nowinę? Nie wierzysz, że zmieni świat? To powiedzieli prorocy, a Nauczyciel to powtarza. Jesteś niedowiarkiem, Bartłomieju» – mówi Iskariota z lekką ironią. Zelota mu odpowiada: «Nie wiem, w czym dostrzegasz niedowiarstwo Bartłomieja. Nauka Nauczyciela przyniesie pociechę we wszystkich nieszczęściach, przemieni także okrucieństwo zwyczajów i postępowania, ale nie usunie cierpienia. Uczyni je znośnym przez boskie obietnice przyszłych radości. Aby boleść została usunięta – lub przynajmniej duża część cierpienia, bo pozostaną zawsze choroby i śmierć, i kataklizmy naturalne – wszyscy musieliby mieć serce, które posiada Chrystus, ale...» Judasz przerywa mu: «Istotnie tak musi się stać. W przeciwnym razie na co by się zdało przyjście Mesjasza na ziemię?» «To się powinno stać, tak mówimy [– odpowiada mu Zelota.] Powiedz mi jednak, Judaszu: czy tak może stało się z nami? Jest nas dwunastu i od trzech lat żyjemy z Nim, chłoniemy Jego naukę jak powietrze, którym oddychamy. I cóż? Czy wszyscy jesteśmy święci – my, apostołowie? Cóż czynimy odmiennego od tego, co czyni Łazarz, co robi Szczepan, Mikołaj, Izaak, Manaen i Józef, i Nikodem, i niewiasty, i dzieci? Mówię o sprawiedliwych z naszej Ojczyzny. Wszyscy ci ludzie, czy mądrzy i bogaci, czy ubodzy i nieuczeni, czynią to, co my robimy: nieco lepiej, nieco gorzej, ale nie odnawiają całkowicie siebie. Mówię ci nawet, że wielu nas przewyższa. Tak, wielu z idących za Nim przewyższa nas, apostołów... A ty chciałbyś, żeby cały świat miał serce, jakie ma Chrystus, gdy tymczasem my, apostołowie, nie posiadamy go? Staliśmy się w większym lub w mniejszym stopniu lepsi... przynajmniej mamy nadzieję, że tak jest, bo człowiekowi trudno poznać siebie i poznać brata, który żyje u jego boku. Zbyt nieprzejrzysta i gęsta jest zasłona ciała, a myśl człowieka jest zbyt ostrożna, i nie pozwala się przeniknąć, aby człowiek zrozumiał człowieka. Kiedy obserwujemy siebie lub też obserwujemy innych, zawsze pozostajemy na powierzchni. Kiedy chodzi o przebadanie samych siebie: nie chcemy się poznać, aby nie cierpieć z powodu naszej pychy lub konieczności zmienienia się. Kiedy chodzi o drugiego: nasza pycha z badaczy czyni nas niesprawiedliwymi sędziami, a pycha badanego sprawia, że zamyka, jak ostryga w swej skorupie, to, co ma w swoim wnętrzu» – mówi Zelota. «Dobrze powiedziałeś! Szymonie, naprawdę wypowiedziałeś słowa mądrości!» – pochwala go Juda Tadeusz, a inni mu wtórują. «A zatem po co On przyszedł, skoro nic nie ma się zmienić?» – odpowiada Iskariota. Jezus zabiera głos: «Wiele się zmieni. Nie wszystko. Gdyż przeciwko Mojej nauce będzie w przyszłości to, co już działa: nienawiść tych, którzy nie miłują Światła, bo przeciwko mocy idących za Mną będzie moc tych, którzy idą za szatanem. Pod iloma, pod iloma postaciami! Ileż przeciwstawi się heretyckich nauk, ciągle nowych, Mojej nauce niezmiennej, gdyż doskonałej! Ileż boleści wzbudzą! Wy nie znacie przyszłości. Wam się wydaje wielkim to cierpienie, które teraz jest na świecie... Ale Ten, który wie, widzi okropności, których nie pojęlibyście nawet wtedy, gdybym wam je przedstawił... Biada, gdybym nie przyszedł! Gdybym nie przyszedł dać przyszłym ludziom kodeksu, który hamuje instynkty u najlepszych i obiecuje przyszły pokój! Biada, gdyby człowiek nie miał, dzięki Mojemu przyjściu, elementów duchowych, zdolnych utrzymać życie jego ducha i dać mu pewność zapłaty!... Gdybym nie przyszedł, ziemia stałaby się, z biegiem wieków, rozległym piekłem ziemskim, a ludzie rozszarpaliby się wzajemnie i zginęliby przeklinając Stwórcę...» «Najwyższy obiecał nie posyłać więcej takich powszechnych kar jak Potop. W obietnicy Bożej nie ma pomyłek» – mówi Judasz. «Tak, Judaszu synu Szymona, to prawda. I Najwyższy nie pośle już plag powszechnych takich jak Potop, ale ludzie sami będą sobie tworzyć bicze coraz straszniejsze. W porównaniu z nimi potop i deszcz ognia, który zniszczył Sodomę i Gomorę, wydadzą się jeszcze litościwymi formami kary. Och!...» Jezus wstaje z gestem litości pełnej udręki wobec ludzi przyszłości. «No dobrze! Ty to wiesz... ale teraz co zrobimy dla niego?» – pyta Iskariota pokazując chłopca, który rozkoszuje się swoim miodem, jedząc go małymi porcjami. Jest szczęśliwy. [Por. Mt 6,34; Łk 12,22] «Każdy dzień ma swoją troskę. Jutro to powie. Daremne jest staranie się o jutro, bo nie wiemy nawet, kto będzie jeszcze jutro żył» [– mówi Jezus.] «Ja nie myślę jak Ty. Mówię, że trzeba wiedzieć, gdzie zamieszkamy, gdzie spożyjemy Wieczerzę. Tyle spraw. Jeśli będziemy czekać i czekać, miasto się zapełni. I dokąd pójdziemy? Do Getsemani – nie. Do Józefa z Seforii – nie. Do Joanny – nie. Do Nike – nie. Do Łazarza – nie. Dokąd więc?» [– pyta Judasz.] «Tam gdzie Ojciec przygotuje schronienie dla Swego Słowa.» «Sądzisz, że chcę to wiedzieć, aby o tym donieść?» «Ty to mówisz. Ja nic nie powiedziałem. Chodź, Szjalemie. Moja Matka wie, że tu jesteś, ale jeszcze cię nie widziała. Chodź, zaprowadzę cię do Niej.» «Czy Twoja Matka jest chora?» – pyta Tomasz. «Nie. Modli się. Bardzo potrzebuje modlitwy» [– mówi Jezus.] «Tak. Bardzo cierpi. Wiele płacze. I Maryję pociesza jedynie modlitwa. Zawsze widziałam, że wiele się modliła. W chwilach największej boleści żyła modlitwą, tak mogłabym powiedzieć...» – wyjaśnia Maria Alfeuszowa. Jezus w tym czasie oddala się, trzymając dziecko za rękę. Z drugiej strony idzie Annalia, którą zaprosił do pójścia z Nim do Maryi. 46. SZABAT PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. PIELGRZYMI I ŻYDZI W BETANII Napisane 27 marca 1947. A, 11141-11151 [Por J 12,9nn] Miłość albo nienawiść skłania wielu pielgrzymów zgromadzonych w Jerozolimie i nawet mieszkańców Jerozolimy do przyjścia do Betanii, bez czekania aż słońce całkowicie zajdzie. Tak! Słońce zaledwie zaczęło zachodzić, kiedy pierwsi z nich przybywają do domu Łazarza. I Łazarzowi, który wezwany przez sługi, dziwi się tym łamaniem szabatu – bo pierwsi przybysze to właśnie najznamienitsi pośród najbardziej nieprzejednanych Żydów – dają odpowiedź iście faryzejską: «Z Bramy Owczej nie widać już tarczy słonecznej, udaliśmy się więc w drogę myśląc, że na pewno nie przekroczymy przepisanej odległości, zanim słońce ukryje się za kopułami Świątyni.» Na szczupłej twarzy Łazarza pojawia się mały ironiczny uśmiech. Jest zdrowy i ma piękny wygląd, choć z pewnością nie jest otyły. Odpowiada im grzecznie, ale tonem lekko sarkastycznym: «I cóż chcecie zobaczyć? Nauczyciel przestrzega szabatu. Odpoczywa. On się nie ogranicza się do niepatrzenia na tarczę słoneczną, aby uznać, że spoczynek jest skończony, ale czeka aż ostatni promień słońca zgaśnie, aby powiedzieć: „Szabat się skończył”.» «Wiemy, że On jest doskonały! Wiemy to! Ale jeśli zbłądziliśmy, to dodatkowy powód, żeby Go ujrzeć. Tylko na chwilę, na tyle, aby nas rozgrzeszył.» «Przykro mi. Nie mogę. Nauczyciel jest zmęczony i odpoczywa. Nie będę Mu przeszkadzać» [– mówi stanowczo Łazarz.] Ale przybywają też inni ludzie, pielgrzymi z różnych stron, którzy proszą, nalegają, aby ujrzeć Jezusa. Z Hebrajczykami są pomieszani poganie, a z nimi – prozelici. Obserwują Łazarza i przyglądają się mu, jakby był zjawą. Łazarz znosi przykrość tej sławy, której nie szukał, odpowiadając cierpliwie na stawiane mu pytania. Ale nie nakazuje sługom otwarcia bramy. «Ty jesteś tym człowiekiem, który powrócił ze śmierci?» – pyta ktoś. Jego wygląd wskazuje, że rodzice należeli do różnych ras. Z Hebrajczyka ma tylko charakterystyczny nos: dość masywny i orli, akcent zaś i szata wskazują, że to cudzoziemiec. «Tak, ja nim jestem dla oddawania chwały Bogu, który mnie wyrwał ze śmierci i uczynił sługą Swego Mesjasza.» «Ale czy to była prawdziwa śmierć?» – pytają inni. «Zapytajcie o to tych znamienitych Żydów. Przybyli na mój pogrzeb i wielu było obecnych przy moim wskrzeszeniu.» «A czego doznałeś? Gdzie byłeś? Co sobie przypominasz? Jak się czułeś, powracając do życia? Jak cię wskrzesił?... Czy można zobaczyć grób, w którym byłeś? Od czego umarłeś? Czy naprawdę czujesz się teraz dobrze? Czy nie masz już śladów ran?» Łazarz cierpliwie usiłuje wszystkim odpowiedzieć. Łatwo mu powiedzieć, że czuje się bardzo dobrze i że ślady znikły w ciągu miesięcy, które upłynęły od jego wskrzeszenia. Nie potrafi jednak opowiedzieć, czego doświadczał ani jak został wskrzeszony. Odpowiada: «Nie wiem. Znalazłem się żywy w moim ogrodzie, w otoczeniu sług i sióstr. Uwolniony z całunu zobaczyłem słońce, światło, odczułem głód, jadłem, cieszyłem się z życia i z miłości Rabbiego do mnie. Resztę, lepiej niż ja, znają ci, którzy byli przy tym obecni. To ci trzej, którzy rozmawiają, oraz tamci dwaj, którzy nadchodzą.» „Ci dwaj” – to Jan i Eleazar, członkowie Sanhedrynu, a „trzej rozmawiający ze sobą” – to dwaj uczeni w Piśmie i jeden faryzeusz, których widziałam rzeczywiście w czasie wskrzeszenia Łazarza, ale nie pamiętam ich imion. «Oni nie rozmawiają z nami, poganami! Idźcie ich wypytać wy, żydzi... A ty pokaż nam grób, w którym byłeś.» Nalegają tak, że bardziej nie można. Łazarz decyduje się. Mówi coś do sług, a potem zwraca się do ludzi: «Wyjdźcie na drogę, która jest między tym domem a moim drugim domem. Wyjdę wam na spotkanie, aby was zaprowadzić do grobu, chociaż widać jedynie otwarte wydrążenie w warstwie skalnej.» «Nieważne! Chodźmy! Chodźmy!» «Łazarzu! Zaczekaj! Czy my też możemy iść? Chyba że nam zabrania się tego, co wolno cudzoziemcom?» – pyta uczony w Piśmie. «Nie, Archelausie. Chodź też, jeśli nie będziesz się czuł zanieczyszczony z powodu zbliżenia się do grobu» [– mówi Łazarz.] «To już nie jest grób, bo nie ma w nim śmierci.» «Ale była w nim przez cztery dni. Z powodu czegoś o wiele mniejszego uchodzi się za nieczystego w Izraelu! Kto muśnie szatą kogoś, kto dotknął zwłok – jak mówicie – jest nieczysty, a mój grób wydziela jeszcze stęchliznę śmierci, chociaż jest otwarty od tak dawna.» «To nie ma znaczenia. Oczyścimy się.» Łazarz patrzy na dwóch faryzeuszów, Jana i Eleazara, i pyta: «Wy także idziecie?» «Tak, idziemy.» Łazarz idzie szybko ku granicy parkanu wysokiego i zwartego jak mur. Otwiera w nim bramę. Staje na drodze prowadzącej do domu Szymona i daje znak tym, którzy czekają, żeby szli naprzód. Prowadzi ich w stronę grobu. Kwitnący krzew różany zasłania wejście, ale nie wystarcza do usunięcia grozy zionącej z otwartego grobu. Na skale, otoczonej tym łukiem kwiatów, można przeczytać słowa: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” Nieprzychylni widzą je od razu i natychmiast mówią: «Dlaczego kazałeś wypisać tam te słowa? Nie wolno ci!» «Dlaczego? W moim domu mogę robić, co chcę, i nikt nie może mnie oskarżać o grzech dlatego, że chciałem utrwalić na skale, aby były nieusuwalne, słowa Boskiego okrzyku, który mi przywrócił życie. Kiedy będę we wnętrzu i kiedy nie będę już mógł wychwalać potęgi Rabbiego, chcę, by słońce je czytało jeszcze na kamieniu i by wichry uczyły ich drzew, by je pieściły ptaki i kwiaty, kontynuując za mnie błogosławienie okrzyku Chrystusa, który wyrwał mnie ze śmierci.» «Jesteś poganinem! Jesteś świętokradcą! Bluźnisz naszemu Bogu. Wysławiasz czary syna Belzebuba. Uważaj, Łazarzu!» «Przypominam wam, że jestem w moim domu i że wy jesteście w moim domu, a przyszliście bez wezwania i w nikczemnych zamiarach. Jesteście gorsi niż oni. Są poganami, lecz rozpoznają Boga w Tym, który mnie wskrzesił.» «Bądź wyklęty! Jaki Nauczyciel, taki uczeń. Okropność! Odejdźmy! Daleko od tego nieczystego ścieku. Psujesz Izraela, Sanhedryn będzie pamiętał o twoich słowach.» «A Rzym – o waszych spiskach. Wyjdźcie!» Łazarz, zawsze łagodny, przypomina sobie, że jest synem Teofila i wypędza ich jak sforę psów. Pozostają pielgrzymi z różnych regionów i proszą, i patrzą, i błagają o zobaczenie Chrystusa. «Zobaczycie Go w mieście. Teraz – nie. Nie mogę.» «Ach, więc przyjdzie do miasta? Naprawdę? Nie kłamiesz? Przyjdzie, mimo że tak Go nienawidzą?» «Przyjdzie. Teraz odejdźcie w pokoju. Widzicie, że dom odpoczywa? Nie widać nikogo i nie słychać żadnego głosu. Widzieliście to, czego pragnęliście: wskrzeszonego i jego grób. Teraz odejdźcie, lecz niech wasza ciekawość wyda owoce. Niechaj to, że widzieliście mnie, żyjący dowód potęgi Jezusa Chrystusa, Baranka Bożego i Najświętszego Mesjasza, wprowadzi was wszystkich na Jego drogę. Z powodu tej nadziei cieszę się, że jestem wskrzeszony: mam nadzieję, że cud będzie mógł poruszyć wątpiących i nawrócić pogan, przekonując ich wszystkich, że jeden jest prawdziwy Bóg i jeden prawdziwy Mesjasz: Jezus z Nazaretu, święty Nauczyciel.» Ludzie niechętnie rozchodzą się. Ale na jednego, który odchodzi, przybywa dziesięciu nowych, gdyż ludzie stale przychodzą. Łazarzowi jednak, przy pomocy kilku sług, udaje się wypchnąć wszystkich na zewnątrz i zamknąć kraty. Nakazuje: «Pilnujcie, żeby nie wyłamano ogrodzenia i żeby nikt nie przeskoczył przez nie. Wkrótce zapadnie zmrok i wszyscy odejdą do swoich schronień...» Już ma odejść, kiedy dostrzega wychodzących zza gęstwiny mirtów Eleazara i Jana. «O! Nie widziałem was i sądziłem...» «Nie wypędzaj nas. Weszliśmy do gąszczu, aby nas nie widziano. Musimy rozmawiać z Nauczycielem. My przyszliśmy, ponieważ nas podejrzewają mniej niż Józefa i Nikodema. Chcielibyśmy jednak, aby nikt nas nie widział, oprócz ciebie i Nauczyciela... Można ufać twoim sługom?» «W domu Łazarza jest taki zwyczaj, że widzi i słyszy się tylko to, co się podoba panu, a jeśli chodzi o obcych – nic się nie widzi. Chodźcie tą ścieżką, między tymi dwoma ścianami zieleni bardziej nieprzejrzystymi niż mur.» Prowadzi ich dróżką między podwójną, nieprzeniknioną zaporą bukszpanów i wawrzynów. «Pozostańcie tu, przyprowadzę wam Jezusa.» «Niech nikt tego nie spostrzeże...» [– proszą.] Oczekiwanie trwa chwilę. Wkrótce na ścieżce, na wpół ciemnej z powodu splotu gałęzi, ukazuje się Jezus, cały biały w Swej lnianej szacie. Łazarz pozostaje na skraju ścieżki, jakby był na straży lub z dyskrecji. Ale Eleazar mówi mu lub raczej daje mu znak: «Podejdź tu.» Łazarz zbliża się, w czasie gdy Jezus pozdrawia dwóch, którzy głęboko się przed Nim kłaniają. [Por. J 12,10] «Nauczycielu i ty, Łazarzu, posłuchajcie. Gdy tylko rozeszła się wieść, że przybyłeś i że tu jesteś, Sanhedryn się zebrał w domu Kajfasza. Wszystko jest nadużyciem, co się robi... I postanowił... Nie łudź się, Nauczycielu! Bądź ostrożny, Łazarzu! Niech was nie zwodzi pokój, który jest tylko udawaniem, pozornym uśpieniem Sanhedrynu. To udawanie, Nauczycielu. Udawanie, aby Cię przyciągnąć i ująć Cię tak, by tłum się nie burzył i nie mógł się przygotować do bronienia Ciebie. Twój los jest postanowiony i dekret jest niezmienny. Jutro czy za rok, spełni się. Sanhedryn nie zapomina nigdy się zemścić. Czeka, umie czekać, na dogodną okazję, ale potem!... I ciebie także, Łazarzu. Chcą cię schwytać w domu, ująć cię, usunąć, gdyż z twego powodu zbyt wielu ich opuściło i poszło za Nauczycielem. Użyłeś właściwego słowa, mówiąc, że jesteś świadectwem Jego mocy. Chcą to świadectwo zniszczyć. Tłumy szybko zapomną, oni wiedzą o tym! Po twoim zniknięciu i po zniknięciu Rabbiego wygaśnie wiele zapału.» «Nie, Eleazarze. On będzie płonął!» – mówi Jezus. «O, Nauczycielu! Ale co będzie, jeśli umrzesz? Jeśli Ty zgaśniesz, cóż rozpali wiarę w Ciebie, zakładając, że ona istnieje? Miałem nadzieję móc Ci powiedzieć tylko coś przyjemnego i zaprosić Cię: moja małżonka wkrótce urodzi syna, którego wzbudziła Twoja sprawiedliwość, przywracając pokój dwom wzburzonym sercom. Narodzi się na Pięćdziesiątnicę. Chciałem Cię poprosić, żebyś przyszedł go pobłogosławić. Jeśli wejdziesz pod mój dach, wszelkie nieszczęście zostanie na zawsze od niego oddalone» – mówi faryzeusz Jan. «Już teraz udzielam ci Mego błogosławieństwa...» «Ach! Nie chcesz przyjść do mnie! Nie wierzysz, że jestem szczery! Jestem, Nauczycielu! Bóg mnie widzi.» «Wiem o tym. Ale to dlatego że... nie będzie Mnie już pośród was na Pięćdziesiątnicę.» «Ale dziecko urodzi się w wiejskim domu...» «Wiem o tym, ale Mnie nie będzie. A jednak ty, twoja małżonka, która urodzi, i syn, którego już masz, mają Moje błogosławieństwo. Dziękuję, że przyszedłeś. Teraz odejdźcie. Poprowadź ich ścieżką powyżej domu Szymona... żeby ich nie widziano... Ja wracam do domu. Pokój wam...» 47. WIECZERZA W BETANII [por. J 12,2-8] Napisane 28 marca 1947. A, 11151-11176 Wieczerzę przygotowano w tej całkiem białej sali, w której Jezus rozmawiał z uczennicami. Wszystko błyszczy bielą i srebrem, a odcienie mniej śnieżne i chłodne wprowadzają wiązki gałęzi jabłoni lub gruszy, lub innego owocowego drzewa. One też są jasne jak śnieg, lecz mają na sobie lekką barwę różu. Przypominają śnieg muskany pocałunkiem dalekiej jutrzenki. Ukazują się z wypukłych waz lub z delikatnych srebrnych amfor, są na stołach i na półkach, i na kredensach, stojących przy ścianach sali. Kwiaty wydzielają w sali charakterystyczną woń kwitnących drzew owocowych: świeży, gorzkawy, czysto wiosenny. Łazarz wchodzi do sali u boku Jezusa. Z tyłu, po dwóch lub w grupach liczniejszych – apostołowie. Na końcu dwie siostry Łazarza z Maksyminem. Nie widzę uczennic. Nie widzę nawet Maryi. Może wolały pozostać w domu Szymona z przygnębioną Matką. Zapada zmrok. Lecz kilka pozostałych jeszcze promieni słońca, dotyka szumiących koron palm, rosnących w grupie w odległości kilku metrów od sali i wierzchołek gigantycznego wawrzynu, w którym kłócą się wróble, nim zasną. Poza palmami i wawrzynem, poza różanym żywopłotem, jaśminami, poza rabatami konwalii i innych kwiatów, pachnących roślinek – jest też jasna plama na zieleni: pierwsze liście na jabłoniach lub gruszach późno owocujących. Wygląda ona jak obłok uchwycony i zaplątany w gałęziach. Jezus, przechodząc obok amfory pełnej gałęzi, zauważa: «Mają już pierwsze małe owoce. Popatrz! Na wierzchołku kwiaty, niżej zaś kwiat już opadł i pęcznieje zalążnia.» «Maria postanowiła je zerwać. Zaniosła bukiety nawet Twojej Matce. Myślę, że wstała o świcie, obawiając się, by jeszcze jeden dzień słoneczny nie zniszczył tych delikatnych koron. Dowiedziałem się przed chwilą o tym zniszczeniu, ale nie byłem nim zagniewany tak, jak służący na roli. Pomyślałem, że rzeczywiście było słuszne ofiarować Ci wszystko, co piękne w stworzeniu – Tobie, Królowi wszystkiego.» Jezus siada na Swoim miejscu uśmiechając się i patrzy na Marię, która przygotowuje się z siostrą do usługiwania, jakby była służącą. Przynosi naczynia do oczyszczeń i ręczniki. Potem nalewa wina do kielichów i kładzie półmiski z daniami na stole, w miarę jak słudzy je przynoszą z kuchni, lub podaje je, po pokrojeniu ich na kredensie. Oczywiście siostry usługują uprzejmie wszystkim biesiadnikom, jednak ich gorliwość kieruje się szczególnie ku dwóm, którzy są im najdrożsi: ku Jezusowi i Łazarzowi. W pewnej chwili Piotr, który je z apetytem, zauważa: «Spójrzcie! Teraz to zauważam. Wszystkie dania przyrządzone jak w Galilei. Wydaje mi się... ależ tak!... jakbym był na uczcie weselnej. Ale nie brakuje wina, jak zabrakło w Kanie.» Maria uśmiecha się, napełniając jeszcze raz kielich apostoła jasnym bursztynowym winem, ale nic nie mówi. Łazarz wyjaśnia: «Istotnie, taki był zamiar moich sióstr, szczególnie Marii: przygotować taką wieczerzę, dzięki której Nauczyciel miałby wrażenie, że jest w Swej Galilei, lepszej, o wiele lepszej – choć i tak niedoskonałej – w porównaniu z tym, co dzieje tu [w Judei]...» «Ale aby mógł o tym myśleć, trzeba by Maryi przy tym stole. Była w Kanie. To dzięki Niej dokonał się cud» – zauważa Jakub, syn Alfeusza. «Wspaniałe musiało być to wino!» «Wino jest symbolem radości i powinno być również symbolem płodności, bo to jest sok z płodnej winorośli. Ale nie wydaje mi się, żeby było bardzo płodne: Zuzanna nie ma dziecka» – mówi Iskariota. «O, to było wino! Dzięki niemu nasz duch zaczął owocować...» – mówi Jan, rozmarzony, jak zwykle, kiedy rozważa w głębi serca cuda dokonane przez Boga. I kończy: – «Zostało uczynione dla Dziewicy... i wlało czystość w tego, kto go skosztował.» «Wierzysz, że Zuzanna jest dziewicą?» – pyta Iskariota ze śmiechem. «Nie powiedziałem tego. Dziewicą jest Matka Pana. Dziewictwo promieniuje ze wszystkiego, co Ona czyni. Nie przestaję myśleć o tym, jak jest nasycone dziewiczością wszystko, czego dokonuje Maryja...» I na nowo śni, uśmiechając się do nie znanej mi wizji. «Szczęśliwy chłopak! Sądzę, że teraz już nie pamięta o świecie. Spójrz na niego» – mówi Piotr pokazując Jana, który, leżąc na swoim łożu biesiadnym, przekłada, nie myśląc o tym, małe kawałki chleba, zapominając o jedzeniu. Jezus również pochyla się nieco, aby spojrzeć na Jana, który jest w kącie, z boku stołu ułożonego w kształcie litery „U”. Jest więc trochę za plecami Pana, który jest pośrodku strony głównej, ze swoim kuzynem Jakubem po lewej i Łazarzem po prawej. Za Łazarzem jest Zelota i Maksymim. Za Jakubem zaś i za drugim Jakubem znajduje się Piotr. Jan natomiast jest między Andrzejem i Bartłomiejem. Potem – Tomasz, który ma przed sobą Judasza, Filipa i Mateusza. Tadeusz jest dokładnie na rogu, gdzie zaczyna się długi, centralny stół. Maria, siostra Łazarza, wychodzi z sali, Marta tymczasem kładzie na stole półmiski napełnione kwiatami nowych fig, zielonymi łodyżkami kopru i łuskanymi migdałami, truskawki lub maliny, które się wydają jeszcze bardziej czerwone pośrodku bladego szmaragdu kopru i mlecznych kwiatów migdałowca, małych melonów lub innych owoców tego rodzaju... Wyglądają jak zielone melony z południa Włoch, są też złotawe pomarańcze. «Już te owoce? Nigdzie nie widziałem dojrzałych» – mówi Piotr otwierając szeroko oczy, pokazując truskawki i melony. «Niektóre przybyły z wybrzeża Gazy, gdzie mam ogród z tymi owocami, inne są z nasłonecznionych tarasów, jakie mam nad domem, szkółka roślin delikatniejszych, które trzeba chronić przed mrozem. Pewien rzymski przyjaciel nauczył mnie je uprawiać... To jedyna dobra rzecz, której mnie nauczył...» Łazarz posępnieje, Marta wzdycha... Łazarz jednak zaraz staje się ponownie gospodarzem doskonałym, nie zasmucającym gości. «Uprawianie tych smakołyków tą metodą, żeby je mieć wcześnie, jest częste w miastach Baja i w Syrakuzach, i wzdłuż zatoki Sybaris. Jedzcie: ostatnie owoce libijskich pomarańczy, pierwsze melony z Egiptu, które wyrosły w solariach i w tych łacińskich ogrodach owocowych, i białe migdały z naszej ojczyzny, młody bób, łodygi o smaku anyżu ułatwiające trawienie... Marto, czy pomyślałaś o dziecku?» «Pomyślałam o wszystkim. Maryja była wzruszona, przypominając sobie Egipt...» «Mieliśmy kilka roślin w naszym biednym ogrodzie. W wielkich upałach było świętem zanurzenie melonów w głębokiej i zimnej studni sąsiada i zjedzenie ich wieczorem.. Pamiętam to... I miałem łakomą kozę. Trzeba ją było pilnować, gdyż była łasa na młode rośliny i delikatne owoce...» Jezus, który mówił z głową trochę pochyloną, unosi oblicze i patrzy na drzewa palmowe, które szumią na wietrze. Jest wieczór. «Kiedy widzę te drzewa palmowe... Zawsze kiedy widzę palmy, widzę ponownie Egipt, jego ziemię żółtą i piaszczystą, którą wiatr poruszał tak łatwo, i w dali, drżące w rozrzedzonym powietrzu piramidy... i wysokie pnie palm... i dom, gdzie... ale to zbyteczne mówić o tym. Każdy czas ma własne troski... a z troskami – własną radość... Łazarzu, dałbyś Mi kilka tych owoców? Chciałbym je zanieść Marii i Maciejowi, nie sądzę, żeby Joanna je miała.» «Nie ma ich. Mówiła wczoraj, że zamierza posadzić je w Beter, bo poleci zbudować solaria. Ale teraz Ci ich nie dam. Zebrałem wszystko, co miałem. Przez kilka dni będzie więc brakować dojrzałych owoców. Poślę Ci je lub raczej Ty poleć je stąd zabrać w czwartek. Przygotujemy piękny kosz dla tych dzieci, prawda, Marto?» «Tak, mój bracie. I włożymy do niego małe konwalie, które tak bardzo podobają się Joannie.» Wchodzi Maria Magdalena. Ma w rękach amforę o bardzo cienkiej szyjce, która kończy się pełnym wdzięku dziobem jak dziób ptaka. To cenny alabaster, koloru żółto-różowego, jak cera niektórych jasnowłosych osób. Apostołowie patrzą na nią, sądząc może, że przynosi jakiś rzadki przysmak. Ale Maria nie idzie do środka, do wnętrza podkowy stołu, gdzie się znajduje jej siostra. Przechodzi z tyłu łóż biesiadnych i zajmuje miejsce między Jezusem i Łazarzem, tam gdzie jest dwóch Jakubów. Otwiera alabastrowe naczynie i przez dzióbek wylewa na dłoń kilka kropli. Zawartość sączy się powoli z otwartej amfory. Przenikliwy zapach tuberozy i innych olejków, zapach intensywny i bardzo przyjemny, rozchodzi się po sali. Ale Maria nie jest zadowolona z tej odrobiny. Pochyla się i odłamuje pewnym uderzeniem szyjkę amfory o narożnik biesiadnego łoża Jezusa. Delikatna szyjka upada na ziemię. Na marmur posadzki rozlewają się pachnące krople. Teraz amfora ma duży otwór i olejek płynie obficie gęstym strumieniem. Maria zajmuje miejsce za Jezusem. Rozlewa gęsty olej na głowę swego Jezusa, pokrywa nim wszystkie pasma włosów, rozwija je i potem grzebieniem wyjętym ze swoich włosów czesze i układa włosy na adorowanej głowie. Jasno-ruda głowa Jezusa jaśnieje jak ciemne złoto i bardzo błyszczy po tym namaszczeniu. Światło świecznika, zapalonego przez sługę, odbija się od jasnej głowy Chrystusa, jak od najpiękniejszego hełmu z brązu powleczonego miedzią. Zapach jest upajający. Przenika nozdrza, uderza do głowy, drażni niemal jak tabaka, tak jest ostry, a ona rozlewa go bez umiaru. Łazarz z przechyloną do tyłu głową uśmiecha się widząc, z jaką troską Maria namaszcza i czesze włosy Jezusa, aby Jego głowa wyglądała ładnie po tym wonnym nacieraniu. Ona zaś nie dba o to, że sploty jej włosów, teraz nie podtrzymywane już szerokim grzebieniem, który pomagał spinkom w ich zadaniu, opadają coraz bardziej na szyję i niemal całkowicie spadają na ramiona. Marta także patrzy i uśmiecha się. Inni rozmawiają ze sobą po cichu z różnymi wyrazami twarzy. Maria jednak się tym nie zadowala. Jest jeszcze wiele balsamu w rozbitym naczyniu, a włosy Jezusa, choć tak bujne, są nim już nasycone. Wtedy Maria powtarza gest miłości z odległego wieczoru. Klęka u stóp łoża biesiadnego, odwiązuje rzemienie sandałów Jezusa, zdejmuje je i zagłębiając w naczyniu długie palce swej przepięknej dłoni, wyciąga z niego balsam, ile tylko może. Naciera olejkiem bose stopy, palec po palcu, potem podeszwę i piętę, i wyżej, kostkę, którą odkrywa, odrzucając do tyłu lnianą szatę, i wreszcie grzbiet stopy. Zatrzymuje się dłużej na śródstopiach, które przebiją straszliwe gwoździe. Powtarza namaszczenie, aż nie znajduje już więcej balsamu w zagłębieniach naczynia. Wtedy rozbija je o ziemię i potem, mając wolne ręce, wyjmuje wielkie spinki, rozplątuje szybko swe ciężkie warkocze i przy pomocy tych pasm złocistych, żywych, miękkich, długich, usuwa nadmiar balsamu, który po namaszczeniu, spływa ze stóp Jezusa. Judasz aż dotąd milczał, obserwując spojrzeniem nieczystym od pożądliwości i zazdrości, kobietę bardzo piękną i Nauczyciela, któremu ona namaszcza głowę i stopy. Podnosi głos. To jedyny głos otwartego wyrzutu. Inni, nie wszyscy, lecz niektórzy, trochę szemrali lub wyrażali spokojnymi gestami zaskoczenie i dezaprobatę. Judasz zaś, który nawet wstał, aby lepiej widzieć namaszczanie stóp Chrystusa, mówi arogancko: «Co za bezużyteczne i pogańskie marnotrawstwo! Po co to robić? A potem chce się, żeby Przywódcy Sanhedrynu nie mówili o grzechu! To są czyny bezwstydnych kurtyzan i nie pasują do nowego życia, które prowadzisz, o kobieto. Zbytnio przypominają twoją przeszłość!» Zniewaga jest tak wielka, że wszyscy są oszołomieni. Tak wielka, że następuje ogólne poruszenie: jedni siadają na swoich łożach, inni wstają. Wszyscy patrzą na Judasza, jakby nagle oszalał. Martę oblewa rumieniec. Łazarz zrywa się z miejsca, uderza pięścią w stół i mówi: «W moim domu...» – ale następnie patrzy na Jezusa i powstrzymuje się od dokończenia zdania. [Judasz mówi dalej:] «Tak. Patrzycie na mnie? Wszyscy szemraliście w waszych sercach. Ale teraz ja stałem się waszym echem i powiedziałem otwarcie to, o czym myśleliście, a wy już jesteście gotowi powiedzieć, że się mylę. Powtarzam to, co powiedziałem. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że Maria jest kochanką Nauczyciela, ale mówię, że niektóre czyny nie są stosowne ani dla Niego, ani dla niej. To czyn nieroztropny. Także niesprawiedliwy. Tak. Po co to marnotrawstwo? Gdyby chciała zniszczyć wspomnienia swej przeszłości, mogłaby mi dać to naczynie i ten olejek. To był co najmniej funt czystego nardu! Miał wielką wartość. Sprzedałbym go przynajmniej za trzysta denarów, bo nard tej jakości osiąga taką cenę. I mogłem sprzedać naczynie, które było piękne i kosztowne. Dałbym ubogim, którzy nas oblegają, te pieniądze. Nigdy ich nie wystarcza. A jutro, w Jerozolimie, niezliczeni będą nas prosić o jałmużnę.» «To prawda! – przytakują inni. – Mogłaś trochę go użyć dla Nauczyciela, a resztę...» Maria z Magdali jest jakby głucha. Nadal wyciera stopy Chrystusa rozplecionymi włosami, które teraz, szczególnie u dołu, są ciężkie z powodu olejku i ciemniejsze, niż na czubku jej głowy. Stopy Jezusa mające barwę starej kości słoniowej są teraz gładkie i delikatne, jakby je okryła nowa skóra. Maria na nowo nakłada sandały Chrystusowi całuje każdą stopę przed i po nałożeniu sandałów, głucha na wszystko, co nie jest miłością do Jezusa. On zaś broni Marii, kładąc dłoń na jej głowie, pochylonej w ostatnim pocałunku. Mówi: «Zostawcie ją. Dlaczego zadajecie jej ból i dokuczacie? Nie wiecie, co uczyniła. Maria wypełniła wobec Mnie obowiązek i dokonała dobrego czynu. Biedni zawsze będą pośród was. Ja zaś właśnie mam odejść. Ich będziecie mieć zawsze, ale Mnie wkrótce nie będziecie już mieć. Biednym zawsze będziecie mogli dawać jałmużnę. Mnie, już w niedługim czasie, nie będzie możliwe okazywanie żadnego zaszczytu, jako Synowi Człowieczemu pośród ludzi, z powodu tego, że taka jest wola ludzi i ponieważ godzina nadeszła. Dla niej miłość jest światłem. Ona czuje, że wkrótce umrę, i chciała z wyprzedzeniem namaścić Moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę, powiadam wam, że tam, gdzie będzie głoszona Dobra Nowina, będzie się wspominać jej czyn proroczej miłości. W całym świecie. Poprzez wszystkie wieki. Niechaj Bóg zechce uczynić ze wszystkich stworzeń inne Marie, które nie obliczają wartości, nie żywią przywiązania, nie zachowują w pamięci nawet najmniejszej [cząstki] przeszłości, lecz niszczą i depczą wszystko, co jest ciałem i światem, i rozbijają siebie i rozlewają na swego Pana i z miłości do Niego, jak ona uczyniła z nardem i alabastrem. Nie płacz, Mario. Powtarzam ci w tej godzinie słowa, które powiedziałem faryzeuszowi Szymonowi i Marcie, twojej siostrze: „Wszystko zostało ci przebaczone, ponieważ potrafiłaś umiłować całkowicie”. [Por. Łk 7,47] Wybrałaś najlepszą część i ona nie zostanie ci odebrana. Idź w pokoju, Moja miła odnaleziona owieczko. Idź w pokoju. Pastwiska miłości będą twoim pokarmem w wieczności. Powstań. Ucałuj również Moje ręce, które cię rozgrzeszyły i pobłogosławiły... Iluż rozgrzeszyły, pobłogosławiły, uzdrowiły, napełniały dobrodziejstwami Moje ręce! A jednak powiadam wam, że lud, który wspomogłem, właśnie przygotowuje dla tych rąk udrękę...» Posępna cisza ogarnia ciężkie powietrze nasycone przenikliwym zapachem. Maria z rozpuszczonymi włosami na ramionach, które są nimi okryte jak płaszczem, i na twarzy, którą zasłaniają jak welon, całuje prawą dłoń, którą Jezus jej podaje, i nie umie oderwać od niej warg... Marta, wzruszona, podchodzi do niej. Zbiera jej włosy, zaplata, głaszcze ją. Po policzkach płyną łzy, które Marta usiłuje osuszyć... Nikt nie ma już ochoty jeść... Zamyślają się po słowach Chrystusa. Pierwszy wstaje Juda, syn Alfeusza. Prosi, by pozwolono mu odejść. Jego brat Jakub naśladuje go, także Andrzej i Jan. Inni pozostają, ale już stoją, zajęci oczyszczaniem rąk w srebrnych misach, które słudzy im podają. Maria i Marta czynią to wobec Nauczyciela i Łazarza. Wchodzi sługa i pochyla się, aby porozmawiać z Maksyminem. «Nauczycielu – mówi Maksymin, wysłuchawszy go – jacyś ludzie chcieliby Cię widzieć. Mówią, że przychodzą z daleka. Co robić?» Jezus woła Filipa, Jakuba, syna Zebedeusza, i Tomasza. Poleca im: «Idźcie, ewangelizujcie, uzdrawiajcie, działajcie w Moje imię. Ogłaszajcie, że jutro przyjdę do Świątyni.» «Czy dobrze będzie mówić o tym, Panie?» – pyta Szymon Zelota. «Bezużyteczne jest milczenie, gdyż w Mieście Świętym rozpowiadają to już bardziej nieprzyjaciele niż przyjaciele. Idźcie!» «Hmm! Że to wiedzą przyjaciele... to wiadomo. Oni jednak nie zdradzają. Nie wiem, skąd mogą o tym wiedzieć inni» [– zastanawia się Piotr.] «Pośród licznych przyjaciół – mówi Judasz z Kariotu – jest zawsze jakiś nieprzyjaciel, Szymonie, synu Jony. Zbyt liczni są teraz... przyjaciele i ze zbytnią łatwością przyjmuje się ich jako takich. Kiedy pomyślę, ileż ja musiałem prosić i czekać!... Ale to było na początku i byliśmy ostrożni. Potem sukcesy nas zaślepiły i nie byliśmy już przezorni. I to było złem. Ale to zdarza się wszystkim zwycięzcom. Zwycięstwa przyćmiewają czystość spojrzenia i osłabiają ostrożność w działaniu. Mówię o nas uczniach, naturalnie, nie o Nauczycielu. On jest doskonały. Gdyby nas pozostało dwunastu, nie trzeba by drżeć ze strachu przed zdradami!» Judasz z Kariotu kłamie bezczelnie. Nie sposób opisać spojrzenia, jakie Chrystus kieruje na apostoła-zdrajcę. Spojrzenie nieskończonej boleści i wezwania do powrotu. Judasz nie zwraca na to uwagi. Wychodzi przed stół i zamierza odejść... Jezus śledzi go spojrzeniem, a kiedy widzi, że naprawdę wychodzi, pyta: «Dokąd idziesz?» «Na zewnątrz...» – odpowiada wymijająco Judasz. «Na zewnątrz tej izby czy na zewnątrz domu?» «Na zewnątrz... Tak... aby trochę pochodzić.» «Nie odchodź, Judaszu. Pozostań ze Mną, z nami...» «Twoi bracia wyszli i tak samo Jan z Andrzejem. Dlaczego ja nie mogę wyjść?» «Ty nie wychodzisz, aby wypocząć jak oni...» Judasz nie odpowiada, ale wychodzi, uparty. W sali już nikt się nie odzywa. Spoglądają na siebie gospodarze i czterech apostołów, którzy pozostali: Piotr, Szymon, Mateusz i Bartłomiej. Jezus patrzy na zewnątrz. Wstał, podszedł do okna i śledzi ruchy Judasza. Kiedy widzi, że – w płaszczu, który już narzucił na siebie – wychodzi z domu, kierując się w stronę bramy i że już go nie widać, woła głośno: «Judaszu! Poczekaj na Mnie. Muszę ci coś powiedzieć...» Odsuwa łagodnie Łazarza, który odgadując cierpienie swego Nauczyciela, objął Go w pasie. Wychodzi z sali, aby dogonić Judasza, który nadal idzie, chociaż wolniej. Dogania go w jednej trzeciej odległości między domem a ogrodzeniem, blisko zagajnika z krzewów o gęstym listowiu. Te liście wydają się ciemnozieloną ceramiką, obsypaną pękami drobnych kwiatków. Każdy kwiat jest małym krzyżem z ciężkimi płatkami, jakby były zrobione z żółtawego wosku, o intensywnym zapachu. Nie znam ich nazwy. Jezus wciąga Judasza za tę kępę i trzymając go za przedramię pyta go jeszcze raz: «Dokąd idziesz, Judaszu? Proszę cię: zostań tu!» «Dlaczego mnie pytasz o to, Ty, który wiesz wszystko? Czy Ty, który czytasz w sercach ludzkich, potrzebujesz pytać? Wiesz, że idę do moich przyjaciół. Ty mi nie pozwalasz tam iść. Oni mnie wzywają. Idę do nich.» «Twoi przyjaciele! Twoja ruina – powinieneś powiedzieć! Ku niej idziesz. Idziesz do twoich prawdziwych zabójców. Nie odchodź, Judaszu! Nie idź! Idziesz popełnić zbrodnię... Ty...» «A! Boisz się?! W końcu się boisz?! Wreszcie czujesz się człowiekiem! Jesteś człowiekiem! Nikim więcej jak tylko człowiekiem! Bo jedynie człowiek boi się śmierci. Bóg wie, że nie może umrzeć. Gdybyś się czuł Bogiem, wiedziałbyś, że nie możesz umrzeć i nie bałbyś się. Tak, Ty teraz, teraz, kiedy przeczuwasz bliską śmierć, odczuwasz ten strach wspólny wszystkim ludziom i usiłujesz na wszelkie sposoby oddalić ją, i widzisz wszędzie i we wszystkim niebezpieczeństwo. Gdzież są Twe przejawy pięknej odwagi? Gdzie są Twoje stanowcze oświadczenia, że jesteś zadowolony, że gorąco pragniesz dokonać Ofiary? Nie masz już nawet ich echa w sercu! Sądziłeś, że nigdy nie nadejdzie ta godzina i odgrywałeś dzielnego, hojnego, wypowiadałeś uroczyste zdania. Odejdź! Nie jesteś więcej wart niż ci, którym wyrzucasz, że są obłudnikami! Zwodziłeś nas i zdradziłeś nas. A my dla Ciebie porzuciliśmy wszystko! Znienawidzono nas z Twego powodu! Ty jesteś przyczyną naszej ruiny...» «Wystarczy. Idź! Idź! Niewiele godzin minęło od chwili, w której Mi powiedziałeś: „Pomóż mi zostać. Broń mnie!” Zrobiłem to. Na co się to zdało? Powiedz Mi jeszcze jedno i zastanów się, zanim to powiesz. Czy to twoja własna wola? To, że idziesz do twoich przyjaciół i to, że ich wolisz bardziej niż Mnie?» «Tak. Tak jest. Nie muszę się zastanawiać, bo od dawna tylko tego pragnę.» «Zatem idź! Bóg nie gwałci woli człowieka.» Jezus odwraca się od niego i powoli wraca w stronę domu. Kiedy jest blisko, unosi głowę, gdyż przyciąga Go spojrzenie, które Łazarz, ciągle stojący w tym samym miejscu, ma skoncentrowane na Nim. Jezus jest bardzo blady i usiłuje się uśmiechnąć do wiernego przyjaciela. Wraca do sali, w której czterech apostołów rozmawia z Maksyminem. Marta i Maria kierują w tym czasie pracą sług, porządkując salę, zdejmując obrusy i serwetki używane w czasie posiłku. Łazarz poszedł na próg i znowu objął Jezusa w pasie. Przechodząc przed jednym ze sług, mówi mu: «Przynieś mi z pokoju, w którym pracuję, zwój leżący na stole.» Prowadzi Jezusa do jednego z tych szerokich miejsc do siedzenia, które są pomiędzy wnękami okien, aby tam usiadł. Jezus jednak stoi nadal, usiłując uważnie słuchać tego, co mówi Łazarz... Ale Jego myśl jest wyraźnie gdzie indziej i ma serce bardzo przygnębione. Kiedy jednak spostrzega, że obserwują Go apostołowie, uśmiecha się, ażeby rozproszyć podejrzenie, istniejące zarówno w sercu tego, kto do Niego podszedł, obejmując Go, jak i tego, który rozmawia z sąsiadem i wskazuje oczyma Nauczyciela. Sługa powraca ze zwojem. Piotr, widząc, że te pergaminy zawierają rzeczy bardziej wzniosłe niż to, co jego głowa może zrozumieć, wycofuje się, mówiąc: «Ryby nie chwytają pewnych przynęt. Lepiej rozmawiać z Maksyminem o drzewach i uprawach.» Marta nadal pracuje. Maria, milcząc cały czas, uczestniczy w rozmowie Łazarza, który wskazuje Nauczycielowi pewne fragmenty zapisane na pergaminie, mówiąc: «Czyż nie ma niezwykłej przenikliwości ten poganin? Ma większą niż wielu z nas. Może... gdyby był tutaj w czasie, kiedy Ty jesteś naszym Nauczycielem, należałby do Twoich uczniów i to do najlepszych. I zrozumiałby Cię, jak wielu z nas nie potrafi. Jakiż poemat mógłby stworzyć jego geniusz z podziwu wobec Ciebie! Twoje słowa zebrane i zachowane przez umysł jasny, chociaż należący do poganina! Twoje życie opisane przez rozum otwarty i czysty! My już nie mamy pisarzy ani poetów. Urodziłeś się późno, kiedy egoizm i zepsucie społeczno-religijne zgasiły w nas poezję i geniusz. To, co – bez znajomości Ciebie – napisali o Tobie nasi mędrcy i prorocy, nie znalazło echa w żyjącym głosie żadnego z Twoich zwolenników. Twoi umiłowani, Twoi wierni są w większości ludźmi bez wykształcenia. A inni... Nie. Nie mamy już Koheletów, aby przekazywać ludziom, z pokolenia na pokolenie, Twe mądrości i Twoją postać. Nie mamy już ich, bo brakuje ducha i woli, bardziej niż zdolności uczynienia tego. Część – po ludzku – najbardziej wybrana z Izraela, jest głucha jak zepsuta trąba i nie umie już wyśpiewywać chwały ani cudów Bożych. Obawiam się, że wszystko się straci lub pogorszy, częściowo przez niezdolność, a częściowo z powodu złej woli...» [Por. J 14,26] «To się nie stanie [– mówi Jezus]. Duch Pana, kiedy zamieszka we wnętrzu serc, powtórzy Moje słowa i wyjaśni ich znaczenie. To Duch Boży, ten, który mówi przez wargi Chrystusa. Potem... Potem będzie mówił bezpośrednio do duchów i przypomni Moje słowa.» «Och, oby to nastąpiło szybko! Wkrótce, gdyż Twoje słowa są tak mało słuchane i jeszcze mniej rozumiane. Myślę, że odgłos Ducha Boga będzie gwałtowny jak ogień, który wybucha płomieniem, aby wyryć w umysłach z mocą to, czego nie chciały przyjąć, gdyż to było łagodne i spokojne. Myślę, iż ognisty Duch spali Swoimi płomieniami obojętne lub odrętwiałe sumienia, wypisując na nich Twoje słowa. Świat będzie musiał Cię pokochać. Najwyższy chce tego! Ale kiedy to będzie?» «Kiedy zostanę wyniszczony w Ofierze miłości. Wtedy przyjdzie Miłość. Będzie jak piękny płomień, wznoszący się ze złożonej w ofierze Żertwy. I ten płomień nie zgaśnie, bo nie ustanie Ofiara. Raz ustanowiona, będzie trwać przez cały czas [istnienia] ziemi.» «Ale w takim razie... Będziesz musiał zostać prawdziwie złożony w ofierze, aby to się stało?» [– dopytuje się Łazarz.] «Tak.» Jezus czyni zwykły gest przyjęcia Swojego losu. Rozkłada ręce i pochyla głowę. Potem ją podnosi, aby uśmiechnąć się do przygnębionego Łazarza i mówi: «Jednak nieśmiertelny głos Ducha Miłości nie będzie mocny jak ryk, ale będzie słodki jak miłość, która jest łagodna jak powiew miesiąca Nisan, a jednak będzie mocny jak śmierć. Niewypowiedziane posłannictwo Miłości! Uzupełnienie, dopełnienie Mojej posługi. Doskonałość Mojej posługi Nauczyciela... Nie obawiam się, jak ty się boisz, że zagubi się cokolwiek z tego, co dałem. Przeciwnie, zaprawdę powiadam ci, że promienie światła zostaną rzucone na Moje słowa i że dostrzeżecie ich ducha. Odchodzę w pokoju, bo powierzam Moje nauczanie Duchowi Świętemu, a Mojego ducha – Mojemu Ojcu.» Jezus pochyla głowę zamyślony, a potem kładzie zwój, który zapoczątkował tę rozmowę, na czymś w rodzaju wysokiego kredensu lub skrzyni z hebanu lub innego ciemnego drewna, całej ozdobionej żółtą kością słoniową. Czterej słudzy przynieśli ją z sąsiedniego pokoju i Marta układa w niej najcenniejsze obrusy. Potem Jezus mówi: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz. Muszę z tobą porozmawiać!» «Już, Panie.» Łazarz wstaje z krzesła, na którym siedział, i idzie za Jezusem do ogrodu pogrążonego w mroku, bo ostatni blask dnia właśnie zamiera na niebie, a jeszcze słabe światło księżyca zaczyna się dopiero ujawniać. «Tutaj – mówi Jezus – umieścisz wizję z 2 marca 1945: „Pożegnanie z Łazarzem”. Od punktu: „Jezus idzie kierując się poza ogród, do miejsca, w którym znajduje się grób. Był to grób Łazarza...”»