Jadwiga Courths-mahler Zachowaj w sercu Tytuł oryginału: Will 's tief im Herzen tragen © Copyright by Gustav H. Lubbe Yerlag GmbH, Bergish Gladbach © Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice © Translation by Stefania Poleszczuk Olbrzymi samolot pasażerski, lecący z Kolonii do Berlina, pewnie przecinał przejrzyste, zimne powietrze. Ciemnobłękitne niebo wznosiło się nad nim i tylko w oddali, na horyzoncie pojawiły się małe, białe obłoki, które wyglądały jak kule śnieżne, wysoko podrzucone przez rozbawionych chłopców. W samolocie siedziało tylko dwoje pasażerów, mężczyzna i kobieta. Mężczyzna przyleciał z Paryża w towarzystwie kilku innych, jego towarzysze pozostali jednak w Kolonii. Od Kolonii jedyną współ- pasażerką była siedząca obok kobieta. Siedział przy jednym z okien, ona naprzeciw niego, przy drugim. Oboje spoglądali w milczeniu na krajobraz, który roztaczał się pod nimi. Z góry wydawał się dziwnie płaski. Od czasu do czasu przelatywali nad jakimś miastem, które rozciągało się przed ich oczyma jak wspaniale narysowany plan. Wąskie rzeki przecinały krajobraz niczym srebrne wstęgi. Od czasu do czasu mężczyzna rzucał przelotne spojrzenie na siedzącą naprzeciw kobietę. Była młoda i bardzo elegancko ubrana. Kasztanowe włosy spływały ciemnymi, gęstymi falami wokół pięknej twarzy o dużych, szarych oczach i ładnie wykrojonych ustach. Twarz była urocza i przyciągała uwagę; jej szlachetne rysy, na których rysowała się powaga, zdradzały lekkie zmęczenie. Oparła głowę na smukłej dłoni w szarej duńskiej rękawiczce, sięgającej do wąskiego przegubu. Elegan- cki, szary kostium podkreślał jej zgrabną, niezwykle piękną figurę, a luźna, niedbale zarzucona skórzana peleryna miękko otaczała jej M ISBN 83-86812-44-3 Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Redakcja Elżbieta Kuryło Korekta Marzena Rudnicka * Wydanie pierwsze Wydawca: Edytor s.c., Katowice 1996 Skład i łamanie: “Studio-Skład" Katowice Druk i oprawa: Opolskie Zakłady Graficzne szyję. Krótko mówiąc, nieznajoma była osobą niewątpliwie przyciąga- jącą uwagę. Zachowywała się spokojnie, lecz z dystansem, tylko kilkakrotnie obrzuciła spojrzeniem swych pięknych, cudownie błysz- czących oczu siedzącego naprzeciw mężczyznę. Jednak te krótkie, wydawałoby się zdawkowe spojrzenia, pozwoliły dostrzec, że jej towa- rzysz nie jest bynajmniej mało interesującą postacią. Jego twarz trudno było wprawdzie zaliczyć do przystojnych, miał bowiem ostre, twarde rysy, niezwykle męskie i zdradzające niespożytą energię, stalowobłękit- ne, posępne oczy, głęboko osadzone pod pięknie sklepionym, wysokim czołem i mocno zaciśnięte, wąskie.usta o ogromnej sile wyrazu. Był wysoki i, jak się zdawało, bardzo wysportowany, silny. Jeszcze na lotnisku w Kolonii zauważyła, że poruszał się lekko i płynnie. Niewąt- pliwie należał do tych niebezpiecznych mężczyzn, którzy cieszą się niezwykłym powodzeniem u kobiet. Nie zdradziła jednak żadnym gestem, jak bardzo wydał się jej interesujący. Jej oczy były chłodne i spokojne, tak że Hans Wendland zdał sobie sprawę, że jej dusza nie należy jeszcze do nikogo. Raz po raz spoglądał z zainteresowaniem na tę młodą i piękną twarz, która nie zmieniała się i nie zdradzała wewnętrznych przeżyć ani myśli. Samolot wpadł niespodziewanie w burzę; wydawało się, jakby opadał, potrącany porywami powietrza, coraz niżej i niżej... Pasażero- wie poczuli, jak krew gwałtownie napływa im do twarzy i brakuje im tchu. Hans Wendland spojrzał z troską na młodą kobietę* która, utraciwszy swój spokój, pobladła i spojrzała na niego z popłochem w oczach. — Nic się nie stało, niech się pani uspokoi! — zawołał, by usłyszała go mimo panującego hałasu. Uśmiechnęła się niepewnie, jakby chciała umniejszyć swój strach. Wiedział, że wpadli w dziurę powietrzną; nie po raz pierwszy podróżował samolotem. Ona jednak odbywała swój pierwszy lot i to zaburzenie przestraszyło ją nieco, mimo iż zazwyczaj była odważna. Po chwili odzyskała równowagę i lekkim skinieniem głowy podziękowała za słowa, które miały jej dodać odwagi. Lot samolotu wyrównał się. Znów zaczęli wyglądać przez okna, nie zwracając już na siebie uwagi. Jednak Hans Wendland zapamiętał jej nieśmiały uśmiech, który niezmiernie go poruszył. Poważna, młoda twarz nabrała dzięki niemu całkiem innego wyrazu i Hans zaczął się zastanawiać, jak wyglądałaby w chwili, kiedy ta kobieta witałaby ukochanego mężczyznę. Zły na siebie, starał się odsunąć podobnie niedorzeczne myśli. Cóż go obchodziła ta wyraźnie niedojrzała, młoda kobieta! Mimo to posłał jej jeszcze jedno, ukradkowe spojrzenie. Wydawała mu się ogromnie kobieca, co w dzisiejszych czasach spotyka się niezmiernie rzadko. W jej oczach nie było ani śladu kokieterii, a w mimice typowo kqbiecych, czasem wręcz nieświadomych gierek, instynktownie zmierzających do podbicia serca mężczyzny. Wyraz jej delikatnej, owalnej twarzy był jeszcze niemal dziecinny, lecz mimo to w jej oczach było coś niezwykłego i urzekającego, co go do niej przyciągało i podsycało jego ciekawość... Jakby głos przeznaczenia. Tak, gdy ta młoda kobieta pewnego dnia zbudzi się ze swego dziecinnego snu, którego jeszcze do końca nie wyśniła, przeobrazi się w istotę, która nawet na nim, mimo iż nie poddawał się łatwo kobiecym wdziękom, wywrze mocne wrażenie. Ale zanim do tego dojdzie, ich drogi na pewno się rozejdą i ona zniknie z jego życia. Pojawiła się w nim niczym motyl, który dopiero co wydostał się z kokonu i spróbował odfrunąć. l Zastanawiała go jeszcze jedna sprawa: jak to się stało, że tak młoda i z pewnością wytworna kobieta podróżowała sama, bez opieki. Nikt nie odprowadził jej na lotnisko. Pojawiła się całkiem sama, trzymając w ręku małą, elegancką walizkę. Weszła spokojnie i pewnie, uprzejmie poprosiła, by wskazano jej miejsce, które natychmiast zajęła. Skarcił się, że nieustannie o niej myśli. Cóż go tak zdziwiło? Przecież z kobietami w dzisiejszych czasach nie obchodzono się delikatnie niczym z jajkiem; wywalczyły sobie bowiem swobodę poruszania się, same decydują o sobie, usamodzielniły się. Tylko on tego nie dostrzegł, gdyż przez długie lata żył z dala od wielkiego świata. A gdy wreszcie zdecydował się wrócić do Europy, pojawiła się przed nim, niczym mały cud, ta śliczna towarzyszka podróży, która miała w sobie jeszcze coś, co przypominało mu kobiety z czasów jego wczesnej młodości. Brakowało jej na przykład beztroski współczesnych kobiet, które nawet wobec mężczyzn przejmowały inicjatywę. W ostatnich tygodniach spotkał wiele kobiet, które starały się go zdobyć, gdyż były tak swobodne, jak kiedyś jedynie niektórzy młodzi mężczyźni. Początkowo dziwił się, potem jednak zaczęło go to bawić. Nie podobało mu się jednak; miał przedwojenne poglądy. Zaraz po wojnie opuścił kraj. A gdy wrócił wreszcie z obczyzny, zastał ów produkt nowych czasów, który nie wydał mu się szczególnie atrakcyjny. Jego towarzyszka najwidoczniej jednak nie była kobietą tego typu, pragnącą objąć mężczyznę w posiadanie — nie, była damą w każdym calu. A mimo to zdecydowała się na samotną podróż, bez niczyjej opieki? Znów wrócił do refleksji na temat zmiany obyczajów. Teraz, od kiedy powrócił do cywilizowanego świata i zamienił znoszony, splamio- ny olejem i zakurzony kombinezon na elegancki, modny garnitur, nie opuszczało go uczucie zdziwienia. Przede wszystkim z powodu kobiet. Cóż te nowe czasy z nich uczyniły! Przelatywali nad terenem Niemiec. Gdy przed trzydziestoma laty opuszczał ojczyznę, jechał koleją, wagonem czwartej klasy, gdyż miał tak mało pieniędzy, że musiał wybrać najtańszy środek lokomocji, by dotrzeć do celu podróży. Doskonale przypominał sobie ostatni dzień, który spędził w Berlinie. Odwiedził wtedy przyjaciela, Freda von Hallerna, by otrzymać od niego chociażby najmniejszą sumę pieniędzy. Bo to Fred ponosił winę za to, że Hans popadł w tarapaty. Hans Wendland sprzedał bowiem wszystko, co posiadał, by dać Hallernowi dziesięć tysięcy marek, których ten potrzebował na pokrycie honorowego długu. Gdyby go nie spłacił, jego wuj... wuj, który miał uczynić go swoim spadkobiercą, z pewnością dowiedziałby się o tym i wydziedziczyłby lekkomyślnego gracza. W tamtych czasach dziesięć tysięcy marek było pokaźną kwotą dla Hansa. By pomóc przyjacielowi, musiał podjąć w banku niewielki spadek, który otrzymał po śmierci ciotki. Uczynił to jednak bez namysłu. By kwota była pełna, musiał dołożyć swoje ostatnie pieniądze, przeznaczone na bieżące wydatki. Wiedział doskonale, że kolejny miesiąc będzie dla niego bardzo ciężki i będzie musiał żyć na granicy ubóstwa. Mimo to pomógł przyjacielowi, nie żądając od niego żadnego innego zabezpieczenia poza zwykłym zapewnieniem, że pieniądze zostaną mu zwrócone, gdy tylko Fred otrzyma spadek po wuju. Ponieważ jednak wuj był żwawym mężczyzną, około sześćdziesięciu pięciu lat, mogło upłynąć dużo czasu, zanim Hans odzyskałby swoje pieniądze. A sam bardzo ich wtedy potrzebował, bowiem dwa dni później otrzymał wiadomość, że jego ojcu “nie poszczęściło się na polowaniu". Tak określili sąsiedzi samobójstwo ojca, które popełnił, gdy zrozumiał, że nic nie uratuje jego majątku przed licytacją. Ojciec zataił przed synem, w jak ciężkiej sytuacji finansowej się znalazł, a ponieważ do samego końca był w stanie przysyłać mu pieniądze na utrzymanie, Hans nie miał pojęcia, jak przedstawiała się sytuacja w domu. Przez długi okres wojny Hans nie był ani razu w domu. Tragedia rodzinna poruszyła go w dwójnasób, tym bardziej, że ostatnie grosze oddał swemu przyjacielowi. Hans pojechał do domu, by pochować ojca. Znalazł tam kartkę od niego, na której było kilka linijek: Ukochany Hansie dalej tak być nie może. Jestem zrujnowany. Nie mogę opuścić ziemi, gdzie się urodziłem, postanowiłem więc położyć temu\kres! Ty masz przecież dziesięć tysięcy marek, które odziedziczyłeś po\ioci Lenie, to pozwoli Ci utrzymać się jakoś na powierzchni do chwili, kiedy zaczniesz prowadzić życie na własny rachunek. Nie chcę odbierać Ci tych pieniędzy. Wybacz mi, chłopcze, że nie powiedziałem Ci nic o moich kłopotach finansowych. I tak nie mógłbyś mi pomóc, a nie powinieneś stracić swego, i tak niewielkiego dziedzictwa. Tych kilka groszy nie mogłoby w gruncie rzeczy wiele zmienić. Żegnam Cię zatem, mój chłopcze, i życzę dużo szczęścia w życiu. Pozwól jednak, że udzielę Ci ostatniej rady: wyjedź z kraju; tutaj przez długie lata nie zdołasz osiągnąć sukcesu. Odrzuć spadek po mnie, dzięki temu nie będziesz musiał spłacać należących do niego długów. Nie wyszedłbyś na tym dobrze. Nikt nie odbierze Ci tego nędznego kawałka piachu, który kupiła Twoja ciocia i który po niej odziedziczyłeś, ale nie będziesz miał z niego wielkiego pożytku; ziemia nie jest urodzajna, a dom, który na nim stoi, nie zapewni ci komfortu. Daj sobie z tym spokój, radzę Ci z całego serca. Zdobądź odpowiednią pozycję gdzieś za granicą. I wybacz swemu ojcu to, co uczynił. Naprawdę nie mogłem postąpić inaczej. Niech Cię Bóg błogosławi! Twój, oddany Ci aż do śmierci Ojciec Do dzisiaj znał na pamięć ten list, który pozostawił po sobie ojciec! Pochował go l postąpił zgodnie z jego radami. Odmówił przyjęcia spadku, a wierzyciele wystawili majątek Oberwiesen na licytację, by w ten sposób odzyskać pieniądze. Na niewielkim majątku, zakupionym przez jego ciotkę, która była zdziwaczałą starą panną i chciała tam mieszkać sama, niezależna od innych, osadził swą dawną mamkę i jej męża. Mieli na nim gospodarować, zachowując dla siebie ewentualne dochody, które z pewnością nie byłyby oszałamiające. Gdyby już nigdy nie wrócił lub gdyby dowiedzieli się o jego śmierci, miał stać się ich własnością. W ten sposób zatroszczył się, najlepiej jak potrafił, o losy swej starej niani. Dopiero wtedy pojechał do Berlina i odwiedził Freda. Zastał go akurat w trakcie wesołej libacji. Bądź co bądź, Hans Wendland spłacił jego honorowy dług, a wuj przysłał mu nowy czek, Fred miał więc wystarczający powód do zadowolenia. Jednak pojawie- nie się Hansa, który zdziwionym spojrzeniem obrzucił stół, na którym stały jeszcze resztki wystawnej kolacji, wprawiło go w lekkie zakłopotanie. Poczuł się jeszcze bardziej zmieszany, gdy Hans poprosił go o rozmowę w cztery oczy, w czasie której opowie- dział mu krótko o krytycznej sytuacji, w jakiej niespodziewanie się znalazł. — Chciałem cię prosić, byś spróbował zdobyć w jakikolwiek sposób dziesięć tysięcy marek, które ci pożyczyłem. Chciałbym, byś mi je zwrócił. Mam nadzieję, że dopomogą mi w rozpoczęciu nowego życia za granicą — powiedział. Hallern wyjaśnił, że Hans z pewnością zdaje sobie sprawę, iż zdobycie tej sumy jest dla niego absolutnie niemożliwe. Mimo najszczer- szych chęci nie był w stanie zwrócić mu w tej chwili jego pieniędzy. Hans spodziewał się podobnej odpowiedzi, mimo to jednak poczuł roz- goryczenie. ' — W takim razie zdobądź dla mnie przynajmniej tysiąc marek, Fred, resztę możesz przysyłać mi ratami, gdy uda ci się trochę zaoszczędzić. Fred von Hallern spojrzał na niego z zakłopotaniem. — Skąd mam wziąć nagle tysiąc marek, Hans? Przyjaciel obrzucił go dziwnym spojrzeniem. — Przecież przyjmujesz swoich przyjaciół, Fred, częstujesz ich szampanem. Czy nie powinieneś przeznaczyć części tych pieniędzy dla mnie? Potrzebuję ich na wyjazd. Hallern wyjął portfel. _ Masz, sam zobacz. Dostałem właśnie czek od mojego wuja, opiewa na pięćset marek. Gdy zapłacę za kolację, którą od dawna winien byłem moim przyjaciołom, zostanie mi około trzystu marek. Muszę za to przeżyć cały miesiąc. Przecież nie mogę ci oddać ostatnich groszy! Hans obrzucił go ponurym spojrzeniem. — Ja bez wahania oddałem ci ostatniego feniga, który pozostał mi z mojej miesięcznej wypłaty, by dać ci dziesięć tysięcy marek, których potrzebowałeś na pokrycie swego długu. Zostało mi około dwudziestu marek. Daj mi te trzysta marek, ty sobie jakoś tutaj poradzisz do czasu nadejścia kolejnego czeku. Przystojna twarz Freda zaczerwieniła się z oburzenia. — Hans, tak przecież nie można, nie mogę oddać ci ostatnich groszy, jakie posiadam... ^-- Wtedy Hans zmierzył go od stóp do głów i nie odezwawszy się już ani słowem, zostawił go w pokoju. Wyszedł z jego domu w milczeniu, pozostawiając Freda w nie najlepszym nastroju. — Co za bezwzględny człowiek, popsuł mi cały wieczór! Słowa te nie doszły już, na szczęście, do uszu Hansa, w przeciwnym razie jego rozczarowanie byłoby jeszcze większe, a gorycz zapadłaby mu jeszcze głębiej w serce. Zrozumiał jednak, że właśnie stracił przyjaciela. Po tym, jak Fred zachował się wobec niego, nie zasługiwał już na jego przyjaźń. Hans z goryczą spakował rzeczy, opróżnił swe kawalerskie mieszka- nie, sprzedając wszystko, co mogło mu przynieść choć trochę pieniędzy: książki, złoty zegarek, futro, kilka dzieł sztuki, które kiedyś kupił, urządzając swój pokój, jednym słowem wszystko, co do niego należało i miało jakąkolwiek wartość. Postanowił wyjechać, tak jak radził mu ojciec, poszukać szczęścia za granicą. Celem wszystkich rozbitków życiowych była w tych czasach Ameryka. Do tego, aby tam pojechać, skłoniło go również to, że niegdyś wyjechał tam brat jego matki, hrabia von Malten. Ostatnia, a właściwie jedyna wiadomość od niego po- chodziła z Teksasu. Była więc iskierka nadziei, że zdoła odszukać swego wuja i wtedy będzie mu raźniej na obczyźnie. Udał się więc do Hamburga, by stamtąd wyruszyć statkiem do Ameryki. Okres oczeki- wania na rejs nie był czasem straconym. Przez przypadek poznał pisarza, który wybierał się do Nowego Świata, aby nawiązać kontakty z tamtejszymi wydawnictwami i poszukiwał sekretarza, który zdecydo- wałby się na daleką podróż. Miał spore kłopoty, aby znaleźć odpowied- nią osobę, dopóki nie poznał Hansa Wendlanda, który wydał mu się człowiekiem sympatycznym i godnym zaufania zarówno ze względu na jego kwalifikacje, jak i cechy osobiste. Wendlandowi było to również bardzo na rękę, bo zatrudniając się, mógł zaoszczędzić więcej pieniędzy ze swoich skromnych zasobów. Praca u słynnego pisarza nie była dla Hansa uciążliwa, wprost przeciwnie — dawała mu wiele satysfakcji; mógł się dużo nauczyć w dziedzinie dotąd mu zupełnie obcej. Podróż upłynęła im niezwykle pracowicie, ale przyjemnie. W czasie długich wieczorów na statku prowadzili nie kończące się dyskusje na temat aktualnej polityki, jak również roli pisarzy i dziennikarzy we współczesnym świecie. Na miejscu, już w Ameryce, okazało się, że Hans jest również niezastąpiony jako tłumacz, ponieważ pisarz nie najlepiej sobie radził w rozmowach z ważnymi osobistościami amerykańskiej prasy i wydawnictw. Dzięki temu również Hans stał się znany w tych kręgach. To pozwoliło mu nawiązać cenne kontakty, które zaowocowa- ły niebawem. Sam napisał kilka artykułów, które zostały przyjęte przez wydawnictwo i opublikowane w gazecie. W ten sposób został cenionym dziennikarzem i mógł się utrzymać z tej pracy. Ponieważ koniecznie chciał odszukać swojego wuja w Teksasie, zdołał przekonać swoich zwierzchników, żeby wysłali go tam w celu napisania serii artykułów o tym ciekawym rejonie Ameryki. Udał się tam i faktycznie znalazł wiele interesujących tematów do swych dziennikarskich relacji. Wymagało to od niego sporej odwagi, niekiedy musiał się bowiem tułać po jeszcze dzikich terenach. Warunki, w jakich przyszło mu przebywać, odbiegały bardzo do tego, co można nazwać cywilizacją. Wiódł zatem awantur- nicze życie. Sypiał byle gdzie, bywało, że z ręką na rewolwerze, gdy z każdej strony czyhało niebezpieczeństwo utraty życia. Za to jego artykuły o Teksasie podobały się zarówno szefom gazety, jak i szerokiej rzeszy czytelników, tak więc nie pozostało mu nic innego, jak pisać dalej, 10 bo otrzymywane za to pieniądze pozwalały mu jaśniej patrzeć w przy- szłość. Nie jeden raz cierpiał głód i biedę. Z każdym dniem coraz bardziej popadał w rozpacz, z przerażeniem myśląc, że przyjdzie mu do końca życia pozostać na obczyźnie. Pierwsze lata okazały się jednak najtrudniejsze. Z biegiem czasu poznał sympatycznych i przychylnych mu ludzi; szczęście wreszcie się do niego uśmiechnęło. Mógł też liczyć na poprawę sytuacji finansowej, ale musiał włożyć w to wiele wysiłku. Dopiero po latach wytężonej pracy stanął na nogi i wtedy poczuł nieprzepartą ochotę odwiedzenia ojczyzny. Coraz częściej myślał o wy- jeździe do kraju. Pozostawił tam rodzinny majątek, swoją starą piastunkę, ale też nie wyrównane rachunki ze swym byłym przyjacielem. Nigdy nie upomniał się u Hallerna o zwrot długu, jednak gdyby ten miał odrobinę honoru, oddałby go po śmierci wuja. Nie uczynił tego jednak. Żył spokojnie i w dobrych warunkach w majątku Nimschen, który odziedziczył. Leżał on w bezpośrednim sąsiedztwie Oberwiesen, byłego majątku ojca Hansa Wendlanda. Teraz Hans wracał do swej ojczyzny. Pchnęła go do tego nie t^lko tęsknota za tym kawałkiem ziemi, nie, skłoniły go do tego też inne powody. Przede wszystkim chciał odwiedzić swą starą piastunkę, k"łó«i do tej pory żyła w małym majątku, pozostawionym mu przez ciotkę Lenę. Potem chciał jeszcze raz spotkać się ze swym fałszywym przyjacie- lem, by rozliczyć się z przeszłością. Poza tym miał jeszcze inne powody, które skłoniły go do powrotu. Stale wyobrażał sobie wyraz twarzy Freda von Hallerna, gdy nagle się przed nim pojawi. Najprawdopodobniej przypuszcza on, że Hans od dawna nie żyje. Zachował się wobec niego wyjątkowo podle i Hans nie mógł tego przeboleć. Miał już za sobą czasy, kiedy te dziesięć tysięcy marek było mu niezmiernie potrzebne. Cóż, Fred jako człowiek honoru był skończony. Nawet mieszkający w majątku Nimschen, dumny z siebie i niezmiernie bogaty, dla niego pozostanie już na zawsze żałosnym zerem. Hans uśmiechnął się gorzko, gdy zdał sobie sprawę, w jakim kierunku pobiegły jego myśli. Nagle spojrzał na młodą kobietę siedzącą naprzeciw, prosto w jej wspaniałe oczy. Jego niewesoły uśmiech nie uszedł jej uwagi i nie mogła się zmusić do odwrócenia do niego wzroku. Ich spojrzenia spotkały się, przez chwilę nie potrafili oderwać od siebie 11 oczu, jakby przyciągała je jakaś magnetyczna siła. Potem dziewczyna, nie potrafiąc ukryć napływającego na jej twarz rumieńca, odwróciła się gwałtownie. Pełna goryczy twarz mężczyzny dziwnie ją poruszyła, jego ponure oczy i surowo zaciśnięte usta wywarły na niej silne wrażenie. Jakiś szczegół jego twarzy zdradził jej, że los wystawił tego człowieka na ciężkie próby i cierpienia, co w jej czułym sercu zrodziło już coś na kształt współczucia. Po chwili sama zganiła się za nadmierny sentymen- talizm. Cóż ją obchodzi ten nieznajomy mężczyzna? Przecież i ona miała wystarczająco dużo trosk i kłopotów. Właśnie została wezwana do umierającej matki i, mimo iż samolot szybko pruł powietrze, jej się wydawało, że leci zbyt wolno i podróż trwa bez końca. Westchnęła cicho, co spowodowało, że Hans uważnie przyjrzał się tej pięknej, młodej, dziewczęcej twarzy. A może... może była już kobietą?,- Nie, była zbyt niewinna, zbyt niedoświadczona, to była twarz dziewczy- ny, nie kobiety. Wreszcie odwrócił oczy i skierował spojrzenie za okno. W oddali bowiem pojawiły się już wieże Berlina, osłonięte osobliwą, ołowianą mgłą, która niczym wstęga wiła się wokół wspaniałego miasta. Wkrótce samolot delikatnie obniżył lot. Pasażerowie poczuli niemiłe zawroty głowy, gdy maszyna gwałtownie traciła wysokość. Obydwoje niemal instynktownie złapali za uchwyty przy siedzeniach. Po chwili samolot osiadł na twardym podłożu i kołował już tylko niczym duży i bardzo niezgrabny ptak. Potem nastała cisza. Na lotnisku Hans pomógł towarzyszce podróży przy wysiadaniu. Nie uszło jego uwagi, że jej dłoń lekko drżała, a ona oddychała mocno, z wyraźną ulgą. Podziękowała mu jedynie krótkim spojrzeniem i skinie- niem głowy. A potem, w dalszym ciągu stojąc koło niego, wpatrywała się uporczywie w zbliżający się tłum ludzi, wyraźnie kogoś szukając. — Czy mógłbym pani w czymś pomóc? — zapytał grzecznie, bez cienia natarczywości. Na jej pięknie wykrojonych ustach pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. — Dziękuję panu. Ktoś na mnie czeka. Wycofał się z ukłonem, jednak z coraz większą siłą narastało w nim uczucie, że to rozstanie z młodą towarzyszką podróży, najpraw- 12 dopodobniej na zawsze, sprawia mu niewytłumaczalną przykrość. Dlatego też zwlekał z odejściem, udając przed sobą, że musi coś poprawić przy walizce. Odwrócił się plecami do młodej kobiety, lecz podświadomie wytężał wszystkie zmysły, by odgadnąć, co się za nim dzieje. Koniecznie chciał poczekać, aż młoda kobieta rzeczywiście znajdzie się pod czyjąś opieką: owładnęło nim dziwne przeświadczenie, że nie powinien jej zostawiać samej... nigdy więcej. Sam nie wiedział, skąd wzięły się w nim podobne uczucia, niemniej opanowały go i wpływały na jego działania. W tej chwili za plecami usłyszał okrzyk: — Fred! Tu jestem! Na to zawołanie młodej kobiety natychmiast odpowiedział męski gjos: — Fee... Dzięki Bogu, wreszcie mam cię przy sobie! Hans podniósł się gwałtownie znad walizki i powoli się odwrócił. Ten męski głos kogoś mu przypominał. I wtedy zobaczył ją w objęciach owego mężczyzny; widział, jak tych dwoje wymieniało pocałunki i nagle z wielką siłą poczuł, że musi wyrwać swą towarzyszkę podróży z ramion tego mężczyzny, że nie może znieść tego, iż tamten trzyma ją w ramionach. Ponieważ tym mężczyzną był — jego były przyjaciel, Fred von Hallern. Podczas gdy Hans, gwałtownie walcząc z burzą uczuć wpatrywał się błyszczącymi oczami w Freda von Hallerna, ten poczuł chyba jego wzrok i uniósł twarz. Drgnął, gdy rozpoznał Hansa, mimo iż w jego oczach pojawił się cień niedowierzania. Szybko odwrócił wzrok, po chwili jednak z powrotem spojrzał na podróżnego. Dwaj mężczyźni stanęli niczym przykuci naprzeciw siebie. Dopiero po chwili do uszu Hansa dobiegł głos młodej kobiety: — Fred, powiedz mi wreszcie, jak się czuje mama? Fred usiłował odzyskać spokój, podobnie jak i Wendland, któremu udało się przywrócić na twarzy wyraz obojętności. Usłyszał, jak Hallern odpowiedział prawie mechanicznie: — Mama czeka z utęsknieniem na ciebie, Fee; musimy się po- spieszyć! Chciał pociągnąć za sobą młodą kobietę, Hans jednak szybko zareagował. Podszedł do Freda z niemal groźną miną i obrzucił go Przeszywającym spojrzeniem. Wtedy Hallern podjął decyzję; zmusił się do nieco zakłopotanego uśmiechu, po czym puścił młodą kobietę. 13 — Poczekaj chwilę, Fee, przyjdę do ciebie za chwilę. — Podszedł do Hansa i niepewnie wyciągnął do niego rękę: — Hans! Hans Wendland, czy to naprawdę ty? Hans udał, że nie widzi wyciągniętej dłoni, cofnął się o krok, nie spuszczając z dawnego przyjaciela zimnego spojrzenia. Gdyby spotkał go w innych okolicznościach, z pewnością minąłby go, nawet nie zauważywszy. Jednak obecność młodej kobiety zobowiązywała go do zachowania pewnych form. Nie uścisnął ręki Hallerna, odezwał się jednak krótko i szorstko: — Ja, we własnej osobie, nie mój duch, czego, zdaje się, oczekiwałeś. Nie przedstawisz mi swej młodej towarzyszki? Hallern pobladł, gdy Wendland tak ostentacyjnie zignorował jego wyciągniętą dłoń. — Wybacz, Fee. To jest pan Wendland, mój przyjaciel z młodości... Moja narzeczona, panna Fedora von Plessen. Wendland skłonił się głęboko przed młodą kobietą. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, gdy spostrzegła, jak jego twarz pobladła i drgnęła, gdy Fred przedstawił ją jako swoją narzeczoną. Poczuła skrępowanie ł straciła pewność siebie. Zmusiła się jednak do uśmiechu i podała mu dłoń. — Cieszę się, mogąc poznać przyjaciela mego narzeczonego. Ale... skoro jest pan tym Hansem Wendlandem, synem dawnego właściciela Oberwiesen... W takim razie... cóż... znamy się już od dawna. Spojrzał na nią w zamyśleniu i nagle wyraz jej oczy wydał mu się rzeczywiście znajomy. Fedora von Plessen? Zastanawiał się przez chwilę i nagle przypo- mniał sobie. W jednym z sąsiednich majątków, koło Oberwiesen. w Gros-Schlemitz, mieszkali panowie von Plessen. Tak... przypominał sobie, że wtedy ^ wpadła mu w oko mała, dzika dziewczynka, ze zmierzwionymi warkoczami i jasnymi, szarymi oczami, które błyszczały radością życia i swawolą. Miała z pewnością jakieś pięć lat, gdy widywał ją od czasu do czasu u cioci Leny. Jej obraz na trwałe wrył się w jego pamięć... i teraz jak żywy pojawił się przed oczami jego dusz>. Uśmiechnął się. — Tak... — powiedział, jakby przypominając sobie sen — pa- miętam czerwoną sukienkę, dwa grube warkocze i roześmiane... omiennie roześmiane... oczy... To było u cioci Leny, siedzia- łaś na koźle... Przytaknęła ze śmiechem: — Tak, rzeczywiście, to byłam ja. Ukłonił się raz jeszcze i dotknął wargami jej dłoni. _ \V ten sposób pragnę prosić o wybaczenie, że nie poznałem w pani małej Fee sprzed kilku lat. Niezwykle mi przykro. Nieco zmieszana spojrzała w oczy wpatrzone w jej twarz. Miały dziwny wyraz. _ Tak, moglibyśmy kiedyś powspominać stare czasy. Cóż, mam nadzieję, że uda nam się to zrobić. Teraz jednak muszę jechać szybko do domu. Moja mama jest ciężko chora; zostałam wezwana telegraficznie do powrotu. Fred, przyjechałeś samochodem? Fred z mieszanymi uczuciami przysłuchiwał się ich rozmowie. — Tak, przed chwilą go zatankowałem. Jeśli tylko chcesz, możemy w tej chwili ruszać w dalszą drogę. — Naturalnie że chcę, Fred. Uspokoję się dopiero wtedy, gdy znajdę się wreszcie u boku mamy. Do zobaczenia, panie Wendland... Wraca pan wreszcie w ojczyste strony? — Tak... wracam... już wkrótce! Do widzenia, szanowna pani. Fred nie odważył się już wyciągać do przyjaciela ręki na pożegnanie. Powiedział jedynie nieco niepewnie: — Cóż, w takim razie do zobaczenia, Hans! Hans głęboko się ukłonił. — Tak, z pewnością jeszcze się zobaczymy — powiedział zapal- czywie. W uszach Freda von Hallerna słowa te zabrzmiały niczym skrywana groźba. Hans wiedział jednak, że od tej chwili będzie czuł do byłego przyjaciela nie tylko pogardę, jak do tej pory, lecz nienawiść, lodowatą a jednocześnie zapiekłą nienawiść, która odtąd będzie zatruwać mu serce. Tak, nienawidził go, nie z powodu jego nikczemności, lecz dlatego, że ten odważył się przywiązać do siebie Fedorę von Plessen. Ogarnęło go współczucie dla tej młodej, niewinnej dziewczyny. W duchu zobaczył ją znowu taką, jaką była kiedyś: śmiejącą się i swawolną, ubraną w czerwoną sukienkę, z dwoma zmierzwionymi warkoczami. Przypomniał też sobie upartego kozła, który dokładał 15 14 wszelkich starań, by zrzucić ją ze swego grzbietu, co wywoływało na jej ustach jedynie radosny, szeroki uśmiech. A potem ujrzał ją znowu oczami duszy taką, jaką była w samolocie: dorosła, spokojna, opanowa- na i z łagodnym, czarującym uśmiechem na ustach, którym obdarzyła go, gdy dodał jej odwagi i uspokoił jej przerażenie. Ach, dlaczego nie rozpoznał w jej twarzy znajomych rysów? Mogliby w czasie podróży wspominać dawne czasy, może udałoby mu się wybudować most, który połączyłby przeszłość z teraźniejszością. I znowu poczuł w sercu palącą nienawiść, nienawiść do Hallerna, który mógł przytulać i całować tę dziewczynę, która teraz należała do niego. Zazgrzytał zębami; musiał w jakiś sposób dać upust tej nienawiści. Odprowadził wzrokiem dwoje ludzi, którzy ramię przy ramieniu przeszli przez lotnisko i wsiadali właśnie do zaparkowanego w pobliżu samo- chodu. Jej matka była chora? Ciężko chora? Z pewnością dlatego dziewczy- na została zmuszona do samotnej podróży. Pewnie wezwano ją telegraficznie do powrotu do domu, a ona wybrała samolot, by nie tracić czasu i jak najszybciej się w nim znaleźć. W Kolonii przebywała niewątpliwie z wizytą u krewnych bądź znajomych. A narzeczony odwoził ją teraz z Berlina, by jak najszybciej dostała się do domu. Jak długo może potrwać podróż? Pewnie jakieś cztery godziny... Tak, tyle czasu trzeba, by dotrzeć do majątku położonego nad morzem. Myśl, że ona przez tyle godzin będzie siedzieć w samochodzie sam na sam z Fredem — kierowcy przecież nie można brać pod uwagę — sprawiało, że ponownie zazgrzytał zębami, mimo że starał się siebie przekonać, że głupotą jest denerwować się z takich powodów. Co go w końcu obchodzi narzeczona Freda von Hallerna? Zdecydowanym ruchem ujął uchwyt walizki i odszedł stamtąd. Gdy siedział już w samochodzie, który wiózł go do centrum, jego myśli mimowolnfe powróciły do Fedory von Plessen. Teraz przypomi- nał sobie również jej rodziców. Jej matka była piękną, szczupłą i małomówną kobietą; miała dziwnie cierpiący wyraz oczu. Cechowała ją delikatność i., tak, ta sama kobiecość, którą teraz zaobserwował u jej córki. A pan von Plessen był ograniczonym, upartym, zawsze mającym rację posiadaczem ziemskim, surowym, czasami wręcz brutalnym. W każdym przypadku nie nadawał się na małżonka tak delikatnej 16 • czticiowej kobiety. Jak to się stało, że zostali małżeństwem? Najwięk- sze przeciwieństwa zawsze się przyciągają. Dopiero teraz, gdy nieco łebiej się nad tym zastanowił, zrozumiał, że łagodna pani von Plessen nie mogła być szczęśliwa u boku takiego małżonka. O tym świadczyły choćby jej pełne cierpienia oczy. A Fedora von Plessen będzie miała kiedyś ten sam cierpiący wyraz oczu, jak kiedyś jej matka. I tak już teraz są o wiele poważniejsze niż w dzieciństwie. Gdy była dzieckiem, promieniowały radością i swawolą. Teraz wyzierała z nich spokojna, głęboka powaga. A gdy zostanie żoną Freda von Hallerna, w miejscu powagi pojawi się cierpienie, która nada jej oczom ten sam wyraz, jaki miała jej matka. Zły sam na siebie zrzucił kapelusz z głowy i odłożył go na sie- dzenie obok. Zrobiło mu się nagle gorąco. Odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy wiosenny powiew powietrza ochłodził mu nieco rozognione czoło. Jego myśli nieustannie krążyły wokół Fedory von Plessen. Dlaczego to delikatne, młode stworzenie pozwoliło zbliżyć się do siebie Fredowi? Z drugiej strony i on sam był kiedyś jego przy- jacielem, powolił mu się omamić i oczarować. Fred był przystoj- nym mężczyzną, ale pustym. I on przed laty najwyraźniej tego nie zauważył, mimo iż od czasu do czasu denerwowało go postępo- wanie Hallerna. Jeszcze wtedy, gdy byli dobrymi przyjaciółmi, dochodziło między nimi do nieporozumień wywołanych różnica- mi poglądów, Fred miał jednak szczególny dar szybkiego ich za- żegnywania, tak że nie można się było długo na niego gniewać. Wiele osób było gotowych ponieść dla niego ofiary, gdy przychodził do nich i prosił ich w tak przemiły sposób o pomoc, że nikt nie potrafił mu odmówić. Wszystko urwało się w jednej chwili, gdy musiał się, niestety, przekonać, że Fred jest bezwartościowym człowiekiem. Nie mógł już być dłużej jego przyjacielem. Cóż, co było to było, ale czy Fee powinna stać się jego kolejną ofiarą? Czy on ma się spokojnie przyglądać, jak jej oczy ciemnieją pod wpływem bólu? Zastanawiał się, czy bardzo go kocha. Nie mógł oderwać się od dręczących myśli nawet wieczorem, gdy siedział w teatrze, starając się słrtSmftśCtKeści sztuki. 2 ^chować głęboko w sercu / SJ l / ^f\ ? w Trzebini |: Postanowił, że zmieni plany; nie spędzi, jak zamierzał, tygodnia w Berlinie. Chciał stąd wyjechać w ciągu najbliższych dni, wrócić w rodzinne strony. Fedora von Plessen siedziała w samochodzie przy narzeczonym, który właśnie chciał czule objąć jej ramiona. Wyprostowała się gwałtow- nie i spojrzała na niego badawczo. — Co zaszło między tobą, a Hansem Wendlandem, Fred? Jego twarz zdradzała zdenerwowanie. — Powinniśmy myśleć o czymś innym, Fee. — Tak, wiem, powinnam pomyśleć, jak czuje się mama. Powiedz mi, czy jest z nią naprawdę tak źle, że musieliście wysyłać do mnie telegram? Tak strasznie się przestraszyłam. — Twój ojciec podjął taką decyzję. Nie wiem,' co ci napisał. Wyciągnęła z torebki pomiętą kartkę papieru i podała mu ją. Fred ucieszył się, że odeszli od tematu Hansa Wendlanda, gdyż jego niespodziewany powrót do kraju wytrącił go z równowagi. Treść telegramu brzmiała następująco: Wracaj jak najszybciej, matka śmiertelnie chora, operowana, straszne zmartwienie. Oddał jej kartkę. — Cóż, Fee, w gruncie rzeczy wysłano cię do Kolonii, do ciotki Marianny tylko po to, by zaoszczędzić ci zmartwień z powodu operacji twojej matki. — Mój Boże, jak mogliście mnie wysłać gdziekolwiek w takiej chwili? Nawet nie podejrzewałam, że mama jest tak ciężko chora! Rzeczywiście, odkąd sobie przypominam, nie była szczególnie zdrowa, nigdy jednak nie leżała przykuta do łóżka, zawsze wywiązywała się ze swoich obowiązków, była tylko tak strasznie blada... Moja kochana mama! Znasz szczegóły jej choroby? — Cóż, wiem tylko tyle, że jest związana z długoletnimi cierpieniami i że lekarze uważali już od dawna, że operacja jest bezwzględnie konieczna. Jednak twój ojciec sądził, że lekarze chcą jedynie zarobić 18 . njądze, a ponieważ twoja matka, jak mi kiedyś powiedział, nigdy na ic się nie skarżyła, myślał, że jej choroba nie jest na tyle poważna. Tak wiec operację odkładano na później przez wiele lat i... okazało się, że nie można już było wiele pomóc. Fee pobladła. Wokół jest ust pojawiła się pełna bólu i goryczy zmarszczka. Wiedziała, że ojciec często starał się oszczędzać na tym, od czego zależało dobro jej matki. A ona i tak starała się zapominać o swoich potrzebach, nie stawiała najmniejszych wymagań. Fee na- płynęły łzy do oczu. Pomyślała o rozstaniu z matką przed jej wyjazdem do Kolonii. Jak zawsze ucałowała Fee z czułością i powiedziała: “Niezależnie, czy jesteśmy razem, czy oddalone od siebie, moja Fee, zawsze pozostaniemy sobie bliskie, zawsze będę przy tobie. Jedź z Bogiem, moje kochane dzieko, i niech ci Bóg błogosławi". Dopiero teraz Fee zrozumiała, dlaczego to pożegnanie było dla matki takie ciężkie: nie wiedziała przecież, czy przygotowana w tajem- nicy operacja zakończy się pomyślnie. Matka wysłała ją z domu właśnie dlatego, by oszczędzić jej bolesnego niepokoju i zdenerwowania. — A jak się mama teraz czuje, Fred? Było mu nieco przykro, że nie był dla niej najważniejszą osobą, że matka była dla niej o wiele ważniejsza. — Obecnie czuje się całkiem dobrze, Fee; strasznie za tobą tęskniła. Prawdopodobnie nie wie nawet, że twój ojciec tak pilnie wezwał cię do domu. Niepotrzebnie tak cię przestraszył, to było zbędne. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. A kiedy wreszcie otrzymam od ciebie czuły pocałunek? Z nieco nieobecnym wyrazem twarzy nadstawiła usta. — Rozumiesz chyba, Fred, że najpierw chcę się upewnić co do stanu zdrowia mamy. W drodze przeżywałam męki strachu, że mogę przybyć za późno i że mama nie będzie już żyła. Wiesz przecież, jak bardzo ją kocham. Jego twarz drgnęła, nabrała prawie ponurego wyrazu. — O, tak, wiem, najważniejsza jest dla ciebie matka, dopiero potem ja. W duchu przyznała mu rację. Sama już nie wiedziała, dlaczego zgodziła się na ich zaręczyny. Z pewnością dlatego, że Fred zawsze jej się Podobał, gdy przyjeżdżał w odwiedziny do swego wuja. Był niezmiernie 19 elegancki i wytworny, czuły i uważny, poza tym od dawna starał się o jej względy. Niemniej nigdy nie myślała o tym, że pewnego dnia mogłaby zostać jego żoną. Dopiero gdy zmarł jego wuj, a on został właścicielem majątku Nimschen, zwrócił się do jej ojca, by zgodnie z przyjętymi konwenansami poprosić o jej rękę. A ojciec z zapałem przystał na ich zaręczyny i nie zostawił córce ani chwili czasu na zastanowienie. A gdy Fee zapytała matkę, co powinna zrobić, czy powinna przyjąć oświadczy- ny pana von Hallerna, pani Plessen odpowiedziała tylko: — Sama powinnaś wiedzieć, Fee, czy tego chcesz, czy nie. Nie ma wątpliwości, że jest to wspaniała propozycja, a poza tym... byłabyś wreszcie niezależna od ojca. Dla matki ostatni argument był najwidoczniej najważniejszy. Właś- nie ona, która żyła w zawstydzającej wręcz zależności od męża, musiała się przed nim nieustannie upokarzać, miała prawo sądzić, że najwięk- szym szczęściem dla kobiety jest poczucie niezależności. A Fee przejęła od niej ów pogląd i dlatego powiedziała “tak". Cóż jednak wiedziała w swym niedoświadczeniu o miłości i małżeństwie, co wiedziała o tym mężczyźnie? Fred był wspaniałym mężczyzną, którego zazdrościły jej wszystkie panny w okolicy, a jego oświadczyny niewątpliwie połechtały jej próżność. Krótko mówiąc, powiedziała “tak". Jej serce tak czy tak nie należało do nikogo innego. Jednak w tej chwili zaczęła wątpić, czy należy ono niepodzielnie do Freda von Hallerna. Bez wątpienia matka była dla niej o wiele droższa i ważniejsza. Nigdy jednak nie odważyła się wyznać tego głośno; sama wstydziła się nieco takiego podejścia do narzeczonego. Nie ma się zresztą czemu dziwić, tym bardziej, że Fred był nieraz zazdrosny o jej mamę. Delikatnie wsunęła dłoń w jego rękę. — Nie bądź na mnie zły, Fred, po prostu strasznie się o nią martwię, proszę cię, powinieneś to przecież zrozumieć. Ponieważ chętnie pozwalała mu się całować i pieścić, był gotów zrozumieć wszystko, o co go prosiła. Jednak po chwili Fee wysunęła się z jego objęć i zapytała, wracając do przerwanego tematu: — Co było między tobą a Wendlandem, Fred? Nerwowo zmarszczył czoło. — Mój Boże, co to znowu ma znaczyć? 20 Spojrzała na niego badawczo. _ Nie wiem, Fred. Byliście kiedyś dobrymi przyjaciółmi, a teraz... teraz nie uścisnął nawet twojej ręki, którą do niego wyciągnąłeś na przywitanie. Jego przystojna twarz pokryła się gwałtownie rumieńcem, a oczy błysnęły mu ponuro. _ Ach, nie byliśmy aż tak bliskimi przyjaciółmi. Nie spuszczała wzroku z jego twarzy. — Niemniej jego zachowanie było obraźliwe. Wyciągnąłeś do niego rękę, a on ją zignorował. Fred zastanowił się szybko nad jakąś odpowiednią wymówką. Wzruszył ramionami i powiedział lekko, bez mrugnięcia okiem: — Wiesz jak to jest; przyjaźń zawsze się kończy, gdy w grę wchodzą pieniądze, zwłaszcza gdy ktoś nie chce ich pożyczyć. Po tym nieszczęś- ciu, jakie spotkało jego ojca, a on został bez środków do życia, postanowił wyjechać do Ameryki, co zresztą mu się udało. Wtedy przyszedł do mnie i chciał pożyczyć dziesięć tysięcy marek. To pokaźna suma, nie dysponowałem wtedy taką ilością pieniędzy. Mimo najlep- szych chęci nie mogłem mu pożyczyć. Ponieważ bardzo mi go było żal, zaproponowałem mu wszystko, co wtedy miałem, to znaczy trzysta marek. Poczuł się obrażony i wzgardził moją pomocą. Rozstaliśmy się niezbyt przyjaźnie. Najwidoczniej do dzisiaj mi tego nie zapomniał. Dlatego pewnie zignorował moją wyciągniętą dłoń. Cóż, trzeba mu to wybaczyć. Spojrzała przed siebie w zamyśleniu. Nie mogła uwierzyć, że to, co opowiedział jej Fred, odpowiada prawdzie. Coś w postaci Hansa Wendlanda sprawiało, że nie potrafiła o nim źle myśleć. Mimo to dumnie odrzuciła głowę do tyłu. — Nie powinieneś pozwalać na podobne impertynencje. Należało zażądać od niego wyjaśnień. — Bądź spokojna, prędzej czy później do tego dojdzie. Nie chciałem wywoływać w twojej obecności niepotrzebnych nieporozumień. Ma zamiar przyjechać w rodzinne strony, chociaż, szczerze mówiąc, nie wiem, czego tu szuka. Oberwiesen nie należy już przecież do niego. — Tak, ale nadal jest właścicielem niewielkiego majątku, który kledyś należał do jego ciotki Leny. 21 — Tak? Skąd o tym wiesz? — Od starego Liirsensa. Hans Wendland osadził na tym majątku starą mamkę i jej męża i powiedział im, że w razie gdyby nie wrócił, majątek należy do nich. Fred roześmiał się głośno. Jego śmiech zabrzmiał obrzydliwie. — Mogę sobie wyobrazić, że nie będą szczególnie uszczęśliwieni, gdy nagle się u nich pojawi. Oczy Fee rozbłysły. — Och, w takim razie słabo znasz tych staruszków. Z utęsknieniem czekają na dzień, w którym wróci ich młody pan. Utrzymywali majątek w nienagannym porządku i zarządzali nim tak starannie, że niewąt- pliwie ucieszy się na jego widok. Chcieli w jakiś sposób okazać mu wdzięczność za jego dobroć. — O, mój Boże, ależ to wzruszające! — zawołał z kpiną. Spojrzała na niego z wyrzutem. — Och, to było wstrętne z twojej strony, Fred. Nie powinieneś kpić z ludzi, którzy okazali tyle wierności. Wiesz przecież, że to się rzadko zdarza. — Nie kłóć się ze mną, Fee! Wiesz, wolałbym, żeby ten Hans Wendland został tam, gdzie był. — A dlaczego, Fred? Nie sądzisz, że bardzo się cieszy, mogąc wreszcie powrócić do ojczyzny? — Jeżeli o mnie chodzi, jest mi to całkowicie obojętne, lepiej by jednak było dla niego, gdyby schodził mi z drogi. Może sobie wyobraża, że skoro zostałem spadkobiercą wuja, łatwiej uda mu się nakłonić mnie do darowizny na jego rzecz. Coś sprawiło, że krew napłynęła jej do twarzy. — Ależ Fred, on bynajmniej nie wygląda na człowieka, któremu byłyby potrzebne twoje pieniądze. — Cóż, nawtt jeżeli wystroił się niczym król, jestem przekonany, że nie wrócił z Ameryki jako krezus. A ludzie jego pokroju nigdy nie" wzgardzą bogatymi przyjaciółmi. Nie zdziwi mnie, jeśli znowu zechce mnie wykorzystać. — Ależ Fred, gdyby był równie biedny, jak wtedy, gdy opuszczał kraj, nie podróżowałby z pewnością samolotem. Słyszałam, że przyleciał aż z Paryża. 22 _ Tak? Cóż, być może blefował. W każdym bądź razie nie hciałbym, by często bywał w Gros-Schlemitz. Takich ludzi ciężko się być, a on z pewnością nie jest odpowiednim towarzystwem dla ciebie. Pobladła lekko i spojrzała ha niego dumnie. _ O tym, czy będzie mógł odwiedzać Gros-Schlemitz, decydować będzie wyłącznie mój ojciec, który kiedyś był serdecznie zaprzyjaźniony z Hansem Wendlandem. _ Cóż, w takim razie będę musiał przekazać twemu ojcu odpowied- nie sugestie. Fee energicznie odsunęła się do kąta. — To nie jest zbyt miłe z twojej strony. Jak można tak witać przyjaciela, tylko dlatego, że jest ubogi? Jej słowa nieco go zawstydziły. Okłamał Fee tylko dlatego, by pokazać siebie w jasnym świetle. Pod wpływem jej słów nagle się opamiętał. — W gruncie rzeczy, masz rację, Fee, oczywiście, trochę mnie poniosło, bo nie chciał mi podać ręki. Jeżeli w przyszłości zachowa się wobec mnie nieco inaczej, nie pozwolę, by mu się źle powodziło. Dałem się ponieść gniewowi. Szybko udało mu sieją nieco udobruchać. Już po chwili wyciągnęła do niego dłoń. — To już mi się bardziej podoba. Wendland z pewnością był zły tylko na siebie. Przywołała wspomnienie jego twarzy i stwierdziła, że z pewnością nie należała ona do człowieka zdolnego do podłości. Przez chwilę siedziała w zamyśleniu. Potem powiedziała, gwałtownie się unosząc: — Jak to było, Fred? Teraz sobie przypominam, jak mój ojciec opowiadał kiedyś, że Hans Wendland uratował ci życie. Opowiadał mi to w pewien sztormowy dzień, gdy wzburzone morze podchodziło aż pod wydmy. Wtedy powiedział: — W taki sam dzień Hans Wendland, sYn mojego starego przyjaciela, uratował życie Fredowi von Hallernowi. Fredowi ponownie krew uderzyła do twarzy. — Cóż, twój ojciec jak zwykle nieco przesadzał. Hans Wendland Przyszedł mi jedynie z pomocą, gdy wypłynąłem żaglówką mego wuja nie byłem w stanie sam sobie poradzić z nadciągającą nawałnicą. 23 — Dokładnie tak opowiadał tata. Ty przestałeś już walczyć; nikt nje wierzył, że uda się jeszcze ciebie uratować. Byłeś daleko od plaży, łódka wywróciła się, trzymałeś się jej jeszcze, ale wyraźnie opadałeś z sił. Nikt nie odważył się podpłynąć do ciebie w narastającej burzy. Wtedy przyszedł Hans Wendland i, mimo że wszyscy mu to odradzali, przygotował łódź, wypłynął i przywiózł cię z powrotem na brzeg, mimo iż byłeś już prawie bez życia. Fred od lat już nie myślał o tamtym zdarzeniu i zrobiło mu się teraz nieprzyjemnie, że ktoś ożywił to niemiłe wspomnienie i że Fee tak dokładnie wie, co mu się wtedy przytrafiło. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że bez pomocy Hansa nie uszedłby z życiem z tej przygody. Nie chciał się jednak do tego przyznać nawet sam przed sobą, czułby się bowiem wobec Wendlanda jeszcze bardziej nie w porządku. Roześmiał się głośno, r — A więc jednak, twój ojciec zrobił z igły widły. Rzeczywiście poczułem się nieco słabo i położyłem się na dnie łodzi. A dla Hansa Wendlanda nie był to bynajmniej czyn bohaterski; woda jest dla niego drugim domem, a ja bywałem tu jedynie w czasie ferii. Fee wstydziła się za niego. Bardzo jej się nie podobało, że usiłował przedstawić to zdarzenie jako nic nie znaczący epizod, zamiast okazać wdzięczność. Postanowiła, że poprosi ojca, by jeszcze raz dokładnie opowiedział jej tę historię. Gdy spojrzała na Freda, jej oczy nabrały zamyślonego, udręczonego wyrazu. Zauważywszy to zmieszał się i odwrócił wzrok, czując, że popada w coraz gorszy humor. Pojawienie się Hansa Wendlanda było mu bardzo nie na rękę. Sądził, miał nadzieję... tak, nadzieję, że Wendland nie żyje, że rzeczywiście zmarł na obczyźnie. Życzył mu tak źle, gdyż wstydził się swego zachowania wobec niego. A teraz były przyjaciel ponownie pojawił się w jego życiu i tym nagłym zjawieniem się wprawił go i nieraz jeszcze wprawi w zakłopotanie. Cóż więc było dziwnego, że zgodnie ze swym charakterem postanowił się bronić wszelkimi dostępnymi mu środkami, przede wszystkim kłamstwami, które miały poniżyć przyjaciela i usprawiedliwić jego samego? Dlaczego Wendland wrócił i zburzył jego spokój? Z powodu pieniędzy? Cóż, to można by jeszcze jakoś załatwić, wypłacając mu odpowiednią sumę, mimo iż nadal nie posiadał tyle gotówki, ile by chciał, tym bardziej, że M"aiace się małżeństwo przysparzało mu wielu wydatków. Fee nie 1 'esie bowiem do jego majątku takiego posagu, na jaki liczył. Przyszły 'ć niedługo po jego oświadczynach, powiedział mu otwarcie: — Nie ' jąć Fee pokaźnego posagu. My, posiadacze ziemscy, nie dys- ponujemy, niestety, gotówką. Pewnego dnia, gdy mnie nie będzie już na tvm świecie, Fee odziedziczy Gros-Schlemitz. Wtedy będzie pan miał podwójne dochody. Wtedy Fred nieco się przestraszył, bowiem liczył na pokaźną, okrągłą sumkę. Dopiero teraz, gdy sam był właścicielem majątku Nimschen, przekonał się, że jego wuj nie przesadzał, zapewniając go, że nie jest w stanie zwiększyć kwoty wypłacanej mu co miesiąc, że posiadacze ziemscy nie posiadają gotówki. Teraz zauważył, że duży i dobrze prosperujący majątek może przysparzać wielu trosk i bynaj- mniej nie zapewnia dostatniego życia, jak to sobie wcześniej wyobrażał. Oczywiście, mógł zaciągnąć kredyt pod hipotekę i przehulać uzyskane w ten sposób pieniądze, wiedział jednak, że hipoteki były zazwyczaj początkiem końca, szybko rujnującym majątek. Nie mógł jednak cofnąć swych oświadczyn dowiedziawszy się, że nie może liczyć na pokaźny posag i że Fee otrzyma jedynie niewielkie wiano w wysokości dwudzies- tu tysięcy marek, z czego połowę w ubraniach i bieliźnie. Reszta miała zostać odpowiednio ulokowana, by odsetki pokrywały jej ewentualne drobne wydatki i by nie musiała prosić przyszłego męża o pieniądze na każdą parę nowych rękawiczek. Krótko mówiąc, Fred uważał, że mogłoby być lepiej, że mógł zrobić o wiele lepszą partię i gdyby nie był tak bardzo zakochany w Fee, z pewnością znalazłby sposób, by z godnością wycofać się z mało korzystnego związku. Był jednak rzeczywiście po uszy zakochany w swej narzeczonej; zakochanie jest' odpowiednim słowem, ponieważ znaczenia prawdziwej miłości nawet n'e znał. A teraz nagle miał znaleźć dziesięć tysięcy marek dla Hansa Wendlanda? Tak, zobowiązał się przecież pisemnie, że odda dług najpóźniej po śmierci wuja. Hans z pewnością zachował ten dokument i nie omieszka mu go w najbliższym czasie przedłożyć. Skąd miał wziąć e pieniądze? Musi to jednak w jakiś sposób załatwić, w przeciwnym razie Wendland może o tym rozpowiedzieć. Para narzeczonych siedziała obok siebie pogrążona w milczeniu, a^de oddało się własnym, dręczącym rozmyślaniom. Fee szybko 24 25 zapomniała o wszystkim, co wydało jej się niepokojące w zachowaniu Freda. Jej myślami zawładnęła szczera troska o ukochaną, obecnie ciężko chorą matkę. Tylko od czasu do czasu jej uwaga ulatywała niczym dziki ptak w kierunku Hansa Wendlanda, który wywarł na niej głębokie wrażenie, czego jeszcze nie była świadoma, a tym bardziej nie przyznałaby się do tego nawet sama przed sobą. Nieustannie starała się odpędzić od siebie niespokojne myśli, wśród nich również tę, że Fred pokazał jej się dzisiaj z całkiem innej strony, której jeszcze nie znała i która zmąciła jego nieposzlakowany obraz, jaki sobie stworzyła. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że Fred już nie próbował jej całować ani obsypywać czułościami, przeciwnie, cieszyła się, że zostawił ją wreszcie w spokoju. Tak przybyli wreszcie do Gros-Schlemitz. Gdy ojciec pojawił się przy portalu, by ich przywitać, rzuciła mu się na szyję. — Jak się czuje mama? — zapytała zduszonym głosem. Nie był przyzwyczajony do podobnych wybuchów jej uczuć, gdyż jako ojciec i córka nigdy nie mieli ze sobą serdecznych kontaktów, byli sobie stosunkowo obcy. Zdawał sobie jednak sprawę, jak bardzo przywiązana jest do matki, a ponieważ miał wyrzuty sumienia, że z powodów finansowych odsuwał operację tak długo, aż praw- dopodobnie było za późno, poniechał krytykowania Fee za jej nieopa- nowanie. — Czeka na ciebie z utęsknieniem. Idź do niej na górę — powiedział z niezwykłą u niego łagodnością. Fee natychmiast pobiegła, nie tracąc czasu nawet na pożegnanie z Fredem. Wbiegła po schodach najszybciej jak mogła. Ojciec chwilę za nią spoglądał, po czym odwrócił się w kierunku Freda von Hallerna- — Chwilowo jesteśmy wyłączeni z gry, Fred. Chodź ze mną do jadalni, czefća tam na nas zimna przekąska. Fee z pewnością w najbliższym czasie nie pomyśli o jedzeniu, posilmy się więc przynaj- mniej my. Fred zdjął płaszcz i kapelusz i poprosił o chwilę zwłoki, by mógł się odświeżyć po podróży. I tak już po chwili obaj panowie siedzieli w jadalni i spożywali posiłek z apetytem zadziwiającym wręcz, wziąwszy pod uwagę okoliczności. 26 Ledwo Fee wpadła na górę, zrzuciła w pośpiechu skórzaną kurtkę, kapelusz i rękawiczki, podając je prawie w biegu ładnej i zadbanej pokojówce. — Mama śpi? — zapytała z troską. Dziewczyna z uśmiechem pokręciła głową. _ Och nie, pani nie może zasnąć, cały czas czeka jedynie na przyjazd panienki. Fee cicho otworzyła drzwi i weszła do lekko zaciemnionego pokoju. — Mamo! Jej cichy, czuły i nieco przestraszony okrzyk przerwał ciszę panującą w pokoju. Odpowiedziało jej ciche, pełne cierpienia westchnienie. — Fee... moja Fee! — zdołała wyszeptać chora. Fee podbiegła do łóżka i osunęła się na kolana. — Mamo! Najdroższa, najukochańsza! Dlaczego kazałaś mnie stąd wysłać? — krzyknęła z bólem. Dopiero wtedy zauważyła w półmroku szarą postać w białym fartuchu. To była pielęgniarka. — Niech się pani uspokoi, panienko, pacjentka nie powinna się denerwować, musi zachowywać spokój. Fee spojrzała na obcą kobietę wilgotnymi oczami. W tej chwili jednak mama delikatnie i czule pogładziła ją po włosach. — Niech pani przestanie, siostro. Gdyby była pani matką, wiedzia- łaby pani, jak uradował mnie okrzyk mojego dziecka. Proszę, niech nas pani zostawi same, zadzwonię, gdy będę potrzebowała pani pomocy. Podczas gdy siostra wychodziła z pokoju, Fee przycisnęła usta do matczynej dłoni. W ten sposób starała się ukryć przerażenie, jakie °garnęło ją na widok matki. Dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo schudła i pobladła. ~~ Dlaczego chciałaś mnie stąd wysłać, mamo? — zapytała ponow- nie — Wiedziałam przecież, jak bardzo będziesz się o mnie martwić, teraz jest już po wszystkim i cieszę się niezmiernie, że znowu mam cię —y sobie. Tak szybko przyjechałaś na moje... na ojca wezwanie. 27 Fee nie chciała jej mówić, jak zatrważający był telegram ojca. — Ciocia Marianna nie chciała mnie puścić, ja jednak nie za- znałabym ani chwili spokoju wiedząc, że leżysz tu chora i sarna Z Kolonii do Berlina przyleciałam samolotem, mamo. Chora odetchnęła z ulgą. — Jak to dobrze, że o tym nie wiedziałam, bałabym się o ciebie. — Och, podróż nie była męcząca a, dzięki Bogu, trwała o wiele krócej niż jazda pociągiem. Ale mnie wydawała się i tak zbyt długa. Jak się czujesz, kochana mamo? Bardzo cię bolało? Chora cały czas głaskała ją po głowie. — Prawie nic nie czułam, Fee, a nawet teraz nie dręczą mnie bóle, a jeśli już, to o wiele mniejsze niż przed operacją. Wtedy naprawdę cierpiałam. — Moja biedna mamo! Skoro operacja była konieczna już dawniej, dlaczego tak z nią zwlekano, dlaczego nie przeprowadzono jej wcześniej, by cię uwolnić od nieustannych cierpień? ' Na wąskich, zapadniętych ustach chorej pojawił się uśmiech pełen dziwnej rezygnacji. — Operacja dużo kosztuje, a wiesz przecież, że ojcu ciężko zebrać gotówkę — powiedziała, starając się usprawiedliwić męża. Jednak oczy Fee błysnęły oskarżające: — Znalazł gotówkę na inne rzeczy, mamo, które nie były tak pilne, lecz nie na operację, która mogła ci pomóc — powiedziała z goryczą. Matka milczała, nie chcąc oskarżać męża. Nigdy się nie skarżyła, mimo iż mąż, niegdyś tak bardzo kochany, doprowadził jej życie do ruiny. Znosiła wszystko cierpliwie i bez słowa skargi, żałowała jedynie, że jej operacja pociągnęła za sobą tak ogromne koszty. Dlatego przedtem starała sieją zawsze przesunąć na później, aż w końcu było już za późno. Wiedziała oczywiście, że jej małżonek w ciągu roku wydawał na wina i inne zbytki więcej, niż kosztowałaby jej operacja, nie miała mu jednak tego za złe. Zawsze wierzyła, że uda jej się wrócić do zdrowia bez ingerencji lekarzy... aż do chwili, gdy nie była już w stanie wytrzymać bólu. — Nie powinnaś tak mówić, Fee. Mieliśmy nadzieję, że uda mi się wyzdrowieć bez operacji. A gdy powiedziałam ojcu, że jest najwyższy czas, by podjąć decyzję o zabiegu, od razu wezwał profesora z Berlina. 28 __ I co? Czy teraz wszystko jest już w porządku, mamo? — zapytała trachem Fee, mimo argumentów matki rozgoryczona do głębi serca 26 ;^ Wiedziała aż za dobrze, że matka stara się go bronić na ojui- _ ^ • usprawiedliwiać. Chora uniosła oczy, zatrzymując spojrzenie na suficie. __ Moja Fee, musisz być dzielna. Ja., ja tak gorąco się modliłam, by dane mi było osobiście ci o wszystkim powiedzieć. Nie powinnaś płakać ani rozpaczać. Fee... zrozum, my, ludzie musimy zapłacić naturze wszystkie nasze długi, które za życia zaciągamy, a ona nas tak hojnie obdarowuje. A mój czas właśnie upłynął. Jestem wdzięczna, że mogłam cię jeszcze ujrzeć. Właściwie pożegnałam się z tobą już wtedy, zanim wyjechałaś. A teraz dane mi jest powiedzieć ci, że wkrótce odejdę z tego świata. Fee skuliła się jak pod wpływem ciosu. Włożyła między zęby róg kołdry, którą okryta była mama, by opanować krzyk bólu i rozpaczy. Podejrzewała, że stan matki nie jest dobry, jednak gdy chora z takim spokojem mówiła o własnej śmierci, Fee wydawało się, że straci panowanie nad sobą. Chora wyczuła jednak, że Fee prowadzi wewnętrzną walkę, ode- zwała się więc cicho z ogromną czułością: — Fee, moja kochana Fee... wiem, że bardzo mnie kochasz i teraz zażądam od ciebie dowodu twojej miłości. Powinnaś spokojnie stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością, spokojnie i z opanowaniem. Powinnaś sobie powiedzieć: mama jest zmęczona, marzy o spokoju i ukojeniu, chcę jej na to pozwolić i nie utrudniać jej tego płaczem i skargami. Fee usilnie walczyła z nieopisanym bólem, który nią zawładnął. Ukryła twarz w pościeli i zmuszała się ze wszelkich sił, by zachować spokój. Wreszcie udało jej się odzyskać równowagę. Podniosła się, rzuciła matce pełne bólu spojrzenie i zapytała cicho: ~- Czy nie ma nawet najmniejszej nadziei na poprawę, kochana mamo? Chora pogłaskała ją. — Sama wiem, że zbliża się koniec. Ale... te kilka godzin... może ni» które mi zostały, są dla mnie podarunkiem, moje dziecko, Podarunkiem, który uważam za wspaniałą łaskę, zesłaną mi przez iosa. W tym krótkim czasie, który mi jeszcze pozostał, chcę ' 29 nacieszyć się życiem. Chcę się nacieszyć tymi godzinami, gdy wreszcie nie odczuwam bólu i wiem, że już go nie odczuję. Pozwól, że spokojnie sobie porozmawiamy, tak, jakby nic nie zaszło, jak gdybym położyła się do łóżka z powodu lekkiego zmęczenia, by z tobą trochę pogawędzić Zrób to dla mnie, kochane dziecko, bardzo cię o to proszę. Fee podniosła twarz z bolesnym, wymuszonym uśmiechem, spój. rżała w oczy matki błyszczące nieziemskim blaskiem i nagle poczuła w sobie siłę, jakiej wymagało spełnienie jej życzenia. W tym samym rnornencie zrozumiała też, że życie matki było pełne cierpień, które znosiła bez słowa. Narastał w niej coraz gwałtowniejszy gniew na ojca, który spokojnie się przyglądał, jak u jego boku matka coraz bardziej zapada na zdrowiu, i nie uczynił nic, by temu zapobiec. Wiedziała jednak, że zasmuci matkę, gdy da po sobie poznać, co myśli o ojcu. W ciągu następnych dni Fee ani na chwilę nie odstępowała od łóżka cierpiącej. Pielęgniarce pozwolono jedynie zmieniać chorej opatrunki i robić to, do czego Fee nie miała odpowiednich umiejętności. Jednak gdy tylko kończyła, Fee zostawała z matką sam na sam. Kilka razy odwiedził je ojciec, zawsze nieco zakłopotany, zmuszał się jednak do uśmiechów. Chora zamieniała z nim kilka miłych, nic nie znaczących słów. Gdy wychodził, oddychała z wyraźną ulgą, ujmowała rękę córki i mówiła z uśmiechem: — A teraz opowiedz mi coś, Fee. I Fee opowiadała, co tylko jej przyszło do głowy, wymawiając każde słowo z miłością i bezmierną czułością. Między innymi poruszyła również temat Hansa Wendlanda, ich wspólnej podróży i spotkaniu z Fredem. Pominęła jednak milczeniem fakt, że Hans zignorowal wyciągniętą na powitanie rękę Freda. Gdy rnatk^ po raz pierwszy usłyszała imię Hansa Wendlanda. uniosła lekko głowę, a jej oczy rozbłysły. — Och, jak to dobrze, że nie umarł! Był wspaniałym człowie- kiem, Fee. Bardzo mnie zabolało, gdy dowiedziałam się, że musiałj opuścić ojczyznę i wyjechać za granicę bez grosza przy duszy, stra-j ciwszy majątek ojca, do którego mógłby powrócić. Jak to dobrze, Tf\ dowiedziałam się o jego powrocie. Jego matka była moją najbliższy przyjaciółką. Fee musiała najpierw powstrzymać łzy, ponownie napływające jej do potem opowiadała dalej. Niespodziewanie matka wpadła jej w słowo: _____ Fee, tak rzadko opowiadasz o Fredzie. Czyżby nie pokazał się w ciągu ostatnich dni? — Nie, mamo, napisałam mu, że najbliższe dni chcę spędzić wvłącznie z tobą. Musi się temu podporządkować. Matka spojrzała na nią badawczo: słowa Fee zabrzmiały dziwnie chłodno i sucho. Chora ujęła rękę córki. _ Fee, powiedz mi zaraz szczerze i otwarcie: czy kochasz Freda? Fee zaczerwieniła się i odpowiedziała pośpiesznie: — W tej chwili moje uczucia do Freda nie mają najmniejszego znaczenia. Nie potrafię myśleć o nikim innym poza tobą. — Ale z Fredem będziesz musiała żyć przez całe życie, Fee. Być może wpłynęłam na twoją decyzję, mówiąc ci, że wychodząc za Freda, zrobisz dobrą partię, poza tym zdobędziesz niezależność. Później nie raz dręczyły mnie wątpliwości. Dziecko, jeżeli kocha się mężczyznę, można wytrzymać wszystko; ból i cierpienie. Jednak jeżeli się nie kocha, małżeństwo może stać się prawdziwą męczarnią, której nie będziesz w stanie wytrzymać. Powiedz mi, Fee, sądzisz, że będziesz z Fredem naprawdę szczęśliwa? Fee zmusiła się do uśmiechu. — Jakoś się wszystko ułoży, mamo! Wtedy chora kurczowo złapała jej rękę. — Nie, Fee, skoro już teraz tak mówisz, nic się nie ułoży. Nie wiem... wydajesz mi się; dziwnie zmieniona, od kiedy wróciłaś do domu. ^dy mówisz o Fredzie, twój głos jest chłodny i pozbawiony uczucia, orzmi o wiele cieplej i czulej, gdy wspominasz Hansa Wendlanda, który Jest przecież dla ciebie zupełnie obcym człowiekiem. Krew napłynęła Fee do twarzy, sama nie wiedziała dlaczego. Jej oczy Umkały spojrzenia matki. Powiedziała jednak z czułością: ~— Kochana mamo, w tej chwili nic nie jest ważniejsze od ciebie Bard o nie, od nas obu i naszej miłości. Wszystko inne nie ma najmniejszego RO CJzema' może przecież poczekać. Nie badaj, nie wypytuj mnie o nic. C1? kocham, martwię się i boję o ciebie... Nic innego mnie nie nie chcę się; nad tym zastanawiać. 31 30 Matka westchnęła głęboko. — W takim razie muszę ci coś powie dzieć, Fee. Nie kochasz Freda, nigdy go nie kochałaś, w przeciwny* razie nie mogłabyś w tej chwili tak o nim mówić. A teraz posłuchaj mm uważnie: nie dopuść do tego, by cię za niego wydano, jeżeli nie pragnies tego z całej duszy, jeżeli czujesz, że mogłabyś bez niego żyć. Już wkróto będziesz miała powód, by przełożyć ślub na nieokreślony czas. W tyn okresie będziesz musiała poważnie się zastanowić, co chcesz począć z< swoim życiem i, jeżeli to będzie konieczne, zerwać zaręczyny i odzyskai wolność. Obiecaj mi, moje dziecko, że uczynisz tak, jeżeli uznasz to z; konieczne. Fee ucałowała jej dłoń. — Tak, mamo, obiecuję ci. Gdy tylko będę miała trochę czasu, przemyślę to jeszcze raz, poważnie i gruntownie. I... jeżeli moje serce nie będzie należało do Freda, nie zostanę jego żoną i nie będę należała do niego, choćby miało to pociągnąć za sobą przykre konsekwencje. Teraz jednak nie rozmawiajmy o tym, szkoda mi każdej minuty. Chora ułożyła się wygodnie na poduszkach. — Teraz jestem o ciebie spokojna, Fee. I posłuchaj, te dwadzieścia tysięcy marek, przeznaczonych na twój posag, należy do ciebie, tylko do ciebie. To jest reszta mojego dawnego majątku, który udało mi się dla ciebie zachować. Być może, nadejdzie kiedyś chwila, gdy będziesz ich potrzebować. Zachowaj te pieniądze, nie wydawaj na głupstwa. Być może, kiedyś między tobą a ojcem zaistnieje różnica zdań, być może, nie pochwali tego, co będziesz chciała uczynić, i odwróci się od ciebie. Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy w życiu. Wtedy zostaną ci pieniądze. Jesteś już pełnoletnia, będziesz więc mogła nimi dysponować zgodnie z twoją wolą. Być może... zdobędziesz dzięki nim swobodę działania. To właśnie cheiałam ci jeszcze powiedzieć. Spojrzały sobie głęboko w oczy. — Kochana mamo, nie mów już nic na ten temat. Bądź spokojna, postąpię zgodnie z twoim życzeniem. Chora spojrzała rozpromieniona przed siebie. — W małżeństwie jedna rzecz jest niezmiernie ważna, Fee, zapami?' łaj to dobrze na przyszłość: obydwie strony muszą kochać. Miłość nie może być jednostronna, dlatego przemyśl sobie starannie, zanim staniesz przed ołtarzem, czy jesteś kochana i czy sama kochasz. 32 spojrzała na matkę w zamyśleniu. Czy mówiła to w własnego , . ^czenia? Czy w jej małżeństwie brakowało wzajemności? t tak właśnie musiało być. Matka kochała kiedyś ojca, może , “iU eo nadal, mimo cierpień, których jej przysporzył i upoko- ' których od niego doznała. Jednak niepodobna, by ojciec rzefl> . i •____ _t.i. _i._ “_-i_i_:_ Ti..i _“i“ u,,i “, “:“: kocha go rzeń, któr. hal matkę prawdziwą, głęboką miłością. Być może, był w niej kiedyś zakochany, pragnął jej, gdy była jeszcze młoda i zdrowa, dnak wkrótce i to minęło. I dopiero teraz z bolesną jasnością zrozumiała, że tak samo kochał ją Fred. Był w niej zakochany, chciał L nią jedynie flirtować, pieścić ją, nigdy jednak nie były dla niego ważne jej wartości wewnętrzne, jej poglądy. Uświadomiła to sobie, gdy po raz pierwszy pozwolił zajrzeć sobie głęboko w duszę. Mężczyzna, który tak traktuje człowieka, który uratował mu życie, jak zrobił to Fred, nie jest wiele wart. Nie powinien nigdy mówić w ten sposób o starym przyjacielu, który nie wahał się narazić - swego życia na niebezpieczeństwo, by go ratować w dramatycznej sytuacji. Powinien był mu też pomóc wtedy, gdy ten zwrócił się do niego o pomoc w potrzebie. I znowu przed oczami jej duszy pojawił się Hans Wendland, z dumą odrzucający wyciągniętą dłoń Freda. Instynktownie czuła, że musiał mieć do tego ważny powód. Z pewnością coś musiało zajść między dawnymi przyjaciółmi. Opanowała się jednak. Nie mogła przecież lekkomyślnie i bez powodu zerwać zaręczyn z Fredem; musiała przemyśleć jeszcze wszystko, spokojnie i rozważnie. Być może, znajdzie w nim jednak jakieś wartości, które pozwolą jej pokochać go głębiej, niż dotych- czas. Podczas gdy Fee siedziała zamyślona w pobliżu łóżka, jej matka usnęła. Fee zauważyła to dopiero, gdy uważniej wsłuchała się w jej r°wnomierny oddech. Wtedy cicho wyszła z pokoju. To dobrze, że eszcie śpi. Ach, może Bóg sprawi, że powróci do zdrowia! Bóg potrafi eciez czynić cuda. A ona codziennie godzinami modliła się właśnie 0 taki cud. p- S H Ce zostawiła półprzymknięte drzwi, prowadzące do pokoju obok. 2iała w nim pielęgniarka, pogrążona w książce do nabożeństwa. Fee się nad nią: 33 — Mama zasnęła! Proszę, niech pani zadzwoni natychmiast, jak obudzi, bym mogła wrócić do jej pokoju — szepnęła jej do ucha, czym wyszła. Pan von Plessen siedział w jadalni przy sutym śniadaniu, jakie irua zwyczaj jadać. Butelka mocnego burgunda stała, jak zwykle, w pogoto wiu. Twarz mężczyzny zdradzała głębokie zadowolenie. Gdy Fe weszła, spojrzał na nią z uśmiechem. Był najwidoczniej w doskonałyj humorze. — No, Fee, dotrzymasz mi towarzystwa przy śniadaniu? Wyjęła talerz i sztućce z kredensu i usiadła naprzeciwko ojca. — Tak, tato! Mama śpi, dzięki Bogu. Ach, tato, tak bym chciała, wyzdrowiała! Wzruszył ramionami. — Nie powinniśmy robić sobie próżnycl nadziei, Fee. Opanuj się; jedyne, co możemy zrobić, to pomagać je w miarę możliwości. Z tymi słowy ukroił sobie gruby plaster świeżej, różowej szynki. Fee z wysiłkiem przełykała jedzenie, nie chcąc całkowicie opaść z sit nie mogłaby wtedy być pomocna mamie. Zmuszała się więc, by coś zjeść Nie była jednak w stanie rozmawiać z ojcem o mamie. Wydawał się tal nieczuły i obojętny na jej cierpienia. Zmusiła się więc do poruszeni; innego tematu. Ojciec nie podjął go jednak, lecz spytał szorstko: — Powiedz mi, Fee, dlaczego nie pozwolisz narzeczonemu, by złożył wizytę w Gros-Schle mitz? Wydaje mi się, że trzymasz go niezwykle krótko. Fee pobladła. — Chcę poświęcić każdą wolną chwilę mamie, nie mogę przewi dzieć, kiedy będę miała godzinkę czasu dla siebie, a Fred nie moźf przecież spędzać tu całego dnia, oczekując, aż znajdę dla niego trochf czasu. — Ach, tak? Cóż, wiesz, gdybym był na jego miejscu, nie byłbyfl zachwycony, gdybym musiał nieustannie żyć w cieniu przyszłej te- ściowej. Niedawno spotkałem go, gdy wyjechałem na obchód. By w bardzo złym humorze. Fee zmarszczyła czoło. — Czyżby nic nie zrozumiał, ojcze? Napisa' łam mu przecież, że jeżeli nie zdarzy się cud, o który codziennie si{ modlę, będę z mamą jeszcze tylko kilka dni, najwyżej tygodni. N 34 . po moich usilnych prośbach lekarz nie ukrywał przede mną, że . '^oże nadejść każdego dnia, o każdej godzinie. Nie chcę więc ^Tani jednej minuty. Mama żyje jedynie wtedy, gdy jestem przy niej. "CA jest sama, zapada w przerażające odrętwienie. Fred musi zro- . ^ 2e nie mogę odmówić mamie ani chwili czasu, który jej jeszcze ZU stał że nie mam prawa myśleć teraz iini o sobie, ani o nim. pOZQjciec spojrzał na nią spod krzaczastych brwi. :óż, mężczyźni nie są w tych sprawach aż tak sentymentalni. Chcemy coś z tego mieć, skoro już się zaręczyliśmy. Po ślubie nastanie przecież ponura codzienność. I żaden z nas nie lubi, gdy w ten sposób skraca mu się słodki czas narzeczeństwa. Jeżeli ktoś jest zakochany, nie chce nawet słyszeć o chorobach i umieraniu. — To jest egoizm! — powiedziała z oburzeniem. Ojciec roześmiał się. — No cóż, ostatecznie każdy z nas żyje przede wszystkim dla siebie. Wy to właśnie nazywacie egoizmem. Ja to nazywam radością życia. Wiedziała, że jeżeli dalej będą rozmawiać na ten temat, nie uda jej się powstrzymać od pełnych goryczy uwag; postarała się więc poruszyć inny, bardziej neutralny. — Co sądzisz o pogodzie, tato? Widziałam, że nad wydmami tworzą się olbrzymie chmury. — Tak, będzie burza, Fee. Przyglądałeś się tej ścianie chmur już od dłuższego czasu z narastającym niezadowoleniem. Wraz z burzą nadejdzie obfity deszcz. A w tym roku mieliśmy już i tak za dużo deszczu. Tylko w ciągu ostatnich kilku dni panowała ładna pogoda. No, al? cóż, na szczęście zbyt wilgotna wiosfla nie jest jeszcze tragedią, szkoda tylko, bo opóźnia pracę. — Morze na pewno będzie bardzo niespokojne, tato. ~~- O, z pewnością. Rybacy już wyciągnęli na brzeg swoje łodzie. ~~ Przecież zwsze to robią wcześniej. Jak do tego mogło dojść, że red przed kilku laty tak długo pozostał na morzu? Opowiadałeś mi ieayś, że to Hans Wendland uratował go od śmierci... ~~ Oczywiście, to nie ulega wątpliwości! Gdyby Hans Wendland nie J P ynął po niego, by go uratować, nie byłabyś z nim dzisiaj zaręczona, wiadam ci, a możesz mi wierzyć. Diabelski chłopak z tego młodego n Jalf to czynił często, gdy był jeszcze małym opcem, poślizgnął się na śliskich igłach sosnowych, dokładnie tak, Oj ,przytrafiało mu się to przed laty. Nie mógł powstrzymać się od ego, radosnego śmiechu; brzmiała w nim chłopięca swawola. 45 44 Zdecydowanymi, długimi krokami szedł teraz po piaszczystym leśnych dróżkach. Gdy wyszedł wreszcie z pachnącego żywicą ]as i przed jego oczami rozpostarł się szeroki widok na Gros-Schlernih zatrzymał się przez chwilę. Nie wiedział, dlaczego serce nagle zaczęło m bić mocno i nierówno. Dom stał pogrążony w ciszy. Ogarnęły go wątpliwości, czy rnoż wejść do środka. Czy nie będzie przeszkadzał? Jednak szedł dale W okolicy nic się nie zmieniło. Jedynie drzewa były trochę wyższe ni przed jego wyjazdem, a kamienne schody prowadzące do drzw wejściowych, nieco bardziej zniszczone. Poza tym wszystko wyglądał jak przed laty. Gdy nieco niezdecydowany stał przed drzwiami, spostrzegł, a z okna na pierwszym piętrze wychyliła się dziewczęca główka o kasz tanowych włosach. Spojrzała na niego z góry. Fee, ukryta za firanką dostrzegła go, gdy zbliżał się do domu. Musiała się opanować, by ni przywitać go głośnym okrzykiem. Gdy nadal stał niezdecydowany, z jednych z drzwi, prowadzącyc do holu, wyszła pokojówka i obrzuciła go zdumionym spojrzeniem. — Czy zastałem pana von Plessena? — zapytał ją uprzejmie. Jego władcza postawa spowodowała, że pokojówka podeszła do niego i odpowiedziała uprzejmie: — Tak, pan jest w domu. Kogo mam zameldować? Hans wyciągnął portfel i wyjął wizytówkę. Poza nazwiskiem nie byb na niej innych informacji. Gdy wręczyła ją gospodarzowi, starszy pan zareagował żywo — Szybko, niech go pani prosi od razu do pokoju. Gdy Hans pojawił się na progu, pan domu wyszedł mu naprzeci« ujął jego dłonie i serdecznie uściskał. — Wreszcie pan się pojawił, kochany panie Wendland. Cieszyłe" się na pańskie odwiedziny, które zapowiedziała mi córka. Bard/o fl miło, że mogę pana znowu witać w moim domu. Nie było pana ta* długo, że sądziliśmy, że już pan nie wróci. Niech pan wejdzie, pros? usiąść. Mam nadzieję, że nie wpadł pan do mnie jak po ogień. Wydaje się, że mamy sobie wiele do opowiedzenia. Hans nigdy nie czuł do pana von Plessen szczególnej sympatii, mu iż był on przyjacielem jego ojca, ucieszyło go jednak, że został ta , znje powitany. Nie przypuszczał, że zawdzięcza to swemu wy- s Jowj5 który bynajmniej nie wskazywał na to, że jest bez grosza. - '___ TO bardzo uprzejmie z pana strony, panie von Plessen, że witał mnie pan tak serdecznie. Przygotowałem się już na to, że zostanę odprawiony z kwitkiem. — Ho, ho, naprawdę spodziewał się pan tego? _ Cóż, w mojej sytuacji, jak to się zwykło mówić, trzeba się z tym liczyć. W dodatku dowiedziałem się, że pana małżonka jest chora. Gdy Hans wspomniał o sytuacji, w której się znajduje, pan von Plessen przez chwilę doznał uczucia, że musi uważać na portfel. Czasami pojawiają się przecież ludzie dobrze ubrani, którzy w pewnej chwili proszą o pomoc. Ale przecież nie trzeba koniecznie od razu spełniać ich żądań! Na razie powinien więc udawać najlepszego przyjaciela. — Mój kochany panie Wendland, rzeczywiście moja żona jest chora, nawet bardzo ciężko chora, to jednak nie powinno mi prze- szkodzić w serdecznym powitaniu syna najlepszego przyjaciela. Niech pan usiądzie wygodnie i opowie mi, co się z panem działo i jak się panu powodziło przez te wszystkie lata. Hans zawahał się przez chwilę, co pan domu oczywiście zauważył i co skłoniło go do jeszcze większej ostrożności. — Jak mi się powodziło? Nie tak łatwo to opisać w kilku słowach, panie von Plessen. Najpierw bardzo, bardzo źle, jednak ostatecznie muszę przyznać, że jestem całkiem zadowolony. Pan von Plessen odetchnął z wyraźną ulgą. Uspokoiła go myśl, że ten młody człowiek nie szuka u niego pomocy. Stał się jeszcze bardziej uprzejmy i przyjazny. 7~ Cóż, to mnie cieszy, to o wiele więcej, niż większość z nas może powiedzieć o sobie. Czy teraz chce pan zostać na stałe w Niem- czech? ~~ Prawdopodobnie, jeżeli znajdę tu to, czego szukam. ka ec*nak tu, w rodzinnych stronach, nie znajdzie pan chyba ka ziemi dla siebie. Przeżywamy obecnie lekki kryzys. Hy n Von Plessen nigdy nie omieszkał tego podkreślać, na wszelki ns skinął głową i stwierdził nieco niedbale: — Oczywiście, anie w moim niewielkim majątku nie zadowoli mnie na dłuższy 47 46 czas. Ziemia wystarcza zaledwie dla moich starych Liirsenów, a :, niestety, zbyt wyrosłem, by gnieździć się na poddaszu. — No tak, drogi młody przyjacielu, nie chcę narzucać panu rnojeo0 zdania, ale w pana położeniu osadzenie Liirsenów na pana jedynym majątku było chyba czynem nadmiernie wspaniałomyślnym. Gdyb\ pan go sprzedał, mógłby pan uzyskać około dziesięciu tysięcy marek — Tak, być może nawet więcej, ale wtedy moja stara mamka nie| miałaby się gdzie podziać. — Ma przecież własnego syna, który żyje w Rostocku w całkienj niezłej sytuacji finansowej. — Teraz być może, ale wtedy jeszcze nie. — No tak, ale dzisiaj mógłby pan sprzedać majątek na lepszych warunkach. Staruszkowie dobrze nim zarządzali, jest w całkiem dobrym stanie. — Tak, ma pan rację, dzięki Lursenom, których właśnie z tego| powodu nie mogę przecież wygnać. — Już widzę, że jest pan dokładnie takim samym filantropem, jak' pana ojciec. Zawsze myśli pan w pierwszym rzędzie o pana ludziach.1 Jednak podobnie szlachetne zachowanie sprowadza na niewygodne. strome ścieżki, kochany panie Wendland. Niech pan to sobie przemyśli. zwłaszcza w pana sytuacji. Usta młodego człowieka lekko drgnęły. Odpowiedział jednak spo-1 kój nie: — Niech już tak.zostanie, jak jest, panie von Plessen. — Cóż, jak pan uważa. Sądziłem, że powinienem pana ostrzec. Zamierza więc pan tymczasowo zamieszkać ze starymi Lursenami? — Tak, chcę zobaczyć, jak długo to wytrzymam. Muszę najpier*' ponownie nauczyć się żyć na nieco mniejszej powierzchni, niż do pory. — Aha! Przyzwyczaił się pan do olbrzymich przestrzeni. Był pa"j w Stanach Zjednoczonych? — Tak. — Na północy czy południu? — Nie zatrzymałem się zbyt długo na północy, praktycznie cah c spędziłem w Teksasie. — Tak, tak, to chyba pustynna okolica? Hans nie Poimm opanować śmiechu. — Tak, z pewnością • a by i tak to określić. Ma się jednak bardzo dużo przestrzeni wokół . t»jp ^ Plessen roześmiał się. — Rozumiem, dlatego tak długo pan tam tał Jeśli ktoś jest młody, lubi czuć się wolny niczym ptak. _ Rzeczywiście, panie von Plessen. __ Cóż, ale czy nie jest to równocześnie nieco niebezpieczne? W jednej z książek o Teksasie przeczytałem, że czasami nie postępuje się tam zgodnie z prawem. Hans poczuł na sobie jego ostre, badawcze spojrzenie i po- myślał, że teraz zostanie poddany dokładnemu przesłuchaniu. Usta zadrżały mu w powstrzymywanym uśmiechu. Potem odpowiedział spokojnie: — Prawa tam są o wiele ostrzejsze niż tu; za każdym razem, gdy się je odważy złamać ryzykuje się życiem. To trzyma w ry- zach niebezpieczne elementy, które z rozsądku starają się uniknąć jakiegokolwiek konfliktu z prawem. Ja przynajmniej nigdy się na to nie odważyłem, mimo iż w innych sprawach trzeba było wy- kazać się odpowiednią dozą odwagi. Nie chciałem tam jednak zostać na wieki. Plessen zrozumiał, że Hans udzielił mu jasnej i jednoznacznej odpowiedzi na nieco zawoalowane pytanie. Zadowolił się tymi wyjaś- nieniami. Jego zainteresowanie gościem gwałtownie wzrosło. Bez ogródek poprosił więc go, by dotrzymał mu towarzystwa w czasie śniadania. Hans chciał właśnie grzecznie odmówić, jednak w tej samej chwili Plessen dodał: ^~~ Jeżeli będziemy mieli szczęście, moja córka będzie nam towarzy- 'C' "ardzo się ucieszy, mogąc powitać pana po długiej nieobecności. Hans Wendland został. ?zczyźni rozmawiali jeszcze przez chwilę, potem pan von Plessen zwonił na pokojówkę, która pojawiła się na progu. Polecił jej / '. "ot°wać posiłek i powiadomić panienkę, że pan Wendland zje p ' sniadanie. Być może będzie mogła na chwilę zejść na dół, by -xv'tać gościa. h°*« głęboko w f 48 49 Gdy Fee zobaczyła, że Hans Wendland wszedł do domu, odwróci), się w stronę matki. Powiedziała nieco niepewnie: — Właśnie przyszedł Hans Wendland, mamo. Z pewnością cha nam złożyć wizytę. Pan von Plessen spojrzała badawczo na córkę. — Czy nie chciałabyś zejść na dół, by przywitać gościa? Przez chwilę Fee zawahała się, ale właśnie dlatego, że coś ciągnęłoj na dół, powiedziała: — Ojciec może go przyjąć, jest przecież w domu. Matka nie spuszczała córki z oczu. — Niewątpliwie byłoby o wiele uprzejmiej, gdybyś i ty go powitała Usta Fee zadrgały, odpowiedziała jednak spokojnie: — On przecie wie, że jesteś chora, mamo, i z pewnością nie będzie oczekiwał, z zostawię cię samą. To powiedziawszy usiadła przy łóżku matki, zdecydowana, że nii zejdzie na dół. Dlaczego nie? Właśnie dlatego, że jakaś niewidzialna sili ciągnęła ją do salonu. Po chwili matka odezwała się, ujmując jej dłoń: — Marn jedni ogromne życzenie, Fee! — Powiedz mi tylko jakie, a postaram się je spełnić. — Być może to jest głupia prośba. — To obojętne. Powiedz mi, czego pragniesz, kochana mamo. Chora roześmiała się, nieco zakłopotana. — No więc... chciałabyś choć raz zobaczyć Hansa Wendlanda. Chociaż przez krótką chwil? Może uda ci się nakłonić go, by przyszedł tu do mnie na górę? ' powinnam jednak w ogóle go o to prosić? Fee nieco zdziwiło życzenie matki, jednak z całego serca ucieszy' się, że wreszcie ma okazję spełnić jej prośbę. — Z pewnością zrobi co zechcesz, mamo. Dlaczego nie? By'3 przecież przyjaciółką jego matki. Chora skinęła głową. — Właśnie. Może, gdy podkreślisz ten fakt. & będzie się dziwił, że proszę go, by wszedł na chwilę na górę? Oczywiście, że nie będzie się dziwił, mamo. Poczekaj, uczeszę cię """aluj?> byś mo§ła PrzYJ^ć gościa. Założę ci ten śliczny czepek, który .. jia ciebie ciocia Marianna. Przebiorę też pościel. Nie martw się, będę cię podnosić. Wszystko pójdzie dobrze. nK pee czule zajęła się mamą, przebrała ją i uczesała jej krótkie, wijące • w lokach włosy, tak bardzo podobne do jej własnych. Na koniec przykryła łóżko cienką, jedwabną narzutą. __ "NO, mamo, jesteś teraz wystarczająco wytworna, by przyjmować w pokoju nawet króla — starała się żartować. Matka uśmiechnęła się. — Jak widzisz, zależy mi bardzo, by zrobić na mm dobre wrażenie. Fee zajęła się jeszcze drobnymi porządkami. Po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Pojawiła się w nich pokojówka, która przekazała zaproszenie pana von Plessena. Fee skinęła twierdząco głową. — Zaraz zejdę. Chciała zawołać pielęgniarkę, jednak matka stanowczo odmówiła. — Nie, Fee, zostaw ją w spokoju. Wolałabym poleżeć sama przez tę chwile, zanim przyjdzie tu pan Wendland. Przecież niczego nie po- trzebuję. Nie musisz się śpieszyć, możesz spokojnie zjeść śniadanie. — Wolałabym jednak zostać tu z tobą, mamo. — Nie, nie... Idź już. Chciałabym spróbować trochę się zdrzemnąć. Proszę, niech on nie odchodzi nie odwiedziwszy mnie, słyszysz? — Tak, mamo, nie wypuszczę go z domu, zanim go nie zobaczysz, możesz być spokojna. — Dziwisz się jednak, dlaczego tak bardzo mi zależy, by go zobaczyć? ~~ Nie bardzo, mamo, przecież zawsze przyjaźniłaś się z jego rodzicami i sama mówiłaś, że bardzo go lubiłaś. Matka skinęła jej z uśmiechem, po czym Fee, czując nieco obawy, w>'szła z pokoju. " jadalni panowie już na nią czekali, gotowi zaczynać śniada- le Fee zaczerwieniła się delikatnie pod wpływem promiennego spojrze- la- którym obrzucił ją Hans Wendland. Gdy podała mu rękę, Powiedział: m ~~~ To bardzo miłe z pani strony, że zechciała pani zejść na dół, by e Przywitać. Mam nadzieję, że nie odrywam pani od obowiązków? 50 51 isfiech pan jak najszybciej ponownie odwiedzi Gros-Schlemitz, 1. Musi mi pan dopomóc w spędzeniu samotnych — Nie, niech pan się o to nie martwi; mama sama poleciła mi K zeszła na dół. Chce przez chwilę odpocząć. Zanim jednak wyszła musiałam jej solennie obiecać, że po śniadaniu przyprowadzę pana niej przynajmniej na chwilę. Przyjaźniła się z pana rodzicami i bardzo s' cieszy, że pan żyje i jest zdrowy. Chciałaby panu osobiście powiedzie, “dzień dobry". Hans przysłuchiwał się jej słowom z dziwnym uczuciem, którj sprawiło, że zrobiło mu się ciepło na sercu. — Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo czuję się zaszczycony, ja] bardzo mnie cieszy to wyróżnienie, że pani matka chce mnie przyjąć — Cóż, ma pan do tego pełne prawo, panie Wendland. Moja żon; od czasu choroby nie chciała nikogo widzieć, nawet narzeczonego moje córki. Słowa pana von Plessen zabrzmiały nieco szorstko. Hans ukłonił si? — Tym bardziej czuję się zaszczycony tym zaproszeniem. — Najpierw jednak zjedzmy śniadanie — postanowił pan domu. Nie miał zamiaru tracić dobrego humoru i zadowolenia z żyw dlatego, iż jego żona była ciężko chora. Usiedli do stołu. Fee grała rolę pani domu. Po raz pierwszy od swego powrotu poczuła się jak u siebie w domu. Sama nie wiedziała dlaczego, czuła jednak wyraźnie, że ma to bezpośredni związek z wizytą Hansa Wendlanda. Na razie jednak nie chciała zagłębiać się w to dziwne uczucie, cieszyła się tylko, że może siedzieć naprzeciw niego i rozmawiać z nim. Raz po raz spoglądała na jego charakterystyczną twarz. Nie byb tak przystojna, jak twarz Freda von Hallerna, jednak o wiele bardzif.1 męska, zdradzająca niezwykłą energię. Żałowała jedynie, że matka nie mogła im towarzyszyć, ciekawiło w też, jakie wrażenie zrobi Hans na chorej. Hans zauważył, że Fee niespokojnie nasłuchuje za każdym razefl1 gdy w domu coś zaszeleści i ze zrozumieniem pomógł jej jak najszybcw zakończyć śniadanie, co oczywiście nie było po myśli pana domu. Ha*-j powiedział jednak, że ma jeszcze przed sobą długą drogę i nie rno# pozostać u nich dłużej. Koniecznie chciałby przed wyjściem przywita się z panią von Plessen. Zakończyli więc posiłek. Pan domu postanowił wyjechać na p0' pożegnał się więc od razu. nanie zorów. A więc do szybkiego zobaczenia. Hans obiecał mu, że wkrótce przyjedzie ich odwiedzić. Fee poprowadziła go po schodach na górę, a gdy stanęli już pod drzwiami pokoju chorej, poprosiła go: — Proszę, niech pan chwilę zaczeka, chcę sprawdzić, czy mama nie śpi. Kazała mi się co prawda obudzić, chciałabym to jednak zrobić możliwie najdelikatniej. — Bardzo się pani martwi o mamę, prawda? — zapytał półgłosem. Jej wymowne spojrzenie wstrząsnęło nim. — Tak strasznie boję się, że ją stracę i... jednocześnie wiem, że wkrótce ją stracę. Wiem też jednak, że powinnam udawać przed nią spokój i radość. A to czasami jest takie trudne. Przy tych słowach z jej piersi wydobył się zduszony szloch; na chwilę ukryła twarz w rękach. Po chwili opanowała się i powiedziała, dzielnie walcząc z łzami: — Jakoś to będzie. Proszę, niech pan nie pokaże po sobie, że martwi pana jej wygląd. Nie wygląda dobrze. Najchętniej wziąłby ją w ramiona i pogłaskał po włosach, by ją Pocieszyć choć w ten sposób. Widział, ile wysiłku kosztowało ją, by się me załamać. Powiedział jednak tylko: Niech pani będzie spokojna, nie chcę pani przysparzać dodat- kowVch trosk, p kinęła głową z wdzięcznością i cicho weszła do pokoju. Mimo że Dyła blada i wyczerpana, wydawała mu się niezwykle piękna. Irn °czekał chwilę, potem Fee otworzyła drzwi i zaprosiła go z dziel- '" uśmiechem: ^roszę, niech pan wejdzie. Mama bardzo się cieszy, że może pana 52 Hans wszedł i spojrzał, poruszony do głębi, na bladą, twarz kobiety, która z wzruszającym uśmiechem wyciągnęła do dłoń. łan — Tak się cieszę, że mogę pana znowu zobaczyć, Hansie dzie! — powiedziała cicho, lecz wyraźnie. Ze wzruszeniem przycisnął jej dłoń do ust. — A ja serdecznie pani dziękuję, że pozwoliła mi pani, bym móg| panią osobiście przywitać. Umiem docenić wyróżnienie, które spotkało. Nie chciałbym jednak nadmiernie pani męczyć. Spojrzała badawczo na jego twarz, dostrzegła, jak patrzy na F« i skinęła do niego z uśmiechem. — Niech Bóg pana prowadzi, Hansie Wendlandzie, na wszystkicl drogach pana życia! — Dziękuję pani i życzę z całego serca szybkiego powrotu do zdrowia. Potem wstał, powtórnie patrząc na Fee, która stała koło łóżka, blada i milcząca. Po chwili wyszedł. Wtedy chora podniosła głowę i spojrzała na niego badawczo i w napięciu. A gdy, będąc już przy drzwiach, odwrócił się raz jeszcze, dostrzegł jej promienne spojrzenie, które go prawie przestraszyło. ZfM cicho zamykając za sobą drzwi. Pani von Plessen natychmiast opadła z głębokim westchnienie^ M poduszki. Fee spojrzała na nią z troską, jednak chora uśmiechnęła si?"° niej. Jej twarz nabrała niemal nieziemskiego wyrazu. — Teraz jestem spokojna, moja Fee. Teraz wiem, że będz^52 szczęśliwa. Fee zaczerwieniła się gwałtownie, zapytała jednak dzielnie: — S W wiesz, mamo? — Bo zobaczyłam Hansa Wendlanda, przede wszystkim jego t\\ arz W moim śnie widziałam go jakby od tyłu, widziałam jedynie je^ sylwetkę i dziwną fryzurę. Czy nie zauważyłaś, Fee, że jego włosy na & są przystrzyżone inaczej niż u naszych mężczyzn? Fee usiadła na łóżku matki i ujęła jej dłoń. — Kochana mamo, sen mara, Bóg wiara! — Och, czasami jednak może być przepowiednią i za taką uwaźa mój sen. 54 słeboko przekonana, że to Bóg zesłał jej ów sen, by powiedzieć v mężczyzna ma się stać przeznaczeniem jej córki. Wiedziała... 1?J' zvpuszczała jedynie, że Fee, od kiedy zobaczyła Hansa Wendlan- n'?' woli uświadamia sobie, że nie kocha Freda von Hallerna tak, jak h ta powinna kochać swojego małżonka. Wcześniej nie wiedziała r czym naprawdę jest miłość. Być może, nawet teraz nie jest tego n lońca świadoma. Ale pewnego dnia zrozumie. Z instynktem łowicka, który częściowo znajduje się już po drugiej stronie, wyczuła, Hans Wendland i Fee są sobie przeznaczeni, czuła, że pewnego dnia nokochają się. Przecież i w jego oczach odkryła ową serdeczność, z jaką mężczyźni zazwyczaj patrzą na kobiety, które kochają. A wiedziała, w głębi serca była przekonana, że w rękach Hansa Wendlanda los jej córki będzie o wiele lepszy niż w rękach Freda von Hallerna. W pokoju chorej panowała przez chwilę głęboka cisza. Przerwała ją matka, stwierdziwszy cicho i z rozmarzeniem: — Jestem taka szczęśliwa, że mogłam znowu zobaczyć Hansa Wendlanda. Tak dziwnie się czuję, gdy o nim myślę. Ciągle widzę go, jak stoi przed drzwiami swego domu rodzinnego, przed drzwia- mi Oberwiesen. A ty stoisz przy nim. Cóż, jestem spokojna, bo wiem, że Hans Wendland nie dopuści, by stała ci się kiedyś jakakolwiek krzywda. Gdy będziesz kiedyś potrzebowała człowieka, do którego mogłabyś się zwrócić w każdej sytuacji, idź do niego... Obiecaj mi to, Fee! Dziewczyna była dziwnie poruszona słowami matki, które brzmiały bardzo nierealnie, ale zapadły jej głęboko w serce. ~ Obiecuję, mamo. Wtedy chora odetchnęła z ulgą, ponownie skinęła głową i zamknęła OCZY, by zapaść w pokrzepiającą drzemkę. pała aż do następnego ranka. Fee położyła się, jak co noc, na Pie w pokoju mamy, pielęgniarka spała w pokoju obok, by w razie -egT° 2a*sze być pod ręką. niePrzytomnie lać przN Piel ^ n°C^ ^an* von P"essen me wzywała jednak ani córki, ani ń,a_§niarki- Gdy obudziła się kolejnego ranka, jej wzrok błądził po pokoju. Potem uczyniła dziwny ruch rękami, śpiewa- cicho, słabym łamiącym się głosem początek kołysanki, Przed laty śpiewała Fee, gdy ta była jeszcze mała: 55 Zaśnij, słodka dziecino na dworze wieje wiatr... Potem opadła bez sił. Fee uklękła koło łóżka i spojrzała na nią ze strachem. Twarz wydała jej się bardziej mizerna niż zwykle. Ze zwątpieniem spojrzała J siostrę, która mierzyła chorej puls i szybko nalała lekarstwo, które wlaj jej do ust. Gdy tylko chora je przełknęła, nuciła dalej: Zaśnij, słodka dziecino... A potem jeszcze kilkakrotnie wyszeptała: — Moje kochane dziecko Moje kochane dziecko! Nawet na progu wieczności jej serce troszczyło się jedynie o córk{ Fee zacisnęła kurczowo ręce. Zauważyła po zachowaniu się pielęg niarki, że zbliża się długo oczekiwany kryzys. Zrobiło jej się słabo zt| strachu, była bezradna. Trwożnie ujęła dłoń matki. Na chwilę oczy umierającej odzyskały świadomość. Spojrzała na Fee niemal błagalnie) i zbierając resztki sił, uniosła głowę i powiedziała cicho, lecz wyraźnie — Idź do Hansa Wendlanda, Fee, tam czeka na ciebie szczęście! Wtedy jej głowa opadła na poduszki, z jej piersi wydarło się ostatnie westchnienie. Ciało wyprostowało się... Nie żyła. Na jej ustach zastygł spokojny uśmiech. Fee nie spuszczała spojrzenia z kochanej twarzy. Podejrzewała, ś nadszedł koniec. Gdy spojrzała w nieruchome oczy matki i zauważyli że pielęgniarka chce je zamknąć, zerwała się na równe nogi, odepchn^ obcą dłoń i sama zamknęła powieki zmarłej. Po tym wybuchu opadła bezsilnie i nieświadomie na ziemię. Stracił8 przytomność, co było dla niej dobrodziejstwem, w tej najboleśniejszą chwili jej życia. Fee zobaczyła narzeczonego dopiero na pogrzebie matki. Wczesntf nie była w stanie się z nim spotkać. Przy grobie, naprzeciw Fee. : również Hans Wendland. Jego oczy spoglądały na nią z głęboką trosk* • ieuvvw trzymała się na nogach. Gdy uroczystości pogrzebowe j ujegły końca, Fred von Hallern władczo ujął Fee pod rękę i stanął v niej, podczas gdy ojciec uczynił to samo z drugiej strony. Fee była ? iertelnie blada, co można było dostrzec bez trudu, mimo iż jej twarz okrywała czarna woalka. , 2 wielkim trudem wytrzymała kondolencje i wyrazy ubolewania, które składali jej obecni. Wiedziała, że ich żal jest szczery, gdyż pani von Plessen cieszyła się w okolicy poważaniem i sympatią. Hans podszedł do niej, podobnie jak inni, nie wyrzekł jednak ani słowa, uścisnął jedynie mocno i ciepło jej rękę, i spojrzał na nią z nieskrywaną troską. Jej dłoń zadrżała, po czym odwzajemniła uścisk. I ona nie wypowiedziała ani słowa, wiedziała jednak, czuła, że nikt nie współczuł jej tak gorąco i szczerze jak on. Nikt nie potrafił jej pomóc w tych ciężkich godzinach; ani ojciec, ani tym bardziej narzeczony. Ojciec obnosił się z bólem, wiedziała jednak, że nie jest prawdziwy, a zachowanie Freda zdawało się wyrażać: “Wreszcie zmarła, nie będzie stać między nami, teraz nareszcie należysz wyłącznie do mnie". Tak, wydawało jej się, że może wyczytać te słowa z jego warg. l wtedy cała jej istota zbuntowała się przeciwko temu mężczyźnie. Czuła, że stał się jej obcy, że nigdy nic jej z nim nie łączyło. Jego władcze zachowanie stworzyło miedzy nimi przepaść szerszą i głębszą niż kiedykolwiek wcześniej. Z nagłą wyrazistością poczuła, że on nie (ylko nie smucił się śmiercią jej matki, przeciwnie, cieszył się z tego powodu. To uświadomiło jej egoizm jego uczuć i poczuła, że musi uwolnić ramię z jego uścisku. Chciała go odtrącić. Ogarnął ją głę- °KI, nieprzezwyciężony żal. Czuła się samotna i opuszczona, naj- ętniej rzuciłaby się do grobu matki, by pogrzebano ją na wieki raz z nią. Wtedy jednak napotkała spojrzenie Hansa Wendlanda •~ J wyczytała w nim gorący, bolesny niepokój, poczuła, jakby czuła głaskała ją po zbolałym sercu, przynosząc niespodziewaną ulgę. >chmiast się uspokoiła, odzyskała panowanie nad sobą i wy- - ata do końca, stojąc u boku Freda. Jednak właśnie tu, nad grobem ia l Zrozumia^a> że nigdy nie zostanie żoną Freda, że musi zerwać nai 'n^' musi za wszelką cenę odzyskać utraconą wolność, i to jak 1 ^szybciej. 57 56 Nie pamiętała, jakim cudem znalazła się wreszcie w domu. Odzv kała świadomość dopiero wtedy, gdy siedziała już w salonie z ojce i Fredem, a ojciec napominał ją, by zachowywała się rozsądnie. — Twój żal i łzy nie przywrócą matce życia, Fee, a przecież od dawna spodziewaliśmy się, że umrze. Zrozum wreszcie, że żyjący mają do ciebie prawo. Fred energicznie potwierdził jego słowa. Objął Fee i chciał j, pocałować, jednak ona instynktownie odchyliła głowę do tyłu. — Nie teraz, Fred — powiedziała gwałtownie. — Ależ Fee, już wystarczająco długo czekałem cierpliwie na ciebie wystarczająco długo musiałem żyć w cieniu twojej matki, niech spoczy' wa w spokoju. Teraz jednak powinnaś pomyśleć trochę o mnie — powiedział z urazą. Spojrzała na niego zapłakanymi, zapadniętymi oczami jak na obcego, po czym powiedziała twardo: — Wybacz mi, ale nie mogę teraz myśleć o tobie, nie potrafię myśleć nawet o sobie. Śmierć matki sprawiła mi niezmierny ból... Daj mi jeszcze trochę czasu. Chciałabym najpierw odzyskać spokój i zastanowić się nad kilkoma sprawami. Spojrzał na nią głęboko urażony. — Cóż, pozwól mi na kilka szczerych słów, Fee. Przecież jestem ci obecnie najbliższy. Powinienem cię pocieszyć i uspokoić, a ty nie powinnaś mnie odtrącać jak pierwszego lepszego człowieka. Należymy przecież do siebie i wreszcie nic nas nie dzieli. Wiem przecież, że musiałem dzielić się tobą z twoją matką. Teraz jednak należysz wyłącznie do mnie. Fee miała wrażenie, że jego słowa brzmią niemal triumfalnie. Nie była już w stanie wytrzymać jego bliskości. Podniosła się gwałtownie i spojrzała na niego zimno. W jej oczach była pustka. Powiedziała szorstko: — Proszą o wybaczenie, chciałabym zostać przez chwilę sama! I nie zwracając uwagi na mężczyzn wyszła, poszła na górę d° swojego pokoju i zamknęła się na klucz. Ojciec zawołał jeszcze za nią* złością: — Fee, posuwasz się stanowczo za daleko! Czyżbyś postrada!* zmysły? Usłyszała oczywiście jego słowa, nie zwróciła jednak na nie naj szej uwagi. Nie mogła. Nie była w stanie wytrzymać w tej vstwa ani Freda, ani ojca. Musiała zostać sama, całkiem sama... toW&r" duchem zmarłej matki. Fred i Pan von Plessen spojrzeli na siebie kiwając krytycznie “Iowami- 0 __ To było naprawdę nieuprzejme z jej strony — stwierdził obrazo- arzeczony. Nie był w stanie okazać ter-az Fee zrozumienia. Przyszły teść złapał go za ramię. — Fee chwilowo nie jest sobą, Fred, nie zachowuje się normalnie. Jest strasznie podenerwowana. Jej miłość do matki była przesadnie egzaltowana, a gdy kilkakrotnie chciałem ją pohamować, nazwano mnie egoistą, który nie wie nawet, czym jest prawdziwe uczucie. Możesz mi wierzyć, mój chłopcze, nie zawsze było mi łatwo w małżeństwie, mimo iż moja żona była cicha i nigdy na nic nie narzekała. Ale właśnie ciche, godzące się na wszystko kobiety potrafią tym swoim spokojem doprowadzić człowieka do ostateczności. Dobrze zrobisz, jeżeli oduczysz zawczasu Fee pokazywa- nia swych humorów. Fred wyprostował się dumnie. — O to nie musisz się martwić, ojcze. Dzisiaj był ostatni raz, więcej już.do tego nie dopuszczę. Nie pozwolę Fee na podobne zachowanie. W moim domu zamierzam być panem i władcą. Przyszły teść skinął głową z zadowoleniem. — To najlepszy sposób, by poradzić sobie z kobietami. Nie można im za bardzo popuszczać cugli, należy je trzymać krótko. Pan von Plessen był bardzo z siebie zadowolony, bo właśnie jemu się to udało. Nigdy nie “popuścił cugli". W swoim prymitywizmie nie Przypuszczał nawet, jak wartościowe uczucia żony zdusił swym za- chowaniem. Potrzebował szorstkiej, egoistycznej kobiety, urodzonej, Podobnie jak on, w majątku ziemskim, na wsi. Z takiej byłby Prawdopodobnie o wiele bardziej zadowolony. Przez całe życie dener- wowało go, że jego zmarła żona przewyższała go urodzeniem, mimo iż '§dy nie przyznał się do tego. Odczuwał to jednak boleśnie i tym 1 21eJ g° ta sytuacja złościła. A ponieważ Fee bardzo przypominała ?. również i wobec niej czuł się nieco gorszy i chciał to zatuszować surowe i oschłe traktowanie. Bardzo się cieszył, gdy znalazł nie i pomoc u Freda. Dzięki niemu uda mu się poskromić nieco •Hbrną córkę 59 58 Obydwaj mężczyźni spożyli razem posiłek, wypili dobre, lecz cie^i. ino i coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że uda irm .* wino podporządkować sobie Fee i wybić jej z głowy niczym nieuzasadni0 humory. — Dam jej jeszcze trzy dni czasu, potem pociągnę za inne su-u^ — zapowiedział Fred, mimo iż język zaczynał mu się już plątać, żegnał się z przyszłym teściem. Ten poklepał go po ramionach. — Tak trzymać! Dzisiaj jest czwartek. Zostawmy ją do w spokoju, Fred. Oczekuję twojej wizyty w niedzielę po południu a wtedy nadamy inny ton naszym rozmowom. — Możesz być tego pewny, ojcze. A zatem do zobaczenia w nie. dzielę po południu. I tak się rozstali — chwiejący się na nogach i dumni jak pa-wie. przekonani o swojej wyższości. A w swoim pokoju przy oknie siedziała Fee z zapłakanymi oczami, w poczuciu głębokiego i bolesnego osamotnienia. Tęskniła za zmarły matką, czuła się opuszczona przez wszystkich i coraz bardziej świadoma tego, że z Fredem von Hallernem nie łączy jej już nic, absolutnie nic, o ile kiedykolwiek coś ich łączyło. Nie była zadowolona z siebie, krytykowa- ła się bez umiaru. Powinna przecież była wcześniej zdać sobie sprawę, s Fred do niej nie pasuje i że to, co do niego czuła, nie było prawdziwa, miłością. Tak, przyznawała, popełniła błąd, fatalny błąd, zgadzając si? na ślub. Mój Boże, kiedy to było? Czyżby naprawdę minęło zaledwie kilka miesięcy, od chwili kiedy się zaręczyli? Wydawało jej się, minęły już lata. Czuła się o wiele starsza i dojrzalsza, rozumiała o wiele lepiej niż zaledwie przed kilkoma tygodniami. W tym poznała inne strony charakteru Freda i odkryła w nim braki, któryś wcześniej nie zauważała. Taki, jakim go teraz widziała i znała, nie t dla niej dobrym mężem, tego była prawie pewna. Nie przyznawała się sama przed sobą, co było przyczyną t odmiany punktu widzenia i zmiany, która w niej zaszła, być może n jej nie znała. Pewne było jednak, że od chwili, gdy poznała H Wendlanda, oceniała Freda według innych kanonów, innych war Nie dawała sobie prawa do myślenia o Hansie, jednak myśli nie zz pozwalają sobą kierować; widziała więc go coraz częściej ot wyobraźni, wspominała, jak spoglądał na nią, nie mówiąc ani s- nieme na • łnymi współczucia i troski. W tych oczach wyczytała ni •'P Zniesiesz to jakoś? Czy mogę ci pomóc i czy zgodzisz się tor- wtedy wreszcie z jej oczu popłynęły łzy i niczym ciepła rosa ukoiły orzkie zwątpienie i ból w jej sercu. T dv zobaczyła odchodzącego Freda, cofnęła się od okna i rzuciła się ape I P° raz pierwszy do śmierci ukochanej matki zapadła w sen, który przyniósł jej ukojenie. Wiadomość o śmierci pani von Plessen głęboko wstrząsnęła Han- sem. Powodem była nie tylko świadomość, jakim bolesnym ciosem była dla Fee von Plessen, lecz również fakt, że w czasie krótkiego spotkania ze śmiertelnie chorą kobietą odczuł coś, czego nie czuł do tej pory wobec nikogo innego. Spojrzenie jej pełnych cierpienia oczu ugodziło go w samo serce. Było to spojrzenie, z którego wyczytał gorącą prośbę, wyrażające jednocześnie głębokie zaufanie do niego. Zapadło mu w duszę... Hansowi brakowało słów, by sprecyzować owo dziwne uczucie; ciągle jeszcze był pod jego wrażeniem. Teraz, gdy nie żyła, myśli Hansa częściej niż przedtem kierowały się ku Fee. Raz po raz zadawał sobie pytanie, jak do tego doszło, że to delikatne, subtelne stworzenie powierzyło swój los Fredowi. Wydawało mu się potworne, że taki egoistyczny, samolubny człowiek został wybrany do tego, by wzbudzić w niewinnej dziewczynie tak piękne UC2ucie, jakim jest miłość. Ach. cóż stanie się z Fee, czy pewnego dnia zrozumie, że zmarnowała °je życie u boku człowieka, który nigdy nie pozna, nie będzie nawet Próbował poznać jej prawdziwej wartości?! Y może do tego dopuścić? Czy powinien przypatrywać się Po\v f le'!ak Fee pogrąża się w tym małżeństwie, nie starając się jej Prósz; ^rzymać, ostrzec przed jego zgubnymi skutkami? c'erp mu s^ naraz> że z zaświatów patrzą na niego pełne u Drnc,!a *a§ame oczy jej matki, jakby wyciągała do niego ręce ącym geście i szeptała ze strachem: “Chroń moje dziecko!". 60 61 Czy ma jednak prawo narzucać się ze swą opieką, z pomocą? Czy n,( wmiesza się w ten sposób w stosunki domowe? Nikt nie prosił g, przecież o opiekę. A może oczy Fee, jej spojrzenie upoważniły go 4, tego? Czy dobrzeją zrozumiał, gdy napotkał jej wzrok i wyczytał z niego błagalną prośbę: “Pomóż mi!"? A może zwiodły go jego zmysły i ukryte pragnienia? Dlaczego baty się w chowanego z własnymi uczuciami? Dlaczego nie przyznał s .otwarcie sam przed sobą: kocham ją, nie chcę, by należała do inneg> Nie tylko dlatego, że pragnę jej dla siebie, gdyż jest jedyną kobietą, która zrobiła wrażenie bardziej na moim sercu niż na zmysłach. Tak, tak Hansie Wendlandzie, przyznaj się szczerze: kochasz Fee von Plessen tal gorąco, jak żadną inną kobietę do tej pory i nawet gdyby Fred von Hallern był nadal twoim przyjacielem, nie powstrzymałoby cię to, b) o niej tęsknie marzyć. Drogi Boże! Jest przecież wspaniałym człowie- kiem, wydaje ci się godna uwielbienia; byłbyś w stanie kłaść ręce u jej stóp, by idąc nie zraniła się na ostrym kamieniu. I teraz, gdy wreszcie jesteś tego w pełni świadom, gdy otwarcie się do tego przyznałeś, jesteś w stanie spokojnie się przyglądać, jak oddaje się temu godnemu pogard) człowiekowi? Nie, nie możesz tego uczynić! I gdy wreszcie zdał sobie jasno sprawę z głębi swoich uczuć, zaczą każdego dnia włóczyć się w pobliżu Gros-Schlemitz, z utęsknieniem wypatrując ukochanej. Chciał, musiał z nią porozmawiać, koniecznie na osobności. Nie wiedział jeszcze, co chciał jej powiedzieć, czuł jednak, ś musi ją zobaczyć i porozmawiać z nią! Musiał spróbować ją pocieszy w bólu po stracie matki. Serce podpowiadało mu, że cierpi z ] tego, czym doświadczył ją nieubłagany los. Serce, serce... przecież J111 w czasie ich wspólnej podróży, zrodziło się w nim uczucie do Fee. Spędzili wt^dy sam na sam tyle godzin, a nie zamienili ze sobąa słowa. Godzinami przemierzał las otaczający dworek i czekał, cze z utęsknieniem, aż wyjdzie na świeże powietrze, by mógł ją zagadnij Wreszcie, sobotniego ranka, jego żarliwe pragnienie zosta1 spełnione. Zobaczył Fee wychodzącą z domu. Była całkiem Pół godziny wcześniej widział jej ojca odjeżdżającego na koniu w pól. 62 2 mocno bijącym sercem pobiegł kawałek z powrotem. Gdy auważył, że kieruje się w stronę lasu, zawrócił wiedząc, że muszą się ootkać. I rzeczywiście, natknęli się na siebie na jednej z wąskich, leśnych dróżek, prowadzących w stronę wydm. Gdy tylko go zobaczyła, na jej bladej twarzy pojawiły się rumieńce, na których widok jego serce zabiło mocniej z radości. Zdjął kapelusz i zatrzymał się. — Czy mogę zapytać, jak się pani czuje? Nie odważyłem się przyjść do domu pani ojca, a bardzo się o panią niepokoiłem. Podała mu rękę i spojrzała na niego nieco niepewnie. — Dziękuję za troskę, panie Wendland. Nie muszę chyba panu mówić, jak się czuję. Każdego dnia błagam Boga, by zesłał mi spokój i sile, bym mogła znieść to, czym obarczył mnie los. Spojrzał na nią z nieukrywaną troską. — Potrafię sobie wyobrazić, co pani przeżywa. Okropnie jest stracić matkę, jednak utracić taką matkę, jaką pani miała, jest podwójnym ciosem. Jej oczy zwilgotniały. — Pan wiedział, jak wspaniałym człowiekiem była moja mama, prawda? Wraz z nią straciłam jedyną opokę, jaką miałam. Mimo iż fizycznie była słaba, jej dusza posiadała cudowną, niespożytą siłę. Wiodła ciężkie, pełne cierpień życie. — Jestem o tym przekonany. Gdy jako młody chłopak, przed wyruszniem w świat, przyszedłem się z nią pożegnać, jej oczy zdradziły mi Clerpienie, w jakim żyła. Nigdy nie mogłem zapomnieć jej oczu. Jeszcze raz szybko podała mu rękę. — Jak to dobrze, że pan to rozumie. A i panu nie było wtedy z pewnością łatwo. Sz'i krok w krok, zbliżając się do morza. /a, ~~ a^' straciłem wtedy ojca, którego niezmiernie kochałem i powa- Pot rt ^ °Puścił mnie, mimo iż nie było to konieczne. Mimo, że stiJn m 8° zrozumiec--- M°J Boże> był bardzo przywiązany do tych ^ nie chciał ich opuszczać za życia. 7 moi 1 Pan byi wtedy w ci?żkiej sytuacji, prawda? Gdy jechałam k>ł pa Z dem Von Hallernem z Berlina do domu, powiedział mi, że n'e b>ł vfmuszony Prosić go o pomoc, o pożyczkę. Opowiedział mi, że stanie zdobyć dla pana pieniędzy, sądzę jednak, że powinien 63 był panu pomóc, powinien był panu pożyczyć przynajmniej ty[e potrzebował pan w pierwszych dniach. Taki człowiek jak pan ?au, oddaje zaciągnięte długi! Jako pana przyjaciel powinien by} pomóc. Żywiłam do niego urazę, że tego nie uczynił. Spojrzał na nią lekko zmieszany. Po chwili jednak roześmiał głośno, lecz z goryczą. — Ach, więc to jest wersja, którą uznał za stosowne rozpowszed) niać. Nawiasem mówiąc, bardzo dla niego wygodna. Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. - mnie okłamał? Zdjął kapelusz z głowy i przygładził gwałtownie włosy. — Proszę, niech mnie pani nie pyta. Walczę właśnie z gorącą pokusa opowiedzenia prawdy, nie chcę jednak przedstawiać go w złym świetle — odpowiedział zapalczywie. Nie spuszczała oczu z jego twarzy. — Panie Wendland, zapytałam wtedy Freda, co zaszło miedzi panem a nim. Zauważyłam przecież, że nie podał mu pan ręki powitanie. Zapewnił mnie wtedy, że to z powodu pieniędzy, których im mógł, a może nie chciał panu pożyczyć, co pana rozzłościło. Zadam panu to samo pytanie: co ma pan przeciwko niemu? Spojrzał na nią ponuro. — Dlaczego nie zadowoli się pani jego odpowiedzią? — Nie mogę, ponieważ... cóż, ponieważ czuję, że nie powiedziałffl prawdy. Wydaje mi się, że coś przemilczał. Nie pytam z czystą ciekawości, tylko nie chciałabym należeć do mężczyzny, którego inn! człowiek może bezkarnie i słusznie obrażać. Zauważył, że dręczy ją niepewność. Nie miał najmnie/ powodów, by chronić Freda, ale donosicielstwo nie leżało naturze. — Być rrtbże nieco pani przesadza; w jego opowiadaniu zauważ jedynie niewielkie rozbieżności z prawdą. Gwałtownie pokręciła głową. — Drobne rozbieżności nie dostarczyłyby wystarczającego du, by człowiek taki jak pan obrażał przyjaciela. Spojrzał na nią zmieszany. — Mój Boże, w młodych latach c/^ zwie się przyjacielem człowieka, który nim w rzeczywistości me Je5' pan jednak musiał niezmiernie cenić przyjaźń, która was łączyła. "wał pan przecież Fredowi życie, mimo iż narażał pan własne. 'ra ztyWniał, zmarszczył czoło i zaczerwienił się lekko. __ Skąd pani o tym wie? To było tyle lat temu, że sam niemal Za^rdv na niego spojrzała, jej oczy rozbłysły cudownym blaskiem. _____ Pan ma prawo o tym zapomnieć, tak, jak zwycięzca może omnieć o wygranej, jednak Fred nie powinien zapominać, że jest nu winny dozgonną wdzięczność. Nie, nie dowiedziałam się o tym od ,ecjo- mój ojciec opowiedział mi pewnego dnia tę historię. Twierdził, że pana wyczyn nie był drobnostką. Jednak Fred próbował pomniejszyć go nieco bardziej krytycznie. Tak więc, skoro nie zawahał się pan narazić dla niego własnego życia, dlaczego nie uważał pan go za godnego, by podać mu dłoń? Zagryzł wargi, potem roześmiał się i powiedział zimno: — Być może Fredowi własne życie wydaje się nieważne i bez znaczenia i dlatego uważa za zbędne, by okazać mi swoją wdzięczność. Nie przykładałem nigdy wagi do jego podziękowań. — Ale musi mi pan powiedzieć, co się między wami wydarzyło. Stanął u stóp porośniętej rzadkimi drzewami wydmy. Pod wpływem jego spojrzenia zadrżała i umknęła wzrokiem. ~ Nie powiem pani. Niech pani zrozumie, że nie podałem mu ręki, bo taki miałem kaprys. Gdybym wyjawił prawdziwą przyczynę, nie Postąpiłbym szlachetnie, gdyż... no cóż... dałbym wiele za to, by nie traktowała go pani niczym ideału męskości. Gdybym wykorzystał tę szansę, zachowałbym się wbrew własnym zasadom. '•est nie: °bladła pod wpływem jego spojrzenia i słów, które z trudem v yrnaw'ał. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Po chwili Fee nęla głęboko, odzyskała równowagę i powiedziała zdecydowa- C" razie Zy me zdradzi mi pan tego nawet wtedy, gdy wyjawię panu, na <,,_._ . naJsciślejszej tajemnicy, że postanowiłam... cóż, postanowiłam D3rC Zdr?czyny z panem von Hallernem? leJ dło" ' ł P°d wpływem nagłego wzruszenia i mocno uścisnął 0 Pani mówi? — zapytał zduszonym głosem. 64 65 Wiatr, wiejący od wydm, bawił się jej włosami, odgarnęła je z twarzy. Wychodząc z domu, nie zabrała kapelusza. ^ — Tak, dobrze pan zrozumiał, chcę zerwać zaręczyny. — Dlaczego? — zapytał. Zmieszana popatrzyła w dal. — Przed śmiercią obiecałam mamie, że nie połączę się z nikim je1 nie będę całkowicie pewna, że go kocham i jestem kochana. Gdy J' szanowna pani, ma pani wystarczająco dużo powodów, "~ cTńiego uwolnić. Nie mogę przyczynić się nawet w najmniej- by sl? ° niu je- zerwania pani zaręczyn. Bądź co bądź, był kiedyś śZ5/m S rzyjacielem i wiem, jak wiele straci wraz z pani odejściem. nl0im.^0 leży powalony na ziemi, może być pewien, że nie otrzyma ode Kt°S'ciosu, który mógłby go dobić. Być może, później gdy moja 'Towiedź 'nie będzie mogła już wpłynąć na pani decyzję, wyjawię ją pani. _ . Spojrzał na mą ciepło. _ Tak, tak powinien zachować się mężczyzna taki, jak pan... Niech mi pan wybaczy, że tak nagabywałam pana, chciałam jednak zgroma- dzić jak najwięcej powodów, uzasadniających moją decyzje. Ramię przy ramieniu wspięli się na wydmę i przed ich oczami rozpostarł się piękny widok na morze, lekko wzburzone i zmieniające barwy do zielonkawej do głębokiego granatu. Odetchnęli pełną piersią i długo stali przy sobie w milczeniu. Ciszę przerwał Hans: — Czy bardzo się pani zmartwi rekacją pani ojca, gdy powiadomi go pani o swojej decyzji? Ponownie przygładziła włosy. — Nastawiam się na najgorsze; omówiłam zresztą wszystko z moją mamą. Znamy przecież ojca! Potrafi być przerażająco uparty i niezłom- ny. I nie zdziwię się, jeżeli po tym, co zamierzam zrobić, wyrzuci z domu s\vą nieposłuszną córkę. ~~ I dopuści pani do tego? — zapytał zamierającym głosem. °dzi\\ iał tę młodą i niedoświadczoną kobietę za zdecydowanie, z jakim dmierzała bronić swych deczyii. Tak, przebudziła się już do życia! Kto 10 sprawił? w ezrniernie cieszyło go zaufanie, jakim go obdarzyła. Czuł się o/niony, że jemu pierwszemu powiedziała o swoim niezłomnym : zerwania zaręczyn. Zamierzał walczyć z Fredem o uczucia tej u ol e ^ ^e^nak walka okazała się zbędna. Sama postanowiła odzyskać Sle s bc' ™ozostawało mu zatem jedynie zdobyć jej uczucie. Ale czy mu doda),U a ^'6 Przyszł° mu do głowy, że właśnie znajomość z nim d JeJ odwagi do zerwania zaręczyn, chociaż — być może właśnie to, 66 67 że Fred von Hallern usiłował go poniżyć w jej oczach, przyspieszvj .decyzje. °*i Nie zdążył jeszcze złożyć mu wizyty i pokazać dokumentu b' kiedyś potwierdził zaciągnięcie długu. Chciał spokojnie poczeka Fred sam się zdecyduje oddać mu pieniądze. Musiał przecież wre ^ zrozumieć, że najwyższy ku temu czas. Jakże okrutnym i podij posunięciem z jego strony było kłamstwo opowiedziane narzeczem i Fee patrzyła w milczeniu na morze. Powiedziała jakby do sień — Tak, jestem na to gotowa. — Ale co się wtedy z panią stanie? Wybiegła pani dalej w przyszłość w swoich przewidywaniach? Uśmiechnęła się lekko. — I o tym rozmawiałam z mamą. Ze swojego posagu zdołała uratować dwadzieścia tysięcy marek, które mają teraz stać się moja własnością. Mogę nimi dysponować, jestem już przecież pełnoletnia. W ten sposób mama zapewniła mi wolność działania, również wobec ojca. Jeżeli w złości wyrzuci mnie z Gros-Schlemitz, co uważam za bardzo prawdopodobne, gdy tylko sprzeciwię się jego woli, pojadę do Kolonii, do siostry mojej mamy. Straciła majątek w wyniku inflacji i żyje w bardzo skromnych warunkach, otrzymuje jednak niewielką rentę po zmarłym małżonku, który pracował jako urzędnik państwowy. Z pew- nością przyjmie mnie pod swój dach, a ja postaram się znaleźć pracf i zarabiać. Wiem, że nie będzie mi łatwo, ale jakoś sobie przecież poradzę. — A pani przyjaciele, do których ośmielę zaliczyć i siebie, nie bęo? mogli nic dla pani zrobić? Podniosła głowę, chcąc spojrzeć mu prosto w oczy. — Przecież ofiarowałam panu moje zaufanie, wyjawiając planJ'' które zamierzam zrealizować. Przycisnął'gorąco usta do jej dłoni. — Dziękuję pani za to z całego serca. Na jej ustach ponownie pojawił się uśmiech. — Przyszłam do pana nie tylko z własnej woli; moja ma^ powiedziała mi w dniu, gdy złożył jej pan krótką wizytę: “Gdy będ#e, kiedyś potrzebowała człowieka, do którego mogłabyś się w każdej sytuacji, idź do Hansa Wendlanda". 68 .ar/ mu się zmieniła. r> h a więc pani matka od razu dostrzegła, że będę pani służył niezależnie od tego, co się stanie? ? oliczkach Fee pojawiły się mocne rumieńce. ^ Tak umierający są chyba częściowo jasnowidzami i dzięki temu ~^ Od razu rozpoznała w panu człowieka, do którego można mieć Okowitę zaufanie. __ Czuję się z tego powodu niezmiernie dumny i szczęśliwy. Niech — pomyśli o słowach pani matki, gdy tylko będzie pani mnie potrzebowała. Zawsze będę gotów panią chronić i służyć pomocą. Podała mu dłoń, która zadrżała lekko pod wpływem jego uścisku. _ Dziękuję panu, chociaż nie wiem, czym zasłużyłam sobie na pana przyjaźń. _ Nie będziemy chyba marnować czasu, by znaleźć ową przyczynę. Powiedzmy, że dzieci z sąsiedztwa powinny zawsze trzymać się razem. Pamiętam panią jako małą dziewczynkę w czerwonej sukience, która zbyt swawolnie kroczyła przez życie, usiłowała ujarzmić upartego kozła cioci Leny i nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. — Jest pan tego pewny? — zapytała z uśmiechem. — Cóż, nie była pani dla mnie przesadnie łaskawa, a ja wiem, dlaczego. — Hm, jestem niezmiernie ciekawa! — Gdy spotkaliśmy się czasami u ciotki Leny, wpychałem w siebie bezwstydnie kawały jej pysznego ciasta. Jak sądzę, uważała pani to wt«dy za naganne. Bardzo się to pani nie podobało. — Czyżbym była wtedy aż taką materialistką? Roześmiał się. ~- ak mi się przynajmniej wydaje, skarżyła się pani bowiem cioci te i,Ze z^armam z talerza największe kawałki, wybieram w dodatku • ^których jest najwięcej rodzynków. ^ t-zy po swoim powrocie był pan już w Oberwiesen? star* obszedłem je ze wszystkich stron, odświeżając w pamięci aie WsPomnienia. °bcv1' G sPraw'a panu bólu, że musi pan stać przy płocie, niczym SP«jrzał na nią w zamyśleniu. 69 — Być może niejednemu sprawiłoby to ból, nie można żałować przeszłości, nie możemy jej przecież zmienić. "^ — Czy.-- zatrzyma pan się na dłużej w rodzinnych stronach? — Jeszcze nie podjąłem żadnej decyzji. Wiem jedynie 7 poddaszu u Liirsenów powoli zaczyna mi być ciasno. Oduczyłem się"' na tak małej przestrzeni. -1 — Spędził pan wszystkie te lata w Teksasie? — Większość. — Pana życie z pewnością nie było łatwe? Wzruszył ramionami. — Cóż, byłem zadowolony, że było tak było. — Ale... nie zamierza pan tam wrócić? Zauważył z radością, że w jej słowach zabrzmiał lęk. v — Nie sądzę... Chyba że... ale nie, nie sądzę. Chciał powiedziać: chyba, że zawód miłosny wygna mnie ponownie z kraju do Ameryki, gdzie walka o przetrwanie nie pozostawia czasu na inne myśli. Zanim jednak zdążył wypowiedzieć te słowa, odsunął od siebie podobną możliwość. Stali koło siebie, pogrążeni w głębokim milczeniu, każde zajęte swoimi myślami. Po chwili Hans poruszył się i wskazał na niebo. — Myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy wrócili do domu. Nadchoda burza. Na horyzoncie dostrzegła tylko jedną, niewielką chmurkę. — Przecież niebo jest czyste? — Nie pozostanie- takie długo. Za godzinę rozszaleje się burza i zacznie padać. — Widzę, że zna się pan i na tym? — Ktoś, kto wychował się nad morzem, był zmuszony szybko s1' tego nauczyć. «Niech pani popatrzy: rybacy wracają, by wyciągnąć n- brzeg łodzie. — Rzeczywiście! Mam nadzieję, że nikt nie pozostał na rnorz Wydaje mi się, że niedawno widziałam daleko, na horyzoncie zagi? Skierował swoje stalowoszare oczy na morze. — Być może to został któryś z rybaków. Z pewnością jednak sz) b l skieruje się ku brzegowi — powiedział spokojnie. 70 dół. Hans uważnie prowadził Fee, bo i ona traciła ia śliskich igłach. |UZ przy nim niezwykle bezpieczna. Miała wrażenie, że nie jest ani opuszczona. Przecież nawet mama skierowała ją do nowiedzieć mu o wszystkim, co ją trapiło, a on zapewnił ją, >C7O lYlUfe'" " . ., . , . ... '" A 7awsze gotów, by ją chronić i wspomagać. Wiedziała, ze może - ? nolegać. Fredowi nigdy nie ufała do tego stopnia; dopiero teraz "dala sobie z tego sprawę. Odprowadził ją do Gros-Schlemitz, a gdy znaleźli się w pobliżu dworu, pożegnał się z nią. _ Czy mogę kiedyś, przy okazji, złożyć tu wizytę, by dowiedzieć się o pani samopoczucie? — Będziemy się bardzo cieszyć, zarówno ojciec, jak i ja. — A czy powie mi pani, gdy doprowadzi już pani swoje postanowie- nie do skutku? Spojrzała na niego zdecydowanie. — Dojdzie do tego w niedzielę. W niedzielę pan von Hallern ma nam złożyć wizytę, a ja nie zamierzam trzymać go dłużej w niepewności. Zauważył z zadowoleniem, że nie mówiła o narzeczonym inaczej niż “pan von Hallern". — Obiecuje mi pani, że zwróci się pani do mnie o pomoc, jeśli będzie I?J pani potrzebowała? — Tak, obiecuję... ale teraz powinien pan czym prędzej wracać do °mu, inaczej nie zdąży pan przed burzą. Nadciąga straszna chmura. Roześmiał się. — Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się uciekać przed burzą. Do widzenia i... wszystkiego dobrego. ~~ Do widzenia! rodzę powrotnej starał się trzymać wydm. które chroniły go “ , nadchodzącą burzą. Bądź co bądź, miał do domu jakieś pół & u/m\ marszu. Pr/ed 71 zybko ruszyła w stronę domu. Hans patrzył za nią, dopóki nie a \\ drzwiach wejściowych. Wtedy odetchnął pełną piersią, a oczy 111 u rozbłysły. Siedząc na poddaszu, na które udało mu się dotrzeć jeszcze deszczem, przeglądał listy. Ku zdumieniu starych Liirsenów ka a* dnia otrzymywał pokaźną pocztę. Gdy przeczytał już wszystko, nr e?t tował papier listowy, wyciągnął z futerału niewielką maszynę do njs i zaczął pisać. Matka Liirsen zazwyczaj uwielbiała mu się przygi^ z jawnym podziwem, przy tej pracy. Jak szybko mu to szło •[ elegancko i czysto wyglądały listy! Dzisiaj jednak nie było jej w dom poszła do Oberwiesen, by zrobić zakupy. Nie bała się burzy ani deszczu nie zwracała uwagi na podobne niedogodności. A ojciec Liirsen b\i jeszcze na dworze i rąbał drzewo. W tym momencie przed domem zatrzymał się jeździec. Był nim Fred von Hallern. Przywołał starego Liirsena. — Czy pan Wendland jest w domu? — Tak, proszę pana. — Dobrze, niech pan zaopiekuje się moim koniem, proszę wprowa- dzić go do stajni. Chcę przeczekać tu burzę, mam zresztą kilka spraw dc omówienia z panem Wendlandem. Gdzie mogę go zastać? Stary Liirsen złapał konia za cugle i wskazał dłonią poddasze. Fred spojrzał pogardliwie na niewielki dom i dumnie podniósł głowę. Potem wszedł po wąskich schodkach na górę i zapukał do drzwi. Hans zawołał “proszę!" i spojrzał ze zdziwieniem, gdy na progu ukazał się Fred von Hallern. — Dzień dobry, Hans, skoro Mahomet nie chciał przyjść do goi)- przyszła góra do Mahometa — usiłował zażartować. Chciał wyciągnąć do niego rękę, jednak jego spojrzenie powstrz) ma- ło go w porę. Hans wskazał mu krzesło. — Proszę, usiądź. Czemu zawdzi?cz<'••• ten zaszczyt? — Mój Boże, Hans, nie bądź taki strasznie formalny. Czy mniałeś już, że byliśmy przyjaciółmi? — O, nie... nie ja o tym zapomniałem. Ś*1 72 — Cóż, wiem, że byłeś na mnie zły i być może na pozór tego prawo. k? przynajmniej na pozór? " 'Boże, czy musisz przykładać taką wagę do każdego słowa? nieneffl' "" daie mi się, że wszystko rozumiem. Z pewnością nie było ci xo cóż- wy je? waiczyć o przetrwanie i sądzisz zapewne, że dawno już ,,“io. mu , gjdać cj dług. Ale Bóg jeden wie, że do tej pory krucho ii. Możesz się szczerze cieszyć, że nie musisz zarządzać . yrjienieo^1111- iviu"";"j "•* »^^*^^w^jw, ^~ *"~ .^.^.^™^~j—.— "'""'i-' m Zazdroszczę ludziom, którzy nie mają nic do stracenia. Nie mająt as wie, jak podołać trudnym wyzwaniom. Zżerają nas podatki. iaVtym nie wiedziałem nawet, czy żyjesz. Hans roześmiał się z goryczą. — Mogę sobie wyobrazić, że nie byłeś zachwycony moim powrotem i spotkaniem ze mną. ^- Ależ Hans, jak możesz mówić coś podobnego? Przecież każdy się cieszy, spotykając długo nie widzianego, starego przyjaciela. Każdego dnia czekałem, że zjawisz się w Nimschen. Hans obrzucił go chłodnym spojrzeniem. — By pokornie błagać cię o zwrot długu? Tak to sobie wymyśliłeś? Cóż, przypuszczałem, że przyniesiesz mi go najszybciej, jak będziesz mógł. Nie spłacony dług musiał ci niezmiernie doskwierać. — Nie bądź taki nieuprzejmy, Hans. Oczywiście, rozumiem prze- cież, że pieniądze są ci teraz potrzebne, ale Bóg wie, że nie mogę ci ich N tej chwili oddać. Daj mi jeszcze kilka miesięcy czasu, najchętniej spłacałbym dług w miesięcznych ratach. Hans spojrzał na niego błyszczącymi oczami. — A gdybym teraz koniecznie potrzebował pieniędzy? Gdybym był azanY na to, by za te dziesięć tysięcy marek zapewnić sobie egzystencję — ronach rodzinnych? Ważyłbyś się ponownie zwodzić mnie pustymi ch T * ^ans' ° tvm me m°że być mowy. Chodzi mi tylko o to, że owo nie mogę zorganizować tak dużej sumy. Miałem ostatnio Mo' Vi^at'?°w- P°za tym muszę sporo wydać na planowany ślub. pQi , larzeczona jest bardzo wymagająca. Straciłem też nadzieję na zoba-- P°sa§- Ona otrzyma jedynie dwadzieścia tysięcy marek, a ja nie \Vpu- ? z n'ch ani feniga. Nie wszystko złoto, co się świeci, Hans. 2av\S2Cl' mn'C W manny- Stai7 Plessen to spryciarz. Cóż, a jego żona... mnje m^na drodze. Wydawało mi się, że była nastawiona wobec ę wrogo. To ona wpłynęła na męża. Fee jest taka miła... 73 r" coś to Bajeczna kobieta, prawda? Szkoda, że nie ma temperamentu. I\r0 na to poradzi. Matka i na nią wywierała znaczny wpływ. A ' zmieni. Między nami mówiąc, śmierć starszej pani nadeszła d ' w porę, jeśli o mnie chodzi. s^ — Jesteś doprawdy bardzo uczuciowym człowiekiem! — mru, sarkastycznie Hans, starając się opanować gniew. n* — Boże, nie zrozum mnie źle. Przecież nie życzyłem jej śmierć — O, to z pewnością bardzo szlachetne z twojej strony — ^ powiedział ironicznie Hans. — Poczekaj tylko, aż i ty poznasz, co to znaczy mieć teściową. Moi narzeczona poświęcała cały czas tylk® i wyłącznie jej. No, ale teraz będziemy rozmawiać innym tonem. Jej ojciec i ja jesteśmy zgodni, % musimy ukrócić jej samowolę od samego początku. Poza tym, niemogr przecież rozpieszczać Fee, skoro nie wniesie mi posagu. Muszę ją trzymać krótko. Hans Wendland pytał się w duchu, jak długo jeszcze wytrzyma podobne wywody na temat Fee, zanim uderzy jej kochającego narzeczo- nego w twarz. Wydawało mu się jednak niezmiernie ważne, by dowiedzieć się, co Fred o niej sądzi. Zadawał sobie jednak pytanie, jak bardzo musiał być ślepy, by nazywać kiedyś tego człowieka swoim przyjacielem. Fred nie przypuszczał nawet, jak bardzo pogardza nim były przyjaciel. Gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, kontynuował: — A więc, jak powiedziałem, Hans, musisz mi dać jeszcze kilka miesięcy. Mogę ci oddać w tej chwili mniej więcej tysiąc marek. Wiesz. jeżeli chcesz, mógłbyś zamieszkać ze mną w Nimschen. Tam będziesz miał wystarczająco dużo miejsca, dom jest duży. Nie będzie ci tez brakowało dobrej opieki. Hans obrzucił go zagadkowym spojrzeniem. — Ach, tak, myślisz, że w ten sposób mógłbyś mi spłacić odsetk' — powiedział drwiąco. Fred roześmiał się — Świetny Rzeczywiście, tak —c- - -——• f^B" — Ale dlaczego? Czy naprawdę .ołO ^a^f A Zatem- Kiedy WPfowadzi- się do Nimschen? Hans wstał, mierząc Freda pogardliwym spojrzeniem - Nigdy! LCZeSO? C7V nanro«,^a “;,._:., j_ . , t ,u. i ci potrzebne nat}<-" Hans .Tak- i kał chwilę, zanim powiedział głośno i zdecydowanie: natychmiast! wzruszył ramionami. — Teraz naprawdę nie mogę ci ich dać. na miesięczne raty. zabłysły ponuro. — Mimo, iż powiedziałem ci, że OCZY wcu!aicŁŁj''— , ależy rn°Ja egzystencja... Cóż, nie pierwszy raz! °d !!f Mój Boże, nie mogę postąpić inaczej! A więc dzisiaj wypłacę ci . marek, za dwa dni będzie pierwszy maj. Pierwszego czerwca 'masz kolejną ratę i tak dalej, aż w marcu przyszłego roku spłacę ci cały dług, oprócz odsetek. __ Mój dokument jasno stwterdza, że otrzymam pieniądze najpóź- niej po śmierci twojego wuja. A właśnie minęły już dwa lata. — Tak, masz oczywiście rację, ale wuj pozostawił mi niewiele gotówki. — Ale olbrzymi i nie obciążony żadnymi długami majątek. Bądź co bądź, mógłbyś go obciążyć hipoteką na dziesięć tysięcy marek, które spłaciłbyś, jak powiedziałeś, do marca przyszłego roku. — To niemożliwe, Hans. Co powiedzą ludzie, gdy oddam majątek pod hipotekę? Okrzyczą mnie od razu złym gospodarzem. — Ale ja potrzebuję tych pieniędzy — powiedział nieubłaganie Hans. — Moje życie od nich zależy, tak jak przed laty. Spojrzał na byłego przyjaciela przenikliwym spojrzeniem, jak gdyby b>' ciekaw, czy ten argument zrobi wreszcie na nim wrażenie. Jednak pred jedynie pokręcił głową. Ha — To wykluczone, nie mogę. Oto tysiąc marek... To wszystkie 'adze, które zaoszczędziłem w tym miesiącu. Nic więcej nie mogę dla ^ le zrobić — powiedział, jakby oganiał się od natręta. Wyciągnął i,ó J.- tysiąc marek i położył na stole. — Pierwszego czerwca możesz "" na kolejną ratę. *i krew napłynęła do twarzy. Nie panując już nad gniewem, ara\' anknot * rzucił go Fredowi pod nogi. Podszedł gwałtownie do s)0^ ° ^'orzyl je energicznym szarpnięciem. Nie odezwał się ani \V te; ' Je(^llak jego spojrzenie sprawiło, że Fred wyszedł z pokoju. Sctloda łT'6'' C^w^ Paiu Liirsen, kredowobiała na twarzy, wbiegła po Kronau K zc^szanym głosem opowiedziała, że siostrzeniec pana • obecnego właściciela Oberwiesen, wypłynął żaglówką w"mo- 74 75 rze, na którym zastała go burza. Miody człowiek, który \vfa' • maturę i przyjechał na wieś do wuja, by trochę odpocząć, p0 |e ^ popłynąć mimo ostrzeżeń rybaków. Nie był dobrym żeglarzem ^^ doświadczenia, nikt nie wiedział, dokąd zwiał go wiatr. Jego wuj' ^ chodzą po plaży i błagają rybaków, by znaleźli chłopca, ale rybac k się wypłynąć w morze w taką niepogodę, tym bardziej że nr, °Ji ostrzegali nierozważnego młodzieńca. Ci Hans przysłuchiwał się tej relacji z pochyloną głową. Również p stanął na progu i słuchał. Dawni przyjaciele spojrzeli na siebie wmi czeniu... W tym samym momencie błyskawica przecięła chmim' Rozszalała się wiosenna burza, a Hans wiedział, jak bardzo możebv niebezpieczna. Obydwaj mężczyźni pomyśleli w tej chwili o tym samym o dniu, w którym Hans uratował życie przyjacielowi. Wtedy rówiezhl silny sztorm. Hans zmierzył Freda pogardliwym spojrzeniem, potem chwycił czap- kę, zimową kurtkę i, minąwszy go w drzwiach zbiegł na dół po schodach Pani Liirsen spojrzała na niego na pół ze strachem, na pół z duma — Jeżeli komuś się to uda, to właśnie jemu — powiedziała do Freda Wtedy i on poruszył się, odrzucił głowę do tyłu i powoli zszedł po schodach. Dawny przyjaciel pokazał mu drzwi, wyrzucił go niemal z pokoju, jednak on był daleki od tego, by przyznać mu rację. Został obrażony, mimo iż Wendland nie miał do tego powodu. Cóż to miaio znaczyć? Chciał przecież spłacić dług, chociaż nie od razu. Jakim prawem Wendland zachował się wobec niego tak obraźliwie? Ojciec Liirsen przyprowadził mu konia i Fred pogalopował przez wydmy w stronę plaży, mimo iż właśnie teraz burza była najbardziej gwałtowna. Spojrzawszy na niebo, stwierdził sarkastycznie: — Dzisiaj z pewnością nie wypłynie... Cóż go w końcu obchodzi ten chłopak? Na jego miejscu nie ryzykowałbym własnego życia jak wteo>- z mojego powodu. I zamiast wstydzić się niewdzięczności utwierdzał się w s\v ojej durni ^ Jego życie, myślał, było przecież o wiele ważniejsze, niż życie glupie-^ chłopca, który nie znał się na żeglowaniu i wypłynął w morze mi ostrzeżeń rybaków. Zapomniał przy tym, że przed laty był takim sam “głupim chłopcem". Och, jak wielka jest różnica w ocenie si i innych! 76 sięgnął do kieszeni i z zadowoleniem stwierdził, że leży w niej zapomniana lornetka. Długimi krokami przemierzał wydmy da*n°wspiąl się na górę, zatrzymał się na chwilę. Na dole, na plaży, ' trzegl grupkę ludzi, chodzących wzdłuż brzegu. Byli tam też rybacy, ^°S w n:ilczeniu stali obok swoich łodzi. Żaden z nich nie sprawiał że zamierza wypłynąć. "nans zauważył też kobietę, która błagalnie wyciągała ręce w stronę rvbaków i małego, korpulentnego mężczyznę, w którym rozpoznał obecnego właściciela Oberwiesen. Poza nimi na plaży zebrało się jeszcze sporo osób z pobliskich wsi i majątków. Wiadomość, że młody siostrzeniec pana Kronau wypłynął w burzę na morze, rozeszła się lotem błyskawicy. Hans skierował lornetkę na wzburzone i spienione morze, nad którym zwisały ciemne, ciężkie chmury. Wiatr rozwiewał je, tak że wydawało się, iż pędzą z ogromną szybkością. Na falach pojawiały się bałwany. Nie znalazł śladu żaglówki. Niebo przecinały błyskawice, raz po raz rozbrzmiewały grzmoty. Wydawało się, że wszystko dookoła drży. Oczy Hansa nieustannie przeszywały wzburzone morze. I nagle ręce mu zadrżały. Daleko na horyzoncie dostrzegł białą żaglówkę, nieporad- ™e balansującą na falach, popychaną przez: wiatr w różne strony. y awała się jedynie mirażem, jednak to, co zobaczył, wystarczyło, by orientować się, gdzie ma płynąć. aglowka ponownie zniknęła mu z pola widzenia. Być może, przed "strzegł jedynie białą flagę, gdy łódź wspięła się na falę. Znał 1 Oberwiesen; była biała i bardzo ładna, niestety, niewystar- 'trzymała, by stawić czoło podobnej fali. b\ nrz 7^° zbieSł z wydmy na plaże. Już z daleka krzyknął do rybaków, -go owali łódź do wypłynięcia. Nikt się jednak nie poruszył. '° Pani K^ nie8° W milczeniu' zastygli w bezruchu. Wtedy dostrzegła \ien ronau i podeszła do niego, wyciągając ręce. dy Ui, ' °*azji się poznać, jednak kilkakrotnie widziała go z daleka ała Jego słowa, złapała go za rarmg: 77 L iOj — Och, proszę pana, niech pan nam pomoże, niech pan g0 u Rybacy nie chcą wypłynąć. Proszę, niech pan ich jakoś przekonT** siostrzeniec jest na morzu, nie ma doświadczenia w żeglowan' wiedział, że to niebezpieczne, a my ponosimy za niego odpowied' ^ ność... Proszę, proszę, niech pan powie tym ludziom, by mu nr z pomocą. '' — Niech się pani uspokoi. Zrobię wszystko, co tylko możliwe być pani pewna. Podszedł do rzędu łodzi i przyjrzał się każdej po kolei. Wybrał jed z nich. — Przygotujcie ją! — rozkazał spokojnie. Rybacy nawet się nie poruszyli. Wtedy sam zajął się przygotowaniem łodzi. — Być może, potraficie się spokojnie przyglądać, jak chłopak się topi. Ja nie mam na to ochoty. Nie musicie mi towarzyszyć, pomóżcie mi tylko przygotować łódź. —' Żaden z nas nawet nie wie, gdzie go teraz szukać — odezwał się jeden z rybaków, nieco zmieszany słowami młodego mężczyzny. — Ale ja wiem. Do pracy, ludzie, nie pozwolimy przecież nikomu utonąć! Nie będziemy przypatrywać się tragedii z rękami w kieszeniach Rybacy znali go i wiedzieli, do jakich wyczynów jest zdolny Ponieważ jednak ostrzegli chłopca przed burzą, nie czuli się zobowią- zani, by teraz, gdy wypłynął mimo ich przestróg ryzykować dla mego życie. — Nie wyjdzie pan z tego żywy. — Już, pomóżcie mi, przecież to moja sprawa! Rybak, do którego należała łódź, podszedł do niego i położył rek?^ burcie. — A kto zapłaci mi za łódź, jeśli rozbije się na morzu? Hans prze'szył go spojrzeniem — Ja, mój chłopcze! którj Rybak spojrzał na niego niepewnie. — A... jeżeli pan nie wróci- •ani** Wtedy dopiero rybacy podjęli decyzję i zajęli się przygotował łodzi. Minęła chwila, zanim zepchnęli ją z piasku na wodę- ' . przyłączyli się do Hansa. Mieli przecież żony i dzieci. Czy ^ 78 — My poniesiemy koszty łodzi — wmieszał się pan Kronau stał za nimi i słyszał rozmowę. to ze , . cje dla lekkomyślnego chłopca? Wszycy przecież wiedzieli, 'vva waika na śmierć i życie. Każdy podziwiał Hansa, jak stał y ,any w lodzi, którą rzucało na wszystkie strony. Ostatni raz plażę. I wtedy na jednej z wydm, prowadzącej do ^ hlemitz dostrzegł szczupłą, kobiecą postać, zbliżającą się do o mężczyzny. Kobieta ubrana była na czarno, wiatr powiewał jej StarSZ ka Wiedział, że to była Fee. Być może i do niej dptarła SU H mość o młodym chłopcu, który znajdował się w śmiertelnym ^bezpieczeństwie. _ Impulsywnie zerwał czapkę z głowy i przesłał jej nieme pozdrowie- ie Mimo iż znał się na morzu, musiał się liczyć i z tym, że nie powróci z tej wyprawy. Serce zabiło mu gwałtowniej, gdy zobaczył, jak Fee biegnie ku brzegowi. I ona musiała go rozpoznać, gdyż podniosła błagalnie ręce. jakby chciała go zatrzymać. Dostrzegł również Freda który, siedząc na koniu, powoli zjeżdżał z wydmy. Zmierzał prostu ku Fee. Hans zacisnął zęby. A może był idiotą, poświęcającym swoje życie dla innego człowieka, teraz, właśnie teraz, gdy miał nadzieję, że życie uśmiechnie się wreszcie do niego, właśnie teraz, gdy zrozumiał, że kocha Fee i, być może, uda się mu zdobyć jej wzajemność? Wiatr przybrał na sile, odrzucając jego łódkę. Wtedy opanował się. Nie miał teraz czasu, by rozczulać się nad sobą. Na morzu był człowiek tt potrzebie i jeżeli ktoś mógł mu jeszcze pomóc, był nim tylko on. Bóg mu dopomoże, będzie go ochraniał, by wrócił szczęśliwie i mógł /aopiekować się Fee i strzec ją przed tym, co jej zagraża. Ko?leg} się donośny grzmot; jego łódź niczym łupina orzecha uniosła l ,na a'i ' ponownie opadła. Z plaży dobiegł go przerażony okrzyk °jacych się o dzielnego wybawcę. Hansowi wydało się, że pośród p " wyłowił głos kochanej kobiety. Czy Fee martwiła się o niego? Ur 'ze r°zpiera go siła. Musi mu się udać! By być godnym Fee, musi B0 c zycie młodego chłopca, musi przywieźć go całego i bez ran! gjemj * tym dopomoże. Pracou.i e r^ce trzyrnafy szoty; to był ogromny wysiłek. Mięśnie pla2v r) yjd'c sta'°we liny, oczy badały horyzont. Nie spoglądał już ku ta fa| Pler° teraz złapał wiatr w żagiel. Łódź równomiernie przecina- tore rozbijały się na dziobie. Mimo zimowej kurtki był 79 przemoczony do suchej nitki. Naciągnął na siebie zydwestke, kr pożyczył od jednego z rybaków. Była nieprzemakalna. Na razie ^ martwił się tym, że dno łodzi było zalane wodą. Cieszył się nawet z te C potrzebował bowiem balastu. Nie mógł jednak dopuścić, by nalało się" zbyt wiele. Wyleje ją, gdy burza straci nieco na sile. Najpierw musiał odnaleźć małą, białą żaglówkę. Długo trwała zanim dostrzegł ją przez lornetkę. Teraz jednak było już łatwi? utrzymywać stały kierunek. Na pokładzie nie dostrzegł chłopca. Miał nadzieję, że nie wpadł do wody. Nie byłoby już wtedy dla niego ratunku i akcja ratunkowa okazałaby się niepotrzebna. Być może jednak leżał na podłodze, co byłoby najrozsądniejsze w tej sytuacji. Hans zobaczył przez lornetkę, że wiatr rozerwał żagle, które łopotały teraz gwałtownie. Roześmiał się. Biedny chłopak został surowo ukarany za swoją lekkomyślność. Jeżeli jeszcze w ogóle żyje, musi być sparaliżowany strachem. Hans zacisnął zęby. Naciągnął szot i ustawił żagle odpowied- nio do wiatru, tak że łódź pomknęła po falach. Zbliżał się coraz bardziej do pustej na pozór żaglówki. Gdy nastała chwila ciszy, krzyknął, najgłośniej jak tylko potrafił: — Ahoi! Ahoi! Obserwował uważnie burtę białej żaglówki, z którą wiatr bawił się jak zabawką, popychając ją coraz głębiej w morze. Gdy jego okrzyk ucichł, zobaczył dwie ręce, kurczowo trzymające się burty i śmiertelnie bladą twarz. Odetchnął z ulgą. Dzięki Bogu, chłopiec jeszcze żył i mógł się poruszać. To było obecnie najważniejsze. Ponownie zakrzyknął radosne “ahoi", by dodać mu odwagi Chłopiec odpowiedział mu kiwnięciem ręki. Drugą trzymał się kur" czowo burty. Fale i wiatr rzucały żaglówką we'wszystkie strony. Teraz trzeba było wykonać najtrudniejsze zadanie — sprowadź'0 chłopca do swojej łodzi. Hans nie był w stanie podpłynąć bliżej d° żaglówki. Gdyfty to uczynił, obie łodzie mogły się rozbić, rzucone ia'a- jedna na drugą. Młody człowiek panował jeszcze nad sobą. Najlepiej W było, gdyby wskoczył do wody, a Hans mógłby go złapać. Ale jak mu[t wytłumaczyć? Każde słowo nikło w huku burzy. Musiał przekazać s«°. plan gestami. Podniósł do góry związaną linę, pokazał ją chłoPc ^ i uświadomił mu, że ma ją złapać. Zrozumiał, o co chodzi i twierdząco głową. Dopiero teraz Hans wyraźnie zobaczył ażoną twarz. Jednak bliskość wybawcy dodała chłopcu odwagi. Pr, ecj} do masztu, na którym powiewały resztki żagla, przytulił się do o kurczowo i spojrzał wyczekująco. Hans podpłynął najbliżej, jak "''g} i zamaszystym ruchem rzucił mu koniec liny. Pokazał chłopcu, że * się n^ obwiązać pod pachami, a potem skoczyć do wody i spróbo- , ć podpłynąć do większej i wytrzymalszej łodzi. Za piewszym razem l'na spadła w wodę, dopiero druga próba okazała się pomyślna. Jednak chłopiec miał tak zgrabiałe ręce, że nie umiał jej związać. Był bardzo słaby i przerażony, jednak widok Hansa dodał mu odwagi. Zrozumiał, że to jedyna szansa ratunku. Gdy wreszcie z trudem obwiązał się liną, Hans pokazał mu, że powinien skoczyć do wody. Drugi koniec liny przywiązał do jednej z knag w swojej łodzi. Chłopiec, który w swym białym dresie, odpowiednim na ładną, słoneczną pogodę, wyglądał jak kupka nieszczęścia, stanął odważnie na burcie i skoczył wprost do wzburzonego morza jak doskonały pływak, którym na swoje szczęście był. Dokładał wszystkich sił, by podpłynąć do łodzi Hansa, jednak fale odpychały go z powrotem do tyłu. Wreszcie chłopiec znalazł się na tyle blisko, że Hans mógł podać mu wiosło, którego ten się kurczowo złapał. Hans zaparł się teraz mocno o burtę i z wysiłkiem wciągnął chłopca na pokład. Nie było to wcale łatwe, udało mu się jednak. Chłopiec leżał wreszcie w jego łodzi, wyczerpany i śmiertelnie blady, a Hans usiadł °bok niego, by odzyskać siły. Potem przyjrzał się nieszczęśnikowi, którego wyratował z fal. sniiechnął się do niego ciepło, chcąc dodać mu odwagi. Gdy wreszcie zyskał oddech, krzyknął do niego — musiał bowiem przekrzyczeć rz? — że pod ławką leży płótno żeglarskie, być może jeszcze suche. lnien się nim owinąć, wtedy nie będzie mu tak zimno, ratowany spojrzał na niego z wdzięcznością. Niestety, nadal byli S2 j zPieczeństwie. Droga powrotna wydawała się o wiele trudniej- chł ^ Hans mógł teraz liczyć nie tylko na siebie, lecz na pomoc 2a ' który zerwał się i, jak tylko potrafił, pomagał przy żaglach. i%- n ze SOD^ tylko niezbędne słowa, raz jednak młodzieniec cał\ Z wdzięcznością dłoń Hansa. Wiedział przecież, że jeżeli wróci rowY na ląd, będzie to zawdzięczał wyłącznie jemu. 81 80 °c 8'ębołco w s f ,' Hans skinął do niego z uśmiechem. Razem rozpoczęli w. n z rozszalałym żywiołem. Żeglowanie pod wiatr było niezmiernie uci • liwe. Tylko wytrawny żeglarz, do których Hans niewątpliwie się żalić™ zdołałby utrzymać obrany kurs. Zgromadzeni na plaży ze strachem obserwowali walkę z falami i wiatrem, jednak najbardziej przestraszona była Z zapartym tchem śledziła wzrokiem łódź, jak gdyby w ten sposób mogła uchronić ją od wywrócenia. Przycisnęła dłonie do pjersi i modliła się cicho i żarliwie o ratunek. Nie zwracała uwagi na nic co się wokół niej działo, nie widziała nikogo poza tym, który nie zawahał się ryzykować życia dla innego człowieka. W tej strasznej chwili zdała sobie wreszcie sprawę, że kocha Hansa Wendlanda, że jej serce należy do niego, tylko do niego. Cóż ją obchodził Fred von Hallern, który, trzymając konia za cugle, stał koło niej i rozma- wiał z jej ojcem? Rozmawiali o wyczynie Hansa jakby chodziło o ryzykowne co prawda, lecz dostarczające emocji przedsięwzięcie, jakby stawką nie było życie lub śmierć dwóch ludzi. Fee nie chciała przysłuchiwać się dłużej ich pogawędce. Nie mogła ścierpieć tonu, w jakim mówili o Hansie. Odwróciła się gwałtownie do Freda. spojrzała na niego błyszczącymi ze zdenerwowania oczami i powiedziała ostro: — W ten sam sposób wypłynął kiedyś po ciebie, by uratować twoje życie. Dlaczego pozwoliłeś, by teraz wypłynął sam, dlaczego nie zaproponowałeś mu pomocy? Spojrzał na nią osłupiały ze zdziwienia. — Wybacz, Fee, ale w pierwszym rzędzie pomyślałem o tobie. Skoro Wendland tak nisko ceni swoje życie, że naraża się dla pierwszego lepszego lekkomyślnego chłopca, nie muszę przecież czynić tego sam^ go. To jego sprawa. Słyszałaś przecież od rybaków, że żaden z nich odważyłby się wypłynąć. To igranie ze śmiercią i tylko taki awantu jak Wendland ryzykuje tak lekkomyślnie swoim życiem. Nic innego ma poza tym do stracenia, bo od niego samego wiem, że cały czas s o niczym. Spojrzała na niego z trudną do opisania pogardą. .v — Jest bohaterem, wspaniałym mężczyzną, a nie awanturni — Jej wargi drżały. 82 A poczuł się urażony. — Oczywiście, nie ma dla ciebie najmniHej- Frznaczenia fakt, że powstrzymałem się od wypłynięcia z nim, gdjyż SZ?gerwszym rzędzie pomyślałem o tobie? * Zwróciła na niego zagadkowe spojrzenie. — Nie, • o tym tnie yślałam — odparła zimno i nieprzychylnie. P°mped spojrzał na teścia. — Słyszałeś to, ojcze? Czy mam pozwolić F?ee podobne impertynencje? To przecież bezczelność! W tej chwili 1 idziesz ze mną do domu! Jesteś całkowicie przemoczona, podobmie zresztą jak ja. Rozkażę, by mi przynieśli do Gros-Schlemitz suohe ubrania, zaraz wyślę posłańca. A potem mam zamiar zamienić z to»bą kilka słów, Fee. Tak dalej być nie może. Wystawiłaś moją cierpliwość na zbyt trudną próbę. Chodź! Jego głos brzmiał rozkazująco, Fred wydawał się sam sobie niezwyk- le imponujący, tym bardziej, że przyszły teść pokiwał głową z aproba tą. Jedak Fee uwolniła się z jego objęć. — Ja zostanę tutaj! — Nie, w tej chwili pójdziesz do domu — wmieszał się pan v on Plessen. Wyprostowała się dumnie i spojrzała na ojca bez śladu lęku. — Zostanę tu tak długo, aż się dowiem, czy Hansowi udało się doprowadzić akcję do końca. — Dowiesz się tego w domu. Westchnęła ciężko. — Ale później, o wiele później! Jej słowa zabrzmiały jak krzyk. Fred spojrzał na nią z nie ukrywaną złością. ~ Nie mam zamiaru rozczulać się nad tobą, Fee. Zachowujesz się fo °Stainia histeryczka. Żądam, byś natychmiast wróciła ze mną «do a na niego jak na obcego i całkiem obojętnego jej człowieka. N'§dzie z tobą nie pójdę, zostanę tutaj. ac °dwrócił wzrok ku teściowi. Pan von Plessen zauważył, że -l ,s|.romadzonych kieruje się ku nim i skinął uspokajająco głową. ner\\0vv ^ robrny z siebie widowiska, Fred. Fee jest nadal bardzo ^a'eko M^° sm'erci matki. Oczywiście, posuwa się stanowczo Za takie ja], Usimy to Jednak załatwić za zamkniętymi drzwiami. Sensacje, zaint -' oe nezaprzeczany uro, wzuzaą eresowanie. Fee chce po prostu wiedzieć, jak to się skończy. 83 lch zaint Z1Sie-^sza' ma& dla kobiet niezaprzeczalny urok, wzbudzają er Zostaw ją na razie w spokoju. Czekamy na ciebie jutro po n ł. wtedy porozmawiasz z nią poważnie i po męsku. "V Nieobecna twarz Fee świadczyła wyraźnie, że interesuje ja tvlt co dzieje się na morzu. Całkowicie utwierdziło to Freda w przeko ° '° że musi przykrócić jej cugli. W milczeniu odwrócił się od n ^ i zagadnął przyszłego teścia: — Nie mam ochoty stać tu w przemoczonym ubraniu. Nie chc przeziębić. Powinieneś wrócić ze mną do domu, ojcze. Skoro Fee un '' się, by zobaczyć, jak zakończy się to tanie przedstawienie, będzie są ' musiała ponosić konsekwencje swego uporu. — I zwróciwszy się do nie ciągnął: — Jadę teraz do domu, jutro złożę wam wizytę. Spojrzała na niego pociemniałymi oczyma. — A twój przyjaciel walczy tam ze śmiercią! — powiedziała z goryczą i gniewem. Zrobił obrażoną minę. — W najlepszym przypadku nabawisz się porządnego kataru, a zdradzę ci, że kobiety z czerwonym nosem nie są w moim guście. Obrzuciła go spojrzeniem, które powinno mu było zdradzić, jak nisko go ceni, jak bardzo jest jej obojętne, czy będzie mu się podobać, czy nie, jednak Hallern był tak dumny i arogancki, że nie przyszło mu nawet na myśl, iż Fee mogłaby spoglądać na niego inaczej niż z miłością. szacunkiem i głębokim oddaniem. Najwidoczniej śmierć matki wy- prowadziła ją z równowagi. No dobrze, jutro doprowadzi tę sprawę do porządku. Ukłonił się jej, czego nawet nie zauważyła, gdyż sercem i duszą była z mężczyzną, którego łódź ponownie pojawiła si? na horyzoncie. Przez chwilę znowu straciła ją z oczu, jak gdyby została pochłonie. przez demony głębi. Dzięki Bogu, że po paru sekundach zobaczyła r ponownie, nieustannie walczącą z falami i wiatrem. Fee wzniosła nieba wdzięczne modły , , najlepiej będzie, jeśli się rozgrzeje, przebierze w suche ubrania, by w sposób uniknąć przeziębienia. Obawiał się o swoje cenne zdrowie- tym był w bardzo złym humorze. Nie miał zamiaru przyglądać się. J Hans Wendland po zakończonej akcji, a z pewnością zakończy sif pomyślnie — awanturnicy zawsze mają szczęście — zostanie trium 84 Nie dostrzegła nawet, że jej ojciec odszedł wraz z Fredem- » * prowadził konia w stronę Gros-Schlemitz, postanowił bowietf1- ^ zgromadzonych na brzegu ludzi. Dokładnie tak jak p0*itany F^Trad} morzu i jego, Freda. Tak jakby dla Wendlanda to wtedy'' gdy wysiłkiem! Nie, stanowczo nie zamierzał być świadkiem było straszny ^ podziwu owacji. gorąc>'c ^iego bardziej wściekły niż kiedykolwiek dotąd, dopie- W • uświadomił sobie, jak “bezczelnie" go dziś po- ro tera - j^zucać mu pieniądze pod nogi, jemu, właścicielowi °v“.n nokazywać drzwi! Co ten nieudacznik sobie wyobra- Nimscneiij i>v j 11- .. j j i_ j • • i • j! Odda mu jego psie grosze, ale dopiero wtedy, gdy będzie uważał M słuszne. Nie pozwoli się zakuć w dyby takiemu nic nie warte- mu awanturnikowi. Fred wyjął ukradkiem z kieszeni zgnieciony banknot tysiącmarkowy, wygładził go i pieczołowicie schował do portfela. Podniósł go oczywiście z podłogi, gdy Hans minął go, by zbiec po schodach. Przecież, gdyby go zostawił, kto wie, co mogłoby się stać. Być może, staruszka znalazłaby go w trakcie sprzątania i zabrała. A jemu nie pozostałoby nic innego, jak jeszcze raz spłacać tę samą ratę. Uśmiechnął się pogardliwie: jutro wyśle Wendlandowi te tysiąc marek pocztą. Dzięki temu dostanie kwit, potwierdzający zapłatę pierwszej raty. Ale ten Wendland wybiegł jak oparzony z pokoju, gdy się dowie- dział, że głupi chłopak wypłynął w taką pogodę na morze! A Fee, głupia g?s, stała z innymi, by powitać go jak bohatera i wybawcę. Oczywiście, jak każda kobieta uwielbia sensacje! T l Jak, w myślach nazwał narzeczoną głupią gęsią. Był na nią lekły. Nie podejrzewał jednak, że Fee podjęła nieodwołalną yzj?, by zerwać z nim zaręczyny. Był głęboko przeświadczo- • każda kobieta byłaby bezgranicznie wdzięczna losowi, że dzen Z°Sta<^ ^On3 przystojnego, cieszącego się ogromnym powo- zonee ^a von Hallerna, właściciela olbrzymiego, nie zadłu- Przek° ma^atlcu Nimschen. Żadna by mu nie odmówiła, był o tym jeS2C2 ,5ny' świadom własnej wartości. Musi jednak uświadomić ^robi Ce> ^e m'a*a wielkie szczęście, iż została przez niego wybrana. Plasku muczeniu koło przyszłego teścia, zapadając się w miękkim c°raz bardziej zaciekłą złością oskarżał Fee. 85 Gdy przyszli do Gros-Schlemitz, pan von Plessen kazał przygoto ciepły grog na rozgrzanie się. Zdjęli mokre ubrania; Fredowi przynje ac no już suche rzeczy z majątku Nimschen. °~ Usiedli zadowoleni naprzeciw siebie i zaczęli rozmowę o tym • muszą wreszcie przytrzeć Fee nosa. Zostawili jej czas do niedzielne popołudnia. Kiedyś wreszcie musi odzyskać rozsądek. Tymczasem żaglówka znajdowała się coraz bliżej brzegu. Trwało t jednak długo. Można już było dostrzec sylwetkę Hansa, spokojni i pewnie kierującego łodzią ku brzegowi. Stal wyprostowany; teraz, gdv zbliżał się koniec podróży, zrzucił z głowy zydwestkę; pod wpływem morderczego wysiłku zrobiło mu się gorąco. Obok niego stał cudem uratowany młodzieniec. Pani von Kronau rzuciła się ze szlochem w ramiona męża. Razem oczekiwali Hansa z niezmierną wdzięcznością i ulgą. Fee stała nadal bez ruchu, jej oczy błyszczały gorączkowym niepokojem, mimo iż akcję ratunkową można było już uznać za pomyślnie zakończoną. Spojrzała na Hansa; jego włosy były potargane przez wiatr. Poczuła głębokie wzruszenie. Wiatr bawił się też jej włosami; było mokre od deszczu, pod wpływem którego skręciły się w piękne loki. Mimo iż włożyła płaszcz przeciwdeszczowy, burza potargała i zmoczyła jej sukienkę. Stała nieruchomo, przyciskając ręce do piersi. Tak ujrzał ją Hans, gdy podpłynął wreszcie na tyle blisko, by móc rozpoznać ludzi zgromadzonych na plaży. Przesłał jej pozdrowienie, a ona uniosła ręce, jakby chciała po- dziękować Bogu, że wrócił cały i zdrowy. Rybacy zajęli się wyciąganiem łodzi na brzeg. Rozległ się powitalny okrzyk, świadczący o głębokim podziwie i wdzięczności za to, czego dokonał. Hans jednak przyjął go niemal niechętnie. Podniósł chlopca' którego uratował, który z wyczerpania nie był w stanie zrobić ani kroku- wyniósł go z łodzi i oddał w ręce cioci i wuja. Potem jednym susei" wyskoczył na ląd i podszedł do Fee, nie zwracając najmniejszej uwag1 fl pozostałych. — Dlaczego stoi pani w deszczu? Jest pani przemoczona do sucn nitki. Proszę iść do domu i przebrać się w suche rzeczy. Ujęła jego dłonie. 86 __^ f0k, dobi>e5 teraz mogę już iść, ale., musiałam przecież poczekać .ż do cliw'ti> gdy pan dopłynie. Chciałam być pewna, że jest pan Strasznie się o pana bałam — powiedziała rwącym się glosę w Po^iągnął ją ^a sobą. Pod wpływem tych słów jego oczy rozbłysły. Chciał oddalić się z nją oc[ ożywionych ludzi, chciał też, by Fee schroniła się wreszcie prze<3 niepogodą. — , Niech paąj się pospieszy, pobiegnę z panią aż do wydm. — Ludzie chluby panu podziękować — powiedziała, nie wypusz- czając jeg° T%k 2 uścisku. — . Rany bos^j6) nie wytrzymam ich podziękowań. Zresztą za co mają rrii dziękować? przecież to był mój obowiązek, a uratowanie tego chłopek n'e było ^ż tak trudne. Woda jest moim drugim domem, znam jej humory- Pochyliła się i pocałowała jego dłoń. Wtedy z przerażeniem dostrzeg- ła, że jćdna z nic^ krwawi. Hans usiłował wyrwać ręce. — Co pani rc^bj? Zawstydza mnie pani — powiedział, rzeczywiście zakłopotany, i pc^cny]ił się nad jej ręką, by ją pocałować. Fee pobladła — p^ój Boże, przecież pan jest ranny. Roześmiał się wesoło. — Niech się pani o mnie nie martwi! To mała ranka, me warto c^ njej nawet wspominać. Ale jestem człowiekiem pełnej krwi, dlatego tak obflcie ją tracę. W a a si Chciał schowa^ krwawiące ręce za siebie, ale Fee mocno je trzymała ię ir^ z u-wagą. Rzeczywiście, po wewnętrznej stronie dłoni rane. natychmiast opatrzyć powiedziała, blada ze 1 jedynie — Trzeba zdenerwowania. c > miło było, że tak się o niego troszczy! Nie chciał jednak zdradzie swoich i ' , - • i • • i - 7 , . ^czuc, roześmiał się więc głośno. To rawrl' °-Z Pewn°ścia. mama Liirsen, gdy tylko wrócę do domu. 7ń • j., ui-10 takiego. Rany goją się na mnie jak na psie. Do jutra iua.zy s'v zabliźni,>. . , T , . . ciepło na sercu. Ten mężczyzna z pewnością nie Zrobiło jej °bawia się, żt 87 cjes \o go Ł-tcI\z, że dalej stoi na deszczu, mimo iż w głębi serca CK, _.“““!“ mu tyje zamteresowania. Wtedy z wes- tchnieniem spojrzała na niego, a na jej ustach pojawił się ieci widoczny uśmiech. ° — Nie musi pan na mnie krzyczeć, zrobili to już mój ojciec i pan Vo Hallern. Ich zdaniem powinnam była pójść z nimi do domu. Aie : musiałam zostać, dopóki nie zobaczyłam na własne oczy, że wrócił pan cały i zdrowy. Dzięki Bogu, że uszedł pan z życiem z jedną tylko rana Boże, przecież mogło się skończyć inaczej. Dostrzegł, że zbladła pod wpływem tej myśli. To była najwspanial- sza nagroda za to, co zrobił. Nie uważał swego czynu za coś nadzwyczaj, nego, było to przecież coś, co uczyniłby na jego miejscu każdy wrażliwy człowiek. — Naprawdę za bardzo się pani tym przejęła. Wszystko poszło przecież dobrze, chłopiec jest już bezpieczny, a ja mam zamiar natych- miast wysłać panią do domu. Niech pani pomyśli, jak bardzo mnie zmartwi, jeżeli przeziębi się pani przeze mnie. — Ale i pan musi jak najszybciej się przebrać; przemókł pan do suchej nitki. Roześmiał się jak mały, swawolny chłopiec. — A co pani myśli? Matka Liirsen weźmie mnie teraz w obroty. Już siebie widzę, jak leżę pod grubymi pierzynami, pijąc herbatę z bzu i jestem leczony domowymi specjałami. Ale słowo daję, że się zbuntuj?. Wypiję grzane piwo, przebiorę się i muszę skończyć pisać listy. Podniosła na niego oczy, a ich wyraz niezmiernie go wzruszył. — Tak, tak, niech pan w tej chwili idzie do mamy Liirsen i pozwoli, by opatrzyła panu rany. — Niech pani będzie pewna, że zatroszczy się o to. A... czy pani nadal obstaje przy swojej decyzji, czy zmieniła pani zdanie? Spojrzała na niego poważnie. — Uważa pan, że po tym, co się stało, mogłaby się rozmyślić, panie Wendland? Nie odrywał Wzroku od jej pięknych oczu. — Nie! Niech mi pani wybaczy, zadałem głupie pytanie. Skinęła głową. — Do widzenia. I bardzo proszę, niech się pan teraz zatroszczy o siebie. Niech pan nie zapomina, że jest pan moim jedyny01 przyjacielem. — Nie, nigdy o tym nie zapomnę. Nie zapomniałem o tym wtedy, gdy wypływałem w morze. Rozstali się. Fee pobiegła szybko w kierunku Gros-Schlemitz, on •erzał szybkimi, długimi krokami do małego domku. Zanim stracili • i oczu, przystanęli i pomachali sobie na pożegnanie. Staruszkowie Liirsen z niepokojem oczekiwali powrotu Hansa. Tak k przepowiedział, stara mamka chciała go przede wszystkim położyć do łóżka i leczyć, jeśli nie herbatą z bzu, to grzanym winem lub grogiem. On zadowolił się jednak wyłącznie grzańcem i opatrunkiem na dłoni. Nie potrwało to długo, potem przebrał się w suche rzeczy i zasiadł przed maszyną do pisania, by uporać się z zaległą korespondencją. Ledwie skończył, mama Liirsen zawołała go, by zszedł na kolację, którą podawała mu każdego dnia w jej ulubionym pokoiku. Z zadowoleniem przyglądała się, z jaką ochotą zabrał się do jedzenia. Podczas gdy zajadał z wilczym apetytem, do drzwi zapukał listonosz, roznoszący wieczorną pocztę. Dla Hansa miał dzisiaj tylko jeden list. Wręczył mu lekką kopertę, zaadresowaną zamaszystym, pochyłym pismem. Nikt nie domyśliłby się z pewnością, że skreślony został kobiecą, ręką. List wywołał na twarzy Hansa uśmiech. Natychmiast go otworzył. Jego treść, skreślona dużymi, zdecydowanymi literami, brzmiała następują- co: Stary Przyjacielu! Cóż, zmieniłam plany. Wybieram się w podróż do Niemiec. Paryż już się znudził, a Bobby koniecznie chce zobaczyć Berlin. Przygotuj się, że zawitam również do Oberwiesen, jeżeli przyjdzie mina to ochota. Przyjadę jednak sama, Bobby zostanie tymczasem w Berlinie. Resztę opowiem Ci, Sdy się zobaczymy, być może w Oberwiesen, być może w Berlinie, bo jeśli me Przyjadę do Ciebie, musisz oczywiście przyjechać do stolicy. Do zobaczenia, Przyjacielu — Maud chwilę spoglądał na list, potem złożył go i odłożył na stół, p°grążony w myślach. t ^dy wieczorem wyszedł z pokoju, by odetchnąć świeżym powie- si L.01' zauważył, że burza ustała, a na niebie, między chmurami, pojawił siężyc. Powietrze było ostre i chłodne, ale orzeźwiająco czyste. Hans 89 zapalił fajkę i skierował się w stronę wydm. Widział szyszki przeróżnych rozmiarów i kształtów, które zerwał huragan. Był to jedyny ślad przypominający o burzy, która przeszła nad tą okolicą. Gdy Fee wróciła do domu, udało jej się przemknąć niepostrzeżenie do swojego pokoju. Cieszyła się, że może pozostać na chwilę sama, gdyż ciągle była roztrzęsiona po przeżyciach na plaży. Jednocześnie czuła fale nowego uczucia, nie znanego jej do tej pory. Właśnie w tej chwili uświadomiła sobie nadzwyczaj wyraźnie, że kocha Hansa, darzy go miłością głębszą i dojrzalszą, zupełnie inną niż to uczucie, które kiedyś żywiła do Freda. Opadło ją tysiące wątpliwości. Czy pragnęła uwolnić się do więzów łączących ją z Fredem tylko dlatego, że kochała innego? Czy nie dostrzegła podłości Freda już wcześniej, zanim zaczęła porównywać go z Hansem? A może ostatnie doświadczenia z Fredem kazałyby jej spoj- rzeć na niego krytycznie, nawet gdyby na drodze jej życia nie po- jawił się Hans? Jednak dopiero jego zachowanie wobec przyjacie- la otworzyło jej oczy. Wewnętrzny głos powiedział jej, że właśnie Hans Wendland pozwolił jej odkryć prawdę o narzeczonym, mimo iż właśnie on wzdragał się oczerniać Freda, zanim ona nie zerwie zaręczyn. Słowa, które wtedy wypowiedział, zapadły w jej pamięć. Jednego była teraz pewna: nigdy nie zostanie żoną Freda. Jej matka miała rację, ostrzegając ją przed małżeństwem bez wzajemnej miłości. Byłaby bardzo nieszczęśliwa, nie potrafiłaby też uszczęśliwić męża. Popełniła błąd, nie mogła jednak zgodzić się, by przez chwilowe zaślepienie całe jej życie stało się pomyłką. Nic nie mogło odwieść jej od postanowienia, by zerwać zaręczyny. Do kolacji pozostała w swoim pokoju i dopiero wieczorem zeszła na dół. Widziała, jak Fred odjeżdża na swoim koniu, i że zostanie sam na 90 sam z ojcem. Zazwycoczaj obawiała się go. Wiedziała, że będzie dla niej ostry, będzie chciał jsją zmusić, by dotrzymała słowa. Przebrała się i zessszła na dół. — No, wreszcie s się zjawiłaś? Gdyby Berta nie powiedziała mi, że wróciłaś do domu, nrnógłbym pomyśleć, że cały czas włóczyłaś się po plaży. — Wybacz, tato, “ że nie powiedziałam ci o moim powrocie. Słysza- łam jednak głos Freds.a, a bolała mnie głowa i chciałam trochę odpocząć. — Nie dziwię sięg! Musiałaś koniecznie stać na deszczu, w środku burzy? Mam nadziejeję, że się nie przeziębiłaś. — Nie było mi zsimno, tato. Założyłam płaszcz nieprzemakalny. — No, dobrze! AAle Fred nie chciał czekać. Czy akcja zakończyła się pomyślnie? Oczy Fee zabłysHy. — Tak, tato, dzięki Bogu! Ojciec jadł z apetytem, popijając od czasu do czasu z zadowoleniem łyk czerwonego win^. — No, to mnie cirieszy! To wspaniały chłopak, ten młody Wendland, kropla w kroplę podflobny do ojca. Każdy chciałby mieć takiego syna. Z dziewczynkami n~ia się tylko kłopoty. Fred, oczywiście, nie chce przyznać, że Wendlland znowu dokonał wspaniałego wyczynu. Nie wiem dlaczego, nie clhce wysłuchać ani jednego dobrego słowa na temat swojego przyjaciela. Jeżeli o mnie chodzi, Wendland niezmiernie mi imponuje; sam nigdy* nie zdobyłbym się na to, aby stanąć twarzą w twarz ze spienionym żywiłOłem. Szkoda, że nie jest już właścicielem Ober- wiesen, że popadł \\y taką biedę. Fred opowiedział mi, że Wendland usiłował wyciągnąć od niego pieniądze niedługo przedtem, zanim Poszedł na plażę. Fee miała nieprzepartą ochotę uścisnąć ojcu rękę, gdy tak serdecznie wyrażał się o Hanstee- Odpowiedziała jednak na pozór spokojnie: — Hans Wendleind zachował się po prostu wspaniale. Pan von Plessern roześmiach się. — No tak, coś takiego zawsze imponuje kobietom.. Nie daj tego poznać po sobie przed Fredem; on i tak wyraża się o« tobie niezbyt pochlebnie. Jest z ciebie bardzo niezadowolony, i, szczerze mówiąc, ma rację. Tak dalej być nie może, Fee. Fred nie pozwali dłużej się tak traktować. Sama będziesz sobie winna, jeżeli stanie się surowszy. 91 Spojrzała na talerz. Najchętniej od razu powiedziałaby ojcu, że chce zerwać z Fredera. Bała się jednak, że ojciec mógłby w jakiś sposób powstrzymać ją od tego. Lepiej będzie, jeśli dowie się o jej zamiarze jutro, podczas wizyty Freda. Wtedy nie będzie mógł jej przeszkodzić- — Tak, tato, porozmawiamy o tym jutro, ja i Fred. Zadowolony, położył jej na talerzu szczególnie soczysty kawałek mięsa i powiedział, obrzucając ją krytycznym spojrzeniem: — Musisz porządnie jeść, Fee. Wyglądasz tragicznie; jesteś blada i wyczerpana. Nie powinnaś się zdziwić, jeżeli Fred odejdzie od tak księżycowe pięknej narzeczonej. Mężczyźni nie przepadają za aż tak szczupłymi kobietami, jak to sobie wyobrażacie. Musisz być rozsądna, Fee. Fred to najlepsza partia w okolicy. A ja nie mogę dać ci zbyt dużego posagu. Jej usta zadrżały, jednak powstrzymała się od odpowiedzi. Jadła posłusznie to, co nakładał jej ojciec, pytając się w duchu, jak on zachowa się jutro, gdy usłyszy o zerwaniu zaręczyn. Wiedziała jedno: z pewnością jej tego nie ułatwi. Pan von Plessen myślał jednak o tym, że wkrótce każdy wieczór będzie spędzał samotnie i to psuło mu nieco dobry nastrój. Spoglądał raz po raz na bladą twarz Fee. Śmierć matki bardzo ją dotknęła. Tego jednak nie można było zmienić. To było nieuniknione, nawet gdyby wcześniej zdecydował się na operację. Słaba płeć, skłonna do chorób! Zawsze coś je boli, stale trzeba z nimi postępować bardzo delikatnie, dotykać zawsze w białych rękawiczkach. Ale życie bez kobiet w domu? Nie, to byłoby nudne. Na powtórne małżeństwo był już jednak za stary. Mężczyzn w jego wieku kobiety poślubiają wyłącznie z wyrachowania. Nie mógł liczyć na wdowę z pieniędzmi. Myśli te jednak bynajmniej nie psuły mu apetytu. Hans Wendland dobrze spał tej nocy, a mama Liirsen obudziła g° następnego ranka, przynosząc filiżankę aromatycznej kawy. Nie musia' ła oszczędzać, gdyż jej młody pan już pierwszego dnia wręczył jej banknoty stumarkowe i poprosił, by powiadomiła go, gdy wszystko wyda, wtedy da jej kolejne. Ze zdziwieniem spojrzała na tak nieprzy- zwoicie dużą sumę. Powiedziała, że rozumie się przecież samo przez się, że zatroszczyła- by się o młodego pana, zapewniłaby mu wszystko, co niezbędne. Ze śmiechem poklepał ją po ramionach. — Niech pani nie wygaduje bzdur, mamo Liirsen. Nie mam zamiaru moim wilczym apetytem siać spustoszenia w pani spiżarni. Chcę, by każdy wydatek na mnie pokryła pani z tych pieniędzy. Niech mi pani powie, gdy zapas się wyczerpie. Matka Liirsen oszczędnie gospodarowała tą sumą, mimo iż otaczała gościa wszelkimi zbytkami. To, czego nie miała w domu, kupowała najtaniej, jak mogła. Wiedziała, że jej pan nie zdobył za granicą fortuny, dowodziły tego niektóre jego uwagi. W przeciwnym razie nie zadowolił- by się niewielkim pokoikiem na poddaszu; w pobliskiej wsi znajdował się przecież elegancki zajazd, gdzie gościli od czasu do czasu nieliczni przyjezdni. Hans nie zdawał sobie nawet sprawy, że jest powodem trosk matki Lursen. ' Ledwie skończył jeść śniadanie, przyjechał posłaniec z Nimschen, posłaniec od pana von Hallerna, który zdecydował się spłacić Hansowi pierwszą ratę nie przekazem pocztowym, lecz wysyłając swojego człowieka. Przy wyjeździe polecił służącemu: — Niech pan jedzie do Oberwiesen. U starych Lursenów mieszka ""oj dawny przyjaciel, który skazany jest na moją pomoc. Niech pan Przekaże mu tysiąc marek, niech pan jednak żąda pokwitowania. Służącego zdziwiła naglą hojność jego pana, znany był bowiem ze slcąpstwa. Gdy stanął przed Hansem Wendlanedem i chciał wręczyć mu P1?niądze, ten sam banknot tysiącmarkowy, który wczoraj usiłował dać u Fred, oraz pokwitowanie, które miał podpisać, Hans spojrzał na ego wzrokiem trudnym do opisania. Przeczytał uważnie pokwitowa- • »reść jego była krótka: Dnia dzisiejszego potwierdzam odbiór tysiąca °d pana Freda von Hallerna. ans Wendland spokojnie wyjął pióro i odpisał: Spłaty w ratach nie *'n« _ Tak;:, ^o-J^oze Pan teraz °dejsc — powiedział spokojnie. W drotftfzi H «:e powrotnej służący nie wiedział, czemu powinien sje bardziej dzź^ć. ^ić- Odmowie przyjęcia tysiąca marek, czy wspaniałej napiwkowi • Iai^aJwidocznieJ Pan Wendland nie jest aż tak biedny, jak , ., v«n n0011 Hallern. mówił pan v« " . . , Kilka r^z!p:1(yprzyg ą a się k°Percie' ktoreJ Hans me zakleił do końca Ostatecznie^ ńe 9|(lie udało mu sie. °Przeć P°kusie- Małym palcem rozerwał mipkrp vdhK \d K kle-i Jeszcze nie zasechł. Otwarł kopertę bez trudu. Ze IJ.lltJS^Ł', c>*~^ 11 -11 ,1 zdumienier^11 przs^1"2602^** kllka pospiesznie skreślonych przez Wendlanda słów, po c^yi v^ uśmiechna-ł sie chytae. — No tcnC° n'e wygląda bynajmniej na prezent! Mój pan nie jest aż t k śruba ^ba^a., za jaką chciałby być uważany. Poza tym nie potrafi? b'e nawe^t lyyfW^razić, ze m°g^y podarować komuś tysiąc marek. Naiwidoczki nit PJmusi sPłacać dług, być może jeszcze z czasów, gdy nie był ł l i^11 \fi/Nimschen i przysyłał wujowi tysiące listów z prośbami o pieniądz^5- 7 d w*^*^/11^' ze zasP°koił swą ciekawość, schował kartkę z po- wrotem do k»p,(f Perty i zamknął ją pieczołowicie. Cd st^nlł ^ ponownie przed swoim panem, opowiedział jak pan Wendland oodti0(Toudynek zobaczył jednak Fee ani jej ojca. W jego sercu zagość i^ciłtpookój. Powol oddalił się. Ach, gdybyż mógł jej jakoś pomóc! Poszedł do domu, czas bowiem naglił, a musiał p3 pn>otttować się do wizyty w Oberwiesen. Gdy uporał się z tym i zszedł na. * a dnrtnatka Liirsen spojrzała na niego, rozszerzonymi ze zdumienia ocza. Aamilsans wyglądy wspaniale, niezwykle elegancko. Nie podejrzewała nawet, że garnitur, który miałfał iwoobie, wyszedł spod igły najlepszego krawca w Nowym Jorku. I go^igdytwwiedziała, ile kosztował, z pewnością napomknęłaby o “nieprzyz'3'zwojj i sumie". Zdziwiła się również pani Kronau, witając goś»róciiraównie biedn) jak przed laty, gdy opuszczał kraj. Hans nie potrzebował wiele czasu, by zdobyć syrfmipnę^ gospodarzy Wspaniale ich zabawiał ciekawymi anegdotami, c3 od saesu do czasu komplementując .panią domu. Potrafił też niepos *strzt;esnie nakłofllC pana Kronau, by opowiedział mu, w jakim obecnie 2 stanes jest rrwJ4te Oberwiesen. Małżonkowie mieli okazję, by zwierzy*tyć t się ze swoi skrywanych zmartwień. Nie było im bynajmniej łatw^o apvcjścić korze na wsi. Pan Kronau pracował wcześniej jako ko (DnstiUctor masz> ^ zdobył pokaźny majątek i postanowił spędzić tu res^szteiK^ia. P°nie^; jednak w okolicy mieszkała wyłącznie szlachta, nie ^ zoslil przyjęty z ' miło. Teraz, gdy szlachta nie ma już większego znac^zeą tym ?acie 96 ma się razem, nie dopuszczając do swego wąskiego kręgu nikogo 1 T&- Hafls przysłuchiwał się uważnie i po chwili namysłu, odpowiedział: _ Wydaje mi się, że jest pan w błędzie. Mój ojciec też nie był lachcicem, ale żył z sąsiadami na przyjaznej stopie. __ Tak, tak, drogi panie Wendland, zapomina pan jednak, że pana matka była z urodzenia baronówną Malten. Hans z niedowierzaniem pokręcił głową. — Czyżby naprawdę mieszkańcy tych okolic byli aż tak bardzo zacofani? __ Nie mogą nam wybaczyć, że pochodzimy, moja żona i ja, z mieszczaństwa, ze stanu rzemieślników. _ To przecież bardzo szacowny i ceniony stan. — To pana pogląd. Ale niech pan posłucha, co mówią w sąsiedz- twie Najgorszy jest chyba pan von Hallern z majątku Nimschen; zawsze patrzy na nas z góry. Inni starają się nie pokazywać aż tak ostentacyjnie, ze nie należymy do nich, i jeżeli nie mogą uniknąć spotkania, są bardzo uprzejmi. Jednak młodemu panu z Nimschen wydaje się, że przerasta nas o głowę. Nawet nas nie pozdrawia, wykorzystuje każdy pretekst by tego uniknąć. Jedynie pani von Plessen i jej córka nie dały nam nigdy odczuć różnicy; były dla nas niezwykle miłe, odwiedzały nas od czasu do czasu. Jednak pani von Plessen zmarła niedawno, a jej córka wkrótce zostanie panią von Hallern, a wtedy mąż nie pozwoli jej rozmawiać z nami. — Nie wierzę, że zgodzi się na to. ~~ Cóż, nie chcemy przecież, by z naszego powodu narażała się na ^przyjemności. Jednym słowem, chcemy się stąd wyprowadzić. Nasze wyszły za mąż i zamieszkały w Berlinie, a i my chcielibyśmy lic się w stolicy, i to jak najszybciej. Najpierw jednak musimy zedać Oberwiesen, ale to diabelnie trudne w obecnych czasach. ans, słysząc te słowa, przysunął się do pana Kronau i spojrzał na nie§^w napięciu. 7~ A gdybym znalazł panu kupca? Wp,,^/52^ Pan spojrzał na niego zdziwiony. — Żartuje pan, panie "Oland? z \^ le' mó\vię jak najbardziej poważnie. Mam kilku znajomych y*-\, którzy przyjechali do Europy wraz ze mną. Szukają 97 posiadłości, w której mogliby zamieszkać. Są Amerykanami, ale ick rodzice pochodzili z Niemiec. Polecili mi, bym rozejrzał się za odpowied, nią posiadłością, a mówiąc otwarcie, słyszałem o tym, że postanowili państwo sprzedać majątek i powiadomiłem o tym przyjaciół. A oni polecili mi, bym skontaktował się z państwem. Pani i pan Kronau spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. — To byłoby... o Boże, panie Wendland! Gdyby pan mógł nam w tym pomóc, z pewnością i pan nie wyszedłby z pustymi rękami. Otrzyma pan odpowiednią prowizję. Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby udało nam się sprzedać majątek za przyzwoitą cenę. — Ile państwo chcą za Oberwiesen? . — Został wyceniony na trzysta tysięcy marek. Nie jest obciążony hipoteką. Ewentualnie mógłbym się zadowolić zapłatą połowy, resztę zabezpieczając hitpoteką. Hans z uśmiechem pokręcił głową. — To wykluczone. — Cena naprawdę nie jest wygórowana. — Oczywiście, podzielam pana zdanie. Nie sądzę jednak, by nowy właściciel zgodził się od samego początku obciążyć majątek hipoteką. Jeżeli kupi, zapłaci w całości gotówką. Pan Kronau otoczył Hansa ramieniem. — To byłoby po prostu wspaniale! Drogi panie Wendland, jesteśmy już panu niezmiernie wdzięczni za to, że uratował pan naszego siostrzeńca, Bóg wie, że z narażeniem własnego życia, ale będziemy zobowiązani do jeszcze głębszej wdzięczności, jeżeli znajdzie pan kupca na Oberwiesen. Ma pan moje słowo, że otrzyma pan ode mnie odpowiednią prowizję. Słyszałem, że pana sytuacja finansowa nie jest najlepsza. Otrzyma pan więc ode mnie godziwą zapłatę za pośredni- ctwo, by mógł pan wieść w miarę spokojną egzystencję. Hans roześmiał się i powiedział: — Chciałbym panu coś powiedzieć, panie Kronau. 'Lepiej będzie, jeżeli sprzeda pan majątek za cen? pomniejszoną o prowizję, którą chciał mi pan zapłacić. Wtedy b?d? najbardziej zadowolony. — Ale drogi panie, w dzisiejszych czasach nie powinno się odrzuca żadnej możliwości zarobku, zwłaszcza jeżeli nie posiada się własneg majątku. Przecież to będą uczciwie zarobione pieniądze, które wyp*a panu ja, nie nabywca. 98 — Niech się pan o to nie martwi, ewentualny nabywca Oberwiesen oie pozwoli mi umrzeć z głodu. — Ach tak, w takim razie nie będę się upierał. Czy mogę jednak liczyć, że umowa dojdzie do skutku? — Myślę, że mogę odpowiedzieć panu twierdząco, gdyż nabywca... no cóż... ewentualny nabywca ma zamiar odwiedzić nasze strony. Chciałby kupić majątek położony w pobliżu morza. — A zatem, dobrze wybrał, od morza dzieli nas najwyżej dziesięć minut, wystarczy przejść przez wydmy i zaraz u ich stóp rozciąga się Bałtyk. — Dobrze, panie Kronau. Młoda żona mojego klienta przyjedzie tu wkrótce z Berlina, by się ze mną spotkać. Rozumie pan, przedstawiłem jej Oberwiesen w korzystnym świetle, gdyż niezmiernie bym się cieszył, gdyby rodzinny majątek znalazł się w rękach moich najbliższych przyjaciół. — Rozumiem oczywiście. Życzę więc panu, by i pan osiągnął korzyści ze sprzedaży Oberwiesen. — Tak — odpowiedział z uśmiechem Hans — mógłbym mieć nadzieję, że będę mógł tu spędzić kilka wakacyjnych tygodni. Niech się więc pan nie martwi, załatwię tę sprawę z równą starannością, jakbym załatwiał ją dla siebie. Tak czy tak, przyszedłbym do pana w ciągu najbliższych dni, by omówić z panem cenę. Pana serdeczne zaproszenie zaoszczędziło mi kłopotów, w przeciwnym razie przyszedłbym tu jako obcy człowiek. Szczerze mówiąc, kilka dni temu byłem w okolicy i, nie wchodząc oczywiście na teren prywatny, przyjrzałem się dokładnie majątkowi. Na ile mogę ocenić, wszystko jest w nienagannym porządku. '— I ja tak myślę. Jestem gotów oprowadzić pana po Oberwiesen, Panie Wendland. Musi pan przecież wejść do stajni i obory. Sam pan Wle< że nie zamierzam pana oszukać. Kupiłem Oberwiesen przed laty od lerzycieli pańskiego ojca za ćwierć miliona marek, poczyniłem wiele estycji, zwiększyłem również stado bydła. Pana klient zawrze więc naPrawdę korzystną umowę, j ~~ Dobrze, jeżeli pan pozwoli, odwiedzę pana w najbliższych dniach Prowadzi mnie pan po majątku, a gdy przyjedzie żona mojego z -Jaciela, będę mógł jej udzielić szczegółowych informacji. Jej mąż n°ścią zaakceptuje jej decyzję. 99 Chwilę jeszcze rozmawiali na ten temat. Potem pani domu zaprosi} ich do pokoju obok, gdzie podała kawę. Przy kawie pan Kronai zaznaczył: — Jeśli chodzi o sprzedaż, wyłączam z niej dywany, obrazy, dzieła sztuki i meble, stojące w tym pokoju. Urządziliśmy go całkowicie sam' i chcemy zabrać te rzeczy do Berlina. Hans rozejrzał się uważnie dookoła i odpowiedział spokojnie' — Mój klient nie będzie przykładał do tego wagi; ma zamiar urządzić dom według upodobań własnych i żony. Jego wzrok spoczął przy tych słowach na jednym z obrazów, w rzeczywistości jednak nie widział martwej natury, którą ten przed- stawiał, myśli bowiem poszybowały mu ku Gros-Schlemitz. Pytał się w duchu, czy jest tam już Fred von Hallern i czy Fee von Plessen zażądała, by zwrócił jej wolność. Spojrzał na zegarek, mijała właśnie cz\yarta. Teraz jednak musiał poświęcić uwagę gospodarzom. Uzgodnił z panem Kronau, że spotkają się następnego dnia rano, by omówić szczegóły, które Hans musiał poznać w interesie swojego klienta. Gdy wyczerpali wreszcie temat sprzedaży Oberwiesen, o swoje prawa upomniał się siostrzeniec. Od dawna czekał na możliwość porozmawiania z Hansem Wendlandem. Wykorzystał nadarzającą si? okazję. Zapytał go z chłopięcą ciekawością, czy to prawda, że spędził kilka lat w Teksasie; chciał się koniecznie dowiedzieć, jak tam wygląda i jakie przygody przeżył. Hans opowiadał więc z uśmiechem o wszyst- kim, co mogło zainteresować młodego chłopca, który przysłuchiwał si? z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Gdy Hans skończył, chłopi^ stwierdził z zazdrością: — I ja najchętniej wyjechałbym z kraju. Nasze życie jest takie bezbarwne i nudne. Chciałbym przeżyć romantyczną przygodę, stanąc twarzą w twarz'z niebezpieczeństwem i stać się takim człowiekiem jak- jak pan. — Wczorajsza wycieczka żaglówką nie była niczym innym. 1?C właśnie przygodą. I jeżeli życie nie zmusi pana do wyjazdu i narażao' się na tak niepewne życie, z całego serca odradzam panu, niech pan te? nie czyni dobrowolnie. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent podobn>L przygód kończy się tragicznie, a te, których zakończenie jest pomysł kosztują naprawdę bardzo wiele. Nie sądzę też, mówiąc szczerze, by adawał się pan do takiego życia. Z daleka wydaje się ono niezmiernie romantyczne, jednak w rzeczywistości okazuje się uciążliwe i równie nudne, jak tu. Niech mi pan wierzy. Chciał powstrzymać chłopca, który nie sprawiał wrażenia ani silnego, ani energicznego, przed popełnieniem życiowej pomyłki. Opo- wiedział mu o kilku przygodach, które przeżył, balansując jednak na granicy życia i śmierci, narażając się na głód, w których odniósł wiele ran i wiele wycierpiał. Kronauowie posyłali mu wdzięczne spojrzenia, a gdy Hans postanowił wreszcie wrócić do domu, pan Kronau odprowadził go do bramy, zwracając się ku niemu ze szczerym podziękowaniem: — Jestem panu niezmiernie wdzięczny, że udzielił pan mojemu siostrzeńcowi tak wyczerpującej i zniechęcającej odpowiedzi. Jest bardzo egzaltowany, przysparza rodzicom wielu zmartwień. Ciągle powtarza, że chciałby wyruszyć w świat na spotkanie przygody. Sądzę, że pańska opowieść wywarła na nim odpowiednie wrażenie. — To mnie cieszy. W jego wieku zresztą każdy z nas gotowy był na przygody, zwłaszcza jeśli siedział przy suto zastawionym stole i nie wiedział, co to głód. Spróbuję może wywrzeć na niego wpływ, jeżeli zechce pan go do mnie przysłać od czasu do czasu. Możemy się wybrać na kilka wycieczek, a wtedy zrobię wszystko, by nabrał trochę rozsądku. Kronau przyjął jego propozycję z wdzięcznością i pożegnał go serdecznie. Gdy wrócił do salonu, zastał w nim żonę i siostrzeńca. Powiedział głośno: ~~ Willi, pan Wendland zaproponował, byś wybrał się z nim kiedyś na wycieczkę. Zna w tych okolicach każdy kamień, a my, starzy ludzie, nie mamy aż takiej ochoty na piesze wędrówki. Willi był wielce uradowany z tej propozycji, bo już przepadał za ansem Wendlandem. Od tej pory bywał u niego niemal codziennie, aż 0 końca wakacji. Hans kilkakrotnie wypłynął z nim w morze i chłopiec czasie tych kilku spędzonych z Hansem godzin nauczył się więcej niż Przgz całe swoje życie. 100 101 Fee z ukrywanym niepokojem oczekiwała wizyty Freda. Dokładnie przemyślała wszystko, o czym chciała z nim porozmawiać. Gdy pojawi} się, kilka minut po trzeciej, była już spokojna i zdecydowana. Fred nie przypuszczał, co go tu czeka. Już od samego rana by} w wyjątkowo złym nastroju. Zdenerwowało go, że Hans odrzucił jego propozycję, by spłacać dług ratalnie. Byłby jeszcze bardziej zły, gdyby dowiedział się, że jego służący nie wierzy bynajmniej w jego wersję, że pomaga przyjacielowi, który znalazł się w kłopotach, lecz wie dokładnie, że chodziło o spłatę długu. Postanowił, że każe Hansowi poczekać, dopóki nie uzbiera dziesię- ciu tysięcy marek. W drodze do Gros-Schlemitz przyszło mu do głowy, że mógłby się prosto uwolnić od ciążącego mu długu. Po jego wyjeździe Niemcy przeżyły inflację. Co prawda, Hans dał mu te dziesięć tysięcy marek w złocie, nie miało to jednak nic do rzeczy. Trzeba to omówić z adwokatem... Być może, ujdzie mu to płazem. Jego sposób myślenia był niezmiernie podły, on jednak nie łamał sobie głowy podobnymi drobiazgami. Nie przyznawał się sam przed sobą, że żyje naprawdę na dobrej stopie i z łatwością mógłby wypłacić Hansowi owe nieszczęsne dziesięć tysięcy marek. Nie przejmował się tym, że jego przyjaciel jest w o wiele trudniejszej sytuacji niż on i że przed laty dał mu wszystko, co posiadał tylko po to, by on mógł spłacić dług honorowy. Fred von Hallern myślał przede wszystkim o sobie. Przyjechał do Gros-Schlemitz, by przeprowadzić z Fee “poważną" rozmowę. Postanowił, że dziś będzie bezwzględny i uświadomi jej, że powinna czuć się niezmiernie szczęśliwa, iż postanowił ją poślubić. Nie podobał mu się ton, jakim się do niego od pewnego czasu zwracała. Nie miał też ochoty grać w jej życiu drugie skrzypce. Musi być dla ni?J najważniejszy. Postanowił postępować energicznie i zdecydowanie. Z tym niezłomnym postanowieniem powitał w salonie Fee i przY' szłego teścia. Fee ubrana była w prostą, czarną sukienkę, zapiętą P° samą szyję, z wąskimi rękawami. Wyglądała niemal jak zakonnica, wrażenie to potęgowała jej blada twarz. Tylko jej stalowo połyskuja>e włosy i błyszczące, szare oczy dodawały życia i barwy jej postaci. 102 Fred już przy powitaniu obrzucił ją niechętnym spojrzeniem _ Cóż, Fee, wyglądasz dziś bardzo marnie, z pewnością jesteś zmęczona. Ale wczoraj musiałaś oczywiście stać na plaży, narażona na deszcz i wiatr, tylko po to, by podziwiać brawurę Hansa Wendlanda. — Tak, musiałam — odpowiedziała spokojnie. .— Mimo, że kazałem ci iść do domu... — Tak, mimo to! Spojrzał na nią obrażony. — Cóż, ułatwiasz mi tylko sprawę. Muszę powiedzieć ci to, co od dawna leży mi na sercu. Proszę, nie przerywaj mi, posłuchaj mnie uważnie, przynajmniej raz. Pan von Plessen podniósł się, zamierzając wyjść z pokoju. Jednak Fred zatrzymał go. — Nie, drogi ojcze, proszę cię, zostań i posłuchaj tego, co zamie- rzam powiedzieć Fee. Przyznasz rację każdemu memu słowu. A zatem, droga Fee, przyznam, że od pewnego czasu nie podobało mi się twoje zachowanie; godziło w moją męską godność. Nie mówię już o tym, że zawsze najważniejsza była dla ciebie matka, o mnie zazwyczaj zapomi- nałaś. Najgorsze jednak jest to, że po jej śmierci traktowałaś mnie wyjątkowo ozięble, twój ton, którym się do mnie zwracałaś, był niedopuszczalny. Bardzo cię kocham, oczywiście, dlatego przecież poprosiłem cię, byś została moją żoną. Powinnaś zrozumieć, że mam ci wiele do zaofiarowania. W okolicy uważany jestem za najlepszą partię, myślę, że słusznie. Abstrahując od tego uważam, że mogę zapewnić ci to, czego kobieta może wymagać od męża. Jednak ty, zamiast mi czule 1 przymilnie podziękować, że mój wybór padł właśnie na ciebie, byłaś nieprzystępna, ostatnio wręcz odpychająca. Nie mam zamiaru godzić Sl? na takie traktowanie. Kobieta powinna podporządkować się swoje- mu mężowi. Ty wprawdzie spotykasz się ze mną, lecz jesteś nieobecna, Pogrążona we własnych myślach. To mnie obraża. Tak dalej być nie może. Musisz gruntownie zmienić swoje nastawienie do mnie. Jako twój narzeczony i przyszły małżonek wymagam od ciebie posłuszeństwa, sP?łniania moich próśb i czulszego zachowania wobec mnie. Zobaczysz, 2e moje życzenia są dla ciebie najkorzystniejsze i teraz, w obecności \vojego ojca, przyrzekniesz mi, że będziesz je bez oporu spełniać. Lczynisz to? 103 Pan von Płessen pomyślał, że jego przyszły zięć nie znalazł najwłaś- ciwszego tonu. Jego słowa wydały mu się aroganckie i, przede wszyst- kim, pretensjonalne. Spojrzał niepewnie na Fee, która spokojna i p0. bladła słuchała przemowy narzeczonego i w gruncie rzeczy przyznałby jej rację, gdyby z dumą sprzeciwiła się sposobowi, w jaki postanowił ja wychowywać. Choć z drugiej strony przyznawał rację Fredowi, który , postanowił ukrócić upór Fee. W każdym razie Fred nie powinien aż tak przesadnie podkreślać, że uważa się za wspaniałą partię. Bądź co bądź jedyna córka pana von Plessena była również całkiem niezłą partią, chociaż nie wnosiła gotówki do majątku męża. W napięciu, podobnie zresztą jak Fred, spoglądał na córkę. Fee spokojnie przysłuchiwała się perorze narzeczonego. Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami i pytała siebie w duchu, jak to było możliwe, że chciała oddać rękę takiemu mężczyźnie. Wyprostowała się dumnie i powiedziała spokojnie: — Byłam jeszcze bardzo młodą i niedojrzałą dziewczyną, Fred, gdy zgodziłam się na twoje oświadczyny. Nie pozwolił jej dalej mówić, lecz przerwał jej obcesowo: — No dobrze, od tego czasu chyba nieco zmądrzałaś. Na szczęście nie jesteś już pod niekorzystnym wpływem twojej matki i możesz się nieco zmienić. Jej oczy zabłysły groźnie. — Zostaw moja matkę w spokoju, nie mieszaj jej w to. Nie życz? sobie, byś o niej mówił w tak pogardliwy i oburzający sposób. — Cóż, w twoich słowach nie brzmi bynajmniej chęć podporząd- kowania się moim życzeniom. Zbliżyła się do niego o krok i spokojnie, lecz z dumą uniosła głowę. — Pozwoliłam ci mówić, starając się nie przerywać. Czy raczysz teraz wysłuchać w spokoju tego, co ja mam ci do powiedzenia? Ukłonił się ironicznie. — Ależ proszę, proszę! — powiedział wyniośle. Przetarła czoło, rzucając krótkie spojrzenie na ojca, który wiercił si? niespokojnie w fotelu. — Chciałam ci powiedzieć, że we wszystkich sprawach, oprócz tych' które dotyczą mojej ukochanej mamy, masz całkowitą rację. Tak, wiefl1' że nie umiałam wystarczająco docenić zaszczytu, że robię tak “doskona- łą partię". Dla mnie ważniejszy jest jednak sam człowiek niż dobra 104 partia. Ale już dawno zrozumiałam, że przeceniłam ciebie jako człowie- ^a. Tak, muszę to powiedzieć. Nie mogę postąpić inaczej po tym, gdy cię 7 biegiem czasu lepiej poznałam. Masz oczywiście prawo nie słuchać tego, ale muszę ci powiedzieć, że potrafiłabym zachować się wobec ciebie jeszcze bardziej szorstko i nieprzystępnie i... dlatego nie powinie- neś mieć nic przeciwko temu, by zwrócić mi wolność, o co cię bardzo proszę. Obydwoje popełniliśmy błąd, zarówno ty, jak i ja. Nie kochamy się przecież tak, jak powinni się kochać małżonkowie. Tobie podoba się, a może podobał tylko i wyłącznie mój wygląd zewnętrzny. Nigdy nie starałeś się poznać moich duchowych wartości, są dla ciebie jedynie ciężarem. A ja już dawno zrozumiałam, że choć mi się podobasz, bo jesteś naprawdę przystojnym mężczyzną, jednak nigdy nie kochałam cię i już nie pokocham całym sercem. I dlatego ważne i właściwe jest, byśmy naprawili naszą wspólną pomyłkę. Proszę, zwróć mi wolność! Fred von Hallern stał osłupiały, jego twarz nabierała coraz bardziej zdumionego wyrazu. Spojrzał najpierw na Fee, potem na jej ojca. Ten choć początkowo z zadowoleniem przysłuchiwał się słowom córki, potem jednak, gdy krótko i zwięźle poprosiła narzeczonego, by zwrócił jej wolność, nie zapytawszy najpierw ojca o radę, wpadł w złość. — Co to ma znaczyć? Postradałaś zmysły? — wydusił z siebie. Fred z trudem starał się odzyskać równowagę. Skonsternowany 1 obrażony, że jakakolwiek kobieta ośmiela się rezygnować z małżeń- stwa z nim, stwierdził: — Twój ojciec ma rację, musiałaś postradać zmysły. Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że mam zamiar cię błagać, byś została moją żoną? Możesz się cieszyć, bo zamierzam udawać, że nie słyszałem twoich słów; złożę je na karb załamania nerwowego. — Nie, nie musisz tego robić. Jeszcze raz stanowczo cię proszę, byś zwrócił mi wolność i zgodził się na zerwanie naszych zaręczyn. — Ale ja się na to nie zgodzę — wtrącił się, wyprowadzony 2 równowagi ojciec. — Wywoła to przcież ogromny skandal! Co Powiedzą ludzie, moja córka chce zerwać zaręczyny z takim mężczyzną Jak Fred? Musiałaś naprawdę postradać rozum. ~~ Nie, ojcze, jeszcze nigdy nie byłam tak pewna swoich uczuć jak raz Proszę, nie odmawiaj mi zgody na zerwanie zaręczyn i swojego p°Parcia, 705 — Ależ oczywiście, że odmawiam. — W takim razie zrobię to bez twojej zgody, ojcze. — To niesłychane! Masz jeszcze czelność zwracać się do mrT sposób? Nie wiesz, że mogę cię jako nieposłuszną córkę UA Wten z domu? * yrzucić Spojrzała na niego i uśmiechnęła się z goryczą. — Tak sobie właś ' pomyślałam, ojcze. Jednak mimo to będę się upierać przy mojej w T a to powinno cię przekonać jak niezłomna jest moja decyzja. °'' — Nie myśl jednak, że ci pomogę... Nie dostaniesz ode mnie złamanego szeląga, jeżeli masz zamiar zrobić mi coś takiego. — W końcu nie popełniam przestępstwa, chcąc naprawić Wad który przyczyniłby się do tego, że byłabym nieszczęśliwa do końca życia' Nie mogę zostać żoną Freda po tym, gdy poznałam prawdę o nim i o sobie. Wytrzymam, jeżeli postanowisz mnie za to ukarać. Strasznie mi przykro, że przysparzam ci zmartwień, bardzo mi też przykro, że muszę prosić Freda, by zwrócił mi wolność, ale... nie mogę inaczej. Tymczasem Fred odzyskał utracony spokój. Cios, wymierzony prosto w jego męską dumę, dotknął go boleśnie. Nie mógł po prostu uwierzyć, że jakakolwiek kobieta mogła dobrowolnie zrezygnować z małżeństwa z nim. Przedtem postanowił, że jeśli Fee nie zechce poddać się jego woli, zagrozi jej właśnie zerwaniem zaręczyn. A teraz ona przejęła inicjatywę i poprosiła, by zwrócił jej wolność! Uważał, że to niesłychane. By osłabić moc ciosu, który wymierzyła jego dumie, zdecydował się na szybką reakcję. Fee chciała z pewnością wypróbować swe siły i najprawdopodobniej miała nadzieję, że zacznie ją pokornie błagać, by go nie opuszczała. Ach, nic bardziej mylnego! W gruncie rzeczy powinien się cieszyć, że tak łatwo udało mu się jej pozbyć. Przecież strasznie go oszukano, łącząc go z kobietą, która nie wniesie mu posagu. Nadarzająca się okazja była mu niezmiernie na rękę, prz>'Ją więc z wdzięcznością fakt, że ponownie jest wolny. Wyprostował się dumnie i powiedział: — Niech pan przestanie- panie von Plessen — tym zwrotem dał wyraźnie do zrozumienia, że Pa domu przestał być już dla niego przyszłym teściem, — niech pan zosta rzeczy ich własnemu biegowi. Ja w każdym razie wyrażam zgod? J1 zerwanie zaręczyn. Tak, i ja widzę obecnie, że popełniliśmy P°m- t którą musimy natychmiast naprawić. Szanowna pani, mam zaszw 106 ., się pani na przyszłość. Panie von Plessen, pozwoli pan, że się p°'ec^ Nie mamy już sobie nic więcej do powiedzenia. Ił z salonu z wysoko uniesioną głową, ukłoniwszy się jeszcze ^lie ojcu i córce. .odetchnęła głęboko. Z ulgą zagłębiła się w fotelu i złożyła ręce ^"cichej modlitwy. Jej ojciec spoglądał ze zmarszczonymi brwiami ] pałającym się Hallernem, którego poza wydała mu się tak Zj ńska, że obrócił się na pięcie i wybuchnął niepowstrzymanym pechem. Jednak oprócz radości w jego głosie słychać było także złość. ^iewjedział, jak mają wyładować. Nagle uświadomił sobie, że nigdy nie 1 rzepadał za Fredem von Hallernem. Czy miał więc zarzucać córce, że nie chciała mieć nic wspólnego z tym napuszonym mydłkiem? W każ- dym razie to było wspaniałe, jak spokojnie i rzeczowo potrafiła wejść mu v,'słowo w czasie jego aroganckiej tyrady i absolutnie popsuć mu szyki. A poza tym., nie musiał się już obawiać, że zostanie sam, opuszczony \v Gros-Schlemitz. Fee zostanie przecież z nim. Nie zamierzał bowiem poważnie wyrzucać jej z domu, była to jedynie czcza pogróżka. Nie będzie przecież wywoływać jeszcze większego skandalu, poza tym nie zrobi temu cymbałowi przyjemności i nie wyrzuci córki z domu. O nie, tak daleko z pewnością się nie posunie. Oczywiście, nie ujdzie jej to% całkiem na sucho; musi zrozumieć, jak bardzo powinna być mu wdzięczna, że jej przebaczy i pozwoli pozostać w domu. Kilkakrotnie przemierzył pokój w tę i z powrotem. Nieoczekiwanie 7atrzyinał się przed Fee i spojrzał na nią z góry. ~~ Wiesz, ile będzie gadania? °dniosła wzrok. ojcze niż ze ~7 Tak, ojcze, przemyślałam wszystko dokładnie. Właśnie dlatego, milno tego nie cofnęłam się przed tym krokiem, powinieneś ieć, że nie mogłam postąpić inaczej. Proszę cię o wybaczenie, • Gdy nie będzie mnie już w domu, pomyśl czasami o mnie inaczej /łością. Pozna pokorny ton całkowicie go ułagodził, ale nie dał tego po sobie (;. Sl? Czy jesteś również w pełni świadoma tego, że być może skazałaś d^ staropanieństwo? Nie znajdziesz już tak łatwo kolejnego kan- ** na męża. Po pierwsze dlatego, że w okolicy niewiele jest 107 młodzieńców, którzy stanowiliby tak doskonałą partię, a inna • wchodzi przecież w rachubę, po drugie, żaden mężczyzna nie ożeni s'6 zbyt chętnie z dziewczyną, która zerwała zaręczyny. Na jej twarz wypłynął ledwo widoczny rumieniec. Pomyślał o Hansie Wendlandzie. Czy on nie będzie się obawiał starać się o rękę kobiety, która już kiedyś innemu dała swoje słowo? Ach, nie, nie... on nie weźmie jej przecież za złe tego, że miała odwagę rozwiązać nierozważnie i przedwcześnie zawarty związek. Nie odważyła się jeszcze myśleć, że pewnego dnia Hans Wendland będzie pragnął pojąć ją za żonę, nie, jej pragnienia nie były aż tak zuchwałe. Poza tym, cóż miałby począć z żoną, która nie wniesie posagu? Wrócił przecież do ojczyzny biedny, chociaż nie pozostał bez środków do życia jak wtedy gdy musiał opuścić kraj. Ach, nie zamierzała łamać sobie nad tym teraz głowy. Odzyskała wolność, to było obecnie najważniejsze, nie musiała należeć do mężczyzny, którego nie kochała, którego nie była w stanie darzyć szacunkiem. Ponownie spojrzała na ojca. — Tak, ojcze, jestem tego świadoma. Tym się akurat nie przejmuje. Bardziej przygnębia mnie fakt, że sprawiłam ci tyle kłopotu. Niespodziewanie westchnął z ulgą. — Co się mnie tyczy... Skoro sprawa zaszła już tak daleko... Właściwie nie mogłem ścierpieć tego człowieka. Był taki arogancki, taki pewny siebie i zachowywał się tak, jakby robił nam łaskę, że przyjmował moja córkę bez posagu. Cóż, panna von Plessen nawet bez posagu stanowi wystarczająco dobrą partię, jest przyszłą dziedziczką majątku Gros-Schłemitz. Coś zajaśniało w jej oczach. — Ojcze! — No cóż... Tak naprawdę nie mówiłem poważnie o wyrzuceniu ci? z domu i wydziedziczeniu. To przecież bzdura! I to z powodu napuszonego bęcwała. Nie byłaś mi posłuszna, ale i ja na twoim miejscu nie poślubiłbym tego pyszałka. Podniosła się i spojrzała na niego z niedowierzaniem. — Czy mog? z tobą zostać, ojcze? — To chyba oczywiste! Nie jestem przecież potworem bez serca, by wyrzucać z domu własną córkę. Wiem przecież, że, podobnie jak twoja matka, widzisz we mnie samolubnego egoistę, który myśli wyłącznie o sobie. Nie jestem jednak aż tak zły, jak to sobie wyobrażałyście. 108 Zarzuciła mu ramiona na szyję i spojrzała na niego wilgotnymi ocząt*1'- ___ Ojcze, mama bardzo by się ucieszyła, gdyby mogła nas teraz zobaczyć. Utkwił nieco niepewny wzrok w jej załzawionych oczach. __ Twoja matka? No cóż, nie byłem wobec niej w porządku. przecież nie była winna temu, że nie urodziła mi syna, który stał- by się dziedzicem majątku. Ja jednak od czasu do czasu miałem ;ej to za złe. A ona była dla mnie zbyt delikatna, zbyt dobra... To sprawia, że człowiek mojego pokroju zaczyna być samolub- ny. Mężczyźni tacy jak ja muszą mieć silnego przeciwnika, w prze- ciwnym razie przychodzą im głupie pomysły do głowy. Nie myśl sobie jednak, że przy każdej okazji będziesz mogła upierać się przy swojej woli i robić mi karczemne awantury. Tak dobrze nie będzie. Jeszcze jestem panem tego domu. Zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie. — Dziękuję ci, kochany tato. Zapewniam cię, że nigdy nie będziesz się na mnie skarżył. Fee zadzwoniła po służącą i wydała jej stosowne polecenie. Ojciec raz po raz spoglądał na nią w zamyśleniu. Myślał, że jego córka będzie, podobnie jak żona, niczym miękki wosk w jego rękach. Właściwie dzisiaj po raz pierwszy udało się jej czymś mu zaimponować. Ogarnęło go uczucie bliskie dumie. Cieszył się, że z taką klasą zerwała zaręczyny. Roześmiał się pod wąsem. Nie pozwolił jednak, by Fee spostrzegła, jak bardzo jest zadowolony. Po raz pierwszy w życiu opuściło go przykre Poczucie, że Fee widzi w nim okrutnego tyrana. Tego dnia ujrzał ją w innym świetle. Tego wieczoru Fee nie mogła wyrwać się z domu; ojciec życzył sobie, y została przy nim. Jednak kolejnego ranka, gdy uporała się z codzien- . ynii obowiązkami, postanowiła wyjść na spacer. Poszła przez las Przez wydmy; chciała znaleźć się na plaży i spojrzeć na morze. Nie 109 przyznawała się sama przed sobą, że miała nadzieję spotkać tam Wendlanda. Ojciec wyruszył z rana na objazd pól. Pojechał w przeciwnym kierunku, nie musiała się zatem obawiać, że się spotkają. Hans Wendland natomiast już wczoraj późnym popołudniem udał się w okolice Gros-Schlemitz w nadziei, że spotka Fee. Widział bowiem odjeżdżającego wcześniej Freda. Tak więc los Fee został rozstrzygnięty. Z niezadowolonej miny Freda wywnioskował, że kości zostały rzucone. Niestety, nie udało mu się wypatrzyć ani Fee ani jej ojca. Dzisiejszego poranka zdążył już spotkać się z panem Kronau, by dokładnie przyjrzeć się majątkowi Oberwiesen. Umówił się z Willim na następny dzień na wycieczkę i pośpieszył w okolice Gros-Schlemitz. Odetchnął pełną piersią; powietrze pachniało żywicą. Rozglądał się na wszystkie strony z nadzieją, że zobaczy Fee. Nie zaszedł daleko, gdy dostrzegł idącą mu naprzeciw kobiecą postać, ubraną w czarną sukienkę. Dopadł jej w kilku skokach. Fee zaczerwieniła się na jego widok. — Dzień dobry! Nareszcie los był dla mnie tak łaskaw i pozwolił mi spotkać panią. Już wczoraj po południu kręciłem się wokół pani domu. Widziałem pana von Hallerna, jak odjeżdżał. Pani jednak nie udało mi się dostrzec. A tak bardzo chciałem się dowiedzieć, jak rozstrzygnął si? pani los i czy potrzebuje pani mojej pomocy. Podniosła na niego swe piękne, błyszczące oczy i wyciągnęła do niego rękę. — Dziękuję panu za zainteresowanie, panie Wendland. Los uśmie- chnął się do mnie — jestem wolna! Jego oczy wyrażały tak szczerą radość, że krew napłynęła jej d° twarzy. — Mogę pani pogratulować? — zapytał nieco niepewnym, niski głosem. — Tak, może pan, ponieważ bardzo zależało mi na odzyskafl wolności. .. — Czy rozmowa była bardzo trudna? Musiała pani stoczyć ci? walkę? — Okazało się to łatwiejsze, niż przypuszczałam. 110 Opowiedziała o sprzeczce z Fredem i o zachowaniu ojca. Hans jezrniernie się cieszył, że tak to się; skończyło, o czym nie omieszkał jej powiedzieć. Skinęła głową. _— Tak, i ja się cieszę, że ojciec nie wyrzucił mnie z domu, czym mi początkowo groził. Ostatecznie jednak odniosłam wrażenie, że przyznał mi rację. Zgodził się, bym zerwała zaręczyny z panem von Hallernem. Uspokoiłam się też, gdy zauważyłam, że moja decyzja nie dotknęła pana von Hallerna aż tak bardzo. Przyjął ją stosunkowo spokojnie, co przekonało mnie ostatecznie, że w gruncie rzeczy nie kochał mnie, tak jak i ja nie kochałam jego. — I ja jestem o tym przekonany, mimo iż wydaje mi się to wręcz nieprawdopodobne. Jednak gdy pan von Hallern odwiedził mnie w ów burzowy dzień, rozmawiał ze mną o pani i... z jego słów wywnios- kowałem, że nie przyjmie tragicznie zerwania waszych zaręczyn. — Niezmiernie mnie to cieszy. Czy mogę zapytać, czego od pana chciał? Zawahał się przez chwilę, potem odpowiedział: — Nie muszę już chyba dłużej milczeć. Nie widzę powodu, dla którego miałbym go nadal ochraniać. Ponieważ nie jest już pani jego narzeczoną, nie muszę się martwić, że moja opowieść panią zasmuci, przeciwnie, zrobi się pani lżej na sercu. Dlatego warto przerwać milczenie. Pan von Hallern odwiedził mnie, żeby mnie poinformować, że może spłacić dług opiewający na dziesięć tysięcy marek, który przed laty u mnie zaciągnął, na który mam dowód, i który powinien był spłacić najpóźniej po śmierci wuja, jedynie w miesięcznych ratach. Spojrzała na niego zdziwiona. — Jest winny panu pieniądze? Skinął twierdząco głową i opowiedział szczerze, jak do tego doszło. Splotła kurczowo dłonie. — A on mi powiedział, że to pan chciał ?ac'ągnąć u niego pożyczkę. Wzruszył ramionami. — Najwidoczniej czasami rozmija się z praw- Q<|. ~~ Och, wydaje mi się, że moje postanowienie, by zerwać zaręczyny, szczędziło mi wielu przykrych doświadczeń i rozczarowań. Jego mir ?p°Wame zasługuje na pogardę, nie wspominając nawet o tym, że SA Zernrue mnie okłamał, a pana usiłował przedstawić w jak najgor- swioti“ poza tym wjem^ 2C nie sprawiłoby mu większych trudności 777 zebranie tej, dla niego stosunkowo niewielkiej sumy. Każdy De? wahania pożyczyłby mu taką kwotę, gdyby chwilowo nie dysp0. nował gotówką. Nie powinien pozwolić panu czekać, właśnie parm który nie zawahał się mu pomóc w krytycznej dla niego sytuacji, tym bardziej, że.. Cóż, wydaje mi się... Pan potrzebuje tych pieniędzy prawda? Nie odpowiedział ,od razu. Potem rzekł z uśmiechem; — I ;a jestem przekonany, że gdyby tylko chciał, mógłby wypełnić bez trudności ciążące na nim zobowiązanie. Nie mam ochoty zgodzić się na ratalną spłatę długu. Poza tym muszę pani powiedzieć, że odegrałem przed nim małą komedię, chciałem go bowiem lepiej po- znać. Gdy przyszedł do mnie z pierwszą ratą'i wręczył mi banknot, opiewający na tysiąc marek, pogniotłem go i rzuciłem mu pod nogi. Następnego dnia przysłał mi go przez posłańca, a także pokwitowanie, które miałem podpisać. Odesłałem go, nie przyjmując pieniędzy i z uwa- gą na pokwitowaniu, że nie zamierzam zgodzić się na ratalną spłatę długu. Z troską spojrzała mu w oczy. — Ale... niech mi pan wybaczy, że poruszę ten temat... ale... jesteśmy przecież przyjaciółmi., czy nie potrzebuje pan tych pieniędzy? Jej nie ukrywana troska niezmiernie go wzruszyła. Serce rosło mu w piersi. Odpowiedział jej spokojnie: — A więc i pani nie wzięła pod uwagę, podobnie jak pan von Hallern, że nie potrzebuję już tych pieniędzy. Nie powiedziałem mu tego, ponieważ, przyznam się, że z niskich pobudek, chciałem go zapędzić w kozi róg. Nawet gdyby położył mi na stole owe dziesięć tysięcy marek, nie przyjąłbym ich. Spojrzała mu prosto w oczy z niemym pytaniem. — Nie rozumiem pana. Dlaczego nie przyjąłby pan tych pieniędzy? Roześmiał się cicho. — Pan von Hallern miał nieprawdopodobne szczęście, jak wszyscy dłużnicy z czasów inflacji. Wie pani z pewnością- jak bardzo pieniądz stracił wtedy na wartości. Mógłbym przynajmniej żądać od pana von Hallerna, by zrewaloryzował sumę dziesięciu ty si?c> marek zgodnie z przelicznikami ustawowymi. Nie wiem, ile wyniosłab) obecnie ta kwota, szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nawet na" tym. 772 dnak pan von Hallern nie będzie chyba aż tak nikczemny, by to tac Nie zaproponuje przecież panu, który poświęcił się dla "-" *"*-' Ol^yS • ' • 1 'n jego d bra, wyłącznie wartości zrewaloryzowanej? ° Bians wzruszył ramionami. —v_ Zrobi to, może być pani pewna. Najwyraźniej jeszcze na to nie «Pa»dl że ma prawo wypłacić mi wartość zrewaloryzowaną. Nie znam się nha'tutejszym prawie, jednak czekam na to, aż on przypomni sobie o ty-m i z triumfem położy mi na stole z pewnością nic obecnie nie znaczącą kwotę. 2? troską pokręciła głową. — Strasznie mi przykro, że ma pan takie kłopoty z odzyskaniem swoich pieniędzy. Jednak nie... Mimo wszystko, nie nnogę uwierzyć, że pan von Hallern mógłby się zachować w ten spos«ób wobec swego przyjaciela. — Bardzo panią proszę, nie życzę sobie, by nazywała go pani moim przyjacielem. Spojrzała na niego z obawą. — Nie będzie miał pan przez to kłopootów? INajchętniej wziąłby ją teraz w ramiona i obsypał jej zatroskane oczy tysiącami pocałunków. Jej tr,oska wiele dla niego znaczyła, sprawiała, że czuł się szczęśliwy. — Niech się pani nie denerwuje — powiedział uspokajająco. — Od daWina przestałem liczyć, że odzyskam te pieniądze. Może być pani pe-wuna, że nie zginę bez tej kwoty, nie popadnę również, czego się pani obawia, w najmniejsze kłopoty. Odetchnęła z ulgą. — Bogu niech będą dzięki! »pojrzał na nią gorąco. — Czy zdaje pani sobie sprawę, jak bardzo jestem szczęśliwy i dumny, że okazuje mi pani tyle zainteresowania? Zaczerwieniła się i odpowiedziała szybko: — Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Czy i pan się o mnie nie martwił? ^Je chciał pogłębiać jej zakłopotania. ^~ ak — odpowiedział z westchnieniem — i ja martwiłem się o p^- ^ i... oczywiście, jesteśmy przyjaciółmi, głową z uśmiechem. ział JeJ5 że wczoraj został zaproszony na obiad o Ober- v czasie którego dowiedział się, że pan Kronau zamierza majątek. 113 — Tak, wiedziałam o tym, powiedział o tym również mamie i rnnje Sądzę, że poruszyliśmy kiedyś ten temat. — Najprawdopodobniej uda mi się znaleźć dla niego kupca. Jeden z niemieckich emigrantów postanowił osiedlić się nad morzem. Być może będę mógł pośredniczyć w tej transakcji. — Czy nie będzie to dla pana nadmiernie bolesne? — Och, z całym szacunkiem dla pana Kronau, który wydaje mi się niezwykle pracowitym gospodarzem, wolałbym, żeby Oberwiesen zna- lazło się w rękach, którym usiłuję je sprzedać. — Lubi pan tego emigranta? — Bardzo! — Możemy więc liczyć, że poznamy miłego sąsiada? Jego usta zadrżały w powstrzymywanym uśmiechu. — Mam nadzieję... nawet bardzo. I... liczę również na to, że będę mógł od czasu do czasu gościć w Oberwiesen. — Och, to bardzo radosna wiadomość. — Choć trochę radosna również dla pani? — Nie tylko trochę. Nie mam tu aż tylu przyjaciół, by łatwo mi było rezygnować z bliskości choć jednego z nich. — Ma pani rację, tego nie wziąłem pod uwagę — powiedział serdecznie, obrzucając ją spojrzeniem, pod wpływem którego znów się zaczerwieniła. Opowiedział jej o żądzy przygody, jaką wykazuje siostrzeniec pana Kronau, i o tym, że postanowił, na prośbę wuja wybić mu ją z głowy. Zapytała go z przekornym uśmiechem, jaki po raz pierwszy u niej zauważył: — Uda się to panu? — Myślę, że opowiadając mu o własnych przeżyciach, uda mi się napędzić mu stracha. — Dużo pan przeżył, prawda? — zapytała cicho. Zerwał z głowy kapelusz i pozwolił wiatrowi rozwiewać mu włos}- — Pewnego dnia opowiem pani, być może, o moich przeżyci^ o ile oczywiście zainteresuje to panią. — Nie powinien pan poddawać tego w wątpliwość. Rozmawiając z ożywieniem, nie zauważyli nawet, kiedy dotarli szczyt wydmy, skąd roztaczał się widok na plażę. Przez chwilę stali p - sobie w milczeniu, jednak tylko Fee patrzyła na morze. Hans utk pojrzenie w jej pięknym profilu. Serce głośno i gwałtownie biło mu piersi. Jak bardzo kochał tę małą, słodką istotę! Jak szybko wkradła się do jego serca! Jakże był szczęśliwy, że była wolna, że mógł starać się ojej rękę! Poczucie, że może próbować zdobyć ją siłą swej miłości, było niezmiernie radosne. Po chwili poruszyła się niespokojnie. — Muszę wracać do domu, inaczej spóźnię się na obiad, a chwilowo nie chcę dostarczać ojcu powodów do jakichkolwiek narzekań. Niech mi pan powie, panie Wendland, czy mogę opowiedzieć ojcu o długu pana von Hallerna? Po chwili namysłu zaproponował: — Niech pani opowie. Być może, to przekona pani ojca, że jego córka słusznie postąpiła, zrywając zaręczyny. Czy mogę odprowadzić panią do domu? — Oczywiście, jeśli ma pan tyle czasu. — Obecnie mam więcej czasu dla siebie, niż kiedykolwiek w dotych- czasowym życiu. — W takim razie chodźmy! Czy matka Liłrsen nadal się panem opiekuje? — Nieustannie. To po prostu wzruszające! Coraz bardziej jednak czuję się osaczony na moim niewielkim poddaszu. Wracam przecież z kraju, w którym każdy ma wokół siebie tyle miejsca, ile mu potrzeba. — Znalazł pan jednak schronienie, mieszka pan na własnym kawałku ziemi. — Ten kawałek ziemi od dawna uważam za własność starych Liirsenów. Co prawda, oni cały czas wzbraniają się przed przyjęciem maJątku, uważając się jedynie za moich zarządców, ale pewnego dnia Rozumieją wreszcie, że naprawdę zależy mi na tym, by zachowali na Jasność ten kawałek ziemi. Z boku przyglądała się jego twarzy o charakterystycznych, twardych rysach. ~~ Jest pan niezwykle wspaniałomyślny. Po tym, co tata opowiadał 0 Pańskim ojcu, wiem, że jest pan do niego niezwykle podobny. 1 najwspanialsze porównanie, o jakim mógłbym kiedykolwiek sobie. pański ojciec myślał zawsze o innych, zapominając przy tym 114 115 — Uważa to pani za błąd? Jej wzrok skierował się na niego z błyskiem podziwu. _ K- — Tak? Jakież to “ale" tak panią martwi? ' — Martwię się trochę o mojego przyjaciela. Jeżeli będzie zawsze o innych, nie biorąc pod uwagę siebie... — Och, pewnego dnia udowodnię pani, że potrafię być okron egoistą — powiedział gorąco. Zaczerwieniła się pod wpływem spojrzenia, które zdradzało bard wyraźnie jego “egoistyczne" pragnienia. Zmieszana, zbiegła szybk z wydmy, by przerwać ten dialog, poślizgnęła się jednak na śliskich sosnowych igłach i byłaby upadła, gdyby jednym skokiem nie znalazł się u jej boku, by ją przytrzymać. Przez chwilę trzymał ją mocno; spoglądali sobie prosto w oczy z prawdziwym oddaniem. Jednak Fee szybko uwolniła się z jego ramion. — Dziękuję panu. Mało brakowało, a upadłabym — powiedziała półgłosem. Nie chciał wprawiać jej w jeszcze większe zakłopotanie, szedł więc milcząc u jej boku. Nie byli teraz w stanie prowadzić rozmowy. Fee po chwili odzyskała utracony spokój. Nagle zatrzymała się gwałtownie, z wyraźnym prze- strachem. — O, mój Boże, nie zapytałam pana nawet o pańską zranioną rękęj Nie nosi pan opatrunku? Ze śmiechem uniósł dłoń, by mogła dokładnie się jej przyjrzeć. Blizna po jej wewnętrznej stronie wyraźnie się goiła. — Niech pani spojrzy! Powiedziałem przecież, że wszelkie rany goj? się na mnie błyskawicznie. Okłady matki Liłrsen pomagały mi już nie raz w dzieciństwie. Delikatnie i kojąco pogłaskała bliznę i podniosła na niego wzruszo oczy. Zadrżał lekko pod wpływem tego dotyku. Zacisnął zęby, by stracić panowania nad sobą, bo najchętniej wziąłby ją teraz w rarni — Czy to pana nie boli? — zapytała ze strachem. Gwałtownie pokręcił głową, ujął jej dłoń i pocałował ją. — Nie, nie czuję żadnego bólu. Źle wytłumaczyła sobie jego nagłe ożywienie. . -jnak sprawiam panu ból; nie chce się pan do tego przyznać, "". “fjiwić mnie w zakłopotanie. Jak mogłam być tak niedelikat- aby nl . -6n pan nosić opatrunek. na no^ s^ 'l Toześmiał swobodnie. — Czy mam biegać niczym ., tracja z podpisem: “Zraniony wojownik"? — zażartował. A r.onjeważ śmiał się szczerze, roześmiała się i ona, z poczuciem t ' ulei foszu wi?c dalej; odprowadził ją do miejsca, z którego było" " , widać Gros-Schlemitz. Tam pożegnał się z nią, pytając jeszcze sadzi że mógłby następnego dnia złożyć wizytę jej ojcu, który przy . rwszej Rzycie serdecznie go zapraszał. Skinęła twierdząco głową, Tjej oczy rozbłysły. " _ ja^ niech pan przyjdzie, ojciec z pewnością się ucieszy. Bardzo pana lubi. — Doprawdy? Nie muszę się obawiać, że będę przeszkadzać? — Oczywiście, że nie musi pan się obawiać. Powiem ojcu, że pana spotkałam i że zapowiedział pan jutrzejszą wizytę. O której możemy pana oczekiwać? — Czy mogę przyjść jutro po południu? — Tak, niech pan przyjdzie na podwieczorek. O tej porze ojciec jest zawsze najbardziej rozmowny. To chwila, kiedy kończy pracę. — Dobrze, z pewnością będą mógł przyłączyć się do podwieczorku. Pożegnał się z nią raz jeszcze i szybko odszedł. Po chwili jednak zatrzymał się, odwrócił głowę i zobaczył, jak znika w domu. Głęboko westchnął. Fee w czasie obiadu opowiedziała ojcu, że spotkała pana Wendlan- a. który pytał, czy może jutro złożyć wizytę w Gros-Schlemitz, zaprosiła go więc na podwieczorek. Matn nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, ojcze? Oczywiście, że nie. Cieszę się, że zobaczę ponownie tego wspania- - chłopca. Zrobiło się u nas trochę nudno. Musi mi ze szczegółami 'zięć, co porabiał przez te lata. Wygląda na to, że przeżył wiele tr " - "" led t6 r°Wmez była o tym głęboko przekonana, nie odezwała się °soh ' VVc^a*a bowiem aby ojciec nie zauważył jej zainteresowania Podv • ailsa Wendlanda. ]sjie zapomniała przecież, jak bardzo ojciec eslajs że inna niż doskonała partia nie wchodzi nawet w rachubę. 116 777 A Hans z pewnością nie był mężczyzną, którego ojciec określiłby • dobrą partię. Sama wiedziała, że dla niej nie miało to żadnego znać? czy Hans jest bogaty, czy biedny. Taki, jakim był, wydawał jej się v,'9' sama nie chciała się do tego przyznać, najbardziej pożądaną partia j L° mogła sobie wymarzyć. Jednak jednocześnie była świadoma, że mężczyzna nie może poślubić kobiety, która jest równie biedna jak 0 i nie wniesie mu posagu. Mimo tej świadomości nie raz marzyła, że byłoby cudownie, gdyby mogła zostać żoną Hansa. Czuła przecież, że nie jest mu obojętna A może, skoro ojciec darzy go jawną sympatią, może pogodzi się z mysią, że ten mógłby zostać jego zięciem? Przecież skoro ona ma zostać dziedziczką Gros-Schlemitz, to może Hans znalazłby tutaj pole do działania? Mógłby pomóc ojcu; w dwójkę więcej by zdziałali, rozwinęli- by majątek. Przecież starczyłoby na utrzymanie ich trojga. Ale czy ojciec byłby z tego zadowolony? Czy nie poczułby się zagrożony w swej pozycji na Gros-Schlemitz? Czy nie obawiałby się, że Hans będzie usiłował przejąć zarządzanie majątkiem w swoje ręce i usunąć prawowitego właściciela w cień? To na pewno nie podobałoby się ojcu. To kwestia zaufania. Ona ufa Hansowi bezgranicznie. Przecież jego szlachetne postępowanie wobec Freda dowodzi, że nie byłby w stanie nikogo skrzywdzić, tym bardziej jej ojca. Ale ojciec nie musi przecież podzielać jej poglądów. Chyba się zagalopowała w tym wybieganiu w przyszłość. Trzeba pogodzić się z rzeczywistością. Powinna być zadowolona, że ojciec nie jest wrogo usposobiony do Hansa, wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że go bardzo lubi, bo bardzo mu zaimponował swoim postępowaniem, szczególnie tym, że już dwukrotnie nie zawahał si? ratować innych z narażeniem własnego życia. Godnym podkreślenia jest również fakt, że nigdy nie chełpił się swoimi bohaterskimi czynami, a zawsze starał się pomniejszać swoje zasługi, nazywając je odruchem serca, normalnym postępowaniem, nawet obowiązkiem. Ale czy na pewno, jak twierdził, każdy uczyniłby to samo? Doświadczenia ostat- nich dni dowiodły czegoś przeciwnego. Nagle z tej głębokiej zadumy wyrwało ją pytanie ojca: — Czy cię cos dręczy, że się nie odzywasz? — Nie, cały czas jestem pod wrażeniem tego, co usłyszałam dziś od Hansa Wendlanda. Otóż wyobraź sobie, że to Fred von Hallern ma dług 118 dlanda, a nie odwrotnie, jak to cały czas utrzymywał. Hans wyświadczył mu wielką przysługę i pożyczył dziesięć tysięcy vVefl' k> by ratować go z opresji. T dalej opowiedziała dokładnie, jak ohydnie postąpił Fred wobec spniałomyślnego przyjaciela. Nie kryła przy tym swego oburzenia na freda. — Jak więc widzisz, ojcze, to potwierdza słuszność mojej decyzji, że nie chciałam powierzyć mego losu tak niegodnemu mężczyźnie — po- wjedziała spokojnie. jej relacja zrobiła na panu von Plessenie duże wrażenie. Trudno było me przyznać słuszności Fee. Jakże mądra i dojrzała była jego córka, że potrafiła wyczuć, jak podłym człowiekiem jest Fred von Hallern, tym bardziej, że wcześniej przecież nie znała tych faktów. Jak Fred mógł postąpić w tak niegodziwy sposób wobec swego najlepszego przyjaciela, któremu przecież zawdzięczał życie? Ponieważ jednak pan von Plessen nie potrafił otwarcie okazywać swych uczuć, stwierdził tylko: — Tak, to faktycznie oburzające. Trudno nie przyznać ci racji. Jestem zadowolony, że tak się stało — w jego głosie można było jednak wyczuć wzburzenie. Dalej jedli już w milczeniu, każde na swój sposób rozważając te wiadomości. Tymczasem Hans Wendland wracał do domu z mieszanymi uczucia- mi. Z jednej strony nie był pewien, czy dobrze zrobił, że wyjawił prawdę o Fredzie, z drugiej zaś czuł się zadowolony, że oczyścił się z podejrzeń, że to on oszukał przyjaciela. Przez pewien czas zaprzątały mu głowę rozterki, ale wkrótce pocieszył się nadzieją, że jutro znów zobaczy Fee, t? słodką osóbkę, która wykazała tyle troski o niego. Opanowało go Pragnienie, by znów na nią patrzeć, usłyszeć jej głos, w którym brzmiało tyle szczerego zainteresowania nim. Nazajutrz nadeszła tak niecierpliwie oczekiwana przez Hansa pora wizyty w Gros-Schlemitz. Przygotował się do niej niezwykle starannie. Stracił sporo czasu, by dopasować do wybranego na tę okazję gar- nituru odpowiednią koszulę i krawat. Wyglądał imponująco. Mama Liirsen nie mogła wyjść z podziwu, że jej młody pan ma na każdą okazję inny elegancki garnitur, którego nie powstydziłby się nawet największy pan w okolicy. A jaki wydawał się przystojny — gładko 119 wygolony, w nienagannie wyprasowanej koszuli i idealnie dób krawacie. ^ Równie dobre wrażenie zrobił na panu von Plessenie i jego c- gdy zjawił się u nich punktualnie o szesnastej. Przywitano go niezwylrf' serdecznie, co mu bardzo pochlebiło. Poproszono go do salonu, PH 6 stół był już nakryty do podwieczorku. Pan von Plessen był tak zainteresowany tym, co wczoraj usłyszał d Fee, że nie potrafił się powstrzymać, aby nie wypytać o to Hansa. — Byłem szczerze oburzony tym, co usłyszałem wczoraj od Fee — zaczął rozmowę na interesujący go temat. — Proszę mi wierzyć, że wydaje mi się to niewiarygodne, żeby człowiek mógł się zachować w tak odrażający sposób wobec przyjaciela, któremu tyle zawdzięcza. Bądź co b4dź, uratował mu pan życie, panie Wendland — kontynuował. — Ależ nie zrobiłem nic takiego, każdy postąpiłby podobnie — starał się umniejszyć swoje zasługi Hans. — Nie może pan tak mówić. Wszyscy są pełni podziwu dla pana wyczynu, przynajmniej tego ostatniego. Państwo Kronau są bardzo wdzięczni panu. Uratował pan ich siostrzeńca od niechybnej śmierci na morzu, a teraz stara się mu pan wyperswadować młodzieńcze pomysły i pokazać prawdziwe wartości życia. To jest przecież godne pochwały; nie należy tego bagatelizować. — Naprawdę nie zasłużyłem na to, by z byle powodu robić ze mnie bohatera — bronił się Wendland. Rozmawiając z panem von Plessenem, cały czas rzucał ukradkowe spojrzenia na Fee, której oczy również wyrażały podziw dla niego. ^Vyglądała wyjątkowo ładnie. Mimo czarnej sukienki, która dodawała j ej powagi, nie była już taka blada, a na jej policzkach wykwitły c3elikatne rumieńce, które nadawały jej twarzy blask. Oczy promieniały ranoże nie radością, ale oddawały jej dobry nastrój. Czyżby cieszyła ją jego obecność? Chciałby, aby to było prawdą. On był przecież szczęś- Ji wy, że może ją oglądać* Nie brała udziału w rozmowie, ale śledziła ją z wielkim zainteresowaniem. Za zamyślenia wyrwały go słowa pana von Plessena: — Pan go ur~atował... nie, pan też oddał mu wszystko, co pan posiadał, by nie m msiał ponosić konsekwencji jednego lekkomyślnego wieczoru w kasy- nie. A on potem nie może się zdobyć na to, by oddać panu pieniądze, co 120 ; obraża pana na każdym kroku! Teraz uważam, że moja cofka uiecej; " . . ,....,, tapiła słusznie, ze z nim zerwała, mimo ze najpierw byłem na mą Proch?złyza.JeJ samowole- Hans spojrzał na Fee. __ Był kiedyś moim przyjacielem, jednak obecnie mogę jedynie ogratulować pana córce, że odzyskała wolność. __ No tak, tylko że za dziewczyną, która zrywa zaręczyny, ciągnie si? zła sława. — W przypadku pana córki nie musi się pan chyba tego obawiać. Nikt nie odważy się wątpić, że miała ważne powody. .— Byłoby cudownie, gdyby inni ludzi podchodzili do tego w ten sposób, jak pan. No, Fee, każ podać herbatę. Mam też doskonały rum, panie Wendland. Herbata smakuje mi dopiero wtedy, gdy wymieszam ją z rumem. Hans Wendland wlał sobie do herbaty trochę rumu, mimo iż nie przepadał za tym trunkiem. Chciał jednak dotrzymać towarzystwa gospodarzowi. Fee spoglądała na Hansa radosnymi, szczęśliwymi oczami. Jego obecność sprawiała jej nie ukrywaną przyjemność. Hans umiejętnie bawił pana von Plessena rozmową. Co prawda, na swój temat mówił równie mało, jak i do tej pory, słuchacze nie zauważyli jednak tego w natłoku innych interesujących tematów. Opowiadał po mistrzowsku wiedząc, jak wzbudzić ciekawość. Nie ukrywał, że za ocean dopłynął jako sekretarz pewnego słynnego pisarza, który udawał się do Ameryki, by skontaktować się z tamtejszymi wydawnictwami. Dodał też, że służył mu jako tłumacz w czasie pobytu w Nowym Jorku i Filadelfii, bo pisarz mówił po angielsku bardzo słabo. Dzięki temu nabrał nieco orientacji w systemie amerykańskich wydawnictw i prasy. Żeby zarobić parę groszy napisał kilka krótkich artykułów, dotyczą- cych planów i zamiarów swego ówczesnego chlebodawcy, oczywiście za jego zgodą. Został za nie hojnie wynagrodzony, a gdy jedna z większych gazet dowiedziała się, że Hans Wendland zamierza udać się do Teksasu, zamówiła u niego cykl felietonów na temat tamtejszego sposobu życia i panujących tam stosunków. — Tym się też zająłem, gdy zrezygnowałem z pracy sekretarza. Zarabiałem na utrzymanie pisaniem. 121 Potem odmalował im stosunki panujące w Teksasie; relacjonował to, co zawierały jego felietony, i dopiero, gdy zaczął się żegnać, a było już stosunkowo późno, słuchacze uświadomili sobie, że ani słowem nie zdradził się na temat własnych losów. Pan von Plessen wyraził swe niezadowolenie, jednak Hans od- powiedział z uśmiechem: — Moje losy nie są aż tak zajmujące. — Ale my chcielibyśmy się dowiedzieć, co pan porabiał za oceanem i jak pan wrócił do ojczyzny. Musi nam pan kiedyś o tym opowiedzieć. Wie pan co? Niech pan przyjdzie w przyszłą niedzielę na obiad. W niedzielę mam zawsze więcej czasu, wtedy będziemy mogli dłużej posiedzieć i porozmawiać, o ile oczywiście nie jest to dla pana nudne i uciążliwe. Oczy Hansa Wendlanda rozbłysły gwałtownie. Skierował je ku Fee, zanim odpowiedział: — Przyjdę chętnie, w każdej chwili! Chwilowo nie mam nic ważnego do załatwienia; od czasu do czasu pisuję jedynie felie- tony. Fee sądziła, że dowiedziała się wreszcie, jak Hans Wendland zarabia na swoje utrzymanie, a jej ojciec stwierdził ze śmiechem: — Cóż, widzę, że został pan prawdziwym dziennikarzem. Pewnie dlatego pana opowieści są tak ciekawe. Młody człowiek zawahał się przez chwilę, potem jednak odpowie- dział spokojnie: — W pewnym sensie faktycznie trudnię się dziennikar- stwem. — Tak, tak! Czy można się z tego wyżywić? Hans roześmiał się. — Wystarcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb. A potem pożegnał się i wyszedł. Fee spoglądała za mm, gdy pewnymi krokami zmierzał ku wydmom- Zanim zniknął między drzewami, odwrócił się raz jeszcze i zauważył ją najwidoczniej, gdyż pomachał ręką na pożegnanie. Wtedy cofnęła sif w głąb pokoju, a jej policzki zapłonęły rumieńcem. Ojciec był w doskonałym humorze, a jego myśli nieustannie krążyły wokół Hansa Wendlanda. Niezmiernie się cieszył, że ten w niedziel? złoży im kolejną wizytę. 722 — Każ przygotować porządny obiad. Taki postawny, młody człowiek potrafi z pewnością dużo zjeść. — Masz rację, ojcze, wydam odpowiednie polecenia — powiedziała Fee z pozornym spokojem i obojętnością. Bardzo się cieszyła, że ojciec darzył Hansa Wendlanda tak ogromną sympatią. Gdy tego wieczora udawała się na spoczynek, przypomniała sobie jego opowieść. Instynktownie wyczuła, że świadomie pomijał w opowiadaniach własną osobę. Podejrzewała jednak, że był bohaterem niejednej przygody. Być może, nie chciał się przyznać, że jego życie przez te lata nie należało do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych. Z pewno- ścią często musiał ciężko zarabiać na chleb. Dzięki Bogu, że przynaj- mniej teraz wydaje się prowadzić w miarę przyzwoitą egzystencję. W nowym, elegancko skrojonym garniturze, sprawiał wrażenie dobrze sytuowanego. Nie mógł więc być aż tak biedny, jak się obawiała. Świadczyła o tym również podróż samolotem. Być może, wybrał samolot na zlecenie swojej gazety? Cóż, będzie, co będzie... Ona i tak go kocha i jeżeli pewnego dnia zapyta, czy zechce zostać jego żoną, by prowadzić z nim niepewny i pełen trosk żywot, z radością i bez zbędnej zwłoki odpowie mu: tak. Pod wpływem tej myśli ukryła twarz w poduszkach. Serce jej biło mocno, targały nią sprzeczne uczucia: z jednej strony strach, z drugiej niespodziewane szczęście. Nie spotkała go w ciągu kilku następnych dni. Nie przypuszczała nawet, że z utęsknieniem krążył wokół jej domu. Robił to jednak wtedy, gdy była zajęta pracą i nie mogła wyrwać się z domu, przejęła bowiem wszystkie obowiązki i zajęcia, które do tej pory wykonywała matka. Ojciec był niezmiernie z niej zadowolony, tym bardziej że nie musiał się już uskarżać na humory Fee. Oczywiście, jej ból po stracie matki nie zmniejszył się, jednak ukrywała go przed ojcem. W jego obecności jarała się być wesoła i ożywiona, co niezmiernie mu się podobało, krzątała się wokół niego troskliwie, co sprawiało mu szczerą przyjem- ność. Pewnego dnia stwierdził: Bardzo się zmieniłaś od śmierci matki i przyznam, że na korzyść. Spojrzała na niego z uśmiechem. — Nie, ojcze, ale w chwili, gdy °gfam zerwać zaręczyny z panem von Hallernem, kamień spadł mi serca — odpowiedziała. 123 — Cóż, niech będzie, co ma być, w każdym razie jestem z c; .. bardzo zadowolony. le — Niezmiernie się cieszę, ojcze. Dokładam wszelkich starań żeh nie musiał się na mnie skarżyć. Jestem ci ogromnie wdzięczna, że " utrudniłeś mi przeprowadzenia mojego postanowienia, czego się ob wiałam. — Powinnaś była omówić to ze mną. Spojrzała na niego z powagą. — Przyznaj się jednak, ojcze, że próbowałbyś zapobiec temu wszelkimi dostępnymi ci środkami. Tego właśnie chciałam uniknąć. Zamyślił się. — Wiesz, przedtem sądziłem, że całkowicie wdałaś się w swoją matkę. Teraz jednak wydaje mi się czasami, że odziedziczyłaś też coś niecoś po mnie. Na przykład odwagę i realistyczne spojrzenie na świat. Nie chciała zaprzeczać, zauważyła bowiem, że ta myśl sprawia mu widoczną przyjemność. Wiedziała też, że matka cieszyłaby się widząc, że żyje z ojcem na dobrej stopie. Czuła też, że może uda jej się wywrzeć na niego korzystny wpływ. Oczekiwała na nadejście niedzieli z uczuciem cichej radości. Hans Wendland, podobnie jak Fee, miał nadzieję, że uda im się spotkać w tygodniu. Nie doszło jednak do tego, musiał się \v'?c zadowolić radosnym oczekiwaniem na nadchodzącą niedzielę. Je?° tęsknota za Fee nie zmniejszyła się ani odrobinę. Starał się znaleźć jak najwięcej pracy. Kilka razy poszedł na wycieczkę z siostrzeńce171 Kronauów. W chłopcu narastało uczucie uwielbienia dla Hansa, ktoO wydawał mu się niezwykłym bohaterem. Uczucie to stawało się O silniejsze, im dłużej ze sobą przebywali. Hansowi rzeczywiście udało - odwieść chłopca od mrzonek o przeżyciu niebezpiecznych przyg0 ' zaszczepił w nim chęć dążenia do bardziej osiągalnych i rozsądniejszy celów. 124 . n przed planowaną wizytą w Gros-Schlemitz. a więc w sobotni k otrzymał ponownie obfitą pocztę. Między innymi listami Poran, sje podłużna koperta, zadresowana dużym, energicznym list 7nalaZ(d . t ;“ • ' •••<•.• ...... _._._.,._i. Rozciął }c, Stary Przyjacielu! jesteśmy już w Berlinie, Bobby i ja. Stolica jest piękna i pełna •, wek. Zjechaliśmy ją już wzdłuż i wszerz, bo pierwszą rzeczą, jaką Bobbvuczynił po przyjeździe, było wypożyczenie wspaniałego samochodu. Znasz go przecież, dla niego czas odgrywa jeszcze większą rolę niż dla mnie Możesz oczekiwać mego przyjazdu w środę w przyszłym tygodniu, kolopoludnia. Z radością sfinalizuję wraz z Tobązakup Oberwiesen. Będę miala okazję dokładnie przyjrzeć się majątkowi. Bobby musi załatwić w Berlinie kilka spraw i nie zauważy nawet mojej nieobecności. Cieszę się, :e Cię zobaczę, będziemy wreszcie mogli spokojnie porozmawiać. Good bye! Maud Ten niezbyt długi list zajął Maud cztery strony, ściśle zapisane jej dużym pismem. Hans z uśmiechem schował go do koperty i odłożył na bok, by Przejf2eć pozostałą pocztę. W ręce wpadł mu list urzędowy, zaad- resowany przez jakiegoś adwokata z Rostocku. Nazwisko było mu całkiem obce. Jednak gdy otworzył kopertę i przebiegł wzrokiem list, r°zesnńał się na głos. Treść była następująca: Szanowny Panie! iient r. lQrąc pod uwagę prawa i interesy mojego klienta, pana Freda von p et~na, właściciela majątku Nimschen, ośmielam się zakomunikować U' że kwota dziesięciu tysięcy marek, którą pan von Hallernjest Panu /-,, •*' °d 1918 roku nie może zostać Panu wypłacona w pełnej wysokości. ht»! Zaciągni?te Przed inflacją podlegają ustawowej rewaloryzacji. Mój czuje się jednak zobowiązany do wypłacenia Panu większej sumy, Panu należy, dlatego postanowił oddać Panu dwa tysiące marek. 125 Z pewnością wie Pan, że w roku 1918 marka straciła na wartość' Przysługuje Panu więc jedynie niewielka kwota. Jeżeli nie zgadza się pan na propozycję mojego klienta, którą w tym liście podaję Panu do wiadomości, pozostaje Panu do dyspozycji droga sądowa. Nie jest ona dla Pana korzystna, w grę może bowiem wchodzić przedawnienie Pańskiego roszczenia, które sąd niewątpliwie weźmie pod uwagę. Oczekuję od Pana szybkiej odpowiedzi wraz z informacją, gdzie mogę przelać należną Panu kwotę dwóch tysięcy marek. Z wyrazami szacunku dr Friedńch Kraft Adwokat Hans już od dawna oczekiwał, że Fred znajdzie dogodne rozwiąza- nie, by uwolnić się do spłaty ciążącego na nim długu. Rozpierała go radość, że Fee von Plessen nie będzie do niego należeć. Cieszył się również, że sytuacja finansowa nie zmuszała go do przyjęcia tych pieniędzy. Spokojnie siadł do maszyny, wsunął do niej dwie kartki przełożone kalką i zaczął pisać z zaciętym wyrazem twarzy: Do rąk pana Adwokata, doktora Friedricha Krafta, Rostock Szanowny Panie Doktorze! Z wdzięcznością przyjąłem Pańskie pismo i proszę, by powiadomił Pan pana von Hallerna, że przewidywałem, iż zasłoni się inflacją i ustawową rewaloryzacją długów. Od dawna wiedziałem, że zgodnie z ustawą jest zobowiązany do wypłacenia mi jedynie rewaloryzacji, w związku z czyi?1 nie przyjąłbym od, niego kwoty dziesięciu tysięcy marek, mimo iż j?st obecnie bogatym człowiekiem. Powiedziałem mu, co prawda, że od szybkiej spłaty długu zależy moja egzystencja. Uczyniłem to jedna* wyłącznie po to, by dać temu człowiekowi, którego kiedyś nazywate" moim przyjacielem, szansę na godziwe zachowanie się wobec mnie. "^ udało mi się to jednak, dzięki czemu nie muszę obecnie żałować, - musiałem odrzucić jego przyjaźń. Odmawiam przyjęcia kwoty dw°c ^ tysięcy marek, prosząc Pana jednocześnie, by przekazał je Pan nafunuu - 126 ornocy dla bezrobotnych. Proszę przesłać mi pokwitowanie, wtedy uznam spraw? za zakończoną. Odeślę Panu dokument, potwierdzający zaciąg- ilecie u mnie długu przez pana Freda von Hallerna, gdy tylko otrzymam wspomniane pokwitowanie. 7 wyrazami szacunku Hans Wendland Hans z zadowoleniem włożył oryginał do koperty zaadresowanej do adwokata. Kopię złożył i wraz z listem od niego schował do portfela. Jutro pokaże Fee obydwa pisma. Z pewnością przyniesie jej to ulgę. Pan von Plessen też powinien je przeczytać, nie będzie wtedy tak bardzo żałował, że Fred von Hallern nie został jego zięciem. W spokoju uporał się z pozostałą korespondencją. Matka Lursen tymczasem kręciła głową, słysząc nieustanny stukot maszyny do pisania. O czymże to pisał przez długie godziny jej młody pan? Z pewnością jeszcze bardziej kręciłaby głową, gdyby mogła przeczytać napisane przez niego listy. Gdy przygotowała dla niego obiad, weszła na górę i zapukała do drzwi: — Niech pan zejdzie na obiad! — zawołała. — Dobrze, mamo Lursen, zejdę za pięć minut! l dotrzymał słowa, staruszka nie musiała na niego czekać ani minuty dłużej. Z zadowolonym wyrazem twarzy przyglądała się jak zajadał z apetytem. Była bardzo dumna, że jej kuchnia tak bardzo mu smakowała. Nie omieszkała mu o tym powiedzieć. Hans uśmiechnął się do niej: — Kochana mamo Lursen, gdybym zawsze miał tak wspaniałą opiekę, jak u pani, z pewnością byłbym już strasznie gruby. Po obiedzie udał się raz jeszcze do pana Kronau, który, jak zwykle, serdecznie go przywitał. — Drogi panie Wendland, co sprowadza pana w nasze progi? Zaprosił go do gabinetu, wskazał wygodny fotel i poczęstował Agarem. ~~ Cóż — zaczął Hans, opierając się wygodnie — chciałem panu P., azać, Panie Kronau, że sfinalizowałem już niemal sprzedaż Uberwiesen. ^ ronau uniósł zaczerwienioną ze zdumienia twarz. — Naprawdę? °Wl Pan poważnie? 127 — Sądzę, że mogę pana o tym zapewnić. W środę przyjed ' z Berlina pani Reelman, która obecnie bawi w stolicy wraz z małż kiem. Chce obejrzeć majątek, a wtedy nic nie będzie już stało przeszkodzie, by zawrzeć umowę. Pan Kronau uścisnął Hansowi rękę. — Musimy natychmiast powiedzieć o tym mojej żonie, na pewno się ucieszy. Zaprowadzi}. Hansa do salonu, gdzie zastali panią Kronau i jei siostrzeńca. Pan Kronau od razu przekazał jej wspaniałą wiadomość która sprawiła żonie widoczną radość. Tylko siostrzeniec wyraźnie się zmartwił. — Szkoda, nie będę już mógł przyjeżdżać do Oberwiesen. I to właśnie teraz, gdy jest tu pan Wendland, a ja tak bardzo się z tego cieszę. — Ależ Willi, kto wie, jak długo jeszcze pan Wendland będzie gościć w tych stronach. Z pewnością wyjedzie, zanim mógłbyś ponownie nas odwiedzić. Może się mylę, panie Wendland? Zapytany spojrzał w zamyśleniu przed siebie. — Nie wiem! Być może, będę się starał o posadę zarządcy w Oberwiesen. Moi znajomi nie zechcą z pewnością zarządzać tak dużym majątkiem. Kronauowie przyjrzeli mu się badawczo. — Cóż, życzyłbym panu z całego serca, by otrzymał pan tę posadę. Zdążyłem już zauważyć, że doskonale się pan zna na rolnictwie. — Nie może być przecież inaczej, panie Kronau, ponieważ po pierwsze tu się wychowałem, a po drugie studiowałm agronomię przez kilka semestrów. — Ach tak, nie wiedziałem o tym! Cóż, nasz zarządca może zatem spakować manatki. Trochę mi go co prawda szkoda; jest nadzwyczaj pracowitym i sumiennym człowiekiem. — Naprawdę pan tak sądzi? — Oczywiście! — Cóż, w takim razie nie powinienem pozbawiać go pracy. — Drogi Boże, przecież każdy powinien się troszczyć w pierwsz} rzędzie o siebie samego. — No cóż, ma pan rację, każdy z nas jest po trosze egoistą- — W takim razie powiem naszemu zarządcy, by rozejrzał się za i posadą. Hans Wendland uniósł rękę, starając się go powstrzymać. 128 vre proszę, niech pan tego nie robi. Ja... muszę dokładnie """ 'leć całą sprawę. Nie powinniśmy go niepokoić, póki to nie jest m kiedyś czymś panu służyć, zrobię to bardzo chętnie. — Kto wie, być może będę kiedyś potrzebował pana pomocy- widzenia, panie rządco! — Do widzenia, panie Wendland! Zarządca wsiadł na konia i odjechał, a Hans wrócił do svv .. niewielkiego mieszkanka. nego dnia w porze obiadowej Hans udał się do cvhlffmitz. Nie mógł się już doczekać chwili, w której zobaczy tui*""—— nie Fee! Zastał ją w salonie, razem z ojcem. Pozdrowił ich P°n . j? Rozmawiali przez chwilę, potem Hans pokazał im list od UH kata i kopię swojej odpowiedzi. Fee spojrzała na niego ze zdziwieniem. __ A więc jednak zdarzyło się to, co pan przewidywał! Pan von Hallern nie zamierza zatem spłacić swego długu? — zapytała, gdy tylko przeczytała pismo Freda. — Wiedziałem, że dojdzie do tego pewnego dnia; dość późno przyszło mu do głowy, że może się uwolnić od długu w tak prosty sposób. — I co pan teraz zamierza zrobić? Wręczył jej kopię swojego listu. — Proszę, tu pani znajdzie odpowiedź na pytanie. Przeczytała kopię, a jej twarz nabrała rumieńców. — Rezygnuje pan ze wszystkiego? — zapytała z podziwem. Zanim odpowiedział, podał kopię panu von Plessenowi, który tymczasem skończył czytać pismo od adwokata. — Tak, rezygnuję — odpowiedział spokojnie. Pan von Plessen podniósł na niego wzrok. — Ależ panie Wendland... deczy nie jest to nieco... Cóż, powiedzmy otwarcie, nieco lekkomyślne sunięcie? Rezygnuje pan z dwóch tysięcy marek w pańskiej sytuacji Ilnansowej? Nie tknę ani feniga z tych pieniędzy — powiedział spokojnie 1.1^ ^ - Zgadzam się z ojcem, panie Wendland. To naprawdę lekkomyśl- z Pana strony, że w trudnej sytuacji tak wspaniałomyślnie ^zach Fee oprócz podziwu widać było też nie ukrywaną troskę. 10SC z-^nuje pan z tych dwóch tysięcy ........ n,e ~T, zeczywiście, dwa tysiące marek to zawsze dwa tysiące marek i ja ^'.ciei ałbym tak lekko tej sumy, mimo że jestem przecież właś- m Gr°s-Schlemitz. 130 131 Hans Wendland z uśmiechem spojrzał w oczy Fee. — Proszę się ze mną nie sprzeczać. Są pewne sprawy, które trzeba załatwić zgodnie z własnym sumieniem. — No cóż, jest pan nieodrodnym synem swego ojca. Przecież wiadomo, że w obecnych czasach nie tak łatwo jest zarobić dwa tysiące marek. — Och, ostatnio rzeczywiście nie idzie mi najlepiej — odparł Hans z ubolewaniem. Fee jednak gwałtwonie wyciągnęła do niego rękę i z błyszczącymi oczami powiedziała ciepło i serdecznie: — Nie, nie mógł pan postąpić inaczej, w przeciwnym razie nie byłby pan sobą. — Pięknie, zachęcaj jeszcze pan Wendlanda, by dalej popełniał podobne szaleństwa! Ale i ja nie mogę mieć przecież do pana urazy. Dał pan doskonałą nauczkę swemu bogatemu przyjacielowi. Sądzę, że zacznie teraz rozpowiadać w okolicy, że oddał dwa tysiące marek na cele dobroczynne. Wszyscy troje roześmiali się. — Niewykluczone, panie von Plessen. Zaraz potem zasiedli do obiadu, który Hans jadł z widocznym apetytem, czym sprawił zarówno Fee, jak i jej ojcu ogromną przyjem- ność. Po obiedzie, gdy usiedli przed filiżankami z aromatyczną kawą, Hans miał ponownie opowiadać o swoich przeżyciach. Jednak, podob- nie jak poprzednio, nie zdradził nic na temat swego własnego losu, czasami jedynie wspomniał o epizodzie, w którym wziął udział. I tak jak wcześniej, pan von Plessen i jego córka zauważyli to dopiero gdy młody gość zbierał się do wyjścia. Pan von Plessen mocno uścisnął mu dłoń. — Można by pana słuchać całymi dniami. Przeżył pan tyle interesujących przygód. Musi pan nam opowiedzieć o tym bardziej szczegółowo i wyczerpująco. Jesteśm) nienasyceni, prawda, Fee? Fee skinęła głową z błyszczącymi oczami. Potem powiedział^ z lekkim wyrzutem: — Dlaczego mówi pan tak niewiele o sobie samy111; — Nie przechodzi mi to tak łatwo przez usta, szanowna pani. B> może, kiedyś opowiem państwu więcej, możliwe, że wtedy powie' państwu również o moich losach. Na razie jestem na tyle interesowny, że staram się państwa zaciekawić, byście mnie częściej do siebie zapraszali. Pan von Plessen poklepał go po ramionach. — Przecież nie musi pan czekać na zaproszenie. Niech pan przychodzi, gdy tylko pan zechce i na jak długo pan zechce, będziemy zaszczyceni. Hans obrzucił Fee wesołym spojrzeniem. — Czy mogę trzymać pani ojca za słowo? Potwierdziła z uśmiechem. — Niech pan to zrobi! — Musi mi pani jednak obiecać, że powie mi pani szczerze, jeżeli kiedyś przyjdę nie w porę. Fee spojrzała z uśmiechem na ojca. — Obiecamy, prawda, ojcze? — Oczywiście. Hans szybko się pożegnał. Fee przyglądała mu się, gdy odchodził, pogrążona we własnych myślach. Odwróciła się na głos ojca: — Wiesz, Fee, nie jest mi wcale żal twego byłego narzeczonego, i tego, że Wendland potraktował go w ten sposób. Nie wątpię, że go to mocno wyprowadzi z równowagi. Gdyby przypuszczał, że Wendland nie przyjmie jego pieniędzy, zgrywałby się pewnie na szalachetnego. Postępował bardzo nikczemnie, mimo iż nie było to konieczne. Ale Wendland jednak jest lekkomyślnym człowiekiem; oby tylko nie trzeba było kiedyś być dla niego dobrym... Gdyby choć przez chwilę przeszło mu przez myśl, jak “dobra" chciałaby być Fee dla “tego lekkomyślnego człowieka", z pewnością mógłby się nieco zaniepokoić. Dziwnym jednak trafem nie brał w rachubę, że Wendlanda i Fee mogą łączyć głębsze uczucia. Nie myślał PO prostu o tym. A młodzi trzymali swe uczucia na wodzy, by nie wzbudzić w nim najmniejszego podejrzenia. We wtorek Hans wybrał się na długi spacer wzdłuż plaży. Odetchnął tn4 piersią, wdychając świeże, morskie powietrze. Zabawiał się 2ucaniern kaczek. Czasami fale robijały się tak blisko niego, że musiał Clekać, by nie zmoczyły mu nóg. 132 133 W ten sposób doszedł aż do granic majątku Nimschen i ogarnęła go nieprzeparta ochota, by rzucić okiem na dom. Nie uczynił tego od czasu powrotu w ojczyste strony. Zszedł \vi< z plaży, wdrapał się na wydmy i poszedł w głąb lądu. Nimschen położone było w większej odległości od plaży niż sąsiednie majątki, bezpośrednio nad niewielką zatoczką. Hans podszedł do brzegu i położył się na trawie, by nieco odpocząć. W czasie takich wycieczek ubierał się najchętniej w nieco znoszone ubranie podróżne, w którym było mu wygodnie i czuł się swobodnie. Krótkie spodnie, kolorowa koszula i lekka kurtka, do tego ciężkie buty i skarpety, na głowie stary kapelusz, to było wszystko i nie można było twierdzić, że wyglądał w tym elegancko. Jednak sprawiał miłe wrażenie. Podczas gdy z uśmiechem przyglądał się dumnym zabudowaniom Nimschen, z lasu wyjechał jeździec i zbliżył się do miejsca, gdzie leżał. Hans uniósł wzrok i rozpoznał byłego przyjaciela, Freda von Hallerna. Skoczył na równe nogi i stanął mu dumnie na drodze. Na jego widok Hallern najwidoczniej się przeraził. Otrzymał już od swego adwokata list, którego treść wyprowadziła go z równowagi. Ton także nie przypadł mu do gustu, wydał mu się niezmiernie arogancki. A przede wszystkim zdenerwowało go, że taki “łachudra" odważył si? tak lekkomyślnie oddać dwa tysiące marek, które on, pan na Nimschen, musiał z ciężkim sercem odjąć sobie od ust. Gdy niespodziewanie zobaczył Hansa na własnej ziemi, ogarnęła go niepohamowana wściekłość. Podniósł się w siodle i powiedział, patrząc na niego z góry: — To teren prywatny, obcym wstęp wzbroniony. Tam jest tablicz- ka, na której to jest napisane dużymi i wyraźnymi literami. Hans spojrzał na niego z zamyślonym uśmiechem. — Jeżeli ktoś m zamiar wysadzić dom w powietrze, nie zastanawia się zbyt długo, czy jest dozwolone. Hallern pobladł śmiertelnie. Co zamierzał ten awanturnik? — Chyba zwariowałeś! — powiedział gwałtownie. Hans zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. — Nie upoważni pana, by zastanawiał się pan nad stanem mojego umysłu, panie Hallern. Poza tym wypraszam sobie, by zwracał się pan do mnie na -•. Niech pan sobie zapamięta, że nasza przyjaźń jest już przeszłoś —- Zabraniam panu grozić mi w ten sposób! Hans roześmiał się głośno i obrzucił bladego i zdenerwowanego Freda drwiącym spojrzeniem. — Nie wiedziałem, że czymś panu grożę. Może się pan nie martwić. Gdyby przyszła mi kiedyś ochota, by uświadomić panu, co o nim sądzie za pomocą ręcznych argumentów, nie zależałoby mi na ubrudzeniu sobie rąk. Może pan spokojnie wrócić do swego zamku. Chciałem mu się jedynie przyjrzeć, by ocenić, jak wspaniała musi być budowla, by mogła zatuszować brak jakichkolwiek wartości jej właściciela. Żegnam pana, panie von Hallern i do niewidzenia! Z tymi słowy Hans, unosząc wysoko głowę, minął bladego ze złości Freda, który był zbyt wielkim tchórzem, by dać upust rozsadzającej go wściekłości. Przystojny Fred nie wyglądał teraz zbyt korzystnie; złość, wykrzywiająca jego rysy, zniekształcała mu twarz. Spiął konia ostrogami i odjechał galopem w stronę domu. Hans szedł powoli w kierunku domu. Przez chwilę stanął na szczycie wydmy, skąd miał rozległy widok nie tylko na morze, ale i na ląd. Z ponurym zadowoleniem myślał o spotkaniu z Fredem. Wiedział doskonale, że przyczyną jego wściekłości na niego był nie tylko dług; przede wszystkim nie mógł przeboleć, że ten nikczemy człowiek rościł sobie kiedyś prawa do Fee von Plessen. Czasami przypominał sobie chwilę, w której zobaczył Fee w ramionach Hallerna, gdy ten ją całował. y*o to wtedy, gdy wysiedli z samolotu. A przecież zanim Fee ^ atecznie zerwała zaręczyny z Fredem, ten miał prawo ją całować, i to ^ustannie denerwowało Hansa. \\ L°Zy mu rozbfysfy- Teraz jednak dał Hallernowi niezłą nauczkę i to W ' sP°s°b, że ten nie miał wyjścia, nie mógł się przed tym obronić. §B Serca czuł z teg° Powodu głęboką satysfakcję. oj“i • ac upust swej złości, zaczął gwizdać, po czym odetchnął c?\ni ° 'ektując się świadomością, że nie będzie miał już nic do nim Fee. przPr| la z Fredem i że — co najważniejsze — udało mu się ochronić cu nim u_ 735 134 Gdy mijał Gros-Schlemitz, które leżało między Oberwiesen i schen, zatrzymał się na chwilę i spojrzał na dom. Z miejsca, w którym stal, nie był zbyt dobrze widoczny; rozróżnić można było jedynie drzewce chorągwi na dachu. Jego myśli podążyły tęsknie w tamtym kierunku. Nie wystarczało mu, że może widzieć Fee i rozmawiać z nią w obecności ojca; chciał z nią zostać sam na sam. I tak, jakby jego myśli miały magiczną siłę ujrzał nagle jej szczupłą, ubraną na czarno sylwetkę, wychodzącą spośród drzew. Najchętniej krzyknąłby z radości, bał się jednak ją spłoszyć. Cicho czekał więc, aż ona go zobaczy i z radością zauważył, że krew napłynęła jej mimo woli do twarzy. Natychmiast zbiegł z wydmy i w kilku krokach znalazł się przy niej. Fee szybko się opanowała i wyciągnęła do niego rękę. — Dzień dobry, panie Wendland! — Dzień dobry pani. Cieszę się, że znowu panią widzę. Idzie pani na plażę? — Tak, chciałam zażyć nieco ruchu. Widzę, że pan wpadł na podobny pomysł? — Tak, pobiegłem wzdłuż plaży aż do Nimschen, po czym wszed- łem nieco w głąb lądu, by rzucić okiem na majątek, czego nie miałem jeszcze okazji zrobić od mego powrotu. Miałem też wyjątkowo zabawne spotkanie z panem von Hallernem. Powiedział mi, że obcym wstęp na łąki jest surowo wzbroniony, i zapytał, czy nie widziałem tablicy, oznajmiającej o tym zakazie. Odpowiedziałem mu na to, że ten, kto przychodzi z zamiarem wysadzenia domu w powietrze nie zastanawia się zbyt długo, co jest dozwolone, a co nie. Pobladł strasznie i krzyknął głośno, że zwariowałem, przy czym zwrócił się do mnie per “ty • Oczywiście, poinformowałem go natychmiast, że nie życzę sobie podobnych poufałości, na co on odpowiedział, że wyprasza sobie podobne groźby god jego adresem. Ja oczywiście pozwoliłem sobie jedynie na nieco ponury żart, jednak to wystarczyło, by zaczął drżeć o swoje cenne życie. Uspokoiłem go, że nie mam najmniejszego zarniaru wysadzać jego zamku. A potem pożegnałem się, wyrażając nadzieję. z? to było nasze ostatnie spotkanie. Słuchając jego opowiadania, w którym słychać było gniewfl- satysfakcję, Fee na przemian to czerwieniła się, to bladła. — Mój Boże, lecz jeśli przyjmie to wyzwanie? — Wykluczone, obawia się przecież o swoje drogocenne życie. — Powinien się pan zadowolić odprawą, jakiej mu pan udzielił przez adwokata. — Wiem, lecz gdy go widzę, rozum odmawia mi posłuszeństwa. Ja mógłbym mu wszystko wybaczyć, poza jednym... że odważył się wyciągnąć po panią swe nieczyste ręce. Przestraszyła ją namiętność, brzmiąca w jego słowach i nieświado- mie cofnęła się o krok. Odzyskał więc panowanie nad sobą i spojrzał łagodnie na jej pobladłą twarz. Ze skruchą ujął jej dłoń i przycisnął ją do ust. — Niech mi pani wybaczy. Zapomniałem się przez chwilę. Co powinna mu powiedzieć? Czy powinien przepraszać za słowa, które, mimo iż nieco ją przestraszyły, sprawiły jednocześnie, że poczuła się niezmiernie szczęśliwa? Starając się odzyskać równowagę, powie- działa: — Zmieńmy temat, panie Wendland. Spojrzał na nią błagalnie. x — Z pewnością nie powinienem nawet pytać, czy mógłbym do- trzymać pani towarzystwa? — Nie jest pan zmęczony tak długim spacerem? Uśmiechnął się do niej. — Nie trwał nawet dwóch godzin. — Czyżby to panu nie wystarczało, by poczuć się rozruszanym? — Absolutnie nie. Proszę, niech mi pani pozwoli dotrzymać pani towarzystwa, choćby na krótko. — Więc chodźmy. Zejdziemy na plażę? gfa — Wydaje mi się, że byłoby to dla pani zbyt uciążliwe .krasek jest dziś bardzo miękki, przy każdym kroku człowiek zapada się w nim po kostki. Może zostaniemy na wydmach? Będzie o wiele wygodniej. Zostali więc na wydmach; poszli przed siebie w kierunku Ober- wiesen. ~- Kiedy pan nas ponownie odwiedzi? Ojciec z ustęsknieniem na Pana czeka, panie Wendland. — Naprawdę? Nie będę sprawiał kłopotu? Oczywiście, że nie. Bardzo ożywia się każdą pana wizytą. Podbił Pan jego serce, zajmując w nim bezsprzecznie pierwsze miejsce. Spojrzała na niego szelmowsko. 137 136 Odetchnął pełną piersią, gdyż ciężko było mu iść obok niei nie zdradzając swych uczuć; kosztowało go to wiele energii i cierpliw0! ści. — Cieszę się. Cieszyłbym się jednak o wiele bardziej, gdybym zajął wysokie miejsce również w pani sercu. Ponownie się zaczerwieniła. — Przyjaciele zajmują przecież zawsze wysokie miejsce — od- powiedziała, zmuszając się, by zachować spokój. Widać było, że oczekiwał innych słów. — Cóż, na razie muszę się zadowolić i tym — stwierdził z rezygna- cją. Postanowiła nie zwracać na to uwagi. — Kiedy przyjdzie pan zatem do Gros-Schlemitz? — Niech pani chwilę poczeka. Jutro... nie, jutro nie mogę, pojutrze też najprawdopodobniej nie. Ale w piątek, tak, czy mógłbym przyjść w piątek na podwieczorek? — Oczywiście! Ojca zżera ciekawość, nie może się już doczekać dalszego ciągu pana przygód. Słucha pana z prawdziwą przyjemnością. — Powinienem zostać Szeherezadą. Wie pani z pewnością, że przez tysiąc nocy opowiadała sułtanowi ciekawe historie. — No tak, w pana przypadku nie jest to jednak sprawa życia i śmierci. Nie straci pan przecież głowy. — W moim przypadku chodzi o pozwolenie na kolejne odwiedziny w pani domu. — SsDjlzę, że tego akurat może pan być pewny. — Wolę się jednak wkupić w państwa sympatię, opowiadając kilka kolejnych zajmujących historyjek. — Z pewnością nie zaszkodzi, chętnie ich posłuchamy, ojciec i ja Domyślam się też, że jest pan bohaterem niejednej z nich. Roześmiał się. — Tak, w kilku z nich wziąłem udział, bo chciałem mieć .ciekawy materiał do moich felietonów. Spojrzała na niego badawczo. — Wiem tylko jedno: niechętnie pan opowiada o sobie. Zerwał z głowy podniszczony kapelusz, gdyż pod wpływem JeJ spojrzenia zrobiło mu się gorąco. By zająć czymś niespokojne r?ce- zgniótł go jeszcze bardziej. .— Rzeczywiście, nie opowiadam zbyt chętnie o sobie, przynajmniej na razie. — Lecz może kiedyś później, gdy nasza przyjaźń bardziej się zacieśni? — Tak, być może później sam się zdecyduję, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Ale obiecuję pani, że pewnego dnia szczegółowo się pani wyspowiadam i mam nadzieję, że wybaczy mi pani wszystkie moje dzikie i nierozważne wyczyny, jakie popełniłem w dotychczaso- wym życiu. Spojrzał w jej oczy z taką gorącą tęsknotą, że poczuła, jak serce, bijąc gwałtownie, podchodzi jej do gardła. Szybko zmieniła temat, ten bowiem wydał jej się nagle zbyt niebezpieczny. — Czy mogę zapytać, jak długo zamierza pan pozostać w tych stronach? — Tak, może mnie pani pytać o wszystko. Nie mogę pani jednak udzielić jednoznaczej odpowiedzi. Najchętniej zostałbym tu na zawsze, gdybym znalazł tu sobie jakieś pole działania, które odpowiadałoby mi, przynajmniej po części. Bo na moim poddaszu czuję się trochę tak, jak dziki ptak uwięziony nagle w klatce. — Mogę to sobie wyobrazić. Nie jest pan stworzony do życia na tak małej przestrzeni. — Wyniosły dom w Nimschen bardziej by do mnie pasował, prawda? Zastanawiała się, czy nie wystarczyłby mu dom w Gros-Schlemitz. I pod wpływem tej myśli zaczerwieniła się po koniuszki włosów. Była bardzo zmieszana, co on natychmiast zauważył i zapytał gwałtownie: — Czy mogę zapytać, o czym pani pomyślała? — O, nie! — zawołała z przerażeniem. — Pomyślałam o czymś bardzo, bardzo głupim. — I nie powinienem o tym wiedzie? ~~ Nikt nie powinien o tym wiedzieć. da ~~ Szkoda, najgłupsze myśli są najczęściej najszczęśliwsze. A wyglą- Pani tak, jakby pomyślała pani o czymś pięknym i wymarzonym. Gwałtownie odwróciła pałającą twarz, tak że mógł jedynie obser- ac Jej profil. 139 138 — Moje myśli były naprawdę jedynie głupie. Z pewnością wiele oddałby za to, by móc zgadnąć, jakaż to myj] sprawiła, że krew tak nagle napłynęła do jej ślicznej twarzy. Nie mógł jednak zmuszać jej, by mu to wyznała. Przez chwilę szli w milczeniu Hans wyprzedził ją o parę kroków, by unieść gałęzie na jej drodze Zwróciła uwagę na jego szyję i nietypowo obcięte włosy. Wtedy przypomniała sobie o śnie matki i zaniosła błagalne modły, by jej sen okazał się prawdą. Ach, jakże bardzo go kochała; jej myśli i serce należały tylko do niego. Czy to aż tak bardzo niemożliwe, że pewnego dnia zostanie jego żoną? Może uda się przekonać ojca, by dał jej swoje błogosławieństwo? A nawet jeżeli się to nie uda, była gotowa żyć w najbardziej skromnych warunkach, byle z Hansem. Czy osiągnięcie szczęścia, słodkiego, upragnionego szczęścia, było aż tak niemożliwe? Długo trwali w milczeniu, ponieważ i Hans pogrążył się w podob- nych myślach, z tą jedynie różnicą, że nim nie targały wątpliwości, czy Fee von Plessen zostanie jego żoną. Wiedział, że kiedyś musi do tego dojść. Tak doszli aż do Oberwiesen, które było stąd pięknie widoczne. Stanęli, by przyjrzeć się dokładniej. — Mój dom rodzinny! — powiedział Hans, pogrążony we wspo- mnieniach. Spojrzała na niego ze współczuciem. — Wiem, że myśl, iż ktoś inny jest tu właścicielem, a pan utracił swój dom, sprawia panu ból. — Tak, byłoby cudownie, gdyby Oberwiesen należało do mnie. Doprowadziłbym je do rozkwitu. Pewne rzeczy uległyby gruntownym zmianom. Przede wszystkim dom! Jest bardzo przestronny i ośmiel? się stwierdzić, że najładniejszy w całej okolicy. Dom w Nimschen jest co prawda większy, jednak architektonicznie brzydszy. A Panl dom jest z kolei mijiejszy i nie ma tak dużych i imponujących pokoi Gdyby Oberwiesen należało do mnie, urządziłbym je całkie111 inaczej, gdyż państwo Kronau, z całym dla nich szacunkiem, niaJ • kiepski gust. Spojrzała na niego z uśmiechem. — Niech pan jednak nie zatraca s'. w podobnych fantazjach. Po pierwsze, należy nadal do Kronauów. P drugie, urządzenie go kosztowałoby masę pieniędzy. Ze śmiechem wyprostował ramiona, oczy mu rozbłysły. 140 —~_ Mama Liirsen powiedziałaby z pewnością “nieprzyzwoicie du- żo"! Ale dla niej dwieście marek jest już nieprzyzwoitą sumą. Obydwoje roześmiali się. Potem powiedział wesoło: _ Zależy, z jakiego punktu widzenia ocenia się pewne rzeczy. Ostatecznie moje fantazje i marzenia nic mnie nie kosztują, nawet udybym postanowił przebudować cały dom, prawda? _ Tak, marzenia są tanie — zgodziła się ze śmiechem. —- Niech więc pani sobie wyobrazi, że miałbym tak nieprzyzwoitą sumę pieniędzy, by na nowo umeblować Oberwiesen, oczywiście z założeniem, że należałoby do mnie. Zna pani pokoje i ich rozkład w moim dawnym domu rodzinnym. Jak chciałaby pani umeblować pokoje na parterze? Zabawnym gestem położyła palec na nosku i pogrążyła się w głębo- kiej zadumie. — Zacznijmy od największego salonu... Wybrałabym oczywiście meble w stylu barokowym albo może nawet rokokowym? W dużej jadalni postawiłabym ciężkie meble gdańskie, również barokowe, a może lepiej renesanowe. A pokoje przyległe... hm, jakbyśmy je umeblowali? Z trudem udawało mu się zachować całkowity spokój, zwłaszcza, gdy uśmiechała się tak szelmowsko. — Co by pani powiedziała na umiarkowany chippendale? — Cudownie! To będzie wspaniale wyglądać. Hol, oczywiście, renesansowy. Swawolnie przechodzili z pokoju do pokoju, każdy z nich urządzając według własnego gustu. Hans z powagą wyjął notes i zapisywał Propozycje Fee, jakby zamierzał je zrealizować w niedalekiej przyszło- SC1' Byli w doskonałych nastrojach i by dać temu wyraz, śmiali się Wesoło, a śmiech ich odbijał się echem w cichym lesie porastającym *ydmy. Nagle Fee z przerażeniem spojrzała na zegarek. Q, ~~ Teraz jednak muszę szybko wracać do domu. Urządzaj ący rwiesen, straciłam poczucie czasu. n ~~" "ani propozycje wydaj ą mi się interesujące i niezmiernie gustow- ~~~ l ak, tym bardziej, że nie kosztują ani feniga. 141 Odprowadził ją do Gros-Schlemitz najkrótszą drogą i pożegnał się na skraju lasu. Potem, głęboko pogrążony w myślach, wrócił do domu. Zaraz po powrocie wyjął notes, przyjrzał się notatkom i uzupełnił je kilkoma uwagami. Na jego ustach pojawił się tajemniczy uśmiech. Gdy znalazł się w swoim pokoju, wyjął z szuflady plan Oberwiesen, który pan Kronau wręczył mu, by przyszły właściciel zapoznał się z rozkładem pokoi, rozłożył go na stole, a obok położył notes. Pogrążył się w rozmyślaniach, z których wyrwała go matka Lursen, wzywając go na posiłek. Następnego dnia Hans Wendland nie opuszczał domu, czekał bowiem na przyjazd pani Maud Reelman, którego spodziewał się koło południa. Przy śniadaniu powiedział mamie Liirsen: — Musi mi pani odstąpić na cały dzień swój ulubiony pokój, mamo Liirsen. Oczekuję gościa, który najprawdopodobniej zje ze mną obiad. Ale niech pani nie wpada wpanikę, tym gościem będzie pewna kobieta. Mama Liirsen i tak wpadła w panikę. Przyjazd gościa, i to w dodatku kobiety, był dla niej nie lada wydarzeniem. Chwilę później do uszu Hansa dobiegły nerwowe odgłosy sprzątania. Staruszka, gdyby mogła, przewróciłaby najchętniej cały dom do góry nogami. Potem oddała się ponurym rozmyślaniom, co powinna przygotować na obiad. Młody pan powiedział, że nie musi się spieszyć, obiad powinien być gotowy na drugą. Zostało jej więc nieco czasu. Co jednak, na Boga, miała ugotować? Gdy przygotowała wreszcie menu, pobiegła do Hansa, który siedział wygodnie w ogrodzie przed domem, by zapytać go, czy jest zadowolony z jej propozycji. Hans z uśmiechem wyjął z jej rąk zapisaną kartkę i przeczytał z poważną miną. Potem powiedział, uśmiechając się porozumiewawczo: — Cóż, mamo Liirsen, takim jadłospisem zamydlimy °c7 eleganckiej Amerykance. Przekona się, że żyjemy tu niemal po kr" ku. 142 Matka Liirsen załamała ręce. — W dodatku Amerykanka? Ach, muszę wznieść do Boga błagalne modły, abym z wrażenia nie popełniła jakiejś pomyłki przy gotowaniu i nie posłodziła zupy zamiast ją posolić albo żeby mi się nic nie przypaliło. Z uśmiechem poklepał ją po ramieniu. — O nic się nie martw. Maud zje wszystko, pod warunkiem, że to nie są kamienie brukowe. — Stroi pan sobie ze mnie żarty, proszę pana — powiedziała na pół ze śmiechem, na pół ze złością. Spoważniał i jeszcze raz ją uspokoił. Zapytała go, nieco skrępowana: — Niech mi pan powie, proszę pana, czy ta pani jest pana narzeczoną? Roześmiał się, rozbawiony jej podejrzeniem. —Nie, mamo Lursen, mogę zaręczyć! Jest już mężatką, a jej mężowi z pewnością nie spodobałoby się, gdyby ktoś chciał mu ją odebrać, mimo iż oboje są najzabawniejszą parą na świecie. Niech się pani zatem nie obawia, mamo Lursen, nie zagraża pani żadna rywalka. — Sądzi więc pan, że jadłospis jest dobry? — Oczywiście, czyż to nie wspaniały obiad? Smażony węgorz z sałatą, kurczak z szparagami, do tego rosół, który u nikogo nie smakuje tak wspaniale, jak u pani, a na deser ciasto... Mamo Liirsen, na taki obiad można by zaprosić samą królową! Odetchnęła z wyraźną ulgą. — Pozostaje mi zatem wznieść modły do nieba, by nic mi się nie przypaliło. Odeszła nerwowym krokiem. Hans pogrążył się ponownie w lek- turze książki. Przez chwilę miał spokój, nie trwał on jednak długo, gdyż na ścieżce pojawił się ojciec Lursen z grabiami, by posprzątać liście, aby dom i na zewnątrz prezentował się schludnie i czysto. Hans nie, przykładał się zbytnio do toalety. Ubrał się w jasne spodme, kolorową koszulę, na nią narzucił szary sweter w czarne wzory. ^ rękami w kieszeniach przechadzał się wzdłuż domu, dopóki około wunastej, nie usłyszał donośnego klaksonu. Stanął na drodze niczym r°gowskaz, z otwartymi ramionami, jakby chciał zatrzymać nadjeż- ?aJący samochód. Młoda kobieta za kierownicą natychmiast się ^zymała, siedzący obok niej kierowca otworzył drzwi i wysiadł. To si T^czyniła Maud Reelman, ubrana w wygodny dres, i jednym °K;ern znalazła się przy Hansie. Uśmiechnęła się do niego promiennie. 143 — Good day, old fellow! I oto jestem! — Maud, w życiowej formie! Strasznie się cieszę, że cię znowu widzę. Witam serdecznie w Oberwiesen! Objęli się i serdecznie ucałowali, na widok czego ojcu Liirsenowi grabie wypadły z rąk, a on sam pospiesznie uciekł. Pobiegł za dom i krzyknął przez okno do żony: — O Boże, on ją pocałował, i to jak z dubeltówki, a potem objęli się. Coś mi się widzi, że to jego narzeczona! Matka Liirsen z przerażeniem spojrzała na nieudane ciasto, które, niestety, opadło i leżało w formie, przybierając fantastyczne kształty. Niepowodzeniem tym zdenerwowała się niemal tak samo jak wiadomo- ścią, którą przyniósł jej małżonek. A na zewnątrz Maud Reelman doprowadziła się do porządku, zdjęła z krótkich, kręconych blond włosów chustkę i jeszcze raz serdecznie ucałowała Hansa. — Wszystko w porządku? — Wszystko w porządku! — Proszę, powiedz kierowcy, niech nie robi takiej durnej miny, nie ma się przecież czemu dziwić. Każ mu też zaparkować gdzieś samochód, na pewno znajdziesz odpowiednie miejsce. Kierowca zrozumiał jej słowa i zaczerwienił się jak burak. Widział przecież w Berlinie, jak czule żegnał się pan Reelman ze swoją żoną, a ona bez krzty wstydu wpada innemu mężczyźnie prosto w ramiona. Wyciągnął z tego oczywiście pochopne wnioski, zrozumiał jednak, że sif pomylił, gdy Maud burknęła, że nie ma się czemu dziwić. Cała ta sprawa wydawała mu się jednak niezwykle osobliwa. Hans udzielił mu wskazówek, jak dojechać do pobliskiej wsi i zaparkować w garażu w zajeździe — Czy mam zabrać ze sobą twoją walizkę, Maud? Zarezerwowałem ci pokój w zajeździe; w domu nie ma, niestety, na tyle miejsca, b> przyjmować gości. — Well! Wolałabym mieć walizkę ze sobą; chciałabym się od- świeżyć po podróży i przebrać w czyste ubranie. Na to chyba znajdzie si? miejsce w twoim małym, śmiesznym domku. — Oczywiście! Mama Liirsen poczyniła już niezbędne przygoto^ a nią. A więc, panie kierowco, niech pan zaniesie walizkę do drzwi teg 144 pałacu. — I zwracając się do Maud, kontynuował: — Wieczorem ojciec Liirsen zaniesie ci ją do zajazdu. — Ali right! Niech się pan zajmie walizką! Jej polecenie zostało wykonane. Maud wsunęła rękę pod ramię Hansa i pozwoliła wprowadzić się do domu, do ulubionego pokoju matki Liirsen, który Hans już od swego powrotu skrapiał regu- larnie wodą kolońską, by zabić zapach nieco zatęchłego powietrza, charakterystyczny dla nie używanych pokoi. Wniósł walizkę Maud do pokoju, błyszczącego nienaganną czystością. Cudem prawie udało mu się skłonić matkę Liirsen, by ustawiła w świętym niemal dla niej pomieszczeniu miskę z wodą. Obok niej leżało kilka ręczników. Maud przyjrzała się temu z uśmiechem, zauważyła też lustro, w którym mogła obejrzeć przynajmniej swą górną połowę. Skinęła z zadowoleniem głową. — Świetnie, teraz możesz zniknąć na pięć minut. Toaleta nie zajmie mi więcej czasu. Maud otwarła walizkę, ucałowawszy Hansa raz jeszcze z ca- łego serca. Elegancka Amerykanka szybko przystosowała się do skromnego, niemal prymitywnego otoczenia i zajęła się toa- letą. Tymczasem Hans poszedł do kuchni, by przekazać mamie Lursen, że jego gość właśnie przyjechał. Spojrzała na niego ze wzburzeniem i powiedziała dziwnie szorstko i opryskliwie: — Wiem, ojciec już mi powiedział. Słyszałam też, że... że pan ją całował! Zabrzmiało to niczym bolesny protest, w jej głosie był ciężki wyrzut. Roześmiał się głośno. — Jest pani zazdrosna, mamo Lursen? — zażartował. — Nie, nie, proszę pana. Nie wiem tylko, co mam o tym sądzić. Podszedł do niej i szybko ucałował ją w policzek. — Ucałowałem ją równie stosownie jak panią, mamo Lursen. Spojrzała na niego niepewnie. — Ale ona ma przecież męża? ~~ Dokładnie tak jak pani, mamo Lursen. I to jakiego! Połamałby °sci każdemu, kto za bardzo zbliżyłby się do jego żony. Mnie jednak P°z\vala ją całować, ile razy tylko chcę. Nie udało mu się jednak jej przekonać. Spoważniał więc. 145 2a<:howac głęboko w sercu ...... Liirsen, zna mnie pani przecież. Nie wniósłbym przecie' ° te§Momu żadnych nieczystości, jak nie robiłem tego nigdy matce* gdy jesąe ^& fl'^ro teraz z jej oczu znikł wyraz powątpiewania. ~~' k, proszę pana. Niech mi pan wybaczy, z pewnością postępuje pan s«Z|je ^ Jc rozbłysły attltó się nad nią i szepnął jej coś do ucha. Wtedy jej oczy —— a Chcaj, może być! Jednak, mamo Liirsen, to prawda! go dokładniej wypytać, ale machnął ręką ze śmiechem, ";i ciekawość. hiiej, mamo Liirsen, to długa historia. I niech pani trzyma a^bami! Nie chcę, by ta wiadomość rozniosła się po okolicy. SIQje powody. ^ jestem plotkarką, proszę pana! ~ Ąyby pani była, nigdy bym pani tego nie wyjawił. . ^* głową i zostawił ją wraz z wszelkimi wątpliwościami i pyta- mami ^ na sam z dastem Pc°jnie przeszedł przez sień i wyszedł do ogrodu, gdzie prze- a ^alsi^ przed oknami, dopóki Maud nie otwarła jednego z nich i nie zawołafc _ An right, aHmiast wszedł do środka. Maud założyła świeżą bluzkę, umyła warz i jc^ lek^o przypudrowała sobie nos, przeczesała włosy, tak że pięknych falach, otaczały jej młodą twarz. " -ją w ramiona i lekko nią potrząsnął. . Oglądasz wspaniale, Maud, bardziej na szesnastolatkę niż dwudziSpiecioletnią kobietę. st! Nie powinno się zdradzać wieku kobiety. Skoro wyglądam na szesistolatkęj ^ jestem szesnastolatką. . *brze, zapamiętam to na przyszłość. Gdy zobaczyłem cię P° raz pier^zy prze(j trzynastu laty, nie przypuszczałem, że wyroś- niesz na ty, piękność. Wtedy nie byłaś ani piękna, ani czysta, ar» eleganck eslll\nęła głęboko, ujęła jego głowę w dłonie i powiedziała serdeczne, ““*—— mu prosto w oczy. 146 —- A kto sprawił, że z tego biednego, małego, brzydkiego kaczątka wyrósł dumny łabędź? Tylko ty, Hans. Nigdy ci tego nie zapomnę, stary przyjacielu. Skinął głową. — Dobry Bóg zesłał mnie we właściwe miejsce o właściwym czasie, Maud, zarówno dla ciebie, jak i dla mnie. Rozejrzała się dookoła. — A teraz zamieszkujesz ten pałac? — Tak, Maud, wspaniały, prawda? .— Cóż, mieszkaliśmy już i w gorszych warunkach, Hans. Tu jest przynajmniej czysto. Gdy zjawiłeś się wtedy u nas, nie mogliśmy ci zaofiarować tak ładnego, wypielęgnowanego, a nawet czystego pokoju. Wyglądało to u nas strasznie, a ty mnie dopiero nauczyłeś, że nawet w największej biedzie można mieszkać w czystości i porządku. — Byłaś przecież jeszcze dzieckiem; wcześnie straciłaś matkę i mieszkałaś z na wpół dzikimi ludźmi, którzy nie mogli cię tego nauczyć. Skinęła twierdząco. — Cały czas mam przed oczami chwilę, w której tak nieoczekiwanie stanąłeś w drzwiach mojego baraku, Hans. I ty wyglądałeś wtedy inaczej niż dzisiaj, byłeś nie mniej zdziczały niż inni. Ale pozdrowiłeś mnie i mojego ojca po niemiecku i... i nagle wydało mi się, że znam cię już od dawna. Czule odgarnął włosy z jej czoła. — Tak, Maud, nie mogłem wtedy sprawiać dobrego wrażenia. Miałem za sobą ciężką podróż, doświadczyłem głodu i pragnienia, z ubrania zostały mi strzępy. — Ale ja od razu poczułam, że tylko wyglądasz jak dzikus. Od pierwszej chwili wiedziałam, że znajdę przy tobie opiekę, że będziesz zawsze służył mi pomocą, że staniesz się moim prawdziwym przyjadę-- lem. Było mi wtedy tak ciężko na sercu; ojciec poważnie chorował. Nie mogliśmy nawet wezwać lekarza, byliśmy przecież strasznie biedni. A ty umiałeś opatrywać rany; robiłeś to po mistrzowsku. Opatrzyłeś więc ojca i opiekowałeś się nim, dopóki nie wyzdrowiał. Mimo iż nie żył już ), ulżyłeś mu przynajmniej w ostatnich miesiącach życia... Również zawdzięczam właśnie tobie. Zaprotestował gwałtownie: — Nie chcę słyszeć twoich podzięko- > Maud. Twój ojciec odpłacił mi przecież z nawiązką. Gdyby nie on 147 najprawdopodobniej zostałbym biedakiem do końca życia. Szkoda tylko, że twój ojciec nie dożył poprawy sytuacji. — Żył jednak przynajmniej tak długo, by zdobyć pewność, że jego jedyne dziecko nie będzie żyło w nędzy. Kochany Hansie, jednak ty przyczyniłeś się do mojego szczęścia. Gdyby ciebie nie było, nie poznałabym Bobbiego i nie wyszłabym za niego za mąż. Spojrzał na nią z uśmiechem. — Jesteś zadowolona z życia i... z Bobbiego? Roześmiała się. — Ach, Hans, on zabija mnie niemal swoją miłością. Jakie to szczęście, że od czasu do czasu musi zająć się interesami, w przeciwnym razie nie miałabym ani chwili, by złapać oddech. Obydwoje nie mogli powstrzymać śmiechu. Po chwili usiedli i zaczęli się zastanawiać, jak mają sfinalizować kupno Oberwiesen. — Twoje listy w ostatnim czasie było nieco bałamutne, naszpikowa- ne zagadkowymi aluzjami. Wywnioskowałam z nich tylko jedno, old fellow — jesteś zakochany. Z powagą pokręcił głową. — Nie, Maud, to coś więcej. Ja kocham... — Czy jest jakaś różnica? — O, tak! — Well, już rozumiem, jesteś przecież w każdym calu pedantyczny; jeżeli już coś robisz, to gruntownie i do końca. Dlaczego miałbyś być inny w miłości? Teraz jednak poważnie: jak to się ma do Oberwiesen? Powiedział jej wszystko, co powinna wiedzieć. Słuchała go z uwagą. Jej urocza, młoda twarz z lekką opalenizną, odzwierciedlała doznawane przez nią uczucia. Gdy skończył swoją relację, zapytała: — Well, już się orientuję. Szybko się z tym uporamy. Powiedz mi jeszcze tylko jedno: zastanowiłeś się już poważnie, czy wytrzymasz dłużej w tych nieco ograniczonych warunkach? Znalazłeś już sobie jakieś pole do działania, które pochłonęłoby cię bez reszty, me zostawiając czasu'na dręczące myśli, które, jednym słowem, dałoby ci szczęście? — Wszystko dokładnie przemyślałem, Maud. To jest moja ziemia ojczysta, gdzie wyrosłem i z którą się zżyłem. Tam, za wydmami- Je morze. Jest szerokie i nie ma granic i jeśli tylko zechcę, będę n10- pożeglować w dal. A tu mogę poszerzać pole działania, ile tylko zec - Poza tym, będę miał żonę, która mnie zrozumie, z którą będę się L 148 głęboko związany, żonę, która jest mądrą kobietą, rozsądną i uczucio- wą, żonę, której duszę rozbudziłem, która jes? w stanie wzbić się ze mną do każdego lotu, niezależnie od tego jak bardzo byłby wysoki. Uścisnęła mu rękę, najmocniej, jak potrafiła. — A ona nic jeszcze o tobie nie wie, poza tym... — Poza tym, że powróciłem do ojczyzny bez feniga przy duszy. — Dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy? Roześmiał się. — Po pierwsze, nie było ku temu dogodnej okazji, a po drugie, no cóż... chciałbym być kochany za przymioty mego ducha, nie kieszeni. Złapała go za ramię i potrząsnęła nim. — Płynie w tobie niemiecka krew. W końcu i Niemcy muszą być choć odrobinę sentymentalni. — I w tobie płynie przecież niemiecka krew, Maud. — Tak, na szczęście tylko ze strony ojca. Nie mogę się jednak tego wyprzeć. — I całe szczęście, bo Bobby nie mógłby cię tak bezgrani- cznie kochać, gdybyś nie umiała odczuwać tak, jak czuje większość Niemców. — Tak, do szpiku kości jest amerykańskim biznesmenem, dzięki Bogu jednak sercem pozostał Niemcem, co mu przekazali jego ro- dzice. I dzięki temu rozumiemy się doskonale i wiemy, jak ściśle jesteśmy ze sobą związani. Teraz jednak chciałabym się wreszcie dowiedzieć, kiedy będę miała okazję poznać ową Fee, którą darzysz tak głęboką miłością. — Nie sądzę, by teraz do tego doszło. Wyobraź sobie tylko: jeśli Przedstawiłbym ci ją, zaczęłaby się dopytywać, kim jesteś, gdzie się Poznaliśmy. A ja chcę jej opowiedzieć o moim losach dopiero wtedy, gdy zgodzi się zostać żoną biedaka, jakim sądzi, że jestem. Mam nadzieję, że odwiedzisz mnie kiedyś z Bobbym, że zatrzymacie się tu na dłuższy czas, gdy tylko urządzę się w Oberwiesen. Zabiorę się do tego zaraz po jego ^pnie. Fee zdradziła mi już swe pragnienia, jak chciałaby umeblować dom. I l) mi f opowiedział jej, jak doprowadził do tego, że Fee podzieliła się z nim marzeniami. ~~ Miną jednak miesiące, zanim wszystko uporządkujesz, zanim Razisz Oberwiesen według własnego gustu. 149 — Tak, mam zamiar poświęcić na to dwa miesiące, potem wszystko musi być gotowe. Zostaniecie w Europie jeszcze pół roku, liczę więc na to, że spędzicie w Oberwiesen dwa miesiące, Bobby i ty. — Nie zapominaj jednak, że Bobby musi mieć stale jakieś zajęcie być w nieustannym ruchu, w przeciwnym razie nie wytrzyma tu ani tygodnia. — Nie bój się, już ja się o to postaram. Może przecież tu uprawiać wszelkiego rodzaju sporty wodne. Może zresztą przyjedziecie tu już wcześniej. Lipiec i sierpień to najpiękniejsze miesiące w roku. W połowie lipca uda mi się z pewnością doprowadzić do porządku pokoje, w których zamieszkacie, bo zabieram się natychmiast do pracy. W każdym bądź razie musicie być obecni na moim ślubie, bardzo was o to proszę. — Oczywiście, Hans, z tej okazji przyjechałabym nawet z Ameryki. Musieli przerwać rozmowę, gdyż weszła matka Lursen, by nakryć do stołu. Maud powitała ją, serdecznie ściskając jej dłoń. Hans uprzedziłją, że powiedział staruszce, ile ich łączy, miała bowiem zastrzeżenia, że całował kobietę, która jest żoną innego mężczyzny. — Dzień dobry, mamo Lursen, Hans tak wiele mi o pani opowiadał, że wydaje mi się, iż znam panią już od lat. A teraz i pani poznała mnie. Matka Lursen uścisnęła dłoń Maud, którą ta do niej wyciągnęła. — Cieszę się, że mój młody pan nie był w Ameryce całkiem osamotniony — powiedziała. — Na szczęście poznał nas, mamo Lursen. Chwila, w której si? poznaliśmy była bardzo szczęśliwa, bardziej jednak dla nas niż dla niego. — Nie mówmy o tym, Maud. Ujęła go serdecznie za giowę i pocałowała. — Ach, Hans,,gdybyś nie pojawił się w naszym życiu, wszystko wyglądałoby teraz całkiem inaczej. I, szczerze mówiąc, nie wiem jak poradzimy sobie w przyszłości bez ciebie. Bobby cały czas narzeka z tego powodu, że postanowiłeś zostać w Niemczech. I gdy mama Lursen, teraz już całkowicie uspokojona, wyszła. b> przynieść jedzenie, Hans powiedział, oddychając z ulgą: — Nie byłem pewny, czy uda mi się ponownie zarzucić kotwic, w tych stronach. Od kiedy jednak spotkałem Fee, jestem o tym głęboko 150 przekonany i nic nie jest w stanie zmienić mojej decyzji. Ona nigdy nie przystosuje się do stosunków, panujących w Ameryce, a ja z każdym dniem coraz wyraźniej czuję, że i ja nie zapuściłem tam korzeni. Wy, Bobby i ty, wyrastaliście od dziecka w Ameryce, ja jednak przyjechałem tam, będąc już dojrzałym mężczyzną. A wyrastałem właśnie tu, w Niemczech. To jest mały szczegół, który nas różni/ — Rozumiem cię, Hans! Ale musisz kiedyś przyjechać z twoją młodą żoną do Teksasu, obiecaj mi to. — Z pewnością kiedyś was odwiedzimy, Maud. Od czasu do czasu będę musiał przyjechać do Ameryki w interesach. Mimo iż mogę całkowicie polegać na Bobbym, nasze spotkania będą konieczne. Jestem szczęśliwy do głębi serca, że mam Bobbiego. Tylko dzięki niemu będę mógł tu żyć, rozkoszując się spokojem. Nikomu innemu nie mógłbym zaufać tak, jak jemu. Matka Lursen wniosła jedzenie i zarówno Maud, jak i Hans rozkoszowali się starannie przygotowanymi potrawami, tak że stara kobieta, przyglądając się im, rosła w dumę. Przy stole omówili najważniejsze sprawy związane z zakupem Oberwiesen, a gdy wreszcie uznali, że są przygotowani na każdą ewentualność, Hans powiedział prosząco: — Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, Maud, moglibyśmy pójść do Oberwiesen i uzgodnić z panem Kronau wszystko, co konieczne. Kronauowie przyjęli Hansa i Maud Reelman niezwykle serdecznie, n'e ukrywając nadziei na sprzedaż majątku. Oprowadzono Maud po domu, podwórzu i stajniach, musiała też obejrzeć zabudowania gos- Podarcze i park, w którym rosły drzewa iglaste. Następnie pan Kronau 7a\viózł ją w głąb lądu, na łąki i pola, a nawet do lasu, który należał do °berwiesen. Maud rozglądała się uważnie i zachowywała się zgodnie ze wska- 2°wkarni, których udzielił jej Hans. Gdy powrócili do domu, Kronauo- Me nie chcieli ich wypuścić, zanim nie wypili herbaty. Pani Kronau 151 nalegała również, by Maud kazała kierowcy przywieźć samochód i,jej walizkę z zajazdu i by spędziła tę noc w Oberwiesen. Maud spojrzała pytająco na Hansa, a on skinął twierdząco głową. — Z pewnością będziesz tu miała więcej wygód niż w prymitywnym zajeździe — powiedział i podziękował państwu Kronau za gościnność Formalności wreszcie dobiegły końca, a umowa sprzedaży /ostała potwierdzona pisemnie. Wtedy Maud zwróciła się z ledwo dostrzegal- nym, filuternym uśmiechem do Hansa: — Pieniądze zostaną państwu przekazane przez firmę Reel- man&Co. Proszę, niech państwo poinformują pana Wendlanda, pod jaki adres mamy je przekazać, zanotuje go i prześle do biura. Chciała- bym zapytać już tylko o jedno: kiedy zamierzają państwo opuścić Oberwiesen? My, mój mąż i ja, chcielibyśmy tu spędzić trochę czasu w połowie lipca. Przedtem trzeba przygotować dom na nasze przyjęcie. Pan Kronau czuł się bezmiernie szczęśliwy, że wreszcie udało mu się doprowadzić do końca sprzedaż majątku, która od dawna leżała mu na sercu, powiedział więc do żony: — Jeżeli pani tego sobie życzy, możemy przeprowadzić się do Berlina już w przyszłym tygodniu. Żona skinęła twierdząco głową, jej oczy błyszczały promiennie. Odparła z uśmiechem: — Moja starsza córka mieszka z mężem w willi nad jeziorem Wannsee. Jedno piętro zajmował do tej pory jej teść. Niedawno jednak zmarł i córka zaproponowała nam, byśmy się tam wprowadzili, co jest nam szczególnie na rękę. Tam jest wystarczająco dużo miejsca dla dwojga staruszków, a będziemy przynajmniej blisko naszych dzieci i wnuków. Cóż mielibyśmy począć sami w Oberwiesen? Tydzień nam wystarczy, by uporządkować dom i zorganizować przeprowadzkę. Maud spojrzały porozumiewawczo na Hansa i z zadowoleniem zgodziła się na tę propozycję. Tak więc sprzedaż Oberwiesen zostaw zakończona ku obustronnemu zadowoleniu. Hans i Maud Reelman pożegnali się, obiecując, że wkrótce prz}Je dzie samochód i walizka Maud. Teraz jednak Hans chciał pokazy Maud morze, by mogła sama ocenić, jak niedaleko jest do z majątku. Gdy żegnał się z panem Kronau, szepnął mu jeszcze na boku: — Jutro przedłużę umowę z zarządcą. Niech mu pan powie o tym już dziś, żeby się chłopak nie martwił. Kronau obrzucił go pytającym spojrzeniem. — Nie zamierza pan zatem zatrudnić się w Oberwiesen jako zarządca? Hans roześmiał się. — Nie, dokładnie to sobie przemyślałem. Na razie pozostanę w Oberwiesen, by doglądać renowacji domu i jego umeblowania, żeby wszystko odpowiadało gustom nowych właścicieli. — Musi pan jednak zjeść z nami i panią Reelman kolację — po- prosiła serdecznie pani Kronau. Hans i Maud zgodzili się na jej propozycję, po czym szybko wyszli. Gdy już byli sami, Maud spojrzała na Hansa z uśmiechem. — Dobrze odegrałam swoją rolę, Hans? — Wspaniale, Maud. Dziękuję ci. — Skoro nie mogę zrobić dla ciebie nic innego, mogę przynajmiej odegrać komedię. Wsunął jej rękę pod ramię i poprowadził ją przez porośniętą drzewami wydmę do morza. W Ameryce często wędrowali tak ramię w ramię, prosto przed siebie, a dzisiaj przchadzka sprawiała im podwójną radość, mieli bowiem sobie tyle do opowiedzenia, że ich rozmowa nie ustawała ani na chwilę. Gdy Maud, po wejściu na górę, zobaczyła morze, wydała okrzyk zdumienia. — Wspaniałe! Tak, Hans, teraz rozumiem, że nie czujesz się tu osaczony. Wystarczy, że wejdziesz na wydmy, wtedy cały świat należy do ciebie! — powiedziała. Trzymając się za ręce, zeszli na dół, na plażę, przyspieszyli kroku, zaczęli biec i zatrzymali się dopiero, gdy stanęli tuż nad wodą, a fale dotykały niemal ich stóp. Hans wziął Maud na ramiona, nie chcąc, by zmoczyła nogi. Troskliwie przeniósł ją kilka kroków dalej, na suchy piasek, ostrożnie postawił ją na ziemi, a ona objęła go za szyję 1 Pocałowała. Ani ona, ani Hans Wendland nie zauważyli stojącej na wy- dmach, ukrytej między drzewami szczupłej postaci, ubranej w czar- n$ suknienkę. Nie wiedzieli jej przerażonych oczu i pobladłej War2Y, gdy ujrzała dwoje szczęśliwych ludzi, obejmujących się i całują- cych. 153 152 Była to Fee von Plessen, która wyszła na spacer i która musiała się przyglądać, jak Hans Wendland zbiegał z wydmy, kierując się w stronę morza, trzymając za rękę młodą kobietę. Widziała, jak wziął ją na ręce i przeniósł na suchy piasek, widziała, jak się obejmowali i całowali. Nie miała wątpliwości, że mężczyzną był Hans Wendland, słyszała jego radosny, swobodny śmiech i musiała mocno zagryźć zęby, by nie krzyknąć z bólu i rozpaczy. Jak szalona rzuciła się do ucieczki po stromym zboczu, nie chcąc, by któreś z nich ją zauważyło. Scena, której się przyglądała, była jednoznaczna. Jakże była głupia, sądząc, że Hans Wendland ją kocha! Jego serce należy do innej kobiety, tej, którą trzymał w ramionach i całował. Gdy znalazła się na dole, przytuliła się do drzewa, chcąc znaleźć w nim wsparcie. Stała tak przez chwilę pewna, że tu nikt jej nie zobaczy. Mogła wypłakać żal z powodu utraconej miłości. Ukryła twarz w dłoniach i zaszlochała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak głęboko kocha Hansa Wendlanda. Była głupia, wmawiając sobie, że jego serce skłania się ku niej. Kochał inną! Skąd pojawiła się tak niespodziewanie owa “inna"? Nie pochodziła z tych stron! W okolicy kobiety nie ubierały się tak elegancko, a nawet gdyby, powinna ją przecież znać. W gruncie rzeczy było przecież obojętne, skąd pochodziła. To do niej należało serce Hansa Wendlanda, ona natomiast powinna ukryć jeszcze głębiej uczucia, które w niej wzbudzał. Stał się dla niej nieosiągalny, był jedynie urojeniem. Hans Wendland nigdy nie zostanie jej mężem. Musiała przestać śnić, musiała wrócić do rzeczywistości. Z jej piersi ponownie wydarł się szloch, wyzwalając wybuch bólu Długo stała oparta o pień, który stał się powiernikiem jej żalu. Jej ciało drżało jak pod wpływem dotkliwego zimna. Jej życie wy- dało się nagle pozbawione treści, przerażająco smutne. Czuła się samotna i opuszczona jak nigdy dotąd; nawet przy łożu umiera- jącej matki nie odczuwała takiego osamotnienia. Nagle poderwała się z przerażeniem: wydało jej się, że w pobliżu rozbrzmiał per- listy kobiecy śmiech. Co zrobi, jeśli napotka na drodze Hansa Wendlan- da i tę kobietę? Wiedziała, że nie wytrzymałaby tego. Przestraszona tą myślą, uciekła w stronę Gros-Schlemitz, nie obejrzawszy się ani razu za siebie. 154 Hans Wendland nie przypuszczał, że Fee mogłaby go zobaczyć, nie inówiąc o tym, że mogłaby źle zrozumieć stosunki, łączące go z Maud. |vfie ostrzegł go żaden znak, nic mu nie zdradziło, że Fee stoi u góry. Jednak nawet gdyby przyszło mu do głowy, że mogła ich zobaczyć, nie podejrzewałby, że wmówiła sobie, iż kocha inną. Jego uczucia były tak czysto braterskie, że gdyby nagle stanęła przed nim Fee, żałowałby jedynie tego, iż musi przedwcześnie wyjawić jej swą tajemnicę. Nigdy jednak nie przeszło mu przez myśl, że mogłaby go posądzić o miłość do innej kobiety. Był pewien, że serce Fee należy do niego, i sądził, że ona jest równie pewna jego miłości, że musiała zrozumieć, że ona kocha jedynie i wyłącznie ją. Nie wiedział więc, jak głęboki ból sprawił kobiecie, którą kochalnad życie. Spokojny i zadowolony z wydarzeń dzisiejszego dnia, udał się wraz z Maud w drogę powrotną. Zaprowadził ją ponownie do małego domku, w którym mieszkał. Usiedli w paradnym pokoju i rozmawiali szczerze o wszystkim, co leżało im na sercu. Postanowili, że pójdą do Oberwiesen dopiero wieczorem; tam nie będą mogli zachowywać się tak swobodnie. , Przy kolacji u państwa Kronau rozmowom nie było końca. Hans poprosił, by wezwano rządcę; chciał z nim omówić umowę o pracę, którą mieli podpisać następnego dnia. Maud wyjaśniła, że Hans Wendland został upoważniony do zarządzania Oberwiesen, jakby był jego właścicielem. Słysząc to, pan Kronau powiedział otwarcie: — Na panu Wendlandzie można polegać. Opowiedział Maud o tym, jak Hans uratował życie jego siostrzeń- cowi. Maud z błyskiem w oku uścisnęła jego dłoń. — Tak, taki właśnie jest. Mój mąż i ja znamy go bardzo dobrze. I wiele mu zawdzięczamy. Hans zmieszał się pod wpływem jej słów; niemiłe były mu pochwały, które uważał za przesadzone. Maud spędziła noc w Oberwiesen. Następnego ranka jeszcze raz Poszła z Hanslern na spacer nad morze, potem jednak zdecydowała się ruszyć w podróż powrotną do Berlina. Hans towarzyszył jej do najbliższego dworca kolejowego i w momencie, gdy wysiadał z jej auta, Odjechał Fred von Hallern. Hans opowiadał Maud o zaostrzonych 755 stosunkach, jakie między nimi obecnie panowały, tak więc, giy, gdy była sama. Jednak pan von Plessen szczerze się o nią martwił i zażądał, by pozwoliła wezwać lekarza. Chciał uniknąć zarzutów, że nie dołożył wszelkich starań i stracił córkę tak, jak stracił żonę, przez własne niedbalstwo. Jednak Fee energicznie pokręcił'1 głową. Wiedziała przecież, że lekarz nie może jej pomóc. Przypuszczała, że bóle same ustąpią. W piątkowy ranek pan von Plessen zwrócił się do niej, wzdychają^ z ulgą: — Dzięki Bogu, że Hans Wendland złoży nam dzisiaj wiz}1?- 156 jego wizyty są niezmiernie ciekawe i ożywcze, jego towarzystwo na pewno dobrze ci zrobi. Nie przypuszczał, że Fee obawia się spotkania z Wendlandem. Wiedziała, że będzie musiała wytężyć siły, by nie okazać niu, co leży jej na sercu. Najchętniej wyszłaby z domu na czas jego wizyty, wiedziała jednak, że to niemożliwe. Na pewno zwróciłoby to uwagę zarówno ojca, jak i Hansa. Uzbroiła się więc w odwagę i, mimo że na sam jego widok serce podeszło jej do gardła, zmusiła się, by przywitać go spokojnie i z dystan- sem. Teraz wiedziała, dlaczego nie mógł przyjść ani wczoraj, ani przedwczoraj. Najprawdopodobniej młoda dama, której towarzyszył, pozostała w Oberwiesen jeszcze jeden dzień. Zastanawiała się, czy im o niej opowie. Czy była jego narzeczoną? Młoda kobieta nie sprawiała bynajmniej wrażenia, że jest skłonna do lekkomyślnych przygód i romansów, robiła wrażenie damy, zachowy- wała się przy tym tak, jakby miała niepodzielne prawo do obejmowania 1 całowania Hansa. Hans nie miał jednak zamiaru napomknąć o przyjeździe Maud Reelman. Pan von Plessen przywitał go, jak zwykle, serdecznie i ze szczerą radością. Jednak oczy Fee, mimo iż ze wszystkich sił starała się powitać go jak zwykle, miały inny wyraz niż dotychczas. Zdradzały aż nadto jasno prawdę o nie wypłakanych łzach. Hans dostrzegł to i zmartwił się. Raz po raz spoglądał na nią niespokojnie i badawczo. Najchętniej zapytałby ją, co się stało. Gdy siedzieli w salonie i Fee podała mu napełnioną herbatą filiżankę, zauważył, że jej dłoń lekko drżała, że zagryzała wargi, zmuszając się do spokoju. Obrzucił Fee niespokojnym spojrzeniem, które zauważył również pan von Plessen. — Panie Wendland, jak widzę, i pan zwrócił uwagę, że moja córka źle wygląda? — zapytał. Hans westchnął głęboko. — Tak, nie miałem odwagi jednak zapytać, czy pani się źle czuje. — To trwa już od kilku dni. Poradziłem jej, by skonsultowała się 2 Lekarzem, ona jednak nie chce. Skarży się na bóle głowy i twierdzi 2 uPorem, że same przejdą. Spojrzała na ojca, marszcząc czoło. 757 — Tato, proszę, nie zanudzaj pana Wendlanda takimi spra- wami. Przecież każdego człowieka od czasu do czasu ma prawo boleć głowa. — No tak, jesteś też zdecydowanie bardziej nerwową. Och, gdyby tak można było kiedyś poznać psychikę kobiety! Z twoją matką było to samo, wyglądała równie mizernie jak ty. Ale gdy sieją pytało, co jej jest. zawsze miała jedną odpowiedź: nic. Dlatego też nie przykładałem do tego wagi, nie chciałbym jednak ponownie popełnić tego samego błędu. Fee pokryła się mocnym rumieńcem. — Proszę, panie Wendland, niech pan opowie ojcu cokolwiek, byleby zajął się innymi problemami — poprosiła go z uśmiechem, który jednak nie bardzo mu się spodobał. Spojrzał na nią z troską. Co się działo z Fee? Takiej jej jeszcze nie znał. Dlaczego patrzyła na niego oczami, z których wyzierała pustka? Czy rzeczywiście cierpiała? — Doskonale rozumiem troskę pani ojca. Rzeczywiście, wygląda pani na cierpiącą. Wtedy stwierdziła, że nie wytrzyma dłużej jego badawczych, pełnych troski spojrzeń. Podniosła się, ponownie napełniła filiżanki i powiedzia- ła cicho: — Rzeczywiście potwornie boli mnie głowa, proszę więc o wybacze- nie. Będzie lepiej, jeżeli się na chwilę położę. I nie czekając na odpowiedź, wyszła pospiesznie z pokoju. Ojciec spoglądał za nią z niezadowoleniem, a Hans, pogrążony w myślach, wpatrywał się w filiżankę pełną herbaty, którą bezmyślnie mieszał. — Z kobietami zawsze są jakieś kłopoty, panie Wendland. Szczerze mówiąc, moja córka, nie mówiąc oczywiście o chorobach wieku dziecięcego, nigdy nie skarżyła się na zdrowie. Nie miałem z nią większych zmartwień* Przeciwnie, myślałem, że jest zdrowa jak ryba. że nie wdała się w matkę, która była nieustannie chora i cierpiąca. Nawet po jej śmierci, którą bardzo głęboko przeżyła, zachowywała się o wiele spokojniej, niż się tego spodziewałem. Naprawdę niezmiernie si? cieszyłem, widząc ją tak ożywioną i radosną w ciągu ostatnich kilku tygodni. A teraz nagle te głupie bóle głowy. Mam nadzieję, że nie są niebezpieczne. Hans podejrzewał, że przyczyną takiego zachowania Fee jest raczej depresja psychiczna, a nie niedomagania ciała. Gdyby mógł zostać z nią sam na sam, dowiedziałby się jakoś, co ją trapiło. — Mam nadzieję, że pańska obawa jest bezpodstawna, panie von plessen. Młode kobiety cierpią czasami z powodu depresji. Miejmy nadzieję, że wkrótce jej to przejdzie. Niech pan jej da kilka dni czasu na dozyskanie równowagi. — Nie sądzi pan zatem, że ingerencja lekarza byłaby w tym przypadku konieczna? — Niech pan pozostawi decyzję córce. Gdy stwierdzi, że jest to konieczne, z pewnością nie będzie się wzbraniała przed badaniem lekarskim. — No cóż, nie chciałbym się niepotrzebnie niepokoić. Ale w takich sytuacjach dostrzegam, jak bardzo jestem do niej przywiązany. Być może nadal zamartwia się zerwaniem zaręczyn z panem von Hallernem? Hans wyprostował się nagle z niemal wrogim wyrazem twarzy. — To nie do pomyślenia! — Tak, hm... Sama przecież chciała zerwać te zaręczyny, sama do tego doprowadziła. Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Tym razem nie doszło do interesujących opowieści, obydwaj panow- nie nieustannie powracali do tematu Fee, zastanawiając się, co może jej dolegać. Hans pożegnał się wcześniej niż zwykle. Stojąc już na skraju lasu, obejrzał się raz jeszcze, spoglądając na dom. Był bardzo niespokojny i szczerze zmartwiony. Cały czas za- stanawiał się, dlaczego Fee patrzyła na niego z taką obcością, niemal z wyrzutem. Zazwyczaj, gdy tylko przyszedł, jej oczy zdradzały radość. Dziś brakowało mu tego, był pewien, że nie były temu winne bóle głowy! Kolejnego ranka niespokojnie kręcił się w pobliżu Gros-Schlemitz, stał formalnie na czatach, chcąc przynajmniej zobaczyć Fee, mieć okazję z nią porozmawiać. Zobaczył jedynie jej ojca, wyjeżdżającego na koniu * pola. Dopiero po pół godzinie nieustannego wpatrywania się w dom, zobaczył przez chwilę Fee, która wyszła na taras. Szybko jednak Ponownie schroniła się w domu i więcej się już nie pokazała. Wydawało mu się, że jej kroki były ciężkie, mimo iż zwykle poruszała się lekko 1 elastycznie. 159 158 Troska i niepokój o nią pozwoliły mu uświadomić sobie z jeszcze większą wyrazistością, jak bardzo była mu droga, jak niezmiernie ją kochał. Nie przypuszczał jednak, że jej zachowanie miało ścisły związek z odwiedzinami Maud Reelman. Miał zresztą wystarczająco dużo pracy, by chwilami zapomnieć o swej trosce o Fee. Spotkał się kilkakrotnie z panem Kronau, by omówić z nim najważniejsze sprawy i z zarządcą, z którym podpisał wieloletnią umowę o pracę. Potem musiał sporządzić kilka ważnych zamówień, by wreszcie stwierdzić, że nie uda mu się uniknąć wyjazdu na kilka dni do Berlina, by spotkać się z dekoratorem wnętrz i z jego pomocą urządzić Oberwiesen. Zanim udał się do Berlina, złożył wizytę w Gros-Schlemitz, by się pożegnać. Nie zastał jednak pana von Ples^ena, a Fee nie przyjęła go, tłumacząc się uciążliwym bólem głowy. Zapytał pokojówkę, czy pani pozostaje w łóżku, na co dowiedział się, że nie, panią boli jedynie głowa. Poprosił więc, by przekazała młodej pani, że chciał się jedynie pożegnać, wyjeżdża bowiem na kilka dni do Berlina i chciał się dowiedzieć, czy nie potrzebują czegoś ze stolicy. Pokojówka obiecała, że na pewno przekaże jej te pozdrowienia. Gdy Fee usłyszała, że Hans wyjeżdża do Berlina, serce przestało jej niemal bić z rozsadzającego je bólu. — Wyjeżdża na zawsze... Nie zobaczę go już nigdy — wyszeptała. Ogarnęła ją złość. Zarzucała sobie, że jest głupia. Gdyby go przyjęła, spojrzałaby choć raz w jego ukochaną, ach, jak bardzo ukochaną twarz! Po chwili jednak odzyskała równowagę. Być może, gdyby się z nim spotkała, jej ból zdradziłby mu jej uczucia, a nie mogła przecież do tego dopuścić. Nie powinien nawet przypuszczać, jak wiele dla niej znaczył i jak bardzo go kochała. Jej miłość skazana była na zapomnienie, kochał przecież inną. Dlatego Hans nie mógł się z nią zobaczyć. Spotkał jednak przynajmniej jej ojca, który powracał z pól. Dowie- dział się, że Fee nie przyjęła Hansa i że ten wybiera się do Berlina. Pal1 von Plessen postanowił skorzystać z jego propozycji i poprosił go. ł>> zamówił u Borcherta kilka delikatesów, w tym czekoladę i inne słodycz dla córki. . — Mam nadzieję, że pana córka czuje się już lepiej? — "/anv niespokojnie Hans. 160 — No cóż, powoli wraca do siebie. Dziwię się, że nie zeszła na dół, by powiedzieć panu przynajmniej “dzień dobry". Być może, zajęta była pracami w domu. Z pewnością nie była przygotowana na wizytę o tak wczesnej porze. Hans musiał się zadowolić jego wyjaśnieniem, które go jednak nie uspokoiło. Po przybyciu do Berlina w pierwszym rzędzie złożył wizytę Maud i jej mężowi. Spędzili razem obydwa wieczory, które Hans bawił w stolicy. Maud towarzyszyła mu przy zakupach, jej mąż bo wiem zajęty był w tym czasie interesami. Bobby Reelman nie potrafił żyć bez pracy. Czas wolny jednak poświęcał bez reszty młodej, uroczej żonie. Wieczory należały wyłącznie do niej. Maud pomogła Hansowi wybrać słodycze dla Fee von Plessen, udzielała mu wyczerpujących rad, co powinien kupić. Pan von Plessen powiedział mu, że może poświęcić na to dwadzieścia marek, on jednak daleko wykroczył poza tę sumę, ponieważ w najlepszych sklepach wybierał najlepsze artykuły. Pan von Plessen z pewnością n ie zauważy, że wydał więcej, niż powinien. Maud poszła z nim również do Borcherta i do dekoratora wnętrz, pomogła mu też wybrać materiały i meble, które miały zostać dostarczone do Oberwiesen. Dekorator wnętrz przewidywał, że urządzenie Oberwiesen powinno zostać zakończone najpóźniej do końca lipca, pod warunkiem, że zatrudnieni fachowcy będą pracować w nadgodzinach. Hans zwierzył się Maud, że Fee od pewnego czasu zachowu- je się bardzo dziwnie. Pomyślała przez chwilę i odpowiedziała szybko: — Być może, obraziłeś ją nawet o tym nie wiedząc. W takich sytuacjach my, kobiety, cierpimy na ból głowy. Zazwyczaj jednak nie °li nas głowa, lecz serce. Radzę ci, porozmawiaj z nią przy pierwszej nadarzającej się okazji, a gdy zrozumie, jak bardzo ją kochasz, szybko Powróci do zdrowia. — Tak sądzisz, Maud? ~~ Tak właśnie sądzę. Wy, mężczyźni, nie macie pojęcia o tych sPrawach. 161 Hans postanowił iść za radą Maud, tym bardziej, że popychało go do e8° własne serce. "• głęboko w sercu Ostatniego dnia, który spędził w Berlinie, odbył z Bobbym Reel- manem poważną rozmowę na temat własnych interesów, po czym wraz z Maud pojechali do salonu samochodowego, gdzie Hans wyszukał dla siebie ładne i eleganckie auto. Reelmanowie, którzy po przyjeździe do stolicy wypożyczyli jedynie samochód, mieli nim na razie jeździć. Zanim Hans nie wyda odpowiednich poleceń, miało pozostać w Berlinie. Maud nalegała, by zrobić jazdę próbną, i odwieźli Hansa kilka stacji jego własnym samochodem. Jak zawsze, jechał z nimi kierowca. Bobby nie cierpiał, gdy Maud prowadziła. Po serdecznym pożegnaniu Hans wsiadł do pociągu. Powiedział młodej parze, że najprawdopodobniej odwiedzi ich jeszcze kilka razy w Berlinie. Bobby Reelman, wysoki postawny mężczyzna, odpowiedział ze śmiechem: — Nie jest pewne, bracie czy zawsze zastaniesz nas w stolicy. Mam w planie kilka wycieczek. — Niech więc Maud napisze mi kiedy, bym mógł się dostosować do waszych terminów. — Well! Tak też zrobimy! Bobby podał Hansowi przez okno wypchane słodkościami pudełko, Maud jeszcze raz uścisnęła mu rękę. Potem pociąg odjechał. Hans przyjechał do Oberwiesen na tyle wcześnie, by pożegnać si? jeszcze z odjeżdżającymi Kronauami. Tymczasem w okolicy rozniosła się wieść, że Oberwiesen zostało sprzedane małżeństwu z Ameryki- Wiadomość dotarła również do Gros-Schlemitz, jednak ani ojciec, ani córka nie przypuszczali, że przyczynił się do tego Hans Wendland> ponieważ prosił państwa Kronau, by zachowali milczenie na temat jeg° roli w zawarciu umowy. Matka Liirsen oczywiście również o tym usłyszała i zasypywa Hansa różnymi pytaniami. Czy może Amerykanka, która ich ° wiedziła, ma coś wspólnego z kupnem Oberwiesen? 162 Hans objął ją serdecznie, potrząsnął lekko i powiedział ze śmiechem: __ Będzie się pani musiała pomęczyć z nie zaspokojoną ciekawością, manio Liirsen. Wkrótce dowie się pani jednak o wszystkim. Na razie będzie lepiej, jeżeli pani nie będzie o tym wiedziała. Mam swoje powody. Musiała się z tym pogodzić. Zauważyła jednak, że Hans spędza dużo czasu w Oberwiesen, że wynajął rzemieślników, którzy w pierwszym rzędzie zajęli się parterem, a Hans sprawował nadzór, i wydawał im polecenia. Zaraz po swoim powrocie Hans wybrał się do Gros-Schlemitz, niosąc w ręku ogromne pudło ze słodyczami. Nie chciał wysyłać posłańca, sprawiało mu bowiem wielką radość, że może coś zrobić dla Fee. Był bardzo niespokojny i niepewny, czy zostanie przyjęty. Gdy przyszedł, ojciec i córka siedzieli właśnie przy śniadaniu. Fee serce podskoczyło do gardła, gdy pokojówka zameldowała jego wizytę. A więc jednak nie wyjechał na zawsze! Ze zdziwieniem przyglądała się olbrzymiemu pudełku, które Hans położył przed panem von Plessenem. Pierwsze spojrzenie Hansa skiero- wało się na Fee, a ponieważ na wieść o jego wizycie krew napłynęła jej do twarzy, stwierdził, że wygląda zdecydowanie lepiej. Nauczyła się też panować nad uczuciami, powiedziała mu więc spokojnie “dzień dobry", a na pytanie o samopoczucie, odpowiedziała: — Czuję się o wiele lepiej. Bóle głowy minęły, mam nadzieję, że bezpowrotnie. — Dzięki Bogu — powiedział, oddychając z ulgą. Jednak wciąż zastanawiało go zachowanie Fee. Nadal brakowało mu radości, z jaką zazwyczaj go witała. — Cóż to za pudło, panie Wendland? — zapytał nieufnie pan von Plessen. Hans zrobił niewinną minę. — Przecież wyraził pan kilka życzeń przed moim wyjazdem do °erlina, panie von Plessen. Borchert dostarczy panu towar za kilka dni, a to, co zamówił pan dla córki, postanowiłem przynieść osobiście. — Czy to nie kosztowało przez przypadek więcej niż dwadzieścia marek? Hans wyglądał jeszcze bardziej niewinnie niż przed chwilą. ~~ Dokładnie dziewiętnaście marek i trzydzieści fenigów. 163 — Cóż, Fee, rozpakuj. Paczka jest wyłącznie dla ciebie i zawiera słodycze, które tak lubisz. Poprosiłem pana Wendlanda, by, będąc w Berlinie, załatwił to dla ciebie. Fee zrobiła, co jej polecił. Otworzyła paczkę, starała się też okazać jak największą radość, Hansowi jednak radość ta wydała się nieszczera i wymuszona. Była dziwnie przygaszona i bezbarwna. Gdy Fee wypakowała już dziesiątki małych paczuszek, obrzu- ciła je zdziwionym i krytycznym spojrzeniem, dzięki któremu zorientowała się, ile mniej więcej kosztowały. Jej ojciec, jak słusz- nie podejrzewał Hans, nie znał obecnych cen, można mu więc było bez trudu wmówić, że słodycze kosztowały niecałe dwadzieścia marek. Fee sądziła jednak, że mężczyźni, mówiąc o cenie, żartowa- li, by nie zdradzić jej tej prawdziwej. Dlatego udawała, że wierzy, iż Hans rzeczywiście kupił słodycze, i to tak wspaniałe, za dwadzieścia marek. Gdyby się dowiedziała, ile pieniędzy Hans dołożył z własnej kieszeni, przeraziłaby się i nie onieśmieliła się nigdy sięgnąć po te słodkości. Nie wiedziała jednak o tym, powiedziała więc: — To jedne z najlep- szych czekoladek, nigdy ich jeszcze nie jadłam. Wydaje się, że ma pan doskonały gust, panie Wendland. — Jeżeli mój wybór był właściwy, proszę pani, zawdzięczam to jedynie przypadkowi. Z wdzięcznością pochyliła się nad ojcem i serdecznie go ucałowała. — Strasznie ci dziękuję, kochany tato, jesteś dla mnie taki dobry. Dziękuję też i panu, panie Wendland, na pewno zakupy zajęły panu sporo czasu. Hans najchętniej też nadstawiłby policzek. Podziękowanie, jakie przypadło jej ojcu, i jemu nie byłoby niemiłe, wiedział jednak, że to niemożliwe. , Fee ustawiła słodycze na małym, okrągłym stoliku pod oknern i przyglądała się z zachwytem. Pan von Plessen spojrzał na ni4 z uśmiechem i zapytał: — No, Fee, jesteś zadowolona? — Tak, tato! Obdarowałeś mnie aż nazbyt hojnie! Pan von Plessen poprosił Hansa, by usiadł z nimi przy stole i dotrzymał im towarzystwa przy śniadaniu. Hans nie kazał się dług0 164 prosić, zajął miejsce, podczas gdy Fee, nie wzywając służby, położyła przed nim talerz i sztućce. ' — Czy pan już wie — zagaił pan von Plessen, — że Oberwiesen zmieniło ponownie właściciela? Dowiedziałem się o tym dopiero wczoraj rano. — Tak, panie von Plessen, wiem o tym. — A więc przejdzie teraz z amerykańskie ręce? Hans zauważył, że Fee spogląda na niego z niepokojem, jakby martwiła się, jak przyjmie tę wiadomość. To był przynajmniej znak, że nie był jej całkiem obojętny. Odwzajemnił spojrzenie, szybko jednak odwróciła oczy. — Tak, panie von Plessen, wiem o wszystkim. Orientuję się w tej sprawie lepiej niż ktokolwiek inny, ponieważ sam znalazłem kupca na Oberwiesen. — Ho, ho! — zakrzyknął ze zdziwieniem pan von Plessen, a i Fee poruszyła ta wiadomość. — Tak, przez przypadek dowiedziałem się, że moi znajomi z Ame- ryki postanowili kupić w Niemczech majątek ziemski, możliwie najbliżej morza. Kupiec jest współwłaścicielem znanej firmy Reelman&Co. Słyszałem od pana Kronaua, że chętnie sprzedałby Oberwiesen, pośred- niczyłem więc w zawarciu umowy. — Ach, to naprawdę interesujące! I co ty na to powiesz, Fee? Jest pan chyba pomocnikiem diabła! Ile chciał Kronau za Ober- wiesen? — Trzysta tysięcy marek. — Hm! Amerykanie ubili zatem niezły interes. — Zdaję sobie sprawę! — Mam nadzieję, że i pan zarobił za pośrednictwo przyzwoitą sumkę? Hans roześmiał się z zakłopotaniem. — Oczywiście, pan Kronau złożył mi całkiem przyzwoitą propozycję, ale odmówiłem. Pan von Plessen uderzył pięścią w stół. — Czy pan oszalał? Niech mi Pan wybaczy wyrażenie, nie mogłem się jednak powstrzymać. Przecież to były uczciwie zarobione pieniądze, młody człowieku! Dlaczego nie chciał ich pan przyjąć? Hans poczuł się jak na przesłuchaniu; zrobiło mu się gorąco. 165 — Ja... nie... Ja naprawdę nie mogłem ich przyjąć. Pośredniczy- łem jedynie z grzeczności, w gruncie rzeczy niewiele miałem do zrobienia. — Cóż, jest pan zatem beznadziejnym przypadkiem! Nigdy pan do niczego nie dojdzie! Hans nie mógł powstrzymać śmiechu. Spojrzał na Fee, chcąc przekonać się, czy i ona jest zła. Napotkał jednak jej pełen bólu wzrok gdyż Fee ponownie zrozumiała, jak wiele wraz z nim straciła, mimo iż nigdy jeszcze nie posiadała. Hans nie potrafił wytłumaczyć sobie jej spojrzenia, co sprawiło, że stał się jeszcze bardziej niespokojny. Chętnie poszedłby za radą Maud i porozmawiał szczerze z Fee, jednak nie było to możliwe w obecności jej ojca. Musiał zostać z nią sam na sam. Pan von Plessen jeszcze przez chwilę kłócił się z Hansem, nawet wtedy, gdy ten, poddając się, stwierdził bezsilnie: — Zbyt dobrze znałem nowego właściciela, poza tym, nie jestem przecież zawodowym pośrednikiem. — Cóż, wie pan, ja też nim nie jestem, gdybym jednak pośredniczył w dobrej umowie, nawet by mi do głowy nie przyszło, by rezygnować z wynagrodzenia. Przecież to uczciwy interes! Cóż, jak już powiedzia- łem, w ten sposób niczego pan w życiu nie osiągnie. Hans roześmiał się. — Może jednak, panie von Plessen, i ślepej kurze trafi się ziarno! Staruszek, któremu naprawdę było przykro, że Hans zrezygnował z przyzwoitego zarobku, powiedział ze złością: — Jednak nawet ślepa kura musi sięgnąć po owe ziarno, jeżeli leży przed samym dziobem. Hans bezsilnie spojrzał na Fee, a ona zrozumiała, że jest mu przykro, że jej ojciec tak go strofuje. — Przestań się już kłócić, tato. Pan Wendland z pewnością miał powody, by postąpić tak, a nie inaczej. — Oczywiście, że miał powody, musiał, oczywiście ponownie zachować się jak na szlachcica przystało, nie bacząc, że sam na tym traci- Ależ mi zysk! Za późno, żeby coś zmienić. Jest pan już nieuleczalnym idealistą, kropla w kroplę jak pana ojciec. On popełniłby najpraw- dopodobniej identyczne głupstwo. Też mi zysk! Choć dalej burczał na Hansa, jednak uspokajał się stopniowo. I mimo złości musiał przyznać, że Hans jest mu coraz bliższy. po raz pierwszy pomyślał: — To byłby mężczyzna dla mojej Fee! Ale, do diabła, musiałbym uważać, by w swoim idealizmie nie sprzeniewierzył mi po kawałku całego Gros-Schlemitz. Chyba to dobrze, że Fee trzyma go na dystans. Choć dziewczęta są jednak głupie; lecą na takiego fłrcyka jak Hallern, a nie spojrzą nawet na prawdziwego mężczyznę. Nie podejrzewał, że sprawa przedstawia się całkiem inaczej. Hans umiejętnie odwrócił jego uwagę od Oberwiesen i opowiedział, że w Berlinie spotkał się z nowym właścicielem majątku i jego uroczą żoną. Pan von Plessen chciał się oczywiście dowiedzieć wszystkiego o owym tajemniczym panu Reelmanie. Czy sam będzie zarządzał Oberwiesen, czy ma zamiar zamieszkać tu na stałe? Kiedy przyjedzie? Hans odpowiadał na pytania, opowiadał, że rzemieślnicy wzięli się już do pracy, że dekorator wnętrz obiecał, iż do końca lipca remont zostanie ukończony. Wtedy przyjadą państwo Reelmanowie, nie wie jednak, na jak długo. Pan von Plessen zasypywał go kolejnymi pytaniami: ile lat ma pan Reelman, czy mają dzieci, jakimi są ludźmi, czy z pochodzenia są Niemcami czy Amerykanami, na które Hans odpowiadał, jak umiał najlepiej. W czasie ich rozmowy Fee zastanawiała się, kim mogła być owa jasnowłosa młoda kobieta, którą Hans obejmował i całował. Sama nie brała udziału w rozmowie, a Hans stwierdził z troską, że unika jego wzroku, że ani razu nie spojrzała na niego z radością i miłością, jak to się zdarzało wcześniej i bardzo go uszczęśliwiało. Nieustannie zastanawiał się, jak doprowadzić do rozmowy z Fee, sam na sam, bowiem w obecności ojca nie mógłby zapytać o przyczynę JeJ nagłej zmiany. Wiedział tylko, że musi doprowadzić do tego jak najszybciej. Coś stanęło między nimi, jakaś niezrozumiała dla niego bariera, coś zmieniło jej zachowanie wobec niego. Teraz przestał już wierzyć w bóle głowy. I dręczyło go, że nie może jej zapytać wprost, co si? stało. Po śniadaniu Hans musiał się pożegnać; jego obecność w Ober- była niezbędna. 166 167 von Plessen me zatrzymywał go, gdyż i on musiał Wyjechać icił ' Gdy Hans żegnał się z Fee, jej dłoń była zimna i o' przyjaznego uścisku, jakim zawsze się pozdrawiali, a gdy c pytającym spojrzeniem, nie wypuszczając jej dłoni jej usta Gwałtownie wyzwoliła rękę z uścisku i odwróciła śle Hans me był jednak mężczyzną, który lub, żyć w nienewn - • Postanowił więc, że będzie tak długo stał na czatach w pobliS llT^ pewnego dmą ona wyjdzie z domu. Kiedyś przecież wyjdź Tną sn '' ^ I wtedy me uda jej się uniknąć rozmowy z nim. Wiedzia cf ? " ze cos leży jej na sercu i, jeżeli chciał pomóc sobie i jej, mu!. Teraz poszedł ponownie do Oberwiesen, odbył krótka z zarządca i ohrir^ł “,,.““ “ _• .._-... “ : . y KrotKą nie było nic odpowiedniego, ! zbyt ociężały. wybornym jeźdźcem, potrze^Tónm -intern. Należało też tajbhzszych dniach miał zostać dostarczę go gdzieś parkować. Zarządca okażą, 5J? nieoc lazł odpowiedniego wierzchowca, stwierdził więc ż< nnr rlr. ™““ VQn TT ,, . . "^^ "• Hans jednak zdecydowanie odrzucił tę propozycję. Nie żvczv oTaedeznorUtrZymyWato Jaklek°1Wiek k°ntakt Z "^ STy a którv m' ZaP;°PTWał' ŻC ZWrÓd Si? Z ty" d« P™ von i H™ H W ajm kllka ni6ZłyCh k°ni' mimo iż ™ ^jmuje się miał Dowód h raZU ^fStał ^ t0' Wi?dział' Że dzi?ki temu b dz,e miał powód, by częściej odwiedzać Gros-Schlemitz Zarządca obiecał, ze przygotuje garaż. Stwierdził jednak że nie odbęd e się bez kolejnych wydatków: musieli kupić wąż gumowy Hans bfzotc^ by zobaczyć, jak daleko posunęły się prace. Właśnie przyjechał z Berlina dekorator wnętrz i Hans mógł ponownie omówić z nim plany urządze- nia Oberwiesen. Potem kazał podać herbatę do jednego z pokojów, 168 których nie zamierzał remontować. Po zawarciu umowy nie zwolnił nikogo ze służby, wśród której było kilku ludzi, którzy służyli w Ober- wiesen jeszcze za życia jego ojca, poznali więc Hansa i serdecznie go powitali. Niektóre z pomieszczeń miały zostać odnowione, nie zamierzał jednak zmieniać ich wystroju, były to akurat te pokoje, które pozostały nie zmienione od czasów, w których mieszkali tu rodzice Hansa. Dekorator sugerował, że i te wnętrza należałoby przemeblować i nie kosztowałoby to drogo, jednak Hans podkreślił energicznie, że życzy sobie, by pozostały takimi, jakie są. Postanowił odnowić jedynie meble, obijając je nową tapicerką. Dekorator zrozumiał wreszcie, że Hans musi mieć ku temu ważne powody i nie poruszał już więcej tego tematu. Tym bardziej, że wiedział, że nie musi liczyć się z kosztami przy urządzaniu reszty. Hans nakazał mu szczególną staranność w urządzaniu pokojów, w których miała zamieszkać przyszła pani na Oberwiesen, uprzedzając' że ma bardzo wybredny i wyrafinowany gust. Ostatecznie jednak był zadowolony z propozycji dekoratora, który usiłował go jeszcze przekonać do odnowienia gabinetu. Państwo Kronau pozostawili go jednak w takim stanie, jak wyglądał za życia ojca Hansa. I właśnie dlatego życzył sobie, by nic w nim nie zmieniać; każdy mebel musiał zostać na swoim miejscu, nawet stare, zniszczone skórzane fotele, l — Ależ panie Wendland, nie przysłuży się pan tym nowemu właścicielowi Oberwiesen. Mógłby pan kupić nowe fotele za tę samą cenę, ile wyniesie renowacja starych — stwierdził nieco już zły dekora- tor. Hans jednak energicznie pokręcił głową. — Stare meble pozostaną na swoim miejscu, najchętniej nawet bym ich nie odnawiał, lecz zostawił Je w takim stanie, w jakim są. — Ależ tak nie można, cały plan legnie w gruzach, gabinet będzie skazą w tak pięknie urządzonym domu. — No dobrze, proszę odnowić i ten pokój, jednak niech pan ^troszczy się, by nic, absolutnie nic, nie zostało w nim zmienione. Nowemu właścicielowi bardzo zależy, by wszystko zostało po staremu. Dekorator musiał się pogodzić i z tym. Nie potrafił jednak zro- zumieć, dlaczego nowy właściciel dał temu młodemu mężczyźnie tak 769 nieograniczoną władzę, bowiem jeżeli nawet przy meblowaniu poko'' na parterze wykazywał rozsądek i całkiem niezły gust, jego Un' związany ze starymi pomieszczeniami, był nie do złamania iv podejrzewał, że Hans nie chce się rozstawać ze świadkami swep szczęśliwego dzieciństwa. Niedługo potem Hans pożegnał się z dekoratorem, by ten mógł zająć się pracą, i poszedł do Liirsenów, nadal bowiem zajmował pokoik na poddaszu. Tam zasiadł do maszyny, by napisać kilka ważnych listów. W pewnej chwili przyszło mu do głowy, że mógłby raz jeszcze tego dnia odwiedzić Plessenów, by porozmawiać z panem von Plessenem na temat zakupu konia. Właściwie nie było pośpiechu, pomyślał jednak, że będzie to doskonały pretekst do kolejnej wizyty w Gros-Schlemitz. W skrytości ducha miał też nadzieję, że będzie mógł przy tej okazji porozmawiać sam na sam z Fee. Zaniósł listy na pocztę, po czym skierował się przez wydmy ku Gros-Schlemitz. Zanim jednak zbliżył się do domu, dostrzegł między drzewami zbliżającą się Fee. Schował się za kępą krzaków, czuł bowiem, że gdyby go zobaczyła, próbowałaby uniknąć spotkania z nim. Poczekał więc, aż się zbliży i dopiero wtedy wyszedł na ścieżkę. Gdy go zobaczyła, zgodnie z jego obawami, sprawiała wrażenie, jakby zamierzała uciec. Pobladła. Hans jednak zagrodził jej drogę i spojrzał na nią z nie ukrywanym wyrzutem. — Dlaczego moja przyjaciółka tak uparcie mnie unika? — zapytał zduszonym ze zdenerwowania głosem. Z trudem odzyskała równowagę, po czym wyprostowała się dumnie. — Chciałam być przez chwilę sama, panie Wendland. Szukał oczami jej spojrzenia, ona jednak uporczywie unikała wszelkiego kontaktu, usiłując go jednocześnie wyminąć. On jednak zamierzał wykorzystać nadarzającą się tak niespodziewanie okazję, by z nią porozmawiać. I on uniósł dumnie głowę. — Właściwie powinienem odejść na stronę, by mogła pani swobod- nie przejść. Nie zrobię jednak tego. Muszę z panią porozmawiać. — Nie wiem, o czym moglibyśmy porozmawiać, przecież odwiedził nas pan w domu zaledwie dzisiaj rano. 170 _ Tak, towarzyszył nam jednak pani ojciec, więc nie mogłem oruszyć tematu, który leży mi na sercu. Panno Fee, co się stało? Dlaczego od pewnego czasu tak bardzo się pani zmieniła, dlaczego traktuje mnie pani z taką rezerwą? Nie wierzę w bóle głowy. Coś musiało sję wydarzyć, co wpłynęło na takie pani zachowanie. Panno Fee, nazwała mnie pani swoim przyjacielem, powiedziała pani kiedyś, że pani matka wskazała na mnie jako człowieka, który zawsze pani będzie służył radą i pomocą. Dlaczego więc stara się psani mnie unikać, dlaczego nie chce pani nawet spojrzeć mi w oczy? Jej policzki na przemian to bladły, to pokrywały się ciemnym rumieńcem. Nie wiedziała, co powinna m_u odpowiedzieć. Miał przecież rację! Nie zrobił przecież nic takiego, co kazałoby jej zerwać ich przyjaźń. Nigdy nie powiedział jej, że ją kocha, to tylko ona idiotycznie wmówiła sobie, że jego zachowanie wobec niej jest dowodem miłości. Sama sobie była winna, on chciał jedynie pozostać jej przyjacielem, a kochał inną. — Nie powinien pan przykładać ta^kiej wagi do mojego, rzeczy- wiście nieco zmiennego zachowania, panie Wendland, ja... to znaczy... ja... Uniósł rękę, chcąc ją powstrzymać. — Nie, niech się pani nie dręczy wyszukiwaniem wymówek. Niech mi pani powie szczerze i otwarcie: co pani zrobiłem, dlaczego jest pani inna niż zwykle? Kurczowo ścisnęła dłonie. — Nic mi pan nie zrobił, naprawdę nic. — Dlaczego więc straciłem pani zaufanie? Zagryzła wargi \ nie miała odwagi, by na niego spojrzeć. — Dlaczego pan tak sądzi? To... to nieprawda. — A jednak, przecież czuję to. 3 musi mi pani powiedzieć, dlaczego, nie puszczę pani z tego miejsca, dopóki nie dowiem się, co stanęło między nami. Nie wytrzymam już dłużej tej niepew- ności, Fee. Przecież pani wie, jak bardzo mnie pani dręczy, a czuję, że i pani sprawia to ból. Bo wiem, że kocha mnie pani tak, jak i ja panią kocham! Powiedział to tak gwałtownie, z takim żarem, że podniosła na niego zdumione oczy. Dumnie uniosła głowę. Zwróciła ku niemu śmiertelnie pobladłą twarz, jej oczy rzucały gniewrxe błyski. 777 — Jak pan może mówić podobne rzeczy? Ja... ja pana wcale kocham... a pan... och, dlaczego mnie pan okłamuje, panie WendlanH A ja miałam o panu takie dobre zdanie! Z całej jej przemowy usłyszał jedynie bolesne: “nie kocham pana" Krew napłynęła mu gwałtownie do twarzy, kurczowo uścisnął jej ręt i spojrzał na nią płomiennie. — To pani mnie okłamuje, Fee, twierdząc, że mnie pani nie kocha Pani oczy były bardziej szczere niż usta. Nie uda się pani mnie oszukać I musi mi pani uwierzyć, że mówię prawdę, twierdząc, iż panią kocham i że muszę panią mieć, gdyż jest pani jedyną kobietą, którą potrafię sobie wyobrazić u mego boku. Zmieszana spojrzała mu w oczy. Jej usta formułowały słowa, których nie potrafiła wypowiedzieć na głos, ponawiała próby, jednak ostatecznie wydobył się z nich jedynie bolesny okrzyk: — A... ta druga? Spojrzał na nią zdziwiony. — Druga? Fee, o jakiej drugiej pani mówi? Pohamowała nerwy i powiedziała bezdźwięcznie: — Ta druga... blondynka, którą pan całował na plaży, którą wziął pan na ręce i zaniósł na piasek, by nie zmoczyła sobie nóg? Dopiero wtedy zrozumiał. Jego pierś uniosła się w głębokim westchnieniu, oczy rozjaśnił mu radosny uśmiech. — A więc o to chodziło? Tym się pani dręczyła? A ja, głupiec, nie podejrzewałem nawet, że mogła nas pani zobaczyć. Fee, Fee, mała, głupiutka Fee, uważała mnie pani za takiego łotra? Sądziła pani, że jestem wstrętnym Don Juanem, który inną całuje, a o inną się stara? Powinnaś mnie zaraz przeprosić, kochana, dopiero wtedy ci wybaczę. Fee spojrzała na jego rozpromienione oblicze. Czuła się zdezorien- towana, nie wiedziała już, w co ma wierzyć. — Mój Boże, więc to aie była twoja narzeczona, ta... ta druga? Roześmiał się, wzruszony do głębi serca. Potem wziął ją w ramiona, przytulił i spojrzał prosto w jej śliczne oczy, w których z wolna pojawiały się błyski nadziei. — Fee, słodka, głupiutka Fee, moją narzeczoną trzymam właśnie w ramionach. A ta druga, blondynka, jest moją kuzynką. Nazywa się Maud Reelman, urodzona baronówna Malten, córka brata mojej 172 tki który dawno temu wyjechał do Teksasu i którego odnalazłem po ' poszukiwaniach. Maud wyszła za mąż za pana Reelmana dług11-11 t-— — przyjechała tu na jeden dzień. Musiała podpisać umowę kupna Oberwiesen. Fee westchnęła głęboko i uszczęśliwiona stwierdziła, że dobrze jej w jego objęciach. Czuła się taka bezpieczna. Wszelkie wątpliwości, które do tej pory boleśnie ją raniły, rozwiały się. Spadł jej kamień z serca. Czuła się wolna i nie unikała już jego spojrzeń, mimo iż były gorące i płomienne. Poczuła na wargach jego usta, czuła, jak zamknął ją w mocnym uścisku i pomyślała przerażona: — Jeżeli to jest tylko sen, chciałabym umrzeć, zanim się przebudzę. Ale to nie był sen, to była słodka, uszczęśliwiająca rzeczywistość. Spoczywała w ramionach Hansa, czuła jego wargi na swoich, spoglądała w jego promienne oczy i zapomniała o otaczającym ją świecie, poza przekonaniem, że należał do nich, tylko do nich, do nikogo innego. Długo stali przytuleni do siebie, pogrążeni w słodkim zapomnieniu. Wreszcie znaleźli odpowiednie słowa, by wyrazić uczucia, które nimi targały. Wyjawili, jak bardzo się kochają, jak walczyli z tą miłością i jak bardzo cierpieli z powodu nieszczęsnej pomyłki. Hans czynił sobie wyrzuty, że nie przewidział, iż Fee może ich zobaczyć; raz po raz błagał ją o wybaczenie. Fee przepraszała go najsłodszymi słowami za brak zaufania do niego, za wątpliwości. Jedynym jej usprawiedliwieniem było, że cierpiała straszne męki, sądząc, ze on kocha inną. — Och, powinnam była uważniej słuchać matki — powiedziała. Spojrzał na nią pytająco. — Co masz na myśli, Fee? Wtedy opowiedziała mu, dlaczego jej matka tak bardzo chciała go zobaczyć, chociażby przez chwilę. Przycisnął ją mocniej do siebie i ze wzruszeniem szepnął jej do ucha: — A więc twoja mama dała nam swoje błogosławieństwo, Fee! Lekko zadrżała. — Ach, tak, mama nam błogosławiła, ale... ojciec? — Co z ojcem, Fee? — Ojciec w życiu nie zgodzi się na nasze zaręczyny. Jego usta zadrżały pod wpływem powstrzymywanego uśmiechu. — Dlaczego, Fee? Myślałem, że mnie lubi? 775 ujkh Spojrzała na niego z wahaniem. ' — Ale nie przyszło mu na myśl, że mógłbyś zostać jeg»^o zj . Ach, Hans, być może, to rzeczywiście lekkomyślność z naszej jy stro 6m' chcemy się ze sobą wiązać. Nie chciałabym utrudniać ci życia.m v 2W 'Ze potrafię być bardzo oszczędna, chcę z tobą pracować, robić cocc^olw' byśmy się mogli utrzymać i będę dumna i szczęśliwa nawet w nsn^j[,ar(j • ' skromnych warunkach. Posiadam na szczęście dwadzieści.icia ^s: marek, to majątek mamy. Być może, potrafię je jakoś zainwesve*stowa(; Och, wszystko będzie dobrze, nie chcę być tylko dla ciebie o e przypuszczasz, jak bardzo jestem dumny, iż mimo wszelkich "opotów chcesz zostać moją żoną. . Objęła jego głowę i spojrzała na niego czule. — Tak cię kocham! Nie J?stem w stanie wyrazić, jak bardzo. Spojrzał jej głęboko w oczy. — Od kiedy? — zapytał. ^- Och, nie wiem, ale sądzę, że to zaczęło się już w samolocie. I już Halle: rotce potem wiedziałam, że muszę zerwać zaręczyny z panem von rnem i odzyskać wolność. 175 Zmarszczył czoło, oczy błysnęły mu ponuro, usta zadrżały n strzegła to i zapytała przestraszona: °" — Hans? Co ci się stało? — Najchętniej udusiłbym tego łotra za to, że ośmielił się wycia • po ciebie swe parszywe ręce. Uścisnęła jego dłonie. — Nie bądź taki zły, Hans. Byłam straszn głupią gąską, gdy zgodziłam się na zaręczyny. Nie wiedziałam nawet jakie zobowiązanie biorę na siebie. Jego rysy złagodniały, uspokoił się. Pogłaskał ją pO wło- sach, błyszczących metalicznie w promieniach zachodzącego słońca. — Już dobrze, Fee. To były jedynie takie pogróżki. Nic mu nie grozi, byleby trzymał się ode mnie z daleka. Przez chwilę szli w milczeniu, ramię w ramię, patrząc sobie w oczy. Mieli tyle do powiedzenia, tyle pytań, jakie zadają sobie zwykle zakochani. Nagle Fee zatrzymała się. — Muszę wracać do domu, Hans! Nie chcę, żeby ojciec na mnie czekał. Zawrócili. Hans zapowiedział wizytę w Gros-Schlemitz; by zgodnie z przyjętymi konwenansami poprosić pana von Plessena o rękę jego córki. Fee pobladła. — Tak szybko, Hans? Pogłaskał ją czule po policzkach. — Aż tak bardzo się boisz, Fee? — Tak, Hans, to nie będzie łatwe. — Cóż, o nic się nie martw, już ja się o to postaram, by wszystko poszło lepiej, niż przypuszczasz. Zaufaj mi. — Tak bym chciała, żeby już było po wszystkim! — O nic się nie martw. Pozostaw mnie przekonanie twego ojca. Powinnaś myśleć jedynie o naszym szczęściu, tylko o tym marzyć. Fee. o niczym innym. Resztę zjóż na moje barki, daję ci słowo, wszystko si? ułoży. Spojrzała na niego ufnie. — Gdy patrzę ci w oczy, wszystko wydaje mi się proste, Hans. Ponownie się pocałowali, zapominając przy tym o całym świecie Dopiero gdy zobaczyli wyłaniający się zza drzew Gros-Schlemitz. r e westchnęła: —. Szczęście robi z ludzi egoistów. Nie zapytałam nawet o twoją yukę Maud. Czy będę miała okazję ją poznać? — Oczywiście, ona już nie może się doczekać, kiedy wreszcie cię pozna. __ A więc wie o mnie? _ Wszystko, nawet to, że w ostatnich czasach tak źle mnie traktowałaś. Gdyby mogła przypuszczać, że ona jest tego powodem! _ Nie, to ja wolałam zaufać moim oczom niż tobie. Ale wtedy leszcze nie wiedziałam, czy rzeczywiście mnie kochasz, czy jedynie wmówiłam sobie twoją miłość. — Cóż, wkrótce się poznacie, a ja mogę ci o niej wiele powiedzieć. Przez te wszystkie lata, które spędziłem z dala od ojczyzny, mój los był ściśle z nią związany. Mam ci wiele do powiedzenia, Fee, jednak dzisiaj nie ma już na to czasu. Jutro też jest dzień, szczęśliwy dzień. Nie martw się, dobrze? Słyszysz? — Tak, Hans, słyszę i postaram się nie martwić. Jeszcze dzisiaj rano moje niebo było zachmurzone, a teraz świeci na nim słońce, promieniu- jąc szczęściem. Muszę liczyć się teraz z drobnymi nieprzyjemnościami. W przeciwnym razie, ach, Hans, w przeciwnym razie mogłabym się stać zbyt zachłanna. Wkrótce musieli się rozstać. Pożegnanie zajęło im jednak sporo cza- su. Wydawało się, jakby chcieli w kilka minut nadrobić wszelkie za- ległości. Potem wreszcie rozeszli się, każde w swoją stronę. Hans obiecał, ze przyjdzie do Gros-Schlemitz następnego dnia, około jedenastej. — Postaraj się, by twój ojciec był w domu, Fee. Powiedz mu, że chcę °d niego kupić wierzchowca, co zresztą jest zgodne z prawdą. Spojrzała na niego ze zdumieniem. — Chcesz sobie kupić konia, Hans? Ze śmiechem pocałował jej zatrwożone oczy. — Nie dla mnie, lecz dla nowych właścicieli Oberwiesen — powie- dział. Jej napięte rysy wygładziły się, posądziła go bowiem o to, że chciał ekkornyślnie wydać pieniądze na konia. Jego zachowanie cechowała rzeczywiście lekkomyślność, którą kochała, która jednak nie pasowała 0 niego. Poza tym w jego sytuacji nie powinien pozwalać sobie na lekkomyślność. 776 2 Zachować głęboko \ 777 L Pocałowali się raz jeszcze, potem wyrwała się z jego objęć i p0h w stronę domu. ^ a Hans patrzył na nią błyszczącymi oczami, a ona, zanim zniknę} drzwiami, odwróciła się raz jeszcze i pomachała mu na pożegnanie Z westchnieniem odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Rozpierał go trudna do opisania radość, ponieważ Fee chciała zostać jego żon mimo iż sądziła, że jest biedny. Poczuł, jak narasta w nim duma, duma i szczęście. Powoli wrócił do domu. W drzwiach stała matka Liirsen z zacięciem czyszcząc klamkę. Podszedł do niej i objął ją serdecznie — Mamo Liirsen, jestem strasznie głodny. Czy zakocham ludzie powinni w ogóle czuć głód? Roześmiała się. — Nie można, niestety, żyć jedynie powietrzem i miłością, proszę pana. Jest pan naprawdę zakochany? — Tak, i to jak jeszcze, mamo Liirsen! Tracę niemal głowę ze szczęścia. Pokręciła głową. — Ale, proszę pana, dokąd to pana zaprowadzi? — Prosto przed ołtarz, mamo Liirsen. Niech się pani powoli gotuje " na wesele! Kupię pani nową, jedwabną suknię z najlepszego jedwabiu, takiego, który sam stoi% Roześmiała się głośno. — Ach tak, już rozumiem, ma pan ochotę na żarty. Jeżeli chodzi o moje zdanie, najwyższy już czas na wesele, byle z właściwą kobietą. — Już ją znalazłem, mamo Liirsen, ona jest tą właściwą, nosi czerwoną spódniczkę i ujeżdża upartego kozła. Pokręciła głową z dezaprobatą, a potem roześmiała się wesoło, była bowiem przekonana, że stroi sobie z niej żarty. Cieszyła się jednak, żejej młody pan był taki zadowolony, a jego oczy błyszczały promiennie. Rzeczywiście wyglądał tak, jakby już stał przed ołtarzem. tego wieczora tak roztargniona, że ojciec kilkakrotnie mu że iutrn ir ł -.° P°rządku- Zmusiła się do spokoju i powiedziała mu, ze jutro koło jedenastej przyjdzie Hans Wendland. J 78 /marszczył czoło z niezadowoleniem. — Dlaczego nie przyjdzie • zorem au,o na podwieczorek? Byłby przynajmniej z niego jakiś żytek. Rano nie mam dla niego czasu. ___ Och, on... chciał porozmawiać z tobą na temat koni. Chce kupić owym właścicielom dobrego wierzchowca. Starszy pan okazał zainteresowanie. _ A to ci dopiero! To co innego. A zatem wierzchowiec? Cóż, na transakcji ze mną z pewnością nie wyjdzie źle. Gdybym tylko mógł nauczyć tego młodzieńca, by nabrał nieco rozsądku... I tak zaprzepaścił doskonałą okazję zarobienia pokaźnej sumy przy sprzedaży Ober- wiesen. Ale jest kropla w kroplę podobny do ojca; jest zbyt uprzejmy i wspaniałomyślny. Rozdaje dwa tysiące marek, które otrzymał od Hallerna, rezygnuje z prowizji, która wynosiłaby pewnie jakieś dwadzie- ścia tysięcy marek. Chciałbym mu pomóc, bo lubię go z całego serca. I gdybym był dziewczyną... Cóż, dobrze, że tobie nie przychodzą do głowy podobne myśli. Fee zaczerwieniła się po czubki włosów. Zerwała się na równe nogi i przyniosła ze stolika pod oknem jedną z paczuszek, by zjeść kilka cukierków. Dołożyła też starań, by zmienić temat rozmowy. Tego wieczora późno zasnęła. Czuła się niewypowiedzianie szczęś- liwa i szkoda jej było przesypiać godziny szczęścia. Oczywiście, chwilami oblatywał ją strach przed ojcem; była przekonana, że on odrzuci oświadczyny Hansa. Jednak szczęście przeważyło. Wszystko inne było nieważne poza tym, że on ją kochał i pragnął, by została jego żoną. Ich życie musi się ułożyć. Gdy Hans zostanie jej mężem i będzie za nią odpowiadał, z pewnością nie odrzuci lekkomyślnie żadnej możliwości zarobku. Być może, swoimi felietonami zarabiał więcej, niż przypusz- czała. Zasłużył na jej zaufanie, a dzisiejszego wieczoru wybił jej troski z głowy perswazją i — co najważniejsze — pocałunkami. Pamięcią wróciła do ich spotkania i słodkich pocałunków. ^ie potrafiła się uwolnić od cudownego wspomnienia, wcale też nie cllciała się od niego uwolnić, gdyż samo myślenie o nim sprawiało jej radość. Następnego poranka szybko uporała się z obowiązkami, po czym '" się toaletą, dokładając wszelkich starań, by wyglądać szczególnie nie, jak na narzeczoną przystało. 779 L Ojciec postanowił poczekać z drugim śniadaniem na bycie Hansa. Siedział w gabinecie i wpisywał coś do ksiąg rach kowych. Byłby zadowolony, mogąc sprzedać konia nowym wła'~ cicielom Oberwiesen, gotówka była dla niego upragnionym artv kułem, a w jego stajni stały dwa wspaniałe, szlachetnej krwi wierz chowce. Jeden został ujeżdżony pod kobiece siodło. Fee również posiadała konia. Być może, jednego z nich sprzeda się dla przy- szłej pani na Oberwiesen. A dostanie za niego pokaźną gotówkę Najpierw jednak musiał porozmawiać z Wendlandem, który p0. winien niebawem się pojawić. Może uda mu się sprzedać dwa konie. Nie miał pojęcia, z jakim niepokojem jego córka oczekiwała zbliżającej się wizyty Hansa. Hans pojawił się punktualnie o jedenastej, ubrany w odświętny garnitur i z twarzą tak promieniejącą szczęściem, że z daleka można w nim było rozpoznać radosnego narzeczonego. Fee czekała na niego, nie odstępując od okna i wyszła mu naprzeciw do holu. Przez chwilę byli sami, co Hans oczywiście wykorzystał, by skraść jej całusa. — To na odwagę, Fee! — powiedział czule. Z westchnieniem spojrzała na jego promienną twarz. — Ach, Hans, jesteś taki pewny siebie! — Bo tak się czuję, Fee, jestem pewien. I ty powinnaś czuć się podobnie. Gdzie spotkam twojego ojca? — Jest w gabinecie. Czeka już na ciebie. — Nie pozwólmy mu zatem dłużej czekać. Chcesz pójść do niego ze mną, Fee? Spojrzała na niego niepewnie, nie mogąc się zdecydować. — Najchętniej bym to zrobiła, by móc służyć ci wsparciem. Mocno uścisnął jej dłoń. — Nie będzie potrzebne, słodka Fee, bardzo cię proszę, najlepiej nic nie mów. Powinnaś stanąć przy mnie, bym w każdej chwili mógł ująć twą dłoń i zapytać, czy zgodzisz się zostać moją żoną. Spojrzała na niego na pół z troską, na pół z uwielbieniem. — Nie bądź jednak nazbyt pewny siebie, Hans. Wziął-ją w ramiona i ucałował gorąco i namiętnie. 180 _— Odwagi, Fee, nie bądź taka przestraszona. Zobaczysz, w dziesięć minut wyjednam zgodę twego ojca. A zresztą, cóż może nam się stać? Kochamy się, należymy do siebie i nikt na świecie nie ma prawa nas rozdzielać. To jest najważniejsze. A więc bądź dzielna, Fee! Chodźmy. Trzymając ją za rękę, wszedł do gabinetu pana von Plessena. Ten spojrzał znad książki i ze zdziwieniem stwierdził, że młodzi weszli ramię w ramię, trzymając się kurczowo za ręce. Nie zrozumiał od razu, co się dzieje, rzekł więc jedynie ze zdziwieniem: — No, no, widzę, że przyszedł pan w odświętnym surducie, panie Wendland. Cóż to się stało? Wstał zza biurka i przyjrzał się z uwagą młodej parze, a jego oczy rozszerzały się coraz bardziej ze zdziwienia. — Panie von Plessen, mam zaszczyt prosić pana o rękę pańskiej córki. Na to staruszek nie był przygotowany. Wpatrywał się w młodą parę, jakby nie rozumiał, czego do niego chcą. Potem jednak wyprostował się z dumą i uporem. — Nie, nie, drogi panie Wendland, nie róbmy sobie podobnych żartów. W jego słowach więcej było troski niż złości. Hans spojrzał na niego spokojnie i zdecydowanie. — Czy to znaczy, że odmawia nam pan swojej zgody? — Oczywiście, że odmawiam. Co pan sobie myśli, młody człowie- ku? Przecież tak nie można! I, szczerze mówiąc, niezwykle mnie to martwi. Nie mam nic przeciwko pana osobie, ale na Boga, jak pan zamierza wyżywić rodzinę! Fee, a co ty masz na ten temat do powiedzenia? Stoisz tu, jakbyś dała temu młodzieńcowi prawo, by przychodził do mnie z podobnymi pytaniami. — Tak, tato, dałam mu to prawo. Kocham Hansa i chcę zostać jego żoną i jeżeli choć trochę mnie kochasz, dasz nam swoje błogosławień- stwo, bo bez Hansa nie potrafię już czuć się szczęśliwa. Dopiero teraz jej ojciec wybuchnął: — Bzdura! W takim razie będziesz nieszczęśliwa! Wendland, niech pan będzie rozsądny. Co wyście sobie ubzdurali? Gros-Schlemitz nie jest, niestety, na tyle duże, by utrzymać dwie rodziny. Wiem, znam pana wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie szuka pan bogatej żony. Jest pan na to zbyt rozsądny. 181 Samą miłoś, . niepoprawni f ™ozna Jednak ^- Jest pan biedakiem a H co pan posi^1 ld^ahf' który ™ potraf, czerpać zysków niwe?> gromzjasne^' N'ech Pan P°^ rozsądnie! Spadło to na l ^ rezerwą, mi^° nieba' NaPrawdę si? zdziwiłem, że traktowałaś T0 ! M poślubić bie/T 1Z Cievszyfem si? ^ te§o. Wiesz przecież, że nie m ką ście. Na idea dneg° czło™^ "ie mówiąc już o niepoprawnymi ? Hans J1™ moze P°zwolić sobie jedynie bardzo bogaty d '' drżała. Vh°wał 8P°kóJ j mocniej uścisnął dłoń Fee, która — Panie n, dlatego, że j^ V°n P'esfn' odmawia mi pan ręki swojej córki przeciwko m,™ biednym człowiekiem? Poza tym nie ma pa — Nie, d“ ,. , , pieniądze, a ś? °iabła' P°za ^ nic' ale rozchodzi się właśnie o nana Wtedy Ha ] rzecz blorac> ° ich brak-' na oczach jej tóS roześmf si? głośno, przytulił Fee i ucałował namiętnie Staruszek, °JCa'-az ob°Je stracili oddech. mi?tnie dać zgody i W a ia Jestem niezmiernie pokocl^as te^n ““__•_, ^ •nią. wraz z jej zmarszczonym czołem i gdy coś takiego. Dłoń Fee nie, Hans, ty_JWCS Zatrzymała jednak Wiedziała, że Hans Pan von Plessen szczegółowo o * , zmysł! My mężczyźni, kiedykolwiek móc zrozumieć j uścisk wyjawił mu: —Ty s*bie, nie chcąc ranić QJca ———— » vvMystKlm co golnteSs^lełbyxI?anSOpowiedziałmu kazał przynieść butelkę dobrego wma 7V NfJPierw ^dnak roz- pomyslnosć narzeczonych. Fee napomkn ^ "^ W2nieść to^ za najpierw zjeść spokojnie śniadań? S * ^ Że Pano™e powinni wiele do opowiedzenia. ' Hans bowie™ miał z pewnością Jej propozycja została przyjęta' z entuzjazmem. Poszli do jadalni, któreJ czekał już na nich elegancko nakryty stół. Gdy zjedli, przeszli Ho salonu i wygodnie rozsiedli się w fotelach. Hans rozpoczął opowieść: — Gdy przed laty opuszczałem Niemcy z zamiarem wyjazdu do Ameryki, byłem bez grosza przy duszy. Opowiadałem już, jak udało mi się przebyć Atlantyk i że znalazłem źródło zarobku. Już przed wyjazdem przyszło mi do głowy, że brat mojej matki wyjechał przed laty, podobnie jak ja, do Ameryki. Dobiegły nas wieści, że osiedlił się w Teksasie. Postanowiłem więc udać się do Teksasu tym bardziej, że skłoniłem gazetę, w której pracowałem, by wysłała mnie tam i zleciła napisanie serii felietonów o lokalnych stosunkach. Kazano mi się rozejrzeć przede wszystkim po założonych tam osiedlach. Osiedla te miały na celu zaludnienie słabo zamieszkanego wówczas Teksasu. Akurat w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia organizowano akcje, w których wziąć udział mógł każdy, kto chciał zdobyć kawałek ziemi na stepowych obszarach Teksasu. Wtedy właśnie powstały pierwsze osiedla. Z biegiem czasu niektóre z nich przekształciły się w miasta, inne opustoszały, ponieważ tamtejsza ziemia nie przynosiła wystarczających plonów, by się z nich utrzymać. Olbrzymie połacie gruntu było oddawane za darmo lub sprzedawane za grosze, rząd bowiem chciał przede wszystkim zaludnić tamtejsze stepy. Moim zadaniem było odszukanie zarówno starszych, jak i no- wych osiedli, by napisać o nich i tamtejszym życiu możliwie najbardziej interesujące artykuły. Wyruszyłem więc w drogę. Znalazłem rzeczywiście wiele pasjonują- cych tematów do moich felietonów. Życie w tej dziczy było niezwykle awanturnicze, o niektórych z moich przeżyć miałem już przyjemność opowiedzieć. W czasie podróży kładłem się spać, nie rozbierając się, a spałem z ręką na rewolwerze, pogrążony jedynie w półśnie. To były niezapomniane czasy. Wszędzie kręciły się ukrywające się przed prawem szumowiny, w opuszczonych osiedlach gromadzili się różnego kalibru przestępcy; każdy musiał być w każdej chwili gotów, by bronić własnego życia. Czasami natrafiało się na porządnych mieszczan, których zgubiła walka o byt. Handel kwitł, wszędzie napotykało się małe sklepiki, udające wielkie domy towarowe. Zakładano nawet gazety, rzemieślnicy otwierali swoje warsztaty i, jak to sobie można wyobrazić, na każdym 755 kroku napotykało się zajazdy i bary. W bardziej lub mniej solidny K karczmach panował nieustanny ruch, ludzie wydawali ciężko zarobio pieniądze na wódkę i tytoń. Później opowiem o tym dokładniej. Pewnego dnia przybyłem do osiedla, które istniało już od około pięćdziesięciu lat, jednak nie mogło rozwinąć się, gdyż otaczająca je ziemia była wątpliwej jakości i mimo starań osadników nie przynosiła spodziewanych plonów. Niejeden z tamtejszych mieszkańców usiłował się za wszelką cenę pozbyć swego majątku, a gdy nie znalazł kupca, co było nagminne, pozostawiał wszystko, czego nie mógł ze sobą zabrać i opuszczał tamtejszą okolicę. Osiedle nazywało się Govana. Słyszałem, że mieszka tam wielu Niemców. O upadku tego szybko rozwijającego się kiedyś miasta świadczył fakt, że mieszkało w nim więcej szumowin niż prawowitych właścicieli. Jednego z nich zmuszony byłem prosić o schronienie. Umieścił mnie w tak skromnym pokoju, że w porównaniu z nim nawet poddasze matki Liirsen wydaje się salonem. Nie miałem jednak wyboru. Gdy wprowa- dziłem się do niego i umyłem po długiej podróży koleją, zszedłem na dół do izby, w której siedziało już piętnastu ponurych awanturników, głośno się o coś spierając. Z ich rozmowy zrozumiałem, że niedługo przed moim przyjazdem doszło w miasteczku do strzelaniny, która w podobnych osiedlach są jeszcze na porządku dziennym. Nie byłbym tym zainteresowany, gdyby do rozmowy nie wtrącił się gospodarz: — To znowu sprowadzi mi policję na kark. Karrer jest zapijaczoną świnią, czeka jedynie na okazję do strzelaniny. A akurat do Maltena nie miał najmniejszych powodów strzelać. Malten jest jednym z najporząd- niejszych mieszkańców tego miasta i tylko jemu możemy zawdzięczać, żeśmy całkowicie nie podupadli. No a teraz kula Karrera tkwi w jego kościach i on prawdopodobnie umrze. A mnie odbiorą koncesję. Z jego płaczliwej przemowy wyłowiłem jedynie nazwisko Malten. Mój zaginiony wuj był przecież baronem Maltenem. Serce podpowie- działo mi, że to może być'on. i Wypytałem gospodarza o wszystko, co dotyczyło Maltena, i dowie- działem się, że był jednym z założycieli Govany. Był Niemcem, stracił żonę już w pierwszych latach po przybyciu, przy życiu pozostała jego jedyna córka, z którą mieszkał na małym ranczo, na obrzeżach miasta, żyjąc w strasznych warunkach, na skraju nędzy. 186 Kazałem sobie opi 5ac drogę i następnego dnia znalazłem ranczo. Nie prezentowało się zbyt k°rtystnie. Otaczająca je ziemia była wyjątkowo z}a j nieurodzajna. Po fastya je rachityczna, na wpół wyschnięta trawa. Dom był wprawdzie J?rzeStronny, lecz niezbyt okazały. Gdy się nieco zbliż; yłen\ zza otwartych drzwi dobiegł mnie zawodzą- cy płacz. Głos nalegał tio kobiety, a raczej do dziecka. Szybko przekroczyłem próg dor% i w rogu pokoju dostrzegłem leżącego mężczyznę o bladej, l^cz Szlachetnej twarzy. Koło jego łóżka siedziało zapłakane, mizerne stwortenie, dziecko jeszcze, nawyżej trzynastolet- nie, przytulając się d° zranionego mężczyzny. Ten dojmujący płacz wzruszył mnie do głg"1 serca. Wszedłem głębiej i usłyszałem szloch dziecka: “Tato, kocbanY tato, nie możesz teraz ode mnie odejść!". Wiedziałem zatem, Ż0 mogę zwracać się do nich po niemiecku. — Nie płacz, dziwko, dobry Bóg sprawi, że ojciec cię nie opuści — powiedziałem. Skoczyła na równe n°gi. Bynajmniej nie sprawiała miłego wrażenia. Jej twarz była zapucftni?^ od ciągłego płaczu, nie była nawet czysta. Ubranie miała znoszc?*16 i dziurawe, a jasne włosy, splecione w warko- cze, zmierzwione i ni?Por*ądne. Spojrzała jednak f>a ^nie pięknymi oczami, w których widać było strach i zwątpienie. — Och, mój BoŹe> niój ojciec umiera! Proszę, niech pan nam pomoże, niech pan p?>mo^e — wyszeptała. Pochyliłem się nad rannym, który ponownie odzyskał świadomość. Spojrzałem mu prosto w °czy. Nie mogę tego inaczej wyrazić... To były oczy mojej zmarłej m^tki \ wtedy zrozumiałem, że znalazłem wreszcie, w tych osobliwych w&runkach, mego wuja. — Baron Malten! — krzyknąłem, nie mogąc się opanować. Spojrzał na mnie ze Dziwieniem. — Kto... kto mnie natywa dawno zapomnianym już nazwiskiem? — To ja, Hans W^dląnd, Syn Ulriki Wendland, z domu baronowej Malten. Twarz rannego p0kryła sję nagie rumieńcem. — Syn Ulriki? O, m°J Boże! — wyszeptał w podnieceniu. Pokaza- łem mu mój pierścień radowy, który założyłem co prawda przed wyjazdem z Niemiec, zdjąłem go jednak po przybyciu do Ameryki, nie 187 chciałem bowiem niepotrzebnie stracić cennego dla mnie klejnot rodzinnego. Oczy rannego rozbłysły. — Tak, jesteś synem Ulriki — wyszeptał i ponownie stracił przytomność. Zwróciłem się wtedy do dziewczynki, która stała przy nas, przycis- kając ręce do serce. Z uśmiechem wyciągnąłem do niej rękę, mimo iż jej dłonie były brudne. — Jestem twoim kuzynem, nazywam się Hans, a ty? — Maud Malten. Ze współczuciem pogłaskałem ją po jasnych włosach. — Kiedy przyjdzie lekarz? — Nie mamy lekarza, w Govanie nie ma zresztą ani jednego, a najbliższy mieszka daleko stąd. Przeraziłem się. — Kto zatem opatrzył twojego ojca? — Ja, najlepiej jak potrafiłam... W domu ?awsze są bandaże. — Gdzie jest rana? Pokazała miejsce na własnym ciele, wskazując prawe biodro. Na kursie sanitarnym zdobyłem na tyle wiadomości, by odważyć się założyć mu odpowiedni opatrunek. Poprosiłem ją, by pokazała mi apteczkę. Była dobrze wyposażona, najwidoczniej mieszkańcy sami byli sobie lekarzami. Oczywiście, najpierw wymyłem ręce, zbadałem dokładnie rannego, który na szczęście leżał bez przytomności i ku mojej radości stwierdziłem, że rana jest wprawdzie niezwykle bolesna, lecz nie powinna być niebezpieczna. Kula wdarła się co prawda w biodro, przeszła jednak przez ciało i wydostała się z drugiej strony, na tej samej mniej więcej wysokości. Na szczęście, nie pozostała w ciele. Mój wuj zemdlał z bólu i wyczerpania, z żalem bowiem zauważyłem, że był niedożywiony, nie miał więc zbyt wielu sił, by stawić opór cierpieniu. Nie miał wtedy nawet pięćdziesfęciu lat. Założyłem świeży opatrunek przy wydatnej pomocy mojej małej, zdziczałej kuzynki. Gdy skończyliśmy, napoiłem rannego odrobiną wina, które stało na oknie. Było to z pewnością wino lecznicze, które zazwyczaj trzyma się w domu na tak zwany “wszelki wypadek". Krótko mówiąc, przeprowadziłem się z zajazdu do domu mego wuja. Maud z radością przygotowała dla mnie niewielki pokoik, który 188 w pierwszym rzędzie musiałem wywietrzyć i posprzątać. Dziecko od pierwszej chwili odnosiło się do mnie niezwykle ufnie, mimo iż apominałem ją ostro, że młoda dziewczyna nie powinna być brudna i nieporządna. Dowiedziałem się, że wychowywała się bez matki, że ojciec nie był w stanie utrzymać służby i, że ojciec i córka są ze sobą bardzo związani i szczerze się kochają, nie mają przy tym nikogo, poza sobą, na świecie. Cóż, razem opiekowaliśmy się rannym, a ja poza tym starałem się oględnie i delikatnie udzielać Maud niezbędnych wskazówek, co trzeba robić, by stać się czystą i porządną małą dziewczynką, jak utrzymywać porządek w domu i, że mimo dojmującej biedy można żyć w czystości i ładzie. Moje nauki padały na podatny grunt. I gdy wreszcie nasz chory przestał gorączkować i odzyskał przytomność, leżał z szeroko otwar- tymi ze zdziwienia oczami, przysłuchując się moim napomnieniom. Czasami jego policzki pokrywał rumieniec wstydu, że tak zaniedbał swą małą córeczkę i niewielki dom. Gdy odzyskał siły, a starałem się, by lepiej się odżywiali, opowiedział mi historię swego życia, przestrzegając mnie, bym nie popełnił tego samego błędu i nie poszedł w jego ślady. Krótko mówiąc, kupił ziemię za grosze — niejeden ziemianin marzyłby o takiej powierzchni — sądził, że będzie mógł wieść godną egzystencję. Przedwczesna śmierć żony była pierwszym ciosem, jaki dotknął go w Govanie, drugim była nieurodzajna ziemia. Ogarnęło go postępujące zniechęcenie. Uważał za szczęście, że udało mu się sprzedać część gruntu za pięć tysięcy dolarów. Ale kupiec, podobnie jak on, nie potrafił osiągnąć z niej zysków, ziemia była nieurodzajna. Po niedługim czasie wyprowadził się. Pozostawił po sobie stary, walący się szałas. Wuj przyznał się, że często czynił sobie wyrzuty, że przyjął od tego kupca pieniądze, ale przekazał je, owe pięć tysięcy dolarów, bankowi, który, jak się potem dowiedziałem, miał po jego śmierci uregulować stary dług. Moi rodzice pożyczyli wujowi dwadzieścia tysięcy marek, gdy opuszczał ojczyznę, by szukać szczęścia i lepszego życia w szerokim świecie. Rodzice powiedzieli mu, że może zwrócić te pieniądze, gdy będzie mógł sobie na to pozwolić. Wstydził się jednak pisać im o swoich niepowodzeniach i dlatego nie mieliśmy o nim żadnych wiadomości. Opowiedziałem mu, że moi rodzice nie żyją i wtedy stwierdził, że pieniądze należą do mnie, jestem bowiem ich spadkobiercą. Wzbrania- 189 łem się przed przyjęciem ich, gdyż widziałem aż nazbyt wyraźnie, że bvł mu potrzebne, ale on upierał się przy swoim. Nie chciałem denerwować i powiedziałem mu, że wszystko jakoś się ułoży. Moja kuzynka Maud i ja doprowadziliśmy dom do przyzwoitego stanu, a gdy chory mógł wreszcie wstawać, wyprowadziliśmy go z domu by poleżał trochę na słońcu. Wieczorami pisywałem artykuły. W dzień zbierałem do nich nowe materiały, przemierzając osiedle wzdłuż i wszerz, dzięki czemu przeży- łem wiele mniej lub bardziej przyjemnych przygód. Stwierdziłem, że większość domostw jest ogromnie zaniedbanych. Zauważyłem jeszcze jedno. Od czasu do czasu, gdy siedzieliśmy z wujem na słońcu, czułem niezbyt przyjemny zapach, unoszący się w powietrzu. Nie zwróciłem na to początkowo uwagi. Pewnego dnia przemierzyłem ziemie, należące do wuja. Po kilku godzinach marszu zmęczyłem się i usiadłem na chwilę, by odpocząć, na łysej, nie porośniętej trawą ziemi. Nagle zauważyłem, że moja dłoń jest wilgotna i pokryta dziwną, oleistą mazią. Gdy spraw- dziłem to dokładniej, stwierdziłem, że substancja ta wydobywa się z ziemi, kilka kroków ode mnie. Bezmyślnie wepchnąłem w to miejsce laskę, którą się podpierałem. Ziemia była miękka. Pokręciłem laską w jedną i w drugą stronę, tak że powstała całkiem duża dziura. Potem gwałtownie wyciągnąłem ją. Początkowo robiłem to dla zabawy, jednak potem okazało się, że ta zabawa była brzemienna w skutki. Z otworu trysnęła dziwna ciecz i dopiero wtedy zrozumiałem, że natrafiłem na złoże ropy naftowej! Ona była przyczyną ńieurodzajności tej ziemi! Stąd brał się obrzydliwy zapach, unoszący się nieraz nad stepami! Od tego dnia począłem zajmować się prymitywnymi próbnymi odwiertami, oczywiście na posiadłości mego wuja, i byłem coraz bardziej przekona- ny, że ziemia jest przesiąknięta olejem. Oczywiście, zasypałem wszystkie odkryte złoża, zaznaczyłem je jednak tak, by bez trudu je ponownie odnaleźć. ' Potem kontynuowałem poszukiwania na sąsiednim gruncie, który mój wuj sprzedał za śmieszną sumę pięciu tysięcy dolarów. I tutaj co krok natrafiałem na złoża ropy. Teraz byłem pewny swego. Poprosiłem wuja, by odkupił sąsiedni grunt za pięć tysięcy dolarów, złożone na koncie w banku. Gdy odmawiał, powiedziałem: — W takim razie daj mi te pieniądze, jak obiecywałeś, a ja kupię za nie ziemię. 190 Wuj uważał, że postępuję niemądrze, nie miał jednak siBty, by dalej się ze mną klócić. Dopiero gdy nabyłem przyległą ziemię i za wszystkie pieniądze, które posiadał, kupiłem również sąsiednie mająttki, powierzy- łem wujowi tajemnicę o moich odkryciach. Potem wszyst_łco potoczyło się z nieprawdopodobną szybkością. Moja praca felietorudsty nauczyła mnie łatwo nawiązywać kontakty z obcymi ludźmi i teraz tss. umiejętność bardzo mi się przydała. Prowadziłem rokowania z jedną_ z korporacji naftowych, by dokonała badań na naszym terenie. Jako pierwszy zdecydował się na to mister Reelman, przyszły teść mojej kuzynki Maud. Mister Reelman odkrył niespodzriewane boga- ctwo, które leżało ukryte głęboko w naszej ziemi i chciał __ją odkupić za pokaźną sumę. Mój wuj zgodziłby się z radością, gd^^ybym go nie powstrzymał, dokładając wszelkich starań. Krótko mćibwiąc, w nie- długim czasie Govana zaczęła tętnić życiem, ceny ziemi poszybowały w górę, powstało tam nowe miasto. Wuj i ja zostaliśmy akcjonariuszami spółki, współwłaścicielami firmy Reelman & Co i gdy po kilku miesią- cach wuj zmarł w wyniku długoletnich cierpień, odchodzifcr w przeświad- czeniu, że jego dziecko ma zapewnioną spokojną i dostatnŁ ą egzystencję. Maud Malten została milionerką, a jej majątek rósł z każdym dniem. Obiecałem jej ojcu, że zostanę jej opiekunem. Dotrzytmałem słowa. Wysłałem ją daleko od niespokojnej, awanturniczej okoli«cy, na spokoj- ną pensję, gdzie zajęto się jej edukacją i wychowaniem. P** otem poznała Bobbiego Reelmana, syna mister Reelmana i wyszła za ni^go za mąż. Ja przez wiele lat pozostałem w Govanie, nie mogąc złapa-<; oddechu od nadmiaru pracy. W końcu nie wytrzymałem. Maud i ja podjechaliśmy do Nowego Jorku, a gdy była już po ślubie, powiedziałem^ sobie, że te- raz nic mnie już tam nie trzyma, pokuczała mi nieopancr>wana tęskno- ta za ojczyzną. Rozwiązałem wszelkie więzy łączące rnrtLie z Ameryką i nie byłem już tam potrzebny. Bobby Reelman zastępuje tmnie w spółce. Poza tym Maud i Bobby towarzyszyli mi w podróży der> Europy, bo- wiem i ich przygnały tu interesy. Najpierw pojechaliśrmy do Paryża. Tam ich zostawiłem, nie mogąc już dłużej wytrzymać. A w Kolonii, dokąd poleciałem z Paryża, moje szczęście wsiadło do sartciolotu wraz ze mną! Wzdychając ujął dłoń Fee, która spojrzała na niego pr omiennie. Pan von Plessen patrzył przed siebie, pogrążony w myślach. 191 — Brzmi to niczym powieść przygodowa, drogi panie Wendland ach, bzdura, dość już z panem Wendlandem! Jesteś teraz moim synem' Hans, i Bóg wie, że zawsze pragnąłem mieć właśnie takiego potomka' Uścisnęli sobie dłonie, po czym Hans powiedział z uśmiechem- — Fee obawiała się wczoraj, że odmówisz mi jej ręki. Miałem nadzieje że uda mi się szybko rozproszyć jedyne zastrzeżenie, które mogłeś do mnie mieć. — Jednak karygodnie wodziłeś nas za nos, drogi Hansie! — Tak, ojcze, jeszcze raz proszę o wybaczenie. Ale przede wszyst- kim chciałem uniknąć sensacji, którą z pewnością wzbudziłbym, afiszując się po przyjeździe zdobytym bogactwem. Poza tym chciałem wybadać Hallerna i w międzyczasie oddałem swoje serce Fee i wbiłem sobie do głowy, że chciałbym, aby mnie pokochała, mimo iż uchodziłem za biedaka. — No, udało ci się to doskonale. A co do pana von Hallerna, to chciałbym zobaczyć jego minę, gdy się dowie, że jesteś panem na Oberwiesen, i to o wiele bogatszym niż on sam. Hans wzruszył ramionami. — W moich oczach jest skończony, ojcze. — Doskonale cię rozumiem, ale możesz mi wierzyć, że teraz z pewnością ponownie zacznie zabiegać o twoją przyjaźń. Tym razem pan von Plessen nie pomylił się. Rzeczywiście, Hallern próbował później nawiązać z Hansem przyjazne stosunki. Starał się wytłumaczyć i usprawiedliwić swoje zachowanie wobec niego. Wmawiał Hansowi, że gdy ten poprosił go o zwrot długu, miał akurat pustki w kieszeniach. Sądził, że Hans powinien pozwolić odżyć starej przyjaźni, tym bardziej, że rozwiązali przecież sprawę długu. Doszło do tej rozmowy, gdy spotkali się, niedługo po zaręczynach Hansa. Hans jednak odszedł, nie odezwawszy się ani słowem. Pewnego dnia Hallern dowiedział się, że Hans zaręczył się z Fee von Plessen. Długo zwlekali z ogłoszeniem zaręczyn z powodu żałoby po śmierci matki Fee. Ale narzeczeni cieszyli się, że ich zaręczyny są na razie tajemnicą. Widywali się codziennie, a Fee musiała jeszcze raz dokładniej sprecyzo- wać swoje życzenia, co do urządzenia swych przyszłych pokojów. Hans stawał wprost na głowie, by spełnić każde jej pragnienie. Otulił ją swą miłością, niczym niewidzialnym płaszczem, chroniącym ją od wszelkich 192 zagrożeń, jakie gotował świat. Fee rozkwitała z każdym dniem, promieniała urodą i słodyczą, która uszczęśliwiała i urzekała Hansa. Pan von Plessen czuł się doskonale w roli przyszłego teścia. Tym razem we wszystkim zgadzał się z zięciem. Hans rzeczywiście kupił od niego wierzchowca, a wkrótce potem sprowadził z Berlina zakupiony wcześniej samochód. Pewnego dnia zaprowadził Fee do mamy Liirsen i przedstawił ją jako swoją narzeczoną. Staruszka nie posiadała się z radości. A potem pogroziła Hansowi palcem: — A jednak żartował pan sobie, gdy opowiadał mi pan, że pana narzeczona nosi czerwoną sukienkę i siedzi na upartym koźle. Hans z uśmiechem spojrzał na zaczerwienioną Fee. — No, musisz mnie zrehabilitować, Fee. Prawda, że gdy po raz pierwszy cię zobaczy- łem, miałaś na sobie czerwoną sukienkę i siedziałaś na koźle? Fee nie mogła powstrzymać śmiechu. — Tak, mamo Liirsen, to prawda, z tym tylko, że minęło już sporo czasu od tamtego dnia. Żyła wtedy jeszcze ciocia Lena i gdy ją odwiedzałam, usiłowałam ujeździć upartego kozła. A nosiłam wtedy rzeczywiście czerwoną sukienkę. Matka Lursen poczuła się usatysfakcjonowana. Hans odprowadził Fee do domu i gdy wrócił, mama Lursen powiedziała do niego: — Jestem taka szczęśliwa, proszę pana. Nawet jeżeli nie będzie pan mógł gospodarować w Oberwiesen, zostanie pan pewnego dnia panem na Gros-Schlemitz. Otoczył ją ramieniem, lekko potrząsnął i powiedział ze śmiechem: — To mi nie wystarcza, mamo Lursen, chcę też zostać panem na Oberwiesen. — Na razie to jest niemożliwe, proszę pana. A nie możemy wymagać od losu rzeczy niemożliwych. — Wcale też tego nie czynię, mamo Lursen. To nie jest tak niemożliwe, jak pani sądzi. Oberwiesen należy do mnie, kupiłem je niedawno. Zaczerwieniła się z wrażenia. — Proszę pana, niech pan sobie nie stroi żartów! 193 — Nie żartuję, mamo Lursen, mówię szczerą prawdę. 13 Zachować głęboko w sercu Wojowniczo oparła ręce na biodrach. — A skąd wziął pan tak nieprzyzwoitą sumę pieniędzy, która jest potrzebna, by kupić taki majątek? Roześmiał się na widok jej wojowniczej pozy. — Wydarłem je z ziemi. Już chciała wybuchnąć złością, sądziła bowiem, że nadal z niej żartuje. On jednak otoczył ją ramieniem, zaprowadził do ogrodu i opowiedział jej swą historię; skąd wziął “tak nieprzyzwoitą" sumę pieniędzy. Potrząsała głową w niedowierzaniu: — Liirsen mi nie uwierzy, gdy mu to opowiem. — Przecież i pani nie chciała mi wierzyć! — No bo jakże mogłam? Przecież to brzmi jak bajka! — Tak, mamo Liirsen, ma pani rację, i mnie czasami się wydaje, że to nie może być prawdą i gdy obudzę się ze snu, pieniądze rozwieją się we mgle. Ale niech pani posłucha, mamo Liirsen, pani poddasze jest dla mnie trochę za małe. Dłużej już w nim nie wytrzymam i jeszcze dzisiaj po południu wyprowadzę się do Oberwiesen. Kazałem już przygotować pokój, do którego zamierzam się wprowadzić, zanim prace zostaną zakończone. Jej twarz wyraźnie się zasmuciła. — Mogę to sobie wyobrazić, proszę pana, to nie jest dom dla pana. Ale bardzo mi przykro, że nie będę już mogła opiekować się panem. — Postara się o to już wkrótce moja młoda żona, mamo Liirsen. Teraz jednak powiem pani to po raz ostatni: ten dom należy do pani i ojca Liirsena. Nic pani nie uda się zmienić, zrozumiano? A gdy pewnego dnia was zabraknie, otrzyma go mój mleczny brat. I na tym poprzestańmy! Protesty matki Liirsen nie zdały się na nic. Gdy Fred von Hallern dowiedział się, że Hans Wendland zaręczył się z Fee von Plessen, dostał flapadu szału. Nie mógł jednak już niczego zmienić. Dwa tygodnie po zaręczynach Fee i Hans wyjechali do Berlina w towarzystwie pan von Plessena. Hans chciał przedstawić Fee kuzynce Maud. Zapowiedział swój przyjazd, tak że Maud i jej mąż przyjęli ich w hotelowym salonie. Maud i Fee od razu się zaprzyjaźniły i gdy panowie udali się do jadalni, zostały przez godzinkę same. Wtedy otworzyły przed sobą serca. Fee wyznała Maud, że jej szczęście omal nie legło w gruzach tylko dlatego, że zobaczyła, jak Hans całuje ją na plaży. Maud pobladła z przerażenia: — Jakie to straszne, Fee; gdyby nie udało wam się wyjaśnić tego nieporozumienia, czułabym się winna tragedii mego kuzyna! A mam tyle zobowiązań wobec niego. Nawet nie przypuszczasz, Fee, ile mu zawdzięczam! On zawsze pragnie pozostać w cieniu i nie opowiedział nawet połowy tego, co uczynił dla mnie i mego biednego ojca. Pomyśl tylko, mój ojciec był wykończony i zrezygnowany nieustanną walką o przetrwanie. A ja byłam zdziczałym, źle wychowanym dzieckiem. Mieszkaliśmy w potwornej okolicy, a ojciec z pewnością umarłby od postrzału jakiegoś bandyty. Byłam na granicy rozpaczy! Nikt nie chciał nam pomóc! Ludzie są pozbawieni uczuć, gdy żyją w takiej nędzy jak mieszkańcy Govany. Nie mogłam nawet wezwać lekarza. Byłam zrozpaczona, gdy pojawił się Hans niczym wysłaniec niebios. Z taką miłością zatroszczył się o mojego ojca, dodał mu wiary w życie i opatrzył jego rany! A mnie wyrwał z otępienia. Byłam na pół dzika. Zrobił ze mnie człowieka, wyrwał mnie z nędzy, nauczył mnie, że człowiek dopiero wtedy jest stracony, gdy się poddaje. Och, zawdzięczam mu tak wiele, tak nieskończenie wiele! Zawdzięczam mu bogactwo i, co znaczy dla mnie o wiele więcej, spokój mego ojca. Umarł tak spokojnie; wiedział, że mój los spoczywa w dobrych rękach mojego kuzyna. I jego wyrwał z otępienia; stał się ponownie dla mnie wspaniałym ojcem, jakiego pamiętałam z dzieciństwa. To wszystko wydawało mi się snem, Fee, prawdziwym cudem. Nie potrafisz tego zrozumieć. Żyłaś zawsze w uporządkowanym świecie, w którym łazienka nie jest bynajmniej luksusem, a czysta, nie połatana sukienka n\e jest zbędnym wydatkiem. 194 195 Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak się czułam, gdy Hans podarował mi pierwszą porządną sukienkę, nową bieliznę i buty? Wtedy nie przypusz- czaliśmy jeszcze, że będziemy bogaci, kupił to wszystko za pieniądze które sam zarobił. Wydawało mi się, że wyglądam w tej sukience niczym prawdziwa księżniczka, mimo iż kupił ją na tanim bazarze, na którym sprzedaje się towary raczej pośledniej jakości. Ale ta sukienka obudziła we mnie wartości, o których myślałam, że dawno umarły. Zaczęłam się szanować, utrzymywałam siebie i dom w czystości. Spójrz tylko na moje ręce, czy widać po nich, że Hans pewnego dnia zrugał mnie, że nie przystoi młodej dziewczynie nie myć rąk i nosić brud za paznokciami? Powtarzał mi ciągle, że nawet w największej biedzie można żyć w ładzie i czystości. Ujął moje dłonie i pokazał mi, co mam robić, by paznokcie zawsze były czyste i ładne. Ach, jakże się wstydziliśmy, mój ojciec i ja, że tak bardzo podupadliśmy! Wydawało mi się, że wraz z Hansem do naszego domu wprowadził się inny duch. Nawet nie wiesz, jak bardzo stał mi się bliski po śmierci ojca! Tak bardzo się starał, by mój majątek był w dobrych rękach! Potem wysłał mnie na pensję, gdzie nauczyłam się wszystkiego, o czym powinna wiedzieć młoda dama. Nauczyłam się nosić ładne i eleganckie sukienki, nauczyłam się wszystkiego, co mogło mi się przydać w życiu. I zawsze mogłam sobie powiedzieć: nie jesteś sama na tym świecie, Hans śledzi każdy twój krok i jeśli tylko zechcesz, przyjedzie do ciebie i cię przytuli. Widzisz, Fee, to wszystko za- wdzięczam właśnie jemu. To on poznał mnie z Bobbym, to on opiekował się mną niczym ojciec i brat. Nigdy nie uda mi się odwdzięczyć mu za to, co dla mnie zrobił. I pomyśl sobie tylko, jak potwornie bym się czuła, gdybyście się rozstali! Nawet nie chcę o tym myśleć. Powiedział mi przecież, jak bardzo cię kocha. Och. gdy już za coś się zabiera, robi to z całego serca, znam go przecież. Można na nim polegać. Jest tylko jeden człowiek, który może się z nim równać, to jest Bobby! Padły sobie w ramiona, spojrzały na siebie wilgotnymi od łez oczyma i ucałowały się serdecznie. — Musimy być dla siebie jak siostry, Fee; już cię pokochałam za to, że dałaś szczęście mojemu kuzynowi, a ty musisz mnie kochać, ponieważ należę do niego niczym siostra. Zwierzyły się sobie z najskrytszych tajemnic i pragnień. Potem jednak musiały zejść na dół, do jadalni, gdzie trzej mężczyźni z niecierp- 196 liwością na nie czekali. Bobby tymczasem wyśpiewał panu von Ples- senowi podobną pieśń pochwalną na cześć Hansa. On, oczywiście, wtrącał się i pomniejszał swe zasługi, Bobby jednak nie pozwolił sobie przerwać, dopóki nie skończył. I nawet gdyby pan von Plessen sam nie spostrzegł, jak wartościowego zięcia zyskał w Hansie, teraz nie mógłby już o tym wątpić. Gdy pojawiły się panie, Hans odetchnął z wyraźną ulgą, wiedząc, że Bobby będzie się musiał wreszcie uspokoić. Bawili się razem świetnie tego wieczoru. Najbliższe dni Fee spędziła wraz z Maud na wydawaniu pieniędzy. Musiała skompletować swoją wyprawę, kupowała więc wszystko, co uważała za potrzebne. Przy tej okazji Maud zapytała ją ze śmiechem: — Czy zjadłaś już wszystkie cukierki, które Hans dla ciebie kupił? Wciąż nie był zadowolony, wybierał dla ciebie same najlepsze i gdybym go w końcu nie pohamowała, wykupiłby cały sklep. Jej słowa potwierdziły obawy Fee. Gdy wieczorem została sama z ojcem, zapytała: — Tato, ile dałeś pieniędzy Hansowi na słodycze dla mnie? — Dwadzieścia marek, ale dostałem z powrotem kilka groszy. Dlaczego pytasz? — Bo wydał na nie ponad sto marek — powiedziała, uśmiechając się szelmowsko. Ojciec zawtórował jej głośnym śmiechem. — Powiedziałem ci przecież, że to zwariowany chłopak! Dni spędzone w Berlinie upłynęły bardzo szybko. Przy pożegnaniu Maud i Bobby obiecali, że odwiedzą Oberwiesen. Zapowiedzieli swą wizytę na koniec lipca. Do tego czasu prace miały zostać ukończone. Ponieważ Hans nie oszczędzał, wszystko zostało wykonane zgodnie z jego wymaganiami. Ustalili termin ślubu na pierwszego października, wtedy Reel- manowie mieli odwiedzić ich po raz drugi. W międzyczasie bowiem Bobby zaplanował kilka wycieczek po Europie. Starał się żyć niezwykle szybko, Maud dotrzymywała mu kroku. Fee i Hans wraz z panem von Plessenem wrócili do domu. Załatwili w Berlinie wszystko, co niezbędne. Fee kupiła również, na prośbę 797 narzeczonego, jedwabną sukienkę dla matki Liirsen, której przecież nie mogło zabraknąć na weselu. Staruszkowie czuli się niezwykle wyróż- nieni i nie mogli znaleźć stów, by wyrazić swą wdzięczność. Fee i jej narzeczony często wyruszali na konne przejażdżki, przede wszystkim wzdłuż plaży, po wilgotnym piasku. Pan von Plessen nie zawsze dotrzymywał im towarzystwa. Rozumiał, że narzeczeni chcą od czasu do czasu pozostać sam na sam. To były dla nich najwspanialsze chwile. Mieli sobie tyle do powiedzenia i z radością stwierdzali, że zgadzają się w swoich poglądach na życie i doskonale się rozumieją. Hans musiał opowiadać o swoim życiu za oceanem. Nigdy nie brakowało mu materiału do barwnych opowieści. A nawet gdyby do tego doszło, wystarczyło sięgnąć do skrzętnie zbieranych artykułów jego pióra. Od czasu do czasu nadal je pisał, ponieważ gazeta “New Yorker", dla której pracował, pragnęła, by kontynuował swoją pracę. Pewnego razu zabrał ze sobą te artykuły do Gros-Schlemitz i dał je teściowi. — Będziesz je mógł czytać, ojcze, w czasie wieczorów po naszym ślubie, jeżeli poczujesz się samotny — powiedział. Pan von Plessen schował je troskliwie. — Tak też zrobię, mam jednak nadzieję, że nie pozwolicie, by dokuczała mi samotność. — Oczywiście, że nie, ojcze, będziemy spędzać razem wiele czasu, ale... rozumiesz przecież, że od czasu do czasu chciałbym pozostać z żoną sam na sam. Słowa Hansa były spokojne i rozważne, a pan von Plessen przyznał mu rację. Fee żyła obecnie z ojcem w przyjaznych stosunkach. Minęły nieszczęśliwe czasy, gdy musiała się przyglądać, jak grubiańsko traktuje jej matkę. A i ojciec zmienił się na korzyść. Mógł Hansowi służyć radą i cenną pomocą, jeżeli chodziło o za- rządzanie Oberwiesen. Hans dokupił jeszcze kawałek ziemi, tak że Oberwiesen stało się największym majątkiem ziemskim w okolicy. Fred von Hallern nie mógł się już, ku swej złości, puszyć, że jest największym ' i najbogatszym posiadaczem ziemskim. Fakt, że człowiek, którego uważał za skończonego biedaka, zajął należną mu pozycję, doprowa- dzał go do szału. Dla Fee i Hansa Fred von Hallern po prostu nie istniał. Nie mieli o nim żadnych wiadomości i nie pragnęli ich, a w okolicy krążyły plotki, 198 że nowy pan von Oberwiesen nie chce nawiązać kontaktów z Niirnschen i unika jego właściciela. Napięte stosunki między nimi przypisywano temu, że Hallern musiał oddać swoją narzeczoną w ręce Hansa Wendlanda. W każdym bądź razie Hallern nie cieszył się w całej okolicy sympatią, podczas gdy Hansa Wendlanda szanowano i lubiarno. Gdy pod koniec lipca przyjechali do Oberwiesen Reeln\anowie remont został już zakończony i dom błyszczał nowością. Nawet pokoje które nie zostały przemeblowane, były odnowione i nie kontrastowały z resztą. Hans tak uprzyjemnił pobyt swoim gościom, że nawet Bobby Reelman czuł się tak wspaniale, że pozostawił interesy własnemu biegowi. Przeżył z żoną kolejny miesiąc miodowy, gdyż wreszcie mieli dla siebie wystarczająco dużo czasu. Odbywali nie kończące si^ spacery po plaży, trzymając się czule za ręce. Hans zakupił też niewiel ki jacht, którym w czwórkę wypływali na długie wycieczki po morzu. Fe^ zawsze myślała ó dniu, w którym Hans uratował siostrzeńca państwa lCronau. Wiedziała, że wtedy właśnie uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha. Teraz obserwowała z podziwem, jak pracował przy żaglach, w czym pomagał mu Bobby. Fee i Maud stały się sobie niezwykle bliskie. Obydwie pragnęły być dla siebie siostrami i przyszło im to z łatwością, gdyż od razu zapałały do siebie sympatią. Wspólnie ustalili, że będą się spotykali przynajmniej raz w roku. Chcieli spędzać ze sobą wakacje. Ponieważ Bobby iReelman nawiązał w Niemczech wiele kontaktów, wiedzieli, że będzie l~nusiał tu od czasu do czasu przyjeżdżać. A i Hans musiał od czasu do czasu pojechać do Ameryki, by dopilnować własnych interesów. Kobiety postanowiły, że będą towarzyszyć mężom. Gdy Reelmanowie odjechali, Fee stwierdziła, że już najwyższy czas, by dokończyć ostatnie przygotowania do ślubu. Musiała jeszcze kilkakrotnie pojechać do Berlina. Podróże były miłe, gdyż za każdym razem Hans odwoził ją samochodem. Pan vofj Plessen zazwyczaj się do nich przyłączał. Chętnie przebywał w stolicy, gdyż tęsknił czasami za urokami wielkiego miasta, jak kazały miesz- kaniec wsi. Hans i Fee szli zazwyczaj do opery lub teatru, pan voti Plessen natomiast wybierał raczej gwarną kawiarnię, rewię lub kino, 199 Narzeczeni z radosnym sercem oczekiwali dnia ślubu, który zbliża} się coraz bardziej. Postanowili udać się w podróż poślubną do Teksasu Hans zamierzał pokazać żonie, gdzie spędził lata emigracji, a Fee chciała koniecznie zobaczyć miejsca, w których pracował, walczył i przeżywał niezliczone przygody. Najłatwiej było mu zostawić majątek w zimie. Nieliczne prace pozostawił zarządcy. Tak więc młoda para postanowiła, że zostanie w Ameryce prawie do Bożego Narodzenia. Jednak same święta Hans chciał koniecznie spędzić w Oberwiesen. Tęsknił za tym przez te wszystkie lata. Tak nadszedł dzień ślubu. Oberwiesen i Gros-Schlemitz zapełniły się gośćmi. Zaproszeni zostali państwo Kronau wraz z siostrzeńcem Willim. Przybyli również Reelmanowie, by wziąć udział w uroczystości. Między gośćmi nie zabrakło oczywiście matki Liirsen, która pyszniła się swą nową sukienką z najlepszego jedwabiu, prezentem od Hansa. Uroczystość była wspaniała, Maud twierdziła, że o wiele wspanialsza od jej własnego ślubu. Młodzi pobrali się w niewielkim wiejskim kościółku. Hans Wendland i jego młoda żona stanowili najbardziej uroczą młodą parę, jaka brała śłub w tej świątyni. Być może też najszczęśliwszą. Można to było wyczytać z ich twarzy i promiennych oczu. Ksiądz wygłosił piękne kazanie, które matka Liirsen długo jeszcze wspominała. Zapamiętała niemal każde słowo. Siostrzeniec państwa Kronau podziwiał swego wybawcę, swój ideał i potajemnie obiecywał sobie, że i on pewnego dnia stanie się takim mężczyzną jak Hans Wendland. Zabrzmiały dzwony kościelne, zagrała muzyka, gdy młoda para kroczyła wolno ku wyjściu. W kościele nie zabrakło nikogo z okolicy, młodych i starych. Przyszli wszyscy oprócz tych, których w domu zatrzymała starość bądź choroba. Nawet rybacy nie wypłynęli tego dnia na połów, by wziąć udział w uroczystości. Hans położył tego dnia kamień węgielny pod przytułek dla starych i schorowanych, czym wzbudził ogólny podziw i szacunek. Zrobił to jednak z potrzeby serca, gdyż chciał okazać wdzięczność Bogu, że obdarzył go tak hojnie. 200 Wesele odbyło się w Gros-Schlemitz, pan von Plessen nie chciał bowiem pozbawić się tej przyjemności. Przy długim, pięknie ude- korowanym stole honorowe miejsce zajęła matka Liirsen i jej mał- żonek. Wszyscy obecni z całego serca życzyli młodej parze szczęścia. Twarz pana Kronau promieniowała radością, gdy dowiedział się, że Hans Wendland kupił Oberwiesen dla siebie samego. Młoda para nie opuściła wesela, pozostała do samego końca. Podczas zamieszania, gdy goście zbierali się do wyjścia małżonkowie wymknęli się cicho, nie zauważeni przez nikogo. Z Reelmanami pożegnali się już wcześniej. Maud i Bobby postanowili wyjechać do Berlina jeszcze tego samego dnia, by dwa dni później udać się w drogę powrotną do Nowego Jorku. Hans i Fee postanowili spędzić pierwsze dni po ślubie w Hamburgu, zanim wejdą na statek odpływający do Ameryki. Podróż poślubna była nieprzerwanym pasmem szczęścia. Nie szuka- li towarzystwa, pragnąc mieć więcej czasu dla siebie. Fee przeżywała wiele przygód w czasie swej podróży poślubnej, najwspanialsze było jednak dla niej to, że mogła spędzać z Hansem całe dnie, od rana do wieczora. Gdy zwiedzili Teksas, spędzili kilka tygodni na Florydzie, w jednym z wchodzących właśnie w modę kurortów. Potem pojechali do Nowego Jorku, gdzie Hans zajął się interesami wraz z Bobbym Reelmanem, a Maud pokazała Fee miasto. Przeżyli ze sobą wspaniałe dni. Potem jednak nadszedł czas rozsta- nia. Młoda para postanowiła wrócić do Niemiec, by święta Bożego Narodzenia spędzić w Oberwiesen. Hans i Fee cieszyli się na pierwsze wspólne święta w ich nowym domu, który dla Hansa był domem rodzinnym. Wrócili z podróży zdrowi i szczęśliwi i od razu zabrali się do pracy, chcieli bowiem, by Wigilia miała swój urok, zgodnie z niemiecką tradycją. Hans tęsknił za tym od tak dawna, że cieszył się teraz jak dziecko. Fee robiła wszystko, co w jej mocy, by święta przebiegły w jak najlepszej atmosferze. Gdy spotkali się przy wigilijnym stole, Hans objął czule żonę i wyszeptał wzruszony: 201 Fee. czuć m°gę się o przy tobie A oczy Fee zdradziły mu, że i on jest jej jedyną ojczy2ną i szczęściem. DROGIE CZYTELNICZKI Polecamy Wam lekturę pięknej, wzruszającej powieści' znanego, amerykańskiego pisarza James A. Michener SAYONARA “Sayonara" w języku japońskim znaczy “żegnaj". Niesie w sobie smutek rozstania z ukochaną osobą, przyjacielem, rodzinnym miejscem. J. Michener stworzył niekonwencjonalną opowieść o wojnie, okupacji i dramatycznej miłości między amerykańskim oficerem a przedstawiciel- ką okupowanego narodu — śliczną Hana-ogi. Akcja powieści rozpoczy- na się w 1952 r. w Korei. Bohater książki, 28-letni Lloyd Gruver, major lotnictwa USA, po zestrzeleniu kolejnego samolotu rosyjskiego zostaje przeniesiony do okupowanej przez Amerykanów Japonii. Tam czeka na niego narzeczona, córka generała armii Stanów Zjednoczonych. Przed młodym oficerem rysuje się wspaniała przyszłość, nieodłącznie związa- na z karierą wojskową. Los chciał jednak inaczej. Gruver poznaje w Japonii uroczą aktorkę słynnego teatru Takarazuka, o imieniu Hana-ogi. Rodzi się między nimi szalona, namiętna miłość, którą będą musieli skrzętnie ukrywać przed światem, ponieważ zarówno żołnierzom amerykańskim, jak i kobietom japońskim stanowczo zabronione są wzajemne związki, Czy Gruver i Hana-ogi będą musieli wypowiedzieć bolesne “sayonara"? Dla osób, które oglądały w telewizji polskiej film pod tym samym tytułem z doskonałą rolą Marlona Brando, książka będzie znakomitym uzupełnieniem skróconego scenariusza. Jadwiga Courths-Mahler ulubionej przez Was serii - w sprzedaży Friede Birkner KRUSZYNA PRÓŻNIAK Estrella Joehring odziedziczyła cudaczny dom i spory majątek po dziadku, który w ten sposób chciał jej wyna- grodzić brak prawdziwego ogniska domowego w dzieciń- stwie; jej wcześnie owdowiała matka często zmieniała miejsca pobytu. Rddy, baron von Eybenhof dostał w spadku zamek rycerzy-rozbójników; ta stara posiadłość także będzie jego pierwszym domem po latach spędzonych w internatach szkolnych. Jego owdowiały ojciec również prowadził węd- rowny tryb życia. Szczęśliwie się złożyło, że oba majątki dzieli zaledwie sześćdziesiąt kilometrów, a młodzi zdążyli się poznać w sa- molocie, którym wracali z Londynu. Szczęśliwych zbiegów okoliczności jest w tej opowieści znacznie więcej... Claus Ruthart wrócił do Berlina z podróży dookoła świata i od dłuższego czasu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Fabryką, odziedziczoną po ojcu, zarządzał doświadczony dyrektor, spotkania towarzyskie i kolejne romanse zaczęły go nudzić. Życie przestało mieć dla niego sens. Znudzony, dał się namówić przyjacielowi do wyjazdu na wieś. Już pierwszego dnia oczarowała go śliczna, pracująca w polu dziewczyna, która jednak okazała się skromną nauczycielką spędzającą tam wakacje. Tym razem romans skończył się dla Clausa przed ołtarzem, ale szczęście nie przetrwało nawet roku, bo znudzony małżeństwem Claus zaintereso- wał się słynną śpiewaczką Charlottą Marlow, którą poznał przed laty, gdy zaczynała karierę w Ameryce. Czy Reginie Ruthart uda się uratować swoje trudne małżeństwo? SZANOWNE CZYTELNICZKI Wydawnictwo EDYTOR proponujje serię akrakcyj nych przewodników turystycznych po świecie, amerykańskiej ftf^ny BE RLITZ. Z przewod- nikiem Berlitza w kieszeni turyści zwiedzaj% świat od dziesięcioleci. O atrakcyjności tych książeczek świadczą: — poręczny kieszonkowy format, wygodny V użyciu w każdej sytuacji, — profesjonalny i zarazem przystępny tekst> zawierający dokładnie tyle wiadomości, ile należy i da się zapami^ać, — całość na papierze kredowym, bogato ^Kastrowana barwnymi zdję- ciami, uzupełniona mapami ogólnymi i s^czegół-owymi oraz planami miast, — zwięzła część informacyjna, dotycząca hoteli, campingów, komuni- kacji, gastronomii, cen itp. PODRÓŻE Z BERLITZEM W K IESZENI TO PEŁNA SATYSFAKCJA! Dotychczas ukazały się: Hiszpania (192 s.) Tunezja (144 s.) Włochy (256 s.) W przygotowaniu: Ateny, Saloniki i Grecja Północna, Wyspy N^orza Egejskiego, Francja, Egipt, Izrael, Wyspy Kanaryjskie i jeszcze Aaele, v*viele innych. Warto wiedzieć więcej! Dla stałych Czytelniczek naszej serii “z serduszkami" przygotowujemy następujące tytuły, które ukażą się do końca roku: Jadwiga Courths-Mahler KIEDY DWOJE SIĘ KOCHA TAJEMNICA MARII JUNG I BĘDĘ CI WIERNA AŻ DO ŚMIERCI (wznowienie) NIEWINNE KŁAMSTWO Friede Birkner ZWARIOWANE WAKACJE KUPIĘ CI KSIĘCIA George Gibbs MIŁOŚĆ DOKTORA W.