Sporządziła MARIA VALTORTA POEMAT BOGA-CZłOWIEKA 7 KSIĄG w 10 tomach WYKAZ KSIĄG POEMATU BOGA-CZŁOWIEKA Księga I - PRZYGOTOWANIE księga ii - PIERWSZY ROK ŻYCIA PUBLICZNEGO Księga III - DRUGI ROK ŻYCIA PUBLICZNEGO Księga IV - TRZECI ROK ŻYCIA PUBLICZNEGO Księga V - PRZYGOTOWANIE DO MĘKI Księga VI - MĘKA Księga VII - UWIELBIENIE Sporządziła MARIA VALTORTA POEMAT BOGA-CZłOWIEKA 7 KSIĄG w 10 tomach Przekład z oryginału włoskiego Anna Mintowt Czyż Wydawnictwo Vox Domini Katowice 1996 Papież Pius XII oświadczył: "Opublikujcie tę pracę w formie, w jakiej została napisana. Nie ma potrzeby, aby wydawać opinię o jej pochodzeniu. Kto przeczyta, ten zrozumie." Kardynał Gagnon wydał 31.10.1987 oświadczenie: "Sąd wydany przez Ojca Świętego w roku 1948 stanowił oficjalne imprimatur nadane w obecności świadków." Nota objaśniająca: Przytoczone z oryginału rękopisu Marii Valtorty (A) odnośniki, są to uzupełnienia i adnotacje Marii Valtorty dotyczące drugiej kopii maszynopisu (D2), która jest przepisana z pierwszej kopii maszynopisu. Nawiasy są jedynie do oddzielenia i ograniczenia dołączonych uwag redaktora włoskiego. Przypisy tłumacza polskiego: W kwadratowych nawiasach znajdują się słowa dodane przez tłumacza, których nie ma w oryginalnym tekście, włączone dla jaśniejszego i prawidłowego szyku zdań. Numery psalmów zaczerpnięto z Biblii Tysiąclecia. SPIS TREŚCI Od tłumacza Osoba i pisma Marii Valtorty Ksi‘ga pierwsza: Tom 1. 1. Maryja może być nazwana Drugorodną "Córką Ojca" 2. Joachim i Anna składają Panu Bogu ślub 3. Anna modli się w Świątyni i zostaje wysłuchana 4. Joachim poślubił Mądrość Bożą, którą zawierało serce sprawiedliwej niewiasty 5. Anna oznajmia kantykiem swe macierzyństwo 6. Będąc bez skazy, nie została nigdy pozbawiona wspomnienia Boga 7. Narodzenie Maryi Dziewicy 8. Jej Dusza objawiła się piękna i nietknięta, jaką była w zamyśle Ojca 9. Za trzy lata będziesz tam, moja lilio 10. Oto doskonała Dziecina o gołębim sercu 11. Pociecho moja, skąd znasz te święte sprawy? 12. Czy Syn nie mógł był włożyć w usta Swej Matki własnej Mądrości? 13. Oddanie Maryi do Świątyni 14. Wieczna Dziewica miała tylko jedno pragnienie:zwracać Swe serce do Boga 15. Śmierć Joachima i Anny 16. Staniesz się Matką Chrystusa Tom 2. 17. Odnajdywała we wspomnieniach wszystko to, co Jej duch widział był w Bogu 18. Bóg da Ci świętego małżonka, boś Mu zaufała. Wyjawisz małżonkowi Swoje ślubowanie 19. Józef zostaje wyznaczony na małżonka Dziewicy 20. Zaślubiny Dziewicy z Józefem 21. Józef zostaje postawiony jak "pieczęć na pieczęci", jak Archanioł na progu Raju 22. Małżonkowie przybywaJą do Nazaretu 23. Zwiastowanie 24. Nieposłuszeństwo pierwszej Ewy 25. Nowa Ewa była posłuszna Bogu we wszystkich okolicznościach życia 26. Jeszcze raz słowo wyjaśniające grzech pierworodny 27. Józef dowiaduje się, że Elżbieta jest brzemienna 28. Powierz Mi troskę usprawiedliwienia Cię przed małżonkiem 29. Maryja i Józef udają się do Jerozolimy 30. Z Jerozolimy do domu Zachariasza 31. Nie pozbawiajcie się nigdy obrony, jaką stanowi modlitwa 32. Przybycie do domu Zachariasza 33. Maryja wyjawia Imię Elżbiecie 34. Maryja opowiada o Swoim Dziecięciu 35. Dar otrzymany od Boga, powinien nas zawsze czynić lepszymi 36. Narodziny Chrzciciela Tom 3. 37. Nadzieja rozkwita jak kwiat dla tego, kto wspiera głowę na Moim macierzyńskim łonie 38. Obrzezanie Chrzciciela 39. Otwórzcie waszego ducha na przyjęcie światłości 40. Okazanie Chrzciciela Bogu w świątyni 41. Gdyby Józef był mniej święty, Bóg nie byłby udzielił mu Swego światła 42. Maryja i Józef z Nazaretu wyjaśniają sytuację 43. Pozostawcie Panu troskę uznania was za Swoje sługi 44. Zarządzenie spisu ludności 45. Kochać to znaczy zadowalać tego, kogo się kocha, nie bacząc na [własne] uczucia i korzyści 46. Podróż do Betlejem 47. Narodziny Jezusa naszego Pana 48. Ja, Maryja, przez Moje Boskie macierzyństwo, odkupiłam niewiastę 49. Pokłon pasterzy 50. Pasterze mieli wszystkie wymagane cechy niezbędne do tego, żeby być czcicielami Słowa 51. Odwiedziny Zachariasza 52. Józef jest także opiekunem dusz poświęconych Bogu 53. Oddanie Jezusa Bogu w Świątyni 54. Nauki wynikające z poprzedniej sceny 55. Lili - lili - laj Dziewicy 56. Pokłon trzech Mędrców Tom 4. 57. Uwagi na temat wiary trzech Mędrców 58. Ucieczka do Egiptu 59. Cierpienie było naszym nieodłącznym przyjacielem. Przybierało najrozmaitsze postaci i imiona 60. Święta Rodzina w Egipcie 61. W tym domu szanuje się porządek 62. Jezus otrzymuje pierwszą lekcję pracy 63. Nie chciałem wykraczać poza normy dorastania, żeby nie budzić rozgłosu 64. Maryja zostaje nauczycielką Jezusa, Judy i Jakuba 65. Przygotowanie stroju na pełnoletność Jezusa 66. Wymarsz z Nazaretu na egzamin pełnoletności Jezusa 67. Egzamin pełnoletności Jezusa w Świątyni 68. Jezus rozmawia z doktorami [Prawa] w Świątyni 69. Cierpienie Maryi z powodu utraty Jezusa 70. Śmierć świętego Józefa 71. Przez śmierć świętego Józefa Maryja doznała dojmującego cierpienia 72. Na zakończenie ukrytego życia Od tłumacza We wstępie do książki "Maryja Dziewica" w Dziele Marii Valtorty, napisanej w Rzymie po włosku przez Ojca Gabriela M. Roschiniego OSM (1900-1977), znalazłam przytoczoną poniżej wypowiedź. Jej Autor, o. Roschini, był profesorem na Uniwersytecie Papieskim na Lateranie, wybitnym filozofem, hagiografem i słynnym mariologiem.* [O. G. M. Roschini był ekspertem do spraw mariologii Soboru Watykańskiego II.] Zajmował się pismami Marii Valtorty, dając serię wykładów na temat "Intuicji Maryjnej wielkich mistyczek", w roku akademickim 1972 na wydziale teologii w Rzymie. W oparciu o te wykłady o. G. M. Roschini wydał jedną ze swych 125 książek pt. "Maryja Dziewica w Dziełach Marii Valtorty". Oto jego wypowiedź: "Minęło już pół wieku odkąd zajmuję się mariologią poprzez studia, wykłady, kaznodziejstwo i moje pisma. W tym celu musiałem przeczytać nieskończoną ilość wszelkiego rodzaju prac i artykułów na temat Maryi: prawdziwą bibliotekę Maryjną Tymczasem czuję się zobowiązany wyznać prostodusznie, że mariologia wyłaniająca się z pism M. Valtorty, wydanych lub nie, była dla mnie prawdziwym odkryciem. Żadne inne pismo Maryjne, ani nawet suma tego wszystkiego co przeczytałem i przestudiowałem, nie była w stanie dać mi tak jasnego, tak żywego i także całościowego, tak świetlistego i fascynującego, a jednocześnie prostego i wysublimowanego pojęcia o Maryi, Arcydziele Boga, jakie dały mi dzieła Valtorty. Pomiędzy Świętą Dziewicą przedstawioną przeze mnie i moich kolegów mariologów a Świętą Dziewicą przedstawioną przez M. Valtortę, jest taki sam kontrast, jaki istnieje pomiędzy "papierową" Madonną a żywą Maryją Dziewicą; jak pomiędzy Dziewicą o rysach mniej lub więcej wyraźnych a Maryją Dziewicą pod każdym względem w całej swojej istocie doskonałą (...) Poza tym dobrze, żeby wiedziano, że nie jestem spontanicznym wielbicielem Marii Valtorty. Ja także, w istocie, byłem przez jakiś czas wśród tych, którzy bez żadnej znajomości jej pism, zadowalali się, przed przyjęciem wszystkiego, uśmiechem nieufności. Jednak po ich przeczytaniu i przestudiowaniu, musiałem jak wielu innych, uczciwie przyznać, że postąpiłem zbyt pochopnie i doszedłem do następującego wniosku: kto chce poznać Najświętszą Dziewicę (Dziewicę, która jest w doskonałej harmonii z Magisterium Kościoła, zwłaszcza z Soborem Watykańskim II i ze św. Pismami Kościoła), musi zagłębić się w mariologii valtortańskiej. Temu, kto by zechciał w moim oświadczeniu zobaczyć jeden z pospolitych, przesądzonych sloganów, jakimi się zwodzi publiczność, mogę dać jedyną odpowiedź: żeby najpierw przeczytał, a potem sądził!..." Znalazłam także w wydawanym we Francji - pod patronatem Najświętszej Panny i św. Maksymiliana Kolbe - miesięczniku pt. "Le Sourire de Marie" w nr 160 z listopada 1988 informację o ogłoszeniu przez francuski Instytut Bliskiego Wschodu, dokumentacji archeologicznej dotyczącej wykopalisk prowadzonych w Jordanii, Około 30 km na północ od Ammanu, odkryto w Jerash starożytną Gerazę. Pierwsze prace wykopaliskowe rozpoczęła w latach 1928-34 ekspedycja anglo-amerykańska. Dokumentacja z tego okresu została wzbogacona dopiero po roku 1982 przez nowe ekspedycje archeologiczne i publikacje Instytutu Archeologii Bliskiego Wschodu we Francji. Historia tego miasta została ustalona dopiero w roku 1986. Opis miasta Gerazy zamieszczony przez widzącą Marię Valtortę w Poemacie Boga-Człowieka i historia jego rozwoju zgadza się we wszystkim z tym, co odkryto w Gerazie (dwa mosty, topografia, świątynie, zabudowania itp.). Maria Valtorta opisuje w czasie drugiej wojny światowej starożytną Gerazę. Nie mogła więc mieć żadnych wiadomości archeologicznych o tym zaginionym mieście. Któż więc - jak nie Bóg - pokazał to wszystko Marii Valtorcie? Papież Pius XII oświadczył: Opublikujcie tę pracę w formie, w jakiej została napisana. Nie ma potrzeby, aby wydawać opinię o jej pochodzeniu. Kto przeczyta, ten zrozumie. Kardynał Gagnon 31 października 1987 roku wydał pisemne oświadczenie: Sąd wydany przez Ojca Świętego w roku 1948 stanowił oficjalne imprimatur nadane w obecności świadków. Anna Mintowt Czyż OSOBA I PISMA MARII VALTORTY Narodziny i dzieciństwo Maria Valtorta urodziła się 14 marca 1897 w Kasercie, gdzie rodzice jej, lombardczycy, przez pewien czas przebywali: Ojciec, Giuseppe Valtorta, urodzony w Mantui, w 1862 roku, służył w 19-tym Pułku Kawalerii w stopniu podoficera szefa uzbrojenia. Matka, Izyda Fioravanzi, urodzona w Kremonie w 1861, była nauczycielką francuskiego. Maria omal nie umarła przy urodzeniu, a jej mamką okazała się "jakaś nieszczęsna, wynajęta osoba". Pozostała jedynaczką. Zaledwie osiemnastomiesięczna, przeniosła się z rodzicami do Faenzy w Romanii, zaś po kilku latach, w 1901 roku, do Mediolanu, gdzie w wieku 4 lat i kilku miesięcy oddano ją do przedszkola Sióstr Urszulanek przy ulicy Lanzone. Tu obudziło się w dziewczynce pierwsze "pragnienie pocieszania Jezusa przez upodabnianie się do Niego w dobrowolnym, przyjmowanym z miłości cierpieniu". W październiku 1904 roku, siedmioletnia Maria poszła do szkoły sióstr Marcelinek, przy Venti Settembre,- gdzie szybko zaczęła się wyróżniać jako najlepsza uczennica w klasie. Tam też, w siedzibie szkoły przy ulicy Quadronno, przyjęła 30 maja 1905 roku sakrament bierzmowania, z rąk świątobliwego kardynała Andrea Ferrari, który "prawdziwie wlał w nią Ducha Miłości". Ojciec musiał podążać za przenoszącym się z miejsca na miejsce pułkiem, toteż we wrześniu 1907 roku Maria znalazła się w Voghera, gdzie uczęszczała do szkoły publicznej oraz w każdy czwartek na lekcje francuskiego, których udzielały siostry zakonne wydalone z Francji na mocy ustawy Kombesa. Im to zawdzięcza, że dusza jej osiągnęła "stan komunii z Bogiem" i w pierwszą niedzielę października 1908 roku, w Kasteggio, przyjęła pierwszą Komunię. Musiała jednak doznać cierpienia, ponieważ nie było przy niej wówczas ojca, którego bardzo kochała, matka bowiem, osoba bezwzględnie surowa, uznała, że był on "zbyteczny". Szkoła klasztorna w Monzie Matczyny despotyzm - przeciwstawienie łagodnego, zgodnego usposobienia ojca - stał się również przyczyną bolesnego rozstania z domem, gdy w wieku dwunastu lat, w marcu 1909 roku, udała się na pensję. Była to urocza szkoła, Collegio Bianconi w Monzie, prowadzona przez Siostry Miłosierdzia Najświętszej Panienki {Suore di Caritari di Maria Santissima Bambina. } i ostatecznie Maria poczuła się w niej "całkiem dobrze". Charakter Marii Valtorty, na który składały się " wspaniałomyślność, stałość, wytrwałość i wierność", zyskał jej przydomek "Valtortino". Dzięki zamiłowaniu do nauki, porządku i posłuszeństwa stawiano ją innym za wzór. Jednak matka skłoniła ją do wyboru kierunku ścisłego, technicznego, i Maria, która nie była dobrą matematyczką, niestety oblała i straciła rok. Z wielkim wysiłkiem nadrobiła potem program klasyczny, z którym "radziła sobie bardzo dobrze". Po "pięciu latach szkolnych a czterech latach słonecznych" znów mama zadecydowała o, jej odejściu z pensji. W lutym 1913 Maria musiała zostawić "to spokojne gniazdo" i jej "biedne serce, w przeczuciu czekającej je tak pełnej umartwienia przyszłości, drżało z lęku i bólu". Z ostatnich ćwiczeń duchowych prowadzonych w gimnazjum przez monsignore Kazzani, pragnęła wynieść "trwały owoc na całe przyszłe życie w świecie i program na życie i czas najbliższy". Raz jeszcze Pan zechciał objawić się duszy Marii, dając jej do zrozumienia "jakie powinno być życie w Bogu, w łączności z Bogiem, jakiego pragnie dla niej Bóg". We Florencji wiosną 1913 r. rodzina przeniosła się do Florencji, tym razem już nie w ślad za pułkiem, lecz dlatego, że G. Valtorta przeszedł na emeryturę z powodu stanu zdrowia. Maria często wychodziła z ojcem zwiedzać miasto, poza tym sama prowadziła nadal życie gimnazjalistki, podczas gdy matka nie omieszkała dawać jej "bezpłatnych lekcji religijnej obojętności". We Florencji Maria poznała Roberta. "Był piękny, bogaty, wykształcony. Był też bardzo dobry, poważny i spokojny". Pokochali się "miłością cichą, Cierpliwą i pełną szacunku". Jednak mama postanowiła przeciąć to rodzące się przyjacielskie uczucie. W 9 lat później podobny los miał dotknąć narzeczeńskie plany Marii z Markiem Ottavi, miłym młodym człowiekiem pozbawionym macierzyńskiej opieki, spragnionym troskliwości i uczucia, który dążył do tego, by stać się "dzielnym młodzieńcem, dzielnym oficerem". "Miłość była dla niej niezbędnym warunkiem życia", miała jednak dopiero wtedy skierować się do Boga, kiedy już poznała, jak niewiele warte są ludzkie miłości. Sen Wiosną 1916 roku, "w okresie przejmującej rozpaczy i pragnienia", Pan ponownie pociągnął ją ku Sobie posłużywszy się snem, który miał pozostać "żywy" w pamięci Marii Valtorty przez całe życie. W ewangelicznym widzeniu, które zdaje się rozpoczynać przeżywane na jawie widzenia opisywane potem w jej Dziele, Jezus dodał Marii Valtorcie otuchy przez słowa zachęty i miłosierdzia oraz gest rozgrzeszenia i błogosławieństwa, które były dla niej "obmyciem całkowicie ją oczyszczającym". Zbudziła się "z duszą rozświetloną czymś nieziemskim". Siostra miłosierdzia Jednak wycofanie się ze świata miało nastąpić jeszcze nie prędko. W 1917 Maria wstąpiła w szeregi sanitariuszek i przez 18 miesięcy opiekowała się pacjentami szpitala wojskowego we Florencji. Poprosiła, by pozwolono jej opiekować się prostymi żołnierzami, nie zaś oficerami, pragnęła bowiem "służyć cierpiącym, a nie flirtować czy szukać męża". Pełniąc te uczynki miłości bliźniego czuła się niejako zobowiązana "zbliżać się z wolna coraz bardziej do Boga". Maria otrzymuje uderzenie w krZyŻ Stopniowa utrata sił zaczęła się z chwilą okrutnego ataku przemocy. Zdarzyło się to 17 marca 1920 r. Przechodziła ulicą w towarzystwie matki, kiedy jakiś mały ulicznik uderzył ją w krzyż. Zaszedł ją z tyłu z żelaznYm prętem wyrwanym z jakiegoś łóżka i z całej siły "wymierzył cios". Przez 3 miesiące leżała w łóżku i był to początek jej całkowitej niesprawności. W Reggio Kalabria Tego samego roku w październiku udała się z rodzicami do Reggio Kalabria, by odwiedzić krewnych, o nazwisku Belfanti. Właścicieli tamtejszych hoteli. Wspaniała przyroda okolicy ukoiła jej duszę, a naturalny pęd do wiedzy znalazł ujście wśród "wspaniałego księgozbioru kuzynki Klotyldy ". Tym razem Pan posłużył się książką, by dać jej "przemożny Impuls". "Święty", napisany przez Antonio Fagazzara, wyrył w jej sercu niezatarte, pozytywne piętno". W Reggio Kalabria, w październiku tegoż roku, Maria Valtorta, będąc jeszcze gościem u Belfantich, doznała wyraźniej pewnych psychicznych doświadczeń, które otrzymywała już w poprzednich latach jako "zapowiedź", kiedy przeżywała inne "dziwne zdarzenia". Także w Reggio została znowu porwana entuzjazmem do duchowości św. Franciszka, która pozostanie rozbrzmiewającą stale nutą w jej własnej duchowości. W Reggio pogodziła się wreszcie z rozbiciem swojego narzeczeństwa z Mariem Ottavim. Zerwanie to nastąpiło z powodu wywołanych umyślnie przez matkę komplikacji. Powróciwszy 2 sierpnia 1922 roku do Florencji, jeszcze przez 2 lata żyła przygnębiona tym "Gorzkim wspomnieniem". W Viareggio We wrześniu 1924 roku, państwo Valtortowie przeprowadzili się ostatecznie do Viareggio, gdzie 23 października zamieszkali w nowo nabytym "domku". W Viareggio Maria Valtorta prowadzi nadal odosobnione życie, nie licząc "kilku wycieczek nad morze i do sosnowego lasu" oraz "codziennego wychodzenia na zakupy", co dawało okazję "do odwiedzania na chwileczkę Jezusa w Najświętszym Sakramencie" tak, żeby nie ściągnąć na siebie matczynych "gromów". Jest to już jednak mowy okres w jej życiu, w którym coraz mocniej zaczęła wierzyć w Boga. Ofiarowanie się miłości Pociągnięta przykładem św. Teresy od Dzieciątka Jezus, której Dzieje duszy przeczytała jednym tchem 28 stycznia 1925, złożyła siebie w ofierze Miłości Miłosiernej, odmawiając od tej chwili codziennie ten akt oddania. Odtąd jej miłość do Jezusa ogromnie wzrosła, aż zaczęła odczuwać Jego obecność we własnych słowach i czynach. Pragnienie apostolstwa Ponaglana pragnieniem służenia Bogu postanowiła wstąpić do Towarzystwa Świętego Pawła, musiała jednak zadowolić się "apostołowaniem pokornym, ukrytym i znanym jedynie Bogu, popartym raczej przez cierpienie, niż przez działanie". Jednakże od grudnia 1929 roku, kiedy przyjęto ją do Akcji Katolickiej jako delegatkę do kształcenia dziewcząt, szybko wykazała się aktywnością, pracując z zapałem i wygłaszając konferencje, które przyciągały coraz więcej słuchaczek "również spośród niepraktykujących". Oddanie się Bożej Sprawiedliwości i całkowite obezwładniające kalectwo Tymczasem dojrzewała w niej decyzja oddania się w ofierze także Bożej Sprawiedliwości do czego przygotowywała się "coraz czystszym, coraz bardziej pełnym poświęcenia życiem". Dawno już uczyniła śluby dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Nowy akt oddania złożyła pierwszego lipca 1931 roku, a cierpienia fizyczne i psychiczne coraz mniej ją oszczędzały. 4 stycznia 1933 roku był ostatnim dniem, w którym Maria Valtorta - poruszając się z największym trudem - mogła wyjść z domu. Od pierwszego kwietnia 1934 roku nie podnosiła się już z łóżka. Tak rozpoczął się długi i pracowity okres kalectwa. Stała się "narzędziem w rękach Boga". Powołaniem jej było "cierpieć, błagać i miłować". Śmierć ojca 24 maja 1935 roku do domu Marii Valtorty wprowadziła się Marta Diciotti, która miała pozostać jej wierną towarzyszką, "słuchaczką" jej pism, kochającą ją aż po śmierć pomocnicą. Jednak w ślad za płynącą z bliskiej obecności przyjaznej osoby pociechą, przyszła nagle wielka boleść: miesiąc później, 30 czerwca, zmarł ojciec. "Zawsze spełniał obowiązki cierpliwie, łagodnie i z miłością, nie chowając urazy odpłacając dobrem za zło, pokonując niechęć do każdego, z kim zdarzyłoby mu się wdać w jakiekolwiek nieporozumienie, lub do tego, kto by go kiedykolwiek zranił". Ból spowodowany niemożnością towarzyszenia mu w ostatnich chwilach życia, jak i to, że nie mogła zobaczyć go po śmierci, sprawiły, że Maria sama czuła się "bliska śmierci". Matka, po "nieudolnych scenach okazywania mu spóźnionej miłości" stała się jeszcze surowsza i bardziej despotyczna. "Wbiła sobie do głowy, że jest panią wszystkiego". A obłożnie chora Maria Valtorta, leżąc wciąż w łóżku, cierpiała i kochała, oddając się zawsze woli Bożej, pocieszając strapionych, nawracając spaczone umysły, przyjmując bolesne informacje z powodu powagi chwili w związku z wojną, okazując w obliczu każdego wydarzenia męstwo i siłę charakteru oraz jasność wpatrzonego w Boga umysłu. Ojciec Migliorini i pierwsze pisma W 1942 roku złożył jej wizytę pobożny duchowny, ówczesny misjonarz, ojciec Romualdo M. Migliorini od Sług Maryi, który został na 4 lata jej kierownikiem duchowym. Na jego prośbę zgodziła się w 1943 roku napisać Autobiografię, pod warunkiem, że "wolno jej będzie powiedzieć wszystko: i dobre i złe" z całą otwartością duszy. Pracowita i inteligentna, obdarzona dużymi zdolnościami, Maria Valtorta interesowała się wszystkim, a postępująca choroba nie była w stanie przeszkodzić jej w pracy. Pisała. Do swoich licznych, typowo kobiecych zdolności dołączyła wrodzony talent pisarski i właśnie ten dar oddała w całości na służbę Panu, umiłowanemu aż do zupełnego poświęcenia Mu samej siebie. Ukończywszy Autobiografię, pod wpływem nadprzyrodzonej podniety, od 23 kwietnia tego roku zaczęła zapisywać "dyktanda". Śmierć mamy Kilka miesięcy później, 4 października, nie zdając sobie sprawy z tego co się z nią dzieje, umiera mama, która była przez Marię Valtortę "ukochana taką miłością, której nawet matczyna surowość nie zdołała osłabić ani zmniejszyć". W domu pozostały, teraz Maria i Marta. Pisma mistycZne Jej praca pisarska między rokiem 1943 a 1947 była ogromnie intensywna, a w stopniowo zmniejszającym się zakresie ciągnęła się do 1953 roku. Maria Valtorta pisała zatem przede wszystkim w okresie wojny, w bardzo niedogodnych warunkach, między innymi podczas wysiedlenia z miasta, które zmusiło ją do przeprowadzki. 24 kwietnia 1944 przeniosła się do S. Andrea di Compito (leżącego w gminie Cafannori w prowincji Lucca). Do ukochanego domu w Viareggio powróciła 23 grudnia tego samego roku. Pisała w łóżku, na wpół siedząc, używając zwykłych szkolnych zeszytów, które opierała na kartonowej, trzymanej na kolanach teczce. Zabierała się do pisania w każdej chwili, w dzień albo w nocy, nawet wtedy, gdy czuła się wyczerpana lub gdy dokuczało jej cierpienie. Zapisywała wszystko od razu i bez sprawdzania, pisząc jednym ciągiem. Jeśli zdarzyło się, że ktoś jej przerwał, mogła zawiesić pisanie i swobodnie wracała do niego później. Nie szukała pomocy w książkach, poza Biblią i katechizmem papieża Piusa X. Zadanie polegające na pisaniu nie izolowało jej od świata. Nie obce jej były życie i pragnienia bliźnich, których wspierała światłą radą i - jeśli było trzeba - cichymi, heroicznymi ofiarami, które przynosiły cudowne rozwiązanie podczas ciężkich przeżyć wojennych. Los narodu, który bardzo kochała, nie był jej obojętny. Nie unikała też obowiązków obywatelskich: 18 kwietnia 1948 poleciła nawet zawieść się karetką do siedziby punktu wyborczego. Nieustanną pracą, żywą i stałą modlitwą, radośnie przyjmowanym cierpieniem - co jest udziałem ludzi włączonych w dzieło Odkupienia - Maria prosiła Boga, aby nie zsyłał jej widocznych znaków intensywnego współuczestnictwa w męce z Chrystusem, który użył jej jako "rzecznika" i jako "pióra", co objawiało się w bogactwie "widzeń" i głębi "dyktand". Dzieła Maria Valtorta zapisała około 15000 stron liniowanych zeszytów. Nieco mniej niż dwie trzecie tej zdumiewającej twórczości stanowi monumentalne dzieło o życiu Jezusa (Poemat Boga - Człowieka). Drobniejsze prace zaWierają obszerne komentarze do fragmentów Pisma Świętego, wykłady doktryny nauki Chrystusa, dzieje pierwszych chrześcijan i męczenników, a także utwory o pobożności. "Mogę zapewnić - czytamy w jednym z oświadczeń Marii Valtorty - że nie miałam środków ludzkich, by znać to, o czym piszę, a czego nawet pisząc czasami nie rozumiem". Obok pisarstwa natchnionego, którego nie czuła się autorką, Maria Valtorta pozostawiła interesujące pisma autobiograficzne i bogatą korespondencję, ukazującą jej osobowość i silną wolę, oddaną w heroicznej i świętej służbie Bogu oraz powszechnemu dobru. Ofiarowanie inteligencji 18 kwietnia 1949 Maria ofiarowała Bogu to, że nie będzie mogła ujrzeć aprobaty władz kościelnych dla swego Dzieła. Dodała do tego cenny dar: własną inteligencję. Widocznie Pan zechciał wziąć to dosłownie, bowiem doczekawszy się "wstrzymania zezwolenia" publikacji swego Dzieła, Maria Valtorta, prawdopodobnie z początkiem 1956 roku, zaczęła stopniowo zamykać się w sobie popadając w swego rodzaju stan psychicznego wyobcowania. Pierwszą oznaką tego stanu było nadużywanie dużych liter w listach, które pisała. Uległa manii wypełniania obrazków i wszelkich kawałków papieru, jakie wpadły jej w ręce, wykrzyknikami w rodzaju: "Jezu, ufam Tobie! ", robiąc z nich niekiedy "wykazy" uzyskanych w ten sposób odpustów. W końcu, ta niegdyś tak nieustannie czynna osoba, pisząca, wykonująca rozmaite robótki, modląca się w łóżku, stała się zupełnie bezczynna. Podczas rozmowy zaczynała mówić nie na temat, tylko czasem ujawniając niezwykłą jasność umysłu, nie panując jednak nad tym, czy mówi akurat do rzeczy. Odzywała się coraz mniej; aż wreszcie ograniczyła się do mechanicznego powtarzania pozdrowień i ostatnich słów, jakimi się do niej zwracano, co udaremniało wszelkie próby nawiązania rozmowy. Od czasu do czasu wydawała okrzyk w rodzaju: "Jakie tam słońce! " Zachowała jednak jasność wejrzenia i zachowywała się spokojnie. Nigdy o nic nie prosiła i pozwalała się karmić jak małe dziecko. Pytana o swoje pisma, udzielała krótkich trafnych odpowiedzi, jakby otrząsając się na krótką chwilę z owego stanu niemożności nawiązywania kontaktów. Śmierć i miejsce spoczynku 16 września 1961 stan zdrowia Marii pogorszył się tak znacznie, że przewieziono ją karetką do Pizy i umieszczono w klinice SS. Służebnic Matki Bożej Bolesnej, gdzie pozostawała do końca miesiąca. Po powrocie do swego pokoju w Viareggio, bez oznak poprawy, 12 października 1961 o 10.35, w sześćdziesiątym piątym roku życia, a dwudziestym ósmym - choroby, zasnęła na zawsze. Do umierającej wezwano ojca Innocenzo M. Rovetti, przełożonego Trzeciego Zakonu Służebnic Maryi, którego Maria Valtorta była członkiem na równi z Trzecim Zakonem Franciszkańskim. W chwili gdy kapłan modląc się wypowiedział słowa: "Proficiscere, anima christiana, de hoc mundo"[Clinica delle Serve di Maria Addolorata. Odejdź, duszo chrześcijańska, z tego świata.] Maria wydała ostatnie tchnienie. Wyglądało to jak ostatni akt posłuszeństwa. Wiadomo z jednego z zapisów z roku 1940, że Jezus powiedział jej: "Jakże będziesz szczęśliwa, kiedy spostrzeżesz, że jesteś w moim Świecie na zawsze i że przyszłaś tu z biednego świata, nawet nie zauważywszy kiedy, przechodząc od widzeń do rzeczywistości, jak malec, który śni o mamie i budzi się w jej ramionach. Ja tak uczynię z tobą". Ciało położono w tym samym pokoju i na tym samym łóżku, gdzie dokonały się wszystkie cierpienia. Dzieła, akty oddania i pobożna śmierć chorej pisarki. Wiele lat wcześniej przygotowała już ubranie, w którym miała zostać pochowana: białą szatkę od chrztu do okrycia głowy i sentencję do nekrologu: "Przestałam cierpieć, lecz nadal będę miłować". Nielicznie zebrani goście mogli zobaczyć zadziwiającą biel jej prawej dłoni (tej, którą nazywano "piórem Pana"), podczas gdy lewa ręka stopniowo żółkła. A kolana, które były "pulpitem" do pisania, wznosiły się łukiem pod białą suknią, gdy Maria spoczywała na śmiertelnym posłaniu. 14 października 1961, wczesnym rankiem odbył się pogrzeb -zgodnie z pozostawionym życzeniem Marii - z wielką prostotą. Po Mszy św. odprawionej w parafii San Paolino, krótki kondukt samochodów odprowadził ciało na cmentarz Miłosierdzia, gdzie trumnę złożono w ziemi. Ekshumacja i specjalny pogrzeb Dziesięć lat później, 12 października 1971, doczesne szczątki Marii Valtorty zostały ekshumowane i umieszczone w grobowcu rodziców. Po uzyskaniu zezwolenia władz cywilnych i kościelnych, przeniesiono je z Viareggio do Florencji i złożono w kaplicy del Kapitolo, w głównym krużganku Bazyliki Zwiastowania, gdzie Maria Valtorta do dziś doznaje czci wiernych. Rozpowszechnienie pism Pisma Marii Valtorty zaczęły ukazywać się drukiem w ostatnich latach życia pisarki - jednakże anonimowo. Szybko trafiły do ludzi, rozchodząc się po kraju, przenikając poza granice Włoch, do najdalszych stron, bez reklamy, jedynie dzięki mocy przesłania Prawdy i Miłości, które podbija świat czyniąc go lepszym. W "dyktandzie" z 23 sierpnia 1943 roku znajdujemy następujące słowa Jezusa do pisarki: "Daru Mego trzeba używać z rozsądkiem. Potrzebne jest nie otwarte, donośne głoszenie, lecz spokojne, coraz rozleglejsze zgłębianie go, choćby było bezimiennie. Kiedy twoja dłoń spocznie bezczynnie w oczekiwaniu wskrzeszenia w Chwale, wówczas dopiero ludzie poznają twoje imię". "Poemat Boga - Człowieka" Najrozleglejszym dziełem Marii Valtorty jest wielkie "Życie Pana Jezusa", którego narracja obejmuje czas od narodzin i dzieciństwa Matki Najświętszej, aż po Jej Wniebowzięcie. W momencie publikacji; określenie podane w pismach Marii Valtorty: "Ewangelia naszego Pana Jezusa Chrystusa taka, jaka została objawiona małemu Janowi " zostało uproszczone do: "Poemat Jezusa". Wydawca jednak spotkał się z zarzutem, że pod takim tytułem ukazał się wcześniej jakiś tomik wierszy, toteż tytuł zamieniono na "Poemat Boga - Człowieka" i ten już pozostał. Jest to jednak "ewangelia", która nie zastępuje ani nie zmienia Ewangelii, a opowiada ją. uzupełnia i obszerniej objaśnia, z wyraźnym celem ożywienia na nowo miłości do Chrystusa i do jego Matki. Została "objawiona" Marii Valtorcie, zwanej "Małym Janem". {"Piccolo Giovanni". }"Janem" - żeby przybliżyć ją do Ewangelisty, który był umiłowanym uczniem. "Małym" - ze względu na zależność potężnego Dzieła od wszystkich ewangelistów, którzy w krótkich księgach zawarli to, co najistotniejsze. KSIĘGA PIERWSZA PRZYGOTOWANIE PROTOEWANGELIA OKRES OD NIEPOKALANEGO POCZĘCIA MARYI DZIEWICY DO ŚMIERCI ŚWIĘTEGO JÓZEFA PROLOG Ewangelii według św. Jana Na początku było Słowo a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo. tO było na początku u Boga. Wszystko się przez nie stało , a bez niego nic się nie stało, co się stało. W niem był żywot, a żywot był światłością ludzi. A światłość w ciemnościach świeci, a ciemności jej nie ogarnęły. Był człowiek posłany od Boga, któremu było imię Jan. Ten przyszedł na świadectwo, aby dał świadectwo o światłości, aby przezeń wszyscy wierzyli. Nie był on światłością; ale iżby świadectwo dał o światłości. Była światłość prawdziwa, która oświeca wszelkiego człowieka na ten świat przychodzącego. Na świecie był, a świat jest uczynion przezeń, a świat go nie poznał. Przyszedł do własności, a swoiż go nie przyjęli. ilekolwiek ich przyjęli go, dał im moc, aby się stali synami Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego. Którzy nie ze krwie, ani z wolej ciała, ani z wolej męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami, (i widzieliśmy chwałę jego, chwałę jako jednorodzonego od Ojca), pełne łaski i prawdy. Jan świadectwo daje o nim i woła, mówiąc: Ten był, o którymem powiadał: Który po mnie przyjść ma, stał się przede mną; bo był pierwszy niż ja. A z pełności jego mychmy wszyscy wzięli, łaskę za łaskę. Albowiem zakon przez Mojżesza jest dan, łaska i prawda przez Jezusa Chrystusa się stała. Boga żaden nigdy nie widział; jednorodzony Syn, który jest na łonie Ojcowskiem, on opowiedział. Z łacińskiego na język polski przełożone przez ks. D. Jakóba Wujka "Bóg mnie posiadał przed stwarzaniem swych arcydzieł" (Prz 8,22) * * * 1. MARYJA MOŻE BYĆ NAZWANA DRUGORODNĄ "CÓRKĄ OJCA" Napisane 16 sierpnia 1944, A 3348-3349 Jezus nakazuje mi: "Weź całkiem nowy zeszyt, przepisz na pierwszej kartce dyktando z 16 sierpnia 1944. W tej książce będzie mowa o Niej." Jestem posłuszna i przepisuję: Jezus mówi: "Dzisiaj napisz tylko to. Czystość ma taką wartość, że łono Maryi Niepokalanej, stworzone przez Boga, mogło ogarnąć sobą Nieogarnionego, ponieważ zawierało w sobie czystość tak zupełną, jaka może stać się udziałem stworzenia Bożego. Trójca Przenajświętsza zstąpiła do łona Maryi ze swoimi doskonałościami i zamieszkała tam w Trzech Osobach. Zamknęła swą Nieskończoność w małej przestrzeni. Trójca Przenajświętsza nie została przez to pomniejszona, albowiem miłość Dziewicy i wola Boża rozszerzyła tę przestrzeń aż do uczynienia z niej Nieba i ujawniła się w trzech osobowych charakterystycznych cechach: Ojciec będąc stworzycielem istoty ludzkiej odnowił {(dla ochrony ponownego aktu stwórczego) istotę [ludzką]: w D2, ponownie niewinnej istoty ubustwionej przez Łaskę.} swe dzieło z szóstego dnia, mając własną, prawdziwą, godną, doskonale do Siebie podobną {D2: z powodu czego mogła prowadzić boże rozmowy z niepokalaną świeżością swej duszy.} "córkę". W Maryi pieczęć Boża była odciśnięta z taką dokładnością, że tylko Pierworodny Syn Ojca Ją przewyższał. Maryja może być nazwana "Drugorodną" Kościół przystosowuje w liturgii do Matki Boskiej ustęp z Syr 24,5, który ogłasza Ją: "Pierworodną spośród wszystkich stworzeń". Tu pisarka nazywa Ją "Drugorodną [Córką] Ojca", zachowując dla Jezusa tytuł Pierworodnego, wedle Rz 8,29; Kol 1,15.18; Hbr 1,6; Ap 1,5. Te dwa zwroty nie są przeciwstawne, ponieważ Matka Boska uważana jest tam za Przenajświętszą i dlatego, że ukształtowało się w Niej Człowieczeństwo Jezusa, zasługuje na tytuł Drugorodnej. Pozostaje jednak wobec wszystkich innych stworzonych [ludzi] Pierworodną. córką Ojca z powodu doskonałości otrzymanej i utrzymanej przez jej godność jako Małżonki i Matki Boga, i Królowej Nieba. Jest Ona na drugim miejscu za Synem Ojca, jak i na drugim miejscu w jego wiecznym Zamyśle. Syn i dla Niej był "Synem"; przez tajemnicę łaski uczył Ją swojej prawdy i swojej mądrości, będąc wtenczas jeszcze tylko rozwijającym się w jej łonie Zarodkiem. Duch Święty, objawiając się między ludźmi przez antycypowane [Zesłanie Ducha] i przez przedłużone Zesłanie Ducha: był przez Miłość w "Tej, co miłuje". Był pocieszycielem dla ludzi poprzez Owoc jej Łona i Uświęceniem dla Maryi przez to, że stała się Matką Świętego. Bóg, żeby ukazać się ludziom w nowej i pełnej postaci, i rozpocząć erę Odkupienia nie wybrał na swój tron gwiazdy na niebie ani pałacu jakiegoś potentata, ani nie chciał oprzeć swych stóp na skrzydłach aniołów. Zapragnął łona bez skazy. Ewa także została stworzona bez skazy, lecz zdeprawowała się z własnej woli. Ewa znajdowała się jednak w świecie czystym, podczas gdy Maryja żyła w świecie zdeprawowanym, a mimo to nie dała przyzwolenia na zranienie swojej niewinności nawet przez najmniejszą grzeszną myśl. Maryja wiedziała, że grzech istnieje. Widywała najrozmaitsze rodzaje grzechu, aż do najohydniejszych. Widziała je wszystkie, aż do, najstraszniejszego: bogobójstwa. Znała je jednak po to, żeby za nie zadośćuczynić i być na wieczność Tą, co lituje się nad grzesznikami i modli się za ich odkupienie. Ta myśl będzie myślą przewodnią wszystkich świętych realiów, jakie ci oznajmię, żeby ciebie pokrzepić i ku pokrzepieniu wielu innych." * * * 2. JOACHIM I ANNA SKŁADAJĄ PANU BOGU ŚLUB Napisane 22 sierpnia 1944, A 3434 i 3437 3442 Widzę wnętrze jakiegoś domu, w którym nieznana mi niewiasta w nieokreślonym wieku siedzi przy krosnach. Jej włosy, pewnie niegdyś czarne, teraz są szpakowate. Twarz, chociaż jeszcze bez zmarszczek, jest pełna stateczności, która przychodzi z wiekiem, w miarę upływu lat. Wygląda na lat pięćdziesiąt lub najwyżej pięćdziesiąt pięć. Nie więcej. Określając wiek widzianych niewiast opieram się na zapamiętanym obrazie twarzy mojej matki, który teraz, w dniach tak przypominających jej ostatnie dni, gdy mnie pielęgnowała, staje mi przed oczyma częściej niż kiedykolwiek. Pojutrze mija rok, odkąd jej już nie widzę... Mama miała -przy przedwcześnie posiwiałych włosach - twarz bardzo świeżą. Mając lat 50 była już tak samo siwa jak pod koniec życia. Tylko uczucie macierzyńskie zawarte w spojrzeniu zdradzało jej wiek. Mogłabym się zatem mylić, określając lata dojrzałych niewiast. Teraz widzę tę niewiastę jak tka. Cała izba jest oświetlona światłem dnia, padającym przez otwarte drzwi, które wychodzą na rozległy ogród warzywny. Domyślam się, że jest to mała, wiejska posiadłość, bowiem ogród przedłużają niewielkie pagórki, przechodzące w zieloną wyżynę. Niewiasta wygląda pięknie, rysy ma typowe dla hebrajskich niewiast. Oczy ma czarne, głęboko osadzone. Nie wiem czemu, ale przypominają mi swoim wyrazem oczy Chrzciciela. Spojrzenie ma pełne godności jak u królowej, ale i pełne słodyczy. To tak, jakby oczy orła były przesłonięte przez błękitny rąbek. Są łagodne, lekko zamglone smutkiem, jakby myślała o utraconych nadziejach. Cerę ma raczej śniadą, usta dość szerokie, wyraźnie wykrojone, o wyrazie surowym, ale nie twardym. Nos jest długi, u nasady lekko garbaty, orli, dobrze zharmonizowany z wyrazem oczu. Jest postawna, ale nie tęga. Wysoka i dobrze zbudowana, jeśli się mogę domyślać, widząc ją siedzącą. Zajęta jest tkaniem jakiejś zasłony czy też narzuty. Wielobarwne plecionki odznaczają się wyraźnie na ciemnobrązowym tle. W części już utkanej widać falistą grecką przeplatankę i rozetki, gdzie zielony, żółty, czerwony i błękitny z odcieniem oliwkowym, przeplatają się stapiając w tęczową mozaikę. Niewiasta jest ubrana bardzo skromnie w ciemną suknię koloru czerwonego fioletu, podobnego w odcieniu do pewnego gatunku bratków. Gdy słyszy pukanie do drzwi, podnosi się z miejsca. Widzę, że rzeczywiście jest dość wysoka. Otwiera drzwi. Jakaś młoda niewiasta pyta: "Anno, {imię "Anna" pochodzi od hebrajskiego słowa "hanach": łaska}czy dasz mi swoją amforę? Napełnię ci ją". Prowadzi ze sobą małego, może pięcioletniego berbecia, który od razu czepia się sukni niewiasty nazwanej Anną. Anna, głaszcząc chłopczyka po głowie, idzie z nim do sąsiedniego pomieszczenia i przynosi stamtąd piękną miedzianą amforę. Podając ją przybyłej mówi: "Zawsze jesteś dobra dla starej Anny. Bóg wynagrodzi ci za to w tym dziecku i w dzieciach, które masz i będziesz miała, szczęśliwa! " Tu Anna wzdycha. Niewiasta przygląda się jej nieco zmieszana, nie wiedząc, co po tym westchnieniu powiedzieć. Żeby ulżyć trosce, jakiej się domyśla, mówi: "Zostawię ci Alfeusza, jeśli nie będzie przeszkadzał. Prędzej przyniosę więcej wody i napełnię więcej dzbanów i konwi". Alfeusz zostaje chętnie i nie pyta, czemu ma zostać. Gdy tylko matka znika, Anna bierze go na ręce i obejmując ramionami niesie do ogrodu, podnosi aż do pergoli pełnej jasnych jak topazy winogron i mówi: "Jedz, jedz one są dobre" i całuje buzię całą umazaną sokiem łapczywie połykanych winogron. Sama śmieje się ciągle, ukazując dwa szeregi pięknych zębów zdobiących jej usta. Wydaje się teraz znacznie młodsza niż przedtem. A gdy dziecko mówi, przyglądając się jej ciemnymi, szaroniebieskimi oczyma: "A teraz co mi dasz? ", radość zaciera na jej twarzy ślady minionych lat. Śmieje się i żartuje, a potem nachyla się i klękając pyta: "A co mi dasz za to, jeśli ci dam... jeśli ci dam... zgadnij co? " Roześmiane dziecko klaszcząc w dłonie woła: "Całuski całuski ci dam, śliczna Anno, dobra Anno, mamo Anno!" Anna słysząc, że nazwał ją "mamą Anną", wykrzykuje radośnie, tuląc malca z czułością, i mówi: "O ty moje szczęście! Miłe! Miłe! Miłe!" Przy każdym "miłe" całuje różowe policzki. Potem idą razem do półki, gdzie znajdują się ułożone na półmisku placuszki z miodem. "Piekłam je specjalnie dla ciebie, radości moja, szczęście moje, bo mnie kochasz. Powiedz, jak bardzo mnie kochasz? Dziecko myśląc widocznie o jakiejś rzeczy która je najbardziej zdumiała, mówi: "Jak Świątynię Pana. Anna śmiejąc się, jeszcze raz go całuje w oczy pełne życia, w jego różowe usteczka, a dziecko ociera się o nią jak mały kotek. Tymczasem jego matka ciągle chodzi tam i z powrotem, przynosząc dzban pełen wody. Uśmiecha się nic nie mówiąc. Pozostawia im swobodę w wylewaniu wzajemnej serdeczności. Z ogrodu nadchodzi starszy mężczyzna. Jest nieco niższy od Anny, z gęstymi i całkiem białymi włosami. Jego pogodna twarz jasnego blondyna okolona jest brodą. Niebieskie jak turkusy oczy jaśnieją pod, jasnokasztanowymi prawie płowymi rzęsami. Ubrany jest na ciemnobrązowo. Anna nie widzi go, bo jest odwrócona tyłem do wejścia. On biorąc dziecko za ramiona, mówi: "A dla mnie nic nie ma? " Anna odwraca się wołając: "O Joachim! Skończyłeś już pracę. " W tej samej chwili dziecko obejmując go za kolana, odpowiada: "Dla ciebie też, dla ciebie też" i gdy starzec pochyla się by go pocałować, mały obejmując go za szyję gładzi mu rączkami brodę i całuje go. Joachim też ma prezent. Lewą ręką wysuwa zza pleców jabłko, tak piękne jak sztuczne, i mówi do dziecka, które łakomie wyciąga ręce: "Poczekaj trochę, aż pokroję ci je na kąski, bo nie mógłbyś tak zjeść. Ono jest większe od ciebie. " I ogrodniczym nożem, który mu wisiał u pasa, kroi je na kawałki. Wydaje się karmić pisklę w gnieździe, tak troskliwie wkłada ćwiartki do małej buzi, która nie przestaje chciwie połykać. "Joachimie, spójrz na te oczy! Czy nie są podobne do dwóch kropel morza Galilejskiego, gdy wieczorny wiatr zasłania niebo obłokami? " Mówiąc to, Anna opiera lekko rękę na ramieniu małżonka gestem świadczącym o wieloletniej zażyłości. Joachim odpowiada jej miłosnym spojrzeniem i mówi z uczuciem: "Bardzo piękne! A te kędziory? Czy nie przypominają wysuszonego przez słońce zboża? Spójrz, mają kolor złota i miedzi!""Ach, gdyby Bóg dał nam dziecko, chciałabym, żeby miało takie włosy i oczy! " Anna jest pochylona, prawie klęczy i z westchnieniem całuje szaroniebieskie oczy, Joachim także wzdycha, lecz chce ją pocieszyć. Kładąc rękę na posiwiałych falujących włosach Anny, mówi: "Trzeba jeszcze wierzyć! Bóg jest wszechmocny. Póki się żyje, cud może się zdarzyć, zwłaszcza gdy miłuje się Boga i kocha siebie nawzajem. " Imię "Joachim" znaczy po hebrajsku "Bóg Jahwe podniesie." Ostatnie słowa Joachim wymawia z naciskiem. Anna nie zawstydzona, opuszcza głowę, a dwie łzy biegnące po jej twarzy zauważa tylko mały Alfeusz. Jest boleśnie zaskoczony, gdy widzi, że jego duża przyjaciółka płacze tak, jak i jemu czasem się zdarza. Małą rączką ociera jej łzy. "Nie płacz, Anno" - mówi Joachim. - "Mimo wszystko jesteśmy szczęśliwi. Przynajmniej ja, bo mam ciebie." "I ja jestem szczęśliwa z powodu ciebie. Ale nie dałam ci dziecka... Myślę, że nie spodobałam się Panu, bo uczynił moje łono jałowym." "O, moja żonko. A w czymże miałabyś Mu się nie spodobać, ty, święta? Pojedziemy jeszcze raz do Świątyni. W tym celu, nie tylko na Święto Namiotów. Będziemy się długo modlili... Być może przydarzy ci się podobnie jak Sarze... lub Annie, małżonce Elkany. Długo oczekiwały dziecka i czuły się doświadczone bezpłodnością. Zaś w Niebie był przygotowany przez Boga dla każdej z nich święty syn. Uśmiechnij się, moja żonko. Bardziej mnie trapi twój smutek niż brak potomka... Zaniesiemy ze sobą Alfeusza. Każemy mu się modlić, jest przecież niewinny... Bóg przyjmie jego modlitwę wraz z naszą i nas wysłucha." "Dobrze. Uczyńmy ślub Panu. Jeśli się narodzi, będzie należało do Niego. Żeby tylko zechciał nam je dać... Och, żebym mogła być nazwana "mamą"! " I Alfeusz, niewinny i zdziwiony świadek, mówi: "Ja cię tak przecież nazywam! " "Tak, moje ty szczęście kochane... lecz masz swoją własną mamę, a ja... ja nie mam dziecka." I tu kończy się widzenie. Zaczynam sobie zdawać sprawę, że tym widzeniem rozpoczyna się cykl o narodzinach Maryi. Jestem ogromnie rada. Bardzo tego pragnęłam. Myślę, że i ojciec także będzie zadowolony. {Uwaga dla wszystkich tomów: pisarka zwraca się często do swego kierownika duchownego. } Zanim usłyszałam Mamę mówiącą do mnie: "Pisz teraz o Mnie, córko. Pocieszysz się tym we wszystkich troskach." Mówiąc to, położyła mi z czułością rękę na głowie. Potem przyszło widzenie. Z początku, dopóki nie usłyszałam imienia tej starszej osoby, nie zdawałam sobie sprawy, że znajduję się wobec matki Mamy i że to chodzi o łaskę związaną z jej narodzinami. * * * 3. ANNA MODLI SIĘ W ŚWIĄTYNI I ZOSTAJE WYSłUCHANA Napisane 23 sierpnia 1944, A 3442-3447 Zanim zacznę pisać dalej, muszę umieścić tu następujące spostrzeżenie: Ten dom nie wydaje mi się tym samym, z Nazaretu, który dobrze pamiętam. Przynajmniej otoczenie jest zupełnie inne. Ogród warzywny jest także bardziej rozległy, a poza tym widać pola. Niewielkie, ale przecież są. Potem, jak Maryja została poślubiona, był tu tylko ogród, co prawda rozległy, lecz kończyło się na ogrodzie, a widzianej teraz izby, nigdy w poprzednich widzeniach nie spostrzegłam. Nie wiem, czy mam się domyślać, że z przyczyn finansowych, rodzice Maryi pozbyli się części swojej posiadłości czy też może Maryja opuściwszy Świątynię, przyjechała do innego, danego jej być może przez Józefa domu. Nie pamiętam, czy w dawniejszych widzeniach nie zostało mi to w jakiś sposób zaznaczone, że dom w Nazarecie był rodzinnym domem [Maryi]. Mam bardzo zmęczoną głowę. A poza tym, zwłaszcza kiedy chodzi o dyktanda, to natychmiast ulatują mi z pamięci poszczególne słowa po to, żeby pozostały we mnie utrwalone polecenia, a w duszy pozostało światło. Jednak szczegóły natychmiast się rozpraszają. Jeżeli po godzinie musiałabym powtórzyć to, co usłyszałam, umiałabym tylko powtórzyć jedno lub dwa zasadnicze zdania, nie pamiętając niczego więcej. Tymczasem widzenia dlatego pozostają w umyśle żywe, że musiałam je sama uważnie śledzić. Dyktanda zaś otrzymuję. Tamte zaś muszę spostrzegać. Dlatego pozostają żywe w pamięci, ponieważ trudziłam się, żeby zapisać je w czasie, kiedy trwały. Spodziewałam się, że "teraz" będzie dyktando na temat wczorajszego widzenia. Tymczasem nic z tego. Zaczynam widzieć, więc piszę. Przed murami Jerozolimy, w dolinach i między oliwkami, znajduje się wielki tłum ludzi. Wygląda to jak na ogromnym targowisku, ale nie ma tam ław ani kramów, ani głosów przekupniów, ani gier. Jest tylko całe mnóstwo namiotów z wełny, prawdopodobnie nieprzemakalnych. Namioty rozstawiono na wbitych w ziemię palikach, do których są przywiązane zielone gałęzie. Tworzy to dekorację i daje chłód. Niektóre namioty różnią się od pozostałych, są bowiem całe uplecione z powbijanych w ziemię gałęzi i wyglądają jak małe zielone tunele. Wewnątrz znajdują się ludzie w różnym wieku i z rozmaitych środowisk, zachowujący się cicho i powściągliwie. Słychać tylko krzyki dzieci. Na tym dziwnym campingu zapada już zmrok, tylko gdzieniegdzie palą się lampki oliwne. Wokół świateł spożywają posiłek całe rodziny, siedząc na gołej ziemi, a matki karmią piersią najmłodsze dzieci, które usypiają zmęczone, trzymając w małych różowych palcach kawałki chleba i opierają się na ich piersiach jak kurczęta pod skrzydłami kwoki. Matki, posługując się wolną ręką, kończą jak potrafią, swój posiłek, podczas gdy drugą - tulą do serca swe pociechy. Niektóre rodziny nie rozpoczęły jeszcze posiłku i rozmawiają w półmroku zapadającego zmierzchu, czekając aż jedzenie będzie gotowe. Tu i tam zapalają się ogniska, wokół których krzątają się niewiasty. Jakaś wolna, bardzo wolna i żałosna kołysanka usypia gdzieś dziecko, które nie chce zasnąć. W górze piękne pogodne niebo nabiera coraz to bardziej odcienia ciemnego błękitu. Staje się jak ogromny jedwabisty welon z granatowego aksamitu, na którym niewidzialni czeladnicy umieszczają z artyzmem drogocenne świetliste kamienie: jedne oddzielnie, inne układają w dziwaczne figury geometryczne. Wśród nich błyszczy Duża i Mała Niedźwiedzica w kształcie wozu, a jego dyszel, po odczepieniu zaprzęgu wołów, pozostaje oparty o ziemię. Gwiazda polarna śmieje się pełnym blaskiem. Domyślam się, że jest październik, bo słyszę gruby męski głos mówiący: "Piękny październik mamy, jak rzadko! " A oto z głębi obozu nadchodzi Anna niosąc różne rzeczy do . Jedzenia rozłożone na szerokim, płaskim chlebie, który wygląda jak nasz podpłomyk i służy jej za półmisek. U jej spódnicy uczepiony jest Alfeusz, dający znać o sobie dziecięcym szczebiotem. Joachim, stojąc przy wejściu do małego, liściastego szałasu, rozmawia z trzydziestoletnim mężczyzną, którego Alfeusz wita okrzykiem: "Tata". Gdy Joachim zauważa nadchodzącą Annę, śpiesznie zapala kaganek. Anna przechodzi między rzędami namiotów jak królowa. W jej postawie jest coś królewskiego, ale i skromnego zarazem. Nie jest wyniosła. Podnosi z ziemi małego brzdąca jednej biedaczki, istnej nędzarki, co stąpając niezdarnie przewrócił się tuż pod jej stopami. Malec ma buzię pomazaną błotem i płacze. Anna pociesza go i wyciera, po czym oddaje nadbiegającej matce, mówiąc: "Nic się nie stało! Na szczęście nie zrobił sobie krzywdy. To śliczne dziecko. Ile ma lat?" "Trzy lata. Jest przedostatni. Niebawem będzie następny. Mam sześciu synów. Teraz chciałabym mieć córeczkę... Dla matki córka zawsze wiele znaczy". "Najwyższy hojnie cię obdarował, niewiasto! " Tu Anna wzdycha. A tamta mówi: "Wiem, jestem biedna, lecz nasze dzieci są naszym skarbem, a najstarszy umie już nawet pomagać. A ty, pani, (widocznie niewiasta spostrzegła wyższość społeczną Anny) ile masz dzieci?" "Żadnego." "To ten mały nie jest twój?" "Nie. To jest synek mojej zacnej sąsiadki. Pocieszam się nim." "Twoje pomarły lub może..." "Nie miałam nigdy żadnego." "Och! " Uboga niewiasta patrzy na nią ze współczuciem. Anna rozstaje się z nieznajomą i z westchnieniem udaje się w stronę swojego szałasu. "Musiałeś na mnie długo czekać Joachimie! Zatrzymałam się przy pewnej ubogiej niewieście. Wyobraź sobie, że jest matką sześciu synów. I niebawem znów będzie miała dziecko. Joachim wzdycha. Tymczasem ojciec Alfeusza przywołuje malca do siebie, na co on odpowiada: "Zostanę z Anną! Pomogę jej. " Wszyscy wybuchają śmiechem. "Zostaw go, wcale nam nie przeszkadza. Jeszcze nie jest przecież zobowiązany do wypełniania Prawa. Tu czy tam jest tylko małym ptaszkiem, którego trzeba nakarmić" - mówi Anna i siadając bierze malca na kolana. Częstuje go podpłomykiem i podaje mu coś, co wygląda na smażoną rybę. Widzę, jak starannie wyjmuje z niej ości. Podaje też mężowi, sama je na końcu. Z nadchodzącą nocą wyroiły się coraz to liczniejsze gwiazdy i coraz więcej świateł zapala się w obozowisku. Potem powoli większość z nich gaśnie, począwszy od namiotów, gdzie pielgrzymi pierwsi zjedli i teraz udają się na spoczynek. Pomału zgiełk cichnie. Nie słychać już płaczu niemowląt. Tylko jakieś jedno zbyt pośpiesznie odstawione od piersi dziecko, odzywa się jak jagnię szukające matczynego mleka. Oddech nocy rozpościera swoje tchnienie na ludzi i rzeczy, zacierając troski i wspomnienia, nadzieje i urazy. Lub też może one wszystkie póty pozostają żywe w pamięci pielgrzymów, póki sen i marzenia senne nie przyniosą im ukojenia. Anna zwraca się do małżonka, kołysząc Alfeusza, który usypia w jej ramionach. "Tej nocy śniłam, że za rok przybędę do Świętego Miasta na dwa święta, a nie na jedno. Powodem drugiego przybycia będzie ofiarowanie w Świątyni mego dziecka. Och! Joachimie!..." "Ufaj, ufaj, Anno! Czy może coś jeszcze było w tym śnie? Czy Pan nie wyszeptał ci czegoś do serca?" "Nie, to był tylko sen." "Jutro jest ostatni dzień naszych błagań. Wszystkie ofiary są już złożone. Raz jeszcze odnowimy je uroczyście. Zwyciężymy Boga wiernością naszej miłości. Stale wierzę, że stanie ci się tak samo jak Annie, małżonce Elkany." "Niech się stanie wola Boża...! Obym już prędko mogła usłyszeć głos mówiący: "Odejdź w pokoju. Bóg Izraela obdarzył cię łaską, o jaką prosiłaś." "Jeśli otrzymasz łaskę, oznajmi ci to dziecko, kiedy obróci się po raz pierwszy w twoim łonie. Będzie to głos niewinności, a więc głos Boga. " Teraz już całe obozowisko ogarnęła noc. Anna odnosi Alfeusza do sąsiedniego szałasu i kładzie na posłaniu z siana, gdzie śpią już jego braciszkowie, po czym wraca do siebie i kładzie się obok Joachima i wreszcie także ich kaganek gaśnie. Jedna z ostatnich gwiazdek na ziemi. Pozostają piękniejsze gwiazdy na niebie, by czuwać nad wszystkimi śpiącymi. * * * 4. JOACHIM POŚLUBIł MĄDROŚĆ BOŻĄ, KTÓRĄ ZAWIERAłO SERCE SPRAWIEDLIWEJ NIEWIASTY W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3447-3450 Jezus mówi: "Sprawiedliwi są zawsze mędrcami, a będąc w przyjaźni z Bogiem żyją w Jego obecności, i są pouczani przez Niego, Nieskończoną Mądrość. Moi dziadowie byli sprawiedliwi, więc posiadali mądrość. Naprawdę mogli powiedzieć to, co oznajmia Księga, gdy śpiewa hymny o Mądrości, Księga, nosząca jej imię: "Kochałem ją, szukałem od najwcześniejszej młodości i postanowiłem pojąć ją za małżonkę". Anna z pokolenia Aarona była tą mężną niewiastą, o której mówi nasz przodek. Również Joachim, potomek króla Dawida, nie tyle szukał w życiu powodzenia i bogactw, co cnoty. Anna posiadała wielką cnotę. W niej bowiem wszelkie prawdziwe wartości zebrały się w pachnący bukiet tej jedynej rzeczywistości, najpiękniejszej ze wszystkich, jaką jest Cnota Prawdziwa cnota, godna ukazać się przed tronem Boga. Joachim po dwakroć poślubił był mądrość: "kochając ją bardziej niż każdą inną niewiastę" oraz mądrość Bożą zawartą w sercu sprawiedliwej niewiasty. Anna z pokolenia Aarona nie szukała niczego innego, prócz połączenia swego życia z życiem uczciwego człowieka, przekonana bez reszty o tym, że szczęściem dla rodziny jest prawość i uczciwość. I żeby się stać symbolem "dzielnej niewiasty", brakowało jej tylko korony synów będących chlubą małżonki i usprawiedliwieniem małżeństwa, o czym mówi Salomon. Do szczęścia nie brakło jej niczego prócz synów, kwiatów drzewa, które się połączyło z drzewem sąsiednim, w następstwie czego mnogość nowych owoców znajduje się tam, gdzie dwie doskonałości łączą się w jedno, ponieważ ze strony małżonka nie doznała nigdy żadnego rozczarowania. Anna, poślubiona Joachimowi przed wielu laty, a więc już niemłoda, pozostała dla niego niezmiennie "wybranką młodości, łanią najmilszą, wdzięczną gazelą". Jej pieszczoty miały ciągle świeżość pierwszego poślubnego wieczora i czarowały jego czułość, zachowując ją świeżą jak kwiat zwilżony rosą i gorącą jak ogień, który czyjaś dłoń wciąż podsyca. Jednako strapieni brakiem potomstwa, przekazywali sobie nawzajem "słowa pocieszenia w troskach i strapieniach". I unosiła się nad nimi Mądrość wieczna, przygotowując ich przez długie lata życia. A gdy nadeszła wyznaczona godzina, oświeciła ich snami nocy, budząc jak poematem jutrzenki do wypełnienia chwalebnego dzieła, jakim było narodzenie się z nich dziecka: Maryi Przenajświętszej, mojej Matki. Chociaż oni, w swej skromności, nie spodziewali się takiego [wyróżnienia], jednak serca zadrżały im nadzieją na ten pierwszy sygnał Bożej obietnicy. To już pewność brzmi w słowach Joachima: "Ufaj, ufaj!... Zwyciężymy Boga wiernością naszej miłości." Pragnęli syna, otrzymali Matkę Boga. Te słowa z księgi Mądrości jawią się jako napisane dla nich: "Przez nią pozyskam chwałę przed ludem... Przez nią otrzymam nieśmiertelność i pozostawię wieczne wspomnienie o sobie tym, którzy po mnie przyjdą". Żeby jednak to wszystko otrzymać, trzeba było, aby przedtem uzyskali niewzruszoną koronę prawdziwych zalet, których żadne wydarzenia nie mogłyby dosięgnąć: cnotę wiary, cnotę miłości bliźniego, cnotę nadziei i cnotę czystości. O czystości małżonków! Oni ją posiedli. Gdyż nie trzeba dziewictwa, by być czystym. Czyste małżeństwa są otoczone strażą aniołów i z nich to właśnie rodzą się dobrzy synowie, którzy czynią z cnót rodzicielskich regułę dla swego własnego życia. Gdzież ich teraz szukać? Obecnie dzieci są niepożądane, tak jak również nikt nie chce czystości. Dlatego powiadam wam, że zarówno miłość jak i łoże małżeńskie są sprofanowane." * * * 5. ANNA OZNAJMIA KANTYKIEM SWE MACIERZYŃSTWO Napisane 24 sierpnia 1944, A 3450-3454 Widzę znów wnętrze domu Joachima i Anny. Nic się tam nie zmieniło poza tym, że wszędzie stoją dzbany pełne kwitnących gałęzi, które pewnie pozostały po przycinaniu drzew owocowych; widać całe mnóstwo bukietów o jasnych kolorach, od śnieżnej bieli do czerwieni, jaką mają rzadko spotykane korale. Tkanina na krosnach Anny jest też inna. Tym razem tka na mniejszych krosnach piękne białe płótno i śpiewa, wybijając stopą rytm pieśni. A śpiewając, uśmiecha się... Do kogo? Do siebie i do jakiegoś wyobrażenia w głębi swego wnętrza. Mimo powolnego tempa, pieśń jest radosna. Zanotowałam ją w całości na osobnej kartce i mogłam nadążyć, bowiem Anna powtarza ją wielokrotnie, jakby znajdując w niej upodobanie. Śpiewa coraz wyraźniej i pewniej, jakby odnajdując w niej rytm serca: Z początku szepce nieśmiało, potem śpiewa pewniej, prędzej i wyżej. (Przepisałam ją, ponieważ jest wzruszająca w swej prostocie): "Chwała Bogu Wszechmogącemu, który ukochał potomstwo Dawida. Chwała Panu! Jego najwyższa łaska zstąpiła z Nieba i mnie nawiedziła, I stara roślina dała nową gałąź, więc jestem szczęśliwa, W dniu Święta Świateł nadzieja złożyła siew. Wonne powietrze marcowe widzi teraz jego kiełkowanie. Moje ciało z wiosną jest jak ukwiecony migdałowiec. O zmierzchu życia czuje ono, że nosi owoc. Na tej gałęzi jest róża, jest owoc najsłodszy, Iskrząca się gwiazda, młode życie niewinne. Jest to radość dla domu, dla męża i żony. Chwała Bogu, Panu memu, który się ulitował nade mną. Jego światłość mi to oznajmiła: "Gwiazda przybędzie do ciebie". Chwała, chwała! Twoim będzie owoc tej rośliny, Pierwszy i ostatni owoc, święty i czysty jak dar Pana. Twoim będzie i przez niego zstąpi radość i pokój na ziemię. Leć, czółenko. Nić twoja utka płótno dla dziecka. Narodzi się! Płynie radośnie ku Bogu pieśń mego serca." Joachim wchodzi do pokoju w chwili, gdy Anna powtarza swój śpiew po raz czwarty. "Jesteś szczęśliwa, Anno? Jesteś jak ptak zwiastujący wiosnę. Co to za pieśń? Nigdy nie słyszałem jej przedtem. Skąd ją wzięłaś?" "Z mego serca, Joachimie. " Anna wstaje i podchodzi roześmiana do małżonka. Wydaje się odmłodzona i piękniejsza. "Nie wiedziałem, że jesteś poetką" - mówi małżonek, patrząc na nią z wyraźnym podziwem. Oboje zupełnie nie sprawiają wrażenia starego stadła. Ich spojrzenia są pełne tkliwości nowo zaślubionych. "Aż z głębi ogrodu słychać było, jak śpiewasz, więc przyszedłem. Lata całe nie słyszałem twego głosu zakochanej turkaweczki. Czy możesz jeszcze raz zaśpiewać?" "Zaśpiewałabym ci, nawet gdybyś nie chciał. Synowie Izraela powierzali pieśniom swe radości, tęsknoty i smutki. Starałam się śpiewając wyrazić sobie i tobie tę wielką radość. Tak, powtarzam ją ciągle; radość jest tak wielka, że mimo pewności, jaką miałam, wydało mi się to nierealne. " I Anna powtarza swą pieśń aż do miejsca: "Na tej gałęzi jest róża, jest owoc najsłodszy... " Tu jej głos wibrujący kontraltem, staje się drżący, aż wreszcie załamuje się. I łkając ze szczęścia patrzy na Joachima, unosi ręce i woła: "Jestem matką, mój miły". I chroni się na jego sercu, w jego wyciągnięte ramiona, a Joachim obejmuje swą szczęśliwą małżonkę. Jest to najczystszy i najbardziej szczęśliwy uścisk, jaki zdarzyło mi się kiedykolwiek oglądać. Czysty i płomienny w swej niewinności. Poprzez szpakowate włosy Anny dochodzi głos z łagodną wymówką: "I nic mi o tym nie powiedziałaś?" "Bo chciałam się wprzód całkowicie upewnić. Przecież jestem stara... Trudno było rozpoznać, że jestem matką. Nie mogłam wprost uwierzyć, że to prawda... Nie chciałam być powodem twego najbardziej gorzkiego rozczarowania. Już od końca grudnia czułam odnowienie się mego serca, czułam wzrost nowej gałązki w mym łonie. Teraz jednak mam pewność, że na tej gałązce znajduje się owoc... Widzisz? To płótno jest już dla tego, który się narodzi." "Czy to ten sam len, któryś kupiła w październiku w Jerozolimie?" "Tak. Potem go przędłam, czekając pełna nadziei. Wierzyłam. Ostatniego dnia, gdy modliłam się w Świątyni, w miejscu dozwolonym dla niewiast najbliżej Domu Boga, późno już było... Pamiętasz, jak powiedziałam: "Chwilę, chwilkę jeszcze". Nie mogłam się oderwać od tego miejsca bez otrzymania łaski. A więc: w cieniu co już zapadał, z wnętrza uświęconego miejsca, na które patrzyłam, wydobywała się jakaś wielka siła przyciągająca moją duszę, chcącą wydrzeć z niej "tak" od obecnego tam Boga, w tym cieniu ujrzałam wypływające światło. Cudowne, iskrzące się światło, jasne i łagodne jak promień księżyca, które zawierało w sobie blaski wszystkich pereł i klejnotów ziemi. Wydawało mi się, że jedna z drogocennych gwiazd znajdująca się na Zasłonie - gwiazd co tam są pod stopami Cherubów - oderwała się i nabrała wspaniałości nadprzyrodzonego światła... Wydało mi się, że ze świętej Zasłony, z Chwały samej, przybył do mnie ogień jak błyskawica. I przeszywając powietrze mówił jak głos niebiański: "Staje ci się to, o coś prosiła!" I dlatego śpiewam: "Gwiazda przybędzie do ciebie". Kimże ma być ten nasz syn, co objawia się jak światło gwiazdy w Świątyni i który w czas Święta Świateł mówi: "To ja". Czyżbyś je widział i dlatego nazywasz mnie nową Anną, małżonką Elkany? Jakże nazwiemy tę istotę, którą czuję mówiącą łagodnie, jakby szmer ruczaju, która przemawia do mnie biciem swego serduszka jak gołąbek trzymany we wnętrzu dłoni?" "Jeśli to będzie chłopiec, nazwiemy go Samuel, a jeśli dziewczynka, to będzie Gwiazda. Tym słowem zakończyłaś swoją pieśń, mającą oznajmić mi szczęście ojcostwa. Przybrała taką postać, żeby ci się ukazać, błyszcząc w uświęconym cieniu Świątyni." "Gwiazda. Nasza Gwiazda, tak. Nie wiem, lecz sądzę, że to będzie dziewczynka. Wydaje mi się, że tak słodkie pieszczoty mogą pochodzić tylko od bardzo słodkiej dziewczynki. Naprawdę nie noszę tej dzieciny ani wcale nie cierpię. To ona niesie mnie na lazurową, ukwieconą drogę, tak jakbym była młodszą siostrą świętych Aniołów, a ziemia odeszła gdzieś daleko... Często słyszałam niewiasty mówiące, że poczęcie i noszenie dziecka jest bolesne. Ja jednak nie doznaję żadnych cierpień. Czuję się silna, młoda i rześka, bardziej niż wtedy, gdy oddałam ci dziewictwo w zaraniu odległej młodości. Córka Boża, bo ona jest bardziej z Boga niż z nas, ten kwiatek rozkwitły na wyschniętym pniu nie przysparza trosk swojej mamie. Przynosi jej tylko pokój i błogosławieństwo: jest owocem Boga, jej prawdziwego Ojca." "Więc nazwiemy ją Maryja. Będzie gwiazdą naszego morza, perłą, szczęściem. Jest to imię pierwszej wielkiej niewiasty w Izraelu. Nigdy nie obrazi Pana, tylko jemu będzie śpiewała poemat swego życia, bowiem Jemu jest przeznaczona jako ofiara jeszcze przed narodzeniem." "Tak, jest naszą ofiarą Jemu uczynioną. Urodzi się chłopiec czy dziewczynka, a gdy już będzie naszym szczęściem przez trzy lata, oddamy darowaną nam istotę Panu. Wraz z nią staniemy się wszyscy ofiarami na chwałę Boga. " Nie widzę i nie słyszę niczego więcej. * * * 6. BĘDĄC BEZ SKAZY, NIE ZOSTAŁA NYGDY POZBAWIONA WSPOMNIENIA BOGA W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3454-3458 Jezus mówi: "Mądrość, oświeciwszy przedtem Joachima i Annę snami nocy, zstąpiła Sama, osobiście "jako emanacja mocy Bożej i chwały Wszechmocnego" i stała się Słowem dla bezpłodnej. Ten Bóg, który widział coraz bardziej zbliżające się, a teraz bardzo już bliskie czasy odkupienia, ten Bóg - Ja Chrystus, wnuk Anny - czynił cuda nad niepłodnymi, chorymi, opętanymi, zniszczonymi i nad wszelkimi nieszczęściami ziemi. Tymczasem jednak w radości z posiadania Matki, wyszeptuję słowo ukryty w cieniu Świątyni, w której były zawarte nadzieje Izraela, tej Świątyni, co znajdowała się odtąd u kresu swego istnienia, ponieważ nowa i prawdziwa Świątynia jest już prawie na ziemi. Prawdziwa nowa Świątynia, która nie zawiera już nadziei tylko jednego narodu, lecz rzeczywistość Raju dla ludzi całej ziemi, która przetrwa poprzez spuściznę wieków aż do końca świata. To Słowo czyni cud i zwraca płodność niepłodnemu łonu. Ono daje Mi Matkę, która ma nie tylko doskonałą naturę, jak by to wynikało z faktu, że urodziła się z dwojga świętych. Miała nie tylko dobrą duszę jak wielu spośród ludzi. Jej dusza stale się rozwijała dzięki znakomitym właściwościom jej woli. Nie tylko jej ciało było niepokalane, lecz tylko Ona jedyna spośród wszystkich stworzeń na ziemi posiadała także niepokalanego ducha. Widziałaś ciągłe rodzenie dusz przez działanie Boga. Pomyśl teraz, jaka musiała być piękność tej duszy, będącej szczególnym obiektem upodobania Ojca przed nastaniem czasów; tej duszy, będącej rozkoszą Trójcy Świętej, a którą Trójca Święta pragnęła zdobić swymi darami, by być w ten sposób sama obdarowana przez Siebie. O Cała Święta, Ty, którą Bóg stworzył dla Siebie samego, a następnie dla ocalenia ludzi! Zanim nosiłaś Zbawiciela, byłaś pierwszym Zbawieniem. Żywy Raju, twoim uśmiechem zaczęłaś uświęcać ziemię. Ta dusza została stworzona, by stać się duszą Matki Boga! Podczas jednego z żywych uderzeń serca Troistej Miłości, wytrysnęła z niego ta pełna życia iskra i rozradowali się aniołowie, albowiem Raj nigdy nie widział jaskrawszego światła. Jak płatek niebiańskiej róży, jak drogocenny bezcielesny płatek, będący klejnotem i płomieniem, iskra ta była tchnieniem Boga zstępującym po to, żeby ożywić ciało [Maryi] tak inaczej niż inne! Zstępowała - tak potężna w swoim żarze, że Skaza [pierworodna] nie mogła jej skazić - i przebyła ona przestrzenie, i zamknęła się w świętym łonie {Na dołączonej kartce w D2: To Boże tchnienie życia, albo iskra Boża, wzbudzona i wszczepiona dla przydania ducha ciału Przeznaczonej na Matkę Słowa, ten akt Miłości [Boga] wobec nieskończenie umiłowanej Córki, Małżonki i przyszłej Matki, był w miłości i woli tak wszechmocny, ta skaza Nienawiści nie mogła jej dotknąć i wnika ona w święte łono [Anny] do ciała Maryi. } [Anny]. I tak ziemia, jeszcze o tym nie wiedząc, posiadła swój Kwiat. Lilia i róża, fiołek i jaśmin, słonecznik i cyklamen, a z nimi wszystkie kwiaty ziemi razem stopione w jeden Kwiat: Maryję, w której zebrały się wszystkie cnoty i łaski. W kwietniu cała ziemia w Palestynie wydawała się olbrzymim ogrodem, a przyjemne wonie i kolory były rozkoszą dla ludzkich serc. Jednak najpiękniejsza Róża nie była jeszcze znana. Kwitła już Bogu w wodach matczynego łona, ponieważ moja Matka miłowała, odkąd została poczęta, {W D2: będąc pełna Łaski. Teraz Taka jest miłością, mądrością, jest wszystkim. I MaryJa, mając pełnię łaski, miłuje już od chwili posiadania duszy. } lecz dopiero wtenczas kiedy winorośl odda swą krew do wytworzenia wina, a słodka i silna woń moszczu napełni powietrze i nozdrza, uśmiechnie się Ona, najpierw do Boga, a potem do świata swoim przeczystym uśmiechem: "Oto Winorośl, która wyda grono, żeby zostało zgniecione w tłoczni, aby stać się wiecznym Lekarstwem na wasze zło - jest wśród was". Powiedziałem: "Maryja miłowała, odkąd została poczęta". Cóż daje duszom światło i poznanie? Łaska. {W D2 na dodanej kartce: Adam i Ewa od chwili, kiedy zostali stworzeni, dlatego, że mieli poznanie swoich doskonałości, posiadali zdolność miłowania, ponieważ poznawali doskonałość Boga. Łaska oraz otrzymane wraz z życiem inne dary, do tego ich uzdolniły. Maryja, mając duszę pełną łaski, miłuje swoim najczystszym duchem od chwili jej posiadania, wyprzedzając czas, w którym będzie musiała miłować całą Sobą - obdarowana pełnią i przeobfitością wszystkich darów Bożych ze względu na swą przyszłą misję i dla własnej doskonałości - musiała miłować całym umysłem, sercem i ze wszystkich sił. Ta przedwczesna zdolność miłowania nie powinna zdumiewać, jeżeli rozważy się Ewangelię Łukasza 1,15.44, tam, gdzie jest powiedziane, że Chrzciciel - będąc zamknięty w matczynym łonie, został uświęcony zawczasu, czyli oczyszczony ze skazy pierworodnej, co uczyniło go niezwykle inteligentnym, taką inteligencją, która stała się doskonała przez dar wiedzy, proporcjonalnej do stanu w jakim znajduje się istota stworzona, wyniesiona w nadprzyrodzony sposób ponad przeciętną normę - [Że Chrzciciel] rozpoznał, podskoczył z radości, miłował i wielbił swego zamkniętego w łonie Maryi Pana, potwierdzając słowa Archanioła Gabriela wypowiedziane do Zachariasza: ". Jan. będzie napełniony Duchem Świętym już od pobytu w matczynym łonie". } A co usuwa Łaskę? Grzech pierworodny i grzech śmiertelny. Maryja Bez Skazy, nie została nigdy pozbawiona wspomnienia Boga, jego bliskości, jego miłości, jego światła i jego mądrości. Mogła rozumieć i miłować, będąc na razie tylko ciałem kształtującym się wokół niepokalanej duszy, która kontynuowała miłowanie. Dam ci później do rozważań duchowych głębię dziewictwa w Maryi. Doznasz niebiańskich olśnień przyprawiających o zawrót głowy, tak jak wtedy, gdy dałem ci przypatrzeć się naszej wieczności. Teraz rozważaj, w jaki sposób fakt noszenia w swoim łonie istoty Bez Skazy, skazy pozbawiającej Boga, może dać matce, co Ją poczęła w sposób naturalny, to znaczy po ludzku, wyższą inteligencję i proroczego ducha. Anna wypowiada proroctwo o swej Córce, określając Ją: "Córką Boga". I pomyśl, jakim by był stan Pierwszych Rodziców, gdyby pozostali niewinni, aby - według woli Bożej - rodzić niewinnych synów. Dlatego, o ludzie, goniąc za "superczłowiekiem", obarczeni waszymi wadami, wykierowujecie się wyłącznie na superdemonów. Sposób na to, by zostać "nadczłowiekiem", był taki: trzeba wam było uniknąć zgubnego wpływu Szatana i pozostawić Bogu organizowanie życia, organizowanie poznania dobra i niczego więcej nie pragnąć - to byłoby nieco mniej niż nieskończoność - jak poznania tylko tego, co wam dał Bóg, byście mogli rodzić synów w ciągłym dążeniu do doskonałości. Takich synów, którzy by byli ludźmi w swoich ciałach i dziećmi Inteligencji w swych duchach, to znaczy triumfujĄcych, o mocnych kośćcach, to znaczy gigantów w porównaniu z Szatanem, który zostałby przygwożdżony do ziemi [w Ziemskim Raju], wiele tysięcy wieków przed czasem, kiedy się to stanie przy końcu czasów, a razem z Szatanem całe zło, które jest w nim (zawarte)." * * * 7. NARODZENIE MARYI DZIEWICY Napisane 26 sierpnia 1944, A 345&3467 Widzę, jak Anna wychodzi z ogrodu warzywnego. Wspiera się na ramieniu jakiejś krewnej, jak mniemam, są bowiem do siebie podobne. Jest bardzo gruba i wygląda na zmęczoną nie tylko swoim stanem, lecz także z powodu duszności, zupełnie podobnej do tej, co mnie wykańcza. Chociaż ogród jest zacieniony, to jednak powietrze jest gęste i uciążliwie palące. Można by je kroić nożem, jak pulchne i ciepłe ciasto, takie jest ciężkie pod bezlitosnym niebem, którego błękit jest nieco zamglony przez zawieszone w nim drobiny kurzu. Susza pewnie trwa już od dawna, bowiem gleba, tam gdzie nie była podlewana, zamieniona jest w bardzo miałki; prawie biały pył, którego białość, złamana jest brudnoróżowym kolorem. Po nawodnieniu, ziemia staje się ciemna, czerwonobrązowa, co widać wokół roślin i wzdłuż grządek, gdzie rosną jarzyny, a także wkoło krzaków róż i jaśminów, wokół kwiatów i kwiatków rosnących głównie na brzegu i przed pięknym tunelem przecinającym sad na dwie części. Jedna z nich ciągnie się aż do granicy pól, z których sprzątnięto już zboże. Nawet trawa na otaczającej granice posiadłości łączce jest rzadka i wyschnięta. Tylko na skraju, gdzie znajduje się żywopłot z dzikiego głogu, cały obsypany rubinami małych owocków, trawa jest gęstsza i bardziej zielona. Tam, szukając cienia i paszy, zgromadziły się owce pod opieką małego pastuszka. Joachim krząta się przy rzędach warzyw i oliwek. Ma dwóch pomocników. Pomimo zaawansowanego wieku jest żwawy i pracuje z widocznym upodobaniem. Otwierają właśnie zastawki na wodę przy granicy pól, żeby spływała małymi rowkami na spragnione rośliny i woda toruje sobie drogę, kłębiąc się poprzez trawę i wyschniętą ziemię, tworząc mokre kółka, co wyglądają przez chwilę jak żółtawy kryształ, ale wkrótce potem stają się ciemnymi obręczami wilgotnej ziemi, otaczając pnie winorośli i oliwek bogato obciążonych owocami. Anna przechodzi pod cienistym tunelem obrośniętym winną latoroślą gdzie brzęczą złote pszczoły spragnione słodyczy z jasnych gron i zbliża się pomału do Joachima, który zauważywszy ją śpieszy na spotkanie. "Przyszłaś aż tutaj?" "Dom jest nagrzany jak piec..." "I to cię męczy?" "To jest jedyne cierpienie ostatnich chwil mego stanu. Wszyscy to znosimy, ludzie i zwierzęta. Jednak nie przebywaj zbyt długo na słońcu, Joachimie! " "Deszcz, którego od tak dawna oczekujemy i który od trzech dni wydaje się bardzo blisko, jeszcze nie nadchodzi. A uprawy wypalają się. Na szczęście nasze źródło jest niezwykle obfite. Właśnie otwierałem kanały nawadniające. Słaba to pomoc dla roślin, których liście są powiędłe i pokryte kurzem, lecz to nie pozwoli im zginąć. Gdybyż zechciało padać!" I Joachim spogląda z troską w niebo gestem wspólnym dla wszystkich rolników, gdy tymczasem Anna chłodzi się wachlarzem, zrobionym chyba z liścia palmowego. Przepleciony jest wielobarwną nicią, która go usztywnia. Krewna mówi: "Tam w dali, spoza Wielkiego Hermonu, wyłaniają się gwałtownie chmury. Północny wiatr zwykle jest orzeźwiający, więc być może przyniesie deszcz." "Już od trzech dni zrywa się, ale zaraz po wschodzie księżyca cichnie. Zobaczycie, że dzisiaj znowu tak będzie. " Joachim jest zniechęcony. "Wracajmy do domu! Tutaj nie ma czym oddychać, a poza tym myślę, że w każdym razie lepiej będzie wrócić!... " - mówi Anna. Jej twarz wydaje się bardziej oliwkowa z powodu bladości, która nagle oblewa jej lica. "Czy cierpisz?" "Nie, natomiast ogarnia mnie wielki pokój. Taki, jaki odczuwałam w Świątyni, gdy dana mi była łaska i jakiego doznałam również wtedy, gdy poczułam, że zostałam matką. To jest jak uniesienie, jakby słodkie omdlenie ciała, podczas gdy duch doznaje takiego pokoju, do jakiego nic co ludzkie nie jest podobne. Kochałam cię, Joachimie, i gdy weszłam do twego domu i powiedziałam sobie: "Jestem małżonką sprawiedliwego", miałam wtenczas odczucie pokoju, tak jak i za każdym razem, gdy twoja opiekuńcza, zapobiegliwa miłość troszczyła się o swoją Annę. Jednak pokój, jaki teraz odczuwam, to nie to samo. Widzisz: myślę, że on jest podobny do oliwy, która się łagodnie rozlała, mając ogarnąć ducha naszego ojca Jakuba po śnie o aniołach. A może jeszcze bardziej podobny do rozkosznego pokoju dwóch Tobiaszy, gdy się im objawił Rafał. Ten pokój mnie ogarnia i w miarę jak go przeżywam, ciągle się pogłębia. To jest tak, jakbym się unosiła w lazurową przestrzeń nieba... i nie wiem dlaczego, od chwili, gdy się ten stan duszy pojawia, rodzi się w mym sercu pieśń Tobiasza. Wydaje mi się, że pieśń została napisana na tę właśnie godzinę... dla tej radości... dla izraelskiej ziemi, która ją słyszy... dla grzesznej Jerozolimy, otrzymującej teraz przebaczenie... lecz... ale nie śmiejcie się z majaczenia matki, gdy mówię: "Dziękuj Panu za dobra, jakimi cię obdarzył i błogosław Boga, że odnowił w tobie swój Przybytek". Myślę, że tym, co odbuduje w Jerozolimie Przybytek Boga Prawdziwego, będzie ta istota, która się ze mnie narodzi... i poza tym myślę, że to nie o Świętym Mieście, lecz o tej istocie, jaka powstaje we mnie, kantyk powiada "Będziesz błyszczała cudownym światłem, a wszystkie narody ziemi pokłonią się przed Tobą. Narody przyjdą do Ciebie, żeby Ci przynieść podarki i uwielbią w Tobie Pana i zachowają twoją ziemię świętą, gdyż w Tobie będą wzywać Wielkiego Imienia. Będziesz szczęśliwa w swych dzieciach, gdyż wszystkie będą błogosławione, bo zgromadzą się wokół Pana. Błogosławieni, którzy kochać Cię będą i radować się twoim pokojem!..." A pierwszą, która się cieszy, jestem ja, jej szczęśliwa matka." Anna, mówiąc te słowa mieni się na twarzy i rozpromienia jak ktoś, kto przechodzi ze światła księżycowego do wielkiej jasności. Słodkie łzy spływają jej po policzkach. Nie zauważa ich, uśmiechając się do swego skarbu. Jednocześnie kieruje się w stronę domu, idąc pomiędzy krewną i małżonkiem. Opanowani wzruszeniem, słuchają w milczeniu. Wszyscy przyspieszają kroku, bowiem chmury popychane gwałtownie wiatrem pędzą, gromadząc się po jednej stronie nieba. Ciemności zalegają nad równiną i nagłe poruszenie zapowiada burzę. Gdy są już na progu domu, pierwsza niebieska błyskawica rozdziera niebo i grzmot pierwszego uderzenia pioruna przypomina toczenie ogromnego kotła i miesza się z szelestem pierwszych kropel spadających na spieczone liście. Wszyscy wchodzą do domu i Anna zaraz się oddala, podczas gdy Joachim wraz z pomocnikami zatrzymuje się na progu. Rozmawia o tak oczekiwanym deszczu, co jest błogosławieństwem dla zeschniętej ziemi. Wnet jednak radość zmienia się w troskę, ponieważ zrywa się przerażająca nawałnica, której towarzyszą błyskawice i gradowe chmury. "Jeśli chmura pęknie, oliwki i winogrona zostaną zmiażdżone jak w młyńskim kole. Czeka nas bieda!" Potem ogarnia Joachima nowe strapienie z powodu małżonki, dla której nadszedł czas porodu. Krewniaczka zawiadamia go o tym zapewniając, że Anna wcale nie cierpi. Jednak on się niepokoi. Krewna i inne niewiasty, a wśród nich jest i matka Alfeusza, ciągle wychodzą z tej części mieszkania, w jakiej znajduje się Anna, żeby zaraz tam wrócić z [miskami] ciepłej wody i z ręcznikami wysuszonymi w płomieniu ognia, jaśniejącego wspaniale i radośnie w palenisku na środku wielkiej kuchni. Każdą z nich Joachim pyta o nowiny i nie uspokaja się na ich zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Niepokoi go nawet brak krzyków Anny. Mówi: . "Jestem mężem i nigdy nie asystowałem przy porodzie, lecz pamiętam jak mówiono, że brak bóli jest fatalnym znakiem. " Wieczór zapada wcześniej z powodu burzy, która jest niezwykle gwałtowna: strumienie wody, wicher, błyskawice -wszystko na raz, prócz gradu, który spadł gdzie indziej. Jeden z towarzyszących Joachimowi pomocników zwraca uwagę na tę gwałtowność i mówi: "Można by powiedzieć, że to Szatan wyszedł z piekła wraz ze swymi czartami. Popatrz na te czarne chmury! Czuć smród siarki wypełniający powietrze, słychać jego cyniczne świsty, jego krzyki, narzekania i złorzeczenia. Jeśli to on, to jest wściekły tego wieczora. " Drugi młodzieniec odpowiada ze śmiechem: "Wielka zdobycz mu umknęła lub może Michał uderzył go Bożym piorunem, tak że ma potrzaskane rogi i spalony ogon. " Jedna z niewiast przebiega koło nich i krzyczy: "Joachimie, już się rodzi! Wszystko odbywa się łatwo i szczęśliwie" - i znika, trzymając w rękach małą amforę. Po ostatnim uderzeniu pioruna tak silnym, że rzuca trzech mężczyzn o ścianę, burza nagle ustaje: z przodu domu, w ziemi ogrodu, zostaje na pamiątkę po niej, czarna, dymiąca dziura. Tymczasem jakieś kwilenie, podobne do skargi gołąbka, który po raz pierwszy nie piszczy, lecz grucha, przenika przez drzwi od pokoju Anny. W tym momencie gigantyczna tęcza rozpościera swoje półkole na całej rozciągłości nieba. Wychodzi lub przynajmniej wydaje się wyrastać ze szczytu Hermonu, który całowany promieniami słońca, wygląda jak utworzony z, najdelikatniejszego, białoróżowego alabastru. Wznosi się na sam szczyt bardzo jasnego, wrześniowego nieba, przechodząc przez bezkresne przestrzenie oczyszczone z wszelkich zabrudzeń. Przelatuje na południe ponad dolinami Galilei i nad widoczną dalej równiną, pomiędzy dwoma figowcami i jeszcze nad inną górą, zdając się kończyć u kresu horyzontu, tam gdzie stromy łańcuch górski zasłania zupełnie widok. "Jakie to niespotykane widowisko!" "Patrzcie! Patrzcie! " "Wydaje się, że ona otacza całą ziemię izraelską... i już... lecz zobaczcie jaka gwiazda! Podczas gdy słońce jeszcze nie zaszło. Jaka Gwiazda! Błyszczy jak ogromny diament!..." "A tam jest księżyc! To jest księżyc w pełni! Mimo, że brakuje do niej całych trzech dni! Ależ patrzcie, jaki blask!" Przychodzą szczęśliwe niewiasty z różowym niemowlęciem zawiniętym w śnieżnobiałe płótno. To jest Maryja, Mama! Taka bardzo maleńka Maryja, co mogłaby spać swobodnie tulona w ramionach przez dziecko. Maryja nie dłuższa niż łokieć, maleńka główka jak z kości słoniowej zabarwionej lekko na różowo; małe karminowe usteczka, które już nie płaczą, lecz instynktownie próbują ssania, ale są tak maleńkie, że nie wiadomo, jak sobie poradzą z ujęciem końca piersi; maleńki nosek wystaje między okrągłymi liczkami, a gdy otwierają się maleńkie oczy, widać dwa skrawki nieba, dwa niewinne lazurowe punkty, które patrzą nie widząc spomiędzy delikatnych płowych rzęs, aż prawie różowych, tak są jasne. Nawet delikatne włoski na okrągłej główce mają lekki odcień różowy, jak bardzo jasny miód. A uszka, jak dwie muszelki, przeźroczyste, różowawe, doskonałe. A rączki... cóż to są za cacka poruszające się w powietrzu w kierunku buzi? W tej chwili są zaciśnięte w piąstki jak dwa tępo zakończone pączki róży, której zwiędły zielone płatki, wyglądają jak bladoróżowy jedwab. Gdy się otwierają, są jak dwa małe klejnoty, zabawki z kości słoniowej czy alabastru, ledwo zaróżowione, z pięcioma jasnoliliowymi paznokietkami. Jak sobie poradzą w przyszłości te ręce, żeby obetrzeć tyle łez? A nóżki? Gdzie one są? Na razie są to stopki znikające w lnianych płótnach, lecz oto krewna siada i odkrywa je. Jakież to są maleńkie stópki! Mają cztery centymetry długości, a podeszwy są jak koralowe łupinki! A na wierzchu stopka wygląda jak śnieżna łupinka ozdobiona niebieskimi żyłkami. Palce są arcydziełami sztuki lilipuciej, zakończone bladoliliowymi łuseczkami. Zastanawiam się, jak będzie można znaleźć sandałki, gdy te maleńkie jak u lalki stópki będą stawiać pierwsze kroczki, te stópki tak nieduże, że trudno sobie wyobrazić, jak można by było na nich stanąć, a tym bardziej myśleć, jak poradzą sobie, by odbywać w przyszłości tak dalekie i ciężkie podróże i przetrzymać pod krzyżem tyle cierpienia? Jednak teraz nikt o tym nie wie. Wszyscy się śmieją i cieszą, widząc jak te śliczne nóżki poruszają się i szamocą. Patrzą na miniaturowe udka, takie tłuściutkie, tworzące z brzuszkiem dołki i fałdki. Szyja wyłania się z doskonale zasklepionej maleńkiej klatki piersiowej. Pod bardzo białym, osłaniającym ją jedwabiem widać ruchy oddychania, a jeżeli się przyłoży do niej usta - jak to właśnie czyni szczęśliwy ojciec, żeby ją pocałować - to słyszy się bicie małego serduszka... tego najpiękniejszego serca, jakie było kiedykolwiek na ziemi we wszystkich czasach: jedyne [na świecie] niepokalane serce człowiecze. A plecy? Przewracają Ją na brzuszek i widać wygięcie kręgosłupa, obłe ramionka i różowy karczek. Oto główka unosi się na małej szyi, wyglądając jak główka ptaszka i rozgląda się wokół, żeby odkrywać nowy dla Niej świat. Wydaje lekki okrzyk niezadowolenia, że Ją pokazują, tą Czystą i Skromną, wobec tylu ludzkich oczu; Ją, której nikt nigdy więcej nie zobaczy rozebranej, bo jest najbardziej Dziewiczą, Świętą i Niepokalaną. Zakryjcie, zakryjcie czym prędzej ten Pączek lilii, której kielich nigdy się nie rozchyli na ziemi i który odda swój, jeszcze piękniejszy od niego Kwiat, wyłącznie Bogu, pozostając na ziemi zawsze tylko Pączkiem. Dopiero w Niebie ta Lilia Troistego Pana rozchyli wszystkie swe płatki, ponieważ tam, w górze, nie ma już pyłu tylu błędów, które choćby tylko niechcący, mogłyby sprofanować tę najwyższą czystość. Ponieważ tam, w górze, będą Ją przyjmować i uwielbiać wobec wszystkich Niebian i wobec Tego, który w bardzo niedługim czasie, ukryty w sercu bez skazy, będzie w Niej mieszkał: Ojca, Syna i Oblubieńca. Znów widzę tę maleńką, zawiniętą już w powijaki i trzymaną w ramionach przez jej ziemskiego ojca, do którego jest taka podobna. Nie teraz! Teraz jest tylko szkicem ludzkiej istoty, jaką będzie, gdy dorośnie. Mówię, że jest do niego podobna jako dojrzała niewiasta. Z matki nie wzięła zupełnie nic. Z ojca ma cerę i kolor oczu, a także włosów, które teraz są białe, lecz musiały być dawniej jasnoblond, jak na to wskazują rzęsy. Rysy twarzy ma takie jak ojciec, tylko doskonalsze, bowiem bardziej niewieście i delikatne. Jest przecież niewiastą i to jaką Niewiastą! Od ojca wzięła uśmiech i spojrzenie, gesty i wzrost. Gdy się myśli o Jezusie, tak jak ja Go widzę, to uważam, że Anna dała swój wzrost Wnukowi, tak samo jak i bardziej śniadą, nieco ciemniejszą cerę. Obecnie Maryja nie ma postawy Anny, takiej postawy przypominającej wysoką i strzelistą palmę, lecz ujmujący wygląd ojca. Tymczasem niewiasty rozmawiają jeszcze o burzy, o cudzie księżyca, o gwieździe, o gigantycznej tęczy, przechodząc wraz z Joachimem do pokoju szczęśliwej matki, żeby jej oddać małą istotkę. Anna leży i uśmiecha się do swoich myśli: "To Gwiazda - mówi. - Jej znak znajduje się na niebie. Maryja, tęcza pokoju! Maryja, moja gwiazda! Maryja, czysty księżyc! Maryja, perła nasza! " "Nazywasz ją Maryją?" "Tak. Maryja, gwiazda, perła, światłość, pokój!..." "To imię oznacza jednak również gorycz... Nie obawiasz się, że może nie przynieść jej szczęścia?" "Bóg jest z Nią. Należała do Niego, jeszcze nim zaczęła istnieć. On Ją poprowadzi swoimi drogami i cała gorycz życia przemieni się w niebiański miód. Teraz jesteś u swojej mamy... jeszcze na troszeczkę, zanim będziesz należała cała do Boga... " I widzenie kończy się na pierwszym śnie Anny - matki Maryi dzieciny. * * * 8. JEJ DUSZA OBJAWIłA SIĘ PIĘKNA I NIETKNIĘTA, JAKĄ BYłA W ZAMYŚLE OJCA Napisane 27 sierpnia 1944, A 3468-3482 Jezus mówi: "Obudź się prędko, mała przyjaciółko! Pragnę gorąco zabrać cię ze Sobą w Niebiański lazur rozważań o Dziewictwie Maryi. Twoja dusza będzie potem tak święta i niewinna jak wtedy, gdy została dopiero co stworzona przez Ojca, będzie małą Ewą, nieświadomą jeszcze [poruszeń] ciała. Będziesz miała przepełnionego światłem ducha, bowiem zostaniesz zanurzona w Boskim arcydziele. Odczujesz całą swoją istotą pełnię miłości i posiądziesz ją, ponieważ zrozumiesz, jak bardzo Bóg umie miłować. Mówić o poczęciu Maryi, tej Bez Skazy, oznacza pogrążyć się w lazurze, w blasku i w miłości. Chodź i czytaj o jej chwale w Świętej Księdze Przodków. "Bóg mnie posiadał przed zaczęciem swoich arcydzieł, przed rozpoczęciem, przed wszechświatem. Od wieczności byłam ustanowiona, przed początkiem, zanim została utworzona ziemia, nie istniały jeszcze otchłanie, a ja byłam już poczęta. Nie było jeszcze przelewających się źródeł wody, ani góry nie wznosiły swojej ciężkiej masy, pagórki nie były wystawione na słońce, kiedy ja byłam urodzona. Bóg nie uczynił był jeszcze ziemi, rzek i podstaw świata, a ja byłam. Kiedy przygotowywał nieba, byłam przy tym obecna, kiedy niezmiennym prawem zamknął pod sklepieniem otchłań, kiedy umocowywał na wysokościach łuk niebios i zawieszał tam źródła wód, kiedy wyznaczał morzom granice i dawał prawa wodom, kiedy dawał prawa wodom, żeby nie przekraczały swoich granic, kiedy budował fundamenty ziemi, ja z Nim byłam, żeby wszystkie rzeczy ustawiać. Zawsze w szczęściu bezustannie przed Nim igrałam, zabawiając się we wszechświecie..." Wyście przypisali te słowa Mądrości, lecz mówią one o Niej: pięknej Matce, świętej Matce, Dziewiczej Matce Mądrości, tej Mądrości, jaką jestem Ja, który teraz do ciebie mówię. Chciałem, żebyś napisała pierwszy wiersz tego hymnu na początku tej książki {Ten wiersz w A znajduje się na tytułowej stronie zeszytu i jest powtórzony na początku pierwszego rozdziału tego tomu. } Mówiącej o Niej, byście mogli z wiarą uznać [w D2: rozważać.] I uświadomić sobie, że to właśnie Ona jest pocieszeniem i radością Boga; racją stałej, doskonałej i duchowej radości tego Jedynego i Troistego Boga, który wami rządzi i miłuje was, a od ludzi otrzymuje tyle powodów do smutku; racją, dla której pomnaża ciągle rodzaj ludzki nawet wtenczas, kiedy po pierwszej próbie zasłużył na wyniszczenie; racją, dla której otrzymaliście przebaczenie. Mieć Maryję za umiłowaną Istotę! Och! To warte było trudu stworzenia człowieka i pozostawienia go przy życiu, powzięcia decyzji przebaczenia mu win, żeby tylko mieć Dziewicę Piękną, Dziewicę Świętą, Dziewicę Niepokalaną, Dziewicę Zakochaną, Córkę Umiłowaną Matkę Najczystszą, Małżonkę Miłującą! Bóg dał wam wszystko i jest zawsze skłonny dać wam jeszcze o wiele więcej, by posiadać tę Istotę, co jest jego rozkoszą, Słońcem jego słońca, Kwiatem w jego ogrodzie. I Bóg nie przestaje was ciągle tak bardzo obdarowywać przez Nią, na jej prośby, dla sprawienia jej radości, dlatego że radość Maryi łączy się z radością Boga, a radość pomnaża jego blask i błyski iskrzącego się światła, pomnażając tę bardzo wielką światłość, co oświeca Raj. Zaś każda iskra, każdy błysk jest łaską daną dla wszechświata, rodzajowi ludzkiemu, szczęśliwym błogosławionym, którzy odpowiadają Bogu iskrzącym się Alleluja, chwaląc Go za wszystkie cudy stworzone przez Jedynego i Troistego Boga z powodu jego pragnienia, aby zobaczyć promieniejący szczęściem uśmiech Dziewicy. Bóg chciał dać króla dla wszechświata stworzonego przez Siebie z nicości. Takiego króla, który byłby pierwszym w materialnej przyrodzie, wybrany spośród wszystkich stworzeń, jakie wyszły z materii. Chciał dać ziemi króla, który byłby trochę mniej niż boski, jakim był człowiek w niewinności swoich pierwszych dni po stworzeniu, przez posiadanie duchowej natury połączonej Łaską z naturą materialną. Jednak Najwyższy Rozum, {inteligencja} który wie o wszystkim, co się wydarzyło w ciągu wieków i który widzi bezustannie wszystko to, co było, co jest i to co będzie, podczas gdy sam wpatruje się w przeszłość, przygląda się teraźniejszości, zatapiając jednocześnie wzrok w najodleglejszej przyszłości. Wie, kiedy i jak umrze ostatni człowiek na ziemi. Wie wszystko bez żadnej pomyłki i bez żadnej luki w ciągłości wydarzeń. Wiedział, że król, którego On {On - Najwyższy Rozum} stworzył po to, by stał się półbogiem u jego boku w Niebie jako dziedzic Ojca, wtenczas, kiedy dorośnie do Królestwa po dokonaniu życia w domu matki - ziemi, z której powstał - wiedział, że podczas wychodzenia z powijaków, przeżywając swój ziemski dzień, że ten król - przez odrzucenie daru Nieba - popełni skierowaną przeciw samemu sobie zbrodnię, popełniając samobójstwo przez nieprzyjęcie Łaski i w ten sposób okradnie samego siebie. Dlaczego zatem Bóg go stworzył? Zaiste wielu [ludzi] zadaje sobie to pytanie. Czy życie ludzkie nie jest warte, aby je przeżyć, pomimo tego, że jest biedne i ogołocone, bowiem stało się takie przez wasze złe postępowanie? Czy nie warto wam przeżyć waszych dni na ziemi, żeby poznać i podziwiać jej nieskończone Piękno, jakie ręka Boża rozmieściła we wszechświecie? Dla kogo On by uczynił gwiazdy i planety, przesuwające się jak strzały, rysując sklepienie nieba? Lub przesuwające się majestatycznie z pozorną powolnością meteoryty, co dają wam światło, wyznaczają pory roku - wieczne, niezmienne, a jednak zawsze zmieniające się jak nowa karta do czytania na niebie, inne każdego wieczora, miesiąca czy roku? Tak jakby chciały wam powiedzieć: "Zapomnijcie, ludzie, o waszych namiętnościach, porzućcie wasze publikacje zawierające tylko rzeczy ciemne, zgniłe, brudne, jadowite, zakłamane, bluźniercze i zdemoralizowane, i wznieście się, choćby tylko spojrzeniem, w stronę bezkresnej wolności firmamentu. Uczyńcie lazurem waszą duszę patrząc na tyle jasności! Zgromadźcie w sobie zapas światła, żeby je zanieść do waszego ciemnego więzienia! Czytajcie słowo pisane przez nas, przez nasze gwiezdne chóry, bardziej harmonijne niż wasze organy w katedrach. Czytajcie słowo pisane przez nas światłością, słowo, które piszemy miłując, ponieważ zawsze jest przed nami obecny Ten, co nas obdarzył radością istnienia. I miłujemy Go za to, że dał nam istnienie, tę światłość i ten ruch, tę wolność i piękno pośród lazuru pełnego słodyczy nieba, ponad którym widać wznoszący się jeszcze wyżej, jeszcze bardziej wzniosły lazur: Raj. To na życzenie Stwórcy spełniamy drugą część przykazania miłości, żeby miłować każdego naszego bliźniego: człowieka. Miłujemy was przez wskazywanie wam kierunku, dając wam oświetlenie, ciepło i piękno. Czytajcie słowo, jakie wypowiadamy. Ono stroi nasz śpiew, wznieca nasz blask, rozjaśnia nasz uśmiech: Bóg? Dla kogo On by uczynił powietrzne przestworza - zwierciadło nieba - drogę w kierunku ziemi, uśmiechy wód, głosy fal, słowo mówione tak samo szelestem jedwabiu, jak i przez radosne śmiechy dzieci, co przez westchnienia starców, którzy wspominają i płaczą, jak przez gwałtowne podmuchy i uderzenia piorunów, ryki i grzmoty - mówiące nieprzerwanie: "Bóg"? To dla was jest morze, jak i niebo z gwiazdami. A wraz z morzem jeziora i rzeki, strumienie i stawy, i źródła przejrzyste, które wszystkie służą wam do żeglowania, do wyżywienia się, by zaspakajać pragnienie i żeby was oczyszczać. A służąc wam, służą Stwórcy i nie występują z brzegów, żeby was zatopić, jak na to zasługujecie. Dla kogo On by uczynił te niezliczone rodziny zwierzęce, co wyglądają jak fruwające i śpiewające {Rozpostarte: Oznacza to wielobarwne upierzenie ptaków, natomiast inne zwierzęta przeznaczone są do pracy. } kwiaty, jak i takie które wam służą, pracują dla was, dając wam pożywienie i pociechę, jak nie dla człowieka przeznaczonego do królowania nad całym stworzeniem jako jego król? Dla kogo On by uczynił wszystkie niezliczone rodziny roślin i kwiatów podobnych do motyli lub do drogocennych kamieni lub do nieruchomych ptaków, owoce wyglądające jak naszyjniki z klejnotów i pereł, rośliny, ścielące się jak dywany pod wasze stopy, dając wam schronienie, pożytek i wypoczynek w wolnym czasie, dając radość dla ducha, umysłu i członków ciała, oczu i powonienia? Dla kogo On by uczynił minerały w głębokościach ziemi, słone źródła, zimne czy gorące, siarczane, jodowe i bromowe, jeśli nie dla pożytku tego, kto nie jest Bogiem, lecz dzieckiem Bożym, [jedynego w swoim rodzaju stworzenia]: dla człowieka Dla radości Boga, ani dla jego potrzeb, nie było to wcale potrzebne. On wystarcza Sam sobie. Niczego nie potrzebuje do szczęścia poza kontemplacją samego Siebie, która jest jego szczęściem, pokarmem, życiem i odpocznieniem. Wszystko co stworzył nie pomnaża ani o jeden atom jego nieskończonego szczęścia, piękna, życia i jego potęgi. Wszystko to stworzył dla swego dziecka, chcąc je uczynić królem całego stworzonego przez siebie dzieła: dla człowieka! Warto żyć choćby tylko po to, żeby ujrzeć mnogość dzieł Bożych i by Mu dziękować za cudy, jakimi was obdarowuje. Powinniście być wdzięczni za to, że żyjecie. Nawet w takim wypadku, gdybyście zostali odkupieni dopiero przy końcu czasów, powinniście być wdzięczni, a nie tylko dlatego, że już w Pierwszych czasach zostaliście odkupieni. Pozostajecie nadal, każdy z osobna, przeniewiercami, pyszałkami, rozpustnikami i zabójcami. A pomimo to Bóg daje wam jeszcze ciągle dalsze dni życia pełne piękności wszechświata i tak was traktuje, jak byście byli dobrzy, jak gdybyście byli jego dobrymi dziećmi, które On wszystkiego uczy i nadal obdarza was wszelkimi dobrami, by osłodzić i uzdrowić wam życie. Wszystko, co wiecie, wiecie przez oświecenie Boże, a cokolwiek odkrywacie, to dzięki wskazaniu Bożemu. W tym co jest Dobre. Inne wiadomości i odkrycia, noszące piętno zła, pochodzą od Najwyższego Zła: od Szatana. Najwyższy Rozum nie zapoznaje niczego. Wiedział zawsze, jeszcze przed powstaniem człowieka, że człowiek sam z siebie stanie się złodziejem i zabójcą. A ponieważ Dobroć Przedwieczna nie ma granic dla swej dobroci, zamyśliła - przedtem jeszcze, nim zaczęła istnieć Wina człowieka - sposób na jej zgładzenie. Oto ten sposób: jestem nim Ja, "Słowo", oraz szczytne narzędzie pomyślane przez Boga jako skuteczny sposób pomocy i pośrednictwa: Maryja {}W D2 na dole: Żeby uczynić ze Słowa Chrystusa, to jest Zbawiciela, Człowieka, który złoży Siebie w ofierze, żeby dać nam zbawienie i życie wieczne - potrzebna była Maryja, Matka, żeby ukształtowało się w Niej Ciało. Dziewica została stworzona we wzniosłym zamyśle Boga. Wszystkie rzeczy zostały stworzone dla Mnie, umiłowanego Syna Ojca. Ja, Król, powinienem był mieć pod swoimi Królewskimi i Bożymi stopami takie kobierce i klejnoty, jakich żaden dwór królewski nie miał nigdy dla swego króla i takie chóralne śpiewy sług i ministrów, które by otoczyły moją obecność, jakich nie miał nigdy żaden najwyższy władca na ziemi. Powinienem był mieć takie kwiaty, drogocenne kamienie i skarby, i wszystko co najwznioślejsze, najwspanialsze, wszystko co jest miłe i przyjemne, to wszystko co tylko jest możliwe do wyobrażenia sobie przez Boga. Przecież musiałem stać się Ciałem będąc jednocześnie Duchem. Ciałem, by zbawić ciało. Ciałem, żeby to ciało uszlachetnić i zabrać je do Nieba na wiele wieków przed czasem. Dlatego, że zamieszkałe przez ducha ciało jest arcydziełem Boga i to dla tego arcydzieła zostało stworzone Niebo. By stać się Ciałem, potrzebowałem Matki. Aby być Bogiem, potrzebowałem Ojca będącego Bogiem. Oto dlaczego Bóg stworzył sobie Małżonkę, mówiąc Jej: "Chodź ze Mną, stań u mego boku i oglądaj wszystko, co uczynię dla Naszego Syna. Patrz, raduj się, wieczna Dziewico, wieczna Dziecino, żeby twój uśmiech napełniał radością Niebo i zainicjował wśród aniołów niebiańską harmonię. Patrzę na Ciebie i widzę Cię taką, jaką będziesz, o Niewiasto Niepokalana, co teraz jesteś jeszcze tylko duchem. Duchem, w którym Ja mam upodobanie. {piękne wydarzenie, użyte w celu oznajmienia, że Matka Najświętsza była obecna przez całą wieczność w duchu Boga, który wzorował się na Niej podczas stwarzania.} Patrząc na Ciebie, daję morzu i niebu lazur twoich oczu, a świętemu zbożu na chleb - kolor twoich włosów. Biel lilii i różowość twych lic daję róży. Daję jej również jedwabistość twojej skóry. Na wzór twoich ząbków stwarzam perły, a patrząc na twe usta, tworzę słodkie truskawki. Wkładam w gardło słowicze brzmienie twych pieśni, a synogarlicy daję twoją skargę. Czytając w twoich przyszłych myślach i wsłuchując się w bicie twego serca, posiadam wzór kierujący stwarzaniem. Przyjdź, Radości moja, dla Ciebie światy są zabawkami aż do chwili, gdy staniesz się w mej myśli tańczącym światłem. Oto światy dla Ciebie, byś się uśmiechała, dla Ciebie girlandy gwiazd i naszyjniki z ciał niebieskich. Księżyc kładę pod twoje wdzięczne stopy. Sporządź sobie szarfę z gwiazd Mlecznej Drogi. Wszystkie gwiazdy i planety są dla Ciebie. Chodź, oglądaj i ciesz się patrząc na kwiaty, którymi się będzie bawiło twoje Dziecko, kwiaty mające służyć za wezgłowie Synowi twego łona. Chodź, zobacz jak stwarzam stada owiec, orłów i gołębi. Podążaj za Mną, towarzysząc Mi, podczas gdy napełniam wodą wnętrze mórz i rzek, i barwię śniegi, i lasy, rozsiewając jednocześnie zboża, sadząc drzewa i winnice, i oliwki dla Ciebie, moja Pełna Pokoju. I winnica także dla Ciebie, Młoda Latorośli moja, będziesz bowiem, nosiła eucharystyczne Grono. Biegnij, leć, raduj się, o moja Piękna, przygotuj do miłości tworzący się z godziny na godzinę świat. {W D2 na dole: Bóg mówi o zamyślonej już przyszłej Maryi, która jest w jego Nieskończonym Zamyśle w czasie, kiedy stwarzał (z godziny na godzinę) albo z twórczego dnia na dzień -dostrzegany zmysłami [człowieka] wszechświat. Nie jest to zatem zachowywanie [świata], lecz stwarzanie, tak jak to jest powiedziane w Księdze Rodzaju. } O nieporównana w swojej do Mnie miłości, Zakochana, niechże ten świat pięknieje przez twój uśmiech, Matko mojego Syna, Królowo mojego Raju, Miłości twojego Boga". I znowu, widząc Skazę i wpatrując się w Tę Bez Skazy, [mówię]: "Przyjdź do Mnie Ty, która sprawiasz, że zaciera się gorycz nieposłuszeństwa ludzi uprawiających nierząd z Szatanem i gorycz ludzkiej niewdzięczności. Razem z Tobą wezmę odwet na Szatanie." Bóg, Ojciec i Stwórca, stworzył mężczyznę i niewiastę według prawa miłości tak doskonałego, że wy już teraz w żaden sposób nie możecie pojąć tej doskonałości. I błądzicie, rozmyślając, jaki byłby rodzaj ludzki, gdyby człowiek nie podporządkował się naukom Szatana. Przypatrzcie się roślinom, przyjrzyjcie się nasionom i kwiatom. Czy one wysiewają się i owocują w następstwie nierządu, gdzie jedno zapłodnienie wynika z setek połączeń? - Nie. - Z męskiego kwiatu wydobywa się pyłek kierowany potem przez zbiór praw meteorologicznych i magnetycznych. Dąży on do zalążni żeńskiego kwiatu, a kwiat otwiera się, otrzymuje i tworzy owoc. On się nie plami odrzuceniem owocu, jak wy to robicie dla podobnego jutrzejszego doznania. I kwiat produkuje, nie kwitnąc aż do nowego sezonu, gdy znów rozkwita, żeby rozmnażać. Przypatrzcie się wszystkim zwierzętom. Czyście kiedykolwiek widzieli samca i samicę zbliżających się do siebie dla pustego złączenia, obejmujących się dla nieczystego stosunku? -Nigdy! - Z bliska czy z daleka, fruwając czy pełzając, w skoku czy w biegu, spełniają one rytuał godów bez nadużywania rozkoszy, lecz jedynie w ważnym celu przedłużenia gatunku. Człowiek przez swe pochodzenie i otrzymaną ode Mnie całkowitą Łaskę, powinien był przyjąć akt zwierzęcy wyłącznie w tym samym celu, akt narzucający się wam, odkąd zeszliście o stopień niżej w odniesieniu do królestwa zwierząt. Wy, ludzie, nie trzeba było mieć takiego nauczyciela. nie postępujecie tak jak rośliny i zwierzęta. Mieliście Szatana za nauczyciela. Wyście go chcieli mieć za nauczyciela i nadal tego chcecie. Akty, jakich dokonujecie, godne są wybranego przez was nauczyciela. Gdybyście jednak pozostali wierni Bogu, zachowalibyście radość posiadania dzieci w sposób święty, bez bólu, bez oddawania się niemoralnym połączeniom, które są nieznane zwierzętom nie posiadającym przecież rozumnej i duchowej duszy. Znieprawionym przez Szatana mężczyznom i niewiastom, Bóg chciał przeciwstawić Męża urodzonego z Niewiasty tak arcydoskonale wzniesionej ku Bogu, że urodziła Go bez poznania mężczyzny: Kwiat, rodzący Kwiat bez potrzeby materialnego poczęcia. Kwiat, stający się Matką wyłącznie na skutek całowania przez Słońce nienaruszonego kielicha Lilii - Maryi. Odwet wzięty przez Boga! Nadaremnie świszczysz, o Szatanie, zionąc nienawiścią podczas Jej narodzin! Ta Dziecina pokonała cię! Już wtedy zostałeś zwyciężony, zanim stałeś się Buntownikiem, Krętaczem i Sprzedawczykiem! I to Ona jest twoją Pogromicielką. Tysięczne, ustawione w szyku bojowym armie, nic nie zdziałały przeciwko twej potędze. Oręż wypadł z rąk ludzkich na widok gadzich łusek stanowiących twą zbroję. O Wiecznotrwały, nie ma tak silnego wiatru, co by rozproszył smród twego oddechu. A jednak dokonała tego dziecinna piętka, tak różowa jak wnętrze kwiatu kamelii, tak gładka i delikatna, że przy niej jedwab wydaje się szorstki; będąc tak maleńką, że mogłaby się zmieścić we wnętrzu tulipana i użyć jego atłasowych płatków za trzewiczek. Mimo że tak maleńka, dokonała tego, że zmiażdżyła cię bez lęku, zmuszając do odwrotu i ucieczki do twej piekielnej jamy, samym tylko niemowlęcym kwileniem. Pokonała ciebie, którego nie odstraszają armie, oczyściła swym oddechem świat z twojego smrodu. Jesteś zwyciężony! Jej Imię; jej spojrzenie, jej czystość - to lanca, piorun i kamień, by cię przeszyć i przygwoździć do ziemi, byś powrócił do Piekła. O, Przeklęty za to, żeś odebrał Bogu szczęście Ojcostwa wszystkich stworzonych ludzi! Nadaremnie uwiodłeś i znieprawiłeś pierwszych ludzi stworzonych w stanie niewinności, żeby łączyli się pomiędzy sobą, nie - aby poczynać życie, lecz nauczyłeś ich wybiegów i rozpusty, pozbawiając Boga - w jego umiłowanym stworzeniu - radości obdarzania ich dziećmi zgodnie z ustaloną przez Niego zasadą. Jeśliby ona została była uszanowana, pozwoliłoby to zachować na ziemi równowagę płci i ras, by dzięki temu uniknąć między narodami wojen i zapobiec nieszczęściom w rodzinach. Ludzie, pozostając posłuszni, mogliby doznać miłości i mieliby ją. Co więcej, mogli byli posiadać tę miłość, pozostając posłuszni prawu miłości. Byłoby to pełne i spokojne, pochodzące od Boga posiadanie, które przechodzi od nadprzyrodzonego do natury materialnej, żeby również i ciało odczuwało tę świętą radość, albowiem złączone jest z duchem i stworzone przez Tego, co stworzył ducha. Teraz, wasza miłość, o ludzie, te wasze miłości - czymże one są? Czym one się stały? Są rozpustą sprawiającą wrażenie miłości lub nieuleczalnym strachem przed utratą miłości współmałżonka, na skutek jego własnej lub czyjejś rozpusty. Odkąd rozpusta zalała świat, nigdy już nie jesteście pewni posiadania serca męża czy żony. I boicie się, i płaczecie, popadacie w szaleństwo z zazdrości, stając się czasem zabójcami, by pomścić zdradę lub jesteście zrozpaczeni, popadając w apatię albo obłęd. Oto coś zrobił dzieciom Bożym, Szatanie! Ci, których znieprawiłeś, znaliby radość posiadania dzieci bez bólu. Posiadaliby radość przychodzenia na świat i umierania bez lęku. Jednak teraz, Szatanie, jesteś pokonany w Niewieście i przez Niewiastę. Od tej chwili ten, kto Ją pokocha, stanie się znów z Boga, przezwyciężając twoje kuszenie, by zachować niepokalaną czystość. Odtąd matki, nie mogąc już poczynać bez bólu, będą jednak miały w Niej pociechę. Odtąd Ona będzie Przewodniczką dla małżonek i Matką dla umierających. Dzięki Niej słodko będzie umierać na jej Łonie, które stanie się dla nich tarczą przeciw tobie, o Przeklęty, i przeciw wyrokom Boga. {W D2: i na tym sercu, które wstawia się u Bożej sprawiedliwości. } Mario, {Wiadomość ważna dla całego tomu: pisarce na imię Mario. Później nazywana jest też "małym Janem".} mój mały głosie, widziałaś już narodziny Syna Dziewicy i narodziny Dziewicy dla Nieba. {Dokładniej: jej święte przejście z ziemi do Nieba. } Widziałaś więc, że Tej bez skazy nieznane są cierpienia obdarzania życiem i śmiertelnej agonii. Jeżeli dla Arcyniewinnej Matki Boga były zarezerwowane doskonałe dary niebiańskie, były one również przeznaczone dla wszystkich potomków pierwszych Rodziców. Jednak dar bezbolesnego rodzenia i dar umierania {trzeba rozumieć: przejście z tego życia do nowego [życia]. } Bez agonii był im dany pod jedynym warunkiem, że pozostaną niewinnymi dziećmi Boga. I tak by się było stało, gdyby zechcieli łączyć się pomiędzy sobą, by poczynać życie bez rozpusty. Wspaniałym odwetem, jaki Bóg wziął na mszczącym się Szatanie, stało się wyniesienie do doskonałości umiłowanego stworzenia w tej jednej istocie wybranej spośród wszystkich ludzi, żeby Ona przeważyła wszystkie złe wspomnienia ludzkości tak podatnej na truciznę Szatana. A zatem Syn jej przyszedł na świat nie w następstwie nieskalanego połączenia dwojga ludzi, lecz przez Boskie objęcie, przeistaczające ducha w ekstazę Ognia. Dziewictwo Dziewicy!... Chodź i rozważaj ze Mną bezmiar jej Dziewictwa, co da ci możność podziwiania jego oszałamiającej głębi. Czymże jest nieszczęsne, przymusowe dziewictwo takiej niewiasty, której nie poślubił żaden mężczyzna? Jest więcej niż niczym. Czymże jest dziewictwo takiej, która chcąc należeć do Boga, nie umie zachować swego dziewictwa inaczej jak tylko w ciele, nie zachowując go w duchu? Daje przenikać doń obcym myślom, pieszcząc i przyjmując pieszczoty myśli ludzkich? To już zaczyna być w pewnym sensie cień dziewictwa, lecz to jest jeszcze bardzo niewiele. Czymże jest dziewictwo żyjącej tylko dla Boga w klasztornym odosobnieniu? To już dużo! Jednak to jeszcze nie jest doskonałe dziewictwo w porównaniu do doskonałego Dziewictwa mej Matki. Nawet u ludzi najbardziej świętych istnieje taki - zachodzący pomiędzy duchem a winą - związek, z którego wyzwala jedynie Chrzest. Wyzwala, lecz częściowo, podobnie jak niewiasta rozłączona z małżonkiem przez jego śmierć, nie powraca już do takiego całkowitego dziewictwa, jakie było udziałem Pierwszych Rodziców przed popełnieniem przez nich Grzechu. Pozostaje zawsze bolesna, dająca znać o sobie blizna, gotowa ciągle stać się raną, tak jak pewne choroby, które rytmicznie uczynniają swoje wirusy. U Dziewicy nie istnieje taki stopiony z Winą ślad. Jej dusza jawi się piękna i nietknięta, taka jaką była w zamyśle Ojca gromadzącego w Niej wszystkie łaski. Jest to Dziewica Jedyna, Doskonała, Całkowita. Taka jest Pomyślana, taka jest Urodzona, taką Pozostaje. Taka jest Ukoronowana. Taka jest na wieczność. Jest Dziewicą, jest bezmiarem nienaruszenia, czystości, łaski zatopionej w Otchłani, gdzie jest roziskrzona: w Bogu. Jest to Nienaruszona, Czysta, najdoskonalsza Łaska. Oto jest odwet Troistego i Jedynego Boga! Naprzeciw wszystkim znieprawionym stworzeniom stawia Bóg tę Gwiazdę doskonałości. Przeciw niezdrowej ciekawości - tę wzniosłą Niewiedzącą, co się zadowala tylko samą miłością Boga. Przeciwko wiedzy o złu, tę wzniosłą Niezdolną do zła. W Maryi istniała nie tylko niemożność doznania poniżającej miłości, jaką Bóg przyznał był stadłom ludzkim, lecz jeszcze o wiele więcej. Istniała w Niej niemożność doznania tej zgubnej gorączki, będącej dziedzictwem Grzechu. W Niej jest tylko mądrość będąca jednocześnie zmrożeniem i rozżarzeniem Boskiej miłości: ogniem, który mrozi ciało, by stało się doskonałe na ołtarz, gdzie Bóg poślubia Dziewicę nie poniżając się jednak przez to, gdyż jego doskonałość obejmuje Tę, która - jak przystoi Małżonce -jest tylko o jeden stopień niżej od Małżonka, podlegając Mu jako Niewiasta, lecz będąc jak On, bez skazy." * * * 9. ZA TRZY LATA BĘDZIESZ TAM, MOJA LILIO Napisane 28 sierpnia 1944, A 3482-3487 Widzę Joachima i Annę razem z Zachariaszem i Elżbietą. Wychodzą właśnie z jakiegoś domu w Jerozolimie, należącego prawdopodobnie do ich znajomych lub przyjaciół. Zmierzają w kierunku Świątyni na obrzęd Oczyszczenia. Anna trzyma w ramionach Córeczkę dokładnie opatuloną i okrytą jeszcze z wierzchu lekką wełnianą kołderką, ciepłą i miękką. Z jakąż troskliwością i miłością niesie Ją i baczy na swoje maleńkie stworzonko. Od czasu do czasu unosi brzeg ciepłego i delikatnego okrycia, by sprawdzić, czy Maryja może swobodnie oddychać, zakrywając Ją jednak czym prędzej dla ustrzeżenia przed chłodem powietrza. Dzień jest piękny, lecz trzeba zaznaczyć, że chłodny, jest bowiem pełnia zimy. Elżbieta niesie jakieś zawiniątka, Joachim prowadzi uwiązane dwa grube białe baranki, podrośnięte, prawie już barany. Zachariasz nic nie niesie i wygląda bardzo pięknie: ubrany w białą, lnianą szatę, wystającą spod rozchylającego się płaszcza, z ciężkiej białej wełny. Zachariasz jest w pełni sił męskich, znacznie młodszy niż wtedy, gdy go widziałam podczas narodzin Chrzciciela. Również Elżbieta, choć jest już dojrzałą niewiastą, wygląda świeżo i młodo. Za każdym razem gdy Anna zagląda do maleństwa, pochyla się zachwycona nad śpiącą twarzyczką. Elżbieta też wygląda bardzo pięknie: ubrana w ciemną niebiesko - fioletową suknię i o ton ciemniejszy płaszcz. Głowę i część płaszcza przesłania welon, spadający lekko aż poniżej ramion. Przede wszystkim jednak Joachim i Anna wyglądają w świątecznych strojach bardzo uroczyście. Wbrew swemu zwyczajowi, Joachim nie ma na sobie brązowej tuniki, lecz długą, bardzo ciemnoczerwoną suknię - jak byśmy to dziś nazwali: czerwień św. Józefa - a frędzle u płaszcza są zupełnie nowe i ładne. Na głowie ma także coś w rodzaju prostokątnego welonu otoczonego obręczą ze skóry. Całe ubranie jest nowe i starannie wykończone. A Anna! Och! Dzisiaj nie jest ubrana w swe zwykłe ciemne odzienie! Ma jasną, bladożółtą suknię koloru starej kości słoniowej, ściągniętą w talii, a przy szyi i mankietach taśmą wyglądającą na srebrną i złotą. Głowę ma zakrytą bardzo przejrzystym welonem, jakby z adamaszku, przytrzymanym na czole przez opaskę z wąskiej, lecz cennej lamy. Na szyi ma kunsztownie wykonaną kolię ze złota, a na rękach bransolety. Nosi się z taką godnością że ma iście królewski wygląd. Płaszcz jest jasnożółty, cały obramowany pięknym greckim haftem, tkanym kolor na kolorze. "Wyglądasz jak w dzień swego ślubu. Byłam wtedy dziewczynką, lecz dobrze pamiętam, jaka byłaś piękna i szczęśliwa" - mówi Elżbieta. "Teraz jestem szczęśliwsza... Chciałam się ustroić na tę uroczystość w taki sam sposób. Zachowałam cały ślubny strój na ten upragniony dzień... lecz nie miałam już nadziei założyć go na tę okoliczność. "Pan bardzo cię umiłował!... " - mówi Elżbieta. "Dlatego też oddaję Mu to, co miłuję najbardziej. Ten mój kwiat. "Czy będziesz umiała zdobyć się na to, by się od Niej oderwać, gdy przyjdzie wyznaczona godzina?" "Będę wspominać czasy, kiedy jeszcze nie miałam dziecka, uznając, że to Bóg mi je dał. I gdy już zostanie w Świątyni, będę się tym pocieszać. Powiem sobie: "Modli się teraz przed Przybytkiem i prosi Boga Izraela także za swoją mamę" i będę spokojna. Odczuję jeszcze większy pokój mówiąc sobie: "Jest oddana Bogu. A kiedy my, starzy, którzyśmy otrzymali Ją z Nieba, nie będziemy już żyli, On, Przedwieczny, pozostanie nadal jej Ojcem". Wierzaj mi, jestem przekonana, że tak będzie. To Dziecko nie należy do nas! Nie miałam już żadnej możliwości... by... On Ją złożył w moje łono - Boski dar, by obetrzeć łzy, wzmocnić naszą nadzieję i modlitwy. Jesteśmy szczęśliwi mogąc być jej tymczasowymi opiekunami... Niech będzie błogosławiony!" Wszyscy zbliżają się do murów Świątyni. "Idźcie naprzód przez Bramę Nikanore, ja tymczasem pójdę uprzedzić kapłana i dogonię was" - mówi Zachariasz i znika za bramą wychodzącą na wielki dziedziniec otoczony portykami. Całe towarzystwo przechodzi z wolna przez kolejne tarasy. Nie wiem, czy wspomniałam już kiedyś o tym, że ogrodzone wnętrze Świątyni nie znajduje się na jednym poziomie, lecz wznosi się stopniowo tarasami, na które wchodzi się przez bramy. Wchodzi się po stopniach przez poszczególne bramy, a za każdą z nich znajdują się dziedzińce i przepięknie zdobione portyki i portale. W portykach są wejścia przepięknie ozdobione marmurem, brązem i złotem. Zanim dochodzą do umówionego miejsca, zatrzymują się i rozwijają przyniesione rzeczy: jakieś płaskie i szerokie, suto omaszczone placki z ciasta, z białej mąki, dwa gołąbki w małej wiklinowej klatce i grube srebrne monety: tak bardzo ciężkie monety, że gdyby w owym czasie istniały kieszenie, zostałyby na pewno szybko przez nie przedziurawione. Stoją przed piękną Bramą Nikanore, wyglądającą jak koronka z obramowanego srebrem brązu. Zachariasz już czeka u boku kapłana, prezentującego się wspaniale w białym, lnianym odzieniu. Anna zostaje pokropiona ablucyjną wodą - mam nadzieję, że jest czysta - potem otrzymuje polecenie zbliżenia się do ofiarnego ołtarza. Anna nie niesie już Dziecka, wzięła je Elżbieta, pozostając przed wejściem do bramy. Joachim idzie w ślad za małżonką, wlokąc za sobą obróconego tyłem, nieszczęsnego, rozpaczliwie beczącego baranka. A ja... robię to samo, co przy oczyszczeniu Maryi: zamykam oczy, by nie widzieć rzezi. Teraz Anna jest już oczyszczona. Zachariasz szepce koledze parę słów do ucha, których ten słucha z uśmiechem. Potem kapłan zbliża się do wszystkich zgromadzonych, winszując ojcu i matce radości i chwaląc ich wiarę w otrzymaną obietnicę. Potem dostaje drugiego baranka, mąkę i ciasto. "A więc ta Dziewczynka jest poświęcona Panu? Jego błogosławieństwo będzie Jej towarzyszyć i wam także. Oto nadchodzi Anna, córka Fanuela z pokolenia Aser. Ona będzie jedną z jej nauczycielek. Chodź, zobacz niewiasto - mówi dalej kapłan do przybyłej - to Maleństwo jest ofiarowane Świątyni. Będziesz jej nauczycielką i pod twą opieką będzie wzrastać jej świętość jak pochwalna ofiara." Anna, córka Fanuela, w białym stroju i całkiem siwa, zbliża się i głaszcze Dziecinę, która obudzona, rozgląda się niewinnymi oczyma, zadziwiona otaczającą ją białością i błyszczącym w promieniach słońca złotem. Ceremonia wydaje się zakończona. Nie zauważyłam specjalnych rytów w obrzędzie oddania Bogu Maryi. Być może wystarczyło powiedzieć to kapłanowi, a przede wszystkim powiedzieć to w świętym miejscu do Boga... "Chciałabym złożyć ofiarę na Świątynię i potem udać się tam, gdzie minionego roku ujrzałam światło" - mówi Anna. Wszyscy udają się w tamtą stronę, a Anna, córka Fanuela, towarzyszy im. Ściśle mówiąc, wcale nie wchodzą na podwórzec Świątyni. To się chyba rozumie samo przez się. Chodzi przecież o niewiastę i dziewczynkę. Dochodzą więc tylko do tego miejsca, w którym potem Maryja ofiarowała swego Syna. Stoją jednak tuż przed szeroko otwartą bramą na Dziedziniec Izraelitów i patrząc w głąb zacienionego wnętrza, skąd dochodzą słodkie śpiewy młodych dziewcząt i gdzie błyszczą subtelne światła, padające złocistym blaskiem na rzędy okrytych białymi welonami główek: dwa rzędy prawdziwych lilii. "Za trzy lata będziesz tu także, moja Lilio" - obiecuje Anna Maryi, która patrzy jak urzeczona w kierunku oświetlonego wnętrza i uśmiecha się do powolnej pieśni. "Zdaje się rozumieć - mówi Anna, córka Fanuela - to śliczne Maleństwo. Będę Ją kochała, jak gdyby była moim własnym dzieckiem. Obiecuję ci to, matko, jeśli oczywiście dożyję do tego czasu." "Dożyjesz, niewiasto - mówi Zachariasz - na pewno będziesz przyjmować Ją w poczet poświęconych dziewcząt. I ja też będę. Chcę być przy tym, by już od samego początku prosić Ją o modlitwę w naszej intencji..." - mówiąc to patrzy na Elżbietę znacząco. Ona rozumie i wzdycha. Ceremonia jest skończona i Anna, córka Fanuela, oddala się. Wszyscy wychodzą ze Świątyni rozmawiając między sobą. Słyszę jak Joachim mówi: "Nie tylko oddałem chętnie moje dwa najlepsze baranki, ale oddałbym wszystkie dla tej radości, która nas dziś spotkała, a także aby oddać chwałę Bogu." Niczego więcej nie widzę. * * * 10. "OTO DOSKONAłA DZIECINA O GOŁĘBIM SERCU" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3487-3489 Mówi Jezus: Salomon wkłada w usta Mądrości te słowa: "Jeśli ktoś jest bardzo maleńki, niech przyjdzie do Mnie". I istotnie, ze swej fortecy, z murów swego miasta, Wieczna Mądrość powiedziała do Wiecznej Dzieciny: "Przyjdź do Mnie". Płonęła z chęci posiadania Jej. Znacznie później, Syn Przeczystej Dzieciny powie: "Pozwólcie małym dzieciom przyjść do Mnie, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie, a kto się do nich nie upodobni, nie będzie miał miejsca w moim Królestwie". Spotykają się dwa następujące głosy: głos Mądrości z Niebios i mój, Człowieka. Podczas gdy głos z Nieba woła do malutkiej Maryi: "Przyjdź do Mnie", Głos Człowieka mówi, a mówiąc myśli o swej Matce: "Przyjdźcie do Mnie, jeśli będziecie umieli stać się jak maleńkie dzieci." Stawiam wam za wzór moją Matkę. Oto doskonała Dziecina o gołębim sercu, prosta i czysta. Ta, której nie dosięgły ani przeżyte przez Nią lata, ani też nie dosięgło Jej zdziczenie i zepsucie świata, ani jego okrucieństwo i zakłamanie. Dlatego, że Ona go nie chciała. Przychodźcie do Mnie, patrząc na Maryję! A ty, [Mario, ] która Ją widzisz, powiedz Mi: czy teraz jej dziecięce spojrzenie jest inne od tego spojrzenia widzianego przez ciebie u stóp Krzyża lub w radości Zesłania Ducha, lub w czasie, gdy jej powieki opadają na oczy gazeli, kiedy nadchodzi pora jej ostatniego snu? - Nie! - Teraz jest to niepewne i zdziwione spojrzenie dziecka. Potem, w czasie Zwiastowania, będzie to spojrzenie pełne zdumienia i skromności. Następnie będzie to szczęśliwe spojrzenie Matki, w Betlejem. Jeszcze później - pełne czci, mojej pierwszej wzniosłej Uczennicy. Następnie rozdzierające serce spojrzenie Torturowanej na Golgocie, potem promieniste spojrzenie w czasie Zmartwychwstania i Zesłania Ducha Świętego, zaś w końcu zaćmione spojrzenie ekstatycznego snu, widziane przez ciebie w ostatnim widzeniu. To jest ciągle ten sam wzrok. To jest takie samo wejrzenie, gdy otwiera się, by spoglądać po raz pierwszy, jak i wtedy, gdy zamyka się i znika przy końcu życia, zmęczone światłem po zobaczeniu tylu radości i ohydy. Jej wzrok jest czysty i spokojny jak skrawek nieba, który ciągle jednaki jaśnieje pod czołem Maryi. Złość, kłamstwo, pycha, nieczystość, nienawiść i ciekawość -nigdy dymną zasłoną nie zaćmiły jej wzroku. To są oczy spoglądające na Boga z miłością, poprzez łzy czy śmiech, wejrzenie, które pieści lub przebacza dla miłości Bożej i wszystko znosi, a przez miłość do swojego Boga staje się niedostępne dla ataków Złego, który tak często posługuje się okiem, żeby dotrzeć do serca. Oko czyste, ufne i błogosławiące, mają czyści i zakochani w Bogu święci. Powiedziałem: "Światłem twego ciała jest oko. Jeśli oko jest czyste, całe twe ciało będzie w światłości. Jeżeli jednak oko twoje jest mętne, cała twoja osoba znajdzie się w ciemności." Święci posiadają taki wzrok, który jest światłością dla ducha i zbawieniem dla ciała, ponieważ - podobnie jak Maryja - podczas całego ich życia nie patrzyli na nic innego, tylko na Boga. Więcej jeszcze: oni mają wspomnienie Boga. Będę ci jeszcze tłumaczył, mój mały głosie, znaczenie ostatniego, użytego przeze Mnie zwrotu. * * * 11. "POCIECHO MOJA, SKĄD ZNASZ TE ŚWIĘTE SPRAWY?" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3487-3489 Znowu, jeszcze raz widzę Annę. Widzę ją przez cały czas od wczorajszego wieczora, jak siedzi przy wejściu do cienistej pergolii, jest zajęta szyciem. Suknię ma skromną, piaskowoszarą, bardzo luźną, zapewne z powodu ogromnego upału. W oddali, na drugim końcu [utworzonego przez winorośl] tunelu, widzę koszących siano żeńców. Zapewne nie są to pierwsze sianokosy, bowiem winogrona zaczynają już dojrzewać i nabierają złotawego koloru, a na wielkiej jabłoni, pośród ciemnej zieleni liści, widać żółto - czerwone jabłka. Ponadto dalekie łany zbóż są już sprzątnięte, a na ściernisku chylą się lekko płomienne maki i sterczą nieruchomo sztywne, gwiaździste bławatki, postrzępione i błękitne jak wschodnie niebo. Z zacienionego tunelu wychodzi jeszcze bardzo maleńka Maryja. Idzie żwawo, pewnym krokiem, a jej małe nóżki, w białych sandałkach, nie potykają się o wystające kamienie. Już teraz posiada ledwo zaznaczony, ten sam miękki, lekko kołyszący się, jakby chód, jaki będzie miała potem. Ubrana w białą, luźną, sięgającą do kostek szatkę, zmarszczoną pod szyją błękitną tasiemką, przypomina białą gołąbkę, a rękawki ma szerokie i tak krótkie, że widać całe obłe ramionka. Wygląda jak mały aniołek z bardzo płowymi, jak jasny miód, włosami, niezbyt kręconymi, które zwijają się tylko na końcach w loki, z błękitnymi jak niebo oczyma i z nieco zaróżowioną, uśmiechniętą twarzyczką. Łagodny powiew wiatru wchodząc przez szerokie rękawy sukienki wzdyma ją na ramionach, upodabniając Maryję do małego aniołka z na wpół rozpostartymi do lotu skrzydłami. Trzyma w rączce chabry, maki i inne zebrane pomiędzy zbożem kwiatki. Nie znam ich nazw. Idzie, a gdy jest już blisko matki, puszcza się biegiem i z radosnym okrzykiem małej turkaweczki zatrzymuje się w locie przy nieco rozwartych na jej przyjęcie kolanach matki, która pochyla się, żeby Ją przygarnąć - odkładając prędko szycie, żeby nie ukłuć Dziecka - i bierze Ją w ramiona. Na tym zakończyło się wczorajsze widzenie. Dziś rano wznawia się i przebiega następująco: "Mama! Mama! " I biała gołąbeczka tuli się jak w gniazdku do kolan matki, stojąc nóżkami na wydeptanej trawie i opiera twarzyczkę na jej łonie. Widać tylko mały karczek poprzez złote włosy; Anna schyla się i całuje Ją z miłością. Potem gołąbeczka unosi główkę i ofiarowuje Mamie kwiaty. Wszystkie są dla mamy. A z każdym kwiatkiem wiąże się inna opowieść, którą sobie wymyśliła. Ten duży kwiat, taki niebieski, jest gwiazdką, która zeszła z nieba, żeby przynieść dla jej mamy pocałunek od Pana. O tak: ma go przytulić i ucałować w serce, w serce, ten kwiatek niebieski, wtedy poczuje zapach Boga. Ten drugi, jaśniejszy, taki podobny do oczu taty, ma napisane na płatkach, że Pan bardzo kocha tatę, bo jest dobry. A ten mały, malutki, jedyny znaleziony (jest to niezapominajka), został stworzony przez Pana, by powiedział Jej, jak bardzo jest przez Niego kochana. "A te czerwone, mama wie, czym one są? To są cząstki płaszcza króla Dawida, przesiąknięte krwią wrogów Izraela, rozrzucone na polu bitwy i zwycięstwa. One nawet urodziły się z tych kawałków królewskiego płaszcza, podartego w bohaterskim boju dla Pana." A ten biały i mały, który wygląda jakby zrobiony z siedmiu jedwabistych patrzących w niebo kieliszków, urodził się tam koło źródełka. To sam tata zerwał dla Niej ten kwiatek spośród cierni. Jest zrobiony z szaty króla Salomona. On ją nosił w tym samym miesiącu, kiedy urodziła się córeczka jego bratanka -tyle lat, och! tyle, tyle lat temu!... Tyle lat temu, gdy on we wspaniałych białych szatach szedł na czele mnóstwa Izraelitów przed Arką, przed Przybytkiem, radując się, że powrócił obłok otaczający chwałę Pana. Wtedy król rozpoczął śpiewanie kantyku, modlitwę [i taniec] szczęścia. "Chcę być zawsze podobna do tego kwiatka i chcę tak samo jak mądry król śpiewać pieśń i modlitwę przed Przybytkiem" -kończą wypowiedź małe usteczka Maryi. "Pociecho moja! Skąd znasz te święte sprawy? Kto ci o nich opowiada? Może ojciec?" "Nie. Nie wiem, kto to taki. Wydaje mi się, że zawsze je znałam. Może ktoś mi je opowiada, a ja go nie widzę? Może to jest jakiś Anioł Boży, wysłany z poleceniem rozmawiania z tymi, co są dobrzy? Opowiesz mi coś jeszcze, mamo?..." "Och, moja dziecino! Jakie wydarzenie chcesz jeszcze poznać?" Maryja myśli, poważna i skupiona. Trzeba by Ją namalować, żeby uwiecznić wyraz jej twarzy. Na małej dziecinnej buzi widać dokładnie przepływające myśli. Uśmiechy i westchnienia, blaski słońca i cienie chmur - to cała historia Izraela. Wreszcie się decyduje: "Opowiedz jeszcze raz, co mówił Gabriel Danielowi o obiecanym Chrystusie." I słucha Z przymkniętymi oczyma, powtarzając cicho mówione przez matkę słowa, jakby chciała je lepiej zapamiętać. Gdy Anna kończy, pyta: "Ile [czasu] brakuje jeszcze do przyjścia Emmanuela?" "Około trzydziestu lat, najdroższa." "Jak to jeszcze długo! A ja będę wtedy w Świątyni... Powiedz mi, jeśli się będę modlić bardzo, bardzo, bardzo, dzień i noc, noc i dzień, i gdy dlatego będę chciała być tylko dla Boga, całe życie, czy Przedwieczny da mi tę łaskę i wcześniej ześle Mesjasza swemu ludowi?" "Tego nie wiem, kochanie. Prorok powiedział: "Siedemdziesiąt tygodni." Myślę, że proroctwo się nie myli... lecz Pan jest dobry" - dodaje śpiesznie Anna, widząc łzę błyszczącą na złotych rzęsach swej Dzieciny. - "Wierzę, że jeśli będziesz się bardzo, bardzo, bardzo modliła, On Ciebie wysłucha." Uśmiech powraca na małą twarzyczkę, uniesioną nieco w stronę matki. Promień słońca, przechodzący między zielonymi gałązkami winorośli, rozświetla powstrzymane łzy, jakby to były krople rosy zawieszone na źdźbłach górskiego mchu. "Więc będę się modlić i dlatego zostanę dziewicą. " {to znaczy: zachowam je i ofiaruję} "Czy Ty wiesz chociaż, co to znaczy?" "To znaczy nie znać miłości mężczyzny, tylko miłość Boga. To znaczy nie mieć innych myśli, jak tylko dla Pana. To znaczy pozostać dzieckiem w ciele i aniołem w sercu. To znaczy mieć oczy tylko do patrzenia na Boga, uszy, żeby Go słuchać, usta, by Go chwalić, ręce, by Mu się ofiarować jako ofiara, nogi, by za Nim spieszyć, a serce i życie, żeby Mu je oddać." " O błogosławiona! Ale w takim razie nie będziesz miała dzieci, Ty, która tak lubisz wszystko maleńkie, tak samo dzieci, jak jagnięta i gołąbki... Dla niewiasty dziecko jest jak mała, kędzierzawa owieczka lub gołąbek z jedwabistymi skrzydłami koralowym dzióbkiem, którego można kochać, obsypywać pocałunkami i usłyszeć jak mówi "Mama". "To nic. Będę u Boga w Świątyni i będę się modliła. I może kiedyś zobaczę Emmanuela? Dziewica mająca być jego Matką -jak mówi wielki Prorok - pewnie już się narodziła i powinna być w Świątyni... Będę jej towarzyszką... i służącą... Och, tak! Żebym tylko mogła ją rozpoznać przez światło Boże. Chciałabym służyć tej szczęśliwej! A potem ona pokaże mi swojego Syna, zabierze mnie do Niego i będę służyć i Jemu. Jemu także! Pomyśl, mamo!... Służyć Mesjaszowi!..." Maryja jest niezmiernie podniecona tą myślą, która Ją jednocześnie przygnębia i wprawia w uniesienie. Jest cała rozjaśniona i stoi tak z główką pochyloną trochę do przodu i ze skrzyżowanymi na piersiach rączkami. Wydaje się dziecięcą reprodukcją obrazu Dziewicy ze Zwiastowania, który kiedyś widziałam. Maryja mówi, dalej pytając: "Czy Król Izraela Pomazaniec Boży, pozwoli mi sobie usługiwać?" "Bez wątpienia. Czy król Salomon nie mówi: "On ma sześćdziesiąt królowych i osiemdziesiąt innych małżonek i niezliczone panny młode?" Widzisz więc, że na dworze Króla będzie niezliczona ilość dziewic usługujących Panu." "Och! Czy nie widzisz, że muszę być dziewicą? Tak muszę. Jeśli On chce dziewicy na Matkę, to znaczy, że ponad wszystko lubi dziewictwo. Chcę, żeby mnie kochał, mnie - służącą, za posiadane dziewictwo, które uczyni mnie trochę podobną do jego umiłowanej Matki... Tak, to jest właśnie to, czego chcę... I chciałabym także być grzesznicą, wielką grzesznicą, gdybym się tylko nie obawiała obrazić Pana... Powiedz mamo, czy można być grzesznicą dla miłości Boga?" "Co ty mówisz, mój skarbie? Nie rozumiem! " "Chcę powiedzieć: że chciałabym grzeszyć, żeby być kochaną przez Boga, który staje się Zbawcą. Zbawia się to, co jest zgubione, prawda? Chciałabym być zbawioną przez Zbawiciela, żeby patrzył na mnie z miłością. Dlatego chciałabym grzeszyć, ale bez popełnienia grzechu, którym On się brzydzi. Jakże by mnie mógł zbawić, gdybym się nie zgubiła?" Anna jest osłupiała. Zupełnie nie wie, co powiedzieć. Joachim przychodzi jej z pomocą. Idąc cicho po trawie za szpalerem młodych winorośli, zbliżył się niepostrzeżenie. "On Cię wcześniej ocalił, bo wie, że Go kochasz i chcesz jedynie Jego kochać. Dlatego jesteś już odkupiona i możesz - tak jak pragniesz - pozostać dziewicą" - mówi Joachim. "Naprawdę, mój ojcze? " Maryja tuli się do jego kolan, patrząc swymi jasnymi jak gwiazdy oczyma - tak podobnymi do ojcowskich - pełna szczęścia z powodu otrzymanej przez zapewnienie ojca nadziei. "To prawda, moje kochane Maleństwo. Spójrz: przyniosłem Ci wróbelka. Ćwiczył swój pierwszy lot przy źródle. Mogłem pozostawić go własnemu losowi, lecz słabe skrzydełka i zbyt wątłe nóżki nie miały sił podnieść go po raz drugi ani utrzymać na śliskiej cembrowinie. Byłby wpadł do wody. Nie czekałem na nieszczęście. Zabrałem go stamtąd i przynoszę Tobie. Zrobisz z nim, co zechcesz. Widzisz więc, że został ocalony, zanim się wydarzyło nieszczęście. To samo Bóg zrobił z Tobą. A teraz powiedz mi, Maryjo: kiedy bardziej kochałem wróbelka, czy ratując go nim wpadł do wody, czy też kochałbym bardziej, ratując go po tym zdarzeniu?" "To teraz bardziej go kochasz, boś nie pozwolił, żeby sobie zaszkodził w zimnej wodzie." "Więc widzisz! Bóg Cię bardziej umiłował, bo zbawił Cię przedtem, wcześniej nim byś mogła zgrzeszyć." "W takim razie będę Go miłować ze wszystkich sił. Mały śliczny wróbelku, będę taka jak ty. Pan nas jednakowo ukochał, ofiarowując nam dar ocalenia... Teraz cię nakarmię, a potem pozwolę ci odlecieć. Ty będziesz śpiewał Bogu hymny pochwalne pośród drzew, a ja w Świątyni będę wielbić Boga i powiemy: "ześlij, ześlij Przyrzeczone" "oczekującym". Och , mój tato, kiedy zaprowadzisz mnie do Świątyni?" "Niezadługo, moja perełko, lecz czy nie żal Ci zostawić ojca?" "Bardzo! Ale będziesz mnie odwiedzał... a poza tym, gdyby to nie sprawiało bólu, nie byłoby ofiarą." "Będziesz o nas pamiętała?" "Zawsze! Po modlitwie o zesłanie Emmanuela, będę się modliła za was, żeby Bóg dał wam szczęście i długie lata życia... aż do czasu, gdy On stanie się Zbawicielem. Potem powiem Mu, żeby was stąd wziął i zaprowadził do Niebieskiego Jeruzalem. " Widzenie znika. Pozostaje mi w oczach obraz Maryi w objęciach ojca... * * * 12. CZY SYN NIE MÓGł BYŁ WŁOŻYĆ W USTA SWEJ MATKI WŁASNEJ MĄDROŚCI? W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3496-3499 Jezus mówi: "Słyszę już [krytyczne] komentarze mistrzów w podchwytliwości: "W jaki sposób nie mające jeszcze trzech lat dziecko , może się tak mądrze wysławiać? To jest wielka przesada!" Nikt jednak nie ma tych wątpliwości, gdy chodzi o opisy mojego dojrzałego zachowania się w dziecięcych latach. Inteligencja nie jest dana wszystkim w jednakowej mierze ani też jej rozwój nie zależy od wieku. Kościół wyznaczył siódmy rok życia dla dziecka jako granicę odpowiedzialności, ponieważ w tym wieku nawet dziecko opóźnione może już, choćby w sposób elementarny, odróżnić co dobre, a co złe. Istnieją jednak takie dzieci, które są w stanie znacznie wcześniej rozeznawać, pojĄć i chcieć, posiadając bardzo wcześnie wystarczająco rozwinięty rozum. Mała Imelda Lambertini, Rosa de Viterbo, Nellie Organ i Nennolina, są dla was takim potwierdzającym przykładem, o doktorzy, którzy jesteście tak wymagający, iż nie umiecie uwierzyć, że moja Matka mogła myśleć w taki sposób i wysławiać się podobnie, jak w opisanym widzeniu. Wybrałem tylko cztery nazwiska spośród milionów świętych dzieci, które zaludniają mój Raj, po przeżyciu na ziemi krótszego lub dłuższego czasu, dojrzale i rozumnie. Czym właściwie jest rozum? Jest darem Boga. Bóg może go udzielić, jak chce i komu chce, i w jakim zechce wymiarze. Rozum jest także jedną z cech najbardziej upodabniającą was {oczywiście: z wyjątkiem zawartych w ludzkim świecie nieprawidłowości w rozumowaniu.} do Boga: Inteligentnego i Rozumnego Ducha. Rozum i inteligencja były darmowymi darami, danymi Człowiekowi w Raju Ziemskim. Dary te były żywe wtedy, gdy w duchach Pierwszych Rodziców była jeszcze nietknięta i czynnie działająca Łaska! W księdze Jezusa, syna Syracha, jest powiedziane: "Cała mądrość pochodzi od Pana Boga i była z Nim zawsze przed wszystkimi wiekami". Jak wielką mądrość mogli byli posiadać ludzie, gdyby pozostali synami Bożymi? Braki powstałe w waszej inteligencji są naturalnym następstwem faktu utracenia przez was Łaski i uczciwości. A tracąc Łaskę oddaliliście od siebie Mądrość na wiele wieków. Jak ciało niebieskie schowane za kilometrami mgławic, tak Mądrość nie jest już wam dostępna w całym czystym blasku, lecz tylko widzicie ją poprzez zamglenia, zagęszczające się ciągle z powodu waszego stałego przeniewierstwa. Potem przyszedł Chrystus i przywróciłwam Łaskę, najcenniejszy dar Bożej miłości. Czy jednak umiecie zachować tę czystą i niewinną perłę? - Nie. - Jeśli nie niszczycie jej przez indywidualną wolę grzeszenia, to plamicie ją bezustannie przez ciągłe grzechy powszednie, słabości, błędne przywiązania i sympatie, które - nawet jeżeli nie są rzeczywistymi związkami z siedmioma grzechami głównymi - osłabiają jednak światło Łaski i jej aktywność. Macie teraz całą spuściznę wieków, żeby zaciemniała wam wspaniałe światło inteligencji, którą Bóg dał pierwszym Rodzicom. Teraz całe długie wieki zepsucia i zgubnych poczynań obciążają swoją spuścizną siły cielesne i wasze możliwości intelektualne. Maryja była nie tylko Czystą, Nową Ewą, odtworzoną przez Boga dla Bożej radości: była nad EwĄ, była Arcydziełem Najwyższego, była w zamyśle Boga Pełną Łaski, była Matką Słowa. Była "Źródłem Mądrości" jak mówi Jezus, syn Syracha, i "Słowem". Czy Syn nie mógł był włożyć w usta swej Matki własnej mądrości? Skoro Prorokowi, zobowiązanemu przez Mądrość do głoszenia nakazanego Słowa, ta sama Mądrość mogła oczyścić usta rozżarzonym węglem, żeby przepowiadał ludowi, to czyżby Miłość nie mogła dać swojej Małżonce - dziecinie, która miała nosić Słowo - wzniosłości i jasności wysławiania się, aby nie mówiła jak dziecko, a potem nie mówiła jak [zwyczajna] niewiasta, ale tylko i zawsze tak jak istota niebiańska, połączona z wielką światłością i mądrością Boga? Cud daru inteligencji nie polega bynajmniej na wyższym rozumie Maryi, a potem moim, co ujawniło się już od czasu naszego wczesnego dzieciństwa. Cud polega na, nieuzewnętrznianiu zawartej w nas Nieskończonej Inteligencji, żeby posiadając ją, nie zadziwiać tłumów i nie wzbudzić szatańskiego zainteresowania. Będę jeszcze mówił na ten temat, wchodzący w zakres "pamiętania" Boga, jakie posiadają święci." * * * 13. ODDANIE MARYI DO ŚWIĄTYNI Napisane 30 sierpnia 1944, A 3499-3507 Widzę, jak Maryja idzie pomiędzy rodzicami przez ulice Jerozolimy. Liczni przechodnie zatrzymują się, żeby popatrzeć na piękne Dziecko, ubrane w śnieżnobiałą szatkę z narzuconym na nią powiewnym, leciutkim welonem, ozdobionym ściślej tkanymi wzorami kwiatów na przejrzystym, równie białym tle. To chyba jest ten sam welon, który miała na sobie Anna w dniu Oczyszczenia. Tylko, że Annie nie zasłaniał nawet paska, natomiast Maryi sięga aż do samej ziemi, otaczając ją jakby jasną, świetlistą mgłą. Jest wyjątkowo piękna! Jasne, gęste włosy spadają na ramiona, a właściwie na prześwitujący przez delikatną, błyszczącą tkaninę, karczek, tam gdzie nie jest zasłonięty przez kwiatowy deseń. Welon przytrzymuje na czole bladoniebieska wstążka, na której są wyhaftowane - z pewnością przez mamę - malutkie, srebrne lilie. Jak już mówiłam, ten bardzo biały strój sięga do samej ziemi, tak, że tylko czasem widać małe stopki w białych sandałach. Malutkie dłonie wyglądają spod długich rękawów sukienki jak dwa płatki magnolii. Poza niebieską wstążką na czole nie ma innego kolorowego akcentu. Maryja wydaje się okryta śniegiem. Joachim ubrany jest w ten sam strój, który nosił na Oczyszczenie Anny. Natomiast Anna jest cała spowita w ciemny fiolet. Nawet płaszcz zakrywający jej głowę, jest w tym samym, bardzo ciemnym kolorze. Jest zsunięty głęboko na oczy: dwoje biednych matczynych oczu, zaczerwienionych od płaczu, co nie chcą płakać ani się nikomu pokazać. Nie mogąc jednak powstrzymać łez, ukrywają się w cieniu zarzuconej na głowę poły płaszcza. Ta ostrożność jest zarówno ze względu na przechodniów jak i na Joachima, któremu dzisiaj tak pogodne zazwyczaj spojrzenie, zachodzi łzami. Znać po nim smutek i widać ślady wylanych łez. Idzie bardzo pochylony. Welon ma zawinięty na głowie [jak kufia] i tylko jego dwa końce zwisają luźno wzdłuż twarzy. Joachim wygląda bardzo staro, nawet nie jak dziadek, lecz pradziadek prowadzonego za rękę Maleństwa. Biedny ojciec, złamany bliskim rozstaniem, powłóczy nogami z widocznym w całej postawie znużeniem. Postarzał się co najmniej o dwadzieścia lat. Jego twarz wydaje się nie tylko stara, lecz wprost chora, taki jest przygnębiony i smutny. Wargi drżą mu lekko pomiędzy dwiema fałdami skóry, które zwisają po obu stronach nosa i są dziś bardzo widoczne. Oboje usiłują powstrzymać łzy. Może udaje im się ukryć je przed przechodniami, ale nie przed Maryją. Jest maleńka, lecz bacznie przygląda się im z dołu, patrząc to na ojca, to na matkę. A oni przymuszają drżące wargi do uśmiechu, ponawiając raz po raz uścisk dłoni na malutkich rączkach Maryi, za każdym razem, gdy się do nich uśmiecha. Myślą pewnie: "O jeden uśmiech mniej przed końcem drogi. " Idą wolno w milczeniu. Chcą jak najbardziej odwlec chwilę rozstania. Wszystko staje się powodem do zatrzymania się... Chcieliby przedłużyć swą drogę, lecz każda droga musi się skończyć! Już prawie dobiega końca. I oto, pod samym szczytem wznoszącej się ciągle w górę ulicy, widać mur otaczający Świątynię. Anna wydaje cichy jęk i ściska mocniej rączkę Maryi. "Anno najdroższa! Jestem przy tobie! " - mówi jakiś głos wydobywający się z cienia niskiego łuku arkady domu, stojącego na skrzyżowaniu ulic. To Elżbieta. Pewnie czekała na nich, a teraz przygarnia do serca płaczącą Annę i mówi: "Chodź, wejdź proszę na chwilę do domu przyjaciół, a potem pójdziemy razem. Tam czeka na nas Zachariasz." Wchodzą razem do ciemnej, niskiej izby oświetlonej przez jasno płonący ogień. Właścicielka, zapewne przyjaciółka Elżbiety, której Anna nie zna, zaraz dyskretnie się wycofuje, zostawiając ich samych. "Nie myśl, że żałuję i niechętnie daję swój skarb Panu Bogu... - mówi Anna przez łzy - ale to boli... Och, moje serce tak cierpi, to moje stare serce, mające powrócić do samotności bezdzietnej matki... O, gdybyś wiedziała!..." "Rozumiem cię, moja Anno droga! Jesteś dobra i Bóg pocieszy cię w samotności! Maryja będzie prosić o pokój dla swej mamy, prawda?" Maryja głaszcze i całuje matczyne ręce, zbliżając je do swej małej twarzyczki. Całuje i całuje, zdając się myśleć, że za mało jeszcze dała mamie pocałunków. Zachariasz wchodzi z pozdrowieniem: "Pokój Pana dla sprawiedliwych! ". "Tak - odpowiada Joachim. - Proś Pana o pokój dla nas, bo nasze serca drżą przed darem jak ojcu Abrahamowi, gdy wspinał się na górę, ~ a my nie mamy zastępczej ofiary, żeby się z tej wykupić i nie chcemy tego, bo jesteśmy wierni Bogu. Jednakże cierpimy, Zachariaszu! Kapłanie Boży, zrozum nas i nie gorsz się nami!" "Przenigdy! Przeciwnie, wasza boleść, co nie wykracza poza dozwolone granice i nie prowadzi do niewierności, jest dla mnie szkołą miłości do Przedwiecznego. Ufajcie! Prorokini Anna zajmie się z serdeczną troską kwiatem Aarona i Dawida. W tej chwili Maryja będzie jedyną lilią świętego potomstwa Dawida znajdującą się w Świątyni. Będą jej strzec jak królewskiej perły. Czasy dobiegają kresu, wypełniają się. A matki z potomstwa dawidowego powinny się bardziej troszczyć o poświęcenie swych cór dla Świątyni, skoro z dziewicy z rodu Dawida ma wyjść Mesjasz. Wiara upada, więc miejsca przeznaczone dla dziewic są puste. Jest ich zbyt mało w Świątyni. A z królewskiego pokolenia nie ma już żadnej, odkąd przed trzema laty Sara, córka Elizeasza, wyszła za mąż. To prawda, że brakuje jeszcze trzydziestu lat do wyznaczonej epoki, lecz... mniejsza o to! Miejmy nadzieję, że Maryja stanie się pierwszą z dawidowych dziewic, spośród wszystkich, które dotąd czuwały przed Świętą Zasłoną. A potem... Kto wie?... " Zachariasz niczego więcej nie mówi, lecz przygląda się Maryi w zamyśleniu. Potem dodaje: "Ja też będę nad Nią czuwał. Jestem kapłanem, więc mam tam wolne wejście. Wykorzystam to dla waszego aniołka. Elżbieta także będzie Ją często odwiedzać..." "Tak, zapewniam was! Tak bardzo potrzebuję pomocy Boga. Będę często odwiedzać Dziewczynkę prosząc, by przekazała Przedwiecznemu moją prośbę." Anna wyraźnie nabiera odwagi. Żeby ją jeszcze bardziej podnieść na duchu, Elżbieta pyta wskazując na Maryję: "Czy to twój ślubny welon? A możeś utkała go z nowego bisioru?" "Tak, to mój welon. Poświęcam go Panu Bogu wraz z Nią. Nie mam już dobrego wzroku... a poza tym, nasze zasoby bardzo się skurczyły przez podatki i różne niepowodzenia... Nie mogłam robić większych wydatków. Przygotowałam tylko bogatą wyprawę na czas jej pobytu w Domu Bożym no i na potem... Sądzę, że kto inny ubierze Ją do ślubu, nie ja... Chcę więc, żeby mimo to ręka matki - choć wtedy już zimna i bezwładna - przystroiła ją do ślubu, utkała bieliznę i stosowne dla panny młodej suknie." "Och, skąd te smutne przypuszczenia?" "Jestem już stara, kuzynko. Nigdy nie odczuwałam tego tak wyraźnie jak pod ciężarem obecnego cierpienia. Oddałam temu Kwiatkowi ostatnie siły mojego życia, by Ją nosić i wykarmić! A teraz... teraz, cierpienie z powodu jej utraty rozprasza resztę sił!" "Nie mów tak przy Joachimie!" "Masz słuszność. Będę żyła dla mojego małżonka. " Joachim zdaje się nie słuchać, zajęty jest rozmową z Zachariaszem. Usłyszał jednak. Wzdycha i znów ma oczy pełne łez. "Znajdujemy się między tercją a sekstą. Myślę, że czas na nas." Wszyscy podnoszą się, by nałożyć płaszcze i wyruszyć w drogę. Jednak przed wyjściem Maryja klęka w progu z wyciągniętymi ramionami jak malutki, błagający cherubinek i prosi: "Ojcze, Matko! Wasze błogosławieństwo." Nie płacze, bohatersko wstrzymuje łzy, lecz maleńkie usta drżą, a głos łamie się wstrzymywanym łkaniem. Bardziej niż zwykle przypomina żałosny, drżący głos turkawki. Buzia jej bledsza, a oczy mają strapiony wyraz, pełen rezygnacji, jak wtedy, gdy zobaczę Ją na Kalwarii i przy Grobie. Choć wtedy będzie sprawiać wrażenie bardziej dramatyczne, co stanie się dla mnie strasznym, wprost nie do zniesienia cierpieniem. Rodzice błogosławią Ją i całują, jeden, dwa, dziesięć razy... Nie mogąc przestać całować... Elżbieta płacze cicho. Nawet Zachariasz jest niezmiernie wzruszony, choć nie chce tego okazać. Wychodzą. Maryja jak przedtem, pomiędzy rodzicami, przodem idzie Zachariasz z małżonką. Już są wewnątrz murów Świątyni. "Pójdę do Najwyższego Kapłana, a wy tymczasem idźcie na Wielki Dziedziniec." Przechodzą przez trzy dziedzińce i przez trzy łączące je przedsionki. Już są u stóp szerokiego, uwieńczonego złotem, marmurowego sześcianu. Każda kopuła podobna jest do połowy pomarańczy błyszczącej w słońcu, które teraz, w samo południe, pada prostopadle na szeroki dziedziniec otoczony majestatycznymi budynkami i oświeca rozległą, szeroką przestrzeń i prowadzące do Świątyni potężne schody. Tylko portyk znajdujący się ponad tymi schodami jest zacieniony na całej długości fasady, tak jak najwyższe drzwi z brązu i złota, które wydają się ciemniejsze i przez to wspanialsze z powodu kontrastu z tak wielką, otaczającą je jasnością. Maryja stojąc w jaskrawym słońcu, wydaje się bielsza niż śnieg. Stoi pomiędzy rodzicami tuż przy schodach. Jak mocno muszą im bić serca, tym trojgu! Elżbieta stoi koło Anny, o pół kroku za nią. Na srebrzysty głos trąby, wielkie wrota obracają się na osi zawieszenia i gdy toczą się na kulach z brązu, wydają dźwięk podobny do cytry. Ukazuje się wnętrze Świątyni z zawieszonymi w głębi lampami i widać, jak wyłania się majestatyczny orszak posuwający się wolno ku drzwiom. Towarzyszą mu dźwięki srebrnych trąbek, obłoki kadzideł i światła. Już są na progu. Na przedzie stoi Najwyższy Kapłan. Jest to starzec ubrany w uroczyste szaty z cieniutkiego lnu. Na nich ma założoną krótką, też lnianą tunikę, a na wierzchu jeszcze coś bardzo kolorowego w rodzaju ornatu lub szat diakona. Czerwień i złoto, fiolet i biel, mieszają się ze sobą i błyszczą w słońcu jak klejnoty. Dwa drogocenne, prawdziwe guzy świecą jeszcze mocniej na jego ramionach. Są to jakby klamry w kosztownej oprawie. Na piersiach iskrzy się klejnotami płytka zawieszona na złotym łańcuchu. Różne wisiory i ornamenty błyszczą się na kraju krótkiej tuniki, a złoto wprost kapie mu z czoła, z przodu i na wyższej części nakrycia głowy, co mi przypomina podobne przybranie głowy u duchownych prawosławnych: ich zaokrąglone infuły, które nie są jednak takie spiczaste, jak te, jakie mają katolicy. Wspaniała osobistość zbliża się aż do krawędzi wielkiego podestu znajdującego się na szczycie schodów. Jest teraz skąpana w złotych promieniach słońca i wygląda jeszcze uroczyściej. Reszta świetnego orszaku ustawia się wkoło przed drzwiami i czeka w cieniu rzucanym przez portyk. Z lewej strony stoi grupa młodych dziewcząt w białych szatkach razem z Prorokinią Anną [ - córką Fanuela] i innymi starszymi niewiastami. Z pewnością są to ich nauczycielki. Najwyższy Kapłan przygląda się Maryi z uśmiechem. Musi wydawać się bardzo maleńka, gdy tak stoi u stóp schodów godnych egipskiej świątyni! Kapłan wznosi ramiona ku niebu rozpoczynając modlitwę. Wszystkie głowy chylą się w pokorze. Czują się jak unicestwieni majestatem Kapłana zjednoczonego z Wieczystym Majestatem. Oto teraz daje znak Maryi. A Ona, odrywa się od ojca i matki i pnie się po schodach jak urzeczona. Uśmiecha się. Uśmiecha się do świętego wnętrza, gdzie w cieniu zwisa drogocenna Zasłona... Już jest na szczycie wspaniałych schodów, u stóp Najwyższego Kapłana, który kładzie jej obie ręce na głowie. Ofiara została przyjęta. Czy kiedykolwiek Świątynia posiadła czystszą [ofiarną] hostię? {Po włosku ostia - znaczy zarówno ofiarę np. Z byka, jak i hostię ofiarną. } Potem Kapłan odwraca się, kładzie rękę na jej ramieniu, prowadząc jakby na ołtarz tę Barankę bez skazy i podchodzi do drzwi Świątyni. Przed wejściem zatrzymuje się jednak i zadaje pytanie: "Maryjo z rodu Dawida, czy takie jest twoje ślubowanie?" Słysząc w odpowiedzi dźwięczne "tak" woła: "Więc wejdź. Idź drogą w mojej obecności i bądź doskonała. " I Maryja wchodzi, pogrążając się w cieniu. Za nią grupa dziewic z nauczycielkami, potem druga złożona z lewitów, która zakrywa Ją coraz bardziej i oddala... Już Jej nie ma... Teraz drzwi obracają się z dźwięcznym tonem na osi zawieszenia. Otwór staje się coraz węższy. Widać jeszcze, jak orszak kieruje się w stronę świętego [miejsca]. Pozostała tylko szpara - i już nic. [Zupełne] zamknięcie. Ostatnim akordom dźwiękowym zawiasów towarzyszy łkanie dwojga starców i ich wspólne wołanie: "Maryjo! Córko! ". A potem dwa jęki krzyżują się z sobą: "Anno!", "Joachimie!" i kończą słowami: "Oddajmy chwałę Panu, który przyjmuje Ją do swego Domu i wprowadza na swoją drogę." I tak wszystko się kończy. * * * 14. "WIECZNA DZIEWICA MIAŁA TYLKO JEDNO PRAGNIENIE: ZWRACAĆ SWE SERCE DO BOGA" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3508-3509 Jezus mówi: "Najwyższy Kapłan powiedział: "Idź drogą w mojej obecności i bądź doskonała". Najwyższy Kapłan nie wiedział, że zwraca się do Niewiasty, której doskonałość była mniejsza tylko od doskonałości Boga. Mówił jednak w imieniu Boga i dlatego wydany przez niego rozkaz był święty. Zawsze był święty, lecz przede wszystkim dla Tej, będącej Pełnią Mądrości. Maryja zasługiwała na to, by "Mądrość Ją uprzedzała i ukazała się przede wszystkim Jej", ponieważ "od pierwszych dni życia czuwała u drzwi Mądrości, pragnąc się uczyć przez miłość. Chcąc być czystą chciała otrzymać doskonałą miłość i zasłużyć na to, by Mądrość była Jej Mistrzynią". W swej pokorze nie zdawała sobie sprawy z tego, że posiadała Mądrość jeszcze zanim się urodziła i że jej zjednoczenie z Mądrością było niczym innym, jak tylko kontynuowaniem boskich drżeń (jej serca z czasów, kiedy przebywała] w Raju. {Kiedy Bóg stworzył duszę Maryi. } Nie była w stanie tego sobie wyobrazić. I gdy w cichości serca Bóg mówił do Niej wzniosłe słowa, sądziła skromnie, że są to myśli pychy i wznosząc do Boga swe niewinne serce błagała: "Zmiłuj się Panie nad swoją służebnicą!" Och! Doprawdy u Prawdziwie Mądrej, Wiecznej Dziewicy od zarania życia nie było innego dążenia jak tylko: "By zwracać swe serce ku Bogu i od pierwszych dni życia czuwać dla Pana, modląc się przed [Obliczem) Najwyższego, " prosząc o przebaczenie za słabość swego serca, jak to jej podpowiadała pokora. Nie wiedziała, że w ten sposób antycypuje modlitwę przepraszającą za grzeszników, którą potem miała zanosić do Boga pod Krzyżem, jednocząc się ze swym umierającym Synem. "W przyszłości, kiedy Najwyższy Pan zechce, zostanie napełniona Duchem inteligencji" i dopiero wtedy zrozumie swoją wzniosłą misję. Na razie jest tylko dzieckiem, które w świętym pokoju Świątyni coraz ściślej łączy się z Bogiem, łącząc [z Nim] "od nowa" swoje rozmowy, swoje uczucia i swoje wspomnienia. To mówię dla wszystkich. A czy tobie, mała Mario, Nauczyciel nie ma nic szczególnego do powiedzenia? "Idź drogą w mojej obecności: dlatego bądź doskonała". Zmieniam nieco święte zdanie i czynię z niego rozkaz dla ciebie. Bądź doskonała w miłości, doskonała w szlachetności i doskonała w cierpieniu. Przypatrz się raz jeszcze Mamie. Zastanów się nad tym, czego liczni [ludzie] nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć. Bowiem cierpienie jest zbyt niemiłe dla ich delikatnego podniebienia i dla ich umysłów. Cierpienie... Cierpienie nie opuszczało Maryi od pierwszych godzin życia. Być doskonałą, tak jak Ona była, znaczyło również mieć doskonałą wrażliwość. Dlatego cierpienie [Ofiarowania] było dla Niej bardziej dotkliwe i dlatego też dawało większą zasługę. Kto posiada czystość, jest też w posiadaniu miłości; kto posiada miłość, jest też w posiadaniu mądrości; kto posiada mądrość, jest też w posiadaniu szlachetności i bohaterstwa, bo wie, dla kogo się poświęca. Wznieś swego ducha, pomimo że krzyż cię przygniata, niszczy i zabija. Bóg jest z tobą. * * * 15. ŚMIERĆ JOACHIMA I ANNY Napisane 31 sierpnia 1944, A 3510-3514 Jezus mówi: "Tak jak nagle zapada zimowy zmierzch, gdy wiatr gromadzi na niebie chmury, tak samo nagle zapadło w noc życie moich Dziadków, odkąd odeszło od nich Słońce, by rozbłysnąć przed Świętą Zasłoną w Świątyni. Czy nie jest wszak powiedziane: "Mądrość budzi twórcze natchnienie w życiu swoich synów i bierze w opiekę tych, którzy jej szukają... Ten kto ją miłuje, miłuje życie, a kto dla niej pracuje, rozraduje się jej pokojem. Kto ją posiada, otrzyma dziedzictwo życia... kto jej służy, stanie się posłuszny Świętemu, którego miłuje i jest wielce umiłowany przez Boga... Jeśli on w nią uwierzy, posiądzie dziedzictwo, które będzie przyjęte przez jego potomstwo, aby Mądrość towarzyszyła im w ich doświadczeniach. Najpierw zostanie wybrany przez Boga, a potem On ześle mu strach, troski, doświadczenia i próby. Będzie go siekł swoim biczem, żeby go wypróbować, żeby stał się karny, póki nie zostanie wypróbowany w myślach i by stał się zdolny Mu zawierzyć. Potem go umocni, aby mógł powrócić do Niego prostą drogą i uczyni go zadowolonym. Odkryje mu swoje tajemnice, złoży w nim skarby wiedzy, inteligencji i sprawiedliwości?" Tak, wszystko to zostało powiedziane. Księgi Mądrościowe są odpowiednie dla wszystkich ludzi. Mogą oni znaleźć w nich zwierciadło swego postępowania i mieć je za przewodnika. Szczęśliwi ci, których można nazwać duchowymi kochankami Mądrości. Otoczyłem się w rodzinie mądrymi, żyjąc na ziemi wśród śmiertelnych. Anna, Joachim, Józef, Zachariasz i jeszcze Elżbieta, potem Chrzciciel. Czy nie są oni prawdziwymi mędrcami? Nie mówię tego o Matce, w której Mądrość mieszkała. Od młodości aż po grób, mądrość była dla moich Dziadków natchnieniem miłego Bogu życia. Stała się dla nich jak namiot osłaniający przed gwałtownością rozpętanych żywiołów, chroniący ich przed, niebezpieczeństwem grzechu. Święta bojaźń Boża jest jak podstawa drzewa mądrości, skąd wyrasta i rozrasta się bujnie wszystkimi gałęziami, aby osiągnąć szczyt spokojnej miłości w Bożym pokoju. Miłości, dającej pewność pozostania wiernym, miłości wiernej w swoim natężeniu, pełnej, wspaniałomyślnej miłości, jaką posiadają święci. "Kto miłuje Mądrość, miłuje życie i otrzymuje je w dziedzictwie" - mówi Eklezjastyk. To wiąże się z moim słowem: "Kto straci życie z powodu miłości do Mnie, ocali je". Nie chodzi o biedne życie tu na ziemi, lecz o życie wieczne. Nie chodzi o radość jednej godziny, lecz o szczęście nieśmiertelne. W tym znaczeniu miłowali Joachim i Anna. I w ten sposób przyjmowali doświadczenia życiowe. Iluż spośród was, nie będąc ludźmi krańcowo złymi, chciałoby nigdy nie płakać ani nie zaznać cierpienia! Jak wiele doświadczeń spadło na tych dwoje sprawiedliwych, zasługujących na posiadanie Maryi za córkę! Prześladowanie polityczne wygnało ich z ziemi Dawida, niezmiernie ich zubożając. Poza tym odczuwali smutek mijających lat, podczas których nie mogli usłyszeć głosu swego kwiatka mówiącego: "Jestem przedłużeniem waszego życia". Potem przyszła kolejna troska pełnej świadomości, że z powodu podeszłego wieku nie będą mogli zobaczyć, jak Maryja dorasta i jak się zmienia w Niewiastę. Następnie, obowiązek oderwania Jej od swych serc, i ofiarowania Bogu na ołtarz i życia teraz nadal, w jeszcze uciążliwszej ciszy, teraz, kiedy już przywykli do śpiewu swej turkaweczki, do odgłosu małych kroczków, do uśmiechów i pocałunków... Potem przyszło pełne wspomnień oczekiwanie na wyznaczoną przez Boga godzinę. I tak dalej i tak dalej... Choroby, klęski nieurodzaju, bezwzględność możnych - tyle różnych ciosów godzących w ich skromną egzystencję. A to jeszcze nie wszystko! Pozostaje troska o przyszłość nieobecnego Dziecka, które będzie samotne i ubogie. Pomimo ich troskliwości i zapobiegliwości, otrzyma tylko resztki ojcowizny. W jakim stanie znajdzie dom rodzicielski, czekający na Nią opuszczony i zamknięty, gdy wróci po latach? Obawy, strach, doświadczenia i pokusy, a równocześnie zawsze wierność, wierność i jeszcze raz wierność względem Boga. Najcięższą pokusą dla nich było: nie pozbawiać się u kresu życia pociechy z Córki. Wszyscy synowie wcześniej należą do Boga, dopiero potem do rodziców. Wszyscy synowie mogą powiedzieć rodzicom to, co powiedziałem mojej Matce: "Czy nie wiesz, że powinienem strzec spraw Ojca Niebieskiego." Każdy ojciec i każda matka - żeby zachować właściwą postawę - powinni przyjrzeć się Mojej Matce i Józefowi w Świątyni oraz Annie i Joachimowi w ich nazarejskim domu, co stawał się z dnia na dzień coraz bardziej pusty i smutny. Jedyną rzeczą, jaka tam nie osłabła, a przeciwnie, ciągle wzrastała, była świętość dwojga serc i świętość małżeńska. Cóż pozostało słabnącemu Joachimowi i jego cierpiącej małżonce Annie, co by mogło rozjaśnić ciche i długie wieczory tym oczekującym na śmierć starcom? Tylko małe ubranka, pierwsze sandałki, biedne zabawki ich maleńkiej Córeczki,. Będącej teraz tak daleko oraz wspomnienia, wspomnienia i wspomnienia. A z nimi pokój, zdający się mówić: "Cierpię, ale spełniłem obowiązek miłości względem Boga." I zapłonęła w nich niebiańskim światłem nadprzyrodzona radość, nieznana ludziom ze świata. Nie szkodzi, że słabną powieki na gasnących oczach, bowiem ostatnia godzina rozjaśnia i rozświetla prawdy ukrywane na dnie ich serca, podczas trwania całego życia. Ukryte tam jak motyle w kokonach, objawiające się czasem przez łagodne poruszenia wywołane przez lekkie przebłyski, rozchylają teraz słoneczne skrzydła i ujawniają zdobiące je słowa. I gaśnie życie w przeświadczeniu, że istnieje szczęśliwsza przyszłość, zarówno dla nich, jak i dla ich rodu, podczas gdy rozchylone usta szepcą Bogu błogosławieństwo. Taka była śmierć moich Dziadków, albowiem zasłużyli sobie na nią przez święte życie. Z powodu tej świętości, zasłużyli na to, by się stać pierwszymi opiekunami Umiłowanej przez Ojca. Dopiero u schyłku życia zostali oświeceni przez Boga i uzyskali przeczucie otrzymanej łaski. Z powodu ich świętości, Anna nie odczuła bólu rodzenia, rodząc Maryję Bez Skazy, którą także nosiła przedtem bez cierpienia. Oboje, Joachim i Anna, nie doznali także niepokoju konania, lecz zgaśli łagodną niemocą podobnie, jak o wschodzie słońca gaśnie gwiazda. Nie doczekali się pociechy poznania Mnie, Wcielonej Mądrości tak, jak to się stało udziałem Józefa. Natomiast byłem przy nich Niewidzialnie Obecny. Pochylony nad ich poduszką, mówiłem im wzniosłe słowa, żeby usnęli w pokoju, oczekując [mojego] triumfu. Ktoś mógłby powiedzieć: "Czemu nie musieli przecierpieć męki rodzenia i umierania, skoro byli dziećmi Adama?" Odpowiadam mu: "Jeżeli przez samo tylko zbliżenie się do Mnie, obecnego w łonie Maryi, Chrzciciel - syn Adama; poczęty ze skazą pierworodną - został uświęcony przed narodzeniem, to czemuż by nie miała otrzymać łaski Anna, święta matka {W D2 na dole: ekstatyczna radość wydania na świat Maryi, zdominowała przyrodzone kobietom cierpienia przy porodzie do tego stopnia, że Anna rodziła bez niepokoju i bez ciężkich doznań właściwych temu stanowi. } Świętej, pozbawionej Skazy [Matki Boga], Ochronionej przez Boga w jej prawie boskim duchu i embrionalnym sercu, która nie rozłączyła się nigdy z Bogiem od czasu, kiedy została zamyślona przez Ojca i została poczęta w [ludzkim] łonie, i powróciła {w D2: i która ostatecznie została z ciałem i duszą wniebowzięta. } [Potem Wniebowzięta] do pełni posiadania Boga na chwalebną wieczność?" Temu odpowiadam: "Prawość sumienia sprowadza na człowieka spokojną śmierć tak samo, jak podobną śmierć wyjednują wam modlitwy świętych." Joachim i Anna mieli za sobą uczciwe życie i spokój sumienia. I to sumienie ukazało im życie jako spokojną panoramę i stało się dla nich prowadzącym aż do Nieba przewodnikiem. Poza tym mieli Świętą, która wznosiła za nich błagania przed Bożym Przybytkiem. Bowiem Maryja modliła się za swych samotnych rodziców, których - tak jak każe Prawo i wymaga ludzkie serce - kochała doskonałą, nadprzyrodzoną miłością zaraz po Bogu, będącym jej najwyższym dobrem." * * * 16. "STANIESZ SIĘ MATKĄ CHRYSTUSA" Napisane 2 września 1944, A 3515-3525. Dopiero wczoraj wieczorem, w piątek, dusza moja została oświecona, by widzieć. Widzę wyłącznie to: ... Bardzo młodziutka Maryja, może zaledwie dwunastoletnia, z małą, ale już nie tak okrągłą jak u dziecka twarzyczką, której rysy w wydłużającym się owalu zaczynają nabierać niewieściej dojrzałości. Także włosy nie są już rozpuszczone w lekkich splotach, ale są długie, zaplecione w dwa ciężkie, spadające aż do bioder, warkocze. Są tak jasnozłote, że wydają się srebrne. Wyraz twarzy tego ślicznego, czystego dziecka jest dojrzalszy i, choć ciągle jeszcze dziecinny, pełen refleksji: Jest ubrana na biało i szyje siedząc w bardzo małym, białym pokoiku. Przez otwarte okno widać imponujący główny gmach Świątyni, całą długość prowadzących do niej schodów, małe podwórka i portyki. W głębi, poza otaczającym Świątynię murem, widać miasto z ulicami, ogrodami i domami, a jeszcze dalej - powyginany grzbiet Góry Oliwnej. Szyjąc, Maryja śpiewa półgłosem. Zupełnie nie wiem, czy to jest pieśń nabożna, czy jakaś inna. Oto jej treść: "Jak odblask w czystym zwierciadle wody, gwiazda świeci i odsłania się w głębinie mego serca. Od dziecinnych lat stale jest we mnie. Prowadzi mnie z wielką słodyczą i miłością i śpiewa w głębi mego serca. Nie wiem, skąd się ten śpiew bierze, człowiek nie zgadnie tego. Przybywa z miejsca, gdzie Bóg spoczywa. Spoglądam na moją jasną Gwiazdę, pragnę tylko tego, czym ona jest. Nie potrzebuję innej, nawet najdroższej słodyczy, Nie pragnę niczego poza jej światłem, co dla mnie świeci. Wzniosłaś mnie na sam szczyt Niebios, gwiazdo, w sercu matczynym. Żyjesz we mnie teraz poza Zasłoną. Widzę Cię, o chwalebne Oblicze Ojca. Kiedy dostąpię tego zaszczytu, stania się pokorną sługą Zbawiciela? Ześlij z Nieba, ześlij nam Mesjasza, przyjmij, Ojcze Święty, ofiarę Maryi." {W D2 Maryja nazywa "Gwiazdą" Boga, który w Psalmach i proroctwach Starego TesTamentu nazywany jest Gwiazdą Wschodu i przedstawiany jest jako Ogień - Światło. Ogarnięta Duchem bezwiednie prorokuje, dlatego że jest zawsze wewnętrznie zjednoczona z Bogiem i z przyszłym Synem, dla którego będzie zarazem Matką i Służebnicą. Maryja milknie, uśmiecha się i wzdycha, potem. Pada na kolana i zaczyna się modlić. Mała twarzyczka jest samym światłem. Uniesiona w stronę błękitnego, letniego nieba, wydaje się skupiać na sobie całe światło, którym potem promieniuje. Inaczej mówiąc, może się zdawać, że (jakieś wewnętrzne] słońce ukryło się w Niej i rozświetla swoją jasnością białoróżowe ciało Maryi i wydobywa się z wnętrza po to, by świecić na przedmioty i na nasze ziemskie słońce, błogosławiąc i obiecując wiele dobra. Nim Maryja podnosi się z miłosnej modlitwy, a na jej obliczu trwa jeszcze jasność ekstazy, wchodzi staruszka Anna, córka Fanuela. Staje w progu zdumiona lub raczej oczarowana zachowaniem się i wyglądem Maryi. Woła: "Maryjo" i Dzieweczka odwraca głowę, uśmiechając się inaczej nieco niż dawniej, lecz zawsze tak samo pięknie. Pozdrawia ją. "Pokój z tobą, Anno." "Modliłaś się? Nie masz jeszcze dosyć modlitwy?" "Tamte modlitwy by wystarczyły, lecz ja rozmawiam z Bogiem. Nie wyobrażasz sobie, Anno, jak czuję się blisko Niego. Bardziej niż blisko, bo w sercu. Bóg mi przebaczy taką pychę. Tak blisko, że nie czuję się sama. Czy widzisz? Tam, w tym gmachu ze śniegu i złota, za podwójną Zasłoną, znajduje się Święte Świętych. I nigdy niczyje oczy - nie mówiąc o Najwyższym Kapłanie - nie mogą spocząć na Propitatorium, {Złota płyta przykrywająca Arkę, na której umieszczono posągi dwóch złotych cherubów -czyli Przebłagalnia. } Gdzie spoczywa chwała Pana. Ja jednak nie muszę patrzeć z najwyższą czcią mojej duszy na tę podwójną, haftowaną Zasłonę, co pulsuje i faluje od śpiewów dziewic i lewitów, i pachnie cennymi kadzidłami, jakby dla przewiercenia jej wzrokiem w celu zobaczenia przezierającego przez nią Świadectwa. To prawda, że na nią patrzę! Nie obawiaj się, że nie patrzę na nią z szacunkiem, tak jak wszystkie dzieci Izraela. Nie lękaj się, że zaślepia mnie pycha, dlatego że tobie o tym mówię. Patrzę na nią. I nie ma niższego sługi wśród synów Izraela, patrzącego pokorniej na Dom swego Pana, niż robię to ja, przekonana o swojej największej nicości. Gdy tak patrzę, co widzę? Zasłonę. Co sobie wyobrażam za Zasłoną? Przybytek. A kogo w Przybytku? Kiedy jednak sięgnę spojrzeniem w głąb mego serca, widzę w nim promieniejącego chwałą miłości Boga, który mówi: "Miłuję cię" i ja Mu mówię: "Miłuję Cię" i za każdym uderzeniem serca unicestwiam się i odnawiam w tym wzajemnym pocałunku... Żyję pośród was, bardzo mi drogich nauczycielek i towarzyszek, lecz oddziela mnie od was jakby krąg ognisty. A w tym kręgu - Bóg i ja. Widzę was poprzez Ogień Boży i w ten sposób was kocham... lecz nie mogę was kochać ciałem, tak jak nigdy nikogo nie będę umiała kochać ciałem w sposób cielesny. Jedyną moją miłością jest Ten, miłujący mnie według ducha. Znam mój los. Odwieczne Prawo w Izraelu wymaga, żeby każda dziewica została zaślubiona, a każda małżonka została matką. Choć jestem poddana Prawu, usłucham jednak Głosu, który mówi mi: "Chcę ciebie". Jestem i pozostanę dziewicą. [Powiedz mi proszę], jak mogę to zrobić? Czy Ta słodka, niewidzialna Obecność, [Głos] który jest ze mną, pomoże mi, bo sam tego żąda? Nie, nie wątpię, że się tak stanie! Nie mam już ojca ani matki... i tylko sam Przedwieczny wie, w jakim cierpieniu zetliło się we mnie to, co miałam - rozumując po ludzku. Było to okrutne cierpienie. Teraz nie mam już niczego prócz Boga i jestem Jemu ślepo posłuszna... I byłabym taka również przeciw ojcu i matce, bo Głos poucza mnie, że kto chce iść za Nim, ma nie zważać na ojca i matkę. Choć są oni miłującą strażą otaczającą murem dziecko po to, aby je ochronić i chcą, by szło tą samą co oni drogą, nie wiedząc, że istnieją inne drogi wiodące do nieskończonego szczęścia... Porzuciłabym suknie i płaszcze, żeby iść za Głosem, który nakazuje: "Przyjdź, o moja Umiłowana, o moja Małżonko". Byłabym zostawiła wszystko! I perły moich łez, bo bym płakała z powodu nieposłuszeństwa i rubiny mojej krwi, bo bym wolała nawet ponieść śmierć, byle tylko iść za wołającym mnie Głosem. Powiedziałabym im, że istnieje coś ponad miłością do rodziców, coś jeszcze słodszego: Głos Boga. Teraz jego wola uwolniła mnie już z więzów synowskiej litości. Zresztą nie chcieliby zatrzymać mnie siłą. Moi rodzice byli sprawiedliwi i Bóg przemawiał do ich serc, tak jak mówi do mnie. Z pewnością sami byliby poszli drogą sprawiedliwości i prawdy. Gdy o nich myślę, wyobrażam sobie, jak odpoczywają przy Patriarchach i spieszno mi przez własną ofiarę sprowadzić Mesjasza, żeby otworzył im wrota do Nieba. Na ziemi władam sobą, a raczej, to sam Bóg prowadzi swą służkę, wydając mi polecenia. A ja spełniam je z radością. W swoim czasie wyjawię sekret oblubieńcowi... a on uszanuje go!" "Ależ Maryjo... Jak potrafisz przekonać twego oblubieńca? Będziesz miała przeciw sobie miłość mężczyzny, Prawo i życie." "Ze mną będzie Bóg. Oświeci serce mojego małżonka... Życie straci bodziec zmysłów i stanie się kwiatem rozprzestrzeniającym woń miłości Boga i bliźniego. A Prawo... Anno, nie myśl, że bluźnię, lecz sądzę, że Prawo się zmieni. Kto to może uczynić, jeśli ono jest Boże? Tylko Ten, przez kogo może się zmienić. Zostanie zmienione przez Boga. Czas jest bliski, bardziej niż wszyscy myślą, mówię ci. Czytając Daniela doznałam wielkiego oświecenia, które przyszło z samego środka serca. Wtedy mój umysł pojął ukryte znaczenie tych tajemniczych słów. Z powodu modlitwy sprawiedliwych, wyznaczone siedemdziesiąt tygodni zostanie skrócone. Myślisz, że zmieni się liczba lat? - Nie. - Proroctwo nie kłamie, lecz liczy nie według biegu słońca. Miarą tego proroctwa jest czas księżycowy. Dlatego zapewniam cię: "Bardzo bliska jest godzina, gdy da się słyszeć kwilenie Narodzonego z Dziewicy". Och! Jakże pragnę, by Światło, co mnie miłuje i mówi tyle rzeczy, powiedziało mi także, gdzie jest szczęśliwa Dziewica, która urodzi Syna Bożego, Mesjasza swego ludu! {Nieświadomość Maryi, dotycząca tego, że stanie się w przyszłości Matką Jezusa, nie powinna budzić zdziwienia. Bóg, który obdarzył Maryję wyjątkowymi przywilejami, przyznając jej mądrość odpowiednią do jej stanu Niepokalanej i Przeznaczonej na Matkę Wcielonego Słowa, chciał - z niepojętych dla nas powodów - żeby nie wiedziała o niektórych rzeczach aż do odpowiedniej chwili, w której miała je poznać.} Poszłabym jej szukać przez całą ziemię, nawet boso. Ani zimno, ani lód, kurz, ni wielki upał, dzikie zwierzęta, ani głód, nic by mnie nie powstrzymało od powiedzenia jej: "Pozwól swej słudze, służebnicy sług Chrystusa, żyć pod twoim dachem. Będę obracać żarna, tłocznię, przeznacz mnie na niewolnicę do młyńskiego kamienia, za pasterza stada lub do prania powijaków twemu Dziecku, do kuchni, pieca... gdzie chcesz, lecz przyjmij mnie. Żebym Go widziała! Żebym słyszała jego głos! Żebym tylko napotkała jego wzrok! Jeśli ona mnie nie zechce, żebrzącej pod drzwiami, będę nadal żyła z jałmużny, wyszydzona, bezdomna, narażona w zimie na noce bez schronienia lub latem na wielkie upały, żeby tylko usłyszeć głos Mesjasza Dziecięcia lub choćby echo jego radosnego śmiechu. Potem może zobaczę Go, jak przechodzi drogą... Może któregoś dnia dostanę od Niego jałmużnę chleba... Och! Nawet jeżeli głód stałby się torturą, nawet gdybym mdlała po tak długim poście, nie jadłabym tego chleba. Ukryłabym go jak skarb, na piersi, jak woreczek drogocennych pereł i całowałabym go, żeby poczuć woń ręki Chrystusa, nie czując już głodu ni zimna. To by mi dało ekstazę i ciepło. Ekstazę i pożywienie..." "To ty powinnaś zostać Matką Chrystusa, skoro Go tak miłujesz! Czy dlatego chcesz pozostać dziewicą?" "Och, nie! Jestem prochem i nędzą. Nie śmiem nawet unieść wzroku ku jego Chwale. Dlatego właśnie wolę patrzeć w głąb mego serca, bardziej niż na podwójną Zasłonę. Wiem, że za nią jest niewidzialna Obecność Jahwe. Tam ukrywa się groźny Bóg z Synaju. Jednak tu we mnie widzę naszego Ojca, miłujące oblicze, co uśmiecha się do mnie i błogosławi, ponieważ jestem całkiem malutka jak unoszony wiatrem ptaszek, bo jest tak lekki i słaby, jak łodyga konwalii i nie umie niczego więcej, jak tylko kwitnąć i pachnieć. Nie umie przeciwstawić się wiatrom inaczej, jak tylko siłą czystej, pachnącej słodyczy. Bóg jest moim wiatrem miłości. Nie dlatego [chcę zostać dziewicą]! Jednak Narodzonemu z Boga i z Dziewicy, Świętemu z Najświętszych, może podobać się tylko to, co wybrał w Niebie dla jego Matki i to, co na ziemi opowie Mu o Niebieskim Ojcu: Czystość. Gdyby Prawo to rozważało, gdyby rabini - zamiast rozwijać Prawo i wykładać je ze wszystkimi pomnożonymi przez siebie subtelnościami - zechcieli raczej zwrócić swe umysły ku wyższym horyzontom, zagłębiając się w tym, co nadprzyrodzone, pozostawiając na uboczu to, co ludzkie i użyteczne, to, co prowadzi do zapomnienia o najwyższym celu, powinni przede wszystkim kierować nauczanie ku Czystości, żeby Król Izraela, gdy przyjdzie, zastał ją na ziemi. Żeby z gałązkami oliwnymi powitać Miłującego Pokój, z gałązkami palmowymi uwielbić Triumfatora, rozsypujcie lilie, lilie, lilie! Ile Krwi będzie musiał rozlać Zbawiciel, żeby nas zbawić! O, jak wiele! Tysiące i tysiące skaleczeń, które widział Izajasz na Mężu boleści, krew występująca jak rosa na porowatym naczyniu: deszcz Krwi! Niech ta Boża Krew nie spada tam, gdzie jest profanacja i bluźnierstwo, lecz w pachnące, czyste kielichy, co ją przyjmą i zbiorą, by potem rozlać na chorych duchowo, na trędowate dusze, na umarłych dla Boga. Dajcie lilie, dajcie lilie, żeby ich białymi sukniami czystych płatków obetrzeć łzy i pot Chrystusa! Dajcie lilie, dajcie lilie, aby ukoić żar gorączki Męczennika! Och! Gdzie będzie wówczas ta Lilia, która Ciebie nosiła? Gdzie Ta, co by ugasiła Twoje straszne pragnienie? Gdzie jest Ta, co zaczerwieni się od twojej Krwi i zemrze z bólu, patrząc jak umierasz? Gdzie będzie Ta, co zapłacze nad twoim bezkrwistym Ciałem? Och, Chryste! Chryste! Moja tęsknoto!... " - Maryja milknie zapłakana i zgnębiona. Anna jakiś czas milczy, po czym mówi wzruszona matowym, starczym głosem: "Czy chcesz mi coś jeszcze wyjawić, Maryjo?" Maryja przychodzi do siebie. Zapewne myśli w swej pokorze, że wychowawczyni gani Ją, więc prosi: "Ach, wybacz! Tyś jest nauczycielką, ja biedna jestem niczym. Te słowa wytrysnęły mi z serca! Nie mogłam ich powstrzymać. To tak jakby gwałtownie wzbierająca rzeka, co łamie zaporę. Zawładnęła mną i zniosła tamy. Nie przejmuj się moimi słowami i skrusz moje zarozumialstwo. Tajemnicze Słowa winny były pozostać w świętej arce serca, obdarowanego dobrodziejstwami przez dobroć Boga. Wiem o tym. Jednak niewidzialna Obecność jest tak słodka, że jestem zupełnie oszołomiona... Anno, wybacz swojej małej służce!" Anna tuli Maryję. Jej stara pomarszczona twarz jest cała zalana łzami. Łzy drżą i błyszczą pomiędzy zmarszczkami tak, jak robi to woda na nierównym gruncie, zanim zamieni się w błota. Stara nauczycielka nie wygląda jednak śmiesznie. Przeciwnie, także jej płacz wzbudza wielki szacunek. Trzyma Maryję w objęciach. Mała twarzyczka Maryi jest przytulona do piersi starej wychowawczyni... i wszystko się kończy. Tom 2. * * * 17. "ODNAJDYWAŁA WE WSPOMNIENIACH WSZYSTKO TO, CO JEJ DUCH WiDZIAŁ BYŁ W BOGU" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3525-3530. Jezus mówi: "Maryja przypominała sobie Boga. Śniła o Bogu. Wierzyła, że to były sny. Odnajdywała ciągle we wspomnieniach wszystko to, co jej duch widział był we wspaniałościach Bożych niebios, od chwili kiedy została stworzona, żeby zjednoczyć się z poczętym na ziemi Ciałem. Dzieliła z Bogiem - choćby nawet na znacznie mniejszy sposób, jak wymagała tego sprawiedliwość - jeden z licznych przymiotów Boga: dotyczący posiadanych przez Nią wspomnień, by podobnie jak Bóg mogła sobie "przypominać", "wierzyć" i "przewidzieć" dzięki właściwościom swej potężnej i doskonałej, ponieważ nie zranionej Skazą, inteligencji. Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Jednym z tych licznych podobieństw jest zdolność dająca duchowi [ludzkiemu] możność posiadania wspomnień, widzenia normalnie ukrytych przed ludźmi rzeczy i przewidywania przyszłości. To tłumaczy umiejętność czytania przyszłości. Cecha ta często zależy wprost od Woli Bożej, lecz w innych wypadkach ujawnia się przez wspomnienie, wschodzące pewnego ranka jak słońce, co oświeca jakiś punkt horyzontu wieków, widziany już kiedyś podczas przebywania w łonie Boga. Są to jednak zbyt wielkie tajemnice, byście je mogli w pełni zrozumieć. Zastanówcie się zatem, czy Bóg - ta Najwyższa Inteligencja, ta Myśl wszechwiedząca, ten Wzrok wszystko widzący, co was stworzył aktem swej woli i tchnieniem swej nieskończonej miłości, czyniąc z was synów z pochodzenia, a także synów przez wasze przeznaczenie - mógł był dać wam coś, co by nie było do Niego podobne? On dał wam to podobieństwo w nieskończenie małe; części, ponieważ stworzenie nie mogłoby zawrzeć w sobie Stwórcy. Jednak w swojej nieskończonej małości, ta cząstka jest doskonała i całkowita. Jakże wielki skarb inteligencji dał Bóg człowiekowi przez Adama! Okaleczyła go wina! Ale moja Ofiara przywróciła ten skarb i otwarła wam silny blask Inteligencji, jej strumienie i jej wiedzę. Och! wzniosłości ludzkiego umysłu złączonego z Bogiem przez Łaskę, który współuczestniczy z Bożą zdolnością poznania! [Wzniosłość] umysłu ludzkiego, zjednoczonego z Bogiem przez Łaskę. Nie ma innego sposobu poznania. Niech pamiętają o tym [ludzie] ciekawi nadprzyrodzonych tajemnic. Każde, nie wywodzące się z duszy będącej w łasce, poznanie - a nie jest w łasce ten, kto przeciwstawia się bardzo jasnemu w swoich rozkazach Prawu Bożemu - może pochodzić tylko od Szatana. Nie łatwo zgadza się z prawdą, chociaż powołuje się na ludzką argumentację, i nie odpowiada prawdzie, chociażby to odnosiło się nawet do pozaziemskich [spraw], albowiem Zły duch jest ojcem kłamstwa i wraz z sobą, prowadzi na drogę kłamstwa. Nie istnieje inna metoda poznania prawdy jak tylko taka, która pochodzi od Boga, przez którą Bóg przemawia do was, mówi lub przypomina wszystko waszej pamięci, tak jak ojciec, co przywraca synowi wspomnienia rodzicielskiego domu i mówi: "Czy pamiętasz, jak ze Mną robiłeś to, widziałeś tamto lub słyszałeś o tym? Czy pamiętasz, jak pożegnałem cię pocałunkiem? Czy przypominasz sobie chwilę, gdy po raz pierwszy ujrzałeś oślepiające słońce mego Oblicza nad twą dziewiczą, dopiero co stworzoną i dlatego jeszcze czystą duszą, okaleczoną potem przez zło, które cię umniejszyło? Czy pamiętasz, jak przez gorętsze uderzenie serca zrozumiałeś, czym jest Miłość i czym jest tajemnica naszego Jestestwa i naszego Działania? A gdzie nie sięgają ograniczone zdolności znajdującego się w łasce człowieka, tam oto przemawia i poucza Duch wiedzy. Żeby jednak mieć Ducha, potrzebna jest Łaska. By poznać Prawdę i Wiedzę też potrzebna jest Łaska, tak samo jak po to, by mieć ze sobą Ojca, także potrzebna jest Łaska. Jest to Namiot, gdzie Trzy Osoby zakładają mieszkanie, Przebłagalnia, w której przebywa Przedwieczny i przemawia nie z obłoku, lecz przez ukazanie wiernemu dziecku swego Oblicza. Święci {Sprawiedliwi} na nowo przypominają sobie Boga. Przypominają sobie słowa słyszane w Stwórczej Myśli {Jezus mówi: "zdanie to jest zrozumiałe, bowiem Myśl jest Słowem, a Słowo jest Myślą. A podczas gdy Myśl tworzy, Słowo mówi: "Chcę" stwarzając to, co zamyśliła Myśl. I tak również i stworzona dusza pojmuje światła Miłości: zabiera ze sobą słowa, żeby pamiętać Boga". }, Jakie wskrzesza w ich sercach Dobroć, by mogli wznieść się jak orły w kontemplację Prawdy - w poznawanie Czasu. Maryja była Pełna Łaski. W Niej była zawarta cała Jedyna i Troista Łaska. Cała Jedyna i Troista Łaska przygotowywała Ją do roli Małżonki na Gody, by stała się Małżeńskim Łożem dla Słowa, stała się Boską do przyszłego Macierzyństwa i do wypełnienia swej misji. Zamyka Ona Proroczy okres Starego Testamentu, otwierając ten następny - "rzeczników Boga" - w Nowym Testamencie. Najprawdziwsza Arka Słowa Bożego, gdy spoglądała w swoje na wieczność nietknięte łono, odnajdowała w swoim Niepokalanym sercu Słowa kreślone palcem Bożym. Przypominała sobie na nowo słowa wiecznej Wiedzy - tak jak to się dzieje ze - wszystkimi świętymi -- słyszane wtedy, gdy została urodzona przez Boga, ze swym nieśmiertelnym duchem, przez Boga Ojca, Stworzyciela wszystkiego, co żyje. Jeśli nie znała całości swojej przyszłej misji, to dlatego, że Bóg zostawia luki we wszystkich doskonałych cechach ludzkich, co jest prawem Bożej ostrożności, który przez swoją dobroć daje możność zdobywania zasług dla i przez stworzenie. Druga Ewa, Maryja, musiała zdobyć sobie własną część zasługi poprzez Macierzyństwo wobec Chrystusa, musiała okazać dobrą wolę i wierność jako zwykła wierna, czego Bóg żądał również od swego Chrystusa, aby Go uczynić Odkupicielem. Duch Maryi przebywał w Niebie. Jej stan duchowej świadomości i jej ciało było na ziemi. Musiała przebywać na ziemi, żeby gniotąc ją pod stopami, uciskać również ciało i w ten sposób dosięgnąć ducha i łączyć się z nim w owocnym objęciu". Notatka osobista: Wczoraj przez cały dzień starałam się domyśleć, czy zobaczę, jak Maryja dowiaduje się o śmierci rodziców. I nie wiem dlaczego, spodziewałam się, że przyjdzie z tą wiadomością Zachariasz. W ten sam sposób po swojemu, wyobrażałam sobie przedtem, jak Jezus przedstawi problem "wspomnień o Bogu, jakie posiadają święci". Tego ranka, gdy rozpoczynało się widzenie, powiedziałam sobie: "Oto teraz będzie mowa o sieroctwie Maryi" i czekałam ze ściśniętym sercem... Przez wszystkie ostatnie dni spostrzegałam w sobie ten smutek oczekiwania i odczuwałam go w sobie. Tymczasem to, co teraz widzę, nie jest nawet w przybliżeniu podobne do tego, co spodziewałam się zobaczyć i usłyszeć. Pociesza mnie to, bowiem nie mogę liczyć na nic, co by pochodziło z mego wnętrza, nawet w najmniejszej części. Wszystko, zupełnie wszystko, co widzę i co słyszę, pochodzi z innego źródła. Ginie więc mój ciągły niepokój... aż do następnych wątpliwości. Ten niepokój nigdy nie przestanie mi towarzyszyć. Jest to strach, żebym nie została oszukana i nie oszukała innych. * * * 18. "BÓG DA CI ŚWIĘTEGO MAŁŻONKA BOŚ MU ZAUFAŁA. WYJAWISZ MAŁŻONKOWI SWOJE ŚLUBOWANIE" Napisane 3 września 1944, A 3531-3538 Co za piekielna noc! Można by sądzić, że demony szukają wytchnienia na ziemi! Kanonady grzmotów, błyskawice, niebezpieczeństwo, strach, cierpienie związane z przebywaniem w obcym łóżku. A pośród błyskawic i zmartwienia, kojąca obecność Maryi. Jest trochę starsza niż we wczorajszym widzeniu, lecz ciągle młodziutka, z jasnymi, opadającymi na ramiona warkoczami, w swoim zwykłym białym stroju i z łagodnym skupionym uśmiechem: z takim wewnętrznym uśmiechem, zwróconym ku chwalebnym, zgromadzonym w jej sercu tajemnicom. Spędziłam noc na porównywaniu tej wizji pełnej łagodności i słodyczy z okropnością otaczającego mnie świata. Przypominałam sobie pełne miłości słowa słyszanej wczoraj pieśni i rozważałam je w obliczu otaczającej mnie rozdzierającej nienawiści... Rano, po powrocie, w ciszy mego pokoju, widzę następującą scenę: Maryja nadal przebywa we właściwej Świątyni. Wyrażając się dokładniej, wychodzi właśnie z towarzyszkami z głównego świątynnego gmachu. Pewnie odbyła się tam jakaś uroczysta ceremonia, bo wszędzie unosi się zapach kadzideł. Wszystko oblane jest blaskiem zorzy czerwonego zmierzchu. Chyba jest późna jesień, bo łagodnie wygasłe niebo, jakie zwykle bywa w październiku, rozpościera się nad jerozolimskimi ogrodami, gdzie żółta ochra ostatnich liści mieni się plamami jasnej czerwieni wśród zielonosrebrzystych oliwek. Gromadka dziewic, można by rzec rój cały, przechodzi przez tylni dziedziniec, a potem, stopniami pod niskim portykiem, na mniej wspaniałe kwadratowe podwórko, posiadające tylko to jedno wejście, którym weszły. Wejście to prowadzi prawdopodobnie do małych cel służących za mieszkania zatrudnionym przy Świątyni dziewicom, bowiem widzę, że każda dziewczynka wchodzi do własnej celi jak gołąbek do swojego gniazdka, wyglądając jak stadko zgromadzonych gołębi, które, po zjednoczeniu na zbiórkę, powoli się rozprasza. Przed rozstaniem, prawie wszystkie rozmawiają ze sobą cicho, lecz radośnie. Maryja milczy. Bezpośrednio przed samym odejściem żegna je tylko serdecznie i idzie do swej izdebki, znajdującej się w kącie po prawej stronie. Zatrzymuje Ją starsza nauczycielka, ale nie tak stara jak Anna, córka Fanuela, mówiąc: "Maryjo, Najwyższy Kapłan Cię oczekuje". Maryja patrzy nieco zdumiona, lecz nie pytając o nic, odpowiada: "Już idę". Nie orientuję się, czy sala, do której wchodzi, należy do mieszkania Kapłana, czy do apartamentów zatrudnionych przy Świątyni niewiast. Widzę, że jest obszerna, dobrze wyposażona i oświetlona. Są tam już, poza pięknie ubranym we wspaniałą szatę Najwyższym Kapłanem, Zachariasz i Anna, córka Fanuela. Maryja staje w progu i kłania się nisko. Dopiero na wezwanie Najwyższego Kapłana: "Zbliż się, Maryjo i nie lękaj się", prostuje się, idąc powoli. Nie robi tego umyślnie, z braku gorliwości, lecz przez rodzaj instynktownej niewieściej godności, która czyni Ją bardzo dorosłą. Anna dodaje odwagi uśmiechem, a Zachariasz pozdrawia: "Pokój z tobą, Kuzynko". Arcykapłan przygląda się Jej, a potem zwracając się do Zachariasza, mówi: "Widać, że płynie w Niej krew Dawida i Aarona. " Potem zwraca się do Maryi: "Znana mi jest twoja uprzejmość i dobroć, Córko. Wiem też, że rosłaś w wiedzy i Łasce w oczach Boga i ludzi. Wiem, że głos Boga szepce w twym sercu najsłodsze słowa. Wiem, że odkąd do nas przybyłaś; jesteś Kwiatem Bożej Świątyni, że jesteś trzecim Cherubem przed Świadectwem. Pragnę, by wraz z kadzidłem woń twego życia wznosiła się nadal każdego dnia w Świątyni. Jednak Prawo wymaga czego innego. Nie jesteś już małą dziewczynką lecz Niewiastą. A każda niewiasta w Izraelu musi zostać małżonką, by zanieść swego syna Bogu. I Ty także musisz wypełnić Prawo, lecz nie obawiaj się i nie płoń. Zdaję sobie sprawę z twego królewskiego pochodzenia. Prawo także Cię broni nakazując dać każdemu mężowi niewiastę ze swego rodu. Nawet gdyby ten przepis nie istniał, zastosowałbym go, by nie umniejszyć twego szlachetnego pochodzenia. Powiedz mi, Maryjo, czy znasz może kogoś z twojego rodu, kto mógłby zostać twym małżonkiem?" Maryja unosi zaróżowioną z zawstydzenia twarzyczkę; na jej rzęsach lśni pierwszy brylant łez. Odpowiada drżącym głosem: "Nie znam nikogo." "Nie może przecież znać nikogo, bo wstąpiła tu będąc bardzo małym dzieckiem" - mówi Zachariasz. - "A poza tym ród Dawida został za bardzo doświadczony i rozproszony, żeby ich liczne gałęzie mogły zgromadzić się w bukiet i zebrać w koronę królewskiej palmy." "W takim razie zostawmy wybór Bogu." Powstrzymywane dotąd łzy błyszczą, tocząc się do drżących ust Maryi. Patrzy na nauczycielkę błagalnym wzrokiem. "Maryja poświęciła się Bogu. Na jego chwałę i dla ocalenia Izraela. Była jeszcze bardzo maleńka, ledwie zaczynała rozumieć, kiedy związała się z Bogiem przez ślubowanie... " - mówi Anna, by Jej przyjść z pomocą. - "Więc dlatego płaczesz, a nie żeby sprzeciwiać się Prawu?"" "Tylko z tego powodu. Jestem ci posłuszna, Kapłanie Boży. " "To potwierdza wszystko, co mi o Tobie mówiono. Kiedy ślubowałaś dziewictwo Bogu?" "Sądzę, że od zawsze. Oddałam się Panu, zanim jeszcze przybyłam do Świątyni." "Przecież jesteś tą Maleńką, która przyszła prosić mnie o przyjęcie dwanaście lat temu?" "Tak, to ja." "Jak więc możesz twierdzić, że już wtedy należałaś do Boga?" "Jeśli obejrzę się w przeszłość, widzę się zawsze ofiarowaną Bogu dziewicą... Nie pamiętam chwili swoich narodzin ani jak zaczęłam miłować matkę i mówić do ojca: "ojcze, jestem twoją córką..." Wiem jednak nie pamiętając, jak to się stało, że oddałam serce Bogu. Może stało się to wtenczas, kiedy potrafiłam już dać mu pierwszy pocałunek wraz z pierwszym wypowiedzianym słowem, z pierwszymi krokami, które nauczyłam się stawiać... Tak, sądzę, że pierwsze wspomnienie miłości łączy się z pierwszym pewnie stawianym krokiem... Mój dom... Mój dom rodzinny miał ogród pełen kwiatów... był tam też ogród warzywny i pola... Tam również, u stóp pagórka, wypływało źródło z wnętrza wydrążonej skały, utworzonej jak grota... Była pełna długich, cieniutkich traw rosnących na wszystkie strony wśród wodospadów, co wydawały się płakać. Wszystkie delikatne, podobne do koronek rośliny, były całe obsypane wiszącymi kroplami wody, które spadając wydawały nikłe dźwięki jakby radosne dzwonienie. Tak samo śpiewało źródło. Były tam ptaki na oliwkach i jabłoniach, które rosły nad źródłem i pod nim, na stoku. Gołębie przychodziły kąpać się w przejrzystej źródlanej wodzie... Wspominam o tym tylko dlatego, by powiedzieć, że miałam serce zatopione w Bogu - bo poza miłością do ojca i matki, żywych czy umarłych - serce moje nigdy nie przywiązało się do żadnego ziemskiego stworzenia... Każesz mi się jednak zastanowić, Kapłanie... i muszę odnaleźć ten czas, kiedy ofiarowałam się Bogu... A to właśnie są moje najodleglejsze wspomnienia... Kochałam tę grotę, bo głos co mi tam mówił: "Przyjdź, moja ukochana", był słodszy od śpiewu wody i ptaków. Kochałam dźwięczny głos diamentowych kropli, bo był w nim znak mojego Pana. I pogrążałam się w Nim, słysząc jak mówi: "Czy widzisz, moja duszko, jak wielki jest twój Bóg? Ten, co uczynił dla orląt cedry Libanu, jak też i listki zginające się pod ciężarem muszki, aby cieszyć twe oczy, by ochraniały twoje małe stopy". Lubiłam ciszę tej czystości: lekki powiew wiatru, wodę błyszczącą w słońcu, czystość gołębi... Lubiłam pokój strzegący małej groty, zdający się pochodzić od jabłoni i oliwek, wtedy gdy kwitły wspaniale, a potem owocowały... Nie wiem, lecz zdawało mi się, że głos mówił do mnie, tak, właśnie do mnie: "Przyjdź, oliwko wspaniała, przyjdź, słodkie jabłuszko, chodź, moje źródło nienaruszone, przyjdź, gołąbko moja..." Słodka jest miłość ojca i matki... Słodkie było ich wołanie: Jednak ten głos! Ten głos! Och!... Myślę, że tak go słyszała w ziemskim Raju ta, co zawiniła i nie wiem, jak mogła woleć syk od miłosnego głosu, nie rozumiem, jak mogli pragnąć takiego poznania, które nie było Bogiem... Wtenczas ustami, co nie poznały jeszcze innego smaku niż matczyne mleko, lecz z sercem pijanym niebiańskim miodem, mówiłam odtąd: "Oto jestem. Już idę. Jestem twoja. Nikt inny poza Tobą, Panie, nie będzie posiadał mego ciała, tak jak i mój duch nie ma innego niż Ty umiłowania..." Gdy to mówiłam, zdawało mi się, że powtarzam dawno wypowiedziane słowa i wypełniam spełniony już obrzęd. On nie był dla mnie nieznajomy, ten Małżonek, jakiego sobie wybrałam. Bo poznałam już żar jego miłości, mój wzrok od dawna przywykł do jego Światła, a moja zdolność miłowania już się kiedyś rozwinęła w uścisku jego ramion. Kiedy?... Nie pamiętam. Zapewne poza [obecnym] życiem. Miałam odczucie posiadania Go od zawsze i że On zawsze mnie posiadał i że dlatego tylko istnieję, ponieważ On sam mnie chciał dla szczęścia własnego Ducha i dla mojego... Teraz będę ci posłuszna, Kapłanie, lecz poucz mnie [proszę], jak się mam zachować... Nie mam już ojca ani matki. Ty stań się moim przewodnikiem." "Bóg sam da Ci świętego małżonka, boś Mu zaufała. Wyznasz mu swoje ślubowanie. " "Ale czy się zgodzi? " "Mam nadzieję. Módl się, o Córko, żeby mógł zrozumieć twoje serce. Teraz idź i niech Ci Bóg zawsze towarzyszy." Maryja odchodzi z Anną, a Zachariasz zostaje z Arcykapłanem. Na tym widzenie się kończy. * * * 19. JÓZEF ZOSTAJE WYZNACZONY NA MAŁŻONKA DZIEWICY Napisane 4 września 1944, A 3538-3548 Widzę bogato wyposażoną salę, ze ścianami obitymi tkaniną, z dywanami i intarsjowanymi meblami. Wydaje się mieścić w obrębie Świątyni, gdyż są tam również kapłani, a pośród nich Zachariasz. Poza tym zgromadziło się tam wielu ludzi w wieku mniej więcej od dwudziestu do pięćdziesięciu lat. Rozmawiają między sobą cicho, lecz z ożywieniem. Robią wrażenie niespokojnych. Nie znam przyczyny tego podniecenia. Wszyscy ubrani są świątecznie, w nowe lub co najmniej bardzo odświeżone szaty, tak jakby przybyli na święto. Wielu pozdejmowało płócienne [kurie] służące im za nakrycia głowy. Niektórzy mają je jeszcze na sobie, szczególnie starsi, podczas gdy młodsi mają już głowy odkryte. Jedni są ciemnymi blondynami, drudzy ciemniejsi, nie ma jednak żadnego bardzo czarnego, a jeden jedyny jest miedzianorudy. W większości noszą krótkie fryzury, lecz niejednemu włosy spadają aż do ramion. Wydają się nie znać między sobą, przyglądają się bowiem jeden drugiemu z dużą ciekawością. Wydaje się, że są spokrewnieni i wszyscy przejęci tą samą myślą. Zauważam siedzącego w kącie Józefa. Rozmawia z jakimś czerstwym starcem. Józef może mieć około trzydziestki. Jest przystojny, ma dość gęste, krótko obcięte włosy, tak samo brązowe jak wąsy i broda, która otacza ładny podbródek. Policzki zarastają na kolor lekko rdzawy, a nie na oliwkowy, jak zwykle u brunetów. Ma ciemne, dobre oczy, głębokie i bardzo poważne. Mogę nawet powiedzieć, że są nieco smutne. Kiedy jednak się śmieje - jak w tej chwili - wyrażają młodzieńczą radość. Ubrany jest w jednolity, jasnobrązowy strój, prosty, lecz bardzo schludny. Wchodzi grupa lewitów i ustawia się rzędem pomiędzy drzwiami a długim wąskim stołem, stojącym pod ścianą. Za stołem, pośrodku tej ściany, są otwarte na oścież drzwi, zasłonięte tkaniną, zwisającą na dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Zainteresowanie zgromadzonych wzrasta, wzmaga się jeszcze, gdy czyjaś ręka odsłania zasłonę, by zrobić przejście dla jakiegoś lewity. Ten trzyma oburącz pęk suchych gałęzi z ułożoną ostrożnie na wierzchu jedną kwitnącą gałązką, pokrytą delikatnymi strzępkami białych, ledwie zaróżowionych płatków, na których różowy kolor promieniuje od wewnątrz kwiatu, blednąc u krańca delikatnych płatków. Lewita kładzie wiązankę na stole z wielką ostrożnością, starając się nie uszkodzić białej gałęzi, tak cudownie rozkwitłej wśród suchej reszty. W sali rozlega się szmer głosów. Zebrani wyciągają szyje, żeby lepiej widzieć i przyglądają się uważnie uciętym gałęziom. Także Zachariasz i najbliżej stojący przy stole kapłani usiłują coś zobaczyć, ale na próżno. Józef, ze swego kąta, ledwie rzuca okiem na pęk gałązek, a gdy jego rozmówca coś do niego mówi, robi znak głową, wyrażający: "Niemożliwe! " i uśmiecha się. Poza zasłoną słychać głos trąbki. Zapada głęboka cisza. Wszyscy, stając w równym szeregu, zwracają się w stronę zasłoniętego za stołem wejścia. Ktoś odsuwa kotarę zawieszoną na pierścieniach i z odsłoniętego wnętrza wychodzi uroczyście Najwyższy Kapłan w otoczeniu Starszych. Wszyscy obecni chylą się w głębokim ukłonie. Arcykapłan zatrzymuje się przed stołem i przemawia stojąc: "Mężowie z rodu Dawida! Przybyliście tu na moje wezwanie, więc słuchajcie! Przemówił Pan, Jemu niech będzie chwała! Promień światła zstąpił z jego Chwały, jak wiosenne słońce, obdarzając życiem tę suchą gałąź. Rozkwitła w cudowny sposób w chwili, gdy żadna gałąź na ziemi nie kwitnie. Stało się to ostatniego dnia Święta Świateł. {Święto Świateł, po hebrajsku hanukkah, obchodzone od 25 KISSLEW (listopad - grudzień trwająCe 8 dni.} Gdy na Judejskiej wyżynie nie stopniały jeszcze śniegi. Jest to jedyna biel między Syjonem a Betanią. Bóg przemówił w ten sposób, czyniąc się ojcem i opiekunem Dziewicy z rodu Dawida, mającej wyłącznie Jego za obrońcę. Ta święta Dzieweczka jest chwałą Świątyni i swego rodu. Zasługuje Ona na głos Boga, usiłującego w ten sposób dać Jej do poznania Imię małżonka, który jest miły Przedwiecznemu. Wybraniec Pana, co ma stać się opiekunem tak Mu drogiej Dziewicy, powinien być naprawdę sprawiedliwy. W ten sposób Pan zdejmuje z nas troskę o jej los i spełniamy obowiązek zajęcia się jej przyszłością. Z pełnym zaufaniem oddajemy Dziewicę temu, którego Bóg wyznaczył. Na Niej spoczywa błogosławieństwo Boże i nasze. Imię małżonka brzmi: Józef, syn Jakuba z Betlejem, z pokolenia Dawida, cieśla z położonego w Galilei Nazaretu. Józefie, wystąp i przybliż się. Nakazuję ci jako Najwyższy Kapłan." Powstaje wielkie poruszenie. Odwracają się głowy, padają spojrzenia pełne zawodu lub satysfakcji. Szczególnie zadowoleni są starsi ciesząc się, że los ich oszczędził. Józef podchodzi czerwony i onieśmielony. Jest właśnie przed stołem naprzeciw Arcykapłana i ze czcią go pozdrawia. "Zbliżcie się wszyscy i popatrzcie na imię wyrażone na gałązce. Niech każdy z was weźmie swoją gałąź [z wyrażonym na nim jego własnym imieniem], żeby się upewnić, że nie ma tu podstępu. " Mężowie wypełniają rozkaz. Oglądają [kolejno] trzymaną ostrożnie przez Najwyższego Kapłana rozkwitłą gałązkę. Potem każdy bierze swoją. Jedni zaraz ją łamią, inni zachowują ją. Wszyscy przypatrują się Józefowi, jedni w milczeniu, inni składając życzenia. Piękny starzec, który rozmawiał z nim przed rozpoczęciem zgromadzenia, mówi: "A nie przepowiadałem ci, Józefie? Wygrywa zwykle ten, który jest najmniej pewny swego"., Teraz przeszli już wszyscy. Najwyższy Kapłan podaje Józefowi kwitnącą gałązkę i kładąc mu rękę na ramieniu, mówi: "Jak ci wiadomo, Małżonka, którą daje ci Bóg, nie jest bogata. Posiada za to wszystkie cnoty. Stawaj się coraz bardziej Jej godny. Nie ma w Izraelu czystszego i piękniejszego Kwiatu. Teraz idźcie już wszyscy. Zostaje tylko Józef. A ty, Zachariaszu, jako jej krewny, przyprowadź tu Oblubienicę." Wszyscy wychodzą. Pozostaje tylko Najwyższy Kapłan z Józefem. Drzwi zakryto zasłoną. Józef stoi skromnie przed majestatem Kapłana. Następuje chwila ciszy, po czym mówi znowu Arcykapłan: "Maryja jest związana ślubowaniem. Wspomóż jej nieśmiałość! Ona jest taka dobra, bądź też i ty dobry dla Niej." "Będę Jej służył męską pomocą. Zapewniam cię, żadne poświęcenie nie będzie mi zbyt ciężkie." Wchodzi Maryja z Zachariaszem i Anną, córką Fanuela. " Zbliż się Maryjo" - mówi Arcykapłan. "Oto jest małżonek, przeznaczony Tobie od Boga. To jest Józef z Nazaretu. Powrócisz więc do swego miasta. Teraz zostawiam was samych. Bóg was błogosławi. Niech was strzeże i błogosławi Pan, niech wam okaże swe Oblicze i okaże swą litość na zawsze, niech obróci ku wam swą Twarz i obdarza pokojem." Zachariasz wychodzi, odprowadzając Arcykapłana. Anna składa życzenia młodym i też wychodzi. Narzeczeni stoją naprzeciw siebie. Maryja zapłoniona, ze spuszczoną głową, Józef, także trochę zarumieniony, przygląda się Jej i usiłuje zebrać myśli, aby rozpocząć rozmowę. Decyduje się wreszcie i mówi z uśmiechem: "Pozdrawiam Cię, Maryjo. Widziałem Cię już dawno temu... gdy byłaś niemowlęciem. Byłem przyjacielem twego ojca. A mały Alfeusz, którego tak kochała twoja Matka, jest wnukiem mego brata. Był jej małym przyjacielem. Teraz ma dopiero dziewiętnaście lat, a przed twoim urodzeniem był zaledwie małym.. człowieczkiem, co osładzał smutek twojej matki, bo niezmiernie go kochała. Nie znasz nas, bo kiedyś tu przybyła, byłaś jeszcze bardzo maleńka. Wszyscy w Nazarecie kochają Cię i pamiętają małą Maryję, córkę Joachima, której narodziny były cudem Pana dla bezpłodnej Anny... Ja też pamiętam ten wieczór, kiedyś się urodziła. Utkwił wszystkim w pamięci z powodu wielkiego deszczu, co ocalił zbiory, a przy tym nic nie ucierpiało w czasie nawałnicy. Żaden piorun nie uszkodził nawet źdźbła polnego wrzosu. Burza zakończyła się wielką i piękną tęczą, jakiej nikt dotąd nie widział. A poza tym... kto by mógł zapomnieć o radości Joachima? Kołysał Cię pokazując sąsiadom, jakbyś była kwiatem prosto z Niebios. Zachwycał się Tobą i chciał, aby wszyscy Cię podziwiali. Stary, szczęśliwy ojciec, umarł z Twoim imieniem na ustach. Boś była tak piękna i dobra, słowa twoje były pełne wdzięku i mądrości... Nie mylił się zachwycając Tobą, gdy mówił, że nie ma piękniejszej od Ciebie. A twoja matka? Napełniała śpiewem cały zakątek tam, gdzieście mieszkali. Była jak skowronek wiosną, gdy Cię nosiła i karmiła. To ja zrobiłem dla Ciebie kołyskę, taką małą, ozdobioną rzeźbionymi różami, tak jak sobie wymarzyła twoja matka. Może jest jeszcze w waszym zamkniętym domu... Jestem stary, Maryjo! Gdyś się urodziła wykonywałem pierwsze prace i już wtenczas pracowałem... Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, że będę Cię miał za małżonkę! Może śmierć twych rodziców byłaby bardziej szczęśliwa, gdyby o tym wiedzieli. Przyjaźniliśmy się. Płacząc, ze ściśniętym sercem pochowałem twego ojca. Zawsze był dla mnie dobrym nauczycielem życia." Maryja bardzo wolno unosi twarzyczkę, coraz pewniejsza w miarę słów Józefa. Gdy mówi o kołysce, ma nawet cień uśmiechu na twarzy, a kiedy opowiada o ojcu, wyciąga do niego rękę i mówi: "Dziękuję, Józefie! " Jest to pełne słodyczy, nieśmiałe dziękuję. Józef bierze w swe krótkie i mocne dłonie cieśli małą jaśminową rączkę i gładzi ją z czułością, nie przestając zapewniać o swym oddaniu. Może oczekuje od Niej innych słów, lecz Maryja znowu milczy. Więc ciągnie dalej: "Wiesz chyba, że wasz dom ocalał, poza jedną stroną zburzoną na rozkaz Konsula, gdy przebudowywano drogę, aby uczynić ją dostępną dla rzymskich wozów. Pozostałe po sprzedaży pola, wiesz, reszta co została... Choroba twego ojca zabrała znaczną część twych posiadłości i są teraz nieco zaniedbane. Od przeszło trzech lat drzewa i winorośle nie były przycięte. Stwardniała ziemia też leży odłogiem. Pozostały jednak drzewa, które widziały Cię maleńką. Jeśli pozwolisz, zacznę się teraz wszystkim zajmować. " "Dziękuję, Józefie. Ale masz przecież swoją pracę... " "Będę pracować w twoim ogrodzie od wczesnego ranka i wieczorem. O tej porze roku dzień staje się coraz dłuższy. Chcę, by na wiosnę wszystko było jak trzeba, żeby Ci zrobić przyjemność. Popatrz, to jest migdałowa gałąź z twojego ogrodu. Rośnie przed domem. Zerwałem ją... Można swobodnie wchodzić do twojego ogrodu, bo ogrodzenie jest rozwalone. Ale naprawię je i będzie solidne. Chciałem zerwać tę gałąź na wypadek, gdyby los padł na mnie. Nie spodziewałem się tego, bo jestem związany nazirejskim ślubem czystości. Nie pragnę małżeństwa, lecz jestem posłuszny decyzji Kapłana. Zerwałem tę gałąź myśląc, że zrobię Ci przyjemność przynosząc kwiat z twego ogrodu. Weź ją. Wraz z nią daję Tobie serce, które dotąd kwitło tylko dla Pana. Teraz kwitnie także i dla Ciebie, oblubienico moja." Maryja przyjmuje gałąź, jest wzruszona i patrzy na Józefa pewniej, a jej twarz coraz bardziej się rozpromienia. Czuje się wobec niego pewniejsza zwłaszcza wtedy, kiedy mówi: "Jestem nazirejczykiem" nabiera odwagi, a jej twarz już się całkiem rozjaśnia. "Ja także należę cała do Boga, Józefie. Nie wiem, czy Najwyższy Kapłan ci o tym powiedział... " "Powiedział mi tylko, że jesteś dobra i czysta i że masz mi oznajmić treść swego ślubowania i że mam być dobry dla Ciebie. Mów swobodnie, Maryjo. Twój Józef pragnie uczynić Cię szczęśliwą, spełniać wszystkie twoje pragnienia. Miłuję Ciebie, święte dziecko dane mi przez Boga! Nie ciałem, lecz duchem. Zobacz we mnie nie tylko oblubieńca, ale ojca i brata. Powierz się jak ojcu, zaufaj jak bratu. " "Będąc jeszcze dzieckiem, poświęciłam się Panu. Wiem, że nie ma tego zwyczaju w Izraelu. Słyszałam jednak głos, dopominający się mego dziewictwa w darze miłości dla przyjścia Mesjasza. Od tak dawna Izrael Go oczekuje... Nie jest więc zbyt wielką ofiarą wyrzeczenie się w tym celu radości macierzyństwa..." Józef przygląda się bacznie, jak gdyby chciał czytać w jej sercu, potem, biorąc Ją za obie ręce, w których jeszcze ciągle trzyma kwitnącą gałąź, mówi: "Połączę moją ofiarę z twoją i przez naszą czystość okażemy Przedwiecznemu wielką miłość! Może z powodu naszej tak wielkiej miłości, ześle wcześniej Zbawiciela dla całej ziemi, pozwalając nam również ujrzeć jego Światło oświecające świat. Chodź, Maryjo, pójdziemy razem przed jego Dom, żeby zaprzysiąc taką miłość, jaką miłują się pomiędzy sobą aniołowie. Potem wrócę do Nazaretu i przygotuję wszystko dla Ciebie - w twoim domu, a jeśli wolisz, to przygotuję dom gdzie indziej. " "Wolałabym mój dom... Czy w głębi ogrodu istnieje jeszcze grota? " "Jest tam jak zawsze, ale nie należy już do Ciebie... Zrobię Ci inną, spokojną i świeżą, gdzie znajdziesz ochłodę i spokój w godzinach upału. I, jeżeli to możliwe, będzie taka sama. Powiedz mi proszę, kogo byś chciała mieć do towarzystwa? " "Nie chcę nikogo. Nie boję się. Matka Alfeusza, która mnie ciągle odwiedza, będzie mi trochę towarzyszyć za dnia. Nocą wolę być sama. Nic złego nie może mi się przydarzyć. " "W końcu masz teraz mnie... Kiedy mam po Ciebie przyjechać? " "Kiedy zechcesz, Józefie. " "W takim razie przyjadę, gdy tylko uporządkuję wszystko w domu. Nie zmienię niczego. Chcę, żebyś odnalazła go takim, jakim zostawiła go twoja matka. Wszak pragnę, żeby był słoneczny, bardzo czysty, żeby przywitał Cię radośnie. Choć, Maryjo, pójdziemy powiedzieć Najwyższemu, że Go wielbimy." Nie widzę niczego więcej. W sercu pozostaje mi odczuwane przez Maryję poczucie bezpieczeństwa. * * * 20. ZAŚLUBINY DZIEWICY Z JÓZEFEM Napisane 5 września 1944, A 3549-3559 Jaka Maryja jest piękna w weselnym stroju! [Stoi] pośród przyjaciółek i nauczycielek, które z radością przygotowują uroczystość. Elżbieta też jest pośród nich. Maryja ma na sobie białą suknię z lnu tak cienkiego, że wygląda jak kosztowny jedwab. Jest przepasana złoto - srebrnym paskiem, kutym dłutem. Pasek składa się z wielu połączonych łańcuszkami medalionów. Każdy z nich jest ozdobiony koronką złotych nici na srebrnym, oksydowanym tle. Pasek otacza cienką, młodzieńczą kibić Maryi. Jest pewnie na Nią za szeroki, bowiem trzy ostatnie medaliony wiszą swobodnie z przodu, chowając się w bardzo głębokich fałdach sięgającej aż do samej ziemi sukni. Jest tak długa, że tworzy mały tren. Na nogach ma białe sandałki ozdobione małymi srebrnymi sprzączkami. Przy szyi podtrzymuje suknię łańcuszek srebrnych, bardzo delikatnej roboty rozet, a na nich powtarza się motyw z paska. Łańcuszek przechodzi przez otwory wycięte w materiale szerokiego dekoltu, zbierając go w fałdy i tworząc małą kryzę. Szyja Maryi, w obramowaniu lekkiej, wykwintnej tkaniny, wydaje się cieńsza i bielsza, jak łodyga rozkwitłej lilii, podkreślając czystość pobladłego z wrażenia oblicza. Wygląda jak najczystsza hostia. Włosy nie opadają na ramiona, lecz są wdzięcznie ułożone w przeplatające się warkocze, upięte tuż przy samej głowie. Przytrzymują je srebrne, trochę oksydowane zapinki. Matczyny welon jest zarzucony na upięte warkocze i układa się w ładne fałdy. Drogocenna przepaska z lamy otacza bardzo białe czoło. Welon sięgał Annie do pasa, zaś Maryi dochodzi do bioder, jest bowiem niższa. Ręce ma odkryte, tylko na nadgarstkach wiszą ciężkie bransolety, które mogłyby łatwo zsunąć się na ziemię ze szczupłych rączek, gdyby zaczęła nimi potrząsać. Pełne podziwu towarzyszki oglądają Ją ze wszystkich stron. Szczebiocą jak wróble, ciągle o coś pytają i wykrzykują z zachwytu. "Masz to po matce? " "Czy naprawdę są stare? " "Zobacz, Saro, jaki piękny pasek! " "Zuzanno, popatrz na welon! Jak subtelnie są wsnute w osnowę lilie! " "Pokaż mi bransolety, Maryjo! Należały do twojej matki?" "Tylko je nosiła, są po matce mego ojca Joachima. " "O, zobacz. Są naznaczone pieczęcią Salomona, otoczoną przeplatającymi się gałązkami palm i oliwek, pośród lilii i róż. Och! Kto mógł wykonać tak doskonale filigranową pracę! " "Pochodzą z domu Dawida - tłumaczy Maryja. - Z wieku na wiek nasze niewiasty przybierały się w nie, gdy zostawały małżonkami. Są przekazywane w dziedzictwie. " "Oczywiście! Jesteś kolejną dziedziczką! " "Przynieśli Ci wszystko z Nazaretu? " "Nie. Gdy moja matka umarła, jej kuzynka zabrała moją ślubną wyprawę do siebie, żeby ją przechować. Teraz mi ją przywiozła. " "Gdzie ona jest? Gdzie ona jest? Pokaż ją przyjaciółkom. " Maryja nie wie, co począć... Chciałaby zadośćuczynić ich pragnieniom, lecz równocześnie nie rozrzucić wszystkich swoich rzeczy, złożonych starannie w trzech ciężkich kufrach. Nauczycielki spieszą Jej z pomocą. "Oblubieniec jest już we drzwiach. To nie odpowiedni moment. Zostawcie Ją w spokoju. Zamęczycie Ją! Idźcie się przygotować! " I rozgadana gromadka odchodzi trochę nadąsana. Teraz Maryja może spokojnie nacieszyć się nauczycielkami, które obdarzają Ją pocałunkami i błogosławią. Przybliża się Elżbieta, a Maryja płacze wzruszona, bo Anna, córka Fanuela, nazywa Ją "swoją córką", całując z iście matczyną miłością. Elżbieta mówi: "Twoja matka jest tu z nami obecna, choć jej już nie ma wśród żyjących. Jej duch raduje się przebywając obok ciebie. Popatrz, wszystko, co masz na sobie, przekazuje Ci jej pieszczoty. Możesz w tych rzeczach odnaleźć smak jej pocałunków. Dawno temu, gdyś przybyła do Świątyni, powiedziała mi: "Przygotowałam dla Niej wszystko, nawet ślubną wyprawę. Chcę być przy Niej obecna w dniu weselnej radości przez utkany len i wykonane dla panny młodej suknie". I wiesz, przez ostatni okres, gdy pielęgnowałam ją [przed śmiercią], każdego wieczora pragnęła pieścić te stare i te obecne sukienki. Mówiła: "Czuję jaśminową woń mej Maleńkiej i pragnę by Ona też czuła w nich pocałunki swojej mamy." Ileż pocałunków złożyła na welonie, co teraz osłania Ci czoło. Więcej pocałunków niż nitek... A gdy użyjesz bieliznę, jaką Ci utkała, pamiętaj, że bardziej jest utkana z pocałunków niż z przędzy. A naszyjniki... W najcięższej godzinie ocalił je twój ojciec [z miłości] dla Ciebie, abyś była dziś piękna jak przystało księżniczce z rodu Dawida. Nie jesteś sierotą, Maryjo! Raduj się! Bo twoi rodzice są razem z Tobą. Poza tym masz małżonka. Będzie Ci ojcem i matką -taki jest doskonały." "O tak! To prawda. Z pewnością nie mogę się skarżyć na niego. Był tu dwa razy podczas dwu miesięcy. Dziś przybywa po raz trzeci mimo zimna i deszczu, po moje rozkazy... Pomyśl tylko: po moje rozkazy! Jestem biedną niewiastą o tyle młodszą od niego. Niczego mi nie odmawia. Nie czeka, aż go o coś poproszę. Wydaje się, że anioł zdradza mu moje pragnienia. Poznaje je, zanim otworzę usta. Ostatnio powiedział: "Sądzę, że będziesz wolała pozostać w rodzicielskim domu. Jesteś dziedziczką, więc możesz to zrobić, jeśli zechcesz. Wejdę do twego domu. A ty, tylko żeby uczynić zadość obyczajom, spędzisz [przed godami] tydzień u mego brata Alfeusza. Maria Alfeuszowa bardzo Cię przecież kocha. Stamtąd wyjdzie orszak weselny, by się zatrzymać w twoim domu na gody". Czy to nie jest miłe z jego strony. Nie wstydzi się powiedzieć ludziom, że jego dom mi się nie podoba... Mnie by się zawsze podobał, gdyż on tam jest, taki dobry... Ale doprawdy... wolę mój dom... z powodu wspomnień..: Och! Józef jest dobry! "Co powiedział o twoim ślubowaniu? Niczegoś mi jeszcze nie opowiedziała! " "Nie sprzeciwiał się. Nawet gdy poznał istotne powody ślubu powiedział: "Połączę moje poświęcenie z twoim"." "To naprawdę młody święty!" - mówi Anna, córka Fanuela. "Młody święty" wchodzi właśnie, prowadzony przez Zachariasza. Jest wspaniały! Cały żółtozłoty, wygląda jak jakiś wschodni władca. Posiada świetny, safianowy, tkany złotem pas, z równie bogato zdobioną sakiewką i sztyletem. Na głowie kufia, czyli zwyczajnie założony kawałek tkaniny w sposób, w jaki go noszą jeszcze do dziś pewne afrykańskie ludy, na przykład Beduini. Przytrzymuje go kosztowna przepaska, przetykany złotymi nićmi agal, do którego przyczepione są bukieciki [kwitnącego] mirtu. Płaszcz jest zupełnie nowy, z frędzlami, z misternie ułożonymi fałdami. Oczy tryskają szczęściem. W ręku trzyma bukiet z kwiatów mirtu. Pozdrawia wszystkich słowami: "Pokój z Tobą, Oblubienico moja. Pokój wam wszystkim! " Gdy mu odpowiedzieli, mówi dalej: "Widziałem, jak się cieszyłaś w dniu, gdy Ci przywiozłem gałąź z twojego ogrodu. Wpadłem na pomysł przywiezienia Ci mirtu rosnącego koło groty, co jest Tobie tak droga. Chciałem przywieźć jeszcze róże, z tych co rosną koło domu, lecz są nietrwałe, a podróż długa... Byłbym dowiózł tylko ciernie. A Tobie, umiłowana, chciałbym ofiarować jedynie same róże. Chcę usłać przed Tobą drogę delikatnymi i pachnącymi kwiatami, żebyś mogła iść przez życie bez zabrudzenia stóp i bez przykrości. " "Och, dziękuję ci! Jesteś dobry. Jak zdołałeś dowieść je takie świeże aż tutaj? " "Przywiązałem naczynie z wodą do siodła, a do środka włożyłem gałązki z pączkami. Rozkwitły w czasie drogi. Weź je, Maryjo. Niech ozdobią twe czoło wiankiem, który jest symbolem panieńskiej czystości. Będzie to tylko zewnętrzny znak, zawsze mniej czysty niż twoje serce." Elżbieta i nauczycielki ozdabiają Maryję girlandą z kwiatów. Przypinają je do wykwintnej, opasującej czoło, lamy, krzyżując malutkie śnieżnobiałe róże wyjmowane z wazy stojącej na kufrze. Przypinają kwiaty mirtu na przemian z małymi, białymi różyczkami. Maryja sięga po obszerny biały płaszcz, by go narzucić na ramiona, lecz oblubieniec wyprzedza jej gest i pomaga przytwierdzić go u ramion srebrnymi szpilami. Potem nauczycielki układają na nim fałdy ze smakiem i miłością. Wszystko jest już gotowe. Podczas gdy czekają, nie wiem na co, Józef bierze Maryję na bok i mówi: "Ostatnimi czasy rozmyślałem o twoim ślubowaniu. Powiedziałem Ci, że chcę dzielić je z Tobą. Im więcej się zastanawiam, zaczynam lepiej rozumieć, że okresowy nazireat nie wystarczy, nawet jeśli się go wiele razy odnawia. Zrozumiałem wszystko, Maryjo. Nie zasługuję jeszcze na słowo Światła, lecz słyszę jego szept. Daje mi to poznanie, choć tylko w ogólnych zarysach, istoty twego sekretu. Jestem nieoświeconym biedakiem. Nie mam wykształcenia ani majątku. Jestem skromnym rzemieślnikiem. Kładę u twoich stóp i oddaję na zawsze skarb mojej całkowitej czystości, aby być godnym przebywania przy Tobie, Boża Dziewico "siostro zaślubiona, zamknięty ogrodzie, źródło zapieczętowane", jak mówi nasz Przodek, co pewnie miał Ciebie na myśli. Gdy pisał Kantyk, widział Ciebie... Staję się strażnikiem pachnącego ogrodu, w którym znajdują się najcenniejsze owoce, skąd, w miłym porywie wypływa źródło wody żywej: twoja słodycz! Przez twoją łagodność, Oblubienico moja, swą niewinnością podbiłaś mego ducha! O, cała piękna! Jesteś piękniejsza niż zorza, serce twe jaśnieje bardziej niż światło słońca, o Ty, której miłość jest tylko dla Boga i ludzi, bo chcesz dać im Zbawiciela przez wyrzeczenie się praw niewieścich. Chodź, umiłowana moja." Bierze Ją delikatnie za rękę, prowadząc do wyjścia. Wszyscy zdążają w ślad za nimi. Na zewnątrz dołączają radosne towarzyszki, ubrane na biało i osłonięte welonami. Przechodzą dziedzińcami i pod portykami pośród ciekawskiego tłumu, aż do jakiegoś miejsca, co nie jest już Świątynią, lecz salą przeznaczoną dla kultu, ponieważ znajdują się tam lampy i zwoje pergaminu tak jak w każdej synagodze. Oblubieńcy zatrzymują się naprzeciw wysokiego pulpitu -czegoś w rodzaju ambony - i czekają. Pozostali ustawiają się za nimi w szeregu. W głębi gromadzą się inni kapłani i gapie. Najwyższy Kapłan wkracza uroczyście. Słychać szepty wśród zdumionego tłumu: "To On osobiście udziela ślubu? " "Tak - objaśnia ktoś. - Ona jest z królewskiego i kapłańskiego rodu, kwiat Dawida i Aarona. Jest Dziewicą ze Świątyni. Oblubieniec też z pokolenia Dawida. " Arcykapłan łączy ręce oblubieńcom, błogosławiąc uroczyście: "Niech Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba będzie z wami, niech On was jednoczy i spełnia w was swe błogosławieństwo i da wam pokój i liczne potomstwo, jak i długie życie i szczęśliwą śmierć na łonie Abrahama." Po czym oddala się tak samo uroczyście jak przybył. Zostały wymienione przyrzeczenia i Maryja jest małżonką Józefa. Wszyscy opuszczają salę idąc w uprzednim porządku, żeby przejść do innej sali, gdzie spisują ślubny kontrakt. Kontrakt stwierdza, że Maryja, jako dziedziczka po Joachimie z pokolenia Dawida i po Annie z pokolenia Aarona, wnosi w wianie dom z przyległościami, osobistą wyprawę i inne odziedziczone po ojcu dobra. I wszystko już jest zakończone. Małżonkowie udają się do wyjścia przy sektorze wydzielonym dla zatrudnionych przy Świątyni niewiast. Tam czeka na nich ciężki, ale wygodny wóz, osłonięty zasłoną. Ciężkie kufry Maryi są już załadowane. Całują się, płaczą, błogosławią, dają polecenia, po czym Maryja z Elżbietą wsiadają, sadowiąc się wewnątrz [osłoniętego) wozu. Z przodu siada Józef z Zachariaszem. Pozdejmowali świąteczne płaszcze i wszyscy owinęli się w ciemne peleryny. Odjeżdżają. Kary koń rusza ciężkim kłusem. Oddalają się od murów Świątyni, potem mijają także mury miejskie, przejeżdżając pod bramą i oto są już na wsi, wśród świeżej, odrodzonej natury. Wszystko kwitnie w wiosennym słońcu. Szmaragdowe zboża, jeszcze w liściach, są już na piędź wysokie i kołyszą się na lekkim wietrze, niosącym woń brzoskwiń i jabłoni pomieszaną z zapachem dzikiej mięty. Maryja popłakuje z cicha, zakrywszy się welonem. Od czasu do czasu odchyla osłaniającą wóz zasłonę, żeby popatrzeć na oddalającą się ciągle Świątynię i pozostawione w tyle miasto. Na tym widzenie się kończy. * * * 21. JÓZEF ZOSTAJE POSTAWIONY JAK "PIECZĘĆ NA PIECZĘCI", JAK ARCHANIOŁ NA PROGU RAJU W dalszym ciągu tego samego dnia, A 3559-3564 Jezus mówi: "Co mówi Księga Mądrości, śpiewając hymny pochwalne: "W Mądrości tkwi istotnie duch rozumny: święty, jedyny, wieloraki i przenikliwy." Księga wylicza te przymioty, po czym kończy frazę słowami: "... która wszystko może, wszystko przewiduje, rozumie każdego ducha inteligentnie, czysto i przenikliwie. Mądrość przenika przez czystość wszędzie, jest promieniowaniem cnót Boga... i nie ma w niej nic nieczystego... jest obrazem Boskiej dobroci. Chociaż jest jedna, wszystko może, chociaż jest niezmienna, wszystko odnawia, udziela się duszom świętym i kształtuje przyjaciół Boga i Proroków." Widziałaś jak Józef - nie przez ludzką kulturę, ale przez nadprzyrodzone pouczenie - umie czytać w zapieczętowanej księdze Niepokalanej Dziewicy i zbliża się "wzrokiem" do proroczej prawdy, widząc nieziemskie misterium tam, gdzie inni widzą tylko wielką cnotę. Przeniknięty emanującą z Mocy Bożej Mądrością, która jest prawdziwym promieniowaniem Całej Wszechmocy Boga, Józef zanurza się pewnie i ze spokojem ducha w tym misterium łaski, jakim jest Maryja. Spotyka się z Nią na wyżynach ducha, gdzie rozmawiają ze sobą nie usta, ale dwa duchy, wymieniając między sobą słowa w świętej ciszy dusz, gdzie tylko Bóg słyszy głosy i dlatego otrzymują takie [poznanie] znaczenia [słów], że są Mu wierni i Nim przepełnieni. Mądrość sprawiedliwego, wzrastająca przez wspólnotę i przez sąsiedztwo z Pełną Łaski, przygotowuje go do poznania najwznioślejszych sekretów Bożych i do tego, żeby mógł się obronić przed zakusami ludzi i złego ducha. I tymczasem [mądrość] go odnawia. Ze sprawiedliwego czyni świętego, a ze świętego - opiekuna Małżonki Boga i Bożego Syna. Niewinny Józef, wznoszący teraz swą czystość do granic anielskiego bohaterstwa, z powodu własnej czystości może czytać ukryte, ogniste słowa wyryte palcem Bożym na dziewiczym diamencie, bez odrywania Bożej pieczęci. Czyta tam to, czego przez ostrożność nie mówi, lecz co jest znacznie większe od tego, co czytał Mojżesz na kamiennych tablicach. I dlatego, żeby niczyje niegodne oko nie tknęło tej tajemnicy, kładzie się sam pieczęcią na pieczęci, stając się płomiennym archaniołem na progu Raju, w którym znajduje swą Rozkosz Przedwieczny "przechadzając się o wieczornym chłodzie..." Rozmawiając z Tą, co jest "jego Miłością, Lasem kwitnących lilii , wonną Bryzą, porannym świeżym Wiatrem, piękną Gwiazdą, Rozkoszą Boga." Nowa Ewa jest tutaj przed Józefem nie jako kość z jego kości ani ciało z jego ciała, lecz jako towarzyszka życia. Józef dostaje w opiekę tę żywą Arkę Bożą i musi Ją oddać Bogu tak samo czystą, jaką Ją otrzymał. "Małżonka Boża" napisane było w tej mistycznej księdze o niepokalanych stronicach... Później, gdy w swoim czasie zostanie doświadczony podejrzeniem wobec Niej, które napełni go zamętem, on, Józef, będzie cierpiał - jak żaden człowiek dotąd nie cierpiał, jako człowiek i jako sługa Boga - z powodu świętokradzkiego przypuszczenia. Jednak to doświadczenie dosięgnie go dopiero w przyszłości. Obecnie, w tym czasie wyjątkowej łaski, widzi i staje szczerze na służbę dla Boga. Dopiero potem nadejdzie nawałnica próby, która zawsze bywa udziałem świętych, aby zostali doświadczeni i stali się przez to pomocnikami Boga. Co czytacie w Księdze Kapłańskiej? "Powiedz Aaronowi, twemu bratu, by nie wchodził o każdej porze do Miejsca Świętego znajdującego się za Zasłoną, przed przykrywającą Arkę Przebłagalnię, żeby nie umarł, gdy Ja zjawię się obłokiem ponad Wyrocznią, zanim najpierw nie uczyni tych rzeczy: złoży w ofierze, ofiarowane za grzechy cielę i barana na całopalenie, przedtem zaś niech się odzieje w lnianą tunikę i lniane spodnie, by okryć swoją nagość." Doprawdy Józef wchodzi do Bożego Sanktuarium wtedy, kiedy Bóg chce i na ile Bóg chce, w pobliże zakrywającej Arkę zasłony, pod którą spoczywa Duch Boga i ofiarowując siebie, będzie ofiarowywał Baranka, całopalenie za grzech świata i wynagrodzenie za ten grzech. I czyni to ubrany w len, z ciałem umartwionym przez złożony ślub czystości, aby usunąć zeń swe instynkty. Instynkty jakie pewnego dnia, na początku czasów, zatriumfowały nad ludźmi, uszkadzając istniejące prawo Boga do człowieka. Teraz instynkty te zostaną zdeptane pokonane w Synu, w jego Matce i w przybranym ojcu, Józefie, po to, by została przywrócona ludziom Łaska i żeby zwrócić Bogu jego prawo do człowieka. Józef czyni to z dożywotnią czystością. Czy zatem Józef nie przeszedł przez Golgotę? Czy zdaje się wam, że nie ma go wśród współodkupicieli? Zaprawdę powiadam wam, że to właśnie on był pierwszym i dlatego w oczach Boga jest tak wielki. Wielki dzięki ofierze, cierpliwości i stałości w wierze. Czy istnieje większa wiara od wiary tego, kto uwierzył nie widząc nigdy cudów Mesjasza? Chwała memu przybranemu ojcu, który jest przykładem dla was w tej dziedzinie, w jakiej macie wielkie braki: w czystości, wierności i prawdziwej miłości. Chwała Józefowi, wspaniałemu czytelnikowi zapieczętowanej Księgi, pouczonemu przez Mądrość, żeby mógł zrozumieć misterium Łaski. Chwała temu, którego wybrał Bóg, żeby ochraniał Ocalenie dla świata przeciw zasadzkom wszystkich jego nieprzyjaciół." * * * 22. MAŁŻONKOWIE PRZYBYWAJĄ DO NAZARETU Napisane 6 września 1944, A 3564-3581 Podczas łagodnego lutowego dnia bardzo niebieskie niebo rozpościera się nad wzgórzami Galilei. W cyklu o dzieciństwie Dziewicy nie widziałam jeszcze tych łagodnych pagórków. Ten widok staje się odtąd dla mnie tak drogi jakbym się sama tam urodziła. Główny trakt jest wilgotny po niedawnym deszczu, co musiał spaść ubiegłej nocy, nie ma jednak na nim kurzu ani błota. Droga jest równa, taka jak miejska ulica i biegnie pomiędzy dwoma rzędami żywopłotu z kwitnącej dzikiej róży, zdając się pachnącym goryczą i knieją, i śniegiem. Żywopłoty te poprzecinane są masą ogromnych kaktusów o wielkich płaskich liściach, najeżonych szpilkami i upstrzonych licznymi grupkami dziwacznych owoców bez łodyg, co rosną im na krawędziach grubych i płaskich liści. Ich kształt i kolor wywołują we mnie zawsze wyobrażenie morskich głębin, z lasem korali i meduzami oraz innymi zwierzętami z dna morskiego. Żywopłoty pełnią rolę ogrodzenia poszczególnych posiadłości, dlatego też ciągną się one w rozmaite strony, tworząc dziwne figury geometryczne, krzywe i szpiczaste: romby, prostokąty i półkola, trójkąty o kątach ostrych lub o kształtach zaokrąglonych. Przybierają formy najbardziej nieprawdopodobne, jakby deseni wijących się jak kapryśna, obsypana białością wstęga, jakby ktoś rysował je dla zabawy wzdłuż pól, gdzie szczebioce i fruwa tysiące wszelkiego rodzaju ptactwa, które kojarzy się i wije gniazda. Za tymi żywopłotami rozrzucone są uprawy zbóż, jeszcze zielone, lecz wyższe niż w Judei oraz pełne kwiecia łąki, a na nich całe setki owocowych drzew kwitnących jak białe, różowe i czerwone roślinne obłoki, we wszystkich odcieniach bieli, różowości i czerwieni, jak gdyby były odbiciem tamtych, znajdujących się na niebie obłoków, które wieczorna zorza maluje na kolor lila i jasnoniebieskawy, mieniący się lazurowo fiolet, a także na pomarańczowo i koralowo. Lekki, wieczorny wiatr strąca pierwsze płatki z drzew owocowych; opadają one migocąc jak gromada motyli szukających pyłku na polnych kwiatach. Z jednego drzewa na drugie pną się łukiem, jeszcze ogołocone z liści pędy winorośli; tylko gdzieniegdzie, na samym szczycie - gdzie słońce praży najmocniej - widać otwierające się, zdumione i drżące maleńkie listeczki. Słońce zachodzi spokojnie na tak bladolazurowym niebie, a światło czyni je jeszcze jaśniejszym. W dali błyszczą śniegi Hermonu i inne odległe szczyty. Drogą jedzie wóz. To ten sam, co wiezie Józefa z jej kuzynami. Podróż dobiega kresu. Maryja rozgląda się niespokojnie jak ktoś, kto chce nie tylko zobaczyć, ale i rozpoznać to, co widzi, a czego nie może sobie dokładnie przypomnieć. Gdy jej wzrok zatrzymuje się na jakimś znanym fragmencie, uśmiecha się radośnie. Elżbieta i Zachariasz z Józefem pomagają jej wznowić w pamięci nazwy szczytów górskich lub domów. Zbliżają się już do miasta i Nazaret ukazuje się rozciągnięty wśród falistych pagórków. Oświetlony z lewej strony przez zachodzące słońce, odsłania swe małe, białe, szerokie i niskie, podwyższone tarasami domy, zabarwione teraz lekko na różowo. Niektóre ich ściany, bardziej wystawione na działanie słońca, wydają się oświetlone przez pożar, takie są czerwone. Błyszczą w słońcu kanały i płaskie studnie bez cembrowiny, skąd wyłaniają się wiadra czerpiące ze skrzypieniem wodę służącą do picia i podlewania warzyw. Z brzegu przy drodze stoją dzieci i niewiasty, które rzucają ciekawe spojrzenia na wóz i pozdrawiają dobrze im znanego Józefa. Potem cichną zakłopotane, bezradne i onieśmielone przed trojgiem nieznajomych. Kiedy się jednak zbliżają do właściwego miasteczka, nie widać tam już zakłopotania ani obawy. Mnóstwo ludzi w różnym wieku stoi przy wjeździe do miasta pod witającym ich skromnym łukiem z kwiatów i liściastych gałęzi. Ledwie wóz wytacza się zza węgła ostatniego domostwa nieregularnej wiejskiej zabudowy, rozbrzmiewa koloratura przenikliwych krzyków. Ludzie powiewają gałązkami i bukietami kwiatów. W ten sposób niewiasty, dzieci i młodzież z Nazaretu witają Pannę Młodą. Mężowie są bardziej powściągliwi, pozdrawiają ich z powagą, stojąc za hałaśliwym, falującym ludzkim szpalerem. Na wozie zasłona jest odsłonięta, bowiem słońce już nie dokucza, więc Maryja dobrze widzi ojczyste strony. Jest piękna jak kwiat. Biała i jasnowłosa jak anioł, uśmiecha się miło do dzieci rzucających ku Niej kwiaty i posyłających całusy, a także do dziewcząt w jej wieku wołających Ją po imieniu, do małżonek, matek i starców, którzy błogosławią Ją śpiewnymi głosami. Maryja kłania się mężom, przede wszystkim jednemu z nich, który może być rabinem lub inną ważną osobistością w miasteczku. Wóz przesuwa się wolno główną drogą, a w ślad za nim idzie większość zainteresowanych wydarzeniem mieszkańców. "Oto jest twój dom, Maryjo" - mówi Józef wskazując batem mały domek znajdujący się dokładnie przed krawędzią jednego falistego pagórka. Za domkiem widać duży ogród cały w kwiatach, zakończony malutkim gajem oliwnym, a za nim niezmiennie żywopłot z głogu i kaktusów znaczy granicę posiadłości. Pola, należące niegdyś do Joachima, są znacznie dalej... "Widzisz, mało Tobie zostało - mówi Zachariasz. - Choroba Ojca była długa i kosztowała bardzo dużo, tak jak i remont po szkodach uczynionych przez Rzym. Widzisz, droga zabrała trzy główne pomieszczenia, więc dom został zmniejszony. Żeby go potem, bez większych wydatków, powiększyć, zużyto kawałek wzgórza drążąc grotę. Joachim trzymał tam zbiory, a Anna - krosna. Urządzisz sobie teraz, jak zechcesz. " "Nic nie szkodzi. W zupełności starczy mi to, co zostało. Mogę przecież pracować... " "Nie, Maryjo - mówi Józef. - To ja będę pracować. Ty zajmiesz się tkaniem, szyciem i gospodarstwem domowym. Jestem młody i krzepki, a poza tym jestem twoim małżonkiem. Nie dręcz mnie myślą o pracy. " "Zrobię, jak zechcesz. " "Tak. W tym wypadku tak chcę. Wszystkie inne twoje pragnienia są dla mnie rozkazem. Ale w tym wypadku stanowczo się przeciwstawiam! " Przybywają na miejsce i wóz się zatrzymuje. Dwie czterdziestoletnie niewiasty i dwóch mężów, mniej więcej pięćdziesięcio-letnich, oczekują ich przed drzwiami, otoczeni grupą dzieci i młodzieży. "Niech Bóg Cię obdarza pokojem, Maryjo" - mówi najstarszy mężczyzna, a jedna z niewiast zbliża się do Maryi, obejmuje Ją i całuje. "To jest mój brat Alfeusz i jego małżonka Maria, a to ich dzieci. Przyszli tu specjalnie, żeby Cię uroczyście przywitać i powiedzieć, że ich dom należy do Ciebie, zawsze kiedy tylko zapragniesz" - mówi Józef. "Tak, na razie przyjdź do nas, jeśli Ci przykro mieszkać samej. Wieś jest piękna wiosną, a nasz dom znajduje się pośród kwitnących pól. Będziesz tam najpiękniejszym kwiatem" - mówi Maria Alfeuszowa. "Dziękuję ci, Mario! Przyjdę chętnie. Będę przychodzić od czasu do czasu, a już z pewnością na gody weselne. {W Izraelu, także w czasach Najświętszej Maryi Panny, ślub zawierał dwie fazy: zaręczyny i gody. Obrzęd zaręczyn, po którym ślub był istotnie uznany, składał się: z podania sobie przez oblubieńców prawej dłoni i z otrzymania przez nich błogosławieństwa kapłańskiego. Redagowano także dokument lub kontrakt prawny, przez który nadawano narzeczonemu wszelkie prawa wobec narzeczonej, tak że narzeczony nazywał się odtąd małżonkiem a narzeczona "małżonką". Narzeczony - małżonek nie mógł już uwolnić się od narzeczonej - małżonki inaczej jak przez porzucenie jej, co zostało przyznane w określonych okolicznościach przez Prawo mojżeszowe. Oznacza to, że narzeczona - małżonka nie była już wolna i nie mogła dysponować sobą. Podczas trwania tego pierwszego okresu małżeństwa, narzeczeni - małżonkowie zwykli byli pozostawać każde we własnym domu. Obrzęd godów był tylko uroczystym uzupełnieniem zawartego kontraktu ślubnego. Od momentu godów małżonkowie zaczynają wspólne mieszkanie. Szło się po narzeczoną w uroczystym orszaku do jej domu, żeby zaprowadzić ją do domu małżonka, wprowadzając tam, gdzie miała odtąd zamieszkać. Według zamieszczonych w tym dziele opisów, z Maryją stało się przeciwnie. To nie Ona poszła zamieszkać w domu Józefa, lecz Józef zamieszkał w domu Maryi, czyli w miejscu uświęconym przez Zwiastowanie anielskie i tajemnicę Wcielenia.} Teraz chciałabym tak bardzo poznać i przypomnieć sobie wszystko w moim dawnym domu. Byłam mała, gdy go opuściłam i niewiele pamiętam... Obecnie odnajduję go... Zdaje mi się, że odzyskuję moją utraconą matkę i ukochanego ojca i słyszę echo ich słów... i zapach ich ostatniego westchnienia... Nie czuję już sieroctwa, mając wokół te mury... Zrozum mnie, Mario! " Głos Maryi zdradza wzruszenie, a łzy błyszczą się na jej rzęsach. Maria Alfeuszowa odpowiada: "Jak sobie życzysz, kochanie. Chciałabym stać się siostrą i przyjaciółką, a także i trochę matką, bo jestem od Ciebie starsza." Teraz zbliża się druga niewiasta: "Ja też Cię pozdrawiam, Maryjo. Jestem Sara, byłam przyjaciółką twojej matki. Byłam obecna przy twoich narodzinach. A to jest Alfeusz, wielki przyjaciel twojej matki. Zrobię chętnie dla Ciebie to, co robiłam dla twojej matki. Popatrz, mój dom leży w najbliższym sąsiedztwie, a twoje pola są teraz nasze. Jeśli będziesz chciała, możesz odwiedzać nas o każdej porze. Zrobimy przejście w żywopłocie i w ten sposób będziemy jakby razem, a jednocześnie każdy u siebie. A to jest mój małżonek." "Dziękuję wam za wszystko, za całe wyświadczone naszej [rodzinie] dobro i że chcecie mnie wspomagać. Niech Bóg Wszechmogący was błogosławi. " Ciężkie skrzynie Maryi są już wyładowane i wniesione do środka. Wszyscy wchodzą, a ja poznaję wnętrze małego nazaretańskiego domku. Taki będzie i w przyszłości, za życia Jezusa. Józef, jak już ma w zwyczaju, bierze Maryję za rękę i tak razem wchodzą do domu. Jednak na progu zatrzymuje się i mówi: "Tu, na tym progu, chcę byś mi coś przyrzekła, żebyś mi obiecała, że w każdej okoliczności, jaka się tobie wydarzy, nie będziesz szukać innej pomocy i przyjaźni jak tylko u Józefa, żebyś się do mnie zwracała ze wszystkim, i nie ukrywała przede mną swych trosk. Jestem cały do Twojej dyspozycji. Pamiętaj, że jest moją radością prowadzić Cię szczęśliwie drogą życia. Nie zawsze możemy uczynić je szczęśliwym, lecz przynajmniej mogę Cię zapewnić, że będę się starał, by było spokojne i bezpieczne." "Obiecuję ci to, Józefie." Otwierają drzwi i okna, a zachodzące słońce zagląda ciekawie do wnętrza. Maryja zdejmuje płaszcz i welon. Poza wiankiem ma jeszcze na sobie ślubny strój. Śpieszy do ukwieconego ogrodu. Patrzy i śmieje się. Trzymając ciągle Józefa za rękę, obchodzi ogród dookoła. Zdaje się brać w posiadanie opuszczone miejsce. Józef pokazuje Jej wykonane przez siebie prace. "Tu, widzisz, wykopałem dół, żeby się zbierała woda deszczowa, bo winorośle są ciągle spragnione. Tej oliwce uciąłem stare gałęzie, żeby jej dodać nowych sił. Dwie jabłonie zginęły, więc posadziłem nowe i dodałem jeszcze drzewka figowe. Gdy podrosną, będą osłaniać dom, przed palącym słońcem i przed oczyma ciekawych. Winorośle w tunelu są stare, wymieniłem tylko spróchniałe podpory i przyciąłem pędy nożycami. Mam nadzieję, że będą rodzić dużo winogron. A tam, popatrz!" I bardzo dumny prowadzi Ją na stok wznoszący się od strony północnej za domem, na granicy ogrodu. "Tam wydrążyłem małą grotę, podstemplowałem ją, a jak wyrosną młode roślinki, będzie prawie taka sama jak ta dawna, utracona. Nie ma niestety źródła... lecz spróbuję doprowadzić tu strumyczek. Będę pracował podczas długich letnich wieczorów, gdy przyjdę Cię odwiedzić..." "Jakże to? - mówi Alfeusz - nie zrobisz godów weselnych latem?" "Nie, Maryja pragnie jeszcze utkać ciepłe kołdry, to jedyna rzecz brakująca w jej wyprawie. To mi odpowiada. Jest taka młoda, nie ma znaczenia, jeśli poczeka rok lub więcej. Tymczasem niech przywyknie do swojego domu... " "No tak! Zawsze nieco różniłeś się od innych i pozostaniesz taki. Zastanawiam się, kto by się nie śpieszył, by pojąć za żonę taki kwiat, jakim jest Maryja. A ty chcesz zwlekać miesiącami?... " "Gdy długo się czeka, szczęście jeszcze bardziej cieszy". Odpowiada Józef z subtelnym uśmiechem. Brat wzrusza ramionami i pyta: "Więc na kiedy planujesz gody? " "Kiedy Maryja zacznie szesnasty rok życia. Po świętach Kuczek. Zimowe wieczory będą miłe dla nowożeńców!..." Patrzy na Maryję z uśmiechem pełnym słodyczy i sekretnego porozumienia, wyrażającym czyste, braterskie pocieszenie. Potem kontynuuje: "Tu jest izba wydrążona we wzniesieniu. Jeśli zechcesz urządzę sobie tu pracownię, gdy się już wprowadzę. Łączy się z domem, ale jest na uboczu. Nie będzie w mieszkaniu śmieci ani hałasu. Jeśli jednak wolisz inaczej..." "Nie, Józefie, tak będzie najlepiej." Wszyscy wracają do domu i zapalają lampy. "Maryja jest zmęczona" - mówi Józef. - "Zostawmy Ją w spokoju z kuzynami." Wszyscy żegnają się i wychodzą. Józef zostaje jeszcze chwilę rozmawiając cicho z Zachariaszem, po czym mówi: "Kuzyn zostawia Ci na jakiś czas Elżbietę. Cieszysz się? Bo ja tak. Pomoże Ci zostać wspaniałą panią domu. Razem rozłożycie wszystkie rzeczy i urządzicie dom wedle twego upodobania. Co wieczór będę przychodził wam pomagać. Razem sprawicie wełnę i wszystko, co trzeba. Ureguluję wasze wydatki. Pamiętaj, że obiecałaś zwracać się do mnie ze wszystkim. Z Bogiem, Maryjo. Śnij pierwszy sen pani własnego domu i niech Anioł Boży czuwa nad twym pokojem. Niech Pan będzie zawsze z tobą." "Z Bogiem, Józefie i bądź także pod skrzydłami Bożego Anioła. Dziękuję, Józefie. Odwzajemniam twoją miłość, na ile mogę sobie pozwolić." Józef żegna kuzynów i odchodzi. W tej samej chwili widzenie znika. Jezus mówi: "Ten cykl jest skończony. Podczas trwania tej tak miłej i słodkiej części, twój Jezus unosił cię z dala od zamieszania i wstrząsów ostatnich dni. Byłaś tu jak dziecina owinięta w miękką wełnę i złożona na aksamitnej poduszce, zanurzona w szczęśliwych widzeniach, by nie odczuć dzikości i nie zostać stratowaną przez ludzi, którzy nienawidzą się, zamiast miłować. Pewnych rzeczy nigdy nie będziesz mogła już znieść i nie chcę byś od nich umarła, bo dbam o mojego "rzecznika". Niezadługo zniknie na świecie przyczyna, dla której ofiary były torturowane różnymi utrapieniami. Także dla ciebie, Mario, ustanie powód tak okrutnego cierpienia, co gwałci twe osobiste uczucia. Nie przestaniesz cierpieć: jesteś ofiarą. Lecz właśnie ta część twoich, związanych z wojną cierpień, kończy się. Potem nadejdzie dzień, gdy powiem ci jak umierającej Marii Magdalenie: "Odpocznij, nadszedł dla ciebie czas odpocznienia. Daj mi swoje cierpienie. Nadchodzi czas róż. Odpocznij i czekaj. Błogosławię cię, błogosławiona..." Powiedziałem ci to jako obietnicę, ale nie zrozumiałaś tego wtedy, w czasie gdy byłaś pogrążona, toczyłaś się uwiązana pośród cierni w głębokich ciemnościach... Powtarzam ci to z radością, której doznaje tylko Miłość, jaką Ja jestem, wtedy, gdy może sprawić, że ustaje cierpienie ukochanej istoty. Mówię ci to teraz raz jeszcze, gdy ustaje czas ofiary. Ja który wiem, mówię ci to dla świata, który nie wie, dla Włoch, dla Viareggio, dla tej całej małej miejscowości, dokąd Mnie przyniosłaś - rozważ znaczenie tych słów, a podziękowanie zastrzeżone jest dla ofiary z powodu jej poświęcenia. Gdy ukazałem ci Cecylię, dziewiczą małżonkę, powiedziałem ci wtedy, że była cała nasycona moją wonią i tym zapachem pociągnęła za sobą małżonka, szwagra, sługi, krewnych i przyjaciół. Nie zdawałaś sobie z tego sprawy, lecz Ja ci to mówię, Ja który wiem, jak wielką rolę odgrywa Cecylia w waszym oszalałym świecie. Jesteś cała przepełniona Mną, moim Słowem; zanosisz moje życzenia między ludzi, gdzie najlepsi zrozumieli Mnie tak jak ty, co jesteś ofiarą. Wielu, bardzo wielu, uratowało się przez to i jeżeli twoja ojczyzna nie jest całkowicie zrujnowana, włącznie z najdroższymi dla ciebie miejscami, stało się to z powodu wielkiej ilości ofiarnych hostii, zetlonych z powodu przykładu, jaki im dałaś i z powodu twojej służby. Dziękuję ci, błogosławiona. Jednak musisz jeszcze kontynuować. Pragnę ogromnie ocalenia ziemi. To wy, ofiary, jesteście ceną tego odkupienia. Mądrość, która pouczała świętych, poucza ciebie bezpośrednim nauczaniem, podnosi cię coraz wyżej ku Wiedzy o życiu i do poziomu umiejętności jej praktycznego zastosowania. Rozbij także swój mały namiot koło Domu Pana. Wbij kołki twego namiotu w miejscu pobytu Mądrości i pozostań tam, nigdy zeń nie wychodząc. Będziesz odpoczywać pod opieką miłującego cię Pana jak ptaszek wśród kwitnących gałęzi, a On ochroni cię od wszelkiej duchowej słoty. Ty sama będziesz zanurzona w świetle chwały Bożej, a z niej płyną przeznaczone dla ciebie słowa, słowa pokoju i prawdy. Zostań w pokoju. Błogosławię cię, błogosławiona. " Zaraz po Jezusie mówi do mnie Maryja: "Dla Marii będzie na urodziny prezent od jej Mamy. Cały łańcuszek prezentów. Jeśli znajdzie się pośród nich trochę cierni, nie skarż się Panu, bo ukochał cię jak niewielu z ludzi. Na początku pisania tego tomu powiedziałam ci: "Piszesz teraz o Mnie. Ukoi to wszelkie twoje troski." Spostrzegłaś pewnie, że się tak stało. Prezent ten został zachowany dla ciebie na te niespokojne czasy. Troszczymy się nie tylko o twego ducha, lecz także umiemy troszczyć się o materię, która wprawdzie nie jest królową, ale jest sługą pożyteczną dla ducha by pozwolić duchowi wypełnić swą, misję. Bądź wdzięczna Najwyższemu, bo jest prawdziwie Ojcem dla ciebie, nawet w sensie ludzkiej uczuciowości. On kołysze cię w słodkich ekstazach, żeby ukryć przed tobą wszystko to, co by cię mogło przerażać. Więc kochaj Mnie coraz goręcej. Wprowadziłam ciebie w tajniki moich pierwszych lat życia. Teraz wiesz już wszystko o swojej Mamie. Kochaj Mnie jak córka i siostra w twoim przeznaczeniu stania się ofiarą. Kochaj Boga Ojca, Boga Syna i Boga Ducha Świętego miłością doskonałą. Niech błogosławieństwo Ojca, Syna i Ducha Świętego przejdzie przez moje ręce - aby nabrało przez to dla ciebie woni mojej macierzyńskiej miłości - i zstąpi na ciebie, i pozostanie. Bądź w nadprzyrodzony sposób szczęśliwa." * * * 23. ZWIASTOWANIE 8 marca 1944, A2238-2246 Oto co widzę: Maryja, jako młodziusieńka dzieweczka - może mieć najwyżej piętnaście lat - znajduje się w małej, prostokątnej izbie. Jest to prawdziwie panieński pokój. Przy dłuższej ścianie stoi łóżko, taka niska kanapka bez boków, przykryta czymś w rodzaju mat lub kilimów. Wyglądają tak, jakby były rozpostarte na stole lub plecionce z trzciny. Ułożone są zupełnie gładko, nie tworząc nierówności, jak to często bywa na naszych łóżkach. Przy przeciwległej ścianie stoi półka, a na niej lampka oliwna, zwoje pergaminu, starannie złożona robótka ręczna, pewnie jakiś haft. Obok - przy drzwiach otwartych na ogród, lecz zasłoniętych poruszaną lekkim wiatrem firanką - siedzi na niskim stołku Dziewica. Przędzie bardzo biały len, delikatny jak jedwab. Drobne ręce, niewiele ciemniejsze od lnu, obracają zwinnie wrzeciono. Młodzieńcza, lekko pochylona twarzyczka z ledwie dostrzegalnym uśmiechem jest tak piękna i jakby zajęta jakąś tkliwą myślą. W małym domku i w ogrodzie jest zupełnie cicho, znikąd nie dochodzi żaden odgłos. Na twarzy Maryi maluje się głęboki pokój. Wszędzie panuje spokój i ład. Jest czysto i porządnie. Umeblowanie bardzo skromne, prawie jak w celi, jednak posiada w sobie coś prostego i królewskiego zarazem, z powodu czystości i starannego ułożenia na łóżku narzut, zwojów pergaminu, lampy, a koło niej małego, miedzianego naczynia z włożoną wiązką rozkwitłych gałązek brzoskwini czy gruszy. Nie wiem, jakie to są kwiaty, lecz są to gałęzie z owocowego drzewa, obsypane bladoróżowym kwieciem. Maryja zaczyna śpiewać. Najpierw cichutko, potem głosem nieco pełniejszym. Nie dochodzi do prawdziwego śpiewu, lecz w głosie, co wibruje w małej izdebce, można wyczuć poruszenia duszy. Słowa są z pewnością hebrajskie, ponieważ ich nie rozumiem. Jednak z powtarzającego się "Jehowah" domyślam się, że to pieśń nabożna, a może psalm. Może Maryja wspomina pieśni ze Świątyni. Musi to być miłe wspomnienie, złożywszy bowiem na łonie ręce trzymające nić i wrzeciono, unosi głowę i opiera ją tyłem o ścianę. Jej piękna, rumiana twarzyczka nabiera blasku, a oczy zatopione w nieznanej słodkiej zadumie, stają się większe i lśnią od napływających łez. A jednak jej oczy się śmieją, uśmiechają się do tej myśli, za którą dążą bez zwracania uwagi na otoczenie. Różowa twarzyczka otoczona koroną warkoczy odcina się od skromnej, bardzo białej sukni. Wygląda jak piękny kwiat. Teraz pieśń przechodzi w modlitwę: "Panie, Boże Przedwieczny, nie zwlekaj z zesłaniem twego Sługi, żeby przyniósł na ziemię pokój. Stwórz sprzyjające czasy i czystą i płodną Dziewicę na przyjęcie twego Chrystusa. Ojcze, Ojcze Święty! Dozwól służebnicy twojej ofiarować w tym celu życie. Nie pozwól mi umrzeć, nim zobaczę twoje Światło i twoją sprawiedliwość i dozwól mi poznać, że Odkupienie się dokonało. O Ojcze Święty! Daj ziemi Tego, co był tęsknotą Proroków. Ześlij twej służebnicy Odkupiciela, bym u kresu moich dni zastała twój dom otwarty, by zostały odemknięte wrota przez twego Chrystusa dla wszystkich ufających Tobie. Przyjdź, Przyjdź, o Duchu Pana mego. Przyjdź do tych co wyczekują na Ciebie. Przybywaj, o Książę Pokoju!..." I Maryja trwa tak pogrążona w [modlitwie]... Firanka faluje mocniej, jak gdyby ktoś znajdujący się za nią czymś na nią dmuchał albo ją poruszył, żeby odsunąć. I światło perłowe, jak czyste srebro, rozjaśnia żółtawe ściany, ożywia barwy tkanin i czyni uniesioną twarz Maryi bardziej uduchowioną. W tym świetle - chociaż przy spełniającym się misterium firanka już się nie porusza, nawet nie drgnie, lecz zwisa sztywno w futrynie, jakby była częścią ściany, odgradzając wnętrze od reszty świata - pośród tej jasności, chyli się w pokłonie Archanioł. Z konieczności przybrał ludzką postać. Wygląda jednak na pozbawionego ludzkiej natury. Z jakiego ciała może być ukształtowana ta bardzo piękna, błyszcząca się postać? Z jakiej substancji Bóg ją zmaterializował, by była dostępna dla zmysłów Dziewicy? Tylko Bóg może posiadać takie substancje i tak doskonale się nimi posłużyć. { W D2: uczynić materię ze światła i sprawić, żeby oko ludzkie mogło spostrzegać to, co jest duchowe. } To jest prawdziwe oblicze, to jest ciało, to są oczy, usta, włosy i ręce jak nasze, lecz to nie jest nasza nieprzezroczysta materia. Jest to światło, co przybrało kolor ciała, oczu, włosów i ust; światło, które porusza się, uśmiecha, patrzy i mówi: "Bądź pozdrowiona, Maryjo pełna Łaski, bądź pozdrowiona!" Głos jego jest jakby miękkim akordem pereł spadających na drogocenny metal. Maryja porusza się przestraszona i zniża wzrok. Drży mocniej na widok tej jaśniejącej, klęczącej około metra od Niej istoty, która ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma patrzy na Nią z bezgraniczną czcią. Maryja zrywa się z miejsca i przywiera do ściany. Blednie i płoni się na przemian. Twarz jej wyraża zdziwienie i przestrach. Przyciska odruchowo obie dłonie do piersi, chowając je w długich rękawach. Kuli się, jakby chciała bardziej ukryć swą postać, w postawie wdzięcznego zakłopotania. "Nie! Nie lękaj się! Pan jest z Tobą. Błogosławionaś między wszystkimi niewiastami!" Wszakże Maryja nadal się boi. Skąd przybył ten byt niezwykły? Czy jest posłańcem Boga czy Zwodziciela? {który chce doprowadzić mnie do Pychy, schlebiając mi, Jak zrobił to z Ewą. } "Nie lękaj się, Maryjo - powtarza Archanioł. - Jam Gabriel; Anioł Boga. Mój Pan przysłał mnie do Ciebie. Nie lękaj się, boś znalazła Łaskę u Boga. Teraz poczniesz w swoim łonie i urodzisz Syna i nadasz Mu imię "Jezus". On będzie wielki i będzie nazwany Synem Przedwiecznego - i zaiste Nim będzie -bo Pan Bóg da Mu Tron jego ojca Dawida i będzie wiecznie królował nad domem Jakuba, a jego królestwo nie będzie miało końca. Święta Dziewico, umiłowana przez Pana, jego Córko błogosławiona, powołana na Matkę jego Syna, zrozum jakiego Syna urodzisz!" "Jakże to się stanie, skoro nie znam męża? Czy Pan Bóg nie przyjmuje już ofiary swojej Służebnicy i nie chce bym z miłości dla Niego pozostała Dziewicą?" {W D 2 dopisek: pomimo to, że pełna Łaski i Mądrości jest świadoma posiadania tych szczególnych darów, jednak jako Najpokorniejsza - której Bóg, żeby Jej tyle objawić, chciał jednak utrzymać w tajemnicy zamysł uczynienia z Niej Matki Boga - nie może sobie na razie wyobrazić, do jakiego macierzyństwa zostaje powołana.} "Nie, to nie przez działanie męża zostaniesz Matką, o Maryjo! Tyś jest wieczną Dziewicą, świętą Boga. Duch Święty zstąpi na Ciebie i Moc Przedwiecznego Cię zacieni. Dlatego Święty, co się z Ciebie narodzi, będzie nazwany Synem Bożym. Wszystko jest możliwe dla Pana, Boga naszego. Elżbieta, dotąd bezpłodna, w swej starości poczęła syna, który będzie Prorokiem twojego Syna. Będzie tym, co przygotuje Mu drogi. Pan zdjął z niej powód hańby i pamięć o niej pozostanie wśród narodów złączona z twoim Imieniem, tak jak z twoim Świętym zostanie złączone imię jej dziecka aż do końca wieków. Narody nazwą was błogosławionymi z powodu Łaski Pana, która na was zstąpiła; a szczególnie twoje imię, bo za twoim pośrednictwem Łaska zostanie przekazana narodom. Elżbieta jest w szóstym miesiącu i brzemię, które nosi, wzmaga jej radość i wznieci ją jeszcze, gdy pozna twoje szczęście. Nie ma nic niemożliwego dla Boga, Maryjo pełna Łaski. Co mam powiedzieć mojemu Panu? Nie trap się żadną myślą. On zajmie się twymi sprawami, jeśli Mu zaufasz. Świat, Niebiosa i Przedwieczny, czekają na twoje słowa!" Teraz z kolei Maryja krzyżuje ręce na piersi i chyląc się w głębokim ukłonie {W D2 dodane: jakby obezwładniona poznaniem swojej godności jako Matki Boga. } Mówi: "Oto służebnica Pańska, niechaj mi się stanie wedle Jego słowa". {W D2 dodane: łącząc ciągłe pragnienia, aby być służebnicą Zbawiciela, z obowiązkiem zupełnego posłuszeństwa wobec Boga - posłuszeństwa heroicznego, Jakie umieją praktykować Jedynie święci.} Anioł się roziskrza ze szczęścia i wielbi, bo pewnie widzi Ducha Bożego zstępującego na Dziewicę, pochyloną w geście przyzwolenia. Po czym znika bez odsuwania zasłony, zostawiając ją dobrze zaciągniętą nad świętym Misterium. * * * 24. NIEPOSŁUSZEŃSTWO PIERWSZEJ EWY Napisane 5 marca 1944, A 2206-2216 Jezus mówi: "O, wy chrześcijanie XX wieku, słuchający historii moich męczenników jak opowiadań bajkowych, mówicie sobie: "To nie może być prawda! Jakżeby to mogło być prawdziwe? Przecież oni również byli mężczyznami i niewiastami! To jest legenda." Wiedzcie zatem, że to nie jest legenda, lecz Historia. Jeżeli wierzycie w cnoty obywatelskie starożytnych Ateńczyków, Spartan lub Rzymian i przejmujecie się bohaterskimi czynami i wielkością bohaterów świeckich, to dlaczego nie chcecie uwierzyć w cnoty nadprzyrodzone i wziąć sobie do serca i do naśladowania opowieści o bohaterskich czynach moich bohaterów? - Mówicie wreszcie, że byli mężczyznami i niewiastami. -Oczywiście, byli ludźmi. Stwierdzając tę wielką prawdę jednocześnie bardzo się potępiacie. Oni byli ludźmi, a wy jesteście dzikimi zwierzętami. Jesteście zdegradowani z ludzi posiadających podobieństwo do Boga i z jego synów do poziomu zwierząt. Kierujecie się tylko instynktami i spokrewniacie się z Szatanem. Oni byli ludźmi. Stali się ludźmi powtórnie przez działanie Łaski; takimi samymi jakimi byli on i ona, Pierwszy i Pierwsza w Ziemskim Raju. Czy nie napisane jest w Księdze Rodzaju, że Bóg dał człowiekowi panowanie nad wszystkim, co jest na ziemi, wyjąwszy Boga i służących jemu Aniołów? Czy nie można tam przeczytać, że On uczynił niewiastę towarzyszką mężczyzny, żeby dzieliła z nim radość i panowanie nad wszystkim, co żyje? Czy nie czyta się tego, że wolno im było jeść wszystko poza owocami z drzewa poznania Dobra i Zła? Dlaczego? Jakie głębsze znaczenie mają słowa: "niech ma władzę"? Jakie znaczenie ma drzewo poznania Dobra i Zła? Czy nie zastanawialiście się nad tym nigdy, wy, co poszukujecie tak wielu bezużytecznych rzeczy, nie umiejąc zapytać się własnej duszy o prawdy dotyczące spraw Nieba? Gdyby wasza dusza była żywa, odpowiedziałaby wam. Bowiem kiedy dusza znajduje się w stanie łaski, jest wtedy jak kwiat w rękach waszego Anioła. Ta dusza, kiedy jesteście w stanie łaski, podobna jest do kwiatu całowanego przez słońce i odświeżanego rosą przez działanie Ducha Świętego. Bo On ogrzewa ją, oświeca, odświeża i ozdabia niebiańskim światłem. Jak wiele słów prawdy mogłaby wam była powiedzieć wasza dusza, gdybyście umieli z nią rozmawiać, gdybyście miłowali ją jako tę, co daje wam podobieństwo z Bogiem, który jest Duchem jak i ona sama. Wasza dusza jest duchem. Jak wielką przyjaciółkę mielibyście w waszej duszy, gdybyście ją miłowali, zamiast jej nienawidzić aż do zabicia. Jaką by was obdarzyła przyjaźnią, wielką i wzniosłą, moglibyście rozmawiać z nią o sprawach Nieba. Wy, którzy jesteście tacy zachłanni na rozmowę i poniżacie się nawzajem przez wasze przyjaźnie. Przyjaźnie te, jeśli nawet nie są niegodne - co też się czasem zdarza - są za to prawie zawsze niepotrzebne, puste, dające wam okazję wyłącznie do wypowiadania bezużytecznych, szkodliwych i zawsze przyziemnych słów. Czy nie powiedziałem wam: "Jeśli ktoś Mnie miłuje, niech zachowa moje słowo, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego i uczynimy sobie w nim mieszkanie"? Znajdująca się w stanie łaski Dusza posiada miłość, a mając miłość, posiada Boga, to znaczy: Ojca, który ją zachowuje, Syna, który ją poucza i Ducha, który ją oświeca. Dusza ma więc Poznanie, Wiedzę i Mądrość. Posiada także Światło. Pomyślcie tylko, jakie wzniosłe rozmowy mogłaby prowadzić z wami wasza dusza. Takie kontakty wypełniały ciszę więzień, ciszę cel zakonnych, ciszę w pustelniach i ciszę w pokojach świętych chorych. Rozmowy takie umacniały więźniów oczekujących na męczeństwo, zakonników poszukujących Prawdy, pustelników pragnących wcześniejszego poznania Boga, umacniały ułomnych w znoszeniu (swojego losu) - cóż mówię? Skłaniały ich przecież do umiłowania własnego krzyża. Gdybyście tylko umieli zapytać się duszy, dałaby wam dokładne i prawdziwe wyjaśnienie znaczenia - i to w szerokim zakresie tego słowa - "niech ma władzę"; oznacza to: by człowiek miał władzę nad wszystkim, nad trzema swymi właściwościami, właściwością podrzędną, zwierzęcą; stanem pośrednim, moralnym; stanem nadrzędnym, duchowym. To znaczy, żeby wszystkie trzy zdążały do jednego celu: posiadania Boga. Żeby Go posiąść trzeba na to zasłużyć przez absolutną władzę nad sobą, przez podporządkowanie swojego "ja" i użycie wszystkich sił w jedynym celu: zasłużenia sobie na posiadanie Boga. Powiedziałaby wam wasza dusza, że Bóg zabronił był człowiekowi poznania dobra i zła, ponieważ darmo dał był swym stworzeniom dobro. Nie chciał jednak, byście znali zło, ponieważ jest to owoc słodki dla podniebienia, lecz gdy jego sok dostanie się do krwi, przynosi ze sobą zabójczą gorączkę, wywołującą gwałtowne pragnienie. Pragnienie to wzrasta w miarę tego, im więcej się pije, a im bardziej się je zaspokaja - pijąc ten zwodniczy sok - tym bardziej się go pragnie. Zgłaszacie ciągle takie zastrzeżenia: "Dlaczego więc tam je umieścił?" Dlaczego! Ponieważ zło jest siłą, co samorzutnie powstała sama z siebie, jak atakująca najzdrowsze ciało choroba. Lucyfer był Aniołem. Najpiękniejszym ze wszystkich aniołów. Był duchem doskonałym, niższym jedynie od Boga. Pomimo to jednak, w jego świetlanym duchu narodził się opar pychy. Nie rozproszył jej, lecz przeciwnie, zgromadził ją i osłaniał. Z tej wylęgarni urodziło się Zło. Istniało przed człowiekiem. Bóg wygnał przeklętego poza Raj, tego, co wylągł był zło i skaził nim Raj. Wszak on pozostał wylęgarnią zła na wieczność, a nie mogąc już kalać Raju, skaził ziemię. Drzewo, roślina symboliczna, służy do przedstawienia tej prawdy. Powiedział Bóg do mężczyzny i niewiasty: "Znacie wszystkie prawa i misteria stworzenia. Nie przywłaszczajcie więc sobie prawa Stworzyciela do człowieka. Żeby rozmnażać rasę ludzką wystarczy moja miłość, która was napełnia. Bez rozwiązłości, wyłącznie przez drżenie miłości, powstaną nowi Adamowie ludzkiej rasy. Daję wam wszystko. Zachowałem dla Siebie wyłącznie tę tajemnicę, dotyczącą powstawania człowieka:" Szatan zechciał odebrać człowiekowi intelektualną niewinność i swym wężowym językiem schlebiał i pieścił członki i wzrok Ewy, wywołując nieznane dotychczas pierwszym rodzicom odruchy i podniecenie, ponieważ nie byli jeszcze zatruci , przez złe instynkty. I tak Ewa "ujrzała ", a widząc, zechciała spróbować. Było to obudzenie się ciała. Och! Gdybyż pobiegła do Niego i powiedziała: "Ojcze, jestem chora! Pieszczoty węża obudziły we mnie niepokój!" Ojciec oczyściłby ją i uzdrowił swym Tchnieniem, tak jak przedtem tchnął był w nią życie, przywróciłby jej niewinność, żeby zapomniała o truciźnie węża. Byłby nawet wpoił w nią odrazę do węża, tak jak wpaja ją tym, co gdy zostaną uzdrowieni, zachowują wobec zła instynktowną odrazę. Ewa jednak nie biegnie do Ojca po ratunek. Wraca do Węża. To, co odczuwa, jest jej miłe. "Widząc, że owoc był dobry w smaku i piękny dla oka, zerwała go i skosztowała." I "zrozumiała". Od tej chwili gdy nadgryzła, złe instynkty napełniły jej wnętrzności. Spojrzała i zaczęła widzieć nowym wzrokiem, i usłyszała nowym słuchem obyczaje i głosy dzikich zwierząt, i zapragnęła ich sama szalonym pragnieniem. Sama rozpoczęła grzech. Dokonała go ze swym towarzyszem. Oto dlaczego na niewieście ciąży większe potępienie. Przez niewiastę mężczyzna zbuntował się przeciwko Bogu, poznał zmysłowość, śmierć. Z powodu niewiasty nie umiał już zapanować nad trzema swoimi własnymi królestwami: nad duchem, ponieważ pozwolił, by duch był nieposłuszny Bogu; nad moralnym prowadzeniem się, bowiem pozwolił zdominować się żądzom i namiętnościom; nad ciałem, ponieważ zniżył je do poziomu instynktownych praw dzikich zwierząt. "Wąż mnie zwiódł" - mówiła Ewa. "Niewiasta podała mi owoc i zjadłem go" - powiedział Adam. W ten sposób potrójna pożądliwość ogarnęła odtąd trzy królestwa, nad jakimi miał panować człowiek. Nic poza Łaską nie może osłabić ucisku tego bezlitosnego monstrum. A jeśli Łaska jest żywa, bardzo żywa, zachowywana coraz bardziej przy życiu przez wolę wiernego syna, wtedy udaje mu się zdławić monstrum i nie obawia się już więcej niczego. Nie boi się tyranii wewnętrznej: czyli ciała i pożądliwości; ani tyranii zewnętrznej: to znaczy świata i jego potęgi. Nie boi się prześladowań. Nie boi się śmierci. Tyranie i prześladowania nie kończą się, lecz żyjący w łasce ich się nie lęka. Jest tak, jak mówi Paweł Apostoł: "Lecz ja nie cenię sobie ponad miarę swego życia, bylebym dobiegł do mety i wypełnił zadanie, które otrzymałem od Pana Jezusa, "to jest" dał świadectwo o ewangelii, która jest darem Bożym." Moi męczennicy starali się wypełniać otrzymaną ode Mnie misję, posłannictwo uświęcania świata i świadczenia o Ewangelii. Nie przejmowali się niczym innym dzięki Łasce, jaka żyła w nich i o którą dbali jak o źrenicę oka. Porzucali życie z radosną gotowością, niczym zużyte odzienie, aby przybrać niezniszczalną szatę o nieskończonej wartości. Ponownie przemieniali się ze zwierząt w ludzi. I jako tacy - synowie Ojca Niebieskiego - żyli jak "mężczyźni i niewiasty", a nie jak dzikie zwierzęta. Żyli i działali jak mężczyźni i niewiasty, jak dzieci Ojca Niebieskiego. Tak jak mówi Paweł: nie pragnęli "złota ani srebra, ani czyjejś szaty", lecz przeciwnie - pozbywali się dobrowolnie wszelkiego bogactwa, a nawet życia, aby "iść za Mną" na ziemi i w Niebie. Jak powiada dalej Apostoł: "ręce ich troszczyły się o potrzeby swoje i bliźnich." W ten sposób dali Życie sobie oraz doprowadzali do Życia innych. "Pracą swą ratowali chorych" z tej okropnej choroby, jaką jest życie poza prawdziwą wiarą. Nie szczędzili w tym celu niczego, dając uczucia, krew, życie, trudy - każdą rzecz. Pamiętali o moich słowach, jakie Ja powtórzyłem również tobie trzy dni temu: "Dawanie to otrzymywanie" i że "lepiej jest dawać, aniżeli brać." {W A 2216-2217 pewne informacje dane pisarce przez Jezusa: "... te słowa które dzisiaj z drżeniem serca czytałaś, kiedyś otwarła Biblię i dlatego cię poruszyły, bo przypomniałaś sobie, że dopiero co je usłyszałaś i byłaś w trakcie szukania ich w Biblii. A znalazłszy je, płakałaś, otrzymałaś bowiem potwierdzenie, że to Ja do ciebie mówię. Tak To Ja. Nie obawiaj się. Nawet się nie spostrzegłaś, jakie wielkie prawdy przekazuję za twoim pośrednictwem w tym dziele. Tak jak ptaszek na gałązce, co śpiewa szczęśliwy tę pieśń, którą Bóg włożył w jego gardziołko i nie wie, dlaczego wydaje takie, a nie inne dźwięki, i nie umie powiedzieć, Jak się sam nazywa ani nie zna imienia swojego Stwórcy - tak samo ty powtarzasz te słowa, jakie w tobie mówię, nie pojmując bynajmniej jaka głębia znajduje się w tych wypowiedziach. Pozostań jednak taką: jak dziecko. Tak bardzo kocham dzieci... To Ja jestem. Nie lękaj się. Ja, który do ciebie mówię i tobie błogosławię. Pozostań w pokoju, mały Janie. Jutro przyślę ci Jana." Następnie, pod datą 6 marca, znajduje się wezwanie św. Jana Ewangelisty. Oto są najważniejsze, przekazane przez niego prawdy: "Mała siostro, możemy tak powiedzieć: "Nasze dłonie dotykały Słów Życia, ponieważ Życie objawiło się i myśmy Je widzieli i o tym świadczymy". Możemy to powiedzieć my, którzy powtarzamy Słowa, jakie nasza miłość, Jezus Chrystus - w swojej dobroci do ciebie mówi, a dzisiaj jest to przekraczająca wszystko dobroć, pozwalająca prowadzić ciebie ukwieconymi drogami, kędy każdy kwiat jest pewną prawdą i niebiańską szczęśliwością... My możemy to powiedzieć: "To jest taka wiadomość, którą otrzymaliśmy od Niego i oznajmiamy ją wam: "Bóg jest Światłem, a w Nim nie ma niczego, co jest ciemnością." Jego światło jest w nas,. Bo jego Słowo jest światłem Żyjemy w świetle i rozumiemy niebiańską harmonię. Chodź, mała siostro. Chcę sprawić, żebyś zrozumiała zgodne współżycie niebiańskich sfer, harmonię Światła, dlatego, że Raj jest Światłem.." Na zakończenie, pisarka usiłuje wyjaśnić cudowność zupełnego zatracenia się w widzeniu przedstawiającym Raj. } * * * 25. NOWA EWA BYŁA POSŁUSZNA BOGU WE WSZYSTKICH OKOLICZNOŚCIACH ŻYCIA Napisane 8 marca 1944, A 2246-2258. Maryja mówi: "Od tej chwili żyłam w szczęściu, bo zrozumiałam, do jakiej misji Bóg Mnie powoływał. Zostałam napełniona radością i otwarło się serce moje, jak otwiera się zamknięta lilia. I rozlała się w nim krew, by stało się glebą dla Zarodka Pańskiego. Radość macierzyństwa. Od najmłodszych lat poświęciłam się Bogu, ponieważ światło Przedwiecznego uświadomiło Mi, w czym leży źródło zła świata i dlatego chciałam, na ile było to w mojej mocy, zetrzeć w sobie znamię Szatana. Nie wiedziałam, że byłam bez skazy. Nie mogłam myśleć, że miałam ten przywilej. Sama myśl byłaby zarozumiałością i pychą. Ponieważ urodziłam się z rodziców, którzy byli ludźmi, nie mogłam była sądzić, że jestem Wybrana, żeby być Bez Skazy. Duch Święty pouczył Mnie o cierpieniu Ojca z powodu zdeprawowania się Ewy, która chciała się poniżyć, gdyż z istoty napełnionej łaską zeszła do poziomu stworzeń niższego rzędu. Nosiłam w sobie pragnienie osłodzenia Mu tej boleści, doprowadzając moje ciało do anielskiej czystości. Pragnęłam zachować tak samo dziewictwo w myśli i pragnieniach, jak i w międzyludzkich stosunkach. Chciałam zachować tylko dla Boga bicie mego serca, wyłącznie dla Niego zachować całą siebie. Jeśli nie było we Mnie palącej gorączki ciała, to jednak jeszcze istniało we Mnie cierpienie wyrzeczenia się macierzyństwa. Ojciec, Stworzyciel, obdarzył był Ewę możliwością zostania matką w sposób wolny od tego, co teraz poniża macierzyństwo. Macierzyństwo miało być pełne słodyczy, nie obciążone przez zmysłowość. I właśnie ja doświadczyłam takiego macierzyństwa. Jak bardzo zubożyła się Ewa, wyrzekając się tego bogactwa! W dodatku wyrzekła się była jeszcze i nieśmiertelności. I niech to nie wyda się wam przesadą. Mój Jezus, a wraz z Nim Ja, jego Matka, poznaliśmy niemoc śmierci. Ja poznałam słodką niemoc, w jakiej utrudzona "życiem" usnęłam, a On poznał okrutne przygnębienie skazanego na śmierć. Więc także i do Nas przyszła śmierć. Jednak macierzyństwo bez jakiegokolwiek bądź naruszenia stało się wyłącznie moim udziałem. Moim - nowej Ewy, bym mogła powiedzieć światu, jak słodkim miał być los niewiasty, wezwanej do macierzyństwa bez fizycznego cierpienia. Takie czyste pragnienie macierzyństwa mogło było istnieć u ofiarowanej Bogu Dziewicy, bo takie czyste macierzyństwo jest chwałą niewieścią. Następnie musicie zdać sobie sprawę z tego, jaką czcią otaczano w Izraelu niewiastę stającą się matką, aby wyobrazić sobie i lepiej ocenić moją ofiarę, na jaką się zdobyłam, przyjmując dobrowolnie takie wyrzeczenie. I oto Dobroć Przedwieczna obdarzyła swoją służebnicę darem macierzyństwa bez pozbawiania Mnie czystości, w jaką zostałam przyobleczona, aby stać się kwiatem na jego Tronie. Odczułam słodką radość z powodu spotykającego Mnie podwójnego szczęścia przez to, że stałam się matką człowieka i Matką Boga. Radość z powodu tego, że stałam się Tą przez którą pokój na nowo łączy Niebiosa z ziemiĄ. Och! Jakże pragnęłam tego pokoju z powodu miłości do Boga i do bliźniego. Świadomość, że przeze Mnie, biedną służebnicę Wszechmocnego, nastanie pokój na świecie! Mogłam odtąd mówić: "Och! Nie płaczcie już ludzie! Noszę w Sobie sekret waszego szczęścia. Nie mogę teraz przyznać się wam do tego, bo jest zapieczętowany we Mnie, w mym Sercu, tak jak jest zamknięty Syn Boży w moim Niepokalanym Łonie. Już Go wam jednak przynoszę i każda mijająca godzina przyspiesza tę chwilę, kiedy Go ujrzycie i poznacie jego Święte Imię." Radość, że mogłam dać radość Bogu: cieszyłam się też jako zwykła wierząca, która może sprawić radość swojemu Bogu. Och! Co to za radość móc zdjąć z serca Bożego gorycz popełnionego przez Ewę nieposłuszeństwa. Gorycz spowodowaną przez pychę i niedowiarstwo Ewy. Mój Jezus już wytłumaczył wam, jaką winą splamili się pierwsi Rodzice. Unicestwiłam tę winę, wstępując wzwyż tam, gdzie oni zstępowali w dół. Początkiem ich winy było nieposłuszeństwo. Bóg powiedział im: "Nie jedzcie z tego drzewa i nie dotykajcie go." Mężczyzna i niewiasta, królowie stworzenia, mogli jeść wszystko i dotykać wszystkiego, wyjąwszy to drzewo. Dlatego że Bóg chciał, aby przewyższali ich tylko Aniołowie. Oni jednakże zlekceważyli zakaz Boży. Drzewo: był to środek mający służyć do wypróbowania posłuszeństwa dzieci. Czym jest posłuszeństwo wobec przykazań Bożych? Jest dobrem, ponieważ Bóg nakazuje tylko to, co jest dobre. Czym jest nieposłuszeństwo wobec przykazań Bożych? Jest złem, ponieważ wkłada w duszę skłonności do buntu, sprzyjające zabiegom Szatana. Ewa zbliżyła się do tego drzewa, zamiast go unikać, co by jej było wyszło na dobre. Zbliżyła się do drzewa i to stało się jej zgubą. Zbliżyła się do drzewa przez dziecinną ciekawość, żeby zobaczyć, co w nim było takiego szczególnego. Nierozważnie sądziła, że przykazanie Boże jest niepotrzebne, bo jest silna i czysta, jest przecież Królową Raju, gdzie wszystko jest jej poddane i nikt nie może uczynić jej nic złego. To zarozumiałe mniemanie stało się jej ruiną, ponieważ takie domniemanie jest już zaczynem pychy. Przy roślinie spotkała Zwodziciela. Była niedoświadczona niewinnością niedoświadczonej dziewicy. Zwodziciel skorzystał z jej słabości i niedoświadczenia, żeby śpiewać swą kłamliwą śpiewkę: "Czy sądzisz, że jest w tym coś złego? Nie. Bóg dlatego to powiedział, ponieważ On chce uczynić z was niewolników swej władzy. Myślisz może, że jesteście Królami? Tymczasem nie macie nawet takiej swobody, jaka dana jest dzikim zwierzętom. Im On zezwolił kochać się prawdziwą miłością! Ale wam nie! Dzikiemu zwierzęciu pozwala stać się stwórcą, jakim Sam jest. Rodzi ono potomków i widzi, jak rosną, postępując jak im się żywnie podoba. Jednak wy - nie! Nie dla was są te radości! Dlaczego zatem stworzył was mężczyzną i niewiastą, skoro musicie tak żyć? Stańcie się bogami. Nie zaznaliście, jakim szczęściem jest być dwoje w jednym ciele, by z niego stworzyć trzecie lub więcej jeszcze. Nie ufajcie obietnicom Bożym, że będziecie mieli radość z potomstwa, widząc jak synowie wasi tworzą nowe rodziny i opuszczają was, by stawać się ojcem i matką. On dał wam tylko pozór życia! Poznanie praw życia jest dopiero prawdziwym życiem. Dopiero wtedy staniecie się podobni do bogów i będziecie mogli rzec Bogu: "Jesteśmy Tobie równi". I kuszenie trwało, ponieważ Ewa nie chciała odtrącić pokusy, lecz wolała raczej przedłużyć spotkanie, by poznać te sprawy, które były zakryte przed człowiekiem. Oto w jaki sposób zakazane drzewo stało się dla rodzaju ludzkiego zaiste śmiercionośne, ponieważ na jego gałęziach wisi, pochodzący od Szatana, owoc gorzkiej wiedzy. I niewiasta stała się samicą. Z sercem pełnym szatańskiego zaczynu poznania, poszła zdeprawować Adama. W ten sposób upodliwszy ciało, psując obyczaje i poniżając ducha, poznali cierpienie i śmierć ciała, pozbawionego przez to nieśmiertelności. Rana Ewy zrodziła cierpienie, które nie zniknie aż do śmierci ostatniej ludzkiej pary na ziemi. Przebyłam drogę odwrotną niż ta, jaką szło tych dwoje grzeszników. Byłam posłuszna. Posłuszna we wszystkich okolicznościach życia. Bóg wymagał ode Mnie, żebym była dziewicą. Usłuchałam Go. Gdy już umiłowałam dziewictwo -co czyniło Mnie tak czystą jak pierwszą z niewiast zanim poznała Szatana - Bóg nakazał Mi zostać małżonką. Usłuchałam Go, wznosząc małżeństwo na takie szczyty czystości, jakie Bóg zamyślił był dla ludzi stwarzając dwoje pierwszych rodziców. Byłam przekonana, że przeznaczeniem moim w małżeństwie ma być samotność, że będę narażana na wzgardę ludzką z powodu świętej bezpłodności. Wtedy Bóg zażądał odemnie żebym została Matką. Usłuchałam Go. Wierzyłam, że stanie się to możliwe i że ten głos pochodzi od Boga, ponieważ słuchając go, zostałam napełniona pokojem. Nie sądziłam jednak, że "zasługuję na to." Nie myślałam sobie, że "teraz świat będzie Mnie podziwiał, bo stałam się podobna do Boga, tworząc w sobie Ciało Boga." Nie. Wyniszczałam się w uniżeniu. Radość rozkwitła w moim sercu, tak że byłam jak gałąź ukwieconej róży. Zaraz jednak róża ozdobiła się także ostrymi kolcami. Zostałam ściśnięta, otoczona bólem jak łodyga, wokół której obwija się powój. Stało się nim cierpienie nad cierpieniami mojego oblubieńca: oto trudy mojej radości. Było nim także cierpienie nad cierpieniami mego Syna: oto ciernie pośród mojej radości. Ewa pragnęła uciechy, triumfu i wolności. Ja przyjęłam boleść, wyniszczenie i niewolę. Wyrzekłam się spokojnego bytowania, szacunku oblubieńca i mej osobistej wolności. Nie pozostawiłam dla siebie niczego. Stałam się Służebnicą Pana w ciele, w sposobie życia i w duchu. Powierzyłam się Mu całkowicie i to nie tylko w sprawie Dziewiczego Poczęcia, lecz powierzyłam Mu także obronę własnego honoru oraz pocieszenie mojego oblubieńca, co stało się środkiem wyniesienia także i Józefa na wyżyny małżeńskie, sposobem na uczynienie z nas obojga tych, co zwrócili mężczyźnie i niewieście ich utraconą godność. Przyjęłam wolę Pana dla Siebie, dla małżonka i dla kształtującej się we Mnie Istoty. Powiedziałam "tak" w imieniu nas trojga, pewna, że Bóg nie mógł był skłamać obiecując Mi pomoc w cierpieniach oskarżonej o winę oblubienicy, jak i w bólu Matki, która wie, że rodzi Syna, aby wydać Go na cierpienie. Powiedziałam "tak". Tak. To wystarczyło. Moje "tak" unicestwiło "nie" powiedziane przez, sprzeciwiającą się rozkazom Boga, Ewę. "Tak, Panie, jak Sobie życzysz. Poznałam to, co chcesz bym znała. Będę żyła tak, jak Ty chcesz, abym żyła. Będę się cieszyła, jeśli chcesz tego. Będę znosiła takie cierpienie, jakiego zażądasz. Tak, zawsze tak, mój Panie, od momentu gdy twój promień uczynił Mnie Matką, aż do chwili, kiedyś Mnie wezwał do Siebie". Tak. Zawsze tak. Wszystkie głosy ciała, wszystkie skłonności duchowe znalazły się pod ciężarem tego bezustannego "tak". A powyżej, jak nad diamentowym cokołem, duch mój był przed Tobą, choć pozbawiony skrzydeł, by ulecieć ku Tobie, panujący jednak nad całym moim poskromionym ja, gotów służyć Ci w radości i służyć Ci w cierpieniu. A więc uśmiechnij się, Boże! I bądź szczęśliwy! Wina jest zwyciężona! Jest zdjęta! Jest zniweczona! Spoczywa pod moją piętą! Jest obmyta moimi łzami, zniesiona przez moje posłuszeństwo. Nowe Drzewo urodzi się z mojego łona. To Drzewo wyda Owoc, co pozna całe zło, aby cierpieć za nie w samym Sobie, a w zamian da z Siebie całe dobro. I ludzie będą mogli przychodzić do Niego, a Ja stanę się szczęśliwa, jeśli Go zerwą. Nie pomyślę nawet, że urodził się ze Mnie. Żeby tylko człowiek się zbawił, a Bóg był miłowany, niech uczynią ze swoją służebnicą to, co się robi z gleby, na której rośnie drzewo: schodek do wspinania się. Mario: Trzeba zawsze umieć stać się stopniem schodów, żeby pomóc innym we wstępowaniu do Boga. Nic nie szkodzi jeśli nas przy tym zadepczą. Byle tylko zdołali dojść do Krzyża. Krzyż, to jest nowe drzewo noszące owoc wiadomości Dobra i Zła. Zaiste Krzyż mówi człowiekowi, co jest złe, a co jest dobre, by mógł wybrać i żyć. Może się stać jednocześnie balsamem by uleczyć tych, co są zatruci złem, jakiego zechcieli skosztować. Serce nasze znajduje się pod ludzkimi stopami, by zwiększyła się liczba odkupionych i aby wylana przez mojego Jezusa krew nie była bezowocna. Takie jest przeznaczenie służebnic Boga. Potem zasługujemy na przyjęcie do naszych serc Świętej Hostii. A u stóp Krzyża, przesiąkniętego jego Krwią i naszymi łzami, możecie powiedzieć: "Ofiarujemy Ci, Ojcze, Hostię Niepokalaną, na ocalenie świata. Zachowaj nas, Ojcze Święty, roztop nas w niej i, przez jej nieskończone zasługi, daj nam błogosławieństwo." Ja daję ci pieszczotę. Odpocznij córko, Pan jest z tobą. * * * 26. JESZCZE RAZ SŁOWO WYJAŚNIAJĄCE GRZECH PIERWORODNY W dalszym ciągu następnego dnia, A 2258-2264 Jezus mówi: "Słowa powiedziane przez moją Matkę powinny były doprowadzić do tego, żeby znikły wszystkie wahania w umysłach nawet najbardziej skrępowanych przepisami ludzi. A jest ich tylu! Chcą oni rozumować na temat spraw Bożych, przykładając do nich ludzką miarę i utrzymują nawet, że sam Bóg powinien tak rozumować jak oni. Jak dobrze jest sądzić inaczej, że właśnie myśli Boga różnią się od myśli naszych nieskończenie i są w najwyższym stopniu ponad ludzkim wyobrażeniem. A byłoby tak wspaniałe i przydatne, żebyście usiłowali rozumować nie po ludzku, lecz zgodnie z duchem i podążali za Bogiem, a nie zakotwiczali się tam, gdzie wasze ludzkie myślenie znajduje punkt zaczepienia. To konwencjonalne myślenie jest pychą, zakłada bowiem doskonałość ludzkiego umysłu. W rzeczywistości tylko Myśl Boża jest doskonała. Może Ona, jeśli zechce i uważa za pożyteczne, zstąpić i stać się Słowem w myśli i na ustach jednego ze swych stworzeń ludzkich, nawet najbardziej pogardzanego przez świat. Ponieważ jest to w oczach świata istota niewykształcona, ograniczona, tępa i infantylna. Mądrość Boża lubi w ten sposób upokarzać pychę umysłów ludzkich, zstępując na tych pogardzanych przez świat. Zstępuje na tych, co nie mają własnego zdania, a tym mniej jeszcze nabytego doświadczenia, jakie się zyskuje przez wiedzę i przez oświatę. Są oni jednak pełni miłości i czystości, są wielcy przez dobrą wolę służenia Bogu, dając Go poznać przez siebie innym ludziom, aby Go też kochali i poznawali, ponieważ przedtem sami zasłużyli na to, by Go poznać i ze wszystkich sił miłować. Przypatrzcie się, o ludzie, Fatimie, Lourdes, Gwadelupie, Caravaggio i La Salette, a zatem miejscom, gdzie wydarzyły się prawdziwe objawienia święte, a widzący i powołani do dostrzeżenia ich, są biednymi istotami ludzkimi. Przez swój młody wiek, brak kultury lub stanowisko społeczne, są zaliczani do najskromniejszych na ziemi. I właśnie tym, nikomu nie znanym, którzy są "nikim", objawia się Łaska, by uczynić z nich swoich zwiastunów. Co więc winni czynić ludzie? Powinni się pochylić jak publikanin {urzędnik w antycznym Rzymie upoważniony do zbierania podatków: komornik, celnik...} mówiąc: "Panie, zbyt byłem grzeszny, by zasłużyć na poznanie Ciebie, bądź błogosławion za swoją dobroć, bo ona pociesza mnie za pośrednictwem tych biednych ludzi. Daje mi przez nich niebiańską pomoc, drogowskaz, pouczenie i ocalenie." Nie powinniście natomiast mówić: "Ależ nie! To są przesądy! To są herezje! To nie jest możliwe!" Jak to, czy zaiste nie jest to możliwe? Niemożliwe, żeby mało zdolna osoba stała się w sprawach Bożych uczona? Dlaczego ma być niemożliwe? Czyżbym Ja nie wskrzeszał umarłych, nie uzdrawiał obłąkanych, nie leczył epileptyków? Czy Ja nie otwierałem ust niemym, nie przywracałem wzroku niewidomym lub słuchu głuchym? Albo inteligencji upośledzonym? Czyżbym także nie wypędzał złych duchów, nie nakazywał rybom rzucić się do sieci, chlebom - by się rozmnożyły, wodzie - by stała się winem, burzy - by ucichła, falom - by stały się twarde jak posadzka? Co jest niemożliwe dla Boga? A i przedtem, zanim Bóg: Chrystus, Syn Boży znalazł się wśród was, czyżby Bóg nie czynił był cudów za pośrednictwem swoich sług, działających w jego Imieniu? Czy nie stały się płodne jałowe wnętrzności Sarai, małżonki Abrahama, żeby została Sarą i w swej starości urodziła Izaaka przeznaczonego na tego, bym Ja z nim zawarł przymierze? Czy nie zamieniły się wody Nilu w krew i nie napełniły się nieczystymi zwierzętami na rozkaz Mojżesza? I czy, posłuszne zawsze jego rozkazom, nie poumierały od plag zwierzęta i czy nie poległy od wrzodów ciała ludzi albo nie zostały pocięte i zniszczone gradem zboża i nie zostały oskubane drzewa przez bezlitosną szarańczę? Czyż nie zgasło na trzy dni światło i nie zostali zabici pierworodni i czy nie otwarło się morze, aby przeszedł Izrael i czy nie złagodził się gorzki smak wód, i nie spadła obfitość przepiórek i manny, a woda nie wytrysnęła z suchej skały? A może Jozue nie zatrzymał biegu słońca? Albo może młody Dawid nie powalił na ziemię olbrzyma? Może Eliasz nie rozmnożył mąki i oliwy i nie wskrzesił dziecka wdowie z Sarepty? Czy na jego polecenie nie spadł deszcz na wyschniętą ziemię i ogień nie zstąpił z nieba na ofiarę całopalenia? Albo czy Nowy Testament nie jest rozkwitłym lasem, gdzie każdy kwiat jest cudem? Kto więc ma władzę nad cudem? Co jest niemożliwe dla Boga? Któż [jest] jak Bóg? Pochylcie czoła i oddajcie cześć Bogu! Przychodzą czasy wielkiego żniwa i wszystko ma być rozpoznane, zanim człowiek przestanie istnieć, wszystko: proroctwa po Chrystusie i te sprzed Chrystusa, i wytłumaczona cała biblijna symbolika, zaczynając od pierwszych słów Księgi Rodzaju. Jeśli pouczam was teraz na temat do tej pory nie wytłumaczony, to przyjmijcie ten dar i złączone z nim owoce, a nie potępiajcie. Nie postępujcie jak Żydzi w czasie mojego ziemskiego życia, którzy świadomie zamknęli serca na moje nauczanie i nie mogąc Mi dorównać w rozumieniu tajemnic i nadprzyrodzonych prawd, nazywali Mnie opętanym i bluźniercą. Powiedziałem: "Drzewo w znaczeniu metaforycznym." Teraz mówię: "Drzewo w znaczeniu symbolicznym." Może to określenie będzie dla was bardziej zrozumiałe. {W D2: Drzewo dobra i zła, prawdziwe drzewo w swej naturze i budowie, było także drzewem symbolicznym.} Jego symbolizm jest wyraźny: ze sposobu postępowania tych dwojga dzieci Bożych względem tego drzewa, możemy poznać, jaka była ich skłonność do dobra i do zła. Tak jak woda królewska określa próbę złota, a waga złotnika daje wagę w karatach, tak roślina ta miała do spełnienia "zadanie" - na skutek dotyczącego jej nakazu Bożego - dania miary czystości kruszca, [z jakiego składali się] Adam i Ewa. Słyszę już stawiane Mi przez was zarzuty: "Czy kara nie była nadmierna i sposób jej wykonania dziecinny?" Nie Każde obecnie popełnione przez was nieposłuszeństwo, kiedy jesteście już obciążeni dziedzictwem po pierwszych rodzicach, jest mniej ciężkie niż to, jakie zostało przez nich popełnione. Obecnie jesteście odkupieni przeze Mnie, lecz trucizna Szatana pozostaje w was i jest zawsze gotowa znów się wyłonić. Tak jest i z pewnymi chorobami, których działanie nigdy nie jest we krwi zupełnie zneutralizowane. Wasi pierwsi rodzice byli posiadaczami Łaski i nigdy nie doznali nawet muśnięcia Niełaski. Byli więc silniejsi, bardziej podtrzymywani przez Łaskę, która była dla nich źródłem niewinności i miłości. Dar, który otrzymali od Boga, miał nieskończoną wartość i dlatego, że ten dar posiadali, ich upadek był cięższy. Podany i zjedzony owoc, jest także symboliczny. {W D2: także owoc tego drzewa - prawdziwy owoc -- staje się symboliczny dopiero wtenczas, kiedy zostaje podany i zjedzonY. Staje się... } Był to owoc doświadczenia, jakie, podburzeni szatańską namową, chcieli zdobyć przez sprzeciwienie się nakazowi Bożemu. Nie zakazałem ludziom miłości. Chciałem jedynie, żeby miłowali się bez stosowania wybiegów i tak jak Ja miłowałem ich moją świętością, tak i oni powinni się byli miłować uczuciem świętym, nie splamionym przez żadną zmysłowość. Nie trzeba także zapominać o tym, że Łaska jest światłem i ten, kto ją posiada, umie przez to rozróżnić to, co jest potrzebne i dobre do poznania. Ta, co była Pełna Łaski, znała wszystko, ponieważ pouczała Ją Mądrość, a Mądrość jest Łaską. Maryja potrafiła żyć w świętości. Ewa także wiedziała, co było dla niej dobre do poznania. Nie musiała zatem poznać niczego więcej, nie jest bowiem potrzebne poznanie tego, co nie jest dobrem. Ewa jednak nie dała wiary słowom Boga i nie pozostała wierna obietnicy posłuszeństwa. Uwierzyła za to Szatanowi i złamała daną Bogu obietnicę. Chciała poznać to, co jest złe i polubiła to bez wyrzutów sumienia. Z otrzymanej ode Mnie świętej miłości uczyniła przyczynę zepsucia i poniżenia. Stała się upadłym aniołem i stoczyła się na podściółkę z błota. Mogła była biegać szczęśliwa pośród kwiatów ziemskiego Raju i oglądać kwitnące wkoło siebie potomstwo, jak roślina pokrywająca się kwieciem, nie pochylając swej korony do bagna. Nie bądźcie więc tacy, jak te nierozumne dzieci, o jakich jest mowa w Ewangelii, co słyszały śpiew, zatykając sobie uszy; słyszały granie na bębenku, a nie tańczyły, słyszały jak inni płaczą, a miały ochotę śmiać się. Nie bądźcie ograniczeni i nie zaprzeczajcie Mi. Przyjmijcie Światło, przyjmijcie je bez zjadliwości i uporu, bez ironii i niedowierzania. Dosyć już teraz powiedziałem na ten temat, żebyście mogli zrozumieć, jak bardzo powinniście być wdzięczni Temu, który za was umarł, żebyście mogli dotrzeć do Nieba i żebyście zwyciężyli szatańską pożądliwość. Chciałem do was mówić, w tym , czasie przygotowania do Świąt Wielkiej Nocy, o tym, co było pierwszym ogniwem łańcucha, na jakim Słowo Ojca wleczone było na śmierć: Baranek Boży do rzeźni. Chciałem mówić na ten temat, ponieważ dziewięćdziesiąt procent spośród was jest dzisiaj podobnych do Ewy. Jesteście zatruci podmuchem słów Lucypera. Nie żyjecie po to, żeby kochać się nawzajem, ale żeby się nasycić zmysłami. Nie żyjecie dla Nieba, lecz żyjecie dla upodlenia się. Nie jesteście już stworzeniami obdarowanymi duszą i rozumem, lecz psami bez duszy i rozsądku. Zabiliście duszę i zdeprawowaliście rozum. Zaprawdę zapewniam was: zwierzęta przewyższają was w uczciwości w swoich miłościach. " * * * 27. JÓZEF DOWIADUJE SIĘ, ŻE ELŻBIETA JEST BRZEMIENNA Napisane 25 marca 1944, A 2601-2609 Właśnie w tej chwili ukazuje się domek w Nazarecie, gdzie teraz znajduje się Maryja. Maryja jest młodziutka jak wtedy, gdy ukazał się Jej Anioł. Samo przyglądanie się mu napełnia mi duszę dziewiczą wonią tego pomieszczenia. Anielska woń trwa jeszcze dokoła tam, gdzie Anioł roztaczał złote skrzydła. Ta Boża woń, skupiająca się cała na Maryi, żeby uczynić z Niej Matkę, teraz się z Niej wydobywa. Jest wieczór, cienie ogarniają pokoik, który jeszcze niedawno był zalany wielkim, pochodzącym z Nieba światłem. Maryja klęczy przy swoim małym łóżku i modli się z rękoma skrzyżowanymi na piersi, z głową pochyloną ku ziemi. Ma na sobie tę samą suknię, jaką wtenczas nosiła. Wszystko jest takie samo. I kwitnąca gałąź w dzbanku, i meble są tak samo ustawione. Tylko kądziel z pióropuszem przędziwa i wrzeciono owinięte błyszczącą nicią, stoją teraz w kącie. Maryja kończy modlitwę i wstaje z rozpromienionym obliczem. Uśmiecha się, lecz w jej lazurowych oczach błyszczą łzy. Bierze lampę oliwną i zapala ją krzemieniem. Patrzy, czy w pokoiku wszystko jest uporządkowane, poprawia obsunięte nakrycie na łóżku, dolewa wody do dzbanka z rozkwitłą gałęzią i wystawia go na zewnątrz, na chłód nocy. Potem wraca, bierze z półki złożoną wyszywankę i zapalone światło. Wychodzi zamykając za sobą drzwi. Idzie parę kroków przez otaczający dom ogródek, potem wchodzi do niedużej izby, tam gdzie widziałam pożegnanie Jezusa z Maryją. Poznaję ją, choć brakuje kilku przedmiotów, które się tam wtedy znajdowały. Maryja, zabierając ze sobą kaganek, znika w sąsiedniej izbie, a ja pozostaję w ciemności, jedynie w towarzystwie robótki ręcznej, położonej na krawędzi stołu. Słyszę, jak Maryja lekkim krokiem chodzi tam i z powrotem. Słyszę, jak przelewa wodę jakby coś myjąc, potem jak łamie chrust. Domyślam się, że to chrust, bo poznaję to po rodzaju dochodzącego mnie dźwięku. Domyślam się też, że rozpala teraz ogień. Potem wraca i wychodzi do ogródka, skąd przynosi jabłka i jarzyny. Jabłka kładzie na stole, na metalowy grawerowany półmisek. Półmisek jest chyba z rytej miedzi. Potem idzie do kuchni (obok jest pewnie kuchnia). Teraz płomień z paleniska rzuca przez otwarte drzwi radosne blaski i sprawia, że cienie tańczą po ciemnych ścianach. Po pewnym czasie Maryja wraca do pokoju z małym, ciemnym chlebem i z miseczką gorącego mleka. Siada i je pomału, maczając chleb w mleku. Potem zostawiając połowę mleka w czarce, wraca do kuchni, skąd przynosi jarzyny, które zjada z chlebem polewając oliwą. Zaspakaja pragnienie mlekiem i zjada jabłko. Jest to tak skromny posiłek jak dla małej dziewczynki. Maryja rozmyśla jedząc i uśmiecha się do jakiejś wewnętrznej myśli. Unosi wzrok i wodzi wzrokiem po ścianach, jakby chcąc wyjawić im tajemnicę. Od czasu do czasu staje się bardziej poważna, prawie smutna. Po chwili jednak uśmiech powraca:. Słychać kołatanie do drzwi. Maryja otwiera i do pokoju wchodzi Józef. Wymieniają pozdrowienia, po czym Józef siada przy stole, na stołku, naprzeciw Maryi. Józef jest przystojnym mężem, w sile wieku. Może mieć najwyżej trzydzieści pięć lat. Jest ciemnym szatynem. Jego broda, również ciemna, tego samego koloru co wąsy, otacza twarz o regularnych rysach z łagodnymi,, prawie czarnymi oczyma. Czoło ma wysokie i gładkie, nos mały, lekko zagięty cienkim łukiem. Nie jest śniady. Ma lekkie rumieńce na pełnych policzkach. Nie jest bardzo wysoki, lecz silny i dobrze zbudowany. Zanim siada, zdejmuje płaszcz (to pierwszy, jaki widzę tak uszyty). Jest skrojony z klosza i zapięty pod szyją na rodzaj haftki. W dodatku ma jeszcze kaptur - a jest utkany z surowej, nieprzemakalnej wełny. Kształtem przypomina mi płaszcze góralskie, dostosowane do ochrony przed zmianą pogody. Józef daje Maryi dwa jajka i kiść winogron, nieco przejrzałych, ale jeszcze w dobrym stanie, potem siada. Z uśmiechem zwraca się do Maryi: "Przyniesiono mi je z Kany, a jajka dał mi Setnik za naprawę przy wozie. Miał uszkodzone koło, a jego pracownik jest chory. Są świeże, wziął je wprost z kurnika. Wypij je, to ci dobrze zrobi." "Jutro, Józefie. Właśnie zjadłam." "Ale winogrona możesz zjeść. Są słodkie jak miód. Niosąc je, bardzo uważałem, żeby się nie uszkodziły. Częstuj się. Mam jeszcze więcej. Przyniosę Ci jutro kobiałkę. Nie mogłem przynieść ich dziś wieczór, bo wracam wprost od Setnika". "Och! Więc nie jadłeś wieczerzy! " "Nie, ale to nie szkodzi. " Maryja podnosi się natychmiast i idzie do kuchni, skąd przynosi resztę mleka, oliwki i ser. "Nie mam niczego więcej - mówi. - Wypij jajko." Józef nie chce. Jajka są dla Maryi. Za to z apetytem zjada chleb z serem, popijając mlekiem, które jest jeszcze letnie. Potem przyjmuje jabłko. Kolacja jest skończona. Maryja sprząta ze stołu i wynosi naczynia do kuchni. Wraca i bierze się do haftowania. Józef zostaje w kuchni i pomaga Jej. Słyszę, jak się krząta, ustawia naczynia i podsyca ogień, bowiem wieczór jest chłodny. Gdy wraca do pokoju, Maryja dziękuje mu i zaczynają rozmawiać. Józef opowiada, jak spędził dzień, potem opowiada o swoich bratankach. Interesuje się pracą Maryi i jej kwiatami. Obiecuje przynieść, przyrzeczone przez Setnika, jakieś bardzo piękne kwiaty. "To są kwiaty u nas nieznane. Przywiózł je z Rzymu. Setnik obiecał dać mi sadzonki. Gdy księżyc będzie w odpowiedniej kwadrze, posadzę Ci je. Są śliczne w kolorze i pięknie pachną. Widziałem je ubiegłego roku w lecie, bo to są kwiaty letnie: Będzie Ci pachniało w całym domu. Potem, przy sprzyjającym księżycu, będę mógł wziąć te rośliny. Jest czas." Maryja dziękuje z uśmiechem. Następuje chwila ciszy. Józef przygląda się jasnej główce Maryi, schylonej nad robótką, spojrzeniem pełnym anielskiej miłości. Gdyby anioł mógł patrzeć na zaślubioną mu niewiastę, patrzyłby tak właśnie. Maryja, jakby podejmując decyzję, odkłada na kolana robótkę i mówi: "Mam ci także coś do powiedzenia, Józefie. Żyjąc w takim odosobnieniu od świata, rzadko mam coś do opowiadania. Dziś jednak mam nowinę. Dowiedziałam się, że nasza krewna, Elżbieta, małżonka Zachariasza, oczekuje dziecka." Józef otwiera szeroko oczy: "W jej wieku? " "W jej wieku - odpowiada Maryja z uśmiechem. - Pan jest Wszechmocny i chciał dać to szczęście naszej krewniaczce. " "Skąd wiesz? Czy to jest pewne? " "Przybył taki posłaniec, co nie może kłamać. Chciałabym pójść do Elżbiety, żeby jej pomóc i powiedzieć, że bardzo się cieszę. Czy mi pozwolisz? " "Maryjo, jesteś moją małżonką, a ja --- twoim sługą. Wszystko, co robisz, jest dobre. Kiedy chciałabyś wyruszyć? " "Jak najprędzej. Zostanę tam jednak całe miesiące. " "A ja będę liczył dni czekając na Ciebie. Jedź spokojnie. Zajmę się twoim domem i ogrodem. Znajdziesz po powrocie kwiaty w takim stanie, jakbyś sama ich dopatrzyła, lecz poczekaj... Powinienem być przed Paschą w Jerozolimie, żeby kupić parę przedmiotów potrzebnych mi do pracy. Jeśli poczekasz kilka dni, odprowadzę cię do Jerozolimy. Dalej nie mogę, bo będę musiał szybko wracać. Tę część drogi możemy przebyć razem. Będę spokojniejszy, kiedy nie będziesz podróżować sama. Wracając zawiadom mnie, to wyjdę Ci naprzeciw. " "Jesteś dobry, Józefie. Niech ci Pan wynagrodzi błogosławieństwem i ochroni przed cierpieniem. Ciągle Go o to proszę." Dwoje dziewiczych małżonków uśmiecha się anielsko do siebie. Przez pewien czas trwa milczenie. Potem Józef wstaje, wkłada płaszcz, zakrywając głowę kapturem. Pozdrawia Maryję, która też się podnosi, po czym Józef wychodzi. Maryja patrzy na wychodzącego, jakby gnębiła ją troska. Wznosi w górę oczy, ponieważ z pewnością się modli. Zamyka drzwi, a potem składa robótkę i idzie do kuchni. Gasi lub zakrywa ogień, sprawdza, czy wszystko jest na miejscu, po czym wychodzi zabierając lampkę oliwną i zamyka za sobą drzwi. Osłaniając ręką drżący na zimnym wietrze płomień, wchodzi do swego pokoju i tam modli się jeszcze. W ten sposób kończy się widzenie. * * * 28. "POWIERZ MI TROSKĘ USPRAWIEDLIWIENIA CIĘ PRZED MAŁŻONKIEM" W dalszym ciągu następnego dnia, A 2609-2613 Maryja mówi: "Najdroższa córko, wiedz, że kiedy ustała ekstaza pogrążająca Mnie w niewypowiedzianej radości, zmysły zaczęły znów reagować na ziemskie sprawy. Pierwszą myślą, co jak ostry cierń róży przeszyła Mi serce ukryte w różach Miłości Boga, będącego od paru chwil moim Małżonkiem, była myśl o Józefie. Miłowałam go już, tego przezornego i świętego opiekuna. Od czasu, gdy wyrażona przez polecenie Arcykapłana wola Boża uczyniła Mnie małżonką Józefa, mogłam była poznać i ocenić świętość tego Sprawiedliwego. Połączona z nim poczułam, jak znika samotność sieroctwa i tęsknota za utraconym schronieniem w Świątyni. Józef otaczał Mnie słodyczą okazywaną Mi przez utraconego ojca. Czułam się przy nim tak bezpieczna jak przy Najwyższym Kapłanie. Nie tylko opadła z mego dziewiczego serca niepewność, lecz nawet o niej zapomniałam, tak daleko się odsunęła. Zrozumiałam, że postępowanie Józefa nie może budzić najmniejszych zastrzeżeń i że jakakolwiek moja obawa byłaby nieuzasadniona. Powierzona Józefowi, mogłam być bardziej spokojna o moje dziewictwo niż dziecko w objęciach matki. A teraz, jakże mu miałam powiedzieć, że stałam się Matką? Nadaremnie poszukiwałam odpowiednich słów, by mu to oznajmić. Było to bardzo trudne. Nie chcąc się chwalić otrzymanym od Boga darem, w żaden sposób nie mogłam usprawiedliwić mojego macierzyństwa, bez powiedzenia: "Spośród wszystkich niewiast Pan umiłował najbardziej Mnie, służebnicę swoją i uczynił Małżonką." Nie chciałam również oszukiwać Józefa, ukrywając swój stan. Jednak w czasie modlitwy, przepełniona Duchem Świętym, usłyszałam jak Pan Mi powiedział: "Zamilcz. Pozostaw Mnie troskę usprawiedliwienia Cię przed małżonkiem." Nie spytałam, jak i kiedy to uczyni. Zawsze powierzałam się Bogu tak, jak powierza się kwiat unoszącej go wodzie, a Przedwieczny nigdy nie pozostawił Mnie bez pomocy. Podtrzymywał Mnie swą Ręką i ochraniał, prowadząc aż tutaj, i dalej Mnie prowadzi. Córko moja, [wiedz,) jak miłe i pokrzepiające jest zawierzenie naszemu Przedwiecznemu, Dobremu Bogu. Bierze nas w ramiona i tuli jak w kołysce, unosi jak w łodzi do świetlanego portu Dobra. Ogrzewa nasze serce, pociesza i żywi je. Daje nam odpoczynek i szczęście, daje światło i prowadzi. Zawierzenie Bogu jest wszystkim. Bóg również daje wszystko temu, który się Mu powierza: daje mu Siebie. Tego wieczora wzniosłam swoją ufność do takiej doskonałości, jaka może być udziałem istoty ludzkiej. Mogłam się odtąd na to zdobyć, ponieważ we Mnie był Bóg. Przedtem moje zaufanie do Boga było tylko skromną ufnością biednej ludzkiej istoty. Byłam zawsze niczym, chociaż stałam się tak bardzo Umiłowana. Przedtem też byłam niczym, chociaż byłam poczęta Bez Skazy. Obecnie miałam Boską ufność, ponieważ Bóg znajdował się we Mnie: jako Małżonek i Syn. Och! Radości moja! Być Jednością z Bogiem! Nie dla mej chwały, lecz by miłować Go w zupełnym zjednoczeniu i by móc powiedzieć: "Tylko Ty, Ty, który jesteś we Mnie, działaj swą Boską doskonałością we wszystkich moich czynnościach." Gdyby Mi nie był polecił: "Zamilcz! ", może wtedy ośmieliłabym się powiedzieć Józefowi z opuszczonym ku ziemi obliczem: "Duch Święty Mnie przeniknął i noszę w sobie Bożego Potomka", a on by uwierzył, ponieważ Mnie szanował i jak wszyscy, co sami nigdy nie kłamią, nie mógł był pomyśleć, że inni kłamią. Tak, żeby oszczędzić mu przyszłej boleści, zdołałabym pewnie przezwyciężyć odrazę do takiego wychwalania samej Siebie. Mimo to usłuchałam rozkazu Bożego i począwszy od tego momentu, przez całe miesiące, czułam pierwszą boleść krwawiącej w sercu rany. To właśnie było pierwszym cierpieniem związanym z moim losem Współodkupicielki. Ofiarowałam je i cierpiałam, żeby wynagradzać i żeby dać wam wzór życia w podobnych okolicznościach, kiedy musicie cierpieć przez konieczność milczenia z powodu jakiegoś wydarzenia, które może przedstawić was w złym świetle przed kochającą was osobą. Oddajcie wtedy Bogu troskę o wasze dobre imię wobec drogich waszemu sercu, byście przez święte życie mogli zasłużyć na Bożą obronę. Potem idźcie dalej spokojnie przez życie. Nawet gdy wszyscy przeciwko wam się obrócą. Bóg sam usprawiedliwi was w oczach tych, którzy was miłują, i sprawi, że zatriumfuje prawda. Teraz odpocznij, o córko. Stawaj się zawsze coraz bardziej moją córką." * * * 29. MARYJA I JÓZEF UDAJĄ SIĘ DO JEROZOLIMY Napisane 27 marca 1944, A 2614-2618 Uczestniczę w scenie wyjazdu do Świętej Elżbiety. Właśnie przyszedł po Maryję Józef, prowadząc dwa szare osiołki. Jeden jest dla niego, drugi - dla Maryi. Zwierzęta są osiodłane, lecz jedno z nich ma przy siodle dodatkowe urządzenie, przeznaczone widać do załadunku bagażu. Na tym urządzeniu Józef kulbaczy mały drewniany kuferek. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to jest walizka. Przyniósł go w prezencie, żeby Maryja mogła zabezpieczyć swoje rzeczy przed deszczem. Widzę, jak dziękuje mu serdecznie za ten praktyczny podarek i układa w nim rzeczy, które miała przygotowane przedtem w tobołku. Zamykają drzwi i ruszają w drogę. Właśnie świta i widzę, jak na wschodzie różowieją zorze. Nazaret śpi jeszcze. Dwoje porannych podróżnych napotyka tylko pasterza prowadzącego przed sobą owce. Biegną cisnąc się jedna do drugiej i beczą. Bardziej przenikliwym głosem odzywają się jagnięta. Chciałyby pewnie possać jeszcze mleka, lecz matki spieszą na pastwisko i bekliwie przynaglają je do marszu., Maryja przygląda się im z uśmiechem. Gdy trzeba się zatrzymać, żeby przepuścić stado, pochyla się w siodle, żeby pogłaskać miłe, ocierające się o osiołka zwierzęta. Zbliża się pasterz z nowo narodzonym jagnięciem w ramionach. Zatrzymuje się, by pozdrowić podróżnych, a Maryja z radością głaszcze różowy pyszczek rozpaczliwie beczącego maleństwa i mówi: "On szuka mamy! Popatrz, tu jest mama. Przecież nie opuściła ciebie, maleńki." Zaiste mama - owca ociera się o pasterza usiłując wspiąć się, by lizać pyszczek noworodka. Stado przechodzi z odgłosem przypominającym szum deszczu, co pada na liściaste gałęzie, pozostawiając za sobą tuman pyłu wzniesiony przez małe kopytka i cały haft śladów na piaszczystej ;drodze. Józef i Maryja wznawiają podróż. Józef ma na sobie swą szeroką opończę, a Maryja jest owinięta czymś w rodzaju pasiastej chusty, bowiem ranek jest bardzo chłodny. Odtąd jadą obok siebie przez wiejską okolicę. Rozmawiają z rzadka. Józef rozmyśla o swoich sprawach, a i Maryja podąża za swoimi myślami i tak skupiona, uśmiecha się do nich, uśmiechając się także do otoczenia, kiedy wyrywając się na chwilę z zamyślenia, rozgląda się po okolicy. Czasami zerka na Józefa i cień poważnego smutku przysłania jej oblicze; potem znów uśmiech powraca, nawet wtedy, gdy patrzy na swego opiekuńczego małżonka, który mówi mało, otwierając usta tylko po to, żeby się spytać, czy jest jej wygodnie i czy czegoś nie potrzebuje. Teraz drogi są już zapełnione innymi osobami, szczególnie w sąsiedztwie osiedli lub wewnątrz nich. Tych dwoje nie interesuje się jednak spotkanymi. Jadą na swoich osiołkach kłusujących drobnym truchtem z wielkim dźwięczeniem oślich dzwonków. Raz tylko zatrzymują się w cieniu zagajnika, by zjeść trochę chleba z oliwkami i napić się wody, z wypływającego z małej groty źródła, a następnie zatrzymują się raz jeszcze, ażeby się schronić przed nagłym oberwaniem się chmury. Stanęli osłonięci przez górę, pod występem skalnym, zakrywającym ich z grubsza przed deszczem. Jednak Józef chce koniecznie, żeby Maryja założyła jego szeroką opończę z nieprzemakalnej wełny, po której woda spływa bez wsiąkania. Maryja musi ustąpić naleganiom małżonka. By Ją uspokoić, sam zarzuca na głowę i plecy małą szarą derkę, którą dotychczas miał przy siodle i służącą pewnie dla osła. Teraz Maryja jest podobna do zakonnego braciszka, ponieważ kaptur otacza jej głowę, a zapięty pod szyją brązowy płaszcz, całkowicie Ją okrywa. Ulewa ustaje, ale zamienia się w drobną, dokuczliwą mżawkę. Ruszają więc w drogę po błocie. Jest jednak wiosna i niebawem słońce umila znów podróż. Dwa osiołki raźniej podążają drogą. W tym momencie widzenie znika i nie widzę nic więcej. * * * 30. Z JEROZOLIMY DO DOMU ZACHARIASZA Napisane 28 marca 1944, A 2618-2614 Jesteśmy w Jerozolimie. Teraz już umiem rozpoznać miasto, jego ulice i bramy. Małżonkowie udają się najpierw do Świątyni. Poznaję stajnię, którą widziałam, gdy Józef zostawił tam osła w dniu Okazania Jezusa w Świątyni; także teraz zostawia tu oba osły, zaopatrzywszy je przedtem, po czym idą razem oddać cześć Panu. Następnie opuszczają Świątynię i Maryja prowadzi Józefa do jakiegoś chyba zaprzyjaźnionego domu. Tam się pokrzepiają. Maryja zostaje i wypoczywa aż do chwili, gdy Józef powraca w towarzystwie czerstwego staruszka. "Ten człowiek jedzie w tę samą stronę, co Ty. Nie będziesz musiała w drodze do Elżbiety podróżować samotnie. Możesz mu spokojnie zaufać, bo to jest mój znajomy." Odbierają osły ze stajni i Józef towarzyszy Maryi aż do Bramy (jest to inna Brama niż ta, przez którą wjechali). Tam też żegnają się i Maryja zostaje sama z przygodnym starszym człowiekiem. W przeciwieństwie do cichego Józefa, ten gada bezustannie i interesuje się wszystkim. Maryja odpowiada cierpliwie na pytania. Ma teraz przed sobą na siodle mały kuferek wieziony przedtem przez Józefa. Jednak płaszcza Jej nie zostawił. Maryja zdjęła pasiastą chustę i zwinąwszy ją, położyła na kuferku. Wygląda ślicznie w ciemnoniebieskim ubraniu i w zasłaniającym Ją przed słońcem białym welonie. Jakże jest piękna! Rześki starzec jest prawdopodobnie trochę głuchy, bowiem Maryja, która zwykle mówi dość cicho, musi teraz rozmawiać bardzo głośno. Wyczerpawszy swój repertuar pytań i opowieści, wreszcie milknie. Drzemie w siodle dając prowadzić się osłu, który z pewnością świetnie zna drogę. Korzystając z chwili wytchnienia, Maryja pogrąża się w myślach i modlitwie. Musi to być modlitwa, którą śpiewa ściszonym głosem, spoglądając w lazurowe niebo i trzymając ręce na łonie. Twarzyczka jej wyraża duchowe przeżycie doznawanego szczęścia. Nie widzę niczego więcej. Także i teraz, kiedy widzenie przerwało się, pozostaję - podobnie jak wczoraj - w towarzystwie Mamy. Jest tuż obok mnie i widzę Ją wewnętrznie z taką wyrazistością, że mogę dokładnie opisać jej bladoróżowe, łagodnie zarysowane policzki, nieco pełne, lecz ładne, małe, naturalnie czerwone usta i słodki blask lazurowych oczu pod nieco ciemniejszymi rzęsami. Mogę opisać rozdzielone przedziałkiem pośrodku głowy włosy, które opadają po obu stronach w trzech miękkich zwojach, zakrywających do połowy różowe uszy, a potem kryją swój jasnozłoty blask pod welonem, co zakrywa głowę, (ponieważ głowę osłania także poła płaszcza, a ubrana jest w suknię z rajskiego jedwabiu, natomiast płaszcz jest tak lekki jak welon, tylko nieprzejrzysty, z takiego samego materiału, co suknia). Mogę opisać suknię, która jest jakby ściągnięta przewleczonym przez szpary w materiale czymś w rodzaju sznura zakończonego węzłami i zawiązanego z przodu pod samą szyją, a w pasie jest przywiązana przez trochę grubszy, również biały sznur, zrobiony z jedwabiu i zakończony na obu końcach pomponami. Mogę nawet policzyć, że zmarszczenie przy szyi i w talii tworzy siedem okrągłych i miękkich [chyba niezaprasowanych] fałd, które są jedyną ozdobą tego niezwykle skromnego stroju. Mogę powiedzieć, że promieniująca z całego wyglądu Maryi, z jej tak delikatnych i harmonijnych kształtów niepokalaność, czyni Ją na sposób najbardziej anielski - Niewiastą. Im dłużej na Nią patrzę, tym bardziej boleję na myśl, na jakie cierpienie została narażona i zastanawiam się, jak można było nie mieć dla Niej litości, takiej łagodnej i miłej, takiej, także w wyglądzie zewnętrznym, delikatnej. Patrzę na Nią i jednocześnie słyszę wrzaski na Golgocie wymierzone także przeciwko Niej, wszystkie drwiny i błazeństwa, wszystkie przekleństwa, które kierowano ku Niej z powodu tego, że była Matką Skazańca. Widzę Ją teraz tak piękną i spokojną. Jednak obecny wyraz jej oblicza, nie może zatrzeć we mnie tragicznego wspomnienia agonii i opuszczenia, jakie wyrażała ta twarz w Jerozolimie, w domu, po śmierci Jezusa. Pragnęłabym móc pogłaskać Ją i całować po delikatnych różowych policzkach, żeby poprzez te pocałunki zatarło się w Niej wspomnienie łez, pozostałych zarówno w Niej, jak i we mnie... Nie można wprost uwierzyć, że takim pokojem napełnia mnie jej bliskość. Sądzę, że możność widzenia Jej podczas śmierci, będzie słodszym przeżyciem od najszczęśliwszej godziny życia. W ostatnim czasie, gdy nie dane mi było patrzeć na Nią z tak bliska i posiadania tylko dla siebie, Cierpiałam z powodu tej nieobecności, tak jak się cierpi z powodu nieobecności mamy. Teraz doznaję niewymownej radości, która towarzyszyła mi w grudniu i na początku stycznia. Jestem szczęśliwa. Bezustannie szczęśliwa. Choć to, że widziałam torturę Męki, przesłoniło całą moją szczęśliwość zasłoną cierpienia. Bardzo trudno jest wyrazić słowami, w sposób zrozumiały to, co odczułam i to, co przeżyłam od 11 lutego, od tego wieczora, kiedy ujrzałam cierpienia Jezusa w Męce. Widok ten radykalnie mnie zmienił. Bez względu na to, czy umrę dziś, czy za sto lat, ten widok pozostanie w mej pamięci do końca życia tak samo żywy i będzie sprawiał jednakowe, nie zacierające się wrażenie. Przedtem często rozmyślałam o cierpieniach Chrystusa. Teraz ujrzałam je na własne oczy i wystarczy jedno słowo na ten temat lub jeden rzut oka na jakiś obraz, żebym znowu odczuła to, co wycierpiała tamtego wieczora i zaczęła przejmować się grozą tych męczarni i dręczyć się tym, co On wycierpiał w opuszczeniu, a nawet, choćby mi nic tej agonii nie przypominało, samo tylko wspomnienie sprowadza udrękę. Maryja zaczyna mówić, więc milknę. * * * 31. "NIE POZBAWIAJCIE SIĘ NIGDY TEJ OBRONY, JAKĄ STANOWI MODLITWA" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2624-2627 Maryja mówi: "Nie będę mówiła do ciebie długo, jesteś bowiem utrudzona, biedne dziecko. Chcę tylko zwrócić uwagę zarówno twoją, jak i czytelników na stały, należący do Mnie i do Józefa obyczaj, stawiania na pierwszym miejscu modlitwy. Nic nigdy nie przeszkadzało nam w modlitwie: ani zmęczenie, ani zgryzoty, troski czy zajęcia, lecz przeciwnie, tylko ją wspomagały. Modlitwa była zawsze królową naszych zajęć. Była naszym wypoczynkiem, naszym światłem i naszą nadzieją. Była pociechą i wytchnieniem w czasie smutku, a w szczęściu stawała się pieśnią. Była stałą przyjaciółką naszych dusz. Odrywała nas od ziemi, od wygnania i wznosiła ku wysokościom Ojczyzny Niebiańskiej. I nie tylko Ja tak postępowałam. Mnie, noszącej w sobie Boga, wystarczało patrzeć na własne Łono, aby wielbić Świętego Świętych, ale także i Józef czuł się w czasie modlitwy zjednoczony z Bogiem, bowiem nasze modlitwy były prawdziwą adoracją całych naszych złączonych z Bogiem istnień i wielbiąc Go w czasie modlitwy, znajdowaliśmy się w jego objęciach. I popatrzcie, chociaż nosiłam w sobie Przedwiecznego, nie czułam się zwolniona od tego, by ze czcią odwiedzać Świątynię. Nawet najwyższa osobista świętość nie zwalnia z poczucia niższości wobec Boga, ponieważ zezwala On na to, byśmy bezustannie oddawali cześć jego Chwale. Jesteście słabi, biedni, pełni błędów? Wzywajcie świętości Pana: "Święty, Święty, Święty!" W waszej nędzy proście o pomoc - tego błogosławionego Świętego, a przybędzie, żeby napełnić was swoją Świętością. Jesteście święci i bogaci w zasługi w jego oczach? Tak samo wzywajcie świętości Pańskiej. Ona, ta nieskończona Świętość, zawsze pomnoży waszą własną świętość. Aniołowie, byty nie doznające słabości, w jakiej pogrążona jest ludzkość, nie przestają nigdy śpiewać: "Sanctus", a ich nadprzyrodzona piękność wzrasta przy każdym wezwaniu Świętości naszego Boga. Naśladujcie przeto Aniołów. Nie pozbawiajcie się nigdy obrony, jaką jest modlitwa, bowiem na niej łamią się ostrza broni Szatana, złość świata, żądza ciała i pycha ducha. Nie odrzucajcie nigdy tej broni, co otwiera Niebo i sprawia, że spływają zeń łaski i błogosławieństwa. Ziemi potrzebna jest cała kąpiel modlitwy, by oczyściła się z win, co sprowadzają na nią karę Bożą. I wiedząc, że modlące się dusze nie są liczne, pozostałe muszą bardzo się modlić, by uzupełnić za innych ten niedostatek. Trzeba im podwajać żywą modlitwę, aby utworzyć z niej konieczną dla uzyskania łaski sumę. Modlitwy wtedy są żywe, gdy są przesycone miłością i poświęceniem. Jeżeli, dziecko, poza swoim cierpieniem, odczuwasz i te, zadane Mnie i mojemu Synowi cierpienia, to dobrze. To jest miłe Bogu i zasługuje na nagrodę. Twoja współczująca miłość jest Mi bardzo droga. Chcesz Mnie pocałować? Ucałuj mego Syna. Zabalsamuj je swoją miłością. Odczułam katusze biczowania i cierni, torturę gwoździ i krzyża: W ten sam jednak sposób odczuwam duchowo wszystkie dane mojemu Jezusowi pieszczoty; znaczą tyle, co dane Mi pocałunki. A potem przyjdź [do Mnie]. Jestem Królową Nieba, lecz zawsze pozostaję Mamą... " Jestem szczęśliwa. * * * 32. PRZYBYCIE DO DOMU ZACHARIASZA Napisane 1 kwietnia 1944, A 2627-2640 Jestem w górzystej krainie. Nie są to wysokie góry, ani też teren pagórkowaty. Tak jak w prawdziwych górach widzę zarówno szczyty, jak i wąwozy, takie, jakie można zobaczyć w naszych Apeninach toskańsko-umbryjskich. Roślinność jest bujna i wspaniała. Obfitość świeżej wody utrzymuje zieloność łąk, powiększa obfitość zbiorów w otaczających wiejskie zabudowania sadach pełnych jabłoni, figowców i winorośli. Z pewnością pora jest wiosenna, ponieważ winogrona są już tak duże jak owoce wyki, a na jabłoniach zawiązały się już pączki kwiatów, które wydają się teraz zielone. Na wyższych gałęziach drzew figowych widać już dobrze uformowane owoce. Poza tym łąki wyglądają jak wielobarwny, miękki kobierzec. Pasą się na nich lub wypoczywają owce, tworząc na szmaragdowej trawie białe plamy. Maryja siedzi na osiołku, który pnie się po dosyć dobrej drodze. Wydaje się, że to jest dostępna dla wszystkich główna droga. Wznosi się ciągle w górę, gdyż dość regularnie na oko zabudowana osada znajduje się wyżej. Mój wewnętrzny informator mówi mi: "To miejsce to Hebron." Mówiliście mi o górze, ale nie znam się na tym. Nie wiem, czy "Hebron" określa cały obszar górski albo też oznacza, że wioska nazywa się "Hebron". Mówię tak, jak słyszę. I oto Maryja wjeżdża już do osady. Jest wieczór. Niewiasty wychodzą na próg domu, by obejrzeć obcego przybysza i plotkują. Śledzą wzrokiem Maryję aż do chwili, gdy zatrzymuje się przed jednym z najładniejszych domów, który znajduje się w środku osiedla. Przed domem widać ogród warzywny, a za nim ciągnie się dobrze utrzymany sad, przechodzący w rozległą łąkę, która zgodnie z ukształtowaniem terenu to się wznosi, to znów opada, żeby skończyć się wysokim lasem. Co jest jeszcze dalej, nie wiem. Posiadłość jest otoczona żywopłotem z dzikiej morwy lub z dzikiej róży. Zarówno liście, jak i kwiaty tych krzaków są do siebie bardzo podobne i dopóki nie uformują się owoce, można je łatwo pomylić. Z przodu, od strony wychodzącej na osadę, dom jest otoczony niskim białym murkiem na który wspinają się ogrodowe róże, całe w pąkach, na razie jeszcze bez kwiatów. Pośrodku jest zamknięta żelazna brama. Można się domyślać, że dom należy do miejscowego dostojnika albo do jakiegoś zamożniejszego mieszkańca. Wszystko tu wskazuje, jeśli nie na bogactwo, to co najmniej na dostatek i wydaje się bardzo porządne. Maryja zsiada z osła i zbliża się do bramy. Zagląda przez kraty, ale nie widzi nikogo, usiłuje więc dać znać o swojej obecności. Jakaś babina, która idąc w ślad za Nią, a jest widać ciekawsza niż inne, pokazuje Jej dziwaczne urządzenie, służące za kołatkę. Są to dwa kawałki metalu umieszczone na czymś w rodzaju dźwigni, a kiedy porusza się dźwignią, uderzają o siebie wydając dźwięk podobny do dzwonu lub gongu. Maryja pociąga za sznur tak delikatnie, że urządzenie ledwie dźwięczy i nikt tego nie słyszy. Wtedy nieznajoma babina, będąca wyłącznie nosem i brodą, z językiem pośrodku, który starczy za dziesięć, uczepiwszy się sznura ciągnie i ciągnie. Nastaje hałas, który mógłby zbudzić umarłego. "To tak trzeba robić, Pani, jakżeby mogli inaczej słyszeć? Elżbieta jest stara i Zachariasz jest stary, a teraz na dodatek jest jeszcze głuchy i niemy. Oboje służący też są starzy, wiesz Pani? Czyś tu nigdy nie była? Czy znasz Zachariasza? Czy..." Żeby uwolnić Maryję od potoku słów i pytań, nadchodzi starszy, chromy człowiek. Jest to pewnie ogrodnik lub pracownik rolny, ponieważ trzyma grackę w ręku, a u pasa ma zawieszony nóż ogrodniczy. Otwiera i Maryja wślizguje się, dziękując kobiecinie, nie odpowiadając niestety na jej pytanie ani słowem. Jakie rozczarowanie dla ciekawskiej! Ledwie znalazła się wewnątrz ogrodzenia, Maryja mówi: "Jestem Maryja, córka Joachima i Anny z Nazaretu, kuzynka waszych państwa. " Stary sługa pozdrawia Ją z ukłonem i woła: "Sara! Sara! " Potem znów otwiera wrota, żeby wprowadzić pozostawionego tam osła, ponieważ Maryja chcąc się uwolnić od natrętnej babiny, prześlizgnęła się prędko przez uchyloną bramę, którą ogrodnik szybko zamknął tuż przed nosem ciekawskiej kumoszki. Wprowadziwszy osła, mówi: "Och! Wielkie szczęście i wielkie nieszczęście zarazem mamy w domu! Niebiosa dały syna bezpłodnej, niech będzie błogosławiony Najwyższy! Siedem miesięcy temu, Zachariasz powrócił z Jerozolimy do domu niemy. Porozumiewamy się na migi lub pismem. Wiesz Pani może coś o tym? Moja pani bardzo pragnęła was ujrzeć pośród tych radości i zgryzot! Wspominała często o was, Pani, rozmawiając z Sarą i mówiła: "Żebym chociaż miała przy sobie moją małą Maryję! Gdyby przebywała jeszcze w Świątyni, prosiłabym Zachariasza, by Ją tu sprowadził! Teraz jednak Pan chciał, żeby była małżonką Józefa z Nazaretu. Ona jedna mogłaby pocieszyć mnie w zmartwieniu i razem ze mną modlić się do Boga, bo jest taka dobra. W Świątyni wszyscy Ją opłakują. Gdy pojechałam z Zachariaszem na ostatnie Święto do Jerozolimy, aby podziękować Bogu, że dał mi syna, słyszałam jak jej nauczycielki mówiły: " Świątynia straciła Cherubina swej Chwały, odkąd głos Maryi nie rozbrzmiewa już w jej murach." Sara! Sara! Moja niewiasta jest trochę głucha, ale mogę Cię sam zaprowadzić." Jednak zamiast Sary, pojawia się na szczycie schodów znajdujących się na bocznej ścianie domu, mocno podstarzała niewiasta z pomarszczoną twarzą i bardzo szpakowatymi włosami. Musiała być niegdyś zdecydowaną brunetką, co widać po bardzo ciemnych brwiach i rzęsach oraz po ciemnej karnacji. Wielkim kontrastem z jej oczywistą starością jest wydatnie odznaczająca się ciąża, co widać pomimo swobodnych, szerokich szat. Poznaje Maryję i daje znak dłonią, wznosząc obie ręce w górę z okrzykiem: "Och! " Radośnie zdumiona śpieszy, na ile jej stan pozwala, na spotkanie Maryi. Maryja zwykle powściągliwa w ruchach, biegnie teraz zwinnie jak jelonek, dobiegając do podnóża schodów w tym samym czasie, co Elżbieta i z wielką serdecznością bierze płaczącą z radosnego wzruszenia kuzynkę w ramiona. Przez chwilę pozostają tak objęte, potem Elżbieta uwalnia się z uścisku Maryi i z okrzykiem: "Ach! " w którym miesza się radość z cierpieniem, kładzie rękę na wydatnym brzuchu. Opuszcza głowę, mieniąc się raz po raz na twarzy. Maryja i służący wyciągają ręce, żeby ją podtrzymać, bowiem chwieje się, jakby źle się poczuła. Jednak Elżbieta, pozostając przez chwilę jakby w oderwaniu od świata, unosi głowę i ukazując swoje nagle odmłodzone, rozjaśnione światłem oblicze, patrzy na Maryję z szacunkiem i uśmiecha się, jakby zobaczyła anioła. Potem schyla się w głębokim ukłonie, mówiąc: "Błogosławionaś Ty między wszystkimi niewiastami" Błogosławion Owoc żywota twojego!" Wymawia tak, że dwa te zdania są wyraźnie oddzielone. Czym zasłużyłam sobie, żeby do mnie, twej służebnicy, przyszła Matka Pana mego? Oto na dźwięk twego głosu, podskoczyło jakby z radości dziecko w moim łonie, a gdy Cię objęłam, Duch Pański oznajmił mi w sercu najwyższe prawdy. Szczęśliwaś, boś uwierzyła, że Bóg może uczynić to nawet, co się ludzkiemu umysłowi wydaje niemożliwe. Błogosławionaś, bo z powodu twojej wiary wypełnisz rzeczy przepowiedziane Ci od Pana i przepowiedziane na ten czas przez Proroków! Błogosławionaś przez Zbawienie, które rodzisz dla potomstwa Jakuba! Błogosławionaś, boś przyniosła Świętość mojemu synowi, który - czuję to - podskakuje wesoło jak koźlątko, radując się w moim łonie, bo czuje się uwolniony od ciężaru grzechu {pierworodnego} i powołany na tego, który poprzedza, bo jeszcze przed Odkupieniem jest uświęcony przez Świętego, co wzrasta w Tobie!" Maryja ma w oczach dwie łzy, które spływają jak perły ku uśmiechniętym ustom. Wznosi twarz i ramiona w stronę nieba - gestem tak częstym później dla Jezusa - i woła: "Wielbi dusza moja Pana" i kontynuuje dalej kantyk, tak jak został nam przekazany. Przy końcu, w wierszu: "Wspomógł Izraela swego sługę... " krzyżuje ręce na piersi, klęka i pochylając się bardzo ku ziemi, wielbi Boga. Służący widząc, że Elżbieta nie czuje się źle, a ponadto czyni Maryi zwierzenia, odchodzi dyskretnie, po czym wraca, prowadząc z sadu okazałego, siwego starca z białymi włosami i brodą, który już z dala, gestem i gardłowymi dźwiękami, pozdrawia Maryję. "Zachariasz nadchodzi - mówi Elżbieta dotykając ramienia zatopionej w modlitwie Dziewicy. - Mój Zachariasz jest niemy. Bóg ukarał go dla braku wiary. Później Ci opowiem. Teraz skoroś Ty, Pełna Łaski, przyszła, ufam, że mu przebaczy." Maryja powstaje z klęczek, idzie na spotkanie Zachariasza i kłania się mu aż do ziemi. Całuje kraj, okrywającej go do stóp, białej szaty, która jest bardzo obszerna i związana w pasie szeroką haftowaną krajką. Zachariasz wita przybyłą gestem i wyraża radość. Razem wracają do Elżbiety i wchodzą do obszernego, bardzo ładnie urządzonego pokoju. Sadzają Maryję i częstują kubkiem świeżo udojonego, spienionego jeszcze mleka i podają małe podpłomyki. Elżbieta wydaje polecenia służącej, która ukazała się wreszcie z umączonymi rękoma i włosami jeszcze bielszymi niż w rzeczywistości, tak są posypane mąką. Widocznie została oderwana od mieszenia chleba. Elżbieta zwraca się również z poleceniem do służącego, imieniem Samuel, żeby zaniósł kuferek do wskazanego przez nią pokoju i spełnia wszystkie, należne gościowi, obowiązki pani domu. Zachariasz zadaje Maryi pytania, pisząc je rylcem na pokrytej woskiem tabliczce. Maryja odpowiada mu i rozumiem z jej odpowiedzi, że Zachariasz pyta się o Józefa i o jej samopoczucie w małżeństwie. Pojmuję także, że Zachariasz nie otrzymał nadprzyrodzonego światła o stanie Maryi ani o jej godności Matki Mesjasza. Elżbieta, zbliżając się do małżonka i kładąc mu czule w niewinnej pieszczocie rękę na ramieniu, mówi: "Maryja jest matką. Ciesz się z jej szczęścia" nie dodaje jednak nic więcej. Patrzy tylko na Maryję, ale Maryja nie zachęca jej wzrokiem do dalszych wynurzeń. Jest to bardzo miłe widzenie. Zaciera we mnie okropne wrażenie, jakiego doznałam oglądając samobójstwo Judasza. Wczoraj wieczorem, przed zaśnięciem, widziałam Maryję płaczącą nad złożonym na kamieniu martwym Ciałem Odkupiciela, gdzie je namaszczano. Stała po jego prawej stronie, zwrócona plecami do wejścia grobowej groty. Światło pochodni oświetlało jej twarz i widziałam tę biedną twarz zniszczoną cierpieniem i zalaną łzami. Podnosiła rękę Jezusa, głaskała i ogrzewała ją na swoich policzkach, całowała palce, rozciągając jeden po drugim te biedne, teraz już nieruchome palce... Potem głaskała Go po twarzy, schylała się, by całować otwarte usta, przymknięte oczy i poranione czoło. W rdzawym świetle pochodni rany na umęczonym Ciele Jezusa stawały się jeszcze bardziej żywe i dokładniej widać było okrucieństwo zadanych tortur, i realniejsza była jego śmierć. Również i ja, dopóki moja świadomość była w stanie coś rozróżniać, przyglądałam się i kontemplowałam. Potem obudziłam się z półsnu i modliłam się jeszcze, układając w pozycji, w której normalnie zasypiam. I Wtedy właśnie zaczęło się niżej opisane widzenie. Mama powiedziała mi: "Nie ruszaj się, tylko patrz. Jutro wszystko opiszesz." Potem, gdy spałam, znów zobaczyłam wszystko we śnie. Obudziwszy się o szóstej trzydzieści, zobaczyłam od nowa wszystko, co już widziałam wczoraj i podczas snu. I pisałam podczas oglądania. Potem przyszedł mój ojciec [duchowny] i mogłam go zapytać, czy mam pisać to wszystko po kolei. Są to krótkie, nie powiązane ze sobą obrazy z pobytu Maryi w domu Zachariasza. * * * 33. MARYJA WYJAWIA IMIĘ ELŻBIECIE Napisane 2 kwietnia 1944, A 2640-2649 Jest ranek. Widzę Maryję, jak siedzi w pokoju na parterze i szyje. Elżbieta, zajęta sprawami domowymi, przechodzi od czasu do czasu przez sień. Przechodząc, za każdym razem głaszcze płową główkę Maryi, odcinającą się jasnością od raczej ciemnych ścian wnętrza. Maryja siedzi w miejscu, gdzie przez otwarte na ogród drzwi, wpada promień słońca. Elżbieta się schyla, żeby popatrzeć na to, co robi Maryja -jest to ta sama robótka, jaką miała w Nazarecie - i chwali piękny haft. "Chcę jeszcze uprząść len" - mówi do niej Maryja. "Czyś kupiła go dla twego Dziecka? " "Nie, miałam go już przedtem, zanim... " - Maryja nie kończy rozpoczętego zdania, lecz rozumiem, co chce powiedzieć: ... kiedy nie myślałam jeszcze, że będę Matką Boga. "Teraz jednak powinnaś zużyć len dla Niego. Czy jest piękny? Czy cieniutki? Wiesz przecież, że dla dzieci potrzebna jest bardzo delikatna bielizna. " "Tak, wiem. " "Ja też zaczęłam przygotowywać... Późno co prawda, bo chciałam się przedtem upewnić, czy nie jestem zwiedziona przez Szatana. Chociaż... odczuwałam w sobie taką radość, że nie mogła ona pochodzić od Złego. Poza tym... tak bardzo cierpiałam. Jestem za stara, Maryjo, by się znajdować w takim stanie. Bardzo cierpiałam. Ty nie cierpisz... " "Nie, wcale nie cierpię. Nie czułam się nigdy lepiej. " "No tak! Jesteś... w Tobie nie ma śladu skazy [pierworodnej), jeśli Bóg wybrał Cię na Matkę. Nie jesteś więc poddana cierpieniom Ewy. Święty jest Ten, którego nosisz. " "Wydaje mi się, że zamiast brzemienia mam uskrzydlone serce, tak jakbym nosiła w sobie wszystkie kwiaty, wszystkie śpiewające wiosną ptaki, słodycz miodu i pełne słońce... Och! jestem taka szczęśliwa! " "Jesteś błogosławiona! Czy wiesz, że od chwili, gdy Cię ujrzałam, nie czuję już ciężaru, zmęczenia i bólu? Czuję się odrodzona, młoda, jakby wyzwolona z nędzy niewieściego ciała. Od chwili, kiedy dziecię podskoczyło z radości na dźwięk twego głosu, trwa nieruchomo w swej radości. Czuję je w sobie uśpione i szczęśliwe jak w żywej kołysce. Czuję, jak oddycha spokojnie niby ptaszek pod skrzydłem mamy... Zabiorę się teraz do tkania, nie jest mi już za ciężko. Tylko wzrok mi się zepsuł i nie widzę dobrze, ale... " "Nie myśl o tym, Elżbieto! Sama uprzędę i utkam wszystko dla ciebie i dziecka. Jestem zwinna i mam dobre oczy. " "Powinnaś wprzód pomyśleć o... " "Och, starczy mi czasu!... Najpierw zadbam o ciebie, bo wcześniej urodzisz maleństwo, a potem pomyślę o moim Jezusie. " Trudno wyrazić słowami słodycz głosu Maryi i opisać, jak Maryja rozkwita wymawiając to Imię, jak oczy jej napełniają się słodkimi łzami radości i jak się śmieje, kiedy wymawia to Imię patrząc w rozświetlone, lazurowe niebo. Opisanie tego przechodzi ludzkie możliwości. Maryja zdaje się porwana ekstazą samym tylko wymówieniem imienia "Jezus". Elżbieta mówi: "Jakie piękne imię! Imię Syna Bożego, naszego Zbawiciela! " "Och, Elżbieto!" - Maryja smutnieje i zdejmując ręce, które trzymała skrzyżowane na wydatnym łonie kuzynki, "Powiedz mi, ty co zostałaś napełniona Duchem Pańskim w chwili naszego spotkania i prorokowałaś o tym, czego świat nie zna. Powiedz mi, co ma zrobić żyjąca we mnie Istota, żeby zbawić świat? Prorocy... Och! Bo Prorocy mówią o Zbawicielu... pamiętasz Izajasza? Co mówi Izajasz? "To jest Mąż boleści. Jesteśmy uzdrowieni jego ranami. Został On przybity i zraniony z powodu naszych zbrodni... Pan chce, by się zetlił w cierpieniach... Po skazaniu podniesiono Go..." O jakim wyniesieniu mówi Prorok? Nazywają Go Barankiem, a ja myślę... ja myślę o baranku Paschalnym, o mojżeszowym baranku i kojarzę go z wężem, którego Mojżesz umieścił wysoko na krzyżu. Elżbieto!... Elżbieto!... Co zrobią mojemu Synowi? Co będzie musiał przecierpieć, aby zbawić świat? " I Maryja płacze. Elżbieta stara się Ją pocieszyć. "Nie płacz, Maryjo! To twój Syn, lecz jest takŻe Synem Boga. Bóg zadba o swojego Syna i o Ciebie, jego Matkę. A jeśli wielu okaże Mu okrucieństwo, będzie również wielu miłujących. Będą Go bardzo miłować!... Przez całe wieki. Cały świat będzie zwracał się do twego Syna i będzie błogosławił wraz z Nim Ciebie. Ciebie: źródło, z którego wytryska Odkupienie. Los twego Syna! Będzie wywyższony na Króla całego stworzenia. Pomyśl o tym, Maryjo! Będzie Królem, bo odkupi wszystko, co jest stworzone, i jako taki, stanie się Królem powszechnym. Będzie miłowany na ziemi na przestrzeni wieków. Mój syn poprzedzi twego i także Go będzie miłował. Anioł powiedział to Zachariaszowi, a on mi to napisał... Ach! Co za ból widzieć Zachariasza niemową! Ufam jednak, że gdy narodzi się dziecię, ojciec jego zostanie wyzwolony od kary, jaką został dotknięty. Módl się, proszę, Maryjo, bo jesteś Tronem Mocy Bożej i Przyczyną radości dla świata. Żeby otrzymać tę łaskę [ciągle) ofiarowuję moje dziecko Bogu. Ile tylko mogę. Bo wypożyczył je jedynie swojej służebnicy, by nacieszyła się tą radością, że została nazwana "matką". Jest świadectwem tego, co Bóg dla mnie uczynił. Chcę, żeby nazywał się "Jan". Bo czy nie jest łaską ten mój maleńki? I czy to nie Bóg mi go ofiarował? " "Jestem przekonana, że Bóg wyświadczy ci tę łaskę i zwróci mowę Zachariaszowi. Będę się modliła... wraz z tobą. " "Jego niemota jest dla mnie wielką troską... " i Elżbieta płacze. "Kiedy do mnie pisze, zamiast mówić, wydaje mi się, że wznoszą się między nami góry i rozdzieliły nas morza. Po tylu latach czułych słów jego usta milczą. Zwłaszcza teraz byłoby tak miło porozmawiać o przyszłych wydarzeniach. Powstrzymuję się jednak od rozmowy, żeby nie patrzeć, jak się męczy, by wyrazić mi odpowiedź gestami. Tyle się już napłakałam! Tak bardzo na Ciebie czekałam! Sąsiedzi przyglądają się nam, robią różne domysły, obgadują i krytykują. Niestety taki jest świat. A tymczasem, zarówno w trosce jak i w radości, chciałoby się zrozumienia, a nie krytyki. Czuję się o wiele lepiej, odkąd jesteś ze mną. Czuję w sobie radość. Czuję także, że czas doświadczenia przeminie i że niezadługo będę całkiem szczęśliwa. Powiedz proszę, czy zaiste tak będzie, czy tylko się łudzę? Nie pragnę tego dla siebie, ale gdyby Pan przebaczył mojemu małżonkowi, mogłabym znów usłyszeć, jak się modli! " Maryja głaszcze ją i pociesza. Ażeby odwrócić jej uwagę, namawia Ją na spacer. Ponieważ ogród jest nasłoneczniony, udają się na przechadzkę poprzez dobrze utrzymany tunel z winnej latorośli, ciągnący się aż do małej, pospolitej wieżyczki, gdzie gnieżdżą się gołębie. Maryja śmiejąc się rzuca im ziarno, a one obsiadają Ją gruchając i zakreślając wkoło Niej tęczowe kółka. Siadają na głowie, na ramionach, na rękach, wyciągając różowe dzioby po ziarno trzymane przez Maryję we wnętrzu dłoni. Całują wdzięcznie jej różowe usta stukając dzióbkami o błyszczące w promieniach słońca zęby. Maryja śmieje się radośnie, wyjmuje z woreczka złote ziarno i cieszy się, otoczona zachłanną gromadką. "Jak one Cię lubią - mówi Elżbieta. - Dopiero od kilku dni jesteś z nami, a lubią Cię bardziej niż mnie, choć zawsze się nimi zajmuję." Potem spacerują dalej, aż dochodzą do znajdującej się w głębi sadu zagrody, gdzie jest zamkniętych około dwudziestu kóz z małymi. "Wróciłeś już z pastwiska? " pyta Maryja głaszcząc młodego pastuszka. "Tak, ponieważ ojciec powiedział mi: "Wracaj do domu, bo niebawem będzie padać, a parę zwierząt jest kotnych. Dopilnuj, by miały suchą paszę i gotową ściółkę..." Ojciec właśnie nadchodzi" i wskazuje na las, skąd słychać zbliżające się, drżące beczenie. Maryja pieści ocierające się o Nią małe koźlątko, jasnowłose jak dziecko. Potem piją z Elżbietą świeżo udojone mleko, podane przez pastuszka. Tymczasem nadchodzi stado pędzone przez obrośniętego jak niedźwiedź pasterza. Musi to być dzielny człowiek, bowiem dźwiga na ramionach skarżącą się owcę. Stawia ją ostrożnie na ziemię i wyjaśnia: "Będzie miała jagniątko. Nie mogła już iść ze zmęczenia. Władowałem ją sobie na plecy. Urządziłem cały wyścig, żeby zdążyć na czas. " Chłopiec odprowadza boleśnie utykającą owcę do zagrody. Maryja siada na skale i bawi się kózkami i owieczkami, podając im kwiatki koniczyny pod same różowe pyszczki. Mały, czarno - biały koziołek wskakuje Jej przednimi nogami na ramiona i skubie po włosach. "To nie jest chleb - mówi ze śmiechem Maryja - jutro przyniosę ci skórkę. Teraz bądź grzeczny. " Elżbieta jest wyraźnie rozpogodzona i także się śmieje. * * * 34. MARYJA OPOWIADA O SWOIM DZIECIĘCIU W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2649-2656 Widzę Maryję, jak przędzie zręcznie, siedząc w tunelu z winnej latorośli, gdzie pęcznieją winogrona. Sądzę, że od ostatniego widzenia minęło trochę czasu, bo jabłka na drzewach nabierają rumieńców, a pszczoły brzęczą wkoło kwiatów i już dojrzałych fig. Elżbieta jest bardzo zaawansowana w swoim stanie i porusza się z trudnością. Maryja patrzy na nią z troskliwą miłością. Sama także wydaje się nieco zaokrąglona w biodrach. Zauważam to, gdy się schyla, żeby podnieść wrzeciono, które upadło trochę dalej. Wyraz twarzy też ma nieco inny. Jest bardziej dojrzała. Dotąd była to dziewczynka, teraz jest niewiastą. Obie wracają do domu, bo dzień się już nachylił i ma się ku wieczorowi, a wewnątrz domu zapalają lampy. Czekając na wieczerzę, Maryja zabiera się do tkania. "Czy nie za bardzo się przy nich męczysz?" - pyta Elżbieta wskazując na krosna. "Nie, bądź spokojna. " "Dla mnie upał jest zbyt męczący. Nie czułam wcale dolegliwości, lecz teraz brzemię jest za ciężkie na mój stary krzyż." "Nie trać odwagi, Elżbieto, niebawem się wyzwolisz. Jakże będziesz szczęśliwa! Ja nie znam czasu mego macierzyństwa. Moje Dzieciątko! Mój Jezus! Jaki będzie?" "Będzie taki piękny, jak Ty, Maryjo. " "Och! Nie! Piękniejszy! On jest Bogiem, a ja jego służebnicą. Ale nie o tym mówiłam. Czy będzie jasny czy ciemny? Czy będzie miał oczy takie jak spokojne niebo czy jak górski jeleń? Wyobrażam Go sobie piękniejszym od Cherubina, ze złocistymi kędzierzawymi włosami i z oczyma w kolorze naszego Galilejskiego morza, gdy gwiazdy wschodzą na horyzoncie nieba; z małymi, czerwonymi usteczkami jak cząstka granatu, gdy dojrzały sam się otwiera. A policzki, chciałabym, by miał w kolorze tej bladej róży. I dłonie tak maleńkie, że się zmieszczą w kielichu lilii, takie są małe i śliczne, a stopy tak małe, że można je zamknąć we wnętrzu dłoni, wdzięczne i bardziej delikatne i gładkie niż płatki kwiatka. Popatrz, myśląc o Nim zapożyczam pomysły zebrane ze wszystkich spotykanych piękności na ziemi. I słyszę także jego głos. Gdy będzie płakał - bo na pewno będzie trochę płakał - z głodu i senności, mój Maleńki. Będzie to zawsze wielką boleścią dla jego mamy, co nie będzie mogła... Och! Nie, nigdy nie będzie mogła patrzeć bez przeszytego [bólem] serca, jak płacze. Jego krzyk będzie taki, jak ten który słychać nie opodal, wołanie tego jagnięcia, co przed chwilą się urodziło i szuka teraz mleka, by usnąć w cieple matczynego runa. Zaś jego śmiech napełni niebem moje serce, teraz zajęte przez Niego. Mogę być w Nim rozmiłowana, jest przecież moim Bogiem, więc moja zakochana miłość do Niego nie sprzeciwia się ślubowi dziewictwa. Jego śmiech będzie jak radosne gruchanie gołąbka, sytego i zadowolonego w ciepłym gniazdku. Myślę o jego pierwszych kroczkach... Będzie skakał jak ptaszek na ukwieconej łące, a taką łąką będzie serce mamy, która podtrzyma całą swoją miłością te różowe nóżki, by nie napotykały na drodze cierpienia. Jak ja Je będę kochała, moje Dzieciątko! Mojego Syna. I Józef także będzie go kochał. " "Powinnaś koniecznie powiedzieć o tym Józefowi! " Maryja pochmurnieje i wzdycha. "Powinnam była powiedzieć... ale chciałam, żeby Niebo mu to powiedziało, bo o tym mówić jest bardzo trudno. " "Może chcesz, bym ja mu powiedziała? Zaproszę go na obrzezanie Jana... " "Nie chcę. Oddałam Bogu troskę pouczenia go o szczęśliwym losie, co wybrał go na żywiciela Bożego Syna. Bóg z pewnością to zrobi. Tamtego wieczora Duch powiedział mi: "Zamilcz. Pozostaw mi troskę usprawiedliwienia Ciebie". On sam to uczyni, bo Bóg nigdy nie kłamie. Jest to wielkie doświadczenie, ale zostanie przezwyciężone przy pomocy Przedwiecznego. Nikt poza tobą, której Bóg objawił prawdę, nie powinien usłyszeć ode mnie o Pańskiej życzliwości okazanej swojej służebnicy. " "Milczałam zawsze przed Zachariaszem, choć byłby się niezmiernie ucieszył. Dotychczas wierzy w twoje naturalne macierzyństwo. O "Wiem o tym i tak jest ostrożniej. Sekrety Boga są święte. Anioł Pana nic nie objawił Zachariaszowi o moim boskim macierzyństwie. Mógł był to zrobić, gdyby Bóg tego chciał, bo Bóg wie przecież, jak bliski jest czas Wcielenia się jego Słowa we mnie. Wszak Bóg ukrył tę wspaniałą radość przed Zachariaszem za to, że nie chciał uwierzyć w waszą spóźnioną płodność. Pogodziłam się z wolą Boga. Sama wiesz, jak dowiedziałaś się o żyjącym we mnie sekrecie, Zachariasz przeciwnie, nie zauważył niczego. Dopóki nie opadnie z niego zasłona niedowiarstwa w moc Boga, będzie żył w odrzuceniu nadprzyrodzonego światła. " Elżbieta milczy i wzdycha. Wchodzi Zachariasz i podaje Maryi zwój pergaminu, bowiem jest to pora modlitwy przed wieczerzą, więc Maryja modli się głośno zamiast niego. Potem siadają do stołu. "Gdy już nie będziesz z nami, jakże będziemy płakać, nie mogąc mówić modlitwy" - mówi Elżbieta patrząc na niemego małżonka. "Ty będziesz się wtedy modlił, Zachariaszu" - mówi Maryja. On zaprzecza jednak ruchem głowy i pisze: "Nigdy już nie będę mógł modlić się za innych. Stałem się niegodny od chwili, kiedym zwątpił w Boga." "Będziesz się modlił, Zachariaszu! Bóg przebacza. " Starzec ociera łzę z westchnieniem. Po posiłku Maryja wraca do tkania. "Ależ dosyć! - protestuje Elżbieta. - Nazbyt się męczysz! " "Twój czas się zbliża, Elżbieto. Chcę zrobić wyprawkę twemu dziecku, temu który poprzedza Króla z rodu Dawida. " Zachariasz pisząc pyta: "Z kogo i gdzie się narodzi?" Maryja odpowiada: "Tam gdzie przepowiedzieli Prorocy i z kogo Bóg wyznaczy. Wszystko, co robi nasz Najwyższy Pan, jest dobre." Zachariasz pisze: "W takim razie w Betlejem, w Judei. Pójdziemy uczcić Go, niewiasto. Ty, Maryjo, także przyjdziesz z Józefem do Betlejem." Maryja, chyląc głowę nad krosnami, mówi: "Przyjdę." Tak kończy się widzenie. * * * 35. "DAR OTRZYMANY OD BOGA, POWINIEN NAS ZAWSZE CZYNIĆ LEPSZYMI" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2556-2660 Maryja mówi: "Działanie miłości bliźniego powinno się ujawniać przede wszystkim wobec bliźniego. I niech ci się to nie wyda grą słów. "Caritas" - to miłość, jaką mamy wobec Boga i względem bliźniego. W miłości do bliźniego zawarta jest również miłość do samego siebie. Jeżeli jednak bardziej kochamy siebie niż innych, nie jesteśmy już miłosierni, lecz stajemy się egoistami. I nawet w słusznych sprawach trzeba być bardzo świętym, żeby na pierwszym miejscu postawić potrzeby bliźniego. Bądźcie tego zupełnie pewni, że Bóg uzupełnia mocą swojej Dobroci działanie tych szlachetnych dusz. Właśnie to przekonanie przynagliło Mnie do udania się do Hebronu, żeby dopomóc krewnej w jej oczekiwaniu na rozwiązanie. Do mojego ludzkiego planu pomocy Bóg dorzucił taką nadprzyrodzoną pomoc, o jakiej wcale nie myślałam, ponieważ Bóg ma w zwyczaju zawsze dawać ponad wszelką miarę. Pojechałam, żeby wesprzeć Elżbietę fizycznie i Bóg uświęcił prawość mego postępowania, uświęcając owoc w łonie Elżbiety przez uprzedzające uświęcenie Chrzciciela i ulżył cierpieniom tej dojrzałej córki Ewy, spodziewającej się dziecka w tak niezwykle spóźnionym wieku. Elżbieta, niewiasta o nieustraszonej wierze i zdana z ufnością na wolę Bożą, zasłużyła na dar zrozumienia zamkniętej we Mnie tajemnicy. Duch przemówił do niej przez nagłe poruszenie się dziecka w jej łonie. W ten sposób Chrzciciel wygłosił swoją pierwszą mowę Zwiastującego Słowo. Przemówił przez zasłonę z żył i ciała, co jednocześnie oddzielała go od jego świętej matki i zarazem z nią łączyła. Dlatego nie odmówiłam sobie zwierzenia się tej, której objawiła się światłość, ponieważ była godna poznania mojego stanu jako Matki Pana. Gdybym odmówiła zwierzenia się, byłaby to jednocześnie odmowa oddania chwały należnej Bogu, tej chwały, jaką w sobie nosiłam, nie mogąc dotąd wyjawić tego nikomu. Do tej chwili powierzałam moją tajemnicę roślinom i kwiatom, słońcu i melodyjnemu śpiewowi ptaków, cierpliwym owieczkom, złotemu światłu zstępującemu, by całować ziemię i śpiewającym strumykom. Jednak modlitwa we dwoje jest o wiele milsza, niż samotnie odmawiane pacierze. Pragnęłam, żeby cały świat wiedział o moim przeznaczeniu. Pragnęłam tego oczywiście nie dla siebie, lecz aby świat połączył się ze Mną w oddawaniu Panu chwały. Przezorność powstrzymywała Mnie przed wyznaniem prawdy Zachariaszowi. Takie samowolne wyznanie byłoby wyjściem poza zamierzenia Boże. Jeśli byłam dla Niego Małżonką i Matką, zawsze będę też służebnicą. I nie powinnam była, dlatego tylko, że Mnie bezgranicznie miłował, pozwolić sobie na zastępowanie Go w działaniu, przez przekroczenie jego nakazu, co stawiałoby Mnie ponad Nim. Elżbieta zrozumiała to z powodu swej świętości i dlatego milczała. Bowiem ten, kto jest święty, jest przy tym uległy i pokorny. Dar otrzymany od Boga zawsze winien czynić nas lepszymi. Im więcej od Niego otrzymujemy, tym więcej powinniśmy dawać, ponieważ im więcej otrzymujemy, tym bardziej On jest w nas i razem z nami i musimy się bardziej starać zbliżyć do jego doskonałości. Oto dlaczego, stawiając na dalszym planie pracę dla siebie, pracowałam dla Elżbiety. Nie dałam się opanować obawie, że zabraknie Mi czasu dla siebie. Bóg włada czasem. Zaopatruje On tego, kto zawierza Mu także w sprawach codziennych. Egoizm niczego nie przyspiesza, przeciwnie, wszystko opóźnia. Miłość Boga i bliźniego niczego nie opóźnia, przeciwnie, przyspiesza. Zapamiętajcie to sobie na zawsze. Jak wielki pokój panował w domu Elżbiety! Gdybym nie była myślała o Józefie i o moim Dziecku, które hen, hen kiedyś będzie Odkupicielem świata, byłabym szczęśliwa. Jednak już wtedy cień krzyża padał na moje życie i jak żałobne dźwięki słyszałam głosy Proroków... Nazywałam się Maryja. Gorycz była zawsze wmieszana do słodyczy, jaką Bóg wlewał w moje serce i trwała w nim zawsze zwiększając się aż do śmierci mojego Syna. {W D2 dodane: Maryja była jednak Współodkupicielką zatem także ofiarą. } Kiedy jednak Bóg wzywa nas do tego, byśmy się stali ofiarą ku jego czci, {W D2 dodane: żeby służyć Panu i współpracować dla dobra duchowego naszych bliźnich. } Och! Wtenczas słodko jest być zmiażdżonym jak ziarno przez młyńskie koło, ażeby z naszej boleści uczynić wzmacniający chleb dla słabych, aby byli zdolni do osiągnięcia Nieba. Na teraz dosyć. Jesteś zmęczona i szczęśliwa. Odpocznij więc z moim błogosławieństwem." * * * 36. NARODZINY CHRZCICIELA W dalszym ciągu tego samego dnia A, 2649-2656 Pośród odrażających wydarzeń, jakich nam teraz dostarcza świat, zstępuje z Nieba to pełne pokoju widzenie. Zupełnie nie rozumiem, jak się to może dziać, ponieważ czuję się jak źdźbło słomki pędzone przez wiatr, wśród ciągłego natarcia ludzkiej niegodziwości, wśród tego wszystkiego, co jest takim przeciwieństwem tej innej, żyjącej we mnie rzeczywistości. W dalszym ciągu widzę dom Elżbiety. Jest śliczny letni wieczór, oświetlony jeszcze przez zachodzące słońce, ale już widać łuk księżyca, umieszczony jak srebrny przecinek na ciemnoniebieskiej, bezkresnej przestrzeni nieba. Pachną mocno róże, a pszczoły odbywają ostatnie loty wyglądając w spokojnym i ciepłym powietrzu jak złote brzęczące krople. Z łąk dochodzi silna woń schnącego w słońcu siana, która łączy się z zapachem gorącego, wyjętego wprost z pieca chleba i wysychającej bielizny, co w wielkiej ilości rozmieszczona jest to tu, to tam, a którą teraz Sara zbiera i starannie składa. Maryja przechadza się powoli trzymając pod ramię kuzynkę. Spacerują wolno w dół i w górę ocienionym tunelem. Maryja baczy na wszystko, co się dzieje. Prowadząc Elżbietę, widzi jak Sara trudzi się składaniem długiej sztuki lnianej bielizny, zdejmując ją z żywopłotu. "Zaczekaj na mnie i usiądź" - mówi do krewnej i idzie pomóc starej służącej wyciągnąć płótno, żeby było równe i składa je starannie. "Jeszcze jest ciepłe i przepojone słońcem" - mówi z uśmiechem. Dodaje by zrobić przyjemność starej niewieście: - "Po twoim praniu płótno stało się bielsze niż było przedtem. Tylko ty je potrafisz tak dobrze wybielać." Sara, uradowana pochwałą, oddala się z naręczem pachnącej bielizny. Maryja powraca do Elżbiety i mówi: "Chodź, pójdziemy jeszcze parę kroków. To ci dobrze zrobi. " Widząc jednak, że zmęczona Elżbieta nie chce się ruszyć, mówi: "Chodź, sprawdzimy tylko, czy gołębie są w gniazdach i czy mają świeżą wodę. Potem zaraz wrócimy do domu. " Gołębie są chyba ulubieńcami Elżbiety. Maryja i Elżbieta, gdy są już blisko pospolitej wieży [gołębnika], zastają wszystkie gołębie zgromadzone na noc. Samiczki na jajkach, a samce stoją nieruchomo przed nimi, lecz kiedy widzą obie niewiasty, gruchają radośnie na powitanie. Elżbieta jest wzruszona. Słabość właściwa jej stanowi zmaga ją, napełnia troskami i skłania do płaczu. Opierając się na kuzynce, mówi: "A jeżeli bym miała umrzeć... biedne moje gołąbeczki! Ty tu nie zostaniesz. Gdybyś została w naszym domu, moja śmierć by była bez znaczenia. Doznałam już największego szczęścia, jakie może spotkać niewiastę. Już zrezygnowałam z myśli, żeby go zaznać. Nawet gdybym teraz umarła, nie mam prawa się skarżyć przed Panem. On, niech będzie błogosławiony, obsypał mnie dobrodziejstwami. Ale zostaje Zachariasz... i będzie dziecko. Jeden - stary, znalazłby się jak na pustyni, zagubiony bez małżonki. Drugi - biedny maleńki, nie mając mamy, byłby jak kwiat skazany na śmierć z chłodu. Biedne dziecko bez pieszczot matki!..." "Skąd taki smutek? Bóg dał ci szczęście stania się matką i nie odbierze ci tego teraz, gdy się ono wypełnia! Mały Jan będzie miał wszystkie całusy swojej mamy, a Zachariasz zachowa troskę wiernej małżonki aż do najpóźniejszej starości. Jesteście dwiema gałęźmi jednego drzewa. Jedno nie umrze, żeby drugie zostało samotne." "Jesteś dobra, że. Mnie pocieszasz. Ale jestem za stara na dziecko. Teraz, gdy nadszedł czas narodzin, boję się." "Och! Nie bój się, Jezus jest tutaj! Nie można się lękać tam, gdzie jest Jezus. Samaś powiedziała, że moje Dziecię ulżyło twemu cierpieniu, kiedy było takie, jak dopiero co uformowany pączek. Teraz, kiedy się coraz bardziej kształtuje, i żyje już jako moja latorośl - bo czuję już ręką [tętno] bijącego serduszka i zdaje mi się, że mam położonego na niej wyjętego z gniazda ptaszka z radośnie pulsującym serduszkiem - odejmie On teraz od ciebie wszelkie niebezpieczeństwo. Musisz w to uwierzyć." "Tak, wierzę, gdybym jednak umarła... nie opuszczaj od razu Zachariasza. Wiem, że tęsknisz do swego domu, ale zostań jeszcze trochę, by pomóc mojemu małżonkowi w pierwszym smutku..." "Zostanę, żeby się cieszyć waszą radością. Nie odjadę, dopóki nie będziesz silna i radosna. Uspokój się teraz, Elżbieto, wszystko będzie dobrze. W domu nie zabraknie niczego na czas twojej słabości. Zachariaszowi służy najwierniejsza służąca. Kwiaty też będą zadbane i gołębie także. Zastaniesz wszystko wesołe i piękne na powitanie ich pani. Teraz wracajmy, widzę, jak bledniesz..." "Tak, wydaje mi się, że powraca cierpienie. Nadszedł chyba mój czas. Módl się za mnie, Maryjo." "Będę cię wspierała modlitwą aż do chwili, gdy twój ból skończy się radością. " Obie niewiasty wracają powoli do domu. Elżbieta odchodzi do siebie, a Maryja wydaje polecenia, zręcznie i przewidująco przygotowuje wszystko, co jest tylko możliwe, by zadowolić i pocieszyć zaniepokojonego Zachariasza. W domu, gdzie czuwają tej nocy, pełno jest głosów obcych niewiast wezwanych do pomocy. Maryja czuwa jak latarnia morska w burzliwą noc. Cały dom od Niej zależy. A ona dogląda wszystkiego, miła i uśmiechnięta. I modli się. Kiedy nikt jej nie potrzebuje, oddaje się w skupieniu modlitwie. Pozostaje w pokoju, gdzie zbierano się na posiłki i pracę, a razem z Nią jest Zachariasz, który wzdycha i przechadza się zmartwiony. Modlili się już wspólnie, a dalej Maryja kontynuuje modlitwę sama, nawet wtedy, gdy zmęczony starzec milczy drzemiąc, przysunąwszy przedtem krzesło do stołu. Gdy widzi, że już śpi na dobre, oparłszy głowę na skrzyżowanych rękach, odwiązuje sandały i chodzi teraz boso, żeby nie hałasować. Zaiste, poruszając się po pokoju, czyni mniej szelestu niźli motyl. Bierze płaszcz Zachariasza i przykrywa go nim tak delikatnie, że ten śpi dalej, okryty ciepłą wełną, ochraniającą przed chłodem nocy, której powiew wchodzi przez często otwierane drzwi. Potem powraca do modlitwy. Modli się na klęczkach coraz żarliwiej, z rękami wzniesionymi zwłaszcza wtedy, gdy krzyki rodzącej stają się bardziej przenikliwe. Wchodzi Sara i przywołuje Ją ruchem ręki. Maryja wybiega boso do ogrodu. "Moja pani Cię potrzebuje" - mówi służąca. Idą. Maryja obchodzi dom dookoła i wchodzi po zewnętrznych schodach na górę... podobna do białego anioła krążącego wśród spokojnej, usianej gwiazdami nocy. Wchodzi do pokoju Elżbiety. "Och! Maryjo! Maryjo! Jakie cierpienie! Już nie maryjo! Jaki ból trzeba znieść, żeby zostać matką!" Maryja całuje ją i pieści czule. "Maryjo! Maryjo! Pozwól mi położyć ręce na twoim łonie! I Maryja bierze obie pomarszczone i spuchnięte dłonie Elżbiety i kładzie je na swoim zaokrąglonym brzuchu, przyciskając gładkimi, delikatnymi rączkami. Są teraz same, mówi więc do niej cicho: "Jezus jest tutaj, czuje cię i widzi. Ufaj, Elżbieto! Jego święte serce bije teraz silniej, bo czyni to dla twego dobra. Czuję je, jak bije, jakbym trzymała je w dłoniach. Rozumiem słowa, jakie przez te lekkie uderzenia chce powiedzieć moje Dzieciątko: "Powiedz niewieście, żeby się nie lękała. Jeszcze trochę bólu, a potem, o wschodzie słońca, pośród tylu róż czekających, by rozchylić się pod pierwszym porannym promieniem, dom posiądzie swą najpiękniejszą różę i będzie to Jan, mój Poprzednik". " Elżbieta składa również głowę na łonie Maryi i płacze cichutko. Maryja pozostaje przez pewien czas w takiej pozycji, bowiem zdaje się jej, że ból ustaje na chwilę, [zezwalając] na krótki, krzepiący odpoczynek. Daje wszystkim znak, żeby zachowali spokój. Stoi biała i piękna w słabym świetle kaganka, jak anioł czuwający nad cierpiącą. Modli się. Widzę, jak porusza wargami. Nawet gdybym tego nie widziała, poznałabym to po zmieniającym się nagle wyrazie jej twarzy. Czas mija i Elżbiecie znów wracają bóle. Maryja całuje ją i odchodzi spiesznie w promieniach księżyca, żeby zobaczyć, czy starzec śpi jeszcze. Zachariasz istotnie śpi nadal, jęcząc przez sen. Maryja patrzy na niego ze współczuciem i powraca do modlitwy. Czas mija i starzec się budzi rzucając wkoło zdziwione spojrzenie, jakby nie przypominał sobie, dlaczego się tu znajduje. Potem wracają wspomnienia, porusza się i wykrzykuje coś gardłowo. Potem pisze: "Czy się już urodził? " Maryja zaprzecza ruchem głowy. Więc pisze dalej: "Co za ból! Moja biedna niewiasta! Czy aby wyjdzie z życiem?" Maryja bierze go za rękę i zapewnia: "O świcie, już bardzo niedługo, urodzi się dziecko. Wszystko będzie dobrze. Elżbieta jest silna. Pomyśl, jaki będzie dzisiaj piękny dzień - już jest prawie - w którym twoje dziecko ujrzy po raz pierwszy światło! To najpiękniejszy dzień twego życia! Pan zachował dla ciebie wielkie łaski, a twoje dziecko je tobie zwiastuje. " Zachariasz potrząsa smutnie głową wskazując na nieme usta. Chciałby tyle powiedzieć, lecz nie może. Maryja rozumie i mówi: "Pan da ci pełną radość. Wierz w Niego bez reszty, wierz nieskończenie i miłuj Go bezgranicznie. Najwyższy wysłucha cię ponad oczekiwanie. Żąda od ciebie pełnej wiary, która zmaże dawną nieufność. Powtarzaj w sercu wraz ze mną: "Wierzę". Mów to wraz z każdym uderzeniem serca. Dla tych, co wierzą, otwiera się skarbiec Boga. On otwiera go dla tych, którzy ufają jego Dobroci. " Przez przymknięte drzwi zaczyna zaglądać światło. Maryja otwiera je. Świt czyni całkiem białą pokrytą rosą ziemię, która wydaje z siebie ciężki zapach mokrej zieleni. Słychać pierwsze ćwierkania nawołujących się wśród gałęzi ptaków. Starzec i Maryja stają we drzwiach. Oboje są bladzi po przeżyciach nocy, a światło brzasku powiększa tę bladość. Maryja zawiązuje sandały, udaje się na kraj schodów i nadsłuchuje. Na chwilę ukazuje się jakaś niewiasta dając znak, że jeszcze nic i zaraz znika. Więc Maryja przechodzi do sąsiedniego pomieszczenia, powraca z gorącym mlekiem i podaje je Zachariaszowi, a potem idzie dopatrzyć gołębi. Wraca i znów znika obok. Z pewnością tam mieści się kuchnia. Kręci się, nadsłuchuje. Jest taka żwawa i pogodna, jakby się znakomicie wyspała. Za to Zachariasz chodzi nerwowo po ogrodzie tam i z powrotem. Maryja patrzy na niego ze współczuciem. Potem wraca do pokoju, klęka przy krosnach i modli się z całej duszy, ponieważ żałosne wołania cierpiącej stają się bardziej rozdzierające. Chyli się do samej ziemi, aby prosić Przedwiecznego. Powracający Zachariasz widzi Ją taką schyloną i biedny starzec płacze. Maryja podnosi się i bierze go za rękę, jak gdyby była matką tej nieszczęsnej starości i obdarza go pociechami. Trwają jedno przy drugim w pierwszych promieniach słońca, co rumieni poranne powietrze, kiedy słyszą radosną nowinę: "Urodził się! Urodził się! Chłopiec! Szczęśliwy ojcze! Chłopiec kwitnący jak róża, piękny jak słońce, silny i żwawy, i tak dobry jak matka. Raduj się, ojcze, błogosławionyś przez Pana, bo został ci dany syn, abyś mógł ofiarować go w jego Świątyni. Chwała Bogu, który dał dziedzica temu domowi! Błogosławieństwo dla ciebie i dla zrodzonego przez ciebie syna. Potomność będzie to powtarzać przez całe wieki i wieki, poprzez pokolenia i pokolenia, a twoje imię zawsze będzie związane z Przedwiecznym Panem." Maryja ze łzami w oczach błogosławi Pana. I potem oboje otrzymują małego, przyniesionego do ojca, żeby pobłogosławił go. Zachariasz nie idzie do Elżbiety. Przyjmuje płaczące w niebogłosy niemowlę, lecz nie udaje się do małżonki. Idzie tam Maryja, niosąc czule maleństwo, które - gdy znajdzie się w jej objęciach natychmiast cichnie. Podążająca za nią wiejska położna tłumaczy zdarzenie. "Niewiasto - mówi do Elżbiety - Twoje dziecko zaraz zamilkło, odkąd Ona je wzięła. Zobacz, jak śpi spokojnie. A Bóg mi świadkiem, że jest żwawy i silny. Popatrz, teraz! Wygląda jak gołąbek." Maryja kładzie maleństwo obok matki, głaszcze i porządkuje jej siwe włosy. "Urodziła się róża - mówi cichutko - a ty żyjesz. Zachariasz jest szczęśliwy." "Czy mówi? " "Jeszcze nie, ale miej ufność w Panu. Teraz odpocznij. Będę przy tobie." Tom 3. * * * 37. "NADZIEJA ROZKWITA JAK KWIAT DLA TEGO, KTO WSPIERA GŁOWĘ NA MOIM MACIERZYŃSKIM ŁONIE W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2674-2677 Mówi Maryja: "Chociaż moja obecność uświęciła Chrzciciela, nie pozbawiła jednak Elżbiety skutków pochodzącego od Ewy wyroku: "Będziesz rodziła synów w boleści", powiedział Przedwieczny. Ja jedna, (jedyna Niewiasta) bez skazy, poczęłam bez ludzkiego złączenia i dlatego zostałam uwolniona od bólów rodzenia. Smutek i cierpienie są owocami winy (pierworodnej). Ja, choć byłam Niewinna, musiałam także poznać smutek i cierpienie, ponieważ byłam Współodkupicielką. Nie poznałam jednak męki rodzenia. Nie. Nie zaznałam tej udręki. Jednak możesz Mi wierzyć, o córko, że nigdy nie było i nie będzie takiej męki rodzenia, podobnej do Męczeństwa związanego z moim Macierzyństwem duchowym, które dokonało się na najtwardszym łożu: na moim krzyżu u stóp szubienicy Syna, kiedy Mi umierał. Któraż to matka była zmuszona do rodzenia w ten sposób? (Jakaż inna matka) musiała łączyć mękę swoich wnętrzności rozdzieranych rzężeniem umierającego Dziecka z wewnętrznym cierpieniem, połączonym jeszcze z koniecznością przezwyciężenia odrazy (do katów), żeby móc powiedzieć: "Miłuję was. Przyjdźcie do Mnie, jestem waszą Matką", żeby powiedzieć to mordercom własnego Syna, narodzonego z najwznioślejszej miłości, jakiej nie widziało dotąd Niebo, (poczętego) z miłości Boga do dziewicy pocałunkiem Ognia, objęciem przez Światło stające się Ciałem, co ze zwykłego łona niewieściego uczyniło Tabernakulum Boga? "Jaki ból trzeba znieść, żeby zostać matką!" - mówiła Elżbieta. Bardzo wielki! Jednak w porównaniu z moim bólem, jest niczym. "Pozwól mi położyć ręce na twoim łonie." Och! gdybyście tylko zechcieli w waszych cierpieniach zawsze o to Mnie prosić! Jestem Wieczną Nosicielką Jezusa. On przebywa w moim łonie - jak to widziałaś ubiegłego roku - jak Hostia w monstrancji. Ten, kto do Mnie przychodzi, znajduje Jego. Ten, kto wspiera się na Mnie - Jego dotyka. Ten, kto zwraca się do Mnie, z Nim rozmawia. Jestem jego Szatą. On jest moją Duszą. Mój Syn jest teraz jeszcze bardziej ze swoją Mamą zespolony niż miało to miejsce podczas dziewięciu miesięcy, kiedy wzrastał w moim żywocie. I uśmierzają się wszystkie bóle, rozkwitają wszelkie nadzieje i płyną wszelkie łaski ku temu, kto przychodzi do Mnie i kładzie głowę na moim łonie. Modlę się za was. Pamiętajcie! Szczęśliwość przebywania w Niebie i życie w promieniu Boga nie sprawia, że zapominam o cierpiących na ziemi dzieciach. Modlę się. Całe Niebo się modli, bowiem Niebo miłuje. Niebo, to żyjące caritas. I Caritas lituje się nad wami. Gdybym nawet była tylko sama jedna, byłaby to już wystarczająca modlitwa dla zaspokojenia potrzeb tego, który ufa Bogu. Albowiem Ja nie przestaję nigdy modlić się za was wszystkich: świętych i niegodziwych, żeby dać świętym radość, a nikczemnym - skruchę, która ocala. Przychodźcie, przychodźcie do Mnie, o synowie mojej boleści! Czekam was u stóp Krzyża, aby obdarzać łaską." * * * 38. OBRZEZANIE CHRZCICIELA Napisane 4 kwietnia 1944, A 2677-2683 Widzę domową uroczystość. Jest to obrzezanie. Maryja zadbała, aby wszystko było piękne i porządne. Pokoje błyszczą od świateł, wyłożone są najpiękniejsze ozdobne tkaniny i ustawione najładniejsze meble. Mieszkanie wygląda wspaniale. Jest też wiele ludzi. Maryja krąży zwinnie pomiędzy grupkami (gości). Jest śliczna w swojej najładniejszej, białej sukni. Elżbietę wszyscy otaczają należną matronie czcią, więc jest szczęśliwa i cieszy się swoim świętem. Na kolanach położyła nakarmione mlekiem dziecko. Nadchodzi moment obrzezania. "Nazwiemy je Zachariasz. Ty się starzejesz, trzeba więc nadać dziecku twoje imię" - mówią mężowie. "Nie, doprawdy! - woła matka. - Na imię mu Jan. Jego imię ma świadczyć o mocy Bożej." "Odkąd to Jan był w naszej rodzinie?" "Nic nie szkodzi. Ma nazywać się Jan!" "Co ty na to, Zachariaszu? Chcesz, aby nosił twoje imię, nieprawdaż?" Zachariasz daje znak, że nie chce. Bierze tabliczkę i pisze: "Ma na imię Jan" - i ledwie kończy to pisać, dodaje, odzyskując mowę: "bowiem Bóg dał mi, jego ojcu, wielką łaskę, jak i matce oraz temu swojemu nowemu słudze, który strawi życie na chwałę Pana i zostanie nazwany wielkim przez wieki i będzie takim w oczach Boga, ponieważ przejdzie (przez życie) nawracając serca ku Najwyższemu Panu. Anioł to powiedział, a jam nie uwierzył. Wszak teraz wierzę i wzrasta we mnie Światło. (Światłość) jest wśród nas, lecz wy Jej nie widzicie. Przeznaczeniem Jej jest, że nie zostanie dostrzeżona, albowiem ludzie mają zamroczonego i ociężałego ducha. Mój syn ujrzy Ją jednak i o Niej opowie, i nawróci ku Niej serca sprawiedliwych w Izraelu. Och! błogosławieni ci, co w Nią uwierzą i zawsze będą wierzyli w Słowo Boże. A Ty, Panie Przedwieczny, Boże Izraela, bądź błogosławion, boś nawiedził i zbawił swój lud, wzbudzając nam z domu swego sługi Dawida, potężnego Zbawiciela, jakeś to przez usta świętych Proroków od najdawniejszych czasów obiecał, że wyzwolisz nas od nieprzyjaciół i z rąk tych, którzy nas nienawidzą, aby okazać miłosierdzie naszym ojcom i dowieść, że pamiętasz o świętym Przymierzu. To jest przysięga, jakąś złożył Abrahamowi, naszemu ojcu: że udzielisz nam (łaski), abyśmy bez trwogi, wyzwoleni z rąk naszych nieprzyjaciół, służyli Tobie w świętości i sprawiedliwości, trwając całe życie przed Twoim Obliczem..." I Zachariasz kontynuuje w ten sposób aż do końca (znany nam kantyk]. Wszyscy obecni osłupieli, zarówno z powodu imienia, jak i cudu, a także z powodu tego, co Zachariasz mówi. Przy pierwszych jego słowach Elżbieta wydaje okrzyk radości. Teraz płacze, a Maryja, trzymając ją w objęciach, głaszcze szczęśliwą małżonkę Zachariasza. Zabierają noworodka do innego pomieszczenia, aby go obrzezać. Odniesiony z powrotem, mały Jan drze się w niebogłosy. Nie chce nawet ukoić się matczynym mlekiem, tylko kopie jak mały źrebak. Dopiero wtedy, gdy Maryja bierze go na ręce, tuli i kołysze, przestaje płakać. "Ależ patrzcie - mówi Sara. - Zawsze się uspokaja, kiedy Ona go trzyma. " Goście pomału się rozchodzą. W pokoju zostaje tylko Maryja z dzieckiem w ramionach i szczęśliwa Elżbieta. Po chwili Zachariasz wraca i zamyka drzwi. Ze łzami w oczach patrzy na Maryję. Chce coś powiedzieć, lecz milczy. Wreszcie zbliża się i klęka przed Nią. "Pobłogosław nędznego sługę Pańskiego - prosi. - Błogosław go, ponieważ możesz to uczynić, bo nosisz Go w łonie. Słowo Boże przemówiło do mnie, kiedym poznał mój błąd i uwierzyłem we wszystko, co mi zostało powiedziane. Widzę Cię i widzę także twój szczęśliwy los. Czczę w Tobie Boga Jakuba. Jesteś moją pierwszą Świątynią, gdzie powracający do (łaski) kapłan może w nowy sposób modlić się do Przedwiecznego. Jesteś błogosławiona, boś otrzymała łaskę dla świata i przynosisz mu Zbawiciela. Wybacz twemu słudze, że nie dostrzegł wcześniej twego Majestatu. Swym przybyciem przyniosłaś nam wszystkie łaski, ponieważ tam, gdzie jesteś, o Pełna Łaski, Bóg czyni cuda i święte są ściany tam, gdzie wchodzisz! Święte stają się także uszy słuchające twego głosu i ciała, jakich dotykasz. Święte stają się serca, ponieważ Ty dajesz łaski, Matko Najwyższego, Dziewico przyrzeczona od Proroków. Oczekiwana, żeby dać Bożemu ludowi Zbawiciela." Maryja uśmiecha się i przepełniona pokorą mówi: "Chwała Panu, tylko Jemu. Od Niego, a nie ode mnie pochodzą wszystkie łaski. On ich tobie hojnie udziela, abyś Go miłował i służył w doskonałości przez resztę życia, żeby zasłużyć na jego Królestwo, które mój Syn otworzy Patriarchom, Prorokom i sprawiedliwym Pana. A ty, który możesz już teraz modlić się przed Świętym, proś za mną, służebnicą Najwyższego, ponieważ być Matką Bożego Syna jest szczęśliwym przeznaczeniem, natomiast być Matką Odkupiciela jest przeznaczeniem okrutnej boleści. Módl się za mnie, bo czuję, jak z godziny na godzinę rośnie ciężar mego cierpienia. I będę musiała dźwigać go przez całe życie. Jeśli nawet nie znam szczegółów, to jednak czuję, że będzie to cięższe, niż gdyby świat cały spoczął na moich niewieścich barkach, a ja mam ten świat ofiarować Niebu. Ja, ja sama, biedna niewiasta! Moje Dziecię, mój Syn, ach! Teraz twój syn przestaje płakać, kiedy go kołyszę, lecz czy będę mogła ukołysać swego, żeby ukoić jego ból?... Módl się za mnie, kapłanie Boży. Moje serce drży jak kwiat wśród nawałnicy. Przyglądam się ludziom i miłuję ich, lecz poza twarzami widzę ukazującego się Nieprzyjaciela, co czyni z nich wrogów Boga, Jezusa, mego Syna... " I na tych słowach Maryi i na łzach, które połyskują w jej oczach widzenie ustaje. * * * 39. "OTWÓRZCIE WASZEGO DUCHA NA PRZYJĘCIE ŚWIATŁOŚCI W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2683-2685 Mówi Maryja: "Temu, kto ze skruchą uznaje swą winę przed Panem i w szczerości serca pokornie się oskarża, Bóg przebacza. I nie tylko przebacza - wynagradza go. Och! Mój Pan, jaki jest dobry dla szczerze pokornych! Dla tego, który w Niego wierzy i ufa Jemu. Oczyśćcie waszego ducha ze wszystkiego, co go zaciemnia i sprawia, że staje się ociężały. Otwórzcie wasze umysły na przyjęcie Światłości. Będzie was prowadziła w ciemnościach jak latarnia morska, stanie się przewodnikiem i świętym pokrzepieniem. O przyjaźni z Bogiem! Jesteś szczęściem jego wiernych, jesteś bogactwem, któremu żadna inna wartość nie dorówna. Kto cię posiada, nigdy nie jest samotny, ani nie czuje goryczy rozpaczy. Nie niweczysz cierpienia, o święta przyjaźni, albowiem cierpienie było dolą wcielonego Boga i może być losem człowieka, lecz swoją miłością osładzasz boleść i wlewasz nam światła i pieszczoty, co jak niebiański dotyk przynoszą ulgę w krzyżu. Kiedy zaś Boża Dobroć daje wam jakąś łaskę, użyjcie otrzymanego dobra na chwałę Bożą. Nie bądźcie tacy, jak ci szaleńcy, co z pożytecznego przedmiotu robią szkodliwą broń albo jak ludzie marnotrawni, którzy za pomocą bogactwa, przygotowują sobie utrapienia. Nazbyt wiele sprawiacie Mi bólu, o dzieci moje, kiedy spoza waszych twarzy widzę ukazującego się Nieprzyjaciela, tego, który występuje przeciw mojemu Jezusowi. Zbyt wiele cierpienia.! Chciałabym być dla wszystkich Źródłem Łask, ale nazbyt wielu spośród was nie chce mojej Łaski. Prosicie o "łaski" z pozbawioną Łaski duszą, jak więc może wspomagać was Łaska, skoro jesteście jej wrogami? Zbliża się święte misterium Wielkiego Piątku. W waszych kościołach wszystko je wam przypomina i wielbi je. Zaiste trzeba je wielbić i przypominać, wspominając je w sercach i bijąc się w piersi jak ci, którzy schodzili z Golgoty mówiąc: "Zaprawdę Ten jest Zbawicielem i Synem Bożym, " i trzeba prosić: "Jezu, przez twoje Imię, ocal nas!" i wołać: "Ojcze przebacz nam", a wreszcie: "Panie nie jestem godzien, lecz jeśli Ty mi przebaczasz i przychodzisz do mnie, zostanie uzdrowiona dusza moja, bo ja już nie chcę, naprawdę nie chcę już grzeszyć, aby nie stać się znowu chorym i pełnym nienawiści do Ciebie. Módlcie się, dzieci, słowami mego Syna. Wstawiajcie się u Ojca za waszych nieprzyjaciół: "Ojcze, przebacz im". Wzywajcie Ojca, który się od was odwrócił, oburzony waszymi grzechami: "Ojcze! Ojcze, czemuś mnie opuścił? Jestem grzesznikiem, jeżeli więc mnie opuścisz, zginę. Wróć, Ojcze Święty, bym się mógł ocalić." Powierzajcie się Jedynemu, który może ochronić was całkowicie przed czartem i zachować wam wieczne dobro - waszego ducha: "Ojcze, w ręce twoje powierzam ducha mego". Och! Jeżeli ukorzycie się i poddacie miłośnie ducha Bogu, On poprowadzi wam go, jak ojciec swoje maleństwo, nie dozwalając, aby cokolwiek uczyniło waszemu duchowi coś złego. Jezus modlił się podczas konania, aby nauczyć was się modlić. Przypominam to wam w tych dniach Męki Pańskiej. A ty, Mario, ty, co widzisz moją macierzyńską radość i jesteś nią oczarowana, przemyśl i zapamiętaj sobie tę prawdę: że posiadałam Boga za pośrednictwem wzrastającego wciąż cierpienia. Zstąpiło ono we Mnie wraz z Potomkiem Boga i rosło jak olbrzymie drzewo, aż wzrosło tak, że dosięgło koroną Nieba, a korzeniami sięgnęło piekła wtenczas, kiedym otrzymała złożone na kolanach nagie, martwe Ciało, które powstało z mego ciała i kiedym ujrzała, i policzyła na Nim rany, i dotknęłam przebitego Serca, aby do ostatniej kropli dopełnić bólu." * * * 40. OKAZANIE CHRZCICIELA BOGU W ŚWIĄTYNI Napisane pomiędzy 5 a 6 kwietnia 1944, A 2687-2698 W nocy z Wielkiej Środy na Wielki Czwartek widzę, co następuje: Elżbieta, Zachariasz i Maryja wysiadają właśnie z wygodnego wozu, do którego jest przywiązany osiołek Maryi. Maryja trzyma w ramionach małego Jana, a Samuel prowadzi baranka, niosąc także koszyk z gołębiem. Stanęli przy znanym mi już zajeździe, gdzie pewnie zostawiają swe wierzchowce wszyscy udający się do Świątyni pielgrzymi. Maryja przywołuje człeczynę, który jest właścicielem stajni i pyta się go, czy nie przybył ktoś z Nazaretu wczoraj lub tego ranka. "Nikt, niewiasto" - odpowiada staruszek. Maryja jest nieco zdziwiona, lecz nie dodaje więcej ani słowa. Prosi Samuela o odwiązanie swego osła, potem dogania Zachariasza i Elżbietę. Tłumaczy spóźnienie Józefa, mówiąc: "Pewnie coś zatrzymało go w drodze, ale dziś z pewnością przybędzie. " Odbiera dziecko, które przedtem zostawiła Elżbiecie, i razem idą ku Świątyni. Straże pozdrawiają Zachariasza, witają go również z życzeniami inni kapłani. Dzisiaj, w sakralnym stroju, przepełniony szczęściem ojcostwa, Zachariasz wygląda bardzo pięknie. Prezentuje się niczym patriarcha. Myślę, że tak mógł wyglądać Abraham, gdy cieszył się z ofiarowania Panu Izaaka. Jestem świadkiem obrzędu przedstawienia Panu nowego Izraelity i oczyszczenia jego matki. I ceremonia jest wspanialsza od tej, którą miała Maryja, bowiem kapłani urządzają dla kapłańskiego syna wielkie święto. Nadbiegają gromadnie i tworzą uroczysty krąg wokół grupy niewiast z noworodkiem. Z ciekawości zbliżają się do nich także przypadkowi przechodnie i słyszę różne komentarze. Kiedy wszyscy udają się na wyznaczone miejsce, Maryja trzyma dziecko na rękach, dlatego otoczenie sądzi, że Ona jest matką. Ale pewna niewiasta zauważa: "To jest niemożliwe. Nie widzicie, że jest brzemienna? Niemowlę ma dopiero kilka dni, a Ona jest już przy nadziei. " "A jednak - mówi inna - tylko Ona może być matką. Tamta jest za stara. To musi być jakaś krewna, ponieważ w jej wieku na pewno nie można zostać matką. " "Chodźmy za nimi, a zobaczymy, kto ma rację. " I zdumienie wzrasta, gdy spostrzegają, że ta, co właśnie dopełnia oczyszczenia, to Elżbieta. Ponieważ to ona składa na ofiarę całopalną beczącego baranka, a gołąbka na ofiarę za grzechy. "To ona jest matką, widziałaś? ", "Nie. " "Tak. " Ludzie jeszcze nie są przekonani i szepcą między sobą. Robią taką wrzawę, że z władczej grupy kapłanów ktoś ich ucisza: "Psssyt". Tłum przyglądających się ceremonii cichnie na chwilę, lecz zaraz szum się wznawia, gdy rozpromieniona świętą dumą Elżbieta bierze dzieciątko i wkracza do Świątyni, żeby okazać je Panu. "Widzicie, że to jednak ona! " "Zawsze matka spełnia ofiarowanie." "Czy to nie jest cud?" "Kim się stanie dziecko otrzymane przez tę niewiastę w tak późnym wieku?" "Co to zapowiada?" "Czy nie wiecie? - mówi ktoś, kto dopiero przed chwilą przybył śpiesznie i jest jeszcze całkiem zdyszany - to syn Kapłana Zachariasza z pokolenia Aarona, tego, który oniemiał podczas gdy ofiarowywał kadzidło w Sanktuarium." "Dziwy! Dziwy! A teraz znów mówi! Narodziny syna rozwiązały mu Język! " "Ciekawe, co za duch przemówił do niego, zawiązując mu mowę, by przywykł zachowywać milczenie dla sekretów Boga? " "Tajemnica! Jakie prawdy zostały objawione Zachariaszowi? " "Może jego syn będzie oczekiwanym przez Izraela Mesjaszem? " "Urodził się w Judei, ale nie w Betlejem i nie z dziewicy. To nie może być Mesjasz. " "Więc kimże on może być? " Jednak odpowiedź na te pytania pozostaje tajemnicą Boga i ludzie nie zaspokajają swej ciekawości. Uroczystość jest zakończona. Teraz kapłani fetują matkę i maleństwo. Jedynie na Maryję nikt nie zwraca uwagi, a nawet niektórzy okazują jej prawie odrazę, gdy zauważają jej stan. Kiedy wreszcie kończą się powinszowania, większość ludzi odchodzi, a Maryja chce wrócić do zajazdu, aby sprawdzić, czy nie ma tam Józefa. Ale jeszcze nie przybył, jest więc zawiedziona i zamyślona. Elżbieta szuka wyjścia z sytuacji. "Możemy zostać tu aż do seksty, ale potem trzeba jechać, żeby dotrzeć do domu przed zmrokiem. Jan jest jeszcze za mały, by przebywać nocą pod gołym niebem. " A Maryja odpowiada smutno, ale ze spokojem: "Pozostanę na którymś z dziedzińców Świątyni. Odnajdę moje nauczycielki... nie wiem jeszcze jak, ale jakoś sobie poradzę. " Zachariasz poddaje pomysł uznany przez wszystkich za dobry: "Chodźmy do rodziny Zebedeusza, bo z pewnością właśnie do nich uda się Józef, gdy będzie Cię szukał. A jeśli nie przyjdzie, to tam będzie Ci łatwiej znaleźć towarzystwo kogoś jadącego w stronę Galilei. U nich jest zawsze wielki ruch rybaków znad jeziora Genezaret." Odbierają z zajazdu osiołka Maryi i idą do krewnych Zebedeusza, którzy się okazują tymi samymi, co dali gościnę Józefowi i Maryi przed czterema miesiącami. Godziny mijają niezwykle prędko, a Józef nie pojawia się. Maryja koi troskę kołysząc małego Jana, ale widać, że jest smutna. Jakby dla ukrycia swego stanu nie zdjęła płaszcza pomimo upału, w którym wszyscy się pocą. Wreszcie ktoś kołacze do drzwi i wchodzi Józef. Twarz Maryi wypogadza się i rozjaśnia w uśmiechu. Józef pozdrawia Ją na powitanie, gdy Ona wysuwa się naprzód, żeby się z nim z szacunkiem przywitać. "Błogosławieństwo dla Ciebie od Boga, Maryjo! " - mówi Józef. "I dla ciebie, Józefie. I chwała Bogu, żeś przybył! Bo Zachariasz z Elżbietą mieli już odjechać, by być w domu przed nocą. " "Twój posłaniec przywędrował do Nazaretu w czasie, gdy pracowałem w Kanie. Dowiedziałem się o tym ubiegłego wieczora. I od razu wyruszyłem. Chociaż szedłem bez przystanku, jestem spóźniony, bo mój osioł zgubił podkowę. Wybacz mi. " "To ja cię powinnam przepraszać, że tak długo pozostawałam poza Nazaretem. Ale wiesz, oni byli tacy szczęśliwi, mając mnie przy sobie i dlatego, chcąc ich zadowolić, zostałam aż dotąd. " "Dobrze zrobiłaś, niewiasto. A gdzie jest dziecko? " Wchodzą do sąsiedniego pokoju, gdzie Elżbieta właśnie karmi małego Jana przed drogą. Widząc chłopca, Józef chwali przed rodzicami krzepkość dziecka, które Elżbieta odstawia od piersi i pokazuje Józefowi, lecz malec wykręca się i krzyczy, jakby go obdzierano ze skóry. Wszyscy się śmieją z tych protestów, nawet i krewniacy Zebedeusza, którzy są zajęci częstowaniem owocami, mlekiem i chlebem, i wielkim półmiskiem ryb, śmieją się także, przyłączając się do ogólnej rozmowy. Maryja mówi niewiele. Siedzi spokojnie i cicho w kącie trzymając, pod płaszczem ręce na łonie. Nawet wtedy gdy pije mleko z miseczki i zjada kiść winogron z odrobiną chleba, nie bierze udziału w rozmowie i nie rusza się z (miejsca)., Przygląda się Józefowi z mieszanymi uczuciami niepokoju i dociekliwości. On także się jej przygląda i po pewnym czasie, pochylając się nad jej ramieniem, pyta: "Czyś zmęczona? A może niezdrowa? Jesteś taka blada i smutna. " "Żal mi rozstawać się z małym Janem. Pokochałam go. Nosiłam go na sercu prawie od pierwszej chwili narodzin... " Józef nie zadaje więcej pytań. Tymczasem dla rodziny Zachariasza nadchodzi czas odjazdu. Wóz jest podstawiony pod drzwi domu i wszyscy tam idą. Dwie kuzynki obejmują się czule, Maryja wiele razy całuje maleństwo, zanim odda je matce siedzącej już na miejscu w wozie. Potem pozdrawia Zachariasza i prosi go o błogosławieństwo. Gdy klęka przed kapłanem, płaszcz ześlizguje się z ramion i w jaskrawym świetle letniego popołudnia ukazują się jej zaokrąglone kształty. Nie wiem, czy Józef to zauważa, ponieważ jest w tej chwili zajęty pożegnaniem z Elżbietą. Wóz się już oddala. Józef powraca do wnętrza domu wraz z Maryją, która siada na dawnym miejscu w zacienionym kącie. "Jeśli Ci nocna podróż nie przeszkadza, proponuję wyruszyć do Nazaretu o zmierzchu. W dzień jest wielki upał, natomiast nocą jest chłodno i spokojnie. Chodzi mi o Ciebie, abyś nie była za bardzo narażona na palące słońce. Dla mnie to głupstwo wystawiać się na żar kanikuły. Ale Ty... " "Jak sobie życzysz, Józefie. Ja też myślę, że lepiej będzie podróżować nocą." "Dom utrzymałem w porządku, ogród - także. Zobaczysz, jakie tam są teraz piękne kwiaty. Przyjeżdżasz w samą porę, by zobaczyć jak kwitną. Jabłoń, figowiec i winorośl są obsypane owocami jak nigdy, a granat musiałem podeprzeć, jest tak obciążony całkiem już sporymi owocami, jakich się o tej porze roku jeszcze nie spotyka. A jeśli chodzi o oliwkę... Będziesz miała w bród oliwy! Kwitła w cudowny sposób i żaden kwiat się nie zmarnował; każdy z nich dał malutką oliwkę. Gdy dojrzeją, drzewo będzie pokryte ciemnymi perłami. W całym Nazarecie tylko u Ciebie jest taki urodzaj. Nawet krewni są zadziwieni. Alfeusz twierdzi, że to cud." "Uczyniony twoimi rękoma. " "Och, nie! Jestem zwykłym człowiekiem. Cóż mogłem zdziałać? Trochę troski o drzewa i trochę wody kwiatom! Ale, wiesz? Doprowadziłem źródło w głąb ogrodu, do groty i umieściłem tam zbiornik. W ten sposób nie będziesz musiała wychodzić, żeby mieć wodę. Przywiodłem ją ze źródła znajdującego się nad gajem oliwnym Macieja. Jest czysta i obfita. Sprowadziłem ją małym strumyczkiem, który starannie przykryłem i teraz, płynąc, śpiewa jak harfa. Martwiłem się, widząc jak ciągle chodzisz do miejscowej studni i wracasz obciążona pełnymi wody amforami. " "Dziękuję ci, Józefie. Jesteś dobry. " Małżonkowie milkną oboje, jakby zmęczeni. Józef nawet drzemie. Maryja się modli. Nadchodzi wieczór. Gospodarze nalegają, żeby zjedli coś jeszcze przed podróżą. Józef dostaje chleb i ryby. Maryja pije tylko mleko i częstuje się owocami. Potem odjeżdżają. Wsiadają na osły i jak w poprzednią stronę, Józef kulbaczy kuferek Maryi przed sobą i bada starannie siodło Maryi, zanim ona się na nim umieści. Widzę, jak Józef obserwuje bacznie moszczącą się w siodle Maryję, ale się nie odzywa. Rozpoczynają podróż w momencie, kiedy na niebie zaczynają migotać gwiazdy. Spieszą się do wyjazdowej Bramy, zanim zostanie zamknięta. Gdy opuszczają Jerozolimę drogą na Galileę gwiazdy błyszczą już mocno. Okolica spowita jest ogromną ciszą. Słychać tylko kląskanie słowika i kopyt dwu osiołków uderzających w twardą, zeschniętą przez letnie upały drogę. * * * 41. "GDYBY JÓZEF BYŁ MNIEJ ŚWIĘTY, BÓG NIE BYŁBY MU UDZIELIŁ SWEGO ŚWIATŁA" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2698-2705 Mówi Maryja: "Dzisiaj jest wigilia Wielkiego Czwartku. Niejednemu z was widzenie to może się wydawać nie na czasie. Lecz twoje cierpienie (jako) miłującej Jezusa ukrzyżowanego, napełnia twoje serce i pozostaję w nim nawet wtenczas, kiedy pojawia się pełne słodyczy widzenie. Podobnie jak ciepło, co rozchodzi się od płomienia, który nie będąc już płonącym ogniem, jest nim jednak jeszcze, będąc żarem. Ogień jest płomieniem, a nie ciepłem, jakie wokół siebie rozprzestrzenia. Żadna błogosławiona lub oczyszczająca wizja nie może zabrać z twojego serca żaru tej boleści. Zachowaj ją jak drogocenny skarb, bardziej cenny nawet od własnego życia. Albowiem ta boleść zaiste jest największym darem, jaki Bóg może dać człowiekowi wierzącemu w jego Syna. Skądinąd, to widzenie jakie ci teraz daję, nie odbiega tak bardzo od obchodzonych wspomnień tego tygodnia, jakim należy poświęcić się w okresie Wielkiego Tygodnia. Mój Józef także przeżył swoją Mękę. Rozpoczęła się ona w Jerozolimie z chwilą, kiedy zdał sobie sprawę z mojego stanu i trwała tyleż dni, co "później" dla Jezusa i dla Mnie. To duchowe cierpienie Józefa nie było wcale mniej bolesne od naszego. Jedynie świętość mojego małżonka Józefa, sprawiła, że przeżył ją tak godnie, z zachowaniem do tego stopnia tajemnicy, że przez całe wieki przeszła tak mało dostrzeżona. Och! Była to pierwsza wspólna Męka, (Józefa i moja)! Któż może wyrazić ogrom natężenia tak intymnego, przeżywanego w cichości cierpienia? Któż zdoła opisać mój ból, kiedy spostrzegłam, że Niebo mnie jeszcze nie wysłuchało i nie objawiło dotąd Józefowi tajemnicy (Wcielenia)? Zrozumiałam, że nie został wtajemniczony, był bowiem wobec Mnie jak zawsze pełen szacunku. Zachowywał się tak jak przedtem. Gdyby wiedział, że noszę w sobie Słowo Boże, z pewnością uwielbiłby to Słowo w moim żywocie należnym Bogu aktem czci. Nie omieszkałby tego uczynić, tak samo jak Ja nie byłabym mu odmówiła przyjęcia tego uwielbienia; nie dla Mnie przecież, ale dla Tego, który istniał we Mnie, noszony jak tablice prawa i naczynie manny w Arce Przymierza. Któż może zważyć ciężar walki przeciw zwątpieniu i przeciw przygnębieniu, chcącemu Mnie opanować i przekonać, że daremnie zaufałam Panu? Och! Wierzę, że była to furia Szatana! Czułam, jak za moimi plecami pojawia się zwątpienie i wyciąga swoje groźne szpony, żeby uwięzić moją duszę i powstrzymać ją od modlitwy. Zwątpienie jest śmiertelnym niebezpieczeństwem dla ducha. Śmiertelnym, ponieważ jest pierwszym natarciem choroby nazywającej się "rozpacz", przeciwko której duch musi działać ze wszystkich sił, żeby nie narazić duszy na śmierć i nie stracić Boga. Któż mógłby opowiedzieć dokładnie i zgodnie z prawdą o cierpieniu Józefa, poznać jego myśli i zamęt powstały w jego uczuciach? Był jak mały statek zagubiony wśród wielkiej nawałnicy. Znajdował się w wirze różnych przemyśleń, z których jedne były zjadliwsze i boleśniejsze od drugich. Na pozór był człowiekiem zdradzonym przez swoją niewiastę. Widział, jak z jej powodu ginie jednocześnie jego dobre imię i ludzki szacunek. Czuł się w całej okolicy wytknięty palcem, jako człowiek pożałowania godny. Czuł, jak wobec tego bezspornego faktu, umiera cały jego szacunek i miłość do Mnie. I tu właśnie świętość Józefa bardziej jeszcze rozbłyska niż moja. I mogę, jako jego małżonka, świadczyć o tym przez moją miłość małżeńską, bo chcę, żebyście i wy go kochali, mojego Józefa, tego człowieka mądrego i rozważnego, cierpliwego i dobrego, któremu nie było obce misterium Odkupienia, bowiem związał się był z nim głęboko, ponieważ w tym celu poświęcił swój ból i samego siebie. Ocalił Zbawiciela za cenę poświęcenia wynikającego z jego osobistej świętości. Gdyby był choć trochę mniej święty, postąpiłby po ludzku, oskarżając Mnie o cudzołóstwo, żeby Mnie ukamienowano, a wraz ze Mną zabito owoc mojego grzechu. Gdyby Józef był choć trochę mniej święty, Bóg nie dałby mu światła, żeby prowadzić go w tak ciężkim i niezwykłym doświadczeniu. Jednakże Józef był święty. Jego duch był czystością i żył w Bogu. Miłość Boga i bliźniego była w nim płomienna i przemożna. I dzięki tej miłości ocalił wam Zbawiciela, zarówno przez to, że Mnie wtedy nie oskarżył wobec Starszych, jak i później, przez natychmiastowe posłuszeństwo, gdy opuścił wszystko, ocalając Jezusa w Egipcie. Trwało to tylko trzy dni, lecz przez intensywność napięcia, te przeżyte przez Józefa dni były straszne; stały się jego Męką i stały się również moją pierwszą Męką, jaką musiałam przeżyć. Rozumiałam jego cierpienie, a nie mogłam mu w żaden sposób ulżyć. Musiałam przecież pozostać wierna i posłuszna rozkazowi Boga, który Mi powiedział: "Zamilcz". Gdy przybyliśmy do Nazaretu, Józef odszedł po zdawkowym pożegnaniu. Wydawał się zgarbiony i przez ten krótki czas podróży nieomal postarzały. Gdy zobaczyłam, że nie przyszedł odwiedzić Mnie wieczorem, jak to miał w zwyczaju, to powiadam wam, dzieci, że moje serce zapłakało z nazbyt dojmującego bólu. Zamknięta w domu, sama, tam gdzie wszystko przypominało Mi Zwiastowanie i Wcielenie, i gdzie wszystko przypominało Mi zaślubionego w nieskazitelnym dziewictwie Józefa, musiałam się przeciwstawiać przygnębieniu, podszeptom Szatana i ufać, ufać i ufać. I modlić się, modlić i modlić. I wybaczać, wybaczać i wybaczać Józefowi podejrzenie, i wzburzenie słusznym gniewem. Dzieci: pamiętajcie, że trzeba mieć nadzieję, modlić się i wybaczać, żeby otrzymać w swojej sprawie interwencję Bożą. Wy także musicie przeżyć w waszym życiu własną mękę. Zasłużyliście na to przez wasze grzechy. Uczę więc was, jak ją zwyciężyć i zamienić w radość. Miejcie bezgraniczną nadzieję. Módlcie się bez nieufności. Wybaczajcie, żeby i wam było wybaczone. Dane przez Boga przebaczenie stanie się dla was, o dzieci, takim pokojem, jakiego pragniecie. Na razie już niczego więcej wam nie powiem. Aż do czasu po triumfie wielkanocnym, będzie cisza. Jest czas Męki. Współczujcie waszemu Odkupicielowi. (W tej ciszy) usłyszcie skargi, policzcie łzy i rany. One wszystkie są za was zniesione i także za was zostały wycierpiane. Każde inne widzenie niech ustąpi przed tym, które wam przypomina dokonane dla was Odkupienie." * * * 42. MARYJA I JÓZEF Z NAZARETU WYJAŚNIAJĄ SYTUACJĘ Napisane 31 maja 1944, A 2705-2712 I oto, po pięćdziesięciu trzech dniach (przerwy), Mama znów się ukazuje w widzeniu, które mam umieścić w tej książce. Odżywa we mnie uczucie szczęścia, ponieważ zobaczyć Maryję znaczy nie posiadać się z radości. A zatem, widzę nazarejski ogródek. Maryja przędzie w cieniu bardzo bujnie rozrośniętej jabłoni, obciążonej różowiejącymi owocami. Wyglądają jak rumiane i krągłe dziecięce policzki. Dziś jednak Maryja nie ma rumieńców. Śliczne rumieńce jakie okraszały jej lica na Hebronie, znikły. Ma twarzyczkę bladą, niby z kości słoniowej, tylko zarys ust odznacza się nikłym koralem. Pod spuszczonymi powiekami znajdują się dwa ciemne cienie, a brzegi powiek są spuchnięte jakby od płaczu. Oczu nie widzę, bowiem ma nieco pochyloną główkę, gdyż śledzi uważnie wykonywaną pracę. Jest jeszcze bardziej zatopiona w smutnych myślach; bo słyszę westchnienia jak u kogoś, kto bardzo cierpi. Ubrana jest w suknię z białego lnu, ponieważ na dworze jest bardzo ciepło, pomimo że pora jest jeszcze wczesna, na co wskazuje nienaruszona świeżość kwiatów. Głowę ma odsłoniętą. Słońce, prześwitując przez poruszone wiatrem liście jabłoni, przesiewa wokół Niej sięgające aż do brunatnej ziemi grządek plamy światła, tworzące na jasnej głowie Maryi szczerozłote błyski. Z domu, ani z sąsiedztwa, nie dochodzi żaden dźwięk. Słychać tylko szum nitki wody doprowadzonej do zbiornika w głębi ogrodu. Maryja zrywa się zaskoczona, kiedy rozlega się kołatanie do drzwi domu od strony drogi. Odkłada na bok kądziel i wrzeciono. Idzie, żeby otworzyć drzwi. Mimo, że jej suknia jest szeroka i nieprzylegająca, nie skrywa dokładnie okrągłości bioder. Staje naprzeciw Józefa i blednie aż po wargi. W tej chwili blada twarzyczka jest tak pozbawiona krwi jak hostia. Patrzy na Józefa smutnie i pytająco. Za to spojrzenie Józefa zdaje się błagać o przebaczenie. Stoją tak chwilę, patrząc na siebie w zupełnej ciszy. Maryja odzywa się pierwsza: "Przychodzisz tak rano, Józefie? Co chcesz mi powiedzieć? Wejdź, proszę." Józef wchodzi zamykając drzwi. "Powiedz, Józefie, czego ci potrzeba? " "Twojego przebaczenia. " Józef pochyla się, jakby chciał uklęknąć. Jednak Maryja, zawsze taka powściągliwa w dotykaniu go, chwyta go zdecydowanie za ramiona, aby temu przeszkodzić. Maryja mieni się na twarzy, tak że raz jest całkiem czerwona, a raz blada, jak przedtem. "Mojego przebaczenia? Nie mam ci niczego do wybaczenia, Józefie. Powinnam ci tylko raz jeszcze podziękować za wszystko, coś tutaj podczas mojej nieobecności zrobił i za miłość, którą do mnie żywisz." Józef patrzy na Nią i widzę dwie wielkie łzy formujące się w zapadniętych, głębokich oczach, utrzymujące się tam jak na brzegu jakiegoś naczynia, a które potem toczą się już po policzkach i brodzie. "Przepraszam Cię, Maryjo. Okazałem Ci brak zaufania. Teraz wiem. Nie godnym takiego skarbu. Okazałem Ci brak miłosierdzia. Oskarżałem Cię w sercu. Oskarżałem niesprawiedliwie, bom nie prosił o wyjaśnienie prawdy. Uchybiłem prawu Bożemu, nie miłując Cię tak, jak bym siebie miłował..." "Och! Skądże! Wcaleś nie uchybił!" "Tak, Maryjo. Gdybym został oskarżony o podobne przestępstwo, z pewnością bym się bronił. Ty... nawet nie dałem Ci możliwości obrony, chcąc podjąć decyzję nie pytając Cię o nic. Uchybiłem Ci, obrażając podejrzeniem. Samo tylko podejrzenie jest obrazą, Maryjo. Ten kto podejrzewa, nie dowie się. Nie poznałem Cię tak, jakem powinien był poznać. Jednakże dla cierpienia, jakie zniosłem... trzy dni męczarni, przebacz mi, Maryjo." "Nie mam ci niczego do wybaczenia. A raczej: ja cię przepraszam za ból, jaki tobie sprawiłam. " " Och! Tak, jakie to było cierpienie! Jakież cierpienie! Spójrz, tego ranka powiedziano mi, że mam posiwiałe skronie, a na twarzy zmarszczki. Więcej niż dziesięć lat przybyło mi przez te trzy dni. Ale czemu byłaś aż tak pokorna, żeby zmilczeć przede mną, twoim małżonkiem, taką chwałę i pozwoliłaś, żebym Cię podejrzewał?" Józef nie klęczy, lecz jest tak pochylony, jakby klęczał i Maryja kładzie mu rękę na głowie i uśmiecha się. Wydaje się rozgrzeszać. Mówi: "Gdyby moja pokora nie była doskonała, nie mogłabym zasłużyć na poczęcie Oczekiwanego, który przychodzi, by zmazać grzech pychy, co zrujnował człowieka. A poza tym, byłam posłuszna... Bóg zażądał ode mnie tego posłuszeństwa. Jak wiele mnie to kosztowało... z powodu troski o ciebie, Józefie, że zadaję ci cierpienie. Nie miałam jednak wyboru. Musiałam usłuchać. Jestem Służebnicą Boga, a słudzy nie dyskutują otrzymanych rozkazów, tylko je wykonują, Józefie, nawet wtedy, gdy wyciskają one krwawe łzy. " I mówiąc to Maryja płacze cicho. Tak cicho, że pochylony Józef spostrzega to dopiero wtedy, gdy jedna łza spada na ziemię. Wtedy unosi głowę i - po raz pierwszy widzę, żeby to robił - ujmuje obie drobne ręce Maryi w swoje silne i opalone dłonie i całuje końce różowych, wystających z uścisku jego dłoni palców, które wyglądają jak pączki kwiatów brzoskwini. "Teraz się trzeba zatroszczyć o... " i Józef nie kończy zdania, lecz patrzy na postać Maryi, a Ona natychmiast siada zarumieniona, żeby nie stać tak wystawiona na to badawcze spojrzenie. "Trzeba się będzie pospieszyć... Sprowadzę się tutaj... dopełnimy obrzędu godów... W przyszłym tygodniu? Czy dobrze?" "Zgadzam się na wszystko, co zrobisz, Józefie. Jesteś głową rodziny, a ja tylko twoją służebnicą." "Nie, to ja jestem twoim sługą. Jestem szczęśliwym sługą mojego Pana, który wzrasta w twym łonie. Błogosławionaś między wszystkimi niewiastami Izraela. Dziś wieczorem zawiadomię rodzinę, potem... jak już zamieszkam tutaj, będziemy wszystko przygotowywać na przyjście... Och! W jaki sposób przyjmę Boga w moim domu? W moje ramiona Boga? Chyba umrę ze szczęścia!... Nigdy nie odważę się Go dotknąć!..." "Zobaczysz, że będziesz mógł, tak jak i ja, z pomocą łaski Bożej." "Ty, to co innego. Ale ja jestem marnym człowiekiem, najbiedniejszym z synów Bożych!... " "Jezus przychodzi do nas, biednych ludzi, aby ubogacić nas w Bogu. Przychodzi do nas obojga, bo jesteśmy najskromniejsi i to uznajemy. Raduj się, Józefie. Ród Dawida ma oczekiwanego Króla i nasz dom staje się przez to okazalszy od królewskiego pałacu Salomona, ponieważ tu będzie Niebo i będziemy dzielić z Bogiem tajemnicę pokoju. Ludzie dowiedzą się o tym później. Będzie wzrastał pośród nas, a nasze ramiona staną się kołyską dla dorastającego Odkupiciela, a nasza troska zapewni Mu chleb... Och! Józefie! Usłyszymy głos Boga, nazywający nas ojcem i Matką! Och i..." I Maryja płacze z radości. Jakże są szczęśliwe te łzy! Teraz Józef klęczy u jej stóp i także płacze z twarzą prawie ukrytą w luźnych fałdach szerokiej sukni Maryi, która opadając, ściele się na skromną, ceglaną posadzkę izdebki. I na tym widzenie się kończy. * * * 43. "POZOSTAWCIE PANU TROSKĘ UZNANIA WAS ZA SWOJE SŁUGI" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2712-2716 Mówi Maryja: "Nie chcę, żeby ktoś sobie tłumaczył błędnie moją bladość. Nie pochodziła wcale z pojętej po ludzku obawy. Rozumując po ludzku, powinnam się spodziewać ukamienowania. Nie to jednak stało się powodem mojej trwogi. Cierpiałam z powodu bólu Józefa, Nawet myśl, żeby Mnie mógł oskarżyć, nie trapiła Mnie sama w sobie. Obawiałam się jedynie, żeby obstając przy oskarżeniu, nie uchybił miłości wobec bliźniego. Dlatego też, kiedym go ujrzała, cała krew uciekła Mi do serca. Była taka chwila, w której sprawiedliwy, obrażając miłosierdzie, mógłby obrazić Sprawiedliwego. I gdyby sprawiedliwy się pomylił - on, co nigdy nie popełnił błędu - dopiero to mogłoby Mi zadać najwyższe cierpienie. Gdybym nie była tak bezgranicznie pokorna - jak to tłumaczyłam Józefowi - to bym nie zasługiwała na noszenie w Sobie Tego, który, ażeby zetrzeć pychę rodzaju ludzkiego, poniżył Siebie - Boga, przez upokorzenie stania się człowiekiem. Pokazałam tobie tę scenę, jakiej nie przytacza żadna z Ewangelii, ponieważ chcę zwrócić ponownie - zbyt skierowaną w inną stronę - uwagę ludzi ku podstawowym wymaganiom, które są konieczne do podobania się Bogu po to, żeby mogli przyjmować Go ciągle do serca. (Potrzeba) wiary: Józef ślepo uwierzył słowom posłańca niebiańskiego. Pragnął jedynie wierzyć, albowiem był szczerze przekonany o tym, że Bóg jest dobry i że jemu, pokładającemu nadzieję w Panu, Pan nie zesłałby takiego cierpienia, (pozwalając na to), żeby został zdradzony, oszukany i wyszydzony przez bliźniego. Był uczciwy. Chciał wierzyć we Mnie i nie mógł przypuszczać bez doznania cierpienia, że inni nie są uczciwi. Żył Prawem, a Prawo nakazuje: "Miłuj bliźniego, jak siebie samego." (Zazwyczaj ludzie) tak kochają siebie, że uważają się za doskonałych, nawet jeżeli tak nie jest. Czemu zatem mamy zaprzestać miłowania bliźniego, kiedy zauważamy, że jest niedoskonały? (Trzeba posiadać) całkowitą Caritas: taką miłość Boga i bliźniego, która umie przebaczać - chce przebaczać. Już z góry przebaczyć, usprawiedliwiając we własnym sercu niedoskonałość bliźniego. Przebaczyć natychmiast, przyznając bliźniemu wszelkie okoliczności łagodzące. Tak samo, jak miłością Boga i bliźniego, trzeba odznaczać się całkowitą pokorą. Trzeba umieć przyznać się do popełnionego błędu nawet jeśli chodzi o zwyczajną myśl, a nie unosić się pychą - bardziej jeszcze szkodliwą od popełnionego przedtem błędu - polegającą na tym, że nie umiało się przyznać: "Pomyliłem się." Wszyscy się mylą, prócz Boga. Gdzież jest taki człowiek, co może powiedzieć: "Ja się nigdy nie mylę"? Istnieje jeszcze trudniejsza pokora: taka, dzięki której człowiek potrafi przemilczać, dziejące się w nim, a pochodzące od Boga cuda, skoro nie ma potrzeby oznajmiania o nich. Po to, by uniknąć chwalenia się nimi albo po to, by nie upokorzyć bliźnich, którzy takich szczególnych darów Bożych nie mają. Jeżeli Bóg chce, och! Jeśli chce tego, Sam się objawia swojemu słudze! Elżbieta "zobaczyła" Mnie taką, jaką byłam. A mój małżonek poznał, kim byłam, dopiero wtenczas, kiedy nadeszła dlań pora poznania (prawdy). Pozostawcie Panu troskę uznania was za jego sługi. On dąży do tego z miłosnym pośpiechem, ponieważ każda istota ludzka, która podejmuje się uczestniczenia w jakimś szczególnym zadaniu, jest nową chwałą, dodaną do nieskończonej chwały Bożej i świadczy o tym, kim jest człowiek. Udowadnia, że jest taki, jakim Bóg chciał go mieć: jest najmniejszą doskonałością, która odzwierciedla swojego Autora. Pozostawajcie w cieniu, zachowując milczenie, o wybrańcy Łaski, żeby móc słyszeć te jedyne słowa, co są słowami "życia" i zasłużyć na posiadanie w was i ponad wami jaśniejącego wiecznie Słońca. Och! Światłości bardziej niż błogosławiona, która jesteś Bogiem, o radości twoich sług, zajaśniej w tych twoich sługach, niech się weselą w pokorze, wysławiając Ciebie, Ciebie Jedynego, który rozpraszasz i poniżasz pysznych, wywyższając pokornych i miłujących Ciebie, aż do wspaniałości twojego Królestwa. " * * * 44. ZARZĄDZENIE SPISU LUDNOŚCI Napisane 4 czerwca 1944, A 2716-2724 Znów widzę domek nazarejski, malutką izbę, gdzie zazwyczaj Maryja spożywa posiłki. W tej chwili jest zajęta robieniem czegoś z białego płótna. Odkłada robotę i wstaje, żeby zapalić kaganek i zamknąć drzwi, bowiem zapada noc, a zielonkawe światło, wpadające przez drzwi szeroko otwarte na ogród, już nie wystarcza. Spostrzegam, że jej poważny stan jest bardzo posunięty. Mimo to jest bardzo piękna. Porusza się swobodnie i z wdziękiem w całym sposobie bycia. Nie ma w Niej tej ociężałości, jaka zazwyczaj towarzyszy niewiastom przed rozwiązaniem. Tylko wyraz twarzy jest odmienny. Teraz Maryja jest "niewiastą". Przedtem, w czasie Zwiastowania, była młodziutką dzieweczką o pogodnej, nieświadomej twarzyczce. Posiadała oblicze niewinnego dziecka. Potem, w domu Elżbiety, gdy urodził się Chrzciciel, rysy jej twarzy wysubtelniały, osiągając bardziej dojrzały wdzięk. Obecnie jej oblicze jest pogodne, lecz z wyrazem słodkiego dostojeństwa niewiasty, która osiągnęła pełną doskonałość w macierzyństwie. Obecnie, Ojcze, Maryja nie przypomina już drogiego mi wizerunku ze Zwiastowania we Florencji, o którym kiedyś pisałam. Odnajdywałam w Maryi podobieństwo do tego obrazu, gdy była małą dziewczynką. Teraz, ma twarz bardziej pociągłą i szczupłą, a oczy bardziej zamyślone i większe. Jej twarz jest taka, jaką ma również dzisiaj w Niebie. Ponieważ obecnie odzyskała wygląd i lata życia z czasu, w którym rodziła Zbawiciela. Trwa w Niej wieczna młodość Tej, co nie zaznała nie tylko zniszczenia śmierci, ale nawet upływu lat. Czas nie tknął naszej Królowej, Matki Pana i Stwórcy Czasu i jeśli w cierpieniu Męki Pańskiej, które się dla Niej zaczęło o wiele, wiele wcześniej - można powiedzieć, że zaczęło się od chwili rozpoczęcia przez Jezusa ewangelizacji - postarzała się tylko przez wyraz bólu w taki sposób, jakby ból zakrył jej niezniszczalną osobę jakąś zasłoną. W rzeczywistości, odkąd ujrzała zmartwychwstałego Jezusa, znów stała się młoda i doskonale (piękna), jak przed czasem tego strasznego cierpienia, jak gdyby całując Najświętsze Rany czerpała z nich balsam młodości, niweczący dzieło czasu. Co więcej, także i dzieło bólu. Zaledwie przed ośmioma dniami widziałam Zesłanie Ducha Świętego, dzień Pięćdziesiątnicy. Wtenczas widziałam Ją - jak wtedy pisałam - "tak Piękną, tak Piękną i nagle młodszą". A wcześniej pisałam, że: "Wydaje się aniołem z błękitów". Aniołowie się nie starzeją. Są wiecznie piękni, przebija z nich wieczna młodość, wieczna obecność Boga. Młodość Maryi jest taka jak u aniołów: anioł z błękitów dochodzi do swej pełni - i (Maryja) także dochodzi do doskonałego wieku, który zabiera ze sobą do Nieba, zachowując tę doskonałość w swym świętym, uwielbionym ciele na wieczność, na czas kiedy Duch zaślubia Ją jako swoją Oblubienicę i koronuje na oczach wszystkich (zbawionych) - teraz nie jest to już tajemnicą jak wtedy, kiedy dokonało się to (w ukryciu) przed światem, w nieznanej izdebce, w obecności jednego tylko świadka, Archanioła. -Chciałam zrobić tę dygresję, ponieważ wydała mi się potrzebna. Teraz powracam do opisywania. Obecnie Maryja stała się zaiste "niewiastą", pełną godności i wdzięku. Jednak jej uśmiech nabrał wyrazu słodyczy i majestatu. Jakaż jest piękna! Przychodzi Józef. Pewnie wraca z miasteczka, bo nie wchodzi drzwiami od strony warsztatu, (tylko od drogi). Maryja z uśmiechem unosi głowę. Józef także uśmiecha się do Niej. Ale wydaje się, że czyni to z wysiłkiem, jak ktoś zaniepokojony. Maryja bada go pytającym wzrokiem, zastanawiając się, co się mogło wydarzyć. Potem wstaje, bierze płaszcz zdjęty przez Józefa i kładzie go na skrzyni - ławie. Józef siada za stołem, opierając na nim łokcie i podpiera głowę ręką, a drugą gładzi i czochra na przemian brodę w zamyśleniu., "Masz jakąś troskę? Co cię trapi? - pyta Maryja. - Czy mogę cię pocieszyć? " "Zawsze mnie pocieszasz, Maryjo, tym razem jednak jest to wielkie zmartwienie... Dla Ciebie." "Dla mnie, Józefie? Z jakiego powodu?" "Na drzwiach synagogi powiesili edykt. Jest to rozkaz nakazujący spis ludności dla wszystkich Palestyńczyków. Trzeba iść zapisać się w miejscu pochodzenia. Dla nas oznacza to drogę do Betlejem..." "Och!" - przerywa mu Maryja, kładąc dłoń na łonie. "Przejęłaś się, prawda? Wiem, to przykra wiadomość." - Zarządzenie. "Nie o to chodzi, Józefie. Ja nie dlatego. Myślę... myślę o Świętych Pismach: o Racheli, matce Beniamina i małżonce Jakuba, z którego narodzi się Gwiazda: Zbawiciel. Rachela jest pochowana w Betlejem, a o nim jest powiedziane: "A ty, Betlejem Efrata, jesteś najmniejsze spośród miast Judei, lecz z ciebie wyjdzie Władca". Obiecany władca z rodu Dawida tam się narodzi... " "Myślisz, więc myślisz, że nadszedł już czas? Och, co my poczniemy?" Józef jest zupełnie przerażony. Patrzy na Maryję ze współczuciem. Ona to spostrzega i uśmiecha się. Uśmiecha się bardziej do siebie, niż do niego, jakby chciała powiedzieć: "To jest jednak człowiek, sprawiedliwy, ale człowiek. Widzi sprawy po ludzku i myśli także po ludzku. Zlituj się nad nim, moja duszo i doprowadź go do pojmowania duchem". Wszak dobroć skłania Ją do uspokojenia go. Nie kłamie, lecz usiłuje rozproszyć jego niepokój: "Nie wiem, Józefie, czas jest bardzo bliski, lecz czy Pan nie mógłby opóźnić czasu, żeby pozbawić cię tej troski? On wszystko może. Nie obawiaj się." "Ale podróż!... Kto wie, co za tłumy tam będą! Czy znajdziemy odpowiednie schronienie? Czy zdążymy wrócić na czas? A jeśli... jeśli zostaniesz tam matką? Jak sobie poradzimy?... Nie mamy tam domu i nikogo już tam nie znamy... " "Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze. Bóg pozwala zwierzęciu znaleźć schronienie, gdy ma młode. Wyobrażasz sobie; że nie zrobi tego dla swego Mesjasza? Myśmy Mu zawierzyli, prawda? Zawsze Mu zawierzajmy. Im większe jest doświadczenie, tym bardziej ufajmy. Jak dwoje dzieci włóżmy nasze ręce w jego Ojcowską dłoń. On nas poprowadzi. Jesteśmy Mu zupełnie oddani. Zobacz, jak nas do tej pory prowadził z miłością. Żaden ojciec, najlepszy z ojców, nie mógłby nam okazać więcej troskliwości. Jesteśmy jego dziećmi i sługami, spełniając jego wolę. Nic złego nie może się wydarzyć. Nawet ten edykt jest jego wolą. Bo kimże jest Cezar? Narzędziem w rękach Boga. Od czasu, gdy Bóg zdecydował przebaczyć człowiekowi, ustalił zawczasu wydarzenia dla swojego Chrystusa, ażeby jego Chrystus narodził się w Betlejem. A ono, najmniejsze miasto Judy, jeszcze wtedy nie istniało, a już została ogłoszona jego chwała. Trzeba, żeby ta chwała się urzeczywistniła i słowo Boga nie zostało uznane za kłamstwo - a tak by się stało, gdyby Mesjasz narodził się gdzie indziej - i oto powstał mocarz, bardzo daleko stąd i zapanował nad nami, a teraz chce poznać poddanych, właśnie teraz, kiedy świat żyje w pokoju... Och! Co znaczy nasza mała fatyga, gdy pomyślimy o piękności tego okresu bez wojny? Pomyśl o tym Józefie. Teraz jest czas, gdy nie ma na świecie nienawiści! Czy może być szczęśliwsza godzina dla wzejścia "Gwiazdy", której światło jest Boże i pełni ono rolę Odkupienia? Och, nie bój się, Józefie! Jeśli drogi będą niepewne, jeśli tłum utrudni nam podróż, obronią nas aniołowie i będą naszą obroną i oparciem. Nie dla nas, lecz dla ich Króla. Jeśli nie znajdziemy schronienia, osłonią nas skrzydłami. Nic złego nas nie spotka. Nic złego nie może się wydarzyć, bo Bóg jest z nami." Józef patrzy na Maryję i słucha uszczęśliwiony. Czoło mu się wygładza i powraca uśmiech. Podnosi się już bez oznak znużenia i niepokoju. Zwraca się do Maryi z uśmiechem. "Jesteś błogosławiona, jesteś Słońcem mojej duszy! I jako błogosławiona, umiesz zobaczyć wszystko w świetle Łaski, jaką jesteś napełniona! Nie traćmy więc czasu. Trzeba jak najszybciej jechać i jak najprędzej wracać, bo tu mamy przecież wszystko przygotowane na... dla..." "Dla naszego Syna, Józefie. Bo za takiego powinien uchodzić w oczach świata, pamiętaj o tym. Ojciec (Niebieski) otoczył tajemnicą jego przyjście i nie do nas należy uchylać jej rąbka. Zrobi to On, Jezus, gdy nadejdzie pora..." Nie można opisać piękności twarzy Maryi, jej spojrzeń wyrazu ani głosu, kiedy mówi: "Jezus". To już jest ekstaza. Na tej ekstazie widzenie się kończy. * * * 45. "KOCHAĆ TO ZNACZY ZADOWALAĆ TEGO, KOGO SIĘ KOCHA, NIE BACZĄC NA [WłASNE] UCZUCIA I KORZYŚCI" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2724-2727 Mówi Maryja: "Nie będę mówiła długo, lecz moje słowa są (dla was) pouczeniem. Chcę zwrócić uwagę małżonek na jedną ważną rzecz. Zbyt wiele związków małżeńskich rozpada się z winy niewiast, bo nie mają one względem małżonka tej miłości, która jest wszystkim: delikatności, litości i nie są dlań podporą. Mężczyzny nie obciąża cierpienie fizyczne, jakie tak bardzo ciąży na niewieście. Obciążają go natomiast wszystkie troski moralne: obowiązek pracy zarobkowej, powzięcia decyzji, obciążony jest odpowiedzialnością wobec ustanowionych władz i wobec własnej rodziny... Och! Jak wiele rzeczy obciąża mężczyznę! I jak bardzo, w związku z tym, potrzebuje on podtrzymania na duchu. Tymczasem egoizm niewiast jest tak wielki, że zmęczonemu, zniechęconemu, znękanemu i zatroskanemu małżonkowi niewiasta dodaje niepotrzebnie ciężaru swoich bezużytecznych i nie zawsze słusznych narzekań. A wszystko dlatego, że jest egoistką. Nie umie kochać. Kochanie nie jest zaspokajaniem własnych zmysłów i szukaniem korzyści. Kochać to zadowalać człowieka kochanego ponad zmysłami i własną korzyścią; to dawać jego duchowi pomoc, jakiej potrzebuje, żeby mieć rozwinięte skrzydła na niebie nadziei i pokoju. Następna ważna sprawa, na jaką chcę zwrócić waszą uwagę - mówiłam już zresztą o niej, lecz teraz powtarzam z naciskiem - to ufność pokładana w Bogu. Ufność łączy w sobie cnoty teologiczne. Posiadanie ufności jest znakiem posiadania wiary, a także znakiem posiadania nadziei i miłości. Kiedy ktoś miłuje, ma nadzieję i wierzy w daną osobę. Taki (człowiek) posiada ufność. Inaczej nie. Bóg zasługuje na okazanie Mu przez was takiego zaufania. Jeśli odnosicie tę ufność do mizernych ludzi, co nie zdolni są was zadowolić, dlaczego nie mielibyście obdarzyć ufnością Boga, który was nigdy nie zawodzi? Zaufanie jest także pokorą. Pyszny człowiek mówi: "Sam wszystko wykonam. Nie mam do niego zaufania, ponieważ jest niezdolny. Jest kłamcą i jest bezwzględny..." Człowiek pokorny mówi: "Ufam mu. Dlaczego nie miałbym mu zaufać? Dlaczego miałbym sądzić, że ja jestem od niego lepszy?" A z jeszcze większą słusznością mówi to Bogu: "Czemu nie miałbym zaufać Temu, kto jest dobry? Dlaczego miałbym sądzić, że potrafię to sam wykonać?" Bóg udziela się pokornemu, lecz oddala się od pysznego. Zaufanie jest także posłuszeństwem. Bóg miłuje posłusznych albowiem posłuszeństwo oznacza, że zarówno uważacie się za jego dzieci, jak też uznajecie Go za Ojca. A ojciec może tylko kochać, jeśli jest prawdziwym ojcem. Bóg jest waszym prawdziwym Ojcem i to Ojcem doskonałym. Trzecią ważną sprawą, nad jaką chcę, żebyście się zastanowili, jest to, żeby się zawsze opierać na zaufaniu. Nic nie może się wydarzyć bez Bożego zezwolenia. Jesteś możnym? Jesteś nim dlatego, że Bóg na to pozwolił. Jesteś podwładnym? Jesteś nim dlatego, że Bóg na to pozwolił. Bacz więc, o możny, byś nie uczynił ze swojej władzy zła. Będzie to zawsze "twoje zło", nawet jeśli na początku było złem innych. Dlatego, że jeśli Bóg na coś pozwala, to jednak nie pozwala na wszystko. Jeśli przekroczysz granice, uderzy cię i złamie. Ze swej strony ty, co jesteś zwykłym poddanym, staraj się uczynić ze swej sytuacji magnes ściągający na ciebie niebiańską opiekę. I nigdy nie przeklinaj. Pozostaw to Bogu. Do Niego bowiem, do Pana wszystkich ludzi, należy błogosławienie i przeklinanie swoich stworzeń. Pozostań w pokoju." * * * 46. PODRÓŻ DO BETLEJEM Napisane 5 czerwca 1944, A 2728-2739 Widzę główny trakt. Jest zatłoczony wielkim tłumem. Idą osły niosąc ludzi i sprzęty. Są też osły powracające tą samą drogą. Ludzie spinają wierzchowce. Kto jest pieszo, idzie śpiesznie, ponieważ jest zimno. Powietrze jest przejrzyste i suche, niebo pogodne, mają bowiem taką ostrą czystość, właściwą dniom w pełni zimy. Opustoszałe pola zdają się bardziej rozległe, a pastwiska zachowują krótką, spaloną zimowymi wiatrami trawę. Na tych pastwiskach owce szukają odrobiny pożywienia i szukają też słońca, które wschodzi bardzo powoli. Beczą, unosząc pyszczki, patrzą ku słońcu, jakby chciały powiedzieć: "Przyjdź prędko, bo jest zimno! " Teren staje się coraz bardziej falisty. Istne pagórkowate miejsce. Są tam pełne trawy niskie kotliny i stoki, doliny i górskie grzbiety. Pomiędzy nimi, wije się droga na południowy wschód. Maryja jedzie na szarym osiołku, dobrze zawinięta w ciepły płaszcz. Przed siodłem zamocowane jest urządzenie które widziałam już w czasie podróży do Hebronu, a na nim umieszczony jest kuferek z, najpotrzebniejszymi rzeczami. Józef idzie obok trzymając wodze: "Czyś zmęczona? " - pyta od czasu do czasu. Maryja patrzy z uśmiechem, odpowiadając "nie", lecz za trzecim razem dodaje: "Raczej ty możesz być zmęczony idąc pieszo. " "Och! Dla mnie to drobnostka. Myślę, że gdybym znalazł drugiego osła, byłabyś swobodniejsza i jechałoby się prędzej. Tylko że go nie znalazłem. W tej chwili każdy potrzebuje wierzchowca. Ale odwagi! Niezadługo będziemy w Betlejem. Za tą górą znajduje się Efrata." Milkną. Dziewica, wtedy gdy milczy, zdaje się skupiać na wewnętrznej modlitwie. Uśmiecha się nieznacznie do swoich myśli. Patrzy na tłum i nie dostrzega go, nie rozróżnia mężów od niewiast, od starców czy pasterzy, zamożnych od ubogich. Patrzy na to, co tylko Ona widzi. "Nie jest Ci zimno? " - pyta Józef, bowiem wiatr się wzmaga. "Nie. " Józef nie wierzy. Dotyka jej stóp odzianych w sandały, wiszących na boku osła, ledwie widocznych spoza długiego płaszcza. Uznaje chyba, że są zimne, ponieważ potrząsa głową. Zdejmuje derkę, przytroczoną do przewieszonego przez ramię rzemienia, i otula nią nogi Maryi, rozciągając ją także i na Łono tak, że ręce będą w cieple pod płaszczem i pod nią. Spotykają pasterza, przecinającego ze swym stadem drogę, by przejść z pastwiska znajdującego się po prawej stronie na inne, po lewej stronie. Józef pochyla się, by mu coś powiedzieć. Ten odpowiada potakując głową i Józef prowadzi osła za stadem na pastwisko, gdzie pasterz wydobywa z sakwy zwyczajną miseczkę, po czym doi bardzo tłustą i mleczną owcę. Daje naczynie Józefowi, który podaje je Maryi. "Niech was obu Bóg błogosławi - mówi Maryja. - Ciebie za miłość, a ciebie za dobroć. Będę się za ciebie modliła. " "Przybywacie z daleka? " "Z Nazaretu" - odpowiada Józef. "A dokąd jedziecie? " "Do Betlejem. " "Ciężka podróż dla niewiasty w jej stanie. To twoja małżonka? " "Tak, to moja małżonka. " "A macie się gdzie zatrzymać? " "Nie. " "To dość kłopotliwe, bo Betlejem jest pełne ludzi, którzy przybyli zewsząd, żeby się tam dać zapisać albo w tym samym celu jechać gdzie indziej. Wątpię, żebyście znaleźli nocleg. Czy chociaż znacie tę miejscowość?" "Niezbyt dobrze." "Wobec tego... powiem ci co zrobić... to z powodu Niej (patrzy na Maryję). Znajdziecie gospodę. Będzie przepełniona. Jest na placu, tym największym, lecz wskazuję ją wam, jako miejsce odniesienia. Główna droga was zaprowadzi. Nie możecie zabłądzić. Tam jest gospoda, ona jest wielka i niska, z dużą bramą. Będzie pełna. Jeżeli niczego nie znajdziecie w zajeździe ani w (okolicznych) domach, przejdźcie na tyły gospody, w stronę pól. Tam, w zboczu, są stajnie, służące nieraz zdążającym do Jerozolimy kupcom do umieszczania zwierząt, dla których nie ma miejsca w gospodzie. To są stajnie, w zboczu: wilgotne, zimne i bez drzwi. Zawsze są jednak schronieniem, ponieważ niewiasta... nie może pozostać na drodze. Może tam znajdziecie miejsce... oraz siano do spania i dla osła. I niech Bóg wam towarzyszy." "Niech cię Bóg napełni radością." - odpowiada Maryja. Józef zaś mówi: "Pokój niech będzie z tobą. " Wznawiają podróż. Dość szeroka kotlina ukazuje się zza skarpy, którą właśnie minęli. W tej kotlinie, w dole i na otaczających ją łagodnych pochyłościach, znajduje się wiele domów. Jest to Betlejem. "Jesteśmy na ziemi Dawida, Maryjo. Teraz odpoczniesz. Wydajesz mi się taka zmęczona!... " "Nie, Józefie. Rozmyślałam... i sądzę... " - Maryja bierze Józefa za rękę i mówi z promiennym uśmiechem: - "Myślę, że naprawdę mój czas się zbliża." "Boże Miłosierny! Więc co zrobimy?" "Nie bój się, Józefie. Wytrwaj. Nie widzisz, jaka jestem spokojna?" "Czy bardzo cierpisz?" "Och! Wcale. Jestem przepełniona radością. Taką wielką, tak piękną i tak niepohamowaną radością, że moje serce bije mocno i mówi mi: "On się rodzi! On się rodzi!" Mówi to za każdym uderzeniem. To mój Maleńki puka do mego serca i mówi: "Mamo, jestem tu, żeby Ci dać Boży pocałunek." Och! Co za szczęście, mój Józefie! " Józef jednak nie jest w radosnym nastroju. Myśli o naglącej potrzebie znalezienia schronienia i przyspiesza kroku. Kołacząc do każdych drzwi prosi o nocleg, ale na próżno. Wszystko zajęte. Docierają do gospody. Tam też przepełnienie. Nawet pod prymitywnymi krużgankami, otaczającymi duże wewnętrzne podwórze, biwakują ludzie. Józef zostawia siedzącą na ośle Maryję wewnątrz dziedzińca i odchodzi szukać w innych domach. Wraca zgnębiony. Nigdzie niczego nie ma. Zapada wczesny, zimowy zmierzch. Józef błaga właściciela zajazdu, błaga podróżnych. Są przecież mężczyznami, a poza tym są zdrowi, a tu jest niewiasta w krytycznym położeniu, przed porodem. Prosi, żeby się zlitowali. Ale nic z tego. Nawet jakiś bogaty faryzeusz przygląda mu się z widoczną odrazą i gdy Maryja się zbliża, odsuwa się, jakby zbliżała się trędowata. Józef czerwienieje i na jego twarzy widoczny jest wyraz oburzenia. Ale Maryja kładzie mu rękę na przegubie dłoni i mówi uspokajająco: "Nie nalegaj. Jedziemy. Bóg temu zaradzi. " Wychodzą i idą wzdłuż muru gospody. Skręcają w małą uliczkę, znajdującą się między nią, a ubogimi domami. Okrążają zajazd. Szukają. Znajdują rodzaj grot, jakby piwnice raczej niż stajnie, tak są niskie i wilgotne. Lepsze są już zajęte. Józef jest załamany. "Hej! Galilejczyku! - woła za nim jakiś stary człowiek - W głębi, pod tą ruiną, jest jeszcze jedna nora. Może tam nie ma nikogo. " Zbliżają się do tej "nory". Jest to zaiste nora. Pomiędzy gruzami zrujnowanej budowli, znajduje się wąskie przejście, a za nim jest grota, a raczej wydrążenie. Nawet więcej niż grota, podobna jest bowiem do fundamentów jakiejś starej konstrukcji, teraz pokrytej dachem z pozostałych resztek budowli, podstemplowanej ociosanymi z grubsza pniami drzew. Żeby zobaczyć lepiej wnętrze, ponieważ przy słabnącym świetle dnia mało co widać, Józef wyjmuje z zawieszonej na pasku sakwy hubkę i krzesiwo, zapala także wydobytą z niej lampkę oliwną i wchodzi do środka. Wita go ryczenie wołu. "Wejdź, Maryjo, grota jest wolna i nie ma nikogo prócz wołu. - Józef uśmiecha się. - Lepsze to niż nic. " Maryja zsiada z osła i wchodzi do środka. Józef zawiesza lampeczkę na jednym z pni służących za filary. Widać pokryte pajęczynami sklepienie i spód - zniszczone i podziurawione klepisko, pełne kamieni, gruzu i odchodów - zarzucony źdźbłami słomy. W głębi odwraca się wół i patrzy spokojnymi oczyma, a z pyska zwisa mu siano. Jest także prymitywny stołek do siedzenia i dwa kamienie w kącie koło szpary w ścianie. Czerń w tym kącie wskazuje, że tu rozpala się ogień. Maryja zbliża się do wołu. Jest zimno, więc kładzie mu ręce na karku, żeby je nieco ogrzać. Wół porykuje, ale pozwala się dotknąć. Widać rozumie. Zachowuje się tak samo łagodnie, gdy Józef odpycha go na bok, żeby wziąć z jaseł nad żłobem siano na posłanie dla Maryi. Jasła są podwójne, te z których karmi się wół i wyższe, jakby półka z zapasowym sianem. Stąd właśnie bierze siano, Józef. Robi też miejsce dla osła, który zmęczony i wygłodzony, zaraz zabiera się do jedzenia. Józef odkrywa jakieś przewrócone, całe obtłuczone naczynie. Wychodzi na zewnątrz, bowiem w pobliżu płynie strumyk i wraca z wodą, żeby napoić osła. Potem znajduje w kącie wiązkę gałęzi i usiłuje pozamiatać klepisko. Rozściela siano robiąc posłanie koło wołu w najsuchszym, najbardziej osłoniętym kącie. Ale i to biedne siano jest wilgotne, wzdycha więc i rozpala ogień. Z benedyktyńską cierpliwością suszy je nad ogniem garść po garści. Tymczasem Maryja, siedząc na topornym stołku, przygląda się zmęczona, ale uśmiechnięta. Suszenie jest już skończone, umieszcza się więc możliwie jak najwygodniej na miękkim sianie, opierając się plecami o drewniany filar. Józef wykańcza urządzanie wnętrza zawieszając swój płaszcz na wejściowym otworze, by służył za osłonę od wiatru, ale zabezpieczenie okazuje się dosyć wątpliwe. Potem podaje Dziewicy chleb z serem i wodę z manierki."Śpij teraz - mówi - a ja przypilnuję ognia, żeby nie zgasł. Na szczęście jest drewno. Miejmy nadzieję, że się będzie paliło i że wystarczy do rana. Oszczędzę oliwy w kaganku. " Maryja kładzie się posłusznie. Józef przykrywa Ją jej własnym płaszczem i derką, którą w czasie drogi miała na nogach. "Ale ty, będzie ci zimno! " "Nie, Maryjo. Siedzę przy ogniu. Postaraj się wypocząć. Jutro będzie lepiej. " Maryja bez sprzeciwu zamyka oczy. Józef zaszywa się w swoim kącie, na stołku przy kupce chrustu. Jest go mało. Nie wydaje mi się, żeby starczyło na długo. A oto jak są rozmieszczeni: Maryja na prawo, plecami do wejścia, do połowy zasłonięta pniem drzewa i przez ciało wołu, który położył się na ściółce. Józef z lewej strony, zwrócony ukośnie do wejścia, twarzą do ognia, a plecami do Maryi. Od czasu do czasu odwraca się i widzi, że leży spokojnie, jakby spała. Łamie po cichu suche gałęzie i rzuca po trosze na ogień, żeby nie wygasł i dawał światło, i pilnuje, żeby go wystarczyło. Widać tylko blask; czasem mniejszy, czasem żywszy, który niekiedy niknie zupełnie, bo kaganek został zgaszony. W półmroku odznacza się tylko białość wołu oraz twarz i ręce Józefa. Wszystko inne ginie w szarym półcieniu. "Nie komentujemy niczego - mówi Maryja. - Widzenie mówi samo za siebie. Zostawiam je wam, byście samodzielnie wyciągnęli wnioski o miłości bliźniego, pokorze i czystości, jaka z niego przebija. Odpoczywaj czuwając tak, jak ja czuwałam czekając na Jezusa. Przyjdzie i przyniesie ci pokój! " * * * 47. NARODZINY JEZUSA NASZEGO PANA Napisane 6 czerwca 1944, A 2739-2752 W dalszym ciągu widzę wnętrze tego nędznego, kamiennego schronienia, gdzie dzieląc los ze zwierzętami, przebywają Maryja i Józef. Mały ogień drzemie na równi ze swoim stróżem. Maryja unosi powoli głowę z posłania i przygląda się Józefowi. Widząc, że ma głowę zwieszoną na piersi, jakby rozmyślał, sądzi, że zmęczenie zwyciężyło w nim wolę czuwania. Uśmiecha się i czyniąc mniej szelestu niż mógłby to zrobić motyl siadając na kwiecie róży, siada, a potem klęka. Z promiennym uśmiechem na twarzy modli się z wyciągniętymi rękoma, tak że są prawie rozkrzyżowane, z dłońmi odwróconymi ku górze. Pozostaje tak bez oznak zmęczenia uciążliwą pozycją. Potem chyli się w ukłonie dotykając twarzą siana, trwając tak zatopiona w długiej i jeszcze żarliwszej modlitwie. Józef się budzi. Widzi wygasające ognisko i pogrążoną prawie w ciemnościach oborę. Rzuca garść chrustu i ogień rozbłyska. Dorzuca grubszych gałązek, potem wybiera jeszcze grubsze, bo ziąb jest dotkliwy, a chłód pogodnej, grudniowej nocy przenika ze wszystkich stron ruiny. Biedny Józef siedzi tak blisko drzwi - jeśli można tak nazwać zatkaną dziurę -że musi być zmarznięty. Przybliża ręce do ognia, potem rozwiązuje sandały i rozgrzewa stopy. Gdy płomień się wznieca i rozjaśnia otoczenie, odwraca się, ale nic nie widzi. Nie dostrzega nawet jasnego pasma utworzonego przez biały welon, co przedtem odznaczał się jasną kreską od ciemnego siana. Wstaje więc i ostrożnie zbliża się do posłania. "Nie śpisz, Maryjo? " pyta i musi się pytać trzy razy, zanim Maryja, odzyskując świadomość, odpowiada: "Modlę się. " "Czy Ci czegoś nie trzeba? " "Nie, Józefie. " "Spróbuj jednak trochę usnąć lub chociaż wypocząć. " "Spróbuję, ale modlitwa mnie nie męczy. " "Z Bogiem, Maryjo. " "Z Bogiem, Józefie. " Maryja wraca do poprzedniej pozycji. Józef zaś, by znów nie ulec pokusie snu, klęka koło ognia i modli się, przykrywając twarz rękoma. Nie odejmuje ich, jak tylko po to, by podsycać ogień i znów wraca do żarliwej modlitwy. Poza trzaskaniem palącego się drewna i tupaniem osła, który od czasu do czasu wali kopytem w klepisko, nie słychać żadnego dźwięku. Nieco księżycowego światła wciska się przez otwór w powale i jego srebrne, niematerialne ostrze zbliża się, szukając Maryi. W miarę, jak księżyc przesuwa się wyżej po niebie, promień stopniowo się wydłuża, aż wreszcie dociera do Niej. Oto pada na głowę modlącej się. Otacza Ją aureolą bieli. Maryja unosi głowę, jakby wezwana wołaniem z wysoka i znowu klęka. Och! Jak tu jest pięknie! Podnosi głowę, która wydaje się błyszczeć białym księżycowym światłem, a twarz Maryi przemienia się w nieziemskim uśmiechu. Co widzi? Co słyszy? Czego doświadcza? Tylko ona sama mogłaby odpowiedzieć na to pytanie, co widzi, słyszy i odczuwa w tej jaśniejącej godzinie swego Macierzyństwa. Ja widzę tylko, że otaczający Ją światłem blask ciągle wzrasta i wzrasta. Wydaje się zstępować z Nieba, wydaje się wypływać z nędznego otoczenia, ale nade wszystko zdaje się wydobywać z Niej samej. Jej ciemnolazurowa suknia wydaje się teraz łagodnym błękitem niezapominajek, a dłonie i twarz zdają się niebieskawe jakby były umieszczone pod ogniem olbrzymiego, bladego szafiru. Ta barwa, która przypomina mi - aczkolwiek w znikomym stopniu - tę, jaką widuję w widzeniach przedstawiających święty Raj, a także i tę, oglądaną w widzeniu związanym z przybyciem trzech Mędrców - rozlewa się coraz bardziej na przedmioty i suknię, oczyszcza je i sprawia, że stają się zachwycające. Poświata ta coraz wyraziściej wydobywa się z ciała Maryi, wchłaniając promienie księżyca, co sprawia wrażenie, że to Ona ściąga w siebie to mogące pochodzić z Nieba światło. Teraz Ona jest Powierniczką Światłości. Jest Tą, co ma dać światu Światło. To uszczęśliwiające, niepowstrzymane, niezmierzone, wieczne i Boskie Światło, które istnieje po to, żeby zostało dane, zapowiada się brzaskiem, jutrzenką, chórem atomów światła, które się rozrastają, wzmagając jak przypływ, wznoszą się i wznoszą jak kadzidło i spływają jak fala, ścieląc się niczym welon... Sklepienie - pełne pęknięć, pajęczyn i sterczących zwalisk, co jakimś cudem techniki utrzymują się w równowadze - dotychczas czarne, zakopcone i odrażające, wydaje się teraz sklepieniem królewskiej komnaty. Każdy kamień wygląda jak bryła srebra, każda szczelina zdaje się błyskiem opalu, a każda pajęczyna najdrogocenniejszym baldachimem, tkanym srebrem i diamentami. Wielka jaszczurka, pogrążona w śnie zimowym pomiędzy dwoma blokami kamienia, wydaje się zapomnianym tam przez królową szmaragdowym naszyjnikiem; a grono śpiących w bezwładzie nietoperzy, jest cennym kandelabrem z onyksu. Zwisające z wyższych jaseł siano nie jest już trawą tylko drgającymi nićmi z czystego srebra, falującymi w powietrzu z wdziękiem rozwianych włosów. Stojący niżej żłób z ciemnego drewna, wygląda na bryłę oksydowanego srebra. Ściany są pokryte brokatem, na którym jasność jedwabiu znika pod haftem ozdobionym wystającymi perłami. A klepisko, czymże ono jest teraz! Jest oświetlonym przez białe światło kryształem. Nierówności podłogi wydają się rzuconymi na nią - na znak hołdu - różami. A dziury są kryształowymi pucharami, z których wydobywają się wonie i zapachy. Światło coraz bardziej wzrasta! Staje się nie do zniesienia dla wzroku. W tym świetle, jakby wchłonięta za rozżarzoną zasłoną, znika Dziewica... i ukazuje się Bogurodzica (Dziewica). Zaiste, kiedy światło staje się znów znośne dla moich oczu, widzę Maryję ze swym nowo narodzonym Synem w ramionach. Małe, różowe i pulchniutkie Dzieciątko, co porusza się, macha małymi jak pączki róży rączkami i nóżkami, które by się pomieściły we wklęsłym sercu róży. Kwili drżącym głosem, zupełnie takim samym jak nowo narodzonego jagnięcia, otwierając przy tym różową jak poziomka buzię, ukazując drgający przy różowawym podniebieniu języczek. Porusza główką tak jasną, że wygląda jakby była pozbawiona włosów. Taką okrągłą główką, którą Mama podtrzymuje w zagłębieniu jednej dłoni, podczas gdy patrzy na swoje Dzieciątko i uwielbia Je płacząc i śmiejąc się zarazem. Pochyla się, żeby Je pocałować, ale nie w niewinną główkę, tylko w pierś, gdzie jest maleńkie serduszko, co już bije dla nas... całując w to miejsce, gdzie pewnego dnia będzie Rana... Mama leczy tę ranę, jakby opatrywała ją zawczasu swym niepokalanym pocałunkiem. Zbudzony blaskiem wół podnosi się z rykiem i hałasem kopyt, a osiołek odwraca łeb i też ryczy. Oczywiście zwierzęta zostały zbudzone przez światło, lecz miło mi jest myśleć, że chcą powitać swego Stwórcę w imieniu swoim, jak i wszystkich zwierząt. Przez cały ten czas także Józef, który modlił się jakby w ekstazie z taką intensywnością, że był oderwany od wszystkiego, co go otacza, otrząsa się i widzi, że dziwne światło prześwituje mu przez zasłaniające twarz palce. Zdejmuje ręce odsłaniając oczy, podnosi głowę i odwraca się. Stojący wół zasłania mu Maryję, lecz Ona go wzywa: "Chodź tu, Józefie! " Józef przybiega i kiedy widzi, zatrzymuje się porażony przez uszanowanie i tam, gdzie stoi, chce paść na kolana. Maryja jednak nalega: "Chodź tutaj, Józefie! " I opierając lewą rękę o siano, prawą trzyma Dzieciątko przyciskając Je do serca. Wstaje i zbliża się do niezdecydowanego Józefa, który idzie skrępowany. Z jednej strony pragnie się zbliżyć, a z drugiej wstrzymuje go bojaźń, żeby nie okazać braku szacunku. Małżonkowie spotykają się przy posłaniu, patrzą na siebie płacząc ze szczęścia. "Chodź - mówi Maryja. - Oddamy Jezusa Ojcu." Podczas, gdy Józef klęka, Ona, stojąc pomiędzy dwoma podpierającymi pułap słupami, unosi Dzieciątko w ramionach mówiąc: "Otom Jest. To w jego Imieniu, o Boże, mówię te słowa! Otom jest, by pełnić twoją wolę! A wraz z Nim, ja, Maryja i Józef, mój małżonek. Oto są twoi słudzy, Panie. Spraw, żebyśmy w każdej godzinie i w każdym wypadku pełnili twoją wolę, na twoją chwałę i dla twojej miłości." Potem Maryja schyla się i podaje Dzieciątko Józefowi, mówiąc: "Weź, Józefie" "Ja? Mnie (Je dajesz)? Och! Nie! Nie jestem godzien!" Józef jest wręcz zatrwożony i złamany na myśl, że ma dotknąć Boga. Za to Maryja nalega z uśmiechem: "Jesteś bardzo godny i nie ma godniejszego od ciebie. Dlatego właśnie Najwyższy cię wybrał. Weź Je i potrzymaj, Józefie, a ja tymczasem poszukam ubrania." Józef, purpurowy (z wrażenia), wyciąga ramiona i bierze tę drobinę krzyczącego z zimna ciała i kiedy ma Je w ramionach, nie upiera się już, żeby je trzymać z szacunkiem z dala od siebie. Tuli Go do serca wybuchając łkaniem: "Och! Panie! Mój Boże!" Schyla się, żeby ucałować nóżki i czuje, że są zziębnięte, więc siada na ziemi tuląc do siebie, zakrywając Je brązowym ubraniem i stara się rękoma osłonić przed zimnem nocy i ogrzać. Chciałby przybliżyć się do ognia, lecz tam jest wpadający przez wejście przeciąg. Lepiej - będzie tu zostać. A nawet lepiej jest wejść między oba zwierzęta, które są osłoną przed przeciągiem i wydzielają ciepło. Idzie między woła i osła, ustawia się tyłem do wejścia, pochyla nad nowo narodzonym, żeby zrobić z własnej piersi wnękę, której boczne ściany stanowi z jednej strony szara głowa z długimi uszami, a z drugiej - wielki biały pysk z dymiącymi chrapami o dobrych, wilgotnych oczach. Tymczasem Maryja otworzyła już kuferek i wyciąga z niego lny i powijaki, kieruje się do ognia i ogrzewa je. Już idzie do Józefa i owija Dziecię w lekko podgrzane płótna, osłaniając potem małą główkę własnym rąbkiem. "Gdzie Je teraz położymy? " - pyta. Józef rozgląda się wkoło zamyślony... "Poczekaj - mówi. - Przesuniemy w bok zwierzęta i ich siano. Zdejmiemy na dół tamto siano i położymy je tu, wewnątrz (żłobu). Jego wystający brzeg będzie osłoną od wiatru, a z siana zrobimy poduszkę. Wół ogrzeje Dzieciątko oddechem. Lepiej jeśli to będzie wół, bo jest cierpliwszy i spokojniejszy. " Józef zabiera się do roboty, a Maryja lula Maleństwo tuląc do serca i przybliża policzek do główki, żeby ją choć trochę ogrzać. Tymczasem Józef podsyca szczodrze ogień, by płonął wysoko. Ogrzewa siano, susząc je po trochu, a potem wpycha w zanadrze, żeby nie ostygło. Gdy ma go już dosyć na sienniczek dla Dzieciątka, idzie do żłobu i mości jak kołyskę. "Już gotowe - mówi. - Teraz potrzebne jest tylko przykrycie, żeby siano nie kłuło i żeby Je okryć... " "Weź mój płaszcz. " - Mówi Maryja. "Będzie Ci zimno. " "Och! Nic nie szkodzi! Derka jest zbyt szorstka! A płaszcz jest miękki i ciepły. Zupełnie nie jest mi zimno. Niech tylko Ono więcej nie cierpi! " Józef bierze obszerny płaszcz Maryi z delikatnej ciemnoniebieskiej wełny i składa go w żłobie podwójnie, tak, aby część zwisała poza wystającą krawędź żłobu. I tak pierwsze łóżeczko Zbawiciela jest gotowe. A Matka, stąpając wdzięcznym, miękkim krokiem niesie Je i kładzie, zakrywa połą płaszcza, otulając także gołą, pogrążoną w sianie główkę, ledwie osłoniętą delikatnym welonem. Odkryta pozostaje tylko twarzyczka, tak duża jak ludzka pięść. Oboje, schyleni nad żłobem czuwają nad pierwszym snem Dzieciątka. Ciepło pieluszek i siana koi płacz i przynosi sen słodkiemu Jezusowi. * * * 48."JA, MARYJA, PRZEZ MOJE BOSKIE MACIERZYŃSTWO, ODKUPIŁAM NIEWIASTĘ" w dalszym ciągu tego samego dnia, A 2752-2760 Mówi Maryja: "Obiecałam, że On przyjdzie żeby ofiarować ci swój pokój. Czy pamiętasz ten pokój, jaki odczuwałaś w sobie w noc Bożego Narodzenia? Wtedy, kiedy widziałaś Mnie z Dzieciątkiem? To był dla ciebie czas pokoju. Teraz jest twój czas cierpień i w tej sytuacji już wiesz, że właśnie w cierpieniu zdobywa się pokój i wszelką łaskę dla bliźnich i dla siebie. Jezus - Człowiek, po straszliwych cierpieniach Męki, staje się Jezusem Bogiem. Staje się Pokojem. {"Jezus - Człowiek musiał znieść całkowite cierpienie i w godzinach Męki został pozbawiony pokoju, staje się Jezusem Bogiem po straszliwej torturze swojej Męki. Staje się Pokojem." Nie oznacza to więc, że Jezus Człowiek przestaje być podczas Męki Jezusem - Bogiem, stając się Nim z powrotem Po zakończonej Męce, lecz że Umęczony, po Męce, staje się znowu Pełnią Pokoju. } Pokojem w Niebiosach, skąd przyszedł i skąd rozlewa teraz pokój na tych, którzy Go na świecie miłują. Lecz podczas godzin Męki, On, będący Pokojem Świata, został pozbawiony tego pokoju. Nie cierpiałby, gdyby go posiadał. A musiał cierpieć. Musiał przecierpieć pełnię cierpienia. Ja, Maryja, odkupiłam niewiastę moim Boskim Macierzyństwem. Jednak był to zaledwie początek odkupienia niewiasty. Odmawiając sobie, przez ślub dziewictwa, wszelkich małżeńskich kontaktów, odepchnęłam wszelkie pożądliwe zaspokojenie, wysługując przez to łaskę u Boga. Jednak było to jeszcze za mało. Bowiem grzech Ewy był drzewem o czterech konarach: pychy, chciwości, łakomstwa i rozpusty. Te cztery konary powinny były zostać ucięte przed wykarczowaniem tego drzewa aż do korzeni. Zwyciężyłam pychę upokarzając się aż do głębi. Upokorzyłam się wobec wszystkich. Nie mówię tu o pokorze względem Boga. Należy się ona Najwyższemu od każdej stworzonej przez Niego istoty. Jego Słowo - Jezus - posiadał tę pokorę. Ja, niewiasta, też musiałam ją mieć. Czyś się nigdy nad tym nie zastanawiała, jakie upokorzenie musiałam znosić od ludzi, w żaden sposób się przeciw temu nie broniąc? Nawet Józef, choć był sprawiedliwym, oskarżył Mnie w swoim sercu. Inni, nie będąc sprawiedliwi, grzeszyli wobec mojego stanu obmową, a odgłos ich gadaniny dochodził do Mnie jak gorzka fala, nacierając na moje człowieczeństwo. Były to pierwsze z niezliczonych doznanych przeze Mnie upokorzeń -jako Matki Jezusa i rodzaju ludzkiego - jakie Mnie spotykały. Poza tym, doznałam upokorzenia ubóstwa, upokorzenia uchodźców, upokorzenia napominań, pochodzących od krewnych i przyjaciół, którzy nie znając prawdy, nazywali moje postępowanie wobec Jezusa, kiedy był jeszcze młodzieńcem, matczyną słabością. (Potem) przyszły upokorzenia trwające w czasie jego trzyletniego nauczania, jak i okrutne upokorzenia na Kalwarii, wreszcie upokorzenia wynikające z konieczności przyznania, że nie miałam za co kupić miejsca ani wonności na pogrzeb Syna. Zwyciężam chciwość Pierwszych rodziców, wyrzekając się przed czasem (prawa) do mojego Dziecka. Nigdy matka - chyba, że jest do tego zmuszona - nie wyrzeka się swojego dziecka. Jeśli zabiera syna ojczyzna, miłość małżonki lub wreszcie sam Bóg, każda matka broni się przeciwko temu rozstaniu. To jest naturalne. Dziecko wzrasta w łonie matki i nigdy zupełnie nie traci z nią osobistych związków. Nawet po odcięciu pępowiny pozostaje zawsze nerw prowadzący z serca matki do serca jej syna. Jest to nerw duchowy, jeszcze bardziej żywy i wrażliwy od nerwu cielesnego. Jeśli miłość do Boga lub do innej żywej istoty albo obowiązek wobec ojczyzny oderwie syna od matki, odczuwa ona tę rozłąkę jako straszne katusze. A jeśli wydrze jej go śmierć, jej serce łamie się i rozdziera. A Ja wyrzekłam się (praw do) mojego Syna w chwili kiedy Go otrzymałam. Oddałam Go Bogu i wam. Wyrzekłam się Owocu mego żywota, żeby naprawić dokonaną przez Ewę kradzież owocu Bożego. Zwyciężyłam łakomstwo zarówno wiedzy, jak i dogadzania sobie, przyjmując do wiadomości jedynie to, co Bóg chciał, żebym znała - bez stawiania sobie lub Jemu pytań - ponad to, co zostało Mi oznajmione. Wierzyłam bez dociekania. Zwyciężyłam łakomstwo rozkoszy, ponieważ odmówiłam sobie wszelkiego zmysłowego zainteresowania. Podeptałam swoje ciało. Ciało jest narzędziem Szatana, więc przygniotłam je i Szatana piętą, czyniąc z nich stopień schodów, żeby zbliżyć się do Nieba. Niebo! Mój cel. Tam gdzie jest Bóg. To był mój jedyny głód. Głód, który nie jest łakomstwem, lecz błogosławioną przez Boga potrzebą, bowiem Bóg chce, abyśmy Go pożądali. Zwyciężyłam także rozpustę, która jest doprowadzonym do żarłoczności łakomstwem. Albowiem każda niepohamowana wada prowadzi do jeszcze większej wady. Godne potępienia łakomstwo Ewy doprowadziło ją do rozpusty. Nie zadowoliła się już zaspokojeniem żądz. Chciała doprowadzić swoje przestępstwo do wyszukanego natężenia i poznawszy rozpustę, nauczyła jej swego towarzysza. Odwróciłam to radykalnie. Skończyłam (z takim postępowaniem) i zamiast zstępować, wznosiłam się zawsze (ku górze). Zamiast zstępować, dążyłam zawsze wzwyż, a z mojego towarzysza - człowieka uczciwego -uczyniłam anioła. Teraz, kiedy posiadałam Boga, a wraz z Nim jego nieskończone (wewnętrzne) bogactwa, śpieszyłam ogołocić siebie mówiąc: "Niech się oto wypełni, dla Niego i przez Niego, twoja wola." Albowiem czystym jest ten, co nie tylko umie okiełzać swoje ciało, lecz także uczucia i myśli. Miałam być Czysta, żeby zniweczyć Bezwstyd ciała, serca oraz umysłu. Zawsze zachowałam zawsze ten umiar, nie twierdząc bynajmniej, że mój Syn jest wyłącznie moim na ziemi, tak jak należy wyłącznie do Boga w Niebie: "Ten (Syn) jest mój i chcę Go (mieć dla siebie)." A jednak nie starczało to jeszcze do (wyjednania) niewiastom (łaski) otrzymania utraconego przez Ewę pokoju. Otrzymałam go dla was dopiero u stóp Krzyża, patrząc na śmierć Tego, kogo widziałaś, jak się narodził. Czując się wewnętrznie rozdarta, słysząc krzyk umierającego Dziecka, zostałam pozbawiona całej kobiecości: nie byłam już ciałem, lecz aniołem. Maryja Dziewica poślubiona Duchowi Świętemu, w tym momencie umarła. Pozostała Matka Łaski, tej Łaski zrodzonej dla was w męce i wam ofiarowanej. Samica, którą w Noc (Bożego) Narodzenia przeistoczyłam znowu w niewiastę, u stóp Krzyża otrzymała środki, przy pomocy których może stać się godną Nieba istotą. Zrobiłam to dla was, odmawiając sobie zaspokojenia wszystkich, nawet świętych, (pragnień). Zrobiłam z was - pod warunkiem, że tego chcecie - święte córy Boże, mimo że zostałyście sprowadzone przez Ewę do poziomu, nie wyższego od samic - towarzyszek zwierząt. Wzniosłam się dla was. Podobnie jak Józefa, was także wyżej wyniosłam. Skała Kalwarii jest moją Górą oliwną. Stamtąd zostałam uniesiona, by zanieść ponownie uświęconą duszę niewiasty do Nieba. Została ona zabrana wraz z moim ciałem, uwielbionym dlatego, że nosiło Słowo Boże, co unicestwiło we Mnie ostatni ślad po Ewie: ostatni korzeń tego drzewa o czterech jadowitych korzeniach. Trucizna tego korzenia, przebijającego się do waszych zmysłów, pociągnęła ludzkość ku upadkowi i aż do kresu wieków, aż do ostatniej niewiasty na (ziemi), będzie gryzła wasze trzewia. Stąd, skąd teraz w promieniach Miłości jaśnieję, wzywam was i wskazuję Lek pomocny do przezwyciężenia was samych. Jest nim Łaska mojego Pana i Krew mojego Syna. A ty, mój rzeczniku, daj wypocząć duszy w świetle pierwszych dni Jezusa, żeby mieć dość siły do znoszenia przyszłych ukrzyżowań, co nie będzie ci oszczędzone. Chcemy cię bowiem mieć tutaj, a tu przychodzi się przez cierpienie, ponieważ tutaj, im więcej znosiło się cierpień w celu otrzymania Łask dla świata, tym się wyżej występuje. Zostań w pokoju, Ja jestem z tobą." * * * 49. POKŁON PASTERZY Napisane 7 czerwca 1944, w wigilię Bożego Ciała, A 2760-2784 Piszę w obecności Jezusa Nauczyciela. (Jest tu) dla mnie, wyłącznie dla mnie! Wrócił po długiej przerwie i jest tylko dla mnie! Ojciec powie: "Jakże to może być? Już prawie od miesiąca znów widzisz i słyszysz, a teraz mówisz, że masz Go tylko dla siebie) po tak długim czasie? " Odpowiadam więc raz jeszcze na to, co już wielokrotnie, ustnie i na piśmie Ojcu przekazywałam. Co innego jest widzieć, a co innego jest słyszeć, a przede wszystkim co innego jest widzieć i słyszeć dla innych, żeby to opisywać, a co innego jest widzieć i słyszeć tylko dla siebie, wyłącznie dla mnie. W pierwszym wypadku jestem tylko widzem i odtwarzającym to, co oglądam i co słyszę. Jeżeli jednak sprawia mi to radość, to dlatego, że są to zawsze sprawy wlewające wielką radość. I jest także prawdą, że jest to radość, można by rzec, zewnętrzna. Źle wyrażam w słowach to, co tak dobrze odczuwam. Nie potrafię lepiej się wysłowić. Chcę powiedzieć, że ta moja radość podobna jest do doznań człowieka czytającego piękną książkę lub oglądającego piękne (przedstawienie) na scenie. Wzrusza się, rozkoszuje, podziwia harmonię utworu i myśli sobie: "Jak przyjemnie byłoby być na miejscu tej osoby! " Podczas gdy w drogim wypadku, tak słuchanie, jak i widzenie jest dla mnie, a więc "tą osobą" jestem ja. Dla mnie jest słowo, które słyszę, dla mnie jest postać, którą widzę. Jest On i ja, Maryja i ja, Jan i ja. Żywi, prawdziwi, realni i bliscy, nie naprzeciwko, jakbym oglądała film, lecz widzę Ich obok mego łóżka, chodzących po pokoju, opierających się o meble, siadających lub stojących jak żywi ludzie, moi goście. To zupełnie co innego, niż widzenie przeznaczone dla wszystkich. Jednym słowem, wszystko jest "dla mnie". Dzisiaj, a nawet już od wczorajszego popołudnia, jest tu Jezus, w swojej zwykłej sukni z białej wełny, o bieli raczej podobnej do kości słoniowej, tak różniącej się w ciężarze i odcieniu od wspaniałej szaty (zrobionej) jakby z niematerialnego, tak białego lnu, że wydaje się utkana ze światła, jakie okrywa Go w Niebie. Jest tutaj i (widzę) jego piękne, wydłużone dłonie o cienkich palcach, w odcieniu białym, wpadającym (w kolor) starej kości słoniowej i (widzę) jego piękne blade i podłużne oblicze, w którym jaśnieją ciemnoszafirowe, władcze i łagodne oczy w gęstej, kasztanowej, mieniącej się jasnorudymi błyskami oprawie. Jest tutaj i (widzę jego piękne, długie i miękkie, płoworude włosy, jaśniejsze w miejscach załamania się światła, a ciemniejsze w głębi splotów. Jest tutaj! Jest tu! Uśmiecha się do mnie i patrzy, jak o Nim piszę. Tak samo robił w Viareggio... A od czasu Wielkiego Tygodnia więcej tego nie czynił... przez co byłam zmartwiona i rozgorączkowana tym smutkiem aż do bólu spowodowanego brakiem jego (obecności), co połączyło się także z pozbawieniem mnie mieszkania tam, gdzie przynajmniej mogłam Go widzieć i mogłam wspominać: "Tutaj opierał się, tam siedział, a tutaj pochylił się, żeby położyć mi rękę na głowie... " i gdzie umarli moi (rodzice). Och! Nikt, kto tego sam nie doświadczył, nie zrozumie! Nie wyobrażamy sobie przecież, że ciągle będziemy to wszystko otrzymywali. Dobrze wiemy, że to są łaski darmowe i że na nie nie zasługujemy. Nie możemy żądać, żeby trwały, kiedy nie są nam udzielane. To wiemy. Im więcej ich otrzymujemy, tym bardziej musimy unicestwiać się w pokorze, uznając naszą wstrętną nędzę wobec udzielającego się nam Nieskończonego Piękna Bożego Bogactwa. Cóż mówicie, Ojcze? Czyż syn nie pragnie zobaczyć się z ojcem i matką? Albo żona nie pragnie zobaczyć męża? A jeśli śmierć lub długie rozstanie rozdzieli ich, czyż ten, który pozostaje, nie znajduje pociechy tam, gdzie razem mieszkali? Jeśli zaś musi opuścić to miejsce, czyż nie cierpi podwójnie tracąc także miejsce, gdzie nieobecny odpowiadał na jego miłość miłością? Czy można mu wyrzucać to, że z tego powodu cierpi? Nie. A dla mnie? Czy Jezus nie jest moim Ojcem i moim Oblubieńcem? Czyż nie jest droższym i znacznie bardziej kochanym od najukochańszego z ojców i oblubieńców? Na dowód tego, że tak jest, może służyć to, w jaki sposób znosiłam śmierć mojej matki. Cierpiałam, czy Ojciec o tym wie? (Do dziś) jeszcze płaczę, ponieważ ją bardzo kochałam, pomimo jej (trudnego) usposobienia. Wszak Ojciec widział, jak dzięki obecności Jezusa, przezwyciężyłam te chwile. Jest mi droższy od mamy. Czy mam tę rzecz wyjaśnić? Cierpiałam, a nawet obecnie bardziej cierpię z powodu śmierci mamy (od której mija teraz osiem miesięcy), niż tamtymi dniami. (A to) dlatego, że przez ostatnie dwa miesiące byłam pozbawiona (obecności) Jezusa i Maryi dla mnie. Obecnie wystarczy nawet, że mnie na chwilę opuszczą, żebym znów bardziej niż zwykle odczuwała opuszczenie chorej sieroty i pogrążała się w ogólnoludzkiej ziemskiej boleści na samo tylko wspomnienie tamtych strasznych dni. Piszę to w rzeczywistej obecności Jezusa, tak, że nie przesadzam i niczego nie przeinaczam. Zresztą nie mam takiego zwyczaju. A gdybym nawet miała, byłoby to niemożliwe do wykonania w chwili, gdy Jezus na mnie patrzy. Napisałam tu to wszystko w niewłaściwym miejscu, ponieważ w dotyczących Maryi widzeniach nie włączam (zazwyczaj) własnego nędznego "ja", ponieważ już wiem, że powinnam kontynuować opisywanie jej chwały. Czyż jej Macierzyństwo, we wszystkich (zawartych tu) szczegółach, nie jest koroną chwały? Jestem bardzo chora i pisanie kosztuje mnie wiele trudu. Jestem strzępem. Nie zważam na to, ponieważ chcę, żeby Maryja została poznana i bardziej umiłowana. A że bolą mnie plecy? Serce ustaje? Boli mnie głowa? Że wzrasta gorączka? Nic to! (Chodzi tylko o to), żeby Maryja wstała poznana (taka, jaką jest), cała piękna i droga, taka, jaką widzę dzięki Bożej i Jej dobroci. To mi wystarczy. Później widzę szeroko rozpostarty wiejski krajobraz. Księżyc jest w zenicie i żegluje spokojnie po niebie usianym gwiazdami, które wyglądają jak diamentowe gwoździe wbite w ciemnoniebieski baldachim. Księżyc śmieje się pośrodku nich najjaśniejszą twarzą, rozlewając potoki mlecznego światła, nadając tej całej okolicy białawy odcień. Ogołocone z liści drzewa wydają się większe i ciemnieją wśród tak pobielonej ziemi, a wynurzające się gdzieniegdzie mury, przypominają zsiadłe mleko. Widniejący w oddali domek wygląda jak blok karraryjskiego marmuru. Po mojej prawej stronie widzę miejsce ogrodzone z dwóch stron przez żywopłot z jeżyn, a dwie pozostałe ogradza niski, pospolity mur, który podtrzymuje dach, tworząc coś w rodzaju szopy. Dach jest częściowo stały, a przy brzegach przykryty luźnymi deskami. Na lato można zdejmować deski i wtedy tworzą się jakby krużganki. Od czasu do czasu dochodzi stamtąd przerywane, krótkie pobekiwanie. Muszą tam być śpiące owce, które albo śnią, albo z powodu jasności księżycowej poświaty myślą, że świt już blisko. Jest to jakaś nadmierna jasność, niezwykle intensywna, która wzrasta, jakby planeta zbliżała się ku ziemi lub promieniowała, (oświetlona) zagadkową pożogą. Na progu, we drzwiach szopy, ukazuje się pasterz. Wznosi ręce do czoła, by przysłonić oczy i patrzy wzwyż. Niepodobna sobie wyobrazić, że zdarzyć się może konieczność osłonięcia wzroku przed księżycową poświatą, lecz ona jest tu tak żywa, że oślepia, zwłaszcza tego, kto wychodzi z ciemności pokrytej dachem zagrody. Wszędzie jest cicho, lecz ta jasność jest zadziwiająca, więc pasterz przyzywa towarzyszy. Zjawiają się wszyscy przed wejściem. Jest to gromadka zarośniętych ludzi w różnym wieku. Są wśród nich zarówno podrostki, jak i ludzie starsi. Tłumaczą dziwne zjawisko. Młodsi się boją, szczególnie jeden, może dwunastoletni chłopiec, zaczyna płakać ściągając na siebie kpiny starszych. "Czego się boisz, głupi? - mówi mu najstarszy z obecnych. - Może nie widzisz, że powietrze jest spokojne? Czyś nigdy nie widział blasku księżyca? Czy zawsze byłeś pod spódnicą matki, jak kurczak pod kwoką? Zobaczysz, jeszcze wiele innych dziwnych rzeczy! Pewnego razu poszedłem w góry Libanu i dalej jeszcze! Wspinałem się. Byłem wtedy młody i chodzenie nie męczyło mnie tak jak teraz, wtenczas byłem także bogaty... Pewnej nocy ujrzałem takie światło, że myślałem, że to Eliasz powraca w ognistym zaprzęgu. Całe Niebo płonęło! Pewien stary - wtenczas on był starcem - powiedział: "Nadchodzi na świat wielkie wydarzenie." Dla nas znaczyło to nieszczęście, ponieważ przyszli żołnierze Rzymu. Och! Zobaczysz ty (dziwy), jeśli doczekasz... " Pastuszek już jednak nie słucha. Wygląda, że przestał się lękać. Opuszcza próg, wychyla się zza pleców muskularnego pasterza, za którym się schronił i wychodzi na ogrodzoną trawę przed szopą. Idzie patrząc wzwyż jak lunatyk, jakby zahipnotyzowany czymś, co go opanowuje bez reszty. Po pewnej chwili krzyczy: "Och!" - i staje jak skamieniały z nieco rozpostartymi rękoma. Inni patrzą na siebie zdumieni. "Cóż to się stało temu głupkowi?" - pyta któryś. "Jutro odprowadzę go matce. Nie chcę mieć wariata do pilnowania owiec" - mówi inny. Ten starszy, co mówił przedtem, odzywa się znowu: "Chodźmy sprawdzić, zanim przesądzimy. Zawołajcie resztę śpiących i weźcie kije. Może tam jest niebezpieczne zwierzę albo jacyś zbóje..." Wracają, przywołują pozostałych pasterzy i wychodzą z grubymi kijami i pochodniami. Dochodzą do chłopca. "Tam! Tam! - szepce mały z uśmiechem. - Patrzcie, jakie nad tamtym drzewem jest zbliżające się światło. Tak jakby schodziło po księżycowym promieniu. Widzicie jak się zbliża? Jakie jest piękne! " "Ja widzę tylko nieco jaśniejszy blask." "Ja także. " "Ja też. " - Mówią inni. "Nie. Ja widzę kształt podobny do jakiejś postaci. " - Mówi inny, w którym rozpoznaję pasterza, co dał Maryi mleko. "Toć to... to Anioł! - krzyczy chłopiec... - Zobaczcie, jak zstępuje i zbliża się... Na ziemię! Na kolana przed Pańskim Aniołem! " Ogólne "Och! " długie i pełne najwyższego szacunku rozlega się w grupie padających twarzami do ziemi pasterzy, a im są starsi, tym bardziej zdają się przejęci jaśniejącym zjawiskiem. Młodsi klęczą przyglądając się Aniołowi, który się ciągle bardziej przybliża, aż wreszcie nieruchomieje w powietrzu ponad obrębem muru ogrodzenia i pozostaje tak z rozwiniętymi wielkimi skrzydłami, wyglądając jak perłowa biel spowita w ota czającą go białą, księżycową poświatę. "Nie lękajcie się, nie zwiastuję wam nieszczęścia. Przynoszę wam - dla Izraelskiego ludu i wszystkich ludów ziemi - radosną nowinę." Głos Anioła brzmi jak cudowna harfa połączona z kląskaniem słowików: "Dzisiaj, w mieście Dawida narodził się Zbawiciel...". Przy tych słowach Anioł rozkłada skrzydła, poruszając nimi jakby w radosnym drżeniu, wysypując z nich deszcz złotych iskier błyszczących jak drogocenne kamienie. Od tych iskier rysuje się triumfalnym łukiem ponad biedną zagrodą istna tęcza. "... Zbawiciel który jest Chrystusem. " - Anioł połyskuje wzmocnionym światłem. Oba skrzydła, teraz nieruchome i skierowane ku niebu, wydają się dwoma stojącymi nieruchomo na szafirowym morzu żaglami, niczym dwa wznoszące się płonące ognie. "... Chrystus, Pan! " Anioł składa oba, pełne blasku skrzydła, zakrywa się nimi jak diamentowym płaszczem zarzuconym na swój perłowy strój, chyli się, jakby wielbiąc, w pokłonie, przyciskając ręce do serca i kryje twarz na piersi osłoniętej szczytami zwiniętych skrzydeł. Widać go jako wydłużoną, świetlaną postać, stojącą nieruchomo podczas jednego Gloria. Oto jednak znów się porusza. Rozwiera skrzydła, unosi oblicze, na którym światło stapia się z niebiańskim uśmiechem i mówi: "Poznacie Go po takich znakach: w biednej stajni, na tyłach Betlejem, znajdziecie zawinięte w powijaki Dziecię, położone w żłobie dla zwierząt, bo w mieście Dawida nie było schronienia dla Mesjasza. " Mówiąc to Anioł staje się bardzo poważny, wręcz smutny. Tymczasem z Niebios - nadciąga tłum - och! jaki tłum! -mnóstwo podobnych Aniołów, drabina zstępujących z uciechą na ziemię Aniołów, zaćmiewając swym niebiańskim blaskiem światło księżyca. Gromadzą się wokół zwiastującego nowinę Anioła, poruszając skrzydłami, rozsiewając wonie i niezwykle harmonijną muzykę, w której słychać wszystkie najpiękniejsze głosy całego stworzenia, doprowadzone do doskonałej dźwięczności. Jeśli ludzkie malarstwo jest wysiłkiem materii, by się stać światłem, to melodia jest muzycznym wysiłkiem mającym sprawić, żeby zabłysło ludziom piękno Boga. Słyszeć tę melodię to poznać Raj, gdzie wszystko jest wydobywającą się z Boga harmonią miłości, rozlewającą się dla radości szczęśliwych błogosławionych, by odbita przez nich, powróciła do Boga mówiąc: "Miłujemy Ciebie". Anielskie "Gloria" rozchodzą się falami coraz dalej na rozległą spokojną wiejską przestrzeń, a wraz z nimi rozlewa się światło. Zbudzone tym światłem ptaki dołączają swój śpiew, chwaląc przedwczesny brzask, a owce pozdrawiają beczeniem zaranne słońce. Ja jednak, tak samo jak myślałam przedtem w Betlejemskiej grocie o wole i o ośle, wolę sądzić, że zwierzęta pozdrawiają w ten sposób Stworzyciela, który do nich przybył, by miłować je także jako Człowiek, a nie tylko jako Bóg. Śpiew i światło słabną powoli, podczas gdy anioły wracają do Niebios... Pasterze także przychodzą (z wolna) do siebie. "Czyś słyszał? " "Pójdziemy zobaczyć? " "A zwierzęta? " "Och! Nic im się nie stanie! Chodźmy, by okazać posłuszeństwo słowu Bożemu!... " "Ale gdzie mamy iść? " "Czyż nie powiedział, że się dziś narodził? I nie znalazł schronienia w Betlejem? - mówi to ten pasterz, który dał mleko (dla Maryi). - Chodźcie, ja wiem gdzie. Widziałem niewiastę i żal mi się jej zrobiło. Wskazałem schronienie dla Niej, bom czuł, że nie znajdą nigdzie lepszego, a mężowi dałem dla Niej mleka. Jest taka młodziutka i taka śliczna. Jest też pewnie dobra jak Anioł, co do nas przemawiał. Chodźcie, chodźcie! Weźmiemy mleko, sery, owieczki i wyprawione skórki. Muszą być bardzo biedni... i... któż wie, jak zimno może być Temu, którego nie śmiem nazwać! I pomyślcie tylko, że ja rozmawiałem z Matką, jak z pierwszą lepszą biedną mężatką!.... " Wracają do szopy i niebawem wychodzą z niej, niosąc jedni naczynie z mlekiem; inni - okrągłe serki zawinięte w plecione z trawy siatki, beczące jagnię w koszyku i wyprawione owcze skórki. "Ja zabieram owcę, co się okociła przed miesiącem. Daje dobre mleko! Może się przydać, jeśli niewiasta nie będzie karmiła. Wydawała się dzieckiem prawie i była tak bledziutka!... Miała jaśminową cerę, jakby w poświacie miesiąca" - mówi pasterz od mleka. To on prowadzi wszystkich. Po zamknięciu szopy i ogrodzenia idą na przełaj przestrzenią oświetloną przez księżyc i niesione przez nich pochodnie. Idą polnymi ścieżkami, przecinając żywopłoty z tarniny, pozbawione teraz liści. Okrążają Betlejem i docierają do stajni nie od tej strony, z której szła Maryja, lecz od przeciwnej. W ten sposób nie muszą mijać po drodze innych lepiej utrzymanych grot, lecz znajdują od razu tę, której szukają. Zbliżają się do otworu. "Wchodź. " "Ja nie śmiem. " "To wejdź ty! " "Nie. " "To przynajmniej zajrzyj. " "Idź ty, Lewi. Pierwszy zobaczyłeś Anioła, co oznacza, że jesteś od nas lepszy. Popatrz! " Przedtem traktowali go jak wariata... Teraz posługują się nim, żeby (malec) zrobił to, czego sami nie ważą się uczynić. Chłopiec waha się, lecz potem podejmuje decyzję. Zbliża się do wąskiego wejścia, odsłania trochę płaszcz... i staje zachwycony. "Co widzisz?" - pytają się niespokojnie, cichymi głosami. "Widzę bardzo młodą i piękną Niewiastę i męża schylonych nad żłobem. I słyszę... słyszę płaczące Dziecko, a niewiasta mówi do Niego głosem... och! Jakim głosem! " "Ale co mówi? " "Mówi: "Jezu, malusieńki! Jezu, miłości swojej Mamy! Nie płacz, Syneczku." Teraz mówi: "Och! mogłabym Tobie powiedzieć: Napij się mleka, maleńki! Jednak nie mam go jeszcze!" A teraz mówi: "Tak Ci zimno, kochanie moje! Kłuje Cię siano. Jaki to smutek dla twojej Mamy słuchać jak płaczesz, nie mogąc Ci pomóc." A teraz: "Śpij, moja duszko! Serce mi się kraje kiedy słucham i patrzę na Twoje łzy." Teraz całuje Go i ogrzewa nóżki rękoma. Jest pochylona i trzyma ręce w żłobie. " "Odezwij się do nich, niech cię zauważą! " "Nie ja, raczej ty, coś nas tu przywiódł. Znasz ich przecież. " Pasterz - ten od mleka - chce coś powiedzieć, ale ogranicza się tylko do wydania pomruku. Józef odwraca się i zbliża do wejścia. "Kim jesteście?" - pyta. "My pasterze. Przynieśliśmy jedzenie i runo. Chcemy uwielbić Zbawiciela. " "Wejdźcie. " Wchodzą do stajni oświetlając ją pochodniami. Starsi wypychają młodszych do przodu. Maryja odwraca się i mówi z uśmiechem: "Chodźcie, przybliżcie się" - zapraszając ich ruchem dłoni i uśmiechem. Bierze chłopca - tego co pierwszy zobaczył Anioła - za rękę i przyciąga aż do żłobu. I chłopiec patrzy uszczęśliwiony. Pozostali, zaproszeni także przez Józefa, zbliżają się z darami i składają wszystko u stóp Maryi, wypowiadając się w krótkich, wzruszających słowach. Potem przyglądają się płaczącemu cicho Dzieciątku i uśmiechają się wzruszeni i szczęśliwi. Jeden z nich, nieco śmielszy, mówi: "Weź, o Matko! Jest giętka i czysta. Przygotowałem ją dla dziecka co niezadługo u nas się urodzi, lecz daję Tobie. Połóż Syna na wełnie, będzie Mu ciepło i miękko. " Ofiarowuje owcze runo, prześliczną skórę z obfitą, białą i długą wełną. Maryja podnosi Jezusa i owija Go. Pokazuje Dziecię pasterzom klęczącym na słomie rozrzuconej po klepisku. Przyglądają się zachwyceni. Stają się śmielsi i jeden z nich proponuje: "Trzeba by Mu dać łyk mleka albo lepiej wody z miodem. Nie mamy jednak miodu. Tak się robi z noworodkami. Mam siedmioro dzieci, więc wiem... " "Tu jest mleko, weź; o Pani. " "Ale jest zimne. Trzeba, żeby było ciepłe. Gdzie jest Eliasz? To on ma owcę. " Eliasz jest pewnie tym pasterzem od mleka, lecz nie ma go tam. Zatrzymał się przed wejściem i zagląda przez szparę. Ukrył się w ciemnościach. "Kto was tu przyprowadził? " "Anioł kazał nam tu przyjść, a Eliasz nas poprowadził. Gdzie się teraz podział? " Zdradza go beczenie owcy. "Wejdź, jesteś potrzebny. " Eliasz wchodzi razem z owcą, speszony tym, że bardziej zwraca na siebie uwagę. "To ty." - Mówi, poznając go, Józef. Maryja uśmiecha się doń, mówiąc: "Jesteś dobry. " Doją owcę i Maryja, narożnikiem lnianego płótna, przesiąkniętym ciepłym, spienionym mlekiem, zwilża wargi Dzieciątka, które ssie podobną do śmietany słodkość. Wszyscy uśmiechają się i jeszcze bardziej (się cieszą), kiedy Jezus usypia w cieple wełny, trzymając jeszcze rożek tkaniny w usteczkach. "Nie możecie tutaj pozostać. Tu jest zimno i wilgotno. A w dodatku... w tym zwierzęcym odorze! To jest niestosowne... i... nie godzi się Zbawicielowi... " "Wiem o tym - mówi Maryja z ciężkim westchnieniem. -Ale nie ma dla nas miejsca w Betlejem! " "Bądź dzielna, o Pani! Znajdziemy Ci mieszkanie. " "Porozmawiam z moją gospodynią. - Mówi pasterz od mleka, Eliasz. - Ona jest zacna. Przygarnie was, nawet jeśliby miała oddać swoją izbę. Jak tylko zaświta, będę z nią rozmawiał. Ma dom pełen ludzi, ale na pewno znajdzie dla was miejsce. " "Przynajmniej dla Małego, ja i Józef możemy spać na ziemi, ale Maleńki..." "Nie wzdychaj, Pani, zajmę się tym. Opowiem komu się da to, co powiedział nam Anioł. Niczego wam nie zabraknie. Tymczasem przyjmijcie od nas to, co mimo naszego ubóstwa możemy wam ofiarować. Jesteśmy pasterzami.. " "My też jesteśmy ubodzy - mówi Józef - nie możemy wam wynagrodzić. " "Och! My tego nie chcemy! Nawet gdybyście mogli, nie przyjęlibyśmy. Pan nas już wynagrodził. Przecież obiecał wszystkim pokój. Aniołowie powiedzieli: "Pokój ludziom dobrej woli." Nam został już dany, bo Anioł mówił, że Dziecię jest Zbawicielem, Chrystusem i Panem. Jesteśmy nieuczonymi biedakami, lecz wiemy, że Prorocy przepowiedzieli, że Zbawiciel to Książę Pokoju. A nam "Aniołowie" polecili iść i uwielbić Go. Otrzymaliśmy przeto jego pokój. Chwała Bogu Najwyższemu z Niebios i chwała Temu, który jest jego Chrystusem! A Ty, Pani, coś Go urodziła, bądź błogosławiona. Jesteś Święta, skoroś zasłużyła, żeby Go nosić! Rozkazuj nam jak Królowa, a będziemy radzi mogąc Ci służyć. Co możemy dla Ciebie zrobić? " "Miłować mojego Syna i zachować na zawsze w sercach wasz obecny sposób myślenia. " "Ale dla siebie nie pragniesz niczego? Czy nie masz krewnych, nie chcesz ich powiadomić, że On się narodził? " "Tak. Mam krewnych, ale są daleko. Mieszkają w Hebronie. " "Ja pójdę - mówi Eliasz. - Co to za jedni? " "Kapłan Zachariasz i moja kuzynka Elżbieta. " "Och? Zachariasz! Znam go dobrze. Chodzę latem w te góry z moimi owcami, bo tam są dobre i obfite pastwiska, i jestem przyjacielem jego owczarza. Kiedy już będziesz umieszczona (w domu), pójdę do Zachariasza! " "Dziękuję, Eliaszu! " "Nie dziękuj. To dla mnie, biednego pasterza, wielki zaszczyt iść i powiedzieć kapłanowi: "Narodził się Zbawiciel". " "Nie, powiesz mu tak: "Maryja z Nazaretu, twoja kuzynka, prosi powiadomić cię, że Jezus się narodził, więc przyjedź do Betlejem. "" "Powiem, jak każesz. " "Niech ci Bóg wynagrodzi. Będę pamiętać o tobie i o was wszystkich. " "Opowiesz o nas swemu Dzieciątku? " "Tak, opowiem. " - Mówi Maryja. "Jestem Eliasz. " "Ja jestem Lewi. " "A ja, Samuel. " "Ja, Jonasz. " "Ja, Izaak. " "Ja, Tobiasz. " "Ja, Jonatan. " "A ja jestem Daniel. " "Symeon to ja. " "A ja mam na imię Jan. " "Ja nazywam się Józef, a mój brat - Beniamin. Jesteśmy bliźniakami. " "Zapamiętam wasze imiona. " "Musimy odejść... lecz wrócimy. Przyprowadzimy innych, żeby też oddali chwałę!..." "Jak powracać do szopy, zostawiając to Dziecię? " "Chwała Bogu, że nam Go pokazał!" "Pozwól nam ucałować jego szatki" - prosi Lewi z anielskim uśmiechem. Maryja unosi ostrożnie Jezusa i siadając na sianie, podaje do ucałowania owinięte powijakami nóżki. A pasterze, chyląc się aż do ziemi, całują maleńkie, osłonięte płótnem stópki. Kto ma brodę, najpierw ją obciera, a prawie wszyscy płaczą. Kiedy muszą już odejść, wycofują się nie odwracając, tyłem, zostawiając tam serce... Widzenie kończy się dla mnie w taki sposób: widzę Maryję siedzącą na sianie z Dzieciątkiem na kolanach, a Józef, stojąc oparty łokciem o brzeg żłobu, patrzy i uwielbia. * * * 50. "PASTERZE MIELI WSZYSTKiE WYMAGANE CECHY NIEZBĘDNE DO TEGO, ŻEBY BYĆ CZCICIELAMI SŁOWA" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2784-2787 Mówi Jezus: "Dzisiaj mówię Ja. Wiem, że jesteś bardzo zmęczona, ale miej jeszcze trochę cierpliwości. Dziś jest wigilia święta Bożego Ciała. Mógłbym mówić ci o Eucharystii i o tych świętych, którzy stali się apostołami jej kultu. Podobnie, jak ci kiedyś opowiadałem o świętych, co się stali apostołami Najświętszego Serca. Chcę jednak mówić z tobą o innej rzeczy i o takim rodzaju czcicieli mojego Ciała, którzy sami ten kult zapowiadają. Są nimi. pasterze. Pierwsi czciciele mojego Ciała - Słowa, które stało się Człowiekiem. Już ci raz powiedziałem i to powiedział też mój Kościół, Święci Młodziankowie są poprzednikami męczenników Chrystusa. Teraz mówię ci: ... Pasterze są pierwszymi czcicielami Bożego Ciała. Można znaleźć w nich wszystkie cechy potrzebne, żeby być czcicielami mojego Ciała - są duszami eucharystycznymi. Posiadali: Niezawodną wiarę: natychmiast ślepo uwierzyli Aniołowi. Hojność: dają Bogu wszystko, co posiadają. Pokorę: zbliżając się do osób, które w ludzkim zrozumieniu są od nich biedniejsze, czynią to skromnie, żeby ich nie poniżyć, uznając się ich sługami. Pragnienie: o to, czego sami nie mogą ofiarować, zamierzają zatroszczyć się z apostolstwem, (nie szczędząc) trudu. Gotowość do posłuszeństwa: Maryja pragnie, żeby zawiadomić Zachariasza, więc Eliasz idzie natychmiast nie odkłada (tego na potem). Wreszcie miłość: nie mogą oderwać się (od Jezusa), a ty tak to wyrażasz pisząc: "Zastawiają tam swoje serca." Dobrze to powiedziałaś. Czy jednak nie należałoby zawsze w taki sam sposób obchodzić się także z moim Sakramentem? A teraz inna, (przeznaczona) w całości dla ciebie, następująca sprawa: zauważ, komu pierwszemu ukazuje się Anioł i kto zasługuje, żeby usłyszeć serdeczności od Maryi. To Lewi -chłopiec. A temu, kto ma duszę dziecka, ukazuje się Bóg i ujawnia swoje tajemnice, pozwalając na to, że słyszy on słowa Boga i Maryi. I ten, kto posiada duszę dziecka, ma także świętą śmiałość Lewiego i mówi: "Pozwól mi ucałować szatki Jezusa." Mówi to do Maryi. Albowiem Maryja zawsze jest Tą, co wam daje Jezusa. To Ona jest nosicielką Eucharystii. Ona jest Żywym Tabernakulum. Kto zwraca się do Maryi, znajdzie Mnie. Kto Ją o Mnie prosi, otrzymuje Mnie od Niej. Kiedy jakaś istota zwraca się do Niej: "Daj mi twego Jezusa, którego miłuję", wtenczas uśmiech mojej Matki roziskrza Niebiosa żywszym blaskiem radości - tak bardzo jest szczęśliwa. Dlatego zwróć się do Niej: "Pozwól mi ucałować szaty Jezusa. Pozwól mi ucałować jego rany" i ośmiel się na więcej jeszcze. Mów: "Pozwól mi złożyć głowę na Sercu twojego Jezusa, żeby tam być szczęśliwą." Chodź. Odpocznij. Jak Jezus w kołysce, pomiędzy Jezusem i Maryją." * * * 51. ODWIEDZINY ZACHARIASZA Napisane 8 czerwca 1944, A 2788-2796 Widzę podłużną izbę, gdzie widziałam spotkanie Mędrców z Jezusem, gdy składali Mu hołd. Domyślam się więc, że znajduję się w gościnnym domu, gdzie przyjęto Świętą Rodzinę. Teraz widzę, jak tu przybywa Zachariasz. Elżbieta mu nie towarzyszy. Właścicielka domu wybiega na zewnątrz, na (rodzaj) balkonu, na spotkanie przybywającego gościa. Prowadzi go pod jakieś drzwi i puka. Następnie wycofuje się dyskretnie. Otwiera Józef i wita przybyłego okrzykiem radości. Zaprasza gościa do swej malutkiej jak przedsionek izdebki. "Maryja karmi Dziecię. Poczekaj chwilę i siadaj, pewnie jesteś utrudzony" Sadza go obok siebie na łóżku. Słyszę, jak Józef pyta o małego Jana, a Zachariasz odpowiada: "Rośnie krzepki jak źrebak. Teraz trochę cierpi przy ząbkowaniu. Dlatego nie chcieliśmy go zabierać. Jest bardzo zimno, więc Elżbieta także nie przyjechała. Nie mogła zostawić Jana bez mleka. Martwi się tym. Jakaż surowa pora roku!" "Zaiste, jest bardzo zimno" - odpowiada Józef. "Przysłany przez was człowiek mówił mi, że podczas jego narodzin nie mieliście domu. Kto wie, ileście musieli przecierpieć. " "Tak, bardzo cierpieliśmy. Jednak nasze obawy były większe od braku wygód. Baliśmy się, że to zaszkodzi Dzieciątku. Pierwsze dni musieliśmy tam pozostać. Dla nas niczego nie zabrakło, ponieważ pasterze roznieśli dobrą nowinę po całym Betlejem i wielu przynosiło nam podarki. Brakowało nam jednak domu, osłaniającej izby, łóżka... a Jezus tak płakał, zwłaszcza nocą, z powodu wciskającego się ze wszystkich stron wiatru. Paliłem mały ogień, bardzo mały, bo dym przyprawiał Dzieciątko o kaszel... wtedy było zimno. Dwa zwierzęta mało ogrzewały wnętrze, bo zewsząd wpadało zimne powietrze. Brakowało ciepłej wody, żeby Go umyć i brakowało suchej bielizny na zmianę. Och! Jak bardzo cierpiał! Maryja też cierpiała patrząc na Niego. I ja cierpiałem, ale możesz sobie wyobrazić, czym było to dla Niej, jest przecież jego Matką. Karmiła Go mlekiem i łzami, mlekiem i miłością... Teraz, tu, jest lepiej. Przygotowałem wygodną kołyskę, a Maryja wyłożyła ją wypchanym wełną materacykiem. Ale to zostało w Nazarecie. Ach, gdyby się tam urodził, byłoby zupełnie inaczej! "Przecież Chrystus musiał narodzić się w Betlejem. Przepowiedzieli to Prorocy!" Maryja wchodzi, usłyszawszy rozmowę. Ubrana jest w białą wełnę. Zdjęła ciemny strój, jaki nosiła w podróży i w grocie, i w tej sukni jest całkiem biała - taka, jaką już Ją kiedyś, w innych okolicznościach, widziałam. Głowę ma odkrytą, a w ramionach trzyma Jezusa, który śpi nakarmiony mlekiem, zawinięty w białe powijaki. Zachariasz, pełen szacunku wstaje i pochyla się ze czcią. Potem podchodzi i patrzy na Jezusa z oznakami najwyższego poważania. Stoi schylony nie tyle, żeby lepiej widzieć, ile dla złożenia hołdu. Maryja podaje mu Dziecię, a on bierze Je z taką czcią, jakby podnosił monstrancję. W istocie jest to Hostia, którą bierze w ramiona. Już ofiarowana Hostia, która zostanie spożyta potem, kiedy będzie dana ludziom na pokarm miłości i odkupienia. Zachariasz powtarza Maryi, z jakiego powodu nie przyjechała Elżbieta i jak się tym martwiła. "Przygotowała przez ostatnie miesiące lniane płótna dla twego błogosławionego Syna. Przywiozłem je, są w wozie na dole. " - Mówi podnosząc się i wychodzi. Wraca niosąc dwie paczki, jedną dużą, a drugą mniejszą. Z dużej - od której go zaraz uwalnia Józef - i z mniejszej wyciąga podarki: mięciutką wełnianą kołderkę ręcznej roboty, płótna i małe ubranka. Z drugiej wyjmuje miód, bielusieńką mąkę, masło i jabłka dla Maryi oraz osobiście wymieszone i upieczone przez Elżbietę podpłomyki, i tyle innych, drobnych, przeznaczonych dla młodej Matki rzeczy, świadczących o matczynych uczuciach wdzięcznej kuzynki. "Powiedz Elżbiecie, że jestem jej wdzięczna i tobie także jestem wdzięczna. Tak bym się cieszyła, gdybym ją mogła zobaczyć, ale rozumiem, że są przeszkody. Chciałam też znowu zobaczyć małego Jana..." "Zobaczycie go na wiosnę, Przyjedziemy was odwiedzić." "Nazaret jest zbyt daleko" - mówi Józef. "Nazaret? Przecież musicie tu pozostać. Mesjasz powinien wzrastać w Betlejem. To jest miasto Dawida! Najwyższy przywiódł was tu za pośrednictwem woli Cezara, by On urodził się na ziemi Dawida, w świętej ziemi Judei. Dlaczego więc zabierać Go do Nazaretu? Wiecie przecież, jak Judejczycy traktują Nazarejczyków. Jutro to Dziecię stanie się Zbawicielem swojego ludu. Nie trzeba więc, aby stolica pogardzała swym Królem dlatego, że pochodzi z wzgardzonej przez nich okolicy. Wiecie równie dobrze jak ja, do jakiego stopnia Sanhedryn jest podchwytliwy oraz jak bardzo trzy nasze główne kasty są skore do okazywania wzgardy... A poza tym tu będzie blisko mnie. Będę mógł wam dość dużo pomagać i oddać wszystko, co mam, na służbę temu Nowo narodzonemu. Nie tylko dobra materialne, lecz także przekazać własne talenty duchowe. Wtedy gdy już będzie w stanie rozumieć, stanę się jego szczęśliwym nauczycielem i będę Go kształcił na równi z własnym synem. W ten sposób, gdy już dorośnie, zyskam jego błogosławieństwo. Musimy myśleć o wielkości jego przeznaczenia. Powinien objawić się wśród ludzi mając wszelkie dane, by wygrać łatwo swoją grę. Oczywiście, że będzie pełen Mądrości, lecz fakt, że miał za nauczyciela kapłana, ułatwi Mu przyjęcie przez wymagających faryzeuszy i uczonych w Piśmie. To ułatwi Mu misję!" Maryja z Józefem patrzą na siebie. Spojrzenia ich krzyżują się ponad niewinną głową Dzieciątka, które śpi różowe i nieświadome tej niemej wymiany pytań. A te pytania są przepełnione smutkiem. Maryja myśli o swoim domku. Józef rozmyśla o pracy zarobkowej. Tu będzie trzeba zacząć wszystko od nowa. W miejscu, gdzie przed paroma zaledwie dniami nikt ich nie znał. Nie ma tu żadnego z pozostawionych tam, kochanych, z taką miłością przygotowanych dla Małego przedmiotów. Maryja wyraża swe uczucia słowami: "Jak więc mamy postąpić? Zostawiliśmy tam wszystko! Józef tak się napracował dla mojego Jezusa. Nie oszczędzał sił ani wydatków. Pracował dla nas nocą, żeby w dzień pracować dla innych, dla zarobku, żeby kupić najładniejsze drewna, najbielszy len, najdelikatniejszą wełnę i przygotować wszystko na przybycie Jezusa. Zbudował nawet ule, pracował też jako murarz, żeby inaczej urządzić dom, tak, ażeby się w moim pokoju zmieściła nie tylko kołyska, lecz także większe łóżeczko dla dorastającego Jezusa, bo przecież Jezus pozostanie przy mnie do czasu, gdy przestanie być już małym chłopcem." "Józef może tu przywieźć wszystko, co tam pozostało. " "A gdzie to umieścimy? Wiesz przecież, Zachariaszu, że jesteśmy biedni. Mamy tylko pracę i dom. Jedno i drugie pozwala nam (z dnia na dzień) bytować, nie zaznając głodu. A tutaj... może znajdziemy pracę... Musimy przecież pomyśleć o jakimś domu. Ta poczciwa niewiasta nie może nas tu ciągle gościć. A ja nie mogę wymagać od Józefa jeszcze większych poświęceń niż te, jakie już dla mnie na siebie przyjął." "Och, tu nie chodzi o mnie! Myślę o smutku Maryi zmuszonej do życia poza własnym domem... " Maryja ma łzy w oczach. "Myślę - mówi dalej Józef - że dla Niej dom w Nazarecie jest tak cenny jak Raj, z powodu cudu, który się tam wydarzył... Mówię mało,. Ale tak wiele rozumiem! Gdyby chodziło tylko o mnie, to bym się tym nie trapił. Mogę pracować podwójnie. Jestem młody i starczy mi sił, aby podołać podwójnej pracy, żeby Ich zaopatrzyć we wszystko. Jeśli Maryja nie będzie zbyt cierpiała... jeśli tak trzeba zrobić, jak mówisz... to ja jestem gotów. Zrobię, co będziecie uważali za słuszne, aby tylko to było dobre dla Jezusa. " "Wyjdzie Mu to na dobre, bądź pewien. Zastanówcie się, a przyznacie mi słuszność. " "Mówią także, że Mesjasz będzie nazwany Nazarejczykiem... " - wtrąca Maryja. "To prawda, lecz przynajmniej póki nie dorośnie, lepiej żeby wzrastał w Judei. Przecież Prorok powiedział: "A ty, Betlejem Efrata, staniesz się największe, bo z ciebie wyjdzie Zbawiciel". Nie mówi o Nazarecie. Możliwe, że zostanie nazwany Nazarejczykiem z jakiegoś innego powodu, jakiego teraz nie znam. Jednak jego ziemią jest ta właśnie. " "Mówisz tak ty, kapłanie... więc my, choć ze smutkiem, musimy ci być posłuszni i przyznać ci rację. Ale cóż to za cierpienie!... Kiedy znów zobaczę mój dom, gdzie zostałam Matką? " Maryja płacze cichutko. Dobrze rozumiem jej cierpienie. Och! Jak dobrze rozumiem. I tak, na płaczu Maryi, kończy się dla mnie to widzenie. * * * 52."JÓZEF JEST TAKŻE OPIEKUNEM DUSZ POŚWIĘCONYCH BOGU" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2796-2803 Potem mówi do mnie Maryja: "Rozumiesz Mnie, wiem o tym. Ale zobaczysz Mnie, jak płaczę jeszcze boleśniej! Tymczasem chcę wznieść twego ducha, pokazując ci świętość Józefa. Józef był zwyczajnym człowiekiem, co oznacza, że poza własną świętością nie miał innej pomocy dla oświecenia swego ducha. Ja miałam wszelką pomoc Bożą dlatego, że byłam Niepokalana. Nie wiedziałam, że byłam Niepokalana, lecz dusza moja była pełna aktywnych zasobów dających Mi siły duchowe. Józef nie był niepokalany. Nosił w sobie ogromny ciężar człowieczeństwa i pomimo tego obciążenia musiał się wznieść do doskonałości za cenę bezustannego wysiłku, wprzęgając w to wszystkie swoje władze i żeby być miły Bogu, musiał ciągle chcieć dosięgnąć doskonałości. Och! Mój święty małżonek. Był święty we wszystkich okolicznościach, w najprostszych sprawach (codziennego) życia. Był święty także przez anielską niewinność, jak i przez człowieczą uczciwość, święty przez cierpliwość i zapał do pracy, przez ciągłą, zawsze jednakową pogodę ducha, przez skromność - przez wszystko. Jego świętość rozbłyska i ukazuje się tobie także w tym wydarzeniu. Kapłan mówi mu: "Będzie dobrze, jeśli się osiedlisz tutaj." A on, wiedząc, jak wielkiego będzie to wymagało od niego wysiłku, mówi: "To nie ma dla mnie znaczenia, myślę o cierpieniu Maryi. Nie dlatego się waham. O siebie bym się nie martwił. Wystarczy, że to jest z pożytkiem dla Jezusa." Jezus i Maryja, to były dwie jego anielskie miłości. Mój święty małżonek niczego więcej nie miłował na ziemi i dla tej miłości poświęcił się cały jako sługa. Wy uczyniliście go patronem chrześcijańskich rodzin i różnego rodzaju robotników. Powinien jednak być nie tylko opiekunem umierających, małżonków i robotników, ale trzeba by go także uczynić patronem dusz poświęconych Bogu. Jakiż (człowiek) na ziemi, spośród poświęconych Bogu na służbę, kimkolwiek by nie był, poświęciłby się tak jak Józef, żeby służyć swojemu Bogu, przyjmując wszystko, wszystkiego się wyrzekając, wszystko znosząc, natychmiast spełniając wszystko ochoczym duchem, z niezmiennie (dobrym) humorem, tak jak on to robił? Nie. Nie ma takiego drugiego. A oto inna sprawa, jaką chcę wam przedstawić, a nawet dwie podobne. Zachariasz jest kapłanem. Józef nim nie jest. Ale zauważ jak Józef, nie będąc kapłanem, ma jednak ducha bardziej zwróconego w stronę Nieba niż kapłan. Zachariasz myśli po ludzku i również interpretuje po ludzku Pisma. I robi to już nie po raz pierwszy. Pozwala sobie zbyt pochopnie kierować się ludzkim rozsądkiem. Został już za to ukarany, lecz powraca do podobnego błędu, choć mniej poważnego. Usłyszawszy zapowiedź narodzin Jana, powiedział: "Jakże to może być, skoro jestem stary, a moja małżonka jest bezpłodna?" Teraz znów mówi: "Żeby przygotować sobie drogę, Chrystus powinien wzrastać tutaj" i z tym samym korzeniem pychy, który pozostaje nawet u najlepszych, sądzi, że może sam stać się pożyteczny dla Jezusa, nie w tym znaczeniu, co Józef, pragnący Mu służyć, lecz chce zostać jego nauczycielem... Bóg mu to przebaczył, gdyż działał w dobrej wierze, lecz czy "Nauczyciel" potrzebował nauczyciela? Usiłowałam pomóc mu dostrzec światło w proroctwach. Ale uważał się za światlejszego ode Mnie i na swój własny sposób stosował się do tych przekonań. Mogłam nalegać i postawić na swoim. Jednak - i tu jest drugie spostrzeżenie, jakie chcę także dać tobie pod rozwagę - odnosiłam się z szacunkiem do kapłana, z powodu jego (świętej) godności, a nie dla jego wiedzy. Kapłan jest zazwyczaj zawsze oświecany przez Boga. Mówię "zazwyczaj", bo jest nim wtedy, gdy jest prawdziwym kapłanem. To nie suknia go uświęca, lecz dusza. Dla ocenienia, czy ktoś jest prawdziwym kapłanem, trzeba osądzić to, co się wydobywa z jego duszy. Tak jak powiedział mój Jezus, że z duszy wychodzi to, co uświęca lub wypacza: to, co kształtuje cały sposób postępowania jednostki. Tak, więc, jeżeli ktoś jest prawdziwym kapłanem, jest zazwyczaj zawsze natchniony przez Boga. Wobec innych, którzy takimi nie są, trzeba mieć nadprzyrodzoną miłość bliźniego i za nich się modlić. Mój Syn już cię wprowadził na służbę tego odkupienia i niczego więcej ci nie polecam. Cieszę się jednak mogąc cierpieć dla powiększenia liczby kapłanów. Ty również polegaj na radach tego kapłana, który cię prowadzi. Ufaj mu i bądź posłuszna jego przestrogom. Posłuszeństwo jest zawsze zbawienne. Nawet wtedy, jeśli otrzymana rada nie jest całkiem doskonała. {Na marginesie: Niełatwo jest kapłanowi zostać bez Bożych świateł, nawet jeżeli te światła są zabarwione jego ludzkimi pojęciami, (pozostają Boże). Zostaje mu w głębi prawdziwe światło i dlatego trzeba iść za jego radą. Dlatego więc oboje małżonkowie, Maryja i Józef, usłuchali nadprzyrodzonego światła rady, Które było ukryte wśród pojętych po ludzku zaleceń Zachariasza.} Ale popatrz na nas: usłuchaliśmy rady Zachariasza i wyszło nam to na dobre. Prawdą jest, że Herod ograniczył się do wytępienia dzieci w Betlejem i okolicy. Czy jednak Szatan nie mógł był popchnąć go do rozszerzenia tych fal zazdrości znacznie dalej i popchnąć do takiej samej zbrodni wszystkich możnych w Palestynie, żeby zabić przyszłego Króla Judejczyków? Mógł był to uczynić. Stałoby się tak, jak w pierwszych czasach Chrystusa, kiedy cuda wzbudziły uwagę tłumów i zaostrzyły czujność możnych. Gdyby to nastąpiło, w jaki sposób moglibyśmy przebyć całą Palestynę, uciekając, żeby wydostać się z odległego Nazaretu do Egiptu, będącego gościnną ziemią dla prześladowanych Hebrajczyków i dokonać tego. Z maleńkim dzieckiem podczas szalejącego prześladowania? Znacznie łatwiej, choć równie boleśnie, było uciekać z Betlejem. Posłuszeństwo zawsze zbawia. A okazany kapłanowi szacunek, jest zawsze znakiem formacji chrześcijańskiej. Biada - i to też powiedział Jezus - biada kapłanom, którzy tracą apostolską żarliwość. Biada także tym ludziom, co wierzą, że wolno okazywać kapłanom lekceważenie. Przecież to oni konsekrują i rozdają zstępujący z Nieba Prawdziwy Chleb. Ten kontakt sprawia, że stają się święci jak kielich sakralny, nawet jeśli nie są święci. Będą odpowiadać przed Bogiem. Wy zaś macie widzieć tylko ich kapłańską godność i nie zajmować się resztą. Nie bądźcie bardziej nieprzejednani niż wasz Pan, Jezus, który na ich rozkaz opuszcza Niebo i zstępuje, by zostać podniesiony ich rękoma. Uczcie się od Jezusa. A jeśli ci kapłani są ślepi, jeśli ich dusze są sparaliżowane, a myśli chore, jeśli są trędowaci od win kontrastujących z ich misją, jeśli są Łazarzami w grobie, wtedy wzywajcie Jezusa, by im zwrócił zdrowie i życie. Wzywajcie Go w modlitwie i przez ofiarowanie waszego cierpienia, o dusze, co jesteście ofiarami! Ocalić jedną duszę, znaczy przeznaczyć swoją do Nieba. Ocalić duszę kapłańską, znaczy także ocalić całe mnóstwo innych dusz. Dlatego, że każdy święty kapłan jest siecią wiodącą dusze do Boga. Ocalenie kapłana, czyli uświęcenie: ponowne uświęcenie, jest utworzeniem tej mistycznej sieci. Każda jego zdobycz jest światłem dodanym do waszej wiecznej aureoli. Zostań w pokoju. " * * * 53. ODDANIE JEZUSA BOGU W ŚWIĄTYNI Napisane 1 lutego 1944, A 1679-1688 Widzę, jak z bardzo skromnego, niewielkiego domku wychodzi para ludzi, aby wyruszyć w drogę. Po zewnętrznych schodkach schodzi właśnie młodziutka matka trzymając w ramionach zawinięte w białe płótno dziecko. Poznaję ją, to nasza Mama! Blada i jasnowłosa, zwinna i w całej postaci tak pełna wdzięku. Jest ubrana na biało i osłonięta bladoniebieskim płaszczem. Na głowie ma biały welon. Niesie swoje Dzieciątko z wielką ostrożnością. U stóp schodów czeka na Nią Józef trzymający szarego osiołka. Ubranie Józefa jest jasnobrązowe, tak suknia jak i płaszcz. Patrzy z uśmiechem na Maryję. Kiedy Ona podchodzi do osła, Józef przekłada przez lewe ramię wodze i bierze na chwilę śpiące spokojnie Dzieciątko, żeby Maryja mogła wygodnie umieścić się w siodle. Potem zwraca Jej Jezusa i ruszają w drogę. Józef idzie obok, trzymając osła za uzdę i bacząc, by się nie potykał i szedł równo. Maryja trzyma Jezusa na kolanach i zakrywa połą płaszcza w obawie przed zimnem. Małżonkowie prawie nie rozmawiają, lecz uśmiechają się często do siebie. Dosyć marna droga zagłębia się w ogołocone o tej porze roku pola: Czasem inni wędrowcy spotykają się z nimi albo doganiają ich, ale nie są liczni. Potem pojawiają się nagle domy i mury otaczające miasto. Małżonkowie wchodzą doń przez Bramę i zaczyna się przejazd po miejskim (bardzo luźno poukładanym) bruku. Posuwają się naprzód z trudnością, bądź z powodu ruchu, który co chwilę zatrzymuje osła, bądź też dlatego, że on sam powoduje ciągłe wstrząsy, potykając się na kamieniach albo wpadając do zastępujących brakujące kawałki bruku dziur, co przeszkadza Maryi i Dziecku. Ulica nie jest równa. Wznosi się powoli. Jest wąska i prowadzi pomiędzy wysokimi domami o ciasnych i niskich wejściach i nielicznych, wychodzących na ulicę oknach. W górze, między domami, (ponad znajdującymi się na dachach) tarasami, widać kawałki błękitnego nieba. W dole ulicy jest gwarno, ludzie mijają się przechodząc pieszo lub na osłach, prowadząc juczne zwierzęta i idą za tarasującą drogę karawaną wielbłądów. W pewnej, czyniąc wiele hałasu chodakami i bronią, chwili przechodzi patrol legionistów rzymskich i znika za łukiem wiszącym nad wąską, bardzo kamienistą uliczką. Józef skręca w lewo, w nieco szerszą, ładniejszą ulicę. W jej głębi widzę znany mi już pas uwieńczonych blankami murów. Maryja zsiada z osiołka przy wrotach, gdzie znajduje się coś w rodzaju miejsca postoju dla osiołków. Mówię "miejsce postoju" jest to bowiem rodzaj szopy lub raczej wiaty, usłanej słomą i zaopatrzonej w paliki z kółkami przeznaczone do przywiązywania czworonogów. Józef daje nadbiegającemu człeczynie parę monet, żeby kupić trochę siana, po czym czerpie kubeł wody ze znajdującej się w kącie prymitywnej studni i poi osiołka. Potem wraca do Maryi i razem wchodzą w obręb Świątyni. Najpierw udają się do krużganków, gdzie znajdują się ci, których Jezus później tak znakomicie wychłostał. Są tam sprzedawcy synogarlic i baranków, a także wymieniający pieniądze. Józef kupuje dwa białe gołębie. Pieniędzy nie wymienia, z czego wniosek, że ma już to, czego mu trzeba. Józef i Maryja idą w stronę bocznej bramy, do której prowadzi osiem schodów, tak jak zdają się posiadać wszystkie (pozostałe) bramy, ponieważ sześcian samej Świątyni jest wzniesiony nad pozostałą część gruntu. Brama ta posiada duży przedsionek, taki - żeby dać jakieś wyobrażenie - jaki w przybliżeniu mają bramy wjazdowe w naszych miejskich kamienicach, lecz jest ona obszerniejsza i bardziej ozdobiona. Wewnątrz, po prawej i lewej stronie, znajdują się dwa jakby ołtarze, czyli dwie prostokątne struktury. Z początku trudno dobrze pojąć, do jakiego celu służą. Wyglądają jak płytkie misy, ponieważ ich wnętrze jest niższe od brzegu zewnętrznego, bo o parę centymetrów podwyższone. Nie wiem, czy przywołany przez Józefa, czy też z własnej woli, nadbiega kapłan. Maryja ofiarowuje mu dwa nieszczęsne gołąbki, a ja, domyślając się, jaki los je czeka, przenoszę wzrok gdzie indziej. Śledzę ornamenty zdobiące bardzo ciężki portal, na suficie i w przedsionku. Wydaje mi się jednak, że spostrzegam kątem oka, jak kapłan kropi Maryję wodą. Z pewnością jest to woda, ponieważ nie widzę plam na jej ubraniu. Potem Maryja wraz z Józefem - po oddaniu kapłanowi gołąbków i garstki monet (o czym zapomniałam powiedzieć), wchodzi poprzedzana przez kapłana na teren właściwej Świątyni. Rozglądam się na wszystkie strony. Jest to miejsce bardzo bogato ozdobione. Rzeźby o głowach aniołów, (gałązki) palm i ornamenty biegną (wzdłuż) kolumn, ścian i po suficie. Światło wślizguje się przez umieszczone w ścianach osobliwe wąskie i długie - oczywiście bez szyb - skośnie wycięte okna. Przypuszczam, że są tak ukształtowane, żeby gwałtowna ulewa nie wlewała się do wnętrza. Maryja kieruje się do jakiegoś miejsca i zatrzymuje się tam. Parę metrów przed Nią znajdują się następne schody, na których stoi odmienny rodzaj ołtarza, a za nim jest inna budowla. Spostrzegam, że dotąd mylnie sądziłam, że znajduję się w Świątyni, a tymczasem widzę, że jestem w tym, co okala prawdziwą i właściwą Świątynię - czyli (Miejsce) Święte - dokąd pewnie nie wolno wchodzić nikomu poza kapłanami. To, co wydało mi się Świątynią jest tylko zamkniętym przedsionkiem, który z trzech stron otacza samą Świątynię, gdzie jest zamknięte Tabernakulum. Nie wiem, czy to dobrze tłumaczę, ale nie jestem inżynierem ani architektem. Maryja ofiarowuje właśnie Dzieciątko, patrzące na kapłana małymi, niewinnymi oczętami, zdumionym spojrzeniem parodniowych niemowląt. Ten bierze Je na ręce i podnosi wyciągając w górę ramiona z twarzą zwróconą w stronę Świątyni, stojąc przy czymś w rodzaju ołtarza, umieszczonego na tych schodach. I ceremonia jest skończona. Dziecię powraca do Mamy i kapłan odchodzi. Znajdują się tam patrzący ciekawie ludzie. Wśród nich toruje sobie z wysiłkiem przejście zgarbiony, wsparty na lasce starzec. Na pewno jest bardzo stary, myślę, że ponad osiemdziesięcioletni. Zbliża się do Maryi i prosi, żeby mu na chwilę podała Maleństwo. Maryja się zgadza z uśmiechem. Jest to Symeon. Zawsze myślałam, że należał do klasy duchowieństwa, lecz jest to zwykły wierny, przynajmniej sądząc po sukni. Bierze Dziecię i całuje Je. Jezus uśmiecha się doń nieokreślonym, niemowlęcym grymasem. Zdaje się obserwować go ciekawie, bowiem starzec śmieje się i jednocześnie płacze, a wciskające się pomiędzy zmarszczki łzy tworzą cały połyskliwy haft perląc długą białą brodę, ku której Jezus wyciąga rączki. To jest Jezus, ale jest to zawsze dzieciąteczko i wszystko, co się przed Nim porusza, nadaje się do uchwycenia, żeby mogło lepiej zrozumieć, co to jest. Maryja i Józef uśmiechają się i uśmiechają się także ci z obecnych, którzy podziwiają urodę Maleństwa. Słyszę słowa świętego starca i widzę zdziwione spojrzenie Józefa oraz wzruszenie Maryi, jak i to, co się dzieje w małym tłumie, który jest po części zdumiony i poruszony; a częściowo reaguje na słowa starca napadem wesołości. Wśród nich są nadęci brodaci mężowie, członkowie Sanhedrynu, którzy kiwają głowami i patrzą na Symeona z drwiącym współczuciem. Zapewne myślą, że mu się ze starości pomieszało w głowie. Uśmiech Maryi gaśnie i twarz powleka się większą bladością, kiedy Symeon przepowiada czekające Ją cierpienie. Chociaż Ona wie, jednakże te słowa ranią jej duszę. Maryja przesuwa się stając bliżej Józefa, żeby dodać sobie otuchy. Przygarnia z uczuciem Dzieciątko do piersi i jak spragniona dusza chłonie słowa Anny, która będąc niewiastą, lituje się nad jej cierpieniem zapowiadając, że Przedwieczny złagodzi je w godzinie boleści nadprzyrodzoną siłą. Mówi: "Niewiasto! Temu, który dał Zbawiciela swemu ludowi, nie zabraknie też mocy, by dać Ci swego Anioła, żeby Cię w płaczu ukoił. Wielkim niewiastom w Izraelu nie zabrakło pomocy Pana, a Tyś jest znacznie większą niż Judyta i Jael. Nasz Bóg da Tobie serce z najszczerszego złota, żebyś mogła wytrwać w morzu boleści, przez co staniesz się największą Niewiastą spośród stworzenia, (stając się) Matką. A Ty, Dziecię, wspomnij na mnie w godzinie twojej misji." I na tym widzenie ustaje. * * * 54. NAUKI WYNIKAJĄCE Z POPRZEDNIEJ SCENY Napisane 2 lutego 1944, A 1688-1694 Mówi Jezus: "Z opisanej poprzednio sceny wynikają dla wszystkich dwa pouczenia: Pierwsze: Prawda nie objawia się kapłanowi pogrążonemu w obrzędach, lecz nieobecnemu duchem, ale skromnemu wiernemu. Kapłan, który znajduje się ciągle w kontakcie z tym, co jest Boskie, troszczy się o to, co jest związane z Bogiem i poświęca się wszystkiemu, co przewyższa sprawy związane z ciałem, powinien był natychmiast wyczuć, kim było Dziecko, które tego ranka zostało oddane Bogu w Świątyni. Żeby zaś mógł to pojąć, koniecznie potrzebował mieć w sobie żyjącego ducha. Nie tylko szatę, skrywającą ducha, który, jeżeli nawet nie był martwy, to był co najmniej mocno uśpiony. Duch Boży może także, jeśli chce, zagrzmieć jakby gromem lub jak trzęsieniem ziemi wstrząsnąć najbardziej otępiałego ducha. Może. Zazwyczaj jednak (tego nie robi) albowiem jest Duchem ładu; tak samo jak Bóg też jest Ładem w każdej swojej Osobie i w sposobie działania. Sam się wylewa i przemawia tam, gdzie niekoniecznie znajduje się dostateczna, potrzebna do tego wylania się Ducha zasługa, ponieważ zbyt rzadko by się wtedy wylewał, a i ty sama także nie poznałabyś świateł - lecz ujawnia się tam, gdzie widzi "dobrą wolę" zasłużenia na to swoje wylanie. W jaki sposób okazuje się tę dobrą wolę? Przy pomocy takiego życia, jakie - na ile to tylko możliwe - przeżywane jest we wszystkim dla Boga. Dobra wola rozwija się w wierze, posłuszeństwie, w czystości, w miłości Boga i bliźniego, w szlachetności i przez modlitwę. Nie przez zewnętrzne praktyki, lecz w modlitwie. Mniejsza jest różnica między dniem a nocą, niż pomiędzy (religijnymi) praktykami a modlitwą. Modlitwa jest zjednoczeniem ducha z Bogiem. Z modlitwy wychodzicie umocnieni i zdecydowani na coraz pełniejsze należenie do Boga. Praktyka zewnętrzna jest zwykłym przyzwyczajeniem, mającym jednak rozmaite i zawsze egoistyczne cele. Pozostawiają was one takimi, jakimi jesteście, a nawet obciążają was jeszcze grzechem kłamstwa i lenistwa. Taką dobrą wolę miał Symeon. Życie nie oszczędziło mu doświadczeń i zmartwień, ale nie stracił przez to dobrej woli. Lata i wydarzenia nie naruszyły ani nie zachwiały wiary Symeona w Pana i w jego obietnice i nie osłabiły jego dobrej woli w dążeniu do stawania się zawsze bardziej godnym Boga. I Bóg sprawił, że zanim oczy tego wiernego sługi zamknęły się na światło (ziemskiego) słońca, w oczekiwaniu na ponowne otwarcie się (Nieba) na Boże Słońce, błyszczące z Niebios otwartych na moje wejście po Męce, Bóg posłał mu promień Ducha, który skierował go do Świątyni, żeby zobaczył Światło, co przybyło na Świat. Prowadzony) natchnieniem Ducha Świętego, mówi Ewangelia. Och! Gdybyż ludzie wiedzieli, jak doskonałym Przyjacielem jest Duch Święty, jakim Przewodnikiem! Jakim Nauczycielem! Gdybyż Go miłowali i wzywali, Jego - tę Miłość Przenajświętszej Trójcy, to Światło Światłości, ten Ogień Ognia, tę Inteligencję, tę Mądrość! O ileż bardziej byliby pouczeni o tym, co jest konieczne, żeby wiedzieli. Przypatrz się, Mario, przyjrzyjcie się, moi synowie! Symeon czekał przez całe długie życie zanim "zobaczył Światłość" i poznał spełnienie się Bożej obietnicy. Nigdy jednak nie zwątpił. Nigdy nawet nie powiedział: "Nadaremnie trwam w nadziei i modlitwie." Wytrwał i otrzymał dar "zobaczenia" tego, czego nie zobaczył kapłan oraz pełen pychy i ciemności członek Sanhedrynu: Syna Bożego, Mesjasza, Zbawiciela. Ujrzał Go w tym dziecięcym ciele, które dało mu miłe ciepło i uśmiechy. Otrzymał Boży uśmiech, pierwszą nagrodę za uczciwe i pobożne życie. Druga lekcja to słowa Anny. Anna będąc prorokinią, widzi we Mnie, nowo narodzonym, Mesjasza. I to było dla niej naturalne, ponieważ wynikało ze zdolności do prorokowania. Posłuchaj jednak, posłuchajcie tylko, cóż ona mówi mojej Matce, pobudzona wiarą i miłością bliźniego! I z tej wypowiedzi uczyńcie dla waszego ducha światło, migoczące w tym czasie ciemności - w czasie Święta Światła: "Temu Bogu, który dał Zbawiciela, nie zabraknie mocy, by dać swego Anioła, żeby ukoił twój i wasz płacz." Pomyślcie tylko. Bóg dał Siebie samego, żeby zniweczyć dzieło Szatana. Czy nie może więc teraz zwyciężyć tych demonów, co was torturują? Czy nie może osuszyć waszych łez i zwrócić wam pokoju swojego Chrystusa, zmuszając demony do ucieczki? Czemu Go o to z wiarą nie prosicie? Z prawdziwą i nieodpartą wiarą, przed którą srogość Boga, spowodowana waszymi licznymi grzechami, opadnie i przemieni się w uśmiech i nadejdzie będące pomocą przebaczenie oraz przyjdzie błogosławieństwo, żeby stać się tarczą nad tą ziemią, zalaną chcianym przez was samych potopem krwi? Zastanówcie się: Ojciec, ukarawszy ludzi Potopem, powiedział Sam sobie i do swojego Patriarchy: "Ja nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi albowiem ich uczucia i myśli człowieczego serca są od młodzieńczego wieku skłonne do zła. Nie ukarzę przeto wszystkiego co żyje, jak już to uczyniłem". I pozostał wierny swojemu słowu. Nie zesłał więcej Potopu. A wy, ileż razy mówiliście sobie i mówiliście także Bogu: "Jeśli się tym razem uratujemy, jeżeli ocalisz nas Panie, nigdy więcej nie rozpoczniemy już wojen, nigdy więcej", a czy potem nie wszczynaliście jeszcze bardziej straszliwszych? Ileż razy czyniliście to wy, o zakłamani i wyzuci z szacunku dla Pana i dla własnego danego Mu słowa? A jednak Bóg byłby wam pomógł raz jeszcze, gdyby wielka masa wiernych wzywała Go z nieodpartą wiarą i miłością. O wy wszyscy sprawiedliwi, skoro jesteście zbyt nieliczni, żeby zrównoważyć wielką liczbę tych złych, którzy utrzymują w mocy surowość Boga, złóżcie wasz cały niepokój pod jego stopy, nie myśląc o wiszącej nad światem i wzmagającej się groźbie zbliżającej się ciągle kary, i pozostańcie wierni Bogu. On będzie umiał posłać wam swego Anioła, tak jak posłał na świat Zbawiciela. Nie lękajcie się. Pozostańcie zjednoczeni z Krzyżem. Krzyż zawsze zwycięża zasadzki złego ducha, przychodzącego z bestialstwem ludzi i starającego się przez utrapienia życia doprowadzić was do rozpaczy, to znaczy doprowadza do odłączenia się od Boga te serca, których nie może zdobyć innym sposobem." * * * 55. LILI - LILI - LAJ DZIEWICY Napisane 28 listopada 1944, A 4012-4016 Dzisiejszego ranka miałam miłe przebudzenie. Zanurzona jeszcze w półśnie, usłyszałam przeczysty głos śpiewający cichutko powolną kołysankę. Była podobna do Bożonarodzeniowej kolędy, taka była starodawna i wolna. Wsłuchiwałam się w treść i w ten coraz bardziej uszczęśliwiający mnie głos i przytomniałam pod wpływem jej brzmienia. Obudziłam się wreszcie i zrozumiałam. Powiedziałam: "Pozdrawiam Cię, Maryjo, pełna Łaski! ", ponieważ była to Mama, która śpiewała. A Ona, powiedziawszy mi: "Ja też cię pozdrawiam. Przyjdź i bądź szczęśliwa!" Zaśpiewała głośniej. I zobaczyłam Ją. W domu betlejemskim, w zajmowanej przez Nią izdebce, kiedy kołysała Jezusa, żeby usnął. W pokoju leżało jakieś szycie i stały krosna Maryi. Wyglądało tak, jakby Maryja przerwała pracę, żeby nakarmić Dziecię i zmienić powijaki lub raczej pościel, bowiem było to już paromiesięczne dzieciątko. Sądzę, że sześcio najwyżej ośmiomiesięczne. Zamierzała pewnie szyć dalej, gdy tylko Dziecko uśnie. Miało się ku wieczorowi. Zmrok już zapadł prawie zupełnie, tylko na pogodnym niebie rozrzucone były złote strzępki obłoczków. Owce powracały właśnie do zagrody po ukwieconej łące, szczypiąc ostatnie (już dzisiaj) trawy, podnosząc z pobekiwaniem pyszczki. Dziecię zdawało się nieco pobudzone, jakby podrażnione przez ząbki albo przez inną małą, dziecięcą dolegliwość. Zanotowałam jak umiałam na kartce papieru słowa pieśni mimo półmroku panującego o tej bardzo wczesnej godzinie i przepisuję je teraz. "Obłoczki złociste - baranki ze stada Pańskiego. Ponad kwitnącym pastwiskiem jest drugie stado, które na was patrzy. Jeślibym miała wszystkie te stada - co są na całej ziemi - najmilszym moim jagniątkiem byłbyś zawsze Ty. Śpij, śpij, śpij, śpij... I nie płacz więcej.... Tysiące gwiazd rozbłyska i patrzą się z nieba na twe łagodne źrenice, nie daj im płakać więcej. Bo twoje oczy z szafiru są w mym sercu gwiazdami. Twój płacz jest moim cierpieniem! Och! Nie płacz już więcej... Śpij, śpij, śpij, śpij... I nie płacz więcej... Wszyscy anieli jaśnieją, ci, którzy Raj napełniają. Robią Tobie niewinnemu koronę, by się radować Twą twarzyczką, lecz Ty płaczesz. Chcesz Mamy, chcesz Mamy, Mamy. Mama jest przy Tobie i śpiewa lili - laj. Lili, lili, lili - laj... Śpij, śpij, śpij, śpij... I nie płacz więcej... Patrz, już niebo różowieje zorzą, która powraca. A twa Mama jeszcze czuwa, żebyś spał i byś nie płakał. Gdy się zbudzisz, powiesz: "Mama!", ja odpowiem Ci "Syneczku". Całusy, miłość i życie - razem z moim dam Ci mlekiem... Śpij, śpij, śpij, śpij... I nie płacz więcej... Nie możesz zostać bez Mamy, nawet jeśli śnisz o Niebie. Chodź, chodź, pod mój rąbek. Zaraz sprawię, że uśniesz. Zrobię ci z piersi poduszkę, w ramionach Cię ukołyszę. Nie musisz się bać niczego, bo jestem ciągle przy Tobie... Śpij, śpij, śpij, śpij... I nie płacz więcej... Ja będę zawsze przy Tobie, boś jest życiem mego serca. On zasnął... podobny do kwiatka, na matczynej piersi... On zasnął... Bądźcie cicho! Pewnie widzi Świętego Ojca... To Mu płacz ukoiło, mojemu najsłodszemu Jezusowi... Zasnął, zasnął, zasnął, zasnął... I nie płacze już więcej... " Niepodobna wyrazić uroku tej sceny. Jest to po prostu kołysząca swoje maleństwo matka. Jakaż to jednak Matka i jakie Dzieciątko! Można więc sobie wyobrazić, jaki wdzięk, jaka miłość, jaka czystość i jakie Niebo są obecne w tej małej, a zarazem tak wielkiej, spokojnej scenie, która napełnia mnie radością, a jej wspomnienie pozostaje we mnie potwierdzone powtarzającą się (w myśli) melodią, żebym mogła dać ją Ojcu do przesłuchania. Niestety nie posiadam srebrzystego, najczystszego głosu Maryi - dziewiczego głosu Dziewicy!... (Śpiewając melodię) będę się wydawała chrapliwym akordeonem. To nic. Zaśpiewam, jak potrafię. Jakże piękną kolędą byłaby (ta kołysanka), tak nadająca się do śpiewania w Boże Narodzenie wokół Żłobka! Z początku Mama poruszała powoli drewnianą kołyską. Potem widząc, że Jezus nie może się utulić, wzięła Go na ręce, siadając przy oknie tuż koło kołyski i poruszała się lekko w rytm pieśni, powtarzając dwa razy kołysankę aż do chwili, kiedy mały Jezus zamknął oczęta, zwróciwszy główkę ku matczynej piersi i zasnął tak wtulony buzią w jej ciepło, z jedną rączką opartą tuż przy różowym policzku złożonym na piersi Mamy, a z drugą - opuszczoną na jej łono. Welon Maryi osłaniał Świętą istotkę. Potem Maryja podniosła się i z niewysłowioną troskliwością złożyła Jezusa w kołysce. Przykryła Go małym kawałkiem płótna, kładąc także na kołysce swój rąbek, żeby ochronić Go przed muchami i (świeżością nocnego) powietrza. Pozostała tak, podziwiając swój śpiący Skarb. Jedną rękę trzymała przy sercu, opierając się drugą o brzeg kołyski, gotowa w każdej chwili, gdyby Dziecięciu groziło przebudzenie, zacząć kołysanie od nowa. Uśmiechała się szczęśliwa, stojąc lekko pochylona (nad kołyską), podczas gdy cień i cisza zstępowały na ziemię, opanowując dziewiczą izdebkę. Jakiż pokój! Jakie piękno! Jestem szczęśliwa. Nie jest to żadne widowiskowe widzenie i być może, że w masie innych, zostanie uznane za zbędne, ponieważ nie ujawnia niczego szczególnego. Wiem o tym. Dla mnie jest jednak wielką łaską. Tak przynajmniej uważam. Sprawia bowiem, że mój duch staje się spokojny, czysty i miłuJący, Jakby został odrodzony przez ręce Mamy. Myślę, że i Ojcu spodoba się w tym samym sensie. (Wszyscy) jesteśmy "dziećmi". I tak jest lepiej. Podobajmy się Jezusowi. Niech inni, mądrzejsi i bardziej skomplikowani, myślą o nas co chcą, mówiąc, że jesteśmy "dziecinni". Nie zajmujmy się tym, niePrawdaż? * * * 56. POKŁON TRZECH MĘDRCÓW Napisane 28lutego 1944, A 2091-2109 Mój objaśniający mnie wewnętrznym głosem (informator) mówi mi: "To rozważanie, jakie (teraz) otrzymasz i które ci skomentuję, nazwij "Ewangelią Wiary", ponieważ zostanie przedstawione tobie i innym po to, aby wyjaśnić wam potęgę Wiary i pokazać jej owoce, ażeby utwierdzić was w wierze w Boga. " Widzę małe i białe Betlejem, zgromadzone jak pisklęta pod światłem gwiazd. Przecinają je na krzyż dwie główne drogi. Jedna biegnie z daleka przez całą okolicę i prowadzi potem w głąb kraju, a druga przebiega od końca do końca całą miejscowość, nigdzie dalej nie prowadząc. Tę małą osadę przecinają inne wąskie i kręte uliczki, bez najmniejszej prawidłowości w rozplanowaniu ulic, tak jak my to opracowujemy, lecz dostosowują się raczej do (ukształtowania) terenu i jego różnych poziomów oraz do położenia wybudowanych to tu, to tam domów, w zależności od kaprysu gruntu i jego właściciela. Jedne, w stosunku do otaczającej je ulicy, zwrócone są w lewo, inne w prawo, a jeszcze inne stoją ukośnie, wobec czego ulica nie biegnie prosto, tylko żeby ominąć domy, wije się jak pełna zakrętów wstęga. Od czasu do czasu widać jakiś mały placyk przeznaczony na targowisko albo na studnię, albo jest pozostawioną resztą gruntu, na której nie można było nic więcej zbudować, dlatego że jest aż tak nieforemna. W miejscu, w którym - przypuszczam - mam się koniecznie zatrzymać, znajduje się właśnie jeden z takich niekształtnych placyków. Powinien był być kwadratowy lub chociażby mniej więcej prostokątny. Tymczasem stał się trapezem tak dziwacznym, że wydaje się ostrokątnym trójkątem o ściętym wierzchołku. U najdłuższego boku, u podstawy tego trójkąta, stoi długa i niska budowla. Jest najobszerniejsza w całej okolicy. Od zewnątrz znajduje się gładka i naga ściana, w której otwierają się zaledwie dwie teraz całkiem zamknięte bramy. Natomiast od środka, w jej obszernym kwadracie, na pierwszym piętrze otwierają się liczne okna, a pod nimi ciągną się - zarzucone słomą i odpadkami, otaczające podwórze - krużganki, zaopatrzone w kadzie do pojenia koni i innych zwierząt. Do pospolitych kolumn krużganków są (umocowane) kółka służące do przywiązywania zwierząt, a po jednej stronie (dziedzińca) mieści się obszerna wiata do przetrzymywania trzody i wierzchowców. Uświadamiam sobie, że jest to gospoda w Betlejem. Po obu stronach placu, jednakowej długości, stoją domy i domki, jedne poprzedzone niewielkim ogrodem, inne - nie, dlatego że jedne z nich stoją zwrócone fasadami w stronę placu, a inne odwracają się tyłem. Przy drugiej, znacznie węŻszej stronie, naprzeciw będącej miejscem postoju karawan gospody, znajduje się (jeden) jedyny domek z zewnętrznymi schodkami, które kończą się w połowie fasady i prowadzą do znajdujących się na piętrze izb mieszkalnych. Wszystkie okna są zamknięte (okiennicami), ponieważ jest noc. Z powodu późnej pory, nie widać także nikogo na ulicy. Widzę wzrastającą nocną poświatę, która nadpływa z nieba usłanego gwiazdami, co jak zawsze na orientalnym niebie są tak jasne i ogromne, że zdają się takie bliskie, że można by po nie sięgnąć i dotknąć tych błyszczących na aksamitnym nieboskłonie kwiatów. Podnoszę oczy, żeby zdać sobie lepiej sprawę ze źródła tego wzrastającego światła. Gwiazda o tak niebywałej wielkości, że upodabnia ją to do małego księżyca, posuwa się naprzód po niebie nad Betlejem. Natomiast inne wydają się przyćmiewać, żeby zrobić jej miejsce jak dworki na przejście królowej, tak wiele blasku przytłacza je i unicestwia. Z tej kuli, zdającej się olbrzymim jasnym szafirem, rozpalonym od wewnątrz przez słońce, wypływa smuga, a w jej dominującą barwę jasnego szafiru, wtapiają się żółcie topazów i zielenie szmaragdów (połączone) z opalizacją opali, krwawą czerwienią rubinowych błysków i łagodnym lśnieniem ametystów. Wszystkie drogocenne kamienie ziemi są zawarte w tym śladzie, który zamiata niebo szybkim, falującym ruchem, jakby był żywy. Jednak najintensywniejszym, (przepełniającym wszystko), wydobywającym się z kulistej gwiazdy kolorem, jest rajski odcień bladego szafiru, który opada i ozdabia błękitnym srebrem drogi i betlejemską ziemię - kolebkę Zbawiciela. Nie jest to już (teraz) ubogie miasteczko, które by dla nas było mniejsze od wieśniaczej osady. Jest to czarowne, bajeczne miasto, gdzie wszystko jest srebrne. Nawet woda w studniach i zbiornikach jest płynnym diamentem. Gwiazda, rozbłyskując żywszym blaskiem, zatrzymuje się ponad małym domem, znajdującym się przy najkrótszym boku placyku. Ani jego mieszkańcy, ani ci z Betlejem nie widzą jej, ponieważ śpią w pozamykanych domach, lecz widzę przyśpieszone pulsowanie światła i jej ogon, co drży i mocniej faluje, rysując jakby półkola na niebie, które całe goreje od plątaniny mniejszych gwiazd, wlokących się za (tą wielką) w sieci pełnej drogocenności, co błyszczą się, malując najrozmaitszymi kolorami inne gwiazdy, jakby dla przekazania im radosnej wieści. Mały domek jest cały skąpany w tym ogniu płonących klejnotów. I niewielki taras na dachu, i stopnie z ciemnego kamienia, i małe drzwi wejściowe, wszystko jest jakby blokiem czystego srebra, posypane rozsianym diamentowym pyłem i perłami. Żaden królewski pałac na ziemi nie miał i nie będzie miał nigdy tak pięknych schodów jak te, które zostały tak ozdobione, by przyjąć kroki aniołów i by używała ich Matka, która jest Matką Boga. Tylko drobne stopy Niepokalanej Dziewicy mogą spoczywać na tej białej piękności, jej małe stopy, przeznaczone, by spocząć na stopniach Bożego tronu. Dziewica jednak nic o tym nie wie. Czuwa nad kołyską Syna i modli się. Duszę jej przepełniają większe blaski niż te, jakimi ozdabia przedmioty gwiazda. Z głównej drogi zbliża się orszak konny. Jedne konie (są we wspaniałych) rzędach, inne prowadzone w ręku. Jeźdźcy siedzą na dromaderach i wielbłądach lub też są one objuczone ładunkiem. Tętent kopyt przypomina odgłos wody walącej w kamienie potoku. Dotarłszy do placu, wszyscy zatrzymują się. W promiennym świetle gwiazdy orszak nabiera nierzeczywistej piękności. Przebogate ozdoby (na uprzęży) wierzchowców, ubiory jeźdźców, twarze, wyposażenie, wszystko to błyszczy i lśnienie gwiazdy ożywia naturalne piękno metalu, skóry, jedwabiu, klejnotów i sierści. Świecą się oczy, śmieją usta, bowiem jeszcze inne piękno wstąpiło w ich serca, (napełniając je) nadprzyrodzoną radością. Podczas gdy słudzy udają się do miejsca postoju karawan prowadząc tam zwierzęta, trzech (właścicieli) karawany zsiada ze swoich wierzchowców, które inny sługa też odprowadza zaraz gdzie indziej, zaś oni zbliżają się pieszo do małego domu. Tam klękają, uderzając czołem ziemię i całują proch. Są to trzej możni. Świadczą o tym przebogate stroje. Jeden z nich, o bardzo ciemnej skórze, ledwie zsiadłszy z wielbłąda, owija się cały w (rodzaj) błyszczącego szala z białego jedwabiu i jest ściśnięty na przedzie i w talii kosztowną obręczą, u której wisi sztylet lub miecz z bogato zdobionym drogimi kamieniami jelcem. Z pozostałych, którzy zsiedli z dwóch wspaniałych rumaków, jeden jest ubrany w przepiękny prążkowany strój z materiału, na którym przeważa barwa żółta, uszyty jak domino i przystrojony kapturem oraz obwiedziony po brzegach wykonaną z filigranów taśmą, jakby utkaną ze złotych nitek, tak są przeładowane złotym haftem. Trzeci nosi jedwabną bufiastą koszulę, wypuszczoną z długich i szerokich, zmarszczonych przy stopach szarawarów i owija się bardzo delikatną chustą, która wygląda jak kwitnący ogród, tak żywe są na niej ozdabiające wszystko kwiaty. Na głowie ma turban, przytrzymany łańcuszkiem ozdobionym. Oprawionymi diamentami. Po uczczeniu domu, w którym przebywa Zbawiciel, trzej królowie podnoszą się (z ziemi) i idą do otwartego już zajazdu dla karawan, dokąd słudzy zdołali się dokołatać. Tu widzenie urywa się. W trzy godziny później rozpoczyna się znowu sceną hołdu (składanego) Jezusowi przez Mędrców. Teraz jest dzień. Słońce świeci pięknie na południowym niebie. Jeden ze sług trzech (Króli) przechodzi przez plac i wchodzi na schody należące do małego domku, Wchodzi (na piętro). (Po krótkiej chwili) wychodzi. Wraca do gospody. Potem wychodzą stamtąd trzej Mędrcy, a za każdym z nich kroczy osobisty sługa. Przechodzą przez plac. Nieliczni przechodnie oglądają się, żeby popatrzeć na rzucające się w oczy, idące wolno i uroczyście osobistości. Pomiędzy przybyciem sługi a nadejściem tych trzech, mija dobry kwadrans, co daje mieszkańcom domku możliwość przygotowania się na przybycie gości. Dziś są jeszcze bardziej bogato wystrojeni niż wczorajszego wieczora. Błyszczą jedwabie, połyskują klejnoty, a na głowie tego co nosi turban, skrzy się i migoce olbrzymia kita, składająca się z drogocennych piór usianych jeszcze cenniejszymi łuskami. Słudzy niosą (dary), jeden z nich - całkowicie pokrytą intarsją szkatułę, której metalowe wzmocnienia są wyryte ze złota; drugi - bardzo wypracowany kielich, zakryty jeszcze ozdobniej wykończonym wieczkiem, całym ze złota; trzeci (niesie) coś przypominającego szeroką i niską amforę, również złotą, zakorkowaną zamknięciem w kształcie piramidki, z osadzonym na wierzchołku brylantem. Przedmioty te zdają się ciężkie, bowiem słudzy niosą je z wysiłkiem, zwłaszcza ten, niosący szkatułę. Wszyscy trzej wstępują na schody i wchodzą (do wnętrza), do (podłużnej) izby ciągnącej się (na przestrzał) od drzwi na ulicę aż do otwartego na słońce okna, za którym widać znajdujący się na tyłach domu ogród. W obu jej bocznych ścianach znajdują się (liczne) drzwi, przez które zagląda rodzina gospodarzy, składająca się z mężczyzny, niewiasty i trojga lub czworga dzieci w różnym wieku. Maryja siedzi z Dzieciątkiem na kolanach, a Józef stoi z boku. Maryja jednak, widząc wchodzących Monarchów, wstaje i kłania się. Ubrana jest całkiem na biało. Jakaż jest śliczna w skromnej sukni zakrywającej Ją od szyi do stóp, od ramion, do delikatnych nadgarstków. Ma taką piękną główkę otoczoną koroną jasnych warkoczy, z mocniej zarumienioną z przejęcia twarzą o pełnych uśmiechu i słodyczy oczach, podczas gdy usta wypowiadają słowa pozdrowienia: "Niech Bóg będzie z wami". Trzej Mędrcy zatrzymują się na chwilę zaskoczeni. Potem zbliżają się i padają Jej do stóp. Proszą, żeby usiadła. Sami nie chcą usiąść, pomimo że Maryja o to prosi. Pozostają na kolanach, opuszczając się na pięty. Za nimi klęczą trzej słudzy. Znajdują się tuż za progiem. Postawili przed sobą trzy przyniesione przedmioty i czekają. Trzej Mędrcy przyglądają się w skupieniu i podziwiają Dzieciątko, które wygląda na dziewięć miesięcy albo na rok, takie jest krzepkie i żwawe. Siedzi teraz na kolanach Mamy i śmieje się, szczebiocząc jak małe ptaszę. Ubrane jest tak samo, jak Mama na biało, a maleńkie stópki są w sandałkach. Sukienka jest bardzo prosta, skrojona jak koszulka, spod której wystają ruchliwe nóżki i pulchniutkie rączki, co by chciały wszystkiego dotknąć, a nade wszystko najśliczniejsza jest twarzyczka, w której błyszczą ciemnoszafirowe oczy i śmieją się usteczka z dołeczkami po bokach, odsłaniając pierwsze drobne ząbki. Kędziorki zdają się złotym pyłem, takie są puszyste i rozświetlone. Najstarszy z Mędrców odzywa się w imieniu wszystkich. Tłumaczy Maryi, jak to pewnej grudniowej nocy minionego roku, zapłonęła na niebie nowa, wyjątkowego blasku gwiazda. Żadne mapy nieba nie podawały takiej gwiazdy ani o niej nie donosiły. Imię jej było nieznane, nie miała bowiem nazwy. Narodziła się przeto z serca Boga i rozkwitła, ażeby oznajmić ludziom błogosławioną prawdę - Boży sekret. Ludzie jednak nie zwrócili na nią uwagi albowiem mieli wpojone w duszę zepsucie. Nie wznosili spojrzenia ku Bogu i nie umieli czytać słów, które On kreśli - niech będzie błogosławiony na wieki - ognistymi gwiazdami na sklepieniu nieba. Zobaczyli ją (każdy we własnym kraju) i starali się pojąć jej wymowę. Wyrzekając się dobrowolnie odrobiny snu dla odpoczynku przeznaczonego członkom (ciała), zapominając o jedzeniu, zagłębili się (każdy z osobna) w badaniach Zodiaku. Układy gwiezdne, czas, pora roku, dawne obliczenia i astronomiczne kombinacje, pozwoliły im znaleźć imię i ujawnić tajemnicę tej gwiazdy. Jej imię: "Mesjasz". Jej sekret: "Istnieje Mesjasz, który przybył na świat". Wyruszyli więc w drogę, aby Go uczcić, każdy (z osobna), nie wiedząc niczego o innych. Podróżując nocą przez góry i pustynie, doliny i rzeki, dążyli ku Palestynie, bowiem gwiazda podążała w tym kierunku. Dla każdego z nich, wyruszającego z trzech odrębnych punktów ziemi, w taki sam sposób się posuwała. I w dodatku spotkali się nad Morzem Martwym. Wola Boża tam ich połączyła. Wyruszyli więc razem dalej, rozumiejąc się nawzajem, pomimo to, że każdy z nich mówił swoim (ojczystym) językiem. Nie tylko mogli się nawzajem rozumieć, lecz także - przez cud Najwyższego - mogli rozmawiać językami (ludzi) w mijanych po drodze (krajach). Doszli razem do Jerozolimy, wiedzieli bowiem, że Mesjasz miał zostać Królem Jerozolimy, Królem Judejczyków. Tymczasem gwiazda ukryła się w niebie tego miasta, a oni, mając złamane bólem serca, zaczęli badać (własne postępowanie), żeby zrozumieć, w czym mogli byli Bogu uchybić. Uspokoiwszy się jednak w sumieniach, zwrócili się do króla Heroda, żeby zapytać, w jakim pałacu narodził się król Judejczyków, do którego właśnie przybyli, żeby oddać Mu pokłon. Król (Herod) zwoławszy przedniejszych książąt, kapłanów i uczonych w Piśmie zapytał ich o to, gdzie mógłby narodzić się Mesjasz. A oni odpowiedzieli: "W Betlejem judzkim". Udali się więc w kierunku Betlejem, a gwiazda, opuściwszy Święte Miasto, ukazała się znowu przed ich oczyma i poprzedniego wieczora wzmogła swój blask - całe niebo zapłonęło, kiedy zatrzymała się nad tym domem, jednocząc w swoim płomieniu całe światło pozostałych gwiazd. Zrozumieli więc, że są tu, gdzie (narodził) się Syn Boży. Oddają Mu teraz chwałę, ofiarowują skromne dary, przede wszystkim ofiarowując swe serca, co nigdy nie ustały w błogosławieniu Boga za otrzymaną łaskę i nie przestaną miłować jego Syna, którego Święte Człowieczeństwo oglądali. Potem mieliby powrócić, żeby zdać sprawę królowi Herodowi albowiem i on także pragnie się Jemu pokłonić. "Oto tymczasem jest złoto, jakie należy się mieć królowi, oto kadzidło, jakie należy się Bogu, a oto tu, o Matko, mirra, bowiem twój Syn, poza tym, że jest Bogiem, jest prócz tego Człowiekiem. Pozna gorycz ciała i człowieczego życia oraz nieuniknione prawo śmierci. Przez wzgląd na naszą miłość (do Ciebie), wolałbym tych słów nie wypowiadać, sądząc raczej, że także w ciele jest wieczny, tak jak jest wiecznym jego Duch. Wszakże, o Niewiasto, jeżeli nasze pisma, a zwłaszcza jeżeli nasze dusze się nie mylą, to On, twój Syn, jest Zbawicielem, Bożym Chrystusem i przez to będzie musiał - aby zbawić świat - przyjąć na Siebie zło tego świata, a jedną z kar (za zło) jest śmierć. Żywica ta przeznaczona jest właśnie na tę godzinę albowiem te ciała, co są święte, nie zaznają zgnilizny rozkładu i zatrzymają doskonałość aż do swojego zmartwychwstania. Z powodu tego daru (prosimy), żeby o nas pamiętał i zbawił swoje sługi, dając im swoje Królestwo. Na razie, abyśmy zostali uświęceni, niech Ona, Matka, powie o tym w naszym imieniu swemu Dziecku, byśmy całując jego stopy, sprowadzili na siebie niebiańskie błogosławieństwo. " Maryja, przezwyciężając przestrach spowodowany słowami Mędrca, pokrywając uśmiechem smutek powstały na wspomnienie pogrzebu, podaje Dziecię. Kładzie Je w ramiona najstarszemu, który całuje Je, a (Jezus) także głaszcze (Króla), który przekazuje potem Dziecię dwom pozostałym (Monarchom). Jezus uśmiecha się i igra (należącymi do) trzech (Mędrców) łańcuszkami i frędzlami. Przygląda się ciekawie otwartej szkatule pełnej czegoś żółtego i błyszczącego, i śmieje się widząc, jak słońce tworzy tęczę padając na brylant pokrywki z mirrą. Później trzej (Mędrcy) oddają Dziecię Matce i powstają. Maryja wstaje także. Najmłodszy z nich nakazuje słudze, żeby wyszedł i wszyscy kłaniają się sobie na przemian. Trzej (Monarchowie) rozmawiają jeszcze przez chwilę. Nie mogą się zdobyć na opuszczenie tego domu. W ich oczach jawią się łzy wzruszenia. Wreszcie, odprowadzani przez Maryję i Józefa, zbliżają się do wyjścia. Dziecię chciało zejść na ziemię i podaje małą dłoń najstarszemu z trzech (Mędrców) i idzie tak trzymane za rękę przez Maryję i Mędrca, a oni pochylają się, żeby Go przytrzymać. Jezus stawia jeszcze niepewne, dziecięce kroczki i śmieje się uderzając nóżką w (jasną) smugę (światła), rzucaną na posadzkę przez słońce. Dochodząc do progu - trzeba pamiętać, że izba ciągnie się, przez całą długość domu - trzej (Królowie) żegnają się klękając raz jeszcze, żeby ucałować stopy Jezusa. Maryja pochylona nad Dzieciątkiem, ujmuje rączkę i prowadzi ją, czyniąc znak błogosławieństwa nad głową każdego Mędrca. Jest to już znak krzyża naznaczony prowadzonymi przez Maryję, paluszkami Jezusa. Potem (trzej) Mędrcy schodzą ze schodów. Na placu czeka karawana gotowa do wymarszu. W zachodzącym słońcu lśnią ozdobne guzy przy wędzidłach koni. Na placyku tłoczą się ludzie, żeby zobaczyć niezwykłe widowisko. Jezus śmieje się, klaszcząc w rączki. Mama podnosi Go i (stawia) opierając o ograniczającą podest szeroką poręcz, przytrzymując za pierś ramieniem, żeby nie spadł. Józef schodzi wraz z trzema (gośćmi), a gdy wsiadają na konie i wielbłąda, przytrzymuje każdemu strzemię. Teraz słudzy i panowie są już wszyscy w siodłach. Dają hasło do wyruszenia. Trzej (Królowie) chylą się w ostatnim ukłonie aż na karki wierzchowców. Józef kłania się, Maryja także i znowu wodzi rączką Jezusa w geście pożegnania i błogosławieństwa. Tom 4. * * * 57. UWAGI NA TEMAT WIARY TRZECH MĘDRCÓW W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2109-2124 i 2170-2171 Jezus mówi: "A teraz? Cóż mam wam powiedzieć teraz, o dusze, czujące zamieranie waszej wiary? Ci Mędrcy ze wschodu nie mieli niczego, co by ich upewniło, że są w prawdzie. Niczego nadprzyrodzonego. Same tylko obliczenia astronomiczne i własne przemyślenia, które na skutek ich nieposzlakowanego życia stały się doskonałe. Niemniej posiadali wiarę. Wiarę we wszystko: wiarę w naukę, wiarę w świadomość i wiarę w dobroć Bożą. Przez wiedzę uwierzyli w symbol nowej gwiazdy, że nie może być niczym innym, jak tylko "tą" od wieków oczekiwaną przez ludzkość: (nazywającą się) Mesjasz. Przez świadomość uwierzyli w ten wewnętrzny głos, który -jako niebiańskie "głosy" - mówił im: "To jest ta gwiazda, wskazująca przyjście Mesjasza". Ponieważ byli dobrzy, wierzyli że Bóg nie mógł ich zawieść, a skoro ich intencje były prawe, (mieli nadzieję), że otrzymają wszelkiego rodzaju pomoc w dotarciu do celu. I go osiągnęli. Oni jedni spośród tylu, badających symbole ludzi, zrozumieli ten znak albowiem oni jedni posiadali dręczącą serce tęsknotę poznania słowa Bożego, ze szlachetną intencją, której zasadniczą troską było bezzwłoczne oddanie Bogu uwielbienia i czci. Nie szukali własnych korzyści. (Co więcej), wychodzą nawet naprzeciw trudom i wydatkom, nie oczekując żadnej -pojętej po ludzku - zapłaty. Proszą jedynie, żeby Bóg sobie o nich przypomniał i ocalił na wieczność. Tak samo jak po ludzku nie spodziewali się żadnej przyszłej nagrody, tak też wtedy, kiedy podejmują (daleką) podróż, nie mają po ludzku pojętych trosk. W takich okolicznościach, wy mielibyście tysiące zastrzeżeń: "Jak odbędę tak (długą) podróż przez (nieznane) obcojęzyczne ludy? Czy mi uwierzą, czy nie zostanę uwięziony jako szpieg? Jakiej udzielą mi pomocy w przejściu przez pustynie, góry i rzeki? A upał? A wichry na płaskowyżach? A panujące w strefie bagien gorączki? A wezbrane deszczem wody rzek? A odmienne pożywienie? A rozmaitość obcych języków? A... A... A...!" Wy właśnie w ten sposób rozumujecie. Lecz oni tak nie myśleli. Szczerze, ze świętą odwagą, mówią: "Ty, o Boże, czytasz w naszym sercu i widzisz, do jakiego celu wytrwale dążymy. Oddajemy się w twoje ręce. Udziel nam, prosimy, nieziemskiej radości, pozwalając nam uczcić twoją Drugą Osobę, co stała się ciałem dla zbawienia świata". Tyle. Udają się w podróż z dalekich Indii, z dalekich mongolskich pasm (górskich), kędy szybują jedynie orły i sępy, a Bóg przemawia szumem wiatru i potoków i pisze tajemne słowa na bezkresnych śniegach. (Wyruszają) z ziem, z których rodzi się Nil, biegnący dalej naprzeciw błękitnemu sercu Morza Śródziemnego jak zielonolazurowa żyła. Nie wstrzymują ich kroków ani ostre szczyty, ani bory, ani piaski wyschniętych oceanów, bardziej jeszcze niebezpieczne od morskich. A gwiazda błyszczy po nocach, nie pozwalając im na spoczynek. (Bowiem wtedy), kiedy szuka się Boga, właściwe zwierzętom nawyki muszą ustąpić przed nie związaną z ludzkimi potrzebami niecierpliwością (serca). Gwiazda prowadzi ich z północy, wschodu i południa. Uczynionym przez Boga cudem, podąża - dla wszystkich trzech (z osobna) - do jednego punktu, tak jak i przez drugi cud, gromadzi ich po tylu milach w jednym i tym samym miejscu, a przez jeszcze kolejny - antycypując dar mądrości z zesłania Ducha Świętego - daje im dar rozumienia języków i stania się rozumianymi przez innych, tak jak to (ma miejsce) w Raju, gdzie mówi się jednym językiem: Bożym. Tylko w jednym momencie zostali ogarnięci strachem, gdy gwiazda znikła. Będąc doprawdy wielkimi, nie pomyśleli, że dzieje się tak z powodu niegodziwości innych, nie zasługujących na zobaczenie Bożej gwiazdy, zdeprawowanych (mieszkańców) Jerozolimy. Jako pokorni pomyśleli, że to oni sami zawinili względem Boga i drżąc skruszeni, badali swe serca, gotowi już prosić Go o przebaczenie. Jednak sumienia przywróciły im spokój. Nawykłe bowiem do rozmyślań dusze mają najwrażliwszą świadomość, wysubtelnioną wytrwałym trzymaniem się na baczności przez wnikliwą samoobserwację, co uczyniło z ich wnętrza zwierciadło, w którym odbijają się nawet najmniejsze cienie codziennych wydarzeń. Uczynili ze, swego sumienia nauczyciela - głos, który przestrzega i prowadzi w najdrobniejszych nawet (sprawach). Nie mówię, że ostrzega jedynie przed grzechem, ale nawet przed spojrzeniem w stronę grzechu, na to, co jest ludzkie. Ostrzega przed zwróceniem się ku upodobaniu tego, co stanowi własne "ja ". Gdy umieszczą się naprzeciw tego nauczyciela, tego surowego i precyzyjnego zwierciadła, widzą, że ono nie kłamie. Uspokaja ich ono, więc odzyskują gorliwość. "Och! Jakże słodką rzeczą jest poczucie, że nie ma w nas niczego sprzeciwiającego się Bogu! (Jak miło jest) posłyszeć, że patrzy On łaskawie na duszę wiernego syna i błogosławi go! Takie poczucie sprawia, że zwiększa się wiara, rośnie zaufanie, nadzieja, siła i cierpliwość. (To nic, że) teraz jest wzburzenie. Przecież przeminie, a skoro Bóg mnie kocha i Bóg wie, że ja Go kocham, nie omieszka udzielić mi znowu pomocy." W ten sposób mówili ci, którzy mieli pokój, pochodzący z prawego sumienia wszechwładnie prowadzącego każde ich działanie. Powiedziałem, że (Mędrcy) byli "pokorni albowiem byli doprawdy wielcy". Natomiast w waszym życiu cóż się dzieje? Jeżeli ktoś, nie z powodu własnej wielkości, lecz dlatego, że jest bardziej (od innych) despotyczny, staje się możnym przez despotyzm i przez wasze głupie bałwochwalstwo, (wtenczas wiadomo), że wcale nie jest pokorny. Istnieją także tacy nieszczęśnicy, co tylko dlatego, że są najwyższymi urzędnikami na dworze jakiegoś despoty, odźwiernymi jakiegoś urzędu, urzędnikami terenowymi albo wreszcie służącymi u kogoś, kto ich takimi uczynił, przybierają z tego powodu pozy półbogów. Jakże są pożałowania godni!... (Natomiast) oni, trzej Mędrcy, byli doprawdy wielcy. Po pierwsze z powodu nadprzyrodzonej cnoty, po wtóre przez wiedzę, i wreszcie z powodu swojego bogactwa. Czuli się jednak nicością: pyłem na prochu ziemi wobec Najwyższego Boga, który uśmiechem stwarza światy i rozmieszcza je jak ziarenka zboża, żeby nasycić oczy aniołów naszyjnikami gwiazd. Czuli się zaiste nicością wobec Najwyższego Boga, który stworzył planetę na jakiej żyli, czyniąc ją tak urozmaiconą. On - Rzeźbiarz Nieskończony - umieścił na niej bezmierne dzieła, tu - naciśnięciem kciuka kładąc łagodne wzgórza, tam - kościec szczytów i iglic, co są podobne do kręgów pacierzowych ziemi, tego niezmiernego ciała, gdzie żyłami są rzeki, miednicami - jeziora, sercami - oceany, sukniami - lasy, welonami -chmury, ozdobami - zmarzliny z kryształu, klejnotami - turkusy i szmaragdy, opale i beryle wszystkich wód, które śpiewają wraz z borami i wiatrami tworząc wielki chór na chwałę swego Pana. Czuli się zaiste nicością w swojej mądrości wobec Najwyższego Boga, od którego pochodzi ich mądrość, który dał ich oczom większą moc od tej, jaką posiadają dwie źrenice, przez które widzieli przedmioty: (dał im) oczy duszy, umiejące czytać w okolicznościach słowa, nie te pisane ręką ludzką, tylko te, wyryte przez Bożą myśl. Czuli się zaiste nicością w swoim bogactwie: (będącym) odrobinką wobec bogactw Posiadacza wszechświata, który rozmieszcza kruszce i szlachetne kamienie na planetach i gwiazdach i (wlewa) niewyczerpane obfitości nadprzyrodzonych bogactw w serca tych, którzy Go miłują. Przybywszy przed ubogi dom w najnędzniejszej mieścinie Judei, nie potrząsnęli (z politowaniem) głową, mówiąc: "Niemożliwe", lecz pochyliwszy plecy i kolana, a zwłaszcza serca, oddawali cześć (Bogu). Tam, za skromną ścianą, znajduje się Bóg. Ten Bóg, którego zawsze wzywali, nie ośmielając się nigdy mieć nadziei, że Go chociażby niewyraźnie zobaczą. Wzywali Go jednak dla dobra całej ludzkości i ze względu na "własne" wieczne dobro. Och! Tylko tego się spodziewali, że będą mogli widzieć Go, poznać i posiadać w (tamtym) życiu, które nie zna już więcej świtu ani zmierzchu. On jest tam, za tymi skromnymi ścianami. Kto wie, czy jego Dziecięce serce, które jest przecież na zawsze sercem Boga, nie słucha bicia tych trzech serc, co pochylone w pyle drogi, dzwonią: "Święty! Święty! Święty! Błogosławiony Pan Bóg nasz. Chwała Jemu w Najwyższych Niebiosach, a pokój jego sługom. Chwała, chwała, chwała i błogosławieństwo"? O to właśnie z drżeniem miłości prosili. A przez całą noc i następny ranek przygotowywali ducha do komunii z Bogiem - Dziecięciem najżarliwszą modlitwą. Nie udają się do tego ołtarza, jakim jest dziewicze łono, niosące Bożą Hostię, tak jak wy to robicie, idąc tam z duszą pełną (codziennych), ludzkich trosk. Zapominają o śnie i pożywieniu, ubierają się w najpiękniejsze szaty nie przez ludzką chęć popisywania się (strojami), lecz żeby oddać cześć Królowi królów. Na dwory władców dostojnicy wchodzą w najpiękniejszych szatach. Czyżby więc i oni, idąc do tego Króla, mieli nie włożyć odświętnych ubrań? Jakież większe od tego święto czekało ich jeszcze na ziemi? Och! Ileż to, ile razy w swoich dalekich krajach musieli przystroić się dla równych im ludzi, żeby czyniąc honory domu, okazale ich przyjąć! A zatem, słusznym jest pochylić się teraz do stóp Najwyższego Króla purpurą i klejnotami, jedwabiami i wyszukanymi piórami. Położyć Mu pod stopy, pod słodkie stópki, (najpiękniejsze) włókna z ziemi, klejnoty z ziemi, pióra z ziemi, kruszce z ziemi - będące znowu (jak wszystko), jego dziełem - żeby i one, pochodzące z tej ziemi rzeczy, uczciły także swojego Stworzyciela. Byliby szczęśliwi, gdyby Maleńka istota rozkazała im rozciągnąć się na podłodze, aby się stali żywym dywanem pod jego dziecięce kroczki, ażeby deptał po nich On, który dla nich opuścił gwiazdy, (dla nich), co są prochem, prochem, prochem! Są pokorni i szlachetni, a (także) posłuszni "głosom" z Wysoka. Nakazywały one zanieść dary Nowo Narodzonemu Królowi. Przynieśli więc dary. Nie powiedzieli: "On jest bogaty i nie potrzebuje ich. Jest Bogiem i nie pozna śmierci". Usłuchali i są tymi, co jako pierwsi wspomogli ubóstwo Zbawiciela. Jakim zabezpieczeniem jest złoto dla Tego, kto jutro będzie uchodźcą! Jak wiele znaczącą jest ta żywica dla Tego, kto rychło zostanie zabity! Jak miłosiernym jest to kadzidło dla Tego, kto będzie musiał poczuć smród ludzkiej rozpusty wokół swojej niezmierzonej czystości! Są pokorni, szlachetni, posłuszni i pełni wzajemnego szacunku. Cnoty zawsze rodzą nowe cnoty. Z cnót skierowanych ku Bogu (wynikają) te oto, zwracające się ku bliźniemu, jak szacunek, który staje się potem miłością bliźniego. Oddają najstarszemu prawo zabierania głosu w imieniu wszystkich, otrzymania pierwszemu pocałunku Zbawiciela i prowadzenia Go za rączkę. Pozostali będą Go mogli jeszcze zobaczyć, lecz on nie. Jest stary i dzień jego powrotu do Boga jest bliski. Zobaczy Go, tego Chrystusa, po jego przejmującej śmierci i pójdzie w ślad za Nim w (orszaku) zbawionych, kiedy będzie powracał do Nieba. Lecz nie ujrzy Go więcej na tej ziemi. (Jak zaopatrzenie na drogę), jako wiatyk, pozostaje mu teraz miłe ciepło rączki, która powierza się jego pomarszczonej już (dłoni). Pozostali nie czują żadnej zazdrości. Wręcz przeciwnie, (okazują) nawet staremu uczonemu wzrastający szacunek. Niewątpliwie bardziej się od nich zasłużył podczas długiego życia. Boże Dziecię wie o tym. Słowo Ojca jeszcze nie mówi, lecz jego gest jest Słowem. Błogosławione jest jego niewinne słowo (gestu) wskazujące starszego jako swojego ulubieńca. Jednakże, o dzieci, z tego widzenia wynikają dla was jeszcze dwa inne pouczenia. (Zauważcie) zachowanie się Józefa, który umie pozostać na "swoim" miejscu. Obecny jako stróż i opiekun Czystości i Świętości, nie przywłaszcza sobie jednak (płynących) stąd uprawnień. To Maryja ze swoim Jezusem przyjmuje hołdy i wypowiedź (Mędrców). Józef cieszy się tylko ze względu na Nią i nie trapi się, pozostając postacią drugorzędną. Józef jest (człowiekiem) sprawiedliwym: on jest Sprawiedliwym. Zawsze jest sprawiedliwy. Nawet w tamtej godzinie. Spowodowana uroczystością duma nie uderza mu do głowy. Pozostaje pokorny i prawy. Cieszy się z (otrzymanych) darów. Nie ze względu na siebie, ale dlatego, że przy ich pomocy zamierza udogodnić życie Małżonce i umiłowanemu Dziecięciu. W Józefie nie ma zachłanności. Jest człowiekiem pracowitym i nadal będzie pracował. Cieszy się jednak, że "Oni" - te jego dwie (wielkie) miłości - otrzymają dostatek i wygody. Ani on, ani Mędrcy, nie wiedzą jeszcze, że te dary posłużą do (umożliwienia) ucieczki i życia na wygnaniu. Tam zasoby te rozproszą się jak uderzony wiatrem obłok, służąc jeszcze do (umożliwienia) im powrotu do ojczyzny, gdzie wszystko będzie stracone, zarówno klienci, jak i wyposażenie. Ocaleją jedynie chronione przez Boga ściany domu, albowiem On połączył się tam z Dziewicą i stał się Ciałem. On, Józef, będący opiekunem Boga i Matki Bożej, Oblubienicy Najwyższego, jest do tego stopnia pokorny, że tym wasalom Boga podtrzymuje strzemię. Jest ubogim cieślą, bowiem przemoc ludzka pozbawiła dziedziców Dawida ich królewskich posiadłości. Jest jednak zawsze z królewskiego rodu i ma królewskie maniery. To także i o nim zostało powiedziane: "Był pokorny, ponieważ był prawdziwie wielki". (I jeszcze) ostatnia wskazówka, miłe pouczenie. To Maryja bierze rękę Jezusa, który nie umie jeszcze błogosławić i prowadzi ją świętym gestem. To zawsze Maryja bierze rękę Jezusa i prowadzi ją. Także i dzisiaj. Teraz Jezus umie już błogosławić. Czasem jednak jego przebita dłoń opada znużona i zniechęcona albowiem wie, że błogosławi daremnie. Wy niweczycie moje błogosławieństwo. Opada także z oburzenia ponieważ Mi złorzeczycie. I wtenczas to Maryja zdejmuje z tej ręki gniew pocałunkiem. Och! Pocałunek mojej Matki! Któż by się oparł temu pocałunkowi? A potem, delikatnymi, ale tak. miłośnie władczymi palcami, ujmuje przegub mojej dłoni i przymusza Mnie, żebym błogosławił. Nie mogę odepchnąć Matki, ale trzeba wam zwracać się do Niej, żeby stała się waszą Orędowniczką. Była moją Królową, zanim została waszą, ale jej miłość do was posiada taką wyrozumiałość, jakiej nawet moja nie zna. A Ona, także bez słów, tylko perłami łez i wspomnieniem mojego Krzyża, którego znak kreśliła ze Mną w powietrzu, wstawia się za wami i upomina Mnie: "Jesteś Zbawicielem! (Więc) zbawiaj!" Oto jest, (moje) dzieci, "Ewangelia wiary",, (przedstawiona) w objawionej scenie z Mędrcami. Rozważcie ją i naśladujcie. Dla waszego dobra." {Pod inną datą, w A 2124-2170, opisane są 2 smutne zdarzenia, dotyczące prześladowanych chrześcijan. Jedno, w którym uczestniczy także Paweł Apostoł, sprawuJący Mszę św., dzieje się w więzieniu w Tullianum. "Wiem, że jest w więzieniu Tullianum Mówi mi o tym ten, który mi wszystko objaśnia. Wiem, także z tego samego źródła, że ten zgromadzony na tak małej przestrzeni tłum, składa się z uwięzionych za wiarę chrześcijan, czekających na męczeństwo. Jest czas przeŚladowania, a dokładniej - pierwszych prześladowań, dlatego, że słyszę, jak mówi o Piotrze i Pawle, a wiem, że oni zostali zabici w czasach Nerona. Nie można wprost uwierzyć, z jaką szczególną żywością "widzę" to więzienie i tych, co są tam zgromadzeni. Mogłabym każdego z nich opisać, ich twarze, ubrania i wiek Ale wtenczas bym nigdy nie skończyła. Ograniczam się więc do powiedzenia czegoś o miejscu i osobach, jakie mnie najbardziej uderzyły." Wynikające z tego widzenia pouczenie, zaczyna się tak: "Mówi Jezus: "Nie jest to Ewangelia, lecz chcę, żeby była uznana jako jedna z ewangelii mary przez was, którzy się lękacie". Inna bolesna scena, jest przedstawiona tymi słowy: "Jezus mówi mi: "Nie zamierzałem dać ci tego widzenia dzisiejszego wieczora. Chciałem, abyś przytoczyła inny epizod z ewangelii wiary. Jednak zostało wyrażone życzenie kogoś, kto zasługuje na to, aby go zadowolić. I ja zadowalam go. Pomimo twojego cierpienia, zobacz, obserwuj, opisuj. Oddaj Mi swoje cierpienie, a opis - braciom"." I pomimo doznawanych bólów - tak silnych, że zdaje mi się, że mam ściśniętą w okowach głowę, poczynając od czoła, a kończąc na karku. Potworny ból sięga do kręgosłupa, podobny do zapalenia opon mózgowych i dlatego jestem nieszczęśliwa - jednak piszę. Nawet teraz jest bardzo silny. Jednak Jezus pozwala, że udaje mi się pisać przez posłuszeństwo. Potem.. potem, co ma być, to będzie." Trochę później, opis urywa się: "Potem zemdlałam i nie widzę już niczego. Teraz widzenie się uzupełnia". Następuje opis męczeństwa młodej matki - Murzynki, nazywającej się Perpetua, o czym zapewnia wewnętrzny informator, po czym znowu: "Mówi Jezus: "Jest to męczeństwo mojej męczennicy Perpetuy i jej towarzyszki Felicyty i innych. Oskarżona o to, że jest chrześcijanką. Była dopiero katechumenką. Jakaż jednak była mężna w swojej miłości do Mnie! " I jeszcze jedno pouczenie na temat pochodzącej od Boga mądrości męczenników. Piątek, 3 marca 1944. Jezus mówi: "Napisz tylko to. Przed paroma dniami mówiłaś, że umierasz z niezaspokojonym pragnieniem zobaczenia Świętych Miejsc. Widzisz je takimi, jakimi były, kiedy uświęcałem je swoją obecnością. Obecnie, po dwudziestu wiekach profanowania ich przez nienawiść czy miłość, są już nie do poznania. Pomyśl przeto, że ty je widzisz, a ci, co udają się do Palestyny, nie widzą ich. Więc nie ubolewaj. Druga sprawa: żalisz się, że nawet te książki, które mówią o Mnie wydają ci się już mdłe, choć przedtem tak je lubiłaś. Przyczyniają się do tego także twoje obecne wymagania. Jakże się możesz spodziewać, żeby ludzkie dzieła wydawały ci się doskonalsze, kiedy dzięki mojemu działaniu poznajesz prawdę o wydarzeniach? To właśnie zdarza się nawet z dobrymi tłumaczeniami. Kaleczą zawsze siłą (wyrazu) oryginalnych zwrotów. Ludzkie opisy, zarówno jeżeli dotyczą miejsc, jak i samych wydarzeń i (związanych) z tym uczuć, pozostają tylko "tłumaczeniami" i dlatego są zawsze pełne niedokładności jak nie w słowach i faktach, to w (przedstawianiu) uczuć. Zwłaszcza teraz, kiedy racjonalizm tak bardzo (wszystko) wyjałowił. Dlatego też, jeżeli Ja daję komuś dar widzenia i poznania, wtenczas każdy inny (ludzki) opis staje się chłodny, pozostawia niedosyt i jest nudny. Po trzecie: jest piątek. Chcę, żebyś przeżyła "moje" cierpienie. Dzisiaj chcę tego od ciebie. Żebyś przeżyła je w myśli i w ciele. Dość (pisania). Cierp w pokoju i z miłością. Błogosławię tobie." * * * 58. UCIECZKA DO EGIPTU Napisane 9 czerwca 1944, A 2803-2817 Widzę w duchu następującą scenę: Jest noc. Józef śpi na posłaniu w maleńkiej izdebce, spokojnym snem, jak ktoś, kto wypoczywa po ciężkiej, uczciwie i starannie wykonanej pracy. Widzę go w panującej w pomieszczeniu ciemności, rozproszonej zaledwie przez nitkę księżycowego światła, co przedostaje się przez szparę pozostawioną w okiennicy, która jest przymknięta, a nie całkiem zamknięta, jakby Józefowi było za gorąco w małej izbie lub jakby chciał mieć odrobinę światła, żeby móc zobaczyć, kiedy zaświta i wstać jak najszybciej. Odwrócił się na bok i uśmiecha się przez sen do nie wiadomo jakiego, przeżywanego we śnie widzenia. Naraz uśmiech zmienia się w wyraz trwogi. Wzdycha głęboko, jak ktoś przygnieciony zmorą i nagle się budzi. Siada na łóżku, przeciera oczy i rozgląda się wokoło. Patrzy na okienko, skąd dochodzi smuga światła. Noc jest głęboka, lecz on chwyta rozłożoną u stóp łóżka suknię i siedząc wciąż na łóżku, wkłada ją na białą koszulę z krótkimi rękawami, którą ma na sobie. Odgarnia przykrycia, zsuwa stopy na podłogę i szuka sandałów. Zakłada je i zawiązuje. Podnosi się i zbliża do drzwi, które znajdują się naprzeciw jego posłania, a nie do tych z boku, więc prowadzą do (długiej) izby, gdzie zostali przyjęci Mędrcy. Puka cicho, końcami palców, ledwie (słyszalnym): puk, puk. Musiał usłyszeć zaproszenie do wejścia, bowiem otwiera ostrożnie drzwi i zamyka je cicho (za sobą). Przedtem, zanim zbliżył się do drzwi, zapalił małą lampę oliwną o jednym płomieniu i nią sobie oświetla. Wchodzi. Pokój jest niewiele większy niż jego własny. Znajduje się tam stojące przy kołysce niskie łóżeczko. Już przedtem płonął w narożniku kaganek, a chybotliwy płomyk zdaje się gwiazdką o nikłym, złotawym blasku, który pozwala (wszystko) widzieć, nie przeszkadzając temu, kto śpi. Maryja (jeszcze) nie śpi. Klęczy przy kołysce w jasnej sukni i modli się czuwając nad spokojnie śpiącym Jezusem. Jezus jest w tym samym wieku jak wtedy, gdy widziałam Go w widzeniu z Mędrcami. Jest to śliczne, złotowłose i rumiane niemal roczne Dziecko, które śpi z zagłębioną w poduszce kędzierzawą główką, trzymając pod brodą zaciśniętą w pięść rączkę. "Nie śpisz? - pyta cicho zdziwiony Józef. - Dlaczego?" Jezus źle się czuje?" "Och, nie! On ma się dobrze. Ja się modlę. Na pewno później się wyśpię. Czemuś przyszedł Józefie? " - Maryja mówi to ciągle klęcząc. Józef odpowiada jak najciszej, żeby nie zbudzić Dzieciątka, ale jest podniecony: "Trzeba nam czym prędzej stąd wyjechać. Natychmiast! Przygotuj kufer i sakwę ze wszystkim, co zdołamy zabrać ze sobą. Ja przygotuję resztę, zabierzemy ze sobą wszystko, co tylko możliwe. Uciekamy o świcie. Zrobiłbym to wcześniej, ale muszę porozmawiać z właścicielką domu..." "Dlaczego musimy uciekać?" "Później Ci to dokładniej wyjaśnię. To z powodu Jezusa. Anioł powiedział mi: "Weź Dziecię i jego Matkę i uciekaj do Egiptu". Nie trać czasu. Idę przygotować, co będę mógł. " Maryi nie trzeba powtarzać, że nie ma czasu do stracenia. Jak tylko słyszy o Aniele, o Jezusie i o ucieczce, pojmuje, że jej Dzieciątku grozi jakieś niebezpieczeństwo, zrywa się na równe nogi z bledszą niż wosk twarzyczką i udręczona, przyciska dłoń do serca. Zaczyna zaraz się krzątać. Szybka i zręczna, umieszcza odzież w (drewnianym) kufrze i w obszernym worku, który rozkłada na swoim, jeszcze nietkniętym łóżku. Istotnie jest udręczona, ale nie traci głowy, robiąc wszystko w pośpiechu, lecz porządnie. Co pewien czas, przechodząc koło kołyski, spogląda na śpiące, nieświadome (niebezpieczeństwa) Dziecię. "Czy potrzebujesz pomocy? " - pyta raz po raz Józef wtykając głowę do środka przez uchylone ciągle drzwi. "Nie, dziękuję" - odpowiada wciąż Maryja. Dopiero gdy worek jest już pełen - a zapewne jest ciężki - prosi Józefa o pomoc w zawiązaniu go i zdjęciu z łóżka. Józef nie chce, żeby mu pomagała. Sam bierze długi pakunek i zanosi do swej izdebki. "Czy mam zabrać także wełniane przykrycia? " - pyta Maryja. "Bierz wszystko, co tylko możesz. Resztę stracimy. Zabierz, ile zdołasz (pomieścić). Wszystko się przyda, ponieważ... ponieważ będziemy długo w drodze, Maryjo!..." Mówiąc to, Józef jest bardzo strapiony. Można sobie wyobrazić, co przeżywa Maryja. Z westchnieniem składa przykrycie z łóżka Józefa i swoje, zawiązując je sznurem. "Musimy zostawić pikowane kołdry i maty - mówi Józef, zwijając tymczasem przykrycia na łóżka. - Jeżeli weźmiemy nawet trzy osły, nie mogę ich zbytnio przeciążyć. Musimy odbyć długą i trudną drogę, częściowo przez góry, a po części przez pustynię. Przykryj dobrze Jezusa. Zarówno w górach, jak i na pustyni, noce będą (bardzo) chłodne. Zabrałem dary Mędrców, ponieważ się tam przydadzą. Wszystko, co mam, wydam na zakup dwóch osiołków. Nie będziemy przecież mogli odesłać ich z powrotem, więc muszę je nabyć. Idę nie czekając świtu. Wiem, gdzie mam ich szukać. Ty kończ całe przygotowania". Wychodzi. Maryja gromadzi jeszcze parę (drobnych) przedmiotów, po czym, po przyjrzeniu się Jezusowi, wychodzi i powraca z (naręczem) chyba jeszcze nieco wilgotnych sukienek, zapewne upranych poprzedniego dnia. Składa je, zawija w płótno i dołącza do pozostałych rzeczy. Nie ma już niczego więcej. Rozgląda się dookoła i widzi w kącie zabawkę Jezusa: wyrzeźbioną z drewna owieczkę. Podnosi ją z łkaniem i całuje. Drewno nosi ślady ząbków Jezusa, a uszy owieczki są całe obgryzione. Maryja głaszcze ten bezwartościowy przedmiot ze zwykłego, jasnego drewna, tak dla Niej cenny, ponieważ świadczący o uczuciach Józefa do Jezusa i który przypomina Jej Dzieciątko. Kładzie ją także przy innych leżących na zamkniętej skrzyni rzeczach. Doprawdy, teraz nie ma tam już niczego. Tylko Jezus w kołysce. Maryja sądzi, że dobrze będzie przygotować także Dzieciątko. Zbliża się do kołyski i porusza nią lekko, żeby obudzić Maleńkiego. On jednak wydaje cichy jęk i odwraca się, śpiąc dalej. Maryja pieści delikatnie jego kędziorki. Jezus otwiera usteczka i ziewa. Maryja schyla się i całuje Go w policzek. Jezus : nareszcie się budzi. Otwiera oczy. Widzi swoją Mamę i uśmiecha się wyciągając rączki do jej piersi. "Tak, ulubienie twojej Mamy. Właśnie, (chcesz) mleka. Przed zwykłą porą., Zawsze jesteś gotów ssać Mamę, moje święte Jagniątko!" Jezus śmieje się i baraszkuje przebierając nóżkami ponad przykryciami i macha radośnie rączkami z właściwą dzieciom, tak miłą dla oka wesołością. Potem opiera nóżki o żołądek Mamy, wygina się łukiem, opierając jednocześnie złotą główkę na jej piersi, a potem rzuca się wstecz i śmieje się uchwyciwszy rączkami tasiemki ściągające pod szyją suknię Maryi, usiłując je rozwiązać. W lnianej koszulce wygląda prześlicznie, taki jest tłuściutki i różowy jak kwiatek. Maryja pochyla się i, stojąc w ten sposób w poprzek kołyski jako ochrona, płacze i uśmiecha się zarazem, a tymczasem Dzieciątko szczebioce jakieś słowa, co są językiem wszystkich dzieci, pośród których przeważa wyraźnie słowo "mama". Patrzy na Nią zdziwiony, widząc Ją płaczącą. Wyciąga jedną rączkę w kierunku błyszczących śladów łez mocząc ją sobie podczas głaskania (policzków Maryi). I pełen wdzięku opiera ponownie główkę o matczyną pierś, garnie się cały do Niej, głaszcząc rączką. Maryja całuje Jezusa w czuprynkę, bierze na ręce, siada i ubiera Go. Oto zakłada wełniane ubranko, a teraz (wiąże) maleńkie sandałki. Potem karmi, a spragniony Jezus ssie zdrowe mleko swojej Mamy i, kiedy Mu się zdaje, że z prawej strony jest za mało, przesuwa się szukając z lewej, a robiąc to, śmieje się, patrząc z dołu na Mamę. Potem usypia oparłszy główkę na jej łonie, z krągłym, rumianym liczkiem złożonym jeszcze pod białą okrągłością piersi. Maryja podnosi się bardzo ostrożnie i kładzie Go na łóżku, na pikowanej kołdrze, przykrywając swoim płaszczem. Wraca do kołyski i składa maleńkie przykrycia. Zastanawia się, czy nie wziąć także materacyka. Jest taki maleńki! Można go także zabrać. Kładzie go razem z poduszeczką, obok innych przygotowanych już na kufrze rzeczy. I biedna Mama, prześladowana w swej Latorośli, płacze nad pustą kołyską. Powraca Józef (i pyta): "Czyś już gotowa? A Jezus przygotowany? Czy wzięłaś jego pościel i posłanko? Nie możemy zabrać kołyski, ale niech ma przynajmniej materacyk, biedne Maleństwo, które usiłują zabić!. " "Józefie! " wykrzykuje Maryja schwyciwszy Józefa za ramię. "Tak, Maryjo, zabić! Herod chce jego śmierci... ponieważ drży o swoje ludzkie królestwo. To nieczyste zwierzę boi się Niewinnego. Co zrobi, kiedy się dowie, że uciekł, tego nie wiem. Będziemy już wtedy daleko. Nie przypuszczam, żeby się mścił, szukając Go aż do Galilei... Obecnie trudno byłoby mu stwierdzić, że jesteśmy Galilejczykami, a tym bardziej, że z Nazaretu oraz kim dokładnie jesteśmy. Chyba że Szatan udzieli mu pomocy w podzięce za to, że jest jego oddanym sługą. Jeżeli to się jednak wydarzy... sam Bóg nam dopomoże. Nie płacz, Maryjo! Patrzeć na twoje łzy jest znacznie większym cierpieniem od konieczności udania się na wygnanie!" "Wybacz mi, Józefie! Nie płaczę ze względu na siebie ani nie chodzi mi o te niewielkie dobra, jakie tracimy. Płaczę z twojego powodu... Musiałeś już tak bardzo się dla nas poświęcać! A teraz znowu nie będziesz miał ani klientów, ani domu. Ile ciebie kosztuję, Józefie! " "Ile? Mylisz się, Maryjo! Wcale mnie nie kosztujesz! Pocieszasz mnie! Zawsze! Nie myśl o jutrze. Mamy bogactwa Mędrców. Pomogą nam w pierwszym okresie. Potem znajdę pracę. Uczciwy i zdolny robotnik natychmiast sobie poradzi. Widziałaś przecież, jak było tutaj. Nie starczało mi czasu do wykonania wszystkich zamówień." "Rozumiem, ale kto ciebie pocieszy w nostalgii?" "A Tobie kto ulży w tęsknocie za opuszczonym, tak drogim Ci domem?" "Jezus. Mając Go, mam jeszcze to, co tam otrzymałam." "I ja także, mając Jezusa, mam ojczyznę, tak jeszcze przed paroma miesiącami upragnioną. Posiadam swojego Boga. Widzisz więc, że niczego nie tracę z tego, co mi jest nade wszystko drogie. Wystarczy uratować Jezusa, a wtedy pozostanie nam wszystko. Nawet gdyby nam przyszło już nigdy więcej nie zobaczyć tego nieba, tych pól ani naszych najbliższych w Galilei, to posiadając Go, będziemy mieli zawsze wszystko. Chodź, Maryjo, wschodzi zorza. Pora pożegnać się z gospodynią i załadować nasz dobytek. Wszystko się dobrze ułoży." Maryja wstaje posłusznie. Owija się płaszczem, a Józef robi tymczasem ostatni pakunek i z tym ciężarem wychodzi. Maryja unosi ostrożnie Dziecię, otula Je chustą i przyciska do serca. Patrzy na ściany, goszczące ich przez miesiące i delikatnie dotyka je dłonią. Szczęśliwy dom, który zasłużył na miłość i błogosławieństwo Maryi! (Wreszcie i Ona) wychodzi idąc przez izdebkę, co należała do Józefa i wchodzi do podłużnej izby. Gospodyni, (cała) we łzach, żegna Ją i całuje. Unosi brzeg chusty i całuje w czoło spokojnie śpiące Dzieciątko. (Potem) schodzą po zewnętrznych schodach. Zaledwie przeziera pierwszy blask świtu, a w jego nikłym świetle ukazują się trzy osiołki. Najsilniejszy jest objuczony dobytkiem. Pozostałe są osiodłane. Józef zabiera się do przymocowania na dobre skrzyni i tobołków przy jucznym siodle pierwszego. Widzę ułożone na szczycie worka zawiązane w wiązkę narzędzia stolarskie. Znów pożegnania i łzy, potem Maryja dosiada swojego osiołka, a tymczasem gospodyni trzyma Jezusa w ramionach całując Go raz jeszcze, po czym oddaje Maryi. Józef także umieszcza się w siodle. Związał swojego osła z drugim, obciążonym bagażami, żeby móc trzymać swobodnie wodze osiołka Maryi. Rozpoczyna się ucieczka. Tymczasem Betlejem, śniąc jeszcze o czarownej scenie z Mędrcami, śpi spokojne, nieświadome tego, co je czeka. Na tym kończy się widzenie. * * * 59. "CIERPIENIE BYŁO NASZYM NIEODŁĄCZNYM PRZYJACIELEM. PRZYBIERAŁO NAJROZMAITSZE POSTACI I IMIONA W dalszym ciągu tego samego dnia, A 2817-2830 Jezus mówi: "I na tym kończy się także ta seria widzeń. (Ja i Maryja), przedstawiliśmy je dla dobra i spokoju wymagających uczonych, pokazując kolejno te sceny, jakie poprzedziły, towarzyszyły i nastąpiły po moim przybyciu na świat. (Uczyniliśmy to) nie dla samego ich przedstawienia. Wiele razy są opisane, choć zostały zniekształcone przez dodanie do nich przez wieki (różnych) elementów, z powodu waszego ludzkiego sposobu myślenia albo dla oddania większej chwały Bogu. Jest to więc do wybaczenia, choć uczyniło nierealnym to, co jest tak piękne, jeśli pozostaje prawdziwie. Albowiem zarówno moje Człowieczeństwo, jak i człowieczeństwo Maryi, nie zostało w tych widzeniach umniejszone, jak też nie zostało obrażone moje Bóstwo ani Majestat Ojca, ani Miłość Przenajświętszej Trójcy, przez co można zobaczyć wszystko to, co się istotnie wydarzyło. W tych scenach lśnią także zasługi mojej Matki i moja doskonała pokora. Jaśnieje w nich też wszechmocna dobroć Przedwiecznego Pana. Pokazaliśmy ci te sceny (w widzeniach), żeby móc dać tobie i innym możność zastosowania (w życiu) tego, co w nich jest nadprzyrodzone i dać wam to jako wzór, mający stanowić normę waszego życia. Dekalog jest Prawem; moja Ewangelia jest nauką, która wam to Prawo lepiej wyjaśnia i sprawia, że milej jest się doń stosować. Wystarczyłoby tego Prawa i tej Nauki, by uczynić z ludzi - świętych. Jesteście jednak tak spętani przez wasze człowieczeństwo -które doprawdy zbyt przytłacza w was ducha - że nie potraficie już iść (wyznaczonymi przez Prawo i moją Naukę) drogami i upadacie albo zatrzymujecie się zniechęceni. Przekonujecie siebie i tych, co by was chcieli skłonić do postępu i przytaczają wam przykłady z Ewangelii: "Przecież Jezus, Maryja i Józef (i tak dalej i dalej o wszystkich świętych), nie byli tacy jak my. Byli silni, otrzymując natychmiast pocieszenie w cierpieniach, nawet w tej niewielkiej ilości doznawanego przez nich bólu, a także nie odczuwali namiętności. Stali się już pozaziemskimi istotami". Tak niewiele cierpienia! Nie odczuwali namiętności! (Wiedzcie zatem), że cierpienie było naszym nieodłącznym przyjacielem i przybierało najrozmaitsze postaci i imiona. A namiętności... Nie używajcie źle tego słowa, nazywając namiętnościami wady, które sprowadzają was na złą drogę. Wady nazywajcie otwarcie "wadami", a lepiej jeszcze wadami głównymi. Nie oznacza to, byśmy ich nie znali. Mieliśmy oczy i uszy, żeby widzieć i słyszeć, a Szatan tańczył przed tymi namiętnościami i wokół nich, pokazując je w akcji z całym ich brudem albo też kusił nas podsuwanymi umyślnie pomówieniami. Jednak nasza wytężona wola, kierowana pragnieniem tego, co się Bogu podoba sprawiła, że te nieczystości i te insynuacje zamiast osiągnąć wyznaczony przez Szatana cel, odnosiły wręcz przeciwny skutek. Im więcej się wysilał, tym bardziej chroniliśmy się w Boże światło z powodu odrazy do brudu ciemności, jaki kładł nam przed oczy ciała i ducha. Namiętności w sensie filozoficznym nie były w nas nieobecne. Miłowaliśmy ojczyznę, a w ojczyźnie - nasze małe miasteczko Nazaret, bardziej od innych miast Palestyny. Odczuwaliśmy głębokie przywiązanie do naszego domu, do rodziny i przyjaciół. Dlaczego nie mielibyśmy tego odczuwać? Nie staliśmy się jednak niewolnikami tych uczuć albowiem nic nie powinno było nad nami panować, prócz Boga. Uczyniliśmy z nich jednak dobrych towarzyszy. Moja Matka aż krzyknęła z radości, kiedy po około czterech latach (pobytu na obczyźnie) powróciła do Nazaretu i po wejściu do swojego domu całowała ściany, gdzie wypowiedziane przez Nią "Tak", otwarło jej łono na przyjęcie Bożego Potomka. Józef powitał z radością krewniaków i wzrosłych w liczbie i latach małych bratanków. Cieszył się także spostrzegłszy, że jego krajanie pamiętali go i chcieli od razu wykorzystać jego umiejętności. Także i Ja byłem wrażliwy na przyjaźń. Kiedy zdradził Mnie Judasz, cierpiałem jakby od duchowego ukrzyżowania. I cóż z tego? Ani moja Matka, ani Józef nie przedkładali miłości do domu lub rodziny ponad obowiązek spełniania woli Bożej. Także Ja nie szczędziłem słowa, jeżeli trzeba je było powiedzieć, słowa, zdolnego ściągnąć na mnie nienawiść Hebrajczyków oraz spowodować wrogość Judasza. Wiedziałem - i mógłbym był z tego skorzystać - że byłyby wystarczyły pieniądze, aby go Sobie podporządkować. (Przywiązać) nie do Mnie, Odkupiciela, lecz do Mnie, (jako do) bogacza. Ja, który rozmnażałem chleby, mógłbym był, gdybym zechciał, pomnożyć także i pieniądze. Nie przyszedłem jednak dla zaspokajania ludzkich żądań. Niczyich. A najmniej już swoim wybranym. Głosiłem poświęcenie, umiar, czyste życie i zajmowanie skromnych miejsc. Jakimże byłbym Nauczycielem, jakim Sprawiedliwym, gdybym jednemu (ze swoich uczniów) - tylko dlatego, że był to sposób, aby go przytrzymać - dał pieniądze na (szukanie) wrażeń zmysłowych - psychicznych i fizycznych? W moim Królestwie zostaje się wielkim, czyniąc się "małym". Kto chce być "wielkim" w oczach świata, nie jest zdolny do królowania w moim Królestwie. Jest to słoma na łoże złego ducha. Albowiem wielkość świata przeciwstawia się Prawu Bożemu. Świat nazywa "wielkimi" tych, co prawie zawsze umieją niedozwolonymi środkami zająć najlepsze stanowiska. Aby tego dokonać, czynią z bliźniego stołek, po którym pną się w górę, rozgniatając go. (Świat) nazywa "wielkimi" tych, co żeby rządzić umieją zabijać - zarówno duchowo, jak i fizycznie - zabijać, wydzierać stanowiska i kraje, bogacąc się i ograbiając bliźnich z bogactw pojedynczo lub zbiorowo. Świat nazywa często "wielkimi" - przestępców. Nie! "Wielkość" nie leży w przestępczości. Znajduje się w dobroci, w uczciwości, w miłości i w sprawiedliwości. Przypatrzcie się waszym "wielkim". Jakie ofiarowują wam zatrute owoce, zebrane w ich nikczemnym i demonicznym, wewnętrznym ogrodzie! Ostatnie widzenie - ponieważ o nim właśnie chcę mówić, a pominąć omawianie innych (spraw), co jest zaiste daremne albowiem świat nie chce słuchać dotyczącej go prawdy - oświetla szczególny, dwa razy powtórzony w Ewangelii Mateusza cytat, dwa razy powtórzone zdanie: "Wstań, weź Dziecię i jego Matkę, i uciekaj do - Egiptu" oraz: "Wstań, weź Dziecię i Matkę jego, i wróć do ziemi Izraela". Widziałaś przecież, że Maryja była sama w izdebce, sama z Dziecięciem. Ci, którzy - dlatego, że sami są zgnilizną moralną - nie przyjmują podobnej możliwości, żeby taki sam jak oni (człowiek) mógł być "skrzydłem i światłem", i zwalczają usilnie (prawdę) o Dziewictwie Maryi po porodzie, nie uznając także czystości Józefa. W zdemoralizowanej duszy są tak bardzo wypaczeni i mają umysł tak zaprzedany ciału, że nie mogą sądzić, aby ktoś taki sam jak oni, potrafił uszanować niewiastę, widząc w niej duszę, a nie ciało i wznieść siebie samego do życia w atmosferze nadprzyrodzonej, pożądając nie tego, co jest ciałem, tylko tego, co jest Boże. Tak więc tym (ludziom), którzy przeczą temu, co najpiękniejsze, tym robakom nie umiejącym stać się motylami, tym pokrytym śliną własnych żądz gadom, niezdolnym do pojęcia (na czym polega) piękność lilii, tym Ja powiadam: Maryja była i, pozostała Dziewicą, a jedynie jej dusza została poślubiona Józefowi, tak jak jedynie jej duch był złączony z Duchem Bożym i to przez jego działanie poczęła Jedynego, swój owoc: Mnie, Jezusa Chrystusa, Jednorodzonego Syna Boga i Maryi. Nie jest to późniejsza tradycja, rozkwitła na tle miłosnego szacunku dla Błogosławionej, która była moją Matką. Ta prawda jest znana już od pierwszych wieków. ! Mateusz nie urodził się w następnych stuleciach. Żył współcześnie z Maryją. Mateusz nie był byle jakim, żyjącym w lesie prostakiem, skłonnym uwierzyć każdej bajce. Był to - jak wy teraz mówicie - urzędnik podatkowy. My nazywaliśmy takiego (poborcą podatków) - celnikiem. Umiał patrzeć, słuchać, pojąć i dokonywać wyboru między prawdziwym a nieprawdziwym. Mateusz nie dowiedział się o tych sprawach od osób trzecich. Zebrał je z ust Maryi, którą sam o nie zapytał, powodowany miłością do Nauczyciela i do prawdy. Nie sądzę, aby już ówcześni przeciwnicy nienaruszalności dziewictwa Maryi mogli byli myśleć, że Ona mogła skłamać. (Nawet) sami moi krewniacy mogli by temu zaprzeczyć, gdyby miała inne dzieci: (stryjeczni bracia) Jakub, Juda, Szymon i Józef byli współuczniami Mateusza. Łatwo przeto było porównać z nimi różne poglądy, gdyby istniały takie pogłoski. Otóż Mateusz nie wyraża się nigdy: "Wstań i weź swoją małżonkę". Mówi: "Weź Matkę Jego". A przedtem mówi: "Dziewica poślubiona Józefowi"; "Józef, jej małżonek". I niech nie twierdzą, że to był u Hebrajczyków taki sposób wyrażania się, jak gdyby powiedzenie (o niewieście) "małżonka" było uwłaczające. Nie, (o wy) zaprzeczający Czystości! Już , od pierwszych stronic (Świętej) Księgi czytamy: "... i połączy się ze swoją małżonką". Jest nazywana "towarzyszką" aż do chwili skonsumowania małżeństwa, a (dopiero) potem zostaje nazwana "małżonką" w różnych wznowieniach (Biblii) i w jej różnych rozdziałach. I tak samo jest z małżonkami synów Adama. I tak samo Sara nazywana jest "małżonką" Abrahama: "Sara, twoja małżonka". I także: "Weź swoją małżonkę i dwie córki", zostało powiedziane do Lota. W Księdze Rut jest napisane: "Moabitka, małżonka Machlona". W Pierwszej Królewskiej (Samuela) jest powiedziane: "Elkana miał dwie małżonki; a dalej: "Potem Elkana poznał swoją małżonkę Annę; i jeszcze raz: "Eliasz błogosławił Elkanę i jego małżonkę" i dalej, ciągle w Księdze Królewskiej, (drugiej Księdze Samuela), jest powiedziane: "Batszeba, małżonka Uriasza Hetyty stała się małżonką Dawida i urodziła mu syna". A co czytacie w lazurze Księgi Tobiasza, z której śpiewa wam Kościół na zaślubinach, żeby doradzać świętość w małżeństwie? Czytacie: "Otóż, kiedy Tobiasz ze swoją małżonką i z synem przybył..."; I jeszcze: "Tobiasz zdołał uciec wraz z synem i małżonką". W Ewangeliach, czyli w czasach współczesnych Chrystusowi - które zostały napisane jak na owe czasy językiem nowoczesnym, dlatego trudno podejrzewać wynikłą z przepisywania pomyłkę - jest powiedziane właśnie u Mateusza, w rozdziale 22: "... i pierwszy, pojąwszy małżonkę, umarł i zostawił małżonkę, swojemu bratu". Marek w rozdziale 10 (mówi): "Kto oddala swoją małżonkę... ". Łukasz nazywa Elżbietę małżonką Zachariasza cztery razy z rzędu, a w rozdziale 8: Joanna małżonka Chuzy. Jak widzicie, że określenie to nie było nazwą zakazaną przez tych, co szli drogą Pana, nie było mianem nieczystym, niegodnym wymawiania, a tym mniej pisania tam, gdzie traktuje się o Bogu i jego podziwu godnych dziełach. Anioł mówiąc: "Dziecię i Matkę jego", udowadnia wam, że Maryja była prawdziwą Matką Jezusa, ale nie była małżonką Józefa. Pozostała na zawsze: DziewicĄ poślubioną Józefowi. To jest ostatnia nauka (wynikająca) z omawianego widzenia. Jest aureolą jaśniejącą ponad głową Maryi i Józefa. Nienaruszonej Dziewicy i czystego, sprawiedliwego człowieka. (Są to) dwie lilie pośród których wzrastałem, słysząc jedynie słowa przepojone miłą wonią czystości. Tobie, mały Janie, mógłbym powiedzieć o cierpieniu Maryi podwójnie wyrwanej ze swojej ojczyzny i z (rodzinnego domu. Tutaj jednak nie trzeba słów. Dobrze wiesz, co to znaczy i sama także cierpisz z tego powodu. Oddaj Mi swój ból. Chcę tylko tego. Jest to więcej niż wszystko inne, co byś mogła Mi ofiarować. Dzisiaj jest piątek, Mario. Myśl o Moim cierpieniu i o cierpieniu Maryi na Golgocie, żebyś mogła znieść własny krzyż. Pokój i nasza miłość pozostaną z tobą." * * * 60. ŚWIĘTA RODZINA W EGIPCIE Napisane 25 stycznia 1944, o godz. 24, A 1595-1607 ( Jest to) słodkie widzenie (przedstawiające) Świętą Rodzinę w Egipcie. Nie mam co do tego wątpliwości, bowiem widzę pustynię i piramidę. Widzę parterowy, całkiem biały, mały, nędzny domek. Taki skromny dom bardzo biednych ludzi. Ściany są słabo otynkowane i pobielone skąpo wapnem. Domek posiada dwoje drzwi, jedne przy drugich, co prowadzą do dwóch jedynych pomieszczeń, do których na razie nie wchodzę. Stoi pośrodku niewielkiego, piaszczystego kawałka gruntu, który jest ogrodzony wbitą w ziemię osłoną z trzciny, co stanowi bardzo wątpliwą ochronę przed złodziejami, a może służyć jedynie jako zabezpieczenie przed wałęsającym się psem lub kotem. Co prawda, któżby chciał kraść tam, gdzie nie widać nawet cienia zamożności? Ten niewielki kawałek gruntu, otoczony płotem z trzciny -pod którym dla uczynienia go mniej nędznym i gęstszym, są posadzone pnącza, wyglądające na skromny powój, jedynie z jednej strony znajduje się krzew jaśminu cały w kwiatach i najpospolitszy krzak róży - cierpliwie uprawiany, choć gleba w ogródku jest sucha i jałowa. Spostrzegam tam bardzo słabe warzywa posadzone na niewielkich, ciągnących się pośrodku grządkach, tuż pod wysokim pniem jakiegoś nieznanego mi drzewa, które rzuca jednakże nieco cienia na nasłonecznioną ziemię i na domek. Do tego drzewa jest przywiązana biało-czarna kózka, skubiąca i przeżuwająca liście paru gałązek rzuconych przed nią na ziemię. W pobliżu, na rozesłanej na ziemi macie, siedzi Dziecię Jezus. Może mieć dwa lata, co najwyżej dwa i pół roku. Bawi się jakimiś kawałkami rzeźbionego drewna, podobnymi do owiec albo koników i kilkoma wiórami z jasnego drewna mniej pozwijanymi niż jego złote loki. Pulchnymi rączkami usiłuje założyć drewniane naszyjniki na szyje swoich zwierzątek. Jest grzeczny i uśmiechnięty. (Jest też) bardzo ładny. Główkę ma pokrytą gęstwiną złotych loczków, lekko różową, jasną cerę i mocno lazurowe, żywe, błyszczące oczęta. Oczywiście ich wyraz jest odmienny, ale poznaję barwę oczu mojego Jezusa: dwa przepiękne, ciemne szafiry. Sukienkę zastępuje Mu coś w rodzaju długiego, białego kaftanika, który bez wątpienia jest jego koszulką. Rękawy sięgają łokcia. Na nogach tymczasem nie ma niczego. Maleńkie sandały znajdują się na macie, służąc Dzieciątku także za zabawkę. Umieszcza zwierzątka na podeszwie i ciągnie sandałek za rzemień, jakby to był wózek. Są to bardzo zwyczajne sandałki, tylko podeszwa i dwa rzemyki. Z początku odchodzą od czubka palców jako jeden rzemyk, który na pewnej wysokości rozwidla się na dwa oddzielne paski, po czym jeden z nich, po przewleczeniu przez znajdującą się od strony pięty pętelkę, zawiązuje się z drugim wokół kostki jak obrączkę. Nieco dalej, z drugiej strony, ale także w cieniu drzewa, znajduje się Matka Boga. Tka na pospolitych krosnach i pilnuje Dzieciątka. Widzę, jak jej białe, smukłe dłonie przesuwają się tam i z powrotem, przerzucając czółenko nad wątkiem, a obutą w sandał stopą porusza pedał. Nosi suknię w kolorze kwiatu malwy. Jest to różowawy fiolet, taki jak niektóre ametysty. Ma odkrytą głowę, mogę więc zobaczyć, że jasne włosy są rozdzielone nad czołem i uczesane po prostu w dwa warkocze, tworzące na karku piękny kok. Rękawy są długie i raczej wąskie. Nie ma żadnej ozdoby poza swoją pięknością i najmilszym wyrazem (twarzy). Kolor oblicza, włosów i oczu, jak i kształt twarzy są takie same jak zawsze, kiedy Ją widzę. Tu wydaje się młodziuteńka, tak, że nie wygląda na dwadzieścia lat. W pewnej chwili wstaje i pochyla się nad Dzieciątkiem, któremu zakłada sandałki, zawiązując je starannie. Potem pieści Go i całuje w główkę i w oczęta. Dziecię gaworzy, a Ona Mu odpowiada, ale słów nie rozumiem. Potem Maryja wraca do krosien, rozwiesza na (utkanym) płótnie i nad wątkiem (kawałek) materiału, zabiera stołek, na którym siedziała, i zanosi go do domu. Dzieciątko wodzi za Nią wzrokiem, nie marudząc, kiedy zostaje samo. Widocznie praca na dzisiaj jest zakończona i wieczór się zbliża. Rzeczywiście, za odległą piramidą słońce chyli się na ogołocone piaski, a całe niebo obejmuje istny pożar. Maryja wraca. Bierze Jezusa za rękę, żeby podniósł się z maty. Dzieciątko wykonuje to bez sprzeciwu. W czasie gdy Mama zbiera zabawki i matę, zanosząc je do domu, biegnie drepcząc nóżkami do kózki i zarzuca jej ręce na szyję. Kózka beczy i ociera pyszczek o ramiona Jezusa. Maryja znowu wychodzi. Na głowie ma teraz długi welon, a w ręku (trzyma) amforę. Ujmuje Jezusa za rączkę i obchodzą razem dom dookoła, przechodząc na stronę drugiej fasady. Idę za nimi podziwiając wdzięczną scenę. Matka Boska dostosowuje krok do drobnych kroczków Dzieciątka, a Ono drepce u jej boku. Widzę, jak unoszą się i opuszczają na piasek ścieżki jego różowe piętki, ze szczególnym, właściwym dziecięcym krokom urokiem. Spostrzegam także, że jego koszulka nie sięga stóp, tylko dochodzi do pół łydki. Jest czyściutka i skromna, przewiązana w pasie śnieżnobiałym sznurkiem. Widzę, że od przodu domu, przecina płot prosta bramka, którą Maryja otwiera, żeby wyjść na drogę. Jest to skromna droga na peryferiach miasta lub osady, ciągnąca się tam gdzie ona się kończy, a zaczyna się wieś, którą tworzy tu piasek i inny domek, ubogi jak ten, z podobnie mizernym ogródkiem. (Na drodze) nie widzę nikogo. Maryja spogląda w stronę (osiedlowego) centrum, a nie w kierunku piasków, jakby na kogoś czekała. Potem rusza w stronę studni, a może zbiornika (na wodę), który znajduje się kilkadziesiąt metrów powyżej, gdzie palmowe drzewa tworzą krąg cienia. Widzę, że ziemia jest tam nawet pokryta zieloną trawą. Stąd spostrzegam zbliżającego się drogą niezbyt wysokiego, lecz krzepkiego męża. Poznaję uśmiechającego się Józefa. Jest młodszy niż wtedy, gdy oglądałam go w widzeniu przedstawiającym Raj. Wygląda najwyżej na czterdzieści lat. Ma gęste czarne włosy i taką samą brodę, cerę raczej opaloną i ciemne oczy. Jest to twarz uczciwa i ujmująca, oblicze wzbudzające zaufanie. Widząc Jezusa i Maryję, przyspiesza kroku. Na lewym ramieniu niesie rodzaj piły i coś wyglądającego jak hebel, a w ręku trzyma inne, potrzebne w jego rzemiośle narzędzia. Nie są takie jak obecnie, jednak bardzo podobne. Pewnie wraca po wykonaniu jakiejś pracy poza domem. Ma na sobie suknię w kolorze orzechowobrązowym, niezbyt długą - sięgającą sporo powyżej kostek - z krótkimi, dochodzącymi do łokcia rękawami. Przepasany jest paskiem, który wygląda jak skórzany. Prawdziwe robocze ubranie. Na nogach ma zaplecione wokół kostek sandały. Maryja uśmiecha się, a Dzieciątko, wznosząc wolną rączkę, wydaje radosne okrzyki. Gdy się spotykają we troje, Józef pochyla się, żeby podać Dziecku owoc, co kształtem i kolorem przypomina jabłko. Potem wyciąga ku niemu ręce, a Dziecię puszcza Mamę. I pada w ramiona Józefa, tuląc główkę do jego szyi, a on Je całuje i otrzymuje całusy, w geście pełnym czułości i wdzięku. Zapomniałam powiedzieć, że Maryja pośpieszyła odebrać od Józefa narzędzia, żeby mógł swobodnie wziąć Dzieciątko w ramiona. Później Józef, który przykucnął na ziemi, ażeby być na wysokości Jezusa, podnosi się, odbiera lewą ręką swoje narzędzia, prawą trzyma mocno małego Jezusa przy potężnej piersi i rusza w stronę domu, zaś Maryja idzie do studni napełnić amforę. Wewnątrz ogrodzenia Józef zdejmuje z rąk Dzieciątko, bierze krosna Maryi i wnosi je do domu, po czym doi kózkę. Jezus przygląda się uważnie tym czynnościom i zamknięciu kózki w małej komórce, umieszczonej przy bocznej ścianie domu. Zapada wieczór. Widzę, jak czerwień zachodu staje się fioletowa nad zdającymi się drgać z upału piaskami. Piramida wydaje się ciemniejsza. Józef wchodzi do domu, do jednej ze znajdujących się w nim izb, która jest równocześnie pracownią, kuchnią i pokojem stołowym. Drugie pomieszczenie jest widać przeznaczone do wypoczynku. Jednakże tam nie wchodzę. (W kuchni) znajduje się niskie, rozpalone palenisko, a także stolarski stół warsztatowy, stolik, stołki oraz pod ścianą wąskie stoliki na nieliczne naczynia i dwie lampy oliwne. W kącie stoją krosna Maryi. Wszędzie jest niezwykle porządnie i czysto. Jest to bardzo ubogie, ale wyjątkowo czyste mieszkanie. Dlatego czynię takie spostrzeżenie: we wszystkich, dotyczących ludzkiego życia Jezusa widzeniach zauważyłam, że zarówno On, jak i Maryja, jak Józef i także Jan, wszyscy są zawsze porządni i czyści w ubraniu i uczesaniu. Ubierają się skromnie i są zwyczajnie uczesani, wyróżniają się jednak taką schludnością, że wyglądają wytwornie. Wraca Maryja z amforą i zamyka drzwi z powodu zapadającego raptownie zmierzchu. Izba oświetlona jest teraz kagankiem, który Józef zapalił stawiając na stolarskim stole, gdzie pracuje jeszcze schylony nad małymi osiami, a Maryja przygotowuje tymczasem wieczerzę. Także ogień rozjaśnia izbę. Jezus stoi z opartymi o blat stołu rączkami i z zadartą główką przygląda się temu, co robi Józef. Po modlitwie zasiadają do posiłku. Oczywiście nie czynią przy tym znaku krzyża, ale się modlą. To Józef jest tym, który prowadzi modlitwę, a Maryja odpowiada. Niczego jednak nie rozumiem. To musi być psalm. Odmawiają go jednak w zupełnie nieznanym mi języku. Siadają do stołu. Kaganek stoi już teraz na stole. Maryja trzyma Jezusa na kolanach i daje Mu do picia mleko, w którym macza kawałeczki chleba, wzięte z okrągłej bułeczki o ciemnej skórce i ciemnej także wewnątrz. Wygląda jak chleb z żyta lub też z jęczmienia. Zawiera pewno dużo otrębów, ponieważ jest czarny. Tymczasem Józef je chleb i ser, (a raczej) plasterek sera i dużo chleba. Następnie Maryja sadza Jezusa obok siebie na stołeczku i przynosi na stół ugotowane jarzyny - wyglądają na gotowane i tak przyprawione, jak my to zwykle robimy - którymi, po podaniu ich Józefowi, posila się także sama. Jezus obgryza spokojnie swoje jabłko i uśmiecha się, odsłaniając białe ząbki. Wieczerza kończy się oliwkami albo daktylami. Nie jest to oczywiste, bowiem jak na oliwki są zbyt jasne, a jak na daktyle - są zbyt twarde. Wina nie ma. (Jest to) wieczerza biednych ludzi. Jednakże pokój, jakim się w tej izbie oddycha, jest tak wielki, że żadne (inne) widzenie, pokazujące nawet najokazalszy królewski dwór, by mi nie dało podobnego. A jakież zgodne współżycie! Tego wieczora Jezus (do mnie) nie mówi. Nie tłumaczy tej sceny. Poucza mnie darem widzenia i to wszystko. Niech jest za to zawsze i tak samo błogosławiony. * * * 61. "W TYM DOMU SZANUJE SIĘ PORZĄDEK" Napisane 26 stycznia 1944, A 1607-1616 Jezus mówi: "(Wszystko) to, co tu widzisz, jest daną tobie i innym lekcją. Jest to lekcja pokory, wyrzeczenia się i dobrego współżycia. Zostało to postawione jako czołowy przykład dla wszystkich chrześcijańskich rodzin, a zwłaszcza - dla chrześcijańskich rodzin w tej bolesnej chwili. Widziałaś biedny dom, a dotkliwe jest to, że tak biedny dom znajduje się na obczyźnie. Wielu (ludzi) spodziewa się łatwego życia materialnego, szczęśliwego i pomyślnego, dobrze ochronionego przed każdym, nawet najmniejszym cierpieniem. (Oczekują tego) tylko dlatego, że należą do "nienajgorszych" wierzących: modlą się i przyjmują Mnie, Eucharystycznego. Jednak modlą się i przystępują do Komunii św. dla "swoich własnych" korzyści, a nie dla potrzeb innych dusz i na chwałę Bożą, dosyć rzadko bowiem się zdarza, żeby modlący się nie był egoistą. Józef i Maryja mieli za Syna Mnie, Prawdziwego Boga, a jednak nie posiadali nawet tej drobnej pociechy, żeby chociaż w ubóstwie, żyć jednak we własnej ojczyźnie, w kraju, gdzie wszyscy ich znali, tam gdzie znajdował się przynajmniej "własny" domek i wśród wielu innych trosk nie należało ponadto martwić się ponadto o mieszkanie. We własnym kraju, gdzie byli znani, łatwiej było znaleźć pracę i zapewnić byt (rodzinie). Stali się uchodźcami dlatego, że posiadali Mnie. W porównaniu z łagodnym (powietrzem) galilejskich okolic, panował tam odmienny klimat i jakże inny, smutny pejzaż. (Dochodziła do tego jeszcze) odmienność języka, odrębność obyczajów oraz konieczność przebywania wśród obcych sobie ludzi, którzy nie okazują zazwyczaj zaufania zamieszkałym wśród nich uciekinierom i nieznajomym. Pozbawieni tutaj kochanych i wygodnych, pozostawionych we "własnym" domu sprzętów, tak wielu skromnych, ale potrzebnych przedmiotów, jakie tam mieli i które nie wydawały się aż tak potrzebne. Tymczasem tu w otaczających ich niedostatkach, zdawały się one wprost tak piękne, jak nadmiar (rzeczy) uprzyjemniający (życie) w domach bogaczy. Przeniknięci tęsknotą za krajem i domem, sięgają myślą ku pozostawionemu tam skromnemu dobytkowi, myślą o ogródku, którego nikt już pewnie nie dogląda, o winorośli, o drzewie figowym i o innych pożytecznych roślinach. I dzień po dniu muszą się starać o konieczne pożywienie, o ubranie, o ogień, ponieważ Mnie, małemu, nie mogą dać takiego jedzenia; jakie dla nich jest odpowiednie. I czynią to z tak wielką troską w sercu, wynikłą z tęsknoty, spowodowaną nieznajomością jutra, a także nieufnością ludzi, którzy - zwłaszcza w pierwszym okresie - niechętnie przyjmowali gotowość do podjęcia pracy zgłaszaną przez nieznajomą parę. Sama jednak widziałaś, że w tym domu panuje pogoda, uśmiech i jedność obopólnego porozumienia i starania, aby stał się ładniejszy - a dotyczy to także nędznego ogrodu - żeby upodobnić wszystko do tego, co opuścili i uczynić wygodniejszym. Widać tam tylko jedną troskę: żeby Mnie, świętemu, co przyszedł od Boga, uczynić (nieprzyjazną) ziemię mniej biedną i mniej wrogą. Ich miłość, jako wierzących i (miłość) rodzicielska wyraża się w tysięcznych staraniach. (Dla Mnie) jest koza, która kosztowała wiele godzin dodatkowej pracy, jak też wyrzeźbione z resztek drewna małe zabawki. Wyłącznie dla Mnie kupuje się owoce odmawiając sobie lepszej strawy. Mój drogi ziemski ojcze, jak byłeś umiłowany przez Boga, Boga Ojca na wysokościach Niebios i przez Boga Syna stającego się Zbawicielem na ziemi! W tym domu nie ma nerwowych, nadąsanych albo gniewnych twarzy, nie ma wzajemnych upomnień, a tym bardziej nie ma ich w stosunku do Boga, za to, że nie obsypuje ich dobrobytem materialnym. Józef nie wypomina Maryi, że jest przyczyną jego trudu, a i Maryja nie wymawia Józefowi tego, że nie umie zapewnić Jej większego dostatku. KochajĄ się w sposób święty i to wszystko. Albowiem żadne z nich nie stara się zadowolić siebie, lecz dba tylko o dobro współmałżonka. Prawdziwa miłość nie zna egoizmu. Prawdziwa miłość jest zawsze czysta, nawet wtedy, kiedy nie jest tak doskonała w czystości jak ta, jaką była miłość tych dwojga dziewiczych małżonków. Złączona z miłością Boga i bliźniego czystość niesie ze sobą całe wyposażenie w inne cnoty i dlatego czyni z dwojga kochających się nieskalanie (ludzi) dwie małżeńskie doskonałości. Miłość mojej Matki i Józefa była doskonała, dlatego też była zarzewiem wszystkich innych cnót, a zwłaszcza miłości do Boga, błogosławionego o każdej godzinie, nawet wtedy, kiedy jego święta wola była przykra dla ciała i dla serca. Błogosławili Go, ponieważ ich duch panował nad ciałem, a serce było gorętsze i panem był ten duch, co uwielbiał z wdzięcznością Pana za to, że wybrał ich na opiekunów Przedwiecznego Syna. W tym domu modlono się. W waszych domach jest teraz zbyt mało modlitwy. Wznosi się dzień i noc zapada, rozpoczyna się praca, a wy zasiadacie do stołu bez zwrócenia żadnej myśli ku Bogu, który pozwolił wam ujrzeć nowy dzień, dojść do błogosławiącej wasze trudy nowej nocy zezwalając wam na uzyskanie środków do zdobycia sobie potrzebnego pożywienia, ognia, ubrań, posiadanego dachu nad głową, których przecież wymaga wasze człowieczeństwo. Wszystko, co pochodzi od Dobrego Boga, jest zawsze "dobre" także wtedy, kiedy (posiadane przez was dobra) są skromne i znikome, ale miłość dodaje im smaku i znaczenia, ta miłość, co pozwala wam dostrzec we wszystkim Przedwiecznego Stwórcę i miłującego was Ojca. W tym domu żyje się oszczędnie. I byłoby tak nawet wtedy, gdyby nie brakowało pieniędzy. Tutaj się je, aby żyć, a nie jada się dlatego, żeby dogadzać podniebieniu przez żarłoczne nienasycenie albo żeby nasycić się aż do ociężałości, trwoniąc majątek na kosztowne jedzenie, nie pomyślawszy o tych, którzy cierpią z powodu niedostatku strawy albo są jej pozbawieni, wcale się nie zastanawiając nad tym, że przez własne umiarkowanie mogliby ulżyć wielu (ludziom) w znoszeniu dotkliwego głodu. W tym domu kocha się pracę. Kochałoby się ją nawet wtedy, gdyby było w bród pieniędzy albowiem pracując, człowiek jest posłuszny nakazowi Bożemu i uwalnia się od nałogu lenistwa, co jak nieustępliwy bluszcz ściska i dusi próżnujących, upodabniając ich do bezwolnej masy. Pożywienie staje się dobre, wypoczynek przyjemny i raduje serce, kiedy ktoś uczciwie się napracował i pomiędzy jedną a drugą czynnością korzysta z krótkiego wytchnienia. Ani w domu, ani w umyśle kochającego pracę nie zakorzeniają się przywary o wielorakich obliczach. A skoro się one nie zakorzeniają, rozkwita uczucie, szacunek i wzajemne poważanie, a w czystej i tkliwej atmosferze wzrastają czułe latorośle, stając się w ten sposób źródłem dla przyszłych świętych rodzin. W tym domu króluje pokora. Jakaż to lekcja pokory dla was, pysznych! Maryja mogła była, sądząc po ludzku, mieć wiele tysięcy powodów do wbicia się w dumę i wymagania od małżonka czci. Tak wiele jest niewiast czyniących podobnie tylko dlatego, że są nieco bardziej światłe lub szlachetniej urodzone albo gdy mają pełniejszą od męża kiesę. Maryja jest Oblubienicą i Matką Boga, a jednak usługuje, a nie każe się obsługiwać, małżonkowi i jest wobec niego pełna miłości. Józef jest głową domu. Uznany przez Boga aż tak godnym tego stanowiska, że otrzymał od Niego zadanie opiekowania się Słowem wcielonym i Oblubienicą Przedwiecznego Ducha. Mimo to jest troskliwy, odciążając Maryję z ciężkiej pracy. Wyręcza Ją w prostszych domowych czynnościach, wykonując je sam po to, żeby Maryja się nie męczyła. Robi nie tylko to. Kiedy może i na ile może pociesza Ją i usiłuje urządzić wygodniej dom oraz stara się zadowolić Ją użyźniając glebę pod kwiatki w ogródku. W tym domu szanuje się porządek Nadprzyrodzony, moralny i materialny. Bóg jest Głową Najwyższą i Jemu oddaje się cześć i miłość: (to jest) porzĄdek nadprzyrodzony. Józef jest głową rodziny i jemu oddaje się uczucie, szacunek i posłuszeństwo: (to jest) porządek moralny. Dom to dar Boży, tak jak ubranie i sprzęty. We wszystkich tych rzeczach przejawia się Opatrzność Boża, Opatrzność tego Boga, która zapewnia owcom runo, ptakom - pióra, pastwiskom - trawę, zwierzętom -siano, ptakom - ziarno i listowie, a także tka konwaliom koszulki. Aby nie nadużyć Bożej Opatrzności, dom, ubrania i sprzęty trzeba przyjąć z wdzięcznością, błogosławiąc dłoń Bożą, co was w nie wyposaża i traktować je z szacunkiem jako dary Pańskie, patrząc na nie bez złości, nie niszcząc ich dlatego, że są skromne: (to jest) porządek fizyczny. W tym widzeniu) nie zrozumiałaś słów mówionych w używanym w Nazarecie dialekcie ani słów modlitwy. Wszak samo oglądanie tego było dla ciebie wielką lekcją. Zastanówcie się nad tym, o wy wszyscy, którzy teraz tyle cierpicie z powodu tak licznych uchybień wobec Boga popełnionych w tak wielu okolicznościach, a wśród nich także takich, w jakich zupełnie nie zbłądzili ci święci Małżonkowie, co byli dla Mnie Matką i Ojcem! A ty bądź szczęśliwa i zachowaj we wspomnieniach małego Jezusa, uśmiechaj się myśląc o jego wdzięcznych, dziecięcych kroczkach. Za niedługo zobaczysz Go idącego pod krzyżem i będzie to widzenie pełne łez." * * * 62. JEZUS OTRZYMUJE PIERWSZĄ LEKCJĘ PRACY Napisane 21 marca 1944, A 2345, powtórzone na 2349 Widzę mojego Jezusa. Pojawia się jak miły promień słońca podczas deszczowego dnia jako mały, jasnowłosy i śliczny,, prawie pięcioletni Chłopczyk w skromnej, sięgającej połowy zgrabnych łydek, niebieskiej szacie. (Widzę), jak bawi się ziemią w ogródku. Usypuje z niej kopczyki i wtyka w nie zielone gałązki, żeby wyglądały jak miniaturowe krzaczki. Układa drogi z kamyczków, usiłując potem u stóp maleńkich pagórków zrobić jeziorko. W tym celu bierze dno jakiegoś starego naczynia i zakopuje po brzegi, po czym napełnia je wodą przy pomocy zanurzonego w jakiejś kadzi dzbanka. Kadź jest zapewne przystosowana do prania albo do podlewania ogródka. Nie osiąga jednak niczego poza zamoczeniem sobie sukienki, zwłaszcza przy rękawach. Woda może swobodnie uchodzić z wyszczerbionego denka przez pęknięcia i... jeziorko opróżnia się. We drzwiach staje Józef i przez pewien czas przygląda się pracy Dziecka uśmiechając się w milczeniu. Zaiste jest to widok skłaniający do uśmiechu i radości. Potem, żeby Mu nie pozwolić zamoczyć się do reszty, przywołuje Go do siebie. Jezus odwraca się uśmiechnięty i widząc Józefa, biegnie do niego z rozpostartymi ramionkami. Józef wyciera zapiaszczone, mokre rączki w kraj krótkiej, roboczej sukni i całuje je. Zaczynają miłą pogawędkę. Jezus wyjaśnia to, co robi i w co się bawi, opowiadając, jakie ma przeszkody w wykonaniu. Chciał zrobić takie jezioro jak Genezaret (domyślam się, że albo Mu o nim opowiadano albo nawet tam zaprowadzono). Zamierzał zbudować je dla zabawy w zmniejszeniu. Tu była Tyberiada, tam Magdala, a dalej Kafarnaum. To była droga, co przechodząc przez Kanę, prowadzi do Nazaretu. Chciał puszczać małe łódki po jeziorze: "... te listki są łódkami, żeby płynąć na drugi brzeg, lecz woda wycieka... " ( - kończy opowiadanie Jezus). Józef słucha i przygląda się z zainteresowaniem, jakby to było coś poważnego. Potem ustala, że jutro sam zrobi takie jeziorko, ale nie z wyszczerbionego denka, tylko z małego, drewnianego naczynia, które solidnie utwardzi smołowaniem i Jezus będzie mógł puszczać na wodę prawdziwe drewniane łódeczki, a on, Józef, nauczy Go, jak je samemu wykonać. Mówi, że właśnie da Mu do pracy odpowiednie narzędzia, (tak przystosowane), żeby z łatwością mógł się nimi posłużyć. "W ten sposób będę ci pomagał! " Odpowiada Jezus z uśmiechem. "Tak, pomożesz mi i zostaniesz świetnym stolarzem. Chodź je zobaczyć. " Wchodzą więc do pracowni. Józef pokazuje tu Jezusowi młoteczek, małą piłę, malutkie śrubokręty i hebel dla dzieci -ułożone na stoliku warsztatowym dla początkującego stolarza, na takim blacie, dostosowanym do wzrostu małego Jezusa. "Popatrz, żeby piłować, układa się deskę opierając ją w taki sposób. Tak bierze się piłę, uważając, żeby nie skaleczyć palców i piłuje się. Spróbuj... " Zaczyna się lekcja. I Jezus, czerwony z wysiłku, uważnie piłuje, zaciskając wargi, a potem wygładza deszczułkę heblem. Nawet jeśli jest jeszcze trochę krzywa, wydaje Mu się ładna. Józef chwali Go, ucząc pracować cierpliwie i z miłością. Powraca Maryja, która zapewne wychodziła z domu, a teraz pokazuje się przy wyjściu i patrzy. Obydwaj nie widzą Jej, są bowiem odwróceni tyłem. Mama uśmiecha się widząc, z jakim zapałem Jezus hebluje i (docenia) życzliwość Józefa okazaną podczas udzielanej nauki. Jezus chyba wyczuwa ten uśmiech. Odwraca się, a widząc Maryję, biegnie ku Niej z na wpół wygładzoną listewką, żeby ją pokazać. Maryja podziwia i schyla się, żeby pocałować Jezusa. Poprawia Mu splątane loki, wyciera ze zgrzanej twarzy pot i słucha z czułością, jak Jezus obiecuje zrobić stołeczek, żeby Jej było wygodniej podczas pracy. Józef, wsparty pod boki, stoi przy maleńkim warsztacie, patrząc z uśmiechem. Uczestniczyłam w pierwszej lekcji rzemiosła mojego Jezusa i napełnia mnie cały pokój panujący w tej świętej Rodzinie. * * * 63. "NIE CHCIAŁEM WYKRACZAĆ POZA NORMY DORASTANIA, ŻEBY NIE BUDZIĆ ROZGŁOSU" W dalszym ciągu tego samego dnia,A 2349-2355 Mówi Jezus: "Ucieszyłem cię, moja duszo, widzeniem przedstawiającym moje dzieciństwo, które pomimo ubóstwa było szczęśliwe, bo otoczone uczuciem dwojga świętych. Nie ma na świecie większych i bardziej świętych niż Oni. Uważa się (powszechnie), że Józef był moim karmicielem. Och! Będąc mężem, nie mógł przecież karmić Mnie mlekiem, tak jak karmiła Mnie Maryja. Zapracowywał się jednak, żeby zapewnić Mi chleb i wygody, a także okazywał Mi istnie matczyną delikatność uczuć. Od niego nauczyłem się - i nigdy żaden uczeń nie miał lepszego nauczyciela - wszystkiego, co czyni z dziecka mężczyznę, takiego, który musi zarabiać na chleb. Chociaż moja inteligencja jako Bożego Syna była doskonała, trzeba, żebyście zastanowili się i uznali za słuszne to, że nie chciałem wykraczać poza (przyjęte) normy dorastania, żeby nie budzić rozgłosu. Dlatego uniżyłem moją Boską doskonałość umysłową do poziomu doskonałości umysłu posiadanej przez ludzi, podporządkowując się człowiekowi przez przyjęcie go za nauczyciela i (ulegając potrzebie) posiadania nauczyciela. Jeżeli uczyłem się szybko i dobrowolnie, nie odbiera Mi to zasługi podporządkowania się człowiekowi ani nie odbiera to zasługi temu Sprawiedliwemu, który stał się tym, co wzbogacał mój mały umysł niezbędnymi w życiu pojęciami. (Jakież) są drogie te godziny przebyte u boku Józefa, który jakby w zabawie, doprowadzał Mnie do zrozumienia, jak się pracuje. Nie zapominam ich nawet teraz, kiedy jestem w Niebiosach. Gdy spoglądam na swego przybranego ojca, widzę z powrotem mały ogród, zadymioną pracownię i wydaje Mi się, że znowu spostrzegam pojawiającą się Mamę z jej uśmiechem, który ozłacał naszą siedzibę i nas uszczęśliwiał. Ileż by mogły nauczyć się (wasze) rodziny od tej doskonałości małżonków (Józefa i Maryi), którzy miłowali się tak, jak żadni inni małżonkowie na świecie nigdy się nie miłowali! Józef był głową (rodziny). Posiadał w rodzinie bezsporny i niezbędny autorytet, przed którym ustępował autorytet Maryi jako Małżonki i Matki Boga, czemu podporządkował się również Syn Boży. Wszystko, o czym zadecydował Józef, że trzeba to uczynić, uznane było (przez nas) za dobre bez dyskusji, bez zawziętości i bez oporu. Jego słowo było naszym małym prawem. A jednak mimo to, ileż było w nim pokory! Nigdy nie nadużywał władzy! Nie wymagał nigdy niczego takiego, co by się sprzeciwiało rozsądkowi tylko dlatego, że był głową (rodziny). Małżonka stała się mu spokojnym doradcą. Jeżeli nawet, w głębokiej pokorze, uważała się za służebnicę małżonka, to małżonek czerpał z jej mądrości światło, prowadzące go we wszystkich (życiowych) okolicznościach albowiem była Pełna Łaski. A Ja wzrastałem pośród Nich jak kwiat osłaniany przez dwa mocarne drzewa, pomiędzy tymi dwiema miłościami splatającymi się nade Mną po to, żeby Mnie chronić i miłować. Nie. Nie mogę powiedzieć, bym wtedy, kiedy młody wiek chronił Mnie przed poznaniem świata, żałował Raju. Bóg Ojciec i Boski Duch byli wśród nas obecni, skoro Maryja została Nimi przepełniona, a aniołowie mieszkali z nami, gdyż nic ich nie oddalało od tego domu. Mógłbym nawet powiedzieć, że jeden z nich przybrał ciało i był właśnie Józefem. Anielska dusza, wyzwolona z brzemienia ciała, była zajęta wyłącznie służbą dla Boga i jego sprawami i tym, żeby tak Go miłować, jak miłują Go serafini. Spojrzenie Józefa! Było tak spokojne i czyste jak spojrzenie gwiazdy niczego niewiedzącej o ziemskiej pożądliwości. Był naszym odpocznieniem i naszą mocą. Wielu z was uważa, że nie odczuwałem pojętego po ludzku cierpienia wtedy, kiedy śmierć zgasiła czuwające nad naszym domem spojrzenie świętego. (Myślicie), że skoro byłem Bogiem, to jako taki znałem szczęśliwy los (czekający) Józefa i nie smuciłem się jego odejściem dlatego, że już po krótkim jego zatrzymaniu się w Otchłani, miałem otworzyć mu Niebo. Jednak jako Człowiek płakałem w domu pozbawionym jego serdecznej obecności. Opłakiwałem zmarłego przyjaciela. Czy może nie powinienem był płakać z powodu utraty mojego świętego? Czy może, będąc dzieckiem, nie sypiałem na jego piersi, doznając przez tyle lat od niego miłości? Wreszcie chcę zwrócić uwagę rodziców na sposób, w jaki Józef, bez żadnego pedagogicznego wykształcenia, umiał uczynić ze Mnie rzetelnego rzemieślnika. Zaledwie osiągnąłem wiek, kiedy mogłem posługiwać się narzędziami, Józef nie pozwolił Mi gnić w próżniactwie, lecz wdrażał do pracy, wykorzystując, jako pierwszy zachęcający bodziec do pracy, moją miłość do Maryi, skłaniając Mnie do wykonywania użytecznych dla Niej przedmiotów. W ten oto sposób wpajał we Mnie należny Matce szacunek, jaki powinien posiadać każdy syn i na tej pełnej szacunku miłosnej podniecie, opierał (potrzebne) przyszłemu stolarzowi nauczanie. Gdzież są teraz rodziny, w których uczy się małe (dzieci) miłości do pracy przez (wykonywanie) rzeczy sprawiających przyjemność rodzicom? Obecnie wasze dzieci są domowymi tyranami. Wzrastają twarde i obojętne, zachowując się wobec rodziców grubiańsko. Uważają ich za swoją służbę, za swoich niewolników. Nie kochają rodziców i są przez nich mało kochane. Rodzice kształtują dzieci na narzucających swoją wolę kapryśników dlatego, że z karygodną obojętnością odcinają się od spełniania wobec nich (rodzicielskich) obowiązków. Dzieci należą do wszystkich. Najmniej do was, o rodzice XX wieku! Powierzane są niańce, nauczycielce, a jeżeli jesteście bogaci, umieszczacie je w szkole z internatem. Jeżeli zaś jesteście biedni, wtedy należą do kolegów, do ulicy i do szkoły. Wcale nie do was. Urodziwszy, karmicie je i to wszystko. Wy, ojcowie, robicie to samo. Przecież dziecko nie jest wyłącznie ciałem. To także umysł, serce i duch. Uwierzcie jednak, że nikt bardziej niż ojciec i matka nie ma obowiązku i prawa do kształtowania umysłu, serca i ducha. Rodzina istnieje i musi istnieć. Nie ma żadnego innego bardziej postępowego rozwiązania, jakie by mogło służyć do zniszczenia tej prawdy bez spowodowania katastrofy. Z rozpadłej instytucji rodzinnej mogą wyjść jedynie przyszli, coraz bardziej zdeprawowani mężczyźni i niewiasty, stając się przyczyną coraz większego upadku. Zaprawdę powiadam wam, lepiej by było, aby nie istniały już więcej na ziemi małżeństwa i ich potomstwo, niźlibyście mieli tworzyć tak mało związane ze sobą rodziny. Podobnie nie dzieje się nawet w szczepach małp. Rodziny nie są (teraz) szkołami ani cnoty, ani pracy, ani miłości i religii, lecz są chaosem, gdzie każdy żyje dla siebie jak źle zazębiające się z innym (koło), które w końcu się łamie. Łamcie, łamcie. Widzicie i znosicie skutki tego łamania przez was najświętszej struktury życia społecznego. Pomimo to, czyńcie tak nadal, jeśli chcecie. Jednak nie lamentujcie, jeżeli ta ziemia staje się coraz większym piekłem, miejscem, na którym mieszkają potwory, pożerające rodziny i narody. Sami tego chcecie. I tak się stanie." * * * 64. MARYJA ZOSTAJE NAUCZYCIELKĄ JEZUSA JUDY I JAKUBA Napisane 29 października 1944, A 3839-3907 Jezus mówi: "Chodź. Mały Janie i patrz. Trzymana za rękę i prowadzona przeze Mnie, cofnij się w przeszłość, w czasy mojego dzieciństwa. Wszystko, co zobaczysz, będzie musiało zostać włączone w Ewangelię mojego dzieciństwa tam, gdzie chcę to umieścić. Włączysz tam także widzenie dotyczące przebywania (świętej) Rodziny w Egipcie, potem pierwsza lekcja pracy Dzieciątka Jezus, następnie to, co teraz opiszesz, (później nastąpi) kolejna scena (obiecana dziś, 25 listopada). Dotycząca pełnoletności Jezusa (wobec Prawa). A na koniec (umieścicie) widzenie przedstawiające Jezusa wśród uczonych w Świątyni, podczas jego dwunastej Paschy. Nie bez powodu pokażę ci także i to, co teraz zobaczysz. (Widzenie to) wyjaśnia nieco zagadnienia i stosunki (panujące w czasie) pierwszych lat mojego dzieciństwa. A także postawy rodzinne. Jest to podarek na obecne święto mojej Królewskiej (Godności), ilekroć bowiem widzisz domek w Nazarecie, wtedy odczuwasz przelewający się z niego pokój. (Teraz) opisuj. " Widzę izbę, w której zazwyczaj się jada i w której Maryja pracuje, szyjąc albo tkając na krosnach. Pokój przylega do pracowni Józefa, skąd dochodzą (odgłosy) pilnej pracy. Natomiast tutaj jest cicho. Maryja zszywa, pasy wełnianego, pewnie własnoręcznie utkanego materiału, o szerokości około metra i więcej niż dwa razy dłuższe, przeznaczone chyba na płaszcz dla Józefa. Przez drzwi otwarte na kwiatowo - warzywny ogród widać rozwichrzony żywopłot z takich lazurowofiołkowych stokrotek, nazywanych zwykle "Marysie" albo "Gwieździste niebo". Nie znam dokładnej botanicznej nazwy. Skoro kwitną powinna być jesień. Jednakże zieleń pod drzewami jest jeszcze ładna i gęsta, a pszczoły z dwóch przystawionych do nasłonecznionego muru uli, brzęczą, błyszcząc w promieniach słońca i tańczą w locie pomiędzy figowcem a winoroślą, a stamtąd (lecą) w stronę granatu obsypanego krągłymi owocami, co są już popękane od nadmiaru krzepkości i ukazują soczyste, rubinowe paciorki ułożone we wnętrzu czerwono - zielonych szkatułek o żółtych przegrodach. Pod drzewami Jezus bawi się z dwoma chłopcami, mniej więcej w tym samym wieku. Są także kędzierzawi, lecz ciemni. Jeden jest doprawdy ciemny, ma taką główkę jak czarny baranek, co jeszcze bardziej uwydatnia białość cery na okrągłej twarzyczce, w której widnieją szczere, prześliczne lazurowe oczęta, o lekko fiołkowym odcieniu. Drugi jest mniej kędzierzawy, ma ciemnokasztanowe (włosy) i kasztanowe oczy, znacznie ciemniejszą karnację, okraszoną na policzkach rumieńcami. Pomiędzy tymi dwiema ciemniejszymi, jasna główka Jezusa wydaje się już otoczona olśniewającym blaskiem. Bawią się zgodnie małymi wózeczkami, na których są... różne towary: liście, kamyki, wióry i drewienka. Bawią się zapewne w przekupniów, a Jezus jest tym, który kupuje je dla swojej Mamy, zanosząc jej co chwilę inny przedmiot. Maryja przyjmuje zakupy z uśmiechem. Później zabawa się zmienia. Jeden z chłopców proponuje: "Przedstawmy Wyjście (Izraela) z Egiptu. Jezus będzie Mojżeszem, ja Aaronem, a ty... Marią. " "Przecież jestem chłopcem! " "Nieważne! To nie ma (żadnego) znaczenia. Ty będziesz Marią i będziesz tańczył przed złotym cielcem, którym będzie tamten ul." "Nie będę tańczył. Jestem mężem i nie chcę być niewiastą. Jestem wiernym i nie chcę tańczyć przed bałwanem!" Wtrąca się Jezus: "Nie będziemy tego przedstawiać. Bawmy się w to, jak Jozue został wybrany na następcę Mojżesza. W ten sposób nie będzie już tego strasznego grzechu bałwochwalstwa, a Juda będzie rad, że jest mężem i moim następcą. Prawda, że jesteś zadowolony? " "Tak, Jezu, ale wtedy Ty będziesz musiał umrzeć, ponieważ potem Mojżesz umiera. Nie chcę, abyś umarł. Tyś mnie zawsze tak lubił". "Wszyscy umierają... jednak Ja, zanim umrę, pobłogosławię Izraela, a że prócz was, nie ma tu nikogo, pobłogosławię w was (cały) Izrael." Zgadzają się. Wynika jednak spór (dotyczący tego), czy lud Izraela, po tak długiej wędrówce, posiadał jeszcze wozy jak wtedy, gdy wychodził z Egiptu. Zdania są podzielone. Biegną więc do Maryi. "Mamo, Ja uważam, że Izraelici mieli jeszcze wozy. Jakub mówi, że nie. Juda nie wie komu przyznać rację. Czy Ty wiesz? " "Tak, Synu. Koczujący lud miał jeszcze swoje wozy. Naprawiano je w czasie postoju. Wsiadali do nich najsłabsi i ładowano na nie żywność i wszystkie potrzebne dla tak licznego ludu przedmioty. Poza niesioną przez ludzi Arką, wszystkie inne rzeczy jechały na wozach." Problem jest rozwiązany. Dzieci idą w głąb ogrodu i stamtąd, śpiewając psalmy, udają się w kierunku domu. Na czele idzie Jezus i srebrnym głosikiem śpiewa psalmy. Za Nim idą Juda i Jakub, podtrzymując małą taczkę, podniesioną do rangi Namiotu Przymierza. Ponieważ poza postaciami Jozuego i Aarona muszą przedstawiać także lud, odwiązanymi (od sukien) paskami poprzywiązywali sobie do nóg różne miniaturowe wozy i posuwają się tak naprzód, poważni jak prawdziwi aktorzy. Przechodzą pod całą pergolą, a kiedy są już przed drzwiami izby, w której siedzi Maryja, Jezus mówi: "Mamo, powitaj przechodzącą Arkę! " Maryja wstaje i z uśmiechem pochyla się przed Synem, który kroczy promieniujący w nimbie słońca. Jezus wdrapuje się następnie na zbocze pagórka, stanowiącego zakończenie domu, a raczej ogrodu. W górze, nad małą grotą, staje wyprostowany i przemawia do... Izraela. Wypowiada rozkazy i obietnice Boże, wyznacza Jozuego na wodza i przywołuje go do siebie. Z kolei Juda wspina się na stok. (Jezus) dodaje mu otuchy i błogosławi. Potem każe podać sobie... tabliczkę (jest nią szeroki liść figowy), pisze (na niby) kantyk i odczytuje go. Nie w całości, lecz znaczną część i udaje, że czyta z liścia. Potem żegna Jozuego, który Go obejmuje z płaczem i wspina się wyżej, na sam szczyt urwiska. Błogosławi stamtąd cały Izrael, czyli dwóch bijących czołem ziemię (chłopców). Następnie rozciąga się na krótkiej trawie i zamykając oczy... umiera. Maryja pozostaje cały czas uśmiechnięta przed drzwiami, kiedy jednak widzi, jak trwa tak sztywno rozciągnięty, woła: "Jezu, Jezu! Wstań! Nie leż tak (dłużej)! Twoja Mama nie chce widzieć Ciebie martwym! " Jezus podnosi się z uśmiechem, biegnie do Mamy i całuje Ją. Podchodzą także Jakub i Juda. Oni również otrzymują od Maryi pieszczoty. "Jak Jezus może zapamiętać taki długi i trudny kantyk i te wszystkie błogosławieństwa?" - pyta Jakub. Maryja uśmiecha się i odpowiada po prostu: "Ma nadzwyczaj dobrą pamięć i kiedy czytam, jest bardzo uważny. " "Ja też w szkole uważam, lecz kiedy słyszę wszystkie te biadolenia, ogarnia mnie senność... nigdy się więc nie nauczę? " "Bądź spokojny, nauczysz się. " Ktoś kołacze do drzwi. Józef przechodzi śpiesznie przez ogród i izbę, żeby otworzyć. "Pokój tobie, Alfeuszu i Mario." "Wam także i błogosławieństwo." Jest to brat Józefa z małżonką. Na drodze stoi nieruchomo pospolity wóz, ciągnięty przez krzepkiego osiołka. "Czyście mieli dobrą podróż?" "Dobrą. A chłopcy?" "Są w ogrodzie. Z Maryją. " Dzieci już biegną przywitać się ze swoją mamą. Nadchodzi także Maryja, trzymając Jezusa za rękę. Bratowe całują się. "Czy byli grzeczni? " "Bardzo grzeczni i bardzo kochani. Czy wszyscy krewni są zdrowi?" "Wszyscy. Pozdrawiają was, a z Kany przysyłają moc podarków. Winogrona, jabłka, sery, jajka i miód. A... Józefie? Dostałam dokładnie to, o coś prosił dla Jezusa. Jest na wozie, w tym okrągłym koszu. " Małżonka Alfeusza śmieje się. Pochylona nad Jezusem -który patrzy na nią szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma -i całuje te dwa lazurowe skrawki nieba. "Co mam takiego dla Ciebie? Odgadnij. " Jezus zastanawia się i nie może wymyślić. Przypuszczam, że robi to umyślnie, żeby Józef miał z uczynionej niespodzianki większą przyjemność. Istotnie wraca Józef niosąc okrągłą oprawę (prezentu). Stawia kosz na ziemi przed Jezusem, odwiązuje sznur przytrzymujący w miejscu wieko i podnosi je... ukazuje się zupełnie biała owieczka, istny kłębuszek piany, śpiąca na całkiem czystym sianie. Jezus wydaje zdumione: "och! ". Uszczęśliwiony chce do niej pospieszyć, zawraca jednak i biegnie do Józefa, schylonego jeszcze nad stojącym na ziemi koszem, obejmuje go i całuje dziękując. Stryjeczni braciszkowie przypatrują się, podziwiając zwierzątko, które obudziło się już i beczy w poszukiwaniu mamy, wyciągając różowy pyszczek. Wyjmują je z kosza i podają garść koniczyny, a ono skubie, rozglądając się wokoło łagodnymi ślepiami. Jezus mówi w dalszym ciągu: "Dla Mnie! Dla Mnie! Dziękuję, ojcze! " "Tak Ci się podoba? " "Och! Ogromnie! Biała, czyściutka... owieczka... Och! " Zarzuca rączki na szyję owieczce, skłaniając głowę ku jej główce i pozostaje tak uszczęśliwiony. "Dla was też dwie przywiozłem" - mówi Alfeusz synom. Są jednak ciemne. Nie jesteście tak akuratni jak Jezus i gdyby były białe, mielibyście niechlujne owce. Będą waszym stadem. Macie trzymać je wspólnie i w ten sposób wy dwaj, nie będziecie się więcej wałęsać po drogach, żeby ciskać kamieniami jak ulicznicy. " Chłopcy biegną do wozu i oglądają dwa pozostałe, już nie białe, lecz ciemniejsze zwierzątka. Jezus zostaje przy swojej (owieczce). Niesie ją do ogrodu, daje pić, a ona zdąża za nim, jak gdyby zawsze Go znała. Jezus nadaje jej imię. Nazywa ją Śnieżna, a ona odpowiada radosnym , beczeniem. Goście zasiadają do stołu, a Maryja podaje chleb, ser i oliwki. Przynosi także gliniany dzban z jabłecznikiem albo z wodą miodową, nie wiem, widzę tylko, że to jest zupełnie jasne. Gawędzą ze sobą, a dzieci bawią się tymczasem z trzema zwierzątkami, które Jezus chce zgromadzić, by je napoić i nazwać również i tamte. "Twoja, Judo, będzie się wabiła "Astra", bo ma znamię na czole. A twoją, (Jakubie), (nazwiemy) "Ognista", ponieważ jej maść przypomina zupełnie czerwień więdnących wrzosów." "Zgoda." (Tymczasem) dorośli opowiadają o swoich problemach, a Alfeusz zaznacza: "Spodziewam się, że tym sposobem rozwiążę powody do swarów między chłopcami. To twój pomysł, Józefie, mnie oświecił. Powiedziałem sobie: "Mój brat chce owieczki dla Jezusa, żeby Go trochę zająć. Wezmę także dwie dla moich chłopców, by stali się nieco spokojniejsi i żebym nie miał ciągłych zatargów z innymi rodzicami przez stłuczone głowy i kolana. Trochę szkoły, trochę (zajęcia) z owcami i zdołam utrzymać ich w spokoju." Tego roku powinieneś także posłać Jezusa do szkoły. Już pora. " "Nie poślę mojego Jezusa do szkoły" - mówi stanowczo Maryja. Trudno zrozumieć, że tak otwarcie się wypowiada, (zwłaszcza) że odzywa się pierwsza, przed Józefem. "Z jakiego powodu? Chłopiec musi się uczyć, żeby mógł w odpowiednim czasie przystąpić do egzaminu pełnoletności..." "Chłopiec będzie wszystko umiał, ale nie pójdzie do szkoły. To już postanowione. " "Ty jedna w Izraelu tak postąpisz. " "(Może) będę jedyna, lecz tak zrobię. Nieprawdaż, Józefie? " "To prawda. Jezus nie potrzebuje chodzić do żadnej szkoły. Maryja została wychowana w Świątyni i jest prawdziwym uczonym w dziedzinie Prawa. Będzie jego Nauczycielką. Ja również chcę, żeby tak było." "Rozpieścicie tego Chłopca." "Nie możesz tego powiedzieć! Jest najlepszy w Nazarecie. Czyś kiedy słyszał, aby płakał, grymasił, czy nie chciał usłuchać albo nie okazywał szacunku? " "Tegom nie (słyszał). Stanie się jednak taki, jeżeli nadal będzie rozpieszczany. " "Nie jest rozpieszczaniem trzymanie dzieci przy sobie i kochanie ich roztropnie i z dobrego serca. Tak (właśnie) kochamy naszego Jezusa, a zważywszy, że Maryja jest bardziej wykształcona od (tutejszego) nauczyciela, (dlatego) Ona będzie Nauczycielką Jezusa. " "A kiedy twój Jezus stanie się (dorosłym) mężem, będzie (strachliwy) jak panienka bojąca się nawet muchy. " "Tak się nie stanie. Maryja jest poważną niewiastą i potrafi kształcić po męsku. Ja także nie jestem prostakiem i umiem dać przykład męskości. Jezus jest istotą pozbawioną fizycznych i psychicznych niedoskonałości. Dlatego będzie wzrastał prawy i silny w ciele i duchu. Bądź spokojny, Alfeuszu. Nie przyniesie ujmy rodzinie. Zresztą, to już postanowione i koniec. " "Zadecydowała Maryja, a ty..." "A gdyby nawet tak było? Czy to nie piękne, kiedy dwoje kochających się (ludzi) skłania się do podobnego myślenia i ma jednakowe pragnienia dlatego, że na przemian jedno pojmuje życzenia drugiego i uważa je za swoje? Gdyby Maryja pragnęła czegoś nieroztropnego, powiedziałbym "nie". Prosi jednak (tylko) o (rzeczy) pełne mądrości, a ja uznaję je za słuszne i przyjmuję za własne. Miłujemy się tak jak pierwszego dnia... i póki starczy życia, będziemy tak postępować. Prawda, Maryjo? " "Tak, Józefie. Oby się tak nie stało, lecz gdyby jedno z nas miało umrzeć przed drugim, nawet wtedy jeszcze będziemy się miłowali! " Józef głaszcze Maryję po głowie, jakby była młodą córką, a Ona patrzy nań pogodnymi, miłującymi oczyma. Tymczasem bratowa Józefa wtrąca: "Macie pełną słuszność. Gdybym to ja nadawała się do uczenia! W szkole nasi synowie poznają i dobro, i zło. W domu jedynie dobro. Wszakże nie umiem. Jeśliby Maryja... " "Co chcesz (powiedzieć), szwagierko? Mów śmiało. Wiesz , że cię kocham i jestem szczęśliwa mogąc ci sprawić przyjemność. " "Chciałam rzec... Jakub i Juda są nieco starsi od Jezusa. Chodzą już do szkoły (w synagodze)... mimo to mało co wiedzą!... Natomiast Jezus zna już tak dobrze Prawo. Tak pragnęłam... otóż, czy mogę Cię prosić, żebyś ich także wzięła, skoro i tak uczysz Jezusa? Myślę, że staliby się lepsi i bardziej wykształceni. W końcu są stryjecznymi i trzeba, aby kochali się jak bracia... Byłabym taka szczęśliwa! " "Jeżeli Józef się zgodzi i twój małżonek także, jestem gotowa. Mówić do jednego czy do trzech, to żadna różnica. Ponowne czytanie całego Pisma jest radością. Niech przychodzą. " Trzej malcy wchodzą po cichutku i słysząc (koniec rozmowy) stają, czekając na decyzję. "Doprowadzą Cię do rozpaczy, Maryjo" - mówi Alfeusz. "Nie! Ze mną są zawsze spokojni. Prawda, że będziecie grzeczni, jeśli was będę uczyła? " Obaj podbiegają bliżej, jeden z prawej, a drugi z lewej strony, otaczają ramionami jej barki i opierając na nich główki składają wszelkie możliwe obietnice grzeczności. "Pozwól im spróbować, Alfeuszu i mnie także. Spodziewam się, że będziesz zadowolony z próby. Mogą przychodzić każdego dnia pod wieczór, w porze seksty. Myślę, że to wystarczy. Znam sztukę nauczania nie powodującą znużenia. Chłopcy będą zainteresowani, prowadzeni jakby w zabawie. Trzeba ich rozumieć i darzyć uczuciem, aby mogli się na to zdobyć. A wy mnie kochacie, prawda? " (Jedyną) odpowiedzią są dwa siarczyste całusy. "No widzisz? " "Widzę. I nie mogę Ci powiedzieć niczego więcej, jak (tylko): "Dziękuję". Co powie Jezus widząc, jak Mama poświęca czas innym? Co powiadasz, Jezu?" "Ja twierdzę, że: "Błogosławieni ci, którzy zatrzymują się, aby Jej słuchać i wznoszą swój dom tuż obok jej (domu)", Tak jak dotyczy to Mądrości, tak samo błogosławiony jest ten, kto jest przyjacielem mojej Matki, a Ja jestem szczęśliwy, kiedy ci, których kocham, są jej przyjaciółmi. " "Kto wkłada takie słowa w usta Dziecka? " - pyta zdumiony Alfeusz. "Nikt, bracie. Nikt ze świata." Tak kończy się widzenie. (Potem Jezus) mówi: "Maryja została moją nauczycielką, a także - Jakuba i Judy. Oto dlaczego, będąc też rodziną, kochaliśmy się jak bracia, zjednoczeni (wspólną) nauką i wychowaniem, tak jak trzy młode bratnie pędy, wywodzące się z jednego Pnia - mojej Mamy, tej mojej łagodnej Mamy, co była tak wykształcona jak nikt inny w Izraelu. Siedziba Mądrości kształciła nas z prawdziwą Mądrością dla świata i dla Nieba. Mówię: "Kształciła nas" dlatego, że byłem jej uczniem wraz ze stryjecznymi braćmi. I tak została utrzymana "pieczęć" na sekrecie Bożym, chroniąca (Mnie) przed dociekliwością Szatana, ta pieczęć, która pod pozorem normalnego życia, trzymała (Mnie) w ukryciu. Czy uszczęśliwiła cię ta czarująca scena? Teraz zostań w pokoju. Jezus jest z tobą. " * * * 65. PRZYGOTOWANIE STROJU NA PEŁNOLETNOŚĆ JEZUSA Napisane 25 listopada 1944, A 4006-4007 i 4044-4047 Otrzymałam od Pana przyrzeczenie. Prosiłam Go: "Jezu, tak bym bardzo pragnęła zobaczyć ceremonię twojej pełnoletności! " A On mi odpowiedział: "Ofiaruję ją tobie właśnie jako pierwszą, gdy tylko będziemy mogli przebywać "sam na sam", żeby nic nie zakłóciło tego misterium. Oglądaną dzisiaj scenę umieścisz po widzeniu dotyczącym mojej Matki, mojej Nauczycielki i Nauczycielki Judy i Jakuba, jakiej niedawno ci udzieliłem (29 października). Umieścisz ją pomiędzy nią, a tą dotyczącą Dysputy w Świątyni." Widzę Maryję, jak pochylona nad kadzią lub raczej nad wypaloną z gliny misą, miesza coś, co paruje w chłodnym i czystym powietrzu, które wypełnia ogród w Nazarecie. Przypuszczam, że jest pełnia zimy, ponieważ oprócz oliwek wszystkie drzewa są nagie jak szkielety. W górze widać przejrzyste niebo, a także piękne słońce, które nie łagodzi jednakże wiejącego z północy wiatru, co sprawia, że ogołocone konary uderzają o siebie i falują szarozielone gałązki oliwek. Matka Boża jest przyodziana w ciepłą suknię, tak ciemnobrązową, że wydaje się czarna, i przewiązany z przodu jak fartuch, (kawałek) zgrzebnego płótna, który osłania suknię. Odsunięta od farby trzyma patyk, którym obraca ciągle zawartość (miski) i widzę opadające z niego jaskrawo czerwone krople. Maryja przygląda się im, moczy w spadających kroplach palec i sprawdza kolor na fartuchu. Wygląda na zadowoloną. Wchodzi do domu i powraca z wieloma motkami bielusieńkiej wełny. Zanurza je ostrożnie i cierpliwie, jeden po drugim, w roztworze. Podczas tego zajęcia, wchodząc przez pracownię Józefa, nadchodzi jej szwagierka, Maria Alfeuszowa. Witają się i rozmawiają. "Czy dobrze wychodzi? " - pyta Maria Alfeuszowa. "Mam nadzieję. " "Ta poganka zaręczała, że kolor jest dokładnie, jaki jest teraz modny w Rzymie. Dali mi go właśnie dlatego, że wykonałaś tamte (piękne) hafty. Twierdzili, że nawet w Rzymie nikt nie wyszywa tak ładnie jak Ty. Musiałaś się przy tym dobrze natrudzić... " Maryja uśmiecha się i potrząsa głową, jakby chciała powiedzieć: "Nieważne. " Szwagierka przygląda się ostatnim motkom wełny przed podaniem ich Maryi. "Jakeś je uprzędła! Wyglądają jak włosy, takie są cienkie i równe. Ty robisz wszystko dobrze... i jak szybko! Czy te ostatnie będą jaśniejsze? " "Tak. Są na suknię. Płaszcz jest ciemniejszy. " Obie niewiasty pracują teraz razem, (pochylone) nad płytką kadzią. Potem wyciągają (długie) pasma wełny ufarbowanej już na piękny, jasnopurpurowy kolor i śpieszą zanurzyć je zaraz w lodowatej wodzie, która wypełnia małą kadź przy źródełku i potem spada radośnie, szemrząc dźwięcznym głosem. Płuczą je tam wielokrotnie, następnie rozwieszają pasma wełny na trzcinach przymocowanych pomiędzy gałęziami drzew. "Wyschną dobrze i prędko na wietrze" - mówi szwagierka. "Pójdźmy do Józefa. Tam jest ogień. Na pewno zmarzłaś" -mówi Najświętsza Maryja. - Jesteś bardzo dobra, bo mi pomogłaś. Poszło prędko i z mniejszym trudem. Jestem ci za to wdzięczna. " "Och! Maryjo! Czego bym dla Ciebie nie uczyniła! Być przy Tobie, to święto. A poza tym... cała ta robota jest dla Jezusa. Twój Syn jest taki kochany!... Będzie mi się zdawało, że i ja jestem jego mamą, jeśli pomogę Ci na jego święto pełnoletności. " Obie niewiasty wchodzą do pracowni gdzie, jak we wszystkich stolarniach, pachnie strużynami drewna. Tu następuje przerwa w widzeniu... które pojawia się znowu w chwili wyruszenia dwunastoletniego Jezusa do Jerozolimy. Ukazuje się, prześliczny i tak słusznego wzrostu, że wygląda na młodszego brata swojej młodej Matki. Sięga jej do ramion jasną, kędzierzawą głową, na której włosy nie są tak krótkie jak w pierwszych latach życia, lecz sięgają poniżej uszu i wyglądają jak mały złoty hełm, całkowicie ozdobiony zwisającymi i lśniącymi lokami. Przyodziany jest na czerwono, w piękną czerwień jasnych rubinów. Długa, sięgająca aż po kostki suknia, odsłania tylko obute w sandały stopy. Suknia jest obszerna, z długimi i szerokimi rękawami. Przy szyi i u kraju rękawów, jak i przy frędzlach, jest bardzo ładnie ozdobiona greckim (żakardowym) wzorem, utkanym kolor na kolorze. W czasie przepisywania tego widzenia, czekam na dalszy ciąg, który będzie w nowym zeszycie. * * * 66. WYMARSZ Z NAZARETU NA EGZAMIN PEŁNOLETNOŚCI JEZUSA Napisane 20 grudnia 1944. A 4055-4058 Widzę Jezusa wraz z Mamą, wchodzących - jak mi się zdaje - do jadalni w Nazarecie. Jezus jest dorodnym, dwunastoletnim Chłopcem - wysoki i dobrze zbudowany, masywny, choć nie tęgi. Z budowy ciała wygląda na starszego niż jest w istocie, tak wysoki, że sięga Mamie do ramion. Ma jeszcze okrągłą i rumianą twarz małego Jezusa, oblicze co później, w miarę upływu młodzieńczych i męskich lat - stanie się bardziej wyraziste i nabierze pozbawionego rumieńców koloru, przybierając barwę niektórych delikatnych alabastrów, ledwie wpadających w żółtaworóżowy odcień. A oczy - także i teraz są oczyma dziecka - są duże, szeroko rozwarte dla przypatrywania się i zawierają zagubioną w powadze spojrzenia iskrę wesołości. Później nie będą już tak (szeroko) otwarte... Powieki położą się na połowie oczu, żeby przesłonić przed Świętym i Czystym nadmiar panującego na świecie zła. Jedynie w chwili (dokonywania) cudu będą jeszcze bardziej skrzące i rozwarte niż teraz... żeby wypędzać złe duchy i śmierć, uzdrawiać z chorób i z grzechów. Nie będą już niestety ozdobione domieszaną do rozwagi iskrą wesołości... Śmierć i grzech uobecnią się nazbyt blisko, a wraz z nimi (nastąpi) także ludzkie poznanie bezużyteczności ofiary, spowodowane przeciwstawiającą się wolą człowieka. Wyłącznie w wyjątkowych chwilach radości wynikłej z przebywania ze zbawionymi, zwłaszcza z czystymi, a prócz tego z dziećmi, te dobre i święte oczy będą lśniły wesołością. Jednak teraz jest ze swoją Mamą, we własnym domu, naprzeciw uśmiechającego się doń z miłością świętego Józefa. Są także - podziwiający Go z zachwytem - stryjeczni bracia i stryjenka Maria Alfeuszowa, która Go pieści... Jest szczęśliwy. Mój Jezus, żeby być szczęśliwym, potrzebuje miłości. A w tej chwili jest nią otoczony. Przywdział obszerną suknię z czerwonej wełny o odcieniu jasnych rubinów. Gładka i doskonale utkana, jest zarazem ścisła i cienka. Przy szyi, z przodu i przy brzegach długich, szerokich rękawów tej pięknej sięgającej ziemi szaty - spod której ledwie odsłaniają się stopy obute w nowe, solidne sandały, (a nie takie, ledwie umocowane w kostce skórzanymi paskami) -biegnie grecki wzór, nie wyszyty, tylko wtkany ciemniejszym kolorem w rubinowe tło sukni. Z pewnością jest to praca Mamy, bowiem szwagierka podziwia ją i chwali. Piękne, jasne włosy Jezusa nie są już tak bardzo odbarwione jak wtedy, gdy był małym chłopcem. Mienią się miedzianymi błyskami na wiszących splotach sięgających poniżej uszu loków. Nie są to już krótkie i zwiewne kędziorki z dzieciństwa, jednak nie są to jeszcze zakończone delikatnymi zwojami układające się i długie do ramion włosy dojrzałego wieku, lecz teraz zaczynają się już upodobniać do nich kształtem i kolorem. "Oto nasz Syn" - mówi Maryja do Józefa, podnosząc prawą dłoń, w której trzyma lewą rękę Jezusa, jakby przedstawiała Go. Wszystkim, żeby potwierdzić ojcostwo Sprawiedliwego, który widząc to, uśmiecha się. Maryja dodaje: "Pobłogosław nas, Józefie, zanim wyruszymy do Jerozolimy. Błogosławieństwo rytualne nie było potrzebne przed jego pójściem do szkoły, tym pierwszym krokiem życiowym. Przeto teraz, kiedy udaje się do Świątyni, żeby uznano Go za pełnoletniego (wobec Prawa), zrób to proszę. A wraz z Nim, pobłogosław także i mnie. Twoje błogosławieństwo... (Maryją wstrząsa ciche łkanie), wzmocni Go, a mnie przysporzy sił, aby się nieco bardziej od Niego odłączyć..." "Jezus będzie zawsze twój, Maryjo. Ta formuła rytualna nie wpłynie na zmianę naszej wzajemnej więzi. Nie odbiorę Tobie tego tak drogiego nam Syna. Nikt tak jak Ty, o moja Święta, nie zasługuje bardziej na prowadzenie Go w życiu. " Maryja pochyla się, ujmuje dłoń Józefa i całuje ją. Jest (prawdziwą] małżonką. Och! Jakże jest pełna szacunku i oddania dla małżonka! Józef przyjmuje z godnością ten gest poważania i miłości zaraz jednak wznosi ucałowaną przed chwilą rękę i kładąc ją na głowie Małżonki, mówi: "Tak, pobłogosławię Ciebie, Błogosławiona, i Jezusa wraz z Tobą. Chodźcie, moje jedyne radości, sprawiacie mi zaszczyt i jesteście celem mojego życia." [Zachowanie] Józefa jest uroczyste. Wyciąga ramiona i ze zwróconymi ku ziemi dłońmi nad dwiema jednakowo jasnymi, pochylonymi głowami Świętych, wypowiada słowa błogosławieństwa: "Niech was Pan zachowa i błogosławi. Niech się zmiłuje nad Wami i obdarzy pokojem. Niech Pan da Wam swoje błogosławieństwo. " Potem mówi: "A teraz chodźmy. Jest odpowiednia pora do [rozpoczęcia] pielgrzymki. " Maryja sięga po obszerną, ciemnorubinową tkaninę i okrywa nią Jezusa, układając fałdy wzdłuż sylwetki Syna. Z jaką pieczołowitością to robi! Wychodzą, zamykając drzwi. Wyruszają w drogę. W tym samym kierunku idą inni pielgrzymi. Poza miastem niewiasty oddzielają się od mężów. Dzieci idą, z kim chcą. Jezus zostaje z Mamą. Pielgrzymi idą wśród pól. Większość śpiewa radośnie psalmy, przechodząc przez okolice śliczne o tej najradośniejszej, wiosennej porze. [Widać] kwitnące łąki, rześki lazur i świeże liście na dopiero co rozkwitłych drzewach. Śpiewy ludzi [niosą się] przez pola i drogi, [zlewając się] z miłosnym śpiewem ptactwa w listowiu. [Mijają] przejrzyste strumyki, wszelkiego rodzaju nadbrzeżne kwiaty i skaczące wokół matek jagnięta... Pokój i pogoda widnieje pod najpiękniejszym kwietniowym niebem. I w ten sposób widzenie dobiega końca. * * * 67. EGZAMIN PEŁNOLETNOŚCI JEZUSA W ŚWIĄTYNI Napisane 21 grudnia 1944, A 4058-4063 W Jerozolimie trwają dni Święta. Tłum wchodzi i wychodzi przez otaczające Świątynię bramy, przechodząc przez dziedzińce, atria i krużganki i znika w tych lub innych zabudowaniach, co są usytuowane na różnych poziomach, na jakich rozsiany jest zespół należących do Świątyni budynków. Wchodzi także, śpiewając cichym głosem psalmy, rodzinna grupa Jezusa. Najpierw wszyscy mężowie, potem niewiasty. Przyłączyli się do nich także inni, być może z Nazaretu albo przyjaciele z Jerozolimy. Nie wiem: Zaraz po uczczeniu Najwyższego, wraz ze wszystkimi, w miejscu, w którym - jeśli dobrze rozumiem - mogą to czynić tylko mężowie, (bowiem niewiasty zatrzymały się na niższym poziomie), Józef rozstaje się ze swoimi i wraz z Synem zawraca, udając się z powrotem poprzez dziedzińce, po czym skręca w bok i wchodzi do obszernej sali, wyglądającej jak synagoga. Nie wiem, jak to jest możliwe. Czyżby na terenie Świątyni znajdowały się również i synagogi? {w D2: zorientowałam się potem, że po bokach dziedzińców znajdowały się pomieszczenia, służące do prowadzenia przez rabinów nauk w czasie niepogody. Były wyposażone jak synagogi, z półkami zwojów z Prawem, z kobiercami i ustawionymi trójkątnie lampkami oliwnymi. } Józef rozmawia tam z jakimś lewitą, który znika potem za pasiastą zasłoną, żeby następnie powrócić ze Starszymi kapłanami. Sądzę, że są to kapłani, a na pewno są to znający Prawo nauczyciele, zobowiązani do egzaminowania wiernych. Józef przedstawia Jezusa. Obydwaj kłaniają się najpierw głęboko przed dziesięcioma doktorami, którzy usadowili się godnie na niskich, drewnianych stołkach. "Oto - mówi - Ten chłopiec jest moim Synem. Od trzech miesięcy i dwunastu dni doszedł On do wieku, jaki Prawo wyznacza na stanie się pełnoletnim. Pragnę, żeby stał się nim stosownie do obowiązujących w Izraelu przepisów. Proszę was, byście uwzględniając moją prośbę, wzięli pod uwagę to, że przez budowę ciała ukazuje On, że wyszedł już z lat dzieciństwa i nie jest małoletni. Proszę was przeto, byście z przychylnością i sprawiedliwością przeegzaminowali Go, żeby osądzić, że to, co ja, jako jego ojciec oświadczam, jest prawdą. Przygotowałem Go na tę godzinę, na tę godność stania się synem Prawa. Zna przepisy, tradycję, decyzje, zwyczajowe [znaczenie znaków] frędzli i filakterii, umie recytować modlitwy i błogosławieństwa codzienne. Może zatem, znając Prawo samo w sobie i jego trzy gałęzie: Halacha, Midrasz i Hagada, sprawować się po męsku. Dlatego też pragnę zostać uwolniony od odpowiedzialności za jego czyny i za jego grzechy. Poczynając od dzisiaj, niech zostanie podporządkowany przepisom i bierze na siebie karę za uchybienia w tym względzie. Przeegzaminujcie Go. " "Zrobimy to. Podejdź bliżej, Chłopcze. Jak Tobie na imię? " "Jezus, syn Józefa z Nazaretu." "Nazarejczyk... A zatem, czy umiesz czytać? " "Tak, rabbi. Umiem czytać słowa pisane, a także to, co te słowa w sobie zawierają. " "Cóż chcesz przez to powiedzieć? " "Chcę powiedzieć, że rozumiem także znaczenie alegorii lub ukrywającego się pod pozorem słów symbolu, podobnie jak nie widać perły, ukrytej wewnątrz zwykłej, zaciśniętej muszli. " "Nieprzeciętna i bardzo mądra odpowiedź! Można ją rzadko usłyszeć nawet z ust dorosłego, a cóż to dopiero za dziwy, kiedy pochodzi od dziecka... w dodatku jeszcze od Nazarejczyka!..." Wśród doktorów budzi się ciekawość. Ani na chwilę nie spuszczają z oczu ślicznego, jasnowłosego chłopca, który spogląda śmiało, bez zuchwałości, ale i bez lęku. "Czynisz zaszczyt swojemu nauczycielowi, który zapewne był wielce światły. " "Mądrość Boża przebywała w jego sprawiedliwym sercu. " "Ależ, słuchajcie! Winszuję ci, ojcze, takiego Syna! " Siedzący w głębi komnaty Józef kłania się z uśmiechem. Podają Jezusowi trzy różne zwoje i mówią: "Przeczytaj ten związany złotą lamą." Jezus rozwija zwój. Jest to Dekalog. Wnet jednak, po paru słowach, jeden z sędziów odbiera Mu księgę mówiąc: "Kontynuuj z pamięci. " Jezus wypowiada go z taką pewnością, jak gdyby czytał. Za każdym razem, kiedy nazywa Pana, skłania się głęboko. "Któż Cię tego nauczył? Dlaczego to robisz? " "Albowiem to Imię jest święte i trzeba wymawiać Je z wewnętrznym i zewnętrznym szacunkiem. Przed królem, który jest tylko na krótki czas królem, poddani kłaniają się, a przecież jest on tylko prochem. Czyż więc przed Królem królów, przed Przedwiecznym Panem Izraela, zawsze obecnym, choć widzialnym jedynie dla ducha, nie powinno skłaniać się każde stworzenie, zależne od Niego wiecznym poddaństwem? " "Brawo! Mężu, radzimy tobie dać Syna na naukę do Hillela albo do Gamaliela. Co prawda jest Nazarejczykiem... ale jego odpowiedzi wskazują, że stanie się On nowym doktorem. " "Syn jest pełnoletni. Postąpi zgodnie ze swoją wolą. Co do mnie, jeżeli to będzie uczciwe pragnienie, nie sprzeciwię się temu." "posłuchaj, Chłopcze. Powiedziałeś: "Pamiętaj o święceniu świąt. Nie tylko jednak będziesz czynił to sam, lecz także [są zobowiązani do tego] twój syn i córka, twój sługa i służąca aż po zwierzęta pociągowe albowiem powiedziane jest, że nie będziesz wykonywał pracy w szabat." Powiedz mi zatem: jeżeli kura zniesie jajko lub owca urodzi młode w dzień szabatu, czy będzie zgodne z Prawem użycie tego owocu ich łona, czy też zostanie uznane za niegodny?" "Wiem, że wielu rabinów, a ostatnio i żyjący Sciammai twierdzi, że zniesione w dzień szabatu jajko sprzeciwia się temu przepisowi. Ja jednak sądzę, że co innego człowiek, a czym innym jest zwierzę, które spełnia taki akt zwierzęcy, jakim jest posiadanie młodych. Jeżeli Ja zmuszam zwierzę pociągowe do pracy, obarczam je także własnym grzechem dlatego, że każąc mu pracować, użyję bata. Kiedy jednak kura zniesie dojrzałe w jej jajowodzie jajko albo jeśli owca rodzi młode w szabat, bowiem dojrzało już do narodzin, nie, takie działanie nie jest grzeszne i w oczach Boga nie jest grzechem ani zniesione w szabat jajko, ani też urodzone tego dnia jagnię. " "Dlaczego nie, skoro każda praca wykonana w szabat jest grzechem? " "Albowiem poczęcie i rodzenie są zgodne z wolą Stwórcy i w każdym stworzeniu kierowane są danymi przez Niego prawami. Tak więc kura nie czyni niczego innego, jak tylko to, że ulega temu prawu, które wyznacza, że po określonej liczbie godzin tworzenia się, jajko jest całkowicie ukształtowane i zostaje zniesione. Podobnie i owca niczego nie czyni, jak tylko wypełnia posłusznie prawa ustanowione przez Tego, który wszystko stworzył. Te prawa, w których On ustalił, że dwa razy do roku, kiedy wiosna śmieje się ukwieconymi łąkami i kiedy lasy ogołacają się z listowia, a chłód ściska pierś człowieka, wówczas owce wchodzą w związki, żeby potem, w odmiennym sezonie, dać ludziom mleko, mięso i pożywne sery, kiedy są najbardziej obciążeni ciężkim trudem z powodu żniw albo na okres największej nędzy z powodu mrozów. Jeżeli więc owca, wtedy kiedy nadejdzie jej czas, urodzi [jagnię], och, może ono zostać spokojnie ofiarowane nawet na ołtarzu, jest bowiem owocem posłuszeństwa wobec Stwórcy!" "Nie będę Go dalej egzaminował. Jego mądrość przewyższa dorosłych i zdumiewa." "Nie! Powiedział, że rozumie też symbole. Posłuchajmy." "Niechaj powie najpierw psalm, potem błogosławieństwa i modlitwy." "A także przepisy." "Dobrze. Powiedz teraz midrasze." Jezus wygłasza pewnym [głosem] całą litanię składającą się z licznych "nie wolno robić tego... nie wolno robić tamtego..." Gdybyśmy teraz jeszcze posiadali te wszystkie ograniczenia, jestem przekonana, że tak zbuntowani jak [obecnie] jesteśmy, nikt z nas już by się nie zbawił... "Dosyć. Rozwiń zwój z zieloną wstążką." Jezus rozwija i zabiera się do czytania. "Dalej, dalej jeszcze! " Jezus posłusznie wykonuje polecenie. "Starczy. Czytaj i tłumacz, jeśli Ci się zdaje, że tu jest [ukryty] symbol. " "Rzadko brak w Świętym Słowie [symbolu]. To my nie umiemy zobaczyć go i przystosować. Czytam w drugiej Księdze Królewskiej, w rozdziale dwudziestym drugim, od wiersza dziesiątego: Skryba Szafan, zdając sprawozdanie królowi, powiedział: Najwyższy Kapłan Chilkiasz dał mi księgę. I kiedy Szafan odczytał ją w obecności króla, [wtenczas] król, słysząc słowa Prawa Pańskiego, rozdarł na sobie szaty, poczem dał..." "Opuść imiona." "... ten rozkaz: Idźcie poradzić się Pana co do mnie, co do ludu, dla całej Judy, odnośnie słów tej księgi, która się odnalazła albowiem wielki gniew Boga zapłonął przeciw nam dlatego, że ojcowie nasi nie usłuchali słów tej księgi, nie stosując się w żaden sposób do jej zaleceń..." "Wystarczy. To zdarzenie miało miejsce wiele wieków przed nami. Jaki symbol znajdziesz w tym wydarzeniu ze starodawnej kroniki?" "Znajduję, że nie można ograniczać czasem tego, co jest wieczne. Wieczny jest Bóg i nasza dusza, wieczne [także są] więzi pomiędzy Bogiem a duszą. Zatem to samo, co wtedy spowodowało było karę, powoduje karę także i teraz, a następstwa [popełnionego) grzechu są identyczne. " "Czyli? " "Izrael nie zna już pochodzącej od Boga Mądrości. Jednak to od Niego trzeba żądać światła, a nie od ograniczonych ludzi. Nie otrzymuje się światła bez okazywania Bogu sprawiedliwości i wierności. Dlatego popełnia się grzechy i Bóg karze [za nie] w swym gniewie." "Niczego już nie umiemy? Ależ, co mówisz, Chłopcze? A sześćset trzynaście przepisów? " "Przepisy istnieją, lecz są to tylko słowa. Wiemy, [że są), nie używając ich w praktyce. Więc ich nie znamy. Symbol jest taki: we wszystkich czasach każdy człowiek musi prosić Pana o radę, aby poznać jego wolę i do niej się zastosować, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu [Bożego). " "Chłopiec jest doskonały! Nawet zawarta w podstępnym pytaniu pułapka nie zmąciła jego odpowiedzi. Zaprowadźcie Go do właściwej synagogi." Przechodzą do obszerniejszej i okazalszej sali. Tu przede wszystkim skracają Mu włosy. Józef zbiera [obcięte] loczki. Potem ściskają czerwoną suknię, okręcając parę razy wkoło talię długim paskiem, przywiązują paseczki na czole, przy ramionach i na płaszczu. Przymocowują je rodzajem ozdobnych zamocowań. Później śpiewają psalmy, a Józef w długiej modlitwie wielbi Pana i błaga o wszelkie dobro dla Syna. Ceremonia jest skończona. Jezus wychodzi z Józefem. Wracają tam, skąd przyszli, dołączając do męskiej części krewnych. Kupują i ofiarowują jagnię. Z zabitą ofiarą, docierają do niewiast. Maryja całuje swego Jezusa. Wydaje się, że lata całe Go nie widziała. Przypatruje się Mu teraz, kiedy jest ubrany i uczesany bardziej po męsku, pieści Go... Odchodzą i wszystko się końCZy. * * * 68. JEZUS ROZMAWIA Z DOKTORAMI [PRAWA] W ŚWIĄTYNI Widzę Jezusa. Jest młodzieńcem. Na sobie ma długą, śnieżnobiałą, sięgającą aż do stóp suknię, chyba lnianą, a na nią nałożony jest bladoczerwony kawałek prostokątnej tkaniny, udrapowanej jak płaszcz. Jest z odkrytą głową, a włosy sięgają połowy uszu. Są wyraźniejsze w kolorze niż wtedy, gdy widziałam Go jako małe dziecko. Jak na swój wiek chłopięcy jest krzepki i bardzo wysoki, choć wyraz twarzy ma jeszcze zupełnie dziecinny. Spogląda na mnie, wyciągając ku mnie ręce i uśmiecha się takim łagodnym i raczej poważnym uśmiechem, co jest już podobny do tego, jaki widzę u dorosłego Jezusa. Jest sam. Nikogo innego teraz nie widzę. Stoi oparty o jakiś murek biegnący ponad wznoszącą się i opadającą wciąż kamienistą uliczkę, środkiem której ciągnie się rów, zmieniający się pewnie podczas deszczu w strumyczek. Obecnie jest wysuszony, bowiem dzień jest pogodny. Odnoszę wrażenie, że i ja zbliżam się także do obmurowania i rozglądam się wokół, i patrzę w dół, tak samo jak robi to Jezus. Widzę skupisko domów. Są zgromadzone bezwładnie. Jedne domy są wysokie, drugie niskie, ustawione we wszystkie strony. Wyglądają tak - porównanie bardzo skromne, lecz trafne - jak garść białych, rzuconych na ciemną ziemię kamyków. Pośród tej białości, ulice i uliczki wyglądają jak żyły. Tu i ówdzie, spoza murów, wychylają się drzewa. Liczne są w kwiatach, ale wiele jest już pokrytych świeżymi liśćmi. Zapewne jest wiosna. Po lewej stronie - w stosunku do miejsca, skąd patrzę -znajduje się wielkie skupisko zabudowań, rozmieszczonych na trzech kolejnych tarasach, pokrytych budowlami, wieżami, dziedzińcami i ciągami krużganków. W ich centrum wznosi się najwyższa, wspaniała i przebogata budowla z okrągłymi kopułami, co błyszczą w słońcu, jak gdyby były pokryte metalem: miedzią lub złotem. Wszystko to jest otoczone murem obronnym, uwieńczonym blankami w kształcie "M", jakby to była forteca. Wyższa od innych wieża stoi nad raczej wąską i stromą ulicą, panując zdecydowanie nad tym rozległym skupiskiem [zabudowań). Wygląda jak groźna strażnica. Jezus ma wzrok utkwiony w to miejsce. Potem odwraca się, opiera ponownie plecami o murek, tak jak na początku [widzenia) i przygląda się małemu pagórkowi, znajdującemu się naprzeciw tej aglomeracji. To małe wzgórze aż do podstawy jest otoczone domami, a potem pozostaje nagie. Widzę, że ulica kończy się tam łukiem a dalej jest już tylko drogą, wybrukowaną prostokątnymi, nieregularnymi i bezładnie ułożonymi kamieniami. Nie są tak duże jak kamienie na konsularnych, rzymskich drogach. Wyglądają raczej jak typowe kamienie na starych chodnikach we Viareggo, (nie wiem, czy jeszcze istnieją), lecz są, poukładane luźno, bez ścisłego związania. Jest to kiepska droga. Wyraz twarzy Jezusa staje się tak poważny, że usiłuję znaleźć na tym małym wzgórku przyczynę tego przygnębienia. Nie znajduję jednak niczego szczególnego. Jest to ogołocona wyniosłość. To wszystko. W zamian za to tracę [z oczu) Jezusa, gdy się bowiem znowu odwracam, już Go tam nie ma. I z tym obrazem usypiam. Zbudziwszy się - z opisanym wyżej wspomnieniem w sercu - i powróciwszy w spokoju nieco do sił - bowiem wszyscy [domownicy] pogrążeni są we śnie - znajduję się w jakimś miejscu, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Są tu dziedzińce, studnie, ciągnące się krużganki i domy, a raczej pawilony, są bowiem bardziej podobne do pawilonów niż do domów. Wszędzie jest wielki, bardzo krzykliwy tłum ludzi ubranych na staroświecką hebrajską modłę. Rozglądając się wokoło, zaczynam rozumieć, że znajduję się wewnątrz tego skupiska zabudowań, jakiemu przyglądał się Jezus, ponieważ widzę otaczający [wnętrze] mur uwieńczony blankami oraz czuwającą nad wszystkim wieżę i wznoszącą się centralnie wspaniałą budowlę, do której przylegają bardzo piękne i szerokie ciągi krużganków, a pod nimi wielki tłum ludzi zajętych przeróżnymi czynnościami. Wiem już, że znajduję się na ogrodzonym terenie Świątyni Jerozolimskiej. Widzę faryzeuszy w długich, powiewających szatach oraz odzianych w len kapłanów, z zawieszoną wysoko na piersi kosztowną płytką albo noszących filakterie na czole lub innych miejscach, rozsiane to tu, to tam, na bardzo białych ubiorach, ściśniętych w talii wyszukanymi pasami. Poza nimi są tu też inni, mniej przystrojeni ozdobami, ale zapewne należący też do kasty kapłańskiej, których otaczają młodzi uczniowie. Domyślam się, że to są uczeni w Prawie [doktorzy]. Czuję się zagubiona pośród tych wszystkich osobistości, ponieważ nie rozumiem zupełnie, co powinnam robić. Zbliżam się do grupy doktorów, gdzie rozpoczyna się dysputa teologiczna. Wielu ludzi robi to samo. Pomiędzy (doktorami) jest grupa, na czele której znajduje się niejaki Gamaliel wraz z drugim, wiekowym i prawie niewidomym starszym, którego Gamaliel wspomaga w dyskusji. Słyszę, że nazywają go Hillel (dodaję "h", bowiem słyszę wdech na początku imienia). Zdaje się być nauczycielem albo krewnym Gamaliela, ponieważ tenże traktuje go zarazem z zażyłością i szacunkiem. Należący do grupy Gamaliela mają szersze horyzonty, ci zaś ze znacznie liczniejszej grupy, są kierowani przez [uczonego], którego nazywają Sciammai, a który wykazuje się zaciętą i zacofaną bezkompromisowością, jaką tak dokładnie objaśnia Ewangelia. Gamaliel, otoczony gęstwą uczniów, mówi o przyjściu Mesjasza i opierając się na proroctwie Daniela utrzymuje, że Mesjasz już teraz powinien się był narodzić dlatego, że przed około dziesięcioma laty wypełniło się zapowiedziane [proroctwem] siedemdziesiąt tygodni, [licząc] od ukazania się dekretu [zezwalającego] na odbudowę Świątyni. Sciammai zaprzecza temu utrzymując, że jeżeli prawdą jest to, że Świątynia została odbudowana, to jest również prawdą, że wzrosła niewola Izraela, a pokój, jaki miał przynieść ze sobą Ten, którego Prorocy nazywali "Księciem Pokoju", jest w świecie bardzo daleki, zwłaszcza w Jerozolimie, uciemiężonej przez wroga, który ośmielił się posunąć swoje panowanie aż do wejścia w ogrodzoną przestrzeń Świątyni, kontrolując [ją] z Wieży Antonia, pełnej rzymskich legionistów, gotowych stłumić orężem wszelkie ewentualne zamieszki [zmierzające] do odzyskania niepodległości ojczyzny. Trwa pełna zawiłości, nie kończąca się dysputa. Każdy mistrz popisuje się uczonością, nie tyle po to, by pognębić rywala, ile by wzbudzić podziw słuchaczy. Intencja ta jest aż nadto widoczna. [Naraz], spośród zwartej grupy wiernych, dochodzi młody, chłopięcy głos: "Gamaliel ma słuszność. " W tłumie i w grupie uczonych nastaje poruszenie. Usiłują znaleźć tego, kto się wtrącił. Nie trzeba Go jednak szukać. Nie chowa się. Toruje sobie drogę i zbliża się do grupy "rabbich". Poznaję mojego młodocianego Jezusa. Jest pewny siebie i swobodny, z iskrzącymi się, pełnymi inteligencji oczyma. "Kto Ty jesteś? " - pytają. "Jestem synem Izraela, który przyszedł wypełnić to, co nakazuje Prawo. " Pewna i śmiała odpowiedź wzbudza sympatię, wywołując uśmiechy uznania i życzliwości. Mały Izraelita wzbudza zainteresowanie. "Jak się zwiesz? " "Jezus z Nazaretu. " W grupie Sciammaiego przychylność gaśnie. Natomiast Gamaliel, bardziej umiarkowany, prowadzi dalej rozmowę z Hillelem. Nawet właśnie Gamaliel, zwracając się z szacunkiem do Hillela, prosi: "Zapytaj o coś Chłopca. " "Na czym opierasz swoją pewność? " - pyta Hillel. (Dla usprawnienia i lepszego zrozumienia, umieszczam imiona [rozmówców] na początku każdej wypowiedzi). Jezus: "Opieram się na proroctwie, które nie może się mylić co do czasu ani co do znaków, jakie miały Jemu towarzyszyć, kiedy nastał czas jego przyjścia. Prawdą jest, że Cezar rządzi nami. Kiedy jednak wypełniło się siedemdziesiąt tygodni, świat był w wielkim pokoju, a w Palestynie było tak spokojnie, że umożliwiło to Cezarowi nakazanie w swoich dominiach spisu ludności. Nie mógłby tego uczynić, gdyby trwała w Imperium wojna i w Palestynie były rozruchy. Kiedy wypełnił się ten czas tak dalece, że można było zrealizować drugą [część proroctwa] złożonego z sześćdziesięciu dwóch [tygodni] i tego jednego, dotyczącego wykończenia Świątyni, Mesjasz mógł już zostać tam namaszczony po to, aby się wypełniła dalsza część proroctwa dotycząca ludu, który Go nie przyjmie. Czyż możecie mieć wątpliwości? Czy nie pamiętacie, że Mędrcy ze wschodu ujrzeli gwiazdę, co rozbłysła, by spocząć dokładnie na niebie Betlejem w Judei i że proroctwa, i widzenia, poczynając od Jakuba, wyznaczyły to miejsce jako przeznaczone do przyjęcia narodzin Mesjasza, syna, syna, syna Jakuba poprzez Dawida, który pochodził z Betlejem? Czy nie pamiętacie Balaama? [Mówił on]: "Gwiazda narodzi się z Jakuba". Mędrcy ze Wschodu którym czystość i wiara zwróciła oczy i otwarła uszy, widzieli gwiazdę i rozumieli jej imię: "Mesjasz" i przybyli uwielbić schodzące na świat Światło. " Sciammai (z posępnym spojrzeniem) : "Mówisz, że Mesjasz narodził się w Betlejem Efrata w czasie [ukazania] się Gwiazdy? " Jezus: "Właśnie to mówię. " Sciammai: "W takim razie już nie istnieje! Czy nie wiesz , Chłopcze, że Herod kazał pozabijać w Betlejem i okolicy wszystkich urodzonych z niewiasty jednodniowych [chłopców] aż do drugiego roku życia? Ty, tak uczony w Piśmie, musisz także wiedzieć o tym, że: "Dał się słyszeć krzyk... To Rachela opłakuje swoich synów". Betlejemskie szczyty i doliny zebrały płacz umierającej Racheli i zostały napełnione jej łzami, a matki żądały zwrotu swych zabitych synów. Pośród nich z pewnością była także Matka Mesjasza." Jezus: "Mylisz się, starcze. Płacz Racheli zmienił się w hosannę albowiem tam, gdzie ona wydała na świat "syna swojej boleści", nowa Rachela dała światu Beniamina Ojca Niebieskiego, Syna jego prawicy, Tego, który przeznaczony jest na to, aby zgromadził pod swym orężem lud Boży, żeby wyzwolić go z najstraszniejszego ujarzmienia. " Sciammai: "Jak to, skoro On został zabity? " Jezus: "Czyś nie czytał o Eliaszu? Został on porwany przez ognisty powóz. Czyżby Pan Bóg nie mógł ocalić swego Emmanuela, dlatego że jest Mesjaszem swego Ludu? On, co rozwarł przed Mojżeszem morze, żeby Izrael przeszedł przezeń suchą stopą ku swojej ziemi, czy nie mógł był posłać swoich aniołów na ratunek swemu Synowi, swojemu Chrystusowi, żeby ocalić Go przed okrucieństwem człowieka? Zaprawdę powiadam wam: Chrystus żyje i jest wśród was, i kiedy nadejdzie jego godzina, objawi się w swojej potędze. " Jezus wypowiadając te słowa, które podkreślam, ma w głosie brzmienie dzwonu, wypełniające przestrzeń. Oczy błyszczą się bardziej jeszcze i władczym gestem obietnicy wyciąga ramiona, opuszczając potem prawą rękę jak w przysiędze. Jest chłopcem, ale jest uroczysty jak mąż. Hillel: "Któż Cię, Dziecko, tych słów nauczył? " Jezus: "Duch Boży. Nie mam nauczyciela wśród ludzi. Są to Słowa Pana, który przemawia do was moimi wargami. " Hillel: "Podejdź do nas, abym zobaczył Cię z bliska, o Chłopcze! A w zetknięciu się z twoją wiarą, ożywi się moja mądrość i moja dusza rozjaśni się w słońcu twojej. " Jezus podchodzi, żeby usiąść na wysokim zydlu pomiędzy Gamalielem a Hillelem i przynoszą Mu zwoje, żeby czytał i tłumaczył. Jest to całkiem prawidłowy egzamin. Tłum ciśnie się i słucha. Jezus czyta dziecinnym głosem: "Pociesz się, o mój ludu! Przemówcie do serc w Jerozolimie, pocieszcie je, bowiem jego niewola jest skończona... Głos wołającego na puszczy: przygotujcie drogi Pańskie... Wtenczas ukaże się Chwała Pana..." Sciammai: "Widzisz, o Nazarejczyku! Tutaj jest mowa o skończonej niewoli. Wszak nigdy nie byliśmy w takiej niewoli jak dzisiaj. Jest tu mowa o jakimś poprzedniku. Gdzież on jest? Bredzisz! " Jezus: "Mówię tobie, że wezwanie Poprzednika zwrócone będzie bardziej do ciebie niż do innych. Do ciebie i tobie podobnych. Inaczej nie ujrzysz chwały Pańskiej i nie zrozumiesz słów Bożych albowiem nikczemności, różne rodzaje pychy i obłudy staną ci się przeszkodą w zobaczeniu i usłyszeniu." Sciammai: "W ten sposób zwracasz się do mistrza?" Jezus: "Tak powiadam. I tak będę mówił aż do śmierci. Albowiem ponad własną korzyścią stoi pożytek Pana i miłość do Prawdy, której jestem Synem. A tobie, o rabbi, dopowiem, że niewola, o jakiej mówi Prorok i o której mówię Ja, nie jest tą, o jakiej myślisz, tak jak też i królowanie nie będzie takim, jakie sobie wyobrażasz. To właśnie przez zasługi Mesjasza człowiek będzie mógł oprzeć się złu i wyzwolić się z niewoli Zła, które oddziela go od Boga, a znak Chrystusa pozostanie w wolnych od jarzma duchach, czyniąc je pełnoprawnymi poddanymi Wiecznego Królestwa. Wszystkie narody pochylą głowę przed tobą, o rodzie Dawida! Przed Kiełkiem z ciebie zrodzonym, który stanie się drzewem, co pokryje całą ziemię, wznosząc się do Nieba. A w Niebiosach i na ziemi, wszystkie usta chwalić będą jego Imię i zegnie się każde kolano przed Pomazańcem Bożym, przed Księciem Pokoju, przed Wodzem, przed Tym, co sam Sobą napoi każdą duszę wyczerpaną i nasyci każdą duszę zgłodniałą, ten Święty, który zawrze przymierze pomiędzy ziemią a Niebem, nie tak jak było zawarte to Przymierze z Ojcami Izraela, kiedy Bóg wywiódł ich z Egiptu, kiedy traktował ich jeszcze jak sługi, ale wyryje Niebiańskie ojcostwo w duchu ludzi wlaną w nich na nowy sposób Łaską, zdobytą zasługami Zbawiciela, żeby przez Niego wszyscy dobrzy [ludzie] poznali Pana, a Przybytek Boży nie zostanie już więcej pokonany ani zniszczony. " Sciammai: "Nie bluźnij, Chłopcze! Przypomnij sobie Daniela. Mówi on, że po zabójstwie Chrystusa, Świątynia i Miasto zostaną zniszczone przez jakiś lud i jego przywódcę, który nadejdzie. Ty zaś utrzymujesz, że Świątynia Boga nie zostanie już zniszczona! Szanujże Proroków! " Jezus: "Zaprawdę powiadam tobie, że istnieje Ktoś większy niż Prorocy, kogo nie znasz ani Go nie poznasz albowiem brak ci po temu chęci. I mówię ci, że wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Prawdziwa Świątynia nie zazna więcej śmierci. Tak samo Uświęcający ją zmartwychwstanie do życia wiecznego i aż do skończenia dni świata będzie żył w Niebiosach. " Hillel: "Posłuchaj mnie, Chłopcze. Aggeusz mówi:... Przyjdzie Upragniony od narodów... Wielka będzie wtedy chwała tego domu, a ta ostatnia będzie większa od pierwszej. Chciał zapewne mówić o tej samej Świątyni, o jakiej Ty mówisz?" Jezus: "Tak, nauczycielu. To chce właśnie powiedzieć Aggeusz. Twoja prawość prowadzi cię do Światła, a Ja ci to mówię, że kiedy Ofiara Chrystusa zostanie dokonana, przyjdzie do ciebie pokój, jesteś bowiem nie znającym podstępu Izraelitą. " Gamaliel: "Powiedz mi, Jezu. Jak można spodziewać się tego pokoju, o jakim mówią Prorocy, jeżeli nadejdą na ten lud zniszczenia wojenne? Wyraź się jaśniej, żebym ja także otrzymał światło. " Jezus: "Nie pamiętasz nauczycielu, co powiedzieli ci, którzy byli obecni tej nocy, kiedy narodził się Chrystus? Kiedy śpiewały anielskie chóry: "Pokój ludziom dobrej woli". Ten lud nie posiada jednak dobrej woli i nie otrzyma pokoju. Nie zechce rozpoznać swego Króla, Sprawiedliwego i Zbawiciela, bo spodziewa się takiego króla, który dysponuje ludzką potęgą, a On tymczasem jest Królem ducha. Nie umiłuje Go ze względu na to, że Chrystus będzie głosił to, co się temu ludowi nie spodoba. Chrystus nie pokona wrogów z ich wozami i końmi, lecz nieprzyjaciół duszy, co skłaniają serce stworzonego przez Pana człowieka do poddania się panowaniu piekielnemu. A Izrael oczekuje od Mesjasza innego zwycięstwa. I przybędzie, o Jerozolimo, twój Król jadąc na "oślicy i oślęciu", co oznacza sprawiedliwych Izraela i pogan. Zaprawdę powiadam wam, że oślę będzie Mu wierniejsze i pójdzie za Nim wyprzedzając oślicę i będzie wzrastać na drodze Prawdy i Życia. Izrael zaś, z powodu swojej złej woli, utraci pokój i będzie cierpiał przez wieki to, co zada do przecierpienia swemu Królowi, który zostanie sprowadzony przez niego do [postaci] Króla boleści, o jakim mówi Izajasz." Sciammai: "Z twoich ust, Nazarejczyku, wychodzą dziecinady i niedorzeczności zarazem. Odpowiedz: gdzie jest Poprzednik? Kiedyśmy go mieli? " Jezus: "Już istnieje. Czy Malachiasz nie mówił: "Oto Ja posyłam mego anioła, żeby przygotował drogę przede Mną; a natychmiast przybędzie do swojej Świątyni oczekiwany przez was Władca i Anioł Testamentu, którego tak [gorąco] pragniecie"? A zatem Poprzednik poprzedza bezpośrednio Chrystusa. On już istnieje, podobnie jak i Chrystus. Gdyby pomiędzy tym, który przygotuje drogi Panu, a Chrystusem, upłynęły [całe) lata, wszystkie te drogi stałyby się ponownie kręte i wykrzywione. Bóg wie o tym i spowodował to, że Poprzednik wyprzedził swego Mistrza tylko o jedną godzinę. Kiedy ujrzycie tego Poprzednika, będziecie mogli powiedzieć: "Rozpoczęła się misja Chrystusa". Tobie zaś mówię: Chrystus, kiedy wejdzie na te drogi, otworzy wiele oczu i wiele uszu, ale nie twoje ani tobie podobnych, albowiem w zamian za Życie, które wam przyniesie, zadacie Mu śmierć. Kiedy jednak Zbawiciel będzie na swoim tronie i na swoim ołtarzu - wyższym od zamkniętej w Świętym Świętych Arki Przymierza, wyższym od podtrzymywanej przez Cheruby Chwały - wtedy nadejdzie przekleństwo na bogobójców, a z jego tysięcy skaleczeń spłynie życie na pogan. Albowiem On -o nauczycielu, który nie wiesz! - nie jest, powtarzam to, królem [żadnego) królestwa ludzkiego, tylko Królestwa duchowego, a jego poddanymi zostaną jedynie ci, co przez swoją miłość potrafią odrodzić się duchowo, aby jak Jonasz, po pierwszych narodzinach, odrodzić się już na innych wybrzeżach, "tych Bożych", dzięki spowodowanej przez Chrystusa odnowie duchowej, w której ofiaruje On ludzkości prawdziwe Życie. " Sciammai i jego stronnicy: "Ten Nazarejczyk to Szatan! " Hillel i jego [uczniowie]: "Nie. Ten Chłopiec jest Bożym Prorokiem. Zostań z nami, Dziecko. Moja starość przekaże twojej wiedzy to, co umie, i staniesz się Nauczycielem ludu Bożego. " Jezus: "Zaprawdę powiadam tobie, że gdyby wielu było podobnych do ciebie, to przyszłoby do Izraela ocalenie. Nie nadeszła jednak jeszcze moja godzina. Przemawiają do Mnie głosy z Nieba i muszę przyjmować je w samotności aż do wyznaczonego czasu. Wtedy przemówię do Jerozolimy ustami i krwią, a los mój będzie podobny ukamienowanym i zabitym przez nią Prorokom. Nade Mną jednak jest Pan Bóg, któremu, jako wierny sługa, poddaję samego Siebie, żeby uczynić z Siebie podnóżek jego chwały, czekając, aż On położy świat podnóżkiem pod stopy Chrystusa. Oczekujcie Mnie w mojej godzinie. Te kamienie znowu usłyszą mój głos i zadrżą od mojego ostatniego słowa. Szczęśliwi ci, co w tym głosie będą słyszeli Boga i za pośrednictwem tego Głosu, w Niego uwierzą. Chrystus da tym [ludziom] to Królestwo, które z powodu waszego egoizmu pojmujecie po ludzku, a tymczasem jest Ono Niebiańskie i dlatego powiadam: "Oto twój sługa, Panie, przybyły, aby wypełnić twoją wolę. Albowiem płonę niecierpliwością, ażeby się wypełniła"." W tym miejscu kończy się [przeznaczone] dla mnie widzenie, [pokazujące] wyprostowanego Jezusa, jak stoi otoczony przez uczonych, mając rozwarte ramiona i wzniesione ku niebu rozpalone duchowym żarem oblicze. Jest godzina 3.30, 29 [stycznia] 1944 Chciałam wspomnieć tutaj o dwóch sprawach, które będą pewnie ciekawe i zaledwie wyrwawszy się ze snu, postanowiłam o nich napisać. Ponieważ są jednak inne pilniejsze, napiszę to potem. To właśnie jest ta rzecz, jaką chciałam przedtem wyjaśnić. Ojciec mnie dziś zapytał, w jaki sposób mogłam znać imiona Hillela, Gamaliela i tego [uczonego, nazywającego się] Sciammai. Takie właśnie rzeczy wyjaśnia mi ów głos, który nazywam "drugim głosem". Jest to znacznie mniej [wyraźny] głos do uświadomienia sobie, niż ten należący do mojego Jezusa i innych, którzy mi dyktują. Są to głosy - jak już Ojcu mówiłam i to Ojcu powtarzam - które mój duchowy zmysł słuchu odbiera identycznie jak głosy ludzkie. Odczuwam je jako łagodne albo zagniewane, [brzmiące] mocno lub delikatnie, radosne albo smutne, Tak jakby ktoś rozmawiał, będąc dokładnie przy mnie. Natomiast ten "drugi głos" jest podobny do światła, do przemawiającej w moim umyśle intuicji. [Zaznaczam], że "w" moim umyśle, a nie "do" mojego umysłu. To jest objaśnienie. Podobnie [się zdarzyło], kiedy zbliżałam się do grupy dyskutujących [ludzi] i nie wiedziałam, kim była ta znamienita osobistość, która, u boku pewnego starca, tak gorąco polemizowała, wtenczas ten "ktoś" wewnętrzny powiedział mi: "Gamaliel - Hillel". Tak jest. Najpierw Gamaliel, a potem Hillel. Nie mam wątpliwości. W czasie, kiedy zastanawiałam się, kim oni byli, ten wewnętrzny informator wskazał mi trzeciego, tego antypatycznego osobnika, właśnie wtedy, gdy Gamaliel nazwał go po imieniu. W ten sposób mogłam się dowiedzieć, kim był ten o obłudnej powierzchowności. Ten sam informator wewnętrzny wytłumaczył mi dziś, że widziałam świat po śmierci. Podczas widzeń powtarza się to wiele razy. On jest tym, który sprawia, że rozumiem pewne szczegóły, jakich bym nie mogła samodzielnie określić, a które są potrzebne do zrozumienia [znaczenia widzeń]. Nie wiem, czy dobrze to wytłumaczyłam. Już kończę, bo Jezus zaczyna mówić. * * * 69. CIERPIENIE MARYI z PowoDU UTRATY JEZUsA Napisane 22 lutego 1944, A 1996-2001 Jezus mówi: "Proszę cię o cierpliwość, mały Janie. Chodzi tu o coś innego. I wykonamy także tę inną [rzecz], żeby sprawić przyjemność twojemu Kierownikowi [duchownemu] i skończymy to dzieło. Chcę, żeby ta praca została zamknięta jutro: w Środę popielcową. Chcę, żebyś zakończyła ten trud, pragnę bowiem... abyś ze Mną cierpiała. Powróćmy daleko, daleko w przeszłość. Powróćmy do Świątyni, gdzie Ja, jako dwunastoletni [chłopiec] oddaję się dyskusji. A raczej wracajmy na drogi prowadzące do Jerozolimy i z Jerozolimy do Świątyni. Widzisz udrękę Maryi, kiedy po połączeniu się grup mężów i niewiast [na postój], spostrzega, że nie ma Mnie przy Józefie. Nie podnosi głosu, by robić małżonkowi przykre wymówki. Na jej miejscu wszystkie niewiasty by tak postąpiły. Uczyniłyby to nawet z mniej ważnego powodu, zapominając, że mężczyzna jest zawsze głową rodziny. Jednak malująca się na twarzy Maryi boleść dotyka Józefa bardziej niż jakakolwiek wymówka. Maryja nie [pozwala sobie na] urządzenie dramatycznej sceny. Wy robicie to z bardziej błahego powodu pragnąc, żeby was zauważono i okazywano współczucie. Jej powściągane cierpienie jest jednak tak oczywiste, ujawniając się w ogarniającym Ją drżeniu, przez nagłą bladość oblicza i w rozszerzonych oczach, że wzrusza bardziej niż wszystkie pełne płaczu i krzyku sceny. Nie czuje już zmęczenia ani głodu. A podróż trwała długo i od tylu godzin nie posilała się! Zostawia jednak wszystko: przygotowane już nędzne posłanie i strawę którą mają rozdzielać. Wraca. Jest wieczór i zapada noc. Nie ma to [dla Niej] znaczenia. Każdy krok wiedzie Ją ku Jerozolimie. Zatrzymuje karawany i pątników. Zadaje im pytania. Józef zdąża za Nią i pomaga Jej. [Mają przed sobą] dzień drogi z powrotem, a potem mozolne poszukiwania po Mieście. Gdzie, ach, gdzie może być jej Jezus? A Bóg pozwala, żeby przez tyle godzin nie wiedziała, gdzie ma Mnie szukać. Szukanie dziecka w Świątyni nie było rzeczą roztropną. Cóż by mogło robić dziecko w Świątyni? Najwyżej zagubiło się gdzieś w Mieście i powróciło do wewnątrz niesione drobnymi krokami, wzywając skarżącym się głosem mamy, żeby tak zwrócić na siebie uwagę dorosłych lub kapłanów, co mogłoby spowodować odszukanie rodziców przez umieszczone ogłoszenia na bramach. Nie było jednak żadnych ogłoszeń. Nikt w Mieście nie słyszał o tym Dziecku. Ładny? Jasnowłosy? Dobrze zbudowany? Ech! Przecież jest wielu podobnych! To zbyt mało, żeby móc zapewnić: "Widziałem Go. Był tam a tam"! Potem, po upływie trzech dni, co są symbolem innych trzech dni przyszłego konania, oto Maryja dociera wyczerpana do Świątyni, przemierzając dziedzińce i przedsionki. Na próżno. Biega i biega, biedna Mama, zwracając się [wszędzie] tam, skąd słychać [jakiś] dziecięcy głos. I nawet owce swoim beczeniem, zdają się Jej płaczem poszukiwanego Dziecka. Jezus jednak nie płacze. Naucza. I naraz, spoza utworzonej przez [stłoczonych] ludzi bariery, Maryja słyszy drogi głos, który mówi: "Te kamienie drżeć będą..." Usiłuje przecisnąć się przez ciżbę, co się Jej z trudem udaje. Oto On, Syn, stoi wyprostowany, z rozwartymi ramionami, pośród doktorów. Maryja jest Dziewicą Ostrożną. Tym razem jednak strapienie wzięło górę nad powściągliwością. Jest zapora, która osłabia wszystko inne. Biegnie do Syna, obejmuje Go i zdejmując ze stołka, stawia na ziemię i woła: "Och! Dlaczegoś, mój Synu, nam to uczynił? Od trzech dni chodzimy szukając Ciebie, Synu. Twoja Mama jest ledwie żywa z bólu, Synu! Twój ojciec jest wyczerpany z utrudzenia. Dlaczego, Jezu?" Nie należy pytać: "dlaczego" Tego, Kto wie "dlaczego" w taki sposób postępuje. Nie pyta się powołanych: "dlaczego" pozostawiają wszystko, żeby iść za głosem Boga. Ja byłem Mądrością i wiedziałem. Ja byłem "wezwany" do misji i spełniałem ją. Ponad ziemskim ojcem i matką macie Boga, Boskiego Ojca. Jego sprawy przewyższają wasze i Jego upodobania [liczą się] bardziej niż wszystko inne. Powiedziałem to Matce. Nauczanie uczonych zakończyłem pouczeniem Maryi, Królowej uczonych. A Ona tego nigdy nie zapomniała. Kiedy trzymała Mnie pokornego i posłusznego za rękę, promień słońca powrócił do jej duszy, pomimo to jednak Moje słowa zapadły Jej w serce. Wiele słońca i chmur przemierzy niebo przez te dwadzieścia jeden lat, podczas których będę jeszcze na ziemi. Wiele radości i wiele łez na przemian [zagości] w jej sercu podczas tych przyszłych dwudziestu jeden lat. Jednak Ona nie zapyta więcej: "Dlaczegoś, mój Synu, nam to uczynił?" Uczcie się, zuchwali ludzie! Sam [was] pouczyłem i oświetliłem to widzenie albowiem [dziś] nie jesteś już w stanie niczego więcej zrobić." * * * 70. ŚMIERĆ ŚWIĘTEGO JÓZEFA Napisane 5 lutego 1944, godz. 13.30, A 1719-1731 Poprawiałam następny zeszyt tego dzieła, a ściślej mówiąc, dyktando na temat błędnych religii dzisiejszych czasów, kiedy zaczęło mi się narzucać natarczywie to widzenie. Opisuję je więc podczas oglądania. Widzę wnętrze pracowni stolarskiej. Wydaje mi się, że z jej ścian, dwie są utworzone ze ściany skalnej, jak gdyby ktoś skorzystał z naturalnej groty, żeby zrobić z niej wnętrze izby. Ściany utworzone ze skały, znajdują się dokładnie od strony północnej i zachodniej, a dwie pozostałe, od południa i wschodu, są otynkowane tak jak teraz nasze. Od strony północnej, w wydrążonym w skale zagłębieniu, zrobione jest prymitywne palenisko, na którym stoi mały kociołek werniksu czy kleju, dokładnie nie wiem. Spalane w tym miejscu latami drewno tak dalece zabarwiło ścianę, że jest bardzo zasmolona i czarna. Przysłonięta jakby dużą, wygiętą dachówką dziura w ścianie, jest takim kominem wyciągającym dym ze spalanego tu drewna. Chyba jednak nie spełnia dobrze swego zadania, bowiem także i pozostałe ściany są bardzo poczerniałe od dymu i nawet w tej chwili pełna dymu mgła zalega w pomieszczeniu. Jezus pracuje przy blacie warsztatu stolarskiego. Hebluje właśnie deski, które następnie opiera o mur za sobą. Potem bierze coś w rodzaju ściśniętego z dwóch stron w imadło stołka, uwalnia go z niego, patrzy, czy praca jest bezbłędna, oglądając go ze wszystkich stron, następnie zbliża się do komina, bierze kociołek i grzebie wewnątrz, nie wiem, czy patyczkiem, czy pędzlem; widzę tylko ten kawałek co wystaje i jest podobny do pałeczki. Jezus ma na sobie raczej krótką, ciemnoorzechową suknię, z podwiniętymi powyżej łokcia rękawami. Z przodu [przepasany] jest rodzajem fartucha, w który, po dotknięciu kociołka, obciera sobie palce. Jest sam. Pracuje bez przerwy, równomiernie. [Nie wykonuje] żadnych niepotrzebnych ani zniecierpliwionych ruchów, a w pracy jest dokładny i wytrwały. Nie irytuje się niczym: ani sękiem w drewnie, który się nie da zestrugać, ani śrubokrętem (tak wygląda), co spada dwa razy z blatu, ani dymem rozchodzącym się i wciskającym pewnie w oczy. Unosi co jakiś czas głowę i patrzy w kierunku południowej ściany [pracowni], gdzie są zamknięte drzwi, jakby nasłuchując. W pewnej chwili zbliża się do innych wychodzących na drogę drzwi, we wschodniej ścianie i otwiera je. Widzę fragment wąskiej, piaszczystej uliczki. Zdaje się czekać na kogoś. Potem wraca do pracy. Nie wydaje się smutny, tylko poważny. Jeszcze raz otwiera [drzwi] i [znowu] powraca do pracy. Podczas gdy Jezus zajmuje się wyrabianiem czegoś, co przypomina mi część obręczy do koła, wchodzi Mama. Wchodzi drzwiami od strony południowej. Wchodzi śpiesznie i biegnie do Jezusa. Ubrana w ciemny błękit, bez niczego na głowie. Jest to codzienna suknia, ściągnięta w pasie sznurem w tym samym kolorze. Woła z niepokojem Syna i błagalnym, pełnym bólu gestem opiera Mu obie dłonie na ramieniu. Jezus pociesza Ją opasując ramieniem plecy i dodaje otuchy, potem zostawiając natychmiast robotę, zdejmuje fartuch i razem z Nią wychodzi. Sądzę, że Ojciec chciałby się także dowiedzieć, jakie [przy tym) padły słowa. Ze strony Maryi prawie nic, [tylko) : "Och! Jezu! Chodź, chodź. Jest źle! " Mówi to drżącymi wargami, ze łzami połyskującymi w zaczerwienionych, zmęczonych oczach. Jezus mówi jedynie: "Mamo!". W tym słowie jednak jest wszystko. Wchodzą do sąsiedniego pokoju, pełnego śmiejącego się słońca, co wpada przez otwarte na oścież drzwi na pełen światła i zieleni ogródek, gdzie biją skrzydłami gołębie, trzepocząc rozłożonymi do wysuszenia piórami. Pokój jest ubogi, ale utrzymany porządnie. Znajduje się tam niskie legowisko, wyłożone materacykami, (mówię materacykami, ponieważ są to takie wysokie i miękkie przedmioty, ale nie jest to takie łóżko jak nasze). Na nim wsparty na wielu poduszkach, leży Józef. Umiera. Świadczy o tym wyraźnie sinoblade oblicze, przygasły wzrok, ciężko oddychająca pierś i [ujawniający się] w całym ciele bezwład. Maryja staje po lewej stronie, ujmuje pomarszczoną, zsiniałą aż po paznokcie rękę, rozciera ją, głaszcze i całuje, wyciera kawałkiem cienkiego płótna pot, co pokrywa błyszczącymi [kroplami] zapadnięte skronie i szklące się w kątach oczu łzy. Moczy mu wargi lnianą [szmatką] zwilżoną płynem podobnym do białego wina. Jezus siada po prawej stronie. Szybko i troskliwie unosi obsunięte ciało Józefa, wyprostowuje je na poduszkach i razem z Maryją układa wygodniej. Gładzi umierającego po czole i stara się go ocucić. Maryja płacze cicho, nie wydając głosu, ale płacze. Łzy toczą się wzdłuż jej bladych lic aż na ciemnolazurową suknię i wyglądają jak błyszczące szafiry. Józef wraca nieco do przytomności i utkwiwszy wzrok w Jezusa, podaje Mu rękę, jakby chciał coś powiedzieć i żeby przez to zetknięcie z Bogiem nabrać siły na ostatnie doświadczenie. A Jezus pochyla się nad tą dłonią i całuje ją. Józef się uśmiecha, potem odwraca głowę i szukając wzrokiem Maryi, uśmiecha się także do Niej. Maryja klęka przy łóżku, usiłując odwzajemnić uśmiech, ale nie potrafi, więc opuszcza głowę, na której Józef kładzie rękę w niemej pieszczocie, jakby to było błogosławieństwo. [Na zewnątrz] nie słychać niczego poza lotem i gruchaniem gołębi, szelestem liści i szmerem wody, a w pokoju tylko oddech umierającego. Jezus obchodzi łóżko dookoła, bierze stołek i sadza na nim Maryję, zwraca się do Niej raz jeszcze, mówiąc jedynie: "Mamo" i wraca na miejsce, znowu ujmując oburącz dłoń Józefa. Scena jest tak prawdziwa, że płaczę z litości nad Maryją. Potem Jezus, schyliwszy się nad konającym, szepce mu psalm. Wiem, że to jest psalm, ale w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć który. Zaczyna się tak: "Strzeż mnie, o Boże, do Ciebie się bowiem uciekam!.. Dla świętych, co są na jego ziemi, spełnił cudownie wszystkie moje pragnienia... Błogosławię Jahwe, że był mi doradcą... Mam zawsze Jahwe przed swymi oczami, gdy On jest po mej prawicy, nie zachwieję się nigdy. Przeto raduje się serce moje, weseli się duch mój, a także ciało moje spoczywa bezpiecznie. Nie wydasz mnie bowiem Szeolowi, nie dopuścisz, by wierny Twój czciciel doznał skażenia. Ty mi wskazujesz drogę życia: pełnię szczęścia przy Tobie, wieczyste rozkosze po Twej prawicy... " Tu Józef odzyskuje pełną świadomość i z ożywionym spojrzeniem uśmiecha się do Jezusa, ściskając Mu palce. Jezus odpowiada na uśmiech uśmiechem, a na uścisk - pieszczotą i pochylony nad przybranym ojcem, ciągnie dalej łagodnie: "Jak miły jest Twój Przybytek, Jahwe Zastępów! Dusza moja usycha z tęsknoty do dziedzińców Jahwe... nawet wróbel znajduje dom dla siebie i jaskółka gniazdo, gdzie składa swe pisklęta, u Twych ołtarzy, Jahwe Zastępów!... Szczęśliwi, którzy mieszkają w Domu Twoim... Szczęśliwi, którzy w Tobie mają źródło siły, gdy drogi [pielgrzymie] w sercu obmyślają. O Panie, usłysz moją modlitwę... O Boże, spójrz na nas i wejrzyj na oblicze Twego pomazańca... " Józef łkając patrzy na Jezusa i stara się przemówić, jakby Go chciał pobłogosławić. Jednak nie może. Widać, że rozumie, lecz [coś] mu przeszkadza w mówieniu. Jest jednak szczęśliwy. Z ufnością patrzy bystro na swojego Jezusa. "Okazałeś, Jahwe - mówi dalej Jezus - łaskę ziemi Twojej, przywróciłeś z niewoli Jakuba... Okaż nam, Jahwe, miłosierdzie swoje i daj nam Zbawiciela. Będę słuchał, co mówi Bóg. Zaprawdę, On zapowiada pokój swojemu ludowi i swoim wiernym, jeśli nie powrócą do swego szaleństwa, dla tych, co zwrócą się sercem ku Niemu. Zaiste, bliskie jest Jego zbawienie... toteż chwała zamieszka [znowu] w naszym kraju... Dobroć i wierność spotkają się ze sobą, sprawiedliwość i pokój powitają się pocałunkiem. Wierność wykwitnie z ziemi, a sprawiedliwość spoglądać będzie z Nieba. Jahwe użyczy też wszelkich dóbr, a ziemia nasza wyda plon. Sprawiedliwość kroczyć będzie przed Nim, a zbawienie postępować będzie śladami Jego kroków. Widziałeś, ojcze, tę godzinę i się dla niej trudziłeś. Pomogłeś kształtować się tej godzinie i Pan da ci za to nagrodę. Ja tobie to mówię" - dodaje Jezus i wyciera łzę radości, spływającą wolno po policzku Józefa. Potem wznawia [modlitwę]: "O, Panie, wspomnij na Dawida i całą jego pobożność, na złożoną przez niego przysięgę Jahwe...: Nie wejdę do namiotu, do domu mego, nie wstąpię, by spocząć na mym łożu, nie pozwolę na sen moim oczom ani moim źrenicom na odpoczynek, póki się nie znajdzie miejsce dla Jahwe, Przybytek dla Mocnego Jakuba... Wyrusz, o Jahwe, do miejsca Twego spoczynku, Ty i Arka Twojej potęgi! " Maryja rozumie i wybucha płaczem. "Niech twoi kapłani przyobleką się w sprawiedliwość, a wierni Twoi niechaj się weselą. Przez wzgląd na sługę Twego Dawida nie odtrącaj oblicza Twojego pomazańca. Jahwe przysięgą potwierdził Dawidowi trwałą obietnicę: Potomka z twojego rodu osadzę na twoim tronie... Albowiem Pan wybrał Ją na mieszkanie dla Siebie... Wzbudzę tam moc dla Dawida i wzniecę pochodnię dla mego pomazańca. Dziękuję ci, mój ojcze, za Siebie i za Matkę. Byłeś dla Mnie sprawiedliwym ojcem i Przedwieczny powierzył ci straż nad swoim Chrystusem i jego Arką. Byłeś dla Niej płonącym płomieniem tak samo jak dla Owocu świętego łona i okazałeś [Mi] pełne miłości uczucia ojcowskie. Idź w pokoju, ojcze. Wdowa nie zostanie bez pomocy. Pan tak wszystko przygotował, żeby nie została sama. Idź w pokoju na odpoczynek. Ja ci to powiadam. " [ Tymczasem] Maryja płacze z twarzą ukrytą w (wyglądających jak płaszcze) przykryciach, położonych na stygnącym ciele Józefa. Jezus spieszy się z udzielaniem pociechy, bowiem oddech umierającego staje się ciężki, a wzrok robi się znowu zamglony. "Szczęśliwy człowiek, który boi się Jahwe, który ma wielką radość w Jego przykazaniach... jego sprawiedliwość trwa na wieki. W ciemnościach jak światło wschodzi dla prawych, łaskawy jest, miłosierny i sprawiedliwy.... Wiecznie trwać będzie pamięć o sprawiedliwym. Sprawiedliwość jego trwa na wieki, a potęga jego wznosi się w chwale... Ty, ojcze, będziesz miał [w Niebie] tę chwałę. Przybędę niebawem uwolnić cię razem z Patriarchami, co ciebie poprzedzili, do czekającej cię (w Niebie] chwały. Słysząc moje przyrzeczenie, wznieś ducha! Kto pod opieką Najwyższego mieszka i w cieniu Wszechmocnego przebywa... Ty tam będziesz, mój ojcze. On cię wyzwoli z sideł ptasznika i od zarazy straszliwej. On cię piórami swymi okryje, pod jego skrzydłami znajdziesz schronienie. Jego wierność puklerzem jest i tarczą. Nie ulękniesz się grozy nocy... ciebie zło nie dosięgnie... bo powierzył cię aniołom swoim, aby cię strzegli na wszystkich drogach twoich. Na rękach nosić cię będą, byś nie uraził nogi swej o kamień. Po lwie i żmiji stąpać będziesz, zdepczesz młodego lwa i smoka. Ponieważ zaufałeś Panu, On mówi ci, ojcze, że uwolni ciebie i osłoni. Ponieważ Go wzywałeś, wysłucha cię i będzie przy tobie w ostatniej udręce, wyniesie cię po tym życiu do wiecznej chwały i da ci oglądać swoje Zbawienie. Da ci wejść [do Nieba) przez zbawienie, które cię teraz pociesza i które wkrótce - och! wkrótce, powtarzam ci - nadejdzie, ażeby objąć cię Bożym uściskiem, aby zabrać cię z Sobą [idącego) na czele wszystkich Patriarchów tam, gdzie przygotowane jest mieszkanie dla Bożego sprawiedliwego, co był Mi błogosławionym ojcem. Wyprzedź Mnie, żeby powiedzieć Patriarchom, że Zbawienie jest na świecie i wkrótce Królestwo Niebieskie zostanie im otwarte. Idź, ojcze. Moje błogosławieństwo ci towarzyszy. " Jezus podnosi głos, żeby dotarł do zmysłów Józefa, który pogrąża się w mroku śmierci. Koniec jest nieuchronny. Starzec dyszy z wysiłkiem. Maryja głaszcze go, a Jezus siada na brzegu posłania, obejmuje i przygarnia do Siebie umierającego, który słabnie i spokojnie gaśnie. Obraz jest pełen podniosłego pokoju. Jezus kładzie ponownie Patriarchę i obejmuje Maryję, która w dręczącej Ją męce, podeszła w ostatniej chwili do Jezusa. * * * 71. "PRZEZ ŚMIERĆ JÓZEFA MARYJA DOZNAŁA DOJMUJĄCEGO CIERPIENIA" W dalszym ciągu tego samego dnia, A 1731-1735 Mówi Jezus: "[Pokazując to widzenie), uczę wszystkie żony, które dręczy boleść wdowieństwa, żeby naśladowały Maryję: łącząc się z Jezusem. Ci wszyscy, którzy sądzą, że Maryja nie cierpiała z powodu trosk uczuciowych, są w błędzie. Moja Matka cierpiała! Wiedzcie o tym. [Cierpiała] w sposób święty - albowiem wszystko w Niej było święte - ale bardzo dotkliwie. Ci, co sądzą, że Maryja kochała Józefa miłością letnią, skoro była jego małżonką duchową, a nie cielesną, podobnie się mylą. Maryja kochała mocno swojego Józefa, któremu poświęciła trzydzieści lat wiernego życia. Józef był dla Niej ojcem, małżonkiem, bratem, przyjacielem i opiekunem. Czuła się teraz osamotniona jak latorośl odcięta od drzewa, w którym trwała. Rozłączyła się. Jej dom był jakby rażony gromem. Było to widoczne. Przedtem była to jedność, a jej członkowie podtrzymywali się nawzajem. Obecnie zaczynało brakować ściany nośnej. [Był to] pierwszy cios zadany tej rodzinie, oznaczający, że rozstanie Maryi z jej umiłowanym Jezusem jest bliskie. Wola Przedwiecznego, który chciał, żeby została małżonką i Matką, narzucała Jej teraz wdowieństwo, [a ponadto miała jeszcze zostać) opuszczona przez Syna. Pośród łez Maryja mówi [znowu) jedno ze swoich wzniosłych: "Tak". "Tak, Panie, niechaj Mi się stanie według słowa twego". Ażeby w tej ciężkiej godzinie mieć dosyć siły, tuli się do Mnie. Maryja, w najważniejszych chwilach życia, zawsze lgnęła do Boga. [Zarówno] w Świątyni, kiedy została wezwana do zaślubin jak i w Nazarecie [w czasie) powołania do Macierzyństwa, potem znowu w Nazarecie pośród łez wdowieństwa oraz w Nazarecie w męczarni oderwania się od Syna, a także na Kalwarii, w [okrutnej] torturze przyglądania się mojej śmierci. Uczcie się wy, którzy płaczecie. Uczcie się także i wy, którzy umieracie, wy, [wszyscy, ] co żyjecie, aby umrzeć. Usiłujcie zasłużyć na słowa, jakie mówiłem do Józefa. Stanę się waszym pokojem w walce ze śmiercią. Uczcie się wy, śmiertelni, jak można zasłużyć na posiadanie przy sobie Jezusa, żebym was pocieszał. A jeśliście nawet na to nie zasłużyli, pomimo to odważcie się jednak przywołać Mnie do siebie. Ja przyjdę. [Przybędę] z rękoma pełnymi łask i pociechy, z Sercem wezbranym miłością i przebaczeniem, z ustami pełnymi słów zachęty i rozgrzeszenia. Jeżeli śmierć zastanie was w moich ramionach, straci całe okrucieństwo. Wierzcie w to. Nie mogę unicestwić śmierci, lecz sprawiam, że staje się łagodna dla tego, kto Mnie zawierza. Chrystus na Krzyżu, powiedział za was wszystkich: "Panie, powierzam Tobie ducha mego". Powiedział to myśląc o swojej i waszej agonii, o waszym przerażeniu, o waszych grzechach, o waszych obawach i o waszym pragnieniu [otrzymania] przebaczenia. Powiedział to z rozpłatanym męką sercem, zanim [jeszcze] zostało przebite, w męce bardziej duchowej niż fizycznej, ażeby agonie tych, co myślą o Nim umierając, zostały ukojone przez Pana, żeby ich duch przeszedł ze śmierci do życia, z cierpienia do radości na wieczność. Oto jest, mały Janie, dzisiejsza nauka. Bądź dobra i nie lękaj się. Mój pokój będzie zawsze wpływał w ciebie od nowa przez słowo i przez kontemplację. Chodź. Spodziewaj się, że podobnie jak Józef masz tak samo pierś Jezusa za poduszkę, a za pielęgniarkę - Maryję. Odpoczywaj między Nami, jak dziecię w kołysce. * * * 72. NA ZAKOŃCZENIE UKRYTEGO ŻYCIA Napisane 10 czerwca 1944, A 2830-2839 Mówi Maryja: Zanim oddasz [ojcu duchownemu] te zeszyty, dołączam moje błogosławieństwo. Teraz, jeżeli tylko zechcecie to zrobić, możecie - przy użyciu odrobiny cierpliwości - mieć pełen łańcuch wydarzeń, dotyczących osobistego życia mojego Jezusa. Od Zwiastowania aż do chwili, kiedy wychodzi z Nazaretu, żeby nauczać. Otrzymaliście nie tylko dyktanda, ale także objaśnienia dotyczące tych zdarzeń, jakie towarzyszyły rodzinnemu życiu Jezusa. Opisane w Ewangelii dzieciństwo, chłopięce i młodzieńcze lata oraz młodość mojego Syna, są jedynie małymi śladami [wyjętymi] z obszernego obrazu Jego [ukrytego] życia. W Ewangelii jest Nauczycielem. Tutaj jest Człowiekiem. Jest Bogiem, który uniża się przez miłość do człowieka i który mimo to działa cuda także w [przyjętym przez Siebie] poniżeniu przeciętnego życia. Dokonuje ich we Mnie, czującej, jak przez zetknięcie się z wzrastającym w łonie Synem,. Moja dusza wznosi się do doskonałości. Dokonuje ich w domu Zachariasza uświęcając Chrzciciela, jak i udzielając Elżbiecie pomocy w cierpieniu, [wreszcie] zwracając Zachariaszowi wiarę i mowę. Dokonuje ich także w Józefie, otwierając mu umysł na światło prawdy tak niezwykle wzniosłej, że sam z siebie nie byłby w stanie jej pojąć, chociaż był sprawiedliwy. Natomiast poza Mną, tym, który najbardziej cieszy się deszczem Bożych dobrodziejstw, jest Józef. Zauważ, jak wielką drogę - duchową drogę - przebywa on od chwili wprowadzenia się do mojego domu aż do czasu ucieczki do Egiptu. Z początku Józef był jedynie człowiekiem sprawiedliwym [na miarę] swojego czasu. Przez kolejne okresy stawał się [stopniowo] sprawiedliwym epoki chrześcijańskiej. Nabywa od Chrystusa wiary i ślepo tej wierze się oddaje. Robi to z taką pewnością, że po zdaniu - wypowiedzianym na początku podróży z Nazaretu do Betlejem - "Jakże sobie poradzimy?", zdaniu, w którym cały jest tylko człowiekiem i odsłania przez nie wszystkie swoje, pojęte po ludzku, obawy i ludzkie niepokoje, przechodzi do nadziei. [Już] w grocie, przed narodzinami [Dzieciątka], mówi: "Jutro będzie lepiej". Zbliżający się Jezus umacnia go już taką nadzieją, co spośród darów Bożych jest jednym z najpiękniejszych. A gdy zetknięcie z narodzonym Jezusem uświęca go, przechodzi od tej nadziei do śmiałości. Do tej pory, przez pełen czci szacunek dla Mnie, pozwalał się zawsze przeze Mnie prowadzić. Teraz to on już decyduje i w sprawach bytowych, i w tych wyższych, podejmując, jako głowa rodziny, decyzje wtedy, kiedy istnieje taka konieczność. I robi nie tylko to, ale w bolesnej godzinie ucieczki, po tym, kiedy miesiące zjednoczenia z Synem Bożym przepełniły go świętością, właśnie Józef jest tym, który pociesza Mnie w przeżywanym cierpieniu, mówiąc: "Gdybyśmy nawet nie mieli już niczego, będziemy mieli zawsze wszystko, bo mamy Jezusa." Mój Jezus dokonuje cudu łaski [także] wśród pasterzy. Anioł udaje się tam, gdzie znajduje się pasterz, którego podczas przelotnego spotkania ze Mną usposabia do przyjęcia Łaski i do Łaski go prowadzi, bowiem zbawia go Ona na wieczność. [Jezus] działa [wszędzie] tam, gdzie przechodzi, [zarówno] na wygnaniu, jak i po powrocie do swojej małej ojczyzny, którą był Nazaret. Tam bowiem, gdzie On przebywał istniała świętość - rozprzestrzeniająca się jak oliwa na płótnie - a miła woń kwiatów [unosiła) się w powietrzu i ten, kogo ona dotknęła, [musiał], jeśli [tylko] nie był demonem, odejść z pragnieniem świętości. Tam, gdzie istnieje pragnienie życia wiecznego i dlatego chce się być dobrym, osiąga się dobroć, a dobroć prowadzi do Królestwa Bożego. Macie już teraz (, ty i twój ojciec duchowny, ] przed oczyma [rozmaite wydarzenia] odzwierciedlające wam, jedno po drugim, różne momenty [dotyczące] świętego Człowieczeństwa mojego Syna od zarania aż do schyłku. Jeżeli ojciec M. Uważa za słuszne, może je uporządkować w taki sposób, żeby utworzyły jednolitą całość. Zrobienie tego wydaje się korzystne. Mogliśmy byli dać [wam to] wszystko już ułożone. Opatrzność uznała jednak za słuszne postąpić tak, jak postąpiła, ze względu na ciebie, moja duszo. W każdym dyktandzie dawaliśmy tobie lek na [liczne] rany, jakie musiały ci zostać zadane. Daliśmy ci je z wyprzedzeniem, żeby cię przygotować. Podczas burzy może się zdawać, że niczego się nie da ochronić, ale tak nie jest. Nawałnica sprawia, że powoli wynurza się człowieczeństwo, które śpi pogrążone pod duchowymi wodami, lecz unosi także na powierzchnię zalążki nadprzyrodzonej nauki, które pogrzebane w waszych sercach, czekają takiej właśnie burzliwej godziny, żeby się znowu wynurzyć i wam oznajmić: "My tu także jesteśmy. Pamiętajcie o nas!" Poza tym (jeszcze], moja duszo, oprócz dobroci, [rozmaitą kolejnością widzeń] kierowała Opatrzność. Jakbyś inaczej mogła, w obecnym stanie zdrowia, patrzeć na niektóre widzenia i słuchać niektórych dyktand? Zostałabyś tak poruszona, że stałabyś się niezdolna do [wypełniania] misji "przekazującej słowo". Jesteśmy pełni dobroci, więc daliśmy je tobie wcześniej, ochraniając przed złamaniem ci serca nazbyt łączącymi się z twoim cierpieniem widzeniami i słowami [dyktand], żeby przez to nie pogorszyć twego zdrowia i nie doprowadzić cię do udręczenia. Nie jesteśmy okrutni, Mario. Zawsze działamy w taki sposób, że otrzymujecie od Nas pokrzepienie, nie budzimy w was lęku ani nie powiększamy cierpienia. Bylebyście tylko nam zawierzyli. Wystarczy, że powiecie jak Józef "Jeżeli zostanie mi Jezus , mam wszystko", abyśmy mogli przyjść i pocieszyć waszego ducha Niebiańskimi darami. Nie obiecuję ci pojętych po ludzku darów i radości. Przyrzekam ci te same pociechy, jakie otrzymał Józef - nadprzyrodzone. [Ponadto trzeba], żeby wszyscy [ludzie] wiedzieli o tym, że: Dary Mędrców, na skutek lichwy, co chwyta biednego wygnańca za gardło, zniknęły prędzej niż w oka mgnieniu. Posłużyły do nabycia dachu nad głowę, tego co niezbędne spośród potrzebnych do życia sprzętów, a także najpotrzebniejszego pożywienia. [Rzeczy te] pochodziły jedynie z tego źródła, dopóki nie znaleźliśmy pracy. Prawda, że hebrajska wspólnota zawsze bardzo pomaga swoim [ziomkom]. Jednakże zgromadzona w Egipcie wspólnota, składała się prawie w całości z prześladowanych uchodźców, a więc biednych tak samo jak my, którzy przychodziliśmy do nich po pomoc. Niewielka część tego skarbu, jaką chcieliśmy zachować dla Jezusa, dla naszego dorosłego Jezusa, ocalona z wydatków na urządzenie się w Egipcie, okazała się potrzebna na powrót i zaledwie wystarczyła na zorganizowanie od nowa domu i pracowni stolarskiej w Nazarecie, po naszym powrocie. [Stało się tak] dlatego, że epoki się zmieniają, ale chciwość ludzka jest zawsze jednakowa i posługuje się cudzą potrzebą, żeby w zachłanny sposób wyssać swoją dolę. Nie. To, że mieliśmy ze sobą Jezusa, nie przysporzyło nam dóbr materialnych. Wielu z was spodziewa się tego, kiedy są ledwie, ledwie trochę z Jezusem związani. Zapominają, że On powiedział: "Szukajcie bogactw duchowych". Cała reszta jest dodatkiem. Bóg zapewnia także i pożywienie. Tak ludziom jak i ptakom. Wie bowiem, że potrzebujecie jedzenia, skoro ciało otacza waszą duszę. Najpierw proście Go jednak o łaskę. Przede wszystkim dla waszego ducha. Reszta będzie wam przydana. Józef - sadząc po ludzku - w związku z Jezusem, otrzymał tylko [same] troski, [dodatkowe] trudy, prześladowania i biedę. Niczego innego nie dostał. Skoro jednak troszczył się o samego Jezusa, wszystko to zamieniło się w duchowy pokój i nadprzyrodzoną radość. Chciałabym doprowadzić was do takiego stopnia [doskonałości], na jakim znajdował się mój małżonek, kiedy powiedział: "Chociaż byśmy nie mieli już niczego, będziemy mieli zawsze wszystko, bo mamy Jezusa." Wiem, że masz serce złamane. Wiem, że ci się umysł mroczy. Wiem, że wyczerpuje się twoja energia. Ależ tak, Mario!... Czyż nie należysz do Jezusa? Czy nie chcesz, żeby tak było? Czy nie musi [tak być], skoro Jezus umarł? Płacz, moja droga dziewczynko, ale nie ustawaj w mocy! Męczeństwo nie zależy od rodzaju [doznawanego] cierpienia. Polega na wytrwałości, z jaką męczennik je znosi. Męczeństwo [może zadawać] broń jak i cierpienie duchowe, ale trzeba znosić je w jednakowym celu. Ty znosisz je z miłości do mojego Syna. Gdybyś nawet robiła to tylko dla braci, zawsze jest to miłość okazana Jezusowi, który chce ich zbawić. Przeto twoje [cierpienie] jest męczeństwem. Wytrwaj w nim. Nie pragnij go sama powiększać. [To, co znosisz], wystarczy - ponieważ ucisk jest zbyt mocny, żebyś mogła mieć jeszcze tyle siły, aby sobą kierować i przezwyciężyć także swoją ludzką naturę powstrzymując się od płaczu -wystarczy, żeby ból cię męczył i że nie będziesz się [przeciw niemu] buntować. Wystarczy, jeśli powiesz Jezusowi: "Pomóż mi!". To czego sama nie możesz zrobić, On zdziała w tobie. Bądź zawsze w Nim. Zawsze w Nim. Nie chciej się stamtąd oddalić. Nawet jeżeli nie chcesz tam być, a także, jeżeli cierpienie jest aż tak dotkliwe, że przeszkadza ci zobaczyć, gdzie się znajdujesz, będziesz zawsze w Jezusie. Błogosławię cię. Mów razem ze Mną: "Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu". Niech to będzie zawsze twoje wołanie aż do czasu, kiedy powiesz to w Niebie. Niech łaska Pańska będzie zawsze w tobie. " Koniec Pierwszej Księgi