Paweł Jasienica Rzeczpospolita Obojga Narodów Część trzecia Dzieje agonii Państwowy Instytut Wydawniczy 1985 Indeksy opracował Tadeusz Nowakowski Okładkę i strony tytułowe projektowała Teresa Kawirfska © Copyright by Zofia Beynar, Ewa Beynar-Czeczott, Warszawa 1983 PRINTED IN POLAND Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985 r. Wydanie trzecie Nakład 100000 + 290 egz. Ark. wyd. 24. Ark. druk. 27 Oddano do składania 10 maja 1983 r. Podpisano do druku w listopadzie 1984 r. Zakłady Graficzne w Gdadsku Nr zam. 925 M-25 Cena t.I/III zł 1050,- ISBN 83-06-01093-0 ZDOLNI DO WSZYSTKIEGO W czerwcu 1696 roku opustoszała więc jedna z rezydencji położonych po południowej stronie stolicy. Utraciła gospodarza siedziba królewska; Wila- nów. Właściciel drugiej, magnackiej, pozostał w swej „pasterskiej chatce nad źródłami". Stanisławowski Pałac na Wyspie ogarnął później, wchłonął ową szczególnego typu pustelnię, ale i dziś jeszcze można w jego wnętrzu obejrzeć to, co ocalało z „Łazienki" Stanisława Herakliusza Lubomirskiego. Marszałek wielki koronny kazał przyozdobić wyłożone holenderskimi kaf- lami ściany podobiznami poetów, filozofów i innych znakomitych mędrców, na frontonach kominków umieścił mapy ziemi, na stropach plany nieba gwiaździstego. Był koneserem Europy i jej języków, osobistym, mocno honorowanym znajomym papieża, cesarza, królów Hiszpanii i Francji, myślicielem i pisa- rzem. Składał wiersze nie bez powodzenia, próbował parafrazować teksty biblijne, tworzył moralitety, dramaty tudzież pokrewne,powieściom dialogi. Zabrał się wreszcie do kunsztownej w formie publicystyki politycznej i w jej właśnie zakresie odniósł sukces, o jakim marzyć tylko może niejeden zawo- dowy literat. W przeciągu lat kilkudziesięciu trwała pamięci Piętnaście wydań łacińskiego oryginału, pięć przekładu polskiego, tłumaczenie niemieckie. Rzecz nazywała się De vanitate consiliorum (O bezskuteczności rad}. Autor, który w poprzednim swym utworze niemiłosiernie wyszydził szlacheckich demagogów sejmowych, tym razem kazał dyskutować trzem personom: Chełpliwości, Złudzie i Prawdzie. Rację ma oczywiście ta ostatnia. Sens jej pouczeń polega na stwierdzaniu beznadziejności wszelkiej reformy. Nie warto niczego ruszać, każda odmiana musi się obrócić na złe... Niedobry jest skarb pusty, ale napełniony rozmnoży i przywabi złodziei. Przestań - o Złudo! - zakazywać występków, bo tylko zachęcasz ludzi do nich: „Krótszego nauczę cię sposobu. Każ, czego pragniesz, aby się strzegli; zabraniaj tego, co chcesz, aby czynili"- mówi Prawda. De vanitate consiliorum ukazało się drukiem w roku 1699. Sceptyczny, pełen pogardy dla nędz tego świata autor snuł więc swe gorzkie rozważania wtedy, gdy wkrótce po zgonie Jana III wystosował do zgromadzonej w War- szawie szlachty mazowieckiej orędzie polityczne. Zawierało ono ostry, bez- względny atak na rodzinę Sobieskich, podejrzaną o chęć usadowienia się na tronie w charakterze dynastii narodowej. Światły wróg samej idei reformowa- nia zalecał więc ciemnemu pogłowiu odmianę bardzo radykalną. Nigdy od dni Piastów szlachta Polski i Litwy, złączonych w końcu w Rzeczpospolitą, nie pominęła synów ani nawet córek zmarłego monarchy. Mazowszanie z dawna nawykli byli klepać pacierz za panią matką. Przemawiał do nich teraz mar- szałek wielki koronny. Stanisław Herakliusz Lubomirski oraz brat jego, Hieronim, byli posądzani o jątrzenie nie zapłaconego żołnierstwa, które pod przywództwem Bogusława Baranowskiego zawiązało w Samborze konfederację, niemiłosiernie łupiło i obdzierało kraj. Podczas bezkrólewia! Pisarz-arystokrata nie przejawiał zatem w praktyce tej parnasowskiej wyniosłości, jaką tchną jego dysertacje. (Samej gotówki zostawił po sobie krocie tysięcy.) Sceptycyzm Lubomirskiego to całkiem trafnie wyczuty program polityczny przedstawiciela warstwy nasyco- nej, lecz bynajmniej nie przesyconej przywilejem. Wszelka reforma pańs- twowa groziła naruszeniem błogostanu. Martwota, zastój i rozkład polityczny wcale nie przeszkadzały zabiegom o kariery i dobra osobiste. W pięć dni po zgonie królewskim uroczyście wjechał do stolicy prymas, interrex. Był nim kardynał Michał Radziejowski, syn złej pamięci Hieronima, człowiek obrotny, ambitny i utalentowany. Dobry mówca, to i owo nawet wydrukował. Działać potrafił. „Z prymasem wszędzie można na przebój, byle tylko uderzyć pieniędzmi" -pisał o nim ambasador francuski, ksiądz Melchior de Polignac. Jakub Sobieski dał Radziejowskiemu skrypt na pięćdziesiąt tysięcy złotych, lecz paryski duchowny przelicytował królewicza, podbił cenę o dziesięć tysięcy. Opowiadano w Polsce, że przy okazji pertraktacji spad- kowych i porządkowania skarbca interrex sięgnął do kolekcji pierścieni, pozo- stawionych przez nieboszczyka Jana. Wiele też rozprawiano o „pani kardy- nałowej", czyli wojewodzinie łęczyckiej, Konstancji z Niszczyckich Towiań- skiej. Starszy od niej znacznie małżonek nie tylko nie przeszkadzał, ale wraz z połowicą i synem stanowił nieodłączny orszak prymasowski, jedną więcej ważką pozycję w Rzeczypospolitej. Kto tylko - swój czy obcy - chciał coś w niej osiągnąć, ten nie mógł pominąć familii Towiańskich w swych planach politycznych i rachunkach finansowych. Nazajutrz po przybyciu do Warszawy prymas włożył na skronie zmarłego monarchy koronę. Aż dotychczas wdowa nie chciała jej wydać ze skarbca, by nie pochwycił czasem klejnotu znienawidzony pierworodny. Zażarty spór rodzinny o spadek zaczął się natychmiast po zgonie Jana III, toczył się w Warszawie i w Żółkwi, trwał do sejmu konwokacyjnego, bezna- dziejnie rujnując powagę i zaprzepaszczając widoki dynastii, zagrożonej przez solidarną niechęć magnacką. Lwią część schedy zagarnęła Marysieńka. Poską- piła jednak pieniędzy na popieranie kandydatury Jakuba, któremu obydwaj bracia - Aleksander i Konstanty - ustąpili pierwszeństwa, wyjeżdżając po prostu z kraju. Marysieńka nie zmieniła się, pozostała wierna sobie. Kiedy przed laty owdowiała po raz pierwszy, nie raczyła nawet odwiedzić ciała nieboszczyka- -meża, wojewody Zamoyskiego. Zanadto się kwapiła znowu do ołtarza. Taki „proceder" zgorszył samego Bogusława Radziwiłła, uchodzącego u nas za skończonego cynika. „Bo tak zacny człowiek, który ją z nędzy wziął i panią uczynił, godzien był trochę łez i pożałowania" - pisał książę do narzeczo- nej. 3 października 1683 roku, odpowiadając z Krakowa na słynne listy wiedeń- skie Jana III, królowa niechcąco wystawiła sobie wymowne świadectwo. Szczególnie wiele miejsca zajmują w jej epistole biadania nad postępkami dowódcy dragonii, niejakiego Gałeckiego, który podobno przywłaszczył sobie za dużo łupu. I w postscriptum praktyczna rada dla upojonego tryumfem męża: „Trzeba pokupować u żołnierzy co się da z drobiazgów za najniższą cenę." Wszystko dla dzieci, dla tych „chłopców bez królewskich tytułów!" - głosiła zapobiegliwa pani. Dzieje bezkrólewia przeczą jednak tej macierzyń- skiej trosce. Opinia kraju oskarżała Marysieńkę o skrajny egoizm. Sejmiki zażądały jej wyjazdu z Warszawy, sejm konwokacyjny rozżarły w tej sprawie tak straszne kłótnie, że biskup poznański wkroczył do izby z kropidłem, by wodą święconą pomiarkować panów posłów. Cel poniekąd osiągnął, wzbu- dzając powszechną wesołość. Królowa zgodziła się wreszcie ustąpić ze stolicv. Osiadła na Bielanach. W ostatniej chwili, kupiwszy za sześćset złotych posła czernihowskiego, Łukasza Horodyriskiego, próbowała zerwać obrady. Pomimo to uchwały zapadły. Elekcję wyznaczono na czerwiec 1697 roku, wykluczając od tronu „Pia- sta". Króla zabrakło, żyła za to energiczna, wściekle ambitna i zasobna w środki macierz rodu, Francuzka z krwi i kości. Okoliczności te zdawały się zapowia- dać sukces jednemu z młodych Sobieskich i polityce francuskiej, a to tym bardziej, że Ludwik XIV postanowił początkowo popierać królewiczów Alek- sandra lub Konstantego. Nie urzeczywistniła się żadna z tych możliwości. W znacznej mierze i dlatego także, że Marysieńka od samego początku, jak tylko mogła, tak krzyżowała politykę ambasadora Francji. Później, w chwili najbar- dziej decydującej, osiadłszy w Gdańsku przejmowała nadchodzącą z Paryża pocztę dyplomatyczną, zatrzymywała same listy, odsyłając rodakowi do War- szawy puste koperty. Opinia szlachecka miała rację. Wdowa po bohaterze pragnęła jednej z dwóch rzeczy: wydać się za mąż po raz trzeci i pozostać na tronie lub wyjechać z Rzeczypospolitej, wywożąc skarby i pieniądze. Ten drugi cel osiągnęła. Działania rodzonej matki oraz sabotaż magnacki zepchnęły na bok Jakuba Sobieskiego. Narodowa dynastia nie utrwaliła się w Rzeczypospolitej. Mały i szary człowieczek nie wymyśliłby prochu ani nie odmieniłby stosunków. Jed- nakże nie sprowokowałby zapewne państwa do skoku w przepaść. Kiedy nareszcie doszło do głosowania, województwo krakowskie - zgodnie z tradycją najpierw zapytane o zdanie - krzyknęło chórem: „Niech żyje Jakub!" Widocznie wśród zwykłej szlachty sporo wciąż było ludzi jednomyśl- nych z Janem Chryzostomem Paskiem, który modlił się ongi, by korona nie schodziła z głów potomków Jana III. Ale uparte mianowanie ówczesnej Rze- czypospolitej państwem „szlacheckim" to czynność co najmniej dziwna. Właśnie podczas owego bezkrólewia zaczynał wypływać na szersze wody Krzysztof Stanisław na Baksztach i Żyrmunach Kieżgajłło Zawisza, w przy- szłości wojewoda, na razie starosta miński dopiero. Do magnatów zaliczać go można było, od biedy jedynie, dzięki żonie - Teresie na Łohojsku Tyszkie- wiczównie, którą wydała na świat córka samego Pawła Sapiehy. W pięć lat później starosta Krzysztof wsławił się uczynkiem dość znamiennym. Przyrod- nia siostra jego połowicy, pochowawszy kolejno dwóch małżonków - Chpd- kiewicza i Paca - zhańbiła imię własne i wszystkich krewnych, oddając rękę oficjaliście, szlachcicowi nazwiskiem Kaczanowski. Zawisza uznał to za grzech równy sodomii. Po rozmaitych wzajemnych zajazdach i napaściach, w święto Trzech Króli 1702 roku rozpędził na cztery wiatry drużynę szwagra („Bóg, sprawiedliwy mściciel honoru mego, dał mi go atakować..."), jego zaś samego zagnał w podziemia kościoła w Żołudku, nazajutrz wydobył stamtąd, osądził, skazał na śmierć i kazał ściąć. Wybaczył mu przedtem wszystkie winy i pozwolił przyjąć sakramenty. „Taki koniec żeniącym się nierównie i spiera- 8 tącym się z dostojniejszymi" - napisał w pamiętniku. Władze duchowne zamknęły na czas pewien sprofanowany kościół, świeckie nie uczyniły nic. Oto Rzeczpospolita ,,szlachecka". Co prawda Zawisza był obywatelem i dostojnikiem Litwy, gdzie właściwości ustroju niemal zupełnie pozbyły się zasłon i gdzie wskutek tego uciśniona szlachta zaczynała się zdobywać na odruchy rozpaczliwe, lecz bezrozumne. Trwało jej wrzenie aż do końca, rozmyślnie podsycane przez Jana III. Teraz zabrakło jednak przywódcy świadomego celu politycznego, a królowa Mary- skńka dla taktycznej rozgrywki z wrogimi jej osobiście Sapiehami szepnęła iłowa zachęty i sypnęła pieniędzmi. 17 października 1696 roku chorąży litewski Hrehory Ogiński zawiązał w Wielkim Księstwie konfederację antysapieżyńską. Natychmiast spotkał go dotkliwy zawód, bo Bogusław Baranowski, wódz dobijających się żołdu skon- federowanych wojsk koronnych, odmówił wszelkiej pomocy. Już w listopadzie hrrman Sapieha obiegł przeciwników w Brześciu i wkrótce zmusił ich do kapitulacji. Pierwszy akt wojny domowej na Litwie wypadł blado, tragicznie wyglądać miały dopiero następne. Na razie grubo zyskiwał Paryż. Ambasador Ludwika XIV gorliwie pośred- niczył, wpłynął też na treść układu, głoszącego między innymi warunkami ugodę Sapiehów z Ogińskimi oraz z wpływową rodziną Kryspin von Kirszen- szteinów, z których jeden był wtedy biskupem żmudzkim. Wszystkie te familie zgodziły się solidarnie popierać kandydata francuskiego. Spokój jak gdyby powracał. Zanim nadszedł termin elekcji, Bogusław Bara- oowski ukląkł w katedrze lwowskiej przed hetmanem Jabłonowskim, co przy- pieczętowało fakt rozwiązania się konfederacji wojska koronnego. XK ma tedy dla Francji innej rady, jak zjednać sobie na północy sprzymierzone mocarstwo, rtóre by potęgę dworu austriackiego na wodzy trzymało [...] Jest więc sprawą niesłychanej wagi pozyskać sobie Rzeczpospolitą - pisał LudwiK XIV do rezydującego w Warszawie księdza de Polignac. Elekcj ówczesna - warcholska jak nigdy jeszcze, sprzedajna, łajdacka, a o przyszłych losach Rzeczypospolitej rozstrzygająca bezapelacyjnie - elekcja ta była fragmentem szerokiej gry europejskiej. Od wieków skłócone „domy" Francji i Austrii wyrywały sobie z rąk pozycję nadwiślańską, która znajdowała się wprawdzie w stanie pożałowania godnym, lecz mogła być przetworzona w silny bastion, miała po temu dane materialne. Na wschodzie car Piotr nie tyle pomrukiwał groźnie, co wprost wypowiadał się przeciwko kandydatowi francuskiemu, z góry słusznie podejrzanemu o skłonność do zawarcia pokoju z Turcją, zagrażał majętnościom magnatów litewskich. U schyłku XVII wieku Francja była już, niestety, czymś zupełnie innym niż przed dwudziestu kilku laty, w dniach wyboru Jana III. Ciągłe wojny, nie- botyczne ambicje Króla-Słorice zużyły siły i zasoby najpotężniejszego państwa na kontynencie. Ludwik XIV szykował się do zagarnięcia Spadku po wyga- sających Habsburgach hiszpańskich, lecz na wschodnich frontach rejterował. Zwracał zagarnięte ziemie, godził się na kompromisy i układy z nienawistnymi sobie ludźmi i zasadami. Właśnie w r. 1696 zaczynał zabiegi o pokój nad Renem. Poświęcony tym dziejom rozdział najświeższej książki Filipa Erlan- gera nosi tytuł,bardzo znamienny: Les adieux d la gloire. Powodzeń milita- rnych wprawdzie nie brakło, niedługo przedtem nie udała się Anglikom próba desantu w porcie Brest, lecz zdolni wodzowie Ludwikowi nie byli po prostu w stanie wyzyskać odpowiednio własnych zwycięstw. Okazało się, że skarb francuski także ma dno. Obciążony ponad wszelką miarę chłop cierpiał już nie nędzę, lecz głód. Tymczasem listy, nadsyłane z Warszawy przez księdza Melchiora de Polig- nac, rozbrzmiewają monotonną melodią: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Wierszyk, skomponowany u nas nieco później, głosił, że szlachcic krajowy: To sprzedajna dusza. Nabrał od królewiczów, nabrał od Kornego, Nabrał Polak od Sasów i Szweda czwartego, A przecie nie widzimy, żeby co przybyło. Znać, że się w wór dziurawy to wszystko włożyło. Bezimienny autor uległ pokusie fprmalizowania. Napisał: „szlachcic", i spoczął na laurach. Uczony Kazimierz Jarochowski sprostował mętne mnie- mania, sprecyzował pojęcia. Stwierdził, że podczas układów z ziemiaristwem pomorskim Polignac obiecał pieniądze na obleganie Kamieńca Podolskiego, na spłacenie zaległości żołnierskich, na wykupno Lęborka i Bytowa, i tak dalej. „Panowie - konkludował Jarochowski - biorą pieniądze na zapychanie włas- nych kieszeni, szlachta na pokrycie publicznego niedostatku." Polignac żądał od swego króla liwrów i talarów, a nie mogąc się ich doczekać pożyczał złote od polskich magnatów. Potrzebował natychmiast środków na wstępne inwestycje przekupcze. Już w listopadzie 1696 roku był raczej pe- wien sukcesu. Stronnictwo francuskie przedstawiało się wręcz imponująco. 10 V Koronie przyozdabiało je nazwisko prymasa Radziejowskiego, na Litwie hetmana Sapiehy. Młodsi Sobiescy nie zdradzali ambicji politycznych. Bawili w Paryżu incog- oao, lecz pomimo to Ludwik XIV obdarzył ich zaszczytem przysługującym wyłącznie osobom bardzo wysoko postawionym. Królewicze uzyskali prawo publicznego ucałowania księżnych burgundzkiej oraz orleańskiej. Francuskim kandydatem do tronu polskiego został ostatecznie trzydziesto- izcscioletni bratanek Kondeusza Wielkiego, Franciszek Ludwik de Bourbon, książę ContL Był on czymś znacznie wyższym od najwyższego arystokraty, bo ksacoem krwi, członkiem dynastii. A ponadto on jeden w swym pokoleniu nie byt skażony pokrewieństwem z robiącymi zawrotne kariery bastardami kró- lewskimi. Paryż zamierzał nas obdarzyć nie lada jaką personą, która miała to aiebywałe szczęście życiowe, że stała się tematem jednej z najlepszych cha- jłtyk, wyszłych spod pióra Saint-Simona. Cooti wygląd miał czarujący. Nawet braki fizyczne i duchowe dodawały mu jeszcze Ramiona zbyt wysokie, głowa lekko pochylona na jedną stronę, śmiech, który u kogo porównano by do ryku osła; poza tym był niesłychanie roztargniony. Nadskakujący wobec kobiet, zakochany w niejednej, dobrze traktowany przez wiele, był poza tym przy- wobec wszystkich mężczyzn. Jego ambicją było podobać się szewcowi, służącemu, traga- . lektyki, zarówno jak ministrowi [...] Był też stałym ulubieńcem towarzystwa, dworu, , bożyszczem ludu i żołnierzy, bohaterem dla oficerów, nadzieją wszystkiego, co najwy- e, ulubieńcem parlamentu, przyjacielem z wyboru uczonych, a często nawet podziwem Sorbony, prawników, astronomów i najpoważniejszych matematyków... I serdecznym druhem garbatego marszałka de Luxemburg, „ojca i protek- tora złego prowadzenia się i rozpusty, jakiej mimo podeszłego wieku ciągle się oddawał". Jeden tylko Ludwik XIV zdecydowanie go nie lubił i nigdy nie obdarzył żadną funkcją państwową. Niechęci monarszej nie wyjaśni chyba sama tylko zazdrość W 1685 roku książę Conti, nie mogąc już dłużej znieść nudów paryskich, dla rozrywki przyłączył się do wojska cesarskiego i wojował prze- ciwko Turkom, sprzymierzeńcom Francji. Dopuścił się więc czynu, o którym obszernie dzisiaj rozprawiają bardzo straszne paragrafy kodeksów karnych: kto podczas trwania wojny, nie będąc członkiem nieprzyjacielskich sił zbroj- nych, działa przeciwko państwu albo sojusznikom..., tego wynagrodzić należy wiezieniem nie niżej lat dziesięciu, dożywociem lub wyrokiem śmierci. Księcia Conti dotknęła tylko niełaska królewska. W naszym pisarstwie historycznym od dawna zakorzenił się nawyk uważa- nia każdej kandydatury francuskiej za automatycznie zbawienną. Głosi się, że 11 Francuz na tronie to reforma polityczna, wzmocnienie władzy monarszej, typowy dla ówczesnej Europy absolutyzm. Ależ nadsekwański porządek pańs- twowy stworzony został nie przez arystokrację czy książąt krwi, lecz przeci- wko nim! Skąd bierze się ślepa wiara, że polsko-litewską chatę wzmocniliby ludzie zaprawieni w podkopywaniu własnego, francuskiego pałacu? Zdaje się, że książę Conti miał talent przede wszystkim do zyskiwania popu- larności wśród rodaków, ludzi tego samego języka i obyczaju. Ludwik XIV gorąco pragnął pozbyć się z Paryża niecierpianego kuzyna i z tego także powodu poparł jego kandydaturę, gdy zawiodły rachuby na młodszych Sobie- skich. Sam Conti - licząc na awanse za następnego panowania, rozkochany ponadto w małżonce innego Burbona - „w całej tej sprawie nadzwyczaj chłodny, bardzo starannie pilnował, by wzięto pod uwagę wszystkie trudnoś- ci". Nie przejawił ani cienia zapału do berła po Janie III. Pomimo wszystko - byłby na pewno lepszy od tego, który otrzymał owo berło. Nie sposób zejść poniżej dna. Strona habsbursko-niemiecka poczynała sobie wówczas dziwnie niemrawo. Jej głównym protegowanym był przez czas długi właściwie Jakub Sobieski, szwagier cesarza i króla hiszpańskiego. Germańskie poparcie jeszcze bardziej pogrążało nieszczęsnego królewicza w oczach szlachty, tradycyjnie nieufnej wobec bezpośredniego sąsiada od zachodu. Lecz gdy na Litwie Sapiehowie wypowiedzieli się stanowczo za Francuzem, pomniejsze rycerstwo poczuło wzmożony sentyment do jego konkurentów. A było ich wielu, stanowczo zbyt wielu: Jakub, elektorowie bawarski i badeński, książęta neuburski i lotaryri- ski, nawet zdetronizowany król angielski, Jakub Stuart... Nową, przez nikogo dotychczas nie wyglądaną kartą zagrał pewien karie- rowicz, prowokator i zwyczajny oszust. Kasztelan chełmiński, Jan Przeben- dowski, zmienił-był swego czasu wyznanie kalwińskie na katolickie, by otwo- rzyć sobie drzwi senatu. Uchodził za przysięgłego zwolennika Sobieskiego, lecz w gruncie rzeczy wysługiwał się Polignacowi i perfidnie kompromitował królewicza. Na początku 1697 roku przyszedł mu do głowy pomysł wyzyskania koneksji familijnych. Był spokrewniony przez żonę z rodziną Flemmingów, której narodowość niesłychanie trudno określić. Wywodziła się podobno z Flandrii, lecz od dawna zakotwiczyła w Anglii, Danii, Niemczech i w Szwecji. (Zygmunta III przywiózł wszak ze Sztokholmu admirał Flemming.) W inte- resującym nas tu czasie jeden z Flemmingów, Jerzy, był feldmarszałkiem brandenburskim, drugi zaś, Jakub Henryk, piastował w Saksonii godność pułkownika. Za jego pośrednictwem Jan Przebendowski zaproponował listow- nie elektorowi saskiemu, Fryderykowi Augustowi z dynastii Wettinów, 12 zabiegi o tron polski. Liczył na sowitą zapłatę w przyszłości i nie przeliczył się wcale. V ten sposób pojawiła się w naszej historii postać Augusta Mocnego, który w swej właściwej ojczyźnie zwie się August der Starkę, lecz niekiedy także der Grosse. Dalsze dzieje Rzeczypospolitej potoczyły się gorzej niż niefortunnie - znajdzie się aż za wiele okazji do rozprawiania o Auguście Mocnym. Ma razie wystarczy nieco uwag o tych jego cechach, które stały się legen- dune. W szkolnych czytankach niemieckich łatwo natrafić na opowiadanie pod tytułem: August der Starkę und der Schmied. Mowa tam o podkowach, kru- *xoaych przez króla, oraz o talarach, skręcanych w tulejki przez kowala. Elektor saski słynął z niebywałej siły. Mieściła się ona w ciele urodziwym, zgrabnym, lecz wcale niezbyt wielkim. August musiał dobrze zadzierać głowę, namawiając ze swym socjuszem i kompanem, carem Piotrem I, który odzna- =ał s*e rozmiarem wręcz nadludzkim. Ulotniły się jakoś wspomnienia o innych sprawnościach Sasa. Tymczasem zaany nam już Krzysztof Zawisza mimochodem tylko wspomniał, że miody pan lekko zgniatał w palcach grube kufle srebrne. Znacznie więcej podziwu wzbudziły w staroście strzeleckie umiejętności przybysza: „ucinał z pistoletu •nki przewieszone, kulę w kulę pędził z prawej i z lewej ręki strzelając, i na wspak pistolety obracając w cel uderzał; z muszkietu od gęby bez przykładu obijał na tysiąc kroków..." W miesiącu maju - orzekł pan Zagłoba - „taka jest aury lubość, że nawet wiór ku drugiemu wiórowi afekt czuć poczyna". August urodził się 12 maja 1670 roku i aż do zgonu żarliwie hołdował Afrodycie (zwanej przez Rzymian Weoerą). Niesłusznie jednak potomność dopatrzyła się w jego postępkach dowodów wyjątkowego wyuzdania. Nikt nie przeczy istnieniu legionu kocha- nek ani skutkom w postaci tabunu dzieci nieślubnych. Wydaje się jednak, że Mocny różnił się od sobie współczesnych nie tyle obyczajem, co możliwoś- ciami fizycznymi jedynie. Przybył do nas z Niemiec. Piotr Lafue, autor książki o życiu dworów germańskich w stuleciu XVIII, pisze na str. 116, że poddani ówcześni gardzili monarchą nie uprawiającym podbojów miłosnych. I odwrotnie — jego wyczyny na tym polu schlebiały ich dumie narodowej. Przeciętny mieszczanin bardzo rygorystycznie strzegł cnoty we własnej rodzinie, lecz rad widział „słabostki" pana, uważając je za przywilej, nawet za powinność pomazańca. 13 Wiedząc o tym - głosi uczony Francuz — August Mocny, jednocześnie elektor saski i król polski, dla zaspokojenia milości własnej obu tych nacji, uważał za niezbędne pokazywać się kolejno w towarzystwie dwóch faworyt: Saksonki i Polki. Systematycznie obrażając szóste przykazanie spełniał obowiązki stanu. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że rozwiązła Germania zarażała wtedy cnotliwą Lechicję. I na podwórku tej ostatniej rozkwitały zasługujące na podziw kwiatki. Leszek Kukulski opublikował niedawno fragment listu, który Bogusław Radziwiłł napisał do tegoż nazwiska księżniczki Marii Anny, córki Janusza: wesele nie zabawi, jeśli będziemy chcieli iść przykładem jmp. Sobieskiego, marszałka teraź- niejszego wielkiego koronnego, który przed tygodniem ślub wziąwszy z wdową [...] poszedł z nią zaraz bez żadnego bankietu do pościeli. Ceremonia wprawdzie, że krótka i niekosztowna, bardzo mi się podoba... Dziś' raczej nie pisuje się w ten sposób do narzeczonych, zwłaszcza do pięt- nastoletnich. Jakże mało to wszystko podobne do statecznych afektów z Trylogii... A więc raz jeszcze wspomniało się dziwną i z trudem dojrzewającą miłość Jana do Marysieńki. Bohater podhajecki pokochał i przetworzył się w męską Penelopę. Wszyscy sobie używają podczas wyprawy, z dala od żon -biadał jak chłopaczek - i szwagier, hetman Radziwiłł, i panowie wojewodowie, i staro- stowie, i rotmistrze, tylko ja jeden usycham w niezłomnej wierności. Za kawalerskich zaś czasów - rozpamiętywał - zmieniało się kobiety najrzadziej co tydzień, a najchętniej codziennie. Połowica wypominała mu drużyny uro- dziwych dziewoi, które uchodząc przed ordą znajdowały schronienie w Pie- laskowicach, tudzież pewną tamże się znajdującą łaźnię, przeznaczoną do zbiorowych rozrywek. List kasztelana Przebendowskiego nie wzbudził zapału w Jakubie Henryku Flemmingu. Pułkownik nie przeczuwał, że otwiera się przed nim droga wio- dąca do ogromnych majątków i godności, a wreszcie i do ołtarza w Białej Podlaskiej, w towarzystwie Tekli Róży Radziwiłłówny, córki kanclerza wiel- kiego litewskiego. Za to elektor August nie przegapił okazji. Z jego rozkazu tenże Flemming w kwietniu 1697 roku pojechał do Warszawy na wywiad. Powrócił do niej wkrótce już w towarzystwie Przebendowskiego. Nie udały się Augustowi zabiegi o pozyskanie przychylności Ludwika XIV. Nikt początkowo nie przejmował się zbytnio usiłowaniami księcia, który zdobył się jednak na kilka bardzo konkretnych uczynków. August posun?? swe 14 pałki ku granicom Rzeczypospolitej, zapożyczył się grubo u bankierów żydo- wskich. Flemming i Przebendowski obiecali w jego imieniu pół miliona talarów wopkn, sto sześćdziesiąt tysięcy magnatom. Istniała jednak przeszkoda, której pieniądze nie zdołałyby przezwyciężyć. Królem polskim i wielkim księciem Litwy mógł zostać tylko katolik. 2 czerwca 1697 roku, gdy zgromadzona na elekcję szlachta już obradowała pod Warsza- wą, w Baden pod Wiedniem elektor saski, dziedzic tytułu i tronu protektorów i Łotra, wyrzekł się protestantyzmu, złożył katolickie wyznanie wiary. : przyozdobił szyję ulubionego ogara różańcem. Nadchodził wiek XVIII, dzieje Europy wkraczały w nowy, oryginalnie wyglądający rozdział. Wojny religijne stuleci poprzednich - XVI i XVII - zaryły kontynent krwią. Prorocy, nauczyciele rozmaitych ideologii oraz wyko-. •awcy ich zleceń, ci, co to szczerze, z przekonaniem i wiarą „mordowali ludzi, śpiewane psalmy pobożne", wierzyli niezłomnie, że posiew wspomniany i roń zrodzą pokolenia mężów równych apostołom. Pojawiła się generacja takich nihilistów, o jakich od zmierzchu Cesarstwa Rzymskiego nikt nie dyszał Zaskakujące zjawisko uznać trzeba za logiczne i zrozumiałe. We wszelkich - zarówno religijnych, jak świeckich - pochodach krzyżowych co niemiara zawsze fałszu. Pamiętamy wszak ludzi, którzy w ślad za Zygmuntem III i Anną japeUonką tłoczyli się u balasków katedry krakowskiej, nie znalazłszy uprzed- mo czasu na odpowiednie przygotowanie się do przyjęcia sakramentu. Tracili •oralny kręgosłup, zyskiwali godności senatorskie, tłuste dzierżawy, staros- twa— Konformizm deprawuje człowieka. Trudno wiedzieć, czy" zepsucie to dziedziczy się w sensie genetycznym. W znaczeniu wychowawczym dzieje się tak na pewno. Młodsi mają wzrok ostry, patrzą na rodziców zachowujących się bez godności, jak małpy. O polskiej i litewskiej szlachcie mawiano wtedy, że trzyma się twardo katolicyzmu, bo przed heretykami zamknięte są już wszelkie drogi w Rzeczy- pospolitej. Ostentacyjna prawowierność powiększa zło, bo zawsze nadaje się aa motyw usprawiedliwiający. Rozgrzesza każde łotrostwo. W pierwszych pokoleniach kontrreformatorów oraz ich przeciwników wielu było ludzi naprawdę wiernych idei. Misjonarze z prawdziwego zdarzenia wymarli. Czas płynął, opatrzyły się i wyblakły sztandary, świecące ongi jas- krawym kolorem. Ognie zapału nie mogą płonąć wiecznie. A najważniejsze, że maczej świat wygląda, kiedy trzeba go zdobywać, inaczej zaś wtedy, gdy przychodzi pora na sprawowanie osiągniętej władzy czy wszechwładzy, na korzystanie z jej przywilejów. Cóż dopiero, gdy rządzą już potomkowie zdo- 15 bywców! Dzieje Kościoła są w tej mierze bardzo pouczające, historia wyznań reformowanych akurat tak samo. Żadna reguła nie obywa się bez wyjątków. Małżonka elektora Augusta - Krystyna Eberhardyna z margrabiów brandenburskich na Bayreuth - potępiła męża-odstępcę. Nie zmieniła wiary, nie pojawiła się nigdy w Polsce i nie została ukoronowana, żyła zaś aż po rok 1727. Do powszechnej w Europie cynicznej normy nie pasowali wtedy tacy przeważnie, co nic politycznie nie znaczyli. Im głębiej w społeczny dół, tym więcej ich było. Nic nie znaczyli, na razie... Już tylko kilkudziesięciu lat brakowało do chwili, w której zdeprawowany obyczaj ancien re*gime'u zaczął się przepalać „w płomieniu świętym Marsylianki". 26 czerwca 1697 roku Jan Przebendowski musiał gnać przed południem do Ujazdowa, gdzie rezydował nuncjusz papieski, Davia. Chodziło o natychmia- stowe zatwierdzenie dokumentu, poświadczającego katolicką prawowierność elektora saskiego. Kasztelan chełmiński zrzucił maskę wtedy dopiero, gdy prymas Radziejowski przystępował do zbierania głosów szlachty. Aż dotych- czas Przebendowski, będąc nie tylko agentem Augusta, lecz i właściwym inicjatorem jego kandydatury, udawał stronnika królewicza Jakuba i współ- działał z wrogimi mu Francuzami. Davia nie ociągając się wydał wspomniane zaświadczenia. Większość szlachty opowiedziała się za księciem Conti. Jednakże prymas, objeżdżając pole elekcyjne konno, nie zdążył zebrać wszystkich kresek, zanim zapadł zmierzch. Odłożył więc ciąg dalszy i samą nominację króla do dnia następnego. Wystarczyło jednak krótkiej nocy czerwcowej, by liczba zwolen- ników elektora Augusta uległa podwojeniu. Widząc, że Francuz bierze górę, przedstawiciele skłóconych dotychczas dworów niemieckich zaniechali współzawodnictwa i zjednoczyli swe głosy. Co ważniejsze, złożyli wszystkie swe pieniądze w ręce Jakuba Henryka Flem- minga. Nastała nocna orgia pijaństwa i korupcji. Zdobyć należało przede wszystkim wielmożnych, szlachtę wystarczyło karmić, a zwłaszcza poić. Zada- nie było o tyle ułatwione, że pomimo gorliwych zabiegów i szczodrych obietnic Polignaca wielu panów wahało się w wierności względem księcia paryskiego. Ksiądz Melchior jął ich nawet skutecznie szantażować groźbą przerzucenia się Francji na stronę Jakuba Sobieskiego. To najskuteczniej oddziaływało na dostojników Rzeczypospolitej, którzy postanowili przehandlować jej koronę. Lecz teraz oto nawet Austria wyrzekła się Jakuba, udzieliła poparcia czło- wiekowi nowemu, to znaczy takiemu, co musiałby pozyskiwać sobie względy poddanych, płacić... 16 Postępowanie dworów niemieckich wyjaśnić sobie można bez szperania w sprawach tajemnych, masońskich. August Mocny rzeczywiście należał do rozmaitych zakonspirowanych bractw, kabalistyką interesował się ogromnie, ak od podziemi tych daleka droga do korony polskiej. Najważniejsza prawda pod słońcem głosi, że dwa razy dwa równa się cztery. Elektor saski był Niemcem, najważniejszym z książąt, „wikarym" Rzeszy Niemieckiej. Dotychczasowy życiorys polityczny młodego człowieka da się przedstawić zwięźle. Saksonią - po zgonie brata - rządził od trzech lat zaled- wie. Poprzedzające cztery przewojował w Niderlandach i nad Renem - prze- ciwko Francji. Tuż przed naszą elekcją - to znaczy w roku 1695 i 1696 - komenderował armią austriacko-saską, czyli niemiecką, przeciwko Turkom - krzeńcom Francji. Teraz występował jako solidarnie poparty przez współzawodnik francuskiego księcia krwi. Naprawdę można się i bez domniemali co do masońskich zakusów na szczęśliwy żywot kato- i Rzeczypospolitej. Xa polu elekcyjnym pod Warszawą Niemcy, protestanci i katolicy, walczyli z Ladwikiem XIV. Rozegrali, i to zwycięsko, kolejną partię. Nie wolno ani ich oskarżać, ani dziwić się im, bo robili swoje. Moralna odpowiedzialność za to, co się stało, spada na polsko-litewską magnaterię oraz część szlachty. Wonie- liśmy wtedy równie zachwycająco, jak i pozostała reszta kontynentu, co w niczym nie zmieniało istoty rzeczy. Tonąca w gnoju moralnym elekcja rozstrzygała kwestię władzy państwowej, miała powierzyć określonemu człowiekowi możność i prawo podejmowania decyzji ważnych dla losu aaiioDÓw. Sio przeszło lat wcześniej zjednoczone siły kontrreformacji zniszczyły zgłoszony przez Jana Zamoyskiego wniosek uregulowania wolnych elekcji, wprowadzenia zasady głosowania większością. Piąte dopiero po tym wydarze- ni bezkrólewie miało zapłacić za to cenę pełną. Dziedziczy się nie tylko dokonania, lecz i brak takowych. 27 czerwca przeważająca część szlachty opowiedziała się mimo wszystko za Francuzem i o godzinie szóstej wieczorem prymas Michał Radziejowski ogłosił księcia Conti królem. Obóz przeciwny znalazł jednak rzecznika, i to takiego, któremu piastowana przezeń godność duchowna dawała przywileje szczególne. Biskupi kujawscy lasiadali wprawdzie w senacie za krakowskimi, nie przestawali być jednak drugimi w dostojeństwie hierarchami Wielkopolski, dzielnicy prastołecznej. Istniał ważny precedens historyczny: Stefana I koronował był biskup kuja- wski, Stanisław Karnkowski. Prymas, zwolennik Maksymiliana Habsburga, 17 uczynić tego nie chciał i został doraźnie odsunięty na bok, o czym doskonale pamiętał rozmiłowany w tradycji kraj. biskup Stanisław Kazimierz Dąmbski, hrabia na Lubrańcu, długo i sta- nowczo wyznawał program najsłuszniejszy. Kandydował do roli męża opatrz- nościowego, zarobił na przydomek „rajfura korony polskiej". Był przysięgłym i wiernym zwolennikiem Jakuba Sobieskiego. Jako wyznawca orientacji austriackiej wprost nienawidził Francji, a widząc jej sukces objął moralne i polityczne przywództwo nad zwolennikami popieranego już i przez Wiedeń Sasa. Ogłosił go królem, dokonawszy tego co prawda poza polem elekcyj- nym. Hymn Te Deum laudamus dwukrotnie rozbrzmiewał owego wieczoru w katedrze warszawskiej. Najpierw zaintonował go otoczony tłumem „konty- stów" Michał Radziejowski. W kilka godzin później powtórzył ceremonię Dąmbski ze swoimi. Zaraz potem pułkownik Flemming zaprzysiągł w imieniu Augusta II pakta konwenta. W ciżbie przysłuchujących się temu żarliwców katolickich tylko dwóch ludzi traktowało widać swą wiarę naprawdę serio. Łowczy podlaski Chalecki i podstoli wileński Grajewski jęli wołać, że przy- sięga innowiercy złożona w kościele katolickim nie może być ważna. Dotych- czasowi socjusze porwali się na nich szablami - tu na miejscu, w świątyni! - a biskup kujawski krzyczał ze stall: ,,Zabijcie ich! Zabijcie!" Nazajutrz Dąmbski powrócił na pole elekcyjne i raz jeszcze ogłosił Augusta monarchą. Wolał dopełnić formalności. Trzy miesiące wcześniej krajowi zwolennicy Contiego odbyli w Warszawie naradę z księdzem de Polignac i przysłanym mu do pomocy opatem de Cha- teauneuf. Doradzali Francuzom energię i pośpiech. Twierdzili, że prawdziwe rozstrzygnięcie zapadnie po elekcji. Jak gdyby powracała sceneria sprzed stu i stu dziesięciu lat. Znowu dwóch ludzi ogłoszonych zostało królami Rzeczypospolitej. Historia nie powtarza się jednak, zdarzają się tylko formalnie podobne sytuacje. W danym wypadku zabrakło rzeczy najistotniejszej - indywidualności pokroju Stefana Batorego, Jana Zamoyskiego i Stanisława Żółkiewskiego. Na zdecydowane działanie zdobył się jeden tylko człowiek. Ten akurat, który pod względem moralnym i umysłowym zupełnie owych mężów nie przypominał. Elektor Fryderyk August Mocny. 4 lipca ruszył z Saksonii, prowadząc osiem tysięcy żołnierza, i w tydzień później stanął w Tarnowskich Górach. Po drodze nie omieszkał dopełnić we Wrocławiu powinności dobrego katolika - spowiadał się i komunikował wobec licznych świadków. Raz jeszcze z ostentacją odprawił te ceremonie w Pieka- 18 ndi Śląskich, przed cudownym obrazem, i zaprzysiągł warunki wyboru. Towarzyszyły mu już wtedy liczne a dostojne delegacje jego polskich i lite- wskich zwolenników, wśród których nie zabrakło biskupa Dąmbskiego. 31 lipca z całym swym wojskiem i orszakiem przybył do Łobzowa. Obeszło się bez stosowania przemocy, bo oporny początkowo Franciszek Wielopolski, mrgrabia Gonząga Myszkowski, uległ wymowie argumentów natury mate- rialnej, otworzył przed Sasem bramę Krakowa. Pod jej sklepieniem elektor aerwał z głowy perukę, wołając: ,, Niech jako Polak i król polski wjeżdżam do •Mbcf, nie jako cudzoziemiec!" W kilka tygodni później, stojąc przed ołta- atm katedry wawelskiej, machnął świeżo przypasanym Szczerbcem na cztery serowy świata. Patetyczny gest stanowił finał koronacji, której biskup Dąmbski dopełnił 13 września 1697 roku. Insygnia królewskie wydobyto poprzednio ze skarbca t dziurę w murze. Większość senatorów upoważnionych do dysponowania ii należała bowiem do obozu kontystów, a wyłamywanie drzwi dostar- n nazbyt już namacalnego dowodu gwałcenia prawa. 15 września wiozące księcia Conti okręty francuskie przepływały dopiero Sowi Dowodził nimi słynny Jean Bart, jeden z najznakomitszych marynarzy swego kraju, niemłody już, niezmiernie zasłużony, lecz po raz pierwszy mia- nowany .w owym roku komendantem eskadry, zresztą w stopniu porucznika zaledwie. Świeżo nobilitowany mieszczanin z Dunkierki nie mógł dostąpić •joiej godności. Dawniej zdobywał laury służąc w królewskiej flocie kor- sarskiej, bo regularna była dlań niedostępna. Synowie Jeana Barta doszli w •Młynarce do wysokich stopni, jeden z nich został nawet wiceadmirałem. two ich nie było już tak nieprzyzwoicie świeże, jak ojcowskie. U schyłku września, kiedy w Krakowie obradował sejm koronacyjny, Bart zakotwiczył między Oliwą a wrogim Contiemu Gdańskiem. Książę „był nader daleki od pożądania sukcesu, jakim byłoby wyniesienie go na tron, o którym sigdy nie marzył". Zmarnował we Francji cały lipiec i sierpień, na polskie wybrzeże przywiózł swą niechęć i sporo pieniędzy. Żołnierzy prawie nie miał. Przypuszczał, że przyprowadzą ich jego polscy i litewscy zwolennicy, wybor- cy. „Zamiast wojska, które nie uczyniło ani kroku w jego stronę, widział tylko tłum chciwych Polaków, naciskających go, by spełnił obietnice księdza de Polignac." Tłum był zresztą mniejszy, niż się spodziewano, kontyści z wolna ściągali nad morze. Latem szlachta ogłosiła rokosz przeciwko Augustowi, opanowała samą Warszawę, zachowywała się dość zapalczywie. Ale czas upływał, fakt dokonany w postaci koronacji robił swoje, reszty dokonała opieszałość Gon- 19 tiego i zupełny brak zapału u popierających go magnatów, skorych tylko do karier, lecz nie do przelewu krwi, a chociażby tylko do ryzyka. Lubomirski ociągał się i marudził dokładnie tak samo jak Sapieha. W klasztorze oliwskim odbywały się uczty, lecz zanim rycerscy stronnicy Paryża zdołali posunąć się zbrojnie w głąb lądu, na wybrzeżu pojawiła się kawaleria saska. Przyciśnięto ładujących się na okręty Francuzów, uwożące ich łodzie znalazły się pod ogniem. 8 listopad^ Jean Bart rozwinął żagle i odpłynął, zagarniając pięć statków gdańskich. Fregata, na której pokładzie znajdował się Conti, osiadła pod Kopenhagą na mieliźnie. 12 grudnia książę odetchnął całą piersią. Oto znowu był w Paryżu! „Nie umiał ukryć rozpaczy przy wyjeździe, nie mógł przeszko- dzić temu, by dostrzeżono jego wielką radość z powrotu" - zapewnia Saint- -Simon. We Francji niczego nie dokazał i zmarł w roku 1709. Wiekowy Ludwik XIV zdołał go przeżyć. Elekcja, która dała Rzeczypospolitej Augusta II Mocnego, była pod trzema względami nowatorska. Po raz pierwszy w naszych dziejach pominięto potomków zmarłego monar- chy, pogwałcono moralne uprawnienia dynastii. Po raz pierwszy złamana została XVI stulecie pamiętająca zasada szlachecka, streszczająca się w haśle: „Aż do gardł naszych nie chcemy Niemca!" I po raz pierwszy mniejszość rozstrzygnęła o wyniku elekcji. W chwili krytycznej, kiedy August zajął Wawel, szlachta rokoszowa posta- wiła wartę przy trumnie króla nieboszczyka. Zabezpieczyła ją przed zamachem zbrojnym i uwięzieniem. Uniemożliwiła w ten sposób Sasowi dopełnienie tradycji, która wymagała, by pogrzeb poprzednika uświetniał koronację następcy. W katedrze krakowskiej stanął więc katafalk symboliczny, a zwłoki Jana III pozostawały jeszcze przez lat trzydzieści sześć u kapucynów w War- szawie. DROGA ZA KRATY Była ta smutnaja fora, Kogda Rossija mołodaja W borienijach siły napriagaja Mużala g gienijem Pietra. Aleksander Puszkin, Paltami r, rady, dygnitarze, urzędnicy, rycerstwo i szlachta Wielkiego Księstwa Litewskiego [...] zgromadzeni [...] wiadomo czynimy i zeznawszy [...] że szczęśliwiej się naszym, rycerstwu Wielkiego Księstwa Litewskiego nie powodziło, poddani pod jednym panem i monarchą zostawali [...] Potem zaś, gdy słodka i i żądza wskutek opieszałości panujących w ten zacny naród litewski z Polski i (akcjom przez wolne „nie pozwalam" pole otworzyła, zaraz Wielkie Księstwo naczyć i w granicach kurczyć się poczęło, możniejsi nad uboższymi przemagali, praw i •••r hmhrh nie pilnując ani ludzkich, jak się to i po dziś dzień działo. Zważywszy to wszystko, zgromadzona szlachta litewska postanawia wkro- czyć w ślady tych narodów, które „wolność albo raczej swawolną licencję albo w rząd jednego monarchy dostały się" i dzięki temu w ,,bo- bez scysjej i kolizjej trwają, jako się to we Francjej, Anglijej, Szwecjej,'Czechach, Węgrzech, Prusiech, Turczech i u pogan na pokazuje". Litwini zrzekają się więc praw „wszelkich na nikczemne polskie", uznają Augusta II za dziedzicznego wielkiego księcia •bdarzooego władzą nieograniczoną. Wzywają go do karania nieposłusznych „bez żadnego sądu i prawa". Przytoczone zostały fragmenty tak zwanego „postanowienia wileńskiego", ogłoszonego 24 listopada 1700 roku, w trzy lata zaledwie po koronacji Augu- sta IŁ Nie ma między historykami zgody co do znaczenia tego dokumentu. Jedni widzą w nim ślad wczesnych dążeń do naprawy państwa, inni... prowo- kację polityczną, fałszywy manifest, mający na celu skompromitowanie króla w oczach szlachty. Nie można zresztą wykluczyć, że sam August pragnął ją sprowokować, by własnym wojskiem saskim zgnieść rebelizantów i ustanowić nrarde prawo królewskie. O jednym bowiem wątpić nie wolno: fałszywe czy neielne, „postanowienie wileńskie" ujawnia rzeczywisty program Sasa. On 21 naprawdę chciał iść w ślady tych państw, które w „rząd jednego monarchy dostały się". Wszystko to razem wzięte nie wystarczy jednak na pomnik dla ambitnego władcy. Zgodnie z przysłowiem o piekle i dobrych chęciach liczą się na tym padole nie zamiary, hasła i plany, lecz realnie osiągnięte skutki. Zanim doszło do ogłoszenia „postanowienia wileńskiego", August zdążył własnoręcznie dopomóc w założeniu całej Rzeczypospolitej zagranicznej obroży na szyję. Otrzymał więc koronę państwa pogrążonego w niebywałym dotychczas kryzysie, lecz wcale jeszcze nie skazanego na zagładę. Istnieje pewien gatunek egzotycznego jaszczura, który tracąc siły nabiera przerażającego wyglądu, stroszy grzebień i niemal ogniem zionie. Rolę podobną do tej maskarady odegrały u nas zwycięstwa Jana III. Wzbudziły pewien szacunek wobec toną- cej w niemocy Rzeczypospolitej. Wielki żołnierz jako tako zabezpieczył gra- nice. Zapłacił Moskwie dużą cenę za pokój. Trzymał się kurczowo koalicji, „ligi chrześcijańskiej", i nie bez zysku, bo atakowani z trzech stron Turcy przestawali nareszcie być nam groźni. Europa pamiętała Wiedeń oraz inne „niezliczone zwycięstwa" nad bitnymi wyznawcami Proroka. Nikt się na razie nie kwapił do zadzierania z warcho- łami, którzy dotychczas wcale sprawnie umieli rąbać. W Uluczu koło Sanoka stoi nieduża, przepiękna cerkiew drewniana. Zbu- dowana w roku 1512 została ostatnio odnowiona w sposób zasługujący na najwyższy szacunek. Jedną z jej ścian wewnętrznych zdobi bardzo ciekawa polichromia. Nieznany mistrz malował w roku 1682, po czym odłożył pędzel i jakoś już nie powrócił do swego dzieła. Można się domyślać, czemu przerwał pracę. Na wiosnę 1683 roku około niezbyt odległego Kamieńca skoncentro- wali się Tatarzy i zamierzali maszerować na Śląsk. W tym samym wojewódz- twie rzeszowskim leży powiatowe wprawdzie, lecz niewielkie miasteczko Brzozów. W miejscowości tej obejrzeć można monumentalny kościół, który z powodzeniem mógłby stanowić ozdobę Warszawy. Wzniesiono go w później- szym okresie rządów Jana III, już po Wiedniu. Coś to jednak mówi o ówczes- nych dziejach wewnętrznych Rzeczypospolitej. Dźwigała się widać gospodar- czo, spokój nie tyle powracał, co zagaszczał na tradycyjnych szlakach najazdów tatarskich. To państwo mogło trwać i nawet okrojone w przyszłości dotrwać chwili sposobnej do reformy wewnętrznej. Już przecie leczyło rany, rosło jeśli nie w siły jeszcze, to na pewno w zasoby. Zbawieniem był dlań pokój i troska o zachowanie chwiejnej, ale istniejącej równowagi w stosunkach międzynarodo- 22 Zbytni* spotężnienie któregokolwiek z bezpośrednich sąsiadów zapo- i rzeczy ostateczne. n od początku zamyślił radykalną i potrzebną reformę. Chciał Rzeczypospolitej absolutyzm monarszy. Cytowane przed chwilą rienie wileńskie", wprost czy też pośrednio będące jaskrawym i tej tendencji, opublikowano wtedy, gdy tuż przy naszych granicach i c fatalny rachunek armaty grzmiały tak, że w całej Europie słychać było. : miały po upływie dwudziestu i jeden lat. August II ponosi bezpo- , odpowiedzialność za ich najpierwsze, decydujące salwy. rienie wileńskie" to ciekawy dokument. Autorzy jego potrakto- t katanę w sposób typowo polityczny. Woleli zapomnieć, gdzie magnateria j wybujała i kto mianowicie pierwszy krzyknął „veto!". Mieli rację o tfłt cyfko, że wolności polskie, żywcem przeszczepione na grunt pod wzglę- 4e« kulturalnym niezbyt dojrzały, tu i ówdzie wypokraczyły się w istne •poeczeaie pierwowzoru. Owo krytykujący Polskę tekst napisany został czystą polszczyzną (w cyto- nrywkach tylko nieliczne wtręty łacińskie trzeba było przełożyć). • ne to zgodnie całkiem ze świeżą ustawą. Podczas sejmu elekcyjnego w 1697 większość posłów litewskich, działających wbrew woli Sapiehów, •ocparia tak zwaną „koekwację", czyli zrównanie praw Wielkiego Księstwa z koronnymi. Chodziło o to, że na Litwie najwyżsi dygnitarze cieszyli się nieco prerogatywami niż ich polscy koledzy. Rozjątrzona szlachta •ocznpliła więc trochę przewileje swej rodzimej magnaterii, a przy okazji t moc obowiązującą powszechnej już praktyce ziemiańskiej, uznała język urzędowy w Wielkim Księstwie. „Łoekwacja praw", lecz w trzy lata później „postanowienie wileńskie", jak bej podkreślające odrębność Litwy. Tak wyglądała rzeczywistość, mało podobna do tez o całkowitej polonizacji i o rzekomym pochłonięciu łotwy przez Polskę. Kazimierz Brodziński i w sześćdziesiąt lat po nim Ernest Renan powiedzieli absolutna, prawdę. Uznali narodowość za zjawisko natury moralnej. Jeżeli ktoś •waza się za Litwina, to znaczy, że nim jest - chociażby nawet mówił po polsku. W trzysta lat po pierwszej unii Rzeczpospolitą zamieszkiwały dwa •arody nadal odrębne, lecz zroste już w rodzeństwo syjamskie. Najbliższa przyszłość jaskrawo i tragicznie dowieść miała, że zarówno odrębność jak i związek na życie lub śmierć były faktami historycznymi. Nowy król był jednakowo obcy obu narodom, obojętny na ich los. Nie nazbyt uczuciowo związany nawet ze swą rodzinną, bogatą i kwitnącą Sakso- 23 nią, od innych książąt niemieckich odróżniał się, niestety, tym, że nie wystar- czało mu małpowanie Wersalu i majestatycznych manier Ludwika XIV. Prag- nął rzeczywistej mocy, rwał się do przodującej roli w centrum Europy. Zre- formowana w duchu absolutyzmu federacja polsko-litewska miała mu posłu- żyć za fundament potęgi, płacąc oczywiście wszystkie koszty zamierzonej odmiany. Historycy od dawna twierdzą, że August przyzwyczaił dwory euro- pejskie do myśli o rozbiorze Rzeczypospolitej. Od początku panowania nosił się z myślą odstąpienia sąsiadom części jej terytorium, a to w zamian za poparcie. Wydaje się niesporne, że lepiej było oddać duże i cenne nawet obszary, by za tę cenę zachować resztę państwa i uzdrowić je. Kazimierz Wielki zrzekł się kiedyś pod przymusem Śląska i Pomorza... Jest jednak równie jasne, że żaden z sąsiadów nie nadawał się na pomocnika w dziele reformy, bo wszystkim im nasza anarchia w zupełności dogadzała. Machiawelskich pomysłów Augus- ta nie wspierały potrzebne zdolności. Nadszedł akurat taki czas, że w naszej połaci Europy byle talencik i powszednia zręczność przestały wystarczać. Król nie działał iv samotności. Zausznikami jego i doradcami byli przeważ- nie cudzoziemcy i w ogóle tacy ludzie, przy których kosmopolita Jakub Henryk Flemming uchodzić może nawet za polskiego patriotę. Nieskory do pochwał Władysław Konopczyński nazwał go „mężem stanu wyższego polotu i nie bez zasad". Zupełny ich brak u Augusta idealnie pasował do amoralizmu naszych magnatów, gruntownie deprawował szlachtę. Uchodzi za pewnik, że w polityce wszystko wolno. Co się tyczy wewnętrznej, tylko tępi przywódcy nie krępują się niczym. Postępowanie osób najwyżej postawionych stwa- rza wzór dla ogółu, każdy zaś jako tako rozgarnięty polityk wiedzieć powi- nien, że niepodobna rządzić społecznością pozbawioną poczucia przyz- woitości. „Czasy saskie" weszły u nas w przysłowie. Istota zła tej epoki polegała na tym, że uprzywilejowani zatracili miarę szkód wyrządzanych ogółowi, w końcu nawet miarę własnej śmieszności. Sejm pozwolił królowi zatrzymać w granicach Rzeczypospolitej wojsko saskie, które miało dopomóc w trwającej nadal wojnie z Turcją. Podczas uroczystości krakowskich chorągwie krajowe spełniały funkcje honorowej asysty. Czerwono ubrane regimenty niemieckie zajęły tymczasem Wawel i wiodące na Rynek ulice. Zachowywały się po przyjacielsku, wręcz wzoro- wo. 24 corontaionis tak się skromnie obchodzili, jakoby dopiero z nieba zstąpili [...] ale po artysta! nikt z. paszczęki ich słowa inszego tylko: „Szelm Polak", i stodoły, i komory i abienli wszystko ludziom ubogim gwałtem, nikomu nic nie płacąc, a to był pierwszy i saskie). krajowi „ludzie ubodzy", a zwłaszcza już chłopi ruscy, z dawna radzić sobie w nieszczęściu. Dochodziło do licznych, nieoficja- wpnwdzie, lecz krwawych starć z nowym, nieoficjalnym również Rodzime trupy chowano po cmentarzach, saskie starym zwyczajem powierzano wodzie, „że prędzej w stawach Sasa niż rybę niewodem jak mógł, tak kręcił, by tylko zatrzymać w kraju owe pułki. Na Ruś r pod pozorem walki z Turkami, na Litwę zaś dla ochrony spadkowych atowittowskich przed samowolą Sapiehów. Za nic nie chciał się pozbyć przy którego pomocy mógłby wykonać zamach stanu i w ogóle ie, szlachta zaś bez trudu odgadywała sens i cele tego postę- J*ż w drugim roku rządów Augusta omal nie doszło do generalnego apk kwarcianych z saskimi. Królewicz Konstanty Sobieski i Stanis- i, referendarz litewski, z trudem pohamowali krewkiego pana. •ę rym razem bez rozlewu krwi i tylko Jan Przebendowski, wówczas malborski, oberwał przy okazji obuchem od Michała Potockie- do Polski Prus Wschodnich. Postępowanie Augusta II równało łwyczajnemu przekreśleniu owego programu, który stanowił przecież '. rodzimej myśli politycznej, wynikał z ciężkich doświadczeń „poto- 1 doktorskich, z hańbiącej państwo sprawy Kalksteina. król nic poprzestał, niestety, na tej jednej, jak najgorzej wróżącej . Już w roku zjazdu jańsborskiego przygotował inną, jeszcze gorszą, iltdoak zainkasować mu przyszło zyski, zdobyte wysiłkami poprzed- raczej ogniście rozmyślał o sprawie tureckiej, niż zabrał się do niej. kabalista wywróżył mu bowiem panowanie nad Dunajem, a bodaj r Carogrodzie. Wojska saskie niczym się jednak w kampanii nie im należą się laury za zwycięstwo, które hetman Feliks Potocki 9 września 1698 roku pod Podhajcami. Nikt chyba wtedy nie przy- była to ostatnia w dziejach bitwa Polaków z Tatarami. Najbliższa widziała ostatni również najazd ordy na południowo-wschodnie ziemie :ypo*politej. BBC trwanie w koalicji opłaciło się mimo wszystko, bo nad wyraz wąt- , czy wykrwawione i szarpane rozterką wewnętrzną państwo zdołałoby l rękę dostatecznie osłabić imperium padyszacha. Pokój, zawarty w 26 stycznia 1699 roku, ujawnił rozbieżności interesów dotych- sprzymierzeńców, ale to jest kolej rzeczy najzupełniej normalna. Soadowolona z warunków Moskwa piórem diaka radnego Ukraincewa pod- pBBtezmztą tylko rozejm. Pomimo wytężonych usiłowań swego przedstawi- , wojewody kaliskiego Stanisława Małachowskiego, Rzeczpospolita mu- k. wyrzec się wszelkich marzeń o Mołdawii. Granicą stał się znowu Dniestr, było w tych stronach za Jagiellonów. Po dwudziestu siedmiu latach l do Korony Kamieniec Podolski i zajmowane dotychczas przez Tur- •w obszary Ukrainy prawobrzeżnej. I znowu odwiecznym obyczajem poczęło się po pokoju uczynionym Podole osadzać, dokąd wiele tysięcy poszło chłopów od U*, a (nobliwie od Przemyśla i Sanoka, że prawie całe wsie pustkami pozostawały w Podgórzu. »e też tam i Rusi potrosze, a ci nasi Mazurowie z następstwem czasu w Ruś się poobra- Nie jeden szlachcic powracał do dóbr, które dziedziczył wprawdzie, lecz kh na oczy nie oglądał. Opuścił je przecież jego dziad. 27 Na terytoriach odebranych Turkom nie zabrakło trudności politycznych o charakterze także już tradycyjnym. Nastał pokój, niepotrzebna więc stała się milicja kozacka, zwerbowana ongi przez Jana III i mocno zasłużona w długo- trwałych walkach. Atamanem Kozaczyzny prawobrzeżnej, „polskiej", był wtedy Semen Palej. Hetmaństwo należącego do Moskwy lewobrzeża sprawo- wał dawny paź Jana Kazimierza, starzejący się już, pięćdziesięciopięcioletni... Jan Chryzostom Pasek zdążył był dawno obgadać jego przygody miłosne, rozpoczynając w ten sposób europejski cykl literacki poświęcony człowieko- wi, który się właściwie nazywa) Kołodyński, a przeszedł do historii jako Iwan Mazepa. Pisali o nim Wolter, Byron, Puszkin, Słowacki, Wiktor Hugo i Bohdan Lepkyj. Sławę zupełnie innego rodzaju zapewniła hetmanowi polity- ka, co sprawiło, że zajmowali się nim uczeni, jak Mikołaj Kostomarow, Eugeniusz Tarle oraz liczni badacze ukraińscy. Palej nie posłuchał rozkazu rozwiązującego jego drużyny, powiadając: „że on w wolnej Ukrainie kozackiej osadził się, do czego nic nie ma Rzeczpospo- lita, tylko on jako prawdziwy Kozak i hetman tego narodu". Pomysł zwykłego ukręcenia rebeliantowi łba chybił, bo jakiś chłop ukraiński ostrzegł atamana o zasadzce, czyhającej w jego własnej pasiece. Palej uszedł cało, własnoręcznie ściąwszy Żyda, który go prowadził w potrzask, po czym okupił się, został w swoim Chwastowie, a w okolicznych wsiach rozłożyły się wojska polskie. Tradycyjny ukraiński materiał wybuchowy tylko czekał na iskrę. Z lewobrzeża w każdej chwili przyjść mogła zachęta i pomoc. Po traktacie karłowickim Rzeczpospolita miała pokój na wszystkich grani- cach i bezmiar zadań do rozwiązania na własnym obszarze. Na Litwie trwała zresztą w najlepsze wojna domowa, Sapiehowie zmagali się ze skonfederowaną szlachtą, której przywódców - magnatów pośledniego gatunku - zwali pogard- liwie „ichmościami". Rok 1698 upamiętnił się regularnymi bitwami, egzeku- cjami nieposłusznych, awanturami nie tylko w Wielkim Księstwie, lecz i w samej Warszawie. Król August poczynał sobie wśród tego zamętu cynicznie i sprytnie. Z Sapiehami wcale nie zrywał, ale zawierając w Łowiczu umowę ze swymi przeciwnikami, kontystami, umieścił w niej punkt, który zabraniał jednoczes- nego piastowania wielu urzędów przez członków jednej i tej samej rodziny. We wrześniu, podczas rady senatu w Brzeżanach, osiągnął, że przyjęto prośbę równie zrozpaczonej, jak ogłupiałej szlachty litewskiej i silny korpus saski pomaszerował do Wielkiego Księstwa. W grudniu król doprowadził w Grod- nie do ugody zwaśnionych stron, a to na warunkach rozwiązania uznanych za nadliczbowe oddziałów wojska litewskiego. W styczniu Flemming regimenty 28 otycznie zwijał, kiedy chorążowie przez nogi swoje chorągwie pko szelmowie łamać musieli". >B prowadzili się na Litwie po łotrowsku, nie oszczędzali nawet kościołów, wszystkie dotychczasowe matactwa Augustowe, dotyczące polityki wewnętrznej, przynieść mogły błogosławione skutki. Ostatecznie posługiwa- •r się zaciężnym żołnierzem cudzoziemskim należało wtedy w Europie do jB«r»k zwykłych. Niestety, król sprowadził swych Sasów na północ nie tylko p* ta, by przy ich pomocy wziąć po kolei za łeb wszystkich herbowych i : jaki taki porządek państwowy. Jakub Henryk Flemming, pierwszy i anoarszy, wcale nie pragnął zagłady wolności, chciał tylko ująć ją w t* traktacie kariowickim Rzeczpospolita wzdychała do trwałego pokoju, jej l 4o nowej wojny. W flVopoiu 1698 roku August podejmował w Rawie Ruskiej powracającego Piotra I. „Tam z sobą podpijając - opowiada ówczesny pamietni- —wiecznej przyjaźni zawzięli związek umówiwszy między sobą sekretnie •( ze Szwedem." musiało być nie lada jakie. August pod tym względem nie zawiódł i poddanych, Piotr zaś - jeśli wierzyć Saint-Simonowi - nawet znacznie już w podeszłym wieku, przy normalnym posiłku wlewał w siebie l lab dwie flaszki piwa, co najmniej tyleż wina i na przybitkę zakrapianą . szklanką albo i kwartą. Posilał się dwa razy dziennie: o jedenastej rano i • 4oK) wieczorem. Car jechał prosto z Wiednia, gdzie śliskie wybiegi austriackie rozczarowały Austria przygotowywała się do pokoju z Turcją i nie zamierzała : szerokich zamierzeń Moskwy. Mtody władca tej ostatniej nie umiał podczas zakończonego właśnie wojażu po wielu krajach Zachodu tego poczucia własnego majestatu, którym zadziwiał na starość Francji. W Rawie Ruskiej zaimponował mu August, suweren dwu r, Europejczyk o pięknych manierach i pańskim geście. Mylnie się i oceniający monarchowie wymienili między sobą na znak przyjaźni i rozmaite części garderoby. Car powrócił na Kreml okryty płaszczem polskiego i z jego rapierem u pasa. Plan wojny ze Szwecją mógł być omówiony tylko w zarysach ogólnych. Piotr ipiŁuyl do domu, aby zaprowadzić tam porządek. Bawiąc w Wiedniu otrzymał wmdotność o kolejnym buncie „strzelców". Była to formacja wojskowa w linkwie tradycyjna, a dość archaiczna, skoro nasi specjaliści stwierdzili •Matnio, że całkiem podobne występowały w grodach polskich już w stuleciu 29 X i XI..Istota rzeczy polegała na tym, że wojownik był jednocześnie osiadłym mieszczaninem. Miał dom, bydełko rogate i bezrogie, parał się rzemiosłem i handlem. System ten dość trudno się godził z potrzebami ogromnego państwa XVIII wieku, prowadzącego politykę imperialną, która wymagała rzucania pułków raz nad Morze Czarne, to znów ku granicom Litwy. W tych warun- kach ciągłe bunty strzeleckie były zjawiskiem nieuniknionym. Wielki refor- mator skończył z nim radykalnie i po swojemu. Jesienią 1698 roku odbyła się w Moskwie jedna z najsłynniejszych w historii masakr. Artystyczną wizję jej szczytowego punktu zna każdy, kto w Galerii Tretiakowskiej oglądał ponury obraz Surikowa Utro strieleckoj kazni. Malarz nie mógł pokazać wszystkiego. Rzeczą historyków i pisarzy było opowiedzieć o czternastu izbach tortur, gdzie wymuszano zeznania, i o „krwawej poręce", jaką car związał setki najwyższych dostojników i bojarów, rozkazując, by każdy z nich własnoręcznie stracił przynajmniej jednego ze skazanych. Alek- sander Daniłowicz Mieńszykow, sławny faworyt Piotra, przechwalał się, że ściął ich trzydziestu. Przystrajaniem murów Kremla wisielcami zajmowali się kaci zawodowi, którzy na rozmaite sposoby wykonali lwią część roboty. Wspomniane dzieło bojarskie grało rolę raczej symboliczną. W porównaniu z tym saskie bezeceństwa w Rzeczypospolitej naprawdę nie krzyczą o pomstę do nieba, chociaż przyznać wypadnie, że szlachta nie bez powodu truchlała przed absolutyzmem. Wiedziała przecież, co się dzieje w państwach oczyszczających swe struktury ze starzyzny. Gdybyż August poprzestał na tępieniu anachronizmów! Gdybyż nie marzyły mu się laury zdobywcy! Pomysł wojny ze Szwecją powzięto, zanim Piotr przyjechał do Rawy. Zaczęło się od tajnego układu z Danią i od okrytych również tajemnicą znoszeń z Janem Reinholdem Patkulem, przedstawicielem szlachty inflanckiej, którą ciężar ręki szwedzkiej skłonił do platonicznych marzeń o powrocie na łono raju dla herbowych, to znaczy Rzeczypospolitej. Raz za razem rozprawiać tu przychodzi o postaciach, które od dawna i nieprzerwanie zaludniają poezję, dramat i powieść. Bo też na przełomie XVII i XVIII wieku dzieje naszej połaci Europy zaprezentowały niebywałą wystawę typów i losów ludzkich. Wobec niej wprost nudny staje się Wersal wraz ze swymi metresami królewskimi, ceregielami wokół nocnej koszuli monarszej, intrygami uperfumowanych dworaków. Z worka przeznaczenia posypały się figury kanciaste i chropowate, szatańsko ambitne, jednako amoralne, lecz bardzo różne we względzie talentu. Ta z nich, która prześcignęła wszystkich w brutalności i okrucieństwie, a dziwacznymi pomysłami długo śmieszyła jed- 30 (•cszyb innych współczesnych, uplasowała się w końcu wśród najwięk- polityki. Patkul, przyjeżdżając potajemnie do Warszawy w 1698 roku, uda mu się przechytrzyć pociesznego cara Piotra, który podów- się jeszcze odróżniać zabawy w wojsko i rządzenie od praw- państwowej. Inflantczyk był znacznie starszy od wszystkich przez się na pokuszenie monarchów i kto wie, czy nie uległ lekceważenia żółtodziobów. Namawiał do rozprawy ze Szwecją. Jej Karol XII, dzielnie polował na niedźwiedzie, ćwiczył •Mc łby cielętom i wyprawiał rozmaite, przeważnie dość ordynarne Pucr miał lat dwadzieścia sześć, August dwadzieścia osiem, Patkul ć lat więcej od Sasa. v więzieniu sztokholmskim, gdzie rodzice jego zamknięci zostali • poddanie Weimaru Polakom. Wprawdzie upadek twierdzy tylko jej niefortunnego komendanta, ale w Szwecji ówczesnej •aczej. Do Warszawy przyjechał Patkul ze Szwajcarii, gdzie pn jako zbieg, obciążony wyrokiem śmierci, banita. Był wyrazi- •ezadowolenia ziemiaństwa inflanckiego, dotkniętego surową poli- rzadów szwedzkich, niejako ambasadorem wrzenia, którego i siłę stanowczo przeceniał. •kład przewidywał przyłączenie Inflant do Rzeczypospolitej jako j prowincji- Postanowiono jednak, że August i jego potomkowie ć nad Dźwiną nawet w wypadku utracenia tronu polskiego, się więc gra o nowe księstwo dla dynastii Wettinów. August wystę- «tych traktatach tylko i wyłącznie jako elektor saski. się z Danią, Patkulem i Piotrem niezwłocznie wysłał do ojewodę Gałeckiego z zapewnieniami pokoju i przyjaźni, „co i mile akceptował, o wzajemności upewnił i namienił posłowi wojnie przeciwko Moskwie..." 1699 roku generał saski Karłowicz oraz występujący pod nazwiskiem Patkul w imieniu elektora Augusta podpisali w umowę szerszą i konkretną. Działania wojenne miały się gdy tylko śnieg spłynie. Podczas pertraktacji Patkul nie szczędził i pouczał cara, że Rosja powinna ograniczyć swe pożądania do dalekiej ruszać zachodnich wybrzeży jeziora Pejpus ani nawet Narwy. Piotr uważnie i nie przeczył. Tak więc sprzysiężeni niecierpliwie czekali na pojawienie się w kalendarzu j całkiem nowej, na rok 1700. Zbiegiem okoliczności przypadało akurat 31 stulecie chwili, w której Zygmunt III, też posłuszny interesom wyłącznie dynastycznym, sprowokował w roku 1600 pierwszą z cyklu katastrofalnych dla nas wojen szwedzkich. August II rwał się do boju jako elektor saski, nie przestawał jednak być zarazem królem Polski i Litwy. Ich terytorium zasłaniało Saksonię przed Skandynawami, siłą faktu - bez względu na wolę mieszkańców - musiało się stać operacyjną podstawą działań i zapleczem strategicznym. Szykował się atak na Rygę, która leży nad tą samą rzeką, co i Dzisna, we względnym pobliżu Wilna, lecz bardzo daleko od Drezna. Korpus saski stacjonował w Wielkim Księstwie, dodatkowe trzy pułki nadpłynąć miały wkrótce morzem od strony Gdańska. Nazywało się, że król chce budować port w Połądze. Jeden jedyny dostojnik Rzeczypospolitej znał plany monarsze i sprzyjał im naprawdę. Był to Jan Przebendowski, wojewoda malborski. August uzyskał też - za pieniądze, jak twierdzi Kazimierz Waliszewski - w najwyższym stopniu podejrzane poparcie ze strony Michała Radziejowskiego, podskar- biego Lubomirskiego i Sapiehów. Ci ostatni pragnęli awantury, bo chcieli się odegrać za poprzednie niepowodzenia. Prymas już najbliższego lata rozpoczął czułą korespondencję ze Sztokholmem, później stał się głową opozycji. Król pchał do wojny wbrew woli i jak najbardziej oczywistym interesom Rzeczypospolitej. Zasłaniał to pozorem: w paktach elekcyjnych widniał punkt, nakładający na wybrańca obowiązek odzyskania prowincji utraconych. Wpi- sanie tego warunku do umowy wynikało przede wszystkim z nawyku. Poważ- niej traktowali sprawę tylko ci, którzy pragnęli powrócić nie do Inflant, lec& do Smoleńska i Kijowa. „Słuszniej się było Moskalowi [czyli u niego - przyp. P.J.] upomnieć o swoje, niż Szweda zaczepiać niewinnie" - powiedziano ówcześnie. Za głównego zwolennika programu kijowskiego uchodził hetman wielki koronny Stanisław Jabłonowski. Wyczerpanie kraju poprzednimi wojnami i powszechne w Obu Narodach pragnienie pokoju to nie jedyne motywy oceny postępków królewskich. Parę lat dopiero rządził u nas August, otoczony sforą cudzoziemskich doradców, a już po raz drugi ciskał w kąt to, co stanowiło cenny dorobek umysłowy poprzedniego panowania. Najpierw pozwolił Fryderykowi pruskiemu zająć Elbląg i zmienić tytuł z książęcego na królewski. Teraz dobywał szpady przeciwko Szwecji, z którą Jan III stanowczo chciał się sprzymierzyć. Stawał w jednym szeregu z carem, podczas gdy od dziesięcioleci już przeważało w kraju, zwłaszcza zaś w Polsce, przekonanie, że Moskwa jest o wiele straszniejsza od Sztokholmu. Karol Gustaw okupował byi przelotnie Warszawę i Kraków, lecz ostatecznie nie zdobył ani kilometra ziemi polskiej czy litewskiej. Pułki cara 32 tylko pokazały się nad Wisłą, w Puławach i Kazimierzu, ale Kijowa, Dnieprowego i Smoleńska przyszło się zrzec na dobre. W Chwa- ło się Paleja, któremu w każdej chwili pomóc mogli Mazepa i tj i postępowanie Augusta II pozostawały w rażącej sprzeczności z i kanonami myślenia politycznego. Król zawierał przymierze z sąsia- i silnym, przeciwko słabszemu (i to takiemu w dodatku, który ani ii nie zaczynał), łatwo zawsze przewidzieć, komu takie spółki l zysk główny. Wielkie mocarstwa stale mają zwyczaj pożywiać się i kasztem wroga, jak i wątłego sojusznika. i zależało na karierze dynastii Wettinów. Dobro Rzeczypospolitej go w stopniu minimalnym. Ale godność królewska dawała mu stwarzania faktów wpływających na jej los. l Patkul przyjechał do Moskwy wtedy właśnie, gdy bojarowie w . gorzko opłakiwali swe świeżo utracone brody, w żywy tópk ?nazońskie dziwactwa carskie. Jak już wiemy, starał się obmie- auu^i zachodnie wybrzeże jeziora Pejpus, tudzież twierdzę w Narwie. ?ły to jedyne nauki, jakich i wówczas, i w przeciągu lat najbliższych l «k»demu człowiekowi mąż dojrzały, obserwator bystry, a pozbawiony skrupułów. „Zaszczyt wynalezienia całego systemu środków i «acdzi, jakimi odtąd dyplomacja rosyjska dobierać się będzie do serca Rze- ), należy się bezsprzecznie Patkulowi" - twierdzi Józef Feldman. (•fiaocki głosił, że lepiej jest podzielić państwo polsko-litewskie między r, „ze szczególnym zwłaszcza uprzywilejowaniem Prus", niż umac- r rosyjskie na całym jego obszarze. Ten program zaczęto urzeczy- : dopiero w pięćdziesięciolecie po zgonie Piotra Wielkiego. 1700 roku przygalopował do Moskwy goniec od diaka Ukrain- . Doniósł o podpisaniu pokoju z Turcją. Tegoż dnia car rozkazał swej i wierzyć na Narwę. II Szwedzi błyskawicznie pobili Duńczyków i już w sierpniu podyktowali im . Sasom nie powiodło się dwukrotne oblężenie Rygi. Padł tylko niewielki : na lewym brzegu Dźwiny oraz stara, zaniedbana fortalicja Dyament, jrzy szturmowaniu której poległ generał Karłowicz. Wezwania Patkula nie 33 odniosły oczekiwanego skutku, szlachta inflancka nie pokwapiła się do powstania. Poruszył się za to nieszczęsny, uciemiężony chłop łotewski i estoński. Mocarstwa wymachiwały rozmaitymi mniej lub bardziej zetlałymi pergaminami, rozprawiały na całe gardło o swoich nieprzedawnionych pra- wach, lecz właściwie tylko on jeden, ten nie brany w ogóle pod uwagę chłop mógł nazywać Inflanty swoją ojczyzną. Jego ówczesne poruszenia w całkiem logiczny sposób godziły w obcojęzyczne, niemieckie przeważnie ziemiań- stwo. Tym mniej odczuwało ono ochoty do podnoszenia Patkulowego sztandaru. Początek „wielkiej wojny północnej" nie wypadł dla koalicji różowo, bo i w Narwie garnizon szwedzki zaciekle bronił się ogromnie przeważającej sile. rosyjskiej. Najbliższa przyszłość przynieść zresztą miała sprzymierzonym nie- spodzianki o wiele bardziej żałosne. Tymczasem wewnątrz granic neutralnej Rzeczypospolitej szło ku wydarze- niom jeszcze w niej niebywałym. Król pozwolił hetmanowi Sapieże na nowo zwerbować pułki, szlachtę zaś wezwał uniwersałami do zbrojenia się i czuwa- nia nad bezpieczeństwem rubieży. August nie był tępy, na pewno doskonale pojmował, jakie skutki przyniesie mobilizacja Litwy rozżartej dotychczaso- wymi sporami. Rokosze Zebrzydowskiego i Lubomirskiego zakończyły się u nas krwawo, ale wtedy rebelianci walczyli z chorągwiami wiernymi monarsze, ostateczne boje staczane były w jego obecności. Teraz miały skoczyć sobie do gardeł dwie partie litewskie - sapieżyriska oraz „ichmościów". Król wraz ze swymi saskimi pułkami stał z boku i pociągał za sznurki. Początkowo zanosiło się na zwycięstwo regularnych bądź co bądź sił het- mana. I pod Lipniszkami, i u przeprawy przez Oszmiankę szlachta dostała dość tęgo w skórę. W październiku 1700 roku, w obozie pod Olkienikami zebrało się jej jednak około dwunastu tysięcy. Role przywódców grali kaszte- lan witebski Michał Kazimierz Kocielł, strażnik litewski Ludwik Pociej, chorąży żmudzki Zaranek, Hrehory Ogiński i kanonik wileński ksiądz Krzy- sztof Białiozor, najzajadlejszy ze wszystkich, spragniony zemsty za śmierć brata, którego dwa lata wcześniej hetman Sapieha kazał ściąć. W obozie „republikańskim" nie zabrakło nawet Radziwiłła, a generalne pułkowniko- stwo „województw i powiatów" sprawował dwudziestoletni Michał Serwacy Wiśniowiecki, przedstawiciel pokolenia wnuków Jaremy. Przypadek ostatecznie rozstrzygnął o przerzuceniu się rodu kniaziowskiego na stronę szlachty. W kwietniu służba Sapiehów pomyliła się w nocy na ulicy Św. Jana w Wilnie, wzięła orszak Wiśniowieckiego za drużynę Kociełła, napadła nań, poraniła książąt Janusza i Michała. Błahe wydarzenie może 34 rolę tam, gdzie personalne czy grupowe ambicje zastępują 11700 roku szlachta starła się pod Olkienikami z trzytysięcznym t wyposażonym w działa wojskiem Sapiehów. Walczyła z szatańską , „ostatnim potykała się azardem", i odniosła pełne zwycięstwo, i Kazimierz Jan i brat jego, podskarbi Benedykt, uszli do Wilna. Na i skapitulował, poddał się Wiśniowieckim na słowo Michał Sapieha, td, niedawno mianowany generałem wojsk cesarskich. (W jego służył wtedy, jako młody oficer, nikomu nie znany Stanisław i herbu Ciołek, syn Franciszka, łowczego podlaskiego.) r pomniejsi przywódcy do zbydlęcenia spoili szlachtę, która rzuciła ukraińskimi żołnierzami Wiśniowieckich klasztor, prowi- : więzienie Michała Sapiehy. Pierwszy przez okno wtargnął do jego KaUozor. Zamiast wysłuchać spowiedzi, o którą nieszczęśnik ! go z całej siły w twarz, krzycząc: „Ot, masz absolucją!" interwencja Wiśniowieckich ani biskupa Brzostowskiego. t ąfafara szlachta obaliła, rozniosła na drzazgi, on sam ledwie uciekł do . Michał Sapieha zginął zasiekany szablami na ulicy. Potem tryumfa- an* Jiprowadzili do zwłok ludzi podejrzanych o sapieżyńskie sympatie, a to • CZŚB próby i poręki. Kazali im kłuć lub rąbać zmasakrowanego trupa. Skwapliwi stronnicy hetmana kończyli na ulicach Olkienik tą samą śmiercią, HJnopada powzięto w tymże miasteczku uchwały, odsądzające Sapiehów , Kzędów i dóbr. Oszczędzona została jedynie kodeńska linia rodu, nie w działaniach krewniaków. Tę samą datę 24 listopada nosi : „postanowienie wileńskie", które być może naprawdę w celach nych odsłaniało rzeczywiste zamierzenia królewskie, pamiętnikarzy, kronikarzy i historyków pisało o ponurej batalii . Relacja niniejsza opiera się również na wiadomościach zawartych K francuski kondotier w służbie austriackiej, uczestnik wiedeńskiej Jana III. Na wieść o pospiesznym marszu Karola Piotr I wraz z kowem równie pośpiesznie opuścili wojsko, odjechali do Nowogrodu a. Stało się to w nocy poprzedzającej starcie. Kazńmerz Waliszewski nazwał postępek carski „bezprzykładną dezercją". śmiało twierdzić, że ocaliła ona Rosję. Nie zabierajmy się do zbyt go osądzania intuicji człowieka genialnego. posiadali pięciokrotną przewagę siły nad Szwedami, którzy od > zamachu złamali centrum linii nieprzyjaciół. Tylko na skrzydle nad- q mężnie walczyły dwa pułki gwardii pieszej - Preobrażeński i Siemio- i-wywodzące się z dawnych „pociesznych rot" młodocianego Piotra, a : aż po rok 1917. Reszta fatalnie zaopatrzonej i dowodzonej armii nie : nawet mierzyć ze Skandynawami. Tysiące ludzi potonęło podczas przez Narwę, bo przeciążony most pontonowy pękł. Dowództwo carskie oddało szpady, pułki działa. Saperzy szwedzcy napra- rnon, pokonani odeszli na wschód, zostawiając na placu boju dwanaście trupów i rannych. Karol przyprowadził pod Narwę około ośmiu • żołnierzy. Teraz połączył się z nim rozradowany odsieczą i dumny ze •ej wytrwałości garnizon twierdzy. Zaskoczona Europa zagrzmiała od oklasków. Szwedzi zasłużyli na nie rze- teie. Zaatakowani znienacka z trzech stron, na wszystkich trzech frontach - •* Kopenhagą, Rygą i Narwą - odnieśli zwycięstwa. I to w przeciągu kilku r zaledwie! Panowało przekonanie, że zacofane carstwo rosyjskie leży t łopatkach. Dziwiono się zaś szczególnie niepowodzeniom bitnych i regimentów saskich. Zacfcód tym skwapliwiej uznał sprawy wschodnie za rozstrzygnięte, że stał w fnededniu ważkich wydarzeń, miał więc u siebie o co uwagę zaczepić. r miesiąc 1700 roku obfitował jakoś w fakty historyczne, l listopada i dynastia Habsburgów hiszpańskich, a Ludwik XIV ogłosił ich spad- I swego wnuka, Filipa księcia d'Anjou. Od dawna już zanosiło się na to •nyuio, lecz dopiero teraz zamiary oblekły się w ciało. Legenda przypisała Ludwikowi słowa: „Nie ma już Pirenejów", lecz konkurencyjne mocarstwa ae zamierzały się zgodzić na zawarty w tym okrzyku program polityczny. W •fca następnym koalicja złożona z Anglii, cesarstwa niemieckiego, Holandii i Bnadenburgii rzuciła się do „wojny o sukcesję hiszpańską". Korzystając z tej 37 właśnie koniunktury Fryderyk pruski skłonił cesarza do zgody na swój tytuł królewski. Tak wiec wschodnioeuropejska scena oczyściła się od wpływów postron- nych, czynniki dotychczas nią zainteresowane musiały pokazać jej plecy. Anglii (która zdążyła jednak pomóc Karolowi przeciwko Duńczykom) prze- szkadzało wszystko, co sprzyjało wyjściu Rosji na morza, Francja była trady- cyjnym sprzymierzeńcem Szwecji. Kiedy podczas desantu pod Kopenhagą niecierpliwy Karol skoczył z pokładu w wodę, to samo zrobił towarzyszący mu w wyprawie ambasador francuski, wołając, że nie może odstąpić króla Szwecji w najpiękniejszym dniu jego panowania. Wschodnioeuropejscy aktorzy pozostawieni zostali własnym siłom i roze- grali dramat, którego skutki decydująco wpłynęły na przyszłe wieki dziejów całego kontynentu. Wyniki wielkiej wojny północnej okazały się bez porów- nania ważniejsze od wszystkiego, co przyniosły zbrojne spory o koronę hisz- pańską. Widowisko było naprawdę jedyne w swoim rodzaju. Ani przedtem, ani potem historia nie złożyła nigdy swych losów w ręce osiemnastoletniego, człowieka. W dodatku wielkie zdolności owego osobnika wtedy właśnie naj- piękniej rozkwitły, by w przeciągu następnych lat osiemnastu już więdnąć. Karol XII był wysoki, przystojny, odznaczał się prostactwem oraz zamiło- waniem do słów grubych. Najchętniej jednak milczał. Podczas obiadu na przykład, który trwał u niego najwyżej kwadrans, nie odzywał się do nikogo. Nosił rapier tak ogromny, że nie pasujący nawet do jego wzrostu, a posługiwał się nim sprawnie i chętnie. Miał pociąg do wyrafinowanego, niezłomnego okrucieństwa oraz do brudu. Dłonie, czarne przeważnie jak święta ziemia, nie różniły się kolorem od mankietów koszuli. Kiedy zarzucił zwyczaj noszenia peruki, do czesania włosów służyły mu wyłącznie własne palce. Wierzchowce królewskie nie znały niemal stajen, żłobów ni drabek na siano. Karmiono je z sakw, trzymano pod gołym niebem. Sierść ich była zmierzwiona, grzywy oraz ogony długie i splątane. Kwatery obierał sobie Karol w najbardziej cuchnących dzielnicach zdobywanych miast, jedna i ta sama derka służyła mu za materac i kołdrę. Nieprawdopodobnie wytrzymały na trudy, jadł tudzież pił mało i byle co. Kochał sławę. Zdobywaniu jej i powiększaniu służyły wszystkie jego czyny. Odważny naprawdę do szaleństwa, uważał ponadto za konieczne ciągle popi- sywać się niepoczytalnym męstwem, jakby się bał, że ktoś o nim zwątpi lub przewyższy je. Dziwnym trafem dopiero w osiemnastym roku wojny przypła- cił tę manię życiem. 38 r trzy miesiące po Narwie rada państwa przysłała królowi ze Sztok- •hnerny memoriał, zawierający usilną, gruntownie uzasadnioną ie pokoju z Augustem. Wszystkie stany monarchii łączyły się w Wskazywano, że deficyt budżetowy zdążył już ośmiokrotnie ludność zaczyna cierpieć nędzę, a odblokowanie Rygi natych- przymesie ulgę, bo umożliwi wznowienie handlu, i Szwecji ważne były Inflanty, one stanowiły fundament jej potęgi j. Skandynawia miała żelazo, ale nie była zdolna do wyżywienia j liczby ludności. Umożliwiała to żyzna Przybałtyka. Krajowi, z Szwecja ciągnęła soki żywotne, zagrażała przede wszystkim Rosja, chciała rozprawy z nią właśnie, modliła się o pokój z Augu- Tarle, autor książki Siewiernaja wojna, przedstawił te sprawy i wyczerpująco. Przytoczył również opinie najpoważniejszych wów- szwedzkich, którzy opierając się na historycznym doświadcze- że Polskę można pobić, lecz opanować jej nie sposób. Jedno tylko dostatecznie uwypuklone przez uczonego: Rzeczpospolita była i pragnęła pokoju. Żaden jeszcze polski albo litewski żołnierz nie ze Szwedami. August wplątał się w wojnę jako elektor saski, ale już w 1700 r. zaczął myśleć o wycofaniu się z niefortunnej afery. odpowiedział stroskanym ziomkom, że nie zamierza godzić się ani z ani z Augustem.To samo powtarzał później z coraz to wzrastającym Jego przyboczny doradca polityczny, hr. Piper, towarzyszył królowi i słał do stolicy listy przepojone rozpaczą. XII zaliczają niektórzy do wielkich wodzów. Znakomitym taktykiem lecz nie miał pojęcia o strategii i polityce. W roku 1701 z wolnej i .ej woli, świadomie i z premedytacją obraził ich najświętszy Wybrał wojnę na dwa fronty. •wał straszny, absolutnie zgubny dla otoczenia typ ludzki. Znał iMijukim najlepiej i ufał tylko sobie. Do pracy w zespole nie nadawał się Najlepsi generałowie oduczali się przy nim wszelkiej samodzielnoś- do rzędu obdarzonych buławami kaprali-wykonawców. Karol umiał )•• przyjmować raporty i wydawać rozkazy. Był zadziwiająco zdolny i ftapiąl ruszyć w przyszłości na Moskwę, ale wpierw zapewnić sobie spokój r Wilna i Warszawy. Mógł to osiągnąć podpisując papiery, które mu i , i obcy podsuwali. Zwycięstwo na dwóch frontach dałoby jednak więcej 39 r Wodzowie koalicji zlekceważyli byli żółtodzioba. Nie docenili i Szwecji, a w szczególności psychicznych oraz moralnych skutków jej kariery mocarstwo- wej. Królowie z rodu Wazów uczynili ją europejską potęgą, naród od pokoleń przywykł więc ufać im, iść za nimi. Zaszedł już przecie w ten sposób do ujść wszystkich trzech wielkich rzek niemieckich, a także Dźwiny, Narwy i Newy. Błagał Karola XII o ograniczanie się do jednego, naprawdę ważnego frontu, lecz słuchał swego monarchy bezwzględnie. Stanowił narzędzie polityki sprawne i groźne. Mikołaj Machiavelli miał na pewno rację utrzymując, że dokonywanie wielkich czynów wzmaga władzę księcia. W lutym 1701 roku radziwiłłowskie Birże, podstępnie, ku wściekłości szlachty zajęte przez Sasów, gościły dwóch monarchów, którzy mimo grozy położenia nie odstąpili od swych zwyczajów. August odniósł nad Piotrem zwycięstwo jako artylerzysta. Wsadził dwie kule w ten sam cel, podczas gdy tamtemu udało się to raz jeden zaledwie. Za to wieczorem przegrał na głowę w pojedynku pijackim. Tak się ululał, że nazajutrz nie mógł być na mszy. Zastąpił go w tym car, który wysłuchał całego nabożeństwa, z charakterystyczną dla siebie, nigdy nie nasyconą ciekawością wypytywał o wszystkie szczegóły liturgii katolickiej. W Birżach osobiście przekonał się Piotr o niechęci senatorów Rzeczypos- politej do wojny. Musiał się nieźle przejąć, skoro półgębkiem zagadał o zwrócenie Koronie Kijowa! Alians z Augustem jako elektorem saskim ostał się, ale jeszcze w przeciągu całych dwóch lat najbliższych kołysał się na bardzo chwiejnych nogach. W samej Saksonii miał wkrótce zostać kanclerzem czło- wiek wręcz wrogi Rosji. Pouczony smutnymi doświadczeniami August chętnie wyplątałby się z afery. 9 lipca Karol XII znowu zbił Sasów nad Dźwiną. W kilkanaście dni później otrzymał od prymasa Radziejowskiego i senatorów list, który zawierał powin- szowania oraz propozycję pośrednictwa pokojowego. Wygotowanie odpowie- dzi zajęło zaledwie trzy doby. Król szwedzki dziękował za dobre chęci, obie- cywał przyjaźń, zażądał zaś drobiazgu: detronizacji Augusta II. Stany Rzeczypospolitej i sztokholmska rada państwa były więc jednomyśl- ne. Chciały pokoju między swymi państwami. Król szwedzki zapragnął, aby Warszawa kupiła ów pokój za cenę zrzeczenia się suwerenności. Bo przecież taki właśnie sens zawierała nieprzytomna epistoła Karola XII. Obrażeni na swego monarchę Sapiehowie, hetman Kazimierz Jan i pod- skarbi Benedykt, przebywali w tym czasie w Tykocinie. W sierpniu napisali stamtąd do Karola z prośbą o opiekę. We wrześniu oddziały szwedzkie wkro- 40 Żmudź, gdzie nie brakowało dóbr sapieżyńskich, w grudniu zajęły i Kowno. Granice Rzeczypospolitej zostały naruszone. 21 marca raku obaj Sapiehowie spotkali się w Jurgenborku z Karolem XII, zwia- ne aa dobre z obozem szwedzkim. tych warunkach wszelkie plany reformy czy też monarchicznego zama- •am w Rzeczypospolitej straciły znaczenie, przestały się liczyć w prak- SkkScone partie litewskie zaczęły knuć i współdziałać z zagranicznymi Dotychczasowe matactwa Augusta obróciły się teraz przeciwko 'spomnienie o Olkienikach, strach przed zemstą ze strony wroga już nie tylko jątrzyły. Pchały gruntownie zdemoralizowanych ludzi pomocy szwedzkiej lub rosyjskiej. I jedna, i druga nastręczały się Głupcom się wydawało, że stoją do dyspozycji, cynicy udawali, że w to olitą należało jakimkolwiek sposobem naprawić, ale to można ; tylko wewnątrz szczelnie zamkniętych granic, bo nasza anarchia i sąsiadom. Prowokując wojnę August zmusił państwo do samobójs- Ze skutków tej kampanii Rzeczpospolita już się nie wywinęła. »Sapiehowie poszli do Szwedów, to „ichmościowie" wystąpili, rzecz przeciwko nim. Wojownicy Karola wjechali do Kowna na karkach rochawki Ogińskiego, do Wilna w pościgu za kniaziem Wiśniowie- . Zajęli je bez boju 3 kwietnia 1702 roku, lecz czekała ich tam godna uwagi •npodnanka. Wielkanoc uderzyły na miasto od strony Śnipiszek litewskie cho- Ludwika Pocieja, ą, z przeciwległego krańca, przez Ostrą Bramę, oddział Nowosielskiego. Niewiele te hufce wskórały, zostały • wyparte, tracąc działa, ale okazało się, że pospólstwo miejskie nie L* Moralności, sprzyja swoim. Gmin i akademicy wygnietli po ulicach i rielu Skandynawów. „Dziesiątek pospolitego stanu obieszono" za ' poszło do więzienia, miasto zapłaciło ogromną kontrybucję;, nie rabunku zwykłego. ŁrrrnTof Zawisza, który przed paru miesiącami egzekwował w Żołudku , bolał nad brakiem rozsądku u mieszkańców Wilna. Sam przymknął : do Szwedów, aczkolwiek poprzednio - w 1697 roku - jeździł był do TiBMmkich Gór witać Augusta, piastował laskę marszałka sejmu koronacyj- detronizacji nie byłoby niedorzecznością, gdyby zamieszkiwali sami magnaci i posesjonaci grubego kalibru. Dla drobiazgu szlache- dla mieszczanina i chłopa August II nie był jednak kontrahentem, 41 który dobrze zapłacił za wybór, a obiecał dać jeszcze więcej, lecz prawowitym, namaszczonym i ukoronowanym monarchą. Korupcja przeżarła w Rzeczypos- politej same wierzchołki struktury społecznej, co stało niżej, to było ciemne, religijnie sfanatyzowane, przeważnie apatyczne, lecz wcale nie zdradzie- ckie. Karol rzucił owo żądanie detronizacji i natychmiast, nie czekając właściwie na odpowiedź, wbrew prośbom i zaklęciom Sztokholmu, ruszył w głąb bardzo rozległej Rzeczypospolitej szukać sławy rozdawcy koron. Odwrócił się do Piotra plecami na lat siedem. Rozpoczął dziewiętnasty rok życia, to znaczy już trochę przekroczył szczyt swego rozwoju umysłowego. Na razie zachował dość rozsądku, by zostawić w Inflantach znaczne siły. W niedalekiej przyszłości miał oddać pod sąd oficera, który prowadząc posiłki z Finlandii do Saksonii odstąpił po drodze nieco ludzi znajdującym się w rozpaczliwym położeniu garnizonom szwedzkim nad Bał- tykiem. 24 maja 1702 roku Szwedzi zajęli Warszawę, 19 lipca pobili wojsko Augusta pod Kliszowem. 7 sierpnia weszli do Krakowa. Wystarczyło kilka miesięcy, by rozwiała się ta groźna sława wojenna, jaką pozostawił po sobie w spadku Jan III. I polskie, i litewskie chorągwie biły się źle, uciekały, bywały i takie, co na placu boju przechodziły do nieprzyjaciela. Wojna, narzucona krajowi wbrew jego woli i potrzebom, miała przebieg haniebnie logiczny. Państwo, które bojując przez cały wiek XVII zdobywało się na heroiczne wysiłki, było naprawdę wyczerpane. Objawy kryzysu zaczęły zresztą występować już w schyłkowym okresie rządów króla Jana, po Wiedniu. Zawodnika, gwałtem wymagającego kuracji, podstępnie wypchnięto na ring. Jakiś skromniutki kronikarz napisał wtedy: „Wszystka Polska mówiła nie- mal, że dla kollizji litewskiej ginie." Potwierdził i pogłębił tę diagnozę pyszny starosta miński, orzekając: „Litwa sama przez swoich ginie." Zamieszanie wielkie na Litwie - czytamy w pamiętniku Zawiszy. - Republikanci czy rebel- lizanci rabują sapieżyóskie dobra i przyjaciół. Hetman wzajemnie tamtych partyzantów nisz- czy. W spustoszonym kraju zaczynał się głód, ludzie ginęli jak muchy. Mordo- wał, kto chciał i jak mu się podobało. Nie warto nawet wspominać o chłopie, mieszczaninie albo i zwyczajnym szlachcicu. Chorąży żmudzki Kazimierz Zaranek Horbowski ujął w Towianach i rozstrzelał Jana Krzysztofa Paca, podkomorzego Wielkiego Księstwa! Stryj ofiary, hetman litewski, trząsł był 42 ari^cwą ojczyzną, uprawiał samodzielną politykę, skutecznie podstawiał nogę Okropności te wcale jeszcze nie były rzeczą najgorszą. Zawisza informuje •aśawkowo, że „republikanci pobrali pieniądze u Moskwy, zaprzedawszy tfhn białoruskie pp. Sapiehów". Badania Józefa Feldmana wyjaśniły sprawę gruntowniej. Okazało się, że w grę wchodziły nie tylko łapówki, a dóbr" to określenie niewłaściwe, zbyt łagodne. fte Olkienikach przeciwnicy Sapiehów zaczęli występować jako „rzeczpos- litewska". Kanonik Białłozor został jej oficjalnym niejako przedstawi- - „rezydentem" -przy królu Auguście II, a w roku 1702 wysłany został rntjm samym charakterze do cara Piotra. Zanim przeminęła wiosna, zawarto w •ak Preobrażeńskim pierwszy układ z Moskwą, po którym nastąpiły inne. Się oglądając się na Koronę, ledwie o niej wspomniawszy w tekście traktatu, Wielkie Księstwo Litewskie oddawało się pod faktyczny protektorat cara. otrzymać posiłki zbrojne i dziesiątki tysięcy rubli zapomóg bezzwro- . Godziło się wpuścić na swe ziemie regularne wojsko rosyjskie, odstę- powało mu Druję, jako główny punkt postoju i bazę operacyjną. Taki oto sens ^•ŚByczny mieścił się w fakcie „zaprzedania dóbr białoruskich". Trzytysięczna, w połowie przez Żydów zamieszkała Druja należała do hów. Dokumenty, które wystawiał jej magistrat, tytułowały zawsze zica „Panem naszym Miłościwym". Teraz rozgościł się tu Hrehory i. Pod jego „komendę" - car Piotr umiał dbać o pozory, gdy było ?atrzeba - przeszły trzy pułki piechoty rosyjskiej. Od południowego wschodu •kroczyło na Litwę dwanaście tysięcy Kozaków mazepińskich. Dokonany został fakt polityczny wagi niezwykłej. „Rzeczpospolita lite- wfca", której językiem urzędowym była polszczyzna, bez ceremonii naruszyła postanowienia Unii Lubelskiej, można twierdzić, że unicestwiła ją doraźnie. Obalając zupełnie samodzielnie oddała się pod rękę carską. Przyjechał na Litwę osobny przedstawiciel Kremla, Paweł Nikiforowicz Potowcew, urzęd- avk niskiego stopnia zresztą. Tajny punkt jego instrukcji nakazywał przygo- towywać' trwałe złączenie Wielkiego Księstwa z Rosją. Miejscowych magna- vv oczekiwałaby świetlana przyszłość: „Jeżeli zapragną, Carskie Wieliczes- two uczyni ich takimi, jak Sapiehowie [...] wolności ich i przywilejów nie tylko Jego Wieliczestwo nie umniejszy, lecz nieskończenie pomnoży" - przytacza Józef Fcldman słowa owej instrukcji, w XIX wieku ogłoszonej drukiem przez loKoryków rosyjskich. Potowcew miał zabierać się do urzeczywistnienia tego planu nie inaczej niż aa osobny rozkaz carski. Na razie - to znaczy w czerwcu 1702 roku - zwrócił 43 się Piotr w specjalnym orędziu do gminu litewskiego - „burmistrzów, rajców, ławników, mieszczan i wszego pospólstwa". Zapraszał do przesiedlania w głąb państwa rosyjskiego, obiecywał rozmaite dobrodziejstwa. Przed trzystu z górą laty wielcy książęta litewscy zdecydowali się na unię z Polską, biorąc pod uwagę niebezpieczeństwo ze strony zarówno Malborka, jak Moskwy. Sfederowane państwo odwróciło się stopniowo od Zachodu, we względzie politycznym zaniedbało najbardziej żywotne interesy polskie, by podtrzymywać coraz to groźniej trzeszczącą ścianę wschodnią. Przed półwie- czem niespełna mieszkańcy uwolnionych od wojsk cara Aleksego miast lite- wskich witali Stefana Czarnieckiego okrzykami: „Zbawicielu nasz!" A teraz oto - na samym początku XVIII stulecia - oligarchia litewska otwierała swój kraj państwu, które było dziedzicznym wrogiem Litwy. Sapiehowie, dotych- czas stojący na samych szczytach tej oligarchii, już wcześniej pośpieszyli pod skrzydła Karola XII, zajmującego się właśnie nieludzkim pustoszeniem ziem i miast Korony. Nie ma przesady w twierdzeniu, że Polska do unii przez cały czas dopłacała, i to grubo. Na tle trzystu lat wspólnych dziejów wypadki roku 1702 to absurd wyjąt- kowo wyrazisty i tragiczny, a wynikły z ludzkiej obłędnej żądzy władzy, znaczenia i panowania. Żadne konieczności gospodarcze nie dyktowały Pacom i Sapiehom tej polityki, jaką uprawiali, doprowadzając w końcu Litwę do ideału anarchii. Jedną tylko logiczność da się może wyśledzić. Polskie swobody stanowe przeszczepione zostały na grunt litewski poniekąd sztucznie, zarzą- dzeniami monarchów, nie były w Wielkim Księstwie wynikiem ewolucji sto- sunków miejscowych. Mariaż zaawansowanego importu z prymitywnym podglebiem zrodził zjawiska monstrualne. Te same zasady, które na zachód od Bugu stworzyły demokrację szlachecką, na wschód od niego pomogły wyros- nąć niebywale groźnej oligarchii. Litera i treść programu nie grają roli decy- dującej. Najważniejsze są okoliczności, materia historyczna, w której ideologia ma się realizować. Rozważania dziejopisarskie odsłaniają jeden absurd ówczesny, upstrzona kolorowymi chorągiewkami mapa sztabowa mogłaby plastycznie ukazać dru- gi, odmiennej natury, lecz także ogromnie ważny dla Rzeczypospolitej i całej Europy. Szwedzi wkroczyli do Warszawy i do Krakowa, Rosjanie zajęli Birże i Druję, skąd z biegiem Dźwiny można dopłynąć do Rygi. Już po upadku Krakowa Małopolanie zawiązali broniącą praw Augusta konfederację w San- domierzu. Sprzyjająca Mocnemu rada senatu zbierała się niedługo potem w 44 opwzczonej przez Szwedów Warszawie, w Toruniu i w Malborku. Nie było • o całkowitym podboju terytoriów Rzeczypospolitej. Karol XII opero- oa fantastycznie powyginanym, przerywanym, wygiętym na zachód ' nie, a drążonym od wschodu froncie. Dalekie przedpole zasadniczycl cara Piotra stało się teatrem wydarzeń ze wszech miar dla Roś j' •tytecznych. Za stopniowy wzrost jej potęgi Polska i Litwa płaciły właśni, krwią i ciałem. III Narwa była dla Rosji ciosem strasznym. W pierwszej chwili Piotr gotów był zawrzeć ze swym zwycięzcą pokój, którego brutalne warunki dość łatwo sobie wyobrazić. Kazimierz Waliszewski wymienia za Ustriałowem prośby o pośrednictwo, skierowane przez cara do Anglii, Holandii oraz do Wiednia. Daremna fatyga! Karol XII miał przecież stale przy boku dyplomatę przy- jaznego, lecz na próżno nastręczającego się z pośrednictwem. Był nim Fran- cuz, hr. de Guiscard, ten sam, co to skakał w słoną wodę pod Kopenhagą. Jego wyjaśnienie powodów niechęci Szweda do pokoju na którymkolwiek z frontów wydaje się nieprawdopodobne, ale jest prawdziwe: Karol „bał się, że mu zabraknie nieprzyjaciół". „Tak tjażkij mlat drabia stieklo kujot bułat" - powiedział Aleksander Pusz- kin o skutkach klęski pod Narwą. Wielkie nieszczęścia - niesława własnej dezercji, klęska, gwizdy Europy - na dobre obudziły w Piotrze geniusza. Dotychczasowe próby unowocześnienia cesarstwa, tworzenie regimentów ubranych i wymusztrowanych na cudzoziemski ład, własnoręczne prace po stoczniach i odlewniach dział - to wszystko okazać się miało zaledwie przy- grywką. Dopiero po Narwie Piotr ruszył w tym samym kierunku całą potęgą umysłu i woli, zmuszając poddanych do wysiłku, który o wiele przerósł nie ty- le ich nadzieje, co najgorsze obawy. Po stłumieniu ostatniego buntu strzelców car trzymał państwo w garści tak, jak od czasów Iwana Groźnego nie by- wało. Korpus, który oblegał twierdzę narewską, liczył co najmniej trzydzieści kilka tysięcy ludzi, rozporządzał mnogą artylerią. Olbrzymia większość żoł- nierzy i oficerów mało co umiała, działa pękały, kładąc pokotem obsługę. Nie wiadomo, kto był bardziej głodny w dniu batalii - Szwedzi, którzy przyma- szerowali z daleka, czy Rosjanie, od paru miesięcy stojący obozem w pobliżu 45 własnych granic i wielkich miast. Intendentura carska działała niżej wszelkiej krytyki. Piotr nie popełnił błędu, ocenił wszystko bardzo trafnie już wtedy, gdy w przededniu batalii postanowił opuścić swoje wojsko, pozostawiając rozkazy niespójne, pisane na kolanie. Nic nie pomogłyby zresztą najmędrsze. Po klusce rozpoczęła się wielka robota nad przygotowaniem sprawnego narzędzia decy- dującej rozprawy. Olbrzymie, w staroświecczyźnie drzemiące państwo otrzy- mało zadanie przygotowania wszystkiego, co było potrzebne armii, postawio- nej na poziomie czasów nowych. Należało stworzyć przemysł, leżące niemal na powierzchni ziemi rudy Uralu podnieść, dowieźć, przekuć w oręż. Dzwonów cerkiewnych okazało się za mało, aczkolwiek Piotr nie oszczędzał ich wcale. Nie było w ogóle dla niego ceny zbyt wysokiej, kosztów przesadnych. Cier- pienia ludzkie nie liczyły się wcale, dłonie monarchy nie różniły się wyglądem od dłoni kowala. Jednego tylko car nie mógłby sam sobie zapewnić - czasu, potrzebnego na wspomnianą wyżej pracę. To mało postanowić i nawet obmyśleć heroiczny wysiłek, trzeba z nim jeszcze zdążyć. Czas otrzymał Piotr w prezencie od Karola XII. Siedem bezcennych lat! W trzynaście miesięcy po Narwie, l stycznia 1702 roku, Borys Szeremie- tiew pobił pod Eresteferem korpus generała Schlippenbacha. Wiele znaczący sygnał nie poskutkował, Karol poszedł do Wilna, na froncie inflanckim nastą- piła znowu długa cisza. Dopiero 17 lipca ci sami wyżsi wojskowi (Szeremietiew już w randze generał-feldmarszałka) starli się ze sobą znowu, ze skutkiem jeszcze pomyślniejszym dla Rosji. W dwa dni później Karol XII też odniósł znaczne zwycięstwo, lecz pod Kliszowem, który się znajduje w powiecie pińczowskim. Dziś jeszcze w pobliskim lesie zwanym Borek oglądać można trzy kopce, mogiły poległych w tej bitwie. W październiku 1702 roku, niezwykle krwawym, dwanaście godzin trwa- jącym szturmem wzięta została forteca Noteburg, dawny Orieszok książąt ruskich. Piotr nie wznowił jednak nazwy tradycyjnej. Zdobytą twierdzę, która leży tam, gdzie Newa wypływa z jeziora Ładoga, przechrzcił na Schliisselburg. W kilka miesięcy później, 16 maja 1703 roku, na położonej niżej wysepce rzecznej rozpoczął budowę fortalicji, która stała się zaczątkiem miasta Sankt Petersburg. Wielki Rosjanin w sposób nie zawsze najlepszy wielbił cudzo- ziemszczyznę. Zwycięstwa, odnoszone przez Rosjan w Inflantach oraz w Ingrii, oprócz zysków terytorialnych, sławy, okazji do szkolenia żołnierza '. temu podobnych 46 ••czyści, przynosiły też pewien pożytek bardzo szczególnego rodzaju. Obsze- 9Me opowiada o nim Eugeniusz Tarle. Fiotr cenił artylerię. Zabawiając się „pociesznymi rotami" i walcząc później c Tarkami pod Azowem sam obsługiwał baterie i kazał się tytułować nie a, lecz „panem bombardirem". Po Narwie rozpoczął się w Rosji gwał- ny rozwój ludwisarstwa. W roku 1701 odlano dwieście siedemdziesiąt trzy i, w następnym dalszych sto czterdzieści, później wysiłek nie słabł ani na chwilę. Noteburga broniło czterystu pięćdziesięciu żołnierzy szwedzkich i sto oterdzieści dwie armaty! Trudno uwierzyć w prawdziwość tych nie podlegających zakwestionowaniu iob. Szwedzi mieli więcej bodaj dział niż kanonierów. I w Noteburgu, i gdzie •dziej wcale nie wszystkie puszki strzelały, gdyż znaczna ich część, być może większość nawet, stanowiła zapas bojowy. Kraj skandynawski obfitował w aakomite rudy, mógł więc sobie pozwolić na stworzenie gigantycznego arse- «ta, który teraz stopniowo, większymi lub mniejszymi partiami przechodził w ręce rosyjskie. Warto wybiec naprzód, ograniczając się zresztą do wzmianek • największych zdobyczach wojsk carskich podczas walk na przymorzu. Tak wiec upadek Dorpatu przyniósł im sto czterdzieści dwie lufy rozmaitych kalibrów, Narwy i Iwangorodu - przeszło pięćset pięćdziesiąt dział i czter- dzieści moździerzy. W Mitawie wzięto dwieście dziewięćdziesiąt armat zwy- Mych i pięćdziesiąt osiem stromotorowych. Za każdym razem zdobywano też odpowiednio wielki zapas pocisków. Proch carstwo moskiewskie wytwarzało amo, i to w znakomitym gatunku. Rosjanie i Szwedzi walczyli nad Bałtykiem z jednakowym męstwem, lecz ci ostatni nie mogli liczyć na żadną pomoc ze strony swego króla, który z głównymi siłami „ugrzązł w Polsce" - jak się wyraził sam Piotr - i uganiał po »ej w pościgu za łatwymi sukcesami. Car robił, co leżało w jego mocy, by podtrzymać opór rozpaczliwie słabnącej Rzeczypospolitej. Słał pieniądze, posiłki, słowa zachęty. Nie zawahał się też przed udziałem w sprawie bardzo przykrej dla mimowolnej sojuszniczki. W roku 1702 Kozacy Paleja i Samusia podnieśli na prawobrzeżu Dnieprowym nowe powstanie, zajęli Białą Cerkiew, wycięli w Berdyczowie bankietujące akurat wojsko. Rzeczy przybrały od razu postać doskonale znaną od czasów Chmielnickiego i jeszcze dawniejszych. Do Kozaków przyłączyły się masy chłopstwa. „Ci buntownicy wielkie w Rusi morderstwa czynili nad szlachtą: ręce, nogi ucinali, gwałty pannom i paniom zacnym, rabunki kościołom, dworom, miastom wystrajali." Oddziały Potockich i Lubomirskich po staremu wbijały przywódców na pale, rżnęły w pień załogi i ludność zdobywanych 47 grodków, lecz wykazywały także swoiste umiarkowanie wobec chwytanych chłopów: „ale ich nie wycinano, nie chcąc sobie wsiów pustoszyć, panowie, tylko ich kazano znakować: urzynano każdemu lewe ucho; poznakowano ich tak na siedemdziesiąt tysięcy". Szlachta przypisywała nieszczęście machinacjom Augusta oraz cara Piotra. Drugie z tych oskarżeń było, zdaniem Józefa Feldmana, zupełnie słuszne. Pułkownik Samuś, który z czasem schronił się na lewy brzeg Dniepru, nie poniósł żadnej kary. Złożył też wówczas oświadczenie dość treściwe: najpotężniejszemu panu i carowi moskiewskiemu, JWP hetmanowi Mazepie, całą duszą przysiągłem do śmierci nie opuszczać i służyć wiernie na służbie monarszeńskiej i regimentarskiej na wszystek naród prawowierny ukraiński [...] żeby od tego czasu Laszkowie z ojczyzn naszych ukraińskich ustępowali i więcej już na Ukrainie nie rozpościerali się. Bolesne uderzenie jątrzyło Rzeczpospolitą i terroryzowało ją, lecz tym mocniej wiązało z Moskwą. Nie można było nawet marzyć o uspokojeniu rozruchu i odzyskaniu Białej Cerkwi bez pomocy rosyjskiej. W Birżach car wspomniał był senatorom o możliwości zwrócenia Kijowa, teraz zabezpieczał się przed podnoszeniem tego rodzaju żądań, umacniał się pośrednio na połud- niowo-wschodnich kresach Korony. To samo, lecz już wyłącznie na ukraiński rachunek, przezornie i po cichu czynił hetman Mazepa. W parę lat później usunął na bok współzawodnika. Oskarżył Paleja o spiski z Lubomirskimi, doprowadził do aresztowania go i zesłania wraz z rodziną na Sybir, do Tomska. Gdy Palej z Samusiem i Iskrą wojowali nad Rosią, a chłopi już się „aż do Buga pobuntowali wszędy i gotowi byli iść do kupy, tylko przywódców czekali", na województwo ruskie, na Sanok i Lwów szedł od północy jeden z najsroższych generałów szwedzkich, Magnus Stenbock. Otrzymał on od swego króla rozkaz wyciśnięcia z tamtych stron, co się tylko da zasobów i uwolnienia jeńców szwedzkich strzeżonych przez wojska kwarciane. Zgromadzeni we Lwowie dostojnicy bez oporu przystali na te żądania, nie sięgnęli po oręż. Rzeczpos- polita, szczególnie Korona, nadal marzyła o neutralności, rada senatu wysłała z Torunia do Karola propozycje pośrednictwa pokojowego. Sprzymierzeńcem Piotra był sam tylko August, jako elektor saski, ale on wciąż jeszcze rozmyślał o zawarciu ugody. „Lecz to wszystko nic nie ważyło u Szwedów, bo w co inszego bili, to jest: aby króla Augusta detronizować." Stenbock łatwo wypełnił swe zadanie, zagroziwszy, że w razie sprzeciwu zniszczy województwo ruskie, paląc wszystko „od wsi do wsi". Metodę tę stosowali wówczas Szwedzi niemal stale, zwłaszcza tam, gdzie był obecny ich 48 Wyznaczali kontrybucję i natychmiast przystępowali do puszczania z i przedmieść czy przysiółków, co skutecznie zachęcało do posłuchu... Odpowiedzialności za to nie da się przerzucić na dalekich od anielstwa pod- fciBendnych, bo Karol XII z rozbrajającą otwartością brał ją na siebie. Znane 4 jego rozkazy, przepisujące wspomniany sposób postępowania. W Krakowie zabrano zaledwie osiem dział, bo pozostałe przezorni miesz- ane zakopali zawczasu. Zrabowano za to nawet odwieczne łańcuchy żelaz- •E, poprzykuwane do kamienic narożnych, a służące do przegradzania ulic. W •iedlach, które nawiedziły regimenty szwedzkie, nie zostawiono mieszkań- mm nic, ani kęsa chleba czy garści ziarna. Wojna była dzika, bezmyślna, łopianowa. W powiatach sądeckim i bieckim najeźdźcy nie pokazali się wcale i ładzie mogli tam żyć. Inne powiaty Małopolski głodowały. Gwałty szwedzkie, uparte żądanie detronizacji, przykład „rzeczypospolitej Imrskiej", już na dobre związanej przymierzem z Rosją, robiły swoje, szala aczynała się przechylać, król zaś wahać. Latem 1703 sejm lubelski uchwalił •nbilizację niemal pięćdziesięciotysięcznej armii i upoważnił Mocnego do •wierania aliansów. Niewątpliwa większość szlachty opowiadała się mimo wszystko za legalnym monarchą, najwięcej wrogów Sasa liczyła Wielkopolska. Tan też - w Środzie - powstał pierwszy związek przeciw niemu, przeniesiony •ediugo potem do ponownie zdobytej przez Szwedów Warszawy, gdzie w hrym 1704 roku ogłoszono akt „konfederacji generalnej" i detronizacji Augu- •a II. Rozmaitych dostojników nie brakowało w stolicy, lecz rozstrzygał o wszystkim komendant garnizonu, pułkownik Arwid Horn. Odpowiedź nastąpiła rychło. 28 lutego podjazd kawalerzystów saskich, poczynając sobie swobodnie na obcym, cesarskim terytorium, zatrzymał i •więził Jakuba oraz Konstantego Sobieskich, którzy powędrowali na trzy lata pod klucz do twierdzy Koenigstein. Stało się to koło Czerwonej Karczmy, pomiędzy Wrocławiem a Oławą, która należała wtedy do starszego z króle- wiczów.-Dwaj najpoważniejsi kandydaci do korony polskiej zostali więc unie- akodliwieni. Karol XII upatrzył sobie teraz mianowańca w osobie dwudzie- •Dsiedmioletniego wojewody poznańskiego, Stanisława Leszczyńskiego. Dwaj młodzi ludzie zawarli znajomość w zajętym przez Szwedów Lidzbarku Warmińskim. Już grubo wcześniej biskupi uznali dostojne mury średnio- wieczne za mieszkanie przestarzałe i wznieśli nową rezydencję przed fronto- nem zamczyska, które nie przestało być jednak wielkim archiwum i muzeum •tuki. Sporo czasu zajęło zdobywcom wywiezienie tego wszystkiego trans- portem konnym. Zrabowane w całym kraju dostatki i skarby gromadzili Srwedzi w Poznaniu, skąd można je było spławiać Wartą do Kostrzyna i dalej 49 Odrą aż do Szczecina. Nakazano w tym celu zburzyć wszystkie młyny, jazy, groble i temu podobne przeszkody na Warcie. W ten sposób najeźdźca wkra- czał niejako w ślady sejmów Rzeczypospolitej, które przed „potopem" i wielką ruiną pilnie dbały o spławność rzek krajowych. Leszczyński i Karol przylgnęli do siebie, jakby dla dowodu, że i w historii obowiązuje prawo fizyki o przyciąganiu się różnoimiennych ładunków elek- trycznych. Wykształcony, dobrze wychowany, aż nazbyt giętki pan wojewoda spodobał się osobiście kanibalowi, który z nikim nie umiał dojść do ładu, uznawał tylko przemoc, obrażał lub nawet znieważał każdego rozmówcę, ko«~hał mordowanie. Mówimy „magnatem" ani się nawet zastanawiając nad złożonością tego klanu. Leszczyńscy zaliczali się do bardzo wielkich panów w Polsce. Przy- zwyczaili się z dawna dbać o swe własne splendory i dochody, przekupywać szlachtę umieli, jak mało kto, hodowali tradycję podejrzanie bliskich stosun- ków z Brandenburgią, lecz dziedzicznie nawykli również do tolerancji i szer- szych, nieprowincjonalnych horyzontów. Kultura była dla nich nie tylko ornamentem na tarczy herbowej. Kształcony na zagranicznych wojażach Sta- nisław nie był aż takim Ateńczykiem, za jakiego go podawali pochlebcy, ale na pewno nie napisałby o Kaplicy Sykstyńskiej: „malowana od sławnego malarza Archanioła Gabryiela" ani o pałacu Belvędere: „jakoż dobrze nazwane, bo naprzód z niego w samych Freskatach kury liczyć może". To był sposób wyrażania się właściwy panu staroście mińskiemu Zawiszy i jego jakże licznym kompanom, obcy panom Leszczyńskim. Józef Gierowski ustalił jako pewnik naukowy, że w tych czasach analfabetyzm wśród szlachty i możnych zastra- szająco wzrastał, krzywa statystyczna szła w dół. Obydwaj bohaterowie przysłowia „od Sasa do Łasa" sami dawali ogółowi piękny przykład. Stanisław Leszczyński po raz pierwszy wystąpił na szerszej widowni podczas uczty koronacyjnej Augusta II, jako świeżo mianowany podczaszy k 'tonny. Wkrótce potem został wojewodą poznańskim, oczywiście z r cmuiacji Sasa. Stał jednak blisko pewnych koncepcji, które nie mogły pozostać bez wpływu na jego późniejszą woltę, jemu samemu zaś posłużyć za teoretyczne usprawiedliwienie się. Ojciec Stanisława, zmarły w roku 1703 podskarbi koronny Rafał, natychmiast po pokoju karłowickim obmyślił był plan antyrosyjskiej koalicji, złożonej z Turcji, Rzeczypospolitej i Szwecji. Usiłował nawet działać w tym kierunku, jako ambasador w Stambule, ale ze skutkiem już nam wiadomym. 12 lipca 1704 roku pułkownik Arwid Horn złożył doniosłe oświadczenie dziejotwórcze. Powiedział, że nie pójdzie spać, dopóki nowy król polski nie 50 aie obrany. Gardła ośmiuset szlachciców zapewniły wojownikowi zasłu- odpoczynek nocny, okrzyknęły Stanisława Leszczyńskiego. Nominacji biskup poznański Mikołaj Święcicki, bo prymas Radziejowski l się w swym pałacu i stanowczo uchylił od kompromitacji. Pomimo że • polu elekcyjnym więcej widniało drąg' iów i piechurów szwedzkich niż •••koników Stanisława, opozycja była czarta. Zwłaszcza szlachta podlaska stowała twardo. Już od maja istniała przy osobie Augusta nowa konfe- i sandomierska, którą Władysław Konopczyński bez zastrzeżeń nazwał twdę generalną. Moralny i umysłowy poziom szlachty owych czasów stawiał się okropnie, do tego jednak jeszcze nie doszło, by ogół potulnie l dyktat szwedzkiego pułkownika. Większość nie tylko herbowych, lecz Narodów stanęła po stronie ukoronowanego na Wawelu, więc legalnie fMijącego Sasa. Pojawienie się antykróla popchnęło do decyzji, która aż dotychczas szła w «śvtokę, lecz w ostatecznym obrachunku była chyba nieunikniona. Skoro Limni, działając na własną rękę, już przed dwoma laty zawarli układ z liHrem, to prędzej czy później musiała zrobić to samo i Korona... chociażby ••et z płaczem. Groziło przecież trwałe naruszenie związku państwowego. Akty dokonane w Wielkim Księstwie zaczęły grać rolę przemożną już w Mpdlońskich czasach. Znana, niedokończona niestety powieść Aleksego Tołstoja Piotr I urywa się • scenie zdobycia Narwy, której z niebywałym fanatyzmem bronił stary pAuronik Rudolf Horn. Oddał szpadę 13 sierpnia 1704. W siedemnaście dni ftfuej - 30 sierpnia - poseł królewski Tomasz Działyński, obecny zresztą od w obozie rosyjskim, podpisał w imieniu Rzeczypospolitej traktat sojusz- z carem, który uzyskał prawo wprowadzania i na litewski-:, i na polskie •rytorium swoich wojsk („cudzoziemskim sposobem ubranych"). Ten punkć ia, mającego w teorii obowiązywać tylko do końca wojny, okazał się iżniejszy i wpłynął trwale na dalszy bieg historii. Cudu w cym nie było, zygnęła rzecz namacalna: dysproporcja sił. „Rzeczpospolita litewska" zawarła pakt z carem w roku 1702, w Preobra- •śłkim, potwierdziła umowę w roku następnym, w Schlusselburgu. Rzecz- pMpolita Obojga Narodów podpisała cyrograf w Narwie w roku 1704. Nale- afe powtórzyć, wybić jak najmocniej te daty, wyznaczające w dziejach fakt rnie ważny. Od tej pory wschodnia granica Rzeczypospolitej przestała rić zaporę dla międzynarodowej polityki rosyjskiej. Władza carska szła w carskim wojskiem. 51 IV Nazajutrz po awansie antykról Stanisław został uhonorowany przez swego protektora. Obaj panowie zsiedli z koni, kłaniali się sobie pięknie, po czym konferowali w jakimś domu przydrożnym. Działo się to na połowie drogi pomiędzy Warszawą a Błoniem, gdzie kwaterował Szwed. Karol XII wzgar- dził oczywiście stołecznymi apartamentami, wolał kurną chałupę wiejską. Wkrótce potem Leszczyński bezradnie przyglądał się w Warszawie ponuremu konwojowi. Szwedzi sprowadzili zza Wisły kilkudziesięciu skutych szlachci- ców, obwinionych o stawianie oporu patrolom rekwizycyjnym. Nic nie pomo- gły prośby antykróla oraz jego małżonki Katarzyny z Opalińskich, poprowa- dzono więźniów do głównego obozu szwedzkiego, na ukaranie. Zaczęła się teraz dziwna gra wojenna, którą ówczesny pamiętnikarz nazwał „mijanym tańcem obu królów". Karol XII ruszył z Błonia w kierunku ru Sandomierz, pragnąc naścignąć i pobić Sasa. Chybił celu, nie zatrzymał się w rozpędzie i 6 września wziął Lwów, osobiście poprowadziwszy szturm na wały miejskie. O dwa dni wcześniej August zdobył Warszawę, z której Leszczyński zdążył umknąć. Pułkownik Arwid Horn oraz inni Skandynawowie potrakto- wani zostali po rycersku, biskup Mikołaj Święcicki poszedł do więzienia. Ojciec duchowny okazał się bitnym żołnierzem. Sam rychtował działa w zamki i strzelał z nich. Wzięto go jeszcze gorącego - z rękami uczernionymi dymem po łokcie, z osmalonymi brwiami i koafiurą. Jesienią nie udało się Sasom oblężenie Poznania, spalone zostało Leszno, spustoszone majętności antykróla oraz jego stronników. Na wieść o zbliżani* się Karola August uszedł ze stolicy do Krakowa, ale przedtem wydał swemi żolnierstwu na łup posiadłości prymasa. Skoro bowiem przybył do Warszawy - skarżył się Radziejowski papieżowi - kazał zrabowali zniszczyć moje pałace, jeden arcybiskupi, drugi należący do mnie prywatnie. Na jego rożka złupiono i pogwałcono kościoły i klasztory zakonników i zakonnic, zabrano z nich wszelkie depozyta; przez dwa tygodnie otwierano groby, przebijano mury kościołów, szukając skarbów spustoszono i zniszczono moje pałace aż do niepoznania. Następnie kazał zniszczyć me wsie i miasta, nie oszczędzając mych przyjaciół i powinnych. Na takim to tle odbywał się pozbawiony politycznego i strategicznego sensm „mijany taniec obu królów" po ziemiach' Rzeczypospolitej. Konsekwentnie przez cały ten czas działała tylko Rosja. Pierwsze jej posiłki, przyprowadzone przez księcia Golicyna, powitał król August w Sieniawie już 6 sierpnia 1701 roku. Był to wszystko - zapisano ówcześnie - żołnierz dzielny i silny, umundurowany zewnętrznie «rdzo dobrze, przybrany w barwy szare z niebieskimi wyłogami, białe i czerwone [...] zaopa- •••y aż do ostatniego człowieka w należytą, dobrą broń... Zbliżała się czwarta rocznica pogromu narewskiego, ogromne carstwo już dążyło uruchomić i wyprawić w pole część swych nieprzebranych ludzkich oaz materialnych zasobów. A jednak nie mogło jeszcze na dobre ruszyć ku achodowi, Szwedzi w Inflantach bili się wciąż zażarcie, generał Lóvenhaupt •łołał pokonać pod Murmizą Szeremietiewa. Dopiero 4 września 1705 roku •ttatecznie padła Mitawa. Przymorski teatr wojenny zeszedł od tej pory na pbn drugi. Sam Piotr Wielki wyjaśnił powody niepojętego zaślepienia Szwedów, któ- aj po prostu odwrócili się plecami od spraw najważniejszych. „Przed ich aoami stała góra pychy" - napisał do jednego z podwładnych. Nienawiść, lekceważenie i pogarda - wyłącznie te trzy tony składały się na wityment Karola XII względem Rosji. Król kiwał palcem w bucie na raporty •carskich zwycięstwach, pracach, budowie miast i twierdz. Będziemy mieli co •bierać -pocieszał strapionych doradców -on tych grodów do siebie przecież •e przeniesie... Piotr umundurował swych żołnierzy na niemiecki ład, trudno fcfte zatem posegregować jeńców, wziętych przez Szwedów w pewnej bitwie. fcól rozkazał więc Sasom wypchnąć spomiędzy siebie Rosjan. Zdradzonych pnez towarzyszy broni pomordowano na miejscu. 4 października 1705 roku arcybiskup lwowski Stanisław Zieliński dopełnił w Warszawie na małżonkach Leszczyńskich ceremonii, nazwanej koronacją. Wcale to nie podniosło powagi antykróla, nadal płaszczącego się przed Bwedzkim protektorem, w dodatku mdłe uroczystości stołeczne całkiem •krotce zagłuszyła pompa, jaką otoczono spotkanie Augusta z Piotrem w Tykocinie. Doszło do niego u schyłku tegoż miesiąca. Dwaj monarchowie pnybyli jednak na Podlasie w sposób bardzo różny. Piotr wkroczył tryumfal- ne, uwieńczony świeżą sławą zdobywcy Mitawy, August przekradł się pota- nianie przez Gdańsk i Królewiec. W listopadzie zaczęła się tak zwana rada grodzieńska, która doprowadziła do potwierdzenia traktatu narewskiego na warunkach jeszcze mocniej podporządkowujących Rzeczpospolitą Rosji. Mieszkańców Grodna oraz licznie zgromadzonych dostojników zadziwiało postępowanie cara. Piotr zjawił się w farze w dniu św. Stanisława Kostki, wysłuchał nabożeństwa, przykląkł podczas Podniesienia. Grzecznie traktował mutów, którzy urządzili na jego cześć festyn połączony z przedstawieniem. KB pełnemu zaskoczeniu, a może i zgrozie ojców, dostojny gość sam objął 53 52 nagle obowiązki reżysera i stanowczo zażądał, by na scenie pojawiły się diabły. Już wcześniej, bo w czerwcu, Piotr po raz pierwszy osobiście wkroczył z wojskiem do Rzeczypospolitej. Nie był wtedy tak łaskawy, jak w Grodnie. Rozwścieczony i pijany pewnie, własnoręcznie zabił w Połocku rapierem przeora unickich bazylianów, czterech innych zakonników kazał okrutnie stracić, ciała ich powrzucać do Dźwiny, cerkiew zamknąć. Potem, nieprzy- stępny i groźny, siał w Wilnie postrach, okazywał łaskę tylko prawosławnym, ostentacyjnie odwiedzał wyłącznie ich świątynie. Wycofał się z Litwy na wieść o wygranej Lóvenhaupta pod Murmizą, powrócił umitygowany. Nic nie kosztujące uprzejmości grodzieńskie miały zatrzeć fatalne wspomnienie Połocka. August II wysilił się wtedy w Grodnie na gest majestatyczny, który wśród innych okoliczności przyniósłby na pewno pożytek, pozwalając monarsze wyzyskiwać pychę i snobizm najmożniejszych poddanych. Ustanowił Order Orła Białego. Początkowo był to czerwono emaliowany medal na błękitnej wstędze. Znacznie piękniejsza forma ośmiorożnego krzyża pojawiła się trochę później. Napis Profide, legę etrege od początku zdradzał monarchistyczne cele pomysłu. Oprócz dostojników polskich i litewskich w pierwszej kolejce otrzy- mali ów splendor: faworyt carski Aleksander Mieńszykow, hetman Iwan' Mazepa i feldmarszałek rosyjski Jerzy de Ogilvy. Obaj hetmani litewscy, Wiśniowiecki i Ogiński, zażarcie współzawodniczyli o łaski Piotra, podsta- wiali sobie nawzajem nogi nader przemyślnie a bezwzględnie. Istnienie orderu nie mogło temu zapobiec, że car rozstrzygnął, czy hetman polny powinien słuchać wielkiego, czy też należy mu się godność bezpośredniego wasala Rosji. Inny wielmoża litewski, Ludwik Pociej, rozpoczął wówczas z upoważnienia królewskiego produkcję pieniędzy tak lichych, że od umieszczonych na mone- tach inicjałów podskarbiego zaczęto je nazywać ,,L[udzki] Pfłacz]". W styczniu 1706 roku Karol XII obiegł Grodno, w którym nie było już jednak żadnego ze sprzymierzonych pomazańców. Bronił miasta feldmarsza- łek de Ogilvy. Szwed nadciągnął forsownymi marszami, wśród trzaskających mrozów nie u-nawał innej kwatery niż szałas. Wojna zdawała się zdecydowanie przenosić na wschód. Ogilvy, któremu nikt nie odważył się przyjść z odsieczą, straciwszy połowę wojska zdołał przerzucić most i ujść na brzeg lewy, topiąc w Niemnie wszystkie tabory i całą artylerię. Śladem Rosjan pognał w kierunku na Brześć Karol XII. W maju zdobył i spalił zamek nieświeski, zniszczył resztki miasta, zabawiał się innymi tego rodzaju operacjami. Nadal mniemał, że może swobodnie szafować czasem. 54 W 1706 roku zrobił nareszcie to, co człowiek nieco bardziej przytomny •nyniłby już dawno i co Leszczyński jął zalecać natychmiast po swej „koro- •cji". Bez ceremonii gwałcąc neutralność cesarskiego Śląska l września Srwedzi wtargnęli do Saksonii. Ta kampania miała przebieg błyskawiczny. 3ł września pełnomocnicy Karola i Leszczyńskiego zawarli z dyplomatami ii traktat altransztadzki. Warunki były tak niezwykłe, że Europa zanie- riła z wrażenia. August Mocny wyrzekał się korony polskiej na rzecz ibnisława, solennie obiecywał nigdy się o nią nie ubiegać, kasował wszystkie postanowienia wydane od czasu wkroczenia Szwedów do Rzeczypospolitej. •tal na siebie obowiązek popierania w Saksonii i Rzeszy protestantyzmu. Uwalniał ponadto więźniów i wydawał w ręce szwedzkie Patkula, piastującego wtedy godność pełnomocnego ministra cara Piotra. Trzeba koniecznie wspomnieć, że już w sierpniu - na pierwszą wieść o szwedzkich zakusach na Saksonię - przebywający wówczas w Nowogródku lagust II natychmiast wyznaczył pełnomocników i wysłał ich w drogę. To oni właśnie podpisali dokument altransztadzki, a przecież Karol mógł pójść na Drezno o dwa, nawet o trzy lata wcześniej. Poszedł w inną stronę - na Lwów. Opis tej wojny nastręcza duże trudności literackie, a to ze względu na jej bezsensowność. 10 października 1707 roku Jan Reinhold Patkul został stracony aa łące obok •usteczka Kazimierz w Wielkopolsce. Skazano go na torturę koła. Polegała «2 na tym, że najpierw kruszyło się człowiekowi kości, potem zaś pogru- chotane, lecz żywe wciąż ciało umieszczało na kole, poziomo osadzonym na rfnpie, lub wplatało w jego szprychy. Patkul zniósł podobno dziewiętnaście frnzgoczących uderzeń i zdołał jeszcze dowlec się do pniaka, przeznaczonego &a innego delikwenta, charcząc: Kopfab! Komenderujący na placu pułkownik Yalden dał katowi znak przyzwalający. Miał później z tego powodu sporo przykrości. Wszystkie szczegóły egzekucji Patkula obmyślił zawczasu Ka- ni XII osobiście. Wolno poważnie wątpić, czy wieść o sposobie stracenia inllantczyka wzbu- &3a w zachodnioeuropejskich dworach żal o to, co się stało poprzednio. Smkces Szweda w Saksonii był tak wielki, że zdawały się wracać czasy Gustawa Adolfa. Ciężka wojna o sukcesję hiszpańską trwała, obydwie strony pośpie- Rjły więc na wyprzódki zabiegać o łaskę tryumfatora. Cesarz, Francja, Ang- lia, Prusy, Hannower, Turcja słały posłów i... uznawały Stanisława Leszczyń- •»ego królem polskim. W Rzeczypospolitej zaczęli się do niego roztropnie przygarniać nawet tacy koryfeusze obozu sasko-rosyjskiego, jak Michał Wiś- riecki. 55 l Nastała chwila osobliwa. Karol ani myślał mieszać się w sprawy Zachodu, najdostojniejszych jego przedstawicieli traktował z niezmiennym grubiańs- twem. Ale mając przed sobą generalną rozprawę ze Wschodem mógł naprawdę uspokoić Rzeczpospolitą, zyskać w niej bazę strategiczną. Niczego w tym kierunku nie zrobił. Zapowiadał, że zaprowadzi porządek, gdy powróci ze zwycięskiej wyprawy na Piotra. Można było utwierdzić Leszczyńskiego na tronie zwołując sejm „pacyfi- kacyjny". Istniała inna jeszcze droga. Stanisław sam oświadczył był swego czasu, że przyjmuje wybór niejako w zastępstwie i zrezygnuje z korony, skoro tylko królewicze Sobiescy opuszczą więzienie saskie. Teraz jednak nie kwapfl się do spełnienia obietnicy, zanadto rozsmakował w wysokim stanowisku. Wprawdzie musiał nadskakiwać Szwedom, żebrać nawet o grosz na utrzyma- nie, ale nie on pierwszy i nie ostatni za cenę poniżeń kupował sobie splendory, pozór władzy. Skupieni wokół Stanisława magnaci z obu dotychczasowych koterii nadal w najlepsze zawodzili tradycyjne tany, walczyli o stanowiska i wpływy. Sytuacja skomplikowała się nawet bardzo, bo przybyło kandydatów na awanse. Eks-stronnicy Augustowi nie przywdziewali włosiennic, wyciągali ręce po buławy i pieczęcie. Karol XII uważał za konieczne popierać Sapiehów, którzy od początku wzięli jego stronę, co naturalną koleją rzeczy zrażało świeżo nawróconych na orientację skandynawską. Sponiewierany, przez swoich i obcych obdarty kraj na gwałt potrzebował spokoju. Ostatnio także i Korona zapoznała się dokładnie z nowymi sprzy- mierzeńcami, którzy zdążyli zajść wcale daleko. W miesiąc po podpisani* traktatu altransztadzkiego - nic jeszcze o nim nie wiedząc - Rosjanie, Sasi i Polacy wygrali bitwę pod Kaliszem. W roku następnym żołnierze carscy ujęi gdzieś w lesie pod Toruniem arcybiskupa Stanisława Zielińskiego i zabrali g» ze sobą. Hierarcha, który ukoronował Leszczyńskiego, nie wrócił już do kraju, zmarł w Moskwie jako więzień. Doświadczenie pouczyło zarówno szlachtę, jak lud, że wojownik carski wcale nie jest milszy od saskiego, szwedzkiego czy swojego. Stwierdzona tylko, że stanowczo najgorsi są pozostający na służbie Piotra oficerowk Niemcy. Rdzenni Rosjanie wykazywali nieco więcej „dyskrecji". ZgroiM wzbudzały za to wyczyny nieregularnej kawalerii, ludzi praw boskich i ludzkich nie znających [...] ci w aparaty [kościelne] się obtoczyli, Jt kielichów pili, okrutne morderstwa czynili, księży, szlachtę, ludzi gminnych piekli, zabij bialoglowom publicznie w obliczu wojska gwałty czynili, skąd umierać musiały [...] Przynfci dalekich stron ci Kalmucy, bo oni siedzą w Azyi z tamtej strony Wołgi rzeki, niedaleko br Kaspijskiego Morza. Strój ich taki jako i inszych Tatarów, tylko że głów nie golą, lecz wark 56 : jak kobiety noszą; broń mają, szable, luki, dzidy z płaskimi jak rydliki żeleźcami, nie z •••czystymi, także i u strzał mają żeleźca na cztery palce szerokie. Szła ta nawatność kałmucka, mad mimo Warszawę na Lublin, prowadząc z sobą wielbłądów wiele; znaczny był ich szlak, bo mm ani szyba cała w oknie nie została, ani najmniejszy gwóźdź w ścianie. Politycznie osieroceni stronnicy „Sasa", którzy nie poszli do „Łasa", •uleźli sobie ojca duchowego w osobie Piotra i utworzyli pierwsze w naszych śbejach stronnictwo rosyjskie. Car uznał, że w Rzeczypospolitej nastało bez- królewie, czekano więc właściwie, kogo on wyznaczy na monarchę, sabotując, co prawda, projekt nowej elekcji, ile się tylko dało. Pertraktowano z samo- dnerżcą w Żółkwi, we Lwowie i w Lublinie, wypraszano rozmaite ulgi i •xacje, aż w końcu wszystkie poważniejsze osobistości stronnictwa znalazły •ę na żołdzie rosyjskim. Józef Feldman powiada, że ludzie ci w ogóle nie mieli programu, uchwycili się poły carskiej, aby pozostać na powierzchni, przy maczeniu i dochodach. Wielkie dostojeństwa Rzeczypospolitej skupiały się w oeniu Piotra! Nowy po śmierci Radziejowskiego prymas - Stanisław Szem- bek, brat jego, podskarbi koronny Jan, dwaj hetmani polscy - Sieniawski i •zewuski - oraz jeden litewski, mianowicie Ogiński (hetman wielki, Wiśnio- •iecki, próbował właśnie zrobić karierę przy Szwedzie). W gruncie rzeczy mężowie owi gotowi byli uznać Leszczyńskiego, lecz wszyscy razem, jako grupa, za cenę zachowania stanowisk. To było nie- •ożliwe, bo obóz „stanisławowczyków" ani chciał słuchać o wyrzeczeniach. Kotr I także jak najchętniej pogodziłby się z Karolem i machnął ręką na całą Rzeczpospolitą. Ale tym razem stał na przeszkodzie szkopuł bardzo poważny. Car nawet nie myślał o oddaniu Inflant, Ingrii, Sankt-Petersburga. Nie zabrakło czasu na komeraże, układy i knowania. Po kapitulacji Augusta Karol obdarzył się dłuższym odpoczynkiem, przez dwanaście miesięcy nic nie robił. Dopiero we wrześniu 1707 roku zwinął obóz w Saksonii i poszedł na •schód (w opisany już sposób kończąc po drodze sprawę Patkula). Piotr zaniechał planów obrony Wisły, ruszył w kierunku własnych pieleszy pilnie •ając o to, by przeciwnik nie miał się czym pożywić w zajmowanych ziemiach wt gdzie głowy przed deszczem schronić. Wienczannyj slawoj biezfoleznoj, Otważnyj Kart skolzil nad biezdnoj. On szot na driewniuju Moskwu... Na samym początku tej długiej drogi mógł się rzeczywiście pośliznąć w ^posób ostateczny, a wyłącznie z własnej winy. W Puszczy Kurpiowskiej 57 znowu popisał się jednym z tych nieprzytomnych wyczynów, które od początku skłaniały historyków do wzruszania ramionami. Wszyscy nasi Kozie- tulscy to flegmatyczni, chwalebnie oględni ludzie przy tym wikingu. Kurpie stawiali wówczas opór zbrojny każdemu, kto tylko właził w ich lasy. Studium Wiesława Majewskiego (opublikowane w „Kwartalniku Historycz- nym" w roku 1959) opowiada, jak sobie mężnie strzelali i do Szwedów okrutnego pułkownika Claesa Bonde, i do Rosjan kniazia Mieńszykowa. Karol XII obrał szlak właśnie przez puszczę, na Myszyniec. Doznał paru przygód, zanim go spalił. W nocy 21 czy też 22 stycznia strzelcy kurpiowscy wtargnęli do Brodowych Łąk, gdzie nocował. Na dalszy przebieg wojny nie wpłynęli, bo udało im się zabić tylko konia królewskiego i pewną ilość gemajnów. 23 stycznia kolumna szwedzka natknęła się na rzecz w wojnie partyzanckiej niezwykłą, na umocnioną pozycję Kurpiów pod Kopańskim Mostem. Marsz został wstrzymany, stu spieszonych dragonów poszło nocą w obchód. Dowództwo drobnego oddziałku, idącego po ciemku w nieznane, obsadzone przez świetnych strzelców, bagna i knieje, objął sam wódz naczel- ny, król. Schwytanych Kurpiów tracono. Niekiedy zmuszano ich, by wieszali jedni drugich. N a wiadomość o poją 'icniu się podjazdów szwedzkich Piotr I i Mieńszykow 6 Htego 1708 roku opuścili Grodno, pozostawiając w nim załogę. W nocy Karol osooiście poprowadził na most szarżę kawaleryjską i zdobył miasto. Zaraz potem nagły wypad rosyjski omal nie wziął go do niewoli. W tym samym jeszcze miesiącu pociągnął król do Smorgoń, skąd w marcu przeniósł się do Radoszkowic i rozbił w nich namioty aż do czerwca. Dzieje wielkiej wojny północnej weszły teraz w fazę całkiem nową, do dziś pod wielu względami tajemniczą. W Smorgoniach i Radoszkowicach Karol XII i Stanisław Lesz- czyński w największej skrytości pertraktowali z wysłannikami hetmana Maze- py- Cerkiew państwowa wyklęła tego człowieka (Puszkin: „Zabyt Maziepa z dawnich por; lisz w torżestwujuszczej swjatynie raz w god anafiemoj do nynie grozja, griemit o niom sobór"). Ze strony historyków rosyjskich często pada słowo „zdrajca", polscy lubią mówić „awanturnik". Kto chce spokojnie potraktować nabolałą sprawę, ten winien zacząć od prawdy podstawowej. W danym wypadku polegać to musi na przypomnieniu tezy, głoszonej w tomach poprzednich: Ukraina nie po to istnieje na świecie, by podlegać Polsce czy Rosji. 58 Iwan (Joann, Joannes) Mazepa Kołodyński był rodowitym Ukraińcem, łriachcicem herbu Kurcz, co zdawałoby się wskazywać na pokrewieństwo t kniaziami Kurcewiczami. Przyszedł na świat w Mazepińcach w powiecie bołocerkiewskim, wyznawał prawosławie. Genealogia - słowem - bez zarzu- 3- Nie da się go żadną miarą przemianować na Lacha. Za młodu naprawdę Joznał przygody, którą tak rozsławił Juliusz Słowacki. Heroiną romansu była •dnak nie wojewodzina żadna, lecz pani Falbowska, ziemianka z Wołynia. Skrzywdzony małżonek pojmał uwodziciela, obnażonego kazał przywiązać do (tzbietu końskiego twarzą do ogona, po czym biciem i wystrzałami zbiesiwszy mnaka pognał go na wertepy zarosłe ciernistymi krzakami. Zabierając się z kolei do karcenia niewiernej pan Falbowski umocował sobie u kolan rajtarskie «rogi. O oburzeniu opinii publicznej nic nie słychać. Aż do późnego wieku cieszył się Mazepa zazdrości godnym powodzeniem u M>iet. Puszkin wcale nie zmyślił postaci jego młodziutkiej kochanki, córki Wasyla Koczubeja. Zmienił tylko jej imię, z Motrii zrobił Marię. Oskarżając Jronana przed carem o zbrodnie polityczne, posłał również Koczubej do Moskwy niezbity dowód niemoralności — korespondencję miłosną siedemdzie- •fcioletniego adonisa. Układy w Smorgomach i Radoszkowicach stanowiły Smal od dawna uprawianych konszachtów, w których pośredniczyła dama wielkiej krwi i urody, czterdziestoletnia przeszło wdowa, księżna Anna z Cfcodorowskich Dolska, primo . ,>to Wiśniowiecka, matka obydwu wspomnia- sych już książąt, Janusza i Michała Serwacego - ciotka antykróla Stanisława, ^roku 1705 znajoma i powierniczka Mazepy. Polityka polityką... Cpowia- mmo w Polsce i na Ukrainie, że owdowiały hetman chce pójść przed ołtarz z boginiom raczej niż ludziom podobną" księżną. Powodzenie u kobiet... Znacznie większym dziwem było, że Mazepa umiał fditycznie zauraczać mężczyzn. I to jakich! Piotr Wielki, Aleksander Mień- •jfcow, książę Teodor Juriewicz Romodanowski - straszliwy okrutnik i V*o, przed którym truchlało carstwo (ubrany zawsze po staromoskiewsku, pnatarsku lub po polsku) - wszyscy oni ufali panu Iwanowi bez zastrzeżeń, •r przeczuli i nie wywęszyli niczego. Tajne doniesienia na Mazepę odrzuca- , oskarżycieli systematycznie wydawano na ukaranie jemu właśnie. Taki Bek przyniósł przecież i ostatni, wsławiony przez Puszkina „donos na ana, złodieja, cariu Piętru od Koczubieja". faz królewski, później podczaszy czernihowski, przez długi czas wiernie 59 służył Janowi Kazimierzowi, posłował do hetmanów kozackich. Zerwał w końcu z Warszawą, stanął przy Piotrze Doroszeńce, z jego ramienia jeździł do Turcji. Wpadł wtedy w ręce chadzających własnymi szlakami Zaporożców i omal źle nie skończył. W darze dla chana Tatarów wiózł bowiem kilku nie- wolników, Ukraińców. Wydany zwierzchnikowi lewobrzeża Dnieprowego, Samojłowiczowi, w dwa dni skaptował go sobie, potem dokazał identycznej sztuki w Moskwie i ocalił głowę. Hetmanem został w roku 1687, kiedy odpowiedzialność za niepowodzenie krymskiej wyprawy Wasyla Golicyna zwalono na tegoż Iwana Samojłowicza. Mazepa odwdzięczył się faworytowi carówny za awans. Golicyn zarobił dziesięć tysięcy rubli. Stolicą kozackich hetmanów lewobrzeża był wtedy Baturyn, położony nad rzeką Sejm. Cerkiew rosyjska wyklinała Mazepę aż do roku 1917. W soborze prawo- sławnym przy Grobie Pańskim w Jerozolimie modlą się za niego pewnie po dziś dzień. Świątynia owa przechowuje iście królewski jego dar, świetną płaskorzeźbę srebrną, na której widnieją napisy: cerkiewno-słowiański i łaciń- ski. Hetman wcale nie odgradzał swej ojczyzny od wpływów kulturalnych Zachodu. Sam nimi nasiąkł, podobno aż w Holandii, zresztą w jego rodzinie musiały one należeć do tradycji. W. Bidnow, autor studium o Marii Magda- lenie Mazepinie, opublikował facsimile jej podpisu. Okazuje się, że matka Iwana, która po owdowieniu została przeoryszą prawosławną, podpisywała się po polsku. W tym samym języku słudzy hetmana drukowali w Rzeczypospo- litej panegiryki ku jego czci. Wydana niedawno książka Ryszarda Luźnego obszernie opowiada o profesorach Akademii Kijowskiej, wtedy i aż do połowy XVIII wieku posługujących się polszczyzną jako językiem wykładów uniwer- syteckich i twórczości literackiej, cytuje ich wiersze. Nadwiślanie ówcześni nie pisywali lepiej. Za czasów Iwana Mazepy właśnie i jego staraniem kolegium kijowskie uzyskało stopień Akademii, zatwierdzony przez cara Piotra. W wielu miastach Ukrainy, przede wszystkim w jej historycznej stolicy, lea także i na Siczy, stanęły wtedy nowe, monumentalne sobory. W ich architek- turze znawcy dopatrują się zarówno wierności wobec tradycji dawnego budownictwa drewnianego, jak i wpływów baroku. Wznoszono te świątyń* często sumptem, a z reguły przy poparciu hetmana, który uprawiał wszech- stronny mecenat, opiekował się całą kulturą. Jakże miało być inaczej z czło- wiekiem, który pisywał nie tylko piękne, liryzmem przepojone listy do lubych, lecz również i wiersze, podobno nawet komponował melodie do nich. Niektóre z jego pieśni „trafiły pod strzechy". Dla ugłaskania nowatorskiego cara Mazepa ubierał się czasem w kaftM 60 l r •tmiecki. Ale Kozacy nie przyjęli nadesłanego z Moskwy umundurowania. Woleli tradycyjne szarawary niż pludry. Szczegół tylko z pozoru zabawny. Mazepińska Ukraina otwarta była dla wpływów zagranicy, lecz wroga ten- dencjom niwelacyjnym. Dwadzieścia lat przeszło trwało hetmaristwo człowieka, który na pewno •octałby powszechnie uznany za bardzo wybitnego męża stanu, gdyby należał śo mniej nieszczęśliwego narodu. Z samych skarg na Mazepę, z wysuwanych przeciwko niemu zarzutów wynika całkiem jasno, że wytrwale zmierzał on do snrorzenia i umocnienia nowej elity ziemiańskiej na Ukrainie. Dawna arysto- kracja ruska - Ostrogscy, Wiśniowieccy, Tyszkiewiczowie, Zasławscy, Zba- ascy - od dawna poszła w Lachy. Teraz ze starszyzny kozackiej i szlachty •iejscowej wyrastała świeża warstwa kierownicza, feudalna oczywiście i her- bowa. Żywił ją swą pracą chłop ukraiński, wielu wolnych dawniej, szerego- wych Kozaków znalazło się wśród przypisanych do gleby, musiało wychodzić z pługiem „na pańskie". Szydercy mają po części rację, romantyka „starowieku kozackiego" wygląda mniej pociągająco, gdy się niedyskretnie poszpera w kwestiach socjalnych. Niejednego mołojca skłoniła do posłuszeństwa nędza, jrfli nie puha, czyli nahaj po prostu. Sporo jednak faryzejstwa w wywodach •eżów uczonych, którzy tak formułują oskarżenia, jakby mazepińska Ukraina mnowiła niechlubny wyjątek, carska Rosja natomiast i polsko-litewska Rzeczpospolita reprezentowały ideał gminowładztwa i nigdy nie słyszały o pariszczyźnie. Ukraina ówczesna doganiała inne nacje, wypełniała wyrwę, jaką w jej sub- Mnćji narodowej zdziałały wpływy kultury polskiej. Tworzyła czynnik spo- łeczny, którego brak tak bardzo jej samej dotychczas szkodził - ustabilizowaną fKpodarczo, zasobną elitę. Dostatki hetmana i starszyzny nie pochodziły już z hpu zdobytego na Lachach czy też na Morzu Czarnym. Płynęły teraz z tych •mych źródeł, które zasilały fortuny Koniecpolskich albo Potockich. Zboże •ddnieprzańskie trafiało i do Gdańska, i do Królewca. Program niezawisłości politycznej zyskiwał w tych warunkach solidniejsze niż dawniej oparcie natury ^ołecznej i materialnej. Odruchowe dążenie chłopa do wypędzenia wszys- dtich panów to zbyt sypka baza. Mikołaj Kostomarow zauważył trafnie, że ze wszystkich hetmanów koza- dbch, jacy rządzili po Chmielnickim, jeden tylko Piotr Doroszeńko umarł we wAuaym łożu (lecz i on - dodajmy - na obczyźnie, pozbawiony buławy). Wyhowskiego rozstrzelali Polacy, Mnohohriszny został uwięziony na podsta- wie donosu, poddany w Moskwie torturze knuta, skazany, ułaskawiony już na •nfocie i zesłany wraz z rodziną na Syberię. Niewesoło wyglądały dzieje 61 Ukrainy, przyszłość zarysowywała się mrocznie. Niwelacyjne dążenia carskie trwożyły (i nie bez racji, której dowodzi postępowanie Piotra wobec suwe- rennej przecież, sprzymierzonej tylko Rzeczypospolitej; polityka polega mię- dzy innymi na sztuce przewidywania). Mazepa obawiał się zniesienia samej instytucji hetmaństwa. Całe wojsko kozackie było już poddane zwierzchnictwu Aleksandra Mieńszykowa. Szyfrowane listy Anny Dolskiej ostrzegały przed zachłannością faworyta carskiego. Wiadomości czerpała księżna z dobrego źródła, miała je od Borysa Szeremietiewa. Wiem bardzo dobrze, co oni o was i o mnie zamyślają - powiedział raz Mazepa do swoich - chcą mnie ukontentować tytułem książęcym, a hetmaństwo wziąć, całą starszyznę sami wybrać, miasta zagarnąć pod swą władzę i ustanowić w nich gubernatorów; a w razie sprzeciwu za Wołgę wygnać i swoimi ludźmi zasiedlić Ukrainę. Piotr wojował z Karolem XII, który doszedł aż do Lwowa, na razie. Współdziałanie Ukrainy ze Szwecją rozpoczął był Bohdan Chmielnicki. Wcale nie pohamowała go przysięga niedługo przedtem złożona carowi Aleksemu w Perejaslawiu. Iwan Mazepa nie stworzył nowej koncepcji politycznej, wznowił tradycyjną. Bardzo mało wiemy o warunkach omawianych podczas tajnych pertraktacji, w których pośredniczyła piękna księżna i pewni zakonnicy katoliccy. Tylko trzy rzeczy wolno uznać za absolutnie pewne. Przede wszystkim wrogość Mazepy wobec istniejącej granicy państwowej. Podział kraju, narzucony przez rozejm andruszowski oraz traktat Grzymułtowskiego, był od początku znie- nawidzony na Ukrainie. Podczas dotychczasowej kampanii wojsko kozackie wraz ze swym hetmanem na rozkaz Piotra trzykrotnie wyprawiało się daleko w głąb Rzeczypospolitej. Latem 1705 roku doszło aż do Rawy Ruskiej i Zamoś- cia. Już wtedy postępowanie Mazepy zdradzało zamiar scalenia Ukrainy. Drugi pewnik polega na tym, że baturyński statysta wcale sobie nie życzył pochodu Karola XII nad Dniepr, trzeci zaś dotyczy prawdy oczywistej: pro- gram wcielenia Ukrainy do Polski w ogóle nie istniał. Rozprawiali o nią przeważnie tacy, co za wszelką cenę pragnęli ogłosić Mazepę nie tylk* odstępcą, lecz i karierowiczem. Piotr Wielki też go za takiego przedstawiał, lecz w decydującej chwili, przemawiając do wojska, postawił kwestię jasno. Oświadczył, że król Karol i samozwaniec Leszczyński poprzysięgli oderwać od Rosji „narody małorosyj- skie", stworzyć osobne księstwo pod berłem „wora izmiennika" Mazepy, któremu podlegaliby Zaporożcy, Dońcy i wszystkie „rody kozackie", żyjące po tej stronie Wołgi.- Niezbyt precyzyjnie określił tu car rolę Leszczyńskiego. Pertraktacje kozackie z nim jakby zdawały się zapowiadać wskrzeszenie Unii Hadziackiej. Zjednoczona Ukraina miałaby się połączyć nie z Polską, lecz z Kzecząpospolitą, by stanowić w jej granicach autonomiczną całość, równą Koronie i Litwie. Tak się przedstawiał program minimalny, wysuwany początkowo, gdy król szwedzki jeszcze się nie zaangażował. Cel o wiele lardziej pociągający określił później sam Mazepa. Przemawiając do Kozaków wezwał ich, by wyzyskując czas sposobny uczynili „naszą Ukrainę krajem wolnym i od nikogo niezależnym". Jak widzimy, Piotr powtórzył później Jtotny sens tych słów, zmienił tylko ton i barwę. Hetman i jego podwładni mieli przecież oczy otwarte, bywali w Rzeczy- pospolitej. Niepodległość na pewno bardziej im się uśmiechała niż związek z jwństwem tonącym w rozstroju. Żyli z pracy ukraińskiego chłopa, z czego lynajmniej jeszcze nie wynika, że pragnęli podzielić się jej owocami ze szlachtą jnbką i litewską, która nie omieszkałaby zgłosić pretensji do swych dziedzicz- nych a utraconych włości. Sławetny „polski stan posiadania na Ukrainie" był JUD kamieniem u szyi i wtedy, i wcześniej, i znacznie później. Karol XII wcale nie wybierał się na Ukrainę. Miał tam przyjść z pomocą Leszczyński, który na razie zawrócił z Radoszkowic do Polski. Późno, bo w aciwcu dopiero, wyczekawszy, aż drogi - czyli raczej bezdroża - obeschną, Snredzi ruszyli naprzód w trzydzieści sześć tysięcy rapierów i bagnetów. Król jcfc wytyczył sobie szlak w sto lat później obrany przez cesarza Napoleona: S«oleńsk-Możajsk-Moskwa. Rozstrzygnięcie nastąpić miało na Kre- afa. Tron tamtejszy przeznaczał Karol carewiczowi Aleksemu, jeśliby wykazał należytą uległość. Podobno brany był również w rachubę Jakub fcfceski. Od strony Rygi winien był nadciągnąć z pomocą generał Lóyenhaupt. Liczono na jego szesnaście tysięcy żołnierza, lecz jeszcze bardziej na ogromny, "^"iu tysięcy podwód sięgający tabor żywności i prochu. Zapasy korpusu nego wystarczyłyby zaledwie na trzy miesiące. Cofający się nieprzyjaciel i niszczył wszystko, szczątki dobytku ludność unosiła w lasy. Z tłustej ttoonii przeniósł się wojownik szwedzki na błotniste pustkowie białoruskie. Jkplecami zostawił przez siebie samego splądrowane, wyniszczone, wtrącone waedzę ziemie Rzeczypospolitej. Nie można było oczekiwać żadnego sukursu — flrony kraju, w którym Karol XII samowolnie gospodarzył przez sześć Korpus, a raczej tabor Lóvenhaupta stał się w tych warunkach czynnikiem ~~ zygającym. Co prawda Mazepa zgromadził w swym Baturynie wielkie by, druga deska ratunku znajdowała się więc na południe od t_-asy pocho- 62 du. Ale hetman kozacki na razie nie występował, nadal udatnie grał rolę wiernego sługi cara. Bardzo rychło skończyły się przewagi szwedzkie. Rosjanie bili się znako- micie. To nie był już tamten bezradny, skołowacony rekrut spod Narwy, lecz wyszkolony, twardy, sobie samemu ufający żołnierz. Od czasów pierwszej lekcji minęło osiem lat, z których ani jeden dzień nie przepadł bez pożytku dla sprawy rosyjskiej. Piotr Wielki dopilnował tego bez miłosierdzia. Szwecji nadal słuchała swego suwerena, ale zaczęto w Sztokholmie myśleć o potrzebie przygotowania regencji. Karol XII po dawnemu prowadzał swoich dragonów do wariackich szarż, z których przypadkiem ciągle wracał cało, zostawiając na polach starć cale szwadrony wiekuiście już uspokojonych Skandynawów. Każda potyczka mogła przynieść bezkrólewie. W pobliżu Smoleńska Szwedzi skręcili na południe, ruszyli w kierunku Staroduba i Nowogrodu Siewierskiego. Nie sposób było iść dalej krajem ogołoconym ze wszystkiego, dożywiać się grzybami. Krwawa biegunka trapiła armię, przemierzoną drogę wyznaczały trupy żołnierzy zmarłych z chorób. Karol kategorycznie odrzucił radę zawrócenia na zachód, w granice Rzeczy- pospolitej. Maszerujący już z północy, o niczym nie uwiadomiony Lóvenhaupt winien był jakoś sobie radzić, odszukać króla. Zamiar zajęcia Moskwy wcale nie został poniechany. Trzeba było tylko znaleźć inną drogę, obejść lewe skrzydło, obrony rosyjskiej. Szwedzi błądzili, okazali się już niezdolni d» zdobywania twierdz. Załodze Staroduba Mazepa przysłał rozkaz wpuszczenia bez oporu tych oddziałów, które nadejdą pierwsze. Wyścig wygrały wojska carskie. Ruchy głównej kolumny szwedzkiej nadzorował feldmarszałek Szeremie- tiew, car zaś wyprawił się na Lóvenhaupta. Dopadł go pod Leśną. Nazwa miejscowości dobrze pasowała do charakteru okolicy, pokrytej gęstym borem. W dwudniowym, zaciekłym boju Piotr pokonał Lóvenhaupta. Szybko wyco- fujące się niedobitki szwedzkie zdążyły jednak zatopić w Soży całą artylerię i proch. Tabor z żywnością przepadł. Lóvenhaupt odszukał swego króla, a marsz, jakiego w tym celu dokonał, uważają niektórzy znawcy za popi sprawności dowodzenia. Generał przyprowadził Karolowi sześć tysięcy zmę- czonych ludzi. Każdy z nich miał tyle zapasu bojowego, co przyniósł am grzbiecie lub u pasa. W wątpliwy sposób wzmocniona armia, ciągle szukając możliwości obejścia lewego skrzydła nieprzyjaciół, coraz bardziej zagłębiali się w Ukrainę. - Czort joho siudy nese - miał powiedzieć Mazepa na wieść o pochodzie 64 Karola. - Ta win wsi moi mirkuwanja perewerne i welikorossijski wijska za mboju na Ukrainu wprowadyt na konecznu ruinu i pohybel naszu. Zwrot Szwedów na południe rzeczywiście obalał kunsztowne plany hetma- na. Aż dotychczas car Piotr nie domyślał się, nawet nie przeczuwał niczego. Mazepa liczył, że uderzenie Karola na samą Moskwę strategicznie zasłoni Ukrainę, którą wojskowo podeprze Stanisław Leszczyński i generał Krassau. Dopiero wtedy miał przyjść czas na oficjalne, w kulturalnej zresztą formie przewidziane zerwanie z Rosją oraz... na wezwanie całego narodu ukraiń- ikiego do dzieła. Na razie zaś poza najbliższym otoczeniem hetmańskim nikt o a*czym nie wiedział i do wystąpienia się nie gotował. Po dawnemu więc istniały rozmaite orientacje. - Jedni chcą protekcji moskiewskiej, inni tureckiej, trzeci „z wrodzonej antypatii do Polaków" marzą o pobratymstwie z Tatarami - pisał do Leszczyńskiego Mazepa, uważany przez olbrzymią większość roda- ków za pupila carskiego. Zachowanie tajemnicy stanowiło warunek powodze- •ia. W radykalnie zmienionych warunkach ta sama tajemnica stawała się aieszczęściem. 24 października 1708 roku Mazepa opuścił Baturyn, przeprawił się przez Desnę i 28 stanął w obozie Karola, do którego przemówił w pięknej łacinie. Było z nim... jedni mówią, że dwa, inni -- że cztery czy pięć tysięcy Kozaków. Większość wojska się wyłamała, przerażona oracją hetmana, który u prze- prawy odsłonił swe plany. Mazepa trzymał się ich nadal, stanowczo nazbyt już parcie. Doradził Karolowi marsz na Nowogród Siewierski, bo chciał zostawić •olicę kozacką na uboczu, zasłonić ją strategicznie... 25 października, czyli w chwili przeprawy Mazepy przez Desnę, stanął pod Baturynem Mieńszykow. Dopiero teraz Aleksander Daniłowicz - z •oskiewskiego łobuziaka kniaź i gubernator petersburski - poznał, co się Bało, i uwiadomił o wszystkim swych przełożonych. Księcia Romodano- wskiego omal nie zabiła apopleksja, Piotr, jeśli zdębiał, to na króciutki •oment. Kazał brać Baturyn szturmem, obwieścił, że hetman Mazepa gdzieś •ę zaprzepaścił, lecz już nazajutrz ogłosił go manifestem za zdrajcę, który pragnie wepchnąć "Ukrainę w jarzmo polskie, cerkwie zaś prawosławne •ddać unitom. Jak widzimy, Moskwa nadal zbierała obfite żniwo misjo- •rskich posiewów Zygmunta III. Hetmanem mianował car wkrótce pułkownika Iwana Skoropadskiego, •sóry też uczestniczył w spisku, lecz zaskoczony przez wypadki pozostał po f»trowej stronie frontu, przytaił się. Istnieją najpoważniejsze podstawy do fnypuszczeri, że Mazepa wcale nie z własnej woli zdecydował się na krok «nowczy. Zmusiło go do działania otoczenie, owa wyrosła za jego własnych 65 - Łreczpospolita... 3 Wysokiej Porty. Chan Selim Girej był zdecydowanym zwolennikiem wojny. Eugeniusz Tarle przytoczył w swej książce arcyznamienny list Mazepy do Stambułu, ostrzegający, że jeśli Turcja nie skorzysta z okazji i nie odgrodzi się od Rosji niepodległą Ukrainą, to w dalszej przyszłości musi się liczyć r możliwością utraty Krymu. Hetman był człowiekiem naprawdę zdolnym, skoro umiał przewidywać na siedemdziesiąt blisko lat naprzód. Opowiedzenie się Zaporoża po stronie szwedzkiej mogło przeważyć szalę- Atak turecko-tatarski zagrażał poważnie Rosji, która zdołała zabezpieczyć się, szybko i w najlepszy z istniejących sposobów - faktami dokonanymi zbroj- nie. W maju 1709 roku nastąpiła rozprawa z Zaporożem. Odpowiedzialny za operację był Mieńszykow, bezpośrednio przeprowadził ją generał-majoc Grzegorz Wołkoński i pułkownik Jakowlew. Zaczęło się od osiedli kozackick nad Dnieprem, które uległy losowi Baturyna. Pierwsze szturmy na samą Sia nie powiodły się, a nosiły charakter czegoś w rodzaju desantów, bo wyjątkowe wysoki stan wody nie pozwalał na przystęp do wałów. Zmieniło się wszystko, kiedy przyszedł Jakowlewowi z pomocą pułkownik Ignacy Hałagan, dawny Zaporożec, znający Sicz i jej tajemnice na wylot. Oddział jego obrońcy wzieŁ początkowo za nadciągającą odsiecz tatarską... Rosjanie wdarli się za umoc- nienia, a Ukraińcy opowiadali później, że Hałagan przysięgą zaręczył zdrowie i życie tym, co złożą broń. Podobnie jak w Baturynie oszczędzono na razk tylko najznaczniejszych, by stracić ich później wśród tortur. Szeregowi . pomniejszych rang Zaporożcy zginęli na miejscu, i to też śmiercią wcak nierychłą. Wszystkie co do jednej budowle Siczy puszczono z dymem, ażeby ślad nie pozostał po „zdradzieckim gnieździe". Istnieje podanie, że zwycięzcy nie dali spokoju nawet mogiłom, że je rozkopywali, wyrzucali zwłoki. Ze wszystkich Ukraińców, którzy poszli za Mazepą, najokrutniej i najdlużc prześladował car Zaporożców. Normalną karą dla schwytanych był pal. Tymczasem Karol XII od kwietnia już oblegał Połtawę. Leży ona nać Worsklą, nad tą samą rzeką, u której przed trzystu dziesięciu laty Tatarzy Edygeja, sługi Tamerlana, roznieśli litewsko-rusko-polsko-krzyżackie sły wielkiego księcia Witolda, ratując w ten sposób Moskwę. Król szwedzfc. zamierzał zdobyć w Połtawie silny punkt oparcia, bazę operacyjną, ściągmc pod jej wały i pokonać główną armię rosyjską, by w ten sposób otworzyć soł»r drogę do stolicy carstwa. Po strasznej zimie, która ciężko dała się we znaki cite Europie, wojsko skandynawskie znajdowało się w stanie pożałowania godny* Brakowało mu żywności, dokuczały choroby. „Śmierci albo chleba!" - wykrzykiwali żołnierze. Radę odmarszu na zachód, za Dniepr, Karol odrzuci. 68 potem stało się za późno na ów manewr. Rosjanie zajęli głębokie tyły, umocnili się i na prawobrzeżu, gdzie pojawić się również mogły sprzymierzone z nimi chorągwie hetmana Ogińskiego. Załoga Połtawy i cała jej ludność broniły się z wielką stanowczością, nadchodziły i przenikały nawet do twierdzy posiłki. Po Mieńszykowie i Borysie Szeremietiewie nadciągnął w czerwcu sam car. Już tylko Worskla rozdzielała bardzo nierówne pod względem liczebności woj- tka. 27 czerwca o świcie, czyli w same swe urodziny, doczekał się Karol XII zemsty losu za całe dotychczasowe nieprzytomne prowokowanie go popisami męstwa. Istnieją rozmaite relacje o wydarzeniu, to, co najważniejsze, nie ulega jednak kwestii: król wyjechał na nikomu niepotrzebny patrol nad samą rzekę, powrócił z lewą stopą przeoraną pociskiem karabinowym. Z nadzwyczajnym ttoicyzmem zniósł operację, sam pomagał chirurgowi na żywo wyciągającemu i rany odłamki potrzaskanych kości, ale nie zmieniło to w niczym położenia, nie przywróciło sprawności człowiekowi, który jedno tylko umiał znakomicie • dowodzić w polu. W dwa dni po opisanym zdarzeniu Rosjanie zaczęli się przeprawiać przez Worsklę powyżej Połtawy. Piotr miał wtedy około czter- dziestu dwóch tysięcy żołnierzy i jeszcze dwadzieścia czy dwadzieścia pięć tysięcy w rezerwie. Strona przeciwna liczyła około trzydziestu jeden tysięcy zbrojnych, w czym tylko dziewiętnaście tysięcy Szwedów. Upragniona przez Karola bitwa generalna rozegrała się 8 lipca 1709 roku. Szwedzi ruszyli pierwsi, nie mając ani wytyczonych zadań, ani sensownych rozkazów. Formalnie dowodził nimi niespodzianie wyznaczony do tej funkcji groźny, lecz niezbyt zdolny feldmarszałek Rehnskóld, bezwładny król leżał na •wiązanych między dwoma końmi noszach-kołysce. Minęła pierwsza, krwa- wa, ale względnie pomyślna dla Szwedów faza walki. Nastąpiły potem trzy godziny ciszy. Nikt nie przeszkadzał Piotrowi, który wyprowadził z szańców twą piechotę i ustawił ją w głęboką kolumnę, skrzydła obsadził pułkami nzdy. Druga, rozstrzygająca faza bitwy pod Połtawą trwała dwie godziny. Pociski •matnie dwukrotnie strzaskały nosze Karola, cały orszak królewski legł pokotem. Tym razem i Piotr ryzykował osobą własną. Kula karabinowa trafiła fo w samą pierś, lecz odbiła się od grubego metalowego krzyża. Łęk siodła carskiego i kapelusz przestrzelone zostały na wylot. Około jedenastej rano rozbita armia szwedzka uszła z pola, na którym zostawiła przeszło dziewięć tysięcy trupów. Karol ocalił się konno. Cwałował położywszy ranną nogę na szyję wierzchowca. Większość sławnych generałów nwedzkich znalazła się w niewoli, ten sam los spotkał i kanclerza, hrabiego 69 l Pipera. Król oświadczyć miał wkrótce, że gdyby słuchał był jego rad, wszystko wypadłoby inaczej. Trudno tej tezie przeczyć. Szczególną wymowę posiada pewna zapomniana tajemnica bitwy pod Połtawą, obszernie ostatnio omówiona przez Eugeniusza Tarle. Pułki Karola topniały w strasznym ogniu z siedemdziesięciu dwóch luf artylerii rosyjskiej. Po stronie szwedzkiej strzelały cztery działa. Należy tę nieprawdopodobną cyfrę powtórzyć: cztery działa. Było ich wprawdzie znacznie więcej, bo trzydzieści dwa, lecz do pozostałych brakowało prochu, więc zostały w obozie, jako sprzęt bezużyteczny. Poprzedniej jesieni Lóven- haupt musiał zatopić w Soży kolosalny zapas materiału strzelniczego, Mień- szykow zaś zagarnął w zdobytym przez siebie Baturynie... jedni mówią, że siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt armat, inni zaś, że trzysta, no i wszystko inne, czego tylko potrzeba puszkarzom. Przypomnijmy sobie przy okazji owe arsenały szwedzkie, zdobywane przez Rosjan w Ingrii oraz w Inflantach, gdy Karol beztrosko wojował po szerokich rozłogach Rzeczypospolitej: w Narwie i Iwangorodzie pięćset pięćdziesiąt dział oraz czterdzieści moździerzy, w Mita- wie dwieście dziewięćdziesiąt i pięćdziesiąt osiem. W kampanii połtawskiej, a także i w ucieczce, wiernie towarzyszył Karo- lowi i odznaczył się męstwem dyplomatyczny przedstawiciel Leszczyńskiego, generał Stanisław Poniatowski. Była przy nim pewna liczba Polaków, inni służyli w oddziałach pomocniczych, zwanych „wołoskimi". Niepodobna roz- strzygnąć, czy nadawały się do urzeczywistnienia pomysły przymierza Rze- czypospolitej ze Szwecją. Istniały od czasów Jana III i sam Karol o nich wspominał na początku panowania. Faktem jest, że zarówno hrabia Piper, jak i sztokholmska rada państwa żądali pokoju z Augustem Mocnym i wcale nie namawiali do włażenia w Litwę, potem w Polskę. Wojna północna toczyła się już od lat dziesięciu, a potrwać miała jeszcze dwanaście. Mogła była pewnie skończyć się wcześniej, gdyby nie przesadne zamiłowanie Piotra Wielkiego do szumnych uroczystości. Rosjanie ścigali rozproszonych nieprzyjaciół, którzy zdołali jednak skupić się w swym obozie. W prawdziwą pogoń ruszył Mieńszykow dopiero następnego dnia, i to po południu. Na razie car urządził na samym polu bitwy słynną ucztę, na którą zaprosił wszystkich co znaczniejszych jeńców. Pierwszy toast wzniósł za zdro- wie „swego brata", króla Karola, drugi za pomyślność swoich nauczycieli. „Cóż to za nauczyciele?" -zapytał Rehnskóld. - „Wy, panowie Szwedzi!" - „A to pięknie Najjaśniejszy Pan odpłaci! swym pedagogom." Gdy się to działo, Karol XII po raz pierwszy w życiu - jak zapewnia Kazimierz Waliszewski - zwrócił się do otoczenia z zapytaniem: co robić? 70 L6venhaupt i zrozpaczony Mazepa doradzili natychmiast porzucić obóz, zostawić wszelkie ciężary i rejterować ku Dnieprowi. Po parodniowym marszu kilkanaście tysięcy ludzi stanęło nad nim, tuż u ujścia Worskli, pod Perewo- ioczną. Osiedle było doszczętnie spalone, bo tu właśnie rozpoczęła się majowa rozprawa z Zaporożcami, promów i łodzi niemal brakło. Mieńszykow szedł już w tropy rozbitków. Miał rozkaz traktować Karola XII z najwyższymi hono- rami, Mazepę natychmiast zakuć w kajdany. Hetman przeprawił się przez rzekę pierwszy, uwożąc baryłki złota, resztkę swych skarbów. Wkrótce potem uczynił to samo król, który uległ nareszcie naciskom otoczenia. W trzy godziny później pokazała się na skrajach doliny kawaleria Mieńszykowa, działa rosyjskie zajechały na pozycje ogniowe. L6venhaupt otrzymał rozkaz przekroczenia Worskli i przebijania się w stepy tatarskie. Generał trzeźwo ocenił położenie. Zawezwał oficerów na odprawę i kazał im zapytać podwładnych, czy chcą się bić. Głodna armia szwedzka okazała się moralnie złamana, wyczerpana do cna. Nie bardzo zre- sztą miała czym strzelać nawet z broni ręcznej, artylerii nie posiadała już wcale. Około szesnastu tysięcy wojowników złożyło oręż. Zemściły się lata nieprzy- tomnego trwonienia sił, nieustannego absurdu. Nawet dla żelaza skandyna- wskiego istnieje kres wytrzymałości, nie tylko dla ludzi. Perewołoczna przy- pieczętowała Połtawę. Obie klęski razem wzięte oznaczały ostateczne i bez- powrotne zaprzepaszczenie mocarstwowego stanowiska Szwecji, absolutnie już niezdolnej do wystawienia armii, mogącej zmierzyć się z Rosjanami na suchym lądzie. Jeszcze w tym samym lipcu 1709 roku Piotr urządził gigan- tyczną paradę swych sił, na którą zaprosił jeńców szwedzkich w charakterze widzów. W przeglądzie uczestniczyło osiemdziesiąt trzy i pół tysiąca wojsk regularnych i o siedem tysięcy więcej nieregularnych. Straty, poniesione w rozstrzygającej batalii nad Worsklą, nie dociągały liczby pięciu tysięcy ludzi, były więc zupełnie nieznaczne. Bitwa pod Połtawą powinna być stanowczo zaliczona do tych, co wpłynęły na lory świata. Piotr Wielki złamał i zmiótł ostatnią zaporę, przegradzającą drogę Rosji do szczytów jej historycznej kariery. Dopiero po Poltawie kon- tynent odczuł i należycie docenił potęgę bezkresnego państwa, które ostatnio, pod rządami genialnego władcy zrzuciło obezwładniającą je starzyznę, uzbroiło się w nową, europejską organizację i technikę. Karol sprowokował ten wysiłek i dał czas na jego rozwinięcie. Piotr znalazł środki zmobilizowania całej, pomimo wszystko aż do jego doby utajonej mocy, którą pokolenia poprzednie stworzyły, lecz nie potrafiły uruchomić. Od czasów Połtawy aż do 71 dni naszych linia rozwoju była wyraźna: z mocarstwa europejskiego awanso- wała Rosja na światowe. Najwcześniejsze, ogromnie ważne skutki zwycięstwa połtawskiego przeja- wiły się w trzech zjawiskach. Rosja umocniła swój stan posiadania na połud- niowym zachodzie, rozszerzyła go na północnym zachodzie i sięgnęła swą rzeczywistą władzą daleko poza własną rubież zachodnią. Ukraina, Inflanty wraz z Finlandią, Rzeczpospolita... Gdy jeńcy szwedzcy podziwiali z woli cara potęgę Rosji, ich pokonany, lecz bynajmniej nie oprzytomniały król zmierzał przez Dzikie Pola prosto ku granicy tureckiej, hodując w duszy dalsze fantastyczne zamysły. Wysłany przedtem Stanisław Poniatowski nawiązał porozumienie z paszą Oczakowa i Karol XII stanął nad Morzem Czarnym, potem zaś w Benderach nad Dnie- strem. 3 października 1709 roku zmarł w tym mieście Iwan Mazepa. Starzec gasł w oczach podczas ucieczki przez Dzikie Pola, śmierć była dlań wyzwoleniem i jedyną gwarantką bezpieczeństwa. Car obiecywał ogromne pieniądze za jego osobę, Karolowi XII proponował uwolnienie Pipera w zamian za wydanie hetmana, Austria, która przed rokiem mianowała go księ- ciem Świętego Imperium Rzymskiego, teraz przysłała swym strażom granicz- nym rozkaz ujęcia rozbitka, gdyby się gdzie pokazał. Koran zabrania wyda- wania zbiegów, więc Turcy wyniośle odpychali pokusy. Wysłannicy carscy wymieniali jednak sumy zawrotne... W kilka lat po śmierci Mazepy wędrował przez Bendery do Stambułu poseł polski, wojewoda Stanisław Chomentowski. W orszaku jego znajdował się lubiący składać wiersze jezuita Franciszek Gościecki. Trudno porównywać ojca dobrodzieja z Byronem, Puszkinem albo Słowackim, warto jednak przy- toczyć fragmenty utworu napisanego przez człowieka, który najpierwszy z całej plejady europejskich literatów przejął się tragedią. Ksiądz Gościecki zainteresował się zresztą tylko pośmiertnymi losami „tak wielkiego hetmana i w całej Ukrainie największego pana". Dokładnie wypytywał o wszystko ludzi miejscowych. Zdato się nie przepuścić żadnemu sumptowi Tak Kozakom, dopieroż jego siostrzeńcowi Wojnarowskiemu....... Zwłaszcza, że tę przysługę miał świadczyć w tym kraju, Gdzie zmarłych grześć bogato jest w dawnym zwyczaju. Przeto obleczonego w zlotem tkrne szaty Trupa w trumnę włożono, na kt >rej bogaty Złotogłów złote ćwieki rozciągnęły wkoło, 72 Buławą rękę zdobiąc, a przyłbicą czoło. A że cerkwi tam nie masz, pochowano w polu. Ziemna mogiła miała być miasto mauzolu, Lecz niedługo łakomstwo spocząć mu tu dało, Bo trupa bliskie) nocy z grobu wykopało, Obdartego z szat z samej trumny wyrzuciło I na pastwę psom, ptactwu nago zostawiło. Powtórny pogrzeb sprawił rychło ten sam skutek, ktoś znowu złasił się na drogocenności z trumny hetmana, który zostawił po sobie niemało grosza (i nawet Karolowi XII wygodził na wygnaniu znaczną pożyczką). Wtedy Kozacy przewieźli zwłoki swego wodza do Galaczu i pogrzebali je w klasztorze Św. Jura, zwanym Jeruzalem. W kilka miesięcy później wojna ogarnęła te zawsze niespokojne strony. W tym impecie i z grobu wydobyte kości Mazepy na łup padły tatarskiej dzikości, A w Dunaj powrzucane, tam ostatni wzięły Pogrzeb, po trzech pogrzebach, kiedy potonęły. Ach, Mazepo!........ Tak cię często grzebiono, tak różnym sposobem, Wzdyż żadnym się nie szczycisz na ostatek grobem. * Nieszczęśliwe dzieje narodu ukraińskiego znajdują precyzyjny skrót w losach jego hetmanów, z których żaden nie miał spokoju za życia, najwybit- >• niejsi zaś nie zaznali go i w grobie. Zwłoki Bohdana Chmielnickiego sprofa- nował był Stefan Czarniecki. Rada emigrantów ofiarowała buławę najbliższemu współpracownikowi zmarłego, Filipowi Orłykowi. Rozwinął on ożywioną działalność, w roku 1712 opublikował memoriał pod tytułem Deduction des droits de 1'Ukraine. Przed- stawił w nim uczynki Mazepy jako zmierzające do zapewnienia Ukrainie niepodległości i przekonywał opinię europejską, że owa suwerenność w niczym nie zaszkodzi politycznej równowadze kontynentu, dopomoże jej nawet. Akcje emigracyjnego hetmana z konieczności musiały się ograniczyć przede wszystkim do propagandy. Jego syn, Grzegorz Orłyk, osiągnął pewne znaczenie i godność. Został generałem francuskim. W pięćdziesiąt pięć lat po przysiędze perejasławskiej Chmielnickiego Rosja umocniła się na Ukrainie w sposób ostateczny. Skoropadski był nadal hetma- nem na Zadnieprzu, lecz nic nie znaczył, wykreślona przez traktat Grzymuł- towskiego granica istniała w tym znaczeniu, że przecinała kraj przez pól. Dla polityki carskiej nie stanowiła zapory. 73 Tyle o trwałych sukcesach rosyjskich na południowym zachodzie. Pora rzucić okiem na sprawy północne. W lipcu 1710 roku Szeremietiew zdobył Rygę, a istniejąca już carska flota bałtycka nie pozwoliła na ucieczkę znajdu- jących się w porcie statków szwedzkich. Pierwszy strzał armatni do twierdzy oddał sam car - pan bombardir. Wkrótce padły Dunamiinde, Parnawa, Rewel i wyspa Ozylia. Zakończony został zatem podbój Łotwy i Estonii, w tym samym jeszcze roku zdobyli Rosjanie Wyborg i Keksholm w Finlandii. Piotr Wielki oblókł w ciało marzenia Iwana Groźnego i Borysa Godunowa, „wyrąbał okno do Europy" i zabezpieczył je tak, jak sam się początkowo nie spodziewał. Szwecja bezpowrotnie utraciła zdobycze Karola IX i Gustawa Adolfa, swój spichlerz na nizinnych i żyznych wybrzeżach Bałtyku, dopłaciła do tego południowymi obszarami fińskimi. Nie taki finał zdawał się zapowiadać listo- pad 1700 roku, kiedy to osiemnastoletni Karol rozgromił wojsko carskie pod Narwą. Można by ograniczyć się do pryncypialnego stwierdzenia, że przegrał, ponieważ wojował na dwóch frontach. Ale w praktyce tak to wyglądało, że o ten drugi sam się usilnie starał i z pełnym powodzeniem wystarał. Szwecja zaprzepaściła rangę mocarstwa, bo zaliczyła do swych przeciwników osłabłą, bezwładną, lecz bardzo rozległą Rzeczpospolitą. Car Piotr mawiał radośnie, że Karol „ugrzązł w Polsce". Jesienią 1709 roku w okolicy miasteczka Kazimierz w Wielkopolsce zjawfl się tajemniczy oficer saski, który kazał pozdejmować ze słupów wiszące na nich dotychczas szczątki zwłok Jana Reinholda Patkula i zakopać je co rychlej. W pobliskim Toruniu spotkać się mieli wkrótce dwaj monarchowie, należało więc uprzątnąć kłopotliwe pamiątki. Obaj przyjaźnili się wszak z nieszczęś- nikiem, potem jeden z nich wydał go na mękę, drugi dziwnie łatwo pogodził się z faktem dokonanym, przeszedł nad nim do porządku dziennego. Na wieść o klęsce Szwedów August Mocny powrócił z Saksonii do Rze- czypospolitej, unieważniwszy poprzednio manifestem traktat altransztadzki i własną abdykację. Zwycięstwo Rosjan pod Połtawą odegrało więc rolę rów- noważnika ponownej elekcji króla polskiego. Ze sprzymierzeńca stal się Piotr protektorem, dobroczyńcą, po prostu przełożonym Augusta II. Nie sposób wątpić, że tak było i że w ten właśnie sposób oceniali położenie możni ludzie w Polsce i na Litwie. Na toruński zjazd monarchów przybyli dostojnicy państwowi z obu dotych- czasowych obozów, zwolennicy zarówno Sasa, jak Łasa. Zjawił się również Ja* Kazimierz Sapieha, starosta bobrujski, mianowany przez Leszczyńskiego hetmanem wielkim litewskim. Marcin Matuszewicz, kasztelan brzesko-lite- wski, autor cennego pamiętnika, czerpiący wiadomości z relacji naocznyck 74 świadków, opowiada, że Piotr podszedł do Sapiehy, wyciągnął mu szablę z pochwy i „pytał się, jeżeli tą szablą Rosjan rąbał, a gdy starosta bobrujski odpowiedział twierdząco, począł nad głową jego taż szablą szermować tak dalece, że tylko co go nie obciął". Buławy litewskie rozdano po myśli cara. Wielka otrzymał Ludwik Pociej, polną Stanisław Denhoff. Inny pamiętnikarz z rzadko spotykaną szczerością opowiada o swoich włas- nych przeżyciach. Krzysztof Zawisza należał do czołowych stronników Augu- sta, witał go w Tarnowskich Górach, marszałkował na sejmie koronacyjnym. Potem bez skrupułów przerzucił się na stronę Szwedów i wraz z nimi nie tylko „Rosjan rąbał", ale - jak sam zapewnia - czynił to tęgo. Jeszcze w maju 1709 roku bił się z nimi pod Lachowcami. Ale w sierpniu, nieoczekiwanie szybko, zaczęły się pojawiać na Litwie główne siły rosyjskie. Zawisza rozpoczął nawrócenie od popijania z kapitanem Czewkinem i porucznikiem Boboryki- nem, potem pośpieszył złożyć wizytę kwaterującemu w Mińsku feldmarszał- kowi Szeremietiewowi, doświadczył „łask i przyjaźni siła", miał zaszczyt poznać księcia Repnina. W marcu 1711 roku nastała chwila wielka: w Słucku, podczas bankietu u wojewody witebskiego, stanął Zawisza przed obliczem samego Piotra, otrzymał „przeszłych uraz amnestię i obietnicę protekcji dalszych". Formalność pojednania z królem polskim Augustem II załatwił nasz M dostojnik w cztery lata później. flr Nie on jeden, nie on jeden tak postępował... Tłum dygnitarzy polskich i litewskich cisnął się do stóp zwycięzcy po „amnestię", lecz nie wszyscy jej dostępowali. Michał Serwacy Wiśniowiecki poszedł do więzienia. Osadzono go w należącym do Rosji Kijowie. Niegrzecznie potraktowany przez Piotra Jan Kazimierz Sapieha, eks-hetman litewski, został w kilkanaście lat później feldmarszałkiem rosyjskim. Obrazki powyższe przemawiają wyraźniej niż traktaty międzypaństwowe: brutalna przemoc z zewnątrz, spodleni ludzie w kraju. Fiotr Wielki został zwierzchnikiem całej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jak długa i szeroka. Jego faktyczna władza sięgała teraz granic pruskich, brandenburskich i cesar- skich. Już wkrótce sprzymierzeniec powywoził z pałaców warszawskich to, czego przypadkiem nie zdążyli ukraść Szwedzi lub Sasi. Kolumna Zygmunta ocalała, bo nie znaleziono sposobu przetransportowania jej nad Newę - wiedzą o tym wszyscy. Ale studium Michała Walickiego Dzieje obrazu przypomniało nam o«tatnio, że w kilka lat po Połtawie Piotr Wielki zdarł z Gdańska sto czter- dzieści tysięcy talarów kontrybucji i zażądał - na szczęście bezskutecznie - wydania słynnego tryptyku Memlinga Sąd ostateczny. Żaden z zawartych 75 poprzednio traktatów nie upoważniał cara do tego rodzaju poczynań w kraju sprzymierzonym, a w chwili zgonu Jana III nic jeszcze nie zapowiadało aż takiego poniżenia Rzeczypospolitej, zdegradowania jej do rzędu prowincji zależnych. Z dawna już działo się u nas źle, lecz katastrofa zaczęła się od tajonych przed Obu Narodami j przeplatanych pijatyką knowań w Rawie Ruskiej, od układów i postanowień, w których - na rachunek milionów, teraźniejszości i całej przyszłości państwa - uczestniczyło bardzo nieliczne grono osób wybranych i dobranych. Nie było żadnego przymusu sprzymierzania się z Rosją przeciwko Szwecji, rozpoczynania wojny zaczepnej. Tak zwana konieczność dziejowa domagała się wtedy pokoju i ratowania równowagi międzynarodowej. Ambicje ludzkie chciały inaczej. VI Równo w dwa lata po Połtawie zawrotna kariera cara Piotra omal nie załamała się w sposób jeszcze bardz;ej efektowny, niż rozkwitła. Usilne, hojnie wspierane pomazepińskim tudzież innym złotem starania Karola XII przy- niosły skutek i w listopadzie 1710 roku Wysoka Porta wypowiedziała Rosji wojnę. Stanisław Poniatowski, wierny agent króla Szwedów, mógł sobie powinszować. Jego mniej szczęśliwy i słabiej wyposażony w pieniądze współ- zawodnik, Rosjanin Tołstoj, osiadł w więzieniu stambulskim. Zwycięski dotychczas na wszystkich frontach car ruszył z potężną armią na południe, w stepy mołdawskie. W lipcu 1711 roku Turcy otoczyli go nad Prutem kilkakroć przeważającą siłą, nie pozostawiając mu ani jednej dosłownie wojskowej szansy ocalenia. Pełnomocnik Piotra, Szafirów (a wlaściwie Szapiro, Żyd wychrzczo- ny), stanął w namiocie wezyra, upoważniony do przyjęcia najcięższych warun- ków. Nie wolno mu było odstąpić tylko Ingrii i Petersburga, mógł natomiast okupić je, oddając Szwedom Psków! Powrócił do swego pana jako prawdziwy tryumfator. Rosja zobowiązała się zwrócić Turkom tylko Azow, zburzyć Taganrog i inne twierdze nad Donem, zaprzestać mieszania się w sprawy Rzeczypospolitej i Ukrainy, pozwolić Karolowi XII na powrót do Szwecji. Dwieście tysięcy rubli bakczyszu zaledwie zapłacił Szafirów za to wszystko. Niezadowolony z układu sułtan ukarał podobno wkrótce sprzedajnego wezyra w sposób niecodzienny: kazał nalać mu w gardło roztopionego złota. (Wezyr ten, Mehmed Baltadżi, był z pochodzenia nie Turkiem, lecz Włochem; zwał się właściwie Giulio Mariani.) 76 Opowiadano, że do rubli dorzucił Szafirów osobiste klejnoty pewnej obec- nej w obozie rosyjskim eks-chłopki pańszczyźnianej, wówczas już wielkiej damy. Była nią Katarzyna, a właściwie Marta Skawrońska, Białorusinka z pochodzenia i katoliczka, wzięta przed kilku laty do niewoli jako służąca pastora szwedzkiego, pokojówka i kochanka kolejno Szeremietiewa i Mieii- szykowa, wreszcie wybrana samego Piotra. W osiem miesięcy po dramatycz- nych przeżyciach nad Prutem dwudziestoośmioletnia pani stanęła obok cara przed ołtarzem cerkiewnym, a po zgonie małżonka zajęła w imperium jego miejsce, jako Katarzyna I. XVIII stulecie widywało niebywałe kariery i ludzi naprawdę niezwykłych, lecz żałośnie chorujących na tuzinkowy snobizm. I Katarzyna, i Mieńszykow, pragnąc zasłonić swe gminne pochodzenie, poszu- kiwali w Rzeczypospolitej fikcyjnych genealogii szlacheckich, rzekomych antenatów. Po co to było potrzebne indywidualnościom tej miary? Piotr oddał Azow, mury innych twierdz południowych kazał zburzyć, zabraniając jednak naruszania ich fundamentów... Ze spraw Rzeczypospolitej ani myślał się wycofywać. Władysław Konopczyński w Dziejach Polski nowo- żytnej podkreśla bardzo silnie, że Turkom nie zależało ani na Karolu XII, ani na ratowaniu naszego sponiewieranego państwa. Wystąpili, aby przygarnąć, wziąć w protektorat Ukrainę - całą, jeśliby się udało, a już co najmniej prawobrzeże Dnieprowe — do spółki z Filipem Orłykiem, który złożył hołd chanowi Tatarów, urzeczywistnić stary program Piotra Doroszeńki. Trzeba przyznać, że znaleźli się wcale blisko celu. Gdyby nie wypuścili Piotra znad Prutu... Malownicza przygoda carska rzuca jaskrawe światło na wcześniejsze poczy- nania Jana III, po dziś dzień uparcie oskarżanego o polityczny romantyzm, niepotrzebne ratowanie Wiednia, uparte trzymanie się „ligi świętej", koalicji. Piotr Wielki - pogromca Szwedów, wódz ogromnej, karnej, we wszystko zaopatrzonej armii - popróbował się z Turkami w pojedynkę, sam na sam. Dokonał tego w tych samych bezdrożnych stepach mołdawskich, w których Jan III kilkakroć bywał, nie odniósł sukcesu, bo nie doszło-do bitwy walnej, lecz to i owo zdziałał. Wciąż jeszcze dalecy jesteśmy od zrozumienia, z jakich niebezpieczeństw wyprowadził swe państwo działający w okropnych warun- kach wielbiciel Marysieńki. Wypuszczając Piotra znad Prutu Turcy zatwierdzili niejako coś bez porów- nania większego od jego osobistej sławy, bo zupełnie nową rzeczywistość historyczną w Europie. Zanim dogasła na Zachodzie wojna o sukcesję hisz- pańską, stało się jasne, że krąg mocarstw siłą własną upoważnionych do rozstrzygania o wszystkich sprawach kontynentu powiększył się na zawsze o 77 Rosję. O tę samą Rosję, którą w roku 1700 powszechnie uznano za porażoną beznadziejnie, a która w sto lat później miała zwyciężać we Włoszech i wkroczyć do Paryża. Od razu po Połtawie państwa europejskie pojęły, co się święci, a raczej już wyświęciło. Dopomógł im w tym znacznie stwardniały nagle ton dyplomatów carskich oraz ich bardzo szerokie zainteresowania. Zaniepokoiły się zwłaszcza Anglia i Holandia, lecz był i taki, co zapragnął się pożywić, niczym przysło- wiowy szakal przy uczcie tygrysa. Król pruski Fryderyk I usiłował wytargo- wać u Piotra... polskie Pomorze, Żmudź i Kurlandię. „Es sei nichtpraktikabel" -cytuje Konopczyński odpowiedź cara, który uważał, że łupem Rosji pozostać winna cała, formalnie już tylko niepodległa Rzeczpospolita. Podczas tych narad - odbywanych w Kwidzynie jesienią 1709 roku - trudno było przewi- dzieć, że zabiegi Fryderyka I wyznaczają program, który w kilkadziesiąt lat później zostanie urzeczywistniony. Prusy nie otrzymały więc naszego Pomorza, Żmudzi ani Kurlandii, zagar- nęły za to inny zysk. Po Połtawie Szwedzi wycofali się z Polski, zabierając ze sobą Leszczyńskiego, lecz dalej twardo walczyli na Pomorzu Zachodnim i .wybrzeżach niemieckich. W 1713 roku, na mocy doraźnego układu z Rosja- nami, z kniaziem Mieńszykowem, Prusy wzięły w sekwestr, w zastaw niejako, zdobyty właśnie na Skandynawach Szczecin i Pomorze Zachod- nie po Pianę. W kilka lat później traktat pokojowy przyznał im tę zdobycz na stałe. Jesienią tegoż 1713 roku Turcy poprosili Karola XII o opuszczenie ich terytorium. Gościnnych muzułmanów skłoniła do tego kroku dzika awantura i krwawa, bezrozumna walka, którą Szwed sprowokował w Benderach. Jata- gany tureckie ostre bywały jak brzytwy, Karol utracił cztery palce u dłoni, po kawałku ucha oraz nosa, nie zmienił jednak swych obyczajów. 11 grudnia 1718 roku zginął pod norweską twierdzą Fredrikshald, zwaną obecnie Halden. W towarzystwie trzech żołnierzy wybrał się nocą sprawdzać roboty oblężnicze i uznał za niezbędne wychylić się z okopu. Tym razem kula trafiła go sku- teczniej niż pod Poltawą, do obozu odniesiono trupa. Tron szwedzki wzięła po nim siostra, Ulryka Eleonora, małżonka landgrafa heskiego Fryderyka, który po jej zgonie wstąpił na tron sztokholmski. Wyparty z kraju Leszczyński wycierał kolejno kąty w Szczecinie, w Szwe- cji, w Turcji, w księstwie Dwóch Mostów, żebrał o laski i pieniądze, płaszczył się nawet przed chanem Tatarów, byle tylko nie wyjść z gry bez osobistej korzyści. Nie była mu obca ani myśl o rozbiorze kraju, ani zamiar zapłacenia protektorom ziemiami państwa. Antykról-rodak był jeszcze gorszy od króla- 78 N. jmca. Nie posiadał jego energii i stał się w tym czasie po prostu zawadą w naszej historii. Istniała jedna jedyna szansa ocalenia z okropnej sytuacji, w jaką wtrąciła Rzeczpospolitą wojna północna. Polegała na solidarnym skupieniu się szlachty przy sprawcy nieszczęścia, Auguście II. Zaniepokojenie państw europejskich potęgą Rosji stwarzało koniunkturę, pozwalało liczyć na cudzą pomoc. Nasz udział w wojnie północnej skończył się już wtedy, gdy wyparto z kraju wdzierających się od Pomorza i Mołdawii ostatnich partyzantów Stanisława Leszczyńskiego. Późniejsze zmagania, te nad zachodnim Bałtykiem i w Skan- dynawii, o tyle tylko dotyczyły Rzeczypospolitej, że Rosjanie maszerowali przez jej terytorium niczym przez własne. Upragniony pokój powrócił, lecz w postaci ze wszech miar gorzkiej. Narzucona państwu wojna zadała mu jeszcze więcej strat niż ,,potop" szwedzki za Jana Kazimierza. Warszawa znowu straszyła ruinami, Poznań i Kraków - mówi Józef Gierowski - „spadły do rzędu osad zaledwie kilkutysięcznych", mnóstwo wsi znikło z powierzchni ziemi, w ocalałych brakło wielu zagród, „nocnym sposobem" porozbieranych na opał i inne potrzeby. Zaludnienie, które za Jana III zaczęło wyraźnie wzrastać, teraz ponownie zmalało o dwadzieścia pięć procent. Operowanie odsetkami to czynność niezbędna, lecz w danym wypadku niebezpieczna, myląca. Przecież sama podstawa rachunku wyglądała zupełnie inaczej za Jana Kazimierza, inaczej teraz. Śmierć kosiła na polu już poprzednio okrutnie przerzedzonym. Ksiądz Benedykt Chmielowski, autor Nowych Aten (których wznowienie zawdzięczamy Marii i Janowi Józefowi Lipskim oraz Wydawnictwu Litera- ckiemu), powiada zwięźle, że „roku 1710 miara żyta była po 60 złotych, konie zdechłe, psów, kotów jedli ludzie, karczmarze gości na pożywienie sobie zabijali". Jeszcze w dziesiątki lat później po litewskich zwłaszcza osiedlach sterczały zwaliska domostw o drzwiach i oknach pozabijanych deskami na krzyż. Z zabobonną trwogą omijano siedziby rodzin doszczętnie wygubionych przez zarazę. W ślad za głodem przyszły bowiem epidemie, które ogarnęły teren całej Rzeczypospolitej i sięgnęły aż Szczecina. W jednym tylko Wilnie od lipca 1709 roku do Wielkanocy wyginąć miało przeszło dwadzieścia tysięcy ludzi, a przeraźliwy obraz olejny umieszczony na zewnętrznej ścianie kościoła Św. Piotra i Pawła upamiętnił klęskę na wieki. A oto pamiętnikarska notatka, odnosząca się do tych właśnie, przed chwilą wspomnianych świąt 1710 roku: 79 Wielkanoc odprawiłem wesoło, przy zacnych gościach [...] piliśmy i tańcowali, i w wesołości a inwencjach jej rozmaitych trzy dni hulaliśmy, czwartego do dworca całą archandią pojechaliśmy, wymyślając sposoby nowe wesołości... Autor tych słów był dziedzicem wielu włości, magnatem. Jemu wojna nie odjęła ani chleba, ani zagranicznych marcypanów. Jednowioskowy, obdzie- rany przez sprzymierzeńców ziemianin, odbudowując swój dworek kryl dach słomą, podłogę zastępował klepiskiem. Żywiący ich obu chłop pańszczyźniany przestawał istnieć na rynku krajowym, jadał skąpo i to wyłącznie, co zebrał z zagonu, obuwał się w łapcie. Miasteczka, którymi tak gęsto usiana była ongi Rzeczpospolita, przetwarzały się w osiedla „mieszczan", żyjących z roli. Jej tylko jednej nie brakowało w państwie bardzo rozległym, a zaludnionym teraz przez sześć milionów ludzi zaledwie. Starostwo dryświackie na Litwie liczyło siedemset dziewięćdziesiąt włók gruntu. W roku 1722 - czyli w trzynaście lat po ustąpieniu Szwedów - czterysta osiemdziesiąt włók nadal zarastało tam chwastem. W samych zaś' Dryświatach, składających się z pięćdziesięciu dwóch domów, prosperowało dwadzieścia pięć karczem. Beznadziejność, nędza i pijaństwo to trójca raczej nierozłączna. Latem 1713 roku spadł na wynędzniały kraj nowy ciężar - król August wprowadził do Rzeczypospolitej kilkunastotysięczny korpus wojsk saskich i nie omieszkał z wydaniem dekretu w sprawie wyżywienia ich. Mieszkańcy województwa sandomierskiego musieli więc na przykład w przeciągu tygodnia najwyżej dać z każdego domu po dwadzieścia garnców mąki żytniej, po sześć grochu, kaszy i tyleż funtów masła. Na trzydzieści domów przypadał haracz w postaci jednego wolu lub dziesięciu baranów. Normy obliczone były dość swobodnie, skoro w październiku, wskutek powszechnych protestów, obni- żono je o połowę i pozwolono zastąpić dostawy w naturze opłatami pienięż- nymi. Nie może być dwóch zdań, że władając w Saksonii i w Rzeczypospolitej wolał Mocny żywić swe niemieckie wojsko kosztem tej ostatniej. Lecz szlachta ani przez chwilę nie wątpiła o politycznym celu operacji i odgadywała go trafnie. August wznowił pomysły z pierwszych lat swego panowania, pragnął sprowokować Polaków i Litwinów do buntu, zgnieść go przemocą, przepro- wadzić absolutystyczny zamach stanu. Wtedy jednak, przed kilkunastu laty, monarcha mógł liczyć, że uda mu się rozprawić z poddanymi sam na sam. Teraz wewnątrz granic obecny już był czynnik obcy, a dzięki swej sile wprost rozstrzygający. Rosja miała w Rzeczypospolitej własne stronnictwo, rozporzą- dzała takimi ludźmi, jak hetman litewski Pociej, którego jedynie protekcja 80 carska chroniła przed odpowiedzialnością za rozmaite poczynania natury pos- policie kryminalnej. August wymyślił receptę, która mogła wyjść na zdrowie tylko Piotrowi. Postanowił zgnębić Sasami ciemnych, zdemoralizowanych, lecz i zrozpaczonych ludzi, którzy każdej chwili mogli się schronić za plecy Rosjan. Bardzo mało było wówczas w Rzeczypospolitej miłości ku nim, bo wzbudzali trwogę. Hasło samoobrony mogło zbliżyć szlachtę do króla, który wybrał jednak prowokację - oręż w danych okolicznościach najgor- szy. Szlachta stękała pod ciężarami, błagała monarchę o ulgi, August to rezy- dował w Warszawie, to jeździł na karnawał do Drezna, na Litwie hetman Pociej działał po swojemu. Namawiał Piotra do detronizacji Mocnego i wyzna- czenia innego króla, zamyślał o zerwaniu unii z Polską i poddaniu Wielkiego Księstwa pod protektorat rosyjski, podburzał ziemiaństwo. Na długo, aż do lata 1715 roku, starczyło szlachcie cierpliwości, która pękła dopiero wtedy, kiedy we wsi Przemykowie w województwie krakowskim Sasi zakłuli bagnetami kasztelana Bełchackiego i starostę Turskiego. 26 listopada zawiązana i ogłoszona została w Tainogrodzie konfederacja ziem koronnych - ni to powstanie narodowe, ni to zbrojny odruch przeciwko okupacji saskiej. Marszałkiem związku okrzyknięto Stanisława Ledócho- wskiego, osobistość niezmiernie wśród panów braci popularną, istne bożysz- cze herbowego tłumu. Na wiosnę Litwa poszła w ślady Polski. 8 kwietnia 1716 roku laskę tamtejszej konfederacji otrzymał w Wilnie Krzysztof Sulistrowski, chorąży oszmiański. Wbrew logicznym oczekiwaniom regularny żołnierz saski nie dotrzymał pola ruchawce, cofał się wszędzie, stracił nawet Poznań, zajęty przez regimentarza Chryzostoma GniazdowskiegD. Konflikt przybrał roz- miary bardzo poważne, każda chwila wzmagała widoki i możliwości tej mate- rialnie i tak przemożnej siły, która obecna była w kraju, wysłuchiwała skarg oraz próśb stron obu, lecz zważała tylko na własne interesy, Rosji Piotra I. Pamiętając na straszliwy sąd Boski, intencje swoje szczere tylko na obronę upadającej obracając ojczyzny i najmniejszą z serca zrzucając prywatę - szczerze niewątpliwie przysięgali konfederaci - poty w tym świętym zjednoczenia się pozostawać związku, aż [...] do gruntownego cala ojczyzna nie przyjdzie uspokojenia. Nastąpiło to uspokojenie nawet dość rychło, bo l lutego 1717 roku, na tak zwanym Sejmie Niemym, który zupełnie słusznie ma u nas tę samą opinię, co sejmy rozbiorowe, uchodzi nawet za ich poprzednika. Prób porozumienia nie brakowało, feldmarszałek saski i koniuszy wielki litewski, kosmopolita Flemming, „sterował ku bezpośredniej ugodzie króla z narodem", lecz rodacy, Ludwik Pociej i biskup Konstanty Felicjan Szania- 81 wski, wcześnie wystąpili z pomysłem pośrednictwa rosyjskiego. Ostatecznie obie zwaśnione strony poszły tą drogą, której - wolno twierdzić - nie udałoby się ominąć w żaden sposób. Nie po to car politycznie i militarnie utwierdził się w Rzeczypospolitej, by pozwalać jej na samodzielne rozstrzygnięcia. W 1716 roku Piotr osobiście stanął w Gdańsku, pertraktował tam z Augustem, inte- resów Petersburga stale pilnował na miejscu kniaź Grzegorz Dołgoruki, kawaler Orderu Orła Białego, pierwszy z długiego tasiemca rosyjskich pro- konsulów w Warszawie. Wczesny, jeszcze bez obcego dyktatu zawarty rozejm zniweczyli Sasi, za błahe przewinienie wieszając na rynku sandomierskim szlachcica Łaścisze- wskiego. Oficer, który nakazał egzekucję, był człowiekiem kulturalnym i spokojnym - niezbity chyba dowód, że działał na polecenie zwierzchników. Potem, kiedy konfederaci odwracając się od rosyjskiego pośrednictwa wysłali delegację wprost do swego króla i zgodzili się na zjazd w Kazimierzu, August raptownie zmienił front, nie przybył na konferencję, zażądał zwyczajnej kapi- tulacji związkowych. Zatarg dojrzał do rozstrzygnięcia, silny korpus rosyjski wkroczył więc na Wołyń, jesienią rozpoczęły się w Warszawie układy, nad którymi dominował pośrednik, kniaź Dołgoruki. Sejm 1717 roku nazwano Niemym dlatego, że jeden tylko człowiek, mar- szałek Ledóchowski, dopuszczony został do głosu, to znaczy do zagajenia sesji, która trwała sześć godzin i bez dyskusji zatwierdziła ułożony poprzednio traktat. Ogłaszał on pokój powszechny, amnestię, zabraniał - na papierze - zawiązywania konfederacji, przyboczną gwardię saską Augusta ograniczał do liczby tysiąca dwustu głów, próbował ograniczyć władzę hetmańską oraz samowolę sejmikową. Najważniejszy jednak był artykuł dotyczący sił zbroj- nych państwa. Armia koronna liczyć odtąd miała osiemnaście, litewska sześć tysięcy żołnierzy... w budżetowym czysto znaczeniu tego słowa. Ustawa trak- towała bowiem o „porcjach" żołnierskich, czyli o kwotach potrzebnych na utrzymanie szeregowego wojownika. Oficer, nie mówiąc już o generale, kosztuje znacznie drożej. Dwudziestoczterotysięczna w teorii armijka rozle- głej Rzeczypospolitej liczyła więc od tej pory najwyżej dwanaście tysięcy szabel oraz bagnetów. Państwa ościenne prześcigały się wówczas w wystawia- niu ogromnych, znakomicie wyćwiczonych wojsk stałych. Grzegorz Dołgoruki podpisał dokument fatalnego układu. Występował skromnie jako pośrednik, lecz jego rzeczywista rola była tego rodzaju, że dla unieważnienia owego podpisu trzeba było zwycięskiej wojny. W cztery lata po tak wielkim swym sukcesie Grzegorz Dołgoruki z trzas- kiem wyleciał z Warszawy, odwołany wskutek żądania Augusta II, wyrażo- nego w wyjątkowo twardej formie. Król miał słuszne powody do oburzania się - ambasador kazał porwać w naszej stolicy pewnego Ukraińca, uwięził go w swym pałacu, potem wyprawił do Rosji na dziesięcioletnie więzienie. Słusz- ność słusznością, od dawna jednak monarchowie polscy nie pozwalali sobie bronić jej zbyt stanowczo wobec wschodniej sąsiadki. Już Jan Kazimierz udawał, że nie słyszy mało kulturalnych wykrzyków „wielkiego posła" Pusz- kina. (Porwanym Ukrairicem byi Grzegorz Hercyk, zięć Filipa Orłyka, stron- nik i współpracownik Iwana Mazepy, emigrant polityczny.) Niedługo przed Dołgorukim wyproszony został z Warszawy inny dyploma- ta, przedstawiciel króla Prus, Fryderyk baron von Posadowski. Aby udarem- nić jego machinacje, August kazał kontrolować odchodzącą do Berlina kore- spondencję posła, zdobył szyfry oraz niezbite dowody knowań i zażądał odwołania winowajcy. Ostre pismo królewskie powiózł do Niemiec, nad Szprewę, osobnik dobrze znany historii europejskiej: Burkhard Christoph Miinnich, podówczas generał-major w służbie polskiej, w przyszłości budow- niczy kanału ladowskiego, hrabia, feldmarszałek, reformator i głównodowo- dzący armią rosyjską, zdobywca Azowa i Gdańska, zesłaniec syberyjski i w końcu generalny dyrektor wszystkich portów carskich. Miinnicha zabrał z Warszawy wyjeżdżający z niej na zawsze Grzegorz Dołgoruki. Kariera zdol- nego Germanina rozkwitła w pełni za panowania Anny Iwanowny, kiedy to Niemcy pozajmowali wszystkie najwyższe stanowiska w Rosji, zgnębili cał- kiem koterię narodową, starorosyjską, czego dostatecznie jaskrawym wyrazem była okrutna kaźri syna i synowca Grzegorza Dołgorukiego. Obu ich kat łamał kołem publicznie. August II zdecydowanie wystąpił więc przeciwko obu państwom, z którymi zaczął się przyjaźnić zaraz po wstąpieniu na tron, wyrzucił z Warszawy najpierw Prusaka, potem Rosjanina. Sejm Niemy głęboko widać dotknął ambitnego Sasa i sprawił metamorfozę. Przez kilka lat następnych król działał tak, jak mu to od początku nakazywała przysięga koronacyjna, prowadził Oba Narody do ich własnego dobra, co znaczyło już wówczas... do wyzwolenia. Dwadzieścia wiosen minęło od chwili,w której machał Szczerbcem na cztery strony świata, stojąc przed ołtarzem katedry krakowskiej. Jesienią 1718 roku król odniósł poważne sukcesy: połączonym usiłowaniom Prus i Rosji nie udało się zerwać sejmu, obradującego w Grodnie. Posła orszariskiego, który zawołał „veto!", ludzie dworscy odszukali w mieście i przywiedli do izby, gdzie odwołał swój protest. August otrzymał prawo zwo- łania tego samego kompletu posłów, kiedy uzna za potrzebne. Uniwersały monarsze otwarcie mówiły szlachcie o Piotrze jako o wrogu, Rzeczpospolita 83 oficjalnie zażądała wycofania wojsk rosyjskich i zwrotu Inflant. 5 stycznia 1719 roku pełnomocnicy Anglii, Austrii oraz króla polskiego podpisali w Wiedniu traktat sojuszniczy o charakterze wprost zaczepnym. Jakikolwiek zamach na ziemie Rzeczypospolitej, nawet odmowa zabrania wojska z jej terytoriów już by wystarczyły na powód do wojny. Sprzymierzeni stawiali sobie za cel utrzymanie całości królestwa polskiego, pojmowanego jako Polska i Litwa razem wzięte. Podpisany już traktat musiał jednak zatwierdzić sejm Obojga Narodów, od jego decyzji zależało odzyskanie niepodległości. „Jak Polska Polską - pisze Władysław Konopczyński - nigdy jeszcze żad- nemu jej królowi nie udało się uzyskać przeciwko Moskwie tak potężnej, tak szczerej pomocy Zachodu", żyjącego całkiem świeżym wrażeniem wzrostu potęgi carskiej i zatrwożonego nie na żarty. Piotr sięgnął wszak do spraw niemieckich, gospodarzył w Meklemburgu, darował Prusom Szczecin, został głównym potentatem na Bałtyku, wtrącał się do dynastycznych powikłań brytyjskich. Traktat przeciwko niemu podpisali zatem cesarz niemiecki oraz kro' angielski Jerzy I, założyciel nowej, do dziś' panującej dynastii, będący władcą państwa morskiego, lecz i Niemcem, elektorem hanowerskim. Mile powitali układ Tatarzy, emigranci ukraińscy, ze Sztokholmu przyjechał gene- rał Trautvetter, upoważniony do rozmów na temat sojuszu. W tej samej misji wyprzedził go nieco wierny dotychczas stronnik Leszczyńskiego, Stanisław Poriiatowski. Zdolny, przewidujący człowiek wolał rozpocząć układy od kon- kretu - przywiózł ze Szwecji i wręczył Augustowi jego własny akt elekcyjny, ten z 1697 roku, skonfiskowany przez Karola XII podczas wojny. Przezorny postępek generała - już wkrótce podstolego litewskiego, w dalszej przyszlości kasztelana krakowskiego - stal się fundamentem kariery rodu Poniato- wskich. Piotr Wielki był wielkim potentatem, lecz ujrzawszy aż tyle zaciśniętych i już wznoszących się pięści wolał zastosować unik. Wycofał swe wojska z Rzeczypospolitej. Z tą chwilą zapał szlachty automatycznie osłabł, doszła bowiem do głosu podstawowa i niewzruszona zasada jej myślenia politycznego -pacyfizm. Ziemiaństwo nasze zacinało się w „zawziętym pokoju" wtedy, gdy państwo kwitło, było ludne, zasobne, silne. Jakże miało za nim nie tęsknić teraz, w kraju zniszczonym i do cna wyczerpanym? Nastroje i sentymenty nie odegrały roli głównej. Było czym i jak im prze- ciwdziałać - po raz pierwszy w dziejach Anglia przeznaczyła pokaźne kwoty na sprawy polsko-litewskie. Normalną rzeczy koleją rozstrzygnęły fakty doko- nane. Wojsko carskie poszło sobie, pozostali na miejscu ludzie moralnie i materialnie zhołdowani przez Rosję, stojący do dyspozycji jej ambasadora. 84 Zaliczali się do nich wszyscy czterej hetmani ówcześni: w Koronie Adam Sieniawski i Stanisław Mateusz Rzewuski, na Litwie Ludwik Pociej i Stanis- ław Denhoff, osobistości całkiem godne zrównania z targowiczanami. Doraź- nie jątrzyła ich i dostarczała formalnego powodu do opozycji kwestia pułków „cudzoziemskiego autoramentu" - czyli krajowych, lecz plebejskich - odda- nych pod komendę Flemminga. Dwa sejmy 1720 roku zostały zerwane. Rzeczpospolita nie zatwierdziła zatem traktatu wiedeńskiego, który mógł doprowadzić do obalenia rosyjskiego protektoratu nad nią i przywrócić rów- nowagę międzynarodową. Rozzłoszczony August wypędził z Warszawy Dołgorukiego, głównego sprawcę zerwania drugiego ze wspomnianych sejmów, lecz było to już tylko podzwonne, osobista zemsta pokonanego monarchy. Okazja przeminęła, koniunktura rozwiała się, rzeczy nie wróciły jednak do poprzedniego położe- nia, które uległo zmianie na znacznie gorsze. Zagrożony car Piotr obniżył nieco loty, pohamował ambicję. 17 lutego 1720 roku zawarł w Poczdamie układ z królem pruskim Fryderykiem Wilhelmem, postanawiając do spółki z nim gwarantować dotychczasowy ustrój Rze- czypospolitej, nie dopuszczać do zniesienia liberum veto i wolnej elekcji. Od tej pory nasza anarchia uzyskała aż dwóch opiekunów. Ich bardzo silne armie ciążyły od wschodu, zachodu i północy, pieniądze i wpływy przenikały pańs- two na wylot, rozstrzygały na sejmach. W kilka lat później do porozumienia gwarancyjnego przystąpiła zniewolona przez Rosję Szwecja oraz - już z własnej inicjatywy - Austria, wiodąca swe własne spory z dynastią saską. Król August zaniecha! cierniowej zaiste metody współpracy z narodami Rzeczypospolitej, powrócił na stare ścieżki, to znaczy do projektów rozbior- czych, które snuł aż do dnia zgonu. W sierpniu 1721 roku Piotr Wielki przypłynął jachtem „Trójca" do Peters- burga od strony morza. Zanim zeskoczył na ląd, z pokładu jeszcze krzyknął do stłoczonych na wybrzeżu tłumów jedno tylko słowo: „mir!" Po uroczystym nabożeństwie, szklanką wódki wzniósł na placu przed soborem toast na cześć pokoju, który zawarł był ze Szwecją w fińskim osiedlu Nystadt. Łotwa, Estonia, Ingria, część Karelii z Wyborgiem, południowe obszary Finlandii przechodziły na własność Rosji, Szwecja dostawała się pod jej protektorat. Za tq wszystko, za zwycięskie wkroczenie do Europy w charakterze wielkiego mocarstwa na lądzie i morzu przyszło zapłacić tylko Azowem, na czas zresztą niezbyt długi. Tryumf był naprawdę bezprzykładny. Tego samego dnia Piotr przyjął tytuł imperatora, cesarza Wszech Rosji. 85 Szwecja - dotychczasowy wróg śmiertelny - pierwsza uznała tę jego godność, Rzeczpospolita - sojuszniczka w zwycięskiej wojnie - uczyniła to jako ostatnia, w wiele lat po Turcji, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, no i Prusach natu- ralnie, bo dopiero w roku 1764. Nowy tytuł niedwuznacznie kwestionował wszak jej prawa do terytoriów, nad którymi zapanował Kazimierz Wielki i pogańska jeszcze Litwa. Z punktu widzenia Petersburga Ukraina była Mało- rosją, przymiotnik „ruski" oznaczał to samo, co „rosyjski". Opór w sprawie tytulatury ma duże znaczenie historiozoficzne, świadczy bowiem, w jaki sposób ginące państwo pojmowało swoją własną istotę. Nie ociągałoby się przecież ze zrobieniem przyjemności protektorowi, gdyby wszystkich swych mieszkańców uważało za Polaków. (W XX wieku Druga Rzeczpospolita twierdziła, że Stanisławów leży po prostu w Polsce i dlatego mogła oficjalnie uznawać istnienie radzieckiej Ukrainy.) Praktyczny, jątrzący walor odejmowała owemu oporowi ta okoliczność dziejowa, że nie tylko ruskie, lecz również rdzennie litewskie i polskie terytoria Rzeczypospolitej królewskiej znalazły się w jednakiej zawisłości od cesarskiej Rosji. Piotr Wielki miał wolną rękę, ale nie przesunął granicy ani o jedną milę. Warunki pokoju Grzymułtowskiego przyjęte przez Jana III, władcę niezależnego, zostały zatwierdzone. Teraz jednak stanowiło to właściwie formalność. Wojna północna bezapelacyjnie rozstrzygnęła o naszej przyszłości. Rzecz- pospolita Obojga Narodów już tylko na lat parę - za Stanisława Augusta, ostatniego swego króla - odzyskała suwerenność, Polska i Litwa zdobyły ją dopiero w roku 1918, w dwieście lat po Sejmie Niemym, lecz jako państwa zupełnie odrębne i skłócone. Cenny, wymagający rozumu i troskliwego kie- rownictwa twór jagielloński nie przetrwał. Wątpić wolno, czy Europa zyskała na zastąpieniu ponadnarodowej federacji rozżartymi nacjonalizmami. Byłoby zbyt łatwo i wygodnie zwalić całą odpowiedzialność na króla- -Niemca, niewątpliwego zresztą przestępcę. Równymi mu winowajcami byli ci wszyscy Polacy i Litwini, co podczas elekcji 1697 roku i później sprzedawali swe sumienia i głosy, dopuszczali się zbrodni bezmyślności. Rzeczpospolitą Obojga Narodów przyprawiły o zgubę zjawiska natury moralnej i umysłowej, a nie materialnej. Jakże lubią ludzie upraszczać zawiłości dziejów, na papierze wyprostowy- wać szlaki historii! Tyle od dawna biadań nad „ekspansją wschodnią" i zaniedbywaniem spraw najbliższego Polsce zachodu. Zadnieprzańskie i nad- dnieprzańskie zatargi najzwyczajniej w świecie przegraliśmy, podobnie jak Francja przegrała nad Renem, za Alpami i Pirenejami. Wcale nie każda stra- cona wojna prowadzi do niewoli. Odstąpiliśmy wielkie obszary, lecz ostatecz 86 nie... zachować Witebsk i Białą Cerkiew to też wcale nieźle i najzupełniej wystarczy. Jan III władał bezsprzecznie i w jednym, i w drugim z tych miast. Rzeczy najważniejszej - suwerenności! - pozbawił nas nie wschodni wróg, lecz wschodni sojusznik. Nasze wojny przeciwko Szwecji przyniosły karierę najpierw Prusom, potem Rosji. Wazowie zabrnęli w polityczny obłęd i trwali w nim uparcie, August Mocny doń powrócił. Zlekceważył, uznał za niebyłe trzeźwe koncepcje poprzednika, Jana III. Faktyczne władztwo nad Rzecząpospolitą stanowiło dla Rosji zdobycz wojenną. Nasze dążenia wyzwoleńcze - słuszne, moralnie i dziejowo spra- wiedliwe - były więc z punktu widzenia Petersburga oraz jego poddanych zamachami na krwią i strasznym wysiłkiem kupione, zatem w ich subiektyw- nym odczuciu święte, nabytki. „Nasz miecz Polskę zdobył - to nasze prawo!" - powiedział w XIX stuleciu sławny historyk rosyjski. Tak odtąd wyglądała istota tragicznego konfliktu między spokrewnionymi, bo słowiańskimi prze- cież sąsiadami. Dzisiejsza publicystyka nieraz zapytywała, czemu Polska, znająca aż trzech zaborców, najbardziej pamięta grzechy tego ze wschodu. Odpowiedź nie nastręcza zbytnich trudności: Prusy i Austria zostały zabor- cami dopiero w roku 1772, kiedy Rosja zgodziła się odstąpić im część łupu, zagarniętego o kilkadziesiąt lat wcześniej. Popaść w zależność oznacza: zostać podporządkowanym działaniu kardy- nalnego prawa historii, które stwierdza, że libido dominandi nie wygasa. Zmieniają się religie, ideologie, ustroje, lecz żądza panowania trwa, jest wieczna i wiekuista. To ona zabarwia fałszem pisarstwo historyczne i litera- turę, deprawuje umysły i sprawia cuda: zwycięskiego zbója, byle rodaka, pasuje na herosa, takiego, któremu się nie udało, na świętego męczennika - z obrońców wolności czyni kryminalistów, w najlepszym razie błaznów. Zba- wiennym lekarstwem na owe libido bywają klęski wojenne: pokonana w wojnie północnej Szwecja na zawsze umieściła rapier Gustawa Adolfa w gablocie muzealnej. Przeszkadza mu bardzo bezwzględna swoboda myśli i słowa: jesz- cze w czasach niewoli Stefan Żeromski potępił „polityczne szalbierstwo [...] o wyższości Niemca nad Polakiem, Polaka nad Rusinem, Madziara nad Cho- rwatem i Słowakiem" - napisał dosłownie: „Nie chciałbym widzieć dyktatury sołdatów z białymi orłami na kaszkietach." Nader skutecznie ratuje z wład- czych uniesień kupiecka trzeźwość, która każe rezygnować z panowań już nieopłacalnych: w XIX stuleciu pewien dostojnik angielski głosił, że „Bóg powołał imperium brytyjskie do zadań szczególnych"; no a w wieku XX, w drugiej jego połowie... 87 Po wojnie północnej ani jeden z tych czynników nie hamował Petersburga, hegemona naszej połaci Europy. Uczony zakonnik Teodor Prokopowicz napi- sał wtedy dzieło Prawda woli monarszej, w którym głosił, iż żadne prawo nie ogranicza panującego wobec poddanych. Praktyka państwowa Rosji przez czas długi odpowiadała tej zasadzie teoretycznej. Ludziom żyjącym w niewoli ulgę przynosiła, moralną rekompensatę stanowiła myśl, że przed ich cesarzem ościenne narody muszą się korzyć. Samodzierzca nie mógł wyrzec się raz osiągniętej zdobyczy, gdyby nawet chciał. Dla niego i dla samego ustroju była to naprawdę sprawa życia i śmierci. Tak więc po wojnie północnej Rzeczpospolita znalazła się w położeniu nie rokującym żadnej nadziei powrotu do poprzedniego znaczenia, a w dodatku tającym nie znane dawniej niebezpieczeństwo o charakterze tragicznym. Musiała trwać, wegetować, unikać drażnienia przemożnego protektora-sąsia- da. Łatwo było realizować ten program, dopóki o wszystkim decydowała umysłowo i na duchu zdeprawowana magnateria dotychczasowego typu. Ale każda, jak samo powietrze potrzebna Obu Narodom, naprawa wewnętrzna oddawała głos ludziom lepszej odmiany, dopuszczała ich do działania. Dążenie do odzyskania swobody uważają znawcy za odruch bezwarunkowy wszelkiej istoty żywej, a obdarzonej możliwością poruszania się. To prawo przyrody, obowiązujące również i w historii, działało teraz przeciwko nam. W szlachetnym celu podejmowane, lecz zbyt gwałtowne wysiłki moralnie uzdro- wionych obywateli mogły narazić państwo na śmierć. Na. razie żył jednak nadal August II i do odnowy było jeszcze daleko. DNO, CZYLI ZAPUSTY Bojaźń jakaś, lichość umysłów i podłość generalna opano- wała wszystko [...] zda się, że w nas pamięć o Rzeczypos- politej i ojczyźnie wygasa: jakby każdy obywatel kraju o niczym więcej myśleć nie powinien, tylko żeby jemu dobrze było, choćby wszyscy zginęli. Stanisław Konarski, O skutecznym rad sposobie (1760-1763) I 7 grudnia 1724 roku „na theatrum w pół rynku umyślnie dla tego sporzą- dzonym" kat ściął burmistrza toruńskiego Rosnera i dziewięciu innych miesz- czan-protestantów. Pozostałych, łagodniej osądzonych skazańców chłostał publicznie u pręgierza. A pod bramą miasta stał bezradnie wysłannik nuncju- sza apostolskiego z Warszawy, mający przy sobie pisemne żądanie odroczenia egzekucji. Warta wojskowa zatrzymała gońca przemocą. Ponurej pamięci „sprawa toruńska" (czyli Thorner Blutbad) zaczęła się 16 lipca od ordynarnego, lecz błahego incydentu. Jakiś innowierca nie odsłonił głowy przed procesją katolicką, więc uczeń jezuicki zerwał mu kapelusz, kilkunastu ludzi pobito. Wieczorem tłum luterariski uderzył na kolegium Societatis lesu, zdemolował je, znieważył wizerunek Matki Bożej. Obeszło się bez ofiar śmiertelnych („ojcowie jezuici na dachy i rynny weszli"), poturbo- wani byli po obu stronach. Sejmiki jednomyślnie zażądały porachunku z heretykami. Jesienią zajął się sprawą sąd kanclerski, którego skład dobrano specjalnie, za wiedzą i zgodą króla. Sejm zakończył spokojnie swe czynności, z góry zatwierdzając wyrok, August zaś odrzucił wszelkie krajowe i zagraniczne prośby o powściągliwość, pozostał głuchy zarówno na słowa nuncjusza San- tiniego, jak cara Piotra, przyśpieszył egzekucję o dwa tygodnie, komendantem asysty wojskowej mianował swoją kreaturę, Jakuba Zygmunta Rybińskiego, wojewodę z Chełmna. Trzeba wiedzieć, że król August dobrym okiem poglądał na owe surowość sprawiedliwego dekretu sejmowego na toruńczyków, spodziewając się stąd nowej wojny w Polsce, z której pretekstu mógłby znowuż saską milicję wprowadzić do królestwa, a w zamieszaniu wyrobić dawnych intencji końce, w posadzeniu na tron polski syna swego, a prawa wolnego narodu naszego połamać... 89 Opinia świadka zasługiwała na przytoczenie. Autor jej widzi jasno prowo- kacyjną robotę własnego monarchy, straszny wyrok uznaje za sprawiedliwy, anarchię krajową uważa za świętość. Zdolny człowiek o systemie myślenia dziedzicznie zdeprawowanym przez od dawna już u nas panującą ideologię. Doświadczenie nie przemawia do ludzi tego typu. Państwo ginie, społeczność rozkłada się i gnije, oni nadal wierzą w pryncypia, w oczywisty już sposób niesłuszne. - Przed stu kilkudziesięciu laty szlachcic, ziemianin z pracy chłopa żyjący, Aiikolaj Rej, przekonał był sąd sejmowy katolickiego przeważnie państwa, że jeśli Pan Bóg ma żal o podeptaną w Lublinie monstrancję, to niech sam dochodzi pomsty na winowajcy. Już wkrótce pojawić się miało w Rze- czypospolitej pokolenie młodych, magnatów nawet, całkowicie zdolnych do krytycznej oceny swoich własnych nieograniczonych uprawnień. Więc nie sam przywilej szlachecki był tym czynnikiem, który najgłębiej znieprawiał myśle- nie ludzi w dobie zapustów saskich. Rolę główną grał sposób traktowania owego przywileju, panującego wyznania oraz istniejącego ustroju - położona na nich pieczęć ideologicznego tabu. Dobry porządek państwowy powinien zabezpieczać ogół przed osobnikami zanadto pewnymi, że znają prawdę. V pierwszej połowie XVIII wieku szlachta Rzeczypospolitej składała się niemal wyłącznie z takich znawców. Nie można wątpić o prowokacyjnej grze Augusta podczas sprawy toruń- skiej. Król przyśpieszył wykonanie wyroku, jego zausznicy dopilnowali każ- dego szczegółu masakry. Jednocześnie akredytowani przy dworach europej- skich dyplomaci sascy otrzymali nakaz wyjaśniania, że król polski jest bezsil- ny, nie może powściągnąć fanatyzmu własnych poddanych, a więc jedyny sposób zapobieżenia okropnościom polega na zaprowadzeniu w Polsce i na Litwie absolutyzmu. Trudno rozstrzygnąć, czy doszłoby do zbrojnej interwencji państw inno- wierczych. Uniemożliwił ją fakt absolutnie nieprzewidziany, a ważny nadzwy- czajnie. 8 lutego 1725 roku zmarł w Petersburgu Piotr Wielki, który u siebie „\vysylal do nieba hekatomby sekciarzy", unickich bazylianów w Połocku mordował własnym rapierem, lecz zdążył się podjąć roli głównego opiekuna katolików w Rzeczypospolitej, szermierza swobody... Plany króla Augusta raz jeszcze doznały klęski, prowokacja nie przyniosła żadnego zysku ustrojowego, lecz rozgłos sprawy toruńskiej obciążył Rzecz- pospolitą straszliwie. Uznano ją powszechnie za kraj zaludniony przez dzikich, okrutnych barbarzyńców. Już wtedy nabyła Europa intelektualnego nawyku, za który po dziś dzień płacimy bardzo ciężko. Słowa „Polak" i „fanatyk katolicki" kojarzą się tak dalece, że znaczą niemal to samo. Można przytaczać 90 nazwiska mężów wybitnych i szlachetnych, którzy świadczyli dobrodziejstwa ludzkości i kochali ją całą... z wyjątkiem nacji polskiej. Niemieckie, angielskie, francuskie czy rosyjskie wyczyny nacjonalistyczne ulegają przedawnieniu, bywają zapominane - polskie nie doznają tej łaski. Poprzednie tomy tego cyklu omawiały czasy, w których udręczeni wolno- myśliciele europejscy wskazywali na Rzeczpospolitą jako na wzór i oazę tolerancji, szukali w niej schronienia, utwory swe dedykowali jej królom i obywatelom. Wątpliwe, czy ktokolwiek zleciał kiedy w podobny sposób z samiutkich szczytów w taką depresję. Kontrreformacja przyczyniła narodom i społecznościom katolickim wielu szkód, tias kosztowała najdrożej. Była prą- dem wręcz wrogim samej istocie wielowyznaniowej federacji. Poczynając od Kazimierza Jarochowskiego historycy przytoczyli niezbite argumenty, z których wynika, że w każdym z państw ówczesnych możliwe były i zdarzały się nie tylko „wyroki toruńskie", lecz znacznie gorsze rzeczy. Dragonady francuskie omówione już zostały obszernie w tomie poprzednim, stworzony przez nie porządek obowiązywał prawnie. W Szkocji bardzo dobrze jeszcze pamiętano the killing times - „czas morderstw" za Karola II i Jakuba II - oraz kilkanaście tysięcy ofiar spośród protestanckich nonkonformistów. W Rosji wraz z trzema towarzyszami zginął na stosie przywódca „starowier- ców", zdolny literat, autor opowieści autobiograficznej Żytije protopopa Awwakuma. O losie jego współwyznawców już się wspominało, wyczyny inkwizycji w Hiszpanii są tak znane, że wystarczy o nich napomknąć. Dla nas tylko, lecz nie dla ludzi ówczesnych, zabawnym świadectwem ducha czasu jest wydane w Szwecji dzieło niejakiego Andrzeja Kempe Języki raju. Czytelnik mógł się dowiedzieć, że Pan Bóg mówił po szwedzku, praojciec Adam po durisku, a Wąż-kusiciel syczał w języku paryskich papistów. Okrucieństwa toruńskiego dopuściło się jednak państwo, którego nikt się nie bał, sponiewierane i słabe. Publicyści, jaskrawymi barwami opisujący wyrok i egzekucję, cieszyli się uznaniem i poparciem rządów mocarstw, korzystali z materiałów chętnie użyczanych przez dwór berliński. Jak często bywa, rozstrzygającą rolę odegrał nie sam fakt, lecz towarzyszące mu oko- liczności historyczne. Wielkim, silnym i zwycięskim przebaczało się i nadal przebacza najgorsze zbrodnie. Tylko słabi nie mogą liczyć na pobłażanie. W dodatku Rzeczpospolita nie miała czym zrekompensować sprawy toruń- skiej, zasłonić jej niejako przed opinią publiczną. Była już nieobecna na europejskim rynku kulturalnym, nie dostarczała w tej mierze żadnych war- tości, nie liczyła się. Rządy brytyjskie prześladowały innowierców, zmywały krwią katolicką Irlandię, lecz nikt w Europie nie wątpił, że Anglicy potrafią 91 robić nie tylko to jedno. Bardzo podobnie było z wielu innymi narodami, których twórczość stanowiła zadośćuczynienie, a niekiedy nawet nieprzenik- niony niemal parawan. Mało się na ogół wie i rozprawia o wyczynach inkwi- zycji we Włoszech, za wiele bowiem znaczyli Włosi w kulturze powszechnej. Nasze własne, gorzej niż smutne, doświadczenie powinno pouczać o politycz- nej roli artystów, intelektualistów i spokojnych ludzi pracy, czyli tych, którzy polityką się nie parają. Oni otwierają jedyną drogę do znaczenia narodom nie mogącym nikomu imponować potęgą. Rozważania powyższe nie stanowią jednak rozgrzeszenia. Szlachta uznała wyrok toruński za słuszny, sejmiki zgodnie żądały sądu i kary, nie podniosły się głosy bezinteresownego protestu. Jeśli zabiegano o odroczenie egzekucji, to jedynie ze względu na taktykę, grę polityczną. Minęły czasy, w których rycerstwo solidarnie wystąpiło przeciwko sądowi biskupiemu nad Konradem Rrupką Przecławskim, przemocą uwolniło mieszczan poznańskich, skazanych za herezję. Totalizm katolicki tryumfował w Rzeczypospolitej. Zapusty saskie to najbardziej ideologiczna epoka naszych dziejów, nic wtedy nie mogło obyć się bez stempla wszechwładnie panującego światopo- glądu. Z izby sejmowej usunięto ostatniego kalwinistę, posła Andrzeja Pio- trowskiego, aby nie kalał zgromadzenia prawomyślnych. Chłopu, chłostanemu za wykręcanie się od powinności względem proboszcza, podczas egzekucji podsuwano przed oczy krucyfiks. Czasy te pozostawiły nam w spadku pewne szczegóły pejzażu krajowego, uznawane powszechnie za typowo polskie. Nie tylko libertynów, lecz i niek- tórych katolików razi częsty u nas widok murowanego, monumentalnego nieraz kościoła, otoczonego skupiskiem chałup krytych słomą lub niewiele świetniejszych domostw miejskich. W Kazimierzu nad Wisłą przekonamy się bez trudu, że wcale nie zawsze Polska tak wyglądała. Zabytki architektury świeckiej w niczym nie ustępują tam sakralnym. Sławetni Przybylowie, Cele- jowie i Górscy budowali dla siebie równie starannie, jak dla Pana Boga, jeśli nawet nie staranniej, w sposób bardziej oryginalny, wystawny. W Krakowie kamienica Zbaraskich wcale nie razi przy kościele Mariackim, lecz przykład Kazimierza jest o wiele wymowniejszy, dotyczy bowiem prowincjonalnych budowli mieszczańskich, a nie książęcych czy stołecznych. Lokalne kroniki rozmaitych miast i osiedli opowiadają dziwne rzeczy o pierwszych dziesięcioleciach XVIII wieku. Wojna północna, która zdziesiąt- kowała ludność i zrujnowała kraj, nie dopełniła miary jego nieszczęść. Głód i zaraza panowały jeszcze w roku 1716, konfederacja tarnogrodzka przyniosła zagładę setkom wsi, sprawiła trudności tego rodzaju, że August Mocny musiał 92 zaniechać projektu przebudowy zamku królewskiego w Warszawie. Dopiero gdzieś' po roku 1720 - po upadku pomysłów wyzwolin spod przewagi rosyj- skiej—rozpostarły się czasy ,,saskiej szczęśliwości", kiedy to „człek jadł, pił, nic nie robił, a suto w kieszeni". Ale w owych lokalnych kronikach wyczytać możemy, że drogocenną tru- mienkę srebrną dla relikwii św. Kazimierza ufundowało Wilno w roku 1704, w dwa lata po wkroczeniu łasych na kontrybucje wojsk szwedzkich, a na rok jeden przed nadejściem rosyjskich, wcale we wspomnianym względzie nie lepszych. Spójrzmy na Grodno, jedną z dwu stolic sejmowych państwa. Oko- lice jego mocno ucierpiały już przed wojną od Sasów tudzież od ścierających się z Sapiehami ,,ichmościów". Miasto uchodziło wtedy za nędzne i niezdro- we, zjeżdżający na sesje posłowie gorzko narzekali na brud, smród i ciasnotę. Podczas wojny północnej sprowadzono z Królewca sześć bocznych ołtarzy do fary, wykończono w niej kaplicę Św. Michała, sejmik kilkakrotnie zapłacił haracze, narzucone jezuitom przez Rosjan. Nowogródek, miasto na wpół wymarłe, które dopiero po ustąpieniu Szwedów zaczęło się znowu jako tako zaludniać: w roku 1709 runęły tam wieże nowego zresztą kościoła, lecz już w trzy lata później stały odbudowane, a w roku 1716 biskup Brzostowski kon- sekrował w Nowogródku inną, świeżo wystawioną świątynię. Uroczystość uświetnił zjazd szlachty z całego województwa. W lipcu 1715 roku król August zatwierdził przez Jana Kazimierza uczy- nioną darowiznę na rzecz eremu kamedulskiego w Wigrach, pomnożył ją nadaniem dóbr ziemskich. Ponieważ jednak kameduli to zakon kontemplacyj- ny, nie zajmujący się bezpośrednim duszpasterstwem, stanęły wkrótce w t pobliżu dwa nowe kościoły - jeden w Magdalenowie, drugi w Suwałkach. - Litania przytoczonych szczodrobliwości nie wyczerpuje oczywiście tematu * (pomija na przykład kościół Św. Rafała, wzniesiony w Wilnie w roku 1703) i l odnosi się ponadto do wschodniej, uboższej połaci państwa. Dla równowagi wspomnieć więc warto - niejako na wyrywki - o Węgrowie, o podwarsza- * wskich kościołach w Rokitnie oraz na Bielanach, oznaczonych datami 1704 i 1706, oraz o tym, że wtedy właśnie Pompeo Ferrari postawił w Lesznie kaplicę * rodową Leszczyńskich i przebudował farę. * Pierwsza lepsza statystyka, dotycząca zresztą już nie handlu czy wydajności gleby, lecz po prostu pól nieuprawnych i opuszczonych, przekona nas, że pobożne dotacje, fundacje i zapisy wcale nie świadczą w danym wypadku o wzroście zamożności. Dewocja i martwa ręka zagarniały to, czego nie zdołali - wydusić Sasi, Szwedzi i Rosjanie. • „Ludy nieszczęśliwe lokują zawsze wszystkie swoje nadzieje w życiu poza- * 93 » grobowym, dając dowód, że religia stanowi najmocniejszą wieź społeczną, gdyż czyni znośnym najgorszy los" - napisał Jakub Henryk Bernardin de Saint-Pierre w roku 1764... przy okazji zwiedzania Warszawy, znowu wtedy przeżywającej ciężkie chwile. Pomiędzy datą tej uwagi filozoficznej a wojną północną leży jednak długa epoka zapustów, szczęśliwości saskiej, z żalem wspominanej przez wielu. W schyłkowym okresie rządów Augusta II oraz za jego syna i następcy stolica państwa i kraj cały zdążyły się nie lada jako przyozdobić w sensie świeckim. W Białymstoku stanął nasz „Wersal podla- ski", pałac Branickich, w tej samej dzielnicy Potoccy dodali sobie splendoru Radzyniem, Radziwiłłowie zaś' kazali przebudować i uświetnić swą siedzibę w Białej. Wiśniowieccy, Sulkowscy, Bieliriscy, Sapiehowie nie pozostawali w tyle i nie mogło być inaczej, jeżeli - jak nas zapewnia ksiądz Jędrzej Kitowicz - całą magnaterię i co bogatszą szlachtę ogarnął wtedy wstręt do starzyzny. Skoro panicz po śmierci ojca został panem majętności, najpierwszą jego rzeczą było przerobić •a forj fasoc ilbo wcale rozwalić odebrany po pradziadach patac, zamek, dwór, a nowy, choć łłjbui, ałe ksztahnieitzy, postawić Od tego czasu zagościły w całym kraju fabryki pałaców aiiłJu"»«»yO, w ozdobie i kształcie z zagranicznymi walczących. W samej Warszawie nikt już dziś nie zdoła naocznie sprawdzić wszystkich wyników owej konkurencji, bo druga wojna światowa zmiotła z powierzchni ziemi pałace Saski i Briihlowski oraz najwspanialszy zabytek epoki - okazałe skrzydło zamku królewskiego, wzniesione od strony Wisły za Augusta III. W stanie nadwerężonym ocalał Ogród Saski, rozpościerający się ongi na tyłach rezydencji tegoż imienia. Zbigniew Hornung obliczył, że w roku 1730 stolica liczyła dwadzieścia jeden godniejszych uwagi pałaców magnackich. W dwa lata później było ich o dwanaście więcej, w roku 1738 - czterdzieści osiem. Jed- nocześnie wszystkie dawniej istniejące otrzymały nowe fasady. Nie można więc twierdzić, że ludzie ówcześni - wszyscy i bez wyjątku - lokowali swe nadzieje w życiu pozagrobowym. O doczesne też dbali i potrafili je sobie uprzyjemniać. A jednak spokojne, błogosławione i tłuste dla warstwy panującej czasy wcale nie umniejszyły jej hojności względem Kościoła i kle- ru. Sejmy spierały się z nim zawzięcie o prerogatywy nuncjuszy, o podatki, dziesięciny, sądownictwo i wiele innych rzeczy ważnych, zamyślały o wysy- łaniu poselstw protestacyjnych do samego Rzymu. Nikt już o tych bezsku- tecznych zresztą swarach nie pamięta, wszyscy podziwiają za to kościoły Misjonarzy w Wilnie, Dominikanów we Lwowie, Wizytek w Warszawie czy :eż fronton świątyni w podstołecznych Bielanach. Najlepsze osiągnięcia bar- 94 dzo bujnego budownictwa sakralnego doby rokoka świadczą o niesłabnącej pobożności. Michał Kazimierz Kociełł, w smutny sposób wsławiony podczas walk szlachty litewskiej z Sapiehami, znalazł się raz w bardzo poważnym niebez- pieczeństwie - spłoszone konie poniosły na drodze leśnej. Pan kasztelan szybko wykonał ślubowanie i wiernie go dotrzymał; wzniósł w Bienicy nad Niemnem murowany kościół i klasztor dla bernardynów. Podczas długotrwałej wojny i późniejszych zamieszek był raczej nadmiar niż brak okazji do podob- nych zobowiązań, co po części wyjaśnia powody szczodrobliwości, jaskrawo odbijającej od tła zniszczenia i nędzy. W spokojniejszych czasach fundacje i zapisy utraciły charakter łapówek, doraźnie wsuwanych Panu Bogu na rachu- nek ocalenia, lecz mimo to trwały, mnożyły się, krzepiły ten właśnie stan rzeczy, z którym sejmy usiłowały walczyć - wzmagały materialną potęgę kleru. Szło ku temu, co wyszydził później ksiądz biskup Ignacy Krasicki, pisząc, że miasto nasze, to ,,bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki". Kto z własnych funduszów opłacał budowę kościoła tak pięknego, jak Misjonarski w Wilnie - ten wzbogacał kulturę, wpisywał swe nazwisko w jej roczniki. Jego ofiarność stanowi usprawiedliwienie epoki. Nie da się tego powiedzieć o zastraszająco licznych dotacjach na rzecz martwej ręki, o niesa- mowitym mnożeniu się zgromadzeń zakonnych, przepełnionych ludźmi, może nie zawsze posłusznymi prawdziwemu powołaniu. Władysław Konopczyński, którego nie należy wszak podejrzewać o niechęć do katolicyzmu, pisał o zakonach „rozplenionych do niemożliwości". W murach klasztornych mieś- ciła się wtedy przybrana w habity armia liczniejsza od koronnej, z litewską na dodatek, i na pewno znacznie lepiej żywiona... Pod naciskiem takiej falangi, wspieranej przez sfanatyzowany tłum szlache- cki, różnowierstwo kurczyło się, cofało, traciło prawa i w katastrofalny sposób zyskiwało na znaczeniu. Nie mogąc liczyć na sprawiedliwość ani na wyrozu- miałość w samej Rzeczypospolitej, bez zastrzeżeń oddawało się w opiekę jej sąsiadom. Wielka ofensywa katolicyzmu na wschodzie przyniosła Kościołowi widoczne zyski, państwu dotkliwą klęskę. Niemal wszyscy biskupi prawo- sławni przyjęli unię, błahoczestja trzymała się już tylko diecezja mohylowska, przez czas długi pozbawiona pasterza. Na żądanie Piotra I został tam władyką Sylwester Czetwertyński. I on, i jego następcy moralnie i politycznie bez zastrzeżeń podporządkowali się Rosji, we względzie cerkiewnym zależeli od Najświętszego Synodu w Petersburgu. Podobnie działo się z protestantami, którzy widzieli naturalnego protektora w królu pruskim i powzięli na ten 95 temat formalną uchwałę. Rzekoma obrona współwyznawców i samej wolności wiary dawały odtąd mocarstwom stały pretekst do mieszania się w sprawy wewnętrzne Rzeczypospolitej, szlachta zaś' jej wierzyła święcie, że patriotyzm nakazuje upierać się przy nietolerancyjnym porządku. Była zbyt ciemna, aby pojąć, że Petersburg i Berlin wcale nie pragną naszego powrotu do swobody z czasów Zygmunta Augusta, systematycznie zresztą obrzydzanych i wyklina- nych przez kler krajowy. W 1715 roku trybunał piotrkowski skazał luteranina i szlachcica Zygmunta Unruga na wyrwanie języka, obcięcie prawej ręki i spalenie żywcem. Na stosie znalazł się jednak tylko notatnik skazańca, zawierający zdanie, uznane przez sąd za obrazę wyznania panującego: „Czyżby prawda zbawienia po to miała zstąpić z nieba, by posiać na ziemi naszej wieczne błędy, wojnę, niezgodę i nienawiść?" Unrugowi udało się zdrowo uciec za granicę, donosiciel wyna- grodzony został połową majątku skazanego. W trzy lata później sejm usunął spośród posłów innowiercę Andrzeja Piotrowskiego, co stało się za podnietą kaznodziei księdza Żebrowskiego i jezuity Stanisława Sokulskiego, używają- cego pseudonimu Ancuta. Wkrótce zapadł i wykonany został wyrok toruński. Dysydentom zaczęło być w Rzeczypospolitej wprost niebezpiecznie, pojęcia ówczesne dawały im moralne prawo apelowania do zagranicy o pomoc. Kato- licy angielscy, nawet sprzyjający Rzymowi królowie tamtejsi z rodu Stuartów, też spiskowali z obcymi, mianowicie z Francją. Każdy grzesznik — pisze Władysław Konopczyński — miał wtedy zawsze przy sobie duchow- nego braciszka lub ojca, który go uc.^ył, jak się okupuje winy prywatne i publiczne pobożnymi zapisami albo prześladowaniem różnowierstwa. Popisem tego prądu była uroczysta koronacja Matki Boskiej Częstochowskiej, odbyta 8 września 1717 roku przy stu pięćdziesięciu tysiącach wiernych. Zawarte w tym tomie relacje o elekcji, sejmach i wojnie dały - wolno mieć nadzieję - jakie takie pojęcie o tym, że ludzie ówcześni umieli łączyć osten- tacyjną pobożność z łotrostwem politycznym. Trzeba teraz powiedzieć coś niecoś' o tym samym kunszcie w zakresie win prywatnych. Pani starościna Matuszewiczowa, obywatelka Wielkiego Księstwa Lite- wskiego, miała również dobra w województwie płockim. Należała do niej wieś' Goślice. Przyjechawszy tam raz stwierdziła jakieś' nieporządki, jakoby to wynikłe z winy podstarościego Łastowskiego, szlachcica. Dziedziczka kazała go tak bić kańczugami, że nieszczęśnik „wziąwszy kilkaset plag po gołym ciele umarł w kilka dni", po czym schroniła się w klasztorze franciszkanów w Łagiewnikach pod Zgierzem. Rzeczywisty czy też rzekomy krewny zamordo- 96 wanego okazał bowiem jego zwłoki w grodzie płockim, pozanosił pozwy sądowe. Familia Matuszewiczów zastraszyła oskarżyciela tak, że nieco przy- cichł, winowajczynię uwiozła bezpiecznie z Łagiewnik na Litwę, wdowę po Łastowskim osadziła w jednym ze swych majątków (podobno „przy wszelkiej wygodzie"), nie zasypiała słowem gruszek w popiele. Od zaprzyjaźnionego proboszcza z Oszmiany wzięto akty metryk z „okienkami", aby odpowiednio je wypełnić i dowieść w ten sposób, że ofiara nie zaliczała się do szlachty. Ostatecznie zaklajstrował sprawę możny w województwie płockim Adam Krasiński. Kazał się pani Matuszewiczowej „odprzysiąc, że nie była przy- czyną śmierci Łastowskiego". Zdaje się, że wystarczyła zresztą sama przy- chylność dostojnika, bo do juramentu nie doszło. Sprawę tę otwarcie i szczegółowo przedstawił syn zbrodniarki, kasztelan brzesko-litewski Marcin Matuszewicz, autor cennego, lecz od stulecia blisko nie wznawianego pamiętnika. Wolno przypuszczać, że okrutna jejmość nie ulękłaby się perspektywy krzywoprzysięstwa, umiała bowiem radzić sobie zręcznie i wtedy, gdy wcho- dził w grę sakrament. Pragnąc uzyskać wpływy w trybunale lubelskim, zmu- siła córkę do zaślubienia jednego z tamtejszych patronów. W dwa tygodnie po weselu wyszło jednak na jaw, że kombinacja zawiodła, pan młody hołysz i bez znaczenia. Pisarz konsystorski za przystępną cenę podjął się więc wynalezienia odpowiednich kruczków i już wkrótce rozwiedziona dama zrobiła lepszą par- tię, oddała rękę karmazynowi, noszącemu nazwisko głośne zarówno wtedy, jak i dziś... w literaturze polskiej. Kto coś znaczył, ten nie robił sobie podówczas zbytnich ceremonii z sakra- mentem małżeństwa. Pewien personat, aby wykręcić się od konieczności wypłacenia synowicy posagu, przekupił jej męża i przeprowadził rozwód. Ażeby jednak zapobiec możliwości powtórnego zamążpójścia krewniac/ki, niezwłocznie a po cichu sam zaapelował od decyzji konsystorza biskupiego do nuncjatury w Warszawie. Przezorność okazała się potrzebna. Ostatecznie pierwszy mąż młodej i pięknej szlachcianki został ordynarnie oszukany, drugi zmarł ze zgryzoty, lecz sama bohaterka wydarzeń, osadzona przez stryja w klasztorze wileńskim, nie pogodziła się z losem. Wraz z pewnym księdzem bernardynem uciekła do Królewca, gdzie obydwoje przyjęli luteranizm. Postępek ten niewątpliwie wykluczył ich z kręgu osób zasługujących na szacunek. Trudno, niepodobna rac/ej było wtedy dobić się sprawiedliwości w sądach, gdzie decydującą rolę grały wpływy, protekcje i pieniądze. Czasami jednak udawało się oszczędzić grosza na łapówki, a jeden z uwiecznionych przez 4 - Rzeczpospolita... 3 97 pamiętnikarzy zabiegów świadczy o estymie, jaką się wówczas cieszyła sama instytucja trybunału. Nieprzejednanemu jurorowi należało doprawić jedzenie środkiem rozwalniającym, co w radykalny sposób wpływało na skład kompletu orzekającego. Tak oto radzili sobie panowie bracia pomiędzy sobą w sprawach toczących się pod pięknym krucyfiksem, ofiarowanym ongi trybunałowi przez Jana Zamoyskiego, a zawieszonym dziś' w bocznej kaplicy katedry lubelskiej. Nawet u biskupa uchodziło zacząć rozmowę od położenia na stole kilkudzie- sięciu dukatów. Przemocą egzekwowane prawo zobowiązywało chłopa do pracy na pańskim oraz do najrozmaitszych, coraz to liczniejszych posług natury ekonomicznej. Opieszałego przypisańca wolno było bić, byle nie na śmierć, nie łamiąc kości i nie kalecząc. O stopniu gorliwości wieśniaków rozstrzygał, oczywiście, sam dziedzic lub jego ekonom, a los urodzonego Łastowskiego świadczy, jak dalece przytoczone przed chwilą zastrzeżenie zabezpieczało ludzi z gminu. O pańszczyźnie wiedzą wszyscy, mylnie wyobrażając sobie, że faktyczny przywilej szlachcica ograniczał się do niej tylko, to znaczy do dniówek, dar- moch, podwód, posyłek, danin stałych tudzież okolicznościowych i tasiemca innych powinności. Nasza cnotliwa beletrystyka historyczna i równie po- wściągliwa historiografia pozostawiły bowiem na uboczu kwestię, do której odnosi się bezpośrednio szóste z przykazań Bożych. Ogół skłonny więc jest mniemać, że rygor kościelny przynajmniej w tej mierze hamował szlachtę, czynił życie plebsu znośniejszym. Oto fragment dokumentu, wzięty z wydanego przez Józefa Gierowskiego zbioru Rzeczpospolita w dobie upadku. Adam Doręgowski, podprokurator koronny, dzierżawca królewskiej eko- nomii sandomierskiej, kazał Błażeja Słomkę, Tomasza Kotwicę, Mateusza Chaliniaka, Józefa Glaza, Kocmolę z Wólki i Gromadę z Wólki poddanych naszych [to znaczy monarszych — przyp. P. J.] z okazji córek swoich ukrycia w kajdany okuć, więzić, bić, Jędrzejowi Seroce we dwie niedziele po ślubie żonę zabrać, one sprzeciwiającą się woli jego w gąsior zamknąć, mdlejącą wodą lać, a potem rózgami siec i inne okrucieństwa i sromoty nad nią pełnić śmiał. Tak się zdarzało w Koronie. Aby nie czynić krzywdy Litwie, wspomnieć należy, że jej marszałek wielki Ogiński oskarżył raz komisarza, czyli zarządcę swych dóbr żmudzkich, niejakiego Wieluńskiego, o zgwałcenie pięćdziesięciu wieśniaczek. Sprawa wywołała pewną sensację, bo ,,były wszystkie damy ciekawe poznać Wieluńskiego, a że był bladawy, nie zdawał się im być winny", 98 oskarżony zaś, „człowiek wesoły, gniewał się o tę niewinności jego opi- nie". Pierwsza ze wzmiankowanych spraw dotyczyła poddanych królewskich i tylko dlatego trafiła przed sąd referendarski, w drugiej oskarżycielem był wielki pan. Głucho o tym, co się działo w folwarkach prywatnych, do których nie mogła się wtrącać żadna władza państwowa, a żyły też w Rzeczypospolitej persony, stojące w ogóle ponad prawem. Długo na przykład trwało, zanim przebrał wszelką miarę krajczy litewski Marcin Radziwiłł i doczekał się interwencji... rodziny. Jego faworyt i „wierny posługacz", nazwiskiem Grabowski, został stracony w Piotrkowie, bo ciążyły na nim liczne wyroki za podpalenia, najazdy i z rozkazu księcia wykonywane morderstwa na szlachcie płci obojga. W gruncie rzeczy jednak sprawiedliwości dlatego tylko stało się zadość, że kilku śmia- łych, a prywatnych ryzykantów ujęło uzbrojonego i zawsze mającego się na baczności zbója. Dopiero potem senior rodu, hetman Michał Kazimierz „Ry- beńku", po cichu wyrobił u króla dekret kurateli nad niebezpiecznym kuzy- nem. Nocą ruszyła z Białej ekspedycja karna. Przodem szedł dwieście koni liczący oddział doborowej kawalerii, w pewnej odległości za nim jechał karetą inny Radziwiłł, chorąży litewski. Żołnierze obskoczyli dwór w Czarnowczycach, wydarli księciu krajczemu pistolety. Teraz zjawił się chorąży, przeczytał uwięzionemu postanowienie królewskie, nie zaniedbawszy wygłosić przemó- wienia, i kazał zrewidować wszystkie zakamarki. Najpierw otwarto pokój, gdzie księżna i „książęta małe, synowie jej, zamknięte były w wielkiej nie- wygodzie i smrodzie, gdyż w tej jednej izbie spać, jeść i inne potrzeby natury czynić musieli". Potem przyszła kolej na trzymane również pod kluczem metresy. Pytano się ich, wiele która miała dzieci z książeciem i jak się dostała do seraju. Każda swoją musiała powiedzieć historią, jak jedne zwiedzione, drugie ukradzione i gwałtem porwane, trzecie od rodziców, alias od matek sprzedane, a jedne ksiądz pleban dawidgrodecki, ukradłszy od rodziców, za dwieście dukatów przedał. Odnaleziono również „kadetki", czyli całkiem małe a urodziwe dziewczęta, porwane zawczasu i dojrzewające... w nędzy, boso i w koszulach tylko, bo wszędzie był często głód wielki, zawsze zamknięcie, a jako książę wszystkich się ludzi obawiał, aby nie był otruty, tak w sieni pałacowej był browar i kuchnia, i piwowar, i kucharz przysięg- li. 99 Opowiadano, że krajczy mordował swe nieślubne dzieci ,,i z nich jakieś' dystylacje czynił", ale rewidujący nie natrafili na żadne ślady tych procede- rów. Wtrącony do karety powędrował książę Marcin pod konwojem nie do więzienia wcale, lecz do rodowej siedziby w Białej. Krytym furgonem wywie- ziono też z Czarnowczyc głównego powiernika zboczeńca, Żyda Szymona, „który wszystkim generalnie rządził i dla wielu ludzi chrześcijan okrucieństwa czynił". Magnaci i możniejsi ziemianie bardzo często posługiwali się wtedy Izraelitami w przedsięwzięciach moralnie i prawnie jak najbardziej podejrza- nych. Benedykt Sapieha zapłacił podobno sto tysięcy złotych odszkodowania za wyczyny swego poddanego, niejakiego Notki, herszta band złodziejskich, których działalność sięgała aż za granice. Tego rodzaju akcje trzeba zazwyczaj opłacać, kupować bezkarność... Kiedy w litewskim miasteczku Rasna pożar zniszczył dom krawca Wolfa, dzieci sąsiadów wygrzebały z wystygłego popie- liska stopione szczątki paramentów kościelnych, potem wykryto jeszcze kawałki monstrancji, kielich i patenę. Sprofanowane świętości wzięto do dworu, lecz dziedzice jakoś zapomnieli zwrócić je, komu należało, winowajca uciekł z miejscowej turmy i podział się nie wiadomo gdzie, proces rozlazł się po kościach, bo weszły w grę wysokie protekcje... Herbowi katolicy oraz ich starozakonni powiernicy demoralizowali się wtedy nawzajem, tak, zdaje się, wyglądała prawda. Po wojnie północnej odbudowujący swe miasteczka pose- sorzy starali się osadzać w nich przede wszystkim Żydów. I na wsi także otwierało się przed nimi rozległe pole działania. W 1744 roku Michał Kazi- mierz Radziwiłł wydzierżawił Michałowi Wiśniowieckiemu odziedziczoną po Sobieskich olbrzymią włość złoczewską. Składała się ona z kilkunastu wsi oraz z siedmiu kluczów folwarcznych. Książę Wiśniowiecki nie zamierzał sam gospodarzyć, znalazł sobie poddzierżawców w osobach Szlomy i Michla Moszkowiczów. Wziął od nich gotówką dziewięćdziesiąt tysięcy siedemset pięćdziesiąt złotych, w zamian oddał im na trzy lata, oprócz zbiorów i pańsz- czyzny, następujące pożytki: monopol pędzenia wódki, piwa i sycenia miodu, monopol na wszystkie młyny, opłaty targowe tudzież myta, prawo handlu winem węgierskim i wszelkim innym. Komendant zamku złoczewskiego odpo- wiedzialny był za dopilnowanie warunków kontraktu, to znaczy musiał na przykład baczyć, aby nikt z włościan nie ważył się wozić ziarna do młynów nie podlegających Moszkowiczom. W należącym do Radziwiłłów Zabłudowie obowiązywało prawo, wydane już przez księcia Janusza: „Żydowie nie mają być karani postronkiem, kijem, gąsiorem ani niezwyczajnym karaniem, tylko wina, gdyby który zawinił, gro- 100 szy 24", a w razie skazania na więzienie siedzieć będzie w wieży zamkowej. Dla starozakonnych tamtejszych instancją był bowiem sąd zamkowy, książęcy, więc praktycznie rzeczy biorąc... państwowy, nie zaś miejski. U pręgierza czy słupa zabłudowskiego bierali więc batogi wyłącznie goje wszelkich wyznań. A jednak pomimo faktycznych przywilejów, możliwości materialnych i swoistej symbiozy ze szlachtą ogól ludności izraelskiej nie mógł czuć się dobrze ani poważać państwa, w którym żył. Za często doznawał zniewag i innych bodźców ujemnych. Pewien sędzia grodzki, chcąc zmusić kahał miejski do zwrotu długu, wszedł do szkoły żydowskiej - instytucji religijnej przecież! - i w samym jej środku załatwił potrzebę naturalną. W marcu 1733 roku, podczas sejmiku, wybuchł w Opatowie taki tumult, że nawet wojewoda sandomierski, Jerzy Lubomirski, znalazł się w osobistym niebezpieczeństwie. Zaczęło się od tego, że piechota wojewodzińska wystąpiła przeciwko czeladzi szlacheckiej, która „z dawnego zwyczaju" zabrała się do rabowania Żydów, „wycinania" drzwi i okien. Patologia zapustów saskich to temat nie do wyczerpania; co wcale jeszcze nie oznacza, że ziemianin natychmiast po pacierzu porannym przystępował do katowania chłopów, kończył zaś dzionek Boży zabójstwem sąsiada. Pamiętni- ki, a zwłaszcza już skargi i dokumenty sądowe, uwieczniają wypadki jaskrawe, z nich tkają gobelin przesadnie makabryczny, bo całkiem pozbawiony tonów zwykłych, spokojnych i szarych. Nie warto jednak tracić czasu na statystyczne wyliczenia, na ustalenie liczbowej proporcji pomiędzy składnikami moralnego krajobrazu epoki. Było bardzo źle, bo zatarła się, przestała istnieć granica, oddzielająca uczciwe życie od występku. Łotrostwo nie degradowało, spla- mione ręce nie wywoływały obrzydzenia tam, gdzie w praktyce przyjęto zasadę, że każdy powinien myśleć o swoich osobistych sprawach, urządzać się, kombinować. Taki stan rzeczy panował w kraju, o którego obywatelach napisał Bernardin de Saint-Pierre: „W kościele Polacy zdradzają wielką gorliwość w praktykach pobożnych. Leżą krzyżem, z rozmachem biją się w piersi. Są bardzo poboż- ni." Byli takimi rzeczywiście. Doktryna panowała wszechwładnie i nie wywie- rała żadnego wpływu na sposób postępowania swych wyznawców. Działo się tak dlatego właśnie, że panowała zanadto wszechwładnie, wyzwoliła się spod wszelkiej kontroli, nie miała konkurencji ani sprawdzianu. Zabrakło takich, co podstawiają lustra. Zabezpieczono się skutecznie przed zuchwalcami. Wyrok na Zygmunta Unruga poucza, co groziło wtedy za myśl krytyczną... powie- rzoną prywatnemu notatnikowi tylko. Wolnomyślicielstwu nie stało możnych 101 protektorów, bo nikt nie kwapił się do zamykania sobie wrót kariery, które otwierał konformizm. Przywilej szlachecki od dawna istniał i panował w Rzeczypospolitej, lecz nie znajdował cieplarnianych warunków, dopóki istniała w niej niezależna litera- tura, publicystyka, wolne słowo reformatorów. Przecież pierwsze pokolenia jezuitów polskich na swój sposób jakby podjęły, dalej prowadziły niektóre wątki programu „egzekutorów" z izby sejmowej. Były nietolerancyjne, lecz żądały naprawy państwa, wzmocnienia władzy królewskiej, nawet ujmowały się za ludem. Po rokoszu Zebrzydowskiego strategia kontrreformacji uległa u nas zmianie radykalnej, ideologia dopasowała się do interesów warstwy panu- jącej, stała się elastyczna, dziwnie wyrozumiała dla tych, co mieli herby. Za Michała Korybuta jezuita Walerian Pęski napisał rozumny traktat o koniecz- ności zreformowania sejmu. Rozprawa ta nigdy nie trafiła do drukarni, zakon ukrył ją w swych archiwach, nie protestował za to przeciwko publikowaniu elukubracji tegoż autora, sławiących samowolę szlachecką. Zamykano usta własnym myślącym ludziom, aby nie narazić się uprzywilejowanej tępocie! Degeneracja ustroju osiągnęła stan pełni. Wymarł doszczętnie typ człowieczy, którego najlepszym przedstawicielem był hetman Stanisław Żółkiewski, mag- nat doskonale świadomy, że przywilej nakłada również obowiązki. Za długo trwał błogostan nieodpowiedzialności i wszechwładzy, czynników deprawu- jących niezawodnie. Hierarchia stanowa, niesprawiedliwość społeczna, ucisk i brak tolerancji panowały podówczas wszędzie. Nigdzie jednak uprzywilejowani nie wyzbyli się aż w tym stopniu i na czas równie długi konkurencji i kontroli. Na tym, a nie na mistyce charakterów narodowych polegała istota zła. Wśród wielmożnych, których Grzegorz Dolgoruki kupował za pieniądze, byli Polacy, Litwini, Rusini i krajowi Niemcy. Do niczego nie zaprowadzą rozważania o roli mag- naterii, jednym tchem wymieniające Jana Zamoyskiego, Jeremiego Wiśnio- wieckiego i Benedykta Sapiehę, czyli postacie, między którymi zachodzą różnice pokoleń. Ludzie doby saskiej mieli płuca przystosowane do atmosfery zupełnie nie znanej ich własnym przodkom z czasów Renesansu, nawet z wczesnego baroku. Płynący czas tworzy dzieje, bez kalendarza nie ma historii - ani jej filozofii. Łatwiej wyzyskiwać ludzi, nad którymi sprawuje się władzę, niż rozumnie gospodarować, wdrażać reformy. Tym bardziej, że ta ostatnio wzmiankowana czynność nigdy nie da się pogodzić z zastojem, a zazwyczaj wymaga emancy- pacji tych, co sami pracują, chociażby przy cudzym warsztacie. Posesjonaci doby saskiej poszli oczywiście drogą łatwą. Dla najmożniejszych spośród nich 102 nastały prawdziwe zapusty, mizerota herbowa przepychała się, poznawała smak życia przy suto zastawionych stołach pańskich. Każda sesja trybunału w Piotrkowie, Lublinie, Wilnie czy w Mińsku to był nieustanny, tygodnie trwający ciąg „bankietów i assambli", tak nieraz nużący, że ci, co nie musieli polować na okazje do wyżerki i wypitki, woleli zamykać się po kwaterach, udawać zajętych czy chorych. Wbrew przysłowiu „gość i ryba trzeciego dnia cuchnie" odwiedziny sąsiedzkie trwały często dłużej, a z reguły bywały huczne i rozpasane. Pan wojewoda podczas jednej tylko zimy osaczył i ubił jedenaście niedźwiedzi, czcząc odpowiednio każdy z tych tryumfów - gdzież czas na sprawy publiczne? Chrzciny, śluby i pogrzeby kosztowały jednakże krocie, wielkiemu panu nie wolno było zmarnować sposobności do roztoczenia przepychu. Mógł sobie nieco powetować niezbędne wydatki, odpowiednio podnosząc cenę usług politycznych: Emanuel Rostworowski ustalił, że zerwanie sejmu 1730 roku kosztowało Francję sześćdziesiąt tysięcy liwrów, które otrzymał biskup smoleński, Bogusław Gosiewski. W czternaście lat później Paryż i Berlin zapłaciły znacznie drożej za sejm grodzieński, a rwali go sami świeccy z wojewodą Antonim Potockim na cze- le. Uroczystości kościelne, nawet te najbardziej głośne i znamienne dla epoki, wcale nie zawsze nadwerężały ogromne zasoby kleru. Często bywało wręcz przeciwnie. 4 września 1718 roku odbyła się w Trokach koronacja obrazu Najświętszej Panny, „który fest trwał z jubileuszem cały tydzień" - w kraju spustoszonym przez wojnę, wyludnionym przez głód i zarazę. Znaczną część wydatków pokryła Teresa z Brzostowskich Ogińska, kasztelanowa witebska. Na pewno byli i pomniejsi czy nie tak hojni inni ofiarodawcy. O coraz to nowych fundacjach kościołów i klasztorów, jak również o pała- cach magnackich w stolicy i na prowincji już się wspominało. Crodki, potrzebne na to wszystko, dawało się wydusić z pracy chłopa. Panujący system sprawiał, że tylko najwyższe warstwy szlachty oraz kler powetowali sobie ruinę wojenną, porośli nawet w świeże i kolorowe piórka. Potrzeb państwa nie było czym opędzić, a co się tyczy ludu wiejskiego, to wystarczy przytoczyć opinię cudzoziemca, pochodzącą z roku 1764, czyli tego, który zamyka dobę zapustów: Rzeczywiście nędza chłopów jest nie do opisania. Śpią oni na słomie razem ze swoim bydłem. Są tak brudni, że niechlujstwo ich stało się przysłowiowe. Nie noszą bielizny, nie mają krzeseł ani stołów, ani żadnych, choćby najniezbędniejszych sprzętów [...] Los ubogiej szlachty nie jest szczęśliwszy. 103 Obraz na pewno uproszczony. Uważniejsi obserwatorzy stwierdzali, że wieśniak polski jest nieco zamożniejszy od litewskiego, lepiej ubiera się i jada, miewa buty zamiast łapci, nie brakuje mu... soli. Dzisiejszy historyk doszuka się w archiwach wiadomości o takim nababie wiejskim, jak Piotr Derda z płockiego, po śmierci którego pan miejscowy zagarnął czterdzieści pięć sań różnego zboża, sześć wołów, osiem krów i inne dostatki. Przedstawiwszy stosunkowe bogactwo owego kmiecia Józef Gierowski powie jednak: „Zaco- fanie i nędza stanowią zasadniczą osnowę dziejów gospodarczych Rzeczypos- politej w tym okresie." W XV wieku, czyli o trzysta lat wcześniej, gospodarujący na jednym łanie ziemi chłop koronny posiadał nie tylko woły* krowy, owce i nierogaciznę, lecz i konie, czasem pożyczał szlachcie pieniądze. Termin „zacofanie" jest więc może zbyt łagodny, mówić by należało raczej o gwałtownym cofaniu się, spadaniu na łeb, na szyję. Nędzę cierpiała ta warstwa ludności, na którą grupa panująca przerzucała koszty zastoju. Bo wydaje się pewne, że nie luksus magnacki, lecz właśnie zastój gospodarczy najskuteczniej wysysał krew z chłopa, który był tego chyba świadomy, skoro nade wszystko tęsknił do zastąpienia pańszczyzny czynszem pieniężnym. Jerzy Matuszewicz, rodzic pamiętnikarza, szlachcic całkiem niezasobny, w początkach stulecia wybrał się był w podróż zagraniczną, jako przyboczny Józefa Sapiehy, swego rówieśnika. W obcych ziemiach nakupił za tani grosz rozmaitych towarów, pilnie poszukiwanych w objętym wojną kraju, po powro- cie sprzedał je z zyskiem trzech tysięcy talarów. Pieniądze te oraz harpagoriska oszczędność stały się fundamentem kariery potomstwa. Jerzy Matuszewicz liczył każdy szeląg, brał w zastaw od magnatów folwarki, nie bawił się w urzędy ani w politykę. Syn jego, Marcin, został kasztelanem, wnuk zaś, Tadeusz, przeszedł do historii jako osobistość pierwszej rangi, zakończył zawód życiowy stanowiskiem ministra skarbu Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. Wolno wątpić, czy miałby szansę zajścia aż tak wysoko, gdyby szanowny dziadunio nie różnił się niczym od szlacheckiego ogółu. Jerzy Matuszewicz podróżował po Zachodzie wtedy mniej więcej, kiedy w Londynie zamykał oczy Samuel Pepys, autor słynnego pamiętnika, przyswo- jonego polszczyźnie przez Martę Dąbrowską. Notatki, spisywane przezeń co roku 31 grudnia, lubią trącać w charakterystyczną strunę, a jeśli owego tonu zabraknie, autor odczuwa wyrzuty sumienia: 104 W urzędzie i rano, i po południu, a zaś aż do północy nad rnoimi rachunkami nie miesięcznymi, ale z całego roku; okrutne było zimno, alem rad siedział nad tą robotą, a zwłaszcza kiedym obliczył, że za łaską Bożą mam już odłożonych 1349 funtów, i chociaż sporo wydawałem, jednak oszczędziłem przez ten rok przeszło 500 funtów. Chwała niech będzie za to świętemu imieniu Pana! Pieniądze były już wtedy głównym motorem napędowym w krajach o dobrze rozwijającej się gospodarce. O funtach, talarach i liwrach myśleli zarówno ludzie wielkich interesów, jak i kurtyzany, tak barwnie opisywane przez współczesnego prezentowanym ta wypadkom Daniela Defoe. Brzęcząca moneta stawała się głównym czynnikiem w zniewalaniu bliźnich. W tym samym czasie szlachta Rzeczypospolitej trzymała się kurczowo gospodarki naturalnej, uznawała jedynie przymus pozaekonomiczny, czyli ten, który dawała wszechwładza, polityczna. Każdy'z urodzonych lubił mieć grosz w skrzyni czy w kalecie, brał kubany alias łapówki i prawą, i lewą ręką, wiedział, że w Płocku można czasem zyskowniej sprzedać ziarno niż w Gdańsku, towary przez granicę szwarcowal, oszukując komory celne, jak tylko się dało. Lecz za fundament wszelkiego porządku nadal uznawał swe prawo do korzystania z pańszczyzny, nie godził się na emancypację klas politycznie odeń zależnych, żądał od nich „posłu- szeństwa i powinności", które to hasła pieczołowicie wpisywał do instrukcji poselskich. Szlachta w praktyce wcale nie gardziła profitem, jaki przynosił handel, wyszynk, lichwa i inne zajęcia, ogłaszane przez panującą teorię za poniżające i niegodne. Rezerwowała dla siebie te same korzyści, których wzbraniała plebsowi. Rzeczpospolita zostawała coraz to bardziej w tyle, bo polityczny przymus przykuwał ją do ekonomicznego absurdu. ...osądzono i skazano przede wszystkim pracowitego Marcina Dziekciarczyka, jako pierwszą przyczynę zła i rebelii, obecnie zbiegłego, na karę śmierci przez rozćwiartowanie przez kata i wbicie na pal, pracowitego także Mikołaja Parciaka, także zbiegłego, również przywódcę i za nieposkromiony język [...] na karę śmierci przez rozćwiartowanie przez kata, zaś pracowitych Tomasza Darmofala, Rachubkę i Tomasza Obrażnika, przywódców buntu i jego kierowników, uwięzionych, na powieszenie za mostem na rzece jańsborskiej [czyli Pisie - przyp. P.J.] w stronę puszczy•[...] Co się tyczy pracowitego Adama Wszarcżyka, za udział W spisku i rebelii, i grożenie zabiciem szlithetflemu elćbnomowi obecnemu, i Jana Szablaka, strzelca, za zdradę dworu, nie- dotrzymanie przysięgi wierności i Współdziałanie ż buntem, obu uwięzionych, skazuje się na karę po 100 jjtag'kij8mi przez trzy "tmirCo'się tyczy pracowitych Wojciecha Krzynówka i Mateusza Marczaka, zbiegłych, za spisek i straszenie ludzi i udział w tumulcie deklaruje się karę 200 plag kijami, mianowicie przez dwa dni po 100 plag... 105 tak lukratywny, jak gorzelnictwo, rozkwitał w owych enklawach, wyjętych spod prawa miejskiego. Starozakonni arendarze osiadali w nich bardzo często, zakładali również kramy, handle i szynki. Niektóre miasta posiadały przywileje królewskie, znoszące jurydyki, wy- grywały nawet procesy przeciwko nim. Cóż stąd, jeśli prawo nie działało wtedy automatycznie, a sam wymiar sprawiedliwości był jednym więcej ramieniem czy wspornikiem warstwy panującej politycznie. Zdarzało się i tak, że szlach- cic ogłaszał i organizował w mieście swoje własne, konkurencyjne w stosunku do normalnych, jarmarki, pobierał opłaty, a pachołkowie jego pędzili precz funkcjonariuszy magistrackich. Samowola opierała się na założeniu, że wszystko wolno wobec klasy doktrynalnie uznanej za gorszą. Pasożyt praw- dziwy oskarżał innych o pasożytnictwo. Ciemny szlachciura, dbający o to tylko, „żeby jemu dobrze było, choćby wszyscy zginęli", deptał, niszczył, rujnował. Nie można jednak obarczać tym zarzutem wszystkich herbowych, bo byli tacy, co próbowali rozumniejszych metod wspinaczki ku jeszcze większej potędze rodowej. W pierwszej połowie XVIII wieku znowu zaczyna się u nas niejaki rozwój przemysłu. To może nie przypadek, że aczkolwiek wśród jego protektorów widnieją nazwiska Potoc- kich, Leszczyńskich, Małachowskich, Platerów, to jednak najwięcej wiedzą historycy o przedsięwzięciach i dokonaniach Radziwiłłów. W Rzeczypospoli- tej, całkiem zgodnie z istotą jej rzeczywistego ustroju, powstawał przemysł magnacki. Litwa wysunęła się więc na czoło. W Koronie biskupi krakowscy dźwigali z upadku huty żelazne Staropolskiego Okręgu Przemysłowego, w Wielkim Księstwie powstawały całkiem nowe zakłady. Najpierw założono huty szklane w Nalibokach i w Urzeczu, gdzie wyra- biano również lustra, a z czasem i działa. W Karoliczach wyrosła wytwórnia gobelinów, w Świerzniu pod Stołpcami - fajansów, słynne z tresury niedźwie- dzi tudzież z obwarzanków Smorgonie zajęły się garbarstwem, Łachwa i Poloneczka stolarstwem na skalę przemysłową. Stolica rodu, Nieśwież, miała odlewnię armat, manufaktury produkujące sukno, dywany oraz pasy, których wtedy nie nazywano jeszcze słuckimi. Miano to przyjęło się nieco później, po roku 1758, kiedy zaczęto je tkać w Radziwiłłowskim również Słucku. W tropy rodziny książęcej szli inni wielmożni Zakłady Ludwika Konstan- tego Platera vt Kraslawiu na Witebszczyźnie fabrykowały aksamit, adama- szek, strzelby, szable, dywany, perkale, powozy, sukno, nawet karty do gry- Można było przyozdobić strój, dwór, zamek, kupując wyroby krajowego przemysłu, który obliczony był przede wszystkim na zaspokajanie potrzeb 108 luksusowych, a nie najpierwszych. Manufaktury magnackie pasowały do ist- niejącego obyczaju, korzystały z obowiązującego prawa i w tym także sensie, że stały na pańszczyźnie. Nawet sam książę z Nieświeża nie mógł mianować nikogo z poddanych znawcą techniki wypalania porcelany - fachowca trzeba było nająć i płacić mu gotowym pieniądzem. Ludwik Plater budował mieszka- nia dla ściąganych zewsząd wolnych rzemieślników, lecz prace nie wymagające specjalnych kwalifikacji wykonywali za darmo poddani właściciela. Mieszcza- nie z miast prywatnych także byli wtedy zobowiązani do posług na rzecz posesorów, podlegali zasadzie pańszczyzny. W magnackich manufakturach wcale nie brakowało robotników zatrudnionych nie w drodze wolnego wer- bunku, lecz przymusowo. Chłop dowożący surowiec czy opał, wykonujący roboty ziemne, odrabiał dniówki, nie otrzymywał zapłaty, mógł więc zazd- rościć swym poprzednikom z czasów Zygmunta Augusta i Stefana I, najmo- wanym do tych samych zadań przez mieszczańskich przedsiębiorców, właści- cieli kuźnic. Kiełkujący przemysł miał liczne mankamenty, lecz pomimo wszystko, już chociażby przez sam fakt wzbogacenia produkcji krajowej, był zjawiskiem na pewno dodatnim. Trudno jednak uznać powstawanie tych manufaktur za akt równający się jakiejś podstawowej odmianie na lepsze. Budowano fabryki na Nalibokach, Usnarzu, Końskich i gdzie indziej także, lecz nie wynikało z tego, że Rzeczpospolita na pewno podźwignie się na nogi, skoro obywatele jej bardziej niż poprzednio interesują się tkactwem czy metalurgią. Można było nawet obawiać się czegoś wręcz przeciwnego - huty Staropolskiego Okręgu wzmacniały w województwie krakowskim państwo nie królewskie, lecz bis- kupie, wytwórnie litewskie pomnażały potęgę Radziwiłłów, którzy zaczynali nawet zapewniać swym wyrobom przemysłowym monopol we własnym domi- nium. Na południowym wschodzie Rzeczypospolitej dość ożywioną działal- ność rozwijali Potoccy, a nazwisko to miało się wkrótce stać wprost sztanda- rem stronnictwa staroszlacheckich zacofańców. Na polu industrii odznaczali się też Czartoryscy, już w niedalekiej przyszłości reprezentanci programów znacznie lepszych od wspomnianego w poprzednim zdaniu. Na dwoje babka wróżyła z tym przemysłem. Pierwszą jego protektorką na Litwie była Anna Katarzyna z Sanguszków Radziwiłłowa, ordynatowa nieświeska. Syn jej, Michał Kazimierz Rybeńku, godnie kontynuował prace macierzy, i to nie tylko dla własnego profitu. Kiedy ojcowie bernardyni zapragnęli założyć w Połośnie fabrykę sukna na habity, książę pan dopomógł im szczodrze. W 1734 roku hetman Rybeńku spłodził Karola Stanisława Panie Kochanku, który z fabryk korzystał, pędził żywot 109 kolorowy i bujny, lecz nigdy nie był chorążym moralnej, politycznej, obycza- jowej czy jakiejkolwiek innej odnowy. Nie od strony przemysłu prowadziła droga do niej, starzy historycy mieli słuszność. Prawdziwymi odnowicielami okazali się ci, co czyścili z rdzy mózgi ludzkie. Istnienie fabryk było bardzo ważne, lecz rozstrzygało to, kto owymi fabrykami władał i jaki ze swego władztwa robii"użyte? Na razie umysły i charaktery, już potężnie zdeprawowane, w dalszym ciągu ulegały korozji. Zakładano przy kościołach szkoły, od okolicznego ziemiańs- twa sypały się na nie dary i zapisy, co roku, podczas popisów publicznych, młodzież prezentowała nabyte umiejętności, lecz najsłabszy nawet przeciąg nie przewietrzał zakisłej atmosfery tych uczelni ani całego systemu wycho- wawczego. Przyjemnie się w Rzeczypospolitej żyło dorosłemu magnatowi, oczekiwanie na pełnolecie zaliczało się do doświadczeń mniej miłych. Piętna- stoletni Józef Fryderyk Sapieha, rotmistrz i trzykrotny starosta, w przeddzień niemal wyjazdu na wojaż zagraniczny zastrzelił się z pistoletu. Duchowny pedagog poddał go bowiem chłoście, rozgłosiło się to po Warszawie, ambitny chłopak nie wytrzymał drwin. Przewinienie rotmistrza, który w domu rodzo- nej babki „konwersował" z jej damą przyboczną, nie było zbyt ciężkie. Na wieść o śmierci syna wojewoda podlaski poszedł do kościoła, gdzie godzinę przeszło leżał krzyżem przed ołtarzem. Cierpiał bardzo, Iec3 biernie aprobo- wał system, który sprawiał, że samobójstwa wśród młodzieży nie należały do rzadkości w tym rygorystycznie prawowiernym społeczeństwie. Postępowa- niem rozmaitych „dyrektorów", „inspektorów", czyli wychowawców bezpo- średnich, kierowały ich osobiste sympatie. Jednych uczniów faworyzowali, przyzwyczajając ich przy okazji do kart, kości i wódki, innym tak uprzyjem- niali życie, że kończyli z nim lub uciekali, gdzie oczy poniosły. Same zaś szkoły szczuły na różnowierców, walczyły zajadle z zakładami prowadzonymi przez inne zakony, wciągając do tych bojów wychowanków, od pierwszego dnia nauki przyzwyczajały młodzież do ostrego współzawodnictwa pomiędzy kole- gami. W rezultacie zaludniał Rzeczpospolitą ujednolicony, zestandaryzowa- ny, chciałoby się rzec, typ ludzki - agresywny, aspołeczny, nawykły do deptania innych i do zginania karku. - Garnę się pod stopy pańskie, suplikując, abyś, Jaśnie Wielmożny Panie, tę wierną i pokorną głowę raczył jako szczęśliwy Pyrrus dotknąć się palcem nogi, ażebym za tym łaskawym dotknię- ciem... - tak winien był przemawiać do możniejszego człowiek wykształcony i dobrze wychowany. Jest zupełnie jasne, czego po tym samym mówcy mogły się spodziewać istoty odeń słabsze lub - Boże uchowaj! - zależne. 110 Istny paraliż ogarnął niemal wszystkie dziedziny kultury, w których operuje się językiem pojęć. Literatura produkowała dzieła interesujące raczej jako symptomy kliniczne, jedna tylko publicystyka polityczna nie ustępowała z placu, aczkolwiek odzywała się rzadko i oględnie. Prawda, teatr dworski za Sasów błyszczał jak gwiazda pierwszej wielkości, i to na europejskim firma- mencie. Stolica widywała bardzo dobrych aktorów, wzbogaciła się o trzy sceny; pierwsza z nich znajdowała się na terytorium zamkowym, w kamienicy zwanej Kremlofowską, dwie następne w Ogrodzie Saskim, przy czym wybu- dowana w roku 1748, a obliczona na pięćset czterdzieści miejsc „Operalnia", to pierwszy u nas zupełnie osobny, z żadnym innym się nie łączący budynek teatralny. Dzięki pracom Karyny Wierzbickiej-Michalskiej, Barbary Król- -Kaczorowskiej, Zbigniewa Raszewskiego, Andrzeja Ryszkiewicza i innych autorów skupionych przy „Pamiętniku Teatralnym" dowiedzieliśmy się mnóstwa ważnych rzeczy z tego zakresu. Wiemy, że dla publiczności miejs- cowej drukowało się wtedy specjalne „argumenty", to jest krótkie streszcze- nia wystawianych sztuk. Teatr dworski za Sasów to zespoły włoskie, francu- skie oraz niemieckie i te właśnie języki nad rampą. I Rosja, i Zachód wcześniej od nas zdobyły się na własne stale sceny narodowe. Mieszkańcy Warszawy mieli więc sposobność oglądania ciekawych przedstawień, ale fakt ten w niczym nie zmienia diagnozy ogólnej. Organizm sparaliżowany zdolny bywa do odbierania wrażeń przychodzących z zewnątrz. Sił własnych zaczęto u nas próbować na scenie w okresie nieco późniejszym. Publicystyka polityczna, o której przyjdzie jeszcze porozmawiać obszerniej, świadczyła o życiu myśli, architektura i plastyka o twórczości artystów. Budował w Polsce sławny rzymianin Pompeo Ferrari, lecz piękny, malarsko pomyślany hełm wieży zegarowej na Wawelu jest dziełem krajowca, Kaspra Bażanki, uwieńczonego w Rzymie pierwszą nagrodą za projekt architekto- niczny. Podczas wojny północnej wzniósł Bażanka świątynię w Imbramowi- cach pod Krakowem, potem w nim samyrn kościół Misjonarzy oraz pamiętne ogrodzenie Św. Piotra i Pawła. Wielkopolanin, ksiądz Paweł Giżycki, zbudo- wał ufundowane przez Michała Wiśniowieckiego gmachy jezuickie w Krze- mieńcu, wsławione później jako siedziba Liceum, na Wołyniu i w Sandomie- rzu działał ksiądz Józef Karśnicki - muratorowie polscy pracowali, wdzięczna pamięć należy się i malarzom. Rzecz monumentalną sfinansować mógł tylko magnat, konterfekt własny zamawiał i pomniejszy ziemianin; istniała koniunk- tura na portret sarmacki. Po dziś dzień historycy sztuki wyciągają z rozmaitych zakamarków zapomniane, popleśniałe, nawet uszkodzone nieraz wizerunki wąsatych ichmościów, matron i licznej nieraz progenitury. Niektóre z tych 111 obrazów trafiają po odnowieniu na ściany sal wystawowych w muzeach, lecz fachowcy twierdzą, że ze wszystkich malarzy ówczesnych jeden tylko pozo- stawił po sobie ślad trwalszy niż twory własnego pędzla - wpłynął na twórczość przyszłą. Był nim kształcony w Rzymie krakowianin, Szymon Czechowicz, który wykonał wiele ciekawych malowideł, zwłaszcza treści religijnej, a u schyłku życia prowadził w Warszawie szkołę, był mistrzem Fr. Smuglewi- cza. Twórczość Teodora Bohdana oraz Krzysztofa Lubienieckich należy do historii sztuki holenderskiej. Obaj bracia pozostali w kraju, który udzielił schronienia ich ojcu, wygnanemu z Polski arianinowi. Zubożając siebie samą Rzeczpospolita dolała do pełnego. Staropolszczyzna dogasała na wszystkich polach, a zmierzch jej nie wyglądał heroicznie. To był żałosny i brzydki uwiąd, rozkład. Od tylu pokoleń nie odnawiany system państwowy spróchniał, totalnie panująca doktryna zabiła deskami okna na świat, strzegła stęchłej atmosfery od przeciągów. Wojna północna sponiewierała Rzeczpospolitą do reszty, przyzwyczaiła jej obywateli do kłaniania się obcym siłom. Był nadal król, stolica, istniały urzędy, względy, mowy szumne rozbrzmiewały na sejmach i po zamkach pańskich, lecz już w roku 1703 jakiś nieznany, a prawdomówny zgryźliwiec ułożył następujący wierszyk: Jak Sasowie, tak Szwedzi rwą błazna Polaka, Szarpią, biją i tłuką jako mizeraka, Aż on jeszcze nadstawia gęby z drugiej strony, A co większa, i własnej nie żałuje żony. Bierze Moskwicin miasta, Tatarzyn i dusze, Choć mu Polak wydaje futra i kontusze. Kto się tylko nie leni, to mu gra na nosie, Jak chce, za nos prowadzi, biorąc jego Zosie. Od Będzina po Witebsk nie było przed czym głowy odsłonić, z każdego zakamarka bił zaduch. Jedyny sposób uzdrowienia polegał na ponownym przyłączeniu się do Europy, od której Obydwa Narody odstały, bo zatrzymały się w miejscu, uznały swój wewnętrzny porządek i patronującą mu ideologię za nienaruszalny ideał. Bezwładna, jałowa Rzeczpospolita stała się dziwolągiem na kontynencie, wśród państw i społeczeństw nieustannie poszukujących świeżych myśli, form i rozwiązań. Polska zapomniała o swoich własnych, średniowiecznych i renesansowych tradycjach dotrzymywania kroku i zuch- wałego wybiegania naprzód. Należało znowu zaczerpnąć europejskiego tchu i zabierać się do wszech- 112 stronnej reformy. Lecz nie można jej już było, niestety, dokonać wewnątrz ścian budowli, pomimo wszystko trzymającej się o własnych siłach, tej mia- nowicie, którą pozostawił w spadku Jan III. Na naszej domowej pleśni położył urękawiczoną dłoń zewnętrzny protektor. II W styczniu 1733 roku król August II, jadąc z Saksonii na sejm do Warszawy, zatrzymał się w Krośnie Odrzańskim. Czekał tam już minister pruski Wilhelm Grumbkow, obydwaj mężowie niezwłocznie zasiedli do stołu w zajeździe pocztowym. Mocny dobiegał już wtedy sześćdziesiątej trzeciej wiosny, zdro- wie mu wyraźnie nie dopisywało, o czym wiedziały wszystkie dwory Europy, ale wigor pozostał. Rozmowa, rychło przeistoczona w pijatykę, trwała sześć godzin; roztropny Prusak uważał na siebie, napełniał swój kielich gotowaną wodą, Sas żłopał szampan bez opamiętania, wodził palcem po rozłożonej wśród flaszek mapie, otwierał duszę. Z namiętnym uporem zachwalał swój nieraz już propagowany pomysł, le grand dessein. Z ciała Rzeczypospolitej chciał wykroić dla siebie monarchię dziedziczną i absolutną, obejmującą Małopolskę, Wielkopolskę, szmat Litwy z Wilnem i enklawę nadmorską - Gdańsk. Całe Pomorze wraz z Toruniem miały wziąć Prusy, resztę Rosja. Nazajutrz zawezwany do izby królewskiej Grumbkow ujrzał pomazańca w stanie pożałowania godnym, lecz nie mógł przewidzieć, że okrutny katzen- jammer monarszy już nie ustanie. August dojechał do Warszawy tak chory, iż nie mógł osobiście otworzyć sejmu, przyjmować dostojników, rozstrzygać o czymkolwiek. A nie lada sprawy czekały na decyzję, wakowały wówczas cztery buławy i obie pieczęcie kanclerskie. l lutego 1733 roku, o godzinie piątej rano, August Mocny zmarł w Pałacu Saskim. Tuż przed zgonem wygłosił podobno po niemiecku zwięzłą spowiedź generalną: „Całe moje życie było jednym nieustannym grzechem, Panie, zmiłuj się nade mną!" Pełniący wartę przy trumnie grandmuszkieterowie - młodzi szlachcice z gwardii przybocznej - zauważyli, że zabalsamowane ciało czernieje na węgiel. Jeden z nich zanotował to w pamiętniku, lecz nie przypisał wspomnianego objawu działaniu żadnych sił nadprzyrodzonych. Za dobrze znał tryb życia monarchy. Dzisiejsi historycy ostrzegają przed nadmiernym postponowaniem postaci pierwszego z naszych Sasów. Wskazują, że jego dążenie do absolutyzmu było 113 zgodne z ogólnoeuropejską tendencją, wspominają o takich planach, jak zamiar założenia w Warszawie uniwersytetu. Na samym początku tego tomu mówiło się, że August miał widoki na wysoką i zaszczytną rangę króla-diabła, co piekielnymi sposobami, nawet za cenę zrzeczenia się pewnych obszarów, poskromił w Rzeczypospolitej anarchię. Nie przemilczało się tutaj i spóźnio- nych usiłowań wyzwolenia kraju spod przewagi rosyjskiej i pruskiej. Czy nie będzie więc słuszne wspomnieć teraz i o losie, który prześladował i politycznie pogrzebał Mocnego? Fatum kazało mu współzawodniczyć z dwoma takimi, co go pod nieobliczalnymi względami przerastali o wiele głów. Przeciwko niemu był geniusz Piotra, talent i obłąkanie Karola. Sas przegrał stawkę już wtedy, gdy źle, zbyt nisko ocenił młodego, nieokrzesanego drągala, który go odwie- dził w Rawie Ruskiej. W jakim stanie pozostawił August państwo, wiadomo. Dwory europejskie odziedziczyły po nim oficjalnie już postawiony program rozbioru Rzeczypos- politej. Żadna ze spraw, o które Mocny król tak gorączkowo i bezwzględnie zabiegał przez całe życie, nie została załatwiona. Zdawało się pewne, że trzydziestosześcioletni już prawie syn zmarłego, Fryderyk August, będzie musiał poprzestać na dziedzicznej godności elektora saskiego, nie osiągnie korony polskiej, którą ojciec pragnął mu zapewnić za wszelką cenę. W pewnym względzie mało wtedy brakowało Rzeczypospolitej do jedno- myślności politycznej; szlachta miała dość saskich rządów, zdecydowanym ich przeciwnikiem był schorowany i stary, lecz bardzo uparty prymas, Teodor Potocki, wspierany przez cały swój ród, przewyższający potęgą wszystkich magnatów. Nawet skłócone z Potockimi inne klany wielmożnych stanęły przeciwko Wettinom, znawcy zaś przedmiotu narachowali aż dwudziestu czterech krajowych pretendentów do korony. Na dwa miesiące przed zgonem Augusta II, czyli w grudniu 1732 roku, zawarto w Berlinie układ, zwany dwojako: skromniej,,traktatem Loewenwel- da" i szumniej „traktatem trzech czarnych orłów". Dwa państwa niemieckie i trzecie rządzone przez samych Niemców postanowiły nie wpuścić na tron polski Niemca, osadzić na nim Portugalczyka. Austriackie i rosyjskie sztan- dary zdobiły czarne orły dwugłowe, ptak pruski poprzestawał na pojedynczym łbie. W Berlinie i w Królewcu rządził król-kapral, Fryderyk Wilhelm I, brutalny skąpiec i parweniusz, mający za to w skarbie dziesięć milionów talarów tudzież stutysięczną armię, a w jej składzie „pułk olbrzymów", do którego, skąd tylko się dało, werbowano, porywano siłą lub kupowano za wielkie pieniądze ludzi gigantycznego wzrostu. Fryderyk Wilhelm wolałby trzymać się planu ułożo- 114 nego jeszcze z Katarzyną I i Piotrem II, wprowadzić na Wawel jakiegoś' „Piasta", nie mającego poparcia zagranicy, lecz dał się namówić, a prawdę powiedziawszy oszukać, bo go zmamiono obietnicą Kurlandii, lenna Rzeczy- pospolitej, na którym Petersburg już właściwie położył rękę. JCróLprJłSki wyznawał zresztą program trzymania się poły rosyjskiej - publicznie mawiał o sobie: „Ich bingittrussi$ch!"-przy)ąl więc to, co proponował dostojnik carski nazwiskiem Loewenwelde. W Wiedniu panował ostatni Habsburg po mieczu, cesarz Karol VI. Jego pierworodny, Leopold, zmarł w niemowlęctwie, żyły trzy córki - Maria Teresa, Maria Anna i Maria Amalia - spadkobierców płci męskiej w ogóle brakowało. „Sankcją pragmatyczną" ogłosił był Karol niepodzielność koron- nych ziem austriackich oraz dziedziczność tronu również w linii żeńskiej, wytężona gra toczyła się więc o prawa dla Marii Teresy, późniejszej małżonki Franciszka Stefana, księcia Lotaryngii i Baru (od tego stadła wywodzi się linia habsbursko-lotaryńska, która ustąpiła z tronu wiedeńskiego w roku 1918). Elektor saski Fryderyk August, syn Mocnego, żonaty był ze stryjeczną siostrą Marii Teresy, arcyksiężniczką Marią Józefą, córką poprzedniego cesarza, Józefa I, a powinowactwo to czyniło zeń przeciwnika groźnego, bo ewentual- nego kandydata do samej godności cesarskiej. Wiedziano też w wiedeńskim Burgu dokładnie o zamysłach, jakie August Mocny snuł w ostatnich latach życia, kiedy to na gwałt zbroił Saksonię, fundując sobie także składający się z wielkoludów „pułk żółty". Pragnąc przekazać synowi i Saksonię, i - całą czy też okrojoną - Rzeczpospolitą marzył o połączeniu tych państw pomostem, składającym się z należących dotychczas do Habsburgów Moraw i Śląska. Biorąc to wszystko pod uwagę, znakomita dyplomacja austriacka działała przeciwko wikaremu Rzeszy Niemieckiej, zagradzała mu drogę na Wawel, nader skutecznie pracując nad tym w Berlinie i w Petersburgu. W Rosji nastało to, co wyraziście odmalowała anegdota. Michał Łomono- sow, zapytany przez władczynię, jakiej by nagrody pragnął za swe prace naukowe, miał odpowiedzieć: „Matuszka, proizwiedi ty mienia w Gierman- cy." Na rosyjskim tronie cesarskim zasiadała Anna Iwanowna, bezdzietna, czter- dziestoletnia wdowa po Fryderyku Wilhelmie, księciu Kurlandii. Była to córka Iwana V, przyrodniego brata i teoretycznego współrządcy Piotra Wiel- kiego. - A teraz koniecznie trzeba przytoczyć choć kilka zdań ze znakomitej rozprawy Szymona Askenazego Przedostatnie bezkrólewie: 115 W rzeczywistości trwało panowanie Niemców. Ci to Niemcy petersburscy, po zniweczeniu oligarchii Dotgorukich, obaleniu moskiewskiej partii starorosyjskiej, zepchnięciu na drugi plan wszystkich na ogól rdzennie rosyjskich żywiołów, niepodzielnie ujęli w swoje ręce wszechwładzę. Był to istny potop. Niczego podobnego ani wcześniej, ani nawet później w Rosji nie widzia- Jeśli Łomonosow naprawdę poprosił o awans na Niemca, to później właśnie, kiedy panowała Elżbieta Piotrowna, i Niemców było już nieco mniej. Na samym szczycie stali: faworyt Anny, Ernest Biron, w niedalekiej przyszłości książę Kurlandii, feldmarszałek Burkhard Christoph Munnich (eks-siuga króla polskiego), trzej bracia, hrabiowie Loewenwelde i Heinrich Johann Ostermann, rosyjskim obyczajem każący się mianować po otczestwu... Andrze- jem Iwanowiczem. Wśród plejady pomniejszych dygnitarzy figurował również niejaki von Bismarck. Ci ludzie, jak w zdobytym kraju, ciągle pod bronią, bo ciągle w niebezpieczeństwie, z musu trzymają razem przeciw tuziemcom. Lecz jednocześnie o podział zdobyczy w swoim własnym kole cichym i zaciekłym oddają się sporom. Mężowie o tak niedwuznacznie brzmiących nazwiskach sprzysięgli się z wiedeńskimi i berlińskimi pobratymcami przeciwko Fryderykowi Augustowi saskiemu, którego głównym pomocnikiem był Heinrich von Bruhl, postano- wili wypromować na tron polski Portugalczyka, infanta Emanuela, jak najzu- pełniej oczywiście obcego i Polsce, i Litwie. Źle stały sprawy dziedzica Drezna, popierała go jedna tylko kuria rzymska, o której powiedział Konop- czyński, że „na ogół z ewangeliczną predylekcją traktowała nowo nawróconą saską owieczkę, lekceważąc całe polskie stado", kiedy przyszła z Lizbony nieoczekiwana wiadomość: infant zrzekł się egzotycznej kandydatury. Teraz dyplomacja saska przeszła do natarcia, sypnęła pieniędziri, udzieliła Karolo- wi VI uroczystych zapewnień co do dobrej woli i przekonała go. (Wiedeń wziął też pod uwagę znaną wszystkim tępotę umysłową Fryderyka Augusta, czy- niącą zeń indywiduum politycznie nieszkodliwe.) Słudzy habsburscy dość łatwo namówili Germanów petersburskich do zmiany kursu. Ku rozczarowa- niu i wściekłości króla Prus postanowiono, że na Wawelu ukoronowany zostanie syn Mocnego, dynastia saska nie opuści więc Rzeczypospolitej, a wykonawcami powziętej decyzji będą wojska rosyjskie. ' Bardzo zawiły i nużący kontredans musiały odtańczyć na tych stronicach rozmaite imiona, nazwiska, narodowości; nużący, ale charakterystyczny. Jesteśmy wszak w XVIII stuleciu, sławetna polityka gabinetowa panowała 116 wszędzie. Osobistości dzierżące władzę - z tytułu dziedziczenia, urodzenia albo wskutek własnych bezceremonialnych zabiegów - osobistości te w szczu- płych gronach i przy drzwiach szczelnie zamkniętych rozstrzygały o sprawach, dotyczących dziesiątków milionów istot, całych państw i kontynentów. Prag- nienia, aspiracje narodów liczyły się najwyżej jako pozór, ludy stanowiły personel, przeznaczony do obsługi aparatów państwowych. U schyłku stulecia zbuntowała się najpierw Ameryka Północna, potem Europa zachodnia i środ- kowa. Rozruch trwał długo, zmierzał między innymi do uchylenia chociażby owych drzwi gabinetowych, i zapisał się pięknie w historii powszechnej. Na razie jednak obowiązywały wszystkich rozliczne secrets du Roy. Przedstawiciele Rosji, Austrii i Saksonii podpisali ostateczny układ 25 sierpnia 1733 roku w warszawskim Pałacu Saskim. 12 września dostojnicy i szlachta, licznie zapełniający kościół Św. Krzyża, ujrzeli człowieka współza- wodniczącego z Fryderykiem Augustem o koronę. Przez drzwi boczne, wio- dące do ambasady francuskiej, której ściany stykały się wtedy z murem świą- tyni, wszedł Stanisław Leszczyński, od lat ośmiu już nie tułacz, klepiący biedę w Alzacji, lecz teść króla Francji, Ludwika XV. Zamążpójście i kariera Marii Leszczyńskiej, urodzonej 23 czerwca 1703 roku we Wrocławiu, aż do ostatnich czasów przedstawiały się naszym oczom dość żałośnie. Uchodziło za pewnik, że pierwszy minister francuski, książę Ludwik Henryk de Bourbon i jego przyjaciółka, pani de Prie, umyślnie związali młodziutkiego monarchę z nic nie znaczącym popychadłem polskim, aby zapewnić sobie wpływy i władzę. Pogląd ten zawdzięczała nauka pewnemu badaczowi znad Sekwany, który bardzo Leszczyńskich nie lubił, a ponadto odrobinę się pomylił: dokument skreślony przez saskiego ambasadora w Paryżu wziął za własnoręczne pismo premiera francuskiego. Obawiać się wolno, że niejedna równie ugruntowana teza nadal obowiązuje w nauce his- torii... Książka Emanuela Rostworowskiego Legendy i fakty XVIII wieku, wydana w 1963 roku przez PWN, w sposób kurtuazyjny sprostowała pomyłkę i wyjaśniła sprawę. Jeszcze przed ożenkiem swego króla Francja postanowiła wprowadzić swojego człowieka, czyli Stanisława Leszczyńskiego, na tron polski, Maria była rzeczywiście figurą na szachownicy, lecz figurą ważną. Ożenić się z nią miał albo król, albo wzmiankowany już pierwszy minister, książę krwi. Ta właśnie decyzja francuska uniemożliwiła sojusz Paryża z Dreznem i jak najbardziej wpływała na politykę Habsburgów, zażarcie współ- zawodniczących z Burbonami. Wiedeń nie mógł się pogodzić z kandydaturą Leszczyńskiego. 117 Maria była o siedem lat starsza od męża, dobro Francji wymagało mariażu niedobranego z pozoru. Ludwik XIV panować raczył tak długo, że tron odziedziczył po nim nie syn, lecz prawnuk. Należało zapewnić trwanie dyna- stii, piętnastoletniego i słabowitego króla ożenić co rychlej z kobietą już nadającą się na matkę. Paryż nie cofnął się przed skandalem, zaręczyny z siedmioletnią infantką hiszpańską zostały zerwane, zaślubin per procuram dokonano w Strasburgu... Stanisław Leszczyński opuścił alzacką samotnię, przeniósł się nad Loarę, do świetnego zamku Chambord. Z zawiązanymi oczyma wolno przewidywać, że bardzo wielu czytelników uśmiechnie się z politowaniem nad tymi dynastycznymi zabiegami. Niesłusz- nie, świadczy cała europejska historia, jak bardzo niesłusznie! Aby nie powra- cać do twierdzeń, tylekroć wysuwanych w niniejszym cyklu książek, sięgnijmy do rozważań Szymona Askenazego. Wspominał on o narodach szczęśliwszych od naszego, „którym, bez większych zasług, większa łaska fortuny zachowała swojską rodowitą dynastię". Troska o ród królewski była jednoznaczna z troską o ciągłość własnej historii. Dbała o nią Francja, w tym samym, jeśli nie w większym nawet stopniu dbała również Polska i Rzeczpospolita. Mówi coś o tym wyniesienie Jadwigi Andegawenki, uważanej za spadkobierczynię Kazi- mierza Wielkiego, Anny Jagiellonki oraz syna jej siostry, Zygmunta Wazy. Nasz obyczaj i bez „sankcji pragmatycznych" sankcjonował monarsze prawa spadkowe także w linii żeńskiej, a ponadto już w jagiellońskich czasach uznał królobójstwo za najgorszą ze zbrodni. Szymon Askenazy zastanawiał się nad „faktycznym przebiegiem losów narodu, który z winy fatalności, po dwakroć utraciwszy własną dynastię, trzeciej z siebie wydać nie zdołał..." Wolno każ- demu wedle własnego uznania oceniać ród Wazów, zawsze pozostanie faktem, że Władysław IV i Jan Kazimierz zeszli ze świata bezpotomnie, trzecia nasza dynastia też wygasła. Dopiero w roku 1697, po raz pierwszy w całych naszych dziejach, odepchnięto od tronu własnego królewicza, a to dla niemieckich pieniędzy. Los naprawdę długo działał przeciwko nam, lecz ostatnie słowo powiedziała rodzima, polsko-litewska korupcja, deprawacja, zanik moralności obywatelskiej, zniszczonej przez nagminne karierowiczostwo. Dwudziestu czterech wielmożnych marzyło o koronie, lecz silnie wspierany przez Francję Stanisław Leszczyński nie miał właściwie współzawodnika kra- jowego. Sejm konwokacyjny wykluczył od tronu wszystkich cudzoziemców, prymas Potocki wymógł na posłach potwierdzenie tego osobną, uroczystą przysięgą i sam pierwszy dał przykład. Niezadowolonych było niewielu, przycichli zresztą, zupełna niemal jednomyślność szlachty zakneblowała im usta. Podobna jednomyślność zapanowała na polu elekcyjnym pod Wolą. Sta- 118 nislaw obrany został królem tak samo niemal, jak ongi Władysław IV, to znaczy powszechną zgodą szlachty. Zebrało się jej wtedy przeszło trzynaście tysię- cy. Tymczasem od wschodu ciągnęły już wojska rosyjskie, zatrwożeni o los majątków magnaci litewscy i ruscy zaczęli się wymykać na Pragę, nie uczest- niczyli w elekcji Stanisława. W Paryżu wydrukowano radosną odę na cześć jego zwycięstwa. Autorem jej był Wolter. Nie czekając na nadejście Rosjan Stanisław opuścił stolicę, przeniósł się do Gdańska. Generał Lacy szedł na zachód wolno, bo tak mu kazała ta koteria Niemców petersburskich, której słuchał. W Warszawie nastał nie lada zamęt i ogólna niepewność. Poszczególni magnaci balansowali, z jednej strony Wisły prze- nosili się na drugą, brali pieniądze i paryskie, i drezdeńskie, pospólstwo wzburzyło się, regimentarz Józef Potocki kazał uderzyć szturmem na Pałac Saski, trupy padły po obu stronach. Most na rzece został spalony, Praga izolowana. Ostateczny termin elekcji upływał 5 października, Fryderyk August oświadczył, że cofnie swą kandydatur?; jeśli do tego czasu nie zostanie obrany. W ostatniej niemal chwili Rosjanie dodali tempa, doszli do Wisły i stanęli nad nią. Nie mieli sposobu przedostania się na pole elekcyjne pod Wolą. Nie zabrakło jednak znawców historii, którzy wiedzieli, że Henryk Walezy obrany został na prawym brzegu, pod Kamieniem. Tam właśnie, 5 października, elektor saski Fryderyk August otrzymał miano króla polskiego oraz imię Augusta III. Generał Lacy dowodził dwudziestoczterotysięcznym korpusem, nie wiadomo dokładnie, ilu szlachciców opowiedziało się za Augustem. Było ich co najmniej tysiąc, a najwyżej trzy. Patronowało im dwóch tylko biskupów, krakowski - Jan Lipski i poznański - Stanisław Hozjusz, za którego staraniem papież unieważnił był przysięgę sejmu konwokacyjnego, wykluczającą od tronu cudzoziemca. 10 października 1733 roku Francja wypowiedziała Austrii wojnę, która figuruje w historii powszechnej jako „wojna o sukcesję polską". W jednym z miast Rzeczypospolitej wydrukowano wtedy wierszyk patrio- tyczny, kolportowany szeroko: Auf, grosser Adel, auf! und schwinge dich zu Pferde, Beschiitze deinen Henn, erleichte die Beschwerde, die jetzt die gute Stadt mit grosser 119 Not betrubt, die Stadt, die ihren Herrn von treuem Herzen liebt. Gdańszczanie zaciągnęli dwadzieścia trzy tysiące żołnierza, obwarowali nie tylko samo swe ,,dobre miasto", przedmieścia wraz z Wisłoujściem, lecz również Puck i Hel, czynnie opowiedzieli się przy Stanisławie. Mieli spokój od strony króla Prus, który był bardzo niezadowolony z sukcesu Sasa, kombino- wał na wszystkie strony, aby tylko nie wyjść bez korzyści. Następca tronu, przyszły Fryderyk Wielki, mawiał, że stanowczo wolałby oglądać Augusta zastrzelonego niż ukoronowanego. Przybyła nad Motławę garść ochotników... szwedzkich, pokaźna ilość takiegoż pochodzenia broni oraz kilku specjalistów wojskowych. Nie udało się jednak skłonić do wystąpienia ani Szwecji, ani Turcji, zajętej zmaganiami z Persją. Właściwy kierownik polityki francuskiej, dawny wychowawca Ludwika XV - Andrzej Herakliusz de Fleury, biskup Frejus i późniejszy kardynał -dbał wyłącznie o interesy^swego Kraju, to znaczy o zdobycie Lotaryngii, do czegojiyi&coraz bliżej, bo zwycięstwa sypały się jak z rogu obfitości. 4ecżnaTŹachodzie. Nie było mowy o wypowiedzeniu wojny 'Rosji, a przecież to ona właśnie na mocy umowy z Austrią i Saksonią zajmowała się Rzecząpospolitą. W ślad za wojskami generała Lacy wkraczały kolejno bardzo silne korpusy Zagriażskiego, Izmailowa, księcia Repnina. Niczego, oczywiście, nie zamierzały podbijać, nikogo ujarzmiać. Szły bronić prawa, swobody, wolnej elekcji, wyzwalać Rzeczpospolitą od złych ludzi. Zapewnić jej świetlaną przyszłość, a to przez osadzenie w Warszawie człowieka, którego tytuł do władzy polegał na porozumieniu trzech państw obcych. Nieukoronowany król Stanisław nie żywił złudzeń, bez ogródek napisał do córki: „niech tam sobie dobrze z głowy wybiją, że czeladka domowa tutaj coś wskóra". Zasób skłonności do ryzyka osobistego wyczerpał wtedy chyba, gdy przebrany za kupczyka przekradał się do Polski poprzez Niemcy, gdzie każda straż miejska mogła go pochwycić. Po elekcji opuścił stolicę, nie stanął na czele wojska, by bronić Wisły, która powstrzymała na razie pochód Rosjan. Lacy doszedł aż do niej nie napotykając oporu, główne siły koronne cofnęły się od rzeki w Radomskie. Czeladka krajowa zdobyła się jednak przynajmniej na odruchy, do tego stopnia jeszcze nie spodlała, by bez żadnego oporu pogodzić się z pogwałce- niem elekcji. Niezdolna do trzeźwej myśli politycznej i porządnej pracy pańs- twowej, odczuwała pragnienie wolności, wolałaby żyć bez obcego buta na karkach. Wybór Stanisława i walka w jego obronie to jakby pospolite ruszenie wszystkiego, co było jeszcze choć coś niecoś warte w Rzeczypospolitej. Sejm 120 konwokacyjny związał posłów uroczystą przysięgą na wierność kandydatom rodzimym, lecz jednocześnie w stylu nie mniej podniosłym wykluczył różno- wierców od wszelkich urzędów w państwie. Do oporu przeciwko Augustowi saskiemu zabierała się sarmacka starzyzna, która tym razem, w zakresie ograniczonym do samych tylko haseł katolicko-narodowych zademonstrowała Europie resztkę swych... dobrych chęci. Zaczęły się wiązać konfederacje, a jedną z pierwszych ogłoszono 3 grudnia 1733 roku w Opatowie, w prastarej kolegiacie, której mury zewnętrzne poznaczone są do dzisiaj dziwnymi jakby szczerbami o łagodnych, wygładzo- nych brzegach. Zbierająca się na sejmiki szlachta ostrzyia o kamień tych ścian karabele, polerowała obuchy czekanów. Konfederacja opatowska, której marszałkiem został starosta jasielski Adam Tarło („pan piękny, hojny i wielkiego serca"), stawała w obronie wiary katolickiej i prawowicie obranego króla, wzywała do dzieła inne powiaty i województwa. Głosiła też słowiańską solidarność przeciwko Niemcom, zasadę w istniejących podówczas warunkach dość dziwną, jeśli pamiętać, że głów- nymi protektorami Sasa byli Rosjanie, słowiańscy pobratymcy, a „serce Polski - jak powiedział Władysław Konopczyński - znalazło się na pół roku w Gdańsku", skąd dolatywały waleczne okrzyki: „Auf, grosser Adel, auf!" Manifesty nie wystarczały, trzeba było się bić. 9 grudnia August wyruszył z Drezna, 6 stycznia zaprzysiągł w Tarnowskich Górach pakta konwenta, ciąg- nął na Kraków. Drogę zastąpił mu wojewoda lubelski Jan Tarło na czele kilku tysięcy sandomierskich i krakowskich konfederatów, lecz generał saski Die- mer bez zbytniego trudu rozpędził panów braci. 17 stycznia 1734 roku biskup Jan Lipski ukoronował Augusta III na Wawelu. Tym razem tradycji stało się zadość, obrzęd uświetniony został jednoczesnym pogrzebem obydwu po- przednio panujących monarchów. Starczyło czasu na przywiezienie z zajętej przez Rosjan Warszawy zwłok Augusta II i Jana III. Wierna Stanisławowi szlachta rozżarła się nie na żarty. Na rynku w Osz- mianie, pod okiem władz konfederackich, bez śledztwa i sądu zrąbano sza- blami podkomorzego Tyzenhauza, podejrzanego o sprzyjanie Augustowi. Z pomocą pośpieszyli tylko dominikanie, lecz załamały się, niestety, nosze, na których złożyli nieprzytomne ciało, rzekomy nieboszczyk poruszył się ude- rzywszy ti Ciemię. Dokończono go tam na miejscu, to znaczy na cmtfńttmi przykościelnym. (Toczyły się później o to -prtocesy, feo syn ziariiórdówalrego twierdził, że podejrzenie było niesłuszne, rzucone z premedytacją przez pry- watnych wrogów ofiary. Trybunał kazał się dostojnym obwinionym odprzy> siać, sprawa została umorzona.) 121 Ziemiaństwo siadało na koń, zaciągało chłopską piechotę, którą zbroiło w piki, drewniane karabiny dla „munsztru" oraz w dębowe armatki o lufach skrzepionych żelaznymi obręczami. Dochodziło do bitew, lecz największym sukcesem było to chyba, że w starciu pod Wilnem szlachcic lidzki Wilbik dopadł i zajechał szablą po karku samego generała Izmailowa, dowódcę kor- pusu. Ruchawka okazała się zupełnie bezradna wobec armii regularnej. W bezpowrotną przeszłość odeszły czasy, w których carowie wyprawiali przeci- wko Rzeczypospolitej konne pułki „dzieci bojarskich", podobne do naszych chorągwi pospolitego ruszenia, brodatych strielcow zbrojnych w samopały tudzież berdysze. Walka o koronę dla Stanisława dowiodła, że zmartwiał również, dziwolągiem i skamienieliną stał się staropolski i starolitewski system wojowania. W zimie 1734 roku kręcące się po Wielkim Księstwie siły konfederatów litewskich stanęły na noc w Żodziszkach nad Wilią. Po rzece płynęła gęsta kra, przeprawa była prawie niemożliwa, nieprzyjaciel znajdował się niedaleko, lecz przełożony miejscowych jezuitów, ksiądz Wojniełowicz, „miał piwo i inne trunki bardzo dobre", więc regimentarz rozgościł się u ojca dobrodzieja, machnął ręką na raport jednego z najlepszych dowódców konfederackich, strażnika polnego Paszkowskiego. Spostponowany podkomendny obraził się, poszedł spać, na złość szefowi nie wystawiwszy ani jednego posterunku. Sprawdziło się rosyjskie przysłowie: pijanym Bóg wladiejet. Zanim rozświtało, fala wyjątkowo silnego mrozu usłała drogę przez Wilię. Staropolski system militarny przeżył się nie tylko ze względu na swe braki techniczne. Za dużo w nim było sąsiedzko-sejmikowego mociumpanstwa. W Koronie wodzowie konfederaccy poczynali sobie dokładnie tak samo, jak na Litwie. Tylko pod Gdańskiem sprawa wyglądała poważnie, zwłaszcza od marca 1734 roku, kiedy to dowództwo sił oblężniczych objął Miinnich, zaczął roz- bijać miasto artylerią, brać szturmami przedmieścia, ludności zaś zagroził masowymi represjami. Gdańsk czekał odsieczy francuskiej, doczekał się desperackiej demonstracji garstki Francuzów. 27 maja, podczas beznadziej- nego natarcia na szańce rosyjskie, poległ Ludwik Robert Hipolit de Brehan, hrabia de Plelo, ambasador z Kopenhagi i literat. O dwa tygodnie wcześniej eskadra admirała La Motte de la Peyrouse pokazała się na Bałtyku, przybiła nawet do Westerplatte, lecz nie zaryzykowała desantu, odpłynęła na zachód. Hrabia de Plćlo należał do tych wyjątkowych dyplomatów, którym nie dogadza nadmiar wyrachowania politycznego. Ambasador postąpił jak błędny rycerz - zawrócił rejterujące okręty i sam wsiadł na pokład jednego z nich. 122 Rada miejska Gdańska musiał już od dawna zbierać się w podziemiach ratusza, bo pociski rosyjskie biły w górne piętra, uszkodziły wieżę. W końcu przeniosła się w bezpieczniejsze miejsce, za Motiawę, zabierając ze sobą króla Stanisława. Nikomu nie było tajne, jak bardzo ucierpiało wtedy samo miasto, lecz dopiero w ostatnich czasach Irena Fabiani-Madeyska odnalazła w archi- wach wiadomości o jeszcze sroższym losie wszystkich osiedli ludzkich aż po Puck. 12 maja 1734 roku Rosjanie doszczętnie spalili wcale zamożną Gdynię, która to wioska od XIV wieku należała do opatów oliwskich i żyła sobie nieźle. Poszedł również z dymem Sopot „ze wszystkimi bodaj starodawnymi dwor- kami gdańskich patrycjuszy", a zabiegi te zabezpieczyć miały wybrzeże przed desantem francuskim. Równo w miesiąc po bohaterskim zgonie hrabiego de Plelo, czyli 27 czerw- ca, w wieczór niedzielny, król Stanisław wsiadł do łodzi, czekającej na wodach fosy u stóp wału miejskiego, i wraz z kilku towarzyszami, wśród których znajdował się generał szwedzki Jan Stenflycht, wylądował na prawym brzegu Wisły. Do Polski przekradł się w stroju kupieckim, teraz przebrany za chłopa pobrnął nocą pieszo przez Żuławy ku granicy pruskiej. Odetchnął z ulgą po jej przekroczeniu. Do Kwidzyna przyjechał wynajętą furką, wkrótce znalazł się w Królewcu pod ostentacyjnie czułą, lecz we względzie politycznym jak najbar- dziej podejrzaną opieką Fryderyka Wilhelma. Do ryzyka ucieczki z Gdańska nakłonił Stanisława nie odstępujący go ani na chwilę poseł francuski, Antoni Feliks, markiz de Monti. Pozostawiony sam sobie byłby król pewnie abdykował już wtedy, oddałby Munnichowi karabelę. Ostatni w dziejach pobyt monarchy polskiego w mieście nad Motławą zakoń- czył się rejteradą, lecz na szczęście nie niewolą. Gdańsk skapitulował, musiał zapłacić milion talarów kontrybucji, a wzięci do niewoli żołnierze polscy - zmienić mundury. Sasom, którzy u schyłku maja przyszli pomagać Rosjanom, dostało się z podziału dziewięciuset ludzi. W armiach monarszych nikt się wtedy nie przejmował narodowością szerego- wych, trzymanych w posłuchu przy pomocy kija - Kandyd Woltera opowiada o tym rzeczy zupełnie prawdziwe. Wśród wojowników przekazanych Sasom znajdował się niespełna szesnastoletni Jan Michał Dąbrowski, herbu Virgo molata, ubogi szlachetka z Lubelszczyzny. Z uwagi na wzrost i postawę przydzielono go do pułku kirasjerów. Drobne to wydarzenie zasługuje na specjalną wzmiankę, ponieważ nie pozostało bez wpływu na genezę i treść naszego hymnu narodowego. Sprawa Stanisława została już całkowicie przegrana, lecz on sam po wydo- staniu się z Gdańska nie chciał rezygnować z oporu, a raczej z targów. Zresztą i 123 Francji potrzebny był jeszcze pozór polsko-litewski. Prusom majaczyły roz- maite pomysły, dotyczące Kurlandii oraz czegoś w rodzaju szlaku przez Pomorze, odcinającego Gdańsk od reszty ziem Rzeczypospolitej. 30 sierpnia król wezwał poddanych uroczystym manifestem do dalszej walki, 5 listopada 1734 roku zawiązana została w Dzikowie konfederacja generalna, w której zjednoczyły się wszystkie wcześniej powstałe wojewódzkie i powiatowe kon- federacje Obojga Narodów. Hasło było piękne - niepodległość. Jakichkolwiek szans na jej wywalczenie brakło. Szerokie plany dyplomatyczne zawiodły, starcia orężne kończyły się porażkami. 3 października 1835 roku Francja zawarła pokój z Austrią, jakby przez wyrafinowaną złośliwość- w pięć dni po podpisaniu układu zaczepno-odpornego z Rzecząpospolitą. Traktat pokojowy stanowił, że teść Ludwika XV zrzeknie się korony polskiej, zatrzyma jednak dożywotnio tytuł królewski i obejmie w teoretyczne władanie zdobytą przez Francuzów Lotaryngię. Istnieje nawyk ślizgania się okiem po opisach niewesołych dziejów naszego przedostatniego bezkrólewia, które w gruncie rzeczy było próbą generalną, doświadczeniem przeprowadzonym na żywo. Operacja udała się w pełni, zostało dowiedzione, że system działa niezawodnie. Mowa naturalnie o sys- temie politycznym stworzonym przez wielką wojnę północną. Rzeczpospolita nie dopuściła się wtedy prowokacji ani zaczepki wobec Rosji, była jak najdalsza od myśli o naruszeniu granicy, nie związała się sojuszem z żadnym z sąsiadów Moskwy. Popełniła za to przestępstwo, pole- gające na zbyt poważnym potraktowaniu własnej, w teorii już tylko istniejącej, suwerenności. W prastarej kolegiacie opatowskiej ogłoszono wszak wyraźnie, że zawiązująca konfederację szlachta nie chce podlegać jakiejkolwiek „od postronnych narodów monarchów dependencji" ani uznawać nad sobą „ni- czyjej prócz samego Pana Boga zwierzchności". Za czasów Jana III taki program był zrozumiały sam przez się (i z tego właśnie powodu nikt go nie głosił), nie mógłby więc spowodować obcej interwencji. Wojna północna stworzyła w Europie zupełnie nową rzeczywistość, już nie polityczną nawet, czyli koniunkturalną, lecz historyczną, zbudowała swoisty system, który na dobre naruszony został dopiero w roku 1914. Austria i Prusy nada! miały takie czy inne interesy w ziemi nadwiślańskiej, lecz pragnąc je pomyślnie dla siebie załatwić, uważały za ostateczną instancję przemożną na tym obszarze Rosję. A co się tyczy Paryża, to już wtedy istnieli w Rzeczypospolitej ludzie dość trzeźwi, by pojąć, że Francja „łatwo może dywersję uczynić w Niemczech, ale od Rosji nie zdoła obronić". Akt konfederacji dzikowskiej wytykai ,jniepros/jonym opiekunom", że za 124 życia Augusta II sami namawiali do powołania na tron „Piasta", lecz kiedy doszło do elekcji - siłą pchają do Warszawy Niemca. Tak było naprawdę, jednakże argumenty owe nabiorą znaczenia nie wcześniej niż w dniu Sądu. Rzeczpospolita dopuściła się próby naruszenia systemu, utrwalonego przez zwycięską dla Rosji wojnę: zapragnęła obrać sobie króla samodzielnie, jak przystało państwu suwerennemu. Przywołano ją do porządku, wprawiając w ruch czynnik ostatecznie rozstrzygający: armia rosyjska, nie wypowiadając wojny, przekroczyła granicę, zajęła Warszawę i Gdańsk. Petersburgiem trzęśli wtedy Niemcy, okoliczność znamienna dla kolorytu epoki, aie pozbawiona istotniejszego znaczenia. Było obojętne, jak się nazywa człowiek, decydujący o polityce Rosji - Ostermann, Repnin czy jeszcze inaczej. Każdy z nich zrobiłby to samo, żaden nie wypuściłby z rąk łupu Piotra Wielkiego. Tym łupem można się było najwyżej podzielić z takimi, co też reprezentowali siłę. Jeszcze przez sześćdziesiąt lat Rzeczpospolita widnieć miała na mapie Europy. Napisano mnóstwo książek o czynach ludzi, którym przyszło żyć i działać w dniach zagłady państwa, porachowano wszystkie lekkomyślności i błędy. Za mało przy tym liczono się z tą smutną prawdą, że ludzie ci znajdowali się w położeniu wręcz beznadziejnym. Pamięć o wypadkach roku 1733 pomoże przy ustalaniu właściwych proporcji. Nasz los państwowy, rolę historyczną, a więc i możność normalnego rozwoju kultury, na samym początku XVIII wieku zaprzepaściła jedna nie- potrzebna wojna. Każda próba naprawy Rzeczypospolitej, a zwłaszcza już tęsknota do wolności groziły nam od tej pory śmiercią. Należy pamiętać o wszystkich odruchach, o całej szarpaninie żywego czło- wieka, który nie zdołał się wydobyć spod lodu. Jeszcze ważniejsze jednak to wiedzieć, jak ów osobnik trafił do przerębli. III W lutym 1737 roku Stanisław Leszczyński - król polski inpartibus infide- lium -przybył do Luneville w Lotaryngii. W dwadzieścia dziewięć lat później, 23 lutego 1766 roku, zmarł w tymże mieście - dziewięćdziesięcioletni prawie^ od dawna owdowiały, niemal ślepy, wskuteknieszc/^śijwego wypadku ciężko poparzony, obolały, lecz do końca szarmancki, zdolny do prawienia damom wyszukanych komplementów. U schyłku życia już się cieszył przydomkiem, który widnieje na jego pom- 125 niku wznoszącym się pośrodku Placu Stanisława w Nancy: „A Stanislas te Bienfaisant la Lorraine reconaissante." Znawcy tradycji tudzież tajemnic miejscowych powiadamiają turystów, że Król Dobroczynny i po zgonie świad- czy ludziom dobrodziejstwa. Wskazuje z pomnika najlepszą w Lotaryngii restaurację: -oenez id! Jak na Francuzów - wcale nie najgorszy dowód sympatii. Są jednakże i inne, świadczące, że tylko w Polsce Stanisław stał się nikłym cieniem, zaginął w tłumie. W roku 1966, aby uczcić należycie dwusetną rocznicę całkowitego przyłą- czenia Lotaryngii do Francji, wydano tam Dzielą Króla Stanislawa (Oeuvres du Roi Stanislas). Skórzaną okładkę imponującego, po bibliofilsku opracowa- nego tomu zdobią herby Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wyboru z pism „Filozofa Dobroczynnego" dokonał autor obszernego wstępu, Renę Tave- naux, profesor uniwersytetu w Nancy, akwaforty zrobił Roger Marage. Pro- fesor Tavenaux głosi tezę, która jest pewnie naukowo uzasadniona, lecz pomimo to wydaje się piszącemu te słowa nieco przesadna. Oto popularność tytularnego króla Polski stała się tak wielka, że przytłumiła sławę jego zięcia, króla Francji Ludwika XV: „la lógende du Bienfaisant a eclipse celle du Bienaime". Z książki polskiego historyka można wyrozumieć, że Stanisław zawiódł, nie dorósł do roli, jaką mu los wyznaczył na Zachodzie. Coś wręcz przeciwnego opowiadają milionom turystów najpopularniejsze we Francji przewodniki. Zdaniem ich autorów nikt lepiej od tego Polaka, którego nawyki zalatywały Wschodem, nie wykonałby historycznego zadania. Lotaryngia, widownia przewag Bartka Zwycięzcy! Koło miejscowości St. Privat obejrzeć można do dziś zachowany monument kamienny z niemieckim napisem, uświadamiającym przechodniów, że tu walczył „das 3. Garderegi- ment zu Fuss", czyli pułk macierzysty Pawła von Hindenburg, który tutaj właśnie zarabiał na wczesne swe ordery i awanse. W Lotaryngii leżą Metz i Yerdun... Z przyzwyczajenia zapatrujemy się więc na ten kraj, jako na obronny bastion francuski. Dwieście lat temu rzeczy wyglądały zupełnie inaczej, po prostu odwrotnie. Król Stanisław miał dopomóc Francji w dziele przyswoje- nia, prawdziwego zjednoczenia z jej monarchią regionu zdobytego świeżo, zamieszkałego przez ludność germańskiego przeważnie pochodzenia, a rzą- azonegC «' przeciągu poprzednich lat siedmiuset przez własnych, lotaryń- skich, ogromnie popularnych książąt. iMiejscowi przywitali tłustego Polaka gorzej niż niechętnie. Z biegieffl CZ«su nastroje zmieniły się dość gruntow- nie. "~~~— Stanisław panował w Lotaryngii, ale wszelkich praw do rządzenia musiał MV 126 zrzec, zanim wstąpił na jej ziemie. Cyrograf podpisał z dala od nich, w Meudon pod Paryżem. Tamtędy wiodła droga do pozorów królowania w Lune"ville. Zarządcą prawdziwym został Michał Ghaumont de la Glaiziere, z tytułu kanclerz księstwa, w gruncie rzeczy intendent z ramienia Ludwika XV, czyli urzędnik o wielkim zakresie władzy i bardzo szerokiej samodzielności, odpo- wiedzialny przed samym monarchą. Tacy jak on intendenci od dawna walnie przyczyniali się do sklejania prowincji francuskich w całość. Urzeczywistniając główne cele polityki paryskiej nie musieli z każdym papierkiem biegać do Paryża. Pan de la Glaiziere dokazał dodatkowej sztuki: nieugiętość w postę- powaniu umiał połączyć z wyszukaną uprzejmością wobec królewskiego teś- cia, posiadającego ponadto prawo do miana Najjaśniejszego Pana. Ale nie ustąpił nawet wtedy, kiedy potomek założycieli wolnomyślicielskiego Leszna, katolik zresztą żarliwy, prosił o nieco swobód dla innowierców. Lotaryngia nie odmieniła Wielkopolanina. Stanisław pozostał po sarmacku towarzyski, gościnny, bezceremonialny, niekiedy rubaszny. Przepadał za dob- rym jedzeniem i fajką (kiedy w przebraniu przekradał się był do Polski, listy gończe wymieniały jako znak szczególny jego poczerniałe od nikotyny zęby). Bardzo lubił kobiety, zwłaszcza dużo od siebie młodsze. Mimo swego wieku i pobożności miał on kochankę - dopuszcza się niedyskrecji Walter - była to margrabina Boufflers*. Dzielił swą duszę między nią a jezuitę nazwiskiem Menouz; byt to najbardziej intrygancki i zuchwały ksiądz, jakiego kiedykolwiek znałem... Córka, królowa Maria, dziedziczyła połowę tylko skłonności ojcowych i w znacznej mierze dlatego właśnie rychło zeszła w cień. Małżonek był nią początkowo oczarowany, nie chciał wierzyć, by istnieć mogła na świecie kobieta bardziej powabna, piękniejsza. Z czasem jednak Maria pozazdrościła laurów Kindze, „przez źle zrozumiałą pobożność [...] zapragnęła ascetycz- nych czystości". Postawiła na swoim, zmusiła męża „do opuszczenia jej łoża, które w tym celu napełniała nieznośnymi dla niego zapachami". Ludwik XV skapitulował tym łatwiej, że miał już dzieci, trwanie dynastii było zapewnione. Nastała w Wersalu doba metres. - Tak to przynajmniej opowiedział w swym pamiętniku nasz ostatni monarcha, który zwiedzając w młodości Paryż został Marii przedstawiony i z satysfakcją stwierdził, że królowa Francji znakomicie mówi po polsku, nigdy w ogóle inaczej się nie odzywa do przybyszów z Rzeczypospolitej. Leszczyński miał w Lotaryngii wiele czasu i rozmaicie zeń korzystał. Gdy *Tak zwana Damę de Volupte. 127 zmarł jego ulubiony karzełek, zatroszczył się o uzyskanie i przechowanie szkieletu, który dziś stoi w gablocie paryskiego Muzeum Człowieka. Malo- wany olejno, w szarych tonach utrzymany portret córki, do arcydzieł nie może być zaliczony, ale nie przynosi wstydu muzeum w Nancy. Dobrze jednak, że zawieszono go w innej sali niż dzieła takich sław lotaryńskich z XVII wieku, jak Jerzy de La Tour, „malarz nocy", a zwłaszcza genialny grafik, Jakub Callot, szlachcic miejscowy, pochowany tuż obok, w kaplicy zamkowej, mieszczącej groby dynastów. Trzeba było koniecznie przypomnieć te cho- ciażby dwa wielkie nazwiska europejskie, aby uzmysłowić, że nie do zaścianka wcale zaprowadziły losy naszego ambitnego poczciwca. Nie było łatwo zasłu- żyć się kulturze Lotaryngii i Baru, którego stolica - Bar-Le-Duc - obfituje w świetne zabytki pamiętające Renesans. Po Stanisławie zostały rzeczy będące chlubą kraju. Główny plac w Nancy, jeden z najpiękniejszych we Francji, istny salon bez sufitu, on sam nazwał „Królewskim". Potomność nie uszanowała jednak tej decyzji i wzniesiony w roku 1831 pomnik „Dobroczynnego" widnieje pośrodku Placu Stanisława, organicznie związanego z Place de la Carriere, z Place d'Alliance, z Pałacem Rządowym, stanowiącego słowem .samo centrum wyrosłej za czasów Leszczyńskiego nowej dzielnicy miasta wcale starego. Gotyckie budowle w Nancy też.liczą się do pamiątek w najprzedniejszym gatunku. Lunćville, „mały Wersal", niektórzy ośmielają się uważać za piękniejszy, a już co najmniej za bardziej gustowny od wielkiego. Tezę tę można głosić tym pewniej, że Lunćville zachwycało i Monteskiusza. Stanisław miłował budowanie. Sprowadzał najlepszych mistrzów, popierał ich, opłacał, stwarzał im pole do pracy i osobiście się do niej wtrącał, badał bowiem plany, czynił poprawki. Nie popsuł jednak ostatecznego wyniku, która to sztuka - jak poucza historia stara, nowsza i najnowsza - udaje się wcale nie wszystkim mecenasom. Zasiadał na stolicy kraju bardzo bogatego, lecz rozporządzał środkami zupełnie szczupłymi. Jego lista cywilna sięgała najwyżej dwóch milionów liwrów, wielkie pieniądze wyduszane z Lotaryngii przez pana de la Glaiziere zasilały kasę paryską. Stanisław inwestował nad rzeką Meurthe, dopływem Renu, również sumy uzyskane ze sprzedaży polskich włości, a finansami „Dobroczynnego" sprawnie zarządzał jeden z jego przybocznych Litwinów, nazwiskiem Syruć. Dobrze zorientowany w rachunkach swej monarchii Lud- wik XV od tej właśnie strony szczerze podziwiał dokonania teścia. W 1751 roku Stanisław założył w Nancy towarzystwo literackie, trochę na 128 wyrost zwane Akademią. Zaraz na początku - i to na własną prośbę! - człon- kiem jej został dobiegający kresu swych dni Monteskiusz. Leszczyński sam chętnie i niemało pisywał na najrozmaitsze tematy. O pracach jego - tych właśnie, których fragmenty weszły w skład wspomnianego już bibliofilskiego tomu z roku 1966 - z niemałym przekąsem odzywał się Wolter. W książkach historyków polskich pada pod ich adresem słowo „gra- fomania". Tak czy inaczej - jedno z dzieł Stanisława zapewniło mu w kraju sławę pisarską, było wielekroć omawiane, roztrząsane, robiło karierę nawet w podręcznikach szkolnych. Ostatnio zaś stało się przedmiotem niezwykle cie- kawego odkrycia historycznego, dotyczącego osoby właściwego autora. Bar- dzo podobne do prawdy, że słynny Głos wolny napisał nie król Stanisław wcale, lecz ktoś zupełnie inny. Ale o tym pomówić przyjdzie w rozdziale poświęco- nym pracom reformatorskim w Rzeczypospolitej. Wszystkie omówione już zatrudnienia i osiągnięcia może by nie zapewniły Leszczyńskiemu pięknego przydomku we Francji i tak wielkiej sławy w kraju obcym. Boczne tablice na jego pomniku wyszczególniają jednak całe tasiemce innych zasług. Czegóż tam tylko nie ma! „Le Bienfaisant" organizował i dawał swym teoretycznym raczej poddanym pomoc na wypadek klęsk pożarów, epidemii i nagłych przymrozków, bezpłatne porady prawne, służbę lekarską po wsiach, szpitale, sierocińce, przytułki. Prace te bardziej pewnie chwytały lud za serce, niżby to uczynić były zdolne katedry rozmaitych nauk w kole- gium jezuickim, kolegium medyczne, biblioteki i sama Akademia. Sannata- -epikurejczyk nie tylko rozdzielał jałmużny i chętnie gawędził z byle chłopem, lecz troszczył się o instytucje opieki społecznej. Dziwne myśli przychodzą do głowy, kiedy się ogląda owe tablice z wyrytymi w kamieniu litaniami zasług. Oto czego może dokonać człowiek kulturalny, wyposażony w szczupły chociażby zakres mocno kontrolowanej władzy, lecz uwolniony od zmory tzw. wielkiej polityki. Walcząc o koronę polską Lesz- czyński dopuszczał się rzeczy haniebnych, niektóre jego pomysły grubo prze- kraczały granice najprostszej uczciwości obywatelskiej, były po prostu zdra- dzieckie. Tutaj, w Lotaryngii, silne ambicje wcale nie tuzinkowego jegomościa mogły się wyładowywać w ściśle ograniczonym zakresie. Zareńskie doświad- czenia wojewódzka polskiego zdają się świadczyć o istnieniu zasady ogólnej, stanowią jakby drogowskaz. Pozostają w rzeczowym, aczkolwiek niezamierzo- nym, oczywiście, związku z teoriami Monteskiusza. Listy perskie i księga O duchu praw zalecają wszak podział i ograniczenie władzy, która jest potrzebna każdemu społeczeństwu, lecz nieodmiennie musi mu szkodzić, jeśli nie zna hamulca. Stanisław miał tytuł króla, zdziałać - jak się okazało - mógł wiele, 129 5 - Rzeczpospolita... 3 •. pnyriugiwalo mu na przykład prawo ttrgów o granice, zawierania tajnych układów ? i podobnie poczynań Ludwika XV, cesartowtą tf czy Fryderyka Wielkiego, z którym nasi wy •te listy. eta iednak stwierdzić, że Leszczyński jak najbardnei »^n« wola rozstał aeroką polityką. Nie przestawał marzyć o powrocae aa tron polski. •ąt swą kandydaturę i wtedy, kiedy miał już lat osiemdziesiąt sześć, a w fpo«politci nastało ostatnie w jej dziejach bezkrólewie. Tak zupełnie, •C «p*d dobrowolnie zleźć z lotaryńskiego cokołu. Ludziom roznamięt- 1——"^ *» *» ich własnego dobra należy krępować swobodę mchów. Leszczyńskiego, napisał o nim: ,dtttmkter pozbawiony siły i konsekwencji, był za to Stanisław do —— -.u....i życzliwości dla bliźnich, wrażliwym na ich niedolę, .1 pour que Koictuszko. . JŁ- ->*.• n, 1952 ralitej era :oliczność •rsztynów umianych jej dzieci m nim do ą wizytek rii jeszcze m postać r. Epuzer odwożąc iletni już iki herbu dnie jego rtarzalną. iat. Papa, rcy, lecz um. Ma- , genera- Csięstwa, jnickiego ższym ze 169 ckjba jednak nic wyjaśnia wszystkiego. di do Lotaryngii wtedy, gdy kraj ten znajdował się na kiedy zaczynał dopiero zrastać się z Francją. Osobista cycznego suwerena nk zdołałaby pewnie wyhodować tkanki lączą- podkreśla osobliwe zjawisko. Ha małym, ożywionym i „przyjem- aben) dworze w Luaćville, w salonach prawowiernego V i^AMHk* łputykaiy się najrorpimfryf.p elementy — od ar fo ikraftych, libertynów z masonami wlącznie. Potomek ftzecrypo^oute) Obojga Narodów przyniósł pod Wogezy wspom- e na wsaodnie nawyki. Był przecież taki czas, że polsko-litewska Iricyacu przyjechawszy do Paryża po króla Henryka zuchwale zażądała od PCD brata prawa o tolerancji dla francuskich hugonotów. Mimo całej nędzy lat paóttcjtzych nie wszystko jednak przepadło z tej tradycji, bo Rzeczpospolita paanH.ih federacją. Leszczyński - urodzony zresztą nie w Lesznie, lecz we Lwowie - od dziecka nawykł do widoku i towarzystwa ludzi rozmaitych ••mtnwoii i, wiar i kultur. Zawierał pakty i przyjaźnie z roznowiercami wszelkich odmian - z prawosławnym Mazepą, z heretyckimi Szwedami, z wyznawcami Proroka (co nie pozostało bez widocznego śladu, skoro w lota- ryŚKkkh ogrodach stawały minarety i pawilony zalatujące serajem). Jego prawa do korony polskiej bronili papistowscy, piastowo-giedyminowi szlach- niemieccy luteranie z Gdańska. Z samej natury rzeczy Stanisław nadawał S\$ do IŁ) I0li, jaty lOS tol niU Odegrać ku pożytkowi monarchii francuskiej. Najlepsze z dziejowych doświadczeń Rzeczypospolitej uczyły trudnej sztuki łączenia, spajania tego nawet, co poprzednio było sobie wrogie. Wolno ryzy- kować twierdzenie, że w niejakiej mierze, w określonym miejscu i czasie, te właśnie doświadczenia przysłużyły się historii Francji, za pośrednictwem człowieka wychowanego w sposób zabezpieczający przed ksenofobią. „Stanisław Wspaniały" („Stanisl .s le Magnifiąue") popisał się rzadko spotykanym poczuciem taktu. Kap1 ..ca zamkowa w Nancy mieści grobowce wszystkich dziedzicznych książąt Lotaryngii. Przybysz z Polski upatrzył więc sobie zawczasu inne miejsce w':cznego spoczynku: przez siebie samego w tymże mieście odbudowany kościół Notre-Dame-de-Bon-Secours. Leżał tam obok żony i serca córki, królowej Marii, aż do czasów Wielkiej Rewolucji, kiedy to normalną wówczas we Francji rzeczy koleją zajęto się i jego szcząt- kami. - „Oto jeszcze jeden, co uniknął gilotyny!" - wykrzyknął jakiś cnotliwy sankiulota i niezwłocznie naprawił niedbalstwo historii, odrąbał trupowi głowę łopatą. Zaraz po zgonie teścia Ludwik XV wcielił Lotaryngię do swego państwa. Akt przyłączenia ogłosił minister królewski, książę de Choiseul, Lotaryńczyk rodowity. Działo się to wtedy, gdy Sas, August III, zwycięski rywal Leszczyńskiego, od trzech lat już nie żył, a w Warszawie rozpoczęło się bolesne królowanie Stanisława Augusta. Powracając do spraw Rzeczypospolitej trzeba więc cofnąć się w czasie o trzydzieści ważkich lat. August był pod Gdańskiem w chwili jego kapitulacji, oglądał Wisłoujście, czcił w Oliwie imieniny carowej Anny Iwanowny, lecz samego miasta nie odwiedził ani wtedy, ani nigdy potem. Niemiec rodowity, wprowadzony na tron polski przez niemieckich polityków, śmiertelnie obraził się na ten gród Rzeczypospolitej, który zamieszkiwali przeważnie Niemcy. Inne regiony państwa rzadko miewały zaszczyt oglądania monarchy. August III panował u nas trzydzieści lat (zmarł 5 października 1763 roku, dokładnie w rocznicę elekcji). Podsumowując wszystkie jego pobyty w kraju obliczono, że spędził w nim dwadzieścia cztery miesiące. Rachunek ten nie uwzględnia co prawda odwiedzin przymusowych, podyktowanych przez wojska pruskie okupujące Saksonię, lecz mimo to jest wymowny zarówno we względzie moralnym, jak politycznym. Najczęściej widywała króla Wschowa, położona na najkrótszej drodze do Drezna. Wpadał tam dla załatwienia formalności urzędowych i zawracał co rychlej. Po polsku ani po łacinie nie umiał. Urodzony w Dreźnie 17 października 1696 roku, katolicyzm przyjął jako kilkunastoletni chłopak, z 131 woli ojca, zawczasu szykując się do objęcia spadku po nim, to znaczy korony polskiej. Wyniesienie na tron zawdzięczał między innymi swej głupocie. Dyplomaci austriaccy, którzy zwrócili uwagę na ten ważny czynnik, nie zawiedli się wcale. Na tron wstąpiła fasa bezmyślnego tłuszczu, wyposażona przez naturę we wcale majestatyczny wygląd zewnętrzny. Całe nasze dzieje królewskie nie oglądały takiego hebesa. Miłościwy Pan dla rozrywki kopał i policzkował błaznów, zabawiał się wycinankami z papieru, lubił z okna pałacowego polo- wać na psy, włóczące się po dziedzińcu lub specjalnie tam napędzane. Jedno w nim było cenne - zamiłowanie do popierania sztuki, zwłaszcza architektury. Pod protektoratem Augusta III dokończono budowy Pałacu Saskiego, otacza- jąc oficynami i innymi gmachami jego kolosalny dziedziniec. Wtedy też wyro- sło majestatyczne skrzydło wschodnie Zamku Królewskiego, stanowiące jego fasadę od strony Wisły. Grodno przyozdobione zostało Zamkiem Nowym, tym samym, w którym za lat kilkadziesiąt miał się odbyć „ostatni sejm Rzeczy- pospolitej". Żaden z tych trzech szczytów Augustowego budownictwa nie przetrwał drugiej wojny światowej. Tylko z wizerunków można się dziś przekonać o ich pięknie. „Briihl, hab ich Geld?" - „Ja, Majestat!" W takim oto, krótkim, lecz często powtarzanym dialogu wyczerpywały się państwowe zainteresowania Au- gusta III. I w Rzeczypospolitej, i w Saksonii rządzili za niego faworyci, i w jednym, i w drugim wypadku myślący niemal wyłącznie o własnych kieszeniach. Kiedy się wspomniało o kwestii faworytów, można było właściwie ograni- czyć się do liczby pojedynczej, bo Henryk von Briihl bardzo rychło podkopał Aleksandra Józefa Sułkowskiego i wypchnął się na pierwsze miejsce. Nie oddal go aż do ostatnich miesięcy panowania Augusta, którego przeżył zresztą tylko o trzy tygodnie. Wspinać się zaczął wcześnie, jako paź Mocnego, i mając lat trzydzieści jeden był już w Saksonii figurą wszechwładną. Dużych zdolności odmówić mu nie sposób. O Rzeczpospolitą dbał o tyle, że tworzył sobie w niej prywatną domenę, punkt oparcia, skupując majątki. Jednym z nabytych prze- zeń starostw była Łódź. Łatwymi do odgadnięcia sposobami pieniądze miał olbrzymie i przy poparciu potentatów miejscowych skłonił trybunał piotrko- wski do stwierdzenia, że on, Henryk von Bruhl, wywodzi się od jakiegoś mitycznego pana „na Brylewie", dworzanina Barbary Jagiellonki. Za rządów tego wszechwładnego ministra jedno tylko działało u nas bez zarzutu - „czarny gabinet", w którym otwierano listy osób cokolwiek w kraju znaczących. Do 132 ego rodzaju roboty ani polotu, ani sumienia nie potrzeba. Ona najlepiej rozkwita właśnie w bagnie. Kiedy w kraju zaniosło się na konfederację niezadowolonej z faworyta szlachty, Briihl sprowadził dwanaście tysięcy kawalerii rosyjskiej i uciszył w ten sposób malkontentów. W dobie bardzo ważnych dla losów Europy wojen zredukował armię saską z czterdziestu dwóch do dziewiętnastu tysięcy. Wsku- tek ostrych ataków sejmu musiał opuścić Polskę - już na zawsze - w kwietniu 1763 roku. Zmarł w Dreźnie w październiku, gdzie ustalono wkrótce, że skradł z kasy saskiej ogółem cztery i pół miliona talarów (gdy cała wartość ogromnego spadku po nim wynosiła milionów sześć). Władysław Konopczyński uznał tego genialnego karierowicza za „uosobie- nie powszednich zdolności i pospolitych przywar". Uczony miał całkowitą słuszność. Mylnie wyobrażamy sobie, że tylko Rzeczpospolita cuchnęła wte- dy. Henryk von Briihl był zjawiskiem typowym dla europejskiej moralności politycznej owych czasów. Zostawił po sobie w Polsce słynny Pałac Bruhlowski oraz syna. Piękny gmach zniszczyła doszczętnie ostatnia wojna. U schyłku istnienia Rzeczypos- politej i jej armii szczególną doskonałością fachową oraz wysokim poziomem moralności żołnierskiej odznaczała się artyleria. Ogromna w tym zasługa zro- dzonego z Marianny Kolowrath Alojzego Fryderyka Józefa Bruhla, generała artylerii koronnej. Godność tę wziął młody człowiek po łotrowskim ojcu, a w koszarach zastał czterdziestu dwóch oficerów, dziewięćdziesięciu dwóch kanonierów oraz sześć zdatnych do użytku dział. Roczny wydatek na proch strzelniczy wynosił wtedy u nas sto złotych. Alojzy Briihl zrobił dużo dobrego dla Warszawy jako jej starosta. Przepro- wadził podział leżących wewnątrz miasta gruntów na parcele, puszczane w długoterminowe dzierżawy pod budowę. Nie wszyscy Niemcy zaszkodzili Polsce, jak widać. Za to dwa graniczące z nią państwa niemieckie doznały wtedy wstrząsów i odmian, które wiele znaczyły w dziejach powszechnych i ciężko miały zaważyć na losach Rzeczypospolite). 30 maja 1740 roku na tron pruski wstąpił dwudziestoośmioletni Fryderyk II, nazwany później Wielkim. W październiku tegoż roku zmarł cesarz Karol VI, ostatni Habsburg z linii prostej. Wspomniana już poprzednio „sankcja pra- gmatyczna" czyniła spadkobierczynią jego córkę, Marię Teresę, małżonkę Franciszka Stefana, aktualnego księcia Toskanii, dawniej zaś poprzednika Leszczyńskiego na tronie Lotaryngii. W grudniu Fryderyk nie wypowiadając wojny uderzył na dziedziny cesarskie, to znaczy na Śląsk, z wiosną zajął 133 Wrocław. Tak zaczęły się „wojny śląskie", splecione w całość z europejską walką zbrojną „o sukcesję austriacką". W długotrwałych zapasach główną pomocniczką Prus była Francja. Wojska jej popisywały się męstwem aż pod Pragą czeską, wytrwale i z niemałym samozaparciem szkodząc swej własnej ojczyźnie. Popieranie młodego, prężnego państwa niemieckiego przeciwko Habsburgom, całkowicie niezdolnym do prawdziwego zjednoczenia Rzeszy, było z punktu widzenia dobra Francji absurdem i zbrodnią. Rząd jej raczej to pojmował, do szaleństwa skłonił go nacisk opinii publicznej, nawykłej do wrogości wobec Austrii, a ponadto upatrującej w Prusach oraz w ich królu dźwignie postępu. We Francji trwała już epoka Oświecenia, racjonalizm. Filozofowie stali się dyktatorami mózgów i sumień sfer wykształconych. Zajadłe doktrynerstwo wspaniałych skądinąd myślicieli utrudniało rządowi Ludwika XV postępowa- nie rozsądne. Nowatorzy słusznie krytykowali paryską monarchię „absolut- ną", obskurantyzm religijny, nierówności stanowe, niesprawiedliwość spo- łeczną. Nieco mniej mieli racji, kiedy sławili pod niebiosa monarchę berliń- skiego, autora tezy, że „Pan Bóg jest po stronie liczniejszych batalionów". Fryderyk bez ceremonii wcielał do swej armii tysiące jeńców, granice i traktaty gwałcił systematycznie, karność utrzymywał kijem, reformując wojsko usunął z korpusu oficerskiego wszystkich plebejuszów, o zniesieniu pańszczyzny nie chciał słuchać. Lecz pisywał po francusku wiersze, w których wielbił tych, co chcą ze stosunków międzyludzkich wygnać na zawsze dwa „potwory": ambi- cję i interesowność. Na co Wolter odpowiadał entuzjastycznymi listami, w których ogłaszał Fryderyka za „przyjaciela rodzaju ludzkiego". Skoro istniał parawan ideologiczny, to mniejsza już, co się naprawdę działo za jego powabną zasłoną. Fryderyk za młodu był prawie buntownikiem. Próbował nawet uciec za granicę spod ręki ojca, króla-kaprala, za co omal nie zapłacił głową. Pisywał - zawsze po francusku, bo niemczyzną gardził - wzniosłe traktaty, zapewniał, że pragnie naśladować najbardziej humanitarnych monarchów, wśród nich Jana IIJ. Objąwszy władzę odwrócił się od treści owych programów, lecz skrzętnie zachował ich zewnętrzne pozory. Okazało się, że można robić, co się chce, byle tylko hałaśliwie rozprawiać o naprawie świata. Pokój zawarto w Akwizgranie w listopadzie 1748 roku. Maria Teresa i Franciszek utrzymali się na tronie cesarskim, Prusy zagarnęły łup bezcenny: cały Śląsk Dolny wraz z Kłodzkiem oraz Górny aż po Opawę. W przeciągu poprzednich stuleci Francja przelała mnóstwo krwi i wydała miliardy liwrów, aby przeszkodzić Wiedniowi w jednoczeniu Niemiec. Teraz sama wypromo- 134 wala innego kandydata na zjednoczyciela, mianowicie Berlin. Konkurencja „domów" Austrii i Francji trwała o jeden rozdział dziejów za długo. Wkrótce po zakończeniu tych wojen oraz po intelektualnym przetrawieniu zdobytych doświadczeń Fryderyk II poświęcił nieco czasu oryginalnemu zaję- ciu - napisał jeden ze swych „testamentów politycznych". Pracował nad nim od kwietnia do lipca 1752 roku. Pięciomilionowe, podzielone na liczne, nie stykające się ze sobą prowincje, państwo pruskie musiało zdobywać, zagarniać ziemie, podbijać terytoria obce. Za nabytek najbardziej pożądany uważał Fryderyk Saksonię. Na drugim miejscu stawiał nasze Pomorze, które zwał Prusami polskimi. Pragnął je posiąść, lecz wcale nie przewidywał możliwości rozbioru, działania do spółki z Rosją i z Austrią. Mniemał wtedy, że najlepiej pochłaniać tę prowincję tak, jak się jada karczochy - hstek po listku. „Polska jest królestwem elekcyjnym - pisał. - Po zgonie każdego monarchy mącą ją spory stronnictw. Trzeba z tego skorzystać i zyskiwać przez neutralność, raz miasto, raz okręg, aż wszystko zostanie spożyte." Zdawał sobie sprawę, że jedynym mocarstwem, które może zagrozić Pru- som właściwym, jest Rosja, i dlatego uważał „wojny domowe w niej, zwłaszcza zaś podział tej monarchii, za perspektywę najbardziej pomyślną dla Prus i wszystkich państw Północy". Posłuchajmy jeszcze jego wywodów, by prze- konać się dowodnie, jak bardzo może się mylić niewątpliwy geniusz politycz- ny. Jest pewne, że rosyjskie wojska regularne nie są straszne, obawiać się należy jedynie Kal- muków i Tatarów, „okrutników i podpalaczy", którzy pustoszą najechane przez się ziemie. Ze względu na ich obyczaje należy unikać konfliktu zbrojnego z caratem, skazanym według wszel- kiego prawdopodobieństwa na zamieszki i przewroty wewnętrzne. Petersburg wyprzedził Paryż, wcześniej połapał się, czym grozi wzrost Prus. Od roku 1741 rządziła Rosją caryca Elżbieta, najmłodsza z córek Piotra Wielkiego, i germańska wszechwładza nad Newą nie tyle się skończyła, co doznała przerwy na lat przeszło dwadzieścia. Credo polityczne Elżbiety pole- gało na zwalczaniu Prus, jej kanclerz, Aleksy Bestużew, „brał łapówki tylko od Anglii, Austrii i Saksonii" - jak zapewnia Konopczyński - berlińskimi talarami rąk nie pokalał. Omówiony już pokrótce rodzaj moralności nie ominął bowiem wówczas i Rosji. Elżbieta, dama nie pierwszej młodości, odznaczała się bujnym temperamentem. Od Ludwika XV odróżniało ją to, że on często zmieniał kobiety, ona zaś mężczyzn. Wszystko, słowem, utrzymywało się w należytej normie. 135 Dzisiejsza opinia wulgaryzuje zresztą te sprawy bez miłosierdzia. Ancien rćgime był zdeprawowany, lecz elegancki. Osławiony „park jeleni" Ludwi- ka XV nie miał nic wspólnego z haremem. Tak się po prostu od dawna nazywała część parku wersalskiego, gdzie monarcha miał domek, coś w rodzaju garsoniery, którego to określenia użył tęgi specjalista-historyk Piotr Gaxotte. Najsłynniejsza z metres Ludwika, pani de Pompadour, cieszyła się pewną sympatią królowej, Marii z Leszczyńskich, ponieważ umiała przestrze- gać form i zachowywała względy należne monarchini. Ludwika XV ożeniono wcześnie ze starszą odeń kobietą także i dlatego, by zapewnić trwanie dynastii. Wątły chłopaczek poprawił się rychło. Panował lat bez mała sześćdziesiąt (tron odziedziczył po nim wnuk, tragiczny Ludwik XVI), spłodził dwóch synów i osiem córek, przyjaciółek miał sporo, zadziwiał współczesnych nieprawdopodobną wytrzymałością na trudy życia dworskiego. Nie były to lada jakie trudy, skoro nie wytrzymała ich pani de Pompadour - córa ludu, reprezentowanego w danym wypadku przez papę-rzeźnika - która tylko przez pięć lat zachowywała stanowisko oficjalnej metresy, zwiędła i zgasła szybko. Sama skarżyła się w listach, że kołowrót ceremonii ją zabija. Francja rozczarowała się do sojusznika, kiedy Fryderyk, wcale się na nią nie oglądając, zawarł przymierze z Londynem. Światowe tło opisywanych tu wydarzeń stanowiła walka dwu największych mocarstw zachodnich o kolonie, o Nowy Świat, zwłaszcza o Kanadę, i o coś ponadto jeszcze: w roku 1682 kawaler de la Salle objął w posiadanie króla Francji Zatokę Meksykańską. Posiadłości francuskie w Ameryce ciasno obejmowały z trzech stron te kolonie angielskie na wschodnim wybrzeżu, z których wyrosły później Stany Zjedno- czone. Każda poważna wojna na kontynencie Europy była dla Anglii dobro- dziejstwem, ponieważ więziła siły francuskie na lądzie, nie pozwalała im zwrócić się ku morzom. Tym razem przygrywką do nowej próby orężnej w Starym Świecie były zatargi między angielskimi a francuskimi kolonistami w dolinie rzeki Ohio. Po stronje brytyjskiej działał tam wtedy młody człowiek nazwiskiem Jerzy Waszyngton. Rok 1756 przyniósł wydarzenie, które w historii powszechnej nosi nazwę „odwrócenia przymierzy". Przełamanie lodów pomiędzy Austrią a Francją było jednak sprawą niełatwą, żadna z osób oficjalnych nie kwapiła się do próby, by sobie czasem nie zwichnąć kariery. Jako pośredniczka wystąpiła więc postać wpływowa, lecz mimo wszystko prywatna, pani de Pompadour. Jej właśnie książę von Stahremberg wręczył t >.jny list Marii Teresy, przeznaczony dla króla, w jej domu wiejskim spotkali się wkrótce reprezentanci obu monar- chii. Późniejsze rozmowy odbywały się już w Tuilerjach. 136 W tym samym roku Rosja sprzymierzyła się z dążącą do odzyskania Śląska Austrią. Fryderyk II nie czekał i pierwszy uderzył w najsłabsze ogniwo two- rzącej się koalicji, pobił i zajął Saksonię, obdzierając ją i łupiąc bez litości. August III musiał wbrew woli zamieszkać w Polsce na dłużej, mianowicie na cały czas trwania „wojny siedmioletniej". Na samym początku 1758 roku Rosjanie zdobyli Królewiec, potem opanowali całe Prusy Wschodnie i ruszyli prosto na Frankfurt. 12 sierpnia roku następnego do spółki z Austriakami rozmiażdżyli Fryderyka pod Kunersdorfem. Z czterdziestoośmiotysięcznego korpusu pruskiego wyszło z pogromu cało trzy tysiące żołnierzy. Osaczony król pruski dowiódł swej wielkości, talentu organizatora i wodza, wyjątkowej mocy charakteru. O samobójstwie wprawdzie zamyślał, ale się nie poddawał, walczył. Zanim wsiedli mu na kark Rosjanie, zdążył znieść Fran- cuzów pod Rossbach i Austriaków pod Leuthen. Ale z biegiem czasu położenie jego stawało się coraz bardziej rozpaczliwe. Dwukrotnie padał Berlin, zajmo- wany przez Rosjan i Austriaków, siły pruskie kruszyły się. Tymczasem Anglia, której polityką kierował wtedy William Pitt Starszy, mało się troszcząc o kontynent i Hanower, skąd pochodziła jej dynastia, zniszczyła flotę Ludwi- ka XV i pozbawiła rywalkę niemal całego imperium kolonialnego, przede wszystkim Kanady. We Francji - pisze Piotr Gaxotte - „filozofowie jawnie oklaskiwali zwy- cięstwa Fryderyka, który w ich oczach reprezentował myśl wolną i walkę z obskurantyzmem religijnym". Lud wojny nie chciał, politycy i wodzowie kłócili się, zresztą nie było między nimi a*ni jednego prawdziwego talentu. Nie żył już generał, który podczas poprzedniej kampanii prowadził do zwycięstw - Maurycy Saski, nieprawy syn Augusta Mocnego i Marii Aurory Kfinigsmarck. Słynny marszałek Francji Francuzem więc rodowitym raczej nie był. W kalejdoskopie wojny siedmioletniej najciekawsze jednak było to wszyst- ko, co się wiązało z poczynaniami Rosji. Żołnierz carski zdobył sobie podów- czas sławę wojownika, który wszystko wytrzyma i zniesie, którego nie sposób pokonać. W grudniu 1760 roku padł Kołobrzeg, a poprzednio Elżbieta skło- niła Austrię do zgody na zabór całych Prus Wschodnich. Królewiec już wtedy zostać miał miastem rosyjskim i wydawało się, że nic tego nie odmieni. Mimo wszystkich tryumfów, działania rosyjskie tak wyglądały, jakby czyjeś ręce nie chciały do reszty dokręcić śruby. Fryderyk tracił miasta, twierdze, lecz sam wychodził cało, miał ciągle armię, trwał. Generałowie carscy z pól bitew oglądali się na Petersburg, gdzie „dwór cały kłonił się przed wscho- dzącym słońcem" - jak pisał do Paryża ambasador francuski, pan de L'Ho- pital. 137 Elżbieta nie miała prawego potomstwa, spadkobiercą korony był jej sio- strzeniec, półprzytomny zwyrodnialec, sadysta i błazen, Karol Piotr Ulryk książę Holstein-Gottorp, żonaty z Zofią Augusta Fryderyka, urodzoną w Szczecinie księżniczką Anhalt-Zerbst, córką generała pruskiego. Młoda pani przyjęła, oczywiście, prawosławie, a wraz z nim imię Katarzyny Aleksiejewny. Następca tronu, figura wstrętna i makabrycznie śmieszna, był właśnie owym słońcem, ku któremu z wolna obracały się petersburskie księżyce: Elżbieta już przekroczyła pięćdziesiątkę, tryb życia carycy rujnował jej zdrowie. Jeśli Piotr miał w ogóle duszę, to przepełniał ją jeden tylko bezinteresowny i szczery sentyment - uwielbienie dla Fryderyka Wielkiego, którego armia ciągle się jakoś wywijała spod rosyjskiego młota. W październiku 1761 roku William Pitt otrzymał dymisję. Anglia pomyślnie załatwiła swe morskie i zamorskie interesy, nie zamierzała dalej się wytężać dla dobra króla Prus. 4 stycznia 1762 roku zmarła Elżbieta Piotrowna, ostatni Rosjanin na tronie rosyjskim. Romanowowie wygaśli, pozostało tylko ich nazwisko, przywłasz- czone przez odrośl rodu książąt Holstein-Gottorp. 5 maja Piotr III zawarł pokój z Prusami, w dwa miesiące później spotkał się osobiście z ich królem, padł mu w ramiona i skwapliwie zaprzysiągł przymierze. Pułkom swym kazał przejść wprost do obozu dotychczasowego wroga, maszerować i bić się z nim razem. Rozkaz wykonano posłusznie, nawet skrupulatnie. Wśród generałów rosyjskich też nie brakowało namiętnych wielbicieli Fryderyka. Cały heroizm żołnierza rosyjskiego, wszystkie jego męki i zwycięstwa zostały skreślone, przestały się politycznie liczyć. Przypominała o nich tylko tradycja wojskowa. Stare pułki carskie aż po rok 1917 szczyciły się honoro- wymi znakami, otrzymanymi podczas wojny siedmioletniej za Kunersdorf, za Berlin... Piotr III zwrócił Fryderykowi wszystkie zdobycze terytorialne. Mał- żonka wytknęła mu publicznie grzeszną przyjazd ze „złodziejem", a to już w lipcu tegoż 1762 roku, w manifeście oznajmiającym ludowi o obaleniu dotych- czasowego pana (uduszonego w więzieniu) oraz o objęciu władzy przez Kata- rzynę II. Nie powróciła jednak do pomysłów Elżbiety, nie wznowiła- wojny przeciwko synowi własnego eks-chlebodawcy i rodaka. Wkrótce zresztą sama zawarła z Berlinem ścisły sojusz. 9 października Prusacy zdobyli Świdnicę i na tym się skończyła wojna siedmioletnia. Prusy wyszły z niej zwycięsko wzbogacone nie tylko o Śląsk, lecz o wielką sławę „Starego Fryca", o cały „cud domu brandenburskiego". Przed sześćdziesięciu laty elektor brandenburski pilnie zabiegał o prawo korzystania z fotela w obecności króla polskiego. Teraz wnuk tegoż książęcia 138 sprostał potężnej koalicji, obdarł wprawdzie niemiecką Saksonię, bijał i gnębił Niemców austriackich, lecz wygrał, odpłacił Francuzom za reuniony, za najazdy, za pychę. Rzesza Niemiecka zaczynała się obracać ku berlińskiemu słońcu, grzejącemu skuteczniej od wiedeńskiego. Kiełkowało w całym naro- dzie to szczególne uczucie, na które wskazuje jedna z mnóstwa anegdot, poświęconych przyjacielowi Woltera: Jadąc powozem zauważył Fryderyk dwóch ludzi, którzy na widok ekwipażu królewskiego skryli się w krzaki. Kazał sprowadzić zbiegów i spytał, czemu się schowali. - „Baliśmy się, Najjaśniejszy Panie." - „A łotry, łajdaki! Nie bać się, nie bać! Kochać swojego monarchę!" - pouczał, waląc z całej siły swą słynną lagą. Późniejsze dzieje Niemiec świadczą, że tego rodzaju pedagogika raczej podsycała, niż tłumiła efekty wiernopoddańcze. Rzeczpospolita nie przystąpiła do wojny, staczanej przez jej bezpośrednich sąsiadów tuż przy jej granicach oraz w regionie zamieszkałym także i przez Polaków, to znaczy na Śląsku. Ziemie jej stanowiły dla stron walczących „karczmę zajezdną", maszerował przez nie, kto tylko chciał. Werbownicy Fryderyka porywali w Polsce rekruta, zausznicy fałszowali nasze pieniądze, skutkiem czego wyciekło wtedy za granice coś dwadzieścia pięć milionów talarów. Rząd Rzeczypospolitej i Oba Narody były niezdolne do decyzji, nie mówiąc już o działaniu. Władysław Konopczyński nie może im tego wybaczyć. Twierdzi, że jeden korpus naszej kawalerii wystarczyłby wtedy do złamania Brandenburgii i skończenia z Fryderykiem. Sprawa wcale, ale to wcale nie prosta. Zgodnie z logiką polityczną, stwo- rzoną przez wynik wojny północnej, o losach tej połaci Europy rozstrzygała Rosja i to, co się w niej działo. Nawet dziesięć korpusów kawalerii nie przedłużyłoby życia carowej Elżbiecie i nie zapobiegło fatalnej zmianie kursu petersburskiego. Można sobie natomiast wyobrazić, że wplątane w wojnę a zanarchizowane przecież państwo nie nadążyłoby za ową błyskawiczną zmianą i o jeden jedyny rozdział za długo wojowałoby przeciwko Prusom... już z Rosją sprzymierzonym. Pierwszy rozbiór mógłby nastąpić o kilka lat wcześniej. Skoro Piotr III lekką ręką podarował Fryderykowi wszystkie zdobycze rosyj- skie, to nie robiłby chyba piekła o Pomorze. Myślenie polityczne było temu cesarzowi jak najbardziej obce. Wojna nie zmieniła naszych granic, nie cofnęła ich ani o jeden kilometr. Rzeczpospolita trwała nadal jako państwo, figurowała na mapie Europy. Na nic więcej zdobyć się na razie nie mogła i wydaje się wątpliwe, czy powinna 139 była próbować. Jak się już wspomniało, w arsenale koronnym znajdowało się sześć dział, obsługiwanych przez czterdziestu dwóch oficerów i dziewięćdzie- sięciu dwóch gemajnów. Elżbieta umarła mając lat pięćdziesiąt trzy. Nie był to więc wiek matuza- lemowy. Urzeczywistnienie jej zamierzeń wzmocniłoby rosyjski protektorat nad Rzeczpospolitą, lecz uniemożliwiłoby chyba rozbiór. Po gabinetach petersburskich snuł się pomysł odebrania Rzeczypospolitej części ziem bia- łoruskich oraz ukraińskich i odszkodowania jej... Prusami Wschodnimi! Finał rosyjskiego udziału w wojnie siedmioletniej wygląda na najśmielszą z bajek, a wynik całej operacji mocno zakwestionował możliwość utrzymania przez Rosje hipu Piotra Wielkiego. Natrętne prośby króla Fryderyka I o Pomorze mdgt car odeprzeć krótkim „es set mckt praktikabel", ze zwycięskim Fryde- rykiem Wielkim nie było już tak łatwo. Jego zabiegi miały inny ciężar gatun- kowy, świat petenbanki, który tak łatwo pogodził się z nieprawdopodobną cwycfc władców, nie zmartwił się zbytnio zmarnowaniem rzeki krwi świat ten dowiódł niezwykłej elastyczności, połączonej z równie Rzeczpospolita trwała jako państwo w tych samych granicach, lecz w poło- żeniu zmienionym na znacznie gorsze. Historia zamierzeń i działań Elżbiety Piotrowny zdaje się przemawiać na korzyść zuchwałej tezy, że nawet nieobliczalne losy pojedynczych ludzi mogą coś znaczyć dla przyszłości milionów. Bardzo interesujące, że Fryderyk Wielki, który pilnie zastanawiał się nad obyczajami nieregularnej konnicy kałmuckiej i tatarskiej, nie zwrócił jakoś w swym „testamencie" uwagi na narodowość rosyjskiego następcy tronu oraz jego małżonki ani na widoki, jakie ta okoliczność otwierała przed niemczyz- na. ZNOWU W STRONĘ EUROPY Zdaniem Władysława Konopczyńskiego czasy najgłębszego upadku Rze- czypospolitej to okres zawarty pomiędzy rokiem 1717 a 1733.1 oto u schyłku tej okropnej bez wątpienia epoki ukazuje się dzieło, bez którego nie może i nigdy nie będzie mógł obejść się żaden historyk, zajmujący się Polską i Litwą. W roku 1732 pijar ksiądz Stanisław Konarski i biskup Józef Andrzej Załuski zaczęli wydawać Yolumina legutn, czyli zbiór naszych ustaw - poczynając od XIV wieku. Na tom ostatni - ósmy - poczekali odbiorcy do roku 1768, a czynić to musieli niecierpliwie. Od razu na początku zgłosiło się półtora tysiąca prenumeratorów. Z wydanego w czerwcu 1967 roku Wykazu nowoi'ci PWN (nr 19/678) przekonać się można bez trudu, że dokładnie taki sam nakład uzyskał nie- dawno Inwentarz rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej, natomiast poświęconego prawu numeru „Zeszytów Naukowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu" wydrukowano równo czterysta egzemplarzy. W XVIII stuleciu kraj nasz roił się od analfabetów, stanowili oni druzgo- czącą większość. Tak zwany rynek czytelniczy ograniczał się do kilkudziesię- ciu tysięcy osób najwyżej. Zdumiewająco wysoki procent umiejących czytać szlachciców i mieszczan interesował się zatem ustrojem. Tym ustrojem, który istniał - oczywiście. Wysokość nakładu Voluminów palcem wskazuje na jedną z ważnych cech dodatnich swoiście republikańskiego porządku polsko-litewskiej monarchii, dopuszczającej do głosu tłum obywateli. Nawet w czasach umysłowej i moral- nej nędzy nie sczezła do reszty postawa obywatelska, skoro ludzie chcieli znać prawo. Warcholili, czcili klamkę pańską, ale nie odwracali się plecami od państwa, nie uważali go za rzecz obcą. Ten sam fakt zastanawiające wysokiego nakładu jest miernikiem zmarnowanych możliwości ustroju, który naprawdę 141 mógł był się oprzeć na podstawie szerszej niż inne. Z trzynastu sejmów zwołanych za Augusta II zerwano dziewięć, za Augusta III - wszystkie. A przed dwustu laty - za Zygmunta Augusta - sejmy walne koronne rozstrzygały większością głosów. Nie zapadła prawna, instytucjonalna bariera zabezpiecza- jąca... cgół, tłum właśnie. Już za Zygmunta III zdecydowanie posterowano ku faktycznemu uprzywilejowaniu nielicznych. Dwudziestomilionowa Francja Ludwika XV liczyła około trzystu tysięcy szlachty. Przeszło o połowę mniej ludna Rzeczpospolita miała dwa razy więcej herbowych. Prawa polityczne w teorii przysługiwały tylko mężczyznom, praktyka musiała jednak być nieco inna, jeżeli specjalna ustawa z roku 1726 zniosła „nieprzystojny zwyczaj, iż damy i matrony różne, nie mając żadnych spraw w trybunałach, tamże założywszy rezydencję bawią się i praktyki mię- dzy stronami przez mężów i deputatów" czynią. Ze wszystkich państw sta- nowych, których kontury szczelnie wypełniały wtedy mapę Europy, nasze pmaacło się stanowczo najdalej w kierunku upowszechnienia szlachectwa. Tym więc ciekawsza kwestia, co właściwie te jałowo rozpolitykowane rzesze Gdzieś* miedzy rokiem 1705 a 1707 Stanisław Dunin Karwicki, podkomorzy sandomierski, człowiek porządny i jak na swoje czasy wcale trzeźwy na umy- śle, napisał rzecz De ordinanda Republice. Dążył do uporządkowania sejmu, ograniczenia liberum veto i głosił ponadto, że źródłem władzy jest naród. Za to wszystko u schyłku stulecia sławili go najsłynniejsi u nas reformatorzy. Trak- tat Karwickiego wydano drukiem w roku 1868, z czego wcale nie wynika, że pan podkomorzy trudził się daremnie. Rozprawa znana była szeroko, bo i sam autor rozsyłał odpisy rozmaitym personom, i panowie bracia kopiowali ją, odwiecznym zresztą u nas obyczajem. Taką oto poprawkę należy przyjąć, jeśli się pyta o lektury ówczesne. Trafiali na rynek i tacy, co nigdy niczego nie oddali do drukarni. Sto dwa lata czekał na druk utwór pewnego tajemniczego Małopolanina, którego potomność, nie wiadomo czemu, nazwała „Erazmem Otwinowskim". Skończył on pisać w roku 1732, skończył w tym sensie, że odłożył pióro na zawsze, a może wypuścił je z ręki. Tekst urywa się w połowie zdania, którego kikut, zawisający nad pustką stronicy, przywodzi na pamięć rzeczy ostatecz- ne... Relacja pana „Otwinowskiego" już niemal dościgała chwili dla autora końcowej, doprowadzona została do roku 1728. Dzieje Polski pod panowaniem Augusta II to dzieło poświęcone historii wówczas najnowszej i tak cenne, że żaden jej dzisiejszy badacz nie może pominąć książki anonima. (Co prawda nie przyjdzie mu łatwo znaleźć ją. Pierwsze drukowane wydanie ,,Otwinowskie- 142 go" ukazało się w Poznaniu w roku 1834, następne w Krakowie w roku 1849, a potem już nikt się nie fatygował. Umiemy być rozrzutni, tego nam nikt nie odmówi.) Takie to były fata na królestwo polskie przyszły za panowania tego pana, króla Augusta, że on dla utrzymania siebie na tronie dawszy okazję Szwedowi do wojny, zgromadziwszy na fortuny i życia polskie nieprzyjaciela, takich sobie przybierał przyjaciół, którzy własnymi królestwa pol- skiego krajami kupowali sobie pokój, jako i natenczas uciśniony car od Turków w Woloszczyźnie ustąpił im naszych zaporoskich wysep. Próbka, wzięta z przedostatniej stronicy, jest typowa i dla tonu książki, i dla rzemiosła autorskiego. Styl oryginalny i przejrzysty, giętka składnia, język wyrazisty i bogaty, z rzadka tylko upstrzony łaciną. Wiadomości, bezcennych wprost szczegółów mnóstwo, bałamuctwa i pomyłek nie tak znów wiele, świadomych fałszerstw nie widać. „Otwinowskiego" cechował patriotyzm, lecz wcale nie zaślepiony, wolny od ksenofobii oraz manii sławienia swoich wszędzie i zawsze. To on właśnie, Małopolanin, poinformował potomność o ludobójczym okrucieństwie Karola XII wobec Rosjan, których zresztą wcale nie kochał, nie oszczędzał w relacji, będącej i pamiętnikiem także. A ponad to wszystko miał pan „Otwinowski" dość inteligencji, by śledzić utajone motywy działań ludzkich. Byłby z niego pisarz na poziomie, gdyby nie bałwochwalstwo wobec ustroju. Dla „Otwinowskiego" wszystko jest święte, co tylko utrwalone w tradycji, obyczaju i prawie szlacheckim. Mistyką zabarwiony konserwatyzm paraliżuje inteligencję autora na granicy „tabu". Zła jest każda „transakcja od wieków w Polsce niesłychana". Stan idealnego szczęścia nastałby zaraz, gdyby tylko cudzoziemcy poszli sobie precz i pozwolili Rzeczypospolitej trwać w nade wszystko przez jej szlachtę umiłowanym pokoju. Wiedza autora, forma lite- racka, przenikliwość spojrzenia zupełnie w tej książce przyzwoite, jedna tylko myśl spętana przez cenzurę wewnętrzną, osiedloną na zawsze w mózgu i sercu pisarza. W roku 1745 drukarnia Pawła Józefa Golczewskiebo we Lwowie wypuściła w świat tom pierwszy dzieła wsławionego po wsze czasy, to jest wielebnego księdza Benedykta Chmielowskiego Nowych Aten albo Akademii wszelkiej sciencji pełnej, na różne tytuły jak na classes podzielonej, mądrym dla memo- rialu, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowanej. Zaraz w roku następnym ukazał się tom drugi, a jednocześnie z drukiem trzeciego oraz czwartego przystąpiono do wznowienia początkowych woluminów. Dokładnie w tym samym 1745 roku Denis Diderot zaczął w 143 Paryżu kierować pracami nad Wielką Encyklopedią, lecz jednocześnie więk- szość Francuzów nadal święcie wierzyła, że dotknięcie króla leczy skrofuły, Ludwik XV co roku z całą powagą i przekonaniem odprawiał więc w Fon- tainebleau odpowiednie ceremonie, na które śpieszyli pacjenci z całego kon- tynentu, znającego wtedy bardzo rozmaite szczeble kultury umysłowej. Ksiądz dziekan rohatyński zdaje się nam dziś stać na jednym z najniższych, lecz wolno zdobyć się na zuchwalstwo i zapytać, czy to nie pozór tylko. Ciemno było wtedy od przesądów, zabobonów, wiary we wróżby i w prog- nostyki. Nawet autorzy zajmujący się tematami wcale nie metafizyczny- mi nie mogli się powstrzymać od spoglądania w stronę tajemnic. Zawisza pilnie rejestruje nadzwyczajności, „Otwinowski" twierdzi, że panowanie Karola XII rozpoczęło się pod złym znakiem, bo w roku koronacji spłonął pałac sztottłołmski, który „komedianci wyprawując opery zapalili". Zaraz jednak śpieszy z informacją o całkiem ziemskim staraniu i sposobie odbudo- rezyóencji Przerywa opowiadanie o rzeczach bardzo ważnych, by >vać, ie w roku 1710 urodziło się w Krakowie i natychmiast zmarło „monstrom", dziecko o dwóch głowach. Jakiegokolwiek komentarza do tego wydarzenia brak, jest natomiast wiadomość, iż zwiedzający Polskę carewicz Aleksy zabrał zwioki, „a dla korrupcji ciała napuszczono je ingrediencjami różnymi i za dziw do Moskwy na stolicę odesłano". Pasja dla spraw uważanych za niesamowite istniała, lecz znała granice. Mimo wszystko był to margines tylko, niepokojący dodatek w życiu ludzi na umyśle ciasnych, lecz obu nogami stąpających po ziemi, zajętych przede wszystkim, obliczaniem profitu i krescencji. Benedykt Chmielowski trafnie przewidział pożytki autorskie, o czym świadczą wznowienia Nowych Aten, ich swoisty rozgłos, trwający i w XX stuleciu. Ksiądz dziekan odbył wielkie łowy aa sensacje, żadnej nie przeoczył i nie zmarnował. Miał chyba bardzo duże poczucie humoru (o czym przekonywać się zdaje sam tytuł dzieła), nieobca mu też była cecha, niemal niezawodnie zapewniająca sukces literacki, mianowicie skłonność do perwersji umysłowej. Prowokatorem był nasz ojcaszek nie lada jakim. Oto jeden z mocno chyba wyrazistych fragmentów książki: Mógłby się jakowy znaleźć surowy Katon, że mnie piszącego o Acephalach, to jest o ludziach bez głowy, śmiałby nazwać Acephalum, że takowe rzeczy piszący autor jest sam bez głowy i rozumu. Niechże się jednak ów krytyk wstrzyma z wyrokiem i zapozna najpierw z wywodami największych powag, a wśród nich ze św. Augustynem, który sam widział i poniższymi słowy opisał „wielu mężczyzn i niewiast bez głowy, ale 144 mających ogromne oczy w piersiach, resztę zaś' członków podobnych do naszych". Ryzykowna bądź co bądź argumentacja kończy się zręcznym uni- kiem: Acephalowie musieli wymrzeć wkrótce po zgonie świętego. Ksiądz Chmielowski niekiedy przynajmniej zdaje się zezować ku czytelni- kom przymrużonym oczkiem, więc dla ostrożności odpowiedzmy mu w ten sam sposób. Mamy do czynienia z autorem, który w pewnej arcyważnej sprawie wyraził się zastanawiające powściągliwie: Nicolaus Copernicus z Torunia polskiego, Polsko-Prusak, kanonik warmiński [...] Trzymał takowe systema, że okrąg ziemi koło słońca swój bieg odprawuje i obrót, którą sentencję zakazała była Stolica Apostolska, iż przeciw Pismu Świętemu. Tylko tyle! Zwięźle wyrażona szczera prawda. Inni w tym czasie i później wypisywali o Koperniku idiotyczne wierszyki. Nie wiemy ostatecznie, co Chmielowski sam „trzymał" o systemie kopernikańskim. Dziekanowi rohatyńskiemu należy się poczesne miejsce wśród rzeszy szla- checkich facecjonistów. Nastał, nareszcie w Rzeczypospolitej tak bardzo upragniony pokój, byle zamożniejszy ziemianin z rozkoszą popuszczał pasa. W błogiej atmosferze zapustów zdolny księżyna zabawił się pracowicie, lecz beztrosko, zaprezentował panom braciom literackie panopticum, Byl Łtych, którym dobrze się żyło w zniewolonym państwie. Nowe Ateny SĄ straszne jako pomnik niefrasobliwości. Ksiądz Chmielowski miał, jak się zdaje, akurat ten talent, który może, lecz wcale nie musi, stwarzać znakomitych, bojowych publicystów. W 1743 roku ukazał się w Nancy pierwodruk książki Glos wolny wolność ubezpieczający. Na okładce widniała data o dziesięć lat wcześniejsza, nie było za to nazwiska autora. Ogół wyzbył się wątpliwości w tej sprawie, gdy fran- cuskie tłumaczenie rozprawy zostało włączone do Ouvres du Philosophc Bien- faisant, które wytłoczono w roku 1763. Stanisław Leszczyński za życia jeszcze okrył się chwałą myśliciela, pisarza-reformatora. Tak narodziła się jedna z „legend XVIII wieku", przez dwa przeszło stulecia podawana we wszystkich szkołach i podręcznikach za fakt nie podlegający zakwestionowaniu. W 1963 roku Emanuel Rostworowski wystąpił z idealnie podobną do prawdy tezą, że właściwym autorem Głosu wolnego był niejaki Mateusz Piotr Białłozor, starosta kiernowski, poseł na sejm. Jego właśnie tekst ukazał się jako bezimienny pierwodruk. Leszczyński później rzecz przerobił i jakoś tam pomaleńku przyswoił sobie, wierny ówczesnym wcale luźnym pojęciom o prawie autorskim. Nie ulega wątpliwości, że istnieją dwie wersje sławnego dzieła. Białłozorowska i Leszczyńska. 145 Bardzo mało wiemy o Mateuszu Białłozorze. Był starostą i posłem upickim. Historia, też lubująca się, jak widać, w perwersji, obdarzyła go więc tą samą godnością, którą piastował ongi Władysław Siciriski, wykonawca pierwszego liberum veto. Słowa „poseł upicki" utraciły cnotę jednoznaczności. Kiedy po ucieczce z Gdańska Leszczyński przebywał w Królewcu, w otoczeniu wygnańca powstał śmiały projekt reformy państwa, memoriał Ordi- natio sejmu electionis, także i sejmów ordynaryjnych, jako też i sejmików. Nieznany autor wykluczał od tronu wszystkich cudzoziemców, wyjąwszy „Najjaśniejszy Dom Borboński", żądał wprowadzenia wszędzie zasady gło- riększościa. Na podstawie analizy tekstu Emanuel Rostworowski : tym autorem mógł być tylko Litwin. Mateusz Białłozor też pocho- Byiob? Mprfai* zrozumiałe, gdyby nowatorstwo Głosu wolnego wyszło od c wykształconego i znającego Europę, jak Leszczyński. Okazało e ze śmiałymi projektami występowali obywatele tej prowincji zTpospobtej, która dotychczas odznaczała się raczej tępym konserwatyz- i oraz wzmożoną skłonnością do anarchii. Umysły budziły się w Wielkim Księstwie widocznie pod presją nieszczęścia. Rosyjska interwencja w 1733 roku była ciosem strasznym, wstrząsnęła ludźmi mniej rozmiłowanymi w beztrosce niż ksiądz dziekan rohatyński. Ordinatio i Głos Białłozorowski to wczesne zapowiedzi zjawiska, które później podsumowało powiedzonko o tym, że Polska jest jak obwarzanek, to w niej coś warte, co po skrajach. U schyłku życia Rzeczypospolitej ludzie z jej kresów wschodnich mieli się wysunąć na samo czoło postępu. Głos wolty proponował i zalecał reformę wszechstronną, a najbardziej szlachetną cechą książki jest jej sympatia dla ludu. Lecz Słuszność ma Emanuel Rostworowski, gdy pisze: Autor Gtoru jest myślicielem utopijnym. Buduje głęboko przemyślany mechanizm państwowy, któremu brak sprężyny, którego wprowadzenie w życie jest niemożliwe. Pozostawia zasadę jednomyślności w stanowieniu praw, a żadna z proponowanych przez niego reform na jedno- myślną zgodę liczyć nie mogła. Główna zasługa Głosu wolnego polegać się zdaje na tym, że ukazanie się tej książki sprzyjało klimatowi reformatorskiemu. Wzbudziłaby ona zgrozę w „Otwinowskim", ponieważ bezceremonialnie obchodziła się z rozmaitymi tabu. A jednak autor nie ośmielił się porwać na to najgorsze, na liberum veto. Nie należy przeceniać wpływu Głosu wolnego na Rzeczpospolitą, lecz nie 146 ijUf należy również lekceważyć sławnej ongi rozprawy. Piętnaście już lat liczy sobie pewne bardzo cenne dzieło, z absolutnie niezrozumiałych powodów dotychczas nie przetłumaczone na język polski, książka profesora Jean Fabre pod tytułem Stanislas-August Poniatowski et l'Europę des lumieres, wydana w Paryżu w roku 1952. Autor twierdzi, że sarmatyzm Leszczyńskiego (a może raczej Białłozora), jego przestarzała frazeologia („slowa-fetysze, powracające ciągle pod pióro Leszczyńskiego: wolność, równość, braterstwo...") dopomo- gły przy krystalizowaniu się republikańskiego kierunku politycznej myśli francuskiej. Przykład polski odegrał pewną rolę, zanim jeszcze dał znać o sobie amerykański. Chodziło o starą, XVI wiek pamiętającą zdobycz naszą, o cha- rakterystyczny dla sposobu myślenia polsko-litewskiej szlachty związek 1952. pomiędzy pojęciami obywatelstwa i ojczyzny, a więc o nowy, egzotyczny dotychczas dla Zachodu typ patriotyzmu. Przekonanie, że nie ma ojczyzny tam, gdzie brak swobód politycznych, że patriotyzm nie jest jednoznaczny ani z interesem dynastycznym, ani z racją stanu, stanowiło „idee specyficznie :ra polskie". Nawet mówcy rewolucyjni jawnie uznać mieli w przyszłości wartość 3SC tego importu z Rzeczypospolitej, potępianej zresztą ostro za utrzymywanie ow chłopa w poddaństwie. 'c" Powtórzmy: pomimo wszystkich swych, takich czy innych, zasług Głos ca wolny nie porwał się na najgorszy z fetyszy szlacheckich, czyli na lioerumveto. **° Ważył się na to wcześniej ktoś inny, nieznany autor wydrukowanej w raka ** 1732 broszury, której tytuł zasługuje na pilną uwagę: Wolnoić polska, rut- ?*~ mowa Polaka z Francuzem rozstrzaśniona, a przez kochającego wolność fram- dziwą do druku podana. Fikcja oczywiście! Rzekomy poddany Ludwika XV » przemawia stylem szczerze nadwiślańskim: „Czytamy o św. Rajmundzie, że ^ Saraceni zamknęli mu byli kłódką gębę, żeby im nie opowiadał Chrystusa, a *r nie byłaż to ciężka niewola nie móc gęby otworzyć, słowa wymówić?" Taką & samą niewolę narzuca każdy zrywacz sejmu, bo jedno jego słowo „wszystkim uż gębę zamknie". bu Gali rozkłada Sarmatę na obie łopatki, dobija go twierdzeniem: „Nie dał- bym ja naszej francuskiej wolności za waszą polską." Nieznany, a krajowy go przecież pisarz ubrał więc swój własny program reformy w kostium zachodni, ią- składając przez to dowód sympatii do zupełnie określonego typu ustroju i *, kultury politycznej. Przed kilkudziesięciu laty za to jedno szlachta poszłaby cz nań z szablami. Widocznie antyfrancuskie wstręty z czasów Jana Chryzostoma a- Paska potężnie już osłabły. Pomoc udzielona Leszczyńskiemu zaraz w latach następnych, cała „wojna o sukcesję polską", heroiczna migawka - śmierć a- hrabiego Plelo pod Gdańskiem - wszystko to musiało podnieść Paryż w oczach a, $o 147 ie krajowej, jeśli nie powszechności jeszcze, rozgoryczonej przez zawód i prze- graną, to co najmniej elity (tej prawdziwej, to znaczy takiej, która myśli). Zjawiać się poczynały coraz liczniejsze wyjątki od reguły wielbienia rodzimego bagna i bezwładu, tężała wola ponownego przyłączenia się do Europy. Bo tak właśnie, a nie inaczej, określić na'eży istotę wyzwania, rzuconego wtedy przez historię Rzeczypospolitej, która już od paru pokoleń stała się na kontynencie zjawiskiem z jakiegoś innego, samodurstwem opętanego lądu. Przyłączenie się do Europy... zwrot ku Zachodowi... Twierdzenia tego rodzaju mogą sprawić wrażenie banału, snobizmu nawet. Nie zawadzi więc obejrzeć się w tył, na sprawy już w tej księżce wzmiankowane, przypomnieć Piotra Wielkiego, całą jego robotę reformatorską w Rosji. Przecież on także na swój własny, bardzo radykalny i bezceremonialny sposób przyłączył się do Europy, przeszczepiał do carstwa jej organizacyjny, techniczny, naukowy, a także i towarzyski dorobek. Nasze nieszczęście polegało na tym, że Piotr wyprzedzi w tej mierze Rzeczpospolitą, że szukając wzorów sięgać musiał na Zacfcód dość odległy, pomijać zaś ten, który przylegał do granic Rosji. kiełka car uważał, że uczelnie, które zakładał w swej ojczyźnie, mogą najwyżej przygotować do pracy naukowej, prawdziwy zaś stopień mędrca można zdobyć gdzieś w Holandii, w Anglii lub w Niemczech. Po tych prze- konaniach Piotrowych pozostała trwała pamiątka w postaci tradycyjnego w Rosji tytułu „kandydata nauk". Różnica pomiędzy carstwem a Rzeczypospolitą polegała między innymi na tym, że ono „wyrąbywało okno do Europy", nasi zaś pisarze i działacze z połowy XVIII stulecia nawoływali do powrotu na gościniec bardzo stary, lecz od dłuższego już czasu zabarykadowany przez zabobon. Niezły kubeł zimnej wody wylał na łby sarmackie wojewoda ruski Jan Stanisław Jabłonowski, za młodu, wraz z bratem, autor studium matematycz- nego wydanego w Paryżu, potem socjusz Augusta II, jeszcze później jego więzień, a przez cały czas egoista i łowca pieniędzy. Jego Skrupul bez skrupułu ix Polsce albo Oświecenie grzechów narodowi naszemu polskiemu zwyczajniej- szych, a za grzechy nie mianych silnie uderzył w dwa idole masy herbowej: w mit równości szlacheckiej i w liberum veto. Warto się przyjrzeć sprawom związanym z pierwszym ze wzmiankowanych haseł bojowych woje wody.'Nie o to chodzi, czy wzorem Zachodu (a i Wschodu także) należało dzielić szlachtę we względzie prawnym na arystokrację i zwykle ziemiaństwo.< (Nie podlegającą zakwestionowaniu koniecznością było tylko pozbawienie przywilejów politycznych „hołoty", nie posesjonatów, herbowego lokajstwa, stanowiącego bezwolną klientelę magnacką.) Zawsze 148 jest jednak zdrowo, gdy ktoś czarne nazwie czarnym, białe zaś białym, zwłaszcza jeśli doktryna oficjalna przeczy tym prawdom. Tak zwana równość szlachecka była szkodliwą, mącącą w głowach bajdą. Dla demagogii rozgłaszali ją i najwielmożniejsi, lecz to, co myśleli naprawdę, wyjawiali rzadko. Do zupełnych wyjątków należał Hieronim Radziwiłł, może dlatego szczery, że niezwykły okrutnik. Uważał on szlachtę za zupełnie od panów odmienny, bez porównania gorszy gatunek ludzki. „Gnojstwy pachnące kolegstwo" - cytuje e Alojzy Sajkowski słowa Radziwiłła, odnoszące się do „równych wojewo- dzie". 2 Obawiać się wolno, że mit równości szlacheckiej przeszkodzić dzisiaj może właściwej ocenie publicystyki czasów saskich. Istniała, dawała świadectwo, że troska obywatelska nie wygasła jednak u nas. Nie należy jednak przeceniać jej skuteczności. Najbardziej nawet wymowne, najsłuszniejsze pod słońcem prze- a konywanie mociumpanów do niczego by nie doprowadziło w Rzeczypospoli- ć tej, która już od dawna przetworzyła się w polsko-litewską Rzeszę prawie " suwerennych państewek magnackich. h Uczeni stwierdzają zresztą, że ogół ówczesny był co do pewnych spraw a przekonany, nie wątpił o potrzebie powiększenia liczebności wojska - „auk- o cji", jak się wtedy mówiło-i uporządkowania skarbu. Istniała chęfruszenjąz ..... k martwego punktu, lecz najwielmożniejsi godzili się na reformy tylko poa ~ :- warunkiem zyskania na nich. Jeśli wzmocniona armia znajdzie się pod komendą kogoś z klanu - zgoda! W przeciwnym razie - veto! e W roku 1744, tuż przed „fatalnym sejmem" grodzieńskim, wojewoda bełski a Antoni Potocki opublikował dobrze napisany „list" do stanów. Rozpaczał nad :r rwaniem obrad, nędzą, ruiną miast, nad poniżeniem ojczyzny. O cudzoziem- »c cach wygłosił słowa straszne, lecz jak najbardziej prawdziwe: „Poznali podłość iż naszą!" - Chwila była osobliwa, bo niektórzy cudzoziemcy - mianowicie Rosja u i Austria - ze względu na własne rachuby przystawali na wojskowe wzmoc- nienie się Rzeczypospolitej. Ponieważ jednak nie udało się przeciągnąć Augu- ;o sta III i Briihla na stronę Potockich, nasz patriotyczny autor, wojewoda ą. Antoni, przez podstawionych ludzi zerwał sejm, który znalazł się na samym a, progu reformy. Uzyskana cena była rekordowa: Francja wyłoniła 40 000 tala- ;z rów, Prusy 15 000 dukatów. Działo się to przecież w dobie wojny o „sukcesję i- austriacką", hojność opłacała się! Od dawna już nie mógł się połapać w sprawach Rzeczypospolitej ten, kto a- zapomniał o nieustającej, wszystko ogarniającej grze koterii i poszczególnych a, domów magnackich. Należy powtórzyć, że nie istniały kwestie merytoryczne, rO to znaczy ważne same przez się, były tylko grupowe i personalne, dotyczące K 149 ;Q klanowych lub osobistych karier. Samo liberum veto nie wynikało ze zbioro- wego obłędu ani z wrodzonego instynktu anarchicznego. Było logicznym, tak! zupełnie logicznym ukoronowaniem ustroju, gwarancją jego bytu. Skoro państwo przemienione zostało w rzeszę samodzielnych domen magnackich, to zasada głosowania większością stała się nie do przyjęcia. Magnat - dajmy na to - wielkopolski natychmiast utraciłby swą przez antenatów uzyskaną pozycję, gdyby musiał podporządkować się prawu uchwalonemu przez Małopolan i Litwinów. Dla niego liberum veto było naprawdę „źrenicą wolności", pojmo- wanej jako faktyczna suwerenność. Jak Rzeczpospolita długa i szeroka brakowało człowieka nie wplątanego w ów system. Nieliczni panowali w nim, setki tysięcy herbowych pozostawały w stosunku wszechstronnej zależności. Ewentualna klęska Potockiego, Jabłono- włŁicgu, Sapiehy czy Radziwiłła równałaby się przegranej ich państewek, biłaby i w ich klientów. Pan wszechpotężny mógł dopomóc w trybunale, wypromować dziatki ziemiańskie, dać chleb - jaśnie wielmożny, który prze- grywał, stawał się słabszym protektorem, w górę poszliby więc słudzy opty- tnaty zza miedzy wojewódzkiej. Pospolitak, żądający radykalnej zmiany ustro- ją, musiałby być zatem człowiekiem nie tylko bardzo odważnym, lecz również pełnym samozaparcia. Zrzekałby się korzyści płynących z już istniejących, wyrobionych stosunków, puszczałby się na zgolą sobie nie znane flukty. Aby zrozumieć sprawy wewnętrzne ówczesnej Rzeczypospolitej, trzeba koniecznie sięgnąć po istniejące do dziś pojęcia z dziedziny stosunków mię- dzynarodowych. Wprowadzenie zasady głosowania większością należy do zadań nie rozwiązanych... pomimo pouczeń udzielonych przez dwie wojny światowe. Byłoby zasadniczym błędem porównywać zniesienie veta do dzi- siejsze) zmiany regulaminu obrad sejmowych. Chodziło o nadanie rzeczywistej władzy centralnemu organowi państewek, a nawet i narodów zjednoczonych dotychczas wcale luźno. Polscy i litewscy magnaci uważali się za panów z Bożej łaski. Szlachta bretońska głosiła, iż akt z roku 1532, włączający jej ojcowiznę do Francji, nosi charakter umowy międzypaństwowej, podlegającej wypowiedzeniu. Książęta Rzeszy Niemieckiej dalecy byli od ideału posłuszeństwa wobec cesarza, robili, co chcieli. Elementy anarchii pieniły się w całej Europie, u nas rozkwitły, do czego w decydującej mierze przyczyniła się sama centralna władza państwowa, zwłaszcza za Wazów. Niemałą rolę odegrał i olbrzymi obszar słabo zaludnio- nego państwa, stawiający przed administracją problemy równe kwadraturze koła. Swoje zrobił również istniejący od czasów Unii bezmiar zadań politycz- nych, których suma stanowczo przekraczała możliwości ludzkie. 150 Nawet zapusty saskie nie zdołały uśmiercić publicystyki i sama jej obecność nieco łagodzi wyrok na epokę. Infamia? Tak, lecz nie stuprocentowa! Szczu- kowie, Karwiccy, Białłozorowie, Leszczyńscy oraz rozmaici bezimienni pisa- rze z Polski i Litwy ustrzegli jednak swe czasy przed absolutnym potępieniem. Publicystyka żyła, była niezbędna, lecz wcale nie prowadziła prostą drogą do zbawienia. Zapobiegając zupełnej martwocie umysłów skłaniała część spośród nich do pracy, nasycała klimat polityczny pierwiastkami przychylnymi refor- mie. Jednakże szlacheccy odbiorcy tej publicystyki nie byli zdolni do doko- ,u nania odmiany, a to dlatego, że wbrew wszystkim nazwom i pozorom nie byli ,„ podmiotami ustroju, stali niejako na zewnątrz samej jego istoty. Ruszyć z " martwego punktu mogli tylko ci, którym przysługiwały prawa rzeczywiste, a nie papierowe, prawdziwi dzierżyciele władzy w którymkolwiek z udzielnych państewek Rzeczypospolitej. Czerpać podnietę do działania można i trzeba było patrząc w szeroki świat, stosując się do przemożnych w nim koniunktur. ra <ŁA Lecz działać - tylko od wewnątrz, tymi siłami, jakie naprawdę istniały. Mówiąc dobitniej a zwięźle - do reformy zabrać się musiał któryś z domów w magnackich. Publicystyka, naprawione szkolnictwo powinny były dostarczyć programowi odnowy zwolenników, wychować pokolenie zdolne do prawdzi- wej pracy państwowej, zmobilizować część przynajmniej młodych umysłów. Na razie jednak trzeba było w określonym kierunku w ogóle pój&, EiMftyć z martwego punktu, jak się przed chwilą powiedziało. Władysław Konopczyri- ł~ ski stwierdza, że za Augusta III „karność i solidarność partyj wspierała się nk na przekonaniach - bo o nich najmniej się mówiło, lecz niemal wyłącznie na K protekcji, na szykanach trybunalskich, na wdzięczności za dobrodziejstwa". IC Przeraźliwy stan rzeczy, dno! Najważniejsze więc było - chwilowo - to, czego er sami owi szafarze dóbr doczesnych chcieli. *° Historia już od dawna osądziła kwestię: przewodnikiem Obojga Narodów uz stal się podówczas ród litewski. Wielkie Księstwo wysuwało się coraz bardziej bu na czoło postępu. Książęta Czartoryscy od XVI wieku piastowali tytuł „braci i kuzynów K° Jagiellonów", od nieporównanie dawniejszych czasów pieczętowali się tym ^ samym znakiem, który zajmował połowę tarczy państwowej - Pogonią Lite- Ja> wską. Zygmunt August, nadając im wspomniane miano, okazał się królem :cz szczodrobliwym, lecz i powściągliwym. Zapomniał o przymiotniku „starsi". "" Czartoryscy wywodzą się od Konstantego na Czartorysku, z pokolenia Olgier- dowiczów prawosławnych, czyli od przyrodniego starszego brata Władysława ra~ Jagiełły. "a> Ta sama sprawa co z książętami Druckimi, jakże charakterystyczna dla :8° ze 151 .69 Rzeczypospolitej „szlacheckiej": drzewo genealogiczne obrosłe czcigodnym mchem, mało ziemi ornej na własność i talarów w sepetach, a więc i znaczenie polityczne o ileż mniejsze od wpływów arywistów, co porobili kariery dopiero za Wazów. Dotychczas jeden tylko Czartoryski wysunął się na szczyt - prymas Florian w XVII wieku. „Familia" wywodziła się ze wschodu, z czego nie należy jednak wysnuwać wniosków zbyt pochopnych, dotyczących charakteru plemiennego, wrodzo- nych instynktów i temu podobnych mętności. Czartoryscy zaszczytnie wkro- czyli do historii drogą poprzez Zachód, ten znad Sekwany i Loary. W roku 1693 niepozorny, przesadnie elegancki, garbaty i słabo się wysła- wiający książę Kazimierz zaślubił we Francji ekspatriowaną rodaczkę (z Korony), wygnankę polityczną raczej. Była nią - starsza o trzy lata od oblu- bieńca - Izabela Morsztynówna, córka Andrzeja, poety, podskarbiego i poli- tyka, którego Jan III wysiudał byfswego czasu z kraju za matactwa i spiski na neiit Francji. Wywieziona z Polski dzieckiem, wychowała się Izabela w Paryżu, nabrała połom w jego najwyższych sferach, nie tylko politycznych, bo t anysknrycłi także. To wiano okazało się bez porównania ważniejsze od części Morsztyno^skkh majątków. Młoda para powróciła zaraz do Rzeczypospoli- tej, energiczna, zdolna i ambitna pani zaprzęgła męża do roboty, wplątała w czynności polityczne, których niezbyt przyjemnym fragmentem była niewola rosyjska po upadku Gdańska w roku 1734. Księżna Izabela pożyczała posłowi francuskiemu pieniądze po zgonie Jana III, wytrwale popierała bowiem kan- dydaturę księcia Conti. Potem - w dobie konfliktu Augusta II z Piotrem Wielkim - Czartoryscy zbliżyli się do króla i Flemminga, lecz po zgonie Mocnego stanęli przy Leszczyńskim. O posunięciach tych decydowała dłoń niewieścia. Nadeszły czasy, które upoważniły Władysława Konopczyriskiego do napi- sania książki pod tytułem: Gdy nami rządziły kobiety. Wpływ ich w XVIII wieku był bardzo duży, aczkolwiek nie zawsze zbawienny. Moda ówczesna sprawiła, że w rozważaniach niniejszych będzie się wspominało o tak licznym gronie Izabel, iż właściwie należałoby je numerować, jak monarchinie. Szu- kając jednak przyczyn hegemonii niewieściej, natkniemy się na opinię Fryde- ryka Wielkiego, który trafił w pobliże sedna, orzekając: „W Polsce rozum popadł w zależność od niewiast, one intrygują i rozstrzygają o wszystkim, podczas gdy ich mężowie się upijają." Typowa pars pro toto! Wódka, piwo i miody sycone grały rolę znaczną, lecz nie jedyną. Bodaj jeszcze zgubniej działały „względy i urzędy", sejmiki, sejmy, trybunały, sesje, zjazdy i reasumpcje takowych, cały ten bezsensowny, 152 fałszu pełen młyn polityczny, którego turkot rujnował, znieprawial mózgi panów mężów, synów, ojców i braci, powołanych do tokowania de publicis. Nie było dla nich innej drogi, jak tylko przez sarmackie rojsty. Należało ze śmiertelną powagą traktować to, co zasługiwało jedynie na kopnięcie, udawać bez przerwy, że się cyniczny pozór bierze za prawdę objawioną. Ludzie na ogól z trudem znoszą zakłamanie, lecz rozmaicie nań reagują. Jedni prosty- tuują się bez reszty, inni jakby przez odruch samoobrony zaczynają wierzyć w to, co jest oszustwem. Politycznie rzecz biorąc, trudno rozstrzygnąć, która z tych dwóch postaw jest zgubniejs/a. Prawo udziału w życiu politycznym przysługiwało wyłącznie mężczyznom, tylko oni mogli działać oficjalnie, sprawować funkcje. Siłą rzeczy kobiety były bardziej oszczędzone przez system. Zwłaszcza księżna Izabela z Morsztynów, która przyszła z zewnątrz, nawykła do widoku monarchii... jeśli nie z Bożej łaski, to na pewno z prawdziwego zdarzenia. Pomimo wszystkich swych nieprawości, zbrodni nawet, August II i główny jego pomocnik, Flemming, też nie byli z księżyca. Poznać to najlepiej po tym, że za ich rządów pojawiły się w pobliżu świecznika nazwisKa nowe w polityce (bo nie w historii). Wtedy awansować zaczęli Szembekowie, wtedy również zdecydowanie wypłynęli Czartoryscy. Dwór wiedział, że z magnaterią starą (to znaczy w danym wypadku: okrzepłą) do niczego się nie dojdzie. Sięgał wiec po świeże karty, dopomagał wspinaczce. Tego jednego wystarczyło, aby przeciwko „nowym" nazwiskom wystąpiła zwarta falanga „starych". Przodownictwo objął przemożny wtedy materialnie w Rzeczypospolitej ród Potockich, szczycący się aż czterokrotnym piastowa- niem buławy hetmanów koronnych, aktualnie zaś mający wśród siebie pry- masa Polski. Walki Familii Czartoryskich z Potockimi na długie dziesięciolecia stać się miały treścią dziejów wewnętrznych państwa, wpływać także bardzo poważnie na politykę zagraniczną w tym sensie, że strony różniły się orien- tacjami. Raz tylko obie koterie zjednoczyły się, a to wtedy, gdy solidarnie wraz z całą niemal szlachtą poparty do korony Leszczyńskiego. Potem drogi ich miały rozejść się znowu. Trzeba jednak wspomnieć, że już wówczas -to znaczy podczas elekcji 1733 roku - wśród kandydatów na króla wymieniano Alek- sandra Augusta Czartoryskiego, młodszego z synów księżnej Izabeli. Kuzyni Jagiellonów szybko szli w górę. Przegrana Leszczyńskiego decydująco wpłynęła na orientację Familii. Stronnictwo Czartoryskich będzie od tej pory - nie bez chwilowych odchyleń co prawda - wyznawać i głosić program współpracy z Rosją. Jest zupełnie jasne, że Potoccy opowiedzieli się po drugiej stronie. Liczyli na Francję, której 153 rząd dążył w tym czasie do podsycania anarchii w Rzeczypospolitej, aby uzdrowiona nie poparła czasem któregoś ze swych sąsiadów. Miała ich, jak wiadomo, czterech: Rosję, cesarstwo, Turcję i Prusy. To ostatnio wymienione państwo cieszyło się sympatią partii Potockich, zwącej się szumnie „republi- kancką" lub „patriotyczną". Oba te terminy oznaczały podówczas po prostu opozycję w stosunku do dworu. Pogodzony z Augustem III książę Kazimierz Czartoryski w roku 1736 osiedlił się na stałe w Warszawie. Rzutka jego małżonka natychmiast powołała do życia instytucję, doskonale znaną i w wielu odmianach rozpowszechnioną we Francji, lecz zupełnie dotychczas obcą Rzeczypospolitej, tak zwany salon - nk literacki wprawdzie, lecz za to jak najbardziej polityczny. W domu Czar- toryskich stale spotykali się i wymieniali poglądy ludzie choć trochę przejęci, a i „republikanów" zarażeni duchem czasu, to znaczy gra- ta reformie. Sztab główny stronnictwa założony został w samej r i już to jedno oznaczało zdecydowaną poprawę w stosunku do czasów, v których o wszystkim decydowały rozmaite prowincjonalne rezydencje. Z Warszawy sflą rzeczy ogarniało się okiem całe państwo, z Nieświeża, Łańcuta czy Biakgostokn tylko poszczególne państewka magnackie. Czartoryscy nawet we względzie rodzinnym nie byli w Warszawie zbytnio osamotnieni. Godność koronnego marszałka nadwornego — a wkrótce i wiel- kiego - piastował wtedy mąż, od którego stolica nasza otrzymała wiele dobra, między innymi Komisję Brukową, odziedziczyła zaś po nim ulicę Marszałko- wską. Franciszek Bieliński, politycznie związany z Familią, był siostrzeńcem księżnej Izabeli. Wydała go na świat Ludwika Maria z Morsztynów, małżonka Kazimierza Ludwika Bielińskiego, również marszałka, i także dobrze nasiąk- niętego wpływami francuskimi. Jesteśmy w Rzeczypospolitej, to znaczy w kraju, w którym wszelkiego rodzaju związki rodzinne znaczyły bardzo wiele, na marginesie zaś niejako zauważyć wolno, że Jan III ani się spodziewał, jaki kapitał szykuje ojczyźnie, wypędzając z niej nad Sekwanę Andrzeja Morsztyna. Historia chadza niekiedy ścieżkami aż do śmieszności zawiłymi. Kiedy powstawał w Warszawie pierwszy w naszych dziejach salon politycz- ny, młodsze pokolenie Familii już się nie zaliczało do młodzieży. Książę Michał Fryderyk - w przyszłości kanclerz wielki litewski - obchodził czter- dziestolecie urodzin, Aleksander August - wojewoda ruski i kawaler maltański - musiał jeszcze poczekać na tę uroczystość dwanaście miesięcy. Obaj bracia zdolnościami i charakterami uzupełniali się wzajemnie. Porwali stronnictwo do wielkich lotów, czego może nie zdołaliby osiągnąć, gdyby rozporządzali 154 tylko znajomością Europy, a więc krytycznym stosunkiem do dogmatów kra- jowych, koneksjami, świetnym wychowaniem, odebranym pod okiem macie- rzy (Izabeli I) oraz Flemminga, no i... dotychczasowymi zasobami materia- lnymi rodu, nie mogącymi się nawet równać z fortuną Potockich czy Radzi- wiłłów. Nie zapominajmy ani na chwilę, że jesteśmy w Rzeczypospolitej, gdzie szlachcic na zagrodzie miał się równać wojewodzie i tak dalej... a Ożenek z siostrzenicą Flemminga niewiele przyniósł księciu Michałowi, Eleonora Waldstein otrzymała wiano stosunkowo skromne. Za to August Czartoryski zdobył najlepszą twierdzę, jaka w ogóle istniała. Maria Zofia z Sieniawskich była piękna, wykształcona, zdolna, pozbawiona pasji politycz- nych, bajecznie bogata po ojcu, hetmanie, i dodatkowo wyposażona po pier- wszym mężu, Stanisławie Denhoffie. Ubiegali się o nią nosiciele najświetniej- szych w kraju i za granicą nazwisk, między nimi infant portugalski także. Książę August długo szturmował, był z natury opanowany i wytrwały. Zaim- . ponował imponującej wdowie pojedynkiem o nią właśnie. Pozwolił Karolowi Tarle dwa razy do siebie strzelić, sam nie odpaliwszy ani razu, po czym skłonił się grzecznie i zapytał: czym jeszcze mogę waszmości panu służyć? Ale nawet . po tym wyczynie'musiał jeszcze przez trzy lata uprawiać trudne konkury. ,_ Ożenił się 11 lipca 1731 roku i od tej pory mógł finansować poczynania Familii. Niepodobna wyliczyć wszystkich jej dóbr, wystarczy wspomnieć, że sa- mych wielkich rezydencji miała cztery: Brzeżany, Sieniawę, Puławy, które ożywiały się szczególnie latem, i Wilanów, przeznaczony na pobyty zimowe. AC Książę August nadal uchodził za kandydata do korony, lecz czas płynął, król August III Otyły żył uporczywie, więc oczy stronników Familii zaczynały się obracać na urodzonego w roku 1734 Adama Kazimierza, w przyszłości „ge- nerała", czyli generalnego starostę ziem podolskich. Jego siostra, Elżbieta, stale zwana Izabelą (II), później marszalkowa Lubomirska, pani na Łańcucie, dorastając zaczynała się z wzajemnością podkochiwać w pewnym młodym i skromnym kuzynie, o którym ostatni rozdział tej książki opowie nieco obsze- ' ' . . »cz rniej" la- Europa przeżywała tymczasem wspomniane już przełomowe chwile: Au- stria straciła Śląsk, Prusy rosły w potęgę, Francja kompromitowała się poraż- kami i wyzbyła Kanady, w Rosji „młody dwór" czekał na zejście carycy Elżbiety i podkopywał jej działania. Rzeczpospolita wikłała się w zażartych ' walkach partyjnych, a na scenie - jak przed chwilą była mowa - pojawiły się już wnuki żyjącej ciągle (do roku 1758) Izabeli I z Morsztynów. Przed książęcym potomstwem cała Europa stała otworem, lecz niezmiernie ważne i nowe, a 169 155 raczej wznowione po stuleciu martwoty było to, że i w kraju coraz to przy- bywało młodych Europejczyków. Doroczne popisy czy też sejmiki szkolne z dawna należały u nas do normy, nawet do banału. Teraz jednak zaczęły się w tej dziedzinie dziać „procedery" ziiste od wieku w Polsce niesłychane. Władysław Konopczyński tak pisze o pewnej warszawskiej uroczystości pedagogicznej, odprawionej jesienią 1757 roku: Liczne grono magnatów, tych wielkich statystów, co przez swe kłótnie obrócili państwo w karczmę zajezdną dla wojsk walczących w wojnie siedmioletniej, zasiadło na widowni Kollegium Nobilium, w otoczeniu szlachty, księży i wszelakiej publiczności, szkoda, że w nieobecności króla, który po polsku nie umiał. Słuchali wszyscy dziwnych, śmiałych zdań, jakie ichmość kawalerowie, synowie rwaczow sejmowych, warchołów, obcych jurgieltników, rokoszan, wygła- szali o nirdołarh Rzpltej i o sposobach ich uleczenia. Msudiirnawkowie przemawiali w sposób zgoła niecodzienny - jasno, pro- ito, do rzeczy, bez żargonowej łaciny. Żaden nie naśladował oratorów sejmi- kowych, nie hołdował konwencji, wiernie sportretowanej przez Słowackie- go: Tam na ganku pan Pasek z powagą papużą I z wielkim stał papierem - ba! to mówca śliczny. Przygotował dla króla wiersz makaroniczny. Młodzieniaszkowie, mówili, bo w ich szkole nie wolno było odczytywać przemówień". Wystąpiło ich wtedy kilku, rozprawiających o potrzebie posłu- szeństwa prawu, o aukcji wojska, o handlu, miastach i monarsze, o zbrodniczej praktyce rwania sejmów oraz... „o grubym i nieludzkim poddaństwie" chło- pów, których należy oswobodzić „i przystojną wszystkich wszędzie darować wolnością". Tego rodzaju wystąpienia uczniowskie nie były wówczas zjawiskiem jed- norazowym, zaliczały się bowiem do systemu wychowawczego zreformowanej szkoły. Cytujemy dalej słowa Władysława Konopczyńskiego, znakomitego uczone- go, który nie wstydził się wcale być również literatem: ...słuchała tych świeżych głosów zdumiona, zasępiona brać szlachecka, słuchali panowie, damy, familie... A z boku siedział szronem przyprószony, średniego wzrostu i tuszy, niepokaźny, czarno ubrany zakonnik w piusce. Lekki uśmiech błąkał się po jego ustach. Ciemne oko zdawało się na przemian to błogosławić sejmikującej młodzi, to zasnuwało się mgłą zadumy... Czartoryscy pochodzili z Wielkiego Księstwa Litewskiego, Hieronim Franciszek Konarski (znany pod zakonnym imieniem Stanisława) z samego centrum Korony Polskiej, z Żarczyc Wielkich w powiecie jędrzejowskim. Oni byli kuzynami Jagiellonów, on się wywodził z takich panów, co nie mogli inaczej wyżywić licznej zazwyczaj progenitury, jak oddając ją do wojska - nawet do cudzoziemskiego - lub do klasztorów. Tym razem jednak szlachcic na zagrodzie okazał się naprawdę równy wojewodom. I kniaziowie, i ksiądz Stanisław wkroczyli do historii identyczną drogą: przez Zachód Europy. Urodzony w roku 1700 Konarski kształcił się w kolegium piotrkowskim wtedy, gdy w grodzie trybunalskim - podobnie zresztą jak w całej Rzeczy- pospolitej - dochodziło do krwawych bitew pomiędzy wychowankami wście- kle ze sobą konkurujących gruo wyznawców jednej i tej samej doktryny, gdy nuncjusze apostolscy zabraniali młodzieży szkolnej nosić broń, zastrzegając, że zakaz obowiązuje i podczas wakacji także, gdy dyscypulusowie warszawscy naszli orężnie poselstwo austriackie w stolicy. Do zakonu pijarów wstąpił mając lat piętnaście, śluby złożył w trzy lata później. Zostawszy nauczycielem pisywał wiersze łacińskie i wygłaszał mowy, które świadczyły, że autor ich przystosował się do sarmackiego otoczenia na inny wprawdzie sposób, lecz równie dobrze, jak rowieśny mu ksiądz Chmielowski, twórca Nowych Aten. We wczesnych elukubracjach ojca Stanisława nie było niczego, co by zdradzało przyszłego reformatora pedagogiki, wymowy, obyczaju, nad wyraz śmiałego myśliciela. W roku 1725 przełożeni wysłali go do Rzymu, do najlepszej uczelni zgromadzenia, zwanej Collegium Nazarenum. Młody mnich był zdolnym człowiekiem, skoro po dwóch latach został w tym zakładzie nauczycielem poezji i retoryki. W roku 1729 znalazł się w. Paryżu. Powrócił do Polski dość wcześnie, by przeżyć w niej tragiczne chwile elekcji Stanisława Leszczyńskie- go. Przywiózł ze sobą bagaż intelektualny, którego wystarczyło na rzecz wielką. Wzbogacił się moralnie o decyzję działania, lecz wcale się w odległych krajach nie odmienił duchowo. Pozostał patriotą i człowiekiem naprawdę religijnym. Okazało się, że można z pożytkiem przyswajać krajowi nawet Woltera oraz innych bogoburczych filozofów, wcale się nie wyrzekając wiary w Boga ani wierności Kościołowi. Droga życiowa Stanisława Kotlarskiego nigdzie chyba nie wykroczyła poza odwieczne, Piastów pamiętające, lecz ostatnio fatalnie zaniedbane polskie tradycje umiaru i rozsądku w sprawach doktryny. Zaprzepaszczony, bo nie remontowany należycie, republikanizm naszej monarchii zachował jednak cechy cenne. Żądne prawo ani zwyczaj nie orzekały na przykład, że tylko władza może naprawiać to, co uległo zepsuciu. Praktyka 157 ustroju utrudniała działanie ludziom rozumnym, lecz nie wykluczała inicja- tywy obywatelskiej. Nasza własna historia dowiodła niezbicie, że nawet wśród zupełnie rozpaczliwych okoliczności ta właśnie inicjatywa może zdziałać zadziwiająco wiele. Za rządów Augusta III i Henryka Briihla Rzeczpospolita zaczęła się odmie- niać wewnętrznie. Władza państwowa miała w tym zasługę bardzo poważną: nie przeszkadzała robocie. Nie wtrącała się do tego, co przerastało jej możli- wości zarówno umysłowe, jak moralne. Podczas bezkrólewia i elekcji Konarski zwijał się, jak w ukropie. Pracował, pisał, razem z Ożarowskim jeździł nawet do Paryża zabiegać o pomoc (i sarmacką krewkością naraził się tam dość poważnie Francuzom). I on należał do tych, którym nieszczęście w postaci interwencji wojsk rosyjskich i zgwał- cenia elekcji wsadziło ostrogę w bok. Zrzekł się proponowanej mu infuły biskupiej, nieco później złożył godność prowincjała pijarów polskich. Poświę- ci się pracy nad reformą szkolnictwa, prowadzonego przez to zgromadzenie «*«•«•» Tego rodzaju powołanie poczuł już wtedy, gdy po bezowocnym pocełstwie Ożarowskiego powrócił z Francji do sponiewieranej, de facto okupowanej przez Rosjan ojczyzny. „On na własną rękę zabezpieczy przed rozkładem Rzpltą jutrzejszą" - tak streścił Władysław Konopczyński ów- czesne pomysły mnicha. Konarski przystąpił do pracy na rozkaz przełożonych. Sam stwierdzał, że część wyższej szlachty upominała się o naprawę szkolnictwa. Zakon teatynów już wcześniej zaczął pracować w tym kierunku, bez zbytniej śmiałości zresztą. Koniunktura, jawnie wyrażane zapotrzebowanie społeczne istniały, co nie umniejsza zasługi reformatora. Należy się rozstać z pewnym mitem, wygo- dnym wprawdzie, lecz wprost uniemożliwiającym myślenie kategoriami his- torii. Istnienie koniunktury o niczym jeszcze nie rozstrzyga, żądania zgłaszane przez najszersze nawet masy mogą być zaspokojone naprawdę lub na niby. Odpowiedź - słowem - na wyzwanie dziejowe może być dobra albo zła. W roku 1740 założone zostało w Warszawie Collegium Nobilium, czyli szlacheckie, a w gruncie rzeczy - arystokratyczne. Stanisław Konarski to wybitny myśliciel, praktyk zaś genialny. Jakiekol- wiek doktrynerstwo było mu całkiem obce. Reforma objęta wszystkie szkoły pijarskie, lecz główny wysiłek skoncentrowany został na tej uczelni, w której kształcili się synowie prawdziwych włodarzy Polski i Litwy. W Collegium Nobilium bogaci panicze mieli na usługi lokai, rozmaite wytworności i mnogie wygody, przepis stanowczo zabraniał nauczycielom przyjmowania jakichkol- wiek podarunków od wychowanków czy ich rodziców. Młodzi arystokraci 158 mieli pozostać sobą, ludźmi ze szczytów społecznych, lecz zmienić obyczaje i poglądy. Jeden z punktów regulaminu kolegium pozwala zrozumieć, w jaki sposób otarty po dobrych uczelniach zachodnich reformator oceniał społeczność, którą postanowił naprawić. Gdyby mógł, wzniósłby szczelną ścianę pomiędzy swymi uczniami a światem ich rodzicieli. „Niesława, hańba, sromota, upadek na wszystkim całego narodu" - oto własne słowa Konarskiego, jego diagnoza. Za przybywającym do kolegium chłopcem zamykała się więc na klucz brama gmachu szkolnego (ufundowanego w roku 1743 przy ulicy Miodowej, wykoń- czonego w dziesięć lat później). Nawet na wakacje wypuszczano niechętnie, ideałem pedagogicznym byłaby zupełna izolacja na siedmioletni okres trwania nauki. W tym czasie psychika ucznia winna była wydalić pierwiastki, jakimi nasiąkła w dzieciństwie, i nabyć zbawiennej odporności na promieniowanie sarmackich zdrojów, przez które człowiek dojrzały brnąć u nas w dalszym ciągu musiał. Inny przepis skazywał na banicję wszelkie w ogóle „kozaczyzny, tatarsz- czyzny, turecczyzny, hajdamaczyzny", pozostawiał strój polski, lecz starannie zeń wypruwał i wykurzał nazbyt orientalne ozdoby i naloty. Nie taka znów błaha sprawa, jeśli się wspomni, że już przed półwieczem Piotr Wielki włas- nym swym okiem carskim doglądał strzyżenia bród tudzież przykrawania szub, od tego nawet zaczął. Szkolenie europejskie musiało polegać także i na tępieniu nawyków odgradzających od Europy. Przyuczani do rozsądku i opanowanego zachowania się uczniowie mieli poznawać rozmaite gałęzie wiedzy ówczesnej, wśród nich i historię ojczystą, co stanowiło nowość na kontynencie. Znajomość dziejów innych niż starożytne i kościelne uważano bowiem powszechnie za rzecz potrzebną tylko niektórym ludziom, dla młodzieży zaś śliską, podejrzaną, Konarski zalecił swym wycho- wankom do czytania coś stu dwudziestu historiografów swoich i obcych, nie pominął nawet Woltera. Do tematów lekcyjnych zaliczył te właśnie palące kwestie, które młodzież roztrząsała później publicznie, zdumiewając i gorsząc zaśniedziałych słuchaczy. Wychowawca spodziewał się słusznie, że tą drogą wprowadzi z czasem owe zagadnienia na sejmy i sejmiki, do polityki czynnej. Śmiało rezonujące gołowąsy to byli przecież przyszli kandydaci na posłów, działaczy, dostojników. Jeden ze szkolnych tematów Konarskiego kazał zastanawiać się nad potrzebą założenia instytucji, powołanej do stałego opiekowania się oświatą, do kierowania nią. Był to najwcześniejszy pomysł pierwszego na świecie 159 ministerstwa oświaty, które we wcale już niedalekiej przyszłości miało powstać w Rzeczypospolitej. Cel działalności pedagogicznej Stanisława Konarskiego był określony wyraźnie i ściśle praktycznie. Chodziło o wykształcenie światłych, moralnie przyzwoitych, duchem obywatelskim przejętych ludzi. Nie wszyscy wycho- wankowie wielkiego zakonnika osiągnęli ten ideał, niektórzy zachowali się później haniebnie. Inni za to zdobyli w historii dobre imię. Początek został dany, szkolnictwo krajowe ruszyło z martwego punktu, działając zresztą po myśli odwiecznej maksymy Jana Zamoyskiego, że takimi będą Rzeczypospo- lite, jakie ich młodzieży chowanie. W warszawskim Collegium Nobilium kształcili się nie tylko synowie pol- skich i litewskich magnatów oraz karmazynów. Przybywali również na ulicę Miodową młodzi Niemcy rosyjscy i rodowici Rosjanie. Po tragicznie długiej przerwie Rzeczpospolita zaczynała odzyskiwać swą dawną rolę rozdawczyni, ueijjuelki europejskich wartości kulturalnych. Szkół pisarskich było w Polsce ogółem dwadzieścia. Zreformowano je wszystkie, najgruntowoiej zaś świeżo powstałą, dwudziestą pierwszą - Col- legium - w której nigdy nie było więcej niż osiemdziesięciu pięciu uczniów. Zastrzyk nowoczesności poważny, lecz na pewno niewystarczający dla ule- czenia z bezwładu olbrzymiego cielska Rzeczypospolitej. Dzieło Stanisława Konarskiego całkowicie odpowiadało jednak treści, jaką zawiera pojęcie ini- cjatywy. Istniejący od XVII stulecia zakon pijarów miał niemiłosiernego konkurenta w starszym o jedno stulecie zgromadzeniu jezuitów, którzy dążyli do mono- polu szkolnego tak zajadle, że mimo swych ślubów .ślepego posłuszeństwa potrafili nie zwracać uwagi na orzeczenia papieskie. To oni udaremnili bru- talnie pożyteczne próby teatynów. Teraz, kiedy współzawodnik złamał ruty- nę, sięgnął po te same efektowne nowości, którymi już od dawna posiłkowały się jak najszerzej katolickie uczelnie Zachodu, Societas lesu ruszyła w pościg, i to tak skuteczny, że zakłady jej zaczęły rychłe dorównywać pijarskim, nawet przyćmiewać je. Zręczności, rzutkości i tego, co się dziś zowie operatywnoś- cią, nikt nie mógł odmówić spadkobiercom Ignacego Loyoli. W roku 1740 wśród jakże licznej rzeszy zatrudnionych w ich szkołach nauczycieli jeden tylko władał językiem francuskim. W rok później te same szkoły zaroiły się od duchownych i świeckich pedagogów sprowadzonych wprost z Paryża, cztery główne kolegia - warszawskie, wileńskie, poznańskie i lwowskie - przetwo- rzone zostały błyskawicznie na... nobilia. Młodzi jezuici zaczęli od tej pory systematycznie jeździć na studia zagraniczne. A znaleźli się wśród nich tacy 160 luminarze niedalekiej już przyszłości, jak Franciszek Bohomolec z Witebsz- czyzny rodem, pisarz, publicysta, bardzo zasłużony wydawca, i Marcin Poczobutt-Odlanicki z Grodzieńskiego, rektor Akademii Wileńskiej, założy- ciel obserwatorium, sławny astronom, badacz poruszeń Merkurego. Jednakże to Stanisław Konarski zrobił początek, pierwszy „ośmielił się być mądrym". Na innym, lecz blisko spokrewnionym ze szkolnictwem, polu dotrzymali mu krcku tylko dwaj bracia Załuscy. W lutym 1741 roku - kiedy Collegium Nobilium było już faktem dokonanym - biskup płocki, Andrzej Stanisław, pisał do przebywającego w Luneville Józefa Andrzeja, także księdza: „Biblio- teki Żólkiewskiej około siedem tysięcy ksiąg bardzo pięknych, wiele foliantów z drukami króla francuskiego i manuskryptów przybyło teraz..." wzbogacając osobistą bibliotekę autora listu, obliczoną przezeń swojsko na „półtorasta wozów". Wkrótce lotaryński emigrant przestał - po ośmiu latach - boczyć się na króla Augusta III i powrócił do kraju drogą morską. Wraz z nim przypłynęły zakupione za granicą tomy, szczelnie wypełniające osiemdziesiąt osiem skrzyń. Wszystko to pomieściło się w zakupionym przed kilku laty Pałacu Daniłłowiczowskim. Taki był początek wyjątkowo tragicznych losów Biblioteki Załusiach, insty- tucji zaprojektowanej wbrew pozorom bardzo rozumnie, to znaczy stanowczo na wyrost. Jak podaje Piotr Bańkowski, w chwili otwarcia „liczyła ta-pierwsza w Polsce biblioteka publiczna" więcej niż sto osiemdziesiąt tysięcy druków, dziesięć tysięcy rękopisów (wśród nich takie skarby, jak niemal wszystkie utwory Wacława Potockiego, Historia Polski Wawrzyńca Rudawskiego, śred- niowieczne kroniki łacińskie, autografy Kochanowskiego), mnóstwo map, atlasów, sztychów. Istniały także działy muzealne, gabinet fizyczny, obserwa- torium. Obaj bracia nabrali zamiłowań bibliofilskich w Lidzbarku Warmińskim, gdzie wzrastali pod okiem stryja, Andrzeja Chryzostoma Załuskiego, biskupa warmińskiego i kanclerza koronnego zarazem, człowieka z otwartą głową, tęgiego zbieracza ksiąg. Wykształcenia, poloru nabyli tamże oczywiście, gdzie Konarski, Czartoryscy, Poczobutt, Bohomolec i tylu innych. Na Zachodzie. Ich warszawska biblioteka - rozsławiona od razu po Europie - w żaden sposób nie mogła się użalać na zbytni natłok czytelników, aczkolwiek i ci nieliczni często musieli kraść książki, skoro przyszło uprosić Benedykta XIV o bullę, obciążającą złodziei klątwą. Nie powiodły się próby wzbogacenia Biblioteki o rezydującą w jej gmachu akademię czy też towarzystwo naukowe. Nie można było tak od ręki mieć nad Wisłą tego samego, co stanowiło chleb powszedni 6 - Rzeczpospolita... 3 161 nad Sekwaną i Tybrem. Zanadto zostaliśmy w tyle: Andrzejowi Stanisławowi Załuskiemu, mianowanemu biskupem krakowskim, nie powiodły się próby zreformowania tamtejszego uniwersytetu, ugrzęzłego w tępym konserwatyz- mie, przeżartego śniedzią. Biblioteka była instytucją na wyrost i dopiero czas - płynący, jak się spodziewano, ku lepszemu - miał stworzyć możliwości spo- żytkowania jej w pełni. Księgozbiór Załuskich, w całości wywieziony w roku 1795 do Petersburga, stał się podstawą tamtejszej Biblioteki Cesarskiej. Odzyskany częściowo po roku 1921, spłonął w 1944. Biskup Stanisław Andrzej zmarł w roku 1758, a zapobiegliwa rodzina w ostatniej chwili dokonała czynu znamiennego dla kolorytu epoki. Wymogła na konającym zmianę testamentu, który pierwotnie obdarzał Bibliotekę bardzo hojnie, między innymi podwarszawskimi dobrami Falenty i Okęcie. Pozba- wiony tego wsparcia Józef Andrzej borykał się dalej samotnie, nie zaniedbując też innej umiłowanej dziedziny, mianowicie wydawnictw. Przy jego zachęcie i pomocy wyszły drukiem rozmaite dzieła, na przykład już wspomniane Volu- mina legum, tłoczona w Amsterdamie pięciotomowa Historia Polski kawalera de Solignac, lipski Słownik francusko-niemiecko-polski, Codex diplomaticus Regni Poloniae Macieja Dogiela, Zbiór dziejopisów polskich Bohomolca albo Zebranie rytmów wierszopisów żyjących naszego wieku. Pierwszy tom tego wydawnictwa poświęcony został w całości utworom Elżbiety z Kowalskich Drużbackiej. „Muza Sarmacka" wprowadziła do literatury nasze damy, się- gające w kraju po rząd dusz. Pisała zaś w sposób świadczący o dokonanym wyborze: ona też chciała budzić „ociężałe snem Polaków głowy". Dźwigający się z bezwładu kulturalnego, bardzo rozległy kraj stał się od razu wcale chłonnym rynkiem. Bogaci panicze z kolegiów rozjeżdżali eleganc- kimi karetami, mówili po francusku i po niemiecku (w tych zakładach nawet służba musiała znać języki obce) oraz poprawną polszczyzną, podczas popisów szkolnych prezentowano rozmaite zdumiewające nowości z dziedziny fizyki i astronomii (zwłaszcza ojcowie jezuici kładli nacisk na te przemawiające do wyobraźni demonstracje). Tu i ówdzie, zresztą wcale głośno, rozlegały się krzyki zacofańców, że ginie oto mordowana przez farmazonów równość sar- macka; potrzeba, a w ślad za nią moda, okazała się silniejsza, snobizm tym razem wyszedł krajowi na dobre. Dla francuskich metrów i guwernerów otworzyło się u nas szerokie pole do pracy, dla cudzoziemców znacznie poważniejszego autoramentu także. Najwybitniejszym z nich był Sas, Wawrzyniec Mitzler de Kolof, człowiek wszechstronny: lekarz, wydawca, redaktor, przybyły do Warszawy w roku 162 1743. Ten rwał włosy z giowy, narzekał na niechęć Sarmatów do kupowania książek, miał w tym względzie na pewno wiele racji, ale pomimo wszystko jakoś tam puszczał w świat takie pisma, jak „Warschauer Bibliothek", „Acta Litteraria", „Nowe Wiadomości Ekonomiczne i Uczone", „Patriotę'Polskie- go". W tym samym czasie jezuici wydawali przejętą od pijarów informacyjną gazetę „Kurier Polski", którą w roku 1761 przemianowali na „Kurier War- szawski". W „Kurierze Polskim" Konarski wraz z Załuskim ogłosili z wia- domym już, zadziwiająco dużym skutkiem przedpłatę na Yolumina legum. Pora wspomnieć o jeszcze jednym listku z wieńca sławy Filozofa Dobro- czynnego. Ledwie przybywszy do Lotaryngii, Leszczyński otworzył w Lune- ville szkolę kadetów czy też rycerską, w której kształcić się miała równa liczba Lotaryńczyków i młodych ludzi z Rzeczypospolitej, po dwudziestu czterech z każdego z tych krajów. Zakład powstał l maja 1737 roku - Konarski wyprze- dzony więc został o pełne trzy lata - i od razu zasłyszano o nim nad Wisłą i Niemnem. Nawet średnia szlachta marzyła o wysłaniu doń swych latorośli, uczelnia mieściła się i działała tam, gdzie pojawiali się Monteskiusz i Wolter, lecz ani jeden z jej wychowanków nie zasłużył się odnowie ojczyzny, niektórzy za to powróciwszy do domu - mówiąc biegle po francusku i znając zachodnie obyczaje - grawitowali ku politycznej starzyźnie. Widocznie nic nie mogło zastąpić gleby krajowej, sam tylko posiew należało przywozić z zewnątrz. Importowano wtedy i taki, który spowodował gwałtowną reakcję ze strony kleru i szlachty, wspartych mocno przez bulle papieskie. W r. 1738 założono u nas, przeniesioną wkrótce do Drezna, pierwszą lożę masońską. W kilka lat później tajny nurt powraca, powstają loże w Wiśniowcu, w Dukli, we Lwowie, a w roku 1744 Warszawa ma już swoich „Trzech Braci", działających w porozumieniu z gdańskimi „Trzema Gwiazdami", „Trzema Mieczami" i „Trzema Koronami" z Drezna. Masoneria ówczesna oficjalnie - jeśli w ogóle można użyć tego słowa w odniesieniu do stowarzyszenia poniekąd zakonspirowanego - głosiła humani- taryzm, braterstwo, deizm... Czy i co istniało ponadto, w całkowitym już ukryciu? Same powiązania międzypaństwowe zdają się wskazywać na przeni- kanie wpływów nie tylko moralistycznej i filozoficznej natury. Czy rzeczy- wiście lęgły się wśród masonów pomysły zagłady Rzeczypospolitej wojująco katolickiej? Tezę tę wysuwało i nadal wysuwa wielu znanych pisarzy. Bliski chyba prawdy jest Jean Fabre, który powiada, że w tym czasie loże mogły być istotnie wrogie państwu ortodoksyjnemu, zacofanemu przeraźliwie i grzęzną- :emu w anarchii. (Nie wstydźmy się prawdy! Polska i Litwa znajdowały się w 163 9 takim stanie, że nie tylko masoni, lecz sami święci apostołowie uknuliby przeciwko nam spisek.) Filozofowie, racjonaliści Zachodu przeważnie ze wstrętem spoglądali w naszą stronę, chętnie przenosząc pełen uznania wzrok na Rosję, której wladza i górne sfery umiały przynajmniej dbać o pozory. Karczma sarmacka mogła zachwycać tylko beznadziejnych doktrynerów. Jean Fabre przypomina, że w roku 1760 człowiek z otoczenia Leszczyńskiego, członek jego „Akademii", La Condamine, opracował dla króla Prus, Fryde- ryka Wielkiego, projekt pacyfikacji lub rozbioru Rzeczypospolitej, w której wszystko „jest tak absurdalne, iż nie może dłużej trwać". Proponowane dzieło „przyniesie zaszczyt ludzkości, a dla Majestatu Pruskiego stanie się tytułem do sławy". Lepiej zawczasu dokonać operacji zalecanej przez sam rozum niż czekać na „ponurą rewolucję", która prędzej czy później musi nastąpić. Łatwiej, pomimo pozorów, było przełamywać opory szlacheckie, zakładać nowoczesne kolegia i biblioteki, reformować politykę krajową nawet niż odzyskać bezpowrotnie straconą świetną opinię z XVI wieku, sławę kraju praworządności i swobody. Położenie przedstawiało się tym gorzej, że racjo- naliści wcale beztrosko zaliczali Renesans, dobę naszego szczytu, do „goty- ckiego" barbarzyństwa. W ich oczach znaczyło tylko to, co było nowe i przemawiało językiem Oświecenia. Wspomniane wywody pana La Condamine pouczają, jaki związek zachodzić potrafi pomiędzy złą sławą a czynną polityką. Ta pierwsza usprawiedliwia po prostu najbardziej nawet niesprawiedliwe zamierzenia i dokonania drugiej, niekiedy zachęca do nich. Czyżby naprawdę warto było fundować tajne loże wolnomularskie tylko po to, aby układać w nich projekty, o których mówiło się i pisało jawnie? Takie czy inne plany rozbioru snuły się po gabinetach europejskich od czasów Augusta II, który sam tworzył i propagował owe zamysły. Wcale, ale to wcale nie odżegnywał się od nich i Stanisław Leszczyński, zabiegając o koronę polską. Tymczasem wewnątrz granic sponiewieranego i zdaniem wielu już skaza- nego na zagładę państwa zaczął się ożywczy ruch. A działo się to w warunkach charakterystycznych dla całych niemal dziejów związku polsko-litewskiego - drogi władzy i społeczeństwa rozeszły się w sposób oczywisty. Można bardzo długo spierać się o to, kto miał słuszność za czasów Jagiełły, Zygmunta Augusta i Wazów. Nie ulega żadnej wątpliwości, że August III, Henryk von Briłhl oraz ich kamaryla niczego nie zrobili dla odnowy, będącej dziełem inicjatywy obywatelskiej. Niepodobna wprost wyrazić, dostatecznie wysławić zasług „przełomu umysłowego", jaki się u nas dokonał w stuleciu XVIII. Władysław Smoleński, 164 autor fundamentalnego dzieła o tym zjawisku, nazwał je Przetomem umysto- wym w Polsce... Niezbyt to słuszne! Stanisław Konarski był rdzennym Pola- kiem, pochodził z dzisiejszego województwa kieleckiego. Wprowadził do swych kolegiów wykłady historii ojczystej. W niedługi czas później logicznie idące w jego ślady szkoły Komisji Edukacyjnej zaczęły nauczać w Wielkim Księstwie dziejów rodzimych, to znaczy historii nie Polski, lecz Litwy. Rzeczpospolita nie utraciła charakteru federacji, reforma musiała więc przy- nieść pożytek wszystkim zamieszkującym ją narodowościom. Odzywały się nieśmiałe wciąż jeszcze glosy, przemawiające na rzecz chłopa i tolerancji. Wschodnią połać państwa zamieszkiwał lud litewski i ruski, ten ostatni pra- wosławny lub unicki. Wyzwolenie z niewoli pańszczyźnianej siłą rzeczy pcha- łoby go. w kierunku samouświadomienia narodowego, na Ukrainie zaś wzma- gałoby takowe, już od dawna istniejące. Późniejsi przyjaciele tego ludu (taki na przykład Konstanty Kalinowski, wspólny bohater narodów białoruskiego, litewskiego i polskiego, szlachcic polski) to w prostej linii potomstwo duchowe reformatorów z XVIII wieku. Rzeczpospolita królewska była oryginalnym i cennym tworem dziejowym. Kto pracował dla niej, ten działał na rzecz całej jej specyfiki. W połowie XVIII stulecia po raz drugi wystartowaliśmy do czynnego udziału w historii Europy i jej kultury, w którym to twierdzeniu nie ma przenośni. Z dokonanej wtedy wewnętrznej, obywatelskiej metamorfozy wywodzą się późniejsze reformy polityczne, wśród których zdarzały się i nowatorstwa w skali światowej, i pęd ku społecznym, nowa literatura i nauka. Nasi osiemnastowieczni odnowiciele zaczerpnęli tchu na Zachodzie, ich prace krajowe stopniowo uleczały z paraliżu wszystkie dziedziny życia społecznego, były dla nich łaską, lekiem zbawiennym. Błogosławione wysilenia jedną tylko rzecz musiały narazić na kryzys wręcz śmiertelny, mianowicie samo państwo - ten akurat twór ludzki, który powołany jest do tworzenia ram instytucji, zapewniających społeczności rozwój, o ile się da, harmonijny. Nasze własne doświadczenie dziejowe miało dowieść, że naród może żyć, dodatnio się przetwarzać nawet wtedy, gdy pozbawiony jest własnego państwa. Może, owszem, lecz w sposób przymusowo kaleki. Traci po prostu prawo wyboru naturalnego form życia odpowiadających jego potrzebom. Musi mieścić się w takich, które odpowiadają interesom zaborcy czy protektora. Trudno oczeki- wać normalnego rozwoju organizmu wtłoczonego chociażby nawet w wazon z porcelany. We wspomniany sposób hoduje się tylko pokraki. Andrzej Frycz Modrzewski nie wątpił, że główne zadanie państwa nie polega na podbijaniu ziem sąsiedzkich, lecz na tworzeniu „ładu". - Ład, 165 harmonijny rozwój społeczności... pojęcia te można uznać za to samu znaczące w praktyce. Należy rozstać się z jeszcze jednym optymistycznym mitem i uznać w pokorze, iż zdarzają się w życiu państw sytuacje beznadziejne. (Kto tej tezie przeczy, ten niech się pofatyguje powiedzieć, co miały począć rozmaite miasta i miasteczka, podbijane przez Rzym, i jaki ratunek istniał dla Chorezmu, najechanego przez Mongołów Czings-chana.) Niepodobieństwem było ograniczyć się do reformowania szkolnictwa i do zakładania bibliotek, stronić natomiast od prób naprawienia ustroju. W kole- giach uczyło się młodzież odróżniać prawdę od fałszu, czynnie występować po jej stronie. Tego rodzaju pedagogika musiała prowadzić do skutków zupełnie logicznych. Moralnie odrodzeni ludzie nie mogli się godzić na istnienie liberum veto, na korupcję i deprawację całego życia publicznego, na bezsilność i hańbę wjczyzny, bo żaden przyzwoity człowiek nie może się zgodzić na mieszkanie w domu publicznym. Do tego potrzebny jest trening moralny natury specjal- nej. Powróćmy do osoby i działalności Stanisława Konarskiego. W roku 1741 opublikował on dzieło De emendandis eloguentiae vitiis (O poprawie wad wymowy}, w którym zwalczał oratorskie maniery szlachty, zalecał przemawiać prosto i do rzeczy. Tego rodzaju nowatorstwo przynosiło Rzeczypospolitej tylko korzyść, leżało w zakresie jej rzeczywistych, a nie teoretycznych upraw- nień. Przez wiele lat pracował również Konarski nad książką O skutecznym rad sposobie albo O utrzymywaniu ordynaryjnych sejmów. Cztery jej tomy, z których każdy kolejny śmielszy był od poprzedniego, ukazały się drukiem w latach 1760—1763, dotyczyły zaś sprawy podlegającej kurateli czynników zewnętrznych, zagranicznych. Stanisław Konarski przypuścił w tej książce generalny, nie przebierający w środkach atak na liberum v eto, zażądał jego zniesienia, banicji, anatemy nań. Pokazał publiczności nobliwych ojców ojczyzny, zrywaczy, którzy wziąwszy pieniądze za zniszczenie sesji, w ostatniej chwili zawracają z drogi do izby sejmowej, by zapytać dukatodawcy: a jakiż podam powód protestacji mojej? Wysunął ponadto program zmiany ustroju w duchu, który wyraźnie wskazuje na wzory angielskie. Na czele państwa - istnej republiki królewskiej - monar- cha-symbol. Władza prawodawcza, właściwy punkt ciężkości, w parlamencie, rozstrzygającym większością głosów, władza wykonawcza w ręku nieustającej Rady Rezydentów, czyli czegoś, co uznać by można za pierwowzór gabinetu ministrów. Czy wolno zarzucać Konarskiemu, że napisawszy rzecz o wadach wymowy 166 nie powstrzymał się od udzielenia „rad skutecznych"? A przecież na tym właśnie polega istota oskarżeń, rzucanych na naszych reformatorów z XVIII stulecia. Oskarżeń, których autorzy dość słabo się liczą z naturą ludzką, podlegającą prawu bezwarunkowego odruchu szukania swobody. Rzeczywistość historyczna przedstawiała się tak: Rzeczypospolitej przysłu- giwało niezaprzeczalne prawo poświęcania się pożytecznej czynności popra- wiania wad wymowy, państwo znajdowało się pod protektoratem Rosji, ustrój pod gwarancją jej, Prus i Austrii. O utrzymaniu lub zniesieniu liberum veto ostatecznie rozstrzygać miano nie w Warszawie, lecz w Sankt-Petersburgu. „Poznali podłość naszą" napisano w Polsce już za Augusta II o cudzoziem- cach. Upłynęły trzy dziesiątki lat, dzięki znakomitej pracy Konarskiego poznaliśmy wcale gruntownie podłość własną, a skutki tego odkrycia miały się okazać dwojakie - zbawienne i zgubne. „Nie ma dla nas, ludzi, rzeczy ni spraw prostych" - głosi słusznie Teodor Parnicki. Ostatni tom świetnej książki Konarskiego ukazał się w roku 1763, zawierał zaś diagnozy zupełnie zgodne z tym, co czytała szlachta w rozrzucanym po kraju manifeście Czartoryskich. Drogi zakonnika i książąt spotkały się, zeszły w jedno. Familia od dawna nosiła się z programem reformy, lecz taiła go. Teraz postanowiła działać zdecydowanie. Już od dziesięciu lat Czartoryscy zerwali z dworem, z Henrykiem von Bruhlem, z jego zięciem, marszałkiem nadwornym Jerzym Mniszchem, z całą otaczającą Augusta Otyłego kamarylą, dbającą wyłącznie o siebie i własne interesy. Po rozmaitych, zawiłych wielce kombinacjach i wahaniach dokonali też ostatecznego wyboru orientacji w polityce zagranicznej - postanowili żeglować z rosyjskim wiatrem. Wykazali dość trzeźwości, by liczyć przede wszystkim na „młody dwór" i wcześnie nawiązać z nim stosunki bliskie (które w nieoczekiwany sposób zabarwił i mocno skomplikował ton intymny). Zgon carowej Elżbiety, zamach stanu i sprzątnięcie Piotra III, wstąpienie na tron Katarzyny II były wydarzeniami wzmacniającymi znaczenie Familii w Rze- czypospolitej. Ongi Czartoryscy sami skłonili trybunał piotrkowski do uznania Bruhla za prawowitego potomka „pana na Brylewie", teraz - to znaczy u sehyłku 1762 roku - zaatakowali go w sejmie nie przebierając w środkach, kwestionując szlachectwo jego syna. W marcu 1763 roku Familia zwróciła się do Rosji z prośbą o pomoc wojskową dla mającej się zawiązać bezterminowej konfederacji generalnej. Książęta stworzyli plan rozprawienia się z przeciw- nikami (na Litwie zaliczał się do nich przede wszystkim Karol Radziwiłł Panie Kochanku) i przeprowadzenia reform wewnątrz rosyjskiego protektoratu, 167 pod rosyjskim parasolem - jeśli użyć wolno terminologii naszego stulecia. Pomysł był logiczny, może nawet... zanadto logiczny. Uporządkowanie i wzmocnienie rozległej a związanej z Rosją Rzeczypospolitej wolno było uważać za czynność zgodną z interesami Petersburga. Polityka nie przypomina jednak arytmetyki, w której to dziedzinie można wszystkich przekonać, że dane zadanie da się rozwiązać tylko w określony sposób. Poglądów Czartory- skich nie podzielał Nikita Panin, który właśnie objął w Rosji kierownictwo spraw zagranicznych. Wytłumaczył on Katarzynie, iż z działaniem w Rzeczy- pospolitej należy poczekać do czasu śmierci jej króla. Czartoryscy nabrali rozpędu, lecz oto okazało się, ze zamiast do zwycięstwa może on zaprowadzić w przepaść. Rosja zdjęła z porządku dziennego projekt zamachu stanu, nie wyrzekła się za to Kurlandii, wciąż jeszcze będącej teo- retycznym lennem Rzeczypospolitej. Wojska carskie brutalnie wyrzuciły stamtąd królewicza polskiego, Karola, wprowadziły do Mitawy Ernesta Johanna Birona, dawnego faworyta carycy Anny Iwanowny, ułaskawionego niedawno i odwołanego z zesłania. Ten fakt oraz zadawniona nienawiść szlachty do protektorów, których wojska tyle razy już gospodarzyły w kraju, obciążyły teraz strasznie hipotekę książąt, odpowiedzialnych za ponowne zaproszenie tychże wojsk. Korpus generała Soltykowa j\iż wkroczył na Litwę... W tych warunkach nie mogło być mowy o pokonaniu przeciwników krajowych, „republikantów". Zaniosło się na upokarzające pertraktacje z nimi, którym patronowałby przybyły jesienią do Warszawy ambasador rosyj- ski, stary cynik i mocno wykształcony filozof, znakomity znawca spraw pol- skich i litewskich, Herman Karol Kayserling, Niemiec z Kurlandii. Tego rodzaju rozjemstwo przypominało Sejm Niemy. System, wynikły z układu sił, będącego następstwem wielkiej wojny północnej - bitwy pod Połtawą, jeśli operować skrótami - system ten trwał. W tej mierze nic się nie zmieniło. Z rozpaczliwego położenia uratował Czartoryskich król August III. 5 paź- dziernika 1763 r. zmarł nareszcie, mimo woli spełniając warunek, postawiony przez Katarzynę z namowy Panina. Kayserling przyjechał jednak do Warszawy z jeszcze jednym poleceniem swej pani, dotyczącym przyszłości tronu polskiego. W XVIII stuleciu można Sylo nań wstąpić nie inaczej niż ,,z Bożej i jeszcze czyjejś łaski". KRÓL Z NARODEM, czyli GORĄCZKA REFORMATORSKA Encore jatlait-il des hommes comme Poniatowski pour que puisżtnt nattre et grandir des hommes comme Kościuszko, Jcan Fabre, Siamuas-August Poniatowski et f Europę des lumikrea, 1952. I Po zgonie Augusta Otyłego powinna była nastać w Rzeczypospolitej era Czartoryskich. Powinna była nastać, lecz nie nastała, którą to okoliczność trzeba ?aliczyć do bardzo ciężkich nieszczęść. Izabela (I) z Morsztynów wydała ua świat nie tylko dwóch wodzów Familii, nieraz już wspomnianych książąt, Fryderyka Michała i Aleksandra Augusta. Trzecie i piąte z jej dzieci poświęciły się stanowi duchownemu: Teodor Kazimierz doszedł w nim do godności biskupa poznańskiego, Ludwika Elżbieta została przełożoną wizytek warszawskich. Czwartym dzieckiem była dumna, energiczna i zdolna księż- niczka Konstancja. Rodzice rozporządzali już ręką córki, gdy obaj jej świeccy bracia byli jeszcze młodzieńcami, rosnący w potęgę ród potrzebował więc pomocnika w postaci męża dojrzałego, biegłego w polityce i nietuzinkowego jako charakter. Epuzer znalazł się, niedawno właśnie przywędrował z szerokiego świata, odwożąc Augustowi II jego własny dyplom elekcyjny. Był nim czterdziestoletni już przeszło, od dziesięciu wiosen rozwiedziony, Stanisław Poniatowski herbu Ciołek. Rozejrzawszy się pilnie po dziejach Polski i Litwy, uznać wypadnie jego karierę za nie mającą sobie lównych, jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną. O dziadku, Janie, tyle tylko wiadomo najtęższym genealogom, że istniał. Papa, Franciszek, nie był pewnie podstarościm, jak utrzymywali potwarcy, lecz łowczym podlaskim, później samym nawet cześnikiem wyszogrodzkim. Ma- cierz to całkiem zwykła Helena z Kiewiarowskich. Stanisław piastował kolejno rozmaite rangi: generała szwedzkiego, genera- la-lejtnanta wojsk litewskich, podstolego i podskarbiego Wielkiego Księstwa, wojewody mazowieckiego, regimentarza armii koronnej, starosty wojnickiego i lubelskiego. Został w końcu kasztelanem krakowskim, czyli najwyższym ze 169 świeckich dostojników Rzeczypospolitej. Kiedy jego i Konstancji z Czartory- skich potomstwo odwiedzało Zachód Europy, znajdowało wszędzie drzwi najlepszych salonów otwarte na oścież, szło drogą przetartą przez sławę rodziciela, napotykało jego znajomych, druhów. Sam Ludwik XV, popisując się zresztą swą niezrównaną pamięcią, potrafił zapytać prezentowanego mu młodzieńca z Polski: pan jest którym co do starszeństwa synem generała Poniatowskiego? Stolice europejskie nie zapomniały człowieka, co był przy- jacielem słynnego króla Szwedów, dwukrotnie ocalił mu życie, co przechy- trzył dyplomację carską i skłonił Turcję do wypowiedzenia Piotrowi tfojny, żył dobrze z Wolterem, dostarczał mu materiałów do jego Historii Karola XII i sam pisywał. Do świetnej kariery mogło łatwo w ogóle nie dojść, bo pewnej nocy listo- padowej znalazła się ona na łasce i niełasce pijanych do zbydlęcenia pospoli- taków litewskich. Stanisław Poniatowski uczestniczył w bitwie pod Olkieni- kami po stronie Sapiehów, dostał się do niewoli. Zasiekano wtedy szablami księcia Michała, dygnitarza Wielkiego Księstwa, mordowano starostów, machnięto ręką na młodzika, najemnego oficerka, imć cześnikowicza, mar- nego koroniarza. Zupełnie jak w Żem ś'cię Fredry: „Kto by się tam i łakomił na waszmości nędzne życie?" W dwadzieścia lat po batalii olkienickiej szczęśliwiec ożenił się z Konstancją Czartoryską, został członkiem sztabu głównego Familii (szefem jej egzekuty- wy, powiedziałby ktoś biegły w dzisiejszej terminologii politycznej). „Michał obmyślał, August finansował, Stanisław wykonywał", mawiano wtedy. Był zdolny, odważny, bardzo stanowczy, lecz zarazem niezwykle gładki i grzecz- ny. Umiał gadać i żyć z ludźmi z tak różnych środowisk, jak Paryż, Wysoka Porta i saska Rzeczpospolita. Wyprawiał się na Zachód już i po zmianie kursu, to znaczy pogodzony z Augustem II, wsparty jego łaską. Podczas jednej z tych wędrówek zawadził o Lotaryngię, odwiedził Stanisława Leszczyńskiego, któ- rego uznawał ongi za króla, akceptował ze wszystkich sił, później odstąpił. Dwaj mocno doświadczeni, rozumni, starsi, lecz wciąż kipiący ambicjami politycznymi panowie pogawędzili sobie spokojnie, przechadzając się po pięknym parku w Lune"ville... Wątpić wolno, czy wiele równie kuszących obrazków zaofiarować może historia myślicielskiej beletrystyce. Żaden z dwóch dostojnych rozmówców nie mógł wtedy przewidzieć, że los chowa jeszcze w zanadrzu największą z niespodzianek. Jeśli wierzyć legendzie, uparcie powtarzanej przez pamiętnikarzy, ale prze- kreślanej przez historyków, wcześnie połapał się jakiś nie znany z nazwiska mag, który wędrując w styczniu 1732 roku do słynnego z mądrości rabina, 170 znalazł się, gościnnie przyjęty, w należącym do Poniatowskich Wołczynie na Polesiu. Akurat tego dnia Konstancja - pani rygorystycznie bogobojna - wydała na świat piąte ze swych dzieci. - Pozdrawiam cię, królu Polaków... - z mocą wykrzyknąć miał ów czarno- księżnik ujrzawszy noworodka, któremu na chrzcie nadano imiona Stanisława Antoniego. W trzydzieści lat później ambasador rosyjski Herman Karol Kayserling przyjechał do Warszawy wioząc polecenie wypromowania na tron polski tego właśnie Stanisława Antoniego, ozdobionego już urzędem stolnika litewskiego. Dyplomata tym chętniej i uparciej dążył do wzmiankowanego celu, że sam tego pragnął. Poznał dobrze młodego człowieka podczas swej poprzedniej bytności w Rzeczypospolitej, narzucił mu się poniekąd na preceptora, na nauczyciela logiki, spotykał się z nim później w Wiedniu, chwilowo odsunięty na bok, rozgoryczony i pragnący się odkuć. Mieć pupila na tronie, to niezłe wido- ki... Drugim dopiero, a więc drugorzędnym kandydatem był książę Adam Kazi- mierz Czartoryski, syn Aleksandra Augusta, też uważanego przez wielu za pretendenta do korony, lecz spóźnionego już niestety w sposób niemal abso- lutny, bo dobiegającego siedemdziesiątki. Król August Otyły żył stanowczo za długo. Podczas jego panowania Familia zdobyła bardzo mocną pozycję mate- rialną i polityczną, ale na pole elekcyjne przyszła rozszczepiona wewnętrznie na dwa klany: Czartoryskich i Poniatowskich. Z woli carycy Katarzyny koronę zdobył ten drugi, to znaczy ten, co stał dotychczas na cudzych nogach, zrobił karierę właściwie jako klient Czartoryskich. W porównaniu z nimi Ponia- towscy byli hołyszami, „magnatami" nie inaczej niż w bardzo grubym cudzy- słowie lub po prostu w teorii. Kayserling mawiał, że wewnątrz rozległej, nierządnej Rzeczypospolitej istnieje mała, bardzo rządna „republika Czartoryskich". Wędrowiec, który napotkał gdzieś w Polsce albo na Litwie przyzwoicie zagospodarowaną wio- skę, mógł już nie pytać o właściciela, wiedział z góry, że należy ona do Augusta Czartoryskiego.Taka przynajmniej była wówczas opinia ogółu. A oto diagno- za, którą postawił sam Stanisław Antoni Poniatowski, przyjrzawszy się z bliska sesji trybunału wileńskiego w roku 1755: Od dwóch wieków trwające współzawodnictwo Sapiehów i Radziwiłłów, świeża zawiść tych ostatnich przeciw Czartoryskim i ogromna przewaga bogactw i wpływów dworskich tych trzech rodów nad wszystkimi innymi w Litwie, wyrodzito powoli między miejscową szlachtą rodzaj dziedzicznej niejako zależności [podkr. - P. J. l od jednego z tych wielkich domów, do 171 Lego stopnia, ze więKsza część, wyobrażając sobie, iż istnieć bez nich nie może, koniec Końców poczytywała za cnotę wierność dla swoich patronów... Pan stolnik litewski oglądał wtedy w Wilnie widoki całkiem normalne: tysiące „jazdy uzbrojonej od stóp do głów", tłumy strojnej szlachty. Świadom byl przy tym, że wyposażenie bojowe klienta magnackiego nie ogranicza się do szabli o ciężkiej gardzie, gwintowanej strzelby, jednej pary pistoletów za pasem i drugiej w cholewach butów. Każdy z pałających wiernością wobec pana ichmościów miał pod kolorowym kontuszem skórzany kubrak, pikowany jedwabiem, takąż podszewkę czapki oraz rękawic. Od podobnie wyglądają- cych typów roiło się nie tylko Wielkie Księstwo, lecz i Korona, gdzie te same zjawiska występowały jednak w postaci nieco osłabionej. Pierwszym na Litwie był wtedy Karol Radziwiłł Panie Kochanku, śmier- telny wróg Familii, książę europejski o manierach syberyjskiego kupca „pier- wszej gildii", lecz bez jego rzeczowości i sprytu. On, każdy z Sapiehów, Potockich, Czartoryskich czy Lubomirskich miał na byle zawołanie tysiące szabel i takąż ilość gardeł. Poniatowskiemu służyło - w sensie najściślej pacyfistycznym - kilku ojcowych jeszcze, poczciwych famulusów. Rodziciele - kasztelan Stanisław i księżniczka Konstancja - w dobie elekcji już nie żyli. „Kochani, lecz nie kochający wujowie" odstrychnęli się od siostrzeńca, który sprzątnął im berło sprzed nosa, zaczęli działać na jego niekorzyść. „Nie chciałeś, durniu, korony, gdy mogłeś ją mieć - syczał stary książę August do syna, chwyciwszy go za odzienie na piersi - zobaczysz, jak mu z nią będzie do twarzy. Teraz już za późno." Wskutek nieoczekiwanych powikłań personalnych kilkadziesiąt lat trwająca przygotowawcza praca Familii okazała się właściwie niewypałem. Człowiek, który miał i z całej duszy pragnął urzeczywistnić program reformatorski, pozbawiony został punktu oparcia. Poniatowski sam powiedział później sta- remu Augustowi, że los się omylił: powinien był bowiem uczynić księcia królem, stolnika zaś jego ministrem. Piszącemu te słowa wydaje się pewne, że nikt wtedy nie nadawał się bardziej na przewodnika Obojga Narodów niż Stanisław Antoni Poniatowski. Wynie- sienie go na tron było postępkiem sprzecznym z samą istotą, więc i z logiką ustroju Rzeczypospolitej. W dobie saskiej ostatecznie podzieliła się ona na prawie suwerenne państewka magnackie, zachowujące formalną tylko, nie zobowiązującą do posłuchu jedność w granicach królestwa. Uzdrawianie powinno więc było doprowadzić do powtórzenia tego, co w zamierzchłej przeszłości osiągnęli Piastowie, później - w stosunku do Litwy - Jagiellono- wie. W miarę możliwości i rozsądku, oczywiście. Władysław Jagiełło mógł 172 zamknąć Andrzeja Garbatego na długie lata w turmie Chęcińskiej, w XVIII stuleciu nikogo nie było stać na czynność tak pożyteczną, jak publiczne powieszenie księcia Panie Kochanku. Trzeba było oględniejszymi sposobami podcinać korzenie potęg wielkopańskich, zwalczać typowe dla ustroju feu- dalnego zjawisko mediatyzacji, które polega na tym, że zwykli poddani tylko pośrednio, więc teoretycznie zalezą od monarchy, bezpośrednio zaś i naprawdę podlegają regionalnym gwiazdom. W Clermont-Ferrand jedna z ulic staromiejskich nosi nazwę „Wielkich Dni Owernii". Tryumfalne miano nie upamiętnia żadnego zwycięstwa nad wrogiem zewnętrznym, lecz ten czas, w którym tytułowany tak sąd królewski przybył do miasta i ku radości ludu zaczął robić jaki taki porządek z miejscowymi, owerniackimi feudałami. Rzeczpospolita stała wobec zadarf, które w rozmaitych odmianach znane były i innym krajom Europy. Pożytecznej roboty najskuteczniej mógłby się jednak podjąć tylko taki polityk, co sam reprezentował siłę, przewyższającą każdą z magnackich, branych z osobna, zdolną do stawienia czoła nawet ich koalicji. Zasoby rządnej i wcale nie tak małej republiki Czartoryskich, połączone z tym, co w Rzeczypospolitej mieli jeszcze królowie, stworzyłyby może dostateczny punkt oparcia. Majątek Augusta Czartoryskiego szacowano na sto milionów złotych. Poniatowski był hołyszem, skrzętnie przeliczającym ojcowe dukaty, dane mu na podróż za granicę. Majętnościami i urzędami państwowymi musiał opłacać rozjątrzonych wielmożnych, by zgodzili się tolerować na tronie parwe- niusza. Ukorzoną została wyborem tym duma znaczniejszych panów w Polszcze, nie cierpiących na tronie niższego, jak mniemali, od siebie - pisze Julian Ursyn Niemcewicz. - Przedniejsi byli: książę Radziwiłł, wojewoda wileński, Branicki, hetman wielki koronny, Potocki, wojewoda kijowski, Ogiriski, wielu trzymających ich stronę, wielu przywiązanych jeszcze do domu saskie- go. Czartoryski, kuzyn Jagiellonów, Olgierdowicz po mieczu, budziłby tylko zawiść, lecz nie sprowokowałby wstrząsu alergicznego. O nim by nie śpiewa- no: „Nadzwyczajneż to dzieje Boskiej Opatrzności! Syn królem, ojciec w krześle, a dziad podstarości." Nie zapominajmy jednak, że wymieniony przed chwilą wojewoda kijowski, Franciszek Salezy Potocki, bolejąc nad nierównym ożenkiem syna, kazał utopić synową, Gertrudę z Komorowskich. Michał Kazimierz Ogiński i Jan Klemens Branicki herbu Gryf zabiegali o koronę dla siebie. Nie pomogło, nie ułagodziło pasji, że ten ostatni był szwagrem króla, miał za żonę Izabelę (III) z Poniatowskich, zwaną później stale „panią kra- kowską". 173 Do głębi dotknięty awansem siostrzeńca stary wojewoda ruski, August Czartoryski, oświadczył: „Ile możności trzeba królowi pokazać, że się bez niego można i należy obchodzić." Tak oto jeden z wodzów stronnictwa reform wyprzedził niejako pomysły późniejszego targowiczanina, Szczęsnego Potoc- kiego, który dążył do zniesienia godności monarszej i do zastąpienia jej przez coś w rodzaju prezydentury, powierzanej kolejno królewiętom wojewódz- kim. Bezstronność każe stwierdzić, że dokładnie tak samo zachowałaby się w podobnych okolicznościach arystokracja każdego z krajów europejskich (z wyjątkiem rosyjskiej, przyzwyczajonej do uległości wręcz niewolniczej, lecz za to traktującej carobójstwo jak rzecz raczej powszednią). W takiej Francji na przykład najlepiej urodzeni, nawet książęta krwi, odnosili się do swych dzie- dzicznych przecież panów, potomków Hugona Kapeta, w sposób daleki nieraz od zwykłej przyzwoitości. Czegóż nie wycierpiał nieszczęsny Ludwik XVI, którego głównym grzechem była przesadna łagodność! Z najbardziej błękit- nych kół wychodziły w świat ordynarne, chamskie - mówiąc szczerze - wier- szyki, wyszydzające pewien fizyczny mankament, który przez kilka lat nie pozwalał królowi na dopełnienie małżeństwa z Marią Antoniną. Cóżby się dziać zaczęło w Wersalu, gdyby panem jego został raptem seigneur mizernej rangi, dziedzic jakiegoś tamtejszego Wołczyna... albo w Wiedniu, gdzie takich herbowych, jak nasz stolnik, lokaje nie wpuszczali do właściwych apartamen- tów cesarza. Rozważania powyższe usiłowały naszkicować część zaledwie trudności, z jakimi się zetknął Stanisław Antoni Poniatowski. Pora teraz porozmawiać o innych przeszkodach, to znaczy o rzeczach przerastających siły kogokolwiek w Polsce lub na Litwie, nawet siły obu razem wziętych. Dostarczy to okazji do przypomnienia dziejów kariery niezwykłej... tylko z punktu widzenia pojęć obowiązujących w Rzeczypospolitej i na zachód od jej granic. Gdyby niejaki Aleksy Razumowski (a właściwie Razum, Ukrainiec, syn Kozaka) był nieco mniej dobroduszny i leniwy, zostałby może carem zamiast Piotra III. Wychowaniem Stanisława Antoniego kierowała matKa, pani - jak się już mówiło - mądra, energiczna i pobożna (nie do tego jednak stopnia, by zapomnieć o konieczności spoliczkowania syna, Kazimierza, który stchórzył podczas pojedynku). Kasztelanowa Konstancja zastosowała wobec benia- minka zabieg, stanowiący jeden z kanonów pedagogicznych w Collegium Nobilium Konarskiego: Rzeczywista i powszechna ułomność wychowania narodowego w Polsce, zarówno pod wzglę- dem naukowym, jako też i moralnym, sprawiała, iż matka strzegła mnie od obcowania ze 174 wszystkimi, których przykład, według niej, mógł mi zaszkodzić; to przyniosło tyleż zła z jednej, co dobra z drugiej strony. Szukając ludzi doskonałych, nie mówiłem już prawie z nikim, a wielka ilość tych, którym się zdawało, że nimi pogardzam, była powodem smutnego przywileju, że w pięt- nastym już roku miałem nieprzyjaciół... Rzec można, nigdy nie dano mi być dzieckiem; a miało to ten skutek, jak gdyby z roku wyrzucono kwiecień. Wkrótce przyszło Stanisławowi skąpać się w sarmackich zdrojach, asysto- wać przy burzliwych sesjach trybunałów, nawet rwać sejm, działając z ramie- nia Czartoryskich. Nigdy jednak przyszły król nie stał się Sarmatą, nigdy szerząca się w Europie „philosophia recentiorum", religia niemal Oświecenia, nie zdobyła bardziej przekonanego wyznawcy. Poniatowski naprawdę wierzył, że płynące z tej filozofii światło poznania i wiedzy samo przez się zdolne jest uleczyć schorzenia ludzkości. Nigdy nie uważał ideologii za parawan, lecz był niestety w tej mierze całkowicie osamotniony wśród kolegów, zajmujących rozmaite trony europejskie. I nie tylko wśród nich... Wiele dałoby się również powiedzieć na temat uczciwości poglądów samych proroków nowej wiary, sławnych filozofów, zawodowych zbawiaczy świata. Stanisław Antoni władał biegle łaciną, angielskim, francuskim, niemieckim, rosyjskim i włoskim językiem. Zwiedził Europę. Zakochał się w Holandii i w Anglii, tęsknił zawsze do Francji, gorzko żałował przez całe życie, że nie poznał Włoch. Nie miał serca dla Berlina. Lecz tam właśnie poznał człowieka, który świadomie, z zimną premedytacją, miał go wprowadzić na ścieżkę, przez zakamarki cudzoziemskich komnat sypialnych wiodącą do korony polskiej. Był to dyplomata angielski Karol Hanbry Williams, osobistość okrzyczana jako ,,ambasador przewrotności i rozpusty". Opinia, na którą sobie sir Wil- liams zarobił u współczesnych i potomnych, tym bardziej zastanawia, że w Anglii ówczesnej korupcja - więc i wszelkie inne wypływające z niej cnoty - stanowiła system polityczny. Mistrzem i protektorem Williamsa był osławiony premier Robert Walpole. Jean Fabre opowiada, jak to Poniatowski, czując się dość obco w dworskim świecie Paryża, poszukiwał „azylu" w ambasadzie angielskiej. Młody Polak twierdził, że jeśli chodzi o wartości ludzkie, z jednego Anglika można łatwo zrobić trzech Francuzów. Williams by? Anglikiem! Rzeczpospolitą znał i odnosił się do niej przychylnie. Wyrobił sobie dobre stosunki zarówno z Czartoryskimi, jak i z Poniatowskimi. On pierwszy poznał się na wartościach Stanisława Antoniego, zaczął go popychać w kierunku przeznaczeń najwyż- szych. Zdobył sobie przy tym jego już nie przyjaźń nawet, lecz chyba miłość. Pewnego wieczoru w domu Williamsa dyskusja na temat wolnej woli i 175 przeznaczenia przemieniła się w kłótnię. „Proszę pana, abyś' wyszedł, i oświadczam panu, że go nigdy w życiu nie chcę widzieć więcej" - rzucił zirytowany gospodarz i zatrzasnął za sobą drzwi swej sypialni. Co zaszło dalej, niech opowie Stanisław Antoni: Williams jest nie tylko ambasadorem, ale daleko więcej niż ambasadorem, jest moim dobro- czyńcą, bo był mi przewodnikiem, nauczycielem, opiekunem; rodzice powierzyli mnie jemu, kochał mnie tak długo i tak tkliwie [...] Drzwi szklane wychodziły na balkon, były na wpół otwarte. Wyszedłem; noc była cicha; popadłem w głęboką zadumę. Oparty o poręcz balkonu, uczułem nagle ogarniającą mnie rozpacz. Podniosłem nogę, aby się przedostać za poręcz, gdy nagle uczułem, jak mię ktoś silnie chwyta wpół i ciągnie wstecz. Był to Williams, który nadszedł w tej chwili [...] powiedziałem mu: „Zabij mnie lepiej, nizbyś miał mówić, że mnie więcej nie chcesz widzieć." Poniatowski przejawiał fatalną skłonność do zbyt poważnego traktowania niektórych swoich sentymentów. Wśród cyników, zaludniających górne sfery ówczesne, młody człowiek wyglądał jak biała wrona. Opisana scena odbyła się w Petersburgu. Williams został tam ambasadorem, Poniatowski pośpieszył za nim: „Rodzice chwycili się skwapliwie sposobności posłania mnie do kraju, którego znajomość od dawna zdawała się im dla mnie potrzebną." Było to latem 1755 roku. Wkrótce, podczas bankietu na dworze carowej Elżbiety, Williams zwrócił na Poniatowskiego uwagę wielkiej księżnej Zofii Augusty Fryderyki, wtedy już Katarzyny Aleksiejewny, z domu Anhalt-Zerbst. Szło ku wojnie siedmioletniej, sprzymierzona z Prusami Anglia znalazła się w obozie wrogim Rosji, Williams musiał-więc utrzymać styczność z „młodym dworem" i zdobywać tam wpływy. Konieczność tak nagliła, że ambasador gotów był posunąć się do ostateczności, przezwyciężyć swą niechęć do płci niewieściej i zostać amantem Katarzyny. Na jego szczęście był pod ręką młody Poniatowski, wierny przyjaciel, przysięgły angloman. Już w XVIII stuleciu zapisano bardzo podobną do prawdy pogłoskę, że pomysł awansowania go na króla narodził się podczas najwcześniejszych rozmów Williamsa z wielką księżną. Dalej poprowadziła sprawę ona, za pośrednika służył Lew Aleksandrowicz Naryszkin, na razie skromny dworzanin, wynagrodzony wkrótce urzędem wielkiego koniuszego. Katarzyna liczyła sobie wówczas dwadzieścia sześć lat i miała już syna, przyszłego cesarza Pawła I. Jego domniemany ojciec (bo pewności stuprocentowej mieć jednak nie można*', Sergiusz Sołtykow, Poza tą jedną, że małżonek Katarzyny, Piotr, był impotentem. 176 wyekspediowany został za granicę w charakterze dyplomaty. Stanowisko faworyta wakowało, młody Polak pasował dobrze z rozmaitych względów personalnych i politycznych. Wśród tych ostatnich liczyło się wtedy i to także, że Poniatowski, dziedziczny niejako adept Oświecenia europejskiego, bywa- lec paryskiego salonu sławnej madame Geoffrin i pupil tej starszej pani, nadawał romansowi pożądaną markę postępowości. Tego rodzaju związek mógł się podobać filozofom, a wielka księżna dopiero wkradła się w ich łaski, nie była jeszcze imperatorem. Osobnik upatrzony na wybrańca złego losu opierał się dość długo, całe trzy miesiące. Uległ w końcu, poszedł za Naryszkinem do apartamentów pani. „Zapomniałem wtedy, że jest na świecie Syberia" - wyznał szczerze. Aż dotychczas pamiętał o tym dokładnie, znał tajoną przed zwykłymi śmiertelni- kami historię dworu rosyjskiego, wiedział, że w Petersburgu można kark skręcić lub pod knut wystawić. Uległ na dobre. We wspomniany już nastrój samobójczy popadł nie tylko z żalu po utraconej, jak naiwnie mniemał, przy- jaźni Williamsa. Bał się, że rozzłoszczony ambasador pokrzyżuje mu romans. Odegrała rolę okoliczność ściśle osobista, lecz wcale nie błaha: Katarzyna była pierwszą kobietą w życiu Stanisława. Młody sensat zgłębiał bowiem poprzed- nio intelektualne jedynie uroki Paryża. Pomyli się, kto powie, że kraj nasz zyskał na tej powściągliwości wychowanka rygorystycznej macierzy, księż- niczki Konstancji Związek z Katarzyną nie był niestety dla Stanisława miłost- ką. Na domiar wszystkich naszych nieszczęść w jego sercu rozpaliła się miłość. Od chwili rozstania się kochanków do dnia koronacji upłynęło sześć lat, lecz on nie przestawał marzyć. Roiło mu się... wzbogacone o afekt powtórzenie historii Jadwigi i Jagiełły, mariaż dwóch rozległych krain i dwojga ludzi, przejętych żądzą uszczęśliwiania poddanych po myśli wzniosłych ideałów Oświecenia. Stolnik litewski śnił na jawie, bardzo trzeźwi ambasadorowie mocarstw europejskich spodziewali się, że Polak zacznie dysponować potęgą Rosji. Sułtan turecki nie chciał uznać królewskości nieżonatego człowieka, aż nazbyt niebezpiecznego kawalera do wzięcia. Padyszacha wprost przerażała wizja mariażu, o którym Stanisław marzył. Śmieszne to wszystko? Odpowiedź zależy od doboru punktu widzenia. Jako koncepcja polityczna - logiczne, mądre, może nawet wielkie. Przez trzydzieści dwie zimy Katarzyna II rządziła Rosją jako wdowa. Od Stanisława starsza była o trzy lata, od ostatniego ze swych kochanków o trzydzieści dziewięć (i bliski prawdy będzie szyderca, który tę właśnie oko- liczność uzna za szczególnie ważną, dopatrzy się w niej siły w danym wypadku 177 dziejotwórczej: temperament imperatorki znaczył więcej niż owe konce- pcje). Tyle było małżeństw czysto politycznych, lecz trudno wskazać projekt równie rozsądny i mający przed sobą tak rozległe perspektywy historyczne. Rozważmy: zupełnie nie mają racji ci, którzy twierdzą, że gra się toczyła o utrzymanie przez Rzeczpospolitą niepodległości. Tę państwo polsko-lite- wskie już straciło podczas wojny północnej na rzecz sprzymierzeńca, co dobitnie potwierdziła tak zwana elekcja Augusta III. Po śmierci tego króla chodziło już o to, czy utrzyma się w całości obszar rosyjskiego protektoratu na zachodzie, czy też nastąpi jakaś forma podziału, skurczenie się rejonu wpły- wów carskich i zmiana ich charakteru na gorszy od dotychczasowego. Prog- nostyki wyglądały zupełnie źle. Na północnej, północno-wschodniej i zachod- niej flance owego protektoratu, zwanego po dawnemu Rzecząpospolitą Obojga Narodów, coraz to bardziej ciążyły Prusy, powiększone świeżo o Śląsk, rosnące w potęgę materialną, oklaskiwane, opiewane, wielbione przez dyktatorów opinii publicznej, francuskich przeważnie filozofów, zawodo- wych zbawiaczy świata. W Petersburgu nastały takie czasy, że bez skrupułów, na kapryśne skinienie półprzytomnego Piotra III, oddano tymże Prusom wszystkie zdobycze oręża rosyjskiego, Królewiec, Kołobrzeg, zapomniano o dziesiątkach tysięcy mogił zwycięskich żołnierzy carskich. Na południu była okaleczona, pomniejszona Austria. Zasada równowagi politycznej zabra- niała jej trzymania rąk przy sobie. Z góry było do przewidzenia, że jeśli mocarstwowi kontrahenci powiększą swe domeny, to i ona coś postara się urwać z dotychczasowego protektoratu rosyjskiego. (Zauważyć, raczej przy- pomnieć, tu wypadnie, że Poniatowski dziedziczył po ojcu-kasztelanie podejrzliwość, niechęć, nawet nienawiść do Prus.) Rozważajmy dalej: droga , która zawiodła Poniatowskiego na tron, stanowi świadectwo, że Rosja i Rzeczpospolita już zaczynały, w pewnym sensie i stopniu, tworzyć jeden organizm polityczny. Wyznaczenie stolnika kandyda- tem na króla uznać wolno za zwykle rozciągnięcie na zachodni protektorat tej zasady, która od dziesięcioleci obowiązywała w cesarstwie. Faworyci panujący byli tam instytucją państwową o charakterze jak najbardziej poważnym. Zaczęło się to za Katarzyny I, którą w rzeczywistym rządzeniu wyręczał Mieriszykow, trwało w najlepsze za Anny i Elżbiety, nie zmieniło się i za Katarzyny II. Najwybitniejszy z jej przyjaciół, Grzegorz Potiomkin, nie zada- walał się już tymi korzyściami, które zaspokajały ambicje amantów mniejszego ducha i niższego lotu. Zapragnął pójść... w ślady Poniatowskiego. Dążył do korony dla siebie i przez siebie stworzonego „królestwa Dacji". 178 Nie należy się cofać przed stwierdzeniem przykrej prawdy: kochanek Elżbiety, Razumowski, zostaje jej morganatycznym małżonkiem i ma widoki na „prestol" carski, inni - za następczyni - trzęsą Imperium,wpływają na jego politykę,osiągają tytuly hrabiowskie, nawet książęce, jeszcze inny wstępuje na tron polski. Różne odmiany jednej i tej samej metody, obowiązującej w Rosji z przyległościami. Wymarzony przez Poniatowskiego mariaż sublimowałby tę metodę, wypro- wadziłby ją z zakamarków prywatnej alkowy babskiej na płaszczyznę zwyczaj- nej polityki matrymonialnej, od niepamiętnych czasów jawnie, oficjalnie i z dużym powodzeniem uprawianej przez wszystkie kulturalne dwory europej- skie. Dlaczego pomysły Stanisława Antoniego uznać mamy za śmieszne, nato- miast habsburską tradycję zaręczania dzieci za coś poważnego? Wcale się nie ośmieszyli autorzy projektu małżeństwa władców Polski i Litwy, które to narody poprzednio wymordowywały się z lubością. Ten mariaż odpowiadałby interesom obu stron. Prawdopodobnie zabezpie- czyłby przed podziałem terytorium Rzeczypospolitej, już podporządkowanej Rosji, zapoczątkowałby coś w rodzaju federacji, której punkt ciężkości znaj- dowałby się w Petersburgu, zewnętrzne zaś granice obejmowałyby Gdańsk, Międzyrzecz i Będzin, dotykałyby Oceanu Spokojnego. W jakże zmienionych warunkach dawały się znowu słyszeć echa głośnych ongi rozpraw szlachty polskiej, co skandowała: „by był Fiodor jak Jagiełło, dobrze by nam z nim było", argumentów Lwa Sapiehy i Stanisława Żółkiewskiego! Wykształcony, naprawdę przejęty duchem postępu, szczerze pragnący pomagać ludziom stolnik litewski, którego ojciec urodził się w Rykach pod Lublinem, na nowo odkrył zalety starego zaiste, wspólnego wynalazku Polski i Litwy: unii. Po upływie trzech dziesięcioleci, niczym człowiek tonący deski ratunkowej, u- chwycił się świeżego wariantu tej samej myśli; zaofiarował tron naprawionego gruntownie, lecz ginącego państwa wnukowi Katarzyny, wielkiemu księciu Konstantemu Pawlowiczowi. Pryncypia, horyzonty myślowe i - nie lękajmy się tego stwierdzenia! - moralność polityczna dwojga kochanków, Polaka i Niemki, okazały się naj- zupełniej różne. Katarzyna ani myślała sublimować swej konduity. Poniatowski chciał korony, ufał swej gwieździe, a może jeszcze bardziej koniunkturze politycznej, stworzonej przez romans z kobietą stanu już wol- nego, władczynią Rosji. Wielkie plany zawiodły, pozostały wszystkie stare obciążenia, pomnożone o kompromitujące wspomnienia przygód Stanisła- wa. W sierpniu 1756 roku Stanisław Antoni z żalem pożegnał Petersburg, 179 powrócił do siebie. Sfery dworskie zaraz obiegła pogłoska, że uciekł /e strachu przed konsekwencjami wiadomego związku. „Znajetkaszka, czjo miasojeła"- powiedziała przy świadkach caryca Elżbieta. W styczniu 1757 roku stolnik litewski powrócił nad Newę jako agent dyplomatyczny elektora saskiego (będącego jednocześnie królem polskim). Stało się to po myśli Katarzyny, wspieranej przez kanclerza Bestużewa, który wiedział od Williamsa o alko- wianej tajemnicy i poniekąd jej patronował. Młoda para zaraz wznowiła zażyłą przyjazd. Stanisław przyjeżdżał nocami do pałacu Katarzyny, wspinał się tymi samymi schodkami, którymi po raz pierwszy prowadził go Naryszkin. Stojący na posterunkach żołnierze głuchli i ślepli zupełnie. Nic nie widzieli ani nie słyszeli wtedy także, gdy wielka księżna wychodziła w towarzystwie Polaka, wsiadała do jego sanek i jechała do kawalerskiego mieszkania. Tak się to wszystko błogo układało aż do pewnej „białej nocy" lipcowej, kiedy to zdą- żający do Oranienbaumu pojazd Poniatowskiego napotkał po drodze ekwipaż wielkiego księcia, a towarzysząca temu ostatniemu pani Elżbieta Woroncow zadrwiła sobie z lekka. W kilka godzin później trzech kawalerzystów otoczyło nagle Stanisława, opuszczającego dom kochanki. Wzięty między konie, krzepko ujęty za kołnierz, pod gołymi szablami powędrował szczęśliv/y dotychczas amant przed oblicze męża-rogacza. Wykręcił się nie tylko od tortur czy śmierci, lecz od wszelkiej odpowiedzialności, przekonawszy Aleksandra Szuwałowa, szefa strasznej „kancelarii tajnej", że nie należy robić skandalu. Powrócił w ramiona Katarzyny - od tej pory za wiedzą i błogosławieństwem jej małżonka. Ale... Świadkiem, po części naocznym, tych perypetii był pewien młody Polak. Nazywał się Ksawery Branicki herbu Korczak, w przyszłości zostać miał hetmanem wielkim koronnym i jednym z przywódców targowicy. Przyznajmy: królewski majestat Stanisława nie mógł zbytnio imponować człowiekowi, który pamiętał, wiedział na pewno, że szeregowy „dragun Jeja Impierators- kowo Wieliczestwa" za kołnierz prowadził kiedyś Najjaśniejszego Pana na ukaranie, jak się spodziewano, może pod baty... Zachowanie się Piotra, który zakończył burzę paiistwowo-familijną w ten sposób, że wyciągnął Katarzynę z łóżka i ledwie okrytą szlafrokiem zaniósł na rękach do Stanisława, to brzydka groteska. Ksawery Branicki, jako świadek tego wszystkiego - sprawa wcale nie do śmiechu. Zostawszy królem, winien był Poniatowski struć Branickiego albo nasłać nań zbira z nożem w rękawie. Do takiej roboty nasz stolnik nie był zdolny. Inny młody Polak także bawił wtedy w Petersburgu i sięgał jeszcze wyżej niż Stanisław, zabiegał bowiem o kobiece fawory carowej Elżbiety. Franciszek 180 Rzewuski herbu Krzywda dobrze żyi później z królem, jako marszałek na- dworny koronny. Jego stryjeczny brat to Seweryn, «iy duch targowicy. W kręgu rodzinnym informacje miewają obieg ułatwiony. Osiągnąwszy koronę, stanął Poniatowski twarzą w twarz wobec śmiertelnie wrogiej koalicji niewiast o krwi błękitnej. Najgorzej dawała mu się we znaki jejmość z piekła rodem, Katarzyna z Potockich Kossakowska, kasztelanowa kamieniecka. Ta nie chciała się poniżyć do obowiązkowej w zasadzie prezen- tacji dworskiej. Nieprzyjaźnie zachowywać się zaczęła kuzynka i dawna pla- toniczna miłość, Izabela (II) z Czartoryskich Lubomirska, księżna marszał- kowa. Znacznie przykrzejsza od niej okazała się powinowata, Izabela (IV, bo Izabelą III była wspomniana już siostra króla, Branicka herbu Gryf) z Flem- mingów Czartoryska, małżonka Adama Kazimierza, matka sławnego Adama Jerzego, pani na Puławach. W chwili bardzo smutnej, bo w dobie pierwszego rozbioru, po kilkudziesięciu latach zajadłych walk, nastąpiło zbliżenie i pojed- nanie dwu wrogich dotychczas sobie domów magnackich, przypieczętowane ożenkiem: Izabela (V) Lubomirska, córka i wnuczka Czartoryskich, oddała rękę młodemu, dobrze się zapowiadającemu Ignacemu Potockiemu. Ślub odbył się w Warszawie 27 grudnia 1772 roku i dał Poniatowskiemu okazję do uwagi, że „w jednej chyba Polsce dziać się to może, żeby siostrzenicę króle- wską deklarowano, nie spytawszy się króla o to". Ciotką i opiekunką pana młodego była wspomniana przed chwilą kasztelanowa Kossakowska, osobis- tość nieprzejednana. Wielkie damy nienawidziły ,,solitera", parweniusza. Nie sposób tego przy- pisać ich cnocie, urażonej obyczajami króla, który utraciwszy Katarzynę miał później tuziny kochanek, zmieniał je często i bez przebredzania. Kiedy Izabela z Flemmingów Czartoryska powiła syna, małżonek dokonał głośnej i przyjaz- nej demonstracji. Kazał zanieść niemowlę w ukwieconej kolebce do aparta- mentów kniazia Mikołaja Repnina, ambasadora Rosji, brutala i despoty, ofi- cjalnero amanta księżnej pani. To nie urażona cnotliwość podniecała nienawiść. Mężowie błękitnych dam musieli całować dłoń człowieka, który zawędrował na tron poprzez łóżko innej baby. Tego żadna kobieta nie zniesie. Ich zdaniem zdegradowany kochanek udawał się znakomicie na zdetronizowanego króla. Nie udało się wysublimować romansu z carycą, nobilitować go sakramentem na zwyczajną politykę matrymonialną monarchów. Na dworze rosyjskim wszystko zostało po staremu, tradycyjne mechanizmy działały nadal. Poniatowski wciąż jeszcze roił, budował plany oparte na rozumie, dobrej woli i jednostronnej niestety miłości, gdy w Petersburgu jego miejsce zajął typ 181 pod względem fizycznym imponujący, Grzegorz Orłów, poprzednio bardzo waleczny, lecz skromny oficerek, obdarzony przez los aż czterema ambitnymi braćmi. Jeden z nich, najzdolniejszy z całej familii, Aleksy, latem 1762 roku oddal Katarzynie nie lada przysługę. Wyprawił w zaświaty jej małżonka, Piotra III. Otwartą trumnę wystawiono na widok publiczny, lecz warty gwar- dyjskie zmuszały hołdowników do szybkiego defilowania. Nie można było dokładnie się przyjrzeć częściowo przesłoniętej wstęgą twarzy imperatora; ci i owi zdążyli jednak zauważyć jej kolor niemal czarny. Składając raport na piśmie, Aleksy Orłów zakamuflował przebieg wypadków, zasłonił panią, całą winę przypisał sobie, kajał się w oczekiwaniu kary. Katarzyna schowała papier na samo dno skromnego puzdra, gdzie nikomu nie znany przeleżał do dnia jej zgonu. W tym czasie zginęło nagłą śmiercią aż dwóch cesarzy rosyjskich. Tym drugim był zapomniany niemal przez potomność IwanVI, zepchnięty z tronu przez Elżbietę w roku 1741, od tej pory więziony w warunkach okropnych, dziczejący w zamknięciu. Dozorcy mieli rozkazy wyraźne i wykonywali je ściśle. Kiedy zamachowcy wdarli się do turmy, znaleźli w niej świeżego trupa w kałuży krwi. Pozostaje tajemnicą, kto inspirował spisek, zakończony w sposób tak dla Katarzyny pomyślny. Szefem sprzysiężenia był skazany na śmierć Ukrainiec, porucznik Mirowicz. Może grał on tylko rolę żywego narzędzia, działającego w dobrej wierze? Pragnął wyswobodzić nieszczęsnego cara, wywodzącego się po kądzieli od Romanowów. W rzeczywistości dał strażnikom sygnał wykonania gotowego już wyroku. Elżbieta Piotrowna niechętnie podobno zabrała się do dzieła, to znaczy sięgnęła po władzę w sposób gwałtowny. Uchodziła za istotę bojaźliwą i miękką z natury. Czas poświęcała najchętniej swym przyjaciołom, których rekrutowała spomiędzy żołnierzy gwardyjskich i osób stanu duchownego. Krytycznej nocy jakoby to złożyła ślub, że jeśli zamach stanu się powiedzie, nikogo przez całe swe panowanie nie skaże na śmierć. Dotrzymała słowa i Rosja, mająca w świeżej pamięci straszliwe, krwią oblane rządy Anny Iwano- wny, odetchnęła z ulgą. Obalony Iwan VI poszedł na zawsze do ciemnicy, jego rodzice na dożywotnie zesłanie. Gdy w roku 1743 dwie damy ze sfer najwyż- szych, Anna Bestużew i Natalia Łopuchin, wdały się w knowania polityczne, darowano im życie. Zostały skazane na publiczne knutowanie, wydarcie języ- ków i na zsyłkę. Z izbą tortur oraz z wygnaniem zapoznał się także dr Jan Herman Lestocą, Francuz, który odegrał znaczną rolę przy wynoszeniu Elżbiety na tron. Przysłużył mu się tak pięknie uwolniony z twierdzy Aleksy Bestużew, szwagier dopiero co wspomnianej Anny. 182 Tego Bestużewa, będącego już kanclerzem cesarstwa, Poniatowski poznał osobiście i barwnie przedstawił w swoim pamiętniku. Człowiek bardzo utalentowany, właściwie samouk, wrodzonym instynktem łatał niedostatki wykształcenia. Lubił upijać się co wieczór, skłonny był do napadów szalonego gniewu, „śmiejąc się miał twarz szatana". Nie dodawały mu uroku cztery złamane zęby - jedyne, jakie posiadał - ani czerwone plamy, okrywające śniadą twarz. Zdolny był czasem do czynów szlachetnych, bo miał poczucie piękna we wszystkim, ale tak mu uf naturalnym zdawało usuwać wszelką na drodze zawadę, że nad wyborem środków nie zawaha) aę nigdy. Zresztą przykłady straszliwych rządów, pod jakimi wyrósł, zatwardziły jego duszę. Gotów często służyć w sposób najmniej przyzwoity tym, których nazywał swoimi przyjaciółmi, nie mógł pojąć, aby kto miał jakiekolwiek skrupuły. Zdaje się, że jeden z głównych błędów politycznych Poniatowskiego jako króla polegał na zbyt ciasnym pojmowaniu prawdy, zawartej w zakończeniu onatniego z przytoczonych przed chwilą, jego własnych zdań. Tymczasem zaś zjawisko braku skrupułów miało zakres nieprawdopodobnie szeroki. Wielu wpływowych w Rosji ludzi nie odczuwało ich nie tylko w stosunku do osób, lecz również w stosunku do państwowych interesów rosyjskich. Przesadnie rozmiłowany w logicznym myśleniu i bardzo biegły w tej sztuce Stanisław we wszelkich swych rachubach politycznych uwzględniał te interesy, uważał je za liczbę stałą. Nie mogło mu się w głowie pomieścić, że Rosja zgodzi się oddać to, co już ma, przystanie na podział zdobyczy Piotra Wielkiego. Za dobrze działoby się na świecie, gdyby logika rządziła polityką! Aleksy Bestużew, Nikita Panin, Aleksander Bezborodko, Siemion Woron- cmr, Kasper Saldem, nawet znienawidzony w Polsce i na Litwie Mikołaj Repom, to byli mężowie stanu, ludzie aż do przesady nieraz twardzi, lecz jako tako obliczalni. Oni też brali w rachubę ową wartość stałą, czyli rosyjskie interesy państwowe. Panin (jegomość, co potrafił smaczno zasnąć u drzwi łazienki Elżbiety, gdzie miał w odpowiedniej chwili wejść) posuwał swe skrupuły polityczno-narodowe tak daleko, że nierad widział przechodzenie słowiańskich pobratymców pod władzę niemiecką. Zresztą nie sami tylko mężowie stanu rozstrzygali wtedy, niestety. Byli jeszcze alkowiani lub pozaal- kowiani faworyci Katarzyny. Najgorszymi wrogami Poniatowskiego okazali się jego następcy, spadkobiercy petersburskiej szczęśliwości. Bestużew, sto- sując się do życzeń wielkiej księżnej, wyrobił Stanisławowi powrót nad Newę i stanowisko saskiego agenta dyplomatycznego. Zupełnie według tej samej zasady oficjalni sternicy rosyjskiej nawy państwowej, nawet zgrzytając zęba- 183 mi, musieli później robić to, czego w danej chwili chciał aktualny wybraniec niewieści i otaczający go klan. Julian Ursyn Niemcewicz utrzymywał, że Katarzyna wydala na swych pupilów blisko osiemdziesiąt trzy miliony rubli. Zupełnie to podobne do prawdy. Nazwisko ,,Oriow" znają nawet ci, co się wcale nie interesują his- toria. Tak przecież nazywa się słynny brylant, zaliczany do najpierwszych znakomitości jubilerskich na świecie. Grzegorz Orłów zakupił baśniowy klej- not i ofiarował go swej koronnej metresie. Skądże takie dostatki u człowieka, który zaczął karierę jako liniowy oficer? Caryca niemiłosiernie podniosła podatki obciążając chłopów rosyjskich, lecz nie tylko z tego źródła płynęły dochody jej protegowanych. Ostatni z nich, młodziutki, arogancki i bezczelny Platon Zubow otrzymał po trzecim rozbiorze na własność ekonomię szawel- ską, czyli trzynaście tysięcy dusz chłopskich (i nie omieszkał podnieść pańsz- czyzny z trzech dni do sześciu tygodniowo). Był jednym z wielu donatariuszy na Litwie. Inni obławiali się w pozostałych prowincjach Rzeczypospolitej, zagarniętych przez Rosję. Arkadiusz Marków nigdy nie przestąpił progu sypialni Katarzyny. On tylko w porę chwycił wiatr w żagle, puścił kantem kanclerza Bezborodkę, u którego zaczął służbę państwową i doznawał życz- liwości, przymknął do klanu braci Zubow. Zarobił na tej wolcie tytuł hrabio- wski i cztery tysiące dusz na Podolu, nie iicząc już orderów. Jerzy Łojek, wydawca i komentator korespondencji dyplomatycznej z tych czasów, nie waha się dziś uznać Platona Zubowa za głównego sprawcę drugiego i trzeciego rozbioru Rzeczypospolitej. Do pierwszego zaś parli bracia Orłów i familia Czernyszewów. Pryncypał tej ostatniej, Zachar, został gubernatorem ziem białoruskich. Grzegorz Potiomkin marzyi o stworzeniu dla siebie „królestwa Dacji". Miało się ono składać z obszarów zdobytych na Turcji oraz z połud- niowo-wschodnich województw Korony Polskiej. U schyłku życia dążył do tego samego, co zaraz potem zrobił Zubow, o którym opowiadano, że struł księcia Grzegorza. Utrzymanie w całości zdobyczy politycznej Piotra Wielkiego wzmagało znakomicie potęgę Rosji, posuwało jej hegemonię aż do Wschowy, położonej niezbyt daleko od Odry. Rozbiór, czyli wcielenie do carstwa pewnego tery- torium Rzeczypospolitej, dawał olbrzymią szansę karierowiczom prywatnym, lecz rosyjską strefę wpływów kurczył, cofał na wschód, bo operacji nie można było przeprowadzić inaczej niż do spółki z Prusami i z Austrią. Nałożnicy Katarzyny rozpoczęli trwającą aż po rok 1863 praktykę czyhania na niepokoje u nas, jątrzenia ich, prowokowania nawet, bo udział w uśmie- rzaniu zapewniał donacje majątkowe, awanse, stanowiska, ordery. Omawiając 184 rozfcjory, wiele napisano o zaborczości sąsiadów Rzeczypospolitej. Jeśli chodzi 3 Rosję, najgorszą rolę odegrała nie sama, niewątpliwa oczywiście, zabor- czość, lecz prymitywizm panujących w cesarstwie stosunków, który pozwalał interesom prywatnym, jednostkowym i klanowym, górować nad państWOWy- HIl. Nadchodziły czasy powstań, rozpaczliwych zrywów narodowych, męczeńs- twa. Już wkrótce, w pierwszym dziesięcioleciu rządów nowego króla, tysiące obywateli Rzeczypospolitej miało powędrować na Syberię. Rachując pilnie własne nieszczęścia, nie zapomnijmy jednak, że były to czasy ciężkie i dla bezimiennych, szeregowych wykonawców polityki tej drugiej strony, ludzi rozkazem władzy przypędzonych znad Karny czy Peczory. Słuszność była po stronie powstańców, co wcale nie osładzało niczyjej śmierci od kosy chłopskiej .ub pod toporami rzeźników warszawskich. Mijając kościół Św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu pomyślmy, że w kwietniu 1794 roku odbyła się w tym miejscu wcale nie najgorsza masakra. Ci, co w niej zginęli, pozostawili gdzieś daleko rodziny, istoty obdarzone pamięcią, lecz słabo uzdolnione do rozmyślania o słuszności. Wspomnienie krwi przelanej po obu stronach okrop- ne obciążyło historię. Zanim się przystąpi do opowiadania o tych tragicznych czasach, należało zajrzeć w niezbyt powabne alkowy. Wywołać z cienią braci: Płatona i Wale- riana Zubow, o których plotka petersburska głosiła, że obaj w ścisłym tego słowa znaczeniu jednocześnie służą swą młodością bezzębnej już władczyni. Należało to zrobić, aby stwierdzić, jakiego rodzaju motywy decydująco, onperialnie rozstrzygają niekiedy o dziejach narodów. Należy również zmusić do niełatwej zaiste bezstronności. Wyznać, że mmjmy, jakimi się kierował Zubow, były identyczne z tymi, które w poprzed- ain stuleciu skłoniły wojewodę Mniszcha do wydania córki za Samozwańca. Faworyci Katarzyny też mogliby sobie zanucić: Kto nam chce skarby wydrzeć, Nie wydrze, nie wvdrze, nie wydrze! II Gdy jesienią 1763 roku sztab główny Familii obradował nad sytuacją, jeden tylko z jego członków sprzeciwiał się pomysłowi sprowadzenia do kraju wojsk rosyjskich. Tym przegłosowanym oponentem był Stanisław Antoni Poniato- 185 wski. Przeważyło zdanie Czartoryskich oraz sprzymierzonego z nimi Andrzeja Zamoyskiego, prymas Władysław Aleksander Łubieński przeszedł na stronę książąt, zgodził się na późne wyznaczenie terminów, by dać socjuszom czas potrzebny. Pułki carskie wkroczyły najpierw na Litwę, znaczenie Karola Radziwiłła Panie Kochanku zmalało od razu, on sam odstąpił na zachód, lecz wspomniane przed chwilą regimenty szły tam również. Samo pojawienie się ich położyło na obie łopatki stronnictwo „republikanckie", wysuwające do korony szwagra Poniatowskiego, Jana Klemensa Branickiego herbu Gryf. Niefortunny, wiekowy już kandydat znalazł się zresztą wkrótce na przymu- sowej emigracji na Węgrzech, jego sprzymierzeniec, książę Panie Kochanku, w Turcji. Przyszło bowiem ustąpić i z Warszawy, zrejterować z honorami, bez krwi przelewu. Nie udała się republikantom próba zerwania sejmu przed obiorem marszałka, konwokację opanowała posłuszna Familii konfederacja, zawiązana pod osłoną wojsk rosyjskich. W tym czasie Katarzyna przestała już łudzić książąt, wypowiedziała się zdecydowanie za Poniatowskim. W Warszawie stanął przysłany ambasadorowi do pomocy książę Mikołaj Repnin. Został on wkrótce jedynym przedstawi- cielem Petersburga, bo stary Kayserling nie zdążył nacieszyć się karierą pupila, zmarł jesienią 1764 roku. Podczas sejmu, obradującego pod węzłem konfederacji, nie obowiązywało liberum veto. Tak było zawsze, lecz tym razem nadwątlono samą jego zasadę, uszczuplono zakres działania zmory. Pomimo nieporozumień, zawiści książąt ku stolnikowi, Czartoryscy ostro szli do reformy. Sejmowi marszałkował syn Augusta, młody Adam Kazimierz, generał ziem podolskich, małżonek Izabeli (IV) z Flemmingów. Postanowiono, że od tej pory większością głosów rozstrzygać się będzie na sejmikach elekcyjnych zawsze, na sejmie zaś we wszystkich sprawach, przed- stawionych izbom przez utworzone świeżo Komisje Skarbowe Obojga Naro- dów, polską i litewską. Wyłom, dokonany w twierdzy liberum veto, mógł się okazać zbawiennie szeroki. Bo jakichże to spraw nie można, jeśli się chce, związać z budżetem? Obu wspomnianym komisjom, będącym kolegialnymi władzami administra- cyjnymi, więc nowatorstwem ważnym, towarzyszyła w Polsce Komisja Woj- skowa. Na Litwie na razie nie udało się powołać podobnej, a to z uwagi na zdecydowaną opozycję hetmana Massalskiego. Szedł on z Familią... aż do granicy swoich własnych prerogatyw. Częściowo zniesiono jurydyki, szlachtę posiadającą majętności miej- skie obciążono podatkami na rzecz magistratów. Skasowano myta i cła we- 186 wnetrzne, zaprowadzono natomiast jedno ogólnopaństwowe, zwane ge- neralnym. Dokonany został pierwszy krok w kierunku odmiany, naruszono strupie- szały ustrój. 16 maja 1764 Andrzej Zamoyski, mianowany wkrótce kanclerzem wielkim koronnym, jak najwyraźniej zapowiedział, że robota wcale nie ma się na tym skończyć. Mówił o potrzebie zniesienia liberum v eto w całej rozcią- głości, o ustanowieniu regularnej władzy wykonawczej, sprawy chłopskiej dotknął w sposób z pozoru tylko powierzchowny. Twierdził, że należy obda- rzać wolnością każdego wieśniaka, który przesłuży w armii lat dziesięć. Reform dokonywali obywatele Rzeczypospolitej, lecz czynili to znalazłszy chwilowy punkt oparcia w obcej sile zbrojnej. Zawezwane przez nich wojska rosyjskie obozowały w kraju. One sprawiły, że wodzowie starzyzny zamiast wzniecić rokosz wyemigrowali w klimaty cieplejsze od naszego. Zamoyski chciał, aby wojsko Rzeczypospolitej - siła własna! - stało się nadzieją wielo- milionowego tłumu chłopów. O wartości projektu nie rozstrzyga jego wygląd na papierze. Ten wygląd może sobie być porywający lub skromniutki. Naj- ważniejsze są zawsze praktyczne konsekwencje postanowień. 6 września 1764 roku głosami pięciu tysięcy pięciuset osiemdziesięciu czterech szlachciców Stanisław Antoni Poniatowski wybrany został królem. Regimenty carskie kurtuazyjnie odstąpiły od stolicy o trzy mile. Warszawy i pola elekcyjnego pilnowała milicja Czartoryskich. Tegoż samego dnia książę August nazwał durniem syna, Adama Kazimierza, który zrezygnował z kan- dydowania, ustąpił kuzynowi. Dokonało się! Na tron wstępował faworyt carycy, rycerz fortuny, „soliter". Mało, nic raczej nie pomogło, że w tym sanym jeszcze roku sejm nadał rodzinie Poniatowskich tytuł książęcy. Nominat wyznaczył koronację na dzień 25 listopada, czyli na imieniny swej protektorki. Łamiąc tradycję, trwającą u nas od roku 1320, przyjął koronę nie w Krakowie, lecz w Warszawie. Odmienił też wtedy drugie ze swych imion, został Stamsławem Augustem. Ostatnia w dziejach Rzeczypospolitej koronacja stwarza okazję do uwag na temat zdrowego rozsądku oraz ideologicznego pryncypializmu. Przed dwoma laty aż dwukrotnie sprawa tego obrzędu stała się aktualna w Rosji. Piotr III nie ukoronował się wcale. To by było zbyt poniżające dla człowieka, bolejącego nad okrucieństwem losu, który uczynił go zaledwie Imperatorem Wszech Rosji, pozbawił natomiast godności oficera pruskiego. Podczas największych uroczystości cerkiewnych, występując jako pierwsza ocoba w państwie, Piotr pokazywał popom język. Gdy grzebano Elżbietę, wymyślił sobie przyjemną rozrywkę. Zwalniał kroku, odstawał od karawanu, 187 po czym zaczynał doganiać, a dwaj zgrzybiali dostojnicy, podtrzymujący sKraj płaszcza carskiego, musieli za nim biec, podrygując na zesztywniałych koń- czynach. Katarzyna była protektorką, przyjaciółką, nadzieją i słońcem filozofów wrogich wszystkiemu co stare, barbarzyńskie, „gotyckie". Nic nie powie- działa, kiedy rozanielony awangardowym z nią dyskursem Denis Diderot poklepał ją przy ludziach po kolanie. Ukoronowała się w Moskwie w idealnym posłuchu wobec najbardziej omszałych tradycji, złożyła pokłony wszystkim po kolei narodowym relikwiom Kremla. Wiele musiała się nauczyć w dniu własnego zamachu stanu, gdy wojsko wprowadziło ją do stolicy. Weszła wtedy do Pałacu Taurydzkiego, na placu przed nim zostały pułki gwardyjskie: Izmaiłowski, Siemionowski i w ostatniej dopiero chwili pozyskany Preobrażeński. Tutaj, na miejscu, przed pałaco- wymi oknami, żołnierze w szale radości pozdzierali ze siebie narzucone przez Piotra III nowe mundury, oblekli się w na gwałt dostarczone z magazynów spłpwiałe barwy Piotra Wielkiego. Denisa Diderot, Woltera czy Grimma można było intelektualnie uwodzić. Rządziło się Rosjanami. Stanisław August nie poprzestał na zmianie miejsca koronacji. Dokonał również radykalnej reformy w zakresie kostiumowym. Wystarczy wspomnieć, że monarchowie nasi przyjmowali pomazanie w szatach kapłańskich, biskupich nawet: sandały, alba, dalmatyka, kapa i na to dopiero majestatyczny płaszcz. Warneńczykowi dodano ponadto humerał, manipularz i stulę (co wydaje się pozostawać w związku z omnipotencją kardynała Zbigniewa Oleśnickiego). Ubierano króla „na pokojach" wawel- skich i tamże odprowadzano po skończonej uroczystości. Nikt z poddanych nigdy już więcej nie oglądał tak przyobleczonego pana. Stanisław August płaszcz miał, lecz poza tym przystroił się w specjalną kompozycję, w której skład wchodziły krótkie pludry czy kuloty, pończochy i sznurowane buciki. Głowę zdobiła mu peruka i kapelusik z obfitym pióropu- szem barwy białej. Korona tylko pozostała stara, ta sama, co pamiętała na pewno Władysława Łokietka, być może także Przemyśla II. Nie mają racji, bardzo po wierzchu rzeczy sądzą ci wszyscy, co szydzą z Sarmatów, którym nie podobał się nowomodny rynsztunek pomazańca i War- szawa, jako stolica koronacyjna. Na zmianę odwiecznych tradycji francuskich, na soostponowanie Reims i obrzęd w paryskiej katedrze Notre-Dame stać było 188 .aotnero Napoleona I. Cesarstwo jego miało zresztą przed sobą perspektywę Krótka.* Stanisław August nie przez kaprys na pewno odwrócił się od starego oby- czaju. Nowe formy harmonizowały z duchem Oświecenia, którym był głęboko rrzeięty, symbolizowały niejako program zamierzonych zmian. XVIII stulecie labowało się w tego rodzaju dziwactwach, bardzo niekiedy kosztownych. fonim przeminęło, na ołtarzu Notre-Darne zasiadła roznegliżowana a tłustawa aktorka paryska, w charakterze „bogini rozumu". Postępowy obrzęd miał aaBdsnać widzów i wszystkich mieszkańców kraju duchem obywatelskim, Ć z nich cnotliwych, oddanych ojczyźnie patriotów. Wandejscy i bre- łcy chłopi odpowiadali na tego rodzaju propozycje powstaniami, walką na śanerć i życie, przyzywaniem w sukurs Anglików. Stanisław August nieustannie rozwijał się umysłowo. Dowiedziawszy się o walnej dekretomanii rewolucyjnych władz francuskich, napisał do swego pacyiktego agenta w sposób znamionujący prawdziwego mędrca: ,,i po cóż dekretować w dziedzinie teologu?" Sam stronił od takiej działalności, za to w zakresie spraw czysto świeckich *-nąl się do roboty ze znamiennym pośpiechem. Zaraz po wyborze powołał do zyca stałą „konferencję króla z ministrami", czyli coś przypominającego gabinet ministrów. Sejm koronacyjny uzupełnił dzieło poprzednika i przecho- dząc do porządku dziennego nad opozycją rodu Massalskich stworzył Komisję Litewską. Można było dokonywać tych posunięć, bo konfederacja utrzymana, liberum veio doraźnie nie obowiązywało. Komisje woj- skowe zabrały się do reformowania armii, uprzywilejowana kawaleria zaczęła •stepować bardziej nowoczesnym rodzajom broni. Nawiązując do starych tardzo, lecz fatalnie ostatnio zaniedbanych tradycji polskich, założono odlew- Jesienią 1762 roku Poniatowski, działając z ramienia Czartoryskich, ostro zaatakował w sejmie Alojzego Briihla. Król Stanisław August wymazał z pamięci ten incydent, pozwolił zdolnemu człowiekowi pracować jako genera- * U"ino jednak pamiętać, że Stanisław August nie był jedynym na kontynencie zwolennikiem aKto przedwczesnych nowości. Minister Turgot usilnie namawiał Ludwika XVI do uproszczenia ceremoniału koronacji oraz do przeniesienia jej z Remis do Saint-Denis, pod sam Paryż, co ^>evątpliwie przywabiłoby wielu zamożnych turystów z zagranicy i wzmogło zyski stolicy. LoJwik odrzucił propozycje. Nie zgodził się również na zalecane przez Turgota zubożenie płzysiegi monarszej, czyli na skasowanie zapowiedzi ścigania heretyków i niewierzących. Ten octami wniosek nasz „Ciołek" przyjąłby entuzjastycznie, gdyby tylko mógł. 189 łowi artylerii, przyjął go do łaski monarszej. Skupiał przy sobie ludzi, tworzył własne stronnictwo, narażając się w ten sposób możnym wujom, niezadowo- lonym ze zbytniej samodzielności siostrzeńca. Ubiegł ich do korony, w dodatku nie zawsze chciał słuchać... Dwa klany,, z których składała się Familia, stopniowo oddalały się od siebie. Los w podobny poniekąd sposób wyposażył dwóch rówieśnych memai przywódców tych klanów. Stanisław August najniesłuszniej w świecie uchodzi za ludzkiego motylka, rozmiłowanego wyłącznie w tęczach tego padołu. W dziedzinie sztuki król był zwyczajnym dyletantem, przejawiającym niebezpie- czną skłonność do udzielania twórcom pouczeń. Jean Fabre powiada, że Merliniemu, który miał twardy charakter, ta monarsza kuratela nie zaszko- dziła, co łatwo było poznać po Łazienkach i Zamku, inni zaś ulegali i tworzyli czasem rzeczy mierne. Stanisław nie poznał się zupełnie na Norblinie, zna- komitego Francuza przygarnęli Czartoryscy. Król był bardzo zdolnym poli- tykiem i utalentowanym wychowawcą młodzieży, całego zresztą narodu, który pragnął za wszelką cenę oświecić, człowiekiem wielbiącym naukę, wiedzę ścisłą. Dziwnym zbiegiem okoliczności jego bliski krewny i niedawny współ- zawodnik, Adam Kazimierz Czartoryski, był również urodzonym, zamiłowa- nym belfrem. Te swoje zdolności mógł rozwinąć, mianowany dyrektorem założonej w roku 1765 Szkoły Rycerskiej, zwanej także Korpusem Kadetów, a mieszczącej się tam, gdzie dziś jest uniwersytet, w Pałacu Kazimierzowflkim przy Krakowskim Przedmieściu. Oto już druga - po Collegium Nobilium - uczelnia warszawska owych czasów wspominana z szacunkiem przez historię. Jedni z wychowanków Kor- pusu mieli zostać wojskowymi, inni inżynierami, wszyscy zaś razem zasługu- jącymi na to miano obywatelami, to znaczy ludźmi poczuwającymi się do osobistej odpowiedzialności za kraj, umiejącymi samodzielnie myśleć, działać i poświęcać się także. Ogromnie ważne było jednak nie tylko to, na kogo, lecz i to także, kogo mianowicie Korpus kształcił. Czy wolno ponownie orzypomnieć, że bez chronologii nie ma historii? Zaraz na samym początku przyjęty został do Korpusu szlachcic z Białorusi, nazwiskiem Tadeusz Kościuszko. Miał wtedy dziewiętnaście lat. Urodzony w roku 1746, wzrastał, zaczął dojrzewać w atmosferze już zmieniającej się na lepsze. W roku 1770 pod opieką rodzicieli zjawił się na Krakowskim Przed- mieściu trzynastoletni niespełna Julian Ursyn Niemcewicz, syn dziedzica z województwa brzesko-litewskiego. Ten urodził się wtedy, gdy Stanisław Antoni i Katarzyna wdzięczyli się do siebie w Petersburgu, dna naszych dziejów, beztroski „zapustów" w ogóle nie pamiętał. Pałac Kazimierzowski 190 sezyralai przedstawicieli pokoleń już mniej skażonych grzechem pierworo- JBTOI sarmackiego samouwielbienia, ludzi wartościowych i przez to samo aebezpiecznych, groźnych nawet. Można się było po nich spodziewać wielu pożytków, lecz nie cnoty cierpliwego gnicia w bagnie. Jego Królewska Mość, do spółki z Franciszkiem Bohomolcem oraz Ignacym Krasickim, zatroszczył się o dostarczanie starszym i młodzieży odpowiednio spreparowanej strawy duchowej. W marcu 1765 roku zaczął się w Warszawie Nazywać „Monitor", zgodnie z gustami Najjaśniejszego Pana wzorowany na angielskiej, na „Spectatorze". Początkowo co tydzień, później co trzy otrzymywał czytający ogół ładunek programów, roztrząsań, zachęt, no i unlei&rw z zacofania. Wieloma sprawami zajmowali się publicyści i felieto- •oo 2 „Monitora". Rzucali projekty obliczone na krótszą lub dalszą metę. zy oddech miało i najgłębiej uderzało w zło to wszystko, co pisano o potrzebie poprawy doli chłopskiej i o tolerancji religijnej. Lista szybko po sobie następujących ulepszeń nie została jeszcze zamknięta. OrocBomiono mennicę, zabrano się do wprowadzania ładu w zabagnione •Hanki pieniężne, kanclerz Andrzej Zamoyski przy pomocy „komisji Jobrego porządku" pracował nad podźwignięciem miast i obmyślał dalsze y, na Litwie Michał Kazimierz Ogiński postanowił sprząc dorzecza i i Dniepru, powziął myśl zbudowania kanału (istniejącego do dziś i do •ych czasów noszącego imię swego twórcy). >6e siedział również z założonymi rękami niechlujny Mefistofeles, któremu r lipcu musiano w piecach palić, bo mu wiecznie było zimno. Fryderyk ustawił pod Kwidzynem działobitnie i pod ich paszczami zdzierał procentowy haracz od wszelkich towarów spławianych Wisłą. To •oki odpowiedź króla Prus na cło generalne, ustanowione przez sejm konwo- PŁiioj- - Rosja ustąpiła naleganiom sprzymierzeńca i zależna od niej Rzecz- poipcutł musiała wkrótce zawiesić cło generalne, które w przeciągu dwóch lat owdwic wniosło do jej pustego skarbu sumę pięciu milionów złotych, i to z ••q Korony. Jedno tylko nie udało się wtedy Fryderykowi: Stanisław August x przyjął ofiarowywanej mu po cichu pensji w kwocie dwudziestu tysięcy ariorów pruskich rocznie. Poprzednio Prusy dały się przekonać dyplomacji rosyjskiej, że Poniatowski m kandydatem na tron właściwym, bo słabszym niż inni, pozbawionym majątku. Jednakże podczas konwokacji i elekcji Berlin dobrze swych interesów. Perswazje i naciski pruskie wpłynęły na Nikitę , który w zasadzie nie był wrogi ograniczeniu naszej anarchii, zgodziłby ret na zniesienie liberum v et o. 191 Od kwietnia 1764 roku Rosja i Prusy pozostawały w formalnym już przy- mierzu. Stanowiło ono punkt ciężkości „koncertu" państw północnych, skie- rowanego przeciwko „systemowi" południowemu, obejmującemu Hiszpanię, Francję, Austrię i Turcję. Dość krótko wsłuchiwać się miała Europa w tony owego „koncertu", czasu tego zupełnie jednak wystarczało, by osłabić, potem udaremnić zamierzenia najlepszych ludzi w Rzeczypospolitej oraz jej nowego króla. Rosja - we własnym, lecz wcale niestety nie zawsze należycie pilno- wanym interesie - skłonna była pozwolić sojuszniczce stanąć mocniej na nogach, Prusy nalegały o pozostawienie Polski i Litwy w „letargu". Na razie oba mocarstwa uroczyście ogłosiły, że nie dążą do żadnych zaborów naszym kosztem. Berlin nie mógł się uskarżać na brak pomocników. Austria i Turcja żądały utrzymania „złotej wolności", tego samego domagała się dyplomacja papie- ska, lękająca się, że reforma może naruszyć i uszczuplić okiem już nie ogar- nione przywileje kleru. Sejm konwokacyjny rzeczywiście chciał zapobiec ich dalszemu rozrostowi w zakresie czysto materialnym, ograniczył możność zakupywania nieruchomości w miastach, dziedziczenia majątków przez zakonników, tworzenia nowych fundacji. Opozycja „republikancka" nie podjęła walki zbrojnej z wojskiem rosyjskim, lecz wcale nie skapitulowała. Pragnęła teraz pokonać „Ciołka", pozyskując dla siebie łaski Rosji, no i Prus. Z gorzkimi skargami biegał do ambasadora Kayserlinga biskup krakowski Kajetan Sołtyk. Oskarżał Poniatowskiego i Familię o zamierzenia despotyczne, o chęć zniszczenia wolności. Podobne żale złożył u stóp Fryderyka specjalny wysłannik wypartej z kraju emigracji „re- publikanckiej", która postarała się trafić i do Petersburga, znalazła tam moż- nego protektora w osobie Grzegorza Orłowa. Wpływy pruskie połączone z zabiegami faworyta skutecznie oddziaływały na karygodną miękkość Nikity Panina oraz jego pomocnika, Kaspra Sałderna. Sporo miejsca zajęło na kilku poprzednich stronicach wyliczanie reform, w krótkim czasie dokonanych przez sejmy konwokacyjny, elekcyjny i przez samego króla. Byłoby ich na pewno więcej, gdyby nie wspomniane przed chwilą starania, naciski i zwyczajne groźby. Fryderyk Wielki jasno pojmował, że komisje skarbowe i wojskowe to ulepszenia ważne. Nie przejmował się jednak zbytnio, bo rozumiał również, iż komisje te, ograniczając samowolę hetmanów i podskarbich, wprost automatycznie czynią z tych dostojników sługi Prus i Rosji. Zgodnie z prawem, kolejny sejm miał się zebrać w roku 1766. Konfederacja wciąż trwała, Andrzej Zamoyski przygotowywał wnioski, zmierzające do dal- 192 szej naprawy państwa. Jednakże oba dwory północne zdązyty się już porozu- mieć co do wspólnej strategii i taktyki. Ustrój Rzeczypospolitej, razem z liberum veto, miał być utrzymany, ona sama zaszachowana, zapędzona w ślepy zaułek żądaniem równouprawnienia dla innowierców. Sprawa godna najpilniejszej uwagi: dźwigającej się z upadku Rzeczypospo- litej wymierzano oto cios straszny, domagając się prawa, które w Polsce i na Litwie ongi obowiązywało, wyróżniało je dodatnio od całej Europy, stanowi- ło ich tytuł do chwały. W XVI stuleciu myśliciele Zachodu sławili naszą tolerancję, teraz - w wieku XVIII - cynicznemu atakowi ze strony Prus i Rosji towarzyszyło błogosławieństwo racjonalistów. Sam Wolter jął się pióra. Ten i oba poprzednie tomy niniejszego cyklu książek usiłowały przedstawić nieszczęścia, jakie się zwaliły na nasz kraj wskutek tryumfów i podbojów kontrreformacji. Lecz teraz dopiero przyszło płacić cenę najwyższą i już ostateczną, za Stanisława Augusta, który, gdyby tylko mógł, wskrzesiłby zaraz j przewyższył tolerancję ostatniego z Jagiellonów. Mordować państwo w imię idei, którą ono samo kiedyś stworzyło, lecz od której odstąpiło, otumanione przez ideologię! Krwawa, zaiste, nauczka. Nie miejmy żadnych złudzeń czy wątpliwości: ani Prusom, ani Rosji nie zależało na równouprawnieniu różnowierców w Rzeczypospolitej. Już w roku 1764 Fryderyk pisał do swoich przedstawicieli w Warszawie: Powinniście się strzec zbyt pilnego i gorliwego czynienia przełożeń na rzecz różnowierców w Itaface [_] Winniście zważyć, że gdyby nawet dysydenci mogli osiągnąć cel swoich pragnień, my Jimłudnie utracilibyśmy wiele rodzin i innych ludzi w Polsce, którzy w obecnym stanie rzeczy ••nieobr się schronić do moich państw i zamieszkać w nich... Teraz, to znaczy w 1766 roku, pouczał swego posła: W gruncie rzeczy byłoby bardzo dobrze i pożytecznie, gdybyś pan znalazł ludzi, którzy by pnomali przeciwko załatwieniu tej sprawy [to jest przeciwko równouprawnieniu - przyp. P. J.]; sum by to sprawić przez trzecie albo czwarte ręce. l jeszcze jedno zdanie z listu do ambasadora w Petersburgu, hrabiego Sotesa: 193 Pamiętasz WPan, że zawsze Ci zaznaczałem, iż wdaj; się w sprawę dysydencką jedynie dla dogodzenia imperatorowej.* Równie szczery byt Nikita Panin: Sprawa dysydentów - pisat do Mikołaja Repnina - nie ma być zupełnie pretekstem do rozkrzewienia w Polsce naszej wiary i protestanckich wierzeń, lecz jedynie dźwignią gwoli pozyskaniu sobie za pomocą naszych jednowierców i protestantów silnego i przyjaznego stron- nictwa z prawem uczestnictwa we wszystkich polskich sprawach... Religie protestanckie, uśmie- rzając przesądy i ograniczając władzę duchowieństwa, latvo mogłyby nadmiernym swoim roz- powszechnieniem wyprowadzić Polaków z ciemnoty, w której dotąd jeszcze w większości swej są pogrążeni, a wyzwoleniem ich z niej mogłyby doprowadzić ich stopniowo do zaprowadzenia u siebie nowych porządków, które ześrodkowując w jednym miejscu całą ich wewnętrzną silę... mogłyby rychło zwrócić się na szkodę Rosji, opiekunki ich w obecnym czasie, a rywalki pierwszej i głównej w przyszłości. Obawy przesadne. Szachowana przez potężne królestwo pruskie nie miała już Rzeczpospolita żadnych szans na zagrożenie Rosji. Nasze reformy stwa- rzały za to inne niebezpieczeństwo dla mocarstw sąsiednich. Chłopi uciekali w granice Polski i Litwy, przybywali nieustannie z Rosji, z Pomorza Zachod- niego, należącego do Prus, ze świeżo podbitego przez nie Śląska. Gdy w kilka lat później południe Polski zagarnęła Austria, zaczęło się zbiegostwo i stamtąd. Dla jasności obrazu należy w tym miejscu troszkę naruszyć uprawnienia chronologii i przypomnieć uwagi pewnego podróżnika, zanotowane w kwiet- niu 1790 roku: Rozmawiając [w Andrychowie] z rozmaitymi osobami z miasta i z wiosek o ich stanie, o ich losie, wszyscy wyrzekali na zbyteczną uciążliwość, na publiczne ciężary, na posyłki, a wspomi- nając z błogosławieniem owe dawne czasy pod rządem polskim, okazywali się, że jeśli tak źle dłużej im będzie, przenoszą się do Polski. Napisał to Stanisław Staszic, osobnik nieskłonny do rzucania słów na wiatr. * Dobrze będzie zapoznać się z prawdziwymi poglądami Fryderyka Wielkiego na sprawy wyznaniowe. Oto wynurzenia sformułowane wcześnie, bo już w roku 1752: „Katolicy, luteranie, reformowani, Żydzi i wiele innych sekt chrześcijańskich mieszka w tym państwie [to znaczy w Prusach -przyp. P.J.] i żyje w zgodzie: jeśli zbyt gorliwy władca opowie się po stronie jednego z tych wyznań, na początku utworzą się stronnictwa, wybuchną spory, pomału zaczną się prześladowania i wreszcie wyznawcy religii prześladowanej opuszczą ojczyznę, tysiące istot ludzkich wzbogaci sąsiadów swą liczbą i swymi umiejętnościami... Wszystkie religie, jeśli się je zbada, opierają się na systemie mitów, mniej lub bardziej absurdalnym..." 194 Położenie ludu w Rzeczypospolitej było bardzo niedobre. Szczególnie hań- biło nas przed całą Europą prawo dziedzica do sądzenia poddanego i do karania go śmiercią. Uchodziliśmy powszechnie za ciemny przybytek niewoli, lecz chłopi z państw sąsiednich - znacznie bardziej interesujący się praktyką niż teorią - uporczywie poszukiwali schronienia w tej nadwiślańskiej i nadnie- meńskiej otchłani zła. Nadaremnie usiłowały im to wyperswadować władze pruskie, surowo karząc rodziny uchodźców. Zbiegostwo z Rosji urosło do rozmiarów problemu politycznego, o czym się jeszcze wspomni u końca książki, powołując się na opinię samej Katarzyny II. Stara tradycja rosyjska pozwalała chłopu zanosić skargi do cara. Mniejsza w tej chwili o to, czy łatwo mu było tak postąpić. Katarzyna swoiście zracjona- lizowała te rzeczy, wprowadziła normę jednolitą. Za skargę do monarchy czekało chłopa knutowanie i zsyłka. Właśnie za Katarzyny niewola chłopska osiągnęła w cesarstwie stan pełni. Wszelkie ulepszenia wewnętrzne w Rzeczypospolitej były dla jej sąsiadów groźne ze względów społecznych przede wszystkim. Tę prawdę należy zapa- miętać, gdyż może ona posłużyć za reflektor, rozjaśniający zakamarki polityki. Nie było przecież mowy o zaprowadzeniu u nas tyranii, tego rodzaju zarzuty wysuwali tylko magnaci oraz ich tak czy inaczej płatni klienci. Reformy zmierzały do uregulowania, ujęcia w jasne normy prawne wolności. Nawet zanarchizowana Rzeczpospolita była magnesem dla uciśnionych, cóż by się dziać zaczęło, gdyby zaprowadziła u siebie ład, wzmocniła władzę centralną, z natury powołaną do troski o wszystkich poddanych? Prusy i Rosja zażądały równouprawnienia dla różnowierców. Równoupraw- nienia politycznego oczywiście, bo prawa cywilne dysydenci i prawosławni mieli. W wojsku królewskim, w gwardii pieszej i konnej, w artylerii stały zresztą przed nimi otworem najwyższe godności, w tej mierze nie było ogra- niczeń. (W roku 1750 ożenił się w Polsce znany nam już Jan Michał Dąbro- wski, oficer kawalerii saskiej. Wziął za żonę Zofię Marię Lettow, kalwinistkę, córkę Krystyna Lucjana, podpułkownika gwardii konnej koronnej. W chwili koronacji Stanisława Augusta syn tego stadła, zrodzony z dysydentki Jan Henryk Dąbrowski, miał dziewięć lat.) We Francji dopiero w roku 1788 prawo państwowe pogodziło się z samym istnieniem różnowierstwa, którego przedtem nie uznawało. Równouprawnie- nie polityczne osób nie wyznających religii panującej! Tego nie było nigdzie, ani w Anglii, ani we Francji, ani w Rosji. Zażądano od Rzeczypospolitej ustawy stanowczo przekraczającej powszechne wtedy normy europejskie, prawa, które ona jedna jedyna ongi samodzielnie ustanowiła. 195 Jusne jest zupełnie, że cofnięcie postanowień ograniczających u nas inno- wierców, że powrót do swobód religijnych z czasów Zygmunta Augusta uczyniłby Rzeczpospolitą azylem jeszcze bardziej atrakcyjnym dla chłopów i mieszczan z Prus i Rosji. Żadne z tych mocarstw nie mogło tego pragnąć. Cała operacja miała cel wyłącznie polityczny, chóralne okrzyki zachodnich racjo- nalistów odegrały rolę propagandy, potraktowanej cynicznie przez tych właś- nie, którzy z niej korzystali i płacili za nią. Nie licząc już darów, przeznaczo- nych dla Woltera osobiście, Katarzyna zamówiła w Szwajcarii, gdzie mędrzec przemieszkiwał, pokaźną ilość zegarków.* Rzeczpospolita znalazła się w położeniu zwierzęcia, od dawna unierucho- mionego w potrzasku i nagle zaatakowanego od zewnątrz. Opętana dewocją większość szlachty uważała ustępstwa względem herezji za zło absolutne. Zdrowy rozsądek, umiar, instynkt samozachowawczy - to wszystko przestało izialać. Otworzyło się pole dla najdzikszej demagogii. Wśród rezydujących w Warszawie dyplomatów Stanisław August nie miał gorszego wroga niż przybyły w roku 1767 nuncjusz Durini. Fanatyzm naszych herbowych nie zadowalał tego purpurata. Durini oskarżał Rzeczpospolitą o odstępstwo od wiary. Taka opinia przedstawiciela Rzymu była bodźcem podniecającym wiernych do działania w zupełnie określonym kierunku. Trzeba raz jeszcze przytoczyć słowa Jerzego Ossolińskiego, powiedziane do papieża i cytowane już w Srebrnym Wieku: „...zobaczyłbyś, Ojcze Najświęt- szy, cały sejm, senat, naród polski więcej walką o religię z współobywatelami swymi zarażonymi kacerstwem zajęty niż bezpieczeństwem i całością ojczyz- ny..." W roku 1633 ta diagnoza postawiona jednak została nieco na wyrost, w roku 1766 pasowała w sam raz. Nie darmo przez cały niemal ten czas szkol- nictwo pozostawało w pachcie kleru zakonnego, odpychającego z uporem nawet te ulepszenia, które wprowadzały u siebie katolickie uczelnie Zachodu. Reforma Konarskiego zaczęła się przed dwudziestu kilku laty zaledwie, Kor- pus Kadetów miał rok jeden. Cała pierwsza część tego rozdziału poszła na wyliczanie przeszkód, piętrzą- cych się na drodze Poniatowskiego. Dopiero teraz przyszła pora na wymie- nienie jeszcze jednej, szczególnie trudnej do przezwyciężenia. Stanowiły ją * Aby podeprzeć wywody nam współczesnych historyków, sięgnijmy do Anegdot i charakte- rów Chamforta, zmarłego w roku 1794: „Pan Poissonier, lekarz, wróciwszy z Rosji, udał się do Ferney, aby wymówić panu de Yoltaire wszystko, co powiedział fałszywego i przesadnego o tym kraju. «Drogi panie — odparł naiwnie Voltaire - przystali mi w prezencie takie dobre futra, a ja jestem wielki zmarzluch.»" 196 zakorzeniale w narodzie skutki podboju mózgów i serc przez kontrreformację, ślepa i tępa dewocja. Nastały nareszcie takie czasy, że można o tym pisać bez ceremonii, nie lękając się urażenia uczuć ludzi rozumnych. Papież i patriarcha prawosławny, odwiedzając się dziś nawzajem, występują wobec świata jako duchowi przy- jaciele. Kontrreformacja odeszła w przeszłość. Nikt jednak nie ma prawa twierdzić, że zarzuty przeciwko niej wysuwa się tutaj z punktu widzenia doświadczeń i dorobku XX wieku. W roku 1563 nasi polsko-litewscy biskupi katoliccy dobrowolnie podpisali edykt monarszy o równouprawnieniu dla prawosławnych. Wyliczając przyczyny,,upadku Polski" pisze się o anarchii wewnętrznej, o zaborczości sąsiadów, lecz z reguły zapomina się o kontrreformacji. Dzieje się tak dlatego oczywiście, że niemal wszyscy z uporem mówią o „upadku Polski" tylko, podczas gdy klęska spotkała Rzeczpospolitą, organizm wieloplemienny i wielowyznaniowy. Za Stefana I krajowi prawosławni stali wiernie przy kró- lu krakowskim. Przy koronacji Katarzyny II asystował białoruski hierarcha cerkiewny, Jerzy Konisski, będący formalnie obywatelem Rzeczypospo- litej, lecz duchowo poddanym Kremla. Nie sposób, niestety, nazywać go zdrajcą. Dla Katarzyny, rodowitej Niemki na tronie rosyjskim, opieka nad prawo- sławiem była orężem politycznym, pożytecznym na Bałkanach, w Rzeczypos- politej i w samej Rosji wzmacniającym tron i ułatwiającym zdobycze. Razem z Elżbietą zeszły do grobu pomysły odszkodowania Polski i Litwy Prusami Wschodnimi, pozostał program przesunięcia na zachód granicy rosyjskiej, zabrania części ziem białoruskich i ukraińskich. Już sejm koronacyjny odmówił ustępstw dysydentom, król i Czartoryscy odsuwali w przyszłość kwestię zmiany granicy, zachęcany przez swych braci Stanisław August próbował przybliżyć się nieco do Francji i Austrii. Pozornie pogodzona z nim opozycja magnacka marzyła nadal o zepchnięciu z tronu znienawidzonego chudopachołka, wstrętnego nowatora i mędrka, nawołują- cego do przyznania ulg zgubnemu kacerstwu. Chytry „Ciołek" próbował ponadto przekonać listownie Katarzynę, że nie da się niczego osiągnąć dla różnowierców, dopóki obowiązuje liberum veto... Zamierzał jednym strzałem ubić dwa mocno pożądane zające. Na sejm roku 1766 Rosja i Prusy, wsparte przez przedstawicieli Anglii, Danii i Szwecji, zgłosiły żądanie praw politycznych dla dysydentów, godząc się jednak, że katolicyzm zachowa charakter wyznania panującego. Senatorami i hetmanami mogliby być nadal tylko łacinnicy. Domagano się więc mniej, niż 197 sama Rzeczpospolita dawała innowiercom jeszcze w początkach XVII wie- ku! Petersburg i Berlin zażądały ponadto rozwiązania konfederacji oraz gwa- rancji ustroju, a więc zatwierdzenia liberum veto, i zagroziły wojną. Te postu- laty spotkały się oczywiście z poklaskiem opozycji. Zachować całą złotą wol- ność i jednocześnie przyjaźń protektorów, upokorzyć, może i zdetronizować zuchwałego króla! - cóż jeszcze milszego dla całej starzyzny saskiej i jej duchowych przywódców, biskupów Kajetana Sołtyka i Adama Stanisława Krasińskiego? Księdza referendarza koronnego, Gabriela Junoszę Podoskie- go, kanalię stuprocentową, Repnin po prostu kupił i w 1767 roku uczynił prymasem Polski. Na tym samym sejmie ostatecznie pękł ledwie się już trzymający sojusz króla z Czartoryskimi, którzy nie chcieli ani zrywać z Rosją, ani narażać się rozją- trzonej sprawą dysydencką szlachcie. August i Adam Kazimierz Czartoryscy oddali swe kreski za wnioskiem Michała Wielhorskiego, żądającym „ubez- pieczenia głosu wolnego", sprzeciwili się za to równouprawnieniu. Stanisław August chciał postępować wręcz przeciwnie: ustępstwami w kwestii wyzna- niowej kupić zgodę Rosji na reformy. Myślał mądrze, chciał dobrze, lecz został sam - w towarzystwie przede wszystkim własnych braci, komicznych książąt od dwóch wiosen. W marcu 1767 roku za pieniądze carskie (Repnin skrupulatnie notował swe wydatki, wiadomo więc ile, komu i kiedy dal) powstały dwie konfederacje dysydenckie - polska w Toruniu, litewska w Słucku. Były to związki słabe, główna ich rola polegała na rozpalaniu do białości fanatyzmu łacinników. Kiedy Repnin zabrał się z kolei do wiązania konfederacji jednoczącej całą opozycję antykrólewską, ciemni zelanci myśleli, że wzywa się ich do szabel przeciwko heretykom z Torunia i Słucka, no i przeciwko „soliterowi". Boże - perorował podczas minionego sejmu biskup Kajetan Soltyk - wyrzuć mię z liczby żyjących, zawstydź mnie przed całym niebem i światem, wymaż mię z ksiąg żywota wiecznego, wrzuć mię w gmin potępieńców [...] jeżeli na pomnożenie najmniejsze wolności dysydentów [...] jawnie lub skrycie pozwalać będę, jeżeli owczarni Chrystusowej od zarazy kacerskich nauk, ile ze mnie jest, bronić nie będę... W skrytości ducha mniemał ksiądz biskup, że za cenę nieznacznych ustępstw na rzecz różnowierstwa uda się uzyskać zgodę Rosji na detronizację Stanisława Augusta. Nie wahał się nakłonić Rzymu do zatwierdzenia pryma- sury Podoskiego, „ateusza i łotra" (jak się wyraził Adam Skałkowski). Powróciło z Drezna bożyszcze Sarmatów, obłożony poprzednio banicją 198 Karol Radziwiłł Panie Kochanku. Książę jechał szumno, koleśno, z licznym pocztem, w asyście oddziału czerwono umundurowanych Kozaków carskich. Przez Gdańsk i Królewiec pośpieszył do swego matecznika, na Litwę. Zapał niezmierny ogarnął i szczyty, i tłumy, upragniona detronizacja zdawała się być tuż, tuż... W środowisku magnackim powstał projekt wzniesienia w Warszawie pomnika ku czci Katarzyny II, kolumny równie wysokiej i pięknej, jak ta, co zdobi Rzym, upamiętniając zasługi dobrotliwego cezara Marka Aureliusza. Marzyli cudnie, srodze ich zbudzono. 23 czerwca 1767 roku, pod laską Karola Panie Kochanku, zawiązana została w Radomiu konfederacja gene- ralna wszystkich wrogów „Ciołka". Repnin natychmiast wyłożył karty na stół: król zostanie na tronie, związki dysydentów toruński i słucki mają być uznane za legalne, różnowiercom wymierzona będzie „dostateczna sprawiedli- wość". Konfederację kazano przenieść z Radomia do Warszawy, właściwą stolicą państwa został gmach ambasady rosyjskiej. W Ogrodzie Saskim zabielały namioty tysiąca ośmiuset piechurów carskich, przed gmachami publicznymi obok słabych posterunków krajowych stawały znacznie silniejsze warty sojusz- nicze. Potrzebny był sejm. Starożytnym obyczajem szlachta zbierała się na sejmiki po kościołach, rzecz nową stanowił widok kanonierów, zapalonych lontów, no i dział, zataczanych we wrota cmentarzy przyświątynnych. Kon- nicy oraz infanterii też nigdzie nie zabrakło. Listę posłów ułożył sam Repnin, podczas sejmików nie wolno było odczytywać żadnych orędzi, których on lub jego pełnomocnicy nie przejrzeli i nie zatwierdzili uprzednio. Formy demokracji szlacheckiej zachowano starannie. Treść jedynie uległa lekkiemu retuszowi. „Już wolności nie mamy!" - trochę za późno się połapawszy zaczęli wykrzykiwać wczorajsi projektodawcy kolumny Katarzyny. Lecz mimo to „wątpić nie można, że za cenę detronizacji Stanisława Augusta gotowi byli republikanie do najdalej idących ustępstw" - pisze Skałkowski. Biskup Kajetan Sołtyk, w przykry bez wątpienia sposób wystrychnięty na dudka, zaczął się opierać. „Dajmy duszę na świadectwo dziełom ojców naszych" - wołał na sejmie, nie myślał jednak o akcji zbrojnej, najwyżej o uroczystej procesji protestacyjnej w stolicy. Umiejętność przewidywania wykazał tym razem wcale znaczną: nie wyjeżdżał na prowincję, bo twierdził, że ładniej będzie, jeśli go zaaresztują w Warszawie, zawczasu szykował podarki i pieniądze dla eskorty. Przewidywania okazały się słuszne. 13 września 1767 roku kanclerz Panin pisał do Repnina: 199 Teraz, gdy już szelmostwa pomienionego biskupa przekroczyły wszelką miarę i gdy już macie pozwolenie użycia przeciw niemu środków przymusowych, oczekuję niecierpliwie wiadomości, coście z nim uczynili, a zdaje mi się, że już czas dać za jego pośrednictwem innym fanatykom nauczkę i wsadzić Jego Wielebność do kozy. Panin przewidywał zresztą wywiezienie Sołtyka i innych oponentów na Litwę tylko i osadzenie ich w jednym z zaników Radziwiłła Panie Kochanku, „przez co ów książę tym więcej poczuje się w obowiązku trwać po naszej stronie". („Ów książę", pijany we dnie i w nocy, liczył się, jako figura polityczna, coraz mniej, przestawał wiedzieć, co się na świecie dzieje.) Dokładnie w miesiąc później, w nocy z 13 na 14 października 1767 roku, Repnin kazał zaaresztować i wywieźć na wschód biskupów Kajetana Sołtyka i Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana Wacława Rzewuskiego oraz jego syna, imieniem Seweryn. Trafili oni nie na Litwę jednak, lecz do Kaługi, gdzie przebywali lat pięć, w warunkach wcale zresztą nie najstraszniejszych. Już w Wilnie Sołtyk uzyskał możność korespondowania ze swymi pozostałymi w kraju przyjaciółmi. Porwanym senatorom powiodło się bez porównania lepiej niż wielu Pola- kom wziętym do niewoli w roku 1733, podczas wojny o elekcję Leszczyńskie- go, i wywiezionym na Syberię dożywotnio. (Przy okazji wspomnieć warto o najstarszym bodaj pamiętniku zesłańca polskiego, czyli o krótkim Diariuszu więzienia moskiewskiego miast i miejsc. Autor relacji, Adam Dłużyk Kamień- ski, żołnierz Jana Kazimierza, dostał się do niewoli 18 października 1660 roku, został przymusowo wcielony do wojska moskiewskiego i zawędrował aż nad Amur, gdzie musiał bić się z Chińczykami o sprawy nie tylko Polsce, lecz nawet i Litwie samej raczej obojętne. Dłużyk Kamieński powrócił do ojczyzny, wielu innych w czasach późniejszych nie dostąpiło tej łaski losu. Spłynęła ona, niestety, na Seweryna Rzewuskiego. Nawet w tej mierze nie mieliśmy szczęś- cia.) Przerażona opozycja staroszlachecka przycichła, lecz marzeń o detronizacji się nie wyrzekła. Niektórzy z matadorów starali się zwalić odpowiedzialność za gwałt na króla. Odważny sprzeciw zgłosił poseł Józef Wybicki, kanclerz Andrzej Zamoyski na znak protestu złożył swój urząd i nosił od tej pory zaszczytny, szanowany powszechnie tytuł „eks-kanclerza". Obaj oni już w najbliższej przyszłości okazali się cennymi współpracownikami Stanisława Augusta. Postępek Mikołaja Repnina zupełnie słusznie uważany jest u nas za bez- prawie wyjątkowo brutalne. Z punktu widzenia praktyki, obowiązującej w cesarstwie rosyjskim, wywiezienie czterech oponentów do Kaługi równało się 200 postawieniu ich do kąta. Nikita Panin wcale nie bez głębszych powodów używał lekkiego tonu, pisząc, że „szelmostwa pomienionego biskupa prze- kroczyły wszelką miarę" oraz o potrzebie „wsadzenia Jego Wielebności do kozy". Kanclerz operował pojęciami, do których przywykł. On przecież wie- dział, jakie kary spadają na oponentów w Rosji. Sam Mieńszykow po zgonie Katarzyny I poszedł na Sybir, aresztowania z powodów politycznych niemal zawsze wróżyły tortury, nawet damy ze sfer najwyższych trafiały pod knuty, i to na placu publicznym. Od czasu wojny północnej Rzeczpospolita i Rosja zaczynały stanowić jak gdyby jeden organizm polityczny, a to dlatego, że coraz to bardziej i tu, i tam rozstrzygała prawie o wszystkim jedna i ta sama władza. Smutne wypadki roku 1767 to wczesna zapowiedź zjawiska, które w najbardziej wyrazistej formie wystąpiło później, udaremniło próbę uregulowanego prawnie współżycia, podjętą w latach 1815-1830. Absolutyzm nie może żyć pod wspólnym dachem z ustrojem konstytucyjnym. Nic nie pomogą żadne parawany utkane z ideo- logii Oświecenia czy innej, następuje to, co dzisiaj medycy zowią „odrzuce- niem przeszczepu", objaw z dziedziny alergii, która niekiedy skazuje swe ofiary na śmierć. Państwo silne, lecz nie znające i nie uznające wolności, musi ten swój porządek wewnętrzny rozpowszechniać, narzucać. Repnin wywiózł zawadzających senatorów, sejmiki i sejm wypełnił treścią zwykłego „ukazu". Był ambasadorem nie tylko Rosji, ale i określonego sys- temu rządzenia. Potraktował Rzeczpospolitą złagodzoną formą metody, sta- nowiącej chleb powszedni dla Rosjan. W ten sposób rozgrywka sejmowa doprowadziła do sukcesu Rosji i Prus. Wyznaczono delegację poselską, mającą opracować i przedłożyć izbie wnioski do zatwierdzenia; Stanisław August zdołał i wśród delegatów uzyskać wpły- wy. Ustrój Rzeczypospolitej określać miały od tej pory „prawa kardynalne", których nigdy nie wolno będzie zmieniać. Po wieczne czasy trwać więc miały: wolna elekcja, liberum veto, prawo wypowiadania posłuszeństwa królowi, przywilej szlachecki sprawowania urzędów, posiadania ziemi i władzy nad chłopami. Zaraz po tych okropnościach wymieniała uchwała sejmowa „mate- rie stanu", podlegające zasadzie jednomyślności. Należały tutaj sprawy poli- tyki międzynarodowej, podatków, wojska, sposobu sejmowania, rządu i wymiaru sprawiedliwości. Cały ustrój państwa poddano gwarancji „Najjaś- niejszej Imperarorowej", oficjalnie i formalnie stwierdzając w ten sposób stan rzeczy istniejący w świecie faktów już od dawna. Mimo to wszystko dotychczasowe wysiłki reformatorów nie zostały całko- 201 wicie zmarnowane, uparte bicie głową w mur przyniosło tym razem pewne dodatnie skutki. O kwestiach nie należących ani do „praw kardynalnych", ani do „materii stanu" miało się w przyszłości rozstrzygać większością głosów. Poprzednio jeden człowiek mógł udaremnić absolutnie wszystko, zerwać sejm z byle powodu. Wyłom został więc zrobiony i nie tylko w tym jednym miejscu. XX paragraf „praw kardynalnych" postanawiał, że od tej pory za zabójstwo chłopa szlachcic już nie grzywną - „główszczyzną", lecz „utratą własnej głowy swojej" ma być karany. Do uchwalenia tej normy w niemałej mierze przyczyniło się wyraźne w całym państwie wrzenie wsi. Katolicyzm pozostał wyznaniem panującym („przejście od Kościoła rzym- skiego do jakiejkolwiek innej religii... za kryminalny występek deklarujemy"), protestanci oraz prawosławni uzyskali jednak równouprawnienie polityczne. Nie przyniosło to w przyszłości żadnych szkód, nie sprawiło państwu trud- ności... od strony innowierców. Bo liczni, niestety aż nazbyt liczni, fanatycy katoliccy uznali, że przychodzi oto „niemylne nadwątlenie i prawie po- wszechna zguba na wiarę świętą rzymską katolicką", która to teza wywiera dziwne wrażenie, jeśli ją porównać z cytowanym nieco wyżej - w nawiasach - tekstem jednego z „praw kardynalnych", więc uznanych za wieczne, nie- zmienne. Despotyzmy z reguły wykrzykują o własnych krzywdach, wydaje im się podejrzane, że inaczej myślący korzystają z przywileju oddychania świeżym powietrzem i chodzenia na dwóch nogach. Prawidła zdrowego rozsądku nie obowiązują w Ciemnogrodach. Stanisława Augusta od samego początku atakowano jako wysłannika mocy piekielnych. Emanuel Rostworowski przytoczył ostatnio w swej świetnej książce o Ostatnim królu Rzeczypospolitej piękne cytaty z kursujących po kraju „Kabał", przepowiedni i rozmaitych pism ulotnych. Nowe panowanie nie będzie długie. Bowiem ów król nie jest dany od Boga i źle skończy. Niech się jednak naród uzbroi w cierpliwość na dwa lata, aż osiągnie pełnoletność elektor saski, który przywróci Polsce dawne szczęście - wieszczył w roku 1766 pewien mnich, który miał w przyszłości zrobić w naszej tradycji i literaturze karierę wręcz zawrotną, lecz jak najmniej zasłu- żoną. Schizmatyk Repnin wywiózł na wschód biskupów katolickich. Gdyby wraz z nimi wyekspediował do Kaługi i Stanisława Augusta, republikanci przebo- leliby gwałt łatwo. Przypomnijmy sobie, że arcybiskup Stanisław Zieliński, który ukoronował w roku 1704 Leszczyńskiego, zmarł na zesłaniu i nie 202 zohydziło to zbytnio Piotra Wielkiego, nie odstraszyło od jego stóp cisnących się po protekcję dostojników. Porwanie senatorów nie pozbawiło Rzeczypos- politej dziewictwa, który to akt dokonał się o wiele wcześniej. Złudzeń nie miejmy: Kajetan Sołtyk, awansowany przez wypadki na coś w rodzaju sztan- daru narodowego, po powrocie z Kaługi ukazał się układny, jeśli nie przy- milny nawet. Sam przepadając za słodyczami, posłał kolejnemu ambasadorowi Katarzyny dwa mazurki w prezencie wielkanocnym. Było to w roku 1773, w dobie pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej. Przywódcy opozycji, wśród których najtęższym mózgiem był biskup Adam Krasiński, niecierpliwie oczekiwali na zakończenie sejmu delegacyjnego i na wymarsz wojsk rosyjskich, by wznowić konfederację i w oparciu o granice tureckie rozpocząć walkę zbrojną. Hasłem jej miała być oczywiście detroni- zacja, powołanie na tron Sasa i powrót do błogostanu zapustów. Niepodległość także, lecz w postaci karczmy zajezdnej, pośmiewiska Europy, więc niepod- ległość w cudzysłowie. W gruncie rzeczy oponenci chcieli tego wszystkiego, co pod dyktando Repnina zatwierdził sejm: praw kardynalnych, a może i rozciągnięcia ich zakresu na całość ustroju, liberum veto, wolnych elekcji, poddaństwa chłopów. Wszystkiego, z wyjątkiem Stanisława Augusta i ustępstw dla innowierców. Skoro nie udało się osiągnąć celu w zgodzie z Rosją, należało walczyć przeciwko niej, zabiegając o pomoc Turcji. Teza o konieczności czekania na wymarsz wojsk carskich nie znalazła uznania u niektórych republikantów. Starosta warecki Franciszek Pułaski doszedł do wniosku, że trzeba koniecznie chwycić za oręż, zanim zakończy się sejm, bo jedynie w ten sposób nada się protestowi wyrazistość. 29 lutego 1768 roku Pułaski wraz ze starostą różańskim Michałem Krasińskim, bratem bis- kupa, zawiązali i ogłosili w Barze na Podolu konfederację. Akt „Konfederacji prawowiernych chrześcijan katolickich rzymskich" obszernie rozprawiał o tym, jaką czapkę każdy „sprzysiężony rycerz" mieć powinien, ile koni, jaki mundur i pobożne znaki na nim, wyjaśniał, iż ,,żaden luter, kalwin, syzmatyk nie będzie przypuszczony do tej konfederacji", zale- cał stanowczo „sekretów nie objawiać żadnej osobie, ani żonie, ani matce, ani żadnej kobiecie", lecz milczał głucho na temat programu politycznego. Widocznie dopatrywano się takowego w pierwszym punkcie, głoszącym: „Wiary świętej katolickiej rzymskiej własnym życiem i krwią obligowany każdy bronić." Wstęp do aktu stwierdzał: „Ale jest Bóg w Jeruzalem, jest jeszcze i prorok, który wszystkie wróży pomyślności." Tak dosłowniel W manifeście nawołującym do ruchawki, pozbawionej 203 jakichkolwiek widoków powodzenia, mogącej sprowokować zagładę państwa. Prorok wróży wszelkie pomyślności, więc wyzywajmy na rękę całą potęgę Rosji. Konieczne jest jednak zastrzeżenie: piszący te słowa nie może się w akcie konfederacji barskiej dopatrzeć żadnych prawdziwych treści religijnych, widzi tam tylko magię i zabobon. Twierdzenie, że wiara była wówczas w jakikolwiek sposób zagrożona, to w najlepszym razie histeria. Owym prorokiem, którego słowa uważali konfederaci za nie podlegającą wątpieniu gwarancję powodzenia, był karmelita Marek Jandołowicz. Naród pozbawiony własnej państwowości może się rozwijać, lecz w sposób przymusowo kaleki. Niezłym potwierdzeniem tej tezy jest kariera, jaką w niedalekiej przyszłości zrobił w naszej literaturze, u poetów naprawdę wiel- kich, ten szaman w habicie, zaklinacz węży, jarmarczny cudotwórca. Wróż- bita, wieszczący Stanisławowi Augustowi dwuletnie zaledwie panowanie, narodowi zaś rychły powrót do szczęśliwości saskiej. Pasować podobną istność na wodza, duchowego ojca ojczyzny! Do takich wynalazków skłonne są jednak tylko mózgi ludzi „okutych w powiciu". Już od kilkudziesięciu lat co najmniej słyszeć się daje z katedr uniwersyte- ckich, że konfederacja barska była anarchistycznym odruchem szlacheckim, lecz i pierwszym z naszych powstań narodowych. Trudno się zgodzić z drugim członem tej tezy, należałoby wynaleźć inny termin, gdyż między konfederacją a późniejszymi powstaniami zachodzi zasadnicza różnica merytoryczna. Wszystkie one, co do jednego, obrócone były twarzą w przyszłość, zmierzały - wcale nie bez dodatniego skutku! - do zaprowadzenia i utrwalenia lepszego, bardziej sprawiedliwego porządku na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej i w Europie. Jeszcze za Stanisława Augusta mieliśmy poniekąd zasłonić sobą Francję, gdzie tworzono nowe, niezwykle wręcz płodne i ważne dla całego świata koncepcje ustrojowe. Z konfederacją barską było odwrotnie. Ona patrzyła w tył, marzyła o tym, co dla dobra powszechności powinno było zniknąć. Nie wzbudza sympatii chór szkalujących ją filozofów, hojnie opłaca- nych przez Katarzynę. Nie sposób jednak odmówić racji temu z nich, który wywodził, że ,,Polska jest dziś atakowana przez tą samą niebezpieczną i konwulsyjną gorączkę, na którą Niemcy i Francja tak ciężko chorowały pod- czas dwóch poprzednich stuleci". Myśliciel stawiał więc znak równości pomię- dzy Barem a wojnami religijnymi, których... potrafiliśmy ongi uniknąć. Wią- zanie hasła niepodległości z tego rodzaju zjawiskami czy tradycjami było działaniem na własną szkodę, i w dodatku na metę bardzo długą. Niepodległość! Pewnie, że wielu szeregowych barzan walczyło o nią szcze- 204 rze. Lecz przywódcy zwinęliby zaraz ciiorągiewfcę, gay t>y tylko Kosja zgodziła się przepędzić precz Stanisława Augusta, skreślić wszystkie co do jednej reformy dokonane przez niego i Czartoryskich. W spisach menerów konfe- deracji radomskiej, barskiej i targowickiej odnajdziemy łatwo te same nazwi- ska, tych samych ludzi. Trzeba teraz iść w ślad za opowiadaniem Emanuela Rostworowskiego, którego książka przynosi rzeczy wcale dotychczas nie znane. W Warszawie przypuszczano, że na Ukrainie wszczęła ruchawkę kawaleria, niezadowolona z projektu nowego regulaminu, ograniczającego samowolę „towarzystwa". Nikt się nie orientował w tym, co zaszło, sami przywódcy opozycji byli mocno niezadowoleni z przedwczesnego wybuchu. Wojska rosyj- skie i koronne, którymi dowodził regimentarz Ksawery Branicki, ruszyły przywracać spokój. Zamierzano zacząć od układów, lecz z obwałowań Baru, rozbrzmiewającego pieśniami i suplikacjami, zamiast parlamentariuszy wyszło „czterech księży z krucyfiksami i piąty ze statuą Najświętszej Panny, z którymi nie wiedzieć co było traktować", jak zapisał naoczny świadek. Bir został łatwo zdobyty, nic nie pomogło „zaślepienie w cudotwórstwie Marka". Ukrywającego się na wsi proroka Kozacy schwytali i potraktowali bardzo brutalnie. Od tej chwili ksiądz Jandołowicz znikł ze sceny konfedera- ckiej. Aż do roku 1773 siedział w ciężkim więzieniu kijowskim, po zwolnieniu i przybyciu do Warszawy, podczas rozmowy z nuncjuszem, wyparł się (jak ustalił Wacław Szczygielski) wszelkiego udziału w ruchu, po kilku latach powrócił do Baru jako przeor. Zmarł w roku 1799, już otoczony niedorzeczną legendą. Przeżył, słowem, Rzeczpospolitą, której przepowiadał świetlaną przyszłość. Konserwatywna szlachta polska podniosła więc katolicki sztandar wojny religijnej na Ukrainie. Osobliwe zjawisko opłacone zostało natychmiast ceną straszną, lecz raczej logiczną. Do Turcji, na której pomoc liczono, było jednak z Baru dość daleko, za to do wsi pańszczyźnianej bardzo blisko. Pierwsza faza ruchu barzan utonęła we krwi, wytoczonej przez święcone po klasztorach prawosławnych noże chłopskie. Do przywódcy, Maksyma Żeleźniaka, przy- łączył się Iwan Gonta, setnik nadwornych Kozaków rodu Potockich. Nie wiadomo doprawdy, czyje okrucieństwo sprawia bardziej odstręczające wra- żenie - hajdamaków, co wyrżnęli ludność Humania, czy też współdziałających z oddziałami carskimi wojsk koronnych, które zabrały się do tłumienia roz- ruchu strasznymi represjami. Tamci zaczęli pierwsi, to prawda. Lecz osta- tecznie inaczej wyglądać powinna ocena działań ludzi prymitywnych i ciem- nych, inaczej zaś takich, jak penerał Piotr Kreczetnikow, Ksawery Branicki 205 czy oboźny koronny Stanisław Stempowski, którzy reprezentowali rządy państw bądź co bądź europejskich. Rosja najpierw wsparła hajdamaczyznę, nieoficjalnie i po cichu, potem - otwarcie i gromko -przyczyniła się do jej wytępienia. „Murzyn zrobił swoje", może więc zasiąść na palu. „Polacy - pisze Albert Sorel - wycinali w pień w imię wiary, Rosjanie w imię tolerancji", cała zaś operacja razem wzięta - dodać należy od siebie -przyniosła niepowetowane szkody Polsce i Ukrainie, według recepty znanej już od połowy XVII wieku. W czerwcu oddział Kozaków carskich w pościgu za konfederatami naruszył granicę turecką i 6 października 1768 roku Wysoka Porta wypowiedziała wojnę. „Rosja - ogłaszał sułtan Mustafa - ośmieliła się zniszczyć wolność Polski, zmusiła Polaków do uznania za króla człowieka, który nie był ani księciem krwi, ani elektem narodu..." W gruncie rzeczy Turcja poczuła się mocno zaniepokojona podsycanym przez Rosję wrzeniem wśród chrześcijan bałkańskich i uczyniła to, do czego namawiała dyplomacja francuska. „Do- pełniłem ściśle woli królewskiej: ale zwracam także trzy miliony, przysłane mi na ten cel, nie były mi zgoła potrzebne" - oświadczył ambasador Francji w Konstantynopolu. Drugi to już raz w przeciągu krótkiego czasu Paryż otrzymywał swoje pieniądze z powrotem. W kwietniu kawaler de Taules przybył do polskich konfederatów, porozmawiał z nimi, rozejrzał się i doszedł do wniosku, że lepiej zrobi nie wydając sumy, którą miał przy sobie. Francja marzyła wtedy o odwojowaniu na Anglikach utraconych kolonii, musiała więc zaprzątnąć czymś uwagę innych muzykantów z „koncertu pół- nocnego" - Prus i Rosji. Austria miała zaszachować Berlin, Turcja związać siły Rosji. Konfederacja barska dostarczyła pretekstu, pozoru, lecz niepodobna jej uznać za przyczynę sprawczą. Kanada znaczyła więcej niż Bar, Francja mogła i gotowa była wydać zaoszczędzone trzy miliony. Główni aktorzy europejscy nie zapominali o Rzeczypospolitej. Pan de Yergennes, który tak zręcznie prowa- dził sprawy nad Bosforem, powiedział wkrótce Ludwikowi XV: „Kto wie nawet, czy podział Polski nie przypieczętuje zgody obu stron wojujących?" Poczynając od roku 1769 zagadano w gabinetach rządowych o rozbiorze. Protektorat rosyjski nad Rzecząpospolitą nie dogadzał Turcji i trwożył wprost państwa germańskie. Austria miała wśród swych poddanych wielu prawosławnych, lecz zgadzano się i w Berlinie, i w Wiedniu, że dalszy wzrost potęgi rosyjskiej na Zachodzie może zagrozić przede wszystkim Prusom. Królewiec, Kołobrzeg, nawet Berlin widywały już carskich zdobywców. Fry- deryk Wielki mówił otwarcie przedstawicielowi Austrii: „Niech się panowie 206 Rosjanie rozszerzają, ile tylko żywnie pragną, w stronę Morza Czarnego i swych sławnych pustyń, lecz w stronę Europy..." - znacząco nie dokończył zdania. Rajską muzyką musiał mu w tych warunkach pobrzmiewać list Kata- rzyny, napisany bardzo wcześnie, bo już 14 listopada 1768 roku: „Muszę gotować się do wojny przeciw Turcji, pragnę przeto być zapewnioną, że Wasza Królewska Mość pozostaje wierny naszemu przymierzu." Istotnie, musiała gotować się do wojny już po jej wypowiedzeniu, bo Rosja wcale nie była militarnie przygotowana. Kampania zaciągnęła się na długie lata. W tym samym 1768 roku Francuzi zajęli Korsykę i zaczęli traktować jej ludność rozumnie, to znaczy liberalnie. Fryderyk Wielki wspominał w roz- mowach o tej wyspie, lecz w tonie lekceważącym: „Jesteśmy Niemcami, cóż nas obchodzi...?" Zaraz w roku następnym, 1769, adwokatowi z Ajaccio nazwiskiem Buonaparte urodził się syn, nazwany Napoleonem. Nikogo to na razie nie mogło rzeczywiście obchodzić. Wybuch wojny tchnął nowego ducha w przygasającą konfederację barską, uczynił z niej nie tyle kwestię międzynarodową, co narzędzie, służące inte- resom Francji i Austrii. Na czoło ruchu wysunęli się teraz „już nie tułający się po Turcji prostaczkowie z Baru, ale tuzy opozycji magnackiej, detronizato- rzy" - pisze Rostworowski - skłóceni zresztą pomiędzy sobą, przez czas długi niezdolni do stworzenia ośrodka władzy. Powstał on wreszcie, w postaci tak zwanej „Generalności", na terytorium austriackim. Marszałkiem koronnym został Michał Krasiński, litewskim Michał Pac, regimentarzami Joachim Potocki i Józef Sapieha. Wyniszczająca kraj, przepędzana z miejsca na miejsce, systematycznie bijana przez Rosjan ruchawka coraz bardziej rozsławiała Kazi- mierza Pułaskiego, rodem z Winiar pod Warką, generała kawalerii z domo- wym wykształceniem. Znamienny szczegół: urodzony w roku 1747, został Kazimierz zapisany przez ojca, Józefa, do warszawskiej szkoły teatynów, gdzie uczono przede wszystkim ogłady towarzyskiej; Collegium Nobilium nasz staroście ominął. 22 października 1770 roku, za namową Francji, Generalność konfederacka ogłosiła detronizację, bezkrólewie, trwające jej zdaniem od dnia zgonu Augu- sta Otyłego. Nie uznawała więc wcale rządów „Ciołka", skasować chciała wszystko, co osiągnął on i Czartoryscy. Wśród nieodpartych zarzutów, roz- głaszanych przez manifesty, widniał i taki: „Kto na uciśnienia kraju cła generalne stanowił?" Zdaniem zwierzchności konfederatów „patrzyła już dawno z zadziwieniem Europa" na straszliwą tyranię, uprawianą w Rzeczy- pospolitej przez krwawego Stanisława Augusta i bezecnych jego wujów. Tymczasem despota systematycznie opierał się namowom rosyjskim, dopu- 207 szczając się w ten sposób jednego z najcięższych pewnie błędów swego pano- wania. Nie chciał wystąpić zbrojnie przeciwko Turcji i konfederatom. Repnin zaproponował mu buławę generalissimusa wojsk carskich, sam ofiarowywał się pełnić przy nim funkcję adiutanta, obiecywał udział w zdobyczach tery- torialnych, nawet pewne retusze ustrojowe. W podobne tony uderzał następca księcia na stanowisku ambasadora, Michał Wołkoński, to samo robił później kolejny przedstawiciel carycy, Kasper Saldern. W czasie rozmowy z Wołkońskim, gdy Rosjanin zagroził Czartoryskim karą, Stanisław August rzucił popędliwie: - Jak można karać obcych poddanych? Na to Wołkoński wstając z krzesła: - Nigdy nie myślałem, żebyś Wasza Królewska Mość mógł wymówić takie jłowo. Doniosę o wszystkim memu dworowi. Nie było więc przesady w twierdzeniu, że Rosja i Rzeczpospolita zaczynały się zrastać w jeden organizm polityczny. W pojęciu polityków petersburskich na pewno tak było. W przeciwnym razie Wołkoński nie oburzyłby się na wzmiankę o obcych poddanych. Kara istotnie spotkała Czartoryskich, również opierających się projektowi wojskowego współdziałania z Rosją. Katarzyna kazała obłożyć sekwestrem dobra kanclerza, księcia Michała, położone wszak wewnątrz obszaru pańs- twowego Rzeczypospolitej. Niektórzy historycy utrzymują, że Stanisław August był sercem w obozie barzan, podnoszących hasło niepodległości. Nie ulega kwestii, iż w tym czasie uważał Turcję za jedyną siłę zdolną dopomóc do zrzucenia jarzma rosyjskiego. Postępowanie własne uznał w przyszłości za „błąd podstawowy i nie do naprawienia". Jedną z najgłębszych przyczyn tej pomyłki było przesadne zaufanie do logiki, wspólne u wujów i siostrzeńca, skłonność do rozumowania kategoriami czystej racji stanu. Ani Czartoryskim, ani Stanisławowi Augu- stowi nie chciało się w głowach pomieścić, że Rosja kiedykolwiek przyzwoli na skurczenie się strefy własnych wpływów, przystanie na podział swego pro- tektoratu. Rosja wyznaczyła Poniatowskiego na króla. On sam jednak naprawdę trosz- czył się o państwo Obojga Narodów. Przyjmując buławę generalissimusa, występując na czele wojsk carskich przeciwko własnym poddanym i Turcji, oburzonej (teoretycznie) na ujarzmienie Rzeczypospolitej, zdegradowałby się moralnie do roli rosyjskiego prokonsula. Pamiętajmy, że jesienią 1763 roku, podczas narad Familii, Poniatowski protestował przeciwko zapraszaniu puł- 208 ków Katarzyny. Czartoryscy chcieli je sprowadzić dla zdobycia punktu opar- cia, by sobie samym umożliwić pracę reformatorską. Czartoryscy, a zwłaszcza Stanisław August, okazali się ludźmi za dobrej odmiany, jak na istniejące położenie. Gdyby nie ich zapał reformatorski, nie byłoby w kraju takiego zaognienia. Utrzymać w całości protektorat rosyjski najłatwiej by było osobnikom pokjoju tamtych, co to skwapliwie biegali do Piotra Wielkiego po amnestie, typom bez czci i sumienia. Nasza historia wewnętrzna oderwała się już od dna, zapusty minęły. Coraz więcej było w kraju ludzi cos* wartych, chwila wykonania wyroku na państwie zbliżała się zatem. Można snuć rozmaite rozważania, lecz nie należy tracić z oczu prawdy oczywistej: rząd królewski wcale nie występował przeciwko Rosji, nie sprzy- mierzał się z jej wrogami, partyzantkę uprawiali ci, co ogłosili akt detronizacji Stanisława Augusta. Podczas wspomnianej przed chwilą przykrej rozmowy ambasador Wołkoń- ski powiedział cierpko: - Rzecz dziwna, że.kiedy chodzi o utrzymanie i umocnienie Waszej Kró- lewskiej Mości na tronie i uspokojenie całego państwa, Wasza Królewska Mość chce jeszcze przepisywać jakieś warunki. Stanisław August był rosyjskim nominantem, temu trudno zaprzeczyć. Nie chciał jednak być fagasem,,,politykiem" całkowicie dyspozycyjnym, posłusz- nym każdemu skinieniu czy gwizdnięciu. Gdyby oficjalnie wystąpił wespół z Rosją przeciwko Turcji i konfederatom, zapobiegłby pewnie rozbiorowi. Tragizm położenia na tym polegał, że należało robić rzeczy, do których umysłowo i moralnie odrodzeni ludzie nie nadawali się wcale. Położenie było tym trudniejsze, iż tamci z doby saskiej przyzwyczaili Petersburg do usług lokajskich. O rozbiorze zaczęto mówić od samego początku 1769 roku, palma pierwszeństwa należy się Paryżowi, Berlinowi i Wiedniowi. Francja pragnęła rozbić przymierze prusko-rosyjskie, wszystkie te mocarstwa razem wzięte wolałyby widzieć uspokojenie zatargów kosztem Rzeczypospolitej niż jedno- stronne obłowienie się Rosji na Bałkanach. Zadziwia dzisiaj łatwość, z jaką rozprawiano o krojeniu terytoriów, stanowiących organiczne całości, o zabo- rach, cesjach i zamianach. Taki już był stvl myślenia politycznego XVIII wieku. Szymon Askenazy powiada, że całe to stulecie było wypełnione nie- ustannymi kombinacjami tego rodzaju. Dyplomaci ówcześni byli zresztą w tej mierze ludźmi raczej umiarkowanymi. Dopiero projekty przedkładane monar- chom przez niektórych filozofów-racjonalistów osiągały same szczyty fanta- styki. Luminarze sądzili, że szczęście i światło winny zstąpić na ludzkość z 900 8 - Rzec/pospolita... 3 ''"' góry, to znaczy nie z nieba, lecz z wysokości tronów. Oświeconym monarchom wolno więc nie krepować się narodowymi czy też innymi przesądami pleb- su. Od samego początku konsekwentnie i stanowczo działał Fryderyk Wielki: chciał zagarnąć Pomorze, połączyć Prusy Wschodnie z Brandenburgią. Wstę- pował więc w ślady Krzyżaków, lecz mało się przejmował argumentami natury historycznej. Sam przyznawał, i to na piśmie, że Pomorze zamieszkałe jest w ogromnej większości przez Polaków. Aktualny interes państwa pruskiego wyższy był jego zdaniem nad to wszystko. W Austrii zdania były podzielone. Maria Teresa niechętnie myślała o zaborze, parł do niego jej syn i współrządca, Józef II, zajmujący się specjalnie sprawami wojska i polityki zagranicznej. Dla zakarpackiej monarchii Habs- burgów południowe prowincje polskie stanowiły nabytek mało logiczny, przy- padkowy i traktowany początkowo jako obiekt zamienny. Wiedeń chętnie oddałby Rosji lub Prusom Galicję za „Belgrad, Monachium lub bodaj Wro- cław" - stwierdza Askenazy. Wahania, wątpliwości i udzielane konfederatom poparcie nie przeszkodziły temu, że Austria pierwsza przesunęła swe słupy graniczne, zajmując najpierw Spisz, potem - w roku 1770 - części polskich starostw podgórskich - czor- sztyńskiego, nowotarskiego i sądeckiego. Na wieść o tym Katarzyna II ode- zwała się przy świadkach: „Czemuż by wszyscy nie mieli brać tak samo?" Pewnie, że nie była to jeszcze pełna, ostateczna i oficjalna zgoda Rosji, czynnika decydującego, na rozbiór Rzeczypospolitej. Lekko rzucone słowa carycy wskazywały za to niedwuznacznie, iż traci grunt Nikita Panin, zwo- lennik utrzymania protektoratu w całości, idą w górę klany Czernyszewów i Orłowów. Jesienią 1770 roku przybył do Petersburga brat Fryderyka Wiel- kiego, książę Henryk pruski, pilny obserwator drgań rosyjskiego barometru politycznego. Warszawska misja Kaspra Salderna doznała niepowodzenia, Stanisław August i Czartoryscy odmówili orężnego wystąpienia przeciwko konfedera- tom. Wojna z Turcją przewlekała się, potrwać miała jeszcze trzy lata. Wtedy właśnie barzanie rozwinęli skrzydła do szerszych lotów. W1770 roku przybył im z pomocą agent francuski, Karol Franciszek Dumouriez (mocno, lecz dwuznacznie wsławiony później podczas Wielkiej Rewolucji). To on doradził detronizację Stanisława Augusta; rozporządzając pieniędzmi zabrał się do organizowania piechoty i umacniania twierdz. W maju 1771 roku przegrał bitwę pod Lanckoroną. W cztery miesiące później, we wrześniu, takież niepowodzenie spotkało pod Stolowiczami Litwinów hetmana Michała 210 Kazimierza Ogińskiego. W obu bataliach zwyciężył ten sam generał rosyjski, czterdziestoletni wówczas Aleksander Suworow. Pertraktacje podziałowe toczyły się już na dobre między Rosją i Prusami, kiedy konfederaci zdobyli się na wyczyn idealnie odpowiadający potrzebom zwolenników rozbioru. 3 listopada 1771 roku, w późnych godzinach wieczor- nych, przy zbiegu ulic Koziej i Miodowej w Warszawie, oddziałek sprżysię- żonych, inspirowany przez Kazimierza Pułaskiego, napadł na samotną karetę królewską i uprowadził lekko zranionego Stanisława Augusta. Idiotyczny zamach zorganizowany był na szczęście źle, szukając drogi w kierunku Młocin i Bielan zbrojni pogubili się po nocy, król zdołał przekonać i przejednać jedynego już swojego konwojenta, Kozaka nazwiskiem Kuźma, i odzyskał wolność. Przespał się zadziwiająco smacznie w chatce młynarza, po czym powrócił na Zamek, skąd sprowadzono mu pomoc. Już w pierwszych dniach grudnia nadeszły ze Szwajcarii dwa listy Woltera, spragnionego wiadomości szczegółowych. Stanisław August odpowiedział zdawkowo, usiłował zbagatelizować „incydent". Nic nie pomogło! Rozbiorcy, którzy przedstawiali swe dzieło jako nieuchronny wynik panującej u nas anarchii, uzyskali argument niczym nie zastąpiony. Nie potrzebowali przy tym sami się zbytnio fatygować, znaleźli wyręczycieli w osobach sprawnych w piórze filozofów. Fanatycy, obskuranci, okrutni Sarmaci, którzy poprzednio nie zawahali się sprzymierzyć przeciwko światłej Katarzynie z „wielkim wieprzem", sułta- nem Mustafą, podnieśli oto zbrodnicze ręce na swego króla, „nieprzyjaciela zamieszek, zatroskanego o dobro i sławę kraju... obywatela na tronie"! Fantazji ówczesnym propagandzistom nie zabrakło. Rozgłaszano na Zachodzie, że zamachowcy, zanim udali się do Warszawy na róg ulicy Koziej, komunikowali się i święcili noże w Częstochowie. Stanisław August cieszył się w Europie dobrą sławą. Teraz posłużyła ona za oręż przeciwko Rzeczypospolitej, a więc silą faktu i przeciwko niemu. Nie zachwycając się wcale Katarzyną ani Fryderykiem należy jednak uchy- lić czapki przed ich osobistą inteligencją. Ta para brutalnych despotów dos- konale pojmowała, jakie korzyści może ciągnąć polityk z przychylności zagra- nicznej, bezpośrednio odeń niezależnej, lecz umiejętnie traktowanej opinii publicznej, z fałszywego nawet patentu przyjaciela swobody myśli, sumienia i słowa. Kto szanuje pozory, ten - chce czy nie chce - składa hołd sprawie, którą one reprezentują. Caryca nie żałowała rubli, lecz mocno wątpliwe, czy za największą nawet sumę udałoby się namówić Woltera do pochwalania pro- gramu konfiskowania książek i zamykania ich autorów. 211 Dobra sława otaczała samego Stanisława Augusta - Rzeczpospolitą, obo- wiązujące w niej pryncypia, jej szlachtę oceniano fatalnie. Nieprzytomny postępek konfederatów ukazał całej Europie ten kontrast w sposób najgorszy z możliwych. Pierwsze porozumienie rozbiorcze przestawiciele Rosji i Prus podpisali w Petersburgu-17 lutego 1772 roku. Oznaczono, jakie obszary zagarną te dwa państwa, przewidziano też udział Austrii, która naturalnie wyprosiła ze swego terytorium Generalność konfederacką. Barzanie stracili grunt pod nogami, ruch dogasał. Częstochowa broniła się do 18 sierpnia, lecz nikłe to miało znaczenie wobec tego faktu, że o trzynaście dni wcześniej - 5 sierpnia 1772 roku - Rosja, Prusy i Austria podpisały trzy ostateczne traktaty podziałowe. Stało się to znowu w Petersburgu, bo tam znajdował się punkt ciężkości, wola Rosji znaczyła najwięcej. Około pięciu tysięcy szeregowych konfederatów poszło na Syberię. Minęli się oni niejako z biskupem Sohykiem, Sewerynem Rzewuskim i samym pro- rokiem Jandołowiczem, którzy w roku 1773 powrócili na ojczyzny łono. O cztery lata dłużej przebywał na zachodniej emigracji książę Karol Panie Kochanku, będący członkiem Generalności. I on powrócił w pielesze domowe. Nietrudno było pogodzić się z krwawym,,Ciołkiem", zwłaszcza jeśli do zgody namawiała Katarzyna II. Wrócili również Adam Krasiński, Michał Kazimierz Ogiński, Michał Wielhorski oraz wielu pomniejszych. Znajdował się wśród nich młody Józef Zajączek, który w roku 1768 przeszedł z wojska króle- wskiego do konfederatów, doznał wielu przygód, przez Konstantynopol i Marsylię trafił do Paryża. W kraju został totumfackim, ,,leibhuzarem',' het- mana Ksawerego Branickiego, prześladowcy barzan, mile też był widziany przez jego małżonkę, naturalną córę carycy Katarzyny. Kazimierz Pułaski - pisze Niemcewicz - „bawiąc we Francji aż do wybuch- nienia wojny amerykańskiej, na nową część świata przeniósł żądzę niepodle- głości i za nią poległ" (w roku 1779, pod Savannah). Trzeba z szacunkiem stwierdzić, że był to nowy, jakościowo odmienny rozdział życiorysu starościca wareckiego. Rzeczownik „niepodległość" w wydaniu amerykańskim miał inne znaczenie niż w barskim. To ten człowiek, którego Pułaski nienawidził i zwalczał - król Stanisław August - był od początku sługą europejskiej mutacji zasad, zawartych w Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Stanisław Mackiewicz napisał: Na Wielkanoc 1772 roku doszła do konfederatów wiadomość o traktacie rozbiorowym. Biły wtedy dzwony na rezurekcję. Rozumniejsi z konfederatów w języku tych dzwonów usłyszeli: - Waćpanów to wina. 212 Znakomity pisarz w bardzo przekonywający sposób zakończył rozdział książki, którego tytuł grzeszy przesadą: Konfederacja barska zgubiła Polskę. Ta konfederacja przyparła' do muru, pozbawiła swobody decyzji własnego króla, pragnącego chociaż trochę rozluźnić pęta rosyjskie, zwalczała reformy, potrzebne jak samo powietrze, spowodowała, a już co najmniej ułatwiła i przyśpieszyła pierwszy rozbiór, lecz akt najbardziej zgubny odbył się znacznie dawniej. Pożółkły już pergaminy, na których spisano układy, zawierane pod- czas wielkiej wojny północnej. Biadając nad konfederacją barską nie zapomnijmy czasem o konieczności obejrzenia się jeszcze bardziej w tył, na pewne charakterystyczne fragmenty dziejów Rzeczypospolitej, mianowicie na tak zwane bunty kozackie. Ileż tam beznadziejnych zrywów, fantastycznych rachub, ile niewczesnych działań! Ci z Ukraińców, którzy wystąpili przeciwko Unii Hadziackiej, nie byli wiele rozumniejsi od barzan. Byli - mówiąc bez ogródek - równie głupi. Poziom myślenia politycznego ten sam, mechanizm wydarzeń właściwie identyczny. I w jednym, i w drugim wypadku gwałtowny odruch w poszukiwaniu natych- miastowej swobody, pojmowanej staroświecko, działanie nie mózgu, lecz instynktu. Ukraińcy mieli dosyć Lachów, pańszczyzny, ucisku, krzywd pra- wosławia, panów i ich arendarzy. Nie byli zdolni pojąć, że ci, co przywieźli z Warszawy zatwierdzony przez sejm akt Unii, wybrali jedyną drogę rzeczy- wistej poprawy. Niektórzy z przywódców konfederackich za cenę detronizacji pogodziliby się z Katarzyną. Ale tłum barzan i sprzyjającej im szlachty miał dość Moskali, ich wojska, pychy, gwałtów, represji, więzień i wywózek. Nie był zdolny pojąć, że Stanisław August i Cz.artoryscy idą po jedynej drodze poprawy, jaka w ogóle istnieje. Rozejrzawszy się uważnie po jeszcze szerszej scenie dziejowej spostrzeżemy bez specjalnego trudu, że bliższa i dalsza przeszłość obfituje w odruchy dyktowane przez instynkt, że złoża historii są wcale gęsto przetkane tego rodzaju zabytkami. W dwadzieścia pięć lat po Barze, nad rzeczką Wandeą i rzeką Loarą doszło do krwawego i okrutnego powstania przeciwko rewolucji. Podnieśli je ci właśnie, którym rewolucja przyznała prawa równości obywa- telskiej - chłopi, oburzeni na radykalne naruszanie odwiecznie obowiązują- cego w ich zaściankach stylu życia. Dzieje konfederacji barskiej 'na nic się nie przydadzą miłośnikom teorii dobrych i złych charakterów narodowych. Teza, iż nikła mądrość światem rządzi, słusznie została wyrażona w języku uniwersalnym, po łacinie: Quantilla sapientia regitur mundus. 213 III Zgodnie z prawidłami logiki trzeba najpierw porozmawiać o tym, czego dokonały mocarstwa operujące, potem zaś' dopiero przystąpić do uwag na temat zachowania się operowanego, więc w danym wypadku Rzeczypospoli- tej. Rosja zabrała na własność wszystkie ziemie położone za Dźwiną i Dnieprem oraz obszar zawarty między tymi dwiema rzekami. Leżały tam: Dyneburg, Połock, Witebsk, Orsza, Mohylew, Mścisław, Rohaczew i Homel. Zysk w postaci dziewięćdziesięciu dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych niezbyt wiele znaczył dla olbrzymiego państwa, lecz milion i trzysta tysięcy nowych poddanych liczyło się bardzo. Rosja ówczesna miała dwadzieścia kilka milio- nów mieszkańców. Łup pruski od strony statystyki wyglądał skromnie: trzydzieści sześć tysięcy kilometrów kwadratowych, pięćset osiemdziesiąt tysięcy ludzi. Fryderyk Wielki zagarnął Warmię, województwo chełmińskie, malborskie i pomorskie, ponadto wszystko, co leżało na północ od Noteci i wzdłuż niej wraz z Ino- wrocławiem. Połączył Prusy Wschodnie z Brandenburgią, terytorium od Kłajpedy po Wrocław, Świdnicę i Kłodzko utworzyło jeden zwarty blok. Zysk pruski był olbrzymi, politycznie rzecz biorąc bez porównania większy od rosyjskiego. Dokonując rozbioru Katarzyna skurczyła strefę swego władania, Fryderyk ją znakomicie rozszerzył, bo stał się wprost dyktatorem polskiego handlu zagranicznego, zwłaszcza eksportu. Austria, przez czas pewien protektorka konfederatów barskich, pomimo swych wahań i oporów obłowiła się wcale nieźle. Wzięła osiemdziesiąt trzy tysiące kilometrów kwadratowych i aż dwa miliony sześćset pięćdziesiąt tysięcy ludzi. (W monarchii habsburskiej rekruta brało się nader starannie i bezwzględnie, przystrajając go „w kamasze" na lat piętnaście, siły zbrojne apostolskich monarchów doznały więc wybitnego pomnożenia, Tatry i inne góry zaczęły się gęściej zaludniać zbójnikami-dezerterami, którzy przynosili w skaliste ustronia cesarsko-królewskie efekty mundurowe: czerwone spodnie i wysokie czapy.) Austrii przypadło wszystko, co leżało na południe od Wisły aż po ujście Sanu, cały bieg tej ostatnio wymienionej rzeki, górny bieg Bugu do Horodła i Dubienki wyłącznie i dalej ziemie po Zbrucz. Bochnia zatem, Wieliczka, Zamość, Przemyśl, Rzeszów, Sanok, Bełz, Lwów, Brody, Zbaraż i Tarnopol! 214 Kamieniec Podolski pozostał przy Rzeczypospolitej, lecz znalazł się teraz tuż na wschód od granicy austriackiej. Opór państw morskich, Anglii i Holandii, lecz także i Rosji, zapobiegł oddaniu Prusom Gdańska, który utworzył oderwaną, izolowaną od reszty ziem państwa enklawę. Fantastycznie wysokie cła, jakimi Fryderyk obłożył zaraz handel wiślany, miały na celu zmuszenie Gdańska do uległości, do prośby o przyjęcie na łono pruskie. Toruń również pozostał przy Polsce. Rosja, sama nawet Katarzyna II, bardzo niechętnie zgodziła się na przy- dzielenie Austrii Lwowa, twierdząc, iż Rzeczpospolita nie może się obejść bez miasta, spełniającego w jej organizmie rolę tak ważną. Bardzo interesujące, że Rosja, zajęta rzekomo od dawna jednoczeniem Ukrainy, pozostawiła tam wszystko po staremu, nie przesunęła granicy ani o jedną milę. Kordon w dalszym ciągu oddzielał Kijów od Białej Cerkwi, której starostwo, czyli ogromne dobra ziemskie, wkrótce po rozbiorze dostało się Ksaweremu Branickiemu i utworzyło fundament magnackiej potęgi jego rodu. Rzeczpospolita straciła trzydzieści procent terytorium i trzydzieści pięć procent mieszkańców, lecz rany zadane jej dwu prowincjom - Polsce i Litwie - wcale nie były jednakowo głębokie. Wielkie Księstwo okaleczone zostało boleśnie, ale pozostawiono mu kształt i warunki, umożliwiające życie. Kowno, Wilno, Grodno, Mińsk, Nowogródek i Pińsk nie zmieniły przynależności państwowej, żadna granica nie odcinała im przedmieść ani zaplecza gospodarczego. Zawarty w roku 1775 traktat hand- lowy pozwalał na swobodny spław towarów Dźwiną, zwalniał w ogóle od cła handel ryski. Wiadomo wszystkim, że cni obywatele stołeczno-królewskiego miasta Kra- kowa lubią w ciepłe popołudnia letnie zasiadać u stóp Wawelu, od strony rzeki, i poświęcać czas szachom, warcabom oraz temu podobnym grom towa- rzyskim. Gdyby utrzymały się warunki 1772 roku, nie mogliby tego czynić, bo nie wolno przebywać w pasie granicznym. Wawel pozostał przy Polsce, Pod- górze stało się austriackie. Na moście Dębnickim należałoby wznieść szlaban celny. Polskę rdzenną, dawną domenę Piastów, rok 1772 zastrugał w kikut, w tragikomiczny szczątek państwa. Do litewsko-ruskich, nadal rozległych ziem Rzeczypospolitej przyrastał teraz od zachodu nieregularny, tu i ówdzie powy- gryzany na krawędzi czworoboczek łącki, mający Sandomierz i Kraków, Poznań i Gniezno za grody przygraniczne. O tak! Uczeni w ciśmie mają po 215 stokroć rację, głoszą świętą prawdę: to Polska kazała swej litewskiej kolonii ponosić najcięższe koszty Unii! Nad tym wszystkim objęła protektorat ponownie Rosja - sama jedna. Trak- tat rozbiorczy niedwuznacznie uczynił ją gwarantką. Oto artykuł szósty ukła- du: Najjaśniejsza Impcratorowa JMć całej Rosji gwarantuje uroczyście i najmocniejszym sposo- bem Najjaśniejszemu Królowi JMci polskiemu, jego następcom i Rzpltej polskiej wszystkie niniejsze posesje w tej obszerności i stanie, w którym zostają po traktatach [to jest po rozbio- rze]. Emanuel Rostworowski powiedział, iż Rzeczpospolita stała się teraz pańs- twem „rewizjonistycznym", skazanym na dążenie do odzyskania strat, a przez to niebezpiecznym dla sąsiadów. Należy się zastanowić nad tą bardzo mądrą tezą. Ów rewizjonizm musiał podsycać dążenia reformatorskie, bo państwo tonące w rozstroju niczego na nikim nie mogłoby odzyskać. Racje geopoli- tyczne szczególnie wyostrzałyby rewizjonizm polski, to znaczy skierowany z ziem koronnych nie na zachód już nawet, lecz prosto na północ i południe, ku morzu i Tatrom (via Wieliczka). Jeśli nie w XVIII jeszcze, to w następnym stuleciu te polskie dążenia odwetowe mogły natrafić na sposobną koniunkturę. Na razie koronę nadal dźwigał u nas zdolny człowiek, który wyznał w pamięt- niku: „wychowany zostałem w nienawiści do wszystkiego co pruskie". Nadal duże znaczenie posiadał ród Czartoryskich. Z czterech jego stolic familijnych dwie - Brzeżany i Sieniawa - znalazły się w zaborze austriackim. Potoccy też mieli rozległe włości w kraju, zwącym się już oficjalnie Galicją. Polski rewizjonizm mógł się nadać na sprawny oręż dla państwowej polityki Rosji, gwarantki i protektorki okrojonego kadłuba Rzeczypospolitej. Wśród statystów petersburskich byli tacy, którzy to doskonale pojmowali. Zachodnia granica rosyjska biegła teraz przeważnie wzdłuż głębokich rzek, zbiegostwo chłopów zostało utrudnione. Tylekroć wspomniany rewizjonizm najmniej zaiste zagrażał ziemiom położonym za Dźwiną. Pierwszy rozbiór Rzeczypospolitej skurczył rosyjską strefę wpływów, lecz wcale jeszcze nie zaprzepaścił całej zdobyczy Piotra Wielkiego. Ludzie roz- sądni, żywiący zaufanie do logiki, mogli teraz tym lepiej utrwalić się w przekonaniu, że Imperium już nie wypuści z rąk reszty swego protektoratu. Przytoczona przed chwilą formuła jednostronnej gwarancji brzmiała niedwu- znacznie... 216 Zaborcom zależało na zachowaniu form, zażądano więc, aby sejm Rzeczy- pospolitej ratyfikował traktaty. Obywatele zamieszkali w województwach i powiatach oderwanych utracili oczywiście prawo wysyłania posłów, stali się przecież poddanymi monarchów absolutnych. Większość przyzwoitych ludzi w Polsce i na Litwie posłuchała barzan, zbojkotowała wybory, do Warszawy spłynęły więc przeważnie pomyje narodowe. Marszałkiem zawiązanej konfe- deracji - tym razem zaborcy sami zapragnęli zabezpieczyć się przed liberum veto\ — został łotr spod ciemnej gwiazdy, Adam Łodzią Poniński, podskarbi wielki koronny, który znalazł godnego siebie kompana w osobie sekretarza konfederacji, Floriana Krzysztofa Drewnowskiego, figury nikczemnie grote- skowej. Jeśli nie sabat czarownic, to psie wesele nastało w stolicy. „Odnowiły się dawne Augusta II pijatyki", popłynął szampan i posypało się suchą strugą złoto magnackie, rosyjskie, austriackie. Hulanki trwały w pałacu Mosto- wskich, u Sułkowskich przy Nowym Świecie, w innych siedzibach wielko- pańskich. Zadawał szyku, roztaczał splendory nowy ambasador carski, Otto Magnuc von Stackelberg, i austriacki, Karl von Revitzky. Snuł się jednocześ- nie po Warszawie, wszystkiego pilnie doglądał chudy rezydent pruski, Gideon Benoit, ubrany w szary fraczek i wełniane pończoszki, zbrojny w szpadkę o skromnej pochwie, odżywiający się w garkuchniach lub u hojniej wyposażo- nych kolegów. Prusy nie wydawały pieniędzy na głupstwa. Kto jeszcze miał sumienie, ten je topił w winie. Codziennie niemal odbywały się pod Jeziorną, gdzie nie sięgała jurysdykcja marszałkowska, pojedynki z oficerami rosyjskimi. Moralnie sponiewierani szlachcice szukali choć takiej odpłaty. Zwarte oddziały carskie potrafiły nocami otaczać nagle rozhulane pałace i tam nawet poszukiwać podejrzanych, niepokornych. Ponury karnawał trwał jeszcze, kiedy powrócił ze studiów zagranicznych Tadeusz Kościuszko. Młody człowiek odwiedzał kolegów, Korpus Kadetów, ze zdumieniem pewnie przyglądał się stolicy. Jemu też przypatrywano się pilnie. Przyszły Naczelnik nosił bowiem wtedy długi do pasa, przepleciony czarną wstążką warkocz. Tak ozdobiony przyjechał prosto z Paryża. Wkrótce znowu udał się na Zachód, wioząc w piersi zbolałe serce, w pamięci zaś słowa szyderczej rekuzy: „Synogarlice nie dla wróbli, a córki magnackie nie dla drobnych szlachetków." Ojciec jego wybranki, Ludwiki Sosnowskiej, był co prawda tylko we własnej wyobraźni magnatem, został jednak niedawno mia- nowany hetmanem polnym litewskim. Wielu senatorów Rzeczypospolitej nie wzięło udziału w obradach sejmu, 217 nie zasiadło w swych przysłowiowych krzesłach wokół tronu, bo zabronili im tego nowi suwerenowie, Katarzyna, Fryderyk, Maria Teresa. Czyje włości częściowo choćby znalazły się za rosyjskim, pruskim lub austriackim kordo- nem, ten stawał się poddanym Petersburga, Berlina, Wiednia, wraz z posiad- łościami w Polsce albo na Litwie zachowując jednak szczątkowe, zmizerniałe ich obywatelstwo. W kilka lat później Adam Kazimierz Czartoryski musiał osobą własną stanąć w Wiedniu, gdzie został najłaskawiej mianowany kapita- nem gwardii galicyjskiej (w stopniu generała artylerii, czyli Feldzeugmeistra). Porucznikiem w tejże gwardii uczyniono żonatego z Radziwiłłówną Stanisława Ferdynanda Rzewuskiego. Kuzyn Jagiellonów musiał przyjąć godność au- striacką, przywdziać mundur, wzorowany co prawda na stroju polskim. Błysz- czącą przeszłość przypominały już tylko dodatki do munduru, mianowicie diamenty, okrywające ładownicę tudzież kitę u czapki, no i możność współ- zawodniczenia w tym względzie z kapitanem gwardii węgierskiej, księciem Estcrłiazy. Sejm rozbiorczy zebrał się w kwietniu 1773 roku, ustalonym już wzorem wyłonił delegację, mającą przygotować traktaty. Podpisano je we wrześniu. Krew polała się tylko w Wielkopolsce, gdzie dowódca miejscowych sił koronnych, generał Kraszewski, wystąpił przeciwko Prusakom, stoczył w czerwcu bitwę pod Kąpielem, w której został ranny. Potomność zapamiętała wiernie odwagę posłów nowogródzkich Tadeusza Rejtana i Samuela Korsaka Sowicza, którzy na samym początku obrad sejmo- wych, wespół z kilku kolegami z Litwy i z Korony, zaprotestowali przeciwko zawiązaniu bezprawnej, bo nie zapowiedzianej w porę konfederacji. Rejtan rzeczywiście zawalił własnym ciałem próg izby, przez długi czas trwał w niej samotnie. Pewni pisarze wywodzą, że sprzeciw ten mógł wyjść na dobre królowi pruskiemu, któremu zależało na trudnościach i przewlekaniu, czyli na okazji stwarzania nowych faktów dokonanych w postaci posuwania granicy jeszcze dalej. Generał pruski Lentulus jak gdyby zaopiekował się Rejtanem bez jego zgody, kazał kilku swym żołnierzom strzec go na mieście. W niczym to wszystko nie może umniejszać sławy ludzi odważnych, gotowych na najgorsze. Oni wiedzieli, że opór może zaprowadzić na Syberię, lecz nie ulękli się tak szerokiego widoku. Mniej dla naszej pamięci narodowej chwalebne, że zapisawszy jak należało opór heroiczny, lecz krótkotrwały, całkiem gdzieś zgubiła wiadomość o wytrwałym, długim, wielorakie formy przybierającym sprzeciwie Stani- sława Augusta. Tymczasem zaś sam traktat rozbiorczy, zawarty z Rosją, 218 czarno na białym mówi o królewskich „protestacjach uroczystych", z których wyniknęło niebezpieczeństwo bardzo oczywiste przyprowadzenia do ostatniego .stopnia roz- jątrzenia interesów i okazja zwad i poróżnienia między dwoma państwami... Stanisław August zaczai od odwołania się do mocarstw zachodnich, które, rzecz jasna, nabrały wody w usta, aczkolwiek nagłe spotężnienie trzech imperiów nastraszyło je nie na żarty. Używał wszelkich możliwych kruczków i wybiegów, inspirował artykuły w prasie europejskiej i płacił za nie, przewle- kał sprawę dłużej i o wiele skuteczniej niż Rejtan i Korsak. Ustąpił wobec groźby wkroczenia do Warszawy świeżego, pięćdziesięciotysięcznego kor- pusu wojsk carskich i wobec jeszcze większego niebezpieczeństwa. Rozbiór częściowy mógł był dość łatwo przemienić się w całkowity i ostateczny, nic przecież nie przeszkadzało mocarstwom porozumieć się co do zwiększenia ich udziałów w łupie. Zabiegom Stanisława Augusta, umiejętnemu ^wyzyskaniu przezeń dyplomacji rosyjskiej zawdzięczała Rzeczpospolita, że Prusom i Austrii nie udało się przekroczyć granic podziałowych, zagarnąć jeszcze wię- cej, czego zresztą próbowały. Podczas obrad sejmu Nikita Panin słał Stackel- bergowi instrukcje, zawierające i takie pouczenia: Najstraszniejsze dla Polski są Prusy, handel Wisłą jest dla niej kwestią życia [...] jednobrzmią- cymi przedstawieniami wymóżcie na pośle pruskim dla Polaków znośne warunki [...] W układach z Austrią jest punkt wielkiego znaczenia. Sól -jedna z pierwszych potrzeb życia. Wymagać należy, aby ją Polacy mieli za cenę umiarkowaną. Stanisław August z dużą zręcznością grał na wątłej strunce rosyjskiej, z której płynęły tego rodzaju tony. Dokonał znacznie więcej, lecz najlepiej będzie, jeśli opowie o tym cudzo- ziemiec. Jean Fabre pisze na 474 stronicy swojej książki: Od roku 1771 do 1774, w warunkach jak najgorszych, ale nie bez zręczności i odwagi, Stanisław stoczył wielką batalię dyplomatyczną i przegrał ją. Lecz przegrywając ją, wygrał batalię moralną, także bardzo ważną: rozbiór, który mógł był pozyskać poklask oświeconej opinii lub spotkać się z obojętnością, został okrzyczany jako zbrodnia polityczna. To przekonanie wzrastało w miarę dalszych prac króla i jego otoczenia, wysiłków, których gwałt rozbiorczy wcale nie przerwał ani ich nawet nie zahamował. 219 Sejm, zmuszony do zatwierdzenia amputacji Rzeczypospolitej, musiał się również zająć urządzeniem jej stosunków wewnętrznych. To było jasne dla króla, jego nieprzyjaciół, no i dla kuratora. Stackelberg uwiadamiał Panina o szerokich projektach Stanisława Augusta i nie wątpił, że znajdą się sposoby na ich pohamowanie. Wystarczy mu - pisał - jeśli będzie miał gwardię przyboczną i tyle wojska, ile potrzeba dla przeciwstawienia się wyprawom hajdamaków; państwo jego ma mieć spokój wewnętrzny, lecz nic nie znaczyć w Europie. Niektórzy z polityków rosyjskich, zwłaszcza Nikita Panin, nie wyklinali myśli o jakim takim uporządkowaniu się Rzeczypospolitej, lecz stwierdzić trzeba, że Rosja Katarzyny II bardzo słabo nadawała się na sojuszniczkę i protektorkę tak stawionego przez filozofów postępu w imię rozumu. Wtedy właśnie, gdy w Warszawie zgraja Ponińskich i Drewnowskich pod osłoną bagnetów rosyjskich sprzedawała kraj własny, latem 1773 roku inne oddziały carskie, te stacjonujące w głębi Imperium, zaalarmował pewien Kozak Doń- ski, nazwiskiem Jemielian Iwanowicz Pugaczow. Wsławiony zwycięstwami nad Dumouriezem i Ogińskim Suworow musiał zwrócić się przeciwko niemu. Wielu wywiezionych na wschód konfederatów barskich przedziwną losu koleją znalazło się teraz w jednym szeregu ze zbuntowanymi chłopami rosyj- skimi, walczyło wraz z nimi. Ambroży Jobert, uczony francuski, doskonały znawca spraw polskich, pisze, że „Rok 1773 przyniósł nowe nadzieje tym wszystkim, którzy intere- sowali się postępem Oświecenia w krajach Północy". Jesienią udał się do Rosji sam Denis Diderot! Poklepał Katarzynę po kolanie, doradził jej reformy gruntowne i rozległe. Gdybym go posłuchała - zwierzała się później caryca - wszystko bym zmąciła w Imperium: prawodawstwo, administrację, politykę, finanse, wszystko bym postawiła na głowie w imię niewykonalnych teorii. Nie doszło do tego nieszczęścia. W roku 1775 pokonany, potem zdradzony przez towarzysza Pugaczow został .publicznie stracony pod murem Kremla. Katarzyna - napisał już w XVIII wieku Klaudiusz de Rulhiere - napełniła świat rozgłosem swych nowych praw; lecz cale to ambitne dzieło sprowadziło się do utrwalenia despotyzmu w Rosji i anarchii w Polsce. 220 Z tą anarchią stalo się nieco inaczej, niż przewidywał sławny Francuz, zmarły w roku 1791. Polacy i Litwini wynaleźli jednak sposoby wytępienia jej, spróbowali nawet nadać im moc prawną. Wziąwszy pod uwagę p r a w d z i - w e pryncypia polityczne Najjaśniejszej Imperatorowej Gwarantki, przyjdzie uznać to dzieło za szczególnie trudne, za beznadziejne od po- czątku. Uczeni zalecają synchronizację wydarzeń historycznych. Posłuszni tej mąd- rej wskazówce nie zapomnijmy więc, że pierwszemu rozbiorowi Rzeczypos- politej towarzyszyła w czasie oklaskiwana przez filozofów zaborcza wojna Rosji z Turcją i powstanie Pugaczowa, którego losy dość trudno pogodzić z ideałami Oświecenia. Sejm rozbiorczy stworzył zupełnie nową instytucję rządową, Radę przy boku Jego Królewskiej Mości Nieustającą, powołaną do kierowania- cało- kształtem administracji w kraju. Był to organ działający kolegialnie, wczesny zatem równoważnik czy pierwowzór gabinetu ministrów. Geneza i ustanowie- nie Rady Nieustającej, tak brzmi tytuł cennej książki Władysława Konopczyri- skiego, i tymi samymi słowami określić można źródło złej sławy, od samego początku otaczającej ową potrzebną instytucję. Powstała ona na sejmie roz- biorowym, uchodziła więc i nadal uchodzi za dzieło obcego, rosyjskiego dyk- tatu. . Zamiary stworzenia tak czy inaczej nazywającej się Rady rządowej były u nas stare, stanowiły dorobek rodzimej myśli politycznej. Głosili je Leszczyń- ski, Ronarski i Andrzej Zamoyski. Teraz z formalnie podobnym projektem wystąpiła wr,oga Stanisławowi Augustowi, wysługująca się Rosji klika mag- nacka. Zgłoszony przez Augusta Sułkowskiego, wojewodę gnieźnieńskiego, wniosek zmierzał do uczynienia z monarchy kukły już zupełnie bezwolnej, obdartej z resztki prerogatyw. Zręczność króla, który potrafił w porę dogadać się z ambasadorem Stackelbergiem, nie tylko stępiła ostrze zamierzonej usta- wy, lecz zwróciła je przeciwko samym wnioskodawcom. Ustanowiona w roku 1775 Rada Nieustająca zmniejszała znaczenie i wpływy „ministrów" magna- ckich, wysuwała naprzód fachowych. Rada składała się z trzydziestu sześciu-członków, wybieranych w równej liczbie spomiędzy senatorów i posłów. Odpowiedzialna przed sejmem, powo- ływana co dwa lata, musiała za każdym razem zachować w swym składzie co najmniej jedną trzecią liczby poprzednich członków. Już to jedno zapewniało ciągłość, sprzyjało specjalizacji wewnątrz kolegium, rozstrzygającego więk- szością głosów. Rada Nieustająca rozpadała się na pięć departamentów: „In- teresów Cudzoziemskich. Policji, czyli Dobrego Porządku, Wojskowy, Spra- 221 wiedliwości, Skarbowy". Przewodniczyli im ministrowie fachowi i to właśnie stanowiło kamień obrazy dla dawnych dygnitarzy, tracących na znaczeniu. W dodatku jeszcze zniesiono tradycyjne rady senatu, oddano Radzie Nieusta- jącej prawo przedstawiania królowi kandydatów na godności senatorskie i wiele innych. Zachowano również Komisje Skarbowe i Wojskowe, których ustanowienie niezbyt dawno temu wydawało się opozycji najokropniejszą z tyranii. Tenże sam sejm zdjął „ohydę" z zajęć miejskich, pozwolił szlachcie parać się handlem,.rzemiosłem i operacjami bankowymi bez obawy o utratę klejnotu. Rozprawiał również o sprawie chłopskiej, lecz pozostawił w tej mierze wszystko po staremu. Nieprawdopodobne, w jednej tylko historii możliwe rzeczy! Przed dwustu laty ostatni z Jagiellonów - monarcha prawdziwy i potężny - zimno i wyniośle traktował posłów koronnych, błagających o naprawę Rzeczypospolitej. Teraz, podczas morderczego sejmu, ostatniemu królowi tejże Rzeczypospolitej i jego ludziom udawało się przepychać, pod maską ustępstw wyszachrowywać refor- my. Częściowe oczywiście, oględne, lecz i tak grożące ciężkimi powikłaniami, nawet czymś znacznie gorszym. Charakter Rady Nieustającej nie podobał się senatorom, dostojnikom, mag- natom. Wobec niebezpieczeństwa zmniejszenia przywilejów przestawały cokolwiek znaczyć dawne sentymenty i związki. Pękła na zawsze przyjaźń króla z Ksawerym Branickim, towarzyszem, lecz niestety i świadkiem peters- burskich perypetii. Hetman wielki koronny nie mógł przeboleć, że wojsko wymyka mu się z ręki, przestaje przysięgać na wierność jemu osobiście. Wszyscy malkontenci stanęli przy Branickim: hetman polny Seweryn Rzewu- ski, hetman wielki litewski, niedawny konfederat barski, Michał Ogiński, młodzi Potoccy i... Familia, której przywódcą, po zgonie Michała Czartory- skiego, został Stanisław Lubomirski. Znowu dało się słyszeć nieśmiertelne zawołanie bojowe, żądanie detronizacji „Ciołka". Jesienią 1775 roku i następ- nej wiosny Branicki udawał się ze skargami do Petersburga. Za pierwszym razem towarzyszył mu Adam Kazimierz Czartoryski, za drugim Ignacy Potoc- ki. Możni w swym kraju pielgrzymi tańczyli nad Newą, nie tylko wokół Katarzyny. Równie ważnym celem zabiegów był dla nich nowy, najwybitniej- szy ze wszystkich faworyt, Grzegorz Potiomkin. Przy jego pomocy zamierzano wysadzić z siodła Nikitę Panina oraz warszawskiego prokonsula, Ottona Stackelberga, czyli tych akurat działaczy rosyjskich, co godzili się na względ- nie znośną wegetację Rzeczypospolitej. Nie osiągnięto tego celu, polityka petersburska była na razie ustalona. Coraz to zajadlejsza opozycja grupy 222 hetmańskiej stanowiła jednak cenny kapitał, mogła być wyzyskana w przy- szłości. Imć hetmani mieli czego żałować, raj utracony obfitował w powaby tego rodzaju, że tylko nieliczni in universo potrafiliby się im oprzeć. Dawniej, w błogich czasach saskich, pułki Rzeczypospolitej „ustawicznie zostawały na usłudze i asystencji hetmanów", skąd też brały się ich dziwne, skomplikowane nazwy regimentu konnego buławy wielkiej koronnej, buławy wielkiej Wiel- kiego Księstwa Litewskiego, buławy polnej koronnej i tak dalej. Oddziały te zmieniały miejsca postoju, miewały „konsystencję swoją" zawsze tam, gdzie rezydował aktualny zwierzchnik. Oficerowie zagęszczali pokoje szefów swoich, dragoni trzymali warty przed pałacem i podczas wielkich bankietów nosili do stołu półmiski z potrawami, kapela regimentowa wygrywała kon- certy i tańce. Tylko salwy honorowe wypadały nieskładnie, państwo nie miało bowiem pieniędzy na proch do ćwiczeń, wojownicy nie umieli więc strzelać. Dokładnie to samo działo się, gdy „pan jaki wielki otrzymał regiment dla pomnożenia okazałości dworu swego". Tysiąc głów liczący pułk gwardii pieszej koronnej przez czas długi dzielił się na dziesięć kompanii, kiedy raptem nastąpiła reorganizacja, polegająca na podwojeniu ich liczby, a więc tym samym na pomnożeniu ilości etatów oficerskich przez dwa. O to tylko chodziło w prze- prowadzonej reformie. Stanisław August i jego niewłaściwym duchem zara- żeni współpracownicy mieli czelność przeciwstawić się starej, nieśmiertelnej, wiernie ludom i państwom towarzyszącej praktyce tworzenia niepotrzebnych posad dla uprzywilejowanych, oddawaniu im w pacht całych dziedzin służby publicznej. Takich pokuszeń nie wybacza się zuchwalcom. Wiadomości i cytaty zawarte w poprzednim urywku pochodzą z dzieła pewnego eks-konfederata barskiego, który właśnie w przededniu sejmu roz- biorczego obrzydził sobie zgiełk świeckiego świata, mając lat przeszło czter- dzieści przywdział sukienkę duchowną, osiadł wkrótce na probostwie w Rze- czycy pod Wolborzem i jął się pióra. Nazywał się Jędrzej Kitowicz. W samych początkach jego kariery eklezjastycznej stan duchowny przeżył wstrząs niebywały. 21 lipca 1773 roku papież Klemens XIV bullą Dominus ac Redemptor skasował zakon jezuitów. W przeciągu poprzednich lat kilkunastu Societas lesu została usunięta przez władze świeckie z Portugalii najpierw, potem z Francji, z Hiszpanii, z Malty i z Sycylii. U nas istniały nieco inne projekty. Pragnąc uporządkować system szkolny, otoczenie królewskie wpadło na pomysł konfiskaty dóbr wszystkich zgromadzeń kontemplacyjnych. 223 Oszczędzone być miały zakony „oświecone", poświęcające się pedagogice - pijarzy, teatyni, jezuici. Teraz plany dostosowały się do radykalnie zmienionej sytuacji. 14 października 1773 roku, zaledwie w dwa tygodnie popodpisaniu traktatu rozbiorczego, delegacja sejmowa powołała do życia Komisję Edukacji Naro- dowej. Inicjatorami byli: Stanisław August, jego bliski współpracownik Joa- chim Litawor Chreptowicz oraz przeciwnik, biskup wileński Ignacy Józef Massalski, niezwykle światły człowiek, głośny w Europie przyjaciel filozo- fów, „karciarz, rozpustnik, sprzedawczyk i złodziej grosza publicznego", powieszony w końcu przez lud warszawski. Bardzo rozmaite pierwiastki tworzyły atmosferę moralną, w której powsta- wało pierwsze na świecie ministerstwo oświaty. Komisja, powołana do kiero- wania wszystkimi bez wyjątku szkołami w państwie, liczyła na fundusze pojezukkie. Od dwustu już lat szczodrobliwość szlachecka i własna zapobie- gawczoćć zakonu tworzyły wielki majątek, skarb prawdziwy. Na tym, co leżało w Galic)i i na Pomorzu, położyły już ręce Austria i Prusy, Rosja zaopiekowała się na stale obszarem zadiwińskim, gdzie znajdowało się aż sześć kolegiów, wśród nich połockie, ufundowane i wyposażone już przez Stefana I. Ale i w okrojonej Rzeczypospolitej wiele zostało jeszcze do wzięcia... nie brakowało też takich, co nie wahali się brać. Ujrzano wkrótce w Warszawie żebraka, który ukląkł pokornie przed nad- jeżdżającym powozem dostojnika. - Tam na uprzęży to samo srebro, co było dawniej na ołtarzu u ojców jezuitów! - wyjaśnił ciekawym cwany prostaczek stołeczny. Zanim na wniosek Chreptowicza oddano Komisji resztę dóbr zakonu, miliony utonęły w błocie moralnym. Brali duchowni, brali świeccy, wziął coś niecoś i król na spłatę długów, które były ciemną, wstydliwą stroną jego panowania. Poniński zagarnął półtora miliona uzyskane ze sprzedaży naczyń kościelnych, biskupi Massalski i Młodziejowski urwali po sześćset tysięcy. W prywatne ręce szły klejnoty, drogocenności, nawet monstrancje w niena- ruszonym stanie. Zaorywano miedze jezuickie, wycinano lasy. Sejm rozbiorczy to jedna nieustanna orgia kradzieży, grabieży, łapownic- twa, sprzedaży sumień. Większość członków delegacji parlamentarnej rwała, skąd się tylko dało. Adam Poniński zbudował w Warszawie solidny most łyżwowy i napychał kieszenie mytem. Wziął grube pieniądze od kupców chrześcijańskich za nakaz zamknięcia sklepów żydowskich w mieście i zaraz drugie tyle od Izraelitów za prawo otwarcia kramów tuż pod bramami stolicy. Wyrobił też sobie w sejmie tytuł książęcy. 224 Przez to wszystko, przez bagno, przez polityczną prostytucję, nie bez powodzenia przepychała się myśl o reformie, uczciwa wola poprawy. U wielu zadziwiająco łatwa zgoda na rozbiór kraju - i uchwała o pierwszym pod słońcem ministerstwie oświaty. W tym samym sejmie! Trudna naprawdę do osądzenia epoka. Autor najwcześniejszego projektu centralnej instytucji oświatowej nie doczekał dnia otwarcia Komisji Edukacyjnej, zmarł o kilka tygodni za wcześ- nie. Stanisław Konarski rozstał się z życiem 3 sierpnia 1773 roku. Jego pogrzeb nosił wszystkie cechy manifestacji narodowej, wielki zakonnik należał do tych, co doczekali się uznania. W rok jeden po wstąpieniu na tron Stanisław August polecił wybić słynny medal ku czci Konarskiego, „Sapere auso", ozdobił gabinet jego podobizną wyrzeźbioną przez Le Bruna. Napis nagrobny dla reformatora ułożył Ignacy Krasicki: Ten, co pierwszy zdziczałe ciął gałęzie wzniosie I śmiał ścieżki odkopać wiekami zarosłe, Co nauki, co miłość kraju wzniósł i krzepił, W cieniu laurów spoczywa, które sam zaszczepił. Schorowany i stary niewiele by już Konarski mógł dopomóc Komisji Edu- kacyjnej. Z powodzeniem zastąpili go ludzie przez niego właśnie przygotowani do pracy. Projekt reformy szkolnictwa przedłożył Komisji profesor Collegium Nobilium, ksiądz Antoni Popławski, pijar, bliski współpracownik Konarskie- go, swego czasu wysłany przezeń do Francji dla rozszerzenia horyzontów, pisarz bardzo zasłużony w zakresie polityki i pedagogiki, człowiek skromniu- tki i kiepski orator, więc dlatego mało znany. Kraj przeżywał wtedy czasy wręcz okropne, lecz wysiłki naprawcze korzy- stać już mogły z dorobku dnia wczorajszego. W tym względzie było lepiej niż w chwili zgonu Augusta II, kiedy ten dzień wczorajszy oznaczał tylko pustkę. Niezmiernie trudno pojąć, dlaczego rok 1764 uznaje się obecnie - umownie oczywiście, ale oficjalnie niemal - za punkt zwrotny, za datę narodzin narodu nowoczesnego. Jak się przed chwilą wspomniało, w roku 1765 Stanisław August kazał wybić medal, czczący zasługi poprzedniego ćwierćwiecza pracy już naprawdę nowoczesnej. Stanisław Konarski nie doczekał również spełnienia się złorzeczeń, które rzucił w ostatnim swym piśmie, ogłoszonym drukiem. Była to broszura pod tytułem: Boskiej Opatrzności dowód oczywisty. Uwaga historyczna nad strasz- nym niebezpieczeństwem życia Najjaśniejszego Pana r. 1771 d. 3 listopada. ') - Rzeczpospolita,,. 3 225 Nikt chyba goręcej nie potępił zamachu konfederatów na Stanisława Augu- sta. 10 września 1773 roku stracono publicznie w Warszawie dwóch ujętych i osądzonych uczestników tego aktu, Cybulskiego i Łukawskiego. Przed egzekucją obwożono ich tymi samymi ulicami stolicy, którymi tamtej nocy prowadzony był król. Sądowi przewodniczył dawny konfederat barski, Teo- dor Wessel, człowiek współodpowiedzialny i za ogłoszenie bezkrólewia, i za sam zamach. Łaski, łagodnego wyroku bezskutecznie domagał się Stanisław August. Sejm rozbiorczy przywrócił cło generalne, wprowadził jednolity podatek, zwany podymnym, i 11 kwietnia 1775 roku zakończył swe czynności, złożone z łajdactwa przeplecionego dobrem. Następny, w roku 1776, utrwalił, nawet wzbogacił dodatnie strony dzieła poprzednika. Przez to przede wszystkim, że za zezwoleniem Rosji był konfederacki, mógł więc postanawiać. Władza het- manów została nareszcie ograniczona wyraźnie do lukratywnych funkcji hono- rowych. Znikły z wojska błyszczące i świetne, lecz całkiem już komiczne przeżytki w postaci chorągwi husarskich i pancernych, zastąpionych przez kawalerię narodową, hodującą niestety aż nazbyt wiele tradycyjnych nawyków szlacheckich. Armia przestała się dzielić na autorament krajowy i cudzoziem- ski, coraz więcej znaczyła w niej piechota, a zwłaszcza dochodząca stopniowo do dużej wartości artyleria. Sejm 1776 roku polecił eks-kanclerzowi Andrzejowi Zamoyskiemu opraco- wanie projektu kodeksu praw, zniósł tortury i w procesach o czary karę śmierci. W tych samych czasach dobiegły kresu pewne zjawiska historyczne, które przez stulecia całe ściągały na siebie uwagę Rzeczypospolitej, bezpośrednio wpływały na jej losy. Wojna rosyjsko-turecka skończyła się w roku 1774 traktatem w Kiiczuk Kajnardży. Krym pozbył się zwierzchnictwa tureckie- go, trafił pod protektorat Katarzyny II, co było krótkotrwałą przygryw- ką do aneksji. W roku 1775 caryca kazała zrównać z ziemią Nową Sicz, któ- rą założyli na swej ziemi powracający z Turcji emigranci. Od tej pory nie wolno było wymieniać nazwy Zaporoża, Kozaczyzna ukraińska przestała istnieć. Tradycyjni współzawodnicy wyprzedzili nieco Rzeczpospolitą na drodze do mogiły. Nie było przypadku w tej wspólnocie losu. 226 IV Rozpoczął się teraz okres ułudy, szesnastolecie, które mogło się ludziom ówczesnym wydawać przedwiośniem rozkwitającym w bujny maj, lecz było tylko jesienią, u samego swego schyłku upalną i piękną. W tym czasie przyszło Rzeczypospolitej odświętować setną rocznicę bitwy wiedeńskiej. Stanął więc na moście łazienkowskim kamienny wizerunek króla Jana, wyrzeźbiony przez Austriaka Franciszka Pincka, a będący - nie bez złośliwości twierdzą niektórzy znawcy - pomnikiem nie tylko bohatera, lecz i artystycznego gustu fundatora. Warszawę obiegł zaraz wierszyk ulotny o historiozoficznych pretensjach: Wart pomnik sto tysięcy! Ja bym dwakroć łożył, Byle Stanisław umaił, a Jan III ożył. Wielkie głupstwo, wyrażone zwięźle i z wdziękiem! Nie pora było krajowi wzdychać do tryumfatora (który w pewnej mierze wyprzedził zresztą Stanis- ława Augusta: widząc, że inaczej nie poradzi, zrzekł się na wschodzie ziem znacznie rozleglejszych od tego, co w tejże stronie kosztował pierwszy roz- biór). Nie było człowieka lepiej przystosowanego do wielu potrzeb chwili niż nasz smętny pedagog w peruce. Gdybyż sama chwila zechciała być łaskawie spokojniejsza, gdybyż dłużej trwała cisza po burzach wojen śląskich, siedmio- letniej, tureckiej! Gdybyż europejski stary porządek - ancien regime - trwał przynajmniej do zgonu Stanisława Augusta! Niestety, kontynent znalazł się na samym progu jednego z najbardziej burzliwych rozdziałów swej historii i jeszcze za życia króla przekroczył ten próg. Uplanowano podówczas i zaczęto urzeczywistniać w Warszawie Oś Stanis- ławowską. Opodal, w Łazienkach, stanęły najpierw pawilony, potem nabrał ostatecznego kształtu Pałac na Wyspie. Pod tą samą ręką Dominika Merliniego stary Zamek Królewski uległ przebudowie, wnętrze jego zaczęło imponować majestatycznym wyglądem, rozścieliły się po komnatach posadzki, nie mające sobie równych. W Wilnie Wawrzyniec Gucewicz - Litwin, uszlachcony syn chłopski, profesor Akademii, były ksiądz i dożywotni mason - w stylu czys- tego, pozbawionego warszawsko-królewskich dewiacji, klasycyzmu postawił ratusz i nadał nową formę katedrze. Wielkim głosem żądają wzmianki jeszcze inne budowle, jak chociażby stołeczna Królikarnia i monumentalny pałac w bardzo prowincjonalnych Szczekocinach, do dziś świadczący, że nie tylko w 227 pobliżu metropolii - więc w Natolinie albo w Werkach - powstawały wtedy rzeczy w europejskiej skali cenne. Jednakże w książce, poświęconej dziejom państwowości, godzi się zwrócić uwagę na jedno z ówczesnych przedsięwzięć, którego losy wręcz kuszą nie- zamierzoną przez twórców symboliką. Jeszcze się nie skończył sejm rozbior- czy, kiedy Izabela z Flemmingów Czartoryska zaczęła pod samą Warszawą zakładać sobie wiejską jak gdyby rezydencję, tcimącą tą samą sztuczną siel- skością, która przepoiła słynne Trianon Marii Antoniny, dzieło już wieszczące romantyczne jutro. Nie było tam dużych budynków. Wśród drzew widniały kryte słomą chatki chłopskie o wnętrzach zaskakujących przepychem. Wy- brana przez księżnę miejscowość nosiła nazwę Powązek i nadal ją nosi, zmie- niwszy wkrótce przeznaczenie. W roku 1834 do zbiorowej mogiły przy kościele powązkowskim włożono prochy Stanisława Konarskiego, usunięte ze fwiątyni Pijarów, skonfiskowanej przez rząd carski. Zachowała się tylko puszka v sercem reformatora, którą w kilkadziesiąt łat później kupiec żydowski Jakub Pik przewiózł ukradkiem do Krakowa i oddal umtejszym zakonnikom. W roku 1830 lekar/. z Wilna doktor Stanisław Morawski znalazł się na południu Rosji w misji całkowicie legalnej ; popieranej przez rząd. Pojechał zwalczać cholerę na Powołżu. U bogatego kupca w Wolżsku zobaczył duży zbiór portretów polskich, przy których jakoby były płótna Rembrandta. „Polskie portrety i bogata kolekcja Rembrandtów na pustyni obok koczowisk kałmuckich!" - dziwił się nasz eskulap. Właściciel chętnie wyjaśnił zagadkę. Wszystkie te obrazy zostały złupione w Rzeczypospolitej, w Nieświeżu i po innych rezydencjach, i ofiarowane Platonowi Zubow, który podarował je swej siostrze, pani Żerebcow. Ta z kolei, potrzebując gotówki, wystawiła kolekcję na sprzedaż, nabab z Wołżska zakupił wszystko hurtem i przewiózł do siebie, w pobliże wyżej wzmiankowanych koczowisk kałmuckich. Za czasów ostatniego króla dokonała się u nas rozległa i zasługująca na szacunek praca około podźwignięcia i wszechstronnego wzbogacenia kraju. Przykład dany przez braci Załuskich znalazł naśladowców na wielu polach. Finał wysileri był jednak tego rodzaju, że nie popadnie w przesadę ten, kto dopatrzy się symboliki w metamorfozie Powązek, przemienionych z rezyden- cji pańskiej w najsławniejszy polski cmentarz. „Tuda i doroga!" - należy zacytować ludowe powiedzenie rosyjskie. Stanisław August i jego ludzie nie mogli przewidzieć, ku czemu wędruje historia Rzeczypospolitej. Zachowywali się tak, jakby ciasna i niewygodna 228 ścieżka była jednak pomimo wszystko otwarta. Wdrażali prace obliczone na stopniowe dojrzewanie i obfite żniwa w przyszłości. Eks-kanclerz Andrzej Zamoyski bardzo poważnie potraktował zlecenia sej- mu, do pracy nad projektem kodeksu praw sądowych zabrał się gorliwie i z pośpiechem zasługującym na najpilniejszą uwagę. Grono współpracowników dobrał sobie cenne: Feliks Łojko, Michał Węgrzecki, Antoni Rogalski, zasłu- żony w Komisji Edukacyjnej Joachim Litawor Chreptowicz rozwijali działal- ność nie budzącą niczyich wątpliwości. Zdaniem badacza tych spraw, Łukasza Kurdybachy, jeden tylko Krzysztof Szembek, biskup płocki, grał rolę dwu- znaczną. Bogusław Leśnodorski ujmuje się jednak za tym duchownym, powo- łując się na przechowywany w Bibliotece Jagiellońskiej egzemplarz Zbioru praw, zaopatrzony w cenne uwagi i poprawki pióra Szembeka. Całkiem osobno wymienić należy najczynniejszego po samym Zamoyskim człowieka, czyli Józefa Wybickiego. Obaj oni zdobyli sobie ogromny mir u szlachty śmiałym protestem przeci- wko porwaniu senatorów. Zamoyski pogardzał tłumem ciemnych, zacofanych panów braci. Wybicki, po krótkiej służbie wśród konfederatów barskich, udał się do Francji, skąd przywiózł przekonania i teorie nie do przyjęcia dla tychże mociumpanów. Pochodził z Pomorza Gdańskiego, o czym godzi'się wspomnieć dla wykazania, że prymat Wschodu, Wielkiego Księstwa, nie był tak już całkowity, że w całej Rzeczypospolitej, jak długa i szeroka, budziła się wola odnowy. Grono redakcyjne zorganizowało rzecz, którą socjolog nam współczesny skłonny byłby może nazwać „sondażem" opinii publicznej. Kraj w znamienny sposób odpowiedział na apel Zamoyskiego. Napłynęło dużo listów z uwagami i żądaniami, lecz znakomita większość z nich tchnęła duchem „nierządu lub dawnych z nierządu i feodalizmu wylęgłych uprzedzeń" - jak to określił w pamiętniku sam Wybicki. Zwłaszcza dwie dziedziny uważała szlachta za nie- naruszalne: pozycję Kościoła w kraju i poddaństwo chłopów. Stanisław August z góry przewidział taki wynik ankiety i hamował, trzymał za poły reformatorów, aby zbytnim umiłowaniem celu, który i jemu był drogi, nie popsuli czasem całej roboty. Sam sprawdzał projekty, pilnował każdego fragmentu pracy. Zacofanych mniemań większości nie należało prowokować, trzeba było jednak im przeciwdziałać. Temu celowi służyły opracowane przez Józefa Wybickiego, lecz wydane anonimowo w roku 1777 i 1778 Listy patriotyczne do Jaśnie Wielmożnego Exkanclerza Zamoyskiego prawa układającego pisane. Łukasz Kurdybacha ustalił rzecz więcej niż ciekawą: oto druk każdego z 229 dwu grubych tomów trwał nie dłużej niż cztery do pięciu miesięcy. Od chwili „rozpoczęcia składu" do momentu ukazania się książki na półkach! Jaki poziom reprezentowała ówczesna technika, wiadomo. Można otworzyć byle jakie dzieło wydane dzisiaj, przeczytać sobie jego „metryczkę", upamiętniającą lata całe przewlekłych zaiste porodów edytor- skich, i zadumać się filozoficznie nad niedocieczonymi tajnikami współczes- ności. Lecz błyskawiczne tempo ukazywania się Listów patriotycznych z innego jeszcze powodu przykuwa uwagę. Świadczy o trudnych do wyśledzenia - po tylu latach! - zjawiskach natury psychologicznej i moralnej. Twórcy kodeksu działali pod przemożną presją ze strony własnych sumień. Im się śpieszyło. Oni uważali, że nie wolno marnować czasu. W roku 1776 włożono na nich obowiązki kodyfikatorskie, wobec tego należało przyjść z gotowym projektem już na najbliższy sejm, to znaczy w roku 1778, rzucić materiał propagandowy - Listy Wybickiego - na poprzedzające sesję parla- mentu sejmiki. Zuchwałe postanowienie urzeczywistniono w pełni, ustano- wiono rekord Europy, a może i świata. Trzeba przytoczyć opinię Łukasza Kurdybachy, opartą na jego badaniach naukowych: „Podczas gdy na przykład w Prusach przygotowanie przez specjalną komisję nowego kodeksu trwało w XVIII w. 48 lat, a w Austrii nawet 58, kodeks Zamoyskiego powstał w ciągu dwóch lat, wliczając w to kilkumiesięczny czas druku pokaźnego tomu." W początkach czerwca 1778 roku, a więc w 20 miesięcy od uchwalenia przez sejm 1776 r. wniosku powierzenia Zamoyskiemu opracowania nowego kodeksu, pierwsza jego część była już oddana drukarzowi Gróllowi do składania. Całość ukazała się l października 1778 roku. Nosiła nazwę: Zbioru praw sądowych przez J. W. Andrzeja Zamoyskiego, ekskanclerza koronnego, ułożonych. Drugi człon tytułu tego rozdziału - „Gorączka reformatorska" - jest wynikiem rozmyślań nad dziejami kodeksu Andrzeja Zamoyskiego. Oby wszyscy dorośli ludzie w Polsce przeczytali świetne (od dawna, rzecz jasna, nie wznawiane) dzieło Waleriana Kalinki o Sejmie Czteroletnim. Studiując namiętne oskarżenia uczonego księdza, kierowane przeciwko „zbyt wczes- nym" porywom reformatorów, wspomnijmy na przytoczone przed chwilą daty i zastanówmy się nad ich wymową. Pośpiech Sejmu Wielkiego nie wyniknął stąd, że wojna turecka wybuchła, że król pruski zaczął się zgłaszać z prowo- katorskimi zachętami. Ten pośpiech był dalszym ciągiem objawu, który jakże wyraźnie wystąpił w Rzeczypospolitej zaraz po sejmie rozbiorczym. Wczesne sygnały gorączki to dzieło Stanisława Konarskiego, O skutecznym rad sposobie, zawierające apele niebezpieczne ze względu na Rosję, to reformy Czartoryskich i Stanisława Augusta, przyśpieszających działanie prawie z dnia 230 na dzień. Sejm rozbiorowy był wstrząsem. Co pozostało zdrowe w Rzeczy- pospolitej, to zareagowało podwyższeniem temperatury. Gorączka - jak powszechnie wiadomo - stanowi dowód walki organizmu z zakażeniem, z chorobą. Łatwo dzisiaj prawić kazania, udzielać pouczeń zza wygodnego biurka. Należało czekać cierpliwie - mówią mędrcy. Ludzie ówcześni chcieli natych- miast wyleźć z gnojówki, w której sejm Ponińskiego unurzał ich po nozdrza i oczy. Sądźmy tych ludzi takimi, jakimi uczynił ich czynnik przemożny, od którego nie ma apelacji: okoliczności dziejowe. Każde inne postę- powanie będzie rezonerstwem, łatwą ucieczką w abstrakcję. .Poświęcony rokoszowi Zebrzydowskiego rozdział Srebrnego Wieku zawie- rał twierdzenie, że skoro ideologia „złotej wolności" zwyciężyła totalnie, to reforma nie mogła nastąpić wcześniej, aż ziściło się coś w rodzaju cudu, to znaczy wystąpienie części uprzywilejowanych przeciwko własnym przywile- jom. Ta dziwna chwila nadeszła. Listy patriotyczne pisał szlachcic-ziemianin, pracy nad kodeksem przewod- niczył magnat. I jedno, i drugie dzieło żądało poprawy położenia warstw nieziemiańskich, chłopów, a zwłaszcza już mieszczan, usiłowało torować im drogę w górę. Jest zupełnie zrozumiałe, że sam kodeks dawał im o wiele, bez porównania mniej, niż domagały się Listy, nie znosił ani poddaństwa chłopów, ani pańszczyzny. Był wszak wyrazem kompromisu pomiędzy zapatrywaniami swych autorów a niedwuznacznymi wynikami wspomnianej już „ankiety". Andrzej Zamoyski należał do tych magnatów, którzy dobrowolnie likwidowali pańszczyznę, przenosząc swoich chłopów na czynsze. Zaczął to robić już w roku 1760, wyprzedzając w tej mierze nawet księdza Pawła Brzostowskiego, z jego oryginalną „republiką" w Pawłowie nad Mereczanką, Joachima Chrep- towicza, synowca królewskiego Stanisława Poniatowskiego, i wielu innych latyfundystów, których przestała zadowalać dotychczasowa praktyka. Nale- żało o tym wspomnieć w tym miejscu, by podkreślić, że projekt wcale nie wyznaczał granicy myśli postępowej w Rzeczypospolitej. Kompromisowy i oględny zdobywał się jednak ten projekt i na nowatorstwa. Pozwalał na przykład mieszczanom na odbywanie krajowych zjazdów, których wnioski rozpatrywałby i zatwierdzał król wraz z Radą Nieustającą. Ten para- graf projektu zawierał zatem jak gdyby prototyp rzeczy bardzo cennej, mia- nowicie tak zwanego samorządu gospodarczego w dziedzinie przemysłu, rze- miosła i handlu. Polska urzeczywistniła ten pomysł samodzielnie... po roku 1918. Pragnęła to zrobić nieco wcześniej i do spółki z Litwą. Bardzo się śpieszyło naszym kodyfikatorom, lecz przeważył rozsądek. W 231 roku 1778 nie wniesiono projektu pod obrady sejmu, bo nastrój większości posłów był zanadto wrogi. Doszło do tego w dwa lata później, aczkolwiek prognostyki i tym razem były złe. Na sejmiku w Środzie omal nie rozsiekano kandydującego stamtąd Józefa Wybickiego. Sejm roku 1780 potępił i odrzucił Zbiór praw sądowych eks-kanclerza Andrzeja Zamoyskiego. Posłowie rwali księgę, pluli między jej karty, deptali nieszczęsne strzępy. Niemal nikt z potępiających kodeksu nie przeczytał. Ludzie działali na ślepo, zostali bowiem zawczasu odpowiednio nastawieni, spreparowani pro- pagandą. Ambasador baron von Stackelberg nie był entuzjastą ani nawet zwolenni- kiem kodeksu, ale tym razem mógł sobie pozwolić na pozostawanie poniekąd w rezerwie. Batalią pokierował, rozegrał ją nuncjusz papieski, Jan Andrzej ArchettL Projekt Zamoyskiego zmierzał do uporządkowania stosunków kościelnych, był w tym względzie dość radykalny. Można w nim dopatrzeć się znamion niejakiego antyklerykalizmu, antykatolicyzmu nie było ani cienia. Wiara i wolność kultu nie doznałyby żadnego uszczerbku. Przewidywano ogranicze- nia materialne, polegające na zakazie nabywania nowych dóbr i działalności zarobkowej, konkurencyjnej w stosunku do mieszczaństwa. Jedynie probosz- czowie, obarczeni obowiązkiem zakładania szkół, mogliby nabywać ziemię. Majątki uzyskane nieprawnie, wbrew konstytucjom, powróciłyby do skarbu państwa. Projekt zakładał utworzenie - pod prezydencją każdorazowego nun- cjusza! - trybunału duchownego, instancji ostatecznej w procesach o charak- terze religijnym, zabraniał publikowania bulli i rozporządzeń papieskich bez uprzedniego rozpatrzenia ich przez władze państwowe. Nuncjusz Archetti wystąpił przeciwko tym zamiarom, a miał niemało środ- ków propagandowego oddziaływania na szlachtę. Kleru świeckiego i zakon- nego nie brakowało w kraju. Od dawna już usiłowania naprawcze Rzeczypospolitej bywały torpedowane przez czynniki zewnętrzne, jednakże, pomimo pewnego oswojenia z tematem, zabieg nuncjusza Archettiego sprawia wrażenie szczególnie przykre. Czegóż można się było ostatecznie spodziewać po takich mężach, jak Stackelberg, Repdin, Benoit czy Revitzky, jeśli nie bezwzględności i cynizmu? Po to właśnie owi panowie żyli na świecie, by uprawiać wspomniane cnoty. Lecz w danym wypadku zgrabny bucik rzymski w imię zasad innego rzędu deptał po palcach, czepiających się brzegów przerębli. Projekt Andrzeja Zamoyskiego zdecydowanie przekroczył zakres pojęcia 232 „praw sądowych", sięgnął w dziedzinę prawa państwowego i dlatego powi- nien być uważany za uśmierconego poprzednika Konstytucji Trzeciego Maja. Zmierzał do wzmożenia autorytetu króla, dawał mu ogromnie ważne prawo wystawiania glejtów bezpieczeństwa, listów żelaznych dla mieszczan i chło- pów poszukujących sprawiedliwości u władzy państwowej. Wprowadzał zasadę karnej odpowiedzialności źle pracujących, niedbałych urzędników wszelkich stopni. Urzędy, dygnitarstwa i dostojeństwa sprawowała w Rzeczy- pospolitej szlachta, magnaci. Odpowiedzialność karna za szkodliwą działal- ność publiczną to koniec anarchii, fundament porządku państwowego. Nigdy i nigdzie nie da się wydajnie pracować, jeśli wielmożni lub w ogóle możni nie odpowiadają za swe uczynki. Gdyby udało się przemycić tych kilka paragrafów dotyczących państwa, Sejm Czteroletni rozpoczynałby pracę w warunkach lepszych, zdrowszych. Samowola herbowych dostojników znałaby już hamulec, ogół bardziej może oswoiłby się z metodą stopniowego wdrażania ulepszeń. Obalenie kodeksu musiało sprzyjać przekonaniu, że działać należy przez zaskoczenie aż do zamachu stanu włącznie. W dziedzinie kościelnej nie żądano wtedy niczego ponad to, co inne państwa katolickie dawno u siebie miały. Odpowiednio zaś pobudzona szlachta i jej posłowie postępowali w myśl twardy żywot u nas mającej zasady, że normy powszednie w takiej Francji, w Belgii, w Nadrenii czy we Włoszech, w Polsce są nie do przyjęcia, muszą jej przynieść katastrofę moralną. Teoria narodu wybranego, traktowana na odwrót. Działo się to już po pierwszym rozbiorze, czyli w czasach, do których odnoszą się pewne ciekawe pamiątki historyczne. Kto zwiedza stare kościoły Małopolski, ten łatwo się dowie z drukowanych przewodników lub z opisów, wiszących zazwyczaj w kruchtach, o poczynaniach rządu austriackiego. Więc o zabieraniu gmachów klasztornych na koszary dla wojska, o kasowaniu zako- nów kontemplacyjnych, o zagarniania na rzecz skarbu drogocenności. Tak postępowała „apostolska" władza państwa bardzo katolickiego, cesarstwo cieszące się tytułem rzymskiego. Józef II przeszedł do historii jako bez- względny administrator, lecz godzono się jakoś z jego postępkami, nie ogła- szano przeciwko nim krucjat. Gorzko wiedzieć, że krocie, których cząstki kler tak skąpił Rzeczypospo- litej, oddano bez oporu monarchii zaborczej, jarzmiącej nie tylko nas, lecz i Włochy, zdecydowanej przeciwniczce zasad demokracji. Nie po to się jednak o tym pisze, by jałowo biadać. W sprawach tych można się doszukać działania zasady ogólnej, w praktyce politycznej obowiązującej stale. 233 Już u schyłku XVI wieku Rzeczpospolita zdecydowanie zakręciła w kie- runku klerykalizmu, przesadnej naprawdę obediencji. Zygmunt III uważał Rzym za drogowskaz, Władysław IV był trzeźwiejszy, lecz Jan Kazimierz w swych ślubach lwowskich rozprawiał przede wszystkim o sprawach wyzna- niowych, i to tak, jakby jego państwo składało się wyłącznie z katolików. W XVIII stuleciu - pisze Stanisław Mackiewicz - daje się odczuć wyraźnie, że ogól polski poświęci z łatwością króla nielubianego, pozwoli na zerwanie sejmu i na wyrządzenie każdej szkody organizacji państwowej, ale nie ustąpi w jednej jedynej dziedzinie, to jest w sprawach religijnych. Polska i Litwa oddały się kontrreformacji duszą i ciałem. Nie ceni się sojusznika, który w swej sojuszniczej gorliwości poszedł za daleko. Interesami takiego służki można natomiast płacić kontrahentom bardziej oględnym, lepiej pilnującym swych spraw. Postępowanie nuncjusza Archettiego oraz inspiru- jącej go kurii rzymskiej było logiczne. Kodeks Andrzeja Zamoyskiego poległ śmiercią walecznych, militarne to określenie pasuje najlepiej. Wysiłek i odwaga cywilna twórców projektu prawa były zupełnie niepowszednie. Józefa Wybickiego znamy wszyscy jako autora tekstu polskiego hymnu narodowego. Napisał jego słowa niewątpliwie. Nieco inaczej jest z Listami patriotycznymi, Łukasz Kurdybacha wątpi, czy sam tylko Wybicki przyłożył się do ich narodzin. Teksty tych Listów, jako poszczególne referaty, były omawiane w szerszym gronie, na słynnych „obiadach czwartkowych" u Sta- nisława Augusta. To, co ukazało się drukiem, roztropniej więc będzie uważać za dzieło poniekąd wspólne, za wynik dyskusji, ujęty przez Wybickiego w formę fikcyjnej korespondencji. Mylą się zatem ci, którzy przypuszczają, że podczas obiadów czwartko- wych, przy spożywaniu umiłowanej przez króla baraniny, rozmawiano tylko o rzeźbach, malarstwie i o literaturze. Zastanawiano się tam również nad potrzebą zniesienia poddaństwa i pańszczyzny, w tę strunę Listy trącają przecież uporczywie. Może podczas obiadów właśnie, w któryś z czwartków, wymyślono, że najlepiej będzie tłumaczyć, wyjaśniać hreczkosiejom całkowitą nieopłacalność pańszczyzny. Nie było oszustwa w tej propagandzie. Zamoyski, Stanisław Poniatowski oraz inni wcale nie zbankrutowali, zastąpiwszy dniówki czynszem. Rok 1780 nie był łaskawy dla stronnictwa królewskiego. Zniszczono pracę Zamoyskiego, na Litwie doznały ostatecznego niepowodzenia ambitne próby Antoniego Tyzenhausa. Był to podsarbi Wielkiego Księstwa, który porwał się 234 na gwałtowne uprzemysławianie Grodna i bezpośrednio doń przylegających okolic. Działał tak energicznie, że mimo woli sprowokował nawet bunt włoś- cian ekonomii szawelskiej, bez litości obarczanych pańszczyzną, którą w tych stronach zniósł był Jan III. O tych wypadkach ludzie zapomnieli, z pewnym wzruszeniem ogląda się za to domki robotnicre wznoszące się do dziś w Grodnie, przy ulicy Elizy Orzeszkowej. Podob ie poniekąd, upamiętniające późniejsze i znacznie gruntowniejsze prace Stanisława Staszica, oglądać można w Białogonie pod Kielcami. Działalność Antoniego Tyzenhausa przez długie lata badał Stanisław Koś- cialkowski, profesor Uniwersytetu Wileńskiego. Praca jego nie została dotychczas opublikowana drukiem. Jak się zdaje, ambitne przedsięwzięcie podskarbiego Tyzenhausa obarczone było typowymi schorzeniami roboty gospodarczej, podejmowanej z pobudek czysto politycznych. Chodziło o wzmożenie stronnictwa królewskiego na Litwie, nie liczyły się więc takie rzeczy, jak rentowność, odległość od źródeł surowca, rynek zbytu. Rozmachu za to nie brakowało. Tego rodzaju zamierzenia mogą egzystować tylko pod jednym warunkiem: jeśli istnieje możność obarczania społeczeństwa kosztami deficytu. Warunek ten nie był i nie mógł być w żaden sposób spełniony. Podskarbi otrzymał dymisję, większość jego zakładów musiała zamknąć po- dwoje. W ówczesnej prywatnej także działalności gospodarczej stanowczo za dużo było pozaekonomicznego, policyjnego - mówiąc dobitnie - przymusu, który z pozoru ułatwiał pracę właścicielom, lecz w istocie hamował postęp w sposób fatalny. Magnackie i szlacheckie „manufaktury" obsługiwał w znacznej mie- rze bierny, źle pracujący, niechętny chłop pańszczyźniany. Robił, kiedy dozorca patrzył mu na ręce, ale uczyć się nie chciał, bo wiedza jemu osobiście mało mogła przynieść. Techników, majstrów, wolnych fachowych robotników trzeba było sprowadzać z zagranicy. Element krajowy kształcił się wolno. Pomimo przeszkód, wynikłych z zasadniczych wad ustroju, przemysł roz- wijał się. Trzeba z szacunkiem wspominać wytwórnie karabinów, wcale dobrego żelaza i stali, manufaktury wełniane, bo w ostatnim dniu dziejów Rzeczypospolitej korzystali z ich wyrobów żołnierze Kościuszki. Wciąż za mało było tych fabryk, ogromny dystans utrzymywał się pomiędzy nami a krajami lepiej rozwiniętymi. Zmniejszyć tę odległość można było jedynie pod warunkim zachowania własnego państwa, niewiele z przedsięwzięć doby Sta- nisławowskiej przetrwało jego upadek. Ekonomiczny rozwój Polski i Litwy warunkowały ich polityczne losy, aby traktować rzecz odwrotnie, trzeba dokonać skoku w abstrakcję. 235 Słaba była Rzeczpospolita, od obcego pozwolenia zależała zmiana jej ustroju politycznego i społecznego. Lecz dopóki w ogóle istniała, mogła w ograniczo- nej chociażby mierze popierać i prowadzić te właśnie prace, których potrze- bowała jej gospodarka. Na przykład poszukiwania nowych kopalń czy źródeł soli, najwcześniejszą u nas eksploatację złóż węgla kamiennego koło Będzina. Kanał Ogmskiego został otwarty w roku 1784. Powstał też drugi - Królewski - łączący dorzecza Wisły i Dniepru. Skorośmy utracili Pomorze, logiczne się stało szukanie dróg handlowych ku Morzu Czarnemu, gdzie nie było celnych komór pruskich, zdzierających okropne haracze. W ziemi zabranej Polsce kazał Fryderyk Wielki przekopać Kanat Bydgoski. Pracę, mającą na celu między innymi pognębienie Gdańska, wykonano szybko i sprawnie. W państwie pruskim górowali junkrzy, rząd im właśnie sprzyjał na każdym kroku, lecz administracja fryderycjańska lepiej od naszej mogła i umiała się troszczyć o gospodarkę. Gdyby zatem objęła cały bieg Wisły, przemysł miejscowy uzyskałby pewnie pomyślniejsze warunki rozwoju. Nie byłoby jednak wtedy szkolnictwa służącego własnym potrzebom Polski i Litwy. Należy wyraźnie powiedzieć, co się wyżej ceni, rozwój fabryk czy narodów. Rosja popisała się w tym czasie dużą potęgą państwową, dokonała podbo- jów. Władczyni jej uzyskała tytuł Wielkiej. I w ekonomicznym, i w społecznym względzie Imperium znajdowało się za Katarzyny w stanie pożałowania godnym. Zacofanie wcale niekoniecznie prowadzi do katastrofy państwowej, czasami bywa wręcz odwrotnie. Złe położenie wewnętrzne można rekompen- sować mocarstwowością, głodnym, niezadowolonym ludziom mydlić oczy tryumfami nad zagranicą. Pomimo trudności, braku doświadczenia i niedowładu organizacyjnego, pomimo nieludzkiego wyzysku, stosowanego przez Prusy w postaci cła, kraj bogacił się i rozwijał wyraźnie. Dochody skarbu wzrosły poważnie, zaludnie- nie Warszawy dosięgło stu tysięcy głów, eksport - zwłaszcza przez Elbląg i Królewiec - powiększał się. Tę umiarkowaną poprawę komplikowały jednak warunki, w jakich się odbywała, zjawiska notowane przez statystykę wymagają więc stanowczo komentarza. Nie każda optymistycznie wyglądająca tabela stanowi powód do radości. Historycy mówią o pomyślnym rozwoju przedsiębiorstw Radziwiłłowskich. Rozmiary huty szkła w Nalibokach oraz kilku innych zakładów Władysław Rusiński określa jako „imponujące". W istniejącej wtedy sytuacji znaczyło to między innymi, że ordynat Panie Kochanku może jeszcze skutecznie warcho- lić, wodzić szlachtę na pasku, mącić jej we łbach, już dostatecznie ciemnych, 236 pooczas wojażów imponować obcokrajowcom bardzo kosztownymi błazeńs- r»arni Ożywioną działalność gospodarczą rozwinął Antoni Protazy Potocki, tradycyjnie zwany u nas Protem. Założył w Chersoniu dom handlowy, miał własne statki, kupczył na Morzu Czarnym i Śródziemnym, i miło naprawdę stwierdzić, że kres tym jego zatrudnieniom położyło nie bankructwo, lecz wojna rosyjsko-turecka. Oprócz tego zakładał w kraju banki, wytwórnie 3Kbh, powozów, fajansów i innych potrzebnych przedmiotów, fabrykę sukna aa Pradze. Protowe statystyki przemawiają więc w sposób jednoznaczny, dodatnio. Manufaktury fundował w swych dobrach inny jeszcze Potocki, mianowicie Szczęsny. Wszystko, co wzmagało znaczenie tego pana, wróżyło krajowi źle. Szczęsny Potocki kupił od przygniecionego osobistymi nieszczęś- ciami Alojzego Briihla godność generała artylerii koronnej. Byłoby stanowczo lepiej, gdyby mu zabrakło pieniędzy. Zawiłości, o których tu mowa, najwygodniej przedstawić na przykładzie rodu Małachowskich herbu Nałęcz. Jan Małachowski, kanclerz wielki koronny, był przeciwnikiem wszelkich reform i Stanisława Leszczyńskiego, stał wiernie przy Sasach. U siebie, w Końskich, założył wielkie piece, fabrykę broni, sprowadzał ze Śląska cennych specjalistów. Jeden z jego synów, Jacek, także kanclerz, życzył sobie reform, lecz zdecydowanie przeciwstawiał się emancypacji mieszczaństwa oraz Kon- stytucji Trzeciego Maja. Ostatecznie wylądował w targowicy. Popierał prze- mysł, górnictwo, rolnictwo. Starszy brat Jacka, Stanisław, „Arystydes pol- ski", na polu gospodarki niczym szczególnym się nie odznaczył, chociaż doskonale rozumiał potrzebę jej rozwoju. Był wytrwałym protektorem chło- pów i mieszczan, domagał się ustawowego polepszenia ich doli i pozycji w państwie. Należał do twórców Konstytucji Majowej, do najbardziej zasłużo- nych polityków owych czasów. Jest chyba niesporne, że przyszłość zależała od powodzenia lub klęski prac podejmowanych przez Stanisławów Małachowskich. Dopiero ich sukces stwo- rzyłby krajowi warunki... normalne, to znaczy sprzyjające rozwojowi i gospo- darki także. Ustrój pańszczyźniany był nie do pogodzenia ani z potrzebami przemysłu, ani z dobrem rolnictwa. Obowiązujące prawo orzekało, że zmiana pod każdym względem szkodliwego ustroju wymaga jednomyślnej zgody wszystkich uprzywilejowanych przezeń. Cóż zatem, jeśli nie obalenie owego prawa, zapewniało możliwość sprostania potrzebom epoki? Fabryki, zakładane przez nieodpowiedzialnych, bezkarnych sobiepanów, mogły łatwo przynieść ogółowi szkodę zamiast pożytku. Bardzo interesujące kontrowersje wystąpiły wówczas w innej jeszcze fami- 237 lii, o wiele mniej dostojnej niż ród Malachowskich. Chodzi o wywodzących się z Podlasia, z ziemi łukowskiej, panów Jezierskich herbu Nowina. Pomińmy wojskową i polityczną, mocno krętą karierę Jacka Jezierskiego, którego postępowanie i sukcesy zdają się przeczyć tezie o wrodzonej nieu- dolności szlachty polskiej w dziedzinie gospodarki. Kasztelan łukowski podzielał pewnie pogląd cesarza Wespazjana, iż pieniądz nie cuchnie. Świad- czy o tym wybudowany w Warszawie pałacyk „kasztelański", mieszczący winiarnię oraz łazienki dla pań i panów, dom wprawdzie nie publiczny, lecz na pewno schadzek. Powszechność tyle zyskała, że właściciel kazał wybrukować wiodącą do przybytku ulicę Bednarską. Znacznie więcej korzyści przyniosły założone przez Jezierskiego zakłady metalurgiczne w Maleńcu nad Czarną i w Miedzierzy, pierwsza w Polsce fabryka kos w Sobieniach koło Warszawy (zorganizowana oryginalnie, bo dzierżawiona bezpośrednim wytwórcom, od których posesor kupował gotowy produkt), sól, po utracie Wieliczki warzona w Łęczyckiem, i rozmaite inne inicjatywy. Nawet z katastrofy państwa zdołał Jezierski wyratować znaczny majątek. Rzutki, obrotny, pod wielu względami już nowoczesny rycerz przemysłu, dążył jednak nasz kasztelan do zachowania przywileju szlacheckiego i dlatego stanowczo się sprzeciwiał emancypacji mieszczan, której program zwalczał, jak mógł, więc między innymi i piórem. Publicystą był zdolnym i wszech- stronnym, pisał wiele o rozmaitych sprawach, częstokroć całkiem mądrze.* Lecz radykałowie krajowi mieli w nim nieprzejednanego wroga, gotowego uciekać się nawet do represji policyjnej. Płodny pisarz namiętnie zwalczał „pismaków". Na jedno z najpierwszych i najbardziej zaszczytnych miejsc wybił się wśród nich krewny kasztelana, ksiądz Franciszek Salezy Jezierski, także szlachcic herbu Nowina, także świetny publicysta, autor Katechizmu o tajemnicach rządu polskiego, w którym czytamy: Wierz? i wyznaję wolność stanu szlacheckiego w Polsce, stworzycielkę nierządu, ucisku, ohydy, która wyzuła chłopów z prawa człowieka, a mieszczanina z praw obywatela [...] Wierze w przekupienie senatu i posłów; wierze w obcowanie ich z postronnymi ministrami i, za porozu- mieniem się ich łakomstwa, wierzę w zmartwychwstanie cudzej przemocy i nierządu. Wierzę w odpuszczenie krzywoprzysięstwa i zdrady i kiedyś przecie otrzymanie lepszego rządu w Polsce - * Nie wtedy jednak, gdy zalecał unię Rzeczypospolitej z Anglią. Trudno wymyślić większy absurd! 238 Aby trafnie ocenić temperaturę uczuć autora, zważmy, iż słowa te napisał ksiądz z prawdziwego zdarzenia, wcale nie „labuś", wyśmiewający się z „przesądów" w gronie ..sawantów". Starcie pomiędzy dwoma członkami tego samego rodu szlacheckiego rzuca jaskrawe światło na zjawisko bardzo ważne i nie mniej charakterystyczne dla epoki. Zarysowuje jego kontury w sposób wręcz literacki. Czasy Stanisława Augusta stworzyły u nas grupę społeczną określaną mianem inteligencji. Można z tą tezą dyskutować wskazując, że już Stanisław Konarski był dość typowym inteligentem. Tak, ale jedna jaskółka najwyżej zapowiada wiosnę. Mało jest chyba nowych objawów, które nie miałyby zwiastunów. Jacek Jezierski był działaczem gospodarczym i politycznym, właścicielem wielu dóbr ziemskich i zakładów przemysłowych. Jego sprawne pióro stano- wiło narzędzie pomocnicze, pełniło funkcję służebną wobec głównych powo- łań, wobec klasowej pozycji autora. Ksiądz Franciszek Salezy Jezierski należał do zespołu ludzi, którzy wybili się dzięki osobistemu wykształceniu i walorom umysłowym, uczynili sobie profesję z zajmowania się sprawami publicznymi. Sami siebie mianowali rzecznikami interesów całej społeczności Obojga Naro- dów, pojmowanych już nie tylko jako narody szlacheckie. Nikt im tej rangi nie nadawał, ale trzeba stwierdzić wyraźnie, że nie ma pod słońcem rzetelnego pisarza ani publicysty, który nie byłby w duchu uzurpatorem, samozwaricem. Bo któż właściwie obdarza tych osobników prawem narzucania innym swych poglądów lub wizji świata? Działalność pisarska księdza Jezierskiego przypada na czasy Sejmu Czte- roletniego, lecz już teraz wolno i potrzeba o niej mówić. W roku 1790 ukazał się jego utwór, pięknie zatytułowany: Jarosza Kutasińskiego, herbu Dęboróg, szlachcica łukowskiego Uwagi nad stanem nieszlacheckim w Polszcze. Oto niektóre dane, dotyczące biografii oraz horyzontów myślowych bohatera: Mój ojciec, głową będąc familii i gospodarzem domu, był dziedzicznym panem fortuny, na której wysiewał żyta korcy dziewięć, ćwierci trzy i garncy sześć [...] Widziałem przy tym, że mój ojciec mąkę, kasze, pęczak wyrabiał w żarnach, i nie wiedziałem, że są młyny i młynarze do nich na świecie; widziałem go naprawiającego obuwie, łatającego odzienie i nie dziw, że nie znałem szelfeów i krawców; widziałem go pobijającego fasy i dzieże, naprawiającego koła u wozu, i nie mogłem wiedzieć, że się znajdują bednarze i kołodzieje... Uzyskawszy wykształcenie, to znaczy nabywszy wiadomości o dostojeńs- twie i prawach stanu szlacheckiego, wybrał się Jarosz Kutasiński - zrodzony ze szlachetnego Władysława i Barbary z Pókrzepcińskich - do Warszawy, gdzie go okradzione z pieniędzy: 239 wydałem natychmiast ten wyrok z mojego uprzedzenia, że ponieważ w Warszawie jest takie mnóstwo ludzi, a w całym mieście nie widzę stodół, spichlerzów, obór i chlewów, więc w niej muszą być sami złodzieje, którzy ze złodziejstwa i oszukaństwa żyją. Satyra na szlachtę, jej umyslowość, przyzwyczajenie do gospodarki natu- ralnej, lecz i coś więcej jeszcze. Wcale wyraźne zaznaczenie postawy i pozycji inteligenta, intelektualisty nawet, to znaczy człowieka nie należącego właści- wie do żadnej klasy, usiłującego za to zrozumieć całą złożoność życia społecz- nego, pragnącego przemawiać j działać w imieniu zbiorowości. Już u schyłku XVIII wieku inteligencja zaczęła u nas spełniać swe narodowe i społeczne funkcje, aczkolwiek za wcześnie jeszcze było na wykształcenie się jej jako grupy zawodowej, w materialnym sensie tego słowa. Inteligentem niewątpliwie, i to bardzo dobrej klasy, był Julian Ursyn Niemcewicz. Kwestia posady nie istniała dla człowieka, którego ród posiadał na własność znaczne połacie województwa brzesko-litewskiego. Charakterystyczne jednak, że zna- jąc literacką, polityczną i żołnierską działalność pana Juliana, mało się inte- resujemy sprawą jego włości. Ten człowiek przekroczył opłotki klasowe, dał się zwerbować do świeżo stworzonej przez historię formacji społecznej, której /naczenia nie określa już miejsce zaimowane w procesie produkcji. Dużo się mówi i pis^e o szlacheckim rodowodzie inteligencji polskiej, przydając tej okoliczności znaczenie wręcz magiczne. Nie bez przesady chyba, bo prawdziwym dziedzicem niektórych cech obyczajowości szlacheckiej jest wcale nie polski inteligent, lecz polski chłop, „prawnik z krwi i kości" - jak powiedział Julian Tuwim. Amatorzy stawiania znaku równości pomiędzy pojęciami mentalności inteligenckiej i szlacheckiej dobrze zrobią poczytawszy sobie dawne diariusze sejmowe, które rozprawiają przede wszystkim o ścią- ganiu zbiegłych poddanych, o propinacji i krescencji. Gdyby inteligencja polska miała mentalność szlachw ?. roku 1650 na przykład - że się już nie wspomni o dobie saskiej - latem 1939 roku gazety byłyby przepełnione wywodami na temat konieczności ułagodzenia Adolfa Hitlera pokorą. Wiemy zaś, że dziennikarze i działacze pochodzenia zarówno robotniczego, jak chłop- skiego czy szlacheckiego wcale temu programowi nie sprzyjali. Legend, stworzonych przez beletrystykę, nie należy traktowi ?byt poważnie. Pierwsze pokolenia inteligencji polskiej pochodziły przeważnie z rodzin pieczętujących się herbami (mniejsza o to czy zawsze legalnie). Duży rozgłos uzyskał wkrótce człowiek, którego nazwisko może wprowadzić w błąd, ksiądz Mejer, publicysta, wielki radykał. Nazywał się on właściwie Józef Meier de Wolda i był oczywiście szlachcicem. W prowincjach zabranych przez Rosję, Prusy i Ans*"? *ie.miaństwo zachowywało się w sposób idealnie potulny. 240 Kasztelanowa z Potockich Kossakowska, tak nieprzejednana wobec słabego Stanisława Augusta, powiedziała raz baronowi von Revitzky'emu, że czego by mogła jeszcze sobie życzyć, jeśli rząd austriacki pozostawia jej włości i wiarę w spokoju. Nasze zrywy wyjarzmicielskie naznaczone są nazwiskami ludzi, któ- rych gdzie indziej niż do inteligencji zakwalifikować nie można - Kościuszki i Dąbrowskiego. Ten drugi w opisywanej teraz chwili żył z pensji oficera szwoleżerów saskich. Ów pierwszy otrzymane od Amerykanów dobra przeznaczyć miał swym pierwszym testamentem na szkoły dla dzieci murzyńskich. Cóż za szlachecki sposób postępowania: nawet o intencji zbawienia duszy nie mógł wspomnieć, bo były to wszak dzieci heretyckie. Prymat imponderabiliów - zasad, dla których „zjadłe smakują trucizny" - wymyśliła nowa formacja społeczna, inteligencja, wyłoniona przez szlachtę, lecz nie będąca dziedziczką istoty jej obyczaju ani moralności. Nikt nie prze- czy, że Jarosz Kutasiński herbu Dęboróg też żywił niezłomne przekonania. Odpowiadały one jednak ściśle wyobrażeniom i potrzebom nie powszechności bynajmniej, lecz warstwy, której członkowie wysiewali co roku „żyta korcy dziewięć, ćwierci trzy i garncy sześć". Wydaje się niesporne, że w czasach późniejszych, porozbiorowych, umysłowość inteligencka oddziaływała na zie- miaństwo, decyzje pobierane przez grona typowo inteligenckie ciągnęły za sobą wielu dziedziców, zazwyczaj tych najlepszych, dzięki osobistemu wykształceniu zdolnych do przekraczania opłotków. Stojąc w przededniu zagłady, Rzeczpospolita porodziła... przetrwalnik. Nie była oczywiście żadnym unikatem, nie tylko w jej granicach występo- wały nowe zjawiska. Pragnąc to udowodnić, trzeba zadzierać głowę, spoglądać w kierunku wyżyn. Na zachodzie Europy, szczególnie zaś we Francji, filozo- fowie, racjonaliści, encyklopedyści stali się potęgą, która zmuszała monar- chów do rejterad. Uzurpatorska śmiałość tamtejszych myślicieli ogarniała świat, upoważniała ich niekiedy do pisania recept na schorzenia zupełnie im nie znane. Informowany przez Michała Wielhorskiego, emisariusza konfede- ratów barskich, wystąpił Jan Jakub Rousseau z Uwagami nad rządem polskim. Dobra wola autora, jego sympatia dla uciśnionego ludu i narodu nie może mimo wszystko zasłonić zawartych w utworze niedorzeczności. Miał głęboką rację Rousseau, patrzył daleko naprzód, kiedy pisał: „Nie mogąc przeszko- dzić, aby was nie pochłonęli, nie dajcie się przynajmniej strawić." Trudno jednak uznać za mądre protesty przeciwko pomysłom zaprowadzenia dzie- dziczności tronu lub sympatie dla „pięknego prawa, jakim jest liberum veto". 10 - Rzeczpospolita... 3 241 Racjonaliści miewali czasem skłonność do poglądów mało racjonalnych oraz do narzucania ich wprost przebojem. W oryginalny sposób zwalczali na przy- kład kolonializm. Potępiali posiadanie takich kolonii, w których biały osadnik sam musi ciężko pracować. Kanada była ulubionym celem ich ataków. Nic nie mieli przeciwko władaniu plantacjami w krajach o klimacie raczej przyjem- nym. Co prawda Wolter był akcjonariuszem Kompanii Indyjskiej, lecz wysła- wiał ją jako filozof, „prawodawca cnoty i mądrości". Będąc jeszcze noworodkiem, inteligencja europejska wyraźnie przejawiła niebezpieczną skłonność do uroszczeri dyktatorskich. Nonszalancja, z jaką taki La Condamine zaleca krajać rozmaite ziemie, samo zamiłowanie do uszczęś- liwiania świata przez dekretowanie odgórne, czułe przyjaźnie z najbardziej despotycznymi wśród monarchów, to wszystko wyraźnie wskazywało, w którą stronę prąd może, aczkolwiek nie musi, zakręcić. „W państwie Ludwika XV - pisze Piotr Gaxotte - suweren nie rządził sam. Władza była podzielona pomiędzy króla i republikę pisarską." Jeszcze w tym samym stuleciu XVIII i w tej samej Francji inteligencją uczestniczyć miała w stworzeniu systemu takiego jedynowładztwa, o jakim żaden z Ludwików nie mógł marzyć. Dyktatura rewolucyjna trwała krótko, napoleońska znacznie dłużej. Medal inteligencki, podobnie jak wszystkie inne w historii, ma różne strony. Najpierw obmyśla się teoretyczny program zbawienia świata, potem sięga po władzę dla jego urzeczywistnienia, no a jeszcze potem - według znanej dyk- teryjki: „ogłosimy liberalizm i niech kto spróbuje nie być liberałem". Inteligent lub uważający się za inteligenta osobnik o ambicjach politycznych przejawia często skłonność bardzo groźną. Chce żyć z władzy, tak jak fabry- kant żyje z fabryki, ziemianin zaś z gleby. Łatwo mu przychodzi rola spo- łecznej jemioły. Nasza młoda inteligencja nie mogła się równać z francuską ani pod wzglę- dem znaczenia, ani szerokości horyzontów. Bez żadnej ze swej strony zasługi, dzięki samemu przebiegowi poprzedniej historii stanęła jednak w pozycji korzystnej, zabezpieczającej przed uroszczeniami. Polem działania Jezier- skich, Kołłątajów czy Stasziców była Rzeczpospolita, ustrojem swym odizo- lowana od Europy. Wspomniani mężowie, „oraz inni", zajmowali się więc tym tylko, co rozumieli i znali. Zadanie, jakie przed nimi stanęło, polegało na reformie. Tutaj, nad Wisłą i Niemnem nie trzeba było dążyć do obalenia despotyzmu i zaprowadzenia wolności (zbyt często utożsamianej z panowa- niem teoretycznych pryncypiów). Należało natomiast, nawet jeśli się miało przed oczyma dalekie horyzonty, zająć się przede wszystkim dokręcaniem rozmaitych śrubek, fatalnie obluzowanych od stuleci. Gniewało Francję 242 prawo królewskie do zamykania ludzi w Bastylii (mniejsza w tej chwili o to, kto i z jakiego powodu tam zasiadał za Ludwika XVI). U nas złościło nagminne zjawisko niewykonywania prawomocnych wyroków. Mówiąc krótko, dla naszych ideologów naprawy najważniejszą wskazówką musiała być nie teoria, lecz praktyka. W drugiej połowie XX stulecia zaczyna dochodzić do głosu przekonanie, że postęp polega właściwie na nieustannym i oględnym poszukiwaniu rozwiązań najmniej złych, bo ideału nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Tym naszym ideologom też przyświecały cele dalekie, do osiągnięcia niezmiernie trudne. Ksiądz Franciszek Salezy Jezierski zwykł otwierać zebrania swych przyjaciół słowami: „Co było na górze - będzie na dole, a co było na dole - będzie na górze!" (Czy to aby czasem nie przypomina pewnej późniejszej pieśni, gło- szącej: Kto byt niczem, tot staniet wsiem?) Na razie jednak duchowny herbu Nowina nie mógł marzyć o ujęciu w ręce absolutnej władzy w celu zaprowa- dzenia odmiany tak radykalnej. Musiał za to zastanawiać się pilnie nad spo- sobem zniesienia liberum v et o, które uniemożliwiało opiekę sądów króle- wskich nad chłopem. W roku 1760 Wolter wyemigrował do Szwajcarii, zamieszkał w Ferney, skąd nadal grzmiał, piorunował, wyszydzał. Jednocześnie Francja zasypana była przedmiotami istnego kultu, otaczającego mędrca, kultu uprawianego całkiem bezkarnie... także przez sfery najwyższe. Popiersia, portrety, medale, nawet kolorowe makietki, przedstawiające Woltera w jego gabinecie, to wszystko jest do obejrzenia w muzeach francuskich, stanowi dowód rzeczowy. Obywatele i mieszkańcy najlepiej urządzonych, najbardziej liberalnych krajów Europy, obu garściami korzystający z ich zdobyczy i dobrodziejstw, mogli sobie pozwalać na luksus światoburstwa. Nie może zabraknąć amatorów czynności, które zapewniają sławę, lecz nic nie kosztują. Inaczej się musieli zachowywać rozumni i obdarzeni sumieniem ludzie stamtąd, gdzie było już nie do wytrzymania źle. Sama historia wyznaczyła im rolę reformatorów, zalecała też ostrożność... Można zrozumieć historyczne uwarunkowanie pytania Stanisława Augusta: „I po cóż dekretować w zakresie teologii?" Na samym początku swojej społecznej kariery inteligencja polska została napiętnowana nieraz później powracającym mianem „pismaków", już przez to jedno zaszczytnym, że wymyślonym' i nadanym przez świat przywileju, z którym od razu znalazła się ona w ostrym konflikcie. Różni ludzie nieraz później zdradzali tę wszechstronnie niewygodną tradycję, nikomu jed- nak takie odstępstwo nie zapewniło dobrego imienia. Nawet wielki talent 243 nie rozgrzeszał u nas z ukiadnosci, zwanej z cudzoziemska Konformiz- mem. Historia zaofiarowała ówczesnym inteligentom okazję jedyną, w ścisłym tego siowa znaczeniu bez precedensu. Hugo Kołłątaj, zanim się stal głośnym działaczem politycznym i pisarzem, z ramienia Komisji Edukacyjnej zrefor- mował Akademię Krakowską i został jej rektorem. Franciszek Salezy Jezierski najpierw pisywał ,, wykłady nauk" dla szkól, potem dopiero awansował na „wulkana gromów Kuźnicy" Kołłątajowskiej. Ledwie powrócił ze studiów we Włoszech, Komisja mianowała go przełożonym „wydziału" szkolnego lubel- skiego, potem małopolskiego. Pierwsze na świecie ministerstwo oświaty stwo- rzyło tym ludziom pole do pracy polegającej na tworzeniu koncepcji, lecz także i na praktyce. Oni przyszli do roboty politycznej stamtąd, gdzie należało się tęgo pocić. Pisząc o Komisji EduKacyjnej należy zachować ostrożność, to znaczy uciec się do zastosowanej już w tej książce metody cytowania autorów cudzoziem- skich. Tak będzie lepiej, bo uniknie się podejrzenia o przesadne wysławianie własnego gniazda (na co, jak wiadomo, zakorzeniony w Sarmacji snobizm jest uczulony). Wielki autorytet w sprawach Komisji to badacz jej dziejów Ambroży Jobert, wypowiadał się o niej również Jean Fabre. Oto opinia tego ostatniego: „Żaden inny kraj w Europie nie mógł się wtedy pochwalić syste- mem wychowawczym równie solidnym i tak zuchwale nowatorskim." Zesta- wiać go można tylko z dziełem Konwencji Narodowej we Francji, więc z osiągnięciem późniejszym. Szkoły w Rzeczypospolitej otrzymywały podręcz- niki „częstokroć znakomite, niekiedy bez równoważnika w Europie". Ewentualne skargi na przesadę uprasza się kierować pod adresem uniwer- sytetu w Strasburgu. Nasz parlamentaryzm należał do najwcześniejszych na kontynencie, lecz nie rozwinął się, jak należało, wyrósł krzywo. Z systemem oświaty i wychowania działo się inaczej, dopóki zarządzać nim mogła sama Rzeczpospolita, jej Robota była precyzyjna i niezwykle trudna. Niepokoiła ona, nawet jątrzyła zacofańców, napotykała opór nuncjatury i Rzymu, ale na szczęście mało. obchodziła ambasadora „wielkiej monarchini", przyjaciółki filozofów. Wolno twierdzić, że odbywała się niejako na zewnątrz protektoratu-okupacji. Jedy- nym i prawdziwym jej koronnym protektorem był Stanisław August, który włożył w nią serce, rozwinął cały swój kunszt negocjatora i urodzonego pedagoga. Toczyła się wtedy w kraju ostra walka pomiędzy stronnictwem królewskim 244 a opozycją magnacką. Pierwszego prezesa Komisji, biskupa Ignacego Massal- skiego, notorycznego złodzieja, udało się wysadzić ze stanowiska, zastąpić bratem monarszym, Michałem Poniatowskim (od roku 1784 prymasem Pol- ski). Lecz prezesem Towarzystwa Ksiąg Elementarnych, które obdarzało kraj owymi znakomitymi podręcznikami, był Ignacy Potocki. Nikt nie zamierzał odbierać godności temu wybitnemu opozycjoniście. Potocki okazał się właś- ciwym człowiekiem na właściwym miejscu. Do opozycji należeli zdecydowani zwolennicy starych porządków, to znaczy wszechwładzy magnackiej i anarchii, tacy ludzie, jak Ksawery Branicki, Wacław oraz Seweryn Rzewuscy, Szczęsny Potocki. Liczyli się jednak do niej także Ignacy Potocki i Adam Kazimierz Czartoryski, wielcy panowie już naprawdę przejęci duchem nowych czasów, ideałami Oświecenia. Pierwszy z nich skończył warszawskie Collegium Nobilium, drugi był dyrektorem Kor- pusu Kadetów. Pomimo chwilowej wrogości politycznej, łączyła ich za Sta- nisława Augusta wspólnota intelektualna, która w decydującej chwili miała się okazać zjawiskiem rozstrzygającym. Współpraca w Komisji zapowiadała nie- jako późniejszy sojusz z doby Sejmu Wielkiego. Hugo Kołłątaj osiągnął to, co nie udało się ongi biskupowi Załuskiemu. Zreformował Akademię Krakowską, przywrócił jej charakter uczelni praw- dziwie europejskiej. W Wilnie to samo zrobił Marcin Poczobutt-Odlanicki, sławny astronom, członek angielskich towarzystw naukowych, uważany na Wyspie za „intelektualnego ambasadora" Rzeczypospolitej i jej króla. Uni- wersytetom nadała Komisja rangę dzisiejszych kuratoriów, podporządkowu- jąc im szkoły średnie, zwane wydziałowymi i podwydziałowymi, które z kolei sprawować miały zwierzchność nad szkółkami parafialnymi. Ten najniższy szczebel oświaty rozwinął się najsłabiej, a to ze względu na zwyczajny brak środków materialnych i personelu pedagogicznego. Komisja szła zresztą w ślady Konarskiego, uzdrawiając cuchnącą dotychczas rybę od głowy. Można nad tym biadać, teoretyzując. Wzgląd na praktykę każe jedno przyznać: jeśli brak budynku szkolnego, da się ostatecznie zbierać dzieci i uczyć je w mie- szkaniu prywatnym lub nawet w stodole. Nie sposób tego dokonać bez nau- czyciela, którego kształci szkoła średnia. Tej zaś z kolei niezbędnie są potrzebni ludzie z wykształceniem naprawdę wyższym, to znaczy zdolni do czegoś innego niż dukanie obowiązujących oficjalnie formułek. Pierwsze pokolenia naszych reformatorów przywoziły wyższe wykształcenie z Zacho- du, bo w kraju można było otrzymywać tylko nic niewarte tytuły i dyplo- my. Zreformowaną Akademię Krakowską ukończyli Jan i Jędrzej Śnia- deccy. 245 Dobrym prezesem Towarzystwa Szkół Elementarnych byl Ignacy Potocki, lecz główną rolę grał tam Grzegorz Piramowicz, uważany przez znawców za drugiego po Konarskim naszego bohatera oświaty. Ten eks-jezuita rzewnie, ale spokojnie pożegnał się z rozwiązanym zgro- madzeniem. Napisał i ogłosił wiersz pod tytułem: Przy rozstaniu się ze spo- łecznością zakonną.Podobnie postąpił Adam Naruszewicz, autor utworów wierszowanych. Adieu kochanym jezuitom i Na ruinę jezuitów. Zupełnie ina- czej zachowywał się Szczepan Łuskina, były wykładowca astronomii i mate- matyki, redaktor monopolistycznej „Gazety Warszawskiej". Walił wszelkiej dobrej robocie kłody pod nogi, ujadał namiętnie i wytrwale, broniąc rozwią- zanego zakonu nie cofał się przed obrażaniem papieża. Za to Katarzyna II znajdowała w Łuskinie wielbiciela: „Mamy pewną wiadomość — wywodził on w marcu 1774 roku — iż wielka monarchini nie tylko chce w dawnym stanie zatrzymać jezuitów, za kordonem rosyjskim zostających, ale też dała im przy- wilej, ręką własną podpisany i w senacie legalizowany, przez który wszystkie ich generalne dobra, w swoim teraz państwie znajdujące się, od wszelkich podatków łaskawie uwolniła..." Raj, słowem, w ziemiach, szczęśliwie oderwa- nych przez pierwszy rozbiór. Bo i Fryderyk II też nie dopuścił do wykonania bulli papieskiej, pozwolił jezuitom trwać w Prusach. Istniały pomysły zrobie- nia czegoś podobnego i w Rzeczypospolitej. Zniesienie zakonu, do którego szlachta była głęboko przywiązana, ogólne zeświecczenie szkolnictwa, wprowadzone przez Komisję Edukacyjną, to były straszne rzeczy dla zacofańców. Toteż walczyli z nimi na wszelkie sposoby, wzywając między innymi do oddania funduszów Komisji na wojsko, szkól zaś... z powrotem w kuratelę klasztorów. Reforma edukacji narodowej nie przy- szła łatwo, trzeba było ciężko pracować, zanim się zdobyło rekord euro- pejski. Spór o życie lub śmierć zakonu jezuitów nie pozostawił w spokoju i litera- tury naszej. Wrogowie ich zachowali się powściągliwie, ale przyjaciele użyli sobie, popuścili cugli bardzo różnej skali talentom. Jeden więc pisał smęt- nie: Upada zakon, cnotą zaszczycony, Krwią męczenników tak licznych zbroczony, Rzymowi ślubem przysięgły, w czas długi Pełen zasługi. Inny wieszcz odezwał się tonem zgoła odmiennym. Jezuitom złożył hołd prawdziwy: 246 Jak ogromnego Atlasa ciemię Gwiaździste sklepy podźwiga, Tak Piotrowego Kościoła brzemię Na waszych siłach polega. Konkurencyjne zakony doczekały się oceny dość zaskakującej, jeśli pamię- tać, że prawo krajowe ścigało i odstępców, i bluźnierców: Niech jędze chwalą Franciszka z braty, Mnich ten niewiele spokojny: Rozdymal ognie do krucyaty, Stoletniej, a próżnej wojny; I Dominika z błyszczącym okiem: Kto jego stówom nie wierzy, Niechaj omija świętego bokiem, Bo z tylu nożem uderzy... Pierwszy z tych poematów napisał hetman Wacław Rzewuski. Nikt się nie interesuje jego usiłowaniami w dziedzinie wersyfikacji. Autorem drugiego jest Stanisław Trembecki. Jego główne dzieło, Zofiówka, już w roku 1815 wyszło w przekładzie francuskim. I słusznie, bo to był naprawdę dobry poe- ta. Na nic się nie przydały projezuickie tyrady sceptyka i libertyna, górą - we względzie merytorycznym - był pisarz mniejszego polotu, Tomasz Kajetan Węgierski, kancelista Rady Nieustającej, wykpiwający rozwrzeszczanego redaktora: Nie ten to wiek, Łuskino; świat był głupi wtedy, Kiedyście korzystali z ciemnoty i biedy. Wiek był już rzeczywiście nie ten. Rzeczpospolita przestała tonąć w mar- twocie, w letargu myśli, to znaczy, że zniknął czynnik zawsze niezbędnie potrzebny uprzywilejowanemu światu. Pierwiastki zabójcze dlań po prostu pojawiły się w moralnej i psychicznej atmosferze kraju. Za Sasów istota zła polegała na tym, wolno chyba powtórzyć, że uprzywilejowani utracili miarę nie tylko szkód wyrządzonych ogółowi, lecz również miarę własnej śmiesz- ności. Trudno było trwać w błogostanie samouwielbienia, gdy w księgarniach pojawiały się utwory księdza biskupa Ignacego Krasickiego, na scenie zaś Powrót poślą Niemcewicza. Krasicki, biskup warmiński, zaczął się po rozbiorze zachowywać w sposób wcale nie heroiczny. Odsuwał się od dawnego pana, garnął się ku nowemu, którym był Fryderyk pruski. Postępowanie człowieka wzbudza w nas żal i 247 niechęć, lecz utwory Krasickiego, Satyry, Listy, Bajki, poematy i powieści - Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, Pan Podstoli - wędrowały przez Rzeczpospolitą po rozbiorze, służyły jej dobru, nie oglądając się na postępo- wanie własnego autora. Pisarze doby Stanisławowskiej należycie wypełnili jedno z głównych zadań społecznych literatury, polegające na sprawowaniu moralnej kontroli nad współczesnością. Wiele wymowy w tym fakcie, że po dzień dzisiejszy powta- rzane jest bardzo zobowiązujące powiedzenie ówczesne o satyrze, która „względów się wyrzeka". Zawarty w nim nakaz moralny zapamiętany został przez powszechność tak dobrze, iż radykalnie ośmiesza wszelkich producen- tów namiastek. Pseudosatyra bije u nas z reguły rykoszetem. Literaturze ówczesnej stawia się czasem zarzut przesadnego dydaktyzmu. Istotnie, Oświecenie 'nosiło u nas charakter trochę za bardzo oświatowy. Pisarze gorliwie służyli doraźnemu nakazowi naprawy „zepsutego świata", wędrowali ścieżkami już przetartymi przez innych, lecz mimo wszystko ta twórczość miała długi oddech. Ostatecznym trybunałem dla literatury jest czas. Monachomachię można nadal z przyjemnością czytać, aczkolwiek mnisi już dość dawno temu przestali trząść krajem. Myszeis służyła i służy literackiej zabawie. Starsi z nas pamiętają, jakie przedstawienie zrobił Juliusz Osterwa z Fircyka w zalotach Zablockiego. Skoro utwór dramatyczny napisany w stu- leciu XVIII doskonale posłużył wiekowi XX, to istnieją wszystkie podstawy do przypuszczeń, że przyda się i w XXI. Porównując literaturę doby Stanisławowskiej z twórczością okresu zwanego umownie „Młodą Polską", dochodzi się do wniosku, że ta starsza starzeje się o wiele wolniej. Nawet sielankowy sentymentalizm Franciszka Karpińskiego budzi uśmiech, lecz nie odstręcza (jak to się zdarza niektórym dziełom opie- wającym „nagą duszę"). Dwusetna rocznica wkrótce wystuka, lecz nie wszystko jeszcze pokryła pajęczyna! Bądźmy szczerzy - bardzo niewielu głośnych, sławnych nawet za swego życia pisarzy osiąga aż tyle. Nie ma racji badacz francuski, który utrzymuje, że po zgonie Jana Kochanowskiego poezja nasza utraciła poczucie formy. Stało się tak dopiero w epoce „zapustów", surowa diagnoza nie przylega do wszystkich twórców czasów baroku. Przełom dni Stanisławowskich oznacza nie tylko nową treść literatury, lecz i odzyskanie przez nią, przez poezję zwłaszcza, owego zaprzepaszczonego poczucia. Gust sarmacki utracił monopol. Powstawały dzieła ważne przede wszystkim dla polskiego obszaru językowego, lecz mimo tego ograniczenia niewątpliwie europejskie. Charakterystyczną cechą kultury określanej tym ostatnim przy- miotnikiem jest chyba jej plastyczność, zdolność do ewolucji, stała skłonność 248 do rewidowania dogmatów. Pisarstwo Krasickich czy Trembeckich wolno uznać za dowód, że Sarmaci ponownie przyswoili sobie te dyspozycje. Jeden z nich, bez nadmiernego sukcesu zacząwszy terminować w poezji, zmienił z czasem specjalność pisarską. Dokonał tego z namowy Stanisława Augusta, który „prawie nie odróżniał sztuki od erudycji". Adam Naruszewicz - wpierw zakonnik, potem biskup - zabrał się do opracowywania Historii narodu polskiego. Doprowadził ją tylko do roku 1386, lecz zgromadził skarb dokumentów, który jako „Teki Naruszewicza" służył następnym pokoleniom badaczy. Jego bliski współpracownik, Jan Chrzciciel Albertrandi, poszedł chronologicznie dalej, skończył na czasach Stefana I. Ten przyboczny lektor Stanisława Augusta był człowiekiem bardzo wszechstronnym: uprawiał publi- cystykę, redagował gazety, współpracował z Towarzystwem Ksiąg Elemen- tarnych, sporządzał wyciągi z archiwów rzymskich i szwedzkich. Praca jego przetrwała Stanisława Augusta i samo państwo. Albertrandi został pierwszym prezesem warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, założonego w roku 1800. Historia Naruszewicz pomyślana racjonalistycznie, miała przedstawić pełny obraz przeszłości. Wbrew tej zapowiedzi, zawartej w skierowanym do króla-protektora Memoriale, autor ograniczył się do omawiania dziejów zewnętrznych, polityki zagranicznej. Znamienne to odchylenie zdaje się pozostawać w ścisłym związku ze zja- wiskiem mało znanym szerszemu ogółowi, przedstawionym ostatnio przez Stanisława Huberta w książce Poglądy na prawo narodów w Polsce czasów Oświecenia. Dziedzina wiedzy, o której mowa, rozwijająca się u nas bardzo dobrze w dobie Odrodzenia, później wprost zamarła, by u samego schyłku istnienia Rzeczypospolitej znowu rozkwitnąć. Trwoga o los, o sam byt pańs- twa, obudziła z wiekowego letargu naukę o prawie narodów. Wczesnym zwiastunem był już tu wspomniany Ccdex diplomaticus Regni Poloniae et Magni Ducatus Lithuaniae Macieja Dogiela. Tom I wyszedł w Wilnie w roku 1758, więc grubo przed rozbiorem. Dzieło nie było jednak pełne, bo ocenzurował je ambasador rosyjski, który sprzeciwił się ogłoszeniu dokumentów i traktatów dotyczących Wschodu. Wiadomość przydatna przy rozstrzyganiu kwestii tak zwanego zaprzepaszczenia niepodległości za Stanis- ława Augusta. Nikt nie może zaprzepaścić tego, co nie istnieje. Nie ma suwerenności państwo, w którym obcy dyplomata cenzuruje wiedzę o prze- szłości. Walny argument na poparcie tezy, że za Stanisława Augusta chodziło już tylko o utrzymanie w całości lub o podział protektoratu rosyjskiego. Stanisław Hubert omawia pewna znamienną kwestię, której dotychczas 249 właściwie nie zbadano. Podczas pertraktacji o rozbiór i zaraz po jego doko- naniu ukazało się u nas mnóstwo przeznaczonych dla kraju i zagranicy pism polemicznych, zbijających tezy zaborców. Wszystkie te wypowiedzi były ano- nimowe. Rzecz zrozumiała sama przez się, że Kaługa nikogo nie nęciła. Wywieziony tam publicysta już niewiele by zaiste zdziałał swym piórem. Nie znamy nazwisk autorów, lecz tradycja przypisuje szczególne zasługi Feliksowi Łojce, królewskiemu mężowi zaufania. W ostatnich czasach Bogusław Leś- nodorski zdemaskował jeszcze jednego anonima, księdza Pokubiattę, naszego agenta w Wiedniu. Feliks Łojko był szambelanem. Pragnąc pozyskać sobie szlachtę, Stanisław August tak szafował tym tytułem, że powstało przysłowie: „Kpów i szambe- lanów nigdy nie zabraknie." Jak widać, znajdowali się wśród mianowańców i ludzie coś warci. Bogata literatura polemiczna, powódź w obronie Rzeczypospolitej przyto- czonych argumentów natury historycznej, moralnej, ekonomicznej i prawnej, to fragment zwycięskiej walki o przychylny sąd Europy. Werdykt wypadł oomyślnie dla nas Rozhiór n/nano 7» zbrodnie. Prawem narodów zajmowali się pisarze tak znani, jak Hugo Kołłątaj i Stanisław Staszic, trzeba więc poświęcić specjalną uwagę takiemu, o którym opinia mało wie, aczkolwiek należał do najwybitniejszych. Ksiądz Hieronim Stroynowski był profesorem i rektorem Uniwersytetu Wileńskiego, już szy- bującego ku tym wyżynom, na jakich stanąć miał za czasów Śniadeckich i Lelewela. Stroynowski interesował się bardzo sprawami kraju, Konstytucji Trzeciego Maja sprzyjał gorąco, lecz dzieło jego, Nauka prawa przyrodzone- go, politycznego, ekonomiki politycznej i prawa narodów, cechuje świadoma dążność autora do pełnej abstrakcji. Nie ma tam ani wzmianki o Polsce, Litwie czy innym państwie, jest sama tylko teoria. Stroynowski chciał dać czytelni- kom klucz uniwersalny, tą drogą uzbroić ich wobec każdego konkretu. Należał więc w pełni do europejskiego Oświecenia, które wyraźnie cechował kosmo- polityzm. Nauka o prawie narodów rozkwitła, Adam Naruszewicz skręcił niedwu- znacznie ku badaniom dziejów politycznych, która to dyspozycja cechuje również dociekania wielu późniejszych historiografów. Wszystko to jest bar- dzo charakterystyczne dla narodu zagrożonego w samym bycie. Obca, zewnętrzna władza polityczna rozstrzygała o warunkach, w jakich rozwijać się miała nasza kultura, ekonomika, życie społeczne. Utrzymanie własnej pańs- twowości, uwolnienie jej z pęt, równało się przywilejowi swobodnego odde- chu. W którą więc stronę miały się kierować zainteresowania ludzi rzetelnych? 250 Ówczesna inteligencja Polski i Litwy wykazała, owszem, insiynkt państwowy. Nie odwracała się pozersko od tego, co najistotniejsze. Trzeba teraz porozmawiać o zasługach jeszcze jednego księdza. Wśród ówczesnej inteligencji naszej aż czarno było od sutann, co również stanowiło objaw znamienny. Dawniej tak zwany pracownik umysłowy niemal z reguły nosił sukienkę duchowną, szaty świeckie pozostawiał tym ze swych braci, co dziedziczyli glebę ojcową. Dla plebejusza istniała jedna tylko droga w górę - księża. Te relikty przeszłości jeszcze trwały, lecz inteligenci z tonsurami też dokonali kroku naprzód. Przekroczyli opłotki stanowe. Zamiast sprzymierzać się z tymi, co piorunowali na zeświecczenie szkolnictwa, pracowali w nim gorliwie. Wraz z laickimi towarzyszami utworzyli grupę, reprezentującą zbio- rowość narodową. Wcale nie wszyscy przy tym byli księżmi w sposób równie formalny, jak Stanisław Staszic. Jeszcze w połowie XIX wieku - zapisał pewien pamiętnikarz - większość synów ziemiańskich starannie omijała studia fachowe, uważając, że można doskonale dać sobie radę z folwarkiem, nabywszy wiedzę u „empiryka", to znaczy u ojcowskiego ekonoma. W roku 1900 - ustalił Stefan Kieniewicz - sześćdziesiąt sześć procent studentów ziemiańskiego pochodzenia poświęcało się w Krakowie zgłębianiu prawa, dwadzieścia procent obierało sobie filozo- fię, tylko dwanaście procent szło na rolnictwo. „W tymże czasie połowa rządców i dzierżawców, 9396 niższych oficjalistów posiadało za całe wykształ- cenie szkołę powszechną." Fatalnie długo tryumfowała teoria o prymacie „empirii", głoszona przez wojewodę Gostomskiego w stuleciu XVI. Pierwszy u nas pisarz, który zażądał oparcia wiedzy rolniczej na podstawach naukowych, żył za Stanisława Augusta, należał do kręgu współpracowników Komisji Edukacji Narodowej. Krzysztof Kluk był samoukiem, proboszczem w Ciechanowcu, z pochodzenia szlachcicem warmińskim. W roku 1779 wydał wielkie, trzytomowe, tasiemcowym tytułem opatrzone dzieło o Roślinach potrzebnych, pożytecznych... i zaraz potem następne, czterotomowe, o Zwie- rzętach domowych i dzikich, osobliwie krajowych... On pierwszy w Polsce zajął się morfologią, anatomią i fizjologią roślin, co wcale mu nie przeszkodziło w drukowaniu Kazania o szacunku oraz Myśli nawracającego się grzesznika ani w pracy nad własnoręcznie wykonaną plakietą z miedzi, mieszczącą podobiznę Stanisława Augusta oraz wyjątki z Konstytucji Majowej. Botanika nasza dobrze sobie zapamiętała księdza Kluka. Stefan Inglot podaje, że osiemdzie- siąt dwa procent używanych przez nią nazw pochodzi od proboszcza z Cie- chanowca. Zagłada państwa wpłynęła na to, że jego pedagogiczne nawoływa- nia stały Rię głosem wołającego na puszczy. Komisja Edukacji Narodowej 251 posługiwała się dziełami Kluka, potem ludzie zatroskani o prawdziwy rozwój kraju utracili możność ustanawiania obowiązujących w nim norm. Wcale pilnie krzątano się wokół spraw wewnętrznych Rzeczypospolitej. Podziw powinien zdejmować, że w tak krótkim czasie i wśród warunków tak niesprzyjających można było dokonać aż tyle. W roku 1780 wojska rosyjskie poszły sobie, lecz mimo to żadnej reformy ustrojowej przeprowadzić się nie dało. Pozostał w Warszawie prokonsul Stackelberg, potężniejszy znacznie i bardziej nawet honorowany niż miejscowy monarcha. Petersburg szachował Stanisława Augusta i jego stronnictwo opozycją magnacką, lecz nie nakłaniał ucha do jej detronizatorskich i rozmaitych innych przedłożeń. Istniejący stan rzeczy politycznie paraliżował Rzeczpospolitą, co odpowiadało życzeniom czynników rządzących Rosją. Mniemały one, że sojusznik winien mieć chory błędnik. Pod uwagę brane były dopiero interesy konkurentów. Tragiczne wrażenie sprawia widok ludzi krzątających się pilnie wewnątrz domu, którego ściany trzymają się na słowie honoru notorycznych kłamców, strop ledwie wisi, a podłoga też może się zapaść. Powodzenie wytężonych prac naprawczych zależało od utrzymania spokoju w całej Europie, na co nikt w Rzeczypospolitej najmniejszego wpływu nie miał i nie mógł mieć. W roku 1783 Rosja wzięła sobie Krym na własność, nowa wojna z Turcją stała się kwestia lat najbliższych, a wybuch jej automatycznie naruszał te chwiejną w najwyższym stopniu równowagę, jaka wytworzyła się po pier- wszym rozbiorze. Skoro siły carskie miały się zaangażować na południu, Berlin zyskiwał sposobność do szerszych lotów. „Koncert północny", o którego harmonię tak bardzo się troszczył zdymisjonowany już Nikita Panin, prze- brzmiał. Petersburg przybliżył się politycznie do Wiednia, uległy groźnemu naprężeniu stosunki Prus z Austrią, właścicielką Galicji. Doszło już nawet między nimi do starcia o Bawarię, zwanego w Niemczech „Kartoffelkrieg", a to ze względu na ilość żywności, spożytej przez działające armie. Nowa wojna Rosji z Turcją pachniała dla nas nowym Barem. Stosunki w kraju były naprężone, w roku 1785 wybuchła kompromitujące ordynarna afera pani Dogrumowej. Awanturnica, której nie udało się zastraszyć i sprowoko- wać króla donosami o rzekomym zamachu trucicielskim Czartoryskich na jego życie, dokazała tej sztuki w kierunku odwrotnym, przekonała księcia Adama Kazimierza, że zaufany królewski generał Jan Komarzewski oraz kamerdyner Ryx chcą go zgładzić jadem. Sprawa skończyła się skazaniem prowokatorki na 252 piętnowanie łydek i na więzienie, ale wzburzyła namiętności. W żyłach opo- zycji krążyła bardzo zła krew. Ten jakiś nowy Bar niekoniecznie musiałby być kopiowany na tamtym, już odbytym, proroczym. Mógłby się okazać, dla odmiany, pro-pruski, nawet pro-rosyjski, podlany sosem libertyńskim zamiast klerykalnego. Jedną tylko cechę posiadałby na pewno, wrogość wobec straszliwego tyrana imieniem Stanisław August. Kraj, w którym nasza odnowa z największą korzyścią zaczerpnęła niejedno natchnienie, zaczynał właśnie rozbrzmiewać jeszcze bardziej podniesionymi głosami, żądającymi rozprawy z despotyzmem. W dziejach Francji rok 1787 i 1788 noszą nazwę okresu „pre-rewolucji". Treścią jego było niepowodzenie zamiarów reformy, przedsięwziętej przez rządy królewskie. Udaremniła je „rewolta arystokratyczna", opór uprzywilejowanych, zwłaszcza ich niechęć do płacenia podatków. Arcybiskup Tuluzy i pierwszy minister, Lomenie de Brienne, dokonał w ustroju kilku retuszów, po czym złożył godność. Prze- prowadził między innymi znienawidzoną powszechnie, szczególnie zaś w Paryżu, ustawę-dekret o częściowym nadaniu praw cywilnych i ograniczonej swobody kultu protestantom... Klamka zapadła latem 1788 roku, postanowiono zwołać Stany Generalne. Józef Feldman wyraził się o tym bardzo celnie: „Stany uprzywilejowane wolały rozpętać przeciw monarchii burzę ludową i przygotować w ten spo- sób swój własny upadek, aniżeli przyłożyć rękę do wzmocnienia jej przez reformy." Panuje u nas zupełnie fałszywe przekonanie, że dopiero sama Wielka Rewolucja - zburzenie Bastylii, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela - wpłynęła na nastroje w Rzeczypospolitej. Nic podobnego! Pre-rewolucja oddziałała także. Jean Egret, autor świeżego studium o niej, pisze o agitacji, jaka rozszalała się we Francji po 5 lipca 1788 roku, kiedy to prasa otrzymała szerokie swobody, aby wszyscy mogli się wypowiedzieć w sprawie zebrania Stanów. Oliwy do ognia dolało wypuszczenie z aresztów księgarzy, drukarzy, publicystów i kolporterów, pozamykanych za rozmaite wyczyny. I Walerian Kalinka, i Emanuel Rostworowski barwnie opowiadają o tym, co wcześ- niej, bo już na wiosnę 1788 roku, wyprawiał w Warszawie przybyły właśnie z Francji Jan Potocki, przyszły autor Rękopisu znalezionego w Saragossie. Zało- żył w swoim domu klub polityczny (w Paryżu zaczęły się one reaktywować dopiero jesienią), miał drukarnię, publikował wiele, czasem rzeczy rozsądne, lecz i takie również, w których rozprawiało się o „jarzmie", nałożonym na naród przez „Ciołka". 253 Nasi arystokraci, gardłując o wolności i rozumie, gotowi byli tak urządzić Stanisława Augusta, jak francuscy urządzili Ludwika XVI. Najgorsi z nich w gorących dniach początków Rewolucji bawili w Paryżu i wcale się jakoś nie gorszyli. A jednak anarchiści magnaccy nie byli ani jedynym, ani może nawet najgroźniejszym niebezpieczeństwem. Ostro a skuteczniej od nich działali ludzie naprawdę, nie dla własnego zysku stanowego, przejęci nowymi ideami. Ich dobre prace ukazać miały sąsiadom ten chwiejny dom, który się nazywał Rzecząpospolitą, jako skład materiałów palnych, wybuchowych nawet. W Rosji, w Austrii i Prusach stary porządek stał na nogach mocno, zako- lebać się i ustąpić miał wcale, ale to wcale nierychło. Trzy otaczające nas monarchie despotyczne uważały to, co dziać się zaczynało w Rzeczypospolitej, za pokrewne wydarzeniom francuskim i nie myliły się wcale. Prawo naczyń połączonych działało naprawdę, my pierwsi stanęliśmy w kolejce po dobry przykład. Za wcześnie? Niesłusznie? Lekkomyślnie? Jałowe rozważania, skoro ina- czej być nie mogło. Sam fakt generalnego remontu Państwa i społeczności skłaniał do sięgania po nowe koncepcje ustrojowe. Jedyny ratunek polegał na bierności i bezruchu, do których młodsze pokolenia nie były już zdolne. Francja oparła się - na razie tylko! - zaciekłym atakom Austrii, Prus i Rosji, wspieranych przez plejadę państw pomniejszych i przez Wielką Brytanię, bo była najliczniejszym narodem na zachodzie kontynentu, a w decydującej chwili znaczne siły nieprzyjaciół zatrudniła Rzeczpospolita. Zaczynało się w Europie poruszenie generalne, którego ostatnie i wszędzie, z wyjątkiem Rosji, pomyślne batalie stoczone być miały dopiero pomiędzy rokiem 1861 a 1875. Nie widać właściwie, w jaki sposób ostać by się miały chwiejne ściany Rzeczypospolitej, której oględna kuracja wymagała spokoju powszechnego. Nie brakowało w tej książce uszczypliwości pod adresem „filozofów". Ale to się odnosiło do ludzi przesadnie pewnych siebie, rozprawiających czasem autorytatywnie o rzeczach im nie znanych, spragnionych rozgłosu za wszelką cenę, a nieraz i łapówek. Nie było za to niczego złego o wielkim prądzie umysłowym zdumiewająco płodnym, tym, z którego wyniknąć miały porządki jak najbardziej podatne na ewolucję. Wczesna próba ustrojowego urzeczywist- nienia zasad Oświecenia przyniosła nam zaszczyt i zagładę państwa. Przyczyna tak dziwnego stanu rzeczy polegała na tym, że od dawna już przestała istnieć w tym regionie Europy równowaga polityczna. Państwo, pragnące się reformo- wać, nie było panem własnego losu, nie mogło się zasłonić przed sąsiadami, wrogimi samej istocie tejże reformy. 254 Wiosną 1787 roku Katarzyna II ruszyła w podróż. Pragnęła odwiedzić swe południowe posiadłości, obejrzeć świeżo zagarnięty Krym. Polityczne znacze- nie peregrynacji było jasne, wojna zbliżała się nieuchronnie. Stanisław August, świadomy tych arkanów, zabiegł niejako carycy drogę i 6 maja doszło do krótkiego spotkania eks-kochanków, którzy nie widzieli się od lat trzydziestu. Stało się to nad Dnieprem, w jednym z dawnych starostw ukraińskich Rze- czypospolitej, czyli w Kaniowie, od stu lat z okładem stanowiącym własność Rosji. Miejscowość ta zasłynęła podczas wojen kozackich. Teraz o Siczy Zaporoskiej nie wolno już było wspominać, król zaś polski - dziedzic tytułu jej suwerenów - przybył nad Dniepr w charakterze wasala-petenta. Młodszy od Katarzyny, ciężko doświadczony przez los Stanisław August zdążył już zgorzknieć, utracił naiwność, lecz znajdował się jeszcze w sile wieku - miał pięćdziesiąt pięć lat. Pani utyła solidnie, ale zachowała świeżość cery, wdzięk i powab niewieści, które to uroki przestawały podobno działać, gdy zaczynała mówić, co wymagało otwierania ust, pozbawionych już uzębienia. Wiedza ówczesna nie umiała sobie radzić z tym nieszczęściem. „Flota Kleopatry" zakotwiczyła pod Kaniowem: sześć purpurowych, bogato złoconych naw i mnóstwo pomniejszych, cała majestatyczna eskadra, obsługiwana przez tysiące marynarzy, poprzybieranych w specjalnie na tę okazję skomponowane mundury. Nie żałowano kosztów, by uświetnić zamie- rzoną wyprawę, o której już od dłuższego czasu głośno było w Europie. Wydano specjalne rozkazy i policja skwapliwie oczyszczała miasta z tłumów żebraków i nędzarzy, szukających kawałka chleba, bo w Imperium srożyl się głód, zawsze powodujący masowe wędrówki. Każda z galer eskadry miała na pokładzie własną orkiestrę, wybrzeża Dniepru kwitły, podróż musiała być bardzo przyjemna. Wśród jej uczestników zabrakło jednak człowieka-symbolu, co wolno było uznać za zły omen. Ośmioletni książę Konstanty Pawłowicz dostał ospy wie- trznej i musiał zostać w domu. A przecież imię zostało dlań wybrane w najści- ślejszym związku z projektami politycznymi, które zaczynano właśnie urze- czywistniać. Katarzyna i Grzegorz Potiomkin ułożyli plan rozbioru państwa sułtanów i wskrzeszenia cesarstwa greckiego. Korona jego ozdobić miała skronie wspomnianego przed chwilą wnuka carycy. Do współdziałania zapro- szona została Austria. Jej ambitny władca, Józef II, rwał się do sławy i zdo- byczy. Prusy pozostawały na zewnątrz całej kombinacji, co żadną miarą nie 255 Dznaczało, że zechcą siedzieć cicho i nie pomyślą o własnym zysku. Fryderyk Wielki od roku już nie żył, zabrakło genialnego dozorcy, pilnującego spokoju w Europie, lecz armia pruska cieszyła się sławą najlepszego wojska na świecie. I jeszcze ktoś popatrywał z oddali na pomysły wywrócenia do góry nogami równowagi istniejącej na Bliskim Wschodzie i nad Morzem Śródziemnym. Tym wpływowym spektatorem była Anglia, dość żywo zainteresowana wszystkim, co na tym globie dotyczy wody zasolonej. Został w domu Konstanty, to samo musiał zrobić jego rodzic, znienawi- dzony przez matkę, odsuwany od wszelkich funkcji państwowych następca tronu, wielki książę Paweł, i pierworodny z jego synów, faworyzowany przez babkę, Aleksander. Towarzyszył Katarzynie niejaki Aleksander Dimitriew- -Mamonow, ostatni z faworytów wybranych przez ograniczającego się już tylko do politycznej przyjaźni Grzegorza Potiomkina. Po Mamonowie odzie- dziczyć miał alkowianą godność Platon Zubow, protegowany pani Naryszkin. Akurat u schyłku rządów podstarzałej Semiramidy dorwała się do żłobu klika świeża, więc wygłodzona. Smutne doświadczenia rozmaitych epok historii stanowczo zabraniają lekceważenia takich układów okoliczności. Stanisław August przybył do Kaniowa wcale nie po to, by wznawiać romanse. Jeśli pamiętać o stanie rzeczy panującym w otoczeniu Katarzyny i jednocześnie nie tracić z oczu zamiarów króla - przyjazd jego sprawi znowu wrażenie przylotu białej wrony. Wśród tłumu rozżartego przez intrygi, oszo- łomionego aż do śmieszności rozległymi projektami, zjawił się racjonalista. 'Przywiózł plany bardzo trzeźwe, świadczące o umiejętności przewidywania, rokujące obu stronom korzyści rzeczywiste i trwałe. „Stracił trzy miesiące i trzy miliony, aby ją widzieć przez trzy godziny" - mawiano w kołach dworskich. Do chóru szyderców dołączył znacznie później swój głos i sławny nasz historyk Szymon Askenazy, który uznał pomysły Stanisława Augusta za gorzej niż poronione, bo za wynikłe z chęci osobistego zysku. Wolno i trzeba zdobyć się na zuchwalstwo zaprzeczenia opinii aż tak wielkiego autorytetu. Przedłożenia, z jakimi Stanisław August wystąpił wów- czas wobec Rosji, stanowiły chyba sam szczyt jego myśli politycznej w dzie- dzinie stosunków międzynarodowych. Zaproponował Katarzynie sojusz wojskowy i przystąpienie Rzeczypospoli- tej do wojny. Znacznie pomnożona armia wysłałaby na front większość swych sił, reszta wraz ze świeżo zaciągniętą milicją strzegłaby kraju. Król przewi- dywał jasno i zadziwiająco trafnie, że w nastających, to znaczy zmienionych warunkach nie da się utrzymać państwa w spokoju, jeśli się zawczasu nie przedsięweźmie odpowiednich kroków. 256 Wyjechał z Kaniowa z pustymi rękami, lecz wcale ich nie opuścił. Pertrak- tował w Warszawie ze Stackelbergiem, występował z dalszymi wnioskami. Emanuel Rostworowski odnalazł ostatnio złożony przez króla Projekt traktatu przymierza, uważany dotychczas za zaginiony bez śladu. Rosja i Rzeczpospolita zawrzeć miały wieczyste przymierze obronne, zagwarantować sobie wzajemnie posiadłości położone w Europie i wsparcie zbrojne na wypadek potrzeby. Pomnożona do czterdziestu pięciu tysięcy, w dwóch trzecich składająca się z piechoty, wyposażona w duże dostawy broni z Rosji, armia nasza miałaby działać na równi z cesarską. Po zwycięskim zakoń- czeniu wojny Rzeczpospolita uzyskałaby szmat Mołdawii i Besarabii z dostę- pem do Morza Czarnego i portem w Akermanie. Ten nabytek aż do śmierci króla pozostałby w jego wyłącznej dyspozycji, co w drodze nagród dla zasłu- żonych posłużyłoby do podparcia stronnictwa monarchistycznego. Bez zgody Rosji Rzeczpospolita nie mogłaby zawierać z innymi państwami żadnych podobnych traktatów. Projekt wspominał też bardzo oględnie o ulepszeniach naszego ustroju, które mogłyby nastąpić za zgodą obu układających się stron. Oprócz tego chciał król wcześnie zawiązać w kraju konfederację, przymu- sowo wciągnąć do niej Radę Nieustającą, wszystkich urzędników i całe woj- sko, nad którymi objąłby zwierzchność, i dopiero wtedy zwołać sejm. W ten sposób wzmocniłby się politycznie, zapanowałby nad położeniem, które wobec wybuchu wojny musiało skomplikować się ogromnie, tak że najlepsza wola osób działających mogłaby zaprowadzić nie wiadomo gdzie. Co przyniosłaby realizacja tych projektów? Zapewne niezbyt wiele: być może tylko przetrwanie Rzeczypospolitej w granicach 1775 roku i pod pro- tektoratem rosyjskim. Innych pomyślności nie należało nr7p drażnić i prowokować Prusy? Jedyne mocarstwo, które akurat wtedy rozporządzało dwoma rzeczami naraz: ogromną siłą wojskową i swobodnymi rękami. Ujmując rzecz generalnie: flirty, umizgi i układy polsko-litewsko-pruskie odegrały podówczas pożyteczną rolę hamulca politycznego. Zapobiegły cał- kowicie możliwej, jednostronnej akcji zaborczej Fryderyka Wilhelma, który nie pragnął Warszawy, Grodna, Białej Cerkwi ani Wilna, chciał tylko Gdań- ska, Torunia i Poznania, czyli samych peryferiów protektoratu Rosji, zwią- zanej ciężką walką z Turkami, opędzającej się Szwedom pod samym Sankt- -Petersburgiem. Monarcha z Berlina oczekiwał, że zwolennicy jego zawiążą u 264 nas rekonfederację i zawezwą pomocy zbrojnej. Doczekał się, w niecałe tr/y lata później, takich postanowień w Warszawie, które jego przede wszystkim skłoniły do zgrzytania zębami i wypowiadania słów niegrzecznych, lecz nie wzbudziły zgrozy w pewnych poważnych politykach rosyjskich. Kiedy Buchholtz składał sejmowi propozycję swego króla, zaczynała się zarysowywać możliwość zbrojnego wystąpienia Prus i Anglii przeciwko Austrii i Rosji. Czyżby Rzeczpospolita winna była nadstawiać pierś w pier- wszej kolejce, nie mając żadnego oparcia dla pleców? Sprawy wyglądały poważnie, skoro Prusy posunęły się do podpisania przymierza z wojującą Turcją, co mierzyło przede wszystkim w Austrię, Anglia zaś, rządzona przez Williama Pitta Młodszego, zabierała się do wiązania koalicji małych państw europejskich przeciwko Rosji, sięgającej po Konstantynopol. Stanisław August pragnął pójść na wyprawę razem z Katarzyną. Sam fakt odmowy z jej strony radykalnie zmienił sytuację. Doraźnie osamotniona Rzeczpospolita musiała się teraz narazić jednemu z dwóch obozów, na jakie podzieliła się Europa. Nie było jednak takie głupie umizgać się do tego właśnie, który miał w naszym regionie swobodne ręce. Kto tonie - napisał raz Stanisław Mackiewicz - winien się starać utonąć nie zaraz; na tym polegać musi cała jego polityka, bo za kwadrans może deska przypłynie. Nie wszyscy zresztą byli u nas naiwni. „Ze Prusy — twierdzi Władysław Konopczyński - zwalczając dwory cesarskie, wygrają co najmniej Gdańsk i Toruń, to było przesądzone i z tym realni politycy sejmowi godzili się z góry. Musiało zresztą zależeć na tym, żeby za ów okup otrzymać prawdziwą niepodległość, odro- dzenie wewnętrzne..." I odzyskać Galicję, bo o nią chodziło, nie o zadźwińską Białoruś. Wspominany już ,,rewizjonizm polski" dawał znać o sobie. Na razie usiło- wały na nim grać Prusy. W przyszłości, z największym dla siebie pożytkiem, mogła nim się posłużyć Rosja. Zrezygnowała z tej roli z powodów określanych jako chęć zemsty za obrazę. Cóż za dziecinada! Wchodziły w grę sprawy, od których trzęsła się Europa. Każdy sejm rozpoczynał czynności od wysłuchania uroczystego nabożeńs- twa. Tym razem, w katedrze Św. Jana, kazanie do króla i zgromadzonych stanów wygłosił ksiądz Franciszek Salezy Jezierski, znany nam już,,pismak", zwolennik wywrócenia dotychczasowej hierarchii społecznej do góry nogami. Książki i broszury noszą wprawdzie daty nieco późniejsze, lecz autor rozwijał w nich te myśli, które głosił będąc urzędnikiem Komisji Edukacji Narodo- wej. Już przed sejmem buchnęła w Rzeczypospolitej istna powódź publicystyki, 265 gatunku pisarskiego, który ma u nas tradycje stare, wyjątkowo piękne, no i patronów tej miary, co Andrzej Frycz Modrzewski. Dzieje publicystyki kra- jowej układają się w bardzo ciekawy rytm. Ożywienie jej, odwaga i poziom nieodmiennie sygnalizują istnienie zjawisk dodatnich, ostrą i przez samo spo- łeczeństwo prowadzoną walkę z zagrażającym złem. Taki papierek lakmuso- wy, niezawodnie pożyteczny przy sprawdzaniu stanu rzeczy, jaki panuje w ,,narodowej kadzi". Im żywszym kolorem zabarwi się owa sonda, tym pięk- niejsze świadectwo wystawia sobie epoka. Nie umilkła publicystyka nawet za Augusta Mocnego, ratowała jego czasy przed bezapelacyjnie skazującym wyrokiem, lecz była przeważnie aż do śmieszności oględna, czołobitna wobec fetyszy, wobec całej panującej ideologii. Jej barwa nie mogła sprawiać przy- krości personom i koteriom, zgromadzonym przy żłobie i zatroskanym o zachowanie tej pozycji, ani utrudniać procesu spożywania i trawienia darów ustroju. W roku 1787 Uwagami nad życiem Jana Zamoyskiego anonimowo odezwał się Stanisław Staszic, mieszczanin z Piły, oderwanej przez pierwszy rozbiór, zatrudniony jako guwerner w domu Zamoyskich. Ksiądz dobrodziej „nie umiał uczyć (nawet arystokratów) bez łajania, lżenia i bicia", szczęśliwie przeniósł jednak te'swoje dyspozycje i do publicystyki, która nie powinna raczej posługiwać się białymi rękawiczkami. Od razu popisał się też nie tyle darem proroczym, co umiejętnością trzeźwego patrzenia w przyszłość. Prze- widział, co zrobi - w generalnych zarysach - sejm. Że najpierw usunie prze- szkody, potem ustanowi parlament nieustający, dziedziczność tronu i głoso- wanie większością. Autor popierał oczywiście to wszystko, lecz żądał i czegoś ponadto: reform społecznych, prawnej poprawy doli chłopskiej zwłaszcza. Ruszył do natarcia Hugo Kołlątaj, ziemianin z pochodzenia, nie tylko publicysta, ale czynny, bardzo nietuzinkowy polityk, autor Do Stanisława Małachowskiego... Anonyma listów kilku, późniejszego nieco Prawa politycz- nego narodu polskiego oraz określenia „łagodna r e w o l u ej a". Dzieje Sejmu Wielkiego, piśmiennictwo jego okresu były badane i przed- stawiane przez wielu historyków, która to chwalebna czynność trwa po dzień dzisiejszy. Ostatnio przecież powstały dzieła Bogusława Leśnodorskiego i Emanuela Rostworowskiego. Taki stan rzeczy pozwala poniekąd zaintereso- wanemu historią eseiście zrezygnować ze szczegółowego przedstawiania chro- nologii wydarzeń, skupić za to uwagę na zjawiskach, które wydają się mu ważne, wiodące, lecz nieco lekceważone przez opinię publiczną (bo nie przez specjalistów przecie!). Płynęła przez kraj, jak się już rzekło, istna powódź publicystyki. I dziś 266 jeszcze łatwo w niej utonąć, co z literackiego punktu widzenia znaczy: zapełnić kilka stronic książki wyliczaniem i streszczaniem. Wolno więc wysunąć naprzód jednego, ogółowi niezbyt znanego autora. Przemawia za tym sposo- bem czy chwytem pokusa specjalna, natury czysto literackiej. Chodzi o czło- wieka, który nie doczekał punktu szczytowego, zmarł w lutym 1791 roku, na trzy miesiące przed uchwaleniem Konstytucji Trzeciego Maja. Nie należy mu jednak współczuć. Zejść ze świata podczas walki, kiedy umiłowana sprawa już bierze górę, to wielka łaska niebios i zuchwalstwem jest żądać więcej. W roku 1790 ukazała się w Warszawie licząca sto kilkadziesiąt stronic książka o tytule długawym, lecz rozpoczynającym się wymownie: Duch nie- boszczki Bastylii, czyniący uwagi na karę więzienia, niewoli i nad stanem pospólstwa francuskiego w dzisiejszej odmianie rządu z francuskiego przetłu- maczony...Bylo to po prostu, wzbogacone o różne dodatki, tłumaczenie słyn- nego utworu Emanuela Józefa Sieyes Que est-ce que le tiers ćtat („Co to jest stan trzeci?"). Sprawcą był ksiądz Franciszek Salezy Jezierski. Dzięki niemu roznamiętniona polityką, rozchwytująca książki publiczność, warszawska zwłaszcza, mogła sobie przeczytać i takie wywody: Stan pospólstwa już dotychczas poznał po obrocie interesów, iż się niczego spodziewać nie może; pozostała mu tylko prawda i odwaga na własność. Rozum i sprawiedliwość są za nim: niech sobie przynajmniej całą ich moc zapewni, nie czas już bowiem około zjednoczenia stronnictw pracować. Jakiejże się zgody spodziewać można między siłą uciśnionego a szaleństwem uciska- jących? Trzeba albo postąpić ludowi dalej, albo się cofnąć; trzeba znieść klasę uprzywilejowaną zupełnie albo ją uznać, chociaż stanowi dla społeczeństwa ciężar i jarzmo. Poprzedniej jesieni, to znaczy w roku 1789, spodziewano się, że Warszawa zobaczy powtórzenie wydarzeń, które z paryskiej Bastylii uczyniły nieboszcz- kę. Hetman Ksawery Branicki przez całą noc nie spał, czuwał przy nabitych pistoletach. Było to 25 listopada, kiedy rzęsiście iluminowana stolica czciła rocznicę koronacji króla, podejrzewanego o tajne zagrzewanie mieszczan do dzieła rewolucyjnego. Kazimierz Nestor Sapieha, marszałek konfederacji lite- wskiej, spędził ten wieczór na ratuszu, gdzie świadczył łykom nadzwyczajne grzeczności. „Nie chcę wisieć" - mówił pytającym go o przyczyny tak dziw- nego postępowania. Zagładzał w ten sposób wspomnienie o grubym, ordyna- rnym nietakcie, jakiego się niedługo przedtem dopuścił publicznie, bo w teatrze, wobec małżonki prezydenta Warszawy, Jana Dekerta. „Niechby książę Sapieha pamiętał, co się w Paryżu dzieje!" - powiedziała wtedy pani prezydentowa, i „słówko to ugrzeczniło butnego marszałka litewskiego" - zapewnia Walerian Kalinka. Nie powstrzymało jednak Sapiehy od żądania 267 specjalnych środków bezpieczeństwa w postaci sprowadzenia kawalerii naro- dowej do stolicy. Stanisław August nie inspirował niepokojów ani demonstracji. To ksiądz Hugo Kołlątaj po łokcie maczał ręce w przygotowywaniu sławnej „czarnej procesji", która zatrwożyła szlachtę, wyręczył nawet mieszczan w ważnej sprawie, pisząc dla nich manifest-petycję. 23 listopada 1789 roku magistrat warszawski zwołał zjazd trzystu bli- sko przedstawicieli stu czterdziestu i jednego miast koronnych i litewskich. 2 grudnia długi sznur pojazdów zajechał przed Zamek, delegaci stanęli przed królem. Każdy ubrany był „po miejsku", lecz na czarno, i miał u pasa szpadę. Stanisław August przyjął ich uprzejmie, ale namawiał do oględności. Zalecał nawet pokorę, uniżoność. Tak samo postąpił marszałek Stanisław Małacho- wski. Brat jego, kanclerz Jacek, potraktował burzycieli zimno, wyniosłe. Zadania mieszczan były umiarkowane, czego nie można jednak powiedzieć o niektórych wywodach, zawartych w Kołłątajowym memoriale: Nadszedł czas, w którym znajomość sprawiedliwości i prawdy ośmiela nas mówić w otwartej szczerości, wynurzyć najrzetelniejsze dla ojczyzny przywiązanie, a na tak ważnych pobudkach odwołać się do praw nam służących jako obywatelom miast wolnych, jako właścicielom ziemi, od wieków przez miasta posiadanej, jako ludziom, którzy użytek praw swoich czują nie tylko dla siebie, lecz dla powszechnego ojczyzny dobra. [...] Rwie gwałtownie okowy swoje niewolnik, gdzie panujący nad nimi tłumi wszelkie prawa człowieka i obywatel a... Nie zapomnijmy o dacie: był to rok 1789. Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela liczyła sobie trzy miesiące i jeden tydzień. Sam dźwięk składających jej tytuł słów musiał brzmieć groźnie, przypominać niedawne wydarzenia paryskie. Petycję złożyła monarsze „czarna procesja". Podczas otwarcia Stanów Generalnych w Wersalu delegaci Stanu Trzeciego wystąpili przystrojeni w ten sam kolor. Harmonię naruszyła tylko szarzyzna wełny, którą nosił niejaki Gerard, jeden jedyny w całym zgromadzeniu prawdziwy, niepodrabiany chłop. Trud reprezentowania ludu francuskiego wzięli bowiem wtedy na siebie przede wszystkim adwokaci, tacy także, co wywodzili się ze szlach- ty. „Czarna procesja" odniosła skutek, aczkolwiek Kraków haniebnie zawiódł, złamał solidarność, wysłał osobną nader uniżoną prośbę. Po zajadłej, trzy- dniowej debacie sejm wyłonił „deputację dla miast", mającą się zająć ich sprawami. W przemyślny sposób łagodzono rozruch sławetnych. Rok zaledwie prze- 268 minął, a sejm uszlachcił ryczałtem więcej mieszczan, niż było uczestników ,,czarnej procesji". Swoista życzliwość posunięta została tak daleko, że zwal- niano uboższych od obowiązującej opłaty. Otrzymało herby dwustu dwudzie- stu siedmiu cywilnych i stu dziewięćdziesięciu pięciu oficerów-mieszczan. (We Francji królewskiej, a więc zaledwie przed paru laty, godność oficerska dostępna była tylko takim, co potrafili się wykazać co najmniej czterema pokoleniami szlachectwa. Istniały więc pewne luzy w zacofanej Rzeczypos- politej. Może nawet za dużo ich było?) Zabieg ten natychmiast doczekał się odpowiedzi wujcc; niż znamiennej. Franciszek Salezy Jezierski rzucił na rynek broszurę Glos naprędce do stanu miejskiego. Oto fragmenty, na które naprawdę nie należy żałować miejsca: Kiedy od dawności w narodach oświeceńszych lub tych, w których szczęśliwa rewolucja do tego dopomogła, wolność wszystkie stany mieszkańców kraju objęła; kiedy po różnych państwach Europy glos, odzywający się za prawem czlowieka natury, gwałtem i uciskiem tłumiony, zwy- ciężywszy te zawady zabrzmiał z pomyślnym dosyć skutkiem w uszach i sercach mieszkańców tej najpolerowniejszej cząstki świata; kiedy po różnych jej stronach myśleć szczerze i mówić zaczęto o uszczęśliwieniu dziewiętnastu przynajmniej części jej ludności i zaslonieniu przeciw przemocy dwudziestej cząstki; kiedy mieszczanin w Polsce, pod jarzmem nieznośnej arystokratów anarchii kilka wieków jęczący, dowiedział się na koniec, że jest człowiekiem, mającym z przyrodzenia przywilej radzenia około swego losu, bezpieczeństwa i majątku, i kiedy znaczna liczba najoświe- ceńszych ziemian nie zapiera mu tej prerogatywy, ale nawet przy niej obstaje; kiedy mu się wreszcie najpomyślniejsza pora ofiaruje osiągnięcia praw swoich mocą dzielnych remonstracji, mocą okazania swej zdolności do rady, mocą zdobywania się na dzieła i czyny, przyslużnc ojczyźnie, a godne obywatela dobrego, co się dzieje? Oto mieszczanin polski dowodnie okazuje [...] że jest jak dziecko, które drze się do pozłacanego cacka, gardząc nieoszacowanym, choć nic polerowanym brylantem. Takie pozłacane cacko pokazano ci, stanie miejski, w obficie wylanych na ciebie nobilitacjach [...] Nie masz pryncypialniejszego miasta, gdzie by kilku, kilkunastu, a nawet kilkadziesiąt nie nobilitowano mieszczan, znakomitszych majątkiem, a przynajmniej rozumem i kredytem. Prze- widujecież, nowo nobilitowani mieszczanie, do czego to dobrodziejstwo arystokratów zmierza? [...] Oto, nowo nobilitowani mieszczanie, oto obawiano się, ażebyście majątkiem, radą i kredytem waszym nie oswobodzili z niewoli, ucisku wojen domowych, uciążliwości podatków kilku milio- nów uboższych braci waszych. Chciano złączyć interes wasz z interesem szlachty, a oderwać przez ambicją serca wasze od interesu ludu. Przewidujecież, oficjerowie nieszlachta, dlaczego wam rozdano nie spodziewającym się szlachectwa? - Oto dlatego, ażeby was ubogie miasta do jakowej nie użyły rewolucji, spodziewano się bowiem, że oficjera szlachcica nie będzie więcej obchodzić los biedny mieszczanina-czlowieka. Wart był coś kraj, w którym publicystyka odzywała się takim tonem i tak mądrze. Aby uniknąć nieporozumień, trzeba wspomnieć, że Jezierski brał podobno stałą pensję od Stanisława Augusta i słuchał jego zachęt. Wsparcie 269 pieniężne ze strony własnego, znajdującego się w opresji, monarchy wcale mu nie ubliżało, bardzo wymowny jest za to fakt zakulisowej współpracy oględ- nego króla z „wulkanem". Niektórzy uczeni twierdzą, że autorem Głosu naprędce byl Kołłątaj. Nie- zbyt to podobne do prawdy, bo ksiądz Hugo nawoływał mieszczaństwo do współpracy ze szlachtą, ale nie wdawajmy się w spór specjalistów, zważmy natomiast, że samo podniesione przez nich zastrzeżenie jest znaczące. Oto - zdaniem fachowców - istniało wówczas aż dwóch bardzo wybitnych publicy- stów szlacheckiej proweniencji, zdolnych do odważnego, grubym ryzykiem pachnącego wystąpienia przeciwko własnemu stanowi. Gtos naprędce po- woływał się przy tym na przychylność wielu „najoświeceńszych zie- mian". Przesadził pewnie, tych rozumnych obszarników mogło być coś niecoś. Łatwo ulec pokusie pobłażliwego uśmiechu, dopatrzeć się w naszych dzie- jach ówczesnych komicznych konwulsji beznadziejnie zacofanego, usiłującego oprzytomnieć partykularza. Prawda wygląda nieco inaczej -poprzez sarmacką scenerię płynęły europejskie prądy. To samo Oświecenie niemal jednocześnie zaczęło się politycznie materializować na zachodzie i w centrum kontynen- tu. Zwalczać należało urządzenia dziwaczne, przedwieczne, borykać się z ciemnym konserwatyzmem pijanych przeważnie tłumów sejmikowych. Wido- wisko było jedyne w swoim rodzaju dlatego właśnie, że zupełnie nowe prze- konania oraz idee musiały się zmagać z obyczajową oraz polityczną egzotyką. Lecz duch oporu, najistotniejszy motyw działania obrońców starego porządku i u nas, i na Zachodzie zalatywał tym samym. Nie wszyscy krajowi zacofańcy byli puszczańsko-sarmaccy, jak książę Panie Kochanku, po hajdamacku roz- pasani, jak Ksawery Branicki. Na szubienicy skończył biskup Massalski, pan uperfumowany i światły, przyjaciel filozofów, porywczy zwolennik oświaty powszechnej, na którą brakowało pieniędzy. W sztabie konserwatystów więcej może widniało peruk niż podgolonych głów. Rozmaicie przyozdobione cze- repy mieściły jednak mózgi, wyznające to samo credo. Było ono zwięzłe i dzięki zbiegowi okoliczności można je zaprezentować jednym cytatem. Powodzi publicystyki reformatorskiej odpowiedziała kontrpowódz' zacho- wawczej. Zwijał się jak jaszczurka, gryzł łydki nieoceniony Łuskina, Jacek Jezierski wzywał pachołków grodzkich i kary bożej na głowę kuzyna, Fran- ciszka Salezego, z zagranicy nawet nadsyłał płody swego pióra hetman Sewe- ryn Rzewuski, ze wszystkich naszych retrogradów typ stanowczo najgorszy. To on właśnie zwięźle zdefiniował istotę zatargu: 270 Polakiem jestem i Polakiem, da Bóg, umrę, ale Polakiem wolność i prawa szlacheckie urzymującym, a nie Polakiem wolność i prawa szlacheckie gnębiącym. Reformatorzy głosili, że szlachta stanowi zaledwie cząstkę narodu, że nie przysługuje jej ,,prawo" utożsamiania się z nim. Przyjęli więc nowoczesne pojęcie zbiorowości narodowej. To samo uczynił nieco wcześniej opat Sieyes, biadający nad tym, że „stan trzeci" był dotychczas we Francji niczym. Seweryn Rzewuski nie życzył sobie ani łagodnej, ani żadnej innej rewolucji, które to słowo oznacza wszak zmianę hierarchii społecznej. Podziw dziś zdej- muje, że tępo i nikczemnie mogli zachowywać się ludzie światli, wykształceni przeważnie, dobrze znający Europę. Bo przecież książę Panie Kochanku też odbywał liczne wojaże, paplał biegle po francusku. Starannie poszukawszy, uda się znaleźć przykłady innych tragicznych dziwactw, i to na skrajnym zachodzie kontynentu. Kazimierz Pułaski od barskiego zacofania zawędrował do walki o niepod- ległość republikańskich Stanów Zjednoczonych. Tę drogę doskonale rozumie- my. Inną peregrynację dziejową odbył towarzysz broni Pułaskiego i Kościu- szki, markiz de la Rouairie, nadzwyczaj odważny i ofiarny organizator kontr- rewolucyjnej konspiracji w Bretanii. W Ameryce dzielnie wojował przeciwko Anglikom, później - u siebie w domu - działał na rękę im oraz innym mocarstwom walczącym z jego własną ojczyzną. - Własną, lecz taką, która zniosła prawa feudalne... On też niewątpliwie mógłby mówić, a może i mówił: Francuzem jestem i Francuzem, da Bóg, umrę... Rzeczywiście umarł w obro- nie swego credo, lecz w sposób niecodzienny. Wskutek wstrząsu nerwowego, jaki w nim wywołała wieść o ścięciu Ludwika XVI, któremu poprzednio szlachta francuska, jak mogła, tak uprzykrzała życie. Losy markiza de la Rouairie są bardziej wyraziste od poczynań arystokratycznej emigracji, która stłoczyła się po dworach i sztabach mocarstw, walczących z rewolucyjną Francją. I my, i wszyscy w Europie, potrafimy dziś pojąć, nawet podzielić rozumo- wanie Stanisława Augusta, Kołłątaja, Staszica, Jezierskiego, Dmochowskie- go, Pawlikowskiego, Niemcewicza, całej plejady działaczy i pisarzy. Nie zdołamy zrozumieć Szczęsnego Potockiego, Ksawerego Branickiego, Sewe- ryna Rzewuskiego i licznej kohorty ich socjuszy. Rzeczownik pospolity ,,nik- czemność" znaczył dla nich co innego niż dla nas. Wydaje się, że fakt łatwości zrozumienia jednej i absolutna niemożność moralnego przeniknięcia motywów drugiej strony stanowi miernik. Pozwala ocenić naszych reformatorów z XVIII wieku, ludzi, którzy zdecydowanie 271 wkroczyli w czasy nowe. Pomiędzy nimi a europejskim XX stuleciem nie ma już żadnej nieprzekraczalnej bariery. Fakty obrony za wszelką cenę tak czy inaczej zdobytego przywileju, osobistego lub grupowego, zdarzały się co prawda i znacznie później, ale już zawsze się to działo wbrew pojęciom przyjętym powszechnie, przy użyciu takich środków przymusu, jakich monar- chowie z bożej łaski w ogóle nie potrzebowali stosować, bo poddani ich moralnie aprobowali istniejący porządek. Rząd Francji rewolucyjnej wydał ustawę, bez której my dzisiaj w ogóle nie wyobrażamy sobie funkcjonowania państwa. Wprowadził powszechny obo- wiązek służby wojskowej, co stanowiło nowość, bo królowie nie miewali innego wojska niż zaciężne. W odpowiedzi na to 10 marca 1793 roku wybuchło w Wandei powstanie zbrojne, zaczęła się walka prowadzona przez obie strony w sposób tak okrutny i krwawy, że w całych naszych nowszych dziejach brak po prostu odpowiednika. Wandea ówczesna był to okręg bez porównania szerszy od dzisiejszego departamentu o tej nazwie. Zachód Francji skręcał się w konwulsjach, bo i Bretania nie siedziała cicho, Loara poniosła do Atlantyku zastraszająco wielką ilość trupów ludzkich. Nigdzie, nawet w „najpolerow- nkjszej cząstce świata", nowe porządki nie przyjmowały się łatwo ani darmo. Wolno posunąć się do twierdzenia, że w woniejącej dziegciem butów szlache- ckich Rzeczypospolitej bardzo wrzaskliwa starzyzna stawiała opór stosun- kowo słaby. Bez zbrojnej pomocy rosyjskiej nie zdołałaby w ogóle wszcząć poważnej walki. Sejm Wielki, zwany inaczej Czteroletnim, zrobił znacznie więcej dla miesz- czan niż dla chłopów. O prawdziwych proporcjach sprawy włościańskiej powie się nieco później, teraz stwierdzić trzeba fakt niewątpliwy: „sławetnych" obdarzono hojniej niż „pracowitych". Wcale to nie oznacza, że miasta otrzy- mały wszystko, co im się słusznie należało. Najistotniejsza przyczyna takiego stanu rzeczy polegała na słabości nacisku. Kraków zawiódł, nie wziął udziału w „czarnej procesji". Kraków właściwy liczył wtedy około dziewięciu tysięcy mieszkańców, wewnątrz owalu impo- nujących murów średniowiecznych był zrujnowaną mieściną. Jego wystąpienie nie przeraziłoby zbytnio szlachty, licznej u nas, jak nigdzie w Europie. Jedna tylko stutysięczna Warszawa była wtedy miastem, z którego postawą i żąda- niami należało się liczyć, co i wzgląd na bezpieczeństwo sejmujących stanów nakazywał. Pewna, z reguły zapominana okoliczność świadczy o ówczesnym rozroście stolicy i jej ogólnopaństwowej roli. Trzej najsławniejsi warszawiacy owej doby - Dekert, Kiliriski i Sierakowski - byli przysłowiowymi „roda- kami z Grójca", Wielkopolanami. Najgłośniejszy z nich, czyli majster 272 szewski, pochodził z Trzemeszna, prezydent zaś Starej Warszawy... z Bledzewa. Od piastowskich czasów miasta nasze uprawiały zgubną politykę stronienia od polityki, co wynikało przede wszystkim z faktu obcego, germańskiego pochodzenia ich patrycjatu. Zmarnowały w ten sposób duże możliwości, przyczyniły się do zwichnięcia równowagi ustroju państwa. Nareszcie wystą- piły, lecz stało się to wtedy, gdy stanowiły cień własnej świetności materialnej z czasów minionych. Królewski Szydłów zafundował sobie wodociągi w roku 1528. W sto czterdzieści lat później komisja kontrolna zawiadomiła władzę monarszą, iż: „Rury przez ogień strawione, wodę do miasta beczkami wożą. Zamek przez ogień zniesiony, same jeno mury zostają." Przecież to za Sta- nisława Augusta ksiądz biskup Ignacy Krasicki napisał słowa, które potom- ność zapamiętała: „W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem..." Inaczej zabrzmiałby głos „czarnej procesji", gdyby „domki" po miastach stały nie „gdzieniegdzie" tylko, lecz chociażby tak gęsto, jak przed „potopem" szwedzkim. Słabo uzbroiła przeszłość naszych mieszczan, wędrujących z Kołłątajową petycją na zamek warszawski. Gdyby mieli więcej siły, głębszy, bardziej zbawienny lęk wzbudziliby w hetmanie Branickim i w marszałku Sapieże, co musiałoby znaleźć wyraz w uchwałach sejmu. Wyraziwszy to przypuszczenie, mocno podobne do pewności, trzeba porozmawiać o fakcie zdecydowanego prymatu spraw mieszczańskich nad chłopskimi. I w tym względzie nie różniliśmy się od polerowniejszych cząstek Europy. Naprzód żeśmy się nie mogli wysunąć, ale szliśmy tym samym torem. Powszechny pobór do wojska nie był jedyną przyczyną powstania wandej- skiego. Historycy odrzucili stary pogląd głoszący, że wszystkiemu zawiniły machinacje „niezaprzysiężonych" księży oraz miejscowej szlachty. Udział tych dwóch elementów nosił charakter wtórny i podrzędny, powstanie było niewątpliwie ruchem chłopskim. Miał on swoje ostrze klasowe, które godziło jednak wcale 'nie w arystokrację, lecz w bogate mieszczaństwo. Za króla „lud", to znaczy ci wszyscy, co nie mieli herbów i nie nosili sutann, wybierał swych przedstawicieli do „stanu trzeciego", będącego najliczniej- szym, ale upośledzonym składnikiem Stanów Generalnych. To było niespra- wiedliwe, głosowali jednak wszyscy. Pierwsza konstytucja rewolucyjna nadała prawa wyborcze tylko płatnikom wysokich podatków, ludziom zamożnym. Rozporządzający gotówką mieszczanin bez ceremonii korzystał z wyprzedaży „dóbr narodowych", kupował ziemię, której brakowało wieśniakowi. Pie- niądz zaczynał grać rolę herbu, kapitalistycznie pojmowane prawo własności 11 - Rzeczpospolita... 3 273 pozbawiało chłopa dobrodziejstw, jakie mu dawały urządzenia stare, pewne wspólnoty wiejskie, pozwalające wszystkim korzystać z lasu, z pastwisk i tak dalej. Drobny rolnik uznać się więc mógł za wydziedziczonego, w dodatku z mieszczan przeważnie składające się władze bardzo bezwględnie traktowały dawny ład, styl życia drogi prowincjałom. Chłopi przyjęli chętnie, uznali za własne rewolucyjne prawo równości wszystkich ludzi, „wystąpili przeciwko porządkom, które tę właśnie równość w praktyce stawiały pod znakiem zapy- tania. W ówczesnej Europie krzyczało się głośno „lud", lecz przywileje zagarniali dla siebie mieszczanie, ich górna warstwa oczywiście. Tak zwana „ograniczoność klasowa", której zarzut często pada pod adresem Sejmu Wielkiego, rozpościerała się wszędzie, zaczynała właściwie swoje tryumfy, bo przedtem dręczyła pospólstwo inna zmora: wyłączność stanowa, polegająca na dziedzicznej różnicy uprawnień ludzkich. Przeciwko niej mężnie występowali publicyści i działacze z doby Sejmu Wielkiego, lecz gdyby nawet zwyciężyli na całej linii, i u nas także wyszliby na czoło wcale nie kmiecie. Jan Dekert, prezydent Starej Warszawy, był człowiekiem zasobnym. Pod miastem, „na Faworach", posiadał piękny folwark z parkiem i pałacykiem, sprawił córce wyprawę wartości dziesięciu tysięcy złotych, wiano wyznaczył trzy razy wyższe, podczas gdy jego pobory prezydenckie wynosiły jeden tysiąc złotych rocznie. 4 października 1790 roku zmarł, stojąc na progu ruiny mająt- kowej. O zamożności Dekerta nie rozstrzygał bowiem ani folwark, ani kamie- nice w Warszawie, ani nawet dobra ziemskie w rawskim i liwskim. Był to całkiem nowoczesny człowiek interesu. Prowadził operacje bankowe, wydzie- rżawiał teatr, uczestniczył w kompanii manufaktur wełnianych, zajmował się dostawami prowiantu dla pogranicznych oddziałów armii rosyjskiej, parał się - słowem - czynnościami wymagającymi nieustannego doglądu, pochłaniają- cymi cały czas. A skoro zaczął go poświęcać sprawom politycznym, bankruc- two zajrzało w okna pałacyku na Faworach. Dekert marzył o utworzeniu w sejmie dodatkowej izby, mianowicie miejskiej, pragnął dla swej klasy repre- zentacji parlamentarnej. Za prace około organizowania „czarnej procesji" oficjalnie przyjął od magistratu gratyfikację w sumie dwóch tysięcy złotych. Wyznawał więc bardzo zachodni pogląd, w myśl którego działalność publiczna powinna przynosić działaczowi zysk materialny. Nasi publicyści, podobnie jak tylu ich europejskich konfratrów, chętnie i często posługiwali się słowem „lud". Ówczesna faza historii żądała wolnego toru dla takich, jak Dekert, im wyznaczała niezbyt przykrą funkcję właści- wych dzierżycieli przywilejów, przeznaczonych dla „ludu". Prymat spraw miejskich zgodny był z europejskim porządkiem. Chłop zostawał w cieniu, 274 nawet Prusy nie myślały jeszcze o znoszeniu pańszczyzny ani o uwłaszcze- niu. Kasztelan Jacek Jezierski zwał Dekerta „hersztem spiskowym", sejm u- szlachcił synów prezydenta, co musiało mocno zmartwić kanonika Jezierskie- go, przeciwnika stapiania się elit miejskich z ziemiaiistwem. Ksiądz Franci- szek Salezy pisał swój krótki Głos naprędce tuż przed śmiercią. Zmarł w sile wieku, mając pięćdziesiąt jeden lat. Ten zaciekły bojownik, do ostatniej chwili nie wypuszczający z ręki pióra-oręża, był sceptykiem i pesymistą. Wcale nie żywił przeświadczenia o nieuchronnym pochodzie świata ku lepszemu. Dostarczył niezbitego dowodu, że decydującą rolę gra rozum i charakter człowieka, że błogo-cielęcy optymizm nie jest sprawdzianem niczyjej wartości. Walcząc o reformy pozwalał sobie na krwawe, więc tym bardziej podniecające drwiny z kolegów-reformatorów i z siebie samego: „Francja, czyniąc nowy rząd, i Polska, poprawiając rząd'Stary [...] są dziś najpierwszymi aktorkami. Pierwsza odprawiła tragedię, druga do komedii przystępuje." Co prawda w przeciągu najbliższych zaraz lat po zgonie kanonika właśnie komizmu było u nas niewiele, lecz nie o diagnozę przecież chodziło. O podnietę, która—jeśli ma skutkować - powinna przypominać raczej obelgę niż komplement. Publicy- styka doby Sejmu Wielkiego duserów nie prawiła, co historia zapisała z wdzięcznością. Ludzie ci umieli pracować! Księdzu Franciszkowi Ksaweremu Dmocho- wskiemu zatrudnienia typu dziennikarskiego nie przeszkodziły w robocie, obliczonej na bardzo długą falę. W 1791 roku ukazała się część pierwsza dokonanego przezeń przekładu Iliady Homera, czytanego przez liczne poko- lenia Polaków i aż do dni naszych. 15 stycznia tegoż roku odbyła się prapremiera Powrotu poślą Juliana Ursyna Niemcewicza. W kilka dni później Jan Suchorzewski oskarżył autora w izbie sejmowej o zniewagę obowiązujących i uświęconych tradycją instytucji pańs- twowych i zażądał sądu. „Obsłupiały stany na wniosek ten", Niemcewicz - będący też posłem - nie pofatygował się poprosić o głos. To urozmaicone śmiechem milczenie izby, w której nie brakowało wszak zacofańców, jest znakiem czasu. Nikt nie ośmielił się poprzeć zacietrzewio- nego mistyka starzyzny, nikomu nie było pilno pod jadowite pociski „Kuźni- cy" Kołłątajowskiej, zespołu „pismaków", mających kwaterę główną w domu księdza Hugona na Solcu. Tak w praktyce wyglądała niekiedy wieloposta- ciowa kontrola, sprawowana przez publicystykę i literaturę nad życiem publicznym. „Kuźnica" nie miała żadnego monopolu, już się wspominało o ostrej batalii 275 piór. Miała za to tę nieocenioną przewagę, jaką zawsze zapewnia odwaga przeciwstawiania się przywilejowi, walka o sprawy moralnie słuszne. Julian Ursyn Niemcewicz nie stanął więc przed sądem, nie poniósł żadnej kary za drwiny z tak czcigodnych urządzeń, jak liberum veto. W tym samym za to roku - w sierpniu - kto inny musiał odpowiedzieć za swe uczynki. Adam Poniński, marszałek sejmu rozbiorczego, skazany został na wieczyste wygna- nie z kraju, publiczne wyświecenie z obrębu Warszawy, na utratę czci, wszelkich urzędów, tytułów i szlachectwa także. Radość z tak pożytecznej decyzji mąciła jednak ta okoliczność, że właściwym inicjatorem procesu był wspólnik Ponińskiego, hetman Ksawery Branicki, który zasiadł nawet wśród członków sądu sejmowego. Napisana przez księdza Jezierskiego przejrzysta satyra głosiła, co prawda, konieczność powieszenia obu kompanów, zarówno „Drapiwora" (Ponińskiego), jak „Wichropęda" (Branickiego), lecz Rzecz- pospolita nie uzdrowiła się jeszcze do tego stopnia, by móc urzeczywistnić ten piękny program. Pomimo to postęp był bardzo duży. W roku 1780 sejm dtirzucił projekt kodeksu, zawierający przepis o karaniu niegodnych funkcjo- nariuszy państwowych, w dziesięć lat później okazał się posłuszny owemu nieobowiązującernu przecież paragrafowi. Kiedy skazywano Ponińskiego, początkowy zamęt już ustał, linie podziału zarysowały dość wyraźnie, lecz nie da się tego przedstawić całkiem już lek- ceważąc prawa chronologii. Trzeba więc powrócić do spraw sejmu i jego prac, rozwijających się zgodnie z ogólnikowymi przewidywaniami Stanisława Sta- szica. Wieszczył on, jak pamiętamy, że najpierw odbędzie się usuwanie prze- szkód. Z niemałym i mocno nieoględnym zapałem dokonywało tego stronnic- two, zwące się „patriotycznym", a stanowiące przedziwny konglomerat, zjednoczony właściwie zasadą opozycji w stosunku do króla.. Na początku do „patriotów" zaliczali się równie dobrze Szczęsny Potocki, jak kuzyni jego, Ignacy i Stanisław Kostka, rodzeni bracia. Seweryn Rzewuski, Adam Kazi- mierz Czartoryski, Kazimierz Nestor Sapieha i rozumny, umiarkowany Sta- nisław Małachowski. Na lewo od niego, lecz pozornie w tym samym szeregu, stała formująca się dopiero grupa „Kuźnicy". Oni wszyscy przeciwko królowi i jego ludziom, tym przekonanym i tamtym „pieczeniarzom", przeciwko całej czeredzie niedawno mianowanych kaszte- lanów, co trzymali się monarchy jedynie ze względu na kariery osobiste. W 276 obliczu rosnące) z dnia na dzień agitacji, wobec intryg i nacisków pruskich, bezsilny Stanisław August, zwolennik trwałego sojuszu z Rosją, przez nią samą tuż przed sejmem pozostawiony na lodzie! Deklaracja przyjaźni, złożona przez Buchholtza 13 października 1788 roku, spowodowała wybuch entuzjazmu i ustawę, której Prusy bynajmniej sobie nie życzyły. W tydzień później wojewoda Michał Walewski zgłosił przyjęty z nieopisanym zapałem wniosek o stutysięcznej armii. Ponieważ tak pomnożoną siłą zbrojną ktoś musiał kierować, wszelkie zaś organa Rady Nieustającej były mocno niepopularne, zniesiono jej Departament Wojskowy, powołując na jego miejsce Komisję Sejmową. Nie pomogła nota Stackelberga, ostrzegająca stany, że jakiekolwiek naruszenie ustroju, ustanowionego w roku 1775, Rosja poczy- tywać będzie za zerwanie traktatu. Drugi gwarant pośpieszył z repliką. Prusy oświadczyły, iż nie zamierzają ograniczać suwerenności Rzeczypospolitej w dziedzinie ustrojowej. Następną ofiarą zapału padł Departament Interesów Cudzoziemskich, zastąpiony przez sejmową Komisję Spraw Zagranicznych. W styczniu 1789 roku zniesiono samą Radę Nieustającą. Rzeczpospolita odzyskała niezawis- łość... na trzy lata z niewielkim okładem. Suwerenną władzą stał się teraz sejm, który przedłużył swe kompetencje, nadal obradował pod węzłem konfedera- cji, stanowił większością głosów. Nieudolnego Buchholtza zastąpił w Warszawie prawdziwy mistrz kunsztu dyplomatycznego, markiz Girolamo Lucchesini. Piattoli w służbie polskiej, Lucchesini w pruskiej, Stackelberg, Kayserling, Saldem, Ostermann w rosyjskiej... Korowód nazwisk, kalejdoskop narodo- wości dla nas dziwny. Tylko Anglia i Francja mogły się wtedy zdobyć na rodzimą obsługę sieci dyplomatycznej. Wszyscy inni musieli werbować cudzo- ziemskich zawodowców. Pomimo niewątpliwego talentu markiza Lucchesiniego, gra pruska jakoś nie wychodziła na swoje. Berlin nie życzył sobie w ogóle żadnych reform w Rzeczypospolitej, chciał po prostu nowego zaboru. Czas płynął, położenie międzynarodowe komplikowało się, jednostronna, niczym nie sprowokowana akcja stawała się coraz trudniejsza do pomyślenia. Deklaracje pruskie służyły sejmowi za polityczny punkt oparcia... Stanisław August nawoływał do oględności, usiłował ułagadzać Stackelber- ga, lecz nie słuchał jego zachęt do próby zerwania sejmu i opuszczenia War- nawy. Puszczał również mimo uszu propozycje Szczęsnego Potockiego, ofia- rowującego panu schronienie w Tulczynie. Gdyby uległ, dostarczyłby natych- maat już gotowemu do marszu korpusowi pruskiemu generała Usedoma 277 okazji do wkroczenia. Brakowało bowiem do tego tylko rekonfederacji, zamętu i apelu wzburzonych postępkiem monarchy niektórych „patriotów". Ambasador rosyjski nakłaniał zatem do czynu, mogącego wyjść na dobre jedynie królowi pruskiemu. Wspomniany przed chwilą generał Usedom zobo- wiązany był do słuchania rozkazów markiza Lucchesiniego, rezydującego w Warszawie. Sejm obradował w atmosferze trwożnych wieści o szykującym się powstaniu chłopskim i rzezi szlachty na ziemiach ukraińskich. Po galeriach kursowały wśród widzów-„arbitrów" wystrzyżone z papieru podobizny przerażających noży oraz innych narzędzi mordu i tortur, mających wkrótce wyzwalać z pęt cielesnych dusze dobrze urodzonych. Pojedynczy, oderwany wypadek zamor- dowania na Wołyniu rotmistrza Wyleżyńskiego i jego rodziny, uznano za zapowiedź. Nastąpiły represje, wyroki śmierci, biskupa perejasławskiego Wiktora Sadkowskiego uwięziono na Jasnej Górze. Trzeba oddać sprawied- liwość Szczęsnemu Potockiemu, który uspokajał wylękłych. Głos większości oskarżał wojska rosyjskie, szczególnie tak zwanych „markietanów", o pod- burzanie chłopów. Na wiosnę 1789 roku sejm zażądał wycofania z kraju oddziałów austriackich i carskich, jak również usunięcia magazynów żywności. Uczyniono temu zadość. W Petersburgu minister pełnomocny Rzeczypospolitej, Antoni Augustyn Deboli, doznawał od carycy ostentacyjnych niegrzeczności, od wicekanclerza zaś, hrabiego Ostermanna, usłyszał o możliwości ponownego rozbioru. Zaledwie dwa lata przeminęło od zjazdu kaniowskiego, podczas którego Katarzyna oddaliła propozycje Stanisława Augusta, pragnąc zachować w całości swój protektorat i zasłonić granicę zachodnią. Teraz już i nad Newą przewidywano konieczność podziału Rzeczypospolitej, wspomniana zaś gra- nica została niebezpiecznie odsłonięta. Prusy zachowywały się agresywnie, szło ku ich przymierzu z Polską i Litwą. Za Berlinem majaczył jeszcze Londyn. Rosła sława Aleksandra Suworowa, lecz do utworzenia cesarstwa greckiego było równie daleko, jak do wskrzeszenia Kartaginy. Przeznaczenie dowiodło swej wszechmądrości, we właściwym czasie zsyłając na wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza ospę wietrzną i powstrzymując go w ten sposób od udziału w wycieczce „floty Kleopatry". Jeśli wziąć pod uwagę dotychczasowy stan rzeczy, zwłaszcza jeśli sobie przypomnieć niezbyt odległe czasy saskie, przyjdzie uznać, że dziwnie szybko krystalizowały się właściwe podziały wewnątrz rządzącego krajem sejmu. Zwołany on został w październiku 1788 roku., datą przełomową okazał się rok 278 następny, ten, który w historii powszechnej upamiętnił się początkiem Wiel- kiej Rewolucji Francuskiej. Zamiast utonąć w anarchii i dać przez to pretekst do zaboru, czego wyglądały Prusy, zostawiona samej sobie Rzeczpospolita zaczęła się wzmacniać i dźwigać. Fakt o podstawowym znaczeniu wyglądał tak, że utraciło moc zjawisko, przez dwa stulecia będące nam kamieniem młyńskim u szyi. Przynależność do kasty magnackiej przestała rozstrzygać o sposobie postępowania jej członków. Zabrakło warunków na taką koalicję najwielmożniejszych, jaką miał przeciwko sobie Jan III. Teraz w pełni ujawniło się to, co już świtało w działaniach Komisji Edukacyjnej, zachowanej przez sejm i nadal pracującej. Rzecz mate- rialnie nieważka - moralna i intelektualna wspólnota, która zbliżała Ignacego oraz Stanisława Potockiego, Adama Czartoryskiego i Małachowskiego do króla, nawet do Kołłątaja, przeważyła i rozstrzygnęła. W zawsze i wszędzie najistotniejszej rzekomo dziedzinie substruktury nie nastąpił żaden radykalny przewrót. Interesy stanowe wspomnianych przed chwilą dwóch młodszych Potockich były dokładnie takie same, jak ich krew- niaka Szczęsnego. Ludzie tylko znaleźli się w dwu różnych jakościowo świa- tach. Wiek Oświecenia przeorał, nawrócił wiele umysłów. Zabezpieczył przed uwiądem mózgi młodych. Ksawery Branicki pozostał w kraju, judził, jątrzył, próbował zbijać kapitał polityczny na propagandzie antyrosyjskiej, przeszkadzał usiłowaniom upo- rządkowania wojska, ale i ośmieszał się potężnie głupkowatą demagogią. Seweryn Rzewuski i Szczęsny Potocki wyjechali, by rozmaitymi szlakami dotrzeć do zrewoltowanego Paryża i zachować się tam w ten zdumiewający, niewiarygodny sposób, o którym opowiada Emanuel Rostworowski. Ten pierwszy „z lubością" oglądał burzenie królewskiej przecież Bastylii, drugi uświetnił Klub Jakobinów, wpisując się łaskawie w poczet jego członków. Nasi „republikanci" nie kochali monarchów, bo sami się uważali za równych im, w wypadku zaś „Ciołka" za stanowczo lepszych. U schyłku 1789 roku można już było mówić o stronnictwie patriotycznym w nowym tych słów znaczeniu. Miało ono swoją prawicę, centrum i skrzydło lewe, lecz wyzbyło się dawnego „republikanctwa", tego właśnie, co i przez Klub Jakobinów mogło zaprowadzić do podnóżka tronu carycy Katarzyny, byle tylko zachowany został warunek bezpardonowej wrogości wobec włas- nego pomazańca. Powstawały warunki urzeczywistnienia hasła Stanisława Augusta: „Król z narodem, naród z królem", aczkolwiek—jak celnie zauważył Eocnrorowski - pierwsza połowa zawołania o wiele wcześniej upodobniła się do pnwdy. 279 W tym samym roku sejm, zburzywszy „przeszkody", zabrał się do pracy twórczej, co stanowiło dla strony pruskiej niemiłe zaskoczenie. Powołano siedemdziesiąt dwie komisje cywilno-wojskowe, zajmujące się po wojewódz- twach całokształtem administracji zwykłej i gospodarczej. Zmagano się ciężko z czynnikiem ponadczasowym, zawsze i wszędzie niezmiennym, czyli z ludzką niechęcią do płacenia podatków. Stanęło ostatecznie na daninie, nazwanej uprzejmie „ofiarą wieczystą dziesiątego grosza". Tyle płacić miała szlachta, duchowieństwo obciążono podwójnie, częściowo zabrano na skarb rozległe, uprzemysłowione dobra biskupstwa krakowskiego, zaciągnięto w Holandii poważną pożyczkę. Nie starczyło jednak pieniędzy na stutysięczne wojsko, przyszło obniżyć jego etat o jedną trzecią, ale i to na papierze. Pod koniec roku stało pod bronią około czterdziestu sześciu tysięcy, rekruta przeważnie, którym dowodziły takie częstokroć szarże, co same nic nie umiały. Jeszcze w trzy lata później pewien dziarski oficer kawalerii, „gdy front odmienić chciał, opacznie zako- menderował [...] zaczem tak się komenda pomieszała, iż czasu półgodzinnego trzeba było, by dywizję do szyku przyprowadzić". W tej dobie musztra for- malna stanowiła sam stos pacierzowy wiedzy militarnej. Zgodnie ze wskaza- niami takiego autorytetu, jak Fryderyk Wielki, walczyć można było tylko w szykach zwartych, w wyrównanych pod sznur szeregach. Pod ogniem nieprzy- jacielskim zatrzymywano nacierające kolumny, by je przepisowo uporządko- wać. Było to możliwe i przynosiło skutki dzięki zasadzie naczelnej, która głosiła, że szeregowiec winien bardziej się bać własnego oficera niż najokrop- niejszej rany i śmierci samej. Jedną trzecią stanowisk oficerskich zastrzegł sejm dla rodaków służących dotychczas w armiach zagranicznych. W sierpniu stawił się w Warszawie bratanek królewski, dwudziestosześcioletni pułkownik austriacki, książę Józef Poniatowski. Zastał w stolicy doświadczonego w wojnie amerykańskiej sapera, Tadeusza Kościuszkę. Urodzony w Wiedniu Józef Poniatowski utrzymywał styczność z ojczyzną, towarzyszył stryjowi-monarsze w jego smętnej podróży do Kaniowa, znał osobiście wiele przodujących osobistości. W toczącej się wojnie przeciwko Turcji uczestniczył, odznaczył się, odniósł ciężką ranę podczas szturmowania Sabacza. Na pierwsze wezwanie porzucił służbę austriacką i przeniósł się do Polski, bo nie można powiedzieć, że do niej powrócił. Jego dom rodzinny stał przy Herrengasse. Dłużej trwało z innym wojskowym, o którego pilnie zabiegał nasz poseł przy dworze saskim, Józef Czartoryski. Urodzony w Pierzchowcu koło Bochni Jan 280 Henryk Dąbrowski - syn Jana Michała, wziętego w roku 1734 do niewoli po upadku Gdańska - dobiegał czterdziestki, mieszkał w Dreźnie, w domu własnym, zasobnym w bibliotekę, ciekawe zbiory map i planów, miał czworo dziatek, mówił po polsku już trochę z niemiecka, sam siebie nazywał czasem „starym Sasem". Poważnego pana, nawet szwoleżera, trudniej ruszyć z miejsca niż miłującego wszelkiego rodzaju przygody młodzieniaszka. Dąbro- wski przybył do kraju dopiero w czerwcu 1792 roku, lecz zachował się w sposób, któremu w swoim czasie wypadnie przyjrzeć się z uwagą. 7 września 1789 roku sejm wyłonił Deputację do poprawy rządu. Prezydo- wał w niej eks-konfederat barski Adam Krasiński, lecz osobą główną stał się Ignacy Potocki. W grudniu, pod milczącym, słabym w stosunku do potrzeb, lecz mimo to wymownym naciskiem „czarnej procesji", powstała deputacja do spraw miejskich. Publicystyka atakowała rozwiniętym frontem, Stanisław Staszic - na wyjezdnym do Włoch - wydał anonimowo Przestrogi dla Polski. Przypominał rodakom, że dwa lata oto już radzą, lecz niczego konkretnego jeszcze się nie doradzili. Rachunek zgadzał się, był już rok 1790. Zgodnie z prawem kadencja sejmu musiała się skończyć, przychodziła pora nowych wyborów, na które tylko czekała opozycja, skupiona w ścieśnionych, ale zajadłych i mocno wrzaskli- wych szeregach. Rozgadany sejm popisał się znacznie większą dozą rozsądku politycznego niż Konstytuanta francuska, która rozwiązując się w rok później zabroniła własnym członkom ponownie ubiegać się o mandaty. Po długich debatach, na wniosek Tadeusza Matuszewicza postanowiono odbyć wybory i włączyć nowy komplet posłów do dawnej izby, podwoić zatem jej liczebność, zachowując dzięki temu cały nabytek doświadczenia i utrzymując w mocy konfederację. Chwila kryzysu, do której wzdychała opozycja, w ogóle więc nie .nadeszła. Instrukcje sejmikowe tchnęły duchem umiarkowanie konserwatywnym, lecz rezultat wyborów był tego rodzaju, że Stanisław August mógł liczyć na więk- szość. W grudniu 1790 roku on osobiście zaczął grać główną rolę w pracach nad poprawą ustroju. Przed dwoma laty zaledwie stanął wobec sejmu właściwie samotny, ze świeżym piętnem odpalonego przez Rosję kandydata na sojusznika, atako- wany i przez Prusy, i przez „patriotów", i przez grupę hetmańską, wspierany przez najbliższych krewnych i współpracowników oraz przez mocno chwiejną kohortę swych pieczeniarzy, kasztelanów i szambelanów. Odegrał się nie tylko dzięki mądrej, powściągliwej taktyce. Racjonalista, który niezłomnie wierzył, iż światło wiedzy potrafi uzdrawiać, nie był tak już całkiem naiwny. Jesienne 281 sejmiki wybrały na posłów oczywiście szlachtę-posiadaczy. Takich samych ziemian, jak ci, co uchwalali zachowawcze instrukcje. Takich samych w sensie ekonomiczno-społecznym, lecz w wielu wypadkach światlejszych od przecięt- nego pana brata. Uczniów szkół Komisji Edukacji Narodowej. Od chwili jej założenia minęło już przecież lat szesnaście. Ten sam czynnik, który rozsadził od środka kastę magnacką, oddziaływał i na masę szlachecką. Część tej ciżby nauczyła się myśleć krytycznie, sumienie zaś ludzkie miewa zwyczaj korzy- stania z usług wiedzy i pamięci. Gdy w niedługi czas później ostateczne nieszczęście przygniotło Rzeczpos- politą, jeden z winowajców zdobył się na rozpaczliwe wyznanie. „Głupie były nasze głowy, ale nie zbrodnicze!" - wykrzyknął. Nie ma sporu co do głupoty, lecz u działacza politycznego stanowi ona okoliczność obciążającą. Durnie powinni kury macać i niczym więcej się nie zajmować. Niestety im właśnie najłatwiej samych siebie uznać za mężów opatrznościowych. Zmysł krytyczny z reguły ulega u nich paraliżowi. Sejm ślimaczył się nie tylko dlatego, że szlachta lubiła orn.cje, a z przygo- towanej już, napisanej mowy autor jej nie chciał zazwyczaj rezygnować, cho- ciażby nawet temat został już wyczerpany. Opozycja uprawiała świadomą obstrukcję parlamentarną, zwaną wtedy „truciem czasu", panowie Sucho- rzewscy i Suchodolscy potrafili perorować po cztery godziny ciurkiem. Samo wszczęcie rozprawy przeciwko Ponińskiemu uważają niektórzy za podstęp Branickiego, mający na celu zablokowanie prac sejmu. Galerie szumiały, arbitrzy i politycznie roznamiętnione damy oklaskiwali patriotów, opozycja ani myślała kapitulować. 29 marca 1790 roku stanęło przymierze, zwane polsko-pruskim. Fryderyk Wilhelm zatwierdził akt, o którym początkowo wcale nie marzył. Okolicznoś- ci, wisząca w powietrzu wojna z Austrią, a może i z Rosją, nakłoniły go jednak do postępku, będącego typowym prowizorium politycznym. Stanisław August opierał się, dopóki mu sił starczyło. Jeszcze poprzedniej jesieni próbował, wespół ze Stanisławem Małachowskim, przekonać Stackel- berga, że jednostronna gwarancja Rosji dla terytorium Rzeczypospolitej zmieni położenie radykalnie, zapobiegnie śliskiemu aliansowi z Berlinem. „W milczeniu trwała gładka ściana Wschodu." W tych warunkach musiała prze- ważyć słuszna zresztą opinia Ignacego Potockiego: „Biada samotnym!" Markiz Lucchesini był nie lada krętaczem, lecz w rozmowach jego ze Stanisławem Augustem nie brakowało wylewnej szczerości. Oto jedna z nich, cytowana przez Waleriana Kalinkę: 282 Otóż nie jak minister pruski mówić będę, ale jak człowiek bezstronny. Przyznam, że my, Prusacy, krzywdzimy was; ale mówię, że jeśli Polska z nami aliansu nie zrobi, to my jeszcze bardziej was krzywdzić będziemy, a Polska do kogóż będzie miała rekurs, sama jedna, bez żadnego alianta? [...] Gdy się wojna zacznie, Polska będzie jej teatrem, a na ostatek, przy zgodzie wojujących, i podziałem ich. Rzetelna prawda! Zabawne jest tylko to „my, Prusacy" w ustach rodowi- tego Włocha. Przymierze przynosiło Rzeczypospolitej gwarancję niepodzielności, lecz jeden jedyny warunek mógł ewentualnie uczynić to papierowe zapewnienie rzeczywistością. Prusy musiały coś zyskać, ponieważ na tym padole obowią- zuje żelazne prawo, że słabszy winien płacić silniejszemu za przyjaźń i spo- dziewaną pomoc. Dopiero po dopełnieniu tego może się spodziewać korzyś- ci. Prusy stanowczo chciały Gdańska i Torunia, nawet części Wielkopolski. Obiecywały zapłacić Galicją, może i szmalem Kujaw nad Gopłem, niejakim obniżeniem cła, które wysysało krew i soki z handlu polskiego. Dyplomacja angielska ze wszystkich sił naciskała na Warszawę o zgodę, rozprawiała o „federacji" wszystkich państw, co na trzonie kontynentu leżą pomiędzy Francją a Rosją, o brytyjskiej flocie wojennej na Bałtyku. Ignacy Potocki, Hugo Kołłątaj i inni gotowi byli zapłacić Prusom żądaną cenę. Trzeba uznać, że ta gotowość wcale nie stawia pod znakiem zapytania ich godności przywódców obozu patriotycznego. Położenie Rzeczypospolitej było w dalszym ciągu rozpaczliwe, aczkolwiek Stackelberg wyjechał, wojska rosyj- skie odmaszerowały. W obronie Gdańska stawała opozycja, to znaczy ci sami także ludzie, co w najbliższej przyszłości mieli sprzedać ojczyznę Rosji, a na jej rozkaz... tymże Prusom. 6 września 1790 roku opozycja skłoniła sejm do uchwalenia wieczystego prawa o nienaruszalności terytorium państwowego. Demonstracja dokonana w tym czasie ostatecznie uśmiercała przymierze. Początek roku pachniał wojną, lecz marsowe wonie rozwiać się miały wskutek pewnego przesunięcia personalnego. 20 lutego zmarł Józef II, w Wiedniu zasiadł (na dwa lata zaledwie) jego młodszy brat, Leopold II, dotychczasowy książę Toskany, człowiek zupełnie innego typu. Opanowany, spokojny, nie marzący o laurach zdobywcy. W Rzeczypospolitej zamyślano o stworzeniu „Administracji Nadzwyczaj- nej", składającej się z króla i ośmiu ministrów, obdarzonej pełnią władzy wykonawczej. Powstał tajny komitet dla spraw Galicji. Popierał on konspiracje małopolskie, wpływał na tok prac sejmu, pozostawał w ścisłym porozumieniu z Lucchesinim, lecz nie wtajemniczał Stanisława Augusta. Wojsko rozpoczęło 283 koncentrować się na południu. Potężna armia pruska zajęła pozycje wyjściowe na Śląsku W kwietniu przytrafił się wypadek znamienny, wróżebny nawet. Na pierwszą prośbę posła Rzeczypospolitej, Franciszka Ksawerego Woyny, Leo- pold II uprzejmie zwrócił pewien dokument. Poprzednio Józef II z oburze- niem odmawiał. Było to zobowiązanie do niepodnoszenia oręża przeciwko Austrii, złożone przez Józefa Poniatowskiego w chwili opuszczenia szeregów cesarskich. ,,Gdym to Lucchesiniemu powiedział - pisał Stanisław August - tak się z tego ucieszył, że mnie w rękę pocałował." Habsburg okazał się jednak bardziej przewidujący od diabolicznego Włocha. W lipcu, podczas kongresu w Reichenbachu, zastosował głęboki unik. Przyjął jeden z wariantów żądań pruskich, zrezygnował ze zdobyczy na Turcji, zachowując prowizorycznie jedynie Chocim, jako zastaw. Zatwierdzono status quo, dotychczasowy stan posiadania stron obu. Leopold II, którego reformy w Rzeczypospolitej wcale nie gorszyły, dowiódł zdolności męża stanu. Upokorzył, nawet ośmieszył zaczepnego prze- ciwnika: bardzo silna armia pruska musiała pomaszerować do koszar, jej polityczni przywódcy pożegnali się z ambitnymi planami, gromka afera nie przyniosła im nic... z wyjątkiem straty milionów talarów, wydanych na kon- centrację pułków. Minister von Hertzberg wracał z Reichenbachu „jak z własnego pogrzebu". Austria zapobiegła rozpaleniu się nowej wojny w centrum Europy, bo już wtedy obracała zaniepokojony wzrok na Zachód. O! wcale nie dlatego tylko, że upokarzających przygód doświadczała tam rodzona siostra cesarza, królowa Francji Maria Antonina. Wiedeń zgodził się na zawieszenie broni z Turcją, 14 sierpnia ustała wojna rosyjsko-szwedzka. Uciszały się zatargi w jednym, bardzo szerokim regionie kontynentu, lecz za to dojrzewały w innym, odległym od naszych granic. Przestrzeń grała w danym wypadku rolę jedyną w swoim rodzaju. Pozbawiała nas możliwości pomocy ze strony potencjalnej sojuszniczki, lecz wcale nie izolowała od niej. Chcieliśmy, czyśmy nie chcieli, to wszystko, co się w sensie reformy działo w Rzeczypospolitej, było merytorycznie spokrewnione z ruchem francuskim. Warto zapamiętać pewien szczegół. Podczas narad w Reichenbachu rozwa- żano możliwość zamiany ziem polskich na inne. Rozmawiano o „cyrkule" zamojskim, o Tarnowie, Wieliczce, Gdańsku i Toruniu. Nikt nie uważał za stosowne zaprosić do tych pertraktacji przedstawiciela Rzeczypospolitej. Nie uczynił tego ani sprzymierzony z nią Fryderyk Wilhelm, ani oględny Leopold. 284 Stoi zatem pod wielkim znakiem zapytania owa niepodległość, odzyska- na przez Sejm Wielki po zniesieniu gwarancji rosyjskiej. Nie jest suwe- renne państwo, o którego losie i terytorium rozprawia się i stanowi bez niego. Przedstawicielem Rosji w Polsce był wtedy Jakub Bułhakow, ten sam, którego Turcy zamknęli byli w zamku Siedmiu Wież na znak rozpoczęcia wojny. Wychowanek uniwersytetu moskiewskiego umiał o wiele lepiej trzy- mać się w ryzach niż Stackelberg, Repnin czy Saldem. Butą nie drażnił, za to wywiad prowadził nader sprawnie, sięgał nim w bezpośrednie otoczenie Ignacego Potockiego. Po cichu, bez ordynarnych awantur, patronował opo- zycji, zwanej potocznie „partią moskiewską". Znał Warszawę od dawna. Był w niej członkiem ambasady, gdy Stanisław August wstępował na tron. Jesienią 1790 roku, w listopadzie aż, Katarzyna poleciła mu nakłaniać Rzeczpospolitą do złożenia prośby o przywrócenie gwarancji rosyjskiej i przymierza. Za późno było na to! To, co caryca uznać miała za rzecz dla siebie nie do przyjęcia, czyli gruntowna przebudowa ustroju państwa, przygotowy- wało się już na wielkich obrotach. Stanisław August nie mógł się wycofać, nie wywołując rozruchu, który w istniejących wtedy warunkach przybrałby postać rewolucji antykrólewskiej i chyba bez wątpienia spowodowałby inter- wencję pruską. Nie należało zostawiać króla na lodzie, zanim się sejm zebrał. Zabiegi Katarzyny stają się zupełnie zrozumiałe na tle ówczesnej sytuacji. To my dziś wiemy, że zatargi ucichały, ludzie ówcześni spodziewali się czegoś wręcz przeciwnego. Zdawało się iść ku nieuchronnej rozprawie orężnej Anglii i Prus z Rosją, od której żądano, by zrzekła się wszelkich zdobyczy na Turcji. Właśnie Aleksander Suworow wziął strasznym szturmem Izmaił, stracił dzie- sięć tysięcy żołnierzy, wyciął w pień podwójną liczbę wyznawców Proroka. Słał do Petersburga raport treściwy: „Bogu, carycy sława! Izmaił wzięty!" Anglia, Prusy i Holandia żądały oddania wszystkiego. Wyglądano wkroczenia stutysięcznej, gotowej już armii Fryderyka Wilhelma, czterdziestu brytyjskich okrętów liniowych na Bałtyku, dwunastu na Morzu Czarnym. Rosja słała siły w stronę Mohylowa i Rygi, gotowała się ze znacznie większą determinacją niż ta, z jaką działała przeciwko Szwecji. Zamyślała podobno o wznieceniu roz- ruchów rewolucyjnych w Prusach! Antoni Augustyn Deboli, nasz minister pełnomocny w Petersburgu, ucho- dzi za człowieka naiwnego. Może nie zawsze bywał taki, skoro już l kwietnia 1791 roku słał swemu panu następujące przypuszczenie: 285 Jak się w polityce rzeczy wyklarują, ja tego jeszcze ze wszystkich moich wiadomości skom- binować' nie mogę, a już bardziej przeważam się na stronę, że Anglia i Prusy przestaną daremnych pogróżek, którymi się tu nie ustraszono, i że Rosja na swoim postawi, że zrobi swój pokój z Turkami. Inni jeszcze znacznie później pisali o nieuchronności wojny. Rosja postawiła na swoim, jej dyplomacja odniosła jeden z największych tryumfów. Sprawił to ambasador w Londynie, hrabia Siemion Woroncow. Zdołał poruszyć, nastroić przeciwko wojnie angielską opinię publiczną, poko- nał Wiliama Pitta w jego własnym kraju i parlamencie. Siemion Woroncow należał do zdecydowanych przeciwników rozbioru Rze- czypospolitej. Zapamiętajmy to sobie dobrze. Polityczne zwycięstwo Rosji wcale jeszcze nie czyniło tego rozbioru prawdziwą polityczną koniecznością. Warszawa musiała być przywiedziona do uległości, z czego nie wynikało, że Prusy - sprawcy niepokoju, napastnik prawie - mają być przez Rosję hojnie wynagrodzone. W tym czasie zarysowała się możliwość zawarcia traktatu handlowego pomiędzy Rzecząpospolitą z jednej, Anglią i Holandią z drugiej strony. Odby- wały się w Warszawie „prawie codzienne dyskursa" na ten temat, jak stwier- dzał Stanisław August. Mocarstwa morskie skłonne były przenieść'część zapewne swych kupieckich zainteresowań z Rosji na nas, lecz zgodnie wysu- wały jeden warunek. Winniśmy byli, ich zdaniem, do końca porozumieć się z Prusami, przez których państwo płynęła dolna Wisła, czyli oddać Gdańsk. Oprócz tego - powtarzali - nie można będzie porozumieć się poważnie, jeśli „waszego rządu nie umocnicie nie od w tocz nie". Słowa te umieścił król w liście do Debolego, pisanym 6 kwietnia 1791 roku. Do szybkiej, gruntownej reformy parła zarówno własna dobra wola refor- matorów, jak i cały układ stosunków międzynarodowych. W styczniu 1791 roku ukazywać się zaczęła w Warszawie „Gazeta Naro- dowa i Obca", redagowana przez Tadeusza Mostowskiego, Niemcewicza i Józefa Weyssenhoffa. Nowe pismo uparcie, na poziomie we wszelkim wzglę- dzie przyzwoitym, propagowało reformy, lecz istniało wbrew prawu właści- wie, bo Łuskina miał monopol prasowy. Mimo to „Gazeta" wychodziła, zyskiwała na poczytności, pokrzywdzony eks-jezuita dogryzał tylko, nie ośmielał się jednak iść do sądu. Taki stan rzeczy zapowiadał zmianę metody postępowania nowatorów, wyraźnie szło ku czynom, czasy formalizowania kończyły się. Prace nad zmianą ustroju przeszły już wtedy w ręce i pod kierownictwo królewskie. Wieczorami Stanisław August wymykał się po cichu ze swych 286 apartamentów, zdążał do znajdującego się również w Zamku mieszkania Scy- piona Piattoliego, sekretarza do korespondencji w języku włoskim. W wypra- wach tych towarzyszył monarsze tylko głuchoniemy kasztelanie Wilczewski, niosący dwie świece. W kwaterze księdza Scypiona czekali już wtajemniczeni, sprzysiężeni właściwie. Przedstawiciele zagraniczni dziwili się później, że liczne grono osób potrafiło tak dobrze strzec tajemnicy. Oficjalnie istniały wtedy „Zasady do poprawy rządu", uchwalone w grud- niu 1789 roku, i późniejszy o kilka miesięcy, gigantyczny, sześćset kilkadzie- siąt punktów zawierający „Projekt do formy rządu". Oficjalnie również roz- trząsano kwestię dziedziczności tronu i pozbawienia szlachty - „gołoty" praw politycznych. 4 grudnia 1790 roku Ignacy Potocki zrzekł się na rzecz króla kierownictwa przygotowań, sprawy potoczyły się odtąd szybciej i w ukry- ciu. Przygrywki ustawowe zaczęły się na przedwiośniu. 24 marca przegłosowano prawo o sejmikach, odsuwając od udziału w wyborach tłumy klienteli mag- nackiej, szlachtę ubogą, nie posiadającą, służebną. Wysokość opłacanego podatku miała się stać miernikiem, rozstrzygającym o czynnym tylko lub i biernym także prawie wyborczym pana brata. I w tym więc względzie przyjęto kryterium, uznane wkrótce za obowiązujące we Francji. 18 kwietnia stronnicy Stanisława Augusta zdobyli się na machiawelstwo, godne Włochów. Na porządek dzienny wpłynęło „prawo o miastach", posta- rano się jednak, by wystąpił z nim poseł kaliski Jan Suchorzewski, jeden z najbardziej zagorzałych opozycjonistów, ten sam, co to chciał oddać pod sąd Niemcewicza. Suchorzewski dał się uwieść, dostał za to Order Orła Białego, sejm zaś jednomyślnie uchwalił projekt. Franciszek Salezy Jezierski już nie żył, nie mógł więc strapić się tym, że nowe prawo czyni z mieszczaństwa coś w rodzaju przedsionka do stanu szla- checkiego, przewidując liczne możliwości nobilitacji. Zresztą i Stanisław August nie był tym zbytnio zachwycony, aczkolwiek taił swe sentymenty, kiedy na progu zamkowym opadł go tłum plebejskich warszawiaków, całował ręce pana, wiwatował na jego cześć. Sławetni otrzymali prawo wysyłania na sejm plenipotentów, którym głos stanowczy przysługiwał jedynie w kwestiach przemysłu i handlu. Wzmocnili, urzeczywistnili samorząd, gdyż magistraty wyzwoliły się spod kurateli staroś- cińskiej i uzyskały władzę nad osiadłą po miastach szlachtą, której pozwolono nareszcie parać się rzemiosłem i komercją. Mogli całkiem legalnie, bez krucz- ków i wykrętów nabywać na własność ziemię, uzyskali dostęp do komisji porządkowych, czyli do administracji krajowej. 287 Wolno przypuszczać, że nie każdy uszlachcony mieszczanin musiałby koniecznie stać się ziemianinem, zaświtała więc możność wyrastania warstwy przemysłowców, bankierów i kupców, wyposażonych w pełnię prerogatyw politycznych, arystokracji pieniądza, której wysoki cenzus majątkowy toro- wałby drogę do znaczenia w państwie. Gorzej, iż uchwalone zasady odnosiły się tylko do miast królewskich. Właściciele prywatni, duchowni i świeccy, mogliby się ustosunkować do nowej ustawy wedle woli, przyjąć ją lub odrzu- cić. Wzgląd na niezawodne prawo naczyń połączonych skłaniać był powinien do spodziewari raczej optymistycznych. Uchwaliwszy rzecz o miastach, rozjechali się posłowie na ferie wielkanocne. Dla większości z nich wędrówka ze stolicy do wsi rodzinnej i z powrotem równać się miała niespodziewanej peregrynacji z jednego ustroju politycznego w inny. Przygotowany w ciszy projekt „ustawy rządowej" był już gotów. Rozmaite jego warianty dość długo kursowały pomiędzy autorem pierwotnego zarysu, czyli Stanisławem Augustem, a Ignacym Potockim, Hugonem Kołłątajem i Scypionem Piattolim. 25 marca ksiądz Hugo zredagował projekt niemal osta- teczny. Znajdujemy się w tym szczęśliwym położeniu, że każdy może (i powinien) prześledzić te wędrówki, czytając świeżą, tylekroć tu wymienianą książkę Emanuela Rostworowskiego o Ostatnim królu Rzeczypospolitej. Jest w niej również mowa o pewnej okoliczności szczególnej, na którą rozważania niniej- sze pragną położyć nacisk. Nasi projektodawcy spod znaku sprzymierzonego z niedawnymi oponen- tami „Ciołka" stali wobec zadania ogromnie trudnego. Zapragnęli zawrzeć i określić ustrój państwa w jednym akcie ustawodawczym. Dla nas to rzecz zwykła, że państwo ma konstytucję, której tekst można schować do kieszeni, posiada on bowiem postać broszury. Na całym naszym globie istniał wtedy jeden tylko precedens, lecz i ten pochodził zza Atlantyku. Była nim konsty- tucja Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Na starym kontynencie rola pionierska przypadła Rzeczypospolitej. Francja nadążała z kilkumiesięcznym opóźnieniem, co nie przeszkodziło, że ten typ konstytucji, o którym mowa, uzyskał miano „francuskiego". Wzory angielskie nie nadawały się do naśladowania. Konstytucja Wielkiej Brytanii ma wszak postać nie broszury, lecz biblioteki, w której mieszczą się obok siebie i nadal jednakowo obowiązują Magna Chana Libertatum, ogło- szona w/roku 1215, i Habeas Corpus Act, uchwalony nieco później, bo w roku 1679, ze się już nie będzie wyliczać innych ustaw zasadniczych. Podobny stan 288 rzeczy panował i w zjednoczonej z Litwą Polsce, gdzie obowiązywało i Nemi- nem captivabimus, i Nihil novi, i Unia Lubelska, i „artykuły henrycjańskie". Wola ustrojowego zerwania z zepsutą, bo nie remontowaną należycie, prze- szłością, dyktowała konieczność sięgania po rozwiązania pionierskie. Nie traćmy z oczu tej nad wyraz oryginalnej sytuacji! Kraj musiał wyłazić z zagwarantowanego przez czułych sąsiadów bagna, lecz nie wolno mu było siadać na kółku jadącej naprzód Europy. Musiał koniecznie wysforować się naprzód. Nie najłatwiejsze z zadań rozwiązane zostało wcale dobrze. Czas naglił, bo położenie międzynarodowe komplikowało się, ośmielona tym opozycja nabierała tchu w płuca i huczała coraz głośniej. W tych warun- kach powodzenie zawisło od mądrej i śmiałej, zuchwałej nawet taktyki. „Ustawę rządową" przeprowadzono w drodze zamachu stanu. Nic to samemu dziełu nie ubliża, raczej wręcz przeciwnie. Zamachy stanu są w historii zjawiskiem zwykłym, takie, co się udają, stanowią źródło prawa. Nasze stronnictwo patriotyczne dowiodło swej wartości - woli działania i siły prze- konań. Zaskoczyło wszystkich oponentów - zarówno tych uczciwych, jak tamtych sprzedajnych - postawiło na swoim, poniekąd gwałtem, lecz bez krwi rozlewu, przy znacznym naprężeniu nerwów jedynie i przy nie zasługującej na uwagę ilości sińców. Postanowiono oddać projekt pod głosowanie w sposób nagły, kiedy znako- mita większość niczego się nie spodziewających posłów opozycyjnych lub chwiejnych oddawać się będzie błogim wczasom poświątecznym. Termin wyznaczono na wigilię imienin królewskich, zaraz jednak przeniesiono go na dzień bezpieczniejszy, bliższy, to znaczy na 5 maja. Lecz u samego schyłku kwietnia tajemnica przenikła do posła pruskiego, Goltza, i do rosyjskiego, Bułhakowa. Na wszystkie strony ruszyli ze stolicy gońcy konni, mający alar- mować opozycję, no i dwory, Berlin zwłaszcza. W odpowiedzi na to stron- nictwo patriotyczno-królewskie postanowiło raz jeszcze przybliżyć termin. Wybór padł na dzień 3 maja. Starczyło czasu na ściągnięcie z Kozienic dodatkowych oddziałów ułań- skich. Wraz z pułkami stale kwaterującymi w stolicy znalazły się one pod komendą Józefa Poniatowskiego. Kolłątaj poruszył przez swych ludzi War- szawę, wdzięczną za świeżą całkiem ustawę o miastach. Wieczorem 2 maja klub patriotyczny odbył w Pałacu Radziwiłłowskim posiedzenie. Osiemdzie- sięciu czterech senatorów i posłów podpisało projekt konstytucji. Mieszczanie na kredyt wiwatowali po ulicach, czcili prawo, z którym nie zdążyli się jeszcze zapoznać. Od rana posłowie i zwarty tłum szlacheckich oraz plebejskich arbitrów 289 zapełnił izbę sejmową. Na galeriach mnóstwo było niewiast, które ustalonym od trzech lat obyczajem rozgrzewały temperaturę obrad, mieszając się do nich namiętnie. Przybyli wszyscy obecni w stolicy opozycjoniści, otoczeni zbroj- nymi adherentami. I o nich pomyślano zawczasu. Każdy ze staroszlacheckich warchołów widział w pobliżu jednego albo i kilku równie sprawnych we władaniu kordem cnotliwców. W pobliżu Ksawerego Branickiego przysiadło sobie dwóch takich. Jeden z nich, płonący żądzą reformy szlachcic Piotrowski o przezwisku Gula, słynął jako straszny rębacz. Toteż kiedy w krytycznym momencie przyboczny hetmana, niejaki Janikowski, też nie lada zabijaka, zapytał cichcem: „A co, panie Ksawery, machniemy?", tamten odrzekł zwięźle a treściwie: „Wara!" Ubranego w mundur Korpusu Kadetów króla otaczali uzbrojeni szambela- nowie. Przy samym tronie stanęli brygadier Wielhorski, pułkownik Hoffmann i Jan Potocki. Wojsko wypełniało dziedziniec zamkowy, mieszczanie pobliskie ulice i bramy. O godzinie jedenastej rano marszałek Stanisław Małachowski, mający tuż za sobą generatów Józefa Poniatowskiego i Golkowskiego, trzykrotnym uderze- niem laski otworzył posiedzenie. Przemówił krótko, wzywając do odczytania depesz naszych dyplomatów. Postępował w myśl ułożonego planu. Niepo- myślna treść owych doniesień miała przekonać zebranych o konieczności szybkiego działania. Nie zdecydowano się jednak na zamknięcie ust, na zwyczajne zakrzyczenie opozycji, sesja wlokła się przez siedem śmiertelnie męczących godzin. Trzy- krotnie przemawiał król, trzykrotnie również poseł Jan Suchorzewski doko- nywat-dramatyczno-błazeńskich gestów protestu. Przywlókł do izby sześcio- letniego syna, groził, że zaraz zabije dziecko, aby nie dożyło dnia niewoli, rzucił się na ziemię u stóp tronu, gdzie go podobno w tłoku podeptano. Znaczniejszej ilości sińców zapobiegł Litwin-wielkolud, rotmistrz i poseł Stanisław Kublicki. Podniósł on krzykacza z ziemi i umieścił w spokojniejszym kącie, kończąc w ten sposób jedyny pozór gwałtu fizycznego, jaki się przytrafił 3 maja 1791 roku. O szóstej wieczorem, wezwany zgodnym, chóralnym okrzykiem stu dzie- sięciu posłów, olbrzymiej większości arbitrów i całego wojska z podwórza, Stanisław August zaprzysiągł odczytany już tekst Konstytucji. Zaraz też ruszył do katedry Św. Jsna, by powtórzyć to przed ołtarzem. Wielki, zbity tłum tłoczył się za królem, w izbie zostało siedemdziesięciu dwóch posłów opozy- cyjnych. Od jesieni już sejm liczył komplet podwójny, składał się z blisko pięciuset 290 członków. 3 maja obradowała więc, zjawiła się w ogóle na Zamku wyraźna mniejszość. Zamach stanu był faktem niewątpliwym. Powiódł się i stanowić zaczął źródło prawa, równie niewątpliwie pięknego. Cóż zawierała napisana po polsku, pierwsza na kontynencie konstytucja typu „francuskiego"? Mają słuszność jej surowi krytycy tudzież zjadliwi szydercy. Nie wprowa- dziła ona rządów ludu ani dyktatury jakobińskiej (która zresztą i we Francji utrzymała się bardzo niedługo, ustępując miejsca autorytatywnemu konsula- towi i jeszcze mniej demokratycznemu cesarstwu). Ustawa 3 maja określała ustrój porządnie zorganizowanej, konstytucyjnej monarchii stanowej. Na szczycie hierarchii pozostawiała szlachtę, lecz obli- czonym na krzepnięcie fundamentem przywileju czyniła nie herb, lecz mają- tek. Zawierała przepisy, które nie wymieniając nikogo, w teorii odnosząc się do ogółu, w praktyce kierowały się przeciwko magnatom. Włączając do swego tekstu świeże całkiem prawa o miastach i o sejmikach, otwierała drogę na szczyty przed elitami miejskimi, usuwała z życia politycznego herbowe lokajs- two. Odnoszący się do uprzywilejowanych artykuł mówi wyraźnie nie o szlachcie w ogóle, lecz o ,,szlachcie ziemianach". W Europie od dawna egzystowała również szlachta kupiecka. Zapewniając pozycję tej pierwszej, otwierając awans przed drugą, Konstytucja umożliwiała stopienie się wspo- mnianych dwu elementów w nową i nowoczesną, już nie sarmacką, warstwę panującą. Pojęć z XX wieku wtedy nie było, ponieważ nie zdążyło się jeszcze skończyć stulecie XVIII. Obwarowane przez prawo hierarchie społeczne istniały wszędzie. Chłopi zostali grubo w tyle za mieszczanami. Konstytucja uznała, że „spod ich ręki płynie najobfitsze bogactw krajowych źródło", że stanowią oni „naj- liczniejszą w narodzie ludność, a zatem najdzielniejszą kraju siłę", i przyjmo- wała ich „pod opiekę prawa krajowego". Rząd gwarantował więc wieczyście umowy, które w przyszłości miałyby być zawarte przez włościan z dziedzica- mi. Poddaństwo pozostawało nienaruszone, ziemię nadal dzierżyli dotychcza- sowi posesorowie. Tylko wszelcy przybysze i zbiegowie z zagranicy cieszyć się mieli pełną wolnością. Zbawiacze świata to rasa ludzka wciąż się odradzająca. I dziś jeszcze usły- szeć można takich, co szydzą z prawa, które ,,nic" nie dało pokrzywdzonym chłopom. 5 marca 1792 roku Antoni Augustyn Deboli donosił Stanisławowi Augu- stowi o gniewie, jakiemu uległa Katarzyna II na wieść, że sejmiki zatwierdziły Ustawę Majową. „Co za konstytucja! -mówiła caryca przy świadkach. - Będąc 291 otoczonymi od trzech mocnych sąsiadów deklarować wolnymi chłopów, którzy przejdą na grunt polski! Co za myśl! To by przeprowadziło do Polski większą część chłopów z Białej Rusi, a resztę by u mnie bałamucili." Mało dała Konstytucja chłopu? Na pewno! Lecz i to, co dala, było prowo- kacją w stosunku do mocarstw ościennych. Nie można wątpić, że paragraf o chłopach zachęcił carat do zbrojnej interwencji w za dużo sobie pozwalającej Rzeczypospolitej. Już kwietniowe prawo o miastach wzbudziło obawy, iż mieszczańscy poddani króla Prus zechcą umykać w nasze granice. Pocieszano się jedynie... fizyczną słabością Rzeczypospolitej, która to okoliczność nie mogła nikogo zachęcać do ryzyka. Rok wcześniej Staszic usłyszał od mieszkań- ców Andrychowa o ich odrazie do uciążliwych rządów austriackich i o tęsk- nocie do polskich. Oswobodzić własnych chłopów czy dać wolność tylko zbiegom i przyby- szom - dla polityki zagranicznej skutek jeden i ten sam. Prowokacja! A dla wewnętrznej polityki gospodarczej i społecznej? Napływanie wolnych rolni- ków, pracujących na zasadzie najmu, czynszu lub nabywających grunt na własność, musiałoby dobitnie wykazać absolutną nieopłacalność pańszczyzny, ekonomiczną szkodliwość poddaństwa. Mdły paragraf o chłopach mógł się jednak przyczynić do podważenia dotychczasowej struktury socjalnej Polski i Litwy. Hugo Kołłątaj, główny niewątpliwie przywódca reformatorów, twier- dził i pisał, że najpierw należało przeprowadzić odmianę polityczną, nie zrażając szlachty, dopiero potem zabierać się energiczniej do sprawy chłop- skiej. Złożono dowody, że nie była to czcza propaganda. Nowe prawo miało niestety przed sobą jeden tylko rok życia. Społeczna treść Konstytucji 3 Maja czyniła z Rzeczypospolitej państwo niebezpieczne dla wszystkich trzech sąsiadów. Jeszcze w tym samym maju 1791 roku wicekanclerz Iwan Ostermann, członek rosyjskiego kolegium spraw zagranicznych, wdał się publicznie w ciekawą rozmowę. - Polska będzie mogła być straszną królowi pruskiemu - powiedział. - Ma osiem milionów ludzi - dorzucił poseł neapolitański. - Z Kurlandią nabierze się do dziesięciu - prostował Ostermann. Polityczne reformy były groźne przede wszystkim dla Prus, które o tym doskonale wiedziały, stwierdziły to ustami swego króla i ministra natychmiast po uchwaleniu Konstytucji. W drugim rzędzie dla Austrii i dopiero na samym końcu, w stopniu mimo wszystko nieznacznym - dla Rosji. ,,Rewizjonizm polski" już się zdemaskował. Polegał na skierowanych przeciwko Austrii konszachtach z Berlinem, którym towarzyszyła stanowcza, przez olbrzymią 292 większość szlachty podtrzymywana odmowa oddania Gdańska i Torunia. ,,Partia moskiewska" posługiwała się tą sprawą jako szantażem, lecz wspo- mniana szlachta postępowała szczerze. Konstytucja 3 Maja dokonała tego dzieła, którego fatalne - by nie rzec gorzej! -już w jagiellońskich czasach rozpoczęte zaniedbanie fizycznie umoż- liwiło naszą zgubę. Nadała organom i służbom państwowym postać i spraw- ność potrzebną do uruchamiania, mobilizowania dla celów publicznych sil, drzemiących od wieków w organizmie Obojga Narodów. Zgodnie z rodzimą tradycją, punkt ciężkości ustroju znalazł się w sejmie wybieranym wyłącznie przez szlachtę opłacającą najmniej sto złotych podatku, w sejmie rozstrzygającym z reguły większością głosów, gotowym zawsze do zwołania sesji nadzwyczajnej i wyposażonym w prawo sprawowania rzeczy- wistej kontroli nad rządem. Ten zaś stanowić miała Straż Praw pod prezy- dencją króla i przez niego mianowana. Jeden tylko prymas wchodził do niej z urzędu, lecz już nie jako interrex, lecz jako zwierzchnik Komisji Edukacyjnej, czyli minister oświaty. Kolegowali z nim w Straży ministrowie pieczęci, policji, interesów zagranicznych, wojska oraz skarbu, no i marszałek sejmu. Ministrów mianował król, wybierając ich dowolnie spośród czternastu naj- wyższych dygnitarzy Polski i Litwy. Przewodniczył ich zebraniom, lecz nie mógł wydać żadnego aktu prawnego bez podpisu-kontrasygnaty jednego z ministrów, który brał na siebie odpowiedzialność. Monarcha nie podlegał jej bowiem. W pozycji jego dopatrzeć się można podobieństwa do znanych wzo- rów angielskich króla, który „panuje, lecz nie rządzi" i „nie może źle czy- nić". Od tylu stuleci szlachta nasza nawykła koso i nieufnie spoglądać na własny rząd. Postawa ta pod wpływem Oświecenia uległa znamiennej sublimacji, co przyniosło ważną nowość w skali światowej. Konstytucja 3 Maja ogłaszała i stanowiła parlamentarną oraz karną odpowiedzialność członków rządu przed sejmem. Można było wyrazić ministrowi votum nieufności, można było rów- nież zawezwać go przed sąd sejmowy. Żaden kraj nie zdobył się jeszcze wówczas na takie prawo. Przy okazji godzi się przypomnieć, że pierwszy w ogóle pomysł odpowiedzialności władzy przed obywatelami jest również pol- skim wynalazkiem. Dokonał go w wieku XVI biskup Wawrzyniec Goślicki, autor książki De optima senatore. l w tym więc względzie Konstytucja 3 Maja nic odchyliła się od rodzimej tradycji. Dokonała wyboru w jej arsenale, odrzucając rzeczy złe. Ministrów można było odwoływać, nawet karać nie tylko za zaniedbania lub zią wolę w sprawach dotyczącch polityki zagranicznej, wojska, skarbu, podat- 293 ków, nie tylko za naruszenie „własności majątku". Sankcje czekały za jakie- kolwiek próby nacisku na sądy, za wykroczenia przeciwko zasadzie „wolności osoby, wolności mówienia i drukowania". Katolicyzm zachował stanowisko religii panującej, apostazja miała być nadal uważana za przestępstwo i karana. Mówił o tym daleki od doskonałości artykuł I Konstytucji, który jednak ogłaszał wolność i opiekę prawa wszelkim innym wyznaniom. 3 maja, tuż przed zaprzysiężeniem Konstytucji, Stanisław August prosił posłów o oficjalne zwolnienie go z tego przepisu paktów konwentów, który zabraniał starań o zaprowadzenie dziedziczności tronu. Wiedział, że sejmiki wypowiedziały się w większości przeciwko niej. Jednakże i tę zawadę usunięto z drogi. Na razie w sposób jeszcze nie ostateczny, lecz jeden z paragrafów postanawiał, że co dwadzieścia pięć lat specjalna sesja sejmowa zajmie się obowiązkowo rewizją, sprawdzeniem życiowości, więc i udoskonaleniem, Konstytucji... Tymczasem zaś tron pozostawał elekcyjny... „przez familie". Dopiero wygaśnięcie dynastii miało otwierać szlachcie drogę na pola pod Wolą. Bez- potomnemu Stanisławowi Augustowi wyznaczono od razu następcę w osobie elektora saskiego Fryderyka Augusta, wnuka Augusta III. (Nie dane mu było ukoronować się w Polsce, z woli Napoleona I został on tylko księciem war- szawskim, żył zaś do roku 1827, czyli o jedenaście wiosen przeżył termin pierwszej, z góry zapowiedzianej rewizji Konstytucji, wyznaczony na paździe- rnik 1816 roku. Byłoby zaiste sporo czasu na układy i rozumne rozporządzenie ręką jego jedynaczki, „infantki polskiej" Marii Augusty Nepomuceny, która, trwając w stanie panieńskim, zamknęła oczy wtedy, gdy toczyło się u nas powstanie styczniowe: 14 marca 1863 roku. Jeśli martwe daty zastąpić żywymi postaciami, okaże się, że odległe rzekomo rozdziały historii sąsiadują ze sobą zaskakująco blisko, zrastają się raczej w całość. Czyż koniecznie zresztą trzeba rozprawiać o ewentualnym zamążpójściu „infantki", drugiej kobiety w naszych dziejach, przyozdobionej tym hiszpańskim tytułem? Dość łatwo wyo- brazić sobie panowanie niewiasty w kraju, który nadawał się do tego może i lepiej niż Rosja czy Anglia nawet.) Zamiar ponownego przywołania Wettinów na Wawel dostarczył okazji do mnóstwa szyderstw i cierpkich uwag. Oto Polacy i Litwini zdradzili się z tęsknotą do dynastii saskiej i do haniebnych czasów saskich tym samym! Bardzo to dziwna filozofia, skoro nikt nie zaprzeczy, że Fryderyk August został upatrzony i okrzyknięty następcą nie przez konserwatystów sejmiko- wych, lecz przez nowatorów warszawskich. Wśród innych -przez tego samego 294 Juliana Ursyna Niemcewicza, który niemiłosiernie kpił w Powrocie poślą ze sceny: „Jak to Polak szczęśliwie żył pod Augustami..." Ci nowatorzy, pragnąc zabezpieczyć kraj przed najbliższą, już na pewno niedaleką elekcją, zapropo- nowali tron polski jedynemu dynaście, który go chciał... ale się bał. Fryderyk August bardzo uprzejmie uzależnił swą zgodę od stanowiska trzech otaczają- cych Rzeczpospolitą mocarstw, i wobec sprzeciwu Rosji... na razie zrezygno- wał. Rachunek i z innego jeszcze względu nie był zły. Nie tylko saska, lecz wszystkie w ogóle dynastie, które panowały w Polsce i w Rzeczypospolitej, nabywały pewnych uprawnień moralnych. Po wygaśnięciu Jagiellonów przy- wiązanie do nich wprost rozstrzygało o losie korony wawelskiej. Wettinowie trzymali się na naszym tronie tylko o piętnaście lat krócej niż Wazowie, sentyment do nich zaczęła gorliwie szczepić konfederacja barska. Takie były fakty dokonane, które znalazły sobie miejsce w monarchistycznej mimo wszystko tradycji Obojga Narodów. Tylko najpyszniejsi spośród magnatów sądzili, że można się obejść bez króia, szlachcie ta myśl była całkiem obca. Fryderyk August różnił się zasadniczo i na korzyść zarówno od dziada, jak >d pradziada, jego poddani (in spe) też się radykalnie odmienili. Przychodzi kolej na rozważania, których konieczność dyktuje sam tytuł tego tomu i obydwu poprzednich. Mówi się, pisze i drukuje - zarówno w kraju, jak za granicą - że Konstytucja 3 Maja skasowała odrębność Wielkiego Księstwa, wcieliła Litwę do Polski, zniosła unię, dokonała aneksji. Żaden paragraf Ustawy nic na ten temat nie mówi, żaden jednak nie wymienia nazwy Litwy. Tekst wspomina często o Polsce, lecz również o „państwach Rzeczypospolitej", o „wspólnej Ojczyźnie", o „konstytucji kra- jowej". Król, sejm, rząd, główne instytucje miały być wspólne, wojsko nazwano wyraźnie „siłą zbrojną narodową". W jakiś czas później sejm wyłonił specjalną deputację, która zajęła się „urządzeniem ludu żydowskiego w całym narodzie polskim". Dziwne sfor- mułowanie dowodzi chyba dość jasno, że terminologia ówczesna odróżniała się od dzisiejszej. Mówiąc więc, w artykule V, o „rządzie narodu polskiego", Konstytucja ma na myśli wszystkich mieszkańców państwa, lecz wcale nie neguje istnienia poszczególnych narodowości. Stanisław August był zdecydowanym zwolennikiem jednolitości kraju. Chciał, aby ziemia litewska była polską, polska litewską - tak się wyrażał. W tym samym kierunku dążyli sprzymierzeni z królem działacze i pod tym względem także podobni do reformatorów francuskich, którzy wprowadzili u siebie zupełnie nowy podział administracyjny, bez wahania przekreślali gra- 295 nice historycznych prowincji... i napotykali w tej mierze na opór bardzo poważny. Przygotowywany w tajemnicy tekst Ustawy Majowej obszedł się wcale beztrosko z dotychczasowymi pojęciami, skoro ani razu nie wymienił Litwy. Nie bez znaczenia musiała być i ta okoliczność, że marszałek konfederacji Wielkiego Księstwa, Kazimierz Nestor Sapieha, słusznie podejrzewany o konserwatyzm i lekkomyślność, dowiedział się o gotowym już projekcie Ustawy dopiero 3 maja, na pól godziny przed rozpoczęciem sesji... Bezcere- monialnie potraktowani zwolennicy utrzymania, nawet podkreślenia histo- rycznej odrębności Litwy upomnieli się jednak o swoje. Konstytucja 3. Maja wcale nie jest ostatnim słowem Sejmu Wielkiego w sprawie charakteru pańs- twa. Stanowi je „Zaręczenie wzajemne Obojga Narodów", uchwalone 22 paź- dziernika 1791 roku. Zawiera ono niedwuznaczne stwierdzenie, że „prowin- cja" litewska jest czymś jakościowo innym niż małopolska i wielkopolska, z których składa się Korona. Wielkie Księstwo zastrzegło sobie, że wszystkie już istniejące lub mające powstać w przyszłości instytucje wspólne winny się składać z tej samej ilości Litwinów i koroniarzy, podlegać kolejnemu kierow- nictwu obywateli jednej i drugiej strony. Równa liczba dygnitarzy egzystować będzie i tu, i tam, pomimo wspólności skarbu fundusze pochodzące z Litwy pozostaną na jej terytorium, w kasie odrębnej. Grodno zachowało godność jednej z dwu stolic sejmowych Rzeczypospoli- tej, układaniem jednolitego dla całego państwa „Kodeksu Stanisława Augu- sta" zajęły się dwie komisje, polska i litewska. Twierdzi się dość pochopnie, że postanowienia te stanowiły jedynie nic nie znaczące koncesje dla szlachty ze wschodniej połaci państwa, zatrwożonej o dygnitarstwa i tytuły. Posiadanie własnych instytucji.jest znamieniem odręb- ności, wyrazem pamięci i szacunku dla własnej drogi dziejowej, a więc świa- dectwem istnienia określonej świadomości historycznej. Sejm Czteroletni wcale nie pozbawił państwa charakteru federacji, nadał jej tylko formy ściślejsze, bardziej odpowiadające potrzebom czasów nowych. Można ponadto twierdzić, że Litwa historyczna nie tylko nie znikła, lecz znalazła się na samym przedprożu ponownego rozkwitu. Gdy uchwalano „Zaręczenie wzajemne" żył już, był dorosłym człowiekiem pan Mikołaj Mickiewicz, ojciec Adama. Następne pokolenie Litwinów i Pola- ków miało się stać nosicielem w pełni rozkwitłych idei romantyzmu. Ale nie poprzestawajmy na samych tylko poetach! Dobę Konstytucji 3 Maja przypo- minał sobie pewnie niejaki Adam Czarnocki, urodzony w roku 1784 na Bia- 296 łorusi, znany lepiej pod pseudonimem Zoryana Dołęgi Chodakowskiego, nasz najpierwszy archeolog. Ten sam, który twierdził, że niepodobna niczego się dowiedzieć o własnym narodzie, jeśli się przestanie „być bratem dla Rusinów, Czechów, Węgrów i innych", ponadto zaś wywodził: Jest szczęście na ziemi! Tułać się między ludem, żyć całą siią życia poetycznego wieśniaków [...] Zte ma serce ten, kto ludu nie kocha całą braterską miłością. Naiwne czy nie, te słowa najzupełniej wystarczająco określają ideową postawę romantyków, znajdującą wyraz w czynach. W roku 1793, w Kiwilach na Żmudzi, urodził się Szymon Daukantas. Niezmiernie zasłużony dla narodowej kultury litewskiej pisarz studiował w Wilnie, potem za granicą, lecz kiedy przyszło zarabiać na chleb, dostał posadę najpierw w Rydze, potem w Sankt-Petersburgu, gdzie pozostawał do roku 1850. Nie były to najlepsze warunki pracy dla budziciela Litwinów. Można się śmiało spodziewać, że gdyby istniało nadal sfederowane z Koroną Wielkie Księstwo Litewskie, Daukantas zdziałałby jeszcze więcej i na pewno skutecz- niej. Dla Adama Mickiewicza, dla filaretów i filomatów ojczyzną była Litwa historyczna. Ludowych pieśni białoruskich i litewskich ci ludzie nie cenili niżej od obyczaju szlachty polskiej czy spolszczonej. Łatwo to poznać po całej twórczości autora Dziadów. Sejm Czteroletni stworzył, raczej pozostawił ramy ustrojowe przydatne dla nieuchronnego renesansu narodowości białoruskiej i litewskiej. Zapędziwszy się trochę zbyt daleko literą tekstu Konstytucji, „Zaręczeniem wzajemnym" obwarował, ułatwił dalsze trwanie poczucia historycznej odrębności Wiel- kiego Księstwa, którego charakterystyczną cechą była narodowość złożona z wielu wątków, jednocząca poniekąd Bałtów i Słowian. Nieszczęścia, przez całe stulecie XVIII walące się na Rzeczpospolitą, zaczęły jak gdyby spłaszczać jej bogatą strukturę wewnętrzną. Od dawna już spolonizowana obyczajowo szlachta litewska coraz bardziej utożsamiała się z Polakami. Nie było Sapiehy w tajnym zespole redagującym Konstytucję, zasiadał tam za to Julian Ursyn Niemcewicz... i nie zaprotestował w imieniu Wielkiego Księstwa, którego był obywatelem. On w ogóle dość rzadko i w znaczeniu raczej administracyjnym używał pojęcia Litwy. Postępowanie ludzi zatroskanych o sam byt państwa, o jego reformę, przejętych w dodatku znamiennym dla epoki Oświecenia kosmopolityzmem, nadaje się do wyjaśnie- nia. Warunki skłaniały ich do zbyt pochopnego odwracania się od tego, co zdaniem „sawantów" trąciło myszką. Litwa, historyczna litewskość miała się jednak wkrótce doczekać silnego wsparcia ze strony przezwyciężającego kla- 297 sycyzm romantyzmu. Ale potrzebnych ram ustrojowych już wtedy nie było. Znikły, przestały istnieć. Zostały zniszczone przemocą. „Zaręczenie wzajemne" podpisali obydwaj marszałkowie konfederaccy: Stanisław Małachowski z Korony i Kazimierz Nestor Sapieha z Litwy. Po nich przyłożyli pióra senatorowie i posłowie Obojga Narodów. Był to zatem jak gdyby ponowny akt unii, zawieranej jednak tym razem już nie tylko w imieniu dobrze urodzonych. W kilka miesięcy później oficjalny, całego państwa doty- czący dokument Komisji Policji stwierdzał, że „opieka prawa rozciąga się według Konstytucji 3 Maja na wszystkich mieszkańców kraju". Bogusław Leśnodorski nie wahał się uznać tego stwierdzenia za „rewolucyjne w swym wydźwięku społecznym". Struktura wewnętrzna Rzeczypospolitej sprawiała, że każdy krok w kierunku sprawiedliwości socjalnej automatycznie przynosił korzyść narodowościom niepolskim (a przez to samo i Polakom także, rzecz zupełnie oczywista). Wschodnie obszary państwa zamieszkiwał przecież lud litewski, białoruski i ukraiński. Michał Romer, pisarz wcale nieskłonny do zachwytów nad unią, przyznał dawno temu, iż Konstytucja 3 Maja, dotkliwie degradując drobną i nieposia- dającą szlachtę we względzie politycznym, tym samym popchnęła ją niejako w kierunku ludu, zbliżyła do niego. Zapoczątkowała więc proces wielce obie- cujący. Wiadomo przecież, że i w XVII stuleciu przywódcami poruszeń chłopskich niemal z reguły bywali drobni szlachcice, element ubogi czy nie- zamożny, lecz wolny, hardy, taki, któremu pańszczyzna nie nadwątliła krę- gosłupa. Tak doszliśmy do tezy, którą wyznają wszyscy historycy. Konstytucja 3 Maja nie była żadnym zakończeniem reformy, wręcz przeciwnie - stanowiła akt pierwszy odnowy ustrojowej, sam jej początek. Wyregulowała narzędzie, główny instrument naprawy, urzeczywistniła władzę państwową, nadała jej wystarczającą sprawność. Od czasów Stanisława Konarskiego coraz więcej było ludzi trzeźwo myślących, lecz co oni mogli zdziałać, dopóki obowiązy- wało liberum veto, możni zaś szkodnicy chadzali sobie bezkarnie? Przemawiać przeciwko złu można do skończenia świata, lecz przezwyciężyć go samymi tylko słowami nie sposób. Raz tylko jeden uczczono rocznicę obowiązującej Konstytucji Majo- wej. Utrzymała się ona w mocy przez czternaście miesięcy i trzy tygodnie. Ale ta jedyna uroczystość - podczas której w dzisiejszym Ogrodzie Botanicznym prymas Michał Poniatowski położył kamień węgielny pod wotywny kościół Opatrzności - odbyła się po akcie zgody, wyrażonej przez ogromną większość szlachty. 14 lutego 1792 roku sejmiki niemal jednomyślnie potwierdziły Koń- 298 stytucję, zaprzysięgły ją, wiele z nich wysłało nawet do stolicy podziękowania. Co się tknie - mówiąc stylem ówczesnym - mieszczan i chłopów, to ci nie tylko skwapliwie przyjmowali nowe prawo, lecz skłonni byli interpretować je na własną rękę, w sensie zawsze rozszerzającym. Oczekiwali, domagali się głośno dalszego ciągu. Szło ku niemu w sposób niedwuznaczny. Już w maju 1791 roku uformowało się nowe narzędzie działania, w postaci pierwszego u nas stronnictwa poli- tycznego w znaczeniu całkiem nowoczesnym, to znaczy z formalną listą członków oraz z dyscypliną organizacyjną. Było to, zbierające się w Pałacu Radziwiłłowskim, Zgromadzenie Przyjaciół Konstytucji Rządowej fiat lux, czyli Klub Przyjaciół Konstytucji, zwany przez przeciwników potocznie, a ze zgrozą „klobem", „klopem" albo „kloppem", i pomawiany - nie tak już całkiem bez racji - O duchowe pokrewieństwo z paryskim Klubem Jakobinów. Wśród jego zaprzysiężonych członków widniały świetne nazwiska Potockich i Małachowskich, siłę zbrojną narodową reprezentował Józef Poniatowski, lecz przywódcą był Hugo Kołłątaj, już wtedy podkanclerzy koronny, to znaczy także zwierzchnik najwyższego sądu dla mieszczan. Za księdzem Hugonem stało coś więcej niż wpływowy „klopp". Popierały go miasta i właściwie poza prawem powołana siła zbrojna, milicja miejska Warszawy, zdolna do zmobi- lizowania dwudziestu czterech tysięcy mężczyzn. Czternaście miesięcy i trzy tygodnie tylko! Nigdy Rzeczpospolita nie prze- żyła okresu równie owocnego we względzie ustawodawczym. To już nie była gorączka reformatorska, lecz istny ogień, pęd ku naprawie. Stulecia drzemki odkupywano teraz z dnia na dzień prawie. Jedna po drugiej ukazywały się ustawy uzupełniające i wyjaśniające Kon- stytucję w sposób z reguły wzmacniający kompetencje sejmu. Sięgnięto w przyszłość, postanawiając, że następcy Stanisława Augusta będą mogli mia- nować senatorów tylko spośród kandydatów przedstawionych przez sejmiki. Było w tym sporo tradycyjnej u nas obawy przed despotyzmem, lecz we wzmacniających parlament postanowieniach można się równie dobrze dopa- trzeć tendencji całkiem nowoczesnej. Tej mianowicie, która króla czy prezy- denta przemienia raczej w symbol, władzę rzeczywistą pozostawiając czynni- kom wybranym przez ogół, podlegającym odwołaniu i odpowiedzialnym za swe prace. W Polsce i na Litwie pilnie wzięły się do roboty komisje, powołane do przygotowania nowego kodeksu. Poszły one śladem Andrzeja Zamoyskiego, zamierzyły sięgnąć poza ramy paragrafów ściśle sądowych, w dziedzinę reform społecznych. 299 O woli ich wdrożenia nie można było absolutnie wątpić, odkąd główny inicjator ruchu, Hugo Kołłątaj, oświadczył z trybuny sejmowej, że konstytucja polityczna nie wystarcza, trzeba się zabrać do opracowania ekonomicznej i moralnej. Te słowa padły 28 czerwca 1791 roku, lecz czas, jaki miały przed sobą nowe porządki, okazał się stanowczo za krótki, by stworzyć dzieło, do którego obmyślania zabrał się zaraz ksiądz Michał Ossowski, przyjaciel pod- kanclerzego, współpracownik rzutkiego przemysłowca Prota Potockiego. Historia podarowała Ossowskiemu - i jego ideowym współtowarzyszom - okazję... tylko do zadokumentowania chęci ustanowienia takich praw, które dawałyby „opiekę i cześć wszelkiej pracy ludzkiej". Na porządku dziennym stała wtedy sprawa sprzedaży w ręce prywatne królewszczyzn, starostw. Według projektu Ossowskiego, stale w nich osiadli chłopi otrzymaliby ziemię prawem „własności wieczystej", mogliby nawet sprzedawać swe gospodarstwa, ale w całości, nie rozdrabniając ich. Obciąża- łyby ich nadal powinności wobec dziedziców, nabywców starostw, lecz na zasadzie umowy „pod opieką prawa i rządu". Tak wyglądała próba wkrocze- nia władzy państwowej w dziedzinę stosunków włościańskich. Wolno uważać ten pierwszy krok za połowiczny, lękliwy. Najistotniejsze jednak, że w ogóle go dokonano. Sprawy ruszyły w zupełnie określonym kierunku. Entuzjazm mieszczan naszych nie potrzebuje pomnażania - pisał Stanisław August do Debolego 24 sierpnia 1791 roku. A trzeba teraz trochę mieć moderacji w tym wielkim uwielbieniu mieszczan, ponieważ już i tak hetman [Branicki] i insi malkontenci szukają pod ręką mnożyć między szlachtą obawę, że ja szlachtę przez mieszczan chcę wcale zetrzeć, że my chcemy chłopstwo razem wyjąć spod wszel- kiego poddaństwa, urządzić, słowem, rzeczy „po francusku". Wieś poruszyła się w rozmaitych powiatach Polski i Litwy, król wydał surowy uniwersał, nakazywał utrzymywać spokój nawet siłą zbrojną. Wielu wieśniaków uciekało wraz z rodzinami za granicę, by wkrótce stamtąd powró- cić i już jako zbiegowie skorzystać z wolności. Zaczęły się prace nad „reformą Żydów", przy którym to zadaniu odznaczył się bardzo członek „kloppu" Mateusz Butrymowicz, poseł piński. Sejm sprzeciwił się trwaniu metody obarczania Izraelitów specjalnymi podatkami. 24 maja 1792 roku zabrała głos niedawno utworzona Komisja Policji Obojga Narodów, w której składzie zasiadali również mieszczanie. Wydała ona wtedy raz już tu wspomniane orzeczenie, że „opieka prawa rozciąga się według Konstytucji 3 Maja na wszystkich mieszkańców kraju" i objęła Żydów dob- 300 rodziejstwem starego prawa szlacheckiego neminem captivabimus, poręczają- cego nietykalność osobistą. W pięć dni później, 29 maja 1792 roku, Sejm Wielki odbył ostatnie posie- dzenie i zawiesił swe czynności. Zagranica zabrała głos na temat spraw już odrodzonej wewnętrznie Rze- czypospolitej. Na Wschodzie toczyła się wojna. 18 maja Jakub Bułhakow wręczył naszemu ministrowi spraw zagranicznych pisemne zawiadomienie o wkroczeniu wojsk rosyjskich. VI Zagranica! Przyzwyczajenie kusi do rozprawiania najpierw o tym, jak przy- jęli i ocenili Konstytucję 3 Maja nasi bezpośredni sąsiedzi, Rosja zwłaszcza, zachód Europy... Odłóżmy to na potem, zbyt wiele sobie nie obiecując. O bycie lub niebycie Rzeczypospolitej, nawet o niemożliwości upokarzającego po- wrotu do roli protektoratu carskiego, co innego miało rozstrzygać. Dążenia i wypadki, na które ta Rzeczpospolita nie wywierała żadnego wpływu. 20 kwietnia 1790 roku Maksymilian de Robespierre odniósł znaczny sukces we francuskim Zgromadzeniu Narodowym, zebrał mnóstwo oklasków. Aż dotychczas pedantyczny adwokat z Arras niczego szczególnego nie dokazał, uchodził za nudziarza. Nie mógł się wszak równać z takimi oratorami, jak Mirabeau czy Danton, nie przyszedł zaś jeszcze dlań czas przewag zgoła innych niż krasomówcze. Tym razem jednak de Robespierre trafił w samo sedno życzeń Zgromadze- nia, reprezentującego wczesną fazę Rewolucji, przejętego filozoficznym idea- lizmem. - „Powinno się oświadczyć - wołał - że Francja zrzeka się podbojów, że uważa swe granice za nakreślone przez przeznaczenie wiekuiste." Wystarczyło miesiąca, by żądanie to przeistoczyło się w prawo. 22 maja 1790 roku Zgromadzenie uchwaliło, że „Naród francuski wyrzeka się prowadzenia jakiejkolwiek wojny, mającej na celu podboje". Lecz w dwa lata po tych obiecujących deklaracjach - 20 kwietnia 1792 roku - siedmiu zaledwie członków Zgromadzenia Prawodawczego ośmieliło się głosować przeciwko wypowiedzeniu wojny Austrii. „Pokój zawarto w dwadzieścia trzy lata później, po Waterloo." Wielorakie i bardzo skomplikowane przyczyny spowodowały zmianę kursu polityki zagranicznej największego państwa na zachodzie kontynentu. Nie 301 sposób ich tu omawiać, lecz silnie trzeba podkreślić, że pacyfistyczne apele Robespierre'a, że proklamacje mera Paryża, wzywające ludność stolicy do uczczenia „ścisłej unii" konstytucyjnego już monarchy z narodem, że wszystko to zdawało się zapowiadać rzeczy z punktu widzenia naszej Rzeczy- pospolitej jak najbardziej pożądane - po prostu pokój. Dwory europejskie początkowo z perwersyjnym zadowoleniem przyglądały się rewolucji. Ocze- kiwały, że zamieszki wewnętrzne wykreślą ze spisu mocarstw kraj poprzednio tak silny i często zaczepny. Pruscy i angielscy agenci mącili w Paryżu, roz- maitymi środkami zachęcali do wystąpień gwałtownych. Ale od jesieni 1791 roku przemożna w Zgromadzeniu Prawodawczym grupa Żyrondystów odzy- wać się zaczęła tonem, który sygnalizował wielką przemianę: Wojna! wojna! Takie jest hasło wszystkich patriotów, takie jest pragnienie wszystkich przy- jaciół wolności rozsianych na przestrzeni Europy, którzy czekają tylko tej szczęśliwej dywersji, by zaatakować i obalić tyranów. Wtedy to właśnie narodziło się zawołanie, które w stuleciu XX osiągnąć miało nowy rozgłos, już w tłumaczeniu rosyjskim: „Mir chiżinam, wojna dworcami" Autor owego hasła, słynny Chamfort, nadał mu następującą postać: „Guerre aux chateaux!Paix aux chaumiłres!" Jeszcze kilka miesięcy i Danton jął piorunować przeciwko tym, co starają się odstraszyć Francuzów od zbytniego rozszerzania Republiki. Jej granice oznaczone są bowiem przez naturę! W języku mniej ozdobnym oznaczało to wolę oparcia się o Ren, zagarnięcia co najmniej Belgii. Francja rewolucyjna wracała więc w polityce międzynarodowej do pryncy- piów Ludwika XIV, wzbogacała je o zapowiedź zagłady tronów monarszych. Sytuacja polityczna na kontynencie uległa zmianie dogłębnej. Teoria solidar- ności dziedzicznych książąt, królów i cesarzy nabrała cech niebezpiecznego realizmu. Zgodnie z metodą, uprawianą w niniejszym cyklu książek, przyjdzie teraz zwrócić uwagę na pewne nieoczekiwane wydarzenie, dotyczące poszczególnej osoby. Władca Austrii, cesarz rzymski Leopold II, niezmiennie wykazywał to samo umiarkowanie,.jakim popisał się wobec zaczepek pruskich. Nie rwał się do szpady, cierpliwie znosił nawet prowokacje, grzecznie słuchał zachęt ze strony emigrantów francuskich, lecz puszczał je mimo uszu. Leopold pozo- stawał sobą. W swoim czasie zamierzał był obdarzyć konstytucją księstwo toskańskie, którym rządził przed koronacją, naszej Ustawy Majowej nie uwa- żał za dzieło szatana, o czym za chwilę powie się nieco obszerniej, l marca 1792 roku zmarł, licząc sobie czterdzieści dwa lata zaledwie. Nastąpił po nim syn, 302 człowiek zupełnie innej odmiany, który w niedalekiej przyszłości - wskutek poczynań wspominanego już Napoleona Bonaparte - zmienić musiał zarówno tytuł, jak numerację imienia: z Franciszka II, cesarza świętego imperium rzymskiego, przeistoczyć się we Franciszka I, cesarza Austrii. Zapędy fran- cuskie napotykać zaczęły teraz opór zamiast uników. Na ostre ultimatum paryskie Wiedeń odpowiedział równie twardo. 20 kwietnia 1792 roku - nale- żało powtórzyć niezmiernie ważną datę - gdy u nas przygotowywano się do świętowania pierwszej rocznicy Konstytucji Majowej, Ludwik XVI zapropo- nował rządzącym prawodawcom wypowiedzenie wojny. Druzgocząca więk- szość Zgromadzenia rozszalała się entuzjazmem. Robespierre daremnie pro- testował w Klubie Jakobinów, przewidując słusznie, że prędzej czy później sprawa skończy się dyktaturą któregoś z generałów. Wracajmy do spraw nas bezpośrednio dotyczących. Apel ten nie oznacza jednak, że będziemy zaglądać w granice samej Rzeczypospolitej. Na wiadomość o zdobyciu Bastylii „Francuzi, Rosjanie, Duńczycy, Niem- cy, Anglicy, Holendrzy - winszowali sobie na ulicach, ściskali się, jak gdyby uwolniono ich z ciążących na nich więzów" - zapisano na gorąco w roku 1789. Radość panowała na ulicach stolicy Rosji, Sankt-Petersburga, do niego bowiem odnosi się powyższa notatka. Trzydzieści pism periodycznych i dzienników ukazywało się wtedy w cars- twie. Uderzały one w takie oto tony: W roku 1789 nowa epoka otworzyła się przed ludzkością w Europie, epoka odmiany warunków życia tych, których się zalicza do klas niższych, ukrócenia ucisku ze strony absolutyzmu oraz ograniczeń, narzuconych przez despotyzm ministerialny... Gazeta zaś urzędowa twierdziła, że ręka drży przy opisywaniu straszliwych wydarzeń paryskich, polegających na „zaniedbaniu obowiązków wobec monarchy...". Istnieje u nas tradycja takiego traktowania spraw wschodniego sąsiada, jak gdyby mózgi rosyjskie umiały działać tylko na zasadzie „opóźnionego zapło- nu". Twierdzi się więc, że nowe idee przynieśli nad Newę dopiero ci ofice- rowie, którzy pod komendą Aleksandra I zajrzeli w roku 1815 do Paryża. Tymczasem duchowny wychowawca wspomnianego przed chwilą cesarza gorszył się, że już w dniach jego młodości rozprawiało się w Rosji o wolności absolutnej, krytykowało się autokratyzm, co razem wzięte niechybnie zapo- wiadało „najstraszniejszy rozlew krwi w naszym drogim kraju". W czerwcu 1790 roku Katarzyna zabrała się do pilnej lektury pewnej książki, wydrukowanej o miesiąc wcześniej. Była to Podróż z Petersburga do 303 Moskwy, napisana przez Aleksandra Radiszczewa. Okuty w ciężkie kajdany autor wywieziony został wkrótce ze stolicy na Syberię, nie pozwolono mu nawet na pożegnanie z rodziną. Zsyłka stanowiła akt łaski carskiej, przerażony gniewem imperatorki sąd najwyższy skazał był bowiem Radiszczewa na karę śmierci. Za legalne wydanie sprzyjającej ideom wolności książki, na której druk cenzura zezwoliła! Przed kilku laty zaledwie ten sam Radiszczew opu- blikował odę Wolność i nie spotkały go żadne represje. Wieści z Francji odmieniły Katarzynę, długa doba intelektualnego uwodze- nia filozofów skończyła się nagle. Zakazano nie tylko sprowadzania i sprze- daży, lecz nawet lektury dzieł Woltera. Zapamiętajmy sobie: aresztowanie Aleksandra Radiszczewa nastąpiło na kilka miesięcy przed dniem uchwalenia u nas Konstytucji Majowej. Los szlachetnego Rosjanina wróżył jak najgorzej dziełu polsko-litewskiej odno- wy. Pisarz angielski Jan Grey zwrócił pilną uwagę na słowa Katarzyny, wypo- wiedziane nieco wcześniej do opuszczającego Petersburg posła francuskiego. Wyznanie carycy było naprawdę ważkie i tym razem na pewno szczere: Pańskie zamiłowanie do nowej filozofii i wolności popchnie pana prawdopodobnie do popie- rania sprawy ludu. Będę z tego niezadowolona, ponieważ sama pozostanę arystokratką - t o j e s t moje rzemiosło: proszę nie zapominać, że zastanie pan Francję rozgorączkowaną i bardzo chorą. Nie mogąc się na razie bezpośrednio przyczynić do wyleczenia odległej Francji, postanowiła Katarzyna niebezpieczną chorobę „zwalczyć i pokonać w Polsce". Wyraziła się tak na piśmie 9 maja 1792 roku, czyli na kilka dni przed wypowiedzeniem „przyjaznej" wojny. Tymczasem prasa zachodnia pod niebiosa wysławiała kraj, który bez krwi rozlewu obalił u siebie „tyranię arystokratyczną"... Zachwyt po brzegi przepełnił kontynent oraz jego najbliższe przyległości, to znaczy Wyspy Brytyjskie. W Londynie mieszczaństwo postanowiło czcić każdą rocznicę Konstytucji, wiwatowały miasta francuskiej Amsterdam, Wło- chy, nawet Portugalia, wybijano medale pamiątkowe, przemawiano, pisano, drukowano. Z ogromnym uznaniem odzywał się słynny Edmund Burkę, towa- rzyszyły mu głosy takich luminarzy, jak Tomasz Paine, Condorcet, Sieyes. Zdawały się powracać świetne dni XVI stulecia, Rzeczpospolitą Obojga Narodów znowu zaczynano uznawać za drogowskaz. Osobno wymieńmy zasługujących na szczególną uwagę chwalców. W Lon- dynie należał do nich ambasador rosyjski, hrabia Siemion Woroncow. Uda- 304 remnił on wojownicze zamysły Albionu, zabezpieczył swą ojczyznę przed atakiem angielsko-pruskim, lecz dokonania tego wcale nie uważał za wstęp do interwencji, a tym mniej do rozbioru. W Austrii młody jeszcze, ale stojący już nad grobem, cesarz Leopold II i wiekowy kanclerz Kaunitz uznali Konsty- tucję Majową za akt zabezpieczający centrum Europy przed wybuchem rewo- lucji. Usiłowali nawet pozyskać dla swego poglądu Berlin i Petersburg, nakłonić je do pogodzenia się z faktem dokonanym. Oficjalne opinie pruskie były gorzej niż groźne, bo bardzo dodatnie. Dos- konała konstytucja, lepsza od angielskiej - głoszono w sferach politycznych. Cała dotychczasowa gra pruska może dać fatalny wynik - napisał Buchholtz już w 1791 roku - bo dopomogła słabemu sąsiadowi wzmocnić się. Jedyna rozsądna rachuba polegać musi teraz na dążeniu do ponownego porozumienia z Rosją - konkludował. Stanisław August nie uległ pokusom sławy. Na długo przed uchwaleniem Konstytucji podkreślał, iż za żadne skarby nie uczyni nic, co mogłoby urazić „dobrego Ludwika XVI", oddalał zaszczytne propozycje paryskie, nie chciał być ani członkiem honorowym, ani protektorem rozmaitych klubów postępo- wych i elitarnych zarazem. Zawczasu trafiał w ton właściwy, bo znacznie później dopiero Deboli doniósł mu, że Katarzyna II uważa „interes króla francuskiego" za jednoznaczny z „interesem wszystkich panujących". Kazał temuż Debolemu rozgłaszać w Petersburgu, iż 3 maja na dziedzińcu zamku warszawskiego zgromadziło się dwustu zaledwie mieszczan, którzy nie mogli znaleźć sobie miejsca wśród mnóstwa karet pańskich i w dodatku na pierwsze wezwanie potulnie rozeszli się do domów. Żadnego nacisku ze strony tłumu ani wojska nie było więc, dokonane w Rzeczypospolitej dzieło jest istnym zaprzeczeniem francuskiego. Znowu popisał się Stanisław August tą sztuką przewidywania, którą smęt- nie zabłysnął podczas zjazdu w Kaniowie. Cenił Francję, lecz przeczuwać musiał to, o czym bez ogródek pisze dziś Francuz rodowity, Jean Fabre. Rewolucyjny rząd paryski widział w Rzeczypospolitej nie sprzymierzeńca, ale ofiarę. Czynnik, zdolny zatrudnić, zatrzymać na sobie część przynajmniej sił zbrojnych dwóch cesarzy i jednego króla. Ustrój uległ zmianie nad Sekwaną, właściwe polityce międzynarodowej metody przetrwały. „Dwór rosyjski i słowa do nas nie wyrzekł dotąd, ani źle, ani dobrze względem ustawy 3 maja" - z trwożnym optymizmem stwierdził Stanisław August 8 lutego 1792 roku. Bo też nie było jeszcze po temu możliwości i konieczności. Wojna z Turcją wciąż trwała, Rzeczpospolita czekała na wer- dykt ogółu ziemian, zgromadzonych na sejmikach. Rosja mocno „budowała" 12 - Rzeczpospolita.. 3 305 na ich wypróbowanym konserwatyzmie: „Na co wojna, kiedy i bez tego można trafić do swego celu; tu tak dotąd, osobliwie w tej materii, rozumieją" - donosił Deboli z Petersburga. 14 lutego sejmiki przyjęły i zatwierdziły Konstytucję Majową. Katarzyna zareagowała na to przede wszystkim gniewną tyradą o szaleństwie, polegają- cym na podburzaniu chłopów. Sfery dworskie, cała zresztą stolica rosyjska zaczęła mówić o nieuchronnej wojnie. Nie ma zgody między historykami, nawet nam współcześni badacze wygła- szają rozmaite opinie na temat ówczesnej postawy decydujących w Rosji person. Kanclerz Aleksander Bezborodko oraz Iwan Ostermann reprezento- wali poglądy umiarkowane. Istniała, podtrzymywana z zewnątrz przez Austrię, tendencja do uznania Konstytucji i wznowienia przymierza z Rzeczą- pospolitą. Jerzy Łojek nie zawahał się twierdzić w roku 1964: W sferach rządowych, w Kolegium Spraw Zagranicznych i Radzie Państwa, uznano dzieło 3 maja za fakt w niczym nie zagrażający interesom międzynarodowym Rosji, przeciwnie nawet, spodziewano się - podobnie jak w Wiedniu - że spowoduje on szybkie zerwanie związków Rzeczypospolitej z Prusami i powrót Polski do przymierza z Rosją, byle tylko nie zepsuć tej nieuniknionej a korzystnej ewolucji jakąś niepotrzebną akcją interwencyjną, która w ostateczności wyszlaby tylko na korzyść Berlina. Wątpliwości mają w danym wypadku granice. Wszyscy są zgodni, że Kata- rzyna i Grzegorz Potiomkin nie podzielali wzmiankowanych zapatrywań. W październiku 1791 roku książę taurydzki zmarł nagle. Do władzy dorwał się teraz wielekroć już tu wspomniany, ostatni amant Semiramidy, Platon Zubow. O Bezborodce mawiał on, czyniąc przytyk do swobodnych raczej obyczajów kanclerza: „Co ten stary k...iarz rozumie!" Kolegium Spraw Zagranicznych istniało, lecz sama „kolegialność" tej instytucji stała pod wielkim znakiem zapytania. W skład jej wchodziło trzech mężów: Bezborodko, Ostermann i Marków. Z każdym z nich caryca naradzała się osobno, decydowała zaś sama... do spółki z aktualnym przyjacielem. Mar- ków, jak się już wzmiankowało, nie omieszkał stanąć po stronie szczęśliw- ca. Od jesieni 1791 roku Zubow rozbłysnął w imperium. O konferencjach z nim, o jego opiniach i poleceniach pisać zaczęli politycy zarówno rosyjscy, jak zagraniczni. Wsławieni, dowodzący w polu generałowie słali raporty carycy or?z panu Platonowi. To samo robić musieli dyplomaci, nawet tacy, co zdążyli się zasłużyć Rosji już za czasów Elżbiety Piotrowny. Zubow odziedziczył po Potiomkinie również obowiązek opieki nad polsko- 306 -litewskimi malkontentami. Szczęsny Potocki i Seweryn Rzewuski od jesieni bawili w Jassach, dokąd ściągnęli z Wiednia. W samej stolicy przebywał Szymon Kossakowski, dawny konfederat barski, aktualnie generał-lejtnant rosyjski, obdarzony przywilejami, które nie zawsze miewali wojskowi rang jeszcze wyższych. Nad Newę pośpieszył też wkrótce Ksawery Branicki. Ten opuszczając Warszawę dał królowi słowo i zaręczył na piśmie, że nigdy nie będzie działać przeciwko Konstytucji Majowej. 7 stycznia 1792 roku Rosja zawarła w Jassach pokój z Turcją. Cesarstwo greckie nie zostało ufundowane, zdobyto jedynie szmat wybrzeża czarnomor- skiego. Istniejącą tam starą twierdzę turecką przemienili Rosjanie w duży port, nazwany w cztery lata później Odessą. Zatrudnione dotychczas na południu wojska carskie uzyskały swobodę ruchów, Rzewuski i Potocki zawezwani zostali wkrótce do Petersburga. Katarzyna i Zubow przyjęli ich na specjalnej audiencji, ogól zaś Rosjan otoczył zdrajców Rzeczypospolitej bardzo gruntowną pogardą. Zebrało się ich nad Newą kilkunastu. Kiedy później nieco, pod osłoną obcych bagnetów wkroczywszy do Rzeczypospolitej, zaczęli oni rozsyłać pro- klamacje, niejaki Perekładowski, zwykły oficer liniowy, odpowiedział w spo- sób świadczący, że i po wiekach najmocniej brzmią nie wyzwiska i gromy, lecz kultura i powściągliwość formy. Oto jego słowa: Sejm posłów wolnych od narodu nań wybranych nazywasz WPan spiskiem; siebie zaś, przy- byłych z nim z Petersburga wspólników i wojsko moskiewskie, już się potykające z nami, nazywasz WPan narodem polskim i władzą prawą i najwyższą. Podobne rezonowanie nie wiem, w czyjej rozsądnej gtcwie i sercu cnotliwym miejsce znajdzie... Było dokładnie tak, jak napisał major Perekładowski. Kilkunastu najzajad- lejszych w Petersburgu, nieliczne grono utajonych na razie ich socjuszów wewnątrz Rzeczypospolitej, a przeciwko nim naród. Daleki od doskonałości, niedostatecznie jeszcze przebudzony, by rzucić się do walki na śmierć i życie, lecz już zdecydowany na wielką odmianę, znowu dobrowolnie przyłączony do pracy nad rozwojem Europy. Kilkunastu zdecydowanych na prośbę o obcą pomoc odstępców to naprawdę niewiele, które to stwierdzenie w niczym absolutnie nie może osłabić wyroku, wydanego na nich przez sumienie historii. W ówczesnej Francji dziesiątki tysięcy wypatrywały na morskim horyzoncie żagli liniowców angielskich, wzdychały do wojsk niemieckich, austriackich, nawet do hisz- pańskich, same rozpoczynały walkę orężną. W Rzeczypospolitej niezadowo- lonych nie stać było na wystąpienie o własnych siłach. 307 Kiedy Stanisław August ruszył do katedry zaprzysięgać Konstytucję, w sali sejmowej pozostało siedemdziesięciu dwóch opozycjonistów. W Petersburgu znalazło się pięciu spośród tych posłów: dwaj bracławscy, podolski, wołyński i kaliski. (Ten ostatni, Jan Suchorzewski, jeden jedyny z całego grona zasługuje na złagodzoną sentencję wyroku: zbrodniczo głupi, lecz uczciwy.) Konstytucja Majowa była zaledwie początkiem odnowy, której przeszko- dzić, którą zahamować mogła tylko', wyłącznie i jedynie przemoc z zewnątrz. Świadczą o tym na zimno oceniane i tym tragiczniejszą wymowę mające fakty. Seweryn Rzewuski i Szczęsny Potocki od dawna opracowywali projekty ustrojowe. Pierwszy chciał powrotu dawnej anarchii, symbolizowanej przez wszechwładzę hetmańską (sam był hetmanem, nie zapomnijmy czasem), drugi pragnął urzeczywistnienia ideału magnackiego, czyli podziału Rzeczypospo- litej na trzy, sześć czy osiem prowincji składowych, przemiany państwa w rzeszę wielkopańską. Katarzyna nie przejmowała się tymi przedłożeniami. Program przez nią podyktowany zmierzał do narzucenia Rzeczypospolitej ustroju jeszcze gorszego niż tamten, obalony przez Sejm Wielki. Liberum veto obowiązywać miało zawsze, także podczas sejmów konfederackich. Lecz w samym nawet dyktacie carycy odczytać można było stwierdzenie narodzin zjawisk nowych. Widniał w nim zakaz odbywania sądów w stolicy kraju i zwoływania kolejnych sejmów do tego samego miasta. Lęk przed Warszawą był wyraźny. Stutysięczne skupisko mieszczan, pragnących zostać obywatelami, wzbudzało należny respekt. Rosyjska Rada Państwa zebrała się na decydujące posiedzenie 9 kwietnia, lecz rozkazy dla wojsk wydała Katarzyna dużo wcześniej, już w marcu. Dowodzący na Ukrainie generał Michał Kachowski miał być gotów do ude- rzenia w dniu 12 maja. Jednym z jego naddniestrzańskich korpusów komen- derował generał Michał Goleniszczew Kutuzow. Od strony Białorusi szyko- wał się do wtargnięcia Michał Kreczetnikow, pod którego rozkazami stał w Połocku generał-lejtnant, Szymon Kossakowski. Rada Państwa uchwaliła interwencję, lecz Katarzyna puściła mimo uszu zlecenie odbycia pertraktacji z Austrią i Prusami. Można się było bez tego obejść. 20 kwietnia Francja wypowiedziała wojnę, państwa niemieckie patrzyły na zachód. Wkroczenie wojsk rosyjskich jeszcze nie oznaczało roz- bioru, uchwała Rady Państwa mówiła tylko o korzyściach, jakie carat ciągnął z Rzeczypospolitej za Sasów i zalecała przywrócenie tego stanu rzeczy. Berlin i Wiedeń zostały tylko zawiadomione o rozpoczęciu działań zbrojnych. 27 kwietnia 1792 roku, czyli w tydzień po przystąpieniu Francji do wojny z 308 Austrią, polsko-litewscy malkontenci zaprzysięgli i podpisali w Peters- burgu akt swej konfederacji, zawiązanej pod dyktandem Rosji w jej stolicy. Fałsz patronował narodzinom bękarta. Manifest ogłoszono pod skłamaną datą 14 maja w pogranicznej Targowicy. Nikt z konfederatów nie zwrócił jakoś uwagi, że powszednia nazwa Bogu ducha winnej mieściny w tekście politycz- nym zabrzmieć może nader oryginalnie, arcyskutecznie zaczepić się o pamięć ludzką. Bo też żaden z mężów związkowych nie grzeszył zbytnią inteligen- cją. Rychło mógł się zakończyć żywot armii koronnej, bez mała trzy razy słabszej od sił Kachowskiego. Wysunięta była katastrofalnie daleko na południowy wschód, aż pod Berszadę, podzielona na trzy części, przeskrzydlona od zachodu przez korpus Kutuzowa. Józef Poniatowski wyprowadził jednak cało swe rekruckie, nieostrzelane wojsko, l czerwca skoncentrował je pod Luba- rem. Wkrótce po tym znowu musiał wyskakiwać z kleszczy, zamykanych przez zaprawnych, zawodowych żołnierzy. Zaszachował Rosjan dywizją Kościuszki, ciężko walczył na grobli boruszkowickiej oddziałem Michała Wielhorskiego i w drodze do Zieleniec został wyprzedzony przez generała Markowa. Od zachodu nadszedł jednak w porę Michał Lubomirski ze swą dywizją wołyńską i Polacy osiągnęli przewagę liczebną nad przeciwnikiem. Nazajutrz przezwy- ciężyli najpierw chwilę własnej słabości, potem zarówno jezdne, jak piesze pułki Markowa. Odparli ich ataki, zmusili wroga do odwrotu. Bitwa pod Zieleńcami stoczona 18 czerwca 1792 roku to pierwsze od czasów Jana III polskie zwycięstwo w polu. Czasy sasko-konfederackich ruchawek, które bijał, kto chciał, skończyły się. Pamiętający barzan weterani rosyjscy stwierdzali, że Lachowie ulegli metamorfozie. Katarzyna II cierpko wypo- mniała pani Branickiej przepowiednię jej męża, że wojsko Rzeczypospolitej na widok pierwszego Rosjanina rzuci broń i ucieknie. „Teraz widzę, że trzeba wszystko robić bagnetami" — mówiła poirytowana władczyni. W przeznaczo- nych zaś dla publiczności komunikatach kazała tak pisać o Boruszkowicach, Zieleńcach i innych starciach: „Przeciwnicy Rzeczypospolitej Polskiej nie przestawali zatrudniać drogę JP. generała Kachowskiego, idącego dla wyzwo- lenia onej od jarzma..." Owo zagradzanie drogi wyzwolicielom, zaciekła walka w obronie jarzma, narzuconego w dniu 3 maja, upamiętnione zostały w sposób nie mający sobie równego. Ci, którzy wyróżnili się pod Zieleńcami, pierwsi otrzymali krzyże ustanowionego wtedy orderu wojennego Virtuti Militari. Nie warto spraw- dzać, ile istnieje w Europie odznaczeń o równie starej tradycji. Nie ma chyba żadnego, które by brało początek w dobie tak sprawiedliwej wojny. 309 Zarzucano Józefowi Poniatowskiemu, że nie ścigal Markowa i nie wyzyskał zwycięstwa. Pościg mógł, jak się zdaje, przynieść korzyść taktyczną, lecz pogorszyć położenie operacyjne: oznaczał wszak marsz w kierunku, z którego się z trudem przyszło. Ale mniejsza o to. Książę Józef był zdolnym, zdeter- minowanym, nie lękającym się odpowiedzialności dowódcą. Ukończył jednak niedobrą szkołę. Jego nauczyciele, gene-ałowie austriaccy, wytykać mieli wkrótce Napoleonowi, że bija ich, wygrywa kampanie, postępując wbrew prawidłom sztuki wojennej. Jednakże nie lekceważmy sobie zbytnio i tego kunsztu, który reprezento- wali wodzowie cesarsko-królewscy. Wojny rewolucyjne i napoleońskie wpro- wadziły mnóstwo nowości, pogrzebały tradycje fryderycjańskie. Ale nawet we Francji stara, w monarszej służbie wyszkolona kadra stanowiła mózg i kręgo- słup armii. Łazarz Carnot, „organizator zwycięstwa", wybił się już za Lud- wika, królewskimi oficerami byli Napoleon Bonaparte i późniejszy szef jego sztabu, Ludwik Berthier. Kontrrewolucyjni powstańcy wandejscy stosowali metody walki typowo, idealnie rewolucyjne. Świetni strzelcy, ludzie zawzięci i twardzi, znakomicie wyzyskiwali cechy swego kraju, w którym nawet tam, gdzie brak lasów, pełno jest drzew, żywopłotów, murków kamiennych na miedzach i temu podobnych zasieków. Szło im dość gładko, tym powstańcom, z rozmaitymi ochotnikami, milicjami sankiulotów i doraźnie kleconymi oddziałami wojskowymi. Zmieniło się, odkąd na plac boju nadciągnął „mo- guncki" korpus Klebera (za młodu oficera w służbie bawarskiej). Regularny żołnierz poradził sobie z fanatycznie walczącą,,armią katolicką i królewską", zdolną do heroicznych porywów, lecz nie do systematycznego wysiłku. Wojsko to najbardziej tradycjonalistyczna instytucja na świecie, ono musi się opierać na dawniejszym dorobku, rozwijać go, nie tracąc podstawowych umiejętności odwiecznego rzemiosła. Improwizować z niczego nie sposób w tej dziedzinie. Polsko-litewska sztuka wojenna zeszła do grobu wraz z Janem III. Wojna w obronie Konstytucji Majowej to samo jej zmartwychwstanie. Krzyż Virtuti Militari i w tej mierze jest także pomnikiem. W kampanii 1792 roku, jak i w następnych, role główne grali żołnierze wyszkoleni na obcych ziemiach: Józef Poniatowski, Tadeusz Kościuszko i Jan Henryk Dąbrowski, który właśnie przeniósł się z Drezna do Warszawy, w pole już nie zdążył, lecz w niedalekiej przyszłości miał wprost zaszczepić swej ojczyźnie francuskie, rewolucyjne i napoleońskie, zdobycze militarne, zwłasz- cza w dziedzinie moralnej. Sejm Wielki niemrawo zabierał się do organizowania obrony kraju. Pacy- fistyczna aż do szpiku kości szlachta nasza nigdy nie była w tym względzie 310 skłonna do gorączki. Nowatorzy zwalczali tę ospałość, Franciszek Zabłocki szydził: Stanęło sto tysięcy wojska; są żołnierze, Bogu chwała! Gdzież oni? Gdzież by, na papierze! Istniały pomysły powołania pod broń ludu, zwłaszcza miejskiego. Zdawano sobie jednak sprawę, że ten postępek nastroiłby wrogo sąsiedzkich monar- chów, zostałby uznany za niezbity dowód naśladowania Francji. Poseł pruski oficjalnie wystąpił przeciwko temu projektowi. W rezultacie wobec stuty- sięcznej niemal armii rosyjskiej stanęło na froncie niespełna czterdzieści tysięcy Polaków i Litwinów. Ale gdyby nawet zrobiono wszystko, co leżało w mocy ludzkiej, opór mógłby być bardziej twardy, lecz zwycięstwo zaliczało się do mrzonek. Rosja carska wspinała się akurat ku samym szczytom swej sławy wojennej. Aleksander Suworow już się był popisał na ziemiach Rzeczypospo- litej, wkrótce miał się na nich znowu pojawić. Oskrzydlający Poniatowskiego Michał. Goleniszczew Kutuzow to ten z Wojny i pokoju, spod Borodina. Wskutek protekcji Czartoryskich dowódcą wojska litewskiego został ich zięć (i szwagier wielkiego księcia Pawła, następcy tronu rosyjskiego) książę Ludwik von Wurttemberg. Zdradził świadomie, na zimno. Celowo rozpro- szkował swe siły, sam udał obłożną chorobę. Nie poniósł żadnej odpowiedzial- ności, bo nie sposób było karać tak skoligaconego człowieka. Jedyną sankcją, jaka go spotkała, stanowił rozwód z Marią Czartoryską. Dowództwo wziął na Litwie Józef Judycki. Wilno oddano bez boju, pułki cofały się, doznając przeważnie niepowodzeń. Zachowały jednak zdolność do działań i zasłoniły koroniarzy przed strategicznym oskrzydleniem. 4 lipca, przy obronie mostu na Zelwiance, odznaczył się bardzo młody kapitan, Józef Sułkowski, „oficer największych nadziei". W tym samym miesiącu siły Obojga Narodów oparły się o Bug i utraciły go po krwawym oporze. Litwini bili się dobrze pod Krzemieniem i Brześciem, o kilka dni wcześniej - 18 lipca — narodziła się pod Dubienką wielka, rodzima już, nie tylko amerykańska sława Tadeusza Kościuszki. Bronił pozycji mężnie, oddał ją tylko dlatego, że Rosjanie oskrzydlili go, przechodząc swobodnie przez neutralne terytorium austriackie. Dubienką leżała nad samą granicą, wytyczoną przez pierwszy rozbiór. 25 lipca skupione w Lubelskiem, wciąż niepokonane wojsko otrzymało z Warszawy rozkaz zaprzestania walki. Król i większość rządu postanowili przystąpić do konfederacji targowickiej. Kto twierdzi, że postępek ten zgubił Rzeczpospolitą, ten za głównego 311 winowajcę uznać musi programowy optymizm naszych ówczesnych włodarzy. Mnóstwo zła przyczynia ludziom ta postawa, przeszkadzająca uznawać moż- liwość istnienia sytuacji beznadziejnych, to znaczy takich, z których wyjście otwiera niekiedy tylko determinacja, zrodzona z rozpaczy. Byli tacy, co liczyli poważnie na przymierze pruskie. Ignacy Potocki udał się w początkach wojny do Berlina, by żądać wypełnienia traktatu. Zachował się godnie, udzielił Fryderykowi Wilhelmowi lekcji przyzwoitości moralnej, lecz powrócił do domu z polityczną przegraną. Już od jesieni 1791 roku snuł się po głowach warszawskich pomysł wybrnię- cia z sytuacji poprzez ofiarowanie następstwa tronu polskiego młodszemu wnukowi Katarzyny, Konstantemu Pawłowiczowi. Ożeniłoby się go z infantką polską, elektorówną saską, i czekałoby się na rychły już niewątpliwie zgon Stanisława Augusta. Mysi była mądra. Wyprzedzała przecież historię o pełne ćwierć wieku. Po upłynięciu tego czasu tenże Konstanty miał osiąść w Warszawie, jako jej faktyczny wielkorządca, ożenić się z Polką, Joanną Grudzińską, spolszczyć się nawet w pewnym stopniu. Okoliczności były już wtedy inne, więc próba symbiozy polsko-rosyjskiej zawiodła. Za Stanisława Augusta zamyślano o symbiozie polsko-litewsko-rosyjskiej i na tym właśnie polegała różnica bardzo istotna, podstawowa. Polska i Litwa razem uchwaliły Konstytucję Majową i razem jej broniły. Pomimo klęski roku 1792 i rzeczy jeszcze gorszych w latach następnych - spojenie jagiellońskie nie pękło. Pamiętano o tym zarówno w Warszawie, jak w Wilnie w roku 1815 i w 1830 (nie zapomniano i w 1863). Więź moralna była faktem politycznym. Niczyje podpisy nie przekreślą tak od razu dorobku dziejów. Nie można było przejść do porządku dziennego nad sprawą istnienia Litwy historycznej. Kto powiedział, że rozumne pomysły muszą automatycznie prowadzić do zbawienia? Często bywa wręcz przeciwnie - górę biorą koncepcje mylne, głupie, nawet zbrodnicze. Ofiarowywano tron Konstantemu Pawłowiczowi, aby za tę cenę ocalić Konstytucję 3 Maja i udoskonalające ją ustawy późniejsze, aby zabezpieczyć możność dalszej pracy. Katarzyna pragnęła zagłady tego wszystkiego, Targo- wica głosiła konieczność wytępienia „zarazy paryskiej", rosyjska Rada Pańs- twa zamierzyła przywrócić Rzeczypospolitej rangę karczmy zajezdnej dla carskich wojsk, polityków i jurgieltników. Klan braci Zubow pożądał łupu, darowizn - ziemi, dusz chłopskich, skarbów sztuki, które łatwo spienię- żyć. Stanisław August, podobnie jak Hugo Kołłątaj i inni politycy, od początku 312 uważał wojnę za coś w rodzaju demonstracji zbrojnej, liczył na układy. W kraju głośno było o potrzebie porozumienia z Rosją na znośnych warunkach. Rozu- mując w ten rozsądny sposób dopuścił się król jednak błędu, trzymając pod Warszawą korpus generała Arnolda Byszewskiego. Im silniejsza demonstracja zbrojna, tym pomyślniejsze okoliczności dla układów. Rosjanie doszli do Bugu nadwątleni, w sile już tylko sześćdziesięciu kilku tysięcy. Stanisław August został wodzem naczelnym, lecz wojna była akurat tą dziedziną działalności ludzkiej, do której nie miał najmniejszych kwalifikacji. W tym względzie nie odziedziczył niczego po ojcu-generale. Wszystkie zdol- ności żołnierskie przeznaczone przez Opatrzność dla żyjących Poniatowskich zagarnął bratanek monarszy, Józef. Toteż zachował się król jak typowy cywil, nie w porę przypinający ostrogi. Chciał pertraktować, lecz w teatrze - podczas przedstawienia sztuki Niemcewicza Kazimierz Wielki- buńczucznie wychylał się z loży i wznosił waleczne okrzyki. Zapowiedział wyjazd do wojska - dwukrotnie pojechał... na Pragę. Zgodnie z własną obietnicą podjęcia spar- tańskiego trybu życia spożywał tam obiady, ograniczone do pięciu dań zaled- wie, podane nie na srebrze, lecz „na cynie angielskiej", po czym powracał na noclegi w wygodne raczej pielesze zamkowe. Tymczasem w plebsie warszawskim rodził się gniew. Mówiło się giośno o zdradzie. Raz jeszcze dowiedziono wtedy, że zwykły przechodzień ?. ulicy trafniej nieraz niż mężowie stanu przenika arkana polityki i widzi przys?!ość. Na ścianie teatru warszawskiego ukazał się afisz tej treści: Entreprenerzy sceny narodowej mają honor zawiadomił' ?.rozpuc;'.oria public/ność, że przed- stawioną będzie nowa komedya oryginalna, skomponowana ci zez Rad? Wojenną, pi. Wyprawc przeciwko komarom, czyli pocieszny obóz pod, Pragą. Bezpośrednio petem aktorowie pruscy i rosyjscy odegrają wielką tragedyę pt. Podbój Polski. Ponieważ ca tragedyę skarb ekspensowal około dwudziestu milionów, przeto widowisko będzie bezpłatne Wojciech Bogusławski, dyrektor teatru, ofiarował na cele wojenne dwanaś- cie tysięcy złotych. Kamerdynerzy królewscy dali po sto dukatów każdy, tyleż przyrzekła wpłacać co roku księżna kanclerzyna Czartoryska. „Składali pie- niądze przeważnie ludzie ubożsi" - stwierdził Władysław Smoleński. Kontury treści następnych rozdziałów naszej historii zarysowały się już wcale wyraź- nie. Wojna wybuchła, lecz Antoni Augustyn Deboli przebywał nadal w Peters- burgu, Jakub Bułhakow nie wyjechał z Warszawy. Nasz minister spraw zagranicznych, Joachim Litawor Chreptowicz, od razu starał się rozmawiać z nim przyjaźnie, to samo uczynił wkrótce Hugo Kołłątaj. Ksiądz podkanclerzy 313 wprost zaproponował tron dla Konstantego pod warunkiem utrzymania Kon- stytucji. 18 czerwca, kiedy Józef Poniatowski walczył pod Zieleńcami osobiście rąbiąc Kozaków, z Warszawy wyruszył doń kurier z poleceniem starania się o zawieszenie broni. Nazajutrz Chreptowicz zaniósł Bułhakowowi akt kapitu- lacji przed Rosją i jej władczynią. Zaproponował, co następuje: niech Kata- rzyna przyjmie dla Konstantego dziedziczną koronę polską i nada krajowi „nową i trwałą ustawę rządową" wedle własnego uznania. Jeśli ta propozycja nie zadowoli wymagań pani, niech sama wybierze dla Rzeczypospolitej króla, niech w ustroju doda i poprawi, „co jej się podobać będzie", niech zawrze przymierze bądź to wieczyste, bądź też czasowe, oparte na warunkach, jakie uzna za właściwe, a w którym z naszej strony przyjmujemy zobowiązanie na wypadek wojny stawić jej posiłki, dozwolić wojskom rosyjskim wkraczania i przechodzenia przez nasz kraj, jak to było dawniej, i podobne inne stypulacje, jakich żądać będzie; nadto, ażeby zawarła z nami korzystną dla obu stron umowę handlową. To jeszcze nie koniec propozycji, zaniesionych przez Chreptowicza w imieniu króla i osób rządzących: Jeżeli i to zdawać się jej [to znaczy Katarzynie] nie będzie, natenczas poddajemy się bezwa- runkowo woli jej cesarskiej mości i oczekiwać będziemy od uznania jej mądrości i wspaniało- myślności naszego zbawienia, dobrobytu i ubezpieczonego istnienia Polski i życzymy, ażeby ojczyzna nasza wspólnie z Rosją tworzyła w przyszłości jakby tylko jeden naród. Nie można już było posunąć się dalej? Błogie złudzenie... Rząd warszawski postanowił skapitulować przed Rosją. Katarzyna żądała kapitulacji przed rosyjskimi najmitami, czyli przystąpienia króla do targowicy, której główna zbrodnia polegała na podjęciu się roli namiastki Rzeczypospolitej. Pół biedy gdyby Rosja dogadała się na najlepszych nawet dla siebie warunkach z ludźmi naprawdę reprezentującymi kraj, więc i w ostatecznym poniżeniu zdolnymi do rzetelnej troski i pracy. Caryca zgadzała się powierzyć władzę tylko takim, co słuchali każdego stuknięcia obcasikiem. Już po ostatecznej katastrofie Szczęsny Potocki poprosił kornie o przyjęcie do armii carskiej oraz o zaszczyt noszenia munduru generała rosyjskiego. Takich ludzi było Katarzynie potrze- ba. Tymczasem publiczność warszawska i krajowa roiła o sojuszu z Rosją i o wspólnych z nią w przyszłości działaniach przeciwko znienawidzonym już powszechnie Prusom. 314 „Rewizjonizm polski" nie wygasał, był nadal do wygrania. Trudno zaiste odmówić owej publice zdolności do rozumowania kategoriami historii. Ten zarzut kierować raczej należy pod adresem ówczesnych... nie naszych dam i mężów stanu. Zaczęło się już wtedy powszechne europejskie trzęsienie ziemi, którego epicentrum znajdowało się w Paryżu. Warunki zmieniły się, nadal miały się zmieniać w sposób niebywale radykalny - oficjalna Rosja trzymała się wytycz- nych z przemijającego świata: nie zdetronizuje się Stanisława Augusta, ma pozostać upokorzony, szachowany przez targowicę, której zamysłów również nie zrealizuje się w pełni. Nierzeczywista już gra, fikcyjna równowaga, zaprzepaszczanie tego, co zdobył dla Rosji Piotr Wielki. 22 czerwca 1792 roku Stanisław August wystosował do Katarzyny list osobisty. Najistotniejszy fragment warto przeczytać z wytężoną uwagą, tłu- miąc emocje: Zależy Ci, aby mieć wptyw na Polskę i móc bez kłopotów przeprowadzać przez nią wojska, ilekroć zechcesz zająć się Turkami czy Europą. Nam zależy na uniknięciu ciągłych rewolucji, które w sposób konieczny powoduje każde bezkrólewie, pociągając interwencje wszystkich sąsiadów i zbrojąc nas jednych przeciw drugim. Potrzebujemy również rządu wewnętrznego lepiej zorganizowanego niż dawny. Oto więc chwila i środek, aby to wszystko połączyć. Daj nam jako mego następcę twego wnuka Konstantego, niech połączy dwa kraje wieczyste przymierze wraz z traktatem handlowym, korzystnym dla obu stron. Nie muszę mówić, iż wszystkie okoliczności tak jak nigdy sprzyjają wykonaniu tego planu [...] Dokonała się tu teraz tak wielka odmiana w umysłach, iż możesz być pewną, że wszystko, co tu proponuję, spotka się z entuzjazmem, być może większym, niż jakiekolwiek dzieło tego sejmu. Najważniejszy fragment odpowiedzi Katarzyny brzmiał tak: Najzdrowsza część tego narodu zawiązała konfederację, aby dopomnieć się o niesłusznie wydarte mu prawa. Obiecałam im wsparcie i udzielę go z całą skutecznością, na jaką moje środki pozwolą. Pochlebiam sobie, że nie będziesz czekał ostatecznej ostateczności, aby skłonić się do moich życzeń tak stanowczo wypowiedzianych, i przystąpisz niezwłocznie do konfederacji zawiązanej pod moją opieką. Targowica w pełni odpowiadała Katarzynie we względzie ideologicznym. Stary porządek znał w Europie rozmaite formy. Był w Rzeczypospolitej oligarchią magnacką, plutokracją w Wenecji, absolutyzmem pozornym we Francji i rzeczywistym w Rosji. Nie przestawał być jednak starym porządkiem strzegącym określonych hierarchii społecznych. Katarzyna, z domu księż- niczka niemiecka pośledniej rangi, córka oficera w służbie pruskiej, z typową dla tego rodzaju person ostentacją uważała arystokratyzm za swe rzemio- sło. 315 23 lipca, na posiedzeniu rozszerzonej Straży Praw pod przewodnictwem Stanisława Augusta, większością dwóch trzecich głosów postanowiono przy- stąpienie króla do targowicy. Wśród wetujących ,,za" znajdował się również Hugo Kołłątaj. Wypowiedź jego była stanowcza, niedwuznaczna: „Dziś' jesz- cze, Miłościwy Panie, przystąpić potrzeba do konfederacji targowickiej, nie jutro..." Czterej oponenci, zwolennicy walki aż do ostatka, reprezentowali Oba Narody Rzeczypospolitej. Byli to: Stanisław Malachowski, Ignacy Potocki, podskarbi nadworny koronny Tomasz Ostrowski i marszałek nadworny lite- wski Stanisław Sołtan. Ten ostatni opowiadał się wraz z Potockim za powsta- niem powszechnym, czyli za powołaniem ludu pod broń. Stanisław August sprzyjał zdaniu większości i przyjął je oczywiście. Oświad- czył listownie Katarzynie, iż przystępuje do targowicy „wraz z całym woj- skiem". Podpisał w ten sposób weksel;, którego nie był w stanie wykupić. Józef Poniatowski wykonał rozkaz, przerwał działania zbrojne, osobiście spotkał się dwukrotnie z generałem Kachowskim i rozmawiał z nim wśród najwyższych grzeczności obustronnych. Dopełniwszy obowiązku, podał się do dymisji. To samo zrobił Tadeusz Kościuszko i wielu oficerów. Najważniejsi spośród woj- skowych i cywilnych opozycjonistów niezwłocznie wyjechali za granicę, prze- ważnie do Saksonii. W pozostałych w kraju pułkach rozpowszechniała się, rosła prosta i groźna, bo żołnierska, rozpacz. Spokrewnione z nią uczucia wpływają na sąd o tych wypadkach, należy więc przytłumić sentymenty. Postępek Stanisława Augusta nie zasługuje na miano zdrady. Nie działał on sam, znakomita większość rządu była z nim jednomyśl- na, upoważniała go do przejścia na stronę targowicy. Tylko trzej ludzie ze Straży Praw wyparli się przy okazji Ustawy Majowej, wszyscy inni pragnęli uratować z niej to, co ich zdaniem jeszcze się nadawało do uratowania. Chcieli również ocalić całość kraju, chociażby nawet pod wznowionym protektoratem carskim. Katarzyna zaręczyła wszak targowiczanom nienaruszalność granic, głosiła konieczność powrotu do zasad z roku 1775, wśród których widniała jej własna gwarancja niepodzielności terytorium Rzeczypospolitej. Dalsze trwa- nie wojny, nawet miejscowe sukcesy nad osłabionymi już Rosjanami, mogły łatwo spowodować wkroczenie Prusaków i rozbiór, zło najgorsze. Józef Poniatowski, żołnierz z pola, mógł żądać walki do ostatka, nosić się nawet z myślą porwania króla-stryja i przywleczenia go do obozu, między wojsko. Politykowi nie wolno było tak rozumować, ponieważ istniała nadzieja ocalenia szczątka państwowości. Emigranci z Saksonii wtedy jeszcze nie rzucili klątwy na Stanisława Augusta. Korespondowali z nim sekretnie, obmyślali 316 sposoby pozyskania Katarzyny, przejęcia cugli z rąk targowickich. I oni tak- że nadal widzieli możliwości na pewno upokarzającej, ale skutecznej ro- boty. Patrzymy na te sprawy ze znacznego oddalenia, upłynęło dwieście lat bez mała. Z tej perspektywy jasne się staje, że najważniejszą rzeczą był zysk na czasie. Gdybyż jakikolwiek szczątek Rzeczypospolitej przetrwał listopad 1796 roku! Walka aż do ostatka przyprawiłaby państwo o śmierć na cztery lata przed zbawczym terminem wstąpienia na tron rosyjski Pawła I. Przewlekanie mimo woli dostarczyło widowiska jeszcze bardziej tragicznego. Utonęliśmy tuż w pobliżu wybrzeża, na rok jeden przed zgonem Katarzyny. Lecz Stanisław August i jego współpracownicy mieli słuszność, kiedy doszli do wniosku, że pomimo wszystko lepszy żywy pies od martwego lwa. Postępowali tak, jakby przeczuwali daty nam wiadome. W tym samym ciężkim lipcu 1792 r. Rosja, Austria i Prusy zawarły pomię- dzy sobą traktat bezpośrednio dotyczący naszych spraw. O rozbiorze mowy nie było! Mocarstwa postanowiły jedynie przywrócić w Rzeczypospolitej dawną anarchię i zobowiązywały się uroczyście, „że nigdy starać się nie będą o to, aby księcia z domu swego wynieść na tron polski...". „Wargi mędrca nie wymawiają słowa: nigdy." W 1815 roku cesarz rosyjski Aleksander I sam przybrał tytuł naszego króla i osadził w Warszawie brata, Konstantego. 19 grudnia 1792 roku komenderujący częścią armii okupacyjnej generał Michał Kreczetnikow otrzymał reskrypt Katarzyny, informujący o zapadłych postanowieniach. Słowa odnoszące się do decyzji zabrania wschodnich połaci Rzeczypospolitej były oszczędne. Bardzo interesujące, że carowa obszernie wyjaśniała poddanemu motywy, dla których zysk z rosyjskiego zwycięstwa przypaść miał również temu monarsze, który przed kilkunastu zaledwie mie- siącami w spółce z Anglią szykował się do wbicia bagnetu w plecy rosyjskie. Można się zastanowić i nad tym, że rozkaz wydany został na imię Kreczet- nikowa, nie zaś Igelstróma, dowodzącego w samej Warszawie. Czyżby autorka była pewna, iż ten drugi mniej się przejmie? Król pruski - pisała Katarzyna - sprzymierzony z nami i z dworem wiedeńskim, podjął wspólnie z tym ostatnim operacje wojenne przeciwko buntownikom francuskim. Skutkiem fatal- nego obrotu ostatniej kampanii król pruski nie ma możności walczyć dalej bez pokrycia ponie- sionych nakładów. Wojny, obchodzącej wszystkich monarchów i wszystkie rządy prawowite, bez odszkodowania nie może on kontynuować z tą energią, jaka jest niezbędna dla ukrócenia zuchwal- stwa Francuzów i dla zabezpieczenia Europy przed zarazą anarchii. Dla osiągnięcia celu powyż- 317 szego cesarz i król pruski zaproponowali nam rozbiór Polski [...] Król pruski nabywa Gdańsk, Toruń i całą Wielkopolskę, z wyjątkiem województwa mazowieckiego, dwór wiedeński wyna- grodzony zostanie Bawarią. Rosja zabierze te obszary, które się jej należą, bo wznoszą się w nich grody zbudowane przez książąt ruskich, mieszkają ludy spokrewnione z rosyjskim. Jednakże: „należy tak postępować, żeby przedwcześnie nie przerażać bez potrzeby ludności obszarów zajmowanych przez nas i nie wywoływać skarg, że samowolnie dokonywamy zaboru, do którego przymuszeni jesteśmy usilnymi naleganiami króla pruskiego". Sejm Czteroletni zawarł z tym monarchą układ przyjaźni i doczekał się z tego powodu mnóstwa szyderstw, przymówek, nawet pomówień o skrajną głupotę. Wielu Polaków lubuje się w upraszczaniu spraw złożonych. Tamto przymierze nie było wstępem do rozbioru, umożliwiło za to sejmowi próbę naprawy ustroju. To wojna na Zachodzie stworzyła nam położenie bez wyjścia, uda- remniła bolesny manewr Stanisława Augusta, polegający na kapitulacji przed targowicą. W ciągu jednej krótkiej nocy czerwcowej 1792 roku kapitan Rouget de Lisie zdążył skomponować w Strasburgu pieśń bojową dla Armii Renu. Paryż usłyszał ją po raz pierwszy w wykonaniu oddziału ochotników z południa i stąd poszła jej śródziemnomorska nazwa. Ilekroć słuchamy najpiękniejszego spo- śród hymnów narodowych świata, pamiętajmy, że zaraz po Francuzach nam przysługuje prawo do wzruszania się. Zapłaciliśmy za to, że tony Marsylianki nie zostały stłumione. Paryż, który tak pochopnie rozpoczął wojnę, zawiódł się gorzko, Prusacy stanęli przy Austriakach. Zdemoralizowane poprzednim zamętem w kraju pułki francuskie szły w rozsypkę, uciekały przed wrogiem. Longyy i Yerdun poddały się niemal bez oporu, książę Burnszwicki szedł na Chalons, prosto na stolicę. Z nim razem maszerował marzący o krwawej zemście korpus francu- skich emigrantów, ludzi duchowo spokrewnionych z targowicą. Rosja nie uczestniczyła w walce orężnej, lecz Katarzyna II snuła plany podziału Francji na szereg księstw, podporządkowanych cesarzowi niemieckiemu, własnym pieniądzem ekwipowała gwardyjskie pułki emigrantów. 20 września nastał punkt zwrotny kampanii, stoczono nie rozstrzygniętą taktycznie, lecz we względzie strategicznym i politycznym zwycięską dla Francuzów bitwę pod Yalmy. Trapieni przez choroby, tonący w jesiennym błocku Szampanii, Prusacy rozpoczęli odwrót. Armia ich, mawiano wtedy, przypominała „chodzący szpital". Pewni polscy publicyści, nieustannie zajęci tropieniem śladów masońskich, 318 twierdzą, że to machinacje wolnomularskie spowodowały tak dziwny obrót wypadków. W rzeczywistości decydującą rolę odegrały okoliczności znacznie bardziej prymitywne. Siły francuskie pod Valmy składały się przeważnie z wyszkolonego, królewskiego jeszcze żołnierza oraz z takiej młodzi wojskowej, co już kilkanaście miesięcy służyła w szeregach, zdążyła się więc wyzbyć rekruckiej nerwowości. Samo starcie nosiło charakter obustronnej kanonady artyleryjskiej. Ten rodzaj broni został we Francji gruntownie zreformowany już za Ludwika, górował nad przeciwnikiem. Artylerzystą z wykształcenia był wszak, nieobecny zresztą pod Yalmy, Napoleon Bonaparte. Wodzowie francuscy, Kellermann i Dumouriez, nie przeszkadzali odwro- towi Prusaków, mawiano, że usłali im nawet „złoty most". Nawiązali za to z nimi pertraktacje, w czasie których wypowiadali się szczerze. - Nie traćcie u nas sił, które będą wam potrzebne w Polsce - perswadowali generałom Fry- deryka Wilhelma. 25 października 1792 roku król pruski zakomunikował sojusznikom „notą z Merles", że wystąpi z koalicji, zaniecha działań, jeśli nie otrzyma odszkodo- wania w Polsce. Ten akt oraz ogólne położenie europejskie rozstrzygnęło o drugim rozbio- rze Rzeczypospolitej. „Zaraza paryska" przybrała formy oraz rozmiary prze- rażające monarchów. Ludwik XVI i Maria Antonina siedzieli w więzieniu, Francja ogłoszona została republiką (szanującą święcie prawo własności), w stolicy i na prowincji zaczynał się terror. W dodatku wojska rewolu- cyjne, oczyściwszy terytorium własne, zajęły Belgię, Sabaudię oraz księstwa nadreńskie, witane wszędzie przez pospólstwo z delirycznym zapałem. „Mowa wolności jest całemu światu sympatyczna. Rozumie ją każdy czło- wiek" - mawiał Hugo Kołłątaj. Na swój sposób rozumieli tę mowę i monar- chowie, Katarzyna zgodziła się na zapłacenie ceny, jakiej żądał król pruski. Jednakże Dumouriez - ten sam Dumouriez, który ongi pomagał konfederatom barskim - przewidywał słusznie. Drugi rozbiór sprawił, że część sił koalicji okazała się niezbędna nad Wisłą - w Paryżu, nawet w przyległych do Francji regionach, można więc było swobodnie śpiewać Marsyliankę. Tymczasem w okupowanej przez targowicę i Rosjan Warszawie krążyły tylko głuche wieści, nikt niczego pewnego nie wiedział: zakazano gadać, pisać, czytać, drukować wszystko, tylko czynności zbawienne konfederackie. Zgolą gdyby ta postać rzeczy długo potrwała, można by się mieścić w rzędzie narodów świata, jeszcze nie odkrytych. Szpiegują, kto co robi, z kim żyje. 319 Poseł pruski z oburzeniem zaprzeczał pogłoskom o bliskim wkroczeniu wojsk swego króla. 17 stycznia 1793 roku doręczył Stanisławowi Augustowi notę zawiadamiającą, że armia owa jednak wkracza, aby zabezpieczyć granice i stłumić ruch rewolucyjny. W tym samym styczniu wyjechał z Petersburga nowy ambasador rosyjski, Jakub von Sievers, który miał w przeciągu rozpoczynającego się roku wyre- żyserować i doprowadzić do skutku całą operację. Wędrował przez Kurlandię, gdzie poświęcił sporo czasu załatwianiu wstępnych interesów materialnych Płatona Zubowa. Pozostawał z nim w stałej, służbowej wprost korespondencji, systematycznie pisywał również do córek, za które to epistoły historycy winni mu wdzięczność. 9 lutego Sievers stanął na Pradze i niezwłocznie przeprawił się na lewy brzeg Wisły. Tłum dygnitarzy najrozmaitszych rang i narodowości witał go jak suwerena: „Nuncjusz pierwszy oddal mi wizytę, choć innym posłom tego nie czynił. Czego człowiek nie robi w potrzebie?" Sievers z dawnych lat znał Stanisława Augusta, za młodu widywał się z nim w Londynie. Sens podróży ambasadorskiej był określony ściśle. Należało zmusić króla do opuszczenia Warszawy i do wędrówki w miejsce zawczasu upatrzone na stół amputacyjny dla Rzeczypospolitej. Miała się powtórzyć metoda sprzed lat dwudziestu, sejm winien był zatwierdzić postanowiony już w skrytości rozbiór, lecz tym razem dokonać tego w Grodnie. Warszawa była dla Katarzyny miejscem przeklętym. Pomimo szpiegostwa, oficjalnie zaleca- nego donosicielstwa, terroru, pomimo silnej załogi okupacyjnej, lud stołeczny burzył się, nocami nikt z targcwiczan nie był na ulicy bezpieczny, obawiano się generalnego rozruchu. Ambasador niemiłosiernie naciskał, unikając jednak tej brutalności, w jakiej celowali Repnin i Saldem. - Mój Boże - wykrzyknął Stanisław August podczas rozstrzygającej roz- mowy - chcąż mnie zmusić do podpisania mojej sromoty, nowego rozbioru kraju? Niech mnie wrzucą do więzienia, niech mnie wyślą na Sybir, nie! nigdy nie podpiszę! - Najjaśniejszy Panie, to są urojenia, jakie sam sobie wynajdujesz; nigdy nie będzie o tym mowy, aby cię zmusić lub uczynić to, o czym mówisz. Będziesz królem, zostaniesz królem, za to ci ręczą listy imperatorowej - zapewniam cię o tym w jej imieniu, czegóż chcesz więcej? Pod koniec rozmowy Stanisław August zmiękł stanowczo, przyszło nawet, wcale nie po raz pierwszy, do łez. 320 Odezwał się nareszcie, że chce jechać, lecz boi się, że chociaż zasiłek z dwudziestu tysięcy dukatów jest bardzo duży, może jednak nie mieć z czego żyć w Grodnie, W tej mierze zapewniłem go, że na środkach w ten lub ów sposób mu nie zabraknie. Narzędzie szantażu, jakie sobie upatrzył i wybrał ambasador, było haniebne dla jego ofiary. Zaraz po przyjeździe Sieversa zgłosił się doń bankier warsza- wski Piotr Fergusson Tepper z wykazem długów królewskich. Było tego dobrego trzydzieści milionów złotych (czyli milion pięćset sześćdziesiąt sześć tysięcy dukatów). Finansista prosił, by Katarzyna poręczyła za Stanisława Augusta. Dyplomata kategorycznie odrzucił to przedłożenie. Powiedział jed- nak, że konfederacja targowicka może się sprawą skutecznie zająć, lecz nie ma żadnej rady, „dopóki król nie ustąpi i do Grodna nie pojedzie". Na monarsze strawne w Grodnie wyznaczyła Rosja ogromną sumę dwu- dziestu tysięcy dukatów. Sievers nie dał jej królowi do ręki. Wabił nią nad Niemen. Na groźbę abdykacji odpowiedzieć miał podobno zwięźle: „To Wasza Królewska Mość, złożywszy koronę, zostaniesz obywatelem równym wszystkim i długi płacić będziesz musiał, pod prawo podciągnięty takim wypadkom odpowiadające..." Tak opowiadano w Warszawie i zupełnie to podobne do prawdy. Nama- wiając Józefa Poniatowskiego do uległości, pisał był do niego Stanisław August, że najpierw trzeba „popłacić twoje i moje długi". 4 kwietnia 1793 roku ostatni król polski i wielki książę litewski popełnił samobójstwo polityczne. Opuścił Warszawę, ruszył przez Białystok do Grod- na. Postanowiony już rozbiór zatwierdzić miał, z woli Katarzyny, sejm Rze- czypospolitej. Składał się on z trzech stanów: z króla, z senatu i z izby poselskiej. Bez monarchy nie sposób było podjąć uchwały formalnie ważnej. Właśnie w tej chwili bezkrólewie mogłoby pomóc, bo zapewniałoby... zysk na czasie. Ten sam pożytek przyniósłby upór Stanisława Augusta, odmowa opu- szczenia Warszawy, dobrowolne skazanie się na rolę więźnia w murach jej zamku. Uległość, równająca się śmiertelnej obrazie moralnych odczuć Obojga Narodów, na zawsze pozbawiła króla możliwości poważnego oddziaływania na bieg wypadków. Utrzymała się w mocy jagiellońska tradycja szacunku dla osoby pomazańca. Zapewniła Poniatowskiemu bezpieczeństwo w dniach groź- nych. Lecz kraj już nie zwracał uwagi na opinie i mniemania człowieka, który po wspólnie poniesionej klęsce zawiódł poddanych. Nie słuchał go lud, emi- granci nie tylko odwrócili się od niego, lecz zaczęli świadomie i celowo zwalać 321 nań cala odpowiedzialność za to, co uchwaliło dwie trzecie Straży Praw, czyli za przystąpienie do targowicy. Nadchodził zaś taki krótki bardzo okres czasu, w którym oględność Stanis- ława Augusta zdołałaby może uratować formalny byt szczątka Rzeczypospo- litej, przyczynić się do zachowania jej strasznie pokaleczonych granic na politycznej mapie Europy. Właściwie to jedno już tylko, tragiczny przetrwal- nik można było ocalić. Kareta dworska powiozła do Grodna moralne zwłoki monarchy. We Lwo- wie, gdzie na krótko pojawił się Tadeusz Kościuszko, tłum pospólstwa miej- skiego chodził krok w krok za nim, wlepiał oczy w „bohatera dwóch konty- nentów". Stanisław August sam siebie poddał działaniu piekielnego prawa równi pochyłej. Kto raz na nią wstąpi, co głos ogółu zowie zazwyczaj „załamaniem się", ten już później sunie w dół ruchem jednostajnie przyśpieszonym. Psy- chiczna samoobrona nakaże mu rychło ciągnąć za sobą innych, ułatwiać pod- łości, w głębi serca pragnąć powszechnego spodlenia. Podczas pewnej późniejszej rozmowy Stanisław August zakrył oczy dłońmi i wyszeptał z rozpaczą: „Za długo żyłem." Jakub Sievers odetchnął z ulgą, gdy mu doniesiono o królewskiej wędrówce na północ. Nie popsuł mu pewnie humoru nawet list Mikołaja Repnina - tego samego, co wywiózł ongi senatorów - który pisał z Rygi: Żal mi pana szczerze, że król będzie z nim na jednym i tym samym miejscu, kiedy bomba pęknie. Będziesz pan przezeń nielitościwie nudzonym i dręczonym; będą tam Izy, westchnienia, mglości i ustawiczne powtarzanie, czy nie ma sposobu, aby rzeczy odmienić. Bomba pękła rychło. Stanąwszy na Litwie otrzymał król swoje „jajko wiel- kanocne". Tak się złożyło, że rozporządzamy dokumentem niebywałym, wierny bowiem swym rodzicielskim sentymentom Jakub Sievers pośpieszył uwiadomić o zaszłych ewenementach przede wszystkim córkę. Fragment familijnej korespondencji z dnia 7 kwietnia 1793 roku tak wygląda: Dzień dzisiejszy, moja droga Lizetko, glośny będzie w dziejach Polski, Rosji i Prus. Dzisiaj [...] ogłoszony jest nowy rozbiór Polski. Ponieważ lubisz geografię, odczytam ci lekcję [...] Weź kartę Polski i poszukaj krańca Kurlandii, gdzie leży osada Druja (po lewej stronie Dźwiny); stąd spuść się prosto w dół, znajdziesz Narocz, trochę na prawo Dubrowę; idź na dół granicą województwa wileńskiego aż na Stolpce, aż do Nieświeża; potem trochę na lewo do Pińska; stąd na długość dwóch twoich palców, zostawiając na prawo Ostróg, Kaniów, Zastaw, spuść się do Jampola, dalej między Wyszogrodem i Nowogroblą blisko granicy galicyjskiej; spuść palec po tej malej rzeczce do 322 Dniestru, potem Dniestrtm do Jahorlika, gdzie się zaczyna nowa granica rosyjska od stron \ Turcji; wszystko, co zostanie na prawo, będzie wcielone do Rosji [...] Zwróćmy się w drugą stronę. Prusy biorą w posiadanie Działdów, na prawo od Torunia; stąd na prawo w górę Wisły idź do Wyszogrodu; dalej spuść palce ku Rawie; potem na lewo szukaj nisko miejsca, zwanego Częstochową, gdzie jest cudowny obraz Matki Boskiej. Wszystko, co leży na lewo od tej linii, zajmują Prusacy... W dwa dni później dopiero napisał Sievers do Stanisława Augusta: Bolesno mi bardzo, Najjaśniejszy Panie, wyznać Waszej Królewskiej Mości, że Jego obawy o los Polski nieszczęściem się sprawdziły... Bawiąc o dwa miesiące wcześniej w Warszawie odwiedził Sievers również ministra spraw zagranicznych, Joachima Litawora Chreptowicza. Podziwiał u niego zbiór obrazów, wśród których znajdowały się dzieła Rembrandta i Tycjana. Nie omieszkał też zawiadomić córkę, że: „Jest to ten sam Chrep- towicz, do którego uciekło stu pięćdziesięciu moich białoruskich chło- pów." Wolno wyrazić przypuszczenie, że ci prawosławni plebeje nie byli zb\' ' radzi z zagłady Rzeczypospolitej szlacheckiej. NARÓD BEZ KRÓLA Męska to sprawa walczyć z nieprawością, Bronić honoru Antoni Słonimski, Odwczepiemec, 1967 Pochód wojsk rosyjskich na zachód spowodował dwie inne wędrówki, nie- równe pomiędzy sobą ani we względzie liczebności uczestników, ani w zna- czeniu dziejowym. W furgonach zwycięskich korpusów Kreczetnikowa i Kachowskiego wjeżdżała do kraju radośnie uśmiechnięta targowica. Nastawa! przecież jej dzień. Zbliżała się rozkosz władzy, dostojeństw* zysków i zemsty. Buty piechurów carskich, kopyta koni kozackich zadeptywały na drogach koleiny, wyżłobione przez koła wasągów polskiej i litewskiej szlachty, ucie- kającej na zachód i gdzie tylko się dało. Zaroiły się od zbiegów znaczniejsze miasta, wielu z nich nie oparło się aż w Prusach i w Galicji. Działający w tym samym czasie korpus emigrantów francuskich był bez żadnego porównania liczniejszy od grupy ochotniczych targowiczan, lecz był ponadto zbrojny, szedł w awangardzie pruskiej, nie czepiał się taborów. Notujmy wszystkie podobieństwa i różnice. Pełne są miasta, wsie i domy nasze krwi i leź, gwałtownością rosyjskiego żołnierza wyciśnio- n}'ch — ogłaszano w wolnym jeszcze Grodnie - pełno jęków pojmanej w niewolę szlachty [...] W dalszych częściach naszej prowincji litewskiej, których jeszcze natarczywość wojsk rosyjskich nie dosięgła, widzimy pełne gościńce, miasta i wsie obywatelów, którzy z żonami i rozkwilonym potomstwem od potwornej i obrzydłej mniemanej konfederacji bardziej niż od wojsk rosyjskich uchodząc, opuścili swe domy i majątki, tulackie obrali życie, nie tak srogiego lękając się nie- przyjaciela, jako raczej wywartego przymusu od podpisania fatalnego aktu, świętą 3 Maja ustawę znosić usiłującego. Na papierze spisany program targowicki przywracał prawa polityczne całej szlachcie. Realizacja założeń zaczęła się od gwałcenia sumień i garbowania grzbietów szlacheckiej biedoty, tej, co nie uszła na zachód, bo kto wraz z małżonką i rozkwilonym potomstwem obierał sobie życie tułackie, ten musiał 324 mieć przynajmniej brykę z parą koni oraz nieco czerwonych złotych w kiesce. Nie brakowało oczywiście wśród adherentów i posesjonatów, nawet grubych. Zdarzali się tacy, liczeni jednak na palcach, co zgłosili swe służby, zanim jeszcze Rosjanie przekroczyli granicę. Szymonowi Kossakowskiemu pośpie- szył z gorliwą pomocą brat Józef, biskup inflancki. Ale melodia zasadnicza wygrywana była ciągle na dwóch tylko strunach - zastraszenia i fizycznego nacisku. Do zawiązywania konfederacji powiatowych i wojewódzkich zwierz- chność targowicka delegowała swych dostojników, dowództwo carskie - odpo- wiedni kontyngens szwadronów i kompanii. Jęczeli zgodnie Polacy, Litwini, Żydzi i litewscy Tatarzy. Krajowi wyznawcy Proroka nie zaliczali się nigdy do magnatów, los ich stał się więc teraz pożałowania godny. W Wilnie sprowadzono do kwatery generała Arseniewa kilkudziesięciu szlachciców, którzy nie zdążyli czy też nie mogli uciec. Najpoważniejszego spośród nich, sędziwego pułkownika Downarowicza, przyszło zaaresztować, bo protestował,,grzecznie, ale po obywatelsku". W Kownie krewki generał Aleksiej Iwanowicz Chruszczow tak się rozpędził, że doprowadzonym do katedry dwustu mieszczanom kazał zaprzysiąc wierność nie tylko targowicy, lecz i Katarzynie. Oględniejszy Kreczetnikow skasował jednak zaraz drugi człon tego juramentu. Wysyłane do Petersburga raporty prawiły niekiedy o powszechnej radości, o entuzjazmie i uniesieniu wyzwalanych z opresji. Stanisław August i zgromadzeni w Saksonii emigranci mieli teoretyczną słusz- ność, spodziewając się, że Rosja będzie musiała poszukać sobie współpracowników z prawdziwego zdarzenia, gdy przyjdzie do zarządzania podbitym krajem. Targo- wica stanowiła jedno kłębowisko intryg, zawiści i nienawiści wzajemnych. „Do każdego miejsca jest piętnastu lub dwudziestu kandydatów; wszyscy mają tę zasługę, że się sami chwalą, że sławią swoje przywiązanie do Rosji..." - doniósł treściwie Katarzynie Sievers. Cóż, kiedy zaufaniem oficjalnego Petersburga nie cieszyli się wtedy nawet niektórzy Rosjanie, tacy mianowicie, co dążyli do jakiego takiego ładu na okupowanych ziemiach. Tysiącami sypały się osławione „sancita" konfederackie. W Wilnie biskup Kossakowski samowolnym reskryptem pozbawił praw wyborczych tych spo- śród szlachty, którzy byli członkami „kloppu" albo zapisywali się w księgi stanu miejskiego. Represja dotkliwa, bo na Litwie uczyniła to większość światlejszych obywateli, po uchwaleniu Konstytucji ostentacyjnie bratających się z łykami. Wydanie takiego rozporządzenia stanowiło przestępstwo poli- tyczne. Nie można się było jednak użalać na niedostatek kryminalnych. Kossakowscy, ile się tylko dało, grabili na Litwie oraz w kościelnych dobrach 325 Korony. Intendent policji warszawskiej, główny w stolicy szpieg, otrzymał upoważnienie pobierania prywatnego haraczu od drewna, wyładowywanego na brzegach Wisły. Inny mianowany został dożywotnim prezesem loterii. Mnożono podobne „sancita monopoliczne". Aby odpowiednio regulować spadki, umiano uznawać dzieci legalnie zrodzone za nieprawe, innym razem postępowano odwrotnie. Do tego doszło, że sam Sievers daremnie zapragnął w końcu osuszyć choć trochę bagno, znieść te wszystkie postanowienia. Katarzyna stanowczo odrzuciła wnioski dotyczące Warszawy i Generalność konfederacka dla całej Rzeczypospolitej powstała w Brześciu nad Bugiem 11 września 1792 roku. Ona to, naciśnięta przez działającego z namowy Józefa Kossakowskiego Sieversa, w kwietniu roku następnego powołała nową Radę Nieustającą. Organ ten zrobił to, przed czym dotychczas wzdragał się Stanis- ław August i sama nawet Generalność. Nakazał pośpieszne odbycie sejmików i zwołał sejm do Grodna. Termin pierwszej sesji wyznaczono na 17 czerwca 1793 roku. Deklaracja rozbiorcza mocarstw wywołała słowne tylko protesty ze strony przywódców targowicy, którzy piorunowali, rwali włosy, zapowiadali walkę z Prusakami na śmierć i życie, lecz zaraz uspokoili się, powrócili do pryncy- pialnej uległości oraz do pracy przy wykrawaniu sobie prywatnych zysków. Jeden tylko Jan Suchorzewski poderwał swoją brygadę jazdy i uszedł z nią na Wołoszczyznę. Po drodze obłożył podobno tęgą kontrybucją dobra Szczęsnego Potockiego, a przez Dniestr przeprawił się promami, dostarczonymi przez życzliwych Polsce Turków. Stanął na Wołoszczyźnie wraz z brygadą Franci- szka Laźnińskiego, jeździł do Galicji, zaglądał nawet do Lwowa... ,,żółty, wyschły i nędzny, zgoła jak ostatni suchotnik..." Targowica i władze rosyjskie dopilnowali należycie sejmików. Posłami zostali tylko tacy, których kandydatury z góry zatwierdził Sievers. Wojsko carskie dozorowało zgromadzonych, obywatele obradowali „otoczeni Kozac- twem wśród nawet świątyni Boga", bo zgodnie z tradycją sejmiki zbierały się po kościołach. „Coraz to smutniejsze dochodzą wiadomości o wybranych posłach, prócz nieszczęścia i chciwości nic sobie na nich liczyć nie można" - pisał z Warszawy do Drezna pewien spiskowiec i radykał. Jego przeciwnik polityczny twierdził w tym samym czasie, iż do Grodna „zdrajców tylko i podłych spędzona tłuszcza, która w jednym mgnieniu oka na wszystkie zezwoli skinienia..." Jeśli zdarzył się w Grodnie „cud", to bynajmniej nie „mniemany". Na sali obrad Zamku Nowego zapanowała moralnie, a przez czas długi również poli- tycznie, twarda i odważna opozycja. Nie ulega wątpliwości, że w izbie posel- 326 skiej drugi rozbiór kraju spotkał się z oporem znacznie bardziej zaciekłym niż pierwszy. Doliczmy do tego faktu - cofając się w czasie - wojnę stoczoną w obronie Konstytucji, emigrację, postawę ludu, zwłaszcza warszawskiego, a wzbogacimy swe wyobrażenie o zaszłej w kraju odmianie. Kto stawiał ten opór w Grodnie, jacy ludzie? Wyłącznie tacy, którzy poprzednio zgłosili akces do targowicy, bo innych Sievers dyskwalifikował bez ceremonii. Był wśród nich utracjusz, hulaka, karierowicz i pospolity prze- stępca Dionizy Mikorski. I przed sejmem, i po sejmie zabiegał on gorliwie o łaski i pieniądze, nawet o stopień w wojsku rosyjskim. Zaraz na początku obrad oświadczył: „Jestem wprawdzie posłem za pieniądze moskiewskie, ale i kole- dzy wszyscy są mi podobni." Dionizy Mikorski odznaczył się w Grodnie jako jeden z najbardziej zajadłych oponentów. Doczekał się aresztowania i w kibitce pod eskortą Kozaków wyjechał z miasta do miejsca swej elekcji, czyli do Wyszogrodu. Kolegom, sieversowskim mianowaricom, mawiał otwarcie: „Nie będziecie jednakowoż tak źli, abyście zabór ojczyzny podpisywali." Kiedy król przystąpił do targowicy, akcesy posypały się tak obficie, że zatrwożyły samych przywódców konfederackich, którzy obawiali się zmajo- ryzowania przez utajonych przeciwników. Sievers ani przez chwilę nie wątpił, że sam Stanisław August pozostał w duchu zwolennikiem 3 maja. Obawy okazały się słuszne. W warunkach okropnych, wśród terroru i korupcji, nie udało się jednak zapełnić izby poselskiej kreaturami bez sumień. Nie wystar- czyło zdrajców na komplet poselski. Starannie przygotowane sito ambasador- skie zawiodło. „Ostatni sejm Rzeczypospolitej" to tragiczny pomnik pracy wychowawczej, wdrożonej przed półwieczem przez Stani?'"wa Konarskie- go. Stackelberg mawiał kiedyś, że odkąd zamknął oczy stary Czartoryski, nie ma przed kim czapki uchylić w tym kraju. Bo też wtedy Rejtanowie i Korsa- kowie należeli do wyjątków, ton nadawali tacy, jak marszałek pierwszego sejmu rozbiorczego, Adam Poniriski. Teraz rodzony syn banity, toż samo imię noszący poseł inflancki, należał do najodważniejszych, postawą swą zmusił raz Sieversa do zwolnienia posłów wziętych w areszt. Starodawnym, warchol- skim, lecz w danym wypadku przydatnym obyczajem zatamował czynności izby. Policzkował zaprzedańców publicznie, na sali obrad. Po sejmikach Sievers spodziewał się, że wszystko pójdzie szybko i gładko. Wybór marszałka sejmu trwał trzy dni i odbywał się wśród scen ta)r gwałto- wnych, że obalono krucyfiks i stojący przed nim klęcznik. Targowica upa- trzyła sobie na wspomnianą godność Stanisława Kostkę Bielińskiego, nik- czemnika krwi czystej. Złożył on przysięgę gdzieś w kącie, otoczony socju- 327 szami, którzy go tym razem zdołali zasłonić przed pięściami rozjuszonych patriotów. Ślubował wierność względem konfederacji, zaprzysiągł ponadto drugą jeszcze rzecz nielegalną, a mianowicie, że przez cały czas obrad nie dopuści do głosowania tajnego. Gdyby nie ten warunek, obrady sejmu trwałyby jeszcze dłużej, na czym Rzeczpospolita mogła tylko zyskać. Jawne głosowanie, gdy obok czeka- ją kibitki, Kozacy wyposażeni w nahaje i jegrzy z bagnetami, służyć może wyłącznie nieprawdzie. Samo jest niezawodnym narzędziem ter- roru. Trzeba więc wymienić ludzi, którzy poważyli się nie tylko głosować, lecz i gardłować jak najbardziej jawnie i głośno: Ksawery Błeszyński, Kasper Boguc- ki, Adam Ciemieniewski, Jakub Godaczewski, Ludwik Gołyński, Ignacy Gosławski, Konstanty Jankowski, Antoni Karski, Józef Kimbar, Stanisław Krasnodębski, Józef Mołodzianowski, Antoni Narbutt, Stefan Niezabito- wski, Kazimierz Plichta, Józef Służewski, Antoni Aleksy Suffczyński, Ksa- wery Stoiński, senator Antoni Suchodolski, Kazimierz Wyganowski. Dla porządku przypomnieć należy o Mikorskim i Ponińskim oraz wymienić osobno dwóch imienników - Szymona Skarżyńskiego i Szymona Szydło- wskiego - których się powszechnie uważa za najwybitniejszych opozycjonis- tów. Dwudziestu trzech co najmniej oratorów-przywódców, to niemało, jak na taki sejm. Najzupełniej wystarczy, by zdobyć większość... w głosowaniu taj- nym. Po stronie przeciwnej, wśród zdeklarowanych zdrajców, kilka osób tylko wyrastało ponad przeciętność, zrodzoną z chciwości i strachu. Oprócz Józefa i Szymona Kossakowskich odznaczyli się szczególnie: Józef Ankwicz, Wincenty Józefowicz, Piotr Ożarowski, Adam Podhorski, Cyprian Rokossowski i Julian Wilamowski. - Kossakowskich, Ankwicza i Ożarowskiego czekał w roku następnym stryczek. Ksawerego Branickiege, Szczęsnego Potockiego i Sewe- ryna Rzewuskiego nie było w Grodnie. W niedalekiej przyszłości zawisły na szubienicy niestety tylko ich portrety. Sejm ten zaliczał się do nadzwyczajnych, „extraordynaryjnych", winien więc był zakończyć swe obrady w przeciągu dwóch tygodni. Na to liczyli Jakub von Sievers oraz jego pruski kolega, Ludwik von Buchholtz. Pierwsza sesja odbyła się 17 czerwca, ostatnia 23 listopada. Traktat podziałowy z Rosją zatwierdzono 22 lipca, ten z Prusami 23 września. Czas pozostały, późniejszy, zużyto na likwidację konfederacji targowickiej, na układ „wieczystej przyjaź- ni" z Katarzyną, na skodyfikowanie ustroju oraz na rozmaite sprawy wtórne. 328 Najważniejsze daty, te przytoczone powyżej, świadczą o oporze, który zasko- czył zaborców. Sievers bez osłonek napisał do Katarzyny: „Traktat pruski przeszedł gwał- tem, którego użyć za konieczne uznałem." Rosyjski też nie innym sposobem oblókł się w ciało. Metodę przyaresztowywania opornych posłów zastosował ambasador zaraz na początku, potem udoskonalił ją, przeistoczył w przymu- sowe wywożenie pod konwojem do miejsca stałego zamieszkania delikwenta. Opasywał zamek wojskiem, zataczał działa, wprowadzał na salę obrad uzbro- jonych oficerów rosyjskich, rewidował posłów w poszukiwaniu oręża. Wbrew prawu nie wpuszczano na galerię widzów „arbitrów". To jednak, co zaszło 23 września, było rzeczywiście ekstraordynaryjne. Dwa bataliony piechoty szczelnie otoczyły zamek, wyrychtowano armaty. Zluzowaną gwardię litewską pozbawiono ładunków karabinowych. Obecny, komenderujący wprost na sali obrad generał rosyjski Rautenfeld zapowiedział, że nikogo z niej nie wypuści i nikomu nie da jeść, dopóki traktat z Prusami nie zostanie uchwalony. Król nie ma prawa zstąpić z tronu, senatorowie będą w razie potrzeby spać na rozścielonej słomie. Izba odpowiadała na to wszystko grobowym milczeniem. Zamknęli usta także i jurgieltnicy. Rautenfeld prosił, groził, lżył, zdenerwowany biegał po nowe rozkazy. Nie pomagało to nic, żaden z posłów nie odezwał się aż do trzeciej rano. Gdy general zerwal się, by wprowadzić do sali sołdatów, Józef Ankwicz rzucił uwagę, że milczenie oznacza zgodę. Natychmiast pochwycił tę myśl tępy, nie umiejący przemawiać Stanisław Bieliński. Jednym tchem trzykrotnie zapytał: „Czy sejm daje dele- gacji moc bezwarunkowego podpisania traktatu z Prusami?" Odpowiedziała mu cisza. Marszałek uznał ją za wyraz zgody stanów i polecił wpisać uchwałę do protokołu. W listopadzie, podczas jednej z ostatnich sesji, na wniosek tegoż Ankwicza wyznaczono Bielińskiemu sto tysięcy złotych gratyfikacji. Podczas obrad żył on na łaskawym chlebie u Sieversa, brał od niego żołd. Stanisław August zaczął na tym sejmie od patosu. Oświadczył, że za nic nie odstąpi ani piędzi ziemi ojczystej, na co ambasador zareagował położeniem ręki na dochodach monarszych. Padały również z wysokości tronu zapowiedzi abdykacji, co wielu posłów uznawało za zabieg taktyczny, mający na celu zmiękczenie Sieversa. Potem przyszły ustępstwa, takie stopniowe - od punktu do punktu - aż ponura scena ukazała końcowy rezultat działania prawa równi pochyłej. Było to 2 września 1793 roku. Poseł Adam Podhorski złożył wniosek o zgodę na zabór pruski. Zgiełk, dziki zamęt w izbie, obelgi! Na tekście wniosku brak 329 podpisu, krzyczą więc, że nie można poddawać pod głosowanie anonimu. Okazuje się wtedy, że w całej izbie brak również kałamarza, o co przebiegle postarał się Szymon Szydłowski. I oto Stanisław August sięga po swój, ozdobny zapewne, pugilares - podaje Podhorskiemu ołówek. Szydłowski wpadł w szał. Najpierw rzucił się przed królem na kolana, błagając, aby nie pomagał kanalii. Potem, wyskoczywszy na środek izby, jął ryczeć na całe gardło pod adresem Podhorskiego: - Szelma, zdrajca i każdy, co popiera jego zdanie takim jest! Na polecenie królewskie - dla świętego spokoju - Podhorski wyszedł z izby. W sieni rzucili się nań lokaje, poturbowali, poszarpali kontusz. Jeden z nich, nie mając czym bić, palnął własnym zegarkiem i nie schylił się po leżący na podłodze. „Jużem go dla szelmy ofiarował" - oświadczył. Można w żywy kamień przekląć pamiętnikarzy, którzy nie zapisali nazwiska tego znakomitego człowieka, rycerza bez herbu. Ołówek króla - zegarek lokaja... Stanisław August zawiódł, gdy chwila zażądała żołnierskiej wprost deter- minacji. Gdybyż mógł zapożyczyć się choć trochę u bratanka, kawalerzysty, hulaki, nieustępliwego chłopa. Stary i zużyty nie zdołał wykrzesać ze siebie cnót, których mu natura poskąpiła. Wkrótce przegalopowała przez Warszawę otoczona Kozakami kibitka, wio- ząca posła Szymona Szydłowskiego... do Płocka. Trudno odgadnąć, czy Sie- vers nie poszedłby w ślady Repnina. Na razie groził tylko zamknięciem w domu wariatów, do Kaługi ani na Sybir nie zsyłał. Co prawda ludzie ówcześni nie mieli po temu gwarancji. Na tydzień przed zatwierdzeniem zaboru rosyjskiego Stanisław August słuchał takich wezwań: Cnota prawdziwa wszystko może znosić - a za cóż się strachasz, Najjaśniejszy Panie? Syberyją nam grożą, którzy chcą bronić ojczyzny? to i pójdźmy na Syberyję. Syberyją dla poczciwych rajem będzie, bo w cieniach nawet naszych cnotę zobaczymy [...] Po tylekroć wysławianej wspaniało- myślności carowej ja nie widziałem, jak tylko w podłych' intrygach i niesłusznych karach - tejże wspaniałości dowody. Królu i ojcze, mówię tu z płaczem większej połowy Izby imieniem, że cię na Syberyi za najpierwszego z królów, za najpoczciwszego z ojców mieć będziemy. Pójdźmy na Syberyje. Niech się wróg nasz lęka naszej cnoty. Pójdźmy wszyscy na Syberyje (Stoiriski, Karski, Plichta, Mikorski etc. huknęli straszliwym głosem: pójdźmy na Syberyje). Kilka dni później, po podpisaniu dyktatu rosyjskiego, ton uległ zmianie: Jak widzę, wszedłeś, królu, zdradą i lubieżnością na tron, panujesz zdradą i kończysz obmierzle i bezwstydnie. Życie swoje zwojowałeś między kobiety, ale dla ojczyzny przez te utarczki zgon 330 przysposobiłeś, jaki mamy przed sobą. Niechże Cię z takim żalem faworytki schowają, z jakim ty smutkiem ojczyznę w grób zagrążyieś. Niczego się nie lękam ani stracham, mówię prawdę, żeś zdrajca. Teksty obu tych mów - tej pięknej i tej niesprawiedliwej - cichcem kol- portowano w Warszawie. Lud jej miał w świeżej i zlej pamięci uroczyste nabożeństwa żałobne, z rozkazu zaborcy i targowicy odprawiane za duszę ściętego Ludwika XVI. Warunki sprzyjały moralnemu pogrzebowi naszego ostatniego króla. Co gorzej, mrok schyłku jego panowania rozsnuł się takim samym cieniem na całe trzydziestolecie rządów. Cytowane przed chwilą mowy wygłosił jeden i ten sam człowiek, Józef Kimbar - poseł upicki. Jakżeż wraca w naszych dziejach ta Upita, jak się dobija głosu! Niczym żywy człowiek, pragnący odzyskać dobre imię. Zatwierdzony przez sejm grodzieński ustrój szczątka Rzeczypospolitej zawierał te odmiany, których można było wyglądać, lecz przynosił również pewne niespodzianki. Powróciła oczywiście pełnia politycznych i socjalnych przywilejów całej szlachty. Ale jednoizbowy już tylko sejm zbierać się miał raz na cztery lata i nie dłużej niż na osiem tygodni. Reprezentacja odmienionego „narodu szlacheckiego" nie zasługiwała na zaufanie Katarzyny. Najbardziej znamienne, że liberum veto nie powróciło do dawnej omnipotencji. Podlegały mu jedynie „prawa kardynalne", materie zaś stanu i wszelkie inne miały być rozstrzygane większością głosów kwalifikowaną lub zwyczajną. Po Sejmie Wielkim i Konstytucji Trzeciego Maja nikt już nie mógł sobie pozwolić na powrót do zbrodniczego absurdu. Mieszczanie znowu utracili prawa polityczne. Pozostała im wszelako nie- tykalność osobista, możność kupowania majątków ziemskich i w niektórych miastach samorząd. Całością ustroju miał oczywiście administrować ambasador rosyjski za pośrednictwem przywróconej Rady Nieustającej. Tak wyglądały przyjęte pod dyktandem, uroczyście uchwalone zasady. W gruncie rzeczy jednak rozstrzygnęły o wszystkim, nawet o kompetencjach wspomnianego dyplomaty, wypadki oraz tendencje przeważne na zachodzie i wschodzie Europy. Podczas obrad sejmu grodzieńskiego król pruski po dłuższym oblężeniu zdobył Moguncję. Przyniosło to dwojaki skutek. Korpus broniący twierdzy skapitulował, lecz nie złożył broni i nie poszedł do niewoli. Musiał się tylko zobowiązać, że nie będzie walczyć przeciwko koalicji monarchów. Ruszył więc nad Atlantyk, uspokajać powstańców wandejskich, czyli wzmacniać walnie rewolucyjną Francję. Zwycięski zaś Fryderyk Wilhelm stał się czynnikiem 331 r niewygodnym dla własnych sprzymierzeńców. Pomimo że obłowił się w Polsce bez wojny, należało się liczyć z jego apetytem. Wygodnie też było trzymać główną armię pruską z dala od wschodu. Przez Rosję przetoczyła się nowa fala aresztowań wolnomyślicieli. Po- szedł do więzienia Mikołaj Nowikow, pisarz, wydawca, niebezpieczny satyryk. Już w połowie października zaczęły krążyć po Polsce wiadomości o nowych projektach, wyłożonych w Petersburgu „na stół" przez Płatona Zubowa. Król pruski miałby zagarnąć wszystko aż po Wisłę z Warszawą włącznie, reszta zostałaby wcielona do Rosji, zachowując „czcze imię Rzeczypospolitej i lada jaki rząd". Wkrótce zdarzył się wypadek, dający bardzo dużo do myślenia. Powrócił do Warszawy król, przyjechał też jego faktyczny zwierzchnik, Jakub von Sievers. W grudniu specjalny kurier z Petersburga przywiózł mu akt dymisji i rozkaz powrotu nad Newę. Pismo utrzymane było w tonie przykrym, ostrym, wytykało nieoględne szafowanie pieniędzmi. Scena się zmienia, moja droga przyjaciółko - napisał zaraz Sievers do córki. - Inni aktorowie występują. Wiesz już o czym mowa [...] Na początek możecie zająć moje pokoje. Za przyjazdem odstąpicie mi jeden... Formalny powód niełaski ambasadorskiej był oryginalny. W końcowym okresie prac sejmu, kiedy znoszono niemal hurtem „sancita" targowickie, Sievers nie dopatrzył, a może umyślnie przymknął oczy. Skasowano rozpo- rządzenie zabraniające noszenia Krzyża Virtuti Militari. Z tego powodu popadł w niełaskę dyplomata, tuż przedtem ozdobiony przez swą władczynię wielką wstęgą Św. Włodzimierza, Orderem Orła Białego przez Stanisława Augusta, i Orła Czarnego przez Fryderyka Wilhelma. Ale naprawdę o to chodziło, że inni aktorowie występowali. Znikał ze sceny taki, co przeprowadził rozbiór brutalnie, lecz nie wykluczał myśli, że Rosji przyjdzie może jeszcze zjednoczyć ponownie Rzeczpospolitą. Mianowany na miejsce Sieversa Igelstróm był człowiekiem Zubowa. Stworzony w Grodnie porządek nie miał podpory ani na Zachodzie, ani na Wschodzie, a już najmniej na miejscu, w kraju. Skończył się rok 1793. My dziś wiemy, że gdyby grodzieński porządek zdołał przetrwać jeszcze trzy lata... 332 II Warszawa, 2 września 1792 roku. Jan Dębowski pisze do Ignacego Potoc- kiego: Prawdziwie nie wiem, jak trzymać o tutejszej publiczności, tylko, widzę, przez bojaźń czyni, co każą. Wczoraj, w dzień elekcji Najjaśniejszego Pana, Moskale w ogrodzie foksalowym dawali wielki i kosztowny fajerwerk, dzień byt spokojny i wesoły, zdało się wszystko kł?niać tej pięknej okazałości, muzyka niezmiernie liczna. Gdy przyszło do egzekucji iluminacji fajerwerku, sarni tylko się cieszyli, ledwie dwadzieścia osób gości mieli, nawet pospólstwo nieciekawe byio powabnego widoku [...] Ile razy są serenady w Ogrodzie Saskim, Krasińskim, z orkiestry obo- zowej, wtenczas najmniejsza ludność. Niebawem autor przekonał się, co należy trzymać o bojaźni, zwłaszcza u pospólstwa. Dawniej, za Repnina i Salderna, oddziały okupacyjne lokowały się na przedmieściach. Tym razem rozkwaterowano je w centrum Warszawy. W każdej kamienicy musiało się zmieścić kilku albo i kilkunastu żołnierzy, w pałacach po kilkudziesięciu. Jedynie wysoka, za trzy miesiące z góry uiszczona opłata zwalniała od tego. Ledwie wojsko rosyjskie zdążyło napełnić miasto, kiedy kilku bezrobotnych już szeregowców polskich wszczęło koło kościcła Św. Krzyża zwadę z wartą, ubezpieczającą kwaterę jakiegoś majora carskiego. Zbiegł się tłum, wywalono drzwi, oficer uciekł oknem po przystawionej drabinie, sołdatów pobito bezlitośnie. Potem przymaszerował oddział gwardii litewskiej i nie używając siły, „perswazją łagodną" skłonił rodaków do rozejś- cia się. To się przydarzyło w końcu września 1792 roku. Dokładnie w dwanaście miesięcy później, w szynkowni na Pradze, kawalerzysta polski sprał ,.,kaducz- nie" żołnierza rosyjskiego. Z odwachu nadeszła odsiecz, mieszczanie ruszyli hurmą na ratunek swojemu. Uderzyli na dwie setki ludzi liczącą kolumnę wojska, rozproszyli ją, kładąc kilka trupów, gnali aż pod Targówek, (,,jest to lasek za Pragą", wyjaśniał adresatowi autor listu). W akcji tej również i kobiety „dystyngwowały się". Jedna z nich „już zabitemu Moskalowi wyrwawszy kamień z bruku zęby wybijała". W czasie, jaki upłynął pomiędzy jednym a drugim z przedstawionych wypadków, generał rosyjski wydał podległym sobie oficerom rozkaz natych- miastowego złożenia wszystkich zakupionych przez nich egzemplarzy Kon- stytucji Trzeciego Maja. U osoby po temu wyznaczonej zebrało się około 333 dwustu sztuk. Zanotowano, że pułkownik Aleksiej Siergiejewicz Musin- -Puszkin, dawny dyplomata z Gdańska, Hamburga i Londynu, nabył ich dwadzieścia. „Cztoż? Otlicznaja konstitucja" - słyszało się podobno od tych cudzoziemców. Dopóki dawano w teatrze sztuki przemycające podejrzane idee, wśród manifestującej zadowolenie publiczności szczególnie wyróżniali się niektórzy oficerowie załogi okupacyjnej. Najgłośniej bili brawo i domagali się bisowania co smakowitszych kwestii. Rzeźnicy warszawscy, przyłapawszy gdzieś w kącie żołnierza rosyjskiego, obcięli mu uszy. Zostali ukarani chłostą. Już u schyłku 1792 roku poseł angielski przewidywał nieuchronny a rychły wybuch powstania w Polsce. Przywódcy targowiccy nie kwapili się do Warszawy. Zraziła ich wieść o przygodach, jakich doznali Piotr Borzęcki, Stanisław Manuzzi, Dyzma Boń- cza Tomaszewski - literat, sekretarz konfederacki - oraz Jan Suchorzewski, którzy lekkomyślnie, zbyt pewni siebie, odwiedzili stolicę. Każdego z nich z osobna napadali po nocach jacyś ludzie i doraźnie wymierzali sprawiedliwość. Uwieczniły to kursujące po mieście poematy okolicznościowe: Niech kto chce zwiedza apostołów progi: U mnie to miejsce święte, gdzie batogi Za zdradę ziomków i rangi wojskowe Dano: sto w jedną, sto w drugą połowę. O! ty Wierzbowska ulico szczęśliwa, Gdzie szef swą pierwszą rewiję odbywa: Ja cię przenoszę, czczę nad Jasną Górę, Bo na twym bruku zbrodnia bierze w skórę. Niechże obficiej spłynie twój dar słodki Na wszystkie zdrajcę, na wszystkie odrodki, A ja ci napis wyryję na stali: Święta ulica, gdzie bat w skórę wali. Inny utwór również wart jest przepisania z książki Władysława Smoleń- skiego o konfederacji targowickiej: To już drugi wojownik w niecnej rejteradzie Otrzymał silny atak batogów na zadzie. Zwycięzcy pod Kłuszynem, pod Lachowicami, Pod Wiedniem, pod Chocimem i pod Zieleńcami! Jakichże wam następców Targowica daje! Waszych robót nadgrodą wawrzyn, ich - nahaje. Mścij się krzywdy, Polaku! Niech zbrodnia ma karę: Nie lubisz krwi wylewu, bij że w panią stare! 334 W lutym 1793 roku, podczas pobytu Sieversa w Warszawie, mury jej ulic pokryły się afiszami: Za pozwoleniem Najjaśniejszej Targowickiej Konfederacji na benefis Szczęsnego Potockiego entrepryza moskiewska, pruska, cesarska będą miały honor dać w przyszły piątek reprezentacyją komedyi w trzech aktach oryginalnej, przez N. Fryderyka ułożonej, a w Polszcze od r. 1775 nie widzianej pod tytułem: Rozbiór kraju. Akt l - Poprzedzać będzie trio: wolność, równość, niepodległość, Akt 2 - Duetto: więcej niezgody niż zgody. Przed aktem trzecim nastąpi balet pod tytułem Szkolą wariatów, w którym Suchorze wski solo tańcować będzie przy biciu z armat, miasta i wioski palić się będą dla dekoracji. To musiało nieuchronnie nastąpić w niedalekiej przyszłości. Na razie kraj stękał pod ciężarem okupacji. Wszędzie działo się podobnie jak w Warszawie. Należało utrzymywać obce wojska, karmić je i zakwaterowywać, dostarczać podwód. Opowiadano, że gdzie brakowało koni, tam niektórzy z oficerów carskich zaprzęgali do wozów i dział ludzi. Zabójstwa i Polaków, i Rosjan zdarzały się często, tysiące chłopów uchodziło wraz z rodzinami w granice austriackie, do Galicji. Władze przyjmowały ich tam życzliwie. W Poznań- skiem Fryderyk Wilhelm odwiedził zagarnięty kraj, wdrażał twardy, lecz szanujący własne prawo porządek pruski. Gdańsk odwoływał się do Peters- • burga, do Wiednia, w końcu do Londynu, wszędzie z tym samym skutkiem. Los miasta był przesądzony. Jeszcze w lutym 1793 roku stwierdzono jednak, że pospólstwo całe jest za obroną, magistrat za kapitulacją i gwarancjami przywilejów i dlatego lud nie ufając własnemu garnizonowi, sam warty, dozory harmat i wałów pilnuje tak, że przy każdym szyldwachu dwóch z gminu go dostrzega. Trzy wsparte artylerią pułki pruskie od razu opasały mury. Katastrofa wojenna i polityczna spowodowała bankructwo banków, po- wszechną niewypłacalność, brak pieniądza, zastój w przemyśle i handlu. Wisłą płynęły z Galicji zwolnione od cła transporty zasobów, przeznaczone dla działających na zachodzie armii koalicyjnych. Wojsko carskie, przekraczając przez własne dowództwo ustanowione normy, tak łupiło kraj, że same kon- federacje powiatowe zaczęły ostrzegać przed możliwością rozpaczliwego kroku ze strony mieszkańców. Tu i ówdzie już i ziemianie zaczynali podszczu- wać własnych chłopów przeciwko Rosjanom. Bardzo surowe represje spadły na mieszkających w Rzeczypospolitej Fran- cuzów. Musieli albo przysięgać na wierność więzionemu w Paryżu dziecku, Ludwikowi XVII, albo wynosić się z kraju. Większość nie ugięła się. Zado- 335 mówieni ludzie wyprzedawali teraz w pośpiechu, za bezcen, ruchome i nie- ruchome mienie. Jedna więcej okazja do obławiania się dla targowiczan. W okresie rządów Konwencji Narodowej i Terroru, gdy władze oficjalne nakazywały odprawianie nabożeństw żałobnych za straconych w Paryżu, Warszawa czytała niedwuznacznie brzmiące utwory: Czyń, jak czynią Francuzi... Czas czynić, narodzie! Niechaj drżą twojej zguby pierwsze naczelmki; Użyj miecza i zaostrz przeciwko nim piki... Nie będzie dumnych z bogactw ni możnych z imienia, Nauczycie majętnych i robiącym w pocie Oddawać sprawiedliwość - zasługom i cnocie. Polacy, tak szanowne Francuzów ustawy Nie zapaląż w was ognia wolności i stawy! Nie same tylko rękopisy obiegały miasto. Najsławniejszy utwór nielegalny, Fragment Biblie targowickiej. Księgi Szczęsnowe Juliana Ursyna Niemcewicza, był drukowany w Wiedniu, na przedmieściu Leopoldstadt. Emigracja jak rnogla, tak pomagała krajowej twórczości podziemnej, drukarnie ówczesne pracowały szybciej niż dzisiejsze. Cenzura targowicka zgniotła bez litości, wdeptała w ziemię bujną publicy- stykę. Była to cenzura najgorsza z możliwych, bo nie tylko prewencyjna, lecz i dyskrecjonalna, nie ograniczona żadnymi przepisami. Można było, słowem, konfiskować, co się chciało. Na takim stanie rzeczy zyskać mógł tylko nieu- gięty wróg swobody myśli, eks-jezuita Stefan Łuskina, który znowu wyrobił sobie monopol prasowy, lecz w sierpniu 1793 roku nareszcie osierocił ten świat. Zajęto się pilnie i teatrem. Rychło znikły z afisza te sztuki, które solidarnie oklaskiwali i polscy, i rosyjscy adoratorzy naszego Maja. Zalecano do grania płody piór tych targowiczan, którzy uważali się za literatów lub - co gorzej - byli nimi naprawdę. Stanął jednak okoniem Wojciech Bogusławski. Zapisano, że „ten wielbiciel Powrotu poślą i Kazimierza Wielkiego woli bez chleba zostać", niż zanieczyszczać scenę służalczą szmirą. Dwie siły społeczne wysunęły się wtedy na samo czoło oporu: lud warsza- wski oraz inteligencja. Rolę im równą, doraźnie nawet ważniejszą, grała siła trzecia, fizyczna i moralna zarazem, ta właśnie, którą Konstytucja 3 Maja uznała za narodową. Wojsko. Los jego stał się rozpaczliwy. Armia ulec miała redukcji, liczyć nie więcej niż 336 dwanaście tysięcy ludzi. Reszta traciła chleb, zajęcie, godność żołnierską lub iść musiała w obcą służbę. Oddziały, które znalazły się za kordonem rosyjskim, wcielone zostały przemocą w szeregi carskie. Pojawili się pruscy, nawet angielscy werbownicy, zaczynał się istny handel męskim żywym towarem. Tysiące uciekały przez Dniestr, do Turcji. Stolica i większe miasta z podzi- wem patrzyły na swych żołnierzy, zwłaszcza na artylerzystów, którzy okazali się najbardziej hartowni. Głodni, obdarci i bosi ściągali się jednak do kupy, ku swoim. Arsenału warszawskiego pilnowano jak oka w głowie, co wieczór zamykając wejście łańcuchami. Kiedy generalny inspektor wojsk koronnych odwiedził pewien obóz, wywiązał się ciekawy dialog pomiędzy nim a pierwszym z napotkanych ofi- cerów: - My nie znamy takich komendantów. - Młodziku, udajesz jakobina! - Może ja i jakobin młody, ale jedź dalej, stary łotrze, to cię tak utraktują, jak wart jesteś, to jest po staremu cię powieszą. Przepowiednia nie sprawdziła się, bo generał zdążył w roku następnym uciec za granicę. Niewiele brakowało za to, by trafił na szubienicę inny wyższy wojskowy, który uniknąwszy tego losu zdołał nieźle zasłużyć się krajowi. Po długich układach o rangę i żołd, 14 lipca 1792 roku Jan Henryk Dąbro- wski wstąpił nareszcie do armii koronnej. Wojna potrwać miała jeszcze tylko jedenaście dni, lecz ,,stary Sas" już nie powrócił do służby saskiej. Zrobił wtedy rzecz, na którą niedostateczną może uwagę zwracają dawniejsi i obecni jego biografowie. Dąbrowski nie bez racji uchodził za człowieka aż do przesady troskliwego o losy rodziny. W roku 1812, w czasie słynnej operacji nad Bere- zyną, zarzucano mu, że z obawy o podróżującą tamtymi stronami żonę zama- rudził, popsuł położenie Wielkiej Armii Napoleona. Teraz, to znaczy w roku 1792, w lipcu przybył do Polski, po kapitulacji równającej się klęsce, wziął urlop we wrześniu, udał się do Drezna, szybko zlikwidował swoje sprawy i wraz z małżonką-Niemką i dziećmi powrócił do kraju na dobre. Można więc dopatrywać się w tych jego postępkach znamion repatriacji prawdziwej, moralnej. Domysł ten potwierdzają, pewne pomysły i plany pana wicebryga- diera, które świadczą, że autor nie marzył o spokojnej karierze garnizono- wej. Po wkroczeniu wojsk pruskich Dąbrowski na czele dwóch szwadronów zręcznie bronił Gniezna, skąd wycofał się dopiero na rozkaz. Wkrótce wsła- wiony później Stanisław Fiszer, na razie skromny kapitan dopiero, powiózł do Warszawy plan zuchwałej operacji. Dąbrowski proponował złączenie pułków 337 13 - Rzeczpospolita... 3 wielkopolskich z warszawskimi i nagłe uderzenie na Prusaków, a to w celu przebicia się do Gdańska, gdzie czekałoby się „na pomoc Francuzów". Sta- nisław August nie zatwierdził zamierzenia, o którym jedno tylko da się powiedzieć: silny atak na Prusy od wschodu musiałby spowodować ważkie perturbacje europejskie, bo zachodnia armia Fryderyka Wilhelma znajdowała się w położeniu krytycznym. Zamiast przebijać się do Gdańska, dywizja wielkopolska stanęła w Sando- mierskiem. Czerwiec 1793 roku widział narodziny nowego planu. W porozu- mieniu z generałem Józefem Wodzickim Dąbrowski zapragnął skoncentrować tyle sił, ile tylko dałoby się ściągnąć do kupy, i na ich czele przebijać się przez Śląsk, Morawy i Bawarię nad Ren, by złączyć się w końcu z wojskiem francuskim. I ten zamiar nie uzyskał aprobaty czynników decydujących. Dokładnie w dwadzieścia lat później Józef Poniatowski, zamiast wszczynać w kraju beznadziejne powstanie, wyprowadził wojsko na Zachód, skąd sam już nie wrócił. Tak postępując, nie utrudnił, lecz ogromnie ułatwił porozumienie Polaków z carem Aleksandrem I i utworzenie Królestwa Kongresowego. I Dąbrowski, i Wodzicki znali z osobistego doświadczenia teren zamyślo- nego przemarszu i uważali rzecz za wykonalną. W razie powodzenia sprawa nasza o kilka lat wcześniej związałaby się bezpośrednio z francusko-rewolu- cyjną. Nagromadzone w wojsku gorycz i rozpacz wyładowałyby się w każdym razie poza krajem, któremu pozostał już tylko pozór politycznego bytu, lecz i ten zagrożony w stopniu najwyższym. Wcześniej, bo u samego schyłku 1792 roku, Dąbrowski przystąpił do kon- federacji targowickiej. Co mogły oznaczać wówczas takie akcesy, zaświadczyła działalność wielu posłów na sejmie grodzieńskim. „Stary Sas" też pojechał nad Niemen, gdzie złożył czynnikom rządzącym projekt nowej organizacji uszczu- plonego wojska. Potem mianowany został członkiem Komisji Wojskowej i pilnie przykładał się do pracy, rozmawiał służbowo z Igelstrómem oraz z rozmaitymi kreaturami targowickimi. Zarzuty z tego powodu najpierw zapro- wadziły go przed sąd powstańczy, później prześladowały w życiu. Wytyczne, jakich się trzymał, były typowe dla dobrze wyszkolonego zawo- dowca. Dąbrowski chciał zrobić mniej więcej to, czego z tak znacznym, niestety, powodzeniem dokonali generałowie niemieccy, kiedy Traktat Wer- salski zredukował im armię do stu tysięcy ludzi: jeśli ma być mało wojska, to niech w nim zostanie przede wszystkim kadra. Zwalniać zatem szeregowców, zatrzymywać najlepszych oficerów. Gabriel Zych, autor wydanej w 1964 roku książki o Janie Henryku Dąbro- wskim, pisze: 338 Bezdogmatyzm polityczno-spoteczny skłaniał go do szukania środków ratowania tego, co jeszcze do ocalenia pozostało, za wszelką cenę, i w oparciu o każdą siłę, która mogła być w tym pomocna. Zdaje się, że był to jedyny wówczas sposób zachowania na mapie Europy już chociażby tylko imienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów oraz zarysu jej pogwałconych granic, które na wschodzie, cofnąwszy się od Pińska, ogarniały jednak Wilno i Łuck. Zawodowy oficer patrząc na mapę rozumiał wymowę tego faktu, że w Warszawie stał garnizon rosyjski, w Płocku zaś' pruski. Tylko siła zbrojna mogła odmienić położenie ogólne. Jakoż uległo ono metamorfozie nie wcześniej, aż przymaszerowali nad Wisłę grenadierzy napoleońscy. Dopiero po ich zwycięstwie podyktowano prawo o zniesieniu poddaństwa chłopów. O porządku odwrotnym rzeczy można było tylko śnić na jawie. l stycznia 1794 roku pisano z Warszawy do Drezna: „W stolicy trwoga jest nieustanna o zupełny rozbiór reszty Polski." Nie należało ułatwiać realizacji planów, wykładanych na stół starej już Katarzyny przez Płatona Zubowa. Naszą własną historię tworzyli wtedy zroz- paczeni, ponad wszelką miarę pokrzywdzeni ludzie. Stanisław August rocznicę swej koronacji obchodził w samotności Nikogo nie zaprosił na Zamek i sam nigdzie nie chodził. Ogół mruczał gniewnie, że nadal dba o swe Łazienki, wykańcza je starannie. Nie było mowy o jego wpływie na lud, na młodszych oficerów, szeregowe wojsko, na emigrantów. Gdybyż ten rozumny i przewidujący człowiek zachował autorytet, moralną możność perswadowania! Gdybyż nie brał od zaborcy pieniędzy, nie podawał ołówka zdrajcy. Dawne hasło „król z narodem" przebrzmiało. Zastąpiło je inne: „Podhorski z królem." III W listopadzie 1792 roku prasa paryska doniosła, że emigracja polska oraz sam kraj zamyślają o powstaniu. Wtedy też mniej więcej generał Kachowski wysłał do Zubowa raport na ten sam temat. Niespokojnie było w Warszawie, lecz żaden spisek jeszcze się nie zawiązał. W Saksonii Kołłątaj trwożył się, aby czasem nie wybuchła „jaka licha Barszczyzna na ostatnie kraju nieszczęś- cie". Ciekawe jednak, że tak wcześnie, jawnie, nawet służbowo zaczęły mówić o 339 powstaniu dwa czynniki z rozmaitych zupełnie względów jednakowo zainte- resowane niepokojami w Rzeczypospolitej lub chociażby ich pozorem. Sprzysiężenie powstało w końcu maja 1793 roku. Zawiązał je Ignacy Dzia- łyński, szef 10 pułku piechoty wojsk koronnych, wolnomularz, właściciel dóbr ziemskich, z których wydobył na cele konspiracji duże sumy. Działyński był inicjatorem związku, lecz prawdziwym kierownikiem stał się Jędrzej Kapo- stas, uszlachcony przez Sejm Wielki mieszczanin warszawski węgierskiego pochodzenia, bankier, człowiek „nikczemny na pozór, lecz pochwytnego umysłu i ruchawej duszy". I ten także nie szczędził swego prywatnego grosza, wydał dwadzieścia siedem tysięcy złotych. Obaj oni dość dalecy byli jakobiń- skiemu radykalizmowi, trzymali się tradycji Konstytucji Majowej. Kapostas starał się ponadto odwlekać termin wybuchu. „Lepiej żeby tysiąc zginęło, niż sto tysięcy przez naszą nierozwagę" - powiedział w chwili gorącej, kiedy pewien kapitan artylerii porwał się nań z szablą, wołając, że marudzenie ułatwi wrogowi redukcję wojska. Oprócz tych dwóch, do komitetu należeli: dyplomata francuskiego pocho- dzenia Eliasz Aloe, major kawalerii i poeta Jan Czyż, poseł na Sejm Wielki Konstanty Jelski i jeden z najbardziej radykalnych publicystów Józef Pawli- kowski. Związany też był ze spiskiem ksiądz Józef Meier de Yolda i on właśnie dotarł do dwóch sławnych mieszczan warszawskich z Wielkopolski rodem - do szewca Jana Kilińskiego i do Józefa Sierakowskiego, starszego cechu rzeźni- ków. Główny lokal konspiracyjny stanowiła kawiarnia „Na górce", znajdująca się przy ulicy Mostowej, a należąca do Józefa Dziarkowskiego. W niedługim czasie organizacja sięgnęła na Wołyń i Litwę, gdzie znalazła szczególnie gorących pracowników w osobach Karola Prozora, ziemianina i oboźnego Wielkiego Księstwa, oraz pułkownika Jakuba Jasińskiego, wiel- kiego radykała, inżyniera wojskowego i poety. (Jeden z jego wierszy w swej historycznej wędrówce zgubił autora, uznany został za dzieło poezji ludowej. Zaczynał się od słów: „Chciało się Zosi jagódek...") Jasiński w roku 1792 otrzymał Krzyż Virtuti Militari, nie wystąpił z wojska, zaprzysiągł targowicy wierność, cieszył się nawet zaufaniem hetmana Szymona Kossakowskiego, którego miał niebawem powiesić. Cenni ludzie musieli wtedy chadzać niecie- kawymi ścieżkami, posłowie na sejm grodzieński mieli wielu tragicznych socjuszów. Kościuszko - świeżo wraz z Schillerem, Pestalozzim i nieżyjącym już Waszyngtonem mianowany honorowym obywatelem Francjj - w styczniu 1793 roku przybył do Paryża. Wyjechał stamtąd rozczarowany, bo nadzieje można było opierać tylko na hasłach, głoszących zagładę tyranom, ludom zaś wolność. 340 Kołłątaj w tym czasie wyrzekł się już poprzedniego sceptycyzmu, zapewniał, „że nas te wieloryby nie zjedzą i chociaż mają dość śmiałości pochłonąć jakąś część Polski, będą ją musieli wyrzucić, jak niegdyś Jonasza". Łatwość two- rzenia szerokich planów międzynarodowych i przesadne zaufanie do nich stanowiły słabą stronę wybitnego umysłu księdza Hugona. 10 września Kościuszko zjawił się w Krakowie, a właściwie na Podgórzu. Emigracja już była nawiązała łączność ze spiskiem krajowym, desygnowany Naczelnik chciał się osobiście przekonać o stanie przygotowań. Nazajutrz nadjechał Józef Pawlikowski i Franciszek Barss, palestrant warszawski. W rozmowie z nimi Kościuszko oświadczył: „Za samą szlachtę bić się nie będę, chcę wolności całego narodu i dla niej tylko wystawię me życie." Żaden z emisariuszy oponować nie zamierzał, różnice zdań wynikły za to na tle oceny wiadomości o położeniu. Pojechał do Warszawy specjalnie delego- wany Józef Zajączek. Trzeźwe jego raporty mogły skłaniać do wielu rzeczy, z wyjątkiem optymizmu. Kościuszko uznał pomysły powstania za przedwczesne i wyjechał do Włoch. Widywał się później z emisariuszami we Florencji, znowu w Saksonii, i ciągle usiłował nakłaniać do cierpliwości. „Smutnie byłoby lekko i nierozmyślnie zacząć, by upaść" - mawiał. W marcu 1794 roku uległ gwał- townym naleganiom, postanowił wyjechać do Krakowa i rozpocząć. Ta ostat- nia decyzja pozostała teorią. Zaczął powstanie kto inny. Ten sam marzec okazał się terminem krytycznym dla sprzysiężenia. Nie mogło się ono zbyt długo utaić, skoro w zebraniach konspiracyjnych uczest- niczyło po kilkadziesiąt osób. Austria wcześnie dowiedziała się o przygoto- waniach, nie stanowiły one tajemnicy i dla Rosji. Nastąpiły aresztowania, niektórzy z uwięzionych złożyli obszerne zeznania. Działyńskiego ujęto na granicy austriackiej i zesłano na Syberię. Dzielny generał przeczekał tam Katarzynę II i powrócił po trzech latach do kraju, uwolniony przez jej syna. Ale Rzeczypospolitej już wtedy nie było. Jędrzej Kapostas ukrył się w Krakowie. Centrum spisku krajowego zostało jeśli nie rozbite, to na pewno sparaliżowane. Gdy Kościuszko wędrował do Krakowa, by jawnie wystąpić jako Naczelnik, do Saksonii przywieziono ważną wiadomość. Brygadier Antoni Jó/ef Mada- liński na nic nie czekając rozpoczął akcję, i to w stronie mocno od Krakowa odległej. U schyłku lutego władze oficjalnie postanowiły przyśpieszyć redukcję woj- ska, wyznaczając 15 marca jako termin ostateczny. 12 marca stacjonujący w Ostrołęce Madaliński wsadził na koń swą pierwszą wielkopolską brygadę jazdy, przeprawił się przez Narew, naruszył granicę, zagarniając w Działdo- 341 wie kasę celną, i wzdłuż kordonu pociągnął na Mławę, Wyszogród i Nowe Miasto nad Pilicą, atakując po drodze i znosząc posterunki pruskie. Warto podkreślić ten ostatni przymiotnik, by utrudnić zadanie tym publi- cystom, którzy z dziwnym uporem powtarzają, że powstania nasze kierowały się wyłącznie przeciw Rosji. Kościuszkowskie zaczęło się od starć z Prusaka- mi, i to nie w jednym jakimś miejscu, lecz na długiej linii granicznej. Wynikało to z założeń przyjętych przez spiskowców, którzy od początku zamierzali wystąpić przeciwko dwóm zaborcom, czyli podejmowali ryzyko wojny na dwa fronty. Polska wygrała już kiedyś operację tego rodzaju. Było to w roku 1018, za Bolesława Chrobrego. Zaalarmowany czynami Madalińskiego, Fryderyk Wilhelm lepiej obsadził granice, wzdłuż której rozciągały się dotychczas słabe placówki dwóch pułków huzarskich. W pierwszej połowie kwietnia, zawezwany przez Rosjan, generał- -lejtnant von Wólcke przekroczył rubież, rozkwaterował swe oddziały pomię- dzy Warszawą a Zakroczymiem. Już przed wielu laty Kazimierz Bartoszewicz napisał o ówczesnych wojsko- wych naszych, tych mianowicie, co nie poszli na emigrację, pozostali w szeregach, podporządkowali się z pozoru targowicy: „Tylko dzięki im mogła wybuchnąć insurekcja kościuszkowska." Rzetelna prawda! To wszczęła roz- pacz - można powiedzieć, przerabiając nieco słowa polskiego hymnu narodo- wego. Madaliński nie przeceniał swoich talentów i wcale nie zamierzał zostać wodzem powstania. Bartoszewicz przytoczył jego szczere wyznanie, wpisane do pewnej ankiety personalnej w wojsku. Pytanie: „Gdzie i jakie zasługi okazał Rzeczypospolitej?" Odpowiedź: „Nie zdarzyła się pora chęci odpowiadają- ca." Widocznie generał nie policzył sobie za zasługę własnego udziału w konfederacji barskiej. Chwalebna i słuszna skromność! Innym razem Mada- liński oświadczył: „Ja, gdzie chcecie, żołnierza wprowadzę, ale nie ręczę, czy go wyprowadzić potrafię." Komenderujący w Warszawie Igelstróm rzucił w pogoń rozmaite oddziały, innym nakazał szybką koncentrację w Radomiu. Karnie posłuchał zwierz- chnika dowódca rosyjskiej załogi Krakowa, podpułkownik Łykoszyn. 23 marca o wczesnej godzinie porannej wymaszerował przez bramę Sławkowską na czele swych jegrów i Kozaków. Tego samego dnia przyjechał do miasta Tadeusz Kościuszko. Dowódca dywizji małopolskiej, generał Józef Wodzicki, pozostawał w porozumieniu z konspiracją, przyjął Naczelnika gościnnie i podporządkował mu się. 342 Nazajutrz, 24 marca 1794 roku, wobec tłumu ludności, wezwanej bijącym na trwogę dzwonem ratuszowym, i jednego batalionu wojska, Kościuszko złożył na Rynku swą słynną przysięgę. Ogłoszony niezwłocznie akt powstania powoływał pod broń mężczyzn od 18 do 28 roku życia, obywateli wszystkich stanów, nakazywał dostarczyć w przeciągu trzech dni „rekrutu dymowego", czyli zbrojnych w kosy, piki i siekiery chłopów. Zapowiedział też nominację Rady Najwyższej Narodowej i ustanowił Komisję Porządkową Województwa Krakowskiego. Zapowiadał walkę aż do czasu, ,,w którym kraj cały oswobo- dzony i całość granic zabezpieczona nie zostanie". Słowa te oznaczały wolę odzyskania granic z 1772 roku. Krakowski dzwon ratuszowy słychać było niewątpliwie i na Podgórzu, które należało do trzeciego zaborcy, do Austrii. Akt powstania wymownie przemilczał dwa tematy. Nie wspominał w ogóle o Konstytucji 3 Maja i o królu. Najwidoczniej autorzy uważali Ustawę za już przestarzałą, pragnęli iść dalej - w kierunku zapewne republikańskim. Zastrzegali wyraźnie, że nikt nie może wydawać praw o charakterze konsty- tucyjnym, o których po zakończeniu wojny rozstrzygnie „naród w reprezen- tantach swoich zebrany". Zapowiedziano powołanie sądów, niezbyt ściśle nazwanych „kryminalny- mi", skoro akt powstania głosił, że „wszystkie zbrodnie przeciwko narodowi i czyny przeciwko świętemu celowi powstania naszego, jako zbrodnie przeci- wko zbawieniu ojczyzny popełnione, karze śmierci podlegać będą". Przywie- dzionym do desperacji ludziom nie śniło się posłuszeństwo rzymskiej 7axadric „lex retro non agit". Ogłoszona w Krakowie zasada odpowiedzialności w poczuciu powszechnym odnosiła się i do targowiczan, którzy popełnili zbrod- nie przed powstaniem. Insurekcja Kościuszkowska była rewolucją. Na razie jednak zaczynała się dopiero wojna. Od jej wyniku zależeć miało wszystko, najśmielsze i najlepsze nawet zamierzenia w dziedzinie ustrojowej i społecznej. Madaiiński nadciągnął w Krakowskie, zbliżyła się również idąca za nim pogoń. Nieprzyjaciel zagradzał drogę do Warszawy, którą koniecznie należało opanować, bo bez tego trudno było wyobrazić sobie prawdziwe powstanie, l kwietnia Kościuszko ruszył z Krakowa, by wyminąć przegrodę lub przebić się. Prowadził cztery tysiące regularnego żołnierza, dwanaście dział i dwa tysiące kosynierów, których już zdążył zarekrutować. Siłami rosyjskimi dowodził generał Teodor Denisow, niedawno przyozdo- biony przez Stanisława Augusta Orderem Orła Białego. Dzielny Kozak Doń- ski popełnił błąd, rozdzielił swe wojsko. 4 kwietnia Kościuszko starł się pod 343 Racławicami ze słabszą od Polaków kolumną generała Aleksandra Tor- masowa. Temperament poniósł hrabiego, przeszkodził mu czekać na Denisowa. O 3 po południu Tormasow zeszedł ze swych górujących pozycji, uderzył na umocnioną linię Kościuszki. Na lewym skrzydle polskim, gdzie dowodził Józef Zajączek, odniósł powodzenie. Bo też prowadził tu Rosjan oficer bardzo dobry, pułkownik Pustowałow, uczestnik bitew pod Zieleńcami i Dubienką, mający pod sobą jedną z najlepszych jednostek carskich, batalion pułku jegrów Jekaterynosławskich. Nasza kawaleria narodowa nie wytrzymała, niektórzy towarzysze oparli się aż w Krakowie, gdzie szeroko opowiadali o klęsce i śmierci Kościuszki. Panika ogarnęła również część chłopów. Rozstrzygnęło uderzenie w centrum, na główną kolumnę Tormasowa. Wykonało ją, pod wodzą samego Naczelnika, trzystu dwudziestu kosynierów, wspartych czterema kompaniami regularnej piechoty. Kościuszko zdołał, drogą wiodącą w wykopie, tak blisko podprowadzić ich w ukryciu, że bateria rosyjska zdążyła tylko dwa razy wystrzelić kartaczami, „bo wraz piki, kosy i bagnety złamały piechotę, opanowały armaty i zniosły tę kolumnę tak, że w ucieczce broń i patrontasze rzucał za sobą nieprzyjaciel"*. Tradycja* zapamiętała dokładnie. Pierwszy dopadł działa i zdobył je, zaty- kając zapał czapką, Wojciech Bartos, chłop z Rzędowic, zaraz albo następnego dnia wynagrodzony za to rangą chorążego i nazwiskiem Głowacki. Zarzut używania kos przeciwko armatom rozumem nie grzeszy, skoro działanie powiodło się i kosztowało wcale tanio. Spory te wyjaśnił ostatnio trafnie Zbigniew Załuski w książce o Siedmiu polskich grzechach glównych. Warto jednak może przytoczyć twierdzenie jednego z ówczesnych fachowców. Carski general-kwatermistrz Pistor utrzymuje, że pod Racławicami chłopi atakowali, „parci naprzód przez własną piechotę". Jeszcze raz jeden w tej wojnie miał Kościuszko - według świadectwa Pistora - zastosować ten spo- sób. Po zdobyciu głównej baterii przyszła kolej na Pustowałowa, który poległ. Jegrzy Jekaterynosławscy wyginęli niemal wszyscy. W bitwie tej zdobyto dwanaście dział, mnóstwo broni ręcznej, sztandar kawalerii, zabito i poraniono około tysiąca żołnierzy rosyjskich, wzięto jednak zaledwie dwudziestu dwóch jeńców. Stało się tak może nie tylko dlatego, że „chłopi nie rozumiejąc słowa pardon na śmierć bili". Wojny domowe i rewolucyjne są z reguły niezmiernie okrutne. * Słowa wzięte z raportu samego Kościuszki. 344 U schyłku dnia pokazały się w oddali pułki Denisowa, który jednak nie odważył się atakować, a to - według jego własnych słów - z uwagi na lęk, jaki ogarnął żołnierzy. Uderzenie mogło odwrócić sytuację, bo na pobojowisku nastał nieopisany chaos, oddziały polskie pomieszały się, chłopi szukali łupu. Denisow cofnął się ku Kazimierzy, Kościuszko ku Słomnikom. Pomimo wygranej w polu, droga do Warszawy pozostała zamknięta. Dla wojska tylko, nie dla wiadomości, nie dla sławy zwycięstwa pod Racławicami, które nie przyniosło korzyści operacyjnej, lecz okazało się chwilą moralnie przełomową. Ono rozstrzygnęło o tym, co zaszło niebawem w obu stolicach Rzeczypospo- litej, w Warszawie i w Wilnie. 16 kwietnia kanclerz wielki koronny Antoni Sułkowski, osobnik zupełnie uległy Rosji, udał się do jej ambasadora na czele deputacji Rady Nieustającej. Pragnął wytłumaczyć Igelstrómowi, że spełnienie jego żądań, to znaczy are- sztowanie osób podejrzanych o spiski i niezwłoczny sąd, niezawodnie przy- spieszą wybuch. Został potraktowany tak brutalnie, że po powrocie z Mio- dowej na Zamek zmarł z przykrej emocji na apopleksję. Wiadomości o Kościuszce, o Racławicach, o rozszerzaniu się powstania na Sandomierskie, Lubelskie i Chełmszczyznę zatrwożyły Igelstróma. Był to generał formalnie „en chef", lecz w rzeczywistości typowo polityczny, taki, co nigdy nie dowodził w polu i nie wygrał najmniejszej potyczki. Rozpatrywano rozmaite plany, brano pod uwagę nawet możliwość opuszczenia Warszawy. Stanisław August zgodził się uczestniczyć w exodzie, „kazał przygotować swój ekwipaż". Potem sprowadził z Kozienic pułk ułanów, zakwaterował go na Mariensztacie jako swą straż przyboczną. Marcowe aresztowania nie uśmierciły konspiracji warszawskiej. Do jej odrodzenia przyczynił się szczególnie Tomasz Maruszewski, wysłannik Koś- ciuszki. Rezurekcja warszawska zaczęła się 17 kwietnia, w Wielki Czwartek. Plan był gotów, lecz we środę panował w mieście spokój. Król jednak czuwał, ubrany, nie rozdziewała się na noc i załoga okupacyjna. O 3 rano pluton kawalerzystów polskich dał hasło, uderzył na posterunek rosyjski koło Żelaz- nej Bramy. Stanisław August został rychło sam w otoczeniu osób cywilnych. Oddział wartowniczy opuścił Zamek, przyłączył się do powstania. Ułani z Mariensztatu też nie pozostali bierni. Rosjanie mieli w Warszawie zdecydowaną przewagę liczby żołnierza. Lud stołeczny brał w walce żywy udział, dowiódł męstwa i niebywałej wprost zaciekłości. Przestały istnieć wśród obywateli różnice narodowościowe. Zapi- 345 sano o Żydach, że „się kupili tłumami, a oczy swoje zasłoniwszy od prochu i harmat [...] biegli na oślep na działa i bagnety i w "kilku miejscach przemogli Moskalów". O wyniku rozstrzygnęło jednak postępowanie wojska stron obu. Około godziny 10 ciągnący od koszar ujazdowskich pułk Działyńskich natknął się koło kościoła Św. Krzyża na silną zaporę rosyjską, którą dowodził generał Teodor, książę Gagarin. Wszczęły się pertraktacje, Polacy twierdzili, że maszerują na Zamek, wezwani przez króla. Wyzyskał zwłokę dowodzący Działyńczykami major Józef Zaydlic. Drobnymi oddziałkami szybko oskrzydlił przeciwnika, obsadził domy, pałac Karasia i dzwonnicę kościoła Dominika- nów-obserwantów, wznoszącego się tam, gdzie dziś stoi Pałac Staszica. Wsparte ogniem działowym uderzenie od czoła osiągnęło w tych warunkach pełne powodzenie. Niedaleko za sobą, od strony Ujazdowa, miał Zaydlic silne jednostki rosyjskie, które go poprzednio przepuściły, a słysząc teraz tuż obok strzały, nawet armatnie, nie uderzyły mu w plecy. Tak wyglądała jedna z przełomowych chwil walk o Warszawę. Ranny Gagarin dobity został koło „kuźni saskiej", czyli na rogu Królewskiej i Krakowskiego Przedmieścia przez czeladnika z tego zakładu. Jedni mówili, że uśmiercił on księcia siekierą, inni że sztabą rozpalonego żelaza. Dziwne zachowanie się stojących koło Trzech Krzyży batalionów carskich wyjaśnił w raporcie do Katarzyny raz tu już wspomniany generał-kwater- mistrz Pistor. Oficerowie rosyjscy paniczne bali się wszelkiej inicjatywy oraz odpowiedzialności, na każdy drobiazg żądali osobnego rozkazu, i to na piśmie. Igelstróm kazał im stać w określonym miejscu, więc stali. Wysyłał później inne rozkazy, lecz wiozących je Kozaków cywilni kombatanci wystrzeliwali z okien. Kiedy maszerujący ulicą Zakorczymską batalion carski dostał się pod taki właśnie gwałtowny ogień z okien, żołnierze sami rozluźnili szyk, przywarli do murów nie przerywając marszu. Szeregowiec spontanicznie odkrywał więc podstawowe zasady taktyki walk ulicznych, oficer mu nie pomagał. Nie było instrukcji. Drugi moment przełomowy miał za scenę okolice Placu Saskiego. Na wieść o przegranej Gagarina, komenderujący głównymi siłami rosyjskimi generał Iwan Nowicki wycofał się ku Rogatce Jerozolimskiej. Tam odbyto radę wojenną i bardzo mocna kolumna wróciła do miasta ciągnąc Marszałkowską i Królewską. Zatrzymała ją grupka kilkudziesięciu mieszczan, uzbrojonych w strzelby i jedno jedyne działo! Zasiekli się oni na Placu Saskim, który był wtedy co prawda tęgo ogrodzony. Palili ze swej armaty kartaczami przez furtę, 346 otwierając ją z naglą przed każdym wystrzałem i zatrzaskując zaraz. Trzy godziny stali tutaj Rosjanie, zajęci bardziej rabowaniem Pałacu Saskiego niż walką, aż na widok nadchodzącego oddziału Działyiiczyków odpłynęli znowu ku rogatce. Nowicki wycofał się w ogóle z Warszawy, poszedł do Karczewa. Tymczasem Igelstróm, atakowany przez zbrojny lud i wojsko, bronił się wytrwale w swym domu przy Miodowej, potem w Pałacu Krasińskich. Z dymników najwyższych kamienic na Starym Mieście dojrzeć można było oddziały pruskie, uszykowane koło Powązek i tam, gdzie jest teraz ulica Górczewska. 18 kwietnia rano niedobitki rosyjskie u$zły z Warszawy przez Nowe Miasto. Kawaleria pruska ruszyła im na spotkanie. Sprzymierzeńcy spotkali się na Powązkach i razem już pociągnęli do Babie, potem do Modlina. Igelstróm stracił w Warszawie około czterech tysięcy żołnierzy, a więc w czwórnasób tyle, co Tormasow pod Racławicami. Nasz lud walczył niemiło- siernie, lecz nie sama tylko krzywda narodowa zachęcała do srogości. Żołnierz carski dobrze ją sobie zapamiętał i zemścił się w niedalekiej przyszłości nie- ludzko. Odwołajmy się więc znowu do raportu Pistora, świadka w danym wypadku cennego: Więcej niż walka, zmniejszyła chęć rabunku liczbę naszych żołnierzy, za którym poroztuili uę po mieście [...] Wielu z naszych żołnierzy rabowało w nocy domy cyrkułu Leszno. Mieszkańcy tq części miasta prosili o pomoc wojskową komendanta wojsk polskich, ten zaś [...] posiał dwustu ludzi, którzy którego z naszych tylko spotkali, w pień rżnęli. W jednej jedynej piwnicy sześć- dziesięciu bez zmysłów gorzałką zapitych wymordowano. Nazajutrz generał Mokronows>ki, zdając o tym sprawę na ratuszu, powiedział: gdyby byli Moskale uderzyli na arsenał, zamiast rabować po mieście, wszystko naokół arsenału byłoby stracone. Stu żołnierzy, którzy nas w nocy opuścili, udając się na rabunek, schroniło się po naszym wycofaniu się do jednego domu koło ulicy Franciszkańskiej i tam broniło się do soboty wieczór. Zapewne znękani głodem poddali się i w pień wyrżnięci zostali. W poniedziałek wielkanocny czy też nazajutrz tłum rzucił się na kilkudzie- sięciu prowadzonych pod konwojem jeńców i wymordował ich co do jednego. Było to na Placu Krasińskich. Rozmaitego rodzaju bodźce podniecały powstańców. Moralnym rezultatem było okrucieństwo niezwykłe. W nocy z 22 na 23 kwietnia spiskowcy litewscy opanowali Wilno. Jakub Jasiński wraz z kilkuset wojskowymi i cywilnymi towarzyszami zaskoczył przeciwnika w sposób wręcz idealny. Wziął do niewoli komendanta miasta, generała Mikołaja Arseniewa, przeszło tysiąc żołnierzy rosyjskich, opanował 347 arsenał. Tylko na Pohulance major Mikołaj Tuczkow został panem położenia. Ostrzelał miasto z Góry Boufałłowej, po czym odmaszerował w kierunku Grodna, paląc po drodze wsie, obracając w gruzy Orany i Merecz, mordując ludność bez uwagi na płeć i wiek. Za sprawą Jasińskiego powstanie litewskie od razu nabrało cech surowych. Ujęty został - w łóżku - jeden z głównych zdrajców, hetman Wielkiego Księstwa i generał-lejtnant carski, Szymon Kossakowski. Na samym początku jakoby to spotkało go „grzmotnienie w mordę", adiutant jego dostał na miejscu kulę w łeb. Powołany niezwłocznie „sąd kryminalny" skazał Kossa- kowskiego na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano 25 kwietnia na rynku wileńskim, przed pięknym ratuszem Gucewiczowskim. Utworzona zaraz władza miejscowa dokonała uczynków bardzo zastanawia- jących. Przede wszystkim przybrała tytuł Rady Najwyższej Rządowej. Jej Uniwersał do województw i powiatów Prowincji Wielkiego Księstwa Lite- wskiego i miast wolnych świadczył, w jakim zakresie terytorialnym zamierzała władać. Orędzie owo zaczynało się od słów: „Ojczyzno miła, jesteś zbawiona. Słuchaj, Narodzie Litewski..." Co się tyczy wojska, „generalna komenda siły zbrojnej narodowej wojska litewskiego Imci panu Jakubowi Jasińskiemu" została oddana, lecz „pod najwyższym sił obojga narodów naczelnictwem.Imci pana Tadeusza Kościuszki...". Niechże i to nie ujdzie naszej uwadze, że Kościuszko był w ówczesnym pojęciu Litwinem, pochodził z Białorusi, Jasiński zaś Wielkopolaninem nie- wątpliwym. Urodził się w Węglewie pod Pyzdrami. Litwa zorganizowała konspirację w ścisłym porozumieniu z Koroną, powstała na sygnał z Racławic i z Warszawy, lecz Wilno zachowało się w tych warunkach jak jedna z dwóch stolic państwa związkowego. Nie był to zacofany separatyzm, gorliwie uprawiany przez tego właśnie męża, co zawisł na szu- bienicy przed ratuszem, i jego targowickich socjuszów. W postępkach wileń- skich powstańców raz jeszcze przejawiła się ciągle istniejąca świadomość historyczna, poczucie osobowości zbiorowej. Była to manifestacja tym wymowniejsza, że dokonana w okolicznościach szczególnych, gdy Wilno dzia- łało odcięte od Warszawy w materialnym sensie tych słów, Rosjanie okupowali bowiem Grodno. Porwały się do walki sjamskie siostry, Korona i Litwa. Musiały i chciały iść razem, lecz każda pod własnym imieniem i z własną twarzą. Konstytucja 3 Maja wcale nie skasowała odrębności litewskiej. Żaden akt prawny nie może skasować egzystencji stworzonej przez dzieje. Otworzyła jedynie drogę do ściślejszych, doskonalszych form związku. Uniwersał Rady 348 litewskiej nawiązywał do tej Konstytucji, do jej ducha, za pośrednictwem późniejszego od niej Zaręczenia Wzajemnego Obojga Narodów. Powstanie wileńskie, zwłaszcza na początku, odznaczało się większym radykalizmem zarówno od krakowskiego, jak od warszawskiego. „Jakobini" znad Wilii musieli więc głosić hasła zrozumiałe szerokiemu ogółowi. Lekce- ważące starzyzrę pryncypia oświeconych sawantów w tych warunkach by nie wystarczyły. Rewolucjonista z Wielkopolski rodem nie wzdragał się jakoś przed służbą pod sztandarem Wielkiego Księstwa, przyjął jego moralne oby- watelstwo. Powstań w tym czasie było rzeczywiście trzy - krakowskie, warszawskie i litewskie. Idea wprawdzie jedna, lecz trzy izolowane ogniska ruchu... Aż do 24 kwietnia Kościuszko stał w Bosutowie, tuż na północ od Krakowa, nadal odgradzany od Warszawy przez Denisowa. Naczelnik radził w Bosutowie z przybyłymi do kraju Hugonem Kolłątajem i Ignacym Potockim, szkolił swe wojsko, zwłaszcza świeżo powołane, chłop- skie. Miał z nim rozmaite trudności, natury nie tylko socjalnej. Jedni dziedzice domagali się powrotu swych poddanych do orki wiosennej, inni dostawiali do obozu parobków powiązanych postronkami, przekazując ich w ten sposób w narodowe „kamasze". Niektórzy kosynierzy uznali ze swej strony, że skoro bezbożny nieprzyjaciel został pogromiony u Racławic, to już można iść do domu. Rozczulający objaw! Dokładnie tak samo i w tym samym czask zacho- wywali się powstańcy wandejscy we Francji. Każdy z nich walczył wraz z sąsiadami po lwiemu, dopóki nie wyparł „błękitnych", to znaczy rewolucjo- nistów, z pól, które widać było z wież parafialnego kościoła. Dokonawszy tego dzieła też szedł do chaty. Kościuszko ogłosił powszechną amnestię dla dezerterów, nakazywał łagodne postępowanie. Trzeba w tym widzieć coś więcej niż dowód osobistej szlachetności Naczelnika. Jego powstańcza armia zachowała regulamin wojsk królewskich, który przewidywał surowe, w naszym pojęciu nieludzkie, kary cielesne dla szeregowych. Podobne kodeksy obowiązywały we wszystkich bez wyjątku europejskich siłach zbrojnych. Odmiany dokonała rewolucyjna Fran- cja, umocnił reformę Napoleon, przyjęło ją nasze Księstwo Warszawskie. Ale już humanitarny rozkaz Kościuszki wskazywał, ku czemu i u nas szło z rodzimej inicjatywy, w którą stronę prąd zaczynał płynąć. Ruszywszy z Bosutowa, stanął Naczelnik w obwarowanym obozie pod Połańcem. 7 maja ogłosił tu Uniwersał, będący ostatnim niemal słowem nie- podległej Rzeczypospolitej w sprawie chłopskiej. Dzięki wspomnianym powyżej zwycięstwom grenadierów napoleońskich, 349 osobiste poddaństwo włościan zostało w centralnych ziemiach Polski raz na zawsze zniesione w roku 1807. O trzynaście lat wcześniej to samo prawo ogłoszono z Połańca całej Koronie i Litwie. Oprócz skasowania poddaństwa Uniwersał ogłaszał nieusuwalność chłopa z uprawianej przezeń roli, pańszczyznę na czas wojny zmniejszał, niekiedy do połowy, wysłużonych żołnierzy zwalniał z niej zupełnie. Niebawem - w paź- dzierniku 1794 roku - ogłoszono akt zapowiadający nadzielanie ich ziemią na własność. Tak brzmiało naprawdę ostatnie słowo Rzeczypospolitej skierowane do włościan. „Trzeba się bić i jeszcze bić, i pobić" - mawiał Tadeusz Kościuszko. Jedynie osiągnięcie tego celu mogło rzeczywiście utrwalić moc obowiązującą aktu prawnego, który we względzie ustrojowym wysuwał Rzeczpospolitą przed Austrię i Prusy, nie mówiąc już o Rosji. Przegrana wojna degradowała Uniwersał Połaniecki do rzędu pięknych pomników, zwycięstwo zrobiłoby z niego fundament lepszej przyszłości. Na razie... Adam Skałkowski uważa za przesadne twierdzenie ówczesne, że „pomimo mocnych zachęceń, dobro- dziejstw i nadziei w uniwersale Kościuszki dla ludu wiejskiego oświadczo- nych, jeden człowiek nie przyszedł dobrowolnie do obozu i obrony powszech- nej". Głosiciele tych opinii zgrzeszyli pewnie pesymizmem, ale trudno wątpić, że lud wiejski pozostał przeważnie obojętny wobec powstania. Za długo już pańszczyzna i dyktatura jednej grupy społecznej oduczały troski obywatel- skiej, to znaczy takiej, co się odnosi zarówno do obowiązków, jak i do uprawnień człowieka. Od wypełniania tych pierwszych chłop przyzwyczaił się wykręcać na wszelkie sposoby, w rzetelność obietnic tych drugich nie wie- rzył. Liczni spośród ziemian uznali oczywiście Uniwersał za zamach na swe prawa i sabotowali go. Wiele pisano o niedostatecznym radykalizmie powstania. Rządząca w War- szawie Rada Zastępcza Tymczasowa istotnie wolała umiarkowanie. Prezyden- tem miasta został poseł na sejm Wielki, Ignacy Wyssogota Zakrzewski, typowy centrowiec, wojskiem dowodził Stanisław Mokronowski, generał, dzielny, stronnik i przyjaciel Stanisława Augusta. Rada uległa jednak presji ludu i sąd skazał na śmierć czterech szczególnie znienawidzonych targowiczan. 9 maja biskup Józef Kossakowski, Józef Ankwicz, Piotr Ożarowski i Józef Zabiełło powieszeni zostali na Rynku. Był to słuszny akt sprawiedliwości, który nie spowodował jednak, niestety, zagwożdżenia ani jednej armaty rosyj- skiej czy pruskiej. 350 Do najzagorzalszych naszych „jakobinów" zaliczał się wtedy generał Józef Zajączek. Przekonania mało mu pomogły w bitwie pod Chełmem, którą prze- grał 8 lipca. Miał pod swymi rozkazami pułk Działyńczyków, sprawujący się po swojemu, to znaczy dzielnie. Pospolite ruszenie, kosynierzy i pikinierzy rozbiegli się w panice, nie wytrzymali próby ze świeżo przybyłym z Rosji korupsem generała Wilhelma Christoforowicza Derfeldena. O dwa dni wcześniej, 6 czerwca, Kościuszko stoczył bitwę pod Szczekoo- nami. Nigdy żaden z cesarzy rosyj^^ó mc uczestniczył osobiście w walce i eolskimi powstańcami. Pod Szczekocinami obecny był i sprawował komendę cról pruski, Fryderyk Wilhelm II. Persona monarsza spowodowała nawet pewne trudności, niemałe zamieszanie w rosyjsko-germańskim wojsku. Plac operacji, a więc i porządek marszu na pozycje został z góry ustalony. Jednak po drodze, wprost w obliczu wroga, należało wszak przedefilować przed Jego Królewską Mością, czego nie można było dokonać inaczej, niż uroczysck krocząc w tej kolejności, jaką dyktowało starszeństwo komenderujących poszczególnymi jednostkami generałów. Zwycięstwa Napoleona mniej będą zadziwiać, jeśli przyjrzymy się. poept- som obowiązującym w armiach starego porządku. Żadne parady i wynikłe z nich zamęty nie mogły pod SzczefcooMBi aómtc- nić zjawisk głównych. Kościuszko miał dwanaście tysięcy wojaka pnecżwfca dwudziestu czterem, dwadzieścia dziewięć dział przeciwko sn dw dwóm. Centrum jego linii wytrzymało szarżę czternastu szwadronów carskiej. Tworzyli to centrum kosynierzy, „wsparci - mówi obecny na miejscu Pistor - za nimi stojącą piechotą". Kościuszko cofnął się ku Kielcom, bitwa była przegrana. Polegli w mej generałowie Jan Grochowski i Józef Wodzicki, Wojciech Bartos-Głowacki odniósł ciężką ranę. Zmarł w lazarecie kieleckim i został pochowany przy tamtejszej kolegiacie. 15 czerwca wprost haniebnie poddał się Prusakom Kraków. Austriacy dali się ubiec pobratymcom, nie zdecydowali się w porę, rozkaz zajęcia miasta przyszedł o małą chwilę za późno. Naprawili zaniedbanie, wkraczając w lipcu na Lubelszczyznę. Do wojny nie przystąpili, zawczasu okupowali tylko szmat kraju, aby nie zostać bez zysku. Dotkliwe klęski skłoniły część ludu Warszawy do gwałtownego odruchu. Nieprzyjaciel bił w polu, powetowano sobie niepowodzenie na tych, co byli pod ręką. 28 czerwca wywleczono z więzień i powieszono publicznie biskupa Massalskiego, kasztelana Czetwertyńskiego, kilku innych zdrajców, lecz wraz 351 z nimi niestety i ludzi prawdopodobnie lub nawet na pewno niewinnych. Znajdujący się już pod Warszawą Kościuszko odpowiedział na to ostro. Zapadły i wykonane zostały wyroki śmierci, inni przywódcy poszli do wię- zienia. Już w maju zameldował się u Kościuszki w Jędrzejowie i został przyjęty do służby książę Józef Poniatowski. Naczelnik nie występował przeciwko królo- wi, świadczył mu nawet grzeczności. Władze powstańcze nieufnie na ogół odnosiły się do „osób duchem niespokojności tchnących". Więc znowuż ta wielekroć roztrząsana przez historyków i publicystów sprawa niedostatecznego radykalizmu insurekcji! Objęła rządy Rada Najwyższa Narodowa, mająca w swym składzie obok Hugona Kołłątaja także Ignacego Potockiego. Podporządkowała sobie ściśle Litwę, zastępując tamtejszą Radę Najwyższą Deputacją Centralną. Dowódz- two w Wielkim Księstwie chciała oddać Józefowi Poniatowskiemu, lecz osta- tecznie powierzyła je Michałowi Wielhorskieinu, Jakub Jasiński zeszedł na drugi plan. Umiarkowane, rzeczywiście dalekie od radykalizmu rządy Rady Najwyższej przyniosły jednak ten skutek, że kraj zdobył się na wysiłek stosunkowo większy od tego, jaki wspierał ongi wschodnie wyprawy króla Stefana. Szczą- tek państwa wystawił i utrzymywał stale około siedemdziesięciu tysięcy żoł- nierza! Zaspokajano od biedy wszystkie potrzeby, z wyjątkiem produkcji karabinów. Za pośrednictwem podległych sobie ogniw administracji Rada regulowała obieg pieniądza, drukowała banknoty, przejmowała na skarb w formie przymusowej pożyczki srebra kościelne i prywatne zasoby kruszcu, przekraczające pewną normę, konfiskowała dzwony kościelne, wyrabiała amunicję, przenosiła nawet z zagrożonych regionów do Warszawy zakłady wytwórcze, dbała o aprowizację, przeciwdziałała zwyżce cen. Trudno odgadnąć, jaką korzyść przyniosłoby powstaniu stracenie króla czy wystawienie znaczniejszej liczby szubienic. Francja na pewno nie przejęłaby się tym do tego stopnia, by nakazać swym korpusom przebijanie się nad Wisłę. Jeden z głównych podówczas „jakobinów" naszych, Kazimierz Konopka, żądał zapędzenia do fabryk broni zakonów płci obojga oraz kobiet. Szeregowe duchowieństwo sprawowało się dobrze podczas powstania, w Chełmszczyźnie na czele ruchu stanął od razu biskup unicki Porfiriusz Skarbek Ważyński. A co się tyczy niewiast... Załóżmy, że dopomogłyby w produkcji dział. Nie zdoła- łyby na pewno urodzić w porę dostatecznej liczby wyszkolonych artylerzy- stów. 352 Do szczególnie ważnych operacji przychodziło wtedy wyznaczać i takie pułki regularnej piechoty, w których setka zaledwie żołnierzy umiała strzelać. Reszta wojowników nadawała się na razie do noszenia broni - w nieprzenoś- nym tych słów znaczeniu. Podstawowych rzeczy trzeba ją było uczyć podczas działań bojowych. Zapał, z jakim walczyła rewolucyjna Francja, zasługuje na podziw. Kiedy przy chóralnym śpiewaniu Marsylianki dochodziło do słów: „L'amour sacrće de lapatńe", wielu żołnierzy spontanicznie padało na kolana. Wzruszamy się czytając o tym, lecz powinniśmy również pamiętać, że Francja ówczesna zdołała ostatecznie wyprowadzić w pole siedemset pięćdziesiąt tysięcy zbroj- nych, że miała dobrą kadrę oficerską i podoficerską. Liczyła do dwudziestu siedmiu milionów mieszkańców i tylko daleka Rosja przewyższała ją w tym względzie. Kościuszko ustanowił oryginalny order wojenny. Była to żelazna obrączka z napisem: „Ojczyzna swemu obrońcy." Jako pierwszy dystyngowany nią został ten wojskowy, którego na wiosnę zapaleńcy obrzucali obelgami i chcieli powiesić - Jan Henryk Dąbrowski. Do ocalenia go przed niewczesnym zaiste wyrokiem przyczynił się Józef Wybicki, autor Listom patriotycznych, a w przyszłości i słów pieśni Jeszcze Polska, działacz wcale umiarkowany. Dąbrowski odznaczył się podczas rozpoczętego w lipcu oblężenia zawczasu i bardzo dobrze ufortyfikowanej Warszawy. Prusakami dowodził pod nasza stolicą sam Fryderyk Wilhelm II, Rosjanami Iwan hrabia Fersen. W nocy z 11 na 12 sierpnia zakończył życie arcybiskup Michał Poniatowski. Przejęto jego list do króla pruskiego, jakoby to wskazujący słabe punkty umocnień stołecznych, więc prymas „wolał proszek od powroza", popełnił samobójstwo. Ciało wystawiono na widok publiczny w pałacu przy Senator- skiej, Stanisław August czuwał przy zwłokach brata, przez salę przepływał, przepychał się tłum plebsu. Raz za razem ludzie zbliżali się do samej trumny, odsłaniając przykrytą jedwabną chustą twarz nieboszczyka. Sprawdzali jego identyczność. 25 sierpnia w nocy Prusacy potężnie uderzyli od strony dzisiejszego Bemowa na odcinek broniony przez Józefa Poniatowskiego, który fatalnym - dla siebie zwłaszcza - zbiegiem okoliczności był akurat nieobecny, bawił w mieście. Powrócił zaraz po pierwszych salwach, bił się mężnie, lecz nie zdołał powstrzymać przeciwnika. Prusacy doszli do Powązek. Miejsce Poniato- wskiego zajął Dąbrowski i tu właśnie wyróżnił się tak bardzo. 28 sierpnia, po kilkanaście godzin trwającej walce wręcz, natarcie zostało powstrzymane. W skreślonym tegoż dnia raporcie wymienił Dąbrowski poszczególnych wojsko- 353 wych, lecz nie zapomniał o „dzielnych obywatelach miasta Warszawy", któ- rzy „pobudzeni odwagą, miłością Ojczyzny, gorliwością o swobody [...] zachęceni przez godnego swego prezydenta nie tylko, że z pilnością odbywają okopowe straże, ale w czasie boju wielka z nich liczba wychodzi, ciągnie przez największe niebezpieczeństwo, atakuje nieprzyjaciela i potężnie go gromi". Nie widać, by Potocki w rządzie i żywy król w Zamku w czymkolwiek osłabili morale ludu stolicy. Zamiast przeprowadzić nowy szturm, do którego się szykowali, w nocy z 5 na 6 września Prusacy rozpoczęli powolny odwrót spod Warszawy, zalegli jednak w pobliżu, nad Bzurą i dolną Pilicą. Zatrwożyli się o swe tyły, gdyż w Wielkopolsce wybuchło powstanie. Zaczął je 20 sierpnia Dionizy Mniewski, ostatni kasztelan brzesko-kuja- wski, z przekonań czerwony republikanin. Opanował Brześć, potem Włocła- wek i oddał tu dużą usługę oblężonej stolicy, zdobywając transport ciężkiej artylerii, wleczony wodą pod prąd ku Warszawie. Rychło ruch rozszerzył się na cały obszar drugiego zaboru, sięgnął Pomorza. Już 29 sierpnia poszedł spod Warszawy na uśmierzenie pułkownik Fryderyk Szćkely, Węgier w służbie pruskiej, niebywały okrutnik. Za nim pociągnął ze znaczniejszymi siłami generał-major von Schwerin, w końcu zwinął oblężenie Fryderyk Wilhelm. Nie pomogły reskrypty, grożące straszliwymi karami i szlachcie, i ludowi, powstanie szerzyło się, bardzo poważnie zagroziło tyłom armii, walczącej wszak i na froncie zachodnim, francuskim. Na pomoc Wielkopolsce wysłał Kościuszko jedynego ze swych generałów, który znał wojskowość niemiecką (a ponadto w kieszeni munduru lubił mieć tomik wierszy Schillera). 9 września wymaszerował z Młocin Jan Henryk Dąbrowski. Z nim razem poszedł na wyprawę Antoni Madaliński i wsławieni później Franciszek Rymkiewicz i Michał Sokolnicki. Na wielkie szczęście poszedł również, jako komisarz cywilny, Józef Wybicki, ziemianin z Pomorza, człowiek znający Wielkopolan i umiejący z nimi gadać. Korpusik liczył niespełna trzy tysiące takiego przeważnie żołnierza, co miał nader mgliste pojęcia o rzemiośle wojennym. Zmyliwszy przeciwnika prze- brnął szczęśliwie Bzurę i ruszył na Koło, które zajął. Tak się zaczęło drugie po obronie Warszawy w powstaniu Kościuszkowskim działanie uwieńczone peł- nym powodzeniem. Dąbrowski zajął Gniezno, zaalarmował Poznań, 3 października wziął sztur- mem Bydgoszcz - gdzie śmiertelnie ranny został pułkownik Szćkely - zamyślał o takiej organizacji zdobytego terenu, która pozwoliłaby na przetrwanie w nim 354 zimy, zagroził Toruniowi... i rozpoczął niezwykle trudny odwrót, a to wskutek otrzymanych wiadomości o położeniu ogólnym. Wyprawa wielkopolska przyniosła Dąbrowskiemu najwyższą w wojsku pol- skim rangę generała-lejtnanta oraz nagrodę honorową w postaci złotej szabli, równemu zaś mu stopniem dowódcy strony przeciwnej, Wilhelmowi Fryde- rykowi von Schwerin, sąd wojenny. Słynna armia pruska nie poradziła sobie z przeciwnikiem, pozwlała się zapędzać do twierdz, oddawała tak ważne punk- ty, jak Bydgoszcz. Co prawda Rosjanie już od niejakiego czasu dochodzili do przekonania, że nie ci to Prusacy, co bywali za Starego Fryca, lecz Dąbrowski to wypróbował, czynnie i nader dla wroga dotkliwie nadwerężył sławę „połykaczy ognia". Stał się wskutek tego wśród wojskowych osobistością głośną. Wyprowadził za Bzurę swój znacznie pomnożony korpus, bo dokazał i tej sztuki, że przerobił na prawdziwe wojsko część patriotycznej, bitnej, lecz sobiepańskiej ruchawki wielkopolskiej. Przywiódł w pobliże Warszawy cały tabor, mieszczący olbrzymią zdobycz, zagarniętą w magazynach garnizonów nieprzyjacielskich. Odwrotowi Dąbrowskiego bepośrednio zagrażało szesnaś- cie tysięcy Prusaków, nie licząc już nieco dalej się znajdujących oddziałów. Całość zaangażowanych przeciwko powstaniu sił pruskich ocenia Marian Kukieł na jakieś pięćdziesiąt tysięcy szabel i bagnetów. Mieli rację, przewi- dujący okazali się wodzowie francuscy, którzy mawiali generałom Fryderyka Wilhelma: nie marnujcie nad Renem sił, potrzebnych wam w Polsce. Na Zachodzie wciąż toczyła się wojna o historyczną karierę Marsyiianki. Dąbrowski wycofał się spod Torunia na wieść o tym, że Tadeusz Kościu- szko przestał być Naczelnikiem Sił Zbrojnych Narodowych. Wtajemniczył swych podwładnych, odczytał im we Włocławku przywiezione z Warszawy pismo władz powstańczych. Prusacy w swych garnizonach palili z dział na wiwat. Odebranie dowództwa Jakubowi Jasińskiemu nie wyszło Litwie na dobre, Kościuszko popełnił błąd słuchając podszeptów ludzi niechętnych radykałowi. Michał Wielhorski sprawował się niedołężnie, zawiódł. Pierwsze uderzenie rosyjskie na Wilno odparto, drugie za to zakończyło się powodzeniem. 12 sierpnia stolica Wielkiego Księstwa skapitulowała. Nie pomogły dzielne poczynania powstańców aż pod Bobrujskiem, Litwa była stracona, wraz z nią i Kurlandia, której mieszczaństwo i lud również przyłączyli się w czerwcu do insurekcji. Pobite oddziały ściągały zewsząd do Grodna. Generał Mokrono- wski, mianowany w sierpniu dowódcą na miejsce Wielhorskiego, usiłował zaprowadzić lad. 355 Warszawa obroniła się. Dąbrowski zaczynał działania w Wielkopolsce, lecz od strony frontu rosyjskiego położenie nie wyglądało dobrze. Fersen wycofał się w górę Wisły i trwał na jej lewym brzegu. W Lubelskiem znajdował się Derfelden (i Austriacy), Litwę stopniowo zalewała trzydziestotysięczna armia Repnina. Najgroźniejsze, że niemrawe dotychczas poczynania wroga urozmai- cił nowy ton. Od strony Ukrainy wkroczył korpus Aleksandra Suworowa. Szedł na północny zachód, na Brześć i Dubienkę. 17 września spotkał się z nim pod Krupczycami generał Karol Sierakowski. Bił się bardzo dobrze, nie pozwolił na okrążenie, odszedł nie oddając ani jednego działa. W dwa dni później Suworow doścignął go pod Terespolem, otoczył i - przełamując zajadły, „graniczący z rozpaczą" opór - pokonał zupełnie. Raport rosyjski stwierdzał, że jedna z kolumn polskich „legła szeregami, jak stała". Sierako- wski dowodził naszymi doborowymi oddziałami, żołnierzem starym. Przeci- wko sobie miał największego wodza rosyjskiego wszystkich czasów i znacznie przeważające siły. Kościuszko dwoił się i troił. Był w Grodnie, kilkakroć dotarł do obozu Sierakowskiego, odtwarzając jego korpus, wzmocniony teraz przez kwiat całej armii, czyli przez pułk Działyriczyków. Polecił wydzielić specjalne oddziały, których zadanie polegać miało na strzelaniu do uciekających z pól bitew. Walecznych sławił i wynagradzał. Wisły kazał strzec Adamowi Ponińskiemu, nie dopuszczać do przeprawy Fersena na prawy brzeg. Był to ten sam Adam Poniński - syn banity, poseł z Grodna, obecnie generał-major głośny dzielną postawą i raną odniesioną pod Szczekocinami, uczestnik obrony stolicy. Jego energia i poświęcenie nie mogły odmienić stosunku sił. Ponińskhpilnował dwustukilometrowego wybrzeża rzeki dwoma tysiącami wojska, Fersen miał go sześć czy siedem razy więcej. Mógł gdzie i jak chciał pozorować przeprawę, przekroczyć Wisłę w innym miejscu i od razu uzyskać przewagę. Od połowy września w coraz to nowym punkcie zatrudniał naszych tym pozorowaniem. Jeden tylko czynnik sprzyjał wtedy insurekcji - późna pora roku. Rosjanie zamyślali o leżach zimowych, decydujące uderzenie już postanowili odłożyć do wiosny 1795 roku. Fersen winien był przeprawić się i stanąć w Lublinie... Zysk główny, historyczny - czas! - był jeszcze do osiągnięcia. \ 4 października o świcie Fersen sforsował Wisłę w pobliżu Kozienic. Dzia- łopitnia rozpoczęła ogień, ściągając na siebie uwagę obrońców, gdy jedno- cześnie o parę kilometrów powyżej - na wprost Czerwonej Karczmy - generał Chruszczow przeprawił się z jegrami w trzynastu łodziach, zaraz to samo zrobił Tormasow poniżej baterii. Ochotnicy z kawalerii poszli wpław, przy- 356 czółek został utworzony. Wyrastać zaczął most z materiału dowiezionego uprzednio skrycie lądem pod wieś Holendry. Na transport rzeczny nie pozwo- liła polska osłona Wisły. Zawiadomiony niezwłocznie Kościuszko, pchnąwszy naprzód dwu- tysięczne posiłki, powierzył władzę w stolicy Kołłątajowi i Zajączkowi i 6 października rano opuścił Warszawę. Postanowił rozbić Fersena, nie dopuścić do jego połączenia z Suworowem. Pędził do obozu Sierakowskiego konno, w towarzystwie jednego tylko człowieka. Był nim Julian Ursyn Niem- cewicz. Wędrowcy zmieniali zmęczone wierzchowce, brali koniki chłopskie, wieczorem stanęli w Okrzei. Przybył tu niebawem i Adam Poniński. Naczelnik kazał mu zająć pozycję nad Wieprzem, nie zarządził natychmiastowego połą- czenia sił. ,,Nie można zarzucać Kościuszce, że Napoleona nie uprzedził i nie prze- wyższył odwagą kombinacji strategicznych" -pisze Marian Kukieł. Naczelnik był wojskowym ze starej, wtedy jeszcze powszechnie panującej szkoły (Na- poleon Bonaparte ukończył był dopiero dwudziesty piąty rok życia). Naka- zywała ona kunsztowną oględność, tworzenie i mnożenie rozmaitych korpu- sów obserwacyjnych, przesłonowych, osłonowych - słowem rozpraszanie sil. Tak i wtedy Józef Poniatowski stał nad Bzurą w siedem tysięcy żołnierza obserwując nieruchawych, zajętych Dąbrowskim Prusaków. Znajdował się, być może, za daleko. Nie zdążyłby dojść. Ale z Warszawy można było na pewno wyciągnąć jeszcze kilka batalionów dobrej piechoty i działa. Poniński warował nad Wieprzem, bo nie było pewne, którędy ruszy Fersen. Tymczasem 9 października pod wieczór Kościuszko i Sierakowski ujrzeli go, osiągnąwszy położoną w pobliżu Maciejowie względną wyniosłość, zowiącą się Podzamczem. Stał z całą swą siłą opodal tego punktu, gdzie się przed kilku dniami przeprawił. Lubo odległość miejsca wyraźnie wszystkiego widzieć nie dozwalała, uderzającym był widok cen cały - wspominał po latach stale wówczas towarzyszący Kościuszce Niemcewicz. - Ostatnie zachodzącego słońca promienie odbijały się o czystą stal gęstych szyków piechoty, dalekie rżenie koni, gwar przytłumiony mnóstwa tego miał w sobie coś przerażającego. Siły rosyjskie liczyć należało na co najmniej dwanaście tysięcy ludzi, polskie najwyżej na osiem. Pozycja ich była o tyle mocna, że osłonięta od czoła lasem i bagnami, lecz otwarta z lewej strony, z rozlewiskami rzeczki Okrzejki za plecami. Znajdujący się na Podzamczu dwór maciejowicki już był widział nieprzyja- ciół. Przebóg! jaki widok ruiny i spustoszenia; wszystko, co można było złupić, złupiono: portrety znakomitych właścicieli, hetmanów, biskupów, kanclerzy porąbane lub spisami pokłute. W 357 jednym pokoju rozbite byty paki i zamknięty w nich zbiór gazet, od elekcji króla Augusta II, porozrzucany po podłodze. Niemcewicz pozbierał niektóre szpargały i zabawiał przełożonego odczyty- waniem napuszonych mów sejmowych. Kościuszko był wesół, dobrej myśli, pewien wygranej. O w pół do drugiej nad ranem obudził Niemcewicza i podyktował rozkaz dla Ponińskiego, nakazujący mu natychmiastowy wymarsz pod Maciejówkę, na lewe, otwarte skrzydło wojsk własnych. Generał otrzymał to pismo o siódmej rano i ruszył natychmiast w pochód bardzo forsowny. Miał do pokonania około czterdziestu kilometrów złej drogi. Normalny przemarsz dzienny piechoty wynosił wówczas kilometrów piętnaś- cie... Około południa, słysząc dobrze i coraz lepiej huk dział, czoło kolumny zaczęło się ucierać z patrolami Kozaków i piechoty. Poniński znajdował się już o dwanaście kilometrów od pola bitwy, gdy kanonada nagle ucichła. Słychać było tylko rzadkie wystrzały karabinowe. Do przemęczonych wysilonym mar- szem szeregów zaczęli przypadać pojedynczy koledzy z pułków Sierakowskie- go- 10 października 1794 roku siedem godzin trwał pod Maciejówkami popis wielkiego męstwa polskiej artylerii i piechoty, odwagi przeciwnika, odpiera- nego najpierw ogniem w same twarze, potem bagnetem, powracającego ciągle z okrzykiem: „Za Warszawa! Pomnisz Warszawa?" Pod rozkazami Fersena służyły regimenty dobrze pamiętające kwietniową rezurekcję stołeczną. Po bitwie, wyrównane, na ziemi już rozciągnięte linie różowych wyłogów i żół- tych naramienników znaczyły miejsce, gdzie walczył 10 pułk piechoty szefos- twa Działyńskich. Ujemne strony pozycji maciejowkkiej przeważyły nad dodatnimi. Bagniska nie powstrzymały Rosjan, Fersen całkowicie oskrzydlił słabszego przeciwni- ka, któremu rozlewiska Okrzejki utrudniały odwrót. Zresztą Kościuszko nie chciał się cofać, gdy była jeszcze pora po temu. Przecenił stanowczo własną przewagę moralną, Rosjanie dowiedli pod Maciejowicami, że i w złej sprawie można bić się bardzo dobrze. Poniński nie uderzył na ich prawe skrzydło, bo nikt jeszcze dotychczas nie pokonał fizycznej niemożliwości. Rozkaz wydany został za późno. Aż do zgonu Kościuszko nie przyznał się do tego otwarcie, nie oczyścił podkomendnego z niesłusznych zarzutów. Pod wieczór Fersen roztasował się w dworze maciejowickim, w kwaterze głównej przeciwnika. Dom rozbrzmiewał jękami konających. W końcowej fazie bitwy zaieli w nim pozycję ostatni Działyńczycy i fizylierzy. Wystrzela- 358 wszy ładunki, wepchnięci do piwnicy, walczyli bagnetami i wyginęli co do nogi. Siódmy krzyżyk dźwigającemu hrabiemu towarzyszyła przyjaciółka, osoba podobno piętnastoletnia. Generał Chruszczow miał przy sobie małżonkę i siostrzenicę. Damy te nie okazując emocji przechadzały się pomiędzy poobdzieranymi już do naga trupami mężczyzn, przebitych przeważnie bag- netem. Do niewoli dostali się wszyscy trzej generałowie nasi - Sierakowski, Kamiński i Kniaziewicz - ranny Niemcewicz, trzykrotnie zraniony brygadier Józef Kopeć. Los tego ostatniego miał się okazać najsroższy. Kopeć służył w brygadzie już wcielonej do wojska rosyjskiego. Na wieść o powstaniu wsadził ją na koń i przyprowadził do swoich. Potraktowany jako dezerter, powędrował do Irkucka, skąd go uwolnił dopiero wnuk Katarzyny, cesarz Aleksander I. Pod wieczór Kozacy przynieśli na prowizorycznych noszach nieprzytom- nego Kościuszkę. W końcowej fazie wałki Naczelnik chciał powstrzymać pierzchającą kawalerię i został porwany jej falą. Upadł wraz z koniem, prze- sadzając jakiś rów. Skłutego pikami kozackimi, już wziętego do niewoli, obrabowanego nawet, ciął jeszcze pałaszem w głowę kornet nazwiskiem Łysenko. 13 października wywieziono jeńców z Maciejowie na Wschód. Jechali w olbrzymim taborze. Mogę bez żadnej przesady zapewnić - powiada świadek naoczny, Niemcewicz - że wozy, bryki jeneratów sztabowych wiozące tupy zdarte z pałaców mniej i więcej możnych obywatelów pol- skich, z ich końmi, dobytkiem, powozami równały się liczbie wojska; wszyscy wyżsi oficerowie z Żonami lub nałożnicami swymi jechali w karetach noszących herby różnych familii polskich. Stary Fersen jechał w karecie Klas i srebrnej, mając obok siebie młodziuchną nałożnicę swoją. Ciągnęło to wszystko przez kraj splądrowany do cna, przez miasteczka zasłane szczątkami ludzkiego mienia, poniszczonego w furii. „Maciejówkę i dopiero Maciejówkę rozstrzygnęły o losach powstania Kościuszki" - stwierdza Marian Kukieł. Nie tylko dlatego, że niewola Naczelnika pozbawiła Oba Narody powszech- nie uznawanego autorytetu, niczym niezastąpionej siły moralnej. Po odniesie- niu tak znacznego zwycięstwa Rosjanie porzucili pomysł leży zimowych. 359 Suworow i Fersen ruszyli naprzód po liniach zbieżnych. Obaj celowali w przedmieście Warszawy, w Pragę. Nowym Naczelnikiem został Tomasz Wawrzecki, człowiek dzielny i prawy, zasłużony w powstaniu litewskim i kurlandzkim. Ciekawe, że ten pozbawiony wykształcenia militarnego, broniący się przed zaszczytem osobnik, obmyślił całkiem sensowny plan. Chciał oddać Pragę, przyjąć obronę na linii Wisły. Przybyły z Wielkopolski Dąbrowski zalecał posunięcie jeszcze śmielsze. Jego zdaniem należało oddać i Warszawę, zabrać z niej co się tylko da, wszystkie władze z królem włącznie, po czym przekroczyć Bzurę i działać na terenie zaborów pruskich, tam obierając sobie stanowiska zimowe. Kto tonie, ten winien się starać utonąć nie zaraz... Przeniesienie się do Wielkopolski przedłużyłoby kampanię, odwlekłoby finał. Naszego wojska było jeszcze sporo. Rosjanie musieliby wydłużyć linie komunikacyjne, gdzieś' jednak stanąć na zimę. Rzeczpospolita zmagała się zbrojnie z dwoma zaborcami (trzeci czaił się w rezerwie). To, czego chciał Dąbrowski, wtrąciłoby jednego z nich - Prusy - w położenie i pod wojskowym, i pod politycznym względem nad wyraz trudne. Taki stan rzeczy w żaden sposób nie zdołałby pogorszyć naszej, już fatalnie stojącej sprawy. Wszelkie powikłania w obozie zaborczym mogły jej wyjść tylko na dobre. No i rzecz najważniejsza, melodia w tym rozdziale dziejów Rzeczypospolitej główna: czas, czas i jeszcze raz czas! Ignacy Potocki namawiał do stoczenia walnej bitwy na przedpolu Pragi. Przyjmować pojedynek z takim przeciwnikiem, jak Suworow, mając za ple- cami głęboką rzekę, a na niej jeden tylko most? Wbrew zdaniu Dąbrowskiego postanowiono bronić Pragi, komendę powie- rzono Józefowi Zajączkowi. Zaczęło się sypanie - z lotnego piasku! - niepraw- dopodobnie rozciągniętych, źle zarysowanych fortyfikacji. Obsadzono je przede wszystkim słabo wyszkolonymi i zaopatrzonymi, w dodatku zdemora- lizowanymi odwrotem, siłami z Litwy. Najlepsze jednostki zostały nad Bzurą, obserwowały Prusaków. 26 października Suworow rozniósł pod Kobyłką straż tylną wycofującego się z Wielkiego Księstwa Mokronowskiego. Zdobył dziewięć dział, dowódców odsieczy wziął do niewoli. 2 listopada stanął obozem pomiędzy Bialołęką a Grochowem. Nazajutrz otworzył ogień. . Nie powróciły letnie historie, kiedy to oblężenie zaczęło się w lipcu, pier- wszy zaś' szturm nastąpił w końcu sierpnia. Kto inny teraz dowodził... 4 listopada o piątej rano siedem kolumn rosyjskich uderzyło na sypkie szańce Pragi. W cztery godziny -było po wszystkim. Upór tu i ówdzie był 360 zaciekły. Zginął generał Paweł Grabowski, pułkownik Walenty Kwaśniewski i sławny poseł na Sejm Wielki, Tadeusz Korsak. Poległ także, do ostatka broniąc swej reduty na lewym skrzydle, Jakub Jasiński. Nie naśladował swego towarzysza politycznego komendant Pragi, generał Józef Zajączek. Lekko ranny w rękę zaraz na początku walki, uszedł przez most do Warszawy, którą niebawem także opuścił. Około południa nastała na Pradze taka cisza, że mieszkańcy Warszawy przypuszczali wycofanie się nieprzyjaciela. Wyprowadził ich z błędu ogień baterii rosyjskiej, skierowany na most. O ósmej wieczorem przybił do prawego brzegu prom, wiozący trzech przedstawicieli magistratu stołecznego. Dominik Borakowski, Franciszek Ksawery Makarowicz i Stanisław Strzałkowski mieli przy sobie list Stanisława Augusta oraz pismo municypalności, upoważniające do rozpoczęcia pertrak- tacji o kapitulację Warszawy. Wysłańcy magistratu stanęli przed Suworowem rano 5 listopada. (Przeno- cowali u generała dyżurnego, traktowani z wyszukaną uprzejmością.) Wódz siedział przed swym namiotem, ubrany w mundur jegierski bez żadnej oznaki stopnia. Na widok delegatów wstał, odpasał i odrzucił na bok szablę, podszedł ku nim mówiąc: - Wiwat, Polacy, wiwat król, wiwat naród! Ucałował każdego po kolei: - Aniołowie pokoju, witani was! ' Zapytał o zdrowie Stanisława Augusta, kilkakroć powtórzył prośbę o prze- kazanie mu wyrazów szacunku, napił się z deputowanymi wódki, przełamał chlebem i pożegnał ich bardzo łaskawie. Znakomity wojskowy lubił odgrywać malownicze scenki. Podczas rzezi Pragi biegał podobno, trzymając pod pachami dwa indyki i wołał, że niech one przynajmniej ocaleją. W zwięzły sposób zawiadomił swą panią o tryumfie: - Ura! Warszawa nasza! Odpowiedź była również lakoniczna: - Ura! Feldmarszałku! Potem przyszła sadzona brylantami buława i darowizna w postaci siedmiu tysięcy dusz chłopskich. Wojska rosyjskie wkroczyły do Warszawy 9 listopada dopiero, bo reperacja mostu pochłonęła nieco czasu. Zastały w arsenale zagwożdżone działa, gdyż przeciwnik nie wszystko zdążył wywieźć. Zastały też króla, do którego garnęli się śmiertelnie przerażeni mieszczanie. Kolłątaj i Zajączek wcześnie uszli ze stolicy do Galicji. Został na miejscu Ignacy Potocki. Zapłacił za to więzieniem 361 rosyjskim, lecz ocalił dobre imię. Tamtych dwóch czekała mało w danych okolicznościach chwalebna turma austriacka. Upadek i rzeź Pragi złamały zupełnie ducha w naszym wojsku. Znikła i ta wola oporu, która jeszcze tliła po Maciejówkach, po utracie Kościuszki. Za dużo klęsk w przeciągu jednego miesiąca niespełna! Rzucona znowu przez Dąbrowskiego myśl przebijania się do Francji była niewykonalna. Armia cofała się w kierunku Końskich, topniejąc po drodze. Rozłaziły się całe korpusy, Szli w swoją stronę i dowódcy, i szeregowi. 11 listopada przy- jechał do kwatery Dąbrowskiego trębacz niemiecki z listem. Generał von Kleist „najpokorniej" zapytywał „czyli i pod jakimi warunkami zechcesz z regularnym swym wojskiem do Króla J. M. pruskiego armii wejść i przy- stać...". 18 listopada nieoczekiwanie przybył do Radoszyc generał Denisow. Przy resztkach wojska Rzeczypospolitej zastał już tylko Naczelnika Tomasza Wawrzeckiego, prezydenta Warszawy Zakrzewskiego oraz generałów Dąbro- wskiego, Giedroycia, Giełguda i Niesiołowskiego. Oznajmił, że Suworow życzy sobie ich poznać i zaprasza do Warszawy. Wawrzecki zapytał, czy oznacza to wzięcie do niewoli. - Bynajmniej, graf Suworow pragnie tylko WPaństwa poznać. Wojskowi poprosili o dwie godziny zwłoki, a to w celu rozdzielenia zawar- tości kasy pomiędzy żołnierzy. Po dokonaniu tej czynności dosiedli koni i pod grzecznym konwojem zawrócili ku Warszawie. 18 listopada 1794 roku to właściwie ostatnia data w historii Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Losy jej poszczególnych ziem miały się jeszcze w najbliższej przyszłości rozstrzygnąć, lecz nic już w tej mierze nie zależało od zdania Polaków i Litwinów. 18 listopada 1794 roku przestała istnieć jakakolwiek rodzima władza. Ostat- nim jej nosicielem był Tomasz Wawrzecki, chorąży litewski. IV Katarzyna zlekceważyła oferty Seweryna Rzewuskiego oraz Ignacego Potockiego. Pierwszy obiecywał magnackim terrorem zaprowadzić w kraju porządek, drugi powracał do myśli powołania wielkiego księcia Konstantego na tron polski. Już w październiku Mikołaj Repnin został mianowany gene- ralem-gubernatorem Litwy, co świadczyło o intencjach carycy. Trudnym 362 zagadnieniem okazała się jednak ostateczna zgoda pomiędzy zaborcami. Dąbrowski miał rację, a może tylko przeczuwał trafnie, kiedy zmierzał do pogorszenia sytuacji jednego z nich. 3 stycznia 1795 roku Rosja zawarła porozumienie podziałowe z Austrią. Prusy przystąpiły do niego dopiero 24 października. Zanim to się stało, Berlin musiał zaprzestać wojny na zachodzie, ułożyć się z Francją w kwietniu o pokój, zwany bazylejskim, potem przetrzymać naprężenie na wschodzie, którego wyrazem były zbrojne demonstracje ze strony wczorajszych sojuszników. Spór toczył się o rozmiary łupu dla każdej ze stron. Wyczerpane i osłabione Prusy zrezygnowały z przesadnych roszczeń, oddały Kraków, który pochwy- ciły już podczas powstania. Rosja zabrała wszystko, co leżało na wschód od Niemna i Bugu. Prusom dostała się Warszawa, ziemie na północ od równoleżnikowego odcinka Bugu, na zachód od Niemna i Pilicy. Resztę, to znaczy kraj, w którym leży Kraków, Sandomierz, Lublin i Radom, zagarnęła Austria. Granice trzech znowu sprzymierzonych monarchów spotykały się koło Niemirowa nad Bugiem. Augustów, Łomża i Białystok przypadły Prusom, Kowno i Grodno stały się przygranicznymi miastami Imperium rosyjskie- go. Omawiając trzeci rozbiór zapomina się niemal z reguły, że nie tylko ziemie rdzennie polskie uległy brutalnemu rozdarciu. Również terytorium etnicznie litewskie zostało bez ceremonii podzielone, pogłębiała się różnica pomiędzy Ukrainą Zachodnią, czyli austriacką, a Wschodnią, nazywaną oficjalnie Mało- rosją. Rozprawianie o historycznej krzywdzie samej tylko Polski to bardzo ciężki błąd. Ucierpiały trzy narody, nie zaś' jeden. Dopiero w styczniu 1796 roku Austriacy wkroczyli do Krakowa, Rosjanie wynieśli się z Warszawy. Ostatecznego rozgraniczenia trzech mocarstw doko- nano w lipcu. Jako nagrody dia osób szczególnie zasłużonych carowa rozdzieliła sto dwa- dzieścia tysięcy dusz chłopskich. (Odnotował to pilnie Józef Ignacy Krasze- wski w swej naukowej książce Polska w czasie trzech rozbiorów.) Najwięcej otrzymał Platon Zubow - przeszło trzynaście tysięcy. Feldmarszałkowie Suworow i Rumiancew po siedem tysięcy, Fersen mniej niż połowę tej liczby, Repnin blisko cztery i pół tysiąca, Kutuzow dwa tysiące sześćset sześćdziesiąt sześć. Hojnie obdarzona została hrabina Ksawerowa Branicka, przypadło jej aż osiem tysięcy siedmiuset poddanych. Naturalna córka Katarzyny II musiała wszak zająć wysokie miejsce na liście honorowej, lepsze niż Suworow. 363 7 stycznia 1795 roku - we czwartek, w dzień, który tak uczcił, wprowadził do tradycji naszej kultury - Stanisław August opuścił Warszawę. Płakał, wsiadając do powozu, płakały również tłumy, żegnające króla. W Grodnie czekało na niego mieszkanie w Zamku Nowym i Mikołaj Repnin w charakterze dozorcy. 25 listopada, w trzydziestą pierwszą rocznicę swej koronacji, Stanisław August abdykował. Oświadczył przy tym, że czyni to „dobrowolnie i z własnej woli". Był zależny we wszystkim, żył z wyznaczonej mu pensji, prosił Kata- rzynę o pieniądze, śląc te petycje za pośrednictwem Zubowa. Repnin nudził się przy nim okrutnie. „Jestem ukarany jak Krzyżem Pań- skim, chyba za to, żem się przyczynił do wyniesienia go na tę godność" - biadał. Katarzyna doradzała Stanisławowi Augustowi (czy może już znowu Stanisławowi Antoniemu?) wyjazd do Włoch, wojaże po Europie. 16 listopada 1796 roku kamerdyner carycy daremnie szukał jej rankiem po całym pałacu petersburskim, przynaglany przez oczekujących ministrów. Odważył się w końcu zajrzeć do toalety i tam znalazł „monarchinię połowy świata" nieprzytomną. Katarzyna żyła jeszcze przez kilkanaście godzin, o czym świadczyły - wprawiające otoczenie w wielki ambaras - konwulsyjne poruszenia brzucha. Kiedy się siJnie podniósł, wraz dworacy przyskakiwali do loża, szlochając niezmiernie, niechże brzuch ten zwolnił cokolwiek, prędzej jeszcze z miną na pól wesołą, na pół uszanowania pełną, otaczali wielkiego kniazia Pawła. Wieść, przesłana do Grodna przez specjalnego kuriera, wywołała tam popłoch. Paweł I natychmiast osobiście uwolnił Kościuszkę, kazał powypuszczać innych więźniów. Odwiedził marszałka Ignacego Potockiego, któremu powie- dział: - Zawsze byłem przeciwny podziałowi Polski, był to krok równie gorszący jak niepolityczny, lecz stało się już. Zezwolilyżby Austria i Prusy na przy- wrócenie Polski? Mamże ja sam część moją oddać, ich wzmocnić, a siebie osłabić? Mamże wojnę toczyć, by ich do tego przymusić? Ach, nadto państwo moje toczyło już wojen, czas nam jest wytchnąć. Trzeba więc, byście się poddali konieczności i żyli spokojnie. O Pawle I powiedziano, że „trzymał wodze rządu jak pijany woźnica". 364 Wiadomo jednak było od dawna, iż nienawidzi matki i przenosi ten sentyment w dziedzinę polityki. Stanisław Poniatowski, bratanek eks-króla, też usłyszał od nowego cara, że gdyby od niego wszystko w porę zależało, nie doszłoby do rozbiorów. Nie mogąc już nic poradzić, podarował przynajmniej Paweł Potockiemu i Kościuszce po tysiąc dusz. Ten drugi oświadczył, że woli pieniądze i natych- miast otrzymał płatne w Anglii weksle na sześćdziesiąt tysięcy rubli. Uwolniony z twierdzy Petropawłowskiej Niemcewicz z samej ciekawości odwiedzał wystawione na widok publiczny zwłoki Katarzyny. Zauważył tam raz młodego i przystojnego, lecz bardzo bladego i wycieńczonego człowieka, który wlókł się raczej, niż szedł ku trumnie. Był to Płaton Zubow - do niedawna wszechpotężny, teraz nie znaczący nic. Tłumy dworzan rozstępo- wały się przed nim... już tylko z nawyku. „Pierwszy raz podobno całował on gratis tę rękę, która się tak hojnie otwierała dla niego." Na uprzejme zaproszenie Pawła I Stanisław August przybył do Petersburga. Oficjalnie zwrócono mu tytuł królewski, dano na zamieszkanie Pałac Marmu- rowy, ale polecono asystować przy koronacji, podczas której przed Impera- torem Wszech Rosji niesiono herby wszystkich jego ziem, więc i tych, co należały poprzednio do Rzeczypospolitej. Jej były władca zachowywać się musiał podczas przydługiego obrzędu jak poddany. Cesarz przywołał go do porządku, kiedy sobie usiadł, zmęczony. l stycznia 1798 roku Paweł odwiedził swego starego „brata". Rozmawiali w cztery oczy przez bite dwie godziny. Po odjeździe cesarza Stanisław August przez czas jakiś milczał, chodził podniecony szybkim krokiem. Zwrócił się wreszcie do domowników: - Nareszcie los przestał nas prześladować. Wkrótce znowu zobaczymy Warszawę, stolicę odbudowanej ojczyzny, a imię Polski odzyska blask. Bardzo prędko dowiedział się o tym poseł pruski, którym był markiz Luc- chesini. Doniósł prawdopodobnie sekretarz królewski, Friese. 12 lutego Stanisław August zmarł wcześnie rano, w niedługi czas po wypiciu filiżanki bulionu. Od razu zaczęto podejrzewać otrucie, lecz nie ustalono prawdy. Zwłoki spoczęły w petersburskim kościele Św. Katarzyny. Wspaniały orszak pogrzebowy otwierał car Paweł I. Jechał konno, trzymając obnażoną szpadę ostrzem w dół - na znak żałoby. 365 Zawarty w Petersburgu ostateczny traktat podziałowy znosił i kasował wszystko, „co mogłoby zachować pamięć istnienia Królestwa Polskiego". Układ ten, ściśle obowiązujący trzy mocarstwa, równający się więc zatrzaś- nięciu i zaśrubowaniu wieka trumny, podpisano w styczniu 1797 roku, już zatem po pogrzebie Katarzyny II. Państwowy Instytut Wydawniczy wydrukował ostatnio mało dotychczas znany nawet historykom pamiętnik Antoniego Trębickiego. Opisanie sejmu 1793 roku wywarło na czytającej publiczności silne wrażenie, gdyż przeko- nało, że nie wszystko szło w Grodnie tak gładko, jakby wynikało z podręcz- ników. Inaczej jest z drugą częścią pamiętnika, poświęconą „Rewolucji 1794 roku". Za dużo tu stronniczej, zapienionej zaciekłości. Wolno każdemu ujem- nie osądzać powstanie Kościuszki. Lecz zdejmować z Suworowa odpowie- dzialność za rzeź Pragi, przenosić ją na Kołłątaja i Zajączka? Trudno jednak nie zamyślić się nad domniemaniem autora, że gdyby nie powstanie zostałaby się przynajmniej Polska przy Warszawie i przy tym małym zakresie, jaki jej sejm grodzieński zostawił, i jeszcze wówczas większą byłaby od Szwajcarii albo Holandii, których imię, charakter i sława wytrzymały wszelkie wstrząśnienia. Kto wie, czyliby przy walce całej Europy z Napoleonem nie byłyby się tak złożyły okoliczności, iżby egzystencja Polski dla samej równowagi Europy byłaby przywrócona... Od upadku powstania do zgonu Katarzyny upłynęło równo dwa lata (bez dwóch dni). Nie sposób ręczyć, że w tym krótkim czasie klan Zubowa zdążyłby przeprowadzić swi zamysły zagłady, nie mając po temu pretekstu. Jeśli się już wdawać w tryb warunkowy, zaraz przychodzi na myśl listopa- dowy wieczór 1806 roku, patriotycznie podniecona Warszawa i szwadron francuskich strzelców konnych, ustawiony przed frontonem kościoła Sw. Krzyża. W dwanaście lat zaledwie po walce, stoczonej w tym samym miejscu przez pułk szefostwa Działyńskich z sybirskimi grenadierami Gagarina. Nie warto jednak zanadto roztkliwiać się tym obrazkiem. W niczym nie ubliżając talentom cesarza Napoleona przyznać trzeba, że za czasów jego skromnego kapitaństwa Francja wyszła cało między innymi właśnie dzięki katastrofie Rzeczypospolitej. Przyznają to historycy francuscy. Nasza kampa- nia 1792 roku, drugi rozbiór, no i Kościuszko, który zatrudniał część sił austriackich, Fryderyka Wilhelma osobiście i jakieś pięćdziesiąt tysięcy jego 366 wojowników. Suworow pokazał się na Zachodzie, wjechał do Mediolanu z krzyżem na szyi i nahajem w prawicy dopiero w roku 1799. Gdybyśmy siedzieli cicho, nie ściągali na siebie uwagi Berlina i Wiednia, gdybyśmy usłali się Rosjanom wygodnym pomostem, wspomnianych strzel- ców konnych mogłoby w ogóle nigdy nie być przed frontonem Św. Krzyża. Katarzyna twierdziła, że nie zdoła bezpośrednio dosięgnąć zrewoltowanego Paryża. Tak rzeczywiście było za jej czasów. Nad Wisłą i Niemnem sterczała jeszcze nie tak znów wątła przegroda. Pozostańmy więc przy faktach. Decyzja tym słuszniejsza, że będą to fakty dotyczące Rosji, czynnika rozstrzygającego w naszym regionie Europy. Jako tako nam przychylny „pijany woźnica" krótko rządził, rozstał się ze światem pewnej nocy marcowej 1801 roku. Jego syn i następca, Aleksander I, „tajemniczy car"... Liberalne ciągoty tego władcy doznawały rozmaitych przypływów i odpływów. Jest faktem, że pomysły odbudowy królestwa pol- skiego snuły się po jego głowie. Nikt nie zaprzeczy, że w początkach zwłaszcza panowania Aleksander dopuszczał do głosu i działania najlepszych spomiędzy Polaków i Litwinów. Zrobił Adama Czartoryskiego kuratorem okręgu szkol- nego w Wilnie - co nie pozostało bez wpływu na wyposażenie umysłowe oraz rozwój talentu Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego — uczynił tegoż księcia ministrem spraw zagranicznych Imperium rosyjskiego. Za Katarzyny wypływali na wierzch targowiczanie, za Aleksandra - Tadeusz Czacki, Adam Czartoryski, Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki. Lecz Aleksandrowi właśnie powiedziano w oczy po rosyjsku: „Miecz nasz Polskę zdobył, to nasze prawo." Liberalny car objął rządy w sześć lat zaledwie po zagładzie Rzeczypospolitej, mimo to znalazł się wobec faktów już doko- nanych. Strzegły ich nie tylko Austria i Prusy. Przed półwieczem przeszło Stanisław Smółka pięknie napisał, że na stopniach tronu Aleksandra stali rosyjscy i niemieccy magnaci w mundurach, a każdy z nich miał na piersi szarfę orderową, kubek w kubek podobną do tej, którą uduszono Pawła I. Antoni Trębicki wcale rozsądnie deliberował: gdybyż czasów Pawła i Alek- sandra doczekała Rzeczpospolita okrojona, lecz większa jednak od Szwajcarii i Holandii. Drugi rozbiór nie tknął grodów stołecznych - Krakowa, Warszawy i Wilna. Koniunktura pewnie by pozwoliła odzyskać z czasem i prastolice - Gniezno oraz Poznań. Już po dwu pierwszych rozbiorach Prusy liczyły nie- bezpiecznie dla nich wysoki odsetek Polaków. Polska nierządem stała? Ależ święta prawda! Stała, stała owszem, i według wszelkiego prawdopodobieństwa byłaby dostała do lepszych czasów. Rzecz- pospolitą przyprawiła o zgon nie anarchia wcale, lecz gorączka reformatorska, 367 rozpalająca państwo przez ostatnie półwiecze jego dziejów. Powstanie Koś- ciuszkowskie to jej najwyższy paroksyzm. Widowisko było o wiele bardziej tragiczne, niż się wydaje zarozumiałym mentorom. Jeśli Polacy i Litwini sami sobie zaszkodzili, to dlatego, że zabrali się do odkupywania dawnych grzechów, nawet do tworzenia nowych urzą- dzeń, pożytecznych całej Europie. Irracjonalizm historii sprawił, że utonęli tuż przy brzegu. W początkach wieku XX, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej, Kraj Przywiślański dostarczał do wojska wyższego procentu analfabetów niż któ- rakolwiek z pozostałych europejskich guberni Imperium carskiego. W samym środku drugiej połowy XVIII stulecia w tym samym kraju założono pierwsze na świecie ministerstwo oświaty i urzeczywistniano jego programy z dużą energią. To zestawienie nie podlegających zakwestionowaniu faktów wydaje się pożyteczne, ponieważ pomaga ocenić, co straciła europejska powszechność na rozbiorach Rzeczypospolitej, dokonanych wszak w określonej fazie historii, pod dokładnymi datami. Więc nie w dobie rozpasania zapustów, lecz w czasie pracy zasługującej na niekłamany szacunek, kiedy wielebny ksiądz Chmielo- wski, autor Nowych Aten, przestał już u nas sprawować rząd dusz, utracił tę funkcję na rzecz Komisji Edukacji Narodowej. Maurycy Zych, junkier 43 Astrachańskiego pułku piechoty carskiej, boha- ter Mogiły Żeromskiego, zawędrowawszy na pole „maciejowickiego pogro- mu" snuje w duchu takie oto rozważania: „Tędy nastąpiły na Europę i jej kulturę hordy Kałmuków, pojmawszy w tym bagnie najczcigodniejszego jej obywatela i obrońcę." Chciałoby się zmienić nieco tę diagnozę, zwłaszcza jej ton. Nie przestając potępiać, wyrazić jednak współczucie. Powiedzieć po prostu, że mężny szeregowiec rosyjski ofiarnie przelewał pod Maciejówkami krew wbrew swemu i własnych braci oczywistemu dobru. Czające się w głębi Lubelszczyzny wojsko austriackie było w owym czasie bodaj jeszcze mniej sympatyczne od carskiego. Reprezentowało taki sam reżim pałki, ideologię gwałtu i poddaństwa, nie miało za to w ogóle charakteru narodowego. Ale w siedemdziesiąt lat po maciejowickim pogromie monarchia habsburska ukazała światu oblicze tak odmienione, że niewielu ludzi miota dziś na jej pamięć złorzeczenia. Nie da się tego powiedzieć o caracie. Po długim i mocno kosztownym oporze Wiedeń przyjął jednak istotę z Oświecenia się wywodzących zasad. Komitetu Ocalenia Publicznego nad Dunajem nie było, 368 cesarza nie zgilotynowano, ale parlamentaryzm, swobody obywatelskie i naro- dowe uznano za obowiązujące. Mieszkańcy c.k. krajów Galicji i Lodomerii nie uskarżali się przesadnie na tyranię. Do suwerenności brakowało im właściwie tylko rodzimego ministerstwa spraw zagranicznych i wojska. Przemocą zniszczone zdobycze reformatorskie Sejmu Wielkiego wolno uznać za bardzo wcześnie dokonaną próbę utwierdzenia w centrum Europy zasad, wywodzących się wprost z filozofii Oświecenia. Wspomniany Sejm zaproponował je monarchistycznym sąsiadom w łagodnej, strawnej, całkowi- cie nadającej się dla nich do przyjęcia formie monarchii konstytucyjnej, sta- nowej oczywiście... lecz rezerwującej sobie prawo dokonywania dalszych ulepszeń i w dziedzinie społecznej także. Gdyby ta polsko-litewska próba się powiodła, to znaczy, gdyby jej nie zdławiono siłą, stanowiłaby przeszczep nowych zasad na organizm wschodu Europy, na Rosję. Powrót odmienionej wewnętrznie Rzeczypospolitej do politycznego związku z Imperium był nie- unikniony. Warszawa proponowała nawet swój tron wielkiemu księciu Kon- stantemu. Nie powiodła się zapoczątkowana w roku 1815 próba współżycia ogromnej monarchii absolutnej z konstytucyjnym, lecz maleńkim, Krakowa i Poznania nawet pozbawionym, Królestwem Kongresowym. Ale nie wynika z tego, że z góry skazana była na niepowodzenie znacznie wcześniejsza próba symbiozy z dość rozległą, samo przez się coś znaczącą Rzecząpospolitą polsko-lite- wską. Kiedy w roku 1812 Napoleon szedł na wschód, chłopi oraz współczujące z nimi elementy inteligenckie spodziewali się zmiany na lepsze, zniesienia poddaństwa. Nadzieje swe wiązali z działaczami z Księstwa Warszawskiego, z jedynymi ludźmi naprawdę sprzyjającymi postępowi. Nie było przesady w twierdzeniu, że szeregowiec carski pod Maciejowicami walczył wbrew własnym interesom klasowym. Zgniótł skutecznie ognisko zarazy, która dla niego i jemu podobnych była nadzieją. Poddany Habsburgów znalazł się w położeniu lepszym. Sił wywierających rozmaite wpływy i naciski na jego monarchię nie udało się wytępić. Cesarstwo austriackie samo stykało się z Zachodem. Rozbiory pokrzywdziły cały kontynent. Nie dość bowiem, że zubożyły jego kulturę, pozbawiając Polaków, Litwinów, Ukraińców i Białorusinów prawa do swobodnej, nie konspirującej się i nie uciekającej na obczyznę twórczości... Nie dość, że zniszczyły ośrodek już rozpoczętej i wcale nie tchórzliwej refor- my. Wywarły również nader niefortunny wpływ na układ stosunków między- państwowych w Europie. 14 - Rzeczpospolita... 3 369 Do najczęściej karconych i wyśmiewanych polityków europejskich zalicza się niewątpliwie Napoleona III. Trudno przeczyć - jego zaślepione doktry- nerstwo bardzo dopomogło Bismarckowi w zjednoczeniu Niemiec pod egidą pruską „krwią i żelazem". Ale Napoleon Mały przyczynił się już tylko do wykończenia budowli, której fundamenty i ściany główne utwierdzono za Katarzyny II i przy jej współudziale. Fryderyk Wielki początkowo nie spodziewał się od Rosji dobrodziejstw. Sądził, że najlepiej zabezpieczyłyby Prusy walki wewnętrzne w jej państwie albo i rozpad, podział takowego. Odszedł z tego świata jako twórca Związku Książąt niemieckich, duchowy patron Rzeszy, u siebie w domu wzmocniony o polskie Pomorze, szmat Wielkopolski, o faktyczne prawo gospodarczego wyzyskiwania pozostałych ziem Rzeczypospolitej. Jego następca - ciągle za zgodą Rosji - wszedł w posiadanie Warszawy. W przyszłości Prusy nie zdołały jej utrzymać, pozostały jednak przy Poznaniu. To, co zaszło w przeciągu trzydziestu trzech lat po śmierci Elżbiety Pio- trowny, nie znajduje w historii ani precedensu, ani odpowiednika. Imperium rosyjskie znacznie posunęło na zachód swe granice, oparło się o Bug. Inaczej mówiąc, urzeczywistniło marzenia Iwana Groźnego, który pragnął rozszerzyć władanie po „Białą Wodę", mówił o tym Michałowi Haraburdzie. (Przyjmuje się, że owa „Biała Woda" miała być Wisłą. Bug... Wisła... niezbyt to wielka różnica wobec wchodzących w grę przestrzeni, nie należy zresztą żywić przesadnego zaufania do carskiej wiedzy w dziedzinie geografii.) Za Katarzyny wielkie mocarstwo poniosło znaczne koszty i przelało wiele krwi, by ostatecznie urzeczywistnić program sprzed dwustu lat, z epoki przedmocarstwowej. Rosja nie tylko wyrzekła się całkiem dobrowolnie tego, co zdobyła w wojnie siedmioletniej, lecz nie mając noża na gardle zrezygnowała również z istoty politycznych osiągnięć Piotra Wielkiego na zachodzie. Nasuwa się uwaga, że na taką rozrzutność mogło sobie pozwolić tylko impe- rium bezkresne. Państwo mniejsze zwichnęłoby przecież podobnym postępo- waniem własny los. Cykl zadziwiających cudów politycznych rozpoczął się w roku 1762. Akurat ta sama data oznacza fakt wstąpienia rodowitych Niemców na tron rosyjski. Po Piotrze Holstein-Gottorp nastąpiła jego małżonka, Zofia Augusta Fryderyka z domu Anhalt-Zerbst, znana lepiej pod imieniem Katarzyny II. Byłoby może lekkomyślnością nie zwrócić uwagi na tę zbieżność, która, jeśli miała związek z jakimś' prawem historii, to chyba z tym, co stwierdza, że człowiek zazwyczaj - chociażby podświadomie tylko - sprzyja swoim. Kilkakrotnie w tych wywodach wymieniony został tak zwany pamiętnik 370 generala-kwatermistrza de Pistora. Był to właściwie jego raport, napisany po francusku i 17 stycznia 1796 roku złożony Katarzynie. „Wyrażałem się bez ogródki - stwierdzał autor w liście do carycy - wskazując popełnione błędy..." Nie może być dwóch zdań - generał wyrażał się szczerze. Raport jego jest dla armii rosyjskiej mocno niepochlebny. Mówi przecież o niedołęstwie dowódz- twa, o braku wszelkiej inicjatywy i strachu przed odpowiedzialnością u ofi- cerów, o pijaństwie i skłonności do rabunku u szeregowców. Odpis tak nie- przyjemnego dokumentu władczyni Rosji natychmiast przekazała królowi Prus. Francuzi, zająwszy w dziesięć lat później Berlin, znaleźli w archiwum ów ,,pamiętnik" i zaraz ogłosili go drukiem. Powie ktoś, że Katarzyna nie przewidywała konfliktu z Prusami, mogła więc sobie pozwolić na luksus obnażania mankamentów swego żołnierza. Rozumowanie naciągnięte, bo walor armii stanowił zawsze naczelny argument w polityce. Lecz gdzież ambicja Imperatora Wszech Rosji, gdzie poczucie godności narodu? Czyż koniecznie trzeba było urzędowo informować Fryde- ryka Wilhelma, że Polakom ciężej poszłoby w Warszawie, gdyby żołnierz rosyjski nie rozłaził się po mieście za rabunkiem? Warto się gruntownie zastanowić nad znaczeniem raportu generała Pis- tora, zwłaszcza zaś nad dziwnymi losami pisma, którego treści Katarzy- na II nie zawstydziła się jakoś przed zachodnim sąsiadem, własnym roda- kiem. Coźając swe wpływy i możliwości działania do Bugu, bezpośrednio poma- gając wyrośnięciu potęgi pruskiej, osiągnęła Rosja pewien skutek trwały: sama siebie skazała na Niemcy. Od tej pory stosunek do nich stanowi klucz do zrozumienia polityki rosyjskiej, wzgląd na Niemcy musi być brany pod uwagę w absolutnie każdym rachunku. Jakub Bainville twierdzi, że Europa nie stała się germańską już w średniowieczu tylko dlatego, iż Rzesza stale okazywała się niezdolna do utworzenia ośrodka silnej władzy centralnej. Po roku 1762 - dodajmy od siebie - znalazła się na drodze niezawodnie wiodącej do usunięcia tego braku. Zdobyte przez Piotra Wielkiego możliwości utrwalenia hegemonii rosyjskiej przestały istnieć. Początkowo nad Bugiem, potem nieco na zachód od Wisły wzniesiona została bariera więcej niż silna, zza której wyjść miały z czasem ataki. Owo tak owocne dla sprawy niemieckiej trzydziestotrzylecie, to akurat ten czas, kiedy w zależnej od Rosji Rzeczypospolitej doszli do głosu i władzy ludzie, uważający współpracę i przyjaźń z Rosją za nakaz racji stanu, nawet za obowiązek patriotyczny. Paradoks!1 Absurd? Trudno orzec, w każdym razie fakt niezbity. 371 I Czartoryscy, i Stanisław August gotowi byli do daleko posuniętej współ- pracy, kładli jednak pewien nie grzeszący przesadą warunek. Chcieli miano- wicie, by współdziałanie przynosiło rzeczywiste korzyści obu stronom, a nie tylko tej silniejszej. Tak wyglądał próg, o który potknęła się nie tylko nasza historia. Petersburg potrafił liczyć się z interesami konkurentów, kandydatów na wrogów nawet. Prusy, Austria, Anglia traktowane były poważnie. Dobro słabszego sojusznika nie wchodziło w rachubę. Zasady współzależności w Petersburgu nie uznawano. Po roku 1795 środkowoeuropejska przestrzeń polityczna - od Warty aż po Dźwinę - została szczelnie wypełniona przez organizmy wielkich, z samej swej natury zdobywczych mocarstw. Znikł, przestał istnieć niezmiernie ważny czynnik równowagi - Rzeczpospolita, utworzona z dwóch organicznych, samodzielnie wyrosłych tworów wielowiekowej historii, z Polski i Litwy. Tradycja polityczna Obojga Narodów polegała na niechęci do wojen w ogóle, agresywnych zaś w szczególności. Od tej pory jedynym właściwie gwarantem spokoju stała się solidarność trzech stolic zaborczych - Petersburga, Berlina i Wiednia. Trwała ona, owszem, przez czas dość długi, lecz nieuchronne prę- dzej czy później jej naruszenie doprowadziło do kataklizmów w skali nigdy dawniej nie oglądanej. Od razu zresztą przyszło ją okupywać działaniem wbrew naturze, to znaczy tępieniem kulturalnych, społecznych, gospodar- czych i politycznych dążeń kilku narodów, będących gospodarzami podzielo- nych obszarów. Zostały one skrzywdzone bezpośrednio. Pokrzywdzonych pośrednio było tylu, ilu mieszkańców liczył od tamtej pory nasz kontynent. Znaczna jego połać utraciła bowiem na długo możność pracy powszechnie użytecznej. Powstanie Kościuszkowskie winno być traktowane jako eksperyment- -sprawdzian, tym cenniejszy, że przeprowadzony nie w laboratorium, lecz na żywo. Po drugim rozbiorze Rzeczpospolita liczyła około czterech milionów mie- szkańców. Powiaty jej, okupowane podczas walki przez wroga, nie mogły oczywiście niczego dostarczyć Kościuszce, żywiły armię Fersena, Fryderyka Wilhelma, Denisowa i tak dalej. Kraj był ponadto wycieńczony wojną-1792 roku, późniejszym rabunkiem ze strony wojsk rosyjskich i targowicy. W tych 372 okropnych warunkach zdobyi się na \vysitek, na jaki rzekomo nie mógł sobie z przyczyn strukturalnych pozwolić wtedy, gdy był rozległy, ludny, względnie zamożny - a przede wszystkim wolny. Jakże wobec Kościuszkowskiego eksperymentu wygląda teza o nieuchron- nym skazaniu Rzeczypospolitej wskutek jej gospodarczego i społecznego zacofania? Czemuż podobne lub jeszcze gorsze zacofanie nie przyniosło wyroku śmierci Rosji ani nawet tak poważnie zagrożonej Turcji? Autor tej książki musi powtórzyć własne twierdzenie, wysunięte w tomie pod tytułem Srebrny Wiek. Nie spotkałoby Rzeczypospolitej nieszczęście, gdyby ją w porę obwarowano tak, jak ongi Jan Zamoyski obwarował swój piękny, feudalny Zamość. Praprzyczyn katastrofy szukać należy w fakcie fatalnego zaniedbania pracy państwowej, grzebać w naszych dziejach głęboko, sięgać aż w XVI stulecie, w świetne pod innymi względami czasy Zygmun- towskie. Szlachta koronna chciała wtedy zreformować państwo, dostarczyć mu środków materialnych. Władza wolała się nie fatygować. Monarchowie zwani absolutnymi wybierali podatki przymusowo, nieraz przy pomocy woj- ska. Nasi Wazowie, ludzie z zewnętrz, rozpraszali mienie państwowe na magnacki luksus. Kościuszce dolegał brak fabryk karabinów. Rosji na przełomie XVII i XVIII wieku brakowało nie tylko tych wytwórni, lecz i odlewni dział. I jedne, i drugie powstały wolą Piotra Wielkiego. Więc nie wskutek samoczynnych procesów gospodarczych, ale z rozkazu. Dopiero Kościuszko powołał pod broń wszystkich mężczyzn od osiemna- stego do dwudziestego ósmego roku życia? Tak, dopiero on. Ale pocieszmy się: Francja rewolucyjna wyprzedziła go o rok jeden. O dwanaście miesięcy i dwa tygodnie, jeśli kto lubi ścisłość. Monarchowie wojowali żołnierzem zaciężnym, wcale się nie troszcząc o jego narodowość. Ludwika XVI bronili w Tuileriach nie Francuzi, lecz Szwajcarzy. Europa roiła się od kandyda- tów na najmitów, trzeba było jedynie mieć pieniądze. Tak zwany „potop" szwedzki rozbrzmiewał językami całej zachodniej i północnej połaci kon- tynentu. Niczego się tu nie neguje - ani niesprawiedliwości społecznej, ani zacofania gospodarczego, ani upadku kultury w określonym okresie czasu. Stwierdza się tylko, że kraj, w którym się to wszystko działo, został już wcześniej rozgro- dzony, niczym obejście niedbałego chłopa. Kiedy inicjatywa obywatelska rozpoczęła odnowę, był już wewnątrz Rzeczypospolitej obecny postronny protektor, któremu wcale na tejże odnowie nie zależało. Wszedł on do nas - ten protektor - wskutek konkretu, czyli zbrodni 373 politycznej, polegającej na wystąpieniu do spółki z Moskwą przeciwko Szwe- cji. Zrobił to August II samowolnie, ukradkiem, wbrew zdaniu olbrzymiej większości szlachty Obojga Narodów. Nie wolno twierdzić, że reformatorzy zgubili kraj, nie należy kwitować tragedii płytkim sloganem. Pod wpływem Oświecenia pokolenie reformato- rów musiało się narodzić i musiało działać. To grzechy dawnej historii obciążyły je spadkiem w postaci położenia bez wyjścia. Od wygaśnięcia Piastów aż do dni Stanisława Augusta wyłącznie interesy władzy i narodu zbyt często wyglądały jak dwie linie rozbieżne, niekiedy znajdowały się w ostrym konflikcie. Powstanie Kościuszkowskie walczyło na dwóch frontach. Zakończyło się klęską, zadaną z jednej strony. Prusy niczym szczególnym pochlubić się nie mogły. Zostały nawet dotkliwie skompromitowane we względzie wojsko- wym. Wynik na żywo przeprowadzonego eksperymentu naprawdę wart jest pilnej uwagi. Zgodnie ze wspomnianą powyżej metodą postępowania monarchów w spra- wach wojskowych, państwa zaborcze nie robiły ceremonii z szeregowymi jeńcami. Adam Skałkowski podaje, że najmniej obłowiły się Prusy, zyskały zaledwie trzy tysiące nowych żołnierzy. Dziesięć tysięcy ludzi ubrano w barwy rusyjskie. Największy, bo dwudziestotysięczny tłum naszych byłych wojsko- wych przekroczył granicę austriacką, ratując się przed niewolą. Rachuby okazały się daremne, w magazynach cesarsko-królewskich znalazło się dość białych mundurów i czarnych kamaszy. Walcząca z Francuzami armia austriacka doznała wybitnego pomnożenia. Rozbiorów dokonały trzy państwa o silnie rozbudowanych aparatach woj- skowych i hierarchiach biurokratycznych. Były to monarchie jak najbardziej stanowe, uznające pańszczyznę i respektujące godność szlachecką wszelkiego pochodzenia. Od czasów Fryderyka Wielkiego oficerem pruskim mógł zostać tylko posiadacz herbu, wcale niekoniecznie niemieckiego, małżeństw stanowo mieszanych zakazano. W roku 1776 powstał w Chełmnie korpus kadetów, przeznaczony dla polskiej młodzieży szlacheckiej. Aparaty państwowe trzech zaborców wcale się nie zamykały przed dobrze urodzonymi nowymi poddanymi. Pojęcia feudalne, którym hołdowała nie tylko Rosja, lecz także Austria i Prusy, cechował swoisty kosmopolityzm, 374 polegający na tym, że stan rycerski, jak również monarchowie wszystkich krajów poczuwali się do pewnej wspólnoty. Jak się już wspomniało, 11 listopada 1794 roku Jan Henryk Dąbrowski otrzymał list z zapytaniem, czy i na jakich warunkach zgodzi się wejść ze swym wojskiem w służbę pruską. Później się okazało, że zachowałby w niej rangę generala-lejtnanta. W Warszawie Suworow świadczył polskiemu wodzowi wiele uprzejmości, sadzał go za stołem wyżej niż równych mu stopniem Prusaków. ,,On wasz zwycięzca, należy mu się pierwszeństwo" - mawiał na pewno z uciechą, bo nienawidził Niemców. Przed „starym Sasem" otwierała się droga i do armii carskiej. 3 grudnia 1796 roku, więc przed datą podpisania ostatecznego traktatu podziałowego, Jan Henryk Dąbrowski stanął w Mediolanie przed młodym i przykrym w obejściu generałem Napoleonem Bonaparte. Przywoził projekt stworzenia legionów polskich przy działających we Włoszech wojskach repu- bliki francuskiej. Lud był wówczas bezwolny na wschodzie Europy i w ogromnej większości bierny. Warunki społeczne, interesy stanowe i osobiste uprzywilejowanych, to znaczy herbowych i majętnych, przemawiały raczej za pogodzeniem się z faktem dokonanym, czyli z zagładą Rzeczypospplitej. Pamiętający tamte właś- nie czasy pałac w Lubostroniu nad Notecią prezentuje w salonie rzeźbiony wizerunek króla pruskiego. Nie wszyscy z uprzywilejowanych przystawali jednak na tego rodzaju podsumowanie dziejów ojczyzny. Nowy ich rozdział otworzyła wolna i nieprzymuszona wola ludzka. Zaczął się on, zanim jeszcze przebrzmiał poprzedni. Warszawa. Wrzesień J 966 - czerwiec 1968 INDEKS OSÓB Aadil Girej, chan tatarski II 173, 188, 190 Abazy pasza I 269-271, 279, 319 Abdulhamid I, sułtan turecki III 414 Abrahamowicz, żołnierz litewski II 78 Adolf, książę nassauski II 129 Ahmed I, sułtan turecki I 226 Aksak Gabriel, rotmistrz II 22 Albertrandy (Albertrandi) Jan Chrzciciel III 249 Albrecht Fryderyk Hohenzollern, książę pru- ski I 75, 76 Aldobrandini Ippolito zob. Klemens VIII Aleksander VI (Rodrigo Borgia), papież I 183 Aleksander I, cesarz rosyjski III 256, 303, 317, 338, 359, 367 Aleksander II, cesarz rosyjski II 250 Aleksander Jagiellończyk, król polski 187,206 II 41, 180 Aleksy Michajłowicz, car rosyjski 1321,338II 12, 57-59, 61, 77, 84, 86, 87, 89, 90, 92, 93, 97/98, 110, 120, 123, 127, 128, 138, 153, 155, 163, 164, 174, 175, 195, 219, 267 III 33, 44, 62 Aleksy, cesarzewicz rosyjski, syn Piotra I III 63, 144 Alencon Fran^ois, .książę d' I 48, 62 Alfons, książę Ferrary I 62 Aloe Eliasz III 340 Ammers-Kuller Jo van III 259 Amurat zob. Murad Anastazja Romanowna, carowa rosyjska, żona Iwana IV Groźnego I 221 Ancuta zob. Sokulski Stanisław Andrzej Bobola, św. I 166 Andrzej Garbaty, książę pskowski i połocki III 173 Anhalt Zerbst Chrystian August, książę von, ojciec Katarzyny II III 138 Ankwicz Józef III 328, 329, 350 Anna Iwanowna, cesarzowa rosyjska III 83, 115, 116, 131, 168, 178, 182 Anna Austriaczka, królowa polska, żona Zy- gmunta III I 139, 140, 142, 166, 167, 189, 190, 231, 251, 259 Anna Jagiellonka, królowa polska I 33, 37, 38, 40, 41, 53, 54, 59, 61, 63-69, 96, 110, 112, 113, 139, 140, 142, 147, 164, 167, 259, 281 II 181 III 15, 118 Anna, królewna polska, córka Zygmunta III I 142 Anna Katarzyna Konstancja, królewna polska, córka Zygmunta III I 258, 297 Anna Maria, królewna polska, córka Zy- gmunta III I 167 Anna Henryka, palatynówna reńska II 148 Anna Wazówna, królewna szwedzka I 111, 114, 167, 297 II 181 Apafi Mihaly (Apaffy Michał), książę Sied- miogrodu II 251, 255 Archetti Jan Andrzej, nuncjusz papieski III 232, 234 376 Arciszewski Krzysztof I 177 II 53 Arnauld Antoine I 130 Aron Tyran, hospodar mołdawski I 144 Arseniew Nikolaj Dmitriewicz III 325, 347 Askenazy Szymon III 115,118, 209, 210, 256- -258 August II, zw. Mocnym, król polski II 221, 254 III 12-36, 39-44, 48-57, 67, 70, 74, 75, 79-83, 85-90, 92-94, 113-116, 121, 125, 132, 137, 142, 143, 148, 152, 153, 164, 167, 169, 170, 217, 225, 266, 295, 358, 374 August III, król polski III 89, 94, 114-117, 119-121, 131, 132, 137, 142, 149, 151, 154, 155, 158, 161, 164, 167-169, 171, 178, 180, 207, 294, 295 Augusta (Maria Augusta Nepomucena), „infantka polska", córka Fryderyka Augu- sta III III 294, 312 Augustyn, ?w. III 144 Awwakum Pietrowicz, protopop III 91 Baiiwille Jacąues III 371 Balduin Franciszek I 95 Ballaban Gedeon, prawosławny biskup Iwo- •wski I 158 Bańkowski Piotr III 161 Barabasz Iwan, pułkownik kozacki I 328, 332 Baranowski Bogusław III 6, 9 Baranowski Wojciech, podkanclerzy, prymas I 128, 129 Barbara Radziwiłłówna, królowa polska 169II 91, 263 Barbara Jagiellonka III 132 Barss Franciszek III 341 Bart Fran9ois-Cornil, wiceadmirał francuski III 19 Bart Jean III 19, 20 Bartsch Fryderyk, spowiednik nadworny I 195, 196 Bartłomiejowicz Prokop I 162 Barton Edward I 135 Bartos Wojciech zob. Głowacki Wojciech Bartoszewicz Kazimierz III 342 Barycz Henryk II 233 Baryczkowie, rodzina I 292 Basta Jerzy I 173 Batorówna Gryzelda zob. Zamoyska Gry- zelda Batory Andrzej, biskup warmiński, kardynał I 128, 161, 171, 172 Batory Gabriel, książę Siedmiogrodu I 205, 225 Batory Krzysztof, książę Siedmiogrodu I 67 Batory Stefan zob. Stefan I Batory, król pol- ski Batory Stefan, bratanek króla Stefana I Bato- rego I 128 Batory Stefan, wojewoda siedmiogrodzki, oj- ciec króla Stefana I Batorego I 66 Batory Zygmunt, książę Siedmiogrodu I 128, 144, 145, 173 Batura-Białowiecki, rzemieślnik polski II 195 Bazyli Wielki, św. I 13 Bazyli (Yasile) Łupu, hospodar mołdawski I 323 II 13, 43, 71, 91 Bażanka Kasper III 111 Bażeńscy, rodzina I 340 Bąkowski Ignacy, wojewoda pomorski II 209, 222 Beauplan Wilhelm le Vasseur 1315 Beisen von zob. Bażeńscy Bekiesz Kasper I 74, 81, 82 Bekiesz Władysław I 172 Bełchacki Adrian, kasztelan biecki III 81 Benedykt XIV (Bertrand Garnier), papie? III 161 Benoit Gideon III 217, 232 Bernardin de Saint-Pierre Jac?ues III 94, 101 Berthier Louis Alexandre III 310 Bestu?ew Anna III 183 Bestu?ew-Riumin Aleksiej Pietrowicz III 135, 180, 182, 183 Bethlen Gabriel, książę Siedmiogrodu I 235- -237 Bethune Franęois Gaston, markiz de II 205 Beynart Ambroży I 162 Beza Theodore (wiaśc. Theodore de Beze) I 43, 108 II 26 377 Bezborodko Aleksandr Andriejewicz III 183, 184, 306 Bętkowski Walerian II 178, 179 Biallozor Franciszek III 34 Biallozor Krzysztof, kanonik wileński III 34, 35, 43 Biallozor Mateusz Piotr, starosta kiernowski III 145-147 Bialtozorowie, rodzina III 151 Bialobocki Paweł, poseł tczewski II 80 Bidnow W. III 60 Bidziński Stefan II 214, 256, 263 ' Bieganowski Mikołaj II 88, 89, 255 Biegańska, panna II 152 Bieliriscy, rodzina III 94 Bielak Franciszek I 121 Bieliriska Ludwika Maria z Morsztynów III 154 Bieliński Franciszek, marszałek w. kor. III 154 Bieliński Kazimierz Ludwik, marszałek w. kor. III 154 Bieliński Stanisław Kostka III 327, 329 Bielski Joachim I 47 Bieniewski Stanisław Kazimierz, kasztelan czernihowski II 139, 140, 146 Biron Ernest Johann, książę Kurlandii III 116, 168 Bismarck Otto von III 370 Bismarck Rudolf August III 116 Blandrata Jerzy I 69 Błeszyński Ksawery III 328 Bobola Andrzej (Jędrzej) zob. Andrzej Bobola, św. Boborykin, porucznik rosyjski III 75 Bobrzyński Michał I 147, 205, 206 Bogucki Kasper III 328 Bogusławski Wojciech III 313, 336 Bohomolec Franciszek III 161, 162, 191 Bohun Iwan, pułkownik kozacki II 66, 71, 81, 85, 95, 164 Boileau-Despreaux Nicolas II 227 Bolesław I Chrobry, król polski III 342 Bolesław II Śmiały, król polski II 215 Boldar Hrehory, zw. Butem II 15 Boiotnikow Iwan I 215 Bona Sforza d'Aragona, królowa polska I 41, 69, 128, 164 Bonaparte Charles-Marie, ojciec Napoleona I III 207 Bonaparte Napoleon zob. Napoleon I Bonde Claes III 58 Borakowski Dominik III 361 Borecki Jan, metropolita kijowski I 303 Borgia, papież zob. Aleksander VI Borodawka Jacek zob. Nierodowicz Jacek Borys Godunow, car moskiewski I 156, 157, 169-171, 184-186, 189,193, 194, 198, 214, 215, 221, 223, 224 II 107, 108 III 74 Borz?cki Piotr III 334 Bossuet Jac?ues B?nigne II 227 Botero Giovanni I 46, 211 Boufflers Marie-Fran9oise-Catherine de Beauveau-Craon, markiza de III 127 Bourbon Franciszek, ksi??? de I 49 Bourbon Louis-Henri, hrabia de III 117 Braniccy, rodzina III 94, 257 Branicka Aleksandra, ur. Engelhardt III 212, 309, 363 Branicka Izabela z Poniatowskich III 173, 181 Branicki Franciszek Ksawery, hetman w. kor. III 180, 205, 212, 215, 222, 245, 258, 260, 267, 270, 271, 273, 279, 282, 290, 300, 307, 328 Branicki Jan Klemens, hetman w. kor. III 173, 186 Bregy Nicolas de Flecelles, hrabia de I 323 Breza Wojciech, starosta nowodworski II 220 Brodziński Kazimierz III 23 Broniowski, szlachcic zabity pod Gołębiem II 196 Briickner Aleksander I 98, 134 II 195 Briihl Alojzy Fryderyk Józef, generał artylerii kor. III 133, 189, 237 Bruhl Heinrich von, polityk saski III 116, 132, 133, 149, 158, 164, 167 Briihl Marianna, ur. Kolowrath III 133 Bruhlowie, rodzina III 94 Brunszwicki Karl Wilhelm Ferdinand, książę III 318 378 Bryndzianka Jadwiga II 234 Brzestowski, dworzanin Jeremiego Wiśnio- wieckiego II 51 Brzostowski Kazimierz, biskup wileński II 263, 269, 271 III 35, 93 Brzostowski Paweł Ksawery III 231 Brzuchowiecki Iwan, hetman kozacki II 163, 164, 189 Buchholtz (Buchholz) Heinrich Ludwig von III 264, 265, 277, 305, 328 Buczacka Katarzyna zob. Golska Katarzyna Budziło Józef, chorąży mozyrski 1212 Bulhakow Jaków Iwanowicz III 257, 285, 289, 301, 313, 314 Burbonowie, dynastia 1122,228 II244 III 117, 146 Burkę Edmund III 304 Butrymowicz Mateusz III 300 Buturlin Wasilij Wasiljewicz II84,85, 87, 110, 111 Byron George Gordon Noel III 28, 72 By szewski Arnold III 313 Callot Jac?ues III 128 Carnot Lazare Nicolas III 310 Casselius Jan I 98 Castelli Andrzej 1151 Castelli Antoni 1151 Cebrowski Andrzej Kazimierz II 117 Cecylia Renata, królowa polska, żona Włady- sława IV I 306-308, 310, 320, 321, 340 Celejowie, rodzina I 292 III 92 Cezar (Caius Julius Caesar) I 39, 97, 344 Chalecki Jakub, łowczy podlaski III 18 Chaliniak Mateusz III 98 Chamfort (wla?c. Nicolas Sebastien Roch) III 196, 302 Chaneńka Michał, hetman kozacki II 199 Chański Wojciech I 145 Charette de La Contrie Franc.ois-Athanase de III 263 Chatel Jean I 129 Chateauneuf de, opat III 18 Chłopko Kosolap I 185 Chmara, dowódca wojskowy III 67 Chmielecki Stefan, wojewody kijowski I 254, 256 II 30, 66 Chmielnicka, żona Bohdana Chmielnickiego zob. Komorowska Chmielnk..a, żona Daniela Wyhowskiego zob. Wyhpwska Chmielnicka Domna II 190 Chmielnicki Bohdan Zenobi, hetman kozacki I 147, 150, 151, 155, 158, 177, 237, 256, 316, 327-335, 337 II 8-14, 16-20, 22-24, 28-32, 35, 36, 39, 47-53, 86-88, 90, 92, 93, 95-97, 108, 110-112, 114, 118, 144, 145, 154, 156, 158, 164, 166, 168, 231 III 47, 61, 62, 73 Chmielnicki Jerzy, hetman kozacki, później archimandryta Gedeon II 130, 137, 138, 146, 154, 156, 158, 162-164, 189, 190, 231 Chmielnicki Ostap I 331 Chmielnicki Tymofiej I 330 II 47, 63, 72, 82, 84, 190 Chmielowski Benedykt II243 III 79, 143-145, 157, 368 Chodakowski Zoryan Dolega zob. Czarnocki Adam Chodkiewicz Hieronim I 241 Chodkiewicz Jan Karol, hetman w. lit., woje- woda wileński I 35, 65, 104, 175, 177, 178, 188, 189, 194, 205, 206, 208, 209, 210, 213, 220, 222, 223, 226, 228, 240-242, 246, 254, 324, 336 II 24, 30, 66, 151, 168, 197-199 Chodkiewiczowa Anna Alojzja z Ostrogskich I 240 Chodkiewiczowie, rodzina I 11, 29, 72, 150, 179 Chodynicki Kazimierz I 156, 256 Choiseul Etienne Fran<;ois de, książę III 131 Chomentowski Stanisław, wojewoda mazowie- cki, hetman poi. kor. III 72 Chowański Iwan II 152-155 Choynowski Piotr II 37 Chreptowicz Joachim Litawor, kanclerz w. lit. III 224, 229, 231, 313, 314, 323 Chruszczow Aleksiej Iwanowicz III 325, 356, 359 Chrystian IV, król Danii i Norwegii I 210, 285 379 Chrzanowska Anna Dorota II 214 Chrzanowski Jan Samuel II 214 Cieciura Tymoteusz II 145, 147, 157, 158 Ciemieniewski Adam III 328 Clausewitz Karl von II 199 Clement Jac?ues I 102 Commendone Giovanni Francesco, nuncjusz papieski I 25, 27, 29, 35, 38, 50, 56 Condorcet Jean Antolne de III 304 Conring Hermann II 238 Conti Franciszek Ludwik de Bourbon, ksi??? III 10-12, 17-20, 152 Corneille Pierre II 227 Croy Karol Eugeniusz, ksi??? de III 37 Cybulski, uczestnik porwania Stanis?awa Au- gusta Poniatowskiego III 226 Cycero (Marcus Tullius Cicero) I 14 Czacki Tadeusz III 367 Czapli?ska, ?ona Daniela Czapli?skiego zob. Komorowska Czapliński Daniel, podstarości czehryński I 330, 331 II 50 Czapliński Stanisław I 229 Czapliński Władysław I 229, 263, 277, 288 II 45, 75-79, 170 Czarniecki Stefan, wojewoda ruski, hetman poi. kor. 1177, 316, 334II31, 64-66, 72, 81, 85, 95, 96,104-106,121-125,127,130, 132- 135, 144, 148, 149, 154, 155, 159-166, 171, 184, 196, 221 III 44, 73 Czarniecki Stefan, bratanek poprzedniego II 196 Czarnocki Adam, pseud. Zoryan Doięga Cho- dakowski III 296, 297 Czarnorzecki Michał II 195 Czartoryscy, rodzina III 109, 151-154, 157, 161, 167-169, 171-173, 175, 181, 186, 187, 189, 190, 197, 198, 205, 207-209, 213, 216, 230, 252, 311, 372 Czartoryska Eleonora Monika, ur. Waldstein III 155, 313 Czartoryska Izabela z Flemmingów III 181, 186, 228 Czartoryska Izabela z Morsztynów III 152- -155, 169 Czartoryska Konstancja zob. Poniatowsfca Konstancja Czartoryska Ludwika Elżbieta III 169 Czartoryska Maria zob. Wurtemberg-Mont- beliard Maria von Czartoryska Maria Zofia z Sieniawskich, 1° voto Denhoffowa III 155 Czartoryski Adam Jerzy III 181, 367 Czartoryski Adam Kazimierz, generał ziem podolskich III 155, 171, 181, 186, 187, 190, 198, 218, 222, 245, 252, 261, 276, 279 Czartoryski Aleksander August, wojewoda ru- ski, generał ziem podolskich III 153-155, 169-174, 187, 198, 327 Czartoryski Florian, prymas II 197, 201, 236 III 152 Czartoryski Józef III 280 Czartoryski Kazimierz, podkanclerzy lit. III 152, 154 Czartoryski Konstanty, założyciel rodu zob. Konstanty na Czartorysku Czartoryski Michał (Fryderyk Michał), kanc- lerz w. lit. III 154, 155, 169, 170, 208, 222 Czartoryski Michał Jerzy II 222 Czartoryski Teodor Kazimierz, biskup po- znański III 169 Czechowic Marcin I 21 Czechowicz Szymon III 112 Czemowie, rodzina I 340 Czerkaski Jaków Kudienietowicz, kniaź II 97 Czermak Wiktor I 272, 282, 299, 334 Czernyszew Zachar Grigoriewicz III 184 Czernyszewowie, rodzina III 184, 210 Czetwertyńscy, rodzina I 264 Czetwertyńska Anna zob. Zbaraska Anna Czetwertyriski Antoni III 351 Czetwertyński Sylwester, władyka mohyle- wski III 95 Czewkin, kapitan rosyjski III 75 Czubek Jan I 34, 200, 203 Czyngis-chan III 166 Czyż Jan III 340 380 Danilowicz Jan I 238 Danilowiczowa Zofia z Żółkiewskich I 238 Danton Georges Jac?ues III 301, 302 Daimofala Tomasz III 105 Daukantas Simonas III 297 Dauksza Mikołaj 111 Davia Jan Antoni, nuncjusz papieski III 16 Dąbrowska Gustawa, ur. Rackel III 337 Dąbrowska Maria III 104 Dąbrowska Zofia Maria, ur. Lettow III 195 Dąbrowski Jan Henryk, generał III 195, 241, 281, 310, 337, 338, 353-355, 357, 360, 362, 363, 375 Dąbrowski Jan Michał III 123, 195, 281 Dąbrowski Kazimierz Stanisław, podkomorzy wileński II 263 Dąmbski Stanisław Kazimierz, biskup kuja- wski III 18, 19 Deboli Antoni Augustyn III 278, 285, 286, 291, 300, 305, 306, 313 Defoe Daniel III 105 Dekert Antpni III 275 Dekert Filip III 275 Dekert Jan III 267, 272-275 Dekertowa Antonina, l* voto Dębska, 3° voto Benezet III 267 Dembiński (Dębiński) Walenty, kanclerz w. kor. I 39, 71, 123 Demetriusz z Faleronu I 13 Denhoff Ernest Magnus, kasztelan parnawski 1278 Denhoff Gerard I 340 Denhoff Jan Kazimierz II 252 Denhoff Stanis?aw, hetman poi. lit. III 75, 85, 155 Denhoff Władysław, wojewoda pomorski II 252 Denhoffowa Maria Zofia zob. Czartoryska Maria Zofia Denhoffowie (Dónhoffowie), rodzina I 340 Denisow Fiodor Pietrowicz III 343-345, 349, 362, 373 Dennemark Jan II 198, 199 Derda Piotr III 104 Derfelden Wilhelm Christoforowicz III 351, 356 Descartes Ren? I 94 II 100 Dewlet I Girej, chan tatarski I 67 D?bicki Marcin, podczaszy i podkomorzy san- domierski II 69, 184 D?bi?ski Maciej I 80 D?bowski Jan III 333 Diderot Denis III 143, 188, 220 Diemer, genera? saski III 121 Dionizjusz z Halikarnasu I 13 D?ugosz Jan I 215 D?u?yk Kamie?ski Adam III 200 Dmitriew-Mamonow Aleksandr Matwieje- wicz III 256 Dmochowski Franciszek Ksawery III 271, 275 Dobrowolska Wanda I 130, 159, 166 Dobrowolski Tadeusz II 231 Dogiel Maciej III 162, 249 Dogrumowa Maria Teresa, ur. de Neri, 1° voto Le Clerąue III 252 Dolabella Tomasz I 165, 297 Dolska Anna z Chodorowskich, l* voto Wiś- niowiecka, księżna III 59, 62 Dołgoruki Grigorij Fiodorowicz III 82,83,85, 102 Dołgoruki Jurij Aleksiejewicz II 151, 160 Dołgorukije, rodzina III 83, 116 Domaradzcy, rodzina I 298 Domaradzki Gabriel I 298 Domaradzki Mikołaj II 52 Dónhoffowie zob. Denhoffowie Doręgowski Adam, podprokurator kor. III 98 Doroszeńko Michał I 254 Doroszeńko Piotr, hetman kozacki II173,176, 177, 188, 189, 193, 230, 231 III 60, 61, 77 Dpwnarowicz, pułkownik polski III 325 Drewno Łukasz II 73 Drewnowski Florian Krzysztof III 217, 220 Drohojowski Jan, biskup kujawski I 26 Drohojowski Jan Tomasz I 100 Drohostajski Mikołaj I 88 Druccy-Lubeccy, rodzina II 44 III 151 Drucki-Lubecki Franciszek Ksawery II44 III 367 381 Drużbacka Elżbieta z Kowalskich III 162 Dubrawski Franciszek, podkomorzy przemy- ski II 19 Ducker Jan I 140 Dudycz Andrzej I 64 Dumourie/ Charles-Franc.ois III 210, 220, 319 Dunkowski N. I 230 Dupont Philippe zob. Masson du Pont Phi- lippe Duracz Walenty I 83 Dtirer Albrecht I 283 Durini Angelo Maria, nuncjusz papieski III 196 Durlach Baden Frederik, margrabia badeński II 122 Dylecki Mikołaj II 195 Dymitr, carewicz rosyjski, syn Iwana IV Groź- nego I 104, 169, 170, 184 Dymitr Samozwaniec I (wtaśc. Grigorij O- triepjew), car moskiewski I 184-189, 191- -194, 198, 206, 210, 211, 220, 224, 227, 229, 230, 252, 321, 343 II 56, 107 III 185 Dymitr Samozwaniec II I 211-213, 215, 217, 219, 220, 223, 224, 226, 227, 252, 321II56, 107 Dziatyński Ignacy III 340, 341 Dzialyński Jan, wojewoda chełmiński I 8 Dziatyński Paweł I 131 Dziatyński Tomasz III 51 Dziarkowski Józef III 340 Dziedziala (DżeWij) Filon, pułkownik koza- cki II 66 Dziekciarczyk Marcin III 105 Dzierżanowski Bonawentura I 298, 299 Edygej, wódz tatarski III 68 Egret Jean III 253 Eleonora Maria Józefa, królowa polska, żona Michała Korybuta Wiśniowieckiego II 185, 207, 214, 223, 242 Eliaszeńko Iwan I 328 Elżbieta, cesarzowa rosyjska III 116, 130, 135, 137-140, 155, 167, 176,'178-180, 182, 183, 187, 197, 306, 370 Elżbieta I, królowa Anglii I 48, 121 Elżbieta Habsburżanka, królowa polska, żona Zygmunta II Augusta I 190 Elżbieta Rakuszanka, królowa polska, żona Kazi; ierza IV Jagiellończyka I 122 Elżbieta, elektorówna Palatynatu Reńskiego I 306 Emanuel, infant portugalski III 116 Enghien Henri Jules de Bourbon Conde, książę d1 II 149, 162, 165 Erdmanowie, rodzina II 80 Erlanger Philippe I 38, 48 II 204, 225, 234 III 10 Ernest Habsburg, arcyksiąże austriacki I 35- -38, 42, 43, 64, 65, 67, 112, 114, 128, 140, 182 Ertli Jerzy II 234 Eryk XIV, król Szwecji I 79, 112, 118 Esterhazy von Galantha Nikolaus Joseph, książę III 218 Eugeniusz Sabaudzki, książę II 250 Fabiani-Madeyska Irena III 123 Fabre Jean III 147, 163, 164, 169, 175, 190, 219, 244, 263, 305 Falibowska (Falbowska), żona Stanisława Fa- libowskiego III 59 Falibowski (Falbowski) Stanisław III 59 Fedorowicz Taras, hetman kozacki I 255, 256 Feicht Hieronim I 165 Feldman Józef III 33, 43, 48, 57, 130, 253 Ferdynand I, cesarz rzym.-niem. I 70 Ferdynand II, cesarz rzym.-niem. I 231, 233, 236-239, 251, 289 Ferdynand III, cesarz rzym.-niem. I 289, 306- -309 II 129, 131 Ferrari Pompeo III 93, 111 Fersen Iwan Jewstafiewicz III 353, 356-360, 363, 372 Fersenbach Jerzy, starosta wenderiski I 174- -176 Fiedko, setnik kozacki II 48 Filaret, metropolita moskiewski zob. Fiodor Filaret, metropolita rostowski, patriarcha mo- skiewski I 214 II 86 382 Filip II, król Hiszpanii I 40, 43, 110, 131, 136 Filip IV, król Hiszpanii I 272 Filip V, król Hiszpanii, tytularny książę d'An- jou III 12, 37 Filip Wilhelm, książę neuburski, elektor Pala- tynatu Reńskiego I 297 II 165, 166, 172, 182, 183, 188, 202 Filonardi Mariusz, nuncjusz papieski I 301 Fiodor I, car moskiewski 134, 63, 66, 104, 113, 160, 169, 210, 215, 218 III 179 Fiodor II, car moskiewski, syn Borysa Godu- nowa I 194, 198, 230 II 107 Fiodor III, car moskiewski II 182, 230, 259 Fiodor, później Filaret, metropolita moskie- wski I 221, 235, 262 Firlej Andrzej, kasztelan bełski II 26, 50, 52, 53 Firlej Jan, marszałek w. kor., wojewoda i sta- rosta krakowski I 26, 27, 29, 41, 55, 56, 124 Firlej Mikołaj, hetman w. kor. III 26 Firlej Mikołaj, wojewoda krakowski I 117, 124 Firlejowie, rodzina I 181 Firlejówna Dorota zob. Sapiehowa Dorota Fiszer Stanisław III 337 Flemming Clas-Erikson, admira? III 12 Flemming Jakub Henryk, pułkownik saski III 12, 14-16, 18, 24, 28, 29, 81, 85, 152, 153, 155 Flemming Jerzy, feldmarszałek branderburski III 12 Flemmingowa Tekla Róża z Radziwiłłów III 14 Flemmingowie, rodzina III 12 Fleury Andre-Hercule de III 120 Forbin-Janson Toussaint de, biskup marsylski II 209, 210 Franciszek, św. I 298 Franciszek I Stefan, książę Lotaryngii i Baru, od 1740 r. cesarz rzym.-niem., mąż cesarzo- wej Marii Teresy III 115, 133, 134 Franciszek II, cesarz rzym.-niem., od 1804 r. jako Franciszek I, cesarz Austrii III 262, 303 Franciszek I, król Francji I 57 Franciszek II, król Francji I 53 Francus di Franco I 130, 131 Fredro Aleksander III 272 Fredro Andrzej Maksymilian I 18, 35 II 76, 148, 150, 184 Friese Chrystian Wilhelm III 365 Fryderyk II, król Danii i Norwegii I 75 Fryderyk Wilhelm, zw. Wielkim Elektorem, elektor branderburski I 279 II 36, 102, 120, 123, 128, 131, 132, 135, 205, 209, 221, 223, 224, 226, 229, 237, 256 Fryderyk III, elektor branderburski, od 1701 r. jako Fryderyk I Hohenzollern, król pruski I 279 II 263 III 25, 26, 32, 38, 78, 139, 140 Fryderyk II Hohenzollern, zw. Wielkim, król pruski 1270 III 120,130, 133-140,152, 164, 191-194, 206, 207, 210, 211, 214, 215, 218, 236,246,247, 256, 258, 280, 355,370,374 Fryderyk Wilhelm I, król pruski III 85, 114, 116, 120, 123, 134 Fryderyk Wilhelm II, król pruski III 260, 262- -265, 282, 284, 285, 312, 317, 319, 320, 331, 332, 335, 338, 342, 351, 353-355., 362, 366, 371, 372 Fryderyk V, elektor Palatynatu, król Czech, zw. królem zimowym I 235, 306 Fryderyk August I, elektor saski zob. August II, zw. Mocnym Fryderyk August II, elektor saski zob. August III Fryderyk August III, elektor saski III 294, 295 Fryderyk, landgraf heski, od 1720 r. król Szwecji III 78 Fryderyk Wilhelm, książę Kurlandii III 115 Fustow, bojar rosyjski II 87 Gaetano Henryk I 162, 164, 165 Gagarin Fiodor Siergiejewicz, książę III 346, 366 Galileusz (Galileo Galilei) I 177, 243, 245 Gałecki, dowódca wojskowy III 7 Gatecki Franciszek Zygmunt, wojewoda ino- wrocławski i kaliski III 31 383 Garampi Józef, nuncjusz papieski III 205 Gasztoldowie, rodzina I 11 Gaulle Charles de I 342 Gaxotte Pierre III 136, 137, 242 Gazi II Girej, chan tatarski I 135, 145 Gedeon, archimandryta zob. Chmielnicki Je- rzy Gembicki Andrzej, biskup lucki II 44 Gembicki Paweł, kasztelan łęczycki II 103 Gembicki Piotr, kanclerz w. kor., biskup kra- kowski I 307 II 67 Gembicki Wawrzyniec, kanclerz w. kor., pry- mas I 222, 227, 233, 301 Geoffrin Marie Therese III 177 Gerard Michel III 268 Ghica Grzegorz, hospodar mołdawski II 198 Giedroyć Melchior, biskup żmudzki I 11 Giedroy? Romuald III 362 Gielgud Ignacy III 362 Giedymin, wielki książę lit. I 8, 106 II 98 Gienger Urszula zob. Meierin Urszula Gierowski Józef II 178 III 50, 79, 98, 104, 106 Gieysztorowa Irena II 136 Giżanka Barbara I 37 Giżycki Paweł III 111 Gloger Zygmunt II 236 Gladyszowie, rodzina I 238 Głaz Józef III 98 Głębocki, wysłannik do Kozaków I 155 Głowacki, dowódca kozacki II 22 Głowacki Wojciech III 344, 351 Głuchowski Jan I 7 Gniazdowski Chryzostom III 81 Gniński Jan, podkanclerzy w. kor. II 217-219, 222, 228, 230 Godaczewski Jakub III 328 Godunow Borys zob. Borys Godunow Godunow Fiodor, syn Borysa Godunowa zob. Fiodor II Godunowa Irina, siostra Borysa Godunowa zob. Irina Godziszewski Władysław I 268 Golczewski Paweł Józef III 143 Golicyn Wasilij Wasiliewicz (zm. po 1608 r.) I 219 Golicyn Wasilij Wasiliewicz (zm. 1714 r.) II 259, 260 III 52, 60 Golska Anna z Potockich I 149 Golska Katar-zyna z Buczackich I 149 Golski Stanisław, wojewoda ruski I 149, 150 Goltz August Friedrich von III 289 Gołkowski, generał, adiutant Stanisława Au- gusta Poniatowskiego III 290 Gołowin Fiodor Aleksiejewicz II 266 Gołyński Ludwik III 328 Gołyński Pakosz Bernard 1121, 122, 124, 137, 150, 166 Gonta Iwan III 205 Gonzaga Franciszek, książę Mymi I 69 Gonzaga Wincenty, książę Mantui I 181 Gonzaga de Nevers Karol I 320 Gordiejenko Konstanty, ataman kozacki III 67 Gosiewski Aleksander, wojewoda smoleński I 218-220, 227, 230, 247, 248 Gosiewski Bogusław, biskup smoleński III 103 Gosiewski Krzysztof, wojewoda smoleński I 308 Gosiewski Wincenty Aleksander, hetman poi. lit. II 92, 93, 98, 99, 120, 125, 127, 148, 151-153, 161 Gosławski Ignacy III 328 Gostkowski Wojciech I 294, 295 Gostomski Anzelm, wojewoda rawski I 183, 280, 286-288, 312 III 251 Gostomski Hieronim, wojewoda poznański I 182, 183, 286, 295 Gościecki Franciszek III 72 Goślicki Wawrzyniec, biskup kamieniecki I 15, 109, 115, 117, 192 II 181 III 293 Górka Stanisław, wojewoda poznański I 113, 114 Górnicki Łukasz I 98 Górscy, rodzina III 92 Górski Stanisław I 20 Grabowski Paweł III 361 Grajewski Marcin, podstoli wileński III 18 Gratiani Antoni Maria I 25, 35, 40, 45, 99, 124, 260, 293 Gratiani Gaspar, hospodar mołdawski I 237 384 jrey John III 304 Grimm Fryderyk, baron von III 188 Grochowski Jan III 351 Grodzicki Krzysztof, generał artylerii kor., kasztelan kamieniecki I 317, 337 II 31, 72, 96, 111, 123, 134, 144 Gróll Michał III 230 Gromada, chłop III 98 Gromadzki Jan I 229, 307 Grotius Hugo II 100 Grudzińska Joanna, księżna łowicka III 312 Grudziński Andrzej Karol, wojewoda kaliski II 103 Grumbkow Wilhelm III 113 Grzegorz XIII (Ugo Buoncompagni), papież I 88, 105 Grzegorz XV (Alessandro Ludoyisi), papież I 239 Grzybowski Stanisław I 17 Grzymułtowski Krzysztof, wojewoda poznań- ski II186,187,230,256,259-261 III 62, 73, 86 Gucewicz Wawrzyniec III 227, 348 Gueret Jean I 129 Guichard Alain III 263 Guinard, zakonnik I 129 Guiscard Antoine de III 38, 45 Guise, rodzina I 50 Guise Henri I, zw. La Balafre, ksi??? de 117, 102 Guise Louis II de Lorraine, kardyna? de I 102 Gustaw I, król Szwecji I 122 Gustaw II Adolf, król Szwecji 1143, 209, 228, 232, 234, 242, 246, 247-252, 255-257, 267, 273, 274, 306, 309, 335, 344 II 100, 102, 206, 221 III 55, 74, 87 Gustaw III, król Szwecji III 259 Gustaw Eriksson Waza, królewicz szwedzki, syn Eryka XIV I 112, 184 Habsburgowie, dynastia I 26, 35, 36, 42, 56, 59,63-67,69, 110, 112, 113, 116, 117, 121, 122, 127, 131, 139-141, 166, 167, 232, 235, 250, 255, 272, 306, 308, 320, 342, 345 II37, 185,225,244,251,27011110,37, 115, 117, 210, 259, 369 Haga Cornelis I 235, 256 Halil pasza II 197 Hałagan (Gałagan) Ignacy III 68 Hannibal z Kapui, nuncjusz papieski I 109, 110, 112, 113, 120, 123, 124, 126, 127, 129, 181, 337 Hans von Koln zob. Winkelbruch Hans Haraburda Michał, kasztelan miński I 34-36, 76, 91, 104, 105 III 370 Hatzenfeld Melchior von II 129 Heidenstein Reinhold I 81, 97 Hejking (Heiking, Hekling) dowódca artylerii w Kamieńcu Podolskim II 193 Heliodor I 13 Henryk III Walczy, król polski 115,18,36-41, 44, 45, 47-50, 52-64, 68, 70, 72, 93, 102, 107, 123, 124 II 165 III 119, 130 Henryk IV, król francuski I 102, 122, 129, 134, 246 II 209, 225 Henryk Hohenzollern, królewicz pruski, syn Fryderyka Wilhelma I III 210 . Herbst Stanisław I 165 Herburt Jan Szczęsny I 205, 215, 216 Herburtówna Regina zob. Żólkiewska Re- gina Hercyk Grzegorz III 83 Hermogenes, patriarcha moskiewski 1215 Hertzberg Ewald Friedrich von III 259, 284 Hewel Jerzy I 305 Heweliusz Jan II 232 Hindenburg Paul von Beneckendorff II256 III 126 Hiob, patriarcha rosyjski I 169 Hirschberg Aleksander I 184, 185, 221 Hitler Adolf I 183, 239 II 45, 204 III 240 Hlebowicz Jan, kasztelan miński 171 Hlebowiczowie, rodzina 111 Hladki, pulk'ownik kozacki II 71, 85 Hodun Borys zob. Borys Godunow Hoffmann, pułkownik polski III 290 Hohenzollernowie, dynastia I 76 II 131, 270 III 26 Hojski Gabriel I 186 Holstein-Gottorp, dynastia III 138 385 Hołub, rotmistrz II 22 Ho?ubek Hawrylo (Gabriel) I 114, 115 Homer III 275 Horn Arwid III 49, 50, 52 Horn Chrystian II 222, 224 Horn Henryk II 224 Horn Rudolf III 51 Hornung Zbigniew III 94 Horodyński Łukasz III 7 Houwaldt Krzysztof, general-major piechoty II 65 Hoverbeck Jan von I 307 II 211 Hozjusz Stanisław, biskup poznański III 119 Hozjusz Stanisław, kardynał I 20, 57, 59, 62, 119 Hronostaj, dowódca kozacki II 48 Hronostaj, wojewoda nowogródzki II 48 Hronostajowie, rodzina II 48, 49 Hubert Stanis?aw III 249 Hugo Kapet I 39, 58 III 174 Hugo Yictpr III 28 Hulewicz-Wojutyński Sylwester, prawo- sławny biskup przemyski II 10 Humanay, komisarz węgierski II 252 Hunia Dymitr I 316, 317 Hussein, pasza Sylistrii II 197-199, 201 Hussein pasza, wezyr turecki I 244, 245 Hypacy, ihumen kijowski II 191 Ibrahim Szejtan II 216, 240 Ibrahim Szyszman II 214 Igelstróm Osip Andriejewicz III 317, 332, 338, 342, 345-347 Ilejka Muromiec, ataman kozacki I 210 Ilowski Stanisław I 13 Inglot Stefan III 251 Innocenty X (Giambattista Pamphili), papież I 301 Innocenty XI (Benedetto Odescalchi), papież II 218, 230, 239, 243, 254 Innocenty XII (Antonio Pignatelli), papież II 166 III 5 Irina, carowa moskiewska, żona Fiodora I I 169 Iskander pasza I 237-239 Iskra Iwan, pułkownik kozacki III 48 Islam Girej, chan tatarski I 327, 338 II 11, 13, 17, 23, 50-56, 58, 65, 82, 89 Iwan I Kalita, książę moskiewski II 98 Iwan III Srogi, wielki książę moskiewski I 77 Iwan IV Groźny, car moskiewski I 19, 23, 24, 34-36, 39, 40, 42, 53, 63, 70, 72, 76, 77, 79-81,84, 85, 87-90, 98, 100, 104, 105, 113, 184, 193, 221, 248 II 107, 113 III 45, 74, 370 Iwan V, car rosyjski II 261 III 115 Iwan VI, cesarz rosyjski III 182 Iwan, carewicz rosyjski, syn Iwana IV Grgź- nego I 104 Izabela Jagiellonka, królewna polska, córka Zygmunta I Starego I 41, 69 Izdbieński Marcin I 123 Izmailow Lew Wasiliewicz III 120, 122 Jabłonowscy, rodzina III 150 Jablonowski Aleksander I 160 Jabłonowski Aleksander Jan, chorąży w. kor. III 148 Jabłonowski Jan Stanisław, wojewoda ruski III 148 Jabłonowski Stanisław, hetman poi. kor., od 1682 r. w. kor. II 199, 202, 215, 241, 246, 256-258, 271 III 9, 32 Jadwiga, królowa polska I 110 III 118, 177 Jadwiga Elżbieta, księżniczka neuburska zob. Sobieska Jadwiga Elżbieta Jagiellonowie, dynastia I 7, 9, 16, 18, 19, 37, 43, 47, 56, 57, 65, 77, 79, 97, 110, 111, 115, 116, 126, 127, 131, 138, 175, 179, 180, 218, 222, 259, 276, 304, 342 II 37, 42, 85, 91, 94, 109, 166, 178, 180, 181, 191, 213, 246, 247 III 27, 151, 153, 157, 172, 173, 218, 295 Jakowlew Piotr III 68 Jakub II, z dynastii Stuartów, król angielski III 12, 91 Jakubowicz-Wiśniak Fiodor II 15, 19 Jan XXIII (Angelo Giuseppe Roncalli), pa- pie? I 125, 197 Jan I Olbracht, król polski I 18, 39 II 41, 180 Jan II Kazimierz, król polski I 122, 214, 223, 386 226, 258, 263, 279, 308, 309 II 35-45, 47, 48, 50, 53, 54, 56, 59, 60, 64, 65, 69-71, 74-83, 89, 91, 94, 96, 99-102, 104-107, 109, 111, 112, 114-117, 120-125, 127-131, 135, 136, 138, 139, 141, 144-146, 149, 151, 153, 154, 156, 159, 160, 162, 164, 165, 169, 170, 172, 174, 176-180, 183, 203, 205, 215, 257, 270 III 28, 60, 79, 83, 93, 118, 200, 234 Jan III Sobieski, król polski I 177, 325 II 22, 89, 95, 96, 124, 135, 156, 163, 166-171, 176-178, 182-184, 186, 187, 189-199, 201- -211, 213-224, 229-258, 261, 262, 264-274 III 6-10, 12, 14, 20, 22, 27, 28, 32, 35, 37, 42,43,70,76,77,79,86,87, 113,121, 124, 134, 152, 154, 227, 235, 279, 309, 310 Jan Olbracht, królewicz polski, syn Zygmunta III Wazy I 258 Jan Zygmunt, królewicz polski, syn Jana II Kazimierza II 176 Jan III, król Szwecji I 36, 110, 112, 117-119, 128, 141 II 181 Jan Jerzy IV, elektor saski III 17 Jan Zygmunt, elektor brandenburski I 224, 225 Jandolowicz Marek, karmelita III 202, 204, 205, 212 Janikowski, dworzanin III 290 Jankowski Konstanty III 328 Jarochowski Kazimierz III 10, 91 Jarzebski Adam I 165, 292 Jasiński Jakub, generał III 340, 347, 348, 352, 355, 361 Jaskólski Mariusz Stanisław II 89 Jaszewski, pułkownik kozacki II 30, 31, 65 Jelski Konstanty III 340 Jerzy I, król Wielkiej Brytanii i Irlandii III 84 Jerzy, książę duński II 202 Jerzy Fryderyk, margrabia brandenburski I 76 Jerzy Wilhelm, elektor brandenburski I 251, 277, 278, 280, 300, 310 Jerzy I Stefan, hospodar mołdawski II 114 Jezierski Franciszek Salezy III 238, 239, 242- -244, 2j55, 267, 269-271, 275, 276, 287 Jezierski Jacek, kasztelan łukowski III 238, 239, 270', 275 Jędrkiewicz Edwin I 274 Joachim Fryderyk, elektor brandenburski I 193 Jobert Ambroise III 220, 244 Jonas, lekarz II 267 Józef I, cesarz rzym.-niem. III 115 Józef II, cesarz rzym.-niem. III 210, 233, 255, 258, 259, 283, 284 Józef (wlaśc. Francois Leclerc du Tremblay, zw. Ojcem Józefem) I 247 Józefowicz Wincenty III 328 Judycki Józef III 311 Julianna, księżna twerska I 218 Kachowski Michaił Wasiliewicz III 308, 309, 316, 324, 339 Kaczanowska Marianna Tekla z Naruszewi- czóWj 1° voto Chodkiewiczowa, 2° voto Pacowa III 8 Kaczanowski Jan Kazimierz III 8 Kalinka Walerian III 230, 253, 267, 282 Kalinowski Idzi I 229 Kalinowski Konstanty III 165 Kalinowski Marcin, hetman poi. kor. I 336 II 7, 31, 58, 64, 71, 72, 80 Kalinowski Samuel II 72 Kalkstein Stoliński Albrecht II 187 Kalkstein Stoliiiski Krysti T Ludwik II 187, 209, 210 III 27 Kalwin Jan I 20, 27, 43, 108, 151, 234, 286 II 26 Kamiński Ignacy III 359 Kantymir murza I 237, 238, 254 Kapetyngowie, dynastia I 57, 65 Kapłan pasza II 194, 197, 199 Kapostas Andrzej (Jędrzej) III 340, 341 Kara Mehmed pasza II 251, 252 Kara Mustafa, wielki wezyr turecki II 217, 219, 222, 242, 244, 246, 247, 249-252 Karło wieź, generał saski III 31, 33 Karnkowski Stanisław, prymas, referendarz w. kor. 137, 70, 71, 109, 113,127, 128, 137, 138, 140, 143, 144 III 17 387 Karol VI, cesarz rzym.-niem. III 84,115, 116, 133 Karol, królewicz polski, syn Augusta III, książę Kurlandii III 168 Karol Ferdynand, królewicz polski, syn Zy- gmunta III Wazy, biskup wrocławski I 258 II 35-37, 185 Karol I, król angielski I 309 Karol II, król angielski III 91 Karol IX, król Francji 136, 48, 49, 51-54, 57, 58 III 130 Karol IX Sudermański, król Szwecji I 118, 143, 167-169, 174, 176, 178, 209, 229 Karol X Gustaw, król Szwecji II100-107, 109, 110, 112-125, 128, 129, 132, 136, 137, 178, 221 III 32 Karol XI, król Szwecji II 136, 209, 220, 221 Karol XII, król Szwecji II 221 III 31, 36-42, 44-46, 48-50, 52, 54-58, 62-74, 76-78, 84, 114, 143, 144, 170 Karol, arcyksiążę austriacki, biskup wrocła- wski I 233, 310 Karol Ferdynand, arcyksiążę austriacki II 128 Karol, arcyksiążę styryjski I 139 Karol Piotr Ulryk, książę Holstein-Gottorp zob. Piotr III, cesarz rosyjski Karol Filip, książę neuburski, potem elektor Palatynatu Reńskiego II 262, 263, 266 Karol Lotarynski II 182, 183, 202, 207, 223, 242, 247, 248, 252 Karpiriski Franciszek III 248 Karski Antoni III 328, 330 Karśnicki Józef III 111 Kartezjusz zob. Descartes Renę Karwat, dworzanin I 55 Karwiccy, rodzina III 151 Karwicki Stanisław Dunin, podkomorzy san- domierski II 222, 256 III 142 Katarzyna I, cesarzowa rosyjska III 77, 115, 178, 201 Katarzyna II, cesarzowa rosyjska 1154, 163 III 138, 167, 168, 171, 176-184, 186-188, 190, 195-197, 199, 203, 204, 207-215, 218, 220- -222, 226,236, 246, 255-260,262, 263, 265, 278, 279, 285, 291, 303-309, 312, 314-321, 325, 326, 328, 329, 331, 339, 341, 346, 359, 361-367, 370, 371 Katarzyna Austriacka, królowa polska, żona Zygmunta II Augusta I 69, 190 Katarzyna Leszczyńska z Opalińskich, kró- lowa polska III 52, 53, 131 Katarzyna, królewna polska, druga córka Zy- gmunta III Wazy I 167 Katarzyna, królewna polska, trzecia córka Zy- gmunta III Wazy I 167 Katarzyna Medycejska, królowa Francji I 47, 52, 53, 59 Katarzyna Jagiellonka, królowa szwedzka 136, 41, 110, 118, 344 III 118 Katarzyna, palatynowa Dwu Mostów II 100 Kaunitz Wenzel Anton III 305 Kayserling Herman Karl von III 168, 171, 186, 192, 277 Kazanowscy, rodzina I 164 Kazanowska Elżbieta zob. Radziejowska El- żbieta Kazanowski Adam, marszałek nadworny kor. I 259-261, 284, 307, 328 II 15, 70 Kazimierski Mikołaj I 103 Kazimierz, św. I 45, 297 III 93 Kazimierz III Wielki, król polski 145, 62, 83, 120, 158, 313, 339, 340 II'34, 37, 42, 158, 240, 241, 252 III 24, 86, 118, 313, 336 Kazimierz IV Jagiellończyk, król polski I 79, 122, 218, 251, 342 II 37, 59, 180, 213, 256 Kątski Marcin, generał artylerii kor. II 198, 248, 258 Kellerman Francois-Christophe III 319 Kempe Andrzej III 91 Kerschenstein Zygmunt I 271 Kersten Adami 125, 267,316 1164-66, 81, 97, 106, 115, 116, 121, 133, 159 Kettler Fryderyk, książę kurlandzki I 251 Kieniewicz Stefan III 251 Kiliński Jan III 272, 273, 340 Kimbar Józef, stolnik upicki III 328, 331 Kinga, księżna krakowska III 127 Kinsky Ulrych I 231 Kisiel Adam, wojewoda braclawski I 314-316, 388 326 II 16-20, 22, 23, 27, 31, 47-49, 55, 59, 63, 88, 190 Kisielowie, rodzina I 264 Kiszka Janusz, hetman poi. lit., od 1635 r. w. lit. II 7, 78, 80 Kiszka Mikołaj, wojewoda podlaski I 12, 13 Kiszkowie, rodzina I 330 II 178 Kitowicz Jędrzej III 94, 223 Kleber Jean Baptiste III 310 Kleczkowski Hieronim I 229, 236 Kleist von, generał pruski III 362 Klemens VIII (Ippolito Aldobrandini), papież I 116, 161, 181, 186, 190, 296 Klemens X (Emilio Altieri), papie? II 197, 199 Klemens XI (Giovanni Francesco Albani), papie? III 52 Klemens XII (Lorenzo Corsini), papie? III 119 Klemens XIV (Lorenzo Gangarelli), papie? III 223 Klimko, rzemieślnik polski II 195 Klonowic Sebastian Fabian I 97 Kluk Jan Krzysztof III 251, 252 Klobukowski Konstanty I 337 Kmicic Samuel, pułkownik wojsk lit. II 109 Kmita-Czarnobylski Filon, starosta orszański I 81, 90 Kmitowie, rodzina I 282 Kniaziewicz Karol III 359 Kochanowski Jan I 13, 17-19, 28, 61, 65, 97, 98, 131, 148, 150, 290 II 45, 60 III 161, 248 Kociell Michał Kazimierz, kasztelan Witebski III 34, 95 Kocmoła, chłop III 98 Koczubej Matriona (Motria) Wasiliewna III 59 Koczubej Wasilij Leontiewicz III 59 Kokotka, stolarz II 195 Kolowrath Marianna zob. Bnihl Marianna Kołakowski Wojciech II 67, 68, 117 Kołlątaj Hugo III 242, 244, 245, 250, 266, 268, 270, 271, 273, 275, 279, 283, 288, 289, 292, 299, 300, 312, 313, 316, 319, 339, 341, 349, 352, 357, 361, 366 Kolodyński Jan zob. Mazepa Iwan Komar Hieronim, podsedek orszański II 173 Komarzewski Jan, generał III 252 Komeński Jan Amos II 126 Komorowska (?), l' voto Czaplińska, 2° voto Chmielnicka I 330 II 47 Komorowska Gertruda zob. Potocka Ger- truda Komorowska Konstancja Krystyna, zam. Wie- lopolska I 182 Konarski Adam, biskup poznański I 49, 50 Konarski Kazimierz Bogdan II 218, 230, 241 Konarski Stanisław (wlaśc. Hieronim Franci- szek Konarski) III 89, 141, 157-161, 163, 165-167, 174, 196, 221, 225, 228, 230, 239, 245, 246, 298, 227 Konaszewicz Sahajdaczny Piotr, hetman koza- cki I 155, 177, 226, 228, 240-242, 253, 272 Kondeusz Ludwik II, książę, zw. Kondeuszem Wielkim I 102 II 149, 165, 176, 182, 184, 186, 202, 206 III 11 Koneczny Feliks I 158 Koniecpolscy, rodzina I 149 II 42 III 61 Koniecpolska Katarzyna z Żółkiewskich I 238 Koniecpolska Krystyna z Lubomirskich I 324 Koniecpolska Zofia z Opalińskich I 321, 323 Koniecpolski Aleksander, chorąży w. kor. I 284, 326, 327, 329-332 II 25, 50, 95, 104, 124 Koniecpolski Stanisław, hetman poi. kor., od 1632 r. w. kor., kasztelan krakowski I 92, 177, 229, 237, 238, 249, 250, 252-256, 258, 264, 269-271, 274, 277, 283, 284, 290, 291, 300, 302, 307, 311, 313, 316, 318, 319, 321- -324, 326-333 II 20, 25, 27, 30, 31, 42, 60, 62, 66, 111, 134, 139, 140, 168, 256, 259 Koniecpolski Stanisław, rotmistrz królewski II 31 Konigsmarck Maria Aurora III 137 Konisski Jerzy, biskup mohylewski III 197 Kononowicz Sawa, pułkownik kozacki I 314 Konopacki Jan Karol I 308 389 Konopczyński Władysław I 280, 311, 316, 318 II 90, 91, 166, 185, 189, 213, 220, 221, 256, 263, 270, 271 III 24, 51, 77, 78, 84, 95, 96, 116, 121, 133, 135, 139, 141, 151, 152, 156, 158, 221, 262, 265 Konopka Kazimierz III 352 Konstancja, królowa polska, żona Zygmunta III Wazy I 181, 189, 190, 194, 214, 231, 257-259, 263, 306, 320 II 38, 39 Konstanty na C/artorysku III 151 Konstanty Pawlowicz, wielki książę rosyjski III 179, 255, 256, 278, 312, 315, 317, 362, 369 Kopeć Józef III 359 Kopernik Mikołaj I 143 II 228 III 145 Kępiński Izajasz, władyka przemyski I 234, 264 Kóprulu, rodzina II 173 Kóprulu Ahmed, wielki wezyr turecki II 193 Kopystyński Mateusz (imię zakonne Michał), prawosławny biskup przemyski I 158 Kordecki Klemens (imię zakonne Augustyn) II 116, 117 Korduba Miron I 331 Korecki Samuel, książę I 228 Korsak Sowicz Samuel III 218, 219, 327 Korsak Tadeusz III 361 Koryciński Stefan, kanclerz w. kor. II 77 Korycki Krzysztof I 337 Korzon Tadeusz II 184, 191 Kosiński Krzysztof I 163 Kossakowska Katarzyna z Potockich III 181, 241 Kossakowski Józef, biskup inflancki III 325, 326, 328, 350 Kossakowski Szymon, hetman w. lit. III 307, 308, 325, 328, 340, 348 Kossów Sylwester, metropolita kijowski II 56, 85, 88 Kostka Jan, wojewoda sandomierski I 66 Kostomarow Nikoiaj Iwanowicz I 169 III 28, 61 Kościalkowski Stanisław III 235 Kościuszko Tadeusz III 169, 190, 217, 235, 241, 271, 280, 309-311, 316, 322, 340-345, 348-359, 362, 364-366, 368, 372, 373 Kot Stanisław I 27, 107 II 140 Kolonowie, hrabiowie II 130 Kotowski Konstanty, porucznik wojsk lit. II 109, 161 Kotwica Tomasz III 98 Kowalewski Jakub II 124 Kozietulski Jan Leon III 58 Krasicki Ignacy, biskup warmiński, prymas III 95, 191, 225, 247-249, 273 Krasińscy, rodzina II 233 Krasiński Adam Stanisław, kanonik płocki, biskup kamieniecki III 97, 198, 203, 212, 281 Krasiński Franciszek, biskup krakowski I 32, 56 Krasiński Michał Hieronim, podkomorzy ro- żański III 203, 207 Krasnodębski Stanisław III 328 Krassau, generał szwedzki III 65 Kraszewski Jan Aleksander, generał wojsk kor. III 218 Kraszewski Józef Ignacy III 363 Kreczetnikow Michaił Nikitycz III 308, 317, 324, 325 Kreczetnikow Piotr Nikitycz III 205 Kromer Marcin I 14 Krosnowski Mikołaj, arcybiskup lwowski II 33 Król-Kaczorowska Barbara III 111 Krupka Przecławski Konrad, różnowierca III 92 Krupka Przecławski, sekretarz królewski, po- seł do Francji I 49, 51 Krym Girej, kałga tatarski II 30, 177 Kryski Feliks, kanclerz w. kor. I 181, 222 Kryspin von Kirszensztein Jan Hieronim, bis- kup ?mudzki III 9 Kryspin von Kirszensztein, rodzina III 9 Krystyna, królowa Szwecji I 273, 275, 306 II 77, 100, 181, 182 Krystyna, królowa Szwecji, żona Karola IX Sudermańskiego I 138, 143, 209 Krystyna Eberhardyna, elektorowa saska, żo- na Augusta II III 16 390 Krzyczewski (Krzeczowski) Stanisław Michał I 332 II 52 Krzynówka Wojciech III 105 Krzysztof, królewicz polski, syn Zygmunta III Wazy I 167 Krzywonos Maksym II 8, 18-21 Kubala Ludwik 1311, 322II19,24, 25,73, 90, 96, 97, 114, 123, 134 Kublicki Stanisław III 290 Kukieł Marian Włodzimierz III 355, 357, 359 Kukulski Leszek III 14 Kułaha-Petrażycki Iwan, hetman kozacki I 256, 257, 264 Kunicki Makary II 85 Kunicki Stefan, hetman kozacki II 255 Kurcewiczowie, rodzina III 59 Kurdybacha Łukasz III 229, 230, 234 Kurp Bartosz II 68 Kuszewicz Samuel Kazimierz II 111 Kutuzow (Goleniszczew-Kutuzow) Michail Iłłarionowicz III 308, 309, 311, 363 Kuźma Jan III 211 Kwaśniewski Walenty III 361 La Bruyere Jean de I 339 III 227 La Condamine Charles Marie (?) III 164, 242 Lacy Piotr III 119, 120 La Fontaine Jean de II 227 Lafue Pierre I 233 III 13, 14 La Galaiziere Antoine-Martin Chaumont, markiz de III 127, 128 Lanckoroński Stanisław, hetman poi. kor., wojewoda ruski II 50, 95, 96, 105, 115, 121, 130, 134 La Peyrouse Gabriel de Rochon de III 122 La Salle Ren? Robert de III 136 Laskowski Otton II 257 La Tour Georges de III 128 Laureo Yincenzo, nuncjusz papieski I 70-72, 101 Le Brun Andrzej III 225 Ledesma Jakub I 11 Ledóchowski Stanisław, podkomorzy krze- mieniecki III 81, 82 Leibniz Gottfried Wilhelm II 188 Lelewel Joachim III 250 Lenartowicz Wojciech II 233 Lentulus Robert Scipio von III 218 Leon X (Giovanni de Medici), papież I 57 Leon XI (Alessandro de Medici), papież I 190 Leonard Emil G. II 227 Leopold I, cesarz rzym.-niem. II 131, 150, 185, 207, 213, 242, 243, 247, 249, 251, 253, 266 III 5, 12, 38 Leopold II, cesarz rzym.-niem. III 283, 284, 302, 305 Leopold, arcyksiążę austriacki III 115 Lepszy Kazimierz I 149 Lestoc? Jean Hermann, hrabia III 182 Leszczyńscy, rodzina II 126 III 50, 93, 108, 151 Leszczyński Andrzej, kanclerz w. kor., prymas II 64, 76, 101, 117 Leszczyński Bogusław, podskarbi kor. II 103 Leszczyński Jan, wojewoda łęczycki, kanc- lerz w. kor. II 83, 91, 101, 102, !07r 148, 220 Leszczyński Rafał, podskarbi» kor n 272 II! 50 Leszczyński Rafał, wojewoda beWu I 299. 301 Leszczyński Stanisław zob. Stanisław Lesz- czyński Leszczyński Wacław, prymas I 323 II 148 Leśniowolski Marcin, kasztelan podlaski I 48, 125 Leśnodorski Bogusław III 229, 250, 266, 298 Lettow Krystyn Lucjan III 195 Lettow Zofia Maria zob. Dąbrowska Zofia Maria L'Hopital, ambasador francuski w Peters- burgu III 138 Licharow Wasilij II 120 Likurg I 21 Lilienhoók Andrzej II 209 Lilliencrona Gustaw II 137 Lipnicki Stanisław, pułkownik wojsk lit. II 109 391 Lippomano Luigi (Alojzy), nuncjusz papieski I 20 Lippomano Giiolamo (Hieronim) I 68 Lipska Maria III 79 Lipski Andrzej, kanclerz w. kor. I 237 Lipski Jan Aleksander, biskup krakowski III 119, 121 Lipski Jan Józef III 79 Lisola Franz, baron de II 148, 149 Lisowski Aleksander Józef I 213, 222, 229 Locci Augustyn Wincenty II 233 Loewenwolde, bracia, dyplomaci rosyjscy III 116 Loewenwolde Karl Gustaw von III 114, 115 Lombroso Cesare II 181 Lomenie de Brienne Etienne-Charles III 253, 259 Longueville Charles-Paris d'Orleans, hrabia de Saint-Paul II 186, 191 Luovois Franc,ois-Michel Le Tellier, markiz de II 208 Lówenhaupt Adam Ludwig III 53, 54, 63, 64, 70, 71 Loyola Ignacy I 213 III 160 Lubeccy zob. Druccy-Lubeccy Lubieniecki Krzysztof III 112 Lubieniecki Stanisław I 298 Lubieniecki Teodor Bogdan III 112 Lubomirscy, rodzina I 179, 180, 282, 283 II 42, 79 III 47, 48, 172 Lubomirska Elżbieta (Izabela) zob. Potocka Elżbieta Lubomirska Elżbieta (Izabela) z Czartory- skich III 155, 181, 261 Lubomirska Krystyna zob. Koniecpolska Kry- styna Lubomirski Hieronim Augustyn, wojewoda krakowski, hetman poi. kor., od 1702 r. w. kor. II 219, 222, 229, 266 III 6, 32 Lubomirski Jerzy, wojewoda sandomierski III 101 Lubomirski Jerzy Sebastian, marszałek w. kor., hetman poi. kor. II 40, 79, 81, 83, 92, 105, 106, 121, 122, 124, 128, 130, 133-135, 151, 156, 159, 161-163, 165, 166, 169-172, 174, 182, 184, 243 III 34 Lubomirski Michał, generał wojsk kor. III 309 Lubomirski Sebastian, starosta sandomierski I 180, 282 II 40 Lubomirski Stanisław, marszałek w. kor. III 222 Lubomirski Stanisław, wojewoda krakowski I 180, 238, 241, 242, 282, 311, 333 II 7, 15, 25, 27, 31, 40, 66, 199 Lubomirski Stanisław Herakliusz, starosta spiski, marszałek w. kor. II 213, 232, 233, 256 III 56, 20 Lucchesini Girolamo III 277, 278, 282-284, 365 Ludwik XIII, król Francji I 165, 265, 285, 307, 309, 310 Ludwik XIV, król Francji I 134, 321 II 41, 147, 150, 159, 161, 162, 165, 166, 176, 182, 185, 192, 202-206, 208-210, 213, 217, 221, 223-227, 229, 230, 232, 234, 240-242, 247, 255, 267 III 8-12, 14, 17, 20, 24, 37, 118, 302 Ludwik XV, król Francji III 117-119, 124, 126-128, 130, 131, 134-137, 142, 144, 147, 170, 206, 242 Ludwik XVI, król Francji I 341 III 136, 174, 189, 243, 254, 271, 303,305, 310, 319, 331, 373 Ludwik XVII, z dynastii Burbonów III 335 Ludwik II Jagiellończyk, król węgierski i cze- ski I 243 Ludwik Leopold Hohenzollern, margrabia brandenburski II 237, 262 Ludwika Maria Gonzaga, królowa polska I 284, 320, 321, 323, 325, 334 II 35, 37, 38, 43, 50, 59, 60, 65, 74, 122, 124, 147-149, 160-162, 166, 171, 176, 177, 185, 203, 236 LudwiKa Karolina z Radziwiłłów, 1° voto mar- grabina brandenburska, 2° voto księżna neuburska II 237, 256, 262, 263, 265, 268, 271 Lukaris Cyryl, patriarcha aleksandryjski 1235, 242, 257 Luksemburg zob. Luxembourg Franc.ois- -Henri 392 Luksemburgowie, dynastia I 65 Łupu Bazyli zob. Bazyli Łupu Luria Salomon I 28 Luter Marcin I 57, 133, 151, 234 Luxembourg Franc,ois-Henri dc Montmoren- cy-Bouteville, książę de II 206 III 11 Lwów Aleksiej Michajłowicz, kniaź I 268 Łapczyński Walenty I 81 Łasicki Jan I 43 Łaski Olbracht I 50 Łaski Samuel I 167, 168 Łasko Petroni II 16, 17, 20 Łastowska, podstarościna III 97 Lastowski, podstarości III 96-98 Łaszcz Samuel, strażnik kor. II 8, 21, 27 Łaściszewski Mikołaj III 82 Ławrynowicz Paweł II 111 Ławski Stanisław I 28 Łaźniński Franciszek III 326 Łepky Bohdan III 28 Łęczycki Paweł I 211 Łojek Jerzy III 184, 306 Łojko Feliks III 229, 250 Łomonosow Michaił Wasiliewicz III 115, 116 Łopaciński Wacław I 81 Łopuchin Natalia III 182 Łoś Władysław II 133 Łoziński Walery I 160, 293 Łubieński Maciej, prymas I 337 II 7, 15, 17, 18, 23, 29, 35 Łubieński Stanisław, biskup płocki I 263, 267 Łubieński Władysław Aleksander, prymas III 186 Łukawski Walenty III 226 Łuskina Stefan III 246, 247, 270, 286, 336 Luźny Ryszard III 60 Łykoszan, podpułkownik rosyjski III 342 Łysenko, żołnierz rosyjski III 359 Łyszczyński Kazimierz II 264 Łżedymitr zob. Dymitr Samozwaniec Machiavelli Niccoló I 105, 106, 262 II 188, 229, 246 III 40 Machowski Sebastian II 81, 164, 173 Maciej, cesarz rzym.-niem. I 112, 231 Maciej Korwin, król węgierski I 45 Maciejowski Bernard, biskup łucki, prymas I 9, 98, 161, 162, 187, 195, 196, 201 Maciejowski Mikołaj, wojewoda lubelski I 48 Maciszewski Jarema I 180, 201 Mackiewicz Stanisław III 212, 234, 265 Madaliński Antoni Józef III 341-343, 354 Magne Emile I 310 Mahomet zob. Mehmed Majewski Wiesław II 125 III 58 Makarowicz Franciszek Ksawery III 361 Maksymilian II, cesarz rzym.-niem. I 26, 59, 63, 65, 66, 68, 70, 72, 74, 112 III 17 Maksymilian, arcyksiąże austriacki 1111,113- -117, 123, 125, 137, 140, 153, 167, 262 Maksymilian II, elektor bawarski II 237 Malaspina Germanico, nuncjusz papieski 146, 141, 142, 162, 166, 172 Malewska Hanna I 188, 212 n 37 Małachowscy, rodzina m 106, 237, 238, 264, 299 Malachowski Jacek, kanclerz w. kor m 237, 268 Malachowski Jan, biskup krakowski U 243 Malachowski Jan, kanclerz w. kor. III 237 Małachowski Stanisław, referendarz w. kor., marszałek konfed. kor. III 237, 263, 264, 266, 268, 276, 279, 282, 290, 298, 316 Małachowski Stanisław, wojewoda kaliski III 27 Maluszyński Marian II 117 Mandel, kupiec żydowski I 139 Manuzzi Stanisław III 334 Marage Roger III 126 Marat Jean Paul III 263 Marczak Mateusz III 105 Marek, ksiądz zob. Jandołowicz Marek Marek Aureliusz, cesarz rzymski III 199 Maria Anna, cesarzowa rzym.-niem. I 309 Maria Teresa, cesarzowa rzym.-niem. III 115, 130, 133, 134, 136, 210, 218 Maria Grigoriewna, carowa moskiewska, żona Borysa Godunowa I 169 393 Maria Józefa, królowa polska, żona Augusta III III 115 Maria Kazimiera, królowa polska, ur. de la Grange d'Arquien, 1° voto Zamoyska, 2° voto Sobieska II 166, 167, 176, 177, 186, 192, 193, 202, 205, 214, 216, 221, 236, 237, 247, 249, 251, 253, 254, 265, 271, 272 III 7-9, 14, 77 Maria Anna Teresa, królewna polska, córka • Jana II Kazimierza II 176 Maria Augusta Nepomucena zob. Augusta Maria Antonina, królowa Francji III 174, 228, 284, 319 Maria Leszczyńska, królowa Francji III 117, 118, 120, 127, 131, 136 Maria Medycejska, królowa Francji I 295 Maria Elżbieta, królewna francuska, córka Karola IX I 57 Maria Stuart, królowa Szkocji I 53 Maria Eleonora, królowa Szwecji I 306 Maria, arcyksiężna styryjska I 166 Maria Amalia, arcyksieżniczka austriacka III 115 Maria Anna, arcyksieżniczka austriacka III 115 Mariani Giulio zob. Mehmed Baltadżi Marków Arkadij Iwanowicz III 184, 306, 309, 310 Martin Obory zob. Leśniowolski Marcin Martinic Jaroslav Bofita, hrabia I 231 Martinuzzi Jerzy I 69 Maruszewski Tomasz III 345 Maryna Mniszchówna, carowa moskiewska I 187, 188, 194, 198, 211, 212, 219, 221 III 185 Maskiewicz Bogusław Kazimierz II 46, 153 Maskiewicz Samuel I 216, 217, 230 Maslowski Franciszek I 13 Massalscy, rodzina III 189 Massalski Fiodor (?), książę I 70 Massalski Ignacy Józef, biskup wileński III 224, 244, 270, 351 Massalski Michał, hetman w. lit. III 186 Masson du Pont (Dupont) Philippe le II 257 Matczyński Marek, wojewoda ruski II 252, 256 Matejko Jan I 89 Matuszewicz Jerzy Józef, starosta stokliski III 104 Matuszewicz Józef, brat Marcina III 107 Matuszewicz Marcin, kasztelan brzesko-lite- wski III 74, 97, 104, 107 Matuszewicz Tadeusz III 104, 281 Matuszewiczowa Teresa z Kempskich III 96, 97 Matuszewiczowie, rodzina III 97 MatuszewiczównaMarianna, l' voto Lechnic- ka, 2° voto Wańkowiczowa III §7 Maurycy hr. Saski III 137 Mazarin Jules (Giulio Mazzarini), kardynał I 232, 233, 326 Mazepa Iwan (właśc. Jan Kolodyriski), hetman kozacki III 28, 33, 48, 54, 58-68, 71, 72, 83, 130 Mazepina Maria Magdalena III 60 Medeksza Stefan Franciszek II 128 Mehmed (Mahomet) IV, sułtan turecki II 20, 63, 89, 130, 173, 175, 177, 188, 189, 192, 194, 208, 217, 231, 244, 247 Mehmed III Girej, chan tatarski I 254 Mehmed IV Girej, chan tatarski II 83, 111, 112, 114, 137, 173 Mehmed Baltadżi (właśc. Giulio Mariani), wezyr turecki III 76 Meierin Urszula I 166, 189, 214, 257, 258, 261, 272 Mejer Józef (właśc. Józef Meier de Wolda) III 240, 340 Memling Hans III 75 Menoux Joseph de III 127 Merlini Dominik III 190, 227 Miaskowski Łukasz, sędzia ziemski podlaski II 12 Miaskowski Maksymilian, kasztelan krzywiń- ski II 103 Miaskowski Wojciech II 49 Miączyriski Walenty, pułkownik królewski II 199 Michał III, car moskiewski I 221-224, 230, 262, 266, 271, 321 II 57 Michał Korybut Wiśniowiecki, król polski 110 394 II71, 183-186,190-192, 196,199,200, 204, 207, 215, 223, 242 III 102 Michał Waleczny, hospodar wołoski I 144, 172, 173, 229 Michalowski Jakub, wojski lubelski, kasztelan biecki II 82, 168 Micheńko, pułkownik kozacki II 46 Mickiewicz Adam III 296, 297, 367 Mickiewicz Mikołaj III 296 Mickiewiczowie, rodzina I 265 Miechowiecki Mikołaj I 210, 212 Mielecki Mikołaj, wojewoda podolski, hetman w. kor. 181, 82, 85 Mieleski Augustyn Rotundus zob. Rotundus Mieleski Augustyn Mienszykow Aleksandr Daniłowicz III 30, 37, 54, 58, 59, 62, 65, 66, 68-71, 77, 78, 178, 201 Mieroszewski Krzysztof II 233 Mikołaj I, cesarz rosyjski II 147, 250 Mikorski Dionizy III 327, 328, 330 Miliński Jan II 232 Milton John I 130 Minin Kuźma I 220 Mirabeau Honore Gabriel Riqueti de III 301 Miron Robert I 265 Mirowicz Wasilij Jakowlewicz III 182 Mitzler de Kolof Wawrzyniec III 162 Młodziejowski Andrzej Mikołaj (Andrzej Sta- nisław), biskup poznański, kanclerz w. kor. III 224 Mniewski Dionizy, kasztelan brzesko-kuja- wski III 354 Mniszchowie, rodzina I 187, 189 Mniszchówna Maryna zob. Maryna Mnisz- chówna Mniszech Jerzy, marszałek nadworny kor. III 167 Mniszech Jerzy, starosta lwowski, wojewoda sandomierski I 187-189, 198, 211, 224 II 107 III 185 Mnohohriszny Demian, ataman kozacki II 189 III 61 Modrzewski Frycz Andrzej I 13, 18, 72, 148, 155, 201 II 228 III 165, 266 Mohyia Jan, hospodar wołoski II 255 Mohyla Jeremi, hospodar mołdawski I 144, 145, 148, 172, 173, 303 Mohyla Konstanty, hospodar mołdawski I 225 Mohyla Piotr, metropolita kijowski 1148, 257, 303 Mohyła Symeon, hospodar multanski I 178 Mokronowski Stanisław III 347, 350, 355, 360 Molier (właśc. Jean Baptiste Poąuelin) II 227, 228 Molodzianowski Józef III 328 Montalto, kardynał I 123 Montecuccoli Raimondo II 132 Montesąuieu Charles Louis de Secondat III 128, 129, 163 Montgommery Hugo de II 187 Monti Antoine-Felix, markiz de III 123 Montluc Jean de I 39-41, 47, 48, 52, 54, 94, 155 Morawski Stanisław III 228 Morion, oficer francuski I 314 Morolski Jan Dominik III 169 Morszryn Jan Andrzej II 101, 168, 186, 167, 240, 241 III 152, 154 Morsztynowie, rodzina III 152 Morsztynówna Izabela zob. OartorysŁi Iza- bela z Morsztynów Morsztynówna Ludwika Maria zob. Biehńska Ludwika Maria Mostowscy, rodzina III 217 Mostowski Tadeusz III 286 Moszkowicz Michel III 100, 107 Moszkowicz Szloma III 100, 107 Motowidło Jan II 198, 199 Mozera Łukian II 15 Mucante Giovanni Paolo I 163-165 Muchowiecki, jezuita II 52 Miiller Burchard, generał szwedzki II 115, 116, 119, 169 MunnichBurkhardChristophIII83,116, 122, 123 Murad (Amurat) III, sułtan turecki I 63, 67, 135, 144 395 Murad (Amurat) IV, sułtan turecki I 269, 270 Murantio Luca I 165 Mursa Daniel I 90 Musin-Puszkin Aleksiej Siemionowicz III 334 Mustafa I, sułtan turecki I 243 Mustafa III, suttan turecki III 177, 206, 211 Mustafa aga II 58, 61 Myszacki Daniło Efimowicz II 155, 160 Myszkowski Piotr, biskup krakowski, pod- kanclerzy kor. I 63, 181 II 44 Myszkowski Piotr, starosta Chęciński, kaszte- lan wojnicki I 181 Myszkowski Zygmunt, margrabia Gonzaga, marszałek w. kor. I 165, 181, 182 Nalewajko Semen I 145, 159, 163, 334 II 18 Napierski (Kostka-Napierski) Aleksander II 67, 68 Napoleon I, cesarz Francuzów I 74, 280 II 28, 206, 256, 257, 261 III 63, 189, 207, 294, 303, 310, 319, 337, 349, 351, 357, 366, 369, 370, 375 Napoleon III, cesarz Francuzów III 370 Narbutt Antoni III 328 Naruszewicz Adam III 246, 249, 250 Naruszewicz Aleksander Daniel, pisarz lit. II 102 Naryszkin Lew Aleksandrowicz III 176, 177, 180 Naryszkina Maria z Czetwertyńskich III 256 Natanson-Leski Jan I 23, 78 Nestoreńko Maksym I 328 Nidecki Andrzej Patrycy I 81, 98 Nieczaj Daniel, pułkownik kozacki II 63, 64 Niegoszewski Stanisław I 165 Niemcewicz Julian Ursyn I 172, 260 III 173, 184, 190, 212, 240, 247, 261, 271, 275, 276, 286, 287, 295, 297, 313, 336, 357-359, 365 Niemirycz Jerzy, podkomorzy kijowski II139- -142, 144, 145, 147, 157 Niemirycz Stefan, starosta owrucki II 139 Niemirycz Stefan, wojewoda kijowski II 157 Niemiryczowie, rodzina II 139 Niemojewski Jan I 21 Nierodowicz Jacek, zw. Borodawką I 237, 240 Niesiolowski Ksawery III 362 Nietzsche Friedrich Wilhelm II 167 Niewiarowska Helena zob. Poniatowska He- lena Niezabitowski Stanisław II 234 Niezabitowski Stefan III 328 Nikiforowicz Wasyl zob. Wasyl Nikiforo- wicz Nikodemus Jan I 276 Nikon, patriarcha moskiewski II 140 Norblin Jean Pierre III 190 Nos Iwan III 66 Noskowski Andrzej, biskup płocki I 29 Noskowski Paweł I 229, 307 Notka, herszt złodziei III 100 Nowicki Iwan III 346, 347 Nowikow Nikołaj Iwanowicz III 332 Nowodworski Bartłomiej I 220, 223 Nowosielski, dowódca wojskowy III 70 Obraźnik Tomasz III 105 Obuchowicz Filip, wojewoda smoleński II 93 Obuchowicz Teodor Michał, podkomorzy mo- zyrski II 19 O'Connor Bernard II 235, 236 Ogier Charles I 274-276, 285, 291 Ogilvy Jerzy de III 54 Ogińscy, rodzina II 170 III 9 Ogińska Teresa z Brzostowskich, kasztela- nowa Witebska III 103 Ogiński Grzegorz (Hrehory), chorąży w. lit., hetman poi. lit. III 9, 34, 41, 43, 54, 57, 69 Ogiński Ignacy, marszałek w. lit. III 98 Ogiński Marcjan, wojewoda trocki, kanclerz w. lit. II 220, 256, 258, 259, 261 Ogiński Michał Kazimierz, hetman w. lit. III 173, 191, 210-212, 220, 222, 236 Oktawian August, cesarz rzymski I 39 Oleśnicki Mikołaj, kasztelan malogoski I 211 Oleśnicki Zbigniew, biskup krakowski, kardy- nał I 26, III 188 396 Olgierd, wielki książę lit. I 65, 79, 106, 158 II 175, 246 III 151 Olszowski Andrzej, podkanclerzy kor., pry- mas II 184, 185, 187, 191, 211, 222 Onuszkiewicz Teodor I 314 Opalińscy, rodzina II 79, 168 Opalińska Zofia zob. Koniecpolska Zofia Opaliński Andrzej (Jędrzej) I 179 Opaliński Kazimierz, biskup chełmiński II 264 Opaliński Krzysztof, wojewoda poznański I 323 II 42, 43, 61, 70, 83, 92, 102, 103, 106-110, 115, 126 Opaliński Łukasz, marszałek nadworny kor. II 7, 34, 148 Opaliński Łukasz, marszałek w. kor. II 38 Opaliński Piotr, kasztelan gnieźnieński I 245 Opaliński Piotr, wojewoda kaliski II 115, 132 Opara Stefan II 173 Orłów Aleksiej Grigoriewicz III 182, 184 Orłów Grigorij Grigoriewicz III 182, 192 Orłowowie, rodzina III 184, 210 Orłyk (Orlik) Filip, hetman kozacki III 73, 77, 83 Orłyk (Orlik) Grzegorz III 73 Orsetti, rodzina I 292 Orzechowski Stanisław I 148 Orzelski Świętoslaw I 115 Orzeszkowa Eliza III 236 Osiński Samuel, oboźny lit. II 8 Osman II, sułtan turecki I 236, 239, 243 II 203 Osmolski Jan I 27 Ossolińscy, rodzina I 179, 180 Ossoliński Franciszek, starosta bydgoski II 7 Ossoliński Hieronim, kasztelan sandomierski I 180 Ossoliński Jerzy, kanclerz w. kor. I 123, 277, 278, 282, 283, 289, 301, 307, 311, 320, 322, 323, 325, 328, 329, 331, 334, 337 II 7, 14, 15, 17, 19, 25-27, 35, 36, 45, 47-49, 53-55, 60-64, 69, 113, 256 III 26, 196 Ossoliński Krzysztof, wojewoda sandomierski I 283 Ossoliński Zbigniew I 180, 222 Ossowski Michał III 300 Ostermann Heinrich Johann III 116, 125 Ostermann Iwan Andriejewicz III 277, 278, 292, 306 Osterwa Juliusz III 248 Osterwina Matylda III 35 Ostranica Jacek (właśc. Jakub Ostrzanin) I 316, 317, 334 Ostrogscy, rodzina I 8, 153, 155, 159, 179, 186, 264, 304 II 178 III 61 Ostrogska Anna Alojzja zob. Chodkiewiczowa Anna Alojzja Ostrogska Katarzyna zob. Radziwiłłowa Kata- rzyna Ostrogski Janusz, książę I 81, 148, 149, 163, 189 Ostrogski Konstanty, książę I 81, 113, 136, 149, 152, 156, 157, 186,235 Ostroróg Jan, kasztelan poznański 1192, 228, 248 Ostroróg Jan, pisarz I 16 Ostroróg Mikołaj, reguneatarz wopk kot. n 25,50 Ostrowski Tomasz, podskarbi nadworny kor III 316 Oświęcim Anna II 168 Oświęcim Stanisław II 168 Oświęcimowie, rodzina II 72 Otriepjew Grigorij zob. Dymitr Samozwa- niec I Otriepjew Smirnoj I 186 Ottokar II, król czeski I 277 Otwinowski Erazm, arianin I 16, 130 „Otwinowski Erazm", pamiętnikarz (prawdo- podobnie Franciszek Otwinowski) III 66, 142-144, 146 Owsowiczowie, rodzina II 79 Oxenstierna Axel I 175, 209, 251, 252, 257, 274, 289 Ożarowski Jerzy, oboźny kor. III 158 Ożarowski Piotr III 328, 350 Pac Jan Krzysztof, podskarbi w. lit. III 42 Pac Krzysztof Zygmunt, kanclerz w. lit. II170, 187 Pac Michał, oboźny lit., hetman poi. lit., od 397 1663 r. w. lit. II155, 163, 170, 190, 197-199, 207, 211, 212, 222, 224, 246 Pac Michał Jan III 207 Pac Mikołaj Stefan, wojewoda trocki II 170 Pac Paweł Michał II 258 Pac Stefan, podkanclerzy lit I 307 Pachłowiecki Stanisław I 81 Pacowie, rodzina II 170, 201, 212, 219, 220, 222, 223, 246 III 44 Paine Thomas III 304 Pajewski Janusz II 194 III 25 Pakosz, ojciec zob. Golyński Pakosz Bernard Palej (Palij) Semen, pułkownik kozacki III 28, 33, 47, 48, 67 Paleologowie, dynastia I 320, 323 PaninNikitaIwanowiczIII168, 183, 191, 192, 194, 199-201, 210, 219, 220, 222, 252 Paprocki Bartłomiej I 74 Parato Paolo I 14 Parciak Mikołaj III 161 Parnicki Teodor III 167 Pasek Jan Chryzostom II 121, 127, 132, 133, 150, 153, 154, 163, 165, 168, 169, 171, 183, 184, 203, 204, 223, 235, 255 III 8, 28, 147 Pasek Piotr II 153 Paszkowski, strażnik poi. III 122 Patkul Johann Reinhold III 30, 31, 33, 34, 55, 57, 74 Paweł IV (Gian Piętro Carafa), papież I 26 Paweł V (Camillo Borghese), papież I 213 Paweł I, cesarz rosyjski III 176, 256, 260, 311, 317, 341, 364, 365, 367 Paweł Wlodkowic I 142 Pawlikowski Józef III 271, 340, 341 Pawluk Paweł, hetman kozacki 1314-316,327, 331, 333, 334 II 18 Pazdur Jan I 287 Pepys Samuel III 104 Perek?adowski Maciej, jnajor kawalerii naro- dowej III 307 Peretti Pi?tro II 212 Pestalozzi Johann Heinrich III 340 Petra?ycki-Ku?aha Iwan zob. Kułaha-Petraży- cki Iwan Petrycy Sebastian I 211 Petryczajka zob. Stefan Petryczejko Pekostawski Prokop I 205 Pęski Walenty III 102 Piasecki Paweł, biskup kamieniecki 1106,139, 156, 174, 178, 223, 237, 255, 271, 306, 312 Piaseczyński Kazimierz, rotmistrz królewski II 133 Piaseczyński Ławryn I 173, 174 Piast I 340 Piastowie, dynastia I 7, 12, 57, 120, 127, 222, 339, 342 II 240 III 6, 157, 172, 215, 374 Piattoli Scipione III 261, 277, 287, 288 Piekarski Adrian II 127, 132 Piekarski Michał I 239 Pietruszeńko Iwan II 15 Pignatelli Antonio zob. Innocenty XII Pik Jakub III 228 Pinck Franciszek III 227 Piotr I Wielki, cesarz rosyjski I 154, 163, 175, 185, 297, 344 II221, 250, 261, 267 III 9, 13, 21, 29, 30, 32, 37, 39, 40, 42-48, 51, 53-60, 62-67, 69-71, 74-78, 81-86, 89, 90, 95, 114, 115, 125, 135, 140, 148, 152, 159, 170, 183, 134, 188, 203, 209, 216, 260, 315, 370, 373 Piotr II, cesarz rosyjski III 115 Piotr III, cesarz rosyjski III 138,139, 167,174, 176, 178, 180, 182, 187, 188, 370 Piotr, domniemany syn cara Fiodora I zob. Ilejko Piotrkowczyk Andrzej I 146 Piotrowski, zw. Gulą III 290 Piotrowski Andrzej III 92, 96 Piotrowski Jan I 89 Piper Karl III 39, 70, 72 Piramowicz Grzegorz III 246 Piron Jan de II 122 Pistor Aleksiej Iwanowicz III 344, 346, 351, 371 Pitt William, Młodszy III 286 Pitt William, Starszy III 137, 138 Plater Emilia'1 340 Plater Ludwik Konstanty III 108, 109 Plater Wilhelm I 80 Platerowie, rodzina III 108 398 l Plelo Louis-Robert-Hippolyte de Brehan, hrabia III 122, 123, 147 Plichta Kazimierz III 328, 330 Pobiedonoscew Konstantin Pietrowicz I 340 Pociej Hipacy, władyka wtodzimierski i brze- ski I 157, 161 Pociej Kazimierz Aleksander III 75 Pociej Ludwik Konstanty, strażnik lit., het- man w. lit. III 34, 41, 54, 75, 80, 81, 85 Poczobutt-Odlanicki Marcin III 161, 245 Poddubski, pułkownik kozacki II 47 Podhorski Adam III 328-330, 339 Podkowa Iwan I 102 Podlodowski Jakub I 136 Podoski Gabriel, prymas III 198 Poissonier, lekarz III 315 Pokubiatto Ignacy III 402 Polanowski Aleksander II 184 Polignac Melchior de III 6, 9, 10, 12, 16, 18, 19, 152 Polotyński Walenty I 85 Potubiński Aleksander Hilary II 124, 155 Pompadour Jeanne-Antoinette, markiza de III 136 Poniatowscy, rodzina III 84, 171, 175. 187 Poniatowska Helena z Niewiarowskich III 169 Poniatowska Izabela zob. Branicka Izabela Poniatowska Konstancja z Czartoryskich III 169-172, 174 Poniatowski Franciszek, łowczy podlaski III 35, 169 Poniatowski Jan III 169 Poniatowski Józef, książę II 28 III 280, 284, 289, 290, 299, 309-311, 313, 314, 316, 321, 338, 352, 353, 357 Poniatowski Kazimierz III 174 Poniatowski Michał Jerzy, prymas III 245, 298, 353 Poniatowski Stanisław, generał, kasztelan kra- kowski III 35, 70, 72, 76, 84, 169, 170, 172, 173, 178, 179, 313 Poniatowski Stanisław, podskarbi w. lit. III 231, 234, 258, 365 Poniński Adam, podskarbi w. kor. III 217,220, 224, 276, 282, 327, 356 Poniński Adam, syn poprzedniego, poseł inf- lancki III 327, 328, 356-358 Popławski Antoni III 225 Popowska Maria II 117 Porycki Aleksander, kniaź I 216 Posadowski Fryderyk, baron von III 83 Possevino Antonio, nuncjusz papieski 188-91, 105, 119, 121, 137 Potemkin Piotr Iwanowicz II 110, 111 Potiomkin Grigorij Aleksandrowicz III 178, 184, 222, 255, 256, 306 Potoccy, rodzina I 136, 144, 149, 220 III 47, 61, 94, 108, 109, 114, 149, 150, 153, 155, 172, 205, 216, 222, 257, 299 Potocka Anna zob. Golska Anna Potocka Elżbieta (Izabela) z Lubomirskich III 181 Potocka Gertruda z Komorowskich III 173 Potocki Andrzej, hetman poi. kor. (zrn. 1692 r.; II 255 Potocki Andrzej, oboźoy kor. 'zm 1663 r. D 144-146 Potocki Antoni Micłtat, wotrwodł betsfc III 103, 149 Potocki AEIOŁ PrXizr, r* Prrfrp. v.>e- wcó k:w^sk: III 23C. Vf. Potocki Fe.iki Szczjsry K«r.r- er?. « :'*- woda kijowski, hctrr^c poi. kor., cc '.".- : w. kor. II 186 III 27 Potocki Franciszek Salezy, wojewoda kijow^k: III 173 Potocki Ignacy, marszałek w. lit. III 181, 222, 245, 261, 262, 264, 276, 279, 281-283, 287, 288, 312, 316, 333, 349, 352, 354, 360-362, 364, 365 Potocki Jakub, rotmistrz królewski I 205, 216, 220 Potocki Jan, pisarz III 253, 290 Potocki Jan, starosta kamieniecki I 145, 173, 205 Potocki Joachim III 207 Potocki Józef, hetman w. kor. III 119 Potocki Michał III 25 Potocki Mikołaj, hetman w. kor. I 254, 256, 314-317,321, 329, 333,335-337 II7, 11-13, 31, 58, 64, 71, 72, 80, 168 399 Potocki Mikołaj, starosta podolski II 193 Potocki Piotr, wojewoda braclawski II95, 110, 112 Potocki Stanisław Kostka III 276, 279 Potocki Stanisław Szczęsny, wojewoda ruski III 173, 174, 237, 258, 260, 271, 276-278, 307, 308, 314, 326, 328, 335 Potocki Stanisław Rewera, hetman poi. kor., od 1654 r. w. kor. I 249, 316 II 80, 95-97, 104, 105, 111, 115, 121, 124, 130, 134, 135, 156, 157 Potocki Stefan, pisarz poi. kor. I 150, 205, 225 Potocki Stefan, starosta niżyriski I 333-335, 338 Potocki Teodor, prymas III 114, 118 Potocki Wacław I 131 II 135, 228 III 161 Potowcew Paweł Nikiforowicz III 43 Poweski Piotr zob. Skarga Piotr Pożarski, kniaź II 144 Pożarski Dmitrij Michajłowicz I 220 Prażmowski Mikołaj, prymas II171, 172, 182, 186, 187, 192, 196, 197 Prie Jeanne-Agnes de Berthelot, markiza de III 117 Prokopowicz Fieofan III 88 Proski Jan II 242 Prozor Karol, oboźny w. lit. III 340 Przebendowska Marianna Elżbieta z Flem- mingów III 12 Przebendowski Jan, kasztelan chełmiński, wo- jewoda malborski III 12, 15, 16, 25, 32 Przemysł II, król polski III 188 Przyboś Adam II 161 Przybyłowie, rodzina III 92 Przyjemski Zygmunt, generał II 65, 72 Przypkowski Samuel II 140 Przystasz Mieczysław II 178 Pugaczow Jemielian Iwanowicz III 220, 221 Pułaski Franciszek, starosta warecki III 203 Pułaski Józef III 207 Pułaski Kazimierz, generał III 207, 211, 212, _ 271 Pustowalow, podpułkownik rosyjski III 344 Puszkar Martyn (Marcin) II 71, 138 Puszkin Aleksander Siergiejewicz I 223 III 21, 28, 45, 58, 59, 72 Puszkin Grigorij Gawriłowicz II 56-59, 61, 89 III 83 Putywlec, przywódca Kozaków dońskich l 316 Pyrz, wójt w Nowosielcach II 28 Rachubka, chłop III 105 Racine Jean Baptiste II 227 Radiszczew Aleksandr Nikołajewicz III 304 Radul Szczerban, hospodar wołoski I 174 Radziejowska Elżbieta (Halszka) ze Słuszków, l" voto Kazanowska II 70, 74 Radziejowski Hieronim, podkanclerzy kor. I 328II27, 29, 36,69, 70, 75, 77, 80, 99, 100, 103, 107, 108, 128, 135, 166 III 6 Radziejowski Michał, podkanclerzy kor., pry- mas II256, 258, 263, 269 III 6, 7, 11, 16-18, 26, 32, 40, 51, 52, 57 Radziwiłł Albrycht, marszałek w. lit. I 91 Radziwiłł Albrycht Stanisław, kanclerz w. lit. I 261, 302 II 61, 74 Radziwiłł Aleksander Ludwik, marszałek w. lit. II 78 Radziwiłł Bogusław, koniuszy lit. II 46, 66, 108, 110, 115, 124, 125, 128, 134, 149, 237, 268 III 7, 14 Radziwiłł Dominik Mikołaj, kanclerz w. lit. II 268 Radziwiłł Hieronim Florian, chorąży w. lit. III 99, 149 Radziwiłł Jan Mikołaj, wojewoda nowogródzki III 34 Radziwiłł Janusz, hetman poi. lit., od 1654 r. w. lit. 1251 II 26, 27, 35, 46, 47, 50, 52, 69, 71, 78, 80, 81, 83, 89-94, 97-99, 104, 106-110, 112, 115, 120, 128, 151, 211 III 14, 100 Radziwiłł Janusz, kasztelan wileński I 196, 199, 200, 204, 205 Radziwiłł Jerzy, kardynał I 9, 96, 161 Radziwiłł Karol Stanisław, kanclerz w. lit. III 14 Radziwiłł Karol Stanisław, zw. Panie Kochan- ku, wojewoda wileński III 109, 167, 172, 400 173, 186, 199, 200, 212, 236, 261, 270, 271 Radziwiłł Krzysztof, hetman poi. lit. I 242, 247, 248, 251, 258, 266, 272, 277, 299-301, 311, 340 II 26 Radziwiłł Krzysztof Mikołaj, zw. Piorunem, hetman poi. lit., od 1589 r. w. lit. I 80, 90, 162, 170, 175, 177, 190 II 26 Radziwiłł Marcin Mikołaj, krajczy lit. III 99, 100 Radziwiłł Michał Kazimierz, hetman poi. lit. II 115, 125, 197-199, 201, 207, 211, 239 III 14 Radziwiłł Michał Kazimierz, zw. Rybeńko, hetman poi. lit., od 1744 r, w. lit. III 99,100, 109 Radziwiłł Mikołaj, zw. Czarnym, kanclerz w. lit. I 20, 57 Radziwiłł Mikołaj, zw. Rudym, hetman w. lit. I 10, 67, 80-82, 87, 88 Radziwiłł Mikołaj, zw. Sierotką, wojewoda wileński I 14, 35, 50, 57, 76, 78, 85, 133, 209, 213, 283, 295, 296 Radziwiłłowa Aleksandra z Bełchackich, żona Marcina Radziwiłła III 99 Radziwiłłowa Anna Katarzyna z Sanguszków III 109 Radziwiilowa Elżbieta z Ostrogskich I 190 Radziwiłłowa Katarzyna z Ostrogskich I 190 Radziwiłłowa Katarzyna z Sobieskich II 207 Radziwiłłowa Maria Anna z Radziwiłłów III 7, 14 Radziwiłłowie, rodzina I 8, 10, 11, 30, 150, 153, 179, 209, 246, 264, 265, 282 II 39, 40, 42, 79, 91, 170, 178, 222, 223, 235, 266- -268, 271 III 94, 100, 108, 109, 150, 155, 171, 236 Radziwiłłówna Krystyna zob. Zamoyska Kry- styna Radziwiłłówna Katarzyna Karolina zob. Rze- wuska Katarzyna Karolina Radziwiłłówna Ludwika Karolina zob. Lud- wika Karolina z Radziwiłłów Radziwiłłówna Tekla Róża zob. Flemmingowa Tekla Róża Rafael (wlaśc. Raffaelo Sami) I 283 Rajmund, św. III 147 Rakoczy Jerzy I, książę siedmiogrodzki II 36 Rakoczy Jerzy II, książę siedmiogrodzki II 50, 67, 68, 81, 83, 92, 128-131, 135, 137, 140, 149, 243 Rakuszanie zob. Habsburgowie Ramus Petrus I 94 Rangoni Claudio, nuncjusz papieski I '186, 188 Raszewski Zbigniew III 111 Rautenfeld, generał rosyjski III 329 Razin Stiepan Timofiejewicz II 174 Razumowski Aleksiej Grigorjewicz III 174, 179 Rehnskóld Carl Gustaf III 69, 70 Rej Mikołaj 113,16,17,22,28,131,155II10, 45 III 90 Rejtan Tadeusz III 218, 219, 327 Rembrandt Hermenszoon van Rijn I 307 III 228, 323. Renan Ernest III 23 Reni Guido I 283 Repnin Anikiu Iwanowicz, kńfżf ni 75 Repnin Nikołaj WnOiewicz m 181,183,18*. 194, 198-200, 202, 203, 208, 232, 285, J20, 330, 333, 356, 362-364 Repnin Wasilij Anikirycz III 120, 125 Reyitzky Karl von III 217, 232, 241 Reymont Władysław Stanisław I 157 Rezler Wojciech Kazimierz II 271 Richelieu Armand Jean du Plessis, książę de, kardynał 1246, 265, 308, 341, 342, 344, 345 II 225 Riepin Ilja Jefimowicz I 104 Robespierre Maximilien-Marie-Isidore de III 301-303 Rogalski Antoni III 229 Rogowski Walenty I 229, 241 Rokossowski Cyprian III 328 Rokossowski Jakub, kasztelan śremski I 64 Roksolana, żona Sulejmana Wspaniałego I 245 Romanów Fiodor Nikitycz zob. Filaret, metro- polita rostowski Romanowicz, mieszczanin smoleński II 260 401 15 - Rzeczpospolita... 3 Romanowowie, dynastia I 221, 271 III 138, 182 Rómer Micha? III 298 Romodaoowski Fiodor Juriewicz III 59, 65 Romodanowski Grigorij, książę II 157, 163 Romulus I 21 Rósner, burmistrz toruński III 89 Rostworowski Emanuel III 103,117, 145, 146, 202, 207, 216, 253, 257, 266, 279, 288 Rotundus Mieleski Augustyn 111 Rouairie, markiz de la III 271 Rouget de Lisie Claude III 318 Rousseau Jean Jac?ues III 241 Rozanda, hospodarówna wołoska II 63, 71 Rozrażewscy, rodzina I 26 Rozrażewski Hieronim, biskup kujawski I 142 Rozrażewski Jakub II 115 Rozrażewski Krzysztof I 81 Rożyński Michał, hetman kozacki I 155, 163 Rożyński Roman, książę I 163, 212 Rubens Peter Paul I 297 Rudawski Wawrzyniec III 161 Rudolf II, cesarz rzym.-niem. 1110, 116, 117, 136, 144, 145, 160, 163, 172, 262 Ruggieri Juliusz, nuncjusz papieski I 19 Rulhier Claude Carloman de III 220 Rumiancew-Zadunajski Piotr Aleksandrowicz III 363 Ruryk I 8 Rurykowicze, dynastia I 120, 169, 221, 224 Rusinowski Stanisław I 229 Rusiński Władysław III 236 Ruszczyc, rotmistrz II 199 Rybiński, dowódca wojskowy II 221 Rybiński Jakub Zygmunt, wojewoda chełmiń- ski III 89 Rymkiewicz Franciszek III 354 Ryszkiewicz Andrzej III 111 Ryx Franciszek III 252 Rzeczycki Jędrzej I 101 Rzewuscy, rodzina III 257 Rzewuska Katarzyna Karolina z Radziwiłłów III 218 Rzewuski Franciszek Michał, marszałek na- dworny III 181 Rzewuski Seweryn, hetman poi. kor. III 181, 200, 212, 222, 245, 258, 260, 270, 271, 276, 279, 307, 308, 328, 362 Rzewuski Stanisław Ferdynand III 218 Rzewuski Stanisław Mateusz, hetman poi. kor., od 1726 r. w. kor. III 57, 85 Rzewuski Wacław, hetman poi. kor., od 1773 r. w. kor. III 200, 245, 247 Sadkowski Wiktor, prawosławny biskup pere- jasławski III 278 Sadowski Zdzisław I 294 Saint-Simon Louis de Rouvroy, książę de II 204-206, 226, 234 III 11, 20, 29 Sajkowski Alojzy II 103, 234, 262 III 149 Saldem Kasper von III 183, 192, 208, 210, 277, 285, 320, 333 Sałtykow Nikołaj Iwanowicz III 168 Samojlowicz Iwan, hetman kozacki II 231, 260 III 60 Samuś (wlaśc. Samuel Iwanowicz) III 47, 48 Sancy Nicolas Harlay de I 265 Santini Wincenty, nuncjusz papieski III 89 Sapieha Andrzej, starosta orszański I 184 Sapieha Benedykt, podskarbi w. lit. II 246, 256, 263 III 35, 40, 100, 102 Sapieha Jan II 156 Sapieha Jan Kazimierz, starosta bobrujski III 74, 75 Sapieha Jan Piotr, starosta uświacki 1212,217, 227 II 107 Sapieha Józef, krajczy lit. III 104, 207 Sapieha Józef Fryderyk, rotmistrz w. kor. III 110 Sapieha Kazimierz Jan, hetman w. lit. II 246, 248, 257, 263, 268, 269, 271 III 9, 11, 20, 34, 35, 40, 42 Sapieha Kazimierz Leon, podkanclerzy lit. I 335, 340 II 78, 116, 117 • Sapieha Kazimierz Nestor, marszałek konfed. lit. III 264, 267, 273, 276, 296-298 Sapieha Kazimierz Paweł Jan, poseł do Rosji II 222 Sapieha Lew, kanclerz w. lit., hetman w. lit. I 104, 124, 170, 171, 185, 186, 191, 212, 214, 247, 248 III 179 402 Sapieha Michał Franciszek, koniuszy lit. III 35, 170 Sapieha Michał Józef, wojewoda podlaski III 110 Sapieha Paweł Jan, wojewoda Witebski, het- man w. lit. II 115, 119, 120, 130, 151, 152, 154, 155, 246 III 8 Sapiehowie, rodzina 111, 150,171, 212,213 II 170, 201, 246, 256, 263, 264, 268, 270, 271 III 9, 12, 23, 25, 28, 32, 35, 36, 41, 43, 44, 56, 93-95, 150, 170-172 Sapieżanka Teodora Aleksandra, córka Pawia Sapiehy zob. Tyszkiewiczowa Teodora A- leksandra Sapieżyna Dorota z Firlejów I 124 Sarbiewski Maciej Kazimierz I 296, 297, 299 Sarnecki Kazimierz II 222, 223, 268 Sarnicki Stanisław I 97 Sauer Jan zob. Zaor Jan Sawa Borys I 80 Sawicki, spowiednik I 188 Sawicz Hryćko, zw. Czarnym I 255 Scagnetti Bernard II 206, 210 Schaffgotschowie, rodzina II 80 Schiller Friedrich III 340, 542 Schlippenbach, generał szwedzki III 46 Schwarzenberg Johann Adolf, książę von II 242 Schwerin Wilhelm Friedrich von III 354, 355 Sefer Gazi aga II 55, 58, 60 Sehin aga I 270 Selim I Girej, chan tatarski II 188, 190, 192, 194, 210 III 68 Selim II, sułtan turecki I 24 Seroka Jędrzej III 98 Serre Pierre de la II 152 Shakespeare William I 141 Siciriscy, rodzina II 76 Siciński Władysław, stolnik upicki II 76, 78, 80, 110, 120 III 146 Sielski Aleksander, podstoli poznański II 19 Siemieński Józef I 33 Siemiernik Sebastian II 234, 235 Sieniawska Maria Zofia zob. Czartoryska Ma- ria Zofia Sieniawski Adam Hieronim I 337 Sieniawski Adam Mikołaj, hetman poi. kor., od 1706 r. w. kor. III 57, 85 Sieniawski Mikołaj Hieronim, hetman poi. kor. II 241, 246 Sienicki Mikołaj, podkomorzy chełmski, mar- szałek I 63, 66 Sienkiewicz Henryk I 251, 315, 330 II 37, 48, 121, 125, 168, 178, 273 Sieński Jakub I 298 Sierakowski Józef III 278, 340 Sierakowski Karol III 356-359 Siesicki Kazimierz (?), pułkownik królewski II 155 Sievers," córki Jakowa Jefimowicza III 320, 322, 323, 332 Sievers Jaków Joann Jefimowicz III 320-323, 325-330, 332, 335 Sieyes Emmanuel Jołeph m 267, 271, 3O4 Sirko Iwan, ataman kozacki n 177 Skałka, dowódca wofUowy n 2*4 Skalkowiki Adam Mjeordaw Dl IM, IM. 350, 374 Skarga Piotr . wtaic Piotr Powesfc I 20, 45, 94, 95, 118, 121, 135, 137, 140, ISO, 157, 166, 167, 190, 195-197, 201, 202, 214. 299 Skarżyński Szymon III 328 Skawrońska Marta zob. Katarzyna I Skidan Karp I 316 Skinderbasza zob. Iskander pasza Skoropadski Iwan, hetman kozacki III 65, 73 Skrzetuski Jan II 53 Skuratow-Bielski Grigorij Łukjanowicz (Ma- luta) I 169 Skuratowa Maria Grigoriewna zob. Maria Gri- goriewna Słomka Błażej III 98 Słonimski Antoni III 324 Słowacki Juliusz II 37, 72 III 28, 59, 72, 158, 367 Słuccy, rodzina I 8 Slupecki Andrzej II 103 403 Słuszczanka Elżbieta zob. Radziejowska El- żbieta Sluszka Bogusław Jerzy, podskarbi lit. II 74, 78 Slużewski Józef III 328 Smoleński Władysław III 165, 313, 334 Smółka Stanisław III 367 Smuglewicz Franciszek III 112 Sobiescy, rodzina I 111 II 220, 237, 254, 256, 263 III 6, 8, 100 Sobieska Jadwiga Elżbieta, żona Jakuba Sobie- skiego II 265 Sobieska Katarzyna zob. Radziwiłłowa Kata- rzyna Sobieska Maria Karolina, córka Jakuba Sobie- skiego II 254 Sobieska Maria Kazimiera, córka Jakuba So- bieskiego II 254 Sobieska Maria Klementyna, córka Jakuba Sobieskiego II 254 Sobieska Maria Leopoldyna, córka Jakuba Sobieskiego II 254 Sobieska Maria Magdalena, córka Jakuba So- bieskiego II 254 Sobieska Teresa Kunegunda, królewna polska II 237 Sobieski, wysłaniec z Kudaku II 14 Sobieski Aleksander Benedykt, królewicz pol- ski II 237 III 7, 8, 11, 12 Sobieski Jakub, kasztelan krakowski I 275, 307, 325 Sobieski Jakub Ludwik, królewicz polski II 213, 237, 249, 251, 252, 254, 255, 262, 267, 272 III 6-8, 12, 16, 18, 49, 56, 63 Sobieski Jan zob. Jan III Sobieski Sobieski Jan, syn Jakuba Sobieskiego II 354 Sobieski Konstanty Władysław, królewicz pol- ski II 237 III 7, 8, 11, 12, 25, 49, 56 Sobieski Marek, starosta krasnostawski II 22, 50, 72 Sobieski Marek, wojewoda lubelski I 172, 191 Sobieski Wacław I 48, 51, 186, 194, 197, 213, 215,218,24611117 Sokolnicki Michał III 354 Sokołowska Jadwiga II 240 Sokół, rotmistrz II 22 Sokulski Stanisław, pseud. Ancuta III 96 Solari Franciszek II 234 Soiignac Pierre Joseph III 162 Solikowski Jan Dymitr I 7, 39, 105, 124 Soliman zob. Sulejman Solms, poseł pruski w Petersburgu III 193 Solon I 21 Solomerecki Jan, starosta mścisławski I 81 Sołowiow Siergiej Michajłowicz II 90 Sołtan Stanisław, marszałek nadworny lit. III 316 Soityk Kajetan, biskup krakowski III 192, 198-200, 203, 212 Sołtykow (Sałtykow) Siergiej Wasiliewicz III 176 Somka Jakim (Joachim), hetman kozacki II 162, 163 Sonka zob. Zofia Sorel Albert III 206 Sosnowska Ludwika III 217 Sosnowski Józef III 217 Sparre Eryk I 117, 119, 168, 169 Stackelberg Otto Magnus III 217, 219-222, 232, 252, 257, 263, 277, 282, 283, 285, 327 Stadniccy, rodzina I 282 Stadnicki Stanisław, zw. Diabłem I 114, 115, 196, 199, 204 II 21 Stanisław August Poniatowski, król polski III 86, 127, 131, 147, 169, 171-181, 183, 185, 187-193, 195-198, 200-205, 208, 209, 211- -213, 218-221, 223-231, 234, 235, 239, 241, 243-245, 248-261, 263, 265, 268, 269, 271, 273, 276-291, 294-296, 299, 300, 305, 308, 312-318, 320-323, 325, 326, 329, 330, 332, 338, 339, 343, 345, 350, 353, 354, 361, 364, 365, 372, 374 Stanisław Leszczyński, król polski III 49-53, 55-59, 62, 63, 65-67, 70, 74, 78, 79, 84, 117-131, 133, 145-147, 152, 153, 157, 163, 164, 170, 200, 202, 221, 237 Starhemberg, ksi??? von III 136 Starhemberg Ernst Riidiger, hrabia von II 249 Siarowolski Szymon I 121, 131, 294 II 106 404 Stasieńko, pułkownik kozacki II 67 Staszic Stanisław III 194, 235, 242, 250, 251, 266, 271, 276, 281, 292 Steblau Eryk Lassota von I 160 Stefan, ?w. II 213 Stefan I Batory, król polski 136,43,56,66-84, 86-90, 92-95, 97-111, 115, 116, 119., 121, 123, 124, 128, 129, 136, 137, 144, 155, 166, 174, 176, 179, 181, 186, 193, 206, 225, 227, 233, 248, 274, 280, 344II37,42, 43, 60,85, 108, 136, 158, 178, 201, 213, 218, 270 III 17, 18, 109, 197, 224, 249, 352 Stefan Petryczejko (Petryczajka), hospodar mołdawski II 255 Stefan Rozwan, hospodar mołdawski I 144, 145 Stefan Tomsza, hospodar mołdawski I 225 Stempowski Stanisław, oboźny kor. III 206 Stenbock Magnus III 48 Stenflycht Jan III 123 Stoiński Ksawery III 328, 330 Stopney, dyplomata angielski III 26 Strojnowski Stanisław I 229 Stroynowski Hieronim III 250 Struś Jakub I 136 Struś Mikołaj I 220 : Strzałkowski Stanisław III 361 Strzelecki Adam I 189, 191 Stuartowie, dynastia III 96 Subchan Ghazi aga II 123, 124 Suchodolski Antoni III 328 Suchodolski Wojciech III 282 Suchorzewski Jan III 275, 282, 287, 290, 308, 326, 334, 335 Suffczyński Antoni Aleksy III 328 Sulejman pasza II 258 Sulejman (Soliman) Wspaniały, suttan turecki I 243, 244 Sulima Iwan I 314 Sulistrowski Krzysztof, chorąży oszmiański III 81 Sulkowscy, rodzina III 94, 217 Sułkowski Aleksander Józef III 132 Sulkowski Antoni, kanclerz w. kor. III 261, 345 Sulkowski August, wojewoda gnieźnieński III 221 Sułkowski Józef III 261, 311 Surikow Wasilij Iwanowicz III 30 Suworow Aleksandr Wasiliewicz II 206, 250 III 211, 220, 278, 285, 311, 356, 357, 360- -363, 366, 367, 375 Sykstus V (Felice Peretti, zw. Montalto), papież I 105, 152 Syrokomla Władysław (wlaśc. Ludwik Kond- ratowicz) I 18, 43 Syruć, szlachcic litewski III 128 Szablak Jan III 105 Szafirów (wlaśc. Szapiro) Piotr Pawłowicz III 76, 77 Szafraniec Stanisław, kasztelan biecki I 66 Szahin Girej, kałga tatarski I 254 Szajnocha Karol II 10, 21, 23, 30 Szaniawski Konstanty Felicjan, biskup krako- wski III 81 SzczawiiSski Jakub, wojewoda brzesko-kuja- wski II 76 Szczewrygin, bojar rosyjski I 88 Szczuka Stanisław Antoni, referendarz kor. II 256, 263, 273 III 25 Szczukowie, rodzina III 151 Szczygielski Wacław III 205 Szein Michail Borysowicz I 214, 266, 267, 271 SzcSkely Johann Friedrich III 354 Szembek Jan, kanclerz w. kor. III 57 Szembek Krzysztof Hilary, biskup płocki III 229 Szembek Stanisław, prymas III 57 Szembekowie, rodzina I 340 III 153 Szeremietiew Borys Pietrowicz III 36, 46, 53, 62, 64, 66, 69, 74, 75, 77 Szeremietiew Fiodor Iwanowicz I 220 Szeremietiew Wasilij Borysowicz II 96, 154, 156-158 Szotkowski Stanisław II 263 Szujski Dmitrij Iwanowicz I 199, 216-218, 235, 268 Szujski Iwan Iwanowicz I 217, 218, 225 Szujski Iwan Pietrowicz I 89, 90, 169 Szujski Wasyl zob. Wasyl IV Szujskr 405 Szuwalow Aleksandr Iwanowicz III 180 Szydlowieccy, rodzina II 231 Szydlowski Szymon III 328, 330 Szymon, powiernik Marcina Radziwiłła III 100 Szymonowie Szymon I 97 Szymonowicz-Sicmiginowski Jerzy Eleuter II 232 Śliwiński Artur I 96 Śmiarowski Kazimierz II 49, 50 Śniadecki Jan I 94 III 245, 250 Śniadecki Jędrzej I 94 III 245, 250 Święcicki Mikołaj, biskup poznański III 51, 52 Tacyt I 181 Talleyrand-Perigord Charles Maurice de I 74 Tamerlan (wta?c. Timur Lang) II 18 III 68 Tarle Eugeniusz III 28, 39, 68, 70 Tar?o Adam, starosta jasielski III 121 Tar?o Jan, wojewoda lubelski III 120 Tar?o Karol III 155 Tarnowski Aleksander I 98 Taules Jean de III 206 Tavenaux Ren? III 126 Tavennes Gaspard de Saulx, seigneur de I 16 Telegdi Katarzyna, matka Stefana I Batorego I 66 Tende Kasper de II 235, 238 •Teodor, carewicz rosyjski, syn Aleksego Mi- chajłowicza zob. Fiodor III Teodor, carewicz rosyjski, syn Iwana IV Groź- nego zob. Fiodor I Teofanes, patriarcha jerozolimski I 158, 161, 226, 239 Tepper Piotr Fergusson III 321 Terlecki Cyryl, prawosławny biskup piński I 157 Tetera Paweł, pułkownik kozacki II 147, 154, 163, 164, 173 Tęczyński Jan, kasztelan krakowski I 55, 58 Tęczyński Jędrzej, wojewoda krakowski I 66 Thietmar z Merseburga I 146 II 204 Thókóly Imre (Emeryk Tókóly) II 219, 251- -253, 255 Thou Jac?ues Auguste de I 49 Tiepolo Jan Baptysta I 325 Tintoretto (w?a?c. Jacppo Robusti) I 132 To?stoj Aleksiej Nikolajewicz III 51 To?stoj Piotr Andriejewicz III 76 Tomaszewicz Bart?omiej I 121 Tomaszewski Dyzma Bo?cza III 334 Tomczak Andrzej I 123 Tomicki Jan, kasztelan gnie?nie?ski I 49, 98 Tomkiewicz W?adys?aw I 265, 314 Tormasow Aleksandr Pietrowicz III 344, 347, 356 Towiańscy, rodzina III 7 Towiańska Konstancja z Niszczyckich III 6, 26 Towiański Jerzy, wojewoda łęczycki III 6 Towiański Krzysztof, podkomorzy kor. III 6, 26 Trautvetter, generał szwedzki III 84 Trembecki Stanisław III 247, 249 Treter Tomasz I 165 Tretiak Józef I 240 Tretko Jan II 231, 232 Trebicki Antoni III 366, 367 Trubecki Aleksiej Nikitycz II 90 Trzebicki Andrzej, podkanclerzy kor., biskup krakowski II 93, 148, 201, 220, 223 Trzebiński Aleksander I 270 Trzyna Edward I 180 Tuczkow Nikołaj III 348 Tuhaj bej I 334, 335 II 12, 13, 28, 32 Turczynówna Maryna II 234 Turenne (Tureniusz) Henri de La Tour d'Au- vergne de, wicehrabia II 149, 206 Turgot Annę Robert Jacąues de 1'Aulne, baron III 189 Turski, starosta pilzneński III 81 Tuwim Julian III 240 Twardowski ze Skrzypny Samuel I 242, 244 II 61, 81, 164 Tycjan (wtaśc. Tiziano Vecellio) I 283 III 323 Tylicki Piotr, biskup kujawski I 191, 192 Tylman z Gameren II 233 406 Tyszkiewicz Janusz, wojewoda kijowski II 8, II Tyszkiewicz Jerzy, biskup wileński II 93 Tyszkiewicz Kazimierz, podczaszy lit. II 57 Tyszkiewicz Krzysztof, podsędek bractawski, wojewoda czernihowski II 8, 95, 97 Tyszkiewicz Samuel I 212 Tyszkiewiczowa Teodora Aleksandra z Sapie- hów III 8 Tyszkiewiczowie, rodzina III 61 Tyszkiewiczówna Teresa Róża zob. Zawi- szowa Teresa Róża Tyzenhauz, podkomorzy wileński III 121 Tyzenhauz Antoni, podskarbi nadworny lit. III 234, 235 Tyzenhauz Stefan, wojewoda nowogródzki III 36 Ubald zob. Houwaldt Krzysztof Uchariski Jakub, prymas I 17, 26, 27, 41, 62, 65, 70, 72 Ukraincew Jemielian Ignatiewicz III 27, 33 Ulryka Eleonora, królowa Szwecji III 78 Umiastowski Piotr II 73 Unrug Zygmunt III 96, 101 Urban VIII (Matteo Barberini), papież I 123, 297, 301, 309 Urowiecki Mikołaj I 87, 100 Urusow Piotr I 219 Usedom, generał pruski III 277, 278 Ustriałow Nikolaj Gierasimowicz III 45 Vergennes Charles Gravier, hrabia de III 206 Veronese (wla?c. Paolo Caliari) I 283 Yetulani Adam I 76 Vilem z Roźmberka I 38 Vitry Nicolas Marie, markiz de II 242 Walden, pułkownik szwedzki III 55 Waldstein Eleonora Monika zob. Czartoryska Eleonora Monika Walewski Michał, wojewoda sieradzki III 277 Walezjusze, dynastia I 48, 52, 54, 57, 59, 62, 75, 97, 122, 228 Walicki Michał III 75 Waliszewski Kazimierz III 32, 37, 45, 70 Wallenstein Albrecht Wenzel Eusebius von I 317 Walpole Robert III 175 Wapowski Andrzej, kasztelan przemyski I 55, 101 Warszewieki Jan I 13 Warszewicki Krzysztof I 13, 14, 18, 91, 109, 183, 205 Warszewicki Stanisław I 13, 14, 18, 137 Warszycki Stanisław, kasztelan krakowski II 171 Warszycki Stanisław, kasztelan warszawski I 170 Wasyl IV Szujski, car rosyjski I 89, 169, 170, 199, 210, 211, 213-218, 223-225, 262, 268 II 107, 268 Wasyl Łupu zob. Bazyli Łupu Wasyl Nikiforowicz I 160 Waszyngton Jerzy ID 136, 340 Wawrzecki Tomasz, cfcocmzy ta. m MA. 3*2 Wazowie, dynasta I 39, 110, 111, 114, 121, 122,188, 210, 212, 223, 228, 259, 273, 274, 305, 306, 309, 311, 342, 344, 345 B 34, », 42,73,91,94, 106, 109, l .6, 136, 144, IM. 171, 176, 178-181, 185, 186, 213, 215, 221r 223,23211140,87,118,150, 152, 164,295, 373 Ważyński Porfiriusz Skarbek, biskup unicki III 352 Wąsowicz (Wąs) Walenty zob. Połotyński Wa- lenty Wegner Jan II 73 Weiher Ernest I 81, 85, 228 Weiherowie, rodzina I 340 Wereszczyński Józef, biskup kijowski I 146, 151, 152, 179 Wespazjan, cesarz rzymski III 238 Wessel Teodor III 226 Wessel Wojciech, chorąży nadworny kor. II 57 Wettinowie, dynastia III 12, 31, 33, 114, 294, 295 Weyssenhoff Józef III 286 Weyssenhoffowie, rodzina I 340 407 Węgierski Tomasz Kajetan III 247 Węgrzecki Michał III 229 Wielewicki Jan I 195 Wielhorski Michał III 198, 212, 241, 290, 309, 352, 355 Wielki Elektor zob. Fryderyk Wilhelm Wielopolscy, rodzina I 182 Wielopolski Aleksander, hrabia, margrabia Gonzaga Myszkowski I 182 Wielopolski Franciszek, margrabia Gonzaga Myszkowski III 19 Wielopolski Jan, kanclerz w. kor. II 186, 222, 256 Wieluński, zarządca III 98 Wierzbicka-Michalska Karyna III 111 Wilamowski Julian III 328 Wilbik, szlachcic lidzki III 122 Wilczewski, dworzanin Stanisława Augusta Poniatowskiego III 287 Wilhelm V, stadhouder Republiki Zjednoczo- nych Prowincji Niderlandów III 259 Wilhelm z Rożemberka zob. Yilćm z Rożm- berka Williams Charles Hanbury III 175-177, 180 Wincenty, zw. Kadłubkiem I 67 Winkelbruch Hans I 73, 74 Wirtz Paul, generał szwedzki II 128, 131 Wiśniowieccy, rodzina 18, 148, 149, 153, 160, 186, 187, 189, 224, 257, 264, 265 II 18, 42, 86 III 61, 94 Wiśniowiecka Gryzelda Konstancja z Zamoy- skich I 316 II 185 Wiśniowiecka Regina z Mohyłów I 264 Wiśniowiecki Adami 133, 148, 153, 184, 186, 187, 212 Wiśniowiecki Aleksander, starosta czerkaski I 163 Wiśniowiecki Dymitr I 155 Wiśniowiecki Dymitr Jerzy, hetman poi. kor., od 1676 r. w. kor. II 156, 197, 215, 220, 223 Wiśniowiecki Janusz Antoni, wojewoda wileń- ski III 34, 35, 59 Wiśniowiecki Jeremi Michał, wojewoda ruski I 133, 151, 187, 256, 264, 265, 284, 293, 296, 298, 314, 316, 319, 327, 333, 335-337, 340 II8, 10, 19-22, 25-29, 36, 48-52, 58, 64, 65, 71, 72, 139, 184, 185, 200 III 34, 102 Wiśniowiecki Konstanty, wojewoda bełski I 187, 304 Wiśniowiecki Konstanty Krzysztof II 249 Wiśniowiecki Michał, starosta owrucki I 81, 133, 150, 187, 264 II 107 Wiśniowiecki Michał Serwacy, hetman poi. lit., kanclerz w. lit. III 34, 35,41, 54, 55, 57, 59, 75, 100, 107, 111 Witold, w. ksi??? lit. I 86, 87, 158 III 68 Wittenberg Arvid II 103, 105, 111, 122 Witwickj Stanisław, biskup poznański III 7 Władysław I Łokietek, król polski I 34 II 241, 252 III 188 Władysław II Jagiełło, król polski I 11, 34, 63, 110, 218 II 123 III 151, 163, 172, 177, 179 Władysław III Warneńczyk, król polski III 188 Władysław IV, król polski 1127, 166-168, 191, 199, 214, 216-220, 222, 223, 226, 228, 241, 242, 254, 259-261, 263, 264, 267-273, 275- -281, 284-286, 291, 296, 297, 2_99-302, 305- -311,313, 316, 317, 319-328, 331, 332, 334, 335,338,339,341,344,345117, 15, 17,25, 27, 35, 42, 43, 50, 57, 58, 61, 62, 67, 70, 73, 94, 100, 101, 113, 116, 131, 144, 180, 185, 193, 250, 256 III 118, 119, 234 Włodzimierz Wielki, św., książę kijowski II 16 Wodzicki Józef III 338, 342, 351 Wojeński Stanisław, biskup kamieniecki II 221, 222 Wojnarowski Andrzej III 72 Wojniełowicz, jezuita III 122 Wolcke von, genera? pruski III 342 Wolf, krawiec III 100 Wolff Fromhold II 106 Woliński Janusz II 207, 210, 223 Wolski, rotmistrz, poseł do Kozaków II 18 Wolski Mikołaj, marszałek w. kor. I 132, 165, 179, 249 Wolski Piotr, kanclerz w. kor. I 71 Wolski Rzemyk II 22 Wolter (właśc. Francois-Marie Arouet) III 28, 408 119, 123, 127, 129, 130, 134, 139, 157, 159, 170, 188, 193, 196, 211, 242, 243, 262, 304 Wolk Konstanty, ataman kozacki I 278 Wolkoński Grigorij, generał rosyjski III 68 Wolkoński Michał Nikitycz III 203, 208, 209 Wolodyjowski Jerzy II 193 Woroncow Siemion Romanowicz III 183, 286, 304 Woroncowa Jelizawieta Romanowna III 180 Woronieccy, rodzina I 8 Woroniecki Jakub, biskup kijowski I 113 Woyna (Wojna) Benedykt, biskup wileński I 12, 162 Woyna (Wojna) Franciszek III 284 Wójcik Zbigniew II 135, 146, 162, 164, 165, 173, 174 Wrangel Gustaw II 162 Wrangel Herman I 275 Wrzeszczowicz (Wrzesowicz) Joannes Wey- hard II 119 Wszarczyk Adam III 105 Wujek Jakub I 11, 299 Wurtemberg-Montbeliard Ludwig von III 311 Wurtemberg-Montbeliard Maria von z Czar- toryskich III 311 Wybicki Józef III 200, 229,230, 232, 234, 353, 354 Wybranowski Wojciech I 100 Wyganowski Kazimierz III 328 Wyhowska z Chmielnickich, żona Daniela Wyhowskiego II 154, 163 Wyhowski Daniel II 154, H53, 164 Wyhowski Iwan, hetman kozacki II 86, 87, 138, 139, 144-147, 154, 156, 164, 165 III 61 Wyleżyński Ignacy, rotmistrz kawalerii naro- dowej III 278 Wysoczan Ihnat I 293 Wysoczan (Wysoczanin) Semen II 72 Wyspiański Stanisław II 37, 158 ZabieUo Józef, hetman poi. lit. III 350 Zablocki Franciszek III 248, 311 Zachnowicz Krzysztof II 111 Zaćwilichowski Mikołaj I 319 Zadzik Jakub, kanclerz w. kor. 1252, 258, 261, 283 Zagriażski, wojskowy rosyjski III 120 Zahorowski Hieronim I 131 Zajączek Józef, generał III 212, 341, 344, 351, 357, 360, 361, 366 Zakrzewski Wincenty I 25 Zakrzewski Wyssogota Ignacy III 350, 362 Załeski Stanisław I 137 Zaiuski Andrzej Chryzostom, biskup warmiń- ski, kanclerz w. kor. II 256, 263 III 161 Załuski Andrzej Stanisław, kanclerz w. kor., biskup krakowski III 161, 162, 228, 245 Załuski Józef Andrzej, biskup kijowski III 141, 161-163, 200, 228 Załuski Zbigniew III 343 Zamoyscy, rodzina 1111, 149, 153 II 178 III 266 Zamoyska Gryzelda z Batorych I 98, 99 Zamoyska Gryzelda Konstancja zob. Wiśmo- wiecka Gryzelda Konstancja Zamoyska Krystyna z Radziwiłłów I 97, 9e Zamoyska Maria Kazimiera zob. Miru Kaa- miera, królowa polska Zamoyski Andrzej, kanclerz w. kor. III 1"Ł. 187, 191, 192, 200, 221, 226, 229-232, 2ł4, 299 Zamoyski Jan, kanclerz w. kor., hetman w. kor. I 15, 24, 29, 49, 51, 54, 56, 61, 66, 71, 81, 86-88,90-92,95,96,98-101, 104, 108, 110, 111, 113-116, 125-129, 136-141, 143-145, 149, 152, 157, 160, 166-168, 170, 172-178, 182, 183, 186, 188-194, 200, 206, 213, 218, 229, 237, 246, 254, 258, 259, 270, 274, 318, 322, 324, 340 II 30, 35, 56, 60, 65, 91, 94, 180, 239, 256 III 17, 18, 98, 102, 160, 266, 373 Zamoyski Jan, wojewoda sandomierski II 166 III 7 Zaor (Sauer) Jan II 212 Zapolya Jan, król węgierski I 69 Zapolya Jan Zygmunt, książę siedmiogrodzki I 7, 69 Zapolyowie, rodzina I 7 409 Zaranek Kazimierz, chorąży żmudzki III 34, 42 Zarudzki Iwan, ataman kozacki I 221 Zastawscy, rodzina I 8, 264, 265, 304 II 18 III 61 Zaslawski Władysław Dominik, książę, woje- woda krakowski I 264, 285 II 8, 15, 21, 25, 27, 28 Zawisza Kieżgajlo Krzysztof Stanisław, staro- sta, następnie wojewoda miński III 8, 9, 13, 41-43, 50, 75, 144 Zawiszowa Teresa Róża z Tyszkiewiczów III 8 Zaydlic Józef III 346 Zbarascy, rodzina I 8, 53,. 111, 150, 153, 155, 159, 179, 229, 245, 304 II 18, 86 III 61, 92 Zbaraska Anna z Czetwertyńskich I 304 Zbaraski Janusz, książę, wojewoda braclawski I 12, 82, 86, 91, 102, 136, 158-160, 304 Zbaraski Jerzy I 130, 131, 150, 151, 203, 236, 254, 257 Zbaraski Krzysztof, koniuszy w. kor. I 150, 151, 177, 236, 242-245, 257, 271, 303, 304 Zborowscy, rodzina I 56, 71, 99, 102, 105, 110, 112-114, 206 II 91 Zborowski Aleksander, syn Samuela Zboro- wskiego I 101 Zborowski Andrzej, dowódca twierdzy Biały Kamień I 208 Zborowski Andrzej, marszałek nadworny kor. I 99-101, 114 Zborowski Jan, kasztelan krakowski I 50, 71, 73, 74, 92, 100 Zborowski Krzysztof I 99-101 Zborowski Marcin I 289 Zborowski Piotr, wojewoda sandomierski 127, 29, 48, 49 Zborowski Samuel I 55-57, 69, 99-102, 104, 111, 114, 206 II 135, 180, 270 Zbrożek Michał, strażnik poi. kor. II 216, 248 Zbylitowski Andrzej I 165 Zebrzydowski Mikołaj, wojewoda krakowski I 117, 187, 190, 194, 196, 199, 200, 204-208, 210, 212, 213, 228, 235, 253 II 79, 171, 242 III 34, 103, 231 Zehmen zob. Czemowie Zieliński Konstanty Józef, arcybiskup lwowski III 53, 56, 202 Zofia Aleksiejewna, regentka moskiewska II 259, 261 Zofia Augusta Fryderyka, księżna Anhalt- -Zerbst zob. Katarzyna II Zofia (Sonka), królowa polska, żona Włady- sława II Jagiełły I 218 Zofia Jagiellonka, królewna polska, córka Zy- gmunta I Starego I 41 Zofia Augusta, córka Ludwiki Karoliny z Ra- dziwiłłów II 268 Zototareriko Iwan, hetman kozacki II 72, 97, 98, 104, 110 Zototareńko Wasyl, ataman kozacki II 162, 163 Zubow Platon Aleksandrowicz III 184, 185, 228, 256, 306, 307, 320, 332, 339, 363- -366 Zubow Walerian Aleksandrowicz III 185 Zubowowie, rodzina III 184, 312 Zyberkowie, rodzina I 340 Zych Gabriel III 338 Zygmunt I Stary, król polski I 29, 30, 41, 57, 79, 97, 122, 136, 171, 212, 224, 242, 244, 277, 279, 287, 345 II 41, 59, 131 III 26, 373 Zygmunt II August, król polski I 7, 10, 11, 13, 14, 16, 18, 21-25, 27-29, 35-39, 44, 45, 54, 63, 69, 71-73, 76, 78, 79, 81, 86, 95, 97, 102, 103, 123, 130, 138, 147, 151, 174, 179, 180, 187, 190, 197, 206, 242, 244, 276, 289, 290, 301, 304, 306, 344, 345 II 38, 41, 48, 59, 75, 179, 213, 218 III 96, 109, 142, 151, 164, 193, 196, 222, 373 Zygmunt III Waza, król polski 1110-119,121- -125, 127-132, 135-143, 153, 157, 158, 161, 165-170, 172-174, 176, 178-183, 187-195, 197, 199, 200, 202-207, 209-216, 218, 220- -222, 224,225,228,229, 232, 235-237, 239, 240, 242, 245-249, 251, 252, 255, 257-263, 268, 271-274, 279, 281, 282, 285, 289, 295, 297, 301, 302, 306, 307, 311, 337, 344II 35, 410 37, 39-43, 61, 79, 85, 86, 107; 113, 136, 171, 178, 180, 181, 185, 211, 214, 242 III 12, 15, 32, 65, 118, 142, 234 Zygmunt Kazimierz, królewicz polski, syn Władysława IV I 309, 326 Żabkowski, bernardyn II 52 Żarczycki, żołnierz polski I 74 Żebrowski, kaznodzieja III 96 Żegocki Krzysztof, starosta babimojski II 115, 119, 132 Żeleński Tadeusz, pseud. Boy II 168, 255, 265 Żeleżniak Maksym III 205 Żerebcowa, siostra Platona Zubowa III 228 Żeromski Kazimierz II 97-99, 109, 161, 162 Żeromski Stefan I 106, 157 III 87, 261, 368 Żólkiewska Katarzyna zob. Koniecpolska Ka- tarzyna Żótkiewska Regina z Herburtów I 238 Żólkiewska Zofia zob. Danilowiczowa Zofia Żółkiewski Adam II 168 Żółkiewski Jan I 238 Żółkiewski Stanisław, hetman poi. kor. od 1618 r. w. kor. I 74, 92, 100, 102, 115, 145, 159, 163, 172, 174, 176, 177, 188, 191, 200, 205, 206, 213, 214, 216-220, 223, 225, 236- -241, 245, 246, 254, 258, 268, 270, 324, 344 II 24, 30, 65, 107, 113, 198, 208, 243 III 18, 102, 161, 179 Żółtowski, pułkownik I 278 Żytkiewicz Daniel, instygator kor. II 79 Żytkiewiczowie, rodzina II 79 INDEKS NAZW GEOGRAFICZNYCH I ETNICZNYCH W indeksie pominięto hasła: Rzeczpospolita, Polska, Korona, Polacy, Litwa, Litwini, Ukraina, Ukrairicy, Ruś, Rusini Adrianopol I 243, 270 II 135, 192, 198, 203 Adriatyckie Morze I 38, 121, 325 Adsel I 176 Ajaccio III 207 Akerman III 257 Akwizgran III 134 Aleppo II 194 Algieria I 91 Alpy I 144 III 86 Als II 133 Altmark I 251, 252 II 209 Alzacja I 233 III 117 Ameryka Północna III 117, 136, 271 Amerykanie III 241 Amsterdam I 295, 297, 307 II 126 III 162, 304 Amur III 200 Andruszów II 174-177 Andrychów III 194, 292 Anglia I 32, 42, 48, 96, 131, 132, 135, 136, 149, 208, 245, 251, 267, 274, 300, 306, 310 II66, 226, 244 III 12, 21, 36-38, 45, 55, 78, 84, 86, 135-138, 148, 175, 176, 195, 197, 215, 238, 254, 256, 259, 265, 277, 285, 286, 288, 294, 305, 317, 365, 372 Anglicy I 148, 185 II 150, 235 III 10, 91, 189, 206, 271, 303 Ansen I 176 Antokol zob. Wilno Archangielsk I 79, 224 Arcole II 28 Arras III 301 Astrachari I 224 II 58, 89 Atlantyk I 47, 48 III 272, 288, 331 Augustów III 363 Austria 159,64, 65,69, 72, 111, 116, 122, 127, 139, 189, 214, 233, 235, 257, 279, 306-308 II 46, 129, 148, 159, 172, 197, 202, 211, 218-220, 240, 242-246, 251, 254, 266, 267 III 9, 16,29,72,84-87, 117, 119, 120, 124, 134-137, 149, 155, 167, 178, 184, 192, 194, 197, 206, 207, 210, 212, 214, 215, 219, 224, 240, 252, 254, 255, 257, 259, 265, 282, 284, 292, 301-303, 305, 306, 308, 309, 317, 341, 343, 350, 363, 364, 367, 372, 374 Austria Dolna I 307 Austriacy 1116, 237, 271, 272 II 94,180, 215, 223, 242, 249, 251, 258, 262 III 137, 260, 318, 351, 356, 363 Azja I 75, 146, 282 III 56 Azow I 317, 321 II 267 III 47, 76, 77, 83, 85 Babice zob. Warszawa Babin I 28, 40 Bachczysaraj I 254 II 13, 56, 89, 125, 173, 188 Baden I 307 III 15 Bakszty III 8 Bałka zob. Kruta Balka Bałkański Półwysep I 216 II 64, 89, 173 III 197, 209 Bałtowie III 297 Bałtyk I 18, 75, 78, 118, 155, 168, 243, 247- 412 -250, 267, 273, 274, 276, 280, 304, 344 II 113, 114, 123, 203, 210 III 42, 47, 74, 79, 84, 122, 283, 285 Bar, miasto I 255, 256 II 12, 14, 20, 211, 222, 228, 231, 239 III 203-207, 213, 252, 253, 257 Bar, prowincja francuska III 115, 128 Bar-Le-Duc III 128 Baranów Sandomierski I 283 Bartoszyce II 120 Basia II 155 Batoh I 330 II 72, 80, 81, 97, 111, 144 Baturyn III 60, 63, 65-68, 70 Bawaria I 202 III 252, 318, 338 Bawarzy II 247 Baworów I 136 Bayreuth III 16 Bazylea I 14 II 147 Bednarów I 293 Belgia III 233, 302, 319 Belgrad II 250 III 210 Bełz I 24 III 214 Belzkie II 74 Belżyce I 29 Bemowo zob. Warszawa Bendery III 72, 78 Berdyczów III 47 Beresteczko I 330 II 34, 64-67, 69-72, 92, 96, 121, 136, 166, 238 Bereza Kartuska II 116, 117 Berezyna II 92, 155 III 337 Berlin I 277 II 131, 214, 227, 229 III 25, 26, 83, 96, 103, 114, 115, 135, 137, 138, 175, 191, 192, 198, 206, 208, 218, 252, 264, 277, 278, 282, 289, 292, 305, 306,,308, 312, 363, 367, 371, 372 - Bernau II 227 - Kópenick II 227 - Spandau II 227 Berszada II 81 III 309 Besarabia III 257 Będzin 19, 116 III 112, 179, 236 Biała Cerkiew I 240, 254 II 9, 11-13, 21, 33, 88, 162, 165, 175, 217 III 47, 48, 87, 215, 264 Biała Góra I 239, 241 Biała Podlaska III 14, 94, 99, 100 Biała Woda zob. Wisła Białe Morze I 213 Bialogon I 290 III 235 Białołęka III 360 Białoruś I 8, 158, 302, 303, 341 II 47, 85, 97, 98 III 190, 265, 292, 296, 297, 308, 348 Białowieża I 164 Białoziersk I 169 Biały Kamień I 176, 177, 208 Białystok II 233 III 94, 154, 321, 363 Bielany (pod Krakowem) I 132 II 105 Bielany (pod Warszawą) zob. Warszawa Bielsk Podlaski I 164 II 235 Bienica III 95 Birże I 8, 162, 248 II 79, 151 III 40, 44, 48 Bizancjum I 13 II 86 Bledzew III 273 Bliski Wschód III 256 Błonie I 37 III 52 Bobrujsk II 46, 47 IU 355 Bobrzyca I 290 Bochnia III 214, 280 Boh II 56, 72, 97, 190, 1» Bohusiaw I 315, 336 Bois de Yrocenoes I 306 Bo>an II 258 Bojarka II 165 Bolonia I 57 II 239 Borek III 46 Borodino III 311 Borowica I 315, 333 Boruszkowice III 309 Borysów II 155 Bosfor I 135, 136, 172, 235, 242, 256, 271 II 89, 190, 217, 255 Bosutów III 349 , Bracław I 149 II 63, 97, 173, 190 Bracławszczyzna I 256 II 81, 95, 96 Brahin I 184 Braiłów II 173 Brandenburczycy II 221 Brandenburgia 132, 203, 251, 277 II102, 119, 208, 210, 220, 226, 239, 262, 263 III 37, 50, 139, 210, 214 Braniewo I 119, 121, 248, 252 413 Bretenfeld I 232 Brest III 10 Bretania III 271, 272 Brodnica I 249 Brodowe Łąki III 58 Brody I 290, 323 II 42, 43, 79, 214 III 214 Bródno zob. Warszawa Brunszwik I 41 Brusiłów II 17, 19 Brześć Kujawski II 122 III 354 Brześć Litewski I 157, 227, 235 II 46, 129, 152, 164 III 9, 54, 311, 326, 356 Brzeżany II 214 III 28, 155, 216 Brzozów III 22 Bucov I 173 Buczacz II 194, 196 Buda II 250, 252, 262 Budziak I 318, 325-327, 332 II 259, 261, 266 Bug I 126, 136, 138 II 8, 10, 21, 40 III 44, 48, 214, 311, 313, 363, 370, 371 Bukareszt I 173, 262 Bukowina II 258 Bułgaria I 243, 269 II 203, 245, 250 Busza I 158, 161, 226 II 95 Bychów I 28 Byczyna I 115, 125, 127, 153, 166, 259, 262 Bydgoszcz I 227 II 122, 131 III 354, 355 Bystrzyca I 27 Bytom I 116 Bytów II 131 III 10 Bzura II 104 III 354, 355, 357, 360 Carogród zob. Stambuł Carowe Zajmiszcze I 216, 217 Cecora I 145, 149, 237, 238, 241, 279, 334 II 197, 208 ChSlons III 318 Chambord III 118 Chełm I 296 II 32 III 351 Chełmno II 264 III 89, 374 Chełmskie II 74, 178 III 345, 352 Chersoń III 237 Chińczycy III 200 Chmielnik I 139, 140 Chocim I 241, 242, 262, 269, 270, 282, 324, 333 II 7, 81, 190, 197-199, 201-203, 231, 245, 254, 256 III 284, 334 Cholm I 90 Chorezm III 166 Chortyca I 284, 327 Chorwaci I 231 Chreptiów II 193 Chroberz I 181 Chwastów III 28, 33 Ciechanowiec III 251 Cisa II 253 Cisteron I 308 Clermont-Ferrand III 173 Como II 212 Compiegne 131 Cudnów II 156-159, 162 Cyganie I 43 Cypr I 235 Czarna III 238 Czarnca II 65 Czarne Morze I 18, 147, 159, 163, 173, 243, 254, 256, 327, 331, 333 II71, 87, 143 III 30, 61, 72, 207, 236, 237, 257, 285 Czarnolas I 18 Czarnowczyce III 99, 100 Czarny Ostrów I 150 Czaśniki I 86 Czechy I 19, 33, 35, 42, 66, 230, 233, 239 II 127, 244 III 21 Czehryn I 331, 332 II 23, 47, 49, 64, 84, 137, 139, 211 Czerkasy I 163 II 189 Czernihowszczyzna I 268, 312 Czernihów I 81, 189, 302 II 259 Czersk I 14, 204 Czerwona Karczma (na Śląsku) III 49 Czerwona Karczma (nad Wisłą) III 356 Czesi I 38, 230, 231, 235, 239 III 297 Częstochowa I 70, 290 II 74, 115, 116, 119, 125, 169, 207, 223 III 211, 212, 323 - Jasna Góra II 115, 116, 233 III 278, 334 Czołhan II 28 Czorsztyn II 66, 68 Damaszek II 216, 240 Dania I 32, 75, 119, 210, 298, 300, 304 II 119, 414 123, 129, 132, 133, 144, 171 III 12, 30, 31, 197 Danków II 129 Dawidgródek I 12 Dąbrowna III 36 Desna II 20 Dillingen I 95 Dmitraszówka II 97 Dniepr I 23, 89, 90, 148, 150, 154, 155, 159, 189, 236, 253-256, 267, 303, 313, 315, 317, 333, 334, 338 II 8, 9, 20, 40, 52, 56, 67, 95, 97, 139, 141, 155, 162, 165, 174, 175, 189, 210, 211, 248, 255, 259, 266 III 33, 47, 48, 60, 62, 67, 68, 71, 77, 191, 214, 236, 255 Dniestr I 38, 96, 144, 149, 172, 173, 237, 238, 241, 242, 244, 269, 270, 280, 315 II 8, 56, 97, 192, 197, 199, 210, 211, 214-216, 218, 239, 261 III 27, 72, 323, 326, 337 Dobrynicze I 189, 193 Don II 17, 174, 267 III 76 Dońcy zob. Kozacy doóscy Dorpat I 174 II 123 III 47 Drabim II 209 Drezno III 32, 55, 81, 116, 117, 121, 131, 133, 163, 198, 281, 310, 326, 337, 339 Drohobuż II 259 Drohobycz II 216 Druja I 24 II 92 III 43, 44, 322 Dryświaty III 80 Dubienka II 190 III 214, 311, 344, 356 Dubinka (Dubinki) II 161 Dubrowa III 322 Dukla III 163 Dunaj I 137, 173, 192, 237, 269, 322 II 192, 199, 211, 250, 255, 258 III 27, 73, 368 Dtinamunde zob. Dyament Dunkierka III 19 Duńczycy I 53, 249 U 132, 133, 220, 221 III 36, 38, 303 Diisseldorf II 166, 172, 188 Dwóch Mostów księstwo II 100 III 78 Dyament I 76, 178, 208, 209, 242 III 33, 74 Dyneburg I 76, 80, 248 II 174 III 214 Działdowo III 323, 341 Dzikie Pola 19, 148, 152, 164, 312, 333, 337 II 56 III 72 Dzików III 124 Dzisna I 24, 99 II 92 III 32 Dzwina I 23, 76, 84, 86, 174, 242, 251, 276, 312 II 40, 92, 174 III 31, 33, 40, 44, 54, 214-216, 322, 372 Egipt I 14, 244, 295 Elba I 280 Elbląg I 39, 74, 75, 142, 248, 251 II 131, 134, 209 III 26, 32, 236 Ełk, rzeka II 125 Erestfer III 46 Estonia I 112, 113, 140, 174, 175, 249 III 74, 85 Eupatona I 135 Europa 18,9, 13,18, 25,27, 32,41, 51, 52, 68, 75, 92, 94, 96, 101, 105, 108, 109, 122, 125, 131, 136, 138, 170, 171, 177, 184, 202, 206, 213, 229, 231, 239, 246, 257, 266, 271-274, 279, 282, 288, 291, 292, 294, 296, 297, 305, 306, 318, 326, 338, 339, 342II9, 21, 27, 30, 34, 60, 65, 69, 94, 99, 102, 112, 126, 130, 139,143,144, 173, 179, 185,205, 206, 221, 239, 243, 247 III 5, 12, 15, 16, 21, 23, 24, 26, 29, 30, 37, 44, 45, 55, 74, 77, 85-87,90, 91, 106, 112, 113, 121, 124, 125, 133, 136, 139, 140, 142, 146-148, 150, 155, 157, 159, 161, 165, 169, 170, 173, 175, 192, 195, 203, 204, 207, 211, 212, 220, 224, 230, 241-244, 250, 252, 254-258, 262, 265, 269, 271-274, 284, 288, 291, 301-303, 305, 307, 309, 315, 317, 322, 331, 339, 364, 366-371, 373, 375 Falenty I 323 III 162 Fastów I 240, 241 Fehrbellin II 221 Fellin I 176, 208 Ferney III 196, 243 Ferrara I 62 Filipów II 125 Finlandia III 42, 72, 74, 85 Fiodorowsk I 221 Fionia II 133 Flandria I 292 III 12 Florencja I 281 III 261, 341 415 Fontainebleau II 226 III 144 Francja I 14, 17, 19, 20, 31, 36, 39, 42, 44, 45, 47, 48, 50, 52, 54, 57-60, 62, 63, 68, 72, 75, 102, 108, 122, 123, 125, 129-131, 134, 139, 144, 149, 150, 165, 181, 202, 232, 233, 245, 246, 250, 251, 265, 271, 274, 278, 280, 286, 292, 295, 304, 306, 308-310, 320, 321, 326, 329, 341, 342 II 41, 46, 60, 90, 101, 118, 124, 134, 135, 144, 148, 149, 165, 166, 176, 180, 182, 192, 202, 204-206, 208, 209, 211, 213, 215, 220, 223-226, 229, 232, 237, 239- 242, 244, 245, 247, 262, 270 III 5, 8-11, 16-21, 29, 38, 55, 86, 96, 103, 106, 107, 117-119, 124, 126-131, 134-137, 142, 149, 150, 152-155, 158, 174, 175, 192, 195, 197, 204, 206, 207, 209, 212, 223, 225, 229, 233, 241-244, 253, 259, 261, 263, 269, 271, 272, 275, 277, 283, 284, 287, 288, 291, 301, 302, 304, 305, 307, 308, 310, 311, 315, 318, 319, 331, 340, 349, 352, 353, 362, 363, 366, 373 Francuzi I 14, 50, 55, 57, 61, 130, 148, 176, 209, 256, 257, 274, 276, 280, 296, 307, 341, 342II62, 101, 150, 203, 206, 226, 228, 242, 261 III 16, 18, 20, 122, 124, 137, 139, 144, 158, 175, 207, 302, 303, 317, 318, 335, 336, 338, 371, 373, 374 Frankfurt nad Menem I 53 III 137 Fredrikshald (obecnie Halden) III 78 Fr?jus III 120 Frombork I 248, 249, 252 II 125 Fryburg I 95 II 149 Gaj zob. Powązki Galia I 341, 344 Galicja III 210, 216, 224, 252, 259, 264, 265, 283, 324, 326, 335, 361, 369 Galacz II 261 III 73 Gdańsk I 13, 39, 43, 70, 72-79, 81, 105, 114, 142, 164, 166-168, 175, 248, 250-252, 274, 276, 278, 283, 285, 287, 292, 294, 307 II36, 60, 74, 101, 102, 110, 120, 123, 125, 132, 136, 176, 221, 222, 227, 232 III 8, 19, 32, 53, 61, 75, 82, 83, 105, 113, 119-125, 130, 131, 146, 147, 152, 179, 199, 215, 236, 259, 264, 265, 281, 283, 284, 286, 293, 318, 334, 335, 338 - Latarnia Gdańska I 73, 75 - Westerplatte III 122 - Wisiouj?cie III 120, 131 Gdynia III 123 Genewa I 27 II 26 Genua I 308, 309 Germanie I 35 Gliniany II 197 Glogówek II 106 Gniew I 249 Gniezno 134,172,34211171111215,337,354, 367 Gołąb II 121, 196, 200 Goplo I 66 III 283 Gorzów II 131 Gostynin I 221 Goślice III 96 Góra Kalwaria I 14 Górzno I 249 Graz I 95, 289 Gripsholm II 204 Grodno I 74, 78, 105, 106, 186, 278 II93, 104, 120, 223, 224, 228, 247 III 28, 53, 54, 58, 83, 93, 132, 215, 235, 264, 296, 320-322, 324, 326-328, 332, 348, 355, 356, 363, 364, 366 - Góra Bekieszowa I 74 Grodzieńskie III 161 Gródek Jagielloński II 105 Grójec I 94 III 272 Grudziądz I 13, 277 II 134 Grunwald I 78, 338 II 67, 123 Guernesey I 48 Guzów I 205, 206 Hadziacz II 144, 151, 156 III 67 Halden zob. Fredrikshald Halickie II 74 Halicz I 65, 79, 229, 253 II 10, 32 Hamburg II 133 III 334 Hanower III 55, 137 Heidelberg II 26 Hel III 120 Helmet I 176 416 Hermanówka II 71 Hiszpania 119, 51, 59,102,131,149,236,247, 272, 308-310, 341, 342 II 175, 205, 244 III 5, 86, 91, 192, 223 Hiszpanie I 318 II 193 Holandia I 48, 122, 235, 251, 274, 300 II 119, 123, 191, 209, 226 III 36, 37, 45, 60, 78, 148, 175, 215, 258, 259, 280, 285, 286, 366, 367 Holendry III 357 Holendrzy I 185, 209 III 303 Homel III 214 Horodło III 214 Hoszcza I 186 II 16, 20 Hrubieszów II 197 HumańllSl, 97 III 205 Humienne I 236 Huszcza zob. Hoszcza Iberyjski Półwysep I 308 Iłża I 289 Iłżeckie I 83 Imbramowice III 111 Imperium Ottomańskie zob. Turcja Indie I 91 Inflanty I 12, 13, 76-79, 84, 86, 88, 92, 104, 128, 153, 164, 174, 175, 185, 192, 208, 209, 227, 246, 248 251, 252, 274-278, 280, 298, 305,344117'; 102, 113, 136, 151,212,222 III 31, 32, 3!, 42, 46, 53, 57, 70, 72, 84 Inflanty Polskie II 174 Ingolstadt I 95 Ingria II 123 Li 31, 46, 57, 70, 76, 85 Inowłódz II 10? Inowrocław II 122, 170 III 214 Irkuck III 359 Irlandia III 91 Islam-Kermen I 254 Iwangorod III 47, 70 Iwaniska II 129 lwie III 36 Iwonicz I 253, 313 Izmail III 285 Jabłonna II 36 Jahorlik III 323 Jaik zob. Ural, rzeka Jam Zapolski I 90, 91, 105 Jampol III 322 Janowiec I 204 Jańsbork zob. Pisz Jarosław I 75, 152, 291-293 II 111, 121, 215 Jarosławl I 211 Jaroszyn II 172 Jasiolda II 116 Jasna Góra zob. Częstochowa Jassy I 144, 172, 173 II 88, 261 III 307 Jaswojnie II 104 Jaworów II 213, 220, 233 Jazłowiec II 257 . Jelna I 212 Jenisiejsk III 67 Jerozolima III 60 Jezierna II 111 Jeziorna I 204 III 217 Jędrzejów I 67, 139, 204 III 352 Jugosławia II 203 Jurgenbork III 41 Jutlandzki Półwysep II 132, 133 Kadyks I 249 Kaffa I 226, 228 Kahlenberg II 246 Kair I 296 Kalisz I 9, 34 II 67, 74 III 56 Kalmar I 168 Kalnik II 190, 222, 228 Kalwaria Zebrzydowska I 196 Kałmucy III 56, 135, 368 Kaługa I 215, 224 III 200, 202, 203, 250, 330 Kałusz II 194 Karna III 185 Kamieniec Podolski I 136, 269, 270 II 23, 95, 110, 192-194, 197, 200, 211, 214, 215, 217, 231, 239, 242, 245, 254, 257, 258 III 10, 27, » 215 Kamień zob. Warszawa Kamień (koło Zasławia) III 495 Kanada I 148 III 136, 137, 155, 206, 242 Kandia II 208 417 Kaniów I 256 II 163, 164, 189 III 255-257, 280, 305, 322 Karczew III 347 Karelia I 185 II 123 III 85 Karlshamn III 36 Karłowice III 27 Karolicze III 108 Karpaty I 18, 68, 236 II 128, 130, 243, 253 Kartagina III 278 Kaski I 27-29 Kaspijskie Morze I 269 III 56 Kazari I 193 II 58, 89 Kazimierz, fort nad Bałtykiem I 305 Kazimierz Biskupi III 55, 74, 83 Kazimierz Dolny 1292 II110, 112, 211 III 33, 92 Kazimierza Wielka III 345 Kąpiel III 218 Kcynia II 122 Keksholm III 74 Kiejdany I 144 II 104, 128, 151 III 41 Kielce I 283, 289, 290 III 235, 351 Kielecczyzna I 287 Kies I 77, 78, 80, 174 Kijowszczyzna I 147, 328, 341 Kijów I 9, 34, 120, 146, 152, 154, 157, 159, 170, 186, 218, 239, 240, 303, 316 II 33, 47, 49, 52, 59, 63, 71, 85, 87, 88, 92, 138, 142, 157, 164, 174, 175, 222, 231, 239, 259, 262 III 32, 33, 40, 48, 67, 75, 215, 257 Kircholm I 178, 179, 194, 208, 213, 217, 249, 259, 262, 336 Kirempe I 176 Kisielin I 298 Kiwile III 297 Klimontów II 62, 73 Kliszów III 42, 46 Kłajpeda I 78, 79, 276, 277, 305 II 136, 187, 210, 212, 220, 223 III 214 Kiecko II 122 Kłodawa II 167 Kłodzko III 134, 214 Kłuszyn I 74, 216-219, 225, 230, 262, 279 III 334 Knyszyn I 7, 13, 24, 27, 187 II 235 Koby?ka III 360 Koenigstein III 49 Kokenhausen I 208 Koldynga II 133, 193 Kolo I 137, 140 III 354 Kołobrzeg I 150 III 137, 178, 206 Kolomna I 221 Komarno II 194 Koniecpol II 79, 119 III 67 Konin I 39 Konotop II 144 Konstantynopol zob. Stambuł Konstantynów II 21, 22, 29 Końskie I 290 III 109, 237, 362 Konskowola 1151, 229, 243 Kopański Most III 58 Kopenhaga III 20, 37, 38, 45, 122 Kopyść II 155 Korczyn I 114 Korsuń 1255, 315, 335, 336 118, 9, 13, 24, 28, 32, 33, 44, 51, 65, 88, 89, 189 Korsyka III 207 Kostrzyn II 157 III 49 Koszyce I 236 Kowal I 192 Kowel II 43, 83 Kowno II 110 III 41, 215, 325> 363 Kozacy 186,102,114,135,136,143,145,154, 159, 161,163, 173, 184, 186, 189, 210, 222, 226, 235-237, 240-242, 253-255, 257, 264, 266, 270, 272, 300, 302, 312-317, 321, 328, 329, 332-334, 336, 337 II 9-11, 13, 15-18, 20, 22-24, 27-29, 31-33, 36, 46, 47, 49-56, 58-61, 63, 64, 66, 69, 71, 77, 81-86, 88, 89, 92, 95, 97, 98, 104, 105, 109-112, 129, 130, 137-139, 143-146, 151, 154, 156-158, 160, 162, 165, 173, 177, 194, 255, 257, 267 III 43, 47, 61, 63, 65, 72, 73, 199, 205, 206, 314, 327, 328, 330, 342, 346, 358, 359 Kozacy dońscy I 213, 221, 316, 317, 321 III 62 Kozacy zaporoscy I 80, 158, 161, 221, 226, 228, 230, 235-237, 241, 254, 255, 265, 266, 278, 313, 315, 321, 327, 328 II 10, 12, 14, 17, 18, 30, 56, 82, 130, 139, 144, 147, 177 III 60, 62, 68, 71 Kozielsk I 212 418 Kozienice II 124 III 289, 345, 356 Krakowskie II 74 III 343 Kraków I 7, 9, 12, 25, 27, 51, 54, 58, 64, 67, 71,72,95,98, 100, 106, 109, 114, 116, 124, 127, 130, 133,139, 140, 143,146, 147, 149- 151, 153-155, 162, 164, 187, 188, 194, 200, 211,214, 237, 251, 261, 286, 292, 306 II12, 49, 60, 67, 68, 73, 74, 82, 104, 105, 109, 113, 115, 120, 128, 129, 131, 150, 154, 157, 178,192, 201, 204, 212, 215, 223, 227, 233, 239, 243, 245-248, 253 III 7, 19, 32, 42, 44, 49, 52, 79, 92, 111, 121, 143, 144, 187, 215, 228, 251, 268, 272, 341-344, 349, 351, 363, 367, 369 - Garbary 1111 - Wawel I 7, 9, 10, 24, 26, 34, 35, 37, 39, 54, 55, 58, 59, 63, 64,66, 68, 69, 100, 106, 110, 118,119,122, 124, 141, 188, 228, 257 II94, 106, 128, 136, 233, 245, 246 III 20, 24, 51, 111, 115, 121, 215, 294 Krasiczyn I 283 Kraslaw III 108 Krasnystaw I 38, 116 Krechowce II 194 Kreta I 325 II 177, 188, 208 Kroaci zob. Chorwaci Kromy I 189 Krosno II 168 Krosno Odrzańskie III 113 Królestwo Pruskie zob. Prusy Królewiec I 75, 76, 79, 193, 225, 251, 261, 276-278, 280, 282, 305 II 120, 123, 131, 136, 209, 210,'212, 213, 220, 223, 224, 228, 237, 251 III 25, 26, 53, 61, 93, 97,114, 123, 137, 146, 178, 199, 206, 236 Krupczyce III 356 Kruta Bałka I 336 II 9 Krym 1135-137, 143, 144,163, 173,253,254, 305, 322, 324, 326, 327, 332 II 11, 12, 14, 17, 49, 54, 56, 59, 60, 96, 125, 130, 162, 173, 194, 195, 214, 255 III 68, 226, 252, 255 Krzemieniec I 150* 313 II 71 III 111 Krzemieni!! 311 Krzemionki II 67 Krzyżacy I 251 III 210 Krzyżtopór zob. Ujazd Książ I 181 Księstwo Pruskie zob. Prusy Książęce Kiiczuk Kajnardży III 226 Kudak 1313,314,317,330, 335,337II14,31, 72, 111, 117, 259 Kujawy I 150 III 283 Kumejki I 315, 316, 329, 337 II 17, 121 Kunersdorf III 137, 138 Kurlandia II 193 III 78, 115, 116, 124, 168, 292, 320, 322, 355 Kurpie II 118 III 58, 106 Kurpiowska Puszcza III 57 Kuszliki II 160 Kwidzyn II 131, 210 III 78, 123, 191 Lachowce II 22 III 75, 334 Lachowicze II 152, 154, 155 Lanckorona III 210 La Rochelle I 47-51, 75 Las Wiedeński II 248 Latarnia Gdańska zob. Gdańsk Legnica II 54 Lejda II 147 Lens II 149 Lesko I 45 Leszno II 79, 126 III 52, 93, 127, 130 Leszno (pod Warszawą) zob. Warszawa Leśna III 64 Leuthen (obecnie Lutynia) III 137 Lewartów zob. Lubartów Lębork II 131 III 11 Lida II 161 Lidzbark Warmiński I 171 III 49, 161 Lmkóping I 168 Linz II 247 Lipkowie II 192 Lipniszki III 34 Lipsk II 228 Lisianka II 166 Lizbona III 116 Loara II 90, 225 III 118, 152, 212, 272 Lodomeria III 369 Londyn 1136 III 104, 137, 278, 286, 304, 320, 334, 335 Longvy III 318 419 Loreto I 309 Lotaryngia II 185, 207 III 115, 120, 124-131, 133, 163, 170 Lotaryńczycy III 163 Lubar III 309 Lubartów I 27 Lubelskie (Lubelszczyzna) I 27, 30 II 74 III 123, 311, 345, 351, 356, 368 Lubicszowskie Jezioro I 73, 74, 346 Lublin I 8, 13, 16, 21, 27-29, 93, 130, 132, 139, 140, 147, 199,200II10,32, 53, 74, 82, 110, 112 III 57, 90, 103, 179, 356, 363 Lubostroń III 375 Lubowla II 105, 106 Lubraniec III 18 Luneville III 125, 127, 128, 130, 161, 163, 170 Lutoslawice I 298 Liitzen I 273 Lwowskie II 178 Lwów 18, 65,85, 102, 135, 136, 152,157, 199, 227, 238, 270, 271, 313, 326, 337 II 9, 29, 30, 32, 36, 57, 71, 75, 83, 111, 121, 162, 165, 192, 194, 199, 200, 214, 239, 243, 266- -268 III 48, 52, 55, 57, 62, 94, 130, 143, 163, 214, 215, 259, 322, 326 Łaba I 232 Łachwa III 108 Ładoga III 46 Łagiewniki III 96, 97 Łańcut 1144,196,282II121,124,130 III 154, 155 Łęczyca I 38 II 104, 123, 167 Łęczyckie II 68 III 238 Łegonice II 172 Łobzów I 214 II 204 III 19 Łohojsk III 8 Łojów II 52 III 36 Łomża I 37 II 27 III 363 Łotwa I 175 III 74, 85 Łotysze I 79 Łowicz I 26, 27, 72 II 7, 104, 117, 122 III 28 Łódź III 132 Łubny I 189, 227, 314 II 19, 20, 42, 79 Łuck I 93 II 10, 73, 85 III 339 Łyna I 171 II 211, 229 Maciejówkę III 357-359, 362, 368, 369 Madryt I 110, 273 Madziarzy zob. Węgrzy Magdalenów III 93 Magdeburg I 231 Malbork I 39, 76, 79, 81, 114, 221, 235, 248, 250, 251, 275 II 96, 123, 133, 164, 189 III 44, 45 Maleniec III 238 Malta III 223 Mała Rosja II 84 III 363 Małopolska 130,62, 149,181,229,236, 258 II 40, 65, 67, 136, 220, 223, 242, 245 III 49, 113 Mantua I 69, 181, 320 Marienburg I 176 Mariensztat zob. Warszawa Maroko I 324 Maros I 68, 69, 74 Marsylia I 308 III 212 Martynów I 253 Marymont zob. Warszawa Marywil zob. Warszawa Mazepińce III 59 Mazowsze I 27-29, 40, 41, 61, 96, 112, 164, 167, 181, 197, 289 II 25, 136, 161, 178 Mątwy II 170-172, 183, 196 Mediolan III 367, 375 Medwin II 165 Meklemburgia III 84 Meksykańska Zatoka III 136 Merecz I 334, 335 III 348 Mereczanka III 231 Merles III 319 Metz I 52, 232 III 126 Meudon III 127 Meurthe III 128 Miadziol II 152 Miedzierza III 238 Mierzeja Wiślana II 134, 136 Miedzybóż II 130, 137, 149, 158, 222, 228 Międzyrzecz I 8, 9, 32 II 132 III 179 Mikulirice II 214 420 Mińsk I 93, 162 II 104 III 75, 103, 215 Mińszczyzna I 12 Mir I 181 Mitawa I 241, 251 III 47, 53, 70, 168 Mława III 342 Mlociny zob. Warszawa Modlin III 347 Mogiła I 70 Moguncja I 95 III 331 Mohacz I 243 Mohylew I 302 II 93, 104, 155 III 214 Mohylów I 89 III 285 Motdawa II 266 Mołdawia I 137, 145, 150, 158-160, 172-174, 184, 225, 237, 242, 269, 271, 318, 322, 3'24 II 239, 256, 258, 266 III 27, 79, 257 Moldawianie I 237 Monachium III 210 Moncontour I 36 Montbaum I 49 Montferra I 320 Morawsk I 189 Morawy II 127 III 115, 338 Mordy I 28 Moskale 1222 II61, 98, 110, 152 III 112, 213, 333, 346, 347; zob. też Rosjanie Moskwa, miasto I 74, 79, 81, 84, 88, 90, 104, 105, 156, 161, 184-186, 194, 197, 199, 211, 215-221, 223, 225, 230, 266, 268, 271, 310, 326 II 12, 57, 58, 86, 87, 90, 95, 98, 113, 114, 157, 163, 173, 212 III 30, 33, 39, 56, 57, 59-61, 63-65, 67, 188, 262, 304 - Kreml I 34, 104, 158, 169, 171, 184, 185, 189, 193, 194, 197, 214-220, 222-227, 230, 247, 260, 262, 267, 321 II 107, 163, 175, 194, 259, 261 III 29, 30, 63, 188, 220 - Łobnoje Miesto I 210 Moskwa, państwo 110, 19, 23, 32, 34, 43, 53, 70, 76, 78, 79, 83, 84, 87, 91, 100, 104-106, 108, 112, 126 128, 142, 148, 152, 153, 155, 158, 160, 161, 169, 170, 172, 175, 186, 188, 189, 191, 210, 213, 214, 216, 218, 221-224, 227, 228, 234, 242, 246, 255-257, 262, 267- -269, 276, 288, 302, 312, 315, 3l6, 321, 322, 327, 329, 343, 344II14, 20, 30, 50, 56, 58-61, 63, 64, 81, 83, 84, 87, 89, 92, 97-99, 104, 107, 109, 110, 112, 113, 120, 122, 137- -140, 145, 146, 153,154, 156,159, 162-165, 173, 174, 182, 187, 189, 190, 209, 211, 214, 219, 220, 222, 230, 231, 237, 244, 246, 259- -262 III 21, 22, 27-29, 31, 32,43,44,48, 65, 68, 84, 124, 144, 374; zob. też Rosja Mosty II 235 Motlawa I 142 II 219 III 120, 123 Mozyr I 12 II 26, 46 Możajsk I 223 III 63 Mścislaw III 214 Multany I 144, 173, 174, 213, 271, 322, 324, 325 II 173, 256, 258, 266; zob. też Wołosz- czyzna Murmiza III 53, 54 Myszyniec III 58 Naddnieprze I 146 II 32, 64, 87, 143, 176 Nadrenia III 233 Nadwiśle I 147 II 136, 231 Naliboki III 108, 109, 236 Nancy m 126, 128, 131, 145 Narew II 235 III Ml Narocz III 322 Narwa m 31, 33, M, 36, 37, »,«, 45-C. 51, 64, 70, 74 Natolin zob. Warszawa Neami, rzeka II 266 Neamt, twierdza II 266 Neuhausen I 176 Nevers I 320 II 215 Newa III 40, 46, 75, 135, 180, 183, 222, 278, 303, 307, 332 Newel I 88 II 222 Nida I 202, 290 Niderlandy 140, 59, 131, 136, 177, 236, 317 II 166, 247 III 17 Niedźwiedzi Ostróg I 221 Niemcy, naród I 8, 13, 15, 53, 70, 74, 77-80, 82,85, 90, 96, 118,141, 146,166, 176, 185, 189, 207, 219, 248, 256, 294, 313 II 30, 62, 94, 102, 122, 133, 150, 209, 252 III 17, 56, 83, 102, 114, 116, 119, 121, 125, 131, 133, 139, 160, 207, 305, 371, 375 Niemcy, państwo 119, 73,132, 232, 233, 246, 247, 250, 252, 255, 263, 280, 275, 289, 291, 421 295, 296, 317, 340 II 66, 99, 223, 226, 242, 270 III 12-14, 83, 120, 124, 134, 139, 148, 204, 252, 370, 371; zob. też Rzesza Nie- miecka Niemen I 78, 276 II 121, 271 III 54, 95, 163, 191, 242, 321, 338, 363, 367 Niemież II 99, 128 Nieinirów II 189, 194, 222, 231, 255 III 363 Niepołomice I 99, 189, 207 II 42, 79 Niepołomicka Puszcza I 99 Nieporet I 281 II 36 Nieśwież I 8, 133, 144, 283 II 42, 79, 260 III 108, 109, 154, 228, 322 Niewiaża II 108, 271 Nikolsburg I 307 II 247 Nil I 296 Nimes I 49 II 225 Nimwegen II 224 Niż zob. Zaporoże Niżny Nowogród I 220, 224 Niżowcy zob. Kozacy zaporoscy Nórdlingen II 149 Noteburg zob. Szlisselburg Note? II 102, 108, 170 III 214, 375 Nowa Huta I 160 Nowa Marchia II 132 Nowa Sicz I 154 III 226 Nowe Miasto zob. Warszawa Nowe Miasto nad Pilicą III 342 Nowogrobla III 322 Nowogród Siewierski I 189 II 164 III 64-66 Nowogród Wielki I 77, 105, 188, 221, 224 III 37 Nowogródek II 49, 152, 153 III 55, 93, 215 Nowosielce II 28, 178 Nowy Dwór II 123 Nowy Sącz II 117 Nystadt III 85 Ochmatów I 319, 335 II 28, 96, 111, 238 Oczaków I 155 III 72 Odessa III 307 Odra I 232 II 132 III 50, 184 Ohio, rzeka III 136 Okęcie zob. Warszawa Okopy Św. Trójcy II 260 Okrzeja III 357 Okrzejka III 357 Olesko II 209 Olita I 7 Oliwa I 73, 75, 78, 117, 249, 273, 282 II 154, 209 III 19, 131 Olkieniki III 34-36, 41, 43, 170 Olszanica I 226 Olsztyn I 277 Oława III 49 Ołomuniec II 271 Ołyka I 8 II 258 Onyszów I 181 Opacz I 261 Opaków I 212 Opatów I 283, 292, II 222 III 101, 121 Opawa III 134 Opole I 320 II 115, 245 Oranienbaum III 180 Orany III 348 Orda Budziacka I 173 Orda Krymska I 173 Orieszok zob. Szlisselburg Ormianie I 43 Orsza I 152 II 155 III 67, 214 ^ Ossolin I 282, 283 II 62, 79 ~" Ostrołęka III 341 Ostróg I 152, 235 II 22 III 322 Ostry n ia II 161 Ostrzyhom II 251, 252 Oszmiana III 97, 121 Oszmianka, rzeka III 34 Oświęcim I 109 Owrucz II 139 Ozieryszcze I 88, 92, 266 Ozylia III 74 ' Ożarów III 164 Pacanów I 8 Padwa I 13, 31, 69 II 147 Palatynat I 235, 297 Palczyn II 170 Paniowce I 269, 270 Parkany II 251, 252 Parnawa I 174, 209 II 136, 151, 199 III 36, 74 422 Paryż I 31, 36, 47, 49-51, 53, 54, 58, 62, 64, 89, 102, 232, 265, 307, 308, 310, 323, 326, 342 II 66, 70, 73, 147, 165, 176, 192, 202- -205, 209, 223, 240, 241 III 8, 9, 11, 12, 20, 78, 103, 117-119, 124, 127, 130, 135, 137, 144, 147, 148, 152, 157, 158, 160, 170, 175, 177, 189, 206, 209, 212, 217, 253, 254, 261, 263, 267, 279, 302, 303, 315, 318, 319, 335, 336, 340, 367 Parzymiechy I 115 Passawa II 247 t Passewalk II 132 Paw?ów III 231 Pawolocz II 217 Peczora III 185 Pejpus I 89 III 31, 33 Pelplin I 249 Perejastaw 17, 255 II30, 47, 55, 84, 87-89, 92, 95, 137, 146 III 62 Perekop I 225, 322, 327 II 177 Perewołoczna III 71 Persja I 214, 270, 324 III 120 Persowie I 292 Petersburg 1297II33 III 46, 57, 76,82, 85-88, 90, 95, 96, 115, 125, 135, 137, 162, 167, 168, 176-181, 186, 190, 192, 193, 198, 209, 210, 212, 218, 222, 252, 257-260, 262, 264, 278, 285, 297, 303-309, 313, 320, 325, 332, 335, 365, 366, 372 Piana III 78 Piaseczno I 33, 38 II 161 Piątek I 163 Piekary I 100 Piekary Śląskie III 18, 19 Pierzchowice III 280 Pilaszkowice (Pielaskowice, Pilaskowice) II 205 III 14 Pilica 1149, 151, 229, 290 II105, 139, 271 III 342, 354, 363 Pita III 266 Pilawa I 248 Pilawce II29-33, 35, 36,44, 49, 51,62, 65,88, 111, 137 Pińczów I 181 Pińsk I 12, 160 III 215, 322, 339 Piotrków Trybunalski I 93, 94 II 122 III 99, 103 Pireneje III 37, 86 Pisa III 105 Pisz I 300 III 25 Pleszawka II 66 Ploeszti I 173 Ptock I 37, 52 III 105, 330, 339 Płońsk I 259 Plowce II 252 Poczdam II 226 III 85 Podgórze II 105 III 27, 215, 341, 343 Podhajce II 167, 177, 209 III 27 Podhale I 288 II 118 Podhorce I 283 Podkarpacie I 298 II 67 Podlasie 112,15,64,288II20,109,115 III 53, 238 Podole I 18, 34, 147, 269 II 32, 74, 98, 178, 194, 197, 203, 214, 216, 229, 244 III 27, 184, 203 Podsosz I 88 Podzamcze III 357 Pohrebyszcze II 81 Pokucie I 172 Polanówka I 267, 271 Polesie II 19 III 171 Połaniec III 349, 350 Poląga III 32 Polock I 9, 23, 24, 78, 82, 84, 85, 88, 95, 266, 303 II 92, 160 III 54, 90, 214 Poloneczka III 108 Połonka II 154, 158, 159 Polośna III 109 Poltawa I 305 III 21, 68-71, 74, 76, 78, 168 Pomorze I 34, 66, 73, 225, 250, 251, 253, 254, 274,277, 278,280, 339,341II102, 203, 210 11124,78,79, 113, 124, 135, 139, 140,210, 224, 229, 236, 354 Pomorze polskie zob. Prusy Królewskie Pomorze Zachodnie I 132 II 122, 221 III 78, 194 Ponary II 98, 99 Porta Ottomańska zob. Turcja Portugalia I 96, 308, 309 III 223, 262, 304 Powązki zob. Warszawa 423 Powolże I 185 III 228 Poznań 1147, 150, 182 II 74, 88, 102-104, 109, 113, 134 III 49, 52, 79, 81, 143, 215, 259, 264, 354, 367, 369, 370 Poznańskie III 335 Północne Morze I 250 Prabuty I 274 Praga zob. Warszawa Praga Czeska I 110, 239 II 45 III 134 Pregola I 78, 277, 278, 305 II 211, 229 Preobrażeńskie, sioło pod Moskwą III 31, 43, 51 Preszburg I 236 Prostki II 125 Proszowice I 100, 194 Prowansja I 308 Prusacy I 8 II 227 III 26, 138, 218, 283, 316, 318, 319, 323, 326, 338, 342, 351, 353-355, 357, 360, 375 Pruska Iława I 277 Prusy I 12, 78, 134, 175, 248, 250, 251, 274, 277, 279, 294 II 8, 46, 101, 129, 134, 159, 175, 187, 210, 219, 222, 224, 237 III 21, 26, 33, 55, 78, 83, 84, 86, 87, 113, 124, 134, 135, 138, 139, 149, 154, 155, 164, 167, 176, 178, 184, 191-196, 201, 206, 210-212, 215, 217, 219, 224, 230, 236, 240, 246, 252, 254, 255, 258, 259, 261, 262, 264, 265, 275, 277, 278, 281, 283, 285, 286, 292, 306, 308, 314, 317, 322-324, 328, 329, 338, 350, 360, 363, 364, 367, 370-372, 374 Prusy Królewskie 113, 30, 62, 71, 72, 93 II75, 114, 120, 131, 178 III 26, 370 Prusy Książęce I 32, 71, 75, 76, 193, 203, 224, 277, 278, 280 II 102, 114, 120, 125, 209, 210, 213, 220, 223, 224, 241, 272 Prusy Wschodnie II 131, 210 III 27, 137, 140, 197, 210, 214 Pruszcz I 73 Prut 167, 173, 269II199, 261, 266, 267 III 76, 77 Prypeć I 12 II 10, 20, 40 Przemyków III 81 Przemyskie I 302 Przemyśl I 152 II 111 III 27, 214 Przeworsk II 28 Przyluki I 186 Psków I 78, 82, 89, 90, 91, 93, 105, 144, 154, 169, 188 III 76 Pszczyna I 58 Puck I 143, 248, 24$, 251 II 120, 136 III 123 Pilirice I 314 Puławy II 110, 112 III 33, 155, 181 Pułtusk I 289 Putywl I 189, 326, 338 Pyzdry III 348 v Rabsztyn I 114 Racibórz I 320 Racławice III 344, 345, 347-349 Racroi II 149 Radnot II 128, 135 Radom I 139 III 199, 342, 363 Radomskie III 120 Radoszkowice III 58, 59, 63 Radoszyce III 362 Radunia I 75 Radzymin I 318 III 94 Raków I 297, 298, 310 II 139, 147 Raszków I 144 II 97, 190, 211, 214 Raśna III 100 Ratyzbona I 72 Rawa Mazowiecka III 323 Rawa Ruska III 29, 30, 62, 76, 114 Reichenbach III 284 Reims I 58, 68 III 188, 189 Ren 1189, 307 II208, 209, 242, 247 III 10, 17, 86, 128, 302, 338, 355 Rewel I 79, 128, 135, 136, 140, 174 III 36, 74 Rodan II 225 Rohaczew III 214 Rohatyn I 245 Rokitno (na Ukrainie) I 163 Rokitno (pod Warszawą) III 93 Romny III 67 Ropa I 283 Rosja 179, 108, 154, 175,256,30511175, 195, 221, 243 III 21, 31, 37-40, 43,45,47-49, 52, 53, 58, 61, 62, 65, 67, 68, 71-73, 75, 76, 78-81, 83-88, 95, 111, 113, 115-117, 120, 424 124, 125, 135, 137, 139, 140, 148, 149, 153- -155, 164, 167, 168, 176-179, 181-185, 187, 191-198, 201, 203-211, 214-216, 218, 220, 221, 224, 226, 228, 230, 240, 252, 254-261, 264, 265, 277, 281-283, 285, 286, 292, 294, 295, 301, 303, 305, 307, 309, 311, 313-315, 317, 318, 321-323, 325, 328, 332, 341, 342, 345, 350, 353, 364, 367, 369-371, 373, 374 Rosjanie II 30, 250 III 36, 37, 44-47, 53, 54, 56, 58, 64, 66, 69-71, 74, 75, 78, 79, 81, 93, 119-121, 123, 137, 143, 158, 160, 188, 206, 207, 303, 307, 309, 311, 313, 316, 319, 325, 335, 342, 344, 345, 347, 348, 353, 355, 358- -360, 367 Rosiaw I 81 Rossbach III 137 Roszęlla zob. La Rochelle Roś III 48 Równa II 258 Rugia II 221, 224 Rumunia I 43, 144, 175, 269 II 203 Ruś Czerwona I 62, 65, 120, 153, 158, 293, 313, 340 II 114, 176 Ryga 176,80, 92,174, 178, 209, 242, 246, 247, 276 II 123,*151, 212 III 32, 33, 37, 39, 44, 63, 74, 285, 297, 322 Ryki III 179 Rylsk I 189 Rytwiany I 323 Rzeczyca II 47 III 223 Rzesza Niemiecka I 39, 51, 52, 59, 77, 110, 144, 153, 225, 230, 232, 250, 292 II92, 204, 205, 223, 244, 247, 270 III 17, 55, 115, 139, 150, 370, 371 Rzeszów I 230 III 214 Rzędówkę III 344 Rzym, cesarstwo III 166 Rzym, miasto I 25, 52, 121, 157,2981166,78, 86, 100 III 111, 112, 157, 199 Rzym, Państwo Kościelne I 26, 57, 71, 72, 88, 105, 109-112, 119, 122, 126, 127, 135, 138, 145, 156, 161, 162, 191, 196, 197, 202, 213, 218, 289, 297, 301, 325 II63, 218, 220, 225, 249, 252, 259, 269 III 26, 94, 96, 196, 198, 234, 246, 261, 262 Sabacz III 280 Sabaudia III 319 Sadek I 83 Saint-Cosme II 225 Saint Denis III 189 Saint-Germain-en-Laye II 224 Saint Privat III 126 Saksonia III 12, 17, 18, 23, 32, 40, 42, 55, 57, 63, 74, 80, 113, 115, 117, 120, 131, 132, 135, 137, 139, 316, 325, 339, 341 Salon I 308 Sambor I 155, 187, 188 III 6 Samsonów I 290 San I 45, 313 II 88, 121, 194 III 214 Sancerre I 50 Sandomierskie I 307 II 65, 74 III 338, 345 Sandomierz 19, 147, 182, 199-201,203,207 D 69, 121, 122, 193 III 44, 52, 111, 215, 363 Sankt-Petersburg zob. Petersburg Sanockie II 178, 179 Sanok I 45, 65, 173, 313 Ul 22, r, 4*. 214 Sasi II247 H! 25, 29, 33, 40, 52. «<> 429 - Góra Boufalowa III 348 - Pohulanka III 348 - Zarzecze III 107 Winiary III 207 Winnica II 15 Wisła I 14, 20, 27, 37, 47, 51, 59, 65, 72, 73, 78, 112, 117, 128, 132, 142, 143, 164, 176, 200, 204, 251, 275, 281, 290, 296, 318, 337 II 32, 50, 51, 53, 55, 57, 65, 89, 110, 120, 121, 124, 129, 159, 219, 227, 232, 246, 264 III 27, 33, 52, 57, 94, 119, 120, 123, 132, 161, 163, 191, 214, 219, 236, 242, 259, 263, 286, 319, 320, 323, 326, 332, 335, 339, 352, 356, 357, 360, 367, 370, 371 Wisłok I 126 Wisloujście zob. Gdańsk Wismar I 232, 249 Wiślica I 197, 202-204 Wiśnicz I 180, 282, 283 II 40, 42, 79 Wiśniowiec I 187 III 163 Witebsk II 93 III 87, 112, 214 Witebszczyzna U1 108, 161 Władysław, fort nad Bałtykiem I 305 Włochy I 25, 59, 95, 111, 119, 131, 132, 149, 164, 212, 213, 281, 307 III 78, 92, 175, 233, 244, 281, 304, 341, 364, 375 Włocławek I 37 III 354, 355 Włodzimierz Wołyński I 161 II 111 Włosi 114, 130,132,166, 310II62, 208 III 92, 287 Wloszakowice II 106 Wogezy III 130 Wojnicz II 105 Wola zob. Warszawa Wolborz II 115 III 223 Wolmar I 174, 176 Wolchowa I 77 Wołczyn III 171, 174 Wołga I 90, 210, 212 III 56, 62 Wołosi I 270 II 129, 216 Wołoszczyzna I 43, 69, 173 II 8, 63, 81, 173, 197, 257 III 143, 326 Wołyń 113, 15, 34,147, 148, 302 II19-21, 32, 74, 98, 114 III 59, 82, 111, 278, 340 Wołżsk III 228 Wormacja I 307 Woroniec I 93 II 163 Worskla II 163 III 67-69, 71 Wólka III 98 Wrocław 126, 72, 263 II103,170, 172, 245 III 18, 49, 117, 134, 210, 214 Wschowa III 131, 184 Wurtzburg I 95 Wyborg III 74, 85 Wyspy Brytyjskie I 15, 48 III 304 Wyszogród III 322 Wyszogród III 323, 327, 342 Zabłudów II 152, 155, 164 III 100 Zadluby I 115 Zadnieprze I 148, 152, 264, 296, 298, 312, 335, 337 II 20, 51, 62, 139, 141, 145, 163, 164, 173, 189, 231 III 67, 73 Zakroczym III 342 Zalew Świeży I 278, 312 Zamojski cyrkuł III 284 Zamość 196, 97, 111, 149, 177, 192, 337 II 36, 47, 122, 257 III 62, 214, 259, 373 Zaporożcy zob. Kozacy zaporoscy Zaporoże I 32, 100, 154, 155, 161, 163, 173, 234, 240, 254, 272, 302, 312, 313, 327, 328, 331, 332 II12, 14,47, 27,49, 55,85, 86, 97, 144, 156, 163, 174, 259 III 67, 68, 226 Zarudzie I 221 Zaryszyn II 179 Zaslaw III 322 Zawołocze I 88 Zbaraż 1313, 330 II 50-53, 65, 71,87, 92, 103, 143, 214, 215 III 214 Zborów I 99 Zborów (na Ukrainie) II 53-56, 58, 60, 65, 88, 158 Zbrucz III 214 Zelwianka III 311 Zgierz III 96 Zieleńce III 309, 314, 334,'344 Zurych I 27 Zwiahel II 49 Żarczyce Wielkie III 157 Żarnowiec II 105 Żerari zob. Warszawa 430 Żmudź I 12, 248 II 98, 104, 120, 222, 224 III 41, 78, 297 Żnin II 122 Żodziszki III 122 Żoludek III 8, 41 Żółkiew I 326 II 166, 194, 204, 232, 233, 267, 268, 272 III 7, 57 Żółte Wody I 334 II 8, 9, 13, 24, 28, 86 Żuława Wielka I 251 Żuławy I 250 III 123 Żurawno II 216, 219 Żwaniec II 80-82, 89, 91, 92, 111, 192, 257 Żydzi I 32, 96, 126, 131, 138, 182, 240, 295, 296 II 8, 9, 21, 55, 73, 93, 111, 269 III 43, 100, 101, 194, 224, 300, 325, 346 Żyrmuny III 8