Leo Moulin Codzienne życie zakonników w średniowieczu- (X-XV wiek) Przełożyła Eligia Bąkowska Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1986.r. SPIS RZECZY WSTĘP Tło historyczne Czy zakonnicy byli potrzebni w stuleciach wiary? Rozdział pierwszy DŁUGI DZIEŃ ZAKONNIKA Plan zajęć Sen odpoczynek i wstawanie Żyć w ubóstwie to żyć wolnym Czystość obyczajów Życie w modlitwie Śpiew Kapituła win Pokuta i dyscyplina Umartwienia Spowiedź Quotidiana Rozmaitość klasztornego obyczaju Aby założyć klasztor potrzebne jest wszystko Milczenie i mowa znaków Mierzenie czasu Tak płyną godziny W cennej godzinie śmierci Rulony zmarłych Rozdział drugi POSIŁKI POST I WSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ Generale pitantia i collatio Jadłospis zakonników U źródeł gastronomII Cluny w M„connais Jajka Wariacje na ten sam temat Mięso Tłuszcze masło smalec Piscis Stawy rybne Nabiał (case: Pieczywo (panis) Trudny problem wagi Zwyczaje Hostie Słodycze (dulceamina) Łakocie Korzenie i przyprawy Jak zachować się przy stole Obrusy i dzbany Post i wstrzemięźliwość Wielkie żarcie! Kucharz Refektarz i refectorarius Rozdział trzeci BONUM VINUM Winnice Pić jak celestyn Narodziny wermutu Piwo (cervesia) Jabłecznik (sicera) Miód (medo) I padri dell' acquavita Handel winem Rozdział czwarty HABIT CZYNI MNICHA Klasztorna moda Wyprawa Kolory Rękawiczki Trzewiczkowi i bosi Bielizna osobista Pranie bielizny Rozdział piąty HIGIENA OSOBISTA Kąpiele Ablutorium Zarost Czysta głowa Mydło i after-shave Paznokcie Tonsura Puszczanie krwi (minutio) Rozdział szósty BIAŁY PŁASZCZ KLASZTORÓW Klasztor Wirydarz Klauzura Kapitularz Dormitorium i pościel Czystość w pomieszczeniach Ogrzewanie Oświetlenie Cela kartuza "Pustynie" karmelitów bosych Dachy Dzwony Witraże Umiłowanie przyrody Piękne położenie Mnisi-budowniczowie Przepych czy asceza? Rozdział siódmy RZĄDZEniE LUDŹMIKlasztorna demokracja System wyborczy i przebieg obrad Praktyki wyborcze Jednomyślność Część moralnie zdrowsza Powrót do zasady większości Per quasi inspirationem Per compromissum Głosowanie Przełożony Pieczęcie ObedientiarII Przeor Dziekani Szafarz klasztorny Skarbnik Kantor Kanclerz (cancellarius) Zakrystian Infirmarz Hospitalariusz Jałmużnik Mistrz nowicjatu Inne funkcje Wizytatorzy Rada Diseretio Umartwienia "niedyskretne" Discretio i sankcje karne Discretio i stosunki między ludźmi Discretio i organizacja życia u kartuzów Brak discretio Obyczaje i sankcje Acedia Przebaczenie Rozdział ósmy POLA, LASY I OGRODY Przedsiębiorcy w stylu Schumpetera Z ducha rodzi się myśl ekonomiczna Ora et labora? Uprawa ziemi Orka i wypasy Leśnictwo Nawozy Agronomia Ogrody, sady i warzywniki Hodowla Wosk i miód Rozdział dziewiąty METODY PRACY, JEJ OCHRONA I KULTURA Prace i dnie Roboty publiczne Kontrola nad stanem wód Młyny Warsztaty klasztorne Skryptorium Atrament Pismo Fastidium Biblioteka Pomoc techniczna Opieka społeczna Gospody, schroniska, szpitale Prototyp domów emeryta Drukarnie Szkoły Pobożne szlaki Jarmarki Operacje bankowe i finansowe Paradoksy klasztornej gospodarki Wydatki Opactwa i początki rozwoju ekonomicznego Rozdział dziesiąty OBECNOŚĆ ZAKONNIKÓW Reakcja łańcuchowa Różnorodność Rozprzestrzenienie geograficzne Misjonarski zapał Szybkie krzewienie się wiary Ludowe praktyki pobożne Parę funkcji urzędowych Co mówią nazwy ulic? Kultura? Muzyka? Wpływ moralny Obecność w języku potocznym Zakonnicy, rośliny i zwierzęta Dlaczego? . . . . . Farmakopea. . . . . Klasztorne godziny . . . Nazwiska . . . . . Pielgrzymki a imiennictwo . Zakonnicy w mieście . . W dzisiejszym społeczeństwie Ważniejsze wydarzenia Wstęp Zakomunikowałem pewnemu zaprzyjaźnionemu kartuzowi, że podjąłem się napisania książki o codziennym życiu zakonników w średniowieczu. Odpowiedział mi odwrotną pocztą: "Jak widzę, dla pana nie ma nic strasznego... Życie codzienne zakonników od X do XV wieku to temat, do którego bym się na pewno nigdy nie zabrał, bo nie ma tu materiału na taką książkę. Wystarczyłoby go co najwyżej na stronicę." Reszta listu utrzymana była w tym samym tonie. Trochę mnie to zbiło z tropu. Zwłaszcza, że miał rację. Z jego punktu widzenia, gdybym napisał: "Mod- lili się", wyraziłbym już istotę rzeczy. Reszta to już może tylko "zarządzanie" i malowniczość podejrzanej jakości. Miałem jednak wrażenie, że mój wydawca będzie innego zdania. Zacząłem się więc wahać. A oto następna "zachęta" eiusdem farinae*, co prawda mniej cierpka, ale równie przejrzysta, gdy się nad nią dobrze zastanowić: "Podziwiam pańską odwagę, iż chce pan napisać tak trudną książkę." Wiadomo, co to znaczy w tym ich po- wściągliwym stylu ludzi Kościoła. Tym razem dominikanin zwraca się do mnie z ostrzeżeniem, które skłania do zastanowienia. A więc zastanawiam się. I właśnie wtedy, uczestnicząc w bardzo uczonej konferencji zorganizowanej w Reims z okazji tysiąclecia opactwa Saint-Thierry, szczęśliwym trafem spotkałem dwa filary współczesnej erudycji w zakresie średniowiecznej historII monastycznej; byli to ojciec Dubois, benedyktyn z Paryża, i ojciec Leclerq, benedyktyn z Clervaux. Należą oni do ludzi, którzy swoją wiedzą, żywością umysłu i krytyczną przenik- liwością wprawiają w osłupienie. Czytając ich prace, człowiek czuje się niezdolny do przedsięwzięcia czegokol- wiek w tak bardzo rozległej dziedzinie, będącej ich domeną. Mimo to zapytałem, co myśleliby o moich zamiarach. Obaj, o dziwo! zachęcili mnie, abym je wykonał. Ich zdaniem, dzięki temu, że jestem socjologiem, a także dzięki innej mojej właściwo- ści, o której jeszcze będzie mowa, a mianowicie dzięki mojemu agnostycyzmowi, patrzę na problemy życia religijnego pod innym kątem niż oni, co może zaowoco- wać różnego rodzaju naukowymi wynikami. Podniosło mnie to na duchu. Co prawda, przyszło mi do głowy, że znając lepiej niż ktokolwiek ogrom tematu, którym miałem się zająć (co sprawiało, że oni sami nie kwapili się do tej pracy), pomyśleli: niech sobie jakiś pyszałek, którego nie usprawiedliwia nawet młody wiek, wypuści się na te głębokie i rozległe wody, chociaż pływa bardzo słabo. A jednak zabrałem się do dzieła. Nie przestaje mi ono jednakże nastręczać wielkich trudności. Prawdą jest, że życie codzienne zakonników cały swój sens znajduje w modlitwie i nabożeństwach; * Dosłownie: "z tej samej mąki", tzn. tego samego rodzaju (przyp. red.). że jest ono skoncentrowane, uporządkowane i zorganizowane jako funkcja ściśle określonych pór dnia i że z tego faktu wypływa cała reszta. A ja jestem agnostykiem i bardzo mi niezręcznie mówić o rzeczach tak obcych mojej wizji świata jak modlitwa. Chociaż nieraz bywam na nabożeństwach w różnych klasztorach, jeśli się tam akurat znajdę, ich głębsze znaczenie, ich przebieg, ożywiający je zapał wcale, albo prawie wcale, rzecz prosta, do mnie nie docierają. Jestem wrażliwy na ich stronę estetyczną - śpiew gregoriański głęboko mnie wzrusza - ale wrażliwy tak jak na muzykę Bacha, Mozarta albo Duke'a Ellingtona. Nie wystarcza to; jak wiadomo, aby o wierze mówić ze znajomością rzeczy. Ale czy można wcale o niej nie mówić? To jeszcze nie wszystko. Świat zakonników jest rozległy, rozmaity, złożony. Nie tworzą go sami mnisi. Żyją w nim ponadto kanonicy regularni i eremici, rekluzi* i bracia żebrzący, szpitalnicy, którzy byli mnichami-żołnierzami, a także członkowie bractw - czynnych lub pokutnych - istniejących na marginesie wielkich zakonów niekiedy na marginesie Kościoła, a nawet bliskich herezji. Trzeba do tego dodać zgrupowania zawodowe, a także leprozoria i beginaże**, zakładane na zasadach religijnych i w duchu wiary. Na temat każdego z zakonów, każdej kongregacji, każdej reformy, każdego odstępstwa czy "powrotu do źródeł", na temat każdego szczegółu życia i dziejów tych ludzi, ich ubioru, ascezy czy duchowości, sposobu odżywiania się, liturgII czy rządze- nia się, noszenia tylko tonsury czy też rzeczywistego powołania, puszczania krwi i naboru nowicjatu pisywano od stuleci bardzo długie, bardzo uczone i bardzo szcze- gółowe komentarze, na które odpowiadano innymi komentarzami, tak że materiałem dotyczącym każdego z tych zagadnień (a jest jeszcze kilkadziesiąt innych) można by zapełnić sporą bibliotekę. Tu nasuwa się niemożliwy do rozwiązania problem bibliografII. * * * Zrezyg- nowałem też z podawania wszystkich źródeł. Gdybym chciał należycie przedstawić tak rozległy i wprost przytłaczający bogactwem dorobek, musiałbym mu poświęcić połowę książki. Doszedłem do wniosku, że lepiej zająć się od razu tym, co najważ- niejsze, życiem codziennym, prosząc Czytelnika, aby zawierzył autorowi. Co to właściwie jest "życie codzienne"? Czy codziennością są gesty wykonywa- ne każdego dnia, powtarzane chronologicznie, bez niespodzianek, bez zmian czy jakiejkolwiek fantazji? A może codzienność oznaczać ma powrotne rytmy, wpisujące się w określony ludzki czas? Które z licznych znaczeń wyrazu "życie" najlepiej * Chodzi o mnichów, którzy całe życie spędzali w odosobnieniu, zamknięci lub nieraz nawet zamuro- wani w swej celi, lecz niekoniecznie na odludziu, jak pustelnicy (przyp. red.). * * Beginaże - niewielkie osiedla złożone z małych domków, skupionych wokół kościoła, w których mieszkały beginki; były to stowarzyszenia kobiet, które żyły wspólnie i oddawały się pracy dobroczyn- nej, nie składając jednak ślubów zakonnych. Pierwsze takie zgromadzenia powstały we FlandrII w XII w. Na wzór beginek utworzyły się w początku XIII w. we Francji i w Niemczech stowarzyszenia męskie tzw. begardzi (przyp. red.). *** Niniejsze wydanie polskie jej nie zawiera (przyp. red.). odpowiadałoby naszemu ~~mierzeniu? Zwłaszcza że chodzi o życie zakonników, tak różne od mojego, przebiegające w innej formie wolności niż moje, według innych rytmów i w innych strukturach. Jak mówić o tym życiu, skoro się go samemu nie zaznało? Jak uniknąć niebezpieczeństwa, że nieświadomie zamkniemy je w granicach czegoś zbyt oczywistego albo że je udziwnimy? Byłoby mi bardzo przykro, gdyby z mojej winy życie codzienne zakonników stało się tylko szeregiem drobnych faktów, interesujących jedynie dzięki swojej malowniczości. Martwiłoby to mnie przede wszystkim dlatego, że obcując z nimi poznałem powagę ich zaangażowania, głębię ich wiary, ich przywiązanie do gestów życia codziennego, że wielu z nich zostało moimi przyjaciółmi, że uchybiłbym zarówno przyjaźni, jak szacunkowi należnemu prawdzie historycznej, czyniąc ich poprzedników wyłącznie "mnichami świętego Bernarda". Po drugie, dlatego że cele ich nie mają w sobie nic dziwacznego: pod wieloma względami mieszczą się w nostalgiach wielu współczesnych nam ludzi. Praktyki, które sankcjonują te cele i pozwalają je wypełniać, są jedynie odbiciem wysiłków, ascezy, jakiej, jak sądzimy, można wymagać od natury ludzkiej i bez której, prawdę powiedziawszy, w żadnej dziedzinie -czy będzie to sztuka, czy sport, interesy czy też badania naukowe - nie można osiągnąć nie tylko doskonałości, ale nawet zwykłego powodzenia. Jest rzeczą znamienną, że pierwotne znaczenie wyrazu "asceta" * jest: "ten, kto wykonuje zawód". A po trzecie, wydaje mi się, że cele zakonników nabierają nowego znaczenia w naszym społeczeństwie, które żyje w takim samym chaosie, przemocy i trwodze jak społeczeństwo XI wieku. Chciałbym, aby w takim właśnie duchu czytano stronice poświęcone na przy- kład odzieży albo pożywieniu: starając się zrozumieć, ile ludzkiej przedsiębiorczo- ści kryje się w tych na pozór błahych sprawach. Poza tym społeczeństwu, w którym linia" i moda oraz "modna linia" zajmuje tak ważne miejsce wśród codziennych trosk, nie bardzo wypada wydawać o tym sądy. A wreszcie, liczne osoby, które dziś skąpią sobie jedzenia, aby lepiej czy gorzej zachować młodość, zawsze krótkotrwałą, powinny chyba zrozumieć, że tak samo można postępować, aby służyć Bogu, z miłości do Boga. Nasze społeczeństwo, gdzie komandosi, hippisi, sportowcy i nastolatki strzegą swoich uniformów jak źrenicy oka (niektórzy woleliby utracić nawet życie niż bujną czuprynę), powinno zrozumieć, że tamci ludzie byli głęboko zainteresowani sprawą habitu albo kaptura, pasa albo sandałów, którym ich epoka i ich grupa nadawała tysiące symbolicznych znaczeń, tkwiących korzeniami w tym, co było dla owych ludzi najważniejsze. TŁO HISTORYCZNE Nikt nie zna dobrze historII - z wyjątkiem historyków, i to tylko w przypadku, gdy poruszają się na własnym gruncie, to znaczy w obrębie swojej specjalności. * Chodzi o starogreckie słowo asketes (przyp. red.). W jeszcze większej mierze można to odnieść do historII Kościoła, jeśli zaś chodzi o dzieje zakonników, to poza śpiewem gregoriańskim, architekturą i paru zabaw- nymi czy groteskowymi epizodami, związanymi zresztą z późniejszą epoką, dla większości osób jest to naprawdę terra incognita historII średniowiecznej. A skoro nie można uchwycić jej ogólnych zarysów, niepodobna też odnaleźć się w owym świecie tętniącym życiem ani tym bardziej zorientować się w różnorodnych przeja- wach wiary, jakie tam nieustannie występowały. Dlatego wydało mi się, że celowe będzie nakreślenie obrazu, a raczej wyznaczenie punktów orientacyjnych historII narodzin, życia i śmierci średniowiecznych zgromadzeń religijnych. Będziemy tu omawiać tylko okres od X do XV wieku. Ale czy można nie wspomnieć o świętym Benedykcie z Nursji? Jakkolwiek ten patriarcha i mądry prawodawca mnichów Zachodu, ten "ojciec Europy" (jak słusznie nazwał go w ro- ku 1947 Pius XII) żył w wieku VI (ok. 480-547 r.), wycisnął on znamię swojej potężnej indywidualności na przeważającej części obszarów życia religijnego póź- niejszych stuleci. Cluny, pierwsze wielkie zgrupowanie zakonne, jakie powstało na Zachodzie (wiek X), zorganizowane zostało według reguły benedyktyńskiej, zinter- pretowanej w duchu Capitulare monasticum świętego Benedykta z Aniane (zmar- łego w 821 r.), który zmierzał do wprowadzenia pewnej systematyzacji reguł życia klasztornego. Z Cluny, jako reakcja na "rozluźnienie", jakie tam zapanowało - temat, który jak się przekonamy, będzie się odradzał ze stulecia na stulecie i który na długi czas zapewni żywotność zakonom religijnym - zrodzi się Molesmes, z Molesmes zaś wyruszy święty Robert, wciąż z wolą spełnienia tych samych postulatów surowości moralnej i obserwowania reguł, i założy Citeaux (1098 r.). Citeaux i Clairvaux - jedna z pierwszych jego filII, skąd porywczy święty Bernard (1091-1153 r.) zdominował całe swoje stulecie - przez pięćset lat pokrywać będą Europę siecią swoich fundacji. Tak przedstawia się bezpośrednia filiacja benedyktyńska. Ale nie sądźmy, że jej rozmach ograniczył się do tysięcy domów zakonnych, rozsianych w strefie jej promieniowania. Oprócz mnichów kluniackich, reprezentujących to, co można by nazwać łagod- ną czy pogodną obserwancją reguły benedyktyńskiej, pojawiają się tacy, którzy, jak cystersi, zamierzają stosować regułę z całą jej surowością, mianowicie kameduli (1015 r.) i walombrozjanie (1036 r.). Ale przecież nie wszyscy zakonnicy należą do filiacji benedyktyńskiej: na przy- kład żyjący we wspólnotach, ukryci w półmroku eremici - kartuzi, których zakon został założony w roku 1084 przez świętego Brunona rodem z nadreńskiej KolonII. W tym czasie żywot pustelniczy ma ogromną siłę atrakcyjną i zaczyna się rozpo- wszechniać na Zachodzie, gdzie najazdy normandzkie, duńskie, madziarskie i sara- ceńskie unicestwiły wszelkie formy zorganizowanego życia. Mnisi z opactwa La Chaise-Dieu (1052 r.), z Grandmont (zgromadzenie zało- żone przez świętego Stefana z Muret w 1074 r.), wilhelmici (pod egidą świętego Wilhelma z Mal‚val,1155 r.) także włączają się do tego ascetycznego prądu. Nie zapominajmy również o ruchach reformatorskich współczesnych ruchowi kluniackiemu, ale które mu się nie podporządkowały - Brogne, Fleury-sur- loire, Saint-B‚nigne w Dijon, Le Bec - i o późniejszych, współczesnych opactwu w Cite- aux, ale niezależnych od zakonu cysterskiego, jak Sauve-Majeur, Savigny, Tiron... Wszystko to wyrasta na odległych polanach, w leśnych ostępach, gdzie panuje cisza i pustka, z dala od miast, siedlisk zarazy i zepsucia. Ale nie koniec na tym: w wiekach XI i XII pojawiają się pierwsze oznaki odnowy w zgromadzeniach kanonickich: zakony kanoników regularnych w Saint- -Ruf (ok.1039 r.), w Przełęczy Świętego Bernarda (ok.1043 r.), w Saint- Antoine- -en-Viennois (1095 r.), w Saint-Victor-de-Paris (1113 r.), a przede wszystkim zakon premonstratensów, założony w Pr‚montr‚ przez świętego Norberta z Xanten w 1120 roku. Zadziwiająca żywotność, cechująca owe złote wieki, nie wyczerpała się w tych mnogich fundacjach (aby dać o niej pojęcie, przytoczymy liczby: 694 opactwa cysterskie pod koniec XIII wieku, a 1000 klasztorów według reguły z Saint- Ruf). Oprócz eremitów i rekluzów, których oczywiście niepodobna zliczyć, ale których było mnóstwo, trzeba jeszcze wymienić mnogie wspólnoty sióstr i braci szpitalnych, które opiekowały się przytułkami, szpitalami i leprozoriami (w niektórych wspólno- tach przełożonym musiał być trędowaty) oraz zakonnicy szpitalników, których zadaniem było zapewnienie opieki pielgrzymom i którzy siłą rzeczy zmieniali się w zakony mnichów-żołnierzy, jak szpitalnicy zakonu kawalerów maltańskich (1118 r.), templariusze (1128 r.), zakon niemiecki (Krzyżacy,1142 r.), zakon Alcantara (1156 r.) itd. Kończąc ten nader zwięzły przegląd, przypomnijmy oryginalny twór tej epoki: podwójne klasztory, zawierające w sobie klasztor męski i klasztor żeński, ale ściśle rozdzielone, czasem domy pokuty (dla nawróconych grzesznic) oraz leprozoria. Największą osobliwością tych organizacji było to, że fundatorzy, "odwróciwszy porządek natury", kobietom powierzali zwierzchnictwo nad tymi klasztorami. Tak było w Fontevrault, założonym około roku 1101 przez błogosławionego Roberta z Arbrissel, w Saint-Sulpice, założonym przez Rudolfa de la Futaie, zmarłego w 1129 r., gdzie zakonnikom nie wolno było wychodzić bez zezwolenia przełożo- nej; u gilbertianów (zakon angielski, założony przez świętego Gilberta z Sempring- ham), gdzie oprócz zakonników i zakonnic byli świeccy bracia i siostry; a także u brygitanów (jedyny zakon założony około roku 1350 przez kobietę, świętą Brygi- dę szwedzką). Wreszcie, jeżeli chcemy wyrobić sobie pojęcie o naprawdę wspaniałym roz- kwicie uczuć religijnych w tej epoce (uczuć, które, co prawda, jak się przekonamy, ożywiały tylko niewielką część społeczeństwa), nie można pominąć niezliczonych ruchów o zabarwieniu społeczno-religijnym, jak waldensi, zwani również "ubogimi z Lyonu", lub "katolickimi ubogimi" (ok. 1169 r.), jak begardzi, zwani również papelardami albo poczciwcami (ok.1170 r.), jak humiliaci (ok.1184 r.) i "ubodzy lombardzcy" którzy przyznawali kobietom prawo wygłaszania kazań i zostali potę- pieni w roku 1184. Ruchy te głęboko przenikał (co podkreślały ich nazwy) duch doskonałego ubóstwa i czystości, tendencje antyklerykalne i, bardzo często, na- dzieje mniej lub bardziej millenarystyczne; odnajdujemy je w kongregacji założonej (ok.1189-1192) przez Joachima z Fiore, której wpływ pozostał żywy do dziś. Życie monastyczne kwitło bujnie na Zachodzie od VI do XII wieku. Zakony utworzone później - paulini (1215 r.), celestyni (1259 r.), oliwetanie (1307 r.) - rozwinęły się słabo albo w ogóle zanikały (np. jezuaci,1307-1618). Na stulecia XI i XII przypada również apogeum ruchu kanonickiego. Spośród klasztorów kanoników regularnych, powstałych w wieku XIII, niektóre przestały istnieć -jak blancs-manteaux*, jak brygitanie; inne, mało znane, odegrały minimal- ną rolę, jak na przykład krzyżacy z czerwoną gwiazdą (1237 r.). Jest rzeczą jasną, że ruchy monastyczne i kanonickie były odpowiedzią na oczekiwania i potrzeby społeczeństwa. Gdy zmieniły się czasy, mogły jeszcze istnieć, ale okres ich świetności minął bezpowrotnie. Pod koniec wieku XII społeczeństwo głęboko się przeobraża, Kościół przeży- wa kryzys, wielkie klasztory - Cluny, Citeaux - chylą się ku upadkowi. Dlaczego? - zbyt długo trzeba by wyjaśniać, gdyż, jak się łatwo domyślić, czynniki tej ewolu- cji, pod wielu względami dramatyczne, są różnorodne i bardzo liczne. Któż odpowie na wyzwania, jakie historia rzuciła wtedy chrześcijaństwu? Podjął się tego wiek XIII, wielki, pełen blasku i bardzo płodny wiek XIII! Ponieważ ludzie w imię ewangelicznego ubóstwa masowo protestowali przeciwko zbytkowi (oczywiście względnemu) pierwszego społeczeństwa konsumpcyjnego i przeciw demoralizacji miast, wiek XIII stworzy zakony uboższe niż ubodzy, gnieżdżące się teraz w miastach jako "ignoranci z ignorantami" i "uczeni z uczonymi". Tak zrodziły się zakony żebrzące: franciszkanie w roku 1209 wokoło biedaczyny z Asy- żu, świętego Franciszka (1182-1226), karmelici, których reguła klasztorna zosta- ła zatwierdzona w roku 1226, gdy generałem zakonu był święty Szymon Stock, i dominikanie, uczniowie zapalczywego Kastylijczyka, Dominika Guzmana (1170-1221). Przyłączą się do nich później trynitarze i mercedariusze, serwici (zakon założo- ny w roku 1233 przez siedmiu florenckich patrycjuszy), augustianie, którzy dopiero w wieku XVI uznani zostali za zakon żebrzący, i minimi, czyli bracia najmniejsi (zakon ten, założony w roku 1435 przez świętego Franciszka a Paulo, jest ostatnim z serII zakonów żebrzących). W zasadzie każdy z tych zakonów miał własne pole działania, mimo to nie brak * Dosłownie: białe płaszcze; nazwa pochodzi od noszonych przez zakonników białych habitów (przyp. red.). było punktów spornych i rywalizacja bywała zacięta; dominikanie, uczeni i za- wzięci dyskutanci, ostro bronią zasad ortodoksji; franciszkanie, serdeczni i wyrozu- miali, poświęcają się działalności wśród ludu; trynitarze i mercedariusze wykupują chrześcijan, którzy dostali się do niewoli pogańskiej; serwici, rządzący się regułą świętego Augustyna, łączą duszpasterstwo z życiem kontemplacyjnym, podobnie jak augustianie, karmelici i minimi. Czy znaczy to, zapyta ktoś, że mnisi, kanonicy regularni i szpitalnicy znikają? Nic podobnego. Żyją dalej, trwają, wegetują, przeprowadzają reformy. Sylwestria- nie (1231 r.), oliwetanie, celestyni, wilhelmici, mnisi kongregacji z Monte Vergine (1124 r.) są w gruncie rzeczy "nowymi odgałęzieniami starego pnia benedyktyń- skiego", jak pisze ojciec Cousin. Mnichami są również klerycy apostolscy świętego Hieronima (kongregację tę założył błogosławiony Jan Colombini, zmarły w 1367 roku). Nazywano ich i padri dell' aquavita (ojcami okowity), gdyż zajmowali się gorzelnictwem, albo jezuatami, bo nieustannie mieli na ustach imię Jezus. Krzyżacy - z czerwoną gwiazdą, z czerwonym sercem, włoscy, czescy, niderlandzcy - byli kanonikami regularnymi, podobnie jak blancs-manteaux (1257 r.). Zasygnalizujmy jeszcze pojawienie się z początkiem wieku XIV świeckiej kongregacji aleksjanów, zwanych również lollardami albo cellitami. Za cel wzięli sobie towarzyszenie skazanym na śmierć, grzebanie ciał zmarłych na dżumę - co wielu z nich przypłaciło życiem - i pielęgnowanie chorych umysłowo, co czynią jeszcze dzisiaj. Zauważmy ponadto, że większość zakonów żebrzących oraz benedyktyni i cys- tersi organizują tzw. trzecie zakony, bądź świeckie, bądź regularne, ze ślubami zwykłymi albo uroczystymi. Te trzecie zakony umożliwiają ludziom świeckim praktykowanie w życiu zasad zakonu, z którym są pośrednio związani. Pamiętajmy wreszcie, że począwszy od wieku XV, a nawet wcześniej, zwłasz- cza pod naciskiem "uczuć narodowych", wielkie zakony, jednolite i scentralizowa- ne, dzielą się na kongregacje, najczęściej o wyraźnym zabarwieniu językowym i narodowym. Wymieńmy kongregacje benedyktyńskie z Bursfeld w Niemczech, kongregację szkocką (od 1215 r.) z Gubbio we Włoszech, z Melk w AustrII, z Val- ladolid w HiszpanII itd. Ale można by także wyliczyć kongregacje cysterskie, kamedulskie i kanonickie, wymienić prowincje i przytoczyć reformy między innymi franciszkańskie, o bardzo wyraźnych tendencjach odśrodkowych. Władcy, których organiczny uniwersalizm zakonników drażnił albo niepokoił i którym bardzo zależało na powstrzymaniu przepływu dziesięcin, jakie zakony płaciły Rzymowi, często podsycali te separatyzmy, a w każdym razie z nich korzys- tali. Ze swojej strony papieże przyznawali przywileje tym prowincjom i tym kon- gregacjom, które dochowywały im wierności albo mogły stanowić przeciwwagę władzy królewskiej, jej zdzierstw i jej wszelkiego rodzaju kontroli. Kiedy wojna stuletnia, klęski głodu, wielka zaraza, schizma zachodnia, wyraź- ne herezje (Wiklifa i Husa) oraz długotrwały chaos millenaryzmów i profetyzmów ludowych przytłoczą Kościół, kiedy reforma protestancka ściągnie burzę, której skutkom reforma katolicka nie potrafi się przeciwstawić, a tym bardziej nie zdoła naprawić błędów, które je spowodowały, zakonnicy, również bardzo często przeży- wający głębokie kryzysy wewnętrzne i podlegający różnym wpływom i naciskom, nie zdołają znaleźć w sobie dość siły, aby podjąć walkę. Zakony utrzymują się, ale z wielu przyczyn brak im będzie ducha przedsiębiorczości, który ożywiał je przez stulecia. Będą więc musiały ustąpić miejsca innym organizacjom - jak klerycy regularni (jezuici, pijarzy, barnabici itd.), jak wspólnoty, gdzie obowiązywały tylko śluby zwykłe (oratorianie, doktrynarze, lazaryści itd.) - lepiej przystosowanym do walki, jaka toczy się w nowoczesnym społeczeństwie. Wobec różnorodności zjawisk, wynikającej z ludzkiej zdolności tworzenia, niektóre umysły ogarniał niepokój albo gniew. Widziały w niej zamach na ustalony ład i zdrowy rozsądek, trwonienie energII, zdrożną ludzką słabość. Święty Benedykt (Reguła XL,1) rozumiał, że każdy otrzymał swój własny dar od Boga (dlatego zresztą ten reformator odczuwał pewne skrupuły, wyznaczając dla wszystkich zakonników jednakową rację żywności). Poza tym wiedział, jak słabi są ci biedni ludzie (infirmorum contuentes imbecillitatem). Innych cieszy taka rozmaitość i nie brak wzmianek o "stu kwiatach". Oto co mówi w obronie różnorodności zakonów żebrzących tak zgryźliwy zazwyczaj Idzi li Muisis: "Pięknością świata jest rozmaitość, która jest darem Bożym. Popatrzcie na różnobarwne kwietne łąki." Tym, co winno zapewniać "jedność w rozmaitości" (żeby posłużyć się for- mułą, na którą częściej powoływano się w Europie, niż ją stosowano, z czego dawni prawodawcy w pełni zdawali sobie sprawę), jest posłuszeństwo. "Jakiekolwiek będą gałęzie dobrych uczynków, w które obfitować będzie nasz żywot, niezbędną jest rzeczą, aby zrastały się one (coalescat) u podstaw - we wspólnych korzeniach posłuszeństwa." A kartuz Gwigon powiada: "Bez wątpienia możemy przestrzegać wielu rzeczy, i to bardzo różnych; ale mamy wszelkie powody, aby spodziewać się, że wszystkie one będą dla nas owocne dzięki jedynemu dobru - posłuszeństwu." Przełożone na język socjologII politycznej oznacza to, że mnogość i różnorodność opinII i działań są dobroczynne pod warunkiem, że istnieje jakieś podłoże obywatel- skie, wspólne dla wszystkich. CZY ZAKONNICY BYLI POTRZEBNI W STULECIACH WIARY? Wielu zastanowi się, być może (i to nie tylko wśród niewierzących), jakie potrzeby zaspokajali zakonnicy w społeczeństwie tak głęboko wierzącym jak społe- czeństwo średniowieczne. Otóż poza tym, że pełnili tysiączne funkcje społeczne, których w średniowieczu nikt nie chciał się podejmować, jest sprawą oczywistą, że odgrywali niezmiernie ważną rolę w życiu religijnym. Z wielu względów nie można średniowiecza uważać za epokę wiary. To zna- czy wiary autentycznej i w pełni przeżywanej. Jest to epoka wierzeń, przesądów i dewocyjnej bigoterII, wielkich zbiorowych, irracjonalnych porywów, pielgrzymek, niekiedy obowiązkowych, wypraw krzyżowych o niejasnych celach, społeczno- mis- tycznych przełomów, prądów millenarystycznych, wszelkiego rodzaju profetyz- mów. Toussaert mówi o "bezużytecznym balaście niepokojącej naiwności i braku szacunku..." "Pobożność istnieje w sercach - dorzuca - ale nie wydaje się, aby w nich rodziła fundamentalną prawość... Żarliwość jest krótkotrwała, spontaniczna i powierzchowna." Najstraszniejsze bluźnierstwa i przekleństwa są rzeczą powsze- dnią. Ludzie rozmawiają, śmieją się, mamroczą podczas mszy albo w ogóle nie chodzą do kościoła. W relacji z pierwszej krucjaty, Gesta Dei per Francos, Fulcher z Chartres biada, że wśród duchowieństwa i ludu wiara zanika. Nawet pielgrzymki nie zawsze są budujące. Często podejmuje się je nie, aby wypełnić ślubowanie albo odpokutować grzech, ale magis proposito evagandi, a więc raczej w celach turystycznych, a nawet żeby uprawiać amory! W pielgrzymu- jącym pstrym tłumie trafiają się nierządnice, złodzieje, przekupnie, awanturnicy... Pod koniec długiego i bardzo szczegółowego wywodu Toussaert dochodzi do wniosku, że w wieku XV we FlandrII 10 procent ludzi było prawie poganami i stale uchylało się od obowiązku spowiedzi wielkanocnej (w społeczeństwie, gdzie ksiądz był w zasadzie absolutnym panem); 10 procent stanowili ludzie bardzo religijni, przystępujący często do Pańskiego Stołu; 40 procent przystępowało regularnie do spowiedzi wielkanocnej i na tym poprzestawało, a 40 procent czyniło to nieregular- nie i niedbale (czyli że mamy tu idealną krzywą Gaussa*). Istotnie, praktyki religij- ne wcale nie były tak wytrwałe, żarliwe i powszechne, jak się ogólnie uważa. Owszem, życie było przesycone religią, ale - poza kilkoma wzlotami praw- dziwego uczucia albo "namiętnej i spazmatycznej" pobożności - codzienna egzys- tencja poprzestawała na letnich uczuciach, Deo oblito (o Bogu zapominając), jak pisze Mikołaj z Clamanges. Wiara ludu była jednocześnie naiwna, silna, gwałtowna, zupełna, agresywna, ale również - przy braku ścisłej kontroli, jaką dla zakonników stanowiły reguła i obyczaj (a także nadzór przełożonych) - pełna zabobonów i niedorzeczności. Naiwna. Znana jest legenda o Kuglarzu Matki Boskiej. Mniej rozpowszech- niona jest historia nierządnicy, która na cześć Panny MarII nigdy nie "pracowała" w sobotę i ofiarowywała Jej tego dnia "świeczkę kupioną za swój lichy zarobek..., a kiedy umarła, Najświętsza Panna uwolniła jej duszę z rąk diabelskich". Podobnie opowiadano całkiem serio o złodzieju, który przed "skokiem" pobożnie zanosił modły do MarII, dzięki czemu i on również uniknął wiecznego potępienia. * Carl Friedrich Gauss (1777-1855), matematyk niemiecki, wykreślił krzywą, okazującą rozkład normalny prawdopodobieństw (przyp. red.). Silna. Wiara musiała być żywa i głęboka, skoro ludzie możni przez chrześ- cijańską pokorę dawali swoim dzieciom żebraków za chrzestnych rodziców, a mnisi zgadzali się, aby rządziła nimi kobieta. W czasie pożaru, który spustoszył Grande-Chartreuse w październiku 1592 roku, w wigilię Wszystkich Świętych, przeor generalny, dom Hieronim Marchant, pospieszył do kościoła, wziął w ręce święte cyborium i ukląkł u stóp ołtarza po- wtarzając: Bene omnia fecit Dominus (Dobre jest wszystko, co Bóg uczynił). Na- stępnie, kiedy musiał już opuścić stojący w płomieniach kościół, otoczony swoimi zakonnikami wszedł na wzniesienie górujące nad klasztorem, zwrócił się ku puste- lni, pobłogosławił ją i wyrzekł te proste słowa: Sit Nomen Domini benedictum in saecula (Niech Imię Pańskie będzie pochwalone na wieki). Czytamy, że przy budowie kościoła Saint-Denis wierni, chcąc pomóc mni- chom, zaprzęgali się przed wołami i wykonując w ten sposób pracę zwierząt pocią- gowych wydobywali kamienne bryły z kamieniołomu. Zupełna. Potężną kongregację benedyktyńską z Affligem we FlandrII, która swoimi wpływami sięgała aż do Niemiec, założyło sześciu rycerzy- rozbójników... Pewien mnich kluniacki utrzymywał, że dzięki modłom świętego Odylona, opata w Cluny, dusze potępione doznawały ulgi w poniedziałki i wtorki. Uczony benedyktyn, który fakt ten przytacza, nie może się powstrzymać od uwagi: "Błędna z punktu widzenia teologII [bo w gruncie rzeczy Odylon okazuje się tutaj miłosier- niejszy od Boga] myśl ta świadczy o wielkiej pobożności i ogromnej wrażliwości na cierpienia bliźnich." Agresywna. Musiała być agresywna, skoro z taką gwałtownością mogła się rozpętać krytyka skierowana przeciwko dogmatowi. Uderzenie było chyba mocne, gdy Piotr Wielebny usłyszał od Piotra z Bruis (ok.1126-1147), że niepotrzebny jest chrzest dzieciom, że niepotrzebne są kościoły, modlitwy żywych o ulżenie cierpień duszom zmarłych i że on, Piotr z Bruis, brzydzi się krzyżem, gdyż przybity był do niego Zbawiciel (dlatego publicznie go spalił). Obecność, przykład i oddziaływanie opactw, które porównać by można do ośrodków energII duchowej i aktywności społecznej, do "rozgłośni" chrześcijańst- wa, okazują się więc absolutnie konieczne. Cokolwiek byśmy o tym myśleli, są to potężne czynniki racjonalizacji umysłów i zachowań, wspaniały sposób uczenia ludzi kontroli nad sobą i tego poszanowania prawa, którego tak bardzo brakowało średniowiecznemu społeczeństwu. Był to wyborowy korpus, który bronił stale od wewnątrz zagrożonych forpoczt chrześcijaństwa, tarcza chroniąca miasta i odpierająca nieprzyjaciół (ad repellendos hostes), krótko mówiąc siła, która zapewniała wierze trwanie i przetrwanie. Ludowa pobożność, ze swoimi relikwiami i lokalnymi świętymi, oczyszczała się i subtelniała dzięki eremitom. Nauczali oni religII bardziej wewnętrznej, bardziej osobistej, bardziej dbałej o stosowanie zasad moralnych. Ich nawoływanie do poku- ty, ich przykład skłaniały grzesznego człowieka, który niechybnie stałby się łupem szatana, do skruchy, żalu za grzechy i spowiedzi. Ideał ubóstwa, które umocni się w swoim podstawowym postulacie w późniejszych dziesięcioleciach - pomyślmy o niezliczonych zrzeszeniach ludzi świeckich, którzy wezmą go za swoje hasło - ma źródło w życiu pustelniczym. Ono to, krótko mówiąc, spowoduje "wyraźny zwrot ku trosce o wieczne zbawienie", którą tak mocno odczuwać będą następne stulecia. Długi dzień zakonnika PLAN ZAJĘĆ Rozdział pierwszy Właśnie wybiła północ. W przesyconym modlitwami półmroku męskie po- stacie w pośpiechu dążą do prezbiterium kościoła, lekko sunąc w swoich kapciach. Zaczął się długi dzień zakonnika. Godzina za godziną będzie płynął w takt matuti- num i laudes, primy, tercji, seksty i nony, nieszporów i komplet. Trudno dziś odtworzyć rozkład zajęć ówczesnego mnicha. Przede wszystkim dlatego, że średniowiecze, o wiele mniej od nas wrażliwe na wartość czasu i jego dokładny przepływ, pozostawiło nam w tej dziedzinie bardzo niedokładne wskazó- wki. Po drugie, plan zajęć zmieniał się zależnie od zakonu i od kongregacji, zarów- no w czasie, jak w przestrzeni. A wreszcie, w tym samym klasztorze zmieniał się on zależnie od pory roku i okresu liturgicznego. Przykłady można by mnożyć w nie- skończoność. Poprzestaniemy więc na przytoczeniu podanego w dziele ojca Cousin rozkładu zajęć, obowiązującego w klasztorze kluniackim w okresie zrównania dnia z nocą, to znaczy w pierwszej połowie kwietnia - początek okresu wielkanocnego - oraz w drugiej połowie września. GODZINA ZAJĘCIA ok. 0,30 wigilie (czuwanie); dzisiaj godzina czytań ok.2,30 ponowny sen ok.4,00 o świcie: matutinum; dzisiaj laudes ok.4,30 znowu sen 5,45 wstawanie definitywne (wraz ze wschodem słońca), toaleta przed 6, 00 msze prywatne (od 23 września do 1 listopada) ok.6,00 prima ok.6,30 kapituła (zebranie całej wspólnoty) Sen, odpoczynek i wstawanie a) część liturgiczna: modlitwy, druga część primy; lektura jednego rozdziału 19 reguły zakonnej lub przypadającej na ten dzień ewangelii z komentarzem opata albo - pod jego nieobecność - przeora b) część administracyjna: zarządzający wspólnotą przedstawiają rachunki; opat omawia bieżące sprawy klasztoru c) część dyscyplinarna: raz na tydzień ci, którzy popełnili grzech, oskarżają się sami albo oskarżają ich bracia; jest to kapituła win ok.7,30 msza poranna konwentualna (tzn. dla całej wspólnoty) od 8,15 do 9,00 msze prywatne; jest to normalna pora ich odprawiania od Wszystkich Świętych do Wielkanocy i od Wielkanocy do 13 września; albo - praca od 9, 00 do 10,30tercja, a po niej msza konwentualna od 10,45 do 11,30 praca ok.11,30seksta ok.12,00obiad (prandium) od 12,45 do 13,45 odpoczynek od 14,00 do 14,30 nona od 14,30 do 16,15 praca w ogrodzie latem, a pod dachem albo w skryptorium w zimie i w złą pogodę od 16,30 do 17,15 nieszpory od 17,30 do 17,50 lekka kolacja (cena), wyjąwszy dni postne ok.18,00 kompleta ok.18,45udanie się na spoczynek. Po komplecie jeden z zakonników winien obejść budynki z zapaloną latarnią (lucubrum) w ręku, aby go można było rozpoznać. Ma on skontrolować (scrutinium faciat) kolejno zabudowania gospodarcze, rozmównicę, prezbiterium, spiżarnię, refektarz, infirmerię oraz zamknąć bramę - z obawy przed ogniem, przed złodzieja- mi, a także, aby bracia nie wymykali się z klasztoru... SEN, ODPOCZYNEK I WSTAWANIE U kartuzów czas przeznaczony na sen wahał się od 6 godzin 20 minut w okresie przesilenia letniego do 9 godzin z końcem września. Czas ten kurczył się następnie do 6 godzin 45 minut i wzrastał do 7 godzin 45 minut pod koniec października, zmniejszał się do 6 godzin 20 minut w dniu 2 listopada i tak dalej; maksimum osiągał więc pod koniec września, minimum zaś na Wielkanoc, przy czym średnia roczna wynosiła 7 godzin i 10 minut. Kartuzi utrzymują, że kompensowanie snu nie w skali jednego dnia, jak dzieje się u nas, ale w skali pór roku, to znaczy z paromiesięcznym opóźnieniem, było zjawiskiem powszechnym, zwłaszcza w środowisku zakonnym. W opracowaniu planu zajęć zakonników, oprócz chęci umartwiania się, działa- ły inne jeszcze motywy. W wiekach średnich wszyscy budzili się o świcie albo nawet przed świtem. Kto chciał wieść żywot szczególnie przykładny, musiał wsta- wać bardzo wcześnie, to znaczy w porze, kiedy inni jeszcze spali. Poza tym zakon- nicy zawsze mieli predylekcję do godzin nocnych i świtania, zmierzch to "pora podejrzana". Święty Bernard głosił chwałę godzin czuwania, chłodnych i spokoj- nych, kiedy czysta i swobodna modlitwa wesoło wznosi się ku niebu, umysł jest jasny, a cisza doskonalsza niż o każdej innej porze. Ponieważ źródła sztucznego światła były nieliczne, zakonnicy, podobnie jak chłopi, woleli pracować przy naturalnym świetle. Powinnością ich było modlić się w porach, kiedy nie modlili się inni, głosić Laus perennis, osłaniając w ten sposób świat prawdziwą tarczą duchową. Zaskoczo- ny burzą morską król Filip August mówi: "Obyśmy tylko dotrwali do jutrzni, a będziemy ocaleni, wówczas bowiem mnisi zaczynają oficjum* i nas zluzują w modlitwie." Inną cechą życia zakonnego, która może dzisiaj nas dziwić, jest pora posiłków; nie spożywano ich przed dwunastą w południe. W niektórych benedyktyńskich rozkładach zajęć z wieku X jedyny posiłek, jaki przewidywano w ciągu dnia w zi- mie, był o godzinie piętnastej (o osiemnastej w Wielkim Poście!). Dla ludzi, którzy od drugiej w nocy byli na nogach, musiało to być bardzo uciążliwe. Rozumiemy, dlaczego francuskie dener (jeść obiad) i d‚jeuner (jeść śniadanie) pochodzi od łacińskiego disiunare (przerywać post). W letnim rozkładzie godzin figurowały dwa posiłki: prandium w południe i cena, lekka kolacja, której nie jadano w dnie postne, pomiędzy godziną siedemnas- tą a osiemnastą. I jeszcze inny rys zakonnych planów dnia: mądrze przeplatają one godziny wielkiej koncentracji z chwilami relaksu, ale wypełniają dzień bez jednej całkiem wolnej chwili. Nie ma czasu na divagatio, na zadumę, na swobodne rojenia. Wszystkie dawne reguły dozwalały na południową drzemkę. To ustępstwo tłumaczy się krótkością klasztornej nocy, trudami nocnego czuwania, zmęczeniem pracą i upałem (nie zapominajmy, że reguła benedyktyńska powstała we Włoszech). Przeciętnie drzemka trwała od jednej do półtorej godziny letniej, to znaczy dwie godziny zegarowe; ale zwyczaje i w tym przypadku zmieniały się, zależnie od klasztoru. Początkowo w klasztorach kartuskich drzemano wprost na ławie. W zasadzie drzemka dozwolona była zakonnikom starym i słabym. Później, jak czytamy w jed- nym z kartuskich tekstów, zadecydowano, że mnisi mogą ją odbywać in Iectis suis... humanae compatientes inf‹rmitati (w swoich łóżkach... przez wzgląd na ludzką słabość), jak głosi pewien kartuski tekst. Należało kłaść się do snu tuż po komplecie, o stałej porze, nie czuwać bez wyraźnego pozwolenia przełożonego (w obawie przed gorliwcami, którzy mogliby przesadzać w umartwianiu się). Ojcowie nie wracają do łóżek po jutrzni, chyba że tego dnia wypada minutio (to znaczy pusz- czanie krwi, do czego jeszcze powrócimy). Obowiązani są nosić pas (Iumbaria, * Oficjum - w Kościele katolickim zbiór modlitw odmawianych w różnych porach dnia (przyp. red.). bracile), nawet w godzinach snu, jako że pas jest jednocześnie i przypomnieniem tekstu Ewangelii: Sint lumbi vestri praecincti - "Niech będą przepasane biodra wasze" (to znaczy bądźcie gotowi odpowiedzieć na wezwanie Boże), i aluzją do obowiązku dochowywania czystości. Ci, którzy nie chcieli spać, mogli czytać, poprawiać rękopisy, a nawet ćwiczyć się w śpiewie w klasztornym wirydarzu, pod warunkiem, że "nie będzie to przeszkadzało innym" (ne alienum non inquiet). Kto nie zrywał się z posłania na pierwszy dźwięk dzwonu (facto signo absque mora) - pisze święty Benedykt - popełniał grzech, z którego musiał się spowiadać podczas kapituły win! Nie mogło być mowy o powtórnym zaśnięciu! Zresztą wy- znaczano mnicha, który krążył z latarnią w ręku i miał wyszukiwać tych, którzy zaspali. Jeżeli natrafił na któregoś z nich, stawiał latarnię w nogach łóżka i obudzo- ny śpioch musiał potem, "aby wszyscy się dowiedzieli", wędrować po całym klasz- torze z latarnią w ręce do chwili, gdy znalazł następnego winowajcę. Trzeba więc było wstawać szybko, aby nie spóźnić się na jutrznię. Podobno którejś nocy Piotr Nolasco, założyciel mercedariuszy, zbudził się za późno. "Szybko włożył szkaplerz i pobiegł ciemnymi korytarzami do kaplicy. Wielkie było jego zdumienie, gdy zobaczył, że kaplica jest rzęsiście oświetlona i że zamiast zakonników, z których żaden nie obudził się na zwykły głos dzwonu, w stallach siedzą biało ubrani anioło- wie. W pierwszej stalli, w której było jego miejsce jako generalnego przełożonego zakonu, siedziała Najświętsza Panna we własnej osobie, z otwartą księgą w rękach" (D. Aim‚-Azam). Przed położeniem się do łóżka - powiada Gwigon, mądry preceptor kartuzów - należy obrać sobie jakiś przedmiot rozważań albo medytacji, "przy których się zaśnie", bo niedobrze jest, gdy myśl nasza błąka się w próżnych marzeniach. "Dzięki temu - dodaje - twoja noc będzie jasna, jak był dzień, a noc, dzięki tej światłości, która stanie się twoją, przyniesie ci wielką radość. Zaśniesz cicho, wypo- czywać będziesz w pokoju, zbudzisz się bez trudu i łacno powrócisz do przedmiotu twoich rozważań, od których wcale się nie oddaliłeś." A jeżeli mimo wszystko nie można zasnąć? Jeżeli mnich, chory, causa infir- mitatis, cierpi na bezsenność? "Możesz odśpiewać mszę, ale lepiej, abyś się od tego powstrzymał." A propos łóżka, H‚lyot przytacza jedną z pobożnych legend, które niegdyś służyły zbudowaniu dusz chrześcijańskich. Święty Wilhelm z Vercelli, założyciel kongregacji w Monte-Vergine, stał się pewnego dnia przedmiotem kalu- mnii. Dworacy króla Neapolu i Sycylii oskarżyli go o obłudę i aby wykazać, że "serce jego pełne jest namiętności i grzechów", nasłali na niego kurtyzanę. Ta "bezwstydnica" przyrzekła im, że "złamie jego czystość". Święty pozornie ustąpił jej pragnieniom, ale "pod warunkiem, że ona położy się w łożu, które on uściele dla siebie... Kurtyzana bardzo się zdziwiła... kiedy wszedłszy do izby, gdzie miała dokonać rzekomego podboju, ujrzała tylko posłanie z rozżarzonych węgli, na któ- rym położył się święty, zachęcając ją, aby uczyniła to samo." (Jak widzimy, święci uciekają się do osobliwych metod, aby nie ulec pokusie.) Kurtyzana tak była zdu- miona tym, co zaszło, że natychmiast się nawróciła, sprzedała całe swoje mienie, a uzyskane pieniądze zaniosła świętemu Wilhelmowi, który założył klasztor żeński w miejscowości Venosa, przełożoną jego czyniąc tę, która próżno wodziła go na pokuszenie. Jej pokuta, umartwienia i heroiczne cnoty zyskały jej po śmierci tytuł błogosławionej: błogosławiona Agnieszka z Venosy. ŻYĆ W UBÓSTWIE TO ŻYĆ WOLNYM Wyraz "ubóstwo kryje w sobie wiele znaczeń ktoś ubogi w Stanach Zjed- noczonych byłby bogaty w Azji). Jaką nędzę trzeba było cierpieć w średniowieczu, żeby być biedniejszym od chłopów? Jednakże ubóstwo nie musi być tą nędzą, która czyni człowieka głęboko zależnym fizycznie i moralnie, i w tym znaczeniu ubogi jest raczej przeciwieństwem człowieka możnego (potens) niż bogacza (dives). W gruncie rzeczy ideał ubóstwa jest ideałem wolności, odmową wszelkiej alienacji, wszelkiej zależności, jak będzie nią negotium pacis, świadomy pacyfizm tych (pielgrzymów, zakonników, duchownych i pokutników), którzy nie chcą się dać wplątać w błędne koło przemocy. Istotnie, sprawa nie jest prosta i wywoływała niezliczone interpretacje oraz nie kończące się spory. Początkowo ubóstwo jest logicznym następstwem "całkowitego wyrzeczenia, które stanowi istotę powołania do życia doskonałego; polega na tym, żeby porzucić wszystko nie w tym celu, aby być ubogim, lecz aby oderwać się od świata" (dom J. Leclercq). Począwszy od wieku XII ideał ubóstwa in abjectione voluntariae pauperitatis, jak czytamy w pewnym dominikańskim tekście z 1220 roku, wywierał "wpływ szczególny i czasem zgubny... Przyświecał równocześnie heretykom, prawowier- nym humiliatom i katolickim ubogim, a konsekrację i pełny rozkwit miał uzyskać w osobie świętego Franciszka" (M.D. Knowles). Od tego czasu "praktykowanie ubóstwa jest ćwiczeniem ascetycznym, które stanowi... dobro samo w sobie" (J. Leclercq). (My również byliśmy świadkami, w latach pięćdziesiątych, jak dzieci klas najbardziej uprzywilejowanych w najbogatszym kraju świata odkryły nowe walory ubóstwa). Jak jednakże w społeczeństwie, które się rozwija i które wykazuje aż nadto silną tendencję do pogardzania klasami niższymi, a nawet ich wyniszczania, stoso- wać ów "uprzywilejowany środek chrześcijańskiej świętości i odkupienia ludzi" (P. Vicaire), jakim jest ubóstwo? Co należy uczynić, aby żyć w ubóstwie? Zakonnicy kluniaccy, wierni zasadzie: "Ubogi mnich, bogate opactwo", prze- nieśli cały przepych, którego sobie odmawiali, na budowle. Na drodze wznoszenia wspaniałych budynków ku Boskiej chwale szybko doszli do skrajności. Czy być ubogim znaczyło chodzić w łachmanach (abiectus, pannosus), jak chciał święty Dominik, wyciągać rękę, pokornie chodzić boso od drzwi do drzwi (ostiatim), "rozmawiając z Bogiem i mówiąc o Bogu z sobą samym i z bliźnimi", oddawać z końcem roku na biednych i na budowę kościołów wszystko, czego się nie wydało, jak głosili dominikanie? Obsesja ubóstwa, a także znajomość natu- ry ludzkiej sprawiały, że żebracy prosili o dary w naturze - o żywność, odzież i, rzecz znamienna, o livres, aby pieniądz nie skalał mniszego ubóstwa: de pecunia portanda. Ubóstwo cysterskie nie jest nędzą ani niedostatkiem, lecz zgodą na życie we wspólnocie ze wszystkimi tego konsekwencjami, absolutnym wyrzeczeniem się dóbr doczesnych, oderwaniem się od świata. Ubóstwo franciszkańskie jest "aktem czystej miłości", więcej w nim mistyki niż ascezy. Premonstratensi praktykują ubóstwo z mniejszą surowością niż cystersi i z mniej żarliwą ostentacją niż francisz- kanie. Krzyżowiec, "wyzbyty dóbr ziemskich, bogaty jest ubóstwem", bo jedyne swoje bogactwo ma w Chrystusie. Kartuzi traktują ubóstwo jako funkcję użyteczności. "Potrzeba ci - pisze ich prawodawca - odzieży, abyś nie marzł, ale nie odzieży tej czy innej barwy. Tak samo potrzeba ci strawy, abyś nie głodował, ale nie strawy o takim czy innym smaku... Nie bądź przywiązany do swojego ciała [i tutaj mądrość, umiarkowanie, discretio]..., byleś je tylko wyżywił." Brygitanie obliczali, ile czego potrzeba im na rok, i w dzień po Wszystkich Świętych rozdawali to, co uznali za zbędne, "zarówno w postaci żywności, jak pieniędzy". Widać nie obawiali się niespodzianek. Grandmontanie sprzedawali po cenach niższych (vilius) niż targowe, aby przy- padkiem się nie wzbogacić. Ponieważ w dodatku nie chcieli ani kwestować, ani żebrać, mogli żyć i przeżyć licząc jedynie na to, że Bóg ich nie opuści: Deum solum vobis relinquinus suius sunt universa, co na pewno mogło się okazać ryzykowne. Jak żyć w ubóstwie? I jak żyjąc w ubóstwie, nie wzbogacić się? Istnieje mnóstwo anegdot na temat ideału ubóstwa. Odon, opat z Cluny, widząc, że pewien mnich nie chce wpuścić do klasztoru żebraka, gani mnicha i zwraca się do ubogiego: "Kiedy on stanie u bram raju, oddaj mu pięknym za nadobne." Ten sam Odon, spotkawszy starego, bardzo zmęczonego chłopa, usadowił go na swoim koniu i wziął na własny grzbiet jego wór "pełen czerstwego chleba, cebuli i porów, które wydzielały woń szkaradną". Do jednego z zakonników, który nie zdołał ukryć swego wstrętu, Odon rzekł: "Jak widzę, nie możesz znieść zapachu ubóstwa?" CZYSTOŚĆ OBYCZAJÓW Określenie "życie uświęcone" jest synonimem czystości. Źródła kanoniczne niewiele o tym mówią, jest to bowiem rzecz oczywista. Przy okazji wspomina się o "wstrzemięźliwych", o "cnocie powściągliwości", o "postanowieniu dochowania niewinności". Właściwy ślub czystości pojawia się w formułach ślubów zakonnych dopiero po reformach życia klasztornego w XI-XII wieku, zanim ustali się teoria trzech ślubów, co nastąpi aż w XIII wieku. Czy ślub ten był zawsze i przez wszystkich dochowywany? Aby w to wierzyć, trzeba by nie znać mężczyzn (i kobiet!), jakkolwiek lektura kronik pozwala sądzić, że wybuchy gniewu, ucieczki, chęć posiadania, uchybienia codziennym obowiązkom życia klasztornego były zjawiskiem częstszym niż wykroczenia przeciwko czystości. Oczywiście warunkiem było tutaj nie tyle zwalczanie pokus - walka to zawsze niepewna - co ich unikanie, gdyż, jak mówili grandmontanie, jeżeli bardzo przemy- ślny Dawid, bardzo mądry Salomon i bardzo silny Samson dali się złowić w sidła kobiet, któż nie ulegnie ich wdziękom? Jeżeli nawet pod nieobecność kobiety diabeł posługuje się nią, aby kusić mężczyzn, czego to może on dokazać, gdy znajdzie się ona w pobliżu? Gdy chodzi o czystość, mądrością jest ucieczka. Napoleon mawiał, że tak jest w miłości. Święty Bernard utrzymuje, że czystość czyni z człowieka anioła. Nie zachodzi tu oczywiście, przeobrażenie ontologiczne; człowiek pozostaje tym, czym był, i w prze- ciwieństwie do aniołów, dla których czystość jest stanem naturalnym, ludzka czystość może być tylko wynikiem wielkich wysiłków cnoty. Ale uczony z Clairvaux dobrze znał ludzi i dlatego dodaje, że czystość bez miłosierdzia jest niczym. A to, co mówi o miłosierdziu, odnosi również do innych cnót, a zwłaszcza do pokory, która zasługuje na znacznie większą pochwałę niż czystość, bowiem -jak twierdzi ten święty mąż - pokora jest prawidłem, a czystość jedynie radą (której nie zawsze słuchano!). Oto, jakie są według księgi zwyczajów z Eynsham "dobra duchowe", które umożliwiają "wolontariuszowi", jakim jest zakonnik, zwalczanie pokus cielesnych: klasztorna reguła, milczenie, post, "rekluzja* klasztorna", skromne zachowanie braterskie współczucie i miłość, szacunek dla przełożonych, wytrwała lektura i mo- dlitwa, pamięć (recordacio) o popełnionych grzechach, a wreszcie lęk przed śmier- cią, ogniem czyśćcowym i ogniem piekielnym. Bez respektowania tych więzów, licznych i mocnych", życie klasztorne zatraci się w pustce. Milczenie bowiem "grzebie" czcze i nieskromne słowa, post uśmierza pokusy grzesznych pragnień, rekluzja uniemożliwia rozmowy na miejskich placach i ulicach, pamięć o dawnych przewinieniach pozwala w pewnym stopniu strzec się błędów w przyszłości, lęk przed czyśćcem każe unikać grzechów powszednich, a groza ogni piekielnych - grzechów ciężkich. ŻYCIE W MODLITWIE Modlitwa - słowo wypowiedziane i zorganizowane - w połączeniu z innymi działaniami religijnymi, jak rozmyślanie, milczenie wewnętrzne, quies mentis, ser- deczność uczuć, gesty symbolizujące dar i ofiarę, ma umożliwić dialog człowieka z Bogiem. Jako wyraz lęku albo wyrzutów sumienia, ufnego poddania, krzyk na- dziei albo wdzięczności jest ona dla oranta, oczyszczonego i odtrąconego zarazem, sposobem bądź zbliżenia się do Boga, bądź też zrozumienia, jak bardzo, mimo ludzkich wysiłków, oblicze Boże pozostaje dalekie, "niezgłębione, ukryte w mroku, bezosobowe" (A.M. Besnard). Takie postępowanie może, zależnie od przypadku, prowadzić albo do czystej kontemplacji, akcentującej "poznanie [Boga], nieodwołalność wygnania, ~~niewy- pełnialność~~ milczenia, wspólnotę duchową" - i to jest mistyka erosu - albo do praxis, wyrażającej się w posyłaniu do świata ludzi, w mądrości, w braterskich wymianach, i to jest mistyka miłości - agape* (M. de Certeau). Średniowieczni zakonnicy, ci ludzie z ognia i żelaza, wiarę swoją wyrażają codziennie w modlitwie, w tych "wzorcowych matrycach modlitwy", jakimi są liturgie, w śpiewie chóralnym, a także w gestach, jak pochylenie się, bicie czołem, leżenie krzyżem, głębokie pokłony, przyklękanie, będące dla zakonników rodzajem języka, którym mówią i wypowiadają się "ze wszystkich sił", to znaczy całym ciałem. Czasy takie jak nasze, w których działa tyle czynników desakralizujących (zwłaszcza że przyjmują one dużo liturgii dehumanizujących), nigdy nie potrafią do głębi zrozumieć stanu ducha zakonników tej pod wielu względami wspaniałej epo- ki, jaką było średniowiecze. Co mógł odczuwać mnich modlący się albo odprawiający mszę w półmroku opactw Clairvaux czy Alcoba‡a, w czasie niepewnych godzin świtu? Może zys- kalibyśmy o tym jakieś pojęcie - bardzo słabe, bardzo niedokładne - zakładając, że w tych wybranych chwilach następował najwyższy i najpełniejszy wzlot duchowy, ekwiwalent wzruszeń, jakie w nas mogłyby wzbudzić połączenie uczuć tak różnych, jak pierwsza miłość, twórczość artystyczna, refleksja filozoficzna, trans muzyczny, radość macierzyństwa, słowo poetyckie, kontemplacja piękna, ofiarne upojenie he- roizmu - te wszystkie doznania, o których można by powiedzieć, że w swoich najwyższych formach są "zsekularyzowanymi modlitwami". Jak się jeszcze często na tych kartach przekonamy, życie zakonnika od chwili przebudzenia do godziny spoczynku jest z niesłychaną dokładnością zorganizowa- ne, przemyślane i zaprogramowane. Najdrobniejsze fakty życia codziennego, spo- sób, w jaki należało pozdrowić opata, przyjmować chleb, trzymać szklankę, zostały punkt po punkcie opisane w księgach zwyczajów. Ale to bogactwo szczegółów nie powinno przesłaniać nam prawdy, że życia zakonnego nie zorganizowano po to, aby zbierać siano, rozdawać jałmużnę czy też przepisywać manuskrypty, lecz wyłącz- nie, aby się modlić. Życie zakonników jest modlitwą. Istotnie, powiedzieć: "modlili * Oba słowa - eros i agape - oznaczają po grecku "miłość", jednakże eros jest przede wszystkim "miłością-pożądaniem." (przyp. red.). się", znaczyłoby streścić egzystencję tych tysięcy ludzi, którzy stulecie za stuleciem poddawali się coraz surowszym rygorom w jednym tylko celu: aby się modlić. Post i wyrzeczenia, wstawanie w nocy, przerywanie snu, zimno, obowiązek posłuszeńst- wa i dochowywanie ślubu czystości, drobiazgowo obmyślane gesty, doskonałe opanowanie siebie w myśl zasady: actus vitae suae omni hora custodire - wszystko to pełny sens zyskuje dopiero wpisując się w egzystencję spędzaną na modlitwie. Wszystko jest modlitwą w życiu wypełnionym modlitwą. A oto, jeżeli można się tak wyrazić, organizacja czasowa modlitwy: dzień, rok liturgiczny, życie i śmierć. Jej organizacja przestrzenna - klasztor, kościół, refektarz - czyniąc wiarę wszędzie obecną, widoczną, wciąż realizowaną i aktywną, zmierza do nadania modlitwie i życiu duchowemu ich pełni i do zapewnienia im trwałości i ciągłości. Zresztą tylko tą obecnością i działaniem można wyjaśnić tysiąckrotnie powtarzany cud tylu osiągnięć architektury, tego ogromu rozsiewanego hojnie piękna - przez wieki, we wszystkich krainach średniowiecznej Europy, przez wszystkie zakony, od najbogatszych do najuboższych. Wszędzie wiara rodzi piękno. Czy życie w modlitwie zawsze utrzymywało się na tym poziomie, na co dzień i dla wszystkich zakonników? Naiwnością byłoby tak sądzić. W długich dniach nieustającej modlitwy, jakie nakazywała reguła kluniacka, na pewno trafiały się chwile znużenia i nieuwagi. Możliwe, że dla niektórych najpiękniejsze nawet cere- monie sprowadzały się do "martwego gestu" i "upiornego słowa", żeby użyć mocnych określeń Romana Guardiniego. Aby uniknąć tych "fadingów" modlitwy, zmieniano codziennie układ części mszy świętej. Podsycaniu i ożywianiu modlitwy każdego i wszystkich służyły liturgie, dzięki którym mogła dokonać się owa unio animorum - bez niej życie we wspólnocie stałoby się piekłem. (I tak bywa ono ciężkim umartwieniem.) Jest wszakże rzeczą wykluczoną, aby wszyscy i zawsze dawali z siebie to, czego od nich oczekiwano i czego zapewne oni sami w okresie nowicjatu po sobie się spodziewali. Wskazówki zawarte w zbiorach zwyczajów i uwagi wizytatorów świadczą, że i w tej dziedzinie wrodzona ludzka ułomność dawała znać o sobie. To karzą mnicha, bo był roztargniony podczas mszy albo śpiewał fałszywie, gdzie indziej -bo się spóźnił. To znów napomina się zakonników, aby nie zwalniali śpiewu ponad miarę (zapewne chcieli oddalić chwilę zabrania się do obowiązującej pracy). Rabelais żartobliwie mówi o bracie Janie Łomignacie: "walny w młóceniu pacierzy, srogi ekspedytor mszów świętych i pies na wigilie"*; wszystko zdaje się wskazywać, że tego rodzaju mnichów nieraz spotykało się w opactwach; może dlatego Liber usuum z takim naciskiem opisuje idealne rytmy przebiegu ceremonii. Kroniki i księgi zwyczajów wyraźnie świadczą, że i najlepsi mają swoje słabo- ści, i że życie duchowe nie zawsze płynie równie szerokim strumieniem, codziennie i przez całe stulecia, nawet w najbardziej wymagających opactwach, nawet w pierw- szych chwilach wielkiej żarliwości twórczej i założycielskiej, nawet u świętych ludzi, jakimi często są zakonnicy. ŚPIEW Cystersi dbają, aby nie przyspieszać nadmiernie tempa przy śpiewaniu psalmów: nimia velocitate psallendo - czytamy w jednym z tekstów. Inni przesadzają w odwrot- nym kierunku i śpiewają confuse, quandoque diffuse. Gwidon z Cherlieu, uczeń świętego Bernarda, ułożył traktat De canto, w którym napomina mnichów, aby śpiewali "z życiem i czysto, nie szczędząc trudu, a przystojnie, zarówno w tym, co dotyczy dźwięku, jak wyrazistości". Gdzie indziej zaleca się nowo wybranemu opatowi, aby intonował Veni Creator z myślą o swoim poprzedniku, a więc głosem "umiarkowanym", który wyrażałby raczej "żal i skruchę serca" niż radość śpiewania. KAPITUŁA WIN Każdy zakonnik wyznaje przed zgromadzonymi członkami wspólnoty grzechy popełnione publicznie, jawne wykroczenia przeciwko regule. Jest to kapituła win. W grupie ludzi, których życie uregulowano do najdrobniejszych szczegółów, gdzie w zasadzie każdy żąda od siebie maksimum, gdzie za grzech uważa się lada drobiazg, gdzie nic nie uchodzi płazem i niczego się nie wybacza, okazji do wykroczeń jest mnóstwo. Kto ma słabe nerwy, tego dręczą "skrupuły", to choroba zakonników, paraliżowanych lękiem, że źle postąpią, i przekonanych, że źle postąpili. Poza tym, jeżeli zakonnik nie odczuwa skrupułów, przypomnieniem jego win, misericorditer - mówi święty Augustyn - cum dilectione hominum et odio vitiorum (w duchu miłosierdzia i miłości ludzi, a nienawiści grzechów) zajmą się inni mnisi; mowa o donosie (delatio), który nie ma jeszcze znaczenia pejoratywnego, jakiego wyraz ten nabrał później, i który jest obowiązkiem (w Eynsham przewidziana była kara dla tych, co się od niego uchylali); przyczyniało się to do odświeżenia pamięci grzeszników. Ponadto był jeszcze investigator, który zapisywał na swoich tablicz- kach uchybienia i wykroczenia braci, aby je potem ujawnić przed kapitułą. Obecnie instytucja kapituły win wykazuje tendencję do zanikania: "Może ona dawać okazję - czytamy w Dizionario - do zbyt spontanicznego wyzwalania się mało szlachetnych uczuć." Trudno się z tym nie zgodzić. Poza tym praktyka ta, kładąc akcent na drobne i najdrobniejsze przewinienia, zmierza do uświęcenia kodeksu czysto zewnętrznego i stępienia wrażliwości na poważniejsze wykroczenia, mianowicie przeciwko wspólnocie i duchowi chrześcijańskiemu w łonie zgroma- dzenia. Księgi zwyczajów opisują rytuał obowiązujący przy wyznawaniu grzechów, wskazują czas i miejsce. Na przykład, po odczytaniu jakiegoś fragmentu reguły, opat, owo zwierciadło doskonałości, powiada: Si aliquid sit loquendum, dicite (Jeże- li ktoś ma coś do powiedzenia, niech mówi). Zakonnik występuje z szeregu, pada na twarz, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wtedy opat: Quae est causa, frater? (Z jakiej przyczyny, bracie?). Winowajca podnosi się i odpowiada: Mea culpa, domine (Moja wina, panie [opacie]). Następuje wyznanie winy i opis okoliczności, w jakich się jej dopuszczono (na przykład ktoś spóźnił się do kościoła albo, jak czytamy w księdze z Eynsham, zatrzymał sobie, chociażby na jeden dzień, znalezio- ny przedmiot, gdyż w ten sposób splamił się, maculatus est, grzechem złodziejstwa). Karę wyznacza przełożony, który ma też obowiązek wygłosić publiczną naganę. Osiągano w ten sposób, a przynajmniej tak sądzono, trzy cele: po pierwsze, zapew- niano winowajcy litość i współczucie jego braci, co jest nieodzowne w życiu każdej wspólnoty. Po drugie, wzmacniano spójność grupy, walcząc stanowczo z wszelkimi objawami rozprzężenia, usuwając "ciernie zgorszenia" (scandalorum spinas), jak to określa reguła benedyktyńska (XIII, 27), która wymagała, aby wszyscy darowywali sobie wzajemnie urazy i godzili się z "przeciwnikami" przed zachodem słońca. Po trzecie, chodziło o zmuszenie każdej jednostki do maksimum uczestnictwa i spójno- ści duchowej, a także do pokory. Nie ma wątpliwości, że ciężkie winy, popełnione w skrytości, wyznawano nie w kapitule win, lecz podczas "indywidualnej spowiedzi" ( secretius) przed prze- łożonym. Oto ładny obrazek opisany łacińskim wierszem (tu podaję go w tłumaczeniu prozą), w którym występują bardzo ważne osobistości: Bóg, diabeł i opat, a chodzi o grzech pomniejszy: mnich zdrzemnął się na jutrzni. Opat mówi: Mój synu, pochyl głowę na Gloria Patri. Diabeł mówi: Nie pochyli głowy, jeśli wprzód nie zerwie więzów (grzech uczynił z mnicha sługę diabelskiego). Opat: Panie, spraw, by nie zginęło to jagnię, uwolnij je z więzów i od nie- przyjaciół jego. Bóg: Uwalniam więźnia, a waszą rzeczą, opacie, jest winnego ukarać. A na to nasz mnich w opałach woła: "Raczej niech mi zetną głowę, niż miałbym raz jeszcze zasnąć." A ściślej: "niż miałbym zamknąć moje oczy" (quam lumifia claudam). POKUTA I DYSCYPLINA W każdym przypadku winowajca czynił pokutę. Zwróćmy uwagę, że pierwo- tnie wyraz "pokuta" (poenitentia) oznacza metanoia (żal, skrucha), conversio [ad Peum], aversio a pecralo (zwrócenie się do Boga, odwrócenie się od grzechu), a nie ascetyczną ekspiację. Trochę podobną ewolucję przeszedł wyraz disciplina. Po- chodzi od discipulus - uczeń, ten, którego się uczy. Disciplina oznacza więc przede wszystkim "nauczanie", a potem "przedmiot nauczany" ("w mojej dyscyplinie" - mówić będzie profesor); następnie - środki potrzebne do nauczania ludzi albo kierowania nimi (a więc mówi się odtąd o dyscyplinie sądowej, rodzinnej, szkolnej itd.); a wreszcie - obserwowanie przez członków danej grupy reguł i obowiązków narzucanych przez tę grupę. Od tego momentu wyraz przechodzi ewolucję i nabiera jeszcze innego znacze- nia: określa ogół kar przewidzianych dla zakonników, którzy naruszyli dyscyplinę. A jedna z kar otrzyma nazwę... dyscypliny. Chodzi tutaj o rózgi albo bicze ze sznurków albo cienkich łańcuszków, których zakonnicy używali, aby się umartwiać albo chłostać za przewinienia. Wszyscy znamy słowa, z jakimi wchodzi na scenę Tartuffe: "Wawrzyńcze, pod obrazem złóż moją dyscyplinę z włosiennicą razem."* Dyscyplina, zrazu stosowana dowolnie, staje się potem jednym ze sposobów karania, zgodnym z obyczajami epoki, a wreszcie powszechną praktyką umart- wiania, przewidzianą w regule, ale pozostawioną do uznania przełożonego. Chorob- liwy fanatyzm biczowników to tylko upowszechnienie, można by powiedzieć, de- mokratyzacja tej "dyscypliny". "Kodeksem karnym" klasztorów zajmiemy się później, w rozdziale poświęco- nym organizacji. Tutaj powiedzmy tylko, jak bardzo niesprawiedliwą rzeczą byłoby osądzać poziom i jakość reguł klasztornych wyłącznie na podstawie lektury sprawo- zdań wizytatorów i ksiąg zwyczajów. Jaki byłby odsetek wielkich i małych wino- wajców, "procent przestępczości" wśród ludzi, którzy poddani byli bardzo surowej dyscyplinie, a których liczba w pewnych okresach wynosiła wiele dziesiątków tysięcy? Gdyby nawet uzyskać tut„j dokładne dane liczbowe, i tak trudno by jeszcze było wyrobić sobie pojęcie o rzeczywistej żarliwości życia religijnego w tych odległych stuleciach. Wiele było czynników, które mogły zwiększać wymiar jeśli nie przestępstw, to przynajmniej kar: przełożony zbyt drobiazgowy albo skłonny do represji, czy też zbyt surowy z przyczyny podeszłego wieku albo choroby, a także świat i jego wtrącanie się... Biorąc to wszystko pod uwagę, można sądzić, jak Jacques Hourlier, że poza przypadkami poważnymi albo ciężkimi, które zresztą wywoływały powszechne zgorszenie, liczba i waga błędów popełnianych przez zakonników były zawsze znacznie mniejsze niż w przypadku osób świeckich. Zakonnicy stanowili wyborowy hufiec, który przez wieki zdobył sobie powszechny szacunek. Nic w tym dziwnego. Dobrowolna rekrutacja, wierność zobowiązaniom (tym słowem, więcej znaczącym dla ludzi dzisiejszych, zastępuję piękne i stare wyraże- nie "śluby"), przywiązanie (niekiedy z pewnością dość bierne) do unormowanego trybu życia, stałe naciski wywierane przez "małą grupę", która nieustannie każdego otaczała i osłaniała, wielka pobożność, która ożywiała ówczesnych ludzi i którą, trzeba przyznać, cechował paniczny strach przed piekłem i duchem ciemności - oto czynniki, które bez wątpienia lepiej wyjaśniają tę bardzo wysoką moralność za- chowań i postaw niż sama tylko chęć uniknięcia kar. Laudabiliter vixit, mówią kartuzi o mnichu, który "chwalebnie" spędził swój klasztorny żywot. Formuła ta odnosi się do ogromnej większości tych, którzy obserwowali regułę i byli posłuszni opatowi (sub regula vel abbate). UMARTWIENIA Niektóre praktyki indywidualne, niektóre umartwienia zbiorowe, to znaczy narzucone przez regułę i obyczaj, wydają się niepokojące. Również przykłady dawane niekiedy przez ascetów, chociaż heroiczne, a może właśnie dlatego, że heroiczne, nie zawsze godne były naśladowania. Bo trzeba sobie uświadomić, że chodziło tu o "mocne uderzenie" w umysły surowe, nieufne i naiwne, o ujarzmienie ludzi, których duch i ciało od dzieciństwa przywykły do postów, do cierpliwego znoszenia nieszczęść, do wichru i niepogody, do nieuleczalnych chorób, do niezliczonych utrapień życia społecznego. Dlatego wiara zakonników, kiedy już się wyzwoliła, bardzo często prowadziła do pobożnych ekstrawagancji, do praktyki na modłę derwiszów, do postępków, w których nie brak pewnego masochizmu. Pomińmy cierniowe krzewy i rozżarzone węgle, po których tarzano się, aby zwalczyć "namiętności". Nie mówmy o odmawianiu z rozkrzyżowanymi ramiona- mi (crucis vigilia) całego psałterza, o czynieniu znaku krzyża, praktykowanym przez irlandzkich zakonników tak często, że wyraz figill zaczął w końcu znaczyć modlitwa". Ale co powiedzieć o wykopanym grobie, do którego codziennie, po tercji opat i mnisi z zakonu brygitanów rzucali garstkę ziemi, aby żywiej uprzytom- nić sobie realność śmierci? Albo o trumnie ustawionej w tym samym celu przy wejściu do ich kościoła? Co prawda, mieli godny wzór do naśladowania: ich założy- cielka, święta Brygida szwedzka (wiek XIV), jedyna święta tej narodowości, "krop- lę po kropli upuszczała na którąś z części swego ciała wrzący wosk, aby przywołać na pamięć cierpienia Syna Bożego, jakich doznał w czasie Męki" (H‚lyot). Od kropel stopionego wosku do Golgoty - musimy przyznać - droga daleka. Najważ- niejszą rzeczą jest tutaj stwierdzenie, do jak dziwacznych praktyk mogła ludzi doprowadzić chęć umartwiania się. W klasztorach walombrozjanów nowicjusze czyścili chlewy, nie używając łopaty, gołymi rękoma. Składając śluby, leżeli krzyżem przez trzy dni, odziani w habity z kapturem, zachowując "ścisłe milczenie". W tym wypadku jest to sprawa reguły, owoc zbiorowej praktyki, a nie pomysł indywidualny. Rezultat jest wszakże ten sam. A oto jeszcze jeden aspekt wiary zakonników i rodzących się z niej skrupułów: w opactwie Le Bec, jeżeli kropla konsekrowanego wina, a więc kropla Krwi Jezuso- wej, upadła na kamień albo na drewno, należało plamę zeskrobać (radatur), potem ją zmyć, a wodę do tego użytą wypić (lavatura vero bibatur). Podobnie trzeba było wypić wodę, w której uprano splamiony winem obrus z ołtarza. Wiara w rzeczywistą obecność była tak silna, że -jak mówi Calmet -jeszcze za jego czasów istniał w niektórych kościołach zwyczaj podawania po komunii kawałka chleba i łyku wina, aby ci, którzy musieliby splunąć, nie narażali się na niebezpieczeństwo, że uronią jakąś cząsteczkę Świętego Sakramentu. SPOWIEDŹ Około połowy wieku XI spowiedź zachowuje jeszcze pewne cechy dawnej koncepcji, to znaczy otwarcia duszy przed ojcem duchownym, publicznego aktu pokuty oraz rytuału pogodzenia się ze wspólnotą i z samym sobą bez pośrednictwa kapłana. W wieku XII idea wzbogaciła się w sensie zinterioryzowania życia religijnego i rozwoju osobowości. Spowiedź staje się eschatologiczną antycypacją Sądu Ostate- cznego i jednym ze sposobów chwalenia Boga przez wyznanie grzechów przed Nim, który jest doskonałą świętością. W drugiej połowie wieku XII oraz w wieku XIII spowiedź staje się obowiązkiem i z tą chwilą daje początek pewnej kazuisty- ce. Dochodzi do wypracowania spekulatywnej doktryny sakramentu pokuty, która precyzuje przedmiot spowiedzi, jej częstotliwość, związane z nią akty, wyzna- cza kapłana, który może ją przyjąć, i tak dalej. Ustawy zakonne uznają jej obowią- zek. Wizytatorzy i kapituły generalne kontrolować będą ścisłe wypełnianie tej powinności. QUOTIDIANA Czym trudni się kartuz poza tym, co w jego oczach jest zasadniczą, a raczej jedyną ważną czynnością, to znaczy poza modlitwą liturgiczną i prywatną? Para się gospodarstwem, podsyca ogień, zajmuje się pracą umysłową albo artystyczną: prze- pisuje rękopisy, iluminuje je, kolacjonuje, oprawia, a żeby się odprężyć i zachować zdrowie, być lepiej przygotowanym do zajęć duchowych, jakie na niego czekają, bierze się do jakiejś pracy fizycznej, jak "uprawianie ogrodu albo rąbanie i heb- lowanie drewna..." Przechadzka po lesie należy u kartuzów do tradycji; jest wskaza- na, kiedy daje się im we znaki zmęczenie oczu (oculorum laesione), ból głowy (capitis dolore) czy też przykre napięcie (taediosa assiduitate) i koniecznie muszą się jakoś "rozerwać", zręcznie posługując się ręką i ostrożnie stawiając stopy (subtili manu et docto pede). Ponadto należy "zwalczać ciekawość przy pracy ręcznej - nie przywiązywać się do jej wytworów: im mniej przywiązania i więcej oderwania, tym większa jest wolność". W ustroju feudalnym ważną sprawą było, czy jeździć konno, czy nie, zwłasz- cza że w niektórych zakonach sporo bywało mnichów z rodzin szlacheckich. Cho- dzenie piechotą dobre było dla pospólstwa; dosiadanie osła, jak u maturynów, czy muła, jak u karmelitów, było dowodem ogromnej pokory. Papież Honoriusz III zezwolił w roku 1256 zakonnikom dosiadać konia. "Czy mnisi dosiadają koni regulariter... et honeste?" - zapytują wizytatorzy z Cluny. Odpowiedź jest twier- dząca: quod sic! (oczywiście). Sprawy nie zawsze przedstawiają się tak jasno. Ci sami wizytatorzy mówią (w roku 1291) o mnichu, który ma własnego konia i jeździ na nim ponad miarę. Przełożony otrzymuje polecenie, aby mu konia zabrał. Tekst cytowany przez Mongeta, a pochodzący z roku 1407, wspomina o dro- dze, którą zakonnicy (mowa jest o kartuzach z Dijon) "mogą przebywać pieszo i konno, w dzień i w nocy, kiedy im się spodoba", a brzmi to co najmniej dziwnie. Co do gier, są niedozwolone, nawet w porach rekreacji. Zabronione są nawet szachy i tryktrak. Toleruje się jedynie (u templariuszy) młynek (odmiana tryktraka) i parę innych. Ale oczywiście nie o pieniądze. Gra w kości zaliczana była w Cluny do występków zasługujących na ekskomunikę, podobnie jak... sodomia, wypadek ucieczki pod opiekę władzy świeckiej lub powoływanie się na jakieś nie istniejące długi. ROZMAITOśĆ KLASZTORNEGO OBYCZAJU W przeciwieństwie do ogólnego niemal zwyczaju, ale zgodnie z tym, jak postępowano na Monte Cassino, opactwo Le Bec nie zezwalało na święcenie palm podczas mszy w Niedzielę Palmową, na święcenie świec w dzień Matki Boskiej Gromn‹cznej ani też na posypywanie głów popiołem z początkiem Wielkiego Postu. A oto inne cechy, którymi Le Bec różniło się wyraźnie od współczesnych mu klasztorów: nie przedstawiano tam dramatów liturgicznych, jak złożenie ciała do Grobu w Wielki Piątek, procesja do Grobu, działania trzech Marii w wielkanocny poranek - tych ceremonii smutnego tygodnia, jak mawiano w Burgundii, które organizowano (zapewne, aby tym mocniej oddziałać na umysły) w Durgham, w Saint-Vanne, w kościele Saint-Ouen w Rouen oraz w Niemczech. Siostra M. P. Di~kinson O.S.B., uczona komentatorka księgi zwyczajów opactwa w Le Bec, dodaje wszakże: "Obecność Ciała Chrystusowego, niesionego [w Le Bec] w proce- sji w Niedzielę Palmową nie stoi z tym w sprzeczności, wyraża bowiem chęć zastąpienia realnością takich przedstawień, jak Hosanna we Fruttuarii albo wizeru- nek Zbawiciela w Saint-Vanne i Grób w f‚camp." Od obyczajów kluniackich różni się Le Bec także tym, że w czasie wielkanoc- nego triduum rozniecano ogień w wirydarzu, co było mniej efektowne niż krzesanie go publicznie z berylu, jak to czyniono w Cluny: Lapis pretiosus berillus de quo ignis est producendus. Szeroko rozpowszechniony był ustanowiony przez świętego Benedykta z Aniane zwyczaj odmawiania Miserere po obiedzie, co przetrwało do dzisiaj. Ten sam święty nadał prawie ostateczną formę primie: czytanie martyrologium, jednego rozdziału z reguły klasztornej, trzykrotne odmówienie Deus in adiutorium, Gloria, Kyrie, głośne czytanie, po czym następowała kapituła win. Każda kongregacja, a nawet można powiedzieć: każdy klasztor, wytworzyły sobie odmienną praktykę, i to wbrew najuroczystszym zarządzeniom kapituł gene- ralnych. Chęć odmiany leży w naturze ludzkiej, podobnie zresztą jak upodobanie do regularności. Można przyjąć, że zakonnicy w najlepszej wierze wprowadzali jakiś zwyczaj, który ich zdaniem lepiej odpowiadał wymaganiom pobożności. Jest rzeczą pewną że w tych usiłowaniach przebierano czasem miarę, że mnożenie nowości prowadziło do przeciążania programu, że pobożność przeradzała się w dewocję. Nietrudno przypuścić, że sprzyjało to mechanicznemu i bezdusznemu śpiewaniu psalmów, nie pozostawiając miejsca ani na modlitwę indywidualną, ani na rozmyś- lanie, ani nawet na mszę prywatną; w Cluny tak mnożono psalmy, że recytowano ich w ciągu jednego dnia tyle, ile święty Benedykt przewidział na cały tydzień! Dlatego właśnie cystersi, premonstratensi, walombrozjanie wraz z paru innymi zakonami postanowili powrócić do dróg meditatio, "przetrawiania" prawa Bożego i do quies mentis. Odnosiło się to również do codziennej mszy indywidualnej; była ona praktyką normalną w wieku XI, ale zasada ta nie upowszechniła się jeszcze w XIII wieku. Nierzadko alternatywą mszy było przyjęcie komunii. W każdym razie Regularis Concordia z wieku X zachęca mnichów do codziennej komunii. Pierwotne ustawy cysterskie zalecały tym zakonnikom, którzy nie są kapłanami, przyjmowanie komu- nii raz w tygodniu (w niedzielę), a młodszym braciszkom (bez święceń) siedem razy w roku. Nawet ci, którzy nie byli kapłanami, przyjmowali komunię pod dwiema postaciami; "kapłan bądź wciągał w złotą dmuchawkę parę kropel Najświętszej Krwi, bądź też maczał Hostię w kielichu". Jak widać, Eucharystia zajmuje niezwyk- le ważne miejsce w duchowym życiu klasztoru: przyjąwszy ostatnie namaszczenie i wiatyk, umierający komunikuje w każdy następny dzień. ABY ZAŁOŻYĆ KLASZTOR, POTRZEBNE JEST WSZYSTKO Mijalibyśny się zasadniczo z prawdą o życiu codziennym zakonników, gdybyś- my wyobrażali je sobie jako ogromną i ciężką maszynę, która całymi dniami produ- kuje mechaniczne, podobne do siebie przedmioty. Wprawdzie wszyscy franciszkanie (a także trapiści i dominikanie) żyją "jak w rodzinie, niby dzieci jednych rodziców, ale zachowują odrębne osobowości, i to często bardzo wyraźnie zarysowane, zarówno gdy chodzi o wady, jak zalety. Ani karność zakonna bowiem, ani posłuszeństwo nie mogą tak upodobnić ludzi do siebie, aby zrobić z nich roboty. Każdy człowiek jest istotą psychicznie i fizycznie jedyną w swoim rodzaju, toteż klasztor siłą rzeczy zawiera ogromną rozmaitość ludzkich typów. Trudno wyrazić to lepiej niż przytaczając parę zdań z listu domini- kanina, któremu dedykowana jest ta książka. Cytuje on na wstępie słowa opata generalnego trapistów: "Opactwo przyrównać można do orkiestry, bo jest tam wszystko: skrzypce, które grają zgodnie, i instrumenty dęte, które wkraczają, nie bacząc na inne; jest saksofon, a w kąciku człowieczek z trianglem, na którego widok zastanawiamy się, do czego też może służyć... W opactwie - dodaje nauczony długim doświadczeniem - znajdziesz lenia, zrzędę, rygorystę, trzpiota, pobożnisia, człowieka ~~do wszyst- kiego~~, którego inni wykorzystują, poczciwca, którego inni wykorzystują, uczone- go, którego inni wykorzystują, naprawiacza świata, entuzjastę (jest trochę naiwny, a czasem nawet niemądry, ale sympatyczny), a wreszcie melancholika. Trafi się zakonnik w tarapatach (mniej lub więcej apatyczny), który chce, żeby się nim zajmowano i który pod bardzo różnymi pretekstami zbliża się do Pawła czy Jakuba, 'aby ~mawiązać kontakt, jak się to modnie dzisiaj mówi. Jest gderacz, niestrudzenie usłużny; jest człowiek bardzo oddany i całkowicie nieudolny, który martwi się, że nikt nie prosi go o pomoc; jest i taki, co znalazł sobie zajęcie, które ojciec opat toleruje, aby uniknąć czegoś gorszego, ale zajęcie to wcale nie służy wspólnemu dobru; zdarzy się młodziutki śpiewak (ma piękny głos), w którym buzuje źle jeszcze hamowana chęć władzy i gdyby nad tym nie czuwać... Jest niepoprawny maruda i mnich popędliwy, który wpada w złość i zaraz tego żałuje; są tacy, co się dąsają i tacy, których nikt nie chce wysłuchać, a wśród panującej ciszy przemyka Duch Ciemności, aby szepnąć, że ojciec X żywi do ciebie urazę; jest wreszcie taki, który oburzając się na wszystko, co wynika z norm, zbyt jawnie to okazuje, i taki, który (~~w zacnej intencji~~) zagarnia narzędzia albo książkę na swój wyłączny użytek; jest i bałaganiarz, który nic nie kładzie na właściwym miejscu." Obrazek ten, tak żywo skreślony, dotyczy niedawnych czasów (pochodzi z 23 czerwca 1976 r.), ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby go odnieść do średniowiecza. Mój korespondent okazuje się zresztą filozofem, gdy dodaje: "Każdy ma swoje kłopoty, ułomności, powtarzający się grzech, ~~bodziec cia- ła~~ [2 Kor 12, 7]; może to być widoczne, może być ukryte, ale niekiedy trwa przez całe życie... Pomijając aspekt małżeńskiej alkowy-kończy-przechodzi się te same kryzysy, te same smutki i radości. Te, które przeżywamy w każdym długim życiu we wspólnocie." Słowa te pozwalają nam lepiej zrozumieć, jak toczyło się codzienne życie ludzi w opactwie czy w klasztorze: życie w ścisłej wspólnocie, zmuszające zakonnika, aby milczał, cierpliwie znosił nieuchronnie się powtarzające i w miarę upływu czasu coraz bardziej drażniące dziwactwa, przywary i ułomności wszystkich i każdego z osobna. To również jest życiem "codziennym, co dzień przeżywanym" i jedną z form walki, jaką zakonnik winien bezustannie prowadzić ze swoją niecierpliwoś- cią, swoim oburzeniem, gniewem, a nawet słusznym rozgoryczeniem. Bo musi umrzeć w nim istota z ciała i namiętności, z ziemskich kompleksów i przywiązań, z porywów i słabości, istota, która nie pozwala mu rozpocząć życia duchowego w całej jego pełni. Bo musi on "umrzeć dla samego siebie". MILCZENIE I MOWA ZNAKÓW Milczenie obowiązuje nie zawsze i nie wszędzie. Na przykład u gilbetianów kowalom wolno było rozmawiać w refektarzu, gdyż nie mogli tego czynić w kuźni. Ale biorąc ogólnie, pragnienie ciszy i chęć zapewnienia jej sobie możliwie jak najwięcej przejawiają się na każdym kroku. Rzadkie są reguły czy też zbiory zwyczajów, w których nie byłoby rozdziału poświęconego milczeniu (taciturnitas). Głosy ludzkie wyzwala dopiero opus Dei i wtedy dźwięk ich nabiera tym większego znaczenia. Zresztą "milczenie warg jest warunkiem umożliwiającym sabat serca". Taciturnitas virtutes plurimas nutrit (Milczeniem karmią się wszystkie cnoty). A je- śli już koniecznie trzeba mówić, należy to uczynić skromnie: cum omni humilitate et subiectione reverentiae. Rozumie się, wszędzie i zawsze wyklucza się żarty (iocula- ria) i nieprzystojne anegdoty. Zwyczaje wymagały milczenia przede wszystkim w kościele, w refektarzu, w dormitorium i w wirydarzu. Po komplecie zapada wielkie milczenie, które jeszcze dzisiaj należy do najbardziej przejmujących momentów zakonnego życia. Nawet takie czynności jak strzyżenie włosów albo puszczanie krwi, kąpiel, wyrabianie Hostii powinny przebiegać w zupełnej ciszy, jak gdyby w dormitorium nie było ani jednego brata - powiada reguła ułożona przez Mistrza. W takiej ciszy - zaleca pewien tekst z Le Bec - żeby nawet pióro nie zaskrzypiało w ręce kopisty. "Niechaj nikt nie czyta - w wiekach średnich czytano recytując tekst półgłosem: legere (czytać) znaczyło audire (słyszeć) - nie śpiewa, chyba że in silentio... Niech każdy odmawia psalmy silenter." Czy stosowano się do tych poleceń? Trudno to stwier- dzić i trudno w to uwierzyć. W każdym razie wizytatorzy kluniaccy piszą, że nie zawsze zachowywano milczenie w czterech uprzywilejowanych miejscach, gdzie ono obowiązywało. Wspólne życie wymaga jednak wymiany słów; aby nie przekraczać nakazu milczenia, posługiwano się albo drewnianymi tabliczkami pociągniętymi woskiem, które zakonnicy nosili u pasa, albo palcami: linguosi digiti, loquacissimae manus, mowa znaków. Sprawę tę omawiają trzy księgi zwyczajów, Bernarda z Cluny, Ulryka oraz Wilhelma z Hirsau, wszystkie z wieku XI. Z przyjemnością przegląda się te małe leksykony, przede wszystkim dlatego, że informują nas, jakie przed- mioty, potrawy i osoby były najpopularniejsze, a poza tym ich symbolizm ma w sobie jakąś naiwność, która dziś wywołuje uśmiech. W Cluny stosowano 35 znaków dotyczących pożywienia, 37 - osób, 22 - odzieży, 20 - nabożeństw itd. Oto parę przykładów. Mleko: mnich wkłada mały palec w usta, tak jakby to zrobił mały chłopiec. Chleb zwyczajny: robi się kółko kciukiem i dwoma przyległymi palcami. Placek: robi się znak krzyża na dłoni, gdyż to ciasto dzieli się na porcje. Inne znaki pozwalają odróżnić chleb żytni od ow- sianego i pszennego, a także wino zaprawione korzeniami od zaprawionego miodem oraz białe od czerwonego. Pstrąg i kobieta wyrażane są tym samym znakiem: przeciąga się palcem od jednej brwi do drugiej, co wyobraża przepaskę na czoło, jaką nosiły kobiety. Ale co ma z tym wspólnego pstrąg? Czy to, że po francusku "pstrąg" (la truite) jest rodzaju żeńskiego, podobnie jak węgorz, karp, leszcz i inne ryby? Zbliżony gest oznacza Pannę Marię. Mowa znaków nie była taka sama we wszystkich zakonach; na przykład znaki stosowane w klasztorach kluniackich były tak niezrozumiałe dla grandmontanów jak dla nas któryś z obcych języków. Mnich kluniacki mówiąc: musztarda, przykładał pierwszy staw małego palca do kciuka, grandmontanin ściskał nos dwoma palcami i unosił je do góry, zaś inni zakonnicy obracali złączone palce jednej ręki w zagłębieniu dłoni drugiej, co miało przypominać ruch kucharza przy sporządzaniu sosu. Konwersi również mieli swoją mowę gestów na oznaczenie przede wszystkim (co jest rzeczą zrozumiałą) przedmiotów związanych z uprawą roli (pluraque rusticana). Źródła zapewniają nas, że w mowie znaków nie było nic niepoważnego ani lubieżnego; zacni ludzie mogą w to wierzyć. Ale już to samo, że o tym mówiono, zasługuje na uwagę. Jakkolwiek rzecz się miała, to porozumiewanie się za pomocą rąk długo in- trygowało zwykłych ludzi, którzy nie mogli się w tym połapać; dziwili się owym znakom podobnie jak Kuglarz Matki Boskiej, o którym mówi poeta: Wnet go też mnisi obstąpili, A mocno wygoleni byli. Rękami, głową znaki dają, By mówić, ust nie rozwierają. Przeto uwierzyć był gotowy, Że ma przed sobą wprost niemowy. * MIERZENIE CZASU Reguła benedyktyńska bardzo starannie planuje czas zakonnika. Punktualność uważa za wielką cnotę: najmniejsze uchybienie jej wymaganiom trzeba wyznawać publicznie w kapitule win. W przeciwieństwie więc do ludności wiejskiej, która wokoło nich mieszkała, mnisi bardzo poważnie traktowali problemy wiążące się z mierzeniem czasu. Ale jak radzili sobie, nie mając zegara? Pierwszym sposobem, który podawała reguła Mistrza, było wstawanie: w zi- mie przed pianiem koguta - vigil gallus (a nawet gallus Dei, przez zabawne skoja- rzenie z Agnus Dei) qui excitat fratres ad nocturnas vigilias, a w lecie - równocześ- nie z nim. Przez pewien czas będzie on również zegarem rajtarów i lancknechtów. Obserwowano także gwiazdy. Mamy, na przykład, bardzo interesujące horologium stellare monasticum: należało stanąć w odpowiednim miejscu klasztornego ogrodu, o parę kroków od krzewu jałowca, skąd widać było dwa albo trzy okna dormitorium, i gdy dana gwiazda się ukazała, oznaczało to właściwą godzinę, by significator horarum albo uderzył w dzwon na pobudkę, albo zaświecił lampy w kościele, albo też brał się do budzenia mnichów, zaczynając od opata; do niego mówił "z wielkim szacunkiem": Domine, labia mea aperies (Panie, otwórz moje wargi) i, jak pisze Calmet, wyciągał go za nogi! Ponieważ ten system mierzenia czasu był niedokład- ny, uciekano się do innych, również niedokładnych: obserwowano długość, przyrost i kurczenie się cienia; kazano dyżurnym mnichom odmawiać pewną liczbę psal- mów, non nimis festine cantandis (pod warunkiem, że nie będą śpiewać za szybko); palono świecę albo lampkę oliwną; nie zapominając, oczywiście, o zegarach wod- nych i piaskowych, a także słonecznych, o których można by powiedzieć: Non numero horas nisi serenas (Wskazują tylko godziny pogodne). W rezultacie brat Jakub nie zawsze dzwonił na jutrznię o właściwej porze... Tego rodzaju przypadki musiały być dość częste, bo w Cluny zastanawiano się, co należy uczynić, gdy wskutek niedbalstwa odpowiedzialnego za to brata (per incuriam custodis eccle- siae) mnichów obudzono za wcześnie: "Pozostaną - mówi tekst - z zakrytymi głowami do chwili, gdy będą mogli czytać przy dziennym świetle." Z czasem wynaleziono mechaniczne zegary piaskowe i wodne. List z kartuzji w Portes, najpóźniej z roku 1150, zawiera wzmiankę o zegarze, uruchamianym "w chwili, gdy można zacząć czytanie". Obiega on tarczę w 18 i pół godziny; na noc pozostaje 10 godzin, doba liczy zatem 28 i pół godziny. Ludzie od wieków przywy- kli do tego, że godziny były różnej długości i zawsze nazywali je godzinami. Godziny kartuskiego zegara podobno liczyły mniej więcej 50 dzisiejszych minut (ale to twierdzenie jest nieco ryzykowne). Jak można przypuszczać, właśnie w udoskonalaniu klepsydr specjalizował się Gerbert z Aurillac, znany potem jako papież Sylwester II (zmarł w roku 1003); mówiono, że wynalazł zegar, "który regulowany był według biegu gwiazd". Wąt- pimy jednak, aby to był już zegar nowoczesny, z obciążnikami, sprężyn~ wahadłem i wychwytem, bo ten pojawił się zapewne dopiero w wieku XIII, gdy kupcy miejscy przyjęli zasadę, że "czas to pieniądz". Mierzenie czasu było dla zakonników sprawą bardzo ważną, więc trudno się dziwić, że właśnie oni przyczynili się do rozwoju zegarmistrzostwa, które, jak pisze Schmitz, nie miało gorliwszych orędowników niż pewne opactwa, a w szczególno- ści, rzecz znamienna, te położone w górach Schwarzwaldu. Tekst pochodzący z roku mniej więcej 1250, L'Image du monde, wychwala zegary wskazujące godzi- nę dnia i nocy, "aby wzywać do modłów, których regularność miła jest Bogu". Autor uważa - a jest to myśl w tej epoce bardzo postępowa - że należałoby także na inne codzienne czynności życiowe, na przykład jedzenie, wyznaczyć "stałą godzi- nę", i konkluduje: "Żyłoby się dłużej." Cudowny ten wynalazek przypisuje Ptole- meuszowi: Z Ptolemeusza to bowiem przyczyny Zegary mnichom dyktują godziny.* Jak widzimy, w wieku XIII pojęcie regularności wiąże się ściśle z życiem klasztornym. TAK PŁYNĄ GODZINY Tak płyną godziny dnia, a dni nieustannie zmieniają się, zależnie od pory liturgicznego roku. Trudno o coś bardziej uregulowanego i mniej monotonnego niż życie zakonnika. Zostać mnichem to wyrzec się rytmów naszego czasu; to złożyć śluby, które obowiązują niezależnie od wszelkich zmian doczesnych czy ducho- wych. "Czas poświęcony - pisze profesor Luigi Lombardi Vallauri w artykule o nie- zwykle bogatej treści - to wieczność przeżywana w czasie... To czas zawieszony... W stosunku do czasu ambicjonalnego (jakim jest nasz czas), czas podporządkowany posłuszeństwu jest swobodny, pogodny, zwyczajny. Ponieważ nie decyduję o mojej przyszłości (przynajmniej w sposób, w jaki my to pojmujemy), jestem cały w teraź- niejszości... nie spieszę się... dosłownie nie mogę stracić czasu... [I czas liturgiczny w istocie) jest w znacznie większej mierze ciągiem charak- terystycznych części sonaty albo symfonii niż serią dających się wymierzyć chwil czasu newtońskiego. Jest to czas, którego jakość bierze górę nad iloś- cią; czas... żywa materia lub potęga przemiany." Używając bardziej nowoczesnej przenośni powiedziałbym, że czas klasztorny ma się tak do naszego życia mierzonego stoperami jak rytm jazzu do metronomu. Życie codzienne zakonnika nie jest więc codzienne w tym sensie, że jest banalne albo monotonne; jest to życie dramatyczne w pierwotnym znaczeniu tego słowa, to znaczy aktywnie odczuwane i przeżywane w rytmach różnych i nieustan- nie się zmieniających, w które wplatają się inne rytmy, wewnętrzne i zewnętrzne. W sumie, w przeciwieństwie do tego, co sądzi ogół, trudno o coś dalszego od nudnej rutyny przeciętnej egzystencji jak właśnie życie zakonnika. Spróbujmy przyjrzeć mu się bliżej. Pierwszy wielki rytm nadaje mu opus Dei, msza ze swoim orszakiem nocnych i dziennych godzin kanonicznych, swoją prze- miennością dni powszednich, uroczystości ku czci świętych i wielkich świąt, z ich oktawami, "które dodają im ważności i tajemnicy". Tak toczy się rok, "kwadryga świata", w rytm pór roku, o których mówił Alkuin, nazywając zimę "wygnaniem lata", wiosnę "malarką ziemi", a jesień "spichrzem roku". W ten podstawowy rytm, który daje niemal roślinne pojęcie ciągłości życia, wplatają się rytmy wspólnego życia: rytm pracy zależnej od pory roku; rytm wyda- rzeń, które urozmaicają życie zgromadzenia, jak pojawianie się pielgrzymów, gości, zakonników; napływ nowicjuszy; wyświęcanie braci; jubileusz profesji jednego z członków wspólnoty (przed czarką sędziwego mnicha stawia się kwiat, a opat każe podać kielich wina temu, który "narodził się" przed półwieczem albo i dawniej, i wszyscy się radują w głębokim milczeniu). W długim ciągu dni przychodzą też choroby, zgony, pogrzeby. Na kanwie tych rytmów kiełkują w naturalny sposób, formowane przez nie, ale nie mniej autonomiczne, ruchy życia wewnętrznego, duchowej walki, toczonej ze zmiennym szczęściem przeciwko "wrodzonemu handicapowi" człowieka, przeciw- ko jego grzechom i znużeniu. Ataki złego ducha, ale również godziny radości i światła, okresy spokoju wewnętrznego nawet w walce. Tak by było, gdyby życie zbiorowe i osobiste zakonnika uwieńczone zostało pełnym sukcesem. Ale sukces nigdy nie jest pełny ani stały, ani pewny. A przy tym życie to, im więcej wymaga wysiłku przekraczającego normalne siły człowieka, tym więcej stwarza możliwości przegranej. I, corruptio optimi pessima, upadek tym będzie cięższy, im cel był wznioślejszy. Ogólnie jednak biorąc, przy swoich wzlotach i upadkach, przy ciężkim często brzemieniu, jakim było wspólne życie i stałe przestrzeganie reguły, egzystencja zakonnika była jedną wielką i pełną radością. Z prostodusznością dziennikarza trzeba napisać: "W ciągu dwóch tygodni nie przyłapałem ani jednego premonst- ratensa na zbrodni smutku." I dalej: "Nigdy nie spotkałem chłopaków weselszych, bezpośredniejszych, mniej samotnych niż ci samotnicy w swoich celach." Mogę się tu powołać na własne doświadczenie: wszędzie widziałem radość szlachetnej próby, stałe poszanowanie człowieka, prawdziwie ludzką serdeczność. A jakąż ulgę od- czuwamy, spotykając ludzi od rana uprzejmych i uśmiechniętych, którzy nie czują się obowiązani, jak tylu naszych znajomych, już przy pierwszym śniadaniu narzekać na cały świat. I jeszcze parę cytatów na poparcie tych refleksji. Na przykład słowa zaczerp- nięte z rozmyślań kartuza Gwigona: "Biada temu, czyje szczęście albo zadowolenie ma koniec i początek." A ta myśl jednocześnie pełna uroku i głębi: "Orzechy i morwy są same w sobie tym, co czyni je pożądanymi: a prawda, a pokój nie?" "Sic ama veritatem et pacem, id est Deus (Dlatego kochaj prawdę i pokój, to znaczy Boga)." Albo jeszcze i to: Fuge, tace, quiesce, kartuski ideał, który, jak mi się wydaje, można by przetłumaczyć następująco: "Uciekaj od świata. Pogrążaj się w milczeniu. Szukaj spokoju duszy." Ten rodzaj życia oczywiście nie wszystkim odpowiadał. Guiot de Provins skarży się na rygor, jaki narzucano mnichom w Cluny (chociaż Cluny nie należało do zakonów najsurowszych): Przyrzekli mi też, co gorzej, Że kiedy mnie senność zmorzy, To mi rzekną: Czuwać ładnie! Kiedy pora jeść przypadnie, To mi pościć każą snadnie. * Jest tak przerażony życiem w kartuzji, że wyrzekłby się nawet raju, gdyby i tam czekała go samotność: Niech mi, co chcą, przyrzekają, Sam nie chcę być nawet w raju.* W CENNEJ GODZINIE ŚMIERCI Przeor w asyście paru braci odwiedza chorego; jeżeli jest nadzieja na wy- zdrowienie, odmawia on trzy modlitwy. Gdy natomiast przypadek jest beznadziej- ny, bracia recytują trzy inne modlitwy: chory wie, co to oznacza. Odmawia Con- fiteor, jeśli może jeszcze mówić, a w przeciwnym razie czyni to za niego opat. "Jeżeli dusza, która ma odejść, zdaje się rozpoczynać trud rozstawania się z ciałem" (in extremis laborat, mówi pewien tekst z Fleury), bracia rozciągają na ziemi albo na słomie włosiennicę, popiołem znaczą na niej znak krzyża i układają chorego: in cinere et cilicio. Jest to obyczaj powszechny (wyjątkiem jest Le Bec). Często stosowali go nawet ludzie świeccy. Całą wspólnotę alarmuje się, wprawiając wielokrotnie w ruch kołatkę (minute et acriter), aby wszyscy, natychmiast, bez żadnych wymawiań się i nie zwlekając (sine aliqua excusatione vel mora), nawet gdyby trzeba było przerwać odprawianie mszy, zbiegli się i głosem umiarkowanym (mediocri voce albo moderata) zaintono- wali Credo in unum Deum. Chory spowiada się przed przeorem albo opatem, prosi braci o przebaczenie grzechów, które popełnił przeciwko Bogu i przeciwko nim, pada na twarz (w razie potrzeby podtrzymywany przez braci) albo daje im pocałunek pokoju. Agonii towa- rzyszą symboliczne gesty: pięć ran Chrystusa okupuje grzechy umierającego, które atakowały go poprzez pięć zmysłów. I tak święty Edmund z Canterbury, zmarły w 1240 roku, przyjmując wiatyk, zmył wodą i winem pięć ran krucyfiksu, który był dla niego pociechą w ostatnich chwilach, a następnie, uczyniwszy znak krzyża nad płynem, którym poczynił te ablucje, pobożnie go wypił... Mnich pełniący w tym tygodniu służbę namaszcza umierającemu oczy, uszy, nos, wargi, ręce, stopy, drogi, którymi wciska się grzech, pachwiny, lędźwie albo lewy bok, a nawet pępek. Lędźwie, gdyż u mężczyzny one są siedliskiem lubieżności (quia in homine luxuria viget in renibus), u kobiety zaś pępek; tak przynajmniej uważali kanonicy z Canter- bury. Wreszcie umierający, wpatrując się w krucyfiks, przyjmuje komunię pod dwiema postaciami. Stare księgi zwyczajów dozwalały, aby nieszczęśnikowi stawiać różne pytania, jak na przykład: "Czy radujesz się, że umierasz w wierze chrześcijańskiej" albo "w zakonnej szacie?" Musi„ło to być przygnębiające i przejmujące. Jeżeli agonia przedłużała się, bracia wychodzili, tylko jeden pozostawał przy umierającym, aby mu czytać historię Męki Pańskiej. Po śmierci myto ciało (jeśli nie zostało namasz- czone, bo wówczas obmywano je dopiero na trzeci dzień) gorącą wodą w infirmerii, na przeznaczonym do tego kamieniu. Myto je od stóp do głów, "exceptis verendis, czyli pudendae" (z wyjątkiem wstydliwych części), które miały pozostać osłonięte koszulą. Trud ten zastrzeżony był dla zakonników tej samej rangi co zmarły: tak więc kapłana myli kapłani, konwersa - konwersi (kapłani musieli się potem wyką- pać, aby móc znowu odprawiać mszę). Splecione dłonie zmarłego wsuwano pod szkaplerz, który zeszywano po bo- kach, kaptur opuszczano na twarz. Tak samo postępowano z obuwiem i z poń- czochami: żadna część odzienia nie mogła leżeć luźno. Całe ciało okadzano i kro- piono wodą święconą. W opactwie Le Bec i odzież, i obuwie musiało być nowe. U kartuzów zwłoki chowano do ziemi w białej włosiennicy, która służyła jako całun: pokora tak w śmierci, jak w życiu. Ciało nieśli do kościoła ci sami, którzy je myli. Monget wspomina o ręcznym wózku z tartevelle (z kołatką albo grzechotką), którego w kartuzji w Dijon używano do przewożenia zwłok. Wszyscy bracia usta- wiali się wokoło trumny (feretra) w tych zakonach, gdzie jej używano, u trapistów zaś wokół deski, na której układano zwłoki. Zapalano dwa świeczniki, jeden przy głowie (gdzie też umieszczano krzyż), drugi w nogach. Od tej chwili cała wspólnota czuwała nieustannie przy trumnie, z wyjątkiem godzin nabożeństwa, kapituły, posił- ków i snu, ale któryś z braci czuwał stale. Następnie zakonnicy składali ciało w ziemi, odmawiając przy tym różne mod- litwy, litanie, psalmy, zgodnie z bardzo drobiazgową liturgią, która zmieniała się zależnie od zakonu i tradycyj, jakie ukształtowały się w ciągu stuleci. U kartuzów wykopany grób kropiono święconą wodą i okadzano. W Eynsham wrzucano tam parę węgielków z kadzielnicy, a na piersi zmarłego kładziono formułę rozgrzeszenia i wyznania wiary. Nie było mowy o kwiatach. Tam, gdzie reguła nie przewidywała grzebania zmarłego w trumnie, zwłoki kładziono wprost w ziemi (tak było u trapis- tów) albo pod przykrywą z drewna (u kartuzów). Przełożony jako pierwszy rzucał trzy łopaty ziemi, po czym robili to inni przy wtórze modłów i śpiewu, "aż ziemia całkowicie osłoni ciało". Po ceremonii (trapiści na klęczkach proszą Boga o zmiło- wanie się nad zmarłym grzesznikiem) wszyscy wracają do klasztoru i zdejmują z siebie uroczyste białe szaty, gaszą świece. Cichną dzwony. Zmarły kartuz ma prawo tylko do zwykłego drewnianego anonimowego krzy- ża. Cmentarz zarastają chwasty: po co troszczyć się o to, co jest tylko "gliną" i do "gliny powraca? Rzadko, raz na pięćdziesiąt przypadków, przełożeni orzekają: laudabiter vixit (żył chwalebnie) - co jest pewnego rodzaju kanonizacją w tym zakonie. Przełożonym przysługuje kamienny krzyż: na cmentarzu w Grande-Chart- reuse stoi ich 23, z tego 17 z napisem podającym wiek zmarłego, rok śmierci, czas sprawowania godności. Jeden tylko krzyż ma wypisaną sentencję, krzyż dom Le Massona (1675-1703), najbardziej wśród kartuskich przeorów przenikniętego du- chem epoki Ludwika XIV: Nunc pulvis et cinis (Teraz proch i popiół). Dyskretne przywołanie do porządku człowieka, który wykazywał wiele aktywności. RULONY ZMARŁYCH Prowiant (praebenda) zmarłego rozdawano pomiędzy ubogich, tych "odźwier- nych nieba" (caeli ianitores), jak ich nazywał święty Odon. Czyniono to przez miesiąc w Cluny, w Canterbury i w Hirsau, a przez rok w innych niemieckich opactwach. Przez 30 dni zakonnicy wspólnie odprawiali śpiewane nabożeństwo za zmarłych oraz siedem kolejnych mszy. Każdy kapłan odprawiał siedem mszy. Ci, którzy nie byli kapłanami, odmawiali trzy razy psalmy; ci, którzy nie umieli czytać - siedem Miserere, a "jeśli i tego nie umieli - siedem Pater noster". Tak przynajmniej postępowano w Sauve-Majeur. U awellanów po śmierci mnicha każdego z braci obowiązywał tydzień o chlebie i wodzie, siedem dyscyplin po tysiąc uderzeń każda, siedemset głębokich pokłonów i trzydziestokrotne od- mówienie psałterza. Jeżeli zmarły nie zdążył ukończyć swoich ćwiczeń poboż- nych, pozostali przy życiu rozdzielali pomiędzy siebie to, co należało jeszcze zrobić albo odmówić. U kartuzów tutaj, jak we wszystkich dziedzinach, panuje prostota i powściągliwość: nie ma ani mnożenia przez siedem, ani dodatkowych psalmów przez miesiąc; osobiście każdego obowiązuje dwukrotne odmówienie psałterza i trzydzieści mszy prywatnych... Kiedy umierał kartuz, zawiadamiano o jego śmierci wszystkie klasztory tego zakonu i, zgodnie ze starą tradycją, karta z tą wieścią podawała wiek zmarłego, jeżeli przekroczył lat 80, oraz liczbę lat spędzonych w klasztorze, jeżeli wynosiła ona więcej niż 50" (La Grande-Chartreuse). W każdym zakonie wiadomość o śmierci przekazywano wszystkim klaszto- rom. Aby nie mnożyć liczby zawiadomień, jako że pergamin był kosztowny, po- przestawano na wypisywaniu wieści i polecano jednemu z ojców, aby wędrował od klasztoru do klasztoru, okazując dokument. Każdy klasztor składał kondolencje, wypisując jakąś pobożną myśl albo stereotypową formułkę na temat zmarłego, czasem "cukierkowy" wiersz (versus pueriles) ku jego czci. Przy sposobności autor tekstu dodawał coś na swój temat. Zachowało się zwierzenie młodej mniszki, którą, jak pisze, zamknięto w ciemnicy, o suchym chlebie i wodzie, "z przyczyny miło- ści"! Słyszymy też, że pewien rotulifer odwiedził przy takiej okazji 133 klasztory od Leodium do Maastricht. Dodawane jedne do drugich kondolencje tworzyły w końcu rulon, nazywany rulonem zmarłych, który osiągał czasem ponad dwadzieś- cia metrów długości! PosiŁki Rozdział drugi post i wstrzemięźliwość GENERALE, PITANTIA I COLLATIO Generale była to w klasztornym języku dodatkowa porcja złożona z jajek (5 do 6 sztuk), sera, ryb, cebuli itd., przypadających na jednego mnicha, podawanych razem na talerzu (in una scutella). Natomiast pitantia (od pietas, "pobożność", gdyż pochodziła zazwyczaj z pobożnych fundacji) to porcja dodatkowa, do podziału pomiędzy dwóch zakonników. Zawierała, na przykład, funt sera miękkiego albo pół funta sera twardego, oraz cztery do trzydziestu jajek. Opat nie błogosławił jaj, w odróżnieniu od innej strawy. Zakonników, którzy podawali te dwa rodzaje posiłku, nazywano "posłańcami" albo "porcjarzami" (pistancerius). Tu przypomina mi się historyjka, która wiele mówi o stanie umysłów w wiekach średnich. Zwyczaj, o którym mowa, zaniknął, gdy postanowiono rozdzielać zasoby opactwa pomiędzy różnych "funkcyjnych", to znaczy tych, którzy pełnili jakieś funkcje. Pewnego dnia mnisi wyrazili życzenie, aby cofnąć fundusze wyznaczone rocznie klasztornemu "porcjarzowi" i przezna- czyć je na reperację relikwiarza lokalnego świętego. Jak widzimy, był to piękny przykład umartwiania się. Pistancerius, który zapewne lepiej znał ludzką naturę i podejrzewał, iż płomień abnegacji nie utrzyma się długo, zwrócił im uwagę, że są ludźmi małej wiary, skoro myślą, że święty nie potrafi sam sobie poradzić. Nie wiemy, jak ów spór się zakończył. Mixtum, spożywane po nabożeństwie porannym albo po nieszporach, składało się z chleba i wina (albo piwa): ćwiartka albo funt chleba i kwarta wina. Posiłek ten otrzymywali z "urzędu": lektor, służba kuchenna, dzieci, chorzy, starcy oraz mnisi, którym puszczono krew. lusta to naczynie, którym odmierzano wino dla wszystkich. Miarkę opata mieli codziennie myć mnisi pełniący tygodniowy dyżur. Collatio to lekki posiłek (duży kawałek chleba i szklanka wina), który mnisi jadali w dni postne wieczorem, po lekturze Konferencji Kasjana (Reguła św. Bene- dykta, XI.,II). Niejasne jest znaczenie wyrazu pulmentum. Najczęściej jest to papka, kleik owsiany lub jęczmienny (dzisiejsza owsianka, a może jej prototyp) albo legumina, dzisiejsze potrawy z jarzyn. Pulmenta bywały bardzo smaczne. Urocza włoska książeczka z serii Minibocca pod tytułem Dom Minestra podaje parę przepisów na klasztorne minestra z bobu, soczewicy, kartofli, kapusty, brokułów, dzikiej cykorii, boćwiny, szpinaku, bazylii, trybuli. Są to: zupa benedyktyńska, zupa klasztorna, mnisza soczewica, zupa jęczmienna po franciszkańsku, pur‚e bobowe braci ragu- zańskich i wiele innych. JADŁOSPIS ZAKONNIKÓW System żywienia wyraźnie zmieniał się z biegiem czasu, zależnie od klasztoru i okolicy, a także w miarę, jak bracia z grupy stawiającej pierwsze kroki, z pionie- rów zadowalających się strawą skromną i byle jak przyrządzoną, osiągali poziom rentierów i na nim się utrzymywali. Poza tym we wszystkich wspólnotach wikt zależał od rytmu świąt i pory roku. Pomimo tej różnorodności sposób odżywiania się zawsze był pojmowany jako pewien system wyrzeczeń, postów i wstrzemięź- liwości. Wszyscy uznają "doświadczenia i umartwienie" (R. Ruyer), bez których nie byłoby wielkich dokonań człowieka. Owe "umartwienia" są wielorakie i różnorodne. Mogą przybierać formę bar- dzo skąpych porcji albo żywienia się suchym chlebem i wodą trzy razy w tygodniu, albo wiktu szczególnie prostego lub monotonnego, albo całkowitego wykluczenia tłuszczu i mięsa, albo spożywania pierwszego posiłku dopiero między godziną trzecią a czwartą po południu, chociaż wstało się o północy, albo wreszcie jednego posiłku w całym dniu. Warto zauważyć, że pierwsze oznaki rozluźnienia reguły pojawiają się prawie zawsze w dziedzinie wyżywienia. U ŹRÓDEŁ GASTRONOMII Kuchnia zakonna mimowolnie dała początek gastronomii. "Pod koniec epoki merowińskiej klasztory, które zachowały wszystkie tradycje smakoszostwa (właś- ciwie należałoby powiedzieć: wszystko, co jeszcze pozostało z galo-rzymskiej cy- wilizacji), rozmnożyły się we Francji (i gdzie indziej) i poczyniły wielkie postępy w zakresie kulinarnym" - czytamy w pewnym słowniku gastronomicznym. Sprawa jest mniej paradoksalna, niżby się wydawało. Zakonnicy widocznie lubili dobrze zjeść, bo inaczej trudno byłoby zrozumieć gromkie zakazy reguł klasztornych i ksiąg zwyczajów (i chęć ich przekraczania!). Z drugiej strony mnisi, zmuszeni do zachowywania surowej diety, przy stale doskwierającej im monotonii wiktu, chcąc urozmaicić właśnie przez rodzaj wyżywienia ciąg dni świątecznych rozsianych w całym roku, mieli, rzecz naturalna, skłonność bądź do bardziej wyrafinowanego przyrządzania nielicznych produktów, jakimi rozporządzali (jak my w czasie woj- ny), bądź też do pozwalania sobie na małe łakomstwo w takie radosne święta, jak Wielkanoc, Boże Narodzenie, dzień świętego założyciela albo jubileusz ojca opata. Tak na przykład w okresie podboju normandzkiego Anglii (1066 r.) jeden z przeorów opactwa Westminster zdołał namówić braci, aby wyrzekli się mięsa, a poprzestali na rybach; kronikarz zauważa jednak, że to pobożne ustępstwo uzys- kano przyrządzając w tym celu wyborne potrawy: Fecit exquisita piscium parari cibaria. Jedna z potraw zrobiona była z drobno siekanych śledzi i miękiszu chleba (tak się można domyślać) i nazywała się Karpie, w czym dostrzec można reminis- cencje angielskiego wyrazu [pie~ oznaczającego "pasztet". Gdybyśmy nie rozporządzali tego rodzaju wskazówkami, można by żywić pewne wątpliwości co do stopnia wyrafinowania klasztornej "gastronomii". Po- zbywamy się ich, czytając w księdze obyczajów uwagę, że piwo nie powinno być za ciepłe w lecie i za zimne w zimie i że sól rozpuszczającą się od wilgoci trzeba wymienić na suchą. Taka drobiazgowość jest nieomylną oznaką dobrej kuchni. ; Inna wskazówka: gotowanie bobu. Właściwie bób to potrawa bardzo prozaicz- na, którą trudno przyrządzać w jakiś wymyślny sposób. Ale w wiekach średnich stanowił on, wraz z chlebem i winem, podstawowe pożywienie, traktowano go więc ze szczególną uwagą. Wraz z winogronami, moszczem winnym i "nowym" chle- bem zasługiwał na osobne błogosławieństwo, co świadczy o jego randze. Pożywie- nie, właściwie codzienne, wymagało jednak specjalnych starań kucharzy. Oto, we- dług francuskiego tłumaczenia Gwidona z Valous, tekst, który świadczy, jak drobia- zgowe były wskazówki mające zapewnić tej potrawie maksimum smaku: "Kiedy klasztorni kucharze umyją ręce i twarze i odmówią trzy przepisane modlitwy, płuczą bób w trzech kolejnych wodach, potem stawiają go do gotowania na ogniu w kociołku pełnym wody. Gdy woda dobrze się zagotuje i zapieni, zbiera się pianę łyżką durszlakową, która jednocześnie wyławia pływające po wierzchu ziarna bobu oraz odrywa te, które przywarły do dna, gdyż przypalony bób nie nadaje się do jedzenia." Kiedy ziarna bobu zaczynają pękać, zdejmuje się kociołek z ognia, a bób płucze znowu trzy razy w zimnej wodzie, po czym wsypuje się go do naczynia ze szczelną pokrywą. Trzeba dodać słoniny, z którą należy bób chwilę podsmażyć, aby puścił sok, służący następnie do przyprawiania innych jarzyn (zielonych), opłuka- nych i ugotowanych we wrzącej wodzie, "gdyż zimna sprawia, że stają się nie- smaczne". Tłuszcze dodaje się nie w czasie gotowania, lecz na końcu. Jeden z ku- charzy powinien się przekonać, czy bób jest dostatecznie osolony, i w tym celu ma go skosztować. Księgi kluniackie wymagają, żeby nie solić bobu, dopóki nie jest zupełnie ugotowany (percoctae), w obawie, że sól mogłaby wyparować (ne sal evanescat). Podobne uwagi znajdujemy w każdym zbiorze zwyczajów. Mimochodem wspo- mnę, że u templariuszy wyciskano parę kropel cytryny nie tylko na ryby, ale również (co do dzisiaj robi się we Włoszech) na mięso... I na pewno nie jest przypadkiem, że szpinak "po celestyńsku" (od nazwy słynnego z surowości zakonu celestynów) oznacza, według Litr‚go, "szpinak, który odgrzewano przez wiele dni i który dzięki temu stał się o wiele smaczniejszy". Nie dziwmy się więc, że zakonnik z surowej, uczonej i rygorystycznej kon- gregacji benedyktyńskiej w Saint-Maur napisał Rozprawę kulinarną na użytek za- konników, oczywiście nie w celu zadowolenia własnej próżności, lecz -jak powia- da - "aby zebrać parę sprawdzonych przepisów i w ten sposób przyczynić się do poprawienia jadła braci czy też uczynienia go smakowitszym". Dzisiaj u kartuzów, jeśli trafi się brat zdradzający jakiś talent kucharski, posyłają go, aby "zajrzał do garnków" i wtajemniczył innych mistrzów rondla w tajniki z„wodu. Raymond Dumay* zauważa, że mapa dzisiejszych "dwóch i trzech gwiazdek" pokrywa się, nie licząc paru wyjątków, ze szlakami smakoszostwa, jakie wytyczyły w średniowieczu klasztory, opactwa i wielkie ośrodki religijne. Faktem mniej dziw- nym, niżby się wydawało, jest, że "wielka kuchnia" to zawsze sprawa tradycji. Takie samo wyrafinowanie spotykamy w dziedzinie win. Bardzo wcześnie zaczęto uważać mnichów za znawców, z zapałem dyskutujących o zaletach po- szczególnych gatunków tego napoju: Godny płyn z Andegawenii, Zacny ten, co z Renem płynie, Czy to go się w szkle smakuje, Czy w szlachetnym mazarinie.** A święty Bernard zrzędzi: "Trzy i cztery razy przy tym samym posiłku przyno- szą do połowy napełniony kielich: wącha się raczej, niż pije [prawdziwi degus- tatorzy!], nie tyle pije, co kosztuje [trzeba być naprawdę zrzędą, aby mieć to za złe!]; długo smakując i wreszcie szybko podejmując decyzję, wybiera się w końcu wino najlepsze spośród wielu innych." W niektórych opactwach przy centralnej studni był rezerwuar, gdzie chłodzono wino w butelkach. Wszędzie starano się o spożytkowanie nadwyżek mąki, miodu, winogron, jabłek i mleka. Tak oto nasi zakonnicy musieli odkrywać albo udoskonalać metody przechowywania wina, sucharów, pierników, serów, jabłecznika i miodu pitnego. "Prawie wszystkie udoskonalenia, wprowadzane od zarania wieków średnich w róż- nych działach ekonomii i technologii produktów spożywczych - pisze profesor ** Mazarin - rodzaj pucharu ze szlachetnego drewna. Claudian - zawdzięczamy metodycznym i wytrwałym wysiłkom instytucji reli- gijnych." Trudno nie przyznać, że działo się to ku ogromnemu zgorszeniu rygorystów - ze świętym Bernardem z Clairvaux na czele - a także tych wszystkich, którym wcale nie w smak były udzielane przez mnichów lekcje moralności. Poza tym, jeśli wierzyć niektórym świadkom, jak na przykład Guiot z Provins, w Cluny nie wszyst- ko przedstawiało się idealnie: podawano tam podobno nieświeże jajka (hu‚s pug- nais), niełuszczony bób i wino tak rozrzedzone wodą, że aż się serce krajało! I wreszcie konkluzja, że w tym opactwie trop i a de boire aux bu‚s (za wiele podają napoju dla wołów, to znaczy wody). CLUNY W MElCONNAIS Nie będziemy się wdawać w przeglądanie dzień za dniem kluniackich jadło- spisów, spróbujmy jednak dać o nich ogólne pojęcie. Posłużymy się w tym celu fundamentalnym dziełem, jaki Gwidon z Valous poświęcił zakonowi kluniackiemu. Codziennie na prandium mnichom w Cluny podawano dwie potrawy; było to ustępstwo ze strony świętego Benedykta, propter diversorum infirmitates (biorąc pod uwagę słabości wszystkich i każdego z osobna). Zakonnik miał więc czym swój głód zaspokoić. Na pierwsze otrzymywał papkę (pulmentum), na drugie zaś jarzyny (olera, "zioła", zwane też flores) albo "korzonki". Ziołami nazywano wszystko, co wyrasta nad ziemią, jak sałata, rzeżucha, trybula, nać pietruszki, cykoria, ogórki, kapusta. Wyraz "korzonki" oznaczał to wszystko, co rośnie pod ziemią: buraki, rzepa, pasternak, szparagi, a później marchew. Olivier z Serres pisze, że za jego czasów jadało się "wczesną wiosną delikatne czubki odrośli chmielu", to znaczy pędy chmielu; być może, mnisi, prawdziwi propagatorzy tej rośliny, także delektowali się tym przysmakiem. Czy jadano grzy- by? Księgi zwyczajów nic na ten temat nie mówią, przynajmniej o ile mi wiadomo. Wspomina się jednak o jakimś opacie w Cluny, który kazał sobie przyrządzać smardze (moruclae). Dufourcq utrzymuje, że w średniowieczu trufle duszono w tłu- szczu, wprzód parząc je wrzątkiem, gdyż przechowywano je... w occie. Dziwny przepis kulinarny. Nie zapominano też o owocach (określanych ogólnie poma). Najbardziej znane były gruszki i jabłka, ale słyszy się również o orzechach włoskich i laskowych, o nieszpułkach i brzoskwiniach, o poziomkach i czereśniach, figach, kasztanach i pigwach. Ponadto jadano dzikie owoce, morwy, dereń itd. oraz owoce suszone, wspominane znacznie częściej. W okresie winobrania na prandium każdy zakonnik dostawał pięć kiści świeżych winogron. W Popielec każdemu kanonikowi kon- gregacji podawano 30 dkg migdałów, a więc pokaźną porcję. Oprócz pulmentum była, jak wiemy, pitantia i generale. Tę pierwszą jadano w poniedziałki, środy i piątki, drugą zaś w dnie pozostałe. W niedziele i czwartki, a czasem we wtorki na generale podawano rybę: śledzia, węgorza, szczupaka, oraz jakiś deser, na przykład andruty (do wyrobów cukierniczych zakonników, a zwłasz- cza zakonnic, jeszcze powrócimy). We wszystkie niedziele, z wyjątkiem niedziel adwentu, przedpościa, niedziel wielkopostnych, pierwszego dnia kapituły generalnej i Zielonych Świątek, sporzą- dzano specjalne danie z siekanego mięsa, zaprawionego korzeniami i szafranem. Zamiast tej potrawy spożywano - na przykład w drugą niedzielę przedpościa - pla- cek z serem i z szafranem. Od Wielkanocy do święta Podwyższenia Krzyża zakon- nicy jadali dwa razy dziennie: posiłek wieczorny, cena, składał się pierwotnie tylko z chleba i surowych owoców albo andrutów, później - z jajek cztery razy w tygo- dniu i z sera w niedziele, wtorki i czwartki. Ale w każdym razie jest to mniej, niż dawano na prandium. W Wielkim Poście pitantia składała się z mlecznej zupy (i z ugotowanych w niej porów) oraz z ryb, a generale z jaj i słodkiego placka. JAJKA Jaja pod różnymi postaciami, faszerowane (farsa), smażone (frixa), w skorup- kach albo w koszulkach (elixa, to znaczy in aqua cocta) i w tym ostatnim przypadku z sosem (sapor), z wyjątkiem kolacji, stanowiły podstawę tego, co nazywało się generale i pitantia... Młodocianym, chorym, zakonnikom, którym właśnie pusz- czano krew, przydzielano podwójną porcję w okresie od Wielkanocy do Podwyż- szenia Krzyża Świętego. Opat dostawał do swojej cena sześć, młodociani - dwanaś- cie jajek dziennie. Odmawianie ich sobie było więc umartwieniem: w Wielkim Poście mnisi kluniaccy tylko w Pięćdziesiątnicę albo po nieszporach jadali jajka z pieprzem. Działo się tak - pisze Mart‚ne - jedynie raz w roku. Nie wiadomo, dlaczego surowy zakon celestynów dał początek wyrażeniu pozostającemu w związku z dobrą kuchnią: "omlet celestyński" jest to omlet bardzo gruby i smakowity. WARIACJE NA TEN SAM TEMAT Taki był, z grubsza biorąc, sposób odżywiania się kluniackich mnichów. Skąd- inąd zaczerpnięte przykłady dadzą nam pojęcie, na co zdobywała się ludzka pomys- łowość, aby wodzić na pokuszenie zacnych mężów. U kamedułów, po stopniowym łagodzeniu reżimu, na wikt składają się menest- re z jaj i sera (jest to włoska minestra), pitantia z maksimum 30 jajek i ryby - około 300 g świeżych lub 125 g solonych. Bardzo surowi zakonnicy z opactwa Le Bec mają prawo do pitantia generaliter w dzień wyboru opata albo przeora. Sylwest- rianie dopuszczają jajka i nabiał z wyjątkiem piątków i dni postu nakazanego przez Kościół, i to nawet w podróży. Przewiduje się jednak pewne ustępstwa, jako że mamy do czynienia z mądrymi benedyktynami: "Z uwagi na zdrowie albo w czasie długiej podróży." MIĘSO Jednym z punktów wspólnych wszystkim regułom zakonnym, przynajmniej w zasadzie, jest zakaz spożywania mięsa, mięso bowiem rozpala namiętności i rodzi lubieżność. Kosztuje dużo, nie godzi się więc ze ślubem ubóstwa. Nie sprzyja życiu duchowemu i modlitwie. Studiując "Europę przy stole"*, zastanawiałem się, czy w tym zakazie nie przejawiała się jakaś tęsknota do raju. Adam i Ewa byli wegetarianami. Wszak dopiero po potopie, "gdyż skłonności ich serca są złe już od samej młodości" (Rdz 8, 21), Bóg zezwolił, i to pod pewnymi warunkami, na spożywanie mięsa. Również pod koniec dni, kiedy królestwo Mesjasza-naturalna urodzajność ziemi, powszech- ne rozbrojenie, wieczny pokój - nastanie znowu na ziemi, człowiek odzyska pier- wotną niewinność, która będzie wegetariańska (Iz 11, 6-7). Zakaz jedzenia mięsa nigdy zresztą nie podobał się opinii publicznej. "Czy jedzenie wszystkiego jest grzechem?" - pisze w wieku XII Sidrac. "Wasze mleko, wasze masło, wasz ser są podniecające" - pisze inny. A Guiot z Provins zaznacza, że "zdaniem tych, co się na tym znają (?), mleko, masło i ser bardziej podniecają do rozwiązłości niż mięso zwierząt..." Inni powoływali się na klimat, aby uzasadnić, dlaczego w umartwieniach nie posuwają się tak daleko jak ojcowie pustyni: "Niech mieszkaniec Cyreny żywi się wyłącznie gotowanymi ziołami i jęczmiennymi plac- kami, natura i konieczność przyzwyczaiły go do tego, że nic nie je" - replikował pewien mnich z opactwa Ligug‚ i dodawał: "Ale my z Galii nie możemy żyć jak aniołowie. " Jakkolwiek rzecz się miała, święty Benedykt formalnie zakazał spożywania wszelkiego mięsa czworonogów, czyniąc wyjątek tylko dla chorych, "całkiem wy- cieńczonych". Sprzyjało to pokusom: któż nie czuł się, przy okazji, choć trochę chorym, zwłaszcza gdy wiedział, że w infirmerii dostanie rosół z kury (ius e pullo)? Kartuzi, najlepiej znający ludzkie słabości, powzięli raz na zawsze, "samorzut- nie, dobrowolnie, bez niczyjego nacisku", jak czytamy w postanowieniu kapituły generalnej z 1254 roku, decyzję - dodano (bo nigdy za dużo ostrożności): "jedno- myślnie i nieodwołalnie" - że pod żadnym pozorem chory, zmęczony czy umierają- cy, nikt, w żadnym razie nie może jeść mięsa, nawet kurzego. Odrzucili też złago- dzenie reguły, jakie proponował im papież Urban V (1362-1370); odpowiedzieli: "Gdyby chorzy dostawali mięso, należałoby się obawiać, że wielu zbyt pochopnie uznawałoby się za chorych albo że jeśli naprawdę byliby chorzy, nabieraliby chęci do chorowania." W infirmerii często byłby tłok, a chór świeciłby pustką... Mięso czworonogów było więc zabronione, ale w zasadzie zakaz nie dotyczył drobiu. Istotnie z wielu komentarzy wynika, że ptaki, w tym również nie wodne, są mniej "mięsem" niż inne zwierzęta, bo zostały stworzone tego samego dnia, co ryby, i dlatego w pierwszych wiekach wolno było je zjadać. Z czasem zabroniono jeść volatilia, czyniąc wyjątek dla chorych, przy czym i tak musieli oni po wy- zdrowieniu prosić o przebaczenie podczas kapituły win. Zakonnikom zgromadzenia w Artige jedzenie wszelkiego mięsa było tak suro- wo zabronione, że zakazano je spożywać także w innych klasztorach, gdzie było dozwolone chorym: zakonnicy ci, ujrzawszy kości w kuchni, winni byli się oddalić. Co więcej, we wczesnym okresie cystersów pracującym u nich murarzom również odmawiano mięsa. Można sobie wyobrazić, jacy byli z tego radzi! Ale pociąg do potraw mięsnych był tak silny, że w nielicznych tylko przypad- kach kongregacje i zakony nie wprowadzały do tego zakazu pewnych ulg, zwanych misericordia. Kiedy raz zakwestionowano zasadę, sprawy potoczyły się wartko. Usunięto mięso, ale pozwalano podawać je: w niedzielę, pod warunkiem, że będzie to miało formę jałmużny (u trynitarzy), że spożywać się je będzie na morzu (u karmelitów), że poprzedziło je puszczanie krwi, że przypada jakieś święto (w Clu- ny) albo dlatego, że opat gości u swojego stołu jakąś ważną personę. Ostatecznie każda okazja była dobra... Tak więc, od nitki do kłębka, niektóre jadłospisy, szcze- gólnie w Cluny, stały się wcale obfite, a w każdym razie bardzo mięsne. Wołowina w niedzielę, wtorek i czwartek, wieprzowina w poniedziałek. "Oprócz tych świe- żych mięs jadało się również peklowinę" (Gwidon z Valous), a w niedzielę pasztet z wołowiny. Na kolację mnisi dostawali pół pieczonego kurczaka na dwóch i rów- nież pieczoną wieprzowinę. Inni woleli rostbef (carbonata), to znaczy dzisiejszą [francuską] barbecue. Chorym dogadzano jeszcze bardziej. Wizytatorzy zakonu kluniackiego pilnują, aby podawano im uczciwe porcje: Infirmarias regulares car- nium honestius ordinandas esse. Jadali oni tak nawet w okresie Wielkiego Postu. Czasami trochę zażenowani, zakonnicy odmawiają sobie czegoś w obecności ludzi świeckich, "z obawy przed zgorszeniem", gdy chorują albo podróżują. Oliwetanie wyrzekają się mięsa przez cały czas trwania kapituły generalnej, zapewne dla uczczenia dawnego rygoru pierwszych ojców. Rzecz ciekawa: ani baranina, ani nawet mięso jagnięce nie cieszyły się uzna- niem. Barani udziec nie wszedł jeszcze w modę; stanie się to dopiero w XV wieku. "Baranie i jagnięce flaki i głowa dobre są dla biedaków" i dla żaków, a więc tych, co prawie nigdy grosza przy duszy nie mają. Podobnie, jak można sądzić, trak- towano wątróbkę, móżdżek i w ogóle podroby, używane do pasztetów, oraz animel- les (baranie jądra), których prawdopodobnie na ogół nie jadano. Mnisi z Saint- -Pierre-de-B‚ze posyłają ozory wołowe do leprozorium. Dla umartwiania się? Można w to wątpić. Nie znalazłem wzmianki o ślimakach ani o żabich udkach; te wyborowe dania naszych odległych przodków nie zainteresowały chyba zakonników. TŁUSZCZE, MASŁO, SMALEC Święty Benedykt pozwalał używać oliwy jako przyprawy: był to zawsze towar łatwy do nabycia we Włoszech, natomiast rzadki, jeśli już nie trudno osiągalny i w konsekwencji drogi, w północnej Europie, gdzie rozpowszechniła się benedyk- tyńska reguła. Wyłoniło się wówczas zagadnienie, czym ją zastąpić. Olej z orzechów włoskich i laskowych szybko jełczeje, a potrawom gotowanym nadaje niemiły smak, toteż mnisi często woleli zamiast omasty pogryzać orzechy. Słonina, smalec, tłuszcz barani, olej orzechowy, olej makowy, rzepakowy, z rzepy, z buczyny, migdałowy, konopny, z maku polnego (w środkowej i wschodniej Europie, ale również w Pary- żu), tran z ryb i ssaków morskich (w tym celu polowano na rekiny, wieloryby, morświny i tuńczyki), tłuste okrawki mięsa, tłuszcz z pieczonego mięsa pojawiły się więc bardzo szybko. Z olejami roślinnymi i tranem nie było kłopotu. Używając ich nie wykraczało się przeciwko regułom postu. Ale jak miała się sprawa z sainium, to znaczy smalcem, zwanym też "tłuszczem ze słoniny"? Jeśli wierzyć uczonemu komentatorowi reguły benedyktyńskiej, dom Calmetowi, mnisi nigdy nie uważali, iż ten tłuszcz jest naprawdę pochodzenia zwierzęcego. Wystrzegali się go więc jedynie puryści, zwolennicy surowej reguły. Masła, tłuszczu pochodzenia zwierzęcego, używano również w dni postu (R. Latouche) zamiast smalcu. Anglicy jadali poprze- rastaną mięsem słoninę w każdą niedzielę: Eggs and bacon! Niemieckie teksty klasztorne mówią o smalcu zaprawionym koprem i innymi ziołami boni odoris. Całe średniowiecze bowiem delektuje się "tłustościami zaprawionymi porami, cebulą i szczypiorkiem". Dopiero w cysterskiej regule znajdziemy ścisły zakaz używania wszelkich tłuszczów, chyba że chodzi o chorych. Mnisi z Monte Vergine korzystali ze szczególnej opieki, która chroniła ich od wszelkiej pokusy jadania tłuszczu "nawet w postaci łoju ze świecy czy też innej tłustości..., bo wtedy nagle niebo się chmurzy; zrywają się wściekłe burze i nawałnice z błyskawicami i pio- runem!" PISCIS Ponieważ mięso było początkowo absolutnie zakazane, można by sądzić, że brak ten uzupełniały ryby. Sprawa nie jest tak prosta, a to z powodu słów świętego Pawła (1 Kor 15, 39): "Nie wszystkie ciała są takie same: inne są ciała ludzi, inne zwierząt, inne wreszcie ptaków i ryb." Jest to oczywiste, ale wyklucza jednakowe traktowanie ryb i cielęciny albo wieprzowiny. Niemniej tak czyniono, toteż niektóre reguły po prostu wykluczały ryby, tolerując je w pewne dni świąteczne (ostatecznie Chrystus i jego uczniowie jedli ryby, a święty Piotr na pewno nie oddawał się niestosownemu zajęciu). Poza tym nie należało ryb kupować (w przypadku kar- tuzów), lecz łowić samemu albo też kupować, gdy ceny były niskie (w Cluny); płomienna Heloiza zwraca Abelardowi uwagę, że ryby często stają się luksusem, więc kto chce naprawdę żyć w duchu ubóstwa, niech lepiej żywi się mięsem! Legenda głosi, że święty Arnulf, wówczas opat w Saint-Mard, otrzymał z nieba turbota, aby mógł ułagodzić mnichów, którzy zagrozili, że nie odśpiewają mszy, jeżeli w ich jadłospisie nie znajdzie się tego dnia wspomniana ryba. Powyższa anegdota ukazuje nam jednocześnie pobłażliwe Niebo, słabego opata i nadzwyczaj wymagających zakonników. W istocie ryby były jednym z głównych artykułów żywnościowych w wiel- kich stuleciach średniowiecza i bez przesady powtórzyć można za B. Gilles'em, że ryby "ocaliły średniowieczną cywilizację, dostarczając człowiekowi koniecznych protein". Jakie ryby jedli zakonnicy? Dzięki znakom używanym w zakonie kluniackim zamiast mowy wiemy, które jadali najczęściej. Były to "śledzie solone i wędzone, danie tradycyjne, oraz mątwy; poza tym sardele i sardynki, mylone ze śledziami pod jedną nazwą: aletta albo aleces; dalej minogi, węgorze, mule, a w Cluny jesiotry i łososie. Ryby morskie jadano pod wszystkimi postaciami: suszone, wędzone (ad funum exsicatus) w dymie z trocin bukowych i dębowych, solone i, począwszy od XV wieku, pakowane w beczułki, co wymyślili i czym się trudnili Holendrzy. Wypominano zakonnikom, że lubią luksusowe ryby, i bawiąc się rzekomą homonimią wyrazów saumon (łosoś) i król Salomon, tak mówiono o tych mnichach- -smakoszach: Milszy mu łosoś, inna ryba słona Niż Księga Przysłów króla Salomona.* Przeznaczano po dwie małe porcje ryby dla zakonników, trzy dla wielkiego przeora, pięć dla opata. W dzień świętego Szczepana podawano małże: po jednej dla zakonnika, po trzy na dziecko, po dwanaście na każdego z dwóch przeorów. Opat obowiązany był postarać się o sos, korzenie i sól potrzebne do zaprawienia ryb oraz o oliwę do ich smażenia. Ryby te zakonnicy albo kupowali (opat z Saint-Pierre-de-la-Couture-des- -Monts zobowiązał swoich mnichów, aby regularnie wybierali się po ten towar do Bordeaux), albo łowili (zakonnicy stali się specjalistami od połowów łososia w Ir- landii, a dorsza w Norwegii), albo otrzymywali w darze (w roku 1377 Cluny dostało z przeoratu Abbeville 5000 ryb, z przeoratu w Dompierre 2000 i tyleż z przeoratu w Beussent). STAWY RYBNE Jakkolwiek dostawy ryb morskich były bardzo duże, nie mogły one zaspokajać ogromnego zapotrzebowania: w roku 1386 w Cluny zjedzono około 600 sztuk dużych ryb w okresie Wielkiego Postu. Przed pojawieniem się Czarnej Śmierci liczba ta wzrosła do 1700 sztuk. Poza tym odległości były znaczne (jak na te czasy), a wyniki morskich połowów zależne od przypadku. Mnisi musieli więc sięgać po ryby słodkowodne. Nie było to dla nich większym zmartwieniem. W ogólnym przekonaniu ryby z wody czystej i płynącej kamienistym łożyskiem uchodziły za lepsze niż łowione w morzach i stawach. Ale była i trudność. Jak zapewnić sobie ilość ryb wystarczającą na potrzeby kuchni? Czy należało zorganizować mnichów w stowarzyszenie rybackie? Budować trwałe zapory? Zarzucać sieci? Otóż zdecy- dowano się na stawy rozmieszczone kaskadowo (vivarium), obmurowane, z ka- miennym obrzeżeniem, "aby dostęp był z każdej strony", jak głosi pewien tekst z XV wieku. Jedną wielką żelazną kratę o wadze ponad 400 funtów "umieszczano w ot- worze, którym woda wpływała, drugą w tym, przez który wypływała z fosy". Była to woda bieżąca, którą uzyskiwano zmieniając bieg strumienia. Cysterskie opactwo w Waldsassen, założone w roku 1133 w Górnym Palatynacie, miało jeszcze w XVI wieku 159 stawów; w następstwie reformacji straciło znaczną część swoich posiad- łości. "Mnichom zawdzięczamy wielkie mnóstwo stawów w Brenne i w Bresse" (R. Grand). Nie można było w tych stawach hodować ryb wszystkich gatunków i każdego wieku; szczupaki, te rekiny słodkich wód, trzymano w osobnych sadzawkach (jak i narybek, wyselekcjonowane samice oraz ryby dwuletnie). Mnisi praktykowali sztuczne zapładnianie ryb (w Burgundii) i zarybianie. W opactwie Waldsassen było tak dużo ryb, iż zakonnik zajmujący się ich hodowlą (piscionarius, lorelius albo magister piscium) sprzedawał hurtowo ryby trzyletnie, zwłaszcza karpie, które szybko rozmnażają się w błotnistych stawach. Ale hodowano nie tylko karpie; teksty mówią o pstrągach, linach, dużych i małych brzanach, okoniach, piscis laudabilis - powiada jeden z kronikarzy i trudno się z nim nie zgodzić. Łowiono też ukleje, płocie, strzeble i lipienie, ryby jeszcze bardziej "godne pochwały", w Jeziorze Genewskim. Jest również wzmianka o ra- kach. Wysoko cenione były węgorze: młyny zależne od opactw obowiązane były na przykład dostarczać po sto sztuk węgorzy, "o ile młynarze mają możność je poła- wiać", co oczywiście otwierało szerokie pole do interpretacji. W rzekach należących do opactw wolno było łowić ryby mieszkańcom sąsied- nich wsi i miasteczek. Ale przywilej ten obejmował w zasadzie tylko drobne ryby, "głowacze, strzeble, mustele i, rzecz dla nas dziwna, "raki i węgorze. Natomiast zakazywano łowić nie tylko duże pstrągi i szczupaki, ale również ich narybek: "tak szlachetne ryby jak pstrągi i szczupaki z tak zacnej rzeki", jeżeli przypadkiem zostaną złowione, winny być z powrotem do niej wrzucone "nie mieszkając i cał- kiem żywe, w sposób jak najtroskliwszy". NABIAŁ (CASE "W wieku XI - pisze Robert Latouche w swoich Origines de l'‚conomie occidentale - prawie nikt nie mówi o mleku, natomiast dość częste są wzmianki o serze i maśle." Istotnie, mnichom zawdzięczamy wprowadzenie do konsumpcji sera, a także, jak się przekonamy, sporo ważnych jego gatunków. Jedynie środowis- ko fachowców o wysokich kwalifikacjach zdolne było wytwarzać i przekazywać z pokolenia na pokolenie metody tak subtelne i wyszukane. Tak było właśnie w przypadku klasztorów oraz wiejskich wspólnot, pracujących w ich cieniu. Poza tym potrzebne tu były nadwyżki mleka, które osiągano rzadko, gdyż na ogół krów hodowano niewiele, a ich mleczność była niska; tymczasem mnisi uzyskiwali dużo mleka, gdyż umieli hodować bydło i systematycznie starali się ograniczać spożycie. Mechanizm jest zawsze jednakowy: post i wstrzemięźliwość, porządek i praca przynoszą, przy normalnym biegu rzeczy, nadmiar i obfitość. Stosunki ekonomicz- ne były jeszcze zbyt luźne i niepewne, aby można było regularnie sprzedawać nadwyżki. Wyłania się więc zagadnienie zużytkowania ich i od razu odpowiedź: co robić z mleka? Ser? Twaróg, zwany matton? Czy ricotta (recoctum lac - przegoto- wane mleko), jakie podawano w Cluny? Ale te wszystkie przetwory są bardzo nietrwałe. Należało więc wypracować skuteczniejszą metodę konserwowania mle- ka; i tak doszło do produkcji twardych serów. "Etapami, z jednego wielkiego klasztoru do drugiego - piszą J. Claudian i Y. Serville - technika ta (łacińska, a potem klasztorna) wędrują do Szwajcarii, Galii, do krajów nadreńskich, do Flandrii, do Wielkiej Brytanii." Jednakże, czy ser nie jest produktem zwierzęcym, podobnie jak mleko, jaja, albo, horesco referens, mięso? Stało się to przedmiotem dyskusji. Ale rzecz była nagląca, więc szybko zdecydowa- no, że mleko, jakkolwiek pochodzi od zwierzęcia, nie jest mięsem, podobnie jak oliwa nie jest drzewem, a wino nie jest winoroślą. Nawet ci wzorowi cystersi przyswoili sobie to subtelne rozumowanie. Tak więc wędrujący mnich nie chciał w piątki jeść żadnego mięsa, "ani ze zwierząt czworonożnych, ani drobiu", ale w braku ryb "zajadał wyborny ser z tłusz- czem od mięsa"! (H‚lyot). Ser jest więc dopuszczony z tych samych niejasnych powodów, co masło. I dlatego zawdzięczamy klasztorom tyle doskonałych serów: livarot, maroilles, recollet (z Wogezów), których nazwy wskazują na ich pochodzenie, a dalej: port- -du-salut, saint-nectaire, saint paulin, pont-l'‚veque, który początkowo nazywał się angelot, gournay z Normandii, chaligany z Pikardii, miinster (od monasterium), mont-des-cats, b‚thune, pithiviers, saint-maur, citeaux, sporo serów z Turenii, Bur- gundii, Owernii, Franche-Comt‚, a nawet, jeśli wierzyć ojcu L,elong, camembert, którego sekret Maria Harez otrzymała jakoby od któregoś z wzbraniających się księży... Nie zapominajmy, że celestyni wyrabiali ser w Porchefontaine; że temp- lariusze mieli komandorię w Coulommiers w Brie, a więc na pielgrzymim szlaku, że miinsterem "od dawna handlowały klasztory alzackie i ich odpowiedniki niemiec- kie, belgijskie i szwajcarskie" (Claude Thouvenot) i że ser ten, wraz ze swoim krewniakiem z Wogezów, zwanym g‚rom‚, był w wieku XVI serem ludzi zamoż- nych - katolików i protestantów, raz wreszcie w osobliwy sposób przejętych du- chem ekumenizmu. Wymieńmy jeszcze spośród serów pochodzenia klasztornego parmezan z szafranem, maredsous, orval, ser trapistów i oczywiście herve, któremu tyle uwagi poświęca Courtine. Krótko mówiąc, czy można by wymienić jakiś wykwintny ser, który w swej dalekiej przeszłości nie wywodziłby się z klasztoru? PIECZYWO (PANIS) Obok roślin strączkowych podstawę wyżywienia w średniowieczu stanowi chleb. Przez długi czas wszechwładnie panowała papka z prosa, a potem jęczmienia albo owsa (porridge), z pszenicy dla bogaczy ("kleik z mąki pszennej lub z ryżu", jak pisze Fran‡ois de Villon). Potem zaczęto jadać placki, które niewiele miały wspólnego z dzisiejszymi plackami drożdżowymi, poza kształtem. Następnie pojawił się chleb. Początkowo zakonnicy, a zwłaszcza eremici, sami go miesili, modląc się albo śpiewając psalmy. Stosowano już podział pracy: "jeden miesi ciasto, drugi je dzieli, inny formuje albo waży, każdy według sił i umiejętności". Następnie wkładano je w małe wiklinowe koszyki kształtu półkolistej czapki, "aby uformować ciasto i chleb". W późniejszych czasach każdy klasztor miał piekarza (pistor), któremu rozkazy wydawałgranarius. W początkach Clairvaux święty Bernard i jego towarzysze jadali chleb pieczony z trzech rodzajów mąki: z jęczmienia, z prosa i z wyki. Powiedziane jest (Ez 4, 9): "Weź sobie pszenicy i jęczmienia, bobu i soczewicy, prosa i orkiszu... i przygotuj sobie z tego chleb." Musiał to być chleb bardzo niedobry i ciężki. W klasztorze w Romainmoutier podawano dwa bochenki chleba do każdego posiłku: biały, pszenny, zwany panis familiae, oraz "chleb gospodarski", żytnio- -jęczmienny albo owsiano-żytni, który jadano do potraw, z masłem i serem; bułka (choine), która czasem była osolona, przeznaczona była do maczania w zupie. W innych klasztorach wypiekano chleb z mąki pszennej i żytniej po połowie. Nazywano go brode. W klasztorach kluniackich oprócz zwyczajnego chleba podawano chleb "ulep- szony", bułkę z ciasta przefermentowanego (?), przeznaczając ją dla zakonników, którym właśnie puszczono krew (dla gości był słodki placek, guastellus). U kar- tuzów wypiekano dwa gatunki chleba: lepszy dla braci z chóru, gorszy dla konwer- sów. W opactwie cysterskim w Orval co tydzień wypieka się w "trzech turach" po sto sztuk chleba żytniego wagi dwóch funtów; nazywa się to "wielka jałmużna". U cystersów bułki dozwolone były tylko chorym. Zdrowi jedli chleb z jęcz- mienia, owsa, żyta albo prosa, z mąki in sertio, to znaczy z grubsza przesianej, albo też pospolity chleb ("chropowaty", jak mówią teksty), przeznaczony dla tych, którzy swoją porcję dobrego chleba zjedli przed wieczornym posiłkiem, dla tych, którzy chcieli się umartwić, a także dla ubogich. Snobizm sprawiał, że prym wiódł biały chleb: był to chleb wyższych warstw (aby uhonorować trędowatych, postanowiono w roku 1385, że będą otrzymywać w dzień Wszystkich Świętych 36 bochenków pszennego chleba). Sposoby pieczenia były różne. Oprócz chleba zwanego gospodarskim (familia- ris) i okrągłego (torta), znano chleb dwukrotnie "gotowany w wodzie", który uważano za najlepszy: zapewne wrzucano ciasto do wrzącej wody i gotowano błyskawicznie albo prawie błyskawicznie. W średniowieczu umiano ponadto przyrządzić: placki (f Zans) bez drożdży, które, przykryte popiołem, stawały się podpłomykami, chleb pieczony nie w piecu, lecz pod popiołem - subcinericius, zwany również temporatus ("średni"), gdyż skórka miała nie być zbyt rumiana, a miękisz za mało wypieczony (Littr‚ nazywa taki placek profeterole, tzn. ciastko), a wreszcie biscuit, biscoctus, to znaczy pieczony dwa razy (zwany również panis nauticus, co oznacza nasze suchary marynarskie), tak twardy, że trzeba go było moczyć w wodzie, winie, oliwie albo... w occie, jeśli ktoś chciał uczynić go, wzorem ojców pustyni, "chlebem cierpienia i łez". (Niektórzy asceci jedli chleb z popiołem albo z sadzą). Mnisi jadali nie tylko biscoctus, ale również suchy chleb (siccus), zwany także "drugim", w stosunku do chleba pierwszego gatunku, a jadano go w okresie niektórych postów do surowych jarzyn i owoców. (Jak się wydaje, w średniowieczu spożywanie pokarmów surowych uważano za pewną formę umartwienia: zapewne wiązało się to ze sprawą uzębienia.) Ten chleb zakonnicy wyjątkowo solili. Chleb przeznaczony na cały dzień miał kształt kwadratowego bochenka, quadra, z krzyżem pośrodku, aby go można przełamać na cztery części, przeznaczone do każdego posiłku. W pewne dni świąteczne podawano chleb ciepły (w Saint-Germain- -des-Pr‚s), a zawsze świeży. Wydaje się bowiem, że nie jadano czerstwego chleba. Pewien tekst z IX wieku radzi, aby nie piec za dużo chleba na zapas, ut remanendi nimium obdurescat (aby resztki nie wysychały). Jeśli chleb okaże się czerstwy, trzeba go zabrać (tollendus est) i przynieść inny (alter pro eo ponendus) Jest to postępowanie co najmniej dziwne w świecie, w którym głód zagrażał nieustannie i w zasadzie głoszono umartwianie się. Można by je tłumaczyć złym gatunkiem mąki, czerstwy chleb bowiem stawał się twardy jak kamień, oraz, o czym już była mowa, złym stanem uzębienia, nawet u młodzieży. Chleb można też było robić na mleku. We francuskich klasztorach nazywało się to mortairols. Jadano również ró“ties au fromage (dzisiejsze kanapki zapiekane z serem) oraz grzanki (panis perditus). Albo też wypiekano małe kawałki chlebowe- go ciasta; nazywało się to tourtes … la połle ("ciasto z patelni") albo rissoles (paszteciki), friolettes, friliaux, zależnie od regionu (jadałem to w dzieciństwie; gniotło w żołądku jak kamień). Te dwa typy pieczywa należały do tak zwanych gressins (od gresa - tłuszcz, stąd słynne piemonckie grissini). Na Boże Narodzenie pieczono specjalne drobne ciastka, nazywane panis natalitius, po francusku qui- nons, cuignot po prowansalsku i cougnou po walońsku - od łacińskiego cuneolus (rożek). Chleb bez drożdży służył jako deska do krojenia. Tak zwany pulchny chleb robiony był na pianie z piwa. TRUDNY PROBLEM WAGI Święty Benedykt wyznaczał każdemu zakonnikowi funt chleba dziennie. Ale ile wynosił funt chleba w jego czasach, a ile później? Święty Piotr Damiani, biorąc za podstawę wagę jaj (!), twierdzi, że w jego czasach funt równa się 16 uncjom. W Cluny 3 setiers pszenicy (przyjmując, że chodzi o setier paryski, a więc 468 kg zboża) wystarczały na wyżywienie dzienne około 300 zakonników: a więc 3 funty dziennie na osobę. W naszym pojęciu jest to duża porcja, bo chleb jest dla nas składnikiem uzupełniającym albo przysmakiem, ale w tamtych czasach był pod- stawą wyżywienia. Problem sam w sobie nie jest prosty, a komplikuje się dodatkowo, bo, jak mówią ludzie dociekliwi, o umysłach może wyostrzonych przez post, nie wiadomo, czy chodzi o wagę chleba przed wypieczeniem, czy po upieczeniu. Może to ozna- czać 30 procent różnicy. Ojciec Mabillon, znakomity maurysta, który przestudiował wszystko, konkluduje, że funt chleba ważył zapewne 18 uncji przed upieczeniem, a 14 do 16 uncji po upieczeniu. "Czternaście, gdy był to funt zwyczajny albo skąpy, a szesnaście, gdy waga była solidna..." Dom Calmet z kolei sądzi, że funt wynosił 33 uncje. Trudno się w tym połapać. Mówiono: "Funt benedyktyński to dobra waga" i uśmiechano się. Mnisi tak cenili miary i ciężarki, które służyły do ustalania ich porcji, że gdy Monte Cassino zostało zburzone (577-580 r.) przez Longobar- dów, mnisi zabrali je z sobą, co prawda unosząc również egzemplarz Reguły, ale zapominając o doczesnych szczątkach patriarchy, które pozostały na miejscu... ZWYCZAJE Jeszcze dzisiaj w refektarzu zakonnicy zbierają okruchy chleba. W niektórych klasztorach przyrządzano z nich co sobota rodzaj płynnego puddingu z jajkami, który jadano łyżką. Nie mogę odmówić sobie przyjemności opowiedzenia tutaj anegdoty wiążącej się z tym właśnie zwyczajem. Bohaterem jej jest jeden z wielkich opatów Cluny, święty Odon. "Pewnego dnia Odon, mając umysł zaprzątnięty głośną lekturą w refektarzu bądź też jakąś ważną myślą, zapomniał wypełnić ten punkt reguły (ten właśnie, który nakazywał zbieranie okruchów chleba, jakie pozostawały przy każdym z na- kryć na stole), a że wybiła godzina wstania od stołu, nie zdążył już należycie naprawić uchybienia [...] Zebrawszy w pośpiechu rozsypane przy nim okruchy, wszedł między zgromadzonych, aby wyznać winę Bernonowi (wówczas swemu przełożonemu), a gdy ten zażądał dowodu, Odon otworzył ściśniętą dłoń i pokazał opatowi nie corpus delicti, lecz garść pereł, w które się okruchy przemieniły" (L. H. Champly). HOSTIE Sporządzanie hostii to oczywiście ważna chwila w zakonnym życiu. Wyrabia- no je w specjalnie na to przeznaczonej sali. Zboże starannie selekcjonowano. Sito należało dobrze umyć, mąkę zarobić czystą i przejrzystą (?) wodą. Ciasto miesili dwaj kapłani i dwaj diakoni w nieposzlakowanie czystych albach. Brat, który miał trzymać foremki, wkładał rękawiczki itd. SŁODYCZE (DULCEAMINA) Ogromna większość reguł zakonnych nie pozwala jeść mięsa, natomiast, o ile mi wiadomo, żadna z nich nie ogranicza spożycia mąki i cukru. Wobec tego łatwo było w miarę możliwości urozmaicić kombinacje tych dwóch składników, do któ- rych niedługo dojdą różne korzenie. Tak więc w klasztorach bujnie rozwijała się swego rodzaju sztuka cukiernicza. Oczywiście znajdowała ona zastosowanie przede wszystkim w dnie świąteczne, ale również, rzecz dziwna, w Wielkim Poście, ażeby złagodzić rygory postu i pomóc przetrwać długie nabożeństwa odprawiane w tej porze roku. Księgi zwyczajów przekazały nam nazwy wyrobów cukierniczych. Są to naleś- niki (frigodolae, w Normandii zwane crispelae - kędzierzawe), wafle (refelae albo cratones), torty (tarta, tortula), placki (eZado), precle (bracelli, z łac. bracchium, przy czym nie dziwiłbym się, gdyby się okazało, że z tego wyrazu narodziły się niemieckie Bretzel (obwarzanki w kształcie dwóch splecionych ramion, którego to znaku cystersi używali na określenie bracelli). Opłatki (od oblata, hostia, chleb ofiarny) po łacinie nazywały się nebulae, co jest aluzją do lekkości ciasta (ut caelum sub nebula - jak niebo we mgle). Robiono je z bardzo drobnej mąki i pieczono w foremkach z wzorkami (caracterato). Wymieńmy jeszcze pierniki, miodowe (mellati) albo pieprzne (piperati), które pojawiają się w okresie wielkiego średnio- wiecznego entuzjazmu dla cynamonu i imbiru. "Od pierwszej niedzieli Wielkiego Postu aż do jego końca codziennie w klasz- torze można było podawać w refektarzu wielki słodki placek": wszyscy mnisi dostawali po kawałku. W Anglii na Wielkanoc wypiekano taki placek z grysiku. W niektórych miejscowościach istniał zwyczaj, że zakonnicy częstowali winem i jakąś przekąską wiernych wychodzących z kościoła po mszy; w wieku XV było to ciasto z korzeniami albo małe, okrągłe, chrupiące sucharki, które nazywano chrup- kami (craquelins). ŁAKOCIE Możliwe, że mnisi znali sposób sporządzania marcepanu; istotnie słyszymy o przysmaku zwanym tartara, robionym z "migdałów i cukru". Chociaż klauzura u franciszkanów była bardzo surowa, co odczuła nawet święta Klara, święty Franciszek z Asyżu na łożu śmierci zgodził się, aby "brat" Jakobina z Settesoli przyniosła mu ten specjał. Ponieważ jednak nie mógł go już skosztować, a nie chciał robić przykrości tej, która go przyrządziła, poprosił otacza- jących braci, aby go zjedli; co hołdując cnocie posłuszeństwa uczynili, głośno wszakże płacząc, jak zaznacza kronikarz. W komandoriach Wschodu surowi templariusze, mając do dyspozycji dużo cukru z "miodowych trzcin", sycili się konfiturami z Damaszku i drażetkami z im- birem i myrobolanem (wyraz ten początkowo oznaczał różne rodzaje smażonych owoców - podobne jest pochodzenie wyrazu "mirabelka"). Bardzo wcześnie mistrzyniami w dziedzinie wyrobów cukierniczych stały się zakonnice. Im zawdzięczamy nonnettes ("mniszeczki"), małe ciastka anyżowe bo one pierwsze je wypiekały, a także makaroniki, bernardynki, które kupowali pielgrzymi w Notre-Dame des Dunes podczas wrześniowej nowenny, albo ulubione przez bolończyków certosini, czyli kartuzki, oraz frati, zakrystianki... Karmelitanki specjalizowały się w pączkach posypywanych różanymi listkami i złotymi pajetkami, urszulanki z Quebec do dzisiaj słyną z wybornych pierników. Portugalskie zakonnice wymyśliły oves molos; są to żółtka lekko ścięte, utarte " z cukrem i gotowane w odwarze ryżowym - co jest zarazem doskonałe i obrzyd- liwe. Były jeszcze ptysie - pets-de-nonne ("pierdnięcie mniszki"), zwane rów- nież pets d'Espagne, a czasem, przyzwoiciej, "westchnieniami zakonnicy", soupirs de nonne. Wreszcie les mendiants (datujące się zresztą dopiero z roku 1600) to deser złożony z fig, laskowych orzechów, migdałów i rodzynek; nazwa (dosłownie: "żeb- racy") zawiera aluzję do koloru habitu czterech wielkich średniowiecznych zakonów żebrzących: augustianów, karmelitów, dominikanów i franciszkanów. KORZENIE I PRZYPRAWY Jak wszyscy ludzie średniowiecza, zakonnicy lubią korzenie; pieprz, kminek, szafran, imbir, trybulę, pietruszkę, koper, anyżek, czosnek, cranson, to znaczy dziki chrzan. Wyrabiano z nich nawet proszek ad condienda legumina (do przyprawiania jarzyn), jak zaznacza pewien tekst. Musztardę (sinapis), opartą na recepcie znanej już Rzymianom, wyrabiano w okolicy Dijon w XII wieku i wiemy, że inni kartuzi zwracali się po nią do kartuzji w Dijon. Niektórzy zresztą mają mnichom za złe ich zamiłowanie do przypraw: Bywają tako mnisi zacni, Co krom o niebios kazać sprawach Gawędzić lubią o przyprawach.* Chorych leczono intensywnie korzeniami - ‚pices (znaczenie tego słowa wydaje się bliższe dzisiejszemu słowu "drogeria" niż ‚picerie - "sklep korzenny"). Szafarz daje chorym sól, czosnek i sos (sapor), pielęgniarz zaś inne sapores, korzenie, sosy (garum?) czy też przyprawy. Sól pozostaje główną przyprawą, jedyną dozwoloną na przykład u kartuzów; kameduli używają jej tylko pięć razy w tygodniu. Rzecz ciekawa: mnichom w Cluny wolno było przynosić ze sobą do refektarza tylko solniczkę. Porcja dzienna była pokaźna - oceniono ją na 20 g, a nawet więcej. Sól pod postacią solanki, płynnej albo odparowanej, albo też rozpuszczona w oliwie służy do konserwowania ryb i mięsa. Zakonnicy przywiązują najwyższą wagę do sprawy zaopatrzenia w ten artykuł. Opactwa starają się nabywać saliny, same zapewniają transport i upraw- nienie handlu solą (opactwo Saint-Jean-d'Ang‚ly ma własne statki), a przynajmniej dbają o zwolnienie go od opłat (tak było w przypadku opactwa w L‚rins, które zwalniano od podatku ad ripam, ilekroć jego mnisi przybywali po sól do Hy‚res). W roku 1389 przywileje nadane przez Filipa Śmiałego gwarantują kartuzom z Di- jon, że 40 ładunków soli w stanie surowym po przerobieniu ich na sól oczyszczoną dostarczy się mnichom w dwóch ratach, w maju i na święty Michał. Zużywano dużo octu, czasem aromatyzowanego, jak na przykład w koman- doriach templariuszy. W niezwykle surowym zakonie minimów przyprawia się jednak "zioła" oliwą i octem. Przechowywano również w oliwie i occie -sott'aceto, jak mówią Włosi - owo- ce i jarzyny. Znane były także acetaria, które, jak czytamy, jadano surowe albo gotowane: może doprowadziło to do zwyczaju kiszenia kapusty. Z żywota świętej Róży dowiadujemy się, że przez pamięć o gąbce nasyconej żółcią i octem, podanej Chrystusowi na krzyżu, co miało ugasić Jego pragnienie, święta sporządzała "elektwarz" z żółci i skórek chleba, dodając octu (mordaci aceto) i obficie skrapiając łzami (copiosis lacrimis), nazywając to w swoim narze- czu gazpacho, gdyż -jak precyzuje tekst - piła to na zimno (quia frigidum sumeba- tur); wszystko to składa się na opis słynnej zupy andaluzyjskiej, przy czym nie wyjaśnione jest użycie wyrazu quia ("gdyż"). JAK ZACHOWAĆ SIĘ PRZY STOLE Mnisi bez wątpienia dali początek prawidłom zachowania się przy stole. Łatwo to uzasadnić: ich stałe życie we wspólnocie wymagało czynienia wszystkiego, aby uniknąć konfliktów. Z drugiej strony, obowiązywał ideał ścisłej obserwancji, który zmuszał jednostkę do nieustającej samokontroli, zarówno ze względu na siebie, jak na innych. Jak więc zakonnik winien zachowywać się przy stole? W tej kwestii księgi zwyczajów są i rozwlekłe, i dokładne. Oto co mówi na ten temat księga z Eynsham (XIII wiek). Mnich przychodzi na posiłek zawsze punktualnie. Święty Benedykt poświęcił XLIII rozdział swojej reguły tym, którzy spóźniają się "na służbę Bożą lub na posiłek", opuszczają bowiem modlitwę odmawianą przed posiłkiem. Mnich, nim zasiądzie do stołu, powinien umyć ręce, potem stanąć przy swoim krześle i w całko- witym milczeniu i spokoju czekać, aż opat odmówi modlitwę; lektor zaczyna czytać (u benedyktynów do dzisiaj czyta się fragment reguły); mnich stoi bez ruchu, nie dotyka nawet serwetki, dopóki nie usłyszy De verbo Dei, co jest sygnałem, że posiłek się zaczyna; nie patrzy, co jedzą współbiesiadnicy (comedentes), nie rozgląda się, oczy ma opuszczone; decenter (z godnością) łamie swoją porcję chleba; uważnie przysłuchuje się lekturze (upowszechnia się bowiem zwyczaj pochodzący ze Wscho- du: czyta się ustęp z Pisma Świętego, z reguły klasztornej, z żywotów świętych); je religiose et honeste (pobożnie i cnotliwie), nie zaglądając w obce talerze, jeśli zauważy jednak, że komuś z jego sąsiadów czegoś brakuje, czyni dyskretny znak; bratu, który podaje do stołu, dziękuje skinieniem głowy; okruchy zbiera nożem albo przeznaczoną do tego szczoteczką; stara się nie splamić obrusa ani go nie przeciąć; nie wyciera nosa w serwetkę, nie czyści nią zębów ani nie tamuje nią krwi z nosa; odwraca szklankę, jeżeli jest już pusta, i razem z resztkami chleba przykrywa skrajem obrusa itd. Na znak opata, który daje hasło do zakończenia posiłku i lektury, mnich podnosi się, staje przy stole, odmawia modlitwę dziękczynną, kłania się i wychodzi, chyba że wszyscy przy dźwięku dzwonów udają się procesją do kościoła. Cały ceremoniał - tutaj przedstawiłem go w skrócie - odbywa się, oczywiście, w najgłębszym milczeniu. Żadnych rozmów. Nożami i łyżkami należy się posługi- wać, czyniąc możliwie jak najmniej hałasu. Niektóre teksty dodają nawet, że kiedy zostaną podane orzechy, mnich nie powinien ich gryźć w zębach, lecz otwierać nożem. Inne księgi zalecają, by nie jeść chleba przed pierwszym daniem i nie pić mając usta pełne jedzenia. Rozumie się, że w zasadzie mnich powinien jeść to, co mu dają; jeżeli przyniosą mu potrawę, do której nie jest przyzwyczajony, to - mówi surowo Smaragdus - niech się do niej przyzwyczai; "te awersje często biorą się z urojenia", stwierdza pewien podręcznik dobrych manier z wieku XVII, który daje dość dokładne pojęcie o "przyzwoitym zachowaniu się przy stole" w ubiegłych stuleciach. Lecz nie wszystkie księgi obyczajów są tak wymagające. W Cluny zakonnik może pełnym uszanowania ruchem ręki dać do zrozumienia, że którejś potrawy nie będzie jadł. Ale tak było w Cluny, które w oczach rygorystów uchodziło za Sodomę zakonów. Mnich może pić tylko na siedząco i zawsze trzymając czarkę oburącz. Wszyst- kie teksty podkreślają znaczenie tego gestu, którego socjo-religijne korzenie zdają się nie ulegać wątpliwości. Braci kartuzów uczono, że "pijąc obejmuje się kubek oburącz, aby uczcić pierwotną prostotę naszych dawnych ojców", "chociaż - uzu- pełnia tekst - obyczaj dzisiejszych czasów trochę się temu sprzeciwia". Zakonnik powinien pić cicho "jak gołąb". Nie może się dopominać, jeżeli nie został obsłużony. A to się zdarzało. Może natomiast, jak czytaliśmy, zwrócić uwagę podającego do stołu albo piwniczego, jeśli brak czegoś jego sąsiadom. Nakazuje to miłość bliźniego. Tutaj aż się prosi, aby opowiedzieć anegdotę, starą jak świat, a przynajmniej jak klasztory: zakonnik spostrzega, że w jego talerzu uwija się sympatyczna mała myszka (albo, jeśli kto woli, dwa karaluchy). Co robić? Nie wolno domagać się wymiany, a tym bardziej nie jeść. Można natomiast ująć się za współbiesiadnikami. Zakonnik daje więc dyskretny znak podającemu do stołu i szeptem pyta: "Czy i brat Anzelm nie mógłby dostać myszki (karaluchów)?" Obyczaje opactwa Farfa określają obowiązki mnichów pełniących tygodniowe dyżury w refektarzu: w jedne święta, w jedne dni podawanie potraw zaczyna się od starych mnichów przy pierwszym daniu, a od najmłodszych przy drugim. W inne święta i inne dni jako pierwszych należy obsłużyć przeorów. Kiedy podaje się duże owoce, zaszczyt i przyjemność przypada tym, którzy najdłużej są w zakonie (nie muszą to być mnisi najstarsi). Drobne owoce rozdaje się bez specjalnych dyrektyw. Gdy roznosi się owoce, dyżurnym pomaga refectorarius, a gdy jarzyny - ogrodnik. OBRUSY I DZBANY Obrusy (mappa albo sabenum) w dni zwyczajne zakrywają tylko połowę stołu, tak aby nie stały na nich talerze i kieliszki. W dni świąteczne mnisi (a opat przez cały rok) zasiadają do stołu w całości okrytego obrusem. W Wielki Piątek u temp- lariuszy stół nie jest przykryty, ale - jak czytamy - należy go starannie umyć. Sposób nakrywania do stołu zmienia się zresztą we wszystkich zakonach, w zależ- ności od rytmu świąt i związanej z nimi symboliki. Księgi stale powtarzają, że obrusy należy zmieniać tak często, jak to jest potrzebne (videlicet quotiens opus fuerit), na przykład co dwa tygodnie, a serwetki (inteamina manum) w każdą niedzielę, gdyż szybko się brudzą (propter munditiam). Najładniejsze (decentiora et meliora) powinny pojawiać się w dni świąteczne. Podobnie ma się rzecz z małymi dzbankami z cyny, z drewna, a przy uroczys- tych okazjach ze szkła, używanymi przez mnichów, oraz z dużymi dzbanami, czyli coquasses, przeznaczonymi do "dyspensy", co w wieku XII oznaczało pomiesz- czenie, w którym przechowywano żywność. Miarki myto raz na miesiąc i w każde święto, a łyżki (cochlearia) codziennie. Codziennie również zamiatano podłogę w refektarzu, a stoły wycierano, ilekroć zaszła potrzeba. POST I WSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ Wstrzemięźliwość to wyrzeczenie się albo zakaz jedzenia jakiejś potrawy - mięsa, ryb, nabiału - oraz picia wina albo piwa. Post oznacza, że kładzie się nacisk na samą naturę pożywienia (na przykład w Wielkim Poście pustelnicy jedzą tylko surowe i niczym nie przyprawione "korzonki" albo suszone owoce), na jego celową monotonię, a wreszcie na porę posiłków. Pościć w "technicznym" znaczeniu tego słowa, to jadać raz dziennie: w zimie między drugą a trzecią godziną po południu, kiedy jest się na nogach już od świtu albo i wcześniej, na wiosnę o czwartej lub piątej, a w okresie Wielkiego Postu o szóstej. Czy kontestatorzy, którzy dzisiaj poszczą, aby dać dowód stałości swoich przekonań, mają świadomość, że postępują tak zgodnie ze starymi, tradycyjnymi ideami, znacznie poprzedzającymi średniowiecze? Zdarzały się przypadki krańcowe: często dotyczyło to założycieli zakonów albo kongregacji; kierowali się oni niewiarygodną wprost żarliwością ascetyczną. (Niektórzy żarliwość tę mieli w sobie albo dawali się jej opanować w bardzo wczesnym wieku, ich hagiografowie bowiem notują, że niekiedy przyszli święci wzbraniali się ssać matczyną pierś w środy i piątki, chcąc zachować post ścisły...). Wśród pionierów ascetyzmu wymieńmy świętego Celestyna. Pościł on co- dziennie, a przez trzy dni w tygodniu żywił się tylko chlebem i wodą; często poprzestawał na kapuścianych liściach, bez chleba, a jego rok liczył sześć Wielkich Postów. Niektórzy słudzy Boży posuwali się w swoich wyczynach naprawdę bardzo daleko: święty Szymon jadał podobno przez cały Wielki Post tylko raz na tydzień, a przez pozostałe części roku tylko co trzeci dzień. Święty Romuald, założyciel zakonu kamedułów, jadał dziennie garść ciecie- rzycy i pół bochenka chleba, "z bardzo umiarkowaną ilością wina i potrawki" - pisze kronikarz. Święty Mikołaj z Flues (XV wiek), patron szwajcarskiego kantonu Unterwal- den, postanowił żywić się tylko Hostią i podobno wytrwał w tym aż do śmierci. Inny asceta jadał tylko kwiaty janowca i gorzkie korzonki. Eremici zaspokajali głód miodem, jagodami mirtu, ziarnkami maku, dzikimi figami i jagodami leśnymi. Nie posuwając się tak daleko, wszyscy zakonnicy przez jedną trzecią roku klasztornego stosowali surowe ograniczenia. Dyspensy udzielano rzadko, chyba przez wzgląd na "słabość starości" albo "bardzo wielkie utrudzenie", toteż wielu, przekroczywszy limit wieku, nie musiało już ubiegać się o dyspensę. Klasztorne reguły i obyczaje, chociaż tak surowe, prawie zawsze świadczyły o rozsądku i o dis- cretio (umiarze). Rzadko kiedy nie zawierały jakiegoś paragrafu zabraniającego mnichowi przedsiębrania własnowolnie "nadobowiązkowych abstynencji" czy też dodatkowych umartwień. Musiał on uzyskać na to zgodę przełożonego. U kartuzów zakonnik ma obowiązek oddawać to, co pozostało mu z jego porcji, aby nikt samowolnie nie powstrzymywał się od jedzenia - pisze Gwigon, mądry prawodaw- ca tego zakonu. Praktyka wykazała, do jakich chorobliwych ekstrawagancji do- chodzili pozostawieni samym sobie niektórzy gorliwcy. Kościół nigdy nie patrzył zbyt chętnym okiem na pobożny "fakiryzm", nawet gdy musiał go tolerować. Poza tym wszystkie niemal zbiory zwyczajów dozwalają na jeśli już nie zwol- nienie, to złagodzenie przepisów w stosunku do dzieci i młodzieży (Paweł Diakon przewiduje nawet ciasteczka dla najlepszych "małych braciszków"), a także w sto- sunku do podróżnych, na których nawet w piątki, latem i zimą, czeka śniadanie. WIELKIE żARCIE! Ale, powie ktoś (a takich opinii nie brakowało w średniowieczu), spójrzcie na tych tłuściutkich i rumianych mnichów. Czyż nie są to wielcy obłudnicy, łakomcy, którzy zapijają się i obżerają, gdy nikt nie widzi? Gdyby trzymali się swojej reguły, czyż mogliby tak się tuczyć? Dobrze udokumentowany i bardzo interesujący artykuł Michela Rouche po- zwala nam potraktować ten temat z dużą znajomością rzeczy. Michel Rouche przestudiował codzienne racje mnichów i mniszek. Porcja chleba waha się od 1,5 do 2 kg (co, jak mówiliśmy, nie jest w tej epoce niczym wyjątkowym); porcja sera - 70 do 110 g; jarzyn suszonych od 135 do 230 g; miodu -od 0,6 do 1,1 g. Racja tłuszczu (tam, gdzie jest on dopuszczalny) wynosi około 35 g, soli - około 20 g. Porcja wina (albo piwa) powoli dochodzi przeciętnie do 1,5 litra. Przeliczone na kalorie, racje te dają w sumie ponad 4700 kalorii dziennie, a maksimum (w Saint-Germain-des-Pr‚s) 6882 kalorie. Nie licząc tego, co zawierały "zioła", "korzonki" i owoce. Jeżeli, wziąwszy pod uwagę pomyłki w obliczeniach i ocenach, w tej dziedzinie zawsze możliwe, zredukujemy o jedną trzecią kalorie obliczone przez M. Rouche'a, otrzy- mujemy i tak imponujące normy kaloryczne (nawet, jeżeli nie są to normy dla całego roku liturgicznego; nas interesuje życie codzienne). Jak wytłumaczyć te wilcze apetyty? Walka z zimnem, które doskwiera przez znaczną część roku, i to we wszystkich pomieszczeniach klasztoru z wyjątkiem ogrzewalni - to pierwszy argument. Nie wchodzi on w rachubę w lecie. Apetyt "kolosów budowanych z wapna i piasku, które przeżyły okrutną walkę o życie"? Nie mamy żadnych podstaw, aby sądzić, że ludzie średniowiecza byli kolosami - zbroje rycerskie świadczą o czymś wręcz przeciwnym, a gdyby byli olbrzymami, nawet i wówczas te porcje należałoby uznać za ogromne. Ale jednocześnie trzeba przyznać, że jeszcze dzisiaj wszędzie warunki socjo-kulturalne i tradycja decydują o sposobach odżywiania się. Jeden naród jest żarłokiem, drugi nie, a tego rodzaju różnic nie można wyjaśnić ani klimatem, ani wymaganiami fizjologicznymi. Głód jest z wielu względów zjawiskiem psychicznym. Ludzie średniowiecza, żyjąc w ba- rdzo uzasadnionym lęku przed głodem, reagowali na ten lęk, jedząc przy każdej sposobności, i to jak najwięcej. Słynny był narodowy apetyt angielski: heavy drin- king, heavy feeding (tęgie picie, tęgie jedzenie) - pisze Knowles. Habunde satis - powiada inny tekst i dodaje: more Anglorum (na modłę Anglików). Wcale nie mniejszym apetytem cieszyli się Flamandowie. Mnich opycha się węglowodanami, potrawami mącznymi i jarzynami; diecie tej brak równowagi, bo nie zawiera białka i ma niewiele witamin. Tym tłumaczy się jego typ fizyczny: jest gruby, czerwony i ma duży brzuch. Obrosły niezdrowym tłuszczem, przy braku różnych składników wiktu, trawi wolno, brzuch ma zawsze wzdęty, wcześnie traci zęby (za mało witamin); cierpią na to wszyscy. Wynikiem tego była, jak pisze M. Rouche, "silna skłonność do hipochondrii, pesymizmu i wybuchów wstrętu do własnego ciała, które nieustannie w przykry sposób o sobie przypominało". Nie wiem, czy należy się posuwać aż tak daleko. Dla nas zasadnicze znaczenie ma możność stwierdzenia, że poza dniami postu zakonnicy żywili się nieracjonalnie i za obficie. Ten system odżywiania potęgował obsesję jedzenia, jego doniosłość i, przez kontrast, wyolbrzymiał cierpienia (i zasługi) związane z umartwieniami w tej dziedzinie. Wstać od stołu, nie najadłszy się do syta, nie jeść poza godzinami posiłku, odmawiać sobie mięsa - tego najbardziej upragnionego dania - było dla nich istotnie ciężką próbą, na pewno cięższą niż obowiązek zachowania czystości albo brzemię posłuszeństwa. Pewien cysters (z oburzeniem, bo jest neofitą) opisuje, jak mnisi bez uzasad- nienia udają się do infirmerii, jak polują na mięso, wydzierają sobie porcje wina. Jacyś zakonnicy twierdzą, że nie będą mogli odśpiewać oficjum, a konwersi pra- cować, jeżeli się nie najedzą aż do czkawki (pleni et ructuantes). Nie ma wątpliwości, że to nadużywając ciężkostrawnego jadła, to znów za- chowując ścisły post, mnisi nieraz rozkoszowali się dobrym jedzeniem, to znaczy, w pojęciu epoki, które przetrwało wszystkie rewolucje aż do początków XX wieku, jedzeniem obfitym. Oto, na przykład, jadłospis postnej uczty, przy której spotkali się benedyktyni z Saint-B‚nigne i kartuzi z Dijon: szczupak, karp, śledzie solone i wędzone, masło, oliwa, korzenie, szafran, bledz (zielone kiełki zboża używane jako dodatek do sałaty), rzeżucha i biedrzeniec; cukier, białe pieczywo, ciasto parzone; taltre (tarte?, czyli placek?) i jajka; gruszki, jabłka i kasztany oraz białe wino do gotowania ryb. Co prawda, dzieje się to w wieku XV i dawne rygory uległy rozluźnieniu. Domyślamy się, że takie jedzenie było ciężkostrawne. "Sekret nad sekretami" wymieniony przez Langlois wskazuje dwa "leki" przeciwko "bólowi brzucha". Pierwszy: wziąć w objęcia niewinną i ładną dziewczynę (puellam candidam et speciosam) - środek co najmniej osobliwy, zwłaszcza gdy chodzi o mnichów. Drugi, znacznie rozsądniejszy i na pewno skuteczniejszy: położyć na brzuchu wy- grzaną, ciężką koszulę. KUCHARZ Księgi zwyczajów opisują jaki powinien być kucharz (coquinarius) z praw- dziwego zdarzenia. Oto, co mówi na przykład w tej materii księga z Eynsham: "Kucharz winien mieć serce pokorne, duszę łagodną, przepełnioną (exuberans) miłosierdziem; skąpy dla siebie, hojny dla drugich, pociesza smutnych, zapewnia schronienie chorym; skromny i powściągliwy, niech będzie tarczą ubogich (indigen- tium clipeus) i, wzorem szafarza, ojcem całej wspólnoty we wszystkim, co do jego powinności należy..." (Słowa te nasuwają pewną refleksję: jeżeli tylu i takich cnót wymagano od kucharza, to chyba niewielu opatów zasługiwałoby na objęcie tej funkcji.) U kartuzów kucharz głównego domu, to znaczy domu ojców, strzeże bramy, roznosi wino i czwartkową pitancję do cel, przyrządza pitances i jarzyny w dni, kiedy jada się w refektarzu, przydziela wszystkim należną im porcję sałaty i owo- ców oraz odwiedza chorych. (Jak to miło, że pielęgnowanie chorych leżało w kom- petencji mistrzów rondla.) Coquinarius musi też czuwać, aby jego pomocnicy nie hałasowali zbytnio, gdy bracia się posilali, aby naczynia stołowe i garnki były czyste, a półmiski, na których podawano dania, starannie wytarte od spodu, żeby nie brudziły obrusów. Nie znalazłszy dobrego kucharza wśród braci, cystersi postanowili (w roku 1274) zwrócić się do kucharzy świeckich "dobrej sławy i poczciwego życia". Mamy nadzieję, że określenie "dobrej sławy" dotyczyło ich zdolności kulinarnych. Jak mi się zdaje, wszystkie księgi zwyczajów zawierają zakaz wchodzenia do kuchni - stosowany ogólnie, a tym bardziej do obcych. Może chęć uniknięcia ludzkiej ciekawości albo łasowania pomiędzy posiłkami? Powszechnie wiadomo, że żadna kucharka nie lubi, aby jej kto wtykał nos do rondli, może więc ten tak powszechny zakaz podyktowało doświadczenie. Inny fakt: podobnie jak skauci, zakonnicy gotowali na zmianę (chyba że każdy gotował sam dla siebie, jak to do roku 1320 czynili kartuzi), i to przez tydzień. Idziemy o zakład, że niektórzy mnisi z radością witali sobotę, bo można być świętym człowiekiem i erudytą, a nie mieć najmniejszego talentu do gotowania. Tym bardziej wiarygodna jest sytuacja przeciwna. Święty Benedykt (Reguła, XXXV) zaleca braciom, aby spełniali ten obowiązek bez większej niechęci, w du- chu miłości. (W tym samym rozdziale czytamy wewanie, aby nie spełniali tej pracy ze smutkiem, co wiele nam mówi o zapale, z jakim niektórzy mnisi odbywali pańszczyznę kuchenną.) Z końcem tygodnia, w sobotę, kucharz robił wielkie porzą- dki (munditias), zabierano brudne ścierki, szorowano kuchnię i rondle. Szafarz , sporządzał spis inwentarza i wyposażenia i przekazywał go obejmującemu dyżur mni~howi, który wraz z ustępującym dyżurnym umywał nogi wszystkim zakon- nikom; jedyny punkt, w którym to przekazywanie władzy różni się od życia wojs- kowego. Kucharz ma pilnować, aby spiżarnia była dobrze zaopatrzona, ale również, aby nikt nie brał z niej czegokolwiek bez jego upoważnienia; dlatego, żywiąc ograniczo- ne zaufanie do swoich pomocników i nie chcąc wodzić ich na pokuszenie, klucze od rzeczonej spiżarni nosił stale przy sobie. W wielkim opactwie pracowało wielu kucharzy: jeden gotował dla zakonników, drugi dla konwersów, trzeci dla gości, a często i czwarty dla chorych. Słyszymy również o mistrzach wyspecjalizowanych w przyrządzaniu ryb, w cukiernictwie oraz w przyrządzaniu dodatku fundacyjnego do wiktu mnichów - pitantia. REFEKTARZ I REFECTORARIZIS Refektarz jest miejscem, gdzie obowiązkowo wszyscy mnisi (oprócz zakrys- tiana, który w tym czasie pilnuje kościoła) schodzą się na posiłki. Wśród praktyk, jakie dość często, trzeba to przyznać, ganią wizytatorzy, figuruje uchybienie tej regule: Conventus non comedit in refectorio. Kartuzi jadają wspólnie tylko w nie- dzielę i niektóre święta. Kartuzi z Dijon (1395 r.) zrobili "dwa drewniane wózki, aby rozwozić żywność (pożywienie, które jest konieczne do życia) wzdłuż wiryda- rza do cel rzeczonych zakonników ". Surowe kary (acriter castigetur) spadały na tych, którzy bez pozwolenia opata albo przeora jadali poza klasztorem, a zwłaszcza gdy w tajemnicy przed zwierzchnikami (extra conscientiam) któryś z mnichów zabłądził do przybytku obżarstwa i pijaństwa i przyłączył się do birbantów (gulae vel ebrietati se sociaverit). W Saint-Germain-des-Pr‚s refektarz ma pokaźne rozmiary (40 m długości na 20 m szerokości), sklepienie wznosi się 16 m nad podłogą. W opactwie Świętego Piotra w Gandawie refektarz liczy 58 na 12 m. Jeżeli to możliwe, refektarz znajduje się pośrodku opactwa, co mu zapewnia dobre światło. W Sankt Gallen kuchnię łączy z refektarzem wąski korytarz, chroniący od kuchennych zapachów. Nad pomieszczeniem tym szczególny dozór sprawuje i ponosi zań odpowie- dzialność refectorarius, człek, jak mówi pewna księga zwyczajów, zacny, głęboko religijny, wszystkich jednako miłujący, surowy, jeśli chodzi o porządek, bezwzględ- nie zwalczający nadużycia i pomimo swojej funkcji nie zwalniany z żadnych prak- tyk pobożnych, poza głośnym czytaniem przy posiłkach. Powinien dbać nie tylko o mnichów, ale również o służących, o gości i o tych, którym puszczono krew. Ma dopilnować, aby skazani na suchy chleb i wodę poddali się wyrokowi, którego brzmienie znane jest tylko opatowi i jemu. Pilnuje wydawania posiłków ubogim. Jeden z artykułów prawa zwyczajowego głosi, że nie wolno mu odmawiać chleba i piwa ojcu-gospodarzowi przytułku (hostiliarius) dla jego gości. Inny artykuł po- stanawia, że winien dostarczyć korzeni do piwa, ilekroć ich będzie potrzeba, oraz zapewnić piwo, i to najlepsze (de meliori), aby odświeżyło gardło kantora. W zimie refectorarius rozstawia świeczniki i rozmieszcza małe poduszki na krzesłach i pod nogi (jesteśmy w Eynsham). W lecie stara się o muchołapki (mus- catoria), a także o słomianki i dywany na podłogę w refektarzu i przylegających do niego pomieszczeniach. W razie potrzeby trzcinową albo wrzosową miotłą zamiata izby. Latem rozrzuca po podłodze kwiaty, miętę i koper. Czuwa również nad umywalnią (lavatorium) i rozwieszanymi tam ręcznikami. Dba, żeby zakonnicy mieli pod ręką piasek i osełkę do czyszczenia i ostrzenia noży. Do pomocy ma zmieniającego się co tydzień dyżurnego zakonnika (hebdomadarius). Podczas posiłków refectorarius, jak sumienny maŚtre d'hótel, krąży między stołami, aby sprawdzić, czy każdy dostał, co trzeba, czy któryś z braci nie otrzymał za małej porcji chleba, bo wtedy powinien naprawić to uchybienie, bacząc, aby chleb nie był przypalony. Co do braci, którzy w duchu pokory i miłości (sub caritate invicem serviant, jak mówi święty Benedykt) kolejno usługiwali w refektarzu, polecano im czynić to pilnie, bez pośpiechu i bez hałasu, nie lenić się i nie paplać z kuchcikami. Zwyczaje z Saint-B‚nigne zalecały dyżurnym, aby nie chuchali w podawane miski, nie pry- chali śpiewając psalmy, obowiązkowo towarzyszące roznoszeniu potraw, i "owijali ręce połą habitu (biedny ten habit!), żeby nie maczać palców w półmiskach". Refectorarius musiał jeszcze starać się o małe szczoteczki (sportellas et scopas) do zmiatania okruchów. Całe wyposażenie refektarza - obrusy, serwetki i łyżki (nie dotyczy to noży, które mnisi nosili przytroczone do pasa, ani widelców, które pojawiają się najwcześ- niej w wieku XVI) - należało przechowywać w skrzyni, co miało ułatwić obsłużenie stołowników. Refektarz to ważne miejsce. Mnisi, nawet ci przeniknięci najżarliwszym du- chem ascezy, nigdy nie uważali go za zwyczajną salę, gdzie tylko zmuszeni słaboś- cią ludzkiej natury spędzają codziennie trochę czasu. Pomimo że się tam jada, refektarze klasztorne nie mają w sobie nic z nowoczesnych jadłodajni. Świadczą o tym refektarze w Royaumont we Francji, w Maulbronn w Niemczech, w Fos- sanova we Włoszech, w Rievaulx w Anglii, w Alcobarra w Portugalii. Wspomnijmy jeszcze o refektarzu benedyktynów w Saint-Martin-des-Champs w Paryżu, który stał się biblioteką Conservatoire National des Arts et M‚tiers, i o refektarzu bernar- dynów, zajętym "tymczasowo" przez kompanię minierów w roku...1845. Sic tran- sit gloria mundi. Rozdział trzeci Bonum vinum WINNICE Oczywiście wino było znane i cenione, zanim fala monastycyzmu ogarnęła Europę. Ale właśnie Kościół po wielkich najazdach barbarzyńskich i po tragicznym upadku całej cywilizacji, jaki po nich nastąpił, przywrócił należną godność winnej latorośli, wprowadził ją wszędzie, gdzie tylko pozwalały na to warunki klimatyczne, a nawet jeszcze dalej, i uczynił z owej trudnej uprawy tę wyrafinowaną sztukę, jaką znamy dzisiaj. Chrystianizm potrzebuje wina do odprawiania mszy. Ale w średniowieczu wino nastręczało trudne zagadnienie transportu i wysokich kosztów. Nie chcąc się z nimi borykać - i rozwiązywać ich - biskupi zalecali hodowlę winnej latorośli dokoła biskupich miast. Mnisi, osiedleni najczęściej z dala od ośrodków miejskich, skazani na samowystarczalność i przez długi czas bardzo ubodzy, mieli jeszcze więcej powodów, aby pójść za tym przykładem. Ich rola "w selekcji winorośli i udoskonala- niu fabrykacji wina - pisze bardzo słusznie J. Claudian - będzie dominująca aż do XVIII wieku". Są oni naprawdę "ojcami winnej latorośli" (patres vinearum). Zakładają winnice najchętniej w pobliżu spławnych rzek - a w tej epoce wiele rzek nadawało się do żeglugi, gdyż zanurzenie łodzi było niewielkie - albo przy drogach, mimo że sąsiedztwo to mogło się okazać niebezpieczne. Zdarzało się, że jakieś opactwo zaczynało uprawę winnej latorośli na gruntach, które na pierwszy rzut oka wcale nie wydawały się zbyt po temu odpowiednie. Tak było, na przykład, z winnicami w Szampanii. Poza tym, upoważnieni przez samego świętego Benedyk- ta do picia wina, mnisi z czystym sumieniem zabrali się do jego uprawy tam wszędzie, gdzie pozwalały na to warunki, a że ich często brakowało, musieli wkła- dać w tę pracę tym więcej trudu; to po części tłumaczy doskonałość klasztornych upraw wina. A wreszcie, klasztory i biskupstwa bardzo szybko oceniły wielkie korzyści płynące z posiadania tak obfitego źródła zasobów, łatwo zamienialnych na gotówkę. Postarali się więc wypracować wzorową hodowlę winnej latorośli. (Win- nice tarasowe zawdzięczamy cystersom niemieckim.) Ludzie w Saint-Germain-des-Pr‚s obowiązani są co roku dostarczyć po siedem wozów obornika, przycinać i podwiązywać szczepy winne, dwa razy przekopać ziemię motyką, przeprowadzić potrzebne rowy, sadzić krzewy i rozmnażać je z od- rostów... Wreszcie, gdy winogrona dojrzeją, mają oczyścić winnice i wspólnie utrzymywać człowieka, który by ich doglądał (Castelnau). Uprawa winnej latorośli jest sprawą tak zasadniczą, że w klasztorze najważ- niejszą osobą po opacie jest kierujący tymi pracami praepositus primus. Cystersom zawdzięczamy wina clos vougeot, clos de tart, bonnes-mares i cha- blis, mnichom kluniackim beaune i vosne-roman‚e, kanonikom z katedry w Autun - aloxe, pommard, volnay, meursault i chassagne, surowym benedyktynom z kon- gregacji w Saint-Vanne szampan, innym zakonnikom - oryginalny ch„teau-ch„lon z Jury, wina z Beaujolais i z Andegawenii (zwłaszcza tak słynną odmianę z Serrant), z Aunis i z Saintonge, z Quercy i z Orleanu (saintay), pessac z Bordelais, gaillac, saint pour‡ain, ch„teauneuf du pape... Jakby przypadkiem w Bourgueil w Turenii też było opactwo. Winnice powstają również pod samym Paryżem: Ludwik Święty podarował kartuzom dom położony wśród winnic w Val Vert, podobno nawiedzany przez diabła. Pobożność świętych mężów sprawiła, że diabeł uciekł, gdzie pieprz rośnie. Benedyktyni z Saint-Germain-des-Pr‚s, którzy mieli 70 ha winnic, sprowadzali szczepy z Orleanu, z Volnay, z Beaune i z Meurthe. La goutte d'or, uprawiana na północ od Paryża, cieszy się wielką sławą. Barbeaux, wytwarzane w Fontainebleau, słynie podobnie jak provins. Celestyni produkują wysoko cenione wino w Mantes- -la-Jolie. Ośrodkiem winiarstwa był obszar Hattonch„tel w dawnej diecezji Verdun. Nawet okolice tak nie sprzyjające uprawie winnic jak Morvan osiągały sukcesy dzięki żmudnej i wytrwałej pracy zakonników, jak na przykład w Sainte-P‚reuse. i Dzieła mniszych rąk odnajdujemy w Niemczech wzdłuż całego Renu (win- nica Johannisberg należy do benedyktynów z Fuldy), w Hirsau w południowym Schwarzwaldzie, w Eberbach, w Palatynacie, a także w Austrii; w Hiszpanii, gdzie valdepercas zawdzięcza się cystersom, a wina z regionu toledańskiego - benedyk- tynom; w Portugalii są winnice nad brzegami Duero. W Szwajcarii opactwo Einsie- deln miało winnice od XII wieku. Wymieńmy jeszcze d‚saley z okolic Lozanny :(1154 r.). Wyliczam słynne wina, których nazwy i smak jeszcze mamy w ustach i w pa- mięci. Ale każda zakonna wspólnota, osiedlająca się w nowym domu, gdy tylko zapewniła sobie niezbędne środki żywnościowe, od razu zakładała winnicę; tak uczynili na przykład kartuzi w Dijon, którzy, osiedliwszy się w 1384 roku, nabyli za 1250 franków ziemi pod winnice we wrześniu 1386 roku, a od 1388 roku produko- wali już wino. Czasem, zniechęcone słabymi wynikami uprawy (może stała się ona trudniejsza) opactwa kupują winnice dalej położone. W Belgii, na brzegach Mozy i Lys, winogrona dojrzewają tylko raz na pięć lat, toteż bardzo wcześnie zakonnicy zaczęli nabywać winnice bądź w Niemczech, nad Renem i Mozelą, bądź we Francji w okolicach Laon i Soissons. Mnisi z Normandii nie lubili wina, które sami produ- kowali. Basselin na próżno pisał: Próżno powtarzać, Francuz nie uwierzy: Gdy cydr normandzki lejesz do szklanicy, Tak samo dobry (mówiąc po próżnicy), Co wino z Francji dane do wieczerzy.* Cenili je tak nisko, że w roku 1258 protestują, gdy szafarz rozcieńcza szlachetne wino (z Andegawenii i Gaskonii) wodą i... ich własnym winem. Biorąc ogólnie, mało jest klasztorów, które nie mają winnic. "Nie mieli wów- czas żadnej własności ani winnic" - pisze kronikarz, chcąc podkreślić skrajne ubóstwo grupki mnichów w początkach ich działalności. Reguła kongregacji z Tiron (XII wiek) nie pozwala mnichom pijać wina pod żadnym pozorem, ale wspólnota liczy w swoim gronie paru winogradników. Prestiż, przywiązanie do wyników wspólnego trudu, tradycja, potrzeby kultu religijnego, opłacalność, a może i łakomstwo - wszystko to sprawiało, że mnisi nigdy nie wyzbywali się z lekkim sercem winnic, owocu ich pracy i przedsiębiorczości. Tak na przykład w roku 1217 benedyktyńskie opactwo Saint-Pierre-de-B‚ze, mocno zadłużone po pożarze, który wyrządził wielkie szkody, zmuszone było sprzedać jakąś część swoich posiadłości. Nabywcą miała być bardzo bogata kapituła z Langres, która szczególnie upatrzyła sobie słynną "winnicę bezeńską" w Gevrey, do dzisiaj produkującą wyborowe wino. W opactwie zawrzało: te winnice były dumą mnichów, oni je stworzyli, do nich należały od początku. W dwa lata później, przyparci do muru, zakonnicy musieli jednak sprzedać swoje winnice, i to za śmiesznie małą sumę. PIĆ JAK CELESTYN... Nieumiarkowanie mnichów było od wieków tematem żartów, zresztą częściej dobrodusznych niż złośliwych. Powszechnie znany wierszyk głosił: Kapucyn ledwie gustuje w napitku, Celestyn tęgą przechyli szklanicę, Jakobin kufel za kuflem wysącza, Lecz franciszkanin opróżni piwnicę.* Dawne reguły klasztorne najczęściej bezwarunkowo zabraniały picia wina, ale inni prawodawcy okazują się bardziej wyrozumiali i dopuszczają je w pewne święta. Dopiero dzięki świętemu Benedyktowi, którego reguła przyjmie się na całym Zachodzie, wino stanie się w końcu jednym z podstawowych składników codziennego wyżywienia. Ojciec Europy nie podjął lekkomyślnie tej decyzji; chciał raczej zabronić picia wina, podobnie jak czynili jego wielcy poprzednicy, ale wierny jak zawsze swojemu poczuciu miary i discretio, ugiął się przed ludzką słabością (infirmitas - powiada w rozdziale o pożywieniu, imbecillitas - gdy mowa o winie), dodając, że na pewno mnichom nie przystoi pić wina (przynajmniej "tak głosił"), ale że w tej materii niemożliwością jest ich przekonać, wobec czego poddaje się powszechnej opinii. Ponadto zezwala w trzech przypadkach zwiększyć zwyczajną porcję: z uwagi na loci necessitas, to znaczy warunki miejscowe, na przykład szczególnie suchy klimat albo niedostatek owoców i jarzyn (znamienne, iż patriarcha Zachodu nie radził pić wody), dalej labor, żniwa, sianokosy, winobranie, praca w warsztacie, a wreszcie ardor aestatis, letnie upały. Oczywiście zezwoleniu temu towarzyszą rady, aby unikać pijaństwa i niestrawności (ut non usque ad satietatem bibamus). Poczynając od świętego Benedykta z Aniane (IX wiek), który pochodził z H‚- rault, wino przestaje być "tolerowane": stosuje się je jako swojego rodzaju pana- ceum, podawane starcom i chorym, ale również mnichom, "aby mieli więcej sił do wypełniania surowych reguł", do których muszą się stosować, jak przypomina człowiek bardzo rygorystycznych zasad, jakim był Piotr Damiani. Powoływano się na autorytet apostoła, który w Pierwszym liście do Tymoteu- sza (5, 23) pisze: "Samej wody już nie pij, używaj natomiast po trosze wina ze względu na żołądek i częste twe słabości." Prawdę rzekłszy, w Biblii sporo jest aluzji do wina - i prawie wszystkie są przychylne. Eklezjastes na próżno powiada, jak zauważyła złośliwa Heloiza (na pewno, aby trochę dopiec Abelardowi): "Wino i kobiety sprowadzają ludzi rozsądnych z drogi cnoty." Ale także: "Idźże tedy, a jedz chleb swój z weselem, a pij wino z radością." Noe, jedyny z ludzi, który znalazł łaskę w oczach Boga, uprawiał przecież winnice, w nocy, aby mieć białe wino, a w dzień, aby było czerwone. Dzięki Godom w Kanie Galilejskiej, na które wielokrotnie się powoływano, wino na dobre zagnieździło się w obyczajach. Nawet tak wymagający asceta jak Celestyn V (1215-1261), założyciel kon- gregacji mnichów benedyktyńskich noszącej jego imię, dopuszcza picie wina, oczy- wiście nie podczas postów przed Wielkanocą, Bożym Narodzeniem i świętem Jana Chrzciciela. Wracając do świętego Benedykta, zaleca on mnichom, aby nie "szem- rali" (absque murmurationibus sint), to znaczy nie protestowali i nie narzekali, kiedy wina zabraknie albo gdy otrzymają je w mniejszej ilości; dowodzi to, że w jego epoce uważano, iż zakonnikom wino prawnie się należy, a także iż po- słuszeństwo przełożonym i zdanie się na wolę Bożą nie były aż takie, jak niektórzy zbyt pochopnie sobie wyobrażają. Tak więc wino wraz z chlebem staje się jedną z największych trosk szafarzy (vinitarii), obowiązanych czuwać nad złożeniem wina w piwnicy i przechowywa- niem go. Pierwszym zadaniem wizytatora jest sprawdzić, czy zapasy są wystar- czające: swoje satisfecit daje, kiedy w raporcie o danym klasztorze może napisać: Habet vinum usque ad novos fructus (Jest dosyć wina aż do następnych zbiorów). Wino jest tak ważne, że święci się moszcz winny. Formuła błogosławieństwa nawiązuje do jednego z cudów Jezusa (Mt 14,13-20), który nakarmił rzeszę pięcioma bochenkami chleba i dwiema rybami, ale nie czyni żadnej wzmianki o winie! W dzień błogosławieństwa mnisi nie dostawali żadnej dodatkowej porcji: widocznie obawiano się, aby grzech nieumiarkowania nie ściągnął na wspólnotę jakiegoś nieszczęścia. Ile wynosiła dzienna porcja wina? Święty Benedykt przydziela jedną heminę dziennie. A ile zawiera hemina? Jej pojemność zmieniała się znacznie z biegiem czasu i zależnie od regionu: od 10 do 18 uncji płynu, pisze uczony Calmet w swoim Commentaire de la R‚gle de Saint BenoŚt, albo pół setiera, przy czym setier była to porcja dla człowieka wstrzemięźliwego. Inni twierdzą, że hemina to porcja, jaką należało wypić do jednego rannego posiłku, podczas gdy inni komentatorzy sądzą, że była to porcja wina przeznaczonego do dwóch posiłków dziennych. Taka niejasność prowadziła do wielu odmiennych interpretacji, a tym samym do niezliczonych dysput, nie zawsze bezinteresownych. Jeżeli mamy wierzyć historykowi Castelneau, w wieku IX konsumpcja wynosi- ła 1132 litry rocznie na mnicha (według moich obliczeń - więcej). Pod koniec wieku XIV mnisi z benedyktyńskiego opactwa Saint-Pierre-de-B‚ze otrzymują litr wina w dnie świąteczne, a mniej więcej pół litra w dnie powszednie. Od roku 1389 pozwolono im odprawiać mszę za dusze zakonników zmarłych w ciągu roku. Tego dnia "opat winien urządzić w klasztorze obiad taki jak w święto, z wielką konwią, zawierającą cztery pinty wina", to znaczy litr wina do jednego posiłku! W wieku XIV austriaccy mnisi pijali dwa do czterech litrów dziennie.* Pewien średniowieczny autor wyszydza to upodobanie zakonników do wina. Pisze: Chociaż pragnienie pali go i kąsa, Mleka na mnicha nikt nie ujrzy wąsach.** A pewne przysłowie ostrzega mnicha przed nadużywaniem tego trunku: "Jak ryba daje się schwytać na haczyk, tak i mnich, gdy wypije trochę wina, daje się schwytać na jego słodycz". Ale na nic się to nie zdało. W każdym razie wino zawsze rozcieńczano wodą (miscere oznacza i "nale- wać", i "mieszać"). Ten proceder najwidoczniej nie odpowiadał mnichom, skoro w pewne dni świąteczne, gdy podawano czyste wino, mówili, rzecz charakterystycz- na, że nie zostało ono "pogorszone". Rozcieńczone wino nazywano vin b„tard, winem bękarcim, co miało swoje znaczenie w epoce, kiedy wyraz "bękart" był obelgą. W jakich proporcjach dolewano wody do wina, nie wiemy. Prawdopodobnie zależało to od stanu zapasów, surowości reguły i wymagań opata. Na przykład kapituła w Mont-Saint-Michel zabrania szafarzowi rozwadniania wina pod preteks- tem, że dużo osób zasiada do stołu. Prawdą jest, że mnisi tego znakomitego opactwa często dopominali się o wino, "żeby złagodzić ostrość powietrza i surowość miejs- ca". Wilhelmici natomiast dodają do wina tyle wody, "że zostawała z niego tylko barwa" - mówi H‚lyot. Pewien kluniacki mnich skarży się: "O nie, klasztornym winem nigdy się nie upiję. W Cluny raczej umrzeć niż żyć." Rzeczywiście, nie- którzy opaci przesadzali niekiedy z dolewaniem wody, tak iż nawet wizytatorzy przyznawali, że wino, jakie otrzymują zakonnicy, jest niezdrowe i zanadto "o- chrzczone". A poza tym podaje się go skąpo. Początkowo wino roznoszono w naczyniach zwanych justitia albo pinton, zawierających porcję na dwóch braci; nawet we wspólnocie świętych - a nie wszys- cy mnisi do nich się zaliczali - nie byłby to system racjonalny. Wprowadzono więc czarki (tacea) indywidualne. W Cluny były one drewniane, co musi budzić grozę u degustatorów całego świata. Gdzie indziej znajdujemy stłuczki szklanek. Wiel- kość porcji zmieniała się, zależnie od hierarchii. W Cluny dla zwykłego mnicha, dziecka i konwersa wynosiła ona jedną justitia do jednego posiłku, dla przeora - dwie. Wielki przeor pije, ile chce, już od rana. W niektóre dni zakonnicy otrzymy- wali dodatkową rację, zwaną "winem miłosierdzia" (znaczy to tyle, co pitantia w odniesieniu do jedzenia), rację, która według Calmeta, wynosiła jedną trzecią zwykłej porcji albo jej połowę. W letnie wieczory, po nonie, wszyscy mnisi szli gromadnie do refektarza na łyk wina. Zwyczaj ten potwierdzony jest już w regule Mistrza; przestrzegano go w Cluny, Hirsau, u kanoników regularnych, a nawet u cystersów, którzy nie ośmieli- li się go zmienić, bo tak głęboko był zakorzeniony. Nie zachowali go jedynie kartuzi. W XIV wieku w Cluny (a był to, prawdę powiedziawszy, zakon "liberal- ny") czyniono tak co roku - sto cztery "miłosierne" racje zwykłe i pięć nad- zwyczajnych... Gatunek wina też zmienia się zależnie od tego, jakie było jego przeznaczenie, od wina pospolitego po mszalne, "wino naprawdę wyborne, godne chociażby i ust królewskich" - pisze Henri Estienne. Mówiono: "Niech nikt nie waży się powstrzymywać od picia ani nie poprze- staje na wypiciu odrobiny." Nie jest to żartobliwe hasło mnichów z opactwa Saint- -Bernardin, ale po prostu spotykany we wszystkich zbiorach praw zwyczajowych środek przeciwdziałania temu, aby każdy miał sam sobie ustalać rodzaj i stopień umartwienia. Wieki doświadczenia dowiodły, że do grona świętych przemycało się wielu dziwaków. "Winu francuskiemu" (francum) przeciwstawiano pospolite wino hunnicum czyli "węgierskie". Grenache, słodkie i mocne wino z Roussillon (vernacium albo garnachia), małmazja, wytrawne wino muszkatelowe z Grecji i muscatellum, inne wino muszkatelowe, było wysoko cenione. Znano również vinum creticum, robione z bardzo dojrzałych, a nawet przejrzałych winogron (sp„tlesse, mówią Niemcy), bardzo słodkie i mocne, a także vinho verde z Portugalii, nie mniej znane niż muszkatel. Pisałem już w książce L'Europe a table, dlaczego szampan, wynalazek bene- dyktynów z bardzo surowej kongregacji w Saint-Vanne, "jest najbardziej europejs- kim z europejskich win", nie trzeba więc wracać do tej sprawy. NARODZINY WERMUTU W średniowieczu nie pijano samej wody. Świadczy o tym fakt, że jedną z kar wymierzanych opornym mnichom było skazanie ich na suchy chleb i wodę. Czyta- my, że Herluin, założyciel opactwa w Le Bec, i jego towarzysze pili tylko "błotnis- tą" wodę, ale kronikarz dodaje natychmiast jako uzasadnienie tego faktu: "Na dwie mile wokoło nie było bowiem żadnego źródła." Wodę uszlachetniano jakimś sokiem owocowym, porzeczkowym, malinowym czy morwowym. Czasem zadowalano się dodaniem paru kropel octu. W ostateczno- ści, kiedy nie było innego sposobu, piło się samą wodę, ale przegotowaną, "gdyż nie psuje się tak szybko". Autor, któremu zawdzięczamy tę mądrą radę, dodaje: "Naj- lepsza jest deszczówka", co dowodzi, że wystrzegano się nawet źródlanej wody. Jak wszyscy ludzie średniowiecza, mnisi bardzo lubili owoce, jagody, wszel- kiego rodzaju aromatyczne kory, łodyżki i skórki, mirt, tymian, pędy winorośli, szałwię, anyż, rozmaryn, aloes, marzankę wonną (którą dziś jeszcze odnaleźć moż- na w Maitrank, to znaczy mozelskim winie z tym zapachem, oraz w żubrówce). W dnie świąteczne mnisi z opactwa Fleury mogli bez specjalnego pozwolenia pić piołunówkę z miodem. Miód podnosił jakość wody, piwa i wina (jest to dobry wstęp, zaznaczmy mimochodem, aby nauczyć się, jak przyrządzać to, co będzie potem wermutem, od niemieckiego Wermut - piołun). Tłumaczyć to można w roz- maity sposób, a przede wszystkim tym, że wino uzyskiwane w tych czasach i w kra- jach, gdzie za wszelką cenę chciano je uprawiać - w Belgii, w Anglii, nawet w Danii - musiało być gorzkawe i lekkie, "ostre i cierpkie" - jak pisze Guicciardini o wi- nach luksemburskich. Dodając do wina korzeni, otrzymywano pigment (pirnentum). Do najlepszych pimentów należał clairet, cienkusz robiony z czerwonego wina, miodu, oraz hypokras, napój z wina z dużą ilością miodu, z cynamonem, kolendrą, kwiatem muszkatołowym, słodkimi migdałami, piżmem, czasem z dodatkiem tłu- czonego imbiru. Wolno go było pić mnichom kluniackim w dni świąteczne, chociaż o trunkach tych mówiono, że nie oprze się im najsurowsza cnota, czyli że, inaczej mówiąc, uważano je za środki silnie pobudzające. Nie był to jedyny sposób pastwienia się nad winem: średniowiecze lubiło wina uzyskiwane przez gotowanie moszczu. Po wygotowaniu do jednej trzeciej otrzymy- wało się carenum (moszcz wygotowany), do dwóch trzecich - powidła winogrono- we (sapa) do smarowania chleba. W lodowatych średniowiecznych klasztorach powszechnie panował zwyczaj picia w zimie grzanego wina: reguła Mistrza, w wieku VI, zaleca rozcieńczanie gorącą wodą wina podawanego w refektarzu. Albo stawiano je na ogniu, dodawszy oczywiście trochę cynamonu i cukru (jeśli wierzyć Littr‚mu, mieszaninę tę nazywa- no "biskup"), albo wkładano do niego mocno zrumienione kawałki chleba (coś w rodzaju dzisiejszych tostów), albo wreszcie zanurzano w nim rozgrzany do czer- woności pogrzebacz. PIWO (CERVESIA) Fabrykacja piwa przez długi czas była przywilejem klasztorów. Pierwsza na ten temat pisemna relacja jest dziełem jednego z przeorów w Sankt Gallen w Szwaj- carii. Wyraz houblon, chmiel (homlon w języku galoromańskim, z tym że Galowie nie umieli używać chmielu w browarnictwie), pojawia się po raz pierwszy w doku- mencie opactwa Saint-Denis w roku 768: cervesia lupulina, dosłownie "chmielowa- ne piwo". Chmiel, który jest duszą piwa, do Lotaryngii wprowadzili benedyktyni. Żeby ograniczyć się do Belgii, piwo z Orval, z Rochefort, z Westmalle, ze Scourmont zawdzięczamy cystersom, zaś piwo z Floreffe - premonstratensom; także wiele innych gatunków tego trunku wprowadziły klasztory. Słynne jest angielskie piwo w Burton-on-Trent, gdzie w roku tysiącznym benedyktyni założyli opactwo. A same nazwy piw: Miinich (mnich) i Franzisk„ner świadczą, jakie były ich początki. Piwo (łac. cervesia, zresztą wyraz pochodzenia galijskiego) nie było właściwie tym, co dzisiaj tak nazywamy; był to nie wyklarowany i dość gęsty wywar ze sfermentowanego zboża: owsa, orkiszu (wyraz braces, orkisz, dał we francuskim początek takim słowom, jak brais, brassin, brasserie, tzn. miażdżony jęczmień, kocioł browarny, browar), a także soczewicy i wyki. W Ilirii nazywano to sabaja, z czego powstała nazwa słynnego włoskiego deseru zabaione. Fakt, iż można było posłużyć się tym słowem w takim znaczeniu, świadczy, czym bywało "piwo", zanim mnisi uczynili je "mocnym piwem" z chmielu, świetnie się konserwującym. Zakonnicy wytwarzali więc piwo, a właściwie zlecali jego wytwarzanie spec- jalistom, którzy prażyli zboże w piecach zwanych torra. Była to ciężka praca (multo confecta labore - pisze jeden z autorów z tej epoki), której celem było, w najlep- szym przypadku, uzyskanie czegoś, co mogłoby zastąpić wino (ut vice sit vini). Odróżniano "piwo ojców", które było mocnym piwem (potio fortis), piwo mni- chów, z wyłączeniem konwersów, i "piwo klasztorne", słabsze, przeznaczone dla zakonnic (brygidki pijały słabe piwo, zwane cervisia debilis). Siłą rzeczy piwo rozpowszechniło się zwłaszcza w krajach Północy, tam, gdzie nie rodziła się winna latorośl, był to podstawowy napój - pisze D. Knowles - mni- chów angielskich. Patronem piwowarów jest Flamand urodzony w Pamel w Brabancji, święty Arnulf, zmarły w 1087 r. jako opat benedyktynów z Oudenburga, a wcześniej biskup Soissons. Twierdził, że wytrwali konsumenci piwa mniej ulegają epidemiom niż inni, co nas wcale nie dziwi, bo woda w piwie jest przegotowana, bez bakterii, a dzięki jęczmieniowi i chmielowi zawiera ono dużo witamin, dekstryn oraz mnóst- wo soli mineralnych, bardzo ważnych dla ludzkiego organizmu. Ikonografia przedstawia naszego świętego zanurzającego pastorał w kadzi. To oryginalne mieszadło zapewnia mu od wieków czynną sympatię piwowarów. Ale mimo że mnich Arnulf radził w czas zarazy popijać piwo, trunek ten, nawet w Niemczech, uważany był zawsze za coś gorszego. Było to przekonanie tak powszechne, że wielki reformator życia benedyktyńskiego, święty Benedykt z Aniane, zezwala na dwie heminy piwa, czyli dwa razy tyle, co wina. W Cluny podawano je w dowolnych ilościach. Mnisi z opactwa Le Bec dostawali je w Wielki Piątek wieczorem, wbrew ówczesnym klasztornym obyczajom: jeden rys więcej świadczący o ich żarliwym duchu umartwiania się. Księga zwyczajów tego opactwa przewidywa- ła, co mają czynić mnisi, gdy w nocy zechce się im pić (w średniowieczu wiele żywności konserwowano w soli). Mogą mianowicie zaspokoić pragnienie w refektarzu wodą albo piwem (mnisi nazywali to biberes), ale nigdy winem. Jest również rzeczą charakterystyczną, że niesłychanie szczegółowa księga zwyczajów z Eynsham nie ustala, ile wolno tego piwa wypić, zaznacza jedynie, że nie ad voluptatem, lecz tylko ad necessitatem. W benedyktyńskim opactwie w Trewirze w dni postu podawano kromkę chleba z solą, cum aqua aut cervisia ( z wodą albo z piwem) do wyboru. Księga zwyczajów z Corbie przewiduje podawanie (consolatio) dwóch szkla- nek piwa, tak zwanych dwojaków, ubogim, ogrodnikom i... szafarzowi. Ludwik Święty, który nie lubił piwa, pił je w Wielkim Poście dla umartwienia. Starał się poprawić jego smak, dodając miodu i kminku. JABŁECZNIK (SICERA) Piwo przez długi czas panowało wszechwładnie w Bretanii i Dolnej Norman- dii, jabłecznik (sicera, pomacium albo pommerie) zajął jego miejsce dopiero w wie- ku XII w Normandii, a w XIV w Bretanii. Z Normandii uprawa jabłoni, których owoce nadają się na jabłecznik, uszlachetnionych szczepami sprowadzanymi z Hi- szpanii, oraz metoda fabrykacji powędrowały z benedyktynami do południowej Anglii, gdzie do dziś znajdują się w kwitnącym stanie, i do Turyngii (Pforta). Również z gruszek robiło się napój zwany poir‚e, po łacinie piraceum, napitek biedaków i skąpców. Wyrabiano również napoje "zimne i nadto przeczyszczające" - czytamy w Le secret des secrets - z czereśni, śliwek i morw. Chcąc wyraźniej podkreślić ascetyzm swoich bohaterów, żywoty świętych skwapliwie zaznaczają, że nie pijali oni ani wina, ani miodu pitnego, ani piwa, "lecz tylko gorzki napój z wody i soku z dzikich jabłek". Wziąwszy pod uwagę prymitywne metody epoki, sądzimy, że musiała to być straszna lura. A w ogóle wszystkie te napoje wcale nie były cenione. Mówiono, że Bóg zesłał je Normandczykom jako swojego rodzaju karę i przekleństwo. MIÓD (MEDO) Znany był miód pitny (po łacinie medo, po angielsku meac~; podobnie jak wino, przewidziany był na dni świąteczne. Drambuie jest to whisky umiejętnie osłodzona miodem. I PADRI DELL' ACQUAVITA Mnisi są wynalazcami wielu likierów, wódek z wytłoczyn i innych. Łatwo to wyjaśnić: przez długi czas oni jedni dysponowali środkami aptecznymi, zapasami ';wina oraz zasobami pieniężnymi i technicznymi do ich przerabiania; mieli też w sobie ducha wynalazczości, a zarazem zmysł tradycji; śmiało wprowadzali inno- wacje, ale mogli też czekać, aż się wino postarzeje. Poza tym oni sprowadzili z Egiptu aparat destylacyjny (nie było więc przypadkiem, że wśród pierwszych destylatorów średniowiecza znaleźli się franciszkanin Ramón Lull i dominikanin Albert Wielki). Mnisi, przybywszy do Irlandii, założyli tam najpotężniejsze i naj- ; bardziej aktywne wspólnoty klasztorne, jakie zna historia. Ponieważ klimat zielone- go Erinu prawie zupełnie nie sprzyja hodowli winnej latorośli, wyrabiali napój alkoholowy, który miał podbić świat - whisky. Pierwsza o tym wzmianka pochodzi z roku 1494 i dotyczy dostawy pewnej ilości jęczmienia dla niejakiego brata Johna Cor: Wherewith to make acquavitae (co jest łacińskim odpowiednikiem wyrazu uisce-batha, z którego powstało słowo whisky). A zatem legenda, która głosi, że wynalazcą tego trunku był święty Patryk, zawiera trochę prawdy: trzy z czterech gorzelni do dzisiaj pracujących w Irlandii znajduje się w miastach, które były siedzibami słynnych opactw. Jako mnisi i Irlandczycy, to znaczy ludzie przedsiębiorczy i zawołani wędrow- cy, synowie świętego Patryka postanowili nawrócić mieszkańców północy. Szlaka- gl mi tych poszukiwaczy przygód zaczęły płynąć strumienie jałowcówki, sznapsa, wódki, okowity, szkockiej i gdańskiej wódki (złotówki). Do tej niezwykłej listy Raymond Dumay dodaje dwie pozycje: calvados i grappę. Od przybytku głowa nie boli... "Stwierdzenie, że pomiędzy klasztorem a gorzelnią - jak dodaje - nie ma luki, lecz zachodzi ścisła łączność", nie jest żadnym bluźnierstwem. Bo i dlaczego miałoby to być bluźnierstwem? Białe alkohole - wódka z mirabelek, kirsz, quetsche, eliksir ze Spa, becker's - wpisują się w wielki czworobok - Vittel, Spa, Ems, Karlsbad - w którym kwitły benedyktyńskie czy irlandzkie opactwa w Luxeuil, Sankt Gallen, Salzburgu, Ful- dzie... Krótko mówiąc, wszystkie nasze napoje alkoholowe przeszły przez okres klasztorny, a był to okres początkowy. Cystersi z Orval wyrabiali trappistine, cyste- rsi z Aiguebelle - wódkę arquebusade (strzał z rusznicy), premonstratensi - eliksir ojca Gauchez, mnisi z S‚nanque - s‚nancol, samotnicy z Grande-Chartreuse - likier chartreuse, a benedyktyni z Fontgombault - kirsz. Surowi kameduli, mnisi z Casa- mari, też mieli swój likier, jezuici zaś w wieku XV zyskali sobie u Wenecjan przydomek I padri dell' acquavita. Wódkę z melisy wynaleźli włoscy karmelici bosi, używając do tego rośliny uprawianej w benedyktyńskich ogrodach w Paryżu przy ulicy Vaugirard. Zdaje się, że pomarańczówkę zawdzięczamy szpitalnemu zakonowi kawalerów rodyjskich, który później przekształcił się w zakon maltański. Tylko benedyktynka jest pochodzenia świeckiego, ale wytwarza się ją w starym opactwie w F‚camp. HANDEL WINEM H‚lyot opowiada, że oliwetanie, postanowiwszy prowadzić żywot doskonale surowy, wyrwali swoje krzewy winnej latorośli i pogruchotali beczki klasztorne. Jednakże pijąc tylko wodę, wkrótce się pochorowali i musieli się z winem prze- prosić. "Ale było ono tak słabe i zepsute, że nie mogło skuteczniej wpłynąć na ich zdrowie." Zaczęli więc pijać najlepsze, a... peiora vendurctur (a najgorsze sprzeda- wali). W dodatku rozcieńczali je wodą - vino acqua diluto. Z powyższej anegdoty można wyciągnąć trzy wnioski: że wino jest zdrowsze niż woda; że jeśli pić wino, to już najlepsze; a wreszcie że nasi oliwetanie mieli zmysł do interesów. Nie byli zresztą wyjątkiem; cystersi, mnisi kluniaccy i kartuzi okazują jeszcze więcej tego zmysłu. Handel w dorzeczu Loary był prawie wyłącznie w rękach nadbrzeżnych klasztorów: Saint-Aignan, Fleury, Saint-Mesmin, Saint- -Martin, Commery itd. Opat z Saint-Philibert w Noirmoutier może swobodnie żeg- lować po Garonnie i Dordogne; opat z Saint-Germain-des-Pr‚s korzysta z podob- nego przywileju na Sekwanie i jej dopływach, na Marnie, Yonne, Oise i Aisne. Eberbach ma własną flotyllę na Renie. Wolne od wszelkich opłat przewoźnych, opactwa ciągną duże zyski, toteż wiele z nich handluje winem, nawet jeśli go nie produkuje: tak czynią, na przykład, opactwa z Gandawy i Sint Truiden w Belgii. Bo wino łatwo było sprzedać; w wieku XII roczne spożycie na mieszkańca wynosiło blisko 40 litrów w Gandawie, a do 50 litrów w Leodium; dzisiaj wynosi 12 do 15 litrów. Możemy sobie wyobrazić, jak przedstawiało się w krajach uprawiają- cych winną latorośl. Oczywiście wędrowały gatunki najlepsze, bo tylko one warte były zachodu. Wina z basenu paryskiego, z Suresnes, a zwłaszcza z Goutte d'Or koło Montmartre'u albo z Vaux-de-Cernay tak były cenione, że opactwo Saint- -Germain-des-Pr‚s wysyłało je aż do Andegawenii. Trzeba przyznać, że gusty się zmieniły: w wiekach średnich saint pour‡ain kosztowało dwa solidy, granache - 20, podczas gdy wino burgundzkie sprzedawano tylko trochę drożej (13 denarów) niż sok z niedojrzałych winogron i ocet (12 denarów)... Wino andegaweńskie kosz- towało 10 funtów za beczkę, a wino z Normandii 60 solidów za beczkę (1338 r.). Wina bordoskie wędrowały szczególnie do krajów północnej Europy, do An- glii, do Flandrii, do Hamburga, rzadko zaś trafiały do Paryża. Kupcy z Bordeaux mieszali wina z M‚doc i z Libourne z "czarnymi" z Quercy, które zresztą i tak były mocno fałszowane. W ramach jednego gatunku wyżej ceniono wina białe niż czer- wone. Święty Bernard grzmiał przeciwko wyrafinowaniu, z jakim mnisi kluniaccy degustowali i porównywali różne wina. Rzeczywiście Francja była już wtedy kra- jem tęgich biboszów, a sposób, w jaki reklamowano na ulicach pojawienie się nowego wina, w niczym nie ustępuje wypowiedziom naszych najlepszych degus- tatorów. Proszę osądzić: "Oto wino wykwintne, wyborne do picia, pełne i mocne, żwawe jak wiewiórka w lesie; nie zalatuje zgnilizną ni goryczką; igra nad mętami, tęgie i żywe, czyste jak łza grzesznika, ściśle przystając do języka. Patrzcie, jak łyka swoją pianę, jak skacze, błyska i jak się fryzuje (jest to frizzante niektórych win włoskich, moustil- lant naturalnych win szampańskich); potrzymajcie je przez chwilę na języku, a uczujecie, jak jego smak spływa wam prosto do serca." W krajach winnic, gdzie wina jest dużo, handlowali nim wszyscy, z opatami i przeorami na czele. W Saint-B‚nigne w Dijon punkt sprzedaży istniał od wieku IX. Cysterskie opactwo Rein, założone w 1129 r., urządziło wyszynk pod żartobliwą nazwą A la coule grise (Pod szarą kukullą*). Flota opactwa Eberbach przewozi corocznie około 2000 hl wina do Kolonii. W roku 1213 biskup z Pecz na Węgrzech skarży się papieżowi Innocentemu III, że sąsiednie opactwo Cikador nabywa liczne winnice i odmawiając wpłacania dziesięciny, produkuje wino jedynie na sprzedaż. W roku 1204 Pforta w Saksonii chce kupić jakąś posiadłość, oferując dwieście fuder (około 2000 hl) wina zamiast gotówki. Ma się rozumieć, że te transakcje nie były na rękę lokalnym kupcom. Zapewne znaczna też była konkurencja win obcych. Winogradnicy z Beze w Burgundii żalili się opatowi, że nie mogą wyprzedać swoich win w gospodach. Opat skarg wy- słuchał, zawarto ugodę. Czas prawa sprzedawania obcych win został skrócony o miesiąc. Ustanowi się "miarkę z B‚ze", matrykuł pilnować będą opat i miejscowy sędzia, ponadto corocznie "sprawdzi się" miarki, "aby wskutek jakichś przypadków nie zmniejszyły się one albo nie zwiększyły" (Montenay). Habit czyni mnicha KLASZTORNA MODA Rozdział czwarty Nie mamy pewności, czy u Arystotelesa znalazłby się rozdział o kapeluszach, natomiast jest rzeczą pewną, że historyk prędzej czy później staje przed ważnym zagadnieniem zakonnego ubioru. Jest to jeden z najbarwniejszych i najbardziej skomplikowanych rozdziałów historii mody, zakonnicy bowiem zawsze kładli na- cisk na wolę opierania się przejściowym kaprysom doczesności i bardzo skrupulat- nego trzymania się odzieży, jaką im przeznaczyli założyciele ich zakonów; chcieli sprostać wymaganiom życia przenikniętego ideałem ubóstwa, prostoty i surowości, nakazom wysoko rozwiniętego poczucia wspólnoty, wyrażającego się w ubiorze i przestrzeganiu prawideł. Ale jak żyć na świecie, zaznaczając jednocześnie, bez przesady, wolę odseparowania się od niego albo przynajmniej pozostania na marginesie? Jak żyć nie w swojej epoce, nie ściągając na siebie zarzutu anachro- niczności? Zagadnienia związane z odzieżą, bielizną, obuwiem, rękawiczkami przez całe wieki zaprzątały umysły zakonników; przywiązywali do nich taką samą wagę jak wojskowi, w ubiorze bowiem zawsze wyraża się bardzo bogata symbolika. Jest on znakiem i dowodem zgody, solidarności, zarówno w czasie, jak w przestrzeni. Wyraża jedność, a tym samym i siłe grupy, do której się należy. Oto na przykład, co mówi o tym księga zwyczajów z Eynsham. Opisawszy wprzód, jakie powinno być życie mnicha, "zawsze rozpłomienione miłością do Boga", tak aby człowiek stał się, według słów Chrystusa, "przybytkiem Bożego Królestwa", tekst ten głosi, że habit i tonsura mają nieustannie przypominać zakon- nikowi o celach, do których musi dążyć. "Dlatego będzie on nosił suknie nędzne i czarne, aby pokazać, że sam uważa się za nędznego grzesznika. Okryty nimi będzie od stóp do głów, co winno mu przypominać, że tak ma postępować od początku do końca swojego żywota" i tak dalej. Tekst Gilberta Crispina, opata Westminsteru (zmarłego w roku 1119), dosko- nale streszcza tę funkcję habitu, który ma świadczyć o tym, jaki jest człowiek w swoim wnętrzu: Et qualis homo interior esse debeat semper contestetur. Ob- leczenie habitu jest więc zawsze uroczystym aktem, świadczy bowiem, iż mnich pragnie zmienić życie, praktykować odtąd cnoty czystości i pokory, jakie nakazuje jego stan. U kanoników z Marbach przełożony odmawia nad habitem modlitwę, wzywa- jąc Ducha Świętego, aby dopełnił wewnętrznie tego, co zewnętrznie symbolizuje odrzucenie świeckiego ubioru. Natomiast w kongregacji kanoników regularnych, skupionych wokół przeoratu w Artige, gdy chciano mnicha ukarać, obcinano mu kaptur "z przodu i z tyłu... na znak hańby". U cystersów konwers-winowajca musiał pracować w świeckiej odzieży. Moc habitu jest tak wielka, że samo ucałowanie sukni mnicha z zakonu żeb- rzącego zapewniało pięć lat odpustu - równoważyło tyleż czterdziestodniowych postów - i że niektórzy ludzie świeccy chcieli, aby pochowano ich w mniszym habicie. Na przykład książę Burgundii Filip Śmiały pochowany został w białym habicie kartuzów (1404 r.), który posłużył mu jako całun. Niezależnie od tego, jak żył nieboszczyk - a wieki średnie były bogate w życiorysy raczej burzliwe - tak odziany zyskiwał on pewne szanse, że spłyną na niego cnoty pokuty i pokory, co pozwoli mu, jak mniemał, znaleźć łaskę u Boga. Dlatego habit taki nazywał się ad succurendum. Z czasem zwyczaj ten, znany od wieku IX, stał się dość powszechny. W końcu wszystkie zakony przyznawały ten zaszczyt, mniej lub bardziej ochoczo. One nic na tym nie straciły, ale habit się zdewaluował. Rozumiemy, że średniowiecze, tak biegłe w symbolice i zbudowane w całości na ściśle odgraniczonych strukturach klasowych, jak konfraternie, cechy i korporac- je, zachęcało zakonników do szukania wszystkiego, co mogło uwydatnić ich szcze- gólną przynależność. Ubiór, wyłączna własność każdego zakonu, miał ogromne znaczenie. Stąd nie kończące się sprzeczki towarzyszące ze stulecia na stulecie jego koncepcji i sposobowi wykonania. Wszystko staje się powodem sporu: kolor, krój, długość habitu i kaptura, pas, obuwie... Każda reforma wprowadza jakąś nowość - którą oczywiście przedstawia się jako powrót do źródeł i do autentyczności. Istniał wszakże punkt, co do którego panowała jednomyślność (przynajmniej z początku): ubóstwo i prostota stroju. Jakikolwiek będzie materiał na odzież - ko- nopie, wełna owcza, kozia czy wielbłądzia, len (z tym że lniane płótno przeznacza- no raczej dla duchowieństwa świeckiego, przez pamięć na chustę świętej Weroniki), zawsze mówi się, że jest on szorstki, ostry, pospolity - używając łaciny, która nie bawi się w subtelności: villissima, abiectissima, horrenda. Odzież ma być prosta, jak chłopska i pasterska; stosują się do tego kartuzi, franciszkanie i „wellanie. Duch ubóstwa sprawia również, że nie uważa się za hańbę, lecz przeciwnie, za zasługę (wyjąwszy templariuszy, ale to zakon rycerski), noszenie sukien starych, wytartych i połatanych, najchętniej kawałkami innych tkanin. Święty Benedykt z Aniane, przez pokorę, łatał sobie kukullę gałgankami w innym kolorze, aby -jak pisze H‚lyot - ściągnąć na siebie szyderstwa innych zakonników, którzy ubliżali mu i traktowali go, jakby był niespełna rozumu... Można stąd wyprowadzić rozmaite wnioski. Po pierwsze, każda grupa, nawet gdyby składała się z samych świętych (co mało jest prawdopodobne), zawsze reaguje na wszelką dewiację. Po drugie, zmysł hierarchii nie był w tej epoce nadmiernie wyostrzony: ubliża- nie Benedyktowi z Aniane to mocna rzecz. Po trzecie, nawet święci mogą przesadzać w oryginalności. Mniejsza z tym, że Benedykt z Aniane, nie mając lepszego pomysłu, upstrzył swą kukullę. Ale że dobrowolnie, i to dla umartwienia, stał się prekursorem naszych nastolatków, dowo- dzi, że można być wielkim człowiekiem i nie wiedzieć, jak daleko przystoi się posunąć. Zresztą Kościół tolerował wprawdzie tego rodzaju ekstrawagancje, ale nigdy ich nie pochwalał. Wnet zwrócono uwagę, że Chrystus musiał być pięknie odziany, skoro o jego suknię żołnierze grali w kości; nie ma więc żadnego powodu, aby być bardziej papieskim niż sam papież. A oto inne konsekwencje ślubu ubóstwa: wełna jest bezbarwna, więc farbowa- nie jej jest fałszerstwem - nulla tinctura, nec mendacio defucata. Kapituła generalna cystersów w roku 1181 postanawia skasować sukna farbowane i oryginalne (tincti et curiosi), to znaczy mogące zwracać uwagę. Tak postąpili również humilaci, zwani berettini della penitenza (beretyni pokutni), i w ogóle ci wszyscy, którzy szczegól- nie akcentowali ideał ubóstwa. Nieuchronnie wynikały z tego znaczne różnice kolorów w łonie jednego za- konu. Wyłoniło się zatem pytanie: czy raczej obnosić się ze swoim ubóstwem i lekceważeniem ubioru, ryzykując pewną anarchię, czy też, z niejakim nakładem kosztów, zapewnić danej grupie jednakowy wygląd? Wszystkie zakony opowie- działy się ostatecznie za drugim rozwiązaniem. Inną trudność powodowały zmieniające się pory roku. Czy posuwać umartwia- nie ciała tak daleko, aby zimą i latem nosić tę samą odzież, chodzić boso, wyrzekać się bielizny, czy też, zachowując discretio, postępować rozsądnie, liczyć się z klima- tem i obyczajami otoczenia? A jeżeli wybierze się najrozsądniejsze rozwiązanie - nie wszyscy zakonnicy z tym się godzili i niektórzy wystawiali się w mroźnych krajach Północy na niewiarygodne wprost próby - to jak daleko należało pójść tą drogą? Czy nosić płaszcze na futrze? rękawice? buty na futrze? Piotr Wielebny zabrania swoim mnichom noszenia skórek jagnięcych (agnellini), czyniąc wyjątek dla Niemców i zakonników z sąsiadujących z nimi okolic; ale jak daleko sięga sąsiedztwo? Czy zakonnik ma nosić ten sam ubiór do pracy, na nabożeństwa, do snu, przy posiłku i w podróży? Tak różne potrzeby szybko zrodziły różne typy ubioru, przystosowane do okoliczności. Poszło to gładko dzięki inwencji zakonników. Przepisy w dziedzinie odzieżowej odznaczają się niezwykłą drobiazgowością. Ktoś złośliwy albo pochopny w sądach uznałby je za maniakalne. Oto w charakterze przykładu wyjątki z H‚lyota, mówiące o odzieży brygitanów: "Zakonnicy... mają otrzymać dwie koszule z białej grubej wełny, tunikę z gru- bej szarej wełny, takiż habit z kapturem i płaszczem, na którym kapłani noszą czerwony krzyż na pamiątkę Męki Pana Naszego, a pośrodku krzyża kawałek białego sukna w kształcie Hostii, na pamiątkę Świętej Ofiary, jaką codziennie składają..." I dalej to samo dla diakonów, konwersów i zakonnic, które przy płaszczu mają mieć drewniany kołeczek jako zapięcie, czepek spięty "na czubku głowy szpilką", a na tę guimbe narzucony "welon z czarnego płótna, przypięty trzema szpilkami". Jak w wojsku, każdy drobiazg jest tutaj ważny i ma szczególne znaczenie. Sam kolor już z grubsza pozwala się zorientować, a doświadczone oko natychmiast oceni wymowę takich znaków odróżniających, jak skórzany pasek u dominikanów, sznur u bryktynów i franciszkanów, pas lniany albo z jeleniej skóry u benedyktynów z Bursfeld itd. Apostolicy nosili habit i szkaplerz, a na wierzch obszerną pelerynę z szarego sukna, do której przymocowany był mały kaptur. Jezuaci mieli białe habity, ściś- nięte skórzanym paskiem i brązowe płaszcze z wielkimi, białymi, kwadratowymi kapturami opadającymi w fałdach na ramiona. Cellici, czyli aleksjanie, wyróżniali się habitami z czarnej szarszy i takimiż szkaplerzami z kapiszonem. Bonici nosili tunikę, płaszcz z kapturem, czyli kukullę, z etaminy (stamina), mocnego materiału z wełny i konopi, i pas. Ubiór dominikanów, początkowo i kanoników regularnych, był z białej wełny, do tego skórzany pasek. Na habicie, a pod kapturem, szkaplerz, również z białej wełny, krótszy od habitu. Płaszcz czarny, bez rękawów, z czarnym kapturem. Kordelierzy, którzy są franciszkanami, noszą mały kapiszon, kaptur, płaszcz z grubego brązowego, szarego albo czarnego sukna (zależnie od okresu) i sznurkowy pas z trzema węzłami. Pierwotnie habit franciszkański krojony był w kształcie krzyża: In manicarum et capitis extensione figuram crucis praesig- namus. Jeszcze inne cechy umożliwiały rozpoznanie, z jakim zakonem miało się do czynienia. Krzyż z czerwonej wełny na lewej pole płaszcza? Templariusz. Czer- wona pięcioramienna gwiazda z małym niebieskim kółkiem pośrodku? Betlejemici. Krzyż i dwa kwiaty lilii? Celestyni z Francji. Krzyż maltański z czerwonego jed- wabiu z sześcioramienną gwiazdą? Krzyżowcy z czerwoną gwiazdą. Kameduli z Murano noszą "biały kapelusz podbity czarnym jedwabiem aż do brzegów" humiliaci - czapkę z grubej szarej wełny, jezuaci - chauffe, czyli biały kaptur, który opuszczają na ramiona, kiedy odkrywają głowę. Karmelici z kongregacji w Mantui odróżniają się od innych karmelitów tym, że noszą białe kapelusze (nazywano ich del capel bianco), a pod nimi kwef z czarnego drelichu, którym obciągnięte jest również rondo od spodu... Sytuacja, zdawałoby się, jest jasna. Jeżeli należysz do danego zakonu czy do danej kongregacji, masz się ubierać w sposób wyraźnie określony i nie pozostawia- jący żadnej wątpliwości, do której wspólnoty cię zaliczyć. Otóż takie przekonanie znaczyłoby, że źle znamy ludzką naturę. Mnich ma nosić kaptur, ale jakiej długości? Założyciel czy też jego następcy nie zawsze pamiętali, aby to unormować. Stąd nie kończące się spory, jak ma wyglądać praw- dziwy kaptur. Nie chodzi tylko o długość, ale i o krój. Na przykład franciszkanie bosi pod koniec XV wieku nosili kaptur kwadratowy, ale układali go w szpic za przykładem świętego Franciszka. Poza tym, nie wiadomo kiedy, może przez po- szanowanie reguły (puritati regulae, rectitudinem regulae), ale również tradycji, pojawiły się różnice w łonie jednego zakonu, zależnie od prowincji: kameduli z Francji noszą kaptur szpiczasty i szkaplerz sięgający kolan, gdy tymczasem kame- duli z San Michele z Murano - kaptur okrągły, a szkaplerz takiej długości jak habit. Na przykład wielkich i małych augustianów oraz wielkich i małych karmelitów odróżnia się najczęściej według tego, czy ubiór ich jest suty, czy wąski... Wszystko to oczywiście rozpalało wśród zakonników spory godne epopei, bo każdemu wydawało się, że on tylko ma słuszność. Zwłaszcza kapucyni, ludzie zapalczywi, posuwali się nawet do wytaczania procesów innym odłamom francisz- kańskim, wadząc się z nimi o kolor habitów, fason skórzanych sandałów, kapiszo- nów, o sposób strzyżenia bród, o biały sznur, którym się opasywali itd. Przyznajmy jednak, że przywiązanie zakonnika do jego ubioru jest wzruszające. Biedny papież Gelazy II, mnich z Monte Casino, który rządził zaledwie przez rok (od 24 stycznia 1118 do 28 stycznia 1119 r.) i którego spotkały tysiące pogróżek i afrontów ze strony Frangipanich i cesarza Henryka V, przeczuwając bliski koniec, wrócił do Francji i umarł w swoim habicie w Cluny, leżąc na nagiej ziemi. Ubiór tak dobrze charakteryzował zakonnika, że często od niego tworzono nazwę zakonu: franciszkanów od sznurkowego pasa nazywano kordylierami (franc. corde - sznur), walombrozjanów od szarej barwy odzieży - monachi grisaei, zaś również szaro odzianych braci miłosierdzia - frati bigi albo, z przyczyny szkaplerza przypominającego tarczę herbową - les billettes; karmelici, noszący charakterys- tyczne płaszcze, to fratres barrati albo pica; bracia pokutni w podobnych do wor- ków płóciennych szkaplerzach to saccati, czyli bracia workowi, służebnicy Matki Bożej zaś - to białe płaszcze (les blancs-manteaux). Inne znaki rozpoznawcze: jednym wolno było wędrować tylko piechotą, innym - również konno; bracia szpitalni z Saint-Antoine-du-Viennois mieli obowiązek zawieszać koniom dzwonek na szyi. Jeszcze innym, mianowicie trynitarzom, dla pokory, dozwolono dosiadać tylko osła; nazywano ich maturynami. W roku 1252 papież Innocenty IV zwolnił bonitów od obowiązku noszenia laski, wysokiej na pięć piędzi, zrobionej w kształcie kuli, jaką posługują się kaleki, a którą narzucono im, aby ich odróżnić od minorytów. W 1255 roku papież Aleksander IV nakazał taką właśnie laskę nosić augustianom, co zresztą zostało w następnych latach odwołane. Z ubiorami zakonnymi było tak jak ze wszystkimi ludzkimi sprawami; nie- g9 którzy zakonnicy dochodzili do wielkiej przesady, jak na przykład franciszkanie z Cappuccioli, których za to - między innymi - potępiono w roku 1434. Mnisi kluniaccy ukrywali swój wąski szkaplerz, Bóg jeden wie dlaczego - chyba że woleli nie zdradzać swojej przynależności. Najgłupsi trzymali się mody świeckiej: nosili płytkie trzewiki i sute płaszcze zwane huque, jak panny we Flandrii (cuiusmodi flandrenses domicellae utundur), odzież w żywych kolorach i rogate kapiszony zwane coquelucha (jak sądzę, była to aluzja do koguciego grzebienia); jeździli też konno z mieczem u boku. WYPRAWA Oto wyprawa mnicha z wieku X, według opisu H‚lyota: 2 koszule z szarszy, 2 tuniki, 2 kapy, 2 kukulle, 2 szkaplerze, 2 pary kalesonów femoralia, 4 pary trzewików na dzień, nocne pantofle, 2 pary lekkich pantofli, jeden roc (ubiór z wełny), 2 płaszcze na futrze sięgające do ziemi, rękawiczki na lato, rękawice z jednym palcem na zimę, drewniane sandały, opaski, czyli pasy (lumbaria u kar- tuzów, infirmitates w Cluny, gdzie indziej bracile), aby w podróży albo w klasztorze przytrzymać spodnie i kalesony, a wreszcie pończochy. Monget, historyk pustelni w Dijon, zaznacza, że w roku 1389 zakupiono białą szarszę w Caen, w Anglii i w Arras na coles (coule, nazwa kukulli u kartuzów) i białe prześcieradła z Nevers na wyprawę dla kartuzów, na którą składały się: dwie tuniki dzienne i dwie tuniki na noc, dwie obszerne kukulle, dwa aulmuces (szkaplerze z kapiszonem), trzy pary spodni (culotte z łacińskiego calcea, żeńska forma od calceus, trzewik) i cztery pary pantofli (z białego materiału u kartuzów). Monget wspomina też o dostawie tzw. brunete (cienkiego sukna z merynosu barwy niemal czarnej) na płaszcze, a dalej dwustronnego sukna (kamlot) z Beaumont, rzadko kiedy farbowanego, koloru od szarego do ciemnobrązowego, oraz płaszczy z jagnięcej skóry, na przechadzki, które, jak zobaczymy, kartuzi odbywają bardzo regularnie. Tekst z roku 1389 głosi, że opat benedyktynów z Saint-Pierre-de-B‚ze ma dać zakonnikom po pięć łokci dobrego kamlotu, po pięć ćwiartek łokcia (quartiers) białej tkaniny blainchot, po piętnaście i pół łokcia płótna, jeden habit, jedną kukullę z kapiszonem, parę butów na zimę i jedne trzewiki na lato. Nie zapominajmy o chustce do nosa (sudarium albo mappula), i drewnianym grzebieniu, o nożu (w Fontevrault zaznaczano, że nóż ma kosztować 2 denary, a pochewka -1 denara), o igle z nitką, rysiku i tabliczce do pisania, które uzupeł- niają ekwipunek samotników. Pod naciskiem trudności finansowych rozpowszechnił się powoli zwyczaj wy- znaczania każdemu zakonnikowi pewnej sumy na garderobę, vestiarium, jak wów- czas mawiano. Wnioskujemy o tym pośrednio z decyzji, jaką powzięła kapituła generalna w Citeaux w roku 1396, ale Cluny stosowało to o sto lat wcześniej. Nie mamy pewności, czy był to dobry pomysł: prowadził albo do niedbalstwa w ubra- niu, albo do nadmiernego wybredzania. Poza tym stwarzał pokusę, aby przełożeni nie wywiązywali się ze swoich obowiązków wobec podopiecznych (raporty klunia- ckich wizytatorów często relacjonują takie fakty). Nonnulli priores monachis suis pro vestiario suo dant pecuniam (Zdarza się, że przełożeni dają swoim mnichom pieniądze na odzież). Inny tekst, z roku 1290, zawiera wzmiankę o mnichu, który upomina się o zaległe vestiarium za... lat dwanaście. Postanowiono dać mu tyle pieniędzy, aby odział się przyzwoicie, a resztę przeznaczyć na piękny modlitewnik. W innym raporcie wizytatorów z Cluny czytamy, że w pewnym opactwie mnisi dostają tylko jeden habit rocznie, tak iż nieraz zdarza się im uczestniczyć w różnych zajęciach sine froccis. KOLORY Rozumiemy, że dla ludzi, którzy tak wielkie znaczenie przywiązywali do symboliki odzieży, wybór koloru był sprawą bardzo ważną; toteż kolory zmieniały się, można powiedzieć, bez końca, zależnie od czasu i narodowości, a przede wszystkim zależnie od woli założycieli zakonów. Jedni na początku zadowalali się stosowaniem takiej wełny, jaka akurat była, szara, brązowa albo czarna; inni kazali ją wybielać, jeszcze inni farbować. Benedyktyni nosili się naprzód na brązowo, a właściwie na rudo (subfulvi - mówi pewien tekst), potem na czarno, bo to kolor pokuty, żałoby i pokory, a także czystości, gdyż na czarnym od razu znać plamy! Jedynie kraje niemieckie i anglo- saskie, które, zdaje się - nie wiadomo dlaczego - miały trudności ze zdobywaniem czarnych tkanin, dalej używały materiałów w kolorze brązowym. Wielu jednak ubierało się na czarno: grandmontanie, serwici, zakonnicy z Fontevrault, z kon- gregacji w Tiron (z początku na szaro), augustianie i karmelici. Cystersów nazywano natomiast "białymi mnichami", gdyż ich odzież robiona była z naturalnej wełny (była ona raczej szarawa i tak najczęściej ukazują ich miniatury). Jeden z autorów opisuje ich "skupionych jak stado mew połyskujących śnieżną bielą". Opowiadano, że kameduli, którzy przedtem nosili czarne habity benedyktyńskie, pod wpływem wizji swego świętego założyciela włożyli szaty białe, symbol czystości; tak więc oni pierwsi to uczynili. Ubiór mercedariuszy i trynitarzy był biały, ale z czarnym pasem. Mercedariusze nosili na piersi, mocą przywileju nadanego im przez Jakuba I, króla Aragonii (1213-1276), herby królewskie i krzyż barcelońskiej katedry, trynitarze zaś na płaszczu, po lewej stronie, naszyty krzyż z materiału: jedno ramię czerwone, drugie czarne. Biały również - w kolorze Hostii, anioła zmartwychwstania i Marii, a także szorstkiej wełny, "jak przystoi pokutnikowi" - był ubiór premonstratensów oraz kartuzów, awellanów, paulinów, wilhelmitów, oliwetanów ("przez wzgląd na Mat- kę Bożą, Królową Niebios"), dominikanów, mnichów z Monte Vergine, a także kanoników regularnych bazyliki laterańskiej, od których podobno zapożyczyli ten kolor papieże, a którzy przyswoili go sobie, "aby nie brano ich za ludzi świeckich". W suknie szare (bigiognola), popielate albo szaropopielate (cenerognola) odziewali się paulini (do czasu, kiedy około 1342 roku zamienili ten kolor na biały), dobrowolni ubodzy, zakonnicy z kongregacji z Savigny, begardzi, zwani dlatego petits fr‚res bis - "szarzy braciszkowie", albo bisets - "szarzy" (jak gołębie skal- ne!), a także z pewnością franciszkanie, gdyż Anglicy nazywali ich Grey Friars. W tym przypadku może to również pochodzić od surowej wełny, której barwa waha się między brązem, szarością i bielą. Chcąc położyć kres sporom o kolory, święty Jan Gwalbert, założyciel walom- brozjanów, kazał tkać sukno z wełny białej i czarnej; wyszły z tego podobno ubiory żelazistoszare, a zakonników zaczęto nazywać szarymi mnichami, monachi grisaei. W ten sposób osiągnięto jednolitość. Kordelierzy, członkowie kongregacji w Valladolid, dobrowolni ubodzy (w innym czasie), eremici z Montserrat i inni nosili suknie barwy brunatnej, kasz- tanowej albo brązowej. Wśród rzadziej używanych kolorów wymieńmy: niebieski, który przyjęli boni homines, bracia workowi, franciszkanie z Ameryki Łacińskiej* i to wbrew wielokrotnym zakazom kapituł generalnych, bo - jak mówili ci bracia - Indianie (i prawdopodobnie sami bracia) bardzo lubili ten kolor; dalej czerwony, albo prawie czerwony, wprowadzony przez zarządzenia Goderyka, opata z R‚ome (1240 r.), czy też zielony apostolików (XV wiek). Zakonnicy nie musieli nosić odzieży jednobarwnej. Często jedna część ubioru była w jednym kolorze, a druga w innym. Całość, trzeba to podkreślić, odznaczała się dobrym smakiem i niemal zawsze doskonałym wyczuciem odcieni i harmonii kolorów. Celestyni, na przykład, mieli tunikę białą, a szkaplerz, kaptur, kukullę - czarne. W Fonte Avellana habit jest biały, a płaszcz terchino (turkusowy), jak ubiór sylwestrianów, który ozdobiony był mankietami i kołnierzami z białej gęstej tkaniny, zwanej faille. Płaszcz karmelitów jest biały (od roku 1287), ale kukulla brązowa. W Luxeuil szaty są białe, a szkaplerz albo pelerynka niebieskie lub fioletowe. Celici, czyli aleksjanie, noszą, jak wszyscy dobrowolni ubodzy, habity z niefarbowanej wełny, czarne szkaplerze, szare fałdziste płaszcze, itd. Poza tym kolory też się zmieniają; z początkiem wieku XII szkaplerz cyster- sów z szarego staje się czarny, a tunika z brązowej - szara. Przypadek karmelitów jest jeszcze bardziej skomplikowany: z Palestyny zapożyczyli dżellabę w paski; trzy paski brązowe oznaczają trzy cnoty teologiczne, a cztery białe - cnoty kardynalne. Ale że ludzie mocno z nich pokpiwali, papież Honoriusz (1216-1227) nakazał im nosić szare habity i białe płaszcze. Nie zgodzili się i dopiero w roku 1284 przy- wdziali czarne habity z kapturami i szkaplerzami tejże barwy, i na wierzch obszerny płaszcz z pelerynką, czarny albo ciemnobrązowy. W chórze karmelici nosili i do dziś noszą białe płaszcze i kaptury, i dlatego nazwano ich White Friars. W niektórych klasztorach, na przykład w Saint-Vaast w Arras, kolory bywają różne, zależnie od tego, czy jest się opatem, diakonem, kapłanem, profesorem czy nowicjuszem. U sylwestrianów generał ma prawo do fioletów. Wyróżniając się ubiorem, mnisi stawali się łatwym celem publicznej złośliwo- ści. Znamy przysłowie: "Habit nie czyni mnicha." Mniej znany jest wiersz Rutebeu- fa o młodych mniszkach: Mniszka w habicie szarym, białym, czarnym Jest jako pielgrzym, jak święte i ,'Święci, Lecz w oczach Boga sługą ona marnym, Nie dałbym grosza za jej dobre chęci.* RĘKAWICZKI Natrafiamy na ślady mitenek (mitteanae laneae, ze starofrancuskiego mite, jednej z nazw kota, z aluzją do jego futerka), rękawiczek letnich (wantis) i rękawic z jednym palcem (muffulae) na zimę. W tekście z roku 1385 czytamy o stu dziesię- ciu tuzinach par rękawic doublez dessouz le pousse (z podwójnym wielkim palcem) dla murarzy, którzy pracowali w kartuzji w Dijon. Wszystko to zużyto w piętnaście miesięcy! W tym klasztorze tęgo się pracowało. U templariuszy kapelani mogli nosić rękawiczki (co świadczy, że był to fakt niezwykły) "przez uszanowanie dla ich stanu przedstawicieli Boga". TRZEWICZKOWI I BOSI Boso chodzą eremici, pierwsi franciszkanie, karmelici, dominikanie, jezuaci, awellanie, kameduli, mnisi z kongregacji z Fiore itd. Mnisi z opactwa L,e Bec chodzą boso po klasztorze od początku października do Wielkanocy. Karmelici zwani bosymi noszą espadrilles (sandały na sznurkowej podeszwie). Bracia workowi, jezuaci (początkowo bosi), ubodzy apostolicy, oliwe- tanie mają drewniane sandały, a trapiści - saboty. Bernardyni chodzą boso, to znaczy bez pończoch, w zoccoli (albo calopodes); są to trepy zapożyczone od miejscowych chłopów. Dlatego mnichów tych nazywano zoccolanti. W zimie kartuzi noszą trzewiki (sotulares) ze skóry (de bovina pelle) albo trzewiki na drewnianej podeszwie (socci). Otrzymują dwie pary trzewików rocznie oraz tłuszcz (wieprzowy u kamedułów) do ich czyszczenia, której to operacji doko- nywano albo w ogrzewalni, albo (w Cluny) w kuchni. Sznurowadła są z konopi (de cruda cannabe), bardziej prymitywne od lnianych. Pewien tekst Mongeta mówi o czynnościach szewca (couireur), który robił dla kartuzów obuwie na filcu; trzeba dodać, że ci zakonnicy zawsze osiedlali się w okolicach szczególnie surowych i najczęściej górzystych. Słyszymy również o obuwiu dziennym i nocnym (mowa zapewne o pantoflach, w których chodzi się, nie zakłócając ciszy). Zwyczaj noszenia w zimie bucików na drewnianej podeszwie, zwanych także patini, nabijanych gwoździami, był na tyle rozpowszechniony, że zarządzenia z roku 1259 zabraniają kanonikom z Aix wcho- dzić w takim obuwiu do kościoła, bo mogliby narobić wielkiego hałasu (strepitum magnum). Caligae albo pedules, pończochy, wyrabiano z surowej wełny białej albo szarej, na zimę długie, aby można je przymocować do paska, na lato krótsze, przywiązane pod kolanem. U kartuzów były płócienne. Wiek XVI zaznaczy się szeregiem reform zmierzających do ustanowienia, a raczej przywrócenia, zależnie od przypadku, obserwancji bardziej surowej. Jedną z oznak tej odnowy będzie właśnie pojawienie się "bosych" zakonników. We wszystkich zakonach stare obuwie rozdawano ubogim, stale w tym samym terminie, często na Wielkanoc. Rozdawano również suknie i futrzane płaszcze. Podobnie postępowali brygitanie po śmierci któregoś z braci. Niektórzy dziwili się tej hojności przy tak oszczędnej gospodarce, ale nie zapominajmy, że w tej formie mnisi dawali jałmużnę, podobnie jak udzielali jej w postaci żywności i usług z dzie- dziny szpitalnictwa. Zresztą obuwie i odzież były wyrobami dość małej wartości, siła robocza bowiem była tania, stada owiec bardzo liczne, a poza tym odzieży noszonej dniem i nocą, często przez okrągły rok, nieźle chyba było się pozbyć. Również w dziedzinie obuwia dawała o sobie znać słabość ludzkiej natury: snobi tej epoki (w wieku XIV) nosili odmiennego koloru trzewiki i dobrane do nich, też odmiennej barwy, spodnie (jakim cudem nie wpadli na ten pomysł nasi elegan- ci?). Otóż musiano zakonnikom tego zabronić i nakazano im noszenie wyłącznie obuwia czarnego. Nie wolno im też było nosić obuwia wąskiego, gdyż, mówi pewien ówczesny autor, "stopy zbyt ciasno obute świadczą o grzesznym sercu..., skąd bierze się złe postępowanie", co nie groziło, "gdy serce o głupstwie nie myślało". BIELIZNA OSOBISTA W bieliźnie czy bez bielizny? Trudne zagadnienie, trzeba to przyznać. Z po- czątku sprawa jest prosta. Eremici, oczywiście, nie zamierzają się z sobą cackać: odzież z szorstkiej wełny, z faille, tzn. pospolitego, grubo tkanego jedwabiu, czy z koziej skóry wkładali wprost na ciało. Chyba że nosili włosiennicę z końskiego włosia, całą w węzełkach (u celestynów) albo ze świńską szczeciną, czy też kol- czugę, jak czynił święty Stefan z Muret, walombrozjanin, aby tym bardziej ciało umartwić. A zresztą, kto we wczesnym średniowieczu nosił bieliznę? Ludzie delikatni i zniewieściali. Mnisi naśladowali więc swoich mistrzów w zakresie ascetyzmu. Lineis ne utantur ad carnem (niech nie noszą bielizny na ciele) głosi reguła. Czy było to wyrzeczenie? Tak, niewątpliwie, gdyż w wielu księgach zwyczajów czyta- my o zakazie noszenia koszuli, czy to wełnianej (staminea, interula), czy płóciennej (camisia). Podkreśla się ascetyzm niektórych mnichów z Galii, zaznaczając, że wyrzekali się mięsa, kobiet, wierzchowców i... bielizny. Oznacza to, że rezyg- nowanie z koszuli uważane było za umartwienie: tak było w przypadku zakonników z Monte Cassino, "gdzie jednakże zezwalano na całun (suaire) z pospolitego płótna pod krótką szarszową tuniką", u kamedułów, cystersów (ale dla dzieci te części ubioru musiały być z lnu albo konopi), i wiktorynów z Marsylii. Natomiast karmelici, serwici, benedyktyni z Bursfeld, dominikanie i premonst- ratensi noszą koszule z surowej wełny, celestyni, sylwestrianie, a później mauryści - koszule z szarszy, zakonnicy z Fontevrault - koszule lniane albo konopne, "zwy- czajnie z płótna albo etaminy". Kartuzi, templariusze i Krzyżacy (ci wielcy sybaryci używali nawet lnianych prześcieradeł) noszą koszule płócienne. Calmet wspomina również o koszulach z faille. Len, lniane koszule (lineas camisias albo staminaes, z "etaminy") pojawiają się później. Wiemy, że niektórzy uważali je za oznakę upadku obyczajów. Pewien średniowieczny autor surowo gani mnichów: kiedyś zwykli byli gnieździć się w la- sach, nosić włosiennice i szorstkie, pełne robactwa wełniane suknie, teraz zaś postanowili rozstać się z wełną (elangier) i przyodziać się w len (inlingier). Oburze- nie było tak wielkie, że begardzi zadzierali habity braci mniejszych (minorytów), aby pokazać, że - o hańbo! - noszą oni koszule... Tam, gdzie było to dozwolone, mnisi otrzymywali po dwie koszule: "Jedną do noszenia, drugą do prania" - piszą brygitanie. Święty Benedykt powiedział: Propter lavare ipsas ("żeby mógł je prać" - Reguła, LV). Czyżby wśród swoich zajęć święci mężowie mieli czas na wybredzanie w sprawie koszul? A jednak pewien raport, sporządzony w roku 1299 przez wizytatora zakonu w Cluny, zaleca ojcu opatowi, aby sam zakupił etaminę i dopilnował, żeby bracia nie nosili odzieży sprzecznej z regułą czy też - powiedzmy - z regulaminem (irregularibus). PRANIE BIELIZNY Synod w Akwizgranie (817 r.) zdecydował, że mnisi sami mają prać i czyścić swoją garderobę. Pralnię (lotorium), balie (ablutatorium), mydło, ług i gorącą wodę mieli do dyspozycji. W kartuzji w Dijon wykopano dwa koryta, jedno na użytek kuchni, a drugie przy izbie "zakrystiana", aby "tam prać obrusy, szaty i inne rzeczy niezbędne dla kościoła". Pranie urządzano co dwa tygodnie. W Bursfeld przykazywano, aby koszule prać raz na miesiąc w lecie i dwa razy na miesiąc w zimie. Zarządzenie co najmniej dziwne. W Cluny wolno było w czasie tej operacji rozmawiać. Odzienie suszyło się w specjalnym pomieszczeniu albo rozłożone na trawie w wirydarzu (in herbario claustri). Jak czytamy w Consuetudines cluniacenses, nie wolno ich było wieszać na sznurach. Mnisi pełniący tygodniowy dyżur (hebdomadarii) mieli prać obrusy (mappas) i serwetki oraz ręczniki (facitergia albo manutergia, do twarzy i do rąk, tersoria do wycierania nóg), a także chustki do nosa (mappulae), zresztą rozmiarami zbliżone do ręczników (jedna stopa na trzy); mnisi nosili je zawieszone u pasa. Dodajmy, że obyczaje cysterskie wymagały, aby mnisi udający się do toalety (ad necessaria) zdejmowali wpierw kaptury. Wydzieliny (flegma) z ust i nosa należało rozdeptać starannie nogą, aby, po pierwsze, nie przyprawiać o mdłości ludzi słabego ducha (infirmis mentibus), mówi księga zwyczajów z Eynsham, a po drugie, aby podczas modlitwy bracia nie plamili sobie habitów. Higiena osobista KĄPIELE Rozdział piąty Nie wiem, kiedy narodziła się legenda, według której mnisi byli wielkimi brudasami. Co prawda, niektórzy "zapaśnicy Boga" istotnie za daleko posunęli swoje umartwienia w tej dziedzinie. O świętym Benedykcie z Aniane opowiadano, że "wielkie mnóstwo wszy roiło się na jego chropowatej skórze, pożerając jego wychudłe już od postów członki". Ale w tym wypadku jest to religijny wyczyn sportowy, coś w rodzaju rekordu. Podobno ów święty mąż nigdy też nie zażywał kąpieli, z czego można wnioskować, że ogół postępował inaczej, gdyż w innym przypadku nie byłoby w tym żadnej zasługi. Wielki erudyta Calmet w swoim Commentaire de la R‚gle de saint BercoŚt wcale nie okazuje się zwolennikiem kąpieli (ale to już wiek XVIII). Z lubością wymienia dowody nieufności, z jaką odnosił się do nich świat klasztorny: cystersi wyklinali tych, którzy kąpali się bez pozwolenia, ale odnosi się to do łaźni publicznych, które nie cieszyły się dobrą sławą. Kartuzi zabraniali kąpieli w rzekach i stawach, to znaczy kąpieli publicznej, bo w celach była bieżąca woda. Mnisi z Monte Cassino zgadzają się na kąpiel tylko w ostateczności; trzeba na to zezwolenia kapituły generalnej! Mnisi z kongregacji w Bursfeld kąpią się cztery razy w roku, jeśli są starzy, a dwa razy w roku, jeśli są młodzi; w Hirsau - dwa razy na rok. Gdzie indziej kąpiel odbywa się na Boże Narodzenie, Wielkanoc i w Zielone Święta, w Farfie co miesiąc. Podobnie przedstawiała się sprawa w żeńskich klasztorach, często poddanych regule świętego Augustyna. Jedynie osoby chore mogły się kąpać tyle razy, ile chciały. Dom Calmet wyraża zadowolenie z faktu, że przestano się kąpać. Wyjaśnia to zwyczajem noszenia bielizny, którą można prać do woli. Wcześniej zakonnicy spali kompletnie ubrani, w grubej roboczej odzieży z ciężkiej wełny; stale im towarzy- szyły brud, smród i choroby skórne. Dzisiaj - pisze dom Calmet - dzięki noszeniu bielizny wszystko się zmieniło; cytuje on słowa świętego Hieronima, który każe unikać upału łaźni (balnearum fomenta) tym, co chcą "ugasić upały cielesne chło- dem postów" (calorem corporis ieiuniorum frigore). Do tylu przesądów, do takiego zapału w umartwianiu się (jako że w przeciwieńst- wie do hipisów mnisi zawsze uważali brud ciała za umartwienie) dodać trzeba i to, że wspólnota bezżennych mężczyzn nie zawsze przejawiała zamiłowanie do czystości (przecież właśnie przeciwko takim skłonnościom księgi zwyczajów występowały z drobiazgową surowością). Zresztą całe średniowiecze nie jest w tym przypadku bez winy, chociaż, w porównaniu z epoką Ludwika XIV...! Niektóre teksty zalecają kąpiel w lecie i w jesieni, ale nie wspominają ani o zimie, ani - rzecz dziwna - o wiośnie, i radzą po ukończeniu lat trzydziestu sześciu myć się tylko raz albo dwa razy w miesiącu. Jeśli jednakże wierzyć temu, co mówią i wytrwale powtarzają księgi zwyczajów, w średniowiecznych klasztorach ogromnie dbano o czystość. Od pierwszych dziesię- cioleci istnienia zakonu kartuzów instalowano im w celach bieżącą wodę, aby nie mieli żadnego pretekstu do opuszczania mycia. Dzięki temu, ku ogólnemu zdziwieniu, nie trapiły ich pluskwy, jakkolwiek wszystko zdawałoby się wskazywać, że się u nich zagnieżdżą: sposób życia (nie nosili bielizny) i spania (kompletnie ubrani), celki z drewna, ciasne alkowy, rzadko zmieniane sienniki, chociaż zmienia się je braciom konwersom (w średniowieczu bowiem jest to powszechny obyczaj). Ten cenny przywilej od początku wszystkich zastanawiał. Jedni upatrywali w nim szczególną łaskę Nieba udzieloną temu najsurowszemu z zakonów, inni zaś - wynik całkowicie bezmięsnej diety. Prościej chyba będzie przypisać to "szczęście" dbaniu o czystość. W VII wieku w wielu klasztorach istniały łaźnie (balnea) z bieżącą gorącą wodą. Należy jednak zaznaczyć, że balneum oznacza niekiedy po prostu pediluve, lotio pedum, "umywalnia nóg". W Sankt Gallen łaźnie mieszczą się w pobliżu dormitorium, korzysta z nich, kto chce, ale pora, dzień i sposób kąpania się są bardzo szczegółowo określone. Mnisi powinni się rozbierać jak w dormitorium, to znaczy z zachowaniem wszelkich zasad skromności, ordinate (z czego wynika, że świat klasztorny wcześnie zaczął używać bielizny osobistej). W kąpieli nie wolno się ociągać. Kto się umyje, powinien od razu włożyć czystą odzież, jaką otrzymał, i udać się do wirydarza, a wszystko winno się odbywać pod dozorem wyznaczonego w tym celu starego zakonnika, "pobożnego i roztropnego". ABLUTORIUM Zakonnicy mieli się więc, jak mówiliśmy, kąpać w bardzo różnych odstępach czasu, a ponadto myć ręce przed posiłkiem i po posiłku, po sjeście, przed udaniem się do chóru na jutrznię, po mszy (we Fleury - ręce i nogi, i to w gorącej wodzie), przed umywaniem nóg trzynastu ubogim w Wielki Czwartek. W księdze zwyczajów z Le Bec wyraz ablutorium wymieniony jest ponad piętnaście razy. Poza tym, jak wiemy, specjalnym głosem dzwonu oznajmiano, że wodę już przyniesiono; w tejże księdze czytamy: pulsare aquam albo sonare ad manus lavandas; w księdze z Eynsham: pulsatur ablutio. Wśród ludzi świeckich "otrąbienie wody" oznajmia porę posiłku. W Wielkim Poście mnisi z niektórych opactw nie myli nóg albo się nie kąpali. Ale reguła Mistrza nakazywała umyć nogi przybyszom, którzy staną u wrót klasztoru, wzorem owej niewiasty, która łzami obmyła stopy Jezusa. Statuta Lanfranca przypominają, że trzeba zmienić ręczniki do nóg, gdy są zbyt wilgotne (madefactis tersoriis). ZAROST W epoce starożytnej filozofowie i za ich przykładem niektórzy cesarze rzyms- cy nosili brodę: pozwalali jej rosnąć na znak pogardy dla zbytku i społecznych konwenansów. Na Wschodzie broda była więc oznaką mądrości. Na Zachodzie, przeciwnie, ludy barbarzyńskie lekceważyły "uczoność" i dla nich broda była czymś prostackim, nieokrzesanym. Pozostawiono ją więc braciom konwersom (bar- bati), ojcowie zaś golili się i strzygli. Ale, jak w przypadku kąpieli i mycia głowy, rasura odbywała się w różnym rytmie, zależnie od zakonu; jedni strzygli się i golili pięć do sześciu razy w roku, inni co trzy tygodnie, co miesiąc albo co dwa tygodnie, lub przed Wielkanocą i dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Niektóre księgi zwy- czajów zabraniają strzyc się i golić przez cały Wielki Post (to znaczy przez czter- dzieści dni, więc chyba zakonnicy bez entuzjazmu powstrzymywali się od tej opera- cji, z troską myśląc o dniu, kiedy przyjdzie im jej dokonać). Bo niemałym umart- wieniem było dać się ogolić ówczesną brzytwą trzymaną w niewprawnych rękach (mimo że w zasadzie każdy zakonnik winien był poznać tę sztukę), przy użyciu nieodpowiedniego mydła. Mocno podejrzewam, że obowiązkowe śpiewanie przy tym psalmów miało zagłuszyć krzyki i protesty delikwentów. Możemy się domyś- lać, że nawet mnisi-asceci nie mieli ochoty wystawiać policzków na brzytwy młodo- cianych wychowanków swojego klasztoru... Słyszymy, że mistrzowie mają się pod- dawać tej torturze tylko wówczas, gdy młodzieńcy nabyli już wymaganej po temu umiejętności (si tamen... scientiam habent). W zasadzie mistrzowie nowicjuszy strzygli się i golili wzajemnie. W zimie, w krajach o surowym klimacie, zabiegi te były tak przykre, że dokonywanie ich zawieszano za zgodą kapituły. Tego rodzaju problemów nie mieli kartuzi. Byli samotnikami i reguła ich postanawiała, że wchodząc do celi każdy otrzyma grzebień, szczotkę, osełkę (cal- culus) i rzemień (corrigiam) do ostrzenia (ad acuendum) brzytwy. Mart‚ne pozostawił nam opis ceremonii, jaka towarzyszyła goleniu w opactwie Farfa. Oto ona, w wielkim skrócie. Brzytwy (rasoria) przechowywane w skrzynce, poza dormitorium, wyostrzone przez sługę (cam‚rier) extra conventum, rozdaje się zakonnikom. Golenie odbywa się w wirydarzu (w Cluny w ogrzewalni). Bracia stają naprzeciw siebie w dwuszeregu. Jedni trzymają w ręce brzytwę, drudzy miskę z gorącą wodą (na pewno z mydłem). Brat, który ma golić, zdejmuje habit i pracuje w kukulli. Golony zdejmuje i habit, i kukullę, które kładzie obok. Wszyscy śpiewają psalmy, zwłaszcza piąty, dodaje pewien autor. Nie wolno jednak obcinać paznokci i włosów podczas śpiewu i dopóki nie włoży się kukulli... A co się dzieje, gdy bije godzina modłów, a broda jeszcze nie zgolona? Ustawy przewidziały wszystko: zakonnicy udają się do kościoła, włożywszy kaptury, ale nie zajmują wtedy miejsca w chórze i nie odkrywają głów. CZYSTA GŁOWA Stara księga zwyczajów mówi, że zakonnicy mają myć głowę przed Palmową Niedzielą. Nie wspomina, czy robili to w innych terminach (co jest rzeczą możliwą). Benedyktyni, bernardyni i kartuzi, którzy nie ścinali włosów - pisze Calmet - często myli głowę. W Farfie ten, kto chciał umyć głowę w dzień, w który się golił, mógł to zrobić bez osobnego pozwolenia, ale zabronione to było w inny dzień. Dlaczego? Nie wiem. Nie wiem również, dlaczego mnisi musieli prosić o pozwolenie na umycie głowy; dlaczego, skoro strzygli ich i golili bracia, nie mogli oni także umyć im głowy; ani dlaczego ceremonie nadzwyczaj skomplikowane i drobiazgowo opisane towarzyszyły czynnościom tak w istocie przyziemnym, jak obcinanie włosów i paz- nokci, golenie (trzy pełne stronice, 85 linijek w księdze zwyczajów z Eynsham!) albo puszczanie krwi. Na przykład powiedziane jest, że w dniu, kiedy odbywa się rasura, obrusy w refektarzu mają zostać zmienione. Dlaczego? Powiedziane jest również, że podczas gdy dzieci, chorzy i ci zakonnicy, którym puszczono krew, jedzą swoje mixtum, refectorarii (mnisi zarządzający refektarzem) golą się i śpiewa- ją psalmy; ale dopóki śpiewają, dopóty nikomu nie wolno ani się myć, ani strzyc włosów, ani przycinać paznokci, ani też bez pozwolenia wychodzić z wirydarza. MYDŁO I AFTER-SHA VE Galowie używali mieszaniny łoju i popiołu do barwienia włosów na czerwono. Germanie znali mydło płynne (Schaum) i stałe (Seife, po angielsku soap, po łacinie saipo). Czytamy o rozdzielaniu mydła we włościach Karola Wielkiego i o daninach w postaci mydła. Petrarka mówi o "ostrości" mydła. Średniowiecze znało więc tę substancję. Czy korzystali z niej mnisi? Pewien tekst podaje, że myli głowę wodą z popiołem, którą w stanie wrzenia cedzono przez bieliznę włożoną do prania. Inny tekst: unctum cum sapone (pasta mydlana) - świadczy zapewne o stosowaniu jakiejś tłustej substancji. Mówi się również o roślinie borith, z której wyrabiano bryłki zwane herbacos i po wysuszeniu używano ich jako mydła. Ta roślina to nasza mydlnica.....: W opactwie Einsiedeln mydło rozdawano w małych skrzynkach (buxis). Dom Jean Leclercq zwrócił mi uwagę na pewien tekst, w którym mowa o użyciu mydła post lavacrum fontis, to znaczy, gdy mnich już się umył; zapewne zmył on naprzód z grubsza w samej wodzie brud z nóg i rąk, a potem sięgnął po mydło, cenny artykuł, hanc creaturam saponis - jak głosi tekst - aby dokończyć zabiegu. Mnisi pierwsi wynaleźli after-shave, bo go potrzebowali. Tekst z 1305 roku mówi, że używali aromatycznej wody na ziołach, uprawianych w ogrodzie pomię- dzy refektarzem a infirmerią, jak szałwia, majeranek, bazylia, mięta, ruta i roz- maryn. Człowiek, gdy raz ulegnie podszeptom próżności, zazwyczaj nie potrafi się już pohamować. Przed położeniem się spać grandmontanie, mający jakoby służyć za wzór surowości obyczajów, codziennie myli brodę, czesali ją i przemyślnie układali! Komu więc zaufać, skoro ci mnisi, bardziej wymagający od samych cystersów, tak sobie poczynali? PAZNOKCIE Nie obcina się paznokci w niedzielę i w dni świąteczne, maiori solemnitate. Księga zwyczajów z Eynsham stwierdza, że paznokcie u stóp można obcinać przy każdym myciu nóg i nie wymaga to osobnego zezwolenia. Co do paznokci u rąk, ci, którzy mają to robić, winni się tym zająć przed nieszporami albo po zebraniu kapituły, prosząc sąsiadów o zgodę. Wszystko niech się odbywa w milczeniu. Kto obcinając paznokieć przemówi, ma zwrócić się do sąsiadującego z nim brata: Benedicite. TONSURA Początkowo tonsura była o wiele ważniejszą oznaką stanu zakonnego niż ubiór. Wierzch głowy jest wygolony, a reszta włosów ostrzyżona w ten sposób, że tworzy krąg, naśladujący "koronę" apostoła Piotra. U kartuzów obrzęd taki odbywa się sześć razy w roku. Tonsurę zakonną (nie mylić jej z tonsurą świeckich duchownych), znak i świa- dectwo godności "kapłana i króla" (corona vero tonsura... eum debere esse sacer- dotem et regem demonstrant), wycinano nożycami. Włosy "korony" sięgały do połowy ucha. W teorii cała operacja miała przebiegać w milczeniu. W teorii... Podczas pierwszej tonsury nowicjusza, która w Eynsham odbywała się w infirmerii (cellam infirmorum), odmawiano siedem psalmów! Niektórzy nosili tonsury, jeśli już nie awangardowe, to w każdym razie orygi- nalne, wobec czego księgi zwyczajów zażądały powrotu do jednolitości i tradycji: Nec alia tonsura quisquam, nisi nobis solita, tonsurari affectat (Niech nikt się nie stara o inną tonsurę niż ta, która nam zwyczajna). PUSZCZANIE KRWI (MINUTIO) Przez całe średniowiecze wszyscy puszczają sobie krew dla zdrowia. Istnieją okresy pomyślne dla brania na przeczyszczenie i upuszczania krwi, toteż należy zasięgać rady lekarza biegłego w astronomii. Operacjom tym szczególnie sprzyjają wiosna i jesień. Nie upuszcza się krwi ani starcom, ani pijanym, ani kobietom w odmiennym stanie. Wybiera się żyłę zależnie od celu, jaki się chce osiągnąć, na przykład żyłę na małym palcu, co znakomicie leczy dolegliwości wątroby. Żyła na prawym ramieniu gwarantuje zachowanie czystości obyczajów. Mnisi stosowali się do obyczajów swojej epoki. Na początku zabiegi te nie odbywały się w ustalonym rytmie i wyznaczonych dniach, uciekano się do nich w razie potrzeby; potem, jak we wszystkich dziedzinach, następowała coraz ściślej- sza reglamentacja: kartuzi z Dijon przeprowadzali tę akcję w oktawę Wielkanocy, po Świętym Piotrze, w drugim tygodniu października i na tydzień przed Siedem- dziesiątnicą. Cztery razy w roku puszcza się krew u augustianów, dominikanów, karmelitów i mnichów kongregacji z Bursfeld, trzy razy u kamedułów, pięć razy u paryskich wiktorynów, u premonstratensów i kanoników kongregacji arrowezyj- skiej, dwanaście razy w innych kongregacjach (tak właśnie czyniło wielu ludzi świeckich). W Einsiedeln mnisi przychodzili na zabieg wieczorem, w ubraniu. Płonął wielki, jasny ogień (grandis ignis). Z podwiązanym ramieniem, mnisi puszczali sobie krew wzajemnie (sibi invicem ex caritate serviant), powodując się chrześ- cijańskim miłosierdziem. Można sądzić, że mieli w tym pewną wprawę; wszystko odbywało się w milczeniu, po czym rozdzielano chleb i wino, a raczej, jak głoszą Consuetudines Einsiedelnenses, wodę, jako zdaniem lekarzy odpowiedniejszą w tym wypadku. Zabieg wykonuje się w lecie po nonie, a w zimie po nieszporach, zawsze za zgodą przełożonego, aby nie dopuścić do przesady. Trochę nas dziwi, że ktoś miał tu ochotę przesadzać, ale wnet sprawa się wyjaśnia; dowiadujemy się bowiem, że dni po puszczaniu krwi, tak zwane "chore dni" albo "dni upustu krwi", były czymś w rodzaju urlopu czy wakacji: przed operacją mnich otrzymywał mixtum złożone z chleba i wina, potem przez dwie noce był zwolniony z nocnych nabożeństw; mógł rozmawiać z innymi zakonnikami, którym puszczono krew (minuti), i z gośćmi; przez dwa albo trzy dni (zależy to od zakonu) otrzymywał pitancję przed snem, wino i lepszą strawę (aliquid cibi melioris) - pszenne placki, racuchy, jarzynowy bulion, jakieś smażeniny, i to u bardzo surowych kamedułów; w Cluny - jajka, dodatkowy ser, trzy gorące dania; biały chleb w Citeaux. W wieku XIV u wik- torynów dieta jest po prostu wspaniała: pieczony kurczak na dwóch, gęś na czterech w południe przez dwa pierwsze dni; kurczak na jedną osobę na trzeci dzień - oprócz zwykłych posiłków! W Grande-Chartreuse post przerywano na trzy dni i mnich otrzymywał wieczorem przez dwa pierwsze dni po 30 jajek. Inny tekst, odnoszący się do klasztoru Saint-Viton w Verdun (wiek X), wspo- mina o mieszaninie z jaj i węgorzy, o szczupaku z czarnym pieprzem (cum atro pipere) i pasztetach z bardzo tłustej wieprzowiny (porci puinguissimi). Wieczorem zakonnicy mają dostać andruty (nebulae) oraz, oczywiście podwójną rację cien- kusza, exquisitus facto. Wszystko w najzacniejszych intencjach, to znaczy w trosce o zdrowie. Zakonnicy mówią to z całym przekonaniem, gdyż, jak twierdzą, arte medicinae periti sumus (jesteśmy kompetentni w sztuce lekarskiej). Inny tekst zaznacza, że w braku ryb można podawać wyroby cukiernicze, a przedtem gęstą i tłustą mieszaninę wina, jaj i wieprzowego smalcu. Widzimy, że mnisi dawnych wieków lubili dania intensywne, "pokrzepiające". Jedynie srogie opactwo Le Bec nie przewidywało żadnych "dodatków" na dni po upuszczeniu krwi. Zabieg ten stosowano od wieku VII. Nie znamy ani jego początku, ani uzasadnienia. Czy chodziło o przeciwdziałanie skutkom niezrównoważonego systemu odżywiania i zbyt siedzącego trybu życia? W ten sposób przypisywaliby- śmy średniowieczu w tej dziedzinie wiedzę bliską naszej. Zresztą obfite pożywie- nie i wypoczynek po zabiegu szybko kładły kres dobremu samopoczuciu, rzeczy- wistemu albo urojonemu, jakie po nim następowało. A może chodziło o zwal- czanie pokus cielesnych? Taki mechaniczny sposób jest zupełnie sprzeczny z samym duchem ślubu czystości, ugruntowanego na silnej woli i samoopanowa- niu. Trudno wątpić, że do tego celu prowadziły raczej praca, skąpy sen, surowe posty i wstrzemięźliwość. Możliwe, że puszczanie krwi stosowano z przyczyn "medycznych"; lekarstw było mało albo w ogóle ich brakowało, jak czytamy w pewnym starym tekście: excepto cauterio et sanguinis minutione - jedynymi lekarstwami były wypalanie i puszczanie krwi. Była to prawdziwa moda od IX do XVII wieku (pomyślmy o Ludwiku XIV), która, jak wszystkie mody, zanikła bez wyraźniejszego powodu. Niektórzy zakonnicy wyrzekli się jej dość wcześnie, na przykład kartuzi przed rokiem 1373. Ale innym zalecano minutio jeszcze w XV i XVI wieku. Długo dochowali mu wierności ludzie świeccy ("Krwiopuszczare! Purgare! "). Minutor zaliczał ich do swojej klienteli. Wielcy panowie z całymi rodzinami usuwali się na parę dni do klasztoru, aby wziąć czynny udział w ceremonii, powiedzmy nawet - w uroczystości, zważywszy ogólne odprężenie, jakie odczuwano po każdym seansie. Czekając na tę okazję, ludzie stosowali pijawki; dlatego, jak słyszymy, osiemnaście folwarków opactwa w Priim wysyłało mu po trzydzieści pijawek. Uprzywilejowane traktowanie tych, którzy zdecydowali się na upust krwi, ka- że przypuszczać, że ilość tej krwi musiała być znaczna. Podobno święty Gerard z La Sauve-Majeur, cierpiąc na ostre bóle głowy, prosił, aby puszczono mu krew, i wybrał się w drogę, chociaż nacięcia jeszcze się nie zrosły. Widocznie były głębokie. Co robiono z tak nagromadzoną krwią? Tekst z roku 1336 mówi, że benedyk- tyni z Saint-Andre we Flandrii darowali miastu Brugii pole, na które miano wylewać krew odciągniętą przez cyrulików, "aby nie dawano jej wieprzom"! Możliwe, że nasi zacni mnisi nigdy nie oceniali tak nisko szlachetnej ludzkiej krwi. Biały płaszcz klasztorów KLASZTOR Rozdział szósty Klasztor był organizmem bardzo złożonym, bo w warunkach zupełnej prawie samowystarczalności musiał zaspokajać wszelkie duchowe i materialne potrzeby pewnej grupy ludzi. Przede wszystkim był tam kościół i zakrystia, a następnie zespół budynków, dzięki którym codzienna egzystencja mnichów mogła przebiegać normalnie: wirydarz -jak zobaczymy, ośrodek życia wspólnoty - kapitularz (sala zebrań kapituły), dormitoria, osobne dla zakonników z chóru, nowicjuszy i konwer- sów, refektarz i kuchnia, zawsze z sobą sąsiadujące, ogrzewalnia, czyli parlatorium zimowe, sala ablucji, czyli łaźnia, infirmeria, która w wielkich opactwach, jak na przykład Canterbury, ma własną kaplicę, własny wirydarz, własną kuchnię i ogród, a wreszcie ustępy, zwane necessaria albo latrina, mieszczące się w sąsiedztwie dormitorium i połączone z nim wąskim korytarzem, często ostro skręcającym - do- myślamy się dlaczego. Siłą rzeczy przy każdym klasztorze była również pralnia, piekarnia, stajnie, obory, spichrz i spiżarnia, zwana promptuaria albo pitareceria. Na mapie przeoratu Christ Church w Canterbury widzimy oddzielne apar- tamenty arcybiskupa i przeora, budynki administracyjne, pomieszczenia i wirydarz dla gości. W Poblet był osobny budynek dla wiekowych mnichów, a gdzie indziej infirmeria dla pielgrzymów i gości. Zawsze w obrębie klasztoru, za absydą kościoła albo w pobliżu infirmerii, mieściły się dwa cmentarze, jeden dla mnichów, drugi dla księży świeckich. Poza tym każdy klasztor miał swoje sadzawki rybne, warzywnik, grządki roślin leczniczych i gospodarskich. Canterbury, gdzie przebywało 150 mni- chów, miało w połowie XII wieku trzy dormitoria i infirmerię o powierzchni 250 stóp kwadratowych. Wirydarz i refektarz liczyły po 130 stóp kwadratowych. Nawet w tych zakonach, gdzie panował duch bardzo surowy, utrzymanie tak wielkiej liczby rozmaitych budynków kosztowało dużo i wymagało ogromnych wysiłków organizacyjnych, wielkiej pomysłowości oraz dużej wiedzy z najrozmait- szych dziedzin. Zakonnicy musieli się więc bardzo wcześnie uciekać do specjalis- tów, jak architekci, murarze, szklarze (vitri factores), złotnicy, kamieniarze. Opat Hugo z Cluny (1109 r.) zarządził, aby warsztaty różnych rzemiosł miały po 125 stóp długości na 23 stopy szerokości. Drążono w kamieniu aulmoires en pierre (szafy ścienne), kopano alguiers (rowy odpływowe). Z kamienia bez zaprawy budowano podziemne kanały (u kartuzów w Dijon), którymi odprowadzano zużytą wodę, a w poszczególnych celach przewody łączące się ze studnią koło kuchni oraz służące "uzdrowieniu piwnic, które są w wilgotności utrzymywane za sprawą licz- nie przebijających się źródeł" (1396 r.). Jeżeli klasztor stoi nad rzeką jest ona tak uregulowana, aby służyła życiowym potrzebom wspólnoty: prąd rzeki obraca młyny, zaopatruje w wodę kuchnie, utrzymu- je w porządku ścieki, zabiera nieczystości z hospicjów, z latryn, z kuchni i infirmerii. Wszystko to jest tak solidne, tak dobrze pomyślane, tak racjonalne, że w początkach wieku XIX rodzący się przemysł nie wymyślił nic lepszego jak umieszczanie swoich fabryk w opuszczonych klasztorach. W Belgii, na przykład, jedna fabryka włókienni- cza usadowiła się w Gandawie w dawnym wielkim klasztorze kartuzów, druga w Tronchiennes w budynku po premonstratensach, a Francuz Leli‚vre założył szlifiernię kryształów w Val-Saint-Lambert, dawnym opactwie cystersów. WIRYDARZ Jego nazwa francuska cloŚtre znaczy: miejsce ogrodzone, ogrodzenie, a nawet więzienie. Zdaje się, że Pachomiusz, który wzniósł pierwszą budowlę cenobityczną w Egipcie (w IV wieku), przez wzgląd na bezpieczeństwo naśladował wzory wojs- kowe. Dopiero później pomyślano o duchowym uzasadnieniu "klasztornego raju", raju zamkniętego, miejsca, gdzie krzewi się zieleń, panuje chłód, cisza, spokój, cień i światło, miejsce kontemplacji i modlitwy. Claustrum jest więc sercem klasztoru, geometrycznym punktem wspólnego życia, środkiem klasztornej warowni. Budowle dla wspólnoty - dormitorium, refek- tarz - leżą na zewnątrz niego, podobnie jak dobudówki dla braci: kuchnia, piekarnia, pralnia itd. Wirydarze są przeważnie czworoboczne, ale zdarzają się i trójkątne, trapezoidowe (jak w Thoronet), wieloboczne (jak w Westminster), a nawet okrągłe (Margam). Starano się nadawać tym formom znaczenie symboliczne, na przykład wirydarz trójkątny miałby być hołdem dla Świętej Trójcy, ale w gruncie rzeczy decydował tutaj rodzaj terenu. Niezależnie od swojego zarysu wirydarze są otoczo- ne ciągiem galerii krytych gontem (jak w Le Bec, u Świętego Trudona w Zwiefal- ten), dachówką, a później łupkiem (Cluny, Subiaco, Canterbury). W życiu codziennym wirydarz jest miejscem, gdzie odbywają się główne czynności wspólnoty: rozdział pracy, niektóre zajęcia, przejście mnichów z kościoła do kapitularza, powolna procesja w wielkie święta, rytualne ablucje przed posiłkami (w każdym wirydarzu jest lavatorium, w którym mnisi myją ręce przed wejściem do refektarza), głośna lektura, modlitwa, rozmyślanie... W wirydarzu wszyscy chodzą pod ścianami, nikt nie wypuszcza się na środek. Krąży się w milczeniu; przybysz jest speszony odgłosem swoich kroków. Jakiś mnich wychodzi z biblioteki, lekkie skinienie głową, wyszeptane pytanie: "Czy brat sobie czegoś życzy?" Wkrótce zadzwonią na Anioł Pański i każdy zatrzyma się na moment, aby odmówić modlit- wę. "Tam wszystko jest ładem i pięknem... Zbytek, Spokój, Rozkosz?" Te słowa brzmią tutaj jak szyderstwo. KLAUZURA Klauzura jest nie tylko materialną zaporą ograniczającą wolność zakonnika, zaporą, poza którą nie może on wyjść bez pozwolenia przełożonego; jest to również przestrzeń, w której umacnia się więź wspólnoty, a wreszcie jest to zespół reguł kościelnych odnoszących się do tego miejsca i do środków zapewniających tam bezpieczeństwo. Rozumie się, klauzury nie przekraczały nigdy kobiety. Zabawne wydają się, zwłaszcza w naszej epoce, argumenty, jakie wytaczano w ciągu stuleci, aby coraz surowiej wzbraniać im wstępu. Wymieniano siłę ich cielesnej pożądliwości, właściwą kobiecie ciekawość i lekkomyślność, zuchwałe pragnienie rozkoszy ze strony mężczyzn i nader zgubną skłonność diabła do czynienia zła. Przypomniano los Salomona, Dawida, Lota, a nawet Adama, który, chociaż Bożymi rękoma ukształtowany (Dei formatum manibus protoplasmatum), też nie zdołał oprzeć się kobiecym ponętom i podstępom. Bardzo dziwne, że na liście tej pominięto Holofernesa. KAPITULARZ Jest to sala, gdzie zbiera się konwent (conventus), to znaczy wspólnota klasz- torna (francuskie convent w znaczeniu budynku jest neologizmem, który datuje się dopiero z wieku XVII), aby wysłuchać lektury rozdziału (capitulum) reguły - stąd jego nazwa. Tam zakonnicy dyskutują, omawiają ważne decyzje, wybierają przeło- żonego, gdy umrze jego poprzednik (albo gdy usuną go z urzędu), wysłuchują komentarza w związku z jakimś problemem życia duchownego, wyznają swoje grzechy (kapituła win) i... skarżą (delatio) na innych. Kapitularz jest prawie zawsze prostokątny - jak parlament angielski w West- minster. Bywa jednakże okrągły albo wieloboczny. W Thoronet położony jest we wschodniej galerii wirydarza, "gdyż kapituła odbywa się rankiem" i jasne światło wielce jest pożądane. DORMITORIUM I POŚCIEL Z początku było tylko jedno dormitorium dla wszystkich, w tym i dla opata. W wielkich opactwach (Eberbach, Poblet, Heiligenkreutz) bywało więc bardzo obszerne: 66 na 12 m w Poblet. Ci, którzy odbyli służbę wojskową, na pewno zgodzą się z opinią, że dormitorium było jednym z największych umartwień klasz- tornego życia. Trapiści mówili mi, że całymi latami przyzwyczajali się do swojej ściśle wspólnej egzystencji. Czy ludzie średniowiecza, którzy nie znali samotności, cierpieli z tego powodu, że muszą sobie deptać po piętach? Bylibyśmy skłonni w to wątpić, ale w takim razie jak wytłumaczyć, że zakonnicy tak walczyli o to, żeby nie sypiać we wspólnym dormitorium? Przepierzenia i zasłony w sypialniach, które trochę ludzi izolują, pojawiają się dopiero po wieku XIII, kiedy, wobec kurczącej się liczby powołań, nowicjusze mogli przeprowadzać swoją wolę. W wieku XIV drew- niane przegrody i ścianki występują już jako stały element wyposażenia mieszkal- nych części klasztoru. W każdym razie mamy mnóstwo uwag wizytatorów, dowo- dzących, że mnisi starają się uciekać ze wspólnej sypialni. Papież Benedykt XII (1334-1342) nakazuje, pod karą ekskomuniki, wyburzyć wszystkie celki, które zbudowali cystersi. W infirmerii są tylko cele, co jest jej niemałym urokiem. Łóżko jest tam indywidualne, wbrew praktyce średniowiecza, gdyż nawet w szpitalach w jednym łóżku sypiano w trójkę albo w czwórkę. Święty Benedykt uważał, że wystarczy mata (natta, służąca potem jako całun), kołdra (sagum), koc na nogi (lena) i poduszka (capitale). Cystersi w Fenillant spali wprost na deskach; premonstratensi na deskach przetrząśniętych słomą; bracia mniejsi, surowej obserwancji - na gołej ziemi albo na deskach, gdyż maty za- strzeżone były "dla ludzi słabszej kondycji". Oliwetanie spali na podłodze bez przykrycia. Najbardziej rozpieszczani mieli sienniki (wypychane słomą albo sia- nem, niekiedy suchymi liśćmi), rzadko zmieniane, poduszkę (ze słomy, włosia albo pierza), wełniany koc, czasem (u kartuzów) baranicę, ale nie używali prześcieradeł, przynajmniej z początku. Wizytatorzy zrzędzą: w tym klasztorze widzieli wełniane albo lniane przeście- radła, w innym płaszcze na futrach dzikich zwierząt, a jeszcze w innym pościel rubeis seu coloratis, w jaskrawych kolorach (jakich w tej epoce używali ludzie dość podłej kondycji). Zakonnicy z Fontevrault mogli sypiać w pościeli z szarszy. Wizytatorzy stwierdzają ponadto, że mnisi kryją w pościeli różne przedmioty, a więc przeor, zgodnie z regułą świętego Benedykta (Reguła, LV), powinien przeprowa- dzać scrutinium albo inquisitio, powiedzmy - inspekcję, i winnych surowo karać. Zakonnicy śpią w ubraniu, tylko zdejmują szkaplerz i odkładają nóż, dodaje święty Benedykt, aby nie zranili się we śnie. Trapiści, nawet chorzy, nie rozbierają się, ale mają prawo do "pikowanego siennika", słomianej poduszki i koca. CZYSTOŚĆ W POMIESZCZENIACH "W sobotę się sprząta", przykazuje święty Benedykt (Reguła, XXXV). W opa- ctwie Le Bec ogrodnik miał robić porządek w refektarzu przed tercją, a w wirydarzu po komplecie. Sekretarz ma pod opieką salę kapitulną i kościół. Zmywa ołtarze wodą, a potem winem, używając do tego hyzopu i bukszpanu. W innych klasztorach refectorarius myje raz w roku, zimą, "oszklone okna" w refektarzu i pilnuje, aby posadzka była czysta. Posadzkę przetrząsa sianem albo słomą. Gołębie już wtedy były plagą. Pewien biskup z wieku X wymaga, aby dach był w doskonałym stanie, gdyż ptaki zanieczyszczające klasztor swoimi odchodami (immunditia stercoris) mogłyby przeszkadzać w nabożeństwie. O czystość dbano tak bardzo, że, jak czyta- my, kartuzi z Dijon kupują 50 łokci płótna "do zakrycia alabastrowych płyt..., aby muchy nie pstrzyły rzeczonego alabastru." OGRZEWANIE Średniowieczne społeczeństwo dotkliwie cierpiało z powodu zimna. "Opierać nogi na wilku kuchennym" znaczyło żyć wygodnie; ale nie wszyscy mogli sobie na to pozwolić. Biedak kuli się przy palenisku, gdzie tli się garść paździerzy, to znaczy zdrewniałych części konopi, oddzielonych od włókien łykowych. Wspomnijmy postać pięknej, ale postarzałej Płatnerki, o której pisze Villon: Tak dobrych czasów żałujemy, Gromada starych wiedźm, siedząca W kuczki, w żałości grzęznąc niemej, Łachmanów kupa, ot, cuchnąca; Niby konopnych sznur paździerzy, Co ledwo zatli się, już gaśnie; Niegdy kwiat ziemi, cudny, świeży: Otoć samicza dola właśnie.* Do plagi zimna, która w tej epoce daje się wszystkim we znaki, u zakonników dołącza się niewiarygodna wola umartwiania się. Początkowo praktycznie żadne pomieszczenie klasztorne nie było ogrzewane, z wyjątkiem kuchni, oczywiście. Mój przyjaciel kartuz pisał mi w grudniu 1969 roku, że każdej nocy temperatura spada do -10 i -15, a w kwietniu 1970: "Tej zimy pobiliśmy rekordy śniegowe. Zamiast naszych zwykłych 5 metrów (mowa o Grande-Chartreuse, której klimat jest szczególnie surowy), mamy do 8,20 m i w chwili, kiedy do Pana piszę, śnieg jeszce pada... Parterowe cele przez wiele miesięcy pogrążone były w ciemnościach. Trzeba było wychodzić przez okna pier- wszego piętra i żłobić galerie, aby światło mogło znów dotrzeć do parteru." Rzecz dzieje się w XX wieku. Poza tym kartuzi mają w służącym im jako cela małym pomieszczeniu (o którym jeszcze będzie mowa) piec na drzewo; oczywiście w zimie piec "mruczy i trawi dniem i nocą" - dodaje mój czcigodny korespondent. Od siebie dorzucę, że klimat w Chartreuse jest tak ostry, że podczas jednego z moich letnich tam pobytów piec podjął swoją piosenkę. "Nie mąci ona samotności - napi- sał kiedy indziej mój przyjaciel - lecz pogłębia milczenie, gdyż jest to śpiew mądrzejszy niż ludzka gadanina." Ale średniowieczni zakonnicy prowadzili inny tryb życia niż dzisiejsi kartuzi. Dokuczało im zimno, zdolne sparaliżować całe życie wspólnoty. W kościele było ono czasem tak przejmujące, że ksiądz nie mógł odprawiać nabożeństwa; w tym wypadku obowiązkiem zakrystiana było postaranie się o metalową kulę z dwóch części w kształcie muszli, w którą wkładano "kulę ognia" albo rozżarzony węgiel drzewny (prunas), aby służyła do rozgrzewania rąk. Powodowany współczuciem, papież Aleksander III (1159-1181) pozwolił benedyktynom z Saint-Germain-des- -Pr‚s - którzy ciężko chorowali z przyczyny zimna (propter frigus), jakie nęka ich głowy, gdy śpiewają godziny kanoniczne -wkładać filcowe piuski (pilleum filtrum). Trzeba więc było zaplanować albo specjalnie ogrzewaną salę (na początku poprzestawano na kuchni), zwaną calefactorium, nad którą pieczę miał kalefaktor, albo kominki i piecyki (focularis). We Fleury na Boże Narodzenie rozniecano suty ogień i tak samo czyniono prawie we wszystkich klasztorach, z wyjątkiem surowego opactwa Le Bec, którego księga zwyczajów nie wspomina o ogrzewaniu. Później pojawią się udoskonalenia - i załagodzenia: w Sankt Gallen dormitorium położone jest nad ogrzewalnią; gdzie indziej puszczanie krwi odbywa się w calefactorium, gdzie również czyści się obuwie. I, jak zawsze, ludzie przesadzają: Propter factum indebitum usum chaufagi (za nadmierne zużywanie opału) - piszą surowi wizytatorzy kluniackiego klasztoru, aby uzasadnić wymierzoną zakonnikom karę. OŚWIETLENIE Czym świecono? Oliwą albo olejem makowym (w środkowej Europie), łojem albo baranim tłuszczem, pszczelim woskiem, umieszczonym w kamiennych albo metalowych lampkach, opatrzonych czasem paroma otworami; pełnią one funkcję lichtarzy. Słyszymy również o "żelaznych lichtarzach, aby nocą palić świece". Ale te może przeznaczone były do oświetlania kościoła, a w zimie - refektarza, gdyż teksty dotyczące opactwa benedyktynów w Saint-Pierre-de-B‚ze z roku 1389 po- stanawiają, że "wielki przeor" i "prewot" mają dostawać co wieczór jedną "świecę, kiedy będą się kłaść do snu", czyli że inni bracia świec nie dostawali. Dormitorium było oświetlone, ale bardzo słabo, przez lucubrum, tak nazywane - mówi tekst - bo świeci w ciemnościach. Jest to, dodaje, małe światełko (modicus ignis) z odrobiny pakuł zanurzonych w wosku. Inny tekst, cytowany przez Mongeta, mówi o "o- grzewaczu", przeznaczonym, jak się wydaje, do topienia wosku na ten użytek. Gdy chodzi o kościół, klasztor nie jest skąpy; zużycie wosku i oliwy jest znaczne, powiedzielibyśmy - nieproporcjonalne w stosunku do zasobów epoki (ale właśnie nam nie bardzo przystoi wypowiadać się na temat trwonienia energii). Czytamy, że rozdzielono kwintal świeczek pomiędzy wszystkich mnichów kartuzji przed Zielo- nymi Świętami. "Korona światła" w Saint-R‚mi w Reims ma średnią długość 6 m i dźwiga 96 świec, na pamiątkę liczby lat, jakie przeżył święty Remigiusz. Ale zdarza się, że nie ma czym oświetlić kościoła, nawet aby odśpiewać jutrznię; sygnalizują to wizytatorzy z Cluny w 1300 roku. CELA KARTUZA Klasztor w Grande-Chartreuse jest monumentalny: 215 m długości na 23 m szerokości, to znaczy obwód 476 m. Ma 113 okien. Rozmiary te uzasadnione są pustelniczym charakterem zakonu: każdy mnich mieszka w celi, która składa się z kilku części: galerii, czyli korytarzyka (z myślą o zimowych miesiącach), małego ogródka (który zakonnik może uprawiać albo nie, jak woli), drwalni, pracowni, "laboratorium" z tokarnią i stolarskim warsztatem. To mieści się na parterze. Na piętrze znajdują się dwie izby, właściwe mieszkanie kartuza; pierwszą, mniejszą, tzw. Ave Maria, zdobi figura Matki Boskiej, przy której mnich odmawia Ave Maria (stąd nazwa), ilekroć tam wejdzie; druga, cubiculum, jest miejscem modlitwy, nauki i rozmyślań. Tutaj kartuz jada i sypia. Cela kartuza jest właściwie małym wiejskim domkiem. W Grande-Chartreuse wirydarz otoczony jest celami, a jest ich trzydzieści pięć, cellae tam eremeticae quam aromaticae (cele równie eremityczne, jak aromatyczne), żeby przypomnieć jedną z gier słów, w których średniowiecze tak się lubowało. Koło drzwi małe okienko, przez które podawano samotnikom żywność. W razie potrzeby mnich wsuwa tamtędy karteczkę i "wnet w tym samym miejscu znajduje to, o co prosił". Czasem na ścianach biblioteki, refektarza albo celi widnieje jakaś dewiza: O, beata solitudo! O, sola Beatitudo! (O, szczęsna samotności! O, jedyne szczęście!) albo De cella ad coelum (Z celi do nieba), to znowu: O, bonitas, słowa samego świętego Brunona. A oto wyposażenie, które zapewniało - i do dziś zapewnia - mnichowi maksimum samotności i niezależności. Przede wszystkim to, co jest potrzebne każdemu z braci kartuzów, aby mógł rozpalić ogień - pisze Monget. Jest i miech. "Kiedy dmą w miechy i rozniecają ogień - pisze Guyot z Provins, znany ze złośliwego języka - kartuzi nie wyglądają zbyt pięknie." A w Grande-Chartreuse wiatr często hula w paleniskach. Wilki kuchenne, żelazna krata (a więc palenisko było otwarte), pogrzebacz, łopaty, siekiera, nóż ogrodniczy, motyka. Inne teksty wymieniają krzesiwo (lapis ignibus), hebel, aby robić wióry (dolabrum) i jakąś palną materię do podsycania ognia (esca), którą Du Cange tak określa: Quod fomes sit ignis. PUSTYNIE KARMELITÓW BOSYCH Organizacja karmelitów - zakonników, którzy na przemian, regularnie, prowa- dzili życie kontemplacyjne i czynne, a gdy Kościołowi potrzebna była ich pomoc, pracowali nad zbawieniem dusz - różniła się od organizacji cenobitycznych. Oprócz domów w miastach, mieli klasztory z celami podobnymi do cel kartuzów i mogli prowadzić życie prawie pustelnicze; klasztory te nazywali Pustyniami. Ten rodzaj odosobnienia, pod każdym względem bardzo surowy - milczenie, skąpe pożywie- nie, modlitwa, pobożne lektury, czuwania, umartwiania - zabroniony był "mnichom młodym, profesom, chorym, przygłupkom, melancholikom, słabowitym, jak rów- nież tym, co małą czują skłonność do duchowych ćwiczeń." Karmelici mogli prowadzić jeszcze surowsze życie, gdyż w swoich lasach mieli "osobne cele, oddalone od klasztoru około trzystu do czterystu kroków, w któ- rych - pisze H‚lyot - przez pewną część roku wolno było zakonnikom przebywać, jednym po drugich, aby wieść tam życie w zupełnej samotności i wyrzeczeniu". Brali udział w życiu wspólnoty z daleka, dzięki małemu dzwonowi, którym od- powiadali dzwonowi kościoła, "aby dać znać, że oto jednoczą się ze swoimi braćmi, odmawiają te same modły o tych samych godzinach, że wraz z nimi rozmyślają i uczestniczą w innych duchowych ćwiczeniach wspólnoty". Pobyt taki trwał zazwyczaj trzy tygodnie, chyba że któraś kolejna grupa ob- chodziła tam Wielki Post. W niedziele i święta anachoreci udawali się do klasztoru, aby wziąć udział we wszystkich wspólnych ćwiczeniach. Po nieszporach wracali do swoich samotni. DACHY Początkowo klasztory były kryte słomą. Później, ponieważ Benedykt z Aniane potępił czerwoną dachówkę, budynki kryto gontem. Ale niebezpieczeństwo zapró- szenia ognia było zbyt wielkie, toteż po pożarze w roku 1371 kartuzi zastąpili go łupkiem, tegulis lapideis, a następnie, dla większego bezpieczeństwa (optata se- curitas maxima circa tecta), po pożarze w 1509 roku, płytkami z ołowiu i żela- za. Nie wszystkie kartuzje używały łupku. W Dijon stosowano lawę (do krycia cel), ołów i dachówkę. Monget pisze, że dachówki pociągano tlenkiem ołowiu, czyli masykotem, i po wypaleniu lśniły wspaniałym żółtym szkliwem. Jeżeli po- służono się miedzią, szkliwo było zielone, a jeżeli manganem - brązowe. DZWONY Trudno wyobrazić sobie klasztor bez dzwonów i dzwonnicy, a jednak w Fonte Avellana surowy Piotr Damiani potępił "bezużyteczny zgiełk dzwonów" (super vacuas tintinnabulorum clangores). Mimo to, przez wyrozumiałość dla słabości człowieka, tej kruchej istoty, która nie może wyrzec się tęsknych dźwięków, jakie kołysały ją w dzieciństwie (imbecillitati fragilium consulentes), w końcu dzwony kupił. Dante opisuje melancholię wieczornych godzin w jednym z najpiękniejszych ustępów Czyśćca (VIII, 5-6), mówiąc, że o tej porze pielgrzym, który właśnie wyruszył w drogę, żywiej odczuwa miłość do rzeczy i ludzi swojej ojczyzny: Nowym pielgrzymom serce rwie się z łona, Kiedy usłyszą za wiatru podmuchem Dzwon, który, zda się, płacze dnia, co kona...* Bardzo dobrze, że ludzie miewają takie słabości... Zresztą, kiedy jakiś dzwon odzywał się po raz pierwszy, musiała to być bardzo wzruszająca chwila. Jaki dźwięk wyda? Czy w zupełności zadowoli mistrza lud- wisarza, który, jak mówiono, zazdrośnie strzegł tajemnicy swojej sztuki: 78 procent miedzi,17 procent cyny i 5 procent jakiegoś bliżej nie określonego metalu... Cystersi zabraniali używania dzwonów wagi ponad 50 funtów i nie pozwalali wprawiać w ruch dwóch takich dzwonów równocześnie. W tym samym duchu cysterskiej pokory i prostoty wydano zakaz budowania dzwonnic z kamienia. W ro- ku 1218 pewien opat w Pikardii został ukarany przez kapitułę generalną za wybudo- wanie wieży contra formam ordinis. Podobnie słyszymy, że bracia mniejsi z klasz- toru w Valenciennes w 1274 roku nie chcieli przenieść się do innego klasztoru, bo był za bogaty. W końcu usłuchali, nie bez szemrania, rozkazu przełożonego, ale pod warunkiem, że rozbiorą dzwonnicę, symbol dumy (nazywano ją donżonem), a na jej miejscu zbudują nową, mniejszą i skromniejszą. Benedyktyni czarni odróżniają campanae, ciężkie dzwony, od tintinabula, lżejszych. W wieku XII wyraz signum, a także classicum ("trąbka", co jest aluzją do krótkiego ostatniego uderzenia dzwonu na mszę) oznacza to samo co campana. Minimum signum to dzwonek o nazwie scilla, umieszczony w refektarzu, w zasięgu ręki opata. Dzwon mniejszy od campana obwieszcza porę posiłków. Sygnał do pewnych ćwiczeń duchowych daje cymbalum, gong, w który uderza się młotkiem. Parę dni przed Wielkanocą zamiast dzwonów używa się kołatek, postis, których głos jest "pokorniejszy" (humilior) niż dźwięk spiżu. Te drewniane przedmioty, według zwyczaju sięgającego co najmniej X wieku, oznajmiały również agonię któregoś z zakonników i wzywały wspólnotę do jego łoża: Quando quis moritur, ad me currendo venitur (Gdy ktoś umiera, inni biegiem do mnie przybywają). Nie dziwimy się, gdy w tym samym wierszu kołatka mówi: "Nie wróżę nic dobrego, bo ja oznajmiam śmierć." WITRAŻE W roku 1182 Citeaux osobnym dekretem zabroniło stosowania kolorowych witraży, a już istniejące nakazało zastępować zwykłymi szybami. W razie gdyby rozkaz nie został wykonany, przeor i szafarz mieli pościć o suchym chlebie i wodzie w każdy piątek, dopóki nie zastosują się do zarządzenia. Tak więc niektóre opactwa nie miały kolorowych witraży: Obazine, Bonlieu, Heiligenkreutz w Austrii, Val- -Dieu w Belgii, Hauterive w Szwajcarii, Altenberg w zachodnich Niemczech. Początkowo zabronione również były organy i kobierce (1196 r.), pergaminy malowane albo kolorowane (1218 r.), obrazy (1203 r.). Trudno nam wyobrazić sobie średniowieczne kościoły bez witraży i organów, a jednak tak było. Potem umiłowa- nie piękna zwyciężyło ducha całkowitej prostoty. Z kolei i w Citeaux pojawiły się dzwony i lśniące płytki ceramiczne, zdobione plecionkami, arabeskami i kwiatami, najczęściej białymi na czerwonym tle, a następnie przedstawienia postaci, i to wbrew często powtarzanym zakazom kapituł generalnych. Nawet kartuzi nabrali zamiłowania do pięknych rzeczy. Monget sygnalizuje zakup, w latach 1397-1398, "złotego papieru" i "noe de morue" (to znaczy płetw wątłusza potrzebnych do zrobienia kleju), "przedniej bieli ołowiowej, wybornej zieleni, masykotu, wyśmie- nitej farby różowej (otrzymywanej przez sublimację złota i rtęci), farby niebiesko- fioletowej (tarnesol), przedniej minii" itd. Co prawda, jesteśmy w Dijon, w czasach burgundzkiej świetności. UMIŁOWANIE PRZYRODY Średniowiecze karmiło się banałami o "grozie" miejsc, gdzie zakładano klasz- tory, a jednocześnie o sielankowym uroku życia klasztornego, z dala od zgiełku i moralnego oraz fizycznego zepsucia "wielkich miast"... Nigdy nie zapomniano zaznaczyć, że Mojżesz i Dawid wiedli pasterski żywot - co jest zresztą marzeniem wielu naszych współczesnych. Oczywiście, że wielka bywała "groza" niektórych miejsc, zanim przetworzy- ły je obecność i praca zakonników. Ale czy zawsze tak było? Oto, na przykład, tekst Wilhelma z Jumi‚ges, opisujący, jak Herluin założył w 1034 roku opactwo w L,e Bec. Herluin opuszcza miejsce, gdzie osiedlił się poprzednio, gdyż "brako- wało tam absolutnie wszystkich koniecznych i stosownych zasobów", i wybiera inne, które zapewniało "wszystkie niezbędne człowiekowi wygody". W Le Bec, gdzie się zainstalował, "zastał jedynie trzy domy młynarzy i jeden dom dosyć mały". Miejsce było więc zamieszkane i można się tam było osiedlić, choćby skromnie, a przy tym znajdowało się zaledwie o milę od tamtejszego zamku; wszystko to nie wygląda zbyt groźnie, zwłaszcza że " była tam wielka obfitość dzikich zwierząt, zarówno dzięki gęstości lasów, jak powabowi strumienia", który właśnie nazywał się Bec. "Kiedy święty Bernard - pisze dom J. Leclercq - mówi o Księdze natury i o wszystkim, czego można się nauczyć w cieniu drzew, ma na myśli nie piękno otoczenia, lecz trud przy karczunku, modlitwę, rozmyślanie, ascezę, którym sprzyja praca na wolnym powietrzu." Widocznie opat z Clairvaux nie dostrzegał natury samej w sobie, takiej, jaką ona jest; kiedy mówi o "cienistych dolinach", chce przeciwstawić pracę rąk gadulst- wu miast, gdzie panoszą się "szkoły pięknoduchów" (scurrarum scholis). Do mni- chów-założycieli opactwa w Fountains pisze: "Kamienie i drzewa udzielą wam lekcji, jakich nigdy nie potrafiliby udzielić nauczyciele... Myślicie, że nie można dobyć miodu ze skały, oliwy zaś z twardego kamienia? A czyż góry nie dostarczają słodyczy, wzgórki nie obfitują w mleko i miód, doliny nie opływają w zboże?" Nie ma tu śladu miłości do przyrody, natomiast przemawiają względy prak- tyczne. Co prawda, nie wszyscy zakonnicy myśleli w ten sam sposób. I nawet ci, którzy akceptowali tę szorstką surowość, zmieniali prędzej czy później spo- sób myślenia i postępowania. Więc może dobrze się stało, że ktoś ich przestrzegł, aby nie zważali na "słodycz rzeczy" i nie przesadzali z wielbieniem brata Słoń- ca i siostry Księżyca. Ale to właśnie zdaje się świadczyć, że w sercach tych wraż- liwych i nieśmiałych ludzi żywa była świadomość, iż w przyrodzie kryje się pięk- no. Oto tekst ilustrujący to przypuszczenie: pochodzi z wieku XII, a opisuje przyby- cie pierwszych cystersów, których święty Bernard wysłał do Rievaulx (Rievallis) w Anglii. "Wysokie wzgórza otaczają ją niby wieniec; pokryte są rozmaitymi drzewami i dzięki swoim wdzięcznym ustroniom sprzyjają odosobnieniu doliny, co stwarza mnichom jak gdyby drugi raj leśnych rozkoszy. Z ich skalistych wierzchołków wody spływają w dolinę, a ponieważ pędzą przez najmniejsze przesmyki i najwęż- sze łożyska, aby rozwidlić się w tysiące strumyczków, wydają łagodne i lube pomruki, które zlewają się w lekkie tony powabnej melodii." Styl jest trochę pretensjonalny, ale zdradza pewną wrażliwość na uroki przyro- dy. Autor dodaje: "I kiedy gałęzie drzew szumią i zgodnie śpiewają, a liście z szelestem opadają ku ziemi, szczęśliwy słuchacz pozwala się ponosić wesołości harmonijnych dźwię- ków, tak bardzo wszystko sprzyja miłemu ukontentowaniu, tej melodii, której każda nuta pozostaje w zgodzie z pozostałymi." Czy należy uznać, że w tym obrazku wyraża się tylko czysto literacki i kon- wencjonalny stosunek do natury? Bernard z Abbeville, założyciel kongregacji w Ti- ron, kongregacji w duchu cysterskim, a więc surowym, wybiera "miejsce wdzięczne i otoczone lasem, zraszane wieloma strumieniami, które płyną przez rozległe łąki". Nawet srogi Piotr Damiani okazuje się wrażliwy na piękno świata. "W ogrodzie - pisze on - można oddychać zapachami różnych ziół i wonią najpiękniejszych kwiatów." PIĘKNE POŁOŻENIE Można zastanawiać się, czy i w jakiej mierze zakonnicy wrażliwi byli na przyrodę, niepodobna natomiast odmawiać im wielkiego zrozumienia dla pięknych rzeczy. Świadczy o tym wybór miejsc, gdzie się osiedlali. Nie popełniajmy jednak błędu poprzedniego stulecia, które łatwo wpadało w zachwyt nad wyczuciem, jakie w tej dziedzinie przejawiali mnisi. Tymczasem miejsca te stawały się piękne dopie- ro w ciągu wieków dzięki wytrwałej pracy ludzi, ich inteligencji, ich doświadczeniu, ich wyostrzonemu zmysłowi praktycznemu, które długo towarzyszyły wznoszeniu wielkich zespołów architektury religijnej. Ale taka opinia, chociaż pod wieloma względami trafna, nasuwa co najmniej dwie uwagi. Po pierwsze, praca sama w sobie nie musi tworzyć piękna. Świadczą o tym nasze krajobrazy przemysłowe, beton naszych miast i nasze domy podmiejskie. Po drugie, nie każdy teren może się automatycznie zmienić w miejsce, gdzie żyje duch. Jeżeli istotnie zakonnikom, szukającym gruntu pod budowę klasztoru, chodziło o to, aby osiedlić się w "groźnej" okolicy, błotnistej, porosłej krzakami, pełnej dzikiego zwierza - jak to zazwyczaj przedstawiają kroniki i żywoty świętych - to dlaczego, rzecz dziwna, zawsze trafiali w zakątki wspaniale nadające się do całkowitego przetworzenia? Grande-Chartreuse, Carceri koło Asyżu, Saint-Martin-en-Canigou, Poblet, Rievaulx, Thoronet, S‚nanque, Saint-Michel-au-P‚ril-de-la-Mer, Einsiedeln i mnóstwo innych przepięknych miejsc miano by wybrać przypadkiem, a nawet z intencją znalezienia czegoś naprawdę nie nadającego się do uprzystępnienia lu- dziom, do ucywilizowania? I za każdym razem następował cud? Dlaczego mnisi tak często i konsekwentnie nadawali tym miejscom, gdzie osiedlali się w duchu naj- surowszych umartwień, nazwy, w których dźwięczy radość życia, jeśli tej radości nie odczuwali? To tutaj dokonywał się cud. MNISI-BUDOWNICZOWIE Ponieważ cud dokonywał się za każdym razem - to znaczy tysiące razy - za- konnicy we wszystkich krajach Europy i w najrozmaitszych krajobrazach wznosili budowle, których piękno, doskonałość i polot do dzisiaj nas zachwyca. Jak tłumaczyć sobie te stałe sukcesy? Czy w ogóle można je wytłumaczyć? Przeczytałem niedawno znakomitą książkę, którą Georges Duby poświęcił sztuce zakonu cysterskiego*, i równie wspaniałe dzieło Christophera Brooke, Les Monas- t‚res, 1000-1300, który daje przegląd wszystkich form sztuki religijnej średnio- wiecza. Czy można powiedzieć więcej? Czy można powiedzieć lepiej? Zwłaszcza gdy dodamy pełne wrażliwości karty, jakie zagadnieniom twórczości artystycznej w tym samym okresie poświęciła R‚gine Pernoud. * * U podstaw wszystkiego są postulaty wiary, wiary głęboko przeżywanej - dziś powiedzielibyśmy: integralnie traktowanej ideologii - z dala od świata, z dala od ludzi; tak było w przypadku świętego Bernarda. Prawdą jest, i Georges Duby pierwszy gotów to przyznać: "Cysterska budowla jest projekcją marzenia o moral- nej doskonałości." Stwierdźmy, że "motywacja ideologiczna" każdego zakonu przy głębokich różnicach "lingwistycznych", oraz odmiana w czasie i w prze- strzeni, stapia się z formami architektonicznymi (przestrzennymi, strukturalnymi i zdobniczymi), narzucając im swoje prawa i swój światopogląd. W tym przypadku twórczą infrastrukturą jest duch. To on decyduje, on projek- tuje, gromadzi zasoby niezbędne do wznoszenia budowli tak licznych, że nie można by ich nanieść na jedną mapę Europy, na mapę samej tylko Francji cysterskiej (nawet bez uwzględniania klasztorów żeńskich). Jeżeli nawet świat oczekuje tego wcielającego się słowa, jeżeli nawet cała cywilizacja przeniknięta jest wiarą, pri- mum mobile działania stanowi czynnik duchowy. Święty Bernard nie napisał ani słowa, które świadczyłoby o zainteresowaniu tym, co my nazywamy dziełem sztuki, i sam niczego nie zbudował. Ajednakjest on ojcem sztuki cysterskiej, "majstrem tej ogromnej budowy" (350 budynków w ciągu paru dziesięcioleci), która obejmie całą Europę (G. Duby). Wiara, wzgarda dla świata (contemptus mundi), a właściwie ocenianie jego rzeczywistej wartości, wyso- kie wymagania moralne - oto główne motywy postępowania świętego Bernarda. Podobnie będzie, gdy owa ucieczka od świata (a saeculo), charakterystyczna dla mnichów, przyjmie formę wyraźnie kontestacyjnego zerwania z życiem publicz- nym, ze świeckimi hierarchiami, z pieniądzem, z bezpieczeństwem, z dobrobytem, jak to było w przypadku zakonów żebrzących. I tutaj również, choć zdają się one odpowiadać wprost na duchowe potrzeby społeczeństwa "miejskiego" swojej epo- ki, zakony te mogą czynić im zadość tylko dlatego, że usłyszały wezwanie wielkich charyzmatyków swojego stulecia. Jakiekolwiek byłoby bogactwo opactw, trudno nam zrozumieć, jak mogły one wybudować te "państwa Boże", które dają świadectwo ich żywotności (to samo pytanie nasuwa się w związku z budową katedr w miastach średniej wielkości). Jeszcze trudniej wyjaśnić, jak mogły zapewnić szybkie powstawanie swoich filii (myślę tu zwłaszcza o zakonie cystersów). Takie osiągnięcia wymagają czegoś więcej niż pieniędzy. Trzeba tutaj duszy gotowej do poświęceń. "W średniowieczu wszelka sztuka jest inwencją" (R. Pernoud). Na próżno doszukiwalibyśmy się tutaj jakiejś mniej lub więcej skutecznej chęci odtwarzania przeszłości rzymskiej albo orientalnej. Średniowiecze nie zamierzało - chyba że przelotnie - trzymać się ściśle nauk starożytności. Wypowiedziało to, co czuło w głębi swojej istoty, i tak zrodziło się dzieło sztuki. Na szczęście ono również było uwarunkowane względami na funkcjonalność. O planie opactwa nigdy nie decydowała wyobraźnia czy pomysłowość budow- niczego. Z samej swojej natury opactwo, mniejsze czy większe, musiało się składać z pewnej liczby budynków: wirydarz, kościół, refektarz, dormitorium itd., których układ winien był odpowiadać potrzebom życia wspólnoty bardzo szczególnego typu, warunkom jej życia duchowego i wymaganiom liturgii. To właśnie uniemoż- liwia wszelkie systematyczne poszukiwania nowości. Zresztą nie było tu woli tworzenia rzeczy nowych (przynajmniej woli świadomej). Ideałem było trzymanie się planu, który już się sprawdził, budowanie w duchu poszanowania tego, co przekazała przeszłość. W rezultacie można stwierdzić, że Citeaux, a w jeszcze większym stopniu Grandmont trzymały się tych zasad, którymi potem kierowano się przy budowie niektórych dzielnic w miejskich aglomeracjach: racjonalność, znormalizowany budulec, organicyzm struktur, czytelność. Ale wyniki są nieporów- nywalne. Są nieporównywalne, ponieważ oprócz tej infrastruktury, która narzuca zakon- nikom swoje prawa, aktywizuje się tutaj i manifestuje "język", jakim przemawiają reguły klasztorne, rozporządzenia, prawa zwyczajowe i pisemne zalecenia normują- ce życie duchowe. Język ten wpisuje się w funkcjonalność i przetwarza ją. Ośmiel- my się to powiedzieć: "W całym okresie średniowiecza... sztuka nie jest odcięta od swoich korzeni..., wyraża ona to, co święte..., co transcendentne, w tym drugim języku, jakim jest sztuka we wszystkich swoich formach" (R. Pernoud). Jedynie ta obecność może wyjaśnić niewysłowione piękno promieniujące z najbardziej nawet skromnych budowli, jak kuchnia w Alcoba‡a w Portugalii albo kuchnia w Fontev- rault, refektarz w Fossanova, ogrzewalnia w S‚nanque albo w Silvacane, umywalnia w Maulbronn, infirmeria w Munch Wenlock w Anglii, sala kapitulna w Eberbach w Niemczech i w Lacock w Anglii. Pomijam takie budowle, jak kościół, krypta, wirydarz, z których widomie emanuje i narzuca się nam z całą swoją mocą i maje- statem wiara najbardziej wymagająca, stworzycielka piękna. To ona do dziś jeszcze wzrusza nawet w swoich tragicznych kikutach: Cluny, Rievaulx czy też Villers-la- -Ville. Bo właśnie jej nieobecność tak okrutnie odczuwa się w większości współ- czesnych budowli, nawet religijnych. Przez całe stulecia wznoszono pomniki na chwałę Boga i budowano domy dla ludzi, którzy się Mu bez reszty ofiarowywali. I powstało wiele piękna. Później narzuciły się ludziom religie ziemskie, odnosząc wiadome sukcesy nie tylko w architekturze. Mimo że chciano budować według podobnych, a nawet identycznych planów, wnet pojawiła się różnorodność. Związana, rzecz prosta, z różnicami w życiu du- chowym oraz powołaniu i z wizją świata (pomyślmy, na przykład, o tym wszystkim, co dzieli kartuza od franciszkanina albo cystersa od dominikanina, a nawet - w ob- rębie benedyktyńskiego dębu - rozgałęzienia oliwetanów od rozgałęzień kamedu- łów albo walombrozjanów). Różnice te wynikają również z biegu historii, z in- dywidualnych doświadczeń, z różnorodności materiału, terenu i klimatu, z oddziały- wania środowiska, z nieuchwytnej, ale niewątpliwej ewolucji wrażliwości, a także z nieokiełznanego indywidualizmu budowniczego, chociaż nie chciał on być orygi- nalnym. Opactwa Thoronet, Silvacane i S‚nanque wszystkie trzy są cysterskie, wszystkie trzy pochodzą z tej samej epoki (1136,1147 i 1148) i leżą w tym samym regionie, a dwa z nich są nawet w prostej linii filiami Citeaux, jednakże wykazują takie odrębności, że nie można by ich pomylić: Podobnie ma się rzecz z tysiącami Narodzeń i Ukrzyżowań, których twórcy, żeby powołać się na słowa Raymonda Radiguet, na jego definicję oryginalności, "z całych sił starali się upodobnić do innych i nigdy się im to nie udawało". Sztuka klasztorna (która nie całkiem identyfikuje się ze sztuką religijną taką, jak ją pojmują księża świeccy i laicy) jest sztuką czytelną. A raczej: jest ona księgą i lekturą, wyborowym widowiskiem ludowym, nauczaniem moralności i religii, symbolem i przykładem. Ani kościół, ani klasztor nie są tworami ezoterycznymi. Wirydarz jasno świadczy, jakim celom ma służyć, czym jest dla tych, którzy będą po nim krążyć, i czego oczekuje od nich każdego dnia i przez całe lata. Te "monady", jakimi są klasztory, przemawiają do serca i do umysłu; chociaż pragną być tak dalekie od świata, chociaż nieraz chroni je "mur dzikości" (G. Duby), nigdy nie są zamknięte, niedostępne dla niewtajemniczonych, zastrzeżone wyłącznie dla elity, nieme dla całego świata, bo chcące przemawiać tylko własnym językiem. Opactwa i kaplice, spichlerze i klasztory przemawiają do ludu Bożego, choćby był bardzo ubogi i ciemny. Podobne i odmienne, ewoluujące z upływem czasu, a jednak odpowiadające tym samym głęboko zakorzenionym potrzebom, skromne szczątki, ruiny i zaledwie ślady albo też wspaniałe i żywotne wcielenia przeszłości, budowle te świadczą - mimo barbarzyństwa czasu i ludzi, pomimo niesłusznej pogardy ze strony rene- sansów i wieków klasycyzmu - o niezniszczalnej woli zakonników, woli przeżycia w całej pełni swego przeznaczenia, zgodnie z wizją świata, jaką ukształtowała ich wiara. PRZEPYCH CZY ASCEZA? A wszystkie te treści, zauważmy, wyrażali niezależnie od stylu, w jakim budo- wali kościół, wirydarz czy tylko kuchnię albo dormitorium, i to zarówno, gdy wybierali krzepki styl romański w Saint-BenoŚt-sur-Loire, czy płomienisty gotyk katedry-przeoratu Canterbury, czy też budowlę w duchu Cluny, gdzie w najmniej- szym szczególe przebija się pragnienie opiewania i uświetniania chwały Bożej, "przemieniając", jak powie Suger, opat w Saint-Denis (1122 r.), "to, co materialne, w to, co niematerialne", znajdując w mnogości gemm i drogich kamieni rozsianych po relikwiarzach, świecznikach i kandelabrach zachętę do "rozmyślania o różnorod- ności świętych cnót", do "oderwania się od świata mocą piękności domu Pańs- kiego", jak pisze H‚lyot; czy wreszcie w reakcji cystersów na nadmierną wraż- liwość benedyktyńską, w ich sztuce ludzkiej i harmonijnej przez sam układ mas, ogrom brył, trafność formuł. Portarum quisquis attollere quaeris honorem, Aurum nec sumptus operis mirare laborem. Jeśli wielbić te bramy ochota cię wzięła, Nie złoto, nie nakłady - podziwiaj trud dzieła.* Taki napis kazał Suger wyryć nad bramą swojej bazyliki. Istotnie, to dzieło "lśni, pełne szlachetności, to piękno oświeca po to tylko, aby pozwolić ślepej, otępiałej, ginącej, zabłąkanej duszy ludzkiej dostąpić prawdziwych splendorów, prawdziwej światłości", wiek XII bowiem uważał, iż piękno musi być jasne i pro- mienne, a dzieło sztuki, jako owoc wydarty mrokom, ma oznaczać zwycięstwo Człowieka nad Ciemnościami. Poza tym w świecie niszczonym i pustoszonym przez najazdy barbarzyńskie przepych i wspaniałość mają znaczenie i konsekwencje społeczne: są wyrazem pewnego zaufania do życia, pod warunkiem, że zakorzenione są w totalnej wierze w Boga. Bo dopiero później, gdy miasta, zrodzone z czysto ekonomicznej wizji życia społecznego, stały się punktami zbornymi i źródłami potęgi, dopiero wtedy bogactwo mnichów - przede wszystkim cysterskich i kluniackich - przepych, wspa- niałość budowli, a zwłaszcza kościołów, spotkały się z potępieniem, bardzo często ze strony innych zakonów. Poza tym w wieku XII i XIII powstaje mnóstwo ruchów religijnych: nie zapominajmy o opętanych heroicznym duchem ubóstwa katarach, waldensach, ubogich katolickich, humiliatach, begardach, wilhelmitach i wielu in- nych, którzy utorowali drogę zakonom żebrzącym, i o popularności, jaką zyskali. Od tej chwili przepych benedyktynów staje się gorszącym przywilejem. Jedno wszakże jest pewne: bogata czy ascetyczna, sztuka jest w oczach wszyst- kich jedną z królewskich dróg prowadzących do Boga. Wyraz "sztuka" mieści w sobie jednakże niezwykłą różnorodność środków ekspresji, które zmieniają się zależnie od cywilizacji, od epoki, od ducha ożywiającego daną grupę lub danego artystę. Jak wyrazić wzniosłość wiary? Czy przez wspaniałość? Strzelistość ko- lumn? Czar witraży? A może przez ubóstwo, surowość, sztywność linii? Cluny czy Citeaux? O tym można by dyskutować w nieskończoność. Podobnie jak o ścisłej, bardzo ścisłej, najściślejszej obserwancji oraz obserwancji dawnej i zwyczajnej. Wydaje mi się, że najsurowszy rygor w architekturze stosowali cystersi, kar- tuzi, premonstratensi, walombrozjanie i grandmontanie (zwłaszcza że, jak sądzę, mnie by się to najbardziej podobało, ale oczywiście w XII wieku). Ale czy jest to wystarczający powód, aby odrzucać te "kazania w kamieniu", tę "estetykę światła" (A. Dimier), jakimi są kościoły gotyckie? W tym punkcie templariusze słusznie wprowadzali "prostotę przez oszczędność i solidność przez upodobanie", stosując zależnie od prowincji styl romański albo gotycki, a także style lokalne, na przykład w okręgu Charentais, w Szampanii, Beauce itd. Jak oni, jestem w tej materii zwolen- nikiem ekumenizmu... W sumie wydaje mi się, że święty Bernard, z właściwym mu zapałem ascety, nie brał pod uwagę ani przyrodzonej ludziom słabości, ani różnic temperamentu. Bo w końcu, cóż w tym złego, że niektórzy wierni, jak na przykład ta "prostaczka... stara i uboga", "co nic nie zna", jak matka Franciszka Villona, będą mieli przed oczyma coś konkretnego, jakiś wspaniały relikwiarz, przepiękny lichtarz i rzeźby, tę "Biblię niepiśmiennych", "gdzie raj oglądam i harfy dokoła"? Święty Bernard uważał, że "kupą gnoju" jest wszystko, co cieszy oko, słuch, powonienie, smak, dotyk, potępiał wszelkie zmysłowe przyjemności (już niedługo pojawi się Savonarola). Czy to potępienie "szpetnych piękności i pięknych szpetot", które, między innymi, spada jak bicz na klasztor w Moissac, było uzasadnione? Zwłaszcza że "choroba budowania" (morbus aedificandi) dosięgła i samych cyster- sów, którzy "zrywając z dawnym obyczajem zakonu" budować będą kamienne dzwonnice i klasztory tak bogate i wielkie, iż opaci będą musieli się zadłużać na ich dokończenie. Oto jak się płaci za gwałcenie ludzkiej natury... Rozdział siódmy Rządzenie ludźmi KLASZTORNA DEMOKRACJA Jak rządzeni są mnisi? Jak odbywa się wybór tych, którzy nimi kierują, i jaki jest zakres ich władzy? Czy podwładni mają jakieś prawa? Czy posłuszeństwo obowiązuje zawsze perinde ac cadaver - jakby się nie było żywym człowiekiem? W tej dziedzinie panują tak fałszywe pojęcia i tak mocno zakorzenione przesądy, że uznałem za konieczne nadanie niniejszemu rozdziałowi tytułu świadomie prowoka- cyjnego. Spróbuję to uzasadnić. Życie zakonników upływa w pewnym ustroju prawnym, to znaczy w ustroju, którego duch, struktury, funkcjonowanie, a nawet ustrojowe mechanizmy kontroli i adaptacji są bardzo szczegółowo określone w regule; podobnie ma się rzecz z prawami i obowiązkami przełożonych i podwładnych. "Militans sub regula vel abbate" - pisze święty Benedykt. Wynika z tego, że jeśli przełożony rozkazałby, czytamy w LXVIII rozdziale reguły benedyktyńskiej, coś "niemożliwego" do wy- konania, niemożliwego z moralnych bądź fizycznych przyczyn, zakonnikowi wolno przedstawić swoje argumenty, non superbiendo vel contradicendo (bez zuchwalst- wa i przekory). W rezultacie więc zakonnik może odmówić spełnienia rozkazu sprzecznego z jego sumieniem. W każdym razie musi być posłuszny tylko wtedy, kiedy w rozkazie nie dostrzeże nic grzesznego: Ubi peccatum non cernetur - powie- dzą potem jezuici. Inna demokratyczna zasada: prymat zgromadzenia. Kiedy w roku 1115, sto lat przed Magna Charta i jej embrionem parlamentarnego ustroju (któremu trzeba było sześciuset lat, aby się rozwinął), w Citeaux zorganizowano pierwsze europejskie zgromadzenie ponadpaństwowe, upoważniono je do stanowienia, modyfikowania i odwoływania praw, a także ich interpretowania. Udzielać dyspensy i rozgrzeszenia mogła jedynie kapituła generalna, parliamentum. Ona wybierała przełożonego ge- neralnego i jego doradców oraz mogła ich odwoływać (znamy liczne przypadki usuwania cysterskich opatów). Ona decydowała w ważnych sprawach "politycz- nych" i przyznawała zwierzchnikom środki na ich realizację oraz kontrolowała wykonywanie postanowień. Wszystko odbywało się oczywiście iuxta et praeter statua (zgodnie z duchem ustawy), a nie contra, jak mówili kartuzi. Jednakże ta summa potestas, czyli kapituła generalna, nie miała uprawnień absolutnych w ścisłym znaczeniu tego słowa, to znaczy niezależnych od wszelkich zobowiązań (absolutus). Nie mogła rządzić wbrew woli wspólnoty (toto conventu renitente) bez ważnego powodu (sine magna et rationabili causa) ani też odstępo- wać, jak głoszą kartuzi (1432 r.), od praw, ustaw i zdrowego rozsądku. Winna była unikać wszelkich przerostów legislacyjnych. Istotnie, ustawodawcze czynności ka- pituły generalnej i superiora generalnego czasami wskazywały na skłonność do nadmiernej produkcji praw i zarządzeń. Dlatego też w roku 1292 definitorzy zakonu w Cluny kwestionują "mnóstwo" ustaw obowiązujących pod groźbą ekskomuniki, która, jak bardzo roztropnie podkreślają, non erat tuta via incendendi per viam salutis (nie była pewną drogą do zbawienia). Nakazują również uprościć ustawoda- wstwo, trzymając się tego, co zasadnicze, ita quod pretextu ignorantiae nullus valeat se excusare (tak aby nikt nie mógł tłumaczyć się nieświadomością). Zgromadzenie jest to więc summa potestas, źródło wszelkiej władzy. Pod- miotem jej jest superior: Subicitur-głosi 22 artykuł skrótu praw jezuickich; inferior et subiectus - precyzuje Suarez. "[Jego] zastępca, jego wikariusz, (jego] wice- zarządzający" - dodają kartuzi (1310 r.). Owszem, posiada pełne uprawnienia (plena potestas), bo musi rządzić, ale korzysta z nich (784 artykuł jezuitów) tylko, "aby budować" (ad aedificandum) i w granicach zakreślonych przez regułę, ustawy i zgromadzenie, które nie może przenieść na niego wszystkich swoich uprawnień, nawet na krótki czas. Z tych postulatów, jakimi są ustrój prawny i władza zgroma- dzenia, wynikają w całkiem naturalny sposób inne demokratyczne zasady. Zasada wyboru przez powszechne głosowanie: Nullus invitus detur episcopus (Żaden biskup nie będzie narzucony) - wyrokuje papież Celestyn I (422-432). Qui praefuturus est omnibus, ab omnibus eligatur (Każdy, kto ma rządzić, winien być wybierany przez wszystkich, którymi ma rządzić) - pisze papież Leon I (ok. 440 r.). Druga zasada: nie tylko wybór, ale również zarządzanie należy do wszystkich. Quot omnes tangit, ab omnibus tractari et approbari debet (Co dotyczy wspólnoty, winno być przez nią dyskutowane i aprobowane) - pisze papież Innocenty III (1198-1216). Teza to bardzo dawna, rozwijana już przez świętego Benedykta, który radzi zwoływać całą kapitułę, nawet najmłodszych ("bo często Bóg przez usta młodych objawia najlepsze rozwiązanie sprawy"), ilekroć kapituła ma rozstrzygać ważne dla niej zagadnienia (praecipua). Trzecia zasada: przekazywanie władzy. Zna je święty Benedykt; cystersi je praktykują od XII wieku; dominikanie zapożyczą je od nich. Inna demokratyczna zasada, przyswojona i do dziś stosowana przez domi- nikanów, to prawo odwołania (recall), to znaczy prawo przysługujące rządzonym, upoważniające ich do odwoływania w trakcie kadencji rządzących, których sami wybrali. Wreszcie ostatnia zasada: obowiązkowa obecność "ludu", aby zapewnić osta- teczną legalność wyboru. Cleri, plebis et ordinis consensus requiratur (Potrzebna jest zgoda ludu, duchowieństwa i rycerzy) - pisze papież Celestyn I. Nie zapominajmy o zasadzie katarów, która w swej istocie jest głęboko chrześ- cijańska: Quod sacerdotes non debent regere populum (Kapłani nie powinni rządzić ludem). SYSTEM WYBORCZY I PRZEBIEG OBRAD Wszystkie te zasady oczywiście wtedy tylko mają sens, gdy wybory i obrady są wolne i prawidłowe. (I nie jest ważne to, że w wyniku przemocy ówczesnych grup nacisku, jak królowie, możni biskupi, gminy, wybory nie zawsze były wolne i pra- widłowe; na razie chodzi nam tylko o zasady.) Właśnie w celu zapewnienia sobie takich wyborów, zakony i Kościół będą długo i cierpliwie wypracowywać drobiaz- gowe systemy wyborcze. Wymienimy teraz pokrótce zasady, które przez wieki stosowano przy wybo- rach i obradach w świecie monastycznym (daty w nawiasach wskazują, kiedy, o ile nam wiadomo, pojawiły się one w znanych nam tekstach). W pierwszych stuleciach najczęściej umierający opat wyznaczał następcę. Jeśli tego nie uczynił, najstarszy z zakonników, jako przypuszczalnie najmądrzejszy, wymieniał kandydata, na którego natychmiast wszyscy się godzili, albo dlatego, że wszystkim on odpowiadał, albo że mniejszości nie dopuszczono do głosu. Decyzja, aby wspólnota klasztorna, która straciła opata (teksty mówią: została "wdową", albo znalazła się "we wdowim stanie"), wybierała tego, kto ma nią rządzić, była sprzeczna z obyczajem epoki: pojawiła się w wieku VI, jasno i stanow- czo wyłożona w LXIV rozdziale reguły świętego Benedykta. Przez całe stulecia opat wybierany był dożywotnio: Semel abbas - semper abbas. Święty Benedykt nie mówi tego wyraźnie, ale ponieważ nie wyznacza żadnego terminu kadencji tego zwierzchnika, można wnioskować, że nie widzi on żadnej innej możliwości. Rzeczywiście, gdy wziąć pod uwagę normalną długość życia ludzkiego w tych odległych czasach, okres mandatu był względnie krótki: od 5 lat (średnia górna granica) u serwitów do 14 lat u walombrozjanów; 6 lat, jeśli chodzi o papieży. Sprawa wyboru dożywotniego nie nasuwała więc żadnych wątpliwości. W każ- dym razie miała tyle dobrych stron - ciągłość, doświadczenie, autorytet moralny i duchowy, rzadkość zgromadzeń wyborczych, na których dochodziły do głosu ambicje i intrygi, "które są plagą tego rodzaju spraw", napisze kiedyś święty Ignacy Loyola-że zapominano o jej stronach ujemnych. Jednakże w końcu pasywa systemu uznano za większe niż jego aktywa. Na przykład gilbertyni w wieku XI wybierali sobie zwierzchnika na jeden rok. Znaczyło to dostać się z deszczu pod rynnę. Wypróbowywano potem wszelkie możliwe okresy trwania mandatu, porzuca- no je, przyjmowano znowu, skracano i wydłużano, zależnie od zakonu, epoki, doświadczeń i ewolucji poglądów. W tej dziedzinie żadne rozwiązanie nie zdobyło sobie wyłączności. PRAKTYKI WYBORCZE Zakonnicy przed przystąpieniem do wyborów pościli, odmawiali psalmy, in- tonowali Veni creator "poważnym głosem, który raczej budzi żal i skruchę serca niż jego poryw" (według L. Theisa), wzywali pomocy i światła Ducha Świętego. Apelowano do ich sumień. Odczytywano regulamin wyborów. Nikt nie mógł wysunąć własnej kandydatury pośrednio ani tym bardziej otwar- cie. Ten, kto by to uczynił, utraciłby natychmiast prawo wyborcze zarówno bierne, jak czynne, to znaczy nie mógłby ani wybierać, ani kandydować. Ale w ograniczo- nej grupie wszyscy się znają. Wybór najczęściej pada na człowieka, który już pełnił ważne funkcje i dobrze się z nich wywiązywał. U oliwetanów i sylwestrianów kandydat musiał być przedtem mistrzem nowicjatu, sekretarzem kongregacji albo lektorem (profesorem) teologii. Gdzie indziej wymagano dwudziestu lat życia w za- konie i osiągnięcia pewnego wieku. W każdym razie przed rozpoczęciem wyborów przewodniczący im przeor albo inna wybitna osoba przypominała, jakie cnoty i kwalifikacje niezbędne są do rządzenia duszami (ad regimen animarum) i opac- twem (domum nostram), zarówno wewnątrz, jak w jego stosunkach ze światem zewnętrznym: winien on znać Prawo Boże, być człowiekiem czystych obyczajów, powściągliwym, miłosiernym itd. Statuta kartuskie mówią w jednym z artykułów, że w przypadku, gdy trzeba dokonać wyboru pomiędzy ojcem oddanym szczególnie życiu duchowemu (aptus pro spiritualibus) a ojcem szczególnie zdatnym do prowa- dzenia spraw doczesnych (pro rebus et negotiis temporalibus), lepiej zdecydować się na tego drugiego, pod warunkiem, że jego uzdolnienia w tym zakresie będą niezwykłe i że nie będzie on całkiem pozbawiony skłonności do życia duchowego - co wcale nie podważa zasady, że temporalia sunt accesoria et secondaria. Oto, jak mądrze ludzie oddani kontemplacji pojmują rządzenie i kierowanie sprawami. Oczywiście w męskim klasztorze opatem był mężczyzna, chociaż Christopher Brooke przytacza osobliwy przypadek pewnej damy, która wstąpiwszy do klasztoru w Le Bec, została tam przełożoną, a działo się to w czasach świętego Anzelma. "I jak tu sprzeciwiać się - pyta nasz autor - świątobliwej wdowie, zwłaszcza gdy jest bogata i uparta?" Wybrany nie może zrezygnować z urzędu. Pełnienie go jest obowiązkiem, powiedzielibyśmy, obywatelskim. W Le Bec poleca mu się przyjęcie kanonicznego wyboru, powołując się na Boży majestat i cnotę posłuszeństwa. Z tych samych powodów i opat nie może zrzec się swojej godności. Święty Benedykt w ogóle nie dopuszcza takiej myśli. Niektórzy przerażeni są ciężarem odpowiedzialności, jaka na nich spada; z reguły każdy mówi: Non sum dignus. Benedykt XII, cysters wybrany w roku 1334, rzekł do swoich wyborców: "Pięknego dokonaliście dzieła: wprowadzacie osła" (a był to dobry papież i budowniczy Awinionu). W dobrym tonie jest uchylanie się od przyjęcia godności przez prawdziwą albo udaną pokorę; pewien wybraniec tak się wykręcał, że "na rozkaz przeora mnisi chwycili go i ze skromnego miejsca, jakie poprzednio zajmował", zanieśli go na miejsce zaszczytne, gdyż, mówi inny tekst, "trzeba zadawać przymus zarówno (jakkolwiek w przeciwnym kierunku) temu, kto będąc niegodnym, bezwstydnie sięga po władzę, jak i temu, kto będąc godnym, woli jej uniknąć". Zakon kartuzów wybrał w wieku XII oryginalne rozwiązanie. Ilekroć zbiera się kapituła generalna, przeor generalny, padłszy na twarz, zgłasza swoją rezygnację, prosi o "zmiłowanie", jak to określa się jeszcze dzisiaj. Wychodzi, a zgromadzenie naradza się. Następuje głosowanie, rozstrzyga większość głosów. Jeśli są one po- dzielone, przeor zatrzymuje swoją godność. Jeżeli rezygnacja została przyjęta, przeor po raz ostatni przewodniczy zgromadzeniu, publicznie żałuje za grzechy, to znaczy prosi o przebaczenie "zaniedbań i błędów, jakich się dopuścił, zarządzając powierzonym mu klasztorem", na klęczkach zwraca klasztorną pieczęć i z tą chwilą powraca do anonimowości i samotności. Na przykład tekst z roku 1481 okazuje zmiłowanie jakiemuś przeorowi, ale pod warunkiem, że złoży on sprawozdanie ze swojej działalności (reddas rationem administrationis). Ten sam tekst precyzuje, że nie będzie on mógł zabrać kopii dokumentów klasztornych do swojej celi. Zgromadzeniu zawsze przysługuje prawo złożenia z urzędu przełożonego, którego wprzód wybrało, a to na przykład z powodu choroby uznanej za nieuleczal- ną, z powodu podeszłego wieku, nadużycia władzy, złego zarządzania albo niepo- szanowania reguły. To, że ktoś został wybrany na inny urząd, nie upoważnia go do samowolnej rezygnacji z funkcji opata. Święty Anzelm, mianowany arcybiskupem Canterbury, prosił swoich mnichów, aby na piśmie zezwolili mu ich opuścić. JEDNOMYŚLNOŚĆ Co do wyborów, pierwszą zasadą przez długi czas było systematyczne dążenie do uzyskania jednomyślności; przybierała ona formę mniej lub bardziej spontanicznych aklamacji albo, jak wspominaliśmy, następowała bezpośrednio po zgłoszeniu kandyda- ta przez któregoś z zakonników. Jednomyślność uzyskiwano też po długich naradach (tractatio) i obustronnych ustępstwach (system ten sygnalizowany jest w V wieku). Jednomyślnie", "bez żadnego sprzeciwu", "jednogłośnie", "jednym ser- cem", omnes Christo inspirante unanimiter - formuły te często się powtarzają. Troska o jednomyślność - ut sint unum - jest w sercach mnichów tak głęboko zakorzeniona, że czytamy o elekcjach, gdzie sprzeciwy były gwałtowne, gdzie mniejszość manifestowała swoją opinię, a mimo to kronikarz, zdając sprawę, używa uświęconych formułek i opisuje doskonałą harmonię serc, która nastaje, gdy tylko padnie imię kandydata. Z tęsknoty do jednomyślności wymyślono nawet osobliwą formę "głosowania korygującego"; pozwalało ono mniejszości, która nie głosowała na tego, kto uzyskał najwięcej głosów, przyłączyć się do większości. Nazywano to accessus post publicatum scrutinium. W ten sposób wybrany został papież Celes- tyn V w 1294 roku. Jednakże brak jednomyślności, podział głosów nie jest naganny ani sprzeczny z duchem chrystianizmu, pisze papież Leon I (wiek V): nec reprehen- sibile, nec irreligiosum. Zasada absolutnej większości została więc ukształtowana i ogłoszona w wie- ku IV, natomiast zabroniono (1205 r.) wyborów względną większością (a maiori parte respectu partium), gdy nie uzyskano większości absolutnej (maiori parte respectu totius congregationis). Podobnie zakazane było losowanie, ogólnie stoso- wane w starożytnych miastach-państwach. CZĘŚĆ MORALNIE ZDROWSZA Święty Benedykt w wieku VI zmącił nieco tę przejrzystą koncepcję zasady większości, która przyświecała wielu elekcjom papieży i opatów, wprowadził bo- wiem pojęcie sanior pars (część moralnie zdrowsza). W LXIV rozdziale swojej reguły wylicza następujące typy wyborów: a) wybór jednomyślny (concors congregatio) wielce zasłużonego zakonnika (vitae merito et sapientiae doctrina); b) wybór jednomyślny zakonnika niegodnego vitiis suis consentientem per- sonam (bo jest on współwinny w wykroczeniach wspólnoty) - co świadczy, że święty Benedykt nie miał żadnych złudzeń co do mądrości zbiorowych postano- wień; c) wybór większością głosów, tym razem znowu niegodnego zakonnika (za- uważmy mimochodem, że patriarcha nie roztrząsa hipotezy, iż większość dokonuje dobrego wyboru); d) wybór mniejszością głosów, choćby minimalną, quamvis parva, ale kiero- waną lepszym rozeznaniem (saniore consilio), która winna wziąć górę nad nie mającą słuszności większością. Ale jak ustalić, czy mniejszość jest sarcior? I kto ma to zrobić? Najstarsi? "Spirytuałowie", o których święty Benedykt dwukrotnie wspomina? Ci, którzy piastują urzędy? Porównywanie zasług, gorliwości, pobożności, zarówno wybor- ców, jak wybieranych, secundum timorem Dei (podług bojaźni Bożej), po uprzednim collatio zeli ad zelum, meriti ad meritum (porównaniu gorliwości z gorliwością, zasługi z zasługą), będzie przez stulecia powodować nierozwiązalne trudności. Przed elekcją wyznaczano dwóch albo trzech godnych zaufania zakonników, scrutatores, którzy mieli spokojnie osądzać, przeanalizować każdy głos, zbadać (stąd wyraz scrutinium, który początkowo znaczy: interrogatio, inquisitio - dochodzenie) sposób myślenia i pobudki każdego z głosujących. Następnie, dokonawszy dzięki nie wiadomo jakiej wyborczej alchemii obliczenia głosów (każdy wyborca, zwany vocalis, oddawał swój "głos" do ucha skrutatora), ogłaszali imię elekta, a całe zgromadzenie przyjmowało to oklaskami. Taki proceder musiał doprowadzać do konfliktów. Ponieważ nie wypracowano praktycznego rozwiązania trudności związanych z pojęciem sanior pars i nie chciano zrezygnować całkowicie ze znaczenia liczby głosów, połączono oba pojęcia w jedną formułę: Sanior et maior pars, która od wieku XI zyskała wielkie powodzenie i została oficjalnie uznana przez sobór late- rański w roku 1179. Ale i ona stała się źródłem różnych konfliktów. POWRÓT DO ZASADY WIĘKSZOŚCI Dlatego właśnie niektóre zakony dalej stosowały system większości w jego czystej i prostej postaci. Kapituła generalna w Citeaux postanawia w roku 1134, że w razie podziału głosów, quod saepe accidit (co - jak można sądzić - działo się najczęściej), stetur sententiae maioris partis (należy uznać stanowisko większości). Zasadę tę przyjmuje w roku 1215 sobór laterański, a dominikanie w latach 1221-1227. W roku 1247 papież Innocenty IV potępia tezę, że sam autorytet moralny albo duchowy miałby brać górę nad znaczną większością (numerum multum excedens). Liczba już sama w sobie może sugerować, że stanowi sanioritas (część moralnie zdrowszą). W roku 1253 kardynał Jan z San Lorenzo in Lucina, kartuz narodowości angielskiej, wyrokuje, że mniejszość nie może rządzić większością, bo to prawo przysługuje większości (a maioribus ad minores). W roku 1261 Hostien- cjusz głosi: Semper stabitur maiori parti, przy czym najważniejszy jest tutaj wyraz semper - zawsze. Wreszcie pod koniec stulecia papież Bonifacy VIII (1294-1303) postanawia: Non zeli ad zelum nec meriti ad meritum, sed solum numeri ad numerum fiat collatio (Obliczać należy nie porównując gorliwość z gorliwością albo zasługi z zasługami, lecz tylko - to "tylko" jest tu najważniejsze - porównując liczby). W razie rozbicia głosów, głos opata albo przewodniczącego liczy się podwójnie (Citeaux,1134) albo przechyla szalę na stronę jego partii (oliwetanie). Kwalifikowanej większości dwóch trzecich głosów wymaga sobór laterański z roku 1179 przy wyborze papieża. Było to przyznanie, że sanior może dotyczyć dużej liczby. Według soboru laterańskiego z roku 1215 następujące są legalne sposoby wybierania: wybór per quasi inspirationem (Ducha Świętego), co właściwie ozna- cza wybór przez mniej lub bardziej spontaniczną aklamację; wybór jednomyślny; wybór dokonany prostą i zwyczajną większością; wybór przez sanior pars oraz per compromissum. PER QUASI INSPIRATIONEM System wybierania per quasi inspirationem (zauważmy: to quasi wyraża pe- wien sceptycyzm) był, zdaje się, pomimo swoich wad, stosowany przez dosyć długi czas. Elekcja odbyła się, mówi pewien tekst z 1124 roku, "w wielkim rozgar- diaszu..., mimo protestów wykluczających jednomyślność". Mimo to starannie do- bierano określeń, które miały dowodzić, że wszystko odbyło się w porządku (absque vitio celebrata), "za sprawą Ducha Świętego, nagle, absolutnie, to znaczy całkiem dobrowolnie, bez żadnych sprzeciwów, wszyscy i każdy z osobna" - co, przyznaj- my, daje nam trochę do myślenia. PER COMPROMISSUM Tak zwane compromissum była to metoda wyborcza i prawodawcza najczęś- ciej stosowana przez całe średniowiecze, a nawet później. Uciekano się do niej, gdy zgromadzenie było bardzo liczne; praktyka wykazała, że w tych warunkach trudno jest działać skutecznie! Et quia ab omnibus non facile definiri (ustanawiać prawa) potest - powiada pewien tekst z XII wieku. Albo gdy zdania były podzielone, a zebranie burzliwe i skłócone. Compromissum znaczy "układ, umowa". Stosowany od wieku co najmniej VI, proceder ten przewidywał, że zgromadzenie unanime (bo ius singulorum nigdy nie podlegało prawu większości; jest to inna fundamentalna zasada wszelkiego ustroju prawnego, strzegąca praw mniejszości) wyznaczy nieparzystą liczbę rozjemców (arbitrów), trzech, pięciu, a nawet jedenastu i więcej. Dlatego ten sposób postępo- wania zwano ogólnie arbitraria. Arbitrzy naradzają się, potem głosują według zasad ustalonych przez zgroma- dzenie albo przez nich samych, metodą jednomyślności, zwykłej większości kwali- fikacyjnej, a nawet zgodnie z wymaganiami pojęcia sanior. Po dojściu do porozumienia jeden z nich ogłasza imię wybrańca. Zgromadzenie nie może zakwestionować decyzji arbitrów ani zmienić uchwały, mocą której samo zgodziło się na compromissum. Wzbraniają mu tego własne zobowiązania, sine contradictione aut difficultate - mówi pewien tekst; unanimiter - wtóruje mu inny. Arbitrzy mogą wybrać jednego spośród siebie; nie jest to przypadek rzadki, gdyż rozjemców wybierano najczęściej wśród znaczniejszych osobistości w klasz- torze. Księga zwyczajów z Le Bec mówi jednak, że ten rodzaj kooptacji stosować należy tylko wówczas, gdy nie udało się uzyskać zgody na jednego czy drugiego zakonnika nie należącego do grupy dwunastu. Compromissum godzi w sobie, przynajmniej teoretycznie, prawa zgromadze- nia, to znaczy liczby, z pojęciem "części moralnie zdrowszej" (sanior pars). Dlate- go uważane jest za magis pacificus niż wybory dokonywane przez większość, które zawsze mogą stać się burzliwe, albo wybory per quasi inspirationem, które też wprowadzają zamieszanie. Wielką zaletą systemu compromissum była możliwość uniknięcia nie kończą- cych się i daremnych dyskusji (labor tantae deliberationis... irritus... et inanis), zawsze zagrażających sprawom rozpatrywanym na zbyt licznych zgromadzeniach. W zakonie szpitalników compromissum opierało się na bardzo ciekawym systemie stopniowej kooptacji. GŁOSOWANIE Zasada kolejnych tur głosowania uznana została w wieku V. Jest ona normalną konsekwencją każdego systemu wyborów na zasadzie absolutnej większości. Publicatio wyników jest obowiązkiem jednego ze skrutatorów. W niektórych zakonach w momencie ogłaszania rezultatów wymieniało się tylko dwóch albo trzech ojców, którzy uzyskali najwięcej głosów. Zasada tajności wyborów pojawiła się w wieku XII. W tym czasie Citeaux oznajmia, że działa iuxta consuetudinem (zgodnie z obyczajem), co świadczy, że zasada ukształtowała się wcześniej. (Sobór trydencki ustanowi ją oficjalnie w XVI wieku.) Bardzo różne były także metody obliczania głosów. Można było obliczać bądź głosy, jeżeli głosowanie odbywało się z ust do ucha, bądź kartki wyborcze, schedu- lae, które palono po każdym głosowaniu (1436 r.), aby uniknąć wszelkich nieporo- zumień, bądź też ballottae (skąd pochodzi wyraz balotaż), to znaczy kamyki, mone- ty, medale albo różnokolorowe ziarna fasoli (sposób sygnalizowany w XIII wieku). Można również: "milcząco przytakiwać", głosować przez wstawanie i siadanie, przez podniesienie ręki (prawej), a także wychodząc jednymi albo drugimi drzwia- mi kapitularza, co jeszcze dzisiaj praktykuje się w parlamencie brytyjskim. Praktyka obliczania głosów "przeciw", zwana riprova albo rivolutio, stosowa- na była, jak się wydaje, tylko przez gminy (Brescia,1274 r.). W roku 1245 sobór lyoński postanawia, że w wyborach "głosy uwarunkowane" alternatywne i niezdecydowane (w rodzaju: "Głosuję na X pod warunkiem, że..." albo "Głosuję na X, jeżeli Y nie zostanie wybrany") są potępione, a więc i nieważne. Dozwolone jest głosowanie per procura - z upoważnienia. Stosowali je w po- łowie XV wieku kanonicy laterańscy. Tekst z roku 1461 opisuje skrutatorów przyj- mujących kolejno głosy najpierw wyborców obecnych, a następnie tych nieobec- nych, którzy wyznaczyli pełnomocników. Zdarzało się wtedy, że jeden zakonnik rozporządzał wieloma głosami i uzyskiwał wielkie wpływy. Kworum jest to minimalna liczba zgromadzenia, wymagana, aby głosowanie albo uchwała były ważne. Ten warunek miał na celu zwalczanie absenteizmu, który bardzo wcześnie zaczął się przejawiać na zgromadzeniach kapitulnych. Panormita (ok.1450 r.) uważa, że nieobecnych nie należy zaliczać in numero illorum qui debent interesse in capitulo (do tych, którzy mają uczestniczyć w obradach zgromadzenia) -jest to bardzo klasyczne rozróżnienie "wpisanych" od "głosujących", gdyż w ostatecznej konsekwen- cji jedna osoba mogłaby reprezentować całą kapitułę; rozróżnienie to zostało zaaprobowane. Wstrzymania się od głosowania w ogóle nie przewidywano w świecie monastycznym, gdzie uważano, że każdy ponosi swoją część odpowiedzialności i w niczym nie zdaje się na przypadek. Poza tym uchylanie się od głosowania mogłoby, w niewielkich wspólnotach, utrudnić, a nawet uniemożliwić powzięcie ważnych uchwał. Nie uznawano mandatu "określonego". Każdy musi głosować in sua conscien- tia, mówią kartuzi. Czas trwania obrad często określony był czasem, przez jaki płonęła zapalona w sali kapitulnej świeca: Usque ad consumationem candelae in capitulo accensae (przekaz z roku 1254). Podczas gdy średniowieczne gminy stosowały jeszcze nie skrystalizowane systemy wyborcze, oparte na regułach nieprecyzyjnych, "skomplikowanych, niejasnych i często zmienianych" (Dufourcq), co otwierało szerokie pole do oszustwa i przemocy, oraz powszechnie uznawały kooptację i losowanie, zakony praktykowały już, zależnie od okoliczności i pomimo zewnętrznych nacisków, najbardziej szczegółowe i najdosko- nalsze metody wyborcze. Pierwsza Liber super electionibus pochodzi z 1254 roku. Jest dziełem Wawrzyńca z Somercotes i traktuje wyłącznie o wyborach kościelnych. Ogólnie można twierdzić, że nowoczesne praktyki w zakresie wyborów i obrad mają swoje źródło nie, jak przez długi czas sądzono, w starożytności greckiej i łacińskiej, której zasady, zresztą bardzo prymitywne, poszły w niepamięć podczas najazdów germańskich (a nawet i wcześniej), lecz w jedynych instytucjach, które przez stulecia uciekały się do metody wyborów, starając się, aby były one prawid- łowe i odbywały się bez oszustw i wszelkiego przymusu; odnosi się to oczywiście do całego Kościoła, ale w szczególności do zakonów. Jedyną procedurą, która, rzecz ciekawa, nie była kościelnego pochodzenia, jest conclave. Stosowano je w gminach (od 1216 roku); nie chcąc zbyt długo ponosić kosztów związanych z obecnością wielkiej liczby wyborców, którym towarzyszyły ogromne orszaki, postanowiono zamykać ich na klucz (clavis), o suchym chlebie i wodzie, bez posłań, co miało przyspieszyć decyzje głównych elektorów. W niektórych miastach nawet usuwano systematycznie dachówki z dachu! Proceder ten, złagodzony, przyjęli naprzód dominikanie (w 1238 r.), a potem sobór lyoński II (1274 r.). Te systemy wyborcze, mimo że tak świetne, mogły jednak nastręczać różne trudności. Co robić, jeżeli jednomyślności nie osiągnięto na zasadzie kompromisu? A jeżeli żadna większość się nie wyłoni? A jeżeli mniejszość się uprze? Dom Schmitz wspomina o dziwnych formach compromissum, na przykład kompro- misu ograniczonego do... jednego arbitra (compromissaire), w dodatku miejscowe- go biskupa! Mart‚ne mówi o wyborach zgodnych z regulaminem, ale w których collatio (porównania) wyników dokonywali skrutatorzy w dość osobliwy sposób. Ogłosiw- szy imiona tych, którzy otrzymali głosy wyborcze, roztrząsali publicznie ich cnoty i zalety, wymieniali po imieniu tych, którzy opowiedzieli się za tym czy innym kandydatem, rozważając z kolei ich racje i cechy charakteru. Łatwo sobie wyob- razić, do jakich ekscesów mogło dochodzić pod pozorem ogólnego dobra podczas tego rodzaju rachunków sumienia i jak bardzo mogły one ranić ludzką wrażliwość. Czy wybory zawsze były wolne i prawidłowe (liberae et irreprehensibiles)? Czy zawsze wybór przełożonych bywał trafny? Na pewno nie. Nie posuwając się tak daleko, jak Idzi li Muisis, który dostrzega w wyborach tylko kłębiącą się zazdrość, pożądliwość i pychę, może wyjąwszy zakony żebracze ("te bowiem skuteczniej udają niż inni"), trzeba przyznać, iż wiele mamy wskazówek, że w klasztorach nie brakło ostrego, chociaż zamaskowanego współzawodnictwa i ambicji, tym więk- szych, że musiano je powściągać i ukrywać. Z drugiej strony, świat zewnętrzny bardzo wcześnie zaczął wywierać na za- kony i opactwa okrutny nacisk swojej chciwości i żądzy władzy. Niezwykła drobia- zgowość, formalizm metod wyborczych stosowanych w świecie zakonnym trzeba sobie tłumaczyć właśnie chęcią uwolnienia się od tych wpływów. Zakonnicy roz- paczliwie walczyli przeciwko tym groźnym interwencjom, uciekając się do pod- stępów, spiesząc się, przedsiębiorąc mnóstwo środków ostrożności, aby ich nie wyprzedzono i nie postawiono przed faktem dokonanym - ale niestety, czynili to z coraz mniejszym powodzeniem. Opactwa w dalszym ciągu reprezentowały wła- dzę i, bardzo często, bogactwo. Zakony obejmowały swoim wpływem całą Europę. Cóż dziwnego, że możni chcieli tam wprowadzać swoich synów? Jak miano zapo- biec temu, by sąsiednie i rywalizujące ze sobą klasztory, biskupi jednej diecezji oraz gminy nie działały tak, jak współczesne grupy nacisku? Dlaczego król i papież mieliby się wyrzekać prawa wglądu w wewnętrzne sprawy opactw? Pod koniec XIII wieku król Anglii czyni w Rzymie starania, aby papież unie- ważnił wybór arcybiskupa. Uzyskuje to. Wybrany teraz zostaje pewien mnich: jest to urzędnik dworski! Skutecznie ostrzeżeni i skarceni zakonnicy urządzili elekcję communi favore. Cały system został definitywnie wypaczony. PRZEŁOŻONY O tym, jaki ma być i co ma robić przełożony, o jego postawie moralnej, o zakresie jego uprawnień, źródłach jego władzy, o winnych go zdobić cnotach, o jego stosunku do wspólnoty, która go wybrała, którą on rządzi i za którą jest odpowiedzialny, o każdym z tych punktów napisano całe tomy. Opat, zdaniem świętego Benedykta, jest zastępcą Chrystusa (vices Christi agit), ojcem klasztoru (pater monasteri), od którego klasztor winien wszystkiego oczeki- wać i wszystkiego się spodziewać, lekarzem i pasterzem dusz, mistrzem, organizato- rem klasztornego żywota. W każdym rozdziale reguły spotykamy słowa: arbitrium, iudicium, praeceptum, voluntas, permissio, które mocno podkreślają, że zarządzanie wspólnotą jest czymś indywidualnym i bez reszty spoczywa w rękach (in arbitrio) opata. Nie dziwi nas, że w tych warunkach posłuszeństwo podwładnych przedsta- wione jest jako najpierwsza z zalet, najważniejsza cnota mnicha (przez wieki będzie najpierwszą cnotą wiernych, kobiety, dziecka, żołnierza, sługi...). Poza tym szcze- gólną godność przełożonego stale podkreślają codzienne gesty, ceremonie i liturgia; gdy przechodzi, mnisi wstają, pochylając głowy. Opat jada osobno, zapraszając, co było wielkim zaszczytem, od którego nie można się było wymówić, raz tego, raz owego mnicha; swoich gości przyjmuje w osobnym, przeznaczonym dla niego budynku; nie sypia we wspólnym dormitorium, odprawia prywatną mszę ze swoimi kapelanami, ma własne dochody; ma swój herb; niektórzy opaci noszą pastorał. Przełożeni często wywodzą się ze szlachetnie urodzonych i dlatego są przyzwycza- jeni do rozkazywania. Z drugiej strony, podwładni raczej nawykli są do posłuszeń- stwa, bo zawsze tak żyli, i nawet nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej. Dodajmy, że u sprawujących władzę nierzadko natrafiamy na objawy sadyzmu. H‚lyot opowiada o pewnym opacie kongregacji w Fuldzie, który nie umiał "połą- czyć miłosierdzia i łagodności z właściwą stanowczością". Maltretował mnichów za najmniejsze uchybienie i odsyłał ich do którejś z filii opactwa, "nie bacząc ani na wiek, ani na zasługi". Na odwrót, niektórzy zakonnicy "odurzeni posłuszeństwem" i nade wszystko pragnąc zatracić się w służbie Bożej, ale za pośrednictwem przełożonego, w swoim ślepym posłuszeństwie przejawiają pewien masochizm. Nie należy jednak pozostawiać czytelnika pod wrażeniem takiego obrazu sto- sunków pomiędzy opatem a braćmi. Uprawnienia opata, chociaż wielkie i realne, nie były jednak absolutne (rozdział LXIII reguły świętego Benedykta mówi o quasi libera... potestate, gdzie ważne jest quasi). Chociaż kieruje całym życiem zakon- ników, jest rzeczą jasną, że sam musi się trzymać reguły, w duchu umiarkowania, consideratio, discretio (zobaczymy, co znaczy to ważne słowo), która łagodzi i ogranicza opacką władzę. Ponadto w dzień Sądu Ostatecznego opat będzie musiał zdać Bogu sprawę, jak rządził duszami, które mu powierzono, a także, dodaje tekst, "bez żadnego wątpienia, i własną duszą". Wiele jeszcze innych czynników powściągało opacki "absolutyzm", a przede wszystkim chrześcijańska pokora, obowiązująca w równym stopniu przełożonego, jak podwładnych. Święty Bonawentura, w chwili gdy go mianowano generałem zakonu franciszkańskiego, wyznał swoje ułomności: "Chociaż znam moją niezdolność do dźwigania ciężaru, jaki na mnie nałożono, a to z przyczyny kruchości mego zdrowia, niedostatków mego umysłu, braku do- świadczenia w działaniu i mojej niechęci do przyjęcia tej godności..." Zapewne, jest w tych słowach trochę przesady literackiej (chociaż w przypadku świętego Bonawentury byłoby to właściwie dziwne), ale czy dzisiaj ktoś obejmując urząd prezentowałby się w ten sposób? Drugim motywem "umiarkowania" jest reguła, bo ta sama reguła, która tyle władzy przyznaje opatowi, znajduje się ponad nim. Nie on jest źródłem prawa. Jest podporządkowany (subiectus) regule i mnich winien mu posłuszeństwo tylko wtedy, gdy on sam regułę szanuje. Reguła nie jest deklaracją praw opata, lecz deklaracją praw i obowiązków opata oraz mnichów. Jego wobec nich i nawzajem. Ogromne uprawnie- nia (co prawda ograniczone) opata znajdują przeciwwagę w ogromie jego obowiąz- ków. Jest zwierzchnikiem, aby lepiej służyć swoim podwładnym i pomagać im lepiej służyć Bogu. Święty Augustyn mówi o zwierzchnikach: Praesunt, non ut praesint, sed ut prosint. Są pierwszymi, nie aby przewodzili, lecz aby służyli. W tej sytuacji posłuszeństwa można żądać tylko wtedy, gdy rozkaz ma na celu dobro podwładnych i zakonu, gdy wydany jest zgodnie z regułą, z prawem życia, jak mówią franciszkanie, którzy dodają cytując słowa Franciszka z Asyżu: gdy nie jest sprzeczny z sumieniem. PIECZĘCIE W tych dawnych czasach, które jednak wcale nie były pogrążone w ciemno- ściach, posiadanie pieczęci było oznaką władzy. Najpierw mieli ją opaci, później kapituła generalna. Ten, kto posiadał pieczęć, miał władzę, ale możliwe były oszust- wa. Na przykład sekretarz świętego Bernarda z Clairvaux oszukał go parokrotnie, tak iż święty zmuszony był anonimową pieczęć, której dotąd używał: Sigillum abbatis clarevallis, zastąpić inną, z napisem: Sigillum Bernardi abbatis. Opat albo przeor pozbawiony swoich funkcji winien przekazać swoją pieczęć władzom kapi- tulnym. Po śmierci opata kapituła generalna pieczołowicie przechowuje pieczęć zmarłego. Później, aby uniknąć nadużyć, postanowiono niszczyć ją podczas elekcji nowego opata, i to w obecności wizytatora. W Eynsham pieczęć klasztorną chowano starannie pod kluczem, w skrzyni zaopatrzonej w trzy zamki. Do dwóch z nich klucze powierzano dwóm energicznym zakonnikom (strenui, to znaczy zdolnym oprzeć się niewczesnym żądaniom opata). Trzeci klucz od skrzynki zawierającej pieczęć przekazywano opatowi (albo prze- orowi). Wielką pieczęć, właściwe sigillum, przechowywano w skrzynce z dwoma zamkami. Jeden klucz od niej należał się opatowi, drugi powierzano zakonnikowi wyznaczonemu przez kapitułę. Wypadki historyczne wywierały wpływ na symbolikę pieczęci. Na przykład, kiedy niewierni ponownie zajęli Jerozolimę, papież zabronił używania białego wos- ku. Podobnie, gdy Jan z Pontoise, opat generalny Citeaux, opowiedział się za papieżem Bonifacym VIII w jego konflikcie z Filipem Pięknym i został z tej przyczyny osadzony w więzieniu, papież przyznał mu dwa przywileje: po pierwsze, mógł do pieczętowania używać białego wosku, podobnie jak Ojciec Święty; po drugie, mógł wyryć na swojej pieczęci własny wizerunek w postawie siedzącej; papież powiedział: Quoniam tu mecum solus stetisti, solus mecum sedebis (Ponie- waż ty jeden przy mnie stałeś, teraz ty jeden będziesz przy mnie siedział). OBEDIENTIARII Opactwa albo przeoraty, niezależnie od wielkości swojego obszaru, były to złożone organizmy, których zadania i działania były bardzo różnorodne, ponieważ w zasadzie te wspólnoty miały być samowystarczalne. Pewien angielski autor porównał je do wojennego okrętu. Zestawienie trochę zaskakujące, ale obrazowe i uzasadniające mnogość "oficjałów"* (obedientiarii), mianowanych przez opata albo przeora. W regule świętego Benedykta znajdujemy zalążek tego, co kiedyś miało stać się organizacją takich opactw, jak Cluny albo Citeaux: godności opata, przeora, szafarza i mistrza nowicjatu. Zobaczymy, czym stały się one z biegiem czasu. PRZEOR Przeor (prior) albo prepozyt (praepositus, przełożony) zajmuje w hierarchii miejsce tuż za opatem. Jest jego pomocnikiem. Zastępuje go w razie choroby albo nieobecności. Nie zawsze obywało się bez konfliktów, co wynika z samej natury rzeczy; zdaje sobie z tego sprawę święty Benedykt, który w rozdziale LXV, De praeposito monasterii, wysuwa różne zastrzeżenia na temat potrzeby wybierania przeora. Wyrazy scandala gravia, rixae, invidiae, dissensiones pojawiają się pod piórem patriarchy i jedynie na umotywowane żądanie wspólnoty zezwala on, "za radą bogobojnych braci", dokonać wyboru przeora. Ale zrobiwszy to ustępstwo, święty Benedykt zaraz przypomina nowo obranemu, że jego pierwszym obowiąz- kiem jest słuchać opata. Ten jednak może przeora odwołać dopiero po trzykrotnym ostrzeżeniu. DZIEKANI Święty Benedykt stanowczo woli, aby zamiast przeora, jednego, a zatem poten- cjalnego rywala opata, wybierać dziekanów (decanus, dziesiętnik), "takich, aby * Czyli ludzi sprawujących w klasztorze określony urząd, funkcję (przyp. red.). opat mógł z całym zaufaniem na nich polegać"; ci mając staranie o wszystko, co dotyczy ich dekanii, to znaczy grupek ludzi poddanych ich władzy, nie mają okazji naruszać uprawnień przełożonego. Ostatecznie, w wyniku ewolucji, utrzymano wybór przeora. W paru wielkich klasztorach było ich nawet po kilku: wielki przeor, podprzeor, trzeci przeor, a nie- kiedy i czwarty. Dobry sposób zaspokajania ludzkich ambicji. SZAFARZ KLASZTORNY Szafarz (cellerarius) jest zarządcą, generalnym administratorem: dba o wszystko, co nie należy do obowiązków innych funkcjonariuszy. On czuwa nad zaprowiantowa- niem wspólnoty, kupuje i sprzedaje grunty i lasy, pobiera opłaty, przyznaje gratyfikac- je, dogląda folwarków i młynów, browarów i sadzawek rybnych. Na Monte Cassino miał ponadto nadzór nad miarami i wagami znaczonymi jego imieniem. Krótko mówiąc, od szafarza w znacznej mierze zależała pomyślność - albo ruina - wspólnoty. Był tak zajęty obowiązkami swojego urzędu, że prawo zwyczajowe nie wymagało, aby uczestniczył w oficjach, "chyba że ma po temu wolny czas". Podwładnymi szafarza byli: chevecier (po angielsku: bailif, który zajmował się dochodami opactwa i opłacał śpiewaków, kowala i weterynarza; refectorarius; granatarius, który miał szczególnie czuwać nad obsiewaniem pól (u gilbertianów, jeżeli nie wywiązywał się należycie z tego obowiązku, za karę aż do żniw dostawał tylko jedną kromkę chleba dziennie) i doglądać pracy piekarza (pistor); ogrodnik (hortulanus); strażnik stawów rybnych, strażnik winnic; strażnik spichrzów; konetabl, czyli strażnik stajen; pistance- rius; a wreszcie zarządzający kuchnią i posiłkami. Oprócz ekonoma, który szczególnie miał dbać o właściwy wypiek chleba, dostawę wiktuałów do kuchni, należytą konsumpcję piwa zarówno w lecie, jak w zimie, oraz jego dystrybucję - ale dopiero na czwarty dzień po złożeniu beczek w piwnicy - byli jeszcze: szafarz kuchni (cellerarius coquinae), do którego obowiązków jeszcze powrócimy, i szafarz wina (cellerarius vini), który czuwał nad transportem cennego płynu i przechowywaniem go w piwnicy. Księgi zwyczajów głoszą, że szafarz i podszafarz, podobnie jak wszyscy pozo- stali "oficjałowie", również niższych stopni, winni odznaczać się mnóstwem cnót i zalet, jak uprzejmość, powściągliwość, grzeczność, pogodne usposobienie, dobre maniery, umiejętność słuchania przykrych słów, rozbrajania gniewu przez łagodne odpowiedzi, itd. SKARBNIK Skarbnik (kamerariusz, cam‚rier, chambrier, chambellan, chamberlain), któ- rego znaczenie stopniowo miało wzrastać, pełnił funkcję bankiera. Nazwa cam‚rier pochodzi od camera, izby, w której zamykano pieniądze, relikwie, archiwa, tytuły własności, handlowe umowy klasztoru. Przyjmował dochody, rozporządzał fundu- szami. Miał zapewnić mnichom wygody i dobrobyt. Dbał o dormitorium, o sienniki, o ciepłą wodę do golenia, do kąpieli i do ceremonii umywania nóg, o mydło, o odzież (w czym pomagał mu westiariusz), o obuwie i jego czyszczenie... Jeden z mnichów, jego podwładny, sprawował nadzór nad brzytwami. Zastępca skarbnika przynosił lampy do dormitoriów, zapalał je o zmierzchu (crepusculo) i gasił o brzasku (diluculo), rozwieszał ręczniki przy umywalniach. Zarówno skarbnik, jak i jego pomocnicy również musieli odznaczać się wieloma cnotami. Na przykład krawiec miał być skromny, dyskretny, godny zaufania, mało- mówny, ani kłamca, ani pijak, gdyż żyjąc wśród braci mógłby poznać ich tajemni- ce (?). Nie można go więc zaangażować lekkomyślnie ani, z tych samych powodów, pochopnie odprawić. Oto gdzie kryją się tajemnice... Aby opisać drobiazgowy rozdział czynności pomiędzy różnych funkcjonariuszy, dodajmy, że zakrystian miał dbać o dzwon, a skarbnik o sznur, zastępca jałmużnika-o igły, zastępca skarbnika zaś - o nici. Pomimo jednak, że zarządzenia były tak przewidujące i szczegółowe (a może właśnie dlatego), nie brakło sporów o atrybucje i kompetencje. Musiano więc tworzyć prawdziwe kodeksy praw i obowiązków każdego funkcjonariusza, co tylko jeszcze bardziej sprawę gmatwało. Oto do czego prowadzi interwencjonizm. KANTOR Kantor (praecantor), czyli pierwszy śpiewak, intonował śpiew w kościele i regulował czynności klasztorne, poganiając ojców, którzy marudzili, nie wiadomo dlaczego (zapewne, żeby się wykręcić od jakiejś pracy), to znów hamując ich, gdy zbyt jawnie zdradzali chęć szybkiego zakończenia modłów. Kantor uczył śpiewu nowicjuszy i dzieci. Ale nie wolno mu ich było, jak zaznacza pewien tekst, ani policzkować, ani szarpać za włosy, który to przywilej przysługiwał jedynie nauczycielowi dzieci (magister puerorum). Ponieważ rękopisy liturgiczne przez długi czas stanowiły główną część bibliotek klasztornych, było rzeczą zrozumiałą, że on właśnie zarządzał biblioteką. Miał klucz od niej i czuwał, aby nikt bez jego wiedzy z niej nie korzystał. On również był odpowiedzialny za skryptorium i należał do trójki zakonników - strażników klasztornej pieczęci. Jego pomocnik, succantor, miał obowiązek podczas nocnych nabożeństw przypominać zaspanym nieco braciom, że winni być czujnymi uczestnikami służby Bożej. KANCLERZ (CANCELLARIUS) Opactwa bardzo wcześnie organizowały kancelarie, a pracujących tam zakon- ników zwano scriptor, notarius albo cancellarius; ten ostatni był początkowo woź- nym, który miał stać przy kratkach (cancelli) trybunału. Zakonnik, który prowadził rejestry, matrykuły, nazywany był prowizorem (matricularius). ZAKRYSTIAN Zakrystian (sacrorum custos) odpowiadał, jak jego łacińska nazwa wskazuje, za święte naczynia i skarbiec kościoła. Ale jego uprawnienia z czasem tak się rozszerzyły, że miał dbać o kościół, utrzymywać w nim czystość i porządek. Szata- mi i obrusami kościelnymi, ubiorami zakonników zajmował się zwłaszcza capice- rius (chevecier, ten, kto ma pod opieką chevet - część nawy znajdującą się za ołtarzem). Zakrystian dostarczał żaru węglowego, przy którym rozgrzewali ręce mnisi, odprawiając mszę. Poza tym starał się o oświetlenie kościoła, refektarza, apartamentów opata, szafarza i izb gościnnych. Pomocnik zakrystiana pilnował godzin kanonicznych i dzwonił; nakręcał też zegary. Zakrystian i jego pomocnicy mieli jeszcze inne funkcje, jak na przykład starali się o siano, aby przykryć nim ziemię w salach, gdzie nie było ani podłogi, ani kamieni, oraz odnawiali budynki, opłacali robotników. Funkcje to, jak widzimy, dość dziwne i nieoczekiwane, nie mające nic wspól- nego z tytułem; czyniły one jednak zakrystianów ludźmi wpływowymi i szanowa- nymi, którzy, jeśli tylko opat puszczał im wodze, przy okazji nadużywali swojej władzy. Trafiali się opaci, którzy odważali się ich za to karać. Jeden z nich kazał zburzyć domy, które zbudował zakrystian poprzedniego opata. Ludzie tej epoki byli szybcy w działaniu. INFIRMARZ Infirmarz (infirmarius), zarządca infirmerii, jak podają niektóre Consuetudi- nes, opiekuje się chorymi. Eksploatuje też ogród, gdzie hoduje zioła i rośliny lekarskie. Codziennie odprawia mszę, wygłasza stosowne do okoliczności słowa pociechy. Powinien bez skargi usuwać odchody chorych, utrzymywać ogień w infir- merii, oświetlać ją w nocy, wzywać lekarza (często jest to człowiek świecki), kąpać chorych, podawać im napoje, elektwarze (powidełka) i inne leki, jakimi rozpo- rządzała uboga medycyna tych czasów. Infirmarz powinien w każdym chorym widzieć samego Chrystusa. Jednocześ- nie i on reprezentuje osobę Chrystusa, "który przybył, aby służyć", i jest źródłem cierpliwości i miłosierdzia: "isti patiendi illi misericordi" - pisze kartuz Gwigon. Choroba powoduje prawie zawsze złagodzenie diety: tu podaje się rosół z kury, tam jakieś mięso, jaja albo wino, rybę zaś tam, gdzie zazwyczaj jest zabroniona. W be- nedyktyńskim opactwie w Saint-Pierre-de-B‚ze infirmarz obowiązany jest podawać chorym mnichom specjalne pożywienie, "migdały, suszone śliwki, kleiki (z pszeni- cy, owsa albo jęczmienia), młode kurczaki oraz inne lekkie mięsa, wskazane dla tych chorych aż do czasu, gdy będą mogli spokojnie zajadać wołowinę". W opac- twie Monte Vergine, w "bardzo pięknej infirmerii..., gdzie jest w bród wszystkiego, co do życia potrzebne", jednak mało podają mięsa, wina, jajek i nabiału... U kar- tuzów, co im nieraz wypominano - nie ma infirmerii. Chory zostaje w swojej celi: samotność przede wszystkim. Jedynym złagodzeniem kartuskiej surowości jest ku- powanie ryb. Lekarstwa stosuje się tam rzadko (medicinis... perraro utimur), nato- miast kładzie się wielki nacisk na znaczenie dobroci, miłosierdzia, współczucia w stosunku do chorych i do tych, których dręczą pokusy: "Wielki grzesznik to człowiek chory" - pisze Gwigon - i tak winien być traktowany. Co do winowajcy: "Trzeba go przekonać, aby sam zechciał swojego dobra." Dlatego nie było u kar- tuzów kodeksu karnego, co jest rzeczą bardzo nowoczesną. W żadnym zakonie chorowanie nie było dobrze widziane. Mnich nigdy się z sobą nie cacka. Kiedy zakonnik zachoruje w kościele, w refektarzu czy innej części klasztoru, powinien poprosić opata o pozwolenie udania się do infirmerii. Jeżeli jednak choroba jest ciężka i nagła (passio subita et gravis), wszyscy winni pospieszyć mu z pomocą. Jeżeli stan chorego pogarsza się, infirmarz zawiadamia o tym braci, aby się za niego modlili. W Eynsham, jeżeli pod nieobecność opata któryś z braci chciał zażyć lekarstwo, musiał otrzymać pozwolenie (venia) kapituły i prosić ją, aby się za niego modliła. U templariuszy obowiązany był wprzód wyspowiadać się i przyjąć komunię. Rzeczą infirmarza jest rozpoznać, czy nie ma do czynienia z symulantami, których nęci bardzo względna dolce vita, jaką zapew- nia chorowanie. On też izoluje w przeznaczonej na to izbie chorych na dyzenterię (menoison), szpetne rany (maffre), wymioty albo "szaleństwo". Trędowaci otrzy- mują smutny uniform swojego stanu, suknię Świętego Ladra, czyli Łazarza, i zło- wrogą kołatkę do uprzedzania przechodniów. Bez pozwolenia przełożonego wszelkie odwiedziny były zabronione. Tak więc chory mnich nie mógł liczyć na żadną troskliwszą pielęgnację ze strony własnej rodziny, istniało bowiem większe prawdopodobieństwo, że zostanie "zbrukany" widokiem rzeczy doczesnych (saecularium rerum visu), niż dozna dzięki nim ulgi w cierpieniach. Do infirmerii przyjmowano nie tylko chorych, ale również starców, kaleki, ludzi słabowitych i mnichów, którym puszczano krew. Można tam było rozmawiać; wikt był lepszy (w niektórych zakonach dozwolone było nawet mięso). Bracia, którzy znajdowali się w stanie depresji, mogli słuchać muzyki. Słowem, dyscyplina klasztorna była w infirmerii złagodzona i dlatego bracia częściej tam zaglądali, niż to było konieczne. Jeżeli z ogólnego posiłku zostało coś, co można jeszcze było honorifice przeka- zać chorym, posyłano to im na następny posiłek, a w przeciwnym razie odsyłano do jałmużnika. Ponieważ trudno było nieustannie ze wszystkim biegać do kuchni, infirmerię należało tak wyposażyć, aby można tam było odgrzewać (calefieri) po- trawy, szybko je przyprawiać i wykonywać różne inne tego rodzaju czynności (et cetera minora preparari). HOSPITALARIUSZ Ojciec hospitalariusz (hostiliarius) miał obowiązek przyjmować gości. Miał to czynić tamquam Christus (jak sam Chrystus) - głosiła reguła benedyktyńska. Zada- nie trudne, delikatne, bo nie sami święci podróżowali, a styl życia pielgrzymów nie zawsze zachęcał do okazywania im kurtuazji. Niektórzy goście zasiadywali się i stawali się ciężarem dla wspólnoty. Inni zaczynali chorować (ostatecznie wyraz "hotel", "hospicjum" i "szpital" mają to samo pochodzenie, od hospes - gość) i trzeba ich było odsyłać do infirmerii. Odmienne przepisy obowiązywały zależnie od tego, czy przybysz był duchow- nym, zakonnikiem, przeorem, opatem albo - co też mogło się zdarzyć - biskupem. Które miejsce wyznaczyć mu w refektarzu, w prezbiterium? Co mu dać do jedzenia? Na te liczne kwestie, tak trudne do rozstrzygnięcia z powodu drażliwości ludzi żyjących w środowisku mocno zhierarchizowanym, gdzie symbole grają tak ważną rolę, jasnych, ścisłych i drobiazgowych odpowiedzi udzielały Consuetudines. Ojciec hospitalariusz, mówią, ma być uprzejmy, uśmiechnięty, żwawy, pięknych manier, godnego zachowa- nia, wymowny (ore fecundus). My powiedzielibyśmy, że powinien być ekstrawerty- kiem i łatwo nawiązywać kontakty. Jeżeli nie ma nic do ofiarowania, niech przynajmniej zachowa uśmiech i poprowadzi miłą pogawędkę. W ten sposób pomnoży sławę swojego zakonu, przysporzy mu przyjaciół, załagodzi urazy, odda hołd Bogu, okaże cnotę miłosierdzia, za co czekać go będzie wielka nagroda w niebie. Hospitalariusz stara się o idealną czystość wszystkich izb, bielizny, naczyń, kap, obrusów i nakryć (srebrnych!). W zimie dba o ogień w kominku i o świece. W quest-house należało nawet udostępniać przybory do pisania. Ojciec hospitala- riusz miał pilnie baczyć, aby w izbach nie było pajęczyn, a także czuwać nad obyczajnością przybyszów. On starał się, aby sypialnie nie były zadymione. Kiedy goście wyjeżdżali, sprawdzał, czy czegoś nie zapomnieli albo (kto pełni takie funkcje, żywi niewiele złudzeń) czegoś - powiedzmy: przez nieuwagę - nie zabrali. A jak miała przebiegać scena powitania? Consuetudines dawały i w tej materii obszerne wskazówki, urocze zresztą w swojej naiwnej dokładności i dobrej woli, opisując gesty i ceremonie związane z przybyciem gościa: modlitwy, błogosławień- stwo, przedstawianie nowo przybyłego przełożonemu itd. Następnie hospitalariusz zasiadał z gośćmi i zabawiał ich rozmową (colloquium cum eis habebit). Zbliżała się i godzina posiłku, więc pytał ich, czy już tego dnia pożywiali się, bo jeżeli nie, każe im podać coś naprędce. Pytał również, czy chcieliby wypocząć i czy są spragnieni. Gdy należało już pomyśleć o spaniu, prowadził ich do dormitorium, prosząc, aby nie rumieniąc się (non erubbescant) "poszli umyć ręce" (ad necessaria ire), propozy- cja, z którą zresztą trzeba było wystąpić, jak mówi tekst, niezależnie od pory zjawienia się gości. Jego rzeczą było dopilnować, aby zachowywano nakazane regułą milczenie, a gdy powstało jakieś większe zamieszanie (magna exordinacio- ne), niezwłocznie powiadomić o tym przełożonego. Nazajutrz goście, jeśli mogli, uczestniczyli w modłach i nabożeństwach, w ten sposób okazując swoją wdzięczność oraz dowodząc, że nie traktują opactwa, jakby było domem zajezdnym. Zdarzało się, że gość musiał wyjechać wczesnym rankiem, a wtedy hospitalariusz uprzedzał refektorariusza i kucharza, aby zadbali o posiłek dla niego. Tekst kończy się cierpką uwagą, że pierwotny rygor ceremoniału wy- chodzi z użycia i że obecnie (in omnibus his modernis temporibus) chętnie się o nim zapomina... JAŁMUŻNIK Jałmużnik (eleemosynarius) rozdaje jałmużnę ubogim, żebrakom, pielgrzy- mom, sierotom, wdowom, mnichom w potrzebie, wszelakim podróżnym, a także trędowatym. Czuwa nad sprawiedliwym rozdziałem żywności, napojów, używanej odzieży, a w dni świąteczne - drobnych sum pieniędzy. Można przypuszczać, że w tłumie nędzarzy, którzy codziennie tłoczyli się u klasztornych bram, zdarzali się i zawodowcy. Co prawda, w księgach zwyczajów klasztornych nie natknąłem się na taką uwagę. Może zakonnicy uważali, że lepiej dać się oszukać niż okazać brak miłosierdzia albo nieufność? Są natomiast wzmianki o ludziach kiedyś możnych i bogatych, których los uczynił biedakami. Napisane też jest, że jałmużnik winien ze szczególną delikatnością (magna discretione) odnosić się do tych ludzi podwójnie doświadczonych, którzy mogli odczuwać wstyd (erubescere), widząc się w tak żałosnej kompanii, i traktować ich dyskretnie (secretius). W większym stopniu niż inni, jałmużnik miał być dobry, skromny, współ- czujący i miłosierny, cierpliwie znosić zarzuty i natarczywe okrzyki oblegających go biedaków. Był, miał być, "podporą sierot, ojcem ubogich, pociechą nieszczęś- liwych" - czytamy w księdze z Eynsham. Prócz tego odwiedzał obłożnie chorych w swojej okolicy, dostarczał im żywności i niósł słowa otuchy. Wraz z pomoc- nikami grzebał zmarłych tak ubogich, że nie było ich za co pochować. W opactwie westminsterskim przygarnięte przez niego dzieci wysyłano do Londynu na naukę różnych rzemiosł. MISTRZ NOWICJATU Początkowo pełnił on w klasztorach kluniackich mało ważne funkcje (reguła benedyktyńska, LVIII,11-12, wspomina o nim tylko mimochodem; jest to senior, "który umie pozyskiwać dusze"). Funkcje te nabierają większego znaczenia u cys- tersów, gdzie mistrz nowicjatu lokuje się tuż za zastępcą przeora. Usadowiony (w Durnham) w pięknie wybielonej salce, strzeżonej przez fur- tiana, miał wprowadzać nowicjuszy w codzienne życie klasztoru, wyjaśniać im znaczenie gestów, ubiorów, obrządków, tradycji, zwyczajów, jakie mieli szanować przez całe życie. Uczył ich również czytać, pisać i śpiewać. Objaśniał Pismo Święte, dzieła ojców Kościoła i teologów, mistyków oraz kanonistów zakonu, do którego miał zaszczyt należeć. INNE FUNKCJE Już wówczas okradano kościoły, tak że zakonnicy musieli w nich stale utrzy- mywać strażników, którzy tam spali i jadali. Często obowiązek ten spoczywał na zastępcy zakrystiana. Furtian (portaries); zdarzało się, że urząd ten pełnił dożywotnio człowiek świecki i że stawała się ona dziedziczna. Circatores byli to zakonnicy, którzy "z zainteresowaniem" mieli pilnować aby wszyscy pracowali, spali i chodzili na nabożeństwa, jak należy. Byli to, mówi pewien autor, "krążący szpiegowie", co na pewno nie jednało im powszechnej sympatii. "Oficjałowie" i zakonnicy odpowiedzialni za różne działy zarządzania opact- wem przeważnie mieli przy sobie, jeżeli opactwo było duże, zastępców i pomoc- ników, a wśród nich sporo wynagradzanych za to ludzi świeckich; dotyczyło to na przykład kucharza, skarbnika, jałmużnika, a przede wszystkim szafarza. W rezul- tacie potrzebna była duża gromada ludzi. Można więc przypuszczać, że wobec mimo wszystko ograniczonej liczby zakonników w większości klasztorów wszyscy oni, albo prawie wszyscy, pełnili jakieś funkcje albo urzędy. WIZYTATORZY Ze wszystkich obedientiarii najważniejsi są, z racji wpływu, jaki mogą wywie- rać na życie zakonników, wizytatorzy, missi dominici władzy centralnej. Zachowało się dość dużo ich raportów, zwłaszcza wizytatorów kluniackich, które roją się od wszelkiego rodzaju informacji; są istną skarbnicą szczegółów, jakimi interesowali się ci średniowieczni ombudsmen, kontrolując wszystkie pomieszczenia, obserwu- jąc codzienny tryb życia klasztornego, wypytując kolejno na osobności wszystkich zakonników. Oto parę urywków, wybranych na chybił trafił z tych raportów: w jednym z klasztorów nie obserwuje się reguły milczenia, a lampa na ołtarzu nie pali się dniem i nocą. Jakiś mnich skaleczył się i z braku opieki stracił palec. Gdzie indziej opat, sparaliżowany, nie może pełnić swoich obowiązków; trzeba mu wyznaczyć pomocnika, ale rzeczą gorszącą byłoby pozbawić go urzędu; opat nie sprawuje już władzy, ale zachowuje bonam memoriam. W innym klasztorze brakuje ksiąg i mnisi nie mogą Divina celebrari. To znów w klasztorze, gdy pada deszcz, przecieka dach, albo mnisi nie sypiają i nie jadają w tych samych porach, nie noszą habitów ani przepisowego obuwia itp. Wizytatorzy stwierdzają, że mnisi sprzedają porcje wina i chleba otrzymane jako pitantia albo jako generale. Nie rozdzielają także powierzonej im jałmużny albo jakąś jej część zatrzymują dla siebie. Jakiemuś przeorowi dowiedziono nie- dbalstwa, więc musi w dzień poprzedzający kapitułę generalną prosić o przebacze- nie. Inny okazał się niegościnny, więc "bez litości" pozbawia się go urzędu. Księga zwyczajów kartuskich przestrzega zakonnika "przed wszelkimi wypo- wiedziami dyktowanymi złośliwością, nienawiścią albo zazdrością". Inny artykuł nakazuje wszystkim, z przeorem na czele, aby nie zachowywali w sercu urazy za stawiane im zarzuty. Każdy ma żywić przekonanie, że wszystko to zostało powie- dziane jedynie z miłości i dlatego powinno być przyjęte in caritate et humilitate. Miejmy nadzieję, że tak właśnie było. Zakończywszy kontrolę, wizytatorzy zobo- wiązani są sporządzić sprawozdanie, ani ponad miarę nie chwaląc, ani zbyt ostro nie ganiąc; niech też pominą drobne, błahe fakty (frivola et levia). Puram veritatem simplicibus verbis (Czystą prawdę w prostych słowach). A potem, "jako że okazji do grzechu nie brakuje przy takich rozmowach", wizytatorzy i wszyscy mnisi mają, padłszy na kolana, odmówić Confiteor. Jeżeli przeor musi zgłosić wizytatorowi swoją dymisję, ten nie może mu jej udzielić bez specjalnego pozwolenia kapituły generalnej lub Wielebnego Ojca, zwierzchnika zakonu. W tej sprawie, dodaje tenże artykuł, nawet kiedy mnisi bardzo uporczywie i natrętnie (etiam ad instantiam et importunitatem monachorum) doma- gają się usunięcia przeora, należy zostawić sobie czas do namysłu i zbadać, czy pod tą uderzającą jednomyślnością nie kryje się jakaś intryga. Rozdział XXIII, De visitationibus, księgi zakonu kartuskiego głosi, że w cięższych przypadkach wizyta- tor może domagać się wyjawienia pełnej i całej prawdy sub poena excommunicatio- nis, a nawet żądać wyznania jej pod przysięgą. Chyba, dodaje tekst, że ma powody, aby się obawiać, iż takie żądanie mogłoby stać się przyczyną krzywoprzysięstwa (nisi ubi verisimiliter timeretur de periurio). Wizytator powinien zasięgnąć opinii przeora, jeżeli jego decyzja ma dotyczyć naglącej albo drażliwej sprawy. Sprawozdanie końcowe odczytuje się w obecności całej wspólnoty i przekazuje przeorowi, który z kolei każe je odczytać w którymś z dni świątecznych. Nie trzeba dodawać, że mąciciele spokoju, jakimi byli wizytato- rzy, nie zawsze mogli liczyć na miłe przyjęcie. Clairvaux odmawia w roku 1262 przyjęcia opata z Citeaux, na co ów odpowiada ekskomuniką. Wizytacje dokonywa- ne przez zwykłych mnichów, chociażby wyznaczonych przez władzę centralną, okazują się mało skuteczne; praktyczniej jest wysyłać dostojników kościelnych, ale i ci nie zawsze mogą sprostać zadaniu. Zdarzało się, że wizytatorów obrzucano kamieniami... Wizytatorzy musieli mieć dość odwagi, aby ponosić skutki swojej działalności. Nie wszyscy się na to zdobywali. W opactwach oddanych w beneficjum opat jest feudalnym panem, rzadko przebywa na miejscu, prowadzi wystawne życie za pie- niądze klasztoru i ani myśli słuchać uwag wizytatorów, a wówczas ci poprzestają na udzielaniu mu monitów, mnichom zaś przypominają, że nie wolno im oddalać się z klasztoru bez ważnego powodu (ale doświadczenie mówi, że taki powód zawsze się znajdzie) ani pozwalać sobie na wybryki (co to słowo właściwie znaczy?), ani na zbytek (ale gdzie jest granica rzeczy niezbędnych?), ani też na rozgadywanie się z gośćmi (a prawo gościnności, a obowiązek głoszenia słowa Bożego wszędzie, gdzie to jest potrzebne?)... Słowem, próżne to wysiłki. Rzadko zdarzał się taki wizytator, jak Robert Grosseteste, biskup Lincolnu, który energicznie przechodzi do czynów i podczas pasterskiej wizyty w roku 1236 pozbawia godności siedmiu opatów i czterech przeorów. Niekiedy sam wizytator, pod jakimkolwiek pozorem, toleruje to, co powinien tępić, bądź dlatego że przyby- wa z klasztoru, gdzie istnieje już taki zwyczaj, bądź też nie wierzy w skuteczność swojego zakazu. Pewne sformułowanie dom Nicolasa Molin zdradza tajemnicę krzepkiej długo- wieczności kartuzów: Per silentium, solitudinem, capitulum generale, visitationes, cartusia permanet in vigore (Siłą kartuzji jest milczenie, samotność, kapituła gene- ralna i systematyczne wizytacje). Tak więc autor wymienia dwa czynniki duchowe i dwa instytucjonalne, być może ułożone w ciąg malejący. Ale ileż mądrości w ich połączeniu i w tym, że nie stawiano tylko na jeden z nich czy drugi, że nie odsuwano elementu duchowego na korzyść instytucjonalnego - lub na odwrót. RADA Stałym zjawiskiem w życiu religijnym była obecność u boku zwierzchnika - lokalnego, prowincjonalnego albo generalnego - grupy doradców, do których winien był zwracać się w ściśle określonych przypadkach (dzisiaj nie tylko musi zwracać się do nich o radę, ale i stosować się do niej, nie może bowiem działać wbrew jednomyślnej ich opinii). Warto się zastanowić nad genezą tej instytucji. Reguła benedyktyńska przewiduje (rozdział III), że w ważnych sprawach (prae- cipua) opat powinien zwoływać całą wspólnotę (omnes ad concilium). Każdy z człon- ków kapituły może wstać i zabrać głos (stat, qui proponit), podczas gdy inni siedzą w milczeniu (ceteris interim tacentibus). Zaleca się nie przemawiać przy byle okazji (de facili) albo zbyt autorytatywnie (per se). Opat słucha przemówień, "rozważa w sobie" i decyduje "wedle tego, co uzna za najpożyteczniejsze" (utilius, salubrius, mówi święty Benedykt; melius rectiusque, mówi Gwigon). W końcu opat łączy różne opinie w swojej wypowiedzi (tekst z X wieku). Opat bowiem przeważa szalę, podejmuje ostateczną decyzję i przyjmuje za nią odpowiedzialność. W sprawach mniejszej wagi (minora) winien radzić się jedynie starszych, którzy wcale nie muszą być najstarsi, lecz najbardziej światli, najgłębiej religijni i cieszący się opinią naj- rozumniejszych (sapientiores), ponieważ piastują najodpowiedzialniejsze stanowis- ka w klasztorze. Wspólnota więc występuje, ale ma tylko prawo weta. Może ona niekiedy odwieść opata od tego, co zamierzał uczynić, ale nie może zmusić go, aby zrobił coś wbrew swojej woli. Rada i wspólnota mogą się czasem okazać mocnymi, skutecznymi hamulcami, ale nigdy nie są motorami działania. Zdaniem świętego Benedykta z Nursji (wiek VI), opat sam powinien dobierać sobie doradców i pias- tujących funkcje. W trzy stulecia później potrzebna mu jest, zdaniem świętego Benedykta z Aniane, zgoda wspólnoty: Quantum abbati et congregationi placuerit. Tę samą dążność do ograniczania uprawnień dostrzegamy, tym razem w skali zakonu, w Citeaux; w październiku roku 1222 uchwalono, że tamtejszy opat, "jak- kolwiek jest ojcem zakonu, a jego opactwo jest macierzystym domem wszystkich innych domów", nie będzie mógł mianować tego czy innego z "pierwszych ojców" ani też nimi dysponować (chodzi tu o opatów z Clairvaux, La Fert‚, Pontigny i Morymund, bezpośrednio zawisłych od Citeaux), nie zwołując jednocześnie pozo- stałych; ma on prawo wizytować tylko klasztory swojej filiacji; Citeaux będzie wizytowane przez czterech "pierwszych ojców" i będzie "obowiązane przyjąć wszystkie ich uwagi i poprawić wszystko, co ich zdaniem tego wymaga". Ogólnie biorąc, wspólnota najczęściej zachowuje postawę obronną. Tak, na przykład, w roku 1256 mnisi z opactwa Cluny oskarżają opata o nieudolne rządy. Sprawa opiera się aż o Rzym (opat i wspólnota muszą sięgać... do dóbr opactwa, aby sprostać wielkim wydatkom!). To rozszerzenie uprawnień kapituły i wspólnoty nie zawsze dogadza przełożo- nym, którzy wszelkimi sposobami walczą o umocnienie swojej władzy. Na przykład w roku 1262 opat z Citeaux chciał sam mianować swoich definitorów i być absolut- nym panem kapituły. Spotkał się z protestem. Mimo to w roku 1227, wbrew opinii kapituły, otworzył cysterskie kolegium w Paryżu. DISCRETIO Cały ten system jest dodatkowo łagodzony przez discretio, sobrietas, modera- men, to znaczy przez należyte rozróżnianie, przez trafną ocenę spraw, przez bystre wyczucie ludzkich słabości. Reguła świętego Benedykta cała jest ową discretio przepojona, discretione praecipuam, powiada o niej papież Grzegorz Wielki (590-604). Sam święty Benedykt oświadcza, że pragnie stworzyć "szkołę służenia Bogu, w której mamy nadzieję nie ustanowić nic zbyt surowego, nic zbyt uciążliwe- go..." Jako twórca reguły poleca wprawdzie (Reguła, LV) dać "każdemu według potrzeby", ale jako znawca dusz ludzkich zaraz łagodzi tę zasadę; dodaje, że postępując w ten sposób, opat będzie miał wzgląd raczej "na słabości tych, którzy są w potrzebie, niż na złą wolę zazdrośników". A prawdę mówiąc, każda reguła, każda ustawa na swój sposób i na różnych poziomach przeniknięta jest duchem discretio. Discretio w organizowaniu dnia i życia; discretio w rządzeniu ludźmi, discretio w międzyludzkich stosunkach, czyli takt i uprzejmość; wreszcie discretio nawet w wymierzaniu kar, których dotkliwość nie zależy od samowoli przełożonego. UMARTWIENIA NIEDYSKRETNE Im dalej cofamy się w przeszłość, tym bardziej heroiczne są umartwienia. Gwigon nakreślił bardzo uczony obraz wzbierania fal ascezy, w których przebija jednakże jego sceptycyzm. Opisuje "niewiarygodną wytrzymałość" świętego Ko- lumbana, który siedząc w zimnej wodzie co noc odmawiał cały psałterz, a irlandzka święta Brygida z Kildare w zimową noc zanurzała się w stawie i modliła się, roniąc ponadto "święte łzy". Bóg wszakże wcale nie zachęca do tych umartwień w stylu derwiszów; chcąc im zapobiec na przyszłość, "w cudowny sposób" wysusza rze- czony staw, a innym razem podgrzewa wodę albo doprowadza ją do stanu wrzenia, co na zawsze zniechęca pokutnika. Podobne ekscesy zdarzały się w dziedzinie "dyscypliny", to znaczy dobrowolnego biczowania się. Niektórzy zakonnicy, zwła- szcza Dominik, "dla swoich słodki, na wrogów orężny"*, kazali się chłostać albo "chłostali się sami, oburącz, przez czas recytowania wielu psałterzy" - niekiedy aż dwunastu! W dodatku Dominik zamiast wyłącznie dotąd używanych rózg wprowa- dził rzemienny bat, a to w tym celu, aby dobrowolnie poddać się torturze, którą Jezus i apostołowie wycierpieli wbrew swojej woli. Święty Stefan z Muret, założyciel zakonu grandmontanów, tak często padał twarzą do ziemi, "iż stał się cały siny i odciski (sic!) ukazywały się na jego kolanach, łokciach, a nawet na czole i na nosie". Inny członek tegoż zakonu umartwiał się potajemnie, ale tak ciężko, "że Nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego po- starał się, aby to wykryto i aby tę gorliwość pohamowano" (nie rozumiemy, jaką właściwie korzyść miał zły duch z tej afery). Znamy dużo przykładów podobnych ekstrawagancji (które mało mają wspól- nego z chrześcijaństwem, jak mi szepnął pewien zakonnik); założyciel jezuatów przynosi na własnych barkach trędowatego, obmywa jego rany i wypija wodę, którą się przy tym posłużył. Szczęściem dla niego, ów trędowaty to Jezus we własnej osobie. Innym razem tenże Jan Andrzej Colombini (zmarły w 1367 r.) zmuszony był w swoich wędrówkach po Toskanii przejść przez obszar, który był kiedyś jego własnością i gdzie, zdaje się, dopuścił się wielu zdzierstw. Ponieważ nigdy nie brakowało mu inwencji w zakresie umartwień, "obnażył się aż do pasa, kazał się związać powrozem i uprosił towarzyszy, aby go okrutnie wlekli po ziemi, głośno wołając do mieszkańców tej okolicy: "Oto ten, który chciał was doprowadzić do głodowej śmierci i nie miał litości nad biedakami." Ale tylko obserwancja całej reguły zapewnia pełnię pokuty, a nie posunięta do szaleństwa obserwancja jakiejś jednej cnoty, jednego zalecenia, jednej jedynej zasady ewangelicznej (właśnie z tego rodzaju wypaczeń zrodziła się większość sekt). W dziedzinie umartwień należy unikać i przesady, i dziwactwa (oczywiście, trudność polega na tym, że każdy co innego uważa za przesadę). Nie wolno narzucać sobie dodatkowych postów, trzeba spać w przeznaczonych na to godzinach, nie biczować się bez pozwolenia przełożonego. Nawet Piotr Damiani, fanatyczny zwolennik biczowania (do tego stopnia, że trochę wykracza przeciwko discretio! - "obnaża się całkowicie w obecności wspólnoty", co nie jest "przystojnie"), ustępuje w końcu i doradza "umiarkowanie", to znaczy biczowanie dla tych, którzy tego pragną, z tym że odmawiać będą nie cały psałterz, lecz tylko 40 psalmów. Księga zwyczajów kongregacji bardzo surowej, mianowicie w Fonte Avellana, zaleca, aby wszyscy modlili się z rozkrzyżowanymi ramionami, i zaraz dodaje: każdy wedle swoich sił i pobożności", co ściśle i mądrze kojarzy to, co fizyczne, z tym, co duchowe. We Fleury w okresie Wielkiego Postu procesje miano odbywać boso, chyba że - głosi księga - opat propter frigus (z uwagi na zimno) pozwoli mnichom obuć się, ale wówczas przewiduje się jakąś uzupełniającą pokutę. Święty Wilhelm z Hirsau wysyła czterech zakonników do Cluny, aby obser- wowali życie tego klasztoru. Po ich powrocie zbiera starszych mnichów, aby wspól- nie wysłuchać sprawozdania przybyszów. Wywiązuje się dyskusja, z której wnioski wyciąga święty Wilhelm. Z obyczajów Cluny, otoczonych aureolą ogromnego prestiżu, jakim w tych czasach cieszył się ów zakon, święty Wilhelm "odrzucił to, co wcale nie pasowało - pisze H‚lyot - do obyczajów kraju, jego klimatu i położenia. Zachował to, co uznał za odpowiednie". Oto jeszcze jeden przykład discretio. "Nikt - głosiły con- suetudines z Le Bec - nie może nic zmieniać w starym obyczaju ani wprowadzać nowego..." Stawiają sprawę jasno, ale zaraz dodają: "Chyba że uczyni to opat albo ktoś z jego rozkazu." Czyżby opat był wszechmocny? Nie, bo dalej czytamy: Et hoc cum summa ratione (Pod warunkiem, że jest po temu ważny powód). DISCRETIO I SANKCJE KARNE Oto jaki winien być stan ducha przełożonego, który przygotowuje się do osą- dzenia winowajcy: "Wmyśl się (indue eum prius) w położenie tego, kogo chcesz sądzić i karać - pisze Gwigon - następnie uczyń z nim to, co uważałbyś za korzystne dla siebie, gdybyś znalazł się na jego miejscu." Wizytatorzy zauważyli w roku 1294, że w jednym z klasztorów zakrystian jest stale nieobecny. Kara: niech zgłosi dymisję albo weźmie się do pracy, starając się o oświetlenie kościoła, jak to czynili jego poprzednicy. Konstatują również, że w chwili inspekcji brakowało jednego mnicha. Kara: niech stale (residentiam per- sonalem) przebywa w klasztorze. Odylon, piąty opat w Cluny, na zarzut spowiednika, że okazuje za mało suro- wości, odparł: "Wolę, że dzieje się to z nadmiaru łagodności, niż miałoby się dziać z surowości albo ze skąpstwa." Hugo, inny opat Cluny, w swoim duchowym testamencie stwierdza, że zawsze starał się kochać swoich braci i oględnie ich traktować. Dodaje: "Jeśli w dziedzinie tej serdeczności w jakikolwiek sposób zgrze- szyłem, niechaj Bóg mi wybaczy!" W Saint-Alban opat stwierdza, że mnisi przy- zwyczaili się jadać mięso (pastillis carneis). Zamierza położyć temu kres, ale - mówi tekst - chce czynić to bardzo powoli (paulatim), aby zbyt szybka i gwałtow- na decyzja (ne repentinus impetus) nie wywołała buntu (seditionem). DISCRETIO I STOSUNKI MIĘDZY LUDŹMI Oto parę przykładów discretio w stosunkach międzyludzkich: nie należy nigdy ponownie zwracać się w tym samym dniu do tego, komu udzieliliśmy upomnienia - mówią kartuzi. Oczywiście chodzi o to, aby uniknąć replik dyktowanych przez gniew lub doznane upokorzenie. Działać trzeba bardzo taktownie, nawet jeżeli pobudką naszego postępowania jest tylko przychylność (a nie zawsze tak się dzieje) dla brata, którego należy upomnieć, bo nie wolno go przy tym zranić. Podobnie pewien tekst z Hirsau głosi w trochę augustyńskiej łacinie, jaką posługiwano się w tej epoce: Inclamato cuilibet cavendum est, ne... inclamantem se in eo capitulo non inclamat (Należy czuwać, aby ten, kto został zganiony, nie zganił w kapitule tego, kto jego zganił). Księga zwyczajów z Eynsham opisuje, jakie stosunki powinny panować po- między braćmi: mają oni być wobec siebie pokorni i pełni uszanowania. Gdy, na przykład, na zgromadzeniu pojawi się któryś z ojców, młodzi mają wstać i podać mu krzesło. Mogą nie zgadzać się ze starszymi, ale bez najmniejszej arogancji (nul- latenus superbiendo). Ze swojej strony starsi niech traktują młodych z należną im serdecznością i powagą (secundum quod decet dilectionem ac reverentiam). Ta sama księga, pochodząca z początku wieku XIII, mówi, że należy pocałować w rękę tego, kto coś nam podaje (na przykład, chleb), ale zaraz zastrzega się, że nie trzeba tego czynić, gdy podają nam "nóż albo scyzoryk, naczynie z napojem albo zapaloną latarnię". Cokolwiek by o tym myśleć, mamy do czynienia ze społecznością bardzo uprzejmą. Nawet templariusze, w których wojskowy tryb życia mógłby wyrabiać pewną szorstkość i którzy jako mnisi i żołnierze musieli prowadzić "szlachetną wojnę posłuszeństwa", mieli obowiązek odnosić się do siebie z kurtuazją: "Szlachetny bracie", "Miły bracie". Wszelkie obelgi i grubiaństwa były zabronione i surowo karane. Nawet rozkazy należało wydawać łagodnym tonem. O gościnności opactwa w Le Bec, skądinąd słynącego z rygoru i surowości, tak pisze Baudri de Bourgueil: "Znalazłem tam nieporównaną delikatność i szczodrobli- wość, zażywa się tam pewnego rodzaju wybornej dyskrecji, dyktowanej zdrową naturalnością. O tym miejscu można z całą pewnością powiedzieć: Wszystko w miarę." Pamiętajmy o obyczajach tej epoki, o ich szorstkości, prostactwie, o nieustannych ekscesach. Wtedy lepiej zrozumiemy niezwykłe wrażenie, jakie mógł wywierać na tych niemal dzikich ludziach kilkugodzinny chociażby pobyt w oazach zieleni i spokoju, czystości i ciszy, jakimi były klasztory; pojmiemy też, dlaczego niektórzy, zachwyceni tym, postanawiali niekiedy pozostać tam na zawsze. DISCRETIO I ORGANIZACJA ŻYCIA U KARTUZÓW Sama już organizacja kartuskiego życia, tak w swojej istocie surowa, również jest przepojona tą troską o discretio, jaka winna cechować życie w celach: wyczuwa się ją w rozgraniczeniu życia samotnego (które jest właściwym celem) od życia we wspólnocie, w szukaniu równowagi pomiędzy skrajnym ubóstwem a obfitością, przy czym względy praktyczne działają łagodząco. Jedną z form kartuskiej discretio jest spaciement, mniej więcej trzygodzinna przechadzka, którą odbywa się najchęt- niej w czwartki, jeśli w dniu tym nie przypada jakieś ważne święto, i podczas której zakonnicy mogą rozmawiać, nawet z braćmi, byle nie o bieżących zdarzeniach na świecie i nie o polityce. Od początku zakon ten zawsze przywiązywał ogromne znaczenie do spaciement i przeorom zalecano, aby w tym względzie bardzo ostroż- nie udzielali dyspensy. Biorąc rzecz ogólnie, do życia kartuzów, które w zasadzie miało opierać się na samotności i milczeniu, "dyskretnie" przenikają dość liczne elementy życia zbioro- wego: spaciement, jak mówiliśmy, raz w tygodniu; w niedzielę i niektóre święta wspólne posiłki, jutrznia i msza konwentualna, a dalej małe godziny kanoniczne, kapituła, posiłek w południe i nieszpory. Jak na nasze pojęcia o życiu społecznym, jest to bardzo mało. W duchu zakonu kartuskiego jest to niezbędny czynnik równowagi. BRAK DISCRETIO Dowodem a contrario, że discretio jest jednym z zasadniczych elementów równowagi w organizacji życia religijnego, jest smutny los zakonu z Grandmont. Założony pod koniec wieku XI (1077 r.) przez świętego Stefana z Muret, gromadzi zrazu zakonników ożywionych bardzo surowym duchem eremitycznym: samotność, zupełne ubóstwo, wyrzeczenie się wszystkiego, co nie jest ściśle konieczne. Żad- nych stałych dochodów ani ziemi, ani bydła. Grandmontanie nie żądają pieniędzy za odprawianie mszy, nie kwestują, żyją w odosobnieniu, nie pracują, na zawsze wyrzekają się obrony swoich zagrożonych praw na drodze sądowej. W epoce, kiedy wszyscy, z zakonnikami na czele, są zaciekłymi pieniaczami, znaczyło to jakby podpisanie na siebie wyroku śmierci. W dodatku byli tak hojni, że nazywano ich dobrymi ludźmi (boni homines). Tak heroiczna koncepcja człowieka i życia, chociażby najgłębiej zakorzeniona w niezłomnej wierze w Opatrzność, była jednakże zbyt "niedyskretna", aby nie czekał jej kryzys. Pewien kartuz pisze, że można by tego uniknąć, "gdyby wszyscy zakonnicy byli świętymi, zasługującymi na cuda" albo "samymi tylko duchami, co tu na ziemi jest niemożliwe", tak więc "musieli sprzeniewierzyć się swojej regule, do czego też szybko doszło". Boni homines kroczyli od kryzysu do kryzysu i wresz- cie po długiej agonii w roku 1772 zakon rozwiązano. Grandmontanie popełnili nie tylko ten jeden grzech przeciwko discretio. Prag- nąc całkowicie poświęcić się życiu duchowemu, profesi wpadli na kiepski pomysł, aby władzę doczesną powierzyć konwersom. Ci zaś, bardzo liczni, chcieli wszystko unormować, i to we wszystkich dziedzinach; ale jak przeprowadzić granicę pomię- dzy realnymi, codziennymi potrzebami życia we wspólnocie a dążeniem do życia w całości poświęconego Bogu? W krańcowych sytuacjach różnice są widoczne, ale w codziennym bytowaniu polaryzacji takiej nie dostrzega się; cóż mogli powiedzieć konwersom, kontrolującym gospodarkę, mnisi, gdy upominając się o sztukę odzieży albo o dodatkową żywność, słyszeli, że klasztor nie ma na to pieniędzy albo że "duchownemu" nie przystoi zabiegać o sprawy tak przyziemne? Z takich sytuacji rodziły się nie kończące się zatargi, a nawet bunty. W końcu konwersi uwięzili przeora generalnego i zmusili go do dymisji. Kaliban zatryum- fował, bo założyciel zakonu grandmontanów w poszukiwaniu absolutu chciał oprzeć swoje zgromadzenie na bardzo nierozsądnej, inaczej mówiąc "niedyskret- nej" koncepcji koniecznych hierarchii i wymagań życia społecznego. OBYCZAJE I SANKCJE Dziwi nas czasem uporczywość, z jaką reguły zakonne i księgi zwyczajów rozprawiają o posłuszeństwie i surowości kar w przypadku nieposłuszeństwa albo tylko wykroczenia przeciwko zarządzeniom; powodem tego są ówczesne obyczaje, które cechowała gwałtowność, rozwiązłość i agresywność. Oczywiście rzeczą nie- słuszną byłoby kreślenie obrazu życia monastycznego na podstawie raportów spo- rządzanych przez wizytatorów lub klasztornych kronikarzy, jak nie można by od- tworzyć cech naszej epoki, opierając się na prasie codziennej. Jasne jest, że przeka- zuje się zdarzenia najważniejsze i, bardzo często, najbardziej niezwykłe i że fałszuje się całą perspektywę, mówiąc: Domus est in spiritualibus et temporalibus in perop- timo statu (Wszystko idzie tam dobrze, zarówno z duchowego, jak i doczesnego punktu widzenia). Brzmi to krócej, niż gdyby ktoś chciał wyliczać, co układa się niepomyślnie, a zwłaszcza gdyby - jak często się dzieje - wchodzić w szczegóły. Kroniki cytują nieprzeliczone przypadki nieposłuszeństwa, ale jakie mają one zna- czenie w zestawieniu z życiem tych tysięcy nabożnych dusz, którym niepotrzebne były sankcje karne, aby żyły zgodnie z obietnicami poczynionymi w chwili składa- nia ślubów, i które nie pozostawiły na ziemi żadnego śladu swego przejścia, chyba czasem imię zagubione wśród wielu innych albo jakiś anonimowy dar w postaci skarbów architektury, sztuki czy też ducha. Pomimo to wspomniane przypadki dają pewne pojęcie o obyczajach epoki, nawet gdy chodzi o ludzi - w teorii - najbardziej zdyscyplinowanych i najpoboż- niejszych. Oto parę przykładów ilustrujących to zagadnienie. Pewien kluniacki przeor wydał za mąż dziewczynę (iuvencula), wyposażając ją ' z dóbr klasztornych i zbudowawszy jej dom (1291 r.) W Saint-Jean-d'Ang‚ly mnisi i napadają na przeora w kościele i okładają go batami, a w nocy oblewają wrzącą wodą z wielkiego garnka. Przerażony przeor uciekł i odtąd już nigdy jego noga nie postała w klasztorze... Gdzie indziej mnich, instigante diavolo, z chmarą zbrojnych pachołków napadł na klasztor w Cluny, chcąc zrabować konie, bydło, pieniądze i kosztowności; violenter - mówi tekst - a my mu wierzymy. Wędrowny mnich (girowagant) z Cluny przyznaje się, że wraz z mnichem z innego zakonu (co jest okolicznością obciążającą!) włamał się do przeoratu w Fouilly-les-Fleurs nad Loarą i obrabował izbę przeora (1294 r.). To znowu zakonnik z Nam‚che w Namurois obrzuca swojego przeora obelgami (verba contumeliosa), a gdzie indziej przeor uniemożliwia wizytatorom wypełnianie ich obowiązków (1315 r.). Kapituła generalna czarnych mnichów z prowincji kolońskiej zmuszona jest zakazać mnichom wypraw myśliwskich, zarówno z sokołem, jak na grubego zwie- rza, a także hodowania psów i ptaków myśliwskich (aves venaticos). Mniszki kluniackiej prowincji w Niemczech sporządzają testamenty. Kara: zabrania się im picia wina, a jeśli która się upiera przy swoim, ma być za życia wyklęta, a po śmierci, jako "krnąbrna i posiadaczka (inobediens et proprietaria), nie dostąpi chrześcijańskiego pogrzebu". Zdarzają się i gorsze rzeczy. W jednym z klasztorów w Pawii, pod sam koniec wieku XIII, mnich, "złodziej i łotr", jak sam wyznał, sprowadził do klasztoru kobietę i przetrzymał ją tam trzy dni! Okoliczność łagodząca: Non peccatum sodo- miticum commiserit (nie popełnił grzechu sodomskiego). Poza tym najlepszy czło- wiek w świecie... Inny mnich wszczął kłótnię z ladacznicą, rzucając w ten sposób cień na zakon; został wysłany do Cluny i nie mógł już wrócić ani do macierzystego klasztoru, ani do żadnego z nim sąsiadującego. Dwaj mnisi nożami zabili giermka (domicellum). Dwaj bracia minoryci pozabijali się wzajemnie, gdyż obaj chcieli otrzymać urząd gwardiana w swoim klasztorze. W roku 1302 mnich z cysterskiego opactwa w Dunes we Flandrii dowiaduje się, że wojska króla Francji kierują się ku Courtrai. Natychmiast porzuca pracę, zabija czterdziestu (!) rycerzy francuskich - jest to słynna bitwa Złotych Ostróg - i wielce dumny wraca do opactwa. Można śmiało powiedzieć, że ten flandryjski brat Jan Łomignat był cokolwiek za porywczy. W roku 1308 buntuje się przeciwko zwierzchnikom, zabija przeora, rani opata i chroni się w wieży kościoła w Lis- sewege, skąd wydobędą go władze miasta Brugii! Umiera jako apostata. I oto ostatni przykład nieposłuszeństwa, tym razem ilustrujący niewieście ambicje: opatki z Las Huelgas koło Burgos uznają, że są cysterkami, ale odmawiają posłuszeństwa kapitu- le generalnej w Citeaux pod pretekstem, że nie zasiada tam ani jedna niewiasta! KARY Mówiąc o grzechach, nie można pominąć kar, żalu, skruchy (francuskie resipi- scence - "skrucha" - pochodzi od łacińskiego resipiscere - "przyjść do rozumu") i przebaczenia. Niektóre Consuetudines mówią, że kara ma być wymierzana viriliter ("po męsku"), inne, że cum dilecione, "bez nienawiści" i "chęci zemsty", lecz z ojcowskiego umiłowania sprawiedliwości. Kto upuści, stłucze albo zgubi jakiś przedmiot, powinien kapitułę prosić o wy- baczenie. Księga z Eynsham precyzuje, z wielką mądrością, że "te niedbalstwa winny być karane zależnie od stopnia przewinienia i wieku winowajców" (iuxta aetatem delinquentium), wykraczających przeciwko ogólnemu obowiązkowi opano- wania siebie, głoszonemu przez regułę świętego Benedykta. Jeżeli delikwent się nie poprawi, zostanie surowo ukarany, "bo winien będzie grzechu niedbalstwa" (quod negligentia deliquit). Najłagodniejszą karą - naznaczoną na przykład za stłuczenie jakiegoś przed- miotu w refektarzu - jest "satysfakcja", czyli skłonienie głowy. Można również uklęknąć (na Monte Cassino pośrodku prezbiterium, gdzie indziej na środku refek- tarza) albo dotknąć palcem ziemi (u feliantów) czy też uklęknąć z zakrytą głową (u celestynów) albo stanąć na palcach i skłonić się (u cystersów). To są kary lekkie (levis). U karmelitów bosych poena to całowanie braci po nogach, modlitwa z ra- mionami wyciągniętymi w kształt krzyża, klęczenie u drzwi refektarza w chwili, gdy bracia wchodzą i wychodzą, a to w celu proszenia ich o modlitwy. U brygita- nów ten, kto ukrył rzecz posiadaną, musiał jeść, siedząc na ziemi, w piątki dostawał tylko suchy chleb i wodę, nie opuszczał kościoła i bez słowa padał do nóg zakon- nikom, gdy tam wchodzili. U karmelitów grzesznik miał zjawiać się w refektarzu, bez zwykłego kaptura z małym szkaplerzem, niosąc krzyż albo trupią czaszkę (crucem mortuive caput), miał żebrać o jedzenie w refektarzu, siedząc na ziemi, i poprzestawać na tym, co mu dadzą bracia; pożywiał się klęcząc pośrodku refek- tarza itd. Kary polegają również na pozbawieniu wina, piwa albo pitancji, na dodat- kowych postach, poszczeniu o suchym chlebie i wodzie, na tym, że -jak wówczas mówiono - grzesznik żył "o wodzie lęku i o chlebie utrapienia", a wreszcie na chłoście. Ta kara groziła zwłaszcza oblatom,"gdyż -jak głosi pewien tekst z XIV wieku - dziatkom wszędzie potrzeba zdyscyplinowanego nadzoru i nadzorowanej dyscypliny". Vita sancti Romualdi opowiada, jak przyszły święty karany był przez swego mistrza, który wprowadzał go w pustelniczy tryb życia, kiedy "porzuciwszy świat, nic nie umiejąc, z pewnym trudem sylabizował wersety słowo po słowie". Nauka ta" była mu rzeczywiście nieznośną torturą"; mistrz wymierzał mu pałką ciosy w lewą skroń."Po wielu uderzeniach, nie mogąc już zdzierżyć, Romuald odezwał się jak najpokorniej: Mistrzu, racz uderzać mnie teraz w prawą skroń, gdyż zupełnie tracę słuch w lewym uchu, i tak już słabym." Jak podaje Vita, święty opowiadał o tym z uśmiechem. Oczywiście, mistrz, jak należy, pełen podziwu dla takiej cierpliwości, złagodził swój nadmierny surowy system nauczania" (według L. Theisa). Inne kary wymierzone były w miłość własną. Odsyłano winowajcę na ostat- nie miejsce, zakonnicom zabierano welon, konwersom rozkazywano nosić wyłą- cznie świecką odzież. Temu wszystkiemu towarzyszyła ciężka, upokarzająca pra- ca, nie przerywana nawet posiłkami. Całą niedzielę wypełniała modlitwa. Jeżeli występek był naprawdę ciężki, mnicha zamykano "w miejscu odosobnionym", które już wkrótce przemieni się w więzienie. Niektóre z tych "miejsc" stały się prawdziwymi lochami więziennymi: łańcuchy, ciemności, surowy post, rzadkie kontakty z ludźmi. Warto zapytać, jakie przewinienia uzasadniały stosowanie wymienionych kar. Oto przykłady: Poena levis (kara lekka): ukarany został zakonnik, który zamarudził w kościele i nie postarał się jak najszybciej przyłączyć do braci. Poena media (kara średnia): wymierzano ją mnichowi, który bez zezwolenia przełożonego opuścił nabożeństwo lub zebranie wspólnoty albo rozmawiał z ludźmi świeckimi na błahe tematy (de rebus inanibus). Poena gravis (kara ciężka): spadała na tego, kto nie pościł, publicznie zachował się arogancko wobec przełożonego, wywołując wielkie zgorszenie wspólnoty. Poena gravissima (kara najcięższa, mowa wciąż o karmelitach) spotykała brata, który nie chciał się poddać karze wymierzonej mu za grzech śmiertelny i w ten sposób urągał swoim przełożonym. Ogólnie biorąc, w zestawieniu z dyscyp- linarnymi obyczajami epoki, te kary nie były okrutne. Bunt, mówi księga zwyczajów z Eynsham, prowadzi do więzienia. Jeśli już taki wyrok zapadł, bracia violenter (przemocą) chwytają winowajcę, gdyż i on jest skłonny do użycia przemocy, jak dowodzi jego upór. Wloką go, a właściwie niosą do izby, gdzie przy zachowaniu reguł umiaru i rozeznania (servata discretione) pozostanie "aż do czasu, gdy porzuci dumę, uzna swój błąd i pokornie przyrzeknie poprawę". Wobec kary wszyscy są równi: "Czy był to człowiek wolny (przed wstąpie- niem do klasztoru) - powiada księga zwyczajów z Eynsham - czy niewolny, bogaty czy ubogi, szlachetnego czy też plebejskiego rodu, nie obchodzi to przełożonych; mają każdego karać albo lubić według zasług jego życia." Dla cystersów "wartość osobista opiera się na równości wszystkich, nie ma od tego niesprawiedliwego wyjątku... Jedyny sprawdzian wartości to uznanie najlepszych..." A CEDIA Wśród ciężkich grzechów, jakie może popełnić zakonnik, do najcięższych należy acedia, to, co dzisiaj nazywamy melancholią, depresją, przygnębieniem. Z acedii rodzą się bowiem liczne występki: próżniactwo, niepokój, lękliwość, nie- zdolność zrobienia czegokolwiek, brak nadziei... Święty Tomasz z Akwinu pisze, że czyni ona człowieka opieszałym w dziedzinie duchowej. Acedia uznawana była za ciężki grzech - co oczywiście dziwi współczesnego człowieka, tak pobłażliwego dla swoich słabości - uważano bowiem, że jest oznaką i następstwem braku zapału religijnego i wiary w dobroć Bożą, braku osobistej energii, a także opanowania, bo człowiek nie powinien obnosić się ze swoim smutkiem (taedium). "Twoja choroba winna zostać pomiędzy Bogiem a tobą", głosi pewien tekst. Dante swoich acediosi umieścił w piekle, gdyż: . ."Smutkiem byliśmy karmieni Na lubym świecie, który się weseli W słońcu; gnuśnymi dymy napełnieni, Więc smutek żre nas w tej błotnej topieli!" Tak odzywają się w bagnie bełkotem.* Również zakonny "kodeks karny" przewiduje kary dla tych, którzy nie wypeł- niają swoich ludzkich zadań: Subice humerum tuum. PRZEBACZENIE Można je było zawsze uzyskać, nawet po takich zamieszkach, buntach i aktach przemocy, które w naszym społeczeństwie raz na zawsze postawiłyby winowajcę poza nawiasem zbiorowości; ciężej bowiem niż sam grzech karano uporczywe w nim trwanie, jawną złą wolę i łamanie reguły klasztornej. Księgi zwyczajów Rozdział ósmy wskazują, co czynić, gdy któryś z awanturniczych mnichów okaże skruchę: ma czekać u bramy opactwa, błagać opata, aby zechciał go przyjąć z powrotem, prosić mijających go ludzi świeckich o wstawiennictwo. Ta długa i szczegółowo opraco- wana psychodrama jest wstępem do ceremoniału ponownego przyjęcia do wspólno- ty: grzesznik, nagi, kładzie się na ziemi, u stóp braci, itd. Rozdział ósmy Pola, lasy ` i ogrody PRZEDSIĘBIORCY W STYLU SCHUMPETERA* Nie tak dawno jeszcze wszystkie osiągnięcia średniowiecznej uprawy ziemi przypisywano wyłącznie wysiłkom zakonników. Jakoby tylko oni karczowali grun- ty, uprawiali nieużytki, osuszali bagna, nawadniali piaszczyste równiny północy i południa, użyźniali landy i wrzosowiska; tylko oni zbierali obfite żniwa, wymyślali nowe metody rolnicze, mądrze eksploatowali lasy. Rolna gospodarka opactwa Citeaux była ostatnim etapem rolniczego postępu na Zachodzie. Musimy trochę obniżyć ton tego tryumfalnego hymnu: mnisi kluniaccy, bene- dyktyni dawnej obserwancji, nie byli jedynymi mistrzami średniowiecznego kar- czunku lasów. Nigdy, nawet w okresie świetności, nie było ich wielu - najwyżej parę tysięcy zakonników, rozsianych w małych grupach po całej Europie. Poza tym wiemy, że chłopi stanowili zwartą masę ludzi zmuszonych uprawiać ziemię; z kolei panowie ze zrozumiałych względów starali się, aby ich grunty dawały jak najwyższe plony. Karczunek i użyźnianie ziemi nie były więc wyłącznie dzie- łem mnichów. Nie należy jednak wpadać z jednej ostateczności w drugą i zbytnio pomniejszać ich roli. Była ona znaczna i bardzo specyficzna, i dlatego o ich wpły- wie nie trzeba zapominać. Uwagę badacza zwraca od razu następujący fakt: pustelnicy, jakikolwiek był ich sposób żywienia się, mimo ich całego oderwania się od spraw codziennych musieli jednak jeść, i same tylko zasoby lasów, w których szukali schronienia, nie mogły im wystarczyć. Uprawiali więc ogródki z troskliwością budzącą zachwyt wiernych, którzy gromadnie napływali, zakłócając ich spokój. * Joseph Schumpeter (1883-1950), ekonomista austriacki. Rozwój gospodarczy wiązał on z dążnością przedsiębiorców i kapitalistów do wprowadzania innowacji i osiągania zysku (przyp. red.). Z chwilą gdy zakon tak dynamiczny jak cystersi - ale inne zakony bądź szły ich drogami, bądź wytyczały sobie nowe - potraktował dosłownie regułę świętego Benedykta i postanowił równocześnie pracować i modlić się, era wielkich przedsię- wzięć zarysowała się na horyzoncie. Były to akcje rolne, bo pracą prawdziwą, w całym tego słowa znaczeniu -jej określenie jasno o tym świadczy: laborare-była uprawa ziemi. A jakie ziemie mogli uprawiać mnisi? Te, które zapisywali im wierni z pobożności albo ze strachu przed piekłem i które nie zawsze zaliczały się do najlepszych (często w akcie darowizny zaznaczano, że mają zadbać o ich meliorację); te, które od dawna zaniedbane i porzucone, powróciły do stanu dzikości; a wreszcie te, które mnisi wybierali, bo tak nakazywała im wiara, dążenie do czystego i bezwzględ- nego ascetyzmu, a więc w okolicach jak najbardziej odległych od ludzkich siedzib. Pomimo jednak, że chcąc chronić swoje samotnie, utrzymywali dokoła nich wał leśny, musieli również zakładać pastwiska, sady, warzywniki, ogrody, niezbędne im do wyżywienia się. Musieli wznosić klasztory i dość liczne przyległe do nich budynki. Jeżeli nie znaleźli w głębi lasu wielkiej, odpowiadającej im polany - fakt mało prawdopodobny - siłą rzeczy zabierali się do karczowania i użyźniania gruntów. Przesadą więc byłoby twierdzić, że prace te wykonywali tylko chłopi, samo- rzutnie albo z woli panów. Sam Georges Duby, wcale nie skłonny do przeceniania roli zakonów w tej dziedzinie, cytuje przypadek, kiedy to w wieku XIV pewna belgijska gmina (Hersta poleciła cysterskiemu konwersowi wykarczować trzy bonniers ziemi (ponad 4 hektary). Ten sam autor podkreśla, że w wieku XV utrzy- mywała się praktyka bezpośredniej eksploatacji, mimo że była to metoda już zaco- fana: przełożony wiejskiego przeoratu kazał "wykarczować, oczyścić z kamieni" i użytkować 150 journeaux*, które - dodaje tekst - "za życia i pamięci ludzkiej nigdy uprawiane nie były". A oto inny czynnik, który tłumaczy wpływ, jaki wywarli mnisi na ewolucję rolnictwa w Europie: w zasadzie liczba zakonników, zwłaszcza kartuzów, którzy wchodzili w skład wspólnoty, nie mogła być znaczna. Cluny, ze swoimi 700 mni- chami, stanowi wyjątek, niemal anomalię. Zazwyczaj wspólnota liczy 25 do 30 zakonników, często mniej. W dynamicznym zakonie (takim, jak Citeaux) sprawa szybko dochodzi więc do punktu krytycznego. Garstka mnichów, zwykle od dwu- nastu, odrywa się od pierwotnej grupy, "wyraja" się i zaczyna karczować i melioro- wać, zagospodarowywać i eksploatować coraz to dalsze nowe tereny, równie nie- wdzięczne, i czyni to z takich samych pobudek, jak te, które skłoniły ich pierwszych braci do podjęcia tych trudów. Otóż takie "wyroje" powtarzają się nieustannie, a wreszcie pokrywają całą Europę nadzwyczaj gęstą siecią małych, aktywnych i wzorowych ośrodków rol- niczych. Co najmniej od wieku IX do XII mnisi są naprawdę, jak to określają Amerykanie, frontiermen - pionierami. * Obszar gruntu, jaki można zaorać w ciągu jednego dnia (przyp. red.) Czy mnisi pracują w polu? Ze słów świętego Benedykta wynika, że nie kwapili się zbytnio do zajęć rolniczych, nakazuje on im bowiem, aby brali się do nich ochoczo i nie czuli się urażeni (non corctristentur), kiedy ubóstwo albo konieczność, na przykład zebranie we właściwym czasie plonów, zatrzyma ich przy pracy dłużej, niż przewidywano. Upoważnia on zresztą opata, aby złagodził post, jeżeli wymaga- ją tego prace rolne. Nie wiadomo, czy patriarcha przewidywał takie wyjątki, gdy mnichów czekało tylko zwyczajne nadzorowanie innych albo uprawianie ogrodu. Prace rolnicze mnichów opisał nam Mart‚ne. Gromadzą się na dany znak. Przełożony wyznacza każdemu, co ma zrobić. Wszyscy odmawiają modlitwy. Każ- dy zabiera narzędzia do pracy, jaką mu przydzielono. Następnie poszczególne grupy udają się na miejsce pracy, bądź śpiewając psalmy, bądź w zupełnym milczeniu. Po pracy narzędzia oddaje się temu, kto ma nad nimi dozór, z wyjątkiem, jak mówi Liber usuum z Citeaux, obcęgów ( forceps), motyk (sarculae), wideł ( furcae), grabi (rastrum), sierpów (facilla), które mnisi zatrzymują przez cały okres koszenia (ton- sio), pielenia (sarculatio), piłowania drzewa (secatio) i żniw (messio), kładąc je przy swoim posłaniu. W tych warunkach zrozumiała staje się zaciekłość - to słowo nie jest za mocne - z jaką niekiedy klasztory broniły dóbr i praw nabytych z takim trudem. "Jakże to, płacić dziesięcinę z novalia (wykarczowanych ziem) propriis mani- bus (własnymi rękami), wołają cysterscy mnisi w wieku XII albo - dodają przezor- nie - własnym kosztem?" Byłoby rzeczą niegodną zmuszać kapłanów i ubogich Chrystusa, aby płacili dziesięcinę z tego, co zdobyli własną pracą. A zatem nie płacili. Z DUCHA RODZI SIĘ MYŚL EKONOMICZNA Wymagania wynikające z lectio divina, które brały górę nad wszystkimi in- nymi względami, skłoniły mnichów do wprowadzania nowych metod uprawy ziemi. Praktyka dowiodła, że chcąc żyć ściśle według ewangelicznej zasady pracy i ubóst- wa, ponosząc ciężkie trudy, jakie były udziałem chłopów, nie byli w stanie wieść życia w modlitwie czy też, jak w przypadku kanoników z Pr‚montr‚, prowadzić działalności apostolskiej. Zamiast bezpośrednio eksploatować ziemię, co przyniosło chwałę (i bogactwo) cystersom, templariuszom, kartuzom i premonstratensom, za- częli korzystać z pracy braci konwersów, a następnie najemników, rzemieślników, rolników, leśników i innych. Chłopi oddają się pod opiekę opactwa, pracują dla niego; są to we Francji vilains, manants, a w Anglii cotsetti albo cottagers. Zyskują oni w ten sposób najczęściej stałą siedzibę, bezpieczeństwo, żywność trudną do zdobycia w tych czasach, pewien szacunek dla pracy i osoby człowieka pracującego - oczywiście na miarę czasów, które były ciężkie. Zdarza się również, że panowie, aby uniknąć rozdrobnienia swoich ziem, przekazują je opactwu, które zobowiązuje się bronić ich przed rozdrapaniem przez krewnych i przyznaje prawo zarządzania nimi któremuś z członków rodu. Oddanie dziecka do opactwa, "aby wiodło tam żywot zgodnie z regułą..., zawsze postępowa- ło według zasad błogosławionego Benedykta... i z wdzięcznym sercem poddawało się Bożej woli", umożliwiało wzbogacenie się i w pewnej epoce było częstym zjawiskiem. Uważano to za tradycję "starożytną..., zgodną ze świętym prawem..., zbawienny przykład". Tekst pochodzący z lat między 1032 a 1060 daje nam pewne pojęcie, jak odbywała się taka konsekracja: ręce dziecka owijano w obrus z ołtarza, w imię świętych, których relikwie były tam złożone. Rodzice zobowiązywali się "pod przysięgą", że nigdy nie dostarczą mu środków "na opuszczenie klasztoru" (dla dzisiejszej wrażliwości to krótkie zdanie brzmi niezwykle okrutnie). Aktowi poświęcenia towarzyszy "podarek": jakaś posiadłość wiejska, folwark z młynem, cztery "dener‚es" winnicy itp., które przypadały przełożonym klasztoru ze wszyst- kimi prawami własności, "bez zaprzeczenia". "I gdyby kiedykolwiek jakiś opat albo mnich dopuścił, aby to miejsce (chodzi o opactwo Saint-Pierre-de-Beaulieu w Limousin) pozbawione zostało tych dziedzicznych dóbr, niech spadnie na niego klątwa i niech idzie do piekła połączyć się z Dathanem i Abironem, wieczyście i na wieki wieków" (według L. Theisa). Jak członkowie egalitarnych kibuców, mnisi stali się odtąd inicjatorami i kiero- wnikami prac, jak gdyby "przedsiębiorcami" w duchu Schumpetera czy też junk- rami z Prus Wschodnich albo - żeby sięgnąć do nowszych czasów - inżynierami w sowchozach. Te nowe funkcje spełniają z równą, jeśli nie większą doskonałością, jak panowie włości. Często zresztą opaci i arystokracja wywodzili się z jednego rodu. Byli przyzwyczajeni do rozkazywania. Rządy swoje sprawowali z czystym sumieniem, a czyste sumienie jest jednym z największych motorów historii. Wszys- tko zdaje się wskazywać, że zarządzali gospodarką inteligentniej od swoich świec- kich konkurentów. W stosunku do chłopów, którzy wciąż jeszcze głęboko tkwili w swoich starych animistycznych wierzeniach, działalność mnichów była czynnikiem w całym tego słowa znaczeniu racjonalizującym. Mnisi ostro krytykowali pogańskie przesądy ("Niech nikt nie wykrzykuje w razie zaćmienia księżyca... i nie obawia się przedsiębrać czegoś, gdy księżyc jest na nowiu..."), nie tylko dlatego że były pogańskie, ale i dlatego że były bezsensowne. W wieku XIII w kazaniach potępiano wciąż jeszcze żywotne praktyki pogańskie, jak dawanie podarków z początkiem roku, farsy odgrywane w zapusty, wiara, że głos kukułki przepowiada szczęście, czy też uroczystości w dniu pierwszego maja. Ale zwyczaje te tak mocno zakorzenione były w umysłach, że jeszcze w roku 1389 polecono zakrystianowi benedyktyńskiego opactwa Saint-Pierre-de-B‚ze przynieść właśnie w tym dniu do prezbiterium zieleń zwaną Mai albo Beaulx-rains, aby godnie uczcić powrót wiosny. Przez cały miesiąc wszyscy mieli nosić przy sobie jakąś trawkę czy listek uszczknięty w pierwszym dniu maja. Kto dał się przyłapać "bez zielonego", mógł zostać polany wiadrem wody albo musiał zapłacić karę. Tym, którzy wierzyli w horoskopy ("Jaki się urodził, taki będzie"), Kościół odpowiadał, iż Bóg chce, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania' prawdy. Święty Abbon, opat z Fleury, szydzi z przesądnych obaw, jakie budził rok tysiączny. Rutynie chłopa, jego gruntownemu irracjonalizmowi mnich przeciwsta- wiał ducha nowości i wolę kierowania się rozumowaniem, jeśli już nie zawsze rozumem. ; : Oddaleni od świata, mnisi unikają uciążliwych kontroli społeczeństwa. Są, czują się i chcą być panami samych siebie. Wiedzą, że są bardziej wykształceni od innych. Uważają, że ziemia stworzona została po to, aby opanował ją i eksploatował człowiek; powiedział mu to sam Bóg, toteż postępują w duchu, który można by nazwać zdobywczym. Ich gospodarka jest "inteligentna", piszą Wolfe i Mauro. Są to "awangardowe metody gospodarowania" - zapewnia G. Duby i dodaje: "Dobra opactwa Citeaux były w swoim czasie uprzywilejowanym terenem śmiałych po- czynań agronomicznych". "Wzorowe gospodarstwa" - podkreśla Grand. Mnisi są "światłymi instruktorami masy chłopskiej" - piszą G. i G. Blond.; Cystersi i, pomocniczo, inne zakony, mnisze albo kanonickie, odgrywały więc w Europie XI-XII wieku taką samą rolę animatorów, inicjatorów i przedsiębiorców jak w Anglii w wieku XVIII-XIX purytańskie sekty i wiejska szlachta w wielkim starcie europejskiej ekonomii. Po epidemii Czarnej Śmierci ziemie znów leżały odłogiem, zarośla panoszyły się na równinach, gąszcz utrudniał dostęp do gajów i lasów. Benedyktyni z Saint-, -Pierre-de-B‚ze upoważnili mieszkańców do "objęcia gruntów, które porosły krza- kami, do ich wykarczowania i uprawienia, pod warunkiem, że jeżeli trafią się tam duże drzewa, zostaną sprzedane, aby można było naprawić mury w B‚ze". Podob- nie klasztor zrzekł się na rzecz mieszkańców części swojego obszaru leśnego, który stał się własnością gminy. W ten sposób to małe miasto zaludniło się na nowo. W takim zakonie jak cysterski na kapitułach generalnych stykali się ludzie, którzy napływając ze wszystkich zakątków Europy, przeważnie pieszo, to znaczy mając czas na przyjrzenie się wszystkiemu, co przewijało się przed ich oczyma (ludzie średniowiecza są przede wszystkim wzrokowcami), zdolni byli przyjmować nowości, obserwować metody pracy, narzędzia, poznawać rośliny mogące zaintere- sować ich zakon, zrozumieć przyczyny i skutki zjawisk. W ten sposób co roku dokonywała się klasztorze wymiana doświadczeń, jakiej odpowiednika na próżno szukalibyśmy w innych instytucjach czy grupach społecznych. Jedynie zakony były w stanie uruchomić środki finansowe, nieraz ogromne jak na tę epokę, niezbędne do przedsięwzięć na dłuższą metę. Tylko one również mogły swojej działalności nadać ciągłość, wynikającą z samego istnienia klasztoru. Siłą rzeczy, tryb życia narzucony przez wiarę stwarzał optymalne warunki do "pierwotnej akumulacji kapitalistycznej". Świat klasztorny nie tylko więc mógł podejmować wielkie przedsięwzięcia, ale ponadto, przez doradztwo, przykład, do- świadczenie i posiadane środki finansowe, spieszył z pomocą ówczesnemu trzecie- mu światu, to znaczy ciemnym, zacofanym i biednym chłopom. Mnisi są techniczną pomocą społeczną średniowiecza.; Te same nakazy integralnie przeżywanej wiary prowadzą do tworzenia jeszcze innych form akumulacji: gromadzenia mleka, winogron, zboża, jabłek, innych owo- ców, miodu. Kto bowiem produkuje dużo i planowo, a mało konsumuje, wnet musi się uciekać do najrozmaitszych form tezauryzacji. Oto parę przyczyn, które chyba wyjaśniają, dlaczego mnisi, ożywieni swoją wiarą, wzbogacili się, nie chcąc tego ani nie przewidując, i dlaczego działalność ich stała się jednym z decydujących czynników w rozwoju średniowiecznego rolnictwa. Mnisi będą więc zagłębiać się we wrogi las, szukając już nie bagnistych ' i niezdrowych terenów, jak głosi pewna romantyczna legenda (jakoby święty Ber- nard miał świadomie wybierać niezdrowe okolice, "aby mnisi często chorowali i, patrząc śmierci w oczy, żyli nieustannie w świętej bojaźni Bożej" - co nie ma sensu), lecz po prostu niezbędnej do życia wody. Często upatrywali sobie zalesione doliny, bo potrzebowali drzewa do budowy, do kuchni i ogrzewania i, jak powie- dział święty Bernard z Clairvaux, "tam znaleźć można tłustą i żyzną ziemię, na której ciężkie kłosy przynoszą sto z jednego". Taką akcję przeprowadzono na nieużytkach w Roussillon, w Poitou, na bagnach Saintonge, w lasach w Maine i Ile-de-France, w wysoko położonych dolinach Alp i Wogezów, w Delfinacie, w Bawarii, we Flandrii, gdzie rozciągał się "niezmierzony i bezlitosny las" (superior opactwa cysterskiego w Dunes nosi piękny tytuł hrabiego tam ochronnych i zwierzchnika prac melioracyjnych), a także w Saksonii, Łużycach, w Marchiach, we Włoszech, w Portugalii. Opactwo w Morigny ożywiło na nowo krainę Beauce, zaczynając od dawno opuszczonych obszarów. Właściwie krócej byłoby wyliczyć, w których regionach Europy nie znajdujemy śladów owocnej działalności zakonników w okresie od IX do XII wieku. Ich umiejętności w tej ' dziedzinie były tak znane, a ich "wzorowe gospodarstwa" tak podziwiane, że sypały się na nich niezliczone darowizny, pod warunkiem jednak, że zaludnią ziemie, które winni zdobyć i ucywilizować, że utrzymają w dobrym stanie (we Flandrii) tamy i kanały odwadniające, bo tylko wtedy będą mogli uprawiać ziemię, że zbudują osiedla, założą winnice i sady owocowe. W zamian za to po wsze czasy im przypadać będzie zysk (gagnium, gaaing) z plonów i owoców, jakie wydadzą uprawione przez nich grunty. O sukcesach, jakie odnosiły zakony w tego rodzaju przedsięwzięciach, najlepiej świadczą nazwy klasztorów: Beaupr‚, Chiaravalle, Vallombrosa, Heil- bronn ("zbawcze źródło", poprzednio Hagelsbrun, "źródło gradowe"), Beaulieu, * Clairvaux, Bonnefontaine, Claitrefontaine, Rievaulx, Bellecombe i wiele innych. W niektórych zakonach panował zwyczaj rozdawania wieczorem wszystkiego, co klasztor tego dnia posiadał. System ten krył w sobie poważne niebezpieczeństwa * Piękna Łąka, Jasna Dolina, Dolina Cienista, Piękne Miejsce, Jasne Krążyny, Dobre Źródło, Jasne Źródło, Dolina Potoków, Piękny Wąwóz. (przyp. red.). i zakonnicy bardzo szybko mieli sposobność zdać sobie z tego sprawę, toteż więk- ' szość klasztorów, nigdy nie uchybiając obowiązkom miłosierdzia, starała się w mo- żliwie racjonalny sposób zużytkować nadwyżki, wyrabiając ser, wino, piwo, cydr, konfitury i pierniki. W zasadzie, rzeczą zakonnika jest modlić się. Modlitwa stanowi sens jego życia. Jakikolwiek jest jego stosunek do pracy, może ona mieć tylko drugorzędne znaczenie albo stanowić przygotowanie do modlitwy - stwarzać dla niej pomyślne warunki. Dlatego wszystkie udoskonalenia techniczne, które ułatwiają ludzką pracę, zwłaszcza młyn wodny, zostały chętnie przyjęte. Poszanowanie tradycji czyni więc mnicha nowatorem, chociażby dlatego, aby mógł więcej czasu poświęcić na opus Dei. I oto, raz jeszcze, udoskonalenia techniczne będą najchętniej przyjmowane przez cystersów, oni bowiem najlepiej reprezentują takie stanowisko w tej sprawie. ORA ET LABORA ? Zbyt już długo wałkowano słynne laborare et orare. Ta ogólnikowa zasada monastycznego życia nie odpowiada ściśle historycznej rzeczywistości. Mawiano nawet: Laborare est orare (pracować [fizycznie] to modlić się). Tymczasem stosu- nek mnichów do pracy ręcznej był bardziej złożony i bardziej zróżnicowany. Nie- którzy uważali, że należy naśladować ptaki niebieskie: "nie sieją ani żną, ani zbierają do gumien", albo lilie polne: "nie pracują ani przędą" (Mt 6: 26, 28), i żyć jedynie z publicznego miłosierdzia. Tak postępowali boni homines z Grandmont, waldensi, bracia mniejsi i dominikanie. Ale jak nie pracować, skoro powiedziane jest (Rdz 3,19), że "w pocie czoła będziesz chleb swój pożywał"? Skoro Jezus większą część życia spędził w warsztacie cieśli i najprawdopodobniej pomagał świętemu Józefowi? Skoro spośród skromnych robotników dobrał sobie pierwszych uczniów? Czy święty Paweł nie powiedział (2 Tes 3: 8, 10): "Jeśli kto nie chce pracować, niech też i nie je" [...], "bośmy... cudzego chleba za darmo nie jedli aleśmy w trudzie i umęczeniu pracowali dzień i noc, byśmy snadź dla nikogo z was nie byli ciężarem". Autorytatywny argument przemawia więc za pracą fizyczną. Drugi argument (rozwinięty przez świętego Augustyna): praca jest prawem natury. Wspólnota jest rodziną. Otóż jest rzeczą normalną, że każdy członek rodziny pracuje, aby zaspokoić potrzeby nie tylko własne, ale i całej wspólnoty. A wreszcie, praca mnichów pozwala wspierać ubogich, czynić zadość obowią- zkom chrześcijańskiego miłosierdzia. Argumenty wydają się wystarczające. Ale sprawa nie jest taka prosta. Ten sam święty Paweł pisze: "W modlitwie trwajcie" (Kol 4, 2). Natomiast święty Jan radzi pracować na pokarm, który nie podlega zepsuciu ("A obietnicą, którą on nam dał, jest żywot wieczny" -1 J 2,25) i który oczywiście nie ma nic wspólnego z plonami ziemi. Święty Paweł powołuje się też (2 Tes 3,9) na wartość dawania dobrego przykładu. Stanowczo zaleciwszy, jak zwykle, pracę, dodaje: "nie dlatego, żebyśmy po temu prawa nie mieli [by pozostawać na utrzymaniu gminy, do czego oczywiście uprawniała ich apostolska działalność], ale chcieliśmy wam dać siebie na wzór..." Jak widzimy, trudno jest pogodzić dwie dziedziny - pracę i modlitwę - tak z sobą sprzeczne i tak subtelnie bronione przez ludzi, którzy nie wszyscy i nie zawsze są tutaj bezstronni. Czy należy więc wykonywać lekkie prace, przy których można śpiewać psalmy albo rozmyślać, jak pranie bielizny, przędzenie wełny, "łuskanie młodego bobu jeszcze nie całkiem dojrzałego, pielenie chwastów... albo miesienie chleba w piekarni?" Święty Kolum- ban, przeciwnie, kładzie nacisk na karny charakter pracy; chce, żeby była wyczer- pująca, jako pokuta za grzech pierworodny. Mnich nie powinien wstawać wypoczę- ty. Ale trzeba jeszcze ustalić, co nazywa pracą wyczerpującą. Tekst odnoszący się do świętego Romualda, założyciela kamedułów, wprowadza nas w zakłopotanie. Głosi on, że "wszyscy spełniali ciężkie prace ręczne", mianowicie: "jedni wyrabiali gliniane naczynia, inni przędli albo wiązali sieci rybackie" - co trudno nazwać ciężką pracą. Owszem, święty Benedykt napisał: Vere monachio sunt, si labore manuum suarum vivunt (Prawdziwie mnichami są, jeśli żyją z pracy własnych rąk). Ale z innego tam zdania wcale nie wynika, iż zawsze do pracy odnoszono się tak pozytywnie, jak gdyby laborare i orare naturalnie się ze sobą splatały, święty Benedykt bowiem dodaje: "Gdyby zaś warunki miejscowe lub ubóstwo kazały braciom własnoręcznie zbierać plony, niechaj się tym nie martwią, bo właśnie wówczas [ale nie: "tylko wówczas", zwróćmy na to uwagę] są prawdziwymi mni- chami" (Reguła XLVIII). Jego zwykła discretio sprawia, że jeszcze dodaje: "We wszystkim jednak należy zachować umiar, ze względu na tych, którym brak siły ducha (propter pusillanimes)". Patriarcha znał ludzi. Ale, powiedzą skrupulaci, Adam uprawiał ziemię własnymi rękami. Otóż, in Adamo [...] monachorum primi- tiae dedicatae sunt (Adam jest ojcem i twórcą życia monastycznego). Owszem, odpowiedzą ciż sami skrupulaci, ale Adam pracował po upadku. Zostawmy więc pracę Martom, to znaczy braciom konwersom, a Mariom, to znaczy mnichom, przyznajmy "lepszą cząstkę" (Łk 10, 12). Święty Benedykt zaznacza zresztą, że prawdziwym warsztatem (officina), gdzie mnich może diligenter stosować rady, jakich mu właśnie udzielił, jest klasztor, a nie pola, odłogi czy las. Niczego nie można stawiać przed opus Dei. Natomiast zdaniem cystersów nie stosuje reguły benedyktyńskiej ten, kto nie uprawia ziemi: ma temu poświęcać dziennie cztery do pięciu godzin, a nawet więcej, gdy czas nagli, na przykład w okresie żniw albo sianokosów. Ciężka praca; święty Benedykt z Aniane (którego nie należy mylić z twórcą reguły) nie pozwala mnichom wypić szklanki wody przed posiłkiem, "pomimo panującego upału", jak pisze H‚lyot, i ciężkiej pracy, jako to "kopanie ziemi, orka, zbieranie plonów". Czy powinniśmy rozstrzygać sprawy, których całe wieki polemik nie potrafiły rozsądzić i w których przebiegu temperamenty miały co najmniej taki sam, jeżeli nie większy udział niż zdrowy rozsądek? Inni widzieli w pracy, jak powiedzieliśmy, możliwość zdobycia środków koniecznych do życia wspólnoty, tak aby jedni nie byli ciężarem dla drugich. "Jest rzeczą chwalebniejszą i zgodniejszą z wymagania- mi wiary - mówią Consuetudines z Fuldy - uciekać się do pracy braci, aby móc wypełniać wszelkie zadania, niż wzywać do tego sługi pełne złej woli.". Jaka więc "słuszna" koncepcja pracy panowała w nieskończonej różnorodno- ści średniowiecznego świata monastycznego? Niepodobna na to pytanie odpowie- dzieć. Przez pewien czas w tym zadziwiającym okresie historii, jakim był wiek XII, zapanowała zgodność poglądów na komplementarną rolę, jaką odgrywają głowa i ręka połączone z sobą do wyższych zadań. Przedstawiono świętego Pawła obraca- jącego mistyczne koło, co miało zachęcić wiernych, aby i oni przez pracę prze- chodzili od tego, co materialne, do tego, co niematerialne. Dopiero w wieku XIII, pod naciskiem ośrodków miejskich i pod wpływem zakonów żebrzących (a także mnożących się wówczas herezyj i ruchów społeczno-religijnych zafascynowanych ideałem ubóstwa), praca w nowoczesnym, choć nie całkiem sprecyzowanym, tego słowa znaczeniu zyskuje swoją rację bytu i godność. Od tego czasu mnich będzie na popularnych obrazkach coraz częściej przedstawiany jako próżniak, co bez ogródek będą mu też wypominać Rutebeuf i Jan z Meung. Wkrótce również położy się akcent na to, że praca stanowi antidotum na bezczynność (otium) - która, jak wiadomo, jest matką wszystkich występków - na nudę, przygnębienie (acedia), że przeciwdziała rozluźnieniu dyscypliny i "poskramia żądze. UPRAWA ZIEMI W zakonie kluniackim, który kładzie nacisk na liturgiczną modlitwę, pracę w polu - nawet na tej części gruntów, którą użytkuje się bezpośrednio - wykonują najemni robotnicy albo chłopi dzierżawcy. Dzierżawcy odrabiają wszelkiego rodza- ju pańszczyzny, jak: "pomoc marcowa" przy zasiewach, sianokosy, czyszczenie koryt młyńskich i rzek, sommage, czyli służba w transporcie (przewód) itd. Oczywi- ście ten rodzaj eksploatacji wymaga zaledwie kilku energicznych i bystrych ludzi. Ponieważ nieustanną modlitwą, podobnie jak pracą intelektualną, zajmowała się mniejszość, mnisi kluniaccy, jako leniwi i bogaci landlords, stali się wdzięcznym celem dla szyderców. Rozumiał to Robert, opat z Molesmes, gdy w roku 1098 założył opactwo w Citeaux. Już przed nim niektórzy benedyktyni reagowali na tę opinię, powracając do ścisłej obserwancji: pracuje opat, pracują bracia. "Zobaczylibyście ich - pisze biograf Herluina, założyciela opactwa Le Bec -jak po nabożeństwie w kościele opat poniósł na plecach worek z ziarnem, a w rę- kach grabie albo motykę i poszedł w pole, zaś wszyscy mnisi przez cały dzień, aż do zmroku, zajmowali się pracą na roli. Jedni oczyszczali pole z cierni i ostów, inni na grzbiecie przenosili nawóz i rozstrząsali go po ziemi. Jedni plewili, inni siali. Nikt niejadł chleba w bezczynności..." Jest to niewątpliwie nawiązanie do słów świętego Pawła. Z kolei i cystersi położyli nacisk na konieczność pracy w jej formie najcięższej, najuciążliwszej - uprawy roli. Ale oto ironia historii: niemożliwością jest pracować, jadać, odziewać się, żyć jak oni, mieszkać w skromnych domach, jakie początkowo budowali, i nie wzbogacać się. Stali się więc bogaczami, i to przysporzyło im wielkich kłopotów. Mnisi to przede wszystkim, jeśli już nie wyłącznie, ludzie modlitwy i medyta- cji, ludzie uduchowieni. Otóż niemożliwością jest prowadzić równocześnie i w pełni żywot wieśniaka i intelektualisty. bardzo szybko więc doszło w zakonie cysterskim do układów z Niebem. W roku 1147 papież Eugeniusz III, biorąc w opiekę klasztor w La Trappe, zwolnił go z płacenia dziesięciny ze wszystkich obszarów, które mnisi uprawiać będą własnymi rękami (propriis manibus), ale również i z tych - i to stało się wetknięciem kija w mrowisko - które każą uprawiać na swój koszt (vel sump- tibus). Ze spokojnym sumieniem cystersi zaczęli korzystać z usług braci konwer- sów, zwanych barbati, ponieważ dla odróżnienia od mnichów nosili brody. Własna ich praca ograniczała się do zajęć w ogrodzie i pomocy przy żniwach i była symboliczna, w wielkim stopniu zrytualizowana: towarzyszyło jej odmawianie psal- mów (cum decantione canoni cursus et psalteris). ORKA I WYPASY Przez całe stulecia pastwiska, las, winnice i orne pola stanowiły podstawowe jednostki średniowiecznej kultury rolniczej. Włości były bardzo rozległe. Opactwo Saint-Germain-des-Pr‚s, które posiadało w Paryżu to, co w przyszłości będzie VI i VII dzielnicą miasta, ma ponadto 17 000 ha ornej ziemi w rękach dzierżawców, którzy ją uprawiają na swój użytek, ale obowiązani są do świadczeń i opłat, a 6400 ha należy wprost do tego opactwa. Cysterskie opactwo w Dunes we Flandrii ma 10 000 ha i stworzyło 25 grangii (folwarków). Również we Flandrii przeciętna powierzchnia norbertańskich curiae waha się od 50 do 100 ha. Wynosi ona 200 do 300 ha dla grangii cysterskich, a opactwo w Villiers-la-Ville liczy ich piętnaście pod koniec XII wieku. Średnio biorąc, cysterskie opactwo ma około 2000 ha gruntów uprawnych plus pastwiska i lasy. Posiadłości klasztoru Grand-Saint-Bernard składają się z beneficjów usytuo- wanych na osi biegnącej od Londynu do Apulii, to znaczy o długości ponad 2000 km. We Włoszech cały region Abruzzów należy do trzech opactw. Opactwo Farfa ma pod swoim zarządem 700 kościołów, 2 miasta, ponad 130 zamków i twierdz, 7 portów, 8 salin, ponad 800 młynów, 135 wsi itd. Farfa była tak potężna, że jej armia przez siedem lat stawiała opór Saracenom, którzy z początkiem wieku X ją oblegali. (A jednak w wieku XIII Farfa utraciła całą potęgę ekonomiczną i duchową i znalazła się w wielkich tarapatach pieniężnych). Ziemię orano w pasy długości 200 m i 5 m szerokości. Każdy pas oddzielony był od innych małym, porosłym trawą wzniesieniem z ziemi odrzuconej przez pług (chaintre albo tourni‚re), to znaczy przestrzenią, na której odwraca się pług u końca każdego rzędu orki, co tworzy pewnego rodzaju ścieżkę (takie jest zresztą jedno ze znaczeń wyr„zu chaintre), dostępną dla wszystkich. Granice pól wyznaczały wie- chy, to znaczy słupki owinięte od góry skręconym wiechciem słomy. Orano końmi albo wołami. W niektórych ośrodkach celtyckich zakonnicy w chęci umartwiania się sami zaprzęgali się do pługa. Dopóki trwały żniwa, pola były zagrodzone, aby nie dostało się tam bydło. Po żniwach usuwano zasieki i bydło mogło się paść na polach aż do najbliższych zasiewów; dostarczało to ziemi trochę tak jej potrzebnego nawozu. Podobnie postępowano z łąkami. Uprawiano wiele odmian pszenicy, zwłaszcza ozimych, owies, jęczmień i żyto, zboża jare. Owies przeznaczano na karmienie bydła. Proso powoli zanika. Grunta zagospodarowywano zależnie od potrzeb, klimatu i tradycji. Na dwadzieścia cztery łany opactwa Saint-Germain-des-Pr‚s, zatrzymane w rezerwie pańskiej, składało się 63 procent lasu i 36 procent ziemi uprawnej, a na łany dzierżone przez chłopów 16 909 ha, w całości uprawnych, z wyjątkiem 177 ha lasu. Georges Duby wspomina o włości, gdzie uprawy rozmieszczono, jak następu- je: 25 do 30 procent owsa, 50 do 60 procent wyki, 1,5 procent grochu i 5 procent bobu. Komandoria templariuszy przeznacza 18 akrów pod żyto i pszenicę, 24 akry pod jęczmień,15 pod owies,14 pod groch i 6 pod wykę. Uprawia również jęczmień ozimy. Wysiewa się także ziarno mieszane: mieszankę żyta i pszenicy i różne inne kombinacje; otrzymuje się wtedy mocniejszą słomę i jeżeli jeden gatunek nie wzej- dzie, może udać się drugi. W każdym razie, jak mówiliśmy, mąka jest przeważnie mieszana. "Można sądzić - pisze R. Latouche - że już na gruntach opactwa Saint- -Germain-des-Pr‚s, a także w wielu innych miejscach w północnej Galii stosowano system trzyletniego płodozmianu, z tym że po roku pszenicy i tr‚mois następował rok ugorowania." Tr‚mois (tremissium) to mieszanka pszenicy, żyta, owsa, grochu i wyki itp.; zbierana wcześnie, stanowiła karmę dla bydła. Jest rzeczą trudną, a nawet chyba niemożliwą wyrobić sobie dokładne pojęcie o wydajności tych różnych upraw. Kiedy święty Bernard pisze o gruntach, które przynoszą 100 za 1, jest bardziej poetą niż agronomem. Skąpe liczby, jakimi dys- ponujemy, pozwalają ocenić wydajność 4 do 1 dla owsa, 8 do 1 dla jęczmienia. Niektóre teksty wspominają o wydajności ponad 12 do 1. W każdym razie produkcja w dalszym ciągu jest przypadkowa, zależna od chorób roślin oraz od kaprysów klimatu. Przechowywanie zbóż było zapewne nie- rozwiązalnym problemem aż do początków wieku XIX. Stale zagraża brak żywno- ści. Głód i jego wierne towarzyszki - epidemie - często pukają do chłopskich wrót. W niektórych latach mnisi tak samo głodowali jak ich wierni. LEŚNICTWO Karczowanie, uprawa karczowisk, owszem, ale trzeba też jak najusilniej chronić las. Dostarcza on opału, budulca, materiału do wyrobu sprzętów gospodarskich i obuwia, a także "żerdzi, wideł, tyczek niezbędnych przy uprawie winorośli", jak wylicza tekst z 1107 roku. W lesie pasą się zwierzęta domowe, zwłaszcza wieprze, które wypuszcza się tam w miesiącach zbioru żołędzi. W przepisanym porządku: najpierw wieprzki klasztorne, potem królewskie, pańskie, gminne, a wreszcie... uniwersyteckie. Las jest źródłem dziczyzny, bez której szlachetnie urodzeni cienko by śpiewali; polowanie jest nie tylko sportem i przyjemnością, ale także koniecznością. Mnisi czasem polują, chociaż "to prawo wcale nie licuje z ich stanem i profesją". Tak by się wydawało. Las dostarcza ponadto bukwi, orzechów włoskich i laskowych, z których otrzymywano olej, mchu i suchych liści na ściółkę, dzikiego chmielu, grzybów, jagód, borówek i brusznic, "cierpkich owoców drzew wolno rosnących -jak jabłka, gruszki, jarzębina, śliwki - a także samych tych drzew..., które wykopywano, aby je potem szczepić w sadach" (M. Bloch). Trudno więc się dziwić, że panowie, świeccy i duchowni, energicznie bronią swoich lasów przed dzikim karczunkiem, plądrowa- niem, wypasaniem zbyt licznych stad bydła albo bezprawnym zbieraniem żołędzi. Z lasu korzystać trzeba racjonalnie: regulaminy sporządzone przez kartuzów stanowią wzorzec w tej dziedzinie. Przewidziano tam wszystko: sześćdziesięcioletni cykl wyrębów, bez przesadnego wycinania drzew, oraz przeznaczenie drzew- jedne kierowano jako budulec do klasztoru, bo pochodzą z wąwozów i "wcale nie ucier- piały od wiatru", inne na maszty "dla królewskiej marynarki", jeszcze inne na węgiel drzewny itd. Mnisi często przerywali karczunek, aby zachować las; dzięki systematycznemu ponownemu zalesianiu sosnami i bukami benedyktyni z Aqua Bella mogli nadać swojemu klasztorowi nazwę Vallombrosa. Najstarszy regulamin leśny pochodzi z klasztoru w Marmoutier, z roku 1144. NAWOZY Skąpe ilości paszy ograniczają szczególnie liczbę zwierząt, które przez całą zimę można trzymać w oborze, jest więc za mało nawozu. Uzupełnia się te braki, jak można, pozostawiając ziemię ugorem co drugi rok albo siejąc na wypaleniskach, w coraz to innym miejscu. Bez wątpienia płodozmian trzyletni wprowadzili cystersi. Powszechnie stosowano margiel. Premonstratensi wyspecjalizowali się w wy- dobywaniu torfu. Używali do tego łopaty zwanej flamandzką, na pewno wygiętej. Mnisi wymyślili, aby kopać stawy, na których dnie osiadał żyzny muł. Co pewien czas spuszczali wodę i tak uzyskane grunty przeznaczali pod uprawę. Do tego czasu służyły jako rybne sadzawki. AGRONOMIA Nic dziwnego, że mnisi, włożywszy tak wielki i tak długotrwały wysiłek w rozwój rolnictwa, starali się bardziej niż ktokolwiek inny bądź utrwalić nauki czerpane od starożytnych (nigdy nie osłabło ich zainteresowanie dziełami Warrona czy Kolumeli), bądź też przekazać potomnym wyniki własnych doświadczeń. Pierw- sze prace, czasem niezbyt poważne, poświęcone sztuce uprawy ziemi, pisali Suger, Albert Wielki, Burgundio z Pizy, Walter z Henley oraz Piotr Krescencjusz, autor ' wydanego dopiero w wieku XV Opus ruralium commodorum*, który bardziej ufał doświadczeniu niż autorytetowi starożytnych. Ciekawe, że Piotr Krescencjusz napi- sał swoją książkę na prośbę ojców dominikanów Bolonii i zadedykował ją generało- wi tego zakonu, zakonu w całym tego słowa znaczeniu miejskiego, aby ją przejrzał i poprawił. Wyjaśnienie jest proste. Znajdujemy je w dziele Mikołaja Bonnefous, królewskiego pokojowca, który w XVII wieku chciał zareklamować we Francji "korzenie" i wprowadzić ich hodowlę, a książkę swoją zadedykował kapucynom I. innemu miejskiemu zakonowi, tak to uzasadniając: "Ponieważ poświęcają się oni ze znacznie większym zainteresowaniem (podkreślenie moje) uprawie ogrodów niż wszystkie pozostałe zgromadzenia zakonne, a zwłaszcza gorli- wiej niż ludzie świeccy" (z wyjątkiem Anglików, ale dopiero w XVIII wieku). OGRODY, SADY I WARZYWNIKI Ogrody, sady i warzywniki odgrywają bardzo ważną rolę w klasztornej gos- podarce przez sam fakt, że jarzyny i owoce są ważnym składnikiem jadłospisu zakonników. Jarzyny i owoce są więc przedmiotem wielkich starań brata, któremu powierzono nad nimi opiekę; był to gardinarius albo hortolanus. W ogrodach pracowali starzy albo osłabieni po chorobie bracia i konwersi, czasem najemni robotnicy albo dzierżawcy. Pewien opis opactwa w Clairvaux, pochodzący z wieku XIII, wspomina o ogrodzie podzielonym na regularne kwadraty wąskimi strumykami, które jedno- cześnie nawadniają teren i umożliwiają hodowlę ryb. W Sankt Gallen na każdym (,kwadracie umieszczano kartę z nazwą uprawianej tam rośliny. Okna infirmerii wychodzą na sad; chorzy mogą się w nim przechadzać, cieszyć się chłodnym powietrzem i zielenią: ex aere et verditate. Przy domu dla gości znajduje się drugi sad, uprawiany, aby uprzyjemnić im pobyt (delecta hospitibus). Zakonnicy także byli wrażliwi na spokojny urok ogrodów: mnich z Reichenau, Walafrid Strabo (wiek IX), poświęcił swojemu ogródkowi wdzięczny utwór poety- cki, Hortus deliciarum. Opatka Herrada z Landsbergu (wiek XII) nazywa przywią- zanie do ogródków ulubionym grzeszkiem samotników i pustelników. Wszystkie ogrody kartuzji w Dijon uprawiane są bardzo starannie: kronika podkreśla, że pod koniec XIV wieku wywożono zalegające tam "karpy, wykopaną " ziemię i gruz", a przywożono żyzną ziemię, "znajdowaną na łące wzdłuż opackiego stawu". Co hodowano w ogrodach warzywnych? Bób, który wraz z grochem, ciecierzy- cą, wyką i soczewicą stanowił podstawę ludzkiego pożywienia aż do końca XIII wieku (święty Hieronim zabrania soczewicy mniszkom jako... podniecającej sek- sualnie!), a także kapustę, sałatę, cebulę i "korzenie", jak rzepa, marchew (ta zresztą pojawiła się późno, bo przez długi czas uważano ją za roślinę leczniczą) i kucmerka. Znano szczaw, ale nie znano szpinaku. Biedacy jadali liście buraka zwyczajnego, z którego poprzez różne procesy selekcyjne otrzymano burak liściowy, ale jest rzeczą bardziej niż prawdopodobną, że już wcześniej zakonnicy jadali boćwinę. Znano roszponkę (campanula rapunculus), z której liści i korzeni robiono sałatkę. W Doberan w Austrii mnisi zbudowali w roku 1273 doświadczalną cieplarnię, aby przeprowadzać próby w zakresie uprawy i selekcji roślin. W Paryżu szkółki drzew, prowadzone przez kartuzów, którzy, pamiętajmy, nie są hodowcami z powo- łania, zajmowały ponad 27 ha na terenach pomiędzy dzisiejszymi Obserwatorium, Val-de-Gr„c‚ i pałacem Luksemburskim. Hodowano tam 88 odmian gruszek (w tym angoisse*, zwaną tak z powodu cierpkiego smaku). Podobnie jak w wieku XII i XIII, sady należące do kartuzów przynosiły urodzaj i w czasach późniejszych, a zakonnicy sprzedali nie jeden tysiąc sadzonek. Podczas Rewolucji 18 000 drzew owocowych z tych sadów miało wzbogacić sady w Sceaux. Opactwo w Bourgueil w Tureńii prowadziło hodowlę drzew oliwnych, pomarańczowych, granatowców, a kartuzja w Lyonie - drzew migdałowych. Klasztory zawsze z ogromną starannością uprawiały rośliny aromatyczne i le- cznicze, które były podstawą średniowiecznej farmakopei i kuchni. Były to: mięta, rozmaryn, ruta, szałwia, anyż, koper, polej (rodzaj mięty), wrotycz, lubczyk itd. A nawet szalej! Czyli: przez zioła do zdrowia. Wiejskie farmakopee, a niektóre z nich sięgają wieku XIII, wzbogacały się z każdym stuleciem. Wiemy, że mnisi wymieniali między sobą nasiona i sadzonki roślin leczniczych, a także, oczywiście, * Angoisse po francusku znaczy: lęk, trwoga (przyp. red.). owoce i jarzyny. Jabłko zwane szarą renetą wędruje z Morimond do Camp, a stamtąd do licznych filii tego opactwa. Jabłka z Borsdorf w Niemczech były nawet importowane do Francji. W Litomierzycach, tym ogrodzie Czech, aklima- tyzuje się owoce i jarzyny z Waldassen w Bawarii. W Turyngii, jak zresztą , i w Anglii, hodowla jabłek na cydr i wyrób tego napoju są dziełem cystersów. "W Norwegii największe opactwo tego kraju, Lysekloster (założone w 1146 roku przez angielskie opactwo cystersów w Fountains), miało... wspaniałe drzewa ' owocowe... i zaopatrywało miasto Bergons we wszelkiego rodzaju produkty rolnicze... Jego stosunki handlowe sięgały aż Anglii", dokąd wysyłało swoje nadwyżki (dom Louis J. Lekai). To nie wszystko... Czarni benedyktyni, zarówno w Moissac, jak w Einsiedeln, hodowali drzewa orzechowe, aby sobie zapewnić i drewno, i olej. Oni wprowadzili hodowlę śliwek, morw i jedwabnika w okolicy Padwy i w regionie sabińskim. Do P‚brac w Owernii zakupili drzewa owocowe z Vivarois. Mnisi z Sainte-Croix-de- -la-Bretonnerie szczepią gatunki przywiezione z Vendóme, a mnisi z Saint-Ger- main-des-Pr‚s sprowadzają z Reims 300 drzewek śliwkowych dla swojej włości w Cachan koło Paryża. Zakon maltański przewozi ziemię z Sycylii na Maltę, aby w niej hodować drzewa pomarańczowe. Przykłady można by mnożyć. * Aż do końca ancien r‚gime'u mnisi byli niestrudzonymi krzewicielami postępu w rolnictwie i ogrodnictwie. "Najpiękniejsze sady, najpiękniejsze warzywniki były w opact- wach" (dom Schmitz). HODOWLA Mimo że rola zakonników w rozwoju średniowiecznego rolnictwa - produkcja, wydajność i dobry przykład - była tak znaczna i tak pod wieloma względami decydująca, to jednak główną sferą ich działalności, poza tym, czego bezpośrednio do życia potrzebowali, była hodowla zwierząt domowych. Wymagała mniej pracy, mniej ludzi. Poza tym ogromne nieuprawne obszary, jakie posiadali w Yorkshire, w Szkocji, w Estremadurze, w obu okręgach Charentes, w Szampanii, bardziej nadawały się do hodowli niż pod uprawę. Mnisi, z cystersami na czele, zajęli się więc hodowlą na bardzo wielką skalę - aby mieć mięso, tam gdzie wolno je było jadać, mleko, wełnę, futro, skórę, nawóz, a także zapewnić sobie dochody. * Chociaż wykracza to poza czasy średniowiecza, niech mi wolno będzie wskazać, co Europa ponadto zawdzięcza zakonnikom: karmelici wprowadzili uprawę ziemniaka w Hiszpanii, a kartuzi w Belgii (wkrótce opactwo Einsiedeln stanie się słynnym ośrodkiem tej uprawy); upowszechnienie uprawy pozio- mek z Wirginii, orzeszków ziemnych, fasoli, kawy (w Brazylii w roku 1774 uczynił to belgijski zakonnik nazwiskiem Molke, w Wenezueli zaś w 1784 ksiądz Josł Antonio Mohedano); odkrycie w roku 1602 klementynek (odmiana mandarynek); takie kwiaty, jak begonia (1609 r.) i kamelia (XVII w.); żeńszeń (odkryty w 1718 r.). Stada bywały nieraz bardzo liczne: w Anglii kluniackie opactwa mają przecięt- nie po 200 wołów i 100 krów, co jest dużo, bo w średniowieczu "wzmianki o sta- dach są rzadkie", a same stada zwykle niewielkie. "Hodowla - pisze R. Latouche - miała wśród działań rolniczych podrzędne znaczenie", a więc tym większym zaskoczeniem są dla nas liczby odnoszące się do stad klasztornych. Przytoczmy niektóre z nich. W zwyczajnej komandorii w Calvados templariusze mają 14 krów, 3 jałówki, 1 byczka, 8 cieląt, 2 woły, 3 sztuki innego bydła, 98 wieprzy, 1 maciorę karmiącą 8 prosiąt,1 prosiaka liczą- cego ponad rok i, ponieważ templariusze są żołnierzami, jest tam również koń komandora, 8 klaczy pociągowych, 8 źrebaków, 6 koni bojowych. Pewna kartuzja nie chce posiadać więcej jak 1200 kóz i owiec ("czterdzieści trzydziestek"), 32 krowy, 20 cieląt, 6 mułów,12 psów podwórzowych ("szczekaczy..., aby odpędza- ły złodziei" - czytamy w tekście z roku 1135). Co prawda, zakon kartuzów żyje przede wszystkim z hodowli, ale takie stado na maksimum 30 ludzi to chyba niemało. W wieku XII opactwo w Cambron zaledwie mogło się wyżywić. W wiek później ma folwark, 169 krów i wołów, 426 cieląt, 636 wieprzy i ponad 400 owiec i baranów. Na Sardynii ekonomiczny start cysterskiego klasztoru był ułatwiony: otrzy- mał on w darze 10 000 owiec, 1000 kóz, 2000 wieprzy, 500 klaczy i 100 koni. W roku 1153 Clairvaux, niedawno założone, wysyła braci konwersów, aby zakupili wyborowe bydło. Ci przeprowadzają 10 zwierząt przez Alpy; możemy sobie wyobrazić, co to była za wędrówka! W stulecie później opactwo posiada 900 sztuk bydła. W hodowli koni specjalizują się opactwa w Jervaulx w Anglii i w Otterberg w Niemczech, oba cysterskie. Ale najsłynniejsze były konie chowane przez mni- chów, tym razem benedyktynów w Einsiedeln; od szarej sierści tych zwierząt wywodzi się wyraz Einsiedlerfarbe. Monastyczna Anglia w średniowieczu będzie przede wszystkim dostawczynią wełny. W wielu opactwach hodowano owce, i to w ogromnych stadach. Opactwo Ely ma 13 000 owiec, Christ Church -14 000, Winchester - 20 000. Owce hoduje się dla mleka, ale przede wszystkim dla wełny; ich mięso, jak mówiliśmy, nie bardzo było cenione. Produkcja wełny przewyższała potrzeby zakonników, więc w zasadzie prowadzą tę hodowlę na handel. I w tym punkcie niektórzy specjaliści od historii monastycyzmu skłonni są do przeceniania roli cystersów. Nawet w Anglii, gdzie zresztą odnieśli pełny sukces, nie oni wprowadzili hodowlę owiec. Już przed nimi czarni mnisi z Cluny, panowie świeccy i kościelni posiadali wielkie stada zakładane w celach handlowych. Prawdą jest natomiast, że cystersi wcześniej two- rzyli i rozwijali pierwsze prawdziwe owczarnie, a właściwie fermy przystosowane do hodowli owiec, i zorganizowali wielki eksport wełny, naprzód do Flandrii, a następnie do miast północno-włoskich. Prawdą jest również, że w tej dziedzinie, jak w wielu innych, naśladowali ich konkurenci, którzy w końcu przyswoili sobie ich metody eksploatacji. Od drugiej połowy XII wieku do wieku XIV cystersi byli, więc panami rynku wełnianego. Ich opactwa w Fountains, w Rievaulx i Jervaulx; dostarczały 50 do 70 "worków" (10 do 13 ton, niektórzy autorzy podają: 185! "worków") rocznie, co sugeruje hodowanie około 10000 owiec (D. Knowles). Tak ogromne stada nie są przywilejem mnichów angielskich: Froidmont sprzedaje w 1230 roku 7000 run owczych. Clairvaux posiada stado złożone z około 3000 sztuk, Swetl w Austrii - 2000 sztuk w jednej tylko oborze. Meaux, mające 11000 owiec, wytwarza 24 tony wełny (1270 r.). Dla niektórych opactw - na przykład cysterskich, zwłaszcza w Anglii - handel wełną był podstawą ich działalności ekonomicznej i handlowej. Na ogół dostarczana przez nie wełna była gwarantowa- na, dobrze wyprana, dobrze wysuszona, dobrej wagi i jakości. (Trudno sprawdzić, czy zawsze tak było.) Mnisi nie opłacali podatku eksportowego, byli więc handlowo nie do pokonania. (Trudno przypuścić, że jednało im to wielu przyjaciół wśród kupców.) Przez długi czas odnosili w tej dziedzinie wielkie sukcesy. Niektórzy opaci, chcąc budować, rozbudowywać i upiększać swoje klasztory, sprzedawali "na pniu" wełnę ze swoich stad. Sprawy nie zawsze przebiegały gładko, gdyż zaliczki często przekraczały sumy, jakich należało oczekiwać ze sprzedaży wełny. Na przy- kład pewien opat, aby dotrzymać obietnicy, musiał kupić wełnę po wysokiej cenie i odsprzedać ją ze stratą. U kartuzów główny pasterz winien odznaczać się niezwykłymi zaletami. Nie wolno mu wzywać Imienia Boskiego nadaremno, kłamać ani oszukiwać, musi natomiast dbać o zbawienie swej duszy, pilnować stodoły i serowni, krowy doić w absolutnym milczeniu, "przez wzgląd na przyzwoitość, aby unikać wszelkiego niestosownego słowa" - powiada komentator. Wieprze, które można wypuścić do lasu w okresie zbioru żołędzi (prawo wypasu) i które po żniwach mogą swobodnie kręcić się po polu, to zwierzęta bar- dzo opłacalne. Opactwo w Bobbio ma ich 5000, opactwo Saint-Germain-des-Pr‚s blisko 8000. W roku 1324 mnisi z Mont-Saint-Michel kupują na raz 300 wie- przy. W Alzacji hodowlą i selekcją wieprzy zajmują się, ze znanym rezultatem, benedyktyni. Mnisi hodują również króliki i zające. W królikarni, zwanej "przymusówką", gdyż otoczona jest murami, króliki mnożą się swobodnie: Olivier z Serres zapewnia, że królikarnia o powierzchni 3 do 4 ha może przynosić 200 tuzinów królików rocznie. Opat-komendatariusz z Saint-Pierre-de-B‚ze, Klaudiusz z Lotaryngii, pole- ca założyć królikarnię otoczoną murem wysokim na 9 do 10 stóp, przylegającą do miejskich fortyfikacji. Mieszkańcy niepokoją się, twierdząc, że te rudery mogłyby ułatwić wrogom atak na twierdzę; gniew ich zwraca się przeciwko opatowi, który nie chce dopuścić do zburzenia królikarni. Wołają do niego (co zresztą świadczy o pewnej niezależności ducha w stosunku do ustanowionej władzy): "Dalejże, panie mnichu, idźcie odprawiać wasze godzinki w waszym klasztorze! Jeśli nie pójdzie- cie, to już my was tam zaprowadzimy", a jednemu z zakonników grożą, że "zgolą mu koronę". Mur zburzono i króliki, jak przypuszczamy, uciekły w popłochu. WOSK I MIÓD jedyną albo niemal jedyną substancją słodzącą, jaką znało średniowiecze, był miód. Dodawano go do wszystkiego i z zapałem go poszukiwano. Strażnik leśny, zwany bigrus (bigre to jedna z francuskich nazw pszczoły, zwanej także mouche, skąd pochodzi nazwa jednego z najsłynniejszych win Burgundii), miał obowiązek chwytać roje pszczół, które były pod ścisłą ochroną: kto bezprawnie przywłaszczył sobie rój i nie zwrócił go prawemu właścicielowi (panu włości, jeżeli chodzi o roje pszczół dzikich albo nieznanego pochodzenia), musi oddać dwa roje, a w dodatku otrzyma 20 batów. Oczywiście przypadkowe odkrywanie rojów nie mogło zapewnić ilości cukru wystarczającej dla małej nawet wspólnoty, toteż ludzie wcześnie zajęli się pszczelarstwem. Z tych samych powodów poszli w ich ślady zakonnicy. Mieli jednak dodatkowy powód, aby hodować te pracowite stworzonka: bardzo potrzebo- wali wosku, a wosk był towarem rzadkim, a więc i drogim. La Bruy‚re pisze w wieku XVII: "Wosk był dla ołtarza i dla Luwru". Świece ołtarzowe musiały być z czystego wosku; rytuał wymagał, żeby ich było dużo. Filip Dobry zamówił w kartuzji w Dijon żałobne nabożeństwo za duszę swojego zamor- dowanego ojca: wypalono 4 grube świece po 6 funtów każda, 13 pochodni po 8 funtów,12 świec po 2 funty, 6 innych świec po 2 funty, 20 małych świeczek po pół funta każda. Koszt ogólny: 56 funtów i 2 solidy tureńskie. Oczywiście chodzi tu o ceremonię wyjątkowo uroczystą i rozmyślnie kosztowną. Ponadto urządza ją dwór burgundzki, słynący z przepychu. Potrzeby życia codziennego, biorąc wszystko pod uwagę, były również bardzo duże. W małym przeoracie zakonu kluniackiego używa się 7 lamp nocnych i 2 dzienne, a każdego dnia, zależnie od ważności święta, 2 świece in albis, 4 in praecipuis, 7 zarówno podczas mszy, jak przy nieszporach i jutrzni. Trzeba też oświetlać różne pomieszczenia. W Eynsham w Anglii przeznacza się do refektarza 2 świece na stół przełożonego i na każdy z pozostałych stołów w okresie od Wszystkich Świętych do Matki Boskiej Gromnicznej. Oczywiście, stawia się więcej świec, gdy przyjdzie gościć jakiegoś biskupa albo opata "zarówno cysterskiego, jak z innych zakonów". Świece potrzebne też są w skryptorium, w dormitorium, w refe- ktarzu dla gości, podczas komplety. Również tutaj natrafiamy na imperatyw natury duchowej - obfite oświetlenie drogim produktem miejsc świętych - imperatyw, który ma następstwa natury eko- nomicznej, chociaż zapewne słabsze; ale mechanizmy myślowe pozostają te same. Rozdział dziewiąty Metody pracy, jej ochrona i kultura PRACE I DNIE W której z dziedzin zakonnicy nie rozwijali swojej działalności? Otwórzmy pierwszą z brzegu monografię poświęconą choćby najskromniejszemu z przeora- tów, a znajdziemy tam wzmiankę o pracach, często, naszym zdaniem, nie mających nic wspólnego z życiem mnichów, tak jak my je sobie wyobrażamy. Na przykład słyszymy, że zajmowali się wydobyciem węgla albo je organizowali (w Szkocji opactwo Culross ma w 1217 roku 170 statków do eksportowania węgla), torfu (specjalność premonstratensów), marmuru (marmur z Saint-Remy w Belgii posłużył do budowy grobowca Napoleona), ołowiu (w Fountains), łupku (w Orval), gipsu (koło Aiguebelle), ałunu (w prowincji Leodium), srebra, złota i żelaza (w Waldsas- sen). W wysoko położonej dolinie rzeki Br‚da, a także w Delfinacie, w Szampanii mnisi drążą podziemne galerie z drewnianą obudową - nowa metoda stosowana w tym czasie - w poszukiwaniu żelaza. W Saintonge i w Aunis we Francji, w Chester, w Burton, w Birkenhead w Anglii i w wielu innych miejscach eksploatu- ją saliny. W Styrii w wieku XIV opactwa łączą się, aby eksploatować kopalnie soli w Magdeburgu, w Marlow i Liineburgu. Od 1147 Rein w Austrii eksportowało sól. Gdzie indziej (w B‚ze w Burgundii) mnisi zakładają prawdziwy ośrodek prze- mysłowy: garbarnie, młyny do rozdrabniania kory i folusze do folowania sukna, piece hutnicze, olejarnie, młyny, cegielnie, i zajmują się handlem. Niektóre opactwa specjalizowały się w produkcji wyrobów szklanych (kartuzi, cystersi) i witraży, w emalierstwie, złotnictwie (Einsiedeln), w produkcji wosku i wyrobach z niego. Cystersi wytwarzali cegły dużych rozmiarów, opatrzone otworami, co ułatwiało ich wypalanie i posługiwanie się nimi; znane były jako cegły z Saint-Bernard. Znaj- dujemy je na wszystkich cysterskich budowach we Francji, we Włoszech, w Nie- mczech. W opactwie B‚ze mnisi założyli liczne wytwórnie dachówek, które wraz z cegłami dostarczali wszystkim klasztorom i przeoratom swojej obediencji - ku wielkiemu niezadowoleniu miejscowego pana feudalnego, który uważał, że mnisi są zbyt przedsiębiorczy: przecinają las, rąbią wysokopienne drzewa, użytkują drewno do robót kołodziejskich, wyrabiają klepki dębowe i suszą je przy ogniu w budach skleconych na miejscu, w lesie. Sprawę przedstawiono arbitrowi wybranemu przez obie strony, a ten zabronił mnichom wyrabiać więcej cegieł niż na własne potrzeby, ale pozwolił im pracować w lesie tak jak dotychczas. Na koniec wymieńmy jeszcze jedno zaskakujące zajęcie zakonników, logiczne, a mimo to nieoczekiwane: przez długi czas w latarni morskiej w Cordouan czuwali pustelnicy. Na pewno nie strajkowali. ROBOTY PUBLICZNE Wielkie najazdy niemal zupełnie zniszczyły sieć dróg, jaką stworzyli Rzymianie. Mosty i akwedukty, nie konserwowane, przeważnie leżały w ruinie. Karolińskie kapitula- rze wskazywały, że do najpilniejszych dzieł, jakie podjąć mają zakonnicy, należy budowa mostów, naprawa dróg i opieka nad ubogimi. Mnisi zabrali się żywo do pracy. Kameduli, zakon pustelniczy i kontemplacyjny, poprowadzili nowe drogi i pobudowali mosty. ' Benedyktyni zbudowali dziewięciołukowy most na Saali w Frankonii (1242 r.), drugi na Wezerze (1249 r.), następnie most w Bord na rzece Dordogne, most Diabelski na rzece Sihl i most w Courpi‚re na rzece Dore; opat z Whitby w Anglii zbudował most na rzece Esk itd. W Chester i w Winchester mnisi wznoszą wały ochronne. W roku 1476 do przeora z Dover zwrócono się o dostawę armat oraz prochu i innych związanych z tym wyrobów. Tego rodzaju działania, jeśli nie wynikały z zobowiązań albo umów z gminami, nie zawsze były bezinteresowne: opaci czerpali dochody z wytyczania szlaków pielgrzymkowych i dróg handlowych. Poza tym przy każdym moście pobierano opłatę-mostowe, która przypadała zakrystianowi. Świeckie bractwo, założone przez B‚nezeta (Benedykta) z Hermillon, wyspecjalizowało się w robotach publicznych. Powstałe w roku 1177 pod nazwą "braci mostowych" ( fratres pontefices), uznane w 1189 roku przez papieża Klemensa IV, przekształciło się w roku 1210 w zakon Saint-Jacques-du-Haut-Pas. Ci zakonnicy zbudowali most w Awinionie i wiele innych obiektów. Ich zbyt wielkie bogactwo wzbudziło zazdrość: Pius II zniósł zakon w 1459 roku. Jako ostatni zsekularyzowany został ich klasztor w Pont-Saint-Esprit. KONTROLA NAD STANEM WÓD Mnisi nie poprzestawali na karczowaniu ziemi: siłą rzeczy, ze względu na rodzaj gruntów, jakie im przypadały, musieli nauczyć się kontrolowania biegu wód. W Paryżu osuszali bagna i przygotowywali grunt pod przyszłą III i IV dzielnicę miejską; uczynią to templariusze, którzy poza tym mieli port na Sekwanie. Cystersi z opactwa w Dunes w zachodniej Flandrii zajęli obszary nad morzem, rozwijając swoją działalność od Furnes (Veurne) do Hulst w Holandii; w ten sposób odzyskali wokół samej tylko tej miejscowości około 17000 ha ziemi. Benedyktyńs- ka kongregacja przy klasztorze świętej Justyny w Padwie obwałowuje rzekę Pad, a benedyktyni z Troarn - rzekę Dive w Normandii. Kameduli tworzą sztuczne jeziora. Inni mnisi odwadniają grunty, aby zabezpieczyć wyspę Pomposę przed powodzią. Wszędzie zakonnicy podejmują prace, których celem jest ochrona szla- ków nawigacyjnych. Chcąc chronić Saint-Germain-des-Pr‚s, wykopali szerokie ro- wy dochodzące do Sekwany. Kanonicy od Świętego Wiktora w Paryżu odwracają bieg rzeczki Bi‚vre, aby nawodnić swoje ogrody i puścić w ruch młyny. Wody z Belleville, obsłużywszy templariuszy, zasilają przeorat Saint-Germain-des- -Champs i studnię w Vertbois. Opactwo Obazine, pomiędzy Tulle a Brive, przedsiębierze w XII wieku ogro- mną pracę doprowadzenia wody ze strumienia, ujętego w odległości 2 km od opactwa. "Zbudowali kanał, który musieli poprowadzić nad wąwozami, to znów wpuszczać go w litą skałę, poprzez wzgórze, na długości przeszło kilometra" (A. Dimier). Przewody kanalizacyjne składały się z rur z wypalanej gliny, o bardzo precy- zyjnie opracowanym przekroju. Małe kanały odpływowe, ze stawidłami i spustami, były w Royaumont, a także w Maulbronn w Wirtembergii. MŁYNY Historycy zauważyli prawdziwy zapał, z jakim cystersi odnosili się do techno- logii. Mówili, że wymagania życia duchowego kazały tym mnichom szukać najlep- szych sposobów oszczędzania ludzkich sił. Starając się zrównoważyć opus Dei i opus manuum, bardziej od innych pragnęli popierać postęp techniczny: pierwsze młyny z żelaznymi częściami, o jakich słyszymy w Niemczech, Danii, Anglii i w południowych Włoszech, należą do cystersów. "Marta, obok Marii, otrzymuje czasem, w sztuce gotyckiej, lepszą cząstkę" (J. L,e Goff). jedną z najważniejszych nowości średniowiecznej gospodarki stanowi bez wątpienia rozpowszechnienie się młynów wodnych. Pod koniec XI wieku Anglia miała ich ponad 5500. Większość powstała w dobrach senioralnych, tak świeckich, jak kościelnych. Wszystkie wielkie ośrodki religijne, zarówno benedyktyńskie i grandmontańskie, jak kartuskie, cysterskie itd., mają jeden młyn albo więcej; Lobbes w Belgii posiada ich 15, Zina w Niemczech -14, Foigny -14, Orval -19. W latach 1140-1143 templariusze zbudowali jeden młyn zbożowy i jeden folusz- niczy dla benedyktynów z Hautvilliers i wraz z nimi uczestniczyli w zyskach i wydatkach. Z chwilą bowiem, kiedy młyn stawał się publiczny (co nie działo się bez sprzeciwu "mieszczan", zwłaszcza w Anglii), posiadanie go zapewniało znacz- ne korzyści. Niektóre niemieckie opactwa, jak Reinfeld i Doberan, kupują w okolicy wszystkie młyny wodne i wiatraki, wiatraki bowiem właśnie się pojawiły: pierwszy pochodzi z roku około 1180, a zbudowano go w Normandii, dla opactwa Saint- -Sauveur-le-Vicomte. WARSZTATY KLASZTORNE Liczne klasztory posiadają prawdziwe zakłady produkcyjne; w Foigny (Aisne) były, oprócz wyżej wspomnianych 14 młynów:1 młyn do folowania sukna,1 bro- war,1 huta szkła, 2 przędzalnie, 3 komplety pras do owoców. Wszystko wprawiano w ruch biegiem wody, bez której życie w klasztorze byłoby niemożliwe. Pewien bardzo "uczony" opis opactwa w Clairvaux, pochodzący z wieku XIII mówi, że woda obraca młyńskie koło, "porusza gęste sito oddzielające mąkę od otrębów", obsługuje browar, garbarnie, podnosi i opuszcza kolejno drewniane młotki folu- szów, zabiera odpadki itp. W Fontenay w Burgundii wodę przeprowadzono wzdłuż budynku, w Royaumont w poprzek, a w opactwie Fountains przepływa ona pod warsztatami. W niektórych opactwach garbuje się skóry i sprzedaje, w innych wytwarza tkaniny dekoracyjne, zakłada farbiarnie i papiernie. Wszędzie, gdzie było pod dostatkiem drzewa i jakieś chociażby mizerne po- kłady rudy żelaznej, mnisi zakładają kuźnie z miechami i młotami. Opactwo Kirk- stread w Anglii ma prawo wydobywania rudy i użytkowania drewna. Kartuzi, cystersi z Orval specjalizują się w wyrobie płyt żelaznych. Zręczność mnichów w tej dziedzinie cieszy się takim uznaniem, że hrabia Szampanii w roku 1156 darowuje "kuźnię żelaza" opactwu de la Cr‚te, w roku następnym - opactwu w Clairvaux, w rok później - opactwu w Igny, a w roku 1171- opactwu Trois-Fontaines. Wyliczone fakty dają słabe pojęcie, czym była przez całe wieki działalność mnichów. Chcąc mieć w tym względzie dokładniejsze wyobrażenie, trzeba by przewertować wszystkie dokumenty, dotyczące wszystkich opactw, wszystkich przeoratów i wszystkich kongregacji. SKRYPTORIUM Przepisywanie manuskryptów dziś jeszcze w opinii szerokich mas uważane jest za pracę w całym tego słowa znaczeniu zakonną, a chociaż mnisi, jak wiadomo, nie zajmowali się nią wyłącznie, przyznać trzeba, że uważali ją z biegiem czasu za coraz ważniejszą, i to właśnie sprawiło, że stopniowo stała się ona ich specjalnością. Różne były przyczyny tej predylekcji. Zdaniem Piotra Wielebnego jest to zajęcie najużyteczniejsze, pozwala bowiem samotnikowi "uprawiać owoce ducha i wypiekać niebiański chleb duszy". Według innych jest skuteczny środek zwal- czania lenistwa (otiositas) i drobnych grzechów ciała oraz zapewnienia sobie "zba- wienia duszy" (święty Hieronim). Niektórzy uważają, że praca w skryptorium należy do programu ascezy. Zresztą przepisywanie książek było koniecznością: książki były drogie i rzad- kie. Klasztor musiał mieć chociażby jedną księgę, która by mogła krążyć wśród wspólnoty. Można było książki pożyczać, oczywiście w tym celu, aby je prze- pisywać. Czy wszyscy mnisi umieli pisać? Czy wszyscy mieli dosyć wyraźne pismo i dość dobry wzrok, aby całymi dniami ślęczeć nad rękopisami? Mało to praw- dopodobne. Na pewno jednak sztuka pisania była znacznie bardziej rozpowszech- niona wśród zakonników niż wśród ludzi świeckich; zdaje się, że umiejętność tę posiadały również zakonnice, bo jednej z nich przypisuje się następujące słowa: Dobra będzie ze mnie mniszka, Czytać umiem, dźwięcznie śpiewam.* Autor quatre „ges de l'homme twierdzi zaś, że dziewcząt nie trzeba uczyć czytania i pisania, "chyba że mają zostać mniszkami". Skryptorium jest to sala, gdzie mnisi przepisują manuskrypty. (Miejscu temu przysługuje specjalne błogosławieństwo.) Do wieku XIII pracę tę wykonywali pra- wie wyłącznie zakonnicy. Niektórzy pracowali dla odbiorców z zewnątrz i mieli z tego pewien dochód, ale od wieku XIII kopiowaniem książek trudniła się zawodo- wo również pewna liczba świeckich i duchownych. Wydajność pracy wynosiła 3, 5, 6 kart dziennie, formatu in quarto. Trzeba było roku na przepisanie Biblii. Kopista mógł przepisać 40 dzieł w ciągu życia. Mamy wzmiankę o kartuzie, który skopiował 50 książek. W Sankt Gallen trzy czwarte wspólnoty, to znaczy około 300 mnichów, trudni się przepisywaniem. W Hisrau jest stale 10 "cel" kopistów. Bardzo wcześnie pojawiła się specjalizacja: jedni przygoto- wują pergamin (pergamentarii), drudzy wyrysowują na nim linie pałeczką ołowia- ną, inni to forbitores, którzy wygładzają skóry; a ponadto właściwi pisarze, korek- torzy, iluminatorzy, introligatorzy. W jednym tekście jest nawet mowa o mnichu, który czuwa nad interpunkcją! W Eynsham nowicjusze zajmują się oprawianiem ksiąg, pumeksowaniem skór, czynnościami, które można wykonywać bez hałasu (sine magno strepitu), w skryptorium bowiem panuje głęboka cisza. Jakimi narzędziami dysponował kopista? U kartuzów, oprócz "katedry do pisania" i scriptorium, to znaczy mebla, na których mnich pisze (wyraz ten nie oznacza tu, jak w innych zakonach, pracowni, gdzie się pisze), są pióra (pennae), gęsie albo łabędzie, oraz kreda i pumeks (pumices), używane jako materiały ścierne; dwa cornua, rożki służące za kałamarz, na atrament czerwony (rubrica) i czarny; nóż do cięcia skór; brzytwa do skrawania nierówności i dzielenia na stronice; ostre narzędzie (punctorium) do punktowania pergaminu przed wykreśleniem linii, "aby poliniować na czerwono do pisania nut" - głosi tekst z końca wieku XIV; szydło (subula) do robienia dziurek w stronicach przed połączeniem ich w wolumen za pomocą wąskich rzemyczków; ołowianka potrzebna przy wyznaczaniu linii piono- wych; deseczka ad regulandum, do polerowania, gładzenia i wyrównywania; pocią- gnięte woskiem tabliczki do zapisków i rysik (graphium) do pisania na wosku. Inne teksty kartuskie w XIV wieku wspominają o "mosiężnych piórach do pisania" o "pilniczkach do zacinania piór", o "mosiężnym cyrklu", o "płaskim kamieniu do rozrabiania farb", o żelaznym narzędziu do polerowania, o rylcach, o kurdybanach, i farbowanych skórach o skórzanych "klamrach i gwoździach z Roune, o lot- ton (?) ze skóry. Monge pisze również, że w samym kościele znajdował się "duży kałamarz z piórami różnej wielkości [do poprawiania] zarówno nut, jak dużych i małych liter". Pergamin robiono ze skóry nie narodzonych cieląt, koźląt i jagniąt, czasem ze skóry jeleni i macior. W zasadzie nad cięciem i znakowaniem pergaminu, a także nad porównywaniem i poprawianiem rękopisów i oprawą książek miał czuwać kantor. Ale wyprawianie skór natrafiało na tyle trudności i wymagało tylu starań, że dość wcześnie powierzono je fachowcom, często świeckim. Skóry te czasem kupowano (na przykład opactwo Saint-Germain-des-Pr‚s zaopatruje się na jarmarku w Lendit). Pergaminu było mało i kosztował dużo, więc zakonnicy wycierali ze zniszczonych pergaminów pierwotny tekst, jak to czyniono w Rzymie (te powtórnie zapisane pergaminy nazywano palimpsestami). Często zarzucano mnichom, że na przepisywanie dzieł religijnych, istniejących już w wielu egzemplarzach, poświęcali arcydzieła literatury starożytnej. Analiza manuskryptów dowodzi, że wszystko, co posiadamy z zakresu klasycznej literatury łacińskiej, przekazane nam zostało właśnie dzięki mnichom, gdyż wykorzys- tywali oni tylko książki w złym stanie, a właściwie nieczytelne już kartki. Nigdy nie posłużyli się w tym celu dziełem kompletnym. Nie ma takiego autora łacińskiego (Tacyt, Seneka, Tytus Liwiusz, Apulejusz itd.), którego by nam mnisi nie przekazali. Nie mówiąc już o rękopisach, które, niestety, zostały z biegiem czasu zniszczone przez fanatyzm albo ignorancję: w samym tylko Cluny kalwiniści spalili ich ponad 1800... ATRAMENT Początkowo atrament (późno łac. encautum, encaustum, inkaust) wyrabiano z soku kapuścianego (succo cauli), siarczanu miedzi (franc. couperose, łac. cupri rosa) i z galasówek, długo gotowanych z gumą arabską oraz z dodatkiem piwa albo Pismo - Fastidium wina! W celi kopisty bywało niekiedy tak zimno, że pozwalano mu udawać się do ogrzewalni (w Cluny - do kuchni), aby mógł rozpuścić cenną mieszaninę. PISMO Każde skryptorium ma swój sposób pisania. Niekiedy ten czy ów sposób przyjmowano i gdzie indziej. Tak stało się w przypadku minuskuły karolińskiej, jasnej, wyraźnej, wytwornej, która rozwinęła się w opactwach w Luxeuil i Corbie. Przyjętą w Cluny, odnajdziemy ją potem w czcionce drukarskiej, zwanej rzymską. Natomiast pismo "łamane", zwane "gotyckim", pochodzi z Monte Cassino i rozpo- wszechni się od Mont-Saint-Michel do Niemiec, gdzie dzięki drukarstwu będzie kwitło aż do końca XIX wieku. Zawsze purytańscy, cystersi zaprotestowali przeciw- ko powabom kolorów i nakazali (1125), aby do inicjałów używać tylko jednego koloru. Na szczęście nikt się do tego nie zastosował. FASTIDIUM Praca kopistów była nudna. Na próżno wmawiano im, że to dzieło pobożne, że pisanie to najszlachetniejsze z zajęć, coś więcej niż praca umysłowa, że to trud godny ascety, że otrzymają nagrodę w niebie, że każda napisana litera wymaże na tamtym świecie jeden z ich grzechów - wszystko na nic. Próbowano ich nawet straszyć. Legenda przypominała mnichom o istnieniu demona imieniem Titivilita- rius, w skrócie Titivillus. Pedant ów każdego ranka przynosi do piekła wór pełen liter, które mnisi opuścili! I to niewiele pomagało, jak świadczą błędy popełniane przez nieuwagę, którymi upstrzone są zachowane rękopisy. Wspomnijmy, że bracia wspólnego życia w Niderlandach zajmowali się kolekcjonowaniem manuskryptów. Posłuchajmy skarg pewnego kopisty: "Zacni czytelnicy, którzy posłużycie się tą pracą, pamiętajcie, proszę, o tym, który ją skopiował: był to ubogi brat... było mu zimno; i ukończył w nocy to, czego nie zdążył przepisać przy dziennym świetle." Wiedząc, jak skromne było oświetlenie izb (lampki oliwne albo świeczki z bawełnianym knotem), możemy ocenić wielkość ofiary. Inny pisze: "Uważajcie na swoje palce! Nie dotykajcie nimi mojego pisma! Nie wiecie, co to znaczy pisać! Jest to straszliwa harówka: zgina wam grzbiet, przyćmiewa wzrok, powoduje ból w żołądku i w żebrach... Módlcie się za biednego Raula..." Wzrok... Co robił mnich, gdy oczy odmawiały mu posłuszeństwa? Wydaje się, że przed XIII wiekiem nie znano żadnego środka na starczą dalekowzroczność* i że dopiero franciszkanin Roger Bacon (1220-1293), jeden z prekursorów nauki empirycznej, stał się wynalazcą nie tylko szkła powięk- szającego, ale również szkieł zbierających, dzięki którym mógł na starość normal- nie czytać. Binokle (z łac. berylus, beryl, półszlachetny kamień) znane były dopiero od początku wieku XII. jeden z autorów tego okresu pisze o "berylach" wprawionych w relikwiarz, które służyły jako szkło powiększające. Możliwe, że ta ich właściwość doprowadziła do zastosowania ich w okularach, na co wskazuje niemiecki wyraz Brille i starofrancuskie słowo b‚sicles, pierwotnie b‚ricles. "Za v‚ricle [sic!] oprawione jak luneta..." - czytamy w tekście z XIV wieku. Ale jak radzili sobie mnisi przedtem? Zwłaszcza że do przepisywania Ewangelii, psał- terza i mszału kierowano ludzi najpoważniejszych, a więc w dojrzałym wieku. I co robili zakonnicy mający powołanie bardziej duchowe niż intelektualne? Może krzepili się myślą, że pełniąc rolę kopistów, okazują posłuszeństwo regule i opatowi. A może znajdowali pociechę w modlitwie do Boga, jak ów pobożny mnich z czasów Karola Wielkiego: "Jako że w tak żmudnej pracy kopisty nie doznaję pociechy [daleko jesteśmy, jak widać, od radości z pracy, jaką nasze stulecie tak hojnie przypisuje budow- niczym katedr i skrobaczom palimpsestów], kieruję do Ciebie, Panie Boże, na- stępującą modlitwę: niech moja ręka, kształtująca litery, niech moje oczy, wpa- trzone w kształt słów, nie przeszkodzą memu sercu w przenikaniu tajemnic dog- matów; niech moje serce pilnie czuwa wewnątrz, a na zewnątrz niech praca mojej ręki nigdy nie ustanie." Oto co dziś nazwalibyśmy "wzbogaceniem pracy". BIBLIOTEKA Dom Schmitz wymienia biblioteki liczące po 1000 i 2000 rękopisów. Są to, jak na te czasy, duże zbiory. Inne biblioteki są mniejsze: 300 tomów we Fleury, 570 w Cluny, 300 w Saint-Germain-des-Pr‚s, 700 w Bobbio, 580 w Reichenau. Dar złożony przez Odona, przyszłego opata Cluny, ale wówczas zaledwie postulanta, wywołał ogólny podziw:100 woluminów na raz! W wieku XII mawiano: "Klasztor bez ksiąg jest jak twierdza bez zapasów żywności." W dwa wieki później głoszono w "płomiennym" stylu tej epoki: "Biblioteka jest prawdziwym skarbem klasztoru. Bez niej jest on jak kuchnia bez kotła, stół bez potraw, rzeka bez ryb, ogród bez kwiatów, sakiewka bez pienię- dzy, winnica bez winogron, wieża bez strażnika, dom bez sprzętów." Ciekawe, dlaczego tu urywa się ta wyliczanka... Książki były tak rzadkie i cenne (a pokusa "pożyczenia" ich sobie - ukradkiem - tak wielka), że w niektórych opactwach, zwłaszcza w Cluny, w Szafuzie, książki były uwiązane. na łańcuchu. W klasztorze we Fleury bibliotekarz, armarius, w ozna- czonym dniu odczytywał listę braci, którzy w ubiegłym roku pożyczali książki. Każdy z wymienionych kładł na stole książkę, którą poprzednio otrzymał, a następ- nie dostawał książkę, o którą prosił. Jeżeli w ciągu roku nie przeczytał całej książki, musiał prosić o przebaczenie w kapitule win. Nakazywano również, aby zakonnicy korzystający z biblioteki "nie naciągali zbyt nisko kaptura na głowę, żeby można było widzieć, czy zamiast przykładać się do lektury nie drzemią". Książki nie tylko przepisywano, ale również kupowano, i to bardzo drogo (multitudine nummorum). Książki były skarbem (bibliotekarza nazywano czasem thesaurarius), z którym należało się ostrożnie obchodzić. Ne fumo, ne pulvere vel alia qualibet sorde maculentur (Aby nie zabrudził ich ani dym [jest to tekst kartuski i pamiętajmy, że kartuz, samotny w swoim domku, palił ogień], ani kurz, ani jakieś plugastwo). Gdy coś klasztorowi zagraża, przede wszystkim trzeba ratować księgi (mnisi z Monte Cassino zabrali regułę napisaną przez swego założyciela, ale zapom- nieli o jego szczątkach); w roku 1371 podczas pożaru, który zniszczył Grande Chartreuse, przeor dom Wilhelm, widząc, że klęska jest nieunikniona, zawołał: Ojcowie, ojcowie, ad libros, ad libros! (ratujcie książki!). Wobec tego, że książki były tak drogie, bardzo często musiano je wypożyczać. Jak wszyscy bibliotekarze świata, bibliothecarius z lękiem patrzył, gdy zabierano mu jego skarby (zwłaszcza że w tych czasach pożyczało się na długo, na 10 i na 20 lat, i że już wtedy pożyczający często książek nie zwracali!). Oto jak pewien opat tłumaczy się, dlaczego nie wysłał jakiegoś tomu: "Ta księga jest tak duża, że nie można jej ukryć ani w zanadrzu, ani w sakwie." Obawia się "zgubnego spotkania z gromadą niecnych ludzi, których mogłaby skusić piękność rękopisu", a wtedy księga byłaby stracona dla wszystkich. POMOC TECHNICZNA Aby naszym współczesnym dać pojęcie, czym była działalność mnichów przez całe średniowiecze, trzeba ją ująć w dzisiejszą terminologię. Ich rady udzielane chłopom, którzy oddawali się pod opiekę klasztoru, ich wzorowe gospodarstwa, ich wiadomości techniczne, kapitały, które mogli inwestować, ich zrozumienie dla nowych metod pracy sprawiły, że stali się odpowiednikiem dzisiejszych ośrodków poradnictwa technicznego. Kandydaci na winogradników odbywali praktykę - trzyletnią - w Kremsmiinster w Bawarii. Opat z Saint-Denis, Suger, dostarcza rolnikom, osiedlającym się na gruntach w Beauce, udoskonalonego pługu, który umożliwia głębszą orkę. Rejestry pewnej karluzji w Bresse zawierają dokładne zapiski o rodzajach gruntu, o stosowaniu płodozmianu, o hodowli bydła, o wyborze dzierżawców i służby. Z początkiem XII wieku mnich Teofil napisał dzieło o różnych sztukach, jakie uprawiał - Diversarum artium schedula - pełne rad wziętych z własnego doświad- czenia; jest to księga jedyna w swoim rodzaju. Wspólnoty zakonne chronią rzemieślników, których starają się przyciągnąć do siebie albo zatrzymać, i interweniują u panów, od których ci ludzie są zależni, aby zapewnić im pewne swobody. W sumie, zakonnicy byli przez stulecia, a zwłaszcza w najmroczniejszym okresie średniowiecza, kierownikami, doradcami, "instruktorami ekonomiczn mi (H. Pirenne) chłopów i rzemieślników. OPIEKA SPOŁECZNA Dzisiaj wydaje się nam rzeczą niemożliwą, aby istniało społeczeństwo bez szpitali, bez przytułków, bez szkół, bez domów czynszowych, bez opieki społecz- nej. A jednak, gdyby nie obecność i dobroczynna działalność zakonników, takie byłoby właśnie średniowieczne społeczeństwo. Oni to, środkami, jakie w tym czasie mieli do dyspozycji, zapewniali te wszystkie świadczenia, które nam wydają się dzisiaj tak oczywiste. Ludwik Pobożny nazywał klasztory "mieniem ubogich", patrimonia paupe- rum. Dawać ubogim znaczyło dawać Bogu. Przywłaszczyć sobie albo trwonić przeznaczone dla nich i należące do Boga dobro było mordowaniem ubogich" (sobór paryski, 537 r.). Pod koniec XIII wieku opat z Saint-Martin w Tournai przeznaczał na schronis- ko i dla biednych jedną trzecią sumy wydawanej na utrzymanie całej wspólnoty. W Saint-Denis w wieku XII jałmużnik (elemosynarius) wydaje na chleb, mięso, zboże, śledzie jedną dziesiątą dochodów opactwa: 2500 chlebów w 25 kolejnych niedziel; obuwie i odzież co prawda są używane, ale dla nędzarzy, którzy nie mają co na grzbiet włożyć, jest to prawdziwa gratka. W Saint-Riquier żywiono 300 biedaków, 150 wdów i 60 ubogich mnichów. W Cluny wypiekano codziennie 12 okrągłych trzyfuntowych bochenków chleba, a 18 ubogich miało tam stałe utrzyma- nie. W Hirsau z darów przydzielanych przez urząd jałmużnika żyło ich 30 (w niektórych przypadkach przeznaczano na biednych jedną czwartą dochodów). Każdego przybysza należy przyjąć - głosi reguła świętego Benedykta - tam- quam Christus (jak Chrystusa). Zwłaszcza gdy jest biedakiem, powiada patriarcha, raz jeszcze dając dowód niezwykłej znajomości ludzkiej natury, "albowiem lęk, jaki budzą możni, sam się aż nadto przyczynia do ich honorowania". Abelard twierdzi, że nie dawać tego, co ma się w nadmiarze, równa się kradzieży i czyni nas winnymi śmierci ubogich. Dlatego w Cluny, po kapitule, przełożony i szafarz wynoszą jałmużnę wszyst- kim ubogim, którzy się stawią. Rozdaje się resztki z posiłku braci, z wyjątkiem chleba i wina, które rozdziela się po wieczerzy. We Fruttuaria, w dniu urodzin opata, jałmużnę w postaci chleba, wina i mięsa otrzymuje sto osób. W Cluny przy podob- nych okazjach - w święta i rocznice - każdy ubogi dostaje funt solonego mięsa. W kronikach czytamy, że jednego roku zabito 250 wieprzy i że zaprowiantowano w ten sposób 7000 osób. Zazwyczaj 400 biedaków tłoczyło się u bram tego opact- wa... Czasami aż 1500 ich otrzymuje w opactwie w F‚camp po funcie chleba. Co prawda, z takiej okazji mnisi również dostawali specjalny posiłek albo dodatkowe porcje wina i żywności, co bez wątpienia tłumaczy w pewnej mierze skwapliwość, z jaką wspólnota dawała dowody swojej hojności. Wędrowcom i pielgrzymom opactwa - a tak samo postępowano zarówno w klasztornych grangiach, jak w prze- oratach - dawano w dniu, kiedy wybierali się w dalszą drogę, pół funta chleba, pół miarki wina i jednego denara. Zbiory zwyczajów klasztornych pozostawiły nam opis, jak zwykle szczegółowy, niektórych ceremonii udzielania jałmużny. Oto, na przykład, co czytamy o takiej ceremonii w opactwie Le Bec, słynnym z miłosierdzia i gościnności. Biednych wprowadzono do wirydarza. Mnisi, jeden za drugim, wychodzili z refektarza, opat na końcu. Stawali twarzami do ubogich. Jałmużnik laską trzymaną w ręce wyznaczał ich po dwóch albo trzech dla każdego z mnichów, a sześciu albo siedmiu dla opata. Śpiewy, psalmy, modlitwy. Następnie każdy mnich mył nogi i ręce powierzonym mu biedakom, wycierał je i całował. Potem ubodzy otrzymywali po trzy denary, trochę wina i znów pocałunek w rękę (osculendo manus). Mnisi kłaniali się im nisko i szli do kościoła. W okresach głodu, które nierzadko trafiały się w średniowieczu, działalność klasztorów mogła osiągnąć rozmiary prawdziwej opieki społecznej: organizowały one "zupy dla ludu". Głód zagrażał niemal co roku, bo nowe zboże jeszcze nie dojrzało, a już w spichrzach brakowało zeszłorocznego. Klasztory ułatwiały przeży- cie, rozdając zboże i zupę. Jest to akcja zwana "chleb majowy". Działalność klasztorów nie ograniczała się do udzielania jałmużny w ścisłym tego słowa znaczeniu. Tworzyły one ponadto towarzystwa wzajemnej pomocy (jak w opactwie Sainte-Trinit‚ w F‚camp), kasy dla bezrobotnych przy "warsztatach dobroczynnych", gdzie zatrudniano tych, którzy nie mogli dostać pracy (inicjatywa kartuzji w Dijon), oraz spółdzielnie rolnicze. Co prawda, nędzarzom dawano nieraz tylko okruchy z pańskiego stołu i używaną odzież. Ale średniowiecze było dla biedaków bezlitosne, więc sposób, w jaki traktowali ich mnisi, stanowił wielki krok naprzód, ku głębiej pojętej ludzkiej solidarności. GOSPODY, SCHRONISKA, SZPITALE Przez całe stulecia przytułki, schroniska, szpitale i gospody były monopolem wspólnot religijnych, podobnie jak apteki, drogerie i gorzelnie oraz leprozoria, czyli schroniska dla trędowatych, jak w Saint-BenoŚt-sur-Loire, w Sankt Gallen, w Mal- m‚dy, w Jumi‚ges, w Silos w Hiszpanii. Ojciec Knowles ocenia, że w Anglii było około 1000 przytułków prowadzonych przez zakony. Krzyżowcy włoscy w okresie rozkwitu mieli ich 200, krzyżowcy z czerwoną gwiazdą - 60. Nie zapominajmy, że początkowo zakony rycerskie - templariusze, Krzyża- cy, bracia szpitalni - opiekowały się chorymi. Kameduli prowadzą szpital od roku 1048; pobyt w nim był bezpłatny. Płace personelu pokrywa wspólnota, na której koszt chowano też zmarłych. Kanonicy regularni z Saint-Antoine-en-Viennois, zwani antonistami, wyspecjalizowali się w pielęgnowaniu chorych na "święty płomień", to znaczy, jak dziś wiadomo, zatrucie sporyszem.* Klasztory te nazywano domus eleemosynaria, czyli "domami miłosierdzia". W wieku XV było ich prawie 300. Aleksjanie grzebali ofiary zarazy i opiekowali się chorymi umysłowo. Zakon Świętego Łazarza zajmował się trędowatymi. Niekiedy trędo- waci bracia i siostry, wspomagani przez osoby zdrowe, które zgodziły się im służyć i mieszkać z nimi pod jednym dachem, tworzą prawdziwe bractwa religijne, odcięte od miasta czy wsi. W niektórych wspólnotach przełożonym był obowiązkowo trędowaty. PROTOTYP DOMÓW EMERYTA Klasztory przyjmowały również żołnierzy, weteranów, inwalidów, którzy korzystali z beneficjum zwanego "chlebem oblata" albo "chlebem opata", a także stare pary małżeńskie, którym w zamian za ich mienie zapewniano byt do końca życia, co można uznać za pierwowzór rent dożywotnich; osoby te otrzymywały, na przykład, bochenek klasztornego chleba, dwa chleby "wspó- lne", galon (4 litry?) cydru, piwa albo napoju wytwarzanego przez braci, trzy razy w tygodniu mięsną potrawę, a w inne dni 6 jajek. W Wielkim Poście - 4 śledzie. Co miesiąc drzewo na opał i raz na rok trochę pieniędzy (G. d'Haucourt). O innym rodzaju renty dożywotniej wspomina kartularz tra- pistów. Oprócz swojego mienia małżonkowie dają dwa solidy z rocznego do- chodu na odprawienie nabożeństwa w rocznicę ich śmierci. Do końca życia korzystają ze swoich ruchomości, których inwentarz muszą sporządzać corocznie i które po ich śmierci pozostaną w klasztorze. Mąż może, na przykład, pracować w kuchni, żona zajmować się hodowlą. W sumie był to dom emerytów, w któ- rym panował duch miłosierdzia. Dla ludzi słabych, szukających opieki, pra- gnących uniknąć różnych przeciwności życia, opactwo było najlepszym schro- nieniem. Średniowieczne przysłowie mówiło: "Dobrze się żyje pod opackim pastorałem." Przypomnijmy jeszcze jedną formę pomocy społecznej, jaką w bardziej drama- tycznych okolicznościach trynitarze i mercedariusze nieśli jeńcom w niewoli u ma- * Ergotismus, czyli rojnica - choroba powodująca bolesne kurcze, a również obrzęk kończyn (zwana też "ogniem św. Antoniego"); w średniowieczu występowała endemicznie w wyniku zatrucia mąką zanieczyszczoną sporyszem (przyp. red.). hometan. Musiano płacić za nich okup. Ze swojej pierwszej wyprawy, do Algieru, założyciel mercedariuszy, święty Piotr Nolasco, przywiózł ich 168. Od założenia zakonu (1223 r.) do śmierci założyciela (1256 r.) wykupiono z niewoli około 4300 jeńców. Oprócz trzech tradycyjnych ślubów, mercedariusze składali czwarty, że dobrowolnie zajmą miejsce chrześcijańskiego niewolnika, dla zbawienia jego du- szy, jeśli w wyniku "magrebskich zniewag" - takiego używano określenia - zna- lazłby się on "w niebezpieczeństwie zaparcia się swojej wiary". Piotr Nolasco sam dał dobry przykład (w 1226 r.), oddając się na wiele miesięcy w niewolę. Kilku współtowarzyszy poprzedziło go na tej drodze. Począwszy od wieku XII powstaje coraz więcej szpitali z inicjatywy bractw świeckich: szpitale-przytułki (gdzie na jedno łóżko przypadało trzech chorych), hospicja dla pielgrzymów, ubogich, starców bez majątku i bez rodziny, leprozo- ria, postoje dla pielgrzymek. Wszystkie te instytucje naśladują organizację za- konów, ich reguły i zasady. Zasoby tych szpitali, hospicjów i przytułków nie płyną nigdy ze źródeł publicznych: tworzenie ich i gromadzenie pozostawiano wiernym. Co najdziwniejsze, bractwa te przez długie wieki działały z powodze- niem. Zawdzięczamy im zwłaszcza hospicja w Beaune i szpital Świętego Jana w Brugii. DRUKARNIE W książce L'Aventure europ‚enne podkreśliłem rolę, jaką ludzie "marginesu społecznego", cudzoziemcy (przede wszystkim Niemcy) i Żydzi, odegrali w dziele rozpowszechnienia technik drukarskich. W pewnym sensie, chociażby przez swój sposób życia, zakonnicy również byli "ludźmi marginesu" w stosunku do życia społecznego w ogóle, a nawet do życia religijnego. Benedyktyni i cystersi, bracia wspólnego życia, minoryci i kanonicy regularni świętego Augustyna najwcześniej zaczęli posługiwać się drukiem. Dzięki swoim przywilejom mogli oni uniknąć skostnienia, jakiemu uległy cechy, wrogie wszelkim nowym formom powielania tekstu. Dlatego bardzo wcześ- nie zajęli się drzeworytnictwem, sztychami i miedziorytnictwem. Następnie, prag- nąc mieć więcej czasu na modlitwę, a mniej go poświęcać kopiowaniu rękopisów, benedyktyni z Casamari i z Monte Cassino oraz kartuzi i cystersi z różnych klasz- torów przyswoili sobie i szybko upowszechnili nową sztukę drukarską: w roku 1464 w Subiaco we Włoszech, w 1468 w Westminster, w 1472 w Niemczech, w 1480 w Lazcenac we Francji, u Świętego Piotra z Toledo w 1486, około 1490 w Dijon i Saint-Albans. Pierwsza książka spod pras kartuskich, per fratres cartusiae, ukazała się w Par- mie w roku 1477. Zmarły w 1496 roku Johannes Heunlin von Steen (Johannes de Lapide), który pierwszy wprowadził drukarstwo we Francji, wstąpił potem do kar- tuzów w Bazylei. W Rzymie kardynał Juan z Torquemada patronuje niemieckiemu drukarzowi Ulrychowi Hahnowi. SZKOŁY "Niech przy każdej katedrze, niech przy każdym opactwie... będzie szkoła, gdzie dzieci mogłyby uczyć się czytania, psałterza, rachunków, śpiewu i pisania" - głosi kapitularz z 789 roku. Szkoły katedralne prowadzone być mają przez kanoni- ka, kantora albo scholastyka, a szkoły klasztorne przez mnichów. Uczono katechiz- mu, śpiewu, czytania, pisania, elementarnej arytmetyki, a oblatów, to znaczy tych, których od urodzenia rodzice przeznaczali do życia klasztornego, ponadto łaciny. Przyszłe zakonnice uczyły się czytać, pisać i śpiewać. Niektóre znały nawet łacinę. Dyscyplina w szkole była niezwykle surowa, podobnie jak w społeczeństwie. Kary cielesne były rzeczą zwykłą. Nieliczni nauczyciele myśleli tak jak Paweł Diakon, że razy czynią więcej złego niż dobrego, domagali się dla dzieci obfitego pożywienia - deser dla najlepszych fraticelli, czyli ministrantów! -wygodnej odzie- ży, ogrzewania w zimie, godziny rekreacji dziennie. POBOŻNE SZLAKI Pielgrzymki stanowią jeden z podstawowych elementów średniowiecznego krajobrazu. Wiele z nich wzięło początek z jakiejś pokuty zadanej przez Kościół albo ze ślubowania. Śluby nie zawsze były tak dobrowolne i tak świadomie składane, jak mógłby sądzić ten, kto dostrzega tylko mistyczne oblicze średnio- wiecza. Łatwo tego dowieść. Mam na myśli ślubowanie Bażanta (1454 r.), które złożyło wielu z burgundzkiej szlachty, ale nigdy go nie wypełniło. Oto tekst piętnastowieczny: "W poniektórym kraju obyczaj ten (składanie ślubowań) jest tak bardzo zako- rzeniony i za chwalebny uznawany, że gdy zejdą się przyjacioły na ucztę i gdy w głowie i umyśle już się im trochę mąci z przyczyny dobrej strawy, stają się wielce pobożni, a wtedy i dla towarzystwa, i z ochoty czynią śluby, iż udadzą się do Jerozolimy, do Rzymu, do Matki Bożej Loretańskiej albo do świętego Jakuba w Galicji (Compostela); a prawie wcale nie czynią takich ślubów z rana." I nasz autor dodaje złośliwie: "Słyszałem, że Flamandowie i niektórzy Niemcy, co ze śpiewem chodzą po ulicach tego królestwa, szwargocząc nader głośno, często czynią podobne po- stanowienia." Kto z chrześcijan nie odbył co najmniej jednej pielgrzymki? Kto z chrześcijan nie marzył o wybraniu się do Jerozolimy, do Rzymu albo Santiago de Compostela, aby bardziej bezpośrednio z jednoczyć się z Chrystusem, z jego Matką i świętymi, aby uprosić jakieś uzdrowienie, uzyskać odpuszczenie grzechów, odwiedzić po drodze dom albo grób słynnego duchowego przewodnika? A także, co tu ukrywać, aby ruszyć się z domu, zobaczyć rzeczy dziwne, bo obce, wyrwać się z mono- tonii życia w miastach i po wsiach; działał tutaj i snobizm, gdyż pielgrzymki były w modzie. Kościół, a przede wszystkim zakony starały się pomóc w urzeczywistnieniu tych zamierzeń, prowadząc turystyczno-dewocyjną propagandę, zdolną zapewnić powodzenie temu czy innemu szlakowi wędrówki albo temu czy innemu celowi pielgrzymki i ośrodkowi kultu, a w razie potrzeby wymyślając wszystko od a do z (Pieśń o Rolandzie jest pod tym względem znakomitym folderem turystycznym). Zakony organizują więc pielgrzymki (podróż indywidualna jest dosłownie niemoż- liwa, toteż kompanie pielgrzymie liczą 700 osób i więcej), rozmieszczając na głów- nych drogach postoje, domy zajezdne dla kupców i pielgrzymów, schroniska dla ubogich (hospitia pauperum), szpitale, domy noclegowe na etapach, ośrodki infor- macji turystycznej, które w języku pielgrzymów wskazują, którą wybrać drogę, gdzie są wąwozy do przebycia, brody, miejscowości z pitną wodą, relikwie, którym należy przy okazji oddać cześć, i jak uniknąć wielu czyhających na wędrowców niebezpieczeństw. Opowiadano legendy, recytowano poematy rycerskie, które uka- zywały w cudownym świetle drogę pielgrzymią; przykładami zaczerpniętymi z koś- cielnych tympanonów ilustrowano słowa Pisma Świętego o karach, jakie oczekują złych, jak będą oni "paleni i potępieni", jakie zaś nagrody otrzymają sprawiedliwi. Mnisi są więc animatorami kultury. Ale to jeszcze nie wszystko. Wydają przewod- nik, pierwszy w tym rodzaju (połowa XII wieku) -Liber Sancti Jacobi, zawierający nawet, na użytek pielgrzymów, którzy udają się do Santiago de Compostela, mały słownik języka baskijskiego. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, "mapę komunika- cyjną wczesnego średniowiecza należy wykreślić, uwzględniając te pobożne etapy" (R. Latouche). Turystyka tej epoki ma charakter religijny. Religijna i nabożna, nie jest jednak wolna od niebezpieczeństw: na pielgrzymów czyhają rozbójnicy, grożą im wilki; drogi są fatalne, źle oznakowane, warunki klimatyczne w górach trudne do przewidzenia, wszędzie pojawiają się epidemie. Wśród pielgrzymiej gromady nie wszyscy są ludźmi szacownymi. Przyłączają się do niej i obieżyświaty, szu- kający przygód albo nawet okazji do kradzieży. Są też pokutnicy, skazani przez Kościół na przemierzanie świętych dróg aż do czasu, gdy się poprawią. Na ową conversio morum, radykalną zmianę obyczajów i postępowania, trzeba czasem czekać długo, a bywa, że i nadaremnie. Zdarza się, że śmierć zabiera pielgrzymów wyczerpanych, przemęczonych, źle znoszących oderwanie od ojczystej ziemi, nie- pogodę, odmienne wyżywienie; nic dziwnego, że przy opactwach, które przyjmo- wały przybyszów, były też dla nich cmentarze. Ale pomimo tych wszystkich prze- szkód, jak notują kroniki, w wieku XIII przybyła jednak do Jerozolimy pierwsza pielgrzymka z Islandii! Podobnym wyprawom nieraz towarzyszył płacz porzuca- nych małżonek, nie zawsze należycie zabezpieczonych materialnie: "Och, Boże, wylano tam wiele łez." W celu przyjmowania i ochrony pielgrzymów (ad receptiorcem peregrinorum) powstają nowe zakony, jak kanonicy z Roncevaux, kanonicy z Wielkiej Przełęczy Św. Bernarda, którzy dają przytułek wędrowcom w najwyższym punkcie drogi prowadzącej na Nizinę Lombardzką, jak zakon Santiago de Compostela, joannici, czyli szpitalnicy Świętego Jana Jerozolimskiego, którzy potem przenoszą się kolej- no na Cypr, na Rodos, potem na Maltę, a także rycerze ochrony Świątyni, wkrótce potem nazywani templariuszami. Inne zakony, już istniejące, jak benedyktyni, au- gustianie, cystersi, bernardyni, kanonicy regularni kongregacji arrowezyjskiej, two- rzą przy drogach - wiodących do Rzymu czy gdzie indziej - schroniska, domy klasztorne i oberże. Sacer candidus et canonicus - zakon premonstratensów za- projektował od razu obszerne schroniska, gdzie biedni znajdowali dach nad głową, chorzy opiekę, a podróżni noclegi. Czasami władze cywilne (na przykład w Herstal w Belgii) powierzały mnichom budowę hospicjum "na użytek wędrowców..., bo dane im miejsce jest niebezpieczne i niepewne, są tam mordercy, rabusie i dzicy ludzie". Możemy sobie wyobrazić chwilę wyruszenia pątników w drogę: głośne płacze, skargi, modlitwy, śluby składane Bogu i Jego świętym w tych podniosłych momen- tach przez ludzi, którzy opuszczali dom co najmniej na miesiące, a często na lata, a także i przez tych, co zostawali na miejscu. Ren‚ S‚dillot przekazał nam taki opis: "Najżarliwsi paryżanie wybierali się do Galicji (to znaczy do Santiago de Compostela) drogą, którą wytyczają w Paryżu, jak i gdzie indziej, kościoły ku czci świętego Jakuba*; otrzymawszy w kościele Saint-Jacques-la-Boucherie (którego dawną dzwonnicą była dzisiejsza wieża Saint-Jacques) błogosławieństwo, laskę i muszlę, pielgrzymi przeprawiają się na drugi brzeg Sekwany, idą przez Via Supe- rior, która stanie się ulicą Saint-Jacques, potem dalej ulicą Saint-Jacques, aby zakończyć dzień na szczycie wzgórza, w hospicjum Saint-Jacques-du-Haut-Pas, ufundowanym na ich intencję przez króla Ludwika Świętego, obok klasztoru jakobi- nów; następnie z zapadnięciem nocy, wśród śpiewów i modlitw wyruszają ku innym Świętym Jakubom, którzy z etapu na etap doprowadzają ich do Composteli." JARMARKI Z pielgrzymką czy też poświęceniem (dedicatio) kościoła albo kaplicy pod wezwaniem lokalnego świętego często łączą się jarmarki i ludowe święta. Dedicatio dało początek pikardzkiemu wyrazowi ducasse (kiermasz); wiemy też, jakiego * Celem pielgrzymki do Santiago de Compostela było przede wszystkim odwiedzenie grobu .św. Jakuba Starszego (przyp. red.). sensu nabrał flamandzki wyraz kermesse, który początkowo miał takie samo znacze- nie. Okazje do zabawy były rzadkie, więc z każdej należało korzystać. Z okolicz- nych wsi zbiegali się ludzie, żeby sprzedać swoje produkty. To samo czynili kupcy z obcych stron. Mnisi oferowali własne nadwyżki: sery, piwo, wino, miód, masło, wosk. Poza tym pobierali od sprzedających, niezależnie od towaru, opłatę za miejs- ce na targowisku, w zamian za ochronę i utrzymywanie porządku. Rzecz zrozumia- ła, trudnili się też wymianą pieniędzy. Do najsłynniejszych należał jarmark w Saint-Denis, zwany du Lendit (od łacińskich indictum, ustalony). Gromadził on tłumy, o których można na pewno powiedzieć, że były bardzo różnorodne. Kręcili się wśród nich ludzie mnogich zawodów - nawet tych, na które krzywym okiem patrzą moraliści. Powodzenie tego jarmarku budziło zawiść, a nawet doprowadzało do konfliktów. Montenay opowiada o Hugonie, panu z Beaumont, który pragnąc sobie stworzyć źródło podobnych dochodów, jakie napływały do benedyktyńskiego opactwa Saint-Pierre-de-B‚ze (dzieje się to w roku 1126), ustanowił jarmark na swoim zamku, wyznaczając go w sam dzień uroczystego święta obchodzonego przez tych zakonników. "Mnisi w obawie, że ludzie, znęceni nowością, porzucą ich jarmark, wnieśli skargę do biskupa z Langres" który im przyznał słuszność i nie pozwolił panu z Beaumont urządzać jarmarków w żadnej z jego włości, zobowiązując go ponadto, aby nie przeszkadzał swoim ludziom odwiedzać jarmarku w B‚ze. Kronika podaje, że Hugo złożył przysięgę, iż zastosuje się do tego orzeczenia, i kazał swemu synowi przysiąc, że i on tak samo będzie postępował. OPERACJE BANKOWE I FINANSOWE W średniowieczu, zwłaszcza wczesnym, opactwa należały do najważniejszych ośrodków finansowych. Wszystko sprzyjało im w tej działalności: obfitość (względ- na) kapitałów, jakimi dysponowały, autorytet i kredyt, z jakich korzystały, ich przynależność do międzynarodowych sieci (przypomnijmy templariuszy), bezpie- czeństwo, jakie zapewniała im, w zasadzie, świętość miejsc i opieka władców w przypadku, gdy opat nie był wystarczająco energiczny. Praktykowały one na wielką skalę pożyczanie pieniędzy; pożyczały osobom prywatnym, zwłaszcza chło- pom na kupno bydła i gruntów, a także gminom, feudałom, królom i cesarzom. Jest rzeczą znaną, że finansów na pierwsze wyprawy krzyżowe dostarczały w dużej mierze klasztory Zachodu - i bądźmy pewni, że na tym nie straciły. To samo można powiedzieć o pielgrzymkach, tych dalekich, a więc i kosztownych. Istotnie, "opanowani praktycznym duchem, jakim tchnie cała reguła benedyk- tyńska, mnisi stali się w pierwszych stuleciach średniowiecza prawdziwymi nowato- rami w zakresie wszelkiego rodzaju czynności bankowych" (P. Grossi). Tak więc opactwa były bankami depozytowymi i kredytowymi; pożyczały pod zastaw, gwa- rantowały renty dożywotnie, upłynniały majątki zamieniając dobra nieruchome na gotówkę na zasadzie mort-gages, czyli zastawu oddanego wierzycielowi w użyt- kowanie zamiast prowizji, albo vif gage, czyli zastawu, z którego dochody szły na spłacanie długu. Osoby prywatne chętnie deponowały u mnichów najcenniejsze swoje przedmioty, najważniejsze dokumenty, przywileje, tytuły własności i inne oraz klejnoty, tak że musieli oni postarać się o mocne skrzynie w swoich opactwach. Rola, którą, z całą godnością, odgrywał świat monastyczny, nabrała jeszcze większego znaczenia z chwilą, gdy więzy pomiędzy właścicielami ziemskimi a ich administratorami, dziekanami, rządcami i dzierżawcami rozluźniły się i gdy ci ostatni, korzystając z większej swobody działania, zwrócili baczniejszą uwagę na wahania cen i sytuację na rynkach i, przestając kryć się z chęcią zysku, sami zaczęli spekulować na zniżkę i zwyżkę przy kupnie i sprzedaży. Nie ma wątpliwości, że w okresie swojego rozkwitu wszystkie te bankowe operacje nie zawsze były "katolickie". Templariusze, którzy główny ośrodek swojej działalności bankowej mieli w samym Paryżu - wspo- mnienie tego przetrwało w nazwie dzielnicy Temple - korzystali z niezwykłego prawa azylu: mogli przyjmować, a więc i chronić podatników, którzy nie chcieli płacić podatku! Rozumiemy więc, że król Francji nie darzył ich sympatią. Gdyby nie uduchowienie ludzi, którzy te praktyki stosowali, i czystość ich intencji, działalność ich mogłaby się wydawać skażona chęcią zysku i bliska lichwy. Niektórzy surowi papieże, a zwłaszcza Aleksander III, traktowali ją niechętnie, a nawet potępiali, inni przymykali oko. Kapituła generalna w Citeaux, zawsze bliska realizmu, działalność tę zaaprobowała (w 1226 roku). PARADOKSY KLASZTORNEJ GOSPODARKI W swojej całości gospodarka klasztorna jest paradoksalna. Rozwija się ją w duchu ubóstwa, który daje pierwszeństwo wydatkom, zakładającym utrzymanie się mnichów z dnia na dzień, dawanie jałmużny biednym i nierentowne budownictwo, a tymczasem jest to gospodarka bogata i potężna. Nie dąży do oszczędzania, a jest najpotężniejszym czynnikiem średniowiecznej tezauryzacji. Zaleca modlitwę i kon- templację, a w rezultacie specjalnością jej staje się organizacja, racjonalizacja i kontrolowanie najrozmaitszych działań. Z początku nie płaci tym, którzy pracują, to znaczy mnichom, ale z czasem przekształci się w pracodawczynię tłumu płatnych robotników. Miała rozwijać się na pustkowiu, a dała początek niezliczonym ośrodkom ludności, miejskim i wiejskim. Głosiła stabilność, ale musiała się jej sprzeniewierzyć, chociażby sprzedając nadwyżki własnej produkcji i przyjmując pielgrzymów. Ta gospodarka, która wycisnęła tak potężne piętno na życiu wczesnego śred- niowiecza, wcale nie chciała być gospodarką. Chciała być przede wszystkim dzia- łalnością religijną - zarówno w swoim duchu, postępowaniu, w swoich najbardziej codziennych sprawach, jak i w swoich osiągnięciach. Gospodarka monastyczna, mimo wszelkich wypaczeń, jakim następnie, i to nieraz bardzo szybko, ulegał duch cechujący jej pierwsze kroki, pozostała w swej istocie religijna i duchowna. Nawet z marksistowskiego punktu widzenia - pisze profesor lipskiego uniwer- sytetu E. Werner (który, na wszelki wypadek, powołuje się na Karola Marksa) - służyła ona postępowi historycznemu. Hipolit Taine napisał: "Swoją pracą inteligentną, dobrowolną, wykonywaną świadomie i z myślą o przyszłości, mnich produkuje więcej niż człowiek świecki. Przy swoim trybie życia, skromnym, planowym, oszczędnym, konsumuje mniej niż człowiek świecki. Dlatego tam, gdzie ten by zawiódł, on utrzymuje się i prosperuje." Prosperuje, chociaż tego nie chciał ani nie przewidywał; wręcz przeciwnie - podobnie jak później (ale już z całą świadomością) purytanie, podobnie jak wzbogacą się z początkiem XIII wieku (będą im to wyrzucać waldensi) katarowie, którzy te same cnoty praktykowali w poprzednim stuleciu. Nie ma w tym nic dziwnego. Mnisi musieli stawać się bogaci. Oczywiście dzięki swojej pracy, o czym już mówiliśmy, a później dzięki umiejętnemu organizowaniu wielkich włości i za- rządzaniu nimi, a wreszcie dzięki zmysłowi do handlu i korzystnych umów. "Mąd- rze kupować i odsprzedawać - mówi w swojej Biblii Guiot - i spokojnie oczekiwać terminu." W rezultacie zakonnicy są tak bogaci, "że Żydom pożyczają swoje pie- niądze". Istni jarmarczni kupcy - dodaje wrogo Guiot z Provins w związku z cyster- sami - "nieuczciwi handlarze koni i przekupnie". Świat zakonny bogaci się ponadto tym, co wnoszą mu nowo wstępujący do wspólnoty, chociaż ta praktyka była zabroniona, a także profesi; mienie to po- mnażają dochody parafialne, czynsze w pieniądzu i naturze, champarts*, tailles** korzyści wynikające z prawa stanu, opłaty od pełnomocnictw, a wreszcie pogłówne, formariage* * *, opłaty od dóbr martwej ręki oraz banalit‚s* * * *. Inne źródła boga- ctwa to legaty, które wierni "złożeni wielką niemocą i przynaglani lękiem przed śmiercią" zapisują mnichom, pro remissione peccatorum albo pro remedio animae suae (dla odpuszczenia grzechów albo dla uzdrowienia swej duszy); dokonywano zapisu, aby "ufundować kartuza", to znaczy dostarczyć wszystkiego, co konieczne do ulokowania, ekwipunku i utrzymania jednego mnicha w kartuzji, aby uwiecznić imię i sławę zmarłego i jego rodziny, a wreszcie aby zostać włączonym do stałych modłów mnichów (zapis Ludwika XI dla kartuzów). Zapisy i akty darowizny czynili również krzyżowcy, którzy wyruszając na niebezpieczną wyprawę mieli poważne powody obawiać się, iż z niej nie powrócą, chcieli więc przez modły zakonników uzyskać Boską opiekę (jak gdyby Bogu nie wystarczała sama ich pobożna intencja). Podobnie postępowali pielgrzymi w drodze albo u kresu wędrówki oraz władcy * Z góry ustalona część, np.1l/4 przyszłych zbiorów (przyp. red.) ** Opłaty związane ze sprawowaniem władzy sądowniczej i opieki nad płatnikiem (przyp. red.). *** Opłaty za małżeństwo między poddanymi różnych panów (przyp. red.). **** Opłaty za przymusowe korzystanie z pańskiego młyna, prasy winnej, piekarni itd. (przyp. red.) w intencji zadośćuczynienia za grzechy poprzedników. W tym względzie szczegól- nie hojni byli książęta Burgundii (co prawda mieli po temu niejakie powody). Na przykład w dzień świętego Antoniego książę Burgundii Filip Śmiały dawał corocznie szpitalnikom z Saint-Antoine-de-Vienne "tyle wieprzków, ilu książąt i księżnych liczy sobie książęca rodzina". Dziwny zaiste rachunek! Mając spokojne sumienie co do sposobu nabywania dóbr, zakonnicy nie zawsze zachowywali miarę. Montenay opowiada nadzwyczaj charakterystyczną historyjkę o pewnym możnym panu, który straciwszy syna, chciał wyposażyć i wydać za mąż córkę z nieprawego łoża. Mnisi z Saint-Pierre-de-B‚ze nie pozwolili mu tego uczynić, "dodając, że jeśli chce zbawić swoją duszę, winien podarować klasztorowi włość, którą dla niej [dla córki] przeznaczył". Co ów uczynił. Zapalczywy kronikarz czyni uwagę: "Bastardzi zbyt się już rozmnożyli i często wychowywano ich w zamkach z prawymi dziećmi. Potrzebny był przykład dany przez kogoś dostojnego." Działo się to w roku 1142. Ma się rozumieć, dzieci nie zawsze były zachwycone takimi darowiznami, czynionymi w celu uzyskania łaski przywdziania habitu ad succurendum ("dla podratowania się") i zaprezentowania się w niebie w całej mniszej nietykalności (było to ubezpieczenie od wypadku, o ile można zaryzykować taki anachronizm). Kartularz z Molesmes zawiera związany z tym nadzwyczaj ciekawy dokument. Chodzi o właściciela ziemskiego, który "zmuszony koniecznością" sprzedał jedną ze swoich posiadłości za sto solidów (jesteśmy w początkach XII wieku). "Ale - podaje tekst - kiedy mnisi kupili tę część, jego syn, córka i zięć zaczęli waśnić się o to, co się stało." Wówczas nasz kandydat na nieboszczyka, aby "położyć kres sporom", poczynił inne darowizny, dosyć dziwne, jak przystało w epoce mało dbającej o logikę, to znaczy, między innymi, dla służącej i jej dwojga dzieci przeznaczył "wszystko, co miał w kościele w Fouch‚re..., połowę dziesięciny należnej z własnego pługa mnichów ("pług", jednostka miary gruntu), jeden dzienny..." itd. (L. Theis). Z nie znanych nam powodów wspomniani pieniacze "nader pobożnie" wyrazili zgodę i jej tekst złożyli, w obecności świadków, na ołtarzu. Zdarzało się niekiedy, że umierający zdążył już poczynić darowizny z części swojego mienia, dał komuś sześć lub dwanaście arów żyznej ziemi, dochody z mły- na albo sadu, ale śmierć nie nadchodzi. Otóż, uzyskawszy vestitio ad succurendum, stał się mnichem in aeternum (na wieki) i, w zasadzie, podlegał wszystkim rygorom życia klasztornego. Tak by się wydawało, ale ozdrowieniec zwiększa darowizny i zostaje zwolniony ze ślubów, podobnie jak zwalniani bywali ze swoich ślubowań (na przykład z pielgrzymki do Ziemi Świętej) królowie i książęta, których obowią- zki zatrzymywały w kraju. Ale, oczywiście, w zamian za jakąś darowiznę. Temp- lariusze, bezpośrednio tu zainteresowani, bardzo się w tej grze bogacą. Siedziby templariuszy w Londynie i w Paryżu stają się wielkimi międzynarodowymi ban- kami, więc ludzie szemrali: "I jak się tu dowiedzieć, gdzie u templariuszy kończy się skarbiec ziemski, a zaczyna skarbiec niebieski?" Możliwe, że - z całą naiwnoś- cią - oni sami nie wiedzieli. W zasadzie darowizny takie wolno było przyjmować tylko wtedy, gdy donator wyraźnie przejawiał chęć życia i umierania po chrześcijańsku. "Nie będzie się nikogo przyjmować za to, co daje on klasztorowi -mówi kapitularz z 817 roku - ale jedynie za jego zasługi." Ale nie zawsze łatwo jest przeniknąć serce i duszę człowieka. Na ile szczery był "lichwiarz", który, wykładając pewną sumę, chciał być pochowany w ogrodzie augustianów? Poza tym silna była pokusa wzbogacenia wspólnoty. Oczywiście, zakonnicy tak surowi, jak kartuzi, nie chcieli przyjmować na siebie tych opłacanych obowiązków odprawiania obrzędów liturgicznych za zmarłych, ale w niektórych mniej rygorystycznych zakonach darowizny stały się tak liczne, że w końcu zagrażały regulaminowi życia klasztornego: jak odrzucić dar prostego robotnika murarskiego w postaci "dania rybnego do podziału między mnichów (z kartuzji) z początkiem Wielkiego Postu, w dzień, kiedy nie będzie pitancji: item, w tym samym czasie dla każdego mnicha sześć śledzi i po dwa dla każdego z braci konwersów". W tych stuleciach lubujących się w sądowej procedurze i jej kruczkach aktowi darowizny towarzyszył ceremoniał, podkreślający jego uroczystość. H‚lyot pisze: "Dawnym obyczajem było zaznaczanie każdego ważnego postanowienia ja- kimś aktem zewnętrznym. Darowizny oddawano w posiadanie w rozmaity sposób. Najczęściej wręczano rękawice, nóż, trzonek noża, laskę, źdźbło trawy, gałąź, kawałek drewna... Czasami łamano lub wyginano nóż. Przynoszono w kawałku płótna ziemię z miejsca darowizny i rozsypywano jak przed ołtarzem. Niekiedy dawano policzek albo pocałunek, albo do krwi gryziono paznokieć..." Nie zapominajmy o stałych zwolnieniach (egzempcjach) od wszelkich podat- ków i subsydiów dla władcy, "należnych od wszystkiego zboża i wina, jakie (kartuzi z Dijon) zbiorą w swoich włościach i hurtem sprzedadzą". Wszystko w porządku, ale w parę lat później ci sami mnisi uzyskują, przez inne nadania, zwolnienie od podatku "od 50 beczek wina, które będą mogli sprzedać detalicznie albo w inny sposób". Po bitwie pod Azincourt ((1415 r.) Jan bez Trwogi przyznaje swoim ulubionym kartuzom "całkowite zwolnienie od podatków, subsydiów, odszkodowań i rekwizycji; zwolnienie od wystawiania straży i czat itd., a także prawo swobodnego wstępu do wszystkich zacnych miast księstwa wraz z towarami i opuszczania ich". Musiało to doskonale służyć drobnemu przemysłowi, jak byśmy dziś powiedzieli. Inne źródło bogacenia się: od każdej osoby zmarłej aleksjanom, którzy za- jmowali się pogrzebami, należał się jeden ‚cu, cztery pochodnie i jeden schelin od pochodni. W Maastricht daninę tę składali im nawet Żydzi i heretycy. WYDATKI Klasztory miały nie tylko dochody, ale i wydatki, które z czasem mnożyły się i rosły, gdy tymczasem dochody nieubłaganie malały. Do wydatków związanych z utrzymaniem wspólnoty, budynków i innego mienia trzeba dodać koszty działal- ności charytatywnej, utrzymania pensjonariuszy (praebendarii) królewskich, bisku- pich albo książęcych, podejmowania mniej lub bardziej dostojnych gości, podróżnych i pielgrzymów oraz wizytatorów, członków kapituły generalnej i sąsiednich opatów. Były to wielkie obciążenia. Arcybiskupi mogli mieć w orszaku 50 koni, biskupi - 30. Do małego klasztoru w Eynsham w orszaku ważnej osobistości, która się tam ulokowała, zjechali: kucharz, 9 koniuszych, 13 służących, 3 chłopców stajennych, pomocnik kucharza, 2 kuchcików i posłaniec. Wszyscy dopominali się o podarki - i otrzymywali je. Niektórzy goście hulali i zasiadywali się na dobre, aż w końcu pobyt bezpłatny ograniczono do jednego dnia, po czym już gość musiał płacić: Et si plus est, vivit de suo. (Jeśli pozostanie dłużej, płaci za swoje utrzymanie.) Inne obciążenia: hospitalizowanie chorych i nędzarzy, roboty publiczne, "uczestnictwo w kosztach" czego domagali się papieże i biskupi, książęta i królowie, a także przełożeni zakonów i klasztorów, które doznały jakichś przeciwności losu; były to dary doroczne, upominki, daniny, opłaty, ost, czyli powinność wojskowa, itd. Angielscy cystersi zapłacili więcej niż trzecią część okupu za króla Ryszarda Lwie Serce. W roku 1452 książę Burgundii wzywa swoich wiernych poddanych, "aby zmusili do posłuszeństwa jego ludzi z miasta Gandawy". Kartuzi wypłacili na to tysiąc franków. W roku 1424 książę Burgundii prosi o pomoc, zapewniając, że "nie okaże się niewdzięcznikiem". Kartuzi odmawiają, a wtedy izba obrachunkowa w Dijon oświadcza, że "będą musieli płacić te same podatki, co wszyscy mieszkańcy Dijon i inni, ponieważ nie przysługują im żadne ulgi" w sprzedaży "wina z własnych winnic", poza pewną jego ilością. Zostać opatem klasztoru, który uzyskał egzempcję spod władzy biskupa diece- zjalnego, to sprawa bardzo kosztowna. Trzeba jechać do Rzymu, uzyskać zatwier- dzenie, posiedzieć tam, zapłacić odpowiednią sumę: w wieku XIII na wybory pewne opactwo wydało ponad 4000 grzywien. Przeciwko niewypłacalnym Rzym posługi- wał się groźną bronią: ekskomuniką. Zanim ta broń, zbyt często używana, stępiła się, mnisi musieli płacić podatek za podatkiem. Czytamy o pewnym angielskim opacie, który w roku 1320 musiał wyłożyć 8000 florenów, aby zdjęto z niego klątwę. Tę stałą zwyżkę ciężarów fiskalnych obserwujemy właśnie w czasach, gdy z wielu i różnych przyczyn dochody klasztorów tak malały, że w wielu przypadkach doprowadziło je to do ruiny. W XII, a nawet już z końcem XI wieku żarliwość religijna wiernych przybiera formy bardziej uduchowione albo bardziej heroiczne, jak na przykład daleka pielg- rzymka, a wówczas darowizny stają się rzadsze. Hojność donatorów zubożała ich dzieci, które nie okazują chęci pójścia w rodzicielskie ślady. Możni ciągną do miasta i nie świadczą już tylu łask klasztorom na odludziu; względy zyskują nowe zakony: franciszkanie, karmelici, dominikanie, które z założenia są miejskie. Pewne opactwo, które w latach 1095-1200 otrzymało 65 darowizn, dostało ich tylko 19 pomiędzy rokiem 1201 a 1250, tylko 6 w latach 1250-1300 i tylko 2 w następnych stuleciach. Poza tym, począwszy od wieku XIII, darowizny mają cel jasno okreś- lony: są czynione pod pewnymi warunkami, są rodzajem sprzedaży albo czasem sposobem bronienia się przed rozdrobnieniem majątku zagrożonego przez sąsiadów albo zbyt zachłanne dzieci. Pewna poprawa sytuacji nastąpiła, gdy nowe dary w postaci gotówki napłynęły od "świeżej daty mieszczaństwa" dla kartuzów, temp- lariuszy, szpitalników i cystersów, ale był to prąd krótkotrwały. Duch, wiara, które wytworzyły w X wieku "najpotężniejszy prąd, jaki ożywiał historię gospodarczą" (G. Duby), były już martwe. W dodatku wiek XIII wyznacza koniec epoki wielkich karczunków i użyźniania wrzosowisk oraz osuszania bagien; jest coraz mniej konwersów; bezpośrednie zagospodarowywanie staje się coraz rzadsze; żyzną ziemię uprawia teraz liczniejsza ludność; zakonnicy nie mają pieniędzy na jej kupno; muszą poprzestać na wypusz- czeniu w dzierżawę gruntów najbliższych i wyciągać maksimum z systemów wówczas stosowanych, jak champart, który polega na pobieraniu części zbioru, i m‚tayage, który zakładał podział wydatków i dochodów (połownictwo). System ten był zły, bo zmuszał mnichów, aby stawali się równie bezwzględni i chciwi na zysk jak chłopi, zawsze skorsi do oszukiwania niż płacenia należności. W tej grze cystersi zyskali sobie solidną i zapewne uzasadnioną opinię zapobiegliwych skąpców. Poza tym właściwie skończył się już rodzaj monopolu, z którego tak długo korzystały opactwa. Nowe ośrodki, gminy, republiki morskie, banki stanowiły dla nich groźną konkurencję. Stałe dochody i oszczędności straciły częściowo wartość. Dla opactw benedyktyńskich i kluniackich zaczął się bardzo długi okres kryzysu ekonomicznego, który zmusił je do sprzedawania posiadłości, a w ich braku do zastawiania dochodów, często na całe lata. Oto na przykład epizod z życia opactwa Saint-Pierre-de-B‚ze, z 1381 roku: "Zakonnicy siedzieli wtedy po uszy w długach. Ścigają ich i gnębią wierzycie- le, którzy, nie otrzymawszy żadnych pieniędzy, bezlitośnie wystawiają na sprzedaż ich dobra, a nawet grożą mnichom, że uzyskają na nich ekskomunikę. Opat próbo- wał zaciągnąć pożyczkę u jakiejś miłosiernej duszy..., ale dziś nie ma już współ- czucia ani miłosierdzia; zostają tylko finansiści i... lichwiarze." jeden tylko mieszczanin w Dijon, Wilhelm G‚linier, okazał chęć pospieszenia im z pomocą, ale pod warunkiem, że opactwo da jako zastaw wszystkie swoje posiadłoś- ci: młyn foluszniczy, ubijak do kory (do wyrobu garbnika), czynsze, piekarnie, stragany na jarmarkach. G‚linier pozostawia mnichom tylko minimum środków do życia. "Przez sześć lat żyją skromnie i znów podobni są do tych z pierwszych stuleci" (Montenay). Nie wiadomo, czy było to dla nich wielką pociechą. OPACTWA I POCZĄTKI ROZWOJU EKONOMICZNEGO Krytykowano wznoszenie olbrzymich kościołów i opactw, tę gigantomanię, a także rozproszenie wysiłków, wyrażające się w tysiącach rywalizujących ze sobą klasztorów, co nie pozostawało w żadnym stosunku do finansowych zasobów epoki .Czy sporządzono kosztorys którejś katedry? Czy wszystkie miasta i zakony nie uginały się pod ciężarem tych zbyt wielkich przedsięwzięć? (Istotnie, wielu katedr w ogóle nie ukończono, przynajmniej jeśli popatrzymy na pierwotny projekt, a su- my potrzebne na budowę najskromniejszego wiejskiego kościoła zawsze przewyż- szały możliwości tych, którzy go wznosili.) A zresztą, mówili niektórzy, po co to uciążliwe mnożenie instytucji, ożywionych niewygasającą chęcią różnicowania się i afirmowania się w budowlach? Wszystko to ostatecznie zbyt wiele kosztowało ludy Europy. (Nie śmiemy jednak postawić pytania, rodzącego się dzisiaj w głębi serc wielu biednych ludzi: I dla kogo? I po co?) Na tyle pytań i tyle zarzutów łatwo odpowiedzieć, za profesorem Andr‚ Piette, że te wydatki, na pozór antyekonomiczne i antysocjalne, działały jako "multiplika- tor" w ewolucji średniowiecznej gospodarki, że nie przypadkowo "szaleństwo ka- tedr" zbiegło się ze średniowieczną prosperity. Ponadto warto się zastanowić, czy "ówczesne metody techniczne umożliwiłyby rozwój przemysłu i handlu wszędzie tam, gdzie budowano olbrzymie kościoły, i czy ten rozwój przyczyniłby się znacz- nie do ogólnego dobrobytu. Można by tak sądzić, gdyby przyjąć..., że położenie robotników w wieku XIII było lepsze niż w wieku XII." Niech mi wolno będzie dodać, że wiedząc, jak wydawane były pieniądze, które znajdowały się w rękach możnych, opatów-komendatariuszy, a nawet mieszczaństwa, winniśmy błogosławić niebiosa, że te grupy początkowo dysponowały tylko częścią dochodu narodowego i że pozostałą częścią zarządzali ludzie, którzy mieli jednocześnie zrozumienie dla tego, co duchowe, zmysł piękna i zamiłowanie do przepychu. Dodajmy wreszcie, że jeżeli nawet okazałoby się, że ten ogromny wysiłek budowania był nieekonomiczny i sprzeczny z całą polityką społeczną- co wcale nie jest prawdą - musimy przynajmniej przyznać mu tę zasługę, że pokrył całą Europę siecią katedr, kościołów, klasztorów, przeoratów; których wielorakie piękno dziś jeszcze wprawia nas w osłupienie. Czym byłaby Europa bez tej obecności minio- nych czasów? Jakie budowle przemawiające do człowieka i odpowiadające jego potrzebom zostawiły nam dwa stulecia rewolucji przemysłowej? Jakie pomniki godne uwagi, bo obdarzone duszą, przekażą naszym następcom nasze kulturalne społeczeństwa, nasze kościoły? Gdzie znajdziemy nowoczesny odpowiednik tego, co ukazuje nam Alcoba‡a, Thoronet, Asyż albo Moissac, Rievaulx czy Einsiedeln, Viollers-la-Ville czy też Mont-Saint-Michel i sto innych miejsc równie pięknych i równie wzruszających, o których niedawno tak wspaniale pisał Georges Duby? Komunistyczna Polska roku 1945, idąc śladem dawnych mnichów, dała Zachodo- wi wielką lekcję prawdziwego zrozumienia spraw ducha. Kiedy zrujnowana, spustoszo- na, bardziej niż którykolwiek inny naród w Europie udręczona przez barbarzyńców XX wieku, miała do wyboru pomiędzy kosztowną, długą i pozbawioną bezpośrednich efektów społecznych odbudową starej Warszawy a pewnym podniesieniem materialne- go poziomu życia, wolała uratować swoją duszę i rację bytu, wracając do źródeł przeszłości, odtwarzając piękno, dając wygłodniałemu ludowi chleb duchowy. Rozdział dziesiąty Obecność zakonników W tym rozdziale znajdzie się garść pospiesznie robionych notatek, często interesujących (mam na myśli, jako przykład, wpływy zakonników na język potocz- ny); pozwolą one ocenić, jak głęboko ci zapaleńcy, ci Boży ludzie, często w sposób tak intymny, że Zachód nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, oddziaływali na ów półwysep Azji, który nazywa się Europą. REAKCJA ŁAŃCUCHOWA Pierwsza uwaga, jaka się nasuwa, to, że głębokiego wpływu, jaki wywierali zakonnicy, nie można wytłumaczyć ich liczebnością. W okresie swojego najwięk- szego rozkwitu franciszkanie, którzy byli najliczniejszą w historii Kościoła grupą zakonną, liczyli około 142 000 członków, znacznie mniej niż średniej wielkości kraj liczy dzisiaj urzędników państwowych; w roku 1400 było ich już tylko 20 000. Dominikanie i karmelici z trudem dociągają do 12 000 mnichów, trynitarze mają ich około 5000, mercedariusze około 300... Słyszymy o opactwach liczących od 30 do 100 mnichów (w wieku IX-X), do 150 w Anglii (w wieku XII) i 400 w Cluny w okresie jego świetności w wieku XII, ale są to zjawiska wyjątkowe i krótkotrwałe. Zazwyczaj grangie, opactwa i przeoraty liczyły bardzo mało ludzi: dwa do trzech tuzinów. Mówiąc o "wielkiej fali ponoszącej świat monastyczny", dom Knowles stwierdza, że pomiędzy rokiem 1066 a 1216 liczba klasztorów w Anglii z 60 wzrosła do przeszło 700, a liczba mnichów, mniszek i kanoników z 1000 do 15 000. Brzmi to efektownie, ale oznacza, że na klasztor przypadało około 20 mnichów. Wpływ wywierany przez zakony w całej Europie był więc dziełem elitarnych mniejszości, bardzo drobnych i trochę marginesowych. Inne jeszcze zjawiska zasługują na naszą uwagę. Mam na myśli, oprócz różno- rodności, rozprzestrzenienie geograficzne i misjonarski zapał mnichów oraz szyb- kość, z jaką wszędzie docierali. RÓŻNORODNOŚĆ Dostrzeżemy ją w wielkiej liczbie nazw średniowiecznych ugrupowań zakon- nych. Ale nie może nadać należytego pojęcia o realnej, stałej, codziennej obecności zakonników w każdym mieście, na każdym wielkim szlaku. Toussaert sygnalizuje we Flandrii w wieku XV istnienie benedyktynów, cystersów, augustianów, pre- monstratensów, kartuzów (18 kartuzji założonych w Niderlandach w XIV wieku!), dominikanów, franciszkanów, karmelitów, braci wspólnego życia, tercjarzy regular- nych..., a trochę dalej uzupełnia tę listę, i tak już imponującą, wymieniając "willel- mitów" (to znaczy wilhelmitów), rekolektów, wiktorynów, obserwantów (francisz- kańskich) i begardów. I jesteśmy pewni, że to jeszcze nie wszystko, bo nie wymienił chociażby mniszek, których zawsze była pokaźna liczba. Na samym obszarze Francji znajdowało się prawie 1000 zespołów klasztor- nych i opactw - 412 należało do benedyktynów, 251 do cystersów, 92 do premon- stratensów, 66 do kartuzów - oraz ponad 2000 domów klasztornych, w tym 418 należało do kapucynów, 228 do kordelierów (franciszkanów), 222 do rekolektów, 210 do minimów,191 do karmelitów,179 do dominikanów,157 do augustianów, 81 do trynitarzy itd. Z wyjątkiem kapucynów, były to zakony średniowieczne. ROZPRZESTRZENIENIE GEOGRAFICZNE Weźmy na przykład samo tylko Citeaux (później będziemy jeszcze mieli spo- sobność mówić o misjonarskim zapale zakonników żebrzących). Cysterskie opact- wa znajdujemy w całej Europie: w Kinloss w Szkocji, w Lysekloster w Norwegii, w Roccadia na Sycylii, w Valkena w państwach bałtyckich, w San Isidoro w An- daluzji, w Alcoba‡a w Portugalii. Udając się na kapitułę generalną do Citeaux, opaci tych dalekich opactw musieli przebywać 1200 do 2000 km (odległości obliczane w linii prostej), corocznie, piechotą. Jakimi drogami? Przez jakie rzeki? Przez jakie lasy, pustkowia, moczary? Za cenę jakich trudów i niebezpieczeństw? Gdzie noco- wali? Co jedli? W jakim języku zwracali się do tych wszystkich ludów, znających tylko własne narzecza? Trudno to sobie wyobrazić. Kroniki wspominają o karmelicie, który głosząc kazania w Artois i we Flandrii, ściągnął tłumy liczące po 16 000 do 20 000 ludzi. Tajemnicą jest, jak to robił, nie mając do dyspozycji mikrofonu. Tłok był taki, że musiano go zawieszać pośrodku kościoła, aby go wszyscy słyszeli! Taki wyczyn niewątpliwie pomnożył i jego zasługi, i audytorium... Można by pomyśleć, że gdy trzeba było wiary bardzo silnej i mocno zakorzenio- nej w nieustraszonym sercu, aby pogrążyć się na zawsze we wrzosowiskach Szkocji albo Pomorza, to znacznie było łatwiej przemierzać drogi "słodkiej Francji". Nic podobnego; wyprawa do merowińskiej Galii z okresu po najazdach barbarzyńskich, a nawet jeszcze do Francji XIII i XIV wieku, była aktem żarliwej wiary. MISJONARSKI ZAPAŁ Wraz z powstaniem zakonów żebrzących prozelityzm rozszerza swoją działal- ność daleko poza Europę. Prozelityzm czysto ewangeliczny, wolny od wszelkiej chęci podboju, panowania i posiadania. Ewangelizacja "starannie przygotowana, z uwzględ- nieniem specyfiki różnych kultur. Do niektórych klasztorów w Hiszpanii sprowadzo- no rabinów i ulemów, aby wykładali Talmud i Koran braciom" (A.M. Henry), którzy mieli się udać do dalekich krajów, skąd wielu nie wracało. W roku 1245 żebrzący zakonnicy pojawiają się w Gruzji i na Krymie, a przecież ich zakon został zaledwie ustanowiony. Misje docierają do Jeziora Aralskiego, do Bajkału, do Sinciang, Bagda- du i w roku 1298 do Chin, gdzie odkrywają chrześcijańskie państwo Ongutów, nawrócone niegdyś przez nestorianów z Asyrii. Tłumaczą psalmy i Nowy Testament na język tatarski. Mongołowie po zwycięstwie w roku 1258 rzucają się na Bagdad, mimo to dominikanie dalej prowadzą swoje dzieło ewangelizacji, i to nie bez powodzenia, ponieważ Mongołowie zostają biskupami i metropolitami. W roku 1318 Jan XXII tworzy kościelną prowincję Soltanieh (nad Morzem Czarnym), która rozciągnie swoją jurysdykcję na chanaty Persji, Indii i Etiopii. W samym Soltanieh było 25 kościołów; istniały biskupstwa w Armenii, na Taurydzie (Krym), w Indiach... Fanatyzm Mongołów, nawróconych na islam, reakcje cesarzy z dynastii Ming po roku 1368, Czarna Śmierć, ogromne przestrzenie - wszystko to położyło kres tej olbrzymiej aktywności, przejawianej w okolicach najczęściej wrogich i z każdego punktu widzenia głęboko obcych chrześcijańskiemu duchowi Zachodu. W wieku XV nic już po tym nie zostało. SZYBKIE KRZEWIENIE SIĘ WIARY W tym przypadku znamienna jest nie tylko wielkość obszaru, na którym krze- wiła się wiara; jeszcze znamienniejsza jest szybkość, z jaką został on opanowany. Zaledwie bowiem rozeszła się wieść, że jakaś garść ludzi osiadła na którejś "pus- tyni", natychmiast ze świeżo założonego ula wyrajali się mnisi, aby założyć fun- damenty pod nowy klasztor, a dwa albo trzy lata później z niepewnej jeszcze placówki wyłaniała się następna grupka. Najlepszy przykład stanowią tutaj cystersi. CiŚteaux w Burgundii, główny ich ośrodek, założone zostało w 1098 roku. Aż do lat 1110-1111, po odejściu założycie- la, Roberta z Molesmes, którego złożyli z urzędu zdezorientowani mnisi, a także wskutek licznych zgonów i słabego napływu kandydatów, opactwo zaledwie wege- towało i nie mogło się zdobyć na żadną ekspansję. Trzeba było dopiero, aby w roku 1112 przybył tam z trzydziestu towarzyszami młody, szlachetnie urodzony Bernard z Fontaine koło Dijon, przyszły święty Bernard; nastąpił wtedy błyskawiczny reli- gijny take off, który trwał przez cały wiek XII i później. W roku 1113 założone zostało La Fert‚-sur-Grosne, w 1114 Pontigny, w następnym roku Clairvaux i Mory- mond: były to "cztery pierwsze filie", które odegrają kapitalną rolę w zarządzaniu i rozwoju zakonu cysterskiego. Potem, bardzo szybko, klasztory wyrastają jak grzy- by po deszczu: we Włoszech (1120 r.), w Niemczech (1123 r.), w Anglii (1129 r.), w Austrii (1130 r.), w Hiszpanii i w Belgii (1132 r.), w Szwajcarii (1133 r.), Sabaudii (1134 r.), w Szkocji (1136 r.), w Portugalii (1138 r.), na Węgrzech i w Ir- landii (1142 r.), w Polsce, Szwecji i Czechach (1143 r.), w Danii (1144 r.), w Nor- wegii (1146 r.), w Rumunii (1179 r.), w Jugosławii i na Łotwie (1208 r.). Dodajmy jeszcze Syrię (1157 r.), Cypr (1169 r.), Grecję (1207 r.), Turcję (1214 r.)... Nie zapominajmy przy tym, że wymienione daty wskazują tylko pierwsze osiedliny w każdym z tych krajów i że bardzo często następują po nich inne, tej samej filiacji, albo też świeżej daty klasztor sam z kolei zaczyna się rozmnażać. Na przykład Aum“ne, francuska filia Citeaux daje początek opactwu Waverley w Ang- lii, które z kolei zakłada 14 klasztorów; Citeaux tworzy ich bezpośrednio 4, Clair- vaux - 7, w tym Fountains, które rodzi 11 klasztorów, i Rievaulx - 8 klasztorów, i tak dalej; w samej Anglii 60 klasztorów pomiędzy rokiem 1119 a 1226, w ciągu stulecia. Ogólnie biorąc, zakon, który w chwili przybycia świętego Bernarda miał 19 opactw, liczył 343 w roku jego śmierci (1153 r.), 525 pod koniec XII wieku, prawie 700 pod koniec XIII wieku. Tryumf ducha przedsiębiorczości, samodzielności i swobodnej inicjatywy. LUDOWE PRAKTYKI POBOŻNE Świat chrześcijański zawdzięcza mnichom kluniackim uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny na intencję dusz zmarłych (2 listopada), a także Treuga Dei (Pokój Boży), obowiązujący od środy wieczorem do poniedziałku rano, ustano- wiony na pamiątkę Męki Chrystusa. Święty Bernard spopularyzował nabożeństwo do Matki Boskiej. Wniebowzię- cie stało się głównym świętem Marii obok tajemnic Ewangelii. Wcześniej święty Medard (VI wiek) ustanowił nabożeństwo różańcowe na cześć Panny "najskrom- niejszej i najmądrzejszej". Minimom zawdzięcza się nabożeństwo 13 piątków. Jednocześnie w niektórych przypadkach mnisi byli propagatorami praktyk i form pobożności wprawdzie nie wytworzonych przez kler, ale przyjętych przez duże skupienie miejskie. Tak, na przykład, franciszkanie krzewili Drogę Krzyżową, przeszczepioną, zdaje się, z Palestyny, szopkę Bożego Narodzenia (bożonarodze- niowe choinki i polana przez długi czas uważano - i słusznie - za obyczaj pogański, a później protestancki). Upowszechniło się nabożeństwo do Matki Boskiej Bolesnej. Ono dało po- czątek zakonowi serwitów, którzy szerzyli kult Siedmiu Boleści NajŚwiętszej Marii Panny. Inny obyczaj rozpowszechnił się w XII wieku: adoracja Hostii po konsekracji, która stała się uprzywilejowaną częścią mszy. Później noszono Hostię w procesji w Palmową Niedzielę i odprawiano jej adorację przy krzyżu na cmentarzu. Były to zapowiedzi uroczystej procesji Corpus Christi - Bożego Ciała, którą wprowadzono w połowie XIII wieku. Król Francji Ludwik XI, wielki dewot, wezwał wszystkich, możnych i pospól- stwo, aby klękali, gdy w południe dzwony odezwą się na Anioł Pański. Wiara w "sobotni przywilej", szerzona przez karmelitów od wieku XV, przy- czyniła się do coraz powszechniejszego poświęcania sobót chwale i wielbieniu Marii (i szczególnego zapracowania kobiet w tym dniu!). Karmelici propagowali zwyczaj noszenia szkaplerzy. Czy te praktyki wszystkie i zawsze odbywały się w duchu prawdziwego chrys- tianizmu? Mamy podstawy, aby w to wątpić. Pisząc o różańcu, którego rozpo- wszechnienie się było dziełem dominikanów, dom Knowles nie waha się twierdzić, że jest on "najważniejszym reliktem spośród wielu innych praktyk tego samego rodzaju". W istocie, poszukiwanie łatwych i mechanicznych, żeby się tak wyrazić, środków zbawienia" wiara w tajemniczą, prawie magiczną skuteczność rytuału, gestu albo przedmiotu, pociąg do cudowności występują we wszystkich epokach; pokusy te znane są wszystkim społeczeństwom, niezależnie od ich filozofii poli- tycznej. PARĘ FUNKCJI URZĘDOWYCH Zakonnicy biorą udział w uroczystościach pogrzebowych kardynałów. Domi- nikanie śpiewają nieszpory za zmarłych, kordelierzy (franciszkanie konwentualni) - pierwszy nokturn matutinum, augustianie - drugi nokturn, karmelici - trzeci, a serwici - laudes. Augustianom przypadają funkcje bibliotekarzy, zakrystianów i spowiedników papieża (1319 r.). Są oni "proboszczami Watykanu". Serwici dostarczają spowied- ników domownikom papieża i wygłaszają kazania w papieskich kaplicach. Domini- kanie odpowiadają za cenzurę wszystkich wydawnictw, za sprzedaż książek itd. Do nich należy urząd Mistrza Świętego Pałacu. CO MÓWIĄ NAZWY ULIC? Można by sporządzić bardzo ciekawą i bardzo pouczającą mapę ulic, których nazwy związane są z zakonami, w różnych miastach Europy. Mielibyśmy żywy dowód, czym była niegdyś ich obecność wśród ludności. W Paryżu, na samym tylko lewym brzegu Sekwany znajdujemy sześć świadectw tego rodzaju i tyle samo, a może więcej, na brzegu prawym. W Brukseli, gdzie rewolucja była mniej nisz- czycielska, jest ich, zdaje się, co najmniej 16 (a było ponad 30), w Li‚ge (Leodium) -17, w Mediolanie -10, nie licząc ulic, których nazwy zostały zmienione itd. Jeszcze ciekawsze byłoby badanie, które zakony występowały w tych nazwach niemal wszędzie (mam na myśli karmelitów, augustianów, kapucynów, rekolektów itd.), a które rzadko lub nawet wcale (na przykład cystersi, zakon czysto wiejski, albo jezuici). Istnieją natomiast ulice kartuzów. (Chartrons w Bordeaux przypomi- na, że w tym miejscu istniała kiedyś kartuzja.) Równie interesujące byłoby ustalenie, które zakony są reprezentowane w da- nym mieście czy nawet kraju, podczas gdy zupełnie brak ich gdzie indziej. Czy istnieje ulica Aleksjanów albo ulica Begardów we Francji czy we Włoszech, tak jak pierwszą z nich znajdujemy w Brukseli, a drugą w Leuven (Lovanium). Jedna z paryskich ulic nosi nazwę "des Bons Enfants", to znaczy "braci wspólnego życia", czy znaleźlibyśmy ją jeszcze w jakimś francuskim mieście? Paryż miał również ulicę "des Billettes" (dzisiaj "rue des Archives") - i tu nasuwa się to samo pytanie. W Li‚ge mamy dworzec Wilhelminów, a w Paryżu ulicę Wilhelmitów, w IV dzielnicy; ale jest to jedyny, o ile mi wiadomo, ślad nauk Wilhelma z Maleval. KULTURA? "W istocie cała kultura kościelna (która pod wielu względami będzie przez długi czas jedyną kulturą) aż do końca wieku XII bardzo wiele zawdzięcza wpływo- wi klasztorów" - pisze dom Jean Leclercq. Wielokrotnie zaznacza on, że istniała prawdziwa, odrębna kultura klasztorna, niezależna od kultury scholastycznej, po- czątkowo jako kontrkultura specyficznie i jedynie chrześcijańska, jednorodna we wszystkich dziedzinach sztuki (miniatura, poezja, rzeźba, architektura, muzyka), myśli (teologia, literatura religijna, księgi zwyczajów) czy liturgii. Jest to bez wąt- pienia kultura mniej encyklopedyczna niż na przykład kultura humanistów, ale w gruncie rzeczy bardziej oryginalna, głębsza, bardziej przemyślana i w sposób bardziej bezpośredni i intymny odpowiadająca zasadniczym potrzebom i problemom człowieka. Zakonnicy wywarli decydujący wpływ nie tylko na liczne i "europejskie" dziedziny kultury łacińskiej. W "obronie i uświetnieniu" języków zwanych "pospo- litymi" rola ich była bardzo ważna, popularyzowali bowiem epiczne poematy rycers- kie, chansons de gestes, które wyznaczały drogę pielgrzymek (legenda o czterech synach Aymona rozpowszechniona dzięki opactwom Stavelot-Malmedy, cykl Wil- helma Orańskiego w Saint-Guilhem-le-D‚sert, a nie zapominajmy też, że Kantylena o świętej Eulalii, najstarszy wiersz w języku francuskim, z wieku IX, zrodziła się w klasztorze w Saint-Amand). Uwaga ta dotyczy nie tylko języka francuskiego; praktycznie można ją zastosować do wszystkich języków europejskich. Calmet powiada, że w niektórych kongregacjach, zwłaszcza w Saint-Maur, ważne teksty, jak na przykład regułę, tłumaczono na język miejscowy, z myślą o braciach konwersach nie znających łaciny, i że w dni postne mówiono wyłącznie po francusku. MUZYKA? Początkowo każda nuta odpowiada jednej literze alfabetu, la -A, si -B, ut (do) - C i tak dalej (notacja ta utrzymała się do dzisiaj w Niemczech). Jest rzeczą możliwą, że Odon opat z Cluny (X wiek) pierwszy posłużył się systemem zapisu muzycznego. Gwigon z Arezzo (XI wiek), pochodzący, na co jego imię nie wskazuje, z Paryża, wychowany w opactwie Saint-Maur-des-Foss‚s, a zmarły w Arezzo, miał być twórcą czteroliniowego systemu notacji. Gwigon nie używał jednakże nut kwadratowych, lecz pisał na liniach albo litery alfabetu, albo neumy. Aby zaznaczyć stosunki interwałów, posługiwał się pierwszą strofą hymnu Ut queant laxis..., którego rozmaite frazy muzyczne zaczynają się zawsze o ton albo pół tonu wyżej niż fraza poprzednia. Sylaba tekstu znajdująca się pod pierwszą nutą frazy służy do określania tej nuty: Ut queant laxis Resonare fibris Mira gestorum... itd. Wraz z wielkim muzykologiem H. Riemannem można stwierdzić: "Historia i teoria muzyki w wielkiej mierze zakonowi benedyktynów zawdzięczają swoje odkrycia i rozwój w okresie średniowiecza." WPŁYW MORALNY Ci surowi i popędliwi ludzie, jakimi bardzo często bywali pierwsi zakonnicy, umieli czasem wywierać na trudne charaktery decydujący wpływ moralny (co rów- na się, we właściwym tego słowa znaczeniu, ich cywilizowaniu). Przytoczymy tylko dwie anegdoty jako ilustracje naszej tezy, chociaż znaleź- libyśmy sto innych w tym rodzaju. Król Francji Ludwik VII (1137-1180), człowiek pobożny, "lecz wcale nie tchórzliwy", grał w szachy, kiedy oznajmiono mu przyby- cie brata Gerarda, kartuza, którego wielce się obawiał i który, rzecz dziwna, porzucił swoją ulubioną samotnię... Szachownicę ukryto, ale nie dość szybko i Gerard ją dojrzał. Natychmiast upomniał króla, powiada kronikarz, że "lepiej by uczynił, myśląc o naprawieniu swoich błędów, niż ulegając ponętom lenistwa". Drugie opowiadanie jest równie budujące: opat Bernon wybrał na opactwo Cluny teren wśród lasów, w miejscu, gdzie bardzo lubił polować Wilhelm Mocny, książę Akwitanii. Opat nie omieszkał zawołać: "Wypędźcie, panie, psy i przywołaj- cie mnichów. Kiedy staniecie przed trybunałem Najwyższego Sędziego, czy woli- cie, aby towarzyszyło wam szczekanie molosów, czy też modlitwa waszych mni- chów?" Zdaje się, że książę dał za wygraną. OBECNOŚĆ W JĘZYKU POTOCZNYM O tym, jakie miejsce zajmowały zakony przez całe stulecia w życiu umys- łowym i uczuciowym Zachodu, najdobitniej świadczy obfitość wyrażeń, które we- szły do języka potocznego i które określają pewne cechy świata monastycznego - cechy szczególnie charakterystyczne albo za takie uważane; w wyrażeniach tych niekiedy przebija humor, czasem sympatia, ale najczęściej nie brak w nich odcienia drwiny. Dowodzi tego fakt, że w języku francuskim (podobnie zresztą jak w więk- szości języków europejskich) wszystkie pochodne wyrazu moine - mnich (moina- ille - mnisi i mniszki, moinerie - klechy i klasztor, moinesse - mniszka, moineton - mały mnich, moinette - mała mniszka, moinillon - braciszek zakonny, moiniot - mniszek, monacal - mnisi, monacaille - mnichy, a nawet monachisme - stan mniszy) nabrały znaczenia pejoratywnego; jedynie moineau - wróbel, z aluzją do barwy upierzenia (et dicitur a pluma - powiada tekst z 1348 roku), stanowi tutaj wyjątek. Bracia, kanonicy, mniszki i zakonniczki nie cieszą się większymi względami: "tłusty jak mnich (albo kanonik)", po angielsku as a priest; gordo come un frade, natrząsają się szydercy, a lud włoski dodaje, jakby w formie wyjaśnienia: Preti, frati e polli non sono mai satoli (Księża, bracia i kurczaki nigdy się nie nasycą). Anglicy powiadają: "Księża, mnisi i morze." W opinii Hiszpana jeść a Ios frailes znaczy jeść ordynarnie, żarłocznie. Poza tym: El fraile que pide pan, carne toma si se le dan (Brat, który prosi o chleb, weźmie mięso, jeżeli mu tylko dasz). Co prawda, trochę go rozumiemy. "Połknąłby nawet franciszkański garnek" - mówi się o człowieku tak łakomym, że zjadłby nawet mało apetyczną i ciężkostrawną zawartość klasztornego kotła. Gdy zakonnikowi zdarzy się popić, staje się "szary jak franciszkanin"; aluzja do koloru odzieży. "Czekać na kogoś jak mnisi na opata" znaczy... nie czekać na osobę za- proszoną na obiad, a nie przybyłą w oznaczonej godzinie, i jest aluzją do tego, że gdy tylko odezwał się dzwon z refektarza (sonus epulantis) mnisi zabierali się do jedzenia. Stąd żartobliwy refren klasztornej piosenki: O beata viscera nulla sit vobis mora! (O, błogosławiony żołądku, oby nie nastąpiła żadna zwło- ka!). Oto inne przysłowia, gdzie jest mowa o opacie: "Mnich tak odpowiada, jak opat zaśpiewa", które w różnej formie odnajdujemy w wielu językach europejskich. "Mnichowi nie przystoi udawać opata", albo, według Littr‚go: "Nieobecność jed- nej osoby nie przeszkadza, aby rzecz załatwić" - co nawiązuje do faktu, że podczas wyboru opata, jak mówiliśmy, nie musieli być obecni wszyscy elektorzy. "Nie masz mądrzejszego opata jak ten, co wprzód był mnichem", czyli pamięć o tym, co znosiliście, będąc podwładnymi, uczyni was umiarkowanymi w rządzeniu (co wcale nie jest takie pewne). Z czasem ton staje się bardziej napastliwy. "Lepiej samemu cieszyć się oj- cowizną niż zostawiać ją rozpustnemu mnichowi", zwłaszcza że, jak powszechnie wiadomo, "habit nie czyni mnicha"; przysłowie to znajdujemy również w języku holenderskim: "T'zijn niet allen monniken, die zwartee knappen dragen" (Nie każdy, kto nosi czarne szaty, jest mnichem), a także w angielskim, polskim, hiszpań- skim, włoskim i portugalskim. A jeżeli nawet ten ktoś jest zakonnikiem, czego po nim oczekiwać, skoro "płaci we franciszkańskiej monecie"? - wzdycha Niemiec: in franziskaner Miinze bezahlen; po francusku en monnaie de singe, znaczy "okpić kogoś". Prawda że oeuvre de nonnain (praca zakonnicy) oznacza "mrówczą pracę", haft tak skomplikowany, iż wykonywać go można jedynie w klasztornym zaciszu; że cierpliwe poszukiwania i nie kończące się prace kongregacji w Saint- -Maur nadały dodatnie znaczenie określeniu "praca benedyktyńska" (po włosku: Lavoro da certosino - praca kartuza; po niderlandzku: monnikenwerk - mnisza praca); że włoskie menar vita da certosino przypomina o surowym życiu synów świętego Brunona, a hiszpańskie frailes de la merced son pocos,. mas hacen lo bien (mercedariuszów jest mało, ale czynią dobrze) - mówi o absolutnej ofiarności tego zakonu; że powiedzenie aunque se lo digan frailes descalzos (choćby to mówili sami bracia bosi) - dotyczy rzeczy tak mało wiarygodnej, że nawet zapewnienia tych mnichów nie mogłyby jej uprawdopodobnić, co świadczy o autorytecie, jakim cieszyli się karmelici bosi!; że "mówić po łacinie w obecności kordelierów" wyraża pośrednio uznanie dla wiedzy tego odłamu franciszkanów, znaczy to bowiem mówić z pewnością siebie o sprawie, o której wie się mało, wobec ludzi, którzy dobrze ją znają - wszystko to prawda, ale o ile częściej szala wagi sądów powszechnych przechyla się na stronę sądów nieżyczliwych wobec zakonników? Przypomnijmy określenie "jezuita"*, które odnajdujemy we wszystkich językach europejskich w znaczeniu "obłudnik"; wyrażenie francuskie boire comme un templier (pić jak templariusz), niemieckie tiichtig wie ein Johanniter zechen (żłopać jak joannita) albo discrezione da frati w znaczeniu indiscrezione. Przytoczmy jeszcze kastylskie przysłowie El fraile, el aqua y el fuego se hacen lugar presto (Mnich, woda i ogień szybko torują sobie drogę), które mówi o zuchwałej niekiedy natarczywości zakonników, i zacytujmy taką oto aluzję do zachłanności zakonów żebraczych: Fraile que su regla quarda, toma de todos y no da nada (Mnich, który stosuje się do reguły, bierze wszystko, a nic nie daje). Nawet ubóstwo - przecież dochowywane, więc tego już doprawdy za wie- le - wywołuje drwiny, bo "jechać na kordelierskiej mulicy" znaczy "iść piecho- tą". Święte posłuszeństwo w przekonaniu ludu jest rezygnacją albo zupełnym brakiem inicjatywy, co wyraża się w przysłowiu: "Mnich tak odpowiada, jak opat zaśpiewa." A jak zapewnić sobie spokojny żywot? Mówi o tym włoskie przy- słowie: Sto coi frati e zoppo I'orto (trzymam się braci i uprawiam mój ogród), co jest w stylu Kandyda lub podobnym. Zakonnik jest pobożny? Zaraz okrzykną go obłud- nikiem: Al fraile mesurado mirale de lejos y hablale da nada (od skromnego brata trzymaj się daleko, o niczym mu nie opowiadaj) i nie mają do niego zaufania. Gdy ktoś jest wyrozumiały, oskarżają go, że ma "sumienie obszerne jak franciszkańskie rękawy". "Oddać komu mnicha w dzierżawę" znaczy, według Littr‚go, przynosić nieszczęście. Capucin (kapucyn), capucini‚re (klasztor kapucynów), capucinade (liche ka- zanie) nie cieszyły się dobrą sławą. "Mówić jak kapucyn" znaczy mówić przez nos. A la capucine określa pobożność ciasną i formalną. Istnieje wszakże wyborne włoskie capuccino, z aluzją do koloru... Zdarza się i nuta sympatii: Mas valen coces de monje que halagos de escudero (cierpkie mnisze słowo więcej jest warte niż pańskie pochlebstwo), co prawdę rzekłszy, pozytywne jest tylko z racji nieufności, jaką chciano zamanifestować wobec innej grupy społecznej. Zacytujemy jeszcze: "Pisać w obronie swojego klasztoru", co jest ekwiwalentem powiedzenia: "Przemawiać we własnej sprawie." Albo: "Kiedy na proboszcza pada deszcz, krople spływają na kościelnego (albo prowizora kościelnego)". I na koniec: "To pocieszny celestyn", powiedzenie we- dług Littr‚go stosowane do człowieka śmiesznego, a które, jeśli wierzyć Richeleto- wi, pochodziło stąd, że celestynów zwalniano od pewnych podatków, pod warun- * Pod hasłem "jezuici" Littr‚ cytuje ciekawe przysłowie: "Hiszpan bez jezuity jest jak kuropatwa bez pomarańczy." Wyjaśnia to nam inne powiedzenie: "Kuropatwy trzeba jeść bez pomarańczy", co ma znaczyć, że należy zadowolić się rzeczą dobrą, nie pragnąc już zbytniego wyrafinowania. A zatem normalnie jezuita i Hiszpan idą ze sobą w parze, jak kuropatwa i pomarańcza. kiem, że jeden z nich szedł na czele wozów załadowanych winem i podskakiwał z radosną miną, przechodząc koło zarządu miejskiego (w tym przypadku chodziło o Rouen). Se non ‚ vero... ZAKONNICY, ROŚLINY I ZWIERZĘTA Złośliwość tych stuleci wiary często dawała się mnichom we znaki, nie ona jednak przemawiała, gdy nadawano im różne nazwy, czasem oparte na dalekich skojarzeniach z jakimiś odmianami ptaków albo ryb; tutaj dochodziła do głosu jedynie popularność zakonników. Przykładów jest bez liku we wszystkich językach. Wyraz jacobin oznacza ptaka (ortolan), rasę kaczek, rodzaj grzyba; nonnette (zakonniczka) - dwie odmiany sikorek; chartreux (kartuz) - rasę szaroniebieskich albo popielatych kotów, po- chodzących z Przylądka Dobrej Nadziei i sprowadzonych do Francji, jak się wydaje, przez uczniów świętego Brunona, a także jest nazwą grzyba i odmiany tulipana (w języku francuskim i portugalskim). Dlaczego? A dlaczego tuńczyka nazwano "cie- lęciem kartuzów" (le veau des chartreux)? Tego nie wie nawet mój uczony przyja- ciel z Grande-Chartreuse. Donosi mi natomiast, że istnieje "lilia św. Brunona, która rośnie w ściśle określonym miejscu, na jednej z łąk Grande-Chartreuse, na wysokości około 1400 metrów, oraz "goździk kartuzów, dantis cartusianorum, odporny na tamtejszy klimat, koloru różowego. Wyraz precheur (kaznodzieja) oznacza modliszkę, Mantis religiosa (zapewne z powodu czujnej postawy) oraz chrabąszcza w narzeczu brukselskim (predikeer). W języku portugalskim i włoskim dominikanin (jak i frate) oznacza pewne rodzaje ptaków, w tym kardynała,* we francuskim zaś różne rośliny, których nasiona służy- ły do wyrobu różańców. Gdyby oceniać popularność zakonu na podstawie liczby wyrażeń, którym dał początek, palmę pierwszeństwa otrzymaliby bez wątpienia kapucyni. Nazwę tych brodatych, o charakterystycznym wyglądzie franciszkanów odnajdujemy w najroz- maitszych formach w większości języków europejskich. We francuskim na dziesią- tki liczymy powiedzenia, gdzie pojawia się wyraz "kapucyn". Kapucyńska broda oznacza to rodzaj grzyba, to sałatę; kapucyn, kapucynka oznacza różne gatunki kwiatów, kapary (w angielskim i niderlandzkim), różne ptaki (w polskim i angiels- kim odmianę gołębi, a kawkę w niemieckim), rasę małp (w angielskim), chrabąsz- cza (w niemieckim), rodzaj rzeżuchy (w angielskim), kapustę głowiastą (we włos- kim), kokon jedwabnika (we włoskim), grę, część ubioru kobiecego i jeszcze wiele innych rzeczy. Ale najczęściej używanym wyrazem, we wszystkich językach, jest oczywiście termin ogólny: moine, friar, monje, frate, monnik itd. Moine we francuskim oznacza najrozmaitsze kwiaty (w tym maki, doprawdy nie wiadomo, dlaczego?), ryby, owa- dy, dwa rodzaje fok, niezliczone gatunki ptaków, zarówno afrykańskich drapież- ców, jak niewinne istoty skrzydlate, z których najbardziej znany jest wróbel. Hisz- pański frailecico (wróbel) nawiązuje do swojskiego fraile. "Mnich" to również rodzaj bąka, szkandeli (we francuskim, angielskim, włoskim), wybrzuszenie na sztabie stali albo żelaza (w angielskim, a także niderlandzkim) itd. Podobnie, we wszystkich niemal językach Europy drukarze nazywają mnichem stronicę źle wy- drukowaną, która niedostatecznie chwyciła farbę i na której białe i czarne smugi przypominają habit karmelitów. Włoski frate i monaco w samych tylko Włoszech środkowych i południowych oznacza dziewięć gatunków owadów, jedenaście - pta- ków, ryby itd. Podobnie fraile i monje w języku hiszpańskim, monk i friar w angiels- kim, monge w portugalskim. DLACZEGO? Ale jaki obyczaj klasztorny sprawił, że zupę na migdałowym smaku, z siekane- go mięsa kuropatw, jak i sera nazwano zupą a la jacobine, pewien rodzaj piernika - certosino (kartuz), pewien rodzaj potrawki jarzynowej - chartreux, różne frykasy - frati. Wspomnijmy jeszcze, mało szanowane pets-de-nonne oraz nonnettes, drob- ne pierniczki, które, zdaje się, najwcześniej zaczęły wypiekać zakonnice. FARMAKOPEA Mówiliśmy już, jak ważną rolę odegrali mnisi w poznawaniu ziół leczniczych i leków. Takie określenie, jak "proszek kartuski" (kerm‚s min‚ra~, friar's balsam (olejek będźwinowy), jesuit's tea, jesuit's drop, jesuit's bark, dostatecznie o tym świadczą. KLASZTORNE GODZINY Zdaje się, że na wyobraźnię ludzką działa najmocniej jutrznia, bo wiele jest powiedzeń, w których ten wyraz występuje (a nie na przykład nona, pryma albo nieszpory). Il est ‚tourdi comme le premier coup de matines (jest nieuważny jak pierwsze uderzenie dzwonu na jutrznię), donner du retour de matines (przynieść szkodę), chanter le Magnificat a matines (odezwać się bez sensu), matines bien sonn‚es sont a demi chant‚es (jutrznia dobrze wydzwoniona to jakby na wpół odśpiewana); le retour est pire que matines (następstwa złej sprawy są jeszcze gorsze niż ona sama) itd. Wspomnijmy też o bracie Jakubie ( fr‚re Jacques), którego rzeczą jest punktualnie dzwonić na jutrznię. NAZWISKA Inny dowód obecności zakonników w średniowiecznych społeczeństwach sta- nowią nazwiska. Pomińmy takie, jak Lemoine, Moinet, Moinot i flamandzkie De Muynck, a także Can(n)on(n)e czy L‚veque, których pochodzenie jest aż nadto oczywiste. Mniej wyraźne jest ono w przypadku nazwisk Cappart, Capart, Capet, Cappati; zawiera aluzję do ludzi, którzy kiedyś nosili chape, kaptur (po łacinie cappa). (Stąd również chapeau - kapelusz, chapelain - kapelan, chapelle - kaplica, chapelet - różaniec itd.). Barat, Bar‚, Barrault są aluzją do pasiastego płaszcza karmelitów, z czego wywodzą się również nazwiska Ray‚, Rayet, Rayez itp. Mieszkańcy klasztorów (claustrum i monasterium) również zaznaczyli się w onomastyce: Moutier, Moustier, Mousty, Dumoutier albo Claustre, Claustrier, Cloosterman; eremici - w Lhermitte; rekluzi - w Lecluys, Recloux, Cluysenaere; mniszki (moniales) - w Denonne. Fr‚res mineurs (braci mniejszych) odnajdziemy w nazwiskach Fr‚mineur, Petitfr‚re, R‚collet, a nawet Friart (z angielskiego). A wreszcie trochę podejrzana sekta begardów lub bogardów dała początek takim nazwiskom, jak B‚gaux, B‚guin, B‚ga, a może i Leb‚gue. PIELGRZYMKI A IMIENNICTWO Przydomki pielgrzymów, którzy byli w Rzymie: Romeu, Rom‚e, R”mer, Ro- mier stały się nazwiskami. Palm, Paumen pochodzą od gałązek, jakie stamtąd przynosili. Tych, którzy odbyli pielgrzymkę do Santiago de Compostela, nazywano Jac- quot, Jacobite, Jacobip‚tes, Jacquets albo (od pielgrzymiej muszli) Coquille, Coqu- elle, Coquerille. Pielgrzymów - P‚lerin, Per‚grin, Pelegry, Pelgrim - wracających z Mont- -Saint-Michel nazywano: Miquelot. ZAKONNICY W MIEŚCIE Nie mam zamiaru rozprawiać tutaj o znaczeniu zakonników w rozwoju śred- niowiecznych teorii demokratycznych. Wyżej mówiłem już o decydującym udziale Kościoła w ogóle, a zakonów w szczególności w wypracowaniu i ustaleniu techniki wyborów i obrad. Soborowe doktryny potwierdzające "ludowe" pochodzenie wła- dzy najwyższej, suwerenność zgromadzenia (summa potestas), władza podporząd- kowana prawu i sprawiedliwości i pojęta jako pełnomocnictwo udzielone z woli ogółu, wszystko to również wiele zawdzięcza zakonnikom, ale analiza tych teorii sama wymagałaby obszernego dzieła. A wreszcie zbędną rzeczą byłoby powtarzać, jaką rolę odegrali w życiu swojego stulecia niektórzy opaci. W tej dziedzinie najświetniejszym przykładem, jaki można sobie wymarzyć, jest święty Bernard. Gdyby nie on, epoka, w której żył, nigdy nie zaznałaby prawdziwej odnowy moral- nej i duchowej, jaka stała się jej udziałem. Moim zamiarem było krótko przedstawić niedocenianą najczęściej rolę zakon- ników w świeckim społeczeństwie, ich udział w codziennym życiu miast i wsi. Wykształceni, gorliwi, godni zaufania, w zasadzie obojętni na doczesne sprawy, cieszący się szacunkiem - mimo ostrej krytyki, z jaką się spotykali - i nieza- przeczonym autorytetem duchowym, zakonnicy siłą rzeczy tworzyli zespół dobrze zorganizowany i ofiarny, stworzony, aby służyć świeckiemu społeczeństwu i od- grywać w nim ważną rolę. "Od ogólnego zebrania obywateli przed kościołem - pisze Mengozzi - aż do mianowania urzędników państwowych, we wszelkich przejawach społecznego i prawnego życia wspólnoty dostrzegamy naśladowanie kościelnych form i syste- mów. " Stawski, dobry znawca zagadnień związanych z początkami wyborów prze- prowadzanych większością głosów, również pisze: "Bezpośredni wpływ Kościoła i prawa kanonicznego na wprowadzenie i praktykę wyboru większością głosów stwierdzony został... w Anglii." Według Konopczyńskiego, którego autorytet w tej materii nie podlega dyskusji: "Wydaje się, że dopiero w połowie XVI wieku ustaliła się w komunach, pod wpływem obyczajów Kościoła, reguła dokładnego liczenia głosów w bardziej draż- liwych przypadkach... Rozwój zasady większości na całym niemal półwyspie włos- kim dokonał się, bez żadnej wątpliwości, pod wpływem Kościoła katolickiego." Kościół odegrał też ważną rolę w organizowaniu się niektórych komun; doty- czy to zwłaszcza Marsylii, gdzie emancypacja dolnego miasta w pierwszych latach XIII wieku jest dziełem Bractwa Ducha Świętego, założonego w 1212 roku. W wypadku nie rozstrzygniętych walk wyborczych albo trudnych do rozłado- wania napięć społecznych (w Mediolanie w 1256 roku) komuny włoskie często odwołują się do władz duchownych, aby opracowywały ich statuty, przewodniczyły przy wyborach albo pełniły funkcję arbitrów. Pertile cytuje przypadek tajnego głosowania, które odbyło się w Pizie w roku 1286, w obecności dwóch dominika- nów i dwóch minorytów. Jest rzeczą oczywistą, że stanąwszy wobec zagadnień wyborczych, skomplikowanych przez nieregularność wyborów i brak poszanowania postanowień powziętych przez większość, mnisi i księża natychmiast pomyśleli o obyczajach panujących w ich środowisku. Cytuje się też przypadek zakwestiono- wania wyborów (w Vercelli), kiedy zakonnikom powierzono rozdanie, w pierwszej turze wyborów, le schede per destinare gli elettori (kartek wyborczych), ad sus- picionem quamlibet removendam (aby uniknąć wszelkich podejrzeń), dodaje kroni- karz cytujący ów fakt. I zapewne często z tej głównie przyczyny mieszczaństwo zwracało się do zakonników swojego miasta. Czasem zakonnicy mieli wybrać elektorów pierwszego stopnia albo nawet, jak w Weronie, samych urzędników. W Wenecji oni wybierali spośród członków parlamentu członków Wielkiej Rady. Nie będąc ani wyborcami, ani kandydatami, słabo i tylko pośrednio związani z interesami komuny, nie mający prawa ani sporządzać testamentu, ani uczestniczyć w jakiejkolwiek sukcesji, często dobrze poinformowani przez braci swojego za- konu, co się knuje albo dzieje w innych komunach, zakonnicy stanowili bez wąt- pienia wpływowy i poważny zespół arbitrów. W zasadzie nie mieli dostępu do urzędów komunalnych. Nie płacili podatków, nie mogli więc sprawować urzędów ani w sądownictwie, ani w administracji, ale pewne stanowiska były jednakże dla nich wyraźnie zastrzeżone. W XIV i XV wieku w Brukseli i w Antwerpii (a także w Zurychu, Lipsku, Lovanium, Zutphen i w in.) ławnicy zwracali się do mnichów, powierzając im kierownictwo kancelarii zarządu miejskiego. "Tak więc wykonywanie funkcji zazwyczaj zastrzeżonej dla ludzi świeckich nie było nie do pogodzenia ze stanem duchownym - pisze na ten temat M. Paquet. - Stan ów nie powoduje u swoich przedstawicieli żadnej niezdolności prawnej. Urząd wymaga od nich takich samych usług i gwarancji jak od ludzi świeckich; wyznacza im takie same zadania." Często powierzano im urzędy wymagające szczególnych umiejętności, na przykład: kierownictwo kancelarii (Florencja,1308 r.), nadzór nad kasą komunalną, nad archiwami komunalnymi (Chieri), pobieranie opłat. W Bretanii mnisi żebrzący uczestniczą w zgromadzeniach rady książęcej. Zwłaszcza karmelici oddają cenne usługi w dziedzinie fiskalnej i finansowej. W klasztorze kordelierów w Vannes ma siedzibę Izba Obrachunkowa (H. Martin). Niektóre kongregacje, zwłaszcza kon- gregacja Sainte-Claude, otrzymały zezwolenie na bicie pieniądza. Benedyktyni z Saint-Pierre-de-B‚ze mają obowiązek w dni targowe sprawdzać odważniki, wagi, łokcie i miarki na oliwę, wino i zboże, którymi posługują się kupcy; jest to tak zwane prawo d'‚gandillage. Ale to nie wszystko. Humiliaci pełnili funkcje poborców ceł i opłat i strzegli kluczy od składu amunicji. Zakony żebrzące były wielkimi jałmużnikami milicji komunalnych. W niektórych miastach cystersi byli strażnikami portów i arsenałów, nadzorcami murów obronnych i fortyfikacji, a także kwestorami, zarządcami oraz skrutatorami podczas publicznego głosowania. Wezwano ich do uporządkowania finansów arcybiskupstwa Kolonii. Konwersi zakonu w Citeaux służyli jako boul- lateurs, to znaczy wyciskali pieczęcie (zwane bullae od przytwierdzonej do nich ołowianej kuli) na urzędowych dokumentach - bo, trzeba to powiedzieć, nie umieli czytać. Co najmniej w czterech przypadkach, jak można sądzić, widoczny jest bezpo- średni wpływ religijnych sposobów myślenia na dziedzinę praktyk politycznych. Po pierwsze, zwyczaj mianowania ławników dożywotnio, co Pirenne sygnalizuje we Flandrii i Walonii (dopiero w wieku XII wybierano ich raz na rok). Ruffini wskazuje parę przypadków, gdzie w ustawach świeckich pojawia się pojęcie sanioritas; w Barcelonie w 1254 roku, w Leges Henrici (ok. 1118 roku): Vincat sententia meliorum. The majority by rank, repute and sound judament. Następny przykład to promissions, obietnice uzyskiwane od kandydata, oby- czaj, o którym wiemy dzięki uczonemu dziełu dom Schmitza; chociaż tak sprzeczny z duchem benedyktyńskiej reguły, zakorzenił się w klasztornych zwyczajach w wie- kach VIII i IX.A wreszcie wiadomo, że w Wenecji występował oponent, który, jako advoca- tus diaboli w procesach rozwodowych oraz beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, z urzędu wnosił różne sprzeciwy, aby wszelkie zagadnienia zostały dość wcześnie jak najlepiej rozpatrzone. W DZISIEJSZYM SPOŁECZEŃSTWIE Czy to rygorystyczne traktowanie, te nieustanne wymagania, te ciężkie wy- rzeczenia, ta nieubłagana dyscyplina, czy wszystko, z czego składało się i dziś jeszcze się składa życie zakonników, ma jakiś sens - zapytają niektórzy (i nie tylko niewierzący). Odpowiedź brzmi: tak, bez najmniejszej wątpliwości. I na jej poparcie przytoczę słowa pewnego pisarza, miłośnika sportu: "A każdy, który idzie w zawo- dy, od wszystkiego się powstrzymuje: oni, aby otrzymać wieniec znikomy, a my trwały... Ja tedy tak biegnę, nie jakoby na oślep; tak walczę, nie jakobym wiatr uderzał." Podpisano: Paweł, Pierwszy list do Koryntian, 9, 25-27. Nie tylko w tym jednym punkcie świat nowoczesny napotyka, nieświadomie, wartości wypracowane w zawsze żywym świecie zakonników. Są jeszcze inne takie punkty i, żeby sprawę jasno postawić, wydaje mi się, że nasze społeczeństwo nieraz odczuwa pewną tęsknotę za tym światem, tak jednocześnie dalekim i bliskim. Nie dlatego, aby miało zbyt dokładne pojęcie, jaki był ów świat, ale dlatego, że ma problemy, które budzą w nim marzenia o świecie spokoju i milczenia, drzew i ciszy, samotności i skupienia: solitudo, inclusio, silentium. Te słowa, charakteryzujące życie kartuzów, chyba w każdym z nas budzą tęskne pragnienie, aby to wszystko stało się również naszym udziałem. Posłuchajmy Piotra Damiani oskarżającego tych, co miotają się na wszystkie strony: Pestiferae vagationis morbus... Et sic vitam suam inaniter spacienda consumunt (Ta przeklęta choroba miotania się... I tak na niczym życie swoje trawią). Czy tak daleki od pragnień współczesnego człowieka jest Piotr Damiani? Albo Grimlaicus wychwalający ogródek pustelnika, pełen won- nych roślin, i orzeźwiające w nim powietrze? Czy nie chodzi tutaj o to, co nazywa- my wiejskim domem, i czy bez znaczenia jest fakt, że wyraz chartreuse oznaczał w wieku XVIII właśnie mały wiejski domek na uboczu? Cisza, oddalenie od świato- wego zgiełku (ab omni strepitu saecularium), możność myślenia o sprawach naj- ważniejszych, dialog z samym sobą (in singularitate), w łonie społeczności, która bezustannie was otacza (semet in congregatione), to poszukiwanie quies mentis, czy to wszystko aż tak obce jest naszej epoce? Marcel Proust mówił, że książki są dziećmi samotności i milczenia. Czyśmy o tym nie wiedzieli? Czy nie wiemy, że wszystko, co człowiek czyni pięknego i wielkiego, dokonuje w ciszy warsztatów, bibliotek i laboratoriów - albo cel zakonnych? Aktualne jest także negotium pacis, które zaprzątało tych dobrowolnie bez- bronnych księży, mnichów, pokutników, pielgrzymów, żyjących w społeczeństwie lęku, krwi i grabieży; czyni ich to poprzednikami ludzi odmawiających służby wojskowej i zwolenników biernego oporu; sprawia, że są jak w Ewangelii kwas, "który wziąwszy skryła niewiasta w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło" (Łk 13, 21). Aktualne jest pragnienie, nieustannie potwierdzane przez wieki, aby być pau- per Christi, być bezbronnym ekonomicznie, poświęcać się bez reszty pracy ducho- wej, artystycznej, rękodziełu, pracy ludzkiej na miarę człowieka. Wciąż aktualne jest to przeciwstawienie się zakonów żebrzących "społeczeń- stwu konsumpcyjnemu" ich epoki, kiedy po raz pierwszy od długiego czasu zaczęły powstawać ogromne fortuny, krzewił się luksus, pojawiła się żądza zysku, to znaczy nieograniczonych dochodów. Aktualny jest wreszcie ów locus incertus, brak stałej bezpiecznej siedziby, to, że "kościół jest jedynym łoż‚m", że spoczywa się na byle macie, desce albo na ziemi, jeżeli modlitwa nie pochłonęła mnicha tak całkowicie, że zapomniał o swoim zmęczeniu... Dla średniowiecza charakterystyczne jest życie w grupach, w drużynie, cechują je związki człowieka z człowiekiem, poddaństwo, stosunki wasalne. Tymczasem świat pustelników to świat człowieka samotnego, a więc z wielu przyczyn aspołecz- nego. Eremityzm jest z gruntu antyfeudalny, antyklerykalny, a nawet pod wieloma względami antymonastyczny (B. Bligny). Pustelnik lubi przyrodę, lubi zwierzęta. Chce być niezależny, chce wędrować swobodnie, zapuszczać się daleko od ludzi, w lasy, wyruszać na pełne morze na statku-pustelni. Chce wieść życie człowieka wolnego, zagłębiać się coraz bardziej w samotność, modlitwę i spokój, wieść egzys- tencję zresztą paradoksalną, która w oczywisty sposób zdąża do tego, aby "należeć do zakonu bez przełożonego, czynić miłosierdzie bez braci i wypełniać posłannict- wo, nic nie działając" (J. Leclercq). Czy jest to tak dalekie od tej kontrkultury i tego stylu życia, o jakich marzy dzisiaj tylu młodych? Ogłoszona niedawno przez Jean- -Pierre'a Corbeau na łamach "Les Nouvelles Litt‚raires" ankieta jako zasadnicze dążenie współczesnej młodzieży wymienia: powrót do natury, wyrzeczenie się życia w mieście, pożywienie proste, zdrowe, "naturalne", nadanie należytej wagi samotności i życiu w ograniczonych grupach, rewaloryzacja stosunków między- ludzkich, poszukiwanie autentycznego życia duchowego, a przede wszystkim "mo- żliwości wprowadzenia znowu sacrum w codzienne ludzkie działania". I tej pod- świadomej tęsknocie do swojego rodzaju życia religijnego towarzyszy, jak wie- my, i wegetarianizm, tak częsty u ludzi z "marginesu", i solidarnościowe gło- dówki, i wyrzeczenie się osobistego mienia - wspólnota dóbr - i długie brody, i czasem brud... W podobnych zachowaniach nie ma nic ekstrawaganckiego. Jest rzeczą nor- malną, że po wielkim starcie ostatniego stulecia - industrializacja, kryzys, koloniza- cja, odkrycia naukowe, wojny i rewolucje - dzisiejszy człowiek szuka spokoju. Spokoju na świecie. Spokoju w duszy. Chce być spokojny jak zakonnik w okrutnym świecie średniowiecza. WAŻNIEJSZE WYDARZENIA wiek IV i V Klasztory w Galii (Lerins) i w Irlandii (Święty Patryk) 524 Opactwo na Monte Cassino założone przez św. Benedykta z Nursji (ok. 480-547) 674 Przeniesienie relikwii św. Benedykta do Fleury-sur-Loire 782 Św. Benedykt z Aniane rozpoczyna reformę życia monastycznego. wiek X Świat monastyczny, zrujnowany przez najazdy normańskie, madziarskie i saraceńskie, odradza się. 910 Święty Bernon w Cluny wiek XI i XII Fala eremityzmu 1050 Reformy kanonickie (Saint-Ruf,1039 r.) 1015-1075 Reformy benedyktyńskie (kameduli, walombrozjanie, Molesmes) 1084 Święty Bruno (zm. w 1101 r.) zakłada Grande-Chartreuse 1098 Citeaux 1115 Clairvaux: święty Bernard wiek XII Wspólnoty szpitalników Podwójne klasztory Leprozoria zakonne Zakony rycerskie 1120 Św. Norbert z Xanten zakłada w Pr‚montr‚ zgromadzenie zakonne (kanonicy regularni) premonstratensów. 1131 Krzyżowcy portugalscy (kanonicy) wiek XIII Pojawienie się zakonów żebrzących: 1209 Franciszkanie 1209 Karmelici 1215 Paulini 1216 Dominikanie 1218 Mercedariusze 1233 Serwici 1256 Augustianie Reformy benedyktyńskie 1231 Sylwestrianie 1259 Celestyni Zakony kanoników 1211 Krzyżacy 1221 Kawalerowie krzyżowi niderlandzcy 1237 Krzyżacy z czerwoną gwiazdą Ważniejsze wydarzenia 1305 Pierwsza kongregacja świecka: aleksjanie 1307 Reforma benedyktyńska: oliwetanie ok.1373 Hieronimici wiek XV Tworzenie się kongregacji monastycznych i kanonickich poprzez przemieszczanie się zakonów 1435 Święty Franciszek a Paulo tworzy żebrzący zakon minimów