MARIANNA BOCIAN Ograniczone z nieograniczonego * * * jak to co kochamy i czego ciągle pragniemy zatraciło demoniczną genialność – bezruch jak to co przerażało sobą i czego się lękamy zatraciło wymiar zrozumienia – znużenie jak to co kusiło światłem zszarzało–wiatr zamarza w ogniu płomień żył – na wargach mosiądz jedynie dzieci potrafią jak opętańcy życia śmiać się aż kwiaty wychylone przeczuwają że to śmieje się bóstwo odwieczne i ogień jak nie potrafimy już płakać by ocalić godność śmierci bez której – słyszysz! – nie ma żadnych narodzin jak to co proste stało się w mowie złożone 1976 * * * nasze teraz stało się tu z wczoraj nic nie zostaje unicestwione! Nie wpisuję żadnego mordu w jakikolwiek przypadek! Bóg nie przewidział zbrodni – dlatego przedłuża się życie i nie szukajmy autorów zniszczenia poza tymi którzy to czynią! to co stało się wczoraj przeistacza teraz w nas jest kain i abel a ciała Doliną dlaczego nie wstydzimy się swoich myśli otwarci i klęczący przed sobą samymi? kto wieczorem zapytał siebie – co dziś uczyniłem dobrego... i... człowiek bez namysłu czyni sidła zła dla siebie i dla własnych dzieci jaka powinność takie były i są winy 1975 * * * albo mówisz TO SAMO albo nieznane INNE jeśli łączysz wszystko ze sobą – z błędu 3 w błąd zachodzisz albo jeśli niczego z niczym nie zwiążesz to psie a nie psa zobaczysz bo czy możliwe cokolwiek bądź w mowie co życiem nie wstąpi więc co daje nam własną niezależność poznania? bądź głupi w czas święta pisuj pisuj i wypruwaj wiersze cwany coś utraci z uznanego wywyższenia a ten wyszydzony ma odwagę być sobie żebrakiem jak i samemu sobie przyjacielem w wyprawie (oni wszyscy pozostali szaleńcami) w andy po to serce otwarte w klatce Młodzieńca... reszta to czczy dym kadzideł... a ten zapis podobny jest do linki tylko drudzy biorą haki... to nie błąd lecz ciąg prawidłowy dziś jest Wielkanoc jutro Wielki Poniedziałek wczoraj zabity dziś żywy i tak będzie konał aż do końca świata którego nie będzie poza nami męka jest po to by przedłużać życie jeśli Jesteś to żyję Tym Samym i od tego ginie w innym tylko punkcie i czasie TO jednym Jestem i jakbym wszystkim czuła zarazem nędzy w wielkości utracić nie możesz więc jesteś bo Jesteś człowieku co dodasz do życia blask strąca w popioły nie TO zanikiem lecz TEGO SAMEGO p r z e f o r m o w y w a n i e m * * * niezależnie od tego co zdarza się myśleć innym o nas a nam wierzącym w różne rzeczy życia o myśleniu innych dzień jeszcze nam pozostał z prawdziwym słońcem życie się przedłużyło w planie wedle starego zdania „Jestem przez wszystkie JEST” – mylimy ciągle to co zaistniało w mowie więc jednako w ciele ze śmiercią poezji – co wyłonione wprost z życia było nieprawdopodobnym i jakby to przekreślało rozpoznane wzory które niejedno uprościły wręcz okaleczyły o to czego nasza myśl nie objęła znaczeniem niezależnie od tego co zdarza się myśleć innym poezja staje się poza wszelkim schematem wichrem i obłokiem i najbardziej zaskakuje tych z których wyłoniła się! oni teraz jakby przerażeni i olśnieni patrzą na słowo które ciałem z pierworodnej ziemi 4 pytało kim są i dlaczego tak życie się przedłuża w planie znów wewnętrznym że krok ku nam samym całą wiecznością a ucieczka mniej niż konanie z konkretnej odnowy czasu wiecznego każdą dobą niezależnie od tego co zdarza się myśleć innym ja wiem że poetów i kapłanów widzimy w błędnym kole – z pnia ich ciał i zakrytej krwi zakwitają wargi odnowionym nasieniem i sami oczywistością też nie wiedzą że ich źrenice są pogodną zatoką w której śmierć jakby pozostawała zwiastowaniem ciągu w pełni realnego w ciągu ziemskim wszak odnawiają wszelkie znamię życia choć sami – tak bywa – nie zawsze wiedząc czynią zmartwychwstanie znaczeń bez których biologia niczego począć rozumnie nie może 1976 Na cmentarzu słowo któremu nie przypadło istnieć rzeczywiście nie jest aby konkretnym człowiekiem którego los nie zawiera się już w żadnej sprzeczności? nie jest to próba powołania nowego paradoksu – są to słowa ojca ze mnie mną rozszerzone nad jego grobem w których połączone jest życie jak i śmierć w coś co było ale teraz ja mu kreślę jedyną tu inność więc nie znaczy że nie Istnieje lecz ja nie mogę odnieść w zastępstwie Jego słowa do niego samego jest słowo w słowie poza mną przede mną i we mnie dlatego nie mogę spotkać go bezpośrednio bo jest wyzbyty wolny od sprzeczności – ja w jej apogeum żyjemy śmiercią by umierać jedynie życiem W Bogu sprzeczność czy w samym człowieku? ciekawe co szumi drzewo cmentarne – kolebka kawek ale ich tu zatrzęsienie! jakby kasztan w czerni! słowo któremu nie przypadło istnieć rzeczywiście jest konkretnym człowiekiem odeszłym w ojcu dotąd nie wierzymy dokąd męka nas dosięga kawki = źrenice – one są białe czarna przestrzeń 5 Antyerotyk Kiedy wykrwawia się jego gardło w mleczny deszcz nasycając korzenie od wewnętrznej strony człowieka – spróbuj pokochać jego gorzką bezsilność ciała patrz na niego byś znała swój a nie jego koniec. Kiedy upada z pragnienia na rosnącą w urodzaju pustkę gdy nad nim już z n a n e oberwanie chmury – spróbuj go zaślubić słowem nadziei! choć nie stanie się mężczyzną powitaj go ciałem nie słowem przyjm bo jest jedyną potencją. Dzień takiego stwórstwa i tobie sądzony na pustyni. Kiedy go będą pędzić przez tysiąc lat czy sekundę co nie legendą kiedy on zamieni ściganego na ścigającego z ceną równą zawsze krwi – spróbuj biec za nim czystym szaleństwem zobaczysz jak nędza ukrywa się w potędze będziesz zapłodniona nasieniem tragicznego biegu który musi mieć w człowieku koniec. Kiedy dotkniesz jego ciała sypiącego się w wieczność – spróbuj wierzyć że nie umarł cały kochaj go dalej jak kobieta i nie myl ckliwości z czułością obejmuj jego słowo mocną pętlą krwi rozluźni twoją zwierzęcość otrzymasz czas uczłowieczony. Kiedy osiągniesz bezsilność swoją – będziesz jak rajska glina siłą która milczenie z prochu w gałąź kwitnącą zamieni. Kiedy śnisz mowę – zerwij to jabłko z krwi człowieczej poczęte spróbuj do końca milczeć a może odkryjesz stysiąckrotnienie Sekundy. Rozum pojmie ale niczego nie odkryje w Stwórstwie. Może rozumu nie ma a my bezustannie Obłęd nim chrzcimy? Kiedy zrozumiemy że człowiek jest potrzebą miłości życie przestanie być teatrem masek targowiskiem pozorów 6 kto się nie oddał zupełnie ten nie przyjmie oddania edenu – spróbuj się zastanowić na co miał się wykrwawiać? albo za co ty dałbyś się jako człowiek zabić. A i nie zapomnij o szumiących drzewach i o tym co czynisz. W korowodzie urojeń wszyscy obnażeni. Czym płacze tym żyje kto uznał Życie symfonią raju ten i w płaczu wielbi czas. Spróbuj odczuć to co w płaczu zbawiające. 1972 * * * ciało zmartwychwstaje ze źródeł ziemi i światła to sprawa wciąż tajemna i nie uległa Nikomu gdyby nawet anioł uniósł źrenice przenikające Początek natychmiast zostałby oczyszczony z wiedzy narodzenia nikt nie zna przejścia za drzwi ciemne przenosząc tu bezwiednie biały kamyk głodu co się otwiera w nim morzem z którego wynurzy się o świtaniu człowiek podpłynie ku niemu łódź wioząca najstarsze jabłka a m e n są drogi bez dróg a jednak wiją się pod stopami są języki bezjęzyczne a jednak bywają prawdy obnażające sposób stawiania s t o p y a może tylko zimne są zwątpienia w konieczność zachowania ciepła południowego na północ naszą tak tęskniąc wiekami za wolnością za mocą słowa modlitwy czy w porę dostrzegliśmy tragedię wieków i rodzaju żadne słowo nie staje się cieniem na żadnej ziemi spełnia się na tobie tylko w innej porze zegara zabija czego nie przeczuwa jeszcze biologia – bezwład stwarza ciągle żywym jak stwarzał nas niewiarygodny Bóg j e d n a k z umiarkowaniem należało wtajemniczać w źródła mowy oko ślepło z ustawionym lustrem warga nie zmówiła mowy z odczuwania ale mowa nie poczęła jeszcze mądrości stwarzania – życie nie zanika w zanikaniu 7 wtedy rodzi się tęsknota za pierwszym krzykiem niemowlęctwa j e s t e m bywa odkryta męka wszystkiego we wszystkim zapytaj matki jak się daje ciało na światło kto się nie oddał cały na wysoki ogień nie mógł się dopełnić tym co go otacza kto płakał czy nie wielbił życia!? 1974 * * * w świecie cierpienia dzień życia nie przeistacza się w pieśń nocy zmysły ludzkie przerosły szansę porównywania – w tym świecie człowiek staje się uniwersalnym punktem pełnym mocy wyzbytej spełnienia dlatego śmiech dziecka pędzącego obok z nie wygłoszonym żywiołem – wpada w świat cierpienia jak pocisk eksplodując energią jakby nie z tego świata była wszelka czysta miłość objawiona w pędzie dwu bosych stóp które pozostawiły w tobie stygmat głodu – stąpanie po ziemi jest rozkoszą! bezwiednie rozpędzonym cieniem potrąciło w tobie śmiertelny spokój nie zniewalając bezsilnie tłukącego się serca w obręczy której nie masz szansy ani zerwać ani przekroczyć – bo to już ukorzenione nieszczęście przerasta tobą ku błękitom – bo to już pora powrotu cieniem pożegnania w jakąś przestrzeń wolną od winy grzechu pracy i pokuty – huragan śmiechu malca wpadł w otchłań opiętą skórą i był łaską był promieniem z przeszłych wiosen z których pozostało tylko wygnaństwo przezroczyste ciemności cierpienia w których nie można kochać nawet siebie... tylko ten śmiech 8 który uderzył jak miecz a musnął jak gałązka jaśminu poruszona wiatrem ku tobie — w świecie cierpienia śmiech staje się grozą a może w polu śmierci w świecie cierpienia łaską jest głos czystej radości życia * * * do tych domów z rąk ojca pisanych za późno kto gra na harmonijce „szczęść domowi twemu”? a kto słyszy w zapomnieniu „ułani ułani malowane dzieci” – przestrzeń jak konfesjonał w niej spowiada się teraźniejszość ziemi niebu – kiedy umarł dom w ojcu a ojciec we mnie bił się o ziemię była ta sama równina niepodobna do wiary w zbratanie do tych domów z edenem Matki za wsześnie Imperium światła Zielonego tylko gdzie ON Admirał flot płynących w krwiobiegu? dlaczego odwołuję się do trupa mego biegnącego za ojcem unoszącym dom na plecach w wiekuistą ciszę? Wiem – to ja tracę w tym dniu o s t a t n i ą kryjówkę w której płacz był dozwolony wręcz ocalający umęczoną biologię Nieokreślone tam gdzie wskażę nigdzie bo wszędzie nigdy czas zaczynał się zawsze młodymi gwiazdami gorący pożar śniegu – płonęły słowa odpowiednio do wrzenia krwi jasnością ziemi trzeba doskonale rozumieć niewiarygodność siebie widmo sadów innych dróg jak i cielesnych zegarów rosnących światłem niebieskobiałym jak krzyk pól stosunkowo młode ciało czerniało w wiekuistość 9 barwa pod skórą bardziej czerwona jak na ironię na linię mrozu stosunkowo młodych źrenic i rąk zdaje się praktycznie złożona wyłącznie z pragnienia ogrzania myśli w promieniu tamtych ogrodów dzieciństwa dość równomiernie rozdzielona jest w nas śmierć daleko do zdjęcia ze siebie ciała jak płaszcza z tego samego powodu jakim narodzenie czym ono? nikt nie wie choć czuje pełnią bezwzględnie! * * * już Parmenides wyczuł – fakt narodzenia jest smutny i – choć nie piłam ze Spinozą wódki – pomyślałam tak wygrzewając ciało na Szrenicy jak jaszczurki: skoro tak smutno się JEST a Bóg wrodził się w kosodrzewinę to wróćmy do Niego w jedność ale czy aby dla nas tu szczęśliwszą? – słońca w dniu było w bród i w przestrzeni znów tkwię i jakość ból znosi sam siebie... pijąc ze sobą coś się ciągle ziemskiego powtarza... każda wielkość musi między sobą i drugą wielkością mieć COŚ dzielącego – ja jak przecinek w zdaniu już Parmenides wyczuł... i tak aż do n i e s k o ń c z o n o ś c i ...Boże ulituj się (a nad czym z czego? – żeby ktoś raz wiedział!) Boże ulituj się... i Ty mi to COŚ jeszcze przebacz między sekundami nie ma NIC prócz piekącego czasem ognia w żyłach... i Ty mi to coś przebacz milczeniem chłodne są kiście rąk Twoich wrosłych w kosodrzewinę czy Tobie tak samo JEST jak mnie obok teraz? Szrenica, marzec 1977 * * * przybywasz by nakreślić w rdzeniu nieobecność którą wypowiesz źle ale bezużyteczność ciała 10 pomyli mrok zdań rozszerzy przestrzeń zapisu będąc przecież wiesz: tobie była dana pomylona droga czy mogłeś pośród śnieżycy spotkać dorodniejszą łaskę? przeprowadzałeś nieobecność tranzytem zakazanym zbrodniarzom i świętym bękarcie mego istnienia radosna sforo dwudziestoletniej północy czym mówią litery – nie wraca się doba życia żadnym wierszem przybywasz na odmówienie mowy pełnej winy za Matkę porosłą szadzią uroczystej mszy z konającą Gliną w hostii – i – nie spełniła się krew na rękach doskonałością świata odchodzisz w brak orzeczenia z nadmiaru podmiotu słyszysz muzykę spalonych skrzypiec i pierworodną kiść ręki z urodzajnym wybuchem odtajałej krwi (niagara) – kim ON w nadciągającym momencie rozwiązywania źródeł na drodze pomylonej pośród której jeszcze porozumienie osiąga uniwersalne milczenie – kim ON przeszły w śmierć że detonuje akord za akordem początkiem życia a ja mu echem pośród obcych ścian tłem może mierzwą czerpaną przez własny ból z olśnienia że matki rodziły nas z ziemska prawem do bezbronności nagiej ciało! – jesteś do upodlenia i jesteś miarą godności kim ON pojaśniało symfonią milczenia niagara rośnie jakby śmierć nie dana była po tej ranie globu – kim ON biały ogień z nieobecnej bierze kurs na mrok i bękart mowy dobrze słyszy Matkę ...przybywasz... tak mówisz... przybywasz jakby tamtą umarłą Matką w czas porodu... życiem matki z własnej śmierci żyjesz 11 będąc przecież wiesz poza każdą wypowiedzią ciągle biologiczną do czytania księgą... tu ukrywasz tragedię mówię: ona ma znaczenie ocalające... Obiad pomyślałam – na obiad będą frytki i wyzwolenie od czegoś trzeba zacząć marzyć... choć to może być jak spóźniony za nami biologiczny czas czego nie odczujesz w mgławicowym piętrzeniu ziemi tego nie prześwietli anemiczny intelekt... tylko z chaosu narodzin wyskakują z ciepłych wnętrz formy słów w kształcie żywego znów każdą myśl musisz przemyśleć od nowa znów każde cierpienie przecierpiasz pomyślałam–na obiad będą frytki i niepodległość wiem – nie uwiodą człowieka pochodnie Dwunastu ze skrzypcami Mistrza... wiem jak trudno zrezygnować teraz ze zbrodniczości wpiętej jak kwiaty w obrazy które rozum mrożą i wystarczy się zastanowić a spadną nagle na ciało źrenica nie zdąży się zmrużyć znów oczekiwane przeczekujesz oczekiwaniem pomyślałam – na obiad będą frytki i nasze życie spowodowane – bądźmy szczerzy – warunkiem śmierci ojca i matki my jesteśmy ich ubytkiem i pełnią bo rozpadli się w noc miłosną by wrócić do swej wtórnej przed narodzeniem Postaci zjadającej życie aby warunkiem znów stał się czas obiadu frytek z domieszką bólu ogromniejemy w okrucieństwie będąc w ślepej drodze natury na której odwrotność naprawdę nie występuje mamy szansę poznać to co można jednym słowem zanegować i dlatego nasze okrucieństwo wyzbywa się prawa do ufności 12 w podłe sensy aby scalić niebo pierwej przechodzimy wszystkie wcielenia piekła i sąd ostateczny... bo stworzyć to tyle co dać się rozedrzeć na rdzeń co się stapia bezwzględnością bo stworzyć to dać się śmierci i się jej wymigać ...i... tak się zmieniać by pozostać sobą w kompozycji świata znów musisz niczego nie musząc pomyślałam – na obiad będą frytki moja nędza i Bóg i TAKA rzecz której warunkiem osiągnięcia jest nieznanie jej w naszych bełkotliwych wargach chociaż to one równoważą znaczenie tego CO tu czynimy obejmując od razu cały czas kosmosu wiedziałam: czas tego zapisu przeliczył się o frytki w nich jakby załamała się wszelka skala smutku tego właśnie świata którego znać już nigdy nie będzie nam dane... wszak nie przekraczałam wyobraźnią oczekiwanego ...stwarzanie myśli to nie okrucieństwo... że biegnące lata? że te frytki? że... jednak chcieliśmy uciec od siebie i teraz w rdzeniu własnej pełni dostrzegam bogactwo: zbutwiała bez przeżycia doba stała się jak próżnia... przeszło lecz nie minęło... staje się znów w kręgu życia frytki nas ogryzą w odwrotnej relacji na linii czasu co sposobem bycia! tak się już nie różnimy... życie obok życia... ktoś znów zamówi frytki... staniemy się prawda wiekuistej uprawy kartofliska pamiętamy: dzieło natury nie zna jeszcze bezużyteczności mówiliśmy – bywało! dorodnie i mądrze kreśląc rzeczy tego świata a życie zetlało i sparciała skóra na wszelkich słowach... i nie wykiełkuje nawet rozpaczy sekunda? nawet jeśli to nie my lecz nas będą zjadać... więc... się doprawiajmy na pożywny łańcuch 13 * * * największym wydarzeniem jest wyprawa w Nieznane nieprzychylny faraon nienawidzi wędrowców i prorocy wprawiają go w pozorne zakłopotanie – księgi wieszcza na pętli jeszcze nie konają ...nie dobiegnie już kresu fałszywe sacrum... „nie-boska” komedia nasza w powszechnym teatrze wkraczamy w stare tragedie w nowym układzie sceny te same drogi wiją się Nieznane w ogniu każdy nie zasiędzie w miernocie lecz biegnie Tam odwrotu od wolności nie ma! kto się cofa – najboleśniej ginie o każdym świcie faraon wszak nie upilnował szaleństwa wędrowców i proroków! szaleństwo ich nie było pomyłką ani błędem faraon płci żeńskiej kokietuje okiem wszechwidzącym przykłada do nas żelazne ucho i szerokie oko ale drogi i jemu się plączą bo nasze Nieznane ma swój cel i jego wszechsłyszące ucho niewiele rozumie choć pewne że słyszy... ale i jego obejmuje wzburzone morze pustyń Widzenie nieszczęśliwego Boga godni ci którzy bólu swego jeszcze nie znają czytałam dzisiaj w nocy w twej twarzy... jakbym płaczem chciała cofnąć winę świadka który zbyt dobrze czuł czym noc powiedziałam – istnieje wiara istnieje rzeczywistość ciał musisz uwierzyć w rozdarciu że ziemia na której stoimy teraz nie rozstąpi się! spójrz w ból i przeniknij go! jestem obok musimy przetrwać mrok inaczej zginiemy inaczej TO może wynieść nas poza orbitę ciała wyobraźnią której – krzyczę! – nie ufaj pełnią że ona zna drogi ku świetlistym rękom Boga jej nieokiełznany pęd niejednokrotnie strącał w przepaść 14 jest w nas taki ból którego nie ujmie nam nawet ON jak potrzebna jest ręka chłodząca gorączkę i głos odskoczymy... musimy spojrzeć w głąb i trzymając swe ręce dotrwać do świtu nie obiecując sobie pomocy bo niemożliwa! trzeba by zastąpić jednego w odczuwaniu a to niemożliwe... część bólu trzeba w męce przebyć nie bój się objawiać siebie w płaczu... to ocalenie... w tragedii nie ma słabych... tak czyta nas cierpienie słyszysz – życie tylko jest warte życia nie mogę zmienić ci nocy niczego nie cofnę w tobie jestem obok jak cień obok byś mógł się scalić jak ocean wzburzony w kroplę jak dzień z nocy jak ziarno z kwiatu nie ma cudu prócz faktu istnienia pomyśl: Bóg i drugi człowiek są na zewnątrz byłeś godny i jesteś godny w nieszczęściu * * * mocny Debbillus zbudował fasady butnej wiedzy wnętrza sal którymi można również określić i ciała zalega męcząca pustka – braknie tlenu zrozumienia ukrytej przestrzeni drugiego słońca okien i źrenic Debbillus pozacierał ślady dróg i dobra i już zawiesił laserowe światło – szukamy nawet mroku pożywnej tajemnicy szukamy twarzy rąk drzwi warg ciał – zaczynamy wierzyć w istnienie rzeczywistości z czym nie może się pogodzić ów mistrz wielu posad Debbillus wznosi narkotyczną wiedzę wieku unosi się czad – nie widać życia i śmierci płaska kokieteria idąca w świat rzeczy do ciebie do mnie żeby uniknąć zrozumienia punktu – jesteśmy autorami czynów i słów i my jesteśmy autorami tej butnej fasady sednem zniszczonego wymiaru człowieka Debbillus spełnił rolę podrabianego demona grał by nie trzeźwiał nikt tu sobą w porę 15 * * * jakoś nie widzę by modlili się swoi za swoich groby już pozarastały zieloną litością ale Bóg nawet w pająku dziwną sieć stawia i to rozumiem jakoś nie widzę by sądzili swoi samych siebie a jakby cudze grzechy mieli za odwrócenie od siebie uwagi ale prawda się dwa razy nie zdarzy i to jest pewne i to ja r o z u m i e m jakoś nie widzę aby trzeźwieli w nienawiści na wsi i w mieście aż od podłości lepko nas śmierć pisze i słusznie i ja to rozumiem teraz na każdym ciąży klątwa wszelkiej zbrodni czas aby nią określić porzucone dziecko w kuble na śmieci i czegoś mi żal i tego nie rozumiem ciągle widzę snem obłąkanego człowieka zbratanie i dzień bez ręki wypisującej na drugiego brata list wykańczający pomówienie trzeba by skończyć między sobą z tym co zwie się żądzą... i ten wiersz który diabli w mózg nadali nic nie daje?.. jakoś to ja wiem i TO rozumiem 1978 * * * myśl jak cień Herkulesa na rozstajnych drogach gdy już dzień skończył się a noc się nie poczęła czy widzisz już perspektywę zbawienia czując echo? czy zachowało w buncie cokolwiek własne powołanie? słowem: widzę wieczny powrót kwiatu akacji przyrodzony bunt w sferze obumarłych potencji korzenie drzewa chlusnęły w białe grona potęgi odrodzona możliwość określonego z n a c z e n i a słowo jak ciało zmurszałego Herkulesa z wczoraj znów w blasku zieleni w dobrym odrodzone w kolorze niepokalanej bieli Zmartwychwstańców życie stwarza się życiem – słowo się tylko odnawia o c a l a j ą c bez czego czym stwarzanie? 1977 16 * * * „25.999. Prawdę poznasz tym co robisz. I tym tylko. 26.157. Miłość własna jest absolutyzacją własnej racji”. Filozof Anonim Kiedy płakaliśmy wynajdując a nawet szukając jak kolumb ameryki śmierci jak konfucjusz imperium Tego co Niewidzialne mieliśmy widocznie zbyt wiele młodych sił. Jednak coś wzrusza aż wapno w kościach. Oto młody człowiek jeszcze bez skazy doznań bólu z pewnością kapłana rozpoczyna żarliwie kazanie o swojej śmierci podobnej do białego konia. Jest oszałamiające jak intuicja czyni jego wargi sensownym zdumieniem i śmierć znów – jak biały koń – niesie nas wszystkich na wybieg widnokręgu. Nikt nie kona lecz się uwznio– śla... Tak się widzi nie śmierć lecz jej majestat... tak się czuje że ona przypomina jasny dzień niepodległości w Imperium Światła w Kropli gromnicznych świateł... Nie mogę krzyknąć teraz... Młody człowieku wszystko jest nami bardziej prymitywne w śmierci... ciągle pa– miętam: majestat odejścia wyznacza podniosłość na– rodzin. Powietrze wokół uwalnia się od naszej lepkiej krtani. Ani ty mnie zabawisz swym wierszem ani ja ciebie ale w twych wargach śmierć jest białym koniem galopu– jącym który unosi tętnem znów przez stepy połoniny drogi... I może tylko ten co nie doznał czym ONA kreśli jej imię stysięckrotniając życiem i właśnie teraz wypowiada taką Rzecz której warunkiem jest abso– lutne nieznanie w słowie. Kto doznał ten milczy obja– wieniem w proporcjach zbyt irytujących. Biały koń galopuje jak ptak zakwitły w pędzie. I... przyznam – jest to wzruszające! Oto kompo– zycja świata staje się sensownie pięknem przerażają– cym. Młodzi stwórcy zbyt dobrze wiedzą dlaczego na– leży zacząć od śmierci krajobraz ciała widzieć zna– czeniem w źródłach poczynających początek nowego Oddechu. Kto nie odczuł jej galopu nie czuł świata sobą my– śląc że życie można odłożyć na ratalne jutro. Kiedy odkrył błąd lekceważenia był pod kopytami ciągnącej go latami chabety... a mógłby być jeźdźcem co się spala równolegle z pędem galopem ognia z torowiskiem żył. Zgasłby łagodnie w wietrze nie czując TEGO wszystkiego. 17 * * * być może przedrzeźnialiśmy mową stworzenie – i – rodził się bękart uwodzący zapyzione doby... dochodziłeś do słowa ale nie do życia w godzinie by siebie poznać i pozostać dżunglą niepoznaną... zdania niczym zbita miazga pluskiew w szarży to tyle co powiedziane że one były w nas takie... i teraz przychodzą do nas z odwrotnych pól stwórstwa... powracamy – zobaczycie! – sami do siebie i jawnie rysuje się krajobraz: życie jest karą! ogryzam z życia jak potworny zapomniany sen z dzieciństwa że spaliliśmy ojca i matkę śpiących w chałupie pod strzechą zgubiliśmy lęk przed grzechem i ciągle w monotonnej bezustanności sami przeciwko sobie tworzyliśmy kształty żmii sięgających nas spoconych w przebudzeniu... wiemy: szarańcza słów pociągnie na żer i dopadnie kołysek z wnukami... słowo wymaga odpowiedniego postępowania... w nas wina... być może zmiana słów jest zmianą życia na co dzień? 1975 * * * rozum za późno pojmuje początki nowego jego wyznawcy plują w chmury kwitnące aniołami wszechświat otwiera podwoje ciągłej wspólnocie pośród wczoraj uzyskanej poświaty raju na ziemi odkryłam w sobie urodzajny hektar nędzy i jabłoń nie spodziewałam się wśród ulewy deszczu dźwięku muzyki po co rozumieć że w mroku człowiek pozostał czystą miłością północą skroplone słońce – wszystko wyrażało stworzenie byłeś stracony ze źrenic aż bryznąłeś żywym światłem ciałem przelewały się dźwięki i rzeki rozkoszy śmierć stała się możliwa – płakał Rodzaj poczęty z pierworodnej kropli początkiem i końcem 1974 18 * * * kto nie znał samego siebie nie miał świata i nocy kto nie miał świata nie mógł się w nim zagubić kto się nie zagubił w sobie ten się nie odnajdzie tam wędruję gdzie nigdzie nie dojdę już dzieckiem tam jesteś jak zielony pożar bóstwa nie z baśni jesteś mi burzą której ramię zagarnia pod siebie teraz jednoczesny jak sen pierworodny nieznany nie muszę cię kochać by życie ocalić być nawet nic mi nie dajesz niczego nie biorę – stopieni jutro w tym miejscu i ciągle o tej samej porze śmierć będzie ciekła na moje życie po białym śniegu... gdzieś w dali krzyknie morze falą wierzę że odszukasz mnie Pośród pędnego piasku jak pośrodku żywych dni – ONA nie będzie zbrodniarzem zbliżymy się do siebie jakby zawstydzeni słońcem * * * ten który nie stworzył biegle zabija ten który ojcem nie może ocalić dziecka nie bez powodu kreślono piekło na ziemi ale człowiek nie przestaje dążyć do zbawienia samotny jak glob ziemski dziedzictwo dźwiga i wieków koronę i kona w tkankach Chrystusa który nie ze śmierci lecz zbrodni bo nim umarł został zamordowany i nim zmartwychwstał samotnie kochał w piekle ziemskim między nami * * * grobom – wieczności łodziom niepotrzebny mój cień dziadek mówił że odchodząc nie umrze więc nie płaczę ojcu był potrzebny sad który przerósł nasze ręce nigdzie nie muszę się spieszyć – nie dlatego że czas 19 mój jest względny lecz że ja nie wyczerpuję sekund potrzebne są mi groby w spożywaniu tlenu na słowa potrzebne mi COŚ o czym nie potrafię już mówić szczęście obcowania z ciszą pełną jawnego życia ziemia – wieczna hostia przemienności w czasie trwania niepotrzebna fraza mącąca symfonię milczenia kosmosu 1976 Dlaczego tylko urodzaj rodzi słoneczny głód czasu przemiany trwałe odradza pierwsze jako i minione Narodzenie tylko pieśń objawiona rodzi ból niedoskonałości i przerażenie że oto cień jest za nami naszym panem a my kończymy się w dwu własnych dłoniach i mowie których znaczenia i dotyku nie da się zdeptać w drugich tylko doskonała samotność wyzbyta wszelkich niepowodzeń właściwie jest stosowana na białą sekundę – tak długo doczekać się jej nie można pośród zbóż i świec topionych purpurą nocy w której jakbym i ja mogła wypowiadać kamienistą drogę gdziekolwiek znaczenie słowa ma jeszcze drzewa cień psa i cztery ściany do których prowadzą uchylone drzwi pod stary dach a po podłodze stąpają bose stopy starca powracającego w niezwykłą w nim lekkość dziecka które nie może powstrzymać uśmiechu radości na samym końcu – Panie dlaczego? – rozpaczy za bogatej na jakąkolwiek pojedynczą śmierć taka cisza nad białą kartką czerpaną przez ręce coś mówiącego człowieka ale ja do niego pisywać już nie mogę w ostatniej linijce bo śmierć jest jakby drwiną – pewnie ona już banalna a pogrzeb będzie pierwszej klasy skoro żadne słowo nie było poza pestką jej otwartej wargi ręka zgarniała – Bóg wie dlaczego? – a nam została osobliwa duma skazańców na światło z mroku 20 dostojność poniżonych z której nie wzrasta korzeń ani konwalii ani ostu ani jabłoni która nie nasza jest tylko śmierć przybliża majestat i ogrom świata aż psy wyją jakby się bały póki nie przejdzie Fala obca nikomu nie znana jakby ściany szept nic się nie stanie – i – już nie broni się w tym świecie stanęła przed czymś tak w ogromie bezpiecznym aż wiara w pomoc jakąś ze strony żywych braci zawiodła i stała się podłości urągowiskiem jednak człowiek będzie pisany przed słowem jak zboża ozime pod jesień – ziemia spożyje potencję pieśni Panie pozwól uklęknąć przed własną nędzą a!... dlaczego zamknąłeś i Ty Okna? 1976 Okruchy A. jedno jest słowo bo jedne ręce i jeden chleb jedna sekunda przecięcia się wzroku dzień gdzie była noc – mogła się spełnić miłość pozostał nóż brak nas i jakby pozostało Nic tylko ta słonecznie wymyślona jasność jelonek z wypiekami lazuru na sierści krzyczą liście na drzewach barwami płynie z żył ziemia ciekły rubin B. tylko przeżyte w poniżeniu i męce ma realne szansę na rozsypanie się wraz z naszym ciałem ktoś wobec nas niech nie płacze wszak zwycięstwo zbawienia jest inne! to co „jest” osiąga znak winy! w niej dostąpić tego co być powinno – wyprzedzając wszelkie określenia i rozpoznanie! to właśnie przekreśla błękitne zwycięstwo imieniem n i e w i e m M. Ludzie miłujący życie łączą się odchodząc w czas Zawsze człowiek który zabija łączy się pozostaje w mordzie jedni go oklaskują drudzy przeklinają przez pokolenia człowiek stwarzający życie nie został wypędzony 21 z raju pozostał w nim drzewem i owocem z a k a z a n y m R. dzień przeciekał sennie i nie był zwycięstwem n i k o m u! dzień bez mordu jedynie i ciągle nierealny jak dom mój jak codzienny bóg i poemat już zmierzch i tylko ceglaste od słońca sarny jakby jeszcze miały przywilej pomykania z czystym sumieniem w głąb lasu z pól co prawda ujęły bratu trochę owsa ale on gospodarz nad nim władzy to nie ma przecież większej od ich dzikich pragnień wszak sarna zjada pierworodnie pokarm my może łupieżcami ziemi nie zwycięstwem? * * * młodość potrzebuje przyjaciół by przeżyć dobę bólem jest radość którą nie możesz obdzielać człowiek oddaje siebie bo ma siebie tu światem – ludzkość jest jednym jakby scalonym człowiekiem który przychodzi jako że miarą człowieka miara oddania się budującego... i oto nie ma on prócz drogi nikogo kto tu i teraz pojmie co młodość udręczona – wszak celem życia jest ofiarowanie s i e b i e drugiemu! nie przeczę że samotność starców jest uciążliwa choć bezpieczna bo z prawa czasu jak sprytnie za młodymi źrenicami ukrywa się dramat życia młodość i śmierć mają w sobie zbyt wiele podobieństwa oddajemy się w rozczuleniu – by życiu w śmierci nadać stwórstwem odwieczny kierunek! czy już wiesz dlaczego człowiek tak szuka człowieka? – dramat miłości jest przejrzysty: scalić się życie bez drugiego ciała nie może! śmierć czyni nas wymiarem samowystarczalnym jednak ciało człowieka to teatr na oścież otwarty 22 tu się nie gra lecz się staje akt stwórstwa w świetle widma śmierci – wbrew sobie nie jest to zniszczeniem choć stać się może gdy wszyscy patrzą a ty nie znajdujesz żadnej twarzy żadnej wyciągniętej dłoni kiedy człowiek oddala się w śmierć... przyjacielem jest ON kiedy jednak w miłości ty lub ktoś siebie poskąpi jakbyś stwórstwo odwracał na porządek dziwnej zbrodni wiem – mówię niejasnym warunkiem próbą odnowienia embrionu bezwiednej miłości szczególna to radość gdy słowo przejrzy nocą iskrami wzrośnie w obwodzie wszelkich horyzontów o których nie wiedzieć jest jednym z zapisów szyfrowych: zbawienia! tak się tu oddaję doczesną... czy nie miłością? stwórstwo ma również formę ocalenia rodzaju dlatego nikt nie ma prawa odmówić drugiemu miłości! wystarczy chcieć zrozumieć to ostatnie zdanie! Ograniczone z nieograniczonego przyszedłeś na odejście – wysoka jest upadłość między przeszłym a przyszłym – wyspa lodowa do czego mam się teraz upodobnić – znów sen! ogień – nie należy rąk skracać samobójstwem! stoisz na niskim znaczeniu rzeczą – Zero w liczbie się zawiera w nas i poza nami czego nie żal? – to co wiesz ciąży choć nieznane kusi obietnicą raju – pragnienie Żyjesz? – życie twoje a zarazem też niczyje pamiętasz? – Elea to wyspa kochająca wolność Anaxagoras z Klazomenai zbuntowany w Atenach ogłoszony kacerzem z dowcipem wszystkich bogów patrząc w źrenice Aten żegnał miasto z dumą człowieka: „Nie jam utracił Ateny, Ateńczycy mnie stracili” – wiadomo w Atenach była demokracja i czegoś nauczyłam się z wczoraj – upadla się człowieka by upadlał nieliczni przechowali godność wygnańców podrabianych rajów! jak nasze teraz ma stare korzenie? 23 jednak kołem nie linią człowiecza historia! co przed tobą szukaj za swymi plecami nasze teraz nie z teraźniejszości? ograniczone z nieograniczonych korzeni! * * * przyjaciele bogów (tak, tak) używali życia jak święta to powiedziano dawno w dzień mordu na Sokratesie ileż było próżności i bezwstydu by taka perła myśli człowieczej chlusnęła światłem nazwanym Logos Spermatikós aby spotkać rozumne obrazy wieków – czy musiał tak okrutnie odchodzić rzeźbiarz boskich widnokręgów danych śmiertelnikom? przyjaciele bogów używali życia jak święta mądrość ich polegała na tym że wszechświat był im ojczyzną dlatego znosili pogardę w uczciwości dnia i prześladowani wrastali fundamentami narodów które są już dumne że to w nich żyli doskonaląc mądrość rodzaju myślę że po to Diogenes szukał w biały dzień latarni by ujrzeć tylko oczywiste i prawe których dostrzec wciąż nie potrafimy czy nie najwięcej zużyto siły by stawały się na ziemi rzeczy oczywiste bez gwałtu? przyjaciele bogów używali życia jak święta czy musieli być pogardzani i mordowani? a nad czym płakał krwią Norwid? a nasza nienawiść z jakich płynie źródeł? cisza jak ostry nóż – ciągła cykuta! * * * tylko oczywiste powszechne dlatego ciągle tajemnicze między nami droga do realnego nieba pełnego życia nadzieja trwa póki droga rozłąki nie kończy się w drugim – moje noce są odblaskiem śmierci twojej tamtą obietnicą lazuru pośród rozpaczy uczyłam się płakać i śmiać się płaczem tańcząc zapomnienie jednak byłeś miłością nie spełnioną i zmuszałeś do oczekiwania 24 innych... wszak ciągle jest kobieta i mężczyzna jeden i ten sam bo jedno trwa boże Stwórstwo płacz... nie mogłam się zatrzymać w żałobie wychodzę do ludzi ze słowem i ginę od tego słowa nieskończenie wielu umarło bez winy za miłość wielu zgubiło się w nienawiści wielu jest tu cierpiących i wielu jeszcze dobrych jak czas między nami rozciąga się oczywiste z b a w i e n i e * * * przybyło nam rzeczy ubyło mocy miłowania za NIC „Bóg między starymi jest najmłodszym dzieckiem” na co język wykrwawia się czasem dawania zarodzi skoro zanikły zegary dłonie dom rodzina z pobojowiskiem nocy miłosnych w klęskę popiołu przybyło nam świąt ubyło uroczystej doby życia „Bóg między starszymi jest najmłodszym dzieckiem” nie tu moje stwórstwo gdzie dobry wiersz ani wtedy gdy scalone z rozkładu życie rzeczywiste – w bólu gdy się słaniam by nie zabić niczego które Jest które trwa które przeradza siebie spełnieniem: słowo z przemilczania miłości nieprzeniknionej ma początek: śmierć nie jest jej wyciszeniem lecz wyższym tonem tego JEST rozbrzmiewając we wszystkich harfach powietrznych ogromów przerastających nas o przerażenie powagą harmonii co stracone jest do odzyskania wspólnotą godziwą „Bóg między starymi jest najmłodszym dzieckiem” coraz samotniej a nie wypada płakać krwią zdań między swymi śmierciami co jak łotry żywe wiernie stoją obok... i nagle... z nich dziecko na pustyni wieku podaje wodę ze snem spokoju wiekuistego * * * nie daj mi Boże lasko ślepców widzących powietrze stworzycielu dźwięków dla głuchoniemych słyszących zakwitanie konwalii w lasach i detonacje kłów zboża 25 kasjerze oprocentowanej nędzy myśli i ubywania zasłabnąć w ziemskim przedsiębiorstwie wykańczania garniturów modlitwy zgrzebnej przytomnej w lnach tej arce rodu do której doszła tylko wieść o mojej stopie błądzącej po zielonym kościele z epoki wtopionych w splot historii świata którym niepotrzebna jest przysięga hymnu ani żaden człowiek ze słowem powitalnym nie wydaje się dziś możliwym przemyt wody do galilei człowiek Panie którego może wcale poza życiem skończonym nie być znacząc słowo na krwi świata Nic ciągle znaczy więc nie daj mu zwątpić że dlatego odmienia się ogromem w ogromie Twej lewej komory rajskiej na przyjście do prawej a to wystarczy i mnie rozbić żagle z przegubów lat i popłynąć dorosnąć do życia pozwól mi Panie powietrzny lesie harf na których grają drzewa zwierzęta rośliny przypomnieć sobie żem dzieckiem któremu przeznaczyłeś chleb słowa... jesteś... a ja bez rąk nie mogę unieść litery A cóż dopiero rozłamać rozmnożyć i obdzielać uczyń cokolwiek by ustąpiło skowyczenie tkanek objaw bratu wysyłającemu arki w jezioro abrahama że jeszcze jedna zbiegła mu pięta z lodowego rożna a znajdzie moment dobicia tego co tylko męką bo życiem nazwać tego już nie można jakakolwiek śmierć będzie ulgą powiedziałeś żeś jest przez Wszystkie nędzne JEST więc kto tak wymawia tu siebie i dlaczego w bluźnierstwie woła o jakąkolwiek możliwą pomoc którą może być również śmierć ale to jeszcze nie znaczy że... * * * nie skacz źrenico za plastikowymi obrazami powtarzaj swój głęboki wgląd w to co rodzi 26 stopo nie wspinaj się w szalonej turystyce na telewizyjne maszty – odczuj co twardość ziemi mowo nie zachłystuj się głodem polowania na sensacje rodzące płyciznę i tandetny blask odkryj urodę popiołu poruszaj się nagie ciało cierpliwie w cierniach a ludzka uczciwość doprowadzi powoli i ciebie w splot przyczyn i ich zrozumienie dopełni uzyska elementarne słowo tnące niczym lancet chirurga którego ruch się powtórzy w cięciu na dni życia kiedyś spieszyłam się pędziłam jakbym mijała to wielkie święto pełne męki chcąc ominąć nie czułam że jestem w jej rdzeniu należy długo powtarzać powagę stąpania powoli Wypowiadać zapładniające słowo przekroczyć coś to tyle co przejść odpowiednim krokiem i w nim jest czas który i mnie przynosi ulgę Patrzę na glob Nigdy wszyscy nie byli wolnymi i nie będą rodziną kto przekracza białą dżumę niech żegna się ze sobą ludzie co wiek są zagonieni za robotą zabijaniem podnieceni zabawą w polowania (nieważne na kogo) wiele wygranych walk było ostatecznym przegraniem tylko snem było zdanie – człowiek jest dobry z samej n a t u r y! Nieprawda – wszyscy czerpali z zabijania zastępcze rozkosze życia! Doskonałość człowiek zdobywa pracą wysiłkiem godnym miana Zwycięstwa codzienności kształtowanej na scalenie więc dobrem! Nigdy wszyscy nie byli rozumni skoro przetrwał mord i tylko niewielu w bólu ocaliło swe ręce jeszcze sadzące jabłonie? – skoro przedłuża się życie więc zbyt wielu uprawiało Stwórstwo reszta zaciekle zabijała w różnych maskach nie w nich rosło drzewo płaczem i owocem 27 przerastając żałobę dzieci i wdów Nigdy nie było zbrodni która nie byłaby odpokutowana przez pozostałych w życiu Nigdy nie rozumiano że zbrodni nie rozwiązuje żaden sąd żadna sprawiedliwość ziemska ani Boża nigdy bo żadna ofiara jeszcze nie zmartwychwstała nie będzie żadnej sprawiedliwości – tu nie ma wyjścia – od zbrodni musimy o d e j ś ć z niej musimy wyleczyć się w swych myślach sami póki nie przenikniemy rozumnie tragedii całego rodzaju i człowieka wciąż chorego na zbrodnie – sądy i kary będą dowodem daremności tu nie ma żadnego wyjścia – od zbrodni musimy o d e j ś ć ostateczną dojrzałością życia w układzie wspólnoty Życie na czasie Powiedziałeś że życie wygląda jak blokowanie diabła wiedziałam to jest niepokój który nie zniknie nigdy rozmowa zamieniała się w bezradność papug w klatce na oścież otwartych... prawie chorzy od samotności... nie przypuszczałam że taki jest strach przed zwykłym życiem chciałam abyś mnie pocałował spotkanie nasze po latach nie było przecież przypadkiem wołały nasze ciała siebie teraz jakby dwa nierozdzielne okazy na większe udręczenie cudownie odwracaliśmy uwagę od siebie od ciała od życia od... bezlitośnie mordowaliśmy godzinę za godziną mówiąc – tak – perłami myśli bo czy nie cudownie mówił mądry Grek: „Szczęśliwy kto poznawszy wiedzę, nie dba ani o krzywdy zadane przez obywateli, ani o czyny zbrodniarzy, tylko rozważa kosmos wieczny rozmyślając, kto i jak go stworzył, kto to czyni, od tego dalekie są złe myśli i czyny”... Grecy mówili precyzyjnie... 28 tak stały się między nami najgłębsze ciemności rozstania! – Ktoś ze starożytnych kto by nas widział a choćby Heraklit mógłby się trząść ze śmiechu choć może Bóg płakał jak ojciec mówiący że życie to szczególna radość... kostniałam z przerażenia byliśmy już wolni jak glob klatka była otwarta ale ja nie mogłam wyciągnąć ręki ty nie mogłeś uczynić zwykłego kroku ...okaleczone ptaki wzywające wzrokiem Oczekiwanie latami i wierność przerosła w przerażenie rozszerzała się przestrzeń miłości dwoje chorych na mękę samotności nocą wiodło mądre rozmowy o tym że każde słowo jest rozbitym zbawieniem ciała wzywały już na oślep: jesteście wolni jesteście... tak głodni ciepła! – rozmawialiśmy o doniosłych zagadnieniach dyskretnie głuszyliśmy lęk przed własnym życiem czas zamazał przyczynę naszego spotkania Oto wszystko o nocy zamordowanej w nas o męce której nie można zrozumieć dalej poszukujemy prawdy wciąż czekamy na siebie ponad miłością ciał obłok mrozu kryształ z męki Powiedziałam że świat jest zawsze taki sam więc od nas samych zależy czy jesteśmy szczęśliwi teraz tak... tak... usposobienie człowieka jest jego demonem powiedziałeś: „Wszystko, co człowiek robi jest udawaniem, że jest się sobą!” Nic ująć nic dodać w tym niepojętym potrzasku na co oczekiwaliśmy przeżyte zostało w rozłączeniu. 29 * * * huragan mijanych obrazów wśród których nagle samotny człowiek słyszy modlitwę przedmiotów zwierzę już dawno przestało wierzyć w rozum starszego brata po słońcu i jedynej matce ziemi nie zawarliśmy jeszcze z życiem przymierza i drzewo które ścięto w zakwitaniu jest oskarżające a może to SOS którego nie potrafimy jeszcze odróżnić słyszysz? może nie dostępujemy łaski rozumu praktycznego? cichnąca samotność – dłoń wspierająca kosmos? Ktoś zmniejsza wielką śmierć w zwykły śmieć A Bóg nie chce i człowiek ogromnieje Sekundą podniesiony do wieczności zalegającej Kosmos prowadzi ręka nieustający płomyk Lampy Trójkątnej dowodem staje się płacz dziecka i uśmiech starca znaczące niemożliwość dopowiedzenia doznań choćby z faktu że wczoraj nocą przekwitły chryzantemy w przerażający mróz przepalający ogniem źrenice * * * co w nas wciąż śpiewa pośród nieprzeniknionych krajobrazów dwudziestu czterech godzin na dobę co w nas nieprzerwanie płacze winą że słyszymy jakby nami bezprzyczynnie bił dzwon zbawienia nie odnajduję odpowiedzi poza odczuciem poza przeżyciem które nie ma wspólnego słowa może dlatego miłość musiała chlusnąć z mordu na Chrystusie by ciała nasze szły ku przystani i nie zabijały w sobie nadziei na wyjście w wymiar nieznany – bo prawdą że wszechświat nie zna jakiejkolwiek próżni materią duch śpiewa w nas narodzenie ziemi i nasza płacze śmierć w której stajemy się nieskończenie innym życiem którego nie możemy upodobnić do niczego żyjąc w jej rdzeniu i okręgu 30 Klątwa w stylu częstochowskim nie tobie gwiazdo wchodzić w mój los nie tobie moim sercem przeciekać przestałaś być drogowskazem nocy zaledwieś materią z którą bywam przez zwykły przypadek mnie od mgławic zimnych chociaż jasnych to pustych jak garnek na pustyni śmietnika z daleka! mówię w najpiękniejszą minutę życia gdy do kloak odpływa ze mnie bezbronna krew jestem niewyobrażalnie potrzebna tu śmierci oglądam siebie w jurnej masie zieleni życie roślinne znów się rodzi po złociste ziarno... jestem potrawą dla pastewnej brukwi jestem opoką pod wieczyste trawy nie tobie gwiazdo schodzić w mój los nie tobie moim sercem przeciekać nocą choć ziemia zżużla nas szybciej niż płonie kropla benzyny na bruku nikt nie przekreśli wszechstwórczych popiołów – umarli zabici życiem ziemi pozostają jest noc w której osiągam zenit upodlenia i wiem po co stworzono na ziemi zaświaty dlaczego ciało tak boli że czas zawołać do Niego: zabieraj życie bo nie mogę sama tego zrobić w bezsile! tyle jeszcze życia! ulituj się choć śmiercią nad niedobitym ssakiem pośród mrozu ognistego po którym nie mam siły ciągnąć odmrożonych nóg rąk do żadnego słońca! gwiazda błyszczy jak uroczystość! co z tego? czy nie ironia patrzy tak na tego który miał być miarą – tak mówiono – wszechświata? gwiazdy liszaj na skórze bardziej piecze niż skrząca ona... oczy zeszklą się już tylko przyjdzie patrzeć w galaktyce Kostnicy 31 Alpinistyka strzelista biel wśród której człowiek i człowiek słabnie w swej mocy i wzmacnia się mocy słabością tu biegnie stara pępowina – kto kim się okaże– przed nami magnetyzujący wierzchołek – zwycięzcy czy przegrani? – to właśnie będziemy wiedzieć bez błędu tu w tej wyprawie bezwzględnej wyruszyliśmy po ostrej granicy życia i śmierci lewą nogą wkraczał każdy w raj a prawą w piekło a wierzchołek jak łódź noego krok za krokiem był dalej im wyżej było trudniej i dwakroć dalej niż nam do odwrotu niż nam do narodzin w bólu a jednak wielu zginęło urodzonych pod szczęśliwą gwiazdą moje wargi były pokryte cieniem winy na równi z krwią abla choć nie przecinałam nikomu liny nasze wyprawy niby obłąkanie sięgające objawienia a jednak coś wymierzało sprawiedliwość czasu na przedostatnim kroku zabrakło już siły i tlenu już wiedziałam – mam dać siebie w tej sekundzie ostatni kęs tlenu Drugiemu z wyprawy patrzyłam prawie ze szczytu i sprawiedliwość życia ludzkiego była jasna jak dowodliwa śmierć wtedy gdy nie ma winy największą winą jesteś ty musisz złożyć ofiarę gdy masz szansę siebie tylko obronić... kto kim się okaże z braku tlenu? przyszedłeś siebie odkryć w bezwzględnej pokorze ...zobaczyć siebie i tu zawyć... kim jesteś? sposobem życia zdobywasz wierzchołki prawd i wiesz kim jesteś na przedostatnim kroku czym twa żądza zabiłeś boś każdą wyprawę traktował jak hazard zdobyta myśl jest wielkością wszystkich zapomniałam zapomniałeś zapomnieliśmy człowieczeństwo pozostać miało bezinteresowne niczym droga ku zbawieniu – i – w każdej wyprawie jest Wielu ale jest ciągle Jeden w nas i jeśli ktoś ginie wszyscy wracamy z gór zbrodniarzami i każdy w sobie pokutuje w dobrowolnym starym ogrójcu czyni spowiedź przed sobą ofiarą i sędzią teraz wie co wspólnota i człowiek w wyprawie w andy po słoneczny wiersz 32 * * * gdzie jest ów wyzwolony człowiek szczęśliwie opasujący wzrokiem dobę wiedzący: praca i owoc jej były jego częścią życia przekazaną innym z pragnienia by znów życie było odnowionym arcydziełem nigdy przedmiotem szpetoty męczącej wszelkie zmysły ludzkie – ślepe... są losy bytowania a nieme ciężary toczy się lawina upiornych lalek człowiek wyzwolił się z subtelnych myśli z piękna nadawanego kształtom – kalectwo nie prześwietlone przez myśl a myśl wolna od słońca – bezsilna! gdzie jest ów wyzwolony człowiek czy widzisz rzeczywiste kształty swego życia czy one źródłem w sobie absurdem czy siły nasze wedle kalectwa myśli uległy odkształceniom? a przecież przedludzki świat ma trwałą harmonię odrodzenia pór roku – jest idealnym dowodem wolności kwitnących modrzewi! jesteśmy ślepcami widzącymi swój obłęd człowiek wyzwolił się z siebie zniósł granice stracił wszelkie punkty uzależnienia nie wyłączając życia i śmierci] i może zginąć w ogrodzie kwitnących georginii i może pomylić okno na wysokich piętrach z drzwiami czy inni odnajdą wtedy prawa i granice ziemi po której stąpają? 33 Płynie czy dynda gdy człowiek znosił jarzmo władzy z nim było źle a jemu jeszcze gorzej Legion Spartakusa gasł co wiek na krzyżach gdy człowiek wyzwolił się od praw nie tylko obłąkanych na tronach gdy zwyciężył ziemię i wzrost rośliny wyzwolił się od pór roku dnia i nocy odkrył grozę w sobie – nie miał władzy biologii swej ani rozumu! – i – znów z nim jest źle a jemu jeszcze gorzej nie ma w nim żadnych żarłocznych popędów nie ma w nim żadnych świętych czasów ani we wsi ani w mieście ani w kościele ani kinie nie jest bytem ani bytowaniem tak pozostał jak zwyciężony bieg rzeki płynie płynie dziadek Szekspir mówił że świat zwariował i dynda i ślicznie dynda może się wyzwolić jak ktoś chce zarobić niech napisze traktat „Płynie czy dynda” * * * jednak nie dali się zwieść święci w korowodzie myśli reprezentujących nową bo starą epokę wiesz co pozostawił ci Stanisław Ignacy Witkiewicz... znasz go? nienawiść ciągle pije korzeniami z nieprawego podglebia nieprawego naprawiania świata nożem błyszczą topory pracują piły zwalające stare pnie buków ostrość soli budzącej myślenie nie przestaje się szukać nowych rozwiązań gdy niknie dramat w mowie – życie nim w apogeum zagraża nam głupota skarlenie analfabetyzm nie dali się zwieść którzy wyszli z ognia wojen 34 bez skór i źrenic – w różny sposób człowiek traci życie słuchanie sielanek o zwycięskich i niezwyciężonych miłościach nie oddaliło od patrzenia źrenic w śmierć bombardowanie duchowe – formy runęły w gruz mowy żeby przywrócić życie wszelkim wiernym słowom jedynym wyjściem jest zdanie które z JEST rozkwita istnieniem świata! pamiętasz co kreślił Adam Mickiewicz na końcu zdania co początkiem czynu omijającego fałszerzy świeckiego konkordyzmu ów perfidny romans bilansujący nadwyżkę pogrzebów kto zrozumie usta wykrzywione bólem dlatego prorok mówiący obfitością serca czuje rdzeniem kości – dlaczego tragedia przesądziła o wszystkim co podchodzi do nas i wymaga wiary nie pretekstu tworzenia wewnętrznej zapory przed bełkotem mowy krzywoprzysiężnej przedrzeć się przez chaszcze jakby wpierw przez siebie nie dali się zwieść święci w korowodzie werbalnej dyskoteki nadziei z cherlawego śmiechu tak wstąpili w dramat kreśląc w nim przeciwodbicie dlaczego z ich myśli promieniuje człowiek kształtami wolności do siebie on jest wszechświatem strąconym w biologię ta odczuwa życie nazbyt uniwersalnie czy bity człowiek czuje radość życia? czy twoja moc szakalu... jest aby... 1975 Z wyobraźni Kiedy roztańczą się wszystkie wschody słońca ciekawe jaką pozę przybiorą perwersyjne Mumie. Już ja sobie wyobrażam ten publiczny plac nieba przestrzeni sądu przed Salwadorem... jasną chwilę po przebudzeniu... i tych naszych zwaśnionych żądzą tłukących się po łbach rzekomo o poetyckie lutnie wyobrażam sobie to wyśnione pojednanie poetów z ziemią 35 dzieciństwa... wśród mordobicia udowodnią – i TAM się wykażą solidnie – co ruch a co fakty gilotyna akta i przyczyna! Zdewastowane poczucie walki! Kiedy jednak przestaniemy udawać siebie samych – wybuchnie z ciszy znany śpiew drzewa ze słowem objawiającym! Ciekawe jak zachowają się w tej otwartej sprawie Mumie podobne w maskach do bezinteresownych przyjaźni wtedy gdy chlapie z nich zachłanność walki. Rozumnej? Czyżby szli wzorem Marsjasza albo Szeli na walkę Z nieprzeniknionym rzeczywistym światem? Zapomnieli że ziarno piasku broni odsłonięcia rdzeni? Ciągłe udawanie aż zabraknie widza i słuchacza nawet na lekarstwo chleba który łączył naród! Kiedy roztańczą się wszystkie wschody słońca wybuchnie z żył muzyka liści odpadających Kiedy ptaki w odlocie uniosą jutrznię w południe i tak żaden znak nie spełni funkcji otrzeźwienia wzajemna będzie akceptacja gry – w co i dokąd? Nie spodziewajcie się końca świata. Ile ich było? Zabawmy się teraz w samych siebie w dziwny temat „życie” ...wiem... daremna fraza... byleby się dobić do kropki... ...wiem... daremna fraza... byleby się dobić do siebie... młotkiem słowa... gwoździe wbiją opiekuńcze Mumie. W końcu muszą i one w zdziadowaniu coś z życiem zrobić w końcu muszą i one w zdziadowaniu udawać demonów. w i e m dostarczę im podstaw do śmiechu i zarobku... Czy na końcu tego zdania jak na rogatce parafialnego miasta wolno niejakiej mariannie bocian być uśmiechniętą kobietą? Wyobrażam sobie minę recenzenta! Dziarski wymarsz Mumi na walkę z płaczem i czernią... wytępią po białość żałobę... Dlaczego przepraszasz... ja nie daruję ci żadnego kła na mięsie wiersza! – – – Ja sobie wyobrażam solidność urzędów! Czym człowiek żyje z tego czyni bez osłonek. 36 * * * Co nam dają nocne i dzienne rodaków rozmowy? Ta weneryczna literatura obmowy! Życie wybuchło sobą i tak przerosło siebie i przestrzeń. Co nam dały egzaminy piątkowe zaszczytne tytuły? Ta przepaść między wiedzą a zrozumieniem siebie! Aniołowie przestali płakać satyrycy już nie pękają tak ze śmiechu. Wiemy od stopy po czubek głowy czym historia tylko zagubiła się droga między pewnym zdaniem a realnym urzeczywistnieniem jego znaczenia jakby niemożliwe było pytanie: kto tak szczepi urodzajną nienawiść? Zbyt uogólniona odpowiedź byłaby upadkiem tego rusztowania pod wiersz który posiadł przeświadczenie że bezpieczniej upaść przed narodzeniem. Nikt chyba nie pomówi niebytu o upadek moralny w skali powszechnego nadużywania terminów „myślenie” i „wolność”. Co nam dały przystosowania do zbiorowego spędu po to i owo? Powiedzmy że nie wiadomo co się stało za nami! Myślisz że nie wiesz co pod twoją stopą staje się warunkiem koniecznym zmiany postępowania? co nam dały malowane na plakatach dzieje? Po „Odwróconym świetle” Panu Tymoteuszowi Karpowiczowi przyjm Stary mój to słowo za jedno co tu JEST bo wiemy bo znasz bardziej niż ja to wszystko gdzieś krzyknął nam żuraw spod puszcz i borów śmiech płaczu – płacz śmiechu w nas za śniegami może się szable gdzieś w słońcu zacięły na wargach przyjm co nie mniej słowem a nie więcej niż życie pamiętam dziadka Józefa wielkiego Lamparta pośród nocy zawsze mi jaskrą hostii – nadzieją Wiesz Stary mój jak smakował nam znany brat w gardle i trzeszczał za nami dom a potem galop pękał lód na rzece rzeką chcieli nas w rybach ale uszliśmy w bok 37 rzeka nie nami się pnie i ona nas w głębi porywa z Tęsknoty a jeszcze życie nie poza cokolwiek nasze za granicą i lata odmienione trwale gwiżdże tylko wilga na południe przyjm Stary mój co przemoc wzięła co głód lat i nie myśl o mnie... a... bądź mi Twa odcięta ręka ojcem bo tamten Stary mój kwitł mi pobryzgiem na śniegu czasy szły nie w czasy ludzkie w pobliżu po daleką mowę bo kiedy idziesz przez pomosty myśli uczłowieczonej jakby słońce szło zatrzymane w rodności słowiańskiej wiesz! w marszu moje stopy bose odmrożone stopy trzyletnie ale to ciągle nie przyjmuje się w słowie znaczeniem Stary wszak wiesz jakim był nasz tamten dom pośród ognistych kniei i rzeki rzeki piętrzonej rzeki filozofa... godowa TAM ziemia na jasną tu pieśń wygnańców raju z dziecinnych sadów Twa młodość ziemia kolebie nas zżera ale to nie kanibalizm wysiedleńcy wysiedlani z ojcowizny ale nie z sumienia łoś ze srebrnym porożem przedziera się w pamięci Stary mój jak Liść z prapnia którego wpisałaś w Alfę zrozum – bądź mi choć w tym słowie polskim ojcem odwróć... odcięcie ręki twórcy wszak to zwiastowanie narodzenia się w fundamentach w linii jam po utajonym łożu prawym Dziadka szczerbcu i stopie Chrobrego i lesie – i – wszystko właśnie jest nie do siekiery powiedziałeś... a tu się ciągle nie mówi pot czoło scala z ojczyzną w ojcowskiej zagrodzie wzrok poety nie odpoczywa * * * powiadasz – czas walki ze złem przeminął pytam – czy jutro znów będziemy uprawiać to samo pod innym imieniem? drzewa osiągnęły własną rzeczywistość znów idziemy polem tacy sami 38 ktoś nazwał nas gromadą zer ale powiadam: zero ujmuje i jest potęgą w zależności za jaką liczbą staje przed nami zboża osiągają w nas cichą radość – las pod wieczór jak ciemniejące oblicze mądrości jutro znów zwali się na ludzkie ręce robota – wiązanie snopków do nocy matka łata cierpliwie kombinezony pochylona w czas pełny zmęczenia w półuśmiechu szepce –'w radiu to gładko pouczają o trudzie bo im nie kaleczą rąk ostre kłosy! powietrzna ciemność opina świat zamykając w kojący sen spracowanych wronie sejmikowanie psie jazgoty tylko łaty na kombinezonach jak ordery sklejanie świata po jasnej stronie trudu i potu bez żadnej metafory jutro schodząc z pól będziemy mogli wypowiedzieć prawdę: bez potu świat rozpada się w pył zasypujący oczy stworzeniu! * * * musiałam wstąpić sama w pacyfik zbrodni pełny patrzę na książkę oprawioną w delikatną ludzką skórę płaczu w nas ciągle za mało pusta bywa ciągle nasza radość za drutem obozu zakwitła nieśmiało okaleczona wiśnia chciałam od tego uciec wróciłam by w oparciu o TO i TU zmienić kierunek myślenia musiałam wstąpić w źródła wszelkich grzechów którymi mord by rozpacz rozrosła się i przekroczyła siebie w uwielbienie samego faktu życia! gdybym uciekła od tych spraw 39 moja miłość byłaby blagą dobro kpiną słowo bezwstydem zrozum – sam czas nie oddala zbrodni lata nie leczą żadnych ran koniec wojny nie jest końcem zła odrodzenie rozłożone jest na wiele pokoleń wciąż lękamy się z otwartością dzieci określać czas ludzki życie czynić świętem którego nie cofnął zegar świata przecież jesteś jestem jesteśmy wszyscy spragnieni ...miłości... spokojnej nocy! dnia pracy ocalającej – wstydziliśmy się tego sobie życzyć latami wiem – przeszłość za nami jakby drwiła z tego w jej centrum gaz krzyk który tobą płynąc czyni zwrot błysk łez wzruszenie to drzewo okaleczone Nimi wzrasta... zobacz... niepokalanym jest owocem nie słowem dziełem nie do odczytania co roku orzę jeden hektar jako moją naprawę winy przekraczam gwałt historii przestań się bać czynić wedle dobra życie że przyjdzie cynik i posądzi ciebie mnie o utopię? mówię: wiem co zbrodni za mną mrok i wiem gdzie źródło o d r o d z e n i a zmieniłam kierunek źrenicy ujrzałam rękę Stworzyciela jasność podziemi w koronach roślin kwitła w Logos Spermatikós ufam –w przyszłość bez zbrodni rodzaj cały okaleczony w drzewie - - - Mater Dolorosa Polonia - - - jesteś rzeką naszych żył – i – wargi ciągle potrafią znieść początek przerażenia Tobą w seledynie krwawiących wiosen w pożodze śniegu wytęskniona we krwi pokoleń w szeleście pszenic gwałtownie odcięte wargi od Twych ranionych ramion ciągle podobnych do skrzypiec trzymanych pośród ognia pożaru wszystkich wojen ale nie znika dłoń ciągle nas przerastasz ziemią żyzną i skałą historii wzniosła w agonii na równi z ciałami trzebionych dzieci zegarem Twa dłoń odłamana od migotania białych gwiazd codzienna w pocie wyrazista w starcach po północ 40 opiekuńcza idąca zwinnie jak tancerz w nie wyśpiewanym hymnie tego który jest anhelli i gniazdo pełne pliszek... jesteś posuchą naszych dni i przypomnieniem płaczu wielkości niczym tabory rozbite w galopie koni w których nieustannie grają przedwczesną śmierć chłopcom wszystkich powstań o! nieliczni których urodziłaś źrebcami pośród żelaza w zębach przeniosą do Twych źródeł biało... To... czerwonych ponad każdym obłędem przejdą kopytami strącając pod sobą własną poprzeczkę śmierci... tak byłaś unoszona z grzbietu na grzbiet ku lotom ptaka – wzbił się ze swej śmierci potencją słońca i zawiązał gniazdo w gąszczu włókien żył każdego ojczyzno bądź jak słońce hostią dla każdego źrenicą źrenicy inne kontynenty mogą nas przyjąć ptakami zbłąkanymi Mater Dolorosa Polonia krzycząca w żurawiu pod lasem burzo nieskończenie przenikająca zagłady głos dojrzały nikt z Ciebie nie zostanie wydziedziczony zdradą i miłością śmierć wstępuje w muzykę kłębiącego się zmartwychwstania tysiącletnie proporce zielonych pól płonące serce bitew jesteś rzeką naszych żył prącą ku ocaleniu wszystkich umarłych i tych co nadciągną w Tobie znaną przeprawą nieobłocznaś lecz szeroko ziemna zielone Twe ciało niebieskie wargi lnami Twoje włosy i tak się nami krwawisz na syna na wnuka wnuk na ojcowanie w Tobie jest wszelkie przeznaczenie i odrodzenie! ludzkie umieranie w spokoju Mater Dolorosa Polonia zakwitłaś wczoraj w ogrodach jaśminami jesteś niczym cisza po burzy zrastająca się w krzyk 41 pierworodny tego co z Ciebie scalony za Ciebie zamordowany poderwany Tobą lotem godowym wszelkiego anioła... Ciebie nie ubywa ku obronie choć strzały nie milkną w białej gorączce koczujących najeźdźców Mater Dolorosa w koronie z białego kolczastego drutu podobna w tym zapisie do Abla i do samej siebie po języku Reja * * * zmieńmy teraz temat życia na opornym betonie lipca umówmy się że życie jest do wygrania na skrzypcach żyjesz Przyjacielu w salach filozofii? – kiedy stałeś się z dobrej woli z asystenta palaczem zostałeś jedynym człowiekiem podobnym do Sokratesa zmieńmy temat ale nie po to aby wymyślać lukrowane pierniki jeszcze przecież czujemy smak stęchlizny po typowych bredniach zmieńmy się życiem jak pory roku już powracamy do utraconej trzeźwości którą przekazał dziadek bo wielu – co pamiętamy – ojców ma ojcostwo z głowy zmieńmy siebie na SIEBIE – dziadek prawdy nie zaparł za żadną wygodę! zmieńmy temat swej poronionej edukacji – kto chciał posiadł wiedzę aż po przedpole chrztu narodu kto zapuścił mózg na odłogi teraz niech do siebie wznosi protest i pisze podanie o przyjęcie do szkoły podstawowej! zmieńmy jeszcze temat o niszczących siłach aby odpowiedzieć sobie sobą – ile ja zniszczyłem tego co wieki zachowały w mowie? zmieńmy gorzkie żale na dzień ten tylko dzień stwarzania dorodnej myśli albo wyjdźmy choć z nawyku zachowania życia zasadzić jedno z czasu drzewo w ogrodzie jeśli nie zmienisz siebie twoja mowa będzie skarlona i siać będzie zdziadowanie miłość jest zmianą wiary 42 a wiara przemianą słowa zmieńmy siebie oddalając urojenia aby umierać po ludzku skoro nie żyliśmy wedle racji człowieka zacznijmy od siebie a Reszta objawi się równolegle pełnią * * * a ktoś bezustannie tam śpiewa wszystkimi konwaliami głęboka biel przerasta w zieleń owoc purpury szkli się słońcem jakby nasze ślepe współspojrzenia słowo „kocham” odmienia pustynność ciała i zmienia znów bezruch choć bezwzględna jest nasza krew doba względnie żyjemy wiedząc że każdy dzień to stężone światło bądź umieramy w wymiarze 24 godzin na dobę... fotografia z czerwca... wyblakła wieczność której jedno nie może wykonać bez drugiego bezwzględne skazanie kobiety na mężczyznę mężczyzny w bezwzględnej czułości na kobietę wiedzą o wejściu na ziemi do dziwnego raju żyją względnym piekłem brukowanym przyjemnością a ktoś im śpiewa bez ustanku wszystkimi konwaliami i cmentarną ciszę krzyczy bezwzględna miłość Ojcowanie oddasz bez zmrużenia oka więcej niż ciało dlaczego kobiety tak źle kochają w chłopcach pierwszy poranek uniesiony bólem ich źrenic człowiek zadaje pytania będąc sam największym ciemności znakiem zapytania w białym i jednak po tej stronie świata objawionym zdaniu ślepiec we krwi jest jasnowidzem – myślę w obnażonym ciele mężczyzny jest zbyt wiele siły piękna by wodzić język na pokuszenie opisu – oślepli ogromem źródeł przewidzą w Dziewięciu miesiącach pierworodnym ciałem – a potem mężczyzna trzymając siebie i kobietę 43 nie ujrzy już w nowo zrodzonym różnicy czując że tak jakby zmartwychwstali bez ukrzyżowania lecz z ofiary którą mężczyzna-ojciec dźwigając będzie bez ustanku krwawił ocalenie całego rodzaju! (w Dniu w którym przyszedł na świat Ziemowit Horacy Stolarczyk) * * * życie! – jesteś czymś pochodnym od Czegoś innego czego nie znamy choć czuć się to daje: coś zaczyna być czymś czego przed sekundą zupełnie nie było! była biała kartka – został czarny druk śladu! dowód że TO coś się stało co być mogło jedynie ż y w e! Ziemski glob Każdy kto żyje na twej czułej skórze ginie od tego z czego żyje! Nie ustaje twój ruch postępowy – marsz w miejscu! Tak! Każde słowo mówi o człowieku: ból i szczęście zasmucają jednakowo a ty wirujesz w planetach z powodu? Zajadła cisza nocy – wszystko zostało ustalone – życie śmierć narodzenie noc człowiek dodał tylko mord by porządek ustalić na tobie! Wszystko w układzie rzeczy pozorne! Słowem: słowo grzech! Tokujesz potrzebę obracania się w miejscu. Ginie życie na tobie tym czym żyło. Patrzę na ciebie! Czy widzisz moje stopy? Co jest warunkiem zbawienia człowieka?! Tkwię w miejscu. Dziś wtorek jutro środa. 44 Ballada o oście z niebogopędnej ziemi wybryznął jego krzew soczysty nie łatwyś w dotyku bracie i ciągle niebanalny w sobie wyrastamy z jednego źródła – prawidłowości ziemi i słońca jedna woda z jednej rzeki toczy się nami o innej barwie o innej porze dnia to samo lecz nie tym samym mówi nie łączy to nas ale nie wyklucza z tej ziemi może miałeś rację tak pisząc się z odpadłej ziemi iż tylko to co jest słuszne jest sobą tu prawdziwe to co nas otacza – jeszcze słyszę – jest życiem z którym bez lęku prowadzimy dialog wzrost twych mocnych jakże soczystych łodyg jest czynem TEGO będąc realną postacią marzenia widocznie byłeś z potrzeby najgłębszej bez której nie mógłby się obracać glob ani przedłużać życie tak rozpalasz siebie rozświetlasz odpadłą ziemię ślepe współspojrzenia wokół same tylko kontrasty glob wraz z nami – nie wiem nawet po co – się kręci to ponoć stara łódź noego stary statek kosmiczny ale czy przez to samo na lepsze się zmieniamy? czy wytrzeźwiał z mordu choć jeden rok dzień? – świat jest psem ciągle goniącym za swym ogonem jednak dziwna jasność gdzieś tu tam się przewija jednak spotkaliśmy się z tej ziemi wyrzeźbieni wbrew stopniom proroctwa o zagładzie jeszcze coś tu procentuje oczekiwaniem na sekundę zbawienia słuchałeś w milczeniu dochodząc nieba na ziemi które wbrew rozpaczającym rozstrzeliłeś w swych liściach które więcej niż sercem wielbił w obrazie Wyspiański przez twoje żyły płynie TO SAMO ze światłem gwiazd odbija się w tobie natężona rodność jakby antyziemi bo ta która nas wynurzyła... nie nazwę jej po imieniu a ty musisz wiedzieć zielonopędny bracie dlaczego. ja wciąż nie wiem... coś płynie przez nas Jednym „Słowo kocham jest: jak stężone światło jak rodząca się gwiazda jak morze płomienia jak wystrzelenie kropli 45 jak przekroczenie” jak łza przecięta na pół to nie słowo to akt co zmienia dusze żywych i umarłych oset nie zawdzięcza ziemi ni mnie. Nic i nie z niej tylko wzrasta lecz może to on ją sobą umacierza? może taki przybrała kształt tajemnica? „Świat i człowiek są tu już gotowi. Żaden z nich nie potrzebuje zmiany”. Jesteś tym bo JESTEŚ to moje ciągłe powtórzenia... wiem... życie się przedłuża więc coś jest tu stałe może w tym co mówię nie ja ciebie lecz ty pisałeś w sobie moją historię? W polu tragedii Przyjaciel jak nierzeczywisty poemat patrzył wzrokiem samobójcy! nie znalazłam w ciszy słowa balsamu na bezsens czasu nie-Zycia w końcu i we mnie wyczerpały się siły braterstwa ludzkiego noc w której zatrzymuję się sama nad sobą jakbym już widziała w człowieku wampira tego człowieka! myślisz że zapomniałam obowiązku bycia ku pomocy? męka – naprawdę nie można przeżyć żadnej sekundy za drugiego! być obok bo umęczony życiem był on i nie znający źródeł męki nie zostaną ocaleni przez nikogo – nie dlatego że nikt nie chce dać siebie! dając nie ocalamy nikogo lecz upewniamy – źródła są w każdym dla każdego zbawiającymi w tragedii jest to aż oczywiste w naturalnej ciemności Przyjaciel nie mógł wypłakać męki – ciemność w której można mieć twarz opromienioną od wewnętrznej strony Słońcem krwi i Nim z imieniem Eli c z a s... co staje się z nami gdy uciekamy od siebie? nawet nie jesteśmy pewni czy ciała nasze są rzeczywiste tak wyzbyci niepokoju wyciągamy ręce z nożem sami! sami przeciwko własnemu życiu! wiemy i niczego nie rozumiemy – cierpienie i miłość zapewniają trwanie myśląc milczeliśmy 46 potępiać i wyśmiewać nauczyliśmy się zbyt szybko myślę że tylko w męce człowiek jest godny Boga nie wyparłeś się męskiego płaczu masz szansę ...na trudne obcowanie ze światem... rzednie noc... ku narodzeniu trzeba się gotować oddalone jest bliżej niż przeczuwa lotna wyobraźnia życie jest splotem szaleństwa z anioła i diabła zalewać nas zaczęło słońce! – uniosłeś twarz odtajałą i zabłąkał się na sinych wargach uśmiech nieśmiały jak sarny wychodzące z legowisk do strumienia znawcy życia ludzkiego przewracali się na drugi bok w nadmiernym luksusie z nadmiernego bredzenia leniwie gnuśnie jak ich perwersyjne rady o sposobach przeżywania nocy... nie uwzględnili gryzienia ziemi zębami... też akt... zgonu albo narodzenia nie wiedzieli że w tragedii bywa człowiek zwycięzcą * * * w kropli urzeczywistnia się każdy ocean w ciszy brzmią wszystkie dźwięki muzyki w źrenicy kryje się czas ziemi i rodzaj za pocałunkiem kochanków Bóg się krząta rzeźbiąc ze starej Gliny święte ciało punkt istnieje w każdej rzeczy i dlatego poza literami tego Ogrójca Chrystus kona aż do końca świata! znów słowami przybiłam 3 minuty życia do białego krzyża kartki zrozumcie w końcu powagę i mojej zbrodni nie proszę nikogo o przebaczenie! co JEST wciąż tutaj mną że nie osiągam scalenia aż po dorodne milczenie? to jest mój butny mord na doznaniu w Teraz? a ty myślałeś że chodziło o poezję? z choroby na karierę poety wyleczyło mnie życie jeszcze przed pierwszym wersetem wiem: co powiedziałam mogło być ze swego gruntu fałszywe dlatego może wypowiedziane zostało twardość skały umyka przed mokrym z lęku ciałem być za Czymś lub przeciwko Czemuś to przecież znaczy żyć! bezruchu śmierci nie rozumie się 47 nigdy! błękit nad nami to ułudna cisza... to... ...to... niezrozumiałe cierpienie które gnębi każdego... - - -to- - - - nic? albo wszystko * * * śmierć jest za trudnym wzorem by mogła rozwiązać go nauka jakim jest mocarzem człowiek rozwiązujący życiem jej stan? odwracasz wzrok – czy z nadmiaru żalu? wiem: nie wszyscy mają moc w adoracji w czas gdy konanie nie wolno płakać trzęsą się gromnice w rękach żywych biada światu i życiu gdy ktokolwiek opuścił konającego! życie nie wykluczyło śmierci więc jakie wyższe w istocie dobra chciały wykluczyć czas umierania? w moim kraju w niedawnym dzieciństwie człowiek zdejmował czapkę i klękał przed trumną niesioną na ramionach – ostatni braterski ukłon na człowieczych drogach! kto opuścił konającego zdradził rodzaj śmierć jest wzorem tajemnicy – pojął człowiek płaczem * * * cierpiącego skazano na wygnanie do szpitala – idąc po schodach 48 płakała wieczność w glinianym naczyniu które nie mogło już s ł u ż y ć innym i samemu sobie w domu kto uzdrowi tych którzy wypędzili z domu człowieka cierpiącego? leczono go wszelkimi środkami umarł z głodu miłości * * * co dzieli ręce i wargi że tak bolą w mowie skąd dziwna niezdolność w obrębie rozumu znów wiemy jak mówić o życiu lecz bez zrozumienia nowe bez kontaktu z tajemnicą jest błyskotliwą lawą wieści w pełni geniuszu parodią człowieka w przeszłości wiele rzeczy było jasno dokonanych „popiół moich kości nie będzie wzgardzony” – marzył Kochanowski – zrozumienie tej frazy możliwe i dziś co dzieli co łączy co niszczy co tworzy co przemija życie przemienia się i powraca by pozostać jak czas tajemnicą istnienia każdego człowieka i klonu za oknem i któż go prócz niego pełnią przekaże smutny czas śmierci w miejscu gdzie nieumieranie może miłość wciąż jest przeraźliwie wysubtelnioną agonią – kto nie zna co było przed nim nie będzie sobą w teraźniejszości i w dojrzałości nic już n i e d z i e l i wszystko się sypie w wiek emerytalny 1976 * * * piękne noce – grzech samemu przemijać śniegom byłoby za gorąco od bosych stóp poza łomotem krwi ciągła mosiądzu cisza gdzieś Głos czujesz ale 49 biologia nie sięga po słowo powtórzyć: „Daj mi miłośnika, a zrozumie on to, co chcę powiedzieć” i tak realnie rodzi się w nas zdanie – odpowiednia to pora miejsce i śmierć można wszystko upodobnić do życia s t y s i ą c k r o t n i ć jak niewiele a prawie nic nie wplata się w sens – coś wielkiego tracimy z każdej doby tego globu * * * twoja miłość rozpacz i mowa są określone jak zdanie będące istnieniem świata matka idzie w jaskrze wiosennej pieśni sadu jak galilea – we mnie radość i ciągły smutek aby zaprzeczyć jej śmierć trzeba ją przyjąć ponad matką widać wszystkie horyzonty Boże wiem – gdy zdejmie ciało oblecze się w świetlistość ogarnia mnie oszalały ryk jakby lawina ognia z burzą – niech mama się cofnie od tej ssącej słońce jabłoni echem rozbił się głos dziecko – w tobie wszystkie wiosny są grozą w bezruchu moje ciało jest pniem którego nie należy już naśladować jej oczy ciągle podobne do okien otwartych na niebo póki patrzyłam nie widziałam w nich Boga co wzywa dopiero dziś stała się doskonała jak wiatr lazur ani słowo ani obraz nie przyniosły nam wytchnienia 1973 Odczucie po egzekucji człowieka którego nie mogłam uratować siedząc na ławce opodal ulicy ścinawskiej czułam że każdej nocy na globie bez względu na miejsce 50 i naród stąpa skazany człowiek nie czujący smaku powietrza ani rozkoszy wibrującej krwi w jednej Rzece jaką krwiobieg zaczęłam się nawet po północy modlić za siebie słowem z odbezpieczonym pistoletem mierzącym w tył głowy człowieka którego prowadziłam na egzekucję nocą z dali dochodziły zapachy białych bzów – ofiara nie potykała się lecz szła przyspieszając kroku kim była nie wiedziałam i za co skazana dwakroć jednak jedno jest życie jedna egzekucja jedna zbrodnia kula zaczęłam się głośniej modlić mimo że Bóg się nie wychylił tej nocy cień ojca się nie wynurzył po egzekucji człowieka którego nie mogłam uratować patrzyłam na świat zakrywający moje myślenie pistolet zabezpieczyłam przed sobą i jak przystało na ów świt wyszeptałam: Twoja miłość jest nocną rozpaczą trawy błyszcząc wzrastały widocznie nie mogąc zapomnieć zbawienia w krzewach nagle zajęły się ptaki głosem pełnym wielbienia dłonią wyczuwałam zimną powierzchnię pistoletu mam prawo do zadawania śmierci? po egzekucji człowieka którego nie mogłam uratować stojąc na krzyżówce ulic nie wiedziałam który kierunek jest moją wolnością a który zbrodnią Jakby tak było Człowiek jest stwórcą choroby na miłość i zabijanie choroby dziwnej ale tylko do pierwszej nocy i ciosu. Posłuchaj: kocham bezwzględnością kobiety ciebie ale w tym obok ciebie drugim którego widzę ale w tym trzecim zastanawiam się pośród stosu światła rosnącego z odbicia nieboskłonu czy to co czynię w mowie nie jest ciągle grzechem pierworodnym? Zamigotało ciszą 51 światełko pod powieką zgasła nadzieja na realny cud. Zachorowałam na piękno na życie w mowie na prawdę zaprzepaściłam hektar własnej prawdziwej nędzy soczystej jak winogrona dodającej siły miłości muszę się sama wyleczyć na koszt tego czym się żyło – tajemnym w obnażeniu ciałem mężczyzny. Kochasz mnie i jesteś nieznany. Mówisz przez lata – i –jesteś nieznany. Wszystko w tobie i we mnie jawne ale nieznane. Żyjesz lecz życie jest ciągle nieznane. Umierasz ale śmierć jest absolutnie nikomu nieznana. Siedzę pośród nocy nad jeziorem sama sobie sobą nieznana. Stosy światła jakby paliło się czarne morze jakby zbawienie było tak bliskie i oczywiste. A to mrok widzi mrokiem. Pogasłam w tych słowach o to wszystko co objawione być miało. Urodzajna nędza rdzeń wszelkiej wielkości. 1974 Burza cudowny jesteś bo jesteś życiem jakie ono jest tak się winno witać na drodze i żegnać na progu jest tylko do przeżycia zwycięska codzienność życie winno być uznane dla niego samego jeszcze dziś bo jutro może będzie to samo ale biologia jest widnokręgiem zanikającym w odlocie ptakiem do świetlistych gniazd w których – wiadomo – cieleśnie nie był jeszcze nikt cudowny jesteś bo jesteś życiem jakie ono jest pośród ścian jakby samotny uwikłany w śmierć własnych godzin nie jesteś wyzbyty podobieństwa a jednak życie jest warte tylko życia choć tak boli nas mosiądz płynący w żyłach i słowa zrywane burzą jak nocny nieznajomy krzyk który porywa wołającego stanem wibracji narodzin i śmierci plazma ustawicznie wiąże i zwalnia energię – czym ona? – wiedząc zupełnie nie czujemy zrozumienia 52 cudowny jesteś bo jesteś życiem jakie ono jest dniem w którym ukazany jesteś sam sobie dziełem przerażenia oto stoisz pośród znanej z dzieciństwa śnieżycy i wszystkie kierunkowskazy pozrywał znów wiatr gdzieś tylko słyszysz śpiew nie wiesz czy ktoś gra na skrzypcach zorzy odkupienie z melodią przebaczającą ból czy to ostatni wśród żywych omam z pragnienia historii kiedy już serce niczego się nie spodziewa w tobie pozostajesz ślepcem wśród beznadziejności śnieżycy gęstej że trzeba ją trzebić nożem lub ogniem jest i tobie dane odzyskanie siebie życiem pośród śnieżnej burzy słyszysz głos skrzypiec i on tworzy punkt odniesienia śpiewają kamienie w śnieżnych kotłach... nie wychodź nie wyprzedzaj godziny... nie wierz że wstąpisz w ów śpiew znaczeniem do bólu słów nie dodawaj już żadnej wartości... wyraźnie słyszysz głos matki niepodobnej do podobieństwa nieprzekładalny... cudowny jesteś bo jesteś życiem... to zostaje a resztę ściera pośród przerażenia burza śnieg... a jednak zwyciężamy naszą codzienną śmierć choć bolą nas wargi przecinane grudkami lodu kamykami cokolwiek czujemy cokolwiek staje się boli ...to jednak pośród gęstej burzy śnieżystej obok Białych Kotłów wołamy... cudowny jesteś bo jesteś w burzy życiem... płynie mosiądz w żyłach... stoimy zapaleni jak świetliste słupy skończone i nagle otwarte na nieskończoność ograniczoną... nazwą: duch Gór ...jak majestatyczna jest kosodrzewina której dotykając dochodzimy instynktem twardości świata cudowna... realna... Szrenica, marzec 77 * * * poza kwadratem tej a nie innej kartki mającej być śmiercią lub zapowiedzią tego co może 53 i tu przebłysnąć aktem ludzkiego życia – jest nieujarzmiony obszar świata jeśli nie żywioł na który nie zawsze można i nie należy się pisać mocą pożądania jest taka pora żeś mniej niż proch a wciąż jednak nie bezsiłą gdy spojrzysz w żywioł tak którego nie pokonasz Boś nie miał ujarzmiać lecz budować wzorem miłości znakiem zrozumienia współbycia przed kwadratem tej a nie innej kartki trwa rewizja własnego życia czy nie wobec zbyt czujnego stróża który bezbrzeżną źrenicą tryska żywiołem ognistą chryzantemą – nieujarzmiona z dziwnej otchłani konkretem rosnąca miłość groza przenikająca kości – bezmiar jest zagubieniem kwadrat tej białej kartki jest próbą cofnięcia się ale to nie koniec lecz początek odnalezienia jednej z wielu przemijających chwil przeżytych na globie poza tym kwadratem gdzie spotkasz – tu jest! – wieczność wieczność nazwaną godziną 3.14 26 kwietnia zaistniałego w roku 1976? Cisza. – huk!: z żywiołu była w żywioł runęła! histeria jej godziny wpięta w ciało języka po torze czasu może się otwierać jak stygmat lub kaprys człowieka co chciał ją uczynić znaczeniem świata który zdołał przeżyć p r z e t r w a ł ale do czego jak nie do... (sam już ból swój dopisz).........., * * * tak się krwawiłeś przez wieki może ciszą Nie narodzony ktoś jak zapowiedź czeka nierealnie na pocałunek bezwstydna niepewność dnia – czy posłyszą przesłane słowo liście na drzewach w innym wymiarze znaczenia odwracam oczy które ciągle widzą polarne pola a na nich ptaka który zdechł na mych rękach sinych umarł bez pogrzebu bez potomstwa bez mowy 54 i pierza na jawie zmartwychwstał wbrew prawdzie o zagładzie przede mną pierworodna kartka do zwiastowania słowa jak galatea czekająca na rozstrzelanego pigmaliona tak się wyciszyłeś we mnie jak ON przed Stworzeniem jedynego arcydzieła – człowieka amen poemat objawiony będzie tylko bękartem stworzenia * * * pobłądzimy jeszcze trochę jak włóczęgi nie będąc sługami nie będąc władcami przepijemy noc by nie czuć płomieni nie wygłuszymy ciał – tak się wyludnia odwieczny teatr z grobem pośrodku kolebka człowieczej tragedii przemieniły nas lata w rzeczy niedoskonałe w rdzeniu upalnego lata – zimno! - - -oczy!- - - przezroczyste szyby za którymi ciemno pobłądzimy jeszcze trochę jak włóczęgi pijąc niewidzialne wino niewidzialnymi ustami pełnymi ziemi i gwiazd m i ł o ś ć ostatnia miłość – ucałowanie ciepłego powietrza w ciemności południa ostatnia miłość – oddanie więcej niż był byt w bytowaniu – przyjęcie się w ruch przed początkiem Stworzenia – stanie się ziemią powietrzem wodą i słońcem! powróceniem powróceniem powróceniem 55 Życie JEST każdy zaczyna siebie z ziemi niczym Pan w Edenie co zrobi co uczyni zamiast człowieka budować w ciszy on sam słowem rozniesie – co powiem jest o TO obce i dalekie ...a... jeszcze jedną noc człowiek zwiastuje na globie dzień chyba skonał łagodnie niczym raj w dzieciństwie a był... między kwitnącymi łubinami stadko saren śpiewało galop i symfonię czystego żywiołu „Benedictus” raj nie był niebny lecz zupełnie ziemny w sadzie wiodłeś dialog o życiu z jeżem (najprawdziwszym aniołem) nie byłeś wypędzony – odszedłeś od kwitnących wiśni w pozory odeszłam by siebie sobą scalić zrozumieniem co czyniłam miało być rzeczą ż y c i a której warunkiem spełnienia nieznanie jej w słowie każdy wypowiada z powagą słowo „odrodzenie”? poezjo grozo i tragedio moja mieczu anioła i hektarze ognia uprawo nierealna ziemio po winie dorzeczna niebezpieczne piękno człowieka ręko zżużlona od wiosen i snopków wierszu kainie zbrodnio ciała co powiem to wszystko mrok okrywa i mnoży NIE WIEM bo nie ma żadnych powrotów w przeszłe... nigdy nie będzie wczoraj wszystko zmieniło się wraz ze mną wciąż zaklinam świat i zamykam w słowie ...a ten drwi ze mnie jakby za jawny na sobie mord przeklinał ...i nic więcej... każde TERAZ to opuszczony raj ten powraca który już nie poznaje powrotu czując wierzy i kroczy i NIE WIE że ogród nowy ze starego TAMTEN jest nowy i NIE WIE bo ciągle ŻYJE bo wierzy ŻYJE wpław nędzy ŻYJE wskroś Pana ŻYCIE śmiercią ŻYJE życiem... pewnego dnia nie powraca i jest o całe ziemskie życie INNY... żyje... każdy 56 Już trwa gdzieś na peryferiach ogromu natury tam gdzie rozległy śmietnik Anioł w blasku granatowych skrzydeł wstał! wstał wszystkim co pustką po śmierci podwójnej śmietnikiem wstał Anioł przed Zmartwychwstańcem nie! – jeszcze nie zdołano wyniszczyć sztuki życia choć na ugorach nie szumią jeszcze młode gaje Anioł w blasku granatowych skrzydeł wstał znacząc doznali go ludzie oszołomieni ciepłym wichrem ludzie nie czytali księgi pełnej proroctw acz nie wyniszczono pełnego w nich odczucia świata i życia będącego nieprawdopodobnym światłem świat jeszcze pełen natchnienia tak trudno spożywanego w dniu który mija – rozrzedzona czerń pełna półcieni sześcioskrzydły Anioł zakwitł Prawem w dzikich bzach na peryferiach świata – zmartwychwstanie!