MARIANNA BOCIAN wieży BABEL pospolita Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 prolegomena na jedno kopyto stawiają centa (pół i resztę topi strach w podszyciu) a nie przewidują jednego gwoździa z funkcją nie do modlitwy przekukania. Wisiory stołu krótkopańskiego – a może nura puścić, niech się odkopyci po co chce nawet na funkcje zamykania albo na trzon łopaty byleby wiedzieć można: chodzić bez stóp zwęglonym kopytem : rozjaśniać ścianę do patyka i trochę ziemi do znaku unoszenia głowy 5 akt ze wszystkim wygrał, tylko ze śmiercią pozwolił sobie na remis Z. D. :zmierzch wymienia powietrze W ten niemy pacierz wygłuszonych traw do epoki mrozu potem jakby skóra szroniła się gorączką wołając oddech do kości rozpisu : a ciebie wiodą wbrew wszystkiemu wiatry bez materii ruchu rzeki opuszczone przez możliwość ostatniej kropli wody aniołowie skrzydleni ziemią biorą szramę ten ciężki chleb gardła i spoceni usiłują wynieść ale ty bezruchem przechodzisz zbyt nagle aż drzwi nikną i noc schodzi językiem świec : sanskrytem wieka do kolan matki rodzącej podwójny czas. Koronami gwiazd łodzią drzewa wargami kamienia będąc nieistotą przechodzisz wpław wiele nocy z ręką w gorącym ostrzu tej Jednej : lekkiej we wszystkim co zbyt ciężkie napadło żyły: 6 przyszedłem dzień zastałem po twoim ciele ostry sypiący się szkłem przez żyły. W ruchliwych wargach miasta zasadzała się korzeniami pustka. Dotrwałem do nocy ale ta była za szeroka bym mógł w nią wkroczyć nie łamiąc rąk o nieobecność czas przesuwał się po czarnej szachownicy pod latarniami ciągnięto zapomnienie z wąskich szyjek ćwiartek i półlitrówek wiedziałem : rzeki nie powrócą do własnych źródeł : zapomnienie ciała to punkt wyjścia w bezkres podróży : modlitwa o zmartwychwstanie – to tylko niedefiniowalna liczba wtedy zębami przegryzłem ciało ciemności światłość obróciła mą twarz ku twojej ziemi gdzie możliwość wytyczenia punktu nie była dana człowiekowi 7 przed za tamtą stroną rzeki zabito pal ciało w drzazgi i ani do modlitwy ani do ziemi tylko konie i powietrze za tamtą stroną lasu zaorano wargi ani do głosu ani do słowa tylko tunel i korzenie za tamtą stroną muru odjęto dłonie ani mu do twarzy ani do pamięci tylko milczenie co się wymienia trąbą archanioła patrz! – – – – sarny dobiły brzegu wolno wciągają zieleń nozdrzami – – – – wieczerzaj jutro będzie miało poranek gdzie świt poda nam ciemność okazałych zbrodni 8 * * * usta nie wykreślą definicji czasu niełaskawaś poro słowobrania obrzękła strachem wydajesz pianę krzyku – jest cisza nie oznaczająca spokoju człowieka pora wybuchu powietrza śmiechem w miejscach trawionych pochlebnym milczeniem – jest wtedy pora pożaru horyzontu albo krwotok historii 9 * * * Nieprawdą jest: ars est celere artem prawdą jest: bezczelne niemal wykrycie : żenująca szczerość łzami się toczę przez uśpione ciało za mną bochen mijanego czasu przede mną drzwi wykute z milczenia ale ty – jesteś częścią punktu gdzie płacz ochrania przebija odległość kraje ciemność i światło po jedność koloru – mógłbym wyrosnąć ramionami w mgłę nie przetrzebioną – ale to tylko przecież ja… Zasypiam wzdłuż ciebie nie pomnożony, zubożony o jeszcze jeden odpływ nocy z której nie pozostanie wyzwolony nawet obraz podanej mi twarzy 10 * * * pluszowość kołdry: w noc się drapię więc nory pora dla mnie szczura ziarno zgubione na ulicy przegryzam aż za bielmo snu dwie ściany jawa spina żarnem i rośnie w sufit pisk serdeczny aż 11 dostałem dostałem klucz do nieotwarcia pulsującej oskrzeli morza – Homer stąpa po ślepej dżungli i wie: wyjdzie do bram: otworzą przed stopą przepaść: odgrodzą kratą otwieram wyłuskany do innych warg czas dotyku skóry – drążone miejsce mego ojca wypełnia wiatr: nie przeczuł: wiedział tę chwilę długą serią od lat ręce zabierają się do rąk ominiętych w nadejściu – szuflada podaje pamięć wody: rozszerzenie żył do tańca z brzytwą Dostałem klucz do nieotwarcia na dobrą i złą plotkę podwójnych drzwi 12 * * * :na podłodze domu przyjaciel zapomniał stóp i Judasz zasiadł w porze wieczerzy z pręgą wokół szyi :dochodził mnie nie znany brzeg morza korzeń baobabu rósł u skraju ściany z wiewiórką chytrzącą dziuplę w deszcz znoszący krawędzie przedmiotu na wnętrzu ścian echo dzwonu rozbiło lustro ramy schodziły odbitym obrazem :wymieniłem z Judaszem pocałunki na słoność skóry :odszedł na sznur skróconej nocy za wymiar osądu :miałem go pocałunkiem litości białej wargi na podłodze wygłuchłych słów w mocnej pętli z morzem za i przeciw z krowami do traw: kośćmi do piachu: rzucano kartami! na podłodze domu noc mi podała bicie serca pod gardło za którym litość minęła nas w dwójnasób długością sznura: 13 znoszenie smutno – to tak jakby ktoś przyszedł i pytał co dobrego słychać, więc mówię przed siebie słychać coś po żebrach, ktoś wszystko porządnie zaciemnia na rentgen wesoło – to tak jakby przyszło drzewo i wilgoć roztoczyła dzień dobry i ręce cieśli wciągnęła w obroty tam i z powrotem w zasadzie nieporządek ciała jest fundamentem wyższego porządku zaczyna się znosić coś w sobie na nas. Pewne 14 * * * nim ziemia wykruszy miejsce pod stopami spisujmy żyły gotowe do prawdy albo zbity do czubka włosów fałsz tłamszony krzyk albo istotę nagłej ciszy mówmy po imieniu bez prawa imienia od rzeczy do rzeczy odwróconej nago do prawdy co w sobie zatonęła negacją negacji przez słowo dowodu dowodem wyklęte ziemią egipską bez śpiewu łabędzia sytością od głodu Porzuceniem kasy męstwem przegrania Przegraniem zwycięstwa spisujmy skóry do rosy na trawach lekkoatletyki wiatru i korzenia Nim… czuć woń ruch powietrznej fali. Daj Panie bez słowa.... 15 * * * Kiedy kamień po kamieniu przejdzie wpław historię ja nie przejdę ani o milimetr w stronę warg płonącego zegara jestem żywym mięsem więc z bólu do ścian wołam :gdzie koniec?!? – milczenie odkłada się w szron. Kiedy kamień po kamieniu w kamienie kląć będzie – unieś źrenice na wysokość historii, kamiennej epoki. – Tak – szłam przez kamienie białej pustyni wędrowcem tam byłam, ktoś się mądrze pasł na mojej krwi. Są miejsca postoju w wodopojach milczenia przez parę ładnych lat. Kiedy kamień po kamieniu w kamienie rzucane – milczeniem też byłam za ciętym jak brzytwa, więc i jutro w miejscach nieskończonych – – – kamień rzucany staje się mną! Język kamienny za kamienne po kamieniach za targ! !Ktoś wczoraj powiedział – wiara w człowieka do końca, jakby to nie było oczywistością! Jeszcze raz stanęłam: był mur wysoki na śmierć 16 * * * wasze ulice nasz bieg przez nocne krawędzie świateł długie łodzie do wiatru z masztem złamanym półobrót ptaka z kotwicą klatki wasze ulice do warg nieprzyległe w odwrotnej stronie widzenia bez ciepłej szczeliny ziemi co to za gumą aż gdzieś daleko w rytmie schodzenia skacze nietoperzem w sieć elektryczną wąwozy żył wasze a nasze jedno wycięcie stopy schodzącej w obrok ziemi uzdę wiatru 17 Do morza 18 * * * Do morza w głos z wyciągniętą twarzą przelewem fali w ustach do ciasnych ścian wpław ziemia i słowo o niej jest podobieństwem krwi z niebieskim liściem jest co do morza w głos przerażenie w dłoniach jedwabny kokon krtani przez gardło łodyga do kwiatu aż dłoń zaciska łzę na ciszę 19 rzeczywistość obiektywna NIC to precyzja sieci elektrycznych rzeczywistość bez kamienia i noża jeżeli wejść w cichej stopie wiatru otwiera sklepienia z prądem snu NIC to rozkosz grzechu nocy biegnącej pulsem baobabu z morzem i siostrą zapomnianej bajki z hejnałem stosu jeżeli poufałość przysięgła nam śmiech rzeczy to jest realne w twardości powietrza zapowiedziane przez zbitość ścian. NIC powstało w objawieniu krwi i jest jedyne co jest doczekane jeżeli odkrywa trawa węchem pot zabłąkanej soli w ucieczce z morza do niewykonania NIC to fotel zaszczycający chwile zaskoczonych odpływem efemeryd kształtu jest nie do pogardzenia w rozstąpieniu 20 * * * u kresu kości lśni niebieski liść nie zna go pień i do słońca daleki: odwrócony na ciało przydarzył się w nagłym śnie zupełnie niebieski aż poza dotyk oka. Jest. 21 * * * Nigdy nie widziałam morza – – – a ono falami przepływało nocą po skórze na dnie prześcieradła krzyk mew otwierał zaciśnięte gardło tyle było piany na poduszkach Nigdy nie widziałam morza – – – wodorosty wyrastały obficie z ciała opadające muszle okrążały ciało osiadły kadłub okrętu przypinał głos do srebrnego żwiru było dużo fosforyzujących ryb okazałych dorszy które zostały podane na stoły Nigdy nie widziałam morza siny ocean zastygał w rozległy mrok dużo było krwawej piany na linii horyzontu. 22 * * * zatrzymanie biegnących żółwi jest zatratą mitu trawa ziemię tratuje po wylew owocu oko czy ziemia wyolbrzymia owoc za siódmą górą ósma rzeka zatrzymana czarnoksiężnik odsłonił maskę mocy uśmiecham się i coraz smutniej mu – podziw opuścił ręce żelazo strzyże wypęczniałe żyto by wrzucić ciało między wrąb kamieni warga czy tylko chleb dochodzi do początku słońca entliczek pentliczek uwiązany guziczek przywiązany dratwą snu – nie oparł się brzytwie trwogi marzenie nie doceruje miejsca sen i bieg żółwia spoiło drzewo i włos się mierzwił żyłami liścia siedzisobienacmentarzutrzymanogiwkałamarzu zimno obeszło mu pierś i dano mu drewniany kożuch od czasu do czasu wstaje mową dzwonu bez możliwości błędu 23 śmierć szczura bliskaś po skurcz żołądka rdzawa plamo betonu Ifigenią ci będę do ziemi doniosę „nie pamiętać nie pamiętać w chwili podawania chleba” jesteś we mnie plamą zapadania więc miłością obejmuję dłonią mój los: rdzawą plamę skurcz żołądka przechodzących bliskaś po nocach i po wargach 24 * * * pies mnie uprzedził strugą z pyska . i drogę miałem aż zbyt pewną by się odłączyć w inne przejścia na brzytwie ziemi składam stopy i boli cała rżnięta dołem widzianym jasno już u progu co się zagnieździł mi pod strzechą 25 * * * :w szramie przebudzenia najmniej pewne 2 X 2 może być zakurzonym stemplem Ramzesa albo pewnością niebieskich dorzeczy katakumb policzonych zawsze o jedną mumię poza szeregiem jeszcze o świcie wyjdzie ze mnie dodatkowa pewność mycia rąk na dzień dobry H2O jest w stanie wypalić źrenice w aksamit twardej bieli chryzantem i najmniej być wodą do oddechu w przebiciu się snu do wstania stąpam jedną pewnością: otworzą mi kiedyś po imieniu :przyszłość to talia kart z szklaną damą to dobra znajoma – bo ona mojego ojca… ta dama dobrze chowa nasz gest stawiania nóg szykuje powrót do domu, już wiem : to karta. Ona leży w centrum – jest jedyną kombinacją do wygrania – jeśli się wie, że 2 X 2 to dromader pędzący równiną białych jezior z dębami włosów na globie wargi z zakurzoną kartką na chleb do wszystkiego. Dostanę ten jeden gram za dużo poza wyliczeniem: 26 * * * w tym języku drzewa przelatują poprzez miejsce rdzeni i nim dźwięk zapadnie: widać białe pola białe puszcze z koronami korzeni bez pojęcia wiatru na kopule nieba w tym języku raz jeden biegnie ziemia i nim obejrzy ciało w obrazie następuje czas podróży do Portu w którym już nie wiadomo co czynić z wolnym wapnem kości :nim zgłoski połączą ogień powietrze i wodę w znak – raz jeden byłem – zabieramy je pokątnie na dalsze pola uciekając przed krwią do białej pamięci :w tym języku nic się nie utrzyma zatrzymane: jest bardziej prawdopodobne oszalenie traw i orgie kwiatu kiedy on sam spóźniony o własny język stoi słupiąc karawany źrenic sam słup przez przyśpieszenie jest białą przepaścią na ciemnej ścianie snu przez które skacze serce z ciepłej krtani 27 gest widza pod oddech weszła i rozpocząłeś jedynie komedię – widowisko niepewne w uśmiechu najmniej do rozśmieszonych świec przyległe – a ty jeszcze wierzyłeś w przepływ ręki korytem łez. Jakby się świeca miała wypowiedzieć z ostrza noża – zapomniałeś o wpatrzonych – i tak liście włączyły się w gesty – funkcje wydawałeś im legalnie : teatr widzów – podstępne tango ścian z brzozą i siatką wiatru do żył proszących i tylko cień matki co jedna wysłuchała do końca uniesionej kurtyny oka – dopowiedział zejście z ostrych cięć – przeszła od załamania rąk do suchej źrenicy z płachtą w dłoniach domykając ostatni akt błoną nocy z tobą na łóżku noża: Odsypiałeś w sobie ostatnie przerażenie. I jakbyś się stawał mało przydatny w reżyserii przedmiotu 28 Andaluzja „Cokolwiek powiedziano o śmierci jest tylko cieniem złudzenia” z filozofii hinduskiej ty masz na imię aż boję się że drzwi otworzysz swym imieniem jesteśmy tylko w chwili dojścia. I rośnie w tobie pamięć o mnie biegnącym pod obstrzałem nocy. I nawet kwiat com go miłował przejdzie na twoją kiedyś stronę. Może przez ciebie jest wysłany bym cię po cieniach zapamiętał ty masz na imię aż rośnie w oczach znany wąwóz z stopami ojca widocznymi zwężenie gardła łzę uwalnia a zęby wiedzą że pamiętasz do snu wciśnięta z dłonią na mnie Nie uczcie dzieci waszej śmierci niech noc ich będzie bez imienia ty masz na imię aż ptak zapada się popiołem dziś zapomnianym w drodze wiatru gdzie Bóg zapomniał ocalenia i nikt nikomu po imieniu gdy świat z nieznanym ma swe Imię Nie uczcie dzieci waszej śmierci niech sen ich będzie bez imienia I Andaluzjo – pomyślana w gorączce załamania rąk pędząca precyzją skalnych jam poufnie spiskujących z dnem morza ukrywasz powrót fali piachu chorągwią postrzępionych twarzy będących szramą na płaszczyźnie wiatru widoczną w Noc prawomocną u bram zakrzepłej Kordoby. W cieniu skrzyżowania miecza i księżyca hodujesz brzęk odległym zboczem skalnym dla warg 29 – (przybędę na twoje wołanie nożem oświetlonym obiegiem krwi stygmatem miłości wydłużonej aż po czółno wargi) Andaluzjo – nie znająca zmęczenia wędrowców wśród rozpiętych błon kwiatów przyjmujesz gestem przeniesienia za granicę trwogi, chociaż zamykać musisz wciąż przedwczesne bramy (nie widziałem morza i ono jest twym brukiem do przebycia kopytami pulsu aż sama wychodzisz pochylona ciszą i wtedy wiem czym pomyłka czasu anatomie pragnień) gwiazdy nad głową gwiazdy pod stopą świecące liście drzewa baobabu wiemy o sobie wszystko co wargą jeszcze nie nazwane i liść nas zwija na stopienie w żyły ty i ja pod stopami gotujesz gwiaździstą opończę nad ramieniem korzeń przechytrzasz głos po nocach liściami rozrzucasz ujmujesz ziemi przybywaniem Jesteś pod czułością źrenic – chociaż wszyscy klną imię bez litości – Andaluzja nadejdzie nagła, głucha na wybaw nas Panie W tobie jest widzenie podnoszonych rąk co już stopą w pajęczynach szerokich drzew, motających wiatry na spokój wiekowej przykrywy. Od ciebie postój hemoglobin. Andaluzjo – wjadę do wnętrza katakumb porwistym sznurem z pyskiem klamki to dobry koń na długą drogę wyćwiczony w ścisłości nitek wierzchowiec :tak szybki, że nożem dobity Andaluzjo ciągnących się nocy bez ścian a z oknem strzeżonym lotem nietoperza (powiedz, czy jest w twym dole szumiące morze tylko do przelewu nad którym żadna mewa świata nie uniosła skrzydeł na wysokość ruchu: czarna magnolia z światłem krzyku wydająca dłonie – czy powtórzone będą zamknięte ściany z kluczem do wycia podchodzącej twarzy w lustrze: koń Arystotelesa stąpa aksamitną ciszą odwrotnością rozszerzonej źrenicy) ale nim nie wjadę w szerokość kwiatu zalęknionych u brzegu: przepędzanych w fali. Czy masz w 30 sobie potop z którego wychodzą stopy w ruch białego koła z wąwozem nie do przebycia w opięciu skóry kochanej do pewnej wysokości chwili. Andaluzjo: z rozszerzoną krtanią po wichry schodzące od gwiazd wiem: złe imię ma noc drzewo milczy połamane liściem ziemia cierpliwie ściera ślad po stopach gdzieś jeszcze topole zakrzykują ptaki w ołów nie do sfinksa czy masz w sobie lot ptaka z popiołami dźwięku do wysłuchania wśród gąszczy ciemnych lian sawanny nawiedzane deszczem w rdzeniach upalnego lata wysłuchanie muzyki aż po zobaczenie idącego wśród pochylonych, dosłyszanych w ostatnim spojrzeniu na Kafarnaum z wiedzą Ogrójca Wielbię wejście do ciebie będące sprawiedliwością nie do zrozumienia – jedni idą opatrzeni sakramentami gazu nagłą przepaścią okna kończącą rozgwiazdą od której skaczą oczy : do nagłej tylko dochowaj nas Panie: pokorna modlitwa rozcapierzonych rąk na żaglu ziemi – roztańczeni na linach spadają niespodziewanie na środek parkietu skał i lustra zabłąkanych jezior słyszą wjazd – ci z nieciekawie uciekających w stronę, skalpela wśród fornirów i atłasowych wnętrz też są Andaluzjo pokorni chociaż synowie ich piszą ewangelię bata piórem zamkniętych kas – ci zapatrzeni w wersety – razem z sroką w kość cichutko brzęczą wśród blaszek zasługi stawiając stopy nie wiedzą, że mierzą pióra wymiarem zaniku bardziej niż nagłego Andaluzjo – kotlino łaskiś równa pełni odwrotności równań :anatomia wypada z rozrachunku konta z drzewcami milczenia i tu każdy bywa obwijany w wiatr (czy jest tam dzień z porą picia mleka pasącą się krową wśród ogrodu piachu spotkanie bez cech neutralnych): przecież winno być chociaż bicie serca w twoich kotlinach, jeśli matki gotują w kościach porę powrotu (czy jest czekanie ojca z drogą przez szybkość „Nappa-Neppa” 31 czy oparł się choć jeden raz o korę drzewa śniąc ciągle o lekkości zdechu) 2 X 2 = Andaluzja bez znaku mnożenia mnogością będąca : definicja jedności na wszystkie możliwe części co nie mają znaku a są ze zbioru liczb odległych maszyn przez maczugę i sen kaina ludzkie równanie z plagiatem ziemi dojrzałej w głosie po konsekwencję wiatru łamiącego żagle zaszytych w fiord bez wiedzy żelaza gwiazdy nad nami gwiazdy pod stopą świecące liście drzewa baobabu bramy do ciebie już u pierwszej zgłoski Kordobo śmiechu, Kordobo z brzuchem Wenery z rzeczą czołgającą się wnętrzem wysuszenia źródeł aż po brzegi piachu: stężony wąż bieli dobrze mogącym być śniegiem białą chryzantemą dymu dziwką o największej cenie za noc. noc – (czym jest) – jabłko rzucone do rąk faraonów z koroną piramid blokami powietrza granitem pustki w tronach i berłach (czy w tobie jest fotel na którym siada szczur z berłem i buzdyganem będącym przedtem trawiony spermą i fallusem a mających paziów w postaci papieży tańczących czardasza w kodeksach przepisu: kaftan bezpieczeństwa za odwrotne słowa? …???). Stoję daleko od bram słysząc ich zgrzyt pod błoną serca liczy się droga od tlenu do tlenu chleb w tunelu gardła zbratany z trawieniem słowo gdzieś ugrzęzło w malowanych dziejach: wśród szuwaru blachy łopianów widząc dym nad pastwiskiem opuszczonym przez stada osłów co poszli po słońce: przynosząc owoc kamienia: Andaluzjo – powiedz, że nie przetrwały swoją anatomią na dnie twoich trzewi karmionych istnieniem a dających trwanie: bieg o którym śniły noce Zeusa z brodą zakłopotania w twoim majestacie jak cię nie kochać w bliskości porowatych kurzów ścian aż po ból oczyszczonych z dźwięku skoro jedynie TY sinością skóry 32 rozlatujących w lot związków i tkanek pochylona cierpliwością matki co nie zna snu choć noc podcina nogi do zmęczenia (połamany do ziemi pod czujnym gestem przerażenia łódź gotuję choć wejdę w bramy z tym imieniem „ty masz na imię aż boję się, że drzwi otworzysz…” – nienawiść przepleciona w miłość obrót źrenicy w wąwóz cieni) Andaluzjo 2 X 2 = to sen zawiści, omamienie ty wiesz, że jestem ja wiem ciebie 2 X 2 przygłuszy morze niosąc z sobą dzwony traw na linach żył i choćby wszystko w przepaść wiatru i choćby wszystko w popiół ziemi i choćby wszystko w pominięciu nie byłaś nigdy w statystykach nie wiesz co znaczy wyniszczenie jedna przed jednym ustawiona wystarczysz zawsze dla każdego – Realność przed prawami nadań zagonionych w jeden punkt do ciebie Andaluzjo góry schodzą do pradolin rzek korzenie kwiatów rosną koronami gwiazd u bram pałacu kreta wieżowca lisa salamandry ryba w odwłoku chowa morze szumiące pod ostrzami zęba i Ocypada cursor powozi rydwan filozofa i gąsienica ssie masło z ognia dzidy św. Jerzego i miecz Michała jest czystą bezradnością do żuchwy chrząszcza w prawach Andaluzji żelazo przegrywa do krótkiej komedii nierówni z krain cienia Andaluzją zrównani w jeden pion hierarchii z miejscem na zgodę tratujących miasta żelaznym kopytem prawem zabijania o czym ty nie wiesz co to za hazard na stole ziemi z nocą na głowach zapomniane na amen magni nominis umbra magni nominis magni 33 II już dzidy wojów egipskich pióropusze armat i tej ostatniej lecącej od nieba wychodzi na jaw opuszczonej dłoni kurczliwie przywiązanej: passe-partout passe-partout passe-partout wykorzystany prawnie w obiegu oddechu czarne magnolie ciała metalu noc czerwonej magnolii magnolia żółtej stopy magnolia!!! magmamagmalinomagma a wiarę dano jej w ułudzie posiadania rzeczy zachodzący się w śmiech stół chwilą zasiadania Kordoba była snem włóczęgi kretowiskiem oświetlonym żarówką w chwili postoju albo ciągłej drogi Andaluzjo! passacaglia noc i kruk wół i orchidea z kolanem stłuczonym raniony ptak: cokolwiek opięte przemyślnością formy przyjmuje w usta niewypowiedzenie a gwiazdy nad głową gwiazdy pod stopą gwiazdy od strony liścia baobabu pełne pasar pasar pasar bogowie znają wszystkie dźwięki i wiedzą czym jest obręcz nocy (a jednak) zakrywają kiściem ręki usta pasar pasar pasar jest prawem kości prawa lśniących koron :diadem przecieka w kwiat piwonii pasarpasarpasarpasar jedynie z tego wyłączona do dzwonka w górach, dzidy liścia to tobie żyły rwał Orfeusz i miałaś imię bezgłośnie ścięte wśród nadziei nie szłaś cieleśnie po raz drugi aż żal zagubił w kartkach księgi 34 Andaluzjo sinej wargi czy jesteś jedną kroplą wody jedna przez wszystko pomnożona rozdygotana szerokością oceanów rykiem dobijanych kratami lwów z językiem coup de grâce białe chmary aniołów z tiulami skrzydeł pod batutą boga ojca z niebiosami pod pachą. Wędrówka pasarpasarpasar u żółtych liści skowyt stopy zwijanej ruchem konsekwencji: niestety o przełamanie pasar bogowie wygubili tężyznę rozkazu nieporuszenie i wąwóz żył serce kamienia :warga nietoperza dyszy upalną drogą a ty jesteś tak bardzo przezroczysta otwierająca ciemność kamienia nowe naczynia krwi, to jest… pasar dzieciom w początkach bólu mikrobom aż do noworoślin baobab świeci późną nocą a ta przywodzi przelew morza brzegami płachty !!! złe imię miał dzień !!! złe imię ma noc!!! :szklane drzwi Andaluzji nie są złudzeniem źrenic zakochanych w pawich piórach są już tu na skraju noża między oddechem a szpikiem kości wyhodowałeś dzwony Bazylei = dzwony korzeni traw veto: „bądź mi kiedyś zrozumieniem kiedy w dłoniach wiatr powstanie z ostrzem noża w polu gardła” ostatnie pasar mgnienie kory miejsce kręgosłupa tajemnice do entych potęg III obcas w bramie zatrzymania zapomniana na klamrę ostatniej przejażdżki oka 35 IV continuum jedynej niewypowiedzi przerost bólu po kwiat magnolii 2 X 2? wiem – 2 X 2 =? wiem co już nie to „?”!!! przezroczystość wszech wobec wszystko! V zdrowaś złe imię miał dzień złe imię ma noc oderwana od wschodu słońca z ostatnią monstrancją drgania stóp aż kładą w baśń ciało i wtedy odległe skały podają na tacy powietrza długi cień:jakby wszystko krzepło pieczęcią tak jakby się dowód zaposiadło ostatniego imienia Ziemi! Michałowi Głowińskiemu Bełcząc 1968 36 pożegnanie za sztukę bycia człowiekiem, sztukę rzadko spotykaną a potrzebną powszechnie jak pospolitość rzeczy i rzecz pospolita :tlen w płucach:jedyna ziemia pod stopami – – milczenie bo cóż znaczy słowo w ustach pragnących byś spojrzał ostatnim obrotem źrenic i tym spojrzeniem mądrzejszym od najstarszych wodopojów świata – – uciszył w godzinie śmierci gdy sztuka bycia człowiekiem chroni przed sądem ostatecznym dlatego że była pogardzana od początku za potęgę nie do obalenia za sztukę bycia człowiekiem, sztukę rzadko spotykaną nie konia z rzędem ani różę, wiersz ani królestwo niebieskie – – łzę w godzinie śmierci co zawsze jak kometa nad pustynią gdzie żadne oko nie patrzy, słowo nie woła i tylko fala piachu unosi w rdzeń ziemi za sztukę bycia człowiekiem sztukę rzadko spotykaną parę sekund milczenia nad czarnym kwadratem 37 biała transcendencja W Weimarze leżały wielkie czarne oczy Nietzschego na białej poduszce do ostatniego spojrzenia – G. Benn po białych schodach dom się pnie po białe ściany białe od koni uprzęże znoszą bielsze od śniegu wargi białe ręce skute białą treścią jeszcze tylko słowa ciemne powiewają białym wichrem białymi drzewami białe powietrze białe w korach łyka białe dźwięki roznoszą słone krople sinej skóry w nagłą biel pór roku rejestr bez cyfr z sensem imienia imię z rejestru w rejestrze wklęsłe do białej góry z górą odłączonych lat białego wieku od epoki domu: teraz on wchodzi jeszcze nieprzytomny od plam opadowych a już białe pazie zarzucają w źrenice białe sieci na dwie kule w białe schody rozpisują kroki do białego słońca białe wapno na stół pański niewidzialny bez dotyku w spokój pchnięty białe pola pławiącego tabun koni miejsce białe : białe treści z punktem przejścia i zamknięcia ciemnej księgi powołanych na bieg przełęczą białej doliny pod białe deszcze w biały atłas trwogi teraz stąpając w najskrytszej trzeźwości łamię się z ciszą ciałem i krwią na biały pakt pokoju bez ciemności gestu liter nic i słów ani na oddech po białych schodach stopy schodzą na bezwietrzne kręgi nie do oka i warg Sali zupełnie 38 Niebiałej a tylko NieWiadomoJakiej aż po nim kwadrat ciemniejszy niż obok łach ziemi początek nowego spojrzenia na niebieskie sale 39 * * * Liczę na powłóczyste NIC czując rosnący pion ściany. Przechodzenie liścia przez szczelinę wargi zapowiada NIC –jeszcze muszę sprostać odmianie materii Liczę na… a bije dzwon z wargami : …to nie są dźwięki mego dźwięku… Rzucony cień na złudy przyjście wymienia ściany w żwir drobnisty : sens się wyminął na nic przeszedł Liczę na powłóczyste NIC i ono jest w pluszowej stopie wiatru 40 wieży BABEL pospolita 41 sobie a ojcu sobie a muzom szlifuje podkowy podciąga się obręcz do krtani z myszy ucieka pisk po linie wczoraj zabrali go nad ranem posłałem mu pocieszenie okład na gorączkę wargi w tej komnacie stało się niebywałe i bywanie zaciągnęło straż na kolcach stopy ciało na bacie dohuśtane litania bólu sobie a muzom szlifuje podkowy zachodzi mi oko cieniem wyrąbanych gardeł studnią wychodzi góra obfita w jeże daleko gdzieś gdzieś pragnienie doigrało się prawa słowo ustawiło na linię rozstrzału a jemu daleko było już do powietrza 42 byt na przekątnej ziemi jesteś mały – podnosisz wysokobłystny miecz wierząc na wszelki wypadek w laskę Mojżesza na tle nocy jesteś największą zbrodnią do pamięci – krwiociepły ścinasz lodem żyły pisząc historię na krótki obrót paragrafu podejrzanego zawsze o podwójne ściany podwójne ścięcie i głód tych co znikli pod chromą stopą bohatera na przekątnej ziemi jesteś na światłoobległym słowie nigdy nie byłeś nawet spalonym skrzydłem motyla jesteś jeszcze Bogiem Kasy ale już Niewolnik patrzy ci z oka i piszczeli 43 * * * ani źrenica ani ślepe oko ani już wiem: nie widzimy nic poza skórą opinających ścian, a jeśli przydzielono na pomyłkę dotyk to wierność trwania wyciska w dłoń węża a jeśli jawiły się nam prawdy to los musiał być tęgim mordobiciem wstąpieniem do Babel na język rozwietrzny bo tylko tam ukazano przejścia źrenicom bez pamięci widzenia, a jeśli doszedł nas głos spółkujący ideami szczurów to nikt z was nie wierzył w prawdziwość alarmu już wiem – przejścia leżą w połamanej kłodzie na ostrzu noża rzut oka: percepcja :od góry nasze lasy aż do narośli w rozszerzonej krtani już wiem uciska mnie słowo przeponą i ktoś podaje sposób na przejście w głąb języka ziemi (na wszelki…): rzeczy Babel pospolitej 44 gest zwycięzcy niebacznie wypowiedział stopom trochę ziemi i trzeba było podjąć odmienność obrazu potem jeszcze doszły go nieprawidłowości wielu z jednej rzeczy i nie bardzo wiedział z której strony nadchodzi ulewa a jeśli wypowiadał słowa nie liczył już kształtu i to mu się niebacznie wymknęło z konta rozumienia zupełnie wychodził już zbędnością dźwięku aż mu wypowiedziano resztę włosów zdębionych: dokonanie robiło swoje wymieniając wargę uczynił gest machnięcia ręki :było mu to potrzebne w ostatecznym zwycięstwie 45 * * * wchodzenie po czujne wnętrze rzeczy przytnie lekki gest :krzyczy rzecz doznana po żebra z ziemi wyklęte na krótki czas a jeśli wiodą jeszcze płoche konie nas na pokuszenie przyszłość jest jasna :nie ma nigdzie nocy gdy ziemia powraca: przynależnej Ziemi:powstaje poemat ludzkiej krtani na nowej Nieznanej co nie tylko imieniem Amen 46 * * * można cztery ściany za rubin podawać głowa i tak źle zajdzie pod okap rozwagi i jeszcze nawet dodatkowe światło rzekomych wywrotów bogobojnych piców … po tym jakoś źle do amen czego aż za przepaść przechodzić trzeba tym co brukowane a zwarte w entej potędze albo ciągu ciszy środkiem rozbioru zbioru liczby pustej … źle głowa zachodzi w cienistości bólu jeszcze tylko białogłowy w paski hełmy albo kalafiory też ze zbioru złego na dobre i smaczne: zapraszam na zupę! – tak rzekł król cudownie ciemny i nogę podwinął w nielogicznym tłumie rejestracji. Co niby mu się takiego przydarzyło? Gdy łożnicę moszczono zielem??? – że rubin i tylko cztery ściany!!!–słusznie wykrzyczała go sowa od tronu i buzdyganu a rubin zjadła w biały dzień na oczach niewolników 47 obiecanki wszystko nam się obiecuje i mądremu radość rośnie zamiast głowy legalnie mamy względność czasu i kosmos uśmiechu ci po sobie wiele po pachy się śmieje obiecujący jesteś w lecących jak chmara policji słowach i trochę względniejesz z nimi przy pierwszym krwotoku kwitnącej tuberkulozie i jakoś już tak stawiasz przyśpieszony krok chromej stopy, że bezwzględnie słychać z prochu i wszystko idealnie jest bezwzględne oprócz względności ratunku i względności amen. Wszystko nam się obiecuje w literach względnością i tylko poważny chłód w kościach realizuje konsekwentnie – przestarzałą dla nas bezwzględność 48 * * * zagłodzeni na śmierć są godni historii czyniącej gest na wielkiej ścianie miary i wagi. Jest inaczej: nakarmionych krzyżami odprawia się za cyfry osiągnięć. Zapomina. Błazen bawi przecież wiekami! i dlatego historia czyni ołtarze dla dzwonkowych królów. Głodni przechodzą w inny czas i ziemię godni pamięci głodni za pamięci. 49 * * * co ja chciałem powiedzieć – ten paw państwowy znów w upalne lato zatrzymał ziemię i słońce zaczęło spacerować ciepłą sierścią po żyle liścia bukowego plama krwi nie była pieczęcią lodowatej pustyni betonu skąd się wziął beton na krwi chwilą gdy maligna anioła wyprowadzała nieistotę w sens absolutny co ja chciałem powiedzieć te zęby wypadały rytmicznie jakby żelazo posiadło arsenał wiedzy obiektywnej o pionie a skóra pocięta do podobieństwa fali morza jakby gdzieś w zlepionych włosach dwie przelękłe fantasmagorie ognia wschodziły w zasadzie ja nic nie chciałem już powiedzieć rankiem przechadzam się pod ścianą Co za nią zaciska mój język w pustynię i nocą nie znajduję w jej centrum kropli wody wiję się w pręt gumowy jakby już zęby nie mogły uciec od parkietu mój ranek nie na dzień dobry – szanowna publiko – mogę się tam znaleźć gdy innym słowa będą schodzić nieistotnym skokiem na złoty : nie znają tej ściany są za mali : mają za to zęby : żrą innych : rekiny! 50 miejsce zapytania wśród abecadła tylko mają prawo jeszcze znaki zapytania i słup wykrzyknika: sięgając trochę bliżej istoty słów stawia się „tak” nibyznaczące:wygodne na 100% :materiał wytrwale urabianej gliny na której stawia się kościół swój i klucze niebieskie fafik szczeka na drut i na ekran wśród abecadła rodzi się historia znaku zapytania i podróż wykrzyknika do ziemi przyobiecanej pod papugą kraciastą w czerwone widma i paski nieboskie !?-szereg z guzikiem i pętelką u wyjaśnienia 51 definicja wieku jest dobrze – mało ! + bardzo myślący jeżdżą powrozami : koń przed koń poeta odpoczywa od słowa, od czasu do czasu jąka się konstruktywizmem jeśli długo czyni odmówienie czasu – dostaje urlop. Rozwój betonu rośnie wprost proporcjonalnie do zużycia ciszy, nie przechodzi się ulic : zawsze są czerwone światła: ulica przychodzi z listą osiągnięć przedostatnich stóp. Jest dobrze w ogrodzie żelaza nie musimy szukać żadnych promieni światła. Przegląda nas oko żelaznej sieci z prawdą nie do kolejki za wrocławską bułką. Jeszcze tylko pomyleni wyją nocą ale już mają elenium głodu. Zasypiają!!! co bardziej pomylonym nituje się wargi!!! – Co jest – jeszcze wczoraj uchodźcy pytali w złej godzinie oddechu – jest dobrze – mało! + bardzo noc przed noc zachodzi 52 Logika Zamyślacie Że myślicie Że mydlicie Że mdlicie Że już Że Że e dodajmy Że żonę Co niech mu się weksli czyste myślenie dialektyczne gażowane (za) an dość Jeżeli A=B 53 proszę się uspokoić Proszę się uspokoić. Jestem nie do kupienia i nie do zabicia. Spokojny to ułamek dni gdy pada słowo, wśród sednej rzeczy w środku sotni. Też pętla gdy zdejmują pętlę! Tylko zachować spokój uderzenia i tak – jestem zbiorem niemożliwości nie do wyniszczenia. Wartość nadwartością się rozśmiesza. Kryzys niemożliwości : życie w zastaw i postaw teraz jeszcze jeden dzień na chwilę wschodu (słońca!) – szubienice w gardłach! – Piękny obraz rzeczy!!! Proszę się lekko rozstąpić w ciszy gdy ziemia pod stopą kurczy się nagłością. Więcej pokory – nie przyjdzie nagła! – jakie to będzie długie wykańczanie na jednej strunie – znanej nam muzyczki. Każda modlitwa jest już odrzucona!–Powietrze jest gęstą dżunglą i Słowo nie przejdzie. Poeta czołga się po piachu – udaje albo jest kretynem?!? Takim cię widzę i takim cię znam od początku. Spokojny to ułamek dnia gdy na ścianach opieramy ręce i twarz będąc nie do zabicia. Wbici w drogi bez wyjścia, syci niestrawnym lękiem – będziemy od nikąd do nikąd, żywym mięsem którym się handluje.–Jesteśmy poza prawem do końca.–Uciekać!– Zbyt wcześnie uległo słowo, i nasze stopy nie dojdą Boga, może tylko bogów o chromych stopach. Rozstąpmy się w ciszy! Tylko zachować spokój, aby ucieczka nie była jeszcze większą zbrodnią! Jeszcze zachować ucieczkę kogo co, że niby i tak albo mniejsza niż setna sotni wiorsta Nic – se dno. 54 powstańcy ziemia zaowocowała w wyschłych kościach i wasze ręce znające ciężar żelaza przeszły w szklane rzeki widno tam od krzyku w miejscu przepony albo od uderzeń jeśli się wymknęło słowo stroną prawdy jesteście – bo tak trzeba patrzeć po faktach rejestru – raz chorągwią a drugi pomyłką jeszcze stawia się wam krzyże na miękkich poduszkach albo sforuje wyrzucając wapno do innego dołu a wy idziecie procesją widnych albo ślepych dnem szklanej rzeki jakby gdzieś precyzja obrotu czyniła mszę odwołania podnosiła oddech eucharystią aż po swobodny ruch stopy na kontynencie piachu 55 * * * po słowie nie dojdziesz alfabetu twarzy podzwonne tylko dopisze poemat stróż cmentarny wypisze się trzonkiem i wyda w noc jasną to mik będzie nie po kry a tykach w polach ziomb oko wykol sowie diament znaczeń kamień matce konie bratu za wietrzne uzdy ujmie grzbiet ojciec i czytać będzie trawą po trawie rosę po rosie hololo na strony wytnie promień słońca kasztanom podzwonią słowa w kościach wklęsłe 56 * * * Co jest? – Nic.Tak! – nawet gdybyśmy zawarli w wypowiedzi wszystkie kretyńskie ruchy noża niżej pasa!–Będzie dalej NIC. Właśnie za tą błazeńską kurtyną siedzi naga prawda, bosa, nędzna – a więc niewidoczna! – Co jest, że ziemia tylko przed, w nas, po nas! –To też jest NIC, nieboskie i niediabelskie. Nijakie jak dno morza, co już pustynią. Pustynia mokra pełnia morza. NIC – obiektywny element po formie i treści. Co jest? – Koło się zamknęło! SOS wokół ludzkiej mowy. W niej nawet lęk jest straganem a śmierć towarem bud jarmarcznych. Wierz mi,co jest za prawdę fałszem postawione – jest NIC. Zbyt dużo gardeł mowy chlustającej pusto! Prawdy sprzedanej, bo była sprzedajną! Więc jedno jeszcze obdarcie skóry w środku tłumu, cicho kierowanej maskarady od złych i dobrych wołań – NIC jest NIC. To wszystko. Ale nic ponad NIC i NIC ponad NIC. Niewinne NIC?!?! za NIC?!?!–Nieprawda! Za tym NIC szanowna publiko cała prawda leży! – naga, bolesna jak bezbronny człowiek. 57 * * * nieprawdziwy jest byt świecącej żarówki jest wzorem i faktem nazwanej materii czym innym jest prawda o wyschniętych rzekach w popioły wiatru: jest zjawiskiem przestąpienia w malignie snu świętej wody Gangesu żelazną płytę krzyku – bo taki zaśniony wie dokąd wiodą go na pokuszenie uspokojenia myśli z krajobrazem on chciałby tylko uczynić rejestr chociaż jednej kropli aby tylko powiedzieć: wiem że jest: ale jest inaczej – słyszy rzeki w wietrze i nie może w takim stanie obejrzeć własnej skóry między jednym a drugim wschodem słońca zna istotę przyśpieszenia drzew i tym sposobem dochodzi w rozkładzie rąk że żarówka świecąca jest nieprawdziwa i tylko to jeszcze zapewnia mu przeczucie, że coś z nieuchwytnego daje się zamknąć cienką błoną serca jeśli fałsz zawiera prawo śmierci do życia bez możliwości zaistnienia. Inaczej byt nieprawdziwej żarówki byłby nie do pomyślenia w pobliżu świecy łojowej 58 * * * NIC dotlało rankiem u stóp drzewa dojrzałej dłoni anioła Stróża:białego pstrąga wywiadu u kresu domykania krwi nic mu teraz dzida św. Jerzego święta woda Gangesu wiatry pijące ostatnie kontury masztów jest za oddechem w wartości i już znaczy obciągnięte skórą śni dawną przepaść pustą kwadratem NIC zamordowane ukutym spiskiem zaciska ostatni opór nic mu do pobratymców zielonej elegancji wolności ścian podawanej północą snom aż w rdzeń wypadania z szeregów wersetów na podróż odwrotną ziemi do bram składu już bez apostolskiego światka lichtarza trawy:ostatniej zbytecznej misji rozbrajającej przed świtem zamordowano NIC matkę św.Gumy – krwawiącym krzyżem gardła 59 ani a jednak ani złotówki rzeczy tylko Bogu ducha winny zadłużony w odpływające hemoglobiny wydłużał ręce na procenty rosło malało na kaszel wysokość choroby ani szczypty soli ani tylko Bogu winny zapominał terminy na dom i na dzieci ciepłe sukcesy nie wyjaśnione konszachty aż nierychliwy coraz baczniej patrzył krągłością tabletki aż nie skazano on winny : niebacznie zadłużony aż żal po śladach wyrokiem niewinnie w rozrost korzenia ani jak ani dokąd odwołanie bo i po co 60 hololo krowa zryczała głodem wychodzenie słońca jakoś nas złożyło zmęczenie w poduszki a tylko słońce hololo hololo byłoś nam w ziewaniu ono było na kota a potem i psa zbudzonego na chłopa z kosą a potem hololo hololo minęło rosę zatrzymało w oglądaniu słońca parę snopków żyta dzień dobry kochani słońce nam hololo było i ruszyliśmy szczwanym lisem: każdy za swoje a słońce hololo na łeb na szyje chrystepanie zwinęłam się na krowom siano na paciorek potu za koniem cały bożydzień oj ty hololo schodzące na cztery łapy chłopa psa zasypiającego kota po wąs w mleku: dobrzemusimusię: zmruczał się w sen: potencjalne hololo na jutro kicik po kolacji kicik już tylko tomek brynusia za ogon: widzimusię z nim sen dobrej nocy jutro kierat od samego rana 61 * * * zbyt wielu w dobrym śnie pisze samobójstwo jedyną chwilę poza prawem i Bogiem wiem: stanie się jedno: poeta prześpi się i zje dobry obiad zbyt wielu wykręca z kuli śmierć :hazard na który zgodzi się każdy kraj, Kanibal wiem: za to jest jakiś chociaż kęs pustka po bombie: larum wśród stolików nigdy skór i źrenic w ścisłej izolacji i tym sposobem poza tobą ktoś znajduje ratunek w wysokości pięter i poza tobą matka zbierająca w całość zakrywa jamę w ciele szponami rąk po białe pola źrenic gotuje baldachim parciannej płachty zbyt łatwo przychodzisz w nieludzkim obrazie i zawsze ci jest za wysoko na ludzkie rozstaje jesteś bliski rachunku bo jest bezpiecznym bardziej niż przeciętna cyfra w ciągu nie zamkniętym Zbyt wielu śni i żaden nie przebudzi się po stronie tajemnicy krwi ostrą brzytwą po wszystkich 62 wyznanie konieczne odejdą wszyscy. Zdradzą przez kłamstwo poeci i w jasny dzień odwrócą twarz : zdrada się jeszcze opłaca ziemia mi będzie wierna w niej tron. W stolicy korzenia : bezkres bo jest pisane w pisaniu przegranie żałosne gdy ziemię miniemy w pogardzie ziemia ziemia : brudne oko wieczności wiem że tylko pojednam się z ziemią a na koniec pokłócę z sobą jestem urodzona pod ciemną gwiazdą historii i chcę przegrać nie pogodzona z żadną myślą płaczem obłąkanych, męką za nic, umarłym za wcześnie i niepotrzebnie podniesioną ręką samobójcy a tym bardziej z żywym z pustym rdzeniem słowa gdy podpisze pokój z ziemią wydam wojnę mowie ludzkiej. Kapitulacji nie będzie nawet na sądzie ostatecznym, bo na mojej Ziemi ostatecznie nie ma o s t a t e c z n y c h a wyznanie konieczne jest w dalszym ciągu jeszcze niemożliwe 63 * * * Wchodzę do rzeki nagle oszalałej jak lud sprzedany na łańcuchu. Oszukuję siebie, wołając przez rwące materie do oszukanych : są drogi wyjścia, trzeba przekroczyć linię uznaną! Wchodzę do wojny spokojnej w ukrytym ciele i oni wszyscy tam też idą pod drogowskaz bata. Być człowiekiem to tyle co zgodzić się aby inni szli swoją drogą. Coraz czerwieńsze kręgi powietrza coraz czerwieńsza woda u bram białych na modłę chryzantem :krzyk powietrza z miejscem po ptakach: :cisza wody z miejscem po rybie. Unoszona znoszeniem w odwrót dławię się milczeniem nie mogę zaprzeczyć ani siebie ani tych na brzegu, a rzeki jawnie oszalałej, której jestem rdzeniem nie da się przekroczyć nawet triumfem kraty. Wchodzę w oszalałą rzekę i patrzę jak idą skuci w wietrze bezbronni na własnych drogach. Nie idę! – – – nie mam drogi! Oni i ja – – – przegranie w spokojnym marszu ziemi triumfalnej. Być człowiekiem –! banał! – błąka się spóźnieniem o 27 lat obrotu wokół słońca istotą odwłoku szczura – daną :krzykiem powietrza z miejscem po ptakach :cisza wody z miejscem po rybach. 64 * * * nienawidzę skóry, którą ktoś podpisał jako moją własność do końca. nienawidzę własnych słów w których wiję się piskorzem rzuconym na wydmy. po tych słowach w rdzeniach skręconych po garbate niebo, po kulawe treści jest mi ciężej niż tobie się zdaje jest mi smutno w dwójnasób gdy ścinają wisielca mam raj w czterech ścianach gdzie wolno przez sufit sypie się Mleczna Droga w oczy ciemna struga z nosa : platyna! Po tych słowach uciekających kłamstwem przez ogród solidnego pomylenia wargi jest mi słono w krtani gdy nocą widzę przez powłoki ziemię wapno białych kości wklęsłych z krzyżem na żebrach po dniach i nocach drży we mnie szczur z nożem przy krawędzi ścieku boję się iść wśród zamieci słów mowy chlustającej pusto. Przechodzić przez targ gdzie rzucają w twarz srebrnikiem. Przypomina się mi orane pole i chłód bruzdy w głodzie jest za późno Znów jest mi dziś ciężej o parę tych słów ––––––––––––– i tak ––––––––––––––– ze ściętą głową na żywym pniu ssaka idę nie jest mi do twarzy ani do uśmiechu cień odwłoku nie jest świadectwem cienia. Nie jest nawet liczbą nigdy metaforą. Jest triumfem żywych trupów. Treścią spłoszonych form ostatniej redakcji po tych słowach po tych po 65 SPIS TREŚCI prolegomena akt przyszedłem przed *** (usta nie wykreślą definicji czasu...) *** (Nieprawdą jest :ars celere artem...) *** (pluszowość kołdry : w noc się drapie...) dostałem *** (na podłodze domu przyjaciel zapomniał stóp...) znoszenie *** (nim ziemia wykruszy miejsce pod stopami...) *** (Kiedy kamień po kamieniu przejdzie wpław historię...) *** (wasze ulice...) Do morza *** (Do morza w głos...) rzeczywistość obiektywna *** (u kresu kości...) *** (nigdy nie widziałam morza...) *** (umierając pamiętamy...) *** (zatrzymanie biegnących żółwi jest zatratą mitu...) śmierć szczura *** (pies mnie uprzedził strugą z pyska...) *** (w szramie przebudzenia najmniej pewne 2 X 2...) *** (w tym języku drzewa przelatują poprzez miejsca rdzeni...) gest widza Andaluzja pożegnanie biała transcendencja *** (liczę na powłóczyste NIC...) wieży Babel pospolita sobie a ojcu byt *** (ani źrenica ani ślepe oko ani...) gest zwycięzcy *** (wchodzenie po czujne wnętrze rzeczy...) *** (można cztery ściany za rubin podawać...) obiecanki *** (zagłodzeni na śmierć...) *** (co ja chciałem powiedzieć...) miejsce zapytania 66 definicja wieku Logika proszę się uspokoić powstańcy *** (po słowie nie dojdziesz alfabetu twarzy...) *** (Co jest? – Nic.Tak!– nawet...) *** (nieprawdziwy jest byt świecącej żarówki...) *** (NIC dotlało rankiem u stóp drzewa...) ani a jednak... hololo *** (zbyt wielu w dobrym śnie pisze samobójstwo...) wyznanie konieczne *** (wchodzę do rzeki nagle oszalałej...) *** (nienawidzę skóry, którą ktoś podpisał..)