MARIA GRODECKA SIEWCY DOBREGO JUTRA o uprawach ekologicznych i wegetariańskim odżywianiu Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 Malutki chłopczyk idący ulicą ze swoją matką zobaczył nagle obok chodnika coś, co go olśniło – zielony skrawek trawy. Puścił rękę matki, pobiegł tam, zatrzymał się przez chwilę pośrodku zieleni, a potem powolutku przyklęknął z wyrazem nieopisanego zachwytu na bladej buzi. Rozjaśnionym spojrzeniem szukał w oczach matki zrozumienia dla swojego nieoczekiwanego szczęścia. Ale dla spieszącej się, zapędzonej kobiety była to tylko irytująca strata czasu. Podeszła szybko do malca, poderwała go z ziemi i z pasją biła chudy tyłeczek. Potem, zagniewana i wzburzona, pociągnęła płaczące dziecko w stronę betonowego chodnika. Temu chłopcu i wszystkim innym dzieciom moją książkę poświęcam 5 UDZIAŁ GOSPODARKI HODOWLANEJ W EKONOMICZNYCH I EKOLOGICZNYCH PROBLEMACH WSPÓŁCZESNEGO ŚWIATA Amerykańskie Towarzystwo Dietetyczne uznaje, że właściwie zaplanowana dieta wegetariańska odpowiada w pełni wymogom dobrego odżywiania. (The American Dietic Association Reports July 1980) Największemu nawet optymiście niełatwo byłoby przyznać, że świat współczesny znajduje się w sytuacji pomyślnej i korzystnej dla wszystkich jego mieszkańców i że dalszy rozwój w tym samym kierunku może napawać otuchą i wiarą w jeszcze lepszą przyszłość. Kłopoty i trudności naszego czasu tak się ze sobą splątały, że próbując znaleźć jakiegoś generalne rozwiązanie, nie wiadomo właściwie od czego należałoby zacząć. Wszystkie sprawy wydają się zazębiać ze sobą, trudno zdecydować, które z nich są pierwotne, a które wtórne. Za którą nitkę należałoby pociągnąć, aby kłębek niedoli i zagrożeń sam się rozwikłał. W ostatnich latach uwadze wszystkich mieszkańców Ziemi najbardziej narzuca się zagrożenie związane ze skażeniem środowiska naturalnego. Wiadomo, że istnieją liczne, realne niebezpieczeństwa spowodowane przemysłowymi zanieczyszczeniami wód, powietrza i gleby oraz nadmiernym eksploatowaniem zasobów naturalnych. W związku z tym mówi się i pisze o groźbie katastrofy ekologicznej. Sprawcy skażeń i zanieczyszczeń przemysłowych spotykają się z powszechnym potępieniem, a ostatnio coraz częściej ponoszą konkretne sankcje wymierzane z mocy zobowiązującego prawa. Takie negatywne reakcje i opinie w stosunku do tych przypadków są zjawiskiem stosunkowo nowym, do niedawna bowiem otaczała je atmosfera pobłażliwej wyrozumiałości zarówno ze strony prawa jak i opinii społecznej. Ostatnio atmosfera ta zdecydowanie wygasa, a opinia domaga się ostrych, surowych kar, dostrzegając w tym ogromne zagrożenie ludzkiego życia i zdrowia. Istnieje jednak, obok skażenia przemysłowego, cała ogromna sfera źródeł zanieczyszczenia i eksploatacji środowiska, które nie tylko nie zostały jednoznacznie napiętnowane, ale są ogólnie tolerowane, a nawet aprobowane i utożsamiane z pozytywnymi osiągnięciami cywilizacyjnymi. To znaczy spotykają się z taką samą reakcją, co sposoby funkcjonowania wielu gałęzi przemysłu wtedy, zanim jeszcze dostrzeżono ich złowrogie następstwa. Wiążą się one ze stosowanymi obecnie metodami uprawy roli i z uznanymi standardami odżywiania. Zarówno problemy metod stosowanych w rolnictwie, jak i norm żywienia, są ze sobą ściśle po- 6 wiązane i dlatego właśnie tym dwóm sprawom należałoby poświęcić nie mniej troski i uwagi niż przemysłowym źródłom zagrożeń ekologicznych. Jakkolwiek ekologiczne skażenia powodowane chemicznymi metodami rolnictwa oraz konsumpcyjne i hodowlane sposoby użytkowania jego płodów stają się coraz wyraźniej widoczne, to nie zostały jeszcze na tyle powszechnie uświadomione, aby wyzwolić przeciwdziałanie przynajmniej równie energiczne jak w przypadku zagrożeń przemysłowych. Od kilku lat są wprawdzie przedmiotem zainteresowania i troski wąskiego kręgu teoretyków rolnictwa i żywienia, ale ich poglądy nie docierają dostatecznie szeroko. Dlatego w poniższym opracowaniu zostaną zrelacjonowane i przedstawione, aby przyczynić się do zwrócenia powszechnej uwagi i wzbudzić zainteresowanie w takim stopniu, w jakim zasługują ze względu na swoją doniosłość. Na początku lat siedemdziesiątych, kiedy w całym świecie a głównie w Stanach Zjednoczonych, panował niezmącony optymizm wywołany osiągnięciami „zielonej rewolucji”, ukazała się książka pt. „Diet for a Small Planet” (Dieta dla małej planety). Przez czytelników została od razu doceniona, bo w latach 1971-1982 ukazało się dziesięć wydań tej książki, którą krytycy uznali za „początek rewolucji żywieniowej”. Jej autorka, Frances Moore Lappé, znana w świecie jako ekspert do spraw żywienia, zwróciła uwagę na negatywne następstwa nadmiaru zboża, jaki w związku ze stosowaniem nowych metod upraw zaczął pojawiać się każdego roku na rynkach. Produkcja rolna w Ameryce wzrosła tak znacznie, uzyskiwano zbiory tak ogromne, że nie udawało się tego ani wykorzystać na miejscu, ani korzystnie sprzedać. Powstał trudny problem uporania się z tym ambarasującym bogactwem. W końcu znalazło się wyjście. Hodowcy zaczęli karmić zbożem swoje zwierzęta, krowy, świnie i drób, co wpłynęło na ogromne podniesienie produkcji zwierzęcej i spożycia mięsa. Stany Zjednoczone stały się rajem dla amatorów befsztyków, hot-dogów i hamburgerów. To powszechne adorowanie mięsa w swoim kraju nazwała Frances Moore Lappé „amerykańską religią Wielkiego Befsztyka”, który to zresztą kult upowszechnił się szybko na całym świecie. I tak rozbudowany amerykański przemysł hodowlany narzuca światowej gospodarce żywieniowej swoje reguły gry, a przemysł mięsny zdominował rolnictwo. Rolnictwo zdominowane przez przemysł mięsny Obecny system żywienia, zorientowany na jadanie mięsa, opiera się na niewiarygodnym marnotrawstwie surowców roślinnych, zasobów energetycznych, zasobów wody, obszarów uprawnych i leśnych oraz gleby. Jeżeli trwa dotychczas, to głównie dlatego, że nie partycypują w nim wszyscy mieszkańcy Ziemi. Osiemdziesiąt procent białka zwierzęcego konsumuje tylko 25% ludności świata, przeważnie z krajów wysoko uprzemysłowionych, gdzie z każdym rokiem wzrasta produkcja zwierzęca równolegle z obniżaniem się poziomu produkcji roślinnej. Z tego około 50% przeznacza się na paszę, a ponieważ i tak nie jest to ilość wystarczająca, kraje bogate ratują się importem pasz. Obecnie jedynymi już regionami o przewadze tempa wzrostu produkcji roślinnej na zwierzęcą pozostały: Ameryka Północna i Australia i one eksportują płody rolne do pozostałych regionów świata. Eksporterami pasz są jednak nie tylko Ameryka Północna i Australia, które po prostu sprzedają korzystnie swoje nadwyżki. Bo oprócz tego, dla podniesienia importu pasz, kraje zamożne dokonują ekonomicznego drenażu najuboższych nawet regionów, jak niektóre kraje Ameryki Południowej, Afryki i Azji. Płacąc za zboże wyższe ceny, niż producenci mogliby uzyskać na miejscu, przyczyniają się do wzrastającego deficytu zboża w tych krajach. Zgodnie z prawami ekonomicznymi środki na podnoszenie produkcji czerpie się z każdego możliwego i dostępnego źródła. Ulegając tym prawom, dysponenci ziemi preferują uprawy takich gatunków roślinnych, które wymagają najmniejszego nakładu pracy, mają najłatwiej- 7 szy zbyt i przynoszą najwyższy dochód. Pod tym względem dogodne są właśnie gatunki nadające się na paszę: zboże, soja, ziemniaki, kukurydza. Importerzy kupują ich coraz więcej i płacą coraz drożej. Można je bez trudu sprzedawać instytucjom monopolizującym w swoich rękach handel zbożem albo hodowcom w postaci pasz treściwych (jak to czynią np. Meksyk i Nikaragua) albo w postaci gotowego mięsa (jak to robi np. Polska i Argentyna). We wstępie do dziesiątego wydania swojej książki (1982) Frances Moore Lappé pisze: „Ogromne problemy społeczne, a szczególnie problemy światowego głodu i zniszczenia ekologicznego, po prostu nas porażają. Ich korzenie wydają się nie mieć końca... Ja odkryłam, że tym instrumentem, którego nam potrzeba, aby przebić pozornie nieprzenikliwą ścianę, jest jedzenie. Przyjmując za punkt wyjścia sprawy żywieniowe, zaczęłam dostrzegać logiczne powiązania tam, gdzie przedtem była tylko dżungla przerażających faktów. A w ciągu ostatnich lat przekonałam się, że moją opinię podziela tysiące innych ludzi”. Już w roku 1969 połowa światowych zbiorów rolnych była przeznaczana na paszę. Ilość ta rośnie z każdym rokiem i to zarówno w krajach, które jeszcze na to stać, jak i w tych które zupełnie nie mogą sobie na to pozwolić, a dzieje się to kosztem innych obciążeń i strat. Obecnie zwierzęta hodowlane zjadają już znacznie więcej zboża, soi, ziemniaków, kukurydzy i innych produktów roślinnych niż ludzie. Na każde 20 dekagramów mięsa, to znaczy ilość, którą uważa się za przysługujące dzienne minimum, potrzeba prawie 200 kg paszy, podczas gdy według opinii żywieniowców, pełne pokrycie dziennego zapotrzebowania na białka, a także wszystkie inne wartości pokarmowe, każdy może uzyskać z właściwie dobranego, urozmaiconego pokarmu roślinnego o wadze od 1 do 1 1/2 kilograma. Marnotrawstwo obejmuje więc prawie 200 kilogramów pokarmu roślinnego, a w tym około połowę tego najcenniejszego w ludzkiej, zdrowej diecie. Ażeby uzyskać pełny obraz sytuacji, trzeba to pomnożyć przez liczbę dni w roku i liczbę konsumentów mięsa na całym świecie. To marnotrawstwo jest jednak już w założeniu wbudowane w strukturę produkcji mięsa. Częstokroć rządy krajów eksportujących zboże udzielają rolnikom subwencji na rozszerzenie upraw zbożowych, albo wykupują ich ziemię czy też ich z tej ziemi wywłaszczają. Lepiej się bowiem opłaca sprzedać zboże za granicę na pasze, niż przeznaczyć ziemię pod uprawę roślin potrzebnych ludziom w kraju. I tak na przykład wielu chłopów meksykańskich zostało wywłaszczonych ze swoich pól, gdzie do tej pory uprawiali dla siebie fasolę i kukurydzę, uzyskując pełnowartościowy pokarm białkowy. Teraz rośnie tam żyto na eksport do krajów potrzebujących coraz więcej pasz dla swoich stad hodowlanych. Równie tragicznym przykładem takiej sytuacji jest Brazylia. Czarna fasola, która od niepamiętnych czasów była źródłem taniego białka, tak nagle podrożała, że stała się dla ubogich ludzi niedostępna. Ta zwyżka ceny fasoli jest skutkiem tego, że dysponenci ziemi zamiast fasoli, zaczęli tam uprawiać głównie gatunki roślin nadających się na pasze dla zwierząt w kraju i na eksport. Przy działaniu takich mechanizmów ekonomicznych perspektywa rozwoju gospodarczego nie przedstawia się zbyt obiecująco. Prowadzi bowiem nieuchronnie do tego, że coraz mniejsza procentowo liczba ludzi na świecie będzie zjadała coraz większe ilości mięsa, a coraz większa ilość ludzi będzie odczuwała dotkliwy brak chleba. W ten sposób potężnieje na całym świecie zagrożenie głodem. Nie jest to jednak, jak widać głód nieunikniony, nie wynika on bowiem ani z przeludnienia, ani z nieurodzaju czy ograniczoności obszaru ziemi. Jego uwarunkowania mają głównie charakter ekonomiczny i polityczny. Te czynniki decydują o tym, co i ile się uprawia oraz jak wykorzystuje się plony z tych upraw. W sytuacji gdy najwięcej uprawia się roślin paszowych, potrzebnych w hodowlach, podnoszenie produkcji rolnej nie przyniesie nigdy rozwiązania problemu głodu na świecie, bo im wyższa będzie produkcja roślinna, tym liczniejsze będą stada hodowlane, które ją zjedzą. „Jednostronny sposób myślenia ekspertów – pisze Lappé – który koncentruje się na sprawie podnoszenia produkcji jako możliwości uniknięcia światowego głodu, jest zupełnie nietrafny. W ten sposób można mieć coraz więcej jedzenia i jednocześnie coraz większy 8 głód”. To poczucie niezaspokojenia pozornych, względnych potrzeb pokarmowych jest już jednak uwarunkowane nie biologicznie, a tylko socjologicznie. Spowodowane jest akceptowaniem standardów dietetycznych nieskorelowanych ani z rzeczywistymi potrzebami żywieniowymi ani z realną podażą żywności. Frances Moore Lappé dała swojej książce prowokacyjny tytuł: „Dieta dla małej planety”. Wobec wzrastającej lawinowo liczby ludzi na świecie, z których każdy chciałby jadać tak samo dużo mięsa jak obywatele najzamożniejszych krajów, Ziemia jest rzeczywiście „małą planetą” – za małą na to, aby nastarczyć pokarmu dla dwóch coraz liczniejszych populacji jej mieszkańców: ludzi żywiących się mięsem i zwierząt, z których mięso ma być ich pokarmem. Amerykański standard dietetyczny wymaga rocznie na osobę żywności, do wyprodukowania której potrzebne są zbiory z pól hektara ziemi uprawnej i półtora hektara pastwisk – razem aż z dwóch hektarów. Co by się stało, gdyby chcieć podnieść do takiego poziomu standard żywienia ludzi na całym świcie? Aby osiągnąć taki poziom produkcji mięsa, żeby każdy obywatel świata mógł spożywać przeciętnie 136 kg mięsa rocznie, tak jak obecnie w Australii, trzeba by objąć uprawami paszowymi nie tylko wszystkie już użytkowane areały rolne, ale ponadto obszary leśne, najwyższe nawet góry, bagna i parki narodowe. Jednak byłby to też sukces tylko krótkotrwały, bo za kilkadziesiąt lat, gdy liczba ludzi się podwoi i tego by nie starczyło. Nakarmienie wszystkich ludzi mięsem jest po prostu fizycznie niemożliwe ze względu na ograniczone rozmiary Ziemi. Istniejący trend rozwojowy gospodarki hodowlanej łamie naturalne proporcje obszaru naszej planety w stosunku do zamieszkujących ją istot – ludzi i zwierząt. Nazwanie naszej wielkiej, starej Ziemi „małą planetą” jest też wyrazem zatroskania o los tego kolosa, bezradnego wobec niestrudzonych poczynań jego mieszkańców, zdolnych swoją działalnością doprowadzić ją do nieuniknionej katastrofy ekologicznej. Przeciętnie 3/4 rolniczo użytkowanej na całym świecie ziemi służy uprawom paszowym. Część tego to uprawy pastewne, ale pozostałe to gatunki roślin, które zostają przeznaczone na paszę, chociaż nadają się doskonale na pokarm dla ludzi. Degradacja i erozja gleby Dominacja gospodarki hodowlanej znajduje m.in. odbicie w sposobie użytkowania ziemi – głównie w strukturze upraw. W związku z tym na cele hodowlane przeznacza się każdy możliwy skrawek ziemi i wykorzystuje go pod uprawy pastewne, paszowe lub jako pastwiska. Wprawdzie w ostatnich latach dominuje metoda zamkniętej hodowli intensywnej, to znaczy, że zwierzęta trzymane są w zamkniętych pomieszczeniach i obficie karmione paszami treściwymi z dodatkiem hormonów. Przyspiesza to ich wzrost i wagę, a skraca okres tuczu. Jednak w pewnych regionach świata i pastwiskowe użytkowanie ziemi ma wciąż jeszcze duże znaczenie w gospodarce hodowlanej, ale zarówno jeden jak i drugi system przyczynia się do łamania celowych proporcji w strukturze upraw i zachwiania równowagi ekologicznej. Chów zamknięty wymaga przeznaczania ogromnych obszarów pod uprawy paszowe, a system pastwiskowy wymaga jeszcze większych obszarów do wypasania stad. W pewnych sytuacjach przeznacza się na pastwiska ziemię zdatną do upraw. A jeżeli nawet do celów rolniczych jest ona zbyt jałowa, to można by ją wykorzystać bardziej racjonalnie niż na pastwisko, bo wiadomo, że na każdej ziemi, na której rośnie trawa, może również wyrosnąć las. Jednak gospodarka hodowlana nie tylko eliminuje taką szansę zalesiania, ale wybiera odwrotny kierunek postępowania – to właśnie lasy wycina się po to, aby ogołocone z drzew tereny przeznaczyć na pastwiska. A system pastwiskowy wymaga obszaru około dziesięciokrotnie większego niż chów zamknięty. 9 Intensywne wypasanie powoduje częstokroć zanik roślinności łąkowej wskutek przygryzania i przydeptywania, co w wielu przypadkach prowadzi do degradacji i erozji gleby. Obecnie przyznaje się oficjalnie, że 60% pastwisk w Stanach Zjednoczonych jest nadmiernie wypasanych i w związku z tym zagrożonych degradacją. Wyjaławianie gleby nadmiernym wypasaniem i następującą potem erozją są zresztą niepokojącym zjawiskiem w skali światowej, bo w ten sposób traci się każdego roku miliardy ton gleby. Istnieje opinia, że nadmierne wypasanie było od tysięcy lat zasadniczą przyczyną pustynnienia ziemi. Obszary pozbawione roślinności na skutek dotychczasowej działalności ludzkiej przewyższają o około 20 mln km2 cały obszar ziemi użytkowanej przez rolnictwo. Wiele regionów świata obecnie całkowicie ogołoconych miało kiedyś bogatą wegetację roślinną. Przykładem jest pustynia Sahara, która jeszcze 10 tysięcy lat temu była kwitnącą oazą. Jednocześnie wiadomo, że tam właśnie przez całe wieki koczowały plemiona pasterskich nomadów ze swymi licznymi stadami. W czasach rzymskich północna Afryka była spichlerzem cesarstwa, a ziemia otaczająca Tripolis mogła w czasach Mahometa wyżywić 6 mln ludzi. Pakistan 4 tysiące lat przed naszą erą był gęsto zadrzewiony, a jego centrum, gdzie dziś jest pustynia – było dżunglą. Niektórzy jako przyczynę pustynnienia wskazują zmianę warunków klimatycznych. Jednak badania paleontologiczne wskazują, że na wielu obszarach obecnie pustynnych, a niegdyś żyznych, klimat nie zmienił się zupełnie od tamtych czasów. Większość uczonych przychyla się więc do opinii, że zawinili tu głównie ludzie i ich stada hodowlane, wypasane niegdyś na tych terenach. Tę opinię potwierdzają zjawiska pustynnienia zachodzące również współcześnie. Do takiej właśnie alarmującej sytuacji dochodzi teraz w Kenii. Wypasanie licznych stad bydła doprowadza do zaniku wody i pustynnienia ogromnych obszarów sawanny. Podobnie dzieje się w Sudanie i Tanzanii, wszędzie tam, gdzie wypasa się bydło, następuje ekspansja pustyni. „Z raportu opublikowanego przez ekspertów ONZ wynika, że w wielu regionach Azji i Oceanii gwałtownie zwiększa się powierzchnia obszarów pustynnych, co zagraża egzystencji 150 milionów rolników... Pustynie stanowią już około 34% obszarów rolniczych w Azji, 75% w Australii, 55% w Ameryce Środkowej oraz 2% w Europie... Liczba ludności bezpośrednio dotkniętej skutkami wyjałowienia ziem uprawnych wzrosła z 57 milionów w 1977 r. do około 150 mln w 1985 r. Gwałtowny wzrost ilości obszarów półpustynnych przyczynił się do migracji wielu rodzin chłopskich, nie mogących wyżywić się z tej ziemi. Główne przyczyny ekspansji obszarów jałowych, to – zdaniem ekspertów – zbyt intensywna uprawa, zwiększanie obszarów pastwisk, wyrąb lasów chroniących przed erozją i niewłaściwe systemy nawadniania”. (Dziennik Łódzki, notatka pt. „Coraz więcej obszarów pustynnych” z dnia 11-21 X 1986 r.). Na utratę żyzności gleby i tempo erozji, obok wypasania, niekorzystny wpływ mają uprawy preferowane ze względów hodowlanych. Żyto, tak poszukiwane na rynkach paszowych, należy do gatunku najsilniej wyjaławiającego ziemię, podobnie zresztą jak inne zbożowe. Wysiewane rok po roku, bez troski o długoterminowe podtrzymywanie żyzności gleby są jednym z głównych czynników jej degradacji i erozji. Struktura upraw, w której dominują rośliny zbożowe, ogranicza też możliwość stosowania płodozmianu i uwzględniania na szeroką skalę gatunków roślin podnoszących urodzajność gleby i podtrzymujących jej żyzność w sposób trwały. Uprawianie oprócz zbóż, roślin motylkowych, strączkowych i oleistych, owoców i orzechów, różnych warzyw oraz wielu innych, użyźniających glebę w rozważnym płodozmianie, mogłoby jednocześnie dostarczać wartościowego i obfitego pokarmu dla ludzi na całym świecie. Istniejący rodzaj eksploatacji gleby wiąże się głównie z popytem na paszę, bo ludzie, nawet jeżeli jest ich już na świecie 5 miliardów, nie byliby w stanie skonsumować nawet 1/10 ilości zboża, jakie obecnie zbiera się każdego roku. Jego uprawa do bezpośredniego spożycia przez ludzi nie byłaby w takiej skali nie tylko potrzebna i najbardziej dochodowa, ale nawet w 10 ogóle opłacalna. I wtedy producenci rolni, aby znaleźć nabywców, musieliby dokonywać radykalnych zmian w strukturze upraw przez wprowadzenie wielu innych jeszcze gatunków roślin, służących ludziom i ich zdrowiu. Keith Akers pisze: „Erozja na skutek gospodarki hodowlanej przewyższa nieporównanie zasięg erozji pod wpływem uprawy roślin jadalnych. Nawet przy braku podejmowania jakichkolwiek innych zmian, ekonomia wyłącznie wegetariańska wyeliminowałaby erozję w 90%”. Wprawdzie erozja bywa zjawiskiem normalnym i niegroźnym, gdyż gleba ma naturalną zdolność do regeneracji. Niebezpieczeństwo jałowienia pojawia się dopiero wtedy, gdy tempo erozji znacznie przewyższa tempo regeneracji. Procesy glebotwórcze są jednak bardzo powolne i długotrwałe, zanim wytworzy się czterocentymetrowa warstwa urodzajnej ziemi, może upłynąć od stu do tysiąca lat. Przeciętne tworzenie się warstwy 2,5 centymetrowej trwa około 300 lat. Zabiegi uprawowe przyspieszają wprawdzie ten proces, ale nawet w idealnych warunkach rolniczych formowanie się takiej warstewki nie może trwać krócej niż 30 lat, a w warunkach przeciętnych nawet do 100 lat. Obecnie dodatkowym czynnikiem erozji jest wymuszanie wydajności jałowiejącej gleby syntetycznymi nawozami oraz ugniatanie jej ciężkim sprzętem rolniczym i stosowanie chemicznych środków ochrony roślin. Coroczne nasycanie ziemi substancjami chemicznymi nie jest równoznaczne z jej użyźnianiem, ani nie jest zabiegiem regenerującym. Sprowadza się tylko do doraźnego zabezpieczenia urodzaju. Nie hamuje postępu erozji, tylko go przyspiesza, ziemia martwieje i zmienia się stopniowo w rozpyloną skałę. Ponieważ jednak współcześnie rolnictwo nosi znamiona typowe dla wielkotowarowej produkcji przemysłowej, względy racjonalne i humanitarne zostają z niego wyparte twardymi, bezosobowymi prawami rynku. Jeżeli rynek domaga się dużych ilości paszy, to trzeba mu ją dostarczyć bez względu na to, jakie niewymierne w pieniądzach koszty kryją się za tą podażą. Katastrofy ekologiczne bywały i w przeszłości i ludzkość jakoś je przeżyła i przetrwała. Ich przyczyny były najprawdopodobniej takie same jak obecnie, to znaczy nadmiernie rozwinięta gospodarka hodowlana. Koczownicze plemiona pasterskie, przenosząc się z miejsca na miejsce, pozostawiały za sobą ziemię wyjałowioną, zdegradowaną, podatną na erozję i pustynnienie. Ale oni razem ze swoimi stadami wędrowali wtedy w inne, jeszcze żyzne rejony i tam rozkładali swoje obozowiska. Nie można jednak zapominać, że w tamtych czasach, tzn. kilka tysięcy lat temu, liczba ludzi na całym świecie nie przekraczała trzystu milionów. W porównaniu z dzisiejszym pięciomiliardowym zatłoczeniem Ziemia była wtedy prawie pusta i było dokąd iść. Dzisiejsza populacja ludzka nie ma już tej szansy i wszyscy musieliby stanąć w obliczu następstw swojej krótkowzroczności i nierozwagi. Eksploatowanie zasobów wody Wyprodukowanie 1 kg mięsa wymaga zużycia 20 tysięcy litrów wody, to znaczy tyle, ile potrzebuje kilkuosobowa rodzina w ciągu dwóch miesięcy. Obliczono, że w Stanach Zjednoczonych gospodarka hodowlana pochłania połowę całej ilości wody zużywanej na wszystkie inne cele. „Woda jest jednym z zasobów naturalnych najbardziej podatnych na zagrożenia współczesnego rolnictwa. Długo przedtem zanim nasze zasoby kopalne zostaną doszczętnie spalone i zanim cała ziemia uprawna ulegnie erozji, wiele części świata stanie w obliczu katastrofalnego braku wody” – pisze Keith Akers. Wzrost zapotrzebowania na wodę w rolnictwie dokonuje się równolegle z rozwojem gospodarki hodowlanej. Jeden kilogram pszenicy zawiera więcej kalorii i wartości odżywczych niż jeden kilogram wołowiny, ale wołowina wymaga od 40 do 50 razy więcej wody niż pszenica. Na wyprodukowanie 1 kg białka zwierzęcego trzeba zużyć 15 razy więcej wody niż na wyprodukowanie tej samej ilości białka roślinnego. Dla rolnictwa podstawowe znaczenie mają opady deszczu i woda gruntowa. Ponieważ jednak opady są zjawiskiem nieregularnym i niepewnym, a ponadto wiele obszarów na świecie 11 ma bardzo mało opadów, podstawowym źródłem wody dla współczesnego rolnictwa jest woda gruntowa. W nowoczesnym rolnictwie większość wody gruntowej wykorzystuje się do nawadniania pól. Woda gruntowa, podobnie jak gleba, lasy i tereny pastwiskowe występuje w ilości ograniczonej i nadmierne jej eksploatowanie może łatwo doprowadzić do całkowitego wyczerpania. System irygacyjny pochłania obecnie około 20% wód gruntowych. Wprawdzie woda wykorzystywana do nawadniania pól paruje częściowo do atmosfery, następnie spada w postaci deszczu i przesącza się z powrotem do ziemi, ale o zachowaniu trwałych jej zasobów decyduje skala wydobywania. Jeżeli tempo wydobycia jest większe niż tempo przesączania, to powstanie poważne zagrożenie całkowitego wyczerpania. Gwałtowne obniżanie się lustra wody w wielu obszarach świata świadczy o tym, że już teraz tempo wydobywania wody przewyższa znacznie tempo odnawiania się jej zasobów. To ogromne zapotrzebowanie na wodę gruntową przypisuje się powszechnie wymogom gospodarki hodowlanej. „Obecnie – pisze F. Moore Lappé – połowa wołowiny ze zwierząt karmionych zbożem jest produkowana w tych stanach USA, które są całkowicie uzależnione od nawadniania z ogromnego podziemnego zbiornika wodnego, zwanego Ogallala Aquifer. ale jak się przewiduje, takie nawadnianie nie może trwać bez końca. Woda deszczowa sączy się do tego podziemnego akwenu tak powoli, że uczeni uznali pewne jego części za źródła nieodnawialne, podobnie jak złoża naftowe... Wypompowywanie wody w takim tempie powoduje obniżanie się lustra wody na pewnych obszarach o 15 cm rocznie, a na innych prawie o 2 m rocznie... Departament Rolnictwa przewiduje, że w ciągu 35 lat zasięg nawadnianych obszarów skurczy się o 30%. W Kalifornii 42% irygacji służy produkcji hodowlanej, a połowa wody zużywanej w całych Stanach Zjednoczonych idzie na uprawy paszowe. Po przejściu na gospodarkę wegetariańską tak intensywne zużycie wody przez rolnictwo stałoby się zupełnie niepotrzebne. Na razie około 15% całej ziemi uprawnej we wszystkich częściach świata korzysta z systemu nawadniania. I te właśnie obszary należą do najbardziej wydajnych – z nich pochodzi około 25% całej żywności USA i 50% zbiorów światowych. Łatwo więc sobie wyobrazić, jakie skutki może przynieść wyczerpanie się wody gruntowej w tych regionach. Nawet obniżenie lustra wody powoduje wzrost kosztów jej wydobycia, a więc także podniesienie cen żywności. Obniżanie się lustra wody ma wpływ na znaczny wzrost kosztów jej wydobywania, ze względu na potrzebne do tego większe nakłady energii. Obecnie większość dostępnych wód gruntowych znajduje się tak głęboko pod powierzchnią ziemi, że jej wydobywanie jest trudne, kosztowne i bardzo energochłonne. Ponadto większość głęboko położonych wód gruntowych bywa zasolona i dlatego nieprzydatna tak samo jak woda morska. Wydobywanie wody z dużych głębokości i ewentualne jej odsalanie wymaga tak wyrafinowanej technologii, że nie każde państwo na to stać. Zresztą stosowanie takich metod nie zapobiegnie całkowicie niedostatkom wody, może tylko odwlec ostateczny kryzys. Opróżnianie podziemnych zbiorników z wody powoduje jeszcze inne zagrożenie, mianowicie zapadanie się warstw skalnych występujących nad nimi i obsuwanie się ziemi podtrzymywanej do tej pory wodą. Taka właśnie sytuacja istnieje w okolicach Meksyku i doprowadziła w końcu do zawalenia się całego systemu kanalizacji wodnej i ściekowej w tym mieście. Innym następstwem nadmiernej eksploatacji i wyczerpywania wody gruntowej jest jej wzrastająca mineralizacja. Z wody używanej do irygacji gruntów wyparowuje do atmosfery około 60%, a reszta, która wsiąka w ziemię, jest już bardziej „esencjonalna”, przesycona składnikami mineralnymi, głównie solą. Sól albo przesącza się do wody gruntowej, albo osadza w glebie. Oba te zjawiska są bardzo niekorzystne, bo po przekroczeniu pewnej granicy zasolenia wody i gruntu niemożliwa staje się zarówno dalsza uprawa ziemi, jak i dalsze jej nawadnianie. Mineralizacja wody jest już obecnie jednym z głównych problemów na obszarach zmeliorowanych. 12 Dostatek wody w wielkich rzekach świata nie rozwiązuje sprawy, bo albo płyną one w terenach bardzo odległych od ludzkich osiedli, albo te, które są w pobliżu, zostały już tak zanieczyszczone i skażone, że nie nadają się do bezpośredniego użytku. Ich oczyszczenie, jak wykazało dotychczasowe doświadczenie, nie przynosi radykalnej, trwałej naprawy, bo po pewnym czasie następuje ponowne skażenie i zatrucie. W tym zanieczyszczeniu wód powierzchniowych ma również swój niemały udział gospodarka hodowlana, która produkuje ogromne ilości odchodów zwierzęcych i odpadów z rzeźni. I o ile skażenia odpadami z rzeźni mają zasięg raczej tylko lokalny (tym niemniej dla mieszkańców bardzo są uciążliwe), to odchody z wielkich farm hodowlanych stanowią już zagrożenie w skali światowej. Ilość ich przekracza kilkakrotnie ilość wszystkich odchodów ludzkich na całym świecie. I oczywiście wzrasta z każdym rokiem wraz ze wzrostem pogłowia. W małych, tradycyjnych gospodarstwach wiejskich hodowla zwierząt dostarcza obornika, który jest w pełni wykorzystywany do użyźniania gleby. Natomiast w masowych, specjalistycznych hodowlach i fermach hodowlanych mocz i kał krów i świń tworzą tzw. gnojowicę, którą tylko w ograniczonej ilości można wykorzystać do produkcji roślinnej. Zresztą gnojowica jako nawóz ma bardzo niekorzystny wpływ na jakoś upraw i zdrowotność plonów. Zalecenie odprowadzania gnojowicy do dołów chłonnych lub na pola filtracyjne nie zawsze jest przestrzegane, gdyż łączy się z kosztami i trudnościami. Najczęściej nadmiar gnojowicy jest wylewany do pobliskich wód powierzchniowych i przesącza się do wód gruntowych. Masa odchodów z ogromnych, nowoczesnych fabryk hodowlanych jest niewyobrażalnie wielka. Rezultat jest więc taki, że udział hodowli w skażeniu wód jest trzykrotnie większy od przemysłowego. Odchody w wodzie ulegają rozłożeniu przez bakterie tlenowe, które w takich przypadkach zużywają tak wielkie ilości tlenu, że zostaje on niekiedy całkowicie wyczerpany z wody. A wtedy dochodzi do procesów beztlenowych, co przejawia się w zamieraniu wszelkiego życia w wodzie. Zwiększenie udziału hodowli w gospodarstwach wiejskich powoduje, że wieś przestaje być owym przysłowiowym azylem czystości i zdrowia. Od kilkunastu lat na wsiach polskich wzrasta zastraszająco liczba zachorowań na raka żołądka. Badania wskazują, że przyczynia się do tego nadmierne polewanie pól gnojowicą, szczególnie z hodowli trzody chlewnej, oraz przesączanie się jej do wód gruntowych a stamtąd do studni wiejskich. Katastrofa ekologiczna, która zawisła nad współczesnym światem, może być wskutek tego bardziej trywialna niż biblijny potop. Teraz bowiem nie grozi nam już, że utoniemy w deszczówce, a raczej w świńskim moczu. Wyrąb lasów na tereny pastwiskowe Oprócz wody najbardziej zagrożonymi zasobami naturalnymi są obecnie lasy. We współczesnej cywilizacji stale wzrasta zapotrzebowanie na drewno jako budulec i surowiec do wyrobu papieru i dlatego wyrąb lasów dokonuje się w skali alarmującej. Ten fakt jest na ogół powszechnie wiadomy, natomiast mniej ludzi wie, że jeszcze większe zagrożenie dla lasów stanowi gospodarka hodowlana. W wielu częściach świata wzrastające zapotrzebowanie na tereny pastwiskowe zaspokaja się właśnie kosztem wyrębu lasów. Lasy są jak wiadomo istotnym czynnikiem kształtowania klimatu, poprawiają stan gleby, są płucami świata, rezerwatem dzikiej przyrody i terenem odpoczynku dla ludzi. Lasy zapobiegają również powodziom, ponieważ ściółka leśna bardzo intensywnie wchłania wodę deszczową, która następnie przesącza się w głąb ziemi, zasilając zasoby wody gruntowej. Po najobfitszych nawet opadach, gdy na nielesistych terenach woda stoi na powierzchni lub spływa falą powodziową, to z lasów odpływ wody deszczowej jest minimalny. Dzięki temu też nie ma w lasach erozji gleby. Katastrofalne powodzie w pewnych regionach Chin, zwią- 13 zane z wylaniem rzeki Jang-tsekiang, które zatopiły setki ludzi, a miliony zostawiły bez dachu nad głową, były spowodowane masowym i nierozważnym wyrębem lasów. Z dwudziestu milionów hektarów lasów wyciętych w Stanach Zjednoczonych w latach 1067-1975, 14 milionów hektarów zostało przeznaczonych na pastwiska. Przy obecnym stanie gospodarki hodowlanej i jej dalszych ambicjach rozwojowych, do roku 2020 wycinanie lasów w USA musiałoby być kontynuowane w dotychczasowym tempie i w dotychczasowym zakresie. Natomiast w krajach mniej rozwiniętych i nie tak zasobnych w tereny leśne wszystkie dostępne lasy zostałyby do tego czasu wycięte całkowicie. Nie mówiąc już o kryzysie gospodarki drewnem i tych wszystkich gałęzi przemysłu, które wymagają użycia drewna, można łatwo przewidzieć, jakie nieobliczalne zmiany klimatyczne na całym świecie pociąga to za sobą. Następstwem braku lasów musi być niedostatek tlenu w powietrzu, podnoszenie się poziomu mórz na skutek spływania wód deszczowych nie wchłoniętych przez ściółkę leśną, podniesienie się temperatury na całym globie i stopnienie czap lodowych na biegunach, co doprowadziłoby do jeszcze większego odniesienia poziomu mórz i zatopienie znacznych obszarów przybrzeżnych. Lasy nie tylko ozdabiają Ziemię, ale stanowią jej integralną część, są żywotnym i niezbędnym elementem ziemskiej biocenozy. Wszystkich następstw ich wyniszczenia nie da się do końca przewidzieć, mogą nas zaskoczyć zagrożeniami, których nie sposób sobie teraz wyobrazić. Energochłonność gospodarki hodowlanej „Aby uzyskać 1 funt mięsa, który dostarcza 500 kalorii energii pokarmowej – pisze F. Moore Lappé – trzeba zużyć 20 tysięcy kalorii paliw kopalnych, głównie na wyprodukowanie paszy”. „Każda kaloria białka mięsa wołowego, uzyskanego w hodowlach, wymaga zużycia 78 kalorii z paliw kopalnych. Zboże i fasola są pod tym względem 22 razy tańsze” (M. i D. Pimentel – 1979). Rolnictwo w przeszłości zawsze dostarczało więcej energii pokarmowej niż wynosiła energia pracy i paliwa zużyta na jej wyprodukowanie. Od czasu wprowadzenia nowoczesnych metod uprawy, tzn. od kilkudziesięciu lat, energochłonność rolnictwa znacznie wzrosła. Mechanizacja, nawadnianie i mineralne nawożenie wymagają dużych nakładów energii, chociaż przynoszą też korzyści w postaci zwyżki plonów i ograniczenia wysiłku ludzkiego. Do pewnego czasu było to traktowane jako nieustanne pasmo sukcesów. Jednak zasoby energetyczne świata, podobnie jak wody, gleby i lasów nie są niewyczerpane. Najwięcej energii pochłania rozrastająca się stale gospodarka hodowlana, bo zainwestowane w nią kalorie przewyższają niewspółmiernie ilość uzyskanych kalorii pokarmowych. Ponadto, w miarę wyczerpywania się innych zasobów, eksploatowanych na cele hodowlane, zapotrzebowanie na energię coraz bardziej wzrasta. Intensyfikacja rolnictwa wpływa na przyspieszenie erozji gleby, co wymaga stosowania coraz wyższych dawek nawozów syntetycznych, a ich produkcja wiąże się z dodatkowym zużyciem energii. Obniżanie się lustra wody gruntowej wymaga coraz więcej energii do jej wypompowywania z głębszych warstw ziemi, a wzrost popytu na mięso zmusza do rozszerzania areałów użytkowanej rolniczo ziemi. A ponieważ dobra ziemia jest już od dawna użytkowana, to do dalszego zagospodarowania pozostaje tylko ta najgorsza. Jej przystosowanie wymaga nowych ogromnych nakładów energii na melioracje, nawożenie, produkcję i użytkowanie sprzętu rolniczego itd. Uzyskiwane więc z hodowli kalorie pokarmowe są coraz droższe. Aby dalej rozwijać gospodarkę hodowlaną i przemysł mięsny trzeba będzie wkrótce nawadniać nie mniej niż 50% obszarów rolnych na całym świecie. A w miarę jak system irygacyjny będzie wyczerpywał zasoby wody gruntowej, będą musiały wzrastać nakłady energii na 14 jej wydobywanie z najgłębszych warstw ziemi. Taka gospodarka może trwać jeszcze najwyżej 30-40 lat. Dłużej stanie się to fizycznie niemożliwe. Sytuacja Ziemi i jej mieszkańców spowodowana gospodarką hodowlaną na tak wielką skalę jak we współczesnym świecie, wskazuje na to, że dochodzimy do granic możliwości Ziemi nakarmienia wszystkich ludzi obecnie żyjących. Natomiast ty, którzy przyjdą po nas, grozi głód. Dążenia współczesnej generacji są zupełnie nieskorelowane z fizycznymi możliwościami naszej planety. Forsowanie dotychczasowych trendów rozwoju gospodarczego wyznacza taką przyszłość, w której coraz mniej ludzi będzie mogło jadać do syta, a coraz więcej będzie głodować. Opisana tu sytuacja nie jest przejaskrawiona, wyrażone obawy są realne, a ich spełnienie bliskie. F. Moore Lappé pisze o tym w sposób bardzo przekonujący: „Po zapoznaniu się ze wszystkimi kosztami i obciążeniami obecnego systemu produkcji żywności, jest się zdumionym, że większość ludzi nie jest tego świadoma ani tym zaalarmowana. Ja wciąż jestem jednakowo zdumiona. I wciąż od nowa uczę się tej samej lekcji, że często ci, którzy mają najwięcej informacji dotyczących podstawowych problemów społecznych, są jednocześnie tak wdrożeni do obrony istniejącego stanu rzeczy, że pozostają ślepi na oczywiste wnioski, jakie wynikają z posiadanej przez nich wiedzy”. Swoje wrażenia po uzyskaniu informacji na temat rzeczywistej sytuacji żywieniowej współczesnego świata wyraziła Frances Moore Lappé najdokładniej we wstępie do pierwszego wydania swojej książki (1976). Pisała tedy: „Moje idee wydawały się tak oczywiste, że podejrzewałam, że muszę się chyba mylić, traktując je jako własne odkrycia... Czułam się jak ten chłopiec z bajki, który zawołał: Ale przecież cesarz nie ma żadnego ubrania! – Dlaczego trwamy uparcie przy marnotrawieniu naszych zasobów rolnych, podczas gdy mogłyby one stać się źródłem zdrowego, obfitego i smacznego pożywienia dla wszystkich ludzi na całej Ziemi? To przecież zupełnie nie ma sensu! Żywiłam ukryte wątpliwości, że chyba jednak muszę się w jakimś miejscu mylić. – Ale cesarz naprawdę był nagi! Im więcej czytałam i im więcej rozmawiałam z ekspertami, tym bardziej przekonywałam się o jednoznacznej wymowie faktów”. Najbardziej chyba przygnębiającym akcentem opisu sytuacji eksploatowania przyrody i marnotrawienia jej bogactw jest to, że cała ta irracjonalna i dewastująca struktura produkcji żywności jest zupełnie niepotrzebna, bo przecież rodzaj ludzki należy do istot roślinożernych i pokarm roślinny może całkowicie zaspokoić wszystkie jego potrzeby. 15 STANDARDY ŻYWIENIOWE – RZECZYWISTOŚĆ I POSTULATY „Dawniej, gdy szłam do supermarketu, odczuwałam głęboką satysfakcję z powodu dobrodziejstw naszej reklamowanej kultury. Potem zrozumiałam, że moje gusty były przedmiotem manipulacji i jedzenie zamiast być moim najbardziej bezpośrednim łącznikiem z ziemią żywicielką stało się zwykłym towarem”. (Frances Moore Lappé „Diet for a Small Planet”) Pokarm jako towar Pojęcie „postępu” kojarzy się obecnie na wszystkich kontynentach głównie z postępem technicznym i ekonomicznym, a znacznie rzadziej z postępem kulturalnym i humanitarnym. W rezultacie coraz większa liczba ludzi chce mieć coraz więcej wszystkiego – coraz więcej produkować i coraz więcej konsumować. Nie zawsze jednak siła ekonomicznej ekspansji pozostaje we właściwej proporcji do potrzeb i braków. Przeobraziła się bowiem w pewną inspirację autonomiczną, w ślepy imperatyw produkcyjny, który w miarę zaspokajania potrzeb nie tylko nie maleje, ale coraz bardziej się nasila. I to zarówno w odczuciach jednostek, jak i w skali przedsiębiorstw, instytucji, krajów i kontynentów. Ponieważ prawidłowości ekonomiczne uzyskały wymiar siły autonomicznej, ich działanie wymyka się z zasięgu świadomej kontroli. Przejawem tego są przypadki, kiedy wyzwalają się działania destruktywne, wymierzone przeciwko ludziom i ich środowisku. W istocie bowiem o cenności produkcji decyduje przede wszystkim skorelowanie jej struktury z rzeczywistymi potrzebami i uwzględniające gradację tych potrzeb. W przeciwnym razie jest to produkcja irracjonalna, ukierunkowana na wytwarzanie rzeczy „pseudopotrzebnych”, a ignorująca te naprawdę niezbędne. W każdym roku na całym świecie rodzi się około 100 milionów ludzi. Podstawowe potrzeby każdego z tych przybyszów są naturalne i skromne: chcą mieć przede wszystkim czyste powietrze do oddychania, czystą wodę do picia i na co dzień zdrowy, nieskażony pokarm. Jest im to niezbędnie potrzebne do prawidłowego rozwoju fizycznego i psychicznego. Niedostatków w tym zakresie nie zrekompensują najbardziej nawet wyrafinowane osiągnięcia technicznej cywilizacji. Z najnowszych badań żywieniowców i dietetyków wynika, że z pokarmów roślinnych, rozważnie dobieranych i urozmaiconych, można uzyskać wszystkie wartości pokarmowe potrzebne do ludzkiego życia, zdrowia i rozwoju. Coraz bardziej wzrasta i upowszechnia się 16 przekonanie, że jedynie prawidłowy i korzystny jest sposób odżywiania bezmięsny. to ustalenie rzutuje bardzo znacząco na sprawę produkcji żywności. Uzasadnia postulat zupełnej zmiany struktury wytwarzania żywności i dzięki temu wyeliminowania wielu ekologicznych zagrożeń i ekonomicznych nieprawidłowości. O rozmiarach marnotrawstwa w obecnie funkcjonującym systemie gospodarki żywieniowej świadczy na przykład takie zestawienie: „Jeden akr uprawy brokułów dostarcza 10 razy więcej kalorii, białka i niacyny (wit. B3) niż wołowina wyprodukowana na tym samym kawałku ziemi. Ziemia rodząca brokuły dostarcza 24 razy więcej żelaza, 80 razy więcej witaminy B-1 i B-2, 650 razy więcej wapnia i 9500 razy więcej witaminy A”. (K. Akers 1983). W książce „Od ananasa do ziemniaka” Irena Gumowska pisze o brokułach, że są łatwiejsze w uprawie, smaczniejsze i bogatsze w wartości odżywcze niż kalafiory. „Brokuły są tym wobec kalafiorów, czym sałata krucha wobec masłowej”. Oto inny przykład: „Zbiór owsa z jednego akra dostarcza 2700 Mcal. Ten sam owies wykorzystany jako pasza ma wartość pokarmową tylko 100 Mcal. A wreszcie ten sam 1 akr wykorzystany jako pastwisko daje w postaci wołowiny tylko 10 Mcal (K. Akers 1983)”. Współczesna produkcja żywności, zarówno w zakresie doboru uprawianych roślin, jak i hodowli oraz technologii spożywczej, podaży i dystrybucji pokarmów, inspirowana jest głównie prawidłowościami natury ekonomicznej. Prowadzi to niejednokrotnie do rozbratu między tym, co się nazywa pokarmem dla ludzi, a zaspokajaniem rzeczywistych ludzkich potrzeb pokarmowych. Ekonomicznie zdominowany system produkcji żywności ingeruje bardzo głęboko w podstawowe elementy życia, jakimi są pokarmy i czyni je tylko towarem. Ich wartość mierzy się głównie kryteriami rynkowymi, a w mniejszym stopniu zdrowotnymi. Podniesienie opłacalności handlu żywnością łatwo uzyskuje się przez zaspokajanie potrzeb doznaniowych kupujących. Gdy produkty żywnościowe stają się towarem, ich związek z walorami zdrowotnymi i odżywczymi znacznie się rozluźnia. Drugim warunkiem opłacalności handlu żywnością jest trwałość sprzedawanych towarów. Aby je uchronić przed psuciem, żywność zostaje poddawana procesom przetwarzania i rafinacji. Łączy się to na ogół z niszczeniem lub usuwaniem wielu cennych składników, na przykład witamin i substancji mineralnych. Ponadto dodaje się składniki konserwujące i inne, apelujące do gustów doznaniowych klienta, takie jak zapach, smak, barwa. A są to najczęściej substancje chemiczne. Natomiast z odebranych poprzednio witamin i minerałów wracają czasem tylko niektóre, te bardziej znane o jakie klient mógłby się upomnieć, a mniej znane zostają na ogół pominięte. Mięso jako towar kupowane jest chętnie, jego brak na rynku powoduje głębokie niezadowolenie nabywców. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego brak innego towaru nie wywołuje tak gwałtownych protestów? Przyczyn jest kilka. Pierwsza z nich to zasugerowanie się lansowanymi do niedawna powszechnymi opiniami dietetycznymi i głęboko zakorzenionym przekonaniem, że jest ono niezbędnym składnikiem ludzkiej diety. Ta sugestia sprawia, że niekiedy ci, którym mięso nawet nie służy, czują się bez niego „słabi i chorzy”. Drugą jest to, że wdrożenie do jadania mięsa od dzieciństwa kształtuje nawyki smakowe i wyzwala mechanizmy łaknienia charakterystyczne dla nałogu, to znaczy, że apetyt na nie wzrasta bez względu na ujemne skutki dla organizmu. Trzecią przyczyną jest tradycja kulinarna i stereotypy jedzeniowe. Wszystkie one tworzą razem trudną do sforsowania barierę psychiczną. Ponadto w klimacie obyczajowym współczesnego świata istnieje coś w rodzaju „mowy na mięso”. Jest ono dumnym znamieniem pozycji społecznej – pokarmem prestiżowym. Jadający dużo mięsa często chlubią się tym, podobnie jak mieszkańcy Borneo chlubią się ilością przytroczonych na pasku, uwędzonych głów ludzkich. Do tego mięsowego snobizmu odwołują się reklamy amerykańskie firm sprzedających mięso. „Pamiętam reklamę – pisze Lappé – siedmiodolarowych steków, zamieszczoną w pewnym elitarnym magazynie: Kupuj te steki, jeżeli chcesz zrobić wrażenie na swoim szwagrze! – Tak jak picie coca-coli i noszenie Levis’ów, tak jadanie wołowiny jest symbolem amerykańskiej „way of life”, naśladowanej 17 od Tugucigalpa aż do Tokio. Awansująca średnia klasa miejska, przyjmując dietę mięsną, manifestuje w ten sposób swoje dalekie odejście od obyczajów wsi, gdzie jadali ryż, rybę i jarzyny”. Pod wpływem amerykańskich wzorów konsumpcja mięsa wzrasta i w tych krajach, gdzie dieta tradycyjnie od wieków była jarska. Przykładem jest Japonia, w której jeszcze do 1950 roku mięso stanowiło 20% japońskiej diety i ta ilość stale wzrasta. Konsekwencje dla zdrowia mieszkańców tego kraju są wręcz alarmujące, a reakcją na to jest właśnie makrobiotyka popularyzowana przez Georga Ohsawę. Nakłania on usilnie swoich rodaków, aby zaniechali nowych, zgubnych, jak się okazało, obyczajów dietetycznych i zaleca jako pokarm podstawowy pełne ziarna zbóż z dodatkiem jarzyn, nasion sezamowych i fermentowanych przetworów z soi (miso i tamari). W sytuacji biernego i bezrefleksyjnego uwikłania w schematach obyczajowojedzeniowych koniecznością staje się świadomy i przemyślany wybór nowej diety dla siebie. Diety korzystnej zarówno dla własnego zdrowia, jak i dającej szansę przetrwania naszej uciemiężonej, znękanej Planecie. „Niektórzy – pisze Lappé – nazywają takie poglądy nierealistycznymi, marzycielskimi czy idealistycznymi. Odpowiadam im wtedy, że to właśnie my jesteśmy w pełni świadomi rzeczywistego kryzysu Planety i naszych własnych możliwości dokonania odpowiednich zmian i dlatego to my właśnie jesteśmy realistami. Natomiast ci, którzy wierzą, że powinien być kontynuowany obecny system marnotrawstwa i destrukcji, ci właśnie są pozbawieni poczucia rzeczywistości, to oni są marzycielami”. No bo jakże można mówić realistycznie o intensyfikacji gospodarki hodowlanej, kiedy potrzebne do tego zasoby są już na wyczerpaniu. W związku z tym, że mięso stało się obecnie towarem numer jeden, towarem pierwszej potrzeby, na współczesnych rynkach światowych występuje ścisła, dwukierunkowa zależność między strukturą podaży żywności, a postawą nabywców, która z kolei kształtuje strukturę popytu. Świadomość zarówno producentów jak i klientów została ujęta w ramy podstawowych prawidłowości ekonomicznych: rynek domaga się mięsa, wobec tego producenci stają się wszelkimi sposobami go dostarczyć. Potem wyprodukowany towar musi zostać sprzedany, a to wywołuje z kolei potrzebę reklamy, apelowania do motywacji nabywców, aby kapitał zainwestowany w hodowle i rzeźnie przynosił zyski. W tej sytuacji nie ma co liczyć na to, że wytwórcy, powodowani troską o zdrowie nabywców i niepokojem o los Planety, zaczną nagle lansować pokarm bezmięsny, że zrezygnują z hodowli, zamkną rzeźnie i dokonają radykalnych zmian w strukturze upraw na korzyść warzyw, owoców, orzechów itp. Prawa ekonomiczne rządzą wyłącznie za pośrednictwem twardych zasad zainwestowanych nakładów i spodziewanych zysków. Gdyby nawet sprzedawany obecnie z zyskiem towar miał przyczynić się do zguby całego świata, to zapewne i tak zostałby sprzedany. A gdyby jego ocalenie zależało od zmiany podaży na nieco mniej dochodową, to taka zmiana też na pewno by nie nastąpiła. Prawa rynku nie uwzględniają takich humanitarnych kompromisów. „Cóż my moglibyśmy na to poradzić? – pyta Lappé. – Czy nie lepiej więc zostawić te problemy do rozwiązania ekspertom, licząc, że oni, którzy znają te sprawy lepiej niż my, znajdą jakąś radę?” Jak odpowiada dalej sama na to pytanie, jest to nadzieja próżna. Bo u samych podstaw naszego tragicznego położenia leży fakt, że właśnie eksperci, jako uprzywilejowani bonzowie współczesnego świata, są najbardziej zainteresowani zachowaniem status quo. Nie ma więc co liczyć na obiektywizm ekspertów sądząc, że zaryzykowaliby narażenie swego zawodowego prestiżu nagłą zmianą lansowanych dotychczas opinii i przekonań, tak samo jak na bezinteresowność i wspaniałomyślność producentów i handlowców. „Tak więc – pisze dalej Frances Moore Lappé – rozwiązania mogą nadejść tylko od strony ludzi mniej „zablokowanych” swoją pozycją, zwykłych ludzi takich jak wy i ja. Odkrywamy wtedy, że możemy i mamy prawo do tego, aby uczestniczyć w podejmowaniu ważnych decyzji społecznych, takich de- 18 cyzji, które mogą przynieść pożądane rozwiązania”. To co jadamy, włącza nas nie tylko w ekonomiczny, ale także ekologiczny porządek na naszej Planecie. Od nas tylko zależy, czy będzie to uczestnictwo bezrefleksyjne i bierne, czy świadome i aktywne. Zmiana struktury produkcji i podaży żywności na bardziej korzystną dla ludzi, zarówno jako nabywców i konsumentów oraz jako mieszkańców „małej Planety”, mogłaby się dokonać jedynie przy pełnym zachowaniu istniejących praw ekonomicznych. Jedną z przyczyn takiej zmiany byłoby na przykład całkowite wyczerpanie surowców, energii i innych zasobów, co uniemożliwiałoby kontynuowanie dotychczasowej produkcji. Inną przyczyną, mniej katastrofalną, a jednocześnie mogącą katastrofie zapobiec, mogłaby być zmiana struktury popytu. I taką właśnie rewolucyjną przemianę każdy jest w stanie dokonać z dnia na dzień na swoim talerzu. Tylko taka łagodna rewolucja, wzorująca się na taktyce Mahatmy Gandhiego, jako batalia o prawo jadania zdrowego pokarmu i o prawa do dalszego harmonijnego rozwoju ludzkiego świata, może być skuteczna i owocna. Gdy świat wkroczył już w pierwszą fazę katastrofy ekologicznej, nie ma sprawy bardziej naglącej niż eliminowanie tych wszystkich czynników, które do niej doprowadziły. Jeżeli więc gospodarka hodowlana w tak znacznym stopniu partycypuje w eksploatowaniu i dewastacji środowiska naturalnego, to już to samo powinno być dostatecznie silnym uzasadnieniem zmiany dotychczasowej diety na jarską. W tej sytuacji wahania motywowane względami smakowymi, prestiżowymi czy nawet kontrowersyjnymi opiniami zdrowotnymi są co najmniej niewspółmierne do rozmiarów zagrożenia. A pytania: jeść czy nie jeść, smakuje czy nie smakuje, posłuży czy zaszkodzi – byłyby wręcz infantylne. Zasadnicze bowiem pytania, jakie stają nieustępliwie przed nami, to: jak długo jeszcze Ziemia zdoła zachować minimum swoim niezbędnych zasobów naturalnych i jak długo zdoła wyżywić wszystkich ludzi na świecie? – Na jak długo starczy dla nich wody i chleba? Najnowsze uzasadnienia wskazań żywienia wegetariańskiego Na temat potrzeb białkowych człowieka oraz źródeł ich zaspokajania istnieją różne poglądy, a wśród nich wiele rozpowszechnionych i ugruntowanych nieporozumień i błędnych mniemań. Wiadomo wprawdzie, że skoncentrowanym pokarmem białkowym jest nie tylko mięso, ale również mleko, ser, jajka, rośliny strączkowe, orzechy, ziarna oleiste, zielone liście i ziarna zbożowe. Potocznie jednak mówi się i pisze, że są to białka niepełnowartościowe w przeciwieństwie do pełnowartościowego białka znajdującego się w mięsie. Takie rozróżnienie, nie objaśnione do końca, może wprowadzić w błąd, bo sugeruje, że mięso zawiera jakiś inny rodzaj białka, lepszy i cenniejszy. W rzeczywistości zaś wszystkie białka, zwierzęce i roślinne składają się z tych samych aminokwasów, tylko w różnych kombinacjach, i jako integralny składnik żywych organizmów występują w całej przyrodzie ożywionej. Jak wiadomo, białka proste, czyli proteiny, składają się ze związków organicznych zwanych aminokwasami, których jak się obecnie przyjmuje jest 22. Ta ograniczona liczba aminokwasów wchodzi w skład nieograniczonej ilości różnych kombinacji, stąd niewyobrażalna różnorodność białek. Każda tkanka w organizmie ludzkim, zwierzęcym czy roślinnym zbudowana jest z białka o innej strukturze. Odmienne białka wchodzą w skład mięśni, kości, krwi, enzymów, nerwów, błon itp. Co więcej, każdy osobnik reprezentujący jakikolwiek gatunek roślinny czy zwierzęcy ma również nieco odmienną strukturę cząstek białka zależną od jego indywidualnego genotypu. Nasz układ trawienny każde otrzymane białko, zwierzęce czy roślinne, musi rozłożyć na pojedyncze aminokwasy, ponieważ żaden organizm nie włącza do swojego ciała cząsteczki 19 obcego białka. Następnie ulegają one ponownemu zestawieniu i swoistemu przebudowaniu na typ związku właściwego dla danego organizmu. Rośliny zielone uzyskują biało dzięki asymilacji dwutlenku węgla z powietrza i azotu z gleby. Wszystkie ssaki przeżuwające mają własną „fabrykę białka”, jaką jest ich pierwszy żołądek – żwacz. W nim, będącym pewnego rodzaju kadzią fermentacyjną, wytwarza się z zielonej paszy białko drobnoustrojowe przy współudziale bakterii i pierwotniaków. To białko przechodzi potem do właściwego żołądka, gdzie zostaje strawione. Organizmy roślinne syntetyzują wszystkie aminokwasy białkowe (aminokwasy endogenne), natomiast zwierzęta i ludzie tylko część z nich, pozostałe zaś muszą być im dostarczone w pokarmie. Są to tak zwane aminokwasy egzogenne. Ludzki organizm nie potrafi syntetyzować ośmiu spośród aminokwasów potrzebnych do syntezy białkowej. Są nimi: lizyna, tryptofan, leucyna, izoleucyna, walina, treonina, metionina i cystyna (tzw. aminokwasy siarkowe) oraz fenyloalanina. Te aminokwasy egzogenne noszą symbol EAA (essential amino acids). Na podstawie dotychczasowych badań ustaliła się opinia, że oprócz jajek i mleka nie ma pokarmów zawierających wszystkie osiem aminokwasów egzogennych. Najnowsze badania ujawniają jednak obecność kompletu aminokwasów w pewnych podstawowych ludzkich pokarmach roślinnych, do których należy ryż. Jednak obecność wszystkich aminokwasów w jednym pokarmie wcale nie jest niezbędnym warunkiem syntezy białkowej. Komplet aminokwasów uzyskuje się jadając różne pokarmy roślinne, z których jedne zasobne są w lizynę, inne w metioninę, a jeszcze inne w tryptofan czy leucynę. Na wartość spożywanego białka wpływa jego ilość, która musi być na tyle duża, aby pokryć budulcowe zapotrzebowanie organizmu, ale nie za duże, aby nie obciążać niepotrzebnie organów trawiennych i wydalniczych. O jakości spożywanego białka decyduje natomiast stopień jego przyswajalności, oznaczany symbolami PER (protein efficiency ratio) lub NPU (net protein utilization). O przyswajalności decyduje proporcja aminokwasów egzogennych w pokarmie, niedobór lub brak jednego z nich może być czynnikiem ograniczającym tę przyswajalność. Ilość białka zatrzymanego w organizmie decyduje o jego tzw. wartości biologicznej. Ilość białka w różnych produktach nie zawsze pokrywa się z ich wartością NPU. Najwyższy stopień przyswajalności ma białko jajka – 94%. Na drugim miejscu pod tym względem znajduje się mleko, którego białko jest przyswajalne w 82%. W soi białka jest przeciętnie dwa razy tyle co w mięsie, ale jego przyswajalność jest o jedną trzecią niższa. W sumie jednak, zjadając równe ilości soi i mięsa, więcej białka uzyskuje się z soi. Z pokarmów zbożowych (z pełnego ziarna) i nasion strączkowych białko jest dobrze przyswajalne. Jakkolwiek w innych warzywach białka jest mniej, to jest ono znacznie lepiej przyswajalne. Np. białka owoce zawierają tylko około 2%, ale za to jest ono najlepiej, bo w 90% przyswajalne. W zaleceniach dietetycznych sprzed kilkudziesięciu lat, a nawet jeszcze kilkunastu, wymienia się jako prawidłową normę spożycia 10-20 dag białka dziennie. W świetle najnowszych wskazań dietetycznych optymalna ilość białka wynosi około 0,47 g na każdy kilogram wagi ciała. To znaczy, że osoba ważąca na przykład 60 kg powinna zjadać dziennie 30 g przyswajalnego białka. A z tego wynika, że idealnym źródłem białka dla człowieka są właśnie pokarmy roślinne. Nie chodzi jednak o to, aby swój jadłospis ustalać trzymając w ręku jakiekolwiek tabele, które jak wskazują dotychczasowe doświadczenia, okazywały się częstokroć zawodne, lecz jadać urozmaicony pokarm roślinny, możliwie w postaci surowej, kierując się przy jego wyborze indywidualnym smakiem i apetytem. Ewolucja opinii na temat zdrowego żywienia zmierza w tym właśnie kierunku, jakkolwiek jej rzecznicy wychodzą niejednokrotnie z rozmaitych założeń, takich np. jak makrobiotyka, wegetarianizm, teoria całości pokarmowych dr Bircher-Bennera, czy lansowana ostatnio we Francji anopsologia. Ta ostatnia zaleca jadanie 20 pokarmów wyłącznie surowych, nie łączonych w żadne kompozycje kulinarne, lecz każdy osobno, kierując się przy ich wyborze jedynie zmysłem powonienia i smaku czyli instynktem. Nie wdając się w ocenę wszystkich wymienionych tu propozycji dietetycznych, trudno jednak nie zauważyć, że są one wyrazem ogromnego zainteresowania nowymi dietami. A to zainteresowanie jest niewątpliwie spowodowane pogłębiającą się stale nieufnością do dotychczasowego sposobu odżywiania i narzucającym się domysłem o chorobotwórczych następstwach konwencjonalnej, standardowej diety zachodniej. Mimo rodzących się wątpliwości i zastrzeżeń, sformułowanie, że „białko zwierzęce ma wyższą wartość biologiczną od białka roślinnego” jest wciąż jeszcze traktowane jako nietykalny dogmat. Skąd się to wzięło? – Otóż inspiratorem był angielski uczony Thomas, który 1909 roku wprowadził takie właśnie sformułowanie po przeprowadzeniu serii doświadczeń na szczurach. Jego obserwacje wykazały, że podając młodym szczurom karmę ze zwiększoną ilością białka zwierzęcego można przyspieszyć ich wzrost i dojrzewanie. To samo doświadczenie powtórzyli w kilka lat później T. B. Osborne i L. B. Mendel. Jego rezultaty ogłosili w 1914 roku w czasopiśmie The Journal of Biological Chemistry, w artykule pt. „Amino Acids in Nutrition and Growth” (Rola aminokwasów w żywieniu i wzroście). Opinia Thomasa, Osborna i Mendla została oparta na wnioskach wysnutych z obserwacji laboratoryjnych zwierząt, bez szukania potwierdzenia w badaniach biochemicznych. Określenie „wyższej wartości biologicznej białka zwierzęcego” pozostaje w obiegu i do tej pory stanowi podstawowe kryterium oceny pokarmów i wyznacznik przy ustalaniu diety. Dzieje się tak mimo tego, że późniejsze, a zwłaszcza najnowsze badania między innymi Mc- Caya (1943) z Cornell University dowiodły, że w ogólnym bilansie życia zwierzęcia przyspieszanie jego wzrostu karmą wysokobiałkową przynosi efekty zdecydowanie niekorzystne. Najwyższy poziom zdrowia, sprawności i długowieczności wykazywały bowiem zwierzęta doświadczone, które pozostawały na niskobiałkowej diecie warzywno-zbożowej. Natomiast te szybko rosnące, tłuste, młode szczury, chorują potem stale i żyją znacznie krócej. Tyle, jeśli chodzi o zdrowie i kondycję szczurów. Nas jednak najbardziej interesuje ta sprawa w odniesieniu do człowieka. Czy przeniesienie wniosków uzyskanych z doświadczeń na szczurach na założenia diety ludzkiej jest słuszne i uzasadnione? – Otóż, nie jest słuszne, z tego przede wszystkim powodu, że ludzkie zapotrzebowanie na białko różni się w ogromnym stopniu od zapotrzebowania szczurów. Zasadniczym dowodem tego jest fakt, że procent białka w mleku kobiecym wynosi 1,6, a w mleku samicy szczura – 8,7. Z tego wynika, że ilość białka potrzebna młodemu szczurowi jest dla dziecka ludzkiego sześciokrotnie za duża. – Wszelkie wnioski z takich doświadczeń są więc w odniesieniu do ludzkiej diety zupełnie chybione. Ostatnio wiele poważnych instytucji do spraw żywienia zmienia oficjalnie swoje dotychczasowe zalecenia – ogranicza znacznie biało w zdrowej diecie i obniża normy jego spożycia. The Food and Nutrition Board (Instytut do Spraw Żywności i Żywienia) w Waszyngtonie już od połowy lat sześćdziesiątych zmniejszył zalecaną ilość białka prawie do połowy, a Międzynarodowy Kongres Gerontologów, który odbył się w 1956 roku zażądał podobnego ograniczenia norm zarówno białka jak i tłuszczu. Jedno z najpoważniejszych czasopism medycznych „The Lancert” zamieściło w artykule redakcyjnym w roku 1959 następujące oświadczenie: „Dawniej białko pochodzenia roślinnego zaliczane było do gorszej kategorii i traktowane jako mniej wartościowe od białka pochodzenia zwierzęcego. Obecnie jednak rozróżnienie to zostało powszechnie zarzucone. Jakkolwiek niektóre białka roślinne, brane z osobna, gdyby miały stanowić jedyny rodzaj dostarczanego białka, mogłyby mieć niepełną wartość dla rozwoju organizmu, to jednak wiele badań wykazało, że białko zawarte w odpowiednich mieszankach produktów roślinnych umożliwia dzieciom rozwój nie gorszy niż przy odżywianiu mlekiem i innymi produktami zawierającymi białko pochodzenia zwierzęcego” (cytuję za Philipa Kapleau „Ochraniać wszelkie życie”). 21 W powyższym oświadczeniu pogląd o nie gorszej jakości białka roślinnego został sformułowany jeszcze dość ostrożnie. W kilkanaście lat później mówi się już o wyższej wartości białka roślinnego dla zdrowia i rozwoju człowieka. Ta opinia jest podstawą metody leczenia stosowanej przez dr Bircher-Bennera i jego uczniów. Sam Bircher-Benner stwierdził w swojej długoletniej praktyce, że najlepsze wyniki w leczeniu dietą uzyskuje się podając chorym pokarm roślinny, będący połączeniem różnych produktów zbożowych, warzyw, owoców, orzechów, migdałów, które nawzajem się uzupełniają i poprawiają jakość pożywienia. W wielu środowiskach naukowych następuje ostatnio stopniowa zmiana poglądów właśnie w tym kierunku. Jak już wspomniałam, zwolenniczką takiego sposobu odżywiania jest Frances Moore Lappé, a jej metoda „kompletowania aminokwasów” znalazła szeroki oddźwięk w całym świecie. Ale i ta metoda traci stopniowo znaczenie w miarę jak komplet aminokwasów egzogennych odkrywa się w coraz większej ilości pokarmów roślinnych. Wiadomo już, że wszystkie aminokwasy egzogenne są nie tylko w ryżu, ale również w ziemniakach i brokułach, a możliwe, że wkrótce dalsze badania odkryją wśród znanych zbóż, warzyw i owoców kolejne takie kompletne pokarmy. Aktualnie jednak przyjmuje się, że gwarancję pełnego pokrycia potrzeb białkowych daje jadanie pokarmów urozmaiconych, to znaczy pochodzących z różnych grup pokarmowych: zboża, warzyw i owoców (różnych), nasion strączkowych (fasola, groch, soja, soczewica), orzechów i nasion oleistych (słonecznik, dynia, sezam, siemie lniane). Ostatnio coraz częściej wyrażane są opinie, że w ogóle sprawa białka w diecie jest rozdmuchanym, pozornym problemem. Bo jeżeli dieta jest dostatecznie kaloryczna, to białka nie może w niej zabraknąć, bez względu na to czy stosuje się metodę kompletowania aminokwasów, czy nie. Dieta wystarczająca pod względem ilościowym nie może spowodować niedoborów białkowych. Jeżeli jest jednostronna, uboga, to może doprowadzić do deficytu niektórych witamin, składników mineralnych czy enzymów, niezależnie od tego czy zawiera mięso czy sam pokarm roślinny. Na przykład Eskimosi, którzy dożywiają się prawie wyłącznie mięsem, są na ogół zdrowi, ale ich średnia długość życia wynosi przeciętnie nie więcej niż 30 lat. W innych rejonach świata, gdzie podstawowym pokarmem jest polerowany ryż, ludzie chorują na beri-beri. Nie jest to jednak choroba spowodowana brakiem białka, tylko witaminy B. Białka w takiej diecie nie może zabraknąć, bo ryż pokrywa zapotrzebowanie na wszystkie aminokwasy egzogenne: na izoleucynę w 266%, a na lizynę w 265%. A one rzekomo mają być tymi ograniczającymi aminokwasami w ryżu. (Amino-acids Content of Foods and Biological Data on Proteins, 1970). Z pokarmów roślinnych możliwość niedoboru białka przy pełnym zaspokojeniu kalorycznym istnieje przy diecie wyłącznie owocowej. A i to tylko wtedy, gdy jako pokarm podstawowy przyjmuje się od 1 do 3 gatunków owoców. Jednakże na ogół dieta frutariańska obejmuje, oprócz rozmaitych owoców, orzechy i nasiona jadalne, a wtedy też może być wystarczająca. Niedoborem białka grozi również odżywianie się kasawą, jako pokarmem podstawowym, dotyczy to niektórych rejonów Afryki Zachodniej. Kasawa dostarcza tylko 2% kalorii z białka, ale tylko wtedy, gdy jadana jest jako jarzyna korzeniowa, bo liście kasawy dostarczają już 18% kalorii z białka. Wbrew obiegowym uprzedzeniom i obawom, okazuje się, że właśnie białko jest jednym z najłatwiejszych do uzyskania składników pokarmowych. O ile przy diecie ubogiej, niestarannie dobieranej, niezrównoważonej i jednostronnej, ale mającej dosyć kalorii, można popaść w niedobory witaminowe czy wapniowe lub deficyt innych minerałów i pierwiastków śladowych, to jakiekolwiek niedobory białkowe są po prostu niemożliwe. Każdy pokarm roślinny czy nabiałowy, jako substancja organiczna, zawiera pewną ilość białka i w dostatecznej ilościowo diecie nie może go zabraknąć. Nawet F. Moore Lappé zrewidowała ostatnio swój pogląd na potrzebę kompletowania aminokwasów, co wyraziła mówiąc: „Uzyskanie dostatecznej ilości białka jest znacznie łatwiejsze niż przedtem myślałam”. 22 Według opinii National Redesarch Council z 1980 roku, normy żywieniowe białkowe i kaloryczne są następujące: dorosły mężczyzna ważący około 80 kg potrzebuje dziennie 2700 kalorii i w tym 56 g białka; dorosła kobieta o wadze około 58 kg – 2000 kalorii i w tym 44 g białka (Recommended Dietary Allowances). Istnieje obecnie sposób, który pozwala określić doświadczalnie, czy człowiek otrzymuje dostateczną ilość białka. Jest to metoda równowagi azotowej. Określa się zawartość azotu w moczu, kale i pocie. Jeżeli spożycie azotu jest równe jego utracie, to znaczy że organizm otrzymuje dostateczną ilość białka. Takie badania przeprowadzano wielokrotnie na ludziach, którzy odżywiali się wyłącznie pokarmem roślinnym. Wykazały one, że liczne, powszechnie znane, pospolite pokarmy roślinne, nawet wcale nie wyjątkowo zasobne w białko, są w stanie podtrzymać równowagę azotową w organizmie. Takimi dostatecznymi źródła białka, podtrzymującymi równowagę azotową są m.in. pszenica w postaci przetworów z pełnego ziarna oraz kukurydza, a ryż podtrzymuje równowagę azotową nawet wtedy, gdy zjadany jest w ilości dostarczającej tylko 1/3 dziennego zapotrzebowania kalorycznego. Podobną wartością białkową wykazały ziemniaki. Co nie znaczy oczywiście, że wystarczy jadać same ziemniaki czy kukurydzę, bo przecież białko to tylko jeden ze składników zdrowego pożywienia. Jednak przekonanie o jego wyjątkowej doniosłości zostało już w nauce o żywieniu przezwyciężone i skorygowane. Opinia, że aby być zdrowym i silnym wystarczy jadać dużo mięsa jest przemijającym już mitem dwudziestego stulecia, podobnie jak potoczne uznawanie mięsa za jedyne źródło pełnowartościowego białka. Innym obok białka, pozornym problemem diety wegetariańskiej jest niepokój o źródła witaminy B-12. Pogląd jakoby jedynym jej źródłem były pokarmy pochodzenia zwierzęcego, jest jeszcze jednym niedokładnym, powierzchownym uogólnieniem, podobnie jak w przypadku źródeł białka. Złośliwa anemia, której jedną z przyczyn bywa brak witaminy B-12, znacznie rzadziej występuje u wegan i wegetarian niż u osób jadających mięso. Jak zaobserwowano, zdolność organizmu do przyswajania witaminy B-12 może ograniczyć na przykład brak witaminy B-6, brak żelaza lub zaburzenia w ustrojowej gospodarce żelazem, a także przyjmowanie doustnych środków antykoncepcyjnych. Liczne badania wegetarian i wegan dały i dają zawsze podobne rezultaty – nie cierpią oni na niedobory tej witaminy, mimo że nie jadają zupełnie pokarmów uchodzących za podstawowe jej źródło. Bez względu na to jak długo pozostają na swojej diecie, poziom witaminy B-12 w ich krwi jest w pobliżu niskiej granicy stanu normalnego, to znaczy trochę ponad 100 pg/ml. Zaskakującym wyjątkiem był wynik badania w jednej z wegetariańskich wsi w Iranie, gdzie u ścisłych wegetarian poziom tej witaminy był nieporównywalnie wyższy, wynosił ponad 400 pg/ml. W związku z tym należałoby pytać raczej o inne niż pokarmy zwierzęce źródła witaminy B-12. Bo przecież w różnych regionach świata miliony ludzi są wegetarianami od pokoleń, a nie tylko nie ma tam epidemii z złośliwej anemii, ale nawet pojedyncze jej przypadki rzadko się zdarzają (Das Gupta, J. B. Chatterjea and Bas, 1962). Nie ma więc wątpliwości, że istnieją jakieś nierozpoznane dotychczas źródła witaminy B- 12. Możliwe, że zawiera ją więcej pokarmów roślinnych niż się obecnie sądzi. Prawdopodobne jest też, że człowiek ma taką samą zdolność wytwarzania tej witaminy w swoim przewodzie pokarmowych jak inne zwierzęta roślinożerne. Pewna grupa badaczy wyizolowała niedawno w ludzkim jelicie cienkim rodzaj mikroflory zdolnej do syntetyzowania witaminy B- 12 (Anonymus, 1980). Największym antagonistą wszystkich bakterii wytwarzających w ludzkim przewodzie pokarmowym witaminy, z witaminą B-12 włącznie, są bakterie gnilne, które rozmnażają się nadmiernie wskutek jadania dużych ilości białka zwierzęcego i skoncentrowanego białka roślinnego. Jego obecność w przewodzie pokarmowych wywołuje taką inwazję bakterii gnilnych, że ograniczają one nie tylko aktywność saprofitycznych bakterii jelitowych, ale również wartość pokarmową zdrowych pokarmów roślinnych. 23 Powstawaniu witamin w organizmie sprzyja zapewne również czyste powietrze, żywa gleba i nieskażona woda. Na korzyść tego domysłu przemawia taka na przykład obserwacja, że rezusy żywiące się owocami, miewają niedobory witaminowe tylko wtedy, gdy żyją w niewoli, natomiast w stanie dzikim są zawsze zdrowe. Wegetariański sposób odżywiania, którego pierwotną inspiracją bywała dotąd najczęściej moralna niezgoda na zabijanie zwierząt i ich hodowlaną udrękę, uzyskuje w najnowszych wynikach badań biochemicznych i dietetycznych coraz nowe argumenty i uzasadnienia przemawiające na jego korzyść. Wiążą się one między innymi ze zmianą dotychczasowych opinii o roli białka w ludzkiej diecie i sprowadzają się do kilku znaczących ustaleń: 1) poszczególne aminokwasy egzogenne są obecne we wszystkich pokarmach roślinnych, a syntetyzowane z nich białko ma dla organizmu ludzkiego najwyższą wartość biologiczną, 2) komplet aminokwasów egzogennych potrzebnych do syntezy biologicznej białka uzyskuje się jadając te pokarmy roślinne, które zawierają uzupełniające się aminokwasy, 3) dla prawidłowego przebiegu syntezy białkowej poszczególne pokarmy (np. zboże i fasola) nie muszą być zjadane jednocześnie, bo odstęp czasu może wynosić od kilku godzin do kilku tygodni, w czasie których potrzebne aminokwasy są przechowywane w tkankach i komórkach ciała, aby w odpowiednim momencie uaktywnić się i wejść do syntezy białkowej, 4) najnowsze badania odkrywają w niektórych pokarmach, uznawanych do tej pory za niepełnowartościowe pod względem białkowym, obecność wszystkich aminokwasów egzogennych, jak np. w ryżu, brokułach i ziemniakach, 5) badania przeprowadzanie wśród ludzi odżywiających się wyłącznie pokarmem roślinnym wskazują na istnienie niezauważalnych dotąd zalet zdrowotnych takiej diety oraz jej wpływu na długowieczność, np. plemię Hunzów żyjące w Himalajach, o których napisał książkę Ralph Bircher (1961), a także indywidualne doświadczenia wskazujące na walory lecznicze odżywiania bezmięsnego (dr Robert G. Jackson „How to be always well”), 6) dieta roślinna, jak wykazały doświadczenia (np. szkoły dr Bircher-Bernerra) ma niezastąpioną wartość zarówno dla zachowania zdrowia, jak i w leczeniu, ciężkich niekiedy, schorzeń, 7) cechy fizjologiczne i morfologiczne organizmu ludzkiego wskazują na jego niewątpliwą przynależność do roślinożernych (por. rozdział „W poszukiwaniu pokarmu naturalnego”), 8) wegetarianizm, jako sposób odżywiania oraz styl życia i myślenia, należy do nowego, rodzącego się w nauce paradygmatu, obejmującego również biologię i medycynę, a w ich zakresie traktowanie organizmu ludzkiego jako dynamicznego, samosterującego układu, a nie kartezjańskiego mechanizmu, 9) człowiek jako przedstawiciel roślinożernych ma wspólną im wszystkim zdolność wytwarzania witamin w swoim przewodzie pokarmowym przy udziale bakterii saprofitycznych, 10) niekonwencjonalne metody odżywiania, zalecane między innymi przez wegetarianizm, makrobiotykę, jogę i ayurwedę, znajdują potwierdzenie w badaniach naukowych. Dotyczy to również zindywidualizowania ludzkich potrzeb pokarmowych (por. W. Sedlak – Bioelektronika i A. Horst – Ekologia człowieka;. Zbieżność zaleceń jogi i ayurwedy z najnowszymi odkryciami w zakresie zdrowego żywienia wyraża się w publikacjach opracowywanych przez współczesnych lekarzy i dietetyków zachodnich, zafascynowanych skutecznością zaleceń starożytnych mędrców hinduskich, które obalają wiele zasad współczesnej diety konwencjonalnej. Na przykład Ayurveda uznaje za niewskazane i szkodliwe dla 2/3 populacji ludzkiej niektóre najpowszechniej jadane pokarmy, jak pomidory, mięso, fermentowane sery i sól (Lad Vasant „Ayurveda, The Science of Self-Healing. A Practical Guide” 1985 Ayurveda, nauka o samoleczeniu, przewodnik praktyczny). 24 Stereotyp „dobrego odżywiania” funkcjonujący jeszcze w wielu krajach o wysokim standardzie życia, wskutek nietrafnego pojmowania ludzkich potrzeb pokarmowych i niewłaściwego ich zaspokajania, sam siebie zakwestionował i skompromitował plagą tzw. chorób cywilizacyjnych. Choroby zwyrodnieniowe – plaga naszego wieku Plagą dawnych czasów były epidemie chorób infekcyjnych, takich jak cholera, dżuma, tyfus, dyzenteria i inne, które dziesiątkowały całe narody i regiony. Plagą krajów uprzemysłowionych są w dwudziestym wieku choroby nieinfekcyjne, powodowane zaburzeniami procesów fizjologicznych i uszkodzeniem organów, które w tych procesach uczestniczą. Są to choroby zwyrodnieniowe tzw. cywilizacyjne, do których należą: rak, cukrzyca, choroby sercowonaczyniowe, kamica żółciowa i kamica nerkowa, uchyłkowatość jelita grubego, zrzeszotnienie kości i hemoroidy. To one właśnie stały się plagą XX wieku i zyskały zasięg epidemii. Ale epidemii nie tylko nie przemijającej, ale nasilającej się z każdym rokiem. Trwają nieprzerwane badania i rodzą się domysły mające odkryć przyczynę i źródło tych chorób. Jako główne przyczyny rozpanoszenia się i dalszego wzrostu liczby zachorowań bywają wymieniane takie zjawiska jak: skażenie środowiska naturalnego, stresy związane z napięciami życia we współczesnej cywilizacji, promieniowanie, telewizja, alkohol, palenie tytoniu, skłonności dziedziczne i osobnicza podatność. Potocznie zaś uważa się te choroby za nieuniknione objawy starości. Jakkolwiek wszystkie wymienione przyczyny odgrywają niewątpliwie mniejszą lub większą rolę, to ostatnio coraz większą wiarygodność zdobywa pogląd, że podstawową, pierwotną przyczyną chorób zwyrodnieniowych jest sposób odżywiania się według standardu przyjętego w krajach wysoko uprzemysłowionych. Zakłada on przede wszystkim wysokie spożycie produktów zwierzęcych, w tym głównie mięsa i tłuszczów. I to właśnie ma decydujący wpływ na powstawanie i rozwój wszystkich wymienionych dolegliwości. Stresy jako czynnik chorobotwórczy mają na pewno duże znaczenie w występowaniu chorób cywilizacyjnych, ale nie są przyczyną decydującą. Trudno na przykład zaprzeczyć, że w czasie wojny stresy są silniejsze niż napięcia związane z nowoczesnym sposobem życia, a właśnie w czasie dwóch ostatnich wojen obserwowano niejednokrotnie znaczny spadek zachorowań na serce, raka, nerki, wątrobę, cukrzycę, a nawet liczne przypadki ich wyleczenia. Na przykład w Danii w czasie pierwszej wojny światowej, w okresie blokady alianckiej, umieralność wśród ludności spadła o około 30% w stosunku do poprzednich 20 lat. Ale właśnie wtedy cały kraj pozostawał na diecie mleczno-roślinnej. To samo zjawisko miało miejsce w Norwegii podczas II wojny światowej, gdy zostały przez okupanta wprowadzone ograniczenia w spożyciu mięsa. Przeciwko traktowaniu jako przyczyny podstawowej tych chorób skłonności dziedzicznych przemawia fakt, że imigranci z krajów rozwijających się, gdzie chorób zwyrodnieniowych prawie się nie spotyka, już po kilku latach pobytu w którymś z krajów zachodnich i przejściu na tamtejszą dietę, zapadają na wszystkie wymienione schorzenia. Palenie tytoniu niewątpliwie fatalnie wpływa na ogólny stan zdrowia i choroby układu krążenia, ale wśród zachorowań na raka bezpośrednie znaczenie ma ono tylko w przypadkach raka płuc i krtani. Na inne rodzaje raka chorują zaś jednakowo zarówno palący, jak i niepalący. Jednak na raka płuc siedem razy częściej zapadają ci palacze, którzy mają podniesiony poziom cholesterolu we krwi niż ci, u których cholesterol pozostaje w granicach normy. Gdyby było tak, jak twierdzą niektórzy, że pierwotną przyczyną chorób zwyrodnieniowych jest osobnicza podatność, to zupełnie nie dałoby się wytłumaczyć, dlaczego ta osobnicza po- 25 datność tak wzmogła się i umasowiła w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat we wszystkich krajach wysoko uprzemysłowionych, a oszczędziła kraje nierozwinięte. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę tych chorób można uznać przyjętą powszechnie na zachodzie dietę wysokobiałkową i wysokotłuszczową. Świadczą o tym również wyniki doświadczenia Mc Carrisona (por. Wiśniewska-Roszkowska 1988). Na pierwszym miejscu pod względem liczby zgonów znajdują się obecnie choroby sercowo- naczyniowe, rozwijające się na podłożu miażdżycy naczyń. Związek zachodzący między miażdżycą a jadaniem mięsa jest już powszechnie znany i przez nikogo niekwestionowany. W krajach uprzemysłowionych nie ma właściwie ludzi, którzy nie mieliby miażdżycy, a różnice polegają tylko na stopniu jej zaawansowania. Miażdżycę mają nawet zupełnie młodzi ludzie, a także dzieci. Istnieją wprawdzie różne teorie dotyczące mechanizmów tworzenia się miażdżycy, ale nikt nie neguje decydującego znaczenia, jakie w procesie jej powstawania odgrywa jadanie mięsa. Do niedawna mniemano, że główną przyczyną miażdżycy jest nadmiar tłuszczu w diecie i lekarze zalecali swoim pacjentom jadanie mięsa tylko chudego, co jednak nie wpłynęło znacząco na poprawę sytuacji w tym zakresie. Ostatnio coraz więcej zwolenników zyskuje pogląd, że podstawową przyczyną miażdżycy jest nadmiar białka i niedobór witaminy B-6. Doniesienia popierające ten pogląd zostały zebrane prze E. Grubergera i Stephena A. Raymonda w książce pt. „Beyond Cholesterol”, wydanej w Nowym Jorku w 1981 roku. Sugestie autorów książki idą w następującym kierunku. Metionina, jeden z aminokwasów zawsze obecna w białku, rozpada się w procesie trawienia na homocysteinę, a potem następują dalsze jej przekształcenia. Jednak w pewnych przypadkach chorobowych homocysteina nie ulega już dalszym przeobrażeniom, tylko gromadzi się we krwi i zostaje wydalana razem z moczem. Ta choroba nosi nazwę homocistonuria. Osoby cierpiące na nią umierają na serce w bardzo młodym wieku, często w ciągu pierwszych 10 lat życia, z powodu ciężkiej miażdżycy. Następnie odkryto, że do dalszego przekształcania się homocysteiny niezbędna jest witamina B-6. I właśnie u osób cierpiących na choroby wieńcowe stwierdza się jednocześnie wysoki poziom homocysteiny i niski poziom witaminy B-6. Wiadomo również, że podatność na choroby serca wzrasta pod wpływem palenia papierosów i przyjmowania doustnych środków koncepcyjnych, ponieważ jedno i drugie redukuje poziom witaminy B-6 w organizmie. W świetle tej teorii podstawowym, pierwotnym powodem miażdżycy jest jadanie mięsa jako pokarmu wysoko-białkowego zawierającego metioninę, a jednocześnie ubogiego w witaminę B-6. W związku z tym metionina nie ulega stosownym przekształceniom, proces jej trawienia ogranicza się do przemiany w homocysteinę, co w konsekwencji prowadzi do choroby serca. Autorzy książki „Beyond Cholesterol” postulują więc, aby w celu zapobieżenia miażdżycy ograniczyć spożycie białka, a jadać więcej pokarmów zawierających witaminę B-6. Jak wiadomo, białka najwięcej jest w mięsie, a witaminy B-6 w pokarmach roślinnych. Jest tona jednak bardzo wrażliwa na podgrzewanie i w wysokiej temperaturze długiego gotowania łatwo ulega zniszczeniu. Witamina ta występuje wprawdzie i w niektórych gatunkach mięsa, ale w czasie gotowania czy smażenia, którego ono wymaga, traci swoją wartość. Natomiast pokarmy roślinne, szczególnie zasobne w tę witaminę można jadać na surowo, albo po nieznacznej obróbce termicznej. Należą do nich: marchew, kapusta, rzodkiewki, sałata, banany, jabłka, pomidory, orzechy, ziemniaki, soja, groch i fasola. Najbardziej zalecane są takie pokarmy, w których występuje korzystna proporcja witaminy B-6 do metioniny, nazwana wartością H. Na liście pokarmów przeciwmiażdżycowych pierwsze miejsce zajmują: marchew, kapusta, sałata, ziemniaki, rzodkiewki i pomidory, a z owoców awokado, pomarańcze i banany (10). Na drugim miejscu są: jabłka, rzepa, pietruszka, szpinak i dynia (5-9,9), dalej znajdują się brokuły, szparagi, kalafior, ryż, brukselka, selery, soczewica, groch, orzechy laskowe (3-4,99). Potem jęczmień, kukurydza, fasola, ogórki, liście buraczane i pieczywo z pełnej mąki pszennej (2-2,99). Bliżej końca tej listy znajdują się 26 pokarmy mające już działanie odwrotne tzn. miażdżycorodne: wątroba wołowa, nerki wołowe, drożdże (1-1,99). Na jeszcze dalszym miejscu są: szynka, kurczęta, pełne mleko, wołowina, chleb żytni, grzyby (0,5-0,99), a już na samym końcu masło, sery, jajka, flądry, migdały, odtłuszczone mleko (0-0,49). Istnieją wprawdzie jeszcze inne teorie dotyczące miażdżycy, które podają jako przyczyny jej powstawania nadmierne spożycie cukru, nasyconych tłuszczów, pokarmów z dużą zawartością cholesterolu lub palenie papierosów. Spory trwają, ale pewne ustalenia nie są już kwestionowane, panuje co do nich powszechna zgoda lekarzy i dietetyków. Należy do nich opinia o szkodliwości spożywania produktów zwierzęcych, tzn. mięsa, jajek, sera tłustego i mleka. Zgoda panuje również co do tego, że dieta wegetariańska oparta na całościowych nieprzetwarzanych pokarmach roślinnych całkowicie zapobiega powstawaniu miażdżycy, a nawet czasem odwraca jej skutki. Rakiem nazywa się nowotwór złośliwy, rozwijający się poza kontrolą reszty organizmu. Jednym z pierwszych, który dostrzegł związek zachodzący między rakiem a dietą był dr Max Gerson. Jeszcze w latach 1920-1930 stosował on terapię opartą na diecie. Wykluczała ona mięso, ryby, jajka, masło i inne pokarmy wysokobiałkowe i tłuste, a także alkohol i tytoń. Dr Gerson zalecał swoim pacjentom soki owocowe i warzywne oraz przyrządzanie zup z mieszaniny warzyw. Wielu w tamtych czasach uważało go za znachora lub szarlatana, ale jego kuracja w tak licznych przypadkach okazała się skuteczna, że trudno było zupełnie ją zlekceważyć. Dr Gerson zebrał obszerną dokumentację o swoich wyleczonych pacjentach, którą w roku 1962 opracował i wydał S. J. Haught w Londynie, a w Kalifornii w roku 1979 ukazała się odbitka z tego opracowania. Przypadki wyleczenia raka dietą roślinną, a ściślej dietą surówkową, zdarzają się do dzisiaj, tyle że raczej na osobistą odpowiedzialność chorego i jego rodziny, bez patronatu medycyny oficjalnej. Na podstawie książki Eydie Mae można sądzić, że nie są to przypadki odosobnione. W książce tej opisana jest historia prze biegu takiej właśnie kuracji uwieńczonej pełnym sukcesem w przypadku raka piersi. Z przypadkami leczenia nowotworów z dietą roślinną można się spotkać również w Polsce. Kilka lat temu pani Grażyna Kołodziej wyleczyła swoją matkę z raka umiejscowionego pod wątrobą. Oprócz diety surówkowej, podawała chorej krople z nalewki czosnkowej i nalewki z korzenia pokrzywy. Kuracja trwała pół roku i rak zniknął. Innym sygnałem jest doniesienie dr Stanisława Szantera, który utrzymuje, że przed rakiem chroni niezawodnie biologicznie czynna witamina C (kwas I-askorbionowy i słabszy od niego kwas d-izoaskorbinowy) podczas gdy pozostałe kwasy askorbinowe, chociaż też noszą nazwę witaminy C, nie mają biologicznej wartości leczniczej. Dr Szanter twierdzi, że w warunkach naturalnych, w środowisku nieskażonym, organizm ludzki sam wytwarza tę witaminę, która ma wszechstronne działanie immunologiczne. Uzbraja fagocyty i makrofagi do obrony organizmu przed bakteriami chorobowymi i przed neocytami rakowymi. Jednak w warunkach współczesnej cywilizacji, gdy człowiek pije skażoną wodę, oddycha zanieczyszczonym powietrzem i żywi się nienaturalnym, zdenaturowanym pokarmem, organizm traci zdolność do wytwarzania tej dobroczynnej witaminy – częściowo lub zupełnie – i pozostaje bezbronny wobec inwazji chorób infekcyjnych i nowotworowych. Wyniki niektórych badań potwierdzają zależność między rakiem a dietą. Na przykład: – myszy otyłe cierpią znacznie częściej na różnego rodzaju nowotwory, – zwierzęta karmione wysokokalorycznie są bardziej podatne na nowotwory, a ograniczenie im kalorii w jedzeniu daje często wyraźnie pozytywne efekty lecznicze, – podobne następstwa chorobowe jak nadmierna kaloryczność diety powoduje dieta wysokobiałkowa i wysokotłuszczowa. Obok chorób serca i raka najczęstszą przyczyną zgonów w krajach uprzemysłowionych jest cukrzyca. Bezpośrednim powodem cukrzycy jest względny brak insuliny, hormonu trzustki, który reguluje przemianę węglowodanów w organizmie. Pociąga to za sobą wyższy 27 od normalnego poziom cukru we krwi. Podejmowane ostatnio próby leczenia cukrzycy dietą bezmięsną dają obiecujące rezultaty. Musi to być dieta zasobna w błonnik i węglowodany, a więc dieta roślinna, z zupełnym wykluczeniem mięsa lub znacznym jego ograniczeniem. Oto przykład. U 20 nieotyłych chorych na cukrzycę, z których wszyscy byli na kuracji insulinowej, zastosowano dietę bogatą w błonnik i w której 70% kalorii pochodziło z węglowodanów. Już po 16 dniach z 10 pacjentów, którzy otrzymywali mniej niż 20 jednostek insuliny dziennie, dziewięciu mogło zaniechać przyjmowania insuliny (J. W. Anderson, K. Ward, 1979). Skuteczność takiej kuracji w przypadku cukrzycy polega na tym, że dostarcza ona, tak jak to jest w założeniu diety wegetariańskiej, znacznie większe ilości węglowodanów w postaci tzw. kompleksów węglowodanowych. Te zaś można uzyskać tylko z naturalnych, nieprzetwarzalnych pokarmów roślinnych, to znaczy ze świeżych owoców i warzyw oraz z całych ziaren zbóż w postaci kasz gruboziarnistych i razowej mąki. Ich powolne trawienie umożliwia stopniowy, spokojny przepływ glukozy do krwi. Inną jeszcze zaletą leczniczą diety wegetariańskiej jest dobre zaopatrzenie organizmu w błonnik, składnik niezbędny dla ludzkiego zdrowia. Brak błonnika w diecie jest jedną z przyczyn uchyłkowatości jelita grubego (diverticulosis) oraz hemoroidów i zapalenia wyrostka robaczkowego. Pośredni wpływ braku błonnika daje się również zauważyć i w takich dolegliwościach jak otyłość, rak, choroby krążenia i cukrzyca. Liczne badania wykazują, że na diecie wysokobiałkowej organizm ludzki traci wapń. I to nawet wtedy, gdy poza tym jada się pokarmy zasobne w wapń. Jak wynika z doświadczeń, zachodzi ścisły związek między nadmiarem białka a zrzeszotnieniem kości (osteoporosis). Oto przykład. Badany otrzymywał codziennie 36 g azotu, to znaczy racją wystarczającą do syntezy białka w ilości znacznie przekraczającej dzienne zapotrzebowanie. Efektem tego była utrata tkanki kostnej wynosząca rocznie około 4% masy szkieletowej. Jakkolwiek większość osób jadających skoncentrowane białko nie spożywa go aż tak dużo, to jednak utrata nawet 1% masy szkieletowej rocznie powoduje już na przykład w wieku 60 lat znaczny stopień zrzeszotnienia kości. Wniosek z tego doświadczenia został sformułowany w następujący sposób: „Zrzeszotnienie kości wydaje się być nieuniknionym następstwem diety wysokobiałkowej” (L. H. Allen, E. A. Odoye, S. Margen, 1979). Standard żywieniowy przyjęty w krajach zachodnich narzuca dietę, która ma niewiele wspólnego z potrzebami ludzkiego organizmu i prowadzi do zwyrodnienia procesów organicznych i do licznych chorób. Wegetarianizm natomiast postuluje powrót do „naturalnej diety ludzkości”, diety umożliwiającej uniknięcie chorób zwyrodnieniowych i zapewniających zdrowie oraz dalszy prawidłowy rozwój ludzkiego gatunku. Jakkolwiek ostatnio medycyna poczyniła znaczne postępy w walce z chorobami, to ich liczba jest wciąż ogromna, a próby leczenia pociągają za sobą niewiarygodnie wysokie i wciąż wzrastające obciążenia finansowe. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w 1981 roku suma wydatkowana na leczenie szpitalne wyniosła 274 miliardów dolarów. Wszystko wskazuje na to, że będą one w dalszym ciągu rosły nie tylko tam, ale na całym świecie. Można również przewidywać, że koszty związane z gruntownym przedstawieniem produkcji żywności na wytwarzanie pokarmów potrzebnych ludziom do zachowania zdrowia i długowieczności, na pewno nie przekroczą obciążeń związanych obecnie z gospodarką hodowlaną oraz leczeniem ludzi chorujących na skutek nieprawidłowego odżywiania. W poszukiwaniu pokarmu naturalnego Naturalny pokarm ludzki to pokarm spełniający trzy warunki. Pierwszy, podstawowy zakłada, że jest to pokarm dostosowany do fizjologicznych wymogów organizmu ludzkiego, a nie jakiegokolwiek innego gatunku, np. drapieżników albo trawożernych. Drugi, że jest to 28 pokarm pełny, przemysłowo nie przetworzony. I trzeci, że jest to pokarm roślinny, który dojrzewał w naturalnych warunkach, optymalnych pod względem środowiskowym i uprawowym. Naturalny pokarm ludzki musi uwzględniać metaboliczne możliwości ludzkiego organizmu, być dostosowany do anatomicznie i fizjologicznie wyznaczonych warunków przetwarzania substancji pokarmowej w przewodzie trawiennym i przyswajania jej przez tkanki i krew. Cechy anatomiczne i fizjologiczne ludzkiego organizmu świadczą jednoznacznie o naturalnym przystosowaniu do pokarmu roślinnego. Oto niektóre z nich. Uzębienie ludzkie posiada dobrze rozwinięte siekacze, a trzonowce przystosowane są do rozgniatania i rozcierania pokarmu, podobnie jak u owocożernych małp, podczas gdy u drapieżników siekacze są słabo rozwinięte, a trzonowce ostre, długie i spiczaste jak szable. Ludzkich zębów nie przypominają zupełnie. Ślina mięsożerców nie zawiera ptialiny przeznaczonej do trawienia skrobi, a jej odczyn jest kwaśny, podczas gdy ślina ludzka jest alkaliczna, a podstawowy jej enzym to właśnie ptialina (amylaza). Żołądek drapieżników wydziela 10 razy więcej kwasu solnego niż żołądek roślinożerców, a jelito ich jest trzy razy dłuższe od tułowia, podczas gdy jelito roślinożernych (w tym ludzkie) jest dłuższe od tułowia dwanaście razy. Wątroba ludzka, podobnie jak u wszystkich roślinożerców, jest znacznie mniej aktywna i jest w stanie usunąć z organizmu 10 do 15 razy mniej kwasu moczowego niż wątroba drapieżników. Wśród ssaków naszej Planety można wyróżnić kilka rodzajów, różniących się genetycznym przystosowaniem do rozmaitych pokarmów. Są wśród nich trawożerne przeżuwacze, mięsożerne drapieżniki oraz owocożerne małpy. Ludzi zalicza się do „wszystkożernych”, ale nieporozumieniem jest obejmowanie tym określeniem również i mięsa, ponieważ jak wynika z genetycznych cech ludzkiego układu trawiennego, do trawienia mięsa człowiek nie ma odpowiednich warunków fizjologicznych ani morfologicznych. Owa wszystkożerność odnosi się tylko do rozmaitości pokarmów roślinnych, to znaczy: zbóż, warzyw, owoców, niektórych ziół i liści, nasion strączkowych i oleistych, orzechów. Obyczaj jadania mięsa, rozpowszechniony obecnie w ogromnej części świata, stwarza sytuację, w której łamie się podstawowe prawidłowości naturalnego przystosowania żywieniowego ludzi i zwierząt. Istota roślinożerna, jaką jest człowiek, żywi się mięsem, a swoim przyrodzonym, różnorodnym pokarmem roślinnym karmi hodowlane zwierzęta trawożerne. Efektem tego są choroby zarówno ludzi, jak i nieszczęsnych przeżuwaczy. Drapieżniki, które w tej sytuacji odgrywają rolę konkurentów ludzi, człowiek wyniszcza konsekwentnie i nieustępliwie. A wszelkie ptactwo, wszystkie ryby i cokolwiek chodzi po Ziemi, chce zjadać tylko sam! W związku z tym następuje niebezpieczne zachwianie proporcji w populacji różnych gatunków warunkujących równowagę ekologiczną w ziemskiej biocenozie. Człowiek rozmnaża nieograniczenie te gatunki zwierząt, których mięso mu smakuje, a bezwzględnie, choć niepozornie, tępi pozostałe, w których mięsie nie znajduje upodobania. Rozwija i unowocześnia hodowle zwierząt, będących dla niego źródłem pokarmu nienaturalnego, natomiast uprawy roślin jadalnych mogących być doskonałym źródłem pełnowartościowego naturalnego pokarmu ludzkiego, są systematycznie degradowane nienaturalnym, tzn. chemiczno-toksycznym nawożeniem i pielęgnowaniem, a potem przeznaczone w 90% na nienaturalną paszę dla hodowlanych zwierząt. Ludzki pokarm roślinny w pełni naturalny musi być zróżnicowany i dostosowany do indywidualnych potrzeb każdego człowieka. Ponieważ każdy człowiek jest osobnikiem genetycznie niepowtarzalnym, dlatego rodzaj jedzenia, smak i apetyt są sprawą bardzo osobistą. Na przykład jedni wolą pokarmy z przewagą zbóż, a innym bardziej odpowiadają warzywa lub owoce. Kolejnym warunkiem tego, aby pokarm można było uznać za naturalny, jest ograniczenie do niezbędnego minimum jego przemysłowego i kulinarnego przetwarzania. Technologia 29 spożywcza dokonuje często na surowcach pokarmowych takich zabiegów, które zmieniają ich skład i konsystencję, eliminują różne cenne składniki (witaminy, substancje mineralne, pierwiastki śladowe, enzymy, błonnik). Dodawane zaś środki konserwujące, barwiące i zapachowe – pochodzenia chemicznego – są balsamem, obciążają narządy wydalnicze, nie przynosząc organizmowi żadnych korzyści. Tak samo denaturuje pokarmy nadmiar zbędnych manipulacji kulinarnych. Wysoka temperatura gotowania, smażenia, pieczenia niszczy większość ich biologicznych wartości, choćby takich jak witaminy i enzymy. Zmieniła ponadto niekorzystnie strukturę chemiczną niektórych aminokwasów, karmelizuje zawarte w owocach i warzywach cukry i czyni cały szereg innych spustoszeń wśród naturalnych substancji odżywczych. Naturalnym pokarmem jest również mleko, którego skład i wartości są optymalnie przystosowane do zaspokajania potrzeb noworodków wszystkich ssaków. Mleko samic różnych gatunków zawiera te same składniki odżywcze, jednak ich proporcje u każdego z nich są różne, np. mleko kobiece ma 1,6% białka, mleko małpy 2,3%, konia 2,2%, krowy 3,5%, psa 7,1%, szczura 8,7%, kota 11,1%, świni 14,9% (Campbell John, Marshall Robert T., 1982). Mleko kobiece jakkolwiek najuboższe w białko, jeszcze szczególnie zasobne w laktozę. Stanowi ona 56% suchej masy, co jest ilością znaczną w porównaniu z 36% w mleku krowim i 6% w mleku królika. Ten wysoki procent laktozy pozostaje najprawdopodobniej w związku z dużymi rozmiarami ludzkiego mózgu w stosunku do ogólnej masy ciała. Składnikiem laktozy jest bowiem galaktoza, będąca środowiskiem odżywczym niezbędnym dla rozwoju centralnego systemu nerwowego młodych ssaków. I co ciekawe, że chociaż mleko kobiece jest bardziej przeciwkrzywiczne od mleka krowiego, to wapnia i fosforu jest w nim tylko jedna trzecia tej ilości, co w mleku krowim. Widocznie w procesach biologicznych nie wszystko da się zważyć i zmierzyć i odgrywają tu rolę decydującą jakieś czynniki niewymierne i jak dotąd nieuchwytne. Skład i właściwości mleka zmieniają się u tej samej karmiącej w zależności od indywidualnych potrzeb oseska i w miarę jego rozwoju osobniczego. Notowano przypadki, kiedy cielę karmione mlekiem obcej krowy dostawało uczulenia na białko, to znaczy białko cudze, nie przeznaczone indywidualnie dla niego. Również dla niemowlęcia ludzkiego pokarmem najbardziej naturalnym, bezcennym i niezastąpionym, przystosowanym idealnie do potrzeb rozwijającego się organizmu jest mleko jego matki. Pozostaje jednak otwarte pytanie, czy mleko jest pokarmem równie cennym i naturalnym dla dorosłych? Żaden ssak oprócz człowieka nie żywi się mlekiem po osiągnięciu dojrzałości. Znaczącym sygnałem jest również fakt, że laktoza, podstawowy węglowodan mleka, nie ulega strawieniu po okresie dzieciństwa. Laktozę trawią tylko małe dzieci, a dla dorosłych jest ona jako pokarm zupełnie nieprzydatna. To by wskazywało, że dla ludzi dorosłych mleko jest pokarmem nienaturalnym. Zwłaszcza, że człowiek dorosły spożywa mleko krowie, czyli mleko samicy obcego gatunku. Mleko wydaje się spełniać wyraźnie określoną funkcję – doskonałego pożywienia dla osesków, wypełniając lukę między życiem płodowym a niezależnym bytowaniem dorosłego osobnika. Po osiągnięciu takiego stopnia dojrzałości, który umożliwia samodzielne znajdowanie pokarmu w swoim środowisku, potrzebne mu do życia i dalszego rozwoju pożywienia czerpie z pokarmów takich, do których jedzenia jest genetycznie dysponowany. Drapieżnik zaczyna polować, a roślinożerca, kierowany instynktem, znajduje stosowny dla siebie pokarm roślinny – zioła i trawy lub owoce. Poziom białka w mleku kobiecym jest przeciętnie taki sam jak w większości owoców, podobna jest również zawartość składników mineralnych, np. wapnia jest w nim tyle co w jabłkach, żelaza tyle co w porzeczkach, miedzi tyle co w figach, fosforu tyle co w cytrynach, witaminy A tyle co w śliwkach itd. Wynikałoby więc z tego, że mleko jest dla człowieka dorosłego pokarmem nienaturalnym. Ma wprawdzie wiele niewątpliwych żywieniowych zalet, zawiera szereg składników teore- 30 tycznie cennych, choćby takich jak białko o doskonałej proporcji aminokwasów, tłuszcz mleczny, wapń i fosfor w korzystnych proporcjach (1,4:1) oraz witaminy A, D, E i K. Jest też stosunkowo tanim źródłem skoncentrowanego białka, a w dodatku wszystkie te jego cenne składniki są bardzo łatwo transmutowane w tkanki ciała i krwi. Jednak George Ohsawa w swojej „Makrobiotyce” wyraża pogląd, że ta właśnie łatwość może budzić zastrzeżenia. Przez nią bowiem organizm nie „dorośleje”, to znaczy nie uaktywnia się w kierunku twórczej przemiany substancji roślinnych na substancję właściwą ludzkiemu ciału. Trwa w stanie infantylnej bierności i nieporadności, co może również rzutować niekorzystnie na procesy dojrzewania umysłowego i emocjonalnego oraz rozwój psychicznej samodzielności. Przekonanie o żywieniowej wartości skoncentrowanego białka w mleku opiera się na coraz częściej kwestionowanym założeniu, że organizm dorosłego człowieka potrzebuje znacznych ilości białka nawet wtedy, gdy jego ciało jest już uformowane i zapotrzebowanie na substancję budulcową ma wtedy niewielkie. Tłuszcz mleczny składa się przede wszystkim z nasyconych kwasów tłuszczowych i cholesterolu, które jakkolwiek są korzystne dla niemowlęcia, to u dorosłych odkładają się na ściankach naczyń krwionośnych w postaci chorobotwórczych złogów. Znacznie korzystniejszym niż mleko źródłem substancji mineralnych są dla nich owoce i orzechy, w których lepsze są proporcje rozmaitych mikro i makroelementów oraz warzywa zawierające więcej cennych witamin niż mleko. Taniość mleka jako źródła skoncentrowanego, łatwo przyswajalnego białka wynika tylko z relacji do cen mięsa, natomiast w stosunku do ceny białka roślinnego jest ono drogie. Wprawdzie ze 100% nakładów na surowce paszowe otrzymuje się tylko 6% wołowiny i 9% wieprzowiny, a w przypadku mleka aż 27%, ale z trafnie komponowanych pokarmów roślinnych można uzyskać od 90 do 100% białka. Jeśliby nawet przyjąć, że mleko jest pokarmem tanim, zdrowym i naturalnym, nawet dla dorosłych, to nie można zapomnieć, że musi ono być świeże i czyste, wolne od bakterii chorobotwórczych i zanieczyszczeń chemicznych i mechanicznych, uzyskiwane od krów karmionych zdrową, naturalną paszą, pochodzącą z niechemizowanych upraw. Jeżeli więc już pić mleko, to tylko takie i w ilości nie większej niż 1/2 szklanki dziennie. Mleko spożywcze, dostępne w handlu, wskutek często niehigienicznego pozyskiwania, transportowania, wielokrotnego przelewania, „uzdatniania” i pasteryzowania zostaje pozbawione swoich żywieniowych zalet. Wielokrotne przelewanie: z konwi do cystern samochodowych, potem do cystern w zlewni, potem znów do pojemników, w których jest odwirowane i pasteryzowane, a wreszcie rozlewane do butelek, to wszystko niszczy strukturę mleka. Nie mówiąc już o tym, że konwie, cysterny i pojemniki nie zawsze bywają domyte i wystarczająco opłukane z resztek proszków, używanych do ich mycia i dezynfekowania. Zlewanie do wspólnych cystern mleka od różnych dostawców powoduje, że jeżeli nawet tylko jeden z nich dostarczył mleko brudne, nieświeże, skażone antybiotykami, bakteriami lub czymkolwiek innym, to jego wady przejmie cały transport. Już w czasie pasteryzacji, której temperatura w polskich zakładach mleczarskich dochodzi do dziewięćdziesięciu stopni, a potem jeszcze podczas gotowania w domu, zachodzą niekorzystne zmiany w samej substancji mleka. W wysokiej temperaturze zostaje „zabita” biologicznie żywa całość pokarmowa, a z nią ginie wartość mleka. Biorąc pod uwagę rezultat, łatwo dojść do wniosku, że ten ogromny trud związany z hodowlą krów mlecznych, uzyskiwaniem mleka, jego dostarczaniem, transportem, przelewaniem, kontrolowaniem, dystrybucją i wieloma innymi uciążliwymi manipulacjami, jest niecelowy, prawie niepotrzebny, a więc bezsensowny. W strukturze przemysłu spożywczego, ukierunkowanego na wytwarzanie pokarmu naturalnego, mleko mogłoby być traktowane głównie jako surowiec do wyrobu masła. To samo w zasadzie, co o mleku, można by powiedzieć o jajkach. Jako pokarm całościowy, przeznaczony i dostosowany do potrzeb kurzego zarodka, jajko zawiera wszystkie niezbędne witaminy, enzymy i substancje mineralne. Ale dorosła kura czerpie już potrzebny jej 31 pokarm z różnych innych źródeł. Podobnie zapewne wygląda sprawa w odniesieniu do człowieka. Jajko można traktować jako sporadyczne uzupełnienie podstawowego pokarmu roślinnego i podobnie jak pół szklanki mleka dziennie, zjadać jedno lub dwa jajka tygodniowo. O wartości odżywczej jajek, a także smaku i zapachu, decyduje pochodzenie. czy są to jajka prawdziwie wiejskie, czyli od kur mogących swobodnie się poruszać, chodzić po trawie, mających dostęp do piasku, powietrza i słońca, czy też od „fabrycznych” niosek, pozbawionych tego wszystkiego, unieruchomionych w klatkach, żyjących w stanie nieustannego stresu i żywionych syntetyczną, standaryzowaną karmą. Naprawdę zdrowe i smaczne jajka mogą znosić tylko kury szczęśliwe. Jeżeli człowiek miałby możność korzystania z wartościowego w pełni pokarmu roślinnego, to znaczy takiego, który pochodzi z naturalnych, niechemicznych upraw, jest kompletny, nieprzetwarzany i nierafinowany, urozmaicony i umiejętnie komponowany, to zapewne ani mleko, ani jajka nie byłyby mu już potrzebne. W obecnej jednak sytuacji istnieje potrzeba uzupełniania braku pełnej wartości pokarmowej przeciętnej diety roślinnej choćby takimi substytutami jak pokarmy naturalne cielęcia i pisklęcia. Jest to podobny kompromis jak konieczność oddychania zadymionym powietrzem i picia chlorowanej wody. 32 PROBLEMY I POSTULATY NOWOCZESNEGO ROLNICTWA Jestem przekonany, że rozwojowi technicznemu można nadać nowy kierunek, który zaprowadzi nas z powrotem do rzeczywistych potrzeb człowieka, co również oznacza: do właściwej mu skali. Człowiek jest mały i dlatego to, co małe jest piękne. Postawić na gigantomanię znaczy postawić na samozagładę. (E. F. Schumacher – Małe jest piękne) Sprzężenie nowoczesnego rolnictwa z gospodarką hodowlaną Coraz większy popyt na mięso wyzwala maksymalną pomysłowością i operatywność wytwórców żywności w zakresie podnoszenia wydajności w rolnictwie i w hodowli. Ostatnim osiągnięciem w tym zakresie są przemysłowe hodowle zwierząt oraz zmechanizowane i schemizowane uprawy, czyli rolnictwo przemysłowe. Powstało ono wprawdzie niezależnie od gospodarki hodowlanej, ale tylko dzięki niej mogło się utrwalić i na skutek jej funkcjonowania stało się niezbędne. Jedynie dzięki temu, że hodowle pochłaniają ogromne ilości zboża i innych płodów rolnych na paszę, rolnicy dążą do ciągłego wzrostu wydajności swoich upraw i dzięki chłonności rynku hodowlanego ta ogromna produkcja rolna jest opłacalna. Dla jej podtrzymania akceptuje się wszelkie sposoby, które do tego prowadzą. W tym właśnie celu używa się syntetyczne nawozy mineralne i chemiczne środki ochrony roślin. Pojęcie „nowoczesnego rolnictwa” skojarzyło się powszechnie ze stosowaniem dużych dawek sztucznych nawozów, z rozległością areałów wyspecjalizowanych, jednorodnych upraw, używaniem ciężkiego sprzętu rolniczego, wykonywaniem wielokrotnych oprysków toksycznymi preparatami chemicznymi w celu niszczenia szkodników i zwalczania chorób roślin oraz z używaniem w czasie pracy odzieży ochronnej, mającej ustrzec rolnika przed niebezpieczeństwem zatrucia stosowanymi środkami. Jako wyraz dalszego postępu i unowocześnienia traktowane jest stosowanie tych metod w coraz większym stopniu i na coraz większą skalę. Doraźne zwiększanie plonów nie jest jednak jedynym efektem takich metod. Innym, niezamierzonym efektem, jest to, że pokarm roślinny pochodzący z nowoczesnych upraw ma ograniczoną wartość biologiczną i jest skażony toksycznymi substancjami chemicznymi. Natomiast ziemia użytkowana racjonalnie, ale nie eksploatowana, kultywowana w sposób naturalny, starannie i umiejętnie, mogłaby dawać plony zdrowe i obfite, wystarczające do nakarmienia nie tylko tych 5 miliardów ludzi obecnie żyjących, lecz liczby znacznie większej. Ale tylko wtedy, gdyby zostały one skierowane do bezpośredniego nakarmienia ludzi. Obecnie, 33 ilość mięsa uzyskiwanego ze zboża, kukurydzy, soi, mleka i wielu innych produktów przeznaczanych na paszę nie równoważy nawet 1/10 ich wartości kalorycznej i białkowej. Funkcjonujący aktualnie system wytwarzania żywności jest studnią bez dna, w której tonie stale ogromna część zasobów całego świata. Wegetarianizm natomiast przynosi wielką szansę zmiany i uproszczenia obecnego systemu produkcji pokarmu oraz wyeliminowania wielu źródeł skażenia ziemi, wody i powietrza, a także licznych groźnych chorób ludzi i zwierząt. Narodziny i rozwój nowoczesnego rolnictwa Przez długie okresy, aż do połowy XIX wieku, obowiązywała w rolnictwie teoria, która głosiła, że rośliny czerpią substancje odżywcze z próchnicy. Od połowy XX wieku została uznana ponownie, natomiast przez te sto lat, jakie upłynęło między zakwestionowaniem a rehabilitacją teorii próchnicy, rolnictwo opierało się na dwóch zasadach, traktowanych zresztą do tej pory jako niewzruszone jego fundamenty. Zasady te wiążą się z nazwiskami Justusa Liebiga i Albrechta von Thaera. Pierwszym założeniem gospodarki rolnej stała się od połowy XIX wieku teoria oparta na odkryciu Liebiga, który stwierdził, że rośliny odżywiają się substancjami mineralnymi. Jakkolwiek samo odkrycie było trafne i pozytywne, to wnioski praktyczne jakie z niego wyciągnięto, zaciążyły w sposób fatalny nad przyszłością rolnictwa. Wniosek był mianowicie taki, że rośliny uprawowe można „karmić” poszczególnymi substancjami mineralnymi, dostarczając je do gleby w której rosną. Przyjęcie tego założenia doprowadziło do tego, że rolnicy dysponując nawozami mineralnymi i przeceniając ich wszechstronną skuteczność dla urodzajności gleby, ograniczyli lub wręcz zaniedbali zabiegi podtrzymujące procesy regeneracyjne i glebotwórcze, niezbędne dla dobrego stanu próchnicy. Drugą fundamentalną zasadę współczesnego rolnictwa sformułował jeszcze na początku XIX wieku niemiecki agronom Albrecht von Thaer. Swój ślad zostawił jednak nie w uprawowej tylko w ekonomicznej dziedzinie współczesnego rolnictwa, którego zakres i zadania przedstawił w sposób następujący: „Rolnictwo jest zajęciem, którego celem jest zdobywanie zysku, zarabianie pieniędzy, wytwarzaniem (a niekiedy dalszym przetwarzaniem) substancji roślinnej i zwierzęcej”. Ta deklaracja stała się podwaliną obowiązującego do dziś ekonomiczno- komercyjnego traktowania rolnictwa, przemysłu spożywczego i wszystkiego co wiąże się z wytwarzaniem i przetwarzaniem żywności. Od tamtej pory ukształtował się, rozpowszechnił i utrwalił sposób myślenia o sprawach rolnictwa w kategoriach technologicznomerkantylnych. Nastawione wyłącznie na zysk i posługujące się środkami technologicznymi, stało się ono jednym z działów produkcji przemysłowej. Obecnie taka właśnie wizja rolnictwa przesłania wszystkie inne jego cele i zadania. Dominują w niej względy maksymalizowania zysku i minimalizowania wysiłku, przy braku troski o optymalizację wyników. W rezultacie lekceważone są sprawy zdrowotności upraw i zbiorów, trwałej żyzności gleby, czystości środowiska oraz dbałości o zachowanie takiej wydajności gleby, aby możliwe było wyżywienie i tych ludzi, którzy będą żyli po nas za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Nawożenie mineralne w początkowym okresie jego stosowania wydawało się mieć same zalety, plony wzrastały nawet o 100%, trud przemieszczania setek ton obornika został ograniczony do rozsypywania kilkuset kilogramów azotanów, fosforanów i soli potasowych. Jako metoda nowoczesna zdobywała coraz większą popularność i rozpowszechniała się stopniowo w całym świecie. Dzięki jej stosowaniu zbiory były obfite i dorodne, zdawało się, że groźba głodu została na zawsze zażegnana, a dochody rolników, farmerów i plantatorów rosły imponująco. Zwłaszcza w Ameryce, przy wyjątkowo korzystnych warunkach naturalnych i rozległości jej żyznych obszarów, uzyskiwano zbiory ogromne. Z czasem zaczęły powstawać nadwyżki płodów rolnych, zboża, soi, kukurydzy, z którymi nie wiadomo było co robić, jak je 34 wykorzystać, czy jak się ich pozbyć. Po pewnym okresie konsternacji i zamieszania znalazł się sposób, hodowcy zaczęli zbożem, soją i kukurydzą karmić swoje bydło i trzodę chlewną, co wpłynęło na ogromny wzrost produkcji i spożycia mięsa. Hossa trwała około dwudziestu lat, potem farmerzy amerykańscy stwierdzili, że mineralnie nawożona gleba doszła do granic swojej wydajności, a nawet wydajność ta zaczyna się nieco obniżać. Dokładniejsze badania wykazały, że podstawowe założenie teorii mineralnej jest błędne, rośliny bowiem nie odżywiają się po prostu dostarczanymi im substancjami mineralnymi, a tylko wykorzystują pewne składniki znajdujące się w glebie. Szczegółowy mechanizm tego procesu przyswajania został jednak rozpoznany tylko w bardzo niewielkim stopniu i w związku z tym ustalenie dawek nawozów mineralnych jest do tej pory przybliżone i niedokładne. Na przykład z nawozów azotowych rośliny wykorzystują niekiedy tylko 30 lub nawet 20%, a reszta pozostaje poza zasięgiem ich pobierania. Koszty pracy i nakładów pieniężnych są wtedy znacznie mniej opłacalne. Powstają też szkody dla gleby i środowiska nie od razu zauważalne, które kumulują się stopniowo, w miarę upływu lat. Ucieczka minerałów z gleby powoduje naruszenie naturalnej równowagi środowiska i jego niebezpieczne skażenie. Powoduje też długotrwałe straty dla rolników, bo nawozy mineralne po pewnym okresie ich stosowania znacznie zakwaszają glebę, co ogranicza jej wydajność, a ponadto zmusza do dodatkowych zabiegów nad przywracaniem właściwego stopnia alkaliczności. Z czasem okazało się, że azot, fosfor i potas przestały zaspokajać wszystkie potrzeby pokarmowe roślin. Oprócz nich stają się potrzebne jeszcze inne składniki mineralne, takie jak magnez, żelazo, wapń, kobalt, molibden, mangan, bor, miedź, cynk, siarka, krzem i inne. Nie o wszystkich z nich wiadomo już czy służą uprawom, czy bardziej szkodzą, wtedy gdy są z zewnątrz wprowadzane do gleby, a co najważniejsze, jaka ich dawka jest optymalna dla roślin. Początkowe sukcesy stosowania nawozów mineralnych NPK (azotowe, fosforowe, potasowe) wynikały m.in. stąd, że większość gleb była jeszcze w stanie samodzielnie dostarczać roślinom całą resztę potrzebnych im substancji, i to w naturalnych, a więc w najbardziej korzystnych proporcjach. Jednak skoncentrowanie zabiegów uprawowych i pielęgnacyjnych głównie na nawożeniu mineralnym łączyło się z ograniczeniem dbałości o próchnicę i o strukturę gleby. Tak więc w miarę wzrostu zbiorów rósł też deficyt najróżniejszych pierwiastków w glebie i w plonach. Do tej pory każdego roku zwiększa się liczba elementów, które należałoby uwzględniać w nawożeniu. Po latach stosowania metod sztucznego stymulowania gleby, ustają w niej samorodne procesy glebotwórcze i regeneracyjne. Naruszenie równowagi składników organicznych i mineralnych oraz niszczenie i mechaniczne przemieszczanie organizmów glebowych wygasza jej naturalne dynamizmy biologiczne. Zaobserwowano, że we wszystkich rodzajach gleby, gdzie były stosowane wyłącznie sztuczne nawozy powstaje ujemny bilans azotu i potasu. I nie pomaga wtedy dodawanie nawet największych ich ilości. Jedynie tam, gdzie zastosowano choć trochę nawozu organicznego, równowaga pozostaje słabo ujemna lub nawet słabo dodatnia. To wszystko ma negatywny, choć częściowo dopiero zbadany, wpływ na jakość zbiorów. Wiadomo już jednak, że brak organicznej i mineralnej równowagi w glebie obniża jakość plonów nawet jeżeli ich ilość jest w dalszym ciągu zadowalająca. Stają się one niepełnowartościowym pokarmem dla ludzi i zwierząt. Obniża się również odporność roślin na choroby i ataki szkodników. Rozprzestrzeniają się też nowe, nieznane dotąd choroby wśród ludzi, którym te plony służą jako pokarm. Żyjące organizmy i zespoły ekologiczne mają zdolność do kompensowania niekorzystnych wpływów, jakim podlegają. Przez pewien czas potrafią więc sobie radzić z niesprzyjającymi warunkami i dlatego destruktywne ich efekty nie od razu wyraźnie się ujawniają. Ta właśnie plastyczność, możliwość dostosowania się i naturalna odporność, obok zapasów różnych elementów mineralnych pozostających jeszcze w glebie, jest kolejnym czynnikiem tłumaczącym początkowe sukcesy rolnictwa mineralnego. Z czasem jednak słabnie naturalna odporność i 35 powstaje nieodwracalny deficyt pierwiastków śladowych, giną też pożyteczne bakterie i inne organizmy glebowe. Powoduje to gwałtowny wzrost liczebności innych bakterii i w rezultacie następuje załamanie równowagi ekologicznej w glebie. Zbudzone zostają precyzyjne proporcje substancji organicznych i mineralnych, a ponadto następuje sprasowanie struktury ziemi ciężkim sprzętem rolniczym. Naturalne procesy glebotwórcze zostają sparaliżowane i wygaszone, gleba martwieje. Chemiczny sposób myślenia nie uwzględnia podstawowej różnicy między procesami chemicznymi zachodzącymi w żywym organizmie a poza organizmem. Wykorzystuje się więc i stosuje w praktyce pewne fragmentaryczne rozpoznane zjawiska, bez troski o odniesienie tego do całości procesów życiowych rośliny, zwierzęcia, człowieka, gospodarstwa czy systemu ekologicznego, a nawet całej biocenozy ziemskiej. Ten sposób myślenia i działania ma negatywny wpływ na procesy biologiczne zachodzące przy uprawianiu roli, na całą organizację gospodarstwa oraz cele, jakie ono sobie stawia. Są to cele wyłącznie komercyjne, wąsko pragmatyczne. Ignorują znaczenie moralnej odpowiedzialności za jakość i zdrowotność plonów i przeoczają możliwość czerpania pozafinansowych, psychicznych satysfakcji z pracy na roli i z jej efektów. Zasada sformułowana przez von Thaera, że jedynym celem rolnictwa jest zysk, nie bierze pod uwagę tego, że celem rolnictwa jest wytwarzanie zdrowej żywności. Ten cel, wysuwany niekiedy jako postulat pod adresem wytwórców, był i jest przyjmowany jako naiwny, nierealny, prawie że romantyczny. Jest on systematycznie lekceważony zwłaszcza przez tych, którzy w zakresie produkcji i dystrybucji rolnej są monopolistami. Ponieważ korzystną finansowo formą produkcji rolnej są gospodarstwa specjalistyczne stały się one celem aspiracji nowoczesnego rolnictwa. Powstają więc rozległe monokultury upraw i ogromne, wyspecjalizowane hodowle zwierząt. Prowadzi to do zburzenia ekologicznie korzystnych proporcji różnych gatunków roślin rosnących na tym samym terenie, co jest jeszcze jednym pogwałceniem naturalnych procesów przyrody i może przynieść dalsze nieoczekiwane niepowodzenia i klęski. W naturalnych ekosystemach leśnych i w tradycyjnych, rodzinnych gospodarstwach rolnych, różnorodność gatunków roślin umożliwia ich wzajemną harmonię i współdziałanie. Istniejące między nimi związki symbiotyczne, często nieznane rolnikom i botanikom, ale realnie zachodzące między różnymi gatunkami roślin uprawowych, ziół, drzew, owadów i żywej gleby, utrzymują je w stanie zdrowia i dają szansę prawidłowego dojrzewania. Natomiast rośliny rosnące w rozległych, czystych monokulturach zostają pozbawione wsparcia swych naturalnych symbiontów i padają wtedy łatwo pastwą chorób i szkodników. W miarę bowiem jak ogranicza się różnorodność, obniża się odporność i maleje szansa rozwoju. Rozległe uprawy wyizolowanych gatunków i odmian zbóż, warzyw i owoców, aby dawały obfite plony i wysokie zyski, wymagają wtedy szczególnych dodatkowych środków na zwalczanie chorób, chwastów i pasożytów. Tymi środkami stały się pewne substancje chemiczne o właściwościach toksycznych, tzw. pestycydy. Pierwsza generacja pestycydów składała się ze znanych i dostępnych trucizn, takich jak arsenian ołowiu, rtęć, miedź, nikotyna, siarka. Mimo oczywistego niebezpieczeństwa ich stosowania były i są w użyciu do dziś. Druga generacja chemicznych środków ochrony roślin to syntetyczne substancje trujące, jakie w naturze nie występują. Stosowane nawet w małych ilościach są bardzo silnie toksyczne. Należą do nich głównie organiczne fosforaty i chlorkowane węglowodory. Jednym z najbardziej popularnych jest preparat znany pod nazwą DDT. Obecnie w wielu krajach stosowanie DDT jest ograniczone lub zakazane. Był on jednak używany obficie i bez ograniczeń w latach sześćdziesiątych i pozostawił trwałe osady. Jak się potem okazało, nie ulegają one rozłożeniu, a ich trwałość jest prawie nieograniczona. Konieczność stosowania tych substancji na rozległych obszarach monokultur uprawowych staje się źródłem wielu nowych i niepokojących problemów. Należą do nich: trwałość toksycznych osadów, zupełna nieznajomość sutków długotrwałego ich oddziaływania oraz nie- 36 opanowane zjawisko rozprzestrzeniania się ich po całej kuli ziemskiej za pośrednictwem mórz, powietrza, lasów oraz obszarów uprawnych. Niezmiernie groźna jest ich wzrastająca koncentracja w łańcuchu pokarmowych. Stwierdzono, że zawartość pestycydów w różnych produktach żywnościowych na 300-stopniowej skali przedstawia się następująco: jarzyny korzeniowe – 007 (ziemniaki – 003), zboże – 008, rośliny strączkowe – 026, owoce – 027, jarzyny liściaste – 036, oleje – 041, produkty mleczne – 112, mięso – 281 (F. Moore Lappé 1982). Najbardziej narażone są więc gatunki, które stanowią ostatnie ogniwo łańcucha pokarmowego, tzn. ptaki drapieżne, duże ryby morskie i ludzie. Na początku łańcucha znajdują się rośliny, które przejmują trujące substancje z gleby, a na końcu drapieżniki, które kumulują w swoich tkankach to wszystko, co zostało zgromadzone w roślinach i ciałach zwierząt roślinożernych. W 1966 roku przeciętny stopień koncentracji toksycznych osadów w ludzkiej tkance tłuszczowej wynosił od 2,2 pm w Wielkiej Brytanii do 19,2 w Izraelu. Obecnie zaczyna być stosowana trzecia generacja pestycydów. Ponieważ te poprzednie niszczą naturalną równowagę zespołów ekologicznych, zabijając zarówno szkodniki, jak i organizmy pożyteczne, poszukiwania zmierzały w kierunku produkowania substancji działających bardziej selektywnie, np. przyciągająco, chomosterylnie, hormonalnie. W stosunku do pestycydów o szerokim zakresie działania, jest to niewątpliwie udoskonalenie. Ale i te udoskonalone, selektywnie działające pestycydy też przyczyniają się do zachwiania równowagi ekologicznej, ponieważ zupełna nieobecność pewnych szkodników stwarza nieograniczone niczym warunki rozwoju innym, może jeszcze groźniejszym niszczycielom. Inne ujemne skutki mogą ujawnić się dopiero po pewnym czasie, tak samo jak to miało miejsce w przypadku DDT. Pestycydy okazują się więc być tylko doraźnym środkiem ochrony upraw, podczas gdy stosowane dłużej powodują nie tylko niebezpieczne skażenie żywności, ale są też czynnikiem zaburzenia równowagi wśród populacji gatunków roślin, owadów, mikroorganizmów, ptaków i innych zwierząt. Ich negatywny wpływ na środowisko ujawnia się zresztą nie tylko na polach uprawnych, ale jak wskazują liczne przykłady już sama produkcja pestycydów stanowi niebezpieczne zagrożenie dla przyrody otaczającej zakłady wytwórcze i dla pobliskich osiedli ludzkich. Stosowane środki ochrony roślin stają się coraz bardziej wyrafinowane, w ślad za nawożeniem NPK stosuje się nawożenie mikroelementami, po bezpośrednio działających truciznach wprowadza się pośrednią ingerencję w cykle rozwojowe szkodników przez manipulacje hormonalne i genetyczne. Przed taką ingerencją nie powstrzymuje nawet fakt, że aktualna wiedza o funkcji hormonów i o zjawiskach genetycznych jest jeszcze uboższa i bardziej fragmentaryczna niż wiedza o składzie gleby i prawidłowościach rządzących jej oddziaływaniem na odżywianie i rozwój roślin. Obecna sytuacja w rolnictwie powinna niepokoić wszystkich, bo nawet jeżeli teraz, gdy gleba rodzi jeszcze obficie nawożona różnymi substancjami mineralnymi, to plony już są biologicznie niepełnowartościowe, a tkanki roślin są coraz obficiej nasycone preparatami toksycznymi. Rolnictwo nie osiąga więc swego podstawowego celu, tzn. dostarczania ludziom zdrowej żywności. Przy takich kompromisach jakościowych w produkcji rolnej dużo to jeszcze nie znaczy dosyć. Znany eksperyment ze szczurami dowodzi, że obfitość masy pokarmowej nie jest równoznaczna z dostatkiem pożywienia, wtedy gdy jego wartość jest niepełna. Grupie szczurów doświadczalnych podawano przez pewien czas karmę z upraw naturalnych w ilości, którą się całkowicie najadały. Po pewnym czasie zastąpiono ją karmą z upraw chemizowanych. I wtedy okazało się, że aby najeść się tak jak poprzednio, szczury musiały zjadać siedem razy więcej. Niedostatek substancji biologicznie czynnych w roślinach kompensowały sobie zwiększoną masą posiłku. Czy nie to samo dzieje się wśród ludzi? Jedzą za dużo i chorują jednocześnie z przejedzenia ilościowego i niedożywienia jakościowego. 37 Stosowanie wyłącznie komercyjnych i pragmatycznych kryteriów w ocenie metod i wyników pracy w rolnictwie źle służy jego podstawowym zadaniom i założeniom. W rezultacie rolnictwo staje się strukturą coraz bardziej sztuczną, wyobcowaną ze swojego środowiska przyrodniczego i społecznego, niefunkcjonalną i antyhumanistyczną. A do tego, wbrew wyjściowym postulatom, towarzyszącym wprowadzaniu nowych, chemiczno-mineralnych metod, wzrasta nie tylko jego energochłonność i nakłady finansowe, ale także pracochłonność, ponieważ trzeba wykonywać coraz więcej czynności uprawowych i pielęgnacyjnych, aby zapobiegać coraz liczniejszym niekorzystnym zjawiskom w glebie, w zasiewach i w zbiorach. Powstaje więc sytuacja zgoła paradoksalna, w której technologia przejmuje te funkcje, które przyroda potrafi wykonać sama, i to bez porównania lepiej. Bardziej niż nakłady finansowe na produkcję nawozów mineralnych, pestycydów i ciężkiego sprzętu rolniczego, potrzebna jest wiedza o prawach przyrody i naturalnych zjawiskach jakie w niej zachodzą oraz gotowość współdziałania z nimi w swoim gospodarstwa. Taki właśnie cel stawia sobie współczesne rolnictwo ekologiczne. Różne kierunki rolnictwa ekologicznego Kryzys ekologiczny we współczesnym świecie jest powszechnie znanym faktem. Mówi się o zagrożeniu, a nawet katastrofie ekologicznej. Ponieważ w zagrożeniu tym znaczny udział ma nie tylko przemysł, ale i rolnictwo, dlatego w wielu krajach poszukuje się sposobów zapobiegania skażeniu środowiska i żywności nawozami sztucznymi i toksycznymi środkami ochrony roślin, stosowanymi na szeroką skalę w wielu regionach świata. W tych poszukiwaniach zmierza się do tego, aby eliminować szkodliwe środki chemiczne i zastępować je organicznymi sposobami uprawy. Wśród kierunków rolnictwa ekologicznego można wymienić kilka. Jeden z nich to ANOG. Skrót ten pochodzi od nazwy stowarzyszenia działającego w RFN: Arbeitsgemeinschaft für naturgemassen Qualitatsanbau von Obst und Gemuse (Stowarzyszenie producentów warzyw i owoców wysokiej jakości w zgodzie z naturą). Jego celem jest uprawianie owoców i warzyw o wysokiej wartości biologicznej, mających korzystny wpływ na zdrowie konsumentów. Obok wymienionych walorów owoce i warzywa odznaczają się wyjątkowymi zaletami smakowymi. O uzyskiwaniu takich plonów decyduje stan gleby, sposób jej użyźniania, odpowiedni dobór uprawianych gatunków oraz trafne ustalanie terminów zasiewów, zbiorów i zabiegów pielęgnacyjnych. Zależnie od spełnienia tych warunków zbory są mniej lub bardziej udane, to znaczy mają niższą lub wyższą wartość biologiczną. Na przykład ilość karotenu w marchwi może się wahać od 4 do 13 mg/100 g. Uprawę prowadzi się więc tak, aby osiągnąć optymalny poziom nie tylko karotenu, ale i innych aktywnych biologicznie substancji we wszystkich warzywach i owocach uprawianych tą metodą. Jest ona stosowana również w Holandii, Francji, Austrii, Szwajcarii i Włoszech na skalę towarową. Inny kierunek rolnictwa ekologicznego to system Howard-Balfour, popularny głównie w Anglii. Polega on na stosowaniu kompostów organicznych i jak najpełniejszym wykorzystywaniu zasobów mineralnych z podglebia. Temu drugiemu celowi służy uprawianie głęboko korzeniących się ziół i koniczyny oraz symbiotyczne (mikoryzowe) oddziaływanie na siebie sąsiadujących roślin. We Francji powstał kierunek zwany systemem Lamaire-Baucher. Jego twórcy wychodzą z założenia, że równowagę w glebie podtrzymują rośliny motylkowe i organiczne komposty. Ponadto zalecają stosowanie Calmagolu, produktu sporządzonego z alg morskich, który odgrywa rolę katalizatora w procesach tzw. biologicznej transmutacji. Kolejny kierunek, to rolnictwo makrobiotyczne. Opiera się ono na założeniach filozofii wschodniej o dwubiegunowości świata: Yin i Yang. Zasady religii Zaratustry żyjącego około 38 7000 lat p.n.e. stanowią podstawę rolnictwa mazdaistycznego. Rolnictwo makrobotyczne i mazdaistyczne stosowane jest tylko w ograniczonym zakresie i w sposób niekomercyjny. Na skalę towarową natomiast stosowane są metody rolnictwa organiczno-biologicznego, tzw. holistycznego. Jego zasady sprowadzają się głównie do całościowego traktowania podstawowych procesów biologiczno-organicznych. Zwracają uwagę na to, że funkcjonalność procesów życiowych osiąga się tylko w zamkniętym cyklu krążenia substancji biologicznej, a więc: gleba – roślina – zwierzę – człowiek. Wszelkie substancje obce muszą być z tego cyklu wyłączone, ponieważ zakłócaj oddziaływanie wpływu naturalnego środowiska i uniemożliwiają wypełnianie zadań każdego z jego elementów, tzn. ewolucji gleby, rośliny, zwierzęcia i człowieka. W Europie zachodniej, środkowej i północnej najszerzej znane jest rolnictwo biodynamiczne. Jego podstawowym założeniem jest osiąganie harmonijnej współpracy między człowiekiem a ziemią. Ziemia dostarcza ludziom pokarmu, niezbędnego do podtrzymania fizycznej egzystencji i kontynuowania rozwoju kulturalnego. Człowiek zaś, uprawiając ziemię i współpracując twórczo z całą przyrodą, umożliwia ziemi dalsze wytwarzanie pokarmu. W tej wymianie wzajemnych świadczeń dokonuje się nieustanny ewolucyjny rozwój zarówno ziemi, jak i całej ludzkości. Uchwytnym przejawem tego rozwoju są procesy stopniowego doskonalenia uprawy gleby i sposobów odżywiania się ludzi, którzy ponoszą odpowiedzialność za pozytywny kierunek tych procesów. O wszystkich wymienionych metodach mówi się ogólnie jako o ekologicznych lub alternatywnych, w przeciwieństwie do nieekologicznych metod współczesnego rolnictwa konwencjonalnego. Rolnictwo holistyczne, makrobiotyczne, ANOG i biodynamiczne przywiązują szczególne znaczenie do sposobu spulchniania gleby. Zalecają ograniczenie orki, a zwłaszcza orki głębokiej i stosowanie płytkiego tylko, powierzchniowego spulchniania gleby, bez odwracania skiby. Chodzi tu o ochronę życia organizmów glebowych, ponieważ pług odwracając skibę, powoduje, że bakterie tlenowe wpadają w głąb gleby i tam giną, a wydobyte z głębi drobnoustroje beztlenowe giną po wydobyciu ich na powierzchnię. Orka dokonuje również ogromnych spustoszeń wśród dżdżownic, które zostają pokawałkowane lemieszem. Dżdżownice zaś nie tylko spulchniają glebę, ale nawożą ją swoimi odchodami, ich obecność ma niezastąpione znaczenie dla tworzenia się próchnicy. Każdorazowe użycie pługa obniża pozom aktywności życia w glebie. W metodach ekologicznych stosowanie orki ogranicza się jedynie do tych przypadków, kiedy jest to zupełnie konieczne, gdy na przykład występuje podeszwa płużna lub zlanie gleby. We wszystkich innych sytuacjach, między innymi po zbiorze ziemniaków, kiedy gleba jest w dobrej strukturze, to nie tylko nie trzeba jej orać, ale nawet spulchnianie kultywatorem nie jest potrzebne, wystarcza bronowanie. Bardziej umiarkowaną innowacją w rolnictwie konwencjonalnym jest dążność do tzw. ekologizowania środowiska. Polega ono przede wszystkim na precyzyjnym dozowaniu, znacznym ograniczaniu lub całkowitym eliminowaniu chemicznych środków ochrony roślin oraz syntetycznych nawozów. Program ten wprowadza nawożenie mineralno-organiczne, dobrze przemyślany płodozmian, wsiewki roślin motylkowych w zasiewy zbóż, spulchnianie gleby bez odwracania skiby oraz stosowanie ziołowych oprysków w celu zwalczania chorób i szkodliwych roślin. Spośród wymienionych kierunków rolnictwa ekologicznego na bardziej szczegółowe omówienie zasługuje rolnictwo biodynamiczne ze względu na wszechstronność i spójność stosowanych metod uprawy. 39 Rolnictwo biodynamiczne Rudolf Steiner, rozpoczynając cykl wykładów o rolnictwie biodynamicznym 7 czerwca 1924 roku, powiedział: „Ten cykl wykładów pokaże nam, jak ściśle i wielokierunkowo sprawy rolnictwa związane są z najszerszymi sferami życia. Nie ma prawie takich dziedzin ludzkiego życia, które byłyby poza tą sferą. Z takich lub innych względów, wszystkie sprawy życia ludzkiego należą do rolnictwa”. Słuszność tej wypowiedzi potwierdza się najlepiej w naszych czasach, kiedy popełnionych już zostało tak wiele błędów w metodach uprawy, kryteriach jej oceniania oraz całym technologiczno-komercyjnym sposobie traktowania spraw związanych z wytwarzaniem żywności. Te błędy powodują bowiem nie tylko degradację gleby i pokarmu oraz skażenie i eksploatację środowiska, ale również degradację świadomości, poczucia odpowiedzialności i kierunku ludzkich aspiracji. Ograniczają też możliwości rozwojowe ludzi, roślin i zwierząt i wypaczają kierunki dalszego ich ewolucyjnego rozwoju. Dlatego można przewidywać, że przywrócenie rolnictwu jego pierwotnej wysokiej rangi i uświadomienie sobie jego znaczenia i rzeczywistych celów, wpłynie również na uszlachetnienie i uzdrowienie ludzkich aspiracji i wyprostowanie dróg dalszego rozwoju. Niedostateczna, powierzchowna wiedza o prawidłowościach zachodzących w przyrodzie jest główną przyczyną klęsk nowoczesnego rolnictwa i jego ujemnego wpływu na środowisko naturalne, na zdrowie ludzi i zwierząt oraz równowagę ekologiczną. Przeoczenie tych prawidłowości lub ich zignorowanie wyzwala rosnącą ilość niepowodzeń i zagrożeń. W naturalnym środowisku zbiorowiska roślinne i zwierzęce dążą do zachowania równowagi. Dzięki temu liczba gatunków i liczebność ich populacji pozostaje stale na tym samym poziomie. Jest to propozycja wyważona i dla wszystkich korzystna. Wytworzony stan równowagi umożliwia każdemu z gatunków flory i fauny dostateczny udział w dostępnej przestrzeni i pokarmie. Ich wzajemny wpływ na siebie harmonizuje życie całego systemu ekologicznego. Zmiany zachodzą bardzo powoli, ale nie przypadkowo ani gwałtownie, lecz zgodnie z prawami ewolucyjnymi i prowadzą do optymalizowania stanu dotychczasowego. Gdy człowiek ingeruje w ten system za pośrednictwem upraw, wyrębu lasów, wypasania bydła, nawożenia gleby, tworzy się nowy system ekologiczny. Jeżeli w tych poczynaniach przestrzegane są zasady harmonijnego krążenia substancji i współzależności poszczególnych elementów systemu oraz poszanowania całej jego wewnętrznej struktury, wtedy powstaje wprawdzie inna, nowa sytuacja ekologiczna, ale w tym nowym systemie także zostaje zachowana równowaga. Niestety, ludzka ingerencja wiąże się najczęściej z ignorancją, zachłannością i bezwzględnością, co prowadzi do wytworzenia środowiska jałowego, zubożonego, niezrównoważonego biologicznie i ekologicznie. Dzieje się tak przy wielu poczynaniach związanych z uprzemysłowieniem i motoryzacją. Spalanie ropy, gazu i węgla powoduje koncentrację dwutlenku węgla w atmosferze. Ten sam skutek wywołuje stosowanie w rolnictwie pestycydów, bo wpływa na zakłócenie procesów fotosyntezy. Masowe wypasanie bydła ogałaca ogromne obszary z szaty roślinnej, co obniża zdolność ziemi do odbijania i pochłaniania promieni słonecznych i ma ujemny wpływ na ilość opadów atmosferycznych. Zmniejszona ilość opadów, jak wiadomo, odbija się niekorzystnie na urodzajność podstawowych upraw. Działaniem zakłócającym równowagę ekosystemów jest też obsiewanie wielkich obszarów pól tym samym gatunkiem roślin. Rozległe, monouprawowe plantacje tworzą systemy jednostronne, niezrównoważone, pozbawione własnej, autonomicznej odporności. Podobne sytuacje powstają też wskutek używania pestycydów o szerokim zakresie działania. Naturalny wzrost dokonuje się w całkiem prawie zamkniętych cyklach krążenia substancji. Żywa tkanka roślinna syntetyzuje się w zielonych liściach, a jej szczątki zostają rozłożone w podłożu żywej gleby i w ten sposób włączone z powrotem do cyklu przemian w sposób właściwy dla każdej z nich. Cykl ten nie jest jednak zupełnie zamknięty, bo dodatkowe substan- 40 cje otrzymuje gleba z atmosfery i z własnych rezerw mineralnych. Włączenie lub odrzucenie substancji z zewnątrz zależy od tego, czy one tam „pasują”. W innym sensie odpowiedni jest kompost, obornik, resztki organiczne, bo zostają one harmonijnie włączone do cyklów przemian i krążenia substancji. Natomiast środki chemiczne dostarczane do gleby, mimo ich udoskonalenia i unowocześnienia, są obce tym procesom. Wprowadzane obecnie heteroauksyny, działające jako hormony wzrostu, zakłócają prawidłowość funkcjonowania własnych hormonów rośliny i mają nieobliczalny wpływ na jej system enzymatyczny. Rośliny nie są w stanie opanować tych substancji i przeciwstawić się ich nadmiernemu stężeniu. Podobne działanie wykazują niektóre pestycydy, szczególnie te, które rozpadają się na toksyczne metabolity. W żywej glebie zachodzi niezliczona ilość procesów biologicznych związanych ściśle z procesami dokonującymi się w roślinach. Jak w każdym żywym organizmie, tak i w glebie, podstawowe znaczenie ma krążenie substancji: wody, powietrza, cząstek mineralnych i organicznych, witamin, alkaloidów, aminokwasów i wielu innych. Ten system krążenia – przyswajania i wydalania – jest regulowany przez całe zespoły organizmów glebowych, rozmieszczonych w glebie nie przypadkowo, ale proporcjonalnie i celowo. Ich ilość, rozmaitość i wzajemne relacje zapewniają sprawne spełnianie różnorodnych i złożonych funkcji. Od znajdujących się również w glebie substancji enzymatycznych i hormonalnych zależy wzrost i dojrzewanie roślin. Przed inwazją bakterii chorobotwórczych chronią je, obecne w glebie, antybiotyki. Rosnące w pobliżu rośliny symbiotyczne wydzielają z korzeni substancje wzmagające odporność swoich sąsiadów. Wszystkie te procesy i zjawiska przebiegają w żywej glebie w sposób precyzyjnie wyważony, tak samo jak w każdym innym, żywym, zdrowym organizmie. Dopiero chaotyczne wrzucanie do gleby nawozów mineralnych i chemicznych środków ochrony roślin burzy całą tą harmonijną strukturę. We właściwie uprawianej glebie rośliny zachowują określony, optymalny poziom aktywności auksyn, zharmonizowany z innymi warunkami jej rozwoju. Natomiast wielkie, dorodne okazy z chemizowanych upraw nie zawsze świadczą o zdrowiu rośliny i nie wszystkie są zdrowym pokarmem. Ich rozmiary są często wynikiem rozrostu tkanek wskutek stymulacji heteroauksynami lub pestycydami. Okazy takie są duże i dorodne tylko z punktu widzenia handlowego, natomiast z punktu widzenia fizjologicznego są one chore i spuchnięte. Jest to jeden z przykładów stosowania substancji obcych naturalnemu systemowi, których nie potrafi on kontrolować ani konstruktywnie wykorzystać. Według opinii Rudolfa Steinera szkodliwość jadania takich produktów może ujawnić się nawet dopiero w następnym pokoleniu. Dlatego ostrzegał on przed gwałtownym wymuszaniem wzrostu roślin. Rolnictwo biodynamiczne jest naturalne w tym sensie, że traktuje gospodarstwo nie jako jednostkę ekonomiczną, lecz biologiczną i opiera się na zrozumieniu i uwzględnianiu naturalnych procesów biologicznych, jakie się w nim dokonują. Dlatego metoda biodynamiczna jest nie tylko sumą ustalonych czynności, ale głównie pewnym konsekwentnym sposobem myślenia i postępowania. Podstawową rolę w tym postępowaniu odgrywa bogata wiedza i otwarty stosunek do tej wiedzy. Na przykład następstwo roślin w zmianowaniu musi uwzględniać przede wszystkim konkretną sytuację: jakich elementów może w glebie brakować po poprzednich uprawach i jakie z kolei zasiewy mogą te braki uzupełnić. Taki sposób postępowania służy trwałej żyzności gleby i zwiększeniu wydajności gospodarstwa na długi dystans. Oprócz zmianowania, podstawową metodą biodynamiczną jest kompostowanie organicznych substancji odpadowych, pochodzących z obszaru danego gospodarstwa i jego najbliższego otoczenia. A więc łęty, liście, chwasty, obornik, glina, odpadki kuchenne itd. Kolejną specyfiką tej metody są preparaty biodynamiczne, służące do stymulowania procesów humifikacyjnych w pryzmie kompostowej i do opryskiwania roślin w celu zwalczania chorób i ochrony przed szkodnikami. Tych preparatów jest dziewięć i mają ustalone, międzynarodowe oznaczenia od 500 do 508. Preparat 500 sporządzony jest z krowieńca i stosuje się go w rozcieńczeniu w 1 l wody ilości 2-3 g na 1 ar do opryskiwania gleby przed zasiewami. Krowieńca od 41 jednej krowy może wystarczyć nawet na kilka gospodarstw wielohektarowych. Preparat 501 to zmielona drobno krzemionka, 502 do 507 to preparaty ziołowe (krwawnik, rumianek, pokrzywa, kora dębowa, mniszek, waleriana, skrzyp polny). Ilość wszystkich preparatów oblicza się w gramach i stosuje w dużym rozcieńczeniu wodnym. Zasadniczą sprawą w biodynamicznym gospodarstwie jest kompleksowe, całościowe traktowanie wszystkich zjawisk i procesów dokonujących się zarówno w obrębie gospodarstwa, jak i całego środowiska, w którym gospodarstwo jest usytuowane. Staranne uwzględnianie zarówno stopnia żyzności gleby, jak i czystości pobliskich zbiorników wodnych, zdrowia najbliższego lasu, bezpieczeństwa owadów zapylających uprawy oraz dogodnych miejsc na gniazda dla ptaków śpiewających. Krajobraz ekologiczny to zresztą nie tylko istniejący realnie las, strumień, pole, drogi, ogrody i żywopłoty, ale również sposób myślenia o nich i ich oceniania. Ponadto zdolność do harmonizowania swoich poczynań z wymogami zdrowia, czystości i piękna przyrody. I taki właśnie krajobraz służy najlepiej rzeczywistym potrzebom wytwarzania zdrowej żywności. Jako najszerszy kontekst środowiskowy gospodarstwa biodynamicznego traktuje się sferę kosmiczną, planety i gwiazdy, które mają bardzo konkretny i głęboki wpływ na jakość upraw. Kalendarz agroastronomiczny oddaje rolnikowi ogromne usługi przy wybieraniu optymalnego terminu siewu, zabiegów agrotechnicznych i zbiorów. Zależność wyników upraw od przestrzegania terminów kalendarzowych jest od kilkudziesięciu lat przedmiotem obserwacji i doświadczeń Marii Thun, która ma już w tym zakresie bardzo duże i cenne osiągnięcia. Tak ustawione rolnictwo przestaje być, jak dotąd, jednym z głównych czynników degradacji środowiska. Odwrotnie, staje się istotnym elementem przywracania ekologicznej równowagi i współtworzy krajobraz ekologiczny. Sąsiedztwo roślin Na osobne omówienie zasługuje ta naturalna metoda stymulacji wzrostu i ochrony roślin, jaką jest odpowiednie rozmieszczenie różnych gatunków botanicznych i wzajemne ich usytuowanie, zwane sąsiedztwem roślin. Metoda ta wykorzystuje wiedzę o związkach zachodzących między różnymi roślinami, nie tylko uprawowymi, ale również drzewami, ziołami, żywopłotami, roślinami dziko rosnącymi lub towarzyszącymi. W potocznym przekonaniu dominuje pogląd, że w przyrodzie rządzi prawo walki wszystkich przeciwko wszystkim i o wszystko. Przykłady współżycia bezkonfliktowego lub symbiozy traktuje się na ogół jako przypadki sporadyczne, wyjątkowe, marginesowe. Najnowsze odkrycia w zakresie ekologii roślin i zwierząt zmuszają do zmiany tej opinii. Wyłania się z nich bowiem zupełnie odmienny obraz przyrody, jako harmonijnej kompozycji. Jej elementy, żywe organizmy roślinne i zwierzęce, znacznie częściej niż się sądzi, współżyją ze sobą w związkach symbiotycznych. Uczeni gromadzą coraz więcej dowodów na poparcie hipotezy, że podstawowym prawem życia jest właśnie symbioza, a nie układy antagonistyczne. Przykładem symbiozy jest mikoryza, współżycie grzybów z korzeniami roślin wyższych. Zjawisko to odkrył w 1880 roku polski botanik F. Kamieński, a w 5 lat później B. Frank nadał mu nazwę „mikoryzy”. „termin mikoryza znaczy dosłownie grzyb-korzeń... W przyrodzie stan mikrotrofizmu korzeni, a więc ich współżycie z różnymi grzybami jest regułą, a brak mikoryz wyjątkiem. Tylko rośliny rosnące w glebie bardzo wilgotnej, jak ryż czy cypryśniki, nie mają mikoryz... Natomiast cały pozostały olbrzymi świat roślinny od tytoniu, kukurydzy i pomidorów po sosnę, świerk, buk czy brzozę to rośliny z mikoryzą” (Maria Rudowska, 1984). O wartości mikoryzy świadczy fakt, że rośliny z mikoryzą pobierają 234% więcej fosforu, 75% więcej potasu i 86% więcej azotu niż rośliny bez mikoryzy. 42 Zjawisko symbiozy wykorzystuje nowoczesne rolnictwo ekologiczne w takim planowaniu sąsiadowania ze sobą gatunków roślinnych, aby chroniły się nawzajem i stymulowały swój wzrost i rozwój. Jest to właśnie jedna z metod praktycznego stosowania wiedzy o prawidłowościach zachodzących w przyrodzie. Właściwe rozmieszczenie roślin pozwala również na ograniczenie ilości kompostu i środków ochrony przed chorobami i szkodnikami, bo rośliny same chronią się nawzajem. Ponadto wydzieliny korzeniowe trafnie usytuowanych roślin poprawiają właściwości sorpcyjne gleby. Stosowanie tej metody polega też na unikaniu sadzenia w bliskim sąsiedztwie gatunków działających na siebie antagonistycznie, bo to może czasem udaremnić efekty innych, trafnych zabiegów uprawowych. Podstawową i najważniejszą zaletą metody sąsiedztwa roślin jest to, że pozostaje ona istotnym elementem kompleksu działań profilaktycznych, eliminujących potrzeby stosowania toksycznych środków chemicznych. Dzięki temu plony dojrzewają nieskażone i osiągają pełną wartość biologiczną i pokarmową. Rośliny nie mają, tak jak organizmy stałocieplne, systemu wydzielniczego i hormonalnego, dlatego dominujące znaczenie w ich procesach życiowych odgrywa środowisko zewnętrzne. Prawidłowość procesów kiełkowania, wzrostu i dojrzewania zależy od zgodnego współdziałania substancji glebowych z roślinami. Wśród wydzielin korzeni roślin są między innymi aminokwasy, witaminy, cukier, alkaloidy, fosforaty i wiele innych dotąd nie rozpoznanych dokładnie substancji. Doświadczenia wykonane na pewnym gatunku sosny wykazały w wydzielinie korzeni obecność ponad 35 różnych składników (Maria Budowska, 1984). Obserwuje się, że wzajemny wpływ sąsiadujących ze sobą roślin może być pozytywny lub negatywny. Mogą one rywalizować ze sobą, np. o przestrzeń, o światło, o wodę, o substancje odżywcze, a w wielu przypadkach skutki sąsiedztwa spowodowane są oddziaływaniem substancji wydzielanych przez korzenie. Badaniem tych spraw mało jeszcze znanych i niedostatecznie wyjaśnionych zajmuje się nowa dziedzina ekologii roślin, nazwana prowizorycznie sąsiedztwem roślin (po angielsku: companion planting). Zaobserwowano również, że organizmy roślinne (a również i owady) przekazują sobie różne sygnały o znacznej nieraz sile, za pośrednictwem drobin substancji chemicznych. Organizm otrzymujący taki przekaz zostaje zmuszony do pewnych określonych zachowań. Ilość substancji chemicznej, będącej nosicielem informacji, może być nie większa niż jedna molekuła, a mimo to wywołuje skutek nieraz nawet na znaczną odległość. Substancje te mają angielską nazwę: Allelochemics, a różne grupy tych substancji, powodujących opisane oddziaływanie, mają też swoje nazwy. Feromony służą do porozumiewania się organizmów tego samego gatunku. Podobnie jest u owadów – np. feromony seksualne, wydzielane przez wiele gatunków owadów, pomagają im w znalezieniu współmałżonka. Allomony to z kolei substancje, które mogą być odbierane przez inne gatunki. Pod wpływem tej substancji inna roślina zachowuje się w sposób dla siebie korzystny. Podobnie owad „poinformowany” takim przekazem broni się przed zagrożeniem, ucieka, wydziela jad, zapyla rośliny, zbiera z nich nektar itp. Trzecią formą języka międzygatunkowego są kairomony. Ich funkcja polega jednak nie na ostrzeganiu ani wabieniu lecz na odstraszaniu, na przykład jawor i niektóre klony wydzielają substancje (zapewne spłukiwane z liści), które „zakazują” innym roślinom rośnięcia w pobliżu ich korzeni. Zaobserwowano, że po zniszczeniu górnych gałęzi drzewa zaczynają wokół pnia kiełkować różne zioła. Giną jednak w momencie gdy drzewo odrasta. Dla rolnictwa ważne są też takie obserwacje, że na przykład, liście bukowe wydzielają substancje hamujące wzrost zboża, natomiast nasiona wielu roślin dobrze kiełkują pod ściółką dębową. W darni znajdują się inhibitory ograniczające rozwój korzeni jabłoniowych. Na wzrost młodych drzewek brzoskwini ujemny wpływ ma bliskość dębu, ziemniaków, gorczycy i rzepaku. Sprzyjają im natomiast fasola i koniczyna. Jasnota biała i esparceta dobrze chronią zboże, jako rośliny okalające pola. Chroni je również posiany razem rumianek i bławatek, ale w ilości nie większej niż 1%, aby nie odegrał roli niebezpiecznego rywala, czyli chwastu. Ten 43 sam skutek ochronny daje fasola wysiana razem z owsem. Żyto ochrania groch, obie rośliny plonują wtedy lepiej niż posiadane osobno. Kilka roślin krwawnika polnego chroni i jednocześnie stymuluje wiele upraw polowych. Jasnota biała pożyteczna jest także w ogrodzie warzywnym, zasiana wzdłuż brzegów zagonu. Bliskość koperku źle wpływa na pomidory, fasolę i kalarepkę. Szałwia, rozmaryn i cząber ogrodowy mają korzystny wpływ na wszystkie prawie uprawy, ale szczególnie dobrym sąsiedztwem są dla cebulki i fasoli. Bylica piołun hamuje rozwój wielu chwastów, bardzo nie lubi jej np. starzec zwyczajny. Ponadto wydzielina korzeni piołunu niszczy nicienie pomidorów, ziemniaków i róż. Siejąc w przemiennych rzędach marchew z cebulą i seler z porem otrzymuje się zdrowe i dorodne plony wszystkich tych warzyw. Szacunek dla gleby Znawcy upraw biodynamicznych twierdzą, że najważniejszą zasadą w rolnictwie jest nie tyle pomaganie glebie, co nieprzeszkadzanie. Postulują większy szacunek dla gleby. Chodzi o to, aby nie udaremniać przebiegu jej naturalnych procesów nietrafną, nieumiejętną i arogancką ingerencją. W takich przypadkach bowiem szczególnie narażona jest struktura gleby. A tę najlepszą, gruzełkowatą strukturę gleby podtrzymują organizmy glebowe, zabijane i niszczone przez nawozy sztuczne i pestycydy. Ciężkie traktory i kombajny powodują mechaniczne sprasowanie gleby i rujnują jej delikatną strukturę, będącą środowiskiem życia mikroorganizmów. Zdrowa, żywa, strukturalna gleba zawiera nie tylko niezliczone składniki mineralne i organiczne, będące dla roślin źródłem substancji odżywczych, ale jest również środowiskiem życia organizmów i mikroorganizmów glebowych, które uczestniczą w życiu roślin. Mikroorganizmy glebowe, których w każdym centymetrze sześciennym zdrowej gleby jest kilkanaście miliardów, koncentrują się tuż przy korzeniach roślin, w tak zwanej rhizoferze. Ich obecność ma decydujący wpływ na regulację procesów przyswajania przez rośliny substancji odżywczych. Odgrywają one też rolę ochrony immunologicznej roślin. Wtargnięcie do gleby substancji chemicznych w postaci nawozów mineralnych i środków ochrony powoduje załamanie się precyzyjnej równowagi środowiska glebowego, zburzenie wyważonych relacji między różnymi substancjami mineralnymi i organicznymi a różnymi szczepami mikroorganizmów. Przetrzebiona mikrofauna i mikroflora nie jest już w stanie regulować celowego pobierania potrzebnych roślinie substancji ani ich ilości. Wskutek tego biologiczna jej wartość jako ludzkiego pokarmu zostaje ograniczona lub wręcz zniweczona nadmiernym nasyceniem substancjami mineralnymi. Oprócz mikroorganizmów znajdują się w glebie rozmaite substancje biotyczne, które pobierane przez rośliny, spełniają tę samą rolę, co hormony i enzymy w organizmach stałocieplnych, podtrzymując równowagę między procesami syntezy i rozkładu. Są one obecne nie tylko w tkankach roślin, ale i w samej glebie. W żywej glebie znajduje się np. wiele rodzajów heteroauksyn, które zostają wprowadzone do niej razem z nawozem organicznym i żyjącymi w nim mikroorganizmami. Substancje biotyczne znajdują się m.in. w korzeniach roślin, skąd zostają wydzielane do gleby. Służą roślinom jako regulatory wzrostu, a także jako substancje odpornościowe – chronią je przed chorobami, chwastami i pasożytami. Wzajemne stosunki między glebą a roślinami są bardzo złożone i różnorodne i jak dotąd rozpoznane tylko w niewielkim stopniu. Niektórzy utożsamiają relację między glebą a roślinami ze związkiem, jaki zachodzi między macicą, a znajdującym się w niej płodem (Julian Osetek, 1982). A 15 lat temu James Lovelock wysunął hipotezę, która traktuje Ziemię jako żywy organizm i nazwał ją Gaja (J. Lovelock, 1973). 44 Wielkość i różnorodność biotycznych substancji glebowych od niedawna dopiero jest przedmiotem szczegółowych badań. Z dotychczasowych, a także bezpośrednio w glebie znajdują się liczne witaminy: C, K, ryboflawina (B-2), B-6 i B-12, kwas pantotenowy, kwas foliowy, prowitamina D-2 i karoten. Witaminę B-12 wytwarza wiele grup bakterii glebowych oraz niektóre zwierzęta glebowe, np. dżdżownice. Wytworem organizmów glebowych są również znajdujące się w niej antybiotyki: penicylina, streptomycyna, terramycyna, aureomycyna i inne. Ich trwałość jest ograniczona od kilku dni do kilku tygodni. Rośliny pobierają antybiotyki w miarę potrzeby, a ich obecność stwierdzono wielokrotnie w tkankach wszystkich części roślin. Dlatego sok z warzyw i owoców jest bakteriobójczy, zwalcza rozwój bakterii chorobotwórczych u roślin i u ludzi. W roślinie wyrosłej na żywej glebie, bakterie chorobotwórcze mogą wnikać tylko w miejscu jej uszkodzenia, nie ma ich natomiast w tkankach zdrowych. Aktywność bakteriobójcza soku roślinnego nie jest jednak stała. Prowadzi się dopiero badania w celu określenia prawidłowości tych zmian. Najwięcej witamin i innych substancji biologicznie czynnych znajduje się w glebie bogatej w próchnicę. Zawiera ona nie tylko substancje stymulujące wzrost rośliny, ale również i takie, które hamują rozwój szkodliwych bakterii i grzybów i utrzymują ich populacje w ograniczonym zakresie. Zaobserwowano, że przy stosowaniu organicznego nawożenia, zmianowania i innych prawidłowych zabiegów agrotechnicznych, rośliny uprawowe mają zdumiewającą odporność na choroby, chwasty i pasożyty. Nie wszystkie przyczyny tej odporności zostały do końca wyjaśnione, ale wiadomo już, że częściowo przynajmniej zawdzięczają ją działaniu substancji biotycznych. Działanie to zostaje jednak ograniczone lub niweczone chemiczną inwazją. Na przykład obezwładnione hormony nie mogą bronić rośliny przed wymuszonym tą inwazją pęcznieniem tkanek, które nie jest jednak równoznaczne z rośnięciem i dojrzewaniem, bo nie wszystkie fazy dojrzewania są wtedy realizowane. Owoce, ziarna, bulwy, liście, chociaż duże, nie zawsze są biologicznie dojrzałe. Od niedawna również wiadomo, że glebie martwej lub martwiejącej nie pomaga już nawet największa ilość nawozów organicznych. Odwrotnie, mogą one nawet hamować wzrost roślin, ponieważ zdolność „trawienia” tych nawozów ma tylko gleba żywa. Zdrowy i naturalny sposób funkcjonowania gleby wymaga pożywienia organicznego, tzn. substancji, która uległa humifikacyjnym przeobrażeniom w pryzmie kompostowej. Dopiero z tej substancji korzenie roślin mogą pobierać potrzebne im ilości składników mineralnych. Do tego konieczne jest proporcjonalne rozmieszczenie w rhizosferze organizmów glebowych oraz dobra struktura gleby, ułatwiająca krążenie różnych substancji. Swoboda i prawidłowość dokonywania się tych wszystkich procesów możliwa jest tylko przy celowej, ale ograniczonej interwencji agrotechnicznej. Musi ona być umiejętnie wyważona, nie schematyczna i nie brutalna, lecz rozumna i staranna, podtrzymująca tylko dokonywanie się w glebie tych wszystkich procesów i zjawisk, z którymi radzi ona sobie najlepiej we własnym zakresie. Co się opłaca Współczesne rolnictwo konwencjonalne pociąga za sobą niewspółmiernie wysokie koszty ekologiczne. Systematycznie, rok po roku zabijana gleba zmienia się powoli w skalny pył, którego nie da się ani szybko, ani łatwo ożywić i przywrócić do stanu urodzajnej ziemi. Unoszone przez wiatr z pól nawozy sztuczne powodują usychanie drzew, zatruwają wody i łąki. Nieprzyswojony przez rośliny azot przenika do wód gruntowych, a także do jezior i rzek, powodując w nich gwałtowny rozwój wodorostów i zubożenie wody w tlen. Pestycydy tworzą trwałe toksyczne osady w glebie i w tkankach roślin, ludzi i zwierząt. Rolnictwo to z każdym rokiem staje się też coraz mniej opłacalne. Produkcja nawozów mineralnych i środków ochrony roślin oraz ciężkiego sprzętu rolniczego pochłania ogromne nakłady energii i pienię- 45 dzy. Postępująca degradacja gleby podnosi każdego roku koszty jej nawożenia, a brak nawożenia obniża plony do granic nieopłacalności. W skali społecznej bardzo kosztowne, a coraz bardziej naglące, jest również podejmowanie środków prewencyjnych, mających ratować środowisko od skażenia. Tak więc zarówno koszty wymierne w pieniądzach, jak i te niewymierne, płacone skażeniem wody, powietrza i gleby, ludzkim zdrowiem i totalnym załamywaniem się równowagi ekologicznej, stają się już zbyt wysokie. Ludzie zaciągają wobec swojej Planety dług, na którego spłacenie same środki finansowe nie mogą wystarczyć. W rezultacie odpowiedź na pytanie, co się opłaca, a co nie opłaca, nie może być jednoznaczna, bo zależy komu i w jakiej sytuacji. Duże dochody uzyskują producenci mineralnych nawozów, środków ochrony roślin i ciężkiego sprzętu rolniczego. Spore materialne korzyści czerpią też ideolodzy i apologeci tego systemu upraw. Opłaca się to również plantatorom, którzy zawsze są gotowi wytruć swoimi obfitymi zbiorami parę tysięcy ludzi dla uzyskania dużych zysków z ich sprzedaży. dla własnych potrzeb natomiast opłaca im się założyć małą działkę bez chemii, aby siebie i swoją rodzinę ocalić z totalnego, toksycznego pogromu. W sytuacji powszechnego panowania kultu fetysza jakim stało się obecnie pojęcie „opłacalności”, nieustannego kalkulowania – opłaci się czy się nie opłaci, wzrastającemu zagrożeniu ekologicznemu można by zapobiec takimi środkami, które finansowo mogłyby być zupełnie nieopłacalne. Chodzi jednak o to, żeby nie znaleźć się wkrótce w sytuacji legendarnego króla Midasa. Jak wiadomo, ten nieprzezorny a chciwy władca wyjednał sobie u boga Dionizosa taki przywilej, że wszystko, czego dotknął, zamieniało się w złoto. Przeraził się wreszcie, gdy w złoto zamieniła się również niesiona do ust kromka chleba i woda, której chciał się napić. To doświadczenie nie stało się jednak skuteczną przestrogą dla innych. Obecnie też, w każdej dyskusji na temat potrzeby zmiany metod uprawy i wytwarzaniu zdrowej żywności argument „nieopłacalności” ucina sprawę. Będziemy truć dalej i nie ma o czym mówić! A przecież trwały spadek wydajności czy nieopłacalność wcale nie muszą towarzyszyć przejściu na rolnictwo biodynamiczne. Zdarza się to głównie wtedy, gdy przestawienie na gospodarowanie ekologiczne podejmuje się w warunkach gleby już zdegradowanej. Wówczas rzeczywiście jej rekultywacja może trwać 3-4 lata, a w tym czasie nie ma co liczyć na dochody, bo trzeba przede wszystkim uprawiać rośliny użyźniające glebę, dostarczające jej azotu i alkalizujące obszary zakwaszone. I nie zawsze istnieje wtedy możliwość korzystnej sprzedaży plonów. Taka próba rekultywacji daje jednak dużą szansę na przyszłość, podczas gdy upieranie się przy dotychczasowych metodach przedłuża tylko agonię gospodarstwa, ale nie rokuje przywrócenia go do życia. Deficyt związany z rekultywacją może być zresztą niewielki i tylko przejściowy. Jak bowiem wynika z dotychczasowych doświadczeń, dochód z 1 ha przypadający na jednego pracownika jest w gospodarstwie biodynamicznym wyższy, jakkolwiek nakład pracy i czasu może być nieco większy. Z czasem okaże się, że wszystko co zdrowe jest jednocześnie tańsze i że uczciwa troska o dostarczenie ludziom wartościowej, nieskażonej żywności, opłaca się najlepiej. Wynika to z następującego obliczenia. Z kosztów pojedynczych gospodarstw oraz ogólnych kosztów gospodarki rolnej, krajowej i światowej, można wtedy skreślić pozycję obciążeń związanych z produkcją i zakupem środków chemicznych. W ten sposób zostają również odzyskane ogromne zasoby energii zużywanej do ich wyprodukowania. Rolnik zaś nie wydane pieniądze na ich zakup ma do swojej dyspozycji, co umożliwia pokrycie kosztów związanych z przestawieniem gospodarstwa na nowy tor. Oszczędność energii i pieniędzy uzyskuje się również odchodząc od stosowania ciężkich, kosztownych maszyn rolniczych. Do pracy na niewielkim obszarze gospodarstwa biodynamicznego najstosowniejszy jest mały, lekki sprzęt agrotechniczny, wygodniejszy w obsłudze, o wiele tańszy i co najważniejsze, nie ugniatający ziemi i nie niszczący struktury gleby. Zbiory z upraw biodynamicznych znacznie lepiej się przechowują, straty są o około 30% mniejsze, a ceny z ich sprzedaży można uzyskać nieco wyższe. 46 Zbyt zapewniony, bo konsument coraz niecierpliwiej czeka na nietoksyczną żywność. Początkowy wkład związany z rekultywacją gleby wkrótce zwraca się z nawiązką, ponieważ odzyskana jej żyzność jest nie tylko doraźna, jednoroczna, ale wieloletnia, trwała i poprawia się potem z każdym rokiem, dzięki kontynuowaniu właściwych metod uprawy. Stosując metodę biodynamiczną (lub inną ekologiczną) uzyskuje się zdrowsze pokarmy roślinne, przywrócone zostaje ekologiczna równowaga siedliska i eliminowanie źródła jego skażenia. Postawa „byle dziś” nie opłaca się pod żadnym względem, za doraźne zyski trzeba będzie płacić potem zbyt wysoką cenę. Historia i teraźniejszość rolnictwa ekologicznego Cykl wykładów wygłoszonych przez Rudolfa Steinera w 1924 roku w Kobierzycach koło Wrocławia, wyzwolił wiele inicjatywy, impulsów do działania i nowych pomysłów. Od tego momentu narodziny się dążenia do głębokich, radykalnych przemian w metodach uprawy, a także w tylu myślenia o sprawach rolnictwa oraz w mentalności i osobowości rolników. Wskazówki Steinera zwracały uwagę na doniosłość działania sił naturalnych i procesów dokonujących się w przyrodzie i zachęcały do współdziałania z nimi i wykorzystania ich na użytek gospodarstwa, które powstawałoby w harmonii ze środowiskiem, a ponadto angażowało zdolności fizyczne i umysłowe gospodarza i uwzględniało jego potrzeby psychiczne. Ten styl gospodarowania jest korzystny i twórczy zarówno dla rolnika jak i dla rynku, który on zaopatruje. Rolnictwo ekologiczne nie jest tylko teoretycznym postulatem na przyszłość, ma już swoją historię i swoje osiągnięcia. Działające przed wojną w Niemczech Koło Eksperymentujące zostało w 1941 roku zdelegalizowane. Przerwano więc organizowane dotychczas badania i konferencje, przestały ukazywać się wydawnictwa. A przed wojną istniało już w Saksonii 55 małych i średnich gospodarstw ekologicznych. Po wojennej przerwie, w 1954 roku powstało nowe towarzystwo „Demeter”, które produkty z ekologicznych gospodarstw rozprowadza do dziś w wielu krajach. Zajmuje się również instruktażem i kontrolą uzyskiwanych plonów. Produkty ze znakiem tego towarzystwa mają wysoką jakość i są rozchwytywane przez nabywców. Rolnicy, właściciele tych gospodarstw, zajmują się nie tylko uprawą ale i przetwórstwem. Wypiekają m.in. chleb z mąki z pełnego przemiału, dostarczają na rynek przetwory młynarskie: kasze, płatki pszenne i owsiane, mąkę jęczmienną i kawę zbożową, soki owocowe i warzywne, syropy i miód. Regionalne ośrodki zawierają umowy z młynami, piekarniami i przetwórstwami, które zobowiązują się do przerobu ekologicznych płodów rolnych bez mieszania ich z innymi i bez dodawania czegokolwiek innego. Ceny ich są wyższe tylko o tę premię, jaka przysługuje wszystkim towarom lepszej jakości. Stałymi odbiorcami tych produktów są kliniki i szpitale. Asortyment dostępnych rodzajów zdrowej żywności stale się rozszerza, w miarę jak gospodarstwa wzbogacają rozmaitość swoich upraw i w miarę tego, jak rodzą się nowe pomysły wytwórców i dystrybutorów. Sprzedaje się więc również m.in. oleje roślinne wytłaczane na zimno, to znaczy sposobem, który nie powoduje zniszczenia zawartych w nasionach oleistych witamin i enzymów, a także nie usuwa innych elementów, żywieniowo najcenniejszych. W przetwórstwie przemysłowym niszczy je wysoka temperatura wytłaczania i rafinacja, mająca zapobiegać szybkiemu ich jełczeniu. Ponieważ długie przechowywanie i magazynowanie powodowałoby psucie, fermentację i jełczenie żywności, towarzystwo „Demeter”, jako dystrybutor, dba o to, aby droga od wytwórcy do nabywcy była maksymalnie skrócona. Na przykład zboża na kaszę i mąkę miele się stopniowo, równolegle z ich rozprowadzeniem i w ilości odpowiadającej zamówieniom. Dlatego przetwarzanie, dystrybucja i sprzedaż zdrowej żywo- 47 ści wymagają operatywności, sprawności, inteligencji w tak samo wysokim stopniu, jak uczciwości i rzetelności wymaga samo prowadzenie gospodarstwa ekologicznego. Stopniowo zmienia się struktura podaży produktów żywnościowych jako odpowiedź na zmianę struktury popytu. Zmniejsza się zainteresowanie kupujących tymi przetworami, które odo niedawna dominowały w handlu żywnością, tzn. rafinowanymi, aromatyzowanymi i sztucznie barwionymi, a których trwałość zapewniały chemiczne środki konserwujące. Teraz bardziej ceni się miód i melasę niż cukier oraz świeże i suszone owoce niż dżemy. Chętnie kupowane jest ciemne pieczywo z różnego rodzaju zbóż, z jęczmienia, kukurydzy, owsa. Dużym powodzeniem cieszy się sprzedawanie w puszkach mleko sojowe „Plamil” oraz inne przetwory z soi, m.in. tofu czyli twaróg z mleka sojowego. W większości krajów na wszystkich kontynentach istnieją już gospodarstwa ekologiczne. Jedne są prowadzone na własny użytek, inne nastawione na produkcję towarową. Na przykład w krajach zachodniej Europy (Holandia, Belgia, Dania, RFN, Francja, Anglia) w 1980 roku powierzchnia upraw ekologicznych wynosiła 100 tys. hektarów. Ich liczba stale wzrasta, tak samo jak stale wzrasta zrozumienie problemu skażenia, a w związku z tym i zapotrzebowania na naturalną, zdrową żywność. Zwłaszcza, że żywność z takich gospodarstw, oprócz walorów zdrowotnych, wyróżnia się znakomitym smakiem i aromatem. Początkowo można ją było nabywać tylko w specjalnych sklepach, nazywanych w krajach anglojęzycznych „Health Food Stores” (sklepy ze zdrową żywnością), znajdujących się w większych miastach. Ostatnio zdrową żywność można kupować nawet w zupełnie małych miastach, a w większości dużych magazynów są specjalne stoiska, gdzie sprzedaje się świeże warzywa, owoce i różne inne produkty z gospodarstw ekologicznych. Humanistyczny wymiar rolnictwa Herbert H. Koepf (1976), podsumowując trudności i dylematy współczesnego konwencjonalnego systemu upraw pisze, że podstawowy problem sprowadza się do tego, żeby znalazło się dosyć ludzi, aby zajmować się ziemią w zdrowy sposób. Z kolei E. F. Schumacher (1981) zwraca uwagę na niedocenianie lub wręcz ignorowanie celów, które powinny przyświecać ludziom uprawiającym ziemię. Są nimi: 1) humanizacja i uszlachetnianie szeroko pojętego środowiska ludzkiego, 2) podtrzymywanie więzi człowieka z przyrodą, której człowiek jest i musi pozostać integralną częścią, 3) dostarczanie człowiekowi żywności i innych surowców potrzebnych do godziwego życia. „Nie wierzę – pisze Schumacher – aby długo mogła istnieć cywilizacja, która uznaje tylko trzeci z wymienionych tu celów i dążąca do niego tak bezwzględnie i gwałtownie, że pozostałe dwa cele nie tylko są zaniedbywane, lecz po prostu bojkotowane”. Według Rudolfa Steinera, wszystkie sprawy życia ludzkiego z takich czy innych względów są związane z rolnictwem, a więc dehumanizacja tej sfery gospodarki rzutuje niekorzystnie na wszystkie inne dziedziny życia. Już z trzech powyższych opinii wynika, że rolnictwo ma znacznie szerszy wymiar niż tylko ekonomiczny i profesjonalny. I wydaje się, że drogą prowadzącą do wyzwolenia rolnictwa z dotychczasowych komercyjnych i technologicznych ograniczeń jest dostrzeżenie i uwzględnienie jego wymiaru humanistycznego. Rolnictwo to jeden z najczcigodniejszych i najbardziej autentycznych działów gospodarki ludzkiej i zawodów wykonywanych przez człowieka. Jego wyniki należą w ogromnym stopniu od poziomu etycznego i umysłowego trudniących się nim osób. Im jest on wyższy, tym szerszy kontekst spraw pozwala dostrzegać i włączać harmonijnie do swojej pracy. Nie mniej doniosłą zaletą rolnika jest wrażliwość i rzetelność oraz ciepła życzliwość dla ludzi, którzy 48 jedzą chleb z jego pola. Wszystkie te zalety mogą stać się ponadto źródłem bezcennych satysfakcji dla tego, kto dorasta do ich przyjęcia. W funkcjonującym obecnie ujęciu technologicznym i ekonomicznym rolnictwa zatraca się cała jego warstwa humanistyczna. Ekonomiczna definicja gospodarstwa rolnego wymienia jako jego elementy składowe obok ziemi, maszyn, zabudowań i inwentarza żywego również i osobę gospodarza. Eksponując wyłącznie komercyjne cele gospodarstwa, narzuca sposób jego rozumienia i traktowania, czym poniża rolnika, jako włodarza ziemi i animatora dokonującego się na niej rozradzania i dojrzewania. Przykładanie do rolnictwa wyłącznie ekonomicznych miar ogranicza wiedzę o naturalnym środowisku, w którym dokonuje się misterium współdziałania człowieka z siłami przyrody i obniża rangę pracy rolnika, jako współtwórcy procesów życia i wzrastania. Traktowanie rolnictwa w sposób ściśle ekonomiczny uważa się powszechnie za przejaw „nowoczesności”, jakkolwiek ujmowanie pracy na roli w oderwaniu od jej aspektów moralnych i estetycznych trudno uznać za nowoczesne, to znaczy spełniające społeczne nadzieje na dziś i jutro. Natomiast rolnictwo ekologiczne jest już w założeniu zharmonizowane z postulatami humanizacji. Jeżeli nadrzędnym jego celem jest wytwarzanie zdrowej żywności przy zastosowaniu korzystnych również i dla środowiska metod ekologicznych, to już nadaje mu wysoką rangę humanistyczną. Tak samo praca rolnika uwolniona od bezwzględnej, komercyjnej presji, spełniająca moralne warunki osiągania swoich celów – wkracza w wymiar humanistyczny. I dopiero takie rolnictwo mogłoby stać się inspiracją dla wyłonienia nowej, autentycznej kultury wsi. Kultury tak oryginalnej, bogatej i na tak wysokim poziomie obyczajowym, etycznym i estetycznym, jakiej nie były dotąd w stanie wytworzyć żadne inne ośrodki wiejskie ani miejskie. Uznawany obecnie za wzorcowy, stereotyp nowej kultury wiejskiej z klubokawiarnią i ekshumowanym folklorem przeszedłby do muzeum kuriozów współczesnej cywilizacji. Wieś nie musiałaby wtedy sięgać do wzorców miejskich, miałaby własne aspiracje, doświadczenia i osiągnięcia, po które przychodziliby jak do Mekki mieszkańcy miast. Ci sami, którzy pozostają obecnie w przekonaniu o nadrzędności swojej zurbanizowanej mentalności i jej wytworów, a w rzeczywistości żyją zagubieni na manowcach kultury masowej z całą jej jałowością i prymitywizmem. O dalszych konsekwencjach, jakie mogłyby w przyszłości wyniknąć z urzeczywistnienia takiego rolnictwa, można już tylko snuć domysły. Ale domysły najbardziej nawet optymistyczne nie byłyby tu chyba bezpodstawne. Rolnictwo ekologiczne a uprawy wegańskie Wśród wymienionych uprzednio kierunków rolnictwa ekologicznego nie został omówiony jeszcze jeden, mianowicie uprawy wegańskie. A taki kierunek już istnieje i rozwija się samoistnie, spontanicznie, niezależnie od jakichkolwiek teoretycznych założeń agrotechnicznych, naśladując jednak wiele uprawowych metod biodynamicznych. Uprawy wegańskie są to uprawy zupełnie nowego typu, nie przypominają ani tradycyjnych wiejskich zagród, ani produkcyjnych kombinatów rolniczo-przemysłowych. Należą do nich działki przyzagrodowe i działki pracownicze, małe warzywniki i niewielkie sady, uprawiane na własny użytek, a nawet kameralne uprawy w mieszkaniach, tak zwane indoor-greens, które rozpowszechniają się na zachodzie. W takich właśnie „gospodarstewkach” lub innych nietypowych, chów zwierząt jest niemożliwy, niekiedy też rezygnuje się z niego ze względów etycznych lub żywieniowych. I co zaskakujące, plony z tych upraw są wyjątkowo udane! W książce o różnych alternatywnych 49 metodach współczesnego rolnictwa (1980) zostało omówione również i rolnictwo wegańskie. „Rolnictwo wegańskie uprawiane jest w Anglii w sposób niekomercyjny. Obecnie obejmuje ono prawie wyłącznie uprawy warzyw. Ta doświadczalna metoda opiera się na dwóch zasadach: 1) unikanie głębokiej orki i stosowanie tylko powierzchniowego rozluźniania gleby, bez przekopywania i odwracania, 2) wyłączenie nawozów pochodzenia zwierzęcego. Ten sposób uprawy prowadzi do tego, że gleba zostaje przetworzona (transformed) w ciągu trzech lat. Jest to przetworzenie polegające na znacznej poprawie struktury gleby i łączy się z całkowitym zaniknięciem chwastów, pasożytów i chorób roślin. Ściśle wegański sposób gospodarowania odrzuca stosowanie jakichkolwiek produktów zwierzęcych, zaleca używanie jedynie kompostowanego materiału roślinnego (vegtable matter). Jak można się domyślać, pokarmy z tych poletek są bardzo wysoko cenione przez zwolenników żywienia wegetariańskiego i wegańskiego. W większości alternatywnych programów gospodarowania na roli zwierzęta hodowlane uważa się za nieodzowny element zrównoważonego gospodarstwa, a produkcję mięsa za tak samo ważną i potrzebną jak uprawę roślin jadalnych. Rolnictwo biodynamiczne również akceptuje hodowlę zwierząt rzeźnych w gospodarstwie, chociaż odnosi się bardzo krytycznie do hodowli przemysłowych. Uważa je za niezgodne z naturą zwierząt, środowiska naturalnego a także ludzi, którzy takie systemy hodowli organizują i prowadzą. Zwierzę w gospodarstwie biodynamicznym, zgodnie z biodynamicznymi zasadami hodowli, nie jest przedmiotem bezwzględnej, brutalnej eksploatacji, lecz spotyka się z przychylnością i troskliwością swego gospodarza. Zaobserwowano, że krowa dobrze traktowana daje więcej mleka i żyje znacznie dłużej. Doc. Mieczysław Górny tak pisze o tym: „Chodzi w niej bowiem o podejście do zwierząt, o zapewnienie im nie tylko dobrych warunków bytu, właściwej karmy, lecz także o kontakt psychiczny z nimi. Podkreśla się szczególnie znaczenie krowy jako zwierzęcia psychicznie wrażliwego, jako producenta najlepszego nawozu oraz jako wskaźnika prawidłowości funkcjonowania gospodarstwa biodynamicznego” (1986). Przekonanie o potrzebie udziału zwierząt w gospodarstwie podzielają zarówno zwolennicy rolnictwa konwencjonalnego jak i biodynamicznego i traktują je jako niepodważalny pewnik. To założenie kwestionują jednak wegetarianie i zwolennicy upraw wegańskich i postulują jego ponowne krytyczne rozpatrzenie i weryfikację na podstawie dalszych, nowych badań i doświadczeń. Bo jeżeli w dotychczas podejmowanych uprawach wegańskich obserwuje się „całkowity zanik chwastów, pasożytów i chorób roślin”, to jest to sygnał, którego nie wolno zignorować. Wskazuje on bowiem na to, że założenie o niezbędnym udziale nawozu zwierzęcego w uprawach nie jest prawdziwe, że opiera się na jakimś błędzie lub przeoczeniu i wymaga dalszych doświadczeń. Takie „doświadczenie” dokonuje się zresztą samo każdego roku w każdym zdrowym lesie. Leśna gleba, która należy do najżyźniejszych i najzasobniejszych, nawożona jest samoistnie roślinnym kompostem z rozkładających się liści oraz traw i ziół leśnych. Jakkolwiek rolnictwo tradycyjne i ekologiczne docenia wartość nawozu zwierzęcego, to we współczesnym rolnictwie konwencjonalnym nie wyciąga się z tego praktycznych wniosków. Przeważa tu system osobnych ferm hodowlanych i osobnych specjalistycznych gospodarstw uprawiających wyłącznie rośliny. W tym systemie rolno-hodowlanego przemysłu nie ma możliwości pełnego wykorzystania obornika w zamkniętym cyklu krążenia substancji organicznej. Nawóz z hodowli zwierząt nie tylko nie zostaje wykorzystany do użyźniania gleby, ale jest kłopotliwym balastem. Jednocześnie w gospodarstwach nastawionych wyłącznie na produkcję roślinną stosuje się tylko nawozy sztuczne z braku nawozu zwierzęcego. Z jednej więc strony istnieje nadmiar nawozu naturalnego, a z drugiej jego brak, co w jednym i drugim przypadku prowadzi jednak do skażenia środowiska – albo niewykorzystanym rolniczo nawozem zwierzęcym, albo stosowaniem nawozów sztucznych. Dla zrównoważenia gospodarstwa duże ssaki przeznaczone na rzeź nie są jedynymi reprezentantami świata zwierzęcego. Z pewnością więcej korzyści ma gospodarstwo z takich 50 przedstawicieli fauny, jak dżdżownice, owady zapylające i ptaki śpiewające, ropuchy, biedronki, kuropatwy, bażanty i cała mikrofauna glebowa. Mimo to zaniedbuje się powszechnie stworzenia podstawowych warunków dla życia tych organizmów, forsując tylko sprawę podnoszenia liczebności świń i krów. Jakkolwiek istnieje wiele podobieństw w zakresie metod agrotechnicznych, rolnictwo wegańskie różni się w sposób zasadniczy od innych programów ekologicznych upraw. Wyklucza nie tylko samą hodowlę dużych zwierząt na mięso, ale również i te metody uprawy, które łączą się z ich zbijaniem. Na przykład stosowanie niektórych preparatów biodynamicznych. Decydują o tym względy rolnicze, żywieniowe i etyczne. Z tych właśnie względów nie stosuje się tu nawozów zwierzęcych ani kompostów z materii pochodzenia zwierzęcego, jak również i niektórych preparatów biodynamicznych. Spośród metod ekologicznych korzysta się ze wskazań kalendarza agro-astronomicznego, zasad sąsiadowania roślin, stosowane są komposty z materii roślinnej, biodynamiczne preparaty ziołowe, odpowiedni program zmianowania i powierzchniowe tylko spulchnianie gleby. Program biodynamiczny z trudem, choć nie bez znacznych sukcesów, toruje sobie drogę we współczesnym skomercjonalizowanym i schematyzowanym rolnictwie. W wielu krajach stale wzrasta liczba gospodarstw odchodzących od konwencjonalnych metod uprawy, aby wprowadzać nowe. Jednak rolnictwo biodynamiczne, jakkolwiek niepomiernie słuszniejsze od konwencjonalnego, zostaje pod pewnymi względami zakwestionowane przez program upraw wegańskich. Trudno by jednak było skreślić stosunek obu tych programów jako alternatywy. Rolnictwo wegańskie nie jest dla biodynamicznego alternatywą, lecz raczej perspektywą dalszych progresywnych przeobrażeń i ich ukierunkowaniem. W obecnej sytuacji demograficznej i rynkowej uprawy biodynamiczne bez wyeliminowania produkcji mięsa w dotychczasowym zakresie i z dotychczasowymi tendencjami do wzrostu, sprowadzałyby się właściwie głównie do wytwarzania zdrowej paszy dla bydła. Nadchodzące głębokie przemiany w rolnictwie nie mogą dokonywać się w oderwaniu od wzbogacającej się stale wiedzy o warunkach czystości środowiska i równowagi całej ziemskiej biocenozy. A przede wszystkim rolnictwo jako producent zdrowej żywności nie może nie uwzględniać najnowszych osiągnięć w zakresie wiedzy o żywieniu i o rzeczywistych ludzkich potrzebach pokarmowych. Dlatego zakładanie koniecznego udziału zwierząt hodowlanych w programie biodynamicznym i niektórych innych programów rolnictwa ekologicznego musi budzić zastrzeżenia nie tylko natury etycznej, ale również ekologicznej, ekonomicznej i żywieniowej. Każdy z tych programów akceptujących i uwzględniających masowy chów zwierząt rzeźnych, opiera się na nierealnym przewidywaniu, że jeżeli zostanie on powszechnie wdrożony, to obecnie 5-miliardowa, a wkrótce już 6-miliardowa, populacja ludzi żyjących na świecie zdoła udźwignąć ciężar wykarmienia ich samych, a oprócz tego zwierząt przeznaczonych na ich pożywienie w ilości choćby tylko 1 sztuki hodowlanej na każdy hektar uprawianej ziemi. Pod tym względem na stanowisko rolnictwa biodynamicznego rzutuje błąd podzielany przez rolnictwo konwencjonalne, że wśród pokarmów dostarczanych przez gospodarstwa wiejskie, musi być również i mięso. Podstawowe postulaty odżywiania wegetariańskiego i upraw wegańskich nabierają w naszych czasach niezmiernej wagi i znaczenia praktycznego. Jak wiadomo, że liczebność ludzi na świecie wzrasta lawinowo, a rozwój techniki umożliwia realizowanie wielu programów, w tym również i tych z gruntu fałszywych. Należy do nich błąd dotyczący potrzeb pokarmowych człowieka, a jego następstwem jest cała gigantyczna struktura międzynarodowej gospodarki mięsno-hodowlanej. Ten błąd powielany w skali światowej, tak jak to się dzieje obecnie, pociąga za sobą dalekosiężne następstwa w wielu dziedzinach życia: ekonomicznej, ekologicznej, politycznej, zdrowotnej, etycznej, humanitarnej i społecznej. Dlatego każdy program rolnictwa ekologicznego czy konwencjonalnego, włączający jako jego integralny element hodowlę zwierząt, choćby w liczbie 1 sztuki hodowlanej na 1 hektar upraw, już w mo- 51 mencie wdrażania rozmija się z nieugiętymi wymogami nadchodzącego czasu i już wkrótce będzie musiał ulec znacznym korektom i modyfikacjom. Wiele wskazuje na to, że wegetariański, a zwłaszcza wegański, sposób odżywiania się ludzi jest przyszłością tego świata, któremu uda się przetrwać najgorszy czas. I tak samo przyszłością świata wydaje się być wegańskie rolnictwo ekologiczne. Równolegle z tym kierunkiem przemian dokonuje się ewolucja postaw etycznych i głęboki przełom w sposobie traktowania przyrody. W miarę pogłębiania się tych dokonań zachodzą widoczne zmiany w sposobie myślenia – raczej w kategoriach humanistycznych niż wyłącznie ekonomicznych, bardziej etycznych niż komercjalnych. Daje to podstawę do przewidywania, że właśnie rolnictwo wegańskie jest najtrafniejszych ukierunkowaniem nadchodzących przemian w całej gospodarce żywieniowej. I pozwala mieć nadzieję, że może już niedługo przyda ono krajobrazowi Ziemi jeszcze jeden akcent humanizacji. Obszar i formacja gospodarstwa ekologicznego Metody i zasady gospodarowania ekologicznego nakładają pewne ograniczenia obszaru upraw. Ten podstawowy limit wynika już z samej idei gospodarstwa naturalnego, ponieważ setki czy dziesiątki hektarów liczące plantacje jednorodnych zasiewów już w założeniu są nienaturalne. W zróżnicowanym, naturalnym ekosystemie są dysonansem, burzą jego proporcje i równowagę. Uprawy ekologiczne, uwzględniające wymogi sąsiedztwa roślin i postulat zachowania kompletności środowiska, kreują system inny wprawdzie niż pierwotny, ale zachowują podstawowe jego prawa i nie niszczą harmonii. Wielkość gospodarstwa wiąże się też z możliwością uzyskania niezbędnej ilości kompostu oraz dysponowania czasem jaki można poświęcić na wykonanie wszystkich koniecznych zabiegów. Zależnie więc od ilości kompostu i liczby osób zaangażowanych w prowadzenie gospodarstwa, jego obszar może wahać się mniej więcej od 1/4 do 1 hektara. Na modelu współczesnego rolnictwa konwencjonalnego zaciążyły jak wiadomo, błędne założenia technologiczne i ekonomiczne. Metoda upraw ekologicznych otwiera szansą wycofania się z pierwszego z nich tzn. błędu technologicznego. Natomiast drugi, ekonomiczny, możliwy jest do przezwyciężenia nieprofesjonalnym sposobem traktowania rolnictwa i tworzeniem zupełnie nowej struktury ekosystemów odmiennej od wszystkich dotychczasowych. Sygnałem zapowiadającym deprofesjonalizację rolnictwa jest narastający już od kilkudziesięciu lat masowy trend do dezurbanizacji. W świadomości większości ludzi współczesnych wielkie miasto przestaje być najbardziej pożądanym miejscem do życia. Ideałem jest dom lub domek za miastem, otoczony mniej lub więcej rozległym terenem zieleni – trawnikiem, łąką, lasem lub właśnie ogrodem i sadem czy też miejscem innych jeszcze upraw roślin jadalnych. obecnie realizowaniu się tego trendu stawiają tamę struktury istniejącej produkcji rynkowej. W pewnych regionach świata bywają przełamywane indywidualnym dążeniem, wolą i wysiłkiem. W innych natomiast są nie do sforsowania i pozostają w sferze odległych planów lub nierealnych marzeń. Jednak jak wiadomo z historii, masowe trendy przełamują prędzej czy później dotychczasowe formy organizacyjne i zmuszają do współdziałania w pożądanym kierunku. Przy nieprofesjonalnym sposobie traktowania rolnictwa istniejące obecnie ekosystemy mogłyby automatycznie prawie zmieniać swoją dotychczasową strukturę. Zamiast rozległych obszarów jednorodnych zasiewów, gospodarstwa niewielkie, ale bogate w różnorodne, starannie zaplanowane uprawy – warzywnicze, sadownicze, zbożowe. Zamiast produkcji wielkotowarowej, ukierunkowanie się w zasadzie na zaspokajanie potrzeb własnych, tzn. rodziny lub grupy osób uprawiających tę ziemię stale lub doraźnie. Znikoma czasochłonność takiego gospodarstwa, związana z jego ograniczonym obszarem, jest właśnie jednym z istotnych czynników jego deprofesjonalizacji. Praktycznie więc, każdy człowiek, wykonujący jakikol- 52 wiek zawód nierolniczy, np. stolarz, piekarz, lekarz, aktor, nauczyciel czy drukarz, uprawiając swój kawałek ziemi w pobliżu swojego domu, traktowałby to zajęcie jako przedłużenie przygotowywania posiłków we własnej kuchni dla jednej rodziny lub jednej osoby. Postępy nowoczesnej wiedzy o żywieniu doprowadzają między innymi do stwierdzenia indywidualnego zróżnicowania ludzkich potrzeb pokarmowych. Ich pełne zaspokojenie jest równie niemożliwe w zbiorowych punktach żywienia, jadłodajniach, restauracjach, stołówkach, jak i ze zbiorowych zuniformizowanych źródeł wytwarzania i przetwarzania żywności. Wszystkie nowoczesne szkoły dietetyczne, takie jak makrobiotyka, wegetarianizm, weganizm, joga, witarianizm, podkreślają doniosłość indywidualnego zróżnicowania diety i wymieniają je jako jeden z podstawowych warunków zdrowia i sprawności. Tak więc w świetle wymogów już nie tylko ekologicznych, psychicznych i humanistycznych, ale również dietetycznych, zdrowotnych i kulinarnych, wielkoobszarowa i wielkotowarowa gospodarka rolna staje się niefunkcjonalna i anachroniczna. Do spełnienia wszystkich warunków nowego modelu rolnictwa nadają się właśnie najlepiej gospodarstwa małe, które nawet jedna osoba lub mała rodzina przy doraźnej pomocy znajomych czy sąsiadów może otoczyć staranną opieką, jakiej wymagają uprawy ekologiczne. Nie zostaną przy tym pogwałcone postulaty globalnej wydajności, bo ogólna suma zbiorów z wielu małych upraw jest zawsze znacznie większa niż z kilku ogromnych. Istnieje na to wiele dowodów we współczesnym świecie i w historii. Kolejnym warunkiem udanych zbiorów jest umiejętność, staranność oraz rzetelny i bezpośredni emocjonalny stosunek i zaangażowanie osoby uprawiającej ziemię. Od takich postaw zależą nie tylko konkretne efekty pracy, ale również uzyskanie z niej osobistych satysfakcji. Niedostępne są one tym, którzy nastawiają się wyłącznie na wysokie plony i duże dochody z ich sprzedaży. Otwierają się nowe źródła zaspokojenia bardzo silnych i humanistycznie cennych ludzkich potrzeb, poczucie współodpowiedzialności za środowisko i trwałość jego zasobów. A także wydobycie się z anonimowości swoich funkcji i ról społecznych. Istotnym wyznacznikiem niewielkiego obszaru gospodarstwa jest sama indywidualność rolnika, który byłby w stanie spełniać wymienione poprzednio wymogi. Chęć gromadzenia bogactw ponad swoje rzeczywiste potrzeby jest dysonansem wśród innych ludzkich potrzeb i burzy harmonię osobowości. Żadna ilość zarobionych pieniędzy nie może zrekompensować ponoszonych wtedy strat: równowagi psychicznej i czasu potrzebnego do wzbogacania swojej wiedzy ogólnej, kultywowania zainteresowań pozarolniczych i pozazawodowych, uczestniczenia w sferze ogólnoludzkich wartości kultury. Ograniczony obszar gospodarstwa, zapewniając dostatek zdrowej żywności temu, kto je uprawia, nie angażuje jednak całego jego czasu, pozwala więc na swobodny rozwój swoich zainteresowań w czasie pozostałym. Taki model gospodarki rolnej, zmierzający do ukształtowania nowej struktury ekosystemów, miałby na pewno wpływ nie tylko na środowisko przyrodnicze, ale również na tworzenie się nowego typu osiedli mieszkaniowych. Zostałaby obalona ostatnia bariera dotychczasowego podziału na wieś i miasto. Powstawałyby osiedla zaspokajające ludzkie potrzeby przestrzenne i socjalne znacznie lepiej niż przeludnione, przytłaczające anonimowością aglomeracje miejskie, z ogromnymi blokami mieszkalnymi sterczącymi jak ponure termitiery. Powstawałyby osiedla bardziej kameralne i funkcjonalne, zharmonizowane z wymiarami ludzkiego ciała, zapewniające psychiczny komfort i ułatwiające kontakty społeczne. Takie, które trafniej korespondują z estetyczną wrażliwością i udostępniają tak miłe ludziom malownicze wkomponowanie osiedli mieszkalnych w ogrody, pola, sady i parki. A także celowo usytuowane obiekty lokalnej infrastruktury – małe młyny, małe tartaki i cegielnie, małe piekarnie i niewielkie warsztaty – wszystko obliczone na zaspokojenie rzeczywistych potrzeb mieszkańców i funkcjonujące w miarę powstawania tych potrzeb. Założenie o ich ciągłym nieprzerwanym działaniu, zmuszałoby do szukania klientów i odbiorców, a wtedy wymogi krajobrazu ekologicznego mogłyby bardzo łatwo zostać podporządkowane kryteriom rentowności. 53 Rolnictwo, razem z wieloma innymi dziedzinami produkcji znalazło się obecnie w tym nurcie przemian, który Alvin Toffler określa jako zbliżenie się „trzeciej fali cywilizacji”. Charakteryzuje się ona między innymi zanikaniem dotychczasowego ostrego podziału na sferę produkcji towarowej i na sferę konsumpcji, oraz związaną z tym radykalną zmianą roli rynku w społeczeństwie. Razem z elektroniką i komputeryzacją trzecia fala niesie ze sobą awans i upowszechnianie się takiego zjawiska, które Toffler nazywa „prosumpcją”, to znaczy wytwarzaniem i produkowaniem nie na sprzedaż ani dla zarobku lecz na własny użytek. Pisze on: „Prosumpcja wiąże się z demarketyzacją przynajmniej niektórych rodzajów działalności... W rezultacie tej zmiany gospodarka przyszłości nie będzie podobna do żadnej znanej nam dotychczas... Zmiana ta zapowiada powstanie nowego systemu gospodarczego, który nie będzie przypominał ani gospodarki pierwszej fali, ani drugiej fali, będzie natomiast łączył w sobie cechy charakterystyczne obydwu i stapiał je w nową historyczną syntezę”. I dalej: „Dawny podział na czas pracy i czas wolny od pracy stanie się nieaktualny, gdyż stwierdzimy, że sporą część tak zwanego wolnego czasu spędzamy w rzeczywistości na prosumpcji, czyli na wytwarzaniu dóbr i usług na własny użytek”. Następnie Toffler, charakteryzując kształtowanie się i rozbudowywanie rynku międzynarodowego przez ostatnie 10 tysięcy lat, zwraca uwagę na to, do czego doszło rolnictwo w okresie drugiej fali: „Zaczęło obowiązywać przekonanie, że włączenie się do rynku jest „postępowe”, samowystarczalność natomiast świadczy o „zacofaniu”. Rynek zrodził trywialny materializm oraz przeświadczenie, że ekonomia i motywacja ekonomiczna stanowią podstawowe siły w życiu człowieka... W ten sposób marketyzacja ukształtowała myśli i wartości oraz sposób postępowania miliardów ludzi oraz nadała ton cywilizacji drugiej fali”. Autor przewiduje w najbliższym czasie kres produkcji masowej i powstanie nowych form organizacji społeczeństwa. Jedną z nich ma być wspólnota rodzinna związana więzią nie tylko uczuciową i prokreacyjną, jak to miało miejsce w okresie drugiej fali, ale wspólną pracą przy jednym warsztacie, gdziekolwiek by się on znajdował, w domu, wokół domu czy poza domem. Wytwarzanie żywności na potrzeby rodziny jest jedną z najbardziej prawdopodobnych form przewidywanej prosumpcji. Nowy model rolnictwa ekologicznego otwiera możliwość spełniania wielu doniosłych i różnorodnych ludzkich oczekiwań i zaspokojenia potrzeb, z których nie wszystkie nawet są już w pełni uświadamiane. Na pierwszym miejscu jest potrzeba zdrowego pokarmu i nieskażonego środowiska naturalnego oraz prawo do osobiste, moralnej odpowiedzialności za wartość i przydatność wytworów swojej pracy. A ponadto otwarcie się na przyjazny kontakt z przyrodą, zdolność do bliskiego, rozumnego z nią obcowania i umiejętność coraz głębszego pojmowania jej praw, aby współdziałać z nimi twórczo w harmonii i miłości. Uczestnicząc w takiej strukturze ekologicznej, człowiek odnajduje swoje miejsce w porządku przyrody i wzbogaca ten porządek humanistyczną potrzebą realizowania moralnego ładu. A to pozwala mu stawać się świadomym współtwórcą dalszego, własnego i jej rozwoju. Hodowla dziś i jutro Jeżeli zawód rolnika jest obecnie tak ciężki, jeżeli wymaga ogromnego wysiłku fizycznego i angażuje mnóstwo czasu we wszystkich porach roku, to nie jest to spowodowane są uprawą roślin, ale przede wszystkim obciążeniami hodowlanymi. Wynika z konieczności wytwarzania ogromnej ilości paszy i pełnienia szesnastogodzinnej służby w oborze, chlewiku i kurniku. Same uprawy roślin przeznaczonych na pokarm dla ludzi można wykonywać najbardziej nawet starannie i sumiennie, nie angażując w to jednak galerniczego wysiłku i zostawiając sobie rezerwy czasu, siły i energii psychicznej na życie umysłowe, na pogłębianie wiedzy, na turystykę i inne formy korzystania z wartości kultury. Ta niewolnicza praca hodowcy została jednak uznana za stan normalny, a nawet zawodowy obowiązek rolnika. 54 Inną formą hodowli zwierząt są nowoczesne, przemysłowe zakłady masowej produkcji mięsa, mleka i jajek. Ze względu na sposób funkcjonowania tych zakładów i warunków jakie stwarzają zwierzętom, można je porównać tylko z obozami zagłady dla ludzi. Już samo zgromadzenie setek czy tysięcy zwierząt tego samego gatunku i unieruchomienie ich na małej przestrzeni jest pogwałceniem podstawowych reguł ekologicznych. Nikt też nie liczy się tam z udręką zwierząt, które zostają pozbawione swoich wszystkich naturalnych praw. Prawa do swobodnego ruchu, do powietrza, do światła, do opieki matek nad młodymi, a nawet często do zmiany pozycji ciała. Hodowle te narzucają też ludziom tam zatrudnionym zachowana i obowiązki przekraczające granice normalnej, ludzkiej wrażliwości. Eliminują doznania i reakcje najbardziej humanistycznie cenne, a więc współczucie, przywiązanie, lojalność wobec kogoś, kto nam zaufał, współdoznawanie i chęć pomagania innym w niedoli. Zmuszają do moralnego samookaleczania. Po opuszczeniu gospodarstwa zwierzęta trafiają do „punktów skupu żywca”, a stamtąd o rzeźni. Rzeźnia jest również ostatnim etapem produkcyjnym dla zwierząt z fabrycznych hodowli. „Śmiem twierdzić – pisał Henryk S. Salt, autor książki pt. „Prawa zwierząt” – że najpotrzebniejszym kursem dla członków związków etycznych byłyby oględziny rzeźni...” (1892). A autorka książki pt. „Czy wolno nam zjadać zwierzęta” J. Maszewska-Knappe taką zdaje relację z tych oględzin: „Zwierzęta w rzeźniach całym swoim zachowaniem się okazują, że rozumieją grozę chwili, że pojmują czekającą ich śmierć... Padają wtedy w śmiertelnym lęku na kolana... drżą całym ciele, oblane śmiertelnym potem strachu. Jedne ryczą przerywanym łkającym głosem, inne płaczą tak strasznie, że strugi ich łez tworzą małe kałuże po bokach ich głów. Dla ludzi o niestępionych uczuciach wstrząsające jest patrzeć na rozpacz, jaka się maluje w ich oczach, na pełne błagania o litość zachowanie się” (cytowane wg Wiśniewskiej- Roszkowskiej, 1986). Aby zagłuszyć głosy protestu przeciw procederowi legalnego zabójstwa, dokonującego się w rzeźniach, jego obrońcy zapewniają, że stosuje się tam metody humanitarne. Argumentują ponadto, że zdolność odczuwania bólu jest u zwierząt znacznie mniejsza niż u ludzi. Claude Levi-Strauss, gdy mówił o bezwstydnym humanitaryzmie, miał zapewne na myśli również i ten, który panuje w rzeźniach. Każdy krzywdziciel, aby uspokoić sumienie, ma skłonność do szkalowania swoich ofiar, dlatego zwierzętom odmawia się rozumu i wrażliwości. W rzeczywistości zaś ból i cierpienie zwierząt są nic nie mniejsze od ludzkich. Zdolność do tych przeżyć wiąże się z podkorowymi ośrodkami mózgu, będącymi siedliskiem uczuć, które u wszystkich ssaków są takie same, jak i u ludzi. „Zwierzęta – pisze Kinga Wiśniewska-Roszkowska – nie tworzą pojęć oderwanych i ich słownych symboli, nie znają więc mowy i pisma, toteż nie przekazują osobniczych doświadczeń i nie tworzą cywilizacji. Zwierzęta natomiast cierpią, przerażają się, gniewają, kochają i przywiązują się tak jak ludzie i to właśnie sprawia, że możemy poczuwać się do pewnego z nimi „braterstwa” i że tak nas powinno razić – okrucieństwo w stosunku do nich” (1988). Bezwzględnie okrucieństwo w stosunku do zwierząt jest starą i trwałą tradycją kultury Zachodu. Podczas gdy w Indiach, w klimacie obyczajowym bardziej uduchowionym, mniej skomercjalizowanym, Hindusi od wieków ochraniają zwierzęta, a do swoich krów odnoszą się z wdzięcznością za dawane im mleko i nawóz. Sama myśl o zabiciu krowy byłaby nie do przyjęcia. O tym, że człowiek może hodować zwierzęta nie po to, aby je zbijać, świadczy już najdawniejsza historia. Hinduscy vaisyowie, czyli rolnicy, mają od tysiącleci ściśle określone obowiązki, ustanowione w Wedach. Uprawiają zboże i warzywa, a ponadto hodują stada krów, które karmią i chronią. Według sastr wedyjskich krowa zalicza się do siedmiu matek człowieka i dlatego zabijanie krów jest uważane za barbarzyństwo (Satsvarupa dasa Gosvami, 1986). W gospodarstwach ekologicznych krowa może uzyskać zupełnie inną pozycję niż w konwencjonalnych, a zwłaszcza inne warunki niż w masowych hodowlach rzeźnych i mlecznych. 55 W zamian za mleko od krów i jajka od kur gospodarz daje im pokarm, dach nad głową i opiekę. W rodzinnym gospodarstwie ekologicznym krowy i kury nie są przedmiotem bezwzględnej eksploatacji. Korzystają z tych samych praw jakie mają członkowie rodziny gospodarza, tzn. opieki, ciepła i troski. Istnieje więc zasadnicza różnica między uzyskiwaniem mleka od krów i jajek od kur żyjących w gospodarstwie i otoczonych życzliwością, a uzyskiwaniem mleka i jajek z przemysłowych hodowli. Jest to taka sama różnica, jak między zatrudnieniem w ramach umowy z pracodawcą, a pracą przymusową wykonywaną w obozie koncentracyjnym. Nawet starzejące się zwierzęta nie mogą być zabijane, tak samo jak starzy ludzie. Muszą mieć prawo do pełnego przeżycia swoich lat i do brania pełnego udziału w powszechnej ewolucji gatunków. Jeżeli gospodarz zachowuje przyjazny kontakt ze swoją krową przez wiele lat, to decyzja o jej zabiciu jest jaskrawo sprzeczna z naturalną ludzką wrażliwością – uczuciową i moralną. Krowa rodzić może tylko wtedy, gdy przewidziane jest miejsce dla jej cielaka. Przychodzące na świat młode byczki mogą po wykastrowaniu służyć w gospodarstwie jako pomocnicza siła pociągowa. Dobre traktowanie sprzyja powstawaniu więzi uczuciowej między człowiekiem a czującym, wrażliwym zwierzęciem, więzi która umożliwia dalszy rozwój ewolucyjny i zwierzęcia i człowieka. W gospodarstwach biodynamicznych krowy żyją 24 lata a nawet i dłużej. Jest to efektem nie tylko zdrowej paszy, ale również bliskiego kontaktu psychicznego z gospodarzem. W fabrycznych hodowlach, eksploatowane, udręczone i poniżone umierają już po 3-4 latach. Świadomość ludzi Zachodu, podobnie jak ich przodków, zdominowana jest przekonaniem o własnym niekwestionowanym prawie do zabijania zwierząt. Jest to zasadzie przedludzka „świadomość łowcy” (por. M. Grodecka, 1985), gdy człowiek potrafi akceptować siebie w roli tego, który zabija, a potem zjada ciało swojej ofiary. Ten rodzaj świadomości kształtuje z kolei pewne aksjomaty moralne również i w innych dziedzinach życia społecznego, jako np. prawo do zabijania w walce o terytorium, w obronie swego honoru, dla popisania się własną odwag i dzielnością, dla zamanifestowania czci itd. W rezultacie, mimo swych osiągnięć kulturowych i technicznych, pod tym względem ludzkość pozostaje od tysiącleci wciąż na tym samym poziomie prymitywizmu i dzikości. Bez przebicia się przez barierę tego typu świadomość i kształtowanego poprzez nią etosu wiele najwyżej cenionych wartości współczesnej kultury jest już w założeniu naznaczonych piętnem barbarzyństwa. Sprawa hodowli w gospodarstwach ekologicznych ma więc również i szerszy wymiar, chodzi bowiem o to, aby do wizji lepszej przyszłości nie zawlec tego fundamentalnego kompromisu, jakim jest uzurpowanie sobie prawa do zabijania. O ten kompromis jak o skałę rozbijają się wszelkie dotychczasowe próby optymalizacji i humanizacji życia, bo już w założeniu obciążone są zalegalizowaną przez prawo i sumienie tradycją bezkarnego zabójstwa. Próba pogodzenia tej tradycji z programem nowego rolnictwa może udaremnić związane z nim oczekiwania na poprawę sytuacji. Krajobraz ekologiczny, czyli krajobraz bogaty i zróżnicowany, a jednocześnie harmonijny, nie da się pogodzić z hodowlą zwierząt w jej dotychczasowym kształcie, będzie ona dysonansem burzącym jego równowagę. W klimacie tego krajobrazu hodowla zwierząt na rzeź nie mieści się ani w dużej, ani nawet w bardzo małej skali, nie da się jej tu wkomponować ani fizycznie ani psychicznie, ani moralnie. A zachowanie hodowli w obecnej formie może zrujnować całą wartość krajobrazu ekologicznego, odebrać mu piękno i sens. Wiele zjawisk występujących obecnie na całym świecie zapowiada rychły radykalny przełom cywilizacyjny. Przełom związany z głębokimi przeobrażeniami ludzkiej osobowości, zmianą hierarchii wartości i kierunku aspiracji. Te przemiany mogą ustanowić początek prawdziwie ludzkiej historii. To może właśnie miał na myśli Alvin Toffler, kiedy pisał we wstępie do swojej książki: „Trzecią falę” adresuje do tych, którzy wierzą, że historia ludzkości wcale jeszcze nie zbliża się do swego kresu, ale wręcz przeciwnie, dopiero się zaczęła”. 56 Rolnik to brzmi dumnie! H.H. Koepf pisze, że zrealizowanie postulatów rolnictwa biodynamicznego zależy ostatecznie od tego, żeby znalazło się dosyć ludzi, aby zająć się ziemią w zdrowy sposób. Nasuwa się więc zaraz pytanie: jacy to mieliby być ludzie? – Rolnictwo biodynamiczne podlega ocenie nie tylko w kategoriach zawodowych, ale również w moralnych i humanistycznych. W świetle tych ocen osobowość rolnika ma znaczenie decydujące. Aby obecna sytuacja w rolnictwie mogła ulec radykalnej zmianie wizja krajobrazu ekologicznego musiałaby się najpierw rozgościć w ludzkiej wyobraźni i zdominować marzenia. Określenia „krajobraz ekologiczny” używam również w sensie przenośnym. Obejmuje ono zarówno obiektywne wymogi ekologiczne i przyszłościowe wizje ich spełnienia, jak i sumę ludzkich oczekiwań i potrzeb w tym zakresie. Te wymogi i oczekiwania dotyczą zresztą nie tylko struktury ekosystemów, ale w równym stopniu i klimatu moralnego, jaki towarzyszy ich postulowaniu i tworzeniu. Taka wizja „krajobrazu ekologicznego” nie miałaby jednak szansy realizacji jako rezultat mechanicznego podporządkowania się cudzym decyzjom przyjętym z rezerwą, bez zrozumienia i bez przekonania, a ich wykonywanie musiałoby wtedy pozostawać pod stałą kontrolą, podczas gdy o powodzeniu rolnictwa ekologicznego, a szczególnie biodynamicznego, decyduje ostatecznie osobowość rolnika. Łatwo przewidzieć, że oczekiwań tych nie spełniłby współczesny ideał rolnika, jakim jest przedsiębiorczy, operatywny biznesmen, skoncentrowany na stałym podnoszeniu dochodów ze swego gospodarstwa i obliczający z ołówkiem w ręku wydatki i spodziewane zyski. Ekspansja tego typu osobowości doprowadza właśnie teraz do zniszczenia wszystkiego – gleby i Planety. Trzeźwa ekonomiczna kalkulacja staranowała świat. Założenia wyłącznie ekonomiczne i aspiracje do maksymalnego gromadzenia zysków legły u podstaw aktualnie preferowanych metod gospodarowania i wyraźnie widać jak bardzo się nie sprawdzają. W rezultacie sam dorobkiewicz staje się ofiarą narzuconej mu panującymi konwencjami kupieckiej taktyki. Jako rolnik sprzeniewierza się podstawowym celom i założeniom swojej pracy: żywność, którą wytwarza, jest niepełnowartościowa, najczęściej toksyczna, nie daje ludziom zdrowia, lecz powoduje choroby. Wraz z upowszechnianiem się programu rolnictwa ekologicznego rodzi się nowy wzór osobowości rolnika. Jego dotychczasowa, ściśle profesjonalna ocena zyskuje nowy, szerszy wymiar. Słowo „rolnik” zaczyna oznaczać coś znacznie więcej niż sam zawód, wyraża nowy rodzaj ludzkich aspiracji i poczucia odpowiedzialności, nowy stosunek do świata, bardziej wnikliwy, uduchowiony, wysublimowany. Człowiek zajmujący się uprawą ziemi przestaje być wyłącznie „producentem”, to co robi i jak robi zależy nie tylko od zawodowych umiejętności, ale w równym stopniu od jego moralnego i umysłowego poziomu. Nowe rolnictwo zakłada konieczność przyswajania sobie nowej wiedzy, odmiennej od dotychczasowej, i ponoszenia pełnej odpowiedzialności za rzetelne wykonanie wszystkich zaleceń, jakie warunkują zdrowotność plonów. Do tego potrzeba rozumu i uczciwości. Rolnik to ten, który ma pogłębiony, pełen szacunku stosunek do ziemi i swojej pracy, który potrafi odczuć tajemnicze misterium powstawania życia na swoim polu. Jego praca staje się bardziej powołaniem artysty niż zawodem, ma też w sobie coś z kapłaństwa. „Rolnictwo biodynamiczne – pisze M. Górny – może dać satysfakcję tym, który chcą posługiwać się nie tylko intelektem i wiedzą, ale także wrażliwością, twórczą wyobraźnią i dobrą wolą. Istota biodynamiki polega bowiem na jak najlepszym wykorzystaniu energii człowieka i przyrody do rozwijania dobrego, a nie zwalczania złego”. Otwarta postawa wobec otoczenia umożliwia dokonywanie nowych obserwacji i wyciąganie wniosków, aby stale wzbogacać posiadaną już wiedzę rolniczą i umiejętności, stosować je samemu i przekazywać również innym dla wspólnego dobra. 57 Rolnik jest sumienny i niezachłanny. Uprawia tylko taki obszar gruntu i w takim tylko zakresie, w jakim jest to bezpośrednio potrzebne jemu samemu i innym. Nie pragnie gromadzić i bogacić się bez końca. Pracując na roli, czuje się współtwórcą procesów przyrody, współdziała z nimi nie tylko trudem swoich rąk, ale również uczuciem i wyobraźnią. Potrafi zachwycać się urodą dziejącego się wokół życia, przemianą pór roku, bogactwem barw. Niekonformistyczny sposób myślenia pozwala mu oderwać się od natrętnych schematów zawodowych, obyczajowych, światopoglądowych. Pozwala dostrzegać kosmiczny wymiar życia i swojej pracy, uwzględniać jej wymogi biologiczne, ekonomiczne i humanistyczne. Władcą czuje się nie wtedy, gdy eksploatuje i niszczy, ale wtedy, gdy pomaga i współtworzy. Na tle realiów współczesnego świata wymienione cechy osobowości rolnika i stylu jego pracy mogą wydawać się dość odległe, mało prawdopodobne. I to nie tylko w zestawieniu z rzeczywistością aktualnie istniejącą, ale również niezbieżne z oficjalnie postulowanymi wzorami i planami przyszłości. Plany te przewidują bowiem dążenie do dalszej urbanizacji, do wyludnienia wsi, do wzrostu chemizacji i uprzemysłowienia rolnictwa. Nasila się tendencja do kumulowania i monopolizowania produkcji nie tylko przemysłowej, ale również rolnej i hodowlanej. W książce „Niepokoje żywnościowe świata” Józef M. Toczek pisze: „W wielu krajach obserwuje się rosnące obawy przed nadmiernym wzrostem skali gospodarstw, zwłaszcza z uwagi na wysoką energochłonność, niekorzystny wpływ na środowisko naturalne oraz na niekorzystne konsekwencje społeczne. W ustawie o wyżywieniu i rolnictwie z roku 1977 w USA stwierdza się, że dalszy wzrost wielkich przedsiębiorstw rolnych kosztem gospodarstw rodzinnych jest szkodliwy dla dobra narodowego” (B.F. Stanton, 1978). Właściciele czy dysponenci współczesnych, dużych gospodarstw i urządzeń przetwórczych zyskują monopol na produkcję żywności i dlatego jej zła jakość nie może być zakwestionowana ani zagrożona konkurencją ze strony innych, bardziej starannych i uczciwych wytwórców. W tej sferze gospodarki, mającej podstawowe znaczenie dla zdrowia, życia i rozwoju ludzi, rządzą obecnie wyłącznie kryteria opłacalności. Dlatego rolnik, który miałby przeciwstawić się istniejącym tendencjom, musiałby być nie tylko uczciwy i mądry, ale również przewidujący, zdecydowany, odważny i konsekwentny. Struktura upraw wegetariańskich – działka kompletna Wegetarianizm, oprócz tego, że jest szansą eliminowania wielu źródeł upośledzenia środowiska, umożliwia ponadto odzyskanie ogromnych obszarów ziemi wykorzystywanych obecnie pod uprawy paszowe i na inne cele hodowlane. Na tych odzyskanych obszarach można by tworzyć zupełnie nowe struktury ekologiczne, leśne tereny rekreacyjne dla ludzi i rezerwy dzikiem przyrody dla zwierząt i roślin. Zamiast pastwisk – lasy, zamiast upraw paszowych tereny rekreacyjne i oazy ciszy, zamiast męczeńskich hodowli gaje, w których żyją na swobodzie różne gatunki zwierząt i ptaków, rozwijających się zgodnie z prawidłowością swoich gatunków, a które to prawo zostało im odebrane przez ludzi. Zostałoby jeszcze dość miejsca na parki i ogrody kwiatowe, które zastąpiłyby współczesne kwiaciarnie. Bo prawdziwą radość może sprawić tylko obcowanie ze świeżymi, żywymi kwiatami, a nie z tymi, które zerwane umierają w wazonach po raz drugi. Dysponowanie tak ogromnymi, odzyskanymi terenami otwiera nieograniczone pole do pomysłów dla ludzi obdarzonych wyobraźnią i estetyczną wrażliwością, kochających przyrodę i szukających z nią bezpośredniego kontaktu. Obszary najżyźniejsze służby rolnictwu. Stosowane współcześnie metody uprawy ziemi oraz ustalanie struktury upraw wynikają z dwóch błędnych założeń: – że pokarmem, którego potrzebuje ziemia są nawozy mineralne; 58 – że pokarmem, którego potrzebuje człowiek jest mięso. Załamanie równowagi fizjologicznej organizmu ludzkiego, równowagi ekologicznej środowiska naturalnego i równowagi ekonomicznej świata, to właśnie skutki masowego wdrażania tych dwóch błędów. Dla ich przezwyciężenia potrzebne są głębokie przemiany w sposobie odżywiania, w metodach rolnictwa i w strukturze upraw. Konsekwencją tych przemian jest rolnictwo wegańskie, które łączy w sobie postulaty zrównoważonej diety roślinnej z wybranymi wskazaniami upraw ekologicznych. To połączenie daje w sumie program spójny i kompletny zarówno w ujęciu żywieniowym i zdrowotnym jak również ekologicznym, ekonomicznym i rozwojowym. Realizacja tego programu wymaga przede wszystkim radykalnych zmian w strukturze upraw. W planowaniu struktury upraw przeznaczonych na pokarm dla ludzi trzeba przede wszystkim uwzględniać rośliny ze wszystkich podstawowych grup pokarmowych: owoców, jarzyn, zbóż, orzechów, nasion oleistych, warzyw liściastych, strączkowych i ziół. Rosnące na żywej glebie, pielęgnowanie umiejętnie i starannie metodami ekologicznymi, mogą stać się sezamem zdrowia i długowieczności dla wszystkich ludzi. Zanim jednak te pożądane zmiany dokonają się na szerszą skalę, warto zatroszczyć się o założenie sobie małej działki na własny użytek. Ponieważ łączy ona wymogi ekologicznych metod upraw z wymogami zdrowego odżywiania, można ją nazwać działką kompletną. Powinno znaleźć się na niej wszystko, co jej właściciel lubi i co służy jego zdrowiu. Zboże. Nestor polskiego rolnictwa biodynamicznego, inż. Julian Osetek, zapewnia, że 100 m kw. biodynamicznie uprawianej działki można zebrać 60 kg pszenicy. Twierdzi on również, że całe ziarna pszenicy ugotowane pół na pół z ryżem leczą bardzo skutecznie schorzenia narządów ruchu. Pszenicę można też zemleć na grubą mąkę i wyrabiać z niej placki i makrobiotyczne pieczywo. A także dodawać po trochu do zup jarzynowych. Gryka. Nie ma zbyt dużych wymagań glebowych, a nawet nadaje się do regeneracji ziemi słabej i zaniedbanej. Potrzebuje tylko dużo wilgoci, więcej niż zboże, i zapylania pszczół. Jeżeli w czasie kwitnienia jest odwiedzana przez pszczoły, to wydaje kilkakrotnie wyższe plony. Fasola. Jest bogatym źródłem białka ze względu na dużą zawartość lizyny i izoleucyny. Obiad złożony z zupy jarzynowej z dodatkiem kilku łyżek świeżo zmielonej grubej mąki pszennej i z fasoli okraszonej masłem to posiłek godny polecenia. Warzywa. Wszystkie, a szczególnie naziemne, są cennym źródłem witamin i składników mineralnych. Na własnej działce można sobie pozwolić na uprawianie i takich, które uchodzą za luksusowe, a są cenione przez smakoszów i zalecane przez dietetyków – bakłażany, szparagi, cukinia, brukselka, brokuły. Jeżeli nawet ich produkcja na skalę przemysłową jest kłopotliwa i kosztowna, to na własny użytek, mieści się bez trudu w zakresie możliwości posiadacza działki. Orzechy. Mając jedno drzewo orzecha włoskiego albo dwa lub trzy leszczynowe, można uzyskać z nich dostateczną ilość orzechów dla całej rodziny. Są one doskonałym źródłem aktywnych kwasów tłuszczowych, białka, wapnia, fosforu, witamin i enzymów. W pobliżu nie należy tylko sadzić ziemniaków, pomidorów, jabłoni i lucerny, ponieważ korzenie orzecha wydzielają pewne inhibitory działające niekorzystnie na te gatunki roślin. Grzyby. Wystarczy 1 m2 grzybni, aby mieć dla siebie dosyć pieczarek z własnej hodowli. 59 Nasiona słonecznikowe. Są wartościowym uzupełnieniem wegetariańskiego jadłospisu, a w środku lata żółte kwiaty słonecznika pięknie zdobią ogród. Owoce. Są najbardziej naturalnym pokarmem ludzkim, bezcennym dla swoich zalet smakowych i zdrowotnych. Należą do tych gatunków roślin jadalnych, które są wyraźnie przystosowane do współżycia ze zjadaczami swoich owoców. Tak samo jak kwiaty są przystosowane do współżycia z owadami zapylającymi, którym dają swój nektar w zamian za przeniesienie pyłku na słupek, tak też drzewa owocowe i warzywa naziemne dają ludziom miąższ swoich owoców, aby uwolnione nasiona mogły upaść na glebę i wyrosnąć nowym drzewem. Można powiedzieć, że one właśnie „liczą” na to, że będą zjedzone, że jest to w ich gatunkowych interesie. Kwiaty przyciągają owady swoim zapachem i barwami i to samo czynią drzewa i krzewy, wabiąc ludzi smakiem, kolorem, zapachem i soczystością swoich owoców. Przed posadzeniem na działce, trzeba wybrać swoje ulubione gatunki, np. czereśnie, gruszki, jabłka, morele, maliny, melony, arbuzy, aronię. Posadzić 2-3 drzewka, kilka krzaków i zostawić dwie grządki na melony, dynię i arbuzy. Warto też zwrócić uwagę na to, aby wśród wprowadzonych na działkę gatunków były takie, które nie dojrzewają jednocześnie, ale kolejno. Chodzi o to, aby różne owoce zaczynały dojrzewać wtedy, gdy poprzednie już się kończą. Jeżeli będą rosły i dojrzewały na żywej, zdrowej glebie, mogą dać dostatek wonnego, kolorowego pokarmu każdego roku. Starczy go dla właściciela i dla gości. Dlatego w krajobrazie ekologicznym powinny dominować uprawy sadownicze. Możliwości wyboru roślin do uprawy na działce są oczywiście znacznie bogatsze niż wymienione propozycje. Każda z grup pokarmowych jest reprezentowana przez co najmniej kilka gatunków roślin, można wśród nich wybierać, kierując się własnym upodobaniem i apetytem. Prawdziwy komfort w zakresie zdrowotności i smakowitości potraw trudno jest uzyskać w masowych jadłodajniach. Tak samo zdrowotność i smakowitość produktów roślinnych, z których się te potrawy przyrządza we własnej kuchni, jest nie do osiągnięcia w masowej produkcji rynkowej. Dlatego mając własne plony, można się w znacznym stopniu uniezależnić od konieczności kupowania żywności zdenaturowanej, skażonej, pozbawionej smaku i zapachu. W miarę gromadzenia doświadczeń, coraz łatwiej jest harmonizować dobór upraw na swojej działce z indywidualnymi potrzebami zdrowotnymi i upodobaniami smakowymi jej właścicieli. W ten sposób działka staje się coraz doskonalszym i pełniejszym źródłem zdrowego pokarmu i nowej wiedzy rolniczej. Po pewnym czasie okazuje się, że na ogół to wszystko, co zapewnia wytwarzanie zdrowego pokarmu, sprzyja równocześnie zachowaniu równowagi i harmonii całego otaczającego działkę środowiska, składającego się z drzew, żywopłotów, ptaków, ziół i owadów. Z kolei to harmonijne środowisko sprzyja dobrym zbiorom. Nasuwa się wtedy podejrzenie, że lawinę niedoli i zagrożeń dla świata wyzwolił błąd w rozpoznaniu ludzkich potrzeb pokarmowych. Gdy w jakimś odległym okresie dziejów człowiekowi wydało się, że może jadać to samo, co drapieżniki. Działka kompletna to jakby skrawek krajobrazu rajskiego. Człowiek jako gospodarz tego skrawka przestaje być niszczycielem i eksploratorem, odzyskuje swoją prawdziwie ludzką rangę – twórcy i mądrego opiekuna. 60 ZIOŁA, KRZEWY, DRZEWA I OWADY W KRAJOBRAZIE EKOLOGICZNYM „Chwasty są to te rośliny, których zalety jeszcze nie zostały odkryte”. (Ralph Waldo Emerson) Wartość ziół leczniczych, z których większość jest zaliczana do chwastów, została już od kilkudziesięciu lat odkryta i doceniona przez fitoterapię. Doniosłość tego odkrycia ogranicza jednak fakt, że ziół jest coraz mniej, są bowiem niszczone w programie nieustępliwej walki z chwastami. A te, którym udaje się jeszcze przetrwać, rosną na glebie tak skażonej i zdegradowanej substancjami chemicznymi, że zatracają swoją dobroczynną siłę przywracania zdrowia. Dopiero w krajobrazie ekologicznym środowisko przyrodnicze odzyskuje swoje naturalne właściwości. A rośliny w naturalnym środowisku nie rosną w odosobnieniu i izolacji, lecz w otoczeniu innych organizmów roślinnych i zwierzęcych. Wszystkie one powiązane są wzajemnymi zależnościami i wzajemnym oddziaływaniem. Rolnicy i ogrodnicy, którzy odkryli już i docenili doniosłość prawidłowości rządzących zespołami ekologicznymi, wykorzystują je w swoich uprawach. Dzięki temu uzyskują zdrowsze plony i równocześnie zdobywają nowe, ciekawe i pożyteczne doświadczenia. W tej chwili wiadomo już, że zioła cenne są nie tylko jako leki, ale że mają wielostronną przydatność w rolnictwie. Można je wykorzystywać jako rośliny ochronne dla różnych gatunków uprawowych, stosując umiejętnie zasadę sąsiedztwa roślin. Wtedy zioła podtrzymują wzrost i rozwój roślin jadalnych, chronią je przed chorobami i szkodnikami, poprawiają ich walory zdrowotne, pokarmowe i smakowe. Rozmieszczane ze znajomością ich wzajemnego oddziaływania, podnoszą zarówno ilość jak i jakość zebranych plonów. Przy stosowaniu zabiegów pielęgnacyjnych zioła są nieocenionym surowcem do sporządzania oprysków przeciwko chorobom i szkodnikom roślin uprawnych. Niektóre z nich mogą być cennym składnikiem kompostu ze względu na bogatą zawartość fosforu, potasu, azotu i wapnia. Wiele ziół nadaje się też doskonale na przyprawy do potraw, bo podnoszą ich wartość smakową i zdrowotną. A do tego jeszcze ozdabiają krajobraz, dodają mu urody i pięknego zapachu. Uporczywe zachwaszczanie i choroby roślin uprawnych są wynikiem załamania równowagi mineralnej i organicznej w glebie na skutek stosowania środków chemicznych. Te zjawiska w przeszłości nie występowały nigdy w takim zakresie i w takim nasileniu jak obecnie, odkąd wprowadzono nowoczesne metody uprawy roli. Zioła wykorzystywane umiejętnie i rozumnie stają się bardzo istotnym, konstruktywnym elementem rolnictwa ekologicznego. Utrzymywanie równowagi w populacji różnych ziół i owadów uniemożliwia takie rozprze- 61 strzenianie się jednego gatunku, aby mogło to zagrozić uprawom i zmuszało do stosowania drastycznych, toksycznych środków ochrony. Tolerując zioła na polu nie można oczywiście dopuścić do tego, aby zdominowały rośliny jadalne. Ale okazuje się, że małe ich kępki pozostawione tu i tam, mają zaskakująco korzystny wpływ na całość zbiorów. Rozgałęzione korzenie chwastów przenikają do podglebia i spulchniają je, co ułatwia korzeniom roślin uprawnych wnikanie głębiej niż zwykle w poszukiwaniu wody i pokarmu. Za pośrednictwem kapilarów z podglebia do wyższego poziomu gruntu przenika wilgoć, z której mogą korzystać rośliny mające krótszy system korzeniowy. Głęboko korzeniące się chwasty, takie np. jak lebioda i oset, wydobywają z niższych warstw gleby składniki mineralne, które osadzają się w łodygach, a po ich zwiędnięciu wracają do wyższych warstw gleby. Stają się wtedy dostępne dla płyciej sięgających korzeni roślin jadalnych. W ten sposób składniki mineralne i pierwiastki śladowe, wyczerpywane przez rośliny uprawowe, zostają z powrotem odzyskane. aby nie dopuścić do nadmiernego rozprzestrzeniania się chwastów, należy pozwolić im osiągnąć pełny wzrost, ale usunąć je z pola, zanim wydadzą nasiona. Niech po ścięciu przywiędną przez kilka dni, a następnie można je przeznaczyć na kompost lub przyorać na zielony nawóz. Ale chwasty, które już wydały nasiona, mogą być użyte tylko do kompostu, aby w wysokiej temperaturze pryzmy kompostowej ich nasiona zostały zniszczone. Zaobserwowano ciekawy fakt, że chwasty niejednokrotnie gromadzą te składniki, których szczególnie brakuje w glebie. Na przykład babka zwyczajna, która najlepiej rośnie na glebie kwaśnej, jest zasobna w minerały alkalizujące, jak wapń i magnez. Paproć Orlica, która najlepiej rośnie na glebie ubogiej w fosfor, zawiera w tkankach dużo fosforu. Dlatego takie chwasty powracając do gleby udostępniają roślinom jadalnym zgromadzone substancje mineralne. Chwasty poprawiają również strukturę gleby. Ich rozgałęzione korzenie pozostawiają włóknistą substancję organiczną, która rozkładając się wzbogaca w próchnicę wierzchnią warstwę gleby i podglebia. Poza tym po korzeniach pozostają kanaliki do lepszego nawilżania i przewietrzania gleby. Na przykład rozkładający się system korzeniowy mniszka lekarskiego tworzy podziemne kanały zwabiające dżdżownice, które z kolei wzbogacają glebę odchodami. Poprawa struktury gleby sprzyja też swobodnemu rozwojowi mikroorganizmów glebowych, niezbędnych do tego, aby ziemia rodzina zdrowe plony. Nie wszystkie zalety ziół zostały już odkryte i rozpoznane, ale o wielu z nich dokładnie wiadomo, jakie mają właściwości i czym mogą się przysłużyć w ekologicznych uprawach. Oto niektóre z nich: Nagietek ( Tagetes). Nie tylko zdobi ogród wyglądem i zapachem, ale bardzo skutecznie zwalcza nicienie. Doświadczenia wykazały, że nagietek w ciągu trzech lat radykalnie usuwa nicienie łąkowe, a rozwój innych nicieni, atakujących ziemniaki, truskawki, róże i rośliny cebulowe hamuje już w ciągu jednego roku, nie szkodząc przy tym roślinom. W tym celu należy posiać nagietek jako wsiewkę w dwa tygodnie lub trochę później po tej roślinie, którą on ma chronić. Można też siać go co drugi rok, na przemian z rośliną zaatakowaną przez nicienie. Niszczą je substancje wydzielane przez korzenie nagietka, które wydzielają się powoli i dlatego nagietek musi rosnąć przez cały sezon, aby utrzymać trwałe, nieprzerwane oddziaływanie. Wsiewki mogą nie przynieść widocznego efektu od razu po pierwszym roku, ale w następnych latach skutek jest już bardzo wyraźny. Nicienie atakujące ogórki można też zwalczać skutecznie opryskami z roztworu cukru. Zagotować pół szklanki cukru w dwóch szklankach wody. Zmieszać, ostudzić i rozcieńczyć w 10 litrach wody. Tym roztworem opryskiwać ogórki. Roztwór parując zostawia na nicieniach cieniutką warstwę cukru, która je wysusza i w ten sposób niszczy. Cukier przyciąga jednocześnie pszczoły, zapewniając ogórkom dobre zapylenie i rekordowe zbiory. Taki oprysk wart jest wypróbowania, nawet jeżeli nie podejrzewamy obecności nicieni. 62 Nagietek chroni fasolę przed pasożytami, a także hamuje rozrastanie się chwastów, szczególnie powoju i bluszczyka kurdybanka. Pomidory z wsiewkami nagietka rosną lepiej i plonują obficiej. Skrzyp polny ( Equisetum arvense) ma wyjątkową zdolność do gromadzenia krzemionki i kobaltu. Z tego powodu jest cennym składnikiem kompostu, bo wzbogaca go o te właśnie substancje. Z zarodnikowych kłosów skrzypu polnego sporządza się preparat biodynamiczny 508, służący do oprysków roślin i gleby. Można również sporządzać napary do oprysków z suszonych liści skrzypu: 2-3 łyżki ziela gotować w 3 szklankach wody przez 25 minut, odstawić na 10 minut, a potem rozcieńczyć w kilku litrach wody. Opryskiwać chore lub porażone rośliny. Dobre skutki uzyskuje się w zwalczaniu pleśni zbożowej, chorób grzybowych, zwijania się liści na brzoskwiniach oraz pleśni na warzywach, winogronach i owocach pestkowych. Opryski ze skrzypu działają łagodnie, ale szybko, nie uszkadzając życia w glebie. Ponadto wzmacniają tkanki roślin. Pokrzywa ( Urtica dioica) służy do sporządzania preparatu biodynamicznego 504, stosowanego jako jeden z wkładów do kompostu. Rosnąca w pobliżu upraw pokrzywa odstrasza szkodliwe owady, wzmaga odporność na ślimaki, wzmacnia pomidory, poprawia aromat majeranku, mięty, andżeliki i waleriany. Dwu- lub trzykrotne opryski naparem z pokrzywy skutecznie zwalczają mszyce na warzywach korzeniowych. Skrapianie pryzmy kompostowej tym naparem przyspiesza humifikację. Pokrzywa zerwana przed osiągnięciem pełnej dojrzałości jest również cennym składnikiem kompostu, zawiera bowiem dużo żelaza oraz amoniak i kwas węglowy, które są czynnikami aktywizującymi masę kompostową. Pomaga przy przechowywaniu owoców, chroniąc je przed pleśnieniem, ponieważ ma właściwości bakteriobójcze. Owoce przechowywane w sianie z pokrzywy szybciej dojrzewają. Młode listki pokrzywy są zdrowym i smacznym składnikiem wiosennej sałatki, razem z listkami młodego chrzanu, szpinaku i zielonej sałaty. Warto więc, jeżeli ma się na to dość miejsca, przeznaczyć dla pokrzywy teren gdzieś w pobliżu domu. Bazylia ogrodowa ( Ocimum basilicum) pomaga w zwalczaniu szkodników oraz chorób atakujących pomidory. Podobnie jak nagietek poprawia ich wzrost i aromat. Ponieważ jest rośliną niewielką (do 10 cm) lepiej sadzić ją wzdłuż grządek pomidorów niż pomiędzy krzakami. Bazylia odpędza również muchy i komary. Ceniona jest przez smakoszy jako ziele przyprawowe, nadaje się do zup, sałatek, dań z sera, jajek i pomidorów oraz duszonych jarzyn. Ogórecznik ( Borago officinalis) glebę na której rośnie zasila obficie potasem i wapniem. Szczególnie celowe jest obsadzanie ogórecznikiem upraw truskawek, które tych pierwiastków bardzo potrzebują, a są szczególnie wrażliwe na chlor zawarty w solach potasowych. Odstrasza również szkodniki atakujące pomidory. Ponadto ogórecznik należy do roślin miododajnych, bardzo chętnie odwiedzanych przez pszczoły, i to od rana do wieczora, nawet w chłodne jesienne dni. Jeden kwiat wydziela do 12 mg nektaru, a podcinając lub podkaszając rośliny można przedłużyć ich kwitnienie do jesieni. Pszczoły odwiedzające ogórecznik nie omijają też rosnących w pobliżu truskawek, które po wydaniu owoców wymagają zapylenia przez owady. Już nawet 5 pszczół na 1 m kw. zbierających pyłek i nektar zapewnia dobre zapylenie kwiatów, a więc bogaty plon owoców. Suszone ziele ogórecznika służy jako lek w zapaleniu błon śluzowych przełyku i gardła. Nasturcja ( Tropaeolum) posadzona razem z dynią chronią ją przed szkodnikami. Ma korzystny wpływ na ziemniaki, rzodkiewkę oraz wszystkie warzywa kapustne. Rosnąc pod ja- 63 błoniami chroni je przed inwazją mszyc. Od mszyc uwalnia również brokuły. Zaobserwowano, że mszyce unikają drzew owocowych, dookoła których rosną nasturcje. Przypuszcza się, że nie lubią one żółtego koloru kwiatów nasturcji i to je odstrasza od roślin rosnących pod nimi. Nasturcja, podobnie jak gorczyca, zawiera lotne olejki eteryczne, przyciągające owady. Umożliwia to tworzenie tak zwanych upraw pułapek. Owady składają w nich jajeczka, a wtedy należy zniszczyć całe rośliny zanim jajka się wylęgną. W ten sposób odciąga się owady od kapusty, kalafiorów, brukselki, rzodkiewek. Naturalnym wrogiem mszyc są biedronki. W przypadku inwazji mszyc, obecnie w ogrodzie biedronki wzmagają swoją aktywność w ich niszczeniu. Krwawnik pospolity ( Achillea millefolium) służy do przyrządzania preparatu biodynamicznego 502, używanego jako wkład do kompostu. Jako roślina sąsiadująca wzmaga odporność na pasożyty i ogólną żywotność upraw. Wystarczy kilka roślin krwawnika posadzonych w paru miejscach na polu, aby uzyskać dobroczynny wpływ na plony. Wzmaga siłę uzdrawiającą rosnących w pobliżu innych ziół leczniczych. Sam ma wiele cennych właściwości leczniczych, m.in. działa przeciwzapalnie i przeciwkrwotocznie. Tymianek ( Thymus vulgaris) należy wraz z majerankiem do znanych od dawna i cenionych przypraw kulinarnych. Dodawany do potraw ułatwia ich strawienie. Posadzony w ogrodzie w pobliżu kapusty odstrasza atakujące ją gąsienice. Rozrzucony w kilku kępkach na polu uwydatnia walory aromatyczne roślin i ziół. Wyciągi z tymianku stosuje się w nieżycie górnych dróg oddechowych. Lubczyk ogrodowy ( Levisticum officinale) rozrzucony kępkami w kilku miejscach ogrodu wpływa korzystnie na zdrowotność i aromat innych roślin. Jest znakomitą przyprawą do potraw, może zastępować sól. Pobudza wydzielanie soków trawiennych, reguluje właściwą fermentację i przeciwdziała wzdęciom. Szałwia ( Salvia officinalis) chroni kapustę i inne kapustne przed bielinkiem kapustnikiem i sprawia, że kapusta jest smaczniejsza i bardziej soczysta. Dobrze wpływa również na marchew, szczególnie gdy rośnie razem z rozmarynem. Źle natomiast działa na ogórki, które w ogóle nie lubią bliskości aromatycznych ziół, a szałwi szczególnie. Kwiaty szałwi wydzielają bardzo obficie nektar i dlatego należy ona do roślin wybitnie miododajnych. W lecznictwie ma bardzo wszechstronne zastosowanie zewnętrzne i wewnętrzne. Cząber ogrodowy ( Satureia hortensis) znany jest z tego, że jako sąsiad na grządce doskonale chroni fasolę przed chrząszczami. Posadzony razem z zieloną fasolką poprawia jej wzrost i aromat. Również dobrze podnosi smak gotowanej fasoli. Cząber chroni również cebulę, chociaż fasola i cebula nie lubią nawzajem swojej bliskości. Jako przyprawa i lek ułatwia przyswajanie składników pokarmowych. Mięta pieprzowa ( Mentha piperita) chroni kapustę przed gąsienicami. Odpędza również mszyce, ponieważ mrówki, które pielęgnują mszyce na roślinach, nie znoszą zapachu mięty. Wyciągi i napary z mięty stosuje się w zaburzeniach trawiennych. Ochłodzony napar z mięty skutecznie gasi pragnienie, zwłaszcza w czasie upału. Hyzop lekarski ( Hyssopus officinalis). Żywopłot z kwitnącego hyzopu przepięknie zdobi ogród. Hyzop należy do najbardziej miododajnych roślin, a miód z niego do najsmaczniejszych i najbardziej aromatycznych. Kwitnie od połowy lipca do końca sierpnia, jego wydajność miodowa dochodzi do 500 kg z hektara. Sadzony w pobliżu winorośli podnosi jej plony, 64 a w pobliżu kapusty odpędza bielinki kapustniki. Jako zioło lecznicze działa przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie, zalecany jest w dolegliwościach układu oddechowego i przewodu pokarmowego. Bylica piołun ( Artemisia absinthium) nadaje się najlepiej jako roślina okalająca ogród, jest bowiem bardzo dekoracyjna. Jej aksamitne, srebrzyste liście harmonizują szczególnie pięknie z jaskrawym kolorem posadzonych razem z nią kwiatów, np. czerwonej pelargonii. Odstrasza przy tym muchy i motyle, szkodniki roślin uprawnych, szczególnie kapustnych. Jednak wewnątrz ogrodu nie należy jej sadzić, ponieważ ma niekorzystny wpływ na niektóre inne zioła, np. kminek, anyż, koperek i szałwię. Rumianek pospolity ( Matricaria chamomilla). Z rumianku sporządza się preparat biodynamiczny 503. W ogrodzie jest doskonałym sąsiedztwem dla cebuli i kapusty, poprawia ich wzrost i zapach. Ale trzeba go siać dosyć rzadko – odległość między roślinkami powinna wynosić około 5 m. Równie korzystnie działa rumianek na pszenicę, posianą razem z nim lepiej plonuje i ma pełniejsze kłosy. Ale też w niezbyt dużej ilości, najlepiej w proporcji 1:100. Kwiaty rumianku moczone w wodzie przez dzień lub dwa służą do sporządzania oprysków zwalczających wiele chorób u roślin, ponieważ rumianek, podobnie jak krwawnik zawiera przeciwbakteryjną i przeciwzapalną substancję – chamazulen. Te same właściwości sprawiają, że napar z rumianku działa leczniczo również w dolegliwościach ludzi i zwierząt. Zwalcza biegunkę u cieląt, a stosowany do okładów leczy uszkodzone racice. Pchły unika posłania psa posypanego suchym zielem rumianku. Gotując 3-4 łyżki rumianku w 1/2 litrze wody przez 20 minut uzyskuje się doskonały wywar do płukania włosów. Wywar ten lekko rozjaśnia blond włosy i nadaje im miły delikatny zapach. Mniszek lekarski ( Taraxacum officinale) przyczynia się w znacznym stopniu do naturalnego wytwarzania próchnicy, ponieważ w glebie dookoła mniszka chętnie przebywają dżdżownice. Jego korzenie sięgają na półtora metra w głąb ziemi i dlatego nie jest on groźnym konkurentem dla żadnej z rosnących w pobliżu roślin. Odwrotnie, przynosi korzyści wydobywając z głębi ziemi niedostępne dla nich substancje mineralne, szczególnie wapń, który został przedtem spłukany w głąb ziemi i jest niedostępny dla roślin o krótszych korzeniach. Gdy mniszek ginie, jego korzenie zostawiają w ziemi kanały umożliwiające dżdżownicom przenikanie głębiej niż w innych warunkach, a one penetrując glebę spulchniają i wzbogacają jej głębsze warstwy. Inną zaletą mniszka jest to, że wydziela gaz etylenowy, który ograniczając rozrastanie się uprawianych w pobliżu roślin, przyczynia się tym samym do wcześniejszego dojrzewania ich kwiatów i owoców. Walory lecznicze mniszka są dość powszechnie znane i doceniane. Wywar z korzeni mniszka ma zastosowanie w schorzeniach wątroby i dróg żółciowych jako środek żółciopędny i pobudzający trawienie. Pomocniczo stosowany przy niewydolności nerek i obrzękach, w kamicy nerkowej, zwłaszcza szczawianowej i fosforanowej. Kminek zwyczajny ( Carum carvi). Ponieważ nasiona kminku dość długo kiełkują, najlepiej jest siać je razem z grochem. Po zebraniu grochu zabronować pole i wtedy dopiero kminek zacznie wschodzić. Wymaga on gleby zasobnej i wilgotnej. Nie lubi sąsiedztwa koperku. Jest popularną przyprawą aromatyczną do potraw, dodaje im smaku i ułatwia trawienie. Majeranek ( Majorana hortensis) należy zapewne do najstarszych ziół przyprawowych. Spośród kilku odmian majeranku najlepiej znany jest majeranek ogrodowy, obok pochodzącej z tej samej rodziny botanicznej, lebiodki posopolitej ( Origanum vulgare). Majeranek ma bardzo przyjemny i trwały zapach, poprawiający smak wielu potraw. Nieznacznie pobudza wy- 65 dzielanie sokół żołądkowych i ogranicza nadmierną fermentację w przewodzie pokarmowym. Jest więc nieocenioną przyprawą kulinarną smaczny i zdrowy. W ogrodzie rośnie łatwo i kiełkuje bez kłopotów. Ma korzystny wpływ na rosnące w pobliżu rośliny, poprawia ich wzrost i aromat. Jałowiec pospolity ( Juniperus communis). Drobne, okrągłe owoce jałowca odznaczają się przyjemnym aromatem i są znakomitą, choć może niezbyt docenianą, przyprawą kulinarną. Jałowiec działa lekko moczopędnie i hamuje resorpcję jonów sodowych i chlorkowych. Zwiększa też wydzielanie sokół żołądkowych i żółci, ogranicza nadmierną fermentacją w jelitach. Jest ponadto silnie bakteriobójczy. Z jałowca, kminku i majeranku zmielonych i połączonych razem w równych częściach otrzymuje się aromatyczną, zdrową i nieagresywną w smaku przyprawę do wielu potraw. Chrzan i ziemniaki mają na siebie wzajemny korzystny wpływ. Krzaczki chrzanu należy umieszczać tylko w rogach pola ziemniaczanego i wykopywać przy końcu lata, aby się zanadto nie rozprzestrzeniły. Ziemniaki rosną wtedy zdrowsze i odporniejsze są na choroby. Napar z liści chrzanu stosowany do oprysku jabłoni daje dobre efekty przy zwalczaniu niektórych szkodników. * * * Lekceważenie ziół, niszczenie ich i zupełne eliminowanie z pól i ogrodów jest głównie następstwem nieznajomości tych korzyści, jakie przynoszą. Wynika z nieumiejętności przyjęcia darów, które przyroda sama daje nam do rąk. Szczególną zaletą ziół jest zdolność przyciągania owadów zapylających, co ma nieoceniony wpływ na plonowanie innych roślin. Zapylania przez owady wymaga 80% roślin rosnących w naszym klimacie, bez tego nie zawiązują owoców i nasion, albo zawiązują tylko nieliczne i źle wykształcone. Jeżeli tymi owadami są pszczoły z własnej pasieki, to uzyskuje się jeszcze dodatkową korzyść w postaci aromatycznego, zdrowego miodu. Działalność gospodarcza człowieka, powoduje ginięcie wielu gatunków owadów zapylających, takich jak pszczoły leśne i trzmiele oraz pszczoły samotnice. Giną one razem z innymi pożytecznymi owadami pod wpływem chemicznych środków ochrony roślin, stosowanych w celu niszczenia pasożytów. W lasach pozbawionych w ten sposób dostatecznej ilości owadów giną z głodu ptaki, i kiedy pasożyty odradzają się, to nie ma tam już ich naturalnych ptasich antagonistów i wtedy mogą rozmnażać się bez żadnych ograniczeń. Pastwą ich ekspansji padają ogromne obszary lasów. Jedno wyłączone nieprzezornie ogniwo ekologicznego łańcucha wyzwala nieopanowaną lawinę katastrof. Wiele potrzeba potem pracy, wiedzy, staranności i dobrej woli, aby przywrócić utraconą równowagę. Monokultury rolne, czyli obszary jednogatunkowych upraw, wyparły naturalne, mieszane zespoły roślinne, będące dogodnych środowiskiem życia owadów. Koszenie maszynami w ciągu jednego dnia olbrzymich obszarów łąk pozbawia nagle pokarmu te owady, które żywiły się ich pyłkiem i nektarem. Przeorywanie nieużytków, gdzie najczęściej budują one swoje gniazda, powoduje stałe zmniejszanie się liczby trzmieli i innych dziko żyjących owadów zapylających. Obecnie jedynymi już prawie zapylaczami wielu roślin kwitnących wiosną pozostały pszczoły. Ich wartość jako zapylaczy przewyższa dziesięć-dwadzieścia razy korzyści uzyskiwane z wytwarzania miodu i wosku, nawet w latach najlepszych zbiorów. Dzięki zapylaniu uzyskuje się ogromną zwyżkę plonów rzepaku, gryki, roślin motylkowych, drzew i krzewów owocowych oraz innych roślin owadopylnych. Jednak na skutek nieprzestrzegania okresów ochrony wiele pszczół ginie, siadając na roślinach opylonych preparatami chemicznymi. Straty są wtedy niepowetowane. 66 Można więc sobie życzyć, żeby pasiek było jak najwięcej. Pozwoliłoby to może w przyszłości na eliminowanie uprawy buraków cukrowych i zaniechanie produkcji szkodliwego dla zdrowia cukru, bo miód zostałby wprowadzony na wszystkie stoły. Do korzyści już wymienionych przybyłaby szansa wykorzystania doskonałej ziemi buraczanej pod uprawę owoców i warzyw. A ponadto ubyłoby jeszcze jedno źródło skażenia, jakim są odpady z cukrowni. Zdrowe zioła i rośliny, rosnące w krajobrazie ekologicznym oprócz znanych już zalet mają nieocenione znaczenie dla przetrwania pszczół i innych, nielicznych już owadów zapylających. Wśród roślin sadzonych niekiedy specjalnie na pożytki dla pszczół są m.in. facelia, koniczyna biała i różowa oraz inkarnatka i gryka. Gryka jest rośliną obcopylną i jej kwiaty wymagają wielokrotnych odwiedzin pszczół, aby na znamię słupka dostał się właściwy pyłek. Plony gryki zależą więc w ogromnym stopniu od liczby odwiedzających ją pszczół. Pszczoły zresztą chętnie ją odwiedzają, ponieważ wydziela dużo, łatwo dla nich dostępnego nektaru. Z hektara gryki można uzyskać nawet 200 kg miodu. Śnieguliczka biała ( Symphoricarpos racemosus) jest jedną z najlepszych roślin miododajnych. Jest to krzew od 1 do 2 m wysokości. Zakwita na początku czerwca i kwitnie do pierwszych dni września. Pszczoły przylatują do kwiatów śnieguliczki przez cały dzień nawet podczas drobnego deszczu, bo nektar ukryty w beczułkowatej koronie dostępny jest dla owadów, a dobrze zabezpieczony przed deszczem i rosną. Śnieguliczka nadaje się na żywopłoty, a wtedy jest już nie tylko pożytkiem pszczelim, ale również służy jako osłona od wiatru dla upraw ogrodowych, a także zacienia rośliny nie znoszące zbytniego nasłonecznienia. Sama zaś potrzebuje pełnego dostępu słonecznego, bo w miejscach zacienionych gorzej rośnie i słabiej nektaruje. Na żywopłoty nadaje się również miododajna Irga ( Cotoneaster), chętnie odwiedzana przez pszczoły, ale tylko wtedy, gdy rośnie w miejscach dobrze nasłonecznionych. Nie przestaje ona kwitnąć nawet wtedy, gdy jako żywopłot jest systematycznie przycinana. Żywopłoty z tych i innych roślin służą jako osłona od wiatru i słońca, a ponadto cały otoczony nimi teren staje się bardziej zaciszny, prywatny, odosobniony, co jest jednym z warunków dobrego samopoczucia osób, które tu mieszkają i pracują. Żywokost lekarski ( Symphytum officinale) jest cenną rośliną miododajną, ale wyłącznie wtedy, gdy w okolicy żyje dostatecznie dużo trzmieli. Jego nektar jest bowiem trudno dostępny dla pszczół, mogą one korzystać tylko z otworów w kwiatach przegryzionych przez trzmiele. Żywokost ma też szczególną wartość dla wzbogacenia gleby, bo zawiera taką samą ilość węgla i azotu co nawóz zwierzęcy. Korzeń żywokostu ma duże zastosowanie w lecznictwie w przypadkach uszkodzenia błony śluzowej przewodu pokarmowego, a także przy owrzodzeniach żołądka i dwunastnicy. Służy również jako środek przeciwkaszlowy i gojący oparzenia skóry. Głóg ( Crategus L.). Należy również do roślin miododajnych. Kwiaty głogu są tak zbudowane, że ich nektar jest bardzo łatwo dostępny dla wszystkich owadów. Różne gatunki głogu kwitną w różnym czasie, kolejno i dlatego mogą zapewnić pszczołom pożytek przez 3-4 tygodnie maja. Głogi o liściach gładkich są atakowane przez te same szkodniki co jabłonie i grusze, ale głogom o liściach szorstkich szkodniki te nie zagrażają. Cenną rośliną leczniczą jest głóg dwuszyjkowy ( Crategus oxyacantha). Kwiatostan głogu stosuje się w postaci wyciągu w przypadkach osłabienia mięśnia sercowego, w lekkiej niewydolności naczyń wieńcowych i zaburzeniach ciśnienia krwi, głównie w nadciśnieniu tętniczym. Brzoza. Istnieje pogląd, że korzenie brzozy wydzielają substancje mające korzystny wpływ na procesy fermentacyjne w pryzmach kompostowych. Zaobserwowano, że kompost 67 umieszczony w pobliżu szarej brzozy czerpie korzyści z jej obecności, sam nie tracąc żadnych składników żywnościowych. I to nawet wtedy, gdy korzenie brzozy wnikają w pryzmę. Najkorzystniejsze jest usytuowanie pryzmy w odległości co najmniej dwóch metrów od brzozy. Czarny bez ( Sambucus nigra) jest również bardzo dobrym sąsiedztwem dla pryzmy kompostowej, ponieważ osusza nadmierną wilgoć i przyspiesza procesy próchnicotwórcze. Zaobserwowano wielokrotnie, że dookoła korzeni czarnego bzu wytwarza się doskonała próchnica. Kwiaty czarnego bzu służą do przyrządzania naparów zalecanych w chorobach gorączkowych – działają napotnie i moczopędnie. Zewnętrznie stosuje się je do płukania gardła i jamy ustnej oraz do okładów przy zapaleniu spojówek i brzegów powiek. Odwary z owoców czarnego bzu działają skutecznie jako środek odtruwający. W chorobach zakaźnych, skórnych i gośćcowych pomagają w usuwaniu z organizmu szkodliwych metabolitów. Drzewa iglaste są raczej niepożądane w pobliżu pryzmy, ponieważ hamują procesy humifikacyjne w kompoście. Powodują to substancje terpentynowe zmywane z igieł sosny i świerku. Mają one również niekorzystny wpływ na pszenicę, ponieważ te same substancje terpentynowe ograniczają jej kiełkowanie. Ale mierzwa z igieł sosnowych działa korzystnie na truskawki, wzmacnia ich łodygi, zwiększa urodzaj, poprawia aromat. Leszczyna ( Corylus avellana) jest szczególnie pożyteczna na pastwiskach, ponieważ odstrasza muchy od pasących się zwierząt. Krowy też lubią skubać liście leszczyny, co wpływa na podniesienie ilości tłuszczu w mleku, a jednocześnie ze względu na zawartość taniny działa oczyszczająco na przewód pokarmowy. Wiśnia ( Cerasus vulgaris). Korzenie drzewa wiśniowego mają niekorzystny wpływ na rosnącą w pobliżu pszenicę, bo osłabiają jej odporność na śnieć zbożową. Drzewa owocowe. Dobrze jest wysiewać między nimi mieszankę gorczycy i koniczyny. Dobrym sąsiedztwem są dla nich również szczypiorek, czosnek, cebula, nasturcja, chrzan, bylica, boże drzewko i pokrzywa. Ekologiczne zespoły, zharmonizowanych ze sobą ziół, drzew, krzewów, owadów i ptaków, tworzą razem wspólnoty życiowe, zwane biocenozą. Większość przejawów ingerencji w biocenotyczne układy doprowadza do następstw negatywnych i destruktywnych. Jeżeli nawet przyczyną tego bywa brak wiedzy o wewnętrznej strukturze biocenozy, to nie łatwo uwierzyć, że samo wzbogacenie informacji w tym zakresie wpłynie na radykalną poprawę sytuacji. Podstawowym motywem gromadzenia wiedzy rzadko bywa ciekawość albo chęć współdziałania z przyrodą. Zwykłą intencją w takich przypadkach jest chęć zagarnięcia wyłącznie dla siebie wszystkich wartości, jakie tworzy biocenoza i całkowitego podporządkowania sobie jej celów i funkcji. Przy takim stylu myślenia i działania, to co nie wydaje się służyć bezpośrednio człowiekowi, nie ma prawa do życia ani istnienia. Precyzyjny ład i harmonię przyrody burzy nie tylko ignorancja, ale przede wszystkim zachłanność, pycha i bezwzględność. Dlatego przywracanie harmonii między człowiekiem a jego naturalnym środowiskiem, czyli tworzenie krajobrazu ekologicznego, nie może się obyć bez udziału ludzi skromnych, mądrych i dobrych. 68 HISTORIA WEGETARIANIZMU „... nie można wykluczyć domysłu, ż zagrożenie sięga nawet i poza granice naszej Planety, siejąc jakieś niepojęte spustoszenia w niepojętych układach kosmicznych. Może siła wyzwolona rozpaczą krzywdzonego obiega zakrzywioną stromiznę Wszechświata i wraca z nieuchronną precyzją, aby porazić krzywdziciela?” (Sumienie, mechanizm ochrony ewolucji?) Maria Grodecka Zastanawiając się nad początkiem dziejów wegetarianizmu trzeba stwierdzić, że jest on równie nieuchwytny jak początek historii ludzkości. Może należałoby przedtem zapytać, jak doszło do tego, że człowiek, istota przystosowana genetycznie do pokarmu roślinnego, zaczął odżywiać się mięsem. Albo o to, czy gdy rozpoczął swoją egzystencję jako istota ludzka, był roślinożercą czy drapieżnikiem? Czy jego pierwotnym pokarmem było mięso czy rośliny? Jakkolwiek ustrój fizjologiczny organizmu człowieka i jego cechy morfologiczne świadczą o roślinożerności, to opinie na ten temat nie są ostatecznie uzgodnione. Dlatego trudno jest dziś ustalić czy najdawniejsze zalecenia odżywiania bezmięsnego były czymś zupełnie nowym i odkrywczym, czy też nawiązaniem do tradycji wcześniejszej, poprzedzającej obyczaj jadania mięsa, zaniechanej jednak z niewiadomych przyczyn. Moment odejścia od przyrodzonego pokarmu roślinnego musiał być wydarzeniem tak odległym w czasie, że dociera do nas tylko w postaci legend i symbolicznych mitów. Najstarsze zapiski na ten temat znajdują się w starożytnych księgach wedyjskich i księgach Starego Testamentu. Ponieważ teksty te powstawały na przestrzeni kilku tysiącleci, można w nich odnaleźć również i najdawniejsze ślady wegetarianizmu. Nurt orientalny – tradycja Bliskiego i Dalekiego Wschodu W najwcześniejszych zapisach Wedy są liczne wzmianki dotyczące składania krwawych ofiar oraz sposobów przyrządzania mięsa ofiarnych zwierząt. Z zapisów tych wynika, że ofiar domagali się bogowie, którym, jak wierzono, były one potrzebne do podtrzymania nieśmiertelności. Jako ofiary składano woły, krowy, bizony i konie. W Wedach można znaleźć liczne szczegółowe informacje dotyczące czasu i sposobu zabijania zwierząt, a także w jaki sposób je palić, które części ich ciała mogą zjadać ludzie, szczególnie kapłani dokonujący ofiary, a które mają być przeznaczone dla bogów. 69 Praktyka składania ofiar łączyła się bezpośrednio z pojęciem zasługi religijnej i miała związek z pośmiertnym losem człowieka. Prawo wstępu do nieba obiecywała tylko tym, którzy składali liczne ofiary, a dla nie składających ofiar niebo miało być niedostępne. W tym samym mniej więcej czasie, tzn. około 2 tys. lat p.n.e. krwawych ofiar dokonywano w wielu miejscach świata: w Południowej Ameryce, w Mezopotamii, na terenie późniejszej Grecji, w północnej Afryce, na południu Azji. Nie znaczy to, że obyczaj ten nie istniał również w innych regionach świata, ale brak jest danych na ten temat. W każdym przypadku jako przyczynę dokonywania tego obrzędu podawano kategoryczne żądanie bogów. W II i III księdze Mojżesza można znaleźć te same wskazania co we wczesnych tekstach wedyjskich – szczegółowe instrukcje dotyczące składania ofiar ze zwierząt. „Następnie kazał przyprowadzić barana na ofiarę całopalną, a Aaron i jego synowie położyli ręce swoje na głowie barana. Mojżesz zarżnął go i pokropił krwią ołtarz wokoło. Potem Mojżesz rozkroił brana na części, spalił głowę, te części i tłuszcz. Wnętrzności zaś i nogi obmył wodą. Potem Mojżesz spalił całego barana na ołtarzu. Jest to ofiara całopalna, woń przyjemna, ofiara ogniowa dla Pana, tak jak rozkazał Pan Mojżeszowi” (3 Księga Mojżeszowa, 8, 18-21). Można się głęboko zastanowić nad tym, kim byli ci, którzy formułowali i narzucali Izraelitom i innym ludziom na świecie tak drastyczne zalecenia rytuału ofiarnego? Czy może był to tylko sposób wymyślony przez kapłanów, aby wymuszać na wiernych daniny ze zwierząt? A może Ziemia przeżyła wtedy okres przedziwnej inwazji nieznanych, potężnych istot, którym dym palących się ciał był potrzebny do jakichś niewiadomych celów? Dlaczego w księgach Mojżesza stale powraca zwrot, że „jest to woń miła dla Pana”? Czy mięso ofiarnych zwierząt zawsze było palone, czy może czasem tylko pieczone? Czy ludzie składali ofiary także i wcześniej, zanim otrzymali boskie zalecenie, tyle tylko, że robili to inaczej? Czy też zaczęli je składać dopiero na skutek żądań bogów? Czy więc była to tylko zmiana sposobu znanego im już przedtem zwyczaju, czy też wprowadzenie go jako czegoś zupełnie nowego i dotychczas nieznanego? A kim był „Pan”, który udzielał takich instrukcji? Albo ten, który łaskawie przyjął krwawą ofiarę hodowcy Abla, a odrzucił daninę rolnika – Kaina, złożoną z płodów ziemi? Czy można wykluczyć, że Kain zabił Abla w obronie mordowanych zwierząt, a nie z zazdrości? Jego osoba i pamięć o nim zostały przekazane następnym pokoleniom w glorii chwały. Czy jednak nie stało się tak zgodnie z tą samą prawidłowością, z jaką zwycięzcy obejmują panowanie również i nad historią i modelują ją tak, aby uwydatnić swoją chwałę, a ukryć hańbę? Świadomość kolejnych pokoleń zostaje wtedy obciążona fałszywymi autorytetami i obezwładniona w swoich aspiracjach rozwojowych przewrotnymi wzorcami tego, co godziwe i zasługujące na naśladowanie. Dla historii wegetarianizmu ważne jest to, że już około 800 lat po Mojżeszu, a ok. 700 lat przed naszą erą pojawiły się nowe, wręcz odmienne tendencje, zarówno w Indiach, jak i na Bliskim Wschodzie. W oficjalnej religii Indii, hinduizmie, zaczął obowiązywać zakaz jadania mięsa. Z początku był to zakaz o charakterze ściśle religijno-kultowym, wykluczał bowiem jadanie takiego mięsa, które nie zostało przedtem złożone w ofierze. Uboju wolno było dokonywać jedynie w postaci ofiary. W tym samym mniej więcej czasie, to znaczy w kilkaset lat po Mojżeszu, prorocy Starego Testamentu, Izajasz, Jeremiasz, Ozeasz, Amos, Micheasz też wypowiadają się zdecydowanie przeciwko składaniu ofiar. Co więcej zaprzeczają, jakoby te ofiary były kiedykolwiek nakazywane i zalecane przez Boga. Całą winę za istnienie tego rytuału składają na kapłanów. „Bo nic nie powiedziałem, ani nie nakazałem waszym przodkom, gdy wyprowadzałem ich z Egiptu, co d ofiar całopalnych i krwawych” (Jeremiasz, 7, 22-23). „Przestańcie składania czczych ofiar. Nienawidzę waszych świątyń i obchodów. Stały mi się ciężarem, sprzykrzyło mi się je znosić. Ręce wasze pełne są krwi” (Izajasz I, 13-15). A Ozeasz tak mówi: „Lubią ofiary i chętnie je składają, lubią też mięso, które wówczas jedzą, lecz Jahwe nie ma w tym 70 upodobania” (8, 13). W tym też czasie Izajasz przekazuje swoją wizję przyszłego świata, Królestwa Bożego: „Wilk z jagnięciem będzie paść się razem, a lew tak jak wół będzie jadł sieczkę, wąż zaś będzie się żywił prochem” (65, 25 i 11, 6-9). Kontynuacją tego nurtu w Biblii wydają się być zasady życia i postępowania członków gminy esseńskiej, istniejącej w Palestynie w I wieku p.n.e. i w I wieku po Narodzeniu Chrystusa. Ortodoksyjny judaizm traktował ich jako odstępców. Nie składali krwawych ofiar i za to zabroniono im wstępu do świątyni jerozolimskiej. Podobne zasady jak Esseńczycy wyznawali Ebionici, którzy byli kontynuatorami etyki esseńskiej, żyli i działali w okresie od I do V wieku. Ebonici opierali się już nie tylko na wypowiedziach proroków Starego Testamentu, ale również na tych fragmentach ewangelii, po których ślad pozostał w apokryfach. W tym mniej więcej czasie, gdy Jeremiasz i Ozeasz głosili swoje objawienia na Bliskim Wschodzie, w Grecji w VI w. p.n.e. powstał nowy kierunek filozoficzny, którego twórcą i inicjatorem był Pitagoras. Tak samo jak prorocy Starego Testamentu i mędrcy wedyjscy protestował przeciwko składaniu ofiar ze zwierząt i przeciwko jadaniu mięsa. W „Metamorfozach” Pubiusa Ovidiusa Naso znajduje się wypowiedziana w poetyckiej formie relacja poglądów Pitagorasa. Stwierdza on m.in., że ludzie tak łatwo przypisują bogom własne chęci i obciążają ich własnym okrucieństwem. „Nie dość zbrodni, lecz winią i bogów pospołu, Ręcząc, że pragną śmierci robotnego wołu, czystą ofiarę byka, świetnego urodą, (Bo piękność nawet szkodzi) przed ołtarze wiodą Pyszny wstęgą i złotem, słucha próśb do bogów, Widzi jak mu ciskają na czoło wśród rogów Zboże, na które robił; wziąwszy między oczy Cios śmiertelny, nóż, może widziany, krwią broczy. Wtem z drgającego ciała wyrwawszy jelita, Patrzy na nie ofiarnik i myśl bogów czyta. Skądże tych wzbronionych potraw przejął was głód srogi? Wstrzymajcie się i moje szanujcie przestrogi”. Około VII wieku p.n.e. pojawiają się w Upaniszadach pierwsze wzmianki o reinkarnacji i w tym samym mniej więcej czasie rodzą się tendencje wegetariańskie. Niektóre sagi hinduskie, choć nie było ich wiele, zaczynają się inwokacją będącą wezwaniem do wegetarianizmu. W V wieku dokonał się w Indiach głęboki przełom spowodowany powstaniem buddyzmu i dżainizmu. Obie te religie bardzo mocno podkreślały świętość wszelkiego życia, również i życia zwierząt. Podstawą etycznych zaleceń Buddy jest ahimsa czyli zakaz zabijania i krzywdzenia jakiejkolwiek żywej istoty, bez względu na to czy jest ona człowiekiem, czy zwierzęciem, naszym przyjacielem, czy wrogiem. Wśród wypowiedzi Buddy, zapisanych przez jego uczniów, znajdują się liczne wskazania, które wyraźnie i jednoznacznie wykluczają zabijanie zwierząt i jadanie ich mięsa. Jedna z nich brzmi następująco: „Dopóki nie zapanujesz nad swoim umysłem na tyle mocno, aby nawet sama myśl o tej brutalnej niegodziwości, o zabijaniu była ci wstrętna, nie uciekniesz nigdy przed więzami życia świeckiego”. Zresztą, jeszcze i przed Buddą, a już w szczególności po jego odejściu, wszyscy mistrzowie duchowi, guru, stanowczo zabraniali swoim uczniom jadania mięsa, uznając to za nieprzekraczalną przeszkodę w osobistym rozwoju i dążeniu do uduchowienia. Twierdzili, że mięso odbiera zdrowie i spokój umysłu, zawiera bowiem toksyny wydzielane pod wpływem przerażenia jakiego zwierzę doznaje w chwili, gdy jest zabijane. Od IV wieku n.e. prawo Manu wprowadza zakaz jadania mięsa z okazji składania ofiar. 71 W III wieku, za czasów króla Asioki, buddyzm stał się oficjalną religią Indii. Sam król Asioka zrezygnował zupełnie z jadania mięsa, a zabijanie zwierząt na królewskim dworze zostało zabronione. Jednocześnie król Asioka wydał zarządzenie, którego celem była ochrona lasów. Zakaz wycinania lasów świadczy o tym, że ogałacanie ziemi z drzew zaszło już wtedy bardzo daleko i doprowadziło do tak znacznego zagrożenia ekologicznego, że stało się przedmiotem uwagi i troski mądrego Asioki. Intensywne wycinanie lasów mogło być związane z nadmiernym rozwojem gospodarki hodowlanej, co by świadczyło o tym, że składanie krwawych ofiar miłe było nie tylko bogom, ale i ludziom, i że w owym czasie apetyt na mięso rósł niebezpiecznie. Jakkolwiek pod wpływem zaleceń ahimsy zwyczaj jadania mięsa w Indiach nie ustał całkowicie i od razu, to przestał być tak jak poprzednio religijnym obowiązkiem i zasługą wobec bogów. Odwrotnie, został uznany za religijne i moralne wykroczenie. Jeżeli nawet ktoś je jadł, to czynił to raczej ukradkiem bez dotychczasowej ostentacji i bez rytualnej oprawy. W pierwszych wiekach naszej ery silnym wsparciem dla wegetarianizmu stał się kult Kriszny. Jego wyznawcy byli ścisłymi wegetarianami, a hinduizm coraz mocniej ulegał jego wpływom. W ciągu 200 lat po śmierci Buddy jego nauka zatraciła pierwotną jednolitość. Już w okresie panowania króla Asioki istniało kilkanaście różnych szkół buddyjskich. Spośród nich największe znaczenie zdobyły dwie: therawada i mahajana. Tradycja therawady żyje do dziś w Birmie, na Cejlonie, w Laosie, Tajlandii, Kambodży i w Tybecie. W Wietnamie i Japonii współistnieją obie te tradycje. Natomiast tradycja mahajany najbardziej żywa jest w Chinach. Każda z tych szkół ma zdecydowanie odmienny stosunek do jadania mięsa. Mnisi buddyjscy ze szkoły therawady należą do zakonów żebraczych i jedzą tylko to, co dostają jako jałmużnę. Nie są więc specjalnie wybredni, przyjmują każdy ofiarowany im pokarm, w tym również mięso. Odrzucenie pokarmu byłoby zapewne źle widziane przez ofiarodawców. Nie wolno im jednak osobiście zabijać zwierząt ani przyjmować potraw z mięsa, które zostało przygotowane specjalnie dla nich, bo jest już ono uważane za „nieczyste”. Nie jest to więc wegetarianizm ani ściśle religijny, ani tym bardziej etyczny, a tylko formalny, wynikający z dokładnego przestrzegania pewnym norm i sformułowań reguły zakonnej. Jednak nawet i te ograniczenia nie są traktowane zbyt rygorystycznie, o czym świadczy fakt, że w większości krajów therawady świeccy buddyści jadają mięso właściwie bez żadnych ograniczeń. Inaczej przedstawia się sprawa w tradycji mahajany. Misi nie żebrzą o jedzenie, tylko przygotowują je sobie sami, podobnie jak i świeccy buddyści. Od czasów najdawniejszych są więc ścisłymi wegetarianami. Mówi się, że pierwsi mnisi, którzy przynieśli buddyzm do Chin, przestrzegali ściśle zasad wegetarianizmu. Mogłoby to świadczyć o tym, że therawada jest późniejszym odejściem od pierwotnej nauki Buddy, w której zakaz ten obowiązywał bezwarunkowo. Zupełnie swoiste stanowisko zajął w tej kwestii buddyzm japoński. W wywiadzie przeprowadzonym z jednym z przywódców japońskiego buddyzmu stwierdził on, że wprawdzie ideałem byłoby nie zabijanie nie tylko zwierząt, ale nawet i roślin. Ponieważ jest to niemożliwe, więc oni zabijają i jedzą i jedno i drugie, traktując to jednak jako „wielki smutek ludzkości”. W tej wersji buddyzmu zalecenie ahimsy zostaje wprawdzie teoretycznie podtrzymane, ale praktycznie zignorowane. Ma to również zapewne niedwuznaczny wpływ na stosunek buddystów japońskich do ludzi, gdy np. w czasie wojny stają się wrogami ich kraju. W tym samym mniej więcej czasie co buddyzm powstał w Indiach dżainizm. Według dżainistów cały wszechświat jest żywy, włącznie ze skałami i kamieniami. Podobnie jak hinduizm i buddyzm uznają doktrynę reinkarnacji i karmy oraz obowiązek nie stosowania przemocy wobec żadnej żyjącej istoty. Starają się przestrzegać zaleceń ahimsy w stosunku do ludzi, zwierząt, roślin i minerałów, a nawet „nigodas”, drobnych, często niewidzialnych istnień, mających tylko jeden zmysł dotyku. Ścieżka zbawienia, według dżainistów prowadzi do 72 oczyszczenia duszy ze skażenia materią, bo jak długo dusza zanurzona jest w materii, stosowanie pewnych form przemocy jest nie uniknione. Każdy bowiem ruch ręki i każdy krok powoduje zniszczenie jakiegoś istnienia. Oczywiście, nie wolno jadać mięsa nawet tych zwierząt, które zginęły śmiercią naturalną. Powstrzymanie się od pokarmów mięsnych jest najbardziej dostępną i realną formą przestrzegania zaleceń nie krzywdzenia. W kulturze Indii wysoką pozycję etyczną i filozoficzną zajmuje prastara tradycja jogi. Sięga ona swymi początkami w okres znacznie poprzedzający naukę Buddy. Jednak etyczne jej zalecenia są całkowicie zgodne z etyką buddyjską, podobnie zresztą jak podstawowe założenia filozoficzne. Etyka jogi wiąże się najściślej z reinkarnacją, karmą i ahimsą, stąd też wynikają moralne przesłanki wegetarianizmu, bo pozbawienie życia jakiejkolwiek istoty obciąża karmę zabójcy. Zaciąga on w stosunku do swojej ofiary dług, który będzie musiał spłacić w następnych wcieleniach. Od odpowiedzialności karmicznej nie można się uchylić, w łańcuchu wcieleń musi zostać w pełni spłacona, każda bowiem dysharmonijna wibracja wywołana przez człowieka wraca do niego w postaci równie dysharmonijnej. Według filozofii jogi, cały świat podlega nieustannemu, ewolucyjnemu rozwojowi, w którym uczestniczą wszystkie żyjące na Ziemi gatunki, każdy zgodnie z właściwą mu prawidłowością ewolucyjną. W jogistycznym obrazie świata zwierzęta mają więc swoje określone miejsce i swoją niewzruszoną pozycję, bo podobnie jak ludzie uczestniczą w łańcuchu kolejnych egzystencji. Zabijanie ich powoduje udaremnienie lub przynajmniej opóźnienie ich gatunkowego rozwoju, a to obciąża ludzkość karmiczną winą. Jedna ze ścieżek jogi, Hatha-joga, zmierza do fizycznego opanowania organizmu przez uprawianie ćwiczeń oddechowych, asanów, czyli postaw ciała oraz odpowiedniej diety oczyszczającej i wzmacniającej. Tą dietą jest właśnie dieta wegetariańska. Etyczne i karmiczne uzasadnienia wegetarianizmu znajdują więc dodatkowe wsparcie w zaleceniach hatha-jogi. Mają one zresztą cel nie tylko higieniczno-zdrowotny. Zmierzają do rozwijania i koordynowania funkcji wszystkich wewnętrznych organów ciała oraz mięśni, stawów, ośrodków nerwowych i gruczołów dokrewnych. I to w zakresie znacznie szerszym niż potocznie rozumiane zdrowie fizyczne. A ten rozwój ciała jest z kolei niezbędnym wstępem do poszerzania zasięgu świadomości i wyzwolenia się wyższych władz psychicznych. Dietetyka hatha-jogi odróżnia pokarmy sattwiczne i radżasowe. Do pokarmów radżasowych należą potrawy mocno spieczone, ostro przyprawione, alkohol i mięso. Ich jadanie prowadzi do fizycznego i psychicznego rozkojarzenia i powoduje choroby. Utrudnia, a nawet niekiedy uniemożliwia uprawianie ćwiczeń jogi, a alkohol i mięso wykluczają jakiekolwiek postępy na tej drodze. Natomiast pokarmy sattwiczne dają żywotność, siłę i zdrowie, i przyczyniają się do rozbudzenia życia umysłowego. Wpływają też korzystnie na zachowanie równowagi psychicznej i ułatwiają koncentrację. Do pokarmów sattwicznych należą owoce, jarzyny, zwłaszcza naziemne, wszystkie gatunki zbóż, orzechy i inne nasłonecznione płody ziemi. Według dietetyki jogi każde pożywienie ma swoją, właściwą mu skalę wibracji energetycznych. Im wyższe wibracje, tym większa wartość pokarmowa. Świeży sok z owoców i jarzyn ma skalę wibracji taką samą jak kolor ultrafioletowy, natomiast mięso zabitego zwierzęcia jest w skali wibracji niższej od podczerwonej. Joga najbardziej zaleca jadanie takich owoców i jarzyn, które mogą być spożywane na surowo, a ponadto chleb, kasze, mleko. Mimo jednoznacznych wskazań religijnych nie wszyscy Hindusi są wegetarianami. W ostatnich czasach przyczyną tego jest coraz znaczniejszy wpływ Zachodu, który przekazuje swoje wzory dietetyczne całemu światu. Mimo to wśród mieszkańców Indii jest oczywiście znacznie więcej wegetarian niż wśród wyznawców religii w innych regionach świata, a zwłaszcza na Zachodzie. Niemniej jednak pod wpływem obyczajowym presji Zachodu orientalny wegetarianizm słabnie, jego uzasadnienia tracą moc przekonującą, szczególne wśród tych Hindusów, którzy się zeuropeizowali lub zamerykanizowali, przejęli oglądy, oby- 73 czaje i zasady etyczne Zachodu. Wegetarianami pozostaje jednak jeszcze ogromna większość mieszkańców Dalekiego Wschodu, a wśród nich wielu wybitnych hinduskich pisarzy, polityków i przywódców narodu. Są wśród nich: Mahatma Gandhi, Rabidranath Tagore, Shri Morarji Desai oraz Shrimati Rukmini Devi Arundale. Ta ostatnia, żarliwa obrończyni zwierząt, napisała: „Milczący krzyk milionów istot powinien brzmieć w naszych uszach głośniej niż cały zgiełk świata. Czy ci, którzy mają uszy do słuchania, odpowiedzą na to wezwanie i ocalą nasz kraj od przesądu, że zwierzęta są stworzone tylko dla człowieka i jego przyjemności? Czy zniesiemy ich niewolnictwo i damy tym dzieciom Boga jedyne prawo, o które one proszą, prawo do miłości i opieki?”. Mahatma Gandhi jest autorem małej książeczki pt. „Key to Health” (Klucz do zdrowia). Pisze w niej o tym, jak wielkie znaczenie mają dla zachowania zdrowia czysta woda, powietrze, słońce, a także odpowiedni pokarm. „... Z punktu widzenia anatomicznego i fizjologicznego człowiek jest roślinożerny. Jego zęby, żołądek, jelita wskazują na to, że natura przeznaczyła go na wegetarianina. Dieta wegetariańska oprócz ziarna zbóż i warzyw strączkowych obejmuje warzywa korzeniowe, bulwy, liście, owoce świeże i suszone. Ponadto orzechy i migdały. Ja sam zawsze byłem zwolennikiem czystej diety wegetariańskiej”. Gandhi był również konsekwentnym i nieustępliwym obrońcą życia krów. Nie wyraził nigdy zgody na ich zabijanie, mimo argumentów, jakie mu podsuwano, że to przecież dla dobra tych samych ludzi, o których wolność zabiegał i których dobro tak bardzo leżało mu na sercu. Był zbyt mądry i przewidujący na to, aby nie zdawać sobie sprawy, że wybicie wszystkich bezpańskich krów byłoby tylko akcją doraźną, natomiast mogłoby przyczynić się do zakładania w przyszłości hodowli na wzór zachodni i w rezultacie pogorszyć i tak już trudną ówczesną sytuację gospodarczą Indi. Ponadto spowodować stępienie moralnej wrażliwości mieszkańców tego kraju, która jest wielowiekowym dorobkiem ich kultury religijnej. Gandhi w krowie dostrzegał żywe, czujące stworzenie, którego nie należy krzywdzić, tak samo jak nie należy zabijać i krzywdzić żadnego człowieka. Pisał: „Krowa oznacza dla mnie cały świat istot niższych od człowieka i rozciągnięcie współczucia człowieka poza jego własny gatunek. Poprzez krowę człowiek może zrozumieć swoją tożsamość ze wszystkim, co żyje... Krowa w Indiach jest symbolem jako dawca obfitości. Nie tylko dawała zawsze mleko, ale także umożliwiała rolnictwo... Jest ona drugą matką dla milionów ludzi. Opieka nad krową oznacza opiekę nad całym niemym stworzeniem Boga”. Tradycja szkoły pitagorejskiej Jednym z najznakomitszych filozofów greckich w okresie przed Sokratesem był Pitagoras (VI w. p.n.e.). Nie zostawił wprawdzie żadnych pism, ale stworzył słynną w starożytności szkołę pitagorejską, do której należało wielu wybitnych filozofów, matematyków, astronomów i lekarzy. Nazwiska ich nie zawsze są znane, ponieważ chęć wyróżnienia się i zdobycia osobistej sławy uchodziła wśród pitagorejczyków za małostkową i naganną. Nauka Pitagorasa trwała w tradycji jego szkoły zarówno za życia mistrza jak i przez długie wieki potem. Uczniowie i zwolennicy Pitagorasa nie tylko przekazywali jego naukę, ale również uzupełniali ją własnym osiągnięciami i odkryciami. Wśród najwybitniejszych osiągnięć naukowych szkoły pitagorejskiej trzeba wymienić przede wszystkim odkrycia astronomiczne. Gdy inni filozofowie tego okresu spierali się o to, czy Ziemia jest płaska czy wklęsła, Pitagoras udowodnił na podstawie obliczeń matematycznych, że Ziemia jest okrągłą kulą. Odkrył również istnienie jej podwójnego ruchu obrotowego, a także regularność ruchów innych planet. Było to odkrycie tak samo przełomowe i rewolucyjne jak to, którego w dwa tysiące lat potem dokonał Mikołaj Kopernik. 74 Pitagorejczycy po raz pierwszy używali w stosunku do wszechświata nazwy „kosmos”, co znaczy po grecku ład. Zaobserwowali bowiem, że panuje w nim porządek, harmonia i celowość. Z matematycznych obliczeń Pitagorasa wyłonił się obraz wszechświata odmienny od dotychczasowych o nim wyobrażeń. W tym nowym obrazie Ziemia utraciła swoje dotychczasowe, wyjątkowe miejsce, a ludzki sposób rozważania spraw kosmosu nabrał nowego, pogłębionego znaczenia i zyskał szerszy wymiar. Pitagorejczycy wprowadzili też do swojej filozofii orientalną doktrynę o niezniszczalności duszy i jej nietrwałym związku z ciałem. Utrzymywali, że ten chwilowy związek duszy z ciałem ma na celu oczyszczenie duszy i jej dalsze udoskonalenia. Była to więc doktryna reinkarnacji i karmy. Integralną część nauki pitagorejskiej stanowił wegetarianizm. Zalecenia odżywiania bezmięsnego wynikały z etycznych wskazań teorii karmy oraz z przekonania, że celem życia ludzkiego jest nie tylko oczyszczenie, ale również udoskonalenie oraz dalszy rozwój umysłowy i moralny. Za niezbędny warunek osiągnięcia tego celu uważali zaś umiarkowany tryb życia. Dieta wegetariańska, która zapewniła zdrowie i ułatwiała przestrzeganie wstrzemięźliwości płciowej, stwarzała dogodne warunki do wszechstronnego rozwoju duchowego. Życie ascetyczne i sprawiedliwe nazywano „pitagorejskim trybem życia”. Do gorących wielbicieli nauk Pitagorasa należał Platon. Wokół niego skupili się zwolennicy Pitagorasa po śmierci swojego mistrza. Platończycy przejęli wiele z dorobku filozofii i etyki szkoły pitagorejskiej i dlatego w dialogach Platona można odnaleźć obok wpływów Sokratesa również i wpływ Pitagorasa. Od niego przejął Platon zasady wegetarianizmu, a o jego poglądach na ten temat świadczą niektóre fragmenty dialogów. W „Rzeczypospolitej”, podczas sporu z Glaukonem, Sokrates wymienia pokarmy, jakie będą jadali obywatele idealnego państwa. Są to: mąka, oliwa, ser, cebula, zielone jarzyny, groszek, fasola, figi, jagody. Kończy mówiąc: „I tak żyjąc w zdrowiu i pokoju, będą umierali w późnym wieku”. Inne wypowiedzi nawiązujące do wegetarianizmu są w „Timajosie”, gdzie Platon wielokrotnie wyraża przekonanie, że dieta wegetariańska jest nakazem bogów. Szkoła pitagorejska w miarę upływu czasu przerodziła się w tradycję pitagorejską. Kultywowali ją przez setki lat uczeni i artyści greccy, rzymscy i aleksandryjscy. Pozostawali też oni pod wpływem poglądów Pitagorasa, przestrzegając przez całe życie diety wegetariańskiej. Byli wśród nich: Empedokles, Porfiry, Owidisz, Plutarch, Tertulian i Leonardo da Vinci. Diety bezmięsnej przestrzegali też starożytni orficy i esseńczycy, a potem gnostycy, neoplatończycy i manichejczycy, uznając ją za podstawowy warunek wyższego rozwoju fizycznego i duchowego. Plutarch w rozprawie „O jedzeniu mięsa” opowiada się za wegetariańską dietą. Utrzymuje, że jadanie mięsa przez człowieka jest czymś nienaturalnym, jego ciało nie ma bowiem żadnej z charakterystycznych cech drapieżników – grubych pazurów, ostrych zębów ani silnego dzioba. Z tej rozprawki pochodzi fragment, który świadczy o głęboko moralnym i emocjonalnym zaangażowaniu autora w tę sprawę. „Co do mnie, to ciekaw jestem, jaki stan umysłu i uczuć mógł posiadać człowiek, który pierwszy skaził swoje usta krwią i pozwolił, aby wargi jego dotknęły ciała zamordowanej istoty; kim był ten, który rozłożył na swoim stole pokaleczone, martwe ciało i domagał się co dzień świeżego pokarmu z tego, co było niedawno istotą obdarzoną wrażliwością, ruchem i głosem”. Nawiązując też do poglądów Pitagorasa, Empedoklesa i Platona sprzeciwia się jadaniu mięsa z pozycji reinkarnacji i karmy. W innej rozprawce „Reguły zachowania zdrowia” opowiada się za dietą bezmięsną, uzasadniając to względami zdrowotnymi. Wegetarianami było również wielu przedstawicieli szkoły neoplatońskiej, która kwitła w II-IV wieku n.e. Należeli do niej Plotyn, Porfiry i Jamblich. Porfiry napisał książkę pt. „O powstrzymywaniu się od pokarmów zwierzęcych”. Wyraził w niej pogląd o jednakowej naturze wszystkich dusz, ludzkich i zwierzęcych, a także o niekorzystnym wpływie mięsa na 75 ludzkie zdrowie. Pisząc o zwierzętach, występował w ich obronie i dowodził, że jeżeli nawet ich myślą są mniej uporządkowane niż myśli ludzi i od nich uboższe, to nie znaczy, że zwierzęta nie myślą w ogóle. Współczesna etologia potwierdza jego opinię i dziś już wiadomo, że zwierzęta mają wiele takich samych zdolności umysłowych jak ludzie, chociaż na poziomie zbliżonym do poziomu dzieci i ludzi raczej przeciętnych, niż tych najzdolniejszych. Konrad Lorenz określił to w ten sposób, że w człowieku jest całe zwierzę, chociaż w zwierzęciu jest nie cały człowiek. Wśród kontynuatorów tradycji pitagorejskiej był również Tertulian, zaliczany do Ojców Kościoła. Mając 17 lat przeszedł na wiarę chrześcijańską, a w 10 lat potem oderwał się od Kościoła katolickiego i przyłączył do sekty montanistów. Chrześcijaninem jednak być nie przestał. Z tego okresu życia pochodzi następujący polemiczny fragment jego pism: „To właśnie w mięsnych daniach kryje się cała wasza nadzieja... Najbardziej szanujecie tych, którzy zapraszają was na bogate przyjęcia. Wy, ludzie ciała, odrzucanie sprawy ducha. Ale jeżeli wasi prorocy są przychylni takim zwyczajom, to oni nie są moimi prorokami”. Rzymski poeta Publius Ovidius Naso cały rozdział w swoich „Metamorfozach” poświęcił poglądom Pitagorasa, szczególnie doktrynie reinkarnacji i sprawom stosunku do zwierząt. Pisał: „Najlepsza matka sypie darami obficie A tylko krwawe mięso smacznem się wydaje? Przez ohydne Cyklopów wznawiać obyczaje? Czyż tylko śmiercią drugich możesz głód łagodzić? I żarłocznym żołądka zachciankom dogodzić? Wszak Wiek, co Złotego odziedziczył miano, W którym zioła jedynie i owoce znano, Był szczęśliwszym, a jednak nie znał krwi obrzydłej. Wtedy ptak bezpiecznymi ulatywał skrzydły, Zając wolny od trwogi śmiało biegał wszędzie; Wszystko żyło w pokoju, nie bojąc się zdrady. Ale gdy wynalazca ohydnej biesiady, Zgodny w szczęśliwym świecie zepsuwszy porządek, Mięsne spuścił potrawy w żarłoczny żołądek, Zbrodniom otworzył wrota...” Największą chlubą i ukoronowaniem później tradycji pitagorejskiej był wielki Leonardo da Vinci. Przez całe życie pozostawał na diecie wegetariańskiej, a w jego zapiskach można znaleźć takie uwagi: „Człowiek jest królem zwierząt tylko dlatego, że jego brutalność przewyższa brutalność zwierzęcą. Żyjemy dzięki śmierci innych, jesteśmy chodzącymi grobami”. A w innym miejscu: „Od wczesnych lat życia wyrzekłem się jadania mięsa i przyjdzie czas, gdy ludzie tacy jak ja, będą patrzeć na mordercę zwierząt tak samo, jak teraz patrzą na mordercę ludzi”. na nim w zasadzie kończy się tradycja pitagorejska, a do głosu dochodzi tradycja arystotelesowska. Arystoteles był uczniem Platona i podobnie jak cała szkoła platońska zwolennikiem poglądów Pitagorasa i jego zasad etycznych. Z czasem jednak odwrócił się od platonizmu i pitagoreizmu i stał się najradykalniejszym przeciwnikiem szkoły platońskiej. I w tym właśnie okresie napisał główne swoje dzieła filozoficzne. Wystąpił przeciwko platońskiej nauce o ideach oraz przeciwko pitagorejskim odkryciom astronomicznym. Zakwestionował też obraz kosmosu, który Pitagoras uzyskał na podstawie obliczeń matematycznych i wrócił do geocentrycznej teorii budowy świata. Uzasadniał swój pogląd, powołując się na rozum jako świadectwo bezpośrednich, zmysłowych obserwacji. Ten pogląd przejęli jego uczniowie, a potem w okre- 76 sie aleksandryjskim Ptolomeusz nadał mu postać systemu astronomicznego. W ten sposób geocentryczna teoria budowy świata uzyskała rangę naukowego dogmatu na następne prawie dwa tysiące lat. Filozofia Arystotelesa wynikał z bezgranicznego zaufania do rozumu i dlatego przyjmował on, że te prawdy, które dyktuje rozum, nie wymagają już żadnych dowodów. Była to więc filozofia świadomie dogmatyczna. Na podstawie jego pism nie można wprawdzie określić, czym jest rozum i po czym można poznać, czy ktoś go ma, czy nie ma. Do dziś zresztą kwestia ta nie została jednoznacznie rozstrzygnięta. Definicja rozumu nie istnieje. „Raczej nie bardzo jesteśmy zorientowani, co to w ogóle jest racjonalność – pisze profesor Włodzimierz Sedlak. Pewne, że racjonalne jest jedynie to, co nam się wydaje. Każdy ma swoją własną „widzimisiową racjonalność”. Wiadomo tylko, że mówienie o kimś, że ma rozum, jest formą wyrażania pochwały dla niego za to, że myśli to samo co my i że jest oczywiście przez to znacznie lepszy od tych wszystkich, którzy rozumu nie mają. Nierozumnego ma się prawo zlekceważyć i skrzywdzić. Jako kolejny pewnik, nie wymagający dowodu, uznał Arystoteles, że ludzie mają rozum, a zwierzęta go nie mają (De Anima II, 3). I ten dogmat również przetrwał wiele wieków i zaciążył na świadomości następnych pokoleń. Poglądy Arystotelesa zostały potem przekazane erze nowożytnej za pośrednictwem filozofii Tomasza z Akwinu. Przejął on większość podstawowych twierdzeń i założeń filozofii Arystotelesa, powtórzył za nim także i to, że zwierzęta nie mają rozumu. Od siebie dodał, że brak ten zwalnia człowieka nie tylko od wszelkich moralnych obowiązków wobec nich, ale odmówił im nawet prawa do daniny miłosierdzia (Summa Theologica – 65, 3, cytowane w książce Petera Singera, 1975). Opinie te miały niekorzystny wpływ na stosunek ludzi do zwierząt w całym okresie nowożytnym i współcześnie. Pozostawiły je zupełnie bezbronnymi wobec ludzkiej bezwzględności i zachłanności. Sankcjonowały wyniosłość i pychę człowieka w stosunku do innych żyjących stworzeń i w znacznej mierze przyczyniły się do utrwalania jego izolacji wśród ziemskiej przyrody. Pogląd Arystotelesa ustawił ludzi na pozycji bardzo wysokiej i odległej, a w rezultacie znaleźli i oni nie tyle ponad całym istnieniem, co poza resztą świata żywych istnień i poza zasięgiem moralnych obowiązków wobec swego naturalnego środowiska. Założenie o wyjątkowej pozycji człowieka odegrało w moralnej edukacji następnych wieków taką samą rolę, jaką odgrywają nauki niektórych rodziców, pełnych pychy i wyniosłości, gdy wpajają swojemu dziecku, że jest ono inne, wyjątkowe, mądrzejsze i ważniejsze od pozostałych dzieci. Gdy takie dziecko musi potem przeżyć życie wśród ludzi, obciążone tym przekonaniem o własnej nieskończonej przewadze nad nimi, popada w ciągłe konflikty z otoczeniem. Samo postępując niewłaściwie, oskarża o to innych, krzywdzi ich, czując się skrzywdzone, błądzi, będąc przekonane, że to inni wprowadzają je w błąd. Nie potrafi znaleźć dróg miłości do tych, którzy mogliby go kochać i których ono mogłoby kochać. Pozostaje wreszcie samo, jako nieakceptowany szkodnik i niszczyciel, przedmiot nienawiści tych, których sam niszczy. Nie czyni tego zresztą ani z potrzeby, ani z rozsądku, a tylko dlatego, że zostało źle przygotowane do życia wśród innych. Ta fałszywa świadomość czyni go złym i nieszczęśliwym, skazuje na osamotnienie, zrywając więzy miłości i współczucia. Arystoteles, wyniesieniem człowieka i jego wyjątkowej rozumności ponad wszystkie inne czujące stworzenia, wykopał przepaść między ludźmi a pozostałym światem istot żyjących. Zaważyło to niekorzystnie na kierunku dalszego moralnego rozwoju ludzi, uczyniło ich wyniosłymi i bezwzględnymi nie tylko dla zwierząt, ale i dla całej przyrody oraz dla siebie nawzajem. Do dziś trwa ten wpływ i jest tak silny, że ci wszyscy, którzy pragną pojednać się z przyrodą i szukają do tego filozoficznego uzasadnienia, sięgają do kultu Kriszny albo mazdaizmu, prastarej religii Zoroastra. Widać to na przykładzie niektórych grup wegetarianów oraz zwolenników naturalnej uprawy ziemi. Obecnie do świadomości wielu dociera już fakt, że do odnalezienia się człowieka w świecie konieczne jest zrozumienie jego powinowactwa z zie- 77 mią i wszystkim, co na niej żyje. Zrozumienie, że przewaga ludzkiej inteligencji ma służyć nie po to, aby lekceważyć, wykorzystywać i niszczyć, ale żeby się opiekować i pomagać. „Człowiek bada całą biosferę – pisze Włodzimierz Sedlak (1984) – o poznaniu własnej natury tylko marzy. Już kiedyś stworzył geocentryzm astronomiczny z antropocentrycznym ustawieniem siebie wśród ciał niebieskich. W imię nauki musiało się to przekonanie zakończyć. Obecnie antropocentryzm przeniósł się z astronomii do biologii. I znowu w imię nauki trzeba będzie wyburzyć to przekonanie”. Cały okres średniowiecza i nowożytności pozostawał pod tak przemożnym wpływem Arystotelesa i Tomasza z Akwinu, że w tym czasie problemy moralnych obowiązków ludzi wobec zwierząt były podejmowane bardzo rzadko. Najczęściej wtedy, gdy któryś z filozofów chciał wysunąć dodatkowe argumenty na korzyść nieskończonej przewagi człowieka nad zwierzętami, która uzasadnia i sankcjonuje jego pogardę i bezwzględność dla nich. Kartezjusz, klasyczny wyraziciel tendencji filozofii nowożytnej, wypowiada pogląd, że zwierzęta są czymś w rodzaju maszyn i nie mogą odczuwać żadnych wrażeń. Nie trzeba więc liczyć się z ich głosem i zachowaniem, które mogłoby wskazywać na to, że cierpią. Tę bezwzględność tłumaczy, powtarzając stary argument Arystotelesa, że zwierzęta nie mają rozumu, a dowodem tego ma być da niego fakt, że nie umieją mówić. Do tej wypowiedzi nawiązują dwaj późniejsi myśliciele: Wolter i Jeremiasz Bentham. Wolter pyta: „A czy gdyby zwierzęta umiały mówić, ośmielilibyście się je zabijać i zjadać?” Bentham zaś stwierdza, że z punktu widzenia moralnego, nie ma znaczenia czy zwierzęta są czy nie są rozumne, a tylko to, czy potrafią cierpieć. Nawet Immnuel Kant ugiął się pod panującą presją klimatu pogardy i bezwzględności dla zwierząt. Ten wielki moralista, który uznawał tylko dwa niepodważalne pewniki: „niebo gwiaździste nade mną i ideał moralny we mnie”, w tej sprawie sprzeniewierzył się własnym ideałom etycznym, a ponadto i logice rozumowania. Stanowisko swoje wobec zwierząt sformułował krótko i dość okrutnie: „A co się tyczy zwierząt, to nie mamy w stosunku do nich wyraźnych obowiązków. Zwierzęta nie są świadome siebie, są po prostu środkiem do celu. Tym celem jest człowiek”. To oświadczenie jest niezgodne z podstawową zasadą moralnej teorii Kanta, która głosi, że powinniśmy traktować każdego jako cel sam w sobie, a nigdy jako środek do celu. Zwierzęta jednak wyłącza się z tej zasady na podstawie założenia, że nie są one istotami rozumnymi. Chociaż w tym przypadku spór o to, czy zwierzęta są, czy nie są rozumne, nie ma w ogóle znaczenia, ważne jest, jak zauważył trafnie Bentham, tylko to, że potrafią cierpieć. To wyniosłe odizolowanie człowieka od całego środowiska ziemskiego, zaciążyło fatalnie również i na kierunku dalszego rozwoju nauki i techniki. Każda forma eksploatacji przyrody, najbardziej nawet drastyczna i brutalna, zostaje z góry usankcjonowana przekonaniem o wyjątkowej pozycji, górującego nad nią nieskończenie i mającego prawo do tego, aby ją sobie całkowicie podporządkować. Dopiero w ostatnich latach takie stanowisko jest stopniowo przezwyciężane przez koncepcje całościowego traktowania biocenozy i biosfery. Coraz silniej dociera do powszechnej świadomości zrozumienie, że środowisko ludzi ukonstytuowane jest nie tylko z elementów chemicznych, biochemicznych i elektromagnetycznych, i że liczą się w nim nie tylko bodźce mechaniczne i fizykalne, ale że obejmuje ono również każdy przejaw życia, mikro– i makroorganizmy, a wymiana oddziaływań między nimi ma charakter nie tylko mechaniczny, chemiczny i fizykalny, lecz również energetyczny i psychiczny. Dlatego przywracanie czystości skażonemu środowisku wymaga eliminowania chemicznych toksyn tak samo jak i złych myśli, wyziewów pychy i arogancji, całej sfery negatywnego oddziaływania psychicznego, a zastępowanie ich szacunkiem i miłością nawet dla tych najmniejszych. Taki ideał środowiska oznacza powrót do pitagorejskiej wizji świata, tego świata który jest ładem. 78 KRZYWDA ZWIERZĄT JAKO PROBLEM MORALNY „Hodowla przemysłowa! – Najpierw zostają wtłoczone w istnienie, wepchnięte w życie inseminacją lub inkubacją. I od tej chwili aż do końca trwają w przerażeniu i udręce. Świat jest jednolitym koszmarem oblepiającym ciasno ich strach i cierpienie. Nie ma kogo prosić, nie ma na co liczyć, opór jest bezsilny, ucieczka niemożliwa, śmierć nieunikniona, strach bez pociechy, rozpacz bez ukojenia, męka bez zadośćuczynienia. Najwyższą, ostatnią instancję zwierzęcego Kosmosu reprezentuje Człowiek-Rzeźnik. Umierają w przekonaniu, że Bóg jest oprawcą. Z niebiańskich wyżyn ludzkiego wspaniałego i niepojętego świata, zamiast oczekiwanego gestu opiekuńczej dłoni, spada na bezbronny kark – dźwignia gilotyny”. (Lektury i pomyślenia – maszynopis) Maria Grodecka Gehenna Rzadko kto zdaje sobie sprawę, jakimi drogami trafia mięso na jego talerz albo mleko do szklanki. Niewielu zastanawia się nad tym, że ceną za ten pokarm jest śmierć i cierpienie zwierząt. W całym świecie każdego roku ginie w rzeźniach ponad 20 miliardów krów, cieląt, świń, drobiu i innych zwierząt. A każda ta śmierć jest poprzedzona osobną, indywidualną męką, strachem i bólem. „Wielu ludzi obecnie ucisza skryty niepokój i trwa w stanie samozadowolenia, żywiąc przekonanie, że zwierzęta są w rzeźniach zabijane „humanitarnie”. W ten sposób uwalniają się od wszelkich etycznych zastrzeżeń wobec faktu jadania mięsa. Niestety, nic nie jest bardziej odległe od rzeczywistych faktów życia i... śmierci. Całe życie zwierząt przeznaczonych na pokarm i pozostających w hodowlanej niewoli jest nienaturalne. Począwszy od sztucznych narodzin, sprowokowanych inseminacją, brutalnej kastracji i stymulacji hormonalnej, karmienia nieprawidłową dietą w celu szybszego utuczenia, aż do ostatniej długiej podróży w warunkach skrajnej niewygody, podróży zmierzającej do ostatecznego końca. Ciasna przegroda, paniczny strach i przerażenie, elektryczny cios, wszystko to stanowi część „najnowocześniejszego” systemu hodowli zwierząt, ich transportu i uboju. Aby akceptować to wszystko i sprzeciwiać się jedynie nadmiernej brutalności ostatnich kilku sekund życia zwierzęcia, wystarcza używanie obłudnego słowa „humanitarny”. Gdy przyjmujemy do wiadomości fakt „humanitarnego uboju” uznajemy, że wszystkie inne elementy cierpienia zwierzęcia mogłyby pozostać takie same, nie wywołując z naszej strony żadnego sprzeciwu. Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, w jaki sposób zwierzę, którego 79 mięso zjadamy, zostało wyhodowane, przetransportowane i zabite. Bo nie zawsze i sam ubój jest dokonywany tymi nowoczesnym „humanitarnymi metodami” (Facts of Vegetarianism). Te fakty, najczęściej wstydliwie przemilczane lub ignorowane, docierają jednak ostatnio do coraz szerszych kręgów ludzi we wszystkich krajach na świecie. Dla wielu z nich jest to zupełnym zaskoczeniem, są zdumieni i przejęci grozą, nigdy dotąd nie myśleli, że ich codzienny pokarm, który uważali za taki zwykły i normalny, zostaje okupiony niekończącą się udręką i przerażeniem czujących istot. Czasem nagle zrozumienie bezmiaru ich męki przychodzi jak olśnienie. Trudno pojąć, że do tej pory tolerowaliśmy ten koszmar tak łatwo i beztrosko. Najczęściej ci, do których to dotarło, przestają od razu jeść mięso, aby chociaż osobiście wycofać się ze zbiorowej odpowiedzialności ludzi za dziejącą się zwierzętom okrutną krzywdę. Liczba wegetarian na świecie potroiła się w ciągu ostatnich kilku lat i dalej wzrasta z roku na rok. Innym nie wystarcza to, że sami nie jedzą mięsa, pragną i drugich zjednać dla tej sprawy, zarazić ich własnym współczuciem, przekonać. Wstępują do stowarzyszeń wegetariańskich lub sami organizują nowe stowarzyszenia, piszą artykuły na ten temat i książki. Wielkiego rozgłosu nabrała ostatnio w całym świecie książka Petera Singera pt. „Animal Liberation” (Wyzwolenie zwierząt, 1975). Jej autor jest profesorem etyki w Melbourne. Drugą napisał wspólnie z amerykańskim dziennikarzem Jimem Masonem, nosi ona tytuł „Animal Factories” (Fabryki zwierząt, 1982) i jest wstrząsającą relacją sytuacji zwierząt hodowlanych we współczesnym systemie przemysłowym. Zanim zostaną dowiezione do rzeźni przeżywają gehennę okresu tuczu lub użytkowania mlecznego. Krowy całe życie spędzają w zamknięciu, umieszczane w ciasnych boksach, na podłodze z betonu lub perforowanej blachy. Nieodpowiednie podłoże powoduje, że chorują na zapalenie racic, co sprawia im niesłychany ból i wiele z nich stoi wtedy przez całe dnie na ugiętych kolanach. Boksy, w których przebywają, są tak ciasne, że gdy krowa kładzie się, żelazne pręty wbijają się głęboko w jej ciało. Karmione treściwą paszą chorują na wątrobę, co jest jeszcze jedną przyczyną bólu. Hodowcy nie biorą w ogóle pod uwagę wszystkich tych uciążliwości i udręk, bo dopóki taka forma hodowli jest opłacalna, nie widzą powodu, aby dokonywać jakichkolwiek zmian. Angielska pisarka Brigid Brophy tak komentuje tę sytuację: „Wydaje nam się wprost niewiarygodne, że greccy filozofowie, którzy tak wnikliwie analizowali problemy dobra i zła, nie dostrzegali nigdy tego, jak niemoralnym systemem jest niewolnictwo. Może za następne trzy tysiące lat równie niewiarygodne wyda się to, że do naszej wyobraźni nie dociera moralny aspekt systemu ciemiężenia i udręki zwierząt”. Jeżeli czasem hodowcy decydują się na dokonanie poprawy warunków życia zwierząt, to tylko wtedy, gdy istnieje obawa, że nadmierna ich śmiertelność może spowodować finansowe straty. Nie dotyczy to jednak kurcząt, bo nawet najdrastyczniejsze ich niewygody nie skłaniają hodowców do jakichkolwiek zmian. Nieprawdopodobne stłoczenie w klatkach lub na podłodze wielkich hal powoduje śmiertelność dochodzącą do 20%. Obliczono jednak, że nawet jeszcze większa śmiertelność wypada taniej niż stworzenie im dogodniejszych warunków życia. Pod koniec dziesiątego tygodnia życia każde kurczę ma dla siebie nie więcej miejsca do stania niż kartka w notesie. Ulegają wtedy stresom, atakują się nawzajem, a nawet zjadają. Aby temu zapobiec, przycina się im dzioby rozpalonym ostrzem. Taka operacja nazywa się debeaking. Gdy są już gotowe do konsumpcji następuje transport do rzeźni. Zostają wrzucane ciasno do klatek, jedne na drugie i tak przebywają swoją ostatnią drogą w przerażeniu i udręce. W rzeźni zostają zawieszone za nogi na ruchomej taśmie. Taśma się przesuwa, a pracownik dokonujący egzekucji wsuwa każdemu kurczęciu do dzioba skalpel i przecina tętnicę szyjną. Wisząc głową w dół umiera ono wskutek zadławienia się własną krwią. Równie okrutna jest procedura transportu i uboju krów. Platformy do ich przewożenia są najczęściej przeładowane, zwierzęta jadą więc stłoczone, narażone na mróz lub upał, a ponadto bardzo brutalnie traktowane przez konwojentów. Przy gwałtownym ruszaniu lub ha- 80 mowania ciężarówek często padają i łamią nogi. Czasem spędzają w samochodach 2-3 dni, nie pojone i bez jedzenia. Gdy oczekują w rzeźni na egzekucję przez całe nieraz godziny, trwają w przerażeniu, czując zapach krwi i słysząc głosy bólu tych, które poszły na śmierć przed nimi. Często płaczą. Ulegają licznym stresom, które w technicznym języku hodowlanym nazywają się „stresem samotności” występującym u cieląt oddzielonych od matek, lub „stresem transportowym”. W stanie stresu obserwuje się wzmożoną akcję serca, zaburzenia czynności układu krążenia, układu oddechowego i pokarmowego. A już po kilku dniach oczekiwania na ubój w pobliżu miejsca egzekucji występują przypadki owrzodzenia żołądka, powiększenia wątroby i inne objawy chorób powstających na tle nerwowym. Takie są fachowe diagnozy tego stanu zwierzęcia, który w kategoriach humanistycznych nazywa się po prostu cierpieniem. Świnie hodowlane trzymane są w przegrodach tak ciasnych, że nie mogą chodzić, ani nawet się obrócić. Jedna z fotografii w księdze Singera przedstawia świnię leżącą w ciasnej klatce i przymocowaną za głowę łańcuchem do podłogi, aby nie mogła się poruszać poruszając się bowiem traci na wadze. Kończąc swoje relacje Peter Singer pisze: „... Większość ludzi woli nie dowiadywać się o tym, jak giną zwierzęta, które oni potem zjadają. Uważam jednak, że ci sami ludzie, którzy swoimi zakupami prowokują i wymuszają zabijanie zwierząt, nie mają prawa zasłaniać oczu na te wszystkie zjawiska, jakie towarzyszą produkcji kupowanego przez nich mięsa. Jeżeli człowiek wzdraga się nawet przed myśleniem o tym, czym to musi być dla zwierząt, które całą tę gehennę przeżywają”. Protest W całym świecie działa coraz więcej stowarzyszeń, których celem jest obrona zwierząt i propagowanie diety roślinnej. Ukazują się liczne broszury i apele, mające zwrócić uwagę ludzi na te dramatyczne fakty. „Etyka wegetariańska protestuje nie tylko przeciwko samemu zabijaniu, ale również przeciwko przemysłowej hodowli, przeciwko poniżeniu zarówno ludzi, jak i zwierząt, przeciwko transportowaniu zwierząt i ich zabijaniu. Uznajemy za nasz moralny obowiązek aktywną działalność dla naprawienia tej sytuacji i to nie tylko przez doraźne akcje, ale przez zniesienie całego bezlitosnego systemu zabijania zwierząt na pokarm dla ludzi” (Facts of Vegetarianism). Szczególnie dynamiczny jest ten ruch protestu w Anglii, RFN i Stanach Zjednoczonych. W Anglii działa Towarzystwo Wegetariańskie (The Vegetarian Society) i ma swoją siedzibę Międzynarodowa Unia Wegetariańska (The Vegetarian International Union). Obie uprawiają działalność informacyjną i wydawniczą, a oprócz tego patronują powstawaniu nowych zakładów wytwórczych i usługowych ukierunkowanych na potrzeby klientów wegetarian w dziedzinie spożywczej, gastronomicznej, hotelarskiej, medycznej i innych. Regularnie ukazują się starannie opracowane broszury informujące o roli wegetarianizmu w różnych dziedzinach życia m.in. ekonomicznej, zdrowotnej i etycznej. Na okładce każdej z nich widnieje wydrukowana dewiza międzynarodowego wegetarianizmu, która brzmi: Wegetarianizm to po prostu zdrowy rozsądek i współczucie (Vegetarianism just common sense and compassion). Równolegle z nimi działają towarzystwa opieki nad zwierzętami, znane również i w innych krajach, oraz towarzystwa walki z wiwisekcją. Jeden ze znanych arystokratów angielskich ufundował wysokie stypendium dla naukowców, którzy wyłączają ze swoich badań bolesne doświadczenia na zwierzętach, zastępując je metodami innymi, nie łączącymi się z cierpieniem i śmiercią zwierząt. 81 Te wszystkie próby przezwyciężenia dramatycznej sytuacji zwierząt współdziałają zgodnie z programem wegetariańskim, który postuluje całkowitą zmianę eksploatatorskiego i brutalnego stosunku ludzi do zwierząt. Opiera się on na przekonaniu, że tylko suma indywidualnych decyzji o wyłączeniu mięsa z diety może skutecznie zablokować tryby tej gigantycznej machiny śmierci i udręki, jaką jest współczesny system hodowli i produkcji mięsa. Oprócz działalności zorganizowanej, coraz więcej pisarzy i humanistów zaczyna dostrzegać doniosłość i zasięg tego problemu. Ogłaszają artykuły i piszą książki. W 1980 roku polski Instytut Filozofii i Socjologii przygotował cały numer czasopisma „Etyka” (18), w którym zostały zamieszczone liczne teksty, polskie tłumaczenia dotyczące moralnych aspektów stosunku ludzi do zwierząt; m.in. R.D. Ryder – Szowinizm gatunkowy, czyli etyka wiwisekcji, S.R.L. Clark – Zwierzęta i ludzie, czyli granice moralności. A także recenzje książek o tej samej tematyce. Bibliografia współczesnych pozycji związanych z problematyką wegetariańską jest już bardzo bogata. Do tego ruchu coraz liczniej włączają się lekarze. W „Index medicus” hasło „wegetarianizm” ma już od lat swoje stałe miejsce. Jeszcze pod koniec XIX wieku ukazały się w Anglii dwie cenne książki napisane w obronie zwierząt i zachęcające do wegetariańskiego odżywiania. Obie są teraz tłumaczone i wznawiane, ponieważ ich aktualność coraz bardziej wzrasta. Pierwsza pt. „Animal Rights” (Prawa zwierząt), została wydana w 1892 r., a jej autorem jest Henry Salt. Peter Singer tak ją ocenia: „Obrońcy zwierząt, włącznie ze mną, niewiele mogą dodać do tego, co napisał Salt w 1892 roku. Ale możemy pocieszyć się faktem, że nasi przeciwnicy nie mogą już wystąpić z żadnymi obiekcjami, z którymi Salt nie rozprawiłby się już przedtem”. Druga, której autorem jest Howard Williams, nosi tytuł „The Ethics of diet” (Etyka diety) i została wydana w 1883 r., a więc jeszcze przed Saltem. Lew Tołstoj, na którym książka ta zrobiła ogromne wrażenie, przetłumaczył ją na język rosyjski, opatrując obszernym wstępem. Napisał w nim między innymi: „Straszne jest nie tylko cierpienie i śmierć zwierząt, ale i to, że człowiek niepotrzebnie tłumi w sobie wyższe zdolności duchowe – uczucia życzliwości i współczucia dla innych żyjących istot, podobnych do niego samego – gwałcąc własne uczucia, staje się okrutny”. Wśród współczesnych wegetarian można wymienić tak wielkich pisarzy jak Bernard Shaw, Albert Schweitzer, Anie Besant, Romain Rolland i wielu innych. Albert Schweitzer powiedział: „Dopóki ludzkość nie potrafi rozszerzyć kręgu swego współczucia i włączyć w niego wszystkie żyjące istoty, nigdy sama nie zazna pokoju”. Romain Rolland w książce „Jak Krzysztof” zamieścił płomienny protest przeciwko krzywdzie i niesprawiedliwości, jakie spotykają zwierzęta ze strony ludzi. „Dla człowieka niezależnie myślącego, w cierpieniu zwierząt jest coś nawet trudniejszego do zaakceptowania niż w cierpieniu ludzi. Tu przynajmniej wiadomo, że cierpienie jest złem i że ten, kto je powoduje, jest przestępcą. Lecz codziennie zabija się niepotrzebnie tysiące zwierząt, nie mając nawet śladu wyrzutów sumienia. A przecież jest to niewybaczalna zbrodnia. Już ona sama jest usprawiedliwieniem wszystkich cierpień, jakie mogą być udziałem ludzi. Woła ono o pomstę na rodzaj ludzki... Jeżeli nie ma sprawiedliwości wobec słabszych i pośledniejszych, wobec biednych stworzeń, których zagładę przedkłada się nad humanitaryzm, to znaczy, że nie istnieje nic takiego jak dobro, nic takiego jak sprawiedliwość”. Postulaty etyczne i żywieniowe bardziej jeszcze radykalne niż wegetarianizm wysuwa weganizm, głosząc potrzebę eliminowania z diety nie tylko samego mięsa, ale również innych pokarmów pochodzenia zwierzęcego – jajek i mleka. Weganie uważają bowiem, że przemysłowe hodowle krów mlecznych i kur niosek powodują tak samo okrutne cierpienie i niewolę tych zwierząt, jak hodowle na rzeź. A gdy krowy z hodowli tracą mleko, a kury przestają znosić jajka, są skazane na ten sam los co zwierzęta rzeźne. Od 1940 roku istnieje w Anglii Towarzystwo Wegańskie, które propaguje zasady żywienia wyłącznie roślinnego. Serena Coles, która jest prezesem tego stowarzyszenia, pisze tak: „Jesteśmy przekonani, że obecnie zostało już dostatecznie dowiedzione, że śmierć i cierpienie głęboko czujących istot, w celu dostar- 82 czania człowiekowi pokarmu lub innych produktów, są całkowicie niepotrzebne. Odwrotnie, wiemy, że dalsza eksploatacja zwierząt wyrządza krzywdę nie tylko zwierzętom, ale i samym ludziom. Wiąże się bowiem z marnotrawieniem skąpych już zasobów potrzebnych pilnie do zaspokojenia głodu świata. Prowadzi do niszczenia środowiska i w ten sposób zagraża całemu życiu. A przede wszystkim podcina korzenie wiary w Miłość, Sprawiedliwość i Miłosierdzie, wiary, która stanowi sedno wszystkich religii, filozofii i dążności humanitarnych”. Zwierzobójstwo Można by zapytać, jak to się dzieje, że współczesna kultura tak łatwo toleruje koszmar przemysłowych hodowli, że pogodnie i ulegle znosi ten balast niewiarygodnego barbarzyństwa? Jak to się dzieje, że rozległe budynki rzeźni i fabryk hodowlanych istnieją w tych samych miastach, gdzie są również sale koncertowe, muzea i galerie sztuki, biblioteki, kościoły i uczelnie? Dlaczego to sąsiedztwo nie brzmi w ludzkich uszach zgrzytliwym dysonansem? Aby podjąć próbę odpowiedzi na to pytanie, spróbujmy przyjąć hipotetyczne pojęcie „lokaty śmierci w kulturze”, które sformułował Stanisław Lem w wydanej niedawno książce pt. „Prowokacja”. Pojęcie to posłużyło mu do wytłumaczenia zjawiska hitlerowskiego ludobójstwa, które tak łatwo, z zadziwiającą tolerancją było przez kilkanaście lat akceptowane, a nawet afirmowane przez niemieckie społeczeństwo. Akcent lemowskiej fantastyki ogranicza się tu do samej formy książki, będącej recenzją nieistniejącego dzieła pt. „Der Volker-mord” (Ludobójstwo). Wyimaginowanym autorem tego wyimaginowanego dzieła jest Niemiec, Horst Aspernicus. Rzecz dotyczy historii ludobójstwa ilustrowanego głównie ludobójstwem hitlerowskim. Jednak jego analiza nie jest ostatecznym ukierunkowaniem zainteresowań autora. Ma mu jedynie posłużyć jako przesłanka i dowód prowokacyjnej tezy, że człowiek jest z natury istotą czerpiącą głębokie satysfakcje z dokonywania mordów i że jego historia jest wyrazem nieustannego poszukiwania pretekstów do tego, aby je popełniać. Jako taki pretekst służą najczęściej uzyskiwane z niego korzyści. W istocie są one jednak tylko formą racjonalizowania i sankcjonowania dokonywanych gwałtów. Chodzi bowiem o przydanie im pozorów celowości i nadanie rangi środków, mających rzekomo służyć wyższym, sprawiedliwym celom...” Ani wyprawom kolonizacyjnym, ani poborom afrykańskiego niewolnika, ani wcześniej wyzwalania Ziemi Świętej, czy rozbiciu państwa Indian południowoamerykańskich nie patronowała wprost intencja ludobójstwa, jako że szło o siłę roboczą, o nawracanie pogan, o zabór ziem zamorskich. I rzezie aborygenów oznaczały pokonywanie przeszkód na drodze do celu. W rzeczywistości jednak wszystkie one były właśnie formami „lokaty śmierci w kulturze”. Ludobójstwo hitlerowskie, jako kolejna historyczna mistyfikacja, zbudowało cały system organizacyjny i administracyjny, miało swoje komórki urzędowe i placówki naukowobadawcze, a wreszcie miejsce funkcjonowania samego przemysłu śmierci – obozy zagłady. Wszystkie one zatrudniały urzędników, robotników, naukowców, którzy żyli w glorii dobrze spełnianego obowiązku. „Zbrodnia, pisze Lem, jeżeli nie jest sporadycznym przekroczeniem norm, lecz regułą kształtującą życie i śmierć, wytwarza własną autonomię, tak samo jak kultura”. Ludobójstwo hitlerowskie wytworzyło taką właśnie własną autonomię, własne określenia i nazwy, będące „eufemizmami zbrodni”, cały panteon wartości i celów, godnych stosowania wszelkich środków dla ich osiągnięcia. Miało swoją nadbudowę administracyjną i naukową, swoje „szacowne urzędy, sądy, kodeksy, gmachy... rzesze pracowitych biuralistów, żelazny sztab generalny”. Każda forma lokaty śmierci w kulturze powołuje się na wartości będące fundamentalnymi założeniami istniejących systemów, dąży do zachowania pozorów zgodności z nimi, zostaje w te systemy możliwie ciasno wkomponowana. Przydaje sobie uzasadnienia, czerpiąc z repertu- 83 aru nazw wartości aktualnie najwyżej cenionych, sięga nawet do panteonu tych o najwyższej randze i znaczeniu. Czyni to w taki sposób, aby to upragnione zabijanie zalegalizować i uświęcić, podnieść do rangi obowiązku, zasługi, a nawet bohaterstwa. Tak, aby ewentualne próby jego zakwestionowania można było usytuować wśród wykroczeń przeciwko porządkowi społecznemu lub przeciwko prawowitej władzy. Zdyskwalifikować jako ataki na społecznie usankcjonowane, nienaruszalne wzory oceniania i podstawowe struktury życia. W takim zwartym systemie zmistyfikowanej aksjologii nie ma szpar, ani pęknięć, którymi mógłby przeniknąć protest albo apel do rozumu, serca, litości, odwołanie się do rozsądku czy współczucia. „Żadne perswazje i apele, żadne błagania, żadne powoływanie się na ludzką solidarność, czy na jakiekolwiek okoliczności łagodzące, żadne prośby o miłosierdzie, żadne dowody bezsensu czy wręcz praktycznej bezskuteczności mordu, żadne argumenty nie zbijają oprawców z tropu, ponieważ dysponują maszynką pseudouzasadnień...” Każdy taki apel obraca się przeciwko apelującemu, jako dowód jego obrazoburczych napaści na największe świętości systemu. Lemowski Horst Aspernicus traktuje hitlerowskie ludobójstwo jako ostatni, kulminacyjny akord historii ludobójstwa w dziejach obszaru śródziemnomorskiego, od rzymskich wypraw zdobywczych i łupieżczych, poprzez średniowieczne sądy inkwizycyjne, aż do współczesnego terroryzmu. Terroryzm jest według autora prostą kontynuacją hitleryzmu – „dokonuje mordów w masce obowiązku, wyrzeczeń i sprawiedliwego gniewu”. Oprócz tych omawianych przez Lema form lokaty śmierci w kulturze można by wymienić jeszcze inne, jakkolwiek nie wszystkie z nich były realizowane na tak rozległą skalę jak tamte. Można by do nich zaliczyć walki rzymskich gladiatorów, hiszpańską corridę, wyprawy krzyżackie i przez trzy wieki trwające palenie na stosach kobiet podejrzanych o uprawianie czarów. Każda taka lokata zachowuje wszystkie pozory zgodności z akceptowanym powszechnie systemem wartości i zostaje w ten system ściśle wkomponowana. Po twierdzeniu, że ludobójstwo dotarło w hitleryzmie „do swojej logicznej końcówki, kończąc się zbiorowym obłędem suicydalnym”, autor zadaje pytanie: „Cóż więcej pozostaje ludzkości na terenie tych ponurych robót? Jakie jeszcze wymyśli sobie zabawy ze śmiercią raz zakwefioną, a raz podniecającą krwawym strip-teas’em?”. Zważywszy na istnienie i sposób funkcjonowania współczesnych fabrycznych hodowli zwierząt, można by od razu odpowiedzieć na to pytanie: Ta „nowa zabawa” już została wymyślona. Kolejną formą lokaty śmierci w kulturze jest zwierzobójstwo. We współczesnym systemie produkcji żywności ma swoje poczesne miejsce jak również uporządkowaną wewnętrzną strukturę organizacyjną. Ma także swoją nadbudowę naukową i administracyjną. Ma też swoje miejsce funkcjonowania samego przemysłu śmierci, są nimi fermy hodowlane i rzeźnie. A nade wszystko jest z niezawodną precyzją wkomponowane w system najwyżej cenionych aktualnie wartości. Wśród nich królują: ludzkie zdrowie i dobrobyt, dotychczasowe osiągnięcia i dalsze postępy nauki oraz jej autorytatywne opinie, a ponadto codzienny znojny trud człowieka pracy. W tej formie lokaty śmierci, jaką jest zwierzobójstwo, wszystkie te wartości, jako idole naszych czasów, zostały zaangażowane i wykorzystane. Nowoczesne zdobycze nauki potwierdzają autorytatywnie potrzebę jadania mięsa dla zachowania zdrowia. Obfitość mięsa i wędlin w sklepach czy na stołach jest oczywistym dowodem dobrobytu kraju i każdej rodziny. A wszyscy pracownicy zatrudnieni w placówkach obsługujących przemysł śmierci – administracyjnych, naukowych i przemysłowych – trudzą się pracowicie nad wykonywaniem swoich codziennych obowiązków. Otrzymują za to zasłużone wynagrodzenie. Ich pracowitość, wydajność, pomysłowość są cenione i premiowane tak samo wysoko, jak zalety innych profesjonalistów. Administratorzy, uczeni i robotnicy traktują to, co robią „jako prawość, jako święty obowiązek, ofiarny mozół i tytuł do chwały”. To przemianowanie nie tylko sankcjonuje, ale nawet uszlachetnia każde poczynanie, którego 84 realnym efektem jest zwiększenie liczby zwierzęcych agonii. Ale „wobec zbrodni uprzemysłowionej całkowicie bezradne stają się tradycyjne kategorie winy i kary...”. System zwierzobójstwa posługuje się bardzo sprawnie uzasadnieniami z repertuaru nauki: za jadaniem mięsa przemawiają naukowe względy żywieniowe i zdrowotne, a za używaniem zwierząt do okrutnych doświadczeń przemawiają względy poznawcze. W takiej ideologicznej fortecy cały proceder zwierzobójstwa może funkcjonować nie tylko bezkarnie, ale nawet w blasku świetności. Żadna forma lokaty śmierci w kulturze nie odbywa się bez klimatu społecznego uznania i akceptacji. Hitlera podtrzymywało żarliwe „Heil” ogromnej większości niemieckiego społeczeństwa. Stosy czarownic płonęły tylko dzięki asyście gromadzącego się dokoła zacietrzewionego tłumu. Walki gladiatorów na arenie rzymskiego Koloseum mogły się odbywać tylko przy aplauzie bijącej brawo widowni i zachwytach rzymskich dam, wieńczących zwycięzcę kwiatami. Tę rolę przychylnej asysty i zachwyconej widowni spełniają obecnie nabywcy mięsa i jego konsumenci. Nad światem współczesnym zaciążył przemysł cierpienia i śmierci milionów zwierząt. Przemysł ten funkcjonuje systematycznie, planowo, naukowo, starannie i nowocześnie. Wykonywany jest przez wykwalifikowanych, cenionych i dobrze zarabiających fachowców. Nie oni jednak, nie ci „trudniący się ofiarnie” odgrywają w tym przemyśle decydującą rolę. Jego siłą napędową i podstawową inspiracją są oczekiwania konsumentów. To właśnie presja popytu podtrzymuje strukturę uprzemysłowionego zwierzobójstwa. To na skutek nieustannego, nieustępliwego nacisku roszczeń nabywców mięsa działa ona co dzień od nowa, w dostojeństwie prawa i moralności i przy pełnej akceptacji wszystkich, którzy w nim uczestniczą jako producenci, konsumenci i apologeci. Istnienie przemysłu hodowlanego, podobnie jak innych, wcześniejszych form lokaty śmierci w kulturze, wspierają największe potęgi i autorytety świata: prawo, ekonomia, przemysł, religia i nauka. Zwierzobójstwo dokonuje się zgodnie z istniejącymi ustawami i przepisami, z ukształtowanym sumieniem i z osiągniętą wiedzą naukową. Aktorzy codziennego spektaklu: transportu, uboju, preparowania i dystrybucji, mogą go jednak realizować tylko dzięki oklaskom zachwyconej widowni. Tak samo jak stosy dla czarownik mogły płonąć tylko w asyście wyjących uczestników egzekucji, tak samo teraz egzekucje w rzeźniach i naukowych laboratoriach mogą się odbywać jedynie w klimacie społecznej przychylności dla „empirycznych badań naukowych” i dla „obfitości produkowanego mięsa”. Hitleryzm skompromitował ludobójstwo na dłuższy czas, zdemaskował jego pseudouzasadnienia i ujawnił mechanizm ich konstruowania. Obozy śmierci dla ludzi czy też wezwania do nowej krucjaty wojennej nie miałyby szans uzyskania powszechnej akceptacji i możliwości wkomponowania się bez oporu w jakikolwiek system autentycznych wartości. Zbyt silnie skojarzyły się z hitleryzmem. Nowa forma lokaty śmierci w kulturze musiała odbiegać całkowicie od zdeprecjonowanych wzorów. Nie mogła już dotyczyć żadnej kategorii ludzi, ani w czymkolwiek przypominać obozów ich zagłady. Jako kolejna jej forma, nie obciążona negatywnymi wspomnieniami, nadała się więc znakomicie przemysłowa hodowla zwierząt. Obozy zagłady zwierząt stały się po roku 1950 najbardziej dogodną i możliwą do zaakceptowania nową formą lokaty śmierci w kulturze. Nie nasuwały analogii do tego, co już zostało skompromitowane w przeszłości, a ceny i atrakcyjności przydawał im jeszcze fakt, że były takie nowoczesne i zmechanizowane. Przybrały więc kostium zacnego mozołu i zbożnego trudu dla dostarczania ludziom żywności, a nauce danych empirycznych. Idealna mistyfikacja, doskonała maska prawie nie do zdarcia. Snując te gorzkie rozważania, obracamy się wciąż w konwencji prowokacyjnej, hipotetycznej tezy Lema. Poruszając się na tym grząskim gruncie, nie sposób otrząsnąć się całkowicie z przygnębiającego wrażenia, że przykłady z historii dawnej i najnowszej w dramatyczny sposób zdają się ją potwierdzać. Dla sprawy wegetarianizmu teza ta ma jednak przede 85 wszystkim wartość heurystyczną: w tej właśnie konwencji cała zgroza zjawiska zwierzobójstwa może zostać przedstawiona w formie równie dramatycznej jak samo to zjawisko. Bez względu na to, czy tezę Lema uznamy za trafną, czy chybioną i czy zwierzobójstwo potraktujemy jako nową formę lokaty śmierci czy nie. Pozostając jednak nadal w obszarze tej konwencji, pytamy: czy człowiek ma szansę, aby wybronić się od strasznego oskarżenia o nieustanne poszukiwanie pretekstów do popełniania morderstw? Czy to uporczywe znajdowanie w kulturze coraz nowych kanałów dla bezkarnego zabijania i wciąż ponawiane dorabianie do tego afirmujących i racjonalizujących uzasadnień jest przejawem prawdziwej ludzkiej natury czy też jej wynaturzenia? – Ponieważ oczywiście nie sposób udzielić na to pytanie rozstrzygającej odpowiedzi, można tylko postulować: czymkolwiek ono jest, musi zostać świadomie przezwyciężone! Jeżeli jest rzeczywiście przejawem ludzkiej natury, to należy życzyć sobie tak radykalnej przemiany tej natury i dążyć do tak głębokiego wewnętrznego przeobrażenia osobowości, aby osiągnęło ono wymiar mutacji całego ludzkiego gatunku. Jeżeli natomiast oskarżenie jest zbyt surowe i fałszywe, to wystarczy może tylko zedrzeć z siebie kostium oprawcy, ujawnić wrażliwość i dobroć i dotrzeć do prawdziwej ludzkiej natury człowieka. Współczucie W całej dotychczasowej historii wegetarianizmu, we wszystkich jego nurtach i odmianach, znaczenie decydujące i ostateczne miały motywy, które trudno byłoby nazwać ściśle etycznymi. Każda decyzja o nie jadaniu mięsa, na zawsze lub tylko przez pewien okres, była podejmowana nie ze względu na dobro zwierzęcia, a tylko ze względu na jakieś dobro człowieka. Były to więc motywy w zasadzie egoistyczne, ukierunkowane ku realizacji celów i aspiracji ludzkich. Intencja, aby ocalić życie zwierzęcia, oszczędzić mu strachu i bólu, aby go nie skrzywdzić, pojawia się tylko sporadycznie i tylko jako wynik indywidualnego odczucia, a nie zasady. Posty religijne były zawsze formą pokuty i zmierzały do oczyszczenia z win poszczącego, natomiast fakt, że wpływało to pośrednio na ocalenie życia zwierzęciu, nie był w ogóle brany pod uwagę. Dopóki panowało przekonanie, że zasługą i warunkiem nagrody po śmierci jest składanie krwawych ofiar, składano je bez żadnych oporów, aby tylko tę nagrodę uzyskać. Wskazań wegetariańskich zaczęto przestrzegać dopiero wtedy, gdy zapanowało przekonanie, że zabijanie zwierząt nie jest zasługą, lecz właśnie winą i pociąga za sobą karę dla zabójcy. W wielu kultach zabronione jest jedzenie niektórych gatunków mięsa, ponieważ są uznawane za „nieczyste”, co oznacza, że plamią tego, kto je zjada. O szczegółowych zaleceniach dotyczących spożywania mięsa mogły zawsze orzekać tylko autorytety przewodników duchowych kapłanów i mędrców. Dlatego zapewne dotychczasowe nurty tradycji wegetariańskiej były zawsze związane z religią lub filozofią. Przestrzeganie określonej diety, mięsnej lub bezmięsnej, wynikało z prostego podporządkowania się normom, stosowania do przepisów i zaleceń. Zalecenia te odwoływały się z reguły do dążności i pragnień osobistych, zawsze coś w zamian obiecywały lub przed czymś ostrzegały. Na przykład obiecywały nagrodę po śmierci, oczyszczenie z win, udoskonalenie umysłowe lub moralne, opanowanie namiętności, rozwój wyższych władz duchowych, zabezpieczenie od ujemnych wpływów niskich wibracji mięsa itd. Współczesny wegetarianizm zachodni jest zjawiskiem zupełnie odmiennym, nigdy dotąd na szerszą skalę niespotykanym. Punkt ciężkości zostaje w nim przeniesiony z perfekcjonistycznych i eschatologicznych korzyści człowieka na sprawę losu zwierzęcia, które ma zostać zabite. W odróżnieniu od poprzednio funkcjonujących, egoistycznych motywacji, współczesny wegetarianizm jest bezpośrednią uczuciową reakcją na uświadomienie sobie gehenny zwierząt hodowlanych oraz praktycznym wnioskiem wysnutym z tego uświadomienia i uczucia. Najistotniejszym jego motywem i inspiracją jest współczucie dla zwierząt żyjących w 86 nieskończonej udręce, pozbawionych jakiejkolwiek nadziei. Współczucie to narzuca się razem z wrażeniem współodpowiedzialności za tę niezawinioną krzywdę, o której nawet myśleć jest trudno, a która jest codziennym udziałem milionów czujących istot. Poczucie budzącej się zgrozy pogłębia zrozumienie, że sprawcami tej krzywdy są ludzie, czyli my! I wtedy do wyboru diety wegetariańskiej skłania nieodparta potrzeba wycofania się z uczestnictwa w tym systemie uprzemysłowionej śmierci, odmowa dalszego brania w tym udziału. Współczucie, jako motyw bardzo osobisty, wyzwala decyzje niezależne od tego, co nakazane lub zabronione. Będąc bezpośrednim wewnętrznym impulsem, samo kieruje się ku temu, co uzna za sprawiedliwe, dobre i słuszne. Dlatego współczesny wegetarianizm jest ruchem niezależnym, nie wynika z podporządkowania się zewnętrznym zaleceniom czy normom w zamian za uzyskane dla siebie korzyści. Rodzi się i rozrasta jako suma osobistych, indywidualnych decyzji i samodzielnego wyboru. Obywa się bez autorytatywnych wskazań, jest bezpośrednim, kategorycznym imperatywem serca, wrażliwości i wyobraźni. Przykładem tego nagłego obudzenia się współczucia, które przeobraża całego człowieka, jego świadomość i sposób życia, jest historia Evy Batt. Opisuje ona wydarzenie, które wyzwoliło jej własną decyzję i miało głęboki wpływ na jej dalszy umysłowy i duchowy rozwój. Pewnego dnia czekała z mężem na pociąg na małej stacyjce, używanej głównie przez miejscowych farmerów do transportu bydła. Na jednym końcu peronu stało przywiązanych kilka krów, a na drugim grupa cieląt. Niektóre z nich były jeszcze takie młode, że z trudem utrzymywały się na swoich długich nogach. Krowy nieustannie spoglądały w kierunku cieląt, zachowywały się bardzo niespokojnie, ryczały głośno, a od strony cieląt odpowiadało im ciche, wzruszające pobekiwanie. Eva zatrzymała jednego z konwojentów, pytając: – Dlaczego ich pan nie połączy, te zwierzęta są strasznie zgnębione rozłąką? – Dlatego proszę pani – odpowiedział żartobliwie – że krowy jadą teraz na targ, aby pani mogła mieć swoje mleko do herbaty, a cielęta będą zabrane od rzeźnika. – Dlaczego do rzeźnika? Mężczyzna cierpliwie próbował to wytłumaczyć nieuświadomionej mieszczance: – Proszę zrozumieć, gdyby te biedne krowy nie miały dzieci, pani nie dostałaby przecież swojego mleka, a nie można trzymać zbyt wielu cieląt. Dlatego właśnie ta reszta zostaje zabita na cielęcinę, aby pani mogła mieć swój sznycel na obiad. „Byłam wstrząśnięta – pisze Eva – nie uświadamiałam sobie, że również i mleko jest przyczyną okrucieństwa i uboju. Sądziłam zawsze, że krowy pasą się spokojnie po zielonych łąkach, a dobry gospodarz ujmując nadmiar mleka z wymion przynosi im tylko ulgę. Staliśmy blisko krów, zwróceni do nich plecami. W pewnej chwili odwróciłam się, bo poczułam, że jedna z nich położyła swój wilgotny pysk na moim ramieniu. Nie wydała żadnego głosu, tylko jej rojące się od much oczy spojrzały prosto w moje oczy. I wierzcie mi, ja sobie tego nie wyobraziłam, stanęłam twarzą w twarz z milczącym błaganiem. To spojrzenie było zupełnie niepodobne do spokojnego wzroku krów, które widuje się na pastwiskach. W oczach tej krowy był popłoch i rozpacz. Ona błagała mnie, aby oddać jej cielaka. To cierpienie w niczym nie różniło się od cierpienia ludzkiego. Ta nie wysłuchana prośba została przy mnie na zawsze i na zawsze mnie zobowiązywała. Ignorując potem rady i przestrogi trwałam przy swoim postanowieniu, aby nigdy więcej żadnej krowie z mojego powodu nie odebrano cielaka” (The Vegan Way..., 1981). Eva Batt podobnie jak wielu innych wegetarian i wegan, została porażona współczuciem, olśniona zrozumieniem dziejącej się zwierzętom strasznej krzywdy. Ten ogromny ładunek emocjonalnego napięcia, który kieruje się jedynie i bezpośrednio do przedmiotu litości i żalu, jest we współczesnym wegetarianizmie czymś zupełnie nowym i świadczy o gwałtownym rozszerzeniu się zasięgu ludzkiej moralnej wyobraźni. Świadczy też o głębokiej przemianie sposobu doznawania i oceniania, o przełomowym przeobrażeniu reakcji i postaw. To współczucie, jako doznanie nieuwarunkowane żadnymi osobistymi względami czy rachubami, a 87 dotyczące jedynie cierpiącego i krzywdzonego stworzenia, można uznać za widomy objaw awansu ludzkiej świadomości, za przekroczenie wysokiego ewolucyjnego progu. Współczesny wegetariański styl życia i myślenia i cała jego moralna orientacja wyrasta z głębi ludzkich przekonań, z subiektywnych sposobów oceniania i z bezpośrednich, indywidualnych doświadczeń. Nie znajdując oparcia w tradycji własnej kultury moralnej, religijnej i filozoficznej, musi szukać go i odkrywać zupełnie od nowa. Aby jednak okrzepnąć i zjednać sobie szersze zrozumienie i akceptację, musi przebijać się przez opór własnej tradycji obyczajowej, przezwyciężać wiele nawyków, stereotypów myślenia i oceniania, przekonań i dogmatów. W przeszłości nie ma się na co powoływać, odwrotnie, trzeba wciąż myśleć, oceniać i działać wbrew zakorzenionym przyzwyczajeniom, wbrew utartym opiniom, wbrew ustaleniom autorytetów medycyny, etyki, religii i filozofii. A tym wszystkim potęgom można przeciwstawić tylko własną wrażliwość i wyobraźnię. Z czasem to olśnienie zrozumieniem i odczuciem gehenny zwierząt otwiera dostęp do dalszych, nowych obserwacji, również i w innych dziedzinach życia. Patrząc przez pryzmat współczucia zauważa się różne, nieuwzględnione dotychczas aspekty sytuacji kulturalnej, ekonomicznej i moralnej współczesnego świata – aspekty niedostrzegane w oglądzie bezlitosnym. Lecz gdy się je wreszcie zobaczy, wtedy w całym obrazie życia dokonuje się znacząca przemiana proporcji spraw. Percepcja współczująca powoduje głębokie przeobrażenia w gradacji dążeń i osiągnięć, przemieszcza wartości z ich dotychczasowych hierarchicznych szczebli przydaje ceny jednym, a odbiera ją innym. Obraz świata, jakim go ludzie „teraz i tutaj” widzą, przygniata swoim twardym, pragmatycznym realizmem. Ale szparką w tej nieustępliwej jednoznaczności, luką, przez którą można dojrzeć zupełnie inną jego postać – jest współczucie. Patrząc przez nią, człowiek też odkrywa na nowo samego siebie. Zanim jednak nastąpi olśnienie zrozumieniem krzywdy dziejącej się innym, wynikające z tego wnioski nie przychodzą nawet do głowy. A nie sposób je przekazać ani wytłumaczyć w przyjętych powszechnie kategoriach pragmatycznych. Tak samo jak nie można przekazać głuchemu „na migi” dźwięków słyszalnej muzyki. Gestykulacją tłumaczącego potraktuje on jako bezsensowną i szaloną, i dalej nie będzie wiedział o co chodzi. Współczucie jest jakby szóstym zmysłem, umożliwia widzenie wszystkich spraw w nowy sposób – przydaje światu dodatkowy wymiar. Współczesny wegetarianizm, kierując się tą trudną do przekazania, współczującą wizją losu zwierząt, przebija się wciąż przez mur oporów i zastrzeżeń. Dlatego prześcignął w żarliwości i konsekwencji dawne nurty tradycji antycznej i orientalnej. Lansuje zupełnie nowy styl życia i myślenia, oparty na jednym tylko prostym bezdogmatycznym stwierdzeniu: „Wegetarianizm to po prostu zdrowy rozsądek i współczucie”. 88