Ks. Mieczysław Maliński Kazania najkrótsze 1. Stworzyciel. „Ojciec wasz" To jesteśmy w stanie zrozumieć — że Ten Wielki Ktoś, kogo określamy słowem Bóg,stworzył świat i ludzi. Ale że z miłości? I że nasz stosunek do Niego powinno określać słowo Ojciec? I że wszystko, cokolwiek uczynimy drugiemu człowiekowi, jest przez Niego odbierane tak, jakby to było uczynione Jemu samemu? Nie, tego nie jesteśmy w stanie pojąć. A co dopiero wprowadzić w życie. , Król" Wymyśliliśmy sobie błędny obraz stwarza- nia: że Bóg, gdy dokonał dzieła, które zamie- rzył, przestał się nim interesować. A tymczasem On jest obecny wciąż w każ- dym swoim dziele. Potęgą swojej stwórczej mocy i potęgą swo- jej miłości. W ten sposób jest obecny zarówno w każdym człowieku, jak w przyrodzie żywej i martwej. I dlatego właśnie nasz stosunek do ludzi i do przyrody żywej i martwej musi być nacecho- wany szacunkiem. I gdybyśmy tę prawdę przyjęli do końca, ina- czej wyglądałoby nasze życie duchowe. Świa- domość, że wokół nas i w nas samych jest obec- ny kochający Stwórca, dokonałaby przewrotu w naszym osamotnieniu. „Podnieście głowy wasze" A może dotąd nic nie zrozumieliśmy? Bo boimy się wszystkiego — przeszłości, te- raźniejszości, przyszłości - zamiast ufać. Bo o wszystko się martwimy i smucimy byle czym - zamiast cieszyć się każdym dniem, każ- dą chwilą. Bo o wszystko się obrażamy, gniewamy — zamiast darować i przebaczyć. A może po prostu nie rozumiemy Tego, kogo nazywamy naszym Bogiem. Król" Wymyśliliśmy sobie błędny obraz stwarza- nia: że Bóg, gdy dokonał dzieła, które zamie- rzył, przestał się nim interesować. A tymczasem On jest obecny wciąż w każ- dym swoim dziele. Potęgą swojej stwórczej mocy i potęgą swo- jej miłości. W ten sposób jest obecny zarówno w każdym człowieku, jak w przyrodzie żywej i martwej. I dlatego właśnie nasz stosunek do ludzi i do przyrody żywej i martwej musi być nacecho- wany szacunkiem. I gdybyśmy tę prawdę przyjęli do końca, ina- czej wyglądałoby nasze życie duchowe. Świa- domość, że wokół nas i w nas samych jest obec- ny kochający Stwórca, dokonałaby przewrotu w naszym osamotnieniu. „Podnieście głowy wasze" A może dotąd nic nie zrozumieliśmy? Bo boimy się wszystkiego — przeszłości, te- raźniejszości, przyszłości - zamiast ufać. Bo o wszystko się martwimy i smucimy byle czym - zamiast cieszyć się każdym dniem, każ- dą chwilą. Bo o wszystko się obrażamy, gniewamy — zamiast darować i przebaczyć. A może po prostu nie rozumiemy Tego, kogo nazywamy naszym Bogiem. „Zawsze powinni się modlić i nie ustawać" Naucz nas wypatrywać Ciebie. W potędze świata i ludzi - bo Ty jesteś Po- tęgą świata i ludzi. W pięknie świata i ludzi — bo Ty jesteś Pięk- nem świata i ludzi. W mądrości świata i ludzi — bo Ty jesteś Mądrością świata i ludzi. Naucz nas wypatrywać piękna, mądrości, prawdy w sobie samym — bo Ty jesteś naszą Pięknością, Mądrością, Dobrem. Ty jesteś w deszczu, w chmurach, w mgłach. Ty jesteś w jasności dnia, w ciemności nocy, w zieloności łąk, w zapachu lip, w dobroci mat- ki, w śmiechu dziecka. Ty stworzyłeś nas z miłości, prowadzisz nas z miłością i czekasz, by nas miłością ogarnąć w chwili naszej śmierci. „Jeżeli mnie miłujecie" Bóg kocha każdego człowieka. Białego i czarnego, ze wschodu i z zachodu, muzułma- nina i prawosławnego. Każdemu więc człowiekowi należy się twój szacunek. Niezależnie od tego, czy głupi, czy mądry, biedny czy bogaty, obtargany czy porządnie ubrany, pomylony czy normalny, zdrowy czy chory, młody czy stary, złodziej czy uczciwy. Gardząc nim, gardzisz samym Bogiem. „Posprzeczali się między sobą" Każdy jest stworzony do wielkości. A wielkość buduje się w umiejętności zauwa- żania problemów, wielkich tematów. A do tego jest konieczne pomijanie drobiaz- gów, niezakopywanie się w detalach. Wielkość to znaczy wyrosnąć ponad głup- stwa, szczegóły - a zobaczyć sprawę. „Bardzo umiłowała" Świętość to nie monopol katolików czy na- wet ludzi wierzących. Tęsknota za świętością to najbardziej pod- stawowa cecha człowiecza. Tylko każdy jest surowym sędzią wobec swo- ich bliźnich, a wyrozumiałym adwokatem wo- bec samego siebie. Potrafi długo tłumaczyć się, wybraniać siebie, wmawiać sobie, że jego po- stępowanie jest usprawiedliwione. Aż zdarzy się, że - może całkiem przypad- kiem - napotkasz człowieka świętego. I zawstydzisz się. Runą mury, które praco- wicie stawiałeś we własnej obronie i zobaczysz się w prawdzie. „Zrywać kłosy" On nas nie wysyła do zrywania kłosów, a sam pozostaje w swoim kolorowym niebie i pijąc kawę, omawia ze swoimi aniołami sprawę stwo- rzenia następnej galaktyki. On wraz z nami trudzi się, aby nas nakarmić. Czy nie mógłby sobie ułatwić życia i nakar- mić nas cudownie, tak jak nieraz to czynił? Nie, bo tylko tak możemy dorosnąć do pełni człowieczeństwa. On nas nie skazuje na opie- kowanie się chorymi, na bezsenne noce i ty- sięczne zabiegi, przykre dla nas i dla nich, a sam siedzi sobie w luksusowym niebie i omawia sprawy kosmosu. On wraz z nami pracuje przy przewijaniu chorych, przy myciu ich i karmieniu. Czy nie mógłby sobie ułatwić życia i uleczyć ich cudownie, tak jak to nieraz uczynił? Nie, bo tylko tak możemy dorosnąć do pełni człowieczeństwa. „Pójdź za mną" Budujemy swoją osobowość wspólnie z Pa- nem Bogiem. Choć podejmujemy decyzje w pełni odpo- wiedzialne. Choć rozstrzygamy w małych i ważnych sprawach zgodnie ze swoim przekonaniem. Choć idziemy przez życie wciąż główkując, pytając siebie i ludzi. Równocześnie mamy świadomość, że to On poddaje nam dobre pomysły, daje siły, by je zre- alizować, odwagę, by stawić czoło trudnościom. To On wciąż podsuwa ludzi, sytuacje, moż- liwości - żebyśmy szli drogą mądrości i wol- ności. To On jest reżyserem naszego życia, a my staramy się wykonać scenariusz, który dla nas pisze. „Pana Boga swego" Jesteś na Jego obraz. Bóg dotknął cię w momencie stworzenia i odtąd jest przy tobie. Nie tylko wtedy, gdy wznosisz się do wyżyn modlitwy kontemplacyjnej. Także i wtedy, gdy jesteś uczciwy, prawy, spokojny, przebaczający. On jest z tobą również wtedy, gdy Go od- rzucasz, pchając się w grzech - bo cię kocha. „Przyszli do Niego z paralitykiem" Więc lgniemy do Ciebie, byś nasze światło rozjaśnił, naszą mądrość pogłębił, naszą wolność rozprzestrzenił. „Wierzcie w Ewangelię" Wierz w Ewangelię. Wierz, że Bóg jest Miłością. To znaczy: za- wierz Mu siebie. Bo jesteś w Jego rękach. To On stawia ci zadania życiowe. Czasem, zdawałoby się, po- wyżej twoich możliwości, kompetencji, siły. Ale przecież to zadania stawiane przez Tego, który chce twojego dobra. I jest wciąż przy tobie, gdy mozolisz się nad ich wykonaniem. I cieszy się, gdy doroślejesz, mądrzejesz, wyrastasz ponad siebie. Ciesz się więc z Nim. Choć to czasem trudna radość. „Królestwo Boże" Kiedy zaczyna się królestwo Boże, a kończy królestwo ziemskie? Gdzie zaczyna się rzeczywistość Boża, a koń- czy rzeczywistość ludzka? Czy są sprawy Boże i sprawy świeckie? Dzieła nadnaturalne i dzieła naturalne? Czy wolno podzielić świat na nadprzyrodzo- ny i przyrodzony? Świat Boga i świat człowieka? Przecież albo cały świat jest Boży, albo Boga nie ma i wtedy nie ma świata. „Cieszcie się i radujcie" Wszyscy jesteśmy święci, boży. Niezależnie od tego, czy katolicy, ewangeli- cy, prawosławni, czy ochrzczeni, czy nieochrz- czeni. Wszyscy jesteśmy synami Bożymi - synami Prawdy, Dobra, Piękna. Stąd w nas to pragnienie, żeby więcej poznać, wyżej sięgnąć, bardziej się zachwycić. „Na pustynię" Wyjdź na pustynię, do lasu, nad morze, w góry, do miasta, między ludzi. Aby cieszyć się morzem, lasem, pustynią, górami, słońcem, śniegiem, deszczem, wiatrem, zimą, latem, wiosną, jesienią, ludźmi - aby cie- szyć się Bogiem, który jest w ludziach, w wie- trze, w górach, w śniegu, w deszczu, w zimie, w lecie, w przedwiośniu. Aby cieszyć się Bogiem, który nam siebie daje w tym, co stworzył, w tym, co stwarza, również w każdym z nas. „Braćmi jesteście" Stanowimy jedną wielką rodzinę ludzką. My - wszyscy żyjący: święci i grzesznicy, wielcy i mali, mądrzy i głupi, wierzący i niewie- rzący. Mamy wpływ na siebie. Mądrzy na głupich — głupi na mądrych, święci na grzeszników — grzesznicy na świętych, wielcy na małych - mali na wielkich, wierzący na niewierzących — nie- wierzący na wierzących. Stanowimy jedną wielką rodzinę. My - żyjący i zmarli nasi bracia. Choć są po tamtej stronie, to przecież tak obecni, że pra- wie słyszalni, widzialni, odczuwalni. Mamy wpływ na nich i oni na nas. Czy tego chcemy, czy nie, stanowimy jedną wielką rodzinę. „Tłum szedł za Nim" Tkwi w nas pokusa, żeby rozdzielić te dwa światy: zamknąć Boga w kościele, wśród na- szych śpiewów, grań, modlitw. A świat — a my w świecie - niech idzie tak, jak iść musi: z całą brutalnością, bezwzględ- nością, egoizmem, cynizmem, z niszczeniem konkurentów, ze zdobywaniem pieniędzy wszystkimi sposobami, per fas et ne fas. A przecież tłum szedł za Nim... „Aby nie zginęło" Gdy grzeszymy, Bóg się od nas nie odwra- ca. Nie gardzi nami. Nie karze nas. Nie mści się. Gdy odchodzimy od Niego w pogardę, w le- nistwo, chciwość, arogancję, w nienawiść, gdy idziemy w zatracenie, gdy sobie gotujemy pie- kło tu na ziemi, jest przy nas. Usiłuje nas ratować. Napomina, prosi, bła- ga, puka, dobija się do nas. A my możemy powiedzieć Wszechmogące- mu: „Nie". „Krocząc pojezierze" Nie ma „porządnych ludzi" i „świętych". Wszyscy porządni są świętymi. Nie ma uczciwych, pracowitych ludzi - i świętych. Wszyscy uczciwi, pracowici ludzie są świętymi. I na odwrót. Każde draństwo jest grzechem. Każde chamstwo, nieuczciwość, nieprawość, oszustwo, kłamstwo jest grzechem. Bo sprze- ciwia się miłości. „Sługo dobry i wierny" Jeżeli uważasz, że jesteś niewierzący, a ży- jesz uczciwie, starasz się sprostać swoim obo- wiązkom, dajesz z siebie wszystko, aby podo- łać zadaniom, które piętrzą się przed tobą, gdy ochraniasz słabszych, stajesz w obronie słusz- nej sprawy, gdy podtrzymujesz otoczenie swo- im optymizmem, choć nieraz sam jesteś roz- darty, niesiesz odwagę, choć sam się boisz, bu- dzisz nadzieję, choć samemu ci jej brakuje, gdy upadasz, ale się prostujesz, powstajesz, dźwi- gasz się ze swojej słabości — jesteś z Bogiem- złączony, masz Go w sobie. „Usłysz mój głos" Jak usłyszeć Boga? Jak zrozumieć Jego sło- wo, którym jest świat, ludzie, każdy z nas, któ- rym jest Pismo Święte, zwłaszcza Ewangelia, którym jest Eucharystia, każdy sakrament? Jak usłyszeć Boga? Jak Go zrozumieć? Jak żyć Bogiem? Ileś Go nagromadził w so- bie? Ile w tobie mądrości, wolności, pokoju - ile w tobie miłości? Ile w tobie zachwytu, ra- dości, szczęścia? Jak wypowiedzieć Boga? Jak Go wykrzyczeć, wyśpiewać, wyszeptać? Gestem, twórczością, sobą? Od święta i od dnia powszedniego. W tłumie i w samotności. Jak Go wyrazić? „Jezus szedł przez miasta i wsie" Całe Pismo Święte jest tekstem religijnym, nie informacyjnym. Tak psalmy, jak opowia- dania o stworzeniu świata czy o grzechu pier- worodnym, a nawet tak zwane księgi historycz- ne - one też nie są historyczne, lecz religijne. Ich celem nie jest podawanie informacji, ale przeżycie religijne. Tak więc nie należy trakto- wać na przykład Ewangelii jak historii życia Jezusowego. Gdyśmy sobie to powiedzieli, dopiero wte- dy możemy poddać tekst religijny analizie i za- czerpnąć z niego mnóstwo informacji rzeczo- wych - historycznych, kulturalnych, ekono- micznych, społecznych, politycznych. I jeszcze jedno: analizując teksty religijne, możemy zbudować teologię. I budujemy. Ale wciąż musimy pamiętać, że teologia jest wtór- na w stosunku do tekstu Pisma Świętego. „Na spotkanie Oblubieńca" Każdy kościół to sala audiencyjna Boga. Przedsionek nieba. Miejsce, gdzie Bóg przyj- muje swoich wiernych. Dlatego najpiękniejsza architektura, na jaką nas stać, i najpiękniejszy wystrój, na jaki potrafimy się zdobyć — to wy- raz naszej wiary. On przychodzi do nas w swoim słowie. Nie tylko w tym, które jest wypowiadane ustami celebransa, odczytywane przez lektorów, śpie- wane przez zgromadzonych. Słowem Boga jest wszystko, co jest kościołem: architektura, wy- strój, rzeźby, obrazy, ołtarz, szaty, celebra. Bierzemy Go w siebie, słuchając, patrząc, śpiewając, recytując, odpowiadając - aby nieść Go w codzienność i w niej Go realizować. „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie" Historia twojej miłości do Boga: Były okre- sy, kiedy czułeś się jak ten kupiec ewangelicz- ny, który znalazł najpiękniejszą perłę. Jak czło- wiek, który napotkał skarb w roli. Chodziłeś po świecie olśniony, oczarowany Bogiem, świa- tem, ludźmi, sobą i nie miałeś trudności. Ale również były okresy, że spopielały ci te radości, wyszarzały kolory, zobojętniały tamte uniesienia. Patrzyłeś na Boga z lękiem, niepew- nością - jako na Sędziego sprawiedliwego, któ- ry nie daruje najmniejszego uchybienia. Wola- łeś Go nie widzieć, nie słyszeć, wolałeś o Nim zapomnieć. Poczułeś się jak przybysz w obcym domu, dziwiłeś się, że mogłeś tak długo w nim mieszkać. Opuszczałeś Jego dom cichcem, wstydząc się przed sobą i ludźmi, że kiedyś czułeś się w nim dobrze. Ale był i czas, że wracałeś. Jak syn marno- trawny do swojego ojca. Jak grzesznica płacząca - przecież ze szczęścia - u stóp Jezusa. Na jakim etapie jesteś teraz? „Będą trzęsienia ziemi" Kiedy ziemia drży pod stopami, pioruny strzelają tuż obok, grzmoty zdają się nas roz- rywać, huragan nami targa, kiedy liście lecą z drzew, a słońce, księżyc i gwiazdy są zakryte chmurami, chłód ogarnia ziemię, kwiaty zga- szone, kiedy jedni ludzie nas krzywdzą, dru- dzy są nieobecni, obojętni, i nie możemy sobie poradzić, i jesteśmy smutni, zrezygnowani, zrozpaczeni, nie widzimy przyszłości i zdaje się nam, że to koniec naszego świata - pomóż nam wierzyć, że Ty jesteś wciąż przy nas. „Synowie królestwa" Zostaliśmy posłani przez Boga do świata. Zostaliśmy posłani w ten czas, w to środo- wisko, w takie uwarunkowania, w taki kontekst życiowy. Zostaliśmy posłani przez Boga, by wykonać Jego dzieło. Tylko trzeba to odkryć, a prze- kształci się ono w nasze dzieło — w dzieło sy- nów Bożych. „Nie chcieli przyjść" Nie dał nam Bóg łatwych dziejów. Nie dał ci Bóg łatwego życia. A jeżeli robisz wyrzuty Panu Bogu, że ze- zwolił, abyśmy tak cierpieli, my - naród, my - ludzkość, my - rodzina, my - człowiek? A jeżeli bluźnisz, mówiąc: „Jakiż On wszech- mocny, miłosierny, wszechwiedzący, sprawiedli- wy? Dlaczego świat tak urządził? Dlaczego dopuścił zło, nie ukarał winnych? I panoszy się nienawiść, przemoc i gwałt". A jeżeli widzisz, że niektórzy buntują się przeciwko Niemu, przeklinają Go, strzelają drzwiami i odchodzą, mówiąc: „W takiego Boga nie mogę wierzyć, bo gdyby był, to by do tego nie doprowadził". Jest jedna odpowiedź, którą znajdziesz w swoim sercu: Trudne życie to nie kara, tylko zadanie. „Znam owce moje i one mnie znają" I ty mógłbyś napisać pamiętnik o twoich kontaktach z Bogiem. Przecież jesteś wciąż z Nim w zwarciu. Spierasz się, chcesz Go zro- zumieć, odgadnąć. Czekasz na następny ruch. Buntujesz się, że ci takie trudne stawia zada- nia, że zaskakuje sytuacjami, których nie poj- mujesz. Ale przecież i to się zdarza, że wreszcie od- krywasz, rozszyfrowujesz Jego plany względem Ciebie. Przyznajesz Mu rację. Jesteś pogodzo- ny, uspokojony, albo wręcz zachwycony. Może nie ujrzałeś Go jeszcze, ale się temu nie dziwisz. Bo jak zobaczyć Miłość? Zresztą tego nie potrzebujesz. Bo przecież czasem czu- jesz Jego obecność tak wyraźnie jak na wyciąg- nięcie ręki. „I uwierzył" Zostaliśmy stworzeni do wieczności. Jeste- śmy dopiero u początku. To, cośmy dotąd prze- żyli, to jeden okruch piasku, to, co przeżyjemy do swojej śmierci, to drugi okruch piasku. A przed nami plaża. Do czego nas Bóg prowadzi, co nam jeszcze ukaże, jakie nam się odsłonią światy, widno- kręgi, jakie drzwi zostaną nam otworzone - tego nie wiemy. Ale wiemy, że Bóg jest Miło- ścią. Teraz jest dzień jak co dzień. Codzienne smutki i radości, codzienne problemy i proble- miki. I ludzie - jak ludzie, i my -jak my. Ale bacz, żebyś nie ograniczył się do tej codzien- ności, żebyś miał w głębi świadomość swojej wieczności. „I błogosławił" Racz pobłogosławić zwycięstwa nasze, klę- ski nasze — i te za nami, i te przed nami — ra- dości, smutki, pociechy, zmartwienia. I ustrzeż nas od głupoty i złej woli, od aro- gancji i pogardy. A zwłaszcza od dzielenia ludzi na zwolenni- ków i przeciwników. Bo inaczej jak możesz nam błogosławić Ty, który stworzyłeś wszystko z miłości? „A gdy się modlił" Pacierz czy różaniec to jeszcze nie modli- twa, to tylko narzędzie. Modlitwa jest wtedy, gdy nastanie w tobie cisza, pokój, światło, wolność, miłość. Czyli, gdy zjednoczysz się z Bogiem, wtulisz się w Niego tak bardzo, że prawie zniknie granica między tobą a Nim. I gdy skończysz pacierz czy różaniec, mo- dlitwa będzie w tobie wciąż trwała jako jasność, uciszenie, mądrość, pogoda twojego ducha — Jego Ducha, On sam. „Panie, naucz nas modlić się" Nasz pacierz ranny i wieczorny i różaniec, i wszystkie inne modlitwy ustne, jak i wszyst- kie medytacje, rozważania, rozmyślania i wresz- cie wszystkie sakramenty ze Mszą świętą na czele mają na celu zjednoczenie z Bogiem. Ale to nie są instytucje same dla siebie. Po- winny promieniować na całe nasze życie. Po- winny budować w nas ducha modlitewnego — to znaczy świadomość obecności Bożej w każ- dej sekundzie naszego życia. „Wielki tłum" Sprawujemy wspólnie Eucharystię, której przewodniczy ksiądz. Ale kontaktu z Bogiem nie ma wyłącznie ksiądz, nawet nie kościelna spo- łeczność, do której należysz. Kontakt z Bogiem masz ty sam, albo nie masz wcale. Ksiądz nicze- go za ciebie nie załatwia. Nie zrobi również za ciebie niczego społeczność, do której należysz. Dlatego nie wystarczy przyjść do kościoła i wspólnie się modlić. Bo tak naprawdę wtedy modlimy się wspólnie, gdy każdy modli się in- dywidualnie - osobiście słucha słowa Bożego, stara sieje zrozumieć, zachwycić się nim, przy- jąć je za swoje. Tworzymy społeczność, ale nie gubimy się w tej społeczności, nie toniemy w niej; każdy pozostaje osobą odpowiedzialną za siebie. Bo to Bóg do ciebie osobiście mówi. Nie gi- niesz w gromadzie. On zwraca się do ciebie po imieniu. „W owe dni" W dniu ostatecznym usłyszymy oświadcze- nie Boga: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, Mnieście uczy- nili". To nie jest jakaś uprzejmość z Jego strony ani tylko piękna metafora. Wszyscy jesteśmy Jego stworzeniami, Jego dziełem. I On się do nas przyznaje. Bo jest w nas. Przynajmniej tak, jak w dziele rzeźbiarza obecny jest sam rzeź- biarz... „Dziś ze mną będziesz w raju" Tam nie ma podziału na czarnych, białych, żółtych i brązowych - na rasy, narodowości, języki. Tam nie ma podziału nawet na religie — chrześcijańską, żydowską, muzułmańską, hin- duistyczną, buddyjską, animistyczną. Nie ma nawet podziału na tych, którzy uwa- żają się za wierzących w Boga, i tych, którzy uważają się za ateistów. Jest tylko jeden podział. Na tych, którzy przebaczają, i tych, którzy nienawidzą. Na tych, którzy akceptują, i tych, którzy gardzą. Na życzliwych i na zazdrosnych. Na bezinteresow- nych i interesownych. Tam jest tylko jeden podział - na tych, któ- rzy kochają, i tych, którzy nie kochają. „Trwajcie we mnie" Niebo nie jest miejscem. Niebo to Bóg, któ- ry jest miłością. Po śmierci zjednoczysz się z Nim tylko na tyle, na ile będzie w tobie miło- ści. Tu na ziemi żyjesz już w niebie, na ile w to- bie ufności, odwagi, wolności, twórczości, na ile w tobie otwartości, ciepła, przebaczania - na ile w tobie miłości. „I uwierzył" Ten, kto postępuje w miłości, trwa w Bogu, a Bóg w nim. Ten nie umiera. Jest jak miłość wieczny. „Życie wieczne" Niebo nie jest ani tam, ani tu, ani w górze, ani na dole. Niebem jest Bóg, On czeka na nas. Idziemy do Niego miłością. A ponieważ Bóg stworzył nas istotami skła- dającymi się z ciała i duszy, tacy znajdziemy się w Niebie — jak nasz Brat, Jezus Chrystus. 2. My, Jego stworzenia „Owoc żywota Twojego" Jesteś składanką - nie tylko fizyczną, ale i psychiczną. To dziedzictwo zaczyna się od twojego ojca i matki, ale idzie w nieskończoną głębię praojców i pramatek. Z tej miazgi ty musisz utworzyć swoją osobowość. I dobrze, gdy masz obok siebie mędrców i proroków. Oni pomagają ci odróżnić prawdę od fałszu, dobro od zła, wielkość od małości, miłość od nienawiści. Tę funkcję pełnią również wielkie wydarze- nia rodzinne, narodowe, państwowe, jak i reli- gijne. Dlatego też świętuj ich rocznice. Przyglądaj się im, rozważaj je, analizuj. To droga twojego dorastania do mądrości i prawości. „Nowa łata" A my tacy pozszywani z łat najrozmaitszego gatunku, koloru, pochodzenia, zakupionych za rozmaite pieniądze, podarowanych, ukradzio- nych. I stuleni jakimś sposobem w całość, aż się sami sobie dziwimy że nas nie rażą rozmaite kolory, że nam nie przeszkadza gatunek ani nie wadzi pochodzenie. Choć zeszyliśmy to wszystko na siłę, zdaje nam się, że nikt tej kakofonii nie widzi, że nikt nie zwraca na to uwagi. Tylko czasem — może na niepogodę — dole- gają nam te szwy na łatach. A może też same łaty. „Prostujcie drogę Pańską" W nas są wszystkie zbrodnie świata. Począw- szy od zbrodni pierwszego człowieka, poprzez wojny, które przetoczyły się przez ludzkość, aż po ostatnie krzywdy, jakie człowiek wyrządza człowiekowi. Jest w nas krzyk buntu, protestu, rozpaczy. Ale jest w nas i oczekiwanie na sprawiedli- wość, pokutę, darowanie - pragnienie pokoju. Nie bierne. Bo w głębi duszy tkwi w nas prze- świadczenie, że jesteśmy władni budować go własnymi rękami. Wtedy, gdy wprowadzamy pokój w nasze życie osobiste, rodzinne, życie środowiska, do którego należymy. „Roztrwonił swój majątek" Odwrócić się od zła można najprędzej wtedy, gdy dobrniemy do samego dna i przekonamy się, że ta droga prowadzi donikąd, a dokładnie mówiąc, że prowadzi w śmierć. „Rozmawiał z kobietą" Wierna przyjaźń, spotkanie rozświecające twój horyzont jak gwiazda poranna, olśniewające zdanie rzucone ci w przelocie, słowo, które utkwi w tobie jak cierń albo rozkwitnie różą, wiersz napisany jakby specjalnie dla ciebie, muzyka, piosenka, która potrafi cię wypłakać, uspokoić, książka, która jak ewangelia wciąż ci będzie potrzebna, nieoczekiwany telefon, który ci przywraca wiarę w ludzi — to wszystko szczególne objawienia się tobie Boga. „Abyście się miłowali" Mieć kogoś, kto cię kocha. Do kogo możesz przyjść o każdej porze. Kto zawsze na ciebie czeka. Kto pozostanie wierny nawet w naj- trudniejszych sytuacjach. Do kogo masz bez- graniczne zaufanie. Kto nie zdradzi, nie odej- dzie, nie wzgardzi. Dla kogo jesteś najdroższy. Kto nigdy nie mówi o tobie: on. Być dla kogoś przyjacielem. Kochać go jak nikogo na świecie. Być mu wiernym nawet w najgorszych dla niego sytuacjach. Rozumieć jego postępowanie, nawet gdy powikłane i kon- trowersyjne. Czekać na niego. Nie zrezygno- wać z niego nigdy. Nie odejść w żadnym wy- padku. Nie mówić o nim: on. Mieć męża, mieć żonę. Być mężem, być żoną. Mieć dziecko, być dzieckiem. Mieć czło- wieka - być człowiekiem. „Pokój wam" Jeżeli dzień w dzień masz urwanie głowy — bo gonią cię terminy, sypią się pytania, prośby, błagania, nalegania, wymagania, zamówienia na dziś, na jutro, na wczoraj, jeżeli nie masz kiedy spać, jeść, porozmawiać i należałoby ci się przy- najmniej następne 24 godziny na dobę, jeżeli dzwonią bez przerwy telefony, gromadzą się zobowiązania aż po sam sufit i czujesz, że nie dajesz rady - to dziękuj Panu Bogu. A gdy zamrze telefon i nikt nie będzie cię potrzebował, nalegał, wymagał, żądał, zawra- cał głowy - wtedy rozglądaj się za pracą, szu- kaj jej. Oczywiście, narzekasz, że za dużo od ciebie wymagają, że warunki pracy do niczego i niska zapłata. Ale pamiętaj, że to nie tylko ty tworzysz, ale i praca cię tworzy, rozwija, spraw- dza. „A ja wam powiadam" Nie mów: „Nie ma ludzi niezastąpionych". Przecież człowiek jest niepowtarzalny. Gdy odejdzie, nikt nie potrafi go zastąpić. I niech nawet nie próbuje, bo będzie śmieszny. Następca niech buduje nowe miejsce duchowe - swoją innością i niepowtarzalnością. „Czyńcie dobrze" Można, widząc zło, które piętrzy się woko- ło, wzruszyć ramionami i powiedzieć: „A w końcu co mnie to obchodzi. Niech so- bie łby pourywają". Można - na widok zła, które wciska się drzwiami i oknami - zabarykadować się. A można zaprotestować. Stanąć na stołku, na stole, na podwyższeniu? Otworzyć okna i wołać z pierwszego piętra, z drugiego? Na skrzyżowaniu ulic? Siedziałem naprzeciw Matki Teresy w jej służbówce w Kalkucie i patrzyłem na jej bose stopy na betonie. Właściwie ona nie mówiła. A gdy mówiła, to bardzo niewiele. „Kto poda kubek wody" Iluż tam było białych, iluż chrześcijan, a do- piero ona pochyliła się nad człowiekiem umiera- jącym, którego zżerają muchy, mrówki i szczury- Nie przekonywała, nie nauczała, nie nawra- cała, tylko uprosiła, by jej przydzielono kawa- łek izby dla umierających i zbierała ich, przy- tulała do serca, całowała, karmiła, myła. Trwała przy nich, gdy konali. „Usługiwali aniołowie" Przechowuj w pamięci okruchy twojego raju: miejsca, ludzi, sytuacje, kiedy było ci dobrze, kiedy czułeś się bezpieczny, niezagrożony, otoczony życzliwością, darzony zaufaniem. To ci jest potrzebne na czas wrogi: gdy runie na ciebie huragan, gdy zamieć śnieżna zwali cię z nóg, samotnie ugrzęźniesz w zaspach, zagrożony przez wilki i ludzi gorszych niż wilki. „Kto wierzy we mnie" Są ludzie czy narody, które po klęsce zosta- ną zmiecione z powierzchni ziemi. A są ludzie i narody, które po takiej samej klęsce nie tylko odbudowują się, ale rozkwitają. Bo można usiąść na rumach, na zgliszczach, załamać ręce i oświadczyć: „Straciłem wszyst- ko, nie mam po co żyć". Można jeszcze wygrażać pięściami Panu Bogu. Ale można powiedzieć: „Bóg dał, Bóg wziął. Niech Imię Pańskie będzie błogosławione". Wstać, zakasać rękawy i zabrać się do roboty. Potraktować klęskę jako zadanie, które Pan Bóg dał mi do rozwiązania. „Zauważył" Bądź ogniem, który płonie: który zachwyca się, raduje, oburza się, przeraża. Nie bądź jak kołek w płocie, któremu jest obojętne, czy ciepło, czy zimno, czy słońce, czy deszcz. Bądź ogniem, który nie zaledwie żarzy się, ale płonie. A wtedy ani spostrzeżesz się, kiedy twoi naj- bliżsi zaczną płonąć zachwytem, przerażeniem. Zareagują jak ty na to, co dzieje się wokół. Tylko nie mów z goryczą, że to na darmo, że spłoniesz i zostanie po tobie tylko kupka po- piołu. Nie mów, że to za mało, aby odwrócić bieg hi- storii. Nieprawda. Zawsze znajdzie się jakiś diament czynu, który odmieni świat. „Człowiek pokoju" Bądź dobrą rzeką. Gdy staną ci na drodze nieprzyjazne skały - opłyń je. Gdy napotkasz wyniosłe góry — wymiń je. Gdy stracisz grunt - spadnij radosnym wodospadem w dół. Gdy napotkasz bagna — nie zagub się. Gdy nastanie mroźny czas - okryj się płytą lodu i płyń spokojnym nurtem dalej. Bądź dobrą rzeką — nie mścij się powodziami, nie niszcz pól ani nie wywracaj domów. Bądź dobrą rzeką - niech przychodzą do ciebie spragnieni ludzie i spragnione zwierzęta. Nieś im czystość, ochłodę, spokój. Bądź dobrą rzeką. Płyń przez kwietne łąki i łany zbóż, przez wsie i miasta - aż dopłyniesz do Morza. Komu wiele dano" Bądź ziemią, która każdy gnój i każdą zgni- liznę przetrawia na glebę żyzną. Nawet gdy zaleją ją ropą, zarzucą, chemikaliami, zabeto- nują czy zaasfaltują, kiedy zdaje się, że jest zniszczona nieodwracalnie. Owszem, niekiedy potrzeba jej więcej czasu, ale potem znowu tra- wa z niej wyrośnie i zakwitną maki. Bądź ziemią. Bo zgorszenie leje się na ciebie ze wszystkich stron strumieniami - cynizm, pogarda, arogancki zbytek, nonszalancki ma- terializm, brutalność, przemoc, kłamstwo pro- sto w oczy, porażające chamstwo, bezczelny wyzysk, oszustwa na każdym kroku. To wszyst- ko możesz przetrawić na mądrość, dojrzałość, wyrozumiałość, cierpliwość, na litość, współ- czucie, na działanie rozsądne, lecznicze, zapo- biegawcze. Bądź ziemią. „Oto Syn mój umiłowany" Niech będzie w tobie pokój łąk. Nie wiesz, jakie burze przyjdą, kogo spotkasz w życiu, ja- kie wydarzenia cię czekają. Może przedepczą cię ludzie - to w tę, to w tamtą stronę, przepędzą przez ciebie stado bydła, roztratują cię gąsienicami czołgów. I zdawać się będzie, że już nic z ciebie nie zostanie, tylko błoto. Może nastaną susze, przyjdą mrozy, spad- nie śnieg - zszarzejesz, zblakniesz. Ale śniegi stopnieją, lody puszczą, przyjdzie deszcz — i zazielenisz się. Niech będzie w tobie pokój łąk. Wczepiony, wrośnięty, wtulony w ziemię - w Boga samego, przetrzymasz, przeczekasz, przeżyjesz. „Wiedział, co należy mówić" Przecież nie na to żyjesz, żeby jeść, praco- wać i spać. Przecież jesteś człowiekiem powo- łanym na ten świat przez Boga. Nie tylko żeby jeść, spać i pracować, ale żeby dla czegoś jeść, dla czegoś spać, dla czegoś pracować. A więc prorokuj. To, coś odkrył, coś zrozu- miał, coś pojął z tego życia, ze świata, to, czym się zachwyciłeś, czym zostałeś oczarowany. Bo chociaż wciąż poszukujesz kamienia mądrości, to już go jakoś odkryłeś, już go ja- koś masz, już go jakoś w sobie nosisz. Jak skarb najdroższy. Wydobądź go, podnieś w górę. Przecież coś w tobie tli. Może nawet płonie. Może nawet ogień cię rozsadza i już nie potra- fisz się z nim pomieścić w sobie. No to pokaż go twojemu światu — twojemu mężowi, synowi, ojcu, dziadkowi, matce, bab- ci. Twojemu środowisku, w którym żyjesz. Wszystkim, którzy tylko zechcą cię słuchać. „Zapytał ich" Boimy się ludzi -w przekonaniu, żeśmy głup- si, słabsi, mniej inteligentni, żeśmy brzydsi, niż- si, wyżsi, chudsi, grubsi, z za długim nosem, z za krótkim nosem. I tyle razy mówimy ze strachu „tak", tyle razy mówimy ze strachu „nie". I tyle razy mieliśmy szansę, okazję, możliwości - ale ze strachu nie wykorzystaliśmy ich. A przecież Bóg nas takimi stworzył. Wła- śnie z takim nosem, z takimi uszami, z takimi uzdolnieniami - i pchnął nas w życie. Poma- gając nam wciąż rozwijać się, ale równocześnie wymagając, abyśmy byli ludźmi i zachowywali się z godnością. A więc nie bój się. Mów to, co myślisz - nawet za cenę wyśmiania. Jeżeli uważasz, że nie, to mów „nie". Jeżeli uważasz, że tak, to mów „tak". Podejmuj dyskusję w obronie włas- nej tezy i jeżeli trzeba będzie ustąpić, to ustąp, ale tylko z przekonania, a nie ze strachu. „Na pustyni" A tak naprawdę, to żyjesz sam. Na pustyni. I nie udawaj, że jest inaczej. Nie zaludniaj jej na siłę. Bo tak naprawdę, nikt nie potrafi ci do końca pomóc. Ty sam decydujesz o wszystkim. I ty bierzesz odpowiedzialność za wszystko, co jest w twoim życiu. Tylko nie bój się swojej pustyni. Od ciebie zależy, jaka ona jest. Może być ciemnością - pełną jaskiń, nie- bezpiecznych skał, wysokości i przepaści. Zrób wszystko, żeby była pełna słońca, przy- jazna, przytulna, żeby ci na niej było dobrze. „Światłość świata" Bóg potrzebuje prawdziwych apostołów. Bo bez miłości, choćby wołali - człowiek i tak nie usłyszy, choćby tłumaczyli - i tak nie pojmie, choćby ostrzegali — i tak nie przestraszy się, choćby obiecywali — i tak nie uwierzy, choćby namawiali — i tak nie przyjmie. Bo bez miłości słowa są jak groch o ścianę. „Jesteście przyjaciółmi moimi" Każdy z nas jest kapłanem. Ty sam, przez „ja chcę", składasz w ofierze Bogu swoje życie w miłości. I przez twoje „ja chcę" ty również sprawujesz sakramenty. Ty się chrzcisz, bierz- mujesz, przystępujesz do Komunii świętej, otrzymujesz rozgrzeszenie. Ty przyjmujesz kapłaństwo, olejem świętym namaszczenie, za- wierasz małżeństwo. Wszystko się staje przez to „ja chcę". Ale abyś się mógł zdobyć na to „ja chcę", potrzebne jest dotknięcie Boga. I tak powstaje wspólne dzieło: synostwo Boże. „Warunki pokoju" Przy całej twojej tolerancji, wyrozumiałości, cierpliwości, przy całym twoim współczuciu, zrozumieniu sytuacji, przy całym cieple i do- broci, którą chcesz otoczyć pokrzywdzonego człowieka czy naród, miej odwagę pozostawać w prawdzie. A więc nie bierz dla świętej zgody wszyst- kich win - także tych, których nie popełniłeś. Umiej wypomnieć błędy i przestępstwa doko- nane przez tego, który szukał u ciebie poparcia. Bo inaczej ani się spostrzeżesz, jak zostaniesz skopany przez niego, obrzucony stertą preten- sji i na końcu okaże się, żeś ty wszystkiemu winien. „Jesteście ze mną" Czy chcemy, czy nie chcemy, żyjemy i umiera- my dla drugich. Mąż dla żony — żona dla męża, rodzice dla dzieci - dzieci dla rodziców, pracownicy dla firmy - firma dla pracowników, obywatele dla społeczeństwa, społeczeństwo — dla obywateli. I wszystko, cokolwiek byśmy powiedzieli na temat rozwoju osobowego, twórczości indywidualnego człowieka, odpowiedzialności jednostki za siebie - nawet poprzez obłędny egoizm i egocentryzm, zadufanie i próżność - to i tak tego nie zmienia, że żyjemy i umieramy dla drugich. Z radością - albo z pogardą. Z miłością — albo z nienawiścią. I budujemy niebo — albo piekło. „Sąd nad tym światem" Przykazania Boże to nie ustawy. Traktuj je nie prawniczo, ale egzystencjalnie, religijnie, mistycznie. A więc najlepiej jak zaproszenie: Miłuj. Abyś był taki, jak sam Bóg. Chcesz dokładniej ? Miłuj Boga i bliźniego. Chcesz jeszcze dokładniej? Idź drogami miłości, które wskazuje Dekalog. A będziesz prawdziwie synem Bożym. „Tam będzie płacz" Czyściec jest podobny do bezsennej godzi- ny, kiedy zrywasz się ze snu i wpatrzony z prze- rażeniem w swoje kalekie życie łapiesz się za głowę, powtarzając: „Jak mogłem tak postę- pować!". Czyściec jest podobny do rachunku sumie- nia, kiedy postępujesz jak człowiek plewiący chwasty w swoim ogrodzie. Czyściec jest podobny do rekolekcji, kiedy, oderwany od swoich zajęć, usiłujesz zobaczyć się w prawdzie. Czyściec jest po to, żebyś wykonał tę robotę, którą powinieneś wykonać tu na ziemi, żebyś się przyznał do tego, do czego nie chcesz się przyznać. I żebyś zawstydził się i zapłakał. I żebyś się nawrócił ku miłości. „W chwale" Idziesz w niebo chwila po chwili, każdym dniem, każdym rokiem - albo idziesz w nicość. Idziesz już tutaj w niebo przez miłość - przez solidność, pracowitość, prawość serca, przez uczciwość, przez darowanie, zapomina- nie, przez przebaczanie. Albo idziesz już tutaj na zatracenie — przez głupotę, nienawiść, zazdrość, chciwość, inte- resowność. „Życie" Jesteś wolny? Naprawdę nie jesteś spętany? Jesteś mądry? Naprawdę nie doskwiera ci two- ja głupota? Jesteś radosny? Naprawdę nie ma w tobie smut- ku? Jesteś odważny? Naprawdę nie boisz się? Jesteś spokojny? Naprawdę nie targają tobą rozterki? Jesteś kochający? Naprawdę nie ma w tobie pogardy? Jesteś szczęśliwy? Naprawdę nie rozpaczasz? To żyjesz w przedsionku nieba. „Ku niebu" Z niebem się nie ukryjesz. Niebem jaśniejesz. Boga nie schowasz. Bogiem promieniejesz. To widać, gdyś jest z Nim złączony. To każdy może odczuć, gdy On jest w tobie. „W swojej ojczyźnie" Niebo zaczyna się na ziemi albo go nie ma dla ciebie wcale. Niebo budujemy już tu za życia. Chwila śmierci to przejście do pełnego nasze- go nieba. Każdy buduje swoje niebo w rodzinie i w zakładzie pracy, w domu i na ulicy, w myśleniu i w działaniu, świadomie i podświadomie, na rozum i na wyczucie, w radości i w trudzie. „Nie znacie dnia ani godziny" Jak tu czekać na Pana, skoro ręce nasze peł- ne pracy, wszelakiej roboty. A do tego tyle jesz- cze zaniedbań do odrobienia, tyle spraw do za- łatwienia. Jak tu brać lampy i czekać na Pana, skoro trzeba pójść tam i ówdzie, spotkać tego i owe- go, dogadać, zanieść, podpisać, przynieść, do- pracować, zbudować. Jak tu brać lampy i czekać na Pana nie wia- domo jak długo, gdy nas ludzie rozrywają, tylu ma jakieś interesy, czeka na naszą decyzję, spo- dziewa się naszej pomocy, prosi o krótką roz- mowę, a zabiera godziny. I nic nie wskazuje na to, że to się skończy. Jak tu brać lampy i czekać na Pana. Może potem, gdy się uporamy, pozałatwiamy, upo- rządkujemy. Ale czy to w ogóle jest możliwe, żeby na Ten Czas wszystko pozałatwiać, pozamykać. Czy On tego naprawdę chce? „Nie wiecie kiedy" Czy zacząłeś już odliczać? Pytam, niezależnie od tego, ile masz lat. I najbardziej się boję, że mi odpowiesz: „No, ale ja jeszcze mam czas. Jeszcze nie mu- szę myśleć o swojej śmierci". 3. Mistrz „Jestem z wami" Czekamy na Ciebie, przyjdź. Bośmy się zestarzeli, osłabli. Zetlała nasza wiara. Spopieliła się nasza nadzieja. Zbutwiała nasza miłość. Siły nas odeszły. Opowiadamy stare dowcipy, powielamy daw- ne pomysły. Bośmy wycwanili się - i wiemy, komu się opła- ca służyć. Bośmy wycwanili się - i zapomnieliśmy, co to jest bezinteresowność. Przyjdź, odnów nas. Abyśmy rozkwitnęli wiarą, jak jabłonie na wiosnę. Abyśmy zazielenili się nadzieją, jak trawa na łące. Abyśmy zabłysnęli miłością, jak słońce na niebie. Przywróć nam młodość. Niezależnie od tego, czy mamy 15 lat, czy 70. „Świat Go nie poznał" Chyba się Pan Bóg przeliczył. Po prostu przecenił nas. Jeżeli chciał nam dać Swojego Syna, to niechby to było wydarzenie, które wstrząsnęłoby światem, żeby to był szok, sensacja, jakiej ludzie nigdy nie widzieli. Niechby urodził się w pałacu, gdzie po ścia- nach lałoby się złoto. Niechby z sufitu spadały diamenty. Niechby chóry anielskie śpiewały wniebogłosy. Niechby chociaż od żłobu biła jasność taka, żeby ludzi przewracało, żeby padali na kolana, uderzali czołem, żeby czołgali się w pokorze - niech wiedzą, że to Syn Boży przychodzi na świat. Przeliczył się Pan Bóg, przecenił nas. Myślał, że gdy Syn Boży urodzi się w żłobie, wśród bydła, na sianie, to będzie dla nas szok, sensacja. A tymczasem - my przychodzimy do stajni i stwierdzamy, że bezradne Dziecię leży w żło- bie na sianie i płacze. No i nic. Po prostu nic. Przecież to nic nadzwyczajnego! „Poszli za Nim" Co w Nim zobaczyli? Co usłyszeli? Czym ich zauroczył, pociągnął, zachwycił? Co takiego powiedział? Jaką prawdą olśnił? Co za rozwiązanie przedłożył, które mogło uszczęśliwić każdego z nich, Izraelitów, ludzkość całą? Jaki klucz ukazał, który otworzy wszystkie drzwi ludzi, klas, narodów? Jaki ratunek przedstawił dla ginącego świata — że zostawiwszy wszystko, poszli za Nim? „I uwierzyli w Niego Jego uczniowie" W małej wioszczynie, na weselu, Jezus mocą Bożą dokonuje pierwszego cudu, żeby wes- przeć ubogich małżonków. Dzieje się to na oczach Jego uczniów. I ci ze zdumieniem stwierdzają, że prawdą jest to, czego naucza ich nowy Mistrz, że Bóg kocha wszystkich ludzi, również biedaków. „Znaleźliśmy Mesjasza" On pierwszy mówił do każdego: Bracie. Niezależnie od tego, czy to był Izraelita, czy poganin, Żyd, Galilejczyk czy Samarytanin, bogaty czy biedny, chory czy zdrowy — bo każ- dy jest stworzony przez Boga z miłości. My, Jego uczniowie, pierwsi powiedzieliśmy „bracie" do niewolnika jak do wolnego, do Żyda jak do poganina, do czarnego jak do białego. I to jest nasz powód do dumy, że w drugim odkryliśmy człowieka stworzonego przez Boga z miłości. I gdyby tak nie było - nie mamy prawa na- zywać się Jego uczniami. „Uwierzyli słowu" Jezus to mędrzec. Mądrość zaprowadziła Go do odkrycia, że nienawiść jest głupotą. Drogą w próżnię. W samozniszczenie. A jedyną dro- gą ku życiu jest miłość. Po to jest słuchanie Jego Ewangelii. Miej- scem szczególnym — Msza święta. Bo to, po pierwsze, czytanie Pisma świętego w odcinkach. „Dwunastu" Na czele Kościoła ustawił Jezus apostołów — ludzi mających na swym koncie rozmaite nie- wierności. I tak to być powinno, żeby nikt nie miał wąt- pliwości, że Kościół jest Boży i ludzki zarazem. Jest Boży — bo należą do niego wszyscy, którzy starają się żyć prawdą i miłością. Jest ludzki — bo ci ludzie są obciążeni słabościami. Czasem je zwyciężają, ale czasem są przez nie pokonani. „Zdumiewali się Jego nauką" A mógłby siedzieć na miejscu. Miał już zwolenników, którzy Go uwielbiali. Tych, których uzdrowił, pocieszył, obdarzał swoją mądrością i przyjaźnią. Tylu było Mu wdzięcznych. I chwalili, i wierzyli we wszystko, co mówił. Miał już środowisko. Znosiliby Mu do późnej starości koszami jedzenie, zbudowaliby Mu dom. Słuchaliby Go jak najlepsi uczniowie. Stanowiliby gwardię przyboczną nie do poko- nania. A On poszedł dalej. „Posłał swego Syna" Co to znaczy: odkupić człowieka, wybawić człowieka, zbawić człowieka? Odkupić od kogo czy od czego? Zbawić do czego? Z rąk szatana. Od grzechu. Do nieba. Czy może tego dokonać ktoś w naszym zastępstwie, za nas. Czy można dokonać tego, nie pytając o naszą zgodę, nie pytając, czy my sobie tego życzymy? Wbrew naszej woli? Czy jest możliwe zbawić człowieka poza jego plecami, dyskretnie, żeby miał kłopot z głowy? Załatwić mu wejście do nieba bocznymi drzwiami? Przecież niebem jest Bóg, który jest Miłością, i dostać się tam może tylko ten, kto kocha. „Trudna jest ta mowa" Niektórzy uczniowie odeszli od Jezusa, bo nie zgadzali się z nauką, którą Jezus głosił. Odeszli, bo nauczał, że trzeba kochać wszyst- kich ludzi. I wymagał od nich, aby kochali nie tylko ro- daków, ale wszystkich, bez względu na prze- konania religijne, polityczne — także chorych, biednych i grzeszników. I o tym również powinniśmy wiedzieć. „Jezus ujrzał niewidomego od urodzenia" l • Mamy cienką skórkę. Nerwy prawie na wierzchu. Na widok krwi robi nam się słabo. Otwarte rany przyprawiają nas o mdłości. Brud, zaniedbanie wzbudza w nas obrzydze- nie. Widok ludzi kalekich sprawia nam przy- krość. Wobec tego nałożyliśmy na siebie pancerz, żeby się ocalić, żeby się uratować od natłoku cierpień, okrucieństwa, brutalności. Już nie patrzymy na boki. Utkwiliśmy wzrok w przyszłość, aby jak najmniej widzieć obok siebie, jak najmniej słyszeć jęczenia, płaczu, narzekania, przekleństw. Jak On dojrzał człowieka niewidomego od urodzenia? „Hosanna" Może jeszcze mógłby się uratować, gdyby posłuchał upomnień faryzeuszów i zabronił wołać „Hosanna". Tylko to oznaczałoby, że zaprzecza wszystkiemu, czego dotąd nauczał. Ale za to mógłby dalej chodzić wśród zbóż, wypływać z rybakami na połów, spać spokojnie pod wygwieżdżoną czaszą nieba. Tylko po co jeszcze miałby chodzić wśród zbóż, wypływać na jezioro? I czy naprawdę spałby spokojnie? „Hosanna" Jak przejść suchą stopą z Niedzieli Palmowej do Wielkiego Piątku. Jak patrzeć tym samym wzrokiem na tłumy witające Jezusa w radości i tłumy przeklinające Go. Jak słuchać tym samym uchem śpiewów: „hosanna" i wycia: „ukrzyżuj go". Jak oceniać ludzi zdejmujących swoje płaszcze z ramion, by je podścielić pod Jego stopy, i ludzi zdzierających z Niego Jego szaty przed ukrzyżowaniem ? To nie tylko o Jezusie mowa, ale również o tobie. Jeżeli dotąd tego nie przeżyłeś, to nie znaczy, że ciebie ta próba ominie. „Idę do Ciebie" Ważne jest życie Jezusa, a nie tylko Jego śmierć. A nawet coś więcej: to dlatego, że Jego życie było takie, doszedł do takiej śmierci. Stąd Jego śmierć jest zwieńczeniem Jego życia. Ważne jest twoje życie. Rób wszystko, co możesz, żeby było wielkie. Nie troszcz się o śmierć. Będzie zwieńczeniem twojego życia. „Pokazał im ręce i bok" Jezus oddał nam swoje życie. Nie tylko swoją śmierć. Dzień za dniem uczył nas miłości. Tym, co mówił, i tym, jak żył. Za to zresztą został skazany na śmierć. Ale nie śmierć była celem - a życie. Śmierć była konsekwencją takiego życia. I tylko tyle. A może nawet: aż tyle - bo w śmierci mieściło się całe Jego życie. I dlatego w ciągu roku liturgicznego wpa- trujemy się nie tylko w krzyż, ale w całe życie Jezusa. Krzyż jest w dalekim tle. „Mądrość, która Mu jest dana" Czasem żałuję, że Jezus nie dożył osiemdzie- siątki, że nie był dostojnym starcem z siwą brodą, otoczonym wianuszkiem swoich uczniów. Wte- dy utrwaliłby się w nas obraz Jezusa-Mędrca. Bo Jezus jest postrzegany przez nas zwłaszcza jako cudotwórca. Uzdrawiał ludzi, wskrzeszał zmarłych, uciszył burzę, rozmnażał chleb. Albo jako męczennik. A to jest mędrzec — który nas uczy, jak żyć. Nawet wtedy, kiedy czyni cuda, to wtedy na- ucza. I tak postrzegajmy każdą Mszę świętą - jako słuchanie słowa Bożego. Słowa mądrości, któ- rym jest Jezus Chrystus. On chce nam przeka- zać sztukę życia: rozumienia Boga, siebie, lu- dzi, świata. „Rozjaśnił im umysł" Dlatego zawisł na krzyżu skatowany biczo- waniem, cierniem koronowaniem, niesieniem krzyża. Dlatego całe Jego życie było takie trud- ne. I przeganiano Go jak wściekłego psa z jed- nego kąta Palestyny w drugi. To wszystko Bóg zaaranżował na to, aby ukazało się całe Bóstwo Jezusa, żeby przebiło się przez cielesną postać Jego Synostwo Boże. Inaczej nie usłyszelibyśmy oświadczenia, że jest Synem Bożym, gdy Annasz Go o to zapytał. Nie usłyszelibyśmy Jego wyznania, skiero- wanego do Piłata: „Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie". Nie usłyszelibyśmy tych słów z krzyża: „Od- puść im, bo nie wiedzą, co czynią". Nie usły- szelibyśmy przed skonaniem wołania: „W ręce Twoje oddaję ducha mego" — zamiast przekleń- stwa rzuconego ludziom i Bogu. Tak jest i z nami. Z każdego z nas chce Bóg wydobyć naszą prawdę, naszą tożsamość, na- szą wielkość. I dlatego stawia nas tyle razy pod ścianą. „Syn Człowieczy zmartwychwstanie" Jak długo ludzkość będzie chciała być ludz- kością, będzie opowiadana historia Człowieka, który stanął w obronie ubogich, chorych, nę- dzarzy, kalek, tych, co umierają w młodości - mówiąc, że to nie kara Boża. Stanął w obronie poganina i innowiercy, człowieka grzesznego, odrzuconego i wzgar- dzonego mówiąc, że Bóg ich też kocha. Nie tylko tak nauczał, ale tak postępował. Uzdrawiał chorych, wskrzesił córeczkę Jaira i młodzieńca z Naim, uratował od kamienowa- nia jawnogrzesznicę, do grona swoich przyja- ciół zaliczył celnika Mateusza. Jak długo ludzkość będzie chciała być ludz- kością, będzie opowiadana historia Człowieka, który, postawiony przed sądem, nie odwołał głoszonych prawd. Jak długo ludzkość będzie chciała być ludz- kością, będzie opowiadana historia Człowieka imieniem Jezus. „Z radości nie wierzyli" Wiszący na krzyżu strzęp ludzki z chwilą ostatniego tchnienia wszedł w bezmiar ojcow- skiej miłości. Zakwitnął jak tarnina na wiosnę białym kwie- ciem. Stał się tak piękny, że nie poznała Go w pierwszej chwili Maria Magdalena, że z tru- dem rozpoznawali Go uczniowie. Umrzesz. Strzęp ludzki, wyschły badyl. I z chwilą ostatniego tchnienia wejdziesz w bez- miar Ojcowskiej Miłości. I zakwitniesz jak tarnina na wiosnę białym kwieciem, w swojej najpiękniejszej ludzkiej postaci. Ty, stary, schorowany człowiek, z po- wykręcanymi artretyzmem stawami, znowu będziesz zwiewną dziewczyną, przystojnym chłopcem. Zmartwychwstaniesz jak On, w ciele uwiel- bionym. „Z martwych powstać" Poszły do grobu, aby namaścić Jezusa. Prze- cież powiedział, że na trzeci dzień zmartwych- wstanie. A przywalono Jego ciało trzydziesto- ma kilogramami mirry i aloesu i skrępowano taśmami. Jak sobie poradzi bez czyjejś pomocy. Bo myślały, że On, jak wskrzeszony młodzie- niec z Naim, jak córeczka Jaira, jak Łazarz, będzie chodził drogami Palestyny i spożywał chleb dnia powszedniego. A Jego już w grobie nie było. Zesztywniały kokon prześcieradeł ział pustką. Za chwilę Zmartwychwstały ukaże się Ma- rii Magdalenie, apostołom we Wieczerniku, choć drzwi będą zamknięte, dwóm uczniom uciekającym do Emaus, Piotrowi i towarzy- szom nad jeziorem Galilejskim. Niektórzy oddadzą Mu pokłon, a inni będą wątpili — tak jak my, którzy myślimy o swoim zmartwychwstaniu. „Otworzyły się im oczy" Gdy czytasz Ewangelię albo słuchasz o tym, jak to uczniowie, Magdalena, niewiasty szły i spotkał ich Jezus, to przyznać musisz, że trud- no ci się oderwać od tych kolorowych obrazów pełnych ekspresji, od traktowania ich jako in- formacji historycznej. A choć się tak wydarzyło, to Ewangelia nie jest ani kroniką, ani historią. To tekst religijny. A więc tu o ciebie chodzi, o tobie jest mowa. To tyś jest tym uczniem, Magdaleną, niewiastą. Albo nie jesteś. Ale powinieneś być. To to- bie się Jezus chce ukazać. „Uczcie się ode Mnie" „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej niż ci?" Ta rozmowa toczy się w kilka dni po zapar ciu się Jezusa przez Piotra. Jak to: „więcej niż ci?" Apostołowie nie zaparli się Jezusa tak jak Piotr. Owszem, uciekli. I tylko tyle. Ale my nie darujemy. Jeżeli ktoś się zaparł, to jest zdrajcą. I dla nas jest skończony na całe życie. I nie należy z nim mieć żadnego kontak- tu. Chociażby potem zrobił dużo dobrego. A Jezus Piotrowi powierzył cały Kościół, mó- wiąc: „Paś owce moje". A więc uwierz: możesz miłować bardziej, chociaż się zaparłeś. I Piotr to potwierdza: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję". „Nauczajcie wszystkie narody" Jezus musiał odejść. Był za wielki, za wspa- niały, za mądry, zbyt miłujący. Uczniowie już byli w Niego tak wczepieni, tak wpatrzeni, jak Izraelici wędrujący przez pustynię w Mojżesza. A nawet bardziej. Już myśleli Jego myślami, mó- wili Jego słowami. Odchodził stopniowo. Jeszcze od czasu do czasu spotykał się z nimi w Wieczerniku, a to w drodze do Emaus, a to w Galilei. Aż odszedł. Jezus musiał odejść, żeby im otworzyć ob- szar wolności, w którym odnaleźliby siebie i Je- go, ale już w inny sposób, żeby byli sobą: żeby po swojemu myśleli, mówili, kochali - żeby po swojemu byli mądrzy, wielcy, a przecież ewangeliczni. Taka jest droga każdego dorastania. Rów- nież dzieci mogą dorastać dzięki temu, że stop- niowo oddalają się od nich rodzice, nauczycie- le, wychowawcy, babcie i dziadkowie, właśnie po to, aby ich wychowankowie mogli się usa- modzielniać i żyć na własny rachunek. „Głos wołającego na pustyni" Trzeba odejść, aby zobaczyli. Trzeba się odwrócić, aby popatrzyli. Trzeba się pożegnać, aby zapłakali. Trzeba umrzeć, aby zrozumieli. Nie jakoby nie widzieli. Nie jakoby nie doceniali. Nie jakoby nie wierzyli. Ale potrzebna jest tęsknota, aby się zachwycili. „Winnica" Ewangelia to górska lawina, krótka, ale bar- dzo intensywna. Odsłaniają nam się perspek- tywy, których nie potrafimy ogarnąć, propozy- cje, których nie jesteśmy w stanie podjąć, stwierdzenia, których po prostu nie rozumiemy. Ewangelia to bezkresne morze, raz spokoj- ne, raz wzburzone. Inne we wschodach, inne w zachodach słońca. Tekst na pozór prosty, a w gruncie rzeczy zagadkowy. Realistyczny, a poetycki. Porywający, a trudny do przyjęcia. Ale czujemy, że musimy podjąć wyzwanie, jakie nam stawia. Trzeba tylko przebić się przez całą jej poetykę, albo raczej - trzeba pozwolić jej się unieść. I wtedy będziemy mogli odkryć, choćby na jeden moment, jej istotę: miłość. „Słuchają głosu mego" Czytaj Pismo. Jeden fragment, jedno zda- nie, jeden zwrot - nie więcej. Czytaj - słuchaj, Bóg mówi do ciebie. Wejdź na drogę, którą ci wskazuje. Tak, to droga w niewiadome. Zaledwie przeczuwane intuicją, ale jeszcze nie myślane. To droga, której się nie spodziewałeś. Idąc nią, zobaczysz obrazy, o których istnieniu nie miałeś pojęcia, odkryjesz rozwiązania, które cię zachwycą, przeżyjesz olśnienia, które cię po- rwą aż do siódmego nieba. Ale na to potrzeba odwagi. A ty się boisz bezkresu nieba, wygwieżdżonej nocy, szumu wichru. Boisz się wszystkiego. Tą drogą pro- wadzi cię Bóg - poprzez morze wzburzone, wysoki nieboskłon, ciemną noc, szumiący las, bezwodną pustynię - wciąż ku sobie. „Duch Święty wszystkiego was nauczy" Zrób pierwszy krok. Słuchaj, czytaj Pismo Święte. Nie jak informację, historię czy kroni- kę, ale jak literaturę. Czyli jak tekst, w którym o tobie jest mowa. Najlepiej przychodź na Mszę świętą co- dzienną. Ona jest również czytaniem Pisma Świętego w odcinkach. A kościół stwarza naj- lepsze warunki do traktowania Pisma Święte- go jak literatury religijnej. Jeżeli nie możesz pójść do kościoła, to przy- najmniej przeczytaj sobie fragment Ewangelii w domu. Bóg chce cię nauczyć wszystkiego. Ale daj Mu szansę — miej codzienny kontakt z Pismem Świętym. „Abyście uwierzyli" Jeżeli chcesz uczestniczyć w nowej ewange- lizacji, to przeczytaj paru Ojców Kościoła, paru Doktorów Kościoła, zwłaszcza świętego Toma- sza z Akwinu. Możesz jeszcze na dodatek prze- czytać dzieła paru nowszych teologów. Potem wsadź te książki z powrotem na pół- kę i opowiedz je swoimi słowami. A jeżeli nie możesz sobie pozwolić na czyta- nie tych wielkich myślicieli, to przeczytaj kate- chizm Kościoła katolickiego i opowiedz go swo- imi słowami. A gdy nie masz również na to czasu, ani na- wet ochoty, to przeczytaj Ewangelię świętą i opowiedz swoimi słowami. Opowiedz i spróbuj nią naprawdę żyć. „Przywołał swoich uczniów" A na Mszy świętej Jezus, po pierwsze, czyta Stary Testament i tłumaczy go. Tak jak to ro- bił przed dwoma tysiącami lat w synagogach Galilei, Perei, Judei. Uczy nas mądrości Bo żej- Od Ofiarowania we Mszy świętej świętuje z nami Paschę Nowego Testamentu. W ten sposób uczestniczysz w Jego śmierci i zmar- twychwstaniu.. W Jego całym życiu. W ten sposób Jezus uczy nas, że życie w mą- drości, uczciwości i miłości, chociaż niesie ra- dość, czasem prowadzi na krzyż. Ale to nie klę- ska. „Błogosławieni" Przyjąć chrzest, to zdecydować się na życie w miłości - tak jak tego uczy Jezus. Wszystkie obrzędy chrzcielne to tylko zewnętrzny wyraz tej decyzji. I w zasadzie jest tylko jeden sakrament: chrzest. Bo wszystkie następne to tylko powtó- rzenie tej decyzji na rozmaitych etapach nasze- go życia. „Będziesz żył" Pielgrzymujemy do Obrazu — do Niej, któ- ra jest w pewien sposób obecna w Obrazie. Bo ktoś pełen wiary namalował Ją tak, że możemy Ją widzieć oczami naszej duszy — tak jak wte- dy, gdy czytamy Ewangelię. W tym Obrazie towarzyszymy Jej przy na- rodzinach Syna, uciekamy z Nią do Egiptu, wychowujemy Jezusa w Nazarecie, znajduje- my Dwunastoletniego w świątyni, prosimy Je- zusa o pomoc, gdy zabrakło wina w Kanie, sto- imy pod krzyżem na Golgocie, modlimy się w Wieczerniku w czasie Zesłania Ducha Świę- tego. A to wszystko w tym Obrazie, który nam Ją uobecnia. 4. Uczniowie „Lud oczekiwał" Życie nasze składa się z czekania. Czekamy na kogoś, na coś, na list, telefon, na odpowiedź, wynik, uśmiech, na słońce, deszcz, na jutro, pojutrze, na wakacje, emeryturę, na przyjście, odejście, na śnieg, wiosnę, lato, jesień, znowu na zimę — na to, że się coś wydarzy, odmieni. W tym nurcie naszych czekan są czekania na Boga, który przychodzi do nas w swoim Słowie. Czekamy na Jego narodzenie, na Wielki Post, na Wielkanoc, na Zesłanie Ducha Świętego i znowu na Adwent. Niech przychodzi i uczy nas radości życia, optymizmu, dodaje sił. Niech pokazuje, jak żyć i jak umierać. „Przygotujcie drogę Panu" Tylko ten się doczeka, kto czeka. Tylko ten zobaczy, kto wypatruje. Tylko ten usłyszy, kto nadsłuchuje. Tylko ten otrzyma, kto prosi. Tylko ten się zachwyci, kto tęskni. „Czuwajcie" Gęstnieje mgła — że nawet trudno dojrzeć drogę pod nogami. Potężnieje jazgot głosów, krzyków, wrza- sków, huku jadących pojazdów, pracujących maszyn — że cię prawie zmiata z powierzchni ziemi. Ogromnieje wokół ciebie obszar obojętno- ści, arogancji, pogardy, w którym jest miejsce tylko na interesy, nie ma miejsca na przyjaźń. Wyostrza się groza twojej sytuacji, tak że nie widzisz w niej dla siebie nie tylko perspektywy rozwoju, ale nawet miejsca. I gdy już czujesz się ogołocony ze wszyst- kiego, co w tobie było wielkie, mądre, święte — wiedz, że to jest adwentowe dno, od którego musisz się odbić. „On zbawi lud" Lata, wydarzenia odkładają się w nas war- stwami przeżyć. I wciąż jesteś dzieckiem bieg- nącym za kółkiem. I wciąż jest w tobie tamten dzień matury, pogrzebu, katastrofy. Wystarczy uruchomić tę warstwę przez sym- bole wyrosłe z tamtego wydarzenia. Najlepiej w jego rocznicę. Podobnie jest w życiu społecznym: rodziny, narodu, państwa, chrześcijaństwa. Wystarczy odczytać tekst Ewangelii o narodzeniu Jezusa, wziąć ze stołu przykrytego białym obrusem opłatek, zaświecić świeczki na choince, zaśpie- wać kolędę. A jeszcze lepiej: zbliż się do tego wydarze- nia przez roraty, rekolekcje adwentowe, skleja- nie ozdób choinkowych, budowanie szopki. Wtedy łatwiej dorosnąć do faktu, że On przy- chodzi. „Prostujcie ścieżki" Mgła. Dokuczliwy chłód. Opętańczy ruch samochodowy na ulicach. Przemykające postacie na chodnikach. Ale przecież wystarczy się tylko wsłuchać, a dosłyszysz stukot kopyt osiołka i kroki Józefa i Marii zdążających do Betlejem, a dosłyszysz śpiew aniołów zwiastujących ci przyjście Jezusa, a dosłyszysz głos Jana Chrzciciela nawołującego, byś prostował ścieżki dla twojego Zbawiciela. Wystarczy patrzeć się, a we mgle dostrzeżesz błysk gwiazdy prowadzącej Trzech Mędrców i ciebie do Boga. „Przygotujcie drogę Panu" Wchodzimy w czas wręcz nieprawdopodob- ny. Święty Mikołaj obdarowuje dzieci i niedzie- ci, tak aby tego nikt nie widział. Wokół Jana Chrzciciela tłumnie gromadzą się ludzie, aby słuchać jego kazań. Wreszcie w stajni rodzi się Syn Boży. Witają Go pasterze przywołani przez aniołów i Trzej Mędrcy prowadzeni przez gwiazdę. W tym świecie możesz i ty zaistnieć, gdy dołączysz do świętego Mikołaja, do Jana Chrzciciela, do pasterzy czy do Trzech Mędr- ców. „Duch Święty zstąpi" To czas czułości. Delikatny jak pajęczyna. Jak muślin w pastelowych kolorach. To czas poranków cichych, kiedy chodzi się na palcach. Czas matczynych przytuleń, pocałunków, po- głaskań. Czas sekretów, zwierzeń, tak wprost do ucha, po cichutku, najwyżej półgłosem. To czas wieczorów o poszarzałych kolorach. Kiedy gdzieś z daleka dobiega głos fletu grającego kolędę. To czas zasypiania, gdy do snu słyszysz bajkę opowiadaną przez mamę. To czas dziecka. Ale każdy z nas jest dzieckiem, niezależnie od tego, ile ma lat. „Błogosławiony owoc" Nie wiem, jak się zachowasz przy żłóbku Jezusa: czy uklękniesz jak pasterze, oddasz hołd jak Trzej Mędrcy, czy będziesz chciał Go zabić jak Herod. Ale pozostać obojętnym nie można. Bo On będzie nauczał, że Bóg jest Miłością: kocha tak cezarów jak niewolników, tak żydów jak po- gan, tak świętych jak grzeszników. I gdy się to choć trochę zrozumie, wtedy albo się klęka i składa Mu hołd, albo postanawia się Go zabić. „Zwyczajem świątecznym" W wieczór przed świętem narodzenia Sło- wa Bożego my, Polacy gromadzimy się na ro- dzinnej wieczerzy. Na jej wstępie - a jest to chwila najważniejsza - wszyscy zebrani łamią się pomiędzy sobą opłatkiem, symbolem miło- ści. Bo mamy przeświadczenie, że istotą tego święta jest Miłość, która chce zamieszkać mię- dzy nami. , Poszli za Nim" Samotność Trzech Mędrców: gdy opuszczali dom rodzinny, gdy znikła gwiazda, gdy wypytywali Heroda, gdy stanęli przed Dziecięciem w całym Jego ubóstwie, gdy wracali do swojej ojczyzny inną drogą. Samotność człowieka każdego czasu, który zobaczył gwiazdę Jezusa i wyruszył w drogę. „Złożyć w ofierze" Kolejny raz złożyć siebie w ofierze Bogu- -Miłości. Zjednoczyć się jeszcze raz przez Eu- charystię z Tym, z którego wyszedłeś, ku któ- remu dążysz. A potem iść z kościoła z zapaloną gromni- cą, ulicami swojego miasta, na znak dla siebie, że to nie chwilowe uniesienie, ale codzienność, w której chcesz żyć i umierać. I gdy nadejdzie twój czas, może jakaś lito- ściwa ręka wetknie w twoją stygnącą dłoń tę samą świecę. Na znak, żeś się starał — na ile umiałeś - być na co dzień synem Boga. „Usiadła u Jego nóg" Skąd wziąć pokój, skoro tyle w nas niepokoju? Skąd wziąć radość, skoro w nas tyle smutku? Skąd wziąć miłość, skoro w nas tyle obojętności? A przecież trzeba żyć. Tak czekamy na ludzi Bożych, którzy przynie- śliby nam pokój. Którzy nie byliby tylko „gadaczami" czy urzęd- nikami. Tak czekają na nas ludzie, abyśmy nieśli im pokój. Na nas, którzyśmy ojcami, matkami, współpra- cownikami. Dlatego trzeba przysiąść przy Jezusie i słuchać. Niech mówi. Choćby wtedy, gdy Msza święta. Choćby wtedy, gdy przeczytamy jedno zdanie z Ewangelii i ucieszymy się Bogiem jak perłą najpiękniejszą, jak skarbem ukrytym w roli. „Położył na niego rękę" Nie potrafisz odpowiedzieć sobie na pyta- nie, czego ci najbardziej brakuje. Mądrości? Odwagi? Wrażliwości? Jesteś za bardzo zaro- zumiały, żeby cię było na to stać. I wcale się do tego nie zmuszaj. Masz inną drogę: przestawaj z Jezusem. To najmędrszy Człowiek świata. Najbardziej odważny Czło- wiek świata. Najbardziej wrażliwy Człowiek świata. I uzupełni ci wszystkie twoje braki - nawet się nie spostrzeżesz kiedy i jak. Nie bój się, nie będzie ci wytykał, narzekał, popychał. Po prostu będzie z tobą. „Uzdrowił wielu" Przychodzisz do kościoła, żeby On cię ule- czył. Z chorób fizycznych i psychicznych, wsze- lakich kompleksów, zahamowań, zadr, urazów, zapiekłości, uprzedzeń. Żebyś się odprężył. Zęby znikła twoja wrogość do ludzi, do świata, do siebie, żeby cię uleczył z tego, z czego sobie zdajesz sprawę i z czego sobie sprawy nie zda- jesz. „Co chcecie, abym wam uczynił?" Jesteśmy schorowanym społeczeństwem. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Pełnym kom- pleksów, urazów, zahamowań, strachów, lęków, niepokojów. Stąd nie tylko nasze choroby fi- zjologiczne, ale i nasze chore zachowanie — pseudoobronne reakcje, histeryczne wyskoki, nieprzemyślane działania. Stąd błędy, błędy, błędy. I na to każda modlitwa, Msza święta, nabo- żeństwo — aby się ratować. Aby przed Bogiem, z Bogiem, przez Boga powracać do równowa- gi, normalności, do zdrowia. „Upomnij go" Najgorsi są nauczyciele, którzy wszystko wiedzą, nigdy się nie mylą, nie mają wątpliwo- ści, nie lubią pytań ze strony uczniów, którzy nie zawstydzili się z powodu swojej niewiedzy. Najgorsi są nauczyciele, którzy zawsze mają rację, nie ocenili ucznia fałszywie, nie ukarali niesprawiedliwie, nie mają swoich ulubieńców. Najgorsi są nauczyciele, którzy wymagają od dzieci wszystkiego - bo i punktualności, i przy- gotowania się do lekcji — nie wymagając tego wszystkiego od siebie. Najgorsi są tacy nauczyciele, najgorsi są tacy rodzice — najgorsi są tacy ludzie. „Aby osiągnąć życie wieczne" A może gdyby się dłużej zastanawiał, to po- stąpiłby tak jak poprzedni dwaj przechodnie. A chyba było tak, że w pierwszym porywie serca on — Samarytanin — na nic nie zwracając uwa- gi, pobiegł ku poranionemu Izraelicie. Tak. Pobiegł. By nie przestraszyć się swojej odwagi i by nie uciec jak tamci. A może gdyby dłużej się zastanawiała, to zostałaby w domu. Bo jak dziękować na oczach ludzi. Zresztą — myślała — może jej w ogóle tam nie wpuszczą? A chyba było to tak, że ona w pierwszym porywie serca, nie licząc się z tym, co ją może spotkać, pobiegła do Niego, rzuciła Mu się do stóp i wypłakała swoje zmarnowane lata. Tak. Pobiegła, żeby nie wyparowała z niej radość z odkrycia właściwej drogi. Może gdyby się dłużej zastanawiali, to od- wróciliby głowy od tego Nauczyciela z Naza- retu i zajęliby się swoimi sieciami. Bo jak iść na niepewne? Jak zostawić swoją robotę, która daje utrzymanie? A chyba było tak, że oni w pierwszym porywie serca porzucili sieci i do- my i poszli za Nim. Tak. Nawet pobiegli. Aby nie przebrzmiał w nich dźwięk dzwonu, który usłyszeli. „Ja was posyłam" Buntować się przeciwko tym, którzy rozsze- rzają filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów, lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach, chcą, żeby pozdrawia- no ich na rynkach i żeby nazywano ich „rab- bi"? Przecież to oni byli kiedyś tymi buntowni- kami. Potem wszystko wraca do normy. W krót- kim czasie rewolucjoniści chcą, aby nazywano ich „rabbi", zajmują pierwsze miejsca, rozsze- rzają filakterie i wydłużają frędzle u swoich płaszczów. Nie tylko faryzeusze — chrześcijanie również. Tylko Jezus - wieczny rewolucjonista wciąż nawołuje: „Wy nie pozwalajcie nazywać się »rabbi«. Nie chciejcie, aby was nazywano mi- strzami. Największy z was niech będzie waszym sługą". „O czynach Jezusa" Wszystko, co Jezus głosił, jest jakoś w nas. Stara przypowieść buddyjska mówi, że bogo- wie zastanawiali się, gdzie by ukryć przed czło- wiekiem iskrę Bożą, żeby jej nie zmarnował. Rozmaite były pomysły. Wreszcie ktoś powie- dział: Ukryjcie ją w człowieku, to nie znajdą. Gorzka to przypowieść. Bo Bóg jest w nas, tylko tego nie umiemy odkryć. A nawet gdy zaczniemy podejrzewać, że tak jest, to nie po- trafimy w to uwierzyć. „Uczynię was rybakami ludzi" Chodzi nam o własną normalność. Aby dla nas białe było białym, czarne - czarnym, do- bro - dobrem, zło - złem. Abyśmy się nie bali przyznać racji prawdzie, którą usłyszymy, za- chwycić się nią, iść za nią. I dlatego przychodzisz do Człowieka, który jest Słowem Bożym, żeby się uczyć normalno- ści, żeby korygować to, co w tobie niedopraco- wane, niezadbane, rozregulowane, co fałszywie brzęczy, co nie Funkcjonuje, co należy popra- wić - bo inaczej wylecisz na zakręcie. „Przymnóż nam wiary" Ideałem chrześcijańskim nie jest człowiek obtargany, tęskniący za tym, aby mieszkać w gnoju, karmiący się z radością obierzynami, wciąż głodny, goły i bosy, gardzący wygodą, komfortem - bo przecież do wyższych rzeczy jest stworzony. Pragnieniem chrześcijanina powinno być, aby każdy człowiek — również i on sam — miesz- kał wygodnie, był porządnie ubrany, jadł przy- zwoicie. A to wszystko na to, aby mógł się roz- winąć pod każdym względem, dawać z siebie tyle, na ile go stać i jak najlepiej służyć ludziom. „Tam przemienił się" I ty nieraz stałeś na górze przemienienia. I tobie zdawało się, że zostałeś porwany do siód- mego nieba. I byłeś samym pokojem, ciszą, światłem, wolnością. I uczestniczyłeś w Potę- dze, Wszechmocy, Wieczności. I miałeś w so- bie tyle radości, że zdawało ci się, że starczy ci jej do końca życia. I dziwiłeś się, jak mogłeś dotąd żyć w takim otępieniu, niemocy, ciem- ności, bezradności, strachu. Ale potem trzeba było zejść z Góry. I zaplą- tałeś się w niewidzialnych sieciach swojej co- dzienności. Rozmyła się twoja potęga, zagada- łeś tamtą ciszę, zgasła twoja radość. I nawet nie dowierzasz, że kiedyś byłeś na Górze. A przecież On jest obecny w twojej pustce, jest ciszą w twoim rozgwarze, światłem w twoich ciemnościach. I ty to wiesz. Tylko nie ośmielasz się podnieść oczu, nie dowierzasz temu marzeniu, nie masz odwagi podnieść ręki, by Go powitać. „Będzie żył" Są przemienienia złe: Ludzie markotnieją, stają się smutni, przygnębieni, znudzeni, znie- chęceni, zrozpaczeni, opryskliwi, aroganccy, bezczelni, brutalni. Są przemienienia dobre: Kobiety pięknieją, starcy się uśmiechają, staruszki się prostują, ludzie zaczynają myśleć, stają się odważni. Trzeba sobie zapewnić źródła przemienie- nia. Bo szkoda każdego dnia przepłakanego, przesmuconego, przerozpaczanego. Bo szko- da przejść przez dzień z opuszczonymi ramio- nami, z pochyloną głową. Takie źródło to czasem dobry człowiek, mą- dry człowiek, książka, kościół, Msza święta. A czasem tym źródłem stanie się nasze stara- nie, by nie zatruwać swoim przygnębieniem ludzi, z którymi się spotykamy, nie paraliżować ich, nie wpędzać w bezradność, ale pomimo wszystko inspirować duchowo. „Na górę wysoką" Uciekaj od głupich telefonów, od ludzi, któ- rzy cię nachodzą, zagadują rozmowami o ni- czym. Uciekaj od spraw, sprawek, które za- śmiecają twoje życie. Które wysysają z ciebie wszystkie siły żywotne. Uciekaj, żebyś się nie wykończył, nie zwa- riował, nie dał się opętać - sprawami tak zwa- nej wielkiej polityki, gospodarki, przemysłu, handlu, rolnictwa, żeby cię nie straszyły po nocach zmory twojej przyszłości, przyszłości twojej rodziny, kraju, Europy, świata. Uciekaj na górę, gdzie Jezus się modli. Uklęknij przy Nim i słuchaj. A nawet gdy przestanie mówić, to niech ci wystarczy Jego obecność. Ucisz się, uspokój. Nabierz ufno- ści, nadziei, pokoju! Dla siebie i dla ludzi, któ- rzy na to czekają. „Chcemy ujrzeć Jezusa" Zęby tak po prostu iść pod rękę katolik z ży- dem i muzułmaninem, coraz przystając, poga- dując sobie, aby za moment znowu podejmo- wać dalszą drogę. Zęby tak po prostu siąść na ławce - katolik, mając po jednej stronie muzułmanina, po dru- giej żyda, i rozmawiać serdecznie o ważnych sprawach dotyczących całej trójki. Żeby tak po prostu już nigdy nikogo z tej trójki nie raziła gwiazda syjońska ani krzyż, ani półksiężyc. Zęby tak po prostu ci trzej już zawsze nazy- wali siebie nawzajem braćmi - czy to starszy- mi, czy to młodszymi - ale prawdziwie brać- mi. „Hosanna na wysokości" Śpiewaj „hosanna" z głębi serca, z przeko- nania, w radości. Póki jeszcze cię na to stać. Bo iluż takich, którzy tak kiedyś śpiewali, a te- raz obojętnie omijają kościół. Bo może i na cie- bie przyjdzie czas próby— i padniesz. Albo cał- kiem zwyczajnie ulegniesz zmęczeniu, zobo- jętniejesz, oklapniesz. A więc śpiewaj „hosanna", póki jeszcze cię na to stać. Wtedy, nawet gdy odejdziesz, bę- dziesz miał do czego powrócić. „Kto Ty jesteś" Wskrześ mnie. Od mojej martwoty, przy- zwyczajeń, schematów, bierności. Od tchórzo- stwa, słabości, narzekania, głupoty, egoizmu. Z-martwych-wstań mnie. Do życia, odwa- gi, inicjatywy, pomysłowości, prostoty, otwar- tości. Do radości, pokoju, miłości. Proszę Cię, choć wiem, że na takie zmar- twychwstanie trzeba sobie zasłużyć swoją doj rzałością. Ale tym bardziej proszę Cię, żebym chciał, pragnął, dążył. „Pokój mój wam daję" W tym słowie „pokój" mieści się i ciepło, i miłość — mieści się On sam. Ile w nas pokoju? Ile go dajemy ludziom, tak spragnionym ładu, ciszy, przyjaźni? „Dwunastu" Na jakiej zasadzie zaistniał Piotr? Stróż prawd wiary? Najwyższy urzędnik? Najważ- niejszy hierarcha? Czy wystarczy nam scena z Cezarei Filipo- wej, kiedy Piotr wyznał: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego"? Nie. Musimy sięgnąć do dru- giego wydarzenia: znad Jeziora Genezaret, gdy Jezus przyszedł do Piotra i zapytał go: „Czy miłujesz mnie więcej niż ci?" A więc decyduje miłość. Miłość jest treścią Kościoła i jego nauki, jest opoką Kościoła. Je- żeliby jej w nim nie było, to Kościół mógłby być traktowany jak ważna instytucja, organi- zacja, urząd - ale to nie byłby Kościół Chrystusowy. „Miłość bliźniego" To tylko z daleka jest wszystko jasne, klarow- ne, proste. Ale z bliska są nieutulone żale, niezabliźnione rany, poczucie krzywdy, resentymenty, a nawet arogancja i bezczelność. I żeby się w tym połapać, nie zagubić jak w labiryncie, nie popełnić błędu, a do tego nie stchórzyć — na to potrzeba mądrości i prawości serca. 5. Bracia twoi „Fale biły w łódź" Wszystko jest w nas. Duch dobra i duch zła. Miłości i nienawiści. Bezinteresowności i interesowności. Szczodrobliwości i pazerności. Przebaczenia i zemsty. Mądrości i głupoty. Szlachetności i prostactwa. Świętości i grzeszności. A my w tym zawirowaniu. W tych głosach, szeptach, nawoływaniach. I trudno nam rozróżnić ducha Bożego od du- cha szatańskiego. „Duch Prawdy" Jest tylu ludzi zachwianych psychicznie, oka- leczonych, obolałych, a przynajmniej zakom- pleksionych, pełnych frustracji, uprzedzeń, lę- ków, niechęci. Ulituj się nad nimi. Nie traktuj ich jak part- nerów, ale jak ludzi wymagających specjalnej opieki. A więc: uśmiechnij się do nich. Nawet do człowieka, który cię nieraz skrzywdził, ob- raził, upokorzył, obmówił czy oczernił. Okaż, że mu nie zagrażasz. Może uda ci się go oswo- ić. Wtedy uratujesz nie tylko jego człowieczeń- stwo, ale i swoje. „Abyście się wzajemnie miłowali" Są mężowie niemiłosierni wobec swoich żon - i żony niemiłosierne wobec swoich mężów. Są rodzice niemiłosierni wobec swoich dzie- ci - i dzieci niemiłosierne wobec swoich rodziców. Są nauczyciele niemiłosierni wobec swoich uczniów - i uczniowie niemiłosierni wobec swoich nauczycieli. Są urzędnicy niemiłosierni wobec swoich pe- tentów - i petenci niemiłosierni wobec swoich urzędników. Są kierownicy niemiłosierni wobec swoich pracowników - i pracownicy niemiłosierni wo- bec swoich kierowników. Są księża niemiłosierni wobec swoich para- fian — i są parafianie niemiłosierni wobec swo- ich księży. Są lekarze niemiłosierni wobec swoich pa- cjentów — i są pacjenci niemiłosierni wobec swoich lekarzy. Są niemiłosierni... A wszyscy oczekują miłosierdzia od Boga. „Dobry Pasterz" Nie głosiła żadnej nowości. O miłosierdziu Bożym pisał już św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu. Nie mówiąc o tym, że ta prawda jest zawarta w Piśmie Świętym. Miała trudne życie. Skończyła trzy klasy szkoły podstawowej. Zęby uskładać na posag, którego wymagał zakon, pracowała jako służą- ca. Wstąpiła do klasztoru i skierowano ją do pracy w kuchni. Uznano za wariatkę, która opowiada, że ukazuje się jej Jezus. Wysyłano do psychiatry, aby ją zbadał, czy nadaje się do życia w klasztorze — czy nie do zakładu dla psychicznie chorych. Umarła na gruźlicę w wieku 33 lat. Nie miała lekko, żeby wierzyć. Nie miała lekko, żeby ufać. Nie miała lekko, żeby kochać. Ale uwierzyła, zaufała i pokochała. I wyrwała z serca okrzyk: „Jezu, ufam Tobie". Została wyniesiona na ołtarze. Bo okazało się, że jej dramat jest nie tylko jej dramatem, ale dramatem ogólnoludzkim. Każdy z nas jest w jakichś trudnych warunkach. I każdy chce wierzyć, ufać i kochać. „Zrywać kłosy" Trzeba być nastawionym na mądrość, wiel- kość, piękno, miłość. Bo można być nastawio- nym na zło: na przemoc, gwałt, morderstwa, napady, grabieże, rabunki, oszustwa — zbierać je z gazet, radia, telewizji, od sąsiadów, znajo- mych i nimi żyć. Ale nastawienie na dobro to nie tylko dar. To sprawa świadomego działania. Trzeba się wciąż ukierunkowywać na Ducha Bożego obec- nego w świecie, w ludziach, w sobie samym. „Moje królestwo" W normalnym społeczeństwie szanuje się mądrość i prawość we wszystkich postaciach. A poza tym twórczość, roztropność, przedsię- biorczość, inicjatywę. A równocześnie odpowie- dzialność, kulturę bycia, poprawny język, sza- cunek do drugiego człowieka. Tu tolerancja jest czymś oczywistym. A nawet takie zachowania są potwierdzane materialnie: opłaca się tak po- stępować. W normalnym społeczeństwie marginesem pożałowania godnym są głupota i nieuczciwość we wszystkich postaciach. Oszustwo, cwaniac- two, chamstwo, brutalność, przemoc, arogan- cja są oceniane jako nieludzkie. A nawet takie zachowania są piętnowane materialnie: nie opła- ca się tak postępować. A jak jest w naszym społeczeństwie? „Aby nauczać" Nie trzeba być Jonaszem, żeby patrząc na to, co się dzieje w Polsce, powiedzieć: „Jeszcze czterdzieści dni i Polska będzie zburzona". Choć 40 to liczba symboliczna i oznacza, że to stanie się w bliżej nieokreślonej przyszłości, to pewne jest, że Niniwa przestanie istnieć. Jeżeli będziemy tak bezpardonowo ze sobą walczyć, niszczyć się nawzajem, wykorzystując każdą sytuację, gardzić sobą - to rzeczywiście: jesz- cze 40 dni i Polska będzie zburzona. Tylko nie patrzmy wyłącznie na „górę". Bo przecież my na dole też sobie skaczemy do oczu. To w naszych domach, w naszych zakładach pracy panuje niezgoda, kopanie dołków pod bliźnimi, intrygi, donosy. Jakże może być na górze dobrze, jeżeli na dole tak źle. „Ten był Synem Bożym" Kogo nam najbardziej potrzeba? Nie tylko patriotów, którzy kochają swój naród i szanują jego kulturę, ale obywateli, którzy kochają pań- stwo i szanują stanowione przez nie prawo. „Pan mój i Bóg mój" Trzeba się uczyć mówić: mój dom, moja pra- ca, moje miasto, mój naród, moje państwo. Trzeba się uczyć mówić na tym samym odde- chu: mój Bóg, mój Jezus, mój Kościół. I oby to nie było pustosłowie. I oby te dwie litanie nie były jedna na dzień powszedni - dru- ga na święto, jedna na ulicę — druga na kościół, tylko żeby się nałożyły na siebie i przeplatały się wciąż, i przenikały się wzajemnie - i żeby dzień powszedni był cały wtopiony w Boga- " -Miłość i stanowił z Nim jedność. „Rozliczyć się" Potrzebna jest od zaraz długomyślność, da- lekowzroczność. Strzec się należy krótko- wzroczności, naiwności. Aby nie dawać się na- bierać, „wpuszczać w maliny". Nie należy brać wszystkiego, co dają. Nie wszystkiemu dowierzać, co mówią. A nade wszystko przewidywać skutki, jakie wywoła sło- wo albo posunięcie. Czy kamień, który zrzu- cisz, potoczy się sam, czy wywoła lawinę. Jak zareaguje przyjaciel, a jak przeciwnik, gdy usły- szy lub spostrzeże. Dlatego jest potrzebny namysł, rozmowa w gronie przyjaciół, sprawdzonych ludzi. Kil- ku ludzi. Bo każdy patrzy jednostronnie. Dla- tego musisz pytać o zdanie drugiego, trzecie- go, czwartego. To rady nie tylko dla polityków, ale dla każ- dego, kto nie chce zmarnować życia. „Robotników mało" Po co nam chrześcijaństwo? Po co seminaria duchowne, diakoni, wikarzy, proboszczowie, kanonicy, prałaci, infułaci, biskupi, arcybisku- pi, kardynałowie, papież na końcu? Po co nam kościoły rektoralne, parafialne, bazyliki mniej- sze, bazyliki większe, katedry? Po co nam ad- wenty, święta Bożego Narodzenia, Wielkie Posty, Wielkanoce, Zesłania Ducha Świętego? Po co Msze święte coniedzielne, nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe, Drogi Krzyżowe, Gorzkie żale? Po co to wszystko? Istnieje niebezpieczeństwo, że zagubisz się w tym kościelnym labiryncie. Istnieje niebez- pieczeństwo, że ten kościelny labirynt zagubi się sam w sobie. Trzeba sobie wciąż zdawać sprawę, że on służy jednemu celowi: głosze- niu, że zasadą życia ma być miłość. Inaczej staje się celem samym w sobie. Mamona" Za pieniądze można kupić: chleb dla siebie - jak i dla głodujących, nóż do krajania chleba - jak i dla zabicia czło- wieka, przytułek dla starców -jak i dom publiczny. Można jeszcze za pieniądze kupić wdzięczność ludzi i zwierząt. Nie można kupić tylko miłości. „Zwrócił się do nich z zapytaniem" W którąś niedzielę ekspedientka w super- markecie zwariowała — tak przynajmniej nie- którzy to określili. Przerwała obsługiwanie klientów i zaczęła krzyczeć: „Ludzie, czyście chrześcijanie?! W niedzie- lę robić zakupy? Jeszcze rozumiem: chleb czy mleko, bo zapomniał! Ale tapczany, kołdry, fro- terki?! A do tego ciągniecie ze sobą umęczone dzieci! Mówicie, że dla was to przyjemność. Ale czy nie zdajecie sobie sprawy, że dla nas to udręczenie?! My przez was nie mamy niedziel!" Zamilkła i patrzyła szeroko otwartymi ocza- mi na zaskoczony tłumek. Ludzie na chwilę zamarli. Ale potem zno- wu zabrali się do zakupów. Ktoś mruknął po- błażliwie: „To z przepracowania". „W chwale Twojej" Miłość to ciąg ku dobru, prawdzie, pięknu. Bóg jest Miłością, bo jest ciągiem ku całe- mu światu, ku każdemu z nas. Bo stworzył nas i zawarł w nas siebie. Choć- by tyle co kropla morza, co okruch masywu gór- skiego, co promień słońca. Stąd i nasza miłość ku Niemu —jak ku słoń- cu, ku źródłu, ku górze. Ale jest w nas i miłość ku światu: jak kropla ku kropli, okruch ku okruchowi, promień ku promieniowi. „I mówił dobrze" „Być albo nie być" Kościoła zależy od mowy, jaką się posługuje. Bo Ewangelię trzeba wypo- wiedzieć językiem współczesnym, rozumianym przez człowieka ulicy. Inaczej Kościół pozostanie enklawą omijaną przez ludzi z daleka, która posługuje się nie- zrozumiałym językiem, śpiewa jakieś staro- świeckie pieśni, celebruje dziwne obrzędy, nie wiadomo po co. „Zdjęła Go litość nad nimi" Wybieramy sobie na przyjaciół ludzi mą- drych, prawych, wiernych. Unikamy głupców, prostaków, arogantów, oszustów, kłamców, zło- dziei. I mamy rację. Bo tak łatwo się ochlapać bło- tem. Cynizm się udziela, arogancja jest zaraź- liwa, oszustwa łatwo się nauczyć, złe słowa po- zostają w pamięci, głupota ściąga w dół, zło- dziejstwo szybko staje się regułą gry. Ale ktoś musi zejść do gnoju. Nie sztuka patrzeć z daleka i krytykować. Trzeba zetknąć się twarzą w twarz, ręka w rękę. Zaryzykować. Może się uda. „Wyznając swoje grzechy" Jak rozliczać ludzi z miłości? Z litości? Ze współczucia? Z dobroci? Z serdeczności? Z czułości? Z przebaczania? Z darowania? Jak rozliczać ludzi? Przecież pierwszy do- stał tylko jeden talent, drugi trzy, trzeci pięć. Każdy inaczej, każdy co innego, każdy w innej ilości. Jak rozliczać z miłości? Kiedy jedni patrzą na ciebie wybałuszonymi oczami, nie wiedząc w ogóle, o co ci chodzi, nie czują problemu, nie widzą sprawy, a inni - ledwo zacząłeś wymie- niać swoją litanię, przy pierwszym słowie już wiedzą wszystko. A jesteśmy rozliczani. W każdej chwili. Pre- cyzyjnie. Dokładnie. Sami na siebie wydajemy wyrok. „Ujrzał i uwierzył" Bez zaufania nie ma małżeństwa, rodziny, szkoły, zakładu pracy, Kościoła, państwa - nie ma Boga. Bo zaufanie to inna nazwa miłości. A budowanie zaufania, to bardzo delikatna działalność. Tu konieczne jest obstukiwanie każdego posunięcia, słowa, uśmiechu. Bo trze- ba zdemontować swoją niepewność, podejrzli we oczekiwanie na następny ruch. Aż może wreszcie przyjdzie chwila, kiedy otworzysz ramiona i powiesz: „Bratem mi je- steś!" „Powiedział: »Idę«, lecz nie poszedł" Gdyby nie przebaczać, to trzeba by się za- murować. Zatrzasnąć wszystkie drzwi i okna i nie wpuszczać nikogo do domu. Bo nikt nie jest wolny od winy wobec nas. Ale to oznaczałoby skazać siebie na śmierć. Bo nie jesteśmy wolni od winy wobec samych siebie. A więc „przebaczać" to znaczy: żyć dalej. Nie tylko z tymi, którzy byli wobec nas nietaktow- ni, nielojalni, nieufni i interesowni. Ale nawet z tymi, którzy nas obrazili, zdradzili, zrobili na nas interes. I pomimo że o tym wiemy i to pa- miętamy, dalej kontaktować się, rozmawiać, uśmiechać się do nich. Choć nie bez cienia smutku. A więc przebaczać, to znaczy żyć dalej w zgodzie ze sobą samym. Choć nie bez cienia smutku. „Co dopiero chcieli Cię ukamienować" Jak przebaczać, skoro wcale o to nie prosi? Ani nie ma się za winnego. A nawet uważa, że jest w porządku. I nadal cię krzywdzi. I obma- wia, dokucza, wyśmiewa. Po prostu nie zwracaj na to uwagi - bo tylko tak możesz się uratować. „I odszedł zasmucony" Był taki zwyczaj — i w niektórych domach jeszcze jest praktykowany - że wieczorem, przed snem, domownicy przepraszali się na- wzajem za to, co tego dnia nie było tak, jak być powinno. W ten sposób wypełniali mądrość Pisma Świętego: „Niech słońce nie zachodzi nad za- gniewaniem waszym". „Dla jednego z tych małych" Ze wszystkich stron słychać głosy: „Dzisiaj strach mieć dziecko". Ale tak zawsze było. Choćby z tej najprost- szej przyczyny, że ono dąży za wszelką cenę do samodzielności. Nawet wtedy, gdy do tego nie dorasta. Cała mądrość rodziców polega na tym, żeby nauczyć dziecko rozróżniać wolność od samo- woli. Nauczyć sobą, swoim przykładem. „Przyjął chrzest" Chrzest dziecka jest tylko po części zwróco- ny do niemowlęcia. Przede wszystkim jest skon- centrowany na rodzicach i chrzestnych. To oni we własnym imieniu wyrzekają się grzechu i szatana. To oni we własnym imieniu wyznają, że wierzą w Boga, który jest Miłością, i w Je- go Słowo, Jezusa Chrystusa. A praktycznie to znaczy, że zobowiązują się do wychowywania swego dziecka w atmosfe- rze miłości, że otoczą je ciepłem, serdeczno- ścią, delikatnością. Ze po pierwsze, po drugie i po trzecie będą przy nim, że ofiarują mu swoją obecność. A po- za tym, że zobowiązują się do unikania wrza- sków, awantur, przekleństw, bijatyk, pijaństwa, że zobowiązują się do pogłaskań, przytulań, dobrych słów i kołysanek. Bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zbu- dować społeczeństwo chrześcijańskie, w któ- rym nie będzie zabójstw, napadów, rabunków, kradzieży, oszustw. „Prorok nie jest mile widziany" Prorocy ratują religię, aby nie przekształco- no jej w magię czy bigoterię. Aby nie upolitycz- niono jej w rozgrywkach partyjnych, narodo- wościowych czy sekciarskich, aby nie przemie- niono jej w ideologię. Prorocy mówią po prostu, że Bóg jest Miło- ścią. Czasem idą za to na śmierć. „Będziesz łowił ludzi" Prorocy to ludzie o szczególnej wrażliwości, prawdziwie mądrzy, wyczuleni na dobro. To ci, którzy głębiej myślą, serdeczniej kochają, praw- dziwej przebaczają, bardziej są zachwyceni ludzkim pięknem. Czasami są to księża i za- konnicy, czasem świeccy. Przychodzą do nich tacy, którzy choć na chwilę chcą się przestać bać, przekonać się, że można żyć w świetle, w ciszy i w pokoju. Nie- którzy chcą się po prostu upewnić, że można znaleźć sens życia w Bogu. „Przynosi owoc obfity" W pracy przeważnie bywa tak, że urząd po- chłania człowieka i człowiek staje się urzędni- kiem. Albo — ale to jest wypadek rzadki - czło- wiek pochłonie urząd i urząd stanie się jego twórczością: naturalnym, normalnym działa- niem człowieczym, które służy ludziom. „Chcę, bądź oczyszczony" Stajemy się coraz bardziej społeczeństwem cwaniaków, kombinatorów. Na własne oczy można widzieć ludzi, którzy dzięki powiąza- niom, kontaktom, znajomościom, łapówkom, którzy jakimś „cudem", sposobem, chwytem dorobili się, uzyskali, dostali się, zajęli stano- wisko, osiągnęli, zdobyli. Już wytworzył się nawet taki styl życia, taki styl bycia, już funk- cjonuje opinia akceptująca taki model człowie- ka. Ale w gruncie rzeczy nie chcemy być społe- czeństwem oszustów ani cwaniaków. Wstyd nam, że na nas patrzą jak na hołotę, która wal- czy o swoje miejsce w świecie, nie wiadomo na jakiej zasadzie. A przecież chcemy być normalnym społe- czeństwem. Do tego potrzebujemy proroków. Nie tylko wielkich myślicieli, mężów stanu. Potrzebujemy normalnego, zwyczajnego człowieka w domu i na ulicy. Niech takim pro- rokiem będzie ojciec i matka dla swoich dzie- ci, dziecko dla swojego brata, siostry, kolegi, koleżanki. A nade wszystko tacy prorocy są potrzebni w zakładach pracy, aby wytworzyć taką atmos- ferę, że akceptowany jest tylko człowiek, który twórczą pracą dorabia się stanowiska czy pie- niędzy. „Jeżeli kto chce pójść za Mną" Coraz bardziej w Kościele brak księży, sióstr zakonnych. Brak powołań. Na Zachodzie na- wet zamyka się niektóre seminaria, klasztory, likwiduje się niektóre parafie. Są tacy, co twierdzą, że to wina celibatu: na- leży zezwolić księżom się żenić, wtedy będzie ich pod dostatkiem, należy zezwolić na kapłań- stwo kobiet, a sprawa będzie załatwiona. A problem leży zupełnie w innym miejscu. W obojętności moralnej. Jeżeli ludzi nie przej mują zbrodnie, oszustwa, kłamstwa, nieuczci- wości, jeżeli nie napełnia wstrętem brud na ze- wnątrz, brud w mowie, brud w ludziach — w sposobie bycia, zachowania się, jeżeli to wszystko uważa się za normalne, zwyczajne, jeżeli to nie boli, nie przeraża, nie budzi współ- czucia — wtedy nie ma się co dziwić, że brak powołań. „Co mam czynić" Krajobraz po bitwie. Wiszą jeszcze plakaty wyborcze. Spoglądają na nas twarze ubiegają- cych się o stanowisko. Wystudiowane, z dobrot- liwym uśmiechem, zalecające, by sięgnąć po długopis i na blankiecie wyborczym postawić obok ich nazwiska znak akceptacji. Teraz jakby zawstydzone. Pomogły im w tym dzieci, dorysowujące na ich wygłaskanych twa- rzach wąsy. Przemykają obok tych plakatów przechod- nie. Ci, którzy głosowali. Pozostała u jednych satysfakcja, pewność siebie — u drugich gorycz i niepewność jutra. A przecież trzeba dalej żyć. Dalej wśród ludzi, którzy inaczej myślą niż ty, inaczej oceniają, wyrokują. „Bądź dobrej myśli" Będąc dzieckiem, słuchałem chętnie bajek. Ale zawsze — czy to chodziło o Królewnę Śnież- kę, Sierotkę Marysię, o Jasia i Małgosię, czy o inne bajki, które kończyły się pokonaniem wroga, ślubem, weselem, ucztą, zawsze mia- łem niedosyt. Chciałem wiedzieć, co będzie dalej. Co było dalej, gdy chłop stał się królem, sprzątaczka księżniczką, gdy pastuch ożenił się z królewną — co było dalej, jak wyglądało ich dalsze życie? Myśmy też przeżyli bajkę od 1939 roku. Bajkę okrutną, której ślady pokryły nasze pola, wsie i miasta. Ludzie zostali zniszczeni, wywie- zieni, wydziedziczeni, żyliśmy zamknięci jak w zakratowanym lochu, z którego nie było żad- nych szans wyjścia. I zdawało się, że nie wydo- staniemy się z niego nigdy. Ale okrutna bajka skończyła się w roku 1989 happy-endem. I co dalej ? „Przypatrywał się" Czy Polska, czy świat potrzebuje jeszcze chrześcijaństwa? Tak, potrzebuje. Jak nigdy dotąd - jak zawsze. Bo w którąkolwiek stronę się obrócić, tam płonie nienawiść. A przynaj- mniej prywata, dbanie o własną ambicję, tytu- ły, stanowiska, pieniądze za wszelką cenę. Nie potrzebujemy chrześcijańskich deklara- cji, tytułów, nazw, manifestów. Nie czekamy na delegacje, które biorą udział w oficjalnych na- bożeństwach, a po wyjściu z kościoła skaczą sobie do oczu. Rozglądamy się za chrześcijanami, którzy przebaczają, darowują, starają się dogadywać, porozumieć, nawet za cenę ustępstw — którzy kochają Polskę. 6. Ty sam „W owe dni" Jesteśmy wrośnięci w tę ziemię grobami na- szych przodków: ich pracą nad budowaniem królestwa Bożego w naszym narodzie i pań- stwie. My zajęliśmy ich miejsce w tej pracy. Aż przyjdzie i na nas czas. I my padniemy i wrośniemy kolejnym grobem w tę polską zie- mię. I nad naszymi grobami staną nasi potom- kowie. Oby nie patrzyli na nas z goryczą - że zmarnowaliśmy dziejową szansę. „Co chcesz, abym ci uczynił?" Duch nieczysty to strach, bojaźń, tchórzo- stwo. To złość, nienawiść, gniew, opętanie chę- cią zemsty. To chciwość. To zazdrość, zazdrość, jeszcze raz zazdrość - wszystkiego: ubioru, wyglądu, mądrości, ustosunkowania. Zły duch niszczy tożsamość człowieka. Jego piękno, możliwości, hamuje rozwój. Usunąć złego du- cha z siebie, to odzyskać wolność, podnieść gło- wę, powrócić do normalności. Ale jak tego dokonać, gdy on już zdążył się tak w nas wczepić, wrosnąć, że utożsamia się z nami, identyfikuje się z naszą osobowością, że nie odróżnisz go od siebie samego. Dlatego działaj, jakbyś go nie miał. Wyko- nuj swoje obowiązki domowe i zawodowe z wielkim sercem. Pomocą w tym — dobrze pro- wadzone życie religijne. A po jakimś czasie przekonasz się prawie namacalnie, jak się od ciebie zły duch odkleja, jak się od niego uwal- niasz, aż się dziwisz, że potrafiłeś tak długo być w jego władzy. „Cieszcie się, bo odnalazłem owcę" Być fundamentalistą, to zamknąć się w swo- jej twierdzy, potępić wszystkich, którzy są z ze- wnątrz, przekląć tych, którzy myślą inaczej. Fundamentalizm to zawsze fanatyzm. Bar- dzo często - nacjonalizm. Zawsze - ciasnota: czepianie się szczegółów, wysuwanie ich na plan pierwszy. To brak tolerancji, wyrozumiałości, cierpliwości, spokoju - brak mądrości, brak miłości. Fundamentalizm grozi każdej religii, nie tyl- ko islamowi - również chrześcijaństwu. Każ- demu człowiekowi - również tobie. „W Nim było życie" Jeżeli twierdzisz, że masz rację, i tą racją wbijasz w ścianę drugiego człowieka: żonę, męża, dziecko, kolegę, przyjaciela — to go stra cisz. Bo człowiek bez miłości nie jest człowiekiem, tylko najwyżej okrutnym władcą albo strażni- kiem więzienia. „Przychodzi zły" Nie odchodź od Jezusa. Jest ci potrzebny chociażby na to, abyś nie dał się opętać przez złego ducha - ani szaleństwem zbierania pie- niędzy, ani nienawiścią, alkoholem, narkotyka- mi, seksem, zazdrością, ani żadną ideologią, żadnym fanatyzmem. Żebyś mógł być normal- nym człowiekiem. „Dokąd idziesz" Nie bój się wątpliwości, pytań, które się w to- bie rodzą na tle religijnym czy etycznym. Nie odpędzaj ich, jak się odpędza złe muchy. Nie zrzucaj jak komara, który się do ciebie przy- piął. To Bóg domaga się, byś Go głębiej zrozu- miał. Byś nie brał powierzchownie tego, czego Jezus uczy. A więc nie podejrzewaj, że jesteś odstępcą, a nawet heretykiem. Umiej się zasta- nowić, poważnie pomyśleć. Gdy nie dajesz so- bie sam rady, sięgnij po pomoc mądrych ludzi. „Wyjawione" Zesłanie Ducha Świętego dokonuje się wte- dy, gdy nagle wiesz wszystko, wszystko rozu- miesz. Już niczemu się nie dziwisz. Panuje w tobie pokój i cicha radość. Bo nagle odkry- łeś brzegi nieznane, nowe ścieżki, odsłoniły się przed tobą światy, horyzonty, krajobrazy tak nieprawdopodobnie piękne, że aż czujesz się zaskoczony, skąd potrafisz to wiedzieć, widzieć, słyszeć, skoro dotąd w tobie czegoś podobne- go nie było. „Pójdź za mną" Przyjdzie moment, że zobaczysz coś, czegoś dotąd nie widział, usłyszysz, czegoś dotąd nie słyszał, odczujesz, czegoś dotąd nie odczuwał, zrozumiesz, czegoś dotąd nie rozumiał. I będziesz chodził nieprzytomny ze szczęścia, jakbyś sięgnął do siódmego nieba, Świat ci będzie domem, a ludzie braćmi. Tylko bądź świadomy, że może już za chwilę znowu ogarnie cię ciemność i będziesz szedł po omacku, wyciągając przed sobą sztywne ramiona, natrafiając na mur, pustkę albo na wrogi tłum, nie wiedząc, dokąd iść, jak postąpić. Ale to potem. Na razie ciesz się światłem, któreś otrzymał i strzeż go, bo ono pozwoli ci żyć w chwilach ciemności. „Chleb życia" Na jakim chlebie wyrosłeś? Pocałunków, przytuleń, miłości matczynej i ojcowskich rozmów na temat obowiązkowości? Jakim chlebem cię karmili? Matczynej dobroci i ojcowskiej mądrości? Jakim chlebem się teraz karmisz? Prawości i tolerancji? Jakim chlebem karmisz tych, za których jesteś odpowiedzialny? Sumienności i wyrozumiałości? Chlebem Jezusa? Jezusa Chlebem? - „Idź i nie grzesz więcej" Nawróć się do swojej pierwotnej świętości. Wróć do swojego raju, gdzie twój Bóg prze- chadza się w porannym wietrze, gdzie będziesz żył w miłości z ludźmi i ze światem. Uciekaj z przeklętej ziemi pełnej pogardy i arogancji, nienawiści, zemsty, chciwości i in- teresowności, kłamstwa i obłudy. Nawróć się nie tylko wtedy, gdy masz ręce pełne niegodziwości, ale i wtedy, kiedy uważasz się za porządnego człowieka, który nie ma nic sobie do wyrzucenia. „Wszyscy dla Niego żyją" Nie dowierzaj swojemu ubóstwu — jak że brak siedzący na uzbieranych pieniądzach. Gromadź - nie będąc pewny, czy to jeszcze narzędzie, czy już tylko balast. Strzeż swojej bezinteresowności — wciąż po- dejrzewając, że robisz na niej jakiś interes. Dąż do sprawiedliwości — choć nie bardzo rozumiesz, o co w niej chodzi. Miej wrażliwość na ludzką biedę - choć ta wrażliwość przeważnie ogranicza się do czu- łostkowości. Ciesz się życiem jak darem — który ci będzie niespodziewanie odebrany. Raduj się, że znalazłeś klucz życiowy - choć nie wiesz, czy on pasuje do bram królestwa nie- bieskiego. Bądź tylko przekonany o miłości Boga do wszystkich. O miłości, która jest jak deszcz, co pada na kwiaty i śmieci. „Błogosławieni jesteście" Gromadź w sobie dobroć serca - aby kiedyś nie pochłonęła cię twoja nienawiść. Gromadź w sobie mądrość życiową — abyś kie- dyś nie uległ swojej głupocie. Gromadź w sobie szczodrobliwość — aby kie- dyś nie zniszczyła cię twoja pazerność. Gromadź w sobie pokój wewnętrzny — aby kie- dyś nie zakrzyczało cię twoje przerażenie. Gromadź w sobie delikatność - aby kiedyś nie opanowało cię twoje chamstwo i brutalność. Gromadź w sobie odwagę - abyś kiedyś nie przestraszył się ludzi, świata, siebie. Gromadź w sobie ufność - abyś kiedyś nie wpadł w twoją rozpacz. Gromadź w sobie światło — aby kiedyś nie ogar- nęła cię twoja ciemność. „Aby stanowili jedno" Nie wierz w to, że są chrześcijanami, cho- ciaż wymachują krzyżem, chociaż powołują się na encykliki i chociaż pokazują swoje zdjęcia z Papieżem. Nie wierz w to, jeżeli sieją niezgodę i niena- wiść, nie przebaczają, niczego nie darują i do- magają się zemsty. Nie wierz sobie, że jesteś chrześcijaninem, chociaż u ciebie wisi krzyż na ścianie, chociaż co niedziela jesteś na Mszy świętej, jeżeli w two- im domu panuje niezgoda, jeżeli w miejscu pracy trwa wzajemne wygryzanie się, jeżeli w tobie nie ma serdeczności dla ludzi, ciepła, litości. „Żeby umilkł" Gdy chcesz się zajmować polityką, to unikaj słów i postaw takich, jak: „w żadnym wypad- ku", „wykluczone", „absolutnie", „kategorycz- nie", „nie ma mowy". Zachowaj sobie tym podobne słowa na spe- cjalne, wyjątkowe okazje, które oby się nigdy nie zdarzyły. Bo pamiętaj, droga polityka to droga rozmów — prawdziwych rozmów. A więc kompromisów. Jeżeli uważasz inaczej, to zgłoś się do fundamentalistów, albo ostatecznie wstąp do wojska. A tak naprawdę, politykiem trzeba być wszę- dzie - zwłaszcza w rodzinie i w zakładzie pracy. „Dla Boga nie ma nic niemożliwego" Nie handluj sobą. Nie sprzedawaj ani swo- jego czasu, ani uśmiechów, ani mądrości, ani wysiłku. Odpłacą ci jakąś wdzięcznością, naj- wyżej pieniędzmi. Albo nawet wcale. A ty zo- staniesz wrakiem. Dawaj bezinteresownie, a zachowasz siebie całego. „Zbiegli się" Niech palcami pokazują. Niech patrzą z uznaniem. Niech słuchają z otwartymi usta- mi, oczami, uszami, podziwiają, cieszą się tym, co usłyszeli. Niech doczekują się chciwie, że- byś więcej opowiedział, dodał, rozszerzył. Niech palcami pokazują. Niech wyśmiewa- ją, gardzą, rzucają przekleństwa. Niech ataku- ją, rzucają na twoją głowę gromy. Niech po- wietrze wokół ciebie będzie pełne błyskawic. Ale niech nie przechodzą obojętnie. Niech dostrzegają cię, zauważają. Ale niech nie śpią na twoich filmach, spektaklach, Mszach świę- tych. Niech nie wychodzą znudzeni z twoich wykładów, prelekcji, referatów, kazań. Niech nie przerywają rozmowy, bo nie mogą znieść twojego ględzenia. To nie sprawa twojej próżności, lecz spraw- dzian twojej przydatności w społeczeństwie. „Nawrócicie się" Musisz mieć swoją pustynię, abyś mógł spotkać się ze sobą, dowiedzieć się, co myślisz, usłyszeć, co mówisz, przekonać się, kim jesteś. Ale ty wolisz słuchać, co ludzie mówią, widzieć, co ludzie widzą, wiedzieć, co ludzie wiedzą. Wolisz nie spotykać się ze sobą. Bo boisz się siebie, wstydzisz się siebie. Niesłusznie. Jesteś mądrzejszy niż ludzie przypuszczają, uczciwszy niż mówią, stać cię na więcej niż sobie wyobrażają. Ale potrzebujesz pustyni, aby się o tym przekonać. „Co się kryje w człowieku" Tylko gdy zostaniesz postawiony pod ścianą i podejmiesz zadanie, i wydrzesz ze siebie wszystko, na co cię tylko stać, wtedy dopiero stajesz się człowiekiem, budujesz swoją osobo- wość, przychodzisz do głosu, ukazujesz swoje prawdziwe oblicze. I świadomy tego, wyszukuj sobie ściany, pod którymi będziesz stawał. Nie za często, bo to jest kolosalny wysiłek: dorastać do pełni swego człowieczeństwa. , Ktoś z tłumu" Po co bez końca wlekli się za Nim? Czyż nie wystarczyło, że zrozumieli istotę Jego posłan- nictwa, iż Bóg jest Miłością? Otaczali Go dzień i noc ciasnym kołem, że czasem nawet nie było kiedy się pożywić. Po co do kościoła chodzić w niedzielę, a na- wet częściej? Bo z dnia na dzień gromadzi się w nas tyle zła, ile wody w tonącej łodzi. Bo zło, które popełniamy - nawet to drobne, najdrobniejsze, a tym bardziej większe — na trwałe zostaje w nas. I odezwie się. Nawet nie wiadomo kie- dy. Wybuchnie lawiną, która może cię totalnie zniszczyć. Ciebie, któryś przecież nawrócony. I to czujemy, że nie da się zła tak łatwo wy- pluć, przekreślić, wyrzucić z siebie, odwołać. Trzeba się więc stale napełniać mądrością i mi- łością Bożą, żeby je zrównoważyć, zniwelować, wreszcie wypchnąć z siebie. „Wiara cię uzdrowiła" Przychodzisz do kościoła, aby doznać uzdro- wienia. Bo każdy - również i ty - ma jakieś fizyczne czy duchowe dolegliwości, a nawet choroby. Bo przychodzimy ze zwariowanego świata - do którego należymy, który stanowi- my — żeby powrócić do normalności. A wcale to nie łatwo. Dopiero w kościele wszystko się uładza, po- rządkuje, wraca na swoje miejsce. A nawet gdy nie całkowicie, to i tak warto, aby przyjść do kościoła na Mszę świętą w niedzielę, a nawet w dzień powszedni. „Kto wierzy we mnie, ma życie wieczne" Przychodzimy na Mszę świętą rozchwiani, zdezorientowani, rozdygotani, zatrwożeni tym, co wokół nas i w nas, spragnieni mądrości, oparcia - żeby nam zabłysnął choć jeden pro- mień prawdy, żeby się otworzyła choć jedna tajemnica, żeby usłyszeć odpowiedź choć na jedno pytanie. I bywa, że tak się staje: zobaczysz światło, usłyszysz odpowiedź, odzyskasz siły. Albo przychodzimy na Mszę świętą z przy- zwyczajenia, nie wiadomo po co. Bo nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku. I bywa, że nieoczekiwanie przekonujesz się, że twój spokój był pozorny. Odkrywasz istnie- nie zupełnie elementarnych zasad życia. Aż się dziwisz, żeś dotąd potrafił bez nich się obcho- dzić. „Powiedz" Co chcesz uczynić, stworzyć, po sobie zo- stawić? Jakie masz marzenia, cele, plany, za- miary? Gdybyś mi oświadczył: „Nie mam żad- nych", to znaczy, żeś umarł. Opowiedz sobie, jakie masz marzenia. Wsty- dzisz się? Ze zbyt prozaiczne, prostackie, niegod- ne ciebie? Dobrze, że się przynajmniej wstydzisz. „A trzeba mieć marzenia?" — może spytasz. Koniecznie. Bo one cię kształtują. Bo się spraw- dzają w dużej mierze. Trzeba je więc budować, kontrolować, dbać o nie, by były najpiękniej- sze, najwspanialsze. Trzeba sobie wysoko po- przeczkę ustawiać. Nie mów, że gdy wysoka, to nie przesko- czysz. Nie mów, że to czysta fantazja. Zoba- czymy. Ale nawet gdyby ci się nie udało jej prze- skoczyć, to i tak osiągniesz duży wynik. Jakie masz marzenia? Odpowiedz mi, a po- wiem ci, kim jesteś. „Wicher się uspokoił" Czy dzieje się tak, że przy tobie milknie bu- rza, gasną błyskawice, cichną gromy, uspokaja się wiatr, rozchodzą się chmury? Dzieje się tak, że wychodzi słońce, robi się ciepło, prostują się zbite wichrem trawy, roz- chylają się kwiaty, odzywają się ptaki? Dzieje się przy tobie tak? „Duch Pański posłał mnie" My, wychowani pod szafą, drobnoliczący, drepczący krok za kroczkiem. Macamy, czy nie wpadniemy, czy nas nie oszukają, czy nie wy- kiwają, nie zdradzą. - ci najbliżsi, ci dalsi, ci na górze. A przecież liczy się pomysł, odkrycie, ini- cjatywa. Staranie, aby nie myśleć schematami, po najmniejszej linii oporu, ale aby stawiać pro- blem i rozwiązywać go na swój sposób, jak nikt dotąd nie rozwiązał - nie z przekory, a z prze- konania. Wychwycić to, co w powietrzu, pod- jąć, określić, wypowiedzieć - nie bać się. Nie mówić tego, czego życzy sobie przełożony, przyjaciel, rodzina, otoczenie - przecież cze- kają, nalegają, żądają, żebyś powtórzył to, co oni myślą i mówią. Mówić swoje — nie z prze- kory, ale z przekonania. „Z obfitości serca mówią usta" I ty jesteś prorokiem. A przynajmniej powi- nieneś być. Bo jeżeli powtarzasz to, czego nauczyli cię w szkole, coś wyczytał z książek, z gazet, czy usłyszał z telewizji, z radia, co ci ludzie powie- dzieli — to jesteś tylko fragmentem masy. A przecież powinieneś być osobowością: kimś innym niż wszyscy. Tak jak nie ma dwóch jednakowych liści na drzewie. Przecież inaczej widzisz, czujesz, rozumiesz, interpretujesz, ina- czej osądzasz, bo masz inną optykę, inną wraż- liwość. No to powiedz. Bo ci życie przejdzie i nie zdążysz. Ale ty boisz się, że cię skrytykują, wyśmieją, zlekceważą, wykpią? No to spróbuj obronić swoje stanowisko. Nie uda ci się? Udo- wodnią ci, że się mylisz? Dobrze. Na drugi raz może będziesz lepszy. Ale bądź kimś. Nie zachęcani cię do kłótni, lecz do dialogu. Tylko tak się buduje społeczeństwo, naród, państwo oraz wielką budowę, która się nazy- wa: królestwo Boże. „Prorocy" My potrzebujemy proroków. Oni lepiej pamiętają - kiedy my tylko z tru- dem albo wcale. Oni lepiej widzą — kiedy my jak przez mgłę albo wcale. Oni lepiej słyszą - kiedy my jak przez ścianę albo wcale. Oni lepiej czują - kiedy my tylko przeczuwa- my albo wcale. Szanujmy proroków, aby to, co w nich pło- nie, w tobie zaświeciło choćby małym płomy- kiem, to co w nich szaleje, do ciebie przybliży- ło się choćby lekkim podmuchem wiatru, to co w nich bezwzględne i absolutne, przynajmniej cię zawstydziło. „Przyszedł potop" Są rozmaite końce świata. Ale najważniej- szy jest dla ciebie ten, kiedy twoje słońce zaćmi się, twoje gwiazdy runą na ciebie i twoja ziemia usunie się spod twoich nóg. A nie wierzyłeś w swoją śmierć, mimo że padali wokół ciebie nawet najbliżsi. I masz rację, że wciąż w nią nie wierzysz. Bo choć w tym dniu stracisz kontakt z twoją ziemią, to przecież wejdziesz w Tego, do którego wędrowałeś całe życie. „Otworzyło się niebo" Przed nami nowy rok. I będą znowu przetaczały się przez nas burze. I znowu spotkamy okrucieństwa, które mrożą krew w żyłach. Chamstwo i brutalność nawet najbliższych. Interesowność nawet tych, na których zawsze liczyliśmy. I znowu będą pustynie odległe, ciemności prawie namacalne. I będzie się nam zdawało, że jeszcze chwila, a przestaniemy wierzyć w siebie, w Boga, w ludzi. Dlatego świętujmy każde święto. Pijmy wodę źródlaną. Jedzmy chleb sprawiedliwości. Bierzmy w siebie światło prawdy. Aby się nie załamać. „Tyś jest Syn mój" Czego ci życzyć na początku tego roku? Abyś szedł przez życie z ogromną wiarą w Boga — ale i w siebie, i w ludzi. Choć nie dowierzając do końca ani sobie, ani ludziom. Abyś szedł z ogromną ufnością ku Bogu — ale i ku sobie, i ku ludziom. Choć nie ufając bez granic ani sobie, ani ludziom. Abyś szedł z ogromną miłością do Boga - ale i do siebie, i do ludzi. Choć nie dając się nabierać ani przez siebie, ani przez ludzi. Żebyś szedł z wrażliwością mimozy, ale i z nieustępliwością czołgu parł do przodu. Żebyś był prosty jak gołębica, ale rozważny jak wąż. Żebyś był bezpośredni jak dziecko, ale miał mądrość i ostrożność mędrca. Żebyś był autentyczny, ale miał dystans do swojej spontaniczności. Żebyś był radosny, ale nie bez cienia smutku. „Uchyliliście przykazania Boże" Czego ci życzyć, jeżeli nie tego, abyś został czysty pośród brudu tego świata, mądry wśród głupoty, roztropny wśród szaleństwa, kochający wśród nienawiści, spokojny wśród wściekłości i zemsty, radosny wśród smutku i płaczu. Abyś starał się wciąż rozumieć Boga i siebie samego. „Czas się wypełnił" Wybierz sobie na ten rok, który przed tobą, trzy słowa. Albo siedem. Albo dziewięć. Słowa, które lubisz, cenisz u innych i u siebie. Może to będą wolność, tolerancja, radość, odwaga, cisza, pokój, wierność. Spróbuj to napisać. Bo napisane słowo to tro- chę co innego niż wymówione, a tym bardziej niż pomyślane. Następnie uporządkuj. Co dasz na pierwsze miejsce? Wierność? Życzliwość? Przebaczanie? Wspaniałomyślność? Ciepło? Delikatność? Wrażliwość? A gdy wreszcie zgodzisz się na kolejność, wpisz je do swojego kalendarza. I potem zaglądaj od czasu do czasu do twojego skarbca. Patrz, czy się te słowa żarzą. Czy nie przygasły, nie sczerniały, nie zeschły się na wiór.