Max WEBER POLITYKA JAKO ZAWÓD I POWOŁANIE DEMOKRACJA FILOZOFIA I PRAKTYKA REDAKCJA SERII MARCIN KRÓL ALEKSANDER SMOLAR M A WEBER W W T» ^"V "•" Tr^"''^7T7' A TA T^" ^\ POLITYKA JAKO ZAWÓD I POWOŁANIE PRZEDMOWA WSTĘP I OPRACOWANIE ZDZISŁAW KRASNODĘBSKI PRZEKŁAD ANDRZEJ KOPACKI PAWEŁ DYBEL SPOŁECZNY INSTYTUT WYDAWNICZY ZNAK, KRAKÓW FUNDACJA IM. STEFANA BATOREGO, WARSZAWA Niniejszy wybór pism wydany był dwukrotnie (w 1987 i 1989 roku) w Bibliotece Kwartalnika Politycznego „Krytyka" przez Niezależną Oficynę Wydawniczą Podstawą wyboru były następujące zbiory pism Maxa Webera, publikowane w wydawnictwie J.C.B. Mohr (Pauł Siebeck), Tubingen: Gesammelte Aufsdtze żur Soziologie und Sozialpolitik, I wydanie 1924 Gesammelte Aufsdtze żur Wissenschaftsiehre, I wydanie 1922 Gesammelte politische Schriften, I wydanie 1921 Opracowanie graficzne © Michał Jędrczak Opracowanie redakcyjne serii Maria Ofierska BIBLIOTEKA Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego ul. Nowy Świat 69, 00-046 Warszawa tel. 620-03-81 w. 295, 296 Biblioteka WDiNP UW 1098007871 © Copyright for the Introduction by Zdzisław Krasnodębski Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Znak, Kraków 1998 ISBN 83-7006-779-4 PRZEDMOWA. WEBER PO KOMUNIZMIE WEBER „PODZIEMNY" Ten zbiór tekstów Maxa Webera powstawał w czasach niezbyt, jakby się zdawało, sprzyjających tego rodzaju zamierzeniom, mianowicie w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Został wydany przez Nieza- leżną Oficynę Wydawniczą w ramach Biblioteki Kwartalnika Politycz- nego „Krytyka". Jej wydawcy - w osobie Jana Kofmana - zaaprobowali mój pomysł, aby obok takich pozycji jak Korzenie totalitaryzmu Hannah Arendt oraz Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie Karla Poppera opu- blikować również wybór pism politycznych Maxa Webera. Było więc to - chyba jedyne w świecie - „podziemne", nielegalne wydanie prac We- bera. Wybór ten ukazał się dwukrotnie, po raz pierwszy w 1987 roku. Na druk czekał prawie dwa lata: w pewnym momencie - gdy redaktorzy „Krytyki" zostali aresztowani — wydawało się nawet, że nie ukaże się nigdy, a maszynopis przekładu przepadł. Nie można zresztą wykluczyć, że tom ten mógłby się ukazać oficjal- nie, gdyby ktoś zadał sobie trud sprawdzenia, czy redaktorzy i cenzura nie poczują się obrażeni w imieniu narodu polskiego tym, co Weber nie- zbyt przyjaźnie pisał o Polakach w pierwszej fazie swej działalności na- ukowej, lub czy przekład jego krytycznych uwag o socjalizmie i bolsze- wikach nie zostanie uznany za naruszenie przyjaźni polsko-radzieckiej. Jednak, jak pamiętamy, „drugi obieg" miał ambicje stać się naprawdę równoległym ruchem wydawniczym, miały się w nim ukazywać nie tyl- ko pozycje niecenzuralne w ścisłym sensie - podejmujące drażliwe kwe- stie bieżącej polityki lub bezpośrednio atakujące realny socjalizm - lecz także ważne dzieła humanistyki i nauk społecznych, które mogłyby wpro- wadzić nowe idee i argumenty do polskich dyskusji. Przekład pism po- litycznych Webera miał nie tylko zapełnić istotną lukę, lecz także sta- nowić wkład do tych dyskusji, nie wydawał się też wcale pozbawiony aktualnego znaczenia. Weber cieszył się wówczas w Polsce dużym zainteresowaniem wśród socjologów, zwłaszcza młodszego pokolenia. W ślad za tym, co działo się w socjologii zachodniej, odkrywano powoli mało znane strony jego dzieła i biografii. Oczywiście, Weber od dawna był znany w Polsce jako jeden z klasyków socjologii współczesnej (podczas gdy np. w NRD do- piero w latach osiemdziesiątych pojawiły się nieśmiałe próby ponowne- go zapoznania się z jego myślą). Po polsku dostępne były tylko nieliczne fragmenty jego dzieła. Początkowo interesowano się jednak głównie jego „metodologią" oraz teorią uwarstwienia społecznego, najczęściej w nieuchronnym i mile widzianym odniesieniu do teorii Marksowskiej i marksistowskiej. Jednak zainteresowanie Marksem i marksizmem wśród niezależnie myślących socjologów skończyło się w zasadzie w latach sie- demdziesiątych. Teorię Webera zaczęto odczytywać w zupełnie innych kontekstach, inne aspekty jego twórczości wysunęły się na plan pierwszy.' Jednym z tych kontekstów była filozofia polityki i myśl polityczna. Rozważania Webera na temat związku polityki i etyki, relacji między polityką, nauką i religią, powołania polityka i naukowca, problemu idea- lizmu i realizmu w polityce odnosiły się do kwestii, które - mimo zupeł- nie innej sytuacji historycznej - były dramatycznie aktualne. Przy tym realistyczny, niemal brutalny ton Webera działał dość orzeźwiająco, gdyż był to czas, gdy chyba nazbyt dobrze myśleliśmy o sobie jako o jednost- kach i jako o zbiorowości. Jego poglądy na temat stosunków polsko-nie- mieckich oraz Europy Środkowej były niezmiernie inspirujące, ponieważ zastanawialiśmy się wtedy, co stanie się, jeśli Niemcy zostaną zjednoczo- ne, jak ułożą się stosunki polsko-niemieckie, jakie szansę mamy na dobre ' Na temat recepcji Maxa Webera w Polsce zob. Jerzy Szacki, Max Weber m Polish Sociology, „The Polish Sociological Bulletin" 1982, 1-4. W Niemczech powstała też praca doktorska na ten temat: Maria Chwalisz-Konieczka, „Die — Max Weber — Rezeption in der Polnischen Soziologie". Zob. też gwałtowną polemikę Stanisława Kozyra-Kowalskiego w nowym wydaniu Szkiców z socjologii religii Webera (KiW, Warszawa 1995, s. 299—300) z kilkoma uwagami poczynionym przez mnie we wstę- pie do pierwszego wydania tego wyboru. Szerzej, choć na pewno nie wyczerpują- co, na temat recepcj i Webera w Polsce pisałem w artykule Max Weber - Rezeption in Polen, w: Johannes WeiB (ed.), Max Weber heute, Suhrkamp, Frankfurt a. Main 1989,s.187-200. sąsiedztwo, a nawet na przyjaźń. Dlatego na jednym z seminariów czytali- śmy jego artykuły jednocześnie z esejami Juliusza Mieroszewskiego. Było to również odkrywanie na nowo dawnej niemieckiej myśli politycznej — i to na przykładzie myśliciela, którego zgoła inne oblicze poznawaliśmy jako studenci na wykładach z metodologii nauk społecznych czy z historii myśli społecznej i socjologii. Trzeba przy tym dodać, że w tym czasie także druga strona - „rządowa" — interesowała się socjologią polityki Webera, czego wyrazem była między innymi obszerna książka Mariana Orzechow- skiego (który przez pewien czas był ministrem spraw zagranicznych oraz członkiem Biura Politycznego) Polityka, władza, panowanie w teorii Maxa Webera. Nawet generał Jaruzelski w jednej z rozmów w telewizji niemiec- kiej zaskoczył swoich rozmówców i publiczność cytatem z Webera i po- wołaniem się na rozróżnienie etyki odpowiedzialności i etyki przekonań - niestety, nie udało mi się stwierdzić, czy korzystał z wydania NOW-ej. Obecnie wybór ten ukazuje się po raz pierwszy w wydawnictwie dzia- łającym w normalnych warunkach. Ma więc szansę dotrzeć do szersze- go kręgu czytelników. Zdecydowaliśmy się nie wprowadzać w nim zmian, poza niezbędnymi poprawkami redakcyjnymi. Ze względów dokumen- tacyjnych zamieszczamy także wstęp do wydania pierwszego. Wybór tekstów został uzupełniony artykułem z roku 1917 Prawo wyborcze i de- mokracja w Niemczech, w którym Weber podejmuje problem demokra- cji i systemu parlamentarnego w ówczesnym kontekście niemieckim. Czytelnik może więc bliżej poznać poglądy Webera na demokrację i par- lamentaryzm, a także jego stanowisko w sprawie budowy demokracji w Niemczech po pierwszej wojnie światowej. Od czasu pierwszego wydania zmieniła się radykalnie sytuacja w Pol- sce i w Niemczech. W ogóle świat wkroczył - tak się przynajmniej zdaje - w nową epokę, a wiek XX okazał się niezmiernie krótki i zakończył się już w roku 1989... Jak te zmiany wpływająna nasz sposób odczytywania tekstów Webera? Co teksty te mogą nam dzisiaj powiedzieć? Czy stały się bardziej anachroniczne niż kiedyś, czy też jest raczej odwrotnie? KOLEJNA SZANSA NIEMIEC - Zasadniczo zmieniła się sytuacja polityczna w Europie Środkowej. We wstępie do wydania pierwszego pisałem, że wszystko wskazuje na to, że problem niemiecki znowu stanie się aktualny. I rzeczywiście, coś, co wtedy zdawało się jeszcze mrzonką lub sprawą bardzo odległej przy- szłości, stało się nader szybko faktem: Niemcy zostały ponownie zjed- noczone. Chociaż dla Webera byłyby one tylko szczątkiem dawnych Niemiec, znowu stały się najsilniejszym państwem Europy. W pewnym sensie ich historia zaczęła się na nowo. Znany historyk amerykański Fritz Stem, autor słynnej książki o niemieckim pesymizmie kulturowym, twier- dzi, że Niemcy stanęły przed swoją drugą szansą w historii. Pierwszą szansę miały po zjednoczeniu w 1871. I to pokolenie Webera tę szansę ostatecznie zmarnowało w 1914 roku, a on sam także się do tego przy- czynił.2 Jest rzeczą charakterystyczną, że tym razem rzadko stawia się pyta- nie, które dla Webera było pytaniem centralnym - w jakim celu Niemcy zostały zjednoczone? Tylko niektórzy rozczarowani dawni obywatele NRD i niektórzy zachodnioniemieccy intelektualiści -jak np. Glinther Grass - którzy byli od początku przeciwni zjednoczeniu, ciągle jeszcze • zadają takie pytanie, podważając najczęściej sens całego przedsięwzię- cia. Brak tego typu refleksji wynika nie tylko stąd, że myślenie w kate- goriach „misji narodowej" stało się anachroniczne i mało „poprawne" politycznie, lecz także z przekonania, że zjednoczenie było niejako wy- darzeniem naturalnym, dla którego nie było alternatywy. Było ono w za- sadzie traktowane nie jako akt polityczny, lecz jako spontaniczny, nie- mal organiczny proces, w którym -jak stwierdził Willy Brandt -jedynie zrosło się to, co do siebie przynależało. W tym sensie był to raczej akt restauracji, a nie kreacji nowego państwa, mimo że przecież państwo nie- mieckie nigdy nie istniało w takim kształcie jak dzisiaj. Dla większości obywateli dawnej, bońskiej Republiki Federalnej Niemiec zjednoczenie było nie tyle decyzją polityczną suwerennego narodu, ile zrządzeniem losu, czymś, co im się przydarzyło, co nie było wynikiem ich własnego dążenia (już raczej dążenia obywateli dawnej NRD) i co trzeba po prostu zaakceptować, niezależnie do tego, czy się to komuś podoba, czy nie. 2 Jak zauważył we „Frankfiirter Allegmeine Zeitung" Gregor Schóllgen, recenzent wczesnych pism Webera, które ukazały się obecnie w wydaniu krytycznym jako czwarty tom Dziel wszystkich: „Myślenie w kategoriach imperializmu i państwa narodowego nie miało w sobie nic oburzającego, zwłaszcza że jego ekstremalne formy nie doprowadziły jeszcze do wielkiej katastroy. Gdzie jednak jest granica między polityczną normalnością a jej wypaczeniem? To pytanie trzeba skierować pod adresem dzieła człowieka, którego chętnie powołuje się jako koronnego świadka oczyszczonej, nowoczesnej i liberalnej Republiki Federalnej, lecz który bez wąt- pienia przyczynił się do rozwoju idei, mających niemały udział w upadku pierw- szego niemieckiegoo państwa narodowego". Wyraźna analogia do 1871 roku polega na tym, że to znowu raczej „siła" (choć już nie „krew i żelazo"), imponująco ucieleśniona przez Helmuta Kohia, zjednoczyła Niemcy, a nie duch, nie poeci i myśliciele, którzy raczej bujali w postnarodowych obłokach demokratycznego socjalizmu i akademickiego neomarksizmu.3 Nic dziwnego, że intelektualiści w ro- dzaju Jurgena Habermasa, najbardziej zapewne wpływowego myśliciela dawnej Republiki Federalnej, mieli wyraźne trudności w przystosowa- niu się do nowej sytuacji i stracili znacznie na autorytecie. Drugim powodem, dla którego rzadko stawia się pytanie sformułowane przez Webera, jest - dominujące do niedawna - głębokie przeświadcze- nie, że wkrótce po zjednoczeniu Niemiec dojdzie do zjednoczenia Euro- py, że zatem ponowne powstanie niemieckiego państwa narodowego będzie tylko krótkim etapem przejściowym. Zjednoczenie Europy pozo- staje głównym celem niemieckiej polityki, a nawet wręcz jej misją. Jak w jednym ze swych przemówień powiedział Klaus Kinkel, w tonie nie- malże weberiańskim i nieco egzystencjalistycznym, chodzi o „stworze- nie prawdziwie europejskiej wspólnoty losu" [Schaffiing einer echten europdischen Schicksalgemeinschaft}. Powoli jednak przesuwają się ak- centy. Niemiecka polityka wobec Europy staje się coraz bardziej „bry- tyjska". Niepostrzeżenie zginęły gdzieś z programu politycznego Stany Zjednoczone Europy, chociaż jeszcze niedawno uchodziły za cel zupeł- nie oczywisty.4 Dlatego też obecnie myśl polityczna Webera, dla które- go suwerenne i zjednoczone państwo niemieckie było faktem i warto- ścią, wydaje się znacznie mniej anachroniczna niż wtedy, gdy ten wybór jego tekstów ukazał się po raz pierwszy. Pojawiły się nowe tendencje, przez krytyków nazywane „neowilhelmianizmem", coraz częściej sły- chać głosy postulujące, aby Niemcy stali się „narodem pewnym siebie", chociaż ciągle są to głosy spoza politycznego i intelektualnego centrum. Ogólnie można zaobserwować w Niemczech wzrastającą świadomość, że, mimo integracji europejskiej, polityka zjednoczonych Niemiec musi 3 Zob. Andreas Huyssen, After the Wali: Tlie Failure of German Intellectuals, „New German Critique" 1991/18, 52-54, s. 109-143. 4 Na temat zmiany stosunku niemieckiej polityki do europejskiej integracji por. np. JosefJanning, A German Europę - a European Germany? On the debatę over Ger- many^ foreign policy, „Intemational Affairs" 1996/1, 72, s. 33^H. Interesującą próbę analizy procesu integracji europejskiej w świetle teorii Webera podjął Car! Levy w artykule Max Weber md European Integration. Ukaże się on 1998 roku w książce Max Weber. Democracy and Modemization pod redakcją Raipha Schroe- dera. 10 stać się bardziej niezależna i aktywna niż polityka dawnej Republiki Fede- ralnej, a nawet że Niemcy powinni stać się „normalnym państwem narodo- wym" z jasno zdefiniowanymi interesami i większą odpowiedzialnością. Gdy Klaus von Dohnanyi, niegdyś burmistrz Hamburga oraz minister w rządzie federalnym, stwierdził niedawno na pewnej elitarnej konfe- rencji, że „zachowujemy się tak, jak gdybyśmy - będąc Niemcami - mogli działać jak Dania",5 łatwo było zauważyć podobieństwo tej wypowiedzi do zdań napisanych i wypowiedzianych przez Webera, w których opisy- wał on dziejowe obowiązki i przeznaczenie wielkich narodów, twierdząc, że naród większy liczebnie „przez sam ów fakt staje przed zupełnie in- nymi zadaniami niż te, które przypadaj ą takim narodom, jak Szwajcarzy, Duńczycy, Holendrzy, Norwegowie". Coraz liczniejsze są głosy, że wa- runkiem sukcesu nowych Niemiec jest powstanie ruchu narodowego, któ- rego zabrakło przed zjednoczeniem.6 Tendencje te są jednak ciągle ha- mowane obawą, uzasadnioną historycznymi doświadczeniami, że samo- dzielna, aktywna polityka może doprowadzić do nowej izolacji Niemiec, że mogą one ponownie napotkać zjednoczony front wrogich sąsiadów, gdyż teraz rzeczywiście stały się -jak ujął to Henry Kissinger - „za duże dla Europy, a za małe dla świata".7 Ten lęk jest tylko częściowo rozpra- szany przez fakt, że -jak to powiedział Klaus Kinkel - „Niemcy są dzi- siaj okrążone przez samych przyjaciół". Europejska integracja jest po- strzegana jako najlepsze i najbardziej trwałe rozwiązanie niemieckiego dylematu „wielkości". Stąd, między innymi, kontrowersyjna wypowiedź Helmuta Kohia, która wywołała nadmierne oburzenie w Wielkiej Bry- tanii, że Europejczycy stają przed wyborem między integracją europej- ską a wojną. Tendencje te hamowane są również przez zapisane w kul- turze politycznej Niemiec powojennych poczucie winy, którego Weber 5 Klaus von Dohnanyi, Die deutsche Politik wid die Wirklichkeit. Realitatsverfeh- lung als deutsches Erbteil, w: Deutschland im Umbruch. Die politische Klasse und die Wirklichkeit, Drittes Gesellschaftliches Forum der Banken. Schónhauser Ge- sprache, Bundesverband Deutscher Banken, Koln 1995, s. 16. 6 AmulfBaring, Scheitert Deutschland? Abschiedvon unseren Wunschwelten, Deut- sche Verlags-Anstalt, Stuttgart 1997, s. 78. Dwaj prawicowi autorzy, wydawcy kon- trowersyjnej książki SelbstbewuJSte Nation, UIlstein, Frankfurt a. Main 1994, waru- nek sukcesu republiki berlińskiej widzą w „szczęśliwej świadomości narodowej" i wzywają do „narodowego zwrotu" w Niemczech; zob. Uirich Schacht i Heimo Schwilk, Fur eine Berliner Republik, Langen Milller, Miinchen 1997, s. 245— 250.Także lewicowi intelektualiści zwracają uwagę na znaczenie narodowej soli- darności jako mechanizmu integracji społecznej. 7 Timothy Garton Ash, In Europę 's Name. Germany and the Divided Continent, Vin- tage, London 1993, s. 384. obawiał się po pierwszej wojnie światowej, a które po roku 1945 stało się jednym z najważniejszych elementów nowej tożsamości narodowej, oraz przez obawy przed niemieckim nacjonalizmem. Wielu Niemców - zwłaszcza z lewicy - ciągle boi się ciemnych sił podobno nadal drzemią- cych w ich zbiorowej duszy. Niegdyś sądzono, że z tego powodu Niem- cy powinny na zawsze pozostać podzielone, dzisiaj twierdzi się, że ze względu na swą przeszłość Niemcy, mimo swej potęgi, powinny raz na zawsze wyrzec się dążenia do przywództwa politycznego. Niektórzy obserwatorzy z zewnątrz uważają tę rozbieżność między faktyczną siłą a zbiorową pamięcią za najważniejszy dylemat nowych Niemiec, od któ- rego rozwiązania zależy ich przyszłość i przyszłość Europy.8 POWRÓT EUROPY ŚRODKOWEJ „Powrót do historii", który sprawił, że dzisiaj pod pewnymi względa- mi bliżej jesteśmy czasów Webera, przejawia się także w tym, że rów- nież kraje Europy Środkowowschodniej odzyskały suwerenność. Mię- dzy Rosją a Niemcami ponownie pojawiła się-jak w 1918 roku, który według Webera był rokiem katastrofy dla Niemiec - grupa mniejszych państw, owa Międzyeuropa [Zwischeneuropa], jak kiedyś z wyższością o tych krajach mówiono w Niemczech. Także te kraje stanęły przed swoją drugą szansą.9 Tym samym także inny z problemów, którymi zajmował się Weber, stał się ponownie problemem naszych czasów: problem właściwego uło- żenia stosunków między potężnymi Niemcami a państwami w Europie Środkowowschodniej, w tym szczególnie problem relacji Niemiec z Pol- ską, która według Webera miała w tym względzie kluczowe znaczenie. Pokolenie Webera nie rozwiązało tego problemu, co było jednym z powo- dów, dla których Niemcy zmarnowały swoją pierwszą szansę. Między wyobrażeniami Niemców i wyobrażeniami ich sąsiadów o tym, j ak powi- nien wyglądać nowy porządek w Europie Środkowej, występował drama- 8 Por. np. Andrei S. Markovits, Simon Reich, The German Predicament. Memory and Power in the New Europę, Comell Uniyersity Press, Ithaca and London 1997. 9 Brytyjski historyk Robin Okey pokazuje w artykule Central Europe/Eastern Euro- pę: Between Definitions, „Past and Present" l O/ 1995, 149, s. 102-133, paralele między rokiem 1918 a 1989 i podkreśla historyczne znaczenie wpływu kultury nie- mieckiej na kraje Europy Środkowej. Według niego, jest to zasadnicza cecha od- różniająca Europę Środkową od innych regionów. 12 tyczny konflikt. Idee i projekty Webera, dotyczące politycznego porząd- ku w Europie Środkowej, z pewnością nie zostałyby zaakceptowane przez Masaryka,10 Piłsudskiego czy Dmowskiego, i vice versa. Dzisiaj nato- miast zakładamy, że „druga szansa" Niemiec nie jest zasadniczo sprzeczna z „drugą szansą" państw Europy Środkowowschodniej, nawet jeśli nie da wykluczyć się pewnych napięć i pomniejszych konfliktów. Jest rzeczą oczywistą, że chociaż Niemcy być może nie staną się „part- nerem Ameryki w przywództwie światowym", jak kiedyś - nieco na wy- rost - proponował prezydent Bush, a ich siła w Europie Zachodniej będzie równoważona przez Francję i Wielką Brytanię, na pewno będą odgrywały przywódczą rolę w Europie Środkowej. Dla krajów Europy Środkowo- wschodniej orientacja na Zachód oznacza przede wszystkim orientację na Niemcy. Także dla Niemiec Europa Środkowowschodnia staje się coraz bardziej istotna jako rynek zbytu i sfera realizacji interesów politycznych. Jak pisał przed rokiem „The Economist" (z 15-21 marca 1997): jeśli do Niemiec „dodać trzy główne kraje Europy Środkowej, to populacja będzie stanowiła około 140 milionów, prawie tyle ile w Rosji. Na razie nie zanosi się na taki imperialny związek, jednak Polska, Węgry i Republika Czeska są coraz bardziej zależne od swego potężnego zachodniego sąsiada. Niem- cy są z pewnością mistrzem dla swoich środkowoeuropejskich uczniów, którzy starają się wejść do NATO i do Unii Europejskiej". W Niemczech także dostrzeżono znaczenie Europy Środkowowschod- niej. W swojej nowej książce wybitny i wpływowy historyk oraz publi- cysta AmulfBaring przypomina z naciskiem: „Nasze najważniejsze pole działania [...] znajduje się w Europie Środkowowschodniej - centralne zadanie zabezpieczenia istnienia Niemiec". Jego zdaniem, Niemcy po- winny się stać „bezinteresownym rzecznikiem [...] mniejszych sąsiadów"." W innym miejscu dodaje wszakże, że zaangażowanie Niemiec w sprawy Europy Środkowowschodniej leży w ich żywotnym interesie. Także inny element obecnej sytuacji czyni ją strukturalnie podobną do Europy Środkowej Webera, mianowicie rola Rosji i jej stosunku do dawnych satelitów. Jak wiadomo, poglądy Webera na temat polsko-nie- mieckiego sąsiedztwa zmieniły się, gdy wybuchł konflikt między Niem- cami i Rosją. Stwierdził wtedy, że konieczne jest nowe ukierunkowanie 10 Por. lija Srubar, Max Weber wid Thomas Garrique Massaryk. Zwei Diagnose Eu- ropciischer Gesellschaft am Anfang des 20 Jahrhunderts, w: Anton Sterbling, Heinz Zipprian (ed.), Max Weber md Osteuropa, Kramer, Hamburg 1997, s. 127. n Baring, Scheitert Deutschland?, cyt. wyd., s. 170—171. 13 niemieckiej polityki, mianowicie ukierunkowanie na najbliższych, za- chodniosłowiańskich sąsiadów, oraz zerwanie z Bismarckowską trady- cją dzielenia się wpływami w Europie Środkowowschodniej z Rosiją. W tym czasie stał się on bardzo krytyczny wobec Rosji. Uznał ją za głów- nego wroga Niemiec, który może zniszczyć niemiecką kulturę i niemiecką niezawisłość. Po wojnie zaś, odrzucając odpowiedzialność Niemiec za jej wybuch, próbował przekonać swych czytelników i słuchaczy, że to Rosja i carat wywołały wojnę i że carat jest najokropniejszym systemom, jaki kiedykolwiek został wymyślony. Nie mógł oczywiście wiedzieć, że już wkrótce zarówno w Rosji, jak i w Niemczech powstaną znacznie gorsze systemy. Narody Europy Środkowej doświadczyły skutków ich obu. Nawet po upadku Związku Radzieckiego stosunek między Niemca- mi i krajami Europy Środkowowschodniej pozostaje powiązany ze sto- sunkiem między Niemcami a Rosją. Można było to zauważyć w czasie niedawnej dyskusji na temat rozszerzania NATO. Ciągle otwartym i kło- potliwym pytaniem pozostaje kwestia, czyje interesy - Rosji czy też kra- jów Europy Środkowowschodniej - powinny być uwzględnione przede wszystkim. Niemiecka polityka ukierunkowana na integrację i harmo;ni- zowanie interesów [integrative Politik], której można zarzucić — wedłtug Timothy Garton Asha - że choć nie ma złych intencji, ma zbyt wiele dobrych intencji naraz, jest trudniejsza w epoce odzyskanej suwerenno- ści, gdy napotyka sprzeczne interesy i znajduje się pod większym naci- skiem geopolityki. Czasami wydaje się, że Niemcy stoją dzisiaj przed podobnym wybo- rem jak w czasach Webera, mianowicie: czy maj ą ukierunkować swoją politykę na mniejsze narody Międzyeuropy, nawet jeśli będzie wywoły- wać to napięcia z Rosją, czy raczej budować partnerstwo z Rosją, tak jak przez cały wiek XIX. Można się oczywiście pocieszać, że dzisiaj nie występują już zasadnicze sprzeczności interesów, a polityka europejska nie jest już polityką rywalizujących ze sobą mocarstw, lecz nie sposób nie zauważyć, że mimo wielu zmian dawna logika Europy Środkowej w jakimś sensie ciągle obowiązuje: niemiecki wpływ w tym regionie może rosnąć tylko kosztem wpływu Rosji, chyba że oba te państwa zgodzą się nim podzielić kosztem krajów znajdujących się „pomiędzy" nimi.12 12 Amulf Baring krytykuje w swojej książce tendencje do uwzględniania przede wszystkim interesów i samopoczucia Rosji. Stwierdza, że Zachód, dbając o dobre stosunki z Rosją, nie powinien zaniedbywać interesów krajów Europy Środkowo- wschodniej. „Jeśli chodzi o Polskę i inne kraje Europy Środkowowschodniej, Obecnie żadna granica 6 ,1 • r. •••.•• i " La w Środkowe) Europie me jest JUŻ kwestiono- wana - nawet granica na n-i . „T • *) • ^ • ł .11 • i- , ^drze i Nysie. Akceptacja nowego terytorial- nego porządku me była łat , „ - . ,° •u/i, •i - twa' zwłaszcza dla Niemiec. W pewnym sen- sie Weber miał rację, gdy, .,., .- , ' . . „ Prus. Jego wizja, którąZ^^ w suwerenne' Polsce zagrożenie dla u wrót Berlina"-stała się ^ P^estrzec swych rodaków - „Polacy n; t n on 1-1 ^ ' '^^ywistoscią, gdyż polska granica jest obec- nie tylko 80 kilometrów or) n r ,,- i • r • -i _.,., , M- • ^. "Berlina, który ponownie stał się stoilcą zjed- noczonych Niemiec. Zierfn • ,.,. i • J , •i ,,_ . . , . , .J'••"oczeme ustabilizowało jednak grancępol- sko-niemiecką i obecnie tv)L •r T.T- i.• i i . , ,., ^ko nieliczne grupy w Niemczech ciągle zgła- szają roszczenia do Olsztyn l l -.TT , • l -l l- J • • , „.. . ""a lub Wrocławia - bez większych mdziei na sukces. Niemcy energicznie p^ . dążenie Czech, Polski i ^gier do członkostwa w Unii Europejskiej i w NATO. Polska Niemcy popisały układ graniczny w 1990 om i, , , , • -i • • -i 1001 i T^ r^ z tikład o dobrym sąsiedztwie i wspłpracy w 1991 roku. Do polityczny L i. 1 . -n 'i • •i- .. ^ f J ^ych rytuałów należy podkreślanie noveJ har- monii interesów oraz przv;^ • , , . , „ •. • • „ . . r -Oacielskich stosunków, co rzeczywiście Jest ogromnym osiągnięciem pn <- 1. , . , , , i • i- T fl •it' • • • p ^h wszystkich latach - a nawet śnieciach - konmktow, nienawiści 11„„ ,.,-,,,.•• -i v cy faktycznie stały się „^ogoscl„ wydaJe slę' ze WSPOkzesm Nlem- kowowschodniej. Skatem" mmeJ szych narodów Europ/Srod- , ' . . zem^ ^^sdzieć, że propozycja Weberanoweg) ukie- runkowania niemieckie) pol,K i • , ,- o^ J i r , ... . „.-"'"yki została zrealizowana? Czy dylenat po- godzenia interesów Niemiec ii i- •..•.. .1-, - „ J ako mocarstwa w Europie z tymi palstwa- mi Europy SrodkowowschoHt, • • , . , • r J • ,. „,., •i- i ."''iieJ, które są obecnie biednymi aspranta- mi do europeJskiego członko^wa został rozwiązany? Zapewne tak, ponieważ J e^ak Weber uczył nas gorzkiego realzmu, warto wskazać także na trudl^, ^ ^ogą okazać si, ważne wprzy- szłosci. Na wstępie me od r?-o . ... .1., ...._; , .'" , ."-eczy jest wspomnieć, ze mimo wszy.tkich roznicwystępuJąuderzaJące^^bieństwamiędzy politycznymi n.dzie- amizwiązanymizeuropeJskąi ^ aa funkcjami, jakie według ?ried- ncha Naumanna miał spełnić J g^ „Mitteleuropa", do któcgo - choć niechętnie i ty ko ze wz^,^) ' ^,_ , , ^ również Weber. Celem budow^ „Mitteleuropy" była stabilizacja poli- tyczna - chodziło o to, zęby umożliwić przyszłe konflikty narolowe w Europie SrodkoweJ, a Jedno^^ umożliwić etnicznym wspólnym rozwiJameichkulturJako „kul^ regionalnych" Europy Śiodkowej.fego Moskwa nie może rościć sobie pravi>,i ,, ,„ , nią. Najpóźniej w dziesięcioleciach ^ad0 dal.szego ' P"""^"^0 wspołdecydowa- ciła to prawo, jeśli w ogóle Medyko) o\Tclclego reżlmu ROSJa raz na awsze stra' J o J 'w-iek istniało". Cyt. wyd., s. 159. 15 celem było stworzenie ponadpaństwowej organizacji państw, czegoś, co byłoby czymś więcej niż tylko sojuszem, a zarazem czymś mniej niż su- perpaństwem [Oberstaat}. Tylko taka organizacja mogła, zdaniem Nau- manna, konkurować gospodarczo ze Stanami Zjednoczonymi i z innymi wielkimi imperiami tamtej epoki - rosyjskim i brytyjskim. „Mitteleuro- pa" miała też rozwiązać niemiecki „dylemat wielkości" i wreszcie uczy- nić ich położenie w środku kontynentu - ,Mittellage" - bezpiecznym. Jednocześnie „Mitteleuropa" miała być instrumentem utrzymania supre- macji niemieckiej gospodarki, języka i kultury. Alternatywnym warian- tem była idea niemieckiego państwa narodowego, z jasno określonym, lecz zarazem ograniczonym terytorium - bez Austrii i obszarów na Wschodzie zasiedlonych przez Niemców. W dzisiejszej sytuacji niepokojąca jest ogromna rozbieżność sił i moż- liwości nowych partnerów - być może jeszcze większa niż przed wojną i w czasach Webera. Różnica taka nie może pozostać bez konsekwencji, skoro nawet Austriacy mają kłopoty z określeniem swojej pozycji wo- bec potężnego sąsiada.13 Autorzy jednej z najciekawszych książek na temat Niemiec, jakie zostały opublikowane w ostatnich latach, mimo swego bardzo życzliwego wobec Niemiec stanowiska, stwierdzają bez osłonek: „Jak się zdaje, ambicj ą Polaków j est osiągnąć taki stopień integra- cji z Niemcami jak Dania czy Holandia. Nieuniknionym tego rezultatem byłoby stworzenie nierównej relacji między bogatym liderem i biednym stronnikiem. Nie brakuje ogromnych obciążeń historycznych - a w do- datku niemiecko-polskie stosunki wkroczyły w fazę kryptokolonializmu i neoimperializmu. Nie jest to niczyja wina, lecz funkcjonalna realność nowej Europy. Im bardziej Polska jest otwarta na Niemcy, tym większa jest jej zależność od Niemiec." 14 Obciążenia historyczne w Europie Środkowej ciągle jeszcze istnieją — pomimo wysiłku elit intelektualnych i politycznych, aby je przezwy- ciężyć. Na przykład pojednanie między Czechami i Niemcami nieocze- kiwanie okazało się dosyć trudne. Konflikt pamięci w Europie Środko- wej jest jednak - jak na razie - dość skutecznie neutralizowany przez politykę. Jednocześnie sposób interpretacji przeszłości zmienił się znacz- nie pod wpływem nowej sytuacji i nowych sojuszy. Dzisiaj nawet lewi- 13 Por. Markovits, Austrian-German Relations in the New Europę: Predicaments of Political and National Identitity Formation, „German Studies Review" 1/1993, 16, s. 91-111. 14 Markovits, Reich, The German Predicament, cyt. wyd., s. 114. 16 cowi intelektualiści niemieccy, którzy przedtem byli ostentacyjnie anty- narodowi i antypatriotyczni, porównują wygnanie Niemców z Europy Środkowowschodniej, kiedyś przez nich przemilczane, do czystek et- nicznych w Bośni. Publiczna dyskusja i praca historyków przyczynia się do tego, że społeczeństwa krajów Europy Środkowowschodniej stały się bardziej świadome cierpień ludności niemieckiej i przestępstw na niej popełnionych, choć nikt jeszcze nie został, niestety, postawiony przed sądem. Z drugiej strony przyczynia się to także — nolens volens — do pewnej relatywizacji zbrodni narodowego socjalizmu. Trzeba też powie- dzieć, że czasami potępienie wygnania jako takiego (a nie tylko prze- stępstw popełnionych w jego trakcie) pełni funkcje zastępcze. W istocie chodzi wtedy bowiem o potępienie ówczesnej decyzji przesunięcia gra- nicy polsko-niemieckiej na Odrę i Nysę i zajęcia Prus Wschodnich, cze- go dziś politycy niemieccy nie mogą już robić otwarcie. Trudno jest prze- cież bronić tezy, że ogromna mniejszość niemiecka mogłaby pozostać w PRL i że tak skonstruowany ład polityczny byłby stabilniejszy, a w roku 1989 łatwiej byłoby o dobre sąsiedztwo. Nadzieję na rozwiązanie problemu wypędzonych, który ciągle istnie- je, pokładane są w integracji europejskiej i zbliżeniu się do Polski. W jed- nym ze swych przemówień w 1997 roku, transmitowanym przez telewi- zję, kanclerz Kohl - po przypomnieniu, że również ludność polska zo- stała wypędzona z kresów - stwierdził, że chociaż granica między Polską a Niemcami nie jest sprawiedliwa, nie można jej zmienić, dlatego trzeba dążyć do tego, aby była jak najmniej odczuwalna. W nowej Europie wolność poruszania się i osiedlania się pozwoliłaby tym Niemcom, któ- rzy ciągle by tego pragnęli, na powrót do dawnych stron. Nie byłoby to zapewne masowe zjawisko. Jednak ci, którzy mają nadzieję na takie roz- wiązanie, zdają się zapominać, że^woboda poruszania będzie zapewne oznaczać także migrację w odwrotnym kierunku. Nie tylko Niemcy będą mogli przemieszczać się na wschód, ale także Czesi, Polacy i Węgrzy będą mogli przenosić się do Niemiec i Austrii. Drangnach Westen byłby prawdopodobnie znacznie silniejszy niż Drangnach Osten, co może wy- wołać nowe napięcia.15 Może się tak stać tym bardziej, że dawne negatywne postawy wobec mieszkańców Europy Środkowej i Wschodniej ciągle istnieją pod po- wierzchnią nowej „politycznej poprawności" - a nawet zostały wzmoc- 15 Już jednak mówi się już o tym, że początkowo konieczne będzie ograniczenie swobody przemieszczania się osób z Europy Środkowowschodniej. 17 nione. Niestety, jednym z ich źródeł - szczególnie wśród przedstawicieli nauk społecznych - są także pisma Webera. Niektóre jego opinie trakto- wane są nadal nazbyt serio. W prasie i literaturze fachowej dotyczącej przemian ostatnich lat czę- sto pisano alarmistycznie o niebezpieczeństwie nacjonalizmu w Europie Środkowowschodniej. Mimo że niebezpieczeństwo oczywiście istnieje, lęki te były wyolbrzmiane. Rzadko natomiast zwracano uwagę na to, że „po- wrót Niemiec do Europy Środkowej" również łączy się z procesem oży- wienia przesądów i uprzedzeń, które są głęboko zakorzenione w niemiec- kiej świadomości zbiorowej i które obecna rzeczywistość zdaje się potwier- dzać. Oczywiście nacjonalizm Webera, posługiwanie się przez niego kulturą jako bronią polityczną, nie jest dzisiaj do przyjęcia. Nikt też nie może otwar- cie głosić poglądu, że mniejsze narody, żyjące pomiędzy Niemcami i Ro- sją, są „pozbawione kultury" [Kulturlos], że nie są one z natury zdolne do stworzenia własnego silnego państwa i sprawnej gospodarki i że tylko Niem- cy byli nosicielami kultury [Kulturtrdger] w Europie Środkowowschod- niej. Ale reminiscencje tego typu przekonań ciągle dają się zauważyć, zwłaszcza, choć nie tylko, wśród ludzi mniej wykształconych. Występuje również głęboka i niepokojąca rozbieżność między posta- wami niemieckiej elity, która widząc pewne zagrożenia, uznaje jednak „spotkanie ze Wschodem" za korzystne dla Niemiec i stara się przedsta- wić pozytywny obraz żyjących tam ludzi, a odczuciami dużego odłamu niemieckiego społeczeństwa, któremu często to spotkanie wydaje się tylko zagrożeniem, a Wschód kojarzy się wyłącznie z nędzą, przestępstwem, chaosem i brudem. Obawa, że spotkanie z Europą Wschodnią stanowi potencjalne zagrożenie dla niemieckiej stabilności, jest szeroko rozpo- wszechniona. Często też uporządkowanie i zorganizowanie chaotyczne- go, niestabilnego i niebezpiecznego Wschodu postrzegane jest jako jed- no z najistotniejszych wyzwań, przed którymi stanęły Niemcy po 1989. Jak powiedział prezydent Herzog w jednym ze swych przemówień: „Je- śli nie ustabilizujemy Wschodu, Wschód zdestabilizuje nas". Intencje miał jak najlepsze, ale trudno się dziwić, że taka ocena sytuacji nie rozbu- dza sympatii do wschodnich sąsiadów, lecz — nieuchronnie — wzmacnia poczucie wyższości. (Skądinąd czyż nie jest np. rzeczą charakterystycz- ną, że kanclerz Kohl nie ma bliskich przyjaciół wśród swoich partnerów z Europy Środkowowschodniej, do których zwracałby się po imieniu jak do Borysa Jelcyna czy Jacques'a Chiraca?) Czy w takiej sytuacji nie może ożyć dawny mit Kulturtrdgera w nowej, zeuropeizowanej wersji? BIBLIOTEKA wydziału Dziennikarstwa i Nauk Polr Uniwersytetu Wars/.awskii ul. Nowy Świat 69, 00-046 We tel. 620-03-81 w. 295, 2$ 18____________________________________ Parę lat temu Kari Schlogel pisał w swej książce o Mitteleuropie, że Niemcy powinni Polakom i Czechom postawić pytanie o niemiecką toż- samość.'6 „Ciągle nie wiemy, jaka będzie ostateczna odpowiedź - na razie jest, i słusznie, bardzo pochlebna - ale można być pewnym, że nie- miecka tożsamość, która ukształtuje się pod wpływem ponownego spo- tkania z Europą Środkowowschodnią, będzie inna (choć niekoniecznie gorsza) niż ta, którą Niemcy zbudowali w czasie swej wyłącznej orienta- cji na Zachód, kiedy utracili «niemiecki Wschód»".17 KONKURENCJA TANICH RĄK Następnym uderzającym podobieństwem do sytuacji opisanej przez Webera jest pojawienie się polskiej emigracji zarobkowej do Niemiec i J®) wpływ na rynek pracy w Niemczech. Jak wiadomo, Webir obsesyj- nie lękał się migracji ze Wschodu. Uważał „polonizację" za poważne niebezpieczeństwo dla niemieckiego państwa narodowego. Potem szu- kał wprawdzie porozumienia z Polakami i podkreślał, że Niemcy także jako państwo narodowe nie muszą być państwem jednego tylko narodu, ale w kwestii imigracji zdania nie zmienił. Nawet w czasie posiedzenia komisji przygotowującej niemieckie stanowisko do negocjacji pokojo- wych w 1919 roku powrócił do swoich kasandrycznych ostrzeżeń: „W na- szym interesie jest zupełne zamknięcie granicy przed każdym polskim robotnikiem, [...j Naszym żywotnym interesem jest to, aby robotnicy ci zostali wykluczeni z niemieckiego rynku pracy, i na szczęście len interes jest podzielany przez niemiecką klasą robotniczą". Kiedy jego oponenci wskazali, że imigracja pracowników jest koniecznością ekoromiczną, Weber stwierdził: „Stoimy przed tym samym problemem, który sformu- łowałem w odniesieniu do rolnictwa 25 lat temu. Jest to problem kon- fliktu między interesami produkcji i interesami narodowymi".'8 Według opinii Giinthera Rotha, który w ostatnich swych pracach po- kazuje powiązania rodzinne i polityczne Webera i jego ojca z elitami pru- skimi, m.in. z Luciusem von Ballhausen, pruskim ministrem rolnictwa 16 KarI Schlogel, Die Mitte iiegt ostwarts. Die Deutschen, der verlorene Osten und Mitteleuropa, Siedler, Berlin 1986, s. 121. 17 Rudolf von Thadden, Nicht Vaterland, nicht Fremde. Essays w Geschichte wd Gegenwart, Beck, Mlinchen 1989. 18 Max Weber, Gesamtausgabe, t. 1/16, J.C.B. Mohr, Tlibingen 1988, s. 263-264. w latach 1879-1890, dzieło i polityczną myśl Webera rozdziera konflikt między ekonomicznym intemacjonalizmem a politycznym i kulturowym nacjonalizmem, między elementami kosmopolitycznymi i etnocen- trycznymi, które Weber na próżno usiłował ze sobą pogodzić. „Weber przedstawiał Niemcom właściwą strategię na rynku światowym - więk- szość Niemców zaakceptowała tę lekcję dopiero po dwóch przegranych wojnach światowych. Jednak proponował błędną politykę narodowościo- wą, ponieważ, jak wielu innych przedstawicieli oświeconego mieszczań- stwa, cierpiał na «polskąkolkę»".'9 Minęło stulecie i problem pojawił się na nowo. Z powodu różnicy rozwoju gospodarczego oraz związanej z tym różnicy płac, które w Eu- ropie Środkowowschodniej wynoszą około jednej dziesiątej przeciętnej płacy w Niemczech, znowu pojawiła się wielka imigracja (po części cza- sowa) robotników z Europy Środkowej oraz fenomen „konkurencji tań- szych rąk". Różnica polega na tym, że teraz politycy niemieccy nie uży- waj ą nacjonalistycznej retoryki, aby usprawiedliwić restrykcje przeciw- ko taniej sile roboczej ze Wschodu. Politykę zmierzającą do ograniczenia imigracji uzasadnia się w bardziej humanistyczny i elegancki sposób, powołując się na konieczność obrony osiągnięć państwa opiekuńczego oraz wymogi wewnętrznego bezpieczeństwa.20 Ale u niektórych znowu odezwała się polska - i nie tylko polska - „kolka". Można powiedzieć, że aczkolwiek Polska nie stała się dla Niemiec Serbią (jak obawiał się Weber), stała się -jak czasami można usłyszeć i przeczytać - czymś w rodzaju ich Meksyku. To porównanie stosunków między Niemcami i Europą Środkowowschodnią (szczególnie Polską) do relacji między Stanami Zjednoczonymi i Meksykiem nie jest jednak zupełnie adekwatne. Przede wszystkim Niemcy, z powodu swej skom- plikowanej przeszłości, do której przyczynił się także Weber, mają oczy- wiście większe problemy niż Stany Zjednoczone, gdy idzie o kulturowe, społeczne i polityczne integrowanie imigrantów. Ponadto, w przeciwień- stwie do Stanów Zjednoczonych, niemiecki system gospodarczy jest bar- dzo uregulowany i względnie zamknięty. Spośród wszystkich wielkich gospodarek Niemcy mają najmniejszy sektor usług, nadmiernie regulo- 19 Gunther Roth, Between Cosmopolitanism and Ethnocentrism: Max Weber in the Ninelies, „Telos" 1993, 96, s. 148-162, oraz tenże, Zwischen Weltmarkt und Ost- markt: Max Weber vor hundert Jahren, „Soziologische Revue" 1994, 17, s. 123- 130. 20 Por. James Sperling, (Im)migration and German Security m Post-Jalta Europę, „German Studies Review" 3/1994, 17, s. 537-557 20____ wany rynek pracy itp. Można by nawet twierdzić, że pod pewnymi względami rynki Europy Środkowowschodniej są już obecnie bardziej otwarte niż rynek niemiecki. W każdym razie z niemieckiego punktu widzenia spotkanie ze Wschodem nie oznacza tylko spotkania z biedą, lecz także niebezpieczną konfrontację z „czystym kapitalizmem".21 Wśród zwykłych obywateli Niemiec wywołuje to poczucie zagrożenia i obawy przed utratą społecznych przywilejów i ubezpieczeń. Jednak zarazem zmusza to — tak jak i w ogóle proces globalizacji — Niemcy do reformy i deregulacji. Dzisiaj słyszy się w Niemczech głosy, że potrzebują one „terapii szokowej" Balcerowicza, mimo że w chwili jej wprowadzania w Polsce była ona w Niemczech powszechnie krytykowana za uleganie wzorom amerykańskim oraz niedocenianie doświadczeń niemieckich związanych między innymi z „pruską drogą do kapitalizmu". W wyniku procesów migracyjnych znowu pojawiła się w Niemczech duża mniejszość polska. Także pod tym względem jesteśmy bliżej cza- sów Webera. Dokładna liczba nie jest znana, gdyż duża część Polaków w Niemczech, aby uzyskać niemieckie obywatelstwo, powoływała się na swoje niemieckie pochodzenie, które urzędowo traktowano jako osta- teczny dowód etnicznej tożsamości niemieckiej. Można jednak przypusz- czać, że, po Turkach, Polacy są dzisiaj największą mniejszością etniczną w Niemczech. Jest to nowe zjawisko w Republice Federalnej, ale w pew- nym sensie powrót do normalności, gdyż to przede wszystkim odcięcie od wschodu Europy, który wcześniej stanowił rezerwuar taniej siły ro- boczej, sprawiło, że zaczęto werbować robotników z Południa.22 Fakt istnienia mniejszości polskiej w Niemczech ciągle nie został dostrzeżo- ny przez niemieckie społeczeństwo - ani tak naprawdę przez niemieckie władze. Pewnie dlatego, że znaczna_część nie ma jeszcze praw obywa- telskich, pomimo długich lat pobytu w Niemczech, a jeszcze większa część uchodzi po prostu za Niemców. Jeśli chodzi o tę drugą grupę (a także o mniejszość niemiecką w Pol- sce), nie tylko nie miała ona kłopotów z uzyskaniem niemieckiego oby- watelstwa, ale mogła również zachować polskie. Jak wiadomo, Republi- ka Federalna jako kontynuacja państwowości niemieckiej, włączając w to 21 Michael Reinsch, Einen Fufi hier md einen FiiB dort. Untemehmer undArbeit- nehmer dieseits und jenseits der Oder, „Frankfurter Allgemeine Zeitung" z 27 kwietnia 1996. 22 Por. Klaus J. Bade, Deutsche im Ausiand— Fremde in Deutschland-Migration in Geschichte und Gegenwart, Beck, Miinchen 1992. Trzecią Rzeszę, uznawała się - podobnie j ak Izrael - za państwo wszyst- kich Niemców, także tych, którzy nie byli obywatelami Niemiec przed wojną, a w szczególności jako ojczyzna całej niemieckiej diaspory środ- kowo- i wschodnioeuropejskiej. Jak długo żelazna kurtyna i mur berliń- ski dzieliły Europę Środkową na jej liberalno-demokratyczną i autory- tarno- komunistyczną część, w której mniejszości narodowe były pozba- wione praw, ta zasada wydawała się zupełnie uprawniona. Obecnie częstokroć prowadzi jednak do paradoksalnej sytuacji. Niemiecka mniej- szość w Polsce odzyskała swe kulturowe i polityczne prawa, mimo to ci obywatele polscy, którzy są etnicznymi Niemcami — albo tylko podają się za nich - są ciągle uznawani przez Republikę Federalną za obywateli niemieckich. Oferuje się im i ich rodzinom niemieckie obywatelstwo bez obowiązku rezygnacji z obywatelstwa polskiego. W rezultacie kilkaset tysięcy ludzi na Śląsku i w Niemczech ma podwójne obywatelstwo, o czym w Niemczech prawie nigdy się nie wspomina w czasie licznych i gwałtownych dyskusji publicznych na temat dopuszczenia podwójne- go obywatelstwa. W zasadzie w obu krajach podwójne obywatelstwo nie jest dopuszczalne - co w stosunku do innych grup jest w Niemczech skru- pulatnie przestrzegane. Ale zarówno Niemcy, jak i Polska nie są zain- teresowane otwartym podjęciem tego problemu ani zmianą prawa lub obecnej praktyki, ponieważ zakładałoby to głęboką przemianę kul- turową - przede wszystkim wymagałoby nowego zdefi- niowania się Niemców jako naród przez radykalne od- stąpienie od ius sanguinis. Na razie oba kraje wybieraje raczej strategię ukrywania faktów i ich tolerowania, ma- jąc pewnie nadzieję, że i ten dylemat integracja europej- ska bezboleśnie rozwiąże w przyszłości. ZWYCIĘSKI KAPITALIZM Od lat osiemdziesiątych zmieniła się nie tylko sytuacja w Europif Wschodniej, lecz wraz z upadkiem realnego socjalizmu sytuacja global na - kapitalizm, którego geneza i rozwój były głównym przedmioten badań Webera, stał się po porażce swego konkurenta jedynym systemen gospodarczym. Weber trafnie przewidział, że socjalizm nie tylko nie znie się alienacji, lecz jeszcze bardziej ograniczy wolności człowieka, że ni( zastąpi „anarchii" produkcji systemem racjonalnego gospodarowania, lec: 22 zatrzyma lub cofnie rozwój gospodarczy, nie ustanowi „wiecznego po- koju", lecz będzie się musiał odwołać do brutalnej przemocy. Miał też rację, twierdząc, że dążenie do eliminacji gospodarki rynkowej musi pro- wadzić do reakcyjnych skutków, mianowicie do ustanowienia wyłącz- nego panowania biurokracji państwowej. Zarówno panmoralizm, jak i hi- perracjonalizm ideologii socjalistycznej musiały w praktyce przynieść skutki odwrotne od zamierzonych.23 Według Webera, socjalizm żadną miarą nie mógł zatem uchodzić za system bardziej postępowy niż kapita- lizm. Socjalizm sam był bowiem skrajnym wyrazem tendencji, którym chciał zapobiec. Dzisiaj panuje powszechna opinia, że „Weber przewi- dział główne właściwości totalitarnego socjalizmu".24 Co nie znaczy oczy- wiście, że nie mylił się w szczegółach - na przykład zdecydowanie prze- ceniał stabilność panowania biurokratycznego. Po 1989 stało się też oczywiste, że z dwóch socjologicznych teorii kapitalizmu, nieustannie przeciwstawianych i porównywanych ze sobą, teorii Marksa i Webera, ta druga sprawdziła się znacznie lepiej w kon- frontacji z rzeczywistością. Wraz z końcem realnego socjalizmu na Wschodzie marksizm zniknął z zachodnich uniwersytetów i w ogóle z ży- cia intelektualnego. Gdzieś nagle zapodziały się liczne zastępy akade- mickich neomarksistów. Dawni zwolennicy rewolucji stali się konstytu- cjonalistami, radykalni krytycy społeczeństw zachodnich postmodemi- stami lub komunitarianami. To nadzwyczaj ciche i nieco wstydliwe rozstanie się z dawnymi poglądami, ten łagodny zgon akademickiego neomarksizmu, to niewątpliwie jedna z najważniejszych przemian kul- turowych ostatnich lat. Wydaje się jednak, że prędzej czy później jakaś inna ideologia zastąpi neomarksizm jako środek artykulacji niezadowo- lenia społecznego, którego przecież nie brakuje. Nie wiadomo przecież, jaki będzie kapitalizm bez swego konkurenta - ów nowy superdynamiczny kapitalizm, który objął cały glob. Niektó- rzy autorzy mówią o barbarzyńskim „turbokapitalizmie", który nie jest już cywilizowany przez suwerenne, kulturowo homogeniczne państwa narodowe. Niemiecka lewica nostalgicznie wspomina „reński wariant" kapitalizmu, który łączył się z elementami solidaryzmu społecznego i za- kładał aktywną rolę państwa. Znany socjolog Hans-Peter Muller, który obecnie wykłada na Katedrze im. Maxa Webera na uniwersytecie w No- 23 Volker Heins, Max Webers Sozialismuskritik, „Zeitschift fiir Politik" 4/1992, 39, s.377-393. 24 Tamże, s. 391. wym Jorku, pisał niedawno w specjalnym numerze „Merkur" poświęco- nym pytaniu, czy kapitalizm stał się naszym przeznaczeniem: „Walka między kapitalizmem a socjalizmem została na razie zakończona; roz- począł się konflikt między kapitalizmem anglo-amerykańskim a kapita- lizmem «reńskim»".25 Jak wiemy, Weber bynajmniej nie był entuzjastą współczesnego mu kapitalizmu. Zapewne krytykowałby dzisiejszych neoliberatów nie mniej pryncypialnie niż ówczesnych socjalistów. Uważał, że kapitalizm jest systemem, który -jak żaden inny - stworzył dogodne warunki do urze- czywistnienia wolności człowieka. Ale tak było, jego zdaniem, tylko w pierwszej fazie kapitalizmu; później łączył się on z tendencjami do biurokratyzacji gospodarki i życia społecznego w ogóle. „Gdyby cho- dziło tylko o «materialne» warunki oraz o konstelacje interesów pośred- nio lub bezpośrednio «wytwarzane» przez te warunki, to trzeźwa ocena nakazałaby stwierdzić, że wszystkie ekonomiczne barometry pokazują wzrastający «brak wolności». Jest rzecząw najwyższym stopniu śmieszną przypisywać dzisiejszemu zaawansowanemu kapitalizmowi, który jest teraz importowany do Rosji i istnieje w Ameryce [...], jakiekolwiek po- krewieństwo z «demokracją» lub nawet z «wolnością» (w każdym sen- sie). Powinniśmy raczej pytać, jak pod jego panowaniem są one w ogóle na dłuższą metę «możliwe»".26 Nowoczesna wolność powstała w szcze- gólnych, niepowtarzalnych warunkach. Wolność i demokracja są obec- nie możliwe tylko wtedy, gdy istnieje zdecydowana i trwała wola jakie- goś narodu, aby nie rządzono nim jak stadem owiec". Tak więc, gdy chodziło o wolność człowieka, dla Webera decydująca była polityka, nie gospodarka, mimo że podkreślał rolę prywatnych przedsiębiorców. Dla- tego też sądził, że interesy gospodarcze powinny być podporządkowane interesom politycznym. Twierdził przy tym, że -jak czytamy w zakoń- czeniu słynnej rozprawy Etyka kapitalizmu i duch protestancki - przed kapitalizmem, stanowiącym „gigantyczny kosmos nowoczesnego porząd- ku gospodarczego, związany z przesłankami technicznymi i ekonomicz- nymi produkcji maszynowej", nie ma ucieczki - „z bezwzględnym przy- musem" określa on sposób życia wszystkich jednostek, które „urodziły się w jego trybach", dotąd aż „spłonie ostatni cetaar kopalnego węgla". 25 Hans-Peter Muller, Spiel ohne Grenze?, w: Kapitalismus als Schickcsal?, „Mer- kur" 9/10, 1997, 51, s. 819. 26 Weber, Żur Lagę der bilrgerlichen Demokratie in RujSIand, w: tenże, Gesammelte PoUtische Schriften., J.C.B. Mohr, Tubingen 1980, s. 63-64. 24 Przyszłość ludzkości była niepewna i mało obiecująca: „Nikt jeszcze nie wie, kto w przyszłości będzie egzystował w tej skorupie troski o dobra zewnętrzne i czy u kresu tego niesamowitego rozwoju nie powstaną nowi prorocy, lub też czy nie dojdzie do wielkiego odrodzenia starych poglą- dów i ideałów, albo [...] czy nie zapanuje mechaniczne skamienienie upiększone pewnym rodzajem wymuszonego zadufania".27 Czytając te i inne zdania, trudno nie uznać Webera - mimo jego liberalizmu - za myśliciela zbliżonego do niemieckiego pesymizmu kulturowego. Jak wiadomo, do jego krytyki cywilizacji współczesnej jako „odczarowane- go świata" nawiązywali radykalni intelektualiści niemieccy okresu mię- dzywojennego, zarówno lewicowi, jak prawicowi - tak Adomo, Lukacs i Bloch, jak i Jlinger czy Schmitt.28 Czy jednak dzisiejszy kapitalizm - zwłaszcza kapitalizm w dawnych krajach socjalistycznych - we wszystkich punktach przypomina nowo- czesny, zracjonalizowany system gospodarczy opisany przez Webera? Niewątpliwie Weber mylił się w niektórych swoich prognozach. I to nie tylko wtedy, gdy uzależniał losy kapitalizmu od zasobów „węgla kopal- nego", ale także, gdy skłaniał się do opisu procesu historycznego jako procesu postępującej racjonalizacji i biurokratyzacji. Jak zwraca uwagę Glinther Roth, możliwe jest jednak nieco inne odczytanie jego teorii. Roth twierdzi, że Weber bynajmniej nie utożsamiał kapitalizmu współczesne- go z najbardziej nowoczesną formą kapitalizmu, który w przeciwieństwie do kapitalizmu tradycyjnego, politycznego, kapitalizmu awanturniczego i łupieżczego opiera się na wielkich zracjonalizowanych i zbiurokraty- zowanych przedsiębiorstwach, w którym nie było zjawisk takich, jak ko- rupcja, szantaż, niejasnych związków z polityką, wszystkich tych awan- turniczych elementów charakteryzujących tradycyjne formy kapitalizmu. Weber - zdaniem Rotha - wcale ni& sądził, że kapitalizm staje się coraz bardziej „nowoczesny", że zanikają wszystkie elementy kapitalizmu tra- dycyjnego - wręcz przeciwnie, historyczny trend może polegać na tym, że wzmacnia się kapitalizm polityczny, „awanturniczy" i „łupieżczy".29 27 Weber, Szkice z socjologii religii, tłum. Jerzy Prokopiuk i Henryk Wandowski, KiW, Warszawa 1984, s. 109. 28 Por. Norbert Bolz, Aiiszug aus der entzauberten Welt. Phttosophischer Extremi- smus zwischen den Weitkriegen, Fink, Munchen 1991. 29 Por. Giinther Roth, Globaler Kapitalismus md Multiethnizitat. Max Weber vor hundert Jahren wdheute, w: Sterbling, Zipprian (ed.),Afax Weber und Osteum- pa, cyl. wyd., s. 127. 25 Taki trend występuje -jak się zdaje - obecnie. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji pojawia się zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie coraz częściej pytanie o związki kapitalizmu i etyki. W tych dyskusjach często nawiązuje się do Webera. W Rosji - i nie tylko w Rosji — poszu- kuje się odpowiednika etyki protestanckiej, który mógłby być źródłem nowego etosu przedsiębiorców i pracowników.30 Przeciwko tego rodza- ju poszukiwaniom znawcy Webera wy suwaj ą argument, że przecież we- dług niego kapitalizm tylko na początku potrzebował etycznych, mental- nych impulsów i mechanizmów kontrolnych, potem zaś rozwija się sa- moistnie, a nawet niszczy swą dawną etyczną podstawę. Jak uważa Wolfgang Schluchter, mentalność i etyka nie są wprawdzie bez znacze- nia, ale należy raczej koncentrować się na kwestii warunków instytucjo- nalnych, których powstanie mentalność może utrudnić bądź ułatwić, ale których nie może wytworzyć. Idea „reetyzacji" kapitalizmu na Zacho- dzie oznaczającej, że działający na rynku kierować się będą nie tylko racjonalnością celową i etyką pożytku, lecz również innymi wartościa- mi, że np. będzie się kupować produkty nie ze względu na maksymaliza- cję korzyści, lecz ze względów etycznych, jest w świetle teorii Webera całkiem iluzoryczna.31 Argumenty te brzmią dość przekonująco, ale py- tanie, jak może nastąpić zasadnicza zmiana społeczna, kiedy odpowied- nie instytucje nie istnieją, pozostaje bez odpowiedzi. Ci, którzy odczytu- ją Webera prawie wyłącznie jako „analityka instytucji"32, pomijają fakt, że był on także - a nawet przede wszystkim - „analitykiem kultury". Taka interpretacja teorii Webera sprawia, że traci ona wiele ze swej atrak- cyjności i możliwości zastosowań do współczesności, w której kultura i kulturowe różnice stają się -jak przekonuje nas nie tylko Samuel Hunt- ington - coraz bardziej istotne. POLITYKA I ETYKA Gdy powstawało pierwsze polskie wydanie esejów politycznych Webera, istotne wydawało się przypomnienie, że między polityką a ety- ką występuj ą napięcia i konflikty i że -jak pisał Weber - polityka przede 30 Jurij Davydov, Pima Gaidenko, RufiLand Und Westen, Heidelberger Max Weber- -Vorlesungen 1992, Suhrkamp, Frankfurt 1995. 31 Wolfgang Schluchter, Ethik und Kapitalismus. Zwei Thesen Max Webers, „Berli- ner Joumal fur Soziologie" 31 1995, 5, s. 335-347. 32 Zob. M. Rainer Lepsius, Max Weber unddas Programm einer Institutionenpolitik, „Berliner Joumal fiir Soziologie" 3/1995, 5, s. 327-333. 26 wszystkim robiona jest głową, a nie inną częścią ciała. W Polsce polity- ka w tamtych czasach nieuchronnie łączyła się - a nawet utożsamiała - z wyborami moralnymi, a wymiar symboliczny i emocjonalny polityki dominował nad trzeźwym rachunkiem sił i małodusznym realizmem. Opis rzeczywistości Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej był z konieczności uproszczony i wyostrzony, opozycje ostre i jasne, moralne i polityczne zarazem. Jednak - jak wiemy - naładowany wartościami i emocjami konflikt nie zakończył się rewolucyjnym wybuchem, lecz porozumie- niem elit. Politycy i intelektualiści opozycyjni, którzy częstokroć odwo- ływali się - nie bez pewnego, aczkolwiek uzasadnionego okolicznościa- mi, patosu - do etycznych zasad, nie uchylili się przed przejęciem w ma- ło sprzyjających warunkach współodpowiedzialności za państwo i okazali się też zdolni do daleko idącego kompromisu. Poprzednie obawy, że w tych kręgach działa się jedynie według „etyki przekonań", a nawet pod wpływem „jałowego podniecenia", nie sprawdziły się. Po 1989 nastąpiła istotna przemiana w rozumieniu polityki i j ej związ- ków z etyką. Długo jeszcze polityka w Polsce pozostawała w ścisłym związ- ku z dyskursem moralnym. Nowa elita polityczna - zgodnie ze swoim włas- nym wizerunkiem i percepcją społeczną- miała ukształtować się także na podstawie kwalifikacji moralnych. W wyborach 1989 głosowaliśmy nie tylko na polityków opozycji, lecz zarazem na „autorytety moralne". A no- wa elita polityczna (w swym rozumieniu i - dość długo - w rozumieniu społeczeństwa) realizowała cel ogólny: wyprowadzała społeczeństwo z ko- munizmu i wiodła je ku „normalności"; polityka była polityką prowadzo- ną w imię wyższych racji, będących zarazem racjami ekonomicznej i poli- tycznej racjonalności, jak i racjami moralnymi. „Zły" ustrój zastępowano „dobrym" i w związku z tym niejako nieuchronnie, pod wpływem logiki „transformacji", polityka i gospodarka otoczone były moralną aurą. Ci, którzy krytykowali ten projekt z „prawej" strony, jeszcze gorliwiej odwo- ływali się do zasad etycznych i przekonań moralnych - nie brakło też przy- kładów ich forsowania bez oglądania się na konsekwencje polityczne i re- spektu dla odmienności poglądów współobywateli. Postkomunistyczna „lewica" zadowalała się natomiast budowaniem swego wizerunku jako gru- py kompetentnych „polityków zawodowych", powściągliwych, realistycz- nych i solidnych, nie afiszujących się zbytnio swymi „przekonaniami" - bo nie mogła się przecież pochwalić ich stałością. Dyskurs polityczny nadal pełen jest moralnych konotacji. Często dys- kwalifikuje się przeciwników politycznych nie tylko intelektualnie, ale 27 i moralnie. Ale tymczasem autorytety moralne zużyły się w walkach po- litycznych, szybko też rozpadł się konsens co do wartości, coraz więc trudniej było być „ponad podziałami" i uzurpować sobie monopol na prawdę i przyzwoitość. Opinia publiczna stała się nieczuła na skandale - nigdy nie była zresztą nadmiernie wrażliwa. W rezultacie, jeśli się na coś dzisiaj skarżymy, to raczej nie na nadmiar idealizmu, szlachetnego zapa- łu i zbytniej surowości zasad wśród polityków Trzeciej Rzeczypospoli- tej, nie na dominację „etyki przekonań". „Etycy zasad" gdzieś się zapo- dzieli, grupy etosowe rozpierzchły w pogoni za władzą, dostatkiem lub popularnością i obecnością w środkach masowego przekazu. Ci zaś, któ- rzy piętnują nowe elity, często zdają się kierować nie tyle etyką przeko- nań, ile irracjonalnym resentymentem. Czy rzeczywiście „po emocjonalnej rewolucji" przyszła „tradycjona- listyczna codzienność", co jest - zdaniem Webera - nieuchronną koleją rzeczy? Niektórzy publicyści i politycy wątpią w ową nieuchronność, twierdząc, że kiedyś za mało było rewolucji, a teraz tradycjonalizmu. W każdym razie na pewno nie stało się tak, że „etyka przekonań" została zastąpiona „etyką odpowiedzialności", raczej ciągle odczuwamy brak polityków zawodowych oraz polityków z powołania - mimo kilku pozy- tywnych wyjątków i niewątpliwych sukcesów w budowaniu stabilnej demokracji. Warto przypomnieć, że Weber wprawdzie podkreślał, że polityka jest dziedziną życia społecznego, w której nie można działać według zasad etyki absolutnej, jednak nigdy nie twierdził, że polityka jest tylko grą par- tykularnych interesów lub że w ogóle nie ma ona z etyką nic wspólnego. Chociaż uważał, że wartości nie da się uzasadnić, nie był nihilistą. Poli- tykę rozumiał jako proces ucieleśniania wartości, a konflikty polityczne także jako walkę wartości.33 Ostrzegał, że etyka może występować w fa- talnej roli politycznej. Nie jestem jednak wcale pewny, czy w polskim przypadku rzeczywiście mogłaby ona polegać na tym, że elita politycz- na: „zamiast martwić się o to, co jest rzeczą polityka: o przyszłość i od- powiedzialność przed nią, zajmuje się [...] politycznie jałowymi, bo nie- rozstrzygalnymi zagadnieniami winy w przeszłości."34 Weber uważał, że 33 Oczywiście, gdy nie podziela się filozoficznych przekonań Webera, inaczej moż- na rozumieć związki polityki i etyki. Z chrześcijańskiego punktu widzenia intere- sujący artykuł na ten temat napisał niedawno o. Jacek Salij, Autonomia polityki i prawo moralne, „Znak" 7/1997, 506, s. 76-91. 34 Polityka jako zawód ipowołanie, s. 55 niniejszej książki. 28 politykiem z powołania jest tylko ten, kto potrafi zaakceptować etyczne paradoksy działalności politycznej i przyjmuje odpowiedzialność nawet za te skutki swoich działań, które nie leżały w jego zamiarach oraz któ- rych w ogóle nie mógł przewidzieć.35 Musi nawet odpowiadać za to, co może stać się z nim samym pod naciskiem tych paradoksów. Polityk musi być etycznym realistą i jednocześnie bardzo wiele wymagać od siebie. Nie może przerzucać odpowiedzialności na innych, musi patrzeć na świat bez rozgoryczenia, nie negując go i nie odrzucając. A przy tym -jak pisał w zamieszczonym w tym tomie artykule Prawo wyborcze i demo- kracja w Niemczech - choć „polityka na pewno nie jest etycznym zaję- ciem, [...] istnieje pewna minimalna miara poczucia wstydu i obowiązku przyzwoitości, których nawet w polityce nie można bezkarnie naruszać". Według Webera, tylko polityk „z powołania", obdarzony silną chary- zmatyczną osobowością, mógł zrównoważyć proces postępującego zu- rzędniczenia klasy politycznej, odwrócić zagrożenie wolności spowodo- wane przez nieuchronny rozrost biurokracji. Weber występował na rzecz parlamentaryzmu, ale parlament był dla niego nie tylko instytucją, gdzie publicznie manifestowane jest przyzwolenie najważniejszych warstw społecznych na panowanie sprawowane za pomocą aparatu biurokracji, lecz przede wszystkim instytucją umożliwiającą wybór silnego, chary- zmatycznego przywódcy. W Polsce po 1989 panował lęk przed silnym przywództwem politycznym, a parlament wydawał się jedyną ostoją de- mokracji. Zresztą jeśli charyzmatyczny przywódca byłby rzeczywiście potrzebny, to nie z tych powodów, o których pisał Weber. Nadmierna biurokratyzacja, rozwój racjonalności formalnej, wraz ze specjalizacją, rozgraniczeniem kompetencji, ścisłymi przepisami oraz jasną hierarchią służbową nie były tymi niebezpieczeństwami, które zagrażały nam bar- dzo w ostatnich latach. Zagrożeniem był raczej chaos, niejasne, niespój- ne reguły, dowolnie zmieniane i podporządkowane doraźnym interesom, irracjonalne erupcje niezadowolenia, korupcja, prywata oraz rządy partii przypominających raczej luźne, choć nader nieliczne, gromady pospoli- tego ruszenia lub konwentykle wtajemniczonych niż Weberowskie „ma- chiny" z przywódcą. Wszak erozji autorytetów i charyzmatu bynajmniej nie towarzyszyła ekspansja formalnych reguł i bezosobowych mechani- zmów. Wręcz przeciwnie - ciągle nie zrealizowanym zadaniem Trzeciej Rzeczypospolitej pozostaje budowa niezależnej administracji, ustanowie- 35 Ostatnio Petcr Breiner, Max Weber and Democratic Politics, Cornell Univeristy Press, Ithaca and London 1996. 29 nie neutralnych reguł działania politycznego, stworzenie warstwy urzęd- ników, którzy byliby bezstronni i apolityczni. A bez tego -jak twierdził Weber - nie może być mowy o nowoczesnym państwie. PRZYSZŁOŚĆ DEMOKRACJI Miejsce demokracji w teorii Webera niełatwo jest określić. Wiado- mo, że w jego typologii prawowitego panowania nie było miejsca na demokratyczną legitymizację władzy politycznej. Według jednych inter- pretatorów, wynika to z zasadniczej niewiary Webera w zniesienie pa- nowania i zastąpienie go administrowaniem rzeczami lub samorządem ludu. Także demokracja nie może tego sprawić. Według innych nato- miast, wynika to stąd, że uznawał on demokrację za zjawisko sprzeczne z panowaniem, za zasadę antyautorytamą, a ruchy demokratyczne za re- wolucyjne i tym samym początkowo zawsze „nieprawowite" [illegitim].36 Wiadomo w każdym razie, że rządy demokratyczne jako wyraz woli ludu uważał Weber za fikcję, demokrację bezpośrednią za możliwą jedynie w małych społecznościach, rządzić tak naprawdę może tylko mała grupa ludzi. Masy w nowoczesnej demokracji, w ujęciu Webera, żadną miarą nie przypominają dvii society - ta idea była mu całkiem obca. Wpraw- dzie sądził, że zminimalizować panowanie urzędników może tylko bez- pośrednie panowanie „ludu" [demos], ale było ono dla niego równoznacz- ne z rządami charyzmatycznego przywódcy. Lud nie rządzi sam, lecz jest rządzony przez wybranego przez siebie przywódcę stającego na czele sztabu administracyjnego.37 Dlatego -jak pisał w zamieszczonym tutaj słynnym tekście Polityka jako zawód i powalanie - w czasach demokra- cji masowej „wybór jest tylko jeden: albo demokracja z przywódcami, ale i z «machiną», albo demokracje bez przywódców, to znaczy panowa- nie «polityków zawodowych)) bez powołania, bez wewnętrznych chary- zmatycznych jakości, które cechują właśnie przywódcę". Jak uważa Stefan Breuer, który w ostatnich latach opublikował dwie niezmiernie interesujące książki na temat socjologii polityki Webera, dalszy rozwój wypadków w Niemczech pokazał jednak, że „demokracja 36 Zob. Stefan Breuer, Biirokratie und Charisma. Żur politischen Soziologie Max Webers, Wissenschaftliche Buchgesellschaft, Darmstadt 1994, s. 177-178. 37 Por. Wolfgang Mommsen, Max Weber und die Deutsche Politik 1890-1920, J.C.B. Mohr, Tiibingen 1974, s. 420-422. 30________________________ z przywódcą i machiną" nie sprostała zadaniom, jakie jej Weber przypi- sywał, a plebiscytowe wybrany prezydent Republiki Weimarskiej przy- czynił się do jej upadku, gdyż umożliwił dojście do władzy ainty demo- kratycznemu ruchowi. Trzeba więc uznać, że „w sojuszu z «diabolicz- nymi mocami» [...] tego przynajmniej nauczyły nas doświadczenia Weimaru, nie można robić polityki, a tym bardziej budować państwa. W tym sensie Polityka jako zawód i powołanie jest tekstem przestarza- łym."38 Dzisiejsze demokracje nie stały się łupem wszechwładnej biurokra- cji. Nie są też kierowane przez charyzmatycznych przywódców wybie- ranych przez mało zorganizowane masy. Stały się poliarchiami, nieprzej- rzystymi, policentrycznymi tworami, z wieloma aktorami, którzy w różno- raki sposób wpływająna decyzje polityczne. Politycy nie sąprzywódcami w Weberowskim sensie, lecz raczej organizatorami kolektywnych per- cepcji i wyobrażeń, oddziałującymi na społeczeństwo poprzez media i uzależnionymi od nich.39 Nastąpiła raczej fragmentaryzacja władzy niż jej koncentracja. Nie znaczy to jednak, że władza bardziej teraz spoczy- wa w rękach ludu lub jego reprezentantów. Nie sposób wraz z Norber- tem Bobbio nie zauważyć, że demokracja nie dotrzymała wielu swych obietnic40 -przede wszystkim obietnicy zniesienia oligarchii oraz rządów wolnych, autonomicznych jednostek, w co Weber nigdy nie wierzył. Ide- alny model demokratycznego społeczeństwa zakładał społeczeństwo o tendencjach „dośrodkowych"; obecne policentryczne społeczeństwo jest „odśrodkowe", co czyni ów model nieadekwatnym. Bobbio uważa jednak, że demokracja nie jest zagrożona, ale potrzebuje ożywienia idea- łów, dla których kiedyś o nią walczono i dla których ustanowiono jej reguły. Chociaż rok 1989 wydawał się wielkim zwycięstwem demokracji, teraz mnożą się prognozy mówiące o jej kryzysie. Koniec państwa naro- dowego zapowiadano już od dawna, okazało się wszakże, że wcale nie jest już pewne, czy będzie to proces radosny. Koniec państwa narodowe- go oznaczać może również koniec demokracji i praw obywatelskich. Wątpliwości ma dzisiaj nawet Jurgen Habermas, chociaż pozostaje opty- mistą; wierząc, że demokratyczne funkcje państwa narodowego zostaną 38 Breuer, Biirokratie und Charisma, cyt. wyd., s. 175. 39 Zob. Jean-Marie Guehenno, Das Ende der Demokratie, Deutsche Taschenbuch Verlag, Miinchen 1996, s. 39-58. 40 Por. Norberta Bobbio, Die Zukunft der Demokratie, Rotbuch, Berlin 1988. _______________________________________3l_ przejęte przez instytucje ponadnarodowe.4' Pesymiści roztaczają wizję postmodernistycznego imperium globalnego, społeczeństwa bez obywa- teli. Tam bowiem, gdzie nie ma granic, nie ma także instytucji, a bez instytucji nie ma demokracji. Po epoce suwerennych państw narodowych nadchodzi „epoka sieci i połączeń".42 Obalenie granic przyniesie koniec demokracji i powstanie globalnego imperium postmodernistycznego, którego kulturowym korelatem będzie globalna kultura, kultura bez pa- mięci, nie związana z żadnym miejscem. Czy w takim świecie teoria Webera ciągle jeszcze może być użytecz- na? Wydaje się, że koncepcja postępującej racjonalizacji jako odczaro- wywanie świata straciła na aktualności. Z drugiej strony czytając Ulri- cha Becka iAnthony'ego Giddensa, dla których indywidualizacja jest jednąz podstawowych cech „drugiej nowoczesności", można łatwo dojść do przekonania, że Weber rzeczywiście pomylił się, twierdząc, że nastą- pi odindywidualizowanie życia społecznego.43 Ale Weber nie ograniczał się tylko do opisów procesów racjonalizacji - wbrew temu, o czym kie- dyś chcieli przekonać nas tak wybitni jego znawcy, jak Jurgen Habermas i Wolfgang Schluchter. Pokazywał, że towarzyszą mu różne przejawy charyzmatu-indywidualnego, zbiorowego i „urzędowego". Prawdą jest również jednak, że Max Weber, jak słusznie zauważył Stefan Breuer, nadmiernie ufał w potęgę porządku, i dlatego ostrzegał przed jego nadmia- rem44 - co niewątpliwie było nie tylko dziewiętnastowiecznym, lecz tak- że bardzo niemieckim rysem jego teorii. Współczesna cywilizacja zachod- nia nie stała się „żelazną klatką", już raczej klatką gumową, jak kiedyś napisał Ernest Gellner.45 Tylko w niej i dzięki niej rzekomo autoreflek- syjne jednostki projektują swoje życie zgodnie -jak im się zdaje - ze swym własnym wyborem. Ale dzisiaj raczej boimy się braku porządku niż jego nadmiaru. Racjonalny porządek jest przywilejem tylko niektórych 41 Por. Jurgen Habermas, Der europdischer Nationalstaat - Zu Vergangenheit und Zukunft von Spuverenitdt und Staatsbiirgerschaft, w: tenże, Einbeziehung des An- deren. Sudien żur politischen Theorie, Suhrhkamp, Frankfurt a. Main 1997, s. 128- 153. 42 Zob. Guehenno, Das Ende der Demokratie, cyt. wyd. 43 Tak twierdził np. Hans Haferkamp, ,Jndividualisierwg " wid „ Uniformierung " - Ober eme Paradoxie m Max Webers Theorie der gesellschaftlichen Entwicklung, •v/:]. WeiC (ed ), Max Weber heute Ertrdge und Probleme der Forschung, Suhr- kamp, Frankfurt a. Mam 1989, s. 489. 44 Breuer, Biirokratie und Charisma, cyt. wyd., s. 189. 45 Ernest Gellner, Culture, Identity, and Politics, Cambridge University Prcss, Cam- bridge 1987, s. 152. 32 społeczeństw, inne żyjąw chaosie, poza gumową klatką, nie mając wiele czasu na samorefleksję. Racjonalizacja jest tylko jedną stroną rozwoju cywilizacji. Także to, co socjologowie opisują jako stan ponowoczesno- ściJest aspektem tego procesu. Zamiast o dialektyce racjonalizacji, trze- ba mówić, jak twierdzi Breuer, o osmozie racjonalności i charyzmatu, porządek i chaos przenikają się nawzajem.46 Proces postępującej racjo- nalizacji sam jest „zaczarowanym" procesem. Pozostaje mieć nadzieję, że nie jest to jednak „samonapędzający się - autopoietyczny - proces z katastrofalnym zakończeniem."47 Ciekawe, że tego rodzaju niepokoje nie docierają w zasadzie - o ile mi wiadomo - do Polski, chociaż nie ma już zewnętrznych barier utrud- niających krążenie idei. Polscy intelektualiści interesują się przede wszyst- kim stanem własnego społeczeństwa, zapatrzeni są w transformację i mo- dernizację, w polską demokrację i jej bolączki. Mimo otwarcia na świat nastąpiła zadziwiająca prowincjonalizacja i banalizacja polskiej socjo- logii. Powrót Polski do Europy zdaje się usuwać w cień i unieważniać wszystkie rozterki. Opisy i analizy świata zachodniego służą prawie wyłącznie jako tło opisu procesów zachodzących w Polsce oraz jako ar- gument w wewnętrznych sporach - świat zachodni jest przedstawiany albo jako świetlany cel, albo jako negatywna utopia. Obrazy Zachodu wydają się dzisiaj nie mniej ideologiczne niż kiedyś, a potrzeba poważ- nych analiz nie mniejsza. Wizja pozytywna cywilizacji zachodniej wy- stępuje w dwóch wersjach. Tradycyjni modernizatorzy trwają przy neoliberalnym programie - indywidualizmu, samoodpowiedzialności, konkurencji i otwarcia na świat, swobody wymiany myśli. Rzadko roz- ważaj ą negatywne strony tego procesu. Inni, bardziej zintelektualizowa- ni „modernizatorzy" proponują wersję postmodernistyczną. Jest to naj- częściej radosna - i nieco infantylna - wizja społeczeństwa, w którym różnice przestały być wyrazem hierarchii, w którym swobodnie miesza- ją się style, w którym oddzielne kultury przestają istnieć, granice się za- cierają, tradycja zanika. Niestety, i ta wizja jest zbyt jednostronna, aby mogła być prawdziwa. W obu tych wersjach „kultura Zachodu" postrze- gana jest jako środek wyzwolenia z lokalnej zaściankowości, mimo że- jak przed laty wskazywał Ernest Gellner - społeczeństwa, które rzeczy- wiście odniosły sukces, najczęściej łączyły nowoczesność z tradycją. 4(1 Breuer, Burokratie und Charisma, cyt. wyd., s. 194-196. 47 Breuer, Die Gesellschaft des Yerschwindens. Von der Selbstzerstórung der techni- schen Zivilisation, Junius, Hamburg 1992, s. 174. 33 Lewicowa i liberalna krytyka np. procesu integracji europejskiej prawie nie istnieje, stała się ona wyłączną domeną intelektualistów katolickich oraz prawicowych. Niestety, najczęściej ograniczają się oni do potępia- nia w czambuł cywilizacji zachodniej, a w wersji skrajnej do teorii glo- balnego spisku wymierzonego w naród polski. Pomiędzy tymi trzema stanowiskami, pełnymi emocji i wzajemnej nienawiści, a przy tym nie- wiele różniącymi się w opisie nowoczesnej cywilizacji, choć diametral- nie różnie ją oceniającymi, coraz bardziej brakuje miejsca na otwartą i swobodną dyskusję. Tymczasem należałoby sądzić, że im bardziej Polska zbliża się do świata, tym większa jest potrzeba jego poznania. Teorie socjologiczne, zarówno klasyczne, jak i współczesne, mogą w tym pomóc. Mam na- dzieję, że również to nowe wydanie Maxa Webera, w tak znakomitej se- rii, pozwoli przyjrzeć się z większego dystansu naszym problemom. 1998 Zdzisław Krasnodębski WSTĘP. MYŚL POLITYCZNA MAXA WEBERA W historii nauk społecznych niewiele jest postaci równych Maxowi Weberowi. Żaden, nawet powierzchowny, podręcznik socjologii nie może go pominąć, żaden poważny teoretyk nauk społecznych nie może nie znać jego dzieła. Obok Karola Marksa, Emila Durkheima, George'a Her- berta Meada należy Weber do tych, którym współczesna socjologia za- wdzięcza najwięcej. Jednak w Polsce myśl Webera była dotychczas pra- wie nie znana. A jeśli znana, to głównie z drugiej ręki: ze streszczeń, opracowań, analiz i polemik; niestety najczęściej miernej jakości. Do- piero niedawno ukazał się po polsku pierwszy wybór jego pism, zawie- rający niektóre istotne teksty z socjologii religii.' Nasz tom, obejmujący parę jego najbardziej znanych artykułów politycznych, ukazuje Webera innego: nie naukowca, chłodno i z dystansem opisującego różnorodne formy życia społecznego i usiłującego na podstawie ogromnego mate- riału historycznego odcyfrować i zrozumieć dziejowe tendencje, lecz pełnego pasji publicystę i myśliciela politycznego, ostro i bez ogródek wypowiadającego się w sprawach polityki bieżącej.2 Dla Webera nie była to bynajmniej działalność uboczna. Przeciwnie: przez całe życie powołanie swoje widział raczej w polityce niż w nauce. On, który tak wiele w nauce dokonał, z wewnętrznymi oporami zdecy- ' Max Weber, Szkice z socjologii religii, tłum. Jerzy Prokopiuk i Henryk Wandow- ski, KiW, Warszawa 1984. 2 Należy wspomnieć, iż ostatnio ukazała się w Polsce monografia Mariana Orze- chowskiego poświęcona teorii polityki Maxa Webera (Polityka, władza, panowa- nie w teorii Maxa Webera, KiW, Warszawa 1984). Książka ta zadziwia z Jednej strony oczytaniem autora w literaturze przedmiotu, z drugie) zaś, tym, jak niewiele się on z niej nauczył. dował się na ten rodzaj kariery i zawsze myślał o innej - politycznej. Był bowiem wielką osobowością, miał zbyt wielki temperamert, by utrzy- mać się w ryzach naukowego obiektywizmu, którego sam lył rzeczni- kiem. Miał podobno niezwykły dar oddziaływania na luda, co doku- mentują świadectwa współczesnych, żyjących w przekonaniu, że mają do czynienia z człowiekiem niezwykłym. „Max Weber był największym Niemcem naszej epoki. [...] Już pół stulecia żyję z tym przekonaniem" - napisał o nim Kar! Jaspers.3 Chociaż polityka zajmowała w życiu Webera niezwykle istotne miej- sce, chociaż w wielu sytuacjach zadziwiał trafnością sądu, słusziością prze- widywań i siłą woli, chociaż po przegranej wojnie niektórzy upatrywali w nim przywódcę narodu, nigdy nie stał się czynnym politykiem. Jego działalność polityczna ograniczyła się do publicystyki, pisanii memoria- łów, udziału w komisjach rządowych, członkostwa w partiach politycznych, prywatnego oddziaływania na znaczące osobistości życia politycznego i wy- głaszania mów publicznych, w których wykazywał niezwykły talent ora- torski i ogromną zdolność panowania nad słuchaczami. W ezisie wojny rząd cesarski nie znalazł dla niego właściwego zatrudnienia poltycznego - zajmował się lazaretami w Heidelbergu. Po wojnie parę razy prawiły się przed nim szansę czynnego włączenia się w politykę. Na przykiad w listo- padzie 1918 roku F. Ebert rozważał jego kandydaturę na stanowisko sekre- tarza Stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, potem proponowano go na stanowisko posła w Wiedniu. Także próba wejścia w 1919 roku do parlamentu z ramienia Partii Demokratycznej zakończyła się niepowodze- niem. Był Weber natomiast członkiem delegacji niemieckiej na rokowania pokojowe w Wersalu, działał również jako ekspert przy opracowywaniu konstytucji. To jego wpływ sprawił, że zapewniła ona stosunkowo silną pozycję prezydentowi. Był to bodaj jedyny czyn polityczny Webera o du- żym znaczeniu historycznym.4 Tuż przed śmiercią Weber odsuwa się od działalności politycznej. Występuje z Partii Demokratycznej, która, jego zdaniem, w kwestii polityki społecznej zbytnio zbliżyła się do marksizmu. Działalność polityczną kończy, zanim na dobre j ą zaczął.5 f^~\ Dziś pisma polityczne Webera, jednego z duchowych ojców współ- ^ i jczesnej demokracji niemieckiej; czołowego przedstawiciela niemieckie- 3 Kari Jaspers, Max Weber, Politiker-Forscher-Philosoph, Munchen 1958, s. 7, 4 Tamże, s. 35. 5 Najpełniejszy obraz działalności politycznej Webera zawiera książka Wolfganga J. Mommsena, Max Weber und die deutsche Politik 1890-1920, J.C.B. Mohr (Pauł Siebeck),Tubingen 1974; z niej też zaczerpnąłem te informacje. go liberalizmu, wreszcie wnikliwego obserwatora wydarzeń politycznych swojej epoki - są przedmiotem zainteresowania historyków. Ale na tym nie wyczerpuje się ich znaczenie. Pisma te są kluczem do zrozumienia myśli Webera w ogóle. To, co w pracach naukowych znalazło wyraz w formie stłumionej przez wymóg naukowej obiektywności, tu zostaje wypowiedziane z niezwykłą wyrazistością, pozwalającą dotrzeć do naj- głębiej leżących założeń i przekonań. W świetle artykułów politycznych innego sensu nabieraj ą rozwinięte przez Webera typologie i przeprowa- dzone analizy. Skonstruowana przez niego niezmiernie złożona i subtel- na siatka pojęciowa, pozornie neutralne i ponadczasowe typy idealne, służące mu do opisu procesu rozwoju społecznego, ujawniają swoje zna- czenie filozoficzne i polityczne. Nie jest też prawdziwy dość częsty sąd, że Weber, jako socjolog równie aktualny dziś co dawniej, jako polityk pozostaje związany wyłącznie ze swoją epoką.6 Nie jest prawdziwy nie tylko dlatego, że nie sposób oddzielić jego socjologii od jego myśli poli- tycznej, ale i dlatego, że myśl ta formułuje problemy będące nadal na- szymi problemami. Zarysowując z nieubłaganą konsekwencją ostatecz- ne alternatywy i nie dające się wyeliminować konflikty między warto- ściami, myśl Webera porusza nawet tych, którzy się z nim nie zgadzają i zmusza do myślenia równie jasnego, radykalnego i głębokiego. Z wątków myślenia politycznego Webera wybiorę zwłaszcza takie, które pozwolą uchwycić ogólny sens jego myśli, a zarazem mogą by ć szczegól- nie interesujące dla współczesnego czytelnika polskiego. Oczywiście, wiele istotnych kwestii z konieczności trzeba będzie pominąć. Rzeczą nie mniej oczywistąjest również to, że inny typ lektury mógłby wydobyć z tych tek- stów odmienne problemy, niewątpliwie równie ważne i interesujące, że na przykład historyk dziejów politycznych i społecznych pomógłby nam oce- nić zasadność wielu tez Webera, zrozumieć ich związek z epoką i umieścić w niej autora. Ale to, o co tutaj będzie nam chodziło, jest w znacznej mie- rze niezależne od tego rodzaju historycznej wiedzy. ISTOTA POLITYKI Zdaniem Webera wszelkie działanie polityczne zmierza albo do utrzy- mania, albo do zmiany zewnętrznego bądź też wewnętrznego podziah; 6 Por. Raymond Aron, Max Weber und die Machtpolitik, w: Max Weber und die Soziologie heute, Otto Stammer (ed.), J.C.B. Mohr (Pauł Siebeck),Tiibingen 1965. 38 f władzy. „«Polityka» -pisze - oznaczałaby więc dla nas: dążenie do udzia- —•łu we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy czy to mię- dzy państwami, czy też w obrębie państwa między grupami ludzi jakie ono obejmuje".7 A ponieważ państwo jest związkiem ludzi posiadającym monopol na prawowite stosowanie przemocy -jak głosi jego słynna de- ^. finicja państwa - więp polityka nieuchronnie jest w tej czy innej formie /związana z przemocą lub groźbą jej użycia; Według Webera, sfera poli- < tyki jest sferą siły i przemocy. „Wszystkie twory polityczne - napisał ~"" w WirtschaftundGesellschaft, swoim głównym dziele -są tworami opar- tymi na przemocy".8 Element przemocy jest zawarty w każdym działa- niu politycznym, a wszelka próba wyeliminowania tego pierwiastka z ży- cia społecznego kończy się skutkiem odwrotnym od zamierzonego. Nie można bowiem zbudować w życiu doczesnym idealnego ładu: „W od- powiedzi na marzenia o pokoju i szczęściu człowieka nad bramą wiodą- cą ku nieznanej przyszłości ludzkości widnieje napis: lasciate ognispe- ranza".9 Idea całkowitego wyeliminowania z życia społecznego walki człowieka z człowiekiem i panowania człowieka nad człowiekiem jest \ utopią. Wszelka próba urzeczywistnienia jakiejś wartości środkami poli- tycznymi podlega logice działania politycznego, działania, które w tej czy innej formie uciekać się musi do przemocy jako środka10 i którego końcowy rezultat pozostaje w „[...] całkowicie nieadekwatnym, często zgoła paradoksalnym stosunku do jego pierwotnego sensu"." I to właś- nie sprawia, że polityka jest „siłą diabelską", kto z nią obcuje, zawiera pakt z mocami diabelskimi '2 - mocami, nad którymi nigdy nie zdoła za- panować i które sprawią, że nigdy już nie będzie „moralnie czysty". ETYKA A POLITYKA Tak oto dochodzimy do głośnych rozważań Webera na temat wza- jemnego stosunku etyki i polityki. Skoro bowiem tak jest, skoro w isto- cie uprawianie polityki - nawet polityki najbardziej łagodnej i pokojo- 7 Polityka jako zawód i powołanie, s. 56 niniejszej książki. 8 Max Weber, Wirtschaft und Geselhchaft, J.C.B. Mohr (Pauł Siebeck), Tlibingen 1972,s. 520. 9 Państwo narodowe i narodowa polityka gospodarcza, s. 183 niniejszej książki. 10 O idei polityki bez przemocy por. Kari Jaspers, Die Atomobombe unddie Zukunft des Menschen, Miinchen 1962, s. 63-70. 11 Polityka jako zawód i powołanie, s. 98 niniejszej książki. 12 Tamże, s. 104. wej - łączy się zawsze ze stosowaniem przemocy, to z konieczności po- pada ona w konflikt z zasadami etycznymi, rozumianymi jako bezwzględ- ny nakaz, płynący najczęściej z religijnego źródła. W dziedzinie polityki - powiada Weber - nie obowiązuje i nie mogłaby obowiązywać zasada przekazana ludziom w Kazaniu na górze, zasada nieprzeciwstawiania się złu siłą. W polityce obowiązuje pragmatyka władzy i racja stanu. Weber przypomina starą prawdę, że sukces polityczny bynajmniej nie zależy od posiadania moralnej racji (dla której skądinąd trudno znaleźć obiektyw- ne kryterium), lecz od układu sił, oraz że szlachetne intencje same przez się nie gwarantują, iż skutek będzie równie dobry i szlachetny. Dlatego też występuje stałe napięcie między religią a polityką. Każ- da z wielkich religii musiała jakoś uporać się z tym problemem, Weber pokazuje to w swoich pracach z socjologii religii. Ale próba bezpośred- niego wcielania zasad Ewangelii w życie polityczne i społeczne nie może się powieść. Jeśli ktoś powołuje się na nie - pisze Weber w artykule Po- między dwoma prawami — powinien traktować je poważnie. A to ozna- cza całkowite wyrzeczenie się dóbr doczesnych, życie na wzór Tołstoja. Albowiem „Ewangelie pozostają w sprzeczności bynajmniej nie tylko z wojną [...], lecz ostatecznie ze wszystkimi regułami świata społeczne- go, jeśli mato być świat doczesnej «kultury», a więc piękna, god- ności, honoru i wielkości «stworzenia»".13 Czy znaczy to jednak, że polityką nie kierują żadne zasady etyczne, że jest to sfera nagiej przemocy i bezlitosnej gry interesów? Wielkim uproszczeniem byłoby przypisywanie Weberowi takiego sta- nowiska. Gdyż - po pierwsze — odróżnia on, j ak wiadomo, władzę w sze- rokim sensie [Macht] od panowania politycznego [Herrschaft}; to ostat- nie oznacza „szansę znalezienia wśród określonej grupy ludzi posłuchu dla pewnych lub dla wszystkich rozkazów".14 Już sama ta definicja wska- zuje, że zdaniem Webera do istoty panowania politycznego należy ele- ment przyzwolenia ze strony tych, którzy władzy są podlegli - „mini- mum woli społeczeństwa". Każde panowanie polityczne usiłuje sobie zapewnić to posłuszeństwo przez wzbudzenie wiary w swoją prawowi- tość [Legitimatdt}. Słynna Weberowska typologia panowania oparta jest właśnie na rozróżnieniu sposobu uprawomocniania się władzy ...Element prawowitości jest istotnym czynnikiemTkażdego stosunku panowania; 13 Pomiędzy dwoma prawami, s. 217 niniejszej książki. 14 Weber, Wrtschaft md Geselhchaft, cyt. wyd., s. 122. nie można zatem twierdzić, by dla Webera polityka była tylko sferą na- giej siły i przymusu opartego na przemocy fizycznej. Po drugie, w polityce, zdaniem Webera, również obowiązują pewne reguły etyczne, tyle że jest to etyka swoista dla tej dziedziny, odmienna na przykład od etyki gospodarczej czy etyki religijnej. Etyka, którą po- (? winien kierować się polityk, jest etyką odpowiedzialności [Yerantwor- 'y tungsethik], a nie etyką przekonań [Gesinnungsethik]. Etyka, odpowie- dzialności bierze pod uwagę niedoskonałości ludzi, rozbieżność intencji i skutków, etyczną bezsensowność świata, w którym, wbrew naszemu zmysłowi sprawiedliwości, z dobra może wypłynąć zło, a ze zła -'dobro. -.^-"Działać zgodnie z zasadami etyki odpowiedzialności znaczy: cenić sp- \7 bie wyżej skutki działań niż wartości, jakie leżą u ich podłoża. Inaczej t^fest w przypadku etyki przekonań. Tu ważne są przede wszystkim inten- cje i wartości, których się broni - skutki działań pozostawione są Panu Bogu. Ten, kto działa według etyki przekonań, nie ogląda się na skutki: „[...J czuje się «odpowiedzialny» jedynie za to, by nie zgasł płomieji czy- stych przekonań, na przykład płomień protestu przeciw niesprawiedli- i wości porządku społecznego".15 A jeśli skutki są złe, wówczas skłonny jest obarczać innych odpowiedzialnością za ów stan rzeczy: za świat, który jest zbyt podły i mały, by pójść za jego wezwaniem. Weber uważa, : że w polityce ten sposób myślenia i działania przynosi skutki katastro- falne. Kto działa politycznie jedynie po to, żeby „dać świadectwo''ja- kimś wartościom, ten z reguły sprowadza nieszczęście na zbiorowość, w imię której występuje - i dlatego, ostatecznie rzecz biorąc, postępuje nieetycznie. Polityk „z powołania", polityk zawodowy, może kierować się tylko etyką odpowiedzialności. Musi wiedzieć, że „polityka jest twu- dym zajęciem i że kto chce wziąć na siebie odpowiedzialność wpycharia się w szprychy koła politycznego rozwoju ojczyzny, ten musi mieć mcc- j ne nerwy i nie może być zbyt sentymentalny, by mógł uprawiać politytę tu, na ziemi".'6 Po trzecie wreszcie, Weber występuje przeciwko polityce, której celen jest władza dla samej władzy. Polityk, któremu chodzi tylko o sprawowa- nie władzy i zaspokojenie własnej próżności, który nie ma przed sobą zad nego innego celu jak zdobycie władzy lub utrzymanie się przy niej, będzie zawsze miernotą - nawet wtedy gdy odnosi zewnętrzne sukcesy. W polity- •5 Polityka jako zawód i powołanie, s. 102 niniejszej książki. 16 Max Weber, Żur Griindung einer nutioml-sezialen Partei, w: Gesammelte politi- sche Schriften, Tiibingen 1980, s. 28-29. _______________________________________^1 ce bowiem nie chodzi o władzę dla niej samej, ale o władzę w służbie ideL, - Widzenie polityki jako sfery przemocy, opowiedzenie się za etyką odpo- wiedzialności nie jest zatem po prostu akceptacją pragmatyki siły wyzutej z wszelkich zasad, redukcją polityki do gry o władzę jako taką. Opozycja między etyką odpowiedzialności i etyką przekonań nie jest więc tak ostra, jakby zdawało się z początku. W istocie, etyka przekonań i etyka odpo- wiedzialności nie są dla Webera absolutnym przeciwieństwem, lecz w pew- nym punkcie się uzupełniają, wspólnie konstytuując człowieka, który ma „powołanie do polityki". Albowiem również człowiek działający według /f etyki odpowiedzialności musi w pewnych sytuacjach trwać przy swoich ^ przekonaniach i bez względu na skutki wypowiedzieć owo nieodwołalne \^ nonpossumus. Nie był więc Weber wyznawcą amoralizmu władzy politycznej ani piewcą przemocy. Był tylko świadomy nigdy do końca nieusuwalnego konfliktu między absolutnymi wymogami etyki a regułami polityki. Dla- tego moralizatorstwo polityczne uważał zarówno za fałsz moralny, jak i fałsz polityczny, deprawujący zarazem i istotę etyki, i istotę polityki. Występował i przeciwko cynizmowi politycznemu, i przeciwko etycz- nemu uświęcaniu politycznych posunięć, wymagając od polityka, żeby miał świadomość owego konfliktu i potrafił mu sprostać. Dla Webera był to warunek polityki uczciwej i odpowiedzialnej - polityki płynącej z powołania. / NACJONALIZM Niewątpliwie najbardziej kontrowersyjną kwestią w myśli politycz- nej Webera jest jego nacjonalizm. Wielu badaczy jest nim wręcz zażeno- wanych i najczęściej usiłują oni złożyć go na karb epoki. W istocie, nie- które wypowiedzi Webera, zwłaszcza pochodzące z pierwszego okresu jego działalności, mogą szokować bezwzględnością, z jaką owa nadrzęd- ność niemieckiej racji narodowej zostaje wyłożona. Zwłaszcza dla pol- skiego ucha ton niektórych stwierdzeń Webera brzmi złowieszczo. I to nie tylko z powodu ogólnoludzkiej skłonności każącej nam potępiać u in- nych to, co u samych siebie często cenimy jako patriotyzm. Skoro jednak nie możemy nacjonalizmu Webera uznać tylko za aberrację skądinąd światłego umysłu, spróbujmy bez uprzedzeń zrozumieć, na czym on polegał. 42 A więc czym jest według niego naród? Otóż Weber zwracał uwagę, /^że narodu me można zdefiniować za pomocą cech obiektywnych,: ani wspólne pochodzenie etniczne, ani te same obyczaje, ani przynależność do jednego państwa, ani nawet wspólny język nie czynią jeszcze grupy i, ludzi narodem. Mogą one co najwyżej stanowić podłoże, na którym na- -—ród się rozwinie. Naród konstytuuje się dopiero dzięki poczuciu, wspól- 'Q noty, dzięki wierze we „wspólnotę narodową", we „wspólne pochodze- <Ł wą podsta- wę w mniejszym lub większym stopniu stanowiły uchwały! programy pariamenłarzystówr-ISystein ten został przełamany dopiero częściowo. Jednocześnie liczba osób zawodowo zajmujących-się- polityką pozosta- ^wałaJłrewielka-.\,Byli to przeważnienaktórych my pluj emy, od takiej j ak u was kasty urzęd- ( niczej, która na nas pluj^TTo byrdawny~punta"wTażenia 'diiwi yfcaAsteieJ' „demok]-acJT"7ST5C]alisciJuż wtedy myśleli zupełnie inaczej. Jest to stan, który musi ulec zmianie. Administracja dyletantów już nie wystarcza, a Civil Service Reform coraz liczniej tworzy dożywotnie, zapewniające emeryturę posady i powoduje w ten sposób, że urzędy obejmują kształ- ceni na uniwersytetach urzędnicy, tak samo nieprzekupni i zdolni j ak nasi. Dokładnie 100 tysięcy urzędów przestało być już przedmiotem łupu w okresach wyborczych; urzędy te zapewniają emeryturę, a ich otrzy- manie jest uzależnione od udowodnienia kwalifikacji. To sprawi, że sys- tem łupów będzie coraz bardziej ustępować, a i sposób kierowania partią ulegnie chyba przeobrażeniom, nie wiemy tylko jeszcze -jakim. J W Niemczech decyduj ące warunki uprawiania polityki były do- tychczas w istocie rzeczy następujące: po pierwsze - bezsilność parla- mentów. W rezultacie żaden człowiek o kwalifikacjach przywódczych 92____________________________________________ nie zagrzewał w nich miejsca. Zakładając, że chciałoby się tam być - cóż /można było zdziałać? Jeśli zwalniało się miejsce w kancelarii, można było / powiedzieć kompetentnemu szefowi administracji: mam w swoim okrę- / gu wyborczym bardzo zdolnego człowieka, nadawałby się tu, proszę go ^- wziąć. I tak się często zdarzało. Ale było to właściwie wszystko, co nie- •/ mieckiparlamentarzysta mógł osiągnąć dla zaspokojenia swojego instynk- / tu władzy - o ile go miał. DcTfego dochodziło - i ta druga okoliczność (^ warunkowała tę pierwszą-"ogromne w Niemczech znaczenie wykształ- conej klasy urzędników fachowych. Byliśmy pod tym względem pierwsi na świecie. Znaczenie to powodowało, że owa klasa urzędników doma- ^(i gała się dla siebie nie tylko posad urzędników fachowych, lecz także "\ ^stanowisk ministerialnych. To w bawarskim Landtagu powiedziano w ze- L.^ ^szłym roku podczas dyskusji o parlamentaryzacji: zdolni ludzie nie będą v j g zostawać urzędnikami, jeśli parlamentarzystów umieszcza się w mini- sterstwach. Administracja urzędnicza uchylała się ponadto systematycz- nie od kontroli tego rodzaju, jaką stanowią SeSsSy angielskich komite- tów. W ten sposób odbierała parlamentom możliwość - jeśli pominąć nieliczne wyjątki - wykształcenia we własnym gronie rzeczywiście uży- tecznych szefów administracji. /' Trzecia okoliczność to ta, że my, w Niemczech, mieliśmy w przeci- /wieństwie do Ameryki partie o przekonaniach politycznych, które twier- ^.Pdziły, przynajmniej z subiektywną bonafides, że ich członkowie repre- zentują „światopoglądy". Obie najważniejsze spośród tych partii, z jed- nej stroB-y,Centrum, z drugiej strony socjaldemokracja, były jednak, i to zgodnie z własnymi zamiarami, w istocie partiami mniejszościowymi. W Rzeszy nadające ton koła Centrum nigdy nie robiły z tego tajemnicy,- że są przeciw parlamentaryzmowi, gdyż obawiają się znaleźć w mniej- szości; wówczas trudniejsze stałoby się dla nich lokowanie ubiegających się o posady karierowiczów, co, jak dotąd, odbywało się poprzez naciski na rząd. Socjaldemokracja była z zasady partią mniejszości i przeszkodą w parlamentaryzacji, ponieważ nie chciała splamić srę kontaktem z miesz- czańskim porządkiem politycznym. Fakt, że obie partie odżegnywały się od systemu parlamentarnego, czynił ten system niemożliwym. Co stało się więc z niemieckimi politykami zawodowymi? Nie mieli 'ładzy, nie ponosili odpowiedzialności, mogli tylko odgrywać dość pod- sędną rolę notabli "i wobec tego po pewnym czasie dochodziły do głosu występujące wszędzie instynkty klikowe. W kręgu tych notabli, dla któ- rych ich mała posadka stanowiła treść życia, było rzeczą niemożliwą dla _______________________________________________93 człowieka innego,pokroju wspiąć się w górę. Mógłbym z każdej partii,y oczywiście nie wyłączając socjaldemokracji, przytoczyć liczne nazwie ska, które znaczyły tragedie politycznej kariery, spowodowane tym, że\ odnośna osoba miała kwalifikacje przywódcze i właśnie z tego względu nie była tolerowana przez notabli. Tą drogą rozwoju - ku klice notabli - podążały wszystkie nasze partie. Na przykład Bebel z temperamentu i czy- stości charakteru był jeszcze przywódcą, jakkolwiek o skromnym inte- lekcie. Fakt, że był męczennikiem, że nigdy nie zawiódł zaufania mas / (w ich oczach), sprawiał, że miał je po prostu za sobą i nie było wewnątrz [ , partii takiej siły, która mogłaby poważnie mu zagrozić. Po jego śmierci / to się skończyło i nastąpiło panowanie urzędników. Urzędnicy związ^^/" ków zawodowych, sekretarze partii, dziennikarze poszli w górę: partią/ , zawładnęły instynkty urzędnicze, Była to klasa urzędnicza w najwyż-^^. szym stopniu/honorowa; uwzględniając stosunki w innych krajach (szcze- / gólnie dość^ezęste zjawisko przekupstwa wśród urzędników związków/1 zawodowych w Ameryce), można powiedzieć: wyjątkowo honorową. ' Jednak i w tej partii wystąpiły omówione wcześniej konsekwencje pa- nowania urzędników. _- Od lat osiemdziesiątych partie mieszczańskie stały się całkowicie kliy^ karni notabli. Co prawda, od czasu do czasu musiały przyciągać też w cę-"~" ' la"crrTekIamowych przedstawicieli inteligencji pozapartyjnej, by móc"- pochwalić się pewnymi nazwiskami. O ile było to możliwe, starały się nie dopuszczać ich do wyborów: dopuszczały tylko wtedy, gdy było to nieuniknione, gdy dana osoba nie godziła się, by było inaczej. W parlamencie panował ten sam duch. Nasze partie parlamentarne były i są klikami. Każda mowa wygłaszana na posiedzeniu Reichstagu zostaje przedtem zrecenzowana w partii. Widać to po tym, jak niesły- chanie nudne są te mowy. Głos może zabierać tylko osoba wyznaczona jako mówca. Trudno o silniejsze przeciwieństwo angielskich, ale także - z zupełnie przeciwstawnych powodów - francuskich zwyczajów. Obecnie, wskutek gwałtownego upadku, który zazwyczaj nazywa się rewolucją, dokonuje się, być może, przemiana. Być może, ale nie na pew- no. Najpierw pojawiły się zalążki aparatów partyjnych nowego typu. Po pierwsze, aparaty złożone z amatorów. Szczególnie często składają się one ze studentów rozmaitych szkół wyższych, którzy mówią człowieko- wi posiadającemu według nich kwalifikacje przywódcze: chcemy zapew- nić Panu co trzeba do wykonania niezbędnej pracy, niech ją Pan tylko wykona. Po drugie, aparaty ludzi interesu. Zdarzało się, że przychodzili 94 oni do osób, którym przypisywali kwalifikacje przywódcze, i zgłaszali gotowość przejęcia agitacji w zamian za stałe kwoty płacone od każdego głosu wyborczego. Gdybyście mnie Państwo uczciwie spytali, który z obu tych aparatów uważałbym za bardziej niezawodny z techniczno-politycz- i nego punktu widzenia, to myślę, że wybrałbym ten drugi. Ale obydwa przypominały szybko wznoszące się ku górze bańki, które równie szyb- ko pryskały. Istniejące aparaty przegrupowywały się, pracowały jednak nadal. Owe zjawiska pozwalały mniemać, że nowe aparaty być może już //-'•""tey działały, gdyby tylko byli przywódcy. Ale sama techniczna specyfika f/<^ proporcjonalnego prawa wyborczego^wykluczała ich pOJ[awieme?'-sie^ ( Pojawiło się tylko kilku ulicznych dyktatorów - i znów przepadło. A je- dynie organizację stronników ulicznej dyktatury cechuje ścisła dyscypli- na: stąd siła tych znikających mniejszości. Przyjmijmy, że to się zmienia. A zatem, w konsekwencji dotychcza- sowych wywodów, musimy uświadomić sobie, co następuje: kierowanie partiami przez plebiscytowych przywódców powoduje „pozbasidenie duszy" stronników, można by rzec - ich duchową proletaryzację. Aby byli oni jako aparat użyteczni dla przywódcy, muszą być ślepo posłusz- ni, być machiniprafflerykańskim sensie, taką, której nie psuje próżność ^ notabli i pretensje do własnych poglądów. Wybór Lincolna był możliwy tylko dzięki temu, że organizacja partyjna miała taki charakter; w przy- padku Gladstone'a,jakjuż wspominaliśmy, pojawiło się to samo w cau- cusie. To właśnie jest cena, jaką płaci się za kierowanie przez przywód- ców. Ale wybór jest tylko jeden: albo demokracja z przywódcami, ale__ i z „machiną", albo demokracja bez przywódców, to znaczy panowanie -7,pOtityK6w źawódbwych^bez powołania, bez wewnętrznych, charyzma- tycznycn~\^ałOTÓw^klore'cechują właśnie przywódcę. Ten drugi przypa- idek oznacza to, co każda fronda partyjna określa potem zwykle jako pa- nowanie „kliki". Taki stan panuje na razie w Niemczech, Jego dalszemu istnieniu w przyszłości, przynajmniej w Rzeszy, sprzyjać będzie spodzie- wane odrodzenie Rady Federalnej [Bundesraty aJspJ^ym idzie - ogra- niczenie władzy i znaczenia Reićhstagu jako miejsca selekcji przywód- ców. Innym czynnikiem sprzyjającym będzie proporcjonalne..prawo wy; ^orcze^w kształcie, jaki_ma teraz: jest to typowe zjawisko demokracji liez przywódców me tylko dlatego, że sprzyja targom notabli o pozycje,"" lecz także dlategó7lze"w przyszłości umożliwi związkom interesów wy- wieranie presji w celu umieszczania ich urzędników na listach, a tym samym tworzenie niepolitycznego parlamentu, w którym nie'będzie miej- __________________________________________95 sca dla prawdziwych przywódców. Jedynym sposobem zadośćuczynie- nia potrzebie przywództwa mogłoby stać się stanowisko prezydenta Rze- szy, pod warunkiem, że byłby on wybierany plebiscytowe, a nie parla- mentarnie. Przywódcy o sprawdzonych w pracy umiejętnościach mogli- by wyłonić się i zostać poddani selekcji przede wszystkim wtedy, gdyby_ / w wielkich wspólnotach miejskich pojawił się plebiscytowy dyktator / miasta z prawem samodzielnego formowania swoich biur (tak jak w Sta""! nach Zjednoczonych wszędzie tam, gdzie zdecydowano się podjąć po- l ważną walkę z korupcją). To kazałoby powołać do życia przystosowaną do takich wyborów organizację partyjną.'Ale absolutnie drobnomiesz- czańska wrogość do przywódców we wszystkich partiach, włącznie/- (i przede wszystkim) z socjaldemokracją, sprawia, że przyszły sposób ^ kształtowania się partii, a tym samym wszystkie te możliwości - pozo-^ stają wielką zagadką. Toteż nie sposób obecnie przewidzieć, jak będzie się kształtowało uprawianie polityki j ąko^.zawodu'^ a tym bardziej: na j akiej drodze przed ludźmi politycznie uzdolnionymi otwierać się będą szansę otrzymania/ zadań politycznych przynoszących satysfakcję. Dla kogoś, kto jest zmu\ szony z powodu swego położenia majątkowego żyć „z" polityki,'zawsze chyba pozostanie wybory albo dziennikarstwo i posada urzędnika partyj- nego jako typowe drogi bezpośrednie,-albo też reprezentowanie cudzych interesów w związku zawodowym, izbie handlowej, izbie rolnej, izbfe rzemieślniczej, izbie pracy, związkach pracodawców itd. oraz odpowiedź me^posady komunalnej O skutkach zewnętrznych [polityki] nie da się powiedzieć nic ponadto, że na urzędnika partyjnego i dziennikarza spada odium „d^aSacjT'1: „Płatny pismak", (.płatny mowca^- obaj niestety będą ciągle miee-wuszach te określenia, nawet jeśli nikt nie wypowie ich na głos. Jeśli ktoś jest wewnętrznie bezbronny i nie potrafi sam sobie udzie- lić na to właściwej_odpowiedzi,niechJepi^4Fzyaia-sie..z daleka_od karie- ry, która, choć tak kusząca, może też przynieść trwałe rozczarowana. A jakich wewnętrznych radości można się po niej spodziewać i jakie osobiste predyspozycje musi mieć ten, kto ją wybiera? A więc przede wszystkim: daje ona poczucie władzy. Nawet na for- malnie skromnych stanowiskach świadomość wpływu na ludzi, udziału we władzy nad nimi, a głównie poczucie, że trzyma się w ręku jakby nerwy ważnych zdarzeń historycznych, jest w stanie wynieść polityka zawodowego ponad codzienność. Ale teraz staje on przed pytaniem: ja- kie cechy mogą dać mu nadzieję, że sprosta tej (choćby i w pojedynczym 96_______________________________________________ przypadku wąsko pojmowanej) władzy, a więc i odpowiedzialności, jaką ona na niego nakłada? W ten sposób wkraczamy w dziedzinę zagadnień etycznych, albowiem tu zasadne jest pytanie: jakim trzeba być człowie- kiem, by móc kłaść rękę między szprychy koła historii? Można powiedzieć, że trzy cechy są szczególnie istotne dla polityka: namiętność - poczucie odpowiedzialności - wyczucie w ocenie [Augen- mafi}. Namiętność w sensie rzeczowości: namiętne oddanie „spra- wie", Bogu czy demonowi, który jest jej panem. Nie w sensie owych wewnętrznych stanów, które mój zmarły przyjaciel Georg Simmel miał zwyczaj określać jako Jałowe podniecenie" [sterile Aufgeregtheit} i które fcyły właściwe dla określonego typu intelektualistów, przede wszystkim rosyjskich (choć nie dla wszystkich!), a teraz, w tym karnawale przy- oedabianym 'y«Qn^n_mrónenuBwetucji, grają tak ważną rolę także w przypadku naszych intelektualistów: ot, wiodąca w próżnię „roman- tyczność spraw atrakcyjnych intelektualnie", której nie towarzyszy żad- ne"rzeczowe poczucie odpowiedzialności. Albowiem sama tylko namiętność, nawet naj szczerzej odczuwana, to oczywiście jeszcze nie wszystko. Namiętność nie stworzy polityka, jeśli pozostając w służbie ^ „sprawy", nie uczyni ona j ednocześnie odpowiedzialności wobec f( tej właśnieJ.prawy decydującym czynnikiem działaniS""A do~tego po- Azeba - i to jest decydująca psychologiczna cecha póHfyka - wyczu- cia w ocenie, umiejętności poddania się z wewnętrznym skupieniem i spokojem oddziaływaniu rzeczywistości, a więc dystansu wobec rze- czy i ludzi. „Brak dystansu" jako taki jest jednym ze śmiertelnych grze- Aów każdego polityka i jedną z tych cech, których hodowanie u młodej generacji naszych intelektualistów skarze-ich-na-polityczną nieudolność. Albowiem problem polega właśnie na tym, aby w tej samej duszy zmie- ścić razem i gorące serce, i chłodne oko. Politykę robi się głową, a nie inną częścią ciała czy duszy. A jednak oddanie się jej, jeśli nie jest fry- twolną intelektualną grą, lecz ma być prawdziwym ludzkim działaniem, Jmoże zrodzić się i czerpać energię tylko z namiętności. Owo zdecydo- j wane poskromienie duszy, które cechuje namiętnego polityka i odróżnia t] go od pospolitych, jałowo podnieconych" dyletantów politycznych, jest jednak możliwe tylko przez przyzwyczajenie do dystansu - w każdym znaczeniu tego słowa. „Siła" politycznej „osobowości" wynika przede wszystkim z tych właśnie cech. Dlatego polityk musi codziennie, w każdej godzinie, pokonywać bar- dzo trywialnego i jakże ludzkiego wroga w sobie samym: najpospolitszą _______________________________________________97 próżność, śmiertelnego wroga wszelkiego rzeczowego zaangażo- wania i wszelkiego dystansu, w tym wypadku dystansu wobec samego siebie. Próżność jest cechą bardzo rozpowszechnioną i być może nikt nie jest zupełnie od niej wolny. A w kołach akademickich i wśród uczonych jest ona swego rodzaju chorobą zawodową. Ale akurat u uczonego, na- wet jeśli daje o sobie znać w sposób antypatyczny, jest ona względnie nieszkodliwa, w tym sensie, że z reguły nie przeszkadza w uprawianiu nauki. Zupełnie inaczej u polityka. Dążenie do władzy jest nieunik- nionym środkiem w jego pracy. „Instynkt władzy" -jak to się mówi - należy więc w istocie do jego normalnych cech. Grzech przeciw święte- mu duchowi jego zawodu zaczyna się w momencie, gdy to dążenie do władzy staje się nierzeczowe, gdy staje się przedmiotem czysto osobiste- go samoupojenia zamiast występować wyłącznie w służbie „sprawy". Albowiem w dziedzinie polityki ostatecznie istnieją tylko dwa rodzaje grzechów śmiertelnych: nierzeczowość i - często, lecz nie zawsze z nią identyczny - brak odpowiedzialności. Najsilniejsza pokusa, by popełnić jeden z ]ych grzechów lub obydwa, rodzi się u polityka z próżności: z po- trzeby wystąpienia w sposób możliwie spektakularny na pierwszym pla- nie. Pokusa jest tym silniejsza, że demagog musi liczyć na efekt - właś- nie dlatego stale narażony jest na niebezpieczeństwo, że zostanie aktorem oraz że zlekceważy odpowiedzialność za skutki swojego dzia- łania i będzie pytał tylko o to, jakie robi „wrażenie". Jego nierzeczowość sprawia, że gotów jest dążyć do spektakularnych pozorów władzy za- miast do władzy rzeczywistej, jego brak odpowiedzialności zaś - że roz- koszuje się tylko władzą jako taką, bez względu na stanowiące jej treść cele. Bo chociaż - albo raczej - dlatego właśnie, że władza jest nieunik- nionym środkiem, a dążenie do władzy jedną z sił napędowych wszel- kiej polityki, nie ma bardziej zgubnego zniekształcenia siły politycznej niż parweniuszowskie chełpienie się władzą i próżne samouwielbienie w poczuciu władzy, w ogóle wszelka adoracja władzy jako takiej. Ktoś, kto jest tylko „politykiem silnej ręki" [Machtpolitiker} - a jest to postawa, której także u nas usiłuje się przydać blasku, gorliwie uprawia- jąc jej kult - może silnie oddziaływać, ale w rzeczywistości działania jego są jałowe i pozbawione sensu. Wyrażając taką opinię, krytycy „po- lityki silnej ręki" mają całkowitą rację. Nagłe wewnętrzne załamanie ty- powych przedstawicieli owego sposobu myślenia pokazało nam, j aka we- wnętrzna słabość i niemoc kryje się za tymi butnymi, lecz całkowicie 98 pustymi gestami. Są one wytworem wielce żałosnej, powierzchownej wyniosłości wobec sensu ludzkiego działania, która nie ma nic wspólne- go z wiedzą o tragizmie, jaki w gruncie rzeczy znamionuje wszelkie dzia- łania, zwłaszcza zaś działania polityczne. Jest prawdą niezbitą i podstawowym doświadczeniem wszelkiej hi- storii, którego nie będziemy tu bliżej wyjaśniać, że końcowy rezultat dzia- łania politycznego pozostaje zwykle, a nawet wręcz z reguły, w całkowi- cie nieadekwatnym, często zgoła paradoksalnym stosunku do jego pier- wotnego sensu. Ale dlatego nie może tego sensu — służby sprawie — zabraknąć, jeżeli w ogóle działanie marnieć wewnętrzne oparcie. Jaka to ma być sprawa, której służąc, polityk dąży do władzy i używa władzy, jest kwestią wiary. Może on służyć celom narodowym albo celom ludz- kości, celom społecznym i etycznym albo kulturowym, celom świata do- czesnego albo religijnym, może go inspirować silna wiara w „postęp" — wszystko jedno w jakim sensie - albo też może on ten rodzaj wiary chłod- no odrzucać, może twierdzić o sobie, że służy „idei", bądź też, pryncy- pialnie odrzucając takie pretensje, chcieć służyć zewnętrznym celom ży- cia codziennego — ale zawsze musi być jakaś wiara. W przeciwnym razie w istocie także na zewnętrznie największych politycznych sukce- sach ciąży - i słusznie - przekleństwo pożałowania godnej marności. Co powiedziawszy, rozpoczęliśmy omawianie ostatniego problemu, jaki nas dziś interesuje: etosu polityki jako „sprawy". Jakie powołanie [Bern/] wypełniać może ona sama - niezależnie od swych celów - w ob- rębie całej moralnej ekonomii życiowej? Jakie jest, by tak rzec, jej etycz- ne umiejscowienie? Tu, oczywiście, zderzają się ze sobą ostateczne kon- cepcje światopoglądowe, pomiędzy którymi musimy w końcu doko- nać wyboru. Zmierzymy się śmiało z tym problemem, w ostatnim czasie podnoszonym ponownie - moim zdaniem - w zupełnie opaczny sposób. Uwolnijmy go jednak przede wszystkim od pewnego trywialnego zafałszowania. Etyka mianowicie może wystąpić w wielce fatalnej pod względem moralnym roli. Posłużmy się przykładami. Rzadko się zdarza, iby człowiek, którego miłość odwraca się od jednej kobiety i kieruje ku innej, nie odczuwał potrzeby uzasadniania tego na różne sposoby przed samym sobą. Powiada on: „nie była warta mojej miłości" albo: „rozcza- rowała mnie", albo też przytacza inne „powody" tego rodzaju. Oto brak Oyerskości: do zwykłego losu, który sprawił, że on jej już nie kocha i że ona musi to znieść, zostaje dopisana, zupełnie nie po rycersku, „prawo- mocność", na mocy której on rości sobie prawo do słuszności, a na nią __________________________________________99 prócz nieszczęścia stara się jeszcze zrzucić brak słuszności. Całkiem tak samo postępuje zwycięski konkurent erotyczny: przeciwnik musi być mniej wart, w przeciwnym razie nie zostałby pokonany. Oczywiście to samo zachodzi w sytuacji, gdy po jakiejś zwycięskiej wojnie zwycięzca w swym niegodnym zarozumialstwie uzurpuje sobie: zwyciężyłem, bo miałem rację. Albo gdy kogoś załamują psychicznie okropieństwa woj- ny, zamiast skromnie przyznać, że to przerasta jego siły, odczuwa nagle potrzebę, by przed sobą samym uzasadnić swoje znużenie wojną. Szuka więc substytutu dla swego odczucia i twierdzi: nie mogłem tego znieść, ponieważ musiałem bić się w moralnie złej sprawie. Tak samo jest w przy- padku pokonanego na wojnie. Zamiast, lamentując jak stare baby, szu- kać po wojnie „winnego" (bo przecież wojnę zrodziła struktura społe- czeństwa), trzeba po męsku i cierpko powiedzieć wrogowi: „przegrali- śmy wojnę - wy zwyciężyliście. To już jest za nami; teraz pozwólcie, że pomówimy o tym, j akie konsekwencj e należy wyciągnąć zgodnie z rze- czowymi interesami, o które toczyła się gra, oraz-co najważniejsze - w związku z odpowiedzialnością wobec przyszłości, odpowiedzial- nością, która ciąży przede, wszystkim na zwycięzcy". Wszystko inne jest niegodne i mści się. Naród wybacza naruszenie jego interesów, nie wy- bacza natomiast obrazy jego honoru, zwłaszcza obrazy spowodowanej kleszym zadufaniem. Każdy nowy dokument, który po dziesiątkach lat wychodzi na jaw, sprawia, że ożywają niegodne wrzaski, nienawiść i gniew. A przecież koniec wojny powinien uniemożliwić jej odżywanie, przynajmniej w sensie moralnym. Do tego niezbędna jest rzeczo- wo ś ć i rycerskość, a przede wszystkim godność. Natomiast nie „etyka", która tak naprawdę oznacza brak godności obu stron. Zamiast martwić się o to, co jest rzeczą polityka: o przyszłość i odpowiedzialność przed nią, zajmuje się ona politycznie jałowymi, bo nierozstrzygalnymi zagad- nieniami winy w przeszłości. Takie postępowanie jest winą polityczną, o ile takowa istnieje. A ponadto nie dostrzega się tu nieuniknionego za- fałszowania całego problemu przez bardzo materialne interesy: interes zwycięzcy w możliwie największym zysku - moralnym i materialnym - oraz przez nadzieje pokonanego na to, że wyznając winę, wytarguje jakieś korzyści; jeśli jest coś, cojest „nikczemne", to właśnie to, ajestto skutek wykorzystywania „etyki" jako instrumentu „własnej słuszności". Jak jednak przedstawia się rzeczywisty stosunek pomiędzy etyką a polityką? Czy nie maj ą one, jak to się czasami mówi, ze sobą abso- lutnie nic wspólnego? Czy też, wręcz przeciwnie, prawdą jest, że „ta ^' 100_______________________________________________ sama" etyka obowiązuje tak w politycznym, jak i w każdym innym dzia- łaniu? Niekiedy uważano, że oba te twierdzenia wykluczają się wzajem: słuszne jest albo jedno, albo dmgie. Ale czy jest prawdą, że stosunki erotyczne i handlowe, rodzinne i urzędowe, stosunek do żony, kobiety sprzedającej warzywa, do syna, konkurenta, przyjaciela, oskarżonego - że stosunki te mogłyby być obwarowane tymi samymi co do treści nakazami jakiejkolwiek etyki świata? Czy rzeczywiście z punktu widze- nia etycznych wymogów stawianych polityce zupełnie obojętny jest fakt, że posługuje się ona bardzo specyficznym środkiem: władzą, za którą stoi przemoc? Czy nie widzimy, że ideolodzy bolszewiccy i spartaku- sowscy, właśnie dlatego, że stosują ten środek polityczny, doprowadzają do tych samych rezultatów, co jakiś militarystyczny dyktator? Czym, jeśli nie osobą władców i ich dyletantyzmem, różni się panowa- nie rad robotniczych i żołnierskich od panowania dowolnej osoby dzier- żącej władzę w dawnym reżimie? Czym różni się polemika większości przedstawicieli rzekomo nowej etyki, skierowana przeciw krytykowa- nym przez nich oponentom, od polemiki jakichś innych demagogów? Szlachetnym zamiarem! - zabrzmi odpowiedź. Dobrze. Ale tu jest mowa o środkach, a zwalczani przeciwnicy całkiem tak samo, z absolutną su- biektywną uczciwością, przypisują sobie szlachetność swoich ostatecz- nych zamiarów. „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie" - a walka jest wszędzie walką. A więc: etyka Kazania na G ó rżę? Kazanie na Gó- rze - innymi słowy: absolutna etyka Ewangelii - to poważniejsza spra- wa niż sądzą ci, którzy chętnie dziś cytują owe przykazania. Z nią nie ma żartów. Dotyczy jej to, co powiedziano o przyczynowości w nauce: to nie jest dorożka, którą można dowolnie zatrzymać, by wedle uznania wsiadać i wysiadać. Tylko wszystko albo nic, taki właśnie jest jej sens, jeśli ma z tego wyniknąć coś więcej niż banały. A więc na przykład bogaty młodzieniec: „odszedł zasmucony, miał bowiem majętności wie- le". [Ewangelia św. Mateusza, 19,22]. Przykazanie Ewangelii jest bez- warunkowe i jednoznaczne: oddaj, co masz - po prostu wszystko. Poli- tyk powie: żądanie społecznie bezsensowne, dopóki nie zostanie prze- forsowane wobec wszystkich. A więc: opodatkowanie, drenaż podatkowy, konfiskata-jednym słowem: przymus i porządek dotyczą- cy wszystkich. Przykazanie etyki jednak wcale nie stawia takich Hgwestii - na tym polega jego istota. Albo: „nadstaw drugi policzek!" /Bezwarunkowo, nie pytając, jakim prawem bliźni bije. Etyka braku god- Cttosci - chyba że jest się świętym. Otóż właśnie: trzeba być świętym we _____________________________________101 wszystkim, przynajmniej chcieć być, trzeba żyć jak Jezus, apostołowie, św. Franciszek i jemu podobni, wówczas ta etyka ma sens i jest wyrazem godności. W przeciwnym razie nie. Albowiem jeśli w konsekwen- cji akosmicznej etyki miłości mówi się: „nie przeciwstawiać się złu siłą"^ to do polityka odnosi się zdanie wręcz przeciwne: powinieneś prze- ciwstawić się złu przy użyciu siły, inaczej -będziesz odpowiedzial- ny za sytuację, w której zło weźmie górę. Kto chce działać według etyki Ewangelii, niech powstrzyma się od strajków - albowiem są one przy- musem - i niech idzie do żółtych związków zawodowych.9 Ale przede wszystkim niech nie mówi o „rewolucji". Albowiem ta etyka nie naucza chyba, że właśnie wojna domowajest jedyną prawomocną wojną. Postę- pujący według Ewangelii pacyfista nie przyjmie broni albo ją odrzuci (jak zalecano to w Niemczech) z etycznego obowiązku, aby położyć kres wojnie - tej i każdej innej. Polityk powie: jedynym pewnym środkiem \ służącym zdyskredytowaniu wojny w dającej się przewidzieć przyszłości byłby pokój oparty na status quo. Wtedy narody spytały- by: po co była ta wojna? Prowadzono by ją ad absurdum - co obecnie nie jest możliwe. Albowiem dla zwycięzców - przynajmniej dla części z nich - opłaci się ona politycznie. A odpowiedzialność za ten stan rze- czy spada na zwolenników postawy uniemożliwiającej nam wszelki opór. Gdy więc minie okres wyczerpania, zdyskredytowany będzie pokój, nie wojna: takie są następstwa etyki absolutnej. Wreszcie: obowiązek głoszenia prawdy. Dla etyki absolutnej jest on niezbędny. Wyciągnięto więc wnioski: trzeba publikować wszystkie do- kumenty, zwłaszcza te obciążające własny kraj i na podstawie tych jed- nostronnych publikacji wyznać winę, jednostronnie, bezwarunkowo, bez względu na skutki. Polityk zauważy, że w efekcie nie sprzyja to praw- dzie, lecz w wyniku nadużyć i rozpętania namiętności - zaciemniają; że tylko wyczerpujące ustalenia przeprowadzone planowo i bezstronnie mogą być owocne; każde inne działanie może mieć dla narodu, który postępuje w ten sposób, skutki nie do naprawienia przez dziesiątki lat. Ale właśnie „skutki" nie interesuj ą etyki absolutnej. To jest punkt decydujący. Musimy sobie uświadomić, że wszelkie zorientowane etycznie działanie może opierać się na dwóch zasadni- 9 Związki współpracujące z pracodawcami i nastawione pozytywnie do gospodarki kapitalistycznej. Prawdopodobnie określenie pochodzi stąd, że w czasie jednego z konfliktów we Francji w XIX wieku łamistrajki zalepiali rozbite szyby żółtym papierem. „. ^ 102 czo różnych od siebie, przeciwstawnych i nie dających się pogodzić mak- symach: może ono kierować się „etyką przekonań" [gesinnungsethisch] lub „etyką odpowiedzialności" [verantwortungsethisch]. Nie znaczy to, że etyka przekonań jest identyczna z brakiem odpowiedzialności, a ety- ka odpowiedzialności z brakiem przekonań. O tym, oczywiście, nie może być mowy. Ale jest to niezmiernie głębokie przeciwieństwo: gdy z jed- nej strony działa się według maksymy etyki przekonań, na przykład w myśl zasady religijnej, że „chrześcijanin czyni dobrze, a rezultat po- zostawia Bogu", a z drugiej strony - według maksymy etyki odpowie- dzialności, ponosząc odpowiedzialność za (dające się przewidzieć) skut- ki swojego działania. Choćbyście Państwo bardzo przekonująco wy- łuszczyli jakiemuś zdeklarowanemu syndykaliście, wyznawcy etyki przekonań, że skutkiem jego działania będzie wzrost szans reakcji, zwięk- szone uciemiężenie j ego klasy, zahamowanie j ej awansu - i tak nie zrobi to na nim żadnego wrażenia. Jeśli skutki działania płynącego z czystych przekonań są złe, to dla niego nie ten, kto działa, jest za to odpowiedzial- ny, lecz świat, głupota innych ludzi lub wola Boga, który ich takimi stwo- rzyłr'Nafomiast wyznawca etyki odpowiedzialności liczy się właśnie |z owymi przeciętnymi ludzkimi wadami, nie ma on -jak słusznie stwier- dził Fichte - żadnego prawa zakładać, że ludzie są dobrzy i doskonali, J nie czuje się w stanie obarczać innych skutkami swojego działania, o ile [mógł je przewidzieć. Powie on: te skutki będą przypisane mojemu dzia- łaniu. Wyznawca etyki przekonań czuje się „odpowiedzialny" jedynie za to, by nie zgasł płomień czystych przekonań, na przykład płomień prote- stu przeciw niesprawiedliwości porządku społecznego. Rozniecać ten płomień wciąż na nowo - oto cel jego zupełnie irracjonalnych, jeśli oce- niać je z punktu widzenia ewentualnego sukcesu, czynów, które mogą i powinny mieć tylko wartość przykładu. Problem jednak na tym się nie kończy,. .Każdaetyka świata musi sta- wić czoło faktowi, że osiąganie „dobrych" celów jest w wielu wypad- kach związane ze zgodą na użycie morahww^tpliwych lub co najmniej niebezpiecznych środków, jak również z tym, że możliwe lub też praw- dopodobne są złe skutki uboczne. I żadna etyka świata nie może przesą- dzić, kiedy i w jakim zakresie etycznie dobry cel „uświęca" etycznie nie- bezpieczne środki i skutki uboczne. Dla polityki środkiem decydującym jest przemoc, a jaką doniosłość z punktu widzenia etyki ma napięcie między środkiem i celem, mogą Państwo wywnioskować stąd, że, jak każdy wie, rewolucyjni socjaliści _____________________________________103 (orientacja zimmerwaldzka) już podczas wojny wyznawali zasadę, którą można by zwięźle sformułować następująco: „jeśli mamy do wyboru: albo jeszcze kilka lat wojny i potem rewolucja, albo teraz pokój i żadnej rewolucji, to wybieramy te kilka lat wojny!". Na dalsze pytanie: „co może przynieść ta rewolucja?", każdy przygotowany naukowo socjalista od- powiedziałby, że nie ma mowy o przejściu do gospodarki, którą można by nazwać socjalistyczną we właściwym znaczeniu, lecz że powstanie znowu gospodarka burżuazyjna, która mogłaby jedynie pozbyć się ele- mentów feudalnych i pozostałości dynastycznych. A więc dla tak skrom- nego rezultatu „jeszcze kilka lat wojny!" Wolno chyba powiedzieć, że nawet mając bardzo silne przekonania socjalistyczne można odrzucić cel, który wymaga środków tego rodzaju. Jednak bolszewicy i spartakusow- cy, w ogóle socjaliści rewolucyjni wszelkiego rodzaju, widzą tę kwestię dokładnie tak samo i jest doprawdy ogromnie śmieszne, gdy ludzie ci potępiają moralnie „używających przemocy polityków" dawnego reżi- mu, a powodem potępienia j est stosowanie przez owych polityków środ- ków (jakkolwiek całkowicie uzasadnione może być odrzucenie ich celów), którymi oni sami się posługują. Wydaje się więc, że tu, o ten problem uświęcania środków przez cel, musi rozbić się całkowicie etyka przekonań* I rzeczywiście, logicznie rzecz biorąc, ma ona jedną możliwość: odrzucić każde działanie, które stosuje środki moralnie niebezpieczne. Logicznie rzecz biorąc. W świecie faktów oczywiście wciąż na nowo stwierdzamy, że wyznaw- ca etyki przekonań nagle zmienia się w chiliastycznego proroka, że na przykład ci, którzy dopiero co głosili „miłość przeciw przemocy", w na- stępnej chwili nawołuj ą do przemocy-do przemocy po raz ostatni, mającej doprowadzić do zniszczenia w s z e l k i ej przemocy - podobnie jak nasi wojskowi, którzy mówili żołnierzom przed każdą ofensywą: ta jest ostatnia, przyniesie zwycięstwo, a potem pokój. Wyznawca etyki prze- konań nie może znieść etycznej irracjonalności świata. Jest on kosmicz- no-etycznym „racjonalistą". Przypominaj ą sobie Państwo, każdy spośród Państwa, kto znaDostojewskiego, scenę z Wielkim Inkwizytorem, gdzie problem ten jest trafnie przedstawiony. Nie jest możliwe pogodzenie' etyki przekonań i etyki odpowiedzialności; nie można tez etycznie zade-, kretować, jaki cel ma uświęcać jakie środki; jeśli w ogóle robTsIęJaEles koncesje na rzecz tej zasady. ———J Kolega EW. Foerster, którego osobiście wysoko cenię za niewątpli- wą szczerość jego przekonań, natomiast jako polityka bezwarunkowo ^ 104______________________________________________ go odrzucam, uważa w swojej książce, że można ominąć trudności, trzy- mając się prostej tezy: z dobra może wyniknąć tylko dobro, ze zła - tyl- ko zło. Wtedy zapewne nie istniałaby cała ta problematyka. Ale jest jed- nak zadziwiające, że 2500 lat po Upaniszadach taka teza mogła jeszcze ujrzeć światło dzienne. Nie tylko cały przebieg historii świata, ale każda bezstronna analiza codziennych doświadczeń mówi coś wręcz przeciw- nego. Rozwój wszystkich religii świata polega przecież na tym, że właś- nie coś przeciwnego jest prawdą. Prastary problem teodycei to przecież pytanie: jak to możliwe, że moc, którą przedstawia się jako wszechpo- tężną i łaskawą jednocześnie, mogła stworzyć tak irracjonalny świat nie- zasłużonego cierpienia, bezkarnej niesprawiedliwości i niepoprawnej głupoty. Albo nie jest wszechpotężna, albo nie jest łaskawa. Albo też życiem rządzą całkowicie odmienne zasady odpłaty i zadośćuczynienia, takie, które możemy interpretować metafizycznie, bądź też takie, które na zawsze pozostaną niedostępne naszej interpretacji. Ów problem: do- świadczenie irracjonalności świata, był przecież siłą napędową wszel- kiego rozwoju religii. Indyjska nauka o karmie i perski dualizm, grzech pierworodny, predestynacja i Deus absconditus - wszystko wyrosło z tego doświadczenia. Także dawni chrześcijanie wiedzieli bardzo dokładnie, że świat jest rządzony przez demony i że kto obcuje z polityką, to znaczy używa władzy i przemocy jako środków, ten zawiera pakt z mocami dia- belskimi. Jeśli chodzi o działanie polityczne, nie jest więc prawdą, że z dobra tylko dobro może wyniknąć, a ze zła tylko zło, lecz często wręcz przeciwnie. Kto tego nie widzi, ten faktycznie jest dzieckiem pod wzglę- dem politycznym. Etyka religijna rozmaicie radziła sobie z faktem, że należymy do roz- maitych porządków życia, w których rządzą różne prawa. Helleńsk-rpo- liteizm składał ofiary zarówno Afrodycie, jak Herze, zarówno Dionizo- 'sowi, jak Apollinowi, i wiedział, że nierzadko spierali się oni ze sobą. Hinduistyczny porządek życia czyni? każdy z rozmaitych zawodów przed- Lmi&tem szczególnego prawa etycznego, dharmy, tworząc z nich odrębne kasty, oddzielał je na zawsze od siebie, a przy tym umieszczał je w stałej hierarchii starszeństwa, z której nie było ucieczki dla osób urodzonych w danej kaście, chyba że poprzez ponowne narodziny w następnym ży- ciu; w ten sposób różnicował ich dystans wobec najwyższych zbawczych dóbr religijnych. Miał też możliwość rozbudowania dharmy poszczegól- nych kast; od ascetów i braminów począwszy, na łajdakach i ladaczni- cach skończywszy, zgodnie z immanentnymi prawami wykonywanych przez nich zawodów. Było tam miejsce dla wojny i polityki. Włączenie wojny do ogółu porządków życia znajdą Państwo w Bhagavadgicie, w rozmowie między Kriszną i Ardżuną. „Czyń dzieło konieczne" - tzn. według dharmy kasty wojowników i jej reguł to, co nakazuje obowią- zek, to, co odpowiednio do cetu wojnyrzeczoworkómeczne; według tej wiary nie szkodzi to'szczęściu religijnemu, lecz mii służy. Przed ówczes- nym wojownikiem indyjskim, który ponosił bohaterską śmierć, niebo ,mdry stało otworem, tak jak Walhalla stała otworem przed Germaninem. Podobnie jednakjak Germanin, który gardził chrześcijańskim rajem z jego anielskimi chórami, wojownik indyjski gardził nirwaną. Ta specjalizacja etyki umożliwiła etyce hinduskiej traktowanie tej królewskiej sztuki w sposób całkowicie spójny, zgodny z prawami własnyrnfpolityki, a na- wet je radykalizujący. Rzeczywiście radykalny ^inakiaweliźm", w po- pularnym sensie tego słowa, jest w indyjskiej literaturze w klasycznej formie reprezentowany w Arthasiuastra Kautalji (na długo przed chrze- ścijaństwem, prawdopodobnie z okresu Czandragupty); w porównaniu z tym Książę Machiavellego to igraszka. W etyce katolickiej, która zresztą jest dość bliska profesorowi Foersterowi, consilia evangelica stanowią, jak wiadomo, etykę szczególną, przeznaczoną dla tych, którzy obdarzeni są charyzmą życia świętego. Obok mnicha, któremu nie wolno przele- wać krwi ani szukać zysku, są tu pobożny rycerz i mieszczanin, którzy z tych wolności korzystają. Gradacja etyki i jej włączenia w organizm nauki o zbawieniu są mniej konsekwentne niż w Indiach, zresztą zgod- nie z chrześcijańskimi-założeniami wiary musiało i mogło tak być. Ze- psucie świata przez grzech pierworodny stosunkowo łatwo pozwalało włączyć do etyki.przemoc, stanowiącą środek karny przeciw grzechowi i kacerzom, którzy zagrażają zbawieniu .du&z—Jednak^uparte wyłącznie na etyce przekonań, absolutne wymogi Kazania na Górze i opierające się na nich religijne prawo naturalne jako prawo absolutne zachowały swoją rewolucyjną siłę i z impetem żywiołu pojawiały się na planie pra- wie zawsze w czasach społecznych wstrząsów. One to stworzyły zwłasz- cza radykalno-pacyfistyczne sekty, z których jedna zrobiła w Pensylwa- nii eksperyment - powołała państwowość wyrzekającą się użycia prze- mocy na zewnątrz. Był on o tyle tragiczny w swym przebiegu, że gdy wybuchła wojna o niepodległość, kwakrowie nie mogli z bronią w ręku walczyć o swe ideały, o które ta wojna się toczyła. Normalny protestan- tyzm natomiast legitymizował państwo (a więc środki przemocy) w ogóle, a prawomocne państwo autorytarne w szczególności, widząc w nim urzą- 10(j> |____________________________________________ dzenie boskie. Luter zdejmował z jednostki etyczną odpowiedzialność za wojnę i przerzucał j ą na zwierzchność. Posłuszeństwo wobec niej w in- nych sprawach niż sprawy wiary nigdy nie mogło być traktowane jak wina. Dla kalwinizmu z kolei przemoc z zasady była środkiem obrony wiary, uznawał on zatem wojnę religijną, która w islamie od początku była elementem życia. Widać więc: absolutnie nie jest prawdą, że to do- piero nowoczesna, zrodzona z renesansowego kultu herosów niewiara narzuciła problem etyki politycznej. Wszystkie religie zmagały się z nim, z najróżniejszym skutkiem i -jak wynika z powyższego wywodu - nie mogło też być inaczej. Specyficzne środki prawomocnej przemo- cy same przez się, gdy znajdą się w rękach ludzkich związków, stano- wią czynnik nadający szczególny charakter wszelkim problemom etycz- nym w polityce. Ktokolwiek godzi się na te środki - a każdy polityk to robi - ten ska- zany jest (bez względu na cel, któremu mają one służyć) na płynące stąd specyficzne konsekwencje. W największym stopniu dotyczy to bojow- ników wiary, zarówno religijnej, jak i rewolucyjnej. Możemy spokojnie wziąć za przykład współczesność./Kto chce przemocą zaprowadzić na ziemi absolutną sprawiedliwość^petrzebuje do tego stronników: „apa- ratu ludzkiego". Musi mu dać nadzieję na niezbędne, wewnętrzne i ze- wnętrzne'Hagrody - nagrodę wieczną lub doczesną- w przeciwnym ra- zie aparat nie-będzić funkcjonował. A więc nagrody wewnętrzne: w wa- runkach nowoczesnej walki klasowej - zaspokojenie nrettawiści i żądzy zemsty; przede wszystkim: zaspokojenie resentymentówT^seudoetycz- nego pieniackiegoprzekqnąni,a,fl. własnej słuszności, czyłt-potrzeby spo- twarzania i oczerniania przeciwników. Nagrody zewnętrzne: przygoda, zwycięstwo, łup, władza i beneficja. Sukces przywódcy zależy całkowi- ciewtfimkcjonowaniaJego aparatu. Tym samym zależy też od jego (tego .aparatu) motywów, a nie od motywów przywódcy. A więc od tego, czy stronnikom przywódcy - czerwonej gwardii, szpiclom, agitatorom, któ- rych potrzebuje - owe nagrody mogą być stale przyznawąneJ)latego to, co rzeczywiście osiąga on w takich warunkach, nie zależy od niego, tyl- ko jest wyznaczane przez owe przeważnie niskie etycznie motywy dzia- łania jego stronników, którzy tylko dopóty utrzymywani są w ryzach, dopóki przynajmniej część tej kompanii - chyba też nigdy dotąd nie była to większość - przepojona jest uczciwą wiarą w jego osobę i w jego spra- wę. Ale nie dość na tym, że tak naprawdę wiara ta, nawet jeśli jest su- biektywnie uczciwa, w ogromnej większości wypadków jest tylko etycz- 107 nym „uprawomocnieniem" żądzy zemsty, władzy, łupu i beneficjów (nie dajmy sobie nic na ten temat wmówić, pamiętajmy, że materialistyczna interpretacja historii również nie jest dorożką, do której można dowolnie wsiadać i która nie zatrzymuje się przed wyznawcami rewolucji!). Naj- ważniejsze, że po emocjonalnej rewolucji przychodzi tradycjonalistycz- na codzienność, bohater wiary, a przede wszystkim sama wiara, zni- ka lub też staje się- co przynosi jeszcze bardziej wiadome skutki - przed- miotem konwencjonalnej, czczej gadaniny politycznych kołtunów i techników. Rozwój ten dokonuje się szczególnie szybko właśnie wte- dy, gdy walka toczy się o wiarę, ponieważ taką walką zazwyczaj kierują lub j ą inspiruj ą prawdziwi przywódcy: prorocy rewolucji. Albowiem jak w każdym aparacie partyjnym, tak i tutaj, jednym z warunków suk- cesu jest wyjałowienie, uprzedmiotowienie, duchowa proletaryzacja w imię „dyscypliny". Toteż stronnicy bojownika wiary, którzy objęli pa- nowanie, zazwyczaj szczególnie łatwo degeneruj ą się i stają się warstwą najzwyklejszych beneficjantów. Kto chce uprawiać politykę w ogóle lub nawet traktować ją jako za- wód,10 musi być świadom tych etycznych paradoksów i swojej odpowie- dzialności za to, co może stać się z nim samym pod ich ciśnieniem. Zadaje się on, powtarzam to, z diabelskimi mocami, które kryją się za każdą przemocą. Wielcy wirtuozi miłoscTczłowieka f dobroci, pocho- dzący czy to z Nazaretu, czy z Asyżu, czyż indyjskich zamków królew- skich, nie posługiwali się środkami politycznymi - przemocą, ich króle- stwo było „nie .Ł-tegp^ świata". \A jednak oddziaływali i oddziaływają w tym świecie, a postaci^talae-j-ak Platon Karatajew czy święci Dosto- jewskiego ciągle jeszcze są ich-najbardziej adekwatnymi replikamiPJeśli ktoś szuka zbawienia duszy i ratunku dla innych dusz, nie robi tego na drodze polityki, która ma zupełnie inne zadania: jej zadania dająsię roz- wiązywać tylko J^y-użyciu-prz&meey..-Gfiniusz czy demon polityki żyje z bogiem miłości, także z Bogiem chrześcijańskim w jego kościelnej postaci, w wewnętrznym napięciu, które w każdej chwili może eksplo- dować jako konflikt nie do rozstrzygnięcia. O tym wiedzieli ludzie także w czasach panowania Kościoła. Wciąż na nowo spadała na Florencję klątwa, a miało to wówczas dla ludzi i zbawienia ich dusz o wiele potęż- niejszą moc niż (mówiąc słowami Fichtego) „zimne przyzwolenie" [kal- ie Billigung} Kaniowskiego sądu etycznego - a jednak mieszczanie wal- Albo ~ „jako powołanie". czyli przeciw państwu kościelnemu. I w odniesieniu do takich sytuacji Machiavelli, w jednym z pięknych fragmentów, o ile się nie mylę, Hi- storii florenckich, wkłada w usta jednego ze swoich bohaterów pochwa- łę tych obywateli, dla których wielkość ojczystego miasta była droższa niż zbawienie duszy. Gdy zamiast „ojczyste miasto" albo „ojczyzna" - obecnie może nie dla każdego jest to jednoznaczna wartość — powiedzą Państwo: „przy- szłość socjalizmu" albo „międzynarodowy pokój", wówczas problem zostanie sformułowany w postaci odpowiadającej obecnej sytuacji. /Wszystko bowiem do czego dąży się na drodze etyki odpowiedzialności jpoprzez działanie polityczne, które operuje środkami przemocy, sta- Inowi zagrożenie dla „zbawienia duszy". Gdy jednak szuka się tego zba- j więnia w walce religijnej, posługując się czystą etyką przekonań, wów- ^—^ czas może ono na tym ucierpieć i zostać zdyskredytowane na-'wiete"pó- ([\A ) koleń, albowiem brak w takiej postawie poczucia odpowiedzialności za \ ft&kutki. Działający nie jest wtedy świadom, że grają tu rolę owe~aia- \L/ bielskie moce. Są one nieubłagane, a z ich obecności wynikaj ą konse- kwencje dla jego działania oraz dla niego w sensie wewnętrznym, kon- sekwencje, których zostanie bezradną ofiarą, jeśli ichnie dostrzeże. „Dia- beł, ten jest stary". I nie o wiek, nie o lata życia chodzi w zdaniu: „więc starzejcie się, by go zrozumieć". " Ja również nigdy nie godziłem się, by przelicytowywano mnie w dyskusjach, powołując się na datę z metryki urodzenia; ale w końcu zwykły fakt, że ktoś liczy 20 lat, a ja mam ponad 50, nie może też być dla mnie powodem, bym traktował sam ten fakt jak osiągnięcie, dla którego miałbym dozgonnie żywić najgłębszy szacunek. Nie wiek decyduje. Ale zapewne wyćwiczona bezwzględność spojrze- nia na realia życiowe i umiejętność znoszenia ich oraz wewnętrznego im sprostania. To prawda, politykę uprawia się przy użyciu głowy, ale z pewnością r powód: ro- botnik najemny widzi pośród dóbr obszamiczych w swoich>tronach ro- dzinnych tylko panów i parobków, a dla swoich potomków v najdalszym pokoleniu jedynie perspektywę, że będą harować na obcym gimcie, w takt uderzeń folwarcznego dzwonu. W tej głuchej, na wpół świadomej po- trzebie wyruszenia w dalekie strony kryje się coś z prymityynego idea- lizmu. Kto nie potrafi tego rozszyfrować, ten nie zna uroku wolności. Istotnie, jej duch rzadko ożywia dziś nas, siedzących w cisy bibliotek. Zbladły naiwne, wolnościowe ideały naszej wczesnej młodiści, niektó- rzy z nas postarzeli się przedwcześnie, stali się zbyt mądrz; i sądzą, że ten jeden z najpierwotniejszych instynktów ludzkiego sera został po- grzebany wraz z hasłami przemijającego światopoglądu ^litycznego i ekonomicznego. Jest to zjawisko ze sfery psychologii mas: niemieccy rob)tnicy rolni nie potrafią już przystosować się do społecznych wamików życia panujących w ich rodzinnych stronach. Właściciele ziemscy z Prus Za- chodnich skarżą się w swych relacjach na ich „pewność sietie". Zanika stary, patriarchalny model stosunku pana i czynszownika, wktórym ro- botnik najemny jako drobny gospodarz uprawniony do własnych udzia- łów był bezpośrednio zainteresowany produkcją rolniczą. Sezonowa praca w okręgach buraczanych wymaga sezonowych robotnikowi wynagro- dzenia pieniężnego. Czeka ich czysto proletariacka egzysten-ja, ale bez możliwości dynamicznego rozwoju aż do osiągnięcia ekonomicznej sa- modzielności, która w przypadku skupionego w jednym miejscu prole- tariatu przemysłowego stanowi o jego poczuciu własnej Wu-tości. Do takich warunków egzystencji lepiej przystosowują się ci, korzy przy- 179 chodzą w miejsce Niemców - polscy robotnicy wędrowni, współcześni nomadzi, którzy, zwerbowani przez agentów w Rosji, w liczbie dziesiąt- ków tysięcy przekraczaj ą na wiosnę granicę, a jesienią znów odchodzą. Najpierw pojawiają się z powodu buraków cukrowych, których uprawa zmienia gospodarstwo rolne w zakład pracy sezonowej, a potem są już wszędzie; w ten sposób oszczędza się bowiem na mieszkaniach dla ro- botników, podatkach na rzecz ubogich, zobowiązaniach socjalnych. Po- nadto, jako obcokrajowcy są oni w niepewnym położeniu i dlatego po- zostają całkowicie uzależnieni od właściciela. Zjawiska te towarzyszą gospodarczej agonii starego junkierstwa pruskiego. W dobrach, gdzie uprawia się buraki cukrowe, miejsce patriarchalnie gospodarujących właścicieli ziemskich zajmuje stan ludzi interesu związanych z przemy- słem - a na wyżynach pod naciskiem trudnej sytuacji gospodarczej areał dóbr kruszy się od zewnątrz. Na obrzeżach tych dóbr powstają kolonie dzierżawców parceli i małorolnych chłopów. Nikną ekonomiczne fun- damenty władzy starej szlachty ziemiańskiej, a ona sama staje się czymś innym niż była dotąd. Dlaczego jednak właśnie polscy chłopi zdobywają teren? Czy spra- wia to ich wyższa inteligencja ekonomiczna albo siła kapitału? Raczej przeciwieństwo jednego i drugiego. W takim klimacie i na takich grun- tach, które oprócz ekstensywnej hodowli bydła umożliwiają głównie pro- dukcję zbóż i kartofli, niekorzystna sytuacja na rynku jest najmniej groź- na dla tego, kto swoje produkty umieszcza tam, gdzie w efekcie nagłego spadku cen najmniej tracą one na wartości: we własnym żołądku, a więc dla producenta zaspokajającego swoje własne potrzeby. I znów najbardziej uprzywilejowany jest ten, kto swoje własne potrzeby potrafi sprowadzić do n aj niższego poziomu, kto w sensie fizycznym i ideo- wym stawia najniższe wymagania życiowe. Polski chłop małorolny re- prezentuje typ mocno różniący się od skrzętnych chłopów w karłowa- tych gospodarstwach, które -jak mogą Państwo zaobserwować - tu, na bogatej równinie reńskiej, wiążą się z miastem, uprawiając rośliny han- dlowe i kultywując ogrodnictwo. Polski chłop małorolny zdobywa grunty, ponieważ w pewnym sensie żre trawę, która porasta te ziemie, a więc nie pomimo, lecz z powodu niskiego poziomu swoich fizycznych i du- chowych przyzwyczajeń. A więc obserwowany przez nas proces j est, j ak się wydaj e, proce- sem selekcji. Obie narodowości żyły od dawna w jednakowych wa- runkach bytowych. Skutek jednak nie był taki - jak przewidywałby 182 wian; uzasadnia go także druzgocąca krytyka dalszego istnienia tamtej- szej własności prywatnej, uprawiana przez samych właścicieli ziemskich. Jej wyrazem jest żądanie, aby poprzez wprowadzenie monopolu zbożo- wego i kontrybucji w wysokości pół miliarda rocznie uwolnić ich od ry- zyka, od osobistej odpowiedzialności za swój ą własność, której istnienie tylko ta odpowiedzialność usprawiedliwia.6 Jednak, jak powiedziałem, nie chciałbym dzisiaj omawiać tej prak- tycznej kwestii pruskiej polityki agrarnej. Chciałbym raczej nawiązać do faktu, że kwestia taka w ogóle pojawia się, że wszyscy się z nią boryka- my. Chciałbym podkreślić, że niemieckość Wschodu jako taką uważamy za coś, co powinno być chronione, oraz że do walki w jej obronie powin- na włączyć się polityka gospodarcza państwa. Czujemy, że mamy prawo postawić takie żądanie, już choćby z tego powodu, że formą naszej pań- stwowości jest państwo narodowe. W jakim jednak stosunku do tych kwestii pozostają rozważania o na- rodowej polityce gospodarczej? Czy tego rodzaju nacjonalistyczne war- 6 Żądanie to w takim samym kontekście stawia obecnie zwłaszcza profesor Schmol- ler w swoim Jahrbuchfur Gesetzgebung, Yerwaltung und Yoiks-wirtschaft (1895, 1.19, s. 625 i nast.). Rzeczywiście ci przedstawiciele stanu wielkich właścicieli ziem- skich, którzy jako kierownicy gospodarstw rolnych są wartościowi dla państwa, w wielu wypadkach mogą w nich pozostać tylko jako dzierżawcy majątków pań- stwowych, a nie jako właściciele. Oczywiście jestem zdania, że kupowanie ziemi może mieć trwały sens tylko wówczas, gdy pozostaje w ograniczonym związku z kolonizacją nadających się do tego majątków państwowych. A więc na tej zasa- dzie, że część gruntów wschodnich przechodzi przez ręce państwa i w tym czasie dzięki kredytom państwowym zostają poddane energicznej kuracji melioracyjnej. Osadzeni w majątkach koloniści poniosą ciężary związane z „kuracją dodatkową" [Nachkur], byłoby zresztą lepiej, gdyby po pewnym czasie zajął się nimi nieco bardziej bezwzględny zwykły fiskus. Abstrahując jednak od tego, główna trud- ność, z którą musi sobie poradzić Komisja Kolonizacyjna, polega na tym, że duża część zakupionych dóbr powinna najpierw przez dziesięć lat być poddawana takiej kuracji, pozostając w rękach dzierżawców majątków państwowych. Teraz trzeba na gwałt przeprowadzać meliorację drogą administracyjną, ponosząc duże straty, podczas gdy liczne majątki państwowe z pewnością nadawałyby się do bezzwłocz- nej kolonizacji. Spowodowana tymi trudnościami powolność działania niejestjed- nak żadnym argumentem na poparcie opinii Hansa Delbriicka na temat narodowo- politycznych skutków całego procesu (chodzi o opinie, jakie autor ten przedstawia w swoich rozlicznych znanych artykułach w „Preussische Jahrbucher"). Dla niko- go, kto na miejscu oglądał cywilizacyjne dzieło kolonizacji, nie mogą być argu- mentem mechaniczne wyliczenia, porównujące liczbę utworzonych zagród chłop- skich z liczbą Polaków; kilka wsi, z tuzinem niemieckich zagród każda, może ewen- tualnie zgermanizować kilka mil kwadratowych. Naturalnie pod warunkiem, że zatamuje się napływ proletariackich rezerw ze Wschodu oraz że krusząca się i roz- padająca wielka własność nie zostanie pozostawiona własnemu losowi. Wydanie jej na pastę wyłącznie wolnej gry sił, która za sprawą ustaw o dobrach rentowych jest jeszcze swobodniejsza, byłoby podcinaniem gałęzi, na której się siedzi. 183 tościowanie to przesądy, których trzeba się wyzbyć, aby można było do faktów ekonomicznych przyłożyć właściwą, ich własną miarę wartości, nie determinowaną żadnymi emocjami? A jaka jest ta „własna" miara wartości polityki gospodarczej? Chciałbym w toku dalszych przemyśleń podjąć próbę dokładniejszego zbadania tej kwestii. Jak się przekonaliśmy, ekonomiczna walka narodowości trwa rów- nież w sytuacji pozornego „pokoju". Niemieccy chłopi i robotnicy na- jemni na Wschodzie nie są wypierani ze swej ziemi w otwartej walce przez wrogów mających przewagę polityczną: w cichych! monotonnych zmaganiach codziennego życia gospodarczego przegrywaj ą z rasą stoją- cą od nich niżej, opuszczają strony rodzinne i stają przed koniecznością sprostania niepewnej przyszłości. Także w gospodarczej walce o byt nie ma pokoju; tylko ktoś, kto ów pozór pokoju bierze za prawdę, może wierzyć, że przyszłość zrodzi pokój i rozkoszne życie dla naszych po- tomnych. Wiemy przecież, że w potocznym mniemaniu narodowa poli- tyka gospodarcza jest poszukiwaniem recept na uszczęśliwienie świata; według tej opinii jedyny zrozumiały cel naszej pracy polega na popra- wieniu „bilansu zadowolenia" ludzi z ich egzystencji. Jednakże już sama świadomość tego, jak niejasny i poważny jest problem ludnościowy, prze- szkadza nam być eudajmonistami, wyobrażać sobie, że w łonie przyszłości kryje się pokój i szczęście, nie pozwala wierzyć, iż miejsce do życia na ziemi można zdobyć inaczej niż tylko w twardej walce człowieka z czło- wiekiem. Z pewnością praca na rzecz narodowej polityki gospodarczej jest możliwa tylko na gruncie altruistycznym. Owoce wszelkich teraźniej- szych starań gospodarczych i społeczno-politycznych w ogromnej więk- szości stają się udziałem nie generacji żyjącej, lecz przyszłej. Nasza pra- ca, jeśli ma być sensowna, jest troską o przyszłość, o naszych potomnych. Ale podstawą pracy na rzecz narodowej polityki gospo- darczej nie mogą być optymistyczne nadzieje na szczęście. W odpowie- dzi na marzenia o pokoju i szczęściu człowieka nad bramą wiodącą ku nieznanej przyszłości ludzkości widnieje napis: lasciate ogni speranza. Pytanie, które skłania nas do myślenia wykraczającego poza ramy wyznaczone życiem naszej generacj i i w istocie l e ż y u podstaw wszelkiej pracy gospodarczo-politycznej, nie jest pytaniem o to, jak będą się czuć ludzie przyszłości, lecz o to, jacy będą. Nie chcemy zapewniać im dobrego samopoczucia, chcemy wykształcić w nich te cechy, które w naszym od- czuciu stanowią o wielkości człowieka i szlachetności jego natury.184____________________________________________ W nauce o gospodarce narodowej przyjmowano za kryterium i wysu- wano na pierwszy plan albo techniczno-ekonomiczny problem wytwo- rzenia dóbr, albo problem podziału dóbr, „społecznej sprawiedliwości". Ewentualnie oba te kryteria naiwnie ze sobą identyfikowano. Jednak po- nad tymi sprawami dominowało - na wpół nie uświadomione, a przecież decydujące o wszystkim-przekonanie, że nauka o człowieku (a taka jest nauka o gospodarce narodowej) musi przede wszystkim pytać o j akość ludzi, których kształtują [herangezilchtet} owe ekonomiczne i społecz- ne warunki bytowe. Tu należy wystrzegać się iluzji. Nauka o gospodarce narodowej jako nauka wyjaśniająca i analizują- castajesię międzynarodowa dopiero w momencie, gdy feruj e sądy wartościujące związane z takim obrazem człowieczeństwa, jaki od- najdujemy w sobie samych. Często zależność ta jest najsilniejsza właś- nie wtedy, gdy jesteśmy najmocniej przekonani, że zrzuciliśmy własną skórę. Posłużę się tu nieco fantastycznym obrazem: gdybyśmy mogli zmartwychwstać po tysiącleciach, to na obliczu przyszłego pokolenia chcielibyśmy dostrzec dalekie ślady naszego własnego charakteru. Rów- nież nasze najwyższe i ostateczne ziemskie ideały są zmienne i przemi- jające. Nie możemy narzucać ich przyszłości. Ale możemy pragnąć, aby nasze właściwości rozpoznała ona jako właściwości swoich włas- nych przodków. My, z naszą pracą i z naszym charakterem, chcemy być przodkami przyszłego pokolenia. Dlatego polityka gospodarcza niemieckiej państwowości, podobnie jak kryteria, którymi posługuje się niemiecki teoretyk gospodarki, mogą być tylko niemieckie. Czy zmienia tu coś fakt, że rozwój ekonomiczny zaczął oddziaływać na rzecz tworzenia się rozległej, wykraczającej poza granice narodowe, wspólnoty gospodarczej narodów? Czy należy teraz porzucić jako nie- przydatne „nacjonalistyczne" kryterium oceny, odrzucić „egoizm naro- dowy" w polityce gospodarczej? Czyżby odkąd rodzina została pozba- wiona swej dawnej funkcji wspólnoty produkcyjnej i wpleciona w krąg narodowej wspólnoty gospodarczej, przezwyciężono konieczność wal- ki, jaką człowiek prowadzi o swoją ekonomiczną samowystarczalność, o swoją kobietę i dziecko? Wiemy, że tak nie jest: ta walka przyjęła inne formy - formy, co do których istnieje wątpliwość, czy należało- by je traktować jako złagodzenie, czy raczej jako uwewnętrznienie i za- ostrzenie tej walki. Tak więc narodowa wspólnota gospodarcza również ""- Jest tylko inną formą zmagania się narodów ze sobą i to taką formą, która \ ___________________________________________ll85 nie złagodziła, lecz utrudniła walkę o utrzymanie własnej kultulu-y ponieważ czyni ona materialne interesy własnego narodu sprzymierzeen- cem w walce przeciw przyszłości tego narodu. Naszym następcom musimy zostawić w spadku nie pokój i szczęśćcie człowieka, lecz wieczną walkę o zachowanie i dalsze doskonaleiinie [Emporzuchtung] naszego narodowego charakteru. Nie wolno nam tfeż oddać się optymistycznej nadziei, że wystarczy osiągnąć najwyżs^zy z możliwych stopień rozwoju własnej kultury gospodarczej, a zwyci;ię- stwo w swobodnej i „pokojowej" walce ekonomicznej samo przypadrme później - na mocy prawa doboru - typowi lepiej rozwiniętemu. Nasi potomni uczynią nas odpowiedzialnymi przed historią przede wszystkim za to, jak dużą swobodę działania wywalczymy dla niic^ w świecie i pozostawimy im w spadku, nie zaś za rodzaj organizacji gospodarki, jaką im przekażemy. Procesy rozwoju ekonomicznego są w końcu także procesami walki o władzę; mocarstwowe ini^g. r e s y narodu, jeśli są kwestionowane, nabierają decydującej wagi i im przede wszystkim służyć musi polityka gospodarcza; nauka o polityce gospodarczej jest nauką polityczną. Służy ona polityce, ale nie bie- żącej polityce władców i klas panujących w danym czasie, lecz trwałbym mocarstwowym interesom politycznym narodu. Apaństwo n a r o d^ y- we nie jest dla nas czymś nieokreślonym, o czym można sądzić, że im bardziej jego istotę otacza się mistyczną tajemniczością, tym wyżej si^je stawia; jest doczesną organizacją władzy narodu, a ostateczną mii^rą wartości w tym państwie narodowym jest dla nas (również w rozważa- niach o gospodarce) „racja stanu" [Staatsraison], Nie ma to nic wspól- nego z osobliwym nieporozumieniem, z którego wynika, że „pomoc pań- stwa" miałaby zastąpić „samopomoc", a państwowa reglamentacja ;zy- cia gospodarczego - wolną grę sił gospodarczych. Rzucając to ha^o chcemy tylko podnieść żądanie, aby w sprawach niemieckiej polityki gospodarczej decydowały ostatecznie ekonomiczne i polityczne intere- sy mocarstwowe naszego narodu oraz jego reprezentanta - niemieckie- go państwa narodowego. Do nich powinno należeć ostatnie słowo w po- szczególny ch kwestiach, między innymi, czy i w jakiej mierze państwo powinno wtrącać się do życia gospodarczego, czy i kiedy powinno ra- czej pozwolić na samodzielny, swobodny rozwój ekonomicznych sił na. rodu i usuwać to, co stoi mu na przeszkodzie. Czy przypominanie tych pozornych oczywistości było zbędne? A i^o- że zbędne było to, że przypomniał o nich przedstawiciel nauk ekono- 186 micznych należący do młodszej generacji? Nie sądzę, albowiem wydaje się, że często właśnie nasza generacja najłatwiej zapomina o tych naj- prostszych kryteriach oceny. Jesteśmy świadkami nieoczekiwanego wzro- stu jej zainteresowania zagadnieniami, którymi zajmuje się właśnie na- sza nauka. We wszystkich dziedzinach stwierdzamy upowszechnianie się ekonomicznego sposobu myślenia. Zmienia się też przedmiot analiz: polityka społeczna zastępuje politykę, ekonomiczne stosunki władzy zajmują miejsce stosunków prawnych, a historia kultury i gospodarki wypiera historię polityczną. W znakomitych dziełach naszych kolegów historyków, tam gdzie kiedyś opowiadano nam o wojennych czynach naszych przodków, dziś wiele stronic poświęca się widmu „matriarcha- tu", bitwa z Hunami na Polach Katalaunijskich zaś ledwie doczekała się wzmianki. Poczucie własnej wartości jednego z naszych najinteligent- niejszych teoretyków prawa było w mniemaniu jego kolegów poczuciem „sługi ekonomii narodowej". A przecież faktem jest, że ekonomiczna forma analizy wdarła się także do jurysprudencji, nawet do jej sfer ta- jemnych; w podręcznikach pandektystów zaczyna tu i tam nieśmiało po- jawiać się duch ekonomii; w wyrokach sądów, tam gdzie wyczerpane zostały pojęcia jurystyczne, zamiast nich odnajdujemy nierzadko tak zwane „gospodarcze punkty widzenia" - krótko mówiąc, aby użyć tu utrzymanego niemalże w tonie zarzutu sformułowania kolegi jurysty; „staliśmy się modni". Sposób analizy, który z taką pewnością siebie to- ruje sobie drogę, naraża się na niebezpieczeństwo pewnych iluzji i prze- ceniania zasięgu własnej perspektywy widzenia (i to w bardzo konkret- nym sensie). Poszerzenie zakresu analizy filozoficznej, znajdujące swój zewnętrzny wyraz już choćby w tym, że stare katedry filozofii nie- jednokrotnie zostały dziś powierzone na przykład znakomitym fizjolo- gom, częstokroć utwierdzało nas, laików, w przekonaniu, iż dawne pyta- nia o istotę ludzkiego poznania nie sąjuż ostatecznymi i centralnymi pro- blemami filozofii. Podobnie w umysłach dorastającej generacji powstało wyobrażenie, że dzięki dokonaniom nauki o gospodarce narodowej nie tylko gwałtownie poszerza się horyzont poznania istoty ludzkich wspólnot, lecz także kryteria, według których ostatecznie oceniamy zja- wisko, ulegają całkowitej zmianie, jak gdyby ekonomia polityczna była w stanie z własnego materiału wydobyć właściwe sobie ideały. Skoro tylko usiłuje się na podstawie literatury naszego przedmiotu ustalić owe „właściwe" mu kryteria oceny, natychmiast staje się oczywiste, że po- gląd, jakoby istniały samodzielne ekonomiczne czy też „społeczno-poli- ______________________________________________187 tyczne" ideały, jest optycznym złudzeniem. W sferze tej mamy do czy- nieniaz chaosem miar wartości; częściowo są one eudajmonistyczne, częściowo etyczne, często mętnie utożsamia się jedne i drugie. Sądy wartościuj ące są wszędzie ferowane bez uprzedzeń - a rezygnacja z oceny zjawisk ekonomicznych oznaczałaby przecież w istocie rezygna- cję z osiągania celów, jakie przed nami postawiono. Lecz nie jest regułą, a prawie wyjątkiem, że wydający sądy uświadamia innym i sobie same- mu ostateczny, subiektywny rdzeń swych sądów, że zdaje sobie sprawę właśnie z ideałów, od których wychodzi, zmierzając do oceny obserwo- wanych procesów: przeważnie brak mu świadomej samokontroli; jako autor nie uświadamia sobie wewnętrznych sprzeczności swego sądu, a gdy usiłuje ogólnie sformułować własną, specyficznie „ekonomiczną" zasa- dę oceny, popada w duże niejasności. Tak naprawdę nie są to żadne swoiste ideały, do których sami doszliśmy, lecz dawne ogólne typy ludzkich ideałów, jakie wnosimy również do treści naszej nauki. Czerpać z samych tych treści właściwą miarę dla ich oceny może chcieć tylko ktoś, kto bierze za podstawę albo wyłącznie czysto platoniczny interes technologa, albo odwrotnie - aktualne interesy klasy, czy to pa- nującej, czy też poddanej panowaniu. Czyż jest rzeczywiście absolutnie zbyteczne, abyśmy właśnie my, adepci niemieckiej szkoły historycznej, uprzytomnili sobie te nader pro- ste prawdy? To właśnie my łatwo ulegamy pewnej szczególnej iluzji, że w ogóle możemy powstrzymać się od ferowania własnych, świadomych sądów wartościujących. Jak łatwo można się przekonać, skutek jest oczywiście nie taki, że pozostajemy wierni temu postanowie- niu, lecz taki, że ulegamy niekontrolowanym instynktom, sympatiom i an- typatiom. A jeszcze częściej zdarza się nam, że nasz punkt wyjścia przy analizie i wyjaśnianiu procesów gospodarki narodowej decyduje także - choć sobie tego nie uświadamiamy - o naszym sądzie na dany temat. Właśnie my będziemy, być może, musieli mieć się na baczności, aby owe wielkie przymioty nieżyjących i żyjących mistrzów naszej szkoły, którym oni sami i nasza nauka zawdzięcza swe sukcesy, przy naszym udziale nie przeobraziły się w błędy. Praktycznie w rachubę wchodzą dwa różne punkty wyjścia: Albo spoglądamy na rozwój ekonomiczny przede wszystkim z góry: z wysokości dziejów zarządzania wielkimi państwami niemieckimi; się- gamy do genezy ich administracji oraz działania w sprawach ekonomicz- nych i społecznych - w efekcie mimowolnie stajemy się apologetami tych państw. Gdy - by pozostać przy naszym przykładzie - administracja zde- cyduje się zamknąć wschodnią granicę, wówczas będziemy skłonni i go- towi widzieć w tym akcie dopełnienie pewnego historycznego okresu rozwoju, który ze względu na pamięć o wielkim dziedzictwie przeszło- ści stawia dzisiejszemu państwu ważne zadania w zakresie pielęgnowa- nia kultury własnego narodu. Jeśli natomiast do takiej decyzji nie doj- dzie, bliższe będzie nam przekonanie, że tego rodzaju radykalne inge- rencje bądź nie są potrzebne, bądź nie odpowiadają już dzisiejszym zapatrywaniom. e- Albo też patrzymy na rozwój ekonomiczny raczej od dołu, widzimy wielkie widowisko, w chaosie konfliktów interesów dostrzegamy eman- cypacyjne boje klas dążących do poprawy własnej pozycji, obserwuje- my, jak zmienia się na ich korzyść ekonomiczny układ sił - i nieświado- mie stajemy po stronie tych, którzy się wybijają, ponieważ są albo za- czynają być silniejsi. Wydaje się, że właśnie swoim zwycięstwem dowodzą oni, iż stanowią „ekonomicznie" wyższy typ człowieczeń- stwa; zbyt łatwo historyk ulega złudzeniu, że w boju muszą zwyciężać elementy wyżej rozwinięte, a porażka w walce o byt jest symptomem „zacofania". Każdy nowy spośród licznych symptomów owego przesu- nięcia władzy dostarcza mu wówczas satysfakcji nie tylko dlatego, że potwierdza jego obserwacje, lecz także dlatego, że na wpół nieświado- mie historyk odczuwa to jako triumf osobisty: historia wykupuje weksel, który on wystawił. Nie zdając sobie z tego sprawy, jest jednak nieco roz- drażniony, gdy rozwój ten napotyka jakieś opory, jawią mu się one nie jako naturalne rezultaty oczywistej walki interesów, lecz w pewnym sensie jako bunt przeciw „wyrokowi historii", jak sam by to nazwał. Akurat wtedy, gdy jest to najpotrzebniejsze, brakuje nam krytycznego spojrze- nia szczególnie na te procesy, które jawią się nam jako nieprzewidywal- | ny wynik historycznych tendencji rozwojowych. Zresztą wielka to dla ; nas pokusa, by pójść w orszaku tego, kto zwyciężył w walce o władzę | ekonomiczną, i zapomnieć przy tym, że władza ekonomicz- j na i powołanie do politycznego kierowania narodem nie j zawsze idą w parze. Albowiem - i tu przechodzimy do ostatniej sfery rozważań odnoszą- cej się głównie do praktyki politycznej - według owego polityczne- go kryterium wartości, które dla nas, ekonomicznych nacjonali- stów, jest jedynym suwerennym kryterium, oceniamy także klasy, które zapewniły sobie kierowanie narodem lub dążą do tego, by je sobie za- 189 pewnić. Pytamy o ich dojrzałość polityczną, to znaczy o ich zdolność rozumienia oraz każdorazowego przekładania ponad wszystkie inne względy trwałych ekonomicznych i politycznych interesów mocarstwo- wych narodu. Naród może mówić o łaskawości losu, jeśli naiwna iden- tyfikacja interesów danej klasy z interesami ogółu odpowiada trwałym mocarstwowym interesom tegoż ogółu. A z drugiej strony, jednym ze złu- dzeń wynikających z modnego przeceniania elementu „ekonomicznego" (w zwykłym znaczeniu tego słowa) jest też pogląd, że poczucie wspól- noty politycznej nie wytrzyma ciśnienia nowej konstelacji powszednich interesów gospodarczych, a samo owo poczucie stanowi tylko odbi- cie ekonomicznej bazy owego zmiennego układu interesów. Pogląd taki bliski jest rzeczywistości tylko w okresach, gdy dokonują się fundamen- talne zmiany w uwarstwieniu społecznym. Prawdąjest wyłącznie to, że w narodach, którym nie przypomina się codziennie, tak jak Anglikom, o zależności ich rozkwitu gospodarczego od ich mocarstwowej pozycji politycznej, szerokie masy, które muszą stawiać czoła kłopotom dnia codziennego, nie maj ą - przynajmniej z reguły - wyczucia dla tych specyficznie politycznych interesów, i byłoby niesprawiedliwością wy- magać tego od nich. W wielkich chwilach, w wypadku wojny, także one uwrażliwiają się na znaczenie narodowej potęgi - wówczas okazuje się, że państwo narodowe opiera się na pierwotnych, psychologicznych pod- stawach także w najszerszych, uzależnionych ekonomicznie warstwach narodu i bynajmniej nie jest tylko „nadbudową", organizacją klas spra- wujących ekonomiczne panowanie. Jednak w normalnych czasach ten instynkt polityczny w masach słabnie i spada poniżej progu świadomo- ści. Wówczas specyficzna funkcja warstw przewodzących pod wzglę- dem ekonomicznym i politycznym polega na tym, że są one wyraziciela- mi tego zmysłu politycznego i jest to jedyny powód, który może poli- tycznie usprawiedliwić ich istnienie. Osiągnięcie władzy ekonomicznej zawsze było czynnikiem, który sprawiał, że w danej klasie pój awiały się pretensj e do kierowa- nia politycznego. Sprawowanie władzy politycznej przez klasę słab- nącą ekonomicznie jest niebezpieczne i na dłuższą metę nie da się pogo- dzić z interesami narodu. Ale jeszcze bardziej niebezpieczne jest, jeśli klasy, które wkrótce przejmą władzę ekonomiczną, a tym samym coraz bliższa jest perspektywa objęcia przez nie panowania politycznego, nie są jeszcze politycznie dojrzałe do kierowania państwem. Obecnie grozi Niemcom zarówno jedno, jak i drugie, i tak naprawdę na tym właśnie polegają niebezpieczeństwa wynikające z naszej obecnej sytuacji. W tym szerszym kontekście mieszczą się też strukturalne zmiany w uwarstwie- niu społecznym na Wschodzie, z którymi wiążą się omówione na wstę- pie zjawiska. Aż do chwili obecnej politycznym oparciem dla dynastii w państwie pruskim był stan junkrów pruskich. Wprawdzie stworzyła ona pań- stwo pruskie przeciw temu stanowi, ale jednocześnie tylko przy jego udziale. Wiem dobrze, że słowo Junkier" w uszach Niemców z połu- dnia nie brzmi sympatycznie. Być może usłyszę, że mówię „pruskim" językiem, skoro mam dla junkrów dobre słowo. Nie taka jest moja inten- cja. Jeszcze dziś przed tym stanem stoi w Prusach otworem wiele dróg wiodących ku wpływom i władzy, wiele dróg pozyskania życzliwości monarchy, nie dla każdego obywatela państwa dostępnych. Junkrzy nie zawsze korzystali z tej władzy tak, jak wymagałaby tego ich odpowie- dzialność wobec historii. Nie widzę zatem powodu, dla którego miesz- czański uczony miałby ich kochać. Mimo wszystko jednak siła instynk- tów politycznych tego stanu była jednym z najpotężniejszych kapitałów, jakie mogły być użyte w służbie mocarstwowych interesów państwa. Junkrzy zrobili, co do nich należało, a obecnie nadszedł czas ich ekono- micznej agonii: żadna polityka gospodarcza państwa nie może już przy- wrócić im ich dawnego charakteru społecznego. Również zadania, przed którymi stoi teraźniejszość, zmieniły się na tyle, że warstwa ta nie mo- głaby im już sprostać. Przez ćwierć wieku na czele Niemie c stał ostatni i największy z junkrów, którego karierę polityczną - mimo całej jej nie- porównywalnej wielkości - znamionował tragizm, wciąż jeszcze przez wielu nie dostrzegany. Potomni odkryją, na czym ów tragizm polega: oto ; w czasie, gdy mąż ten przewodził narodowi [Nation], który był dziełem jego rąk, któremu on dał jedność, naród ten powoli i nieodparcie zmie- ; niał swoją ekonomiczną strukturę, stawał się narodem [VolkJ domagają- cym się innych porządków niż te, jakie on - człowiek o cezariańskiej naturze - mógł zaakceptować. Ostatecznie to właśnie spowodowało, że dzieło jego życia częściowo spełzło na niczym. Albowiem uwieńcze- niem owego dzieła miało przecież być nie tylko zewnętrzne, ale również wewnętrzne zjednoczenie narodu, a każdy z nas wie, że nie zostało ono osiągnięte. Przy użyciu takich środków nie można go było osiąjgnąć. I kie- dy zimą ostatniego roku, usidlony łaskawością swego monarchy, przy- bywał on do udekorowanej stolicy Rzeszy, było wielu takich (jestem o tym przekonany), którzy mieli uczucie, jakby Las Saksoński, niczym współ- ___________ 191 czesny Kyffhauser otwierał swoje podwoje.7 Jednak nie wszyscy podzie- lali to uczucie. Albowiem wydawało się, że w powietrzu styczniowego dnia czuć chłodny powiew historii, która odchodzi. Doznaliśmy dziwne- go, obezwładniającego wrażenia - jakby duch rodem z wielkiej prze- szłości zstąpił i przechadzał się pośród przedstawicieli nowej generacji, w świecie, który stał mu się obcy. Obszamicze folwarki Wschodu stanowiły punkty oparcia dla rozrzu- conej po kraju panującej klasy Prus; z nich rekrutowała się klasa urzęd- nicza - ale wraz z ich rozpadem, wraz z zanikaniem społecznego cha- rakteru starej szlachty ziemiańskiej, głównym skupiskiem inteligencji po- litycznej nieuchronnie staje się miasto. To przesunięcie, związane z agrarnym rozwojem Wschodu, ma kapitalne znaczenie polityczne. Kim jednak są spadkobiercy politycznej funkcji junkierstwa i jakie jest ich powołanie polityczne? Jestem członkiem klasy mieszczańskiej, czuję się nim i jestem wy- chowany w zgodzie z jej poglądami i ideałami. Jednakże powołaniem naszej nauki jest mówienie wszem i wobec (również wobec własnej kla- sy) tego, czego niechętnie się słucha. Jeśli więc pytam dzisiaj sam siebie, czy niemieckie mieszczaństwo jest dziś na tyle dojrzałe, aby być przewodzącą politycznie klasą narodu, nie mogę odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Państwo niemieckie nie zostało stworzone dzięki sile mieszczaństwa, a kiedy zostało stworzone, na czele narodu stała owa cezariańska postać z innego niż mieszczański kruszcu. Narodowi nie postawiono już dalszych wielkich zadań politycznych o znaczeniu mo- carstwowym; dopiero dużo później, bojaźliwie i niemalże niechętnie, podjęto zamorską „politykę mocarstwową", politykę nie zasługującą na to miano. Potem, kiedy już osiągnięto jedność narodu, „zaspokojono" go w sen- sie politycznym, dorastającym pokoleniem niemieckiego mieszczaństwa, które było oszołomione sukcesem i spragnione pokoju, owładnął osobli- wie „ahistoryczny" i apolityczny duch. Wydawało się, że niemiecka hi- storia ma się ku końcowi. Teraźniejszość była doskonałym spełnieniem minionych tysiącleci - czy ktoś mógł mieć wątpliwości, że przyszłość oceni to inaczej? Wyglądało na to, że skromność nie pozwala historii 7 Kyffhauser - grzbiet górski na południe od Harzu. Wiąże się z nim jedna z legend cesarskich opartych na wierzeniu, że we wnętrzu góry przebywa pogrążony we śnie cesarz Fryderyk Barbarossa, który w odpowiednim momencie powróci i sięg- nie po koronę. [Przyp. tłum.]. 192 powszechnej przejść do porządku dziennego nad tymi suk ^sami narodu niemieckiego, nie pozwala powrócić jej do codziennego ti ^^bu. Dziś sta- liśmy się bardziej trzeźwi, najwyższy czas, abyśmy sprót ,'Wwali uchylić zasłony iluzji, przez którą nie możemy dostrzec miejsca m ""teej generacji w historycznym rozwoju ojczyzny. Jako wchodzące w ż), ^w pokolenie otrzymaliśmy od historii w prezencie urodzinowym upon, "P^iBek: nad na- szą kołyską zawisło najcięższe z możliwych przekleństw enstw-twardy los politycznego epigoństwa. Czyż jego nędznego oblicza nie napotykamy wszędzif WK w ojczyźnie, gdziekolwiek obrócimy wzrok? Ci z nas, którym pozostałą ^"Jeszcze zdol- ność nienawidzenia tego, co małe, z oburzeniem i smutkii es1 rozpoznali w wydarzeniach ostatnich miesięcy (odpowiedzialność za nie p, "'^'"tósząprzede wszystkim politycy mieszczańscy) małostkowe działania poiIa Późnych epi- gonów. Można je było rozpoznać w bardzo wielu sprawach, i^ —'których mó- wiło się w ostatnich dniach w niemieckim parlamencie i któł ores1? do nie- mieckiego parlamentu adresowało. Potężne słońce, jaśniejące i •^"'żalicie Nie- miec, które sprawiło, że niemieckie imię promieniowało ^ . ° ^dalszym zakątku ziemi, było, jak się wydaje, zbyt dla nas wielkie i wy.' "^liło dojrze- wającą powoli w mieszczaństwie zdolność do wydawania sąi ^"Apolitycz- nych. Albowiem - jakież to postawy wśród mieszczaństwa a Serwujemy obecnie? Część wielkiego mieszczaństwa zbyt demonstracyjnie le t^1 za po- jawieniem się nowego Cezara, który by je chronił- od dołu, P^d buntu- jącymi się klasami społecznymi, od góry przed społeczno-} "'Nitycznymi niespodziankami ze strony niemieckich dynastii. Inna część dawno pogrążyła się w owej politycznej par.-^^ńszczyź- nie, z której szerokie warstwy drobnomieszczaństwa nigd;- ^J^zcze się nie wydobyły. Już w czasach, kiedy po wojnach zjednoczę , ^"wych za- rysowały się przed narodem zalążki pozytywnych zadań j: litycznych | - idea zamorskiej ekspansji - brakowało temu mieszczan; nstwu choćby j odrobiny wyobraźni ekonomicznej, dzięki której mogłoby o "PoJ^ć, co oznaczałyby dla handlu Niemiec na dalekich morzach pow ^^ające na wybrzeżach całego świata niemieckie flagi. Polityczna niedojrzałość szerokich warstw niemieckiego00 "^szczań- stwa nie wynika z przyczyn ekonomicznych, nie jest też ko "^"wencją „polityki motywowanej partykularnymi interesami" [Intere^^P^ittk}, o której dużo się mówi i którą inne narody znają w nie mnie ^YM stop- niu niż my. Przyczyna tkwi w apolitycznej przeszłości mię; ^^stwa, 193 w tym, że w ciągu dziesięciolecia nie da się nadrobić stuletniej politycz- nej pracy wychowawczej, a panowanie wielkiego człowieka nie zawsze jest środkiem wychowania politycznego. Pytanie obecnie najważniejsze dla politycznej przyszłości mieszczaństwa niemieckiego brzmi: czy te- razniejestjuż za późno, aby to nadrobić? Wychowania tego nie mogą zastąpić żadne czynniki ekonomiczne. Czy oparcie się na innych klasach zapewni przyszłość politycznie lepszą? Nowoczesny proletariat z dużą pewnością siebie mieni się spad- kobiercą mieszczańskich ideałów. Jak wygląda sprawa jego pretensji do politycznego kierowania narodem? Tylko ubiegający się o koronę popularności pochlebca mógłby po- wiedzieć dziś niemieckiej klasie robotniczej, że jest politycznie dojrzała bądź znajduje się na drodze ku politycznej dojrzałości. Pod względem ekonomicznym najwyższe warstwy niemieckiej klasy robotniczej są dużo dojrzalsze niż byłyby to skłonne przyznać w swym egoizmie klasy posiadające. Klasa robotnicza słusznie żąda możliwości obrony swych interesów, także w otwartej, zorganizowanej walce o władzę ekonomiczną. Pod względem politycznym jest ona nieskończenie mniej dojrzała, niż wynikałoby to z przekonania, j akie usi- łuje w niej zaszczepić klika żurnalistów, która chciałaby zmonopolizo- wać przywództwo nad nią. W kręgach tych zdeklasowanych burżujów chętnie żongluje się wspomnieniami sprzed stu lat; w konsekwencji nie- którzy ludzie, tchórzem podszyci, rzeczywiście dostrzegają w nich du- chowych następców mężów Konwentu. Są oni jednak dużo mniej nie- bezpieczni, niż im się wydaje, nie ma w nich owej Katylińskiej energii czynu ani też zapewne tchnienia potężnej narodowej namiętności, jaka przepełniała salę Konwentu. Są pożałowania godnymi politykami małego formatu - brak im wielkich władczych instynktów klasy po- wołanej do politycznego przywództwa. Wbrew temu, co wpaja się ro- botnikom, nie tylko ci, którzy reprezentują interesy kapitału, są dziś prze- ciwnikami ich współpanowania w państwie. Przepatrując gabinety nie- mieckich uczonych, nie znalazłoby się wielu śladów wspólnoty ich interesów z kapitałem. Ale my pytamy również robotników o ich polityczną dojrzałość. Nie ma nic bardziej zabójczego dla wiel- kiego narodu niż oddanie przywództwa w ręce niewychowanej poli- tycznie kołtunerii. Właśnie dlatego, że niemiecki proletariat nie s t r a c i ł j eszcze tego charakteru, j esteśmy jego politycznymi przeciwni- kami. Dlaczego proletariat Anglii i Francji jest inny, przynajmniej do 194______________________________________________ pewnego stopnia? Przyczyna tkwi nie tylko w ekonomicznej pracy wy- chowawczej, która była efektem prowadzonej od dawna przez angielską klasę robotniczą zorganizowanej walki w obronie własnych interesów; przyczyną jest tu znów przede wszystkim okoliczność polityczna: re- zonans pozycji mocarstwa światowego. Pozycja taka wciąż sta- wia przed państwem wielkie mocarstwowe zadania polityczne, a j ednostkę poddaje ustawicznemu szkoleniu politycznemu; u nas przechodzi je ona na gwałt dopiero wtedy, gdy granice są w niebezpieczeństwie. Również o naszym rozwoju decyduj e to, czy wielka polityka potrafi unaocznić nam znowu znaczenie wielkich politycznych kwestii mocarstwowych. Musimy pojąć, że zjednoczenie Niemiec było młodzieżowym wybry- kiem, którego naród dopuścił się na stare lata, i jeśliby miało ono być końcem, a nie punktem wyjścia niemieckiej polityki wielkomocarstwo- wej, to ze względu na koszta lepiej by go było zaniechać. Groźne w naszej sytuacji jest jednak to, że klasy mieszczańskie zdają się coraz gorzej reprezentować mocarstwowe interesy narodu, a nie ma jeszcze żadnych oznak, że klasa robotnicza staje się wystarczająco doj- rzała, by przejąć tę rolę. Ni e w masach tkwi niebezpieczeństwo - wbrew przekonaniu tych, którzy zahipnotyzowani wpatrują się w głąb społeczeństwa. Także istota problemu polityki społecznej to nie kwestia ekonomicznego poło- żenia poddanych panowaniu, lecz raczej kwestia politycznych kwalifikacji klas panujących i sięgających po panowanie. Ce- lem naszej pracy społeczn o-politycznej nie jest uszczęśliwianie świa- ta, lecz społeczne zjednoczenie narodu rozbitego przez nowoczes- ny rozwój gospodarczy; zjednoczenie do trudnych bojów, jakie przynie- sie przyszłość. Gdyby rzeczywiście udało się stworzyć „arystokrację robotniczą", będącą wyrazicielem zmysłu politycznego, jakiego brakuje nam dziś w ruchu robotniczym, wówczas dopiero można byłoby na te silniej sze barki złożyć włócznię, której, j ak się wydaj e, wciąż j eszcze nie mogą udźwignąć ramiona mieszczaństwa. Wolno sądzić, że od tego celu dzieli nas jeszcze daleka droga. W chwili obecnej widać jedno: trzeba wykonać ogromną politycz- ną pracę wychowawczą i naszym najgłówniejszym obowiązkiem jest, abyśmy - każdy w swoim małym zakresie - byli świadomi tego właś- nie zadania: współpracy w politycznym wychowywaniu naszego narodu, zadania, które musi pozostać ostatecznym celem naszej nauki. Gospodarczy rozwój w okresach przejściowych grozi rozkładem natu- ____________________________________________195 rainych instynktów politycznych; byłoby nieszczęściem, gdyby również nauki ekonomiczne chciały osiągnąć swój cel, kultywując pod osłoną iluzji samoistnych „społeczno-politycznych" ideałów miękki eudajmo- nizm, choćby i w uduchowionej formie. Toteż właśnie my powinniśmy chyba przypomnieć: jeśli usiłuje się sformułować w paragrafach wotum nieufności wobec pokojowej przy- szłości społecznej narodu albo jeśli dla wsparcia doczesnych autoryte- tów brachium saeculare wyciąga rękę w stronę Kościoła, to jest to za- przeczenie wychowania politycznego. Ale zaprzeczenie wychowania politycznego objawia się również w zgodnym ujadaniu tego wciąż po- większającego się chóru - przepraszam za wyrażenie - polityków spo- łecznych rodem z lasów i pastwisk, objawia się również w owym roz- miękczeniu serc, które w sensie ludzkim jest miłe i godne szacunku, a jed- nocześnie nieopisanie filisterskie; z niego zrodziła się opinia, że ideały polityczne można zastąpić „etycznymi", a te z kolei dadzą się beztrosko identyfikować z optymistycznymi nadziejami na szczęście. Również w obliczu nad wyraz trudnego położenia mas narodu, które obciąża wyczulone sumienie społeczne młodej generacji, musimy sobie szczerze powiedzieć: jeszcze bardziej ciąży dziś na nas świadomość na- szej odpowiedzialności przed historią. Nie jest sądzone naszej ge- neracji przekonać się, czy walka, którą prowadzimy, przyniesie owoce, czy potomność przyzna się do nas jako do swoich przodków. Nie uda nam się pozbyć klątwy, która wisi nad nami: że jesteśmy pogro- bowcami wielkich w sensie politycznym czasów, chyba że potrafiliby- śmy stać się czymś innym - prekursorami czasów jeszcze większych. Czy takie będzie nasze miejsce w historii? Tego nie wiem i powiadam tylko: prawem młodzieży jest być wiernym sobie i swoim ideałom. Bo nie upływające lata czynią człowieka starcem: jest on dopóty młody, do- póki potrafi odczuwać wielkie namiętności, jakimi obdarzyła nas na- tura. Dlatego też - pozwolą Państwo, że na tym zakończę swoje uwagi - wielki naród nie starzeje się pod ciężarem tysiącleci pełnej chwały histo- rii. Pozostaje młody, jeśli zachowuje zdolność i odwagę przyznania się do siebie i do wielkich instynktów, jakimi został obdarzony, jeśli jego warstwy przywódcze potrafią wznieść się ku sferom, gdzie w powietrzu ostrym i czystym, przesyconym głębokim i wspaniałym uczuciem naro- dowym, dojrzewają owoce trzeźwej pracy polityki niemieckiej. Przełożył Andrzej Kopacki POLITYKA ZAGRANICZNA BISMARCKA A TERAŹNIEJSZOŚĆ* TRÓJPRZYMIERZE A MOCARSTWA ZACHODNIE Sądząc z pozorów, polityka zagraniczna Bismarcka była polityką trój- przymierza. Ale wewnętrzne rozluźnienie tego sojuszu, do którego on sam doprowadził, zawierając umowę reasekuracyjną z Rosją, dowodzi, że już w czasie sprawowania swego urzędu przypisywał on nawet wa- runkowemu związkowi z Austro-Węgrami taką samą uwarunkowaną hi- storycznie wartość, jak w Gedanken und Erinnerungen. Zwłaszcza o Wło- szech myślał chyba bardzo sceptycznie. Oczywiście żadną miarą nie mógł uwzględniać w swoich rachubach tego, że Włosi przestraszą się angiel- skiej potęgi morskiej i będą szukać powodów, aby mimo zawarcia soju- szu uchylić się od aktywnego w nim udziału. Ale sojusz z Włochami miał jeszcze inne słabe punkty. Zaraz na początku Bismarck zażądał rezygna- cji z „irredenty", choć nie mógł przecież sądzić, że będzie to rezygnacja trwała. Gdyby porozumienie zawierano we właściwym czasie, to z czy- sto rzeczowego punktu widzenia - jak pokazały tegoroczne wiosenne oferty Wiednia - nie byłoby to tak trudne jak teraz. Punkt najtrudniejszy: przed wojną Triest powoli tracił dla Włoch na znaczeniu. Ale rokowania spełzły na niczym z powodu niedocenienia siły i zwartości dualistycznej monarchii oraz braku zaufania do lojalności Austro-Węgier. Wobec po- stępowania samych Włoch owa nieufność była subiektywnie, niestety, zupełnie zrozumiała, ale właśnie dlatego druga strona wydawała się w naj- wyższej mierze podejrzana i obrażająca. Teraz przymierze zostało zer- * Bismarck Aussenpolitik und die Gegenwart. Tekst opublikowany w „Frankfiirter Zeitung" z 25 grudnia 1915 r. ____________________________________________197 wane, popłynęła krew, a włoscy krzykacze polityczni publicznie posta- wili żądania, których nie dyktował bynajmniej żaden interes narodowy Włoch. To wszystko utrudniało sytuację. Od początku sojuszu było jas- ne, że zbliżenie jest możliwe tylko z wyłącznej inicjatywy Austro-Wę- gier i tylko przy mocniejszych i trwalszych gwarancjach niż te, które - jak się wydawało - mogły zaoferować włoska dynastia i rząd, ze względu na sposób powstania nowoczesnych Włoch i w obliczu siły ulicy, wciąż niepewnie trzymające się w siodle. Przede wszystkim jednak takie roz- wiązanie było w ogóle możliwe tylko przy rozszerzaniu austro-węgier- skiej strefy wpływów w innych kierunkach. I tu właśnie objawiała się słabość trójprzymierza, w tym, co z punktu widzenia wysiłków pokojo- wych było jego zaletą: w jego czysto defensywnym charakterze. Takie przymierze nie dawało Włochom widoków na zaspokojenie potrzeby ekspansji politycznej. Także ogólnikowa obietnica ewentualnych rekom- pensat w razie ekspansji sąsiada została przyjęta w umowie dopiero do- datkowo, wraz z osłabieniem włoskich zobowiązań, a zatem jako ele- ment tego osłabienia, a nie jako jeden z pozytywnych celów przymie- rza. Taki charakter trójprzymierza wynikał z ogólnych właściwości poli- tyki Bismarcka, która była pod każdym względem „konserwatywna". W żadnym sensie nie była to polityka „większych Niemiec". Wobec liczb ilustrujących wychodźstwo w latach siedemdziesiątych zrozumiałe byłoby - ze względu na potrzebę rozszerzenia podstawy te- rytorialnej naszego narodu - dążenie do pozyskiwania ziemi z przezna- czeniem na osadnictwo. Teraz, kiedy już od dawna nie możemy obejść się bez liczącej miliony obcej siły roboczej, nie ma, moim zdaniem, ta- kiej konieczności. Nawet gdyby Bismarck mógł przewidzieć obecną sy- tuację, to wobec i tak niekorzystnego układu stosunków osiedleńczych i językowych na Wschodzie absolutnie nie rozważałby ewentualności przyłączenia do zwartego organizmu ziem niemieckich nowych skraw- ków ziemi, które miałyby być zaludnione przez niemieckich chłopów. Jak wiadomo, odnosił się on również niechętnie do idei pozyskiwa- nia obszarów zamorskich. On, który gardził opinią publiczną, w tej kwe- stii oddał jej inicjatywę. Anie istniały wówczas żadne interesy kapitali- styczne, które mogłyby tę inicjatywę uzasadnić. Przypadkowe, pojedyncze przedsięwzięcia handlowe w Afryce Za- chodniej, przypadkowe pionierskie czyny pojedynczych osób w Afryce Wschodniej określały wtedy kierunek naszych starań o zamorskie na- 198 bytki na tym kontynencie. Nasza ekspansja kolonialna była zdecydowa- nie spóźniona, jej charakter i rozmiar pozostały skromne. Wystarczy tyl- ko porównać aneksję wielkich obszarów kolonialnych, jakiej w ciągu ostatniego wieku dokonały inne państwa (Rosja, Anglia, Francja, Bel- gia) i nasze nabytki, a okaże się, że z czysto rzeczowego punktu widze- nia ta polityka kolonialna nie mogła chyba budzić niczyjej zazdrości. Ponieważ brakowało nam historycznych stref wpływów gospodarczych, nasza ekspansja zamorska rozciągała się na cały świat, przynosząc nam rozdrobnione nabytki. Tylko ich przyszła wymiana na możliwie zwarte obszary wpływów mogła mieć sens. Jednak te nabytki ujawniły swą ne- gatywną stronę - narobiły dużo hałasu, spowodowały zatarg z całym świa- tem i sprawiły, że naszą wolę traktowano jako nierzeczową ambicję, nie popartą posiadaniem historycznych stref wpływów. Spowodowały, że zaangażowaliśmy się także tam, gdzie nie mogliśmy interweniować przy użyciu siły. Nie bylibyśmy w stanie skutecznie bronić naszych wschodnio- azjatyckich posiadłości, gdyby doszło do wojny z tamtejszym wielkim mocarstwem. Te zamorskie nabytki nie dawały powodu do poważnego konfliktu z Anglią. Przeciwnie: w pewnej mierze każda niemiecka posiadłość ko- lonialna miała dla Anglii wartość „zastawu". Albowiem nawet przy jed- nakowej sile floty nic (nawet zdobycie nowych portów w Kanale!) nie zrównoważyłoby geograficznego położenia Anglii, ryglującej Morze Północne, oraz położenia Liverpoolu. Ale ta okoliczność nie powstrzy- mała Bismarcka przed pozyskiwaniem kolonii. Zdecydował się on w koń- cu na to, i postąpił słusznie. Obiektywnie rzecz biorąc, postąpił - jak uczą doświadczenia tej wojny, prowadzonej przeciw nam przez Anglię w najsilniejszej z możliwych koalicji - słusznie także z dzisiejszego punk- tu widzenia, ponieważ z drugiej strony również i my dysponujemy wo- bec Anglii środkami przemocy, które mogą w przyszłości przeważyć sza- lę. Choć wojna trwa już półtora roku, najważniejsze niemieckie posia- dłości ciągle jeszcze nie są do końca zdobyte. Z drugiej strony, ideał możliwie samowystarczalnej Rzeszy jest dla nas oczywistą utopią. Wszystkie materiały tekstylne i ważne metale są stale sprowadzane z za- granicy, trzeba więc na nie zarobić handlem zagranicznym. Obojętne jed- nak, co stanowi „zastaw": kolonie czy statki handlowe i handlowe sto- sunki. W czasach Bismarcka trudno było uznać za prawdopodobne, że angielska polityka zechce kiedykolwiek - tak jak zamierza to zrobić obec- nie - zupełnie niepotrzebnie uczynić z nas swego śmiertelnego wroga na bliższąi dalszą przyszłość. Ani też, że będzie musiało dojść aż do wojny z Niemcami, aby angielscy politycy mogli zrozumieć, co oznacza kon- flikt z nami również dla Anglii. Ani też, że w Anglii powstaną teorie, według których „każdy Anglik byłby bogatszy", gdyby Niemcy przesta- ły istnieć. Każdy, kto ma wykształcenie ekonomiczne, wie, jak wygląda ten rachunek. Jeśli przyjmiemy nawet, że jest on prawidłowy, to suma, którą Anglia mogłaby w najlepszym razie przywłaszczyć sobie naszym kosztem z zysków w handlu morskim (do 10% obrotu), nie stanowiłaby nawet trzeciej części kapitału, jaki musiałaby corocznie wyłożyć na od- setki za długi i na dodatkowe wydatki na wojsko, gdyby chciała realizo- wać politykę ślepej zawiści. Z czysto rzeczowego punktu widzenia zało- żenie, że z tych powodów niemożliwe byłoby trwałe porozumienie, a na- wet trwały sojusz obu mocarstw, jest błędne. Dla Bismarcka sojusz nie wchodził w rachubę, ponieważ ówczesna tradycja polityki angielskiej odrzucała trwałe sojusze; po części dlatego, że rząd jednej partii uważał za niedopuszczalne krępowanie przyszłego rządu partii przeciwnej, a po części dlatego, że taka była tradycyjna polityka wolnej ręki. Sądzono wówczas, że tylko ona dobrze służy utrzymaniu sławetnej „równowagi sił". Gdyby jednak sojusz wchodził w rachubę, Bismarck odrzuciłby go bądź ze względu na antypatie w sferze polityki wewnętrznej, bądź - i to miało decydujące znaczenie - ze względu na tradycyjne stosunki z Ro- sją. Później polityka angielska dojrzała do sojuszu, ale tylko ze strachu przed nami i po to, aby zwrócić się przeciwko nam. Rozstrzygające nie były tu jednak nasze skromne posiadłości kolonialne ani też - przy- najmniej nie przede wszystkim - niepożądany w danych okolicznościach rozkwit naszego handlu, tylko - rzekome zagrożenie na Morzu Północ- nym. Wkrótce Anglia będzie musiała ostatecznie oswoić się z faktem, że potęga morska wszystkich innych mocarstw staje się relatywnie coraz większa, już choćby dlatego, że w niedługim czasie powstanie flo- ta amerykańska najwyższej klasy. Jednakże o rozmiarach naszych włas- nych zbrojeń rozstrzygał szereg nierzeczowych, a przez to nierozsądnych, brutalnych posunięć polityki angielskiej. Rozgniewana tym, że przystą- piliśmy do budowy floty, także nasze kolonialne interesy polityczne po- traktowała ona - co dało się wyraźnie odczuć - z większą niechęcią niż takie same interesy posiadającej wówczas dużo większą flotę Francji. Mieliśmy przez to wrażenie, że gdy chodzi o zamorskie nadzieje Nie- miec, Anglia zawsze zajmie wrogie nam stanowisko. Także wtedy, gdy ważne angielskie interesy wcale nie będą zagrożone. W tym postępowa- niu, którego nie uzasadniały żadne rzeczowe względy, strach przed nami był złym doradcą. Widać jak na dłoni, jakie interesy przyszłości angiel- ska polityka złożyła w ofierze upiorowi strachu, zwracając się przeciw- ko nam i Austro-Węgrom. A także, jakie jeszcze będzie musiała złożyć, jeśli się nie zmieni. Polityka Bismarcka nie mogła przewidzieć takiego rozwoju wyda- rzeń. Wychodziła z założenia, że przynajmniej w wypadku konfliktu z Ro- sją na pewno możemy liczyć na neutralność Anglii. Szczerze mówiąc, Bismarck miał też niezbyt trafne wyobrażenie o ewentualnym kształcie stosunków militarnych w wypadku zawsze przecież możliwej wrogości Anglii wobec nas. „Wystarczy nam kilka regimentów landwery, aby ze- pchnąć Anglików do Morza Pomocnego" - odpowiedział mężom stanu, którzy odszukali go we Friedrichsruhe, aby pozyskać (bezskutecznie) jego sympatię dla budowy floty. Dziś każdy wie, jak ważne jest posiada- nie Helgolandu, jeśli w ogóle mamy występować na morzu, jak przysta- ło na wielkie mocarstwo. Porównajmy z tym odpowiednie uwagi z Ge- danken undErinnerungen. Trzeźwo rozumując, Bismarck wolał- wbrew naszym dzisiejszym odczuciom - raczej pozostawić ten niemiecki Gi- braltar, pod neutralnym -jak zakładał- dozorem, niż brać na siebie obo- wiązek przyszłej obrony tej „skalnej rafy" przed francuską flotą (tylko ją brał pod uwagę). Fakt, że Francuzi nie odnieśli znaczniejszych sukce- sów na morzu w roku 1870, pozwolił mu bagatelizować sprawę mary- narki. W latach siedemdziesiątych budowa wystarczająco silnej niemiec- kiej floty nie byłaby chyba traktowana jako zagrożenie dla Anglii, a tyl- ko jako oczywisty nakaz honoru, obligujący do zrównoważenia względem Francji naszej niegodnej wielkiego mocarstwa słabości na morzu. Zgub- j ne, negatywne stanowisko Bismarcka w sprawie floty, dla której, jak powiadał, „nawet deputowany Rickert" odczuwa sympatię, było w du- żej mierze powodowane antypatiami w sferze polityki wewnętrznej. Ów- czesne zaniedbania nadrabiano później z trudnością i rozgłosem, który : mógł budzić nieufność. Każdy wie, co w dzisiejszej praktyce angielskiego panowania na morzu jest dla nas nie do zniesienia. Oprócz ustanowionego wyłącznie przez Anglię prawa łupu na morzu mamy obecnie z inicjatywy Anglii do czynienia z jeszcze ohydniej szym prawem - łupu na lądzie. ArbitraJIność ograniczania kontrabandy odczuwa każde neutralne państwo. My ze swej strony, kierując się względami naszego honoru, będziemy zmuszeni w każdej wojnie prowadzonej przez Anglię używać przemocy, jeśli tyl- _________________201 ko podejmie ona próby takiej kontroli i dopuści się aktów gwałtu, na jakie pozwala sobie teraz wobec innych mocarstw, także tych najwięk- szych. O tym, jakie były rzeczywiste skutki angielskiej polityki dla na- strojów w świecie, Anglia dowie się dopiero po wojnie, kiedy skutków tych nie będą już przesłaniać aktualne w danej chwili konstelacje intere- sów. Decydujące znaczenie mieć będzie wtedy chyba konstatacja, że wszystkie te akty gwałtu, amoralny i nienawistny charakter prowadzo- nej przeciw nam kramarskiej wojny gospodarczej były daremne. I tylko pod warunkiem, że Anglia wyciągnie z tego wnioski, które znajdą pełne odbicie już w traktacie pokojowym - traktat ten może rzeczywiście stać się punktem wyjścia porozumienia. Po roku 1870 Bismarck uważał, że w naszych rachubach na przy- szłość musimy uwzględniać zamiar zemsty ze strony Francuzów. Nie wiemy dziś, jakie były właściwie przyczyny, które przy takich zapatry- waniach skłoniły go do oddania twierdzy Belfort. Nie wiemy też, jaki stosunek do tego kroku miały ówczesne autorytety wojskowe. Z braku innych możliwości Bismarck rozpoczął wtedy politykę izolowania Fran- cji, choć on sam nie mógł przecież liczyć, że będzie ją można uprawiać w nieskończoność. Jednocześnie czynił znane próby skierowania uwagi Francuzów ku zdobyczom kolonialnym, oczekując, że przy naszym lo- jalnym, wolnym od natarczywości poparciu na tym polu, zapomną oni w końcu o kontynentalnych sprzecznościach. Pierwszym rozczarowaniem dla tej polityki był upadek Ferry'ego; mimo to kontynuowano ją. W ska- li kontynentu była to polityka zupełnie zrozumiała. Jednak jako polityka światowa miała kilka fatalnych skutków. Jak wiadomo, gdy chodziło o kwestie podziału stref wpływów, Francja i inne mocarstwa po prostu ignorowały nasze istnienie - mieliśmy o to uzasadnione pretensje w ostat- nim czasie. Anglia czyniła to w swej polityce południowoafrykańskiej, a Francja w polityce północnoafrykańskiej. Żadne mocarstwo nie może bezkarnie pozwalać, by wciąż stawiano je przed faktami dokonanymi i lekceważono je. Jednakże to właśnie nastawienie polityki Bismarcka przyzwyczaiło Francję i świat do takiego traktowania wydarzeń na tery- toriach zamorskich, jakby były to sprawy, do których Niemcy usiłują się wtrącać właściwie tylko dlatego, że powoduje nimi arogancja. Trzeźwy , punkt widzenia do ut des był wykluczony. Kiedy zaś nasza strona go przyjęła, powstał z tego powodu hałas, który nie pozostawał w żadnym stosunku do naszych doprawdy skromnych roszczeń. Tym samym zna- leźliśmy się w niekorzystnym położeniu również pod względem sytuacji 202 wewnętrznej. Albowiem jest jasne, że w wypadku wojny prancjąz po- wodu „kapitalistycznych" interesów w Maroku nie moglibmy być pew- ni owego bezwzględnego poświęcenia narodu niemiecld^ które było oczywiste, kiedy Francja napadła na nas jako rosyjski w,al mimo że my jej nie zagrażaliśmy. W każdym razie wcześniejsza i wksza aktyw- ność Niemiec na polu polityki kolonialnej nie zwiększyhy niebezpie- czeństwa wojny z Francją. O niebezpieczeństwie tym decjuje wyłącz- nie wyobrażenie Francji, że przynależność Alzacji do Niniec to tylko prowizorium. Wciąż nową pożywkę dla tego poglądu staowił fakt, że prawna pozycja Alzacji w naszym państwie miała charater prowizo- ryczny. Toteż we Francji istniał dość ważny nurt opowi^ący się za milczącym współistnieniem, ale nie było nurtu na rzecz otartego poro- zumienia z nami. Nie da się jednak środkami pokojowyri realizować polityki ignorowania wielkiego mocarstwa. Polityka franc^ka także nie miała co do tego wątpliwości. Nie mogła jednak zdecydować się na nic innego. A od momentu, kiedy ponaglona przez Rosję zażdała od wy- kształconych klas swego kraju zgody na trzyletnią służl; wojskową, musiała być już zdecydowana na to, żeby jak najrychlej po^ąć działania wojenne przeciw nam. „Staniemy się barbarzyńcami, jeżii będziemy musieli trzy lata gnić w koszarach; albo zniszczymy Niemy i wtedy to już nie będzie potrzebne, albo to się w ogóle nie opłaca" - tak brzmiał decydujący argument, jaki można było usłyszeć od wykształonych Fran- cuzów. W obliczu faktu, że tak dobre efekty dała u nas słażia dwuletnia (wbrew mniemaniu wielu z nas, którzy znaliśmy nasze wisne wojsko jeszcze z czasu, kiedy istniał trzeci rok służby), również t;n argument będzie w przyszłości tracił we Francji na znaczeniu. Dośw^dczenie że oto także i ta koalicja nie zdoła odebrać Alzacji i Lotaryngi oraz spo- dziewana, ostateczna regulacja pozycji Alzacji i Lotaryngii v Niemczech mogą wiele zmienić. Nie wiemy tylko, jak wiele i jak szybto W chwili obecnej przede wszystkim problem belgigki dzieli nas i obu naszych przeciwników na Zachodzie. Niemiecki punkt widze- nia w sprawie Belgii nie jest nie znany, ale jest wciąż nietraĄie formuło- wany. Belgijska samodzielność była zagrożona przez Francj. popierana natomiast przez Bismarcka. Swoją polityką Bismarck pomógł królowi Belgów stworzyć państwo kongijskie. Anglia tak długo zagrażała tej posiadłości, że Belgia okazała wreszcie polityczną i wojskoyą uległość. Przed wojną ani mądrzy, ani nierozsądni politycy niemieccy nigdy nie mieli takich obłędnych pomysłów, żeby z jakichś powodowy kiedykol- wiek przemocą przyłączyć do nas ten naród, który od dawna, w obu sw0' ich narodowościowych odłamach jednakowo, mocno przywiązany Js^ do niepodległości. Bo cóż by nam to dało, jeśli w ten sposób doprowa- dzilibyśmy do sytuacji, w której pobratymcza Holandia stałaby sle „bramą inwazyjną" dla naszych przeciwników? Jest godne ubolew^i^ że w sensie narodowym odłączył się od nas nie naród belgijski, lec2 n^' ród holenderski, a wraz z nim obszar ujścia Renu. Ale dziś nie można już nadrobić tego, co zaprzepaszczono w średniowieczu. Wystarczało bolesny jest fakt, że postępowanie Hanoweru w 1866 roku zmusiło Pi""- sy do aneksji, co kładzie się cieniem na historycznie ugruntowany, Opie- rający się na zaufaniu stosunek Holandii do nas. Nie było i nie ma ppwo- du, by wrażenie to zaostrzać. Trudności w stosunkach z Belgią były i są czysto wojskowej natury. Średnie państwo, które w istocie umocniło tylko granicę od sfony Niemiec, natomiast swój ą morską granicę od strony Anglii i lądowa od strony Francji, pozostawiło w stanie niezdolności do jakiejkolwiek obro- ny; które utrzymywało wojsko nie wystarczające do obrony przed prze- marszem, a swój system obronny dostosowało do utrzymania ostaiecz- nie jednej twierdzy, możliwie jak najbardziej od obydwu bezbronPY^ granic oddalonej - takie państwo z wojskowego i politycznego punktu widzenia nie mogło uchodzić za naprawdę neutralne. Jego neutralność była w rzeczywistości neutralnością „na papierze". Zwłaszcza że przez całe lata w czołowych gazetach i w spontanicznych oświadczeniach P^- lamentu tego państwa raz po raz wyrażano poparcie dla naszych fTze- ciwników, choć my nie dawaliśmy do tego żadnych powodów. Lokc^s- nie francuskiego kapitału w licznych przedsięwzięciach realizowany0" pod flagą belgijską, tym łatwiejsze, że w tym eldorado burżuazji pano- wała niemal absolutna swoboda prawna w ruchu giełdowym i w er111^1 akcji - oto okoliczności gospodarcze, które współdecydowały o takiej postawie, inaczej zupełnie niezrozumiałej. Dlatego też nie było absplut- nie żadnej gwarancji, że państwo to, będąc neutralnym, nie postąp? do- kładnie tak, jak musiała ostatnio postąpić Grecja, zmuszona do tego p»rzez naszych przeciwników, to znaczy: nie było gwarancji, że nie ograniczy się tylko do formalnego protestu i nie dopuści do przemarszu naszych wrogów. Ponadto, jak pamiętamy, przygotowania do obrony holenider- skiego wybrzeża morskiego Anglia potraktowała prawie jak akt wnogo- ści wobec sobie i usiłowała udaremnić te zabiegi, aby nic nie staho na przeszkodzie możliwości wtargnięcia do Niemiec przez terytoriumi ho- 202______________________________________________ wewnętrznej. Albowiem jest jasne, że w wypadku wojny z Francjąz po- wodu „kapitalistycznych" interesów w Maroku nie moglibyśmy być pew- ni owego bezwzględnego poświęcenia narodu niemieckiego, które było oczywiste, kiedy Francja napadła na nas jako rosyjski wasal, mimo że my jej nie zagrażaliśmy. W każdym razie wcześniejsza i większa aktyw- ność Niemiec na polu polityki kolonialnej nie zwiększyłaby niebezpie- czeństwa wojny z Francją. O niebezpieczeństwie tym decyduje wyłącz- nie wyobrażenie Francji, że przynależność Alzacji do Niemiec to tylko prowizorium. Wciąż nową pożywkę dla tego poglądu stanowił fakt, że prawna pozycja Alzacji w naszym państwie miała charakter prowizo- ryczny. Toteż we Francji istniał dość ważny nurt opowiadający się za milczącym współistnieniem, ale nie było nurtu na rzecz otwartego poro- zumienia z nami. Nie da się jednak środkami pokojowymi realizować polityki ignorowania wielkiego mocarstwa. Polityka francuska także nie miała co do tego wątpliwości. Nie mogła jednak zdecydować się na nic innego. A od momentu, kiedy ponaglona przez Rosję zażądała od wy- kształconych klas swego kraju zgody na trzyletnią służbę wojskową, musiała być już zdecydowana na to, żeby jak najrychlej podjąć działania wojenne przeciw nam. „Staniemy się barbarzyńcami, jeżeli będziemy musieli trzy lata gnić w koszarach; albo zniszczymy Niemcy i wtedy to już nie będzie potrzebne, albo to się w ogóle nie opłaca" - tak brzmiał decydujący argument, jaki można było usłyszeć od wykształconych Fran- cuzów. W obliczu faktu, że tak dobre efekty dała u nas służba dwuletnia (wbrew mniemaniu wielu z nas, którzy znaliśmy nasze własne wojsko jeszcze z czasu, kiedy istniał trzeci rok służby), również ten argument będzie w przyszłości tracił we Francji na znaczeniu. Doświadczenie, że oto także i ta koalicja nie zdoła odebrać Alzacji i Lotaryngii, oraz spo- dziewana, ostateczna regulacja pozycji Alzacji i Lotaryngii w Niemczech mogą wiele zmienić. Nie wiemy tylko, jak wiele i jak szybko. W chwili obecnej przede wszystkim problem belgijski dzieli nas i obu naszych przeciwników na Zachodzie. Niemiecki punkt widze- nia w sprawie Belgii nie jest nie znany, ale jest wciąż nietrafnie formuło- wany. Belgijska samodzielność była zagrożona przez Francję, popierana natomiast przez Bismarcka. Swoją polityką Bismarck pomógł królowi Belgów stworzyć państwo kongijskie. Anglia tak długo zagrażała tej posiadłości, że Belgia okazała wreszcie polityczną i wojskową uległość. Przed wojną ani mądrzy, ani nierozsądni politycy niemieccy nigdy nie mieli takich obłędnych pomysłów, żeby z jakichś powodów kiedykol- wiek przemocą przyłączyć do nas ten naród, który od dawna, w obu swo- ich narodowościowych odłamach jednakowo, mocno przywiązany jest do niepodległości. Bo cóż by nam to dało, jeśli w ten sposób doprowa- dzilibyśmy do sytuacji, w której pobratymcza Holandia stałaby się „bramą inwazyjną" dla naszych przeciwników? Jest godne ubolewania, że w sensie narodowym odłączył się od nas nie naród belgijski, lecz na- ród holenderski, a wraz z nim obszar ujścia Renu. Ale dziś nie można już nadrobić tego, co zaprzepaszczono w średniowieczu. Wystarczająco bolesny jest fakt, że postępowanie Hanoweru w 1866 roku zmusiło Pru- sy do aneksji, co kładzie się cieniem na historycznie ugruntowany, opie- rający się na zaufaniu stosunek Holandii do nas. Nie było i nie ma powo- du, by wrażenie to zaostrzać. Trudności w stosunkach z Belgią były i są czysto wojskowej natury. Średnie państwo, które w istocie umocniło tylko granicę od strony Niemiec, natomiast swoją morską granicę od strony Anglii i lądową od strony Francji, pozostawiło w stanie niezdolności do jakiejkolwiek obro- ny; które utrzymywało wojsko nie wystarczające do obrony przed prze- marszem, a swój system obronny dostosowało do utrzymania ostatecz- nie jednej twierdzy, możliwie jak najbardziej od obydwu bezbronnych granic oddalonej - takie państwo z wojskowego i politycznego punktu widzenia nie mogło uchodzić za naprawdę neutralne. Jego neutralność była w rzeczywistości neutralnością „na papierze". Zwłaszcza że przez całe lata w czołowych gazetach i w spontanicznych oświadczeniach par- lamentu tego państwa raz po raz wyrażano poparcie dla naszych prze- ciwników, choć my nie dawaliśmy do tego żadnych powodów. Lokowa- nie francuskiego kapitału w licznych przedsięwzięciach realizowanych pod flagą belgijską, tym łatwiejsze, że w tym eldorado burżuazji pano- wała niemal absolutna swoboda prawna w ruchu giełdowym i w emisji akcji - oto okoliczności gospodarcze, które współdecydowały o takiej postawie, inaczej zupełnie niezrozumiałej. Dlatego też nie było absolut- nie żadnej gwarancji, że państwo to, będąc neutralnym, nie postąpi do- kładnie tak, jak musiała ostatnio postąpić Grecja, zmuszona do tego przez naszych przeciwników, to znaczy: nie było gwarancji, że nie ograniczy się tylko do formalnego protestu i nie dopuści do przemarszu naszych wrogów. Ponadto, jak pamiętamy, przygotowania do obrony holender- skiego wybrzeża morskiego Anglia potraktowała prawie jak akt wrogo- ści wobec sobie i usiłowała udaremnić te zabiegi, aby nic nie stało na przeszkodzie możliwości wtargnięcia do Niemiec przez terytorium ho- 204 lenderskie. Neutralność Holandii była przez nas tak samo skrupulatnie respektowana jak neutralność Szwajcarii. Oczywiście, gdyby sytuacja była taka sama, postępowalibyśmy tak również wobec Belgii. Dla tych, którzy byli za to odpowiedzialni, nie było tajemnicą, co sądzi się na ten temat w Niemczech. Belgia jednak odmówiła nam zabezpieczenia tej flanki przed najazdem przez jej terytorium, inaczej niż Szwajcaria, która utrzymując faktyczną neutralność, zapewniła takie zabezpieczenie i nam, i naszym przeciwnikom. Poza tym już zmiana stanu, jaki ku obopólnemu zadowo- leniu istniał w Luksemburgu do 1867 roku, sprawiła, że niemiecka grani- ca zachodnia narażona była na wysoce niekorzystne wpływy. Bismarck zrzekł się wobec Napoleona prawa okupacji wyłącznie po to, aby zacho- wać pokój. Mimo to wojna 1870 roku nie została nam oszczędzona. Projekt obecnego króla Belgii, znany tylko z niepotwierdzonych po- głosek, który podobno zakłada stworzenie związku neutralnych państw średnich, mógłby spowodować zmianę sytuacji. Jednak tylko wówczas - niestety jest to bardzo mało prawdopodobne - gdyby w pierwszym rzędzie pomyślano o trwałym wojskowym powiązaniu Belgii z Holan- dią, a to w celu wspólnej obrony ich neutralności przed każdym jej naru- szeniem, głównie więc w celu zapewnienia zdolności obrony południo- wej i morskiej granicy Belgii. Takie efektywne gwarancje neutralności mogłyby zadowolić Niemcy i oszczędziłyby nam owego prewencyjnego przemarszu przez Belgię, który mimo wszelkich przekonywających po- wodów jest rzeczą przykrą w odczuciu każdego Niemca i do którego uniknięcia także Bismarck dążyłby z pewnością wszelkimi środkami. Biorąc jednak pod uwagę stanowiska, jakie zajmująwobec siebie zainte- resowane narodowości, jest wielce problematyczne, czy te niejasne wi- doki nabiorą kiedyś cech realności; w każdym razie nie zależy to od nas. Po tym, co się stało i co musiało się stać, po ogłoszeniu przez emigracyj- ny rząd w Hawrze stanowczego żądania w sprawie powiększenia teryto- rium Belgii, sytuacja bardzo się zmieniła. Konieczne są konkretne gwa- rancje. Wiadomo, że każdy sumienny polityk niemiecki chciałby ograni- czyć je do niezbędnego minimum, jeśli chodzi o ich charakter i czas trwania. Albowiem Niemcy nie są bynajmniej zainteresowane tym, aby jednocześnie robić sobie śmiertelnych wrogów i po tamtej stronie grani- cy, i we własnym kraju, a także, aby przez dłuższy czas uprawiać polity- kę całkowicie skierowaną przeciw zachodnim mocarstwom. Jest jednak jasne, że charakter tych gwarancji musi zależeć od politycznych przeko- nań, jakich będziemy mogli spodziewać się w przyszłości - mianowicie ______________________________________________205 wtedy, gdy ucichną już namiętności towarzyszące wojnie - po naszych sąsiadach na Zachodzie i po tamtej stronie Morza Pomocnego. „Przeko- nania" w ogóle, a zwłaszcza przekonania dotyczące przyszłości, nie mogą stać się przedmiotem uzgodnień zawartych w traktatach pokojowych. Gwarancje, jakiekolwiek by były, muszą więc zachować swoją moc co najmniej dopóty, dopóki nie da się z dużym prawdopodobieństwem prze- widzieć, jak będą się układać stosunki Niemiec z tymi sąsiadami. Nie- stety, w chwili obecnej ich przekonania przemawiają zdecydowanie na niekorzyść oczekiwań, że w przyszłości będziemy mieli tam spokój. Nie może być mowy o rzeczywiście poważnej debacie pokojowej, skoro na- wet w sytuacji, jaką mamy obecnie, ministrowie mocarstw zachodnich (także Anglii!) wspominają o oderwaniu niemieckich obszarów, choć wiedzą, że Niemcy nie prowadziłyby rokowań na ten temat nawet wów- czas, gdyby walki toczyły się pod Kolonią i Heidelbergiem, a nie pod Arras i Reims. Wobec tego utwierdzą się w przekonaniu o swojej słusz- ności raczej ci niemieccy politycy, którzy reprezentują pogląd, iż przy obecnych przekonaniach naszych przeciwników pokój tak czy inaczej będzie jedynie zawieszeniem broni; toteż z wojskowego punktu widze- nia nierozsądne jest oddawanie jakiegokolwiek kawałka okupowanych terytoriów. Gdyby takie wrażenie miało się potwierdzić, to zapewne nie pozostaje nic innego, jak zatrzymać zastaw i po prostu pozwolić prze- ciwnikom na próby forsowania niemieckich linii. Niech robią to tak dłu- go, jak długo maj ą na to ochotę, a my tymczasem czekajmy, aż będą mu- sieli zrezygnować. Niemieckie wojsko stać na to. Oby los uchronił świat kultury europejskiej, nas nie wyłączając, przed taką koniecznością. To jednak nie zależy od nas, a znane słowa kanclerza Rzeszy trafnie oddają tę sytuację. TRÓJPRZYMIERZE A ROSJA Bieg wydarzeń na Wschodzie zdezaktualizował politykę wschodnią Bismarcka. Osobliwość naszej sytuacji w tym rejonie sprawiła, że poli- tyka ta nie mogła być zupełnie wolna od potencjalnych sprzeczności. Trudno było zawierać umowę reasekuracyjną z Rosją i jednocześnie w głębi duszy uważać, że trwały sojusz wojskowy z Austro-Węgrami byłby pożądany. W końcu trudno też było dopatrzyć się interesu Nie- miec w organizowaniu kongresu berlińskiego i nieuchronnym ściąga- niu na siebie nienawiści, zrodzonej z zawiedzionych nadziei, skoro pro- blemy te były nam faktycznie obojętne. Według późniejszych wyjaśnień Bismarcka, uważał on, że jeśli zostaną spełnione określone warunki, to Usadowienie się Rosjan w Konstantynopolu będzie nieszkodliwe, a na- wet może być bezpośrednio korzystne nie tylko dla niemieckich, ale też dla austro-węgierskich interesów. Jeśli w istocie takie było jego osta- teczne przekonanie, to doprawdy trudno pojąć, dlaczego to właśnie my pomagaliśmy w realizacji ówczesnej polityki angielskiej. Dopóki nie ma przekonujących kontrargumentów, trzeba uznać za prawdopodob- ne, że także później, przy pośrednictwie kanclerza Rzeszy, byłoby moż- liwe długoterminowe porozumienie obu naszych wschodnich sąsiadów w sprawie podziału obszaru bałkańskiego na strefy wpływów (oczywi- ście porozumienie odpowiadające ówczesnej sytuacji, która tymczasem gruntownie się zmieniła). Desinteressement Rosji względem obszarów pomiędzy Adriatykiem i granicą bułgarską było bardzo długo jedynym żądaniem, jakie Austria musiała stawiać w obronie swoich interesów egzystencjalnych. Dopiero później, gdy Rosja zaangażowała się w Ser- bii, okazało się, że nie może go spełnić. Motywowane emocjami poli- tycznymi zaangażowanie w rejonach, gdzie nie można skutecznie inter- weniować przy użyciu siły własnej, bardzo łatwo prowadzi do takich fatalnych dla prestiżu niepowodzeń, jakich doznała nasza polityka w kwestii burskiej i jakie teraz na wielką skalę stają się udziałem Ro- ^an, jako skutek ich polityki wobec Serbów. Reakcja Niemiec na Bli- skim Wschodzie oraz obecna bojowa wspólnota z Turcją i z Bułgarią, fak dla Rosji przykra, zrodziły się nie tylko i nawet nie przede wszyst- kim w wyniku pojawienia się trwałych interesów gospodarczych Nie- miec w Azji Mniejszej i w Mezopotamii, lecz zasadniczo w wyniku °Wego wychodzenia Rosji poza jej naturalne pole działania polityczne- go. Akurat z Rosją nie byłoby trudne porozumienie dotyczące intere- ^w czysto gospodarczych. Sojusz zawarty ze względów politycznych prawił, że jesteśmy teraz politycznie mocno zaangażowani, a to osta- ^cznie zmienia wszystkie przesłanki polityki Bismarcka. Opierała się ona (i jej pozorne sprzeczności) na założeniu, że, po pierwsze, nie ma "liędzy nami i Rosją niezgodności interesów i, po drugie, że wskutek podziału Polski między nami i Rosją istnieje i zawsze będzie istniała wspólnota interesów. Polski problem stanowił jeden z kluczowych punk- tów polityki Bismarcka. Określał on całkowicie jego politykę zagra- Mczną wobec Wschodu, a w decydujący sposób także jego politykę ^_____________________________________207 wewnętrzną podczas Kulturkampfu, i nie tylko. Bismarck, podobnie jak Rosjanie od czasów Mikołaja I, uważał Polaków po prostu za zdraj- ców stanu, gdyż nie pozwalali oni zniszczyć swojej odrębności. Nawet jeśli ktoś był zdecydowanie daleki od poglądów tego rodzaju i od po- czątku całkowicie odrzucał chybionąpolitykęjęzykowąw Prusach, trud- no mu było w ówczesnej sytuacji nie występować na rzecz pruskiej polityki kolonizacyjnej na Wschodzie i przeciw dopuszczeniu polskich robotników do pracy w Niemczech. Nie można było pozwolić na to, aby w walce o ziemię i o rynek pracy nieunikniona konkurencja naro- dowości i narodowych kultur na Wschodzie toczyła się według kryte- rium taniości rąk do pracy. Zniknięcie lojalnych pruskich urzędników polskiego pochodzenia było nieprzyjemnym zjawiskiem wynikłym ze sposobu, w jaki od czasu Bismarcka prowadzono tę walkę. Ta sytuacja zmieniła się całkowicie. Przede wszystkim dlatego, że rozwój, jaki dokonał się wśród niemieckich Polaków, nie pozwala już mówić tylko o „tańszych rękach". Następnie za sprawą sytuacji politycz- nej, w jakiej znalazły się teraz Niemcy w stosunku do Polaków. Niemiec- kiemu rządowi nie wolno w żadnym wypadku składać publicznych obiet- nic, które nie zostaną dotrzymane (co nieuchronnie raz po raz będzie czynić Rosj a - przy j ej charakterze j est to nieuniknione). Przede wszyst- kim zaś potęga faktów skazuje w przyszłości oba narody na siebie. Pod- czas gdy Anglia może zagrażać naszemu handlowi i naszym posiadło- ściom zamorskim, a Francja integralności naszego terytorium, Rosj a j est jedyną potęgą, która w przypadku zwycięstwa byłaby w stanie zagrozić tak polskiej, jak i niemieckiej narodowości, a także zakwestionować ich polityczną niezawisłość. Przypuszczalnie w przyszłości niebezpieczeń- stwo to będzie rosło. Nie możemy w tej chwili rozpatrywać tu kwestii, jaki kształt można nadać porozumieniu z Polakami zamieszkałymi na te- renach niemieckich [Deutsch-Polen], jeśli chodzi o dotychczasowe punkty sporne (na przykład wydzielenie lokalnych obszarów osiedleńczych dla każdej narodowości). Pewne jest tylko, że czeka nas to zadanie. Tym bardziej nie możemy omawiać tu przyszłej polityki wobec Polaków z te- renów pozaniemieckich [ausserdeutsche Polen]. Pewne j est tylko, że j est to najważniejsza spośród wszystkich kwestii, jakie powinny zostać ure- gulowane między nami i Austro-Węgrami, i że trzeba dojść do zgody w tej sprawie przed przystąpieniem do rokowań pokojowych. Sztuka rządzenia państwem kazałaby z pewnością Bismarckowi po- łożyć nacisk na to, że, po pierwsze, z punktu widzenia gospodarczego ss^^^^^^^ ^s^s^s?^^^^^^^ »»SXhT-źe "^^^y"'1' •w ^"^ nie » "'^ 'PMzywać t,„i. '-"""'"ym wschodzie tyllm ^^Tp^r-^^S^^^^^ "°wać Bismpr^ k . "° P°wiedzieć takie fn '2 czym mamy sadzie lsmarck' ^ doprowadzić do J łny "^Y zapropo- ^^S;S^?S^ %55?= ^0 ^STłr1 wystarcz^- pe^^^ S9??2 oba ^"y- ^ .os2 AlbowlemJeś" ^^"".ocSw-'2 forma11^0 akta nas wyst'"' zagrozona' również wprzvar?w,a?ozycJaAustro-Wę- ^aS^^^^^^^ a^ "W^^^iet0 ^°-c dli ^^ać siJaS"^ ^ kiedys d0 ^g^e^ ze lch własna '"^arstwi g '^"^^twa. W każdy 0 ^^So. Trudno spo- ^logS? ^^^'^tdla naszego^s^ T "^Y11131116 P^z nas ^SnT11' ^ strony "^ mniej ważne ^ ^^?SSZS^-^ ^s^^^^s^s^ sklch ^"iel0 0 w obllczu groźby "^aT^ "^^ono tym ^^S:"^^ narodowa n, , p nłm1 ^mymi ,est u . wlKer'], istnieje w ogó- s^ ^^ró2a 2nosć od ROSJi•Ich doty^ gwarantować^ t^ "^Tłu-on^ na fatalisty^ wierze S ;ziałanie OPier^ 0 t0' Bby d^ i" rozrastać slę b^ w niesTn?3-'^'iż "^B PO- ^ewol^^P^050' że uwolnione odSn 'ć- Teraz chodzi fy s^ b^S2 Nlemcy-Nasz '"teres pozwą?1 .w"1"1^ obawiać ^ ^adonie^.^,8'1"0^61"08013 kulturo^ L ^mlaga'aby cieszy- eg0 celu -życzenie "bszaSzSif^^ ^ w działania Iposzczególnych narodów wedłu? ~~——~——"————-^ HS^:=^S^ ^s^^^s^^^^^ z Frań • c0 Prawda odwlekł, fPoprzez umowie re^ "^^Sa^r13^^^^^ zawarcle prz^ samego cara w ; w swoich ^^hSneg0 stosunk" Rosji, P°^n^^Selno^-^6^ T^6 tyJJk0 rz ^acemuz wewn^r' Jafae ^"^^^rr^ A ^^esówwI^r^^P^wnilc^ ^syJskiem.u wa %^5?^-^S^s s^ż^ssri?^^^^ ^si^S^S^,^ we własnym ^ -^^^^arowana rosyjska •w^ec^ny' co trudmy do --'".a^S^S^^iW.BSS^^ S.0^^^^^^^^ ^S^^^,-^'^S "———^^^^ J",Ktoryna)prawdopodo(b- 210 niej był możliwy. Albowiem my nie mieliśmy żadnego interesu w tym, aby przeszkadzać w zaspokojeniu rosyjskich potrzeb, o ife tylko nie za- grażały one życiowym interesom naszym lub naszych sprzymierzeńców: Austro-Węgier, Turcji i teraz Bułgarii. Przy czysto rzeczoyym podejściu ugoda nie była bynajmniej wykluczona. Teraz dopiero przyszłość poka- że, jak dalej kształtować się będzie rosyjska polityka. Istniała i istnieje ostra sprzeczność między ekspansjonistycznymi ambicjalni tej polityki i zapałem inteligencji do uszczęśliwiania obcych narodóy a zadaniami kulturowymi w jej własnym kraju, które wciąż czekają n'ię ich zlikwidować całkowicie. A zatem ludzie w ten sposób uprzywilejowani nigdy też nie utracą do końca lub choćby prawie całkowicie swoici dale- ce nieproporcjonalnych w stosunku do ich liczebności wpływów aa po- litykę państwa. Tak też natura nowoczesnej organizacji państwowy i go- spodarczej na trwałe warunkuje uprzywilejowanie szkolnictwa fa- chowego, a tym samym (nie tożsamego z nim, ale przez nie -także w sensie samej techniki wychowawczej - wymaganego) „wykiztał- cenia", które jest najsilniejszym elementem różnicowania stan»wego w obrębie nowoczesnego społeczeństwa. Dlatego właśnie sensowiejest stworzenie w parlamentarnym prawie wyborczym ekwiwalentu: zrów- nanie warstw przeważających ilościowo, a zdominowanych spohcznie i warstw uprzywilejowanych - przynajmniej przy wyborze korporacji kontrolujących i funkcjonujących jako miejsce selekcji przy- wódców. A nieodzowność tej instancji potęguje się jeszcze znacznie, gdyprzyj- miemy założenie, iż rzeczywiście w następstwie gospodarki wpennej zaistnieje trwała, szeroko rozwinięta, oparta na związkach inteesów „organizacja" gospodarki narodowej z udziałem państwovych ____________________________________________277 jednostek urzędowych. To znaczy: wejdzie w życie regulacja go- spodarki (lub chociaż niektórych ważnych jej gałęzi), oparta na stowa- rzyszeniach zawodowych i polegająca na biurokratycznym „nadzorze" bądź „współadministrowaniu", albo też na jeszcze jakichś innych sil- nych i trwałych związkach z instancjami państwowymi. Czy któryś z na- szych tak dziecinnie zafascynowanych tym literatów zastanowił się wła- ściwie, co wynikłoby stąd w sensie politycznym, jeśli jednocześnie zaniechano by stworzenia przeciwwagi w postaci znacznego przyrostu władzy nie wedhig stanów zawodowych zorganizowanego parlamen- tu? Literaci roją sobie: „państwo" będzie wtedy roztropnym regulatorem gospodarki. Odwrotnie! Tak przez nich znienawidzeni bankierzy i ka- pitalistyczni przedsiębiorcy staliby się wolnymi od wszelkich ograniczeń i kontroli panami państwa! Albowiem: kto na litość boską ma stanowić „państwo" obok tej maszynerii wiel- ko-i drobnokapitalistycznych karteli wszelkiego rodzaju, w których jest „zorganizowana" gospodarka, jeśli tworzenie woli państwowej zło- ży się w ręce tych właśnie „stowarzyszeniowych" organizacji? Już udział państwa w syndykacie węglowym i w ogóle w górnictwie ozna- cza praktycznie, że fiskus jest zainteresowany nie w możliwie najlep- szym zaopatrzeniu narodu w tani węgiel, lecz w uzyskaniu wysokie- go dochodu z kopalni, a ten interes prywatnych i państwowych ko- palni oraz biurokracji jest tożsamy i przeciwny zarówno interesowi robotników, jak i użytkowników węgla. Każdy postęp prowadzonej przez państwo kartelizacji nie oznacza oczywiście nic innego jak tylko dal- sze propagowanie tego stanu rzeczy. Być może jest ona mimo to nie- uchronna - nie należy to do przedmiotu niniej szych rozważań. Ale j akąż bezbrzeżną naiwnością jest mniemanie, iż w ten sposób zlikwiduje się bądź osłabi tak strasznie naganną- w oczach naszych ideologów zza biurka - dominację zainteresowania „profitem" i produkcją dóbr „gwoli zysku" i sprzyjać się będzie „naturalnemu", czyli „wspólnotowemu", in- teresowi gospodarczemu, który polega na możliwie najlepszym, to zna- czy możliwie najtańszym i dobrym zaopatrzeniu ludzi w pożądane i uży- teczne dobra. Cóż za kolosalny nonsens! Ów reprezentowany przez kar- tele interes kapitalistycznych producentów i profitentów bez reszty opanowałby wtedy samo państwo. Chyba że owej organizacji interesów producenckich przeciwstawi się władzę dość silną, by j ą kon- trolowała i sterowała nią stosownie do zapotrzebowania ludności. Aliści zapotrzebowanie człowieka nie dostosowuje się do jego 276____________________________________________ równość prawa do głosowania odpowiada - ze względu na swój ą „me- chaniczną" naturę- istocie dzisiejszego państwa. Dopiero dla nowoczes- nego państwa jest właściwe pojęcie „obywatela państwa". Arów- ne prawo wyborcze nie oznacza zrazu niczego ponadto, że w tym punk- cie życia społecznego jednostka nie jest postrzegana, jak wszędzie indziej, w zależności od jej szczególnej pozycji zawodowej i rodzinnej oraz odmienności jej położenia materialnego czy społecznego, lecz wła- śnie jedynie jako obywatel państwa. Wyraża się w tym jedność narodu państwowego, która wkracza w miejsce rozbicia na prywatne sfery życiowe. To naturalnie nie ma bynajmniej nic wspólnego z teorią jakiejś naturalnej „równości" ludzi. Chodzi raczej o sens dokładnie przeciwny: o pewną przeciwwagę społecznych nierówności, które nie wyni- kają z jakości naturalnych, lecz zostały stworzone, częstokroć w ostrej dysproporcji względem nich, przez warunki społeczne, przede wszyst- kim przez grubość portfela. Są nieuniknione, ale nie osadzone w żadnych różnicach naturalnych. Dopóki istnieje porządek społecz- ny choćby zbliżony do dzisiejszego - a ten ma żywot bardzo twardy - nierówność zewnętrznego położenia życiowego, przede wszystkim sta- nu posiadania, a także uwarunkowane przez nią społeczne stosunki zależności, będzie wprawdzie można łagodzić, ale nigdy nie da się ich zlikwidować całkowicie. A zatem ludzie w ten sposób uprzywilejowani nigdy też nie utracą do końca lub choćby prawie całkowicie swoich dale- ce nieproporcjonalnych w stosunku do ich liczebności wpływów na po- litykę państwa. Tak też natura nowoczesnej organizacji państwowej i go- spodarczej na trwałe warunkuje uprzywilejowanie szkolnictwa fa- chowego, a tym samym (nie tożsamego z nim, ale przez nie - także w sensie samej techniki wychowawczej - wymaganego) „wykształ- cenia", które jest najsilniejszym elementem różnicowania stanowego w obrębie nowoczesnego społeczeństwa. Dlatego właśnie sensowne jest stworzenie w parlamentarnym prawie wyborczym ekwiwalentu: zrów- nanie warstw przeważających ilościowo, a zdominowanych społecznie i warstw uprzywilejowanych - przynajmniej przy wyborze korporacji kontrolujących i funkcjonujących jako miejsce selekcji przy- wódców. A nieodzowność tej instancji potęguje się jeszcze znacznie, gdy przyj- miemy założenie, iż rzeczywiście w następstwie gospodarki wojennej zaistnieje trwała, szeroko rozwinięta, oparta na związkach interesów „organizacja" gospodarki narodowej z udziałem państwowych ____________________________________________277 jednostek urzędowych. To znaczy: wejdzie w życie regulacj a go- spodarki (lub chociaż niektórych ważnych jej gałęzi), oparta na stowa- rzyszeniach zawodowych i polegająca na biurokratycznym „nadzorze" bądź „współadministrowaniu", albo też na jeszcze jakichś innych sil- nych i trwałych związkach z instancjami państwowymi. Czy któryś z na- szych tak dziecinnie zafascynowanych tym literatów zastanowił się wła- ściwie, co wynikłoby stąd w sensie politycznym, jeśli jednocześnie zaniechano by stworzenia przeciwwagi w postaci znacznego przyrostu władzy nie wedhig stanów zawodowych zorganizowanego parlamen- tu? Literaci roją sobie: „państwo" będzie wtedy roztropnym regulatorem gospodarki. Odwrotnie! Tak przez nich znienawidzeni bankierzy i ka- pitalistyczni przedsiębiorcy staliby się wolnymi od wszelkich ograniczeń i kontroli panami państwa! Albowiem: kto na litość boską ma stanowić „państwo" obok tej maszynerii wiel- ko-i drobnokapitalistycznych karteli wszelkiego rodzaju, w których jest „zorganizowana" gospodarka, jeśli tworzenie woli państwowej zło- ży się w ręce tych właśnie „stowarzyszeniowych" organizacji? Już udział państwa w syndykacie węglowym i w ogóle w górnictwie ozna- cza praktycznie, że fiskus jest zainteresowany nie w możliwie najlep- szym zaopatrzeniu narodu w tani węgiel, lecz w uzyskaniu wysokie- go dochodu z kopalni, a ten interes prywatnych i państwowych ko- palni oraz biurokracji jest tożsamy i przeciwny zarówno interesowi robotników, jak i użytkowników węgla. Każdy postęp prowadzonej przez państwo kartelizacji nie oznacza oczywiście nic innego jak tylko dal- sze propagowanie tego stanu rzeczy. Być może jest ona mimo to nie- uchronna - nie należy to do przedmiotu niniejszych rozważań. Ale jakąż bezbrzeżną naiwnością jest mniemanie, iż w ten sposób zlikwiduje się bądź osłabi tak strasznie naganną- w oczach naszych ideologów zza biurka - dominację zainteresowania „profitem" i produkcją dóbr „gwoli zysku" i sprzyjać się będzie „naturalnemu", czyli „wspólnotowemu", in- teresowi gospodarczemu, który polega na możliwie najlepszym, to zna- czy możliwie najtańszym i dobrym zaopatrzeniu ludzi w pożądane i uży- teczne dobra. Cóż za kolosalny nonsens! Ów reprezentowany przez kar- tele interes kapitalistycznych producentów i profitentów bez reszty opanowałby wtedy samo państwo. Chyba że owej organizacji interesów producenckich przeciwstawi się władzę dość silną, by j ą kon- trolowała i sterowała nią stosownie do zapotrzebowania ludności. Aliści zapotrzebowanie człowieka nie dostosowuje się do jego 278 pozycji w mechanizmie produkcji dóbr. Robotnik potrzebuje chle- ba, mieszkania, ubrania w takim samym stopniu - bez względu na to, w jakiego rodzaju fabryce pracuje. Jeśli zatem ma nastąpić organi- zowanie gospodarki, to jest po prostu konieczne, aby właśnie zanim zacznie ona funkcjonować - czyli już teraz - przeciwstawić tej organiza- cji parlament wybrany nie według rodzaju zatrudnienia przy wytwór- stwie dóbr, lecz według zasady reprezentacji zapotrzebowania ma- sowego: parlament równego prawa wyborczego, dzierżący całkowicie suwerenną władzę. Musi to być władza znacznie bardziej suwerenna niż dotychczas, ponieważ dotychczasowa konfiguracja władzy nie wystar- czyła do rozbicia danego przez naturę panowania fiskalizmu w zakła- dach państwowych i władzy ludzi zainteresowanych w zyskach. To jest negatywny argument na rzecz równego prawa wyborczego. W sensie pozytywnym natomiast równe prawo wyborcze pozostaje - w perspektywie samej tylko polityki państwa - w ścisłym związku z pewnymi losami, które znów tworzy nowoczesne państwo jako ta- kie. Ludzie są „równi" w obliczu śmierci. Mniej więcej równi są także pod względem najniezbędniejszych potrzeb życia cielesnego. Właśnie to, co najpospolitsze i z drugiej strony to, co patetycznie najwznioślej- sze, obejmują wszak równości, jakie nowoczesne państwo rzeczywiście niezmiennie i niewątpliwie oferuje wszystkim swoim obywatelom: czy- sto fizyczne bezpieczeństwo i potrzebne do życia minimum egzysten- cjalne oraz pole bitwy, na którym czeka śmierć. Wszelkie nierówności praw politycznych w przeszłości sprowadzały się ostatecznie do uwa- runkowanej ekonomicznie nierówności kwalifikacji wojskowych, których nie ma w zbiurokratyzowanym państwie i wojsku. Wobec niwe- lującego różnice, nieuniknionego panowania biurokracji, które dopiero umożliwiło powstanie nowoczesnego pojęcia „obywatela państwa", kart- ka wyborcza jako narzędzie władzy jest j e dynym środkiem, jaki pod- danym biurokracji m o ż e w ogóle dać pewne minimum prawa do współ- stanowienia o sprawach wspólnoty, dla której mają iść na śmierć. Obecnie w Niemczech to Rzesza prowadzi wojnę, wszelako spo- śród poszczególnych państw Prusy są tym, które mocą swojej pozycji w Rzeszy stanowi jako hegemon ojej polityce. Pod adresem Rzeszy kieruj e więc j ednostka swój e żądanie, aby zagwarantowała przynajmniej absolutne minimum przyzwoitości politycznej ze strony tego hegemona w stosunku do powracających żołnierzy. Żaden z nich nie może - leży to w interesie Rzeszy - być tam, w odgrywającym kluczową rolę pań- 279 stwie, upośledzony w politycznym prawie wyborczym względem kogoś, kto został w domu. A tak by się nieuchronnie stało przy każdym innym niż równe prawie wyborczym*. Charakter tego żądania określa wyłącznie perspektywa polityki państwa, nie polityki partyjnej. Nie znamy wszak nastrój ów ani politycznych nastawień, j akie będą prze- pełniać powracających do domu żołnierzy. Być inoże okażą się bardzo „autorytarne". Albowiem silnie „konserwatywne" partie istnieć będą zawsze, bo zawsze będą istnieć autorytamie nastawieni ludzie. Wtedy niechaj z kartką wyborczą w ręku buduj ą państwo według swoich idea- łów, a my, którzy zostaliśmy w domu, weźmiemy się do codziennej pra- cy. Tu zwalczamy tylko bezwstydny opór „domowych bojowników" prze- ciw wypełnieniu owego elementarnego nakazu przyzwoitości. O to, by drzewa demokracji anachronicznej, negatywnej, domagającej się tylko wolności od państwa nie wystrzeliły zbyt wysoko ku niebu, dbają nie- ubłagane realia teraźniejszości, a najlepiej zadbałoby nacechowane od- powiedzialnością własną uczestnictwo parlamentarnych przywódców partyjnych we władzy w państwie. Właśnie doświadczenia tej wojny (te- raz także w Rosji) pokazały to, co już podkreślaliśmy: że żadna partia, j akikolwiek miałaby program, nie może obj ąć e f e k t y w n e g o kierow- nictwa w państwie, nie stając się partią narodową. Przeżyliby- śmy u nas to samo co wszędzie. Socjalistyczne partie innych państw były bardziej „narodowe" niż (wtedy) nasza, ponieważ nie były wyklu- czone z kierowania państwem. Jakiekolwiek jednak byłyby nastroje wśród powracających żołnierzy - tak czy owak, przywiozą bagaż przeżyć, wra- żeń i doświadczeń, które mieli tylko oni. Sądzimy, iż wolno nam ocze- kiwać od nich przede wszystkim jednego: choćby względnie większej dozy rzeczowości. W najwyższej bowiem mierze rzeczowe są zada- nia, jakie stawia nowoczesna wojna. I dalej: większej dozy odporności na zwykłe frazesy literatów jakiejkolwiek partii. Natomiast wśród tych, którzy zostali w domu, przede wszystkim warstw posiadaczy i litera- tów, okres wojny ujawnił tak obrzydliwy obraz braku rzeczowości, nie- dostatku politycznej miarki w oku i umyślnie podsycanego zaślepienia ' Zamierzone, jak się wydaje, połączenie prawa wyborczego z czasem trwania pobytu oznaczałoby odebranie (występującego obecnie w trzeciej klasie) prawa wyborczego zmuszonym do częstej zmiany miejsca pobytu robotnikom, co byłoby pozbawi eniem praw odnośnych warstw pozostających na placu boju proleta- riuszy! Wobec wielkiego przewarstwienia gospodarki przy następnych wyborach być może większość robotników będzie musiała szukać nowego miejsca pracy, a zatem utraci prawo wyborcze! -eS^^^^^^^———- "ie prawa wyborczego musi- P1'2^""^ nowe31110' d2w0- ^em stawać Powr^TS^^P^^^^^^^^ "a najpierw, w rezultacie •J ^rzy wobec koniecz-Nle woln0 ^cze, po narzędzia^w d^^^ -ewnę^" -W- ^erać gfos w państwie S P^^Jace im w sposób ^ P™ wy- ^ czysto for^S pr?;??^" bronlli- M^ zas^^- d^aterialneJodbu^owS ^ogliY^ Już taki ty^ny argument na rzecz rów. uly- TOJest decydu- P^^ić ^ego wprowadzenia^^ SS""3 ^^o w^^toP^- Znamy przecież wszys?kTefer ' 2anim wojnadobi^W ^eresu usiłują przerazić Sn esy' J(tólymi ^ A-ugiet ?lie końca- ^^P^dzniszczenSmprTena'zwłas2c2a•• Cerata Sde^ lud2ie a ^tem kulturotwórczy,^ z^'demobac^''^^^^^^ ^^^^^^^^ S0————^^^^^ Nie ma wątpliwości zp Wawy- =x^s^^ "'hdTO bo„fen,^S' 'n'1 c'1™ »"-.