Biografie Sławnych Ludzi Richard Friedenthal Marcin Luter Jego życie i czasy Przełożył Czesław Tarnogórski Państwowy Instytut Wydawniczy 1991 Część pierwsza DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA WIEJSKI CHŁOPAK, SYN GÓRNIKA Rok urodzenia 1483. Według podziałów podręcznikowych i przyjętych w książkach historycznych byłoby to jeszcze średniowiecze. Wielokrotnie też dyskutowano o tym, jak dalece Luter był człowiekiem średniowiecznym, a w jakiej mierze należał już do nowożytności, która właśnie się zaczęła. Taki podział historii podług wielkich bloków, widzianych jak monolity w powierzchownym przeglądzie stuleci, niósł coraz więcej wątpliwości. Wyobrażenia o średniowieczu doznawały najróżnorodniejszych przeobrażeń i przewartościowań. Sięgają te wyobrażenia od długo obowiązujących określeń: „ponure, ciemne, zabobonne", aż po złocisty połysk obrazów na drewnie, odkryty przez romantyzm, który dla odmiany całe życie tamtych czasów widział w refleksach swego blasku. W końcu stworzono „człowieka w retorcie", mitycznego „człowieka średniowiecznego", wrzucając tam wszelkie ingrediencje: odpryski farby z obrazów świętych, mech z murów strzelistych katedr i pełne garście mistyki. Z tego stworzonego w marzeniach obrazu zachowało się jeszcze sporo: wyobrażenie bezgranicznie pobożnego i wiernego Zachodu, Zachodu przykładnie zjednoczonego pod władzą papieża i cesarza i zdolnego do wielkich czynów. Wyobrażenie epoki, w której każdy człowiek czuł się pewny i bezpieczny w miejscu, które w porządku stanowym wyznaczył mu Bóg; trwał tam ów człowiek dotąd, aż niepokój, zuchwale wszczęty przez jednostki, wpędził go w obszary niepewne. W Lutrze, jako najznaczniejszym z tych indywidualistów, widziano wielkiego niszczyciela i rozbijacza owej średniowiecznej jedności, która, zapewne bardziej niż w rzeczywistości, istniała w wielkich budowlach myśli teologicznej i filozoficznej. Rozdział był gotowym już dziedzictwem po późnym okresie cesarstwa rzymskiego; następne wieki przyniosły podział na Kościół wschodni i zachodni. Historyczna tradycja, ukierunkowana wyłącznie na Europę Zachodnią, w coraz większej mierze ignorowała i przęsła- DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA niała fakt, że przez większość trwania kompleksu nazywanego średniowieczem, Kościół wschodni istniał równolegle z rzymskim, okresami znacznie nad nim górując. Upadek potężnego państwa bizantyjskiego — jedynego, które zasługuje na określenie „tysiącletnie" —zapoczątkowany zdobyciem i straszliwym złupieniem Konstantynopola w 1204 r. przez „pobożnych krzyżowców", a zakończony rozbiciem przez Turków w 1453 r. tego potężnego bastionu świata chrześcijańskiego, sprawił, że coraz szybszy był w świadomości ludzi i w historycznej tradycji proces zanikania Kościoła wschodniego. W momencie urodzenia Lutra zaszedł pewien zwrot. Wielkie Księstwo Moskiewskie uwolniło się spod panowania Tatarów; Iwan III poślubił bizantyjską księżniczkę Zoe, przybrał tytuł cara oraz grecką nazwę „autokrator"'. „Kościół prawowierny" przeżywał nowy wielki rozkwit, przeświadczony, że na nim, na „trzecim Rzymie", spoczęło posłannictwo doprowadzenia świata do zbawienia: idea misyjna, która pod innym znakiem utrzymała się do dziś. Podczas pierwszego publicznego wystąpienia w Lipsku zakwestionował Luter roszczenia papieża do zwierzchniej władzy nad chrześcijaństwem; wskazał wówczas wyraźnie na Kościół prawosławny i zaprotestował przeciwko traktowaniu jego członków jako „kacerzy" czy „niewiernych", dla których zwalczania miałyby być dozwolone krucjaty oraz zbiórki pieniężne w zamian za odpusty. Ale i w obrębie Zachodu jedność Europy doznała poważnych wstrząsów. Wielka schizma, która podzieliła Europę na dwa, a w końcu na trzy obozy, / dwoma, trzema, a nawet pięcioma równocześnie papieżami wzajemnie się ekskomunikującymi, z trudem tylko została opanowana przez sobór w Konstancji wiatach 1414-1418; spalenie na stosie czeskiego reformatora Jana Husa doprowadziło do wojen husyckich, trwających prawie dwadzieścia lat; Czechy pozostały nie pokonane, a kuria rzymska wbrew swej woli musiała tolerować „odszczepieńczy" Kościół i kraj. Myśl o soborze jako instancji nadrzędnej wobec papieża była żywotna w dalszym ciągu. Nakierowała na reformę umysłu i politykę, była wielką nadzieją, jako że mówiło się o całościowej reformie Kościoła, reformie „głowy i członków"; myśl ta miała decydujące znaczenie także dla wystąpienia Lutra. W roku jego urodzenia rządził w Rzymie papież Sykstus IV, pierwszy z dynastii delia Rovere, pierwszy też przedstawiciel zeświecczonego papiestwa renesansowego, które w znacznym stopniu przybrało postać księstwa terytorialnego w Italii, tracąc pozycję sędziego rozjemczego nad narodami. Narody te poszły swoimi drogami, na czele z Francją, która stworzyła własny „galli-kański" Kościół narodowy; władzę administracyjną sprawował nad kościelnymi posiadłościami panujący i przysługiwało mu prawo mianowania na swoim terenie wysokich dostojników kościelnych -- były to przywileje, WIEJSKI CHŁOPAK, SYN GÓRNIKA jakich nie miał żaden inny kraj. Dążenia takie nie powiodły się niemieckim cesarzom, których w końcu zdominowali wielcy papieże późnego średniowiecza. Francuscy królowie utrzymali owoce zwycięstwa, a tym samym skoncentrowali w swoich rękach władzę nad państwem, i to bardzo silnym. W 1483 doszedł do rządów król Karol VIII, który opozycję wobec kurii rzymskiej posunął o kolejny krok, brzemienny w skutki. Wtargnął zbrojnie do Italii, zapoczątkowując tym okres wojen, i doprowadził do upadku cały system państw Italii, którym papieże mieli zamiar kierować. Walka, w której uczestniczyły wszystkie mocarstwa europejskie, trwała przez całe życie Lutra, wpływając decydująco na jego własny los i na losy reformacji. Jeżeli można mówić o rozbiciu jedności Zachodu, która zawsze pozostaje pojęciem nader problematycznym, to w dziedzinie politycznej przygotowała to rozbicie i urzeczywistniała je Francja, na długo zanim ktokolwiek mógł pomyśleć, że odegrają w tym jakąś rolę Niemcy i zanim ktokolwiek posłyszał o mnichu z Wittenbergi. Gdy przyszedł na świat Luter, w Niemczech panował cesarz Fryderyk III; był to najbardziej nieudolny z wszystkich władców dynastii habsburskiej, który nie zasłużone znaczenie w historii świata osiągnął jedynie na drodze wytrwałej i przebiegłej polityki małżeńsko-dynastycznej. Mało przebywał na terenie Rzeszy, z różnych powodów groziła mu detronizacja, a nawet w dziedzicznych swoich krajach austriackich bywał w niejednej opresji; pozostawał niemal bez środków do życia, pożyczał u mieszkańców swoich miast, nie wyłączając strażnika bramy miejskiej w Wiedniu; skrajnym ubóstwem odznaczały się też jego koncepcje polityczne. Umiał tylko podkładać „ładunki z opóźnionym zapłonem": były to umowy spadkowe oraz małżeńskie związki dynastyczne, zawierane z myślą o potędze Habsburgów; eksplodowały one nieoczekiwanie w dalszej przyszłości, do gruntu zmieniając polityczny krajobraz Europy. Nie były to jednak skutki zamierzone świadomie i trudno, jak się zdaje, przypisywać mu z ich racji znamię przemyślanej mądrości. Nie mógł przecież przewidzieć z góry, że wymrzeć będzie musiało kolejno, ni mniej, ni więcej, tylko sześciu pretendentów, zanim jego prawnuk, cesarz Karol V, zasiądzie na tronie królów Hiszpanii; jeszcze trudniej byłoby mu wyliczyć, że potężne państwo Jagiellonów, które w jego czasach zapanowało nad całym Wschodem Europy, od Bałtyku do Morza Czarnego, upadnie tak rychło, i że Węgry oraz Czechy, późniejszy fundament ogromnego stanu posiadania Habsburgów, przypadną innemu z jego prawnuków, Ferdynandowi. W Niemczech, całkowicie zaniedbanych przez cesarzy jedynie tytularnych, rządzili faktycznie od długiego już czasu władcy świeccy i duchowni, elektorzy, arcybiskupi, książęta, hrabiowie i jeszcze niżsi w hierarchii tytu- DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA łów. ię i pocieszał tym, że jest doktorem, obowiązanym przysięgą do nauczania Pisma. Przy promocji musiał też co prawda przysiąc, że nie będzie wykładał ładnych nauk potępionych przez Kościół, a nawet, że o każdym, kto by nauki takie rozpowszechniał, niezwłocznie doniesie władzom wydziału. Zajęcia doktora i wykładowcy były tylko częścią jego zadań. Miał obo-•wiązek głoszenia kazań, najpierw dla braci zakonnych w klasztorze, potem •także w kościele parafialnym, a nie miał jeszcze wtedy nic z mocy słowa późniejszego wielkiego kaznodziei. Kazania opracowywał w języku łaciń-:fikim; unikał w nich improwizacji — którą zresztą nigdy nie posługiwał się 'lv kazaniach — właściwej dla ludowego stylu kazań kapucynów czy też iugustianów, spośród których jeszcze w XVII wieku Abraham od S w. Klary był znakomitym improwizatorem. Posługiwał się on całym bogac-itwem języka i gier słownych, a także mnóstwem budujących opowieści, adresowanych do najszerszej publiczności. Ton kazań Lutra, podobnie jak l on sam w tym okresie, był na wskroś surowy. Gdy nawiązywał do zdarzeń :^nia powszedniego, czerpał przykłady ze środowiska Wittenbergi. Studenci .pili, jak było w zwyczaju; pili tęgo, często więc występował w kazaniach 'przeciw „pijanym Niemcom". A w czasie biesiad tańczyli też z mieszczańskimi córkami i dochodziło do scen, które były, jego zdaniem, przerażające. Powiadamiano go, że dziewczęta nakładały berety studentów, a ci — wia- Inuszki z dziewczęcych głów. Ową zdrożność potępiał z ambony tak ostro, że wdzięczni mu za tę wskazówkę rodzice zamykali w domu swoje dojrzałe do zamążpójścia córki. Tak ojciec augustianin zyskał „cześć i chwałę, audytorium i zwolenników pośród najznakomitszych obywateli miasta". Dodać można, że „wianek" miał znaczenie symboliczne, wyrażające dziewczęcą [niewinność, rzadko jednak tak ostro potępiano wtedy w kazaniach nie winną radość tańca. 98 99 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA AWANS W ZAKONIE 6. Pielgrzymka do Pięknej Marii w Ratyzbonie Obowiązki zakonne spełniał Luter z żelazną dyscypliną, którą stosował zarówno wobec siebie, jak i wobec braci poddanych jego nadzorowi. Dokładnie odprawiał modlitwy, przez siedem godzin w różnych porach doby, a kiedy zdarzyły mu się zaległości, spowodowane wykonywaniem poza klasztorem różnych poleceń, starał sieje nadrobić, aż do fizycznego wyczerpania; ku zdziwieniu konfratrów, którzy rzadko traktowali to aż tak dokładnie. Wybrano go zastępcą przeora i prowincjałem, do którego należało wizytowanie tuzina innych klasztorów, a jego wizytacji najpewniej się obawiano. Rozgłos, sięgający daleko poza mury klasztoru, wywołało jego kazanie w Gotha; ostro bowiem osądził w nim przywary zakonników, ich ciągłe donosicielstwo, które w stosunku do współbraci uprawiali zadufani w swej pysze „mali święci". Wkrótce potem pisał do przyjaciela: „Do mojej pracy potrzebuję dwóch skrybów albo kancelistów. W ciągu dnia prawie bez przerwy redaguję listy [...], jestem kaznodzieją klasztornym, lektorem przy posiłkach, na dniach zostanę powołany do głoszenia kazań w kościele parafialnym, nadzoruję naukę studentów, jestem prowincjałem, a znaczy to tyle, co być przeorem jedenastu klasztorów, inspektorem naszych stawów rybnych koło Litzkau, obrońcą w sprawie herzberskich zakonników w Tor-gau. Wykładam studentom o św. Pawle, zbieram materiały na temat Księgi Psalmów, a wszystko to niezależnie od głównej pracy, o której już mówiłem — pisania listów. Rzadko pozostaje mi czas, by odprawi ć moje godzinki czy mszę św. przy wszystkich tych pokusach ciała, świata i szatana. Widzisz więc, jak tutaj próżnuję." A jeszcze do tego znów nadciąga wciąż grożąca zaraza. Radzono mu, by przed nią uciekł. „Dokąd? Mam nadzieję, że świat się nie skończy, gdy zginie brat Marcin. Jeżeli zaraza postąpi dalej, roześlę braci po całym świecie. Tu mnie postawiono i mam być posłuszny mojej powinności." Ilekroć później groziło morowe powietrze, Luter pozostawał na miejscu, niemal zawsze wbrew radom czy usilnym prośbom przyjaciół. Słowa, które przeszły do legendy, wypowiedziane przed sejmem w Wormacji: „Takie jest moje stanowisko", nie wyrażały jakiejś odosobnionej jego postawy w jednorazowym momencie historycznym. Trzeba, byśmy mieli w świadomości owe nieustanne zarazy, obojętne, czy był to prawdziwy mór, dżuma gruczołowa czy cholera, dur brzuszny, tyfus plamisty i co tam jeszcze krążyło. Tak często używane słowo „zapowietrzony" miało wtedy nie przenośne, ale bardzo codzienne, konkretne znaczenie, wyrażając bezpośrednie zagrożenie infekcją, z rychłą śmiercią jako skutkiem. Tę atmosferę zarazy i moru trzeba v znacznym stopniu brać pod uwagę, gdy mowa o wciąż ożywających ruchach chiliastycznych, które głosiły rychły koniec świata. Życie klasztorne, które w tamtych latach prowadził Luter, nie było —jak 100 101 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA widzimy — jedynie walką pokutną i zmaganiem się z problemami sumienia. Później wysunął te problemy na czoło jako główne, a poszli za nim jego interpretatorzy. Problemy te jadnak są rzeczywiście decydujące dla ewolucji jego nauki, o czym jeszcze będzie mowa. Dla rozwoju Lutra-człowie-ka, niestrudzonego w pracy, a niebawem wielkiego przywódcy potężnego ruchu, ów okres przygotowawczy pośród zadań życia codziennego miał jednak znaczenie, którego nie można nie docenić. Nie stał się on nigdy wielkim twórcą systemu ani - - jak Kalwin - - wielkim organizatorem. Poznał jednak w tych latach dobrze ludzi, zobaczył, jak „toczy się życie mrowiska", by użyć słów Goethego, i na całe życie zachował wysoce realistyczny pogląd na temat bezradności owych ludzkich mrówek. Wzbogacił znacznie swój język, poczynając jeszcze od pierwszej podróży do Witten-bergi. Pogłębił znajomość życia i działań ludzi w miastach, wsiach i na gościńcach we wszystkich warstwach społecznych, ludzi i działań po brzegi wypełniających ówczesne Niemcy niepokojem, waśniami i nadzieją. O polityce rozprawiano głównie na łączących miasta gościńcach; w samych miastach, gdzie wszyscy się znali, odpowiednio większa była ostrożność. Z rozmów na gościńcu między chłopem a szlachcicem, między żebrzącym braciszkiem podróżującym pieszo a opatem wysoko w siodle, między gospodarzem zajazdu, gdzie były i szafarki rozkoszy, a uczonym magistrem powstawały później wywody i dialogi w podburzających broszurach, które znacznie lepiej odzwierciedlają tumult epoki aniżeli przebiegłe oświadczenia oficjalne i równie mało przekonujące dokumenty sejmów Rzeszy. Wędrował Luter pieszo owymi gościńcami. Z precyzją zasługującą na wdzięczność czytelnika sporządzono później mapy wędrówek i podróży Goethego; trasy Lutra, gdyby je nakreślić, byłyby jeszcze gęstsze. Po powołaniu na uniwersytet wittenberski pielgrzymował on przez całe Niemcy do Kolonii, by uczestniczyć w kapitule zakonu; szedł w obie strony przez dwa miesiące, po piaszczystych drogach, w kiepskim obuwiu zakonnika. Podróże wizytacyjne, jako prowincjał, odbywał też per pedes apostolorum. Gdy w Rzymie Luter odczuwał gniew na widok prałatów, przejeżdżających wygodnie na mułach, ponad głowami pospólstwa, kiedy później grzmi z powodu papieża, który „choć zdrowy i silny każe się nieść przez ludzi jak jakiś bożek wśród niesłychanego przepychu", przemawiają w nim odczucia ubogiego mnicha z żebrzącego zakonu. Ale i z czysto fizycznego punktu widzenia niezwykle wysoko cenimy owe nieustanne piesze wędrówki, odbywane w ciągu wielu lat. Wydaje się wątpliwe, czy Luter byłby kiedykolwiek dokonał tego, z czym musiał się uporać, gdyby przez piętnaście lat, jak podaje, zwijał się tylko w udrękach sumienia. Wątpliwe również, czyjego organizm, który okazał się tak twardy i odporny, byłby wytrzymał przyszłe trudy bez 102 AWANS W ZAKONIE owej dobroczynnej i gruntownej bliskości z matką-naturą i świeżym powietrzem. Nie z celi ani z ksiąg przywiała ożywcza świeżość jego pism. Wykluczyć trzeba przeżywanie przyrody i sentymentalny do niej stosunek, który przyniósł dopiero wiek XVIII. Na to matka-natura była zjawiskiem nazbyt jeszcze nieprzyjaznym, szorstkim i twardym, a nie sielankowym ogrodem jak w sentymentalnej epoce rokoka. Luter, nie inaczej niż całe średniowiecze, był miłośnikiem kwiatów, a kiedy w Lipsku stanął przed swymi przeciwnikami do dysputy, która groziła mu śmiercią, przypiął sobie mały bukiecik. Zachował też w pamięci gruszę, pod którą słuchał perswazji Staupitza. Obrazy z widokami przyrody były nieznane tak Lutrowi, jak jego współczesnym. Radością dla zakonnika w pieszej wędrówce był moment, gdy zmoczony deszczem lub spocony z upału dochodził do furty kolejnego augustiańskiego klasztoru. W zarządzeniach, które Luter wydawał jako prowincjał, mówi wyraźnie, że nie wolno zaniedbać umycia wędrowcowi nóg ciepłą wodą. Umycie nóg było jeszcze czynem nabożnym. Spośród wielu listów, jakie Luter wtedy podobno pisał, zachowały się niektóre. Surowy zwierzchnik zakonny jawi się w nich także od strony łagodniejszej. Z klasztoru zbiegł oto jakiś zakonnik, a wielu uciekało. „Zbiegły mnich" nie był postacią późniejszych dopiero czasów, ale znaną dobrze już wówczas. Zbiegowie niekiedy łączyli się w gromady budzące lęk, to znów w pojedynkę przystępowali do rabusiów, trudniących się rozbojem na drogach. Przeora klasztoru, w którym przemierzywszy trakty schronił się zakonnik, prosi w liście Luter, by przysłał mu zbłąkaną owcę, „ażeby położyć kres hańbie". Może przyjść spokojnie i bez lęku. „Wiem, dzieją się rzeczy gorszące i nie majak im zapobiec. Nic dziwnego, że człowiek upada; prawdziwy cud, że znów się podnosi. Czyż nie upadł i sam Piotr, by mógł dostrzec, że jest tylko człowiekiem? [...] albo nawet anioł z nieba (Lucyfer), co już wszelkie rzeczy dziwne przekracza, a w raju Adam? Nic dziwnego więc, że i taka słaba trzcina zachwiała się na wietrze." Luter widzi nie tylko wąski krąg życia zakonnego. Drogą ciągną przed siebie pątnicy, a do nowo wsławionych miejsc nie pielgrzymowano w zorganizowanych i prowadzonych przez duchowieństwo procesjach. Kazania wszystkich odpustowych kaznodziejów są pełne skarg. Żalą się ojcowie rodzin, że ich żony i niedorosłe dzieci pod nabożnym pozorem uciekają z domu i na takiej pielgrzymce narażone są na wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa lub narażają się z własnej, skwapliwej chęci; służba korzysta z nabożnej okazji, by uchylić się od pracy, która oczywiście nie była przyjemnością i zgodnie z patriarchalnym obyczajem trwała od porannego piania kogutów do zmroku. Pani i panu domu przysługiwało też prawo chłosty, które — co pragniemy przypomnieć — oficjalnie zniknęło z pruskiej „Usta- 103 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA wy o służbie" dopiero w roku 1919. Sprzedawcy dziwów i relikwii, nie upoważnieni lub zaopatrzeni w sfałszowane zaświadczenia, idący w pielgrzymkach wraz z pątnikami, także wzbudzali gniew Lutra. Wszędzie dokoła brakowało nadzoru i kontroli. Powinni pełnić ją biskupi, ale ci mieli inne troski. Luter widzi tylko „chrapiących kapłanów" i „ciemności gorsze niż egipskie". Przemawia tak nie buntownik czy reformator, ale pełen troski człowiek zakonu; dalsze wydarzenia jeszcze wzmocniły ostre jego słowa. Wiele wówczas słyszało się podobnych głosów. Postępowanie biskupów i innych dostojników było jednym skandalem. „Oto zajęcie biskupa: jeździć hucznymi zaprzęgami, zażywać chwały, napełniać worki, zajadać smakowite kury i gonić za dziewkami", mówił z ambony kaznodzieja katedralny w Stras-burgu, Geiler von Kaysersberg. Zabezpieczył się mówiąc, że pobożni wyżsi duchowni istnieją także, i przytoczył nazwiska trzech niemieckich biskupów na cały obszar Świętego Cesarstwa. Duchowny tytuł biskupa zazwyczaj był już tylko pretekstem i fasadą, za którą kryło się bardzo świeckie i często potężne stanowisko, jakie wraz z tym tytułem otrzymywali synowie książąt i magnaterii. Kapituły katedralne, które wybierały swoich przełożonych, odgradzały się przed dopływem pospólstwa bardzo surową weryfikacją szlacheckiego pochodzenia kandydatów; jeśli zdarzyło się, że tu i ówdzie dopuszczono mieszczanina, tym skwapliwiej dla przeciwwagi wybierano jakiegoś pana z panów, niż nieszlachcica, w którego sprawy i własność znacznie łatwiej wdzierali się drapieżni władcy zza miedzy. Nie budzili już zdziwienia biskupi w zbrojach i na koniach, walką rozstrzygający spory; rozgoryczenie wynikało raczej stąd, że walczyli również „kościelnym orężem" klątwy i ekskomuniki, wprowadzając tym samym niedopuszczalną dodatkową broń, której nic nie mógł przeciwstawić przeciwnik świecki. Władcy duchowni nie zdawali się jedynie na klątwę, której działanie już znacznie osłabło, ciągnęli też w pole armaty. Kaznodzieje odpustowi są źródłem nieco problematycznym, ale kroniki i historia tamtych czasów mówią o tym dużo. Dość niewinnie jako „spory o fundacje" określa się tam wyprawy wojenne, w których jak zwykle niszczono wsie. Spustoszyć tereny przeciwnika, wypalić jego wsie, doprowadzić do ubóstwa jego chłopów, którzy i bez tego byli wystarczająco ubodzy —taka była praktyka. Zbrojne pochody najczęściej wstrzymywano przed dobrze uzbrojonymi, opatrzonymi w bastiony miastami, zarazem siedzibami biskupów. Anarchię tę określa się jako „pewne niedoskonałości", stawiając pytanie, dlaczego we właściwym czasie nie położono im kresu. Powinien był wkroczyć Ojciec Święty, podobnie jednak jak biskupi miał on inne troski. Wielką nadzieją był sobór, nader iluzoryczną, jak okazało się w Konstancji i w Bazylei. Czy można było oczekiwać, że biskupi i inni wysocy kościelni dostoj- 104 PIERWSZE DRAŻLIWE WYKŁADY nicy zreformują się sami? Czy mieli czynić to książęta, którzy wszystkich woich krewnych rozlokowali na biskupstwach? Czy może drobna szlachta, która w klasztorach zapewniła byt córkom? Nie my stawiamy te pytania; nieustannie pytali o to współcześni. Odpowiedzieć nie umiał nikt. Również ojciec i prowincjał Luter nie znał odpowiedzi, przynajmniej innej niż ta, by energicznie pracować w małym kręgu własnego działania. Wędrował on kolejno po jedenastu swoich klasztorach, od ręki usunął pewnego przeora, który nie potrafił rozprawić się z nieposłusznymi braćmi, przemawiał przyjaźnie do jednego z konfratrów, który cierpiał na melancholię, i starał się pocieszyć go słowami, którymi niegdyś przywoływał siebie do równowagi. Cały ten niepokój stwarza pozorna tylko „mądrość" zmysłów, „oko", które jest złe i zwodnicze, jak powiedział za Biblią Luter; a „jeśli' o mnie chodzi, o, jakąż boleścią mnie ono dręczyło i jeszcze nadal zwodzi mnie do gruntu". Jedyną pomocą jest Krzyż Chrystusowy, który sprawia, że przekleństwo zmienia się w błogosławieństwo. Czynny tryb życia, praca, której ten jeden okres zapełniłby sowicie i w całości inny czyjś żywot — to jeszcze nie wystarczało, by uciszyć Lutra „niepokój", towarzyszący jak akord jego krokom. W zwięzłym i na poły żartobliwym liście do przyjaciela mówi on o nadzorze nad stawami rybnymi i współdziałaniu w sporach w jednym z podległych mu klasztorów, a w zakończeniu — o studiowaniu św. Pawła i Księgi Psalmów. O tym też zaczął wykładać i to stało się początkiem jego przemiany w buntownika i reformatora. PIERWSZE DRAŻLIWE WYKŁADY Zgodnie z wolą przełożonych działalność wykładowa Lutra była jego zakonnym obowiązkiem. Postawiono go do dyspozycji uniwersytetu, wyświadczając tym uprzejmość oszczędnemu władcy, zbyt wiele bowiem na nową funkcję nie chciał elektor wydawać. Luter, który wciąż jeszcze toczył wewnętrzne walki i nie był w żadnym razie świadom swej „nauki", zaczai uczyć i zarazem uczył się sam. Zyskał pierwszych pełnych entuzjazmu słuchaczy, a w niedługim czasie uniwersytet w Wittenberdze, zupełnie dotąd nie znany, zaczął szeroko słynąć; ze wszystkich krajów napływali szkolarze, a wraz z księciem Hamletem, który tam studiował, nazwa miasta weszła do literatury światowej, Miasto było jeszcze małe, gdy Luter zasiadł na katedrze. Ceniono go w zakonie i u dworu. Staupitz żywił nadzieję, że Luter będzie kiedyś chlubą 105 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA zakonu i Kościoła, który pilnie potrzebował nowych, pełnych blasku postaci, odkąd blask dawnych zdawał się przygasać. Cichy, spokojny płomyk, karmiący się święconym woskiem tradycji — nie, nie takim światłem zapłonął Luter. Wbiegł na katedrę unosząc w dłoni pochodnię. Tak można by to opisać na sposób patetyczny. W rzeczywistości podszedł do pulpitu krokiem powściągliwym i z przepisowo opuszczonym wzrokiem; członkom zakonu zabronione były wszelkie żywsze ruchy. Jak każdy sumienny wykładowca, otworzył starannie przygotowane zeszyty z notatkami i zaczął wykładać. Był profesorem nowoczesnym, zwolennikiem via moderna, „nowej szkoły" nominalizmu, i posługiwał się wydanym właśnie przez Erazma oryginalnym tekstem Nowego Testamentu. Tekst ów niewielu jeszcze wykładowców uniwersyteckich uznało za godny uwagi, wielu zaś uważało za zbędny, a nawet niebezpieczny. Luter posługiwał się wypróbowanymi komentarzami, liczącymi trzysta lat lub wcześniejszej daty, i niezawodnymi formami interpretacji odpowiednio do „poczwórnego znaczenia" tekstu. Specjalnie dla użytku swych słuchaczy, a również w tym był postępowy, polecił wydrukować teksty dużą czcionką, ze znacznym światłem między wierszami, gdzie mogli oni wpisywać objaśnienia profesora. Wykładał o dwóch częściach Biblii, które były najbliższe jego sercu, o Księdze Psalmów i Liście św. Pawła do Rzymian. Właśnie Pawła uważał Luter za swego nauczyciela, a List do Rzymian był autorytetem, na który się powoływał. W podziale wykładów przestrzegał zwykłego przyjętego schematu; była to forma zewnętrzna. Ale zupełnie czymś innym była ich treść, którą wykładał swoim dwunastu czy dwudziestu słuchaczom. Był to bunt i rewolta, a według innego poglądu jawna anarchia, jakkolwiek osłonięta wieloma dobrze brzmiącymi twierdzeniami starokoś-cielnymi. Nieokiełznana, mroczna, radykalna, z powtarzającym się żądaniem przeciwstawienia się tradycjom. Luter mówił w sposób osobisty, był brutalny wobec wszelkiego autorytetu, drukowanego czy żywego, i wielkich postaci Kościoła. Bez szacunku wyrażał się młody profesor także o możnych świeckich. Księciu Jerzemu Saskiemu udziela śmiałych rad, jak powinien zachować się w zatargu z fryzyjskim hrabią Edgarem; Saksonia rościła sobie prawo do Fryzji odległej o teren całych Niemiec, podtrzymując te roszczenia od wielu dziesięcioleci częściowo w pertraktacjach, częściowo zbrojnie. Nie podobało się to Lutrowi zdecydowanie. Jest bardzo za pokojem, choć tak niespokojnie i burzliwie wygląda jego wnętrze. Jeszcze odważniej wytyka panującemu papieżowi, Juliuszowi II, krwawą wojnę przeciwko Wenecji. Jest prawdą, że Wenecja poważnie uchybiła dobru Kościoła i na uznanie zasługuje fakt, że papież ponownie poddał ją zwierzchnictwu Kościoła. Ale powinien on kierować się łagodnością i raczej pozostawić spór 106 PIERWSZE DRAŻLIWE WYKŁADY Bogu niż rozstrzygać go orężnie. I natychmiast podnosi Luter pełne pasji oskarżenia: czy nie jest grzechem to, co dzieje się w Rzymie? Przerażająca korupcja kurii papieskiej, nierząd po samą górę, dążenie do zaszczytów, chciwość, szkalowanie i bluźnierstwo. Tak nigdy dotąd nie wykładano. Polityczne wypady, jeśli były, sytuowano tylko na marginesie lub wewnątrz zupełnie innych wywodów, czysto teologicznych. W gruncie rzeczy Lutrowi nie chodzi o to, co dzieje się w Rzymie czy poza tym w świecie, ale o zbawienie jego własnej duszy. Czy jestem potępiony jako grzesznik, czy jednak mogę osiągnąć zbawienie? Czy mogę tego być pewien, czy przeciwnie, aż do końca moich dni mam pozostawać zawieszony w niepewności? Opowiada się on całkowicie za lękiem, za bojaź-nią i drżeniem, za nieustanną walką wewnętrzną. Występuje polemicznie przeciwko ludziom letnim i po faryzejsku we własnych oczach sprawiedliwym, iustitiarii, jak ich nazywa, którzy sądzą, że już są przez Boga usprawiedliwieni, nie mając najmniejszego prawa, by czuć się tak pewnie. Zwraca się wciąż przeciw praktyce i nauce Kościoła, który za wiele ma względów dla słabych i przeciętnych, a niezbyt wiele chce od nich wymagać. Kościół jest dla silnych, którzy nie obawiają się nawet ostatecznych konsekwencji. Daleko ponad głowami słuchaczy, którzy pilnie notują i sporo przy tym robią błędów w zeszytach, woła sam do siebie: Jestem potępiony czy nie jestem? Trzeba być silnym, by móc afirmować nawet własne potępienie, jeśli orzekł je Bóg w niezbadanych swoich wyrokach. Również i wtedy Boga trzeba kochać. Z tym wszystkim nadal z pełną wiarą stoi Luter na gruncie Kościoła. Mówi zupełnie naturalnie, choć już tak jest nieposłuszny, że autorytet, który on kwestionuje, koniec końców musi zadecydować, czego powinno się nauczać. Szerzący błędne nauki heretyk, choćby nawet przybierał pozory wielkiej pobożności, mówi przecież podług własnej tylko głowy i możliwe, że jest z tego dumny: „Wyklęcie, anatema, jest bardzo silną bronią, którą takich oto powala się na ziemię!" Tak wykrzykuje Luter bądź głosi w bardziej umiarkowanej łacinie wykładu. Czy zatem ten buntownik i głosiciel błędnych nauk zostanie bezzwłocznie pochwycony i spalony, a choćby tylko osadzony dożywotnjo w którymś z klasztornych więzień, w których zniknęło tak wielu? Nie, ni cienia krytyki pod jego adresem. Władca kraju, uradowany z tego, co mówią mu o tak zdolnym wykładowcy, nawet życzy sobie, by wykłady o Psalmach wydać drukiem, co jednak nie doszło do skutku. Najbardziej podejrzany i niebezpieczny wykład o Liście do Rzymian znika niepostrzeżenie i bez śladu wraz 2 notatkami studentów. Znika tak doszczętnie, że nie przytoczono go ani w bliskim już procesie o kacerstwo, choć mógłby to być bogaty materiał 107 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA PIERWSZE DRAŻLIWE WYKŁADY obciążający, ani w ogóle w całych dziejach reformacji. Dzieła zebrane Lutra ukazały się drukiem jeszcze za jego życia; potem za nim i przeciw niemu powstały całe biblioteki. A dopiero po czterystu latach decydujący ten dokument ujrzał światko dzienne. Najbardziej zadziwiające, a zawstydzające nieznużonych poszukiwaczy i komentatorów było to, że rękopisy — wśród nich zapisany własnoręcznym, pięknym i czytelnym pismem Lutra — nie spoczywały ukryte w jakimś odległym zamku, ale znajdowały się, skatalogowane według wszelkich zasad, w dwóch spośród największych bibliotek świata: w watykańskiej i berlińskiej. W Bibliotece Watykańskiej znaleziono notatki jednego ze studentów, posłużył się nimi obszernie bibliotekarz Vati-cany, ojciec Denifle, w swym wielkim dziele przeciw Lutrowi, które zapoczątkowało nowy okres kontrowersji i rzuciło nowe światło także na naukę protestancką. Dopiero później wydobyto nie uszkodzony autograf Lutra ze skarbów Biblioteki Państwowej w Berlinie; był tam starannie i bez czytania przchowywany od wieku XVIII. Osobliwość tę odnotowujemy tylko dlatego, że wskazuje ona, iż średniowieczny zwyczaj opierania się w pracy na sentencjach i komentarzach do sentencji jest niemal nieśmiertelny, a postulat humanistów „z powrotem do źródeł" jest hasłem o wiecznej aktualności. Nowy obraz Lutra wytworzył się w trakcie kontrowersyjnych dysput nad wielkim dziełem dominikanina, ojca Denifle; nadal grały w nich rolę pojedyncze sentencje, jakkolwiek starano się ująć obraz nieco szerzej. Zdecydowano wprowadzić do debaty całą teologię średniowiecza, od nowa zbadano i niemal odkryto naukę scholastyczną. Luter sprawiał tu wrażenie nieuka i ignoranta, niedostatecznie poinformowanego o dziełach wielkich mi-strzów.-które co prawda dopiero teraz opublikowano i zbadano w sposób dostateczny; odkryto przy tym pisma o znaczeniu fundamentalnym, dotąd drzemiące w archiwach. Przed trybunałem w ciągu stuleci wznoszonej uczoności wieku XX, z jej dobrze wyposażonymi bibliotekami, czasopismami fachowymi na całym świecie i w obliczu wyjaśnionych tymczasem i pokonanych dogmatycznych poglądów, zaiste młody profesor w swoim wykładzie z roku 1517 wygląda żałośnie. Iluż to rzeczy nie czytał, nie uwzględnił lub źle zrozumiał! Co więcej, jak wątpliwie prezentowali się teraz jego nauczyciele, którzy zawsze czuli się dobrymi mężami zakonu i prosto-dusznie albo i w nadmiarze gorliwości nauczali czegoś, co w znacznej mierze było podważalne. Tak niezwykle wątpliwy okazał się cały nominalizm, niechby i był najszerzej rozpowszechnionym kierunkiem całego stulecia, przed Lutrem i za jego życia, reprezentowanym przez najwyższy autorytet naukowy, Uniwersytet Paryski. Cała w końcu teologia okresu Lutra okazała się co najmniej słaba, nie dość uzbrojona, by podjąć walkę, zarozumiale zadowolona z siebie i prawie że „niekatolicka". W kościele rzymskim. zcze za życia Lutra i wkrótce potem, wywiązały się zacięte spory wokół jego tezy o usprawiedliwieniu przez wiarę; jeden z kardynałów musiał iawet bronić się przeciw nie tak znów niesłusznemu zarzutowi, że on sam jest rzecznikiem nauki, niewiele różniącej się w tej kwestii od poglądów Lutra. W tej prawdziwie kardynalnej sprawie strona protestancka przeszła wiele przeobrażeń, zaistniały podziały, trwające do dzisiaj. Nowo znaleziony dokument i jeszcze inne odkryte wczesne pisma nasunęły wiele pytań. Debatowano o tym, w jakim stopniu rozwinął Luter swój system bądź pod-owe swoje myśli, gdy obejmował katedrę. Czy był już pewny poglądów emat zbawienia, czy jeszcze w nich się wahał? W jakiej mierze stał :ze na gruncie Kościoła, a w jakiej był już poza nim? :>rawy te musimy pozostawić teologom. Nie jest im dziś łatwo; ich wy-:ty nie stoją już na czele uniwersytetów, jak za czasów Lutra; ich poglądy ;>.ie poruszają królów i cesarzy ani narodów. Muszą oni raczej bronić się na jesz s dzi już przeciw całym narodom, a także przeciw obojętności najszerszych warstw taml gdzie jeszcze mogą nauczać. Jeden spośród najsilniej oddziałujących teologów, Karl Barth, określił teologię jako „nieustające pielgrzymowanie". Nie potrafi ono zaspokoić potrzeby kompletności, całościowości właściwej myśleniu ludzkiemu, nie może wytworzyć systemu. Jest myśleniem i mówieniem „cząstkowym", zawsze przebiegającym tylko w odosobnionych my-ślacty i twierdzeniach, kierowanych z różnych stron na dany przedmiot. Wydaje nam się, że ma to pełne zastosowanie do Lutra, do owego najwcześ-niejss:ego okresu jego rozwoju. Można bez trudu wykazać niespójności w jei;o argumentacji i dowodzeniach, niepełność, braki w systemie. W rzeczywistości wędruje on, a jego pielgrzymia droga jest czymś zupełnie innym aniżeli owe często tak pogodne pielgrzymki jego czasów, barwne aż do swawoli i lekkomyślności. Nie podchodzi do niczego lekko, wszystko ma dla niegi i wagę. Nie kroczy beztrosko, pewny raz na zawsze danej nauki i obietnicy. Kroczy jak w górę strumienia, którego prąd wciąż mu zagraża ściągnięci :m w dół. „W dół", jako kierunek i miejsce końcowe — oto. co napełnia go lelkiem. Wszyscy ludzie są grzeszni: tak, wiedział to każdy i zupełnie dobrc:e umiano się z tym pogodzić. Spowiadano się, żałowano za grzechy, odprawiano pokutę i płacono możliwie z umiarem — nałożone kary; sprawa była załatwiona. Luter był bardziej katolicki niż katolicka nauka, bard?iej przepelnieniony duchem zakonnym niż jego konfratrzy, których dotyczyły owe rozsądne przepisy, dostosowane do ludzkiej ułomności. Wszystko to dla niego mało. Rozgoryczony, polemizuje z poglądem schola-stycznych mistrzów, według którego człowiek może odkryć w sobie pewne -oznaki", wskazujące, że obdarzony jest łaską Boga. Pogląd to gorszy niż morowe powietrze — grzmi Luter. W ogóle nie zbywa mu na mocnych sło- 108 109 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA BUNTOWNIK I REFORMATOR i wach, a wiele jego stwierdzeń zapowiada już największego ze wszystkich polemistów. Zdarza się też, że z surowo nakazanej łaciny mimowolnie przechodzi na niemiecki, kiedy mówi o tych, którzy są tak pewni siebie i z siebie zadowoleni. Komuś, kto powołuje się na swoje „dobre zamiary", nje popiarte czynami, odpowiada diabeł: „Pręż się, gnij się, drogi kotku, goście do nas idą! — do piekła." Albo mówi do próżnych: „Tak, patrz, moja sowo, piękna jesteś, czy to pawie pióra na tobie?" Mówi o tych, którzy czują się prześlicznie czyści, a wewnątrz, duchowo, pełni brudu: „Jako dziecko, jeszcz:e na rękach matki, czyż nigdy nie zrobiłeś na jej suknię czegoś, co nie pachni ało? Czy aż takie są twoje wonie, że aptekarz zrobi z ciebie wspaniały balsam? Skończyłbyś we własnych odchodach, gdyby nie twoja matka!" Ludowe to raczej kazanie aniżeli wykład; można sobie wyobrazić, że w tych miejscach słuchacze mieli moment odetchnięcia. To, co poza tym przedstawiał im młody profesor, było potrawą niełatwą do strawienia. Iiuter od ludzi zawsze wymaga wiele, bardzo wiele, żąda niemal niemożliwlości. Powinni się zmienić, do gruntu. Było to jedno z tych słów, które prizejął z greckiego tekstu Nowego Testamentu, a filologia stała się dla niego nauką 0 prawdach religijnych i moralnych wymogach. Objawieniem dla iliego 1 kluczem całego jego myślenia i wiary stało się poznanie znaczenia greckiego słowa metanoia, które w obowiązującym łacińskim tekście przełożono jako poenitentia, pokuta, a które oznaczało więcej: przemianę serca. Ona właśnie otwierała królestwo niebieskie; niepotrzebne już były klucze papieża, którym rola ta przypadała zgodnie z nauką Kościoła; zbyteczna w całości okazała się praktyka, nawiązująca do nauki o władzy nad kluczami nieba. Pokuta bowiem przestała już być skruchą, zastąpiły ją kary pokutne i odpusty. Do tego celu powstał cały aparat, na którego szczycie stał jeden z najważniejszych urzędów kurii rzymskiej, z kardynałem — wielkim peni-tencjariuszem na czele. Tam, w Rzymie, decydowano o pokutach, karach i łagodzeniu kar w drodze odpustu. Tam też, w procesie biurokratyzównia się całej administracji kościelnej oraz w trakcie centralizacji, któnpj nie osiągnęły inne potęgi świata, powstało całe biuro główne, z wieloma 'pokojami i pomieszczeniami przyległymi, z urzędnikami, z kontuarami,; przy których wpłacano pieniądze, z rozliczeniami i salami konferencyjnymi, w których dokonywano transakcji finansowych o najwyższym znaczeniu w świecie polityki. Podczas pobytu w Rzymie Luter podziwiał porządek i sprawność działania instytucji. Teraz jednak wydało mu się nie do przyjęcia, że tam właśnie miało padać ostatnie słowo w kwestiach sumienia, do tego jeszcze w powiązaniu z pieniędzmi i za płatnościami. Przemiara duchowa: to znaczyło dla niego tyle, że trzeba w sposób zasadniczy poprawić się, wewnętrznie zmienić na lepsze i bez reszty powierzyć łasce Boga. Tu był punkt wyjścia walki Lutra, już nie tylko przeciwko wrogowi tkwiącemu we własnym jego wnętrzu, ale skierowanej na zewnątrz, przeciw •adycji, przeciw Kościołowi. Jeszcze nie był tego świadom. Nauczał, wypowiadał ,',opinię" i wierzył, że zostanie ona szeroko uznana, nawet w Rzymie, jeśli tylko będzie tam trafnie zrozumiana. Należało jedynie usunąć przeszkody, które spiętrzyły się w ostatnim okresie, a przez okres ten rozumiał Luter ostatnie trzy lub cztery stulecia, w których powstała cała ta urzędowa struktura i przynależna do niej wykładnia pojęć. Dla zakonnika mógł nie być zrozumiały inny aspekt — ten, że oznacza to rewolucję; nie chodziło bowiem o pojęcia czysto teologiczne, ale o nierozerwalnie ze sprawami tego świata związane kwestie władzy, o politykę światową, o finanse w skali świata, o rozstrzygnięcia społeczne najwyższej rangi. Mówił do swoich studentów, jak już wspomnieliśmy, zupełnie prosto i zwyczajnie o ekskomunice, która miała zniszczyć myślących po swojemu heretyków, jeżeli występowali przeciw autorytetowi Kościoła. I nikogo to nie gorszyło. Przeciwnie, nawet koledzy Lutra — profesorowie, znacznie przewyższający go sławą i starsi od niego, siadali w sali wykładowej i z uwagą słuchali jego słów. Był wśród nich pierwszy rektor uczelni, subtelny humanista, filozof i anatom Pollich. Stwierdził — nie wiadomo, z lękiem czy z nadzieją: „Nową naukę stworzy ten mnich." BUNTOWNIK I REFORMATOR Buntownicze myśli i zamiary: nic nie było równie dalekie Lutrowi. Był naturą z gruntu zachowawczą i taki pod wieloma względami pozostał. Uznawał porządek rzeczy, jaki w jego pojęciu został dany przez Boga. Podporządkowywał się hierarchii Kościoła i zmierzał do zajęcia swego miejsca w ukształtowanej przez wieki strukturze. Głosił kazania o świętych Kościoła, miał respekt dla zakonnych zwierzchników i dla papieża, najwyższego protektora zakonu. Za podstawę swych studiów przyjmował najwybitniejsze znane autorytety kościelne, a uznając za największy ze wszystkich autorytet świętego patrona zakonu, Augustyna, był w zgodzie z przeważającą większością Doktorów Kościoła, dla których „augustianizm" w różnych swoich odmianach był nauką obowiązującą. Żył jednak w okresie nie uznającym autorytetów, w epoce buntowniczej, i stał się największym z jej synów, wywrotowcem, jakiego świat przedtem nie oglądał. Docierały do niego zewsząd prądy współczesności, choć siedział w swej izdebce w zamkowej wieży, pochylony nad Biblią, chcąc tylko 110 111 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA odczytać i zrozumieć jej „czysty tekst". Już podczas tego odczytywania ogarnął go jeden z najpotężniejszych prądów epoki. Humanizm jest dziś terminem i pojęciem, którego znaczenie i zakres stały się nieokreślone; do tego uległy one rozmyciu w wyniku nadużywania takich słów jak humanista, przez co rozumie się człowieka humanitarnego, pełnego łagodności przyjaciela ludzi, dla którego wojna i zabijanie jest czymś wstrętnym i budzącym odrazę, którego postać celebruje się przy nieobowiązujących okazjach odświętnych i spektakularnych, ale ignoruje go się, kiedy tylko sprawy biorą obrót poważny. Humaniści epoki Lutra byli ludźmi zupełnie innego pokroju, jeśli nie brać tu pod uwagę Erazma z Rotterdamu. Ten potrafił wprawdzie przydać blasku i godności łączonemu z nim pojęciu ducha pojednania, ale w życiu stał się postacią tragiczną. Poza tym humaniści byli ludźmi twardymi, nastawionymi bynajmniej nie pojednawczo. Byli raczej zadziorni i wojowniczy, zdarzali się wśród nich pismacy i byli też zwolennicy walk toczonych nie na papierze. Wielu z nich nosiło przy boku broń, dobywając ją z pochwy, gdy nadarzała się sposobność użycia. Ich życie niewiele miało wspólnego z żywotem uczonego przebywającego w czterech ścianach wśród ksiąg. Już jako scholarowie i studenci uprawiali oni żebractwo, później zaś, kiedy stali się sławni, dedykacjami żebrali u możnych o honorową jałmużnę, zastępującą nie znane wówczas honoraria autorskie. W miejscu swego urodzenia zmarło niewielu, mało który wytrzymywał dłużej w jednej miejscowości. Byli cyganerią wczesnych czasów nowożytnych i następcami średniowiecznych wagantów, a cechy średniowieczne łączyły się w nich nierozdziel-nie z tym, co niosły nowe czasy w owym okresie, tak poręcznie określanym jako „przejściowy". To, co w nich nowe, jest dla nas jednak najważniejsze; pozostawmy im ich przesądy i łacinę. Co do łaciny, zaczynali się buntować, hasło ich brzmiało: adfontes\, do źródeł! Tymi, którzy odkryli zapomniane rękopisy starożytności, byli pierwsi humaniści; odnalezienie Plauta w klasztorze zakonnic było jednym z najwcześniejszych odkryć poszukiwaczy materiałów źródłowych. Z powrotem do źródeł — czyli do autentycznej, nie skażonej łaciny, tak różnej od monastycznej łaciny scholastyków; ci stworzyli własny język, łacinę samorodną, morfologicznie zupełnie inną od antycznej, przede wszystkim zaś o innych, nie znanych starożytności znaczeniach słów. Była to łacina kościelna, w której pisali i myśleli mnisi, a kiedy powoływali się — we własnym przeświadczeniu — na Arystotelesa, nie był to starożytny mędrzec, ale mistrz przekształcony w Nauczyciela Kościoła, z którego chcieli przejąć niektóre podstawowe formy myślenia, dialektyki, przeprowadzania dowodów. W kwestiach wiary poganin nie mógł jednak wypowiadać się na równi z powagami kościelnymi, na tym stanowisku stał Luter, występując przeciw starogreckiemu autorytetowi. Do autentycznej 112 BUNTOWNIK I REFORMATOR łaciny antycznej doszła teraz greka. Staraniem jednego z uczonych, którzy uciekli z Konstantynopola, wydano we Florencji Homera. W całej oka7a-Jości ukazał się czytelnikowi Platon, do tej pory znany niemal tylko z imienia i oddziałujący jedynie drogą pośrednią, przez utajone wpływy „neoplatoniz-mu", a dokładniej Plotyna. W roku pielgrzymki Lutra do Rzymu Rafael umieścił Platona w centrum swej Szkoly Ateńskiej, a fresk ten był dziełem programowym, solennym zadokumentowaniem wielkiego procesu przemiany, poruszającej świat humanistów Italii. Lutra niewiele obchodził Platon, a to, co humaniści odczytali z dzieł greckiego mędrca, niewiele miało wspólnego ze starożytnością. Ale oto wraz z greką odżył język Nowego Testamentu. Hasło „powrotu do źródeł" znaczyło również, że Pismo można było czytać już w oryginale, a nie, jak dotychczas, w łacińskim przekładzie św. Hieronima. Co więcej, zwiększała się, co prawda wśród licznych trudności, znajomość starotestamentowego hebrajskiego. Trzeba było odwoływać się w tym celu do pomocy Żydów, niechętnie widzianych przez autorytatywne władze, ale niezbędnych. Rozgorzały zajadłe walki, a w jedną z nich po powrocie z Rzymu wciągnięty został Luter. Początkowo były to spory czysto akademickie; chodziło w nich o kwestie językowe, o cele badań, o problemy naukowo-filologiczne. Spory te przekształciły się w walkę pokoleń, młodych przeciwko starym. Młodą generacją, choćby tylko z racji wieku, byli humaniści. Niektórzy, jak Melanchton czy przeciwnik Lutra, Eck, byli sławni już w wieku chłopięcym, znali bowiem grekę, a była to umiejętność rzadka i cenna. Humaniści tworzyli nowy stan, braterstwo świeckich. Przełamany został stary porządek, w którym troska o wiedzę, o sprawy kultury i badań naukowych była zastrzeżona — w ściśle dozwolonych granicach — wyłącznie dla zakonów. Humaniści zdobywali uniwersytety. Byli wszędzie, mniej zasiadając na stałych stanowiskach, więcej wędrując, często wypędzani i zagrożeni: zagrażali innym swymi satyrami, epigramatami i pismami polemicznymi. Zaczęła się tworzyć „warstwa inteligencji", wciąż niespokojnych, zawsze podejrzanych przez władze intelektualistów, którzy w każdej epoce byli „fermentem rozkładu", czynnikiem destrukcyjnym, nieposłusznym, indywidualistycznym, i jakie tam jeszcze może być brzmienie zaszczytnych tych określeń. Wielka epoka, w której obiecywali sobie oni potężne zwycięstwo i niezmierną chwałę, minęła szybko. Wraz z wielkim Erazmem spodziewali się spokojnego królestwa nauki i erudycji, rozkwitu studiów popieranych przez wnikliwych i mądrych papieży, cesarzy i książąt; niebacznie, jak Ulrich.yon Hut-;en, cieszyli się radością, jaką daje życie i istnienie, czy bardziej ostrożnie, jak Erazm, który też wierzył, że wraz z lepszym rozumieniem antyku nastaje wiek złoty. Okres ten starożytni przesunęli w zamierzchłe czasy mityczne, cih Lllte 113 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA następował po nim wiek srebrny, a potem brązowy. Nie zdając sobie z tego sprawy, humaniści żyli w wieku brązu, a dokładniej spiżu; w języku spiżu uświadomił im to rychło głos armat i rusznic. Na razie byli jeszcze rześcy i pełni nadziei, toczyli swoje kampanie przy użyciu właściwej sobie broni: dowcipu i satyry. Lutra, jako poważnego już profesora uniwersytetu, poprosił kapelan elektora Spalatin o wydanie opinii w sprawie Reuchlina, który to spór emocjonował cały świat humanistów. Nie był to świat aż tak wielki, jak sami mniemali, lecz wszędzie byli jego przedstawiciele, ściśle jeszcze zbratani, utrzymujący ożywioną korespondencję i dający nieustannie pracę drukarskim prasom, które właśnie wtedy stawały się wielką potęgą. Wielkie swoje spory, nie mniej zacięte, średniowiecze toczyło jeszcze na pergaminie; nieliczne odręczne egzemplarze pism polemicznych rozchodziły się w wąskim kręgu, ograniczonym do wyższych uczelni, przeważnie paryskich. Teraz w najodleglejszych nawet miejscowościach znajdowały się prasy dukarskie, z których na papierze, w cienkich zeszytach i broszurach, ozdobione satyrycznymi drzeworytami, rozchodziły się na cały świat pisma polemiczne z argumentami pro i contra, wytaczanymi przez walczących autorów. Drukowano wszystko, robiono przedruki i natychmiast je rozpowszechniano, każdy panegiryczny wiersz sławiący przyjaciela, każdą najzupełniej osobistą złośliwość czy akt zemsty, każdą zakamuflowaną żebraninę o wsparcie i każdą obronę nawet najciemniejszej sprawy. Z całej tej obfitości pozostała żywotna tylko niewielka broszura, wydana w roku 1515 w alzackim miasteczku Hagenau należącym do Rzeszy: Listy ciemnych mężów. Rozdrobnienie i niezgoda w Świętym Cesarstwie Rzymskim miały przynajmniej tę dobrą stronę, że dzięki nim istniała niemal całkowita wolność publikacji, i to nie z tego powodu, że nie było cenzury, ale dlatego, że każde miasto zastrzegło sobie własną cenzurę. Teksty zakazane w jednej miejscowości natychmiast publikowano w innej; drukarze i wydawcy, często wpływowi obywatele miasta, mieli w tych sprawach też coś do powiedzenia i dobrze zarabiali na polemikach, zwłaszcza że nie istniała zasada płacenia autorom honorariów. We wspomnianej broszurze spór toczyli „ciemni mężowie", dominikanie w Kolonii, i młodzie humaniści, walczący o „więcej światła". Stosunek sił był bardzo nierówny: kolońscy teologowie mogli opierać się na autorytecie Kościoła i na jego aparacie władzy wraz z prawem palenia ksiąg i ludzi, dysponowali bowiem urzędem sędzie-go-inkwizytora. Atakowali ich młodzi literaci, dopiero co zbiegli z klasztoru bądź — niektórzy — tkwiący jeszcze w klasztornych murach, przez przeciwników szyderczo nazywani „poetami". Autorzy występowali anonimowo, sprawa groziła bowiem śmiercią; do dziś nie udało się w pełni ustalić nazwisk autorów, niejedno tam było ich wspólną wesołą pracą bądź powsta- 114 BUNTOWNIK I REFORMATOR }o z rozmów w niewielkim gronie. Wywodzili się oni niewątpliwie z Erfurtu; jednym z nich był Crotus Rubanus, innym — młodzieńczy wtedy Ulrich von Hutten. W Listach zarysowuje się geografia przeciwstawianych sobie miejscowości, która zachowała aktualność dla całego okresu Lutra: Erfurt od dawna uważany był za swoistą „nową Pragę", za miasto splamione heretyckimi myślami, Kolonia i nieodległe od niej Lowanium były ostojami ducha dawnych czasów, scholastyki i ortodoksji. Kolońscy teologowie szczycili się sławą swego uniwersytetu, którego tradycje sięgały do takich postaci jak Albert Wielki i Duns Szkot; w Erfurcie dokonała postępów via moderna, nowa szkoła nominalizmu, poza którą znacznie już wykraczano. W Kolonii inkwizytorzy Heinrich Kramer i Jacob Sprenger opublikowali w roku 1489 słynny Młot na czarownice, pierwszy obszerny i gruntowny podręcznik ścigania czarownic i mistrzów czarnej magii, który otworzył nową epokę w dość niesystematycznym dotąd prześladowaniu „diablic i demonów", uzyskując papieską aprobatę Innocentego VIII. Ogólnie biorąc, było to największe osiągnięcie „szkoły kolońskiej", która poza tym pozostała przy niezawodnych komentarzach i średniowiecznej łacinie. W Erfurcie, w kręgach młodych uczonych, mówiono i pisano inną już łaciną, którą uważano za autentyczną i klasyczną, a pisano zaczepnie, z rozmachem i polotem. Tematem dla zuchwałej satyry stała się teraz „sprawa Reuchłina": chodziło o ośmieszenie scholastyki; wyszydzano zakonników i życie zakonne, dopiero co porzucone przez młodych autorów, a także nabożną wrzawę wokół relikwii. Dla celów satyrycznych posłużono się nieświadomą autodemaskacją: ciemni mężowie szczerze wypowiadają się w listach, ujawniając swoje prostactwo, brak wykształcenia i głupotę. Lubią jeść i pić, chętnie śpią i chętnie kochają, a na wszystko znajdują przykłady w Biblii. Cytują Kaznodzieję Salomonowego z Księgi Eklezjastesa: „Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, po wszystkie dni marnego twego życia", czy: „Jeśli dwaj spać będą, zagrzeją się jeden od drugiego: jeden jako się zagrzeje?" Wywodom towarzyszą dawne anegdotki o mnichach, jak to pewien dominikanin salwuje się z opresji, wyskakując nago przez okno z izby swej przyjaciółki, lub jak innemu jego przyjaciółka zabiera jako zapłatę habit i tnie na użyteczne dla niej kawałki, zgodnie ze słowami: „Rozdzielili między siebie szaty moje". Wyszydzone zostały w Listach odpusty; zakonnicy piszą, jakich to bluźnier-czych wypowiedzi muszą wysłuchiwać o udzielaniu beneficjów, o odpływie niemieckich pieniędzy do Rzymu; były to zwykłe, znane od dawna skargi, tyle że ujęte dowcipniej. Na całości tekstu kładzie się jednak ponurym cieniem proces przeciwko Reuchlinowi, postaci szanowanej, którą ciemni mężowie chcą za wszelką cenę uśmiercić; zalatuje spalenizną, stos bowiem dla książek i dla ich autorów stoi już gotowy. Niefrasobliwy ton dziełka może 115 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA zmylić i przesłonić fakt zasadniczy: to, że chodzi cały czas o sprawę gardłową. Chwyt stylistyczny ciemnych mężów, polegający na posługiwaniu się „barbarzyńską łaciną minichów", stracił powab od czasu, gdy łacina w procesie barbaryzacji straciła rangę języka światowego, bo nawet wówczas działała na młode umysły raczej przez makaronizmy, gdy na przykład Reu-chlin nakłada na nos „unum okularum" albo przez przesadność, gdy kon-fratrzy wypowiadają „servitutem incredibilem", sługa nadzwyczajnie uniżony, jako formę pozdrowienia. Trochę naiwnymi pomysłami wydają nam się też nazwiska w rodzaju „Mistrz Gnojopak" czy „Szczwanochciwiec". Młodzi poeci walczyli jednak o dużą sprawę. Gniewni prorocy Starego Testamentu byli arsenałem, do którego sięgali po broń nowatorzy i krytycy stanu istniejącego. Tutaj, w Listach, cytują proroków przeciwko mnichom, nad wygodną mądrość życiową Salomona przedkładają sąd Jahwe nad światem i przepowiednię dnia Gniewu Pańskiego w proroctwie Sofoniasza: „I będzie wówczas, że przeszukam Jeruzalem z pochodniami i nawiedzę mężów zastygłych w swych drożdżach" , mężów, którzy w samozadowoleniu mówią: „Nie uczyni Pan dobrze i źle nie uczyni". Drożdżami jest tutaj stara, zniedołężniała i stępiała teologia, w której zastygli ciemni mężowie, a światłem pochodni —jasność pochodząca od Erazma i Reuchlina, prawdziwa i nowa nauka, oparta na znajomości dawnych języków. O to chodziło w sporze. Czy miało tak pozostać, by kolońscy dominikanie mogli zakazywać wszelkich badań naukowych, nawet gdy chodziło w nich o ustalenie prawdziwych słów Boga? Czy herezją miało być czytanie oryginalnego tekstu hebrajskiego w miejsce „uświęconego" łacińskiego przekładu św. Hieronima? Czy przestępstwem było wskazanie, że wielki Ojciec Kościoła, przy wszystkich swoich zasługach, to czy inne słowo zrozumiał mylnie bądź zrobił omyłkę w przekładzie? Dziś nikogo to nie emocjonuje, filozofia od dawna wywalczyła sobie prawo do życia, musiała o to jednak twardo walczyć, a o tym się nie pamięta. Łaciński tekst Wulgaty był uświęconym autorytetem. Kto go poddawał krytyce, był buntownikiem. Reuchlin, który rozpętał cały ten spór, buntownikiem nie był. Żył i zmarł jako dobry syn Kościoła, od wiary nie odstąpił, choć został skazany. Nie był uczonym filologiem, lecz prawnikiem, odbył wiele podróży po Francji i Italii, przez długie lata spełniał misje dyplomatyczne i zajmował wysokie stanowiska sędziowskie; studiom językowym poświęcił się dopiero w późniejszym wieku, jak powiedział: „dla wypoczynku po wielu zadaniach i dworskim zgiełku". W niewielkiej swojej posiadłości hodował białe pawie i zamierzał wśród ciszy poświęcić się badaniom; uwikłały go one w najgłośniejszą sprawę sądową jego życia i sprowadziły nań większe zagrożenie niż wszystko to, z czym miał do czynienia w życiu politycznym. Był laikiem BUNTOWNIK I REFORMATOR • Dyletantem, a stał się największym autorytetem swoich czasów w zakresie jeżyka hebrajskiego, którego podręcznik, pierwszy w Niemczech, również napisał. Tym „naraził się znawcom" i popadł w spór, w którym groteskowe było to, że chcący go zniszczyć dominikańscy teologowie nie rozumieli po hebrajsku ani słowa. Zajęcie się Reuchlina tym językiem uważali oni za wysoce podejrzane, za coś, co lepiej pozostawić przeklętym Żydom. Istniała uznana wersja Biblii, łacińska wersja Hieronima, i to powinno wystarczyć. Reuchlin zadał sobie ogromny trud, by nauczyć się hebrajskiego; zagadywał każdego napotkanego rabina, zapraszając i prosząc o objaśnienie różnych słów. Podstawowe wiadomości przyswoił sobie w Italii; w małej miejscowości Soncino bogata żydowska rodzina opublikowała pół setki pism hebrajskich; wśród humanistów Italii wielkim znawcą tego języka był hrabia Pico delia Mirandola, zarazem zwolennik filozofii Platona, rozmyślający nad stworzeniem filozofii uniwersalnej, która łączyłaby grecką myśl starożytną, tradycję judaistyczną i myśl chrześcijańską. Pico delia Mirandola poważył się nawet na studia talmudyczne oraz na studiowanie Kabały, co stwarzało dla niego jeszcze większe ryzyko, uważano ją bowiem za podręcznik magii, przydatnej zwłaszcza w poszukiwaniu skarbów. Reuchlin chciał szukać skarbów zupełnie innego rodzaju, gdy w zatęchłe powietrze Niemiec przenosił ową „wiedzę tajemną" ze swobodniejszego klimatu Italii, gdzie nawet na dworze papieskim wykazywano zrozumienie dla studiów hebrajskich. Spodziewał się, że znajdzie w nich objaśnienie Wszechświata, mające walor powszechnej ważności. Uważał, że po zawartych w Kabale śladach, postępując od symbolu do symbolu, można dojść aż do ostatniej, najczystszej formy ducha. Reuchlin był mistykiem języka, a w niejednym prekursorem Hamanna i Herdera. Wierzył, że w języku żydowskich patriarchów zachował się prajęzyk ludzkości z czasów, gdy osobowy Bóg--Ojciec przebywał jeszcze wśród ludzi, ci zaś przekazali ten język późniejszym ludom. Ale i mistyka liczb znalazła się w jego rozważaniach i miała w nich znaczenie. Nie wiedząc o tym, był na tropie; najnowsze badania objęły niezwykle trudne problemy interpretacji słów i symboli Kabały, które - jak się przypuszcza — zawierają liczbowe wartości stosunków w Kosmosie. Dla Reuchlina Kabała była czymś innym; widział w niej proroctwo zapowiadające Nowy Testament, a tym samym Chrystusa, bardzo przydatne jako uzupełnienie starotestamentowych zapowiedzi i obietnic mesjańskich. Ze znaków literowych na oznaczenie Boga po dodaniu jednej litery uzyskał słowo Jezus, a w innym miejscu doszukał się w symbolach rzeczucia Trójcy Świętej. Słowo było dla niego czymś przede wszystkim duchowym, tajemnicą Boskiej istoty. Bóg, któremu sprawia radość obcowanie z ludzkimi duszami, pragnie się przekształcić w słowo: „Bóg jest 116 117 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA BUNTOWNIK I REFORMATOR Duchem, słowo jest Jego tchnieniem, człowiek nim oddycha. Bóg jest słowem." Dla nas brzmi to niewinnie; dla kolońskich teologów było zbrodniczym zuchwalstwem i herezją laika. Nie rozumieli wprawdzie ani Talmudu, ani Kabały, byli jednak przekonani, że może kryć się za nimi tylko dzieło szatana. Aż do naszych czasów mieli następców, których wiadomości były równie niedostateczne, za to dysponowali oni jeszcze potężniejszą władzą i środkami prześladowania. Tę odrobinę, którą dominikanie wiedzieli, zawdzięczali ochrzczonemu Żydowi Johannowi Pfefferkornowi, który stał się smutną, centralną postacią sporu. Z fanatyczną gorliwością neofity i z nie tak rzadką u Żydów niechęcią do swego pochodzenia zapragnął nawrócić dawnych swoich współwyznawców. W tym celu należało zniszczyć najpierw ich święte pisma, z których w sposób wątpliwy i tendencyjny zrobił wyciągi, przedkładając je na dowód, że pisma zawierają wyłącznie bluźnierstwa. Gdyby nadal trwali w zatwardziałości, należy ich wypędzić. W Hiszpanii na ogromną skalę zrobiła to już inkwizycja, współdziałając ściśle z parą królewska, Izabellą i Ferdynandem. „Naukową" podstawę i tam dał żydowski konwertyta, który doszedł do godności arcybiskupa Burgos, a jego pisma krążyły też i w Niemczech pod nowym jego imieniem Pawła od Najświętszej Marii Panny. Kolońscy dominikanie sądzili, że im także uda się przeprowadzić taką akcję. Zachęcili swego podopiecznego - - i Pfefferkorn w obozie pod Padwą wyjednał u cesarza Maksymiliana polecenie oraz pełnomocnictwo, zgodnie z którym wszystkie pisma żydowskie jemu, Pfefferkornowi, miały zostać wydane do przejrzenia i zniszczenia. Fanatyczny ów wyznawca odwiedził Reuchlina, prosząc go o udział w zbożnym dziele. Reuchlin odmówił — i tak zaczęła się walka, w której humaniści po raz pierwszy połączyli się w duże stronnictwo. Był to prolog do „sprawy Lutra"; proces przebiegał podobnie aż do szczegółów: oskarżenie, wezwanie, odwlekanie z przyczyn politycznych i na koniec jednak skazanie. Kwestia żydowska była jedynie drugoplanowa; humaniści bez żenady stosowali wobec Pfefferkorna ulubione antyżydowskie formy napaści; z satysfakcją objęli debatą także jego piękną żonę. Chodziło o wolność nauki; wydawała im się zagrożona, i tak też było. Reuchlin sporządził opinię, w której sprzeciwił się postępowaniu Pfefferkorna. Rozróżnił w niej starannie żydowskie pisma, energicznie bronił ulubionej przez siebie Kabały, a za godne potępienia uznał tylko dwa drobniejsze pisma, odrzucone także przez Żydów. Co do ich nawracania, miałoby się odbywać w drodze „rozumnych dysput, łagodnie i polubownie", a w tym celu należałoby utworzyć katedry języka hebrajskiego. Reuchlin nie miał na myśli edyktu o tolerancji religijnej. Idea tolerancji , ot,ca jego stuleciu, trzeba było długiego okresu, nim zyskała uznanie, To na krótko. Ale jego głos był pierwszym, nieśmiałym jeszcze głosem ro-' umu i postawy pojednawczej. Z miejsca spotkał się z nieprzejednanym od-zuceniem. Pfefferkorn opublikował pismo polemiczne Handspiegel, pełne ciężkich pot warzy. Reuchlin — czytamy — nie rozumie ni w ząb hebrajskiego przekupili go Żydzi; zarzut ze stałego repertuaru — nie ominął i Lessin-ga'gdy ten napisał poemat dramatyczny Natan Mędrzec. Reuchlin odpowiedział publikacją pisma Augenspiegel, co znaczy „okulary", przedstawione graficznie jako symbol na stronie tytułowej, a bronił się też wcale nie łagodnie. Do ataku ruszali teraz dominikanie. Inkwizytor Jakub von Hoch-straten z miasteczka Hoogstraaten w Brabancji wyrósł na obrońcę ortodoksji, dla humanistów zaś przez długi czas był uosobieniem ciemnego męża. Twierdzono później na jego obronę, że łacina jego publikacji nie była aż tak marna, jak zarzucano to w Listach ciemnych mężów, uważano, że napisał bardzo pożyteczny traktat z zakresu filozofii moralnej. Subtelny, palący ludzi na stosie inkwizytor i wykwintny denuncjant wydaje się nam postacią jeszcze mniej sympatyczną niż grubo ciosany gorliwiec. Hochstra-ten działał niezmordowanie, napominając i nawołując do podjęcia najostrzejszych kroków — niebawem też przeciw Lutrowi, którego już w piśmie przeciw Reuchlinowi i Kabale polecał pilnej opiece papieża: „Powstań, Leonie, z lwią odwagą godną Twego imienia", do walki z lisami, które pustoszą oto winnicę Pańską; wspomnijmy na marginesie, że słowa te powracają w bulli ekskomunikacyjnej przeciw Lutrowi. Proces Reuchlina wszczęto tuż przed procesem Lutra, oba nałożyły się w czasie. Występując jako inkwizytor, Hochstraten wezwał sędziwego uczonego do Moguncji; już przygotował stos, by spalić wspomniane pismo Augenspiegel Reuchlina, gdy nakaz arcybiskupa zabronił dalszych kroków i egzekucji: sprawa wymagała, by przedłożyć ją papieżowi. Leon X przekazał ją do załatwienia biskupowi miasta Spiry; doradcy biskupa nie uznali zarzutów, które postawił Hochstraten, a nawet zasądzili od niego na rzecz Reuchlina zwrot kosztów w kwocie 111 guldenów; nakazali też inkwizytorowi na przyszłość milczenie. Hochstraten ani myślał podporządkować się orzeczeniu. Wystara! się o opinie wydziałów teologicznych w Lowanium i Paryżu, odwołał się do papieża. W Rzymie komisja złożona z 18 prałatów kurii uwolniła Reuchlina od zarzutów; głos przeciwny był tylko jeden, wyraził go papieski nadworny teolog, Silvestro Mazzolini, który w kilka lat Później był pierwszym oskarżycielem Lutra. Po werdykcie komisji radość ogarnęła humanistów — przedwczesna; rozpowszechnili oni ilustrowaną Publikację pt. Pochód triumfalny; ich przyjaciel Reuchlin odbywa w niej triumfalny wjazd, jak rzymski zwycięzca, a w orszaku triumfatora kroczą 118 119 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA BUNTOWNIK I REFORMATOR pokonani: Hochstraten z towarzyszami, jęczącymi już bezsilnie: „W ogień! Rzucić w ogień!" Nazwa „reuchlinista" stała się określeniem przynależności do stronnictwa, używano jej w nagłówkach i podpisach korespondencji, wymieniono pół setki listów; Hutten nakłonił swego wielkiego przyjaciela__ był nim kondotier Franz von Sickingen — do interwencji zbrojnej, ten zagroził Kolonii, wymuszając uznanie wyroku wydanego w Spirze i zapłacenie Reuchlinowi zasądzonych kosztów, a nawet, przejściowo, odwołanie Hochstratena z urzędu inkwizytora. Sprawę Reuchlina podjęto ponownie przy okazji — znacznie większego — oburzenia na Lutra; rozstrzygnął ją ostatecznie papież w roku 1520: jako faworyzująca Żydów książka Reuchlina została zakazana i potępiona; wyrok nakładał na jej autora poniesienie kosztów procesu, które ogromnie się zwiększyły w wyniku odwołania się Hochstratena do Rzymu. Reuchlin podporządkował się orzeczeniu, łącznie z kościelnym zakazem milczenia, a wkrótce zmarł. Do ukochanego wnuka z bocznej linii, Melanchtona, którego z patriarchalnym błogosławieństwem sam wyprawił jako młodziutkiego wykładowcę do Wittenbergi, nie napisał ani słowa, odkąd się dowiedział, że młody człowiek przyłączył się do Lutra. Reuchlin nie był buntownikiem ani człowiekiem walki, był tylko człowiekiem pełnym godności; wrażenie wywierała już sama jego rosła postać, dostojne i pewne zachowanie, którym przypominał rzymskiego senatora. Jako uczony miał międzynarodową sławę; jego tryb życia był nienaganny. Wiarę jego mogli kwestionować tylko religijni fanatycy. Fakt, że obrońcy ortodoksji właśnie w tym człowieku znaleźli ofiarę, wskazuje, jak znacznie usztywnili oni swój front w walce; okazało się także, jak bardzo przeceniali swoje wpływy. Ale walka ta oświetla scenę, na którą tuż za chwilę wejdzie Luter; są na niej: chwiejny zawsze cesarz, wciąż wahający się, niepewny papież Leon X oraz powiększone już i wzmocnione stronnictwo humanistów, które tu właśnie przetrwało pierwsza próbę sił. Ujawniło ono przecież i słabości: już przy pierwszych oznakach burzy wielu spuściło z tonu, przechodząc w lękliwy szept, odradzając zaangażowania innym i stojąc na uboczu — na czele z Erazmem; ten, początkowo uśmiechnięty, wykrzywiał się w gniewnym grymasie, kiedy jego imię nazbyt często i pochopnie wypowiadali młodzi, ci od ówczesnej „burzy i naporu". W niedługim zresztą już czasie mieli się oni rozbiec i rozproszyć, kiedy poszło o coś więcej aniżeli o akademicki spór i studia hebrajskie. Dla Lutra — o jeszcze nieposzlakowanej opinii, kiedy dla elektora Fryderyka sporządzał opinię w związku z procesem przeciw Reuchlinowi w Rzymie — sprawa przedstawiała się prosto. Zdecydowanie stanął po stronie Reuchlina, którego cenił wysoko i którego podręcznik do nauki hebrajskiego był mu niezbędny w lekturze Biblii. Reuchlin -- jak oświadczył - 120 wyraził wszak tylko „pogląd", taki mianowicie, że pisma żydowskie mają wartość, nie była to natomiast „wypowiedź o dogmacie wiary". Miałożby to stanowić aż herezję? Gdy taką opinię się rozpowszechni, kolończycy zaczną nrzecedzać komara, a połykać wielbłąda", jak mówi Pismo Święte. Luter stanowczo występuje przeciw tak małostkowej krytyce i zauważa, iż koloń-skich cenzorów powinny troskać bardziej naglące i po stokroć ważniejsze sprawy: „wróg wewnętrzny", narastające bałwochwlstwo; zamiast zajmować się kwestiami odległymi, marginesowymi, mogliby w tych sprawach wykazać swoją mądrość, gorliwość w wierze, a także dać dowody swej „miłości". Jeśli zaś o Żydów chodzi, uważa Luter, że kolończycy w swej gorliwości nawracania wykraczają przeciwko wyraźnemu brzmieniu słów Pisma Świętego, podług których Bogu pozostawić należy przemianę zatwardziałych serc i umysłów Żydów. Bóg ma sam dokonać tego dzieła; człowiekowi to nie przystoi. W owym czasie Luter wierzył w ten tryb nawracania; w latach późniejszych inaczej się wypowiadał i nie Bogu chciał sprawę pozostawić, ale przekazać ją jego władcy świeckiemu na ziemi; wzywając papieża do wypędzenia Żydów, wypowiedział to w kilku najbardziej zaciekłych i nieprzejednanych spośród swoich pism. Teraz jeszcze był opanowany i spokojny, w każdym razie zewnętrznie. Jak podkreśla również w swej opinii, chodzi mu o „wnętrze", w gruncie rzeczy o własną wewnętrzność, w której pełno jeszcze zamieszania przy pełnieniu tylu różnorodnych funkcji. Tu właśnie trzeba mu najpierw stoczyć walkę; satyryczne pamflety pisane przez brać humanistyczną wydają mu się na tym tle błahe i powierzchowne. Odrzuca prawione mu, a obliczone na rewanż pochlebstwa niektórych humanistów, już bowiem jest znany w mniejszych ich kręgach. Tak naprawdę nigdy do nich nie „przynależał" ani jako uczestnik ówczesnego ruchu, ani w swych studiach i publikacjach, ani w dzisiejszym, przenośnym znaczeniu słowa „humanista". Jego studia to Biblia, a celem —jasny jej tekst. Po to był mu potrzebny Reuchlinowski podręcznik hebrajskiego, po to greckie wydanie Nowego Testamentu, które niedawno ukazało się staraniem Erazma z Rotterdamu. W tym był Luter badaczem na wskroś naukowym, posługującym się najnowszymi na ów czas pomocami, po których spodziewał się ogromnych wyników poznawczych; nawet pojedyncze słowa, które w pierwotnym tekście dopiero zaczynał pojmować, zyskiwały dlań najwyższe znaczenie i stawały się decydujące dla jego sposobu myślenia. Wszystko to było jednak „czymś wewnętrznym", środkiem pomocniczym, podnietą, jak słowa pociechy, której udzielał mu Staupitz. Punktem wyjścia były własne, najściślej osobiste zwątpienia i rozterki duchowe, które sugerował mu —jak mówił — szatan; 121 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA BUNTOWNIK I REFORMATOR szatan miał stać się „ojcem jego teologii", jak na swój sposób to wyrazi} a wyrażał się zawsze ryzykownie, przy użyciu najskrajniejszych paradoksów. Bez swoich pokus, twierdził, nigdy nie doznałby łaski. Łaska zaś, która w jego pojmowaniu nie była nigdy łagodnie promieniejącą, bezproblemową dobrotliwością, ale wybawieniem od mąk, wywalczonym w trudzie i wciąż od nowa wymagającym zdobywania, stała się centralnym pojęciem jego nauki. Tylko przez wiarę osiągnąć można łaskę. Mówi znacząco, jak do „utraty tchu" wczytywał się w Biblię, gdy nie potrafiły niczym doń przemówić wszystkie dotychczasowe egzegezy. „Znacznie to lepiej patrzeć na coś własnymi oczami niż cudzymi." Oto i buntownik. Cały system Kościoła polegał na tym, że jednostka miała podporządkować się całości, na tym, że nie pozostawiono jej możliwości patrzenia własnymi oczami. Rebelię przeciw temu rozumiano, aż po akt oficjalnego skazania na sejmie w Wormacji, jako decydujący czyn Lutra, jako przedsięwzięcie ryzykowne. „Pewne jest, że pojedynczy brat zakonny błądzi, gdy przeciwstawia swoje mniemanie całemu ponad tysiącletniemu chrześcijaństwu --bo zgodnie z jego zdaniem trzeba by uznać, że chrześcijaństwo wiecznie trwało w błędzie." Tak wyraził się młody cesarz w pierwszym samodzielnym oświadczeniu, gdy potępiał Lutra. Był to jego osobisty pogląd, zgadzał się jednak dokładnie z utrzymanym do dziś poglądem Kościoła. Joseph Lortz, autor pracy bardzo otwartej na osobowość i znaczenie Lutra, podkreśla, że jego rozwój jest procesem indywidualistycznym, „widzi on i słyszy tylko siebie, całą resztę odsuwa, albo z tekstów wyczytuje swoje własne myśli". Otwiera się tym samym — czytamy — możliwość szerszej krytyki, w miejsce uprawianej dotąd wąskiej, szczegółowej. Tak w Starym Testamencie, jak w Nowym, Objawienie Boże jest Dobrą Nowiną bardzo obszerną, uwzględniającą wszystkie pokłady tego, co człowiecze. „Tak obszernej Nowiny nie ustrzeże jednak przed skażeniem pojedynczy człowiek. Zorientowany podług siebie, będzie wybierać jednostronnie. Ustrzec i przechować to rozlegle posiadanie może tylko instytucja, która w równej mierze co Objawienie Słowa jest dziełem Boga, a jest nią Kościół. Ten przedstawiciel i powiernik Słowa pozostał jednak całkowicie poza uwagą Lutra. Toteż nie zachował on w jednakowej mierze wszystkich treści Objawienia, ale zareagował po heretycku na szczegóły." Cytujemy autorytet naszych czasów i nie uważamy za konieczne wyliczać wszystkiego, co przeciwko temu dałoby się powiedzieć. Heretykiem nie czuł się Luter w żadnym razie, ani wtedy, ani kiedykolwiek indziej. Chciał reformować. Na pewno wychodził z własnych przeżyć, jakżeby miał inaczej, a do tego jeszcze w czasach, gdy kierownictwo i udzielanie wskazań stały się ponad wszelką miarę wątpliwe lub całkiem ich brakowało. Pojednczy brat akonny.jak lekceważąco powiedział cesarz Karol V, musiał od nowapod-iać pytania i na nowo ująć kwestię; z takich braci klasztornych składają się dzieje Kościoła, z innych pojedynczych umysłów poza klasztorem — dzieje ducha; z wielu organizmów — ludzkość. Walkę Lutra trudno zrozumieć dlatego, że świadectwa o jego rozwoju są tak różnego rodzaju. Walka teologa o uwolnienie się od przekazanych tradycją kategorii myślenia i egzegez, które wydają mu się niewystarczające, przebiega równolegle z praktycznymi potrzebami duszpasterza, który widzi przed sobą zły stan spraw oraz nadużycia i dąży do poprawy. Mówiąc 0 wierze, ma odczucie, że wokół zapanowała niewiara; zwracając się z pasją przeciw złudnej wierze w „dzieła czysto ludzkie", mające człowieka uszczęśliwić, nie szuka rady u dawnych nauczcieli w subtelnych ich definicjach, ale sięga do praktyki własnej współczesności. To, że Kościół i świat w kolejnych okresach wymagają religijnej odnowy, nie jest bluźnierczą 1 jałową tezą zakonnika Marcina; cała historia składa się z następujących po sobie okresów upadku i reformy i chyba nikt nie odważy się twierdzić, że rozwój ostatnich stuleci przyniósł stan pomyślny czy choćby tylko znośny. Brat i profesor Luter jeszcze wówczas nie chciał reformować, a tym bardziej podnosić buntu. Chciał jasno zdać sobie sprawę z sytuacji, a kiedy sądził, że to osiągnął, chciał spełnić misję i głosić swe poglądy. Widział w nich jedynie mniemanie, tak jak zapatrywanie Reuchlina o pożyteczności żydowskich pism oceniał jako mniemanie, którego nie można uznawać za wypowiedzi o dogmacie wiary. Duch misyjny Lutra wiódł go konsekwentnie do św. Pawła, pierwszego misjonarza i pierwszego teologa Kościoła, oraz do św. Augustyna, misjonarza rzymskiego świata pogańskiego i pierwszego teologa rzymskiego Kościoła Zachodniego. Hasło „powrotu do źródeł" oznaczało dla Lutra tamtą wczesną epokę Kościoła, a nie, jak dla humanistów, starożytność. Był w zgodzie tym samym z „najlepszymi autorytetami", to, co doszło później, uważał za dodatkowe tylko rozbudowanie, za zagmatwanie i zbędny nadmiar komplikacji. Pod tym względem był istotnie uczniem mistrza Ockhama, którego słynne twierdzenie — „brzytwa Ockhama" —brzmi: „bytów nie należy mnożyć bez konieczności". W swym własnym języku zauważa Luter: „Doktorami Pisma Świętego nie są ci, co od siebie zaczynają i najpierw dach budują. Tacy ludzie stają się jako owi, co po szczytach gonią za kozicami i kark sobie skręcają." Średniowieczna scholastyka z samej zasady zaczynała od dachu: kierunek jej myśli biegł od góry w dół. Najpierw i na wszelką okoliczność dane było niebo, a chociaż w skromności zaczynano od tego, że Bóg jest niepojęty i człowiek nic nie potrafi o Nim wiedzieć, to przecież wdawano się w to 122 123 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA niezwłocznie i dokładnie aż do szczegółów opisywano, definiowano i różnicowano podług rang niebiańską hierarchię. Stamtąd dopiero schodzono na ziemię, do człowieka i do hierarchicznego porządku ludzi, w którym postępowano znów od góry, od świętych, w kolejnych stopniach aż do najniższego, na którym mieścił się szary grzeszny człowiek. Luter nie uznaje tego porządku hierarchicznego i w ogóle „porządku", ulubionego pojęcia myślicieli średniowiecznych, z którego „późne wnuki" - romantycy — chcieli w swym entuzjazmie wydedukować należyty porządek w życiu szarego grzesznego człowieka średniowiecza. Mimo swego wychowania w klasztorze, Luter jest „niezdyscyplinowany". Przed Bogiem chce stawać bez pośredników, tylko z Pismem Świętym w dłoni, w którym powiedziane jest wszystko. Na istnienie Boga nie trzeba mu żadnych dowodów logiczno-matematy-cznych czy metafizycznych. Istnienie Boga jest dla niego tak oczywiste jak w pacierzu amen. Przemawia do Boga jak osoba do osoby, choć ma bardzo mocną świadomość niepomiernego dystansu. Odczuwa swoją nędzną nicość, czuje się jak wszyscy obciążony grzechem pierworodnym, wystawiony na pokusy i grzechy, postawiony przed groźnym Sędzią, u którego może liczyć tylko na łaskę. Nie system prawny, nie legalizm, lecz tylko łaska; człowiek nie może przed Bogiem powoływać się na swoje zasługi, niechby takie nawet jak życie bez skazy. Bóg okazał ludziom swą litość i łaskę tylko i wyłącznie w ten sposób, że zesłał na świat Syna swego i pozwolił Mu cierpieć na krzyżu. Dopiero wiara w to „usprawiedliwia" człowieka. Luter myśli zawsze „tylko" w kategoriach wyłączności i tak głosi: „tylko przez łaskę", „solą gratia", „tylko przez wiarę", „solą fide", „tylko przez Chrystusa" — i te stwierdzenia stają się rozstrzygające w reformacji. Są proste i zrozumiałe, triada, o ileż łatwiejsza do pojęcia niż tajemnica Trójcy Świętej, której egzegeza już w pierwszych wiekach doprowadziła do rozłamów wielkich i brzemiennych w skutki. Tajemnicą oddziaływania Lutra jest prostota. Wcale nie prosta była droga, jaką musiał Luter przebyć, zanim doszedł do tych stwierdzeń. Punktem wyjścia były wątpliwości własnego sumienia. Spowiadał się, nie doznając ulgi, z grzechów, o których przecież nie wiemy, jakiego były rodzaju. Jako grzech odczuwał już „ciało", całą swoją egzystencję, nieokiełznaną wolę. Doszedł już nawet do tego, że widział grzech w usiłowaniu człowieka dojścia do zbawienia własną wolą, własną siłą; z cala surowością odrzucił też jego „wolną wolę" i proklamował jako jedną z głównych tez swojej nauki, „wolę niewolną", zniewoloną. W tym, jak i we wszystkich głównych tezach, jest mu nauczycielem św. Paweł. Również i tutaj postępuje Luter w sposób wysoce osobisty: z całej Biblii przemawia 124 BUNTOWNIK I REFORMATOR do niego przede wszystkim jeden jej fragment, początkowo nawet jedno zdanie z misyjnego listu św. Pawła do gminy chrześcijańskiej w Rzymie. Teologia Lutra jest „teologią Listu do Rzymian", a także cała teologia protestantyzmu aż po czasy dzisiejsze przyjmowała zawsze ten List jako punkt wyjścia. W przedmowie swego przekładu św. Pawła Listu do Rzymian pisze Luter: „List ten prawdziwie jest główną częścią Nowego Testamentu i w najpełniejszym znaczeniu Ewangelią." Trzeba znać go na pamięć i obcować z nim na co dzień, i tak też czynił. Wszystkie podstawowe poglądy Lutra, a także jego postępowanie w życiu, aż po stosunek do państwa, dadzą się streścić w jednym komentarzu do tego Listu. Dzisiejsza historiografia widzi Pawła w niejakim oddaleniu od Ewangelii, jako misjonarza najwcześniejszego okresu, który miał do czynienia z bardzo jeszcze nieokrzepłą gminą chrześcijańską, zagrożoną od zewnątrz i od wewnątrz, z której się wywodził i w której przeszedł rabinacką szkołę teologii. Dla Lutra natomiast Paweł jest Biblią, jej „główną częścią"; dla twórcy ruchu ewangelickiego Ewangelie pozostawały wówczas w dość znacznej mierze na drugim planie, uwzględniał je otyłe tylko, o ile mówi o nich Paweł lub o ile objaśniają Pawła. W tym Luter jest teologiem i uczniem teologa. Ale podstawowa jest dla niego jeszcze jedna część Biblii: Księga Psalmów. Przemawiają one do Lutra z innych przyczyn, jako wielka poezja i muzyka, chociaż te wartości Psałterza dopiero przeczuwa; tkwiący w nim teolog idzie początkowo za tradycyjną egzegeza i trudzi się nad tym, by objaśniać Psałterz podług poczwórnego znaczenia, by każdy werset odnosić nie do Dawida, lecz do Jezusa, którego mowę lub śpiew tam słyszy. I tutaj można by pojąć całe jego późniejsze dzieło, biorąc za punkt wyjścia Psalmy, przede wszystkim ze względu na polot językowy i bogactwo odczuwania. Tradycja rabinistyczna, opowiadając o powstaniu Psalmów, posługiwała się parabolą poetycko-muzyczną: Dawid spoczywając spał, a nad jego głową w ciemnościach wisiała harfa; w porze północy potrącana przez wiatr, zaczęła dźwięczeć, aż król się obudził i do dźwięków począł dołączać własne słowa, posłuszny melodii struny. Z nadejściem poranka ukończył dzieło. Pierwsza publikacja Lutra dotyczyła „ośmiostrunnego Psałterza", obejmującego całą oktawę; poświęcił mu najwcześniejsze swoje wykłady i znalazł pierwszych rozentuzjazmowanych słuchaczy; z Psałterza wyrosło całe dzieło jego pieśni, a reformacja śpiewająca stała się potężniejsza niż reformacja dysputująca i tocząca spory. Dla protestantów francuskich psalmy stały się Potem jedyną dopuszczalną „ozdobą" nabożeństwa, ale także pieśniami bojowymi, śpiewanymi w bitwach. Dla Lutra najważniejsze były psalmy pokutne i psalmy walki; szczgólnie umiłował Psalm 2, w jego odczuciu napisany jakby dla jego sprawy: 125 DOJRZEWAMR BUNTOWNIKA BUNTOWNIK I REFORMATOR Schodzą się królowie ziemscy, a książęta radzą społem przeciwko Panu, i przeciwko pomazańcowi jego, mówiąc: Potargajmy związki ich, a odrzućmy od siebie powrozy ich. Tak buntowniczo młody profesor jeszcze nie myślał, a jeśli nawet, nie wypowiadał tego w wykładach. Mocne jeszcze były więzy tradycji i otrzymanego wychowania. Jego rozwój można jednak uświadomić sobie nie tylko na podstawie „zapisów" w zachowanych dokumentach czy późniejszch jego wspomnień, kiedy to szczególnie podkreślał pewne przeżycia, które uderzyły w niego „jak błyskawica" i oświeciły. Taka błyskawica duchowa wznieca pożar tylko wtedy, gdy trafi w już nagromadzony materiał zdatny do zapalenia. Zwykliśmy dzisiaj poruszać się po torach myślowych, nakreślonych przez psychologię rozwojową, i często idziemy w tym nazbyt daleko. Siedzimy „wpływy" aż najodleglejszych strumyków w górach. Dla człowieka dawniejszego nagły, dogłębny zwrot i takaż przemiana były czymś bardziej bliskim, a ponadto uświęconym wielkimi przykładami: nawróceniem Pawła, Augustyna, Luter mówił retrospektywnie o wyraźnym olśnieniu, jakiego doznał w swej izdebce w wieży podczas lektury Listu do Rzymian; ono dopiero uchyliło mu po głębokim mroku „wrota nieba" i w pełnym świetle ukazało Chrystusa. Dzięki temu dopiero uwierzył, że znalazł klucz: wiara nie jako czyn ludzki, lecz jako łaska Boga. Usiłowano niedawno ustalić datę owego „przeżycia w wieży", czego jednak nie da się dokładnie określić; do tego jeszcze w groteskowej gorliwości, z najwyższą jednak powagą, spierano się czy lokal, w którym nastąpiła inspiracja, był izbą roboczą, pracownią Lutra, czy „miejscem sekretnym", czyli klasztorną ubikacją, co można wyczytać z rękopisu jednego z uczniów. Najzupełniej do pomyślenia jest taka ewentualność, że wyrażający się bez ogródek Luter mógł powiedzieć również i coś takiego; zresztą miejsce i ścisła data wydają nam się najzupełniej bez znaczenia. Luter zawsze posługuje się obrazami dosadnymi i pełnymi pasji: uderzony został „jak siekierą", „szaleje", niepokój gna go na wszystkie strony, przez jedno słowo czuje się rzucony do piekła, inne słowo wydobywa go i podnosi; daleki od tego, by się skarżyć, uważa to wszystko za niezbędne dla swego zbawienia i uważa, że najgorszą udręką jest nie doświadczać udręk. Oprócz humanizmu dotarł do niego jeszcze inny nurt, który znacznie zaważył na jego rozwoju: niemiecka mistyka. Przypadkowo wpadła mu do rąk niewielka publikacja nieznanego autora, pochodząca z Frankfurtu i nazywana „frankfurcką", którą sam przechrzcił na „Teologię niemiecką". Uważał ją za dzieło dominikańskiego kaznodziei nazwiskiem Tauler, którego zbiór kazań czytał. Wielkie czasy niemieckiej mistyki należały już do przeszłości odległej o półtora wieku. Wiedziano o niej bardzo niewiele, drukiem ukazało się jeszcze mniej, a z pism największego ducha tej mistyki, mistrza Eckharta — nic. Niemiecka mistyka dopiero w naszych czasach stała się przedmiotem całej dziedziny badań, a ponadto — przez pewien okres -przedmiotem najbardziej niedorzecznych nadużyć, które popełnili ciemni mężowie polityki, uważający „prawdziwie niemiecką wiarę" za użyteczną obok innych swoich artykułów wiary. Przeszło, minęło. Pozostało nader uzasadnione wysokie uznanie i czynne zainteresowanie nauki dla postaci XIV-wiecznych mężczyzn i kobiet, którzy swoje wizje, ekstazy i modlitwy zapisali w różnorodnych niemieckich dialektach, w łacinie XIV wieku oraz językiem tajemnym, przeznaczonym dla wtajemniczonych, dla innych mistyków. Przekład tych pism nie jest możliwy, a sprawiają one trudności najwyższego rzędu nawet dla znawcy języka średniowysokoniemieckiego. To, co nie wtajemniczeni odczuwają dziś jako szczególnie „poetyckie" i przejmujące, pomyślane było częstokroć sucho i zdawkowo; to, co jawi się jako najśmielszy paradoks, było czymś zwyczajnym dla braci i sióstr w ówczesnej wspólnocie mistyków. Luter nic nie znał z pism mistrza Eckharta, od którego dzisiaj zaczyna się wszelkie objaśnianie niemieckiej mistyki. W ogóle nic nie wiedział o „niemieckiej mistyce", która niejednokrotnie stała się czymś takim, jak stworzony w mitach „człowiek gotycki". Dialektyka, wyraźne akcentowanie przez Eckharta intelektu, rozumu — to najprawdopodobniej byłoby Lutra odepchnęło. Ale nie musiał się tym zajmować; pisma wielkiego mistrza w znacznej części były zniszczone lub rozproszone. To, co wpadło Lutrowi w ręce, było nikłymi resztkami, nielicznymi kartami, jakie pozostały z wielkiego ruchu, który żył wszakże nadal podziemnie,w niewielkich grupkach wtajemniczonych, spotykających się potajemnie, rozumiejących tajemny język bądź przeświadczonych o tym, że go rozumieją. Jako podziemny ruch, którego nauki przekazywano z rąk do rąk, a nade wszystko z ust do ust, mistyka niemiecka miała przecież duże znaczenie. Wykazywała, że praktyka życia kościelnego wielu ludziom nie wystarcza. Patrząc od strony władzy kościelnej, uczestnicy tego ruchu byli indywidualistami, odludkami, zwolennikami własnych ścieżek; sami, bez pośredników chcieli zyskać dojście do Boga; w tym byli buntownikami jak Luter i konsekwentne było to, że Kościół ich rzeklął i usiłował zniszczyć. „Cichych, którzy posiądą ziemię", trudno było ozppznać i ujarzmić; żyli skromnie, najczęściej bardzo przykładnie, a porozlewali się jedynie zachowaniem, drobnymi znakami i skinieniami, nie-'Strzegalnymi dla zewnętrznych cenzorów. Pisemne świadectwa, które się chowały, są tylko bardzo drobną cząstką szeroko rozgałęzionego ruchu 126 127 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA BUNTOWNIK I REFORMATOR fcudblewm. von recbterynderfcbefD Alt vńnno mmfct* fey.ttfae 2ft>ams ' 7. Karta tytułowa Teo/o^i niemieckiej Marcina Lutra, 1516 i już z tego tylko powodu niezwykle trudno zyskać pełniejszy obraz i objaśnić poglądy, często zresztą sprzeczne. Grupy te, zebrania i osoby spełniały jednak istotną rolę jako „komórki oporu". Spośród takich uduchowionych rodzin i całych rodów rekrutowali się „Przyjaciele Boga", mieli oni sprzymierzeńców w devotio moderna, ruchu, który zapoczątkował Gerrit Groote, a ich Naśladowanie Chrystusa, opublikowane pod nazwiskiem Tomasza a Kempis, stało się jedną z najbardziej rozpowszechnionych książek nabożnych; jej nastrojowy, melancholijny liryzm, rezygnując ze śmiałych obrazów, jakich używali inni mistycy, sprawił, że była dozwolona, a co więcej — wysoko ceniona. Myśli mistyki podejmowali anabaptyści, rozwijając je i niosąc dalej; znamienne były zawsze małe grupki, broniące się przed włączeniem do jakiejkolwiek większej społeczności, jak Kościół czy państwo — wspólnymi przekonaniami, myśleniem, postawą i sposobem życia związane znacznie mocniej, niż mogłaby to sprawić jakaś nauka dogmatyczna; grupki dlatego właśnie tak znienawidzone przez wszystkie władze jako niepojęte, podejrzane i nieuchwytne. Nieuchwytne są w znacznej mierze i dla nas; jak wszystkie ruchy uważane za heretyckie, wynurzają się na powierzchnię tylko tam, gdzie są prześladowane. Muszą się wciąż osłaniać, to, co sami mówią, często wprowadza w błąd, a jeszcze częściej myli to, co mówią o nich przeciwnicy. Spojrzenie wyostrzyły nam dopiero doświadczenia naszych czasów, ucząc, jak ostroż.-nie trzeba oceniać takie świadectwa. Ileż tam znaczeń podwójnych, jak często zwodzą — pokorne jak baranek — słowa oddania, a Baranek-Chrystus był podstawowym symbolem tych grup. Z podwójności znaczeń wynikają też obrazy dość ryzykowne, zawsze wiodące odważną grę znaczeń na granicy duszy i ciała. Religijną ekstazę opisuje tekst o „ośmiu kumplach w duchownej gospodzie", ich kostkami do gry są „przenikliwe, głębokie myśli, którymi rzucają w Bóstwo", „biorą się do rozpusty, piją z beczek niepustych, nie dość im, chcą w bród, najwyższym dobrem Bóg". Igranie alegoriami dochodzi do niejakiej skrajności w Przypowieściach Jedenastu Panien, jedna z nich tak mówi o swej miłości ku Bogu: Od miłości rozgorzało moje serce, moje ciało, ue ścichnie, już dłużej nie może: muszę ja zaraz iść w łoże! Dodać tu trzeba, że niejawne grupy mistyczne, istniejące w cenionych wysoko żeńskich klasztorach, w znakomicie prowadzonych szkołach, zamsze jednak w odosobnieniu od świata —miały odpowiedniki na zewnątrz w świecie, bardziej dzikie, żyjące w swobodnych gromadach. Szeroko znano 128 ^ran Lute 129 DOJRZEWANIE BUNTOWNIKA BUNTOWNIK I REFORMATOR begardów i beginki z ich wędrowania z miejsca na miejsce, ze swobodnych w treści kazań i ze „swobodnego życia", które im zarzucano. Żyli z jałmużny, czyniąc tym konkurencję żebrzącym mnichom; roznosili po świecie niepokojące proroctwa i ciemne przepowiednie. Wieści begardów uchodziły za „łgarstwa", niemniej, powtarzane, rozchodziły się szeroko; beginki często obwiniano o to, że uprawiają prostytucję. Ile przyłączało się do nich wędrownych szumowin — trudno ustalić i odróżnić; ile wspólnego miały mistyczne zasady ich wiary z „prawdziwą mistyką" - wcale chyba nie da się wyłuskać. Uchylali się od wszelkiego nadzoru, byli przepędzani i potępiani, również w uroczystych i ponawianych orzeczeniach soborowych. Możliwe, że tryb życia niektórych begardów i beginek był istotnie bardzo swobodny, choć klątwy rzucane przez biskupów, jeszcze swobodniej żyjących z konkubinami, mogą nasuwać niejakie wątpliwości. Jednak teza, mówiąca, że pełne otwarcie się w Bogu czyni całkowicie wolnym człowieka, który nie ma już w rezultacie woli, a zatem nie może też grzeszyć, choćby nawet dopuścił się „grzechu cielesnego", sprawiała, jak się zdaje, że powstawały całkowicie zdziczałe sekty, włóczące się półnago, krwawo prześladowane; relacje o rozwiązłych ich wybrykach, zwłaszcza zeznania wymuszone na torturach nie są wolne od znamion zawiści seksualnej i chorobliwych urojeń seksualnych, które święciły swe orgie także podczas procesów czarownic. Różne twarze miała mistyka: napiętą wśród wytężonych myśli, w altruistycznym poświęceniu, a także wykrzywioną w potwornych grymasach. Z obrazu całościowego, jeśli ma być nie zniekształcony i wolny od upiększeń, nie należy wyłączać skrajności. Luter znalazł niewielki tekst, napisany w jędrnej starej niemczyźnie. Przeczytawszy, wydał go niezwłocznie w r. 1516 jako pierwszą publikację dla szerszego kręgu czytelników i nazwał ją „zacną książeczką o wielkiej różnicy między człowiekiem dawnym a nowym". Znalazł w niej więcej mądrości niż „we wszystkich księgach nauczycieli Wysokich Szkół"; w porównianiu z tą mądrością ich uczoność jest „twarda jak żelazo i krucha niby glina". Nie mówi jako profesor, ale jako wychowawca ludu, i napomina czytelnika, by nie spieszył się z pochopnym sądem, jeśli w książce wyda mu się coś słabe lub osobliwe, „unoszące się po wierzchu jak piana na wodzie. Pochodzi to z doliny Jordanu, zebrane przez prawdomównego Hebrajczyka" o nieznanym jednak nazwisku. Autorem, przypuszcza Luter, jest Tauler; zbiór jego kazań miał w rękach i cenił, uważając, że przewyższa wszystkich szkolnych teologów. „Iść duchem słuszną drogą przez zawieszony wysoko sens" głosił tytuł jednego z kazań Taulera. Luter nie dba jednak o sens mistyczny, zawieszony wysoko nad słowami. Podkłada pod słowa własne myśli, notuje je na marginesie. Cieszy się z odkrycia tych dwóch dawnych świadectw, tego, że ich treścią dzieli się z innymi, że poruszają go, przemawiają „z głębi ca" j w jego własnym języku. Podstawowe wyobrażenia mistyki były niu jednak dalekie, o krótkim z nią spotkaniu rychło zapomniał. Nie miał zrozumienia dla ekstaz i wizji mistycznych. „Jeszcze długo nie będzie to osiadaniem Boga, gdy przychodzisz z twymi myślami i wspinasz się ku niebu" — powiada w zniecierpliwieniu. Boga nie można oglądać oczami ciała, nikomu to nie jest dane, lecz „tylko wiarą". Luter chce więc własnymi oczami patrzeć także na teksty mistyków. Dochodzą do niego inne jeszcze prądy. Humanizm i mistykę już wspomnieliśmy. Najsilniejszy nurt — społeczne i polityczne wrzenie epoki — pozostawał ojcu Lutrowi jeszcze mało znany. O tym nie było w żadnej z książek, które czytał. Ale blisko już podpływały fale tego nurtu, spienione ich grzywy dostrzegał w swoich wędrówkach. Ich siła ogarnęła go, wyniosła i pokonała dopiero wtedy, gdy opuścił klasztorną celę i życie zakonne. 130 95 TEZ Z pozaczasowości swej klasztornej celi wkracza Luter w świat i czas w roku 1517. W dniu 31 marca około godziny 12 w południe, tak brzmi wersja tradycyjna, przybił 95 tez, dotyczących odpustu, do drzwi kościoła zamkowego w Wittenberdze. Trwa ostatnio spór o dokładność tej daty, a także o sam fakt przybicia do drzwi. Nie jest pewne, czy to, co przybił, było arkuszem zadrukowanym, czy rękopiśmiennym, jedno i drugie było w zwyczaju, po prostu „komunikat na tablicy uniwersytetu", za którą służyły kościelne drzwi. Różne już tezy tam przybijano. Nie mamy ani historycznego arkusza Lutra, ani „pierwodruku", jeżeli w ogóle został wykonany. Rzecz jednak wzbudziła uwagę. Tekst rozsyłano wokół i na wszystkie strony, w małym formacie i większym jako plakat, drukowano, przełożono na niemiecki, czytano, dyskutowano, odczytywano tym, którzy czytać nie umieli, cytowano w hasłach i powiedzeniach. Obiegł „całe Niemcy w ciągu czternastu dni", powiedział później Luter, „bo cały świat skarżył się na odpusty". 1 tyle jest pewne: cały świat się skarżył i cały świat owe tezy czytał lub przynajmniej o nich słyszał. A jeśli może nawet nie było tak, że Luter w pogłosie młotka przygwoździł do kościelnych drzwi swój protest, było to jednak uderzenie straszliwe: w istniejący Kościół. Datę uderzenia v wittenberskie drzwi, jako rocznicę swego powstania, święcą Kościoły protestanckie. „Uderzenia w Kościół" nie miał Luter w zamyśle. Chciał zaprosić a dysputę w akademickim kręgu uczonych, na dysputę o fachowych Bestiach teologicznych. Był to powszechny zwyczaj w spornych lub rudnych problemach, a wśród tez i dysput rozgrywało się życie uniwersyteckie. °wie później: „Byłem kaznodzieją w klasztorze oraz młodym, świeżo "eczonym doktorem, porywczym i rozmiłowanym w Piśmie Świętym". 135 BURZA OGNISTA 95 TEZ Mówił też, że wcale dobrze nie wiedział, co to właściwie jest odpust, „jak nie wiedział tego żaden przecie człowiek". Zaczął o tym głosić w kazaniach bo o handlowaniu odpustami doszło jego uszu sporo, a wydało mu się gorszące i szkodliwe. Miał o tym kazanie nawet na zamku w Wittenberdze, w obecności władcy kraju, elektorze, i „nie przysporzył sobie tym łaski", książę Fryderyk był bowiem dumny ze swego zbioru relikwii i związanych z nimi odpustów. Zależało mu też na tym, by pieniądze wpływające z tytułu odpustów pozostawały w kraju. Poważniej zbadał i przedyskutował problem odpustu dopiero wtedy, gdy pojawił się niejaki Johannes Tetzel, „wielki krzykacz", kramarz i szalbierz, jak nazywa go Luter. Przedtem jeszcze „młody i porywczy" doktor stoczył swego rodzaju potyczkę wstępną na gruncie czysto akademickim. Wzrósł w siły, ucząc nauczył się sam niejednego, znalazł poklask uczniów i zwolenników. Trzeba brać pod uwagę pewność siebie — zarówno wykładowcy, który z tylu stron znajduje aprobatę, jak i kaznodziei, który widzi działanie głoszonych przez siebie słów. Luter był w jednej osobie wykładowcą i duszpasterzem. Z obu tych funkcji wyrosła jego akcja. Zaczął ją jako nauczyciel uniwersytecki. Jego kierunek nauczania zyskał wpływ na słuchaczy, nade wszystko jego walka przeciw scholastycznej teologii oraz teologiczno-filozoficznym interpretacjom, jakie łączono z nazwiskiem Arystotelesa. Triumfująco pisał do przyjaciela Langa w Erfurcie, gdzie zdecydowanie panowała jeszcze „stara szkoła": „Nasza teologia i św. Augustyn pomyślnie postępują naprzód i opanowują, dziękować Bogu, nasz uniwersytet. Arystoteles musi zejść z tronu i upada, może na zawsze. Zadziwiająco niepopularne stały się wykłady o sentencjach". Zorganizował dysputę z jednym ze swych uczniów nad 97 tezami, kazał je wydrukować i rozesłać w nadziei na ożywioną dyskusję. Na owe 97 „tez pierwotnych" nie zareagował nikt, mimo zawartej w nich bardzo agresywnej krytyki panujących doktryn. Nikt nie zauważył, że Luter poddał tam pod dyskusję kwestie nader istotne. Był to bez reszty cios w powietrze. Uczony świat po prostu nie zwrócił uwagi. Kolejny krok Lutra wywodzi się z jego pracy kaznodziejsko-duszpaster-skiej. Penitenci mówili mu przy spowiedzi o odpustowych kazaniach dominikanina Tetzla, a szczegóły poruszały go i wzburzały. Sam Luter nie słyszał Tetzla nigdy. W Wittenberdze dominikanin nie mógł głosić kazań, elektor z troski o odpusty związane z jego zbiorem relikwii, a także z przyczyn politycznych zamknął przed nim swój kraj. Ale wszystkie drzwi były otwarte przed Tetzlem w pobliskiej Brandenburgii; wierni szli tam, odwiedzali Jiiterborg, Zerbst i inne miejscowości, by uzyskać upragnione listy odpustowe. Opowiadali zdumiewające rzeczy o przepychu i wspaniałości wystą- 136 nień Tetzla, które sprawiały na nich duże wrażenie, o biciu w dzwony, 5 przyjmowaniu go przez rady miejskie, o wielkim purpurowym krzyżu, ustawionym w kościele między purpurowymi sztandarami z herbem papieskim, o wozie obwieszonym odpustowymi afiszami, na którym wjeżdżał Tetzel, o jego władczych w tonie kazaniach, które gromkim głosem wygłaszał ten rosły i silny mężczyzna. Co Tetzel mówił —dokładnie nie wiadomo; kazań tych nikt nie spisywał. Wielki spór o ich treść miał już niebawem rozgorzeć. Luter twierdził, że mówiono mu rzeczy okropne. Gdybyś nawet zapłodnił Matkę Boską — miał wykrzykiwać Tetzel —to mam od papieża taką łaskę, że mogę ci to odpuścić, jeżeli włożysz do skrzyni, co się należy. Zrozumiałe, że gdy tylko zaczęło się zamieszanie, Tetzel pod przysięgą zaprzeczył, a cała ta rzecz brzmi nieprawdopodobnie. Pewne jednak, że w wielu odpustowych kampaniach ten człowiek poczynał sobie mocno i rubasznie, a dwuwiersz, który stał się sławny: Gdy pieniądz wpadnie do trzosa, dusza uleci w niebiosa. odpowiada dość dokładnie temu, co jest dowodne spośród zachowanych przemów i pism Tetzla. Purpurowy krzyż odpustowy ma równą moc jak krzyż Chrystusa. Albo inne stwierdzenie: gdyby stał tutaj sam ś w. Piotr, nie mógłby udzielić więcej łask niż on, Tetzel. Zapewne można przyjąć, że Luter przydał jego słowom ostrości, zwłaszcza później, gdy redagował swe pisma polemiczne. Równie wiarygodne jest, że proceder Tetzla był hałaśliwą imprezą kramarską. Wówczas jednak nie chodziło Lutrowi o poszczególne słowa. Oburzył go fakt handlu odpustami znacznie bardziej niż okoliczności towarzyszące, a te w żadnym razie nie były czymś niezwykłym. Od wielu dziesięcioleci wędrowali po kraju sprzedawcy odpustów, to z wielką pompą, na czele z kardynałem, to znów, kiedy indziej, bardziej skromnie; zawsze jednak wystawiano skrzynie na datki, w ciężkich żelaznych okuciach; wszędzie też wieszano plakaty z dokładną taksą: książęta płacili 25 guldenów, prałaci i baronowie 10, lepsi Mieszczanie 6, pośledniejsi guldena, aż po szarych ludzi, którzy list odpu- towy mogli kupić już za pół guldena albo i ćwierć. Żony — tak napisano wyraźnie — mogą uzyskać odpust nawet wbrew woli męża. One też przede wszystkim tworzyły klientelę, one „biegły jak szalone do Jiiterborga"; n?żczyźni byli bardziej powściągliwi. O znacznej opozycji, jaka istniała zeciw nabożnemu procederowi, mógł Luter przeczytać już w pismach vego erfurckiego nauczyciela, Paltza. Skarżyli się książęta, pieniądz odpły-2 kraju; ludzie uczeni podnosili zarzuty przeciw dwuznacznym dogma- ycznie twierdzeniom, chwytliwym zdaniom; wśród ludu sarkano nieraz, 137 BURZA OGNISTA 95 TEZ 8. Kościół zamkowy w Wittenberdze nawet bluźniono; padały pytania, na co idą te pieniądze, czy aby nie na cele całkiem inne, niż podano. Niejedno z tego dotarło do uszu Lutra podczas jego wędrówek po kraju. Nie te jednak sprawy, bardziej zewnętrzne, poruszały Lutra. Dręczył go problem łaski, a teraz doszło pytanie, czy ów „środek łaski" daje dostęp do zbawienia, czy jest może tylko „dobrym uczynkiem", z którego płynie uspokajające człowieka odczucie, że zrobił swoje i więcej nie trzeba. Już od dawna Luter zwrócił uwagę, że Kościół nadmiernie wielką wartość przywiązuje do takich oto środków zewnętrznych; mówił o tym na wykładach, a także w kazaniach. Jeszcze nie kwestionował samego odpustu, nie stawiał też w wątpliwość autorytetu papieża. Mniemał: tylko, pozostając wierzącym i posłusznym zakonnikiem, że pewne niewłaściwości rozpowszechniły się szeroko. Zatem powinien tylko zaapelować do przepisowych instancji, a te zrozumieją dobrze, iż należy usunąć zdrożności. Tak teraz czynił, był to jego decydujący krok. Językiem skromnym i pełnym szacunku pisał do kompetentnych władz kościelnych. Odpust ogłosił arcybiskup Moguncji; Luter jeszcze nie wiedział, jak się rzecz miała, a była to ciemna historia. Prócz tego Luter napisał do biskupa Brandenburgii, którego władzy kościelnej podlegała Wittenberga; wydaje się, że wysłał listy jeszcze do innych wysokich prałatów, nie zachowały się one jednak. Trudno było postąpić ostrożniej i bardziej poprawnie. Luter powoływał się nie tylko na wiadomości od swych penitentów o wystąpieniach Tetzła, lecz także na drukowaną szczegółową instrukcję dla odpustowych kaznodziejów, którą arcybiskup Moguncji wydał po konsultacjach z doradcami duchownymi i świeckimi. Co do strony dogmatycznej problemu Luter był przeświadczony, że stoi na gruncie całkowicie pewnym. Mogło się zdarzyć, że przemawiając do ludu jakiś odpustowy kaznodzieja w ferworze powiedział coś, co według nauki Kościoła było niezbyt poprawne, a nawet wątpliwe czy ryzykowne. To jednak, co wychodzi z kancelarii najwyższego w Rzeszy księcia Kościoła 1 na jego polecenie, powinno być poglądem Kościoła. Wokół tego punktu ^zwinięto później sporo interpretacji, Luter zaś swoją późniejszą walką ułatwił przeciwnikom ominięcie tej sprawy. Jesteśmy jednak w październiku 1517. W dniu 31 tegoż miesiąca Luter napisał do arcybiskupa list, który jednak siał przebyć wiele instancji, zanim dotarł do rąk wysokiego adresata. 'srno to słusznie uważał Luter za jeden z najważniejszych dokumentów >woim życiu i sporządził sobie staranny odpis. W liście prosi arcybiskupa, ten zechciał upomnieć odpustowych kaznodziejów i wycofać instrukcję komisarzy odpustu. Pisze z zachowaniem całej przepisowej tytulatury •Wrotów, mówiąc o swej niegodności, o powinności lękania się „swego 138 BURZA OGNISTA 95 TEZ Pana i Pasterza w Chrystusie". Zwlekał długo, lecz ponagla go sumienie Wylic/a dokładnie to, co dotarło do jego uszu, i stwierdza wyraźnie, że sam kazań odpustowych Tetzla nie słyszał. Trapi go jednak myśl, że wskutek takich powiedzeń nieszczęśni ludzie mogą wytworzyć sobie błędne wyobrażenia i zejść na złą drogę. Miłosierny Boże — wykrzykuje — „w ten sposób takimi wskazaniami ku śmierci prowadzone są nieszczęsne dusze, pod Twoją będące pieczą, Najlepszy Ojcze!" Tutaj zaczyna mówić płomiennie i odchodzi od pokornego tonu wstępnych i końcowych formuł listu. Grozi nawet: ze zła, które się dzieje, arcybiskup kiedyś będzie musiał zdać rachunek. Do listu dołącza swoje tezy, a ponadto wyraziście cytuje z nich główne punkty. Naiwnie pyta: „Co mam czynić?" — i może tylko prosić przewielebnego pana i dostojnego księcia, by ten „wycofał książeczkę", czyli drukowaną instrukcję, i z ojcowską troską skierował na sprawę swój wzrok. Dodaje skromną prośbę, by dostojny pan zechciał łaskawie spojrzeć na załączone tezy. Z nich wywnioskuje, jak „niepewne" są poglądy na sprawę odpustu, podczas gdy kaznodzieje głoszą je jako bezwarunkowo „pewne". Nie jest wiadome, czy dostojny pan skierował wzrok na tezy. Zrozumiał w każdym razie, że szeroka działalność odpustowa jest zagrożona. Zamysł mnicha uznał za „krnąbrny", a członkom swojej rady oświadczył, że sprawa go osobiście nie dotyczy. Obawia się jednak, że „nierozumny lud zostanie zgorszony i wprowadzony w błąd", dlatego powziął niezbędne kroki. Tezy zostały przedstawione uniwersytetowi w Moguncji, należy wszcząć proces-sus inhibitorius, wydać zakaz dalszego wypowiadania się w tej kwestii. W swoim piśmie arcybiskup, ówczesnym zwyczajem, określa handel odpustami jako „sprawę świętą". [Orzeczenie jego teologów bierze spośród 95 Tez Lutra pod uwagę tylko jedną, głoszącą ograniczenie władzy papieża nad zakresem udzielanego odpustu: to sprzeciwiałoby się utartemu zwyczajowi. Formalne potępienie Lutra nie jest pożądane. Niewygodną sprawę przesyła arcybiskup na wszelki wypadek do Rzymu, na ręce papieża; częściowo po to, by się od niej uwolnić, częściowo zaś, by się zabezpieczyć przed zarzutami kurii. Tu należy się zatrzymać i wyjaśnić, jak w owych latach było ze „świętą sprawą", o nią bowiem szedł spór, który wkrótce się rozwinął. Luter oświadczył, że dobrze nie wiedział, czym właściwie jest odpust — jest to twierdzenie zawężone; w swoich tezach uznawał przecież odpust również jako zwyczaj Kościoła, zakwestionował jedynie jego nadużywanie oraz, jego zdaniem, zbyt daleko idące interpretacje. O tym chciał dyskutować. Arcybiskup Moguncji znał także jedynie sam zwyczaj, praktykę, nie rozmyślał o problemach dogmatyczno-teologicznych, w ogóle zresztą nie był • teologiem, lecz młodym księciem z rodu Hohenzollernów, który na swym \vvsokim urzędzie zasiadł w wyniku wysoce problematycznych roszad lolitycznych i finansowych; pisząc swój list Luter o tym nie wiedział. Niewiele wiedzieli o odpuście również nauczyciele Lutra w klasztorze, a zabierając na ten temat głos w swoich pracach, ograniczali się do nieokreślonych lub niepewnych wypowiedzi. Co o odpuście mógł wiedzieć papież Leon X? To też jest niejasne; i on nie był teologiem, lecz dyplomatą, księciem Medyceuszem z pochodzenia. W trakcie roztrząsania przez teologów kwestii odpustu utrzymywały się nadal niejasności; nie było wiążącej, autorytatywnej doktryny, a jedynie „zapatrywania" i powoływanie się na zdania w papieskich bullach. Tak arcybiskup, jak papież Leon przekazali sprawę do zaopiniowania swym fachowym teologom. Luter, jako fachowy teolog i profesor, czuł się w pełni uprawniony do postawienia swych zapatrywań pod dyskusję. Takie było i długo pozostało jego zdanie. Do naukowej dyskusji, na którą miał nadzieję, jednak nie doszło. Sprawa przeszła niebawem w obszar polityki i szerokiego zainteresowania publicznego. Odpust stał się kwestią polityczną, cokolwiek oznaczał w dawniejszych stuleciach. Występował szeroko jako środek wsparcia pierwszej wyprawy krzyżowej. Niepotrzebna tam była ukształtowana „teoria". Uczestnicy krucjat życzyli sobie usilnie, by za trudy ich pobożnego przedsięwzięcia Kościół udzielił im błogosławieństwa i odpuszczenia grzechów; niejeden dźwigał bogaty ich zasób. Odpust nie był wprawdzie odpuszczeniem winy, lecz darowaniem doczesnych kar kościelnych, ale już od początku teologiczne pojęcia poplątały się z bardziej zdroworozsądkowym pojmowaniem ludu. Rozstrzygała zawsze praktyka, a nie pozostająca w tyle teoria. Wraz z krucjatami odpust, oddany początkowo w ręce biskupów, stał się przywilejem papieży. Do wciąż rosnącego popytu na ten środek łaski dostosowywała się praktyka kurii rzymskiej. Zamiast uczestniczyć w krucjacie, można było za odpowiednią kwotę uzyskać zwolnienie. Tak znaczna popularność odpustu opierała się na realistycznym spojrzeniu ludzi średniowiecza. Za przewinienia lękali się kary i gotowi byli je opłacić, pieniędzmi nianowicie. Było to starogermańskie pojmowanie prawa, w którym istniało Tzecież słowo pokuta na oznaczenie odszkodowania pieniężnego, nawet za śmiertelny cios lub morderstwo. W rozumieniu Kościoła pokuta była czymś nnym, ale znajdowało to wyraz tylko w teoretycznych twierdzeniach jego Doktorów. Lud pozostał przy prostym wyobrażeniu, zgodnie z którym zapłata wyrównuje dług i zmazuje winę. W tym rozdźwięku między popularnym przekonaniem a teoretycznym widzeniem dogmatyków sprawa pozostawała zawieszona aż do Lutra. 140 141 BURZA OGNISTA 95 TEZ Teoria miała niewiele czasu, by dotrzymać kroku stałemu rozwojowi ruchu masowego. Krucjaty rychło przestały wystarczać rosnącemu pragnieniu: więcej odpustów! Za krucjatę dającą odpust uznano więc wojnę przeciw kacerzom i przeciwnikom papieża; historia odpustu jest równocześnie historią wojny. Jest też historią gospodarczą i finansową średniowiecza, żadne bowiem daniny i kościelne podatki nie przynosiły z całego świata aż takich kwot; żadne też nie były tak bezpośrednio źródłem przywilejów i dochodów kurii, która stworzyła ogromny aparat administracyjny od czasów awiniońskiej niewoli papieży. Uruchomiono banki włoskie, których pierwszymi transakcjami było przekazywanie pieniędzy pochodzących z odpustów; za czasów Lutra interesy związane z odpustami, dla obszaru Niemiec Południowych, Europy Wschodniej i Skandynawii, prowadził dom Fuggerów w Augsburgu. Średniowieczni ludzie byli skrajnie niechętni podatkom, a władcy świeccy uzyskiwali je od poddanych z dużym trudem, najczęściej tylko jako nakładane na krótki okres i określone cele. Zrozumiałe więc, że dążyli wciąż do uzyskania udziału w obfitym strumieniu pieniędzy odpustowych. I uzyskiwali, jeżeli tylko sprzyjała polityczna konstelacja; długie, twarde i uparte pertraktacje zapełniają niejedną kartę historii. Za czasów Lutra — wraz ze zmniejszaniem się politycznej potęgi papiestwa — osiągnięto stan, w którym królowie i książęta czuli się partnerami duchownych w handlu odpustami; papież mógł liczyć na jedną Jtrzecią, a w najlepszym razie na połowę wpływów pieniężnych. Teoria, wykładnia teologiczna, wychodziła ze stanowiska, że odpust jest tylko darowaniem kar kościelnych, a więc .,zadośćuczynień" za grzechy, ! uzyskiwanych przez posty, pielgrzymki, banicje. Nastąpiło poszerzenie: papież, brzmi miła interpretacja, ma władzę nad wszystkimi doczesnymi obszarami kar, a w zakres „doczesności" włączono ogień czyśćcowy. Piekło pozostawało poza zaJu^sem.»ład7jj)apieia-|aJka.i44«;zne.i^a^K^gjK dla woli Boga. Natomiast ogniem czyśćcowym, przeznaczonym do oczyszczenia i doskonalenia ludzi, mógł dysponować papież m. ziemi, czyściec podpadał w pewnym sensie pod jego władzę zwierzchnią. Siedem lat odpustu znaczyło tyle co skrócenie kary czyśćca o siedem lat, odjętych od kary całkowitej. Ile lat wynosiła ta kara, nie było wiadomo, ale już darowanie jej części było pożądane i godne starań. Średniowieczni ludzie zwykle bardziej bali się czyśćca aniżeli piekła. Piekło — coś wiecznego — wykraczało poza możliwość wyobrażenia, ogień czyśćcowy natomiast, właśnie przez swoją „doczesność", dawał nadzieję na uporanie się z nim. Zdumiewającą władzę nad duszami, zawierającą się w mocy rozporządzania karami czyśćcowymi, uzasadniała scholastyka tym, że papież może dysponować tajemną skarbnicą zasług Kościoła, na którą składa się nadwyżka zasług Chrystusa , :etyCh. Wyobrażenie, że każdy wierzący ma prawo w nich uczestniczyć członek Mistycznego Ciała Kościoła, było dawne, ale dopiero w wieli XIII i XIV sformułowano naukę, że jest to skarbnica powierzona •a-jeżowi, który też może z niej udzielić, w drobnej poniekąd monecie, 'ażdemu, kto szczerze tego pragnie. Nie przypadkiem naukę tę szczegółowo formułował — w bulli Unigenitus, w roku 1343 -- awinioński papież Klemens VI, za którego pontyfikatu osiągnęła szczytowy punkt nowa polityka podatkowa kurii oraz tezauryzacja środków finansowych, nieznana dotychczas w tym stopniu. Do tej bulli, jak jeszcze zobaczymy, odesłano Lutra; ojej istnieniu nie wiedział w klasztorze. Wiedział jednak na pewno o różnicach między odpustem „zupełnym" a „częściowsnĄ-^MZ-y--€Zym-«dptist zupełny był w wyłącznej kompetencji papieżaTWiedział o"utworzonej w roku 1300 instytucji Roku Jubileuszowego; połączony on był z odpustem zupełnym i po raz pierwszy sprowadził do Rzymu znaczne gromady pielgrzymów, warunkiem uzyskania tego odpustu było odwiedzenie siedmiu pątniczych kościołów, do których pielgrzymował też Luter. Sukces był tak wielki, że Lata Jubileuszowe ogłaszano nie co sto lat, jak ustalono pierwotnie, lecz w krótszych odstępach. Zmniejszono je najpierw do lat 50, potem — tyle żył Chrystus — do 33, a wreszcie — bo słabym stworzeniem jest człowiek — do lat 25; mogło to w przybliżeniu odpowiadać ówczesnym przewidywaniom co do długości życia ludzkiego. Niebawem i tutaj uprawomocnił się, jak w krucjatach, zwyczaj „zastępstwa". Odbycie pielgrzymki można było zlecić zastępcy, można było też bez pielgrzymowania wpłacić równowartość kosztów takiej podróży. I to nie wystarczało; w wieku XV odpusty ogłaszane-4ia- wszelkie możliwe cele: na budownictwo kościelne, na wojny z Turkami -- hasło utrzymywane od wojen krzyżowych i wciąż zachowujące siłę — na wojny papieży w Italii przeciw aktualnym ich wrogom, w Holandii na budowę tam wodnych, ) bardzo pożyteczną. Wierni pragnęli, by z łaski odpustu mogli w czyśćcu / korzystać ich zmarli krewni — rozszerzono więc zgodnie z życzeniem krąg / uprawnionych, co jednak nastąpiło później wskutek wątpliwości i zastrze-/ żeń teologów. Przeważyło zdanie prawników kurii. Innowacja ta, wpro^ wadzona dopiero na pięćdziesiąt lat przed wystąpieniem Lutra, spotkała si? z ogromnym uznaniem. Listy_odrjustowe41a-bfekieh-zr»arłych można było kupować na pęczki: odpuszczenie grzechów przeciwko przykazaniom postu —tak zwane ^listy maślane", odpuszczenie niespełnienia ślubowań, odpuszczenie wątpliwego pod względem sposobu nabycia dóbr ziemskich, eśli prawowitego właściciela nie dało się już odszukać. Listy spowiednicze dyspensowały od spowiadania się u miejscowych kapłanów, co nie zawsze ło być przyjemne, i zezwalały na udawanie się po odpuszczenie grze- 143 BURZA OGNISTA 95 TEZ chów do dowolnego spowiednika; płynęły stąd korzyści także dla odpustowych kaznodziejów ku wielkiemu niezadowoleniu duchowieństwa świeckiego. Niezadowolenie na tle odpustów, a także wzburzenia i bunty powstawały wciąż. Wiklif protestował już w wieku XIV, później Hus, który na stosie znalazł się wprawdzie nie wyłącznie, lecz między innymi także z powodu swej opozycji wobec handlu odpustami. Jego przypadek jest godny zapamiętania, ukazuje bowiem cały splot powiązań problematyki odpustów z polityką kurii, a ponadto dlatego, że Luter od pierwszego wystąpienia zagrożony był niebezpiecznym zarzutem, że jest „drugim Husem", „Czechem". Hus wypowiadał się w kazaniach przeciw odpustowi, ogłoszonemu przez papieża i antypapieża Jana XXIII, dla „krzyżowców", którzy pragnęli walczyć z jego wrogiem, królem Neapolu Ładysławem, albo dać na tę krucjatę pieniądze. Jan XXIII rzucił na Husa klątwę, gdy usłyszał, że ten występuje przeciw jego odpustowi i wypowiada też inne tezy, niebezpieczne dla autorytetu i władzy papieża. Sam został wkrótce zdjęty z urzędu przez sobór w Konstancji, jako niegodny, uzurpujący sobie papieską władzę; w obszernym uzasadnieniu został obwiniony o kacerstwo, symonię, nierząd i morderstwo na swoim nagle zmarłym poprzedniku; nie wszystkie te zarzuty musiały być zasadne, niemniej Kościół skreślił jego imię z listy papieży i uznał papieżem jego przeciwnika, Grzegorza XII, jednego z trzech papieży, którzy — wybrani wszyscy w sposób wątpliwy -na sto lat przed Lutrem podzielili na trzy części Europę Zachodnią. Kazania mistrza Husa przeciw „odpustowi dla krzyżowców" Jana XXIII spowodowały w Pradze żywiołowe demonstracje. Lud palił listy odpustowe, studenci ciągnęli po ulicach wóz z dwiema prostytutkami, którym na szyjach zawiesili odpustowe listy; z interwencją wkroczył król Wacław, odbyły się dysputy w gronie teologów, a na koniec Hus został zaproszony na sobór i tam jako kacerz spalony na stosie. Padł ofiarą polityki jedności na tym wielkim zgromadzeniu Kościoła, które upragnioną „reformę głowy i członków" wprawdzie odroczyło, ale chciało dać dobitny przykład, że trzeba strzec autorytetu Kościoła i papiestwa. By położyć kres schizmie, sobór wybrał nowego, czwartego papieża, który otwiera nieprzerwaną odtąd listę. Schizma, która wynikła wskutek postępowania przeciw Husowi, utrzymała się w dalszym ciągu, a następstwa, poprzez krwawe wojny husyckie do powstania odrębnego Kościoła Czeskiego, trwały do czasów Lutra. Ten sam sobór skazał na stos Husa, a zarazem ekskomunikował — jako niegodnego wszelkiej władzy —papieża, przeciw którego władzy występował też Hus. Była w tym jakaś potworna ironia, nie dostrzeżona zapewne przez członków soboru. Zwyciężył kompromis, względy praktyczne oraz teza ówiąca, że godność urzędu jest ponad wszelką możliwą niegodność osoby, która go'sprawuje. Praktyka odpustu za czasów Lutra polegała na tym, ze papież po wy-/ erpujących pertraktacjach udzielał w bulli zezwolenia na odpust dla określonych celów i obszarów. Mianowano komisarzy, którymi byli niekiedy kard^nałowj^wjeji misji specjalnej występujący jako legaci; wydawano instrukcje, jak wspomniana już instrukcja arcybiskupa Moguncji, wyznaczano doświadczonych kaznodziejów, którzy z kolei angażowali cały sztab pomocników. Niektóre z tych kampanii wymagały troskliwego przygotowania i przypominały wyprawy wojenne z dowodzeniem strategicznym i taktycznym; trzeba też było przełamywać trudności dyplomatyczne. Wszystko to było nader kosztowne, a wydatki często pochłaniały sporą część wpływów. Komisarze, podkomisarze i inni funkcjonariusze mieli określony udział procentowy w zysku o zmiennych zresztą kwotach. Uszczerbkiem dla zysków była m.in. okazałość, przepych publicznych wystąpień. Zdarzało się, że z Rzymu nadchodziły uwagi krytyczne; tak było i w przypadku odpustu arcybiskupa Moguncji, jeszcze przed wystąpieniem Lutra z jego tezami; zaniepokojenie Rzymu wzbudziły nikłe rezultaty finansowe, arcybiskup udzielił swemu komisarzowi Tetzlowi nagany z powodu nadmiernych wydatków i upomniał go, by zadbał o „stosowniejsze" zachowanie się swojej ekipy nie tylko w kazaniach, ale i w gospodach i zajazdach, gdzie najwidoczniej zachowywali się nie całkiem stosownie. Ciężko okute ; skrzynie na datki wolno było otwierać tylko w obecności przedstawicieli banków, domu Fuggerów w przypadku Niemiec, a wysokość zebranych sum stwierdzano protokołem notarialnym. Częste były malwersacje, znajdowano też wiele monet sfałszowanych lub z wadami, czemu w powszechnym chaosie menniczym trudno się dziwić. Dom Fuggerów zajmował się obsługą odpustów nie tylko w zakresie „handlu detalicznego"; odpowiadał też za hurt -- za przekazy sum do Rzymu. Bank -- zupełnie w stylu późniejszych pożyczek państwowych — wydawał zezwolenia na nowe wielkie odpusty i udzielał pod nie kredytów. Całość stała się istotną częścią Papieskiej polityki finansowej. W wielkich tych ramach, obejmujących całą Europę, nieszczęsny Tetzel, którego nazwisko tak nieoczekiwanie wplątało się w dzieje świata, jest tylko drobną plamką farby. Niesłusznie stał się on kozłem ofiarnym, tematem 'zliczonych karykatur, szyderczych wierszy, a także potwarzy. Mówiono nim, w stylu epoki, która bez takiej obmowy obejść się nie mogła, że za jego zewiny skazał go cesarz Maksymilian, a ułaskawienie nastąpiło wyłącznie 'a prośbę elektora saskiego, że miał mnóstwo nieślubnych dzieci i zagarnął spory majątek. Luter uważał to za niesprawiedliwe i sprzeciwił się, choć 144 Marcin Luter 145 BURZA OGNISTA 95 TEZ wierzył temu, co mówiono o życiu Tetzla. Ciężko choremu na łożu śmierci posłał pojednawczy list i uspokoił go, że „ktoś całkiem inny jest rodzicielern tego dziecka" - mianowicie sporu o odpusty, a nie jakiegoś spośród domniemanych potomków Tetzla. Pomimo to musimy w ludowej legendzie o Tetzlu dopatrzeć się.niejakiej zasadności. Był to zapewne pilny pracownik, pożyteczny, jak wielu innych wykonujących takie samo jak on zajęcie. Można sobie wyobrazić, że winnej sprawie byłby dobrym kaznodzieją. Wybrał jednak tę dziedzinę. Nie można zachować w pamięci i wymienić wszystkich nazwisk — tak więc w obliczu historii on musi dźwigać ciężar win swoich współbraci. Krzepki był bardzo. Nie aż tak bardzo był szarlatanem, choć znał się i na tym. Był wyśmienitym organizatorem, umiał pertraktować z książętami i z władcami miast oraz dyrygować swoją liczną ekipą. Podróżował z całym orszakiem podkomisarzy, pomocników i urzędników bankowych, którzy jednak nie tylko chcieli być obecni przy liczeniu pieniędzy, ale często, co szczególnie drażniło, sami chcieli sprzedawać odpusty. Tetzel w kampaniach odpustowych obszedł sporo świata, głosił w roku 1504 wielki odpust na rzecz Zakonu Krzyżackiego w Prusach, znajdującego się wtedy w stanie ostrej walki z Rosjanami; jako „niewiernych" określano przy tym najzwyczajniej członków Kościoła Wschodniego. Głosił kazania w Saksonii i na Śląsku, energicznie usuwał kłody, jakie rzucono mu pod nogi. Pewien burmistrz oświadczył, że dla jego miasta przewidziano już inny odpust, na co Tetzel odpowiedział krótko, że jego odpust jest o wiele lepszy i dlatego ma pierwszeństwo. Jego siłą była pewność siebie. „Gdzie ja byłem, nieprędko przyjdzie ktoś inny" - twierdził. Tetzel był przeświadczony, że służy dobrej sprawie, a skrupuły co do środków niełatwo go nawiedzały. Nic go nie obchodziło, co przytaczali podkomisarze, mówiąc o niestosownych jego kazaniach, od nich to mogą pochodzić niektóre spośród skandalicznych zwrotów. Mógł powołać się na fakt, że i jego przełożeni, aż do szczytów w Rzymie, postępowali według tych samych zasad. Nie znany jest ani jeden przypadek dezaprobaty czy nagany ze strony wysokich instancji za odpustowe ekscesy, na które powszechnie narzekano. Wszystkie bulle groziły ciężkimi karami każdemu, kto by przeszkadzał kaznodziejom czy utrudniał im pracę. Tetzel, który jako przeor dominikański był także sędzią w procesach o herezję, groził — jak mówi jedna z kronik — że „wszystkim, którzy mówili przeciw jego kazaniu i odpustowi, każe odciąć głowy i skrwawionych wrzucić do piekła, a kacerzy palić, aż dym pójdzie nad murami". Podobnie ludowym zaśpiewem mogły dźwięczeć jego kazania; zachowane autentyczne fragmenty nie są stenogra-mami, lecz wzorami dla innych odpustowych kaznodziejów; ze względu na okoliczności ujęcie jest dość wyważone. Ale i w nich przemawia doświadczony agitator. Nieszczęsnym duszom w ogniu czyśćcowym każe, by tak błagały żywych: Zlitujcie się nad nami. ciężko nam, drobną jałmużną możecie wybawić nas od mąk, nie bądźcie tak okrutni, nie pozwalajcie nam ginąć w płomieniach. Tylko ćwierć guldena kosztuje list odpustowy, „mocą którego boską i nieśmiertelną duszę możecie przeprowadzić, w sposób pewny i wolny od męczarni, do ojczyzny, do niebiańskiego raju". Bez lęku zwraca się do morderców, lichwiarzy, bandytów, ludzi występnych: nadszedł czas, by słuchać głosu Boga, który nie śmierci grzesznika chce, ale jego nawrócenia. /Odpust był niewątpliwie czymś ogólnie lubianym, i to nie tylko przez , morderców i ludzi występnych. W czasach bardzo niepewnch obiecywał ^pewność. Coś uspakajającegQ_zawierały w sobie już same dokładne taryfy Z opłatami: czytający czuł się na swoim miejscu w stanowym porządku świata — jeśli tylko był z niego zadowolony, czego jednak nie można było powiedzieć o wszystkich, a najmniej o chłopach i ubogich. Toteż w miastach miał Tetzel największe audytorium i większość klienteli. Tam mógł posłużyć się magistratem i lokalnymi władzami duchownymi, te jednak często były mu niechętne, na mocy urzędu komisarza zabraniał bowiem na okres swego pobytu odprawiania wszelkich innych nabożeństw. Występował jako osobisty przedstawiciel papieża. Z wyjątkiem odpuszczania szczególnie ciężkich grzechów, nielicznych zresztą, miał prawo udzielać identycznych łask odpustowych co Stolica Apostolska. Napaść słowna na odpust była więc wystąpieniem przeciwko autorytetowi władzy papieża. I stąd powstał wielki spór, czego profesor Luter całkiem jeszcze nie był świadom. W tezach chodziło mu o problemy sumienia; na co się porywa, nie miał pojęcia. Kiedy -jak mówił — „skarżył się cały świat", to źródłem narzekań były nie udręki sumienia, ale miłe wszystkim pieniądze. Kontrolowano sprzedawcom odpustów ich procenty, patrzono na wystawność ich życia, książęta liczyli dochód i targowali się o swoje w nim udziały, to samo czyniła kuria. O pieniądze szło — o nic innego. Nie popadajmy jednak w ton kaznodziejski i w miłe zadowolenie, jakie daje oburzanie się, stwierdźmy raczej: odpust stał się instytucją dobrze rządzoną. Mogłaby się nim zająć jako tematem historia gospodarcza. Stwierdziłaby, że z odpustów finansowano nieomal wszystkie większe zedsięwzięcia budowlane, nie tylko kościoły, ale także mosty i tamy. szcze w XIX wieku, kiedy nie dokończone katedry gotyckie uzupełniano rzelistymi wieżami, istniały loterie pieniężne na budowę katedr. Odpust ; był jednak loterią, choć porównania takie czyniono. Stanowił raczej czątkową fazę instytucji ubezpieczeń, już z polisami. Nie było to jeszcze 146 lo* 147 BURZA OGNISTA 95 TEZ Lin frag an cynen ^>unt5er/tt>abin oocb fouil 0 Kummc Das mań alltag miintjctf Ztotwon ocs fdbcn a&iintjers/Uofi Dją f rinDm tmnfrre (JJrirj /roa mir nit artjt Daraufffjabm/rofrDm mir om Sftftci $um 0 rtr an. «"• w* JoiMi 9. Udzielanie odpustu Tufi rnb IwiAf Giut fn> vS md> stad) 3t«i)< vu <5|>n4< Ifmakt Mu B« (hin» a *4 n «lla wte. ubezpieczenie na życie, lecz na okres pojmierei; polisy miał - tyle na tym świecie, ile - co znacznie ..ist0iniejsze_^_na^tamtym» I tutaj decydującą rolę miała arytmetyka, nie tylko zresztą w odpustach, ale także w stypendiach mszalnych za dusze zmarłych i w ogóle w kościelnej praktyce. Można by pomyśleć, że ówcześni ludzie nie potrafili liczyć, a takie cyfry jak siódemka zachowywały jeszcze znaczenie magiczne. Kiedy zapewniano „siedem lat odpustu", znaczyło to więcej niż sucha dzisiejsza cyfra. Większe liczby zawierały jeszcze więcej czegoś nieokreślenie potężnego, niepojętego, tysiąc dla przykładu; było w tym wyobrażenie niezwykłości, ogromu, a także myśl o końcu świata. Liczbami takimi umieli operować tylko nieliczni, wtajemniczeni; właśnie to nadawało znaczenie bankom, których praktyki wciąż jeszcze były wiedzą tajemną. Fuggerowie byli pierwszymi, którzy z Italii do Niemiec przenieśli alchemię podwójnej buchalterii; posługiwali się nią szeroko także w transakcjach odpustowych. A wiernych w tym świecie rachunku interesowało to, że wraz z polisami ubezpieczeniowymi, czyli listami odpustowymi, zyskiwali ćłla siebie nieocenione uczucie spokoju. „Włożyli swoją cząstkę", ich konto „winien" zostało wyrównane, i to w sposób przejrzysty oraz uznany. Jałmużna miała w kazaniach zawsze poczesne miejsce jako jeden z głównych obowiązków chrześcijanina, ale pozostawiona była jego uznaniu i pobożności. Było to niewymierne. Teraz zaś,-kto-zakupił odpust, ufundował msze, przepisane i zgodne z życzeniem władzy duchownej, czy ofiarował inne dary, ten mógł być przekonany, że jest „pobożny". Była to pobożność wymierna, można było dowodnie się nią wykazać i znaleźć uznanie w parafii, wśród współwyznawców; fundacje te odnotowywano we wszystkich kronikach z najwyższym szacunkiem i rzeczową dokładnością. Nawet kupiec okrzyczany jako bezlitosny lichwiarz — a wszyscy kupcy uchodzili za lichwiarzy i byli nimi w świetle obowiązujących przepisów Kościoła o lichwie, zakazujących pobierania procentów — mógł czuć się „usprawiedliwiony", jeżeli był fundatorem czy donatorem. Był to punkt, w którym Lutra „nauka o usprawiedliwieniu", tak różna przecież charakterem, najmocniej stykała się z rzeczywistością. Luter nie umiał liczyć, co należy rozumieć najszerzej, nie umiał też liczyć w dosłownym sensie obchodzenia się z cyframi i liczbami, nie uczył się tego w szkole i nie potrafił przez całe życie. Ale nie pragnął też — co wyraziście występuje w jego tezach — żadnej pewności. Pragnął nieustannej walki człowieka z dziedzictwem jego grzechu. „Czyńcie pokutę, całe życie człowieka wierzącego ma być pokutą, tak powiedział Chrystus" — brzmi pierwsza z jego tez. On, Luter, stoczył tę walkę i teraz głosi ją wszystkim. Nie ma miejsca na spokój, na zadowolenie z siebie i uzgadnianie kont. Nikt me może pomóc w tej walce, żaden człowiek, a człowiekiem dla niego był także papież. Każdy^toi^ samotnie"przed Sędzią, jako jednostka, indywiduum. Nikt nie może być pewny, że skrucha, którą odczuwa, jest dosta-ecznie prawdziwaTleszcze mniej — że zostało mu w pełni przebaczone, 1 już najmniej — że stało się to za sprawą listu odpustowego. Przebacze-16 może bowiem przynieść tylko własna skrucha, wciąż ponawiana skru-•na i pokuta. Trzeba za Chrystusem iść przez cierpienie, śmierć i piekło, 1 nie przez głoszony w kazaniach „pokój". I oznajmia w słowach jak 148 149 BURZA OGNISTA 95 TEZ uderzenia młota: „Pokój! Pokój! — a pokoju nie ma", jest „krzyż, nasz krzyż!" Tak żądał na wstępie i w zakończeniu tez. Luter nie umiał liczyć i nie obliczył, co z żądań tych wyniknie. Jeszcze wierzył, że jest możliwa dyskusja nad takimi twierdzeniami czy „zapatrywaniami". Ponadto jednak, wcale 0 tym nie wiedząc, był potężnym agitatorem. Między wstępem i zakończeniem jego tez tkwił polityczny dynamit. Nie .kwestionuje-odpustu zasadniczo, lecz przypisuje mu miejsce podrzędne, majj>inesp_wę.,-Me kwestionuje pozycji papieża Jeczj jemu znacznie egfa^ikzZzaŁ^sjgełjaanaocriictw. Nie odrzuca nauki o „skarbnicy zasług..KośddaII^Ł-2deeydowanie głosi, że prawdziwym skarbem Kościoła jest-Ewangelia. A skarb ten — stwierdzenie takie było wysoce prowokacyjne politycznie - - jest-^znięnawi-dzony, sprawia bowiem., że pierwsi są ostatnimi", podczas gdy skarbnica odpustów czyni ostatócB pierwszyreił, tego .zaś^łudia„^ie„ miło". Jest Luter także wielkim synem ludu i staje jako jego rzecznik. Przytacza to, co podczas swoich wędrówek słyszał „w ciętych słowach" przeciwko odpustom, a wypowiedzi tych nie można tłumić przemocą, ośmieszyłoby to ^..bowiem papieża i Kościół. A ludzie tak mówią na swój prosty sposób: \ Zamiast kazać płacić — dlaczego papież nie podaruje ludziom odpustu? Jest tak bogaty -- dlaczego bazyliki Św. Piotra nie buduje z własnych środków? A jeśli ma władzę nad duszajm|^^ opróżni całkierrTTzTŚ^ćcą^"tylko każę. d.u^ona-W--J»oi..czekać? Albo: ludzie pobożnTTjrwoTTytriŚrypendia mszalne za dusze zmarłych — czemu papież ich nie zwraca, skoro są bezskuteczne i trzeba zastępować je nowymi opłatami?^ ŁChcćTfyTko zreferować, co mówi lud, i sądzi, żejawe „cięte-sŁowa" umilkną bez truaru7lezeTC©9Ji^fFę^^ sobie papież. JLu te r na wskroś jeszcze~JesTzdania, że papież Leon, o którym wie nie więcej niż o arcybiskupie Moguncji, Albrechcie, jest dobrym i życzliwym Ojcem Świętym, którego w błąd wprowadzają pozbawieni sumienia podwładni. Jeszcze przez dłuższy czas będzie bronił tego zdania. Wierzy też, że biskupi mogą zadbać, by odpustowi kaznodzieje „nie głosili własnych urojeń zamiast papieskich poleceń". Daje też praktyczne wskazania, jak głosić kazania bez „urojeń^C/epiej mianowicie dać pieniądze biednym 1 potrzebującym niż płacić je za otrzymanie odpustu, który zużytkowuje -sięfylko dla siebie samego, dla uwolnienia się od kar. W nie mniej niż dziesięciu tezach głosi praktyczne zasady swojej nauki chrześcijańskiej. Tezy w swej całości nie są systemem ani zwartą nauką, nie mogłyby zresztą być ani jednym, ani drugim. Są luźnym ciągiem twierdzeń, jak wyznacza to ich cel: mają być podstawą dla dysputy. Niektóre tezy bliskie monologowi wewnętrznemu, traktując o najgłębszych przekonaniach * bistych Lutra. Inne mają dźwięk i rozmach haseł walki politycznej, leszcze inne są kazaniem dla niewidocznej jeszcze gminy wyznaniowej. Wiele można w ten arkusz włożyć i wiele z niego wyczytać. Jedno i dru-eie czyniono od razu i znacznie później. Dokument spina jako całość tylko żelazna klamra wstępu i zakończenia, w której Luter wyznaje swoją wiarę. Tak poszedł arkusz w świat. Jego oddziaływanie najbardziej zaskoczyło Lutra. Nie zgłosili się adresaci, uczeni, na dysputę nie zgłosił się nikt. Odpowiedział we wszystkich warstwach lud — ludzie prości, mieszczanie; odezwali się duchowni i artyści. Albrecht Durer nadesłał z Norymbergi w upominku dla pobożnego zakonnika paczkę swoich drzeworytów i miedziorytów; poruszeni byli duchowni, zainteresowani książęta, każdy czerpał z tez dla siebie coś innego. Każdą poszczególną tezą można było obdzielić różne klasy społeczne; ubodzy zaczynali uważnie słuchać, kiedy mowa była o tym, że pierwsi będą ostatnimi, ostatni zaś pierwszymi. Arkusz nie tylko czytano w odbitkach w domu. Wywieszano go w miejscach publicznych i „tłumaczono" ludziom nie wykształconym. Było w końcu takie odczucie — „w końcu" nie znaczy tu „na ostatnim miejscu" - że raz wreszcie znalazł się człowiek, który miał odwagę wypowiedzieć swoje zdanie. Mruczano pod nosem, a i groźnie szemrano; sejmy Rzeszy wniosły także pretensje, jak zawsze bezsilne; krążyło wiele satyrycznych powiedzeń z ukrytymi aluzjami oraz łacińskich epigramów. Ze strony uczonych niekiedy podnosiła się ostrożna krytyka. Jest oto prosty mnich -tak na ogół rozumiano tezy -- który powiedział na głos to, co jest do powiedzenia. Nie ma znaczenia, że rozumiano Lutra błędnie lub doczyty-wano się w miarę możliwości „programu" w jego tezach. Rzadko kiedy historię świata tworzyły zdecydowane, wyraziście nakreślone programy. Właśnie to, co ogólne i różnorodne w plakacie Lutra, zapewniało oddziaływanie. A także odczucie — nie do wykazania z żadnej tezy wziętej osobno — że za tym arkuszem stoi ogromna siła i zdecydowanie, przekonanie i odwaga. Cechy te nie były częste w historii Niemiec, a w ciągu lwóch minionych wieków i jeszcze wcześniej nie pojawiła się postać, której można by je przypisać. Cały świat się skarżył, wspomina później Luter. „A ponieważ wszyscy biskupi oraz doctores w cichości milczeli i nikt nie chciał rzec głośno o tym, - strachu bowiem całemu światu napędzili mistrzowie z zakonu aznodziejskiego, tępiący heretyków — przeto sławiono Lutra doktora, że szcie raz przyszedł taki, co się do tego wziął". I dodaje, że nie polubił sławy: „pieśń za wysoka była na mój głos". 150 151 BURZA OGNISTA ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIE ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIE Świat, w który rzucony został Luter: jaki był ten ś wiat? Od Lutra zacznijmy Był mnichem, człowiekiem zakonu, a tym samym człowiekiem organizacji międzynarodowej, posiadającej lub roszczącej sobie prawa eksterytorialne, z najwyższym zwierzchnikiem w Rzymie, z międzynarodowym językieni łacińskim, którym posłużył się jeszcze w swych tezach i zachował w połowie swych dzieł i korespondencji. Z poddanego hrabiów Mansfeldu stał się augustianinem, jako augustianin nauczał na uniwersytecie Saksonii elektor-skiej, należącym do udzielnego księcia Fryderyka Mądrego. Od czasu podziału spadku w ubiegłym wieku — tyle wiedział Luter — były dwie Saksonie: elektorska jego władcy Fryderyka i druga, udzielnego księcia Jerzego, kuzyna tamtego; już wkrótce podział ten miał odczuć bardziej wyraziście. Istniało jeszcze wiele innych podziałów w innych księstwach; całe tak zwane Święte Cesarstwo Rzymskie było jak dywan: pozszywane ze strzępków posiadłości świeckich i kościelnych, z cesarzem jako tytularnym władcą. Jak to wyglądało w szczegółach, Luter nie wiedział. Trzeba tu przypomnieć i podkreślić jego brak orientacji w sprawach świeckich, stawał teraz bowiem przed nimi, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu; wymagały jego decyzji i działania. Stał się „człowiekiem dnia". Słuchał go naród. Czasy klasztornej ciszy, życia wyznaczonego porami modlitw i godzinek, minęły; do przeszłości należał okres uporządkowanej działalności zakonnika i wykładowcy, którą łatwo ogarnąć mógł wzrokiem. Teraz atakowały go sprawy nieprzebrane w liczbie i nieprzejrzane w swej różnorodności: żądania, oczekiwania, szaleńcze nadzieje wszystkich warstw i klas społecznych. Miał do czynienia z biskupami i arcybiskupami, a wkrótce też z kardynałami, papieżem i cesarzem, wchodząc tym samym w wir polityki światowej, jeszcze bardziej splątanej, mniej przejrzystej niż Rzesza Niemiecka, którą ledwie już można było nazywać Rzeszą. Początkowo -co zrozumiałe — lękał się, milczał, nawet w pokorze kulił się niemal cały. Porywające echo, którym odebrzmiały jego tezy, nie ucieszyło go wcale, wywołało w nim przestrach. „Pieśń za wysoka była na mój głos." Słuch miał Luter bardzo czuły; spośród jego zmysłów ten był najlepiej wykształcony. Już dosłyszał ostre, przeraźliwie i nazbyt wysokie dźwięki, słyszał też bezładne okrzyki -- głosy przyjaciół i ludzi dobrze myślących, a jako pierwszy usłyszał cienki falset z kancelarii władzy zwierzchniej, przywołujący go do porządku. „Zakaz wypowiadania się w mowie i na piśmie" tak brzmiał ów głos, który dotarł z Moguncji. Do tej tonacji Luter nie nawykł. Dobrowolnie przyjęte nakazy swego zakonu spełniał dokładnie, aż w nadmiarze, jak uważali jego konfratrzy; hwalono go i awansowano, rozpieszczano, odnosił sukcesy jako nauczyciel iwersytecki i kaznodzieja. Zyskał wpływy na dworze i pozostawał w ailepszych stosunkach ze wszystkimi władzami, jakie tylko znał. Teraz atknął się na inną władzę, inną, która o „zuchwałym mnichu z Witten- jergi" n'6 chciała słyszeć ni wiedzieć. W zatroskaniu, z całym zaufaniem zwrócił się do arcybiskupa Moguncji; nie otrzymał jednak od wielkiego nana odpowiedzi, a jedynie dzieło kancelarii: zarządzenie i pogróżki. Kim był ów arcybiskup, do którego Luter zwracał się: „mój Najlepszy Ojcze", nazywając go także swoim Pasterzem? Od niego zacznijmy, kiedy przyglądamy się zszytemu z łat dywanowi, którym było Święte Cesarstwo Rzymskie. W liście swoim Luter tytułował go arcybiskupem Moguncji i Magdeburga, prymasem wszystkich niemieckich arcybiskupów i margrabią Brandenburgii; nie był to komplet tytułów. Młody pan był jeszcze w posiadaniu dużego biskupstwa Halberstadt, a jako książę elektor Moguncji piastował tytuł arcybiskupa Rzeszy. Było to niezwykłe nagromadzenie godności, uzyskanych w sposób też niezwykły. Albrecht z Moguncji był młodszym bratem panującego margrabiego Brandenburgii, Joachima, z domu Hohenzollernów, który to ród miał jeszcze niejednego margrabię; niektórzy z nich mieli siedziby we frankońskich krajach rodowych. Hohenzollernowie nie stanowili wówczas tej dominującej potęgi, którą mieli stać się później, pięli się jednak coraz wyżej, w przeciwieństwie do starszych domów książęcych, zwłaszcza do saskiego, który wprawdzie za czasów Lutra zajmował jeszcze miejsce czołowe. Polityka dynastyczna nie ograniczała się do posiadania świeckiego, kierowała się także na stanowiska kościelne, niemal wszystkie obsadzane przez magnaterię, nadawane zwłaszcza młodszym synom książęcym. Tak więc włączenie Moguncji do stanu posiadania Brandenburczyków było dla nich wielkim sukcesem. Ponadto jeszcze jeden kuzyn był wielkim mistrzem Zakonu Krzyżackiego w Prusach; zakon ten był wprawdzie w tarapatach i znajdował się poza obszarem Rzeszy, wciąż jednak mógł być uważany za ważny posterunek zewnętrzny. Wszystko to przysparzało Fryderykowi Mądremu trosk i zmartwień, było sprawą, którą przegrał w swej niezdecydowanej, często dość ospałej polityce. Konflikt pozostał i wywarł skutki także na losy LutFa. Brandenbur-czyk był jego najzaciętszym wrogiem na sejmach Rzeszy, w mnichu upatrywał margrabia człowieka swego saskiego konkurenta. Posiadając Brandenburgię i Moguncję, Hohenzollernowie dysponowali dwoma głosami w siedmioosobowym kolegium książąt-elektorów, których przywilejem był wybór cesarza. Głównie dla owego drugiego głosu w rękach rodu powołano na wysokie stanowisko Albrechta, któremu ze względu na zbyt młody wiek nie przysługiwało bierne prawo wyborcze 153 BURZA OGNISTA ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIE 0. K 10. Kardynał Albrecht Brandenburski, arcybiskup Moguncji według prawa kanonicznego. Fuggerowie prowadzili jednak i przeprowadzili w Rzymie tę sprawę. Dom bankowy Fuggerów współdziałał w handlu odpustami, zajmował się transakcjami finansowymi kurii związanymi z mianowaniem wysokich prałatów, z elekcjami królów i cesarzy. Stojący na czele domu Jakub Fugger nosił przydomek „Bogaty" i nazywany był „twórcą królów". Zasłużył na tę nazwę. On to sfinansował wybór Karola V, jego dom wyniósł na tron Ferdynanda, brata i następcę Karola. Równie dobrze jak o czasach Lutra można mówić o epoce Fuggerów. Prawo kanoniczne zabraniało gromadzenia wysokich urzędów kościelnych w jednym ręku. Albrecht został arcybiskupem Moguncji w wieku 23 lat, i było to dużym ciosem dla elektora saskiego, którego brat uprzednio zasiadał na tej stolicy. A jeszcze doszło biskupstwo Halberstadt. Przy trzeciej i najwyższej nominacji Albrechta papież, dla uśmierzenia swych watpliwości prawno-kanoniczynych, oczekiwał wysokiej rekompensaty pieniężnej -*• oprócz zwykłej sumy przysługującej mu przy zatwierdzeniu wboru. Przed nowymi wydatkami wzdragano się w Moguncji, gdzie w niedługim czasie zmarło kolejno trzech arcybiskupów. Z pomocą przyszedł i potrzebne kwoty wyłożył dom Fuggerów. Jakub Bogaty przezornie zadbał o rychłą spłatę kredytu. Postarał się o ogłoszenie odpustu, z którego dochód, formalnie przeznaczony na budowę bazyliki Św. Piotra, miał być przekazany Moguncji; jego urzędnicy nadzorowali realizację i kontrolowali Tetzla, a rozliczali się z Albrechtem i z Rzymem. Wszystkie kwoty są dokładnie wykazane w księgach bankowych Fuggerów; ich podawanie nie ma sensu, albowiem obejmują różne waluty i różne ich wartości, dla których nie mamy dostatecznie pewnych przeliczników. Można powiedzieć w przybliżeniu, że koszt sprawy był równy rocznym wpływom budżetu Rzeszy. Młody książę elektor Albrecht zasługuje na jeszcze kilka słów. Nie powinno się go uważać, podobnie jak Tetzla, za przypadek wyjątkowy, lecz za reprezentatywny dla jego stanu. W przeciwieństwie do innych książąt Kościoła, którzy konno, zbrojnie i w pancerzach udawali się na wojny i pojedynki, Albrecht nie był możnowładcą wojowniczym; miecz skrzyżowany z pastorałem na medalach, które kazał tłoczyć, miał znaczenie tylko heraldyczne. Symbol ten podkreślał, że oprócz godności arcybiskupiej piastował świecką władzę nad rozległymi swymi ziemiami; poza obszarami nad Menem i Renem wchodziła w ich skład duża posiadłość w Niemczech Środkowych z rezydencją - - miastem Halle, ponadto Erfurt i tereny w Hesji. Posiadanie to nagromadziło się i rosło w ciągu stuleci, nigdy nie ulegając pomniejszeniu. Trwałość kościelnych księstw odróżniała je zasadniczo od świeckich, które ulegały rozdrobnieniu w wyniku kolejnych działów spadkowych; za czasów Lutra istniało aż pół tuzina księstw welfickich. Pod względem obszaru Moguncja była największym, zarazem też najpotężniejszym z trzech elektoratów duchownych; dwa pozostałe to Trewir 1 Kolonia. Albrecht nie miał w sobie nic z potężnego władcy, co widać było zwłaszcza na tle władczych jego poprzedników; jeden z nich, z całą pychą średniowiecznego prałata, kazał rzeźbiarzowi przedstawić siebie, na swej P*ycie nagrobnej, jako wysoko uniesioną postać, która w łaskawym geście błogosławieństwa opuszcza dłonie nad dwiema innymi postaciami niemieckich królów o rozmiarach karłów. Aż tak wielkich ambicji Albrecht nie miał. Przez całe życie był lękliwy i chwiejny, słabego zdrowia, które nad-szarpnęły liczne przygody miłosne. Owszem, dążył do zaszczytów, miał awet wielkie plany, których jednak poniechał; w jego naturze nie leżały ukierunkowane, konsekwentnie prowadzone intrygi, jak to potrafili inni 154 155 BURZA OGNISTA ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIF przedstawiciele jego stanu. Chciał żyć dostatnio i dobrze, a mógł powołać się na przykład swego zwierzchnika, papieża Leona X, który obejmując urząd oznajmił zdecydowanie, że ma zamiar użyć teraz życia. Albrecht podobnie jak Leon, był mecenasem i przyjacielem sztuki; miał nadwornego malarza w osobie Matthiasa Grunewalda, korespondował z Durerem, zatrudniał Lucasa Cranacha, na jego dworze przebywali humaniści, wśród nich młody Hutten. Albrecht chętnie kazał malować siebie jako św. Hieronima z księgą w dłoni i z kapeluszem kardynalskim wiszącym w tle na ścianie; także jako świętego pustelnika, co jednak mniej było zgodne z trybem jego życia. Był raczej towarzyski i chciał być lubiany; w późniejszych latach mimo że grubiańsko traktowany przez Lutra, czuł dla niego w gruncie rzeczy respekt i w skrytości ducha go cenił. Pośród wielu wahań snuł też Albrecht myśli o ożenku i przekształceniu swego elektoratu w księstwo świeckie, jak to uczynił w Prusach Krzyżackich jego kuzyn, też noszący imię Albrecht. Jak niemal wszystko, to również nie wyszło poza sferę zamysłów. Jego duża, mięsista twarz o długim, niezdecydowanie zakrzywionym nosie i drobnych ustach wybrańca losu jest twarzą smakosza i umiarkowanego hulaki; nieco smutne oczy wskazują, że nie potrafił używać życia. Takich miernot było sporo wśród wysokiego kleru w Niemczech; darujmy sobie ich przegląd. Kiedy nadciągnęła wielka burza, wszyscy oni zachowali się cicho i lękliwie; wielu, między nimi Albrecht, rozglądało się niespokojnie dokoła, myśląc o tym, by w jakikolwiek sposób zabezpieczyć swój stan posiadania na wypadek, gdyby nowa wiara okazała się silniejsza. Nic dobitniej nie wskazuje na to, jak nic nie znaczące stało się pojęcie „książę Kościoła". Żaden z nich nie wyróżnił się jako bojownik za wiarę, której zawdzięczał przecież stanowisko. W porównaniu z tak imponującymi wielkością książętami Kościoła jak kardynał Wolscy, który rządził Anglią jak dyktator i otworzył drogę Henrykowi VIII, czy kardynał d'Amboise we Francji, który niemal równie energicznie dzierżył wodze francuskiej polityki, wyglądają owi niemieccy dostojnicy kościelni, mimo całej pompy, jaką się otaczali, jak prawdziwie prowincjonalni drobnomieszczanie. Ale też w Anglii, jak i we Francji, jeden był król, jedna władza centralna, jedna stolica, jeden naród i jedno państwo. W Niemczech snuła swą egzystencję fikcja Świętego Cesarstwa Rzymskiego, które w ostatnim stuleciu przybrało dodatek: „Narodu Niemieckiego"; co wszakże nie było dumnym epitetem, a jedynie rezygnacją z idei cesarstwa całego Zachodu, która to idea niegdyś panowała. Niemal zawsze jako tylko idea, co prawda z powołaniem się na Karola Wielkiego, jedynego, który przymiotnikowi temu prawdziwie nadał siłę i treść. Kimkolwiek byli iemieccy cesarze średniowiecza — a są między nimi postacie znaczne -zyscy oni byli stroną słabszą i uległą w walce z papiestwem; zdruzgotana została największa z dynastii, Hohenstaufowie, i wytracona na szafocie wswym ostatnim potomku; był nim Konradyn, półdziecko jeszcze. Dopiero humaniści ożywili wspomnienia wielkich czasów, długo uśpione, żyjące co najwyżej w niejasnych opowiadaniach o wielkim cesarzu, który ma nastać i odnowić świetność cesarstwa. Stworzyli oni początki obrazu historycznego a przynajmniej świadomości historii, tym samym zaś — poczucia narodowego, na razie jeszcze nader nieokreślonego. Znaleźli narodowego bohatera w Arminiuszu, postaci z Germanii odkrytego właśnie na nowo Tacyta. Zwycięstwo Arminiusza nad rzymskimi kohortami w Lesie Teutoburskim stało się przykładem dla nowej walki przeciw Rzymowi; cnoty przypisywane dawnym Germanom przez Tacyta stawiano teraz, tak jak i on to czynił, jako wzór dla pokolenia, które zniewieściało. Zaczęła powstawać cała literatura uwielbienia i chwały, bardzo potrzebna, od dawna bowiem kiepsko było ze świadomością Niemców i daleko musiano sięgać wstecz, by móc odczuwać narodową dumę. W dwóch minionych stuleciach nie było żadnej wybitnej postaci. Oto co dzisiejsza, ostrożnie wyrażająca się historiografia, w trudzie szukająca korzystniejszych rysów, odnajduje we władcach XIV i XV wieku: rezydujący w Pradze Karol IV był dla współczesnych Lutrowi „arcyojczymem cesarstwa", panujący długo i niemal bez kresu Fryderyk III był „kutwą--dusigroszem" i mieszczuchem bez znamion książęcości. Na tronie zasiadał teraz Habsburg, cesarz Maksymilian, „ostatni rycerz". Ten przynajmniej zewnętrznymi cechami odpowiadał wymarzonemu obrazowi cesarza: miał potężny orli nos i oczy ciskające błyskawice, miał też zamiłowanie do łowów i wojennego rzemiosła. Znalazł poklask u humanistów, artystów i pisarzy, a żaden z władców nie miał przedtem aż takiej propagandy w słowie i w obrazie: właśnie pojawiły się prasy drukarskie. Na wielkim drzeworycie wzniósł mu Diirer olbrzymi łuk triumfalny z napisem: „Brama Potęgi i chwały". Potęga jednak istniała na papierze. Maksymilian miał wielkie i szerokie plany dotyczące reformy Rzeszy, pokoju w jej krajach, rządów w cesarstwie; prowadził zaś bezustannie wojny i nie osiągnął nic, oprócz wzmocnienia swego domu panującego w drodze małżeństw dynastycznych; była to wypróbowana recepta domu Habsburgów, sprawdzała S1? w najzupełniej nieoczekiwanych układach politycznych. Maksymilian, jak i jego poprzednicy, traktował Rzeszę jako sprawę uboczną, choć wiele 1 górnolotnie o niej mówił, i o tym, jak uczynił ją potężną. Ale i on ukazywał się tylko przy uroczystych okazjach; interesy jego koncentrowały się w Austrii, a jeszcze bardziej w Burgundii, którą wziął w posagu. Podkreślał 156 157 BURZA OGNISTA ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIE swoją przynależność do niemieckiego rycerstwa, dzieci i wnuki kazał jednak wychowywać na sposób francuski i pisał do nich w języku nie innym niż ten bardziej wykwintny. Powszechnie była znana jego zawodność i niepewność, tak w umiejętności liczenia, jak w kwestiach polityki; po kilku latach stracił wszelki kredyt finansowy i dyplomatyczny. Był przedmiotem szyderstw z przyczyny ciągłego braku środków pieniężnych, zwłaszcza że brak ten szedł w parze ze wciąż świetniejszymi projektami; dotyczyły one zawsze krajów cesarstwa bądź krajów poza jego obszarem. Chciał do Rzeszy „przyciągnąć" Skandynawię, Węgry, nawet Portugalię, opierając się na pradawnych roszczeniach spadkowych o nader nieokreślonych podstawach prawnych. Z całą powagą rozmyślał o tym, by zostać papieżem, co rozbiło się przede wszystkim o opór finansujących go wierzycieli. Pytanie jednak, czy o swoich projektach myślał kiedykolwiek poważnie. Najważniejszym jego doradcą, nieomal wszechwładnym na cesarskim dworze, był „kroto-chwilny radca" i nadworny błazen Kunz von der Rosen. Kunz jest postacią główną, historyczną do tego, w wielkiej komedii, w prologu, który poprzedził tragedię. Okres rządów Maksymiliana był nieustającym turniejem rycerskim i błazeńską farsą. Luter opowiada o karnawałowej komedii, o której słyszał w swej podróży do Rzymu. Wykpiwa ona cesarską nędzę. Występuje tam z grubą sakwą doża, który na wszystkie strony rozdaje okrągłe złote dukaty. Za nim, w myśliwskim płaszczu i kapelusiku, idzie Maksymilian; on też ma przy boku sakiewkę i chciałby z niej rozdawać, daremnie jednak; wkłada dłoń, szuka, palce natrafiają na pustkę i wychodzą przez dziury. Luter patrzy na to jak patriota: w obrazie dopatruje się pychy Włochów, których Bóg za nią ukarze. Owo sięganie w pustkę dobitnie symbolizuje Maksymiliana. Nigdy nie potrafił nic uchwycić ani utrzymać. Drwina z cesarskiej nędzy była uprawniona, nie była bowiem ubóstwem człowieka uczciwego, lecz afiszującego się wśród pompy i wystawności niewypłacalnością „rycerza-pożyczalskiego". Maksymilian pożyczał ze wszystkich stron, kwoty nawet bardzo małe, nie gardził też prezentami w postaci sukna i innych towarów; zastawiał wszystko, co miały w zakresie bogactw naturalnych kraje, które odziedziczył; w ten sposób poddawał też Niemcy pod faktyczne panowanie Fuggerów i innych banków. Pieniądze służyły jego wojnom i władczym projektom, zawsze skierowanym na wywyższenie domu Habsburgów. Nie tylko zawiść i egoizm książąt były przyczyną tego, że odmawiano mu posłuchu i pieniędzy, a polityka dynastyczna, uprawiana dalej na wielką skałę przez jego wnuka i następcę Karola, była wyznacznikiem całej niemieckiej polityki w tej epoce. Egoizm książąt i innych stanów był naocznie wielki. W cesarzu chciano mieć postać możliwie reprezentacyj- możliwie jednak niezbyt potężną, ale w żaden sposób nie chciano pono-ną,' kosztów. Chętnie innym zarzucane „kramarstwo" święciło w Rzeszy triumfy, książęta byli w nim zgodni z jej miastami, nie zgadzali się z nimi tylko w jednym, kiedy chodziło o klucz rozdziału wydatków. Główny ich >żar miały ponosić miasta. To jednak, co w żałośnie małostkowych pertraktacjach w końcu uchwalano, było zaledwie jałmużną, gdy porównać z kwotami wydawanymi przez inne narody w sposób świadomy i chętny. Cesarz niemiecki, choć dumnie brzmiał tytuł, rzadko mógł zapłacić rachunki za swoje podróże i pobyty w zajazdach. Cesarz Zygmunt, przez stulecia wielbiony jako władca, który wreszcie położył kres schizmie i zwołał sobór w Konstancji, jadąc tam musiał już w Holandii zastawić srebrne prezenty przywiezione z Anglii, by dojechać nad Jezioro Bodeńskie; w Konstancji nie miał na zapłacenie za pobyt i skrycie wykradł się z miasta, któremu pozostawił swoje obrusy. Cesarska bielizna stołowa leżała tam jeszcze przez długie lata, bo —jak skarży się kronikarz soboru — „nikt nie chciał jej kupić", pokrywały ją bowiem ogromne herbowe orły. Z oczu wierzycieli, gdy dręczyli go ponad miarę, znikał także Maksymilian; udawał się na polowanie lub odsyłał ich do miast, które zaszczycał koniecznością płacenia jego długów. Niemieccy cesarze nie mieli stolicy, państwo nie miało centrum; jedynie rozciągnięta sieć tradycyjnych powiązań luźno łączyła Święte Cesarstwo Rzymskie. Króla koronowano w Akwizgranie, wybierano we Frankfurcie nad Menem, na zamku w Norymberdze złożone były klejnoty Rzeszy, bez których wybór był nieważny. W Augsburgu natomiast mieściła się stolica handlu i finansów, tam mieli siedzibę potentaci finansowi, którzy decydowali o wyborze. Cienka nitka łącząca biegła do Rzymu, uzasadniając nazwę Cesarstwa Rzymskiego: dopiero koronowanie przez papieża w Rzymie nadawało, zgodnie z tradycją, niemieckiemu królowi godność cesarza. Niemcy nie miały nie tylko centrum, ale i granic. Daremne byłyby usiłowania, by opisać ów niewiarygodny chaos krajów przygranicznych; co najwyżej możemy spojrzeć na niektóre brzegi tego „dywanu z łat", charakterystyczne i znaczące dla okresu, kiedy żył Luter. Burgundia, czyli Niderlandy, w świetle prawa państwowego należała do Rzeszy, wszelako tylko w połowie; tereny graniczące z Francją były lennem władców Francji. Zagmatwanie było takie, że nawet regentka Niderlandów, Małgorzata, nie jrientowała się i pytała cesarza, co o tym należy sądzić. Szwajcaria należała Rzeszy tylko w połowie, a praktycznie —już wcale, odkąd Maksymilian czył nierozsądną, przynoszącą straty wojnę z Konfederacją. Na północ- yro wschodzie kolejna połowiczność: Prusy, kraj Zakonu Niemieckiego, Ormalnie „kościelna" posiadłość niegdyś pobożnych Krzyżaków, rycerzy, 158 159 BURZA OGNISTA ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIE co składali śluby czystości i posłuszeństwa; w granicach Rzeszy pru krzyżackie nigdy się nie znalazły, a od czasu straszliwej klęski pod Grun waldem Zakon w coraz większej mierze musiał podporządkować się nje cesarzowi, lecz polskiemu królowi; w końcu przerodziło się to w stosunek lenny. We Włoszech to ponawiano roszczenia lenne, pochodzące z dawnych czasów feudalnych, to z nich rezygnowano, odpowiednio do sytuacji wojennej; walka ta trwała przez cały okres życia Lutra. Sabaudia i pro. wansja były krajami lennymi Rzeszy, formalna granica z Francją przechodziła przez Argonny, na zachód od Yerdun i Toul. O wszystkie te obszary przez setki lat toczono bitwy, kampanie i wojny; ponadto wszędzie istniały jeszcze mniejsze samodzielne lub półsamodzielne twory w rodzaju księstwa Bouillon, które pobożny krzyżowiec Gotfryd musiał dać w zastaw biskupowi Leodium, by mieć pieniądze na krucjatę; walka o tę posiadłość trwała od wieku XI po XVI, ostatecznie zaś rozstrzygnęła j"ą dopiero Wielka Rewolucja Francuska. Nie da się narysować mapy owej monstrualnej całości; ówczesne mapy rezygnują z linii granicznych, które zresztą nie istniały też w rzeczywistości; nie było słupów granicznych ani posterunków, a cóż mówić o dzisiejszych rowach, zasiekach z drutu kolczastego i murach. Nie było państwowych podatków, jakkolwiek Maksymilian próbował wprowadzić daninę państwową w skali Rzeszy, której nie płacono; nie było państwowych ceł, których potrzebę rozważano teoretycznie; nie było armii, policji ani praw Rzeszy, istniał jedynie apelacyjny sąd Rzeszy, działający sporadycznie jako sąd pokoju, który z braku składek na swe utrzymanie i z braku posłuchu dla swych orzeczeń wiódł żywot cienia. Niepewność prawa -znów w ostrym kontraście do innych krajów jak Anglia, gdzie obowiązywało common law, była może największym złem, powiększonym jeszcze przez to, że pierwszeństwo rościło sobie kanoniczne prawo kościelne, wkraczając wszędzie w stosunki świeckie. Istniało ponadto stare prawo saskie spisane w Zwierciadle Saskim, na nowo wkraczało antyczne prawo rzymskie, było też prawo odwetu i sądy kapturowe. Obrazem tym nie trzeba się przerażać; na monstrualnościach paristwo-wo-prawnych nie zbywa i naszym czasom. Niemcy nie miały państwowego centrum, ale same były państwem centralnym, największym w Europie pod względem obszaru i ludności, państwem z kwitnącymi miastami, z najlepszym ówcześnie górnictwem, z najbardziej kunsztownymi rzemiosłami-W Moguncji wynaleziono druk, a nową sztukę niemieccy drukarze rozpowszechnili we Włoszech i w Hiszpanii. Norymberscy rzemieślnicy-artyści wytwarzali zegary i przyrządy miernicze, pierwsze globusy i mapy astronomiczne, w Norymberdze wydrukowano dzieło Kopernika, jeszcze za życia Lutra, ku jego zmartwieniu ze wstępem protestanckiego duchownego. Niemieccy geografowie opracowywali wiadomości o Nowym Świecie, nadając mu przez nieuwagę nazwę Ameryki. Miasta tworzyły splendor i siłę państwa, sięgając daleko swymi wpływami poza nieokreślone jego granice. Hanza, choć bardzo już ograniczona jako polityczna potęga, nadal miała zagraniczne placówki w Londynie, w państwach skandynawskich, w Rosji, były to dobrze umocnione enklawy z własnymi uprawnieniami. Fuggerowie mieli kantory w Rzymie, Krakowie, Antwerpii, Madrycie, należały do nich kopalnie miedzi na Węgrzech, rtęci w Almaden w Hiszpanii, żupy solne w Siedmiogrodzie. Augsburski dom Welserów założył kolonię w Wenezueli, miał przedstawicieli w Lizbonie i w Indiach. Niewiele mniejsze znaczenie miały rody Hochstetterów i Paumgartnerów, a w Norymberdze Tucherów. Żaden z niemieckich możnowładców nie działał z takim rozmachem, woleli oni dłubać i zbierać blisko swych granic, otrzymywać jakieś kawałki krajów wraz z posagiem, zgodnie z tym, co jako najwyższą mądrość nakazywała im polityka małżeństw dynastycznych. Po królewsku postępowali jednak kupcy: chcieli pozyskiwać. Mieli własnych wysłanników, których wysłuchiwano z większą uwagą niż książęcych posłów. Dysponowali własną pocztą kurierską, znacznie szybszą niż królewscy umyślni. Z ich informacji składały się pierwsze dzienniki, drukowane początkowo jako wyciągi z korespodencji kupieckiej; rzecz jasna, że informacje o dużym znaczeniu handlowym nie wychodziły poza obręb kantorów. Na zagmatwanej mapie krajów Europy należałoby położyć drugi arkusz ^ wyrysowanymi bazami, filiami, placówkami tych domów kupieckich, z traktami i drogami łączącymi, które tworzyły odrębną sieć, bezpiecznie omijającą utrudnienia, jakie państwa i kraje oraz przepisy prawne tworzyły w zakresie opłat składowych, ceł tranzytowych, myt i opłat mostowych. Ład wykazywałby tylko ów drugi, nałożony arkusz, tylko tam istniała dyscyplina. Prowadzono rachunki i skrupulatnie rozliczano się w re-Sularnych bilansach, zestawiano konta winien i ma — wiedza tajemna, nie 'nana książętom ani cesarzowi. Tylko tam orientowano się w tajemni-cach pięciuset różnych walut i zawartości srebra w monetach, w dwóch Glacach lokalnych miar i wag. Nie można przecenić wyższości tych ludzi d ich współczesnymi; z kolei trudno porównać z nimi wielką fmansjerę szych czasów, choć z pewnością nie zamierzamy jej nie doceniać. Wszystkie te wielkie „monopole" dobrze były znane współczesnym utra, a także jemu samemu; sama nazwa nie musiała czekać aż do wie-XIX. Na monopole skarżono się nie mniej niż na grabieżczy Rzym Cl?żary kościelne nie do zniesienia — skarżono się bez skutku. Przedsta- 160 11 Marcin Luter 161 BURZA OGNISTA ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIE wiciele stanów utyskiwali na sesjach sejmu Rzeszy; wydawano rozporządzenia, które pozostawały nie respektowane. Wkroczył cesarz. W niewielkim tylko stopniu posłużył się uchwałami sejmu jako środkiem nacisku na banki, by nakłonić je do udzielenia nowych i wyższych pożyczek, a potern uwolnił banki od przykrych komplikacji, udzielając im egzempcji, które były regułą także w praktyce kurii. Właściwym źródłem potęgi Rzeszy były jej miasta: suwerenne jako miasta Rzeszy, podlegały tylko cesarzowi, ale nie były wobec niego odpowiedzialne; zawierały własne związki i przymierza, prowadziły swoje wyprawy wojenne, miały własne wojska zaciężne i własną, nieraz znakomitą artylerię; niemało z nich, jak Norymberga, dysponowało znacznym obszarem. Zrozumiałe, że pozostawały na złej stopie z księstwami, rozwijającymi się wciąż, i z ich ambitnymi władcami świeckimi, a na jeszcze gorszej z książętami duchownymi. Walki z biskupami i arcybiskupami wypełniają tomy lokalnych kronik; zwyciężały najczęściej miasta. Tylko nieliczni spośród wysokich duchownych potentatów, których tytuł wiązał z określonym miastem, jak Kolonia, Augsburg, Moguncja, Brema, mogli rezydować w tych miastach, czy w ogóle mieli tam cokolwiek do powiedzenia; siedzibami ich były Bonn, Aschaffenburg, Halle, mieszkali więc „na zewnątrz" i stamtąd zarządzali rozległymi krajami podległymi ich jurysdykcji. Magistraty zazdrośnie, a w razie potrzeby z bronią w ręku, stały na straży miejskich wolności. Wolność miast, swoboda książąt — tak brzmiały hasła; 0 wolności pozostałej ludności Świętego Cesarstwa Rzymskiego nie było mowy. Dziewięć dziesiątych tej ludności to w dalszym ciągu chłopi. Ale i w obrębie miast, z ich potężnymi magistratami, dobrze uzbrojoną policją, uporządkowanym ustrojem i wyraźnie sprecyzowanymi statutami występowały silne napięcia. Walki patrycjatu z plebejuszami, całych generacji uprzywilejowanych patrycjuszowskich rodzin z przedstawicielami cechów, trwały przez stulecia, kończąc się najczęściej zwycięstwem cechów, pełnym lub połowicznym. Wrzało też niżej: do władzy chcieli dojść czeladnicy, najemni robotnicy, według późniejszego określenia „proletariat'. A jeszcze niżej zbierało się to, co w terminologii Marksa mogłoby się nazywać „lumpenproletariatem", elementy w najwyższej mierze niespokojne, często zasilane ludnością wędrowną lub zwolnionymi ze służby lancknech-tami, najemnymi żołnierzami — gotowe przy każdej okazji gromadzić się, atakować, plądrować i szybko znikać z łupem. Uzbrojeni chodzili wszyscy-Hasła istniały zawsze, a nie były to jedynie hasła walki klasowej; zresztą linie klas i warstw, zarysowane dziś wyraźnymi konturami, na siłę tylko 1 z dużą dowolnością dałoby się wrysować w obraz ówczesnego chaosu. Hasła religijne i pseudoreligijne działały tak samo silnie jak motywy gosp°' i materialne. Atakowanie synagog i arcze i maicnamt. ma^uwauiŁ sj-uagug i wypędzanie Żydów, jak w Ratyzbonie czy Norymberdze, było nie mniej popularne niż nawoływanie do przepędzania duchownych. Niepokoje, wrzenia, zatargi, wojna, szczyty rozkwitu gospodarczego, kontakty i projekty w skali światowej, nędza najszerszych mas ludzkich — takie kontrasty można przytaczać w nieskończoność. W niepokój ten wpadł plakat z tezami Lutra, jeden jedyny arkusz papieru. Jego oddziaływanie staje się zrozumiałe dopiero na tle warunków historycznych, a realia epoki wyznaczyły dalszy przebieg. Bunt był wszędzie. Książęta i przedstawiciele stanów byli oporni i buntowniczy wobec władcy, którego sami wybrali. Cały kraj buntował się przeciw „rzymskiej tyranii", jak nazywano najwyższą zwierzchność kościelną. Miasta przeciwko książętom świeckim i duchownym, w miastach plebejusze w walce z patrycjatem; gotowi do powstania chłopi; we wszystkich ówczesnych raportach, we wszystkich sejmowych debatach wyraża się obawa przed niespodziewanymi wydarzeniami. Najczęściej jest to nieokreślony lęk. Pośród ludu krążą mroczne stare przepowiednie, wieszczące rychły koniec świata czy nadejście nowej ery, bardziej sprawiedliwej, w której ostatni będą pierwszymi — o tym mówi też Luter w swych tezach. O reformie mówiono i pisano stale od czasu soboru w Konstancji, a w druku o silnie społecznym zabarwieniu anonimowy autor twierdził prostodusznie, że program takiej reformy miał cesarz Zygmunt -akurat jeden z najbardziej zawodnych władców Niemiec. Żył jednak na długo przed ukazaniem się druku, a „sto lat temu" znaczyło wtedy tyle, co „odkąd sięga ludzka pamięć"; tak więc Zygmunt stał się piękną postacią władcy i tak przedstawił go Diirer: u boku potężnego Karola, każdy ze spaniałą brodą, znamieniem prawdziwego władcy i mężczyzny. Blisko stoją obok siebie bunt i tradycja, żądanie reformy i mistyczna 'tara w mistycznego cesarza, który z miejsca wprowadzi poprawę i porzą-• W jaki sposób miałoby to się stać — nie było wiadomo. Zespolenie Ikim stylu było nie do osiągnięcia; to Anglia, Francja, Hiszpania kon-lowały się jako państwa i narody. Hanza, największa potęga poprzed-I epoki, rozpadła się już w wyniku egoizmu swych miast członkowskich, 'federacja Szwajcarska, najsilniejszy związek odrębny, wyłączyła się szy lub została wypędzona. Przetrwała Liga Szwabska w Niemczech niowych jako jedyny większy związek czy wspólnota związkowa ksią-[yast> często zmieniająca się i o zmiennych celach; odegrała ona rolę klej wojnie chłopskiej, po czym się rozwiązała. Drobna szlachta śniła noczeniu się w rycerskim związku, choć jako stan, wcale o tym nie c> ogarnięta już była w pełni rozpadem. Chłopi mieli na sztandarach • hasło „Związku Chodaka". O niczym nie mówiono tyle, co o związ- 162 163 BURZA OGNISTA AUGUSTIAN1E I DOMINIKANIE kach, w praktyce zaś odrzucano każdą więź z wyjątkiem powiązań w najbliższym kręgu; rozpadał się każdy sojusz, nim jeszcze wysechł atrament na dokumencie, który go powoływał. Niemcy były otwarte zewsząd. Niepokój zaczął się na długo przed wystąpieniem Lutra, trwając przez całe stulecie. Można też namalować inny obraz, i taki namalowano: obraz pobożnego, pracowitego ludu, który żył podług kalendarza świętych z mnóstwem patronów, święcił ich święta i obchodził uroczystości, zdobił pięknie i bogato kościoły — a wszystko to się zgadza. Zgadza się i to, że na tradycji, tak religijnej, jak praktycznej, życiowej i społecznej, zaciążyła ciemna, niesamowita moc, ciężar, który miał odczuwalnie się uwyraźnić i decydująco zaważyć na dalszym przebiegu spraw. Gdy zaczęła się walka, szerokie obszary, całe prowincje i kraje pozostawały neutralne i niemal nie poruszone albo przybrały postawę wyczekującą. Przeważnie występowały określone „zarzewia" i „ogniska" niepokojów, zazwyczaj małe punkciki na mapie kraju. I tutaj główna rola przypadła miastom. Bez ich udziału ruch reformacji utknąłby bardzo rychło. Miasta już od średniowiecza były nośnikami kultury; zbudowały swoje monastery i katedry, w równej mierze symbolizujące ich dumę obywatelską, jak pobożność ducha. Można by o tych miastach śpiewać pieśń chwały, o smutnych tonach w zakończeniu. Żadne z nich nie potrafiło przyjąć roli przywódczej, wszystkie były jednako silne, równie zawistne wobec pozostałych, wszystkie zamknięte w obrębie wyniosłych murów, starannie odizolowane od reszty kraju, jednako ślepe na grożące im niebezpieczeństwa. Rozmiękczone od wewnątrz, kolejno popadały w ręce władzy książęcej. Najpotężniejsze i najznaczniejsze ich rody, z Fuggerami i Welserami na czele, sięgały wzrokiem daleko, do Ameryki Południowej, Afryki i na Daleki Wschód, rozglądały się już tylko za tym, by zabezpieczyć dla siebie dobra, arystokratyczne tytuły, posiadłości na prowincji —już tylko za tym, za niczym lepszym. W miarę jak zbliżało się bankructwo cesarza Karola, którego tak hojnie finansowali, ulegały likwidacji ich firmy o światowym zasięgu. Jeszcze dłużej trwała likwidacja Świętego Cesarstwa Rzymskiego w kolejnych stadiach; ostatecznie dokonała się pod nadzorem komisarzy Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Oprócz wspaniałości miast Rzeszy oraz około tysiąca posiadłości podległych bezpośrednio Rzeszy przepadły także księstwa duchowne, jako ostatnie -księstwo Moguncji, o którym do końca sądzono, że się utrzyma. Powracamy do roku 1517 i do Albrechtaz Moguncji. Tezy Lutra i raport o nim przesłał on do Rzymu. Papież, rozumując zupełnie słusznie, uznał za właściwe, by sprawą zajął się generał zakonu augustianów-eremitów, którego członkiem był Luter. Jego przeciwnik Tetzel był jednak domim- jnem i mistrzem walki z heretykami. Spojrzawszy na arkusz z tezami, Hadczył: „Wrzucić mi heretyka do ognia w ciągu trzech tygodni i niech enistej kąpieli idzie do nieba"; niezwłocznie też poparli go konfratrzy. 'eżyczliwi zakonowi traktowali początkowo walkę jak „kłótnię mnichów", wadę dwóch rywalizujących zakonów, która ich nawet radowała. Śmiano . drwjono i w napięciu czekano na wynik. Jeszcze to jeden ukośny snop viatła, oświetlający nieświęte stosunki w Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego, wielkim kraju środka Europy. AUGUSTIANIE I DOMINIKANIE Ulrich von Hutten, żyjący na dworze arcybiskupa Moguncji, gdzie mało ceniono żebracze zakony, bez różnicy: dominikanów, franciszkanów czy augustianów, tak pisał z początkiem roku 1518 do jednego z przyjaciół; „Może jeszcze o tym nie wiesz? W Wittenberdze w Saksonii jedna partia buntuje się przeciw władzy papieża; druga broni papieskich odpustów. Oba te obozy prowadzą do walki zakonnicy. Ci niezłomni, zapalczywi, gwałtowni, lekkomyślni generałowie wyją, ryczą, wylewają łzy, skarżą się pod samo niebo, a są jeszcze i tacy, którzy zasiadają do pisania i biegną do bibliotek: sprzedaje się tezy, antytezy, wnioski, mordercze artykuły ... Mam nadzieję, że pozabijają się nawzajem..." Lessing, jeszcze w trzysta lat potem, w jednej z wczesnych publikacji, młodzieńczo płomiennej i młodzieńczo pozbawionej szacunku, też uważał sprawę za kłótnię mnichów: na światło dzienne wyciągnął, dla poparcia tej tezy, relację z czasów Lutra. W liście pewnego humanisty z Antwerpii do innego humanisty z Hiszpanii - korespondowali z krańca na kraniec Europy i jak Fuggerowie mieli własną sieć pocztową — jest mowa o tym, zwada powstała najpewniej z nieżyczliwości i zawiści. „Augustianie są zawistni wobec dominikanów, dominikanie wobec augustianów, a jedni drudzy czują zawiść wobec franciszkanów - - czegóż innego jak nie naJgwałtowniejszych niezgod można oczekiwać?" Lessing cytuje jeszcze wypowiedź papieża Leona X, całkowicie nie otwierdzoną, dla niego jednak zupełnie prawdopodobną: „Brat Marcin 3brą ma głowę; jest to tylko kłótnia mnichów." Tak jednak w przybliżeniu widziało sprawę, z początkiem sporu, wielu 'ółczesnych. Tylko dominikanie od razu potraktowali rzecz bardzo po- iznie. Prowadzili, jako zdecydowanie własną, „sprawę Reuchlina", która °yła jeszcze zakończona; doszła teraz sprawa Lutra, przy której tamta, 164 165 BURZA OGNISTA AUGUSTIANIE I DOMINIKANIE prolog zaledwie, rychło poszła w zapomnienie. Już groził stosem Tetzel a hasło podjęli jego konfratrzy. Rzeczywiście stało się to sporem obu zakonów. Dominikanie zebrali swoją ekipę i odbyli wielką sesję we Frankfurcie nad Odrą, na tamtejszym uniwersytecie. Augustianie natomiast upadli na duchu. Przeor Lutra błagał go o mil-czenie. Dominikanie, tak mówił, „podskakują już z radości", że augustia-nów zaczyna oto dosięgać zła sława kacerzy, a cieszą się tym bardziej, bo sami nie mają zbyt czystych kont. Nie miał przy tym na myśli mistrza Eckharta, którego już zapomniano, raczej może Savonarolę, o którym pamięć była wciąż jeszcze żywa, a nade wszystko czterech zakonników dominikańskich, spalonych przed kilku laty w Bernie pod zarzutem sfabrykowania cudu: Chrystusowych stygmatów na ciele młodego zakonnika z ich nowicjatu. Sprawa wywołała sensację, szereg publikacji w różnych krajach nadał jej rozgłosu, były też wiersze. A teraz —tak doszło do uszu przeora — na wielkiej kapitule dominikanów we Frankfurcie nad Odrą zestawiono przeciw Lutrowi antytezy w liczbie 106. Na tym akademickim posunięciu nie poprzestano, kapituła postanowiła oficjalnie i formalnie donieść na Lutra jako kacerza do Rzymu, a było to znacznie groźniejsze niż potępienie arcybiskupa Moguncji. We Frankfurcie, z ambony — co oznaczało więcej niż prywatne wypowiedzi Tetzla — ogłosili dominikanie, że w ciągu kilku tygodni Luter znajdzie się na stosie. Z każdym tygodniem sprawa szła coraz dalej; Luter musiał się z tym rozprawić. Lękliwy nie był, ale na razie „jak pozbawiony wzroku", według późniejszych swych słów. W bliższym kręgu nie zyskał wiele pomocy. Profesorowie wittenberscy odsuwali się przezornie i ubolewali, że w spór została wciągnięta ich uczelnia. Pewien duchowny z Hamburga miał powiedzieć: „Prawdę mówisz, dobry bracie Marcinie, ale nic tu nie poradzisz, nie wskórasz nic. Wracaj do celi i mów: Boże, zmiłuj się nade mną." Życzliwe, a nawet entuzjastyczne echa dochodziły tylko z wielkiej dali. Luter, czując się po wielekroć źle zrozumianym, sporządził do swoich 95 tez objaśnienia. I tutaj zachował się bardzo poprawnie: objaśnienia te przesłał swemu kościelnemu zwierzchnikowi, biskupowi Brandenburgii, z prośbą o skorygowanie i usunięcie tego, co uzna za wątpliwe, albo o skreślenie wszystkiego w całości. „Nic nie jest tak trudne — oświadczył —jak ustalenie prawdziwej nauki Kościoła", dodając, że wie, jak ciężkim jest grzesznikiem. W piśmie owym Luter raz jeszcze podkreślił swoją uległość wobec papieża. Ale czynił też postępy, z tygodnia na tydzień. Wyszedł poza zapatrywania, które wypowiedział w tezach; rosły jego wątpliwości dotyczące odpustu, a także władzy papieża. Średniowieczną teorię „dwóch mieczy", papieskiego i ce" sarskiego. z której kuria rzymska wywiodła później roszczenie do hege- onii papieża nad wszystkimi cesarstwami i krajami, odważnie określał •uż jako „wymysł piekielny", i to dopiero późniejszej daty; w czasach vcześniejszych nauki takiej nie było, a Kościół grecki — motyw niebawem 'uż podjęty i broniony przez Lutra — nigdy się do niej nie stosował. Mówi też Luter o paleniu heretyków. Nie znajduje o tym nic w Biblii, nie ma o tym u św. Pawła ani w Ewangeliach. Wczesne pisma Lutra niezmiennie są jak wulkan. Pokrywa je spokojna powłoka zapewnień o jego wierności dla Kościoła, na pewno uczciwych, złożonych w dobrej wierze; ale pod zielonymi stokami płonie lawa, każdej chwili gotowa wybuchnąć. Nieświadom dostarcza on dominikanom drewna na stos, który wznoszą; jest w nim na razie trochę chrustu, i to dość wilgotnego. Do tej pory wypowiadał się po łacinie, wyrażał „zapatrywania", tezy, nad którymi miano debatować. Teraz nagle zaczyna publikować po niemiecku. Jest to Kazanie o odpustach i o lasce. Właściwie dopiero ta broszura osiągnęła szeroki rozgłos. Doliczono się ponad dwudziestu różnych wydań, liczba aż nieprawdopodobna, jeśli zważyć, jak mało ludzi umiało czytać, jak mozolnie transportowano książki z jednej miejscowości do innej, w drewnianych beczkach przytroczonych do końskich boków i na wozach ciężarowych; książki były stale zagrożone przez lokalną cenzurę, handel utrudniało prawo składu i prawo podatkowe. Ani za to pismo, ani w ogóle za żadne ze swoich dzieł Luter nie otrzymał nigdy honorarium. Nie pobierał też wynagrodzenia jako profesor, był bowiem zakonnikiem, wypożyczonym przez zakon elektorowi. I skromniutko po wielekroć musiał prosić, by sprawiono mu przyobiecany nowy habit. Elektorski radca Pfef-finger nie pozwalał na niepotrzebny ten wydatek, aż wzięli się do sprawy ludzie dworu życzliwi Lutrowi i kazali przesłać mu czarną sutannę. Ubożuchnym zaiste mnichem był ten, który wszczął oto walkę przeciw światowej potędze o nieograniczonych środkach. W broszurce już wspomnianej Luter nie zwraca się do uczonych, ale do du. Pisze zwięźle, w sposób łatwy do zapamiętania, w dwudziestu kolej- h punktach, „po pierwsze, po drugie..." — a język jest mu posłuszny od 'rwszych słów. Chcą mu wymyślać od kacerza? A więc dobrze, „niewiele >e robię z takiej gadaniny". Są to jedynie „ciemne mózgi, które nigdy nie •wąchały Biblii, nigdy nie czytały chrześcijańskiej nauki, nie zrozumiały snych swych nauczycieli". Przedstawiają oni tylko „własne, dziurawe 'strzępione mniemania". Są „nowymi nauczycielami", puścili w obieg *e nauki, a te są fałszywe. Odpust jest czymś złym, kto chce, niech go kupuje, ale nabywcy to „leniwi i ospali chrześcijanie". Znacznie lepiej ten, kto daje ubogiemu, troszczy się o bliźnich wokół siebie, a jeśli ze- daj mu Boże, pozostanie mu coś nadto, zawsze może to ofiarować 166 167 BURZA OGNISTA AUGUSTIANIE I DOMINIKANIE papieżowi w dalekim Rzymie na budowę Piotrowej bazyliki lub na inny cel Dobrze to każdy rozumiał, ów „inny cel" także, często bowiem wyrażano wątpliwość, czy pieniądze rzeczywiście idą na budowę bazyliki. „Kto ci mówi coś innego, ten cię zwodzi albo szuka twej duszy w twojej sakiewce a gdy znajdzie grosik, milszy mu on niż wszystkie dusze." To był ton, którego lud chciał słuchać. Dzięki owej broszurce stał się Luter rzecznikiem narodu, przemawiającym językiem, jakiego dotąd nie słyszano. A że chodziło mu jeszcze o coś innego niż grosik w sakiewce - - tego już nie dosłyszano lub puszczano mimo uszu. Biskup brandenburski przeoczył ze swej strony bardzo niebezpieczne zwroty w objaśnieniach Lutra do jego tez. Podkreślając Lutra nieoświece-nie we wszelkich sprawach świeckich, z zaskoczeniem spoglądamy też na zdumiewającą ignorancję książąt Kościoła w sprawach ich urzędu i teologii. Arcybiskup Moguncji, książę Hohenzollern, ledwie zechciał zapoznać się z tezami bezczelnego mnicha; biskup brandenburski Schulze w ogóle nie czytał tego, co z prośbą o skorygowanie przesłał mu Luter. Nieświadom tego, co ma w rękach, oświadczył początkowo, że nie miał czasu zająć się pismem; następnie wyprawił do Lutra opata klasztoru w Lehnin z łaskawym listem odręcznym: nic niekatolickiego w Lutra piśmie nie znajduje, a postępowanie odpustowych kaznodziejów i jemu, biskupowi, wydaje się „nieskromne". Najlepsze teraz byłoby milczenie. Jest przekonany, że burza niebawem ucichnie. Biskup Schulze, prawnik i doświadczony człowiek administracji, zapewne nie chciał też niepotrzebnie zaostrzać napięcia między Brandenburgią a Saksonią. Po kilku tygodniach udzielił nawet Lutrowi zezwolenia na druk obu jego pism: kazania po niemiecku i objaśnienia do tez — po łacinie; publikacja się ukazała. Luter sądził, że w tej sprawie wypowiedział się do końca, i chciał w spokoju poświęcić się dalszym studiom naukowym. Zaczai też więcej interesować się prawem kościelnym i historią Kościoła oraz dochodzić rodowodu nauki o odpuście. Nie miał na to czasu. „Gadanina", o której myślał, że lekko ją zbył i zakończył, zataczała coraz szersze kręgi. Ukazały się drukiem antytezy jego przeciwników i w wielkiej pace wyekspediowane zostały do Witten-bergi. Tam spalili je na rynku studenci, uważając publikację za arogancki zamach na dobre imię ich uniwersytetu. Nie było to przyjemne dla Lutra, zganił postępek, mówiąc o nim do studentów i do wiernych w kazaniu. Chciał w tej sprawie milczeć, jak obiecał to biskupowi. Dominikanie w żadnym razie milczeć nie zamierzali. Otrzymali posiłki-Pospieszył im z pomocą sławny doktor Johann Eck, wielkość naukowa, profesor uniwersytetu w Ingolstadt, stając się głównym przeciwnikiem Lutra. Widziano teraz już nie spór między dwoma zakonami, lecz między ktorami, Eckiem i Lutrem. Jest w tym sposobie widzenia coś małostko-zdecydowanie sprzecznego z naszymi wyobrażeniami o wielkich jarzeniach dziejowych czy o walce potężnych ruchów ideologicznych, jednak na to spoglądano, tak było aż do szczegółów procesu przeciw Lutrowi włącznie. Właśnie Eck był tym, który z całą, energią przynaglał przewód sądowy, gdy postępowanie zaczynało utykać, tym, który je prowadził przez lata i dziesięciolecia, i przeprowadził. Był to człowiek walki jak Luter i uderzał równie brutalnie jak on; nie dałoby się jednak powiedzieć o Ecku, że poruszały nim walki sumienia. Dopiero pod koniec życia, zrezygnowany, rozczarowany również do Kościoła, któremu służył tak gorliwie w wielu misjach i walkach na pióra, wycofał się, działając odtąd jako pasterz parafian w Ingolstadt. I właściwie nie było to odległe od myśli Lutra, kiedy mówił, że powinno się czynić dobro w najbliższym kręgu. Długa droga wiodła do tego momentu. Eck pochodził — jak i Luter -z rodziny chłopskiej. Był silny, krępy, wysoki, o donośnym głosie i znakomitej pamięci, którą podczas dysput powalał na łopatki wszystkich przeciwników _ wygłaszał bowiem bez trudu cytaty z najdawniejszych autorytetów, którymi rzadko już się posługiwano. Jego wiedza była zawsze wiedzą szkolnych podręczników i nakazanych lektur, a czegóż to -- cudowne dziecko jak Melanchton — nie przeczytał już jako chłopiec, nim jeszcze w wieku dwunastu lat był „biegły" i wstąpił na uniwersytet! We wspomnieniu zaczyna listę swych lektur od surowego cenzora obyczajów, Katona; twierdzi, że czytał Senekę, Izydora pięć ksiąg o dialektyce, a także najwyższy z wszystkich autorytetów, prawo kanoniczne wraz z komentarzami. Dekretaliów „nauczył się na pamięć w porządku alfabetycznym" i wciąż je cytuje ku utrapieniu tych, którzy nie mieli ich błyskawicznie na podorędziu; twierdzi nawet, że studiował dzieło augustianina Trionfa o władzy papieża, najbardziej fantazyjną z tego rodzaju ksiąg, zawierającą twierdzenia o nie [ylko podobnej Bogu, ale wręcz Bogu równej pozycji Ojca Świętego. Wszystko to do dziesiątego lub dwunastego roku życia. Mając piętnaście lat 'ck jest już magistrem, zarazem też jest za pan brat z całą scholastyką. Na krótko przyłącza się do rosnących w liczbę i znaczenie humanistów, a potem decydowanie przechodzi na stronę autorytetu. Tam znajduje satysfakcję 'go ogromna żądza zaszczytów. Tam może występować jako powiernik kardynałów, być wielkim Eckiem, pożytecznym Eckiem, jego nazwisko, óźniej też, na sejmach Rzeszy, słyszy się nieustannie, staje się niezbędny ezastąpiony. Staje się też jedynym, który w niezmordowanej swej pisa-'e Poniekąd dotrzymuje kroku Lutrowi. Ale pisze sucho, po belfersku; ; Potrafi zelektryzować udanym powiedzeniem, opasłe jego tomy nie znajdą czytelników ani nabywców. Swoi też go nie lubią, jest szorstki. Dla 168 169 BURZA OGNISTA AUGUSTIANIE I DOMINIKANIE kardynałów uciążliwe jest jego żebranie o beneficja, zbywają natręta skrom, nymi prebendami. Przeciwnicy lżą go — niezastąpiony oręż epoki —jaj^ dziewkarza i opoja; jeden z humanistów, z którym kiedyś był w przyjaznych stosunkach, publikuje zjadliwy wiersz łaciński, epitafium na śmierć „najlepszej z konkubin" doktora Ecka; z Norymberg! pochodzi pamflet w którym zostaje wyśmiany jako „Eckius Dedolatus"*. Wszystko to mało go wzrusza. Wesoło pije dalej, a zarządy miast posyłają mu wino. Oświadcza później, że za grzechy młodości żałował, sprawa załatwiona. Zasada jego jest prosta: „łapać lisy, póki młode", wszelką herezję wypleniać z miejsca, już we wczesnych przejawach, „a szatana tego wypędzi tylko męka i tortury". Najstraszliwszy to z zagorzałych fanatyków: wieczysty belfer. I to jest doktor Eck. Dumnie powiedział o sobie: „Przez całe życie chcę być bakałarzem." Wielkie jego zmartwienie: nie dość chcą go słuchać w ojczyźnie, a nie inaczej w Rzymie. Daremnie przedstawia projekty skutecznej obrony przed rosnącym kacerstwem. Zupełnie trafnie dostrzega, że argumenty, jakich się używa, są za słabe, a uzasadnienia teologiczne -mizerne. Papież powinien mianować prężnych nuncjuszów i przydać im energicznych pomocników, obeznanych z niemieckimi krajami. Nie skrzywdzimy go chyba, jeśli przyjmiemy, że radząc tak, myślał i o sobie. Oczywiście - - wyznaje zatroskany - - tacy ludzie to rzadkie ptaki. Wiedziałby 0 trzech takich w swej bawarskiej ojczyźnie, zapewne wliczając tu i siebie. Jego memoriały do kurii rzymskiej są mimowolnym a druzgocącym odsłonięciem tej sytuacji, którą reformatorzy nieczęsto krytykowali w sposób tak ostry. Niesympatyczny ten człowiek ukazuje się w tych pismach jako bojownik ograniczony, ale uczciwy i otwarty, wymierzający ciosy na prawo i lewo. Jest cięty zwłaszcza na biskupów, którzy, zdaniem Lutra, spali. Eck traktuje rzecz bardziej szczegółowo. Dlaczego tolerują konkubinat swoich kapłanów? Dlaczego za tę tolerancję każą sobie płacić? Dlaczego nie spełniają swoich funkcji i przekazują je kiepskim, źle opłacanym zastępcom? Ci zaś, na polecenie także swoich przełożonych, sprzedają biednym ludziom środki łaski: cztery guldeny kosztuje odpuszczenie grzechu zdrady małżeńskiej, sześć cudzołóstwa z żonatym lub zamężną, dziesięć nierząd z zakonnicą - 1 sprawa dla płacącego załatwiona. Eck idzie jeszcze dalej i ciska gromy na Rzym: nadużycia z beneficjami, pozbawione skrupułów ingerencje w świecką jurysdykcję. Czy to Luter mówi? Nie, doktor Eck: religijną pokutę bezwstydnie przekształcono w świadczenia pieniężne, a wywodzi Dosł.: Eck oheblowany. Eck — krawędź, narożnik. Tytuł mówi o szorstkim, ale już ogładzonym Ecku, może dodat*t° • * LJOSI.: tek oneoiowany. Lek — krawędź, narożnik, lytuł mówi o szorstkim, oznaczać Ecka, który się już wy szumiał: zwrot sich dle Kanten und Ecken abs znaczenia łacińskie i niemieckie (przyp. tłum.). 170 to z wieku już VIII, jak dobrze wie doktor, biegły w historii Kościoła; znał tego Kościół pierwszych wieków, to tylko „dzieło człowieka". I tak ' napieskich penitencjariach nie ma już środków zbawienia, pozostało Iko srebro i złoto. Urzędy kościelne sprzedaje się ludziom, którzy tyle jedzą o Biblii i teologii, co osioł o nutach. Uchodzą przed karami wielcy estępcy, lichwiarze, sodomici, ale eksmituje się i obkłada klątwą biedaków, którzy nie mogą opłacić czynszu. A jak odprawia się w Rzymie nabożeństwo? Jak najszybciej, aby zrobić miejsce innym celebransom; spowiednicy tylko czekają na opłatę — i następny, proszę. Nic się to nie różni od wrażeń Lutra z jego pielgrzymki. Kogóż obdarowuje się wielkimi przywilejami? Nie znanych nikomu niedorostków. „Ziemia powinna się otworzyć i pochłonąć te dusze kramarskie." Jest w tym jakiś rys upiorny: Eck przedstawia niemal słowo w słowo tezy, za które — sam tego żąda bez skrupułów — spalony ma zostać Luter i jego zwolennicy. Niezależnie od tego, że domaga się szybkiej ingerencji, z mękami i torturami włącznie, oraz najsurowszej cenzury w oświeconym gronie profesorskim, prawomyślny jest Eck w tym jedynie, że ma nadzieje na dobrego, surowego, mądrego papieża. Powinien on wkroczyć z żelazną miotłą. Wyrosły od dziesiątego roku życia w szkole dekretaliów, Eck zna tylko dekrety, bulle, zakazy. Papież najpierw powinien przepędzić biskupów, przedstawionych nader barwnie przez Ecka, powinien zreformować lub rozwiązać zakony, oczyścić kurię, nieoświecony niższy kler zastąpić lepiej przygotowanym; Eck jest belfrem, który z całymi stuleciami tak się obchodzi, jakby przerzucał kartki podręcznika. Jego wewnętrzny niedostatek zaś ujawnia się rozbrajająco, kiedy w memoriałach do Stolicy Apostolskiej zaleca: Brevia papieskie powinny zawierać też „coś" Bożego, „coś" z Pisma — z uzupełnieniem: „o ile da się to zrobić". Zrozumiałe, że te reformatorskie projekty zostały w Rzymie odłożone irf acta. Stary bojownik stał się uciążliwy i zbyteczny. Przynosi mu chwałę, e nie popadł w rozgoryczenie, lecz podjął pracę dla swej małej parafii. l znienawidzonych przeciwników nauczył się, że nie wolno zaniedbywać lzań, głosi je więc niezmordowanie jak mało kto i zapisuje ich tytuły * dokładnym, do dziś zachowanym parafialnym rejestrze. Obawiamy się, były równie oschłe jak jego pisma. Pisma te były niebezpieczne dla Lutra, gdy zaczął się spór. Później Luter 'rażą się o Ecku nieomal ciepło: „Ten mnie rozbawił!" Heretycy są ;yteczni, twierdził Luter, powołując się na Biblię. Eck w gruncie rzeczy °winien zostać papieżem, „bo żadnego nie mają". c żartując, Luter miał już siłę i znaczenie. Pierwsze strzały Ecka, a były Nocne uderzenia, trafiały w niepewnego siebie, pogrążonego w rozmyś- 171 BURZA OGNISTA AUGUSTIANIE l DOMINIKANIE łaniach zakonnika. Pewnym spojrzeniem dostrzegł Eck, że dyskusja o od puście, kwestii niezbyt miłej, nie miała widoków powodzenia z uwagi na nie wyjaśnione podstawy dogmatyczne. Zwekslował więc spór na autorytet papieża, również atakowany przez Lutra. Posługując się znakomitą pamięcią i znajomością papieskich dekretaliów, w czym znacznie górował nad Lutrem, przytoczył bullę Unigenitus; była już o niej mowa, a Luter zmuszony był przyznać, że jej nie zna. Dla niego podstawą była wiara, która jest łaską, i powinna ona mieć pierwszeństwo przed wszystkimi sakramentami Eck powołał autorytet Klemensa VI z Awinionu. To zepchnęło Lutra na trudną pozycję obronną; zwalczanie bulli było gorsze niż krytyka ekscesów w odpustowej praktyce, znaczyło niemal tyle co wstrząsanie fundamentami Kościoła. Eck zaś, nadal manewrując zręcznie i skutecznie, włączył do debaty kolejną kwestię. Lutra poglądy nazwał „czeskim kacerstwem", wygrywając odczucie powszechnej odrazy do Husa oraz świeżą jeszcze pamięć wojen husyckich z ich okrucieństwami, w których szczgólnie wiele ucierpiała Saksonia. Wykorzystywał polityczne resentymenty, albowiem wciągu dwudziestu lat tych wojen Niemcy wciąż byli stroną bitą i pokonywaną. Uciekali przed oddziałami Czechów, na których czele stał wielki dowódca Żiżka i nie mniej znaczący Prokop. Uciekali — niechętnie o tym chciano sobie przypominać — kiedy Czesi nadciągali, śpiewając swą groźną bojową pieśń; zaczynała się słowami: „Bojownicy Boga, my", i kończyła: „Zabijcie ich, zabijcie wszystkich wraz!" Rodzice dzieciom, dzieci wnukom przekazywały opowieści o niewidomym wodzu Żiżce, który nie widząc, prowadził oddziały od zwycięstwa do zwycięstwa, a umierając nakazał swoją skórę naciągnąć na bojowy werbel, ażeby nadal pozostawać w pierwszym szeregu walczących. Husyci wtargnęli daleko w głąb Niemiec, oblegali Magdeburg, jeden z oddziałów otarł się aż o Bremę; grozili, że złupią całą Nadrenię, a wiele miast ocalało tylko dlatego, że zapłaciły wysokie kontrybucje. W Saksonii tu i ówdzie były jeszcze pustkowia po wsiach, które spalili husyci. O przyczynie tych wojen już zapomniano, w niepamięć poszło wiarołomstwo cesarza, który gwarantował Husowi bezpieczeństwo i eskortę, nie pamiętano już chełpliwości uczestników krucjaty, którzy wkroczyli do Czech pod sztandarami z Matką Bożą i twierdzili, że do szczętu wytępią husyckich kacerzy, nie mniej bezlitośnie mordując i rabując ich wiernych Kościołowi przeciwników. Zapomniano już niemal całkiem, że korona Czech uchodziła za jeden z najświetniejszych klejnotów Świętego Cesarstwa Rzymskiego, że król czeski miał nadal ważki głos w kolegium elektorów podczas wyboru cesarza; słowo „Czech" stało się synonimem „wroga kraju", służącym do straszenia dzieci, i postrachem dorosłych. 7 den i- zarzutów nie był tak groźny, jak ten właśnie, podniesiony przez Żaden też nie zaszkodził Lutrowi aż w takiej mierze, żaden nie ,-sporzył mu tyle pracy obrończej, aż w końcu, doprowadzony przez a do ostateczności, zbuntował się i hardo uznał rację Husa. I tak pchano utra krok po kroku, napierano na niego, rzec można: wymanewrowy-wano z Kościoła. Eck okazał się taktykiem zręczniejszym niż dominika- e którzy przysporzyli sobie swymi działaniami sporo niechęci, nie tylko jvśród humanistów, ale także u wpływowych książąt Kościoła, a ponadto w najszerszych kręgach. Eck zaczął od małostkowej potyczki swą kampanię przeciw „Czechowi" - Lutrowi; pod tytułem Obelisci, a tak nazywał się też znak, którym na marginesie rękopisów zaznaczano miejsca wątpliwe dla wniesienia uwag, wydał swoje uwagi na temat tez; Luter po długim zwlekaniu odpowiedział swymi Asterisci - tak nazywał się znak używany dla uzupełnień w glossach. Miał zamiar w milczeniu przełknąć, strawić ten „psi żer" i zabrać się do lektury prawa kościelnego, które -- jak się okazało -- znał jeszcze nader niedostatecznie. Przyjaciele jednak nalegali: honor Wittenbergi i Saksonii wymaga, by odpowiedzieć. Wciąż jeszcze był to zatarg między zakonami i spór z rodzaju akademickich. Augustianie także zebrali się na wielkiej kapitule w Heidelbergu, z udziałem Lutra. Staupitz wyraźnie zlecił mu, nieodzowne przy takich okazjach, przewodniczenie naukowym dysputom. Luter udał się w kolejną pieszą podróż. Nie było to bezpieczne, szeroko już rozniosły się głosy przeciw kacerzowi. Ostrzegano Lutra, że mogą pochwycić go przeciwnicy i doprowadzić przemocą do Rzymu; zafrasowany elektor wyposażył go na drogę w obszerne pismo polecające. Podróż przyniosła Lutrowi pierwszy sukces przed szerszym audytorium. Wzmocniła go także fizycznie, po powrocie wyglądał lepiej i silniej. W Heidelbergu zgromadzili się wokół niego pierwsi zwolennicy z odleglejszych części Niemiec, wśród nich ci, rtórzy wystąpili w sposób znaczący później. Byli wśród nich członkowie także innych zakonów, nawet dominikanie. Luter był ulubieńcem mło-Izieży, starsi profesorowie natomiast, a wśród nich dawni nauczyciele Erfurtu, mniej byli zachwyceni jego wywodami; raz jeszcze, i po raz ostat- • była w nich mowa o walce przeciw doktrynie filozoficznej, opartej •,zjełczałym" Arystotelesie. Na obradach plenarnych nie omawiano tualnego sporu o kwestie odpustów, uczyniono to niewątpliwie w ściś- Pym gronie. Podczas kapituły odbywały się także spotkania towarzy-5> a w liście do Spalatina wspomina Luter o winie: rocznik 1518 był zególnie udany. W rozmowach przy stole uwydatnił się Lutra dar a porywających wypowiedzi. Na wszystkie strony wyfruwały 172 173 BURZA OGNISTA AUGUSTIANIE l DOMINIKANIE z Heidelbergu entuzjastyczne listy, w których młodzi słuchacze i rozmówcy donosili o „wspaniałej wymianie myśli". Przy niemal wychudłej twarzy Lutra imponowała obecnym jego mocna głowa; dosadność i ciętość zachwycała; porywała płomienność i pasja, wzbudzała szacunek pewność cytowania Biblii — zwyczaj jeszcze nie znany. A może najwięcej ujmowała serdeczność jego obejścia, mówiąca jednoznacznie, że nie chodzi mu o rniłe słowa i w rewanżu pochwały, jak to mieli w zwyczaju humaniści, ale że gotów był uczciwie zaatakować, kiedy uważał, że tak należy. Luter zawsze umiał pozyskiwać entuzjastycznych przyjaciół i zwolenników; wielu też utracił i sklął, odsyłając do wszystkich diabłów. Wszystko to było jeszcze nieokreślone i „niedogmatyczne", zależne od czysto osobistego wrażenia, które u Lutra zawsze było silne. W Heidelbergu powstały pierwsze zawiązki stronnictwa Lutra. Z osławionego stawał się sławny. Walka toczyła się dalej. Teraz Luter był tym, który uczynił nowy, śmiały krok. O możliwości obłożenia go klątwą mówiono już wcześniej, zanim jeszcze w Rzymie zapaść mogła decyzja. Wrócił z Heidelbergu tak umocniony sukcesem, niemal rozzuchwalony, że do jednego z przyjaciół napisał kpiąco jako już skazany: „Im więcej grożą mi ci ludzie, tym bardziej rośnie moja ufność i pewność. Żonę i dzieci już zaopatrzyłem, pole, dom i majątek rozdzieliłem, z reputacji i znaczenia już mnie oskubano. Zostało mi tylko jedno: nędzne i kruche ciało. Niech mi je zabierają, zubożeję 0 godzinę życia lub dwie, z duszy mnie nie ograbią." Kto chce głosić Słowo, musi liczyć się z prześladowaniem i śmiercią. „Niedawno miałem do ludu kazanie o klątwie i jej zaletach, l wyłajalem z ambony tyranię i ciemnotę całej tej brudnej zgrai urzędników, komisarzy i wikariuszy. Wszyscy byli zadziwieni, czegoś takiego jeszcze nie słyszeli, wszyscy czekają teraz, jakie kłopoty dla mnie mogą z tego wyniknąć. Wznieciłem nowy pożar, ale tak się dzieje ze słowem Prawdy." Nowy pożar i nowy palący problem. Luter nie kierował się chłodnym rozmysłem, wykazywał natomiast niezawodny instynkt. Poza odpustem najwięcej skarg i zgorszenia wywoływała klątwa kościelna. Obawiano się jej bardziej niż ognia czyśćcowego, tę bowiem groźbę wielu ludzi w swoim pojęciu już od siebie odsunęło, ekskomunika natomiast ingerowała bezpośrednio w ich życie. Oręż Kościoła, niegdyś zastrzeżony dla wielkich 1 ważnych przypadków, teraz przekształcił się w narzędzie codziennego użytku, zagrażające wszystkim najuboższym na równi z najbogatszymi, a maluczkim jeszcze bardziej niż wielkim. Nie była to już owa uroczysta kara ekskomuniki, rzucana z samego wierzchołka świata na cesarzy, królów czy wielkich heretyków. Wraz z narastającym wciąż biurokratyzowaniem się kościelnej administracji finansowej stała się ona powszednim, oko stosowanym środkiem ściągania należności. Nakładano klątwę 'e styCh ludzi, którzy nie uiścili w terminie dziesięciny; nakładano na tów, biskupów, arcybiskupów, którzy zalegali z opłatami za zatwier-nie ich przez kurię na urzędzie; już pod koniec XIV wieku naliczono flkaset tego rodzaju stanowisk. Inflacja klątwy jako środka karno-admi-istracyjnego tymczasem się pogłębiła; rzucali klątwy opaci i biskupi, a także wszystkie korporacje kościelne, często przy okazjach najbardziej świeckiego rodzaju. Za czasów Lutra skargi dotyczą zawsze tych samych gospodarczych punktów spornych: fundacje bądź klasztory uprawiają handel towarami sprowadzanymi bez cła, prowadzą konkurencyjny wyszynk wina i piwa, żeńskie klasztory sprzedają wyroby tkackie, kiedy zaś sprzeciwia się temu zarząd miejski lub nakłada podatki — spada nań klątwa. Jeżeli się jej nie podda, miasto zostaje obłożone interdyktem, zabraniającym wszelkich kościelnych ceremonii. Klątwa obejmuje trzy kolejne kręgi ukaranych. Dotyczyła najpierw obłożonych nią jednostek. Jeżeli odmówiły zapłaty lub nadal pozostawały w zwłoce, rozszerzała się na rodzinę, a wreszcie w trzecim, ostatnim kręgu, na współmieszkańców miejscowości. Z pierwotnej kary kościelnej, polegającej na wykluczeniu ze wspólnoty wyznawców poprzez odmowę udzielania sakramentów, wykształcił się, wraz z rozwojem prawa kanonicznego ingerującego w wiele spraw codziennego życia, zakaz utrzymywania stosunków handlowych z wyklętym, obok odmowy ślubu i pogrzebu. Praktyka nabrała takich rozmiarów, że jesienią, w porze zbiorów i płatności, dokładnie już znano wszystkie terminy klątw. Gromady wyklętych, pozbawionych ojcowizny i dobytku, żebrząc ciągnęły po kraju. Bezwzględność, z jaką ich wypędzano, prowadziła ich nieraz do mordów i zabójstw, o czym mówił w kazaniu Luter. Pochwalił też w nim świecką zwierzchność, która nie toleruje nadużywania klątwy na obszarze swego urzędowania. Roszczenia obu stron, kościelnej i świeckiej, o zakres uprawnień stale rosły i wchodziły w kolizje. Klątwa, jak i odpusty, stała się sprawą społeczną, gospodarczą, polityczną. Luter chwycił w dłoń kolejne rozpalone żelazo. Jak zawsze, i tutaj także mówi nie o samych tylko nadużyciach i kwestiach gospodarczych, lecz wychodzi z nowo przez siebie zdobytych zasad wjary. Człowieka można wykluczyć ze wspólnoty ludzi, odmawiając mu dzielenia komunii św., ale nie d'a się go wykluczyć z wewnętrznej wspól-z Bogiem: „Tej wspólnoty nie może dać ani odebrać żaden człowiek, ;chby nim był biskup czy papież, a nawet anioł." Tak daleko nie sięga *dna klątwa. Dopiero potem Luter mówi o ekskomunice „fizycznej", ze-'?trznej. Stosowana była już dawniej, obecnie jednak tak szeroko, że umawia się i zabrania „pogrzebu, kupowania, sprzedawania, wszelkiej 174 175 BURZA OGNISTA AUGUSTIANIE I DOMINIKANIE styczności z ludźmi, a w końcu, jak powiadają, wody i ognia". Nie dość na tym; przeciw wyklętym uruchamia się świecką władzę z mieczem, pożoga i wojną, a wszystko to jest wbrew Pismu Świętemu i nie przystoi duchownym. A już „zupełnie nowym wynalazkiem jest klątwa z powodu pieniędzy czy innych rzeczy doczesnych". Tego nie znał Chrystus, nie znali Apostołowie. Odkryciem i siłą wczesnych pism Lutra jest to, że wciąż odsyła on do prostych zdań Biblii, w zupełności ignorując skomplikowaną, wzniesioną na nich budowlę. Mógł je zrozumieć każdy; każdy oczywiście brał stamtąd dla siebie co innego. Władze świeckie pochwalały, kiedy Luter mówił o ich prawie ingerowania. Ubogi człowiek z uwagą słuchał jego zdań o tym że w spokoju pozostawia się „grube ryby", lichwiarzy, a cierpieć muszą z powodu długów tylko małe płotki, przy czym nieraz „korespondencja kosztuje więcej, niż wynosi dług". Bardzo dobrze rozumiały też instancje kościelne, gdy Luter grożąc twierdził, że klątwa „dla nikogo nie jest bardziej szkodliwa i niebezpieczna niż dla tych, którzy ją rzucają". Czyż nie są oni bardziej winni wobec Boga niż stu przez nich wyklętych? Zanim Luter sam został obłożony klątwą, rozpoczęło się jeszcze smutne, przygnębiające interludium ze szpiclowaniem, podsłuchiwaniem u drzwi i całym zwykłym aparatem donosicielstwa. Już podczas tego właśnie kazania, jak się niebawem dowiedział, siedzieli między wiernymi „uważni przybysze" i notowali, niekoniecznie wiernie, nowe, niebezpieczne twierdzenia. Przy okazji innego kazania, które miał wygłosić w Dreźnie, został Luter zaproszony przez nadwornego kapelana nazwiskiem Emser. Za drzwiami stał, by podsłuchiwać, konfrater Tetzla, pewien zaś lipski magister usiłował wciągnąć Lutra w rozmowę o jego wypowiedziach w Wittenberdze. Raporty poszły na ręce papieskiego legata, kardynała Kajetana, przebywającego w Augsburgu na sejmie Rzeszy, ten zaś przesłał je wraz z cesarskim pismem towarzyszącym do Rzymu. W liście prosił Maksymilian o najśpieszniejsze ekskomunikowanie Lutra. Czy cesarz, niedomagający już, rozdrażniony niepowodzeniem ostatnich planów, nie mniej płynnych niż wcześniejsze, pośród rokowań z krnąbnymi stanami przeczytał jakąkolwiek autentyczną wypowiedź Lutra? Na ekskomunikę mógł nalegać po to, by zaakceptować nową i dość nagle przyjętą politykę ścisłego współdziałania z kurią. Pismo sprawiło jednak wielkie wrażenie. Papieski audytor wkrótce ogłosił wszczęcie sprawy przeciwko Lutrowi o notoryczną herezję. Leon X przesłał na ręce kardynała breve, nakazujące Lutra uwięzić i trzymać pod ścisłą strażą do nadejścia nowych poleceń. Drugie pismo, z żądaniem wydania Lutra, skierował papież do elektora saskiego, trzecie do generała augustianów, zalecając mu delegowanie wysłannika, który miałby zadbać o to, by kacerz z jego zakonu został ujęty i dobrze skuty na rękach i nogach. Cała, 176 i formalistyczna machina procesu o herezję została puszczona w ruch, jsłym zachowaniem drogi służbowej. ZC Zanim nastąpił ów proces, przedłożono tylko doniesienie wstępne i pod-. wstępne badanie sprawy. Chodziło o sporządzenie opinii, w jakiej J?- ze nauki Lutra są szkodliwe. Zlecono to rzeczoznawcy kurii, Silve-tro Mazzoliniemu, od miejsca urodzenia zwanego Prieriasem, magi-trowi pałacu apostolskiego; był on dominikaninem, człowiekiem już sędziwym, blisko siedemdziesięcioletnim, autorem „sumy sum" nauk scholasty-cznych oraz podręcznika moralistyki. Miał w aktach nie tylko raporty ze szpiegowania Lutra, które wystarczyły cesarzowi, ale także 95 tez wittenberskich. Z opinią uporał się szybko, gotowa była w trzy dni, co z dumą zaznaczył w broszurze, którą kazał niezwłocznie wydrukować, miał bowiem ambicje literackie. Opus jego nie zostało pomyślane jako ceremonialny dokument wielkiej wagi dziejowej. Choć to monolog, tytuł nosi: Dialog o zuchwałych twierdzeniach Marcina Lutra na temat papie-stwa. Autor podkreśla, że jako człowiek sędziwy odwykł już od „szermierki". I rzeczywiście, nie atakuje cienkim floretem. Lży raczej — co zawsze zarzuca się Lutrowi —jednak Prierias potrafi to znacznie lepiej: psie, zły, kąsający psie, owrzodzony i pokryty trądem, arcykałdunie, nosie żelazny — tak brzmiały niektóre zwięzłe epitety, a nie brak i rozwiniętych: Gdyby tobie, Marcinie, dał Ojciec Święty biskupstwo, uznałbyś, że wszystko w porządku, czyż nie tak? Jak w szkolnej izbie stawia Lutra do odpowiedzi, ten zaś recytuje po kolei 95 tez, a każdą z miejsca odpiera Mazzolini. Pewne znaczenie miał tylko wstęp, w którym autor od góry do dołu, a z oczami wzniesionymi ku górze, przedstawia miejsce papieża i jego autorytetu. Kościół powszechny podług swej istoty reprezentowany jest przez Kościół rzymskokatolicki, ten zaś przez swoich kardynałów z papieżem na czele, nieomylnym, jak i Kościół. Kto zatem twierdzi, że Kościół w sprawie odpustów mógłby nie czynić czegoś, co czyni, ten jest heretykiem. Nic dodawać nie trzeba; następujący potem „dialog" rnożna uważać za pewnego rodzaju dodatek. Rzadko chyba w sprawie, która dla Kościoła miała okazać się tak znacząca, obsłużono papieża tak licho i powierzchownie. Dla co wnikliwszych kurialistów stało się to jasne już niebawem; „cymbał", mówiono, a Leon X, który w każdym razie w kwestiach stylu miał wyczucie, wyraził się ponoć: „Niechby już lepiej Popracował nad tym nie trzy dni, ale trzy miesiące!" Kiedy Luter otrzymał broszurkę, westchnął: „A więc sprawa ma pójść Pfzed papieża?" Zredagował odpowiedź i zauważył, nader łagodnie jak s} s*oją nieokiełznaną naturę: „Nie chcę z Wami rozmawiać obelżywymi wami, mój Ojcze." Tylko marginesowo potraktował uwagę Mazzoli- Ma rc'i Luter 177 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE niego na temat biskupstwa: „Czyż nie osądzacie mnie, czcigodny Ojcz podług własnych wyobrażeń?" Bardzo dobrze musiał bowiem wiedzieć Mazzolini, jakimi drogami można w Rzymie uzyskać biskupstwo czy inne beneficja. Luter sądził poza tym, że ma do czynienia z gadułą, z zarozumia]. cem. Papież zapewne nie został poinformowany; Luter oświadcza nawet-„Wiem, że w osobie Leona X mamy najlepszego papieża", i nazywa g0 „Danielem w jaskini lwów", który pozostaje w niebezpieczeństwie; jest to aluzja do niedawnego procesu kardynałów, którzy zawarli sprzysiężenie w celu zamordowania Leona. Klątwa ani stos Lutra nie przeraża, skoro groźba pochodzi „od Was i Wam równych". „Poszukajcie kogoś innego kogo moglibyście nastraszyć!" I jak Mazzolini, podkreśla też Luter, że nie potraktował sprawy z nadmierną powagą: „Oto, czcigodny Ojcze, odpowiadam Wam spiesznie, w ciągu dwóch dni." Broszurkę, ów Dialog, uznał Luter nawet za pożyteczną, pozwalała bowiem przedstawić Niemcom, jak obchodzą się z nim w Rzymie; zlecił więc w Lipsku przedruk Dialogu Mazzoliniego—Prieriasa. Zaufanie do papieża miał wciąż niezłomne. Sam przesłał mu, z dobitnie pokornym listem, swoje objaśnienia do tez, pisząc, iż dla większej pewności każe wydać to pismo drukiem, z uwidocznieniem w adresie imienia papieża, „ażeby wszyscy czytelnicy dobrej woli widzieli, z jak czystym zamiarem próbuję zgłębić istotę władz Kościoła, oraz jak przepełniony szacunkiem respektuję papieski autorytet". Zakładał, że Ojciec Święty, jak arcybiskup Moguncji czy biskup brandenburski, najpewniej nie znalazł jeszcze czasu na dokładniejsze zajęcie się sprawą. Aż do tej chwili doręczono mu jedynie wezwanie kurii do osobistego stawienia się w Rzymie i złożenia tam wyjaśnień. To dało mu do myślenia, było bowiem ryzykowne. Jego obznajmieni z prawem przyjaciele w Wittenberdze radzili mu złożyć odwołanie i żądać przesłuchania na obszarze Niemiec; to samo wnioskował Reuchlin. Było to zgodne z żądaniem, wielokrotnie podnoszonym przez sejmy Rzeszy przeciw roszczeniom Rzymu do jurysdykcji sądowej: Niemiec może być postawiony przed sądem tylko na obszarze niemieckim. Wszystko to jednak — opinia Mazzoliniego i wezwanie - - było jedynie czynnościami wstępnymi-Oficjalne otwarcie procesu nastąpiło bezpośrednio po wdaniu się w sprawę cesarza. Tak oto „ostatni rycerz" przyczynił się do wydania wyroku na Lutra. W swoich początkach sprawa Lutra była w oczach współczesnych walk dominikanów przeciw augustianom, była sporem akademickim miedz, wrogimi uniwersytetami; dla Lutra była sprawą sumienia. Teraz wniesion została do kurii rzymskiej, wpadając w tryby światowej polityki. AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE PRZED KARDYNAŁEM W sejmie Rzeszy po raz ostatni występował Maksymilian w roku 1518. Był i z trudem już utrzymywał krzepkość i fizyczną sprawność, z której iegdyś słynął jako uczestnik turniejów rycerstwa i łowów oraz łucznik; elacjonuje się ze zdumieniem, że pił czystą wodę — zwyczaj niespotykany u rycerza w czasach pijaństwa bez miary, które często na wiele dni przerywało nawet obrady sejmów Rzeszy. Wielkie jego plany reformy utknęły wszystkie i spełzły na niczym; gdyby wielkość mierzyć dobrymi zamiarami, Maksymilian byłby władcą bardzo wielkim. Pewien stary szlachcic tak powiedział po jego śmierci: „Tam, do kata! kiedy tylko mój pan cesarz wziął się do reformy rządów i chciał zbyt dokładnie doglądać, już było po nim! Przewrócił się i powieźli go na stary śmietnik." Jedno tylko cesarz miał zawsze na oku, z uporem i zawziętością jak na niego niezwykłą: przyszłość swego rodu. Była to dynastia Habsburgów burgundzkich. Cesarską linię Habsburgów kontynuować będzie w przyszłości wnuk jego Karol, król Hiszpanii i książę Burgundii. Wprawdzie uprzednio, za wysoką sumę, koronę tę oferował Maksymilian węgierskiemu królowi z dynastii Jagiellonów oraz Henrykowi VIII angielskiemu, sam zaś nosił się z myślą powrotu do Neapolu, poniechał przecież tych planów, jak i wielu innych. Projekty jego wciąż rozbijały się o brak pieniędzy i również ta decyzja kosztowałaby bardzo dużo. Wybory cesarza w Niemczech były aukcją, zwyciężał ten kandydat, który dawał najwięcej. Puste były kasy Habsburgów. Finansowanie elekcji przejąć miał dom Fuggerów. Nawet jednak ta najbogatsza '• bankowych firm nie mogła sama udźwignąć kosztów; do tego było potrzebne całe konsorcjum. Łapówki dla książąt, ich doradców i innych wpływowych osobistości szacowano łącznie na okrągły milion guldenów w złocie. Cesarz stanął w Palazzo Fugger, najwspanialszym budynku w nowym ;ylu po tej stronie Alp, sam nie mając ani jednej rezydencji o choćby rzybliżonej świetności. W budynku tym odbywały się konferencje decydu- ;e o przyszłości kraju. Teraz zaś, przed jedną z głównych postaci sejmu eszy, kardynałem i legatem papieskim Kajetanem, miał w pałacu tym lnąć „zuchwały mnich". Było to wszakże jedynie postludium, sprawa iroa, choć uciążliwa dla magnatów, uprawiających wielką swą politykę rzy użyciu utartych podstępów. hc-dziło o bardzo wielką politykę i trzeba było do niej bardzo wiele 'rości. Raz jeszcze miała zostać zademonstrowana jedność papieża -esarzem, jak w pełni średniowiecza. Raz jeszcze zaprzysiężone niemal 178 179 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE już zapomnianą „doktrynę dwóch mieczów", świeckiego miecza cesarz i duchownego w rękach papieża, choć posiała ona tak wiele niezgody Bardzo niedawno, w jednym ze swych kolejnych meandrów, Maksymilian skłaniał się ku zebranym na kontrsoborze w Pizie kardynałom, pod wn}v. wami francuskimi zamierzającym złożyć z godności papieskiej Juliusza H delia Rovere; potem jednak się zawahał i wykonał kolejny zwrot w kierunku nowego papieża, Leona X, Medyceusza, który ze swej strony nie chciał dopuścić do dalszej sukcesji Habsburgów i pertraktował w tej sprawie z Francją. Obecnie wszystkie te kombinacje zostały odłożone. Kardynał Kajetan miał proklamować nowe, zgodne współdziałanie cesarza i kurii rzymskiej, Maksymilian zaś pod chwalebnym tym znakiem zamierzał ogłosić w cesarstwie nowy, wielki podatek. Był to dawny jego plan, dotychczas wciąż niweczony. Potrzebny był pretekst, a zarazem chwytliwe hasło. Miał takie: krucjata przeciw „tureckim psom", zawołanie również średniowieczne, którym spodziewano się wywrzeć wrażenie. Kardynał wystąpił z wielką pompą. Podług zasad Rzymu kardynałowi--legatowi przysługiwało pierwszeństwo, nawet przed „jakimś tam królem". Kajetan rościł sobie prawo do uroczystego wjazdu do miasta na białym rumaku-jednochodźcu z purpurową uździenicą. Zażądał, by oddane mu na rezydencję wnętrza wybito purpurowym atłasem. Stawiał inne jeszcze wymagania, doprowadzając do rozpaczy mistrza ceremonii, przywykłego przecież do wielu problemów protokołu i precedencji. W katedrze odprawił Kajetan uroczystą mszę w obecności książąt świeckich i kościelnych. Nałożył kardynalski kapelusz arcybiskupowi Moguncji Albrechtowi, którego głos ważący w elekcji cesarza chciała pozyskać kuria, cesarzowi zaś wręczył szpadę, symbolizującą naukę o dwóch mieczach. Kazanie, które wygłosił, odznaczało się smakiem i subtelnością, był bowiem wielkim uczonym, wsławionym komentarzami do Tomasza z Akwinu. Uważano go również za dużej miary polityka, a jego publikacja pt. O władzy papieża przyniosła mu, poza stanowiskiem generała dominikanów, także purpurowy kapelusz, przy okazji niedawnego kompletowania kolegium kardynalskiego. Teraz w kazaniu taktownie pominął nader drażliwe problemy bieżące. Zamiast tego, sięgając daleko wstecz, w znaczącym nawiązaniu historycznym przypomniał, jak to cesarz August zdobył niegdyś panowanie nad światem — przypadała właśnie, l sierpnia, rocznica bitwy pod Akcjurn-Jak w dawnym Rzymie, i teraz także trzeba rozszerzać obszar państwa, cesarskiego i kościelnego, i znów doprowadzić je do krańców świata. Pobity musi być w końcu wróg chrześcijaństwa, niewierny Turek. Maksymilian musi na powrót zdobyć Konstantynopol i Jerozolimę. Z upodobaniem słuchał tych słów cesarz. Książęta i przedstawiciel6 now chylili głowy, nisko, by nie zamąciło im się od tak wzniosłych per-ektyw. Krucjata antyturecka? To znaczy nowy podatek. Czy pieniądze taną aby wydane na ten właśnie cel? Stare hasło już przestało przema-* zbyt często go używano, tak w kurii, jak u Habsburgów, dla wspar-, innych planów. Było wiadomo, że dynastia aspiruje do korony Węgier i Czech, a poszerzyła posiadanie o Hiszpanię i Neapol; pomiędzy ich nosiadłości wkleszczone było państwo niderlandzkie. A kuria? Czy dołożyła coś kiedykolwiek do wojen z Turkami? Sama jeszcze chciała dla siebie udziału w świadczeniach uchwalanych na te krucjaty, niezależnie od stałych opłat, serwicjów i annatów płynących do Rzymu, już nie tylko przy mianowaniu biskupa, ale ostatnio płaconych też od opactw, probostw i poszczególnych kościołów, do samego dołu, pod groźbą klątwy i ekskomuniki. 0 tym należało teraz mówić, zanim wyruszy się na podbój Konstantynopola czy drogiej, rzecz jasna, każdemu chrześcijaninowi Jerozolimy. Mówiono o tym, i to gruntownie. Jako główny mówca zabrał głos jeden z niemieckich książąt Kościoła, biskup Leodium, Erhard von Mark, z rodu wysokiej szlachty, jak i cała jego kapituła katedralna, pan na dawnych 1 wielkich posiadłościach, wciśniętych między obie części kraju należące do domu burgundzkiego, pomiędzy Niderlandy a hrabstwo Burgundii; na jego ziemie nieustannie ostrzyli sobie zęby udzielni książęta burgundzcy. Miał więc niejedno na sercu przeciw burgundzkiemu domowi, a także przeciw Rzymowi, uparcie wstrzymującemu przyznanie mu kardynalskiego kapelusza, na którym zależało biskupowi. Zaatakował teraz, uzbrojony w wyczerpujący pisemny wykaz wszelkich grzechów kurii. Tak wyraziście jeszcze o nich nie słyszano. Nie były to już dość mętne żale mnicha z Wittenbergi, który zresztą niewiele wiedział o szczegółach. To było kompendium fachowej wiedzy wysokiej osobistości Kościoła, obeznanej z praktyką. Erhard von Mark mówił o wciąż podnoszonych stawkach za zatwierdzenia na kościelnych urzędach, o należnościach kancelaryjnych i ubocznych dochodach w rzymskiej Cancelteria, o ingerowaniu kurii w prawa Patronatu; mówił także o konkordacie, nieustannie naruszanym, a zawar- ym już na warunkach nader dla Rzeszy niekorzystnych, podczas gdy rancja, jak wiedziano, dzięki Sankcji Pragmatycznej zapewniła sobie °bec kurii pozycję niezależną; temu można było tylko przypatrywać się Niemczech z żalem i troską. Książęta i przedstawiciele stanów z zado-'leniem przyjmowali do wiadomości memoriał. Biskup nie poprzestał na 'chych szczegółach. Mówił o rzymskich synach Nemroda, wielkich myś-'ch, nieustannie polujących na beneficja. Dniem i nocą myślą tylko ym, jak obejść przepisy prawa kanonicznego. Ciężkie pieniądze niebie przelatują tymczasem nad Alpami! 180 181 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE Sprawa daniny do zapłacenia przez Rzeszę, nazywanej podatkiem turec kim, była więc załatwiona odmownie, jeśli pominąć kilka ogólnikowo sfor-mułowanych wniosków, domagających się, by książęta porozumiewali się w tym celu z poddanymi. Atakowano w dalszym ciągu i skarżono się z przejęciem na ponoszone krzywdy, na zatargi zbrojne, na drożyznę w Rzeszy, na sąd apelacyjny Rzeszy, który miał zapobiegać zamieszaniu, a był bezsilny elektorzy uważali bowiem, że są wyłączeni spod jego orzecznictwa. Inni książęta nie troszczyli się o „pokój krajowy"; książę Geldern właśnie prowadził wojnę w sąsiedniej Holandii, toczyło się dobre pół tuzina zatargów zbrojnych, w których spłonęło w tym czasie kilkaset wsi. Ze wszystkich stron wpływały skargi na książąt, ci zaś mieli własne skargi na dem Habsburgów. Plan osadzenia na tronie kolejnego członka tej dynastii spotkał się z zaciętym oporem. Niełatwo było radcom cesarza, który ledwie trzymał w dłoniach splątane nici sytuacji. Biegali od jednego księcia do drugiego, niekiedy do potentatów-bankierów, na spotkaniach ustalano i opatrywano pieczęciami kapitulacje wyborcze, czyniono zapewnienia i w zamian żądano gwarancji, obiecywano małżeństwa, które były głównym środkiem polityki dynastycznej. Niełatwo też było Kajetanowi. Kardynał, ogarnięty wyobrażeniami 0 pobożnym, dobrym i tylko trochę może trudnym niemieckim narodzie, zrazu obiecywał sobie szybki triumf. Teraz, mimo wyszukanej gościnności gospodarzy, czuł się nieswojo. Źle znosił już sam klimat i pogodę, był drobny i delikatny, typ uczonego; w Augsburgu kontynuował swe studia nad Tomaszem z Akwinu, właśnie ukończył „drugą część tomu drugiego". Marzył i tęsknił do słońca, jak Durer, kiedy wrócił z Wenecji. Hutten, który uczestniczył w sejmie i zamierzał odczytać memoriał, drwił z Kajetana, że ekskomuniką zagroził nawet słońcu, jeśli nie zadba ono o trochę ciepła dla niego w tych zimnych Niemczech. Mając wiadomości, docierające z pałacu Fuggerów przez służbę, Hutten wykpiwał też wystawny tryb życia kardynała: siedział w purpurowym stroju za kosztownymi zasłonami, jadł tylko na srebrze, a żadna niemiecka potrawa nie była dość wykwintna dla jego podniebienia; zbyt gruba mąka w chlebie, drób łykowaty, wino za kwaśne. Nie zamierzamy oceniać kardynała na podstawie tych uwag Huttena, wyłączamy też, jako źródło, Rabelais'go, którego Pantagruel słyszy „rżenie" Kajetana pośród scholastyków w paryskiej bibliotece. Jeżeli nawet zupełnie pominąć uprzedzenia narodowościowe, istniejące wówczas 1 obustronne, to nie znika jednak przeciwieństwo między Włochem a Niemcem, które miało skutki dla rozmowy z Lutrem. Kajetan był pier*' szym wielkiego formatu mężem Kościoła, który stanął z nim twarzą w twarz; bez wątpienia widział w nim jedynie mizernego mnicha z 11. Fryderyk Mądry, elektor saski, i jego brat Jan Stały niczego zakonu, jak sam potem mówił: „braciszka"; „nędznego" w podtekście. Nie miało znaczenia, że formalnie też był członkiem takiego właśnie zakonu żebraczego, o tym już zdążył zapomnieć. Był kardynałem i osobistością kurii rzymskiej, z pewnością czuł się dotknięty tym, że ci nieokrzesani Niemcy nie dość oddawali mu wymagane honory. Nie tylko drób na tole był twardy i łykowaty. Niestrawni byli dla niego także ci przebiegli uparci książęta, nadąsani zawsze na Rzym, choć czasem w pokornych ukach; niezdolni do decyzji, a zgodni tylko co do jednego: przeszkodzić Podjęciu jakichkolwiek kroków. Odpychały kardynała i napawały wstrę-11 gromkie ich śmiechy, ich żarcie i żłopanie; byli to w jego odczuciu iwdzi wi barbarzyńcy, Goci. Strome szczeble swej kariery przebiegł szyb-ale odbywało się to wśród wykwintnych dyskusji z włoskimi humanista-stawał do teologicznego pojedynku na argumenty ze sławnym platoni-' hebraistą Pico delia Mirandolą; uległ mu w dyspucie niebezpieczny ^filozof Pomponazzi, który w swych spekulacjach zapędził się aż do czenia nieśmiertelności duszy. Kajetan uczestniczył w soborze late- e . - Clm' który potępił takie nauki jako „arabskie wpływy" Averroesa. Uro- 182 183 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE dził się w tym samym roku, w którym zakon, do którego potem wstąpi) 2a swego autorytatywnego nauczyciela uznał Tomasza z Akwinu. Nazywal'sie Jakub de Vio, pochodził z miejscowości Gaeta i jako Gaetańczyk Cajetanus — rozpoczął życie zakonne, w którym obszernymi swymi komentarzami ożywił od dawna już zmartwiały tomizm. Najzupełniej w duchu Tomasza myślał kategoriami ścisłej hierarchii i opowiadał się za zwierzchnią władzą papieża; tej kwestii poświęcił rozprawę, która zjednała rnu życzliwość kurii, stał się bowiem ogromnie cennym jej sprzymierzeńcem Był w pełni świadom braków systemu, daleki od bezkrytycznego widzenia uwzględniał i taką możliwość, że klucze Piotrowe mogą znaleźć się w rękach złego papieża. A wówczas, uważał, Kościołowi, obowiązanemu do niewolniczego posłuszeństwa, nie pozostawało nic innego, jak z dobrą wiarą modlić się o zmianę na lepsze. Wypowiedział potem słowa ostrzeżenia pod adresem Kościoła „opuszczonego przez wszystkie dobre duchy", pogrążonego w mrokach niewiedzy, gorszącego rozwiązłością nawet Turków. Po kataklizmie, jakim było zdobycie i splądrowanie Rzymu w roku 1527 przez wojska Karola V, uważane przez wielu za znak rychłego końca świata, a w każdym razie papiestwa, Kajetan otwarcie wy/nał: „Mieliśmy być solą ziemi, a upadliśmy tak nisko, że dbaliśmy tylko o pozory: o ceremonie i własne powodzenie." Jałowym zajęciem byłoby snucie przypuszczeń o tym, jaki byłby finał, gdyby Kajetan rozmawiał z Lutrem w tym właśnie duchu czy gdyby rozmowy prowadził inny książę Kościoła o jeszcze lepszym rozumieniu spraw. Rzeczą historii są tylko fakty, a nie przypuszcze- nia. Z przyczyn jednak innych aniżeli potrzeba reformy Kościoła wynikło polecenie, jakie otrzymał Luter, nakazujące mu stawić się przed Kajetanem w Augsburgu. Głos elektora saskiego, władcy Lutra, nabrał nagle dla kurii niezwykłego znaczenia w zbliżającej się elekcji cesarza. W Rzymie zdecydowano stanowczo uniemożliwić wybór Karola, kandydata Habsburgów. Zamyślano nawet zaproponować wybór tegoż właśnie elektora saskiego Fryderyka na wypadek, gdyby nie przeszła kandydatura francuskiego króla Franciszka I, na którego wyborze zależało papieżowi. Należało więc unikać wszelkich zadrażnień z Saksonią. Dlatego też zawieszono — wszczęte już z pośpiechem — dochodzenie w procesie Lutra o herezję. Cesarz Maksymilian, zawsze lawirujący, liczący w swych planach wyborczych ni głos Saksonii, doszedł nagle do wniosku, że ów zakonnik może się przy" dać, by wygrać go przeciwko Rzymowi. Napisał więc do swego drogieg0 saskiego kuzyna, by ten troskliwie strzegł mnicha od niebezpieczeństw. „Może ten człowiek będzie nam kiedyś jeszcze potrzebny." A zagrożenie, które ten sam cesarz spowodował innym listem do Rzymu' kazującym energiczne wszczęcie procesu o herezję, było wcale niemałe. ecie heretyka, nawet jeszcze przed oficjalnym orzeczeniem ekskomuniki, 0 czynem dobrym, bogobojnym, właściwie obowiązkiem; Luter został ,ż wezwany do stawienia się w Rzymie i nie spełnił żądania. Nader wątpliwa była możliwość dalszego pozostawania w Wittenberdze, jego elektor bowiem też lawirował i zachowywał wobec niego niezwykle ostrożny dystans. Jeden tylko Spalatin, kapelan i sekretarz elektora, podjął trud starań o cesarską eskortę dla Lutra w podróży do Augsburga. Maksymilian, zawodny jak zwykle, odrzucił prośbę. Dopiero gdy sam kardynał oświadczył, że jako legat jest upełnomocniony w miejsce papieża do wzięcia sprawy w ręce, uznano to za dostateczne zabezpieczenie i wyprawiono Lutra w drogę. Wędrował w towarzystwie tylko jednego brata zakonnego, tym razem nie radośnie, inaczej niż do Heidelbergu. Jego elektor opuścił już sejm, wyjechał, minęli się. Fryderyk Mądry uznał za mądre nie spotykać się z profesorem swojej uczelni, polecił natomiast wręczyć mu, gdy zatrzyma się w Weimarze, dwadzieścia guldenów na prowiant w podróży. W klasztorach augustiańskich, które udzielały w drodze Lutrowi gościny, bracia ostrzegali: „Spalą cię, wracaj!" Link, jego przyjaciel, teraz przeor klasztoru w Norymberdze, był przerażony wyglądem Lutra, kiedy ten, obdarty, zjawił się u niego. Dał mu lepszy habit, by mógł w miarę przyzwoicie pokazać się przed kardynałem, i towarzyszył mu w dalszej drodze aż do Augsburga. Na kilka mil przed miastem trzeba było posadzić Lutra na wozie, nie mógł iść, miał kurcze żołądka. W tak ponurym nastroju nie odbywał żadnej ze swoich podróży, żadna droga nie była równie ciężka. Objawy chorobowe były jedynie skutkiem jego stanu ducha. Przez cały czas był pogrążony w rozmyślaniach. Czuł, że stoi oto przed decyzją: odłączyć się od Kościoła albo pozostać. O intrygach snutych wysoko ponad jego głową, na wysokich szczeblach i w obszarach wielkiej polityki, nie wiedział nic, nie domyślał się. Nie wiedział, że jego położenie było jeszcze bardziej krytyczne, niż mu to zedstawiono w Wittenberdze. Kardynał bowiem — instrukcje kurii zmie- n'ały się bezustannie — otrzymał z Rzymu nowe polecenie: heretyk ma wjc się w kurii i tam odwołać swoje błędy. Gdyby odmówił, ująć i do-'ić. Obrońcom i poplecznikom, gdyby tacy się znaleźli, zagrozić eksko- njką i interdyktem, wszelkie władze zobowiązać do niezwłocznego poj- Ria Lutra, jeżeli nie stawi się dobrowolnie. Kajetanowi pozostało tylko zasnąć głową nad sprzecznymi zarządzeniami wydawanymi w Rzymie. [° °czywiste, że kuria niedostatecznie jest poinformowana o nastrojach w fczech. Nie można było grozić ekskomuniką i interdyktem całym 'storn, nie był to również sposób na polepszenie nastrojów. 184 185 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE Delikatną tę sprawę postanowił Kajetan załatwić dyplomatycznie. Pr2v gotował się odpowiednio, był przecież także sumiennym uczonym. Napisał kilka przyczynków do kwestii odpustów, która, jego zdaniem — a cieszył się poważaniem jako wybitny teolog — wymagała jeszcze wyjaśnienia, a o'tym pisał w rozprawie już rok wcześniej. Sformułowania jego w różnych miejscach zbliżały się do wyrażonych przez Lutra, ale dla Kajetana miarodajny był autorytet: Klemens VI wypowiedział się w bulli Unigenitus Nie było to już „zapatrywaniem" jakiegoś teologa, ale wiążącą doktryną do której każdy musiał się zastosować. Luter mieszkał w klasztorze karmelitów, odwiedzało go wiele osób a wśród nich doradcy elektora saskiego, którzy pozostali jeszcze w Augs-burgu; na ulicy nie mógł się pokazywać. Doradcy w końcu wyjednali dla Lutra eskortę; przed niemiłą tą sprawą, jak również przed innymi, także nieprzyjemnymi, Maksymilian umknął na polowanie. Przed rozpoczęciem przesłuchania kardynał skierował do Lutra niejakiego pana de Serralonga, włoskiego dyplomatę, posła jednego z książąt włoskich, którzy też krzątali się koło swych interesów na sejmach. Serralonga, jak sam mówi, przedstawiał „bardzo rozsądne" propozycje, 0 których Luter jeszcze tego samego wieczora pisał do Spalatina. Najzwyczajniej: przytaknąć, zgodzić się z Kajetanem, okazać Kościołowi posłuszeństwo, odwołać! Revoco — małe słówko, tylko sześć liter, tak łatwe do wymówienia. Luter: Musiałby jednak swoje twierdzenia uzasadnić. Serralonga: Chcecie z kardynałem walczyć na lance? Tu powołał się na przykład historyczny, opata Joachima z Fiore. którego szaleńcze przepowiednie, nadal krążące, wprowadziły przed kilku wiekami zamieszanie w zakonie franciszkanów; heretykiem był on z całą pewnością, odwołał jednak, co zakończyło sprawę. Wreszcie kwestia odpustu: niewielka to rzecz, jeżeli kaznodzieje powiedzą, być może niecałkiem poprawnie, coś, co napełnia puszkę; cóż, jeśli dla dobrej sprawy czynią... Luter: Nie. Serralonga: Chcecie kwestionować autorytet papieża? „W turniej, hej, na lance". 1 wierzycie w to, że z waszej przyczyny elektor chwyci za broń? Luter: Nie przypuszczam. Serralonga: A wtedy dokąd? Luter: Dokądkolwiek pod niebem... Dyplomata pożegnał się i poszedł. Luter pisze, że kusicielowi pokazał drzwi. Dodaje jednak: „I tak zawisłem pomiędzy nadzieją i lękiem." 12 października udał się Luter do pałacu Fuggerów, odprowadzali g°-przyjaciel Link, przeor karmelitów udzielający mu gościny, a także kil' innych zakonników. Poinstruowano go dokładnie, jak ma się zachować przed obliczem tak wielkiego dostojnika, jakim był kardynał-legat. pisowo rzucił się na posadzkę, całym ciałem, jak długi. Kardynał skini > kazując mu powstać. Luter uniósł się, pozostając na klęczkach. Dopiero kolejnym skinieniu wstał. Usprawiedliwił się z opóźnienia w przybyciu, Czekał na eskortę, jeszcze nie przydzieloną. Był przekonany, że od kardynała usłyszy tylko prawdę. Kajetan, otoczony kręgiem włoskich dworzan, traktował Lutra uprzejmie nazywał go swoim „drogim synem". Postanowił doprowadzić sprawę w ładnej formie do końca i okazać się ojcowskim zwierzchnikiem. Wypowiedział nawet komplementy o naukowej wiedzy Lutra i o pomyślnej jego działalności wykładowcy w Wittenberdze. Potem przystąpił do rzeczy. Musi postawić trzy żądania: po pierwsze, odwołania błędów, po drugie, zapewnienia, że Luter przestanie ich nauczać, po trzecie, zobowiązania się, że nie będzie odtąd zakłócał pokoju Kościoła. Takie nakazy zawiera papieskie brew. Luter poprosił o możliwość zapoznania się z tym pismem. Kardynał odmówił, brzmiało ono przecież całkiem inaczej i tylko utrudniłoby jego misję. Luter zapytał, jakie są jego błędy, które ma odwołać. Kardynał, który dokładnie przestudiował tezy, zacytował z nich dwie, przeciw skarbnicy zasług Kościoła, tę w dostatecznym stopniu odpiera bulla Unigenitus, oraz drugą, znacznie bardziej ważką, a dla Lutra o podstawowym znaczeniu, że usprawiedliwia człowieka nie sakrament, lecz wiara. Jest to nowa nauka, mój synu — rzekł kardynał — i dlatego błędna. Przeciwstawność „nowej" i „starej" nauki była głównym punktem dotychczasowych pism Lutra, i tego miał teraz bronić przed kardynałem. Jako „nową naukę" określał to, czego nie znajdował w Biblii i traktował jako dzieło tylko ludzkie, późniejszy dodatek. I o tym chciał mówić: „Przedstawię te miejsca w Piśmie Świętym, na które powołuję się w moich tezach", oświadczył. Kardynał pouczył go po ojcowsku: autorytetem, którego należy się trzymać, jest papież. Papież jest ponad Pismem Świętym, a także ponad soborami. Przykładem do zacytowania jest papież Mikołaj V i klątwa, którą rzucił na sobór w Bazylei. Nie bez racji wyczuwał Kajetan Lutrze nominalistę i zwolennika teorii koncyliaryzmu, która nadal była Bezpiecznie żywotna i zagrażała pozycji papieża. Teoria ta zwyciężyła na 3orze w Konstancji, do czego przyczynił się wielki teolog paryski Jean erson, i wciąż jeszcze cieszyła się dużym uznaniem. Kajetan powiedział itrowi prosto w oczy: „Jesteś gersonistą, mój synu, a wszyscy zwolennicy sona obłożeni są klątwą, jak i on sam." Tak co prawda nie było, Kościół zegł się bowiem przed wydaniem takiego wyroku. Kajetan mówił tu 3 tomista, jako bojownik nauki, którą niedawno sam wydobył z zapom-1 miał nadzieję wywalczyć dla niej uznanie. W jakim więc kierunku 0 przesłuchanie? Kajetana zaczął ponosić duch uczonego. A i Luter teraz przed nim jako uczestnik naukowego sporu i odważył się zwrócić 186 187 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE uwagę dostojnika na fakt, że dawny gersonowski uniwersytet w Pary' niedawno wystąpił z żądaniem, nader stanowczym, zwołania soboru n U wszechnego. „Za to paryżanie zostaną jeszcze pociągnięci do odpowiedzią] ności!", gniewnie odparł Kajetan. Był już wyraźnie zniecierpliwiony. Nj~ wzywał tu na dyskusję tego zakonniczyny. Luter dostrzegł, że Włosi z oto czenia kardynała szyderczo chichoczą, gdy w cytatach powoływał się na Biblię. Jakże mieli życzliwie patrzeć na mnicha, który czynił tak nieoczekiwanie trudności, stopniowo prostował się i podnosił, mówiąc wciąż głośniej a bez cienia pokory. Dyplomata, pan de Serralonga, chciał wtrącić się do dyskusji; kardynał gestem odsunął go na bok. Zależało mu nie tylko na tym by sprawę załatwić dyplomatycznie, ale też by pozostać w blasku wielkiego uczonego, stojącego znacznie ponad wittenberskim wykładowcą, który dopiero od niedawna zaczai być znany. A poza wszystkim — mówił z najgłębszego, stanowczego przekonania. Przeciw przekonaniu stanęło więc przekonanie. Luter powoływał się na wiarę, która jedyna może zbawić, nie zaś sakrament. Na to Kajetan: skąd przyjmujący komunię św. wie, czy jego wiara jest pełna i należyta? Alboż nie jest tak, że musi pozostawać w niepewności, czy uzyska łaskę bądź jej nie uzyska? Z takich wątpliwości wyratować go może tylko Kościół; zbawienie jest w obiektywnym jego pełnomocnictwie, reprezentowanym przez sakrament, nie zaś w duszy jednostki, niepewnej i błądzącej. W tej kwestii nie było możliwości porozumienia; wątpliwość tę Luter miał już poza sobą. Do tej pory w swoich pismach oświadczał jednak wyraźnie, że jest gotów, w sposób bezwarunkowy, podporządkować się autorytetowi papieża. Kardynał, przemawiając z wielką pewnością, po wielekroć konfrontował Lutra z papieskimi dekretami, a Luter nie mógł ich zakwestionować. Przechodząc od tonu ojcowskiego przez stanowczy do surowego, kardynał wyrzekł z naciskiem: „Wierzysz czy nie wierzysz? Uznaj twe błędy, odwołaj — to, i nic innego, jest wolą papieża!" Luter odrzekł, że wierzy; wierzy prawdziwie z zastrzeżeniem, że wierzy w to, co mówi Biblia. „Zastrzeżenia" kardynał nie przyjął: papieża sprawą jest wiążąca interpretacja Biblii. Dyskusja, przeradzająca się często w podnieconą wymianę zdań, i dlatego też niezbyt chyba dokładnie przekazana przez tych, którzy się przysłuchiwali, nie dała wyników. Luter słyszał tylko nakaz odwołania. Poprosił więc o czas do namysłu. Kajetan zgodził się wielkodusznie. W słowach zakonnika dosłuchał się niepewności oraz gotowości — mimo wszystko -posłuszeństwa. Bystry teolog i doświadczony kanonista dostrzegł też w czasie rozmowy moment wysoce niemiły, na który w Rzymie, gdzie postępowano pobieżnie i niedokładnie, najwyraźniej nie zwrócono uwagi: odpus nie wszedł do tej pory w zakres prawd dogmatycznych, brakowało autory- ta neeo ujęcia i ogłoszenia przez Najwyższy Urząd Kościoła; należało Ić to jak najspieszniej. Zakonnik stał właściwie na zupełnie mocnym cię kiedy powtarzał, że można o tej kwestii dyskutować, i to jedynie ;r^n Opatrywaniem"; ten grunt należało usunąć mu spod nóg. W tym l, ,^'omencie istotne było zaakcentowanie autorytetu papieża. Zakonnik najmniej mu nie zaprzeczał. Podda się naciskowi - - wielu tak już czyniło... Rozmowy trwały jeszcze przez wiele dni. Luter musiał porozumieć się z doradcami elektora i naradzić się z przyjaciółmi, a wielką ulgę przyniosło mu nieoczekiwane przybycie do Augsburga jego duchowego opiekuna i zwierzchnika zakonnego Staupitza; sprawą jego zajęły się wpływowe osobistości miasta. Obrady sejmu praktycznie już się kończyły, ale pozostawiły po sobie skutek. Jeśli nawet wysocy dostojnicy Kościoła, jak biskup Leodium, tak otwarcie wypowiadali się przeciw Rzymowi, jeżeli wszystkie stany oponowały przeciw nieustannym ingerencjom Kościoła w sądownictwo, przeciw ekskomunikom i interdyktom, to „sprawy Lutra" już nie można było uważać za zwykłą kłótnię mnichów. O szczegóły dogmatyczne niech się spierają teologowie — tu zaś chodziło o to, czy Rzym ma prawo wzywać do stawiennictwa, potępiać czy nawet palić na stosie, i to w kwestii, która podniecała i wzburzała cały ówczesny świat. Teraz już Luter nie czuł się osamotniony; całkiem realnie i wprost, nie jedynie w listach i relacjach, odczuwał ogromny, wezbrany nurt, który miał go wynieść. Potrzebował bardzo pociechy, podtrzymania na duchu. Wątpliwości mu pozostały. Zerwania z Kościołem nie chciał. Wciąż jeszcze wierzył, że papież jest niedostatecznie poinformowany, że po dokładniejszym wejrzeniu w sprawę jemu przyzna rację, a handlarzy odpustami przywoła do porządku. Często mówił w tym okresie, że jeżeli tak się stanie, uspokojony wróci do swej celi. Trudno teraz rozstrzygnąć, jak by to było. Jako pewne ożna jednak przyjąć, że jego ostateczna decyzja zapadła już w Augsburgu, edy stał przed Kajetanem, a nie w trzy lata później w Wormacji, gdzie •uter był już mocno utwierdzony w swojej sprawie, a żadna możliwość 'wrotu mu nie pozostała. Teraz udzielano mu rad, czyniąc to dokładnie i z wielką rozwagą. Szukał l wyjścia także Staupitz, człowiek pojednania i zgody, doświadczony >elu misjach. Kochał i podziwiał swego duchowego syna Marcina za ^agę, której sam nie miał. Na wszelki wypadek zwolnił go z obowiązku szeństwa wobec zakonnych przełożonych. Możliwe, że w ten sposób l* pozostawić sobie wolną drogę dla bardziej skutecznego, już „od *nątrz" interweniowania w obronie Lutra; z możliwych interpretacji 'teramy tu najkorzystniejszą. Luter sformułował protest na piśmie i po- 188 189 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE nownie stanął przed kardynałem, tym razem w towarzystwie, w którym b także Staupitz oraz notariusz. Przy świadkach ze swojej strony odczyta oświadczenie: Nie może odwołać, dopóki nie zostaną obalone jego zarzutv Nie wypowiedział nic przeciw Pismu Świętemu ani przeciw Ojcom Koś cioła czy papieskim dekretaliom. Jeżeli zbłądził, poddaje się wyrokowi Kościoła. Aż do tego miejsca wszystko było dobrze, Kajetan, słuchając mógł przytakiwać z zadowoleniem. Ujawnił się wszakże haczyk, ryzykowny: Luter życzył sobie publicznej dysputy, w Augsburgu lub gdzie indziej, w każdym razie na terytorium Niemiec. Gdyby zaś na to nie przystano, zapatrywania Lutra miałyby zostać przedłożone do oceny uniwersytetom; wymienił uczelnie w Bazylei, Fryburgu, Lowanium i na końcu w Paryżu. Właściwe tamtej epoce zamiłowania do dysput, które jeszcze dostatecznie długo będą nam towarzyszyć, nieco nużące, może dzisiaj niecierpliwić. W tamtych jednak czasach jedynym sposobem na to, by zostać usłyszanym przez szersze audytorium, było publiczne wypowiedzenie się, „słowo", które dziś ma do dyspozycji niewspółmiernie bogatsze środki przekazu; dysputa znaczyła tyle co publiczność i jawność wypowiedzi, określenia w naszych czasach dość już sfatygowane. Publiczna dysputa była wówczys czymś zwykłym, przyjętym, a w kręgach akademickich -rutynowym; odwołanie się Lutra do uniwersytetów ujawnia, jak bardzo jeszcze myślał po profesorsku. Kardynał poprzestał na ponownym powołaniu się na bullę Unigenitus, którą dla sprawy uważał za fundamentalną. Luter —trochę nieostrożnie — powiedział, że nie chce ponownie się spierać. Usłyszał pouczenie kardynała: „Nie spierałem się z tobą, mój synu." O walkach na słowa między nimi nie mogło być mowy. Tylko ze względu na elektora Kajetan chciał Lutra przesłuchać i podjąć próbę pojednania go z papieżem. Teraz przemówił Staupitz, z takim skutkiem, że kardynał, ustępliwy znów i wyrozumiały, zezwolił Lutrowi na przedłożenie dalszej odpowiedzi na piśmie. Na pożegnanie rzekł uprzejmie i łagodnie, że zamierza traktować sprawę po ojcowsku, a nie jak sędzia. Luter znów chwycił pióro w garść. Dla niego, którego zwykło się widzieć w wyobrażeniu jako gromiącego mówcę, charakterystyczne jest to, że słowa były mu jednak znacznie bardziej posłuszne, kiedy nanosił je na papief w samotności swej izby. W sposób fascynujący jest i samotnikiem, i szeroko oddziałującym człowiekiem sceny publicznej. „Sam ze swoim Bogiem" -słowa najlepiej określają wewnętrzny bastion jego wiary; tylko za nim czuj się bezpieczny, nawet wtedy, gdy musi opierać się duchowym rozterkorn, owym słynnym Anfechtungen. Gdy zaś wychodzi z samotni na świat, głosić swe przemyślenia — a jest to dla niego bezwzględnym nakazem - 190 - się niepewny, wzmaga więc głos; często krzyczy, żałując później, że był opny i zapalczywy, nierzadko aż do skrajności; bez wahania odwołuje , odważnie wypowiedział, i to sprawia, że jego pisma są tak pełne reczności oraz podatne na najróżniejsze interpretacje. Jedność, spójność •epują tylko w jego życiu i w tym, co uważał za najgłębsze swoje prze- Mianie. Tu nie znał ani wahań, ani odwołań. Odwołania jednak, niczego innego, życzył sobie Kajetan. Tylko tym •amknąć mógł sprawę. Toteż kiedy znów pojawił się przed nim Luter, i gęsto zapisanym arkuszem w dłoni, natarł nań z miejsca: „Odwołaj! Odwołaj!" — tonem znacznie już ostrzejszym. Ponownie przytaczał bullę Unigenitus jako główny fundament papieskiego autorytetu; wykładał, eks-plikował tonem profesorskim, a Luter, teraz'też podniecony, usiłował mu przerwać; coraz bardziej ulatniała się z rozmowy stosowność, przyzwoitość, takt; spierali się obaj o miejsca w tekście dotyczące skarbnicy zasług Kościoła, o wykładnię poszczególnych słów, sięgali do ksiąg, które leżały w pogotowiu, a Luter zauważył: „Wasza ojcowska wysokość chyba nie sądzi, że my, Niemcy, nic nie rozumiemy z gramatyki!" Kardynał, poniesiony pychą uczonego, zagalopował się i oświadczył, że i Biblia nie jest wolna od błędów, chciał bowiem wykazać, jak bardzo jest potrzebna autorytatywna jej wykładnia dokonana przez Kościół. Wtedy dopiero ochłonął 1 powrócił do zleconej mu misji. Zawstydzony, że wdał się w tego rodzaju wymianę słów, odczytał papieskie breve, którego treści i brzmienia przedtem nie ujawnił, i zakończył: „Jestem upoważniony, by rzucić klątwę na ciebie i na wszystkich, którzy cię popierają, mam prawo obłożyć interdyk-tem wszystkie miejsca, które udzielają ci gościny! Odwołaj!" Luter pozostał nieugięty. Z dawna spodziewana groźba nie wywarła na iim wrażenia. Poniechawszy wszelakiej uprzejmości, wołał teraz kardynał: ,Odejdź! Nie pokazuj mi się na oczy - - chyba że po to, by odwołać!" Wwołaj!" - krzyknął raz jeszcze, kiedy Luter z towarzyszami kiero- ' się do wyjścia. I ta właśnie chwila, jeszcze bez świadomości kogokol- z obecnych, była momentem zerwania: Lutra z Kościołem, Kościoła 2 Lutrem. ardynał musiał jednak dostrzec przerażenie i zgrozę na twarzach tych, >_2y przyszli z Lutrem; w twarzy Lutra, pociągłej, chudej, o głęboko lżonych oczach, widział zapewne oblicze fanatyka, o wyrazie odrobinę powitym. Kimś najbardziej sposobnym do dalszych rozmów wydał t Staupitz, ze starego rodu szlacheckiego, wykwintny, z dworskim lem. Zaprosił go do siebie, a także przeora Linka, przyjaciela Lutra. uernie uprzejmie mówił im, że nikt nie jest bardziej przyjazny Lutrowi 3n, a chodzi zaledwie o odwołanie. Staupitz powiedział wymijająco, że 191 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE od dawna stara się wypłynąć na Lutra, ale ani wiedzą, ani duchem do nie nie dorósł. On, Staupitz, w pokorze poddaje się woli Kościoła. Ale kardvn. jako reprezentant kurii — ciągnął nie bez odrobiny ironii — jest jedvn przecież tu osobą powołaną do załagodzenia sprawy. Kajetan odrzuci dalsze rozmowy z Lutrem. Gotów był jedynie wręczyć listę twierdzeń, któr ten miał odwołać. Wobec przeora Linka poczynił ustępstwa w trakcie audiencji: Luter ma odwołać jedynie wypowiedzi o skarbnicy zasług Kościoła. Link, wyraźnie ucieszony, zgodził się. Raz jeszcze wydawało się -kolejna w tym skrajność — że pojednanie jest tuż, blisko; poruszanie się wśród konfliktów aż do skraju skrajności będzie się jeszcze powtarzać w życiu Lutra, w jego punktach zwrotnych. Wciąż brakowało — tu również — ostatniego, zbawczego słowa, małego gestu pojednawczego, drobnej uległości, „która wszystko odmienia". Nie naszą sprawą jest korygowanie historii. Składają się na nią przeoczenia i nieuległości. W rzeczy samej Kajetan sądził, że sprawę ma załatwioną; do otoczenia powiedział z sarkazmem: „Ten brat Marcin powinien był przyjść tu jednak z czymś bardziej ciekawym." Skarbnica zasług Kościoła była dla kardynała węzłowym punktem, z tej właśnie kwestii poczyna się, pod każdym względem niepożądany, spór o odpusty; jeżeli mnich w tym punkcie odwoła swe twierdzenia, łatwiej będzie zdyskredytować ich całość i położyć kres kampanii, przynoszącej dotkliwe szkody Kościołowi. Wdały się inne moce. Zaczął działać mechanizm uruchomiony krzyżującymi się instrukcjami kurii. Nawet tak ostrożny i dyplomatyczny wobec kardynała Staupitz popadł w podniecenie: otrzymał nagle wiadomość, że już został wydany rozkaz uwięzienia Lutra, do tego jeszcze miał zostać uwięziony on, Staupitz; rozkaz wydał jego najwyższy zwierzchnik, przełożony generalny augustianów. Staupitz niezwłocznie napisał do swego elektora, któremu Kajetan obiecał postawę łagodną i pojednawczą. Skarżył si? w liście na postępowanie kardynała: rzymskim zwyczajem — słowa piękne, ale puste; w rzeczywistości zaś tylko szuka sposobu, by zniszczyć Lutra, „młodą niewinną krew". Najważniejsze: wyszedł rozkaz wtrącenia Lutra i jego do więzienia. Staupitz uznał, że Luter musi uciekać. Nie będzie bezpieczny także w Wittenberdze; zaproponował mu więc, by udał się do Paryża, główne siedziby gersonistów, szkoły nominalistycznej. Tam rozsławiony właśn profesor znajdzie uznanie, znajdzie zrozumienie dla swoich idei, będzie t( mógł odwołać się do soboru jako instancji nadrzędnej, gdyby wyklął f papież. Daremnie jednak zabiegał Staupitz u augsburczyków o pieniądz na podróż dla swego podopiecznego; owszem, darzono odważnego zako nika sympatią, jego wystąpienie uważano za skuteczne i pomyślne, a dragan° się stawać jeszcze po jego stronie. Staupitz uznał za wska- ' zniknąć z miasta, to samo uczynił przeor Link. Luter został sam. 7 doradcami saskimi sformułował odwołanie „od papieża niedostatecznie iformowanego do papieża poinformowanego lepiej". Odrzucał tam wy-maczonych dotychczas papieskich komisarzy, motywując to ich stronni- ością. Na przesłuchanie w Rzymie — w którym nawet papież nie jest oewien życia — stawić się nie może, gdzie indziej tak. Do Kajetana wysłał obszerny list z ostatnią i najdalej idącą propozycją. Wyznaje, że był zbyt norywczy, okazał za mało poszanowania dla papieża. Gotów był zaprzeczyć dyskusji o odpustach, jeśli tylko zamilkną jego przeciwnicy. Chce to ogłosić z ambony. Zgadza się na wszystkie warunki, także na ten, że nie będzie w przyszłości wypowiadać się na ten temat w jakikolwiek sposób, ani mówionym słowem, ani w pismach, które go „doprowadziły do tej tragedii". Pragnie odwołać, chętnie to uczyni — „jeżeli tylko pozwoli mi na to moje sumienie". W tym jednak doradzać mu nie może nikt, choćby najżyczliwszy. Luter, stając się jak zawsze w miarę pisania coraz bardziej zaczepny, pozwala sobie na docinek pod adresem tomizmu Kajetana: nie wystarczają nauki świętego Tomasza czy innych mistrzów scholastyki, musi zostać przekonany lepszymi dowodami. Naprzeciw tomisty stanął ockhamista, i tak też spoglądano na ich spotkania. Łatwo nie docenić owych akademicko podźwiękujących różnic, jeżeli nie pomyśli się, jakie to jest w praktyce mordercze: wystarczy zacytować autorytet, za którym stoi władza o mocy uśmiercania. W Konstancji skazano Husa również dlatego, że sędziowie jego byli nominalistami, on zaś „realistą" innej szkoły; teraz, w rolach nie bez ironii odwróconych, Luter — nominalista i zwolennik Gersona — stawał na śmierć i życie przeciw „realiście umiarkowanemu" - Kajetanowi. Na list Lutra Kajetan nie odpowiedział. Luter żegnał się już z przyjaciółmi, nie miał już po co pozostawać w Augsburgu. „Biorę kij podróżny i odchodzę, gdziekolwiek przed siebie." Kajetan milczał. Zatroskani byli przyjaciele Lutra: musi uciekać, jak Staupitz i Link, musi koniecznie. Wszyscy liczyli się z tym, że Kajetan każe uwięzić. Ale na to kardynał był zbyt przezorny i doświadczony; odium, e wzbudzi ten krok, nie może spaść na papieskiego legata. Wykonawcą :kazu powinien być elektor i do niego też napisał, w tonie naglącym rowym: konieczna jest ekstradycja braciszka jako jawnego heretyka, So wydać, a przynajmniej wypędzić ze swego księstwa. Niezwłocznie opracował Kajetan projekt oficjalnej doktryny o odpuście i wysłał do u z prośbą o niezwłoczną publikację, y i bramy Augsburga, miasta Rzeszy, dobrze były strzeżone. Życzli- 192 arc'n Luter 193 BURZA OGNISTA AUGSBURSKIE PRZESŁUCHANIE wi Lutrowi, a wśród nich kanonik katedralny, postarawszy się o dwa koni i miejskiego stajennego, polecili otworzyć małą boczną furtę w murach miasta; w habicie wskoczył Luter na konia i przez osiem godzin gnał, nie schodząc z siodła; gdy zatrzymano się, by odpocząć, bez kęsa, bez łyU upadł śmiertelnie znużony na słomę w stajni. Dopiero w Norymberdze gdzie czuł się odrobinę bezpieczniejszy, zatrzymał się na tyardzo krótko' I znów dalej, między Lipskiem a Wittenbergą zgubił drogę.' Kiedy znalazł się wreszcie w swojej celi w Czarnym Klasztorze, powiadomił listownie Spalatina, że zdrów i cały powrócił. Ile jego pozostawania w Wittenber-dze — tego jednak nie wie. „Jest mi radośnie i pogodnie na duchu. Dziwnie mi tylko, że tak licznym i świetnym osobom wielką sprawą wydały się moje zagrożenia." Zasiadł i z myślą o druku napisał obszerną relację z przesłuchania przed kardynałem, przygotował nowe odwołanie, tym razem ponad głową papieża skierowane do przyszłego soboru; tylko te prace chciał zakończyć, a potem udać się do Paryża. Do wyjazdu zachęcała go wiadomość, że zdecydowany protest pod tym samym adresem sformułował paryski uniwersytet, występując przeciw zniesieniu Sankcji Pragmatycznej; przyznane w niej Francji „wolności gallikańskie" uchodziły za cenne osiągnięcie. Luter był teraz całkowicie sam. W owych tygodniach wykazał znakomity stan ducha i ciała, nieczęsty u siebie. Nie występują kurcze żołądka, nie słyszymy też nic o depresji, nawiedzającej go zwykle wtedy, gdy wolny czas pozwalał mu oddawać się ciężkim myślom. W sytuacjach walki był napięty, zdrowy, nawet wesoły. Nie słychać w owych tygodniach ani słowa o szatanie, który kiedy indziej stał tuż przy nim. Luter jest rozjaśniony, pełen energii a zarazem rozwagi. Jego elektor Fryderyk nigdy nie potrafił być zdecydowany, dlatego stopniowo tracił pozycję i znaczenie w Rzeszy. Teraz miał postanowić o dalszych losach profesora swojej uczelni, Lutra. Kardynał w liście do elektort dał mu do zrozumienia, że dysponując orężem ekskomuniki może dać się we znaki także udzielnemu księciu Rzeszy. Fryderyk, zgodnie ze swyw nawykiem, obracał list w dłoniach, przybliżał do oczu, oddalał; najchętniej odłożyłby list na bok, z cichą nadzieją, że sprawa załatwi się sama; ov nawyk odwlekania był zresztą jego siłą, jedyną co prawda, ta włai taktyka przynosiła mu najlepsze wyniki. Byłoby lepiej, gdyby Luter wca nie wracał do Wittenbergi. Elektor polecił przesłać mu pismo kardyna i prosił Lutra, by się wypowiedział. . ^e Luter zrozumiał, czego się od niego oczekuje: „Oświadczani, PanJ,ei_j opuszczam Wasz kraj, by udać się tam, gdzie mnie chce litościwy Bóg-to jedno tylko zdanie z jego obszernego listu, zarazem mistrzowski nifestu i błyszczącej mowy obrończej; wykazuje on, iż uzasadnione było . nienie o^ który chciał doczekać się w Marcinie wielkiego prawnika, pewną dłonią wydobywa Luter najsłabszy punkt swoich przeciwników: Kościół nie ogłosił dotychczas oficjalnej, wiążącej doktryny w kwestii odpustów; Luter ma zatem pełne prawo o niej dyskutować, a potępianie go za o jako heretyka byłoby jawną, krzyczącą samowolą. Jeśli więc Kajetan żąda wydania go Rzymowi, jest to zwyczajne morderstwo, zwłaszcza że i papież nie jest pewien swego życia, czego niedawno dowiódł proces przeciw kardynałom o spisek na życie papieża, przedmiot zainteresowania całej Europy. List Lutra był czymś więcej, był przeznaczony do druku, dla szerokiej i najszerszej publiczności. Autor relacjonuje w nim rozmowy z kardynałem, przedstawia też swoje zapatrywania w kwestii odpustów wyraziście i dobitnie, jak w żadnym z dotychczasowych pism -- wstępnych i jeszcze bardzo ostrożnych. Nie zapomina też o własnych problemach sumienia i włącza je w szeroką całość. Zwraca się ponownie do Kajetana, zarazem też przemawia do świata naukowo-teologicznego i do świata w ogólności. Z łatwością znajduje język przemawiający zarówno do teologa, jak i do laika; pod postacią księcia elektora, formalnego adresata listu, nawet najprostszy umysł odnajduje od razu rzeczywistego adresata. Gdzie jest napisane, że zasługi Chrystusa powierzone zostały Kościołowi dla celów odpustowych? Pismo Święte nic o tym nie mówi. A jeśli o skarbnicy zasług mówią papieskie dekretalia, to ileż lat one sobie liczą, kiedy zostały wydane? Słowa Pisma Świętego obowiązywały przez dwanaście wieków chrześcijaństwa; dopiero potem, wśród innych dziwacznych pomysłów iwa kanonicznego, ukazała się owa bulla. Niech pouczą go na podstawie ^isrna Świętego! Choćby go wyklęto, ogłoszono heretykiem, prześlado->, wypędzono, poruszono niebo i ziemię — nie odwoła, póki nie udo-ii mu się błędu. Sam zaklina niebo i ziemię, daleko posuwając się iradoksach, które — jeśli wyrwać je z całości tekstu — brzmią jak lierstwa; wzywa Boga i ludzi, by go przeklęli, jeśli się myli: „Mówić ' niejaką znajomością rzeczy, nie zaś z czystego mniemania." Jest n piśmie brzmienie organów z włączonymi wszystkimi rejestrami, tymi o dźwięku przenikliwym; w krótkim ironicznym zdaniu Luter >nuje sukcesję apostolską: powtarza, iż może być w błędzie, także Wadził, nawet i później, kiedy zstąpił nań Duch Święty — czyż nie Wadzić nawet i kardynał, choćby wysoce uczony?" List ten był •zną obroną, wyznaniem przekonań i roztropnym kontratakiem, gdy : w kategoriach taktyczno-politycznych; był skutecznym rozpra-Cn}0,err s'? w płaszczyźnie teologicznej; przepełnia go pasja, a zarazem ie Przewidywanie, przede wszystkim zaś jest odważny. Jego zakoń- 194 195 BURZA OGNISTA INTERMEZZO: MILTITZ czenie wyraża szacunek, nie wolny od ironii: dostojnemu władcy zapeu, nazbyt już ciąży ta ilość słów. Luter poleca się pamięci elektora, na^ wszystko jednak łasce swego Pana w niebie, i podpisuje się bez tytułó C naukowych: „Brat Marcin Luter, augustianin". Elektor nie przysłał w odpowiedzi ani słowa. Luter zbierał się w podróż wielkie przygotowania nie były potrzebne. Z końcem listopada przyszedł jednak od elektora list: tak, zgadza się na wyjazd. Luter zaprosił swych przyjaciół na pożegnalne spotkanie przy stole w klasztorze. W nocy chciał ruszyć do Francji. INTERMEZZO: MILTITZ Pod koniec pożegnalnej uczty przyniesiono nowy list elektora: Luter ma pozostać. Cóż zaszło? Z Rzymu przybył kolejny specjalny wysłannik z nowymi instrukcjami; nie wydawało się teraz elektorowi konieczne, by jego profesor wędrował „dokądkolwiek pod niebem". Wielką tragedię poprzedziła błazeńska farsa z przerywnikami na poły komicznymi, na poły w stylu poważnym. Oznajmił oto swoje przybycie niejaki pan von Miltitz, jako papieski nuncjusz, z ważną misją. Kardynał Kajetan nie wzbudził w Rzymie zadowolenia, po powrocie powitano go bardzo chłodno; być może jednak powierzone mu zadanie było jednym z owych ślepych ruchów, których tak wiele kuria podejmowała na los szczęścia w politycznych rozgrywkach. Papież Leon był wielkim graczem, także w towarzystwie przy stoliku; jego długi, powstałe wskutek tej uciechy, tworzyły sporą pozycję w bezbrzeżnych wydatkach dworu papieskiego i w zdumiewających pasywach, jakie papież pozostawił w spuściźnie; nikt też nie spodziewał się w owym czasie rozdziału wydatków osobistych pontifexa od urzędowych. Spojrzenie papieża padło na dwudziestoośmioletniego Miltitza, który od kilku lat nosił tytuł młodszego szambelana dworu Jego Świątobliwości, odznaczał się dużymi walorami towarzyskimi, był rozmówcą miłym, by nie rzec wyszcze kanym. Leon z przyjemnością znajdował odprężenie w komediach Ariost i mniej znanych pisarzy, wystawianych w dekoracjach Rafaela; produkc wali się przed nim tancerze i linoskoczki, nie brakło tam i zakonnika z op« dającymi spodniami, który nastawiwszy się nieopatrznie dostawał por batów na gołą część ciała — książę Medyceusz miał gust mało wybrec Miltitz do zakonu nie należał, miał jednak miejsce w hierarchii duchowi6 stwa, znaczące równie mało jak rangi młodszych kardynałów, z ktor; po Rzymie odbywał biesiadne wyprawy. Był ubogi, pochodził z dro l chty, miał jednak nadzieję zrobić w Rzymie karierę i dojść do fortuny protekcją swego wuja, powiernika sekretarza stanu. Do tej pory doszedł 1 Hynie do podrzędnego dworskiego tytułu. Utrzymywał się z drobnych rewizji: kupował relikwie dla elektora saskiego, powiększające jego wielki ir w Wittenberdze, załatwiał inne jego zlecenia, prowadził też starania przyznanie mu Złotej Róży, bardzo przez Fryderyka upragnionego, wysokiego odznaczenia, nadawanego znakomitościom załużonym dla papie-stwa. Powołując się na swe cnoty i pobożne życie, elektor od dawna już zabiegał o Złotą Różę. Miał ją teraz otrzymać, a wiózł ją Miltitz. Wiózł inny jeszcze prezent, mniej związany z pobożnym trybem życia: dwie papieskie dyspensy, uwalniające od skazy nieślubnego urodzenia. Przeznaczone były dla obu synów Fryderyka, spłodzonych z Anną Weller; kwalifikowały ich w przyszłości do wyższych stanowisk duchownych, zapewniały opactwa lub inne beneficja. Wiedziano w kurii, że dla Fryderyka zabezpieczenie jego dzieci było sprawą nie mniej ważną niż dla innych książąt, których bękartów lokowano na prałaturach lub biskupstwach. W bagażu dyplomatycznym wiózł Miltitz jeszcze inne patenty, których sprzedaż miała pokryć jego koszty podróży oraz „drobne radości", jak to wówczas nazywano; były to nadania różnych godności: papieskiego notariusza, prałata domowego, doktora, nadwornego poety — cała wiązka trzydziestu tytułów. Wielka skórzana torba mieściła coś jeszcze: surową bullę ekskomunikacyjną i list z papreską klątwą, w łącznej liczbie 70 egzemplarzy, do przybicia w miejscach publicznych, na wypadek, gdyby w sprawie Lutra elektor okazał się krnąbrny. Formalnie Miltitz podlegał kardynałowi Kajetanowi i był obowiązany informować go o swych poczynaniach. Miał szczęście: kardynał wyjechał z Augsburga, by towarzyszyć cesarzowi do Austrii. Szambelan przezornie zdeponował Złotą Różę u Fuggerów i w dobrym nastroju ruszył w dalszą podróż. Wielką misję zamierzał prowadzić na własną rękę i — jeśli tylko będzie to możliwe — ukręcić łeb tej niemiłej zwadzie z Lutrem. Wszędzie rzyjmowany był chętnie, jako ktoś, kto przybywa z Rzymu i potrafi z naj- rdziej intymnymi szczegółami opowiadać o tej scenie ważnych wyda- :en i źródle wszelakich godności. Mówił nie jak Włoch, ale jak rodak; jskirn gestem rozpinał kaftan, a plotki, które rozpuszczał, natychmiast chodziły się szeroko, trafiając też do protestanckich kronik i książek 'eści historycznej. Papież — mówił Miltitz — wyrażał się o Tetzlu bar- nieżyczliwie: porcaccio, świntuch, plugawiec! Dominikanów, polują- a odstępców od wiary, papież nie darzy sympatią — mówił dalej elan — a Mazzoliniemu dał dobrze po uszach za niemądrą jego m?- Kardynała Kajetana znają dobrze w kurii jako choleryka, jasne, 196 197 BURZA OGNISTA INTERMEZZO: MILTITZ że źle się zabrał do sprawy, cóż się dziwić, Włoch... Gdyby rzecz przed stawiono papieżowi należycie, byłby postąpił łagodnie; Leon, mówił Miltit" jest dobroduszny, ma szeroki gest i zawsze gotów zmienić zdanie; w przv' bliżeniu wszystko to się zgadzało. Prócz tego Miltitz nie omieszkał zagrozi' klątwami i interdyktami, wspominając o siedemdziesięciu egzemplarzach w swojej skórzanej torbie. Młodszy szabelan, przedstawiający się dumnie jako nuncjusz i tajny radca Jego Świątobliwości, bez powiadomienia swego przełożonego, Kajetana, pojechał do Saksonii i stanął przed elektorem. Tu również uznał za właściwe przedstawić oba argumenty, jakie miał w zapasie: Złotą Róże i klątwy papieskie; Lutra powinien Fryderyk co najmniej wypędzić. Dokąd-że?, zapytał ospały starszy pan, czy na przykład do Czech, które i bez tego są dostatecznie kacerskie? Pojednanie z papieżem jest możliwe, oświadczył Miltitz, tego może się podjąć, ma znakomite stosunki. Spróbować można, odrzekł Fryderyk. Wysłał do Lutra posłańca z poleceniem, by stawił się w Altenburgu na rozmowę z Miltitzem. Młodszy szambelan, nie bez doświadczenia w niższych strefach sztuki dyplomacji, postanowił dla przykładu kogoś ukarać, Tetzla mianowicie. Ten bowiem, jak powszechnie go zapewniano, był głównym sprawcą sporu. Całe wzburzenie opadnie i zniknie, jeżeli Tetzel zostanie wyeliminowany. Dobrym i sprawdzonym sposobem było zdyskredytowanie moralne, a repertuar zarzutów też był wypróbowany: rozpustny tryb życia, defraudacje pieniędzy. Puścił więc Miltitz w obieg wiadomości, według których już w młodości Tetzel ledwie uszedł karze śmierci za występki, już-już miał być utopiony. Życie zawdzięcza tylko interwencji dobrego elektora Fryderyka, dodawał szambelan. A teraz podobno dominikanin dorobił się jeszcze dwojga dzieci z nieprawego łoża. Defraudacje wymagają wszczęcia postępowania karnego. Miltitz wezwał Tetzla, by stawił się w celu złożenia wyjaśnień. Stary człowiek, bardzo teraz zastraszony, odpisał z Lipska, że stawić się nie może; wszędzie, aż po Czechy i Polskę, osławiony jest przez stronników Lutra i nie odważa się wychodzić z domu w obawie, że go zabiją. Młodszy szambelan i nuncjusz w jednej osobie uda się do Lipska, zawezwał prowincjała dominikanów oraz pośrednika F gerów i w ich obecności skonfrontował Tetzla z rozliczeniami bank no i proszę, w jednym miesiącu 80 guldenów, według innego sprawozfl^ nią 130, wszystko do własnej kieszeni! Do tego dziesięć guldenów c służby, trzy konie i obrok, darmowy wikt, a gdzie się dało —jeszcze k dzione pieniądze! Tetzel załamał się kompletnie. Na swoją obronę mia> argumenty: procentowe prowizje nie były czymś niezwykłym, inni może jeszcze wyższe, ale zdolność mowy zawiodła krasomówcę. Oświa , Le j bez tych zarzutów zamierzał opuścić Lipsk. A więc groźba ucie-%•] stwierdził Miltitz i nakazał areszt w klasztorze. Prowincjał, nie mniej ''tv'z tropu, wyraził zgodę. Miltitz oświadczył, że powiadomi papieża. uszczony nawet przez swój zakon Tetzel zniknął w celi i niebawem arł' przedtem popadł w chorobę psychiczną, tak że list, w którym Luter j by się nie martwił, bo „chodzi tu o coś całkiem innego", nie mógł już przynieść mu pociechy. Do Altenburga na rozmowy z Lutrem Miltitz jechał wesoły i dobrej myśli. Luter zjawił się, a wraz z nim przybyli doradcy elektora Fryderyka, pełni nadziei na znalezienie jakiegoś rozwiązania. Zawarto układ milczenia: Luter miał zachować milczenie, jeżeli milczeć będą jego przeciwnicy, co postawił jako warunek. Był gotów powiadomić o układzie opinię publiczną przez rozplakatowanie informacji, a także napisać do papieża. Projekt listu miał przy sobie; Miltitz z miejsca się zorientował, że z takim listem nie ma po co pokazywać się w Rzymie. W zwrotach pełnych czci Luter zapewnił bowiem o swojej pokorze, ale ani słowem nie wspomniał, że odwoła twierdzenia. Czy odwołanie zmieni coś na lepsze?, zapytuje papieża. Przeciwnie, jeszcze pogorszy. Jego pisma rozeszły się szerzej, niż mógł przypuszczać, wszędzie wywołały poruszenie. „Nasz niemiecki kraj też dysponuje dzisiaj elitą umysłów wykształconych i zdolnych do osądu", a te trudno będzie uspokoić. Nie on, Luter, ponosi winę, ale „ci, mój Ojcze, ci, którym się przeciwstawiłem! To oni przynoszą u nas szkodę i hańbę Kościołowi rzymskiemu", to oni, osłaniając się imieniem papieża w odpustowych kazaniach kierują się tylko chciwością. Wyraża jednak żal, że mimo wszystko zbyt może ostro potraktował owych gadułów. Luter gotów był podjąć jeszcze jedną próbę. Miltitz nie budził w nim zaufania. Nieufnie mu się przyglądał podczas wieczerzy na zamku z udziałem doradców elektora. „Sądziłem, doktorze Marcinie — zaczął młodszy zambelan — że jesteście jakimś zgrzybiałym teologiem, co to siedzi pod ecem i sam ze sobą wiedzie dysputy. A oto stoi przede mną młody, świeży, 'n siły mężczyzna! Nie odważyłbym się was porwać i wlec do Rzymu, noćby stało za mną dwadzieścia pięć tysięcy zbrojnych!" Luter pozosta- ł niewzruszony. Miltitz przymilał się: pytał wszędzie w podróży, co też e sądzą o Lutrze? „Na jednego za papieżem przypadało trzech za !> a przeciw papieżowi!" Żartował: wybadał też kobiety w zajazdach ospodach, co myślą o Stolicy Apostolskiej? „A cóż my możemy wie- c' "łowiły, na jakich wy tam stołkach w Rzymie siedzicie, na drewnia- p czy z marmuru?" Luter nie miał ochoty wysłuchiwać tej paplaniny. "edział surowo, że nie chodziło mu o handel odpustami ani o starca z'a- Nawet nie o arcybiskupa Moguncji, Albrechta. Papież, prawdziwie 198 199 BURZA OGNISTA INTERMEZZO: MILTITZ ^ ji» f ^ **'-" . 4. -f» 11-1 •? 12. Obliczenie kosztów kampanii wyborczej z zestawieniem zaliczek przekazanych domy handlowe Fuggerów na pokrycie wydatków związanych z wyborem Karola cesarza winił papież. Swymi żądaniami pieniężnymi wciągnął moguntczyka lsprawę handlu. Miltitz uderzył w inny ton. Rozemocjonowany mówił o straszliwych kulkach rozłamu w Kościele. Płakał nawet, jak twierdzi Luter. Przy-mniał wojny husyckie. Wszelki kolejny spór w kwestiach kościelnych esie światu nieskończone nieszczęścia. Odpowiedzialność za to spadnie Lutra. To sprawiło na Lutrze wrażenie; współbrzmiało z jego własnymi wątpliwościami. Nalegali też doradcy. Luter ustąpił i zgodził się na kład zobowiązujący do milczenia. Obwieści! o nim drukiem w formie wysoce pojednawczej; ugodowość posunął tak daleko, że jego zwolennicy z zakłopotaniem przyglądali się potem temu oświadczeniu, widząc w nim zejście z prostej drogi; woleliby ją widzieć jako linię równą w całym przebiegu. Pod koniec rozmów Miltitz wzruszony uściskał i ucałował Lutra. Miał nową propozycję, zgodną z jego żądaniem przesłuchania na obszarze Niemiec: arcybiskup Trewiru, przyjaciel saskiego domu panującego, jest kimś, kogo można pozyskać dla tej sprawy. Zabiegał o to sam Miltitz, ale jego zwierzchnik Kajetan obstawał przy własnym udziale w przesłuchaniu i dlatego nic ze starań nie wyszło. Propozycję Luter gniewnie odrzucił. Miltitz ruszył w kolejne objazdy, nieustannie podróżował, słał do Rzymu sprawozdania, a memoriały jego były tak przekonujące, że papież Leon postanowił napisać do Lutra list osobisty, dokument w całym sporze najbardziej chyba zdumiewający. W liście napisanym dobrą, płynną łaciną przez wielkiego łacinnika Sado-leto, adresowanym do „ukochanego syna Marcina Lutra", profesora teologii, papież oznajmia, że z pisma swego wysłannika Miltitza wnosi ku elkiej swojej radości, że Luter pragnie pójść na ustępstwa. Mogło się Marzyć, że przesłuchanie przez innego ukochanego syna, kardynała Kaje-lna, podziałało nań niekorzystnie, kardynał był zapewne nazbyt surowy, uniesieniu i ferworze mogło zdarzyć się coś, co przy bardziej rozważnym stanowieniu można naprawić. „Mówi Pan: Nie śmierć grzesznika mnie szy, ale jego nawrócenie i życie w uwolnieniu od grzechów." Luter ma ic się do Rzymu i usprawiedliwić przed papieżem, który okaże się dlań Wbrotliwym ojcem. { e§o pisma Luter nigdy nie zobaczył. Zostało przesłane na adres elek-który je zatrzymał, wątpił bowiem, czy Luter usłucha wezwania. Ale :e Dziwniejsze propozycje nadeszły z Rzymu. Umarł cesarz Maksymi-•kiiHr* °-r nowe8° cesarza miał się odbyć już wkrótce. Papież długo i bez u usiłował przeforsować kandydaturę króla Francji, Franciszka I. :i raportowali papieżowi, że jest to nie do przeprowadzenia. Wszyst- 200 201 BURZA OGNISTA INTERMEZZO: MILTITZ kie nadzieje Leona, który nie chciał Habsburga, Karola hiszpańskiego spoczęły teraz na osobie elektora saskiego. Słał kolejne oferty, wciąż wyższe: powiadomił Fryderyka, że uzna jego wybór na cesarza nawet wtedy, gdy ten nie uzyska większości głosów kolegium elektorów. Szły więc papieskie rozporządzenia za rozporządzeniami do Frankfurtu, gdzie elektorzy zebrali się na wstępne rozmowy. I tam raz jeszcze Miltitz przeżył swój wielki dzień: w imieniu legata Orsiniego udał się do elektora Fryderyka i usiłował go nakłonić, by zgodnie z życzeniem papieża przyjął wybór na cesarza Rzeszy. Na tę ewentualność została przyrzeczona purpura kardynalska dla kandydata, którego wskaże Fryderyk. Zachowano oczywistą ostrożność i nie wymieniono Lutra po nazwisku, później zaś ewentualność taką przedstawiano jako fantazję i urojenie. Nie uważamy tego za aż tak bardzo niemożliwe, gdy zważymy zmienną z tygodnia na tydzień grę kurii. Kardynalskimi kapeluszami żonglowano w negocjacjach wyborczych jak na cyrkowym przedstawieniu. Zaledwie w tydzień odmienił się wygląd sceny. Z najświeższych wiadomości od legatów papież Leon wywnioskował, że opozycja przeciw Habsburgowi utraciła wszelkie szansę. Spiesznie wysłał więc instrukcję, by zapewnić Karola o szczególnej papieskiej przychylności. Miltitz przez jakiś czas przebywał w rozjazdach; w Rzymie zapomniano już i o nim, i o proponowanym kapeluszu kardynalskim. W końcu przypomniano sobie o Złotej Róży w depozycie u Fuggerów; nie było to miejsce dla niej właściwe, Fryderyk nadal pozostawał liczącą się osobistością. Złotą Różę przywiózł teraz Miltitz. Fryderyk nie przyjął wysłannika: zbyt długo kazano mu czekać. Cenny dar, poświęcony świętymi olejami, wypełniony kosztownymi wonnościami i wyposażony w łaskę odpustu odebrali doradcy elektora. Miltitz ostrzył sobie zęby na hojne wynagrodzenie, dostał tymczasem napiwek i długo jeszcze petycjonował u saskiego dworu o zwrot poniesionych kosztów. Próbował jeszcze szczęścia w mniejszych rolach na innych dworach, a potem ginie nam z pola widzenia; podobno wypadł za burtę i utopił się podczas przejażdżki łodzią. Drobny figurant: miał wypowiedzieć zdanie i zejść ze sceny. Jak i Tetzel, ma znaczenie jedynie jako przedstawiciel całej określonej warstwy; wielu było Miltitzów w służbie kurii. Elektor był dość mądry, by nie kandydować na cesarza, choć szczegółowo rozważał to z doradcami i przyjaciółmi. Wybór cesarza zasługuje jednak na chwilę uwagi, określi! bowiem losy Niemiec i Europy na okres życia Lutra. Skutków wyboru nikt jeszcze wówczas nie potrafił przewidzieć. Karol, król Hiszpanii i margrabia Bur-gundii, w momencie kandydowania był bardzo młody, miał zaledwie osiemnaście lat. Karta pod każdym względem nie zapisana, zdrowie podług 202 wszystkich relacji wątłe. Dla wielu wybór ten był jedynie antraktem przed wyborem właściwego cesarza, a sama elekcja miała przebieg nieledwie farsowy. Początkowo obsada głównej roli nie była ściśle przewidziana ani zastrzeżona --a któż to się nie ubiegał! Henryk VIII angielski, młody Ludwik II węgierski z dynastii Jagiellonów, Franciszek I francuski... Ten ostatni, przez pewien czas kandydat o największych szansach, miał w Rzeszy potężnych stronników, a między elektorów polecił rozdzielić blisko pół miliona dukatów. Popełnił tylko tę nieroztropność, że zbyt mocno wychwalał swoje zalety wojownika opromienionego świetnymi zwycięstwami w Italii, swoją energię i dzielność; właśnie tak potężnego władcy nie chcieli niemieccy elektorzy. Jeszcze bardziej zaszkodziła mu jawna protekcja papieża i chęć przeforsowania jego wyboru, posunięta aż do nietaktu; powszechna była niechęć do Rzymu. Młodzieńczy Karol z początku sprawiał jeszcze wrażenie nieszkodliwego; panowała opinia, że całkowicie pozostaje pod wpływem swoich doradców, i czyniono sobie nadzieje, że ten stan rzeczy, z innym podziałem ról wokół głównej postaci, utrzyma się długo. Karol propagowany był jako „szlachetna młoda krew ze starego niemieckiego rodu", jakkolwiek jego matka, Joanna Szalona, była Hiszpanką, a babka Portugalką; w każdym razie poważano go jako wnuka cesarza Maksymiliana. Rozstrzygnęły najzwyczajniej pieniądze. Dom Fuggerów zwołał swoje konsorcjum, w którym oprócz augsburskich Welserów reprezentowane były banki włoskie, i przelicytował Francuzów, podwoiwszy niemal kwotę. Daremnie papież Leon oferował swoje błogosławieństwo, daremnie proponował kardynalskie kapelusze elektorom — książętom Kolonii i Tre-wiru, elektorowi mogunckiemu zaś, którego mianował kardynałem już wcześniej, gotów był nadać godność stałego nuncjusza. Niektórzy uczestnicy elekcji zmieniali front po wielekroć, za każdym razem z nowym zyskiem w gotówce. Włączył się także, na swój sposób bardzo ostrożnie, Fryderyk saski; oznajmił w sposób pośredni, że jest w zupełności nieprze-kupny i że nawet swoim doradcom najsurowiej zabronił przyjmowania darów; wielki Erazm także dał się nakłonić do rozpowszechnienia tej opinii w swojej rozległej korespondencji. Dary są jednak zapisane w rozliczeniach domu Fuggerów; Fryderykowi obiecano dla jego bratanka rękę jednej z hiszpańskich infantek, a ponadto pokrycie długów z czasów Maksymiliana. Doradcy Karola nie zaniedbali też podjęcia kroku o istotnym znaczeniu: przyjęli na służbę znanego i bitnego kondotiera, Franza von Sickingena, który na krótko przedtem pozostawał w służbie króla Francji; oddziały Sickingena zajęły pozycje w pobliżu miasta elekcji, Frankfurtu, co także miało wpływ na wynik wyboru. 203 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY Finał smutnej maskarady rozegrał się we frankfurckiej katedrze, w małej kaplicy przy prezbiterium, w półmroku znaczącym i symbolicznym. Karola wybrano jednogłośnie. Skwapliwie nakazał podpisać wszystkie warunki zawarte w kapitulacjach wyborczych; było tam sporo o wolności słowa, q tym, że wszelkie urzędy mogą być obsadzone tylko Niemcami, że obowiązującym językiem rokowań i sejmów jest wyłącznie niemiecki, z którego Karol nie rozumiał ni słowa. Zbytecznie wspominać, że najdobitniej podkreślano tam i poszerzono interesy elektorów, określane jako „książęce wolności": współrządzenie, współdecydowanie o wojnie, przymierzach, podatkach; wszystko to dawne żądania, przedłożone już Maksymilianowi, zaprzysiężone przez niego i nie dotrzymane. Karol nie był obecny, we Frankfurcie zjawili się tylko jego doradcy, a ponadto przedstawiciele domu Fuggerów. Elekt przebywał w tym czasie w Barcelonie, gdzie zarządził całotygodniowe uroczystości z pochodniami, kawalkadami, balami maskowymi. Jego panowanie, jedno z najdłuższych i najbogatszych w wydarzenia w dziejach Niemiec, trwało przez blisko czterdzieści lat. Z całego tego okresu przebywał on w Niemczech lat w sumie osiem, i to rozbitych na wiele pobytów, zwykle krótkotrwałych. Lata te upłynęły mu na podróżach, w coraz to nowych miejscowościach, bez stałej rezydencji, a także na wyprawach wojennych przeciw połowie książąt, którzy wybrali go cesarzem. W szmelcowanej zbroi, jako zwycięzcę spod Muhlbergu, wracającego z pola bitwy, namalował Karola Tycjan; konno, z lancą w dłoni jedzie cesarz przez pusty kraj bez śladu człowieka — przez Saksonię Lutra. 17 DNI DYSPUTY Paktu milczenia dochował Luter przez dwa miesiące i chyba przyszło mu to niełatwo. Wszystko w nim wrzało i kipiało; ulegając usilnym prośbom elektora, raz jeszcze ustąpił, czego żałował już wkrótce, jego przeciwnicy bowiem ani myśleli milczeć. Kwestię odpustów dawno już miał za sobą. Szedł teraz dalej. W rozmowach z Kajetanem węzłowy był problem papieskiego autorytetu. W skupieniu zaczął więc poszukiwania w bullach i dekretaliach. Dość słaba jeszcze była jego znajomość historii Kościoła i papiestwa; studiował więc wszystko, co na ten temat mógł znaleźć. Niewiele tego było, delikatna ta i drażliwa dziedzina wiedzy była zaniedbana; któż by się ważył z równym zaangażowaniem opisywać zacne i niecne czyny papieży? Na każdym kroku groziło oskarżenie o herezję. Któż miałby dwagę dobywać głęboko skryte polityczne motywy, z których wyrastały bulle o wielkim znaczeniu i obowiązujące w sposób bezwzględny? Wielki zbiór prawa kanonicznego miał praktycznie uniwersalną moc obowiązu-• cą — był podstawową księgą Kościoła i ostrą bronią w każdym sporze. Kto stamtąd przytoczył cytat, łatwo odpierał nim każdy zarzut. Zbiór ten był konstytutywny i autorytatywny, o mocy dogmatu również w kwestiach i sporach życia codziennego, roszcząc sobie nadrzędność nad wszelkim prawem świeckim. Luter studiował prawo kanoniczne i wychodząc z niego, mniej zaś z osobistych przeżyć, właściwie teraz dopiero zaczął swoją walkę z papiestwem. Osobiście wciąż raczej wierzył w dobrego, życzliwego papieża Leona, któremu trzeba tylko dobrej informacji, by sam dostrzegł konieczność zmian i poprawy. Widział w swej wyobraźni, jak otaczają papieża kreatury podstępne i żądne zaszczytów, czyhające na jego życie, o czym słyszał niejedno. Nie wiedział nic o Leonie — wielkim mecenasie sztuki, co zresztą było dlań obojętne. Od wieków jednak mówiono wystarczająco wiele 0 grzesznym życiu w Rzymie. Weszły już w nawyk i kazania o tym, i skargi, 1 oczekiwanie na „anielskiego papieża", który wszystko zmieni na lepsze. Luter zaczął teraz powątpiewać o całej instytucji; anielski papież dotychczas się nie objawił. Zamiast niego na papieskim tronie zasiadały kolejno postacie, które zdawały się potwierdzać prawdziwość dawnych przepowiedni o nadejściu antychrysta, o tym, że przyjdzie on wcześniej, niż będzie jakakolwiek zmiana. W takich to okolicznościach pojawiło się w tym okresie u Lutra, początkowo w listach do przyjaciół, słowo „antychryst" odnoszone do osoby papieża. Brzmi ono niesłychanie bluźnierczo w ustach zakonnika przeciw najwyższemu jego zwierzchnikowi; Luter doszedł jednak do wniosku, że jego najwyższym panem jest Chrystus, a nie człowiek, niechby i tak potężny jak ten, który żyje w bagnie grzechu, w Rzymie. Wyobrażenie antychrysta pochodziło ze starych i mrocznych przekazów, nabierało jednak historycznej dobitności, stawało się pojęciem nieubłaganie koniecznym. W czasach Hohenstaufów opat Joachim da Fiore głosił naukę o kolejnych „monarchiach", wielkich epokach przemijających w ściśle przez Boga wyznaczonym następstwie; nadejście antychrysta miało otwierać dopiero drogę do ostatniej „monarchii", ery ducha, wolności i miłości międzyludzkiej. Naukę t? kontynuował radykalny odłam franciszkanów, obłożony z tego powodu Papieską klątwą. Powoływały się na tę naukę wszystkie ruchy głoszące bliskość Apokalipsy; nadejście antychrysta wiązało się nierozdzielnie z wszystkimi wyobrażeniami o czasach końca, a końca świata spodziewano się Przy każdej większej klęsce i katastrofie. Tak jak dzieje się to w naszych 204 205 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY nowszych interpretacjach dziejów, również Joachim znalazł w \ęzv, teologii — innego wówczas nie było — „podstawę naukową": bieg zVj' rżeń świata, dokonujący się z żelazną konsekwencją logiki, nakreślony j z góry i przebiega w określonych fazach, łatwych do zrozumienia. Nauk opata Joachima nieprzypadkowo spotkały się z tak dużym zainteresowa' niem także w najnowszej literaturze marksistowskiej; przez długi cza uważano je za dość osobliwe uboczne zjawisko burzliwych czasów Fryderyka II, kiedy to powstało wiele ruchów profetycznych podczas walki cesarza z papieżem, którzy nawzajem jeden drugiego określali mianem antychrysta. Myśl o nowym czasie Joachim zaczerpnął z Apokalipsy ś w. Jana: „Potem ujrzałem innego anioła lecącego przez środek nieba, niosącego odwieczną Dobrą Nowinę, do obwieszczenia wśród tych, którzy siedzą na ziemi, wśród każdego narodu, szczepu, języka i ludu." Nie sposób nie docenić rewolu-cyjności zawartej w tej interpretacji Joachima: jest to całkowite odwrócenie obowiązującego do tamtej pory obrazu historii. Należy spoglądać nie wstecz, ale naprzód. Ludzie pogodzili się z tym, że świat nieustannie staje się gorszy, że przeminął „wiek złoty". Teraz stał się on dla nich znów osiągalny, tutaj na ziemi, a nie dopiero w niebie, jest nawet bliski, oto już nadchodzi, i jeszcze więcej: jest przyrzeczony, i to w sposób umożliwiający obliczenie czasu jego nadejścia. Odegrała tu rolę mistyka liczb, a dokładne, określone co do roku przez joachimitów nadejście antychrysta i początku nowej ery stało się przyczyną straszliwych zamieszań i nie mniejszych rozczarowań. Mistyka liczbjuż dla Joachima wyznaczała porządek epok; z troistości Osób Trójcy Świętej wynika liczba trzech królestw, państw. O tym trzecim* mieliśmy sami okazję słyszeć już w mistyce naszych czasów. Pierwszą epoką był dla Joachima okres starotestamentowy, królestwo Ojca; drugą był okres nowotestamentowy, królestwo Syna; trzecią, nadchodzącą, ti królestwo Ducha Świętego. Brzmiało to dość niewinnie i nie było kwestionowane. Rewolucyjna i dla Kościoła niebezpieczna okazała się dopiero interpretacja bardziej szczegółowa: w drugiej epoce, która nie osiągnij pełni ducha i wolności, panuje Kościół, kler. Z kręgów zakonnych wyjść ma człowiek, który utoruje drogę do trzeciego królestwa. Dzieje zbawienia, które stanowi punkt węzłowy, nie stoją w miejscu. Postępują, p°na Kościołem i klerem. Joachim nigdy nie uchodził za „przywódcę", był tylko „Janem", zapowia dającym nową naukę. Trwało poszukiwanie owego zakonnika obdarzonej charyzmatem. Za oczekiwanego uznano św. Franciszka. Jego zwolennic; * Drittes Reich — zarówno hitlerowska Trzecia Rzesza, jak i ..trzecie państwo" z pism Joachima de Fiore (prz>P- dzielili się szybko, istnieli joachimici, usposobieni pokojowo i odwróceni raw świata, istniał inny odłam, nieposkromienie świecki, głoszący łtowny przewrót na świecie. Wszyscy oni byli wysoce podejrzani dla iścioła i prześladowani, nieraz krwawo. Wciąż jednak utrzymywała się zepowiednia o zakonniku, który nadejdzie z ważnym posłannictwem. Proroctwa Joachima, dedykowane w pełnej nieświadomości kardynałowi sekretarzowi stanu Medici, wydał pewien dominikanin w Bolonii roku 1515, na krótko przed wystąpieniem Lutra. W dziesięć lat później ukazało się w Norymberdze, staraniem jednego z uczniów Lutra, wydanie niemieckie; pomyślane było jako dowód na to, że Luter jest owym oczekiwanym z przepowiedni. Jego właśnie przedstawia ilustracja jako zakonnika z sierpem Saturna w dłoni; niegodne papiestwo leży z boku, przedstawione jako noga odcięta owym sierpem. Ilustrację uzupełnia wiersz, którego autorem jest Hans Sachs: Zdziałał to Marcin Luter dzielny, Brzmią czysto słowa Ewangelii, Co przydał człowiek — on usuwa, I święcie mówi, kto w Bogu ufa. Nowe królestwo mogło zaistnieć tylko w wyniku katastrofy, w czasach końca. Aż do Joachima za koniec uważano Sąd Ostateczny, który Joachim zastąpił przez koniec drugiego królestwa. Spowoduje go antychryst, który w ten sposób zyskuje „misję historyczną", niemal wolną od rysów szatańskich: został przewidziany przecież w Boskim planie świata. Nauka o światowej katastrofie —pojawiająca się w myśli wszystkich epok — wymagała zamieszania na świecie jako zjawiska koniecznego po to, by „wypełniły się czasy"; idea ta panuje w najwcześniejszych wyobrażeniach chrześcijaństwa, ' Apokalipsie św. Jana. Luter we wczesnym swym okresie niestrudzenie roowi o zamieszaniu, walce, wojnie, mieczu; nawet przed sejmem w Wor-ji powiada, że Bóg chce walki, a nie spokoju. Miał na myśli walkę 'chowa; zrozumiano go po świecku. Trudno rozstrzygnąć, co i ile mógł Luter wiedzieć z legend o antychryś- e; podania i baśnie krążą głównie jako przekazy ustne. W Erfurcie jeszcze 3ku 1516 wydrukowano niewielką broszurę o życiu i panowaniu Chry- ;a czasów końca i o tym, jak „nawraca on świat za pomocą fałszywej :J nauki"; na prawdziwą wiarę nawracają chrześcijaństwo dopiero aj prorocy, Enoch i Eliasz. Luter mógł to czytać. W sposób jednak zo dostrzegalny kształtowało się w nim teraz wyobrażenie o Rzymie stolicy antychrysta. Krążące w szeptach wszystkie dawne znaki zdają ^ o o zyskiwać zgodne potwierdzenie. Antychryst będzie zuchwale uwa- '? za równego Bogu. Roześle swych wysłanników na wszystkie strony 207 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY świata. Będzie bałamucić lud, wszędzie wznieci zamęt. Zanim jednak będz' możliwe nad nim zwycięstwo, musi wcześniej zostać ogłoszony sąd, strasz li wy sąd nad zaświecczonym Kościołem, i orzeczona musi być kara, a wtedv ostatni będą pierwszymi. Tak brzmiało już od stuleci. I tak też pisze Luter do Spalatina w marcu 1519: „Na ucho Ci mówię i w zaufaniu: nie wiem, czy papież jest antychrystem, czy jego apostołem " Dodaje zarazem, że nigdy nie zamierzał odstępować od papieża: „Jestem całkiem zadowolony, że nazywają go panem świata i że nim jest." Był w tym podtekst: panem tego świata, dominus mundi, nazywano także szatana o którym Luter mówi jako o księciu świata w swym słynnym hymnie reformacyjnym. Niechaj więc papież panuje nad tym światem, ale „niech tylko pozostawi w swoich dekretach nie naruszoną Ewangelię, wówczas reszta nie obejdzie mnie ani na włos, choćby zabrał mi wszystko inne". A wówczas Luter będzie też twardo przestrzegał milczenia, zgodnie z układem. Tak się nie stało; zdarzenia zazębiały się i krzyżowały. Kajetan zadbał, by w Rzymie ogłoszono dekret o odpuście podług jego projektu, ażeby z góry utrącić wszelkie argumenty, jakby nie było wiążącej doktryny w tej kwestii. Już samo to musiało Lutra poirytować: nowy dekret! Przygotowywano klątwę, o tym słyszał również. Mazzolini opublikował nowe pismo. W broszurze O władzy papieża sparodiował naukę Joachima o następstwie epok. W miejsce trzech, wylicza pięć „monarchii", a największą, piątą już, urzeczywistnia aktualny Kościół wojujący. Dana jest w nim Ewangelia, która nawróci kolejne narody, panować będzie nad nimi papież —jedyny i wyłączny sędzia nad monarchicznym i hierarchicznym państwem Kościoła; jurysdykcja papieska rozciąga się także na niewiernych, na Żydów i pogan. Posłuszeństwo prawom ustanawianym przez papieża winien jest każdy pod utratą zbawienia. Polemicznie, przeciw uroszczeniom władców świeckich przydających sobie określenie „z Bożej łaski", pisze o papieżu Mazzolini: „On sam jedynie otrzymał od Boga swą moc, władzę i autorytet. Nikt nie może go złożyć z urzędu: ani sobór, ani żadna inna siła; nikt go nie może potępić, choćby nawet powodował zgorszenie." Tę politykę wyznaczała chwila bieżąca; kwestia usunięcia papieża przez sobór była trwałym przedmiotem dyskusji także wśród kardynałów, a sam Juliusz II stanął nader blisko tego problemu na soborze w Pizie. Tezy Mazzoliniego podziałały na Lutra jak czerwona płachta. Wydawała mu si w całej powadze spełniona stara przepowiednia o nadejściu antychryj w zamęcie czasów ostatecznych, mniejsza o to, która to będzie monarchia, trzecia czy piąta; nie miał nigdy przekonania do mistyki liczb. A tera ponownie zaatakował go Eck, który po pierwszym, wstępnym natarci 13. Dysputa uczonych w XVI wieku w swoich Obelisci nawet zbliżył się do Lutra, choć trudno powiedzieć, że bez reszty szczerze. Luter doszedł do wniosku, że czas znowu wystąpić. Jego żywiołem była walka. Przeciwnicy nie uwzględniali tego, że milczał, złamali umowę. Teraz postanowi! uderzyć. Całą jego naturę wyraża to, co już przy pierwszych atakach Ecka napisał d° Przyjaciela: „Im więcej miotają się i krzyczą, tym dalej kroczę. Poddaję "'oją pierwszą pozycję, ci ujadają na mnie z tyłu; robię wypad naprzód, °y szczekali na mnie i na kolejnej pozycji." Pierwsza pozycją był spór 0 odpusty, kolejną kwestia autorytetu papieża. Jest w Lutrze instynktowna siła i porządek działania, to właśnie objaśnia jego skuteczność: rzeczywiście Broczy przed siebie od jednej pozycji do następnej w logicznej nieomal •ejności, i tak dochodzi do wierzchołka, którego przed nim nie osiągnął mlct> ani cesarz, ani liczni myśliciele i literaccy przeciwnicy papiestwa. 208 id Lme 209 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY Można wprawdzie powiedzieć, że to „czas się wypełnił" czy — skromniej <| „dojrzał"; zawsze jednak ów czas potrzebuje człowieka, który sformułuje i wypowie wyzwalające słowo i który zarazem jest dość silny, by pokonać przeszkody. Były one dla Lutra nadal wystarczająco duże, a każdemu innemu mogły odebrać odwagę. Kim był? Niemal wygnanym wykładowcą, mnichem szu-brawym z żebraczego zakonu w oczach rzymskiej władzy, która właśnie w tych tygodniach przystąpiła do ekskomunikowania go z zachowaniem wszelkich form, w szczegółowym postępowaniu ostatecznym, do udziału w którym dokooptowano też Mazzoliniego i Kajetana. Na elektora mógł Luter liczyć jedynie jak na wielkość nader nieokreśloną. Jedynym oparciem dla niego okazał się wittenberski uniwersytet. Dumą uczelni był zaskakująco duży napływ słuchaczy w ostatnich dwóch latach, a przyczyną tego był Luter. Liczba studentów podwoiła się, przybyli ze wszystkich krajów; nie znana Wittenberga mogła teraz iść o lepsze ze starymi, renomowanymi uczelniami. Oprócz Lutra za luminarza nauki uchodził profesor Karlstadt; bardzo niedawno doszedł jeszcze Filip Melanchton jako wykładowca greckiego, polecony przez Reuchlina wnuk jego brata; był to wątły i niepozorny młody człowiek, o chłopięcym jeszcze wyglądzie, jąkający się odrobinę; na początku uważano go za nader mierny nabytek, opinię tę bardzo szybko zmieniły jego przemówienia, które wygłaszał w pełnej blasku łacinie humanistów; rozsławiła go przemowa, zawierająca obszerny program pedagogiczny, związany z reformą studiów, po której dostrzeżono w nim przyszłą wielkość. Na wykładach skupił niebawem dwustu słuchaczy, uczelnie zaś o długich tradycjach zazdrościły Witten-berdze dwudziestodwuletniego profesora; do końca życia skromnie pozostał przy tytule magistra, nosząc go i wtedy, gdy był już znanym na cały świat Melanchtonem. W Lipsku, i bez tego zazdrosnym o sławę elektorskiej Wittenbergi -szykowała się wielka dysputa, która miała przygasić konkurencyjną uczelnię. Upatrzoną główną ofiarą był Karlstadt, poważył się bowiem w publikacjach na bardzo śmiałe twierdzenia i bronił Lutra, którego wcześniej doktoryzował. Przeciw staremu profesorowi zamierzał wystąpić Eck, obiecując sobie zadać miażdżący cios całemu „kierunkowi wittenberskiemu , a Karlstadt uchodził za jedną z najznaczniejszych w nim postaci, nie tył* za zwolennika Lutra. Wstępny pojedynek już się odbył, sformułowane bardzo ostre w tonie tezy i antytezy, z których Luter wnioskował, że akcja skierowana jest przeciw niemu. Czynił starania o dopuszczenie go udziału w dyspucie. Było to niełatwe, bo chociaż nie był jeszcze oficjain ekskomunikowany, to jednak stał pod poważnym podejrzeniem o herezjv> otwierdziło wezwanie do Rzymu. Zastrzeżenia wniósł wydział teologi-°nv w Lipsku, a nader nieprzychylny Lutrowi był książę Jerzy Saski, który iebawem stał się jednym z najbardziej zajadłych jego wrogów. Ale gnie-aja też księcia małoduszność jego profesorów, o których w ogóle miał uewysokie mniemanie; strachliwi ludzie, mówił, przeraża ich byłe strzał śrutówki. Jeszcze bardziej gniewał go wzrost znaczenia Wittenbergi w porównianiu z jego Lipskiem — to miało teraz ulec niwelacji. Miał to sprawdzić słynny Eck. Poza tym książę spodziewał się wielkiego turnieju, z pojedynkami tym razem nie na miecze, lecz na argumenty w kwestiach teologicznych. Sam żywo interesował się teologią, później zaś napisał przeciw Lutrowi wystąpienia polemiczne, które w ostrości nie ustępowały pismom jego kolegi po berle, Henryka VIII, króla Anglii. Dziś już nie potrafimy wczuć się w zaangażowanie i emocje towarzyszące ówczesnym publicznie prowadzonym teologicznym dysputom, ale pamiętajmy, że szło w nich także o palące kwestie aktualnej polityki. Uroczyste turnieje teologiczne stały się popularne - także w świecie Islamu — od połowy średniowiecza; cenione były na dworach jako forma rozrywki, bywały przy nich obecne damy dworu; zwłaszcza w Hiszpanii prowadzono ten rodzaj zapasów. Krzyżowano szpady argumentów w kwestiach nieśmiertelności duszy, walczono przeciw nowym naukom i niebezpiecznym dawnym, żyd miał prawo bronić swojej wiary wobec chrześcijanina, a nieraz musiał; mogło też iść w tym o życie, jednej przynajmniej strony, co zaostrzało uwagę słuchaczy. Teraz w Lipsku też zagrożone było życie, to także miało urok dla księcia, zapewne nie najmniejszy; w przeciwieństwie do swego kuzyna Fryderyka lubił otwarte, jasne słowo i energiczny gest. Zaczęło się jako sprawa czysto lokalna, spór między Wittenberga a Lipskiem. Książę Jerzy polecił przygotować z całym przepychem salę, ogromną komnatę w swoim zamku Pleissenburg w pobliżu Lipska. Na ścianach za-leszono kobierce; mównicę dla protegowanego Ecka ozdobiono obrazem L pogromcą smoka, św. Jerzym, mównicę dla Wittenberczyków, w geście °ądź co bądź dwornym — obrazem patrona Lutra, św. Marcina. Dysputę poprzedziło uroczyste nabożeństwo. Sławny do dziś chór przy kościele Tomasza odśpiewał dwunastogłosową mszę, niezwykle kunsztowną, 3r3 specjalnie na tę okazję skomponował lipski kantor Georg Rhau, ozniejszym okresie zasłużony w nauczaniu muzyki w Wittenberdze. ,r°Jes°r poetyki wygłosił dwugodzinny wykład o prawidłowych metodach Usji. Miejska straż w napierśnikach każdego dnia pod wtór oddziału czałkarzy zaciągała warty, by zapewnić porządek, obawiano się bowiem ci jU °w. Wittenberczycy przybyli dwoma konnymi pojazdami w eskor-wustu dobrze uzbrojonych studentów; lipscy studenci przypasali mie- 210 211 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY cze i sztylety; krwawe bijatyki były w życiu studenckim czymś powszednim a nastrój po obu stronach — napięty. Na wstępie odbyła się jeszcze debata nad „porządkiem dziennym" i regn łami postępowania. Eck, ufając w swój potężny głos i zdolność improwizacji chciał dysputy „na sposób włoski" i nie zgadzał się na opublikowanie protokołu. Karlstadt by ostrożniejszy, obstawał przy protokole w brzmieniu dosłownym i z notarialnym uwierzytelnieniem. Protokół był kwestia istotną, miał być przedstawiony uniwersytetom w Paryżu i w Erfurcie którym przypadła rola rozjemczo-sędziowska. Eck żądał przesiania protokołu ponadto do papieża jako najwyższego rozjemcy, lecz Luter się na to nie zgodził. Sam już protokół z protokołu sporządzono w formie notarialnej. Drobiazgowość biurokratycznej aparatury utrzymano w całej dyspucie trwającej przez siedemnaście dni. Gdyby przebiegała ona w formie, jakiej chciał Eck, mogła była trwać i sześć tygodni, o czym mówił z dumą. W znakomitej swej pamięci miał ogromny zapas sentencji i stosownych miejsc z papieskich dekretaliów. Porankiem odbywał przejażdżkę w towarzystwie miejskiego stajennego; wierzchowca usłużnie postawiła do jego dyspozycji rada miejska; do sali wkraczał ze szpicrutą w dłoni, a jako mistrz swobodnej dyskusji przechadzał się niedbale tam i z powrotem, pozostawiając za swymi plecami mównicę z pogromcą smoka. Odnosił się z ironią do drobnego wzrostu Karlstadta, który z lękiem przywarł do mównicy i notatek, nieustannie zaglądał do książek piętrzących się stosem wokół i wciąż baczył, by protokołujący nie opuścili bądź nie przekręcili żadnego jego słowa. W swoich tezach szedł dalej niż Luter; traktowały one o niezmiernie rozległym problemie woli człowieka: wolna czy niewolna? Kwestia ta poruszała Kościół już w czasach najdawniejszych, niemal do granic rozłamu. Święty Augustyn, czczony przez Lutra jako wzór, swą potężną antyczną łaciną i równie wielką mocą przekonywania raz na zawsze pokonał Pelagiusza, arcy-heretyka i zwodziciela, którego imię pozostaje żywotne w całych dziejach Kościoła i jeszcze dziś uroczyście potępia je Kościół anglikański. Za herezję pelagiańską uważano powołanie się na wolną wolę człowieka*, a za semipelagianizm -- już przyznawanie jej niejakiego współdziałania w osiągnięciu zbawienia**. Poczynając od Augustyna spierano się w tej kwestii przez dwa stulecia; walka na tym się nie skończyła, niejednokrotnie odnawiając się później. Po Pelagiuszu, człowieku, który poruszył cały * Doktryna teologiczna pelagianizmu odrzuciła doktryn? o grzechu pierworodnym głosząc, że dziecko rodzi się bez ja k' * ^ kolwiek grzechu, oraz doktrynę o niezbędności wewnętrznej łaski Bożej, głosząc, że człowiek może o własnych siłach, bez osiągnąć zbawienie (przyp. tłum.). ) ** Według semipelagianizmu człowiek może o własnych siłach, bez laski Bożej, dojść do początków wiary (przyp- tlu esny świat, nie zachowały się żadne pisma, o nim samym wiadomo ÓT° że pochodził z Wysp Brytyjskich, wiódł skromne, bogobojne życie, klety przez papieża Innocentego I i popierany w swych osądach przez wyo następcę Zosymusa. Skazany na wygnanie i wyjęty spod prawa mocą Barskiego rozporządzenia, Pelagiusz zniknął z Rzymu i odtąd urywa CL po nim ślad. Jego nauka, w tej mierze, w jakiej daje się odtworzyć, K?łai jasna i prosta, może nawet trzeźwa, ale straszna: stworzony przez Boga człowiek jest wyposażony w moc czynienia dobrze; grzechu nie dziedziczy, lecz popełnia go jako jednostka w akcie wolnej woli. Upadek Adama służyć ma tylko jako przykład, zmaza grzechu pierworodnego nie przechodzi w wieczystym dziedzictwie z człowieka na kolejnych ludzi. Śmierć jest zdarzeniem naturalnym, zwyciężył ją Chrystus, który żył bez grzechu. Pokusy, na jakie człowiek jest wystawiony, są tylko przeszkodami na jego drodze do doskonałości; można je pokonać, opierając się na nauce i przykładzie Chrystusa. Tezy te znamy tylko z przytoczeń przeciwników, przede wszystkim Augustyna. Dlaczego jednak wywołały oburzenie? Tworzący się Kościół nie mógł tolerować wolnej jednostki, choćby nawet skierowanej na pobożny cel. Już samo to słowo działało jak wezwanie do nieposłuszeństwa i tak zawsze było rozumiane. Podejrzane i tępione były też poglądy częściowo zbliżone do doktryny Pelagiusza, a określane jako semipelagianizm. Zachowane zostało pojęcie herezji pelagiańskiej. W jednej z najbardziej osobliwych zmian stanowiska doszedł Kościół jednak do nauk przyznającyh określone miejsce co najmniej dla semipe-lagianizmu, choć z wielką mocą zastrzegano się przeciw temu określeniu i takiemu widzeniu. Oburzony i dotknięty Eck protestował, kiedy w dyspucie Karlstadt zarzucił mu „myśli pelagiariskie", będąc najpewniej na dobrym tropie, ale dyskutując mało zręcznie. W kolejnej zaś zmianie sytuacji w sporze Luter był tym, który główne swe zadanie upatrywał w walce przeciw nauce o „wolnej woli"; w obszernej rozprawie O woli niewolnej bronił swego stanowiska przeciw zarzutom Erazma. Lutra nauka o łasce sprzeciwała się tezie mówiącej, że człowiek sam * siebie może przyczynić się choćby w małym stopniu do swego zbawienia, a Już najmniej przez dobre uczynki. W Pelagiuszu, tak jak Augustyn, w'dział Luter „rozumnego" człowieka, który pokłada zaufanie nie w Bogu, ale w sobie, w swoim własnym pojmowaniu. Teraz zaś, w Lipsku, prowa- 2l' swoją pierwszą wielką walkę przeciw papiestwu, które nie chciało Przyznać żadnego miejsca jego, Marcina Lutra, pojmowaniu i sobie wyznaczało rolę najwyższego i jedynego autorytetu. Przeciwko temu burzyła się Lutra „wolna wola". 212 213 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY 0 Pelagiuszu wspomnieliśmy nie tylko dlatego, że jego imię pojawi} się w lipskiej dyspucie; jest to znamienny, najbardziej może zadziwiają ° w historii przypadek uznania za heretyka, bezprzykładny już w tym / oczerniony nie może się bronić przeciw zarzutom i mylnym interpretacjom wszystkich stuleci: postarano się, by jego dzieła zniknęły bez śladu. Pieczo łowicie zachowano tylko jego imię jako jednego z pierwszych i najbardziej niebezpiecznych heretyków. W lipskiej dyspucie chodziło o to, w jakiej mierze jest heretykiem Luter. Wykazanie tego było planem i ambicją Ecka-plan przeprowadził chłodno, zręcznie i z rozwagą. Eck wysunął się jako zwycięzca dysputy; jego zwycięstwo święcili nie tylko uczestnicy z Lipska z góry stojący po jego stronie. Postąpił on przezornie już pod względem taktycznym, jako przeciwnika ustawiając sobie Karlstadta, którego słusznie uważał za znacznie słabszego; trwająca tygodnie dysputa z przeciwnikiem słabszym też fizycznie musiała znużyć słuchaczy. Nie zawsze się przysłuchiwano, a zdarzało się, że lipscy profesorowie teologii, spokojni i pewni wyniku, popadali w drzemkę. W imprezach takich dużą rolę grała powierzchowność przeciwników, wrażenie, jakie wywierała na widzach i słuchaczach, a pod tym względem Eck, „nasz Eck", miał zdecydowanie przewagę. Skutek byłby lepszy, gdyby Eck wyeliminował Lutra z udziału, jak zamierzał. Luter z trudem torował sobie drogę do mównicy z wizerunkiem św. Marcina. Jako osławiony kacerz był ponadto szpiegowany-na każdym kroku, podglądany, nie uszedł uwagi żaden szczegół, nawet z jego stroju. Gdy w czasie tygodniowej mordęgi Karlstadta szedł przez miasto, dominikanie pospiesznie przenosili z ołtarza do zakrystii święte naczynia i Przenajświętszy Sakrament, by uchronić je od niosącego zarazę oddechu przechodzącego opodal kacerza. Ludzie zabobonni dostrzegli nawet na palcu Lutra magiczny pierścień, bez wątpienia skrywający diabelską moc; inni widzieli „na własne oczy" szatańskiego jego pomocnika w zgrubieniu pierścienia; tkwił tam zamiast oczka. Wywołało to sensację, gdy wbrew wszelkim zwyczajom zakonnik odważył się wejść na mównicę z małym bukietem goździków w dłoni, których wonią cieszył się w trakcie dysputy. Bukiecik — moment jakże sympatyczny w całej tej aferze, która nie miała końca, rozrósł się niepomiernie w opowieściach: mówiono o Lutrze, iż bezczelnie spaceruje po mieście z wieńcem kwiatów na głowie i tak przystrojony rzekomo też wyjechał; niesłychane zdarzenie opiewali lokalni poeci: Raz w Lipsku sobie na rynku stałam 1 na ślicznego chłopca czekałam, Wtem nadbiegł w wieńcu na głowie mnich, Więc pomyślałam: zatańczy w nim! drobniejszej niepewności i potknięcia Lutra nie pominięto w potoku tów i publikacji, jaki ruszył już w trakcie długiej dysputy i popłynął do ' • vch krajów, także po jej zakończeniu. Przebieg dysputy oprócz nota- z urzędu notowało podobno trzydziestu spośród słuchaczy; notatki Jprawozdania, publikowane w większości na bieżąco, wypełniają nie- wielką bibliotekę. Ograniczamy się do głównego punktu, który sprawił, ze spór Lipska z Wittenbergą nabrał szerszego znaczenia, i na którym skoncentrował się Eck: chciał on dowieść, że Luter nie tylko w kwestii odpustów jest kace-rzem, ale w całości swych poglądów i postawy. Brutalność, z jaką prowadził ów dowód, wzbudziła niechęć niektórych słuchaczy; wspomniany już młody humanista Mosellanus, który jako profesor poetyki wygłosił uroczystą przemowę, opisuje Ecka jako mężczyzną rosłego, krępego, o potężnej klatce piersiowej i mocnym, „iście germańskim głosie, ale przypominającego zachowaniem bardziej rzeźnika lub wieśniaka niż teologa. Luter zaś „jest wzrostu tylko średniego, szczupły, tak wyniszczony przez troski i wielość studiów, że z bliska można policzyć na nim wszystkie kości. Ale jest jeszcze w pełni lat męskich. Głos jego brzmi jasno i czysto." Luter musiał być opanowany i mieć się na baczności. Eck niebezpiecznie przypierał. Już w pierwszym starciu pewnym chwytem sięgnął do kwestii autorytetu papieża. Poruszył ją ponownie i wprowadził dalsze zarzuty: poglądy Lutra to „czeskie kacerstwo!" Luter, podrażniony, odrzucił pomówienie. Eck, podstępnie: „Tak ojciec przeciwny jest husytom? Czemuż to więc, przy wszystkich swoich świetnych talentach, nic przeciw nim nie pisze?" Luter, podrażniony jeszcze bardziej, oburzył się na te insynuacje. Kipiało w nim - i o to właśnie chodziło Eckowi, który znał swego przeciwnika. Po przerwie na obiad Luter wpadł w pułapkę po same uszy. Wymknęło mu się niebacznie: „Tak, wśród artykułów Husa i husytów jest wiele twierdzeń na wskroś chrześcijańskich i ewangelicznych." I jeszcze nierozważniej: „Są tam twierdzenia, których Kościół w żaden sposób Potępić nie może!" Salę ogarnęło wzburzenie. Książę Jerzy wstał z fotela się pod boki: „Oto skutki zarazy!" Zarazy, dżumy od arcykacerzy, ttórzy spustoszyli jego kraj, przed którymi musieli uciekać z Pragi załogę jeg0 lipskiego uniwersytetu! Był też osobiście uczulony i miał obciążone sumienie: matka jego była córką czeskiego herezjarchy, króla erzego z Podiebradu, po którym nadano mu imię, obawa zaś, że może c Pomówiony o ukryte sympatie dla kraju heretyków, utwierdzała szorstkiej pryncypialności jego naturę, szorstką i bez tego. Wszystko czynało się chwiać. Bunt, rebelia przeciw Kościołowi i państwu — to lesciło w sobie słowo „husyta". Eck nie popuszczał i dalej manewrował 314 215 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY 14. Jan Hus w drodze na stos z rozmysłem: Co słyszę, Kościół nie potępi? Sobór w Konstancji najwyraźniej przecież obłożył klątwą i Husa, i jego twierdzenia! Czy ojciec Luter odrzuca może autorytet świętego soboru? Luter stracił na pewności: Nie powiedział nic przeciw soborowi w Konstancji. Nic? — odrzekł Eck -czyżby? To jeszcze zostanie udowodnione; w każdym razie Luter jest pro- ktorem i obrońcą husyckich nauk. Kłamstwa! — protestował atakowany, mieszany jeszcze bardziej. W gruncie rzeczy nie mógł protestować; Eck odprowadził do konkluzji podstępnie, ale to, co powiedział, było praw- jziwe. Dzień skończył się w podnieceniu i wrzawie. Eck odniósł wyraźny ukces o trwałych skutkach. Słowa: „czeski kacerz, husyta", uczepiły się Lutra jak przysłowiowy rzep psiego ogona, nie mógł ich z siebie strząsnąć, powtarzano je bez ustanku jako dowód zagrożeń zawartych w jego nauce, a jeszcze i później, na sejmie w Wormacji, były głównym argumentem za jego potępieniem. O Husie i husytach wiedział Luter równie mało jak Eck. Obaj znali tylko orzeczenia soboru, „sentencje", oraz potępione twierdzenia. Dla Ecka rzecz była jasna: Kościół orzekł, mniejsza o szczegóły; Luter wśród potępionych twierdzeń znajdował takie, które były zgodne z jego poglądami, a w każdym razie z intuicjami, nie sformułowanymi jeszcze w sposób stanowczy. Na sali toczył się nadal średniowieczny pojedynek na cytaty, w którym chodziło o pojedyncze twierdzenia, przecinki, kropki. I tak w przypadku Pelagiusza najskuteczniejszy okazał się ogólnikowy i nieokreślony zarzut „herezji". Nie miało znaczenia, że husyci nie tworzyli zwartej jedności, a przeciwnie, bardzo rychło podzielili się na dwa zajadle wrogie odłamy; taboryci byli ugrupowaniem radykalnym, utrakwiści zaś -- bardziej umiarkowanym, zgodnie ze swoją nauką przyjmowali komunię sub utraąue species, pod obiema postaciami, chleba i wina. Bez znaczenia dla dysputy było to, że utrakwiści pokonali taborytów w samobójczej walce i krwawej bitwie o najbardziej zgubnych skutkach w dziejach całego kraju. Ani Luter, ani Eck nie mieli pojęcia o historii Czech i w ogóle o historii. Książę Jerzy wiedział nieco więcej — i to właśnie utwierdziło go w niechęci do mnicha wydobywającego sprawy, które powinny były pozostać pogrzebane w niepamięci. Pobożna matka napędzała księcia wciąż do modlitwy, do prawowiernej modlitwy; lękała się, a zarazem była dumna, gdyż jej ojciec był 'otężnym królem i obok czeskiej korony, którą obdarzyła go szlachta eska w podzięce za pokonanie zgrai radykałów-taborytów, zamierzał gnać nawet po koronę niemiecką; lękała się, bo król-ojciec pozostał ieretykiem, przyjmował komunię św. pod obiema postaciami, potajemnie — bo nie mogli o tym wiedzieć poddani —pozostał wyznawcą dawnego ościoła. Dorastała wśród tej nieuczciwości, w atmosferze nierzetelnego KOJU między Kościołem a krajem, z którego pochodziła; Kościół zawarł wiem z Czechami pakt zawierający tajne postanowienia, przyznający im zególne prerogatywy, jakich nie miały inne kraje, w tym prawo udzie-1 komunii pod obiema postaciami. Tak wzrastał książę Jerzy, takimi 'ostały Czechy, „źródło zarazy", z którego mogły wydobywać się wciąż 216 217 BURZA OGNISTA 17 DNI DYSPUTY nowe zagrożenia, pradawne, sięgające wstecz do waldensów i pikardów kacerski kraj Europy, który swymi antykościelnymi naukami zagrażał Bożemu porządkowi świata — społecznemu i politycznemu. Książę Jerzy był przerażony. A że chciał być człowiekiem porządku, przewodząc debacie zakazał przez swoich komisarzy dalszego omawiania drażliwej kwestii. Szczegółowa wypowiedź Ecka wystarczała. Wykluczone miały być dalsze zarzuty osobiste. Luter nadal był podniecony, teraz trzymał się konsekwentnie tematu i doszedł do decydującego punktu, do którego się przygotował: prymat papieża. Czy opiera się on na prawie Bożym, czy tylko na ludzkim? Była to w jego wystąpieniu owa „druga pozycja", na którą przechodził, kwestia odpustu była „pierwszą",właściwie drugorzędną i zależną. Odpust ustanawiał papież. Skąd jednak miał władzę ustanawiania? Skąd w ogóle wywodziło się dominujące nad wszystkim stanowisko, które nieustannie sobie uzurpował? Czy oparte jest na Biblii, czy wytworzyło się dopiero wciągu stuleci jako „dzieło ludzkie"? W których wiekach się to stało? Luter z mocą uderzył w skałę, której do tej pory nikt chyba nie poruszył. Nauka o „skale", na której zbudowany jest Kościół, praktycznie była niekwestionowana, trwając „mocno jak skała", a to, że odważył się wystąpić przeciw niej zakonnik, było czymś niesłychanym. Chodziło tu o słowa Pisma Świętego: „Ty jesteś Piotr, [czyli skała], i na tej skale zbuduję Kościół mój." W słowach tych Piotr został ustanowiony najwyższym z Apostołów; udał się do Rzymu, od niego zaczął się nieprzerwany ciąg papieży; papiestwo ustanowił Chrystus, zaistniało więc niewątpliwie bezpośrednio „z Bożej łaski" jako jedyny i wyłączny autorytet. Wykładnia Pisma i objaśnianie poszczególnych miejsc było dopuszczalne tylko za aprobatą papieża. Uznawane były tu wyłącznie zapatrywania wczesnych ojców Kościoła, wyniesionych jako święci na ołtarze. Gdy ktoś „nowy" chciał oprzeć się na Ewangelii, i na cytowanym wyżej miejscu podług swego pojęcia i uznania, był heretykiem. Tak też wywodził Eck, wołając: Cyprian, Orygenes, Augustyn, Hilary, Chryzostom i jeszcze wielu innych, ojcowie ósmego soboru, soboru w Chalcedonie! Stwierdzili jednogłośnie, wszyscy, „a ja więcej świętym chc^ wierzyć niż jakiemuś młodemu doktorowi!" Piotr jest skałą, papież jego namiestnikiem. A Luter twierdzi, „że pisma wszystkich Doktorów, choćby najbardziej świętych i najuczeńszych, należy badać i odczytywać w zgodności z tekstem Biblii, co przecież nakazali nam także Chrystus, Paweł, -Jan". Nie był to pusty spór o słowa — choć i takie miał znamiona — a śro° karni szczotkowymi, czekali, aż Luter od ręki zrobi korektę, zanosili szybie" do drukarni, a nazajutrz przynosili kolejne „szczotki". Całą swoją prac° wykonywał Luter sam, bez sekretarza czy innej pomocy, w swojej izdebek nad gankiem, łączącym budynek klasztorny z browarnym. W Wittenber dze powstał cały przemysł poligraficzny w ówczesnym rozumieniu, a drukarze — zarazem wydawcy — szybko się bogacili. Honorariów Luter nie otrzymywał. Większość jego publikacji przedrukowywano poza Witten-bergą, takich kolejnych wydań ukazywało się nieraz dziesięć albo i więcej-istniała, głównie w Niemczech południowych, rozległa sieć miejscowości' w których drukowano i które stanowiły punkty oparcia dla autorów! Ośrodkami wydawniczymi były potężne miasta Rzeszy, ale prasy drukarskie miały też małe, odległe miejscowości, drukowano tam zwłaszcza wtedy, gdy cenzura w dużych miastach, sprawowana przez ich zarządy, była nazbyt dokuczliwa. Wielkim ośrodkiem stała się Bazylea, w której skupili się wybitni drukarze i wydawcy; jako lektorzy i korektorzy byli zatrudniani sławni humaniści. Tam ukazały się wielkie epokowe wydania Starego i Nowego Testamentu w językach pierwotnych, potężne tomy pism Ojców Kościoła, dzieła starożytnych klasyków i Erazma z Rotterdamu. Najlepsi artyści, wśród nich Holbein Młodszy, zajmowali się szatą graficzną książek, które eksportowano do wszystkich krajów. W Bazylei wydano już w roku 1519 zbiór pism Lutra z przedmową młodego humanisty Capito, który z dworu arcybiskupa mogunckiego Albrechta — gdzie żył jeszcze dość długo, jak i Hutten — zakrzyknął, że rozbudzone oto zostało sumienie laickie i broni się przed kuratelą teologów zawodowych. Wydawca Froben napisał do Lutra bardziej rzeczowo: tylko do Francji i Hiszpanii wysłano 600 egzemplarzy, „kupują w Paryżu, z uznaniem czytają na Sorbonie", poszły partie wydania do Italii, do Niderlandów, a także do Anglii, „na składzie mam tylko dziesięć egzemplarzy. Z żadną książką nigdy jeszcze tak mi się nie powiodło". Drukowano wszystko, co wyszło spod pióra Lutra, nawet najbardzie powierzchowne i błahe pisma polemiczne; każdy „świstek", jak nazywał Luter ulotne publikacje, rozklejano jak dzisiejsze afisze. Wokół jego prac rozpętała się zamieć polemik, pamfletów, tez, antytez, ważkich zarzuto i apologii. Skargi na niepomierny zalew papierem podnoszą się w każdym stuleciu; powódź ta zaczęła się w czasach reformacji. Z dużym utrudn niem brodzi się dzisiaj wśród tamtego wylewu, w którym dużo szlaniu- ro tam prostactwa, grubiaństwa, oszczerstw, zniesławień; ukłucia zada-,ióra tępe. Największa przyjemność to szydercze przekręcanie nazwisk eciwników; triumfy święcą ulubione zarzuty pijaństwa i wyuzdania, kto ^ wrogowi wykaże błąd gramatyczny, ten aż mlaska ukontentowany woim zwycięstwem. Luter brał w tym tęgi udział, jeśli zaś o grubiaństwa lodzi, przeszedł wszystkich. I on walczy o słowa i objaśnienia, zawsze jed-}k chodzi mu o S ł o w o, to istotne i dla niego rozstrzygające. Pedantyczną, robiazgową krytyką filologiczną niemal nigdy się nie zajmował. W publikacjach często ujawniała się jego wojowniczość i sprawiało mu to przyjemność. „Tęgi gniew odświeża krew" — mawiał, a teksty najgniewniejszych swych broszur zsyłał do drukarni natychmiast, bez przeczytania. Luter osiągnął nieporównywalne władztwo nad językiem i mało kto mu dorównywał. Skąd czerpał to bogactwo — trudno pojąć; jako zakonnik przez piętnaście lat posługiwał się łacińskim słownictwem. Po łacinie pisał i później, kiedy zwracał się do świata uczonych i do czytelników za granicą. Równie łatwo daje sobie radę z listem w stylu humanistów, ze słowami sojuszu i mnóstwem komplementów, co z szorstką odprawą, udzielaną któremuś podrzędnemu przeciwnikowi. Ale wszystkie swoje siły rozwinął dopiero w niemieckim, który pochwycił najpewniej w czasie wędrówek, na gościńcach. Jędrna i bogata była mowa ludzi w owych czasach; mógł czerpać z różnorodności, w której na jedną rzecz był tuzin określeń, a każde rzemiosło miało własny, bogato rozwinięty język fachowy. Dyskusje teologiczne toczono w sentencjach, ludzie świeccy wypowiadali się przysłowiami, a Luter miał ich własny zapas. „Oto obora i rogacizna —powiedział diabeł i wpuścił gospodyni osę w zad" - brzmiał jeden z przyzwoitszych jeszcze zwrotów. Nie tylko bogactwo słów, ale przede wszystkim ich kadencja oraz intonacja stanowiły o dobitności jego języka, a w tym nie zawiodły go uzdolnienia muzyczne. Wiele z intonacji i melodii języka zagubiło się dla dzisiejszego czytelnika, nic bowiem nie podlega tak znacznym zmianom jak odczucie kadencji, akcentów, iloczasu. Muzyka czasów Lutra, >wnież w pieśniach miłosnych i zawadiackich śpiewach rycerskich, brzmi d'a nas „podniośle", niemal chorałowe, zapisana jest nutami o długiej 'Półdługiej wartości. To samo dotyczy zdań języka; nie mamy już cier-iwości ani zrozumienia dla potoku słów z tuzinami powtórzeń i spiętrze-'ami słów bliskoznacznych, czy dla stylu kaznodziejskiego, którym często ;uter się posługuje. Zupełnie inaczej oddziaływało to ówcześnie: potęż-j, porywająco, przekonywająco. Musimy owo largo -- mówiąc języ-lern muzyki --, przetransponować sobie na bliższe nam allegro, presto y zgoła/urioso, ażby wyobrazić sobie wrażenie, jakie wówczas wywie-1 ten język. 222 223 BURZA OGNISTA TRZY WIELKIE PISMA Luter jednak — przewyższając w tym dalece swoich współczesnych zna także krótkie, chwytające i nas zdania: „Śmiało, naprzód, jeżeli "•"" chcą, to zechcą"! Ma pod ręką słowa o dużej sile obrazowania i słowa nał'6 dowane akcją; chętnie bawi się słowami dźwiękonaśladowczymi, a w ogni lubi grę słów, zakochany w swoim instrumencie —języku. Preludia, kto gra na nim, są zupełnie świadome, a nawet decydujące pismo, które ozi^ czało ostateczne zerwanie z Kościołem, O niewoli babilońskiej Kościola określa w którymś miejscu jako „preludium"; powiada, że zanuci niezadługo „inną piosenkę", w wyższej tonacji -- tak jakby chodziło o jakiś pogodny konkurs śpiewaczy. W swoim humorze bywa okrutny; nader często jest opanowany i rozważny, a nieobca jest mu autoironia. Kiedy indziej znów popada w wybuch wściekłości bez miary, których znieść nie mógł subtelny Erazm i nie tylko on. Nie zna w tym granic, a furia, którą już wtedy nazywano niemiecką —furor teutonicus — doprowadzała go do sformułowań niebezpiecznych, które musiano rozumieć tak, jak brzmiały, i o których niełatwo powiedzieć, czy są to zwroty retoryczne, czy w zamyśle rzeczywiście nie wzywają do zabijania. „Jeżeli złodziei karzemy stryczkiem, rabusiów mieczem, kacerzy ogniem na stosie, dlaczego z całą mocą nie skierujemy broni przeciw nauczycielom krzywdy i nieprawidłowości -kardynałom, papieżom i całej rzymskiej sodomie, która bez ustanku pustoszy Kościół Boży, czemu dłoni nie obmyjemy w ich krwi?" Daremnie potem protestował twierdząc, że nie chciał nawoływać do mordu; daremnie powoływał się na Biblię, w której Dawid w Psalmie 58 występuje przeciw nie-zbożnym, czarownikom i głosicielem kłamstwa. Nie każdy w Psalmach był równie biegły jak on, a poza tym nie ustalono, jak dalece słowa Psalmisty należy rozumieć jedynie w „znaczeniu przenośnym". Takie słowa działały straszliwie; towarzyszyły Lutrowi jak krwawe cienie. / Uzjbmjony,. wtaką moc^loyi^^oc^J^^rJo^z^ćj^^^^. Było to działanie jedyne wTwoiniTodzaju. Za sobą nie miał żadnej siły, a przed nim były Niemcy: niejasny, splątany kraj, z którego to stąd, to stamtąd dochodziły doń wołania — nieraz od ludzi, którym nie ufał. Nie mógł zdać się nawet na swego elektora i nie wiedział, nie mógł być pewny, czy będzie mógł pozostać w Wittenberdze. Orzeczenie klątwy było już w toku, a interdykt mógł dotknąć także elektora i objąć cały elektorat, połowę Saksonii; druga połowa pod władztwem księcia Jerzego już była wroga Lutrowi i wrogość ti rosła z każdym tygodniem. Nie dysponował ani partią, ani spójną doktryn* partyjną, w ogóle żadnym określonym programem, który by mówił, urzeczywistnić ów przewrót porządku świata, ustalonego od stuleci. A ju najmniej wiedział, co miałoby zastąpić podważony porządek. Miał tył Biblię oraz przeświadczenie mówiące mu, co należy czynić. Został powo 224 przez Boga i będzie działał zgodnie z Jego wolą. Jeśli to będzie wbrew .go woli, Najwyższy wyrzeknie się go. Nlajbardziej może zadziwia nastrój i postawa, w jakiej „nędzny braci-„zuchwały mnich", przystępował do dzieła: pogodnie począł burzyć stytucje. które wznosiły się niby „skała", opierając się najpotężniejszym ' awet władcom. Pisma, którymi walczył, stały się dokumentami historii rzeczywiście zmieniły świat; tak odczytujemy je dzisiaj. Pisał je szybko, użytek chwili, żartując, z początku przynajmniej, że jest tylko jednym z głosów ze strun swojej \utm.CQo szlachty chrześcijańskiej narodu niemiec- . ^ kieaa iL-po-prawie stanu chrześcijańskiego — taki tytuł nadał pierwszemu z trzech pism. Przez szlachtę rozumiał nie tyle rycerstwo, które za pośrednictwem Huttena i innych szlachciców ofiarowało mu pomoc i ochronę, ile książąt i cesarza, „młodą szlachetną krew". Należało przemówić teraz do ludzi świeckich, by wzięli sprawę w swoje ręce, skoro nadaremnie zwracał się do teologów i do instancji kościelnych, „albowiem stan duchowny, do którego słusznie to należało, przestał baczyć na cokolwiek". W wielkiej skromności zastrzega się: dobrze wie, że może zuchwale to wyglądać, gdy wzgardzony, ubogi jakiś zakonnik, który właściwie wyrzekł się świata, zwraca się do osób tak wielkich, stanu tak wysokiego, „jak gdyby poza doktorem Lutrem nie było nikogo, kto by się troszczył o stan chrześcijański". Niech zgani go, kto chce: „Może wobec mojego Boga i świata jestem obowiązany podjąć ten czyn nierozsądny, który oto zamierzyłem." I jeszcze spokojniej, jak gdyby trafnie przewidywał, czego ma oczekiwać, dodaje, że szuka wyrozumienia u „mniej mądrych", „albowiem łaski i życzliwości aż nazbyt mądrych, o które tak często z wielkim trudem zabiegałem, już nie chcę mieć i poważać ani teraz, ani na przyszłość. Niech nas Bóg wspomaga, abyśmy nie naszej, ale Jego chwały szukali, amen." A w połowie broszury, zanim rozwinie projekt reformy, mówi raz jeszcze: „Tak więc chcę jednak 'yśpiewać pieśń szaleńca i powiedzieć, na ile potrafi to mój umysł, co może o powinna uczynić świecka władza czy sobór powszechny." Można tu trącić pytanie, czy którykolwiek rewolucjonista w takiej osobliwej formie Umował swe zadanie. t to po części formuła pokory, zwyczajna dla stylu zakonnego, którą •uter posługiwał się dotychczas w innych także pismach, ale przybiera tu a nowy ton, własny ton Lutra. Uchwycili go i pojęli właśnie ci „mniej idrzy"; „aż nazbyt mądrzy" pozostali na uboczu. Łagodny sposób zmiesi? jednak w nagłym zwrocie: „Wspomóż nas Bóg i daj nam jedną trąb", tych, od których dźwięku padły mury Jerycha. Potrójne mury iiosło wokół siebie papiestwo, mury z papieru i słomy. Zdmuchnie i obali Luter. 15 Marc„ n Luter 225 BURZA OGNISTA TRZY WIELKIE PISMA Pierwszy mur: ., wymyślona różnica" między stanem duchownym i ś\vie kim; po jednej stronie papież, kapłani, mieszkańcy klasztorów, po drus/ książęta, panowie, rzemieślnicy i rolnicy. Niech nikogo nie „zastraszy" tJ różnica :j„ wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, abv c stanowić jedno ciało", mówi Paweł, i dalej : „liczne są wprawdzie członki, ale jedno ciało", a każdy z członków inne ma zadanie do spełnienia, „by'nje powstało rozdwojenie w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem". Przez chrzest wszyscy zostaliśmy napojeni Duchem powołani do kapłaństwa i uświęceni. Istnieje jednak ryzyko. „Albowiem to' co wykluło się z chrztu, chlubić się może, że już wyświęcone jest na kapłana^ biskupa i papieża, mimo iż nie każdemu przystoi wykonywanie takiego urzędu. Kapłan jest „osobą swego urzędu", dopóki spełnia ten urząd. Złożony z urzędu, jest chłopem czy mieszczaninem jak inni ludzie. Character indelebilis, niezniszczalna właściwość kapłańska, jest czymś wymyślonym. Także „szewc, kowal, rolnik, wszelki człowiek swego rzemiosła ma swój urząd i swoją pracę", którą wypełnia i którą służyć ma innym. Z tego składa się życie społeczności, jak z członków składa się ciało. Tak pada pierwszy papierowy mur. •j / Drugim murem jest teza, że papież, bez różnicy, „zły czy pobożny", nit c , \ może ~my lic się w kwestiiicj^wiary i że tylko papieżowi wolno interpretować f Tego w Piśmie nie ma. Napisano tam natomist: „Wszyscy mamy jednego ducha wiary." Tak więc powinniśmy „być odważni i wolni, nie pozwalać, by ducha wiary (według słów Pawła) odstraszały wymyślone słowa papieży, ale iść śmiało przed siebie: wszystko, co oni czynią, oceniać podług pełnego wiary naszego rozumienia Pisma i zmuszać ich, by postępowali podług lepszego rozumienia, a nie swego własnego". Śmiało ruszyć także na trzeciraw^ap^ do zwoływania soboru. O tym również nie ma nic w Biblii. A byłoby chyba dziwne, gdyby podczas pożaru „wszyscy stali bezczynnie i pozwalali, by spłonęło, co tylko może spłonąć, dlatego tylko, że nie mają burmistrzowski* • władzy, albo z tego powodu, że ogień ogarnął już dom burmistrza". Czyż każdy mieszkaniec miasta nie jest „obowiązany wszcząć alarmu i innyc wezwać"? O ileż bardziej jeszcze stosuje się to do sytuacji, kiedy zgorszer jak pożar rozszerza się nie na domy, ale na ludzu Kościół tylko ma właa naprawy ; jeżeli papież używa tej władzy po to, by przeszkodzić w zebi się soboru mającego na celu naprawę Kościoła, wówczas nie należy zwaz< -rra papieża ani lękać się jego klątw i gromów. Na usunięcie potrójnych murów wystarczyło dziesięć stron tej broszu ^ Gdy przełożyć ich treść na język i terminologię dzisiejszą, Luter usa dzielnił tam człowieka i uczynił go jednostką odpowiedzialną. Oddzia szerzej, nie na samą tylko sferę religijną, która dla Lutra była jedynie ważna. Przynosiło też owej jednostce nie kończące się niepokoje i trudne walki; na tej samodzielnej drodze człowiek jako indywiduum znajdował zapowiedź ciężkich konfliktów wewnętrznych, wyrzutów sumienia, duchowe rozterki. W ciągu stuleci, które nazywamy erą nowożytną, ewolucja wśród trudnych walk przebiegała dalej. Najnowsza epoka, ta, w której żyjemy, w dalszym ciągu walczy przeciw jednostce, w wielu częściach świata odwołała ją na poprzednie jej miejsce i postawiła pod władzą obowiązujących doktryn, klątw w nowej formie, kar i procesów o herezję. Wzniosła nowe mury, niekiedy dosłowne. A nawet w tak zwanym „wolnym świecie" indywiduum w coraz większej mierze poddane jest naciskowi ruchów masowych, wobec swego Boga może wypowiedzieć się już tylko w „zaciszu", może też w nieobowiązującym stroju błazna wymachiwać biczem satyry. Odpowiedzialność za ten kierunek ewolucji można przypisać Lutrowi, ma w nim udział. Ale był głosem i rzecznikiem swego stulecia i w tej roli oddziałał na cały świat. (Tego broszura nie poprzestaje nazburzeniu murów, idzie dalej: proponuje, co powinjeji_rjostariawić sebór-^r: wielka nadzieja wszystkich krajów — gdybiJósźed!do skutku. Poddane tu myśli, tak szparko rzucane na papier, i w tym zakresie spowodowały duży oddźwięk. Papież^dajHfijJL.Lutra, może nadal pozostać, autor nie chce zniesienia ...urzędu .anizłożeniaz niego t^t^„t„», „„,,„., TTrmrrrr-rx:.lie i^ezyg»ewaćTTm>szcznrtJe-świeckiej . ponad wszystkie inne korony. Powinien,, —.____._______Łduiszpas'f ePSK^Do skromnych rozmiarów powinien ograniczyć pyszny i okazały swój dwór, a przede wszystkim cały nieprzeliczony „motłoch i tłum" funkcjonariuszy, urzędników, inkasentów pieniędzy i jurystów, całe to robactwo i wrzody, ^ref^jrjruawaaia ,wymaga,kjir-^ynakkjeJb^Ie^ium^JBLez długich namysłów trzeba znieść nie kończące się Płatności na rzecz Rzymu, „ponieważ Tylko że względu na nie śięTićźymf. Mówi wprost, językiem ludu, o tym, co na sejmach Rzeszy w uniżonych i ce-emomalnych wystąpieniach określano jako grcwamina — uciążliwości — arodu niemieckiego i powtarzano często, za to bez najmniejszego skutku. Rozbój ^ złodziejstwo" — nazywa to bez ogródek, stosuje też słowo "Praktyki"; podaje przykłady, wspomina między innymi swego pierwszego stał -rtnera' arcybiskuPa Moguncji Albrechta. Wszystko to „od dawna "Prą S'ę W Rzy,mie zwyczajne"; wymyśla się tylko wciąż nowe praktyki, oszuT'3 S1? ZaŚ "kupno' sPrzedaż, zamiany, wymiany, hałas, kłamstwa, •Bark A' 8rabienie' okradanie, huczne parady, nierząd, łotrostwo"; jar-n'ć wym- nt,werpii czy Wenecji jest wobec tego niczym. Nie zapomina uczy-7mio"'ci o potężnych Fuggerach, którzy mają znaczny udział w całym 227 sięjm( BURZA OGNISTA TRZY WIELKIE PISMA tym handlu. A gdzież są biskupi, kapłani i doktorzy, po to płatni, by p0(j. nieśli głos przeciw tej hańbie? „Odwróć kartę, a zrozumiesz." Luter wypowiada jeszcze więcej propozycji, a każda trafia w chore miejsce, od dawna obolałe i świerzbiące: reforma .zątwjerdzaniaJriskiipA^, pozostawić tego do wyłącznej decyzji Rzy.m.Ujjie wolno; reforma klasztorów i sądownictwa kościelnego; eliminacja plagi żebractwa na rzecz opieki nad^ubogimt:'"Występuje przeciw celibatowi kapłanów i znów dosadnie wslćazujena stan faktyczny: iapł--»niT±aŁ- mają r^^^nipg. ftiK^T~Jn dopuszcza, za"kazuje tylko zawierania małżeństw; za pieniądze udziela się dyspensy od celibatu, nie zezwolenia na małżeństwo. Tak więc ubodzy księża musza „tkwić w hańbie i wyrzutach sumienia". Kobiety nazywane są kleszymi dziewkami, potomstwo kleszymi bękartami. Dalej zauważa rzeczowo: INie każdy ksiądz może obejść się bez kobiety, nie zawsze z powodu C swe/słabości, ale raczej ze względu na gospodarstwo domowe. Powinien zatem w domu mieć niewiastę" — nakaz Boga mówi, by nikt nie rozdzielał mężczyzny od kobiety. Luter poruszył tu problem szczególnie palący. Kwestia celibatu i zniesienia zakazu małżeństw długo jeszcze zajmowała siły także surowo tradycyjne; nawet cesarz Karol V w najsurowszym ze swych krajów, Hiszpanii, nie potrafił zrezygnować z dochodów za udzielanie dyspensy z tytułu „kleszych bękartów". Jeszcze po śmierci Lutra polecał przy różnych próbach unijnych pertraktować w sprawie zezwolenia na małżeństwa księży, co miałoby się przyczynić do pojednania. y^Tjeszcze inne plany reformy przedstawia Luter: zjnknąć powinny klątwy Vi interdykty-i' tczjeba zmniejszyć nadmiar świątecznych dni, które wyro-dziły się w rozwiązłą jarmarczność; zmniejszyć pielgrzymowanie i ogłaszanie wciąż „nowych świętych" wraz z uroczystościami, które to okazje oznaczają tylko „zbiegowiska i ściąganie pieniędzy", mnożą liczbę szynków i rozpustę. Wciąż powraca temat ściągania pieniędzy z kraju, a jest to argument najskuteczniejszy; Luter nie jest jedynym ani pierwszym, który go podnosi. Sięga aż do kwestii polityki światowej: najwyższy czas położyć kres walce Kościoła przeciw Czechom, „najwyższy już czas, byśmy kwestię Czechów podjęli poważnie i z poszanowaniem prawdy, pojednali ich z nami, a nas z nimi". Powinny w to wdać się siły świeckie; za nic w świecie nie posyłać tam kardynałów ani inkwizytorów, lecz z całą powagą ugruntować pokój; niechby pozostawiono Czechom komunię pod obiema postaciami, która nie jest czymś niechrześcijańskim ani heretyckim. Zreformowania, bardzo pilnie, potrzebują uniwersytety. Luter grzmi także na zbytek bez miary w strojach, na „handlarzy jedwabiem i aksamitem", którzy jeszcze zwiększają zbędny pęd do przepychu i zbytku, na pijaństwo Niemców, 228 (l w końcu przechodzi do lichwiarzy i handlu pieniądzem: „Trzeba nałożyć uzdę na pysk Fuggerom i im podobnym. Jak to możliwe, by w ciągu życia ludzWego spięirzyćTalTagrornne królewskie majątki? Nie rozumiem tego rachunku." Broszura nie pomija prawie niczego, co emocjonowało ludzi lub ich oburzało. Jeszcze jedną kwestię, o znaczeniu nadrzędnym, porusza Luter: kto_ ff npńledał_rjapieżowi pxa_wo do wkraczania w życie Niemiec we wszyst-kicTTcLziedzinach, do żądania posłuszeństwa także w sprawach świeckich? Średnio~wrecre TTwterzyło legendzie o nadaniu Rzeszy cesarzowi przez papieża. Stworzono mianowicie mit o donacji cesarza Ki dodatkiem. Luter 7-":--'--;" — STl-TT--Bezej-i-tylko trzy dodał dalsze cztery: bierzmowanie, małzTSfiśfwo, kaph 234 szczenię — wszystkie nie znane Pismu, a tym samym dla Lutra pozba-me podstaw. Ale nawet trzy pierwsze zostały w ciągu wieków zmie-e kanonicznymi postanowieniami, należy zatem przywrócić im pier-votny sens. Sens zaś jest taki, że wiara, tylko wiara nadaje sakramentowi ivażnośćsj__skuteczność, nie zaś sam obrządek sakramentalny. Jejteli się wierzy, można osiągnąć zbawienie także bez sakramentu. '-pScTważa to cały gmach Kościoła, oparty na administrowaniu sakramentami przez wyświęconych kapłanów. Najbardziej niebezpieczny atak Lutra wymierzony .był przeciw mszy św., centralnemu miejscu kultu. Nie jest ona „ofiarą", nie jest „przedmiotem wiary, jak mówią oni", ofiarą czyniącą z Chrystusa w pewnej mierze „zwierzę ofiarne", którą składa kapłan i tylko kapłan; Luter żąda bezpośredniego współdziałania ze strony przystępującego do komunii, który wierzy w słowa Obietnicy Pańskiej; dopiero wówczas stają się one skuteczne. Nie wystarcza sama obecność, bez wartościjest msza, której się tylko „słucha" bez wewnętrznego uczestnictwa, a^ak-że.4nsza"ódprawiona przez kapłana w nieobecności wiernego: msza za duszę zmarłego. Luter odrzuca całą liturgię i kościelny ceremoniał, przeprowadzając to w kolejnych rozdziałach, odpowiednio do wszystkich siedmiu sakramentów. Jego wy wód jest „historyczny": chce tego, co dawne, ni: chce nic nowego; dawne — tak jak powiedziano w Piśmie, a nie nowe — dodane w dekretach i przez autorytety Kościoła. Dawne należy odtworzyć we wszystkim, co pierwotne. Kościół nie może uzurpować sobie prawa do tego, by wychodzić poza słowa Pisma i wymyślać nowe nauki i zwyczaje, które następnie ogłasza jako obowiązujące. Nie może tworzyć nowych sakramentów; tym samym bowiem wynosiłby się ponad Słowo Boże. Rewolucjonista Luter chce w gruncie rzeczy restaurować. Jego ujęcie burzy całość kultu zbudowanego w ciągu wieków; tak też Ciśnie przyjęty został jego atak, książka, która wywołała niewspółmiernie większe oburzenie niż poprzednie pismo. Samo już ograniczenie liczby ikramentów do trzech było dla wielu niegodziwym, niewyobrażalnym wietokradztwem. Sięgając do gruntu historycznego, Luter zapytuje, kiedy 0 raz pierwszy mówi się o siedmiu sakramentach? Znalazł w tej kwestii •d;yny autorytet, którym jest św. Dionizy Areopagita, nawrócony przez awła Grek, któremu w średniowieczu przypisano autorstwo wielu listów llktatów, powstałych znacznie później; o tym Luter nie wiedział, nie 'ierzał natomiast — instynktownie i przenikliwie — temu wybitnemu z«:dstawicielowi chrześcijańskiej mistyki i zauważył, że jest on znacznie '"'iziej „platonikiem" aniżeli chrześcijaninem: „Lepiej słuchajmy Pawła!" ' to specjalistyczne kwestie dla specjalistów-teologów. Ale naruszenie ł"y siedmiu sakramentów, uświęconej przez wieki, wzburzyło do skraj- 23$ BURZA OGNISTA TRZY WIELKIE PISMA ności także laików. Król Anglii Henryk VIII natychmiast zasiadł i napis-jt pierwsze swe pismo przeciw Lutrowi, ostre i obelżywe, na które ten odpć wiedział w tym samym tonie i w słowach pozbawionych wszelkiego sza cunku; króla Henryka papież obdarzył za to honorowym tytułem defensc-fldei, który angielscy królowie zachowali i wtedy, gdy zostali obłożeni klątwą i ekskomunikowani jako odstępcy od wiary. Jeszcze istotniejsze jest to, że Henryk VIII zachował siedem sakramentów również i później gdy zerwał z Rzymem i ustanowił w Anglii Kościół narodowy. Reakcje wyzwalane zmianami w kulcie były wciąż jeszcze silniejsze niż zmiany w dogmatach., Żądanie komunii pod obiema postaciami dla wszystkich wiernych było przyczyną walk husyckich i "pozostawało głównym punktem spornym przez cały okres reformacji: przyjmowanie konsekrowanego wina było znakiem i symbolem odstępstwa od Kościoła, nawet gdy ktoś poza tym przestrzegał zasad wiary, był „dobrym chrześcijaninem" i stosował się do wszystkich pozostałych zwyczajów. Luter długo się wahał, nim odważył się zmienić tradycyjną formę mszy; z tego powodu rozegrały s;ię poważne walki. Ceremoniał, zwyczaj ma tajemniczą siłę, tym większą, im bardziej tajemnicze są misteria znajdujące w nim symbol. Miał jeszcze tego doświadczyć. Chwilowo o tym nie myśli. Przechodzi śmiało do kolejnej pozycji, również w języku uczonych o międzynarodowym zasięgu i nośności stawia najśmielsze ze swoich propozycji: odrzuca nie tylko administrowanie sakramentami przez Kościół oraz szczególne miejsce kapłana, ale odrzuca także monastycyzm_-- wychodząc znów z podstawowego założenia, że same „dobre uczynki" czy zasługi nie znaczą nic wobec wiary. Zakonne wy i ze-czenia riie~śą~czymś "wyższym^ ijimżeli praca rolnikćTpfrzy uprawie ziemi czy kobiety zajmującej się domowym gospodarstwem", a nawet praca służącej czy parobka milsza jest Bogu „niż wszystkie posty mnicha czy kapłana, jeżeli nie towarzyszy im wiara". OdrzyLa-ce44ł»at-4-wy&ako stawia małżeństwo; odtLucaj3rzeczmctwo~sądowe Kościoła w spornych sprawach świeckich, zwłaszcza małżeńskich, odrzuca dyspensy - potężny środek władzy kurii rzyjnsJdfi]Ł_siggający w stery wysokiej i najwyższej polityk' światowej, który doprowadził między innymi do historycznego zerwania z Anglią; z tą Anglią, którą władał Henryk VIII; dcfensaiLfidd. „Niektórzy uczeni i laicyTrtreszczanscy są w takich kwestiach zręczniejsi aniżeli papieże, biskupi i sobory." Książka napisana jest znacznie ostrzej, a przemyślana wnikliwiej niż pierwsze z pism polemicznych; spowiednik cesarza, który pierwsze pub' kacje Lutra czytał z niejakim aplauzem, oświadczył teraz, że miał podc lektury odczucie, jakby ktoś bił go szpicrutą po całym ciele, od stóp jednym uderzeniem rozdzielił Luter całość dotychczasowych poglą-MW na świat i życie; na dawną i nową wiarę. W tym samym roku, właściwym roku swego powołania, dorzucił trzecią -zcze pracę: O wolności chrześcijanina, objętościowo najmniejszą, liczącą '^espełna arkusz drukarski; napisał ją w ciągu dwóch lub trzech dni, jako statnią próbę osiągnięcia zgody z Kościołem. Tytuł niejednokrotnie mylił: > jest to pismo polemiczne ani „piosnka" śpiewana w jeszcze wyższej onacji, ale raczej zwrot do tyłu, w gruncie rzeczy utopia. Przyczyną błędnego zrozumienia było pierwsze zdanie: „Chrześcijanin jest człowiekiem rolnym, panem wszechrzeczy, nikomu nie jest poddany." To stało się hasłem, 'zaraz dalej napisał Luter: „Chrześcijanin jest służebnym niewolnikiem wszystkich rzeczy i poddanym każdemu." To przeoczono, o tym nikt nie chciał wiedzieć. Rewolucjonista i człowiek sceny publicznej wycofuje się do swojej izby; nie napiera, nie grzmi, medytuje. Dziełko jest znaczącym przyczynkiem do całościowego obrazu Lutra: jest on zarazem i człowiekiem samotności, i szerokiego oddziaływania, a każda próba zmieszczenia go w zręcznej formułce pozostaje przedsięwzięciem daremnym. Miotał się i szalał, a jak mówi Erazm na swój niezrównany, epigramatyczny sposób, znienawidzono go dlatego, że „papieżowi dobrał się do korony, a zakonnikom do brzuchów". Teraz zwraca się do serca i uczucia. Siła jego oddziaływania na ludzi wynikała w znacznej mierze z owej różnorodności jego istoty i to właśnie, że nie tylko grzmiał i groził, ale potrafił mówić tak „prostodusznie", chwytając za serce, przekonywało wielu o tym, że jest owym oczekiwanym wysłannikiem z przepowiedni. Był zakonnikiem, który dla siebie nie chciał nic, ani pieniędzy, ani kościelnego urzędu, ani prominentnego stanowiska czy przywództwa we własnym ruchu. Tak wyglądał w oczach swoich współczesnych, tak przynajmniej widzieli go „błogosławieni cisi". Do nich się zwracał i oni tworzyli wielką siłę, rozrzuconą szeroko po małych, trudno dostrzegalnych dla ludzi z zewnątrz gronach kołach. Takie właśnie grupy pozostawił po sobie tradycyjny niemiecki mistycyzm i w jego duchu mówił Luter o człowieku wewnętrznym i człowieku zewnętrznym. Zależało mu wyłącznie na tym wewnętrznym; ze-wnętrzność jest tylko dodatkiem. Człowiek wewnętrzny jest wolny, czło-iek zewnętrzny — związany, niewolny, „chory i słaby, głodny, spragniony cierpiący", wszystko to jednak nie obejmuje duszy. W wierze znajduje usza swoje królestwo, cześć i godność. Wiara jest skarbem oblubienicy, L»Posagiem". Luter posługuje się starym obrazem Oblubieńca-Chrystusa aszy-oblubienicy: „Czyż nie radosne to, gdy bogaty, szlachetny, po-°żny oblubieniec bierze w małżeństwo biedną, chorą, wzgardzoną grzesz-llc? i uwalnia ją od wszelkiego zła, przyozdabiając wszystkim, co dobre?" 236 237 Grzechy zostają przez Chrystusa „wchłonięte", tym samym „usprawiedr wiony" zostaje człowiek. Na tym jednak nie dość, pozostaje on '" w swym życiu cielesnym „i musi rządzić własnym swym ciałem i z u przestawać".[Luter odwraca się od mistyki, która znała człowieka jako jednostkę, chcącego doskonalić siebie, tylko siebie. Człowiek po\vi nien spełniać dobre uczynki, niech jednak nie myśli, że wystarczą postv i umartwienia: powinien pracować jak Adam, a nie próżnować. Zaznacz się już tu wyraźnie „etyka pracy" protestantyzmu. Luter ostrzega: zbożne dobre uczynki wcale jeszcze nie tworzą pobożnego, dobrego człowieka natomiast dobry, pobożny człowiek tworzy dobre dzieła; dobry cieśla buduje dobry dom. Trzeba „wejrzeć w osobę ludzką", w jaki sposób staje się ona pobożna; pobożna staje się nie przez uczynki, ale przez wiarę. Dobre uczynki służyć mają nie jedynie własnemu egoistycznemu zadowoleniu, ale drugiemu człowiekowi. Jak Chrystus „darmo" uczynił wszystko, co dał ludzkości, tak też człowiek powinien „bez przymusu, radośnie i darmo" służyć swemu bliźniemu. Na tym polega życie chrześcijańskie, „które niestety nie tylko leży odłogiem, ale nie jest już znane ani głoszone w kazaniach'^ Mamy więc kazanie i niełatwo zrozumieć, co w nim miałoby być dwuznaczne, jeżeli pominąć kilka uwag o „jałowej świętości uczynków". Luter daleko nawet idzie w swej ustępliwości (czy jeśli ktoś woli: gotowości do kompromisu) wobec potęg, które dopiero co gwałtownie atakował: należy być poddanym zwierzchności, tak powiedział Paweł w liście do Rzymian, który dla Lutra jest źródłem i przewodnikiem we wszystkich odniesieniach życia zewnętrznego. Kto dobrze zrozumie list, ten może kierować się „nieprzeliczonymi nakazami i przepisami papieża, klasztorów, fundacji, książąt i panów", rozbudowanymi przez niektórych „szalonych prałatów" tak szeroko, jakby były niezbędne dla zbawienia. Wolny chrześcijanin może wszystkie je spełniać: nie po to, by dzięki temu osiągnąć zbawienie, ale by dać przykład papieżowi, biskupowi, gminie, swoim współbraciom. Powinien cierpieć, jak w imię większych spraw cierpiał Chrystus. „A że tyrani czynią niesprawiedliwość, wymagając tego, mnie przecież nie szkodzi, dopóki nie żądają czegoś przeciwnego Bogu." Nieprzypadkowo stawia Luter papieża w jednym rzędzie z cesarzem, z książętami i panami świeckimi: papież jest dla niego jedynie „zwierzchnością", jedną z wielu. tym, co zewnętrzne. Nie dosięga duszy człowieka. Tę zachowuje Luter dla siebie; jest ona wolna. I tak też najbardziej wyciszone z tr-zech jego pisffl jest zapowiedzią walki; pragniemy tu jeszcze zauważyć, jak często w tym tekście pojawia się słowo „radośnie", w apelu do uczucia, a nie w tonie butnym, jak w Liście do szlachty. 238 T jada tych pism działa dopiero w swej wielogłosowości. Współbrzmią ości' dźwięki trąby, wysokie, najwyższe, nieraz przeraźliwie ostre; a\ tony pośrednie, w propozycjach praktycznych, a nawet mądrych lityczni e; wreszcie mniej głośny cantus firmus. To i owo powiedziane jedynie w napomknięciu; niejeden wątek Luter później odrzucił albo ^dał mu wyrazistsze barwy; z wielu zrezygnował. Luter nigdy „nie chodzi do końca", ani z sobą, ani ze swymi zadaniami; takie „osta-eczne dokończenie" ludzi i ich dzieła jest możliwe tylko w zmyśleniu: u idealnych postaci z mitu. Pisma Lutra były jednak przełomowe. Obalały średniowieczną doktrynę i jej podstawowy pogląd o społeczeństwie, a które składały się dwa rodzaje ludzi: duchowni i znacznie od nich różniący się ludzie świeccy, łącznie dopiero tworząc zgodną, harmonijną całość. Była to doktryna i teoria; rzeczywistość była inna: nieustanny spór i ciągła walka między duchownymi i świeckimi. Ludzi świeckich nazwał „wrogami kleru" papież Bonifacy VIII*. Już gwałtowny mnich Hildebrand, późniejszy papież Grzegorz VII, twórca średniowiecznej doktryny papalizmu, głoszącej bezwzględną supremację władzy papieskiej nad świecką, postawił tezę, według której świat laicki jest tylko gminą diabelską, opanowaną przez księcia tego świata, szatana, i przez ziemskich władców, którzy „pragną władać tylko z żądzy panowania", tylko „przez mord i rabunek, i w ogóle przez wszelkie zbrodnie na człowieku"; słowa, które sam przyjął za dewizę, pochodzą od proroka Jeremiasza: „Przeklęty, co miecz swój powściąga od krwi!" Nie był pustą tezą ani teorią „nie kończący się przelew krwi", traktowany przez Lutra tylko jako cytat, a nie fakt w wyniku niedostatecznej znajomości dziejów średniowiecza. Niezależnie od tego, co dałoby się powiedzieć 0 domniemanej epoce zgody, najczęściej przesuwanej w czasy odległe 1 nieznane, osiągnięto w czasach Lutra to stadium, w którym dawne wyobrażenia utraciły moc. Luter spełnił proces dziejowy, który zaczął si? na długo przed nim, a teraz osiągnął swój punkt szczytowy. Można dostrzegać w Lutrze tylko katalizator, wyzwalający wiele różnych sił ' reakcji, ale to za mało. On nadał czasowi kształt. Próżno byłoby spe- ulować o tym, jak byłby potoczył się dalszy rozwój, gdyby Lutra wyeliminowano. 9 to jednak chodziło w akcji podjętej przeciw niemu w Rzymie. A jeżeli omeczne jest świadectwo przeżycia się średniowiecznej myśli o jedności godzie, to ono istnieje. Przekonujący przykład daje wszczęty proces herezję i obserwowane w nim postępowanie. bulli Cl"ici laicos z 1256 r. (przyp. tłum.). 239 BURZA OGNISTA ULRICH VON HUTTEN ULRICH VON HUTTEN Wielkie pisma polemiczne z roku 1520 uczyniły Lutra bohaterem nar wym; pokładano w nim niezmierzone nadzieje. Do tej pory dla wiel» zaledwie interesującym przypadkiem", ciągiem dalszym sprawy ReuchT na; tak w każdym razie widziano to w kołach humanistów Również rn Hutten był zdania, że chodzi jedynie o „kłótnię mnichów", dominikamW z augustianami. Teraz jedjiak, kiedy sprawa zatoczyła szersze kręgi rvce postanowił stanąć po stronie zakonnika, który w sposób wyraźny był ocze kiwanym, od dawna prorokowanym „nowym mężem". Hutten mało noin wał religijne cele i zamiary Lutra, a zupełnie już nie mógł wiedzieć o 2 wątpliwościach i udrękach. Wystarczało mu, że Luter reprezentował wielka sprawę narodową: walkę przeciw Rzymowi i jego „obcemu panowaniu" A przecież chciał być umysłem politycznym, uruchomił swoje pióro ostre dobitne: czas, by powstały nowe, do końca wolne Niemcy. Nauka wyzwalała się już spod wielowiekowej kurateli. Dawną moc powinna teraz odzys-Rzesza, jak w dawnych czasach pod rządami Karola Wielkiego, potężnego cesarza. Czyż nie nosił jego imienia, tak obiecującego, młody i jeszcze niedoświadczony cesarz Karol V? Z nadzieją, ale nieostrożnie wyraził się Hutten w słynnym później liście, adresowanym do norymberskiego patrycjusza Willibalda Pirckheimera, przyjaciela Albrechta Diirera i czołowej postaci w kręgu humanistów Norymbergi: „O wieku! O nauki! Jakaż radość teraz żyć - - a nie, mój Willibaldzie, spoczywać! Rozkwitają nauki i studia, rozbudzają się umysły! A ty, barbarzyńska dzikości, okręć się sznurem i idź na wygnanie..." Nie tylko Hutten radował się i żywił nadzieje. Nawet Erazm, tak zwykle wstrzemięźliwy, śnił nadejście wieku złotego; wprowadzić świat w ów wiek wymarzony miał papież Leon X, mecenas sztuki i artystów; wizję taką obwieścił Erazm w jednym ze swych orędzi, bez umiaru wpochlebnościpod najwyższym tym adresem, z której sam skrycie się śmiał. Słov/a wielkiego Erazma miały szeroki oddźwięk, uważano je za intelektualne wydarzenia, jego listy pokazywano sobie, odpisywano, drukowano, adresatom zaś nadawały one w literackiej opinii pas i ostrogi. Jeszcze nigdy przedtem człowiek pióra nie miał takiego wpływu w Europie, we wszystkich jej kierunkach. Krótki list od Erazma, który otrzymał Hutten, był także dla niego najcenniejszą i najważniejszą rekomendacją, jaką mógł otrzymać. Wierzył, że wyposażony w nią osiągnie wszystko na dworze Habsburgów w Brukseli i wejdzie w sfery polityki światowej. Podatność tamtych lat na nadzieje była bezgraniczna; coś wzruszającego ma w sobie ówczesna nieświadomość rzeczywistości i lekceważenie brutalnych realiów. Rozczarowania nie zały na siebie czekać, przeradzały się w zwątpienie, a wielu, co gorsza, 'owało głowę w ramiona i z poczuciem upokorzenia wycofywało się na >. Wszystko to przeżyć miał także Hutten. W wieku 35 lat, samotny, /gnany, opuszczony nieomal przez wszystkich, zmarł na małej wyspie fenau na Jeziorze Zuryskim, wyczerpany niepowodzeniami i zżarty przez chorobę, toczącą go od dwudziestego roku życia. Przez kilka jednak lat stał obok Lutra w pełnym świetle na scenie świata i walczył, też mistrz słowa, też porywczy i bezwzględny, szaleńczy i jednostronny. Powiedzeniem jego i dewizą było: „Odważyłem się na to", a odważył się na wiele; był jak Luter samotny, bez stronników, bez koneksji, do tego ubogi i chory; niewysoki, niepiękny mężczyzna, którego twarz, wcześnie pooraną zmarszczkami, okalały blond włosy i czarna rzadka broda. Kontrastowały nie tylko te kolory, ale i cechy charakteru, te szlachetne i te niezbyt pochlebne. Jego przeciwnikom łatwo było o triumf: o, spójrzcie, chciał być wolny i niezależny, a sprzedał swą wolność wszelkim możliwym potentatom, duchownym i świeckim! Chlubił się starym szlachectwem, a był przecież tylko chudym literatem; nie chcieli pisarzyny znać ludzie jego stanu! Głosił zdrowie, bo z nim samym było kiepsko, zalecał pić wodę, bo wino już mu nie służyło. I to wreszcie, jak skończył, wymownie dowodzi, iż niewiele sobą przedstawiał: cesarz, którego tak sławił, nie udzielił mu pomocy, nie inaczej potentat ducha, wielki jego przyjaciel Erazm, a nawet Marcin Luter, w którego obronie stawał w szranki, nie chciał o nim nic wiedzieć. Zdechł w osamotnieniu. Wyrok Boży! Można przeciw niemu wytoczyć jeszcze więcej, niż uczynili to jego współcześni, a nie zabrakłoby momentów groteskowych i komicznie-żałosnych. Może najważniejszym zarzutem byłoby to, że nie dopisała mu orientacja rzeczywistości politycznej i społecznej, a jej dane i realia mógł i powinien był znać — z racji pobytów na dworach i misji dyplomatycznych — lepiej Luter w swojej celi zakonnej. Można zestawić cały katalog niezrozu-ueń i mylnych kalkulacji Huttena, a wówczas pozostaje nie więcej niż walczący z wiatrakami Don Kichot. Hutten toczył jednak walkę zupełnie innego rodzaju i niczego nie dowo-1 to, że w niej poległ; niemało spraw dobrych upadało żałośnie. Był ważny, a nie jest to częsta właściwość. Zwykło się ją czcić dopiero 'staniem mniej burzliwych czasów, a Huttena przypomniano uroczyście 1 Podniośle, kiedy znów szło o nową Rzeszę Niemiecką, w XIX wieku, •emilczano przy tej okazji mizerność i tchórzostwo tych, których nawowa} daremnie, by na coś się odważyli. 'richa von Huttena wydał stary ród szlachecki Frankonii, szeroko roz-?ziony, osadzony na wielu własnych zamkach i na wpływowych stano- 240 '6 Ma Lute 241 ULRICH VON HUTTEN BURZA OGNISTA wiskach u dworów. Gałąź rodu, z której się wywodził, była uboga, posiadała niewiele ponad zamek Steckelburg; było to ponure gniazdo zbójeckie, położone głęboko w lasach; dziadek Ulricha próbował stworzyć coś w rodzaju spółki akcyjnej rycerzy-rozbójników; określony wkład pieniężny uprawniał 32 członków-rycerzy do korzystania z zamku jako bazy, z której napadano na kupieckie pospólstwo. Pomysł okazał się nieudany: zanadto silne były już miasta, a konwoje transportów — uzbrojone nazbyt dobrze. Ulrich nie nadawał się do rycerskiego rzemiosła: niepozorny, drobny, przeznaczył go więc ojciec do stanu duchownego; z klasztoru syn uciekł szybko. Miał zostać prawnikiem, jak Luter w zamierzeniach swojego ojca. Wolał szukać schronienia w literaturze pięknej, sztuce na wskroś głodowej, znaczącej tyle co żebranina. Walki na pióra niewiele poza tym różniły się, jeśli o sposób chodzi, od napadów na gościńcu. Jakże wiele tych gościńców przemierzył Hutten po Europie, pieszo, konno, ubogi, oberwany, czasem dopuszczony gdzieś do stołu i nakarmiony; typ ubogiego współbiesiadnika, a potem guwernera, wraz ze wszystkimi poniżeniami zachował się aż do XIX wieku. Pierwszymi produkcjami młodego literata były wiersze pomsty na jednego z takich chlebodawców, który go wyrzucił, a służbie kazał wychłostać. Szeroką sławę, także poza krajem, przyniosła Ulrichowi książeczka, napisana w wykwintnej łacinie, heksametrem, w której uczy on sztuki pisania wierszy. Humaniści traktowali tę sztukę poważnie; wypadało i należało poprawnie zliczyć zgłoski, znać ich liczbę w stopach, opanować miary wierszowe; ukazały się komentarze do książeczki Huttena, wprowadzające adeptów w trudne regiony glikonejów, ferekratejów, asklepia-dejów mniejszych czy wiersza jedenastozgłoskowego falacejskiego. Wszystko to zatonęło wraz z całą poezją neołacińską, która czyniła iście heroiczne wysiłki, ażeby dorównać starożytnym. Książeczka Huttena przez wiele lat była szkolnym podręcznikiem, a dzisiejszemu autorowi tyle wydań zapewniłoby niezły dochód do końca życia; Hutten miał z nich tylko zaszczyt: był znany i drukowany nawet w Paryżu. Teraz był już kimś; miał nazwisko, zyskał przyjaciół, jednego tylko nie miał: stanowiska, jakiegokolwiek; przebywając po raz któryś w Italii, musiał zaciągnąć się na jakiś czas jako szeregowy żołnierz-najmita; wędrówki swoje odbywał zwykle pieszo, z piórem u pasa. Wiersze, w których sławił jako patriotyczny czyn ataki Maksymiliana na Wenecję, a także próby sił w pamfletach politycznych nie przyniosły mu wprawdzie wynagrodzenia w brzęczącej monecie, ale otrzymał jednak z rąk cesarza wieniec laurowy; z tamtych czasów pochodzi portret Huttena: w wawrzynie czoło, pod nim wąska twarz i zgorzkniałe, przenikliwe spojrzenie. We wszystkich krajach zaczęło rozkwitać piśmiennictwo polityczne, literatura walcząca i podże- 242 16. Ulrich von Hiitten gająca. Za sprawą Huttena orzeł niemiecki rozpostarł skrzydła; gallij-skiego koguta na fortecznych blankach postawił we Francji Le Maire; zadawnione pretensje wydobyto i broniono ich od nowa. Już wtedy przeszły pierwszą przymiarkę i próbę znane nam dzisiaj metody publicystyki politycznej. Zanim Hutten wkroczył na arenę, na której odnieść miał największe sukcesy, musiał jeszcze być uczestnikiem zemsty rodowej; to jednak szybko przeniosło go w rejony wyższej polityki. Rzecz zaczyna się niemal balladowo: historią o pięknej żonie koniuszego Hansa Huttena, którego zabił wirtemberski książę Ulrich. Spośród dzikich i hultajskich książek niemieckich ten był postacią chyba najbardziej malowniczą. Upełnoletniony, albowiem był jeszcze chłopcem, przez swego wuja, cesarza Maksymiliana, wkrótce już rządził się, bez żadnych hamulców, tak że chłopi podnieśli 243 BURZA OGNISTA ULRICH VON HUTTEN powstanie, stłumione krwawo, jedno z pierwszych powstań chłopskich Krwawo też zakończył się romans Ulricha z piękną Urszulą, nawiązany jeszcze wówczas, kiedy należała do fraucymeru jego matki; szybko wydano Urszulę za koniuszego Hansa, kuzyna Ulricha von Huttena, księcia zaś cesarz-opiekun oddał twardej herod-babie, Sabinie Bawarskiej, pod kuratelę, inaczej mówiąc w małżeństwo. Książę jednak nie zapomniał swojej pięknej; upadł — brzmi to doprawdy jak w starej pieśni ludowej, a nawet wiarygodnie — koniuszemu do stóp i błagał: Zwróć mi ją, oddaj mi Urszulę, nie mogę, nie chcę i nie potrafię się jej wyrzec! To było przyczyną tragedii; gdy Huttenowie na wszystkie strony rozpowiadali o tym jego błaganiu, dumny książę nie mógł znieść upokorzenia i szalał z wściekłości. Zabił koniuszego na polowaniu, ciosem z tyłu, jak twierdzili Huttenowie, twarzą w twarz w pojedynku, jak sam oświadczył. Wzburzenie ogarnęło Huttenów, a ich klan był duży. Książę narobił sobie już pod dostatkiem wrogów, zamieszanie jeszcze się zwiększyło, gdy surowa Sabina uciekła do swych bawarskich braci. Twierdziła, że małżonek w łożu stawiał jej nieludzkie i „zagraniczne" wymagania; jak się zdaje, nie były one aż tak straszne dla pięknej żony koniuszego, i jako wdowa pozostała potem przy swym księciu, przeklęta przez klan Huttenów, którzy nazywali ją „szwabską Heleną". Ulrich von Hutten ze szczegółami bronił w broszurach sprawy swojej rodziny i oskarżał w nich „wirtemberskiego kata". Zbrodnia zatem, rodowa zemsta. Wkrótce jednak coś więcej: kamień probierczy stosunków w Rzeszy. Cesarz Maksymilian trzymał stronę swego podopiecznego, który niejedno jeszcze uczynił; w śmiałym i nagłym uderzeniu napadł na jedno z miast Rzeszy, które przedtem pomogło mu stłumić powstanie chłopów. Wypędzony, wrócił za protekcją cesarza i szalał, nakazując tortury i egzekucje. Wygnano go ponownie, a wtedy wmieszali się Habsburgowie, wykorzystując w swej polityce okazję wyrwania dużego i pięknego kraju dla swej dynastii, był to ważny pomost między dziedzicznymi krajami austriackimi a Burgundią. „Kwestia wirtemberska" przez wiele jeszcze lat zatruwała z tego kąta Rzeszy niemiecką politykę. Już w samych początkach panowania Karola V okazało się bardzo wyraźnie, że nie będzie on oczekiwanym cesarzem niemieckim, ale imperatorem nad wieloma narodami, że dynastyczne interesy własnego domu panującego są dlań ważniejsze aniżeli Rzesza, choć mienił się cesarzem. Hutten wcześniej przeżył pierwsze, niemałe rozczarowania, kiedy rozwiały się jego nadzieje na nową Rzeszę, pokładane w Maksymilianie: zawiódł cesarz, którego tak płomiennie opiewał. Może lepszym okaże się młody Karol, na którego przeniósł wiarę. W polemicznych pismach i dia- loaach Hutten usiłował rozbudzić i poruszyć naród, i chyba nie ukazywały się dotychczas w Niemczech publikacje równie zaangażowane i pełne pasji. 2 początku pisał po łacinie, co zapewniało im szeroki, międzynarodowy odbiór czytelniczy; potem, pod wpływem Lutra, pisał i mówił także po niemiecku, zwracając się wprost do narodu. Wychodził zawsze z własnych, bardzo osobistych przeżyć i cierpień, a były one spore. W osobliwym piśmie, nie dotyczącym spraw polityki, zajmuje się swoją chorobą, kiłą, i nowym środkiem leczniczym, drewnem gwajakowca. Nie była jeszcze znana późniejsza, obłudna wstydliwość związana z tą chorobą; szczerze i naturalnie zadedykował Hutten ów traktat swemu protektorowi, mogunckiemu arcybiskupowi Albrechtowi; w Rzymie wcześniejszą publikację o syfilisie zaadresował inny autor, równie prostodusznie, do papieża Aleksandra; zalecał w niej określoną modlitwę, co wprawdzie nie pomogło; inny autor, rzymski lekarz, całkiem fzeczowo opisuje objawy choroby, a publikację kieruje do swego pacjenta, potężnego papieża Juliusza II. Nie do pomyślenia dzisiaj, by pisać z taką swobodą, ale trzeba pamiętać, że groźna ta zaraza atakowała wówczas na równi z wszechobecną wtedy dżumą i na równi z nią szerzyła spustoszenie. Długi jest wymieniony w pracy Huttena szereg cierpiących na syfilis i obejmuje wielkie nazwiska z dziejów myśli ludzkiej. Niekompletny byłby każdy opis promiennej epoki odrodzenia, pomijający zwycięski pochód „choroby Francuzów", jak ją nazywano. „Francuską chorobą", „malafrancoss", i „chorobą neapolitańską", „mai de Naples", nazwano kiłę po nieszczęsnej wyprawie Karola VIII na Neapol w roku 1494, która oprócz nie kończących się wojen o Italię przyniosła skutek jeszcze może groźniejszy: rozprzestrzenienie się nowej choroby na wszystkie kraje Europy. Uważa się, że została ona przywleczona z nowo odkrytej Ameryki, znali ją meksykańscy Indianie i czcili pod postacią wizerunku złego bóstwa; pochodzenie kiły nie jest wyjaśnione w sposób definitywny, w postaci skrajnie zaraźliwej wystąpiła ona na przełomie wieków XV i XVI. Lekarstwa nie było; stosowano okłady, kompresy i kąpiele, wcierano rtęć, znaną już w średniowieczu jako środek przeciw chorobom skórnym. Hutten z największą dokładnością opisuje jedenaście kuracji, które przeszedł, oraz środki: maści z solą i minią, z rdzą i grynszpanem, z dodatkiem sproszkowanych glist, do tego kuracja głodowa i zamknięcie na trzy tygodnie w pokoju nagrzanym niemal do żaru; chwiały mu się zęby, obluźniły w dziąsłach; by choć trochę je wzmocnić, brał do ust kawałek ałunu; cierpiał na bezmierne pragnienie, a równocześnie żołądek nie przyjmował żadnego płynu. Utrzymał się przy życiu i nieustannie pisał podczas tych jedenastu kuracji. Był nawet moment, kiedy sądził, że jest uleczony: drewnem gwaja- 244 245 Iii k/A OGNISTA ULRICH VON HUTTEN kowym, straszącym w farmakopeach jeszcze w XVIII wieku; nazywano je liynwn sanctum, drzewem świętym, nazwa niemal bluźnierczo wiązała się z pełną skutecznością działania, które w istocie ograniczało się do łagodzenia wyrzutów skórnych, pełnego wyleczenia przynieść jednak nie mogło. Ciężkie, ciemne drewno gwajakowe tarto na cienkie wiórki, z których robiono odwar do picia, a z pozostałości, po odcedzeniu — okłady; Hutten odczuł aż taką poprawę, że snuł plany małżeństwa z córką zamożnego mieszczanina z Frankfurtu. Dziewczyna — na całe jej szczęście, co wypada dodać zgodnie z dzisiejszą wiedzą medyczną — wyszła za mąż za innego, „osiłka", jak opisuje go Hutten, „z piszczelami na półtora łokcia i z korpusem olbrzyma". Huttena jako olbrzyma nie sposób sobie wyobrazić, sam zresztą w jednym z dialogów opisał siebie i sobie podobnych. Przedstawia sejm Rzeszy w Augsburgu, podczas którego Luter stał przed Kajetanem, i nie szczędzi swym niemieckim krajanom gorzkich uwag. Czy obradują? Czy biorą sobie do serca los Rzeszy? Piją, żłopią bez miary, sejm Rzeszy jest jedną wielką pijatyką. Widzi dokoła potężnego wzrostu postacie, w pięknie haftowanych kaftanach, z włosami cudnie trefionymi, z łańcuchami złotymi na szyi -a wszyscy pijani. Można wśród nich dostrzec kilku trzeźwych, jest ich niewielu na tle tamtych, pyszniących się fizyczną siłą — małe, słabe „ludziki", ale silni umysłem, wnikliwi i bystrzy: „Oby strzegli bogowie owych słabych a wielkich!" woła Hutten. Zastanawiające i znamiennie zarysowana jest tutaj rola intelektualistów na spotkaniach wielkich tego świata. Już wtedy. Słaby a wielki, samotnie prowadzi swoją walkę. Pozostała mu jego gorączka i jej poświęca oba dialogi walki; „gorączka pierwsza" i „druga". Prowadzi dyskurs z chorobą: gorączka powinna zniknąć i odejść, inną znaleźć gościnę; poleca jej kardynała Kajetana, uraczy się dobrze u bogatego rzymskiego prałata, ale gorączka nie zgadza się na chudego jak szczapa Włocha. W takim razie są jeszcze tłuści mnisi i dobrze odżywieni kanonicy katedralni — cóż o nich sądzi gorączka? Albo o Fuggerach, o kupcach, lekarzach, o dobrze utuczonych skrybach i sekretarzach cesarskich? Całkiem już nie gorączkowo rozwija Hutten myśli o reformie. Nie jest to program szczegółowy, lecz hasła, wycelowane jednak i trafiające w zło epoki, w objawy, na które skarżono się powszechnie: koniec z chmarą nierobów, z beneficjami, z życiem w rozkoszach i próżniactwie! Niechże trutnie ci uprawiają w pocie czoła ziemię, jak inni ludzie! Niemcy muszą zebrać siły i dokonać zrywu, dłużej tak być nie może. Rzym jest źródłem wszelkiego zła, trzeba w to wkroczyć. A w kolejnym piśmie O rzymskiej troistości naciera wprost na potężnego przeciwnika, rezygnując z celów pomniejszych, z mnichów i kanoników: wrogiem jest Rzym i tylko Rzym. Hutten opiera się na doświadczeniach ze swoich podróży do Italii, a porusza czułą strunę, kiedy mówi o pogardzie, z jaką w Rzymie zbywa się Niemców, tych poczciwych głupców, których rzeczą jest płacić i nic, tylko płacić. Potężna rzymska stodoła, spichlerz ogromny, wpycha w siebie plony ze wszystkich krajów. „A tam nienasycony czerw pożera ziarno, ogromne ilości, a współżarłoków dokoła mnóstwo. Wyssali z nas krew, mięso z nas ogryźli i dobierają się do szpiku, roztrzaskają kości i rozgniotą nas na miazgę." Gorączka chwyta go znów; nawołuje do broni przeciw łupieżcom, żyjącym z krwi i z potu niemieckiego narodu. A co czynią w Rzymie ze złotem? Budują sobie marmurowe pałace, utrzymują w nich muły, nierządnice i chłopców dla swojej rozkoszy; jeszcze im trzeba schlebiać i służyć, bo jeśli nie, straszą i grożą. Kiedy wreszcie Niemcy zmądrzeją i pomszczą hańbę? „Przedtem mogły nas wstrzymywać względy religijne i święta trwoga — teraz zmusza nas naga konieczność!" Tak przeciw Rzymowi jeszcze nie pisano; bledną tu nawet najostrzejsze wypowiedzi Lutra. Hutten wbija swoje hasła w umysły czytelników potrójnymi zestawieniami: wszystko w Rzymie jest troiste; swoje znaczenie wspiera on na papieżu, kulcie świętych i odpustach, ale wyklął i przepędził trzy cechy: prostotę, umiar i pobożność. Można w nim znaleźć, i to w nadmiarze, taką troistość: nierządnice, klechów i skrybów; znienawidzona jest triada: sobór, reforma duchowieństwa, przebudzenie się Niemców. Hutten wylicza trzy hasła, znajdujące się już w powszechnym obiegu. Pierwszą z jego recept jest zaprzestanie płatności na rzecz Rzymu; papież może pozostać, ale ma żyć skromnie i przepędzić nierobów. Dalej: zmniejszyć trzeba we wszystkich krajach liczbę duchownych, a ich stanowiska obsadzić ludźmi wartościowymi, dobrze przygotowanymi i wykształconymi, w miejsce żałosnych, ciemnych substytutów. Ponadto trzeba zezwolić duchownym na życie w małżeństwie, aby ustała zdrożność ich konkubinatu. Trzeba — reformować. Hutten jasno widzi, że nie będzie to łatwe. Przeciwnika nie wolno lekceważyć, tak mówi drugi partner jego dialogu, który niedawno powrócił z Rzymu. „Nie ma wielkich czynów bez ryzyka — odpowiada Hutten -a gdyby nawet się nie powiodło, to chwalebną zasługą jest już sam zamiar." „Chcesz do tego przekonać Niemców?" „Spróbuję." „Chcesz powiedzieć Prawdę?" „Wypowiem ją, nawet gdy grożą użyciem broni i śmiercią." Nie jest to pusty frazes. Hutten znalazł się na liście wyklętych, którą otwierało nazwisko Lutra; jako banita musiał się ukrywać; schronienie dał mu przyjaciel i protektor, wielki kondotier Franz von Sickingen na swoim 2amku Ebernburg, który Hutten nazywał „przytułkiem sprawiedliwości". 246 247 ULRICH VON HUTTEN BURZA OGNISTA Pisał dalej, teraz po niemiecku, w niemczyźnie jeszcze sztywnej, której zresztą nigdy nie wyszlifował tak jak swojej łaciny: Łaciną wprzód pisałem ja, którą nie każdy przecież zna, Teraz ojczysty wzywam kraj, Niemiecką nację w mowie jej, Aby pomściła krzywdy swe. Był to raczej ton meistersingerów, a wiersze w takiej formie jak na kopycie klecił Hans Sachs, niemniej skutek był. Hutten zyskał odzew i popularność, odpowiadano mu w balladach, piosenkach i wierszowanych hasłach, jak to na przykład: Ulrich von Hutten, szlachetny mąż, Wspaniałe książki pisze wciąż. Sam Hutten w swojej najbardziej znanej niemieckiej pieśni, Rozważyłem to w myślach, chce: By piechur prał, a jezdny gnał — nie zwólcie, by sczezł Hutten! Pobożni piechurzy mieli trochę inne zajęcia aniżeli zaciągać się w szeregi pod samotnym jeźdźcem; podejmowali służbę u panujących i ci zostawali zwycięzcami. Hutten wierzył w „trzecią siłę", istniejącą już tylko w imagi-nacji, w drobną szlachtę, z której pochodził, a którą widział w średniowiecznej jej roli, dawno odegranej do samego końca. Walczył zajadle przeciw rosnącej potędze książąt; dla sojuszu ze szlachtą miał nadzieję pozyskać nawet miasta, choć kupieckie duszyczki miał w pogardzie i z nich szydził; wychwalał „wojnę z klerem" jako sposób na zrzucenie władztwa Rzymu, a najwyższą nadzieją był dlań cesarz, bez którego — nie tylko Hutten tak myślał — nie do pomyślenia był nowy porządek. Iluzje pryskały jedna za drugą. W liście, w którym Hutten ofiarowuje Lutrowi sojusz, pisze już w pierwszych zdaniach: „Współczucie by Cię ogarnęło, gdybyś wiedział, z jakimi trudnościami muszę walczyć, jak zawodna jest ludzka wierność. Kiedy nowe oddziały zaciągam, odchodzą stare. Każdy z ludzi ma wymówki i swoje obawy. Ponad wszystko przeraża ich urojenie, które wyssali już z mlekiem matki: uważają, że zbrodnią nie do odpokutowania jest bunt przeciwko papieżowi, nawet najbardziej niegodnemu i zbrodniczemu. Robię, co mogę, i nie ustępuję przed żadnym niepowodzeniem." Jest to formuła dość dokładnie określająca zarówno Huttena w ostatnich jego latach, jak i tych, do których kierował wezwania: przyjmo- 248 wali je owacyjnie, ale tylko na moment. Coś takiego jak opinia publiczna już .wtedy istniało, do niej odwoływał się Hutten, była jednak płynna, bez punktów krystalizacji, nie dysponowała też kadrami opiniotwórczymi ani nawet grupami, które zajmowałyby zdecydowaną postawę; nawet bliżsi przyjaciele Huttena pozostawali chwiejni. Jedyny jego protektor, kondotier Sickingen, właśnie stawił się do dyspozycji cesarza jako dowódca o wysokiej gaży, której nie wypłacano mu jednak w zamęcie, a do tego z własnej kieszeni musiał wypłacać żołd najemnym żołnierzom. Daremna i żałosna była podróż Huttena do Brukseli, gdzie nie zastał na dworze cesarza, przebywającego wciąż jeszcze w Barcelonie; był młodszy brat cesarza, Ferdynand, przed którego oblicze nie dopuścili go jednak radcowie dworu. Podejmował bądź zapowiadał akcje wciąż żałośniejsze: zamierzał pochwycić papieskich legatów; zachęcali go przyjaciele i szydzili, gdy nic z tego nie wyszło, rozpraszał się w przedsięwzięciach jeszcze bardziej groteskowych i małostkowych zarazem; wywarł pomstę na pewnym opacie, który użył wizerunku Huttena z rozpowszechnionych jego publikacji i w ustronnym miejscu użył go „do oczyszczenia nieczystych ciała swego okolic"; za ten despekt wymusił na opacie grzywnę; napadł na innego opata, u którego został ujęty i powieszony jeden z jego żołnierzy. Wielka wojna z klerem wy-rodziła się w rozbójniczą akcję Sickingena przeciwko Trewirowi i zakończyła się śmiercią kondotiera. Straciwszy jedynego obrońcę, Hutten musiał uciekać; w Bazylei liczył na pomoc i moralne wsparcie Erazma, ale przezorny starzec nie wpuścił go za próg; jego doradca wyprosił kłopotliwego gościa. Ostatnie pismo Huttena jest gorzką skargą na duchowego przywódcę humanistów, któremu zarzuca tchórzostwo i zdradę wielkiej sprawy, używając słów, jakich subtelny Erazm w życiu swoim nie słyszał. Jego odpowiedź, pozornie spokojna, którą sam określa jako „gąbkę" mającą zatrzeć „bryzgi" rzucane przez Huttena, a w rzeczywistości koląca, zła i wycelowana w najsłabsze miejsca przeciwnika, najpewniej nie dotarła już do umierającego Huttena. Wśród nagonki ujął się za nim Zwingli, jako jedyny, i nakłonił Radę Zurychu do udzielenia mu schronienia na wyspie Ufenau. Rycerz von Hutten umarł jak w leprozorium. Ironia losu sprawiła, że pielęgnowało go kilku pełnych współczucia braci zakonnych i ksiądz--lekarz, bezsilny wobec jego choroby. Natomiast Erazm — wielki bojownik łagodności, cnót humanitarnych i poniechania wszelkich wrogości -nie wstydził się zachęcać Radę Zurychu do wypędzenia prześladowanego: Hutten — tak argumentował Erazm — „nadużyje Waszej dobrotliwości, źle się odwdzięczy w zuchwałym i bujnym swoim pisaniu", jego „nieokiełznana bezecność" przyniesie Zurychowi szkody; a jeszcze do tego ten sarn Erazm, który dawno już porzucił sprawę reformacji, dodaje bez waha- 249 BURZA OGNISTA BULLA EKSKOMUNIKACYJNA nią, że sprawki Huttena mogą „niezmiernie zaszkodzić dziełu Ewangelii" a ponadto literaturze i obyczajności. Wraz z nędzną tą i godną pożałowania denuncjacją biorą w łeb nadzieje i sny humanistów o braterstwie wolnych duchów; tak też skończyły się sny Huttena. Spuścizną po nim -- nietrudno się domyślić -- były długi. Dla jego współczesnych i dla nas miałby duże znaczenie zbiór 2000 listów od książąt, duchownych i uczonych z wszystkicli krajów, którzy zapewniali Huttena o swojej sympatii, wyrażali podziw dla jego walki, a potem najprzezorniej się wycofali. Listy groziły niejedną kompromitacją i dlatego szybko gdzieś znikły. Wydaje to wyrok na współczesnych Huttena, którzy — inaczej niż on — nie mieli sami odwagi działać, a jedynie witali z zadowoleniem jego poczynania, dopóki odpowiadały ich zamierzeniom, dopóki też mogli oglądać je z bezpiecznej odległości, jak widowisko, w którym sami nie grali. Zniszczono też listy Lutra do Huttena, te z innych przyczyn. Chłopski syn szczerze mógł nie darzyć rycerza sympatią, nawet jeżeli w pewnym okresie życzliwie słuchał jego trąby, której dźwięki burzyły mury. Ale o wojnie z klerem Luter nie chciał słyszeć. „Nie chcę, by walczono za Ewangelię morderstwem i gwałtami", tak pisał po otrzymaniu jednego z listów Huttena. „Słowo zwyciężyło nad światem, Słowo zachowało Kościół i Słowo przywróci go do dawnego stanu." W niemieckim wydaniu pism polemiczynych Huttena, na stronie tytułowej, Hans Baldung Grien przedstawił w drzeworycie dwie postacie: zakonnika, który — tak głosił podpis — medytuje nad prawdą, i rycerza Huttena z jego słowami, które stały się hasłem: „Przebić się wreszcie musimy, przebić i przełamać!" Poniżej wojowniczy oddział konnych rycerzy i piechurów z długimi włóczniami goni przerażoną drugą gromadę: papieży, kardynałów, opatów i mnichów. Hutten na krótki czas zajął miejsce przy boku Lutra, a mówiąc dokładniej, w tym samym czasie co on walczył na swój sposób i swoimi środkami. „Robię, co mogę, i nie ustępuję przed żadnym niepowodzeniem." Przełamanie nie udało się; Huttena zmyła potęga większa od mocy pióra. Włócznie i lance, do których pomocy odwołuje się rysunek, miały okazać się także potężniejsze od Słowa, któremu zaufał Luter, w każdym razie potężniejsze w tamtym czasie i długo potem. Ostatni list, który niepewną już dłonią napisał Hutten z wysepki do jednego z przyjaciół, zawiera w dopisku prośbę o książki; raz jeszcze chciał oddać się studiom. Chodzi tam między innymi „o książeczkę, jak robić sztuczne ognie'. Zadziwiające, ale jednak charakteryzuje tego człowieka. Jego pisma, pomyślane jako ognionośne strzały i śmierć niosące pociski, były jedynie jak świetliste kule fajerwerku. Oświecały scenerię posępną, rozdartą i wypełnioną chaosem. Ale szacunku nie możemy odmówić Huttenowi, który już gasnąc, pisze do innego z przyjaciół: „Nie tracę nadziei, że nadejdzie czas, kiedy Bóg znów zgromadzi odważnych mężów z rozproszenia; i wy jej też kiedy nie traćcie BULLA EKSKOMUNIKACYJNA Pracę O wolności chrześcijanina dedykował Luter papieżowi Leonowi; przesłał mu ją wraz z obszernym, adresowanym do Ojca Świętego pismem. Praca ta była wynikiem rozmów z Miltitzem, który wciąż jeszcze podróżował po Niemczech, i miała być ostatnią próba pojednania. Co prawda wyobrażenie Lutra o ustępliwości było dość osobliwe i jego list do papieża czyta się jak hardą odmowę. Stawia w nim propozycję w rzymskich oczach iście awanturniczą: papież raczej powinien pozostawać przy jakimś benefi-cjum bądź na ojcowskiej schedzie, a znaczy to: zrzec się urzędu i wycofać się, zamiast być „owcą między wilkami". Albowiem „koniec już z rzymską stolicą. Gniew Boży spadł na nią i trwa. Jest wroga soborowi powszechnemu, nie chce przyjmować wskazań, nie pozwala na reformę." Reformą mieli się zająć kardynałowie, ale i oni zawodzą, trzej może albo czterej chcą dobrze, lecz nie mogą znaleźć uznania; „choroba drwi z lekarza, koń z wozem nie słucha woźnicy." Sprawcy postępowania przeciwko sobie i podżegacza dopatruje się Luter w Ecku, swoim przeciwniku; ten swymi „kłamstwami, listami i skrytymi działaniami tak zaostrzył i zagmatwał sprawę". Papież ma tylko nakazać pokój i milczenie, tym samym usunie całą waśń. „Ale żebym odwoływać miał moją naukę - - to się nie uda..., ponieważ Słowo Boże, które uczy wolności, nie powinno być niewolne, i wcale też nie musi." List nie doszedł papieskich rąk. Trafne było przypuszczenie Lutra, że za sprawą kryje się Eck. Zwycięzcy w lipskiej dyspucie kazano przybyć do Rzymu, gdzie rozwinął gorliwą działalność. Wszystkie kroki podjęte do tej pory wydały mu się formalistyczne i ślamazarne: bulla ekskomuni-kacyjna — gdzież jest? Wydać ją wreszcie, natychmiast, bez odwlekania' Proces o herezję, tak długo odkładany, ruszył na nowo. Dalsze jego stadia nie są jasne, uczestnicy nie wszystko też wypowiedzieli, a tym bardziej nie odnotowali w aktach tego, o czym mówiono i jakie punkty widzenia wchodziły w grę. W tle tego procesu wciąż bowiem występowały wielkie polityczne kombinacje, znacznie dla papieża ważniejsze niż osoba i sprawa Lutra, a nieobce też kardynałom; danych o tej szachowej rozgrywce mamy niewiele ponad domysły różnych posłów przy kurii. Nie musimy rozpląty- 250 251 BURZA OGNISTA BULLA EKSKOMUNIKACYJNA wać tych nici. Leon starał się zawsze — a był w tym wiernym następcą swych poprzedników — wygrywać jedne mocarstwa przeciw drugim; była to jedyna mądrość, jaka pozostała kurii w tym okresie. Sprawdzała się często, ale nadszedł moment, kiedy się zużyła i już nie wystarczała. Władcy orientowali się w nowym układzie sytuacji, ich państwa również; występowali z zupełnie inną niż dawniej świadomością i z pewnością siebie. We Francji istniał, samodzielny w znacznej mierze, Kościół oparty na „wolnościach gallikańskich", w Anglii rządził kardynał Wolscy jak równoległy jakiś papież, wyposażony w pełnomocnictwa dotąd nie znane; wysoce niezależny był także król hiszpański, który ponadto, poprzez swoje królestwo Neapolu, mógł wywierać nader dotkliwy nacisk na Rzym, stawiając go w sytuacji „okrążenia", co kuria od stuleci uważała za najgorsze zagrożenie i starała się przeciwdziałać temu wszelkimi środkami. Tylko Niemcy pozostawały krajem, nad którym kuria spodziewała się utrzymać hegemonię; miała tam silniejsze poparcie niż w innych krajach, gdzie nie było książąt duchownych, i to jeszcze w roli elektorów i książąt świeckich. Sądzono też w Rzymie — zgodnie z trafnymi w tej mierze polemikami Huttena i wielu innych — że ma się do czynienia z narodem prostym, trochę tępym, który doraźnie protestuje jak inne, ale podporządkowuje się, gdy okazać wobec niego stanowczość. Co do nas, nie przykładamy szczególnego znaczenia do przeciwieństw czy wrogości między poszczególnymi narodami, czym przecież też można manipulować. Wydaje się jednak niewątpliwe, że bardzo istotnym czynnikiem katastrofy była „rzymska pycha" czy — łagodniej określając — poczucie wyższości. Papież Leon miał powody, by czuć dumę. Choć politykę zagraniczną prowadził żałosną, to Rzym za jego pontyfikatu był dla całego świata wspaniałym centrum sztuk pięknych, architektury z wielkimi budowlami, uroczystości, klasycznej łaciny; świetności te opiewali jego poezjanci, z których wynurzali się czasem prawdziwi poeci jak Ariosto; scena teatralna zasilana była dowcipnymi komediami. Nader bolesne i drażliwe dla Leona było to, że ogromna budowla bazyliki Św. Piotra, mająca aż do najmniejszych detali projektu uzmysławiać centralną ideę papiestwa, ulegała oto opóźnieniu, które niewczesnym wystąpieniem przeciw odpustom powodował barbarzyński jakiś mnich. Musiał to być ciężki cios dla papieża, kiedy próbował ingerować w wybór cesarza, a teraz cała jego troska ześrodkowała się na tym, by trzymać w szachu nową potęgę habsbursko-burgundzką i w miarę możności ją osłabiać. Nie mógł więc tolerować dalszego naruszania swej powagi, do tego jeszcze na terytorium niemieckim, uważanym do tej pory za nie kwestionowaną domenę kościelną. Jego prestiż narażony był na szwank: jakiś mnich z kraju Gotów chciał oto upominać go i pouczać. 252 Pomimo to zwlekał z działaniem, nie tylko z przyczyn politycznych. Wyglądało na to, że wśród świąt, maskarad i łowieckich uciech ogarnęło go niejasne przeczucie, iż wielkie rozstrzygnięcie jest blisko; może go tutaj przeceniamy, nie był jednak w żadnym razie człowiekiem głupim, był tylko graczem, niezdolnym do głębszych przemyśleń i czynów. I tak też podjęcie największej decyzji jego pontyfikatu stało się podobne do manipulowania, niczym kostkami do gry, legatami wysyłanymi i wracającymi, jak było już w okresie misji Miltitza, teraz zaś komisjami przygotowującymi proces Marcina Lutra. Na pierwszym posiedzeniu w styczniu 1520 zapadła decyzja wznowienia procesu oraz objęcia postępowaniem także elektora Fryderyka. Powołano następnie komisję do opracowania tekstu bulli, złożoną z kardynałów i z generałów zakonów. Komisja wcale nie była skłonna studiować krytycznie pisma doktora Lutra i ułatwiła sobie zadanie; ze zbioru jego pism dominikanie w Kolonii i w Lowanium już wcześniej wybrali i potępili odnośne twierdzenia, a teraz przeprowadzono tylko nad nimi głosowanie. Wszedł jednak w grę inny jeszcze prestiż: kardynała Kajetana, uczestniczącego w komisji. Doświadczony teolog i kanonista uznał postępowanie za nazbyt powierzchowne. Wydaje się, że jedynie on miał wyraźniejszy pogląd na sprawę. Przeprowadził to, że do komisji włączono jeszcze dziesięciu teologów: teologiczne przygotowanie kardynałów Kajetan uważał za ledwie dostateczne; przezornie chciał oddzielić twierdzenia Lutra, stanowiące jawną herezję, od innych, tylko „gorszących", „nieprzyzwoitych" bądź zdolnych zamącić w umysłach. Kajetan był jednak chory, na obrady musiano przynosić go w lektyce, do akcji zaś wkroczył krzepki i zdrowy Eck, któremu wszystko to wydawało się nazbyt powolne i ociężałe. Nakłonił papieża, by wniosek Kajetana odrzucił. Powołano nową komisję, tym razem złożoną z czterech tylko głów, z twardą głową Ecka jako centralną. Poszło teraz żwawo. Pozostało już tylko ułożenie tekstu potępienia. Bullę podpisał Leon w swoim pałacyku myśliwskim w Magliano. Był już chory, zmarł w listopadzie następnego roku, mając 46 lat. Nie był zdrowy już 8 lat wcześniej, kiedy jako jeden z najmłodszych papieży zasiadł na Stolicy Apostolskiej; podczas obrad Świętego Kolegium w czasie konklawe operowano go na przetokę jelitową. Był bardzo krótkowzroczny, małymi oczami w gąbczastej twarzy, której na słynnym portrecie nie potrafił uszlachetnić nawet sam Rafael, tylko przez lorgnon mógł przyglądać się nieustającym widowiskom, jakie urządzał w okresie swego pontyfikatu. Jego żądza użycia miała coś desperackiego: uważał, że wesołością przedłuży sobie życie, był szczodry, obdarowywał pełnymi garściami, by wokół siebie widzieć twarze rozweselone i zadowolone, a umierając rzekł: „Módlcie się za mnie, 253 BURZA OGNISTA BULLA EKSKOMUNIKACYJNA i feąuacuinn 17. Karta tytułowa oryginalnego wydania bulli papieża Leona X przeciwko Lutrowi 254 wszystkich was chcę uszczęśliwić!" Na sakramenty wraz z ostatnim namaszczeniem zabrakło już czasu, na owo ostatnie namaszczenie, które z listy sakramentów chciał skreślić Luter w Niewoli babilońskiej. W zejściu ze świata bez błogosławieństw Kościoła lud rzymski widział straszliwy wyrok. „Wkradł się jak lis, rządził jak lew, umarł jak pies" - mówiono. Ocenę Leona z wyższego punktu widzenia, lepszą, daje Leopold Ranke i można ją przeczytać w jego Dziejach papiestwa. Poprzestajemy na stwierdzeniu czysto fizjologicznym, że rozstrzygnięcie sprawy o wymiarze światowym spoczywało w rękach dwóch schorowanych Włochów i jednego arcyzdro-wego silnego rodaka Lutra. Eck postarał się o spieszną publikację opóźnionego dokumentu; znów przemawia za beztroską i powierzchownością całego postępowania to, że kiedy ujawniły się już skutki owej publikacji, Eck, główny aktor, narzekał z całą bezczelnością: nawet mężowie wielkiej uczoności nie potrafią zrozumieć wielu spośród potępionych twierdzeń, toteż wydały im się one całkiem bez znaczenia. Twierdzeń Lutra wcale nie próbowano odeprzeć, co z samej zasady należało uczynić; bulla nie zawiera nic, co pochodziłoby z Ewangelii; na czym polegają błędy heretyka — tego właściwie w Rzymie nie wiedziano. I to, dodajmy, było znamienną cechą dokumentu papieskiego, nader obszernego, który wydrukowano z herbem Medyceuszów na stronie tytułowej i rozesłano na wszystkie strony. Wstęp brzmiał dostojnie i uroczyście, w dawnym stylu kurialnym i z biblijnym wydźwiękiem; nawiązywał do słów Psalmu 79, wzywającego Pana, by zwrócił się przeciwko wrogom: Exsurge Domine, brzmią pierwsze słowa bulli. Pan ma posłuchać błagań swego papieża, polne lisy pustoszą winnicę Pańską, dzik leśny ją niszczy. Zaraz jednak z naciskiem podkreślono dawne znaczenie papiestwa: „Kiedy wstępowałeś, o Panie, do Ojca Twego w niebo, pieczę nad tą winnicą, jej rząd i zarządzanie zleciłeś Piotrowi jako Głowie Kościoła i Twemu Namiestnikowi oraz jego następcom." Dlatego przeciw pustoszycielom zwrócić się mają także Piotr i Paweł oraz wszyscy Święci, a z nimi cały Kościół. Albowiem niektórzy, oślepieni przez szatana, kłamliwie przekręcają wykład Pisma Świętego, co z dawien dawna uprawiali heretycy „z dążenia do rozgłosu i ku pozyskiwaniu sobie uszu ludu". Nie zabrakło politycznego napomknienia o narodzie niemieckim, który papieże zawsze darzą szczególną miłością i któremu powierzyli cesarstwo. Długie zwlekanie z wydaniem bulli objaśniano cierpliwością i ojcowską miłością: z winnym należy postępować łagodnie, a chciano mu nawet zwrócić koszty podróży do Rzymu, by tam się mógł wytłumaczyć ze swego postępowania. Teraz naznacza mu się ostateczny termin sześćdziesięciu dni. Jeżeli w tym czasie nie odwoła, podpadnie . 255 BURZA OGNISTA BULLA EKSKOMUNIKACYJNA karze. Treści, które ma odwołać, wykazano w 41 twierdzeniach, wśród których jest także Lutra: „Palenie heretyków jest przeciwne Pismu". To oczywiście nie wszystko; przytoczono takie, które według obowiązującego prawa kanonicznego rzeczywiście mogły być uznane za heretyckie, a przy staranniejszym opracowaniu bulli, o co zabiegał Kajetan, możliwe było zestawienie listy wywierającej mocne wrażenie. Nie uwzględniono jednak tych pism Lutra, które oznaczały jego zerwanie z Kościołem. Zadowolono się przejęciem sądów i ocen dominikanów z Kolonii i Lowanium, ci zaś poczynali sobie nader dowolnie, wyrywając zdania z kontekstu i zmieniając sformułowania. Luter mógł zasadnie zaprotestować, że to nie są jego nauki. Zakończenie bulli zawiera generalne potępienie wszystkich 41 twierdzeń, zakaz ich obrony bądź popierania oraz nakaz spalenia pism Lutra, nawet tych skierowanych do cesarza i książąt. Krótko zrekapitulujemy przebieg wielokrotnie wstrzymywanego procesu. Trwał trzy lata, od stycznia 1518 do stycznia 1521, kiedy to bulla nabrała mocy obowiązującej. Zaczął się od denuncjacji przez dominikanów za sprawą Tetzla; następnie Mazzolini sporządził opinię i wezwano Lutra do Rzymu; nie stawił się i zażądał przesłuchania w Niemczech. Wszczęcie formalnego procesu o herezję nastąpiło dopiero po piśmie cesarza Maksymiliana. Papież zarządził uwięzienie i wydanie Lutra. Nie doszło to do skutku w wyniku rozgrywek politycznych podczas rokowań w sprawie elekcji nowego cesarza. Dopiero po dwóch latach, na początku 1520, proces wszedł w ostateczną fazę, ciągnącą się jeszcze dwanaście miesięcy. „Podstawa prawna" bulli jest skrajnie słaba. Faktycznie zerwanie Lutra z Kościołem w tej fazie nie ma znaczenia dla dokumentu. Kuria mogłaby wypaść w nim nieporównanie godniej, gdyby posłuchała Kajetana. Potępienie byłoby i wtedy niewątpliwe, ale jakże lepsze uzasadnienie! Trzeba jeszcze spytać o kompetencje orzekania w sprawach o herezję. Kto w ogóle miał prawo wyrokować, że ktoś jest heretykiem lub że jego nauki są heretyckie? We wczesnych wiekach chrześcijaństwa było to zastrzeżone dla soborów, wielkie sobory przeważnie decydowały o tym również w średniowieczu. W pierwszym tysiącleciu Kościoła doszło do stosunkowo niewielu potępień, jeśli pominąć wielkie schizmy wschodnie. Dopiero w wieku XII rozpoczęły się prześladowania heretyków jako środek przeciwko ruchom narodowym, chodziło tu o bogomilców, waldensów, albi-gensów i katarów, od których pochodzi niemieckie słowo Ketzer [i równoznaczne polskie: kacerz]. Po raz pierwszy były to nie pojedyncze, niewielkie grupy, ale mieszkańcy całych krain, tworzący własne kościelne organizacje. Podjęto przeciw nim szeroko zakrojone działania, wszczęte równocześnie przez Kościół i państwo. Cesarz Fryderyk II, przez późniejszych nie zorientowanych romantyków czczony jako umysł „wolny", ,tolerancyjny" i „oświecony", w uroczystym dokumencie prawnym Rzeszy oświadczył, że postępowanie przeciw heretykom jest sprawą państwową: kacerz jest nie tylko „wrogiem Boga", ale na równi cesarza i państwa, a jako taki ma zostać zniszczony. Sformułowanie jest pełne gryzącej ironii: tęskniący do męki heretycy „mają ponieść taką śmierć, jaka podług ich pragnień przyniesie im radość, mają w żywym ciele być paleni na oczach wszystkich i podpadać pod wyrok płomieni; nie boli to nas, my uwzględniamy bowiem tylko ich własne życzenia". Dopiero od tego rozporządzenia 1 we współdziałaniu cesarza z papieżem, którzy skądinąd sami obwiniali się nawzajem o herezję, rzucali na siebie wzajemne potępienia i starali się jeden drugiego zniszczyć, ustaliło się praktyczne postępowanie w sprawach o herezję i podział kompetencji Kościoła i państwa: Kościół przejął śledztwo i wyrokowanie, a ramię świeckie -- egzekucję. Sposób ujęcia sprawy przez Fryderyka II znalazł godnego kontynuatora w Karolu V. Inkwizycja w jego hiszpańskich krajach była instrumentem spoczywającym przede wszystkim w rękach państwa, a dopiero na drftgim planie, i to odległym -- Kościoła; Karol także widział w Lutrze „wroga państwa", buntownika i podżegacza, dla siebie zachowując wymierzenie mu kary banicji. Na sędziów inkwizycyjnych wyznaczano dominikanów, którzy działali jako mandatariusze papieża; dawniej już znienawidzono ich w Niemczech, musieli więc postępować z niejaką wstrzemięźliwością; nie działało tam Święte Oficjum, Urząd Świętej Inkwizycji, który budził powszechny lęk w Hiszpanii; w Italii działania inkwizycyjne zaczęły się dopiero w połowie XVI w. Dominikanie trudzili się szczerze, by wypełnić swe zadania „strażników", i to nie tylko w sprawie Lutra. Cóż jednak uważano za herezję? Zapatrywania w tej mierze zmieniały się ze stulecia na stulecie. Toczono zacięte walki o kwestie, które potem przechodziły niemal w zapomnienie, a których znaczenie niełatwo uchwycić po wiekach, na przykład: czy dusze zbawione cieszą się bezpośrednim oglądem Boga od razu po przyjściu do nieba, czy dopiero od dnia Sądu Ostatecznego, choćby nawet były duszami ludzi uznanych przedtem za Świętych Kościoła? Wzajemne oskarżenia o herezję mnożyły się, papieże i antypapieże rzucali na siebie klątwy. Jak w wielu innych dziedzinach, również wobec klątw i ekskomunik działały prawa inflacji. Z coraz gruntowniejszym wypracowywaniem prawnego systemu Kościoła rosła wciąż ilość naruszeń przepisów. Ogromny podręcznik dla inkwizytorów, Miot na czarownice, opracowany przez dominikanów 2 Kolonii, obejmował sprawy czarnoksięstwa i praktyki czarownic, a pierw- 256 P Marcin Luter 257 BURZA OGNISTA BULLA EKSKOMUNIKACYJNA sza bulla papieska w tej sprawie* została wydana w okresie urodzin Lutra. W sprawie Lutra powoływano się wciąż na Husa; nazwiska Husa i jego poprzednika Wiklifa były żywotne w pamięci współczesnych Lutra; w niepamięć natomiast poszło spalenie na stosie Dziewicy Orleańskiej. Dla oskarżenia Lutra o herezję ma znaczenie to jeszcze, że wykroczeniem mogło być w coraz większej mierze zakwestionowanie jakiegoś czysto instytucjonalnego zarządzenia lub urządzenia Kościoła. Opinie bywały co prawda podzielone. Kardynał Kajetan na przykład miał wątpliwości co do tego, które nauki Lutra są heretyckie, a które jedynie wątpliwe. Szydził Erazm pisząc, że jako herezję denuncjuje się już nawet wyniki studiów filologicznych i poglądy filozoficzne. A cóż dopiero praktyka; ta stawała się coraz bardziej dowolna i samowolna. Od czasów niewoli awiniońskiej żaden papież nie ważył się obłożyć klątwą któregoś z wielkich władców, choćby najbardziej nienawistnego; bardziej stanowczo poczynano sobie z mniejszymi przeciwnikami. Luter podnosił tę okoliczność, iż atakował tylko „zapatrywania", nie dogmaty ani oficjalnie ogłoszone doktryny. Nieomylność papieża w kwestiach wiary jest dogmatem dopiero od roku 1870; także wówczas związane były z tym poważne wstrząsy w Kościele katolickim. Za czasów Lutra nieomylność ta miała charakter zapatrywania, wyrażanego przez kanonistów; prawo kanoniczne przewidywało nawet taką ewentualność, jak odstępstwo papieża od wiary, mniej dokładnie co prawda mówiło o postępowaniu w takim przypadku. Debatowano o papieżach, którzy popadali w herezję, o niektórych twierdził to również Kościół; od VII do XIX wieku zaprzątała umysły sprawa papieża Honoriusza I**. Jeszcze bardziej sporna była kwestia nadrzędności nad papieżem soboru, rozstrzygającego od wczesnych wieków chrześcijaństwa wszystkie problemy dużej wagi. Wydarzenia wielkiej schiz-my, które zakończył dopiero sobór powszechny w Konstancji, wykazały, że w pewnych okolicznościach nie można obejść się bez takiej najwyższej instancji. Argumentem zwołania soboru jako groźbą wobec papieża i środkiem politycznego nań nacisku posługiwali się niemal wszyscy władcy; w soborze widziała cała europejska opinia publiczna nadzieję na rozwiązanie wszelkich trudnych problemów i sytuacji; także w wysokich kręgach kościelnych, nie wyłączając kardynałów, znajdowało sympatyków żądanie zwołania soboru. Dla jego odparcia kuria rozwinęła tezy, że tylko papież może zwołać sobór i że tylko papież może decyzjom soboru nadać moc * Bulla Summi desiderantes Innocentego VII! z roku 1484, nakazująca karanie śmiercią czarowników i czarownic (przyP-tlum.). ** Chodzi tu o monoteletyzm, głoszący, iż Jezus Chrystus, Syn Boży, ma dwie natury, ale tylko jedną wolę; za tą doktryną chrześcijaństwa wschodniego opowiadał się Honoriusz (pontyfikat 625-638), niedostatecznie orientujący się w zawiłościach sporów dogmatycznych wschodnich teologów i nie znający języka greckiego (przyp. tłum.). obowiązującą w drodze swojej aprobaty. Kwestionując te tezy Luter utra-fił w najczulsze miejsce kościelnej hierarchii. Nie chodziło tu o kwestie wiary, ale o władzę. Nie chodziło też o kwestie wyłącznie niemieckie: problem był sprawą europejską. Międzynarodowe oddziaływanie Lutra dlatego — w znacznej mierze — było tak zaskakująco szerokie i we wszystkich krajach rychło odczuwalne, że problem, który poruszył, był paląco aktualny i powszechny. Jego zaś błędem o fatalnych skutkach było -w taktycznych kategoriach — to, że w swojej porywczości, rozdrażniony zarzutami, iż jest „drugim Husem", odmawiał soborom roli nadrzędnej. Pozbawił się w ten sposób możliwości odwołania się do konkretnej, materialnie uchwytnej instancji ziemskiej; jedynym jego autorytetem pozostawało Pismo. Dla wielu jednak było ono niezrozumiałe i wymagało interpretacji. Tu Kościół stał na pewnym gruncie i mógł ze swojej strony także apelować do opinii publicznej: raczej nie każdego mogło przekonać bez reszty, że tylko doktor Luter umie objaśniać Biblię i wyjaśniać prawdziwy jej sens. Moment ten nabrał jeszcze większego znaczenia później, kiedy obok niego i po nim pojawiały się wciąż nowe postacie z własnymi i odmiennymi interpretacjami Pisma. Dzięki temu Kościół odzyskał najważniejszą swoją pozycję, opierał się bowiem na tradycji i na tajemnym niewidzialnym „ponadsoborze", złożonym z niemal wszystkich wielkich Nauczycieli Kościoła w ciągu wieków; takiemu gronu można było przypisać autorytet niepomiernie większy niż doraźnemu zgromadzeniu wysokich prałatów, krótkotrwałemu, i to jeszcze — też możliwe — ze współudziałem laików. Poszerzyliśmy nieco wywody, ponieważ bez nich bulla ekskomunika-cyjna — ostatnia „wielka klątwa" w dziejach świata — mogłaby wydać się nazbyt uwarunkowana chwilą, nieomal niedbała; taka zresztą była pod niejednym względem. Jasne jest, że Luter zerwał z „Rzymem", czyniąc to świadomie i systematycznie, z pozycji na pozycję. Nie aż tak jasne jest, że zerwał z „Kościołem", a także: czy chciał to uczynić? Istniały Kościoły, które dalece odchylały się od zapatrywań panujących w kurii. Przykładem są właśnie Czechy, ojczyzna husytyzmu, nieustannie zarzucanego Lutrowi. Uchodziły one za „kraj kacerzy", ale kuria musiała się pogodzić z udzielaniem tam komunii pod obiema postaciami, a także z sekularyzacją wielu kościelnych majątków. Kraj kacerzy pozostał częścią Kościoła rzymskiego, ten bowiem nie chciał go tracić na rzecz na przykład Kościoła greckiego. z którym Czesi toczyli pertraktacje. Kościół grecki również uchodził za ..kacerski". Na dyspucie w Lipsku Luter stanowczo sprzeciwił się łączeniu §o z Husem, toczyły się natomiast nadal, ze zmiennym skutkiem, pertraktacje w sprawie połączenia Kościoła czeskiego z greckim. W momencie 258 I7» 259 BURZA OGNISTA BULLA EKSKOMUNIKACYJNA kiedy go potępiono, Luter chciał reformy istniejącego Kościoła rzymskiego, prawda że radykalnej, dalece różnej od tego, co niejednokrotnie podnoszono w innych żądaniach. Żądania zwołania soboru pozostawały bez skutku dlatego, że książęta Kościoła ani myśleli zgodzić się na umniejszenie swojej pozycji. Luter sądził, że potrafi przeprowadzić reformę w miarę możności bez soboru i również bez kurii. Apelował do świeckich. I to było jego niewybaczalnym wykroczeniem, ledwie poruszonym w bulli, właściwą jego herezją. Bullę jako tako zredagowano, kardynałowie ją zaaprobowali. Gdy jej tekst spiesznie i pobieżnie był już ułożony, popełniono większą jeszcze nie-dbałość. O sytuacji i nastrojach w Niemczech Rzym, jak się zdaje, nie miał najmniejszego pojęcia; by sprawę załatwić możliwie najszybciej, publikację klątwy oraz sprawę wykonania wyroku powierzono Eckowi, jako temu, który najczynniej współdziałał. Został on mianowany nuncjuszem. Oprócz niego, jako drugi nuncjusz, przede wszystkim dla obszaru Niderlandów i prowincji nadreńskich, delegowany był papieski bibliotekarz Aleander. Okazało się, że klątwa papieska, choć brzmiąca tak groźnie, miała już tylko niewielką siłę. Eck miał znacznie większy zakres pełnomocnictw niż Aleander; w reinterpretacji bulli, jakiej dokonano, skandalicznej właściwie, wydano Eckowi swoisty czek in blanco: według własnego uznania mógł objąć jej postanowieniami dalsze nazwiska. Zrobił to bez szczególnych skrupułów. Wśród osób, na których taką drogą sam rzucił klątwę, znalazł się norymberski patrycjusz Pirckheimer, którego podejrzewał o autorstwo dowcipnego pamfletu Eck oheblowany; oprócz niego — inny poważny norym-berczyk, syndyk miejski Spengler, a także pewien kanonik z Augsburga; wszyscy oni byli osobistymi przeciwnikami Ecka. Postępowanie jego było o tyle jeszcze nieprzyzwoite i nieuczciwe, że w procesach o herezję, nawet przed sądem inkwizycyjnym, oskarżony miał prawo wyłączenia sędziów pod zarzutem braku bezstronności, jeżeli mógł wykazać, że są jego osobistymi wrogami. W każdym razie Eck miał tę satysfakcję, że obwiniani przez niego poddali się nader pokornie i złożyli deklarację skruchy. Całkowitym natomiast niepowodzeniem skończyła się jego podróż do Saksonii. Rozplakatowanie klątwy mógł przeprowadzić tylko w niektórych miejscowościach, jak Miśnia i Merseburg; nie udało mu się to nawet w Lipsku, gdzie jeszcze przed rokiem miasto czyniło mu honory; zamiast odbywać podróż nuncjusza, nieomal uciekał: grożono mu, śpiewano szydercze pieśni. Do Wittenbergi nie odważył się zajechać. Okazało się, że sprawa Lutra stała się sprawą narodową. Wystąpiło to na jaw także w misji drugiego nuncjusza, Aleandra. Powiodło mu się na;terenach niderlandzkich, gdzie mógł się wesprzeć na autory- tecie władcy kraju, Karola V, ale w prowincjach nadreńskich było mu już trudno. Spotkał się z groźbami w Kolonii, która dotychczas, jako siedziba główna dominikanów, dominowała w walce z kacerstwem. W Moguncji wzniesiono stos; zamiast dzieł Lutra studenci przynieśli jednak na spalenie dzieła jego przeciwników. Aleander musiał szybko skorygować swoje raporty do Rzymu, tak optymistyczne do tej pory; bezradnie napisał, że Niemcy w dziewięciu dziesiątych składają się z luterańskich kacerzy i buntowników. Sam zaś arcybuntownik był.bardzo spokojny. Jego elektor zaproponował mu przez Spalatina, by zwrócił się do książąt — w prywatnym jednak liście — i przedstawił im swoją sprawę. Luter zwrócił się do opinii publicznej: „Na władcach nie polegaj!", pisał do Spalatina. Działał na własną rękę i ogłosił drukiem „antyklątwę"*: bulla, jeśli w ogóle autentyczna, co jest wątpliwe, jest „świętokradczym kacerstwem". Ponadto, i z lepszym skutkiem, zredagował Luter tekst plakatu po łacinie i po niemiecku, zwracając się w nim do „cesarza i Rzeszy" — do cesarza, książąt, miast i gmin: wzywał, by poparto jego apel o zwołanie niezależnego soboru i nie stosowano się do bulli. Żądał przesłuchania przed niestronniczymi sędziami i tym zyskał najszerszą sympatię. Tląca się wciąż niechęć między Rzymem a krajami niemieckimi rozżarzyła się w tej „sprawie Marcina Lutra" i płonęła z gwałtownością, jakiej nikt nie przeczuwał. Oliwy do tego ognia dolało jeszcze palenie pism Lutra. Teraz on zrobił coś, co wyraźniej niż słowo i druk przed całym światem unaoczniło jego zerwanie z Kościołem: publicznie spalił papieską bullę. Uczynił jeszcze więcej, a wyraziła się w ty m bezprzykładna radykalność jego postępowania: przede wszystkim spalił dekretalia: księgę główną i wieczystą instytucji papiestwa i Kościoła. Nic dziwnego, że ten akt sprawił niesłychane wrażenie na jego współczesnych; ich relacje nie wspominają o bulli, była ona tylko dodatkiem. Zakonnik poważył się spalić nie jakieś pojedyncze obwieszczenie, nie bullę czy listę sentencji, ale cały zbudowany przez wieki zbiór praw — i to właśnie było bez precedensu. Symbolizowało to kres średniowiecznej potęgi Kościoła, której ucieleśnienie, w tej mierze, w jakiej przybrała kształt prawa, upatrywał on w owym zbiorze. Było to zarazem odcięciem się od Rzymu, a nie tylko od kurii i papiestwa. Prawo kanoniczne wyrosło z antycznej myśli łacińskiej, z tradycji rzymskich cesarzy. Było kontynuacją Rzymu imperialnego, którego dziedzictwo przejął Kościół. Juryści starożytni stworzyli antyczne prawo rzymskie; jurystami byli rzymscy papieże, którzy kolejne dzieło wznosili wespół z wielkimi nauczy- * W języku łacińskim, Adcersus ezecrabilem Antichristi bullam; napisał to na podstawie pogłosek przed otrzymaniem dokumentu. Tytuł polski: Przeciw obrzydliwej bulli antychrysta (przyp. tłum.). 260 261 BURZA OGNISTA cielami prawa uniwersytetu w Bolonii; starannie ułożone warstwy, jak roczne słoje przyrostu wokół poprzednich słojów. Corpus iuris canonici__ te słowa dla naszych uszu brzmią już niedobitnie, jak z oddali: odległa dziedzina odległych od codzienności specjalistów. Na ludzi średniowiecza i jeszcze potem, do czasów Lutra, słowa te działały jak „grom i błysk", oznaczały bowiem sturamienną potęgę, bezpośrednio ingerującą w sprawy ich życia. Tylko wtedy pojmiemy zuchwałość Lutra i jego czynu, gdy uprzy-tomnimy sobie ówczesne znaczenie tego zbioru praw. Nieporównywalna wyższość prawa kanonicznego nad innymi zbiorami polegała i na tym, że nie było ono kodyfikacją dawnych zwyczajów prawnych, ale stanowiło nowe przepisy prawne dla nowych sytuacji. Każde uro-szczenie papiestwa, choćby najbardziej rewolucyjne na owe czasy, wyrażone w formie dekretu miało odtąd moc i trwałość prawa stanowionego. Obowiązywało na obszarze międzynarodowym, stąd jego powaga, godność i znaczenie dla całego Zachodu. Miało pierwszeństwo przed każdym innym prawem. Księga ta ziała gromami, które miały moc powalania królów i cesarzy. Pierwsze fundamentalne księgi dekretaliów, określane później jako „urzędowe", powstały w burzliwym czasie panowania Hoheri-staufów. Główne części zbioru oznaczano imionami cezariańskich papieży Grzegorza IX i Bonifacego VIII. Papieże awiniońscy, Klemens V i Jan XII, włączyli do zbioru dalsze księgi; uzupełnienia dołączano do początków XVI wieku. „Luter spalił Klementyny" - tak w podnieceniu meldowano cesarzowi. Niewielu ludzi wiedziało wtedy o Klemensie V i o tym, jakie były cele jego dekretaliów, ale każdy wiedział, że „Klementyny" to księga praw obowiązujących. Olbrzymie to dzieło również Luter znał w stopniu bardzo niepełnym, instynktownie jednak wydobył z niego te momenty, które najdotkliwiej ingerowały w życie narodów. Oburzało go kanoniczne uprawnienie papieża do zwalniania z każdej, najbardziej nawet uroczystej przysięgi. To właśnie należało do najsilniejszych środków sprawowania władzy i toczenia walki politycznej: rozwiązując lenną przysięgę poddaństwa papieże skuteczniej niż klątwą, która często pozostawała bezskuteczna, pokonywali swych przeciwników — cesarzy; nie brakowało nigdy w Niemczech książąt, którzy tylko czekali na taką „prawną" legitymację rebelii i oderwania się. Innym, nie mniej bezwzględnie stosowanym instrumentem władzy była jeszcze w niedawnej przeszłości kanoniczna władza prawna nad małżeństwem. Kanoniczny zakaz pobierania odsetek regulował życie gospodarcze, o ile można tu mówić o rzeczywistym regulowaniu; obchodzono go nieustannie, a najjaskrawiej czyniła to kuria i jej bankierzy. Cały zbiór praw stał się w praktyce kompleksem wyjątków, odstępstw od reguł, czy chodziło o „wiek kanoniczny" dla biskupów, arcy- 262 BULLA EKSKOMUNIKACYJNA biskupów i kardynałów, otrzymujących nominacje już we wczesnym wieku, jako dzieci czy chłopcy, czy o pluralizm władzy kościelnej i świeckiej, CZy o kupczenie kościelnymi urzędami. Potęgi świeckie zaczęły rozwijać własne przepisy prawne, dla których antyczne prawo rzymskie tworzyło nową, bardzo skuteczną podbudowę. Odradzające się w tych przepisach prawo dawnego Rzymu zwyciężało nad prawem rzymskiej kurii; Justynian, twórca zbioru cywilnego prawa rzymskiego, zwyciężał Gracjana, twórcę pierwszego zbioru dekretaliów. Eliminując prawo kanoniczne, Luter spełniał misję historyczną, o czym wcale nie wiedział. Dla niego była to przede wszystkim sprawa sumienia. Przyczyną, dla której księgę cisnął w płomienie, było to, że papież sytuował się ponad Pismem, że przed nikim nie miał zdawać rachunku, niemylny i nieusuwalny, choćby „zgorszenie" czynił ogromne. Moment wybrał Luter bardzo starannie. Upływał właśnie wyznaczony mu w bulli termin sześćdziesięciu dni; zgodnie z przestrzeganym zwyczajem prawnym termin biegł nie od daty wydania bulli, ale od dnia „doręczenia" w drodze rozplakatowania jej w miejscu publicznym. Wczesnym porankiem l O grudnia 1520, w zimowym już chłodzie, podążał Luter z gromadą studentów i innych osób przed bramę miejską Wittenbergi. Ogłoszeniem na drzwiach parafialnego kościoła wezwał uprzednio „wszystkich przyjaciół prawdy ewangelicznej" do uczestnictwa przy paleniu „bezbożnych ksiąg prawa papieskiego i scholastycznej teologii". Wystarał się o egzemplarz dekretaliów, a także o książkę dla spowiedników o problemach sumienia; mniej mu się poszczęściło z klasykami nauk scholasty-cznych: nikt nie chciał ofiarować swoich egzemplarzy Tomasza z Akwinu czy Dunsa Szkota. Pochód kierował się do placu egzekucji publicznych przed murami miasta nad brzegiem Łaby, na miejsce zwane Siepacza Łąką. Jeden z magistrów rozpalił stos i rzucił w płomienie trzy tomy prawa kanonicznego; znając masywność ówczesnego papieru można przypuszczać, że paliły się opornie. Potem dopiero podszedł Luter i niepostrzeżenie dla większości obecnych dorzucił drukowany zeszyt, papieską bullę, wypowiadając cicho słowa po łacinie, które podobno brzmiały tak: „Ponieważ zakłócasz prawdę Boga niechaj pochłonie cię ten ogień". Szybko powrócił do domu i w krótkim liście napisał o zdarzeniu do Spalatina, by ten mógł zdać sprawę elektorowi. Cisza i spokój przebiegu całej akcji nie usatysfakcjonowała studentów. Święcili wielki dzień, którego znaczenie w niewielkim stopniu pojmowali; posiliwszy się ruszyli karnawałowym pochodem przez miasto. Napisami przeciw papiestwu przystroili wóz, który toczył się ulicami i zbierał więcej materiału palnego, w tej masie także pisma przeciwników Lutra. Na przedzie wozu - - bez ulubionych kpin 263 BURZA OGNISTA z Żydów nie mogło się obejść — siedzieli czterej przebrani chłopcy przedstawiający zwyciężoną „synagogę", odpowiednik Rzymu, i wniebogłosy lamentowali nad jej nieszczęściem. Stał przy nich trębacz i dął przeraźliwie, fałszując. Na stosie spalono kolejne pisma przy recytowaniu ich fragmentów i hucznych śmiechach; po odśpiewaniu requiem uczestnicy się rozeszli. Dopiero ten pochód zwabił większą liczbę widzów. Luter w żadnym razie nie był zbudowany dysonansami, które* wdarły się do jego akcji. Następnego dnia przemówił w audytorium do studentów; liczba jego słuchaczy wzrosła i wynosiła teraz 300 do 400 osób. Niezwyczajnie — nakazany bowiem surowo był język łaciński — mówił po niemiecku. Objaśnił, że nie chodziło wcale o studenckie figle: sprawa jest bardzo poważna. Mieści się ona w alternatywie: męczeństwo albo kara piekła. Męczeństwa w gruncie rzeczy oczekiwać może każdy, kto podejmie walkę z papiestwem, piekła zaś —ten, kto pozostaje przy antychryście. On, Luter, nie ma jednak wyboru. Na swój krok zdecydował się nie „z powodów świeckich", ale po to, by swych bliźnich ocalić przed wieczystą zgubą. Spalenie ksiąg nie wystarcza: trzeba spalić papieski tron. Niewiele wiemy, jakie wrażenie wywarła jego przemowa, a relacje pochodzące z bezpośredniego otoczenia Lutra są bardzo skąpe; o spaleniu bulli nie wspomina nikt, dowiadujemy się o tym tylko z listu Lutra i z późniejszej wypowiedzi magistra nazwiskiem Agricola, który rozpalił stos. Uniwersyteccy koledzy Lutra bardzo byli przerażeni i milczeli, tylko kano-nista Goede wykrzykiwał w furii: „Na cóż to pozwala sobie ten parszywy mnich!" Uważał bowiem, że wraz z tomami prawa kanonicznego płomienie strawiły podstawę jego badań i wiedzy. Luter natychmiast zasiadł do pisania i niebawem wydał ujęte w prosty, popularny sposób usprawiedliwienie, adresowane do „wszystkich miłośników prawdy chrześcijańskiej", pt. Dlaczego spalone zostały pisma papieża i jego apostołowi W stylu niemal urzędowym Luter „podaje do wiadomości wszystkich", że stało się tak z jego woli i porady. Już w Dziejach Apostolskich można przeczytać, jak to „po naukach św. Pawła spalono trujące księgi o wartości 50000 denarów w srebrze". Jest on „doktorem przysięgłym Pisma św." — zaręczenie zadań swego urzędu, które wciąż teraz akcentował — oraz „kaznodzieją dnia powszedniego", który w tej roli ma obowiązek występować przeciwko fałszywym prorokom. Powołuje się na to, że jego książki pierwej spalono. Stąd powstało wśród ludu wiele zamieszania i dlatego Luter spalił teraz księgi papieskie. O bulli ekskomunikacyjnej tu nie wspomina. „Zasadnicze artykuły prawa kanonicznego", kanony, przytacza w trzydziestu punktach, główny jest punkt dziesiąty: nikt nie ma prawa sądzić papieża, ale papież „ma sądzić wszystkich ludzi na świecie". Tak napisano w dekretaliach. 264 WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ „Jeśli ten przepis pozostaje w mocy, to przestaje istnieć Chrystus i traci moc Jego Słowo, jeśli jednak przepis upada, to wraz z nim upada całe prawo kościelne wraz z papieżem i Stolicą Apostolską." W zakończeniu poleca swoje wywody przemyśleniom czytelnika. „Najbardziej to mnie wzburza, że papież nigdy jeszcze nie odparł na podstawie Pisma Świętego lub rozumu czyichkolwiek zarzutów, kto przeciw niemu przemawiał, pisał lub czynił." Wyłącznie klątwą i przemocą „wypędzał, palił i w jeszcze inny sposób dławił" za pośrednictwem królów, książąt i innych stronników; łatwo to udowodnić zdarzeniami z historii. Papież nigdy nie dozwalał na sąd i wyrok nad swymi czynami, oświadcza natomiast, że „stoi ponad wszelką władzą, sądem i Pismem". Z najszerszym oddźwiękiem spotkało się żądanie Lutra, w którym domaga się on przesłuchania przed bezstronnymi sędziami i na terytorium Rzeszy. Wielu bowiem było rozgoryczonych z powodu przeświadczenia kurii 0 tym, że w Rzeszy może ona ingerować znacznie bardziej bezwzględnie aniżeli w innych krajach. Nad Lutrem rozbłyska aureola. Tak przynajmniej go przedstawiano na drzeworytowych ilustracjach w ulotnych drukach 1 broszurach polemicznych: z kręgiem świetlnym nad głową, a także z gołębicą symbolizującą Ducha Świętego. Nie było jeszcze pewne, czy to gloria męczennika, czy wyczekiwanego bohatera. Przyjęcie, z jakim spotkała się bulla, unaoczniło powszechnie, że samo orzeczenie papieża nie wystarcza. Luter odwołał się do cesarza i Rzeszy. Młody cesarz podróżował teraz w górę Renu. W jego rękach spoczął los mnicha. WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ Po swojemu, ostrożnie i niespiesznie, elektor Fryderyk rozważył myśl o zabraniu swego doktora Lutra na najbliższy sejm. Od jego nauk dystansował się w dalszym ciągu i celowo podkreślał swoją „neutralność". Ale sprawa Lutra stała się teraz sprawą jego honoru, a była przy tym niebezpieczna: groźba banicji zawisła także nad elektorem. Biegły w obie strony pisma między Saksonią a cesarskim dworem; wyrażano to zgodę, to odmowę — polityka cesarza jeszcze się nie ukształtowała i zależała od stanowiska kurii, lawirującej między cesarzem a Francją. Za to niezmordowanie aktywny był nuncjusz papieski Aleander. W ekipie skierowanej do Niemiec, obsadzonej nuncjuszami i legatami i wprawionej w ruch, Aleander był właściwie figurą dalszego rzędu. Obok albo nad nim stał jeszcze legat Caracciolo, któremu poruczono pertraktacje z zakresu wielkiej polityki. 265 BURZA OGNISTA Aleander zamierzał jednak odegrać rolę pierwszoplanową i zyskać nią nieśmiertelną sławę. I stanął też, na krótko, po Tetzlu i Ecku, na scenie czasów. Każdy z tych ludzi uosabia inny wiecznotrwały typ: prostego żołnierza czy wojownika, uczonego obrońcy, którego trzyma się w odwodzie i ściąga w charakterze posiłków, oraz typ dyplomaty należącego do kręgów sztabowych. Każdy z nich reprezentuje określoną grupę kadr ówczesnego Kościoła wojującego i pobiera należny dla niej żołd: „piechur" Tetzel ginie na straconej pozycji; Eck otrzymuje drobne beneficja; Aleander uzyskuje stopień wyższego oficera i odpowiednią też gażę, w tym przypadku dochody arcybiskupa-kardynała. Pisze o nim w roku 1533 przyjaciel młodości, a później przeciwnik, Erazm: „Żyje teraz w Wenecji, całkiem po epikurejsku, a mimo to w sposób godny." Znali się z pięknych lat, pełnych nadziei, kiedy obaj byli wschodzącymi humanistami; obaj ambitni i uzdolnieni, obaj bardzo ubodzy. Erazm udał się za młodu do Italii, owego sławionego kraju nowej literatury i do jej źródła, Wenecji. Wśród małej gromady Greków — uchodźców z Konstantynopola — żyli tam jeszcze ludzie, którzy opanowali antyczną grekę i potrafili nauczyć innych: Lascaris i Mousourios; tam na wielkiego wydawcę wyrósł Aldus Manutius, może największy wydawca wszystkich czasów. Drukował dawnych klasyków w małych „formatach kieszonkowych", piękną italską kursywą, upowszechniał też nową wiedzę, w szacie wydawniczej, która wzrokowo już uwydatniała różnicę między jaśniejszym światem ducha i myśli a dawną szkołą z jej ciężkimi foliantami, w których wiły się i skręcały skędzierzawione gotyckie litery. Aldus odgadł z miejsca możliwości kryjące się w delikatnym, drobnym przybyszu z Niderlandów. Wydał w oryginalnym tekście Nowy Testament, a widzieliśmy już, ile znaczyła ta książka dla Lutra; opublikował później Adagia Erazma, wybór najcelniej-szych wyimków z autorów łacińskich, skąd wzory i poręczne sformułowania czerpała cała generacja, wydrukowany „najpiękniejszymi literkami, przede wszystkim drobniutkimi", jak radował się Erazm. O wikt i mieszkanie dla młodego scholara postarał się także Aldus; Erazm zamieszkał u jego teścia, dzieląc jedno łóżko, jak zwyczajnie u ludzi pozbawionych środków, z młodym i równie ubogim synem lekarza z Friuli, Hieronimem Aleandrem. Obu wprowadził Aldus w krąg swoich greckich przyjaciół; była to pewnego rodzaju akademia, gdzie w oryginale czytano Pindara i Platona. Zatrudnił ich ponadto w swojej drukarni, gdzie pracowali razem nad korektą. Drukarska czerń pozostała radością Erazma do końca życia; na stole ze składem drukarskim, tuż obok kaszty z czcionkami pisał też swoje dzieła, często z pamięci, a w takim pośpiechu, że —jak sam powiada — nie miał kiedy „poskrobać się za uchem". Drogi przyjaciół rozeszły się jednak. 266 WEZWANIE PRZED CESARZA l RZESZĘ Literatura, dla Erazma cel życia, dla Aleandra była tylko odskocznią. Szybko awansował, pierwszym szczeblem jego kariery była posada kanonika w Leodium, z dobrym uposażeniem; tam, w punkcie ogniskującym przemyślną politykę prałatury, poznał wielorako splecioną tkankę żądań, łapówek, gróźb i przyzwoleń, z jakiej składała się praktyka życia wyższego duchowieństwa. Sądził także, iż pozyskał tam wgląd w stosunki niemieckie; powołany do Rzymu na prefekta Biblioteki Watykańskiej, uchodził za osobę szczególnie dobrze zorientowaną w problemach Rzeszy, bliżej tam nie znanych. I dlatego wysłano go z misją. Wszędzie teraz pojawiała się jego twarz o mocnych rysach, niegdyś z zadatkami na subtelną twarz uczonego, teraz mięsista, z ciężkimi powiekami nad potężnym nosem, z powodu którego podejrzewano go o pochodzenie żydowskie. Także Erazm, który w korespondencji nie gardził takimi napomknieniami, wersję tę rozpowszechniał gorliwie: „Jest to człowiek władający trzema językami, ale wszyscy mówią, że to Żyd"; podług wszelkiego świadectwa człowiek na pewno przyzwoity -- dodaje szybko. Młodzieńcza przyjaźń nie utrzymała się i rozpadła przy późniejszym spotkaniu. Erazm czuł się zagrożony niemal w tym stopniu co Luter i był przeświadczony, że Aleander wszędzie intryguje przeciw niemu: „Tak jakby rozbijał moje dzieło, jest napuszony, arogancki, chciwy, niesyty sławy i korzyści"; w osobistej rozmowie Aleander uroczyście zapewnia Erazma, że nadal jest najlepszym jego przyjacielem. Podobno przez swego pośrednika w Rzymie Aleander przedłożył papieżowi Leonowi wykaz 6000 miejsc heretyckich z dzieł Erazma; wskazywałoby to raz jeszcze, jakiej inflacji uległo także pojęcie herezji. Wywodził to Erazm w liście do arcybiskupa Moguncji, Albrechta: kiedyś heretyka przesłuchiwano z dużym szacunkiem; karą było jedynie wykluczenie od Stołu Pańskiego. Teraz postępuje się zupełnie inaczej, a przy najbardziej błahej kwestii krzyczy się: kacerstwo! Za heretyka kiedyś uchodził ten, który odstąpił od Ewangelii, artykułów wiary lub czegoś o równorzędnym autorytecie. Teraz nazywany jest heretykiem ten, kto w jakikolwiek sposób odbiega od Tomasza z Ak winu, a nawet gdy wzbrania się uznać jakiś urojony argument, „wczoraj wydumany przez sofistę z uczelni"; herezją jest nawet znajomość greki i wyrażanie się w sposób staranny. Erazm dostrzegał w tym wszystkim zagrożenia własnej wiedzy i groźbę dla cichej elity uczonych. Aleandrowi zaś przypisał winę za to, że Lowanium, pierwsze miejsce swej sławy, opuścić musiał w popłochu, udając się do kolejnej przystani, Bazylei, gdzie oczekiwał go następny wielki wydawca i drukarz, Froben; protektorami Erazma byli przez całe życie nie świeccy potentaci, lecz książęta sztuki drukarskiej. Nieobiektywne są słowa Erazma o Aleandrze; wielki mistrz wyważenia i łagodności potrafił być gniewny, zły i złośliwy, potrafił nienawidzić, poza 267 BURZA OGNISTA 18. Erazm / tym często dręczył go chorobliwy lęk przed ściganiem i prześladowaniem. Trafnie jednak przypuszczał, że za osobą Aleandra kryją się działania przeciw całemu „ruchowi erazmiańskiemu", a nie jedynie personalnie przeciw niemu. Aleander puścił w obieg niebezpieczne powiedzenie, że Erazm „złoży' JaJo, które potem wysiedział Luter", czym wykazał orientację w związkach i zależnościach. Nauka Erazma, o ileż łagodniejsza i bardziej pojednawcza, mogła nieść jeszcze większe niebezpieczeństwa aniżeli nieokiełznane pisma zakonnika, przenikające już do Hiszpanii; zwolennicy myśli eraz-miańskiej zajmowali wiele eksponowanych stanowisk, nawet na dworze cesarskim. Ruch humanistów jeszcze przed Lutrem naruszył mocno pozycję kościelnej hierarchii swoim hasłem „powrotu do źródeł", odrzuceniem scholastyki oraz, w niemałym stopniu, dowcipem i ironią, w czym Erazm celował wśród humanistów. Znał ich były humanista Aleander; w tajnych pismach do Rzymu nie stronił od ironii i nie odmawiał sobie cytowania Owidiusza, choć mowa była o arcyheretyku Lutrze. To nie było przeznaczone dla „ludu"; dla ludu należało „zachować religię", jak brzmiała nieśmiertelna formuła. 268 WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ I właśnie lud wystąpił teraz przeciw Aleandrowi. Nuncjusz był bezradny, wytrącony z równowagi. Papież się wypowiedział, Najwyższy Urząd Kościoła wydał klątwę, oficjalne czynniki świeckie podporządkowały się, przynajmniej w Niderlandach; biskup Leodium, niegdysiejszy przełożony Aleandra. pospieszył z paleniem książek Lutra, w których było niejedno, 0 czym wywodził w swym memoriale dziękczynnym, skierowanym do sejmu w Augsburgu. Uniwersytet w Lowanium usłuchał, stając się najżarliwszym obrońcą papieskiego autorytetu. A więc co się stało, cóż to w Niemczech huczało przeciw Aleandrowi? Wyuzdane pisma pełne były wstrętnej wrzawy i osobistych gróźb, całkiem jawnie proklamowano walkę z klerem - 1 to skąd? Z dworu arcybiskupa Albrechta w Moguncji, prymasa i arcy-kanclerza Rzeszy. Dla Aleandra wszystko to było niepojęte. Sportretował go w słowach Erazm, ale jeszcze wyrazistszy i bardziej niedwuznaczny jest autoportret nuncjusza Aleandra nakreślony w jego listach i spiesznych meldunkach do Rzymu. Wyruszał w drogę pełen ufności w środki znane i zawsze do tej pory skuteczne. Wyposażony był na drogę w liczne ekspek-tancje - - zapewnienia dochodowych beneficjów po śmierci aktualnych beneficjantów, wiózł w bagażu przyszłe stanowiska opatów i biskupów, ponadto gotówkę; był też upełnomocniony do odmowy oczekiwaniom, w najlepszym razie do pocieszenia, gdy zawiedziony sprawował się należycie. Wszystko to zawiodło. Gdzież byli wielcy książęta Kościoła? Ten w Moguncji, którego obsypywano godnościami, okazał się niepewny w najwyższym stopniu; nierozsądnie chyba oferowano mu nazbyt wiele przed elekcją cesarza, bo nawet urząd główny niemieckiego Kościoła lokalnego wraz ze stanowiskiem stałego nuncjusza; taki urząd w Anglii miał kardynał Wolscy. Ten w Trewirze, arcybiskup, przyjaciel elektora saskiego, wyraźnie był przychylny kacerzowi, a ten w Kolonii — co najmniej obojętny. Sympatyzowano z mnichem i zapraszano go do stołu w Wiirzburgu i Bambergu; nawet cesarski spowiednik miał się życzliwie wyrażać o buntowniku. W tym kręgu Aleander od biedy się jeszcze wyznawał i sądził, że sobie z nim poradzi; koszty przewidywał jednak spore. Ale ten cierpliwy, poczciwy lud! Co w niego wstąpiło? „To już nie są dawne katolickie Niemcy", skonsternowany pisał do Rzymu. Dziewięć dziesiątych wznosi okrzyk bojowy: „Luter!", a pozostali uzupełniają: „Śmierć rzymskiej kurii!" I najgorsze: wszyscy razem nie ustają w żądaniach zwołania soboru, mało tego: soboru na ziemi niemieckiej. Ze wszystkich gróźb ta była najgroźniejsza. Od czasów Konstancji sobór był duszącą zmorą kurii. Mógł przynieść złożenie papieża z urzędu, co właśnie wtedy się wydarzyło, a to samo nie tak dawno, pod przewodnictwem francuskim, usiłowano przeprowadzić w Pizie; hasło supremacji soboru 269 BURZA OGNISTA WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ nad papieżem wciąż znajdowało posłuch i zwolenników, nawet wśród kardynałów. Nimi w razie potrzeby posłuży się cesarz, gdyby naciskano go zbyt mocno. Bardzo nie w porę wystąpił ten mnich z Wittenbergi; groziło i takie niebezpieczeństwo, że jego osoba posłuży cesarzowi do wywierania nacisku na kurię; tak w swoim czasie król francuski spożytkował przeciw kurii Savonarolę. Savonarolę spalono. Wzburzenie w krótkim czasie pomyślnie opadło. Trzeba teraz szybko zadziałać przeciw temu mnichowi, wynik będzie nie inny. Nakazem chwili był pośpiech i praca rozważna aż do szczegółów, Meander pracował twardo i bez wytchnienia, operując przekupstwem jako środkiem obróbki „ważnych osobistości". W jego korespondencji trudno doszukać się szerszego spojrzenia. Pozostał zawsze człowiekiem „formatu kieszonkowego" - jak wydawnictwa Aldusa z ich pochyłymi, ślicznymi czcionkami. Luter pisał frakturą, pismem gotyckim, i rychło za to zapłacił utratą sympatii Erazma i znacznej części humanistów. A wielki Erazm ze swoją szeroką sławą miał w tym właśnie okresie większe dla niego znaczenie niż kiedykolwiek. W oczach Aleandra i wielu innych Erazm był sprzymierzeńcem Lutra, dlatego włączono go do kręgu prześladowanych. Rzecz wyglądała inaczej: Luter chciał w Erazmie zyskać sprzymierzeńca, po to słał do niego gładko stylizowane listy. Ale Erazm, o którego względy ubiegali się wszyscy, nie wyłączając królów i papieży, przy całym swoim niezdecydowaniu był w jednym niezmiennie stanowczy: „Chcę być obywatelem świata — mówił — wspólnym dla wszystkich albo, jeszcze chętniej,, wobec wszystkich obcym." I jeszcze dobitniej: „Zawsze chciałem być sam i nic nie jest mi bardziej nienawistne niż zaprzysiężeni stronnicy." Dlatego na listy Lutra odpowiadał z ogromną przezornością; jeszcze ostrożniej postępował w dalszym rozwoju wydarzeń. Coraz bardziej go drażniło, że natarczywie i gruboskórnie żądano, by zadeklarował się po czyjejś stronie; odczuwał, że jego ideał życiowy ulega ze wszech stron zgubnemu i narastającemu zagrożeniu: ideał uczonego w ciszy pracowni, pedagoga, który wychowując zaszczepia rozumną, pełną umiaru postawę, pojednawczość i wszelkie inne cnoty łagodności, której samemu często mu brakowało. Jego herbowym znakiem był starorzymski bóg granic Terminus, wyrażający zarazem miarę wszechrzeczy — śmierć, ale także rozsądne, uporządkowane wytyczanie granic wżyciu, na ziemi. Nie było cechy bardziej dla Erazma nieznośnej niż porywczość i brutalność; obca też mu była wszelka dionizyjskość; w niewielkiej książeczce O małżeństwie, poirytowany jak rzadko, pisał o zwyrodniałej muzyce jego czasów: „Nierozwaga! Szaleństwo! Flety korybantów, harmider tamburynów wyzwalający wszystko, co nieokiełznane! I przy takiej muzyce tańczą młode dziewczęta, wchodzi im w krew, a nam się wydaje, że nie trzeba w tym obawiać się niczego złego dla ich obyczajności!" Ten, który nigdy nie był żonaty, pisze o małżeństwie, bezdzietny — o wychowaniu dzieci, a przecież wypowiedział tu najmądrzejsze swoje myśli. Jak Luter, zachował Erazm w pamięci cięgi dzieciństwa, nieustające; chciał pełnego miłości wnikania w „naturę" dziecka, ostrożnego siewu i wszczepiania po to, by ukształtować jego „drugą naturę". Planował wielką trylogię, jej pierwszą częścią miała być satyra Pochwała głupoty, drugą Pochwała natury, trzeciej zamierzał dać tytuł O łasce, którą z całą pewności pojmował inaczej aniżeli Luter. Dzieło nigdy nie zostało ukończone. Dla wyciszonych tonów Erazma czas był niesposobny. Wymagał trąb i puzonów. I nazbyt też grzeczne jak na ten czas były religijne myśli o reformie, które rozwinął w Podręczniku bojownika chrześcijańskiego. Tymczasem bojownik miał cwałować przed siebie i walczyć, zbrojnie uderzać, karać i walczyć. Diirer — który przy okazji jakiegoś spotkania w Brukseli narysował portret Erazma —już później, gdy po powrocie z Niderlandów dowiedział się o skazaniu Lutra w Wormacji i o jego zniknięciu w drodze powrotnej z sejmu — tak napisał w swoim dzienniku: „O Erazmie Rotterdamski, gdzie się podziewasz? Słysz, Chrystusowy rycerzu, na koń wsiadaj, jedź wpobok Chrystusa Pana, broń prawdy, męczeńską koronę zyskaj — bo jeśli nie, starym ciamajdą jesteś; słyszałem o tobie, że już tylko dwa lata sobie przyznajesz, w których zdolny będziesz coś jeszcze uczynić. Szczerze się przyłóż w tym czasie, dla dobra Ewangelii i prawdziwej wiary chrześcijańskiej..." Ani rycerzem nie był Erazm, ani jeźdźcem; to pieszy cywil, przechodzień. Kroki stawiał z wolna i z ostrożnym rozmysłem, nawet teraz, gdy zabierał się do podjęcia ostatniej próby pojednawczej w beznadziejnej już sprawie Lutra. Ideały Erazma zawsze pociągały, a nawet wprawiały w zachwyt ludzi zbliżonego doń pokroju: królestwo wzajemnego zrozumienia, wyważenia, pojednania —także w sprawach wiary. Ale jego spojrzenie było widzeniem uczonego, zbałamuconym jeszcze przez niezmierną sławę, którą osiągnął i którą mylił z realnym wpływem. Wejrzenie w ludzką głupotę, która u rządów jest zawsze, dało w wyniku najmocniejsze jego dzieło; nieprzypadkowe było, że dwu kolejnych części trylogii nie dało się napisać. Ale i sam Erazm pozostawał pod władzą bogini Głupoty: nie miał najmniejszego wyobrażenia o „naturze" władzy. Mniemał, iż wystarczy, żeby kilku rozumnych -w ostateczności jeden, on sam — przemówiło do sumienia wielkim rządzącym, a ci już porzucą płoche swoje sprawki. Pokładał wiarę w niewielkiej elicie, która środkami literatury znalazłaby kamień filozoficzny: władztwo nad władcami tego świata. Wierzył, jak wszyscy inni, sam nie mądrzejszy w tym od ludu, w dobrego cesarza, w dobrego papieża, w dobry Kościół, 270 BURZA OGNISTA WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ oczyszczony z wynaturzeń reformami światłych mężów, głęboko przez nich przemyślanymi. W duchu wielkich klasyków, których wydanie przygotowywał, wierzył w łacińską jedność; pod znakiem pierwotnego czystego tekstu Biblii, który wydobywał na światło dnia, wierzył w pojednanie starożytnej filozofii z Ewangelią. Z Lowanium wybrał się Erazm do niedalekiej Kolonii, gdzie elektorzy, wśród nich Fryderyk saski, zebrali się, by wstępnie omówić koronację cesarza, który wreszcie, oczekiwany długo i długo wstrzymywany innymi sprawami, miał oto przybyć z Hiszpanii. Erazm zatrzymał się na peryferiach obrad i zdarzeń; dalej się nie odważył, chciał pozostać w cieniu, na uboczu i stamtąd doradzać, perswadować, odwracać katastrofę, której zbliżanie się dostrzegał wyraźniej niż ogromna większość. I wciąż, wciąż jeszcze chodziło mu o „studia językoznawcze" i literacką sztukę pięknego słowa: „To z nienawiści ku niemu i z mniszej głupoty wywiązała się ta tragedia." Mieszać się nie chce, jakkolwiek — nie potrafi się wstrzymać, by nie powiedzieć —już było dla niego przygotowane biskupstwo, gdyby zechciał publicznie wystąpić przeciw Lutrowi. Nie była to pusta chwalba; później, gdy napisał przeciw niemu, proponowano mu kardynalski kapelusz. Wszystkie tego rodzaju godności Erazm odrzucił: chciał pozostać niezależny. A i teraz przymierzał się do roli niezależnego rozjemcy zwaśnionych. To zamierzał — i wcale się nie domyślał, że nie po to go wzywano; chodziło o sławne jego nazwisko, o nic poza tym. Raz jeszcze wkroczył jednak w bieg zdarzeń, choć w skromnym tylko zakresie. Elektor Fryderyk w lękowej mizantropii nie chciał widzieć nikogo; był w tym bardziej erazmiański niż sam Erazm. Daremnie usiłował rozmawiać z nim Aleander; Fryderyk odmówił. Przez swoich doradców oznajmił, że Luter ma zostać przesłuchany przez nie podejrzanych sędziów, a może być skazany dopiero wtedy, gdy udowodni mu się błędy. Była to propozycja Lutra i przez Lutra opublikowana. Fryderyk jeszcze się wahał, czy może się identyfikować z tą ofertą, rozmawiał o tym z Erazmem, który usilnie prosił go o audiencję. Spotkanie obu przeostrożnych neutrałów musiało przebiegać niełatwo, zwłaszcza że Erazm nie rozumiał ani słowa po niemiecku, elektor zaś znał tylko trochę łaciny. Tłumaczyć musiał kapelan Spalatin. Trudno było oczekiwać wyraźnej odpowiedzi Erazma, gdy Fryderyk wprost go zapytał, jakie jest jego zdanie o Lutrze. Mistrz próbował poradzić sobie przez żart. Luter popełnił dwa grzechy: „dobrał się papieżowi do korony, a mnichom do brzuchów". Potem przeszedł na inny temat, własny: piękna sztuka literatury. Jest zagrożona, z nienawiści do niej powstał cały spór. Niebezpieczeństwo grozi nauce, jeśli przy nadmiernie ostrych środkach wezmą górę ludzie nieoświeceni i żądni wła- dzy. Postanowienia bulli wywołały oburzenie. Tylko dwa uniwersytety, w Kolonii i w Lowanium, potępiły Lutra. Erazm zgadza się z „ofertą" Lutra, której egzemplarz widział rozplakatowany publicznie. Luter musi być przesłuchany, ale przez bezstronnych rzeczoznawców. Rozmowę trudno byłoby uznać za wielkie dokonanie Erazma, przypuszczalnie jednak autorytet sławnego w świecie człowieka wzmocnił w elektorze wolę pozostania przy Lutrze i jego propozycji; rozmowy i rady potrzebował wyraźnie. Erazm obawiał się, że jego słowa mogą być mylnie rozumiane, dlatego przesłał elektorowi — jakbyśmy dziś powiedzieli -„autoryzowany tekst wywiadu": spisane przez siebie 22 punkty niedawnej rozmowy. Bardzo niemiłe dlań było niezwłoczne ogłoszenie drukiem przesłanego tekstu. Nie chciał zaplątania go w aferę. A publikowano każdą linijkę, która wyszła spod jego pióra. Zamierzał ingerować tylko z oddalenia, anonimowo, przy udziale pośredników, przez wpływanie na wyrazicieli opinii. Jeszcze jedno pismo uka-'zało się drukiem i znalazło wielu czytelników. Przypisywano je powszechnie Erazmowi, choć autorem był Faber, szanowany przeor dominikanów z Augsburga. Jak we wszystkich zakonach, także w dominikańskim wystąpiły napięcia i ostre sprzeczności, wewnętrzne i wobec Rzymu; wśród braci z urzędu zajmujących się tępieniem herezji byli również „erazmianie" i zwolennicy nowych „dobrych nauk". Takim był stary przeor, który ponadto odczuwał, że źle jest traktowany i on, i jego klasztor, a miał też poważne starcia z kardynałem Kajetanem. Jeśli warto wspominać te szczegóły, to dlatego, że wskazują przecież, jak mało zwarte były fronty do tej pory, jak wiele sympatii budziła sprawa Lutra nawet w bardzo „konserwatywnych" kręgach kościelnych. I tak ukazała się, w wydaniach niemieckim i łacińskim, owa Rada dobrze i od serca życzącego, taka mianowicie, by uszanować godność Rzymskiej Stolicy, ale niemniej zachować w świecie chrześcijańskim pokój. Wiele myśli tej publikacji wyraźnie wywodzi się od Erazma, inne są własnymi przeora. Luter oceniony jest życzliwie. Winę sporu ponoszą wrogowie nauki i wiedzy, największą ci jednak, którzy na temat odpustów i papieskiej władzy wyrażają zapatrywania nie do przyjęcia przez ludzi pobożnych i uczonych, przez wszystkich. Pismo to potępia antykacerską wrzawę, a także surowość bulli, niezgodną z osobistą łagodnością papieża Leona X. Lutra należało upomnieć po bratersku, potem twierdzenia jego odeprzeć. Bezskuteczne jest palenie jego pism, ponieważ „nie zmienia to jego zapatrywań noszonych w sercach przez wielu ludzi, ci nie widzą bowiem wcale, by zostały obalone". Ostatni to głos rozsądku, jak się zdaje. Pismo podejmuje też ideę rozjemczego sądu polubownego. 272 Marcin Luter 273 BURZA OGNISTA Tymczasem jednak bieg wydarzeń zdystansował i Erazma, i jego stronników, i myśl o rozstrzygnięciu polubownym. Wystąpił cesarz, największy przeciwnik Lutra do końca życia. Gdy go wybrano, przebywał w Barcelonie, zatrzymały go sprawy hiszpańskie, a działo się tam tak wiele, że aż mu dech zapierało. Z kraju rozdartego przez bunty i rebelie wyjeżdżał nieomal w popłochu, chwiało się jego hiszpańskie panowanie, od początku słabo ugruntowane. Niemieccy książęta mało wiedzieli o tym, jak słaba była pozycja nowego monarchy; skąpe i sprzeczne były wiadomości dochodzące do nich z wielkiego półwyspu, który długo był ziemią odległą i dopiero ostatnio, ku zaskoczeniu mocarstw o dawnych tradycjach, okazywał się pełnoprawnym, a nawet niebezpiecznie silnym członkiem ówczesnego „koncernu państw europejskich". Młodego, dwudziestoletniego władcę obserwowano z napiętą uwagą. Na koniu siedział dobrze, zręcznie władał lancą i mimo niezbyt imponującej postawy odnosił przewagi w turniejach rycerskich; twarz, chłopięcą i pociągłą, okalały jasne, długie, prosto opadające włosy; usta miał zawsze półotwarte, nie wyglądał z tym najmądrzej. Mówił mało, głos zabierali jego doradcy; podobno owładnęli nim bez reszty. Z nimi to należało się kontaktować; od samego Karola trudno było uzyskać już nie słowo, ale nawet spojrzenie. Niektórzy wątpili, czy w czymkolwiek w ogóle miał własną wolę, a fakt ten był ze wszech miar miły niemieckim książętom. Jeszcze inni zwracali uwagę na to, że jego matka, Joanna Szalona, pozostawała w uwięzieniu; trzymano ją pod ścisłą strażą na zamku Tordesillas; krążyła też wersja, według której uwięzienie zarządzono z przyczyn być może politycznych, Joanna-Juana była bowiem prawowitą królową, której królestwo Hiszpanii zapisał Ferdynand Katolicki; Karol mógł rządzić co najwyżej jako regent, a wyzdrowienie matki odsuwałoby go od rządów. Takie też plany wobec niego, jak mówiono, miała część hiszpańskich powstańców. Wiedziano też, że burgundzko-niderlandzcy doradcy Karola i inni arystokraci narazili się w Hiszpanii; że znienawidzono ich równie bezgranicznie jak bezgraniczna był ich żądza posiadania, która dała powód rebelii. Wszystko zresztą pozostawało jeszcze sprawą otwartą; nie wiedziano też, czy długo będzie rządził ten młody wprawdzie, ale nie silny władca. Naszym oczom Karol jawi się jako władca „państwa, w którym nie zachodzi słońce", jako imperator ostatniej monarchii światowej, jakiej przedtem chyba nie było; widzimy go z tymi rysami, które na znanym obrazie utrwalił Tycjan, a jest to twarz zwycięzcy, pełna godności i dumy, i zarazem pogardy wobec ludzi. Będziemy jeszcze Karola spotykać w różnych stadiach jego rozwoju; teraz, w Kolonii, Akwizgranie i Wormacji, widzimy dwudziestolatka. Powitano go z nadzieją jako „szlachetną, młodą, nie- WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ miecką krew", przeciwstawiając go Francuzowi, Franciszkowi I. Taką wagę przywiązywano do drzew genealogicznych — a nikt nie zadał sobie trudu, by prześledzić bliżej genealogię Karola. „Niemieckiej krwi", jeśli mamy ochotę pozostać przy tym pojęciu, krążyło w jego żyłach bardzo niewiele; mówiąc dokładnie, dwudziesta część. Doliczono się bliskich przodków: 14 hiszpańskich i portugalskich, 3 francuskich, 2 Plantagenetów angielskich, po jednym Holendrze, Włochu, Polaku i Litwinie, wreszcie był też jeden Niemiec.Karol wychowywany był w Niderlandach na sposób francuski przez Hadriana z Utrechtu, późniejszego papieża Hadriana VI; Hiszpanem w mowie, stroju i sposobie życia stał się później. Jego życie ma nadzwyczaj bogatą dokumentację, dane o jego młodości są jednak bardzo skąpe. Takie samo było też jego wychowanie i wykształcenie; nie uczył się języków ani historii. Obraz dziejów kształtowała w nim saga o potężnej Burgundii, którą do rangi europejskiej niemal potęgi podniósł Karol Śmiały, nim jeszcze zrzucili go z konia nędzni chłopi szwajcarscy i pobili na głowę jego ciężką jazdę, oddziały pancernych. Rycerski romans, w którym czyny tego właśnie spośród przodków młodego cesarza opisywał Olivier de la Marche, mistrz ceremonii i aranżer uroczystości dworu burgundzkiego, był ulubioną lekturą młodzieńczych lat Karola; zachował to dzieło wśród swych książek jeszcze przy końcu życia, kiedy schronił się w klasztorze w Yuste. Ceremoniał, wielkie dzieło burgundzkiego dworu, stał się dla Karola swoistą religią; tak też, jako noutelle religion. określany był już za jego czasów w Niderlandach; po wprowadzeniu do hiszpańskiego imperium zawładnął obyczajami dworskimi Europy jako „hiszpańska etykieta" i sięgnął daleko poza obszar panowania Habsburgów, którzy styl ten zachowali aż do roku 1918. Wychowanie wpojone przez Hadriana z Utrechtu było surowo katolickie i przy nim Karol pozostał. Swego wychowawcę mianował w Hiszpanii Wielkim Inkwizytorem; inkwizycja była tam organem władzy państwowej, heretyk, tak dla Karola, jak dla cesarza Fryderyka II, był przede wszystkim wrogiem państwa, zagrażającym ustanowionemu przez Boga porządkowi świeckiemu. Dla Karola skrupulatne wypełnianie form kultu religijnego, określonych nakazami, było równie ważne jak ceremoniał dworski. Spekulacje na temat życia wewnętrznego cesarza pozostawiamy dla tych, którzy mają odwagę wnioskować o stanach duszy z czyjegoś wyglądu i ścisłego przestrzegania reguł. Nie można wykluczyć, że dostęp do Karola znalazły też „wzruszenia mistyczne", a jego upodobanie dla sztuki Hieronima Boscha wiedzie - - nikłym wprawdzie śladem — do tych kręgów niderlandzkich, które skrótowo określa się jako ^uprawiające mistykę". Nie mistyczne jednak, lecz zupełnie realne i precyzyjne były wyobrażenia cesarza o znaczeniu jego władzy i urzędu, sto- 274 275 BURZA OGNISTA WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ 19. Cesarz Karol V (1519) ?0 Wfystk,m; najsłuszniejszy syn Kościoła w niczym nie dzinlH" SC' papleskieJ- Cz?sto j w sposób zastanawiający ucho-pola widzenia to, ze czasy tak zwanej reformacji, aż do śmierci Karola z Rz mem°~' "* okresem nieustającej walki hiszpańskich władców Politycznym marzeniem życia Karola była jednak Burgundia, ta dawna, •enna, utracona na rzecz Francji. Jej odzyskanie było celem, przy którym Z, M"7, faslePienia' nie wystarczały mu bogate, Burgundią nazy-Niderlandy, a z poczucia braku tamtej Burgundii powstała w nim lezrmenna nienawiść do Francji, jako inna jeszcze stała czasów wciąż 'ennych. Treści te w dwudziestolatki! rysowały się jeszcze konturami rwszego szkicu, przy nich na zawsze jednak pozostał. Był stary już jako hłopiec; rychło objawił się jako stary mężczyzna; nie kosztował nigdy •adości życia", pozostawił wprawdzie trzech bastardów, byli oni jednak wynikiem przelotnych tylko spotkań. Ani najmniejszego śladu żartobliwości czv humoru; tylko muzyka potrafiła odrobinę rozjaśnić tę mroczność -wielogłosowa, pełna artyzmu muzyka wielkiej szkoły holenderskiej, pod niejednym względem bliska drogom późnej scholastyki, a także torom rozrywek ówczesnej dyplomacji. Cesarska nadworna kapela należała do najlepszych w tym czasie: przyjemność wysoce arystokratyczna, dostępna dla małego kręgu wybrańców. Potrafimy zrekonstruować, choć nie w całym kontrapunktycznym wyrafinowaniu szczegółów, kompozycje wielkich mistrzów, Josąuin de Pręż stoi na ich czele; jest to muzyka „abstrakcyjna" i tylko w abstrakcjach możemy przybliżyć się do tego, co słuchając odczuwał Karol. Prawdopodobnie było to pokrewne jego zamiłowaniu do mechanicznych zabawek i zegarów, towarzyszące mu aż do Yuste, gdzie w swojej pięknej willi miał wielką kolekcję czasomierzy i mechanika do ich konserwacji. W rozbieżny bieg zegarów nigdy nie udało się wprowadzić porządku, wyregulować ich, by szły jednakowo; można widzieć w tym symbol jego życia i dramatu. Celem cesarza był porządek, symbolizowany dworskim ceremoniałem. Wśród jakiego jednak nieporządku upłynęła młodość! Nad głową dziecka, w sposób skrajnie bezwzględny, walczyli przeciw sobie jego dziadek i babka; w labiryncie dziesięciu kolejnych zaręczyn, postanawianych już w imieniu oseska, a potem chłopca, można zorientować się dopiero wtedy, i to nie bez trudu, gdy wyliczy się wszystkie możliwe układy małżeńskie z europejskimi domami panujących. Dynastyczne mariaże były dźwignią potęgi Habsburgów; w posagu Maksymilian wziął Burgundię; przez ożenek syn ego Filip uzyskał Hiszpanię; polityka mariaży, którą w ogóle uprawiano : skrajną brutalnością, przymuszając na przykład dwunastoletnią dziew-C2ynkę do łoża małżeńskiego z ordynarnym opojem, pozostała też prak-yfcą Karola. We wczesnych latach życia szalała nad nim walka rodzi-'; ochoczy amoroso, ojciec jego Filip I, prowadził ją z nerwową jego atką, Joanną Kastylijską, poniżaną w uczuciach, które przerodziły się zagorzałą zazdrość; zamykano i bito ją dotąd, aż popadła w obłąkanie " za szaloną można było ją ogłosić. Silna, niemal fanatyczna niechęć do >iet była przez niemal całe życie cechą Karola; długo zwlekał z mał-stwem, choć pilnie życzono sobie jego zawarcia, a kiedy przybył do 3'0nii, mówiono w kręgu książąt i obcych posłów, że dwudziestolatek st jeszcze w pełni nietknięty. Nie była to sprawa pikanterii, lecz element 276 277 BURZA OGNISTA WEZWANIE PRZED CESARZA I RZESZĘ polityczny najwyższej doniosłości ze względu na układy zaręczynowe w' le układów, z których każdy mógł nieść wojnę albo pokój. Wokół chłoń i jego rozwoju trwał chaos innego jeszcze rodzaju, bardziej niebezpieczn* skutki śmierci ojca, którego za życia Ferdynand Katolicki bezskuteczn usiłował odsunąć od hiszpańskiego tronu, i walka, jaka rozgorzała o t dziedzictwo. Przed chłopcem, który mieszkał w Brukseli, drogę do tronu otwarło dopiero wymarcie ni mniej ni więcej tylko sześciu poprzedników Karol musiał niewątpliwie upatrywać w tym palec Boży, łaskawie skierowany na jego osobę. Kiedy miał piętnaście lat, dziadek Maksymilian nadał mu prawa pełnoletniego; to było także intrygą, wymierzoną przeciw silnej zatem niewygodnej regentce Niderlandów Małgorzacie, ciotce i opiekunce chłopca; intrygę ukartowali i popierali burgundzcy magnaci, którym w ten sposób władza dostawała się do rąk. Otoczony tą samą magnaterią Karol objął dziedzictwo hiszpańskie, którego posiadanie zakwestionowano. Hiszpanie chcieli bowiem na króla jego młodszego brata Ferdynanda, od urodzenia wychowanego w ich kraju; hiszpańscy grandowie zamierzali owładnąć Ferdynandem tak, jak niderlandzcy magnaci Karolem; dopiero po wygnaniu Ferdynanda do Brukseli mógł Karol rozpocząć rządy w Hiszpanii. Tam zaś wybuchły i szalały powstania. Comuneros, mieszkańcy hiszpańskich miast, zbuntowali się i powstali przeciw magnaterii, w Walencji utworzył się mieszczański rząd, zwany Germania; doszły do tego bunty o cechach rewolucji społecznych, a krwawa wojna domowa w Hiszpanii była pod niejednym względem prologiem niemieckiej wojny chłopskiej \ 525. Momentami skuteczne powstania upadały, jak i niezadługo potem w Niemczech, wskutek partykularyzmu, niezgody i braku dyscypliny u rebeliantów; zwyciężali magnaci. Sytuacja w Hiszpanii była dalece jeszcze nie rozstrzygnięta, gdy w pośpiechu wyjeżdżał z niej Karol, aby nareszcie pokazać się w Niemczech. Podczas koronacyjnej podróży doganiały go wieści niepokojące w najwyższym stopniu: zawiązała się „święta junta", zamierzająca na czele władzy postawić jego matkę, która na szczęście Karola nie potn fiła w depresji się zdecydować. W związku tym uczestniczyli też wszysc duchowni: biskup miasta Zamora prowadził przez kraj duży oddział zbro nych, łupił kościelne skarby i klasztory i proklamował w kazaniach powst nie. Papież, o którego interwencję zabiegali radcy cesarza, nie ingerow. w Rzymie mówiono wprawdzie o biskupie jako o „drugim Lutrze , "ie, mniej uważano, że jest nader pożyteczny i nie zamierzano nakładać klątwy, jak na „pierwszego". Podjęła atak Francja, ponawiając dawną kę o przygraniczne księstwo Nawarry; były to operacje płytkie, zachodź jednak niebezpieczeństwo, że z siłami Francji połączą się powstańcy i kraju. Gdyby niemieccy książęta dysponowali taką wiedzą o sytuacji. arol i jeg° doradcy, z pewnością postawiliby nowemu władcy Rzeszy ardziej wygórowane żądania. Tak więc, pod naciskiem zewsząd i w pośpiechu, musiał bowiem szybko yracać, by nie stracić wszystkiego w Hiszpanii, przybył cesarz do Kolonii • Akwizgranu. Szybko należało załatwić sprawy niemieckie, z Lutrowską w}ącznie. Szybko podpisał wyborcze kapitulacje, z których żadnej nie zamierzał dotrzymać; kilka pobieżnych działań w pełnej nieznajomości stosunków niemieckich podjęli jego doradcy; zapewniono sobie dowódcę wojskowego w osobie Sickingena; wprawdzie wielki kondotier uczynił swój zamek Ebernburg „przystanią sprawiedliwości" dla luterańskich buntowników, ale nikomu to nie przeszkadzało; Karol dysponował zaledwie grupką jezdnych i nie większą liczbą halabardników. Wyeliminowanie kacerza Lutra omawiano na prywatnych, nieoficjalnych konferencjach, również i dla tych rozmów Sickingen postawił do dyspozycji swój zamek. Pojawił się spowiednik cesarza, franciszkanin Glapion, jedna z pierwszych „szarych eminencji" w zaczynającej się właśnie epoce wielkich spowiedników. Erazm, który z nim korespondował, poczynił uwagę, że Glapion był tak nieprzenikniony, że nawet po dziesięciu latach utrzymywania z nim kontaktów nie było wiadome, co w istocie myśli. Uchodził w każdym razie za kogoś o niezwykłych wpływach u młodego cesarza; niewiele ponad to stwierdzenie udało się ustalić historiografii. Bez różnicy, czy Glapion mówił jako dyplomata, czy jako człowiek szczerze zabiegający o ugodę, jego próba pośrednictwa spełzła na niczym. Wydaje się, że w staraniach poszedł daleko; do Briicka, kanclerza elektorskiej Saksonii, który brał udział w konferencjach, miał wypowiedzieć o Lutrze słowa bardzo życzliwe: zgrozę budzi jedynie Niewola babilońska, tę zakonnik musiałby odwołać albo zaprzeczyć swemu autorstwu, oświadczając, że fałszywie opatrzono dzieło jego nazwiskiem. Uznanie Glapiona zyskała propozycja rozstrzygnięcia polubownego; jeszcze później, podczas sejmu w Wormacji i pobytu Lutra tamże, ira! się zakończyć sprawę w jakikolwiek sposób „przy wyłączeniu publiczności", w końcu zrezygnował i westchnął: uczciwie zrobił swoje. Rzymie, jak się zdaje, uważano, że zrobił nawet za dużo. Został odwo-łny z dworu cesarza i skierowany do Ameryki jako komisarz nowej rowincji zakonnej — nazywano te prowincje „perłami". W drodze, jeszcze 1 terenie Hiszpanii, zmarł. Wszystkie podejmowane kroki służyły jedynie próbie utrzymywania 'trą na uboczu i niedopuszczania go do osobistego kontaktu z kręgami "licznymi, w których i bez tego panowało wzburzenie. Polityka między-a warunkowała meandry cesarskiego dworu w jego kwestii: kiedy kurii była twarda, grożono dopuszczeniem Lutra do głosu; próbo- 279 BURZA OGNISTA SEJM RZESZY W WORMACJI wano go odsunąć, gdy Rzym stawał się ustępliwy. I dopiero gdy par/ . nazbyt już wyraźnie wdał się w politykę profrancuską, a i wśród hiszna skiego chaosu wyszły na jaw jego intrygi, zdecydowano się wezwać Lut na sejm do Wormacji. By jeszcze mocniej podziałało to na nuncji^ Aleandra, który gwałtownie protestował, doradcy nadali pismu do Lutra formę bardzo uprzejmą. Prócz zwyczajowych, pełnych szacunku zwrotów użyto w nim takich, jak: „Czcigodny, Drogi, Pobożny" - do heretyka! Inną oznaką zmiany stanowiska dworu było wysłanie herolda Rzeszy we własnej osobie — był nim Caspar Sturm — by wraz ze zbrojnym pachołkiem udał się do Lutra i towarzyszył mu w drodze. Aby pocieszyć nuncjusza, który zdążył już popaść w desperację, szybko jeszcze sporządzono nakaz cesarski, zarządzający konfiskatę wszystkich książek Lutra oraz, co jeszcze ważniejsze, stwierdzający, że Lutra wzywa się do Wormacji tylko po to, by odwołał swoje nauki. Zakonnik spotykał w podróży ten nakaz, rozklejony w wielu miejscowościach. Podróżował teraz niedużym wozem, postawionym do dyspozycji przez radę miejską Wittenbergi w wyniku starań jego przyjaciela, Lucasa Cranacha. Zgodnie z zakonnym przepisem Lutrowi towarzyszył socius, brat-augustianin, prócz niego pewien student, azkręgówprofesury Mikołaj Amsdorf, kolega Lutra; pieniądze na podróż nie posiadającemu środków zakonnikowi zapewniła także rada miejska. Nowy nakaz cesarza uczynił na Lutrze wrażenie, więcej, przeraził go. Słyszał niejedno ostrzeżenie, przypomniano mu Husa i Savonarolę. Pozostał przy swej decyzji, a przyjęcie, z jakim niemal wszędzie się spotkał, utwierdzało go w postawie i postanowieniu. Herold Rzeszy meldował z drogi do Wormacji, że wszędzie ludność wychodziła naprzeciw doktorowi Lutrowi z powitaniem, czemu nie mógł zapobiec ani przeszkodzić. Rady miejskie podejmowały Lutra wedle obyczaju pucharem wina, którym honorowano w przejeździe tylko postacie wybitne i powszechni! szanowane; w niektórych miejscowościach domagano się, by wygłosi kazanie, we Frankfurcie, jak raportowali nuncjuszowi jego zaufani, miało miejsce zdarzenie skandaliczne: Lutra w jego kwaterze widziano „grają-cego na dźwięcznej lutni". Ale zanotowano też ciężkie ataki chorobowe w jego podróży. Z Frankfurtu Luter zawiadomił elektora i jego doradco przebywających w Wormacji, że wkrótce tam przybędzie. Elektora mocno to speszyło. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że jego doktor jednak zawre z drogi, a przynajmniej zatrzyma się gdzieś poza Wormacją i będzie cz kac na dalsze postanowienia. Luter napisał też kilka krótkich zdań do .-p latina, powiedział o swoich atakach chorobowych i dodał: „Wjedzie y do Wormacji, na przekór wszystkim bramom piekielnym i powietrzn. mocom. Przygotuj dla mnie nocleg!" Spalatin spełnił życzenie. i uter miał 38 lat, był w wieku dojrzałym na ówczesne pojęcia, według ł'rvch czterdziestolatek był już na granicy starości, a niewielu dożywało 'dziesiątki. Cesarz Karol miał dwadzieścia jeden; na obrazach malowanych w tamtym okresie wygląda młodziej. Do tej pory nie wystąpił na rewnątrz z ani jednym jeszcze samodzielnym działaniem czy postanowie-iem Świat wiedział tylko o niezmiernie długiej liście jego tytułów, o nim samym -- nic. W oficjalnym wykazie, zestawionym podług starannych wskazań biegłych doradców, czytamy: „Z Bożej łaski wybrany rzymski cesarz, po wsze czasy pomnożyciel Rzeszy, król w Germanii, Hiszpanii, Obojgu Sycyliach, Jerozolimie, Węgrzech, Dalmacji, Chorwacji etc., arcy-książę Austrii i książę Burgundii, hrabia Habsburgu, Flandrii i Tyrolu." Wyliczenie, na pół strony druku, idzie dalej i wymienia nawet mały zamek Pfirt w Alzacji; w zakończeniu śmiało sięga po władzę nad światem, w tytule: „Pan nad Afryką i Azją." O Ameryce, którą właśnie zdobywali dla niego hiszpańscy piraci-konkwistadorzy Cortez i Pizarro, brak wzmianki. Obaj ci mężowie konkurowali teraz ze sobą. Dewiza, którą Karol wybrał jako swoje zawołanie herbowe, głosiła: Nondum, jeszcze nie. SEJM RZESZY W WORMACJI „Takie jest moje stanowisko, inaczej nie mogę. Niech Bóg mnie wspomaga, amen!" Są to słynne słowa, które Luter wypowiedział lub miał wypowiedzieć na sejmie w Wormacji. Ich dokładne brzmienie jest kwestionowane. Prawdopodobnie powiedział tylko „tak mi dopomóż Bóg", jak czyniono zwyczajowo dla wzmocnienia przysięgi. Ale owo krnąbrne: „tu stoję", pojawiło się w ulotnych drukach zaraz po wydarzeniu, określając postawę zakonnika z nieprześcignioną dobitnością, która potrafi słowu nadać trwa-°ść legendy. Bardziej dokładne relacje są niepewne. Był wokół Lutra !giełk, ruch, szalony ścisk; cesarz już się podniósł do wyjścia, gorąco było v niskiej sali, późny wieczór, chybotliwy blask pochodni oświetlał scenę. ie może być jednak żadnej wątpliwości, że Luter tam stał i że w odpowie-Ji na rozkaz odwołania wypowiedział słowo: „nie!" Oszczędźmy sobie wynurzeń o znaczeniu tej chwili dla świata i historii. Małp kto był tego świadom, a najmniej cesarz, który miał do rozstrzyg- 'cia sprawę jakiegoś buntowniczego wykładowcy z małego, nieznanego 'U uniwersytetu w elektoracie Saksonii. Miał inne troski, kłopoty w Hisz- n", plany wojny w Italii, górne sny o Burgundii, a poza wszystkim cięż- : finansowe tarapaty, które nie opuszczały go do końca życia. Wysoce 280 281 BURZA OGNISTA SEJM RZESZY W WORMACJI uciążliwe były dlań afery niemieckie, od których jak naszybciej chciał się odwrócić plecami. Wnosiły nieporządek w jego ogólnoświatowe plany Zakonnik, którego nazwiska nawet nie znal — w raportach przedkładanych cesarzowi określany jako „niejaki brat Marcin" - był mu niesympatyczny już z samego zachowania: buntowniczy, hardy, fanatyczny mnich jakiś Czech, husyta, nie uznający żadnego autorytetu, zarówno Stolicy Apostolskiej, jak nie mniej świętego majestatu cesarza. Krótkim, surowym edyktem spodziewał się załatwić tę sprawę, która już dosyć narobiła niepokoju. Na pierwszym planie były troski wyższego rzędu, nie Luter, nie jakieś ąuerelle allemande, niemiecka kłótnia, jak określał cesarz sprawę Lutra, po francusku, w jedynym języku, jakim władał. Chodziło mu o zupełnie inne sprawy. Zjazd w Wormacji nie tyle był sejmem Rzeszy, ile europejską „konferencją na szczycie". Cesarza oprócz doradców burgundzkich otaczali hiszpańscy grandowie, obaj papiescy nuncjusze, wysłannicy z Sabaudii, Wenecji, Danii, Polski, Węgier. Obecny był poseł francuski, który miał w kieszeni podpisane przez swego króla wypowiedzenie wojny; poseł angielski miał w pogotowiu projekt przymierza i małżeństwa. Zamęt językowy był spory. Reprezentowani byli też Niemcy zepchnięci jednak do drugiego i trzeciego szeregu. Pewien magnat austriacki z dziedzicznego kraju cesarza pisał do domu: „To, co się dzieje na dworze, tak jest żałosne i nędzne, że kto sam nie widział, ten nie uwierzy. Cesarz to jeszcze dziecko, samodzielnie nic nie czyni, rządzi nim kilku Niderlandczyków, którzy nam, Niemcom, nie życzą dobrze ani nas nie szanują. Co się zaś tyczy spraw niemieckich, to wszystkie do załatwienia otrzymują commis-sarii, od których ani odpowiedzi nie można uzyskać, ani też decyzji. Każdy idzie wyżej, a ich pomija. Wszystko to jest łotrostwo..." Prostoduszny, szczery ton nie powinien wprowadzać w błąd: łotro-stwem było i u Niemców to, co planowano i nad czym radzono przez cztery miesiące, zanim dopuszczono do głosu Lutra. Każdy miał własne, partykularne interesy; z pełną respektu miną wywodzono je teraz przed młodym, nowym władcą, którego z całą pewnością wybrano nie po to, by rządził i panował. Posiwiali w intrygach i rozgrywkach doradcy Maksymiliana śpieszyli się, by na swoich kontach zaksięgować jeszcze nieco sukcesów, zanim będą musieli odejść. Niemało książąt reprezentowało interesy Francji, której porażka przy elekcji cesarza nie oznaczała w żadnym razie, że wypowiedziała ostatnie słowa swej woli. Gburowate dusze książąt rosły i olbrzymiały w swoich powłokach, przystrojonych w barwne ubiory, z ciężko załadowanymi pochwami u boków. Nie mieli żadnych określonych zapatrywań. Podczas sejmu Rzeszy chcieli wesoło pić, łaj- 282 daczyć się i połamać kilka włóczni w turniejach. „Na gonitwach i fech-tunku upływają nam dni i z wolna toczą się wszystkie sprawy", pisał elektor Lutra do swego brata. Sprawy, którymi miano się zająć, były właściwie bardzo pilne: chodziło o powołanie rządu Rzeszy; zaraz po sesji cesarz chciał z Niemiec wyjechać; jak się okazało na blisko dziesięć lat. Kto miał pod nieobecność cesarza kierować sprawami Rzeszy? Kapitulacje wyborcze przewidywały na taką okoliczność pewien rodzaj rządu stanowego z miarodajnym głosem elektorów. Ujawniło się zaraz, że cesarz bynajmniej nie zamierza dotrzymać swoich przyrzeczeń: oświadczył, że zamianuje namiestnika i ma kandydata, swego brata Ferdynanda. Książęta uznali projekt za „wysoce kłopotliwy", doszło w końcu do kompromisu, który był stałą praktyką sejmów Rzeszy. Dla odwrócenia uwagi wzburzonych umysłów cesarz podniósł inną sprawę, swojej koronacji w Rzymie, która dopiero nadawała najwyższą sankcję wyborowi, zgodnie z tradycją. Podróż cesarza do Italii oznaczała wznowienie dawnych roszczeń Rzeszy do zwierzchności lennej nad obszarami, które utraciła w Italii; oznaczała zarazem wojnę z Francją, osadzoną w Mediolanie. Głównym reprezentantem tej polityki był kanclerz cesarza, Gattinara, który zastąpił na stanowisku doradcy postarzałego już Burgundczyka Chievres'a, księcia de Croy. Gattinara, prawnik, Włoch z Piemontu, pochodzący z niskiej sfery, był nowym typem ministra-urzędnika, Chievres natomiast pochodził z burgundzkich magnatów, miał książęcy majątek, który podwoił lub potroił jako wychowawca i guwerner młodego Karola. Gattinara nie mógł nawet myśleć o budowaniu rodowej potęgi na sposób książąt de Croy; chciał być sługą — tyle znaczy łacińskie słowo minister, pomocnikiem swego pana, służąc zamierzał jednak nim kierować i miał względem niego ogromne plany imperialne. Na pierwszym miejscu była w nich Italia, czego chętnie słuchali książęta; w wyprawach na Italię zawsze była okazja uzyskania czegoś dla siebie. W owych czasach najemnych żołnierzy i całych zacięż-nych oddziałów, przede wszystkim Szwajcarów, którzy bez wynagrodzenia nie walczyli, pieniądze były pierwszym warunkiem prowadzenia wojny. Z pieniędzmi było jednak przeraźliwie krucho. Dom bankowy Fuggerów, który jako główny sfinansował wybór cesarza, zapewnił sobie już zastaw należności w postaci austriackich kopalni. Hiszpania, uwikłana w wojnę domową, była wyczerpana; hiszpańscy grandowie żalili się gorzko na sejmie, że nie mogą wystąpić reprezentacyjnie, odpowiednio do swego stanu. Płacić powinni Niemcy. Ci skarżyli się na zrujnowanie Rzeszy, na drożyznę, na wymieranie siły roboczej, na nieporządek. Przeciwko nowym płatnościom można było powołać się na gravamina ponoszone na rzecz Rzymu i na odwieczne daniny „duchowne". Można też było przy takiej 283 BURZA OGNISTA okazji powołać się na „prostego człowieka" i tu przydatny był nawet mnich z Wittenbergi. Doradcy cesarza starali się na wszelkie sposoby propagować projekt podróży koronacyjnej do Rzymu. Wielebnemu Faberowi, przeorowi dornj. nikanów i autorowi Rad dobrze i od serca życzącego, bez wahań polecili oni głosić w katedrze w Wormacji kazania o tym, jak w duchu Erazma można zapewnić pokój. Faber w kazaniach głosił nie pokój, lecz wojnę. Okazją do tego był tragiczny wypadek. Dwudziestotrzyletni brat księcia de Croy, któremu do jego dotychczasowych beneficjów dodano niedawno biskupstwo Toledo, najbogatsze w Hiszpanii, podczas wesołego polowania z nagonką spadł z konia i w ciężkich cierpieniach zmarł. Wszyscy możni obecni w Wormacji wzięli udział w uroczystości pogrzebowej. Przerażające jednak były słowa raportu o niej do Rzymu: oto zamiast pobożnych rozważań o śmierci i przemijalności, wygłoszono podżegającą mowę polityczną. Dominikanin mówił o Lutrze jako tym, którego knowań nie wolno tolerować. Któż jednak — zdaniem przeora — miał wkroczyć z ingerencją? Nie papież, ale cesarz! I jeszcze gorzej: „Jeśli zawiódł papież, to ty, jako cesarz, musisz podnieść dłoń, by go ukarać." Italio, Italio! — krzyczał „z nieprawdopodobną bezczelnością" kaznodzieja. Zwrócił się do książąt: „Gdy wy prowadzicie wojnę między sobą i przeciw cesarzowi, w tym samym czasie zwalczają go papież, Wenecja, Francja i wszyscy inni. Dlatego złączcie się i ruszcie na nich ostro!" To nie było nieodpowiedzialne jątrzenie wittenberskiego mnicha, to był dobrze rozważony krok sfer cesarskich; częściej mieli nuncjusze sposobność słać do Rzymu pełne wzburzenia raporty. Nuncjusz Aleander, który miał powody uważać siebie za najważniejszą osobistość tego sejmu, daremnie poszukiwał w mieście już nie rezydencji dla siebie, ale zwykłej kwatery, i po licznych odmowach znalazł wreszcie: izdebkę na poddaszu, nie opalaną, brudną; drżał nie tylko z zimna, ale i pod groźbami, jakie do niego adresowano. „W tych niemieckich miastach czuję się bardziej zagrożony aniżeli w rzymskiej Kampanii", pisał w raportach, a mówiło to wiele każdemu, kto znał tamte okolice i czyhające w nich niebezpieczeństwa. Wormacja była miastem stłoczonym, ciasnym i nie mieściła się już w obrębie murów obronnych. Nawet cesarz nie miał oddzielnego pokoju, dzielił go ze starym Chievres'em, uradowanym, bo ciągle jeszcze mógł sprawować nadzór nad byłym wychowankiem. W gospodach leżało w jednej izbie pięciu, ośmiu rycerzy, po kilku jezdnych na jednym sienniku. Na porządku dziennym były bijatyki między różnymi nacjami z udziałem niższych stanów; zdarzały się też starcia magnatów z bronią w ręce, nawet na posiedzeniu sejmu doszło niemal do walki wręcz, kiedy Brandenburczyk prze- SEJM RZESZY W WORMACJI mówił się ze swym wrogiem, elektorem Fryderykiem, i już sięgano do szpad. Podczas kościelnych uroczystości powstawały spory o pierwszeństwo miejsca. Nie bez tradycji: na stopniach katedry w Wormacji ongiś, w zapomnianych już czasach Nibelungów, królowe spierały się, która z nich iść ma pierwsza; teraz chodziło o miejsce podczas mszy; wielu dostojnych panów raczej opuszczało kościół, niż pozwalało się ulokować na miejscach mniej zaszczytnych. Nikt nie rzucił wzrokiem na pyszne rzeźby starej katedry ani na statuę „Pani Ziemi", nadal wspaniałą od przodu; z tyłu drewno stoczyły już robaki. Po mieście gnały fale pogłosek. Pojawiły się ulotki, wbrew wszelkim zakazom. Leżały, jawnie rozłożone, broszury heretyka. Podarli je Hiszpanie, zażądano od nich wyjaśnień. Jakiś hiszpański jeździec z obnażoną szpadą gonił konno za wormackim mieszczuchem, który wpadł do domu, a jeździec z koniem runął do środka. „Wielu Niemców stało dokoła, ale żaden nie poważył się nawet palcem dotknąć Hiszpana", pisał do Huttena jego przyjaciel. Wywieszono plakaty z rozporządzeniami, ale obok pojawiały się inne, z anonimowymi groźbami. Można było widzieć na nich podobizny Lutra, a także karykatury nuncjusza: zwisał głową na dół, na szubienicy. Polityka cesarska nakazywała lekceważyć takie symbole bojowe. Weneckiemu posłu opowiadał Chievres, że wittenberski mnich ma zamiar przyprowadzić cesarzowi 100000 żołnierzy, gdyby ten chciał iść na Italię i reformować Kościół. Stary magnat najwidoczniej uważał Lutra za duchownego o sile uderzenia takiej, jaką dysponował szwajcarski biskup Schiner z Sitten, który na wszystkie strony handlował swymi zbrojnymi; sprzedawał oddziały papieżowi, który wyniósł go za to do godności kardynalskiej; gotów był odstąpić je także cesarzowi, gdyby ten mógł zapłacić. Wojna wisiała w powietrzu. Wojnę na granicach Niderlandów toczyli już stronnicy Francji, książę von Geldern oraz brat biskupa z Leodium, noszący barwne nazwanie „dzika z Ardenów", który uderzył od strony Bouillon i Sedanu. Stan wojenny ogłoszono w Italii. Na Bałkanach groziło zajęcie Belgradu przez Turków. Krwawa wojna, domowa w ówczesnym układzie, trwała między Danią i Szwecją. Do wojny z klerem nawoływał von Hutten. Wojna chłopska w Niemczech nie była czczą pogróżką, tu i ówdzie już wybuchały bunty i walki... Pertraktowano przez cztery miesiące. 16 kwietnia 1521 wjeżdżał Luter do Wormacji. I znów nuncjusz Aleander miał powód do oburzenia: nie przystoi, by człowiek wyklęty przez papieża odbywał taki wjazd. Ciekawi ruszyli konno na spotkanie kacerza, poprzedzał go herold Rzeszy, na ramionach miał płaszcz z wielkim herbem cesarza, by wiadome było każdemu, że orszak znajduje się pod cesarską eskortą. Ulice zapełniły się tłu- 284 285 BURZA OGNISTA SEJM RZESZY W WORMACJI mem; podróżni z trudem dotarli wśród ciżby do swego przytułku u joan-nitów, blisko zajazdu „Pod łabędziem", w którym stanął saski elektor Heretyk zasiadał do obiadu z dziesięcioma lub dwunastoma możnymj Z jego izby nie wychodzili odwiedzający, którzy pragnęli mu dodać odwagi nastraszyć albo najzwyczajniej go zobaczyć. Do tego Luter przyzwyczaił się już wprawdzie w podróży do Wormacji nie mniej był teraz zmieszany. Zwracano się do niego zewsząd. Elektor' sam trzymający się w starannym dystansie, przysłał swoich doradców. Instruował Lutra wittenberski kanonista, dr Hieronim Schurff. Luter, tak sadzimy, odczuwał lęk, jak w momencie przed walką każdy odważny mężczyzna. Nie lękał się stosu. Obawiał się wystąpienia w obliczu cesarza, przed ,,szlachetną młodą krwią z niemieckiego rodu". Respekt ten. mimo złych doświadczeń, zachował przez całe życie. Cesarz — jaki jest —jest zawsze dany od Boga. Gnębiły Lutra inne jeszcze, głębsze obawy. O wiele lepiej niż inni wiedział, co będzie to oznaczać, kiedy wystąpi — jednostka wobec powag całego świata — i powoła się jedynie na swoje sumienie. Lękał się także zgiełku i ludzi schodzących się do niego zewsząd z najprzeróżniejszymi żądaniami. Wątpliwości ogarniały go już wcześniej, gdy sprzymierzeńca chcieli w nim pozyskać Hutten i Sickingen. Chodziło mu o inne sposoby walki niż wojna z klerem. Zwyciężyć miało Słowo, nie broń. Przekonywanie Lutra trwało zapewne do późnej nocy; spał on w jednym pokoju z dwoma towarzyszami podróży. Nazajutrz otrzymał wezwanie, z zachowaniem form i z dużą w tym przesadą, zdaniem nuncjusza. Do domu joannitów przybył marszałek Rzeszy von Pappenheim z rozkazem: po południu, o czwartej, Luter ma stanąć przed obliczem cesarza i stanów. Znów odprowadzono go uroczystym orszakiem. Ulice tak były wypełnione widzami, że dla ostrożności skierowano się okrężną drogą przez ogrody i podwórce, wprowadzając Lutra do sali posiedzeń bocznymi drzwiami. Gdy zorientowali się oczekujący nań przed głównym wejściem, podniósł się dziki krzyk. Halabardnicy, broniący wstępu nie upoważnionym, sporo mieli roboty. Wielu ludzi powychodziło na dachy okolicznych domów i stamtąd spoglądano na dach biskupiego dworu. Wnętrze sali dalekie było od uroczystego, surowego porządku, jaki panował tam w późniejszych czasach. Nad miejscami cesarza i niektórych innych dostojników postawiono baldachimy; wzdłuż ścian sali biegły długie kamienne ławy. Większość obecnych stała, tłocząc się i napierając do przodu, by lepiej widzieć i słyszeć. Luter z towarzyszącymi mu osobami musiał torować sobie drogę w tej gęstwinie ludzi. Zobaczywszy znajomą twarz -był to Peutinger, który gościł go w Augsburgu — pozdrowił go z radością-' „Wy także tutaj, doktorze?!" Marszałek Rzeszy natychmiast przywołał Lutra do porządku: nie ma wypowiadać ni słowa, póki nie będzie zapytany. Nuncjusz, który podczas przesłuchania wyklętego nie mógł być obecny, nakazał przedstawić sobie sprawozdanie, podług którego heretyk bezczelnie rozglądał się na wszystkie strony. „Poruszał głową na wszystkie strony, \v górę i w dół — i to w obecności cesarza!" Na jednej z ławek leżała sterta pism Lutra. Przesłuchanie rozpoczęto. Oficjał arcybiskupa Trewiru, wysoki, rozrośnięty człowiek o donośnym głosie, wypowiedział oświadczenie, uzgodnione z nuncjuszem: Luter wezwany został przed cesarza po to, by odpowiedział na dwa pytania. Brzmią one: „Po pierwsze, czy przyznajesz się publicznie w tym oto miejscu do napisania książek, rozpowszechnianych pod twoim nazwiskiem? Po drugie: Zamierzasz ich treść podtrzymać, czy pragniesz coś odwołać' Doradca Lutra, prawnik, zakrzyknął: „Przeczytać tytuły!" - obawiał się, że w owej stercie mogą być pisma nie pochodzące od Lutra. Tytuły odczytano; Luter uznał je za własne. Przemówił. Mówił cicho, onieśmielony, jak się zdawało. Zwolennicy byli rozczarowani, przeciwnicy zadowoleni, uważając, że Luter jest przerażony i upadł na duchu. Świetnym panom brakowało tonu godności i umiaru w jego wystąpieniu, nie mogli pojąć, jak taki oto człowieczek w habicie mógł wywołać tyle rozgłosu. Niektórzy z uczestników zwracali uwagę na szeroko wyciętą tonsurę, inni woleli zauważyć „demonicznie błyszczące oczy" w kościstej twarzy. Zachowywał się niezbyt pewnie; poinstruowano go, że w obliczu majestatu ma ugiąć kolano, i tak wysuwał je naprzód pod czarnym habitem, nie bardzo pewny, czy miało to być raz, czy może częściej. Mówił cytatami z Biblii, których większość wypowiadał nie najpłynniej. Powołał się na słowa Chrystusa: „Kto się mnie zaprze przed ludźmi, zaprę się go i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie." Potem poprosił o czas do namysłu nad drugim pytaniem. Musiał dokładnie przemyśleć swoją odpowiedź. Cesarz, któremu hasłami, w skrótach referowano wypowiedź zakonnika, zniecierpliwił się, ale radcy i książęta uznali zasadność żądania. Oficjał oznajmił ich postanowienie: Luter ma prawo się zastanowić, ale krótko; następnego dnia ma stawić się ponownie. Odpowiadać ma nadal ustnie i z pamięci, nie na piśmie ani odczytując z kartki. Przez salę przebiegało mnóstwo szmerów i pytań, wielu nie dosłyszało bądź nie zrozumiało tego, co mówiono; heretyk, znów odprowadzony, wrócił do swojej kwatery. Nie było to wielkie wystąpienie, a jedynie przygotowanie do takiego; możliwe, że Luter postępował zgodnie ze wskazówkami doradców elektora, a może był rzeczywiście tak onieśmielony. W kwaterze ponownie dodawano mu odwagi. Spalatin, jako nadworny kapelan, udzielał mu rad, jak przemawiając zwracać się do cesarza i ksią- 286 287 BURZA OGNISTA SEJM RZESZY W WORMACJI żąt. Luter zasiadł do stołu. W liście do wiedeńskiego historyka Cuspiniana relacjonował przesłuchanie i oświadczał, że nie odwoła ani słowa. Wziął jeszcze arkusz, który się dotąd zachował, i zaczai szkicować mowę na dzień następny. Notował wpajane w niego wiernopoddańcze frazesy i czcze zapewnienia o posłuszeństwie. Przy drugiej kwestii pytania, czy zamierza coś odwołać, zatrzymał się. W ustnej odpowiedzi, której żądano — pisał -może się zdarzyć coś „z nieostrożności", „za wiele albo za mało, z naruszeniem mojego sumienia..." „I choćby wśród słów popłynęło, gdy..." — urwał na niepełnym zdaniu. Zapewne ktoś mu przeszkodził. Odwiedzający nie opuszczali przecież pokoju. Jego pismo i w tym miejscu jest spokojne i równe. Możliwe, że wiedział już całkiem dokładnie, co chce powiedzieć. Wielkie jego wystąpienie miało miejsce nazajutrz, ponownie późnym dopiero popołudniem; możni panowie musieli bowiem nad niejednym jeszcze się naradzić. Sala była bardziej zatłoczona niż poprzedniego dnia. Niektórzy, by zapewnić sobie miejsce, wystawali pod wejściem już od wczesnego przedpołudnia; inni parli do środka przemocą. Trzeba już było zaświecić pochodnie. Tym razem Luter mówił głośno i w dobrze artykułowanych zdaniach. Oficjał raz jeszcze postawił mu pytanie, czy zamierza odwołać, dodając kilka zwrotów napomnienia. Czas do namysłu właściwie był zbędny, Luter dobrze wiedział, po co go wezwano. W kwestiach wiary — tak uważał — każdy, nie mówiąc już o profesorze teologii, powinien być w każdej chwili gotów do wypowiedzi i odpowiedzi. Zaczął bardzo poprawnie, od zwrotów przepisanych wobec cesarskiego majestatu i osób książęcych. Tłocząca się ciżba przesunęła go tuż przed ich oblicza. Jeszcze przepraszał, wyraźnie i dobitnie, na wypadek gdyby nie oddał komuś należnych honorów w tytulaturze: „Nie u dworu, ale w klasztornej celi zbiegło mi życie." Powtórzył, że przedłożone książki uznaje za napisane przez siebie, dodał jednak: chyba że w druku — nie były to wydania, nad którymi sam czuwał, lecz przedruki z Bazylei i z innych miast -zmieniono by coś, o czym nie wie. Może odpowiadać tylko za to, co sam napisał. Postępował dalej bardzo metodycznie. Jak na wykładzie podzielił swoje pisma — nie wszystkie wszak są jednego rodzaju — na trzy kategorie. Po pierwsze, napisał publikacje o treści czysto budującej; nawet jego przeciwnicy nie mogą znaleźć w nich nic szkodliwego. Stąd odwołanie ich jest niemożliwe. Zawierają ogólnie znane prawdy. Druga kategoria to jego pisma przeciw papiestwu. Tu jego przedmowa nabrała akcentów politycznych i wysoce niebezpiecznych: „Cały świat — mówił —jest świadkiem, że papieskie prawa i stworzone przez człowieka nauki zaplątują, wikłają, udręczają i męczą sumienie wiernego w sposób najżałośniejszy." Przy żywych szmerach i ledwie tłumionej aprobacie sali mówił o rzymskiej tyranii, pochłanianym przez nią majątku Niemców. Tych pism również nie może odwołać. Nie pojąłby tego naród wystawiony na tak nieokiełznaną złą wolę i chytrość, a już całkiem by tego nie zrozumiał, gdyby odwołanie nastąpiło w obliczu cesarskiego majestatu i jego powagi. I trzecie: pisma wymierzone w prywatnych, osobistych jego przeciwników. Tu musi wyznać, że często był gwałtowniejszy, niż przystoi to zakonnikowi. Również i tych pism odwołać nie może, zachodziłaby bowiem groźba, że napór sumienia będzie jeszcze większy. Potrójna odmowa była mocna, ponieważ oczekiwano, że ulegnie i odwoła. Luter poszedł jednak jeszcze dalej i teraz dopiero zajął się kwestią, którą uważał za najważniejszą: autorytetem Pisma. „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego", cytował z Ewangelii Jana. „Jeżeli sam Chrystus, który wiedział, że nie może być w błędzie, nie zaniechał wysłuchiwania zarzutów przeciw swojej nauce, choćby stawiał je ktoś najmarniej-szy — o ile bardziej jest moją powinnością, sługi podległego w działaniu wszelkim błędom, prosić o to, by ktoś przeciwko mojej nauce przedstawił świadectwo [...]. Dajcie świadectwo, z pism proroków i z Ewangelii udowodnijcie mi błąd! Jeżeli na tej podstawie lepiej zostanę pouczony, odwołam z chęcią i pierwszy cisnę w ogień moje pisma." Wielu zrozumiało to tak, że mnich gotów jest ustąpić. Teraz jednak, ponownie w biblijnych cytatach, mówił o walce, jaką wznieciły jego nauki. Oświadczył śmiało: „Najradośniejsze w świecie jest dla mnie to, że tak bardzo walczy się o słowo Boże [...]. Powiedział wszak Chrystus: Nie mniemajcie, żem przyszedł dawać pokój na ziemię; nie przyszedłem dawać pokoju, ale miecz. Bom przyszedł, abym rozerwanie uczynił między synem a ojcem jego i między córką a matką jej." Takie zdania uderzały celnie, nawet przekazywane w skrótach cesarzowi przez tłumacza. Luter mówił dalej: „Rozważcie cudowne a straszliwe słowa Boga! Czy po to, by zapobiec temu rozerwaniu, mamy zaczynać od potępienia Jego słów? Czy nie ściągnęłoby to na nas potopu zła? Czy nie byłoby to złym początkiem dla rządów młodego cesarza, w którym zaraz po Bogu tak wielkie pokładamy nadzieje?" Młody cesarz dawno już miał gotową decyzję. Swoimi słowami zakonnik mógł tylko utwierdzić go w poglądzie, że istotnie jest buntownikiem i podżegaczem: o mieczu mówił, tyle cesarz pojął z szeptanych mu słów, o powstaniu syna przeciw ojcu, o przerażających klęskach, o potopie. Luter udowadniał to jeszcze słowami Biblii. Grożąc, przywoływał postacie faraona, króla Babilonu, królów Izraela. Dowodzą oni wszyscy, jak 288 19 Marcin Luter 289 BURZA OGNISTA pogrzebali siłę swoich państw, którą przemyślnymi planami chcieli żabę pieczyć. Bóg sprawia, że chytrzy łapią się we własne sidła. I przenosi gór nim się ktokolwiek spostrzeże. Dlatego musimy bać się Boga. Było to raczej pełne pasji kazanie wzywające do pokuty niż mowa obroń cza. I niemal samobójstwo w owej sytuacji wobec młodego cesarza, którv akurat nie bardzo miał ochotę słuchać o losach Nabuchodonozora ani o upadku bogatych, sam bowiem dopiero dochodził do własności, ani o przemyślnych planach, przez które sam może wpaść we własne sidła Mnich zakończył, jak go pouczono, zginając kolano pod habitem i usprawiedliwiając się: w żadnym razie nie miał zamiaru pouczać osób tak wysoko postawionych, chciał tylko przysłużyć się swojej ojczyźnie. „I z tym polecam się łasce świętego waszego majestatu oraz waszych dostojności, w pokorze prosząc, by nie pozwolili mi popaść w ich niełaskę z przyczyny knowań moich przeciwników. Skończyłem." Odezwały się okrzyki, przyjazne i wrogie. Liczni obcokrajowcy żądali przełożenia na łacinę. Szlachcic jakiś, stojący blisko Lutra, powiedział: „Jeśli więcej, doktorze panie, nie możecie, to tyle też wystarczy!" Jedynie on dostrzegł wyczerpanie zakonnika. Luter powtórzył swoją przemowę, teraz po łacinie. Tym razem też zrozumiano go tylko w przybliżeniu. Nam jego słowa wydają się dostatecznie jednoznaczne; nie były takimi dla słuchających, którzy wnioskowali z nich, że wyrażają gotowość odwołania. Książęta i cesarscy doradcy udali się na naradę. Postanowiono, że oficjał poprosi Lutra o jednoznaczną decyzję: odwołuje — czy odmawia? Zeszli po schodach do sali, zajęli miejsca. Oficjał w tym wielkim dniu też chciał dojść do głosu. Zganił brak zdecydowania u Lutra, ale na znak arcybiskupa, swego pana, wprowadził zwrot ostrożnie pojednawczy: „Jeżeli w pismach twoich, Marcinie, są dobre treści, to nie ma dla nich groźby. Cesarz postąpi z tym łaskawie, skoro tylko zmienisz twoje postanowienie.' Najpierw jednak odwołanie, w słowach zupełnie jasnych, w przeciwnym razie „zniszczenie i zapomnienie na wieki". Luter odpowiedział —jak sam to określił — „bez rogów i kłów": „Jesl nie zostanę przekonany przez świadectwa z Pisma Świętego i jasne argumenty rozumu — bo nie mogę wierzyć ani papieżowi, ani nawet soborom, które jawnie się myliły i wzajem sobie przeczyły — to pozostanę związan. własnym sumieniem i Bożym słowem. Dlatego nie mogę i nie chcę niczego odwoływać, czynić bowiem coś wbrew sumieniu ani jest pewne, ani zoi wienne. Tak mi dopomóż Bóg." Salę ogarnął wielki niepokój. Cesarz już zaczął się podnosić do wyjść zrozumiał wystarczająco: odwołania nie będzie, mnich pozostał zati działy! Oficjał, przekraczając w gorliwości instrukcje, podniecony napiera • 290 SEJM RZESZY W WORMACJI islie kłopocz się twoim sumieniem, Marcinie!" Najbardziej wzburzyło odrzucenie autorytetu soborów. Krzyczał: „Nigdy nie udowodnisz, że ^ bory się myliły! Już prędzej: błędy w kościelnej dyscyplinie." Luter: ' Mogę udowodnić!" Cesarz, stojąc już, krótko zakończył: Żadnych dysku- jt odprowadzić tego człowieka! Dłonią dał znak heroldowi i spiesznie wyszedł. Na sali zapanował krzyk i zamęt. Wielu sądziło, że Luter ma być odprowadzony do więzienia. Otoczyli go, przystąpił herold, Luter uspokajał: Spójrzcie, to przecież moja eskorta! Spiesznie wypchnięto go z sali. Hiszpańscy jezdni cesarza przed bramą krzyczeli coś w kierunku idącej grupy, czego na szczęście nie rozumiano. Al fuego! Al fuego! Do ognia z nim! Chaos językowy zapobiegał krwawej walce, przynajmniej w tym momencie. W swej izbie Luter wzniósł ręce w górę i zawołał: „Już mam to za sobą, za sobą!" Okrzyk „na stos, do ognia!" odebrzmiał dopowiedzeniem już w wiele lat później. Cesarz Karol, gdy rozbiły się jego plany, po życiu pełnym wojen przeciw papieżom i heretykom, Francuzom i Turkom, zrzekł się tronu i zakupił piękną willę w Yuste blisko klasztoru. Rozmawiał czasem z zakonnikami. W samym sercu surowo pobożnej Hiszpanii ujawniły się właśnie ogniska herezji, pomimo ostrego nadzoru inkwizycji. Trzeba przeciwdziałać bez litości — stwierdził cesarz. Palić! Ani trochę współczucia! Nie wolno mieć względu na skruchę oskarżonego. „Popełniłem błąd -powiedział w zamyśleniu -- nie zniszczywszy wtedy Lutra. Nie miałem obowiązku dotrzymywać danego słowa." Heretyk — tak argumentował -grzeszy wszak przeciwko większemu panu aniżeli cesarz: przeciwko Bogu. Nie zniszczyłem go, i tak błąd rozrósł się do potwornych rozmiarów. Mogłem temu zapobiec..." Rozmyślał dalej, na głos, w obecności zakonników, którzy przekazali :go słowa. Nie wolno z heretykami prowadzić rozmów, debatować, a na- t ich wysłuchiwać. „Mają tak żywe i przemyślane argumenty dowodo- »że łatwo mogą zamącić w głowie. A jeśli jakiś fałszywy argument utkwi v myślach, co wtedy? Kto będzie dość silny, by wyrwać go z mojej duszy?" uter już nie żył, ale obaj wielcy przeciwnicy stoją w tej scenie znów naci w siebie, jak ongiś w Wormacji. Luter nierzadko także życzył śmierci 5irn wrogom; triumfował złośliwie, gdy któryś umarł w żałosnych okoli-ościach czy został — jak Zwingli — zabity. Ale zaufał Słowu i trudno to Powiedzieć, by dusza jego była nie dość silna, by oprzeć się argumen-111 Przeciwników. Cesarz — człowiek władzy — zaufał sile. Siła jest jedy-11 Jego środkiem dowodowym; jego wiara mogła ulec zachwianiu, choć 291 BURZA OGNISTA był wewnętrznie silny. Tragizmem Karola było to, że musiał przeżyć i d świadczyć, jak zawodzi i rozsypuje się jego najwyższy argument, właściwi jedyny: odwołanie się do siły. I jeszcze większy tragizm był w tym, że przy tej okazji na dwoje rozpadła się połowa narodów świata. NA WARTBURG Luter nie miał tak wiele za sobą, przed nim było jeszcze sporo. Wielkie wystąpienie przed cesarzem i stanami Rzeszy nie oznaczało zakończenia. Pierwszy wielki dzień swego życia miał też Karol; okazał mianowicie, że przestał być potulnym wychowankiem i małolatkiem, za którego uważano go powszechnie, w tym Luter. O Wormacji tak pisał Luter w kilka lat później: „Tam uczyniliście mi niemałą krzywdę, zapisana jest ona na trwałym adamaszku i nic jej nie wymaże, nigdy nie umilknie, póki wszyscy nie obrócimy się w popiół rozwiany wiatrem. Siedzieliście tam jak maski i kamienne bałwany dokoła najmłodszego z was, cesarza Karola, który spraw tych nie rozumiał i musiał czynić, co wam się podobało, a bez żadnego po temu prawa; świadkami moimi są wasze sumienia: potępiliście mnie bez przesłuchania i bez rozpoznania sprawy." Napisał to pod adresem arcybiskupów i książąt. Siedzieli rzeczywiście jak ciołki i nie wiedzieli, co począć. To była ich taktyka: zwlekanie, zastanawianie się, odraczanie spraw nieprzyjemnych, tak czynili od niepamiętnych czasów; nieufność była nie tylko ich cechą, ale najmocniejszą bronią. Nie był też pewny elektor. Polecił powiadomić Lutra, że jest zadowolony z jego postawy; do swego otoczenia powiedział, że mnich jest jednak „stanowczo za śmiały". Cesarz zwołał książęta jako najwyższą kurię stanową i pytał ich, co należy teraz uczynić. Uniżenie i przebiegle mamrotali w odpowiedzi coś nieokreślonego. Cesarz zaskoczył ich, wyciągając dłoń z kartką; takimi zapisanymi własnoręcznie kartkami posługiwał się i później. Mówił źle, przeszkadzały mu nie domykające się usta, trudności w oddychaniu, wywołane pohpei w nosie, i wystający podbródek. Bynajmniej nie odbierało mu to pewność „Eh bien, w takim razie oznajmię wam, co o tym myślę", oświadczył po francusku. Decyzję Karola przetłumaczono obecnym na niemiecki. Było pierwsze publiczne oświadczenie woli Karola, zarazem zaś swoisty t ment; zapatrywań i przekonań nie zmienił do końca swoich dni. Był to jec z największych kunktatorów w historii świata, powolny, uporczywy F tym i wytrwały; melancholik z nagłymi wybuchami, znamiennymi dla < 292 NA WARTBURG usposobienia. Bezustannie, od najmłodszych lat myślał o śmierci i spiął kolejne rozporządzenia ostatniej woli, w których główne miejsce zaj-wały dyspozycje dotyczące uroczystości pogrzebowych. Ani razu nie wy-j} w nich obszaru Niemiec; chciał być pochowany w Burgundii, daw-" prawdziwej Burgundii, którą zamierzał odbić, zdobyć ją na Francji; później, kiedy stał się Hiszpanem, polecał złożyć siebie do grobu w Hiszpanii. Jego ostoją i wiarą byli przodkowie, drzewo rodowe, genealogia. Określało to również jego wiarę instytucjonalną: w co wierzyli jego przodkowie, to obowiązywało też jego, a wraz z nim cały świat, którego istnienie bez hierarchii i poza nią było niemożliwe. Teraz, wobec zebranych książąt, też powoływał długie szeregi swoich antenatów, niemieckich cesarzy, hiszpańskich królów, austriackich arcy-książąt, burgundzkich książąt. „Wszyscy oni aż do śmierci byli wiernymi synami rzymskiego Kościoła, zawsze bronili świętych ceremonii, dekretów, rozporządzeń i uświęconych zwyczajów." Tak przynajmniej mniemał; jego historyczna edukacja była dalece niewystarczająca; o ciągnących się wiekami sporach cesarzy i królów wokół „dekretów i rozporządzeń" Kościoła nie mówiły ani słowem burgundzkie romanse rycerskie, na których się wychowywał. Nie przerywajmy jednak cesarzowi jego przemowy. „Oni to pozostawili nam w dziedzictwie konieczność spełniania owych świętych obowiązków chrześcijańskich, a w prawowitej sukcesji po tych przodkach żyjemy z Bożą łaską dotychczas. Dlatego jestem zdecydowany utrzymać to wszystko, co zachowali moi przodkowie, a po nich, po dziś dzień, ja." Z naciskiem przypomniał o soborze w Konstancji i mówił: „Jest oczywiste, że myli się pojedynczy klasztorny mnich, kiedy mniemanie przeciwstawia całemu tysiącletniemu chrześcijaństwu — podług takiego mniemania chrześcijaństwo musiałoby zawsze być w błędzie..." Uroczyście zobowiązał ię użyć wszystkiego — własnej osoby, państwa i władzy, swych przyjaciół, "ego ciała i duszy — po to, by nic nie uległo zmianie. Ostro zabrzmiały iowa o tym, co aktualne: „Wysłuchawszy odpowiedzi Lutra, którą dał czoraj w obecności nas wszystkich, oświadczam: żałuję, że tak długo od-'kałern postępowanie przeciw niemu i jego fałszywym naukom. Zdecy-wany jestem dłużej go nie wysłuchiwać. Zamierzam odesłać go niezwło-z eskortą. Stawiam jednak warunek, ażeby nie głosił kazań, nie przeszywał ludowi swoich błędnych poglądów i nie wzniecał zamieszek. Jak powiedziałem: zdecydowany jestem postępować przeciw niemu jako nemu heretykowi i wzywam was, byście w tej sprawie dowodnie oka-11 się dobrymi chrześcijanami, jak nakazuje wam obowiązek i dane mi przeczenie." -siążęta zbledli śmiertelnie, jak relacjonuje nuncjusz z radością i naj- 293 BURZA OGNISTA pewniej zgodnie z prawdą. Usłyszeli język zupełnie nowy: jasny, dobitny wysoce osobisty, ani słowa o doradcach, ani słowa o kompromisach. Rozkaz cesarza do podwładnych. Słowa potężne, mocne, ostre, wyraziste. Książęta natomiast mimo potężnych ciał i mocnych barów, mimo ostrych mieczów i sztyletów u pasa, nie byli mężczyznami z krwi i kości. W żadnym razie. Zaś o wolności książęcej, jedynym artykule ich wiary, jedynie dla nich ważnym — nie posłyszeli ani wzmianki. Skupili się razem, w grupce czując się odrobinę pewniej. Naradzali się. Saski elektor, protektor Lutra, opuścił zgromadzenie. Wymknął się za nim drugi elektor, palatyn nadreriski. Zabrakło ąuorum, kuria elektorów niezdolna była, z przyczyn formalnych, do podjęcia uchwały, i o to chodziło obu ostrożnym nieobecnym. Nie tylko rozkazem cesarza przerażeni byli ci, co pozostali, wśród których Albrecht, kardynał Moguncji, zawsze lękliwy, teraz dosłownie drżał. I to nie dlatego, że był właściwym sprawcą tego, co się właśnie działo, a wynikło z jego wyborczych i odpustowych poczynań. Nie, drżał przed gniewem narodu, którym zagrożony był osobiście. Dopiero co przekazano mu ulotki, w których odczytał swoje nazwisko. Czterystu szlachetnych sprzysięgło się stać przy Lutrze. A dalej tekst głosił: „Piszę prosto i jasno, stratę wielką zadać zamierzam, 8000 żołnierzy poprowadzę w bój." I trzykrotny podpis: „Związek Chodaka! Związek Chodaka! Związek Chodaka!" - nazwa organizacji i zarazem hasło chłopów-powstańców. Nie brzmiało to dla Albrechta jak frazes bez treści. Tuż pod bramami jego Moguncji z wielkim trudem stłumiono pierwsze powstańcze działania. Mogły rozpłonąć znów lada moment. Skąd wtedy pomocy? Cesarz, tak surowy w słowach, jakież miał wojska? Urzędników dworskich, grupkę halabardników, kilku jezdnych-Hiszpanów — „ledwie czterech kalekich żołnierzy", tak skarżył się nuncjusz Aleander, który czuł się w nie mniejszym stopniu niepewny i zagrożony. Podżegające ulotki przyniesiono Albrechtowi w nocy; jeszcze przed świtem polecił przekazać je cesarzowi, który jednak nie wziął ich po ważnie. Odwaga — czy po prostu lekkomyślność, niewiedza? Albrecht zwrócił się o pomoc do swego brata, elektora brandenburskiego. Ten zaproponował cesarzowi, by jednak przesłuchano raz jeszcze Lutra w obecności kilku książąt; przesłuchać mieli tym razem uczeni. Brandenburczyk był zaciętym przeciwnikiem mnicha, a przede wszystkim jego saskiego elektora, ale i on był za wolnością książęcą i uważał, że postawa cesarza niesie mnóstwo zagrożeń. Karol szorstko odmówił. Ze swego oświadczenia nie zamierzał ująć nawet jednej litery. Elektorzy, a raczej to, co jeszcze pozostało z ich zgromadzenia, sporządzili pismo i przekazali cesarzowi. Była to wypowiedź posłusznych poddanych, skierowana do Najświętsze- 294 NA WARTBURti go Majestatu i Niezwyciężonego Cesarza. Objawione im zamiary przyjęli z radością; swoje posłuszeństwo niejednokrotnie jeszcze podkreślą. Występują jednak z propozycją ponownego przesłuchania. Luter zaznaczył, że powinno się go pouczyć, a wtedy uzna swoje błędy. Byłoby niebezpiecznie, gdyby naród, z dala stojący od wydarzeń, mógł sądzić, że potępienie odbyło się bez wysłuchania Lutra, Lepiej byłoby, gdyby sprowadzono go na drogę prawdy. Dlatego powinno się powołać szanowanych, poważnych teologów, by wykazali mu wątpliwe punkty jego pism i udowodnili ich błędność, w ten sposób skłaniając go do odwołania. Wszyscy ci możni byli przeciwnikami tak nowinek, jak samego Lutra. Zarazem byli jednak przeciwni innym nowinkom, tym, które wietrzyli w stanowisku cesarza. Zaprzysiągł w kapitulacji wyborczej, § 24, że żaden Niemiec, stanu wysokiego czy niskiego, bez różnicy, nie może być skazany bez przesłuchania. Karol zaprzysiągł znacznie więcej; w przyszłości mieli książęta jeszcze się przekonać, jak bezwartościowe były jego przyrzeczenia, z przysięgą i bez. Na to doświadczenie było za wcześnie. Wybrali sprawę Lutra, by możliwie gładko „zagwarantować swoje prawa". Opinię publiczną, która mogła przecież być niebezpieczna, brano także pod uwagę. Powołano komisję — wieczny ratunek gremiów, które mają kłopoty. Cesarz udzielił zgody na przesłuchanie, które miało się odbyć pod przewodnictwem prawnika, kanclerza republiki Badenii. Na tym upłynęło kilka dni. Lutra przez ten czas nieustannie nachodzili odwiedzający i zwykli ciekawscy. Przesłuchanie odbyło się, przebieg miało niespodziewanie łagodny. Usilnie poszukiwano kompromisowej formuły. Baderiski kanclerz mówił dobitnie o braterskiej jedności, o jedności Kościoła. Wspomniał też o soborach, głównym punkcie rozbieżności. W sposób znamienny pozostawiono na uboczu papieża i jego autorytet. Nie było jednak do przyjęcia, że Luter kwestionował sobory i ich rolę najwyższej instancji w chrześcijaństwie; tak dla cesarza, jak dla książąt to właśnie stanowiło jego właściwą herezję. Sobór: ostatnia szansa wprowadzenia jedności do sytuacji bardzo już uwikłanej w rozbieżności zdań. W dążeniach do ugody kanclerz szedł nader daleko. Oczywiście — mówił — sobory też bywały w błędzie, a Luter twierdzi przecież to samo. Ich władzy i autorytetu nie wolno jednak lekceważyć. Jako prawnik poczynił subtelne rozróżnienia. Sobory uchwalały nie contraria, treści wzajemnie sprzeczne i wykluczające się, lecz diversa, treści różne lub nawet przeciwstawne, które się nie wykluczają. W końcu sobory zdziałały też wiele dobrego. Apelował do sumienia Lutra, powoływał się na słowa św. Bernarda. Czy wolno tak uparcie odwoływać się do „własnego rozumu"? Niektóre z pism Lutra kanclerz chwalił. Jeśli 295 WJRZA OGNISTA NA WARTBURG będzie postępował roztropnie, „dobre książki" cesarz na pewno zech z aprobatą zachować. Rozmowa trwała przez dwie godziny. Luter był pełen szacunku i twardo obstawał przy swoim: do odwołania twierdzeń może go skłonić tylko ich odparcie na podstawie Biblii. Komisja odprawiła go w końcu jako przy-padek beznadziejny. Na tym jednak nie zakończono wysiłków. Poprosił go na ubocze arcybiskup Trewiru wraz ze swoim oficjałem. Nastąpiły rozmowy prywatne, cały ciąg. Gdyby Luter chciał odwołać, a w związku z tym obawiałby się powrócić do Wittenbergi, arcybiskup na taką^ewentualność proponował mu funkcję przeora blisko siebie oraz miejsce przy swoim stole Z nową propozycją wystąpiła też inna komisja, sejmowa, powołana przez stany: czy by nie można pozostawić rozstrzygnięcia przyszłemu soborowi? Dostrzegamy wyraźnie nieustające starania o to, by sprawa nie poszła w ręce kurii. Już, już dochodziło do porozumienia na drodze, którą proponowano: Luter zgadzał się, jeśli sobór zwołany będzie wkrótce, a on przedtem zostanie powiadomiony, jakie punkty zostaną tam przedłożone do rozstrzygnięcia. Wiadomość o tym zirytowała arcybiskupa, raz jeszcze wezwał Lutra do siebie. I tam dopiero, w ostatniej już godzinie, zapadła faktyczna decyzja. Luter nie podporządkuje się soborowi bez zastrzeżeń — co do tego nie pozostawiał wątpliwości. A co uczyni, zapytał arcybiskup, gdy któreś zdania z jego pism pójdą pod obrady soboru? Luter odrzekł, iż obawia się, że będą to te, które potępił sobór w Konstancji. „I ja się obawiam, że to będą te właśnie zdania", powiedział arcybiskup. Luter odparł, że wówczas nie będzie mógł milczeć, choćby miał przy tym postradać i ciało, i duszę. W tamtych artykułach — rzekł — potępiono słowo Boże i od tego poglądu nie może odstąpić. Cytował z Dziejów Apostolskich: „Jeśli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeśli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie jej zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem." Jeżeli Bóg nie pochwala jego postawy, dodał, na pewno w krótkim czasie będzie bez reszty po nim i jego twierdzeniach. Arcybiskup zakończył rozmowę, nie bez życzliwości, przyrzekł, że będzie starał się u cesarza o „łaskawe pożegnanie", to znaczy o przydzielenie obiecanej eskorty. Decyzję Luter otrzymał, przydzielono mu eskortę jeszcze na okres 21 d Z Wormacji wyjechał 26 kwietnia w porze poobiedniej, w dwa wozy, tym razem bez herolda Rzeszy. Jego elektor powiadomił go przez doradców, że w najściślejszej tajemnicy zostanie ulokowany w pewnej miejscowos Gdzie — o tym nie wie i nie chce wiedzieć sam elektor, po to, by ze spokój twarzą mógł zapewnić cesarza i sejm, że miejsca pobytu nie zna. Za bramą miasta przyłączył się nieduży oddział jezdnych. Powszec 296 ia obawa o możliwość napadu na Lutra. Herold Rzeszy Sturm dołączył jnak do podróżnych na trasie, w Oppenheim, towarzysząc im tym razem a małym wozie dotąd, aż Luter powiedział, że dalej nie potrzebuje już chrony. Na kolejnych miejscach postoju zasiadał do stołu i pisał. Do cesa-'a skierował obszerne, przeznaczone do opublikowania pismo, w którym /rekapitulował zdarzenia. Powtórzył, że gotów jest „stawić się przed nie podejrzanymi o stronniczość, uczonymi i niezawisłymi sędziami, duchownymi i świeckimi, bez wyjątku, i przyjąć pouczenie... chodzi bowiem o otwarte, jasne, niezawisłe słowa Boga". Krócej i bardziej po lutrowsku napisał do przyjaciela, Lucasa Cranacha: Sądziłem, że cesarski majestat powinien był powołać jakiegoś doktora albo zebrać ich pięćdziesięciu i pokonać mnicha w sposób uczciwy. Tak jednak nie postąpiono, i całego kramu tyle tylko: — Czy twoje są te książki? -Tak. — Odwołasz je czy nie? - - Nie. - - To wynoś się. — O ślepi my, Niemcy, jak dziecinnie postępujemy i pozwalamy tym od rzymskich praw robić z nas błaznów i małpy." Zawiadamia też, iż z porady dobrych ludzi na pewien czas zostanie ukryty i „zakiszony". Wbrew cesarskiemu zakazowi głosił kazania; na przekór majestatowi uroczyście witano go i żegnano odprowadzając, nawet goszczono i podejmowano, choć wzbraniał się, w obawie o pociągnięcie śmiałków do odpowiedzialności. Ostrożniejsi polecali notariuszom spisywać oświadczenia, w których stwierdzali, że protestują przeciw udostępnieniu Lutrowi ambony. Blisko Gothy pożegnał się jego doradca prawny, doktor Schurff, i odtąd Luter podróżował już tylko z dwoma towarzyszami, boczną drogą. Poinstruowany był tylko jeden; drugi, klasztorny konfrater Lutra Petzensteiner, nie miał o niczym pojęcia. Wóz otoczył mały oddział jezdnych, z bronią wzniesioną do ciosu. Brat Petzensteiner wyskoczył z wozu, rzucił się przed siebie i uciekając gnał 'rzeź las. Drugi świadek, który furmanił, pod napiętą, wycelowaną kuszą mai odpowiedzieć na pytanie, czy wiezie Lutra, wskazał go bez wahania. Vśród wrzasków i przekleństw wydobyto Lutra z wozu, związano i utyka-ącego, w biegu ciągnięto za końmi tak długo, aż za zakrętem, niewidoczny uz, mógł siąść w końskim siodle. Mała kawalkada dla pewności i zmyle-1 tropu krążyła jeszcze przez kilka godzin po lesie, a następnie skiero-się do zamku Wartburg. Zwodzony most był opuszczony, przyjął go wódca zamku, Hans von Berlepsch, bez żadnych powitalnych ceremonii; rzybyłym gościu nie mogła bowiem wiedzieć załoga. W końcu nie była 'Ztroska jeździecka eskapada, ale bunt przeciwko cesarzowi i Rzeszy; • wszystkim chodziło o to, by elektora i jego kraj, Saksonię, uchro-Przed represjami, a mogły one być ciężkie. Lutra wprowadzono do 297 BURZA OGNISTA EDYKT dwóch małych pomieszczeń; dojście do nich wiodło przez wąskie zwo dzone schody wewnątrzzamkowe; na noc można było je podnosić. Tak wie chroniły go aż dwa zwodzone mosty. Polecono mu natychmiast zdjąć habi i przebrać się w strój rycerza, nie golić tonsury, by zarosła, i zapuścić brodę dopiero tak mógł pokazać się mieszkańcom zamku. Miał być przedstawiony jako gość dowódcy, junkier Jórg. Jako Jorga utrwalił go w drzeworycie Lucas Cranach; z gęstą czupryną, która przez boczny zarost łączyła się z brodą po obu stronach twarzy. Luter przywiózł pod habitem hebrajski egzemplarz Biblii i Nowy Testament po grecku, by mieć w więzieniu lekturę. Obie książki położył w swej izbie na małym stole. Był nawet przygotowany kałamarz, dokładniej mały róg zwierzęcia napełniony atramentem i przytwierdzony według ówczesnego zwyczaju z boku stołu. Widoku w dal na krajobraz Luter nie miał. W małych oknach osadzone były nieprzezroczyste, wypukłe gomółki ze szkła. Był sam ze swoją Biblią, na którą się powoływał w Wormacji. Wartburg był dlań więzieniem i wolnością. EDYKT Nikt w Wormacji nie wiedział, gdzie zniknął Luter; wiadomości o napadzie, zaplanowanym tak starannie, dotarły tam dopiero po upływie tygodni; zagadkowym zdarzeniem zajmowano się jeszcze długo. Pogłoski krążyły najdziwniejsze: został zabity na polecenie nuncjuszów; miano znaleźć go w szybie kopalnii, przewierconego świdrem. Inni, wśród nich nuncjusz Aleander, snuli trafniejsze domysły, według których Lutra umieszczono w jakimś bezpiecznym schronieniu. Elektor Fryderyk uroczyście oświadczył przed sejmem, że może pod każdą przysięgą potwierdzić, iż nic mu w tej sprawie nie wiadomo. Było to jedyne jego wystąpienie w sejmowych obradach; w dalszym ciągu skrupulatnie trzymał się z dala, aż wreszcie, gdy sprawy przybrały poważny obrót - - wyjechał. Elektor - - palatyn nadreński poszedł w jego ślady. Sprawy przybrały poważny obrót, teraz bowiem ukazać miał się nak wykonania kary, zapowiedziany przez cesarza. Śpieszyło mu się, miał < przemyślenia problemy ważniejsze, i to bez porównania, aniżeli spraw brata Marcina. Wojna z Francją już się zaczęła, choć wciąż jeszcze ,. oficjalnie", uderzeniem przez Pireneje na księstwo Nawarry. Wojer wyprawa na Italię jeszcze nie była zdecydowana. W Hiszpanii, po tego, co wiedział cesarz, wciąż jeszcze szalała wojna comuneros, mi 298 ńców miast, pod przywództwem biskupa miasta Zamory, którego - doniósł z Rzymu cesarski poseł - - papież Leon nazywał „drugim utrem". Cesarza, co łatwo pojąć, niecierpliwili już nieruchawi niemieccy owie, którzy przy każdej kwestii prosili o czas do namysłu, szeptali jvciąż między sobą, tęgo wciąż pili, a jasnej odpowiedzi nie dawali. Wojna Drzeciwko Francjj. jak się zorientował, nie była im niemiła, jednak pod warunkiem, że to cesarz będzie ją toczył, najlepiej własnymi środkami. Papież nie cieszył się sympatią. Stany przedstawiły właśnie, raz jeszcze, w stu wyczerpujących punktach, odwieczne swoje skargi na Rzym; nie różniło się to wiele od tego, co w prostych słowach wyraził „pierwszy Luter", ten właściwy, z Witlenbergi. A i cesarz, w kwestii Lutra gotów wyświadczyć Rzymowi wielką przysługę, mógł żywić wobec Rzymu niechęć. O czym donosił z Rzymu jego poseł? Papież Leon prowadził pertraktacje z Francją — a sojusz przeciwko niej papieża z cesarzem omówiono przecież, i to szczegółowo! Ojciec Święty nawet był oburzony tym, że cesarz nie przystępuje energiczniej do antyfrancuskiej ofensywy... Może jednak najbardziej to było przykre, że papież nie traktuje poważnie „młodzieniaszka Karola", że na swój niefrasobliwy sposób mówi o „dobrym dziecku — cesarzu", o młodzieńcu, owszem, dzielnym, który jednak z zaufaniem powinien powierzyć się niezawodnemu kierownictwu, nieporównanie bardziej doświadczonemu, nadrzędnemu — papieskiemu. Urażało to poczucie honoru Karola, punkt w jego naturze ze wszystkich naj wrażliwszy. Nie możemy rozciągać tu opowieści, mówić o intrygach, barwnymi arabeskami snutych na marginesie historii. Jest to jedna nieprzejrzysta gmatwanina. Kuria rozważała też ewentualność zbrojnego zaatakowania Neapolu, drugiego królestwa Karola, przy użyciu pośpiesznie wynajętych :ołnierzy szwajcarskich. W retrospekcji pomysł ten wydaje nam się dość itastyczny: w obliczu zagrożenia przez Lutra papież nie miał nic lepszego > roboty, tylko zagrażać najoddańszemu swemu giermkowi — cesarzowi, i jemu ziemia paliła się pod stopami. Dookoła już paliło się wystarcza-': a zadaniem Ojca Świętego było raczej gasić ogień niż dodatkowo go żegać. Na bieg spraw minionych takie rozważania nie mają jednak wu. Nie Luter strącił z wyżyn papiestwo, od dawna już mocno podane. Jeśli teraz nie popełniało ono samobójstwa, to w każdym razie °konywało samookaleczenia. a podwójna polityka, w której papież-Medyceusz uprawiał tak ele- i zręczne w swym przeświadczeniu akrobacje, znajdowała odbicie taciach obu nuncjuszów, których wysłał do cesarza, ludzi tak bar- ażnych: Caraciolla, wielkiego człowieka do spraw wielkiej polityki 299 BURZA OGNISTA EDYKT z wszystkimi jej fortelami, i drugiego, Aleandra, człowieka małego fo matu, który miał jedno proste zadanie — pozbyć się kacerza. Karol h ł zdecydowany załatwić teraz tę sprawę do końca, Aleander zaś, nieom l zdesperowany w ostatnich miesiącach i tygodniach, przeżywał w końci swoje wielkie dni. Zlecono mu zredagowanie edyktu przeciw Lutrowi skazującego go na banicję. Nad orzeczeniem banicji miał obradować i przyzwolić na nią sejm, zgodnie z konstytucją, jeśli z dużą dozą życzliwości nazwiemy tak luźne szwy przepisów, jeszcze spajające Rzeszę. Ale Karol był zdecydowany okazać się cesarzem, a nie chłopcem czy „dobrym dzieckiem". Pazury swoje pokazał już w przemowie do książąt. Teraz wysunął je bardziej. Ani słowa o rządzie stanowym, który przyrzekł w kapitulacjach wyborczych: rządy sprawować będzie jego namiestnik; na to stanowisko przewidział już swego brata, młodszego od siebie Ferdynanda. Młodzian od urodzenia wychowywany w Alcali, na obszarze Hiszpanii, nie rozumiał ani słowa po niemiecku i tylko w przybliżeniu się orientował, z jakich to części składa się Święte Cesarstwo Rzymskie, co jednak cesarzowi nie przeszkadzało. O edykcie — żadnych już dyskusji! Odczytać, dać do zaaprobowania elektorom i kto tam jeszcze chciał uczestniczyć. I tak się stało. Sejm Rzeszy w sporej części zdążył się już skurczyć i formalnie nie miał prawa do podejmowania uchwał. Wormacja na dłużej dla wielu była za droga, poza tym chorowali. W zatłoczonym ponad wszelki sens mieście, oprócz brudnych przygód, w niezdrowych jak i one zaułkach i uliczkach, gdzie na każdym narożniku panowie i słudzy bez różnicy stanu oddawali mocz, czyhała zaraza. Szerzyła się łatwo w wiosennej zmiennej pogodzie, zbierając ofiary wśród ważnych i wśród bardzo ważnych osobistości. Czy był to tyfus, czy inna z epidemii, nazywanych dżumą, morowym powietrzem — ludzie w mieście marli dziesiątkami i setkami; nie przyzwyczajeni do niemieckiego klimatu Hiszpanie cierpieli szczególnie dotkliwie. Zmarł Chievres, książę de Croy, guwerner i doradca cesarza, dla którego ta śmierć była wielkim ciosem. Dzielił z nim pokój jeszcze w czasie trwania sejmu, a teraz, w obliczu wielkich decyzji, pozostał sam. Później, kiedy nie mógł się wyplątać z wojen z Francją, żałował często, że nie ma przy sobie mądrego i przebiegłego starca. „Rządził mną, ale radził mi dobrze", mawiał ze smutkiem. Inną obiegową wersję odnotował naiwnie miejski kronikarz Wormacji: to cesarz jako wstrętnych zdrajców kazał otruć wielkiego pana i jego brata kardynała, którego w rzeczywistości zrzucił koń. W wyzszyc sferach dyskutowano raczej o tym, co będzie z ogromnym spadkiem l zmarłym, łup to był nielichy. Jeden z wysłanników dyplomatycznych rapo tował, że pół miliona dukatów niezwłocznie skonfiskował cesarz. W takim to zaduchu i atmosferze bagna, by wyrazić rzecz z odrobiną atosu, dobiegały końca sejmowe obrady i wydawano przeciw Lutrowi dykt, który przez dziesięciolecia miał się okazać dokumentem fatalnym j świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Nuncjusz Meander osiągnął to, co się nazywa wielkim sukcesem dyplomatycznym. W duchu dyplomatycznym sformułowany też był edykt, długie pismo przeznaczone do rozesłania, niezwłocznie też wydrukowane dla szerokiego rozpowszechnienia. Wypowiedź przed kadłubowym sejmem, po odczytaniu edyktu tym, którzy jeszcze nie wyjechali, wziął na siebie elektor brandenburski. Oświadczył krótko, że jest to zdanie i postanowienie wszystkich stanów Rzeszy, a jako takie należy je wykonać bez zmiany jednej choćby literki. Chciał wymierzyć tym cios głównemu swemu przeciwnikowi, elektorowi saskiemu, a zarazem zaakcentować własną rolę przewodnią wśród elektorów. Tak edykt wyszedł w świat. By wzmocnić wrażenie, podpisano go w kościele po uroczystej mszy z kazaniem. Cesarz — według raportu nuncjusza — był zadowolony, a nawet wesoły. Z uśmiechem rzekł do nuncjusza: „Teraz będziecie chyba zadowoleni?" Aleander zapewnił, że Jego Świątobliwość papież wraz z całym chrześcijaństwem powinien być jeszcze bardziej zadowolony z tego, iż Bóg zesłał tak dobrego, świętego niemal cesarza, i wygłosił inne podobne frazesy. W tonie mniej uroczystym napisał do kardynała Medici. Dawnemu humaniście o wykwintnym wykształceniu mimo woli przyszedł na myśl Owidiusz, którego czytał w młodych latach i zachował w pamięci, owo miejsce ze Sztuki kochania, gdzie mowa o innych łowach: Zwycięstwa zanućcie mi pieśń i cieszcie się wraz, przyjaciele: Ptaszę wleciało mi w sieć, ów łup, któregom pożądał. ,Trzeba mi się jednak opamiętać — dodaje spiesznie — chodzi przecież > świętą sprawę religii! Zostawmy więc na uboczu dzieciństwa i zakrzyknij-py lepiej w dzisiejszym dniu: Chwała Panu i Bogu w Trójcy Świętej jedynemu!" Zredagowany przezeń edykt nie był cienko szlifowaną pracą humanisty, >sany raczej z gruba, tak jak wydawało mu się to odpowiednie dla podob-ciosanych Niemców. Trzeba na nich argumentów szorstkich i dosad-ch, na ich książęta także — Aleander nie miał o nich wysokiego mniema- o w- , — Tak więc przemawia zdaniami, które niezbyt harmonizują z jego wy-ntnymi ustami i częściowo pochodzą z języka kurii, od dawna używane- ™ „cuchnące bajoro" zebrał swoje nauki Luter, „diabelski wróg wprzy- ej postaci mnicha". Głosi on „swoje życie, wyzute z wszelkich praw i ze zystkim bydlęce". „Haniebnie bezcześci" też „niezniszczalne zasady mał- 300 301 BURZA OGNISTA żeństwa". Bardziej pod adresem książąt skierowane jest stwierdzenie ' cała nauka tego wysłannika szatana jest głoszeniem „rebelii, rozpadu w • ny, morderstwa, grabieży i pożogi". Nie tylko bezczelnie rzucił w oeieJ" dekrety i ustawy Kościoła, nie tylko podżegał lud, by „umył dłonie w ka płańskiej krwi". Coś jeszcze gorszego uczynił wobec „świeckiego mienia i prawa". Wciąż, i to było argumentem bardzo skutecznym, przedstawia się Lutra jako następcę i naśladowcę Czechów i Husa, jako tego, który z po. gardą odrzuca sobór w Konstancji, sobór, który we właściwym czasie spalił owego kacerza ku chlubie niemieckiego narodu. Gdybyż to Luter przynajmniej tak się nie chlubił; jeżeli Hus był kacerzem, to Luter jest kacerzem po dziesięćkroć. Teraz dziesięciokrotny ten kacerz, ekskomunikowany już przez papieża, podpada pod prawa Rzeszy o banicji. Przeto oskarżeni będą 0 obrazę majestatu cesarza i podlegać będą karze wszyscy, którzy użyczą pomienionemu Lutrowi mieszkania, pożywienia i napoju. Nakazuje się go ująć i przekazać w ręce władz. Za spełnienie tego nakazu i świętej powinności zapewnia się nagrodę i odszkodowanie. Kto by zaś działał z naruszeniem postanowień o banicji, ten oprócz poniesienia kar traci łaski, swobody 1 prawa lenne Rzeszy; przepisy edyktu skierowane tu były pod adresem książąt i miast Rzeszy. Utratą i przepadkiem „dóbr ruchomych i nieruchomych" zagrożeni są odpowiednio wszyscy „krewni, zwolennicy, protektorzy i naśladowcy". Kto chce i jest na siłach, powinien wspomnianych „obalić i ująć", przejmując ich majątek ku własnemu pożytkowi — wezwanie, które musiałoby, w razie wykonania, doprowadzić do niekończącej się wojny domowej. Kończą treść postanowienia karne o pismach kacerza. Ale na tym nie dość: cesarz wydał jeszcze ogólny edykt o cenzurze. A kiedy wydawanie rozporządzeń — po tak długo kulejących obradach — nabrało rozpędu, cesarz postawił wszystko na jedną kartę: surowej cenzurze biskupów miały odtąd podlegać nie tylko pisma Lutra, ale w ogóle wszelkie książki, broszury, druki ulotne. Zakazane też zostały wszelkie „świstki, odpisy", a nawet drzeworyty, ilustracje, zbyt bezceremonialne wobec papieża, prałata, księcia i jakiejkolwiek „osoby czci godnej", z uniwersytetem włącznie. Zabroniono „wytwarzania, pisania, drukowania, malowania, sprzedaży i kupna produktów tego rodzaju i „czego tam jeszcze" - po to. by edykt naprawdę był wszechobejmujący. Jest to pierwsza" ustawa kagańcowa, jak wydała wschodząca właśnie era nowożytna. Ustawa kończy się formu skądinąd znajomą: wszystkim do wiadomości i ścisłego przestrzegani Przestrzegano jej jeszcze mniej niż rozporządzenia o banicji. CMI „dzieło ustawodawcze" nosiło wyraźne piętno pośpiechu i zniecierpliwię Cesarz chciał już wreszcie pozostawić za sobą kłopotliwą i trudną P Oddalił się w końcu, odpływając w dół Renu. Pozostawił po sobie rozcz< 302 EDYKT owanie. Nie tak wyobrażali sobie książęta młodzieńca z ich wyboru, którego przedstawiano im jako kogoś miękkiego, dającego sobą kierować, o nie najlepszy01 zdrowiu i siłach. Nie tak też w wyobrażeniach narodu wyglądała „szlachetna młoda krew z niemieckiego rodu". Taki cesarz nie odpowiadał również kalkulacjom kurii, która w nic nie mówiących pochwałach dziękowała mu wprawdzie za wyświadczone przysługi, zaraz jednak dając do zrozumienia, że podziękowania te, zupełnie oczywiste, nie dotyczą spraw wielkiej polityki. Mimo to Rzym skłonny był zawrzeć teraz przymierze. Podczas podróży w dół Renu dobiegały Karola nie same tylko przekleństwa i okrzyki wściekłości „niezadowolonych Niemców", jak on i jego otoczenie mniemali. Spadały nań zdarzenia także pomyślne, równie nieoczekiwane co nie zasłużone. Z Hiszpanii donoszono o zdecydowanym zwycięstwie nad comuneros, pochwycony został „drugi Luter", biskup Zamory. Kuria, przynajmniej na moment, skierowała pomoc, nieocenioną dla wojny w Italii. Do służby przyjęty został Sickingen z najemnymi swymi oddziałami i już walczył na francuskim pograniczu za cesarza, przy czym nikomu nie przeszkadzały znane sympatie kondotiera dla Lutra; nie należało ich brać aż tak serio. Ożyły znów plany małżeńskie władcy świata, którego przyrzekano na wszystkie strony już od chwili jego urodzenia; były to już dziesiąte zaręczyny, tym razem z księżniczką angielską, którą w przyszłości nazwać miano „Krwawą Mary", na razie zaś była pięcioletnią dziewczynką; projektowane małżeństwo miało w założeniu scementować alians Karola V z jej ojcem, Henrykiem VIII. Kiedy w Brukseli cesarz rozważał wszystkie te kombinacje, jakże odległe od niego już było wówczas Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego! Ufnie i ze spokojem pozostawił on Czeszę swemu bratu Ferdynandowi, satysfakcjonując go ponadto przekazaniem dziedzicznych ziem austriackich. W Brukseli, w swej ojczyźnie, a pełnym przepychu dworze, otrzymał cesarz jeszcze wieść o wkrocze-u swoich wojsk do Mediolanu i wycofaniu się Francuzów. Udał się na łka tygodni na francuski front, do obozu wojskowego pod Audenarde. V podniosłym nastroju, czując się nareszcie żołnierzem i mężczyzną, zer-- jak się zdaje po raz pierwszy — z przestrzeganym dotąd przezor-celibatem, który niepokoił niemało wszystkich obserwatorów: cesarz, zły małżonek, był osobistością niezwykle ważącą w planach euro-'kich domów panujących. Dobrze poinformowani Włosi raportowali e z Wormacji: „Ź samej natury nieskłonny jest do miłości i sądzi się, szcze nie zaznał kobiety; jest to przekonanie powszechne, choć według tosek urnizgiwał się do wielu dam, tak we Flandrii, jak w Hiszpanii." olwiek było, teraz, na polowej kwaterze, związał się zupełnie przelot- 303 BURZA OGNISTA EDYKT r a nie z nieznaną flamandzką dziewczyną, Joanną van der Gheenst kt' powiła mu córkę. W przeciwieństwie do matki, córka nie była kimś r ważnym: wysoką cenę miała każda kropla dostojnej burgundzkiei kr w" Przodkowie Karola osadzili swych bastardów na ważniejszych biskun stwach Burgundii, on zaś przekazał swą córkę na wychowanie ciotce namiestniczce Niderlandów, Małgorzacie, której imię otrzymała dziewczynka. Później, jeszcze prawie jako dziecko, oddano ją za żonę papieskiemu nepotowi, Aleksandrowi de Medici; Florencja w krwawych walkach musiała stracić republikańską wolność po to, by młoda para otrzymała księstwo*. Aleksander został zamordowany, a piętnastolatkę wydano za mąż za wnuka papieża Pawła III, Oktawiana Farnese, z którym jej małżeństwo ułożyło się źle. Cesarz Karol mianował ją później, jako następczynię wspomnianej już ciotki o tym samym imieniu, namiestniczką Niderlandów; znana później jako Małgorzata Parmeńska była związana z początkami ciężkich walk o wolność Holandii. Jak bardzo oddalił się cesarz od Niemiec, widać z jego reakcji na przesyłane mu stamtąd wiadomości i zapytania. Nie odpowiadał wcale. Pozostał tam tak zwany „rząd Rzeszy"; miłośnicy prawno-państwowych osobliwości mogą delektować się obszernymi uchwałami i protokołami obrad sejmów Rzeszy, wypełniającymi wiele tomów. Trzeba było przede wszystkim ustanowić zastępcę cesarskiego brata-namiestnika; funkcję tę objął sympatyczny, dość przy tym bezbarwny elektor —palatyn Nadrenii; do współdziałania stany wyznaczyły swoich delegatów, niemniej przez długi czas nie było w Rzeszy rządu godnego jej nazwy. Ten brak miał konsekwencje zarówno dla losów reformacji, jak i dla rewolucji, która właśnie się zaczynała. Było coś, co pod osłoną górnych i szumnych frazesów określano jako kierowanie Świętym Cesarstwem Rzymskim; działania te zakrawały na groteskę. Panowie najpierw nie potrafili jednoznacznie sobie wyjaśnić, czy cesarza można uważać za „nieobecnego" i czy rząd może podjąć działanie. Karol przebywał w Niderlandach, te zaś według dawnych pojęć ustrojowych miałyby jeszcze należeć do „Kręgu Burgundzkiego", tworząc tym samym część Rzeszy. Kwestię: „obecny" czy „nieobecny", wyjaśnił sam cesarz — w ten sposób, że najzwyczajniej zignorował wszystko, co mu przesyłano, łącznie z ważnymi problemami; rozstrzygnął ją bez reszty, kied; opuścił Brukselę udając się do Hiszpanii. Były to w ogóle „rządy nieobecni go". Potem delegaci stanów nie potrafili dojść do zgody w kwestii i żałośnie już małych wydatków na ów „rząd Rzeszy"; na wszelki wypad większość zobowiązanych nie płaciła nic. Sąd apelacyjny Rzeszy, ktor] * Karol V uczynił Aleksandra w r. 1532 dziedzicznym księciem Florencji • } jednać spory na drodze polubownej bądź rozstrzygać je własnym ' czeniem, Spak0wał manatki i przeniósł się do Norymbergi, na ciężko (ładowanych wozach ciągnąc akta 3500 nie załatwionych spraw. Makulaturą pozostały też oba cesarskie edykty, przede wszystkim ten cenzurze. Nie wolno było „wytwarzać, pisać drukować, malować, sprzedawać i kupować" niczego, co mogło kogoś obrazić — a drukowano, ryto w drzewie i sprzedawano więcej niż kiedykolwiek przedtem. Wytwory drukarskich pras mnożyły się, podwójnie, pięciokrotnie; były to głównie broszury, ulotne pisma, także plakaty - - rozklejane i zdzierane z murów, karykatury, luźne kartki z wierszami polemicznymi, balladami, seriami obrazkowymi: złośliwe, udatne i dowcipne, niezgrabne i ciężkie, ostre i podburzające, napominające i łagodne, różne. Rysunek nabrał takiej skuteczności jak niegdyś traktat; dialog przejęty od humanistów brzmiał teraz ludową tonacją i druzgotał wymianą słów i powiedzeń. Triumfalny pochód trwający do dzisiaj rozpoczęły slogany i hasła. Jeszcze teraz można wydobywać z zapomnienia slogany tamtej epoki, okazują się nadal użyteczne dla poszczególnych stanowisk i punktów widzenia. Wyraźna przewaga w publikacjach była po stronie bojowników nowych nauk. Obrońcy Kościoła tradycyjnego gorzko narzekali, że z trudem znajdują drukarzy. Eck, Kochleusz i inni przedstawiający się jako bojownicy antyluterscy skarżyli się, że sami muszą być nakładcami swoich pism, wydając je na własny koszt i oczekując od kurii zwrotu poniesionych wydatków. Najczęściej czekali daremnie. Nade wszystko jednak nie rozumieli języka ludu. Smażyli grube traktaty, opatrywali je ogromem cytatów z uznanych autorytetów, apelowali wciąż do tradycji. Nikt tego nie czytał. Strona przeciwna, a był nią nie tylko sam Luter, pilnie przemawiała do prostego człowieka jego językiem. Dosadnie i dobitnie pisano i mówiono kazaniach, a żywe słowo wciąż jeszcze miało przewagę nad pisanym. Śpiewano, a pieśni wiodły do ataku. Kościół śpiewający stał się znamieniem ichu reformatorskiego, odróżniając się i w tym od dawnego, z uroczyście Ebrowaną mszą łacińską. Nie były to kościelne pieśni i chorały, które t>ko stawały się tylko tradycją, lecz brzmiały jak Marsylianka po nie- -ku. Ich autorami rzadziej były bezimienne postacie z ludu, częściej rzyli je studenci i literaci; nawet rycerz von Hutten, tak dumny ze swej kwintnej, humanistycznej łaciny, pisał teraz po niemiecku, jeszcze nie- 'nie w słowach, za to z wielką mocą przekonywania. Pieśni wypowiadały • uczucia i pragnienia ludu. Miało oto się zmienić, zmienić całkowicie. la'o się zmienić w konkretach — tu mniemania znacznie się rozbiegały, "awdziwie niejasne było to, jak dokonać przewrotu. „Uwolnienie rzymskiego jarzma" oznaczało dla jednych zaprzestanie płatności na 304 211 Marcin Luter 305 BURZA OGNISTA BIBLIA NIEMIECKA rzecz kurii, dla drugich reformę liturgii mszalnej i głoszenie kazań wJęzyku niemieckim, dla jeszcze zaś innych, jak Hutten, powstanie narodowe i Oh U lenie książąt duchownych przy jak największym udziale drobnej szlacht' Chłopi myśleli o jeszcze innym jarzmie do zrzucenia; drobni mieszczan i najemni robotnicy w miastach mieli na myśli jarzmo patrycjuszówi pote'6 nych rodów miejskich, z którymi od wieków byli w walce. Pokój w kraju głoszony wciąż na nowo, nigdy nie doczekał się urzeczywistnienia. Po }Un wyprawiali się bez przeszkód i kary drobniejsi rozbójnicy-rycerze, ale nie tylko przecież oni. Wielcy rabusie-książęta prowadzili wielkie ekspedycje które pustoszyły całe krainy i przechodziły do kronik, jak na przykład zatarg hildesheimski; jeszcze więksi, książęta Rzeszy, wojowali wraz ze swymi zbrojnymi na pograniczu Niderlandów — na rzecz Francji. Przywrócono dawny westfalski sąd kapturowy, jego tajni wysłannicy docierali aż do Niemiec południowych, gdzie wieszali, wykonując potajemnie ferowane wyroki, czasem nie bezpodstawne, kiedy indziej dyktowane tylko osobistą zemstą. Ta anarchia znajduje odbicie w iście szaleńczym zalewie druków, nowych „gazet", polemicznych pism, ballad i dyskusji. Tymi środkami równie często załatwiano zemsty i zatargi najzupełniej osobiste, zajadle też toczono spory czysto lokalne. Nieustannie powoływany i przyzywany jest Bóg, choćby chodziło o prawo warzenia piwa dla jakiegoś klasztoru, który czynił tym konkurencję piwowarom z pobliskiego miasta. Nie schodzi też z pism bliski koniec świata, głoszony podług dawnych przepowiedni opata Joachima, jeszcze z okresu Hohenstaufów. Edykt pióra nuncjusza Aleandra nie bez racji przepowiadał „rebelię, rozpad, wojnę, morderstwa" - które jakoby głosił w swych kazaniach Luter. Wszystko to postępowało już od dawna: rebelie książąt, rozpad najwyższych władz Zachodu, wszędzie działania wojenne, morderstwa w niezliczonych pojedynczych akcjach. W Niemczech doszedł do tego potężny ruch społeczny chłopstwa, a fale tego prądu już biły 0 szańce księstw duchownych i świeckich. Cesarz przebywał w Brukseli. Luter, więzień swego elektora w wartbi skim zamku. Cesarz rozmyślał o wojnie z Francją, która właśnie się r poczynała, o wojnie z Italią, o zamieszkach w Hiszpanii. Z tego wszystki Luter wiedział tyle co nic; nie mógł nawet przewidzieć, jak wobec r zachowa się elektor na dłuższą metę. Edykt zabraniał Lutrowi „twoi pisać i drukować". Nie było odwołania od tego wyroku. Dla niego jec istniała wyższa instancja i do niej się odwołał: do narodu. W Worma oparł się na jedynym autorytecie, jaki mógł uznać, na Biblii. Teraz twór y 1 pisał. Przekładał na niemiecki Nowy Testament. Pracował nad najwi? szym i najtrwalszym spośród swoich dzieł. BIBLIA NIEMIECKA Wartburg: to tam, gdzie Luter walczył z diabłem i cisnął weń kałamarzem; j w popularnym wyobrażeniu, owo miejsce i ów czas. Tam zaczął też zekład Biblii na niemiecki, a było to wydarzenie znacznie ważniejsze odczas tego przymusowego pobytu. Aby nie zakłócała nam toku rozważań ilama atramentu z owego kałamarza, od razu powiedzmy, że powiększała się coraz bardziej, aż znikła, zdrapana po kawałku i zabrana przez zwiedzających pamiętne miejsce, a może już poddano ją renowacji. Po egzemplarzu tej plamy chciały mieć na stosownych ścianach inne miejscowości, Coburg i Eisleben; już dawno należała ona do legendy Lutra; pragniemy też wyrazić wątpliwość, czy posługiwał się on kałamarzem stosowanym znacznie później; w użytku uczonych jego czasów były „rożki z inkaustem". Potraktowanie rogatego czarta rogiem, capim czy koźlim, byłoby mu z pewnością dało asumpt do pobożnych o tym rozważań. Luter nader często odczuwał bliskość diabła, złego ducha, i w tym względzie legenda się zgadzała. Nigdy jednak nie opisuje diabła podług cielesnych właściwości, ze zwykłymi cechami rozpoznawczymi: rogaty kuternoga, przebrany też za myśliwego czy szlachcica; te postacie pozostały dla użytku jego przeciwników, kolportowali oni wersję, iż szatan odwiedził skrycie jego matkę w stroju wykwintnego pana i spłodził z nią tego oto syna. Luter miał wrażenie, że szatan postępuje za nim krok w krok i odwiedza go zwłaszcza nocą. Jest „duchem smutku", który dręczy go jak zły duch króla Saula, a którego Dawid przepędził dźwiękiem strun swego instrumentu. To szatan doprowadza do samobójstwa; Luter usprawiedliwia samobójców, których surowo karano, gdy po nieudanym zamachu pozostawali przy życiu, a po udanym — maltretowano ich zwłoki, ciągnąc je po ziemi przez •róg poza domostwo. Uważa, iż kroku swego samobójcy nie czynią z własnej woli, lecz przymusza ich moc szatańska, „tak jak zbójca morduje kogoś ' lesie". Nie wyda nam się dzisiaj tak bardzo niedorzeczne objaśnienie 'trą, w którym mówi o szatanie czy raczej „szatańskości" zawartej w wo-inych działach i machinach; jego współcześni entuzjastycznie przyjmo-h nowe narzędzia walki i nie zastanawiając się wiele, pobożnie dekoro-l^armaty imionami apostołów. „Twierdzę, że to wynalazek samego sza-, pisze Luter. „Zanim dostrzeże, już nie żyje", pisze o żołnierzu, który si walczyć przeciw niewidocznym siłom artylerii, na odległość, której nie Do diabelskich środków działania zalicza, też pieniądze, podczas gdy . tworzy swoim słowem. Teorii gospodarczych z ich subtelnościami - e teorie te zaczęły się rozwijać — ani praktyk związanych z kapitałem r nigdy nie uznawał. 306 307 BURZA OGNISTA BIBLIA NIEMIECKA Wielkim jego przeciwnikiem jest przede wszystkim szatan, dysputuia z nim metodą scholastyczną, której Luter nauczył się na uniwersytet Przedstawia on Lutrowi wszystkie argumenty jego przeciwników, ale te' i takie, z którymi Luter musi sam się uporać. „Mam jednego lub dwócl diabłów, którzy na mnie czyhają, a są to diabłowie dobrze celujący. A kied nie mogą trafić w serce, atakują umysł i bardzo go męczą." Serce od ich napaści jest bezpieczne, myśl mniej. By uporać się z przeciwnikiem, Luter musi posługiwać się całą świeżo zdobytą nauką wiary. Taki na przykład zarzut: kim to jesteś, Marcinie Lutrze, że ośmielasz się występować przeciw papieżowi i wszystkiemu, co w monastycyzmie? Największą zaś sztuczka diabła jest ta, że potrafi on powoływać się na wet na Ewangelię. Tutaj pomóc może tylko umiejętność rozróżniania, to, że Słowo można rozumieć właśnie różnie: brzmi ono „dla jednego przerażająco, dla innego jak pocieszenie". 0 pocieszenie chodzi, o łaskę. „Tu szatan mi zaprzecza: Powiedział jednak Bóg, że jeśli prawa Jego nie spełnisz, jesteś przeklęty! Odpowiadam na to: Bóg jednak powiedział, że mam żyć!" Swoim uczniom, z właściwą sobie drastycznością, zalecał Luter niezawodny domowy środek: odwrócić się i wypiąć na diabła — smrodem na odór. „Wtedy ucieka. Inaczej trudno się uwolnić." Uczniowie zapisali poradę wiernie, jak notowali każde słowo wielkiego doktora na wykładach 1 przy wspólnym stole; stroną odwrotną, którą tu ukazał, gorliwie zajęli się później analitycy fazy analnej. Wzmianki o diable wcielonym i jego sprawkach w większości pochodzą z późniejszych dopiero lat, kiedy Luter, wśród fizycznych cierpień, nabrawszy też tuszy z obfitego a pośpiesznie połykanego jedzenia, w rosnącym stopniu ulegał wierze w demony, wyniesionej wszelako już z domu rodziców. Tam jednak diabeł był domowym koboldem, który zrzucał garnki i miski z półki gospodarzowi na głowę. Należało i wystarczyło powiedzieć: „Odejdź, szatanie! Ja tu w moim domu jestem panem, nie ty." Niewidzialny pozostaje diabeł zawsze. Luter sądzi, że dopiero na Sądzie Ostatecznym ujrzy szatana i jego „strzały ogniste" odpryskujące od zbroi Bożej, o której w Liście do Efezjan mówi Paweł. Niewidzialny też pozostał diabeł dla L na zamku Wartburg, niedosiężny dla rzutu kałamarzem. „Byłem tam z d od wszystkich ludzi — mówi pod koniec życia — i nie miał do mnie dostępu nikt, oprócz dwóch szlachetnie urodzonych chłopców, którzy dwa r dziennie przynosili mi jedzenie i picie. Pewnego razu kupili m' wo1 laskowych orzechów, które niekiedy jadłem; zapas trzymałem w skrzyń Gdy udawałem się na spoczynek, rozbierałem się w jednej izbie, gasi światło i przechodziłem do drugiej, kładąc się tam do łóżka. Nagle -rozsypuje orzechy, a potem rzuca nimi o belkę sufitu i łomocze r ł-'ku' pozostałem jednak cicho, bez ruchu. Gdy już przysnąłem, na ze-netrźnych schodach zrobił się taki huk, jakby ktoś z góry na dół po stopach zrzucał beczki; wiedziałem jednak dobrze, że schody są zabezpieczo-łańcuchem i żelazem, tak że nikt po nich nie mógł wejść, a beczki wciąż nadają i spadają. Wstaję, idę ku schodom, chcę zobaczyć, co się dzieje -a tu schody podniesione. Powiedziałem więc: Jeżeli to ty jesteś, bądź sobie. [ poleciłem siebie Chrystusowi Panu, i położyłem się znów do łóżka." Opowiadanie to interesuje nas nie tyle ze względu na harce kobolda, raczej niewinne, ile dla opisu pomieszczenia: były to dwie izby mieszkalne, dzienny pokój, zarazem pracownia, oraz sypialnia, a na zewnątrz nich -most zwodzony na łańcuchach, mający chronić Lutra przed intruzami. Dowódca zamku Hans von Berlepsch troszczył się bardzo, by nikt na zewnątrz nie dowiedział się o pobycie Lutra i rzeczywiście, udało się obecność banity zataić przed jego wrogami. Było to o tyle trudne, że Luter niełatwo poddawał się przymusowi: schodził z zamku do Eisenach i wypożyczał u franciszkanów książki, wysyłał stale i otrzymywał listy, nieraz z daleka, przesyłał do Wittenbergi rękopisy. Wyruszał na konne przejażdżki, przedtem jednak stajenny, przydany mu przez dowódcę zamku, musiał go poinstruować, jak ma się zachowywać „po szlachecku w ruchach i gestach, z gładzeniem brody i opieraniem dłoni na rękojeści miecza", kiedy spotykał ludzi. „Ale Luter nie mógł się pozbyć swego nawyku: gdy tylko jaką książkę zobaczył, już ją brał do ręki i zaraz chciał ją przeglądać. To ganił stajenny i mówił, by wyzbył się zwyczaju, który nie by! szlachecki, a jeździectwo i piśmiennictwo źle się bardzo godziło." Piśmiennictwo uprawiał Luter w dalszym ciągu. Rożek z inkaustem wciąż wymagał napełniania. Na zamku Wartburg, w izdebce więźnia, napisał nie mniej aniżeli w wittenberskiej izdebce —pracowni uczonego. Siedzą-f tryb życia i pożywienie, do którego nie był przyzwyczajony, a najpewniej też i emocje na sejmie w Wormacji — wszystko to wywołało znaczne zaburzenia w stanie jego zdrowia; wciąż pisze 9 nich w listach przez >ierwsze pół roku życia w zamkowym zamknięciu. Śpi źle i rzadko znajduje vewnętrzny spokój. Dowódca zamku chce rozerwać swego gościa, którego załoga uważa za szlachetnie urodzonego jeńca elektora. Berlepsch zabiera na polowanie. Tam jednak mnich także zachowuje się nieodpowiednio stanu, który przybrał: ostrożnie podnosi zranionego zająca i usiłuje "yć go pod połą; psy myśliwskie zwietrzyły jednak zdobycz, wyrwały mu z rąk i rozszarpały. Luter „teologizuje" co nieco na tle tego zdarzenia, psach dopatrując się własnych prześladowców, nie bez odniesienia do unikanów: Domini canes, psy Pana. Listy datuje „z pustelni" i przesyła ' »Przez ptaki", a w jego pismach, w stosownych przenośniach pojawiają 308 309 BURZA OGNISTA BIBLIA NIEMIECKA 20. Marcin Luter jako mnich (1520) się kruki, sowy, nietoperze. Pięknem krajobrazu mało zachwycał się Luter i jego epoka; chłopski syn z upodobaniem spogląda jednak na łąki, czy dojrzały już do żęcia, a potem na zwózkę siana. Zakonnikiem był wciąż, a może był nim znowu: klauzura na zamku Wartburg jest ostatnią celą w jego życiu. I ponownie musi przebijać się przez wszystkie myśli zakonnika, te, z którymi walczył już uprzednio. Ale wskutek wyjścia w świat dochodzi nowy element: wróg, przeciwnik, wielu przeciwników. To są rzeczywiste jego demony, szatani, którzy nań czatują, a kiedy używa tych określeń, trudno rozróżnić, czy na myśli ma „wcielonego" i jego gwardię, czy papieża ze świtą. Dalecy jesteśmy od tego, by nie docenić tego wszystkiego, co gnębiłc banitę. Beztroski nieomal stosunek do własnego losu jest znamieniem jego odwagi; ta idzie w parze z silnymi skłonnościami do męczeństwa i z nadei niemieckim szukaniem śmierci. Stos wciąż był blisko, bardzo blisko. *1 310 rrnacki okazał sję wprawdzie nieskuteczny, ale wciąż pozostawał w mocy. 'godnie z przepisami każdy miał prawo ująć i wydać banitę, a nawet sam lóeł go zabić; byłby to postępek zbożny, a w stosunku do Lutra wręcz irawem nakazany. Nie wiadomo było, w jakiej mierze chronić go będzie •lektor. Dwór saski, nie wyłączając przyjaznego mu Spalatina, postępować musiał ostrożnie, lawirował więc; mógł liczyć się z tym, że działanie edyktu, którego egzekutorem była Rzesza, rozszerzone zostanie na cały elektorat Saksonii; zadanie takiego ciosu byłoby miłą satysfakcją dla Hohenzollernów z sąsiedztwa. Toteż nieustannie napominano Lutra, by zachował spokój i milczenie, a przynajmniej większą ostrożność. Napominano, a nie nakazywano: był on już samoistną potęgą, którą trzeba było respektować. Przekazywane przez posłańca jego rękopisy z niepohamowanymi atakami Spalatin zatrzymywał, jak długo mógł, nie odważył się jednak ich dalej ukrywać, gdy Luter nalegając i grożąc żądał ich publikacji. Obca jest Lutrowi w tym czasie obawa przed ludźmi i pokora wobec księcia, jedynego przecież protektora. Grozi też bez ogródek, że może odejść i nie wracać do Wittenbergi, która przez niego w ciągu niewielu lat stała się w świecie sławna. Dokąd odejdzie? Pozostawia to Bogu, Panu swoich losów. Paryż, z którym wiązał myśli i zamiary, wypadł z planów; wydział teologiczny Sorbony, tak samo zresztą jak Kolonia i Lowanium, potępił jego pisma, zredagowanie odpowiedzi wziął na siebie przyjaciel Melanchton. Hutten i Sickingen proponowali Lutrowi ochronę zbrojną, twierdzili, że mają za sobą rycerstwo Rzeszy; była to jednak wielkość pozorna, wątpliwa, której nie ufał nieomylny instynkt Lutra — rychło miało się okazać, jak bardzo zasadnie. Nazwisko jego, z przydomkiem „drugi Hus", było znane już w całej Europie; wielekroć wyrażano przypuszczenie, że uda się do kraju kacerzy — Czech. Ale i wobec Czech miał Luter zastrzeżenia, w tym rów-'- był na właściwym tropie; czasy radykalnego powstania, owe wielkie :zasy już tam minęły; postać i wzór potężnego dowódcy husytów, Żiżki, daremnie, a ku niezadowoleniu tych, którzy nie chcieli nic o nim wiedzieć, rży woły wał na pamięć w jednym z pism Hutten. Jego przyjaciel Sickingen 'ynajmniej nie był Żiżką; z posiadłości kleru chciał wykroić małe lub więk-księstwo dla siebie. Wszędzie niosła się rewolta, wrzenie trwało; po wsta-' ruch w masach ludowych. Im także Luter nie ufał. Nie sądził, by władca ftieniu „wszyscy", jak nazywał masy ludzkie, zdolny był rządzić, a jego ipatie dla chłopów, z których sam się wywodził, były ograniczone. Try-i ludu nie był. Daru organizowania mas nie miał, jeżeli, to w małym °pniu, a ponadto, pytanie istotne, jaka była podatność organizacyjna tych • Miało się to okazać, ze wszystkimi skutkami, już niebawem, w wojnie )skiej. Programu politycznego nie miał. Stronnicy jego byli rozproszeni 311 BURZA OGNISTA BIBLIA NIEMIECKA i nader niejednomyślni. Na zamek Wartburg dotarły pierwsze odgłosy ' sporu. W Zwickau, gdzie działał Tomasz Miintzer, wykazywali aktywn''' pierwsi „marzyciele", jak nazwał ich Luter. Ku jego zatroskaniu chcT w Wittenberdze iść własnymi drogami Karlstadt, kolega-profesor Wie nym sprzymierzeńcem był tylko Melanchton. Luter był w gruncie rzecz" samotny, nawet Melanchton chwilami wzbudzał w nim niechęć. Takie były dręczące go „liczne, złośliwe i przebiegłe demony", o których pisał do Spalatina. Ofuknął nawet Melanchtona, skądinąd serdecznie lubianego: „Bardzo mi się nie podobają Twoje listy! Zanadto mnie wynosisz jak gdybym był jedynym bojownikiem o sprawę Boga i Kościoła! Zgodne to z Twoim przyzwyczajeniem i odczuwaniem, ale dalece mylne. Siedzę tu bezczynnie, nad Kościołem nie płaczę. Moje nieposłuszne ciało płonie ogniem. Powinienem troszczyć się o ducha, a chodzi mi o ciało." Wylicza wszystkie mnisze zdrożności i „śmiertelne grzechy", libido, gnuśność, próżnowanie, ospałość. „Módlcie się za mnie!" Z czułością jednak dodaje: „Ty zajmiesz po mnie miejsce, z Twymi zdolnościami, które więcej ważą niż moje i Bóg bardziej im błogosławi." Z samooskarżeri, takich jak wspomniane, a które wyraźnie należą do tradycji klasztornych, w niemądry sposób usiłowano wyciągać wnioski o możliwych „ekscesach zmysłowych" bądź grzechach, do czego owszem, zdania te się nadają, jeżeli wyrwać je z tekstu i zestawić oddzielnie, tak, by wynikał z nich zamierzony wniosek. Ale zaraz dalej, w tym samym liście, skarży się Luter, że przez całe osiem dni nie nie napisał, i wyjaśnia się sprawa pokus ciała: to obstrukcja, na którą będzie musiał szukać pomocy lekarskiej. Kiedy mówi, że przez osiem dni nic nie napisał, przesadza bez umiaru i sensu. „Siedzę tu całkiem leniwy i bardzo zajęty", pisze; kiedy indziej jeszcze inaczej: „przez cały dzień siedzę tutaj jak człek próżniaczy i godzien litości. Czytam grecką i hebrajską Biblię"; przystępuje do przekładu, bez niezbędnych środków pomocniczych zaczyna tworzyć największe swoje dzieło. Zanim rozpocznie tę wielką pracę, potrzebuje czasu na przygotowanie, a nie polega ono na próżnowaniu. Z Wartburga wychodzi dziesięć, dwanaście, potem piętnaście traktatów i innych pism, długie listy rozrastające s w rozprawy, krótkie kartki i obszerne postylle. Spalatin ma niezwłocz przekazywać je do druku. Autor jakich mało, troszczy się nawet o ukł graficzny, rodzaj papieru, dobór czcionek. Wittenberski drukarz Grui berger dostaje mocną przyganę: „Wydrukowane brudno, niedbale, niej rządnie! złe czcionki, pomieszane różne gatunki papieru; bezmyślne ^ czne niechlujstwo." Pochwała spotyka innego drukarza, Lottera. J ' pisze do Strasburga i do Moguncji, w której pierwszy jego przeć w kwestii handlu odpustami, arcybiskup Albrecht, bynajmniej nie był i h'onv doń wrogo. Ambitny Hohenzollern wciąż zamyśla o stanowisku masa i głowy Kościoła niemieckiego. Zbytkowny jego dwór pochłania [ pieniędzy -- Albrecht ogłasza więc nowy odpust o nie słyszanej i uświęcającej mocy i łaskach; odpustem objęte jest miasto Halle, wchodzące w skład jego posiadłości. Wydrukowany i zachowany do dziś rospekt relikwii wymienia wśród innych naczynie, w którym obmył dłonie Piłat, łopatkę z ciała ś w. Krzysztofa, grudę gliny, z której Bóg ulepił Adama, garść manny zesłanej Izraelitom na pustynię, gałązki z krzewu gorejącego, w którym Pan objawił się Mojżeszowi; są tam również relikwie Karola Wielkiego, który tymczasem ogłoszony został błogosławionym, a także relikwie ś w. Tomasza Becketa; kolekcja ta była znacznie większa od wittenber-skiej, którą elektor Fryderyk gromadził przez całe życie, sprowadzając relikwie z wielu krajów z wielkim nakładem kosztów. Katalog biskupa zapewniał „summa summarum: 8993 cząstki i 42 kompletne ciała świętych"; łączny odpust wyliczono na 39 245 120 lat i 220 dni — „szczęśliwi, którzy uczestniczyć w tym będą". Wiadomość o odpuście dotarła do Lutra, który natychmiast postanowił napisać przeciwko „bałwochwalstwu w Halle"; dowiedziano się o tym w Moguncji, pośrednik arcybiskupa Capito próbował przez osoby trzecie odwieść Lutra od tego zamiaru. Luter odpowiada księciu Kościoła gromkim listem: „Niechże zostawi w spokoju nieszczęsny lud, niech go nie zwodzi i nie obrabowuje. Niech pamięta o tym, co było, jaki straszliwy pożar powstał z drobnej, zlekceważonej iskierki." Niech kardynał da spokój także księżom, którzy dla uniknięcia grzechu nieczystości chcą się ożenić; inaczej może się podnieść krzyk, że to raczej biskupom by wypadało „wypędzić od siebie swoje ladacznice, zanim zaczną oddzielać od mężów pobożne małżonki". Banita, obłożony klątwą wygnaniec, żąda pilnej odpowiedzi w ciągu 14 dni. Nadchodzi niezwłocznie: „Drogi, czcigodny Doktorze!" - kardynał zawiadamia dalej, że w dobrotliwości i łasce przeczytał list. Sądzi, że powód istu Lutra od dawna przestał już istnieć, pokornie obiecuje postąpić tak, jak rzystoi pobożnemu duchownemu księciu. „Braterską i chrześcijańską karę letnie odcierpię." Oby Bóg dał cierpliwość. „Albertus manu propńa." 'dyby Luter miał choć minimum dyplomatycznego talentu, poszedłby 'z na ustępstwa, by pozyskać sobie potężnego księcia Kościoła. Ani myśli. wątpiewa o szczerości tego listu, i może nie bez racji. Ostro beszta po- ka Capito, list niezwłocznie ukazuje się drukiem. W tonie bezwzględ- >isze do dworu saskiego, który z nadzieją spogląda już w kierunku 3 sprzymierzeńca w Moguncji: „Przeciw czemu mam nie pisać - vko moguntczykowi czy przeciw temu, co może zagrozić spokojowi icznemu? Wolę utracić Ciebie, Spalatinie, czy samego nawet księcia!" 313 BURZA OGNISTA BIBLIA NIEMIECKA Czy chodzi o spokój publiczny? O pokój Boży, zagrożony przez papie/ i jego kreaturę, kardynała. „Nie uchodzi tak, Spalatinie. Nie tak mAj książę." Walka musi toczyć się dalej. „Miałożby się nadal i nadal dysou'' tować, a nic nigdy nie czynić?" Innym razem stwierdza krótko: „Co pisze chcę mieć wydrukowane; jeśli nie w Wittenberdze, to gdzie indziej." Drukuje się wszystko, w Wittenberdze i gdzie indziej. Wstrzymano tylko pismo o „bałwochwalstwie w Halle"; arcybiskup wolał już zaprzestać odpustowych działań aniżeli wprawiać w jeszcze większy gniew straszliwego mnicha, o którym nie wiedział nawet, gdzie przebywa. Z wyjątkiem tego publikowane są wszelkie inne pisma Lutra, a także obszerniejsze listy. Bulla Exsurge Domine zaczyna się cytatem z Psalmu 68. Luter uderza w ten cytat parafrazą; gdy u Dawida przeciwnicy Boga „rozwiewają się, jak dym się rozwiewa", to u Lutra „dym wzbija się, samochcąc roztacza się wśród powietrza, jakby słońce chciał zakryć i wpędzić niebo szturmować. Ale, ale, cóż to? Wystarczy drobny powiew wiatru, a już rwie się dym, tak gęsty i rozłożysty, i nikt już nie wie, gdzie się podział. Tak też ginie wszelki wróg prawdy..." Powiadomiono Lutra, że nowy edykt ma zmobilizować przeciw niemu i wykorzystać obowiązkową spowiedź: spowiednicy zostali poinstruowani, by zapytywali penitentów, czy są w posiadaniu jego pism; Luter pisał przedtem na temat spowiedzi, której nie odrzucał, nie chciał jednak, ażeby przystępowanie do niej było obowiązkiem — miała być aktem wolnym, a nie przymusem. Teraz idzie o krok dalej; z trzech sakramentów, które zachował uprzednio, pozostają dwa. Pisze, jako pracę uboczną, Postyllę kościelną i postyllę domową, drukowaną w kolejnych zeszytach, która na długi czas stała się najważniejszą pomocą kaznodziejów dla objaśniania w niedzielnych nabożeństwach wybranych miejsc Biblii. Same tylko „wybrane miejsca" nie zadowalają Lutra: należy wszystkim udostępnić Biblię w ojczystym ich języku. Pisze pisma okolicznościowe, a wśród nich niepostrzeżenie przybliża się do głównego swego dzieła. Zanim do niego dojdzie, trzeba mu preludiów i strojenia lutni. Jeszcze jest zakonnikiem; bardzo jest w nim żywy kult Maryi. Wśród zamieszania, jaki towarzyszyło wezwaniu do Wormacji, Luter zaczął już pracę nad interprt tacją Magnificat, hymnu sławiącego Bożą Matkę. Teraz ją kończy. Jest t zupełnie inny Luter. Nie krzyczy i nie grzmi. Z czułością, barwami delika nymi jak z palety malarzy jego czasów, maluje słowem swe obrazy. Wio Maryję w stroju i w otoczeniu też mu współczesnym, „skromną, ubogą d weczkę", postawioną nie wyżej niż służebna dziewczyna, kiedy zaś nawiedz ją archanioł i zwiastował, pozostaje pokorna, „nie krzyczy wszem wól że stała się Matką Boga, nie żąda okazywania czci — pracuje jak przedtt doi krowy, gotuje, zmywa naczynia, zamiata podłogi, czyni wszystko, y albo jak gospodyni czynić powinna, w niezliczonych pogardzanych h drobności pracach". Komponując swój Magnificat dla chóru przy iele św. Tomasza w Lipsku, Bach również odmalował niską pozycję 'iewczyny, posłużył się wyrazistą, pełną muzycznego wdzięku figurą ^wiekową: godne zastanowienia jest to, że aż do jego czasów przetrwał naruszony przez wszystkie spory poszczególnych wyznań ów główny on katolickiego kultu religijnego, wraz ze średniowiecznym motywem kołysania Dzieciątka". W swoim piśmie na temat Magnificat Luter bardzo szcze trzyma się dawnej wiary, choć nie sposób mu pominąć odniesień do iowej jego nauki. Przede wszystkim jednak przemawia do umysłów prostych i powiada wyraźnie, że „chce tworzyć dla oczu, ze względu na prostaczków", kiedy maluje słowem swoje obrazy. Objaśnia im znaczenia łacińskich słów, które słyszeli tak często, rozumiejąc je tylko w przybliżeniu; całe dziełko czyta się jak ćwiczenie, poprzedzające główną jego pracę, przekład. Chodzi mu jednak o więcej niż ćwiczenie; zaraz na początku podkreśla, że Maryja, sławiąc Boga, mówi „z własnego doświadczenia". „Bo nikt nie może pojąć w pełni Boga ani Bożego słowa, chyba że bezpośrednio z Ducha Świętego. Nikt jednak nie może tego od Ducha Świętego mieć, doświadcza jedynie, próbuje i odczuwa." Cały traktat jest jednym napomnieniem do pokory, apelowaniem do ludzi ubogich i niskiego stanu, tam zaś, gdzie uderza w silniejsze słowa, kieruje się przeciw bogatym i pysznym, a także przeciw zadufanym w sobie uczonym, którzy w skrytości ducha sięgają myślą wciąż „wyżej i wyżej". Głosi ustępliwość i wyrozumiałość jako cnoty kardynalne, ponadto zaś — mocno to kontrastuje z jego późniejszą postawą — uznaje, że życzliwie należy odnosić się także do żydów. Może bowiem są wśród nich przyszli chrześcijanie? A ponadto są oni w posiadaniu biblijnej obietnicy, „właśnie oni, a nie my, poganie", oni, z nasienia Abrahama, którego wywodzi się także Maryja. „Nasza sprawa opiera się na czystej asce bez przyrzeczenia Boga, któż wie, jak z nią i kiedy; jeśli będziemy żyli chrześcijańsku i w dobroci szli z ową łaską ku Bogu, będzie to sposób llepszy." Dodaje: „Któż by chciał być chrześcijaninem widząc, że tak nie chrześcijańsku obchodzą się z ludźmi chrześcijanie? Nie tak to, chrześ-ie drodzy; po wiedzieć trzeba im w dobroci prawdę; jeżeli jej nie chcą, wmy ich; jakże wielu jest takich chrześcijan, którzy nie zważają na stusa i nie słyszą Jego słów, od pogan gorsi i od żydów. Na tym sprawę ten raz pozostawmy." Przy tym pojednawczym poglądzie Luter niestety 16 pozostał. wykładnia starego, świętego tekstu sprawia częstokroć wrażenie wy, jaką sam ze sobą wiedzie przy pracy przekładowej. Chce swym com uprzystępnić Słowo, a w jednym z listów pisze słynne potem 314 315 Ul RZA OGNISTA 21, Faksymile tytułu pierwszego wydania dokonanego przez Lutra przekładu Nowego Testamentu, 1522 zdanie: „Dla moich Niemców się urodziłem, im pragnę służyć"; pisze to po łacinie, nie jako uroczyste oznajmienie, ale mimochodem, tak po prostu, jako coś oczywistego; o przekładzie Biblii w tym momencie jeszcze nie myślał. Ale już głównym jego zajęciem i obowiązkiem jest głoszenie Słowa i objaśnianie go narodowi w jego języku. Nie wystarczy się przysłuchiwać dźwiękom łacińskich słów. Co to znaczy „Magnificat"! Znaczy tyle; „czynić wielkim, wznosić i wielkie o Bogu mieć mniemanie", jest to zarazem niejako tytuł księgi, mówiącej o wielkich czynach i dziełach Boga, „dla umocnienia naszej wiary, dla pocieszenia wszystkich maluczkich i ku przestrodze wszystkich wielkich tej ziemi..." Wielkie rzeczy Bóg uczynił, jak sobie to przedstawić? „Słowa same płynące, nie zmyślone ani z innych zestawione, 316 BIBLIA NIEMIECKA wybuchające tak, że Duch jakby kipi z nich na zewnątrz, a słowa żyją, mają kończyny i ciało, i wszystko w nich żyje i chce mówić — to właśnie znaczy prawdziwie i w prawdzie wielbić Boga, zwykłe słowa stają się tu ogniem, światłem i życiem." Sztuki przekładowej Lutra nie sposób scharakteryzować lepiej niż posługując się własnymi jego słowami. Z wszystkiego, co jedynie jest spławnym drewnem i co później sam widziałby najchętniej uniesione falami czasu w niepamięć, z wielu kontrowersji przechodzi teraz Luter, w pełni konsekwentnie, do głównego dzieła. I ono też jest „pracą okazjonalną". Potajemnie, wbrew stanowczej woli swego księcia odwiedził Luter Wittenbergę; słyszał tam przekonywania swych przyjaciół, „małej gromadki", jak nazwał ich w dedykacji jednego z pism polemicznych; w ostatnich miesiącach pobytu w Wartburgu przygotuje się do przekładu Nowego Testamentu. Zadanie to ponad ludzkie siły dla pojedynczego tłumacza dysponującego nader ubogimi pomocami i materiałami. Ma pierwotny tekst grecki, który po raz pierwszy bierze za podstawę przekładu, ma też łacińską Wulgatę, na której wyrósł w klasztorze i nieomal znał ją na pamięć, miał wreszcie —jest to przypuszczenie —jeden z istniejących już wtedy, opartych na Wulgacie przekładów niemieckich; ich ciężki, skrępowany, jeszcze nieśmiały język nie był jednak pozbawiony dostojeństwa. Żadnych słowników czy komentarzy językowych, żadnych konsultantów, do których zwrócić się mógł dopiero później; bardzo jeszcze niedoskonała znajomość greki. Na przekład Starego Testamentu jeszcze nie ważył się w tamtym okresie, wiedział, że nie zna hebrajskiego w stopniu wystarczającym; przekład tej części Biblii był później dziełem całego kręgu przyjaciół w Wittenberdze i wynikiem lat wytężonej pracy. Nowy Testament przełożył sam wciągu l O tygodni, jest to czas, w którym kopista z trudem by się pomieścił tylko z przepisaniem. Każdego dnia należało pokonać dziesięć stronic. Jest to ogromnie dużo już tylko jako fizyczny wysiłek. Z tygodni tych nie docierają do nas skargi na dolegliwości ciała, nic też nie słychać o szatanie i demonach. Słyszymy jednak o niepokojach w Wittenberdze i w innych miejscowościach; Luter zmuszony był zajmować się nimi, dostrzegał już bowiem, że jego misji — zaciemniając ją i podkopując -zagrażają radykałowie i ci, którzy „wiedzą lepiej", a także chłodni i niezdecydowani lub dający łatwo sobą powodować, wśród których, jak się zdaje, nie zabrakło jego przyjaciela i ucznia, Melanchtona. Tym pilniejsza dla Lutra jest praca nad Słowem. Ta „terminowa praca" ma istotną rolę jako dodatkowe obciążenie; Luter już, już był zdecydowany uciec ze swego więzienia, z „pustelni", i pójść znów między ludzi. Przedtem jednak, w ciągu tygodni, musiała być gotowa praca. Ukończył ją, choć w Wittenberdze jeszcze ją poprawiał z pomocą Melanchtona, wielkiego znawcy greki. Tom 317 BURZA OGNISTA Das Newę Testament Deutzsch, Ynittemberg ukazał się we wrześniu 1522, wydrukowany u Melchiora Lottera, który zyskał uznanie Lutra jako drukarz lepszy od innych. Pracę wykonał z ogromną starannością; errata przy końcu książki zawiera tylko osiem poprawek, także osiągnięcie zadziwiające, tym większe, że książkę tę drukowano równocześnie na trzech prasach. Ruchliwy i rzutki warsztat mistrza Cranacha dostarczył 21 dużych drzeworytów do tematu Objawienia; reszta tekstu pozostała bez ilustracji. Już w grudniu niezbędny okazał się nowy nakład, niezwłocznie też wykonywano przedruki, przeciwnicy uprawiali też plagiaty, wykorzystując po cichu tekst Lutra, a głośno okrzykującje jako własne dokonanie; przedruki pierwszego wydania ukazują się jeszcze dziś. Dziejów Biblii Lutra nie możemy tu prześledzić. Musimy jednak zająć się prehistorią niemieckiej Biblii, poprzedzającą przekład Lutra. Nieprawdą jest, że Biblia była w Niemczech „na dobrą sprawę nieznana", jak to twierdzili zwolennicy Lutra. Istniały przekłady niemieckie, które ukazały się ogółem w dwunastu z górą wydaniach; istniały też wersje w języku dolnoniemieckim, niektóre —jak Biblia Lubecka — wyposażone były w bardzo piękne drzeworytowe ilustracje. Ilustracje Biblii Norymberskiej znakomitego drukarza Kobergera służyły za wzór Diire-rowi dla jego Apokalipsy. Były to jednak „wydania luksusowe" o wysokich cenach, dla bogatych; ich celem było zatąpienie jeszcze wspanialszych rękopisów, skopiowanych też w słynnej Biblii Gutenberga, pierwszym pomniku sztuki drukarskiej; inkunabuły te można było nie wtajemniczonym sprzedawać jako „pisane ręcznie". Dla ludu, dla „nie wtajemniczonych", były Ewangelie i Listy Apostolskie po niemiecku, a także księgi perykop z wybranymi tekstami Pisma do odczytywania podczas mszy, opatrzone glos-sami i objaśnieniami; na ich miejsce weszły potem postylle, dla których wzór ustanowił Luter podczas pobytu na Wartburgu. W pełnym tekście Biblia zastrzeżona była dla ludzi uczonych; była już mowa o tym, że w klasztorze Lutra dostawali ją, po łacinie, tylko patres do lektury i przede wszystkim do studiów z posługiwaniem się wypróbowanymi, uznanymi komentarzami; bracia, fratres, byli już pomijani. Walka o dostęp do Biblii dla świeckich trwała przez wieki. Szła w ślad za wielkimi ruchami heretyckimi: już waldensi i albigensi mieli swoje przekłady, poddane eksterminacji na równi z ich czytelnikami. Następne etapy walki wyznaczają nazwiska wielkich kacerzy, Wiklifa i Husa, wymawiane jeszcze w czasach Lutra z odrazą przez jednych, z tajonym podziwem przez innych; przekłady Biblii zapoczątkowują lub ugruntowują rozwój języków narodowych. Już z końcem XIV wieku Wiklif wraz z uczniami stworzył kompletną 318 BIBLIA NIEMIECKA angielską Biblię, w twardym jeszcze i suchym języku; angielski dopiero zaczynał w Anglii wypierać normańską francuszczyznę wyższych sfer. Luter znał Wiklifa tylko jako heretyka potępionego przez sobór w Konstancji; nie mogąc dosięgnąć go za życia, wykopano jego szczątki z ziemi 44 lata po śmierci i zniszczono do reszty. O życiu tego poprzednika, tak podobnym pod niejednym względem do jego własnego, nic Luter nie wiedział. Wiklif też protestował przeciwko finansowej władzy Kościoła i też nazywał papieża „antychrystem"; on też miał protektora w osobie księcia, który ochronił go od najgorszego i skazanemu przez sąd arcybiskupi na karę śmierci pozwolił na małym probostwie dokonać żywota w spokoju i w sposób naturalny. Wiklif też zwrócił się do świeckich i rozsyłał swych „ubogich kapłanów", poor priests, by szerzyli jego nauki. U podstaw jego przekładu Biblii leży przeciwstawienie się Kościołowi hierarchicznemu: prości ludzie, tak nauczał Wiklif, pojmują Boże słowo chyba lepiej niż możni i uczeni, którzy chcą je zastrzec dla siebie: „Chrystus zapisał swe nauki nie na tablicach ani skórach zwierząt (pergaminie), ale w sercach ludzkich." Wiklif, daleko wyprzedzając w tym swoją epokę, też podkreślał, że nie wystarczy poprzestać na wybranych zdaniach, ale trzeba głosić całość Pisma. Przekład, którego dokonał, mógł wówczas krążyć tylko w odpisach, niemniej rękopisów tych zachowało się 170, a musiało istnieć znacznie więcej. Oddziaływanie Wiklifa skończyło się wraz z jego śmiercią, zwolenników jego krwawo słumiono, a decydującą w tym rolę, jak w przypadku losów Lutra, odegrało powstanie chłopskie; na jego czele stał Wat Tyler. Myśli Wiklifa, znacznie poszerzone, wzbogacone o postulaty społeczne, żyły dalej w podziemnym ruchu lollardów*. Hus był największym z uczniów Wiklifa i tłumaczem jego pism; w tej postaci i tylko niektóre poznał Luter. Własne pisma Hus pisał w języku narodowym, stając się twórcą nowożytnego czeskiego języka pisanego, napisał też, jak Luter, postyllę. Z małych grup waldensów, które — ukryte w lasach Czech — przetrwały prześladowania, brały początek ruchy czeskie, te zaś przez Husa i husytów oddziałały wstrząsem na całą Europę. Na widownię po raz pierwszy wchodzi wielki ruch narodowy i odnosi zwycięstwo, jakiego nie odniosło żadne inne powstanie w żadnym innym kraju. Narodowy język, a w nim pieśń religijna, bojowy śpiew, Biblia dla wszystkich, dla wszystkich też komunia pod obiema postaciami — był to wielki przykład dany przez Czechów i działający jeszcze w czasach Lutra. Czesi i Szwajcarzy byli zmorą wszelkich możnowładców i dostojników; wyobrażenie, że Niemcy mogą się stać „czeskie" czy „szwajcarskie", napawało lękiem wysokie kan- * Lollards (ang.) — śpiewacy psalmów. 319 BURZA OGNISTA BIBLIA NIEMIECKA celarie duchowne i świeckie. Na terenie Czech, jes/cze w okresie zgodnego współistnienia mieszkańców z niemiecką mniejszością — zajadła wrogość była sprawą późniejszą — powstały pierwsze niemieckie przekłady Biblii. Rękopis z Cieplic pochodzi z wieku XIV. i.iny sporządzono dla króla Wacława. Wszystko to nie jest domeną jedynie językoznawstwa i dziejów Biblii; nad każdym z tych przekładów unosi się kacerska spalenizna, każdy ma znaczenie dla historii politycznej, dla społecznych przemian i prze-warstwień, każdy oznacza walkę, brutalne 'ngerencje z góry i utajone przenikanie wpływów z dołu aż po najwyższe kręgi; Wiklifa popierała siostra króla Wacława, angielska królowa Annj; jej brat pośród wątpliwych nieraz meandrów swej polityki występował jako obrońca i opiekun Husa. Do Czech wiedzie jeszcze jeden ślad: są to materiały językowo ważne dla pracy Lutra. Ojciec Wacława, cesarz Kan ' rV, uczynił Pragę stolicą Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a zarazem najpiękniejszym naówczas miastem kontynentu. Założył państwowy uniwersytet, najpierw na jego dworze znalazł miejsce i warunki rozwoju wczesny humanizm. Z tego kręgu, w dużej mierze za sprawą kanclerza Johanna von Neumarkta, wyszła pierwsza próba ukształtowania języka nowowysokoniemieckiego, początkowo na użytek cesarskiej kancelarii, a później stosowanego także w tłumaczeniach i modlitwach, ponadto w przekładach pism ojców Kościoła, w których brał udział kanclerz. Przykład ten pochwycono i rozwijano w sąsiedniej Saksonii. Luter pisał w tym właśnie języku, wykraczającym poza osobliwości i zróżnicowania dialektów lokalnych. Atakowany, bronił się: „Mówię zgodnie z językiem saskiej kancelarii, którym posługują się w Niemczech wszyscy książęta i królowie, wszystkie miasta Rzeszy [...], nie mam określonego, odrębnego, własnego języka." Wszyscy powinni go rozumieć -i wszyscy też rozumieli. Mówił to dla obrony, ponieważ mu zarzucano, że chce ludziom narzucić swój wysoce osobisty sposób mówienia i takież ujęcie. Kancelaryjną niemczyzną na pewno Luter nie mówił. Z furią występuje przeciw „panom kancelistom, marnym kaznodziejom i autorom-pajacom, którzy mają czelność mniemać, iż wolno im zmieniać niemiecki język i co dzień przyrządzają nam nowe słowa". Recepta, którą zanotował w swym Liście o tłumaczeniu, jest inna: „O to, jak mówić po niemiecku, nie należy — jak czynią te osły — pytać łaciny, ale trzeba pytać dokoła siebie, matkę w domu, dzieci na ulicy, zwykłego człowieka na rynku i na gębę im patrzeć, jak mówią, a według tego tłumaczyć. Wtedy nas zrozumieją i dostrzegą, że po niemiecku się z nimi rozmawia." Zdanie to stało się słynne. Trzeba zdać sobie sprawę z ogromu trudu i drobiazgowej pracy nad każdym poszczególnym słowem, kryjącej się w przekładzie Lutra. W żadnym też razie nie ograniczał się on do „spoglądania na gębę" zwykłemu człowiekowi, temu, który dał mu bogactwo i prostotę języka. Luter nie był humanistą w utartym znaczeniu, do wielkiego tego nurtu należał jednak zdecydowanie w tym sensie, że chciał powrotu „do źródeł". Przekładał z tekstów pierwotnych, z greckiego i hebrajskiego, co dotychczas robiono tylko w drobnych, fragmentarycznych próbach. Przez to z miejsca popadł w kolejną niezgodność z Kościołem. Łacińska Wulgata stała się tekstem kanonicznym, z mnóstwem jej miejsc wiązały się obowiązujące poglądy Kościoła, jego prawa i roszczenia władzy. Kościół, daleki od tego, by życzliwie powitać tłumaczenia Biblii, był raczej przerażony tymi przedsięwzięciami pochodzącymi z dołu i na wszelki sposób próbował nimi pokierować. Nie znany był ani jeden przekład Pisma Świętego popierany przez kurię, a choćby tylko dobrze przyjęty; uznawane były tylko komentarze, i to po gruntownym wyborze tych właściwych. Wielość przekładowych usiłowań wyraźnie wskazuje, jak silne było wszędzie pragnienie Słowa w językach narodowych. Gdy zlokalizować te starania na mapie, dostrzegamy wiele miejsc w Czechach, w Anglii i jeszcze gdzie indziej, ale miejscem pustym pozostaje Rzym; nie ma ani jednego rzymskiego przekładu. Nawet uświęcona i wyłącznie uznawana Wulgata nie miała jeszcze —co może w tym najdziwniejsze — urzędowo ustalonego tekstu, choć miała być „kanoniczna". Dopiero po soborze trydenckim, pod wpływem wielkich sporów reformacji, przystąpiono do gruntownej rewizji tekstu Wulgaty i wydania jej w definitywnie ustalonym brzmieniu. Trwało to jeszcze pół wieku i wymagało pracy licznych komisji. Również i w tej dziedzinie, a nie tylko teologicznie, Kościół źle był uzbrojony, przystępując do swej wielkiej walki. Papieże odrodzenia byli wielkimi mecenasami sztuki i piśmiennictwa humanistów włoskich, gromadzili najwspanialsze rękopisy, kazali się portretować -- jak Leon X — z brewiarzem w dłoni, ozdobionym miniaturami o wyszukanym pięknie; mało natomiast zwracali uwagi na tekst Biblii, jeśli w ogóle ją czytywali, a na to mało jest świadectw. Wystarczyły „wybrane miejsca", a były to przeważnie wciąż te same miejsca, odnoszące się do uwierzytelnienia ich urzędu. Luter wkraczał w nowiznę, w ziemię po raz pierwszy braną pod uprawę. Wielkość jego dokonania potrafimy docenić tylko wtedy, gdy jednostkowy jego wysiłek przeciwstawimy pracy całych gremiów ludzie wysoce uczonych, którzy całych dziesięcioleci potrzebowali na to jedynie, by wykonać rewizję już istniejącego, łacińskiego tekstu. Przystąpił do sprawy „ufając w Bogu", jak zwykło się mówić, a w jego przypadku słowa te miały głębokie znaczenie. Miał też jeszcze własną, osobistą maksymę: „Bóg, nasz Pan, nie czyni nic nis i per impetum", a jeszcze prościej zauważa, w tym samym miejscu 320 21 Marcin Luter 321 IU RZA OGNISTA swych Rozmów przy stole, że wszystko musi stawać się w rozpędzie, z zam kniętymi oczami, „z ciarkami w grzbiecie", co jest pokrewne „zachłyśnieci się" szczęściem działania i tworzenia. Tak też obejmował swój profesorsk' urząd: „Gdybym wiedział to, co wiem teraz, nie zaciągnięto by mnie w dziesięć koni." I tak przystępował do dzieła jego poprzednik w przekładzie Biblii, św. Hieronim, „uległszy złudzeniu" co do rzeczywistych rozmiarów podejmowanej pracy. Natychmiast przeciw Lutrowi ruszyła krytyka; „rozbiór krytyczny" w jego czasach -- wcale nie inaczej niż w naszych --z upodobaniem wydobywał drobiazgi, w których usiłowano wytknąć mu grube błędy. Omyłki były nieuniknione, ale miały jeszcze zagrażające już wprost życiu znaczenie -- mogły zostać zadenuncjowane jako herezja i jako atak na uświęcony porządek Kościoła. Luter tłumaczył miejsce z Listu do Rzymian św. Pawła: „Mniemamy, że człowiek staje się sprawiedliwym bez uczynku sprawiedliwego, jeno przez wiarę"; miejsce dla Lutra zasadnicze: owo „jeno przez wiarę", solą fide, stało się jedną z głównych tez jego nauki. Rychło zawrzała nad nią zajadła kłótnia. Wie dobrze, iż słowa solą —jeno, tylko, jedynie — nie ma w oryginale, ale też nie mówi po łacinie ani po grecku, lecz po niemiecku, jak w zdaniu: „Wieśniak przywiózł jeno zboże, a pieniędzy nie". Powołuje się także Luter na autorytety świętych Ambrożego i Augustyna; mógłby nawet wesprzeć się na Tomaszu z Akwinu, gdy dokładniej go przeczytał. Spadało nań z wysoka więcej takich zarzutów, dotyczyły mniej ważnych miejsc. Nic dziwnego, że Luter przyjmował je niechętnie, zwłaszcza że tak bezczelnie przedrukowy wali jego dzieła przeciwnicy: „Teraz jest już w niemieckim gotowe, każdy może czytać i przyganiać; przebiega taki oczami przez trzy, cztery kartki, ani razu się nie potknie. Nie dostrzega jednak, jakie skały tam leżą i kłody, nad którymi przechodzi jak po gładkiej kładce [...]. Dobrze orać, gdy grunt już oczyszczony. Ale karczować las, wydobywać korzenie drzew i użyźniać ziemię -- do tego nikt zabierać się nie chce." Jest to wieczysta skarga pioniera; był nim w tej dziedzinie. A gdy stawiano w wątpliwość jego kwalifikacje naukowe, odpowiadał gniewnie i świadom siebie: „Są to doctoresl Ja także. Są to theologil Ja też. Księgi piszą? I ja piszę." I kontynuuje: „Umiem wykładać Psalmy i Proroków. Tego oni nie potrafią. Umiem tłumaczyć. Tego oni me potrafią..." Luter umiał tłumaczyć. W tamtych czasach był u szczytu sił. Wszystko płynęło ku niemu: słowa, myśli; ludzie gromadzili się wokół niego we wcią szerszych kręgach. Biblia w jego przekładzie objęła cały niemiecki obs językowy, a oddziaływała i dalej, poza nim. Wszystko, co wówczas stwo rzono w zakresie przekładów Pisma Świętego, opierało się na danym pr- 322 BIBLIA NIEMIECKA przykładzie, a często i na jego przekładzie. Dla Niemców stworzył zaś Elge", która kształtowała ich język przez dwa do trzech wieków. Może stanowić materiał dla najróżniejszych prac: teologicznych, dotyczą-vch filologicznej krytyki tekstu, nawet geograficznych. Wszystko to dotyka narginesu. Nawet poezję klasyków niemieckich trudno sobie wyobrazić bez iemczyzny Lutra. Jego Biblia oddziaływała na wszystkie warstwy społeczne może z wyjątkiem najwyższej, która bądź w ogóle nie czytała, bądź — już się ten proces zaczynał i rychło doprowadził do zupełnego wyobcowania językowego i obcojęzyczności — rozumiała niemiecki nader słabo. Wpływ objął też nie wykształconych, nie umiejących czytać ani pisać, im bowiem zytano przekład Lutra. Niezliczone zwroty z jego tekstu przeszły do potocznego języka i są żywotne po dziś dzień. Pochodzą z jego Biblii. Na pewno nie wszystkie je stworzył; nawet bardzo się bronił przeciw mniemaniom, jakoby coś „wymyślił czy zmyślił". Noszą one jednak jego znamię, „uskrzydlił" je rytm jego języka i mowy. Jego mowy: jest to niemiecki mówiony, a nie książkowy. Zanim Luter przekaże swe zdania do druku, sprawdza je słuchem, nie wzrokiem. Kadencja zdań była największą jego siłą; żadna z rewizji tekstu nie mogła naruszać kadencji, a jeśli się na to odważono, czyniono to ze szkodą dla ekspresji. Bardzo też uważnie wsłuchiwał się w rytm obcych języków; od młodości była mu bliska łacina, greka zaś --jak sądził -•* była jego niemczyźnie najbliższa, nie żywił jednak uprzedzeń i nie miał z góry powziętych opinii; chwalił też siłę wyrazu języka hebrajskiego i wyraźnie oznaczał te miejsca, gdzie nie mógł w pełni oddać oryginału. Ze swej pracy był dumny, kiedy atakowali go mędrkowie, ci, co zawsze wiedzą lepiej; był niezwykle skromny, kiedy chodziło o ulepszenie dzieła, a ono właśnie urastało do rangi największego jego dokonania w latach nadchodzących, kiedy na pozosta-ch pracach kładł się coraz gęstszy cień. W roku 1534 ukazał się w całości tary i Nowy Testament; wielką rewizję tekstu podjęto od roku 1539 działem całego „sanhedrynu" współpracowników pod przewodnictwem utra i z dokładnie prowadzonym protokołem prac. Każdy wnosił swoją dzę specjalistyczną, spożytkowano całą ówczesną dostępną literaturę, ym komentarze rabiniczne, wzięto pod uwagę fragmenty Biblii poza rajskim także w języku aramejskim. Luter przedstawiał określony tekst osił o zabranie głosu w kolejności, przysłuchując się, co każdy miał >°wiedzenia na temat właściwości języka bądź wykładni, jaką nadali 11 "fctores". Chwilami Luter powątpiewa, czy znaleziono trafne i wyjące ujęcie słowne: „Pracujemy teraz nad Prorokami — pisze w liś-poże, jakaż to wielka i niewdzięczna praca zmuszać hebrajskich -ów. by przemówili po niemiecku! Jakże opierają się, jak nie chcą 323 BURZA OGNISTA BIBLIA NIEMIECKA porzucić swego hebrajskiego sposobu i podążać za oporną niemczyzna-to tak, jakby słowik miał się wyrzec własnej melodii i naśladować w śpię wie kukułkę." Bywa też zmęczony i zniechęcony. Przy budowie świątyni Salomona zauważa: „Z tą straszliwą świątynią będziemy mieli dużo pracv Chciałbym wiedzieć, skąd się wzięli cieśle, 80 tysięcy i jeszcze 70 tysięcy z toporami. Gdybyż tylu mieszkańców liczył cały kraj! Chciałbym już wyjść z tej księgi. Jakże niechętnie buduję świątynię Salomona." W pracy jednak nie ustaje. Odwiedza w warsztatach rzemieślników, by wywiedzieć się o ich narzędzia, jak Diderot, kiedy wydawał swoją Encyklopedię, a przekład Biblii też przecież jest pracą encyklopedyczną. Prosi rzeźnika, by rozebrał na części jagnię, ażeby lepiej poznać wnętrzności. Dwór elektora udostępnia ze skarbca szlachetne kamienie z objaśnieniami ich nazw; to wtedy, gdy przyszła kolej na tekst Apokalipsy, mówiący o najszlachetniejszych klejnotach, a żadnego z nich Luter nie znał. Starałem się, mówi, „bym czysto i jasno mógł oddać to po niemiecku, a często nam się zdarzało, że dni czternaście, a trzy do czterech tygodni też, szukaliśmy jednego jedynego słowa, długo nic nie znajdując..." W roku poprzedzającym śmierć Lutra, w 1545, ukazał się tekst według ostatniej za jego życia rewizji, w rok później — wersja ostateczna, według pozostawionych korekt. Wysokości nakładów ocenić można jedynie w przybliżeniu; Hans Lufft, główny wydawca Lutra, który zastąpił Lottera, miał podług ocen wydać łącznie 100000 egzemplarzy; obok Lucasa Cranacha Lufft stał się jednym z trzech najbogatszych ludzi Wittenbergi; Luter nigdy nie pobierał honorariów. Łączny nakład jego Biblii, wraz z licznymi przedrukami w innych miejscowościach, być może osiągnął milion. Najdobitniejszym świadectwem jej oddziaływania jest nie to jednak, że ją kupowano, ale to, że czytano, wciąż od nowa czytano. Tylko nieliczne egzemplarze przetrwały do naszych czasów w stanie nienaruszonym, nietknięte i świetnie zachowane, tak jak wspaniałe tomy innych, wcześniejszych przekładów. Biblia Lutra, jeżeli dochowała się z jego czasów, jest „zaczytana" nieomal do szczętu, prawie rozpada się w kawałki. Uważamy to za najwyższe, najzaszczytmej-sze odznaczenie, jakie spotkać może książkę. Jak czytano Biblię? Czytelnik miał teraz całość Pisma Świętego, pel tekst przedstawiony „płynnie, jakby Duch zeń kipiał, a słowa żyją, n ciało, są ogniem, światłem i życiem". Słowa jak z Proroków; zawierają " sens nie zamierzony a groźny. Duch kipi, wypływa na zewnątrz, zaczyna żyć, wchodzi w żywe życie. Słowo staje się ogniem. W terrm logii zaś naszych czasów: upowszechnienie Biblii za pomocą nowej niki, sztuki drukarskiej, było pierwszym wdarciem się środka maso\ przekazu w społeczny ustrój i strukturę epoki. Każdy albo czytał, a /ysłuchiwał, kiedy odczytywał ktoś inny; każdy dyskutował, inter- tował. wyciągał — po swojemu zabarwione — wnioski i nauki. „Księga" re, ja juz — jak pod ścisłym zarządem Kościoła — odległym objawie- w którym najmocniejszy akcent spoczywał na zaświatach; istniała, i tu i teraz. Uczyła nie tylko, jak umierać, by osiągnąć niebo. Stała bojowym hasłem, źródłem żądań społecznych: wszystkie ruchy epoki, j^e te __a zwłaszcza te — które teraz określa się jako prekursorskie la socjalizmu czy komunizmu, były prądami uwarunkowanymi biblijnie, nspirowanymi przez Pismo Święte. „Czyste, jasne słowo", które Lutrowi wydawało się tak niedwuznaczne, miało też miejsca ciemne lub mogło być wykładane niejasno. Wybór tego, co brano z całego tekstu, tak różnorodnego i nieraz sprzecznego, pozostawiony był dowolności. Sam Luter też postępował na sposób nader osobisty, choć według najlepszej wiedzy i sumienia, a także z namysłem uczonego — teologa i krytyka tekstu. Przestawiał kolejność ksiąg Pisma, układał je w nowym porządku, miał własny pogląd na to, które „są autentycznymi i najbardziej szlachetnymi księgami Nowego Testamentu", i zupełnie swobodnie mówił o tym do czytelników w przedmowie. Niektóre cenił mniej, na przykład Listy św. Jakuba określał jako „epistołę prawdziwie słomianą", z której ani ziarna nie sposób wydobyć; bystro zauważał, że List do Hebrajczyków napisał nie Paweł, lecz jeden z jego uczniów, co potwierdziły późniejsze badania; Apokalipsie -- wówczas podstawie dla wszystkich parających się apokaliptycznymi proroctwami o końcu świata i głoszącymi je wśród wędrówek -- niezbyt ufał, zamieścił ją w końcu wraz z kilkoma tekstami jako oddzielną część, by każdy mógł traktować ją według własnego uznania. O wizjach mniemanie miał niewysokie i uważał, iż „apostołowie nie zajmują się wizjami, tylko prorokują w jasnych słowach"; za wiele też, jak na jego gust, gdy w Apokalipsie Jan „tak twardo rozkazuje grozi". Właśnie jednak twardy nakaz i groźby przyciągały radykalne, anowcze umysły. Luter był wystarczająco stanowczy w kilku punktach, tóre dla swej nauki uważał za kluczowe i decydujące; poza tym trakto-Biblię ze swobodą i wielkodusznym spokojem, który nigdy już nie się udziałem jego następców. Jest w tym na wskroś naiwny. Nie myśli istępstwach; kwestia „Luter i jego skutki" to problem i zarazem ba-"ra niepokonywalna dla wszystkich, którzy go w późniejszych czasach rozważali. oując sobie uprzytomnić, jak przystępował do dzieła i jak go doko- ciągu dziesięciu tygodni, dobrze uczynimy, gdy pozostawimy na Siejowe konsekwencje. Pracy, o której dobrze wiedział, że „wykra- onad jego siły", podjął się dlatego, że nie ważył się jej dotknąć kto- 324 325 NIEPOKOJE W1TTENBERSKIE l DALSZE BURZA OGNISTA kolwiek inny. Jest niezbędna, ludzie wszędzie na nią czekają; Kościół głodu tego nie zaspokaja. „A więc śmiało naprzód!", zgodnie z Lutr ulubionym powiedzeniem. I to trzeba pamiętać: do pracy przystępuje radośnie. Ewangelia, co podkreśla w przedmowie, jest „Dobrą Nowina dobrą wieścią, dobrą nową wiadomością [...], o niej się śpiewa, o niej się mówi, z niej się jest radosnym". Nowina ta jest „cenna i miła", śmieje się i cieszy, gdy uwierzy, że to prawda . Chrystus nie „nalega", nie pogania nie grozi i nie karze, lecz „zachęca życzliwie i mówi: błogosławieni ubodzy' A apostołowie posługują się tylko Słowem: napominam, błagam, proszę, by wszędzie dostrzeżono to, że Ewangelia nie jest zbiorem ustaw czy kodeksemjlecz jedynie kazaniem o dobrodziejstwach, które nam Chrystus wyświadczył i dał na własność." Jest nakazem wiary, by człowiek myślał nie tylko o sobie: „Tak człowiek dowodzi siebie, wschodzi i rośnie, tak wyznaje Ewangelię i innym ją głosi, i naraża w tym życie. A co przeżywa i głosi - - wszystko to kieruje się na pożytek bliźniego, jemu ku pomocy. Tak uważa Chrystus, bo w końcu nie dał nam innego przykazania nad miłość." To ostatni spośród wyborów Lutra: nie dogmat, nie ścisła, spoista nauka; po prostu kazanie. Pobyt w więzieniu na Wartburgu był ostatnim okresem, w którym potrafił on jeszcze odczuwać tak prosto i ufnie. W zmiennej marcowej pogodzie roku 1522, jeszcze w przebraniu szlachcica, cwałował z zamku w dół, a dalej w poprzek ziem swego wroga, księcia Jerzego — do Wittenbergi. Znalazł się w świecie odmiennym, gdzie nie było miejsca na miłość, w świecie nalegań, żądań, gróźb, ciemnych spraw i ponurych proroctw Apokalipsy. NIEPOKOJE WITTENBERSKIE I DALSZE Wydobycie się Lutra z więzienia w Wartburgu pozbawione jest ow< dramatycznego napięcia, które towarzyszy innym szczytowym momento jego życia, jak przybicie tez, spalenie papieskiej bulli, wystąpienie na seji w Wormacji czy pojmanie w drodze powrotnej; owo opuszczenie zarn legenda pozostawiła na uboczu. A przecież to właśnie zdarzenie jest naje ważniejszym czynem jego życia, śmiałym aż do szaleństwa. Wczesi biografowie przechodzą nad tym do porządku w kilku zdawkowych s^ wach; okres, który potem nastąpił, niewygodny dla nich, załatwiają tez niechcenia, najkrócej jak można. To prawda, że nie dysponowali on i listami, które znamy obecnie. Wiedzieli tylko, że w Wittenberdze pa ienokój: ..marzyciele", jak później nazwał ich Luter, podnieśli głowy żali ^jełu mistrza. Pojawił się i zaprowadził porządek —tak rzecz Odstawiano: tak też było, w najogólniejszych zarysach. f Przedtem jednak musiał wyjść na wolność. Pozostawał w honorowym szcie prewencyjnym swego księcia, który w ten tylko sposób mógł -hronić 20 przed skutkami wormackiego edyktu. W swej taktyce uników • zwlekania Fryderyk miał nadzieję, że burza ucichnie, a wtedy będzie mógł irawę Lutra poruszyć ponownie przed sejmem; cesarz, główny przeciwnik utra, przebywał daleko w Hiszpanii, na najpilniejsze zapytania rządu Rzeszy rzadko raczył odpowiadać. Niemieccy książęta byli pozostawieni sami sobie, a z ludźmi swego stanu stary elektor miał nadzieję dojść jakoś do ładu. Już w tym był z nimi zgodny, że zdecydowanie trzeba urzeczywistnić „rząd stanowy", przez co należy rozumieć rządy sprawowane przez książąt; nad tym pracował przez całe życie, jeszcze za Maksymiliana; na tym cichym a uporczywym oporze przeciw centralnej władzy opierał się szacunek, jakim darzyli go możnowładcy świeccy i duchowni. Źródłem owego „partykularyzmu" nie były zdarzenia bieżące czy wczorajsze, ale była to stara cecha niemiecka; z rodami władców i z udzielnymi książętami nie potrafił zawrzeć trwałego pokoju żaden cesarz. Myśl narodowa, choć głoszona z pasją, nie zapuściła trwałych korzeni w glebie krajów składających się na Święte Cesarstwo Rzymskie. Było się w tym cesarstwie Sasem bądź Turyńczykiem. norymberczykiem. kolończykiem czy obywatelem Lubeki; nie tylko mówiło się odrębnymi dialektami, ale pozostawało się w całkowicie różnych strefach wpływów: zachodnie kraje cesarstwa ciążyły ku zachodowi Europy, północne ku północy, wschodnie ku wschodowi. Właśnie w Wittenberdze przejawiało się to bardzo wyraźnie, może ajwyraziściej. Lutrowi wciąż zarzucano „czeskie" myśli, husyckie kacer-two. Myśli te znalazły teraz posłuch także w małej gromadce jego zwo- lików, stając się przyczyną ciężkich zaburzeń. Burzył się „prosty lud" w miastach i na wiejskich równinach, już za- 'nały się pierwsze krwawe powstania. Ale i w nich brakowało jakiejkol- " szerszej spójności. Miejskim plebejuszom chodziło o walkę w obrębie niast: czeladników przeciw majstrom, cechów przeciw radom tniej- a wszystkich razem — przeciw zwierzchnikom duchownym, toczoną ztą od stuleci; chłopi pozostawali rozbici nie tylko między krajami • ale często między pobliskimi wsiami; wrodzy sobie z wielorakich -z>n, szydzili z siebie nawzajem niewiele mniej złośliwie, niż czynili to nie różnych warstw natrząsając się z głupich, ordynarnych i chy- eśniaków. Ku większemu jeszcze zamieszaniu pękły bądź znacznie s'lne niegdyś więzy wytwarzane przez kult religijny, kościelną 326 327 III KZA OGNISTA NIEPOKOJE W1TTENBERSK1E l DALSZF. jurysdykcję i kościelne rządy, oznaczające pewną spójność. Charakterysty cznyjest sposób, zupełnie nie uporządkowany i różnorodny, w jaki kroczył naprzód rewolucja. Rewolucja poprzez religię wkraczała we wszystkie dzi * dziny życia. Zakonnicy wszystkich zakonów masowo opuszczali klasztor co stwarzało problem dalszego losu klasztorów, istniejących częstokroć od stuleci fundacji, dochodów z ziemi i z innych źródeł. Księża zaczynali się żenić, poczęła się chwiać cała uprzywilejowana pozycja stanu kapłańskiego wraz z materialnymi przywilejami. Luter ogłosił zbędność dotychczasowej formy mszy jako „ofiary", którą można było dotychczas odprawiać także w intencji nieobecnych, a jako „cichą mszę" ofiarować za dusze zmarłych-msza była do tej pory centralnym punktem kultu, wiązały się z nią szerokie prawa, zapisy poczynione przez wiele rodzin, na mszy opierało się utrzymanie księży. Cóż teraz miało stać się z niezliczonymi beneficjami, z posadami kanoników katedralnych? Były one zwyczajowym zaopatrzeniem dla synów rodzin szlacheckich, które zawsze mogły na nich umieścić jedno z ośmiorga czy dziesięciorga dzieci. Straciły popularność pielgrzymki, sprawa egzystencji dla miejscowości cudami słynących. Tu i ówdzie zaczynano już burzyć święte figury, niszczyć obrazy, rozbijać pełne świetności wyposażenie kościołów, w tym również cenne dzieła sztuki snycerskiej — stalle, w których zasiadali kanonicy. Z każdą kościelną kwestią łączył się określony problem socjalny. Zniesienie bądź zniszczenie każdej z dawnych form rodziło nowe problemy. Wszelkie próby zachowania tego, co dawne, powodowały spory, sprzeciwy, bunt. Nowe nie było ujęte jakimkolwiek planem czy choćby tylko wyraźniejszym wyobrażeniem. Wkraczał, ingerował każdy — wokół siebie i po swojemu. Samowolna była też obrona, nieraz okrutna i bezwzględna, podług zwyczaju epoki, która ze spokojem ścinała głowy, ćwiartowała, paliła, wypędzała, a którą prześcignęły w tym dopiero nasze czasy. Jeszcze bardziej ważył na sytuacji brak zdecydowania; pomijając książąt bardzo nielicznych, jak energiczny Jerzy Saski, władcy nie wiedzieli, jak mają się zachować. Najbardziej bezradni byli duchowni książęta; sumienia mieli nieczyste, niektórzy, jak arcybiskup Moguncji, nosili się z własnymi planami rewolty; religijne kwestie były im najczęściej obojętne, chcieli zachować prerogatywy świeckiej władzy, po szerzyć je w miarę możliwości, wierzyli też, iż ogólne zamieszanie im w tym pomoże. Elektor Fryderyk, jedyny protektor Lutra, był chyba najbardziej b radny. Aż do śmierci pozostał przy dawnej swojej wierze, przy bliskich świętych, relikwiach i stworzonych przez siebie fundacjach. Mszę na jeg dworze, złożonym w większości ze zwolenników Lutra, odprawiano w li gii tradycyjnej. Cenił swego doktora i nie chciał, by mu się coś przydarzy zwalaa na to ani osobista jego ludzka przyzwoitość, ani świadomość, st jednym z najznakomitszych książąt Rzeszy. Jako człowiek dawnych, czasów miał także spore obiekcje wobec przerostu rzą- z any enia a dochodziła do tego szeroko znana jego nieśmiałość i skłonność do dwlekania wszystkiego. Wszystko miało rozwijać się z wolna, samo przez i z siebie, „organicznie"; był jako postać nieocenionym przykładem historycznym dla tych późniejszych interpretatorów, którzy w dawnej Drzeszłości dopatrywali się form i źródeł państwowości wyrosłej w sposób głęboko przemyślany, narastającej przez całe stulecia. Ale dla Fryderyka, j także dla Erazma i wszystkich tych, którzy marzyli o takim właśnie zbawiennie spokojnym biegu spraw, czas był niewyrozumiały. Płynął w raptownych wezbraniach i rwących nurtach. Bił w elektora jak maczugą. Bił też w niego, bez najmniejszych względów. Luter. W jego korespondencji nic nie zdumiewa tak, jak listy czy „noty", które słał do swego księcia. Banita i aresztant Wartburga występuje wobec swego opiekuna jak samowładna potęga. Nigdzie nie wspomina ani słowem, że Fryderykowi zawdzięcza uratowanie życia. Przeciwnie, robi mu z tego powodu wyrzuty. Umieszczono go w bezpiecznym miejscu: wcale nie chce bezpiecznego miejsca. Czyni się wokół Lutra starania, powstrzymuje go się w tym, co dlań ryzykowne, podejmuje mediacje, kieruje przed sejm Rzeszy — ale Luter niewiele sobie po nim obiecuje; szuka się ścieżek do książąt Kościoła, mało zresztą pewnych, jak Albrecht z Moguncji czy arcybiskup Trewiru, jednocześnie nie robi się nic w sprawie jedynie dla Lutra najważniejszej: w sprawie wiary. W Wittenberdze panuje zupełna anarchia. Tylko fragmentaryczne wiadomości dochodziły do Lutra w jego przymusowej klauzurze, z początku zbyt poważnie ich nie brał. Pustoszały klasztory, zapoczątkował to jego Ligustiański zakon, ledwie jeden brat pozostał w erfurckim Czarnym klasztorze. Zaczynają się śluby, nie zakonne, ale małżeńskie, zakonników księży; w porządku, Luter sam ostro potępiał celibat. Zmieniono liturgię szy — sam ją dość krytykował jako bałwochwalstwo. Cóż jednak z tymi wymi. improwizowanymi formami, które chcą wprowadzić w Wittenber-? Wzburza się w Lutrze coś więcej niż tylko konserwatywna natura, y Jego kolega Karlstadt i inni nagle zaczynają udzielać komunii pod lLma postaciami, kiedy hostię, zamiast w kapłańskich dłoniach wznosić d głowy wiernych, dają każdemu do ręki, by mógł sam włożyć ją sobie ;t^ co jeszcze do niedawna uważano za grzech śmiertelny. Lutra wzbu-aczej to, że właśnie w owym zdecydowanym dotknięciu uwydatniony e czysto materialny sposób działania sakramentu, co chce zastąpić ''ej uduchowionym pojmowaniem. Nade wszystko zaś nie chce zada- 329 BURZA OGNISTA NIEPOKOJE WITTENBERSKIE I DALSZE wania gwałtu „słabym", którzy pozostają przy rytuale tradycyjnym Wszystkie kwestie zewnętrznej formy wydają mu się nieistotne. Wszystk polega na przemianie wewnętrznej: Słowo jest już dostępne dla wszystkich teraz trzeba należycie je głosić, a wszyscy się przemienia, jak on się przemienił; zmienią się wtedy również, same przez się, dawne formy kultu Potężnej siły rytuału Luter nie docenia. Przecenia Słowo, którego mocy doświadczył na sobie i któremu skłonny jest przypisywać taką samą moc w oddziaływaniu na innych. Jak powiedział już w przedmowie do Nowego Testamentu, chce „napominać, błagać, prosić", a nie grozić, zmuszać, karać Wielkodusznie i niebezpiecznie przecenia ludzi, z którymi ma do czynienia Tragizm jego życia stąd bierze początek. Jeszcze jest ufny całą pełnią siebie. W grudniu 1521 potajemnie i na krótko wyruszył do Wittenbergi; to także było przedsięwzięciem buntowniczym. Wywołało ono wielkie niezadowolenie na dworze, kiedy — już po wszystkim — się o tym dowiedziano. Przyjechał po to, by odbyć rozmowy z Melanchtonem, którego pod tyloma obciążeniami ogarnęły wielorakie niepewności; był to rasowy uczony, umysł na wskroś systematyczny; w łacińskiej swej książce Loci commmunes dał w tym czasie, ku podziwowi Lutra, pierwszą, dobrze przemyślaną syntezę obu nauk; starszy z nich rozpoznał w tym bez cienia zazdrości te talenty, które jemu samemu nie były dane. Melanchton był młody, jeszcze nie ukształtowany; łagodny, ustępliwy, podatny na wpływy. Póki stał przy nim Luter, pozostawał poddany silniejszej osobowości. Teraz sam, niemal całkiem samotny wśród „malej gromadki" popadł w bezradność. Wittenberga była już inna niż ta, w której wygłaszał pierwsze wykłady i postulował reformę studiów klasycznych. Zmieniła się w duży ośrodek, z wysłannikami ze wszystkich krajów, ze studentami z Czech, Skandynawii, Polski, a byli to studenci często niesforni, wszyscy uzbrojeni, wszyscy skorzy do demonstracji i akcji przeciw nielubia-nym profesorom, przeciwko władzom miejskim, gdy chciały interweniować, przeciw mieszczanom, księżom i zakonnikom. Jeszcze inni wysłannicy przybyli z niespokojnego Zwickau: rzemieślnicy, tkacze, sukiennicy, słowo Boże znali na pamięć. Byli to „marzyciele" i mędrkowie, wysokie, chude postacie powoływali się na swoje światło wewnętrzne, wizje i objawienia. Luter jeszcze pozostawał spokojny. Z przyjaciółmi wiódł rozmowy, bardzo nawę przyjemne, a ich zastrzeżeń i wątpliwości nie brał zbyt serio. Po powróci na Wartburg dochodziły go jednak wciąż nowe wieści. Dowiedział się o wystąpieniu dawnych swych konfratrów z zakonu, co wywołało tumu w Erfurcie, doszły doń też pogłoski o wielkim powstaniu ludu. W trakcie tłumaczenia Biblii pisze krótką broszurę pt. Szczere napomnit nie, by strzec się przed buntem i powstaniem. Pod wieloma względami jes 330 . tesencja jego poglądów politycznych, które są nader niepolityczne. Jak wychodzi z osobistych doświadczeń: Słowo, ponad wszelkie spo-' anje zadziałało przez niego na zewnątrz, od Słowa zależy wszystko, vvo zwycięży, nie broń. „Przyjrzyjcie się mojemu postępowaniu. Czyż jiymi tylko ustami, bez jednego ciosu miecza, nie uczyniłem papieżowi, kupom, książętom i mnichom więcej uszczerbku niż całą swą potęgą cesa-i króle?" Jeśli należycie głoszone będzie Słowo Chrystusowe, jeśli każdy żvć będzie zgodnie z nim, po chrześcijańsku, wielka przemiana dokona się bezzwłocznie. Daje też wskazówki praktyczne: żadnego już klasztornego życia, zakonnicy i zakonnice niech opuszczą swe zgromadzenia, żadnych już pieniędzy na odpusty, świece, poświęcanie dzwonów; „...i zwól nam działać jeszcze przez dwa lata, a zobaczysz, co będzie z papieżem, biskupem, kardynałem [...], z habitami, kapuzami, regułami, statutami i z całym tym owrzodzeniem i robactwem papieskich rządów." Jeśli jednak nie będzie się nauczać chrześcijańskiego życia w wierze i miłości, nie pomoże nawet tysiąc powstań. Instrukcja to nader prosta. Dla Lutra prosta, nie dla ludu. Bo ilekroć Luter mówi o „życiu zewnętrznym", zawsze mówi niezrozumiale. Należy głosić w kazaniach, że „prawo przez człowieka stworzone jest niczym" powiada wyliczając środki, jakie trzeba podjąć. Ma na myśli stworzone przez człowieka „prawa papieskie", które mają być wyeliminowane. Lud jednak rozumiał prze/, to inne jeszcze prawa, też przez człowieka stworzone, uciskające go jeszcze bardziej. Upaść muszą „reguły i statuty" - a lud myślał o innych „statutach" aniżeli przepisy prawa kanonicznego. Żadnego oporu? Mnich wittenberski. on sam właśnie wykazał jak znakiem ognistym, e słowa nie wystarczają. Podniósł bunt przeciw najważniejszym autorytetom, papieżowi i cesarzowi; zbuntował się przeciwko swemu księciu, •iedy teraz powoływał się na Pismo, na Pawiowe słowa z Listu do Efezjan: Bądźcie posłuszni waszym doczesnym panom", lud nie umiał dokonać roz-ień, które Lutrowi zdawały się zrozumiałe i oczywiste. Papież i Kościół c'ąż jeszcze stanowili „władzę" — skoro ta władza miała być zbędna, to 'byt zrozumiałe, dlaczego nienaruszalna miałby pozostać inna władza, •ta? Ona także, jak papież, powoływała się na swe ustanowienia „z zeJ łaski". W tym tkwiła sprzeczność, zakłócając życie Lutra i przydając ysów tragicznych. Wypowiadał się przy użyciu wyobrażenia o „dwóch itwach": wewnątrzludzkiego królestwa duszy i wiary, która dla Lutra -dynie ważna — wolna i nie podległa ingerencjom z zewnątrz, oraz ego, czysto zewnętrznego królestwa, którym to — ze wszystkimi nie-"jaJościami, jakie Bóg zrządził dla życia na ziemi — mogło być rów->brze Święte Cesarstwo Rzymskie, jak księstwo saskiego elektora 331 BURZA OGNISTA czy któreś z miast Rzeszy. Z tym rozdwojeniem nigdy nie uporał się ó Luter w pełni niezależny, niczym nie uwarunkowany i pewny swego PQA tym względem pozostał mnichem. W swym toku myślowym też pozostawał przy dawnej wierze: Królestwo Boże, które ma być urzeczywistnione dopiero na tamtym świecie, jest nieskończenie wyższe i czystsze od zawsze grzesznego i niższego królestwa tego świata. Ziemskie królestwo podlega rozumowi, a Luter podążał tu za naukami Ockhama; wiara z rozumem nie ma nic wspólnego. „W królestwie ziemskim trzeba postępować kierując się rozumem, bo rozumowi Bóg poddał takie oto rządy nad światem i cielesną istotę człowieka", nauczał później; Pismo nie daje wskazówek, jak budować domy, zawierać małżeństwa, prowadzić wojny czy uprawiać żeglugę, na to wystarczy „światło naturalne". Natomiast światło niebieskie jest z gruntu czymś innym. Luter idzie tak daleko, iż sądzi, że dla sprawowania rządów ziemskich Bóg wcale nie potrzebuje prawdziwych chrześcijan; w końcu tak jest przecież, że Bóg pozwala istnieć nawet państwu Turków; tam także żyją chrześcijanie, którzy mogą zapewnić sobie swoje „królestwo wewnętrzne". Przy wszystkich wypowiedziach Lutra w tych kwestiach, dotąd aktualnych i żywotnych, trzeba pamiętać, że nie istniało dlań to pojmowanie państwa, jakim dziś dysponujemy. Nie zna ani nazwy, ani pojęcia; kraj, w którym żyje, nie jest państwem, ale panowaniem — dziedziczonym i dzielonym; nie jest państwem, z całą pewnością, Święte Cesarstwo Rzymskie. O tym powiemy później, kiedy Lutra coraz silniej wciągać będzie polityczna i społeczna rzeczywistość jego czasu. Teraz, na wartburskim zamku, jest wciąż mnichem w celi. Mnichem —prawda to —buntowniczym; powołuje się na swoją wiarę, na swoje światło wewnętrzne, na swoje pojmowanie Biblii: na podstawie tych miejsc, które jemu wydawały się prawdziwie fundamentalne. To otwarło drogę. Inni też czytali Biblię, inni też mieli swoje momenty oświecenia; tyle tylko, że wybierali inne miejsca, prorokując też podług swojego umysłu. Sami siebie nazywali ,,niebieskimi prorokami" i tak tez nazywał ich Luter. Nigdzie nie wyczytali, że jednego tylko Marcina Lutra Bóg powołał, by głosił Jego słowo. Chętnie natomiast sobie także przypisywali tę misję. Tak w życiu Lutra zaczęła się najcięższa walka, której wygrać nie mógł. W wielkich swoich pismach bojowych nadał człowiekowi dojrzałość. Teraz zgłosili się niedojrzali. Pochwycili Słowo, z wielką mocą przekonywania głosili je i znaleźli wielu zwolenników. Przysłuchiwał im się Melanchton i w tym, co wygłaszali, znajdował mnóstwo rzeczy nader wą pliwych. W nowym nurcie, pochwycony nim, znalazł się profesor Karlsta promotor Lutra, uznany luminarz wittenberskiej uczelni jeszcze w okresi lipskiej dysputy. Szerzył się swoisty prymitywizm: najdalej od książek; scholastyków, od komentarzy — i z powrotem do najprostszych prapo 332 NIEPOKOJE WITTENBERSKIE I DALSZE najdalej nawet od Biblii na rzecz bezpośredniej inspiracji przez — który ustami nieuczonych przemawiał nawet lepiej niż ustami nacięli z urzędu. Karlstadt chodził po domach rzemieślników, mieszczan )sił ich, by mu wykładali Pismo Święte. We wszystkich miejscowościach ijawili się laiccy głosiciele kazań. Zwano ich predykantami. Walka predy-antów z kaznodziejami była cechą znamienną dla wszystkich starć i po-stań w ciągu dziesięcioleci. Wśród predykantów byli dawni studenci i niejawni zakonnicy, byli -- jak Tomasz Muntzer -- ludzie doświadczeni w studiach biblijnych i agitatorzy społeczni: nie dało się rozdzielić stwierdzeń Biblii od żądań społecznych czy politycznych. „Na chrzcinach, przy biesiadach, w gospodach i zwykłych szynkach [...], słodkimi swymi, miłymi i przemawiającymi do serca publiczności kazaniami", powiada raport, zwodził lud jeden z proroków z Zwickau, sukiennik Storch, który krążył ubrany w popielatoszarą, długą szatę i skrzydlaty kapelusz. Przypochlebiał się pospólstwu głosząc, że „trzeba przeciwko wszelkiej zwierzchności, duchownej i świeckiej, podnieść krwiście czerwoną chorągiew, złote berło chwycić w dłoń i nieść je, by na ten widok zginano kolana, pochylano się i obnażano głowy"; ludzie mieli pomagać w rozpalaniu pożaru, mieli podsypywać proch, by w jednej chwili wybuchł, rozszerzył się i zwyciężył, nie w samej tylko Turyngii, ale w Niemczech Górnych i Dolnych". Prorocy ci pociągnęli za sobą nie tylko naiwnych, także „zwłaszcza bogatych po miastach i wsiach"; potajemnie wprowadzali „do swego związku i duchowej wspólnoty", odbywali po domach swoje konwentykle i akty zbratania, zapisywali na listy członków. Jest to pismo stronnicze, denuncjacja — oto zaczynają się tworzyć partie, do których z trudem jednak i przy pogwałceniu rzeczywistości historycznej odnieść można dzisiejsze wyobrażenia o partii. Nierzadko tworzą partię najsilniej zagrożone „zwierzchności" czy książęta. Mają swoje interesy stanowe i klasowe, dla potrzeb chwili i wspólnej akcji łączą się niekiedy, lokalnie, w doraźny związek; znacznie częściej nawzajem zwalczają, posługując się także chłopami i plebejuszami, by dokuczyć swemu wrogowi stanowemu. Pojęcia użyte w broszurce przeciw siennikowi Storchowi: „związek", „konwentykiel", należą do tamtych iów. Związek jako tajne zjednoczenie małych kół osób „wybranych", 3rym Duch Święty zsyła objawienia — to już bardziej jest bliskie ideom :Jszych komórek i baz propagandowych w podziemiu; mistrzem tej był Tomasz Muntzer, u niego też można odnaleźć już intuicje poli-i społeczne, dające się interpretować jako socjalizm. Konwentykle są inym: nie posiadają nawet odległego pozoru jakiegoś „programu", 'Stnicy są kacerskimi następcami waldensów i husytów, a także -•stałości po niemieckiej mistyce — „cichych, którzy posiądą ziemię". 333 BURZA OGNISTA Nie pragną jakiegokowiek kontaktu z grzesznym, zagubionym światem chcą żyć wyłącznie dla siebie; ubóstwo, prześladowania i pogardę, jaka ich spotyka, przyjmują chętnie jako oznakę statusu wybranych. Mówiąc ze w ich kręgu braci i sióstr wszystko ma być wspólne, chcą tym samym dzielić wspólnie swe ubóstwo, gorzkie częstokroć. Najważniejszym punktem ich nauk, skądinąd niezbyt dokładnie sformułowanych i znanych nam częściowo z oszczerstw przeciwników, jest ponowny chrzest. Chrzest dziecka po urodzeniu nie wystarcza, ponieważ dziecko nie jest świadome. Trzeba „optować" na rzecz wspólnoty religijnej, wtedy dopiero chrzest działa jako znak łaski. Wybór ten oznacza niechybnie ubóstwo, nędzę, przeciwstawienie się światu odrzuconemu we wszystkich swoich przejawach, także jako władza stojących na zewnątrz, niezależnie od warstwy społecznej, jaką reprezentują. Mówimy tylko o tym, co typowe i przeważające; istniały także odcienie pośrednie. Nawet bardzo ciche i ukryte przed światem konwenty-kle potrafiły wybuchać groźną rebelią. Ze środowiska anabaptystów, inaczej nowochrzcieńców, wyszła próba ustanowienia Królestwa Bożego tu, na ziemi, w Miinsterze, bez czekania na Sąd Ostateczny, którego bliskie nadejście głosiła większość tych grup. Wszystko to było jeszcze w zaczątkach, gdy Luter w wartburskim zamku dowiedział się o wydarzeniach w Wittenberdze i Zwickau. Uważał, że postawa elektora jest bojaźliwa i może przynieść groźne skutki. W swym Szczerym napomnieniu... przypomniał książętom, że mają dbać o ład i porządek. Księstwo elektora było w wielkim nieładzie. Wobec jakichkolwiek ingerencji Fryderyk miał ogromne opory i skrupuły. Respektował „dawne prawa", których barwna różnorodność rozpościerała się nad jego krajem. Jego środki sprawowania władzy były zresztą bardzo ograniczone: nie miał ani wojska, ani policji, ani rozbudowanego aparatu administracyjnego. Kilku doradców na książęcym dworze, mała kancelaria, tu i ówdzie w terenie urzędnicy, na tym koniec. Wszystko musiało być załatwiane na piśmie. Rozważnie i sumiennie wysłuchiwał Fryderyk każdej skargi, po czym odkładał ją możliwie na długo, nim udzielił odpowiedzi. Szczególnie ostrożny był w kwestiach wiary, starał się dokładnie wszystko wyważyć. Zwracał się do niego nawet rewolucjonista Tomasz Miintzer, spodziewając się pozyskać elektora dla swojej sprawy; powstańcy z wojny chłopskiej w nim jeszczf jako jedynym z książąt, widzieli nadzieję. Nie zabraniał swemu doktoro" Lutrowi działać i znosił od niego wiele, nie pozwoliłby na to wobec siebi żaden inny władca. Uważał jednak, że Luter jest „nazbyt śmiały", co powiedział już w Wormacji. Tak przeto napisał do swego urzędnika Oswal w Eisenach w marcu 1522: ma baczyć i dbać, by na Wartburgu Lute zachowywał się cicho i spokojnie. 334 NIEPOKOJE WITTENBERSK.IE I DALSZE y// 22. Luter jako junkier Jbrg W krótkim, niemal aroganckim liście Luter odpowiedział groźbami; słyszał dość o tym, co się dzieje w Wittenberdze, szydzi nawet * Fryderyka i z jego zbioru relikwii: książę ma podobno nowy nabytek: prawdziwy krzyż pański, z gwoździami i z wszelkim dopustem zamiast odpustu... Roi raczej też bez szacunku: „W wielkim pośpiechu biegnie pióro; me mi czasu, sam chcę - Bóg tak bowiem chce - rychło już być na miejscu Niechże tylko Wasza Książęca Łaskawość mną się me zajmuje. Ruszył w drogę natychmiast, nie czekając na odpowiedź. Stanu wyższej konieczności nie dotyczyło już Pawłowe „bądźcie posłuszni waszym doczesnym pan Pismo elektora do urzędnika przeczytał już po drodze. Odpowied listem, jakiego do swego jedynego obrońcy i opiekuna me napisał chyba żaden banita-uciekinier. To, co się wydarzyło w Wittenberdze, jest pohańbieniem Ewangelii Wszystko to, czym dotychczas mnie skrzy wdzo: 335 BURZA OGNISTA NIEPOKOJE W1TTENBERSKIE I DALSZI kwestii Jest żartem i niczym. Chciałbym też, gdyby to było możliwe, odwró cić to nawet za cenę mojego życia. Tak bowiem postąpiono, że nie można za to odpowiadać ani przed Bogiem, ani przed światem." Zbyt długo trwał w pokorze; ze względu na elektora, a nie z bojaźliwości pozwolił, aby PO przez rok przetrzymywano na Wartburgu. Dość tego teraz, nie potrzebuje żadnej ochrony. „Jadę do Wittenbergi pod ochroną wyższą niż księcia elektora." Sądzi nawet, że bardziej pragnie chronić Fryderyka niż Fryderyk potrafi chronić jego. I jeszcze ostrzej: ponieważ dostrzega, że elektor jest jeszcze słaby w wierze, oświadcza: „W żaden sposób nie mogę uważać Waszej Książęcej Łaskawości za człowieka, który mógłby mnie chronić czy ratować." Powracając do sprawy, sądzi, że elektor będzie wystarczająco usprawiedliwiony: „jeżeli zostanę ujęty lub zabity", będzie mógł wykazać, że Luter znalazł się w Wittenberdze wbrew jego zakazowi. W deszczowej pogodzie marca 1522, jeszcze w stroju i z twarzą szlachcica, ruszył Luter w drogę. Podróż niosła ryzyko, obszarów jego wroga, księcia Jerzego Saskiego, nie dało się bowiem ominąć. W Jenie, w małym zajeździe „Pod Czarnym Niedźwiedziem", spotkał Luter dwóch młodych studentów-Szwajcarów, a jeden z nich opisał to spotkanie. Przy stole siedzi rycerz w czerwonym kołpaku na bakier, w obcisłych spodniach i grubym kaftanie, u pasa ma miecz; na rękojeści, szlachecką manjerą, położył dłoń (jak go nauczył stajenny). Na stole przed nim leży mała książeczka. Stu-denciny, przemokłe na deszczu, z butami obłoconymi podczas wędrowania gościńcem, skromnie przycupnęły na ławce przy drzwiach. Ale oto rycerz życzliwym gestem zaprasza ich do stołu. Z miejsca rozpoznał w nich Szwajcarów i pyta: „Skąd to ze Szwajcarii droga?" -— „Z Sankt Gallen". — „A dokąd?" — „Do Wittenbergi." Szlachcic wymienia różne wittenberskie nazwiska, jest wśród nich dr Schurff i jego brat. Ale studenci przede wszystkim chcą ujrzeć doktora Lutra, pytają rozmówcę, czy wie może, gdzie on teraz jest? W Wittenberdze go nie ma, może jednak będzie tam wkrótce. Rycerz mówi im o Melanchtonie, u niego mogą nauczyć się greki. Wspomina też o Erazmie, coraz bardziej zadziwiając studentów -sobą, łacińskimi słowami, które wtrąca do rozmowy. W pewnym momencie pyta: „Powiedzcie, drodzy, a o Lutrze co się mówi w Szwajcarii. „O, dostojny panie, podzielone są mniemania: jedni nie mogą dość się S nachwalić, inni przeklinają go jako uprzykrzonego kacerza." Tymczasen drugi młodzian, już trochę ośmielony, ukradkiem sięgnął do książeczki stole i rozchylił karty: hebrajskie litery! Odłożył szybko, prosząc o wyoi czenie: „Dałbym sobie obciąć palec, abym w zamian mógł rozumieć język!" Rycerz odrzekł, że pilnością można to osiągnąć, a hebrajskie w Wittenberdze też uczą. wVDVtywali gospodarza, kim też może być dziwny ten rycerz; dał im do mienia, że kto wie, może to sam Luter. Nie rozumieli dobrze dialektu iowy Turyngii, dosłyszeli coś zbliżonego do „Hutten", a strój i szla- ckie wzięcie myliły ich nadal. Przy kolacji przysiadło się jeszcze kilku )ców, też w podróży. Rozmawiano o sejmie w Norymberdze, a wtedy »rz trochę zdradził się z uczuciami: — Co też panowie tam załatwią ik ciężkich czasach! Same tylko turnieje, kuligi, biesiadki i obłapki, „ale to są wszak nasi chrześcijańscy książęta"! Wczesnym rankiem rycerz odjechał; ponownie spotkali go w Wittenberdze i już na pewno wiedzieli, że to Luter. Opowiadanie musiało w późniejszym zapisie ulec stylizacji, wzmocniono zapewne barwy. W głównych zarysach zdarzenie jest wiarygodne, tak półszczerze a dobrodusznie mogło to przebiec; inaczej trudno wyobrazić sobie podróżowanie wyklętego człowieka. Środki ostrożności nie zmniejszały grożących mu niebezpieczeństw. W grupie innych spotkanych na gościńcu konnych rycerz Jórg wjechał do Wittenbergi. Wyglądała nieszczególnie. W gminie wyznaniowej tumult i zamieszanie, pół uniwersytetu w rozsypce, wielu studentów zatroskani rodzice wezwali do powrotu. Uczelnią, miastem także, władał Karlstadt. Idee miał bardziej radykalne niż Luter, częściowo rozumne i praktyczne, częściowo szaleńczo prymitywne, oparte na swoich wyobrażeniach pra-chrześcijańskich, jak sądził. Po zorganizowanym przez siebie niszczeniu obrazów utworzył niezwłocznie „wspólną szkatułkę" z majątku rozwiązanych bractw i fundacji; była to kasa zapomogowa dla ubogich, która miała także udzielać niskoprocentowych pożyczek drobnym rzemieślnikom; in-ytucja bardzo sensowna, wymagająca wszakże przezorności w prowadze-u i zdecydowanej ręki. Tego jednak zupełnie Karlstadtowi brakowało, adatny na emocje, słaby ten człowiek był chodzącym żywym zbiornikiem, amadzącym w sobie wszelkie myśli, które krążyły w otoczeniu — sporne, religijne, pedagogiczne, a wszystkie wirowały, goniły jedna przez '83; wrzały w nim, ale wyrzucał je nie dogotowane. Wszystko dla niego 3 się zbyt wolno, każda z licznych jego idei zrealizowana miała być -hmiast. W Biblii przeczytał, że Bóg wygnał z raju Adama, by ten e czoła uprawiał ziemię. Oznajmił więc studentom: wyjść z auli, Totem na rolę; zamiast książek -- motykę w dłoń! Rolnik --to z'wy stan i zajęcie, a nie uczony czy teolog! Inni profesorowie, nie do -y Pogodzeni z tą nauką, przerażeni siedzieli w domach. Pomieszczenie Jm łacińskiego zamieniono na punkt rozdziału chleba. Na dwór szły rtY- Stary książę oświadczył: „Wielka to, ważna to sprawa, której jako ~ nie rozumiem!" Marcin Lilie 337 BURZA OGNISTA Do pracy przystąpił Luter. Znamienne są pierwsze jego działania; pozbywszy się wyglądu rycerza: brody, czerwonego kołpaka, strojnego kaftana — znów przy wdział czarny augustiański habit. Zatrzymał się w swym starym klasztorze braci augustianów. Wyszedł na kazalnicę, bo do swej gminy jako dawny jej kaznodzieja najpierw chciał przemówić. Każdego dnia przez tydzień wygłaszał kazania, wyraziście, dobitnie. Nie grzmiał; wichrzycieli traktował wyrozumiale; wzajemnie na pewno nie okazaliby mu tych względów. Nadal zawierzył Słowu, a Słowo raz jeszcze okazało się potężne ponad wszelkie oczekiwania. Bezpośrednie oddziaływanie Lutra na ludzi nigdy jeszcze nie było tak silne i skuteczne jak w ciągu tych niewielu dni w małej, trzechtysięcznej Wittenberdze. Było to środowisko, które znal, okręg, który objąć mógł wzrokiem. Zdecydowanie stanął po stronie „słabych". Żadnej zbędnej presji, żadnych innowacji, które dotykają i oburzają! Bez pośpiechu, bez niecierpliwości! Kto chce przystępować do Stołu Pańskiego, jak dawniej, niech tak czyni; kto musi przyjmować także konsekrowane wino, ten może je otrzymać. Komu uszy nawykły do łaciny i ona najlepiej mu dźwięczy, niech słucha mszy nadal w tym języku. Żadnego prześladowania tych, którzy myślą inaczej! Do dworu książęcego wystąpił w liście, by zrezygnowano z gwałtownych działań przeciw „marzycielom", „egzaltowanym"; Spalatin koniecznie musi wpłynąć na księcia; w żadnym razie nie przelewać krwi! Zupełnie inaczej postępowali w takich sytuacjach inni rewolucjoniści i przywódcy ludu. Wielki Żiżka, nader radykalny przywódca husytów, nakazał bez litości skracać o głowę setki ultraradykałów i egzaltowanych ze swego obozu, gdy zaczęli mu przyczyniać kłopotów: nowszych przykładów nie musimy przytaczać. Luter jest w tym momencie bardzo jeszcze spokojny. Obojętnie przyjmuje szemrania niektórych, dopatrujących się w jego działaniach regresji i odwrotu. Ze zrozumieniem i względami odnosi się do Karlstadta, który musiał zejść ze stanowiska przywódcy, a teraz rozzłoszczony siedzi w swym pokoju i rozmyśla nad publikacjami przeciw Lutrowi. Inny człowiek, dawny brat zakonny Zwilling, z zapałem głoszący husyckie nauki, skarcony w przyjazny sposób przez Lutra, podporządkował się. W kazaniach Luter głosi nade wszystko cierpliwość: „Drodzy przyjaciele, nie może każdy czynić tego, co uważa za słuszne, ale musi dostrzegać, co jest użytecznej potrzebne jego bratu. Tak musimy obchodzić się z naszymi słabszymi braćmi i mieć dla nich cierpliwość, nie możemy obrzucać ich wyzwiskami, lecz postępować trzeba nam delikatnie i przyjaźnie, a nauczać ich z całą łagodnością." Tak samo traktować należy sprawy kultu religijnego; zewnętrzne elementy mszy i kult obrazów pozostawmy dotąd, aż ludzie dostatecznie się zmienią; że dopuszczano się nad- 338 NIEPOKOJE W1TTENBERSKIE l DALSZE użyć — wiadomo. „Summa summarum: chcę głosić kazania, chcę mówić, chcę pisać, ale przymuszać, nakłaniać siłą nikogo nie chcę." Daje też napomnienia polityczne: Wszystko dotychczas zdziałało Słowo, „gdybym chciał działać w czynach, nienależytych, sprowadziłbym z konieczności ogromny rozlew krwi na Niemcy, musiałbym w Wormacji tak sprawę rozegrać, żeby i cesarz nie był bezpieczny. Ale co wtedy? Błazeństwo, ruina dusz, dla ciał śmierć i zniszczenie." Luter postępował krok za krokiem, a wynikało to nie z systematyzujących założeń, lecz z nakazu instynktu. Kroczył dość szybko i utyskiwał nie bez racji, że wielu takich, którym sam utorował szeroką drogę, teraz, jakże wolno, odnajdywało do niego ledwie wąską ścieżynkę, dufnie idąc w przód, torując sobie drogę na własną rękę. Tutaj, w pełnej niepokojów Wittenberdze, zrobił pierwszą próbę postępowania po swojemu — i powiodła się. Myślał wielkodusznie i nie chciał użycia siły. Wystarczała moc jego słów. Co dzień w ciągu tygodnia przemawiał z kazalnicy i spokój powrócił do miasta. W salach wykładowych na powrót zasiedli studenci. Luter nic nie chciał wiedzieć o prawie stanowionym przez człowieka, dotyczyło to także jego sprawy — głoszenia Słowa. Hierarchia kościelna zbudowała swój gmach w ciągłym ustanawianiu praw. Zwalczanie tego uważał za swój pierwszy obowiązek. Nie chciał, by tak samo czynili jego zwolennicy, powtarzając ów proces. Wywodzi to w jednym z kazań: Już ojcowie Kościoła walczyli o uchylenie starych praw, „po nich przyszli papieże, którzy też chcieli się czymś przyczynić i ustanawiali prawa, a wówczas z jednego uchylonego prawa wyrosło tysiące innych praw, które do szczętu zasypały nas prawem —tak zatem dojdzie i tutaj do tego, że jedno prawo rychło zrodzi dwa, dwa prawa zrodzą trzecie — i tak bez końca". Nawiązuje do dawnego sporu między cesarzem a papieżem w sprawie obrazoburstwa: „Ze swobody chcieli zrobić mus, a tego Bóg ścierpieć nie może..." Piękne słowa, niebezpieczne słowa. Luter w okresie tych tygodni jest czystej wody idealistą i utopistą, choć tak praktycznie i ze skutkiem potrafi interweniować w małym kręgu. Nie bierze pod uwagę, że ludzie w większości wcale nie chcą swobody ani własnych decyzji, lecz potrzebują praw, pokierowania, wskazówek. Nie dostrzega też, że i nad nim zawiśnie mus. Szwajcarski student tak opisuje jego wygląd: Mężczyzna dość otyły, wyprostowany, z głową często w tył nieco odchyloną i spoglądający w górę jak wizjoner, ale i często patrzący bystrymi piwnymi oczyma na ludzi tak, że się przerażają. Dają mu posłuch nie dlatego, iżby ich uznaniu pozostawiał, co czynić mają, ale dostosowują się dlatego, że mówi: Tak trzeba to zrobić. Zarząd miasta, wdzięczny, bo w sytuacji o tyle już łatwiejszej, zamawia dla 22* BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA niego nowy habit; stary nazbyt już nieokazały. „Groszy 39 i dwie kopy, fenigów 6, Doctori Martino czcigodnemu, bo z więzienia wrócił. Łokci na habit półósma i ćwierć, łokieć po 18 groszy, u Hansa Moddena i Mateusza Globiga wzięto." Tylko dwa lata będzie mu potrzeba — tak sądził Luter i tak napisał w Szczerym napomnieniu... — a w oczywisty sposób wszystko się ureguluje, znikną wichrzyciele. Dokładnie dwa lata pozostały mu, by trwał w tej spokojnej, ufnej nadziei. ZŁUDNA WIOSNA Wittenberga nie świat, saski elektorat — nie Niemcy. A jednak. Nawet w tym półpaństewku, bez ustalonych form państwowych, bez wytyczonych granic -- jakaż wielość i różnorodność obyczajów, praw, instytucji! Na wprost przed oczami Lutra stoi kościół zamkowy z wielkim zbiorem relikwii i z prochami fundatorów, którzy bez reszty pozostali przy dawnej wierze; niekiedy przypomina elektor, by wystawiono w celu adoracji jego kosztowne świętości, przynajmniej w dni tych świętych, których „okruchy" i cząstki znajdują się w kolekcji. W drugim kościele, miejskim, Luter z delikatną rozwagą głosi nową wiarę. Głoszą niekiedy inni, mniej zważając na słowa. Ciało profesorskie uniwersytetu bynajmniej nie jest ciałem jednorodnym, a cóż dopiero studencka brać pochodząca z wielu krajów. Wokół zaś tego niewielkiego miasta, we wsiach, w targowych miasteczkach, w bardziej oddalonych miastach Saksonii -- dopiero wre nieporządek, najprzebarwniejszy. Klasztory: jedne opuszczone, w innych przestrzega się zakonnej reguły, bo jest komu jej przestrzegać. Profesor Karlstadt zrzuciwszy sutannę powraca zgorzkniały na wieś, ma tam niewielką posiadłość i serio traktuje swe hasło „z powrotem na rolę"; życzy sobie, by chłopi mówili mu „sąsiedzie Andrzeju", zamiast miejskiego surduta nosi burą siermięgę: wczesny prekursor Proletkultu, również i w tym, że nie chwyta w dłoń motyki, lecz pióro; nie uprawia pola, lecz dalej pisze swoje broszury. Tomasz Muntzer, wypędzony z Zwickau znajduje oparcie w małym miasteczku Allstedt, położonym w dolinie Goldene Aue w Turyngii; nie bawi się w uprawianie Proletkultu, lecz za pośrednictwem swoich „włóczęgów" rozwija szeroką i skuteczną agitację. W drugiej połowie Saksonii książę Jerzy, z brodą do pasa, ogromną i już siwiejącą, prowadzi inną szeroką działalność: prześladowanie wszelkich nowinkarskich nauk; myśli też o tym, by z polecenia rządu Rzeszy napaść na kraj kuzyna Fryderyka 340 i vvydrzeć mu godność elektora. Na takim to niepewnym gruncie stał Luter i głosił, że Słowo zwycięży własną swoją mocą. Nie zwyciężyło, szerzyło się jednak, i to z intensywnością, jakiej nikt nie przeczuwał. Luter nic nie organizował, nikogo nie rozsyłał i zachowywał się raczej wyczekująco, a często nawet nieufnie; szorstko też odprawiał ludzi, którzy go odwiedzali, i mógł mieć ku temu powody. Cisnęli się do niego szpicle, wywiadowcy i zwyczajne szaławiły, każde jego słowo raportowano, przekazywano, gdzie trzeba, fałszowano, ostrzej formułowano, dopasowywano, by tkwiło w raporcie, wykorzystywano niezgodnie z jego myślą. Publikacje zarówno Lutra, jak jego przeciwników nie pozwalają w pełni odczytać zamętu i wzburzenia tych lat; ważniejsze było to, co z nich wybierano wtedy w pojedynczych zdaniach, hasłach i postulatach. Potężnym środkiem walki było kazanie, dalekie od nastrojowego rozważania niedzielnego z nabożną przestrogą i kilkoma najwyżej nawiązaniami do rozpędzonych zdarzeń czasu i świata. Mamy niestety bardzo niewiele, i to najczęściej przepracowanych do druku świadectw mówiących o pasji i mocy owych mów i kazań, wygłaszanych z ambony, pod wioskową- lipą, na targowych placach, z murów cmentarnych, w gospodach i zajazdach. Z trudnością przychodzi nam przenoszenie na nasz język tego, co ówczesnym ludziom mówiły biblijne słowa i wersety czy mroczne przepowiednie o końcu świata. Dopiero zagrożenie bronią jądrową sprawiło, że ożyły podobne apokaliptyczne nastroje, i wezwało do działania kaznodziejów--laików oraz fachowców. Biblijne cytaty służyły do każdego celu, w każdej sytuacji. Pierwszeństwo dawano Staremu Testamentowi. Ponad pierwszym czasem chrześcijaństwa zdążano do prastarych czasów żydowskich patriarchów. Takie odniesienia do pierwotnego, przez Boga ustanowionego porządku nie były czymś nowym; zawsze poruszała umysły treść Proroctwa Daniela i po to była używana, by je poruszać. Teraz można było w całości poznać biblijne teksty. Szły do niemieckich krajów w zeszytach i broszurach, zasilały ulotne pisma, dialogi, odezwy i zapowiedzi Bożego gniewu, a po nim nowej ery. Światem Wittenberga nie była, ale świat przyszedł do Wittenbergi. Po to, by załatwić wszystkie nadchodzące zapytania, życzenia, prośby, wypowiedzieć zdania i opinie, o które się zwracano, Luter na dzisiejsze pojęcia musiałby dysponować wielkim sekretariatem i nie mniejszym ośrodkiem prasowym; nic z tych rzeczy nie było, nie rozporządzał też żadnymi środkami. Utworzył się mały tylko krąg współpracowników. Współtowarzyszem równorzędnym pod wieloma względami, a pod niektórymi nawet przewyższającym Lutra, stawał się w coraz większej mierze Filip Melanch-ton. Jemu przede wszystkim uniwersytet zawdzięczał ponowny swój roz- 341 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA kwit. Odnosił sukcesy jego talent pedagogiczny; ze studentów, którzy pobierali nauki w Wittenberdze, rekrutowali się pierwsi reformatorzy we wszystkich okolicach Rzeszy i nawet poza jej granicami. Dołączali do kręgu kolejni. Justus czy Johann Bugenhagen i inni — nie są to może postacie szczególnie wybitne, ale dzielni mężowie, wytrwali w pracy, energiczni; mieli też takie cechy, na których zbywało Lutrowi. Pomorzanin Bugenhagen stał się wyśmienitym organizatorem nowej nauki w całych Niemczech północnych i w Danii; historia reformacji w tych krajach to zarazem dzieje własne Bugenhagena. Ten dawny zakonnik, premonstratens, który z furią cisnął o ziemię egzemplarz O niewoli babilońskiej, a potem go podniósł, z rosnącym zapałem studiował i przyjął jak objawienie, stał się z czasem jednym z głównych współpracowników Lutra. Postępował nie zawsze subtelnie i wyrozumiale; był mężczyzną krzepkim i z krzepkimi też przeciwnikami miał do czynienia. Był rosły, postawny — a prezencja miała duże znaczenie w wykładach i kazaniach, cóż dopiero w pertraktacjach z książętami i władzami miast; pamięć miał znakomitą, a wrogów zapamiętywał też dokładnie. Posiadał solidne wykształcenie humanistyczne i niezwykłą wtedy cechę: znajomość historii; zanim przybył do Wittenbergi, wyróżnił się jako przełożony szkoły katedralnej. Kazania jego były pełne siły i „gęste", co Luter cenił w nim szczególnie; słowo .,gęsty" najlepiej określa istotę tego człowieka, który rezygnował z wszelkich finezji, uboczności i skomplikowania, jeżeli były one ze szkodą dla zadań, które miał rozwiązać. Luter powiedział kiedyś, że muszą istnieć tacy, którzy i diabłu potrafią przeciwstawić „twarde gnaty", przetrzymać „uderzenia i kuksańce"; wśród takich pierwszym dla Lutra był B'ugenhagen. Kościsty Pomorzanin był dlań jeszcze kimś więcej. Został jego spowiednikiem czy, dokładniej określiwszy, partnerem przy spowiedzi Lutra aż do jego śmierci. Spokojny, opanowany doktor Pommeranus był jego ucieczką i ostoją w rozterkach i duchowych załamaniach. Porządnie, a od serca go beształ: Cóż to opowiadasz o Bożym gniewie, żeś nim dotknięty? Prawda to. Bóg ma się o co gniewać, gdy na ciebie popatrzy. Mówi On: „Cóż począć mam z tym oto człowiekiem? Tyle wspaniałych darów mu dałem, a ten jeszcze wątpi o mojej łasce!" Było to dla Lutra wielkie pocieszenie, a jak sam mówił, głos anielski, który zachowywał w sercu długo i ze wzruszeniem. Jeszcze od czasów klasztornych wdzięczność za najdrobniejsze słowa otuchy należy do najbardziej ujmujących cech Lutra. Bugenhagen w funkcji pocieszyciela zastąpił Staupitza, duchowego ojca Lutra w latach zakonnych. Kontrastowali mocno: tamten wykwintny dyplomata, człowiek mediacji i wyciszonych myśli, w których przekazywał Lutrowi spuściznę po niemieckiej mistyce, ten — syn mieszczański, tętniący energią, obcy przesadnym względom, szczęśliwie i na drobnomie- szczańską modłę żonaty ze służącą prawnika doktora Schurffa; silny człowiek nowych czasów, w których Staupitz nie mógł się odnaleźć. Dla Staupitza Luter nadal był pełen czci, także wtedy, gdy sędziwy mentor ostrożnie odsunął się od wychowanka. Na to, aż zakon, którym kierował, rozproszy się całkowicie, Staupitz nie czekał; już wcześniej złożył swój urząd i z zakonu augustianów przeszedł do benedyktynów; w Salz-burgu otrzymał nowe stanowisko, został opatem benedyktyńskiego klasztoru Św. Piotra. Przystosował się. Luter wzywał go, by „podjął i niósł swój krzyż", daremnie, różnica ich usposobień zaznaczała się już wyraźnie: „Za pokorny jesteś, a ja — za dumny." Rzecz była zbyt poważna; Luter nie chce osądzać ani potępiać Staupitza za jego krok, niemniej: „milczeć nie będę!" Swój ostatni list do „Przełożonego w Panu, Ojca i Nauczyciela" podpisuje: „Twój syn Marcin". Swemu „najlepszemu Marcinowi" odpowiada w liście Staupitz, zapewniając, że nadal go kocha, i przytaczając słowa elegii, w których Jonatana opłakiwał Dawid: Żal mi ciebie, mój bracie Jonatanie. Tak bardzo byłeś mi drogi! Więcej ceniłem twą miłość, niżeli miłość kobiet. Powołuje z Pisma jeszcze jeden przykład, przypowieść o synu marnotrawnym. Od pustych strąków, od „młota, które jadały świnie" — a marnotrawnemu w niedostatku nawet i tego nikt nie dawał — Luter przywiódł ludzi do „ziemi żyznej". Wiele mu zawdzięczają. Ale musi pamiętać — napomina go Staupitz --by nie wprowadzał zamieszania do serc ludzi prostych! „Ukochany mój przyjacielu", tak się zwraca prosząc, by myślał o maluczkich i nie wprawiał w niepokój ich sumień. Modli się za „neutralnych", którzy uczciwie trwają w dawnej wierze, niech ich Luter nie potępia! Sam widzi, jak wielu nadużywa Ewangelii „dla skłonności ciała". Być może, powiada o sobie zrezygnowany Staupitz, duch jego nazbyt jest powolny lub trwożliwy, i dlatego, kiedy teraz osłoni się milczeniem, musi go Luter zrozumieć. Na tym, w milczeniu i ciszy, bez zerwania, zakończyła się ta przyjaźń; wkrótce potem Staupitz zmarł. Na podwórcu bracia klasztorni spalili książki z jego biblioteki; jednak w refektarzu, w długim rzędzie podobizn opatów, zawiesili jego portret - - jest to twarz subtelnego pedagoga, zamyślona, rozważna; umiał przewodzić ludziom w najbliższym otoczeniu, ale na dalszą metę wodze wypadały mu z rąk. Żadna z jego prób pośredniczenia nie mogła już zaowocować; był człowiekiem w luce między-epokowej. Napawała go ona dreszczem lęku, jak Erazma; był człowiekiem 342 343 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA tej samej co on generacji i umysłowości, choć nie humanistą, a jego oczy ' wytrzymały jaskrawego światła, jakie niosło się po ś wiecie. Ciche rozmów'* jakie wiódł kiedyś z Lutrem pod gruszą klasztorną, były jego siłą -walka. Hasłem jednak była walka. Zaczęła się na wszystkich krańcach Niemiec Luter ani „wittenberczycy" nie musieli palcem ruszyć, by wybuchła. Jeszcze nie było wyraźnie zarysowanych frontów w tej walce; niemal do śmierci Lutra pozostawały one znacznie słabiej widoczne, niż niejednokrotnie przyjmuje się teraz. Wyobrażenie o bojownikach „prawdziwie katolickich" i „z przekonania protestanckich", a tych było trochę, niewielu, pozwala łatwo przeoczyć to, że ogromna większość ludzi w tamtym czasie jeszcze się nie zdecydowała ani w sferze religijnej, ani politycznej. Po stronie dawnych autorytetów pierwotnie stali późniejsi obrońcy reformacji, wśród nich postacie rządzące, jak landgraf Filip Heski; liczni uczeni, ostro krytykujący Kościół w walce o Reuchlina, wchodzili potem w przymierze z Rzymem. „Zdrady", „odchylenia od linii" zawsze występują w wielkich ruchach i rewolucjach; zdarza się, że proces taki trwa przez dziesięciolecia i zapisuje go historia poszczególnych partii; od czasu do czasu trzeba go pisać od nowa. Silnie działają tu sprzeczności i przeciwieństwa całkowicie osobiste, „kult jednostki" podług dzisiejszej terminologii. A całe to działanie —jedni obok drugich, i w zamęcie jedni przez drugich — stłoczone jest w okres kilku zaledwie lat; w czasie od 1520 do 1525 podjęto decyzje, które ukształtowały Europę na setki następnych lat. Jest tak, że wzrok przede wszystkim dostrzega ataki, uderzenia i przełomy, a jest w nich coś, co zapiera oddech; te siły natomiast, które hamują i opóźniają, pozostają zrazu niedostrzegalne. Najczęściej nie bierze się pod uwagę ociężałej bezwładności mas ludzkich, które nie chcą nawet być „neutralne", tylko po prostu żyją, jak żyły. Najpierw, milowymi krokami, postępowała sprawa Lutra. Nadeszła wiosna pełna złud. Budziły się wszędzie umysły. Humaniści, którzy -sunąwszy się na czoło — spulchnili glebę uniwersytetów i myślenie uczonych, teraz byli w odwrocie; najczęściej, jak Erazm zawiedzeni tym, * „zupełnie inne siły i koła" wysuwały się naprzód, w miejsce cichych ucz< nych, którzy walczyli tak ostro i błyskotliwie. Ironia, broń mocna, działa: na umysły sceptyczne i wyzwolone, które umiały uśmiechać się nad czystą głupotą świata. Teraz szerokie swe bary podnosiły natury krzepki i rubaszne. Nie chciały uśmiechać się kącikiem ust, chciały śmiać się głośno, całą gębą; nie zadawano wykwintnych ukłuć, walono cepem na od Zmieniła się publiczność. Pojawiło się coś takiego jak „opinia public a można było wpływać na nią tylko środkami prymitywnymi, rubaszn. i patronem wielu stał się święty Grubianus. Diabeł zaś okazał się -dziej ulubioną ze wszystkich postaci; wydawcy najlepsze interesy na książkach o diabłach, czasem zupełnie niewinnych, jak diabeł iemieckich pludrach, diabeł — demon tańca, diabeł ladacznic, diabeł k i smutków, babi diabeł, diabeł posępny, diabeł — mędrek, ale były diabły bardziej serio, w postaciach rycerza, skąpca czy lichwiarza, istwo tych wcieleń, aż w końcu Jodokus Hocker wpadł na pomysł YŻszej syntezy i napisał książeczkę: Diabeł sam jako taki. Ale, zdaniem Lutra i jeg° przeciwników, sam szatan jako taki krył się bez żadnych wątpliwości w każdej opinii różnej od ich własnej. Wymieniają go niemal tak gęsto, jak często dla swej sprawy wzywają Imienia Bożego. Istnieje tylko czarne i białe, wrzące i zimne, a „letni" jest najcięższym zarzutem w ustach Lutra. Literaturę tę skutecznie uzupełnia ilustracja, czarno-biały drzeworyt, propaganda wizualna dla wszystkich tych, którzy nie umieją czytać. Prymity wność tych wytworów sprawia, że dziś trawimy je nie bez trudu. Nużą powtórzenia; są tam te same wciąż zwroty i obrazy. Niezaprzeczalnie był to jednak jedyny okres, w którym Niemcy miały literaturę autentycznie swojską, w równym stopniu przemawiającą do wszystkich warstw. Najczęściej trudno jest ustalić, kim byli autorzy; trzeba było publikować anonimowo, by nie powędrować za kratki albo nie wpaść jeszcze gorzej. Postać chłopa, występująca tak często, nie dowodzi wcale, że chłop realnie doszedł do głosu, świadczy natomiast, że w literaturze tej upatruje się w nim rzecznika powołanego do tej roli w narodzie. Autorami byli głównie studenci i literaci, także pisarze miejscy, mieszczanie, kaznodzieje. „Prosty człowiek" to w powszechnym rozumieniu taki, który wie lepiej, co go boli, niż „ci tam na górze". Szewc Hans Sachs, człowiek największych talentów, jakiego wydał stan rzemieślniczy, ludowy poeta z Bożej łaski, natychmiast 'dał do dyspozycji niezmordowane swoje pióro. Jego pieśń o Lutrze -ittenberskim słowiku, którego słychać dziś wszędzie" •— głosiła nastanie zenki po długim czasie półmroku; określenie „słowik z Wittenbergi" 1 się popularne. Hans Sachs miał obszerny zbiór pism Lutra i jak na 'ca zdumiewająco dobrze zaopatrzoną bibliotekę; nie był on też jakimś kłym szewcem-dratewką od łatania butów, ale mistrzem w swym rze-s, posiadającym wygodny dom, wielu czeladników i uznaną pozycję ;cie; dlatego bardzo zabiegał o zachowanie dawnego stanowego ku. Ale bronił nowej nauki w swoich wierszach i bardzo żywych ch prozą, posługując się często humorem i dowcipem. Sam —jako - dyskutuje w jednym z dialogów z kanonikiem, atakując go traf-''branymi cytatami z Lutra i z Biblii. Duchowny mało z tym jest lany, zna dekretalia papieży, wie, że kacerzy trzeba palić, zaczyna .144 345 BURZA OGNISTA jednak utykać, kiedy szewc przechodzi do biblijnych wersetów. Apostoł wie zebrali się na sobór w Jerozolimie, mówi szewc. Tak, powiada kannn'' i i • • n *^-Jill K zebrali się? Szewc: Macie wszak, panie, jaką Biblię? Kanonik: Tak. mam. Wyciągnij, kucharko, i przynieś tę grubą księgę! Kucharka: Czy to ta, panie? Kanonik: Ejże, nie, to dekretalia1 Uważaj, nie zniszcz! Kucharka: Czy to ta, panie? Kanonik: Tak, kurz zetrzyj, żwawo i galopem! Do dzieła, mistrzu Janie, gdzież to napisano? Szewc podaje miejsce w Dziejach Apostolskich; kanonik zbywa go z niechęcią: „Sam szukaj, nie bardzo z tym jestem obyty, czytamy rzeczy pożyteczniejsze." I wpada w furię, w złość na laików, co to dmą się teraz tak bezczelnie. „Trzeba szybko wybić wam z głów te sztuczki, jak najszybciej, innej rady nie ma! Zmilknie niejeden, co teraz krzyczy!" A gdy rozmówca już wyszedł, kanonik nakazuje kucharce, by na przyszłość nosiła buty do innego szewca: Hans Zobel, „ten jest człowieczyna dobry i poczciwy, nie rozgaduje tyle o Piśmie Świętym i o Lutrowskim kacerstwie". A teraz kucharka niech się zakrzątnie w kuchni, niech na stół wniesie kwiczoły, bo „przyjdzie na przyjęcie wikary mojego wielmożnego pana z kilkoma jeszcze panami. Biblię z pokoju wynieś i zobacz, czy nie brakuje której kostki do gry, a świeżą talię kart żebyśmy też mieli, albo i dwie..." W dialogu Nowy Jaś od motyki wyżalą się pewien chłopina przed rycerzem Sickingenem: „Panie mój, mam ci ja źrebię młode, prześliczne zwierzątko i bardzo mi rozkoszne; kiedym wypuszczał je ze stajni, tom i głaskał je, i pieścił, a po łebku całował." Zobaczył to klecha i zaraz powiedział, że grzech to srogi i kacerstwo, i karę nałożył, całych dwadzieścia guldenów; nawet dwunastu, do których obniżył stawkę duchowny, nie mógł chłop zapłacić; stanęło na sześciu, chłop błagał tylko o zmiłowanie, żeby nie zaraz, ale po żniwach, „kiedy zboże wymłócę i sprzedam trochę ziarm duchowny twardy był, nie dał się uprosić i zaraz w niedzielę z ambony klątwę na mnie ogłosił". Chłop ufnie zwraca się do wielkiego kondom o pomoc, ten ją przyrzeka, ale wkrótce musi zająć się sprawami wyższej rzędu. Do dialogu o Jasiu od motyki, mówiącym o wielkich nadziejac pokładanych w rycerzu i szlachcie, dołącza się, dość nieoczekiwanie, jes^ trzydzieści artykułów, w których prześwieca już pożoga wojny chłopsK J-Duchowni, bez wyjątku, nazywani są w nich szubrawcami; ani feniga ^ ZŁUDNA WIOSNA fundacje, odpusty, pielgrzymki; stronnicy papieskiego dworu to " łać dusić i zabiać". Pośród tekstów j fljj lUH^^^J-11 ' l ~~-j > r - <^ -j - * _ lale psy"- godzi się ich „bić, łapać, dusić i zabijać". Pośród tekstów °&b żnych i dobrotliwych są takie, w których mowa o wykłuwaniu oczu na, cjnaniu uszu. Ludzie chcą takich księży, którzy głoszą Ewangelię i żyją ' °7ciwie. Należy usunąć bałwochwalcze obrazy i posągi — drewniane, Imienne czy nawet ze złota i srebra uczynione, jedynie do Boga, duchem, znosić się trzeba w modlitwach. Handlujący relikwiami „kramarze" niech zostaną pozbawieni swych koni oraz worków z pieniędzmi, ale potem niech wolni idą sobie drogą razem ze swymi świętościami. W sprawie spowiedzi usznej trzeba prosić o opinię Lutra i innych, którzy na tym się znają. Współtowarzysze mają razem i do upadłego bronić treści tych artykułów, nie szukać w nich osobistego interesu, ale Bożej prawdy, wiary chrześcijańskiej i dobra wspólnej ojczyzny". Do umiarkowania napomina się często. Wciąż krążą naiwne nadzieje, kierowane do cesarza, oczekujące zrozumienia od tych, co na górze. Eber-lin. były franciszkanin, człowiek energiczny, autor dosadnie napisanych ulotnych pism, nie może odmówić sobie momentu lamentacji: „O Boże, cesarz i jego brat są młodymi, pobożnymi panami, w swej ufności jeszcze nie poznali się na fałszu tych niegodziwców, ale Bóg rychło im oczy otworzy!" Nieśmiertelne wersje, że winę za całe zło ponosi jedynie kilku „złych doradców" czy osobisty czyjś spowiednik, mąciły w głowach w każdej epoce. Jasne i niedwuznaczne są tylko bezpośrednie cele ataku: walka przeciw hierarchii i pozycjom, które ona zajmuje. Obrońcom dawnego nie jest łatwo, l tak samo narzekają na zeświecczenie kleru i inne przejawy zła, tak samo żywią nadzieję na przyjście dobrego papieża, który wszystko doprowadzi do porządku. Wśród mizernych giermków, jakich ku obronie miała dawna wiara, tranciszkanin Tomasz Murner był jedynym, który swoją sprawę wykładał 2 talentem i ludowym rozmachem. Dla szyderstw z niego wykorzystano, według zwyczajów gry i walki, jego nazwisko: Murner — kocur, koci łeb, który potrafi tylko pomrukiwać: „murr, murr". Rewanżował się sumiennie. aczął od satyr na nieobyczajność czasów, pogodnie a złośliwie przeczesy- j §rzechy wszystkich stanów, nic wyłączając kleru, zakonników i swoich asnych konfratrów. Potem zwrócił się przeciw Lutrowi — burzycielowi go porządku, którego nieporządek on sam dopiero co odmalował tak ocnymi farbami. Jego wiersz O wielkim błaźnie luterańskim zaczyna się tv h02^' me ^yka osoby samego Lutra. Chodzi o wyszydzenie mnóstwa bła ' y 'da za nim, a ci łącznie tworzą postać wielkiego, nadętego fa na' ^amysł ten zostaje dalej porzucony, mamy coś w rodzaju zapustnej y- Luter występuje w niej osobiście, obaj dysputują, Luter doradza 346 347 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA IDtsjwtatiott einem un tX>ott (Sottes im6 etn redjt tDefen mcfodjten !,•• a na znak pojednania chce dać Murnerowi swoją córkę za żonę; • ten powstał, zanim Luter począł myśleć o zawarciu małżeństwa. nada wita Murner oblubienicę, podczas uczty weselnej towarzystwo i pludry przyprawione mnóstwem pieprzu, po czym nowożeńcy zni- • w godowej komnacie. Panna młoda musi zdjąć welon i chustkę z głowy, cazuje się wtedy, że ma na głowie strupień, kołtun, gruby na trzy palce, [epiany, dziedziczny po ojcu. Narzeczony przepędza „mniszą dziwkę", tńra własną osobą zademonstrowała, na co chorują luteranie; na dzie- dziczny kołtun, na parchy grzechów. Lekkomyślny związek wykazuje, zym staje się małżeństwo, gdy zostało zawarte podług nauki Lutra, bez uświęcającego sakramentu. Potem bez sakramentu ostatniego namaszcze- nia umierać musi Luter, a wniosek brzmi zwięźle: W sraczu giń, człowiecze wstrętny, co odrzucasz sakramenty! Ten sam Murner pisze najbardziej wysublimowane pieśni, chwalące Maryję. Znajduje też poruszające słowa, w których mówi o chłopskiej nędzy; niedwuznacznie wskazuje palcem na Lutra jako na przywódcę Związku Chodaka. Na tytułowych kartach swoich pism sam siebie określa: „Wielce uczony doktor Murner"; istotnie, studiował w Paryżu, Krakowie, Pradze, Fryburgu, tytuł poeta laureatus nadał mu cesarz Maksymilian; pisze po niemiecku bez retorycznych kwiatków i z większą siłą wyrazu niż większość współczesnych mu autorów. Jako szczery bojownik Kościoła i jego autorytetów mógł liczyć na jakieś wynagrodzenie trudu i poparcie, : błąka się z jednej miejscowości do drugiej, przepędzany przez miejscowe Bładze, prześladowany, bezdomny. Straszliwie bowiem pleni się kacerstwo i Murner uderza w żałosne tony: Pasterza, hej, pobili. ćwieczki rozproszone, Papieża przepędzili... !dy zaczęło się niszczenie obrazów, tak się modli: Pobożni chrześcijanie, Nie chcecie świętych... Twarz Mary, niech zostanie r* jedna! Błagam was... 23. Dysputa między kanonikiem a szewcem wszędzie stało się sygnałem do natarcia. Od niszczenia zaczął w Wittenberdze Karlstadt; na karcie tytułowej jego pisma -sieniu obrazów przedstawione są dwie nagie postacie, Adam i Ewa, 348 349 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA podtrzymujące dłońmi sklepienie, symbolizujące nowy czas. Jest w jakiś rys pojednawczy: nawet likwidacja obrazów nie mogła się obejść b^ ornamentacji obrazowej. W owym czasie ornamenty drukarskie i ożdob^ inicjały są często sprzeczne z tekstem lub żyją własnym, niezależnym ? ^ ciem; w zażartych teologicznych traktatach oglądać można koziołkując niefrasobliwie amorki, sceny myśliwskie, postacie nimf i satyrów; r>rz treści jałowej i do krańców bezowocnej - - owoce, dorodne, dojrzałe w pysznych girlandach. W jednym z druków, którego autorem jest zagorzały wróg Lutra, dominikanin Mazzolini-Prierias, znaleźliśmy nawet w inicjale z literą D parę kochanków, mile swawolącą na ławce z darniny inne druki w inicjałach A i K zawierają na przykład postacie zakonników podnoszą habit i załatwiają to, co najwidoczniej pilnie muszą, jakkolwiek księga jest mszałem. Niechże gusta epoki zaznaczone będą i od tej strony, to również tworzy ramę dla pogmatwanych sporów o dogmaty. Walka przeciw obrazom była sprawą poważną. Z jej przyczyny byłoby w VIII wieku załamało się cesarstwo bizantyjskie, od niej wziął początek rozdział Kościoła wschodniego od zachodniego, tak brzemienny w skutki. Biblijna wykładnia kultu obrazów zawsze była wysoce sporna. Stary Testament surowo zabrania oddawania czci obrazom, ostrzeżenia przed bałwochwalstwem występują w nim bardzo często. Kościół bizantyjski początkowo nie zezwalał na przedstawianie postaci, zadowalając się symbolami literowymi lub znakiem ryby; gdy obrazy postaci mimo to przyjęły się, surowo przestrzegano zasady, że Bóg i święci muszą być przedstawiani w pełnym dostojeństwie, odległym od wszystkiego, co ziemsko-człowiecze: wysoko na sklepieniu kopuły świątyni lub na ścianach, w mozaice, na złotym tle symbolizującym wieczność, z twarzą w hieratycznym bezruchu. Przez stulecia sztuka ta pozostawała „zastygła", jak później to określono. Niedopuszczalna była wszelka swojskość, jakakolwiek poufałość w ujęciu, każde „sięgnięcie dłońmi" było świętokradztwem. Jeden z cesarzy bizantyjskich dopuszczając ponownie obrazy — na przemian bowiem to zezwalano, te zakazywano — zarządził znamiennie, że mają być umieszczane ..wysoko n ścianie". Kontrast między tamtym pojmowaniem a sztuką Zachodu wyraz się w okrzyku ruskiego popa, który oglądając w Wenecji obraz Tycjan. przeraził się: „Tak przecież nie wolno malować Bożej Matki!" Tak jednak na Zachodzie malowano. Rosyjski przybysz mógłby c rzyć się jeszcze mocniej, gdyby ujrzał Madonnę z Melun pędzla Je< Fouąuet, która, znana dobrze współczesnym jako Agnieszka Sorel, koc ka króla, prezentowała w nagiej świetności swój foremny biust. ZnajduJ radość estetyczną w realizmie — czy naturalizmie — malarzy nide kich i niemieckich, nie możemy się pogodzić z obrazoburcami, którzy zniszczyli z ich wspaniałych dzieł. Ale estetyka nie może być mia- dla spojrzenia historycznego i rozważań, okazuje się równie jak historia, od kultu przedmiotowości potrafi szybko przejść do ja czv nawet ubóstwiania abstrakcji. Abstrakcja była założeniem kry- się za walką z obrazami. Niepojmowalne nie powinno być przedsta- w sposób tak uchwytny zmysłowo, jak czynili to malarze, tak wiernie c materii, że podchodzono do obrazów, by palcami wyczuć atłas czy aksamit szat. Zeświecczenie kultu obrazów było faktem niezaprzeczalnym. Wciąż wyraziściej jawili się na świętych obrazach ich fundatorzy, przedstawiani rozmachem, w strojach świetnych aż do fanfaronady. Fundator zamawiał i płacił, święty czy Madonna mieli obowiązek go błogosławić. Wyraził to bez niedomówień łan van Eyck w słynnym obrazie przedstawiającym kanclerza Rolina, wielkiego finansistę i politycznego karierowicza; tam już chodzi tylko o zamawiającego obraz i o nic więcej. U Holbeina, na obrazie Madonny, burmistrz Meyer i liczna jego rodzina gęsto otacza Matkę Bożą ukazaną w rodzinnym tym kółku i przykrywającą płaszczem ramiona znamienitego rajcy i jego małżonki. Kult świętych przekształca się w nabożeństwo prywatne, przy czym pozostawiamy bez rozstrzygania, ile można odnaleźć w nim prawdziwej pobożności, której nie da się mierzyć ani obecnością świętych obrazów, ani ich odrzuceniem i zwróceniem się ku temu, co niepojmowalne. Mamy oto przed sobą dwa potężne nurty, wciąż odżywające, przejawiające się nie tylko w obrazoburstwie czasów reformacji. Musimy jednak objaśnić, jak było to możliwe, że obrazy zni-' tak szybko, że w tylu miejscowościach skupiał się na nich opętany gniew, nie tylko niechęć.' Stały się przedmiotami „olejne bożki" - tak nazywał je Luter i obra- Wcy niszczący obrazy bez niego, a nawet wbrew niemu. Olejnym boż- ~jak objaśnia zbieracz powiedzeń i przysłów Agricola —jest „kloc drewno" nasycone olejem po to, by na nim utrzymała się farba, „obraz 'cia. bez duszy". Etymologicznie jest owo objaśnienie wątpliwe, ale szym znaczeniu ma sens. Postacie obrazów zatraciły ducha i życie - dlatego, że były „jak żywe", oddane aż tak realistycznie. Inflacja ch i obrazów dochodziła do szczytu, osiągając punkt, w którym każdy ' miał „swojego" świętego na prywatny użytek, o osobistym Aniele już nie mówiąc. Obrazy cudami słynące, we wczesnym średniowie- •e nieliczne, dlatego stanowiące cel dalekich pielgrzymek, na przy- bardzo odległej miejscowości hiszpańskiej Compostella —później było liczyć na tysiące: „Własną swoją świętość" chciało mieć każde l'emal każda wieś; uzasadnienia i dowody cudów budziły wątpli- 350 351 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA wości samych władz kościelnych. Mnożenie i potęgowanie łask stał zwyczajnym przemysłem, którego dochodowe cele i założenia dostrzeż $ i krytykowano, tak jak w przypadku odpustów. Pielgrzymki i niebez czeństwa czyhające na uczestników były od lat tematem wszystkich kaź e dziejów nawołujących do pokuty. W praktyce nie próbowano już zacłi wywać teologicznego rozróżnienia między „oddawaniem czci" a ub° siwieniem". Święty stał się kimś więcej niż „jedynie orędownikiem" przed Bogiem, którym miał pozostawać według teorii. To właśnie oburzało Lutp który sam jeszcze modlił się do św. Anny przy swoim nawróceniu podczas burzy. Wytworzyła się specjalizacja, ze sprawami określonego rodzaju zwracano się do określonych świętych, jak dziś do lekarzy specjalistów W bólach zębów kompetentna była św. Apolonia, bo podczas tortur wyszarpano jej zęby; św. Roch z dymienicą dżumową interweniował w zarazie i chorobach skórnych; św. Antoni w padaczce. Pomagali nie tak często i wtedy szło się do medyka lub cyrulika. Już zarysowywały się początki nowszych dyscyplin naukowych, pełne jeszcze przesądów, magii i mistyki, co jednak nie umniejsza szacunku należnego tym pierwocinom wiedzy; mierzono tam również daleko w przyszłość, jak na przykład Paracelsus, postać wybitna. Ten nurt w sposób nieświadomy współdziałał także. Stosunek do obrazów i wytworzone w związku z nimi zwyczaje odczuwano jako bałwochwalstwo. Znaczenie miało teraz mieć jedynie Słowo, nie obraz. Drogę miała wskazywać Biblia, nie kalendarz z żywotami świętych. Biblia zabraniała oddawać cześć obrazom. Oddajmy głos komuś z tamtych czasów: Kesslerowi, szwajcarskiemu studentowi, którego Luter jako rycerz Jórg spotkał w drodze do Witten-bergi. Kessler pochodził z Sankt Gallen, okolicy słynnej z ludzi wielce biegłych w sztuce; doszło tam do niszczenia obrazów, gruntownie, do ostatniego. Jak ongiś w walkach bizantyjskich cesarzy z mnichami, prze ciwnikami władców i obrońcami obrazów, tak i teraz szło przez cały czas także o polityczną władzę. Magistrat od dawna pozostawał w niezgoda z opatem, opactwo było wielkie i zamożne, a klasztor z przyległościa tworzył w mieście samowładną enklawę, rządzącą się odrębnymi prawar Opat w szwajcarskim mieście czuł się nadal księciem Rzeszy; mieszk; miasta byli wolnymi obywatelami Związku Szwajcarskiego. Aby bard skomplikować sytuację, do opata należał wielki obszar wokół miast; gający aż do Jeziora Bodeńskiego — iście książęca posiadłość. Były za ,' trzy koncentryczne koła: pośrodku klasztor, dokoła niego miasto, a \ miasta tereny księcia-opata. Mieszkańcy miasta są za nową nauką. K* broni dawnej wiary i swoich przywilejów. Toczą się pertraktacje, l* i zbiera się w gromady, od klasztoru żąda się „usunięcia niezlicz •t'w i zaprzestania oddawania czci obrazom". Opat ucieka z klasz-chroni się na swym zamku nad Jeziorem Bodeńskim. Zakonników, pozostali, zapewnia magistrat, że nie poniosą szwanku na zdrowiu ieniu. Potem bramy miasta zostają zamknięte. Na czele wielkiego i wchodzi do kościoła burmistrz: „Usunięte, zniszczone i spalone ia tylko współczesne dzieła bałwochwalcze." Nikomu nie wolno grabić l drować. „I cóż się oto dzieje! Ledwie zamknął usta po końcowych sło-! a już wszyscy rzucili się na bożki. Wyrywano ich z ołtarzy, kolumn cian. Rozbijano ołtarze, bożki siekierami rąbano w drzazgi i roztrzaskiwano młotami - rzekłbyś, że toczy się bitwa. Jakiż huk i zgiełk! Jakie łamanie wszystkiego, jaki trzask pod wyniosłym sklepieniem. Po godzinie c już nie pozostało całe ani na dawnym miejscu. Żaden ciężar nie był zbyt wielki, unoszono lub wleczono największe, nikt nie wzdragał się wejść niebezpiecznie wysoko ku bożkom, aż w sercu swym pomyślałem: O, jakiż to cud prawdziwy, że nikt nawet nie zraniony w tym szturmie! Ciężkie bryły bożków, drewniane i kamienne, z postumentami, z obramowaniem, padały w przód, w tył i na boki, pękając, rozsypując się na kawałki. Jakaż cenna praca, jak subtelna sztuka szła wniwecz! Obraz w prezbiterium, który zamówił opat Franciszek, kosztował 1500 guldenów, tylko za malowanie, tyle samo albo i więcej za robotę snycerską, a praca nad nim trwała dziesięć lat." Na zakończenie rozpalono ogromny ogień. „Zadziwiłby się niejeden widząc, jakie mnóstwo bożków połamano i spalono: czy więcej ich mogło być w pogańskim Panteonie w Rzymie?" Burmistrz wrazznadburmistrzem, '- wójtem Rzeszy w opactwie i z budowniczym klasztornym czuwa, by nic e ukryto przed zniszczeniem. Liczbę zburzonych ołtarzy określono na rzydzieści trzy. W niedzielę miejscy predykanci weszli do monasteru i gło- kazania podług nowego stylu. Kronikarz dodaje własną modlitwę: 'Szę Cię również, Panie i Ojcze nasz łaskawy, byś zechciał nadal wspie- i, którzyśmy miło i z radością dłońmi naszymi zniszczyli i wyple- ieło naszych rąk po to, abyśmy wspomagani przez Ducha Świętego lenili też z naszych serc i wytępili w nich wszelkie bałwochwalstwo, Jedynemu zbudowali i poświęcili w naszych wnętrzach czystą ątynię. Przez umiłowanego Twego Syna jednorodzonego Jezusa Chry- ' "są Pana naszego i jedynego Zbawiciela, amen." >oy nam dość trudno za kronikarzem nazwać „miłym" to dzieło zenia. „Cenna i subtelna sztuka" jest nam bliższa. Nie jest też bez ^a, że cena samego obrazu, którą przytacza zafrasowany Szwajcar, st od kosztu jego ramy, roboty snycerskiej. Futerał był kosztowni swojej zawartości. Mało żywimy sympatii dla niszczycieli tak 352 !3 Marcin Uter 353 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA obrazów, jak snycerskich ram. Nie możemy na tę zagładę patrzeć jedn tylko oczami miłośnika późnogotyckiej sztuki; nie patrzyły tak i później' stulecia, bez wahania niszcząc większość tego, co pozostało po okresa' poprzednich. Dokładnie w czasie akcji obrazoburców, w Rzymie, pani, Hadrian nosił się z zamiarem, by zamalować wapnem sklepienie Kaplic' Sykstyńskiej, postacie namalowane przez Michała Anioła obrażały bowie jego nabożne uczucia; tylko wczesna śmierć papieża zapobiegła urzeczy wistnieniu zamiaru; jego następca, Klemens VII, polecił uzupełnić Sąd Ostateczny, którego postacie „gołe jak w łaźni" wydawały mu się nieprzyzwoite. Nie wszędzie odbywało się tak jak w Sankt Gallen, pod protektoratem władz i w ich obecności, nieomal wedle wszelkiego porządku; gdzie indziej często dochodziło do zaciętych walk, władze uważały za wysoce niebezpieczne to, że do akcji przystępował z siekierami i z młotkami „motłoch". Umiejący liczyć miejscy rajcowie byli za tym, by obrazy - - które tyle pieniędzy wszak kosztowały! -- raczej sprzedać w tych okolicach, gdzie mogły jeszcze znaleźć amatorów. Do głosu doszedł jednak inny nurt, którego najpełniejszymi wyrazicielami -- później -- stali się purytanie. Purytańskie z ducha było też nieprzejednane odrzucenie wszelkiego zbytku tak w kościołach, jak w świeckim życiu, ponadto likwidowanie domów publicznych — najczęściej pierwszy punkt programu działania burzycieli starego porządku i nowatorów; purytańskie było skasowanie nadmiaru dni świątecznych i żądanie szacunku dla codziennej pracy, dążenie do jej uświęcenia. Wypleniona miała zostać plaga żebractwa, w tym celu wielkie fundacje należało poddać pod zarząd gmin. Wsparcia miano udzielać nie dowolnie, wedle uznania, lecz wedle zasług, po zbadaniu warunków życia podopiecznego i sprawdzeniu, czy godny jest wsparcia. Wszystkie ówczesne kroniki skarżą się na hordy żebraków, włóczące się i oblegające klasztory, jako na plagę kraju. Podejmowane poszczególne działania wkraczały w problemy społeczne, zarazem zaś były mocnymi ciosami w struK turę Kościoła. Dokonywały się nie w sposób jednolity i systematyczi lecz przybierały najróżniejsze odcienie, zależnie od warunków lokalnych. Dopuszczony do głosu predykant potrafił w pojedynkę, w ciągu niewif tygodni doprowadzić do przewrotu; w innej miejscowości mógł zos wydalony, przepędzony albo też skazany na śmierć. , Ścinanie głów, topienie i palenie rozpoczęło się wcześnie, a wec zwolenników energiczniejszych działań — za późno. Skutkowało tyle. wcale. A raczej odwrotnie: na miejsce dawnych męczenników z o świętych teraz wchodzili męczennicy nowej nauki. Nie na darmo czy o niezłomności, z jaką znosili tortury tamci dawni świadkowie pr- dstraszała brutalność kar. Przyzwyczaiło do nich jak do c/egoś ,g0 świeckie sądownictwo, wprowadzające coraz bardziej krwawe egzekucji. Dokładnym odpowiednikiem obrazów dawnych męczenia ilustracje w „księgach prawnych" owego okresu, przedstawiające •ine stopnie tortur i okaleczania, pełne rozrzuconych wokół ludzkich 'czyn Można nawet powiedzieć, że legendy i obrazy przedstawiające szeroki użytek formy egzekucji, nie znane na ogół wcześniej, przyczyniły się do zdziczenia umysłów i obyczajów; w każdym razie były repro-ją stosowanej ówcześnie praktyki. Tortury były powszechnie przyjętym uznanym instrumentem tak świeckiego wymiaru sprawiedliwości, jak inkwizycji. Kto zakuty w dyby, przypalany ogniem pochodni, rozciągany na wymyślnych przyrządach zeznał, czego żądano, tego zeznania były niepodważalne; dziedzictwo średniowiecza jest nadal bardzo żywotne i pod tym względem, a co najwyżej wysubtełniło metody, na przykład w „praniu mózgów". Nie ma tylko publiczności przy torturach i egzekucjach. Mocne mieli nerwy ludzie tamtych czasów. Ciągnęli z kobietami i z dziećmi, by oglądać łamanie kołem, ze sporym prowiantem, bo długo to trwało. Palenie na stosie stało się festynem ludowym w Hiszpanii, ale także w innych krajach. Istotną częścią rozrywki były drwiny i szyderstwa z torturowanych. Uważnie obserwowano postawę, z jaką nieszczęśni przyjmowali męczarnie, i wymieniano rzeczowe, krytyczne uwagi jak ongiś na igrzyskach gladiatorów. Jeden z włoskich humanistów w stylu wykwintnym opisał spalenie Hieronima z Pragi, współtowarzysza działań Jana Husa, wyrażając podziw: kacerz potrafił zachować godność antycznego bohatera. Inny czny świadek informuje mniej literacko o tym, jak długo rosły, silny czyzna dużo mocniejszy od Husa, walczyć musiał z płomieniami i jak przeraźliwie krzyczał. > takich krzykach nie wspominano. Opisy męczeństw mówią tylko o zde- •wanym wytrwaniu i niezłomnej pewności. I nie było to rzadkie. Łatwiej szono palenie na stosie czy świecką egzekucję aniżeli męczarnie wię- 1 było ono izbą tortur, kruszyło nawet bardzo mocne charaktery. - wzmianki o tym, że ktoś po roku więzienia czy dwóch jednak ił albo w uporze „zmarł", to zwykle wszystko, co uważano za ko-! zakomunikować pisząc czyjś życiorys. Te tragedie, milczące i prze- ', tworzą tło dla głośnych wydarzeń epoki. Wiele pojedynczych 1 w większości nieznanych nazwisk składa się na przytłumiony Pod^H Iy dosłyszy ten tylko, kto ma słuch na te dźwięki. Masowość ch losów w naszych już dniach nie może skłaniać nas do porównań, 2 wstecz> na ''e to> czysto cyfrowo, szacować można ówczesne wielu. Więcej nie ma tu nic do powiedzenia. 354 355 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA Okrzyki zwycięstwa brzmiały donośniej. Wszędzie parła naprzód nauka, nawet w krajach, które później stały się podporami dawnego K*3 cioła, takich jak Bawaria czy Austria. Ten pełen nadziei nastrój sno nicznego ruszania przed siebie przedstawiał jeszcze Ranke: „Nie trz h było przygotowań, omawiania planów misyjnych, przekonywań misjon rży; jak wiosną od krańca do krańca zoranego łanu wschodzi siew i nrz bija się przez glebę, tak wszędzie na całym obszarze niemieckiego jeżyk' przez wszystko, co ludzie przeżyli i usłyszeli, przebijały na światło dni' nowe przekonania, już przygotowane wschodziły własną mocą lub pr2y najmniejszej sposobności, która je wyzwalała." Sposobność mogła być bardzo błaha czy zgoła groteskowa. Świniobicie przed Wielkanocą 1522, pomyślane jako demonstracja przeciw kościelnym nakazom postu, przynosi początki reformacji w Zurychu. Tamtejszy wydawca książek i drukarz Froschauer zaprosił na biesiadę przyjaciół; wszyscy, wbrew zakazowi, zjedli po „skromnym kawałeczku", jedynie Ulrich Zwingli, świecki kapłan z Grossmiinster, obecny na uczcie, powstrzymał się od grzechu. Śledztwo podjęto natychmiast. Zwierzchnik kościelny, biskup Konstancji, wysyła do Zurychu swego przedstawiciela, co wywołuje wielki niepokój: Konstancja to miasto w Rzeszy, Zurych zaś jest jednym ze znaczniejszych miast Związku Szwajcarskiego, dumnym ze swojej niezawisłości. Jak w Sankt Gallen, tak i tutaj ujawniają się skutki nienakładania się granic kościelnych i świeckich, rozbieżności z dawnych czasów. Oburzano się: czego szuka u nas biskup „z tamtej strony", dlaczego z terenu Rzeszy wtrąca swoje trzy grosze w nasze sprawy, szwajcarskie? Mówiono z oburzeniem, że chciał Zwingliego uwięzić i zawlec przed sąd, by odpowiadał w procesie o kacerstwo. Rada miejska Zurychu skazała drukarza na grzywnę; daremnie tłumaczył, że musiał posilić się mięsem, by na termin, jeszcze przed Wielkanocą, ukończyć druk pobożnego traktatu. „Pracować muszę dzień i noc, w zwykłe dni i przy niedzieli, żebym zdążył. Pracowity i pilny ten człowiek, który już wydrukował rozliczne pisi Lutra, dla wielu mieszkańców miasta był sympatyczniejszy niż ..gnu: klechy" --ci chcieli tylko inkasować i grozili karami. Jeszcze większe uznanie zyskał Zwingli, który opublikował teraz kazanie O swobód. w potrawach, pierwsze ze swoich pism reformacyjnych: „Chcesz pos< czyń to, nie odpowiada ci jedzenie mięsa — nie jedz, ale człowieka-cn cijanina zostaw w spokoju!", każdy powinien postępować podług własi przekonania, nie pod przymusem i karą. W Bazylei podobną sposi cią stało się pieczone prosię, też jedli je zaproszeni goście; bunt ] przepisom postnym często był pierwszą przyczyną oporu przeciw d c^ nie kościelnej. Bezpośrednie przyczyny mogły być drobne, za nimi cię a iskra zawsze padała na wysoko już od stuleci usypany łatwo-inv materiał. T aż dochodziło do rozstrzygania wielu starych skarg i kwestii, za-stionowano wszystkie „dawne prawa", zachodziła wątpliwość, skąd hodziły i czy się nie przeżyły. Biskupi i opaci przedkładali dowody, ale P° j^iedy były one wystarczające, już minął. Badali je radcowie i syn-jZ ' c{ obecnie umieli czytać, a wiedzą częstokroć przywyższali kler. Wiedzieli już o tym, że dokument tak zasadniczej wagi, który stwierdzał donację całego Zachodu dla papieża Sylwestra, był fałszerstwem; czy nie mogły budzić wątpliwości inne dokumenty? Ile takich, odnoszących się do klasztorów i biskupstw, rzeczywiście było sfałszowane, tego w całości nie ustalono; stwierdzono pokaźną liczbę. W ówczesnym stanie wiedzy nie umiano jednak dokładnie określić, co w wiekach jeszcze dawniejszych uważano za prawo i jakie zamiary mieli fundatorzy, kiedy przekazywali Kościołowi wielkie obszary ziemi. Oceniano według aktualnej sytuacji. Uznawano, że darowizny dokonane zostały na cele pobożne, dla wiecznego zbawienia dusz fundatorów i ich rodzin. Kiedy więc biskupi i opaci utrzymywali z tego kosztowne dwory, a mszy za dusze zmarłych albo nie odprawiano wcale, albo zlecano to wynajętym zastępcom, kiepsko płatnym i tak samo byle jak odprawiającym, prawa fundacji w przekonaniu ludzi utraciły moc. Jeszcze wyraźniej wątpiono, czy jest pobożnym celem nie opodatkowana gospodarcza działalność klasztorów: piwowarstwo, przemiał zboża, wyszynk piwa i wina, tkactwo, sprzedaż tkanin. O te sprawy walczono jeszcze zajadlej niż o kwestie wiary. Kościół był w położeniu beznadziejnym. Wyrósł nowy stan jurystów i ekspertów z wykształceniem historycznym, z którymi trudniej było pertraktować niż z wielmożami i książętami. Kadcowie, syndycy, miejscy pisarze wszędzie, w miastach Rzeszy i na książęcych dworach, byli zarazem rzecznikami, obrońcami i bojownikami nowego ruchu, nawet w tych krajach, w których władcy pozostawali po s ronię dawnego Kościoła. Nie pozwalali się zbyć pustym powoływaniem s"? "a tfadycję, na to, że tak było, „jak sięga ludzka myśl i pamięć". ydobywali z pyłu jeszcze dawniejsze prawa lub powoływali się na prawo wł ^ra,'ne; Dokładnie badali, uporczywie pertraktowali, podczas gdy ich Cow,'atwo ky*° odwieść od tematu, składając im cześć, albo i sami Rac 'p.J|f"stxv'e ' turniejach po prostu zapominali, czego się chcieli doma- u ' ybecni fachowcy najczęściej byli nieprzekupni, po mieszczańsku có\v C'P "ma'ostkowi", w odróżnieniu od dawniejszych magnackich dorad- c;a ^ powadzili księgi, notowali, liczyli i przeliczali. Potężna biurokra- oscioła, kiedyś jedynowładna, teraz miała do czynienia z wieloma 356 357 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA równorzędnymi biurokracjami, reprezentującymi interesy swego miast narodu czy kraju wobec międzynarodowej organizacji kościelnej. Nie skm' kował już apel do „jedności chrześcijaństwa"; nazbyt już często był nadużv" wany na korzyść — stanowiącej jedność — gospodarki finansowej kurii Znamienne są skargi papieskich nuncjuszów: zawsze narzekają przede wszystkim na złośliwych radców, winnych wszystkiemu nieszczęściu; z ksia. żętami rozmawiało się znacznie łatwiej! Pojedynczy radca znaczy} dla postępu nieraz niewspółmiernie więcej niż całe zgromadzenie magnatów ci najczęściej zajmowali się rangami i miejscami w hierarchii czy projektami małżeństw politycznych lub spierali się o dziedziczne roszczenia, wywodzące się z czasów ich praojców i wojen krzyżowych. „Bydlęce chlanie" zataczanie się i wymioty owych wielmożów, ich bez miary żarłoczność pasja do gier przy stole i do dziewek w łożnicy — wszystko wprawiało ludzi w gniew, także Lutra; częste u niego jest określenie: „my, pijani Niemcy". Włoscy przedstawiciele papieża i hiszpańscy cesarza mieli wyższość już przez chłodną, wstrzemięźliwą postawę, a niejeden sukces osiągali tym po prostu, że byli trzeźwi. Równych przeciwników znajdowali tylko w równie trzeźwych radcach i sekretarzach miejskich. Jednym z najskuteczniejszych środków walki okazało się twierdzenie Lutra, że jedynymi prawami, jakie papiestwo promulgowało w ciągu wieków, są „kanony przez człowieka uczynione". Naukę tę trudno było obalić, zwłaszcza gdy wsparto ją na historii. Historycy, występujący teraz obok prawników, niemal wszyscy stali po stronie nowej wiary. Dostarczali wciąż nowych materiałów o walce cesarzy z papieżami, o sporach soborowych, o papieżach i antypapieżach, o przerażających skargach z wszystkich wieków na upadek kleru. Historią, która panowała dotychczas niepodzielnie, była historia Kościoła oraz —pisane też przez duchownych -„dzieje świata"; teraz rozpoczynała się historiografia laicka, po największej części jeszcze pisana w stylu dawnych kronik, ale z szerszym już spojrzę niem, jak to czynił na przykład zdolny Bawarczyk Aventinus, albo z bardzo samodzielnym i krytycznym poglądem na postępowanie człowieka, jaki spotykamy u samotnika Sebastiana Francka, piszącego pełną siły niem czyzną, jak Luter. „Wprowadzić w tę moją Germanię strzelisty las najbardziej pięknych, pamięci godnych wydarzeń" pragnie Franek i skarży się, że „Niemcy łacniej o mieszkańcach Indii powiedzieć coś umieją, n'^e o Niemczech", ale nie jest ciasnym nacjonalistą i uznaje wszystkie naród. Do głosu dojść powinna „rozumnie światowa mądrość, która jest ^are. Boga"; nie osądza Franek, co jest prawne, co bezprawne, Boże l niechrześcijańskie, ale jako historyk zajmuje się tym, co dobre i co w rzeczywistych faktach i wydarzeniach. „Jestem tutaj pisarzem, a cudzych słów i czynów"; z wielorakością zdarzeń chciałby nade wszystko wydobyć ich „klamrę, skład, sedno i wiążący je że był ów „wiążący rzemień", który łączył wszystkie tamte róż-dne zjawiska? Nie potrafi tego powiedzieć także Sebastian Franek, •r w swych naukach to go pociągał, to znów odpychał, on sam zaś był eino kapłanem, rzemieślnikiem, drukarzem, publicystą, autorem ksią-a ponadto bardzo samotnym w swych rozmyślaniach mistykiem, "arzycielem, CZy ja^ tam go jeszcze nazywano Franek nie należał do Radnego ugrupowania. Wielu obrało tę drogę. O sojuszach wiele gadano, Piętnastu Sprzymierzonych" pisał Eberlin, żadna partia się nie utworzyła, nie powstał żaden front. O tyle więc bardziej zaskakuje ów ruch pierwszych lat. Za predykantami i kaznodziejami ani za autorami ulotnych pism „nie stał" nikt — przed nimi było wszystko. Dziwili się, bezradnie, obrońcy starej wiary, że kacerstwo rozprzestrzenia się „jakby samo z siebie". Kacerskie pisma czytano, apologetyczne traktaty leżały nie ruszane. Predykanci byli w natarciu wszędzie i trafiali na obszar nie strzeżony. Argumenty, jaki mógł przeciwstawiać niższy kler, najszersza baza Kościoła, były mierne i nie przekonywały; ubogi ten, nie dokształcony lub w ogóle nie kształcony duchowny proletariat ani myślał stawać w obronie swoich biskupów. Nowa nauka zyskiwała najtęższych bojowników wśród zakonów, dotychczas głównej podpory Kościoła w kaznodziejstwie i propagandzie; pomijamy tu tych zakonników, którzy tylko po to zbiegli z klasztorów, by się ożenić lub żyć bez dyscypliny. Ludzie poważniejsi i wartościowsi stawali ? buntownikami i rewolucjonistami; dysponowali — opanowaną w szko-ich zakonnych — dialektyką i techniką przemawiania, płonęli też żarliwością, która w dotychczasowym kręgu ich działania nie miała dla siebie -jsca. Zakon augustianów praktycznie rozwiązał się; wielu przeorów słało najlepszych braci na studia do Wittenbergi; nawet w Niderlandach, 10 pilnowanych przez Karola V i jego rząd, zgromadzenie augustianów rzyło pierwsze przyczółki nowej wiary, składając też pierwsze ofiary Posiłki przybywały też z innych zakonów, od franciszkanów, domini-Od dawna też nie chodziło o kwestie szczegółowe, jak odpusty, na liturgii mszalnej, o supremację papieża czy nawet o „czyste, jasne . jak sądził Luter. Do głosu doszły wszystkie pytania, tęsknoty, i problemy czasu, obejmując sobą wszystkie warstwy. Wszystkie, dwet najniższe. Fe ,'5ccz^t^ierri roku 1523 namiestnik swego brata cesarza, arcyksiążę land, pisał sprawozdanie do dalekiego Madrytu, gdzie Niemcy vano jako podrzędną scenę wydarzeń, i pisał tak: „Nauka Lutra 358 359 BURZA OGNISTA ZŁUDNA WIOSNA już tak zakorzeniła się w Niemczech, że wśród tysiąca ludzi nie ma jednego, kto by nie był nią dotknięty; gorzej stać się nie mogło." Ą ^ koniec roku —jeszcze bardziej minorowo: „Luterska sekta panuje w calv° tym kraju tak niepodzielnie, iż dobrzy chrześcijanie boją się występów-przeciw niej." Młody arcyksiążę trochę tu przesadził, bo potrzebował pomocy; (w w wielkich tarapatach, kłopoty sprawiali mu poddani w Austrii, książęta Rzeszy, sąsiednia Bawaria; od Bałkanów, na które nieustannie parł sułtan Sulejman, groziła turecka nawała. Pomoc nie nadchodziła. Cesarz planami szybował w wyższych rejonach. Wittenberga to nie był świat. Karol w szerokim świecie toczył walkę z Francją, miała ona zostać podzielona między niego i angielskiego króla-sprzymierzeńca, zamierzał też zdobyć dawną Burgundię, sen swego życia. Nie był jeszcze władcą światowego imperium o którym nie informowały go dostatecznie nawet mapy; o swoją pozycję w Hiszpanii musiał jeszcze ciężko walczyć; nie miał armii, nie miał stałych dochodów; najcenniejsze jego posiadłości, już od czasu kosztownej elekcji, były w rękach Fuggerów pod zastaw pożyczek. Tylko jedno nie miało ograniczeń: marzenie o nieograniczonej władzy cesarskiej. Podług średniowiecznej tradycji cesarz chciał wespół z papieżem rządzić całym Zachodem Starego Świata, do tego jeszcze Nowym Światem, którego wielkie obszary kładli mu do stóp odważni piraci-konkwistadorzy Cortez i Pizarro. Zdawał się na szczęśliwe zdarzenia losu, a traf nieodmiennie tłumaczył sobie jako wolę Boga. Szczęśliwym trafem było to, że zmarł zawsze zawodny Leon X, a na Stolicy Apostolskiej zasiadł dawny nauczyciel Karola, Hadrian Dedel Floriszoon z Utrechtu, jako Hadrian VI, zachowawszy własne imię jako papieskie. Pierwszy z papieży Hadrianów wezwał niegdyś na pomoc Karola Wielkiego i z jego pomocą położył w Italii kres panowaniu Longobardów; nowy Hadrian — takie nadzieje snuto w otoczeniu cesarza — będzie tak samo współdziałał z nowym władcą świata. Należało tylko pokonać w Niemczech nowych Longobardów czy raczej Gotów, a wówczas przywrócona zostanie jedność wiary i stanie otworem droga do monarchii powszechnej, której powinny się poddać inne państwa z Francją i Anglią. Architektem tych imperialnych planów był kanclei Gattinara, który zamyślał też o papieskiej tiarze i już wyjednał dla siebi kapelusz kardynalski. Młody, dwudziestotrzyletni Karol o twarzy czterdziestolatka wrasta! w rolę cesarza. Straciwszy sporo czasu i pieniędzy n ceremonie dworskie, uroczystości i polowania, zabrał się teraz do pracy-Uczył się hiszpańskiego, który odtąd stał się jego językiem; „Bóg f hiszpańsku przemawia do ludzi", zwykł mawiać. W działaniu był spieszny, a swoim doradcom przedstawiał wszystko na piśmie, f , • zmartwieniem cesarskiego otoczenia było tylko to, że nic nie S -wało, by chciał się zdecydować na małżeństwo; nie dawał się też ku przelotnym miłostkom, dla których tworzono mu sposobności u wszystkich królów uchodziły za stosowne do ich stanu oraz za siną oznakę ich męskiej tężyzny. Surowa, niemal zakonna była jego tawa dokładnie spełniał powinności religijne. Spowiednik mógł ubo-'ać iedynie nad niestosowną i niosącą ryzyko żarłocznością swego arskiego penitenta, pożerającego w milczeniu sute ciężkostrawne posił-popijane zimnym piwem. Zatroskani byli lekarze, wcześnie stwierdzili iego objawy podagry. Nikt nań wpłynąć nie potrafił. Karol nie miał ani jednego przyjaciela, na nieco bliższej stopie był tylko z członkami swojej -odziny, prowadząc z nimi ożywioną korespondencję; ci także musieli się mu podporządkować, posługiwał się nimi bez skrupułów, a młodsze ich córki, nie oglądając się na nic, przesuwał jak pionki na szachownicy małżeństw dynastycznych. Bijący od niego chłód imponował i budził respekt w czasach, kiedy inni władcy w piciu, rozmowach i w łożnicy mieszali się ze swym ludem bez przesądów stanowych i chętnie mówili jego językiem, nie pomijając przekleństw, grubiaństw i sprośności. Karol w gruncie rzeczy myślał w jednym tylko narzeczu: imperatorskim. Leżało przed nim nieodległe imperium, do pochwycenia, większe jeszcze niż owo dawne, starorzymskich cesarzy. I jego Bóg powołał, by je urzeczywistnił. Musiało go irytować, a i wyglądać w jego oczach zgoła groteskowo, że w nikłej, zapadłej Wittenberdze, miniaturowym państwie jego „dobrego wuja" Fryderyka jakiś tam mnich ma czelność przeszkadzać jego planom na skalę świata. Dlatego też nie uznawał za konieczne dokładniej zająć się wołaniami o pomoc, które słał Ferdynand, ani rozpatrywać poważniej kwestii, przedkładanych mu przez prowizoryczny rząd Rzeszy; jakiż tam rząd — komisja rządowa bez władzy wykonawczej. Nieznaczące i drobne musiały wyda-: się te kwestie imperatorowi, i częstokroć takie też były. Przekazywał vemu „radcy dworu do spraw niemieckich" - taką instytucję, nader drzędną, utworzono na cesarskim dworze. I nic dobitniej chyba nie izuje, jak mało Imperium troszczyło się o „Rzeszę": głównymi dorad-1 w Jej sprawach byli dwaj ambitni i energiczni magnaci burgundzcy, bardzo wyraźnie i nade wszystko zajmowali się czymś innym: -sami burgundzkiego domu panującego Habsburgów; by! przy nich książę Hohenzollern, gorliwie rozglądający się za małżeństwem e w wysokich kręgach Hiszpanii, które też pomyślnie doprowadził Ka$ i ' kył także hrabia von Nassau, towarzysz zabaw dzieciństwa był wreszcie mało znaczący niemiecki proboszcz Marklin z Wald-en> ^órego zadaniem były ustne negocjacje — zapewne dlatego, że 360 361 BURZA OGNISTA HOLENDER PAPIEŻEM jedyny w tym gronie płynnie mówił po niemiecku. Ogólnofeudalny nie rządek późnego średniowiecza trwał także na dworze Karola, tyle że dale jeszcze większy, przynajmniej w tym, co dotyczyło spraw Rzeszy, kto ^ cesarza tytuł nosił. Anarchia w krajach niemieckich, tak bardzo sprzyi^ jąca szerzeniu się nowej nauki, znajdowała odbicie również w najwyżs?' instancji. W tych to rękach spoczywał los Lutra i Niemiec. J Kościół wraz z dalszymi dziejami spoczywał w dłoniach sześćdziesięcio letniego uczonego, który z ociąganiem, nader niespiesznie, szykował się w daleką podróż do Italii, by zasiąść na Stolicy Apostolskiej. HOLENDER PAPIEŻEM „Wiadome nam, że wielkie nadużycia szerzyły się od wielu lat na Apostolskiej Stolicy... nic przeto dziwnego, że choroba z głowy przeniosła się na członki, z papieży na niższych prałatów. My, prałaci i duchowni, poszliśmy każdy swoją drogą. Nie było żadnego od dawna, jednego choćby, który by uczynił coś dobrego." Tak oznajmił Hadrian VI, nowy papież. Wypowiedział to w gremium nie mniejszym niż przed nim, podobnie, Pius II. Wyznanie winy z zachowaniem wszelkich przepisanych form odczytał nuncjusz papieski przed sejmem Rzeszy w Norymberdze. Papież zapowiadał daleko idącą reformę rzymskiego dworu, od którego całe zło zapewne się zaczęło, szerząc się dalej, i uznał, że uzdrowienie potrzebne jest całemu światu. Zanim papież dojechał do Rzymu, biegły przed nim groźne wieści: położy kres rozdawaniu beneficjów, „ekspektancji" i innych darów, które przy wyborze każdego papieża zwyczajowo potokiem łask spływały na zgłodniałych, niecierpliwych i pełnych nadziei pretendentów. Wieści głosiły rzecz w Rzymie niesłychaną. I kimże był ów papież Hadrian, który -- w dodatku bardzo niewłaściwie — wybrał dla swego pontyfikatu własne imię, wbrew zwyczajowi, nakazującemu przybrać i mi? któregoś z poprzedników, by uczcić go w ten sposób? Kim był? „Olandese , Holendrem, nazywano go w Rzymie, już tym wypowiadając nań wyroK-Holender, a więc „prawie Niemiec" — fakt nie do przyjęcia. Od zakończ nią „awiniońskiej niewoli" papieży stało się niepisanym prawem, że kandydatem do najwyższej godności mógł być tylko Italczyk, nawet Borgio jako pół-Italczyków akceptowano z oporami.Hadrian był wówczas osta nim, który z zewnątrz wszedł w nieprzerwany szereg papieży-Włoch na krótko zresztą, na rok zaledwie. Jak w ogóle doszło do wyboru tee cudzoziemca? Co myśleli kardynałowie, upatrując w sześćdziesięcio onvm sternika, który prowadzić miał do portu Piotrową nawę, trudem walczącą z falami? Krążyły różne wersje. Wybór papieża 'vV i XVI wieku był tylko formalnie tajny; na czas konklawe kardynało-\Vatykanie byli wprawdzie zamykani, mieli tam, każdy dla siebie, •'alnie wykonane „cele" z drewna, istniał ceremonialny protokół. Ale redstawiciele dyplomatyczni wielkich mocarstw dowiadywali się nader elu konkretów; obszernie raportowali swym władcom o poszczególnych onnictwach i w zwięzłych cyfrach podawali kwoty żądane i kwoty wy-•ane dla przekupienia, oprócz jeszcze skuteczniejszych obietnic benefic-ów i godności, najważniejszego środka, którym wpływano na wynik wyborów Naciski wywierane przez cesarza, przez króla francuskiego i angielskiego, były od dawna faktem oczywistym. Równorzędną rolę odgrywały polityczne konstelacje wewnątrz Italii. Tak też było i teraz. Wielu uważało za niewskazane dalsze zajmowanie papieskiego tronu przez Medyceuszów, chociaż kardynał Medici, wieloletni, wysoce doświadczony w dyplomacji sekretarz stanu, uchodził od dawna za kandydata o największych szansach. W jedenastu kolejnych głosowaniach był niemal bliski wyboru; w rok później jako Klemens VII został następcą Hadriana i tym, który w dziejach papiestwa zakończył „erę Medyceuszów". Ale i on miał wrogów. Partia francuska była silna. Trzeba nam jeszcze rozejrzeć się nieco w kręgu kardynałów, oni bowiem w ostatniej instancji ucieleśniali hierarchię, nie uchodzi zaś, by całe światło skupić tylko na nosicielach tiary, którzy często rządzili tylko przez niewiele lat, a bywało, że i miesięcy. To szybkie następowanie po sobie kolejnych wyborów było momentem dobrze przemyślanym w rachubach kardynałów, którzy niejednokrotnie wynosili na papieski tron kandydata prawie już umierającego; zły stan zdrowia także był argumentem za wyborem, jak w przypadku Leona X. Długi pontyfikat ważano za niepożądany albo wręcz za klęskę, gdy okazywał się przeciwny ekiwaniom. Z książętami Kościoła zgadzał się w tym względzie lud zymski, który nie lubił długotrwałych pontyfikatów, nawet i bardzo 'sinych, burzył się w ich trakcie, nieraz bardzo brutalnie. Z jakich ludzi kładałp się kolegium 39 kardynałów, którzy w bardzo przykrej zimowej godzie przy końcu grudnia 1521 udali się do cel, skarżąc się na zimno nie 0 zniesienia? 5on X za jednym zamachem mianował 31 kardynałów, wiadomo było zechnie, że uczynił to z braku pieniędzy; wpłynęło pół miliona dukana pokrycie najpilniejszych kosztów utrzymania dworu. Wśród mia-ch było kilku, których można by uważać za godnych tego wyso-stanowiska, dwóch lub trzech nawet ludzi wybitnych. Pozostali byli części młode panięta, których tryb życia niemało sprawiał sensacji 362 363 HOLENDER PAPIEŻEM BURZA OGNISTA nięte, z krajów, gdzie wielkie stolice arcybiskupie przypadały dziedziczy synom i bastardom świeckich władców. Tak więc pojęcie „sekularyzacji" którym z taką emfazą określano zamach świeckich mocy na Kościół, ju' od dawna stało się milczącą praktyką wszędzie tam, gdzie przynosiła mu korzyści polityczne. W Portugalii papież Leon mianował kardynałem dzie więcioletniego królewskiego syna, dokładając jeszcze cztery wielkie biskup, stwa; w kraju tym dom królewski nieomal niepodzielnie dysponował kościelnymi dochodami. W Lotaryngii kapeluszem kardynalskim obdarzonv został chłopczyk Jean, a książę, jego ojciec, przezornie zadbał o scedowanie niektórych z dziesięciu biskupstw syna, jak Yerdun i Reims, na swoich bratanków, w wieku zaledwie wczesnomłodzieńczym. W Neapolu tradycyjnie stanowisko kardynała zajmował na sto lat członek rodu Carafów; italscy kardynałowie także stosowali praktykę nie kanoniczną wprawdzie, uświęconą jednak zwyczajem, odstępując swoim bratankom nieco z obfitych błogosławieństw, jakie przynosiły im stanowiska. Nepotyzm, dziedziczne przekleństwo papiestwa, nie ograniczał się jedynie do papieży i prawowitych czy nieprawowitych ich potomków. Stąd też w kolegium kardynalskim występowały zawsze napięcia między „młodymi" a „starymi" purpuratami, przy czym wśród „starych" nieodmiennie spotkać było można kilku papieskich potomków. Za kandydata o największych szansach uchodził przed wyborem Hadriana sędziwy już kardynał Riario di San Giorgio, uważany za wnuka brata papieża Sykstusa IV, w rzeczywistości wnuk Sykstusa delia Rovere, który to ród mógł śmiało iść o lepsze z klanem Borgiów, jeśli chodzi o barwność życia i żywotów. Riario zmarł nagle na dzień przed swym wrogiem Leonem X. Świece z na pół wypalonymi knotami z uroczystości pogrzebowych kardynała musiały służyć przy pogrzebie Leona, co uznano za zły omen. Kasa papieska była jednak opróżniona do dna. Zadłużenia pozostawione przez Leona sięgały miliona dukatów. Szambelanom udało się pożyczyć od wielkiego bankiera papieskiego Chigi kilka tysięcy na opłacenie przynajmniej gwardii szwajcarskiej. Obawiano się rozruchów pospólstwa, które podczas wakansów na Stolicy Apostolskiej miało w zwyczaju rabować pałace kardynałów, a nawet pałac papieski; weszło to już w tradycję. Bogatsi kardynałowie utrzymywali na żołdzie własne załogi; kardynała Riario zabezpieczał przed uwięzieniem oddział 4000 ciężkozbrojnych, pod którego ochroną pozostawa ponadto szereg mniej majętnych kardynałów. Jeszcze inni. jak kardyn^ Colonna — bardziej kondotier niż książę Kościoła — dysponowali całymi armiami, z których energicznie czynili użytek; Colonna uczynił to JuZ ebelii przeciw Juliuszowi II i z dużym sukcesem kontynuował ,dczas pontyfikatu Klemensa VII. Owe prywatne załogi stacjono-^n'^' gotowości bojowej w różnych punktach wokół trwającego obec-' ~:~ ~">*in 7 sroźba wtargnięcia zaciężnych wojsk Ka , konkiaw^. -- "a\i° tmpieża najlepszy byłby kandydat z doświadczeniem dyplomaty-m zorientowany w chwytach i tajnikach wielkiej polityki. Znaczną CZn^ liczbę głosów, nie wystarczającą jednak do wyboru, przez jakiś czas W1? vmywał kardynał Medici; pod silnym wpływem z zewnątrz rozważano 0 r innych kandydatur. Na czoło wysunął się z kolei kardynał Farnese. Pocierały go mocno banki, które sporo wyłożyły na wybór. Wystąpił wtedy kardynał Egidio z Viterbo, generał zakonu augustianów, jedna z dwu lub trzech osobistości w gremium przychylnych reformie. W bardzo ostrym oskarżeniu poszarpał on reputację kandydata na strzępy. Kardynałom nie musiał mówić, że Farnese zawdzięczał purpurę wstawiennictwu swej siostry, pięknej Julii, która jako metresa Aleksandra VI Borgii bardzo dbała o pomyślność rodziny; było też wiadomo, że jedynie interwencja Aleksandra wydobyła go z więzienia, gdzie się znalazł za fałszowanie pieniędzy; lud rzymski z pobłażliwą złośliwością nazywał go „kardynałem spod halki". Nie o tym mówił Egidio; dobitnie powiedział, że człowiek z taką przeszłością zniweczy wszelkie nadzieje na załagodzenie sporu w chrześcijaństwie. Farnese musiał odstąpić; ponownie — tym razem już skutecznie — kandydował w dwanaście lat później. Nie wiadomo, co wpłynęło; znużenie po tylu daremnych próbach czy ciemności -— z braku pieniędzy brakowało świec na konklawe — czy wreszcie silne wstawiennictwo stronników cesarza — dość że wybrano Hadriana, Holendra, syna cieśli okrętowego z Utrechtu. Przeciw niemu nikt nie mógł podnieść najmniejszego nawet zarzutu. Życie wiódł nienaganne, był luminarzem prawowiernego uniwersytetu w Lowanium; jako wielki inkwizytor w Hiszpanii zasłużył się w walce przeciw kacerstwu; nie wątpiono, że jako wychowawca Karola, a potem jego namiestnik w Hiszpanii, orientuje się w sprawach wielkiego świata i wielkiej polityki. Był nieobecny w Rzymie, uwiadomienie o wyniesieniu na najwyższy urząd Kościoła, z prośbą, by u! g° naJrycnleJ- przekazano mu do Hiszpanii. Wybór cudzoziemca był zaskoczeniem. Lud rzymski wrzeszczał: Holen- er' °arbarzyńca, nawet słowa po włosku! Wątpliwości ogarnęły wkrótce mycn kardynałów, zwłaszcza kiedy zaczęły nadchodzić do Rzymu pier- ze Podania nowego papieża. Bronili się: przez Ducha Świętego natchnio- rna^CSt tCn wy^or- inaczej objaśniać go nie można. Guicciardini, papieski stanu i przenikliwy historyk zdarzeń sobie współczesnych, czyni tu 365 364 BURZA OGNISTA HOLENDER PAPIEŻEM 24. Papież Hadrian VI uwagę: „To tak, jak gdyby Duch Święty, miłujący ludzi czystego serca, miał ochotę zniżyć się do takich, których opętała świecka ambicja, niewiarygodna chciwość i żądza przyjemności, by już ostrzej tego nie wyrazić. W taki to krąg wchodził teraz Hadrian, wnosząc najlepsze zamiary i kompletny brak orientacji, właściwy uczonemu w księgach. Jego działalność n. wysokich stanowiskach w Hiszpanii była jednym ciągiem niepowodzer Zawodził przy niemal każdej okazji — częściowo dlatego, że nie pojmował brutalności działania w stosunkach i układach hiszpańskich, częściowo zaś dlatego, że był doktrynerem i teoretykiem, nawykłym do sali wykładowej i do klarownych, ostrych kategorii dialektyki, a miały one tyleż wspólneg z rzeczywistością, co wszechwładza papieża w ujęciach jego mistrza, Tom sza z Akwinu. Hadrian sądził, że ma tylko rozkazywać, tak jak w Lowa nium zadawał swoim uczniom, co mają przeczytać i co z tego wiedzie i kardynałów traktował jak uczniaków, na wzburzone Niemcy spogla. jak na niesforną klasę; Rzym, którego przedtem nigdy nie widział, wy się bagnem grzechu, które kilkoma dekretami zmieni w krystali-czyste źródło. Do niegdysiejszego wychowanka Karola nadal odno-• iak jeg° profesor, choć tamten tymczasem wyrósł na władcę ogrom-iaństw; belferski stosunek miał też do jego doradców, ci zaś widzieli Hadrianie tylko figuranta, twór z ich wyboru i dla ich planów. ' półroczne interregnum sprawiło, że cienka politura, owa „kultura rene-isu" którą w ówczesnym Rzymie dostrzegają oczy potomnych, zaczęła nadać wielkimi płatami. Tylko ludzie siły, pozbawieni względów, jak usz II, potrafili ujarzmić cały ów motłoch. Nieproporcjonalnie wielką ro część tworzyli żebracy wszystkich grup dochodowych, błazny i trefni-. stronnicy kardynałów i przedsiębiorczy dworacy żyjący z niejednego dworu na raz, a także ci, którzy żyli z pątników i przyjezdnych obcokrajowców. Na szerokich obszarach wokół miasta bandy rabusiów panowały niemal bez ograniczeń, działając gęsto i w samym Rzymie. Bravo, zbir, płatny morderca, był kimś, kogo wynajmowało się tak, jak lektykarza czy poganiacza mułów, ściganie morderców uniemożliwiały niezliczone miejsca azylu. Każdy z kardynałów rościł sobie prawo udzielania azylu w swym pałacu lub na swoim terytorium obejmującym kilka budynków, a bywało, że pół dzielnicy; ściganych zbiegów mogły też chronić kościoły. Wśród pierwszych zarządzeń Hadriana znalazł się dekret, bardzo rozsądny, pozbawiający wojowniczych kardynałów tego przywileju. Ten w najwyższej mierze niestosowny zamach na uświęcone prawa wywołał ogromne niezadowolenie i niechęć. Równie cienkie jak owa politura było rozpięte nad Rzymem sklepienie wiary, które tak mocne wrażenie sprawiało na pobożnych pątnikach. Jak tylekroć już, groziła dżuma; lud nie gromadził się w kościołach. Ciągnął do pogańskiego Kolosseum. Jakiś czarownik - - szeptano, że Grek - czyście zabijał tam czarnego byka, składając ofiarę dla demonów i złych nocy, które zagrażały Rzymowi: odżył prastary kult Mitry. Przy wjeź- e nowego papieża, który stanowczo sobie wyprosił stawianie mu na osób antyczny jakichkolwiek łuków triumfalnych z postaciami Herku- 1 i Minerwy, podbiegła gromada na pół zdziczałych, nagich dzieci, Dujących się do krwi. Wjazdowi Holendra towarzyszyło głośne larum, torym trudno było odróżnić krzyk zgrozy od złorzeczeń. Wszystkich nv lęk: przed dżumą, przed nowymi rządami, przed Turkami, którzy e zajęli wyspę Rodos, ostatni bastion rycerzy maltańskich, grożąc, "bawem ruszą na Italię, jak niegdyś. •rucjata przeciw Turkom była najważniejszą troską Hadriana, odkąd omie zadomowił się w Watykanie. Hasło krucjaty głosił nieznużenie zucał je także swemu cesarskiemu wychowankowi, który pozostawał 366 367 BURZA OGNISTA HOLENDER PAPIEŻEM zupełnie głuchy na te wołania; papieskie naleganie przybrało na ostro' • dochodząc do zniewagi majestatu. Jedność cesarza i papieża stała na b ° dzo chwiejnym gruncie. Jeszcze słabiej były ugruntowane rządy Hadria w Rzymie. Kardynałowi Egidio z Yiterbo polecił, by mu przedłożył m 3 moriał o niezbędnych reformach: zgodność myśli generała augustianów i mnicha-augustianina imieniem Marcin emocjonuje w tym dokumencie Poddaje on krytyce szafowanie beneficjami, wysysającą ostatnią krew Datarię — „urząd skarbowy" kurii oraz praktyki odpustowe: „Odpuszcza nie grzechów bez umiaru rodzi chęć grzeszenia bez umiaru", zauważa Egidio. Tylko dla niego jest oczywiste, że reformę trzeba zacząć od góry Hadrian rzecz bierze serio, zaczyna od własnego trybu życia. Wśród ogromnych sal i komnat Watykanu zajmuje jedną małą izbę, kuchnie prowadzi jedna służąca, stara Flamandka. Każdego wieczoru, ku uciesze rzymian, papież wysupłuje z kieszeni jedną monetę, dukata, i wręcza ochmistrzowi, który ma opędzić tym wszystkie potrzeby pałacowego gospodarstwa w następnym dniu. Przepędzona zostaje chmara literatów, błaznów, kuglarzy, muzyków i trefnisiów; ci natychmiast mszczą się złośliwymi epigramami o skąpcu-dusigroszu z kraju barbarzyńców; Hadrian grozi wrzuceniem do Tybru autora obelżywych paszkwilów, za którego uważany jest Pasąuino. Zamknięty zostaje Belweder Watykański, pełen pogańskich obrzydliwości — antycznych posągów; Hadrian zamierza nakazać pobielenie wapnem Kaplicy Sykstyńskiej, razem ze stropem malowanym przez Michała Anioła. Wstaje wcześnie, modli się, studiuje księgi; urzędowe zajęcia piętrzą się wyżej głowy, papież wśród nich pracuje nad traktatem naukowym. Zabrania sprzedaży stanowisk, niezawodnego źródła wpływów. Kardynał sprawujący pieczę nad finansami zwraca uwagę papieża na długi po Leonie, które trzeba płacić; ponad wszelką miarę narasta „obsługa długu", odsetki do zapłacenia, a żaden bankier kurii nie przestrzega kościelnego zakazu lichwy; zaciągając pożyczki, Leon bez wahania godził się na odsetki 25% za okres półroczny. Liczbę urzędów już istniejących zwiększył o dalszych 1300; za każdą nominację płacić mieli nomi-naci. Hadrian chce znieść tę praktykę. Staje się nieufny. Nie może polegać na nikim poza kilkoma współpracownikami, których przywiózł ze sob. z Niderlandów, a ci nie rozumieją ani słowa po włosku. Kardynałów drwią ze sposobu, w jaki papież wymawia łacinę, nie rozumieją i określa ją jako wymowę „gocką". Surowo mniszy Hadrian z twarzą jak z którego-z dawniejszych wieków, pofałdowaną pod mocno przylegającym nakr ciem całej głowy, wydaje regulamin, dotyczący zewnętrznego wyglądu nw dych kardynałów: ci bowiem najczęściej chodzą „po cywilnemu" i nos; modny, bujny zarost, starannie pielęgnowany i perfumowany: mają n nip eo usunąć i golić twarze na gładko. Nie pojmuje walki między , « - .... ja wierną córą prawdziwej wiary, a cesarzem — nie mniej wiernym n Kościoła. Zamierza rozwiązać, zawarty przez Leona, sojusz papieża 'arzem, obwarowany zresztą wieloma warunkami i zastrzeżeniami: na e układu ma wejść faktyczna koegzystencja obu władców. Protestuje jer intensywnie intryguje partia francuska, której cichym przedstawieni jest kardynał Soderini; gdy przejęto i dostarczono Hadrianowi óce kompromitujące listy, nakazuje on aresztować Soderiniego i osa-ić w Zamku Św. Anioła, który tylu już kardynałom dawał przymusową iścinę Występuje z groźbami król Franciszek, wzburzony takim potrak-aniem swego zaufanego człowieka; przypomina Hadrianowi najwięk-ą klęskę, jaką w szczytowym okresie świetności poniosło papiestwo: wzięcie do niewoli papieża Bonifacego VIII przez francuskich wysłanników w Anagni. Ten sam los niedwuznacznie zapowiada obecnemu papieżowi Franciszek. Hadrian wydał uroczyste zarządzenie, nakazujące trzyletni rozejm i zawieszenie broni. Nikt nie zważał na jego nakaz. Cesarscy sprzymierzeńcy oraz Anglicy ciągnęli przez północną Francję, obracając w perzynę wsie i małe miateczka, biorąc na nich pomstę za to, że nie mogli uderzyć na silnie obwarowane miasta. „Kiedy do szczętu wypalimy jeszcze Dorlans, Corbie, Ancre, Bray i sąsiednie obszary, co można uczynić w trzy tygodnie, nie widzę, co moglibyśmy robić potem", pisał angielski dowódca do kardynała Wolseya. Źle zaplanowana ekspedycja utknęła w strugach deszczu i grzęzawiskach, zawiodły spodziewane posiłki z Niderlandów; sprzymierzeni, jak to zwykle bywa, zaczęli wzajemnie się obwiniać. Król Franciszek wstrzymał przekazywanie z Francji pieniędzy dla kurii. Hadrian skarży się: „Nie chcę deklarować się przeciwko Francji, ponie-ż w tym samym dniu przestaną stamtąd dopływać pieniądze, z których >wnie żyje mój dwór. Z dobrego źródła wiem też, iż król Francji sprzyjać Izie kacerstwu Lutra i na nowo uporządkuje w swoim kraju sprawy :ielne." Jest to jeden z rzadkich przypadków, kiedy Hadrian wymienia sko Lutra, które niemal nie występuje w jego obszernej korespon-ji z cesarzem. Hadrian musi teraz poddać się naciskowi Karola; myśl eszeniu broni upada bez komentarzy, papież przyłącza się do wiel-koalicji, na którą składają się: cesarz, Anglia, Wenecja, Florencja, L>a, Siena i Lucca, a jej celem jest definitywne pobicie Francji. Wśród ^ o to przymierze, sprzeczne z jego przekonaniem i sprowadzające go iszczyznę poprzednika, Leona X, Hadrian umiera. Rządził w Rzymie >e pół roku. Czy został otruty? Pytanie to, jak w wielu takich przy-ch, musi pozostać bez rozstrzygnięcia. Lekarzowi zmarłego przy-rdził ktoś do drzwi wielki napis: „Zbawcy ojczyzny — wdzięczność!" Ma rcin Luter 369 BURZA OGNISTA HOLENDER PAPIEŻEM Papieża pochowano w niemieckim kościele Santa Maria deirĄnj Napis nagrobny brzmi: „Jak wiele zależy od tego, na jaki czas prz\nari działanie choćby i najwspanialszego męża!" Wokół sarkofagu stoją ń0s o imionach: Giudizia, Prudenza, Forza i Temperanza*, z których For jest zupełnie nie na miejscu, a Prudenzę można traktować jedynie z pobła3 żaniem. Nieroztropne, a w poglądach stronników partii papieskiej niemal lek komyślne było też wyznanie grzechów, w jakie Hadrian zaopatrzył na drogę do Niemiec swego legata. W rozwoju spraw i ich ukształtowaniu nie miało ono szans oddziałania, a przedstawione zostało w formie niezręcznej. Nie mogliśmy nakreślić szczególnie przekonującego obrazu jedności Kościoła-w obrazie Rzeszy, jaki przedstawiały zgromadzenia nazywane sejmami, nie było nawet cienia szansy na przyszłe zjednoczenie jej sił. Był to raczej rozpad; głęboko sięgający podział na oddzielne kraje już się dokonywał, nim jeszcze zaistniała i doszła kwestia religii, nim została ona wykorzystana jako dogodna dla zaostrzenia różnic i podziałów. Wieloletnia nieobecność cesarza sprzyjała podjęciu dawnego jeszcze planu rządów stanowych, który przeprowadzono połowicznie, jak zresztą wszystko, co czyniono w sprawach polityki. Elektorzy chcieli rządzić, zasiadali w komisji szumnie zwanej rządem Rzeszy; rząd miał kierować jej sprawami, ale z braku pieniędzy ograniczał się do ćwierćśrodków. Doradcy książąt wypracowali wielki projekt. Chodziło o utworzenie jednolitego obszaru celnego, z cłem Rzeszy na jej granicach, które dopiero przy okazji tego projektu ustalono dokładniej, z włączeniem polowy Niderlandów. Projekt upadł, przyczyniły się do tego miasta Rzeszy, a przede wszystkim wielkie domy bankowe i spółki kupieckie, widząc w nim zagrożenie swoich interesów. Książęta zajęli się jeszcze kwestią wielkich monopoli i podjęli uchwały mające ograniczyć potentatów finansowych; po odwołaniu się do cesarza upadł i ten projekt, nie do przyjęcia przez samych już Fugge-rów, u których cesarz był zadłużony do skraju wypłacalności. Wypływ kolejny plan: nałożenia wysokiego podatku na Żydów, z przeznaczeniem na finansowanie rządu Rzeszy. I to spełzło na niczym, protest podniosły miasta, które wykupiły dla siebie prawo opodatkowania Żydów na swoim obszarze i zapłaciły cesarzom znaczne sumy za ten przywilej. Książęta którzy osoby swe postawili do dyspozycji rządu na zasadzie dyżuroi w rotacji — co kwartał inny z nich miał prowadzić sprawy Rzeszy — stf< ciii teraz chęć i ochotę. Dumny rząd Rzeszy, działający od dziesięciolecl przy szczególnym zaangażowaniu elektora Fryderyka, niesławnie się roi * Sprawiedliwość, Roztropność. Siła i Umiarkowanie ł Pozostał tylko kadłub, który z Norymbergi, miasta Rzeszy, wyco-1 do małego miasteczka Esslingen w Wirtembergii. > zostały zebrania zwane sejmami Rzeszy, których obszerne „uchwały", iane w najcięższym stylu kancelaryjnym, formułowane możliwie najdokładniej i z cicha frant chytrze, były ostatnią już w Rzeszy resztką iazującego ustawodawstwa. Edykt wormacki, pomyślany jako ustawa eszy skazująca na banicję Lutra i jego zwolenników, uległ w praktyce •ogacji w wyniku bardzo nieokreślonego sformułowania, mogącego jed-sprowadzić rozliczne skutki. Głoszono, że edyktu nie można wprowadzić w życie, ponieważ sprawiłoby to na ludziach wrażenie, że „tyrań-stwem chce się stłumić ewangeliczną prawdę i utrzymać niechrześcijańskie nadużycia". A z tego mógł tylko „zrodzić się opór przeciwko zwierzchności, oburzenie i odszczepieństwo". Otwierało to w sposób faktyczny drogę przed Lutrem i reformatorami, i tak też było rozumiane. Taką brzemienną w skutki uchwałę podjął sejm na sesji w roku 1522 w Norymberdze, na tej samej sesji, na której wystąpił legat papieski z wyznaniem grzechów Hadriana. I znów okazało się, jak niedostatecznie poinformowany był Rzym o sytuacji w Niemczech. Legata spotkało przykre zaskoczenie już w momencie przybycia. Magistrat ani chciał słyszeć o uroczystym wjeździe, na jaki w Augsburgu zgodzono się dla Kajetana, o białym stępaku z purpurową uździenicą, o wielkim orszaku i świcie. „Nie czasy dziś na to", oświadczono. W kościołach predykanci głosili nową naukę. Legat domagał się ich uwięzienia. Rada miejska odrzuciła żądanie, mogłoby ono spowodować wzburzenie ludności. Pisma Lutra publicznie wyłożone były do sprzedaży; magistrat nakazał kilku rajcom, by zadbali o ich ukrycie na czas obecności legata, co wykonano dość opieszale. Toczono nad tym ożywione dyskusje radzie książęcej. Fungujący jako cesarski namiestnik arcyksiążę Ferdy-land dobitnie zaakcentował, że jest przedstawicielem i zastępcą majestatu. Tak, ale obok rządu Rzeszy i według porządku Rzeszy!" - usłyszał z ust sła elektora saskiego. Wiadome było, jak słaba była pozycja młodego vładcy, który dopiero zaczynał uczyć się niemieckiego, a w swych dzie-cznych krajach austriackich rządził przez hiszpańskiego zaufanego Sa-nankę, co doprowadziło tam niemal do wojny domowej, -egat stanął teraz twarzą w twarz z gronem długobrodych książąt i z kil-roa bardzo czujnymi radcami, młodszymi wiekiem; wszyscy co do jed-' wydali mu się „luteranami", nawet kiedy reprezentowali potężnych łpów. Nieufnie i z wyraźnym dystansem słuchali wywodów legata ' że przed podjęciem kroków ku reformie należy z całą surowością owadzie w życie edykt wormacki. W uroczystych słowach oznajmił 370 371 BURZA OGNISTA SICKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY to również Hadrian, powołując się na przykład z Biblii: Bóg osobiś ' ukarał śmiercią buntowników Datana i Abirama. Heretycy Jovinian ^ i Priscillus zostali zabici z rozkazu wczesnych cesarzy. Husa spalili na st się przodkowie obecnych tu panów. O Datanie i Abiramie panowie ni" chcieli słuchać: życzyli sobie usłyszeć coś w kwestii setki gravaminów J. co z tym? Gdyby usunięte zostały przyczyny skarg na rzymską stolice stronnictwo Lutra rozproszyłoby się w krótkim czasie. Wyznanie grze' chów Hadriana przyjęto do wiadomości. Wskazuje ono jedynie, jak pilnie potrzebna jest reforma. Od tego trzeba zacząć. Nowością w stosunku do dawniejszego stanowiska była stanowcza groźba, jaką usłyszał legat: jeżeli nie zostaną usunięte, i to w określonym terminie, przyczyny skarg, a nie do wiary, by nie chciano tego uczynić, wówczas stany niemieckie „same dla siebie rozważą, jakimi środkami mogą uwolnić się od ucisku i pozbyć obciążenia przez duchownych". Odpowiednim rozwiązaniem byłby sobór. Musi być zwołany natychmiast i zebrać się w ciągu roku. Zwołać go powinni wspólnie cesarz i papież. Miejscem obrad musi być miasto w Niemczech. I jako punkt najważniejszy a niesłychany: obok prałatów —prawo udziału i głosu dla świeckich. Na koniec zażądano swobody myśli i dyskusji: żaden członek i uczestnik soboru nie może być z góry krępowany zobowiązaniami. Każdemu przysługiwać musi wolność wypowiedzi o tym, co należy uczynić w „sprawach ewangelicznych, Bożych i innych służących dobru powszechnemu". Można by dłużej zatrzymać się nad tymi propozycjami, z podziwem i wśród spekulacji o tym, co by się stało, gdyby powstała taka Liga Narodów czy gdyby doszedł do skutku taki narodowy sobór. Ale wniosek utknął w samym już stadium początkowym i przepadł bez śladu. Nie usunięto źródeł skarg. Książęta nadal uprawiali politykę terytorialną, szlachta przygotowywała się do wojny z klerem, chłopstwo tu i ówdzie zaczynało już powstania. Potężne i bogate miasta, które dzierżyły klucz sytuacji, zamknęły swe bramy, zajmując się handlem i interesami swojej własnej wspólnoty. Pierwsze zerwało się rycerstwo Rzeszy. SICKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY Luter zaufał słowu, ono zaś wykazało niespodziewaną potęgę. Rycerze dłońmi w żelazie brali za rękojeści mieczy, swoich „wiernych mieczy • Książęta zdawali się na swych pobożnych piechurów i na pieniądze, kto rymi opłacali żołnierzy-najmitów. Między orientacjami stanowymi Franz Cckingeri był swego rodzaju centrystą. Patrzył prosto w jeden cel, któ-V°n dawał mu się osiągalny: chciał położyć grunt pod własne panowanie r? Wr Ciecia. Miał jeszcze większe projekty. W jego domu zbiegały się ocze-Wr°nia pragnienia i wołania ze wszystkich stron. Nazywano go niekiedy, k1* cunkiem lub drwiną, „nadreńskim królem". Sięgnięcie po koronę — Z S et i to nie wydawało mu się niemożliwe. Króla niemieckiego nie było. r sarz przebywał w Hiszpanii i nie wybierał się z powrotem w jakimś prze-•(jywalnym terminie. Rycerstwo, zubożałe, odepchnięte, wciąż jeszcze żuło się wielkim stanem, któremu w Bożym porządku świata wyznaczone bvło najważniejsze miejsce. Teraz chciało odzyskać dawną pozycję i zaprowadzić nowy porządek, a dokładniej powiedziawszy: stary. Wrogami rycerstwa był z jednej strony kler, z drugiej książęta, jedni i drudzy po wiele-kroć zjednoczeni w unii personalnej, duchowni bowiem zawłaszczyli najbogatsze księstwa świeckie. Tak czytamy w pismach Ulricha von Huttena. Sickingen bardzo ostrożnie szedł za swoim przyjacielem i za jego planami, trochę nieokreślonymi. Swego pory wczego towarzysza często rozczarowywał zwlekaniem i pertraktacjami z cesarzem. Był rycerzem, ale był też przedsiębiorcą. Nie gardził „italskimi praktykami", które z upodobaniem przypisywano Włochom. Swymi oddziałami osłaniał elekcję Karola; jako dowódca jego wojsk prowadził wyprawę wojenną przeciw królowi Franciszkowi, w którego służbie pozostawał uprzednio. Jako szlachcic dawnej daty pożyczył Karolowi pilnie potrzebną mu przed wyborami kwotę 20 000 guldenów, i to bez zastawu czy skryptu dłużnego, tylko na słowo „młodej szlachetnej krwi". Bankierzy byli bardziej ostrożni, dla zabezpieczenia swych pieniędzy żądali przeniesienia na siebie, do czasu zwrotu pożyczek, praw do majątków ziemskich i kopalni. Ich — „finansistów" — Sickingen też nienawidził. Miał licznych wrogów i licznych sympatyków: dobrych, prawdziwych przyjaciół miał bardzo niewielu. Z rysami starego rycerstwa mieszają się w nim rysy nader nowoczesne, tworząc w sumie postać charakterystyczną i reprezentatywną. Nie miał w pogardzie Słowa, nade wszystko słowa Lutra; czy głębiej wniknął w jego myśl? Jest to równie wątpliwe jak u von Huttena. Ale na cały długi czas Z11ny, zwykłej przerwy między zbrojnymi zatargami i kampaniami wojennymi, osiadał na swym zamku Ebernburg z kilkoma uczniami Lutra, kazał, y rnu wykładali, rozmyślał i przychylił się na stronę nowej nauki. Nie jest wykluczone, że widział w niej poparcie dla wielkich swoich planów, ale czy . ego powodu mielibyśmy przyznawać mu mniej przekonania w wierze niż w ° Przeciwnikom? Ci po wierze — dawnej wierze — też obiecywali sobie umocnienia swoich pozycji w świecie. Dowiedziawszy się, że Luter nie OZe dłużej pozostawać w Wittenberdze, zaofiarował mu azyl u siebie. 372 373 BURZA OGNISTA SICKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY Jego zamek, jak to określał Hutten, stał się „schronieniem sprawieni- wości", stanowił miejsce ucieczki dla wielu prześladowanych predyK tów, wśród których byli ludzie tak znaczący później jak Alzatczyk Mart'' Bucer i pochodzący ze Szwabii Jan Hiissgen, który nazwał się dość ucia'' liwie Oecolampadius i był potem reformatorem Bazylei. Właśnie na zarnk Ebernburg, jeszcze przed Wittenbergą, wprowadzono pierwsze nabożeń stwa ewangelickie z czytaniem Biblii w języku niemieckim. Tam też dru kowano najodważniejsze pisma polemiczne Huttena. Forteca cesarskiego doradcy Sickingena — na to wyszło — była warowną twierdzą nowej wiary Kontrakt cesarski wraz z gażą pozostawał w mocy. Prawdę rzekłszy praktycznie sam kontrakt, gaży cesarski dwór mu nie wypłacał. Żołnierzy którymi dowodził, Sickingen zwerbował na reputację swego nazwiska' wynagradzając ich z własnych środków i kredytów. Warto zaznaczyć i ten aspekt światowego imperium Karola V: nie z jednym tylko Sickingenem postępował cesarz tak wspaniałomyślnie. Sickingen-nie mógł narzekać — ponosił zwykłe ryzyko przedsiębiorcy. Był nowoczesny i w tym, że zdał się nie tylko na rycerską dłoń w żelaznej rękawicy, ale posługiwał się nowym rodzajem broni, najemnymi piechurami; był w tym prekursorem pułkowników wojny trzydziestoletniej; środki na ten sposób wojowania czerpał z przezornego zarządzania majątkami ziemskimi po ojcu, położonymi w pobliżu Kreuznach, na żyznej glebie, w jednym z najlepszych w Niemczech rejonów uprawy wina: zajmował się także eksploatacją kopalni i popierał górnictwo. Sickingen był z gruntu postacią innego pokroju niż zbóje w rodzaju Gotza von Berlichingena, którzy z kilkoma pachołkami przechwyty wali małe, słabo strzeżone tabory kupieckie. W swych łupieżczych wyprawach — co do istoty nic lepszego — szedł o więcej i przynosiły mu one znacznie większą zdobycz. W sile 7000 żołnierzy oblegał Wormację, spustoszył teren wokół miasta i nic sobie nie robił z wyroku banicji: za poradą jednego z rycerzy kondotier ruszył na cel jeszcze większy: na księstwo Lotaryngii. Tolerował go i potajemnie mu sprzyjał cesarz Maksymilian: banicie, którego sam skazał na wygnanie, dyskretnie podsunął pieniężną pomoc z angielskich źródeł. Ten sposób prowadzenia wojny przy oficjalnie trwającym pokoju przez stronników, których w razie potrzeby można było się wyprzeć czy pozwolić, by pad'1-upodobały sobie wszystkie mocarstwa. Mocno uciśniony przez Sickinger książę Lotaryngii wykupił się spłacaniem nałożonych sum. Na dzielneg dowódcę-pułkownika zwrócił uwagę król Franciszek; przyjąwszy go z v sokimi łaskami w Amboise, odkupił Sickingena od cesarza dla siebie, o płacili mu kiepsko bądź wcale. Nie przeszkadzało to, że Sickingen zac-nał się bogacić. Prowadził kolejne kampanie w wielkim stylu, zawarł na układu — pokój z cesarzem i przejął wykonanie wyroku Rze- księciu Ulrichu Wirtemberskim, z którego księstwa ściągał środki dla siebie i żołd dla swego wojska, przy okazji zaokrąglając też osiadania w majątkach ziemskich. Zaatakował potężne miasto Metz, e wypłaciło mu okup. Zagroził Frankfurtowi, a jako dalekowzroczny 'edsiębiorca myślał też o bogatym Erfurcie. Okazała się dlań zgubna tylko wyprawa łupieżcza, na młodego landgrafa Filipa Heskigo, ostającego w zatargu ze swoim rycerstwem. Na razie Sickingen od- ósł nad nim sukces, ale na przyszłość miał w Filipie nieprzejednanego roga; tymczasem jednak zyskał sobie wielką chwałę i uznanie wśród swoich rycerzy, dbał bowiem o to, by nie sam jeden miał z tej kampanii korzyści. Był teraz człowiekiem, na którym skupiło się wiele nadziei. Opiewały go żołnierskie pieśni, ulotne pisma sławiły szlachetnego Sickingena, mówiono o nim, że ma serce otwarte dla prostego człowieka. Na zamek Ebernburg napływały listy z prośbami, przychylał się, gdy uznał to za słuszne bądź pożyteczne. Za pośrednictwem Huttena przyszedł z pomocą Reuchlino-wi, którego dręczyli kolońscy dominikanie; groźby potężnego Sickingena wystarczyły, by szybko przerwano proces o kacerstwo przeciw staremu uczonemu; nawet odszkodowanie zapłacili mu kolończycy, gdy Sickingen potrząsnął nad nimi zbrojną pięścią. Bały się go miasta, lękali bankierzy. Jego pogląd na to, co rozumie przez „finanse" i „finansistów", wyraża postać jednego z panegirycznych dialogów: „Nazywają finansami to, kiedy któremuś panu nie wystarczają wszystkie jego przychody, odsetki, renta gruntowa i prawa zajęcia albo jest zgoła niewypłacalny; nazywają finan-iami, kiedy ktoś pożycza pieniądze, dużo obiecuje i mało zwraca." Drżeli przed nim duchowni władcy, bo z jego zamku wychodziły nawo-'wania Huttena do krwawej wojny z klerem. A równocześnie Sickingen rzymywał serdeczny kontakt z mogunckim arcybiskupem Albrechtem, fory dał dobitną nauczkę swym duchownym kolegom, a przede wszyst-i sąsiedniemu Trewirowi. Gdy tamtejszy elektor-arcybiskup, znany jako pnnik Francji, przekupiony przed elekcją Karola sporymi sumami przez Ma Franciszka, zostanie teraz upokorzony, zmuszony do uległości, czy '.si? uda, usunięty, cesarz będzie patrzył na to bez słowa — zakładał ungen. Uderzenie na Trewir miało „otworzyć drogę dla Ewangelii", i byłyby nieogarnione, gdyby nad Renem, w „kleszym zaułku", jak ksymilian nazywał tam duchowne posiadłości, udało się Sickingenowi lbić wyłom. lnu tego nie trzymano w tajemnicy, rozpowszechniano go pilnie, gen liczył na duży udział niemieckiego rycerstwa i na szeroki jego 374 375 BURZA OGNISTA SICK.INGEN I ZM1ETRZCH RYCERZY dopływ aż z dalekich Niemiec północnych. Jego wysłannicy przernie kraj. W Landau zebrali się rycerze na naradę, a o:~1-' f--------------.-. ^-^.iw/rroij^unu z najostrzej szych swoich pism polemicznych przeciwko „fałszywie tak nazywanem duchownemu stanowi papieża i biskupów", grożąc biskupom: „Jeśli tak mną postępujecie, to nie będziecie mieć swojej woli, aż nie zostaną złamań z łaską czy bez łaski, miedziane wasze czoła i żelazne karki." Wszystkich którzy stawiając życie, honor i majątek przyczyniają się do zamieszania w biskupstwach i wytępienia biskupich rządów, ogłasza za miłe Panu dzieci Boże i za prawdziwych chrześcijan. Zaczyna się czas w życiu Lutra, gdy wciąga się w bieżącą politykę bądź polityka go wciąga, a brak mu do niej jakichkolwiek uzdolnień. Żył poza czasem, sprawiło to jego wychowanie w zakonie; człowiekiem klauzury był jeszcze na Wartburgu, powrót do Wittenbergi i tamtejsze niepokoje zaskoczyły go, nakazały mu napominać do łagodności i uległości w milczeniu. Przed rozruchami przestrzegał z Wartburga, jako podstawowy nakaz Boży głosząc Pawłowe: „Każdy niech będzie poddany władzom." Mógł mieć niejasne idee o tym, że to przecież „władze" powinny przeprowadzić reformę, zlikwidować biskupstwa czy fundacje klasztorne, a przynajmniej ograniczyć je w prawach: takie też myśli głosił w wykładach. Ale porwała go wiara w „wolę Bożą" i własne o niej słowa. We wszystkim, co dotąd się zdarzyło, Bóg błogosławił mu najwyraźniej, widział w tym działanie Bożej ręki. Jeśli z powstania rycerstwa wyniknie nowy przewrót, będzie to również wola Boga. Luter nie orientował się w siłach, ani łączących się teraz, ani w siłach przeciwnych. Kiedy mówił o biskupach, chodziło mu o to, że prześladują Ewangelię zamiast ją głosić. „Czym studnia bez wody, tym biskup bez kazań. Jego urząd jest urzędem kaznodziejskim, a kiedy go nie spełnia, jest jak studnia, która nic nie daje." Tak bardzo lekceważą biskupi dusze im powierzone; „lepiej byłoby, gdyby wymordowano wszystkich biskupów, zrównano z ziemią wszystkie fundacje i klasztory, niż gdyby miała zmarnować się jedna dusza!" — wykrzykuje. Daremnie będzie potem protestować i wyjaśniać, że zdania takie i jeszcze inne zawierają zupełnie inną myśl. Nie było możliwe, by lud inaczej rozumiał jaskrawe paradoksy element jego istoty i sposobu pisania. Ich właściwym miejscem — tu również zemściło się jego wychowanie — była naukowa pracownia czy dysputa filozoficzno-teologiczna: dialektyka szkoły Ockhama wypowiadała si? w jeszcze śmielszych paradoksach. Teraz jednak mówił i pisał dla szerokiego użytku wszystkich, a czynił to z niesłychaną siłą. Rycerze, jeśli chodzi o ich pojmowanie, byli też tylko ludem. Bardzo te rychło miało wyjść na jaw, czym byli jako stan. Zdystansowała ich techm Szturmowanie w ścisku masą pancernych jeźdźców skupionych w°Jn,y, sztandaru przeżyło się już w walkach Karola Śmiałego ze Szwajca-° Weszła do akcji piechota i artyleria. Ów brak wyczuciia u tamtego raml stwa mniej nas będzie dziwić, gdy uświadomimy sobie, że obrazy fyL? , ataków i wiara w kawalerię, jako ten rodzaj broni, którzy rozstrzyga W 'yniku bitwy, panowały w umysłach aż do pierwszej wojn^ światowej. 0 zcze tylko w turniejach — główna to była rycerska rozrywka — mógł ancerny zdobyć zaszczytną sławę: bogato ilustrowane księ.gi turniejów ^walały w tym czasie stanową dumę. Być „zdolnym do stawania w turnieju" to tyle co przejść przez decydującą próbę szlachectwa, Wtóra ważyła też w dopuszczeniu do bogato dotowanych stanowisk w katedralnych fundacjach. Życie gospodarcze także przetoczyło się nad głowar*ii rycerstwa, stąd ich niechęć do bogatych kupców, bezsilna zawiść wobe=c mieszczan, żyjących o ileż wygodniej niż żyli rycerze w swoich nieprzytulnych zamkach i zbójeckich gniazdach, wobec ubierających się w jed\=vabie i aksamity, jedzących smakołyki z całego świata, gdy żona rycerrza miała si? zwykle nie lepiej niż nieco zamożniejsza chłopka. Niektórzy niaeliczni przedstawiciele drobnej szlachty umieli odczytać znaki czasu i udawali się na dwory książąt, by uzyskać tam posadę radcy; po to jednals trzeba było studiować, przewertować niejedną księgę i przetrzeć się trc»chę po świecie. Pokój krajowy, ogłaszany raz za razem i nakazywany psod wysokimi karami za zakłócenie, istniał tylko na papierze. Wyroki sąd»a Rzeszy najzwyczajniej wyśmiewano. Rycerze w krajach Rzeszy sami raczej zawierali różne „ugody" i przymierza, było to okazją do picia, ucztowania i snucia niebosiężnych projektów. Sickingen, człowiek sukcesu, uważany był za wymarzonego przywódcę: ostrożny i przezorny, przebiegały, o dobrych kontaktach z cesarskim dworem, bogaty i wypłacalny, mający otwarty kredyt nawet u znienawidzonych potentatów finansowych, cz ym nie dysponowali inni przedstawiciele jego stanu. Miał do dyspozycji wo»jsko, a to było ważne w owych czasach, kiedy panowie pozostawiali wojemine rzemiosło "Sługom", dla siebie zastrzegając funkcje dowódcze. Teraz, pod Sickinge-neni, miała wyruszyć na Trewir wielka wyprawa łupieżcza. w okresie zimy poprzedzającej wyprawę Hutten rozesłali z Ebernbur- Sa całe mnóstwo manifestów dla zwerbowania sojusznikó»w. Trochę za późno pomyślał o „kramarskich duszyczkach" w miastach, doszedłszy do niosku, że mieszczanie powinni połączyć się z rycerstwem przeciw glów- zernu niebezpieczeństwu — książętom. Rycerz Hartmut -von Kronberg tat us' spowinowacony z Sickingenem, pisał dość zagunatwane trak- w kt '* yc^ opowiadał się za Lutrem i odwoływał s ię do cesarza, oryrn wciąż jeszcze pokładano nadzieje, prosząc go, b y wytłumaczył 376 377 BURZA OGNISTA SICKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY papieżowi,'że ten jest antychrystem; rozgląda! się także wśród czeskiej szlachty i usiłował pozyskać ją dla udziału w sojuszu. Do Lutra Hartmut napisał długi list, niezwłocznie w.ydrukowany; można zrozumieć, że banita ucieszył się ze słów uznania i pociechy, czerpiąc też z listu nieco lepsze mniemanie o rycerstwie niż z pism Huttena. Owo posłanie pana na zamku jest wzruszająco naiwnym świadectwem tego, jak pojmowano nowe nauki i z jaką serdeczną bezpośredniością zwracano się do Lutra. Rycerz nazywa go swym „Najukochańszym Bratem" — słowo „Ojciec" pragnie zachować dla Chrystusa, jak objaśnia. Podziwia odwagę Lutra, „czym bez wątpienia spełniacie, Panie, wolę Ojca Niebieskiego, którą słusznie się radujecie". Nic nie znaczą bogactwa i szlachectwo, dziecku Boga potrzebna jest tylko wiara. Z dziecięcą wiarą ufa też Hartmut, że „dobry i litościwy Bóg zechce naszym władcom i nam wszystkim zesłać swą łaskę". O wojnie z klerem ani słowa, jest mowa tylko o „niedoli, nędzy i okropnym upadku całego narodu niemieckiego", co i Lutra napawało taką troską. Teraz jednak na światło dzienne wydobył Luter Biblię, dzięki sztuce drukarskiej „najpierw w krajach niemieckich wynalezionej", a z Pisma „w dobrej, jasnej niem-czyźnie" tak ubogi, jak bogaty pojąć może swe dobro i zbawienie. Sztuka Gutenberga sprawiła i to, że rycerz Hartmut mógł dołączyć drukowaną własnego autorstwa „nominację", w której przedstawia się jako dowódca żołnierzom na jego żołdzie, a ponadto „wszystkim wojownikom świata". Wśród pierwszych pospieszył z małym swym oddziałem z pomocą Sickin-genowi. Wojownicy z całego świata się nie zjawili, choć tylu sympatyków miała sprawa. Kampania wojenna źle była przygotowana. Sickingen, co wytykał mu Hutten, nie był Żiżką, wielkim dowódcą husytów. Żiżka co prawda też miał szlachecki indygenat, ale za sobą miał całą armię z ludu; był ponadto geniuszem w prowadzeniu wojny, bardzo skutecznie posłużył się pradawną bronią: taborem, a wreszcie żelazną dłonią utrzymywał dyscyplinę w swoich oddziałach, o czym świadczą zachowane zasady wojowania jego autorstwa. Żadna z jego właściwości nie dana była Sickingenowi, nie miał też fanatycznej wiary, którą Żiżka stawiał na czele swoich wojennych zasad. Sickingen ufał Fortunie, bogini wojny swoich czasów, a ta okazywała się zawsze kapryśna. Nie miał szczęścia już jako cesarski dowódca w wojnie przeciwko Francji; pogoda była zła, na nią zresztą zawsze składa się winę nieudanych operacji; dwór cesarski nie dał pomocy, wstrzymał pieniądze; Sickingen nie miał ochoty wkładać w przedsięwzięcie jeszcze więcej z własnej kieszeni i ruszył do odwrotu. Żołnierze rozpierzchli się, a on sam stracił dobrą sławę jako dowódca. To również było jednym z powodów, nie najmniejszym, jego obecnych przygotowań do uderzenia, 25. Franz von Sickingen na własny koszt i we własnej sprawie. Perspektywy wydawały się pomyślne. Przyrzekli mu pomoc rycerze znad Renu aż do granicy holenderskiej, rycerstwo Westfalii, Brunszwiku, wielu też rycerzy oddzielnie; zjednoczyła się szlachta frankońska, realizując wszakże na własną rękę swoje plany. Elektor saski odmówił udziału. Z nim także pertraktował Sickingen; liczył jeszcze na posiłki z Czech. To, co zgromadził, nie było armią rycerską, ale wojskiem zaciężnym, najemnym, na żołdzie z kieszeni Sickingena. W sierpniu 1522 przesłał elektorowi-arcybiskupowi Trewiru formalne wypowiedzenie wojny; tego rodzaju wyprawy łupieżcze miały swoje „formy prawne", których zachowania przestrzegano skrupulatnie. Do mieszkańców Trewiru skierowano manifesty, według których mieli oni zostać wyzwoleni „od ciężkiego antychrystowego prawa duchownych" i przywiedzeni do ewangelicznej prawdy. 378 379 BURZA OGNISTA SICKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY Nazywana rządem Rzeszy komisja w Norymberdze napominała do pokoju. Sickingen dumnie odpowiedział, że zamierza w Niemczech stworzyć nowy porządek. Grozi mu się sądem Rzeszy? Zbędny, ma własny trybunał, złożony z jezdnych i z armat. Cesarz, jak zaznaczy], jest zgodny z jego zamysłem i nie będzie przeciwny, kiedy Trewirańczykom, którzy tyle monet w złocie zainkasowali od Francji, odpłaci się nieco za ich niewierność. Zamierzał wziąć Trewir w nagłym, szybkim uderzeniu. Chciało w tym uczestniczyć kilku pomniejszych panów wysokiego rodu, pewien zarozumialec von Hohenzollern i pewien hrabia Fiirstenberg; Albrecht z Moguncji zadbał, by żołnierze Sickingena mogli bez przeszkód posuwać się przez jego terytorium i przeprawić się przez Ren. Sickingen swoje przedsięwzięcie wystylizował na krucjatę. Jeźdźcy na barwnych szerokich rękawach mieli wypisane: „Dziej się wola Twoja, Panie!", wydano hasło: „Zwycięstwo za Ewangelię -- albo śmierć!" Głównodowodzący napominał żołnierzy, nakazując im oszczędzanie kraju i mieszkańców; mają pozostać nietknięte winne krzewy; kraj był bogaty w winnice, a niszczenie kultur winnych było ulubionym działaniem w czasie wojny. Z początku żołnierze przestrzegali tego zakazu, zadowalając się plądrowaniem opactw i klasztorów. Tuż przed Trę wirem pochód jednak się zatrzymał. Sickingen w ryzykowny sposób nie docenił przeciwnika. Arcybiskup Richard von Greiffen-klau jak i on wywodził się ze starej szlachty i nie był kimś, kto znałby się wyłącznie na modłach i prowadzeniu błagalnych procesji. Z pochodnią w dłoni wbiegł do klasztoru Św. Maksymina — położony poza murami miejskimi klasztor mógł służyć wrogowi za punkt oparcia — i spalił go; żelazną dłonią kontrował wszystkie manewry atakujących, które mogły przynieść im korzyść taktyczną. Arcybiskup także miał zaciężne oddziały, które strzegły teraz warownych murów miasta. Szlachta, wieloma węzłami pokrewieństwa złączona z duchownymi księstwa Trewiru i jego fundacji, wcale nie myślała przechodzić na stronę Sickingena. Kilka tysięcy jego żołnierzy było siłą niedostateczną dla oblegania dużego warownego miasta. Dyscyplina w doraźnie sformułowanych jednostkach, nigdy przesadnie surowa, rozluźniła się całkowicie; pośród rabunków i palenia wsi ciągnęły w odwrocie oddziały Sickingena, teraz zasługujące już tylko na miano dzikich hord. Wiele z nich było w rozsypce: zamiast posiłków nadchodzih tylko złe wiadomości. Arcybiskup nie tylko przy obronie miasta działał dzielnie i energicznie. Zmobilizował też zaprzyjaźnionych książąt. Młody landgraf heski, który nie zapomniał Sickingenowi jego łupieżczej wyprawy, sam zaofiarował się na sojusznika. Nadreński palatyn, kiedyś protektor Sickingena, przyłączył się również; dawno już stwierdził, że mały Franzchen stał się groźnym pranzem; synek jego dawnego ochmistrza stał się kimś, kto może zmiatać książęta wraz z ich dworami, a przy sposobności sięgnąć po godność elektora. Książęta działali szybko i z rozwagą, w przeciwieństwie do Sickingena, który po porażce był jak sparaliżowany i pogrążył się w ponurych rozmyślaniach w swojej twierdzy. Tamci zaś mieli własne kontakty i stosunki, znacznie skuteczniejsze niż niepewne powiązania ich przeciwnika. Zaprzyjaźnieni, a także mniej zaprzyjaźnieni potentaci byli zgodni w tym, że chodzi o zasadnicze interesy ich stanu. Groźbami i siłą zbrojną wstrzymywali wszelki dopływ posiłków: rycerstwa i żołnierzy. Z Brunszwiku maszerował oddział 1500 najemnych piechurów, zaciągniętych dla Sickingena: młody landgraf heski przejął ich i zaciągnął w służbę dla siebie; piechurom-najmitom dobry był każdy sztandar, jeżeli tylko płacono regularnie. Książęta, znakomici pod względem taktycznym, początkowo zostawili Sickingena w spokoju. Zaatakowali jego stronników, rozproszonych po szerokich obszarach. Pierwszy odpokutował za grzechy krewnego poczciwy i nierozważny Hartmut von Kronberg. Utracił zamek z posiadłościami i poszedł na wygnanie, „w niedolę", jak niegdyś mówiono o tych, którzy szli na obczyznę, a wszędzie, gdzie się pojawiał, siał przygnębienie. Książętom z małego konsorcjum pomagały miasta Rzeszy. Zaczęło się wielkie burzenie zamków rycerstwa. Wyrównywano wiele starych rachunków. Związek Szwabski, jedyna organizacja polityczna w Rzeszy wykazująca niejaką spójność, dysponował pieniędzmi i żołnierzami, na których czele wyróżniał się bardzo brutalny, bardzo sprawny w wojennym rzemiośle dowódca, Georg von Truchsess. Rycerstwu zakazano wchodzenia w jakiekolwiek kontakty i ugrupowania, a w przeciwieństwie do bezsilnych napomnień rządu Rzeszy - - za tym zakazem stała siła zbrojna. Rycerze podporządkowali się; o dzielnych czynach, niechby jednostkowych, brak doniesień. O Sickingenie i jego śmierci też niewiele da się opowiedzieć faktów, które uzasadniałyby jego sławę bohatera narodowego, z wyjątkiem tego, że odważnie zginął pod gruzami swego zamku, a nie uciekł, jak większość jego towarzystwa. Stał się ciężki i ociężały; zaledwie czterdziestolatek, miał rysy starego mężczyzny, jego ówczesny portret, w miejsce śmiałych, orlich rysów z wcześniejszych lat, ukazuje twarz obrzmiałą i nalaną. Cierpiał na podagrę; astrologiczne horoskopy, które dawniej wieściły mu zawrotne drogi, teraz dręczyły go ponurością przepowiedni. Podobno na swym zamku zajmował się alchemią; twierdzi się, że „drugi Faust", też uprawiający „wiedzę tajemną", był podopiecznym Sickingena. Ten przez ostatnią zimę swego życia próbował alchemii tylko politycznej; chciał nawiązać kontakty z Francją, z Czechami, w bezbrzeżnych planach sięgał coraz dalej, a w jego pobliżu 380 381 BURZA OGNISTA SICKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY waliło się wszystko. Stracił pewność ręki nawet w tym, co w jego sytuacji było potrzebne przede wszystkim; mocna baza obronna. Słynący z warow-ności Ebernburg, gdzie miał wszystkie swoje skarby i najlepsze działa, zamienił na twierdzę Landstuhl, którą wybrał na miejsce pobytu. Nakazał tam budować umocnienia z cegły, wzniesione w pośpiechu, nieomal chwiejne; cienkie palisady otaczały trzema rzędami zamkowe wzniesienie, nad którym górowało sąsiednie wzgórze, dające od góry wgląd do twierdzy. Ze swojej wieży, w zmiennej pogodzie kwietnia 1523, wyglądał pomocy z Dolnych Niemiec lub z Czech. Pełen otuchy, uniesioną dłonią witał oddział konnych, którzy oto się pojawili. Wiązali konie do drzew, za nimi wkrótce nadciągnęły tabory z działami na wozach; przybysze zajęli sąsiednie wzgórze, rozlokowali się na szczycie. Dwudziestoletni teraz landgraf heski w stroju zaciężnego piechura, w szerokich rozciętych pludrach, nie odmówił sobie przyjemności wycelowania w zamek własnoręcznie jednego ze swych dział oblężniczych. Działa w tamtych czasach jeszcze nosiły imiona: „Lew palatynacki", „Zła Eliza"; Sickingen miał słynnego w świecie „Słowika", działo odlane we Frankfurcie przez mistrza Stefana, ozdobione napisem: Wdzięczny mój śpiew i pełen kras, Komu zaśpiewam — temu czas. okaz i unikat, ważący 71 cetnarów, długości ponad 13 stóp — ale wystrzelić z działa się nie dało: spoczywało na zamku Ebernburg. Skuteczność owych potężnych luf z artystycznie grawerowanymi napisami zawsze bywa w ówczesnych relacjach nieco przesadzona; strzelały one najczęściej kamiennymi kulami, długo trwało nabijanie, od przodu, do kolejnego wystrzału. Znacznie większe od siły ostrzału było działanie broni na morale przeciwnika. Rycerze, którzy długo czuli się pewnie w swoich „niezdobytych twierdzach", teraz poddawali je po kilku wystrzałach oblegających. Było chyba pisane Sickingenowi, że padnie ofiarą nowej broni. Kiedy obserwował ostrzeliwanie, kamienna kula z dobrze wycelowanej kolu-bryny na Sępiej Skale nad zamkiem uderzyła w mur, tuż obok niego: zdruzgotana belka z muru poraniła mu bok. Rozkazał, by zaniesiono go do grubo sklepionej piwnicy zamkowej i stamtąd nasłuchiwał „niechrześcijańskiej palby". Jeszcze napisał do przyjaciela: „Choć kamień mnie trochę uderzył, nie zaszkodziło mi nic." Wywiązała się zgorzel rany. Skapitulował, poddał twierdzę. Do łoża umierającego w kazamacie podeszli książęta-zwycięzcy. Sickingen obnażył głowę przed palatynem, dawnym swym protektorem i panem lennym, ten życzliwym gestem prosił, by zaniechał wysiłku. Heski landgraf mniej miał względów: „Dlaczego, kiedy byłem jeszcze chłopcem, napadłeś na mój kraj?" Arcybiskup Trewiru zapytał: „Franz, czym możesz usprawiedliwić twoją napaść na mnie i na moich ludzi?" - „Nic bez przyczyny, dużo by o tym mówić!" - hardo odrzekł Sickingen. Kapłan wzniósł dłonie z hostią. Książęta zdjęli z głów hełmy i czapki, odmówili Ojcze nasz. Wielki przeciwnik skonał. Zwłoki z trudem upchnięto w truchle i zniesiono z zamkowego wzgórza, stawiając na katafalku w wioskowym kościele. Książęta nie zwlekali. Zdobyli pozostałe zamki Sickingena w liczbie dwudziestu siedmiu. Ebernburg -- najpotężniejszy, bronił się, niedługo zresztą — mieścił w sobie wielką zdobycz. Dla wykluczenia sporów trzej notariusze dokładnie spisywali skarby w postaci cennych ubiorów, tapi-serii, dywanów, dział, amunicji, białej broni, pieniędzy. Sławny „Słowik" przypadł landgrafowi; same srebra ceniono na 10 000 dukatów. Zabezpieczono korespondencję w ciężko okutej skrzyni, pełnej materiałów kompromitujących niejednego z wielkich panów, część tego najpewniej zniszczono. Szukano listów Lutra, licząc na to, że poważnie go obciążą; nie było ich w zachowanej korespondencji. Zmierzch Sickingena był zarazem początkiem bardziej wyrazistego panowania książąt. Powiększyła się koalicja trzech sprzymierzonych. Strach przed drobną szlachtą, wcale niemały, uleciał. Załamał się mit wielkości rycerstwa, iluzja nadal trwającej jego potęgi. Oddziały piechurów z działami oblężniczymi w niewiele dni rozprawiły się z „nadreńskim królem". Burzenie zamków trwało; uprawiano je teraz na wielką skalę, przenosząc akcję daleko poza obszary niedawnych działań zbrojnych przeciwko Sickingenowi. Przyłączyły się miasta Augsburg i Norymberga ze znakomitą artylerią. Niszczenie zbójeckich gniazd zakładanymi ładunkami wybuchowymi przebiegało jednak gruntowniej niż przy ostrzale kamiennymi kulami, do rozbiórki wież i murów ściągano okolicznych chłopów, którzy zresztą chętnie nieśli swą pomoc. Doświadczenie w burzeniu zamków mieli nadzieję rychło wykorzystać dla swojej sprawy. Zbiegli z zamków panowie błąkali się bez miejsca dla siebie. Wolf* było ulubionym imieniem, które nadawali swoim synom, nie mając na myśli bynajmniej świętego Wolfganga. Wychowanie rycerskich latorośli przedstawia dialog Fuchs und Wolf**: „Dobrze wiesz, jak od małych wilcząt wychowywali nas rodzice, w zuchwałości, nie broniąc nam atakowania ni wrogów, ni przyjaciół... szczerze nie poważali nikogo, kto by nie pozwalał nam się potarmosić... wszystko, co dostrzegliśmy w polu, uważali za dobry dla nas łup." Opisano też finał: Lis z partii sickingenowskiej ponownie spotyka frankoń- * Wilk ** Lis i wilk 382 383 BURZA OGNISTA SICKINGEN l ZMIERZCH RYCERZY skiego wilka: „Skąd tak, z chudym brzuchem przez ciernie?" Już ani przytułku, ani utrzymania, ukradkiem przemykają się lisy wśród zarośli i nie wiedzą, dokąd iść.. Pan von Absberg, który zdążył uciec, nim spalono jego zamek, włóczył się potem przez lata gościńcami w towarzystwie kompanów noszących imiona: Mały Frycuś, Braciszek, Jaś-hop-hop i Szelma-Baranek, aż w spelunce, gdy spał, kazali go sprzątnąć norym-berczycy. Losy Sickingena długo zaprzątały wyobraźnię; jego postać, wyidealizowaną i opromienioną nowymi nadziejami, przywołano raz jeszcze, gdy toczyła się dyskusja nad nowym ustrojem Rzeszy. Ferdynad Lassalle pisał do Karola Marksa, że urzeczony jest życiem i dziełem tego osobliwego człowieka; napisał dramat książkowy wjambach o Sickingenie i jego walce przeciw książętom: „Nie dajcie się kłamstwom książęcym zwieść, Odwiecznym, co wciąż powracają..." W dramacie tym jeden z zaufanych rycerzy występuje z propozycją, by ten przyłączył się do chłopów, śmiałych prekursorów socjalizmu, i w ten sposób wiódł do zwycięstwa, w ostatniej godzinie ratując swoją sprawę. Sickingen rozbija się na nadmiernej swojej „rozwadze" i na Heglowskiej dialektyce dziejów, która zawładnęła myśleniem Lassalle'a. Współcześni rycerzowi patrzyli nań chłodniej i bardziej realistycznie. Ale również oni z wielkim lękiem mówili o tym, co by się stało, gdyby rycerstwo złączyło się z chłopstwem. Bawarski kanclerz Leonhard von Eck ujął rzecz na użytek swych książąt zwięźle: Gdy chłopi powstaną, zjedzą biskupów na śniadanie, książęta na obiad, a nalewką z rycerzy popiją na dobranoc. Luter, w samym środku tych obaw i wydarzeń, napisał nową rozprawę: O władzy świeckiej i o granicach należnego jej posłuszeństwa. Pisał ją w zimie 1522, kiedy to Sickingen, rozmyślając ponuro na swoim zamku, snuł nazbyt przemyślne, fantastyczne swe plany. Jest to publikacja na użytek chwili: Nie można — co jednak często się czyni -- powoływać jej jako źródła poglądów Lutra na „państwo" czy jako jego doktryny o państwie. Nie miał o tym żadnej spójnej doktryny i nie wiedział nic o państwie. Ma znaczenie moment, w którym to pisał, kiedy inni, bardziej od niego powołani, też nie mieli najmniejszego wyobrażenia o państwie, nie wiedzieli też, co należy uczynić, choćby w skali doraźnej. W Norymberdze obradował rząd Rzeszy, który skazał Sickingena na banicję, ale już wkrótce powziął wątpliwości, czy powinien był występować przeciw rycerzowi. Do rządu odwoływało się teraz wielu uciskanych przez książęce „Konsorcjum Trzech". Nikt nie współczuł arcybiskupowi Moguncji z powodu ciężkiej grzywny pieniężnej, nałożonej nań przez trzech książąt za tajemne popieranie kondotiera, ale książęta ci z przyczyn zupełnie odległych napadali z żądaniami i na innych. po wskazań rządu stosowali się równie mało co Sickingen. Kontynuowali łupieżcze wyprawy, tyle tylko że lepiej upozorowane. Ze swoją sprawą wystąpił Związek Szwabski. Oba te związki, Szwabski i Trójprzymierze książąt, miały zbrojne i bitne wojska; rząd Rzeszy mógł jedynie wydawać polecenia, a do tego jeszcze nie był jednomyślny. Sypały się z takim trudem wznoszone wolne rządy stanowe. Miasta wysłały do cesarza poselstwo, które straciło na podróż dwa miesiące i zostało przyjęte mało życzliwie. Do Niemiec przybyć miał cesarski komisarz, jeden z magnatów burgundz-kich, by doglądać porządku. Taki był porządek państwowy, który Luter miał przed oczami, jeśli w ogóle coś o nim wiedział bądź coś z tego pojmował: cesarz w Madrycie, którego w Niemczech zastępował komisarz; rząd Rzeszy, który się rozwiązywał; książęta, którzy w różnych konstelacjach łączyli się przeciw rządowi lub pozostali oddzielnie, każdy dla siebie; miasta, z których każde zabiegało wokół własnych interesów handlowych; armie najemnych piechurów, które w kampaniach ciągnęły wzdłuż i w poprzek niemieckich krajów; a cała ta anarchia rozwijała się na tle głuchego pomruku chłopów, którzy już osadzali kosy na sztorc. Nikt wówczas w Niemczech nie miał koncepcji ustroju państwa ani formy rządów: nie mógł jej mieć zakonnik-augustianin, nadal noszący swój habit. Głosił kazania i nawoływał do pokuty; to była forma, którą znał i opanował. Zgodnie z niepohamowaną swoją naturą smagał wokół ni wszystkie strony. W zagrożeniu była Ewangelia, czyste, jasne Słowo Boga. Grzmiał najpierw przeciw biskupom, którzy usiłowali je stłumić i sięgali aż w głąb półpaństwa jego elektora ze swymi „starymi prawami" z czasów, gdy granice kurii rozciągały się ponad wszystkimi granicami krajów. Prześladowali Ewangelię książęta, szczególnie wróg Lutra, książę Jerzy, niejako w drzwiach naprzeciw - - w drugim saskim półpaństwie. Przeciw wymienionym Luter podniósł teraz pióro. Wystosował pismo do księcia Jana, brata i współregenta elektora; trzeba tu dodać, że elektorska połowa Saksonii nie była jeszcze rządzona jednolicie: Fryderyk Mądry ociągał się i pozostawał przy dawnej wierze, jego brat natomiast zbliżył się do Lutra, ale ociężały jego duch, tępo wyczekujący objaśnień, słuchał też innych niż doktor Luter proroków. Wielu ich wędrowało w pobliżu. To tylko dla Lutra Słowo było tak jasne i jednoznaczne, że nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Wytyczną była Biblia. „Niech każdy będzie poddany władzom sprawującym rządy nad innymi", mówi św. Paweł w Liście do Rzymian. Luter nie odczytywał tego na sposób historyczny, jako dobrze przemyślaną radę misjonarza dla swej gminy, by podporządkowała się prawom rzymskiego cesarstwa, państwa o ukształtowanym, potężnym aparacie administracyj- 384 385 25 Marcin Luter BURZA OGNISTA S1CKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY nym i ustalonej jurysdykcji; korzystał z tego i Paweł, powołując się na to że jako obywatel państwa rzymskiego ma prawo oczekiwać odeń ochrony! Napisał swój List do małej grupy chrześcijan w światowej metropolii, Rzymie. Dla Lutra były to słowa Boga, Boży rozkaz odnoszący się do każdej sytuacji w każdych czasach. Greckie słowo exusia przetłumaczył jako „zwierzchność", a wokół siebie miał bardzo od rzymskich odmienne, bardzo liczne, częstokroć bardzo wątpliwe zwierzchności: cesarz, królowie, książęta, magistraty samodzielnych miast, także drobni władcy i właściciele ziemscy. Jeszcze Johann Sebastian Bach tak rozumiał to słowo, komponując dla jednego z szambelanów dworu saskiego, któremu składają hołd poddani w lennej jego posiadłości, kantatę Mer han en neue Oberkeet (Nastala nowa zwierzchność nam). Duch poddaństwa jeszcze w XVIII wieku jest równie żywy jak za czasów Lutra: Pan jest dobry, mówiono, ale jego poborca gnębi biednych chłopów: Panie, poborco, zły z was człek, Puszczają chłopi ostatni dech; Grzbietom ulgę chciejcie dać, Bo będziecie żarli nać. Natomiast dla pana życzenia są najlepsze: Dziesięć tysięcy dukatów Niech bierze szambelan co dnia. Łaskawa pani też jest dobra i nic a nic się nie wynosi ponad poddanych: A chociaż każdy z nas Jest nędzny, gruby pień, Pomimo to rozmawia wszak, Jakbyśmy byli równi jej. Tak pokornie Luter nie myśli o władzy, rozciągającej się od cesarza poprzez książąt w dół, aż do rycerzy i właścicieli ziemskich. Kieruje do nich mocne słowa: „Nikt nie chce, nie może i nie będzie dłużej cierpieć waszej pychy i tyranii. Mili książęta i panowie: wiecie oto, czym się kierować, Bóg nie chce dłużej tego znosić. To już teraz nie ten świat co dawno temu, kiedyście gonili i przepędzali ludzi jak dziką zwierzynę." Biskupi „stali się książętami świeckimi... nieźle to odwrócili: powinni rządzić tym, co wewnątrz, przez Boże Słowo, a rządzą tym, co zewnętrzne — zamkami, miastami, krajem i ludźmi, w sposób nieopisanie morderczy dręcząc ich dusze". Nie inaczej świeccy panowie: „Już nie mogą bardziej obdzierać ze skóry i więcej zgarniać, cło za cłem, podatek za podatkiem, tu na 386 żer wypuszczać wilka, tam niedźwiedzia..." Takie zdania były rozumiane i przyjmowane przez lud. Słabiej jednak pojmował on decydującą zasadniczą tezę Lutra o dwóch królestwach, którą wyłożył on już tutaj i niezłomnie zachował później. Zwierzchność musi istnieć, jest ustanowiona prze? Boga, ale ma się zajmować tylko zewnętrznymi sprawami życia. Ma dbać o to, by złoczyńcy zostali ukarani, po to dano jej miecz. Tyranią jest jednak, kiedy na duszach dopuszcza się przemocy. Jej pełnomocnictwa nie obejmują sumień. Sumienia: to są chrześcijanie. Luter w istocie widzi ich tak jeszcze, jak Paweł, jako małą gminę pośród niewiernych. „Świat i tłum jest i pozostaje niechrześcijański, choć wszyscy są ochrzczeni. Ale, jak to się mówi, chrześcijanie zamieszkują daleko od siebie." U Lutra lektura Biblii ma zawsze przewagę nad teraźniejszością i jej problemami. Przeznaczeniem chrześcijan jest znosić i przetrzymać. Tak głosił Paweł, który mówił też swojej gminie, że niedługo już musi czekać, nowe królestwo Boże nadejdzie niebawem. Takie zdania — napisane przez Lutra — rozumiano znacznie mniej. Chłopi uważali, że dość już znieśli. Luter wcale nie przecenia zwierzchności. Książęta to najczęściej szubrawcy, a w najlepszym razie błazny i głupcy -- tak mówi im w twarz. Prawdziwie chrześcijańskiego rządu nie ma co się spodziewać. Panować nad całym krajem, opierając na Ewangelii, „to tak właśnie, jakby pasterz w jednej stajni umieścił razem wilki, lwy, orły i owce... o, tu, cieszcie się waszą karmą w pobożności, pokoju i zgodzie, bo to miejsce jest dla wszystkich". Długo tak owce by nie pożyły. „Dlatego trzeba z pilnością oddzielić oba te rodzaje rządów i pozostawić oba: jeden - ponieważ wytwarza łagodność i bogobojność, drugi -ponieważ tworzy pokój zewnętrzny i hamuje złe postępki; żaden z nich obu sam w świecie nie wystarczy." Tak można było myśleć jeszcze w klasztornej celi czy w naukowej pracowni. Luter wyszedł jednak w realny świat i natknął się na realne, zachodzące na siebie obszary obu królestw, które tak pieczołowicie rozgraniczył w założeniach. Czy wolno prawdziwemu chrześcijaninowi nosić oręż? Było to pytanie z rodzaju palących, które nie zamilkło i dziś. Luter mówi: „Żaden chrześcijanin nie powinien nosić oręża ani się doń odwoływać w swojej sprawie i dla siebie, ale może i powinien nosić oręż i odwoływać się doń dla innych po to. by zapobiegać złu i ochraniać pobożność." Kim jednak są ci inni? Po czyjej stronie zło? Pisze jeszcze bardziej problematycznie: „Zapytasz: jak zatem używać mam oręża nie dla mnie samego i dla mojej sprawy, jak zyskać pewność, że nie szukam swego, lecz karzę zło? Odpowiadam: taki cud nie jest wykluczony, ale rzadki i ryzykowny. Może się zdarzyć tam, gdzie duch i umysł bogaty." Jest to najbardziej ryzykowne miejsce tej publikacji. Sam Luter prawdzi- 387 BURZA OGNISTA SICKINGEN I ZMIERZCH RYCERZY wie jest przerażony i szuka wskazań w Biblii. Zgodnie z dialektyczną metodą, którą sobie przyswoił, zestawia obok siebie przeciwstawne wypowiedzi. Samson powiedział do Filistynów: „Ponieważ w ten sposób postąpiliście, nie spocznę, dopóki się nad wami nie zemszczę." Salomon: „Nie mów: «Za zło się odpłacę»." Samson -- mówi Luter -- miał dany od Boga nakaz uratowania dzieci Izraela i działał nie we własnej sprawie, lecz po to, by służyć innym. „Ale nikt nie idzie /a tym przykładem, chyba że jest chrześcijaninem prawdziwym i napełnionym Duchem Świętym. Jeśli sam tylko rozum tak zechce uczynić, będzie udawał, że nie zamierza szukać swego, ale to będzie z gruntu fałszywe. Albowiem uczynić tak bez łaski Boga jest niemożliwe. Dlatego bądź najpierw jak Samson, a będziesz mógł czynić jak Samson." Niewątpliwie Luter czuje się jak Samson, który z łaską Bożą obalał kolumny świątyni Baala, aż cała runęła. Mówi też jednak głosem Salomonowej mądrości, kiedy swemu księciu wytyka książęce przewiny. Wszystko to jest w nim wymieszane i nieroz-dzielnie ukształtowane w formę tworzącą Lutra-człowieka. Nieokrzesany olbrzym i rozważny doradca. Wiele w tej broszurze, jak zawsze u niego, jest swoistą dyskusją z sobą samym. Wtedy przypomina sobie, że ma wydać opinię o pilnych sprawach dnia. Jeszcze sam nie zbudował nowego Kościoła, jeszcze sam jest banitą i kacerzem, a już powstają kacerscy głosiciele błędnych nauk, zagrażający jemu i tej nauce, którą sam głosi. Luter mówi pojednawczo, jak przemawiał z ambon, kiedy powrócił do Wittenbergi. Osądzać dusze może tylko Bóg. „Dlatego też daremnie jest i niemożebnie nakazywać komuś, czy siłą go zmuszać, by wierzył tak albo inaczej [...]. W czyim to imieniu ośmiela się niedorzeczna świecka władza osądzać i krytykować coś tak tajemniczego, duchowego i ukrytego wewnątrz jak wiara?" Taki gwałt prowadzi jedynie do kłamstwa, udawania i maskowania się, „bo prawdę mówi przysłowie: myśl jest wolna od cła". Luter przemawia tu w swojej sprawie, ale nie jedynie dla siebie, także dla innych, którzy wyróżnili się heretyckimi poglądami. „Kacerstwa nigdy nie wolno zabraniać przemocą. Potrzebny tu inny sposób, a spór i walka też tu inna niż na miecze. Walczyć ma słowo Boga, a czego ono nie wskóra, tego też nie wskóra świecka władza, choćby świat skąpała we krwi. Herezja jest sprawą duchową, nie można odrąbać jej toporem kata, spalić w ogniu ani utopić w wodzie." Tego chętnie słuchało wielu takich, którzy to samo mieli potem Lutrowi za złe, gdy mówił mniej pojednawczo. Do bieżących problemów dnia sięgnął jeszcze szerzej. Właściwie najlepszymi jego orędownikami i największymi zwolennikami byli - - prawniczo wyszkoleni - - radcowie na dworze saskim i na innych dworach. Nie zamierzał ich oszczędzać ani zjednywać. Ustawy i prawa, już nie mówiąc o samych jurystach z księgami prawniczych komentarzy, zawsze były dlań podejrzane. Wychodząc 2 przykładu z życia, ojca i rodziny, zwraca się do księcia Jana. Jak ojciec stara się o dom, tak powinien postępować dobry ojciec-książę w stosunku do swoich poddanych, „nie uważać, że kraj i ludzie są moją własnością, że mogą czynić, jak mi się podoba, ale tak, jak dla nich dobrze i pożytecznie". Swoim radcom, „ważnym figurom", władca powinien ufać, ale ostrożnie i z dużą rozwagą, ma nie słuchać fanfaronów, „którzy go podjudzają i zachęcają do wszczynania wojny" z powodu jednego zamku. Powinien karać, ale z rozwagą i łagodnie, „ażeby podnosząc łyżkę nie rozdeptywać miski". Powinien osądzić, opierając się na rozumie naturalnym, a dotyczy to również zachowania się ludzi między sobą: „Gdzie jednak stracisz z oczu miłość i prawo naturalne, tam nigdy nie utrafisz tak, by podobało się to Bogu, choćbyś pozjadał wszystkie księgi prawne, a na dodatek prawników. One tylko będą cię mylić, tym mocniej, im więcej będziesz w nich tkwił. Prawdziwie dobry wyrok — tego nie można i nie powinno się orzekać z książek, ale ze swobodnej myśli." Pismo to jest kazaniem wzywającym do pokuty, opinią rzeczoznawczą, broszurą na bieżące tematy dnia. Rzuca się w oczy wiele „naiwności", jak w co bardziej prymitywnych drzeworytach epoki, ale nie jest to bardziej naiwne niż niemal wszystko w zakresie ówczesnej myśli o zwierzchności, o autorytecie. Luter nie wychodzi tu z długich rozważań o państwie i państwowości, nie miałby zresztą wzorów dla tego rodzaju ujęcia. Nie mógł się oprzeć na długoletnich doświadczeniach w służbie politycznej, jak to w pierwszych pismach politologicznych uczynili Włosi Machiavelli i Guicciardini. Oni także tkwią samotnie wśród swego czasu. Nawet we Francji, gdzie państwo już się ukształtowało, czy w Anglii myśl o władzy świeckiej mogła na nieco wyższym poziomie rozwinąć się później, około połowy i pod koniec XVI wieku; w Niemczech potrzeba było na to jeszcze dłuższego czasu. Tylko utopię - - bardzo znamiennie osadzoną wśród morza na wyspie „Nigdzie" - mógł napisać Thomas Morę, a była to poetycka fikcja, skrząca się ironią i oparta na bezdennym septycyzmie. Morę, wyznawca dawnej wiary, nie ma złudzeń co do gruntownego zepsucia ludzi na tym świecie, a zbawienie widzi tylko na tamtym. Traktat Lutra, którego nie można porównywać z bogatą, dowcipną grą myśli w Utopii More'a, jest również utopią, z wieloma wysepkami prawdziwych chrześcijan w morzu niewiernych. Ale już przecież posługuje się kategoriami tu i teraz. Rodzina, w której dzieje się dobrze, może nawet dobry władca, rządzący podług naturalnego rozumu jak dobry ojciec i głowa domu - - to istnieje, to może zaistnieć. Połączy się, być może, 388 389 BURZA OGNISTA W PÓŁMROKU w większą wspólnotę... Państwa zbudować nie potrafił. Nie potrafili też jego rodacy. Napisał swoje dziełko w zimie 1522. Drukiem ukazało się wiosną 1523 kiedy książęta ostrzeliwali z kolubryn twierdzę w Landstuhl i zwaliła się wzniesiona w pośpiechu forteczna wieża Sickingena. Zmierzch i upadek rycerstwa był pierwszym ciężkim ciosem, jaki ugodził sprawę Lutra. Mógł mówić i pisać, co chciał — jemu przypisywano winę za rebelię. On nawoływał do ataku na pierwszą i najwyższą władzę -- Kościół. On groził książętom. Oni teraz wzięli w ręce swoją sprawę, która z Lutrem niewiele miała wspólnego. W zwięzłym ujęciu tak to brzmiało: „Niby-cesarz już padł, na niby-papieża koniec wnet przyjdzie." W PÓŁMROKU Luter nie był papieżem ani antypapieżem. Nie można go nawet określić jako przywódcę jakiejś partii, chociaż nowatorów, niezależnie od rozbieżności, jakie dzieliły ich w poglądach, wszystkich nazywano zwolennikami „sekty luterskiej"; tak było również we Francji, Italii, Anglii, Hiszpanii. Zastrzegał się przeciw temu określeniu. „Któż to jest Luter? Nauka wszak nie jest moja [...]. A ja? Wór cuchnący, robactwa pełen — skąd mnie, nędznemu, do tego, by moim nikczemnym imieniem nazywano dzieci Chrystusa? Nie w ten sposób, przyjaciele drodzy! Wymażmy stronnicze nazwania, mówmy: chrześcijanie, od Tego, który dał nam naukę." Ale „luterski" znaczyło już tyle co „kacerski", w miejsce osławionych: „waldensyjski", ' „pikardyjski", „czeski", „husycki". Rozproszeni byli jego zwolennicy: pre-dykanci, wpływowi mieszczanie i magistraty miast, niektóre osoby książęcych rodów, zwykli ludzie czytający jego pisma, chłopi, którzy ich nie czytali, bo nie umieli, ale przysłuchiwali się pojedynczym zdaniom. Bardzo niejednakowe myśli — religijne, polityczne, społeczne — wybierano z tego, co mówił i pisał. Gdybyśmy sytuację człowieka, który stał się sławny w świecie i przed którym drżały kancelarie możnowładców, mieli przedstawić według jego warunków życia w owych latach, to był on banitą skazanym edyktem Rzeszy, przybyłym do Wittenbergi z powrotem wbrew woli swego władcy i pozostawionym na razie w spokoju. Mógł głosić kazania i pisać. Jego pisma były drukowane i przedrukowywane. Nie otrzymywał za nie honorariów autorskich, jego dochody wynosiły „dziewięć kóp starych groszy", kopa wartości jednego guldena — dokładniej bez i grosza — razem więc niespełna dziewięć guldenów. Mieszkał w jednej izbie dawnego augustiań-skieao klasztoru i sypiał na wypchanym słomą sienniku, okrywał się derką: jego~łoże, jak ze śmiechem wspominał po zawarciu małżeństwa, nie było ścielone przez cały okrągły rok. Na uniwersytecie wykładać na razie nie mógł, naraziłoby to elektora na kłopoty, jako demonstracyjne lekceważenie edyktu wormackiego. Listy wysyłał przez posłańców i „specjalną okazją" przez przyjaciół i uczniów; nietrudno było je przejąć lub otworzyć, niejeden list zaginął. Inne fałszowano. Niekiedy do izby trafiał podarek: beczułka piwa czy wina, sztuka dziczyzny. Nosił jeszcze habit ofiarowany mu przez radę miejską, gdy powrócił do Wittenbergi. Wokół niego skupił się mały krąg współpracowników. Zjawiali się także liczni uciekinierzy, wypędzeni kaznodzieje, dawni zakonnicy, a nawet mniszki. Małą gromadę zakonnic-szlachcianek, uciekinierek z klasztoru w Nimbschen, zsadzili z wozu przed domem Lutra i przekazali mu w opiekę mieszczanie z Torgau, którzy pomogli im w ucieczce. Była wśród nich krewna jego „duchowego ojca" Staupitza, były siostry von Schónfeld i von Zeschau, dwie pary, była też dwudziestoczteroletnia Katharina von Bora. Przed przelęknionymi zakonnicami, jeszcze w habitach, pozbawionymi środków do życia, Luter stał cokolwiek bezradny. „Wzbudzają we mnie współczucie, takie żałosne stadko", pisał do Spalatina, u którego zaraz musiał żebrać o pomoc, bo dobrze urodzone rodziny nie chciały wiedzieć ni słyszeć o marnotrawnych córach. Raz na zawsze ulokowały nadwyżkę dzieci w klasztorach, fundacjach swoich przodków, na ten cel poczyniono darowizny; skoro dziewczęta uciekły, niech teraz same sobie radzą. Luter ubolewa nad okrucieństwem ich rodziców i krewnych. Jeszcze bardziej gorzkie słowa ma dla swoich wittenberczyków: Bożego słowa mają teraz w obfitości, ale gdy kiedyś dla ubogich chciał zebrać dziesięć guldenów, trudno im było wysupłać. Szuka teraz ludzi gotowych przyjąć zbiegłe zakonnice do swoich domów. W klasztorze, gdzie mieszkał, zatrzymać ich nie mógł. Ale mierna jest ludzka gotowość do takiego chrześcijańskiego uczynku. Zbiegła zakonnica to zawsze coś podejrzanego i niepewnego. Uczyły się tylko modłów i śpiewów, o domowych pracach nie mają pojęcia. Przypuszczalnie -- tak się rzecz widzi -- chcą wszystkie szybko wyjść za mąż. By nie powstał jeszcze większy skandal, stara się Luter wyszukać im kandydatów na mężów. Koresponduje, rozmawia, rekomenduje swoje podopieczne. Kwitnących piękności w tej gromadce chyba nie było, takie bowiem rodzice byliby zatrzymali z myślą o dobrych partiach, a nie pakowali do klasztoru. Oprócz funkcji kaznodziei oraz pisarza-uczonego, musi teraz Luter w praktyce, w drobiazgowej praktyce mieszczańskiego życia, zajmować się kojarzeniem małżeństw, utrzyma- 390 391 BURZA OGNISTA W PÓŁMROKU niem, mieszkaniem, odzieżą i wszystkim, co niesie opieka nad gromadką dziewięciu dziewcząt. Dalekie to od wielkich rozstrzygnięć: z tej strony Słowo i wiara — z drugiej ustawy Kościoła i „papież obrosły łuskami", jak go określa Luter porównując do jaszczura. Inny to rodzaj spraw. Nowa sytuacja wnosi w jego życie pewien rys drobnomieszczański, na który z niesmakiem spoglądają ci późniejsi obserwatorzy, którzy bez reszty pragnęliby widzieć w nim płomiennego rewolucjonistę, zajętego swym wielkim dziełem. Nie jest też Luter już młody. Czterdziestolatek był wówczas na granicy starości; gdyby żył żywotem mieszczanina, miałby pewnie już wnuki. Powinien rozejrzeć się za żoną - - tak mu radziło wielu spośród przyjaciół. Inni, jak Melanchton, odradzali zatroskani. Zwlekał. Nie wpływała nań — jak się zdaje — obawa przed opinią świata ani, jeszcze mniej, przed wrzaskiem przeciwników. Spotwarzali go już i tak w miarę wszystkich sił, a zbiegłe zakonnice były dla nich wręcz darem nieba. To, że apostata i jego przyjaciele grzeszą z uciekinierkami cieleśnie, wydawało się oczywiste wszystkim, którzy wzrastali i wychowywali się wśród dawnych kategorii niepowstrzymanie grzesznej natury ludzkiej. Podglądano każdy jego krok, nie brakowało w Wittenberdze szpiclów i ciekawskich. Poza jawnie złośliwymi pamfletami nie ujawniło się jednak nic, co mogłoby obciążyć jego prowadzenie się w owym potocznym pojęciu moralności. I to mimo że Luter w sposobie życia był niefrasobliwy i dobroduszny, że łatwo było ludziom go oszukać, co wykorzystywali, stawiając go często w trudnych sytuacjach. Dlaczego przezorny i przewidujący Melanchton nieufnie patrzył na szlachetnie urodzone dziewice i małżeńskie ich plany, bojąc się, by któraś nie złowiła doktora Lutra dla siebie. Najżwawszą i najbardziej rozgarniętą, pannę Katharinę von Bora, umieścił Luter u swego kuma i przyjaciela, Lucasa Cranacha, prowadzącego duży i bardzo zasobny dom. Wydawała się, zdaniem Lutra, trochę wyniosła; rozglądała się wśród studentów za kimś z dobrej rodziny. Poznała takiego, pochodził ze znacznego rodu norymberskich patrycjuszy Baumgartnerów, studiował w Wittenberdze. Luter na miarę sił i z nadzieją popierał ich znajomość. Sam o małżeństwie nie myślał. Nie wiedział nawet, czy będzie dlań możliwe dalsze pozostawanie w Wittenberdze, ponownie bowiem na obradach norymberskiego rządu podniesiono sprawę przeprowadzenia przez Rzeszę postępowania przeciw elektorskiej Saksonii. Poseł saski przy rządzie radził Fryderykowi Mądremu, zresztą nie po raz pierwszy, by dyskretnie i elegancko pozbył się z kraju kłopotliwego doktora, nim na księstwo spadnie coś jeszcze gorszego. Podobno była nawet mowa o ponownym areszcie prewencyjnym na którymś z zamków, „Nie wyobrażaj sobie, że jeszcze raz zaszyję się do dziury", pisze Luter do Spalatina, aby ten 'przekazał wyżej, księciu elektorowi. Im mniej pewnie rysuje się osobista jego sytuacja, tym dosadniej i bez należnych względów zwraca się do możno-władców. List do księcia Jerzego Saskiego — który w swoim kraju zabronił rozpowszechniania Biblii w Lutra przekładzie -- zaczyna tak oto: „Skończyć z miotaniem się i ujadaniem na Boga i jego chrześcijanina miast wdzięczności za to, co zrobił, najnieżyczliwszy książę panie!" Angielski król Henryk VIII napisał -- albo polecił komuś napisać — swoją broszurę przeciw Lutrowi w obronie siedmiu sakramentów i też używa w stosunku do kacerza zwrotów niekoniecznie subtelnych: „Najżarłoczniejszy wilk piekieł skoczył nań i połknął go, i oto leży, na samym dnie wilczego brzucha, pół żywy, pół martwy, a z brudnej mordy bestii piekielnej beka plugawymi swymi bluźnierstwami..." Odpowiedź Lutra dla „Henia z Anglii" nie była w tonie łagodniejsza: „Jeżeli angielskiemu królowi wolno bez cienia wstydu ziać kłamstwami to i mnie wolno wepchnąć mu wszystkie z powrotem do gardła." Jak mówi, chodzi po prostu o to: Henryk pyta, od ilu wieków jakaś nauka jest w użytku Kościoła, on zaś o coś innego: czy ma uzasadnienie w Piśmie? Poza tym nie ma czasu tym się zajmować: „Prócz innych zajęć mam na głowie przekład Biblii, nie mogę więc dłużej rozgrzebywać gówien Henryczka." Napisanie za króla odpowiedzi wziął na siebie subtelny humanista Thomas Morę, uderzając zresztą w ten sam ton. Z dworu namiętnie miłującego życie Henryka oburza się na wittenberskie „bachanalia" i uczty, na „wielożeństwo", na „wesela par najpierw pogrążonych w hańbie, potem rujnowanych przez choroby i niedostatek, na koniec uciekających się do rabunku". W kręgu przyjaciół Lutra niektórych niepokoiły jego grubiaństwa, te zwłaszcza, które adresował do głów koronowanych. Pod tym względem nie dostrzegamy znaczniejszych różnic między wykwintną, powiedzmy, łaciną humanistów a dosadną niemczyzną Lutra. W owych walkach na pióra istotne jest to tylko, że stronnictwo humanistów, wciąż wpływowe, na eksponowanych stanowiskach w wielu krajach, zaczęło coraz bardziej odwracać się od Lutra, kierowane przez Erazma, który ze swojej strony, z większym szlifem stylistycznym, nie szczędził żenujących przytyków do schorzeń i nieszczęść przeciwników, jak na przykład Huttena. Literaturę owego okresu, w części niewspółmiernie dużej i nużąco nudnej, wypełniają wyzwiska, oszczerstwa, uszczypliwe uwagi na temat prowadzenia się przeciwnika czy porównania do niewinnych zwierząt, które to porównania i dziś jeszcze nie zniknęły ze słownika nawet wielkich potęg świata. W miarę jak Luter coraz więcej pisał po niemiecku, zwracając się do szerokich 392 393 BURZA OGNISTA mas narodu, coraz bardziej pociągały go zwroty jednoznacznie dosadne Właśnie to wyobcowywało go i dzieliło od humanistów, którzy od swego Horacego przejęli patrzenie z wysoka na gmin. Pragnęli walczyć jedynie w kręgu znawców, na bardziej wyszukane zwroty, które i u nich są w treści gminne i prostackie. Mieli w pogardzie obraz, plakat, karykaturę. Tym intensywniej używano tych środków w szerokiej propagandzie. Z pracowni Lucasa Cranacha wyszedł w drzeworytowych ilustracjach pasjonał, w którym sceny z Męki Chrystusa przeciwstawione były życiu pełnemu zbytków na dworze antychrysta w Rzymie; obie strony, dla wyrażania odmiennych i niedookreślonych treści, posługiwały się pokraczną postacią mnicha o nazwie „osieł-papista" — strona Luterska, i „mnisze cielę" — stronnicy papieża. Lutra przeciwnik, Kochleusz, opublikował rzecz o „siedmiogło-wym Lutrze", przemawiającym siedmioma głosami, m.in. jako mnich, jako doktor, jako diabeł, jako biskup, jako chłopski powstaniec z podniesioną do ciosu maczugą. Drukowano wszystko, co tylko mogło dać efekt, a drukarze i wydawcy nie byli wybredni albo nazbyt ściśle trzymali się dyrektyw. Lutra kum i przyjaciel Cranach beztrosko obsługiwał również Albrechta z Moguncji czy księcia Jerzego Saskiego. Strasburski wydawca i drukarz Griinenberger w posłowiu do złośliwej broszury Murnera, skierowanej przeciwko Lutrowi, usprawiedliwiał się przed współobywatelami, że napominano go wprawdzie, by zaniechał druku tej księżeczki, ale każdy zrozumie, że zarabia na życie tym, co wydaje. Dlatego przyjął do druku i to, jak każde inne zlecenie. Kim jednak byli zleceniodawcy? Wypadałoby sądzić, że należał do nich Kościół jako organizacja największa i najsilniejsza finansowo; Kościół jednak opierał się na negocjacjach, dekretach, zakazach, papieskich posłaniach i listach do udzielnych książąt. Tam też nie brak zwrotów jak ten, w breve Hadriana do elektora Fryderyka, o mnichu Lutrze, który „zieje winem i odurzeniem". Stronnicy kurii stale narzekają na brak wspomożenia. Gorliwie napraszających się literatów rzadko też zaszczycali pomocą Fuggerowie, panująca potęga finansowa. Polecili oni pewnego razu swemu podopiecznemu, doktorowi Eckowi, by w Bolonii wystąpił w obronie lichwy, była to publiczna dysputa, w której posłużył się on argumentami na czasie, jakkolwiek nieco pokrętnymi. Jako lichwę określano podług prawa kanonicznego wszelkie pobieranie procentów. Eck w poglądach na to był czałkowicie zgodny z rozwojem gospodarki, która dawno przeszła do porządku nad zakazem pobierania procentów. Przemawiał nie jako wnikliwy ekonomista, ale po to, by obronić praktykę swych zleceniodawców oraz kurii, która bez skrupułów zezwalała na najwyższe stopy oprocentowania pożyczek udzielanych przez jej bankierów, utrzymując zara- w PÓŁMROKU żem zakaz pożyczania na procent. Eck znalazł się pod ostrym ostrzałem stronników Lutra, bolońska dysputa znalazła szeroki oddźwięk w ówczesnych pismych polemicznych. W kwestii „kupno spekulacyjne i lichwa" głos musiał zabrać także Luter. Jako zakonnik nie rozumiał z tego nic, w Biblii znajdował niewiele użytecznych wskazań. Jak zwykle, wychodzi z doświadczeń osobistych. Należy materialnie pomóc bliźniemu, który jest w biedzie, nie żądając za to odpłatności. Tak czynił, kiedy miał wszystkiego dziewięć kóp starych groszy, tak czynił i później przy nieco zwiększonych poborach. Pożyczać należy nieodpłatnie; wszystko, na co można liczyć, to zwrot pożyczonej kwoty. Zdaje sobie jednak sprawę, że świat, tam na zewnątrz, postępuje inaczej. Luter zwraca się zatem do nielicznych, którzy „rozumieją nakazy Ewangelii". Nawet wśród kupców i finansistów powinni przecież być tacy, którzy go wysłuchają, a słowa Bożego — usłuchają. Główna zasada świata handlu i finansów brzmi jednak: „Sprzedaję mój towar tak drogo, jak tylko mogę [...]. Czyż nie jest to w innych słowach tyle co «gwiżdżę na mojego bliźniego»?" Sprzeczne to nie tylko z nakazem miłości chrześcijańskiej, ale także przeciwne „prawu naturalnemu". Jest to wykorzystywanie przymusowej sytuacji drugiego człowieka, „ponieważ sprzedaje mu się nie sam towar, to, czym w istocie on jest, lecz zarazem i fakt, że jest on mu potrzebny". Nie należy sprzedawać dowolnie drogo, lecz podług zasady słusznej ceny, zasady sprawiedliwości; to oczywiście już nie własna myśl Lutra, lecz idea dyskutowana od dawna, jeszcze w pracach scholastyków. Jego traktat jest głosem kaznodziei: „Masz bardziej zważać na to, byś nie wyrządził krzywdy bliźniemu, niż na to, ile zyskujesz." I natychmiast pyta: „Tak, ale gdzie są tacy kupcy?" Luter zdaje sobie sprawę, że trudno ustalić cenę towaru, zależną od tylu czynników: transport, wahania produkcji, straty handlowe. Słuszne jest i sprawiedliwe, „by kupiec zarabiał tyle, ażeby opłacało to jego koszty, jego wysiłek, pracę i ryzyko". Chłop na wsi też musi ze swojej pracy mieć pożywienie i wynagrodzenie. Stawia taki wniosek: ceny powinna kontrolować i ustalać władza świecka przez rozumnych i rzetelnych ludzi, który to zwyczaj w różnych miejscach już istnieje. „Ale my, Niemcy, mamy co innego do roboty, pić i tańczyć, a nie przestrzegać tego rodzaju porządku." Ta okoliczność, iż oświecone ekonomicznie rządy późniejszych stuleci i wszelkich ideologii nie wyszły poza myśl urzędowej regulacji cen, sprawia, że prymitywnie wyrażony pomysł Lutra wydaje nam się mniej naiwny. Konkretnych wskazówek Luter nie potrafił udzielić, poza tą, by postępować według Biblii: „Godzien jest robotnik zapłaty- swojej." Jej obliczenie trzeba pozostawić sumieniu. 394 395 BURZA OGNISTA W PÓŁMROKU Wiele opowiadano mu o sztuczkach i podstępach kupców i finansistów; mówi o gromadzeniu pieniędzy i złota w skarbcach, o piętrzeniu zapasów towarów, o monopolach, „są to interesowne, egoistyczne kupna i sprzedaże, na które w żadnym razie nie należy pozwolić w krajach ani miastach, a książęta i panowie powinni tego zabronić i karać, jeżeli dobrze chcą sprawować swój urząd. Tacy kupcy postępują bowiem dokładnie tak, jak gdyby stworzenia i dary Boże zostały stworzone i dane tylko dla nich, jakby chcieli dobra te zabrać innym i oszukańczo nimi wedle własnego widzimisię rozporządzać". Nie mogą jednak zapobiec temu tylko surowe prawa i nadzór, jako jedyny środek. „Ci ludzie nie są godni miana człowieka ani tego, by mieszkać wśród ludzi. Słusznie postąpiłaby władza, odbierając im całą własność i wypędzając ich precz." Takie stwierdzenia Lutra zyskiwały szeroki aplauz nie tylko ludu. Widzieliśmy już, jak najwyższa zwierzchność, cesarz, jednym nakazem kładła kres myślom tego rodzaju. Stany podporządkowywały się posłusznie. Lutra wiara w ingerencję władzy nie jest ślepa. Głównym złem są monopole i wielkie spółki, one to podwyższają ceny i wysysają świat, „wszystko złoto musi znikać i tonąć w ich workach". „Królowie i książęta powinni tu wejrzeć i zabronić srogim prawem. Ale słyszę, iż sami mają w tym udział i interes. I dzieje się według słów Izajasza: «Książęta twoi są uporni, i towarzysze złodziei.» Każą wieszać takiego, który skradł guldena czy pół, a popierają złodziei, którzy ograbiają świat i kradną więcej niż wszyscy drobni razem, tak że prawdą stało się przysłowie: wielcy złodzieje wieszają małych złodziejów." Nie uważamy za słuszne, gdy od Lutra oczekuje się gruntownych badań i nauk z zakresu ekonomii politycznej czy teorii pieniądza, które w jego czasach nie istniały jako dyscypliny naukowe. Według najlepszej wiedzy i sumienia odpowiada na pytania stawiane mu przez czytelników i peni-tentów przy spowiedzi. W kazaniach głosi bezinteresowność i miłość bliźniego. Mieć mu za złe, że nie uporał się z problemem słusznej ceny, umiarkowanej stopy procentowej czy minimalnego wynagrodzenia może tylko ten, kto sądzi, że w kilka wieków później udało się już znaleźć na to jednoznacznie ważną formułę. Osaczają go jeszcze inne problemy. Luter najczęściej pisze na określoną okazję, dzień, chwilę. Potępił celibat. Teraz musi wypowiedzieć się na temat małżeństwa —i to nie w ogólnikowych wywodach o Adamie i Ewie. Wszędzie jeszcze obowiązują, stworzone i spiętrzone w ciągu wieków, przepisy prawa kanonicznego o przeszkodach małżeńskich. Stały się one wiedzą tajemną kanonistów. Można tylko wykupić się drogimi dyspensami albo trzeba odpokutować niewiedzę, gdy nieświadomie przekroczyło się któryś z tych kanonów. Luter polemizuje i upraszcza. Publikuje początkowo plakat, wyliczając w nim te przeszkody w zawarciu małżeństwa, które, jego zdaniem, nadal mają moc unieważniającą. To nie wystarcza, potrzebne jest rozwinięcie. Zaraz na początku swej pracy O życiu mal-żeńskim pisze: „Mimo iż lękam się pisać o życiu małżeńskim i czynię to niechętnie z obawy, że sprawy raz poruszone przysporzą wiele kłopotu i mnie, i innym..." Trafnie przeczuł, mało które bowiem jego pismo wywołało tyle zajadłych polemik. Wokół celibatu toczono walkę przez wieki; walczy się i dziś. Prawodawstwo i orzecznictwo w sprawach małżeńskich to dwie najistotniejsze prerogatywy Kościoła, poprzez które ingerował on głęboko w życie prywatne i osobiste. Luter najpierw atakuje „przepisy papieskie", które ustanowiły mnogość przeszkód małżeńskich. Biblia tu również jest jego jedynym autorytetem. Głosi ona, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, by rozradzali się i rozmnażali; tym samym odpada celibat. Śluby czystości są „utkane z pajęczyny", to znaczy z nakazania ludzkiego, i odpowiednio do tego zabezpieczone mnóstwem „żelaznych zamków i krat". Sprzeczne to z wolą i dziełem Boga, twierdzi Luter. Zarzucano mu wszakże, iż niszczy instytucję mażeństwa. Broni się w sposób stanowczy. To już raczej papież rozrywa je swymi przepisami o przeszkodach małżeńskich. Wylicza z nich osiemnaście, a w tym pokrewieństwo aż do trzeciego i czwartego stopnia, zakaz małżeństwa między rodzicami chrzestnymi i od bierzmowania, zakaz ożenku z siostrą zmarłej narzeczonej i jeszcze inne. Były wśród nich niewątpliwie osobliwe paragrafy. Dla Lutra najistotniejsza w tym jest możliwość uzyskania dyspensy za zapłatą: „Są pieniądze, jest ci zezwolone." Jeszcze nie mógł przeczuwać, że negocjacje o dyspensę i przepisy prawa kanonicznego, tak zdawałoby się odległe, wtargną do historii świata i spowodują oderwanie się Anglii od Rzymu. Chodziło właśnie o to, o nic innego, kiedy Henryk VIII starał się pozbyć swej pierwszej małżonki poślubionej przed 20 laty, Katarzyny Aragońskiej, i poślubić drugą spośród sześciu w sumie swych żon, Annę Boleyn; gdy tę wkrótce odsunął — zamiast oczekiwanego następcy tronu urodziła mu córkę — za pretekst dla unieważnienia małżeństwa musiała znów służyć przeszkoda małżeńska: król miał uprzednio stosunek miłosny z siostrą Anny. W wielkich politycznych sprawach kanoniczne prawo małżeńskie i jego stosowanie to dwie różne sprawy. Luter miał na razie prostsze problemy, pochodzące z kręgu swoich peni-tentów. Nie bez racji obawiał się odpowiadać na wszystkie te pytania. Jak ma zachować się mąż, któremu żona odmawia spełniania „obowiązków małżeńskich"? „Trzeba żwawo zadziałać" - odpowiada bez nadmiaru wątpliwości już na początku traktatu; „Zdarza się taka krnąbrna, co to 396 397 BURZA OGNISTA W PÓŁMROKU uprze się przy swoim, i niechby mąż dziesięć razy popadł przez to w grzech nieczysty, ona o to się nie troszczy. Pora wtedy, by rzekł jej mąż: nie chcesz ty, zechce inna, nie chce pani, przyjdzie sługa." Mało które zdanie Lutra wydobywano z takim upodobaniem i przytaczano jako wyraz jego moralności. Czynili to już jego współcześni. Luter nie myśli tu o czymś rozwiązłym czy lekkomyślnym. Radzi, by mąż najpierw ostrzegł żonę, i to kilka razy. a w braku skutku wystąpił z tym wobec innych ludzi, „by jej krnąbrność była znana publicznie i tak ukarana przed gminą. Jeżeli i wtedy nie zechce, odpraw ją od siebie, weź Esterę i oddal Waszti, jak uczynił król Aswerus" w Biblii. Szybko jednak zbrzydził sobie Luter tę kwestię, pragnie „milczeć i w spokoju pozostawić obowiązki małżeńskie", o których w podchwytliwych słowach tyle nauk się głosi. Chce jak najrychlej mówić o sprawach wyższego rzędu w małżeństwie, które ów były zakonnik stawiał bardzo wysoko. Występuje ostro przeciw spotwarzaniu kobiety jako „zła koniecznego", które było ulubionym tematem poetów jeszcze pogańskich. Nie chrześcijańskie to myśli, „uważam, że kobiety, gdyby pisały książki, twierdziłyby to samo o mężczyznach". Do Adama „«Rzekł też Pan Bóg: Niedobrze być człowiekowi samemu; uczynię mu pomoc, która by była przy nim.» I oto widzisz, że nazywa kobietę dobrą i pomocną." Luter nie odmalowuje małżeństwa w barwach rajskiego ogrodu rozkoszy. Kobieta musi „kołysać dziecko, prać pieluszki, ścielić łóżka, wąchać smród, czuwać po nocach, słuchać krzyków dziecka, leczyć jego ospę i pryszcze", mężczyzna zaś musi „mieć pieczę nad kobietą, wyżywić ją, tu kłopoty, tam troski..." Właśnie te skromne dzieła czynić trzeba z chęcią, bo miłe są Bogu, Komplikacje ciąży i śmierć w połogu to prawie nieunikniony los większości ówczesnych kobiet, i to młodych. Trzeba powiedzieć: „Pamiętaj, kochana Greto, że jesteś kobietą, a dzieło twoje miłe jest Bogu: pociesz się, że to Jego wola, zachowaj pogodę i Jemu zostaw prawo do ciebie. Umierasz w dobrej sprawie i w posłuszeństwie Bogu." O małżeństwie, którego Luter sam jeszcze nie zna, byłoby zapewne więcej do powiedzenia; mówi tak tylko: „Chcę zamilczeć już o tym, ile pożytku jest i radości, kiedy uda się tak dobrze, iż mąż i żona mają w sobie upodobanie, są jednym ciałem i jedną duszą, jedno o drugie się troszczy i drugiego pilnuje, i co tam jeszcze dobrego jest do spełnienia; chcę zamilczeć, żeby nie zamykał mi każdy gęby, że mówię o tym, czegom nie doświadczył. Mówię według Pisma, które bardziej mi oczywiste niż wszystko doświadczenie." Skala: od trosk jego wittenberskich parafian do kłopotów rządu Rzeszy w Norymberdze. Nie ma problemu, o którym Luter by się nie wypowiadał. Zagrożona i niepozorna aż do prowincjonalnej mizerii jest jego po- 398 zycja w Wittenberdze; lecz jego słowo wciąż się szerzy i sięga daleko. \Vczesna historia reformacji jest wszędzie historią lokalną i można prześledzić ją dokładniej tylko w oddzielnych miejscowościach czy krajach; wszędzie proces ma odmienny przebieg i ciągnie się nieraz przez lata. Decydujące znaczenie ma przy tym fakt, że Luter nie wyłożył jakiejś zamkniętej doktryny i sam jeszcze wciąż jest w rozwoju. Cytuje się oddzielne momenty, jego odwrót od dawnej wiary dokumentuje się pojedynczymi działaniami symbolizującymi, raz są one burzliwe z niszczeniem obrazów i dewastującym opróżnianiem kościołów, kiedy indziej bywają to ostrożne, a nawet urzędowo przez władze zarządzane zmiany rytuału. Za oznakę odstępstwa od wiary uważa się częstokroć podawanie wiernym „czeskiego kielicha", komunię pod obiema postaciami. Z odrazą i zgrozą dowiaduje się cesarz wraz z bratem Ferdynandem, że nawet ich siostra, duńska królowa Izabela, przyjmuje taką właśnie komunię, że nowej nauce sprzyja jeszcze jedna ich siostra, węgierska królowa Maria. Reformacja wkracza do Szwecji, tam poprzedza ją wyzwalanie się spod hegemonii duńskiej, ruch narodowy wynosi na tron szwedzkiego szlachcica Gustawa Wazę. W Danii powstaje nowe ognisko niepokojów i opozycji przeciw planom cesarza, który w swoje światowo-imperialne zamiary i rachuby włączył także Skandynawię. Sprawy polityki i sprawy religii splątane są nierozdzielnie. Problemy czasu miały więc przystęp do Lutra także na innej płaszczyźnie niż parafialna. Studiować w Wittenberdze u Melanchtona, słuchać Lutra — miało to wagę najwyższego dyplomu i intelektualnego rynsztunku, z którym po studiach wracano do swego kraju i tam reformowano. Znamieniem nowej wiary było przełożenie Biblii na język narodowy i głoszenie kazań w ojczystych dialektach, nawet w takich narzeczach, które wcale jeszcze nie stały się językami pisanymi, jak staropruski w kraju Zakonu Krzyżackiego, serbołużycki na obszarze Łużyc czy fiński; ponadto odmienny był wszędzie sposób odprawiania mszy. Hierarchia kościelna z arcybiskupem i biskupami zachowała się w Szwecji: prawdziwie wielorako przebiegała konfiskata i użytek czyniony z kościelnej własności, fundacji, klasztorów. Duńczyk Hans Tausen i znacznie wybitniejszy Olaus Petri ze Sztokholmu to dwie postacie z krajów Północy, które przeniosły tam po powrocie myśl Lutra i działały dalej dla tej sprawy. Jakiejś protestanckiej partii można dopatrzeć się tylko w retrospektywie i przy bardzo sumarycznym uproszczeniu. Protestowano na pewno, reformowano po wielekroć, ale do ściślejszego związku wszystkich tych ruchów nie doszło. Luter nie miał w sobie nic z ustawodawcy i nie chciał nim być. Było to od początku wielką słabością reformacji, a zarazem jej siłą. 399 BURZA OGNISTA Bo i stronnicy dawnego Kościoła wcale nie byli jednomyślni. Biskupi sympatyzowali z nowymi naukami, arcybiskupi-elektorzy usiłowali uwolnić się od więzów z Rzymem, albo — jak Albrecht z Moguncji — nosili się z zamiarem pełnej sekularyzacji półświeckich swoich posiadłości. Wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego w Prusach — kraju pod panowaniem średniowiecznego zakonu, o którym trudno powiedzieć, w jakiej mierze można nazywać go duchownym — pertraktował w Wittenberdze z Lutrem i jako pierwszy uczynił potem wielki krok, przekształcając swe terytorium w księstwo świeckie. Pojął za żonę księżniczkę duńską i złożył hołd lenny królowi polskiemu, surowemu wyznawcy dawnej wiary, dla którego to zwiększenie potęgi miało większą wagę niż względy kościelne. Także tutaj współdziałały motywy polityczne i napięte stosunki z cesarzem, który w imperialnych swych planach i troskach nie przejawiał najmniejszego zainteresowania tym zewnętrznym posterunkiem Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Wittenberga i mała izba Lutra, w której pisał swoje traktaty, stały się w istocie centrum świata, i to przy całej beztrosce o to reformatora, który nieprzypadkowo w swoich pismach używał stale takich zwrotów, jak „zostaw to" i „niech się dzieje, co chce", „my, pijani Niemcy, lepiej nie umiemy". „Słowo musi jednak nam pozostać" - brzmiała podstawowa maksyma. Słowo miało okazać się bardzo potężne. Nie tylko niemieccy świeccy wielmoże i książęta Kościoła byli niezgodni. Zamieszanie sięgnęło szczytu, gdy znów poróżnili się cesarz i papież. W przesadnie dobrych stosunkach obie te potęgi nie pozostawały nigdy; było to w istocie dość chwiejne zawieszenie broni, które zerwane mogło być każdej chwili. Nie chodziło tu o sprawy religii. Chodziło o potęgę i władzę. Cesarz Karol mocno zawiódł się na swoim domowym nauczycielu Hadrianie; nadzieje pokładał teraz w nowym papieżu, był nim Klemens VII, którego wybór popierał ze wszystkich sił i w którym spodziewał się znaleźć niezawodnego stronnika. Wybór doszedł do skutku wśród dużych trudności, partia francuska wciąż była mocna. Mimo to kuzyn Leona X zwyciężył: ufano i wiele spodziewano się po jego dyplomatycznej zręczności. Od wielu lat prowadził interesy kurii jako sekretarz stanu i ten sam styl — układy, interesy, wygrywanie jednych mocarstw przeciw drugim — zachował po elekcji. Był rozważny i pilny, punktualnie odbywał audiencje i budząc tym sensację starannie spełniał obowiązki duszpasterza; w sposobie życia nie można było mu nic zarzucić, to również było niezwykłe u papieża odrodzenia. Biegły był w problemach filozofii i teologii, a nawet zorientowany w wiedzy technicznej i jej kunsztach. Miał dobrą prezencję, pociągłą o pięknym wykroju twarz, nieco może podstylizowal ją na portrecie Sebastiano del Piombo, papieski portrecista. Znakomicie 400 W PÓŁMROKU mówił ° najtrudniejszych kombinacjach w grze światowych potęg i swymi wąskimi dłońmi usiłował tej grze nadawać bieg i ład. W samej głębi swej istoty był słaby i niepewny. Jak fatum ciążyła nad nim skaza urodzenia. Był nieślubnym synem zamordowanego we florenckiej katedrze brata Wawrzyńca Wspaniałego. Podług prawa kanonicznego powinien być wykluczony ze wszystkich kościelnych stanowisk; jego kuzyn Leon X wielkodusznie nie zważał na te zakazy. Ale inni poczęli myśleć mniej liberalnie, gdy tylko został papieżem. Obawa przed zakwestionowaniem jego wyboru — a mógł to uczynić sobór — nie opuszczała Klemensa, podsycały ją pogróżki aktualnych wrogów. Żywił wiele obaw i miał ku temu powody. Zdrowy jego rozsądek dostrzegał lepiej niż umysły otoczenia, jak słaba była władza papiestwa i jak niebezpiecznie mogła jej zagrozić imperialna potęga cesarza. Tego, że Karol V był najwierniejszym synem Kościoła, właściwie jedynym pewnym wśród władców epoki, papież nie uwzględniał w rachubach. Hiszpan był w jego oczach władcą Neapolu, który obecnie sięgał po północne Włochy i mógł ująć jak w kleszcze państwo kościelne. Myślące kategoriami terytorialnymi papiestwo zmora okrążenia dręczyła od średniowiecza. Zapobieżenie temu, przy użyciu wszystkich środków dyplomacji, uznał papież za główne swoje zadanie. Sposobnie nastręczała się do tego celu Francja. W grze wahań pomiędzy Francją a cesarzem Klemens przegrał pozycję papiestwa. Przy tej okazji przegrał dla papiestwa po większej części Niemcy, to już jednak traktował jako dość nieistotny skutek uboczny. O kraju po drugiej stronie Alp wiedział równie mało jak jego rzymskie otoczenie. Był Włochem, Italczykiem, po italsku dumnym z duchowej rangi swego narodu, z jego sztuki, którą popierał za przykładem swego kuzyna Leona, a nade wszystko ufającym swej sztuce manipulowania ustępstwami i sprzeciwami, groźbami i uległością. Chciał spełniać rolę rozjemcy świata, i to wtedy, gdy spostrzegł, że czasy nieograniczonego rozkazywania minęły już dla papiestwa. W roli rozjemcy nie aprobowało go żadne z wielkich mocarstw; każde jak uderzeniami bata przepędzało go wśród ciasnego obszaru, jaki mu jeszcze pozostał, zmniejszony na koniec do przestrzeni Zamku Św. Anioła. Był tam więźniem, z jego tiary Benvenuto Cellini musiał wyłamać klejnoty, a złoto stopić w czasie, gdy cesarscy żołnierze łupili Rzym i Watykan tak gruntownie, jak nie zdarzyło się chyba od czasów Alaryka. Sacco di Roma, złupienie Rzymu, w roku 1527 słusznie uważa się za koniec szczytowej fazy odrodzenia, koniec pod każdym względem, także w dziedzinie sztuki. To, co rozwinęło się w niej potem, określa się mianem manieryzmu. Manierystą w polityce Klemens był już na długo przed katastrofą Rzymu - w tym znaczeniu, że wyżej stawiał „manierę", 26 Marcin Luter 401 BURZA OGNISTA W PÓŁMROKU styl swojej dyplomacji, niż jej treść. Popadł w ten sposób pod przemoc realiów, które zadziałały wobec niego całkiem bez stylu, a do tego brutalnie. Na tle wysokiego stylu jego gry postępowanie książąt i stanów Rzeszy na sejmach uderza nieokrzesaniem; jest barwne jak odpustowy kiermasz, ale zarazem wyradza się w dziką bójkę jak na wiejskiej zabawie. Różnice stanowe uwydatniają się tylko w kosztownych strojach i w tytulaturze; poza tym owi książęta i wielcy panowie wcale nie różnią się w swoich zabawach od parobków na swoich folwarkach. Luter nieprzypadkowo skarży się wciąż na pijanych rodaków i nie jest osamotniony w tych skargach. Ile „ugod", układów i przymierzy w najważniejszych sprawach narodu rozbiło się o to, że uczestnicy sejmów na rauszu najzwyczajniej nie wiedzieli, o czym się mówi. Nie podaje tego żaden historyk i nie mówią o tym uchwały zamykające sesje. Schodzono się i szalejąc rozbiegano; z tępym uporem protestowano przeciw najrozumniejszym uchwałom i środkom działania, na które dopiero co wyrażono zgodę. A potem wysokie zgromadzenie ogarniał pijacki kociokwik i panowie, roztrwoniwszy mnóstwo pieniędzy, rozjeżdżali się w ponurym nastroju. Nad wydatkami, które musieli ponieść, lamentowali po powrocie; lamentowały także księstwa, które miały pokryć owe koszty reprezentacji. Niezmiennie decydującą rolę grają pieniądze. Brak ich wszędzie, brak cesarzowi, książętom, grafom, rycerzom. Bogate są tylko miasta, dlatego otoczone powszechną zawiścią i nienawiścią. Ale i one zostają dotknięte paraliżem politycznym. Całą energię skupiają na handlu, sztukach i rzemiosłach artystycznych, jest to szczytowy okres kultury miast; z nie znaną im wcześniej pasją miasta zajmują się także problemami religijnymi. Predykanci głoszą kazania, a słuchają ich tłumy, dawniej niewyobrażalne. Rozdyskutowani są wszyscy, majstrowie, czeladnicy, żony majstrów i służące. Każdy zna bieżące hasła i postulaty, argumenty za i przeciw. Ale w kwitnących tych społecznościach z trudem dostrzegamy takich, którzy by pojęli moment, jaki właśnie nadszedł, którzy zdawaliby sobie sprawę, jak bardzo było potrzebne, by największe siły narodu — miasta — zjednoczyły się i stworzyły przeciwwagę dla uparcie postępującego partykularyzmu książąt. Nawet najświatlejsi i pewni siebie syndycy i rajcowie miejscy, oddzielnie i zebrani w radach, wykazywali w tej kwestii rozmiękczenie i ospałość: szczytem ich mądrości. zarazem jej krańcem, było odwoływanie się do cesarza w Madrycie, w Burgos, czy gdzie tam wypadł mu pobyt, a ten bądź odrzucał ich zażalenia, bądź okazywał przychylność, zawsze według tego, co bieżąco służyło wielkim jego planom. Może jeszcze dałoby się zapobiec rozpadowi; energicznie przeprowa- dzone reformy mogły jeszcze zjednoczyć ludzi dobrej woli a odmiennych kierunków i poglądów. Reforma Kościoła, reforma Rzeszy: to miał przynieść narodowy sobór w niemieckim mieście. Postanowienie o zwołaniu takiego soboru zapadło w Norymberdze, Spira miała być jego miejscem. Uchwała była praktycznie jednomyślna, głos za nią oddali także duchowni książęta, z własnymi gravaminami przeciw Rzymowi. Nadzieje raz jeszcze poszły wysoko w górę. Jeśli nuncjusz wysunie jakieś zastrzeżenia, można będzie znów wskazać na groźbę wrzenia w narodzie; wprowadzenie w życie edyktu wormackiego spowodowałoby „zamieszki, nieposłuszeństwo, zabijanie, przelew krwi. powszechne nieszczęście". Znaleziono kompromisową formułę do użytku wewnętrznego, hasło dające się tłumaczyć dowolnie na wszelki sposób, które mówiło, że każdy stan powinien, „ile tylko można", starać się o nadanie znaczenia edyktowi. W tym zwrocie, „ile tylko można", zawiera się cała polityka sejmów, a w Norymberdze zastosowano ją nie po raz ostatni. Planom reformy rychło położyło kres pismo cesarza, które z Madrytu przywiózł jego wysoki komisarz, Hannart wicehrabia de Lembeke: sobór narodowy mocą cesarską jest zabroniony! Nie dochodzi do skutku. Rzesza jest rządzona w pewnym sensie komisarycznie, ale i to za dużo powiedziane. Wice-hrabia-komisarz jest raczej obserwatorem, w burgundzkiej swej francu-szczyźnie raportującym odległemu władcy o tym, co dostrzegł, t lekką odrazą: „Każdy chciałby widzieć sprawy Rzeszy ułożone podług własnego gustu, wszyscy domagają się rządu i sprawiedliwości, ale nikt nie chce, by dotknięte tym były interesy jego rodu, własny obszar i posiadanie. Każdy tu chce być panem..." Saski poseł zauważa, iż od setek już lat sprawy Rzeszy nie przedstawiały się aż tak osobliwie jak obecnie. Skutki owego sejmu i upadku soboru narodowego na jedno skinienie cesarza długo trwały po roku 1524. Dyskutowano jeszcze różne drobniejsze projekty, pozbawione coraz bardziej szans, porzucono je rychło. A może wybrać niemieckiego króla, skoro cesarz nie chce objawić się w Rzeszy? Któż jednak mógłby nim zostać? Miał na to nadzieje cesarski brat Ferdynand. Zaczął trochę uczyć się niemieckiego; znienawidzony był w swych dziedzicznych ziemiach Austrii, głównie w wyniku rządów, które w jego imieniu sprawował tam Hiszpan, Gabriel Salamanca. Przeciw cudzoziemcowi burzliwie protestowały sejmy krajowe, groziły rozruchy, a z pieniędzmi było u arcyksięcia jeszcze bardziej chudo niż u brata-cesarza: od dawna w rękach Fuggerów pozostawały zasobne kopalnie kraju. Kronikarz tyrolski w słowach pełnych emocji skarży się na rządy obcego, wbrew wszystkim odwiecznym swobodom: „O Tyrolu! O ziemio nad Adygą! Dolino Innu! Już nie możecie wy szczycić się chwałą waszych ojców! 402 403 BURZA OGNISTA W PÓŁMROKU O. jacyż przerażeni teraz jesteśmy, jacy zamilkli, wstrząśnięci, drżącyi Gdzież podziała się nasza odwaga i dzielna krew? I tak, z poniechaniem wszelkich wolności, mamy być teraz jak osobliwe jakieś barany, nieszczęsne, ostrzyżone, ba, okastrowane! — i to w dodatku przez obcy naród! 0 Salamanko, nie ma drugiego jak ty! Masz to, o czym śnić nie śmiał żaden tu austriacki pan: rządzisz książętami, rządzisz ich poddanymi, a nikt cię nie zapyta dlaczego, na jakiej podstawie?" Salamanca nadal rządzi, na nic szemrania i bez znaczenia pogłoski o tym, jak bezczelnie się bogaci: umiał zręcznie skłócać ze sobą stany, z biskupami szlachtę, a młodego arcyksię-cia ze wszystkimi: na opór napotykał jedynie u cesarza, który z najwyższym niezadowoleniem śledził królewskie zamierzenia swego brata i poczynania jego reprezentanta Salamanki. Jeszcze bardziej niepokoił się imperator tym, że Ferdynand kierował wzrok także na elektorską Saksonię: panowanie nad nią skupiłoby w jego rękach stanowczo zbyt wielką władzę. Tej cesarskiej zazdrości zawdzięczał Luter to, że na razie mu nie dokuczano. O wszystkich tych wysokich intrygach nie mógł zresztą wiedzieć dokładniej, a doszły do nich liczne inne. Książę Jerzy Saski też przemyśliwał, by pod płaszczykiem wykonania edyktu wormackiego pozbawić swego kuzyna elektorskiej godności. Do królewskiego tytułu w Rzeszy aspirowali książęta bawarscy i władca marchii brandenburskiej. Zamiary i projekty krzyżowały się, a korzyść z tego odnosił cesarz. Wrósł już w rolę panującego, książęta niewątpliwie wydawali mu się coraz żałośniejsi w rolach partnerów. Pogardy dla ludzi nie brakowało mu nigdy; wyrażała się teraz w nieprzystępności, która, nieskończenie zresztą, jako znamię prawdziwego majestatu, imponowała jego współczesnym. W wielu sprawach siłą cesarza okazywała się jego powolność, zwlekanie, które tyle niepokoju 1 wątpliwości budziło w jego bliższym otoczeniu, nawet u cesarskiego spowiednika. Nie zapomniał o niczym, wytrwale miał na oku główny swój cel: wzniesienie swojej dynastii ponad wszystkie inne, zbudowanie jej potęgi. Jego postępowanie, despotyczne częstokroć, napawało coraz większym lękiem i bojaźnią chwiejne książęce duszyczki. Ba, do sędziwego już elektora Fryderyka, który poważnie niedomagał, napisał cesarz dość szczególny list. Zaczyna z czułością, zwraca się jak do ukochanego wuja, którego pragnie nazywać jeszcze serdeczniej — swoim ojcem. Dalej — dotkliwy cios: szorstko odwołuje zapowiedziane małżeństwo swojej siostry z następcą Fryderyka, uzgodnione jako rewanż dla elektora za jego poparcie w elekcji Karola na cesarza. Stary książę płakał niemal nad krzywdą i zniewagą, a musiał ją przełknąć. Nie lepiej potraktował cesarz innych, którzy go wówczas poparli; żadnemu nie wypłacił należycie tych sum, które były obiecane dla ich przekupienia. Sarkali więc i pertraktowali z Francją, która w sprawach pieniężnych bardziej była sumienna i nie zbywało jej na geście. Kombinacje te i kalkulacje, nie mające nic wspólnego z interesami i sprawami narodowymi, a jeszcze mniej z religijnymi, trwały przez cały okres panowania Karola. Istniały w Rzeszy przeciwne sobie dwie partie, francuska i hiszpańska; stronnictwa za Rzeszą nie było. jeśli nie liczyć ceremonialnych i pozbawionych wartości uchwał sejmowych i słów. owszem, wielkich. Katolicki król Franciszek I wszędzie, gdzie uznał to za celowe, popierał niemieckich protestantów, jeśli wolno, trochę tu przedwcześnie, użyć słów „protestanci"; protestanckie miasta okazjonalnie szukały pomocy u katolickiego cesarza, a kuria kaptowała sojuszników, gdzie tylko mogła ich znaleźć. Do separatystycznego przymierza doprowadził najpierw papieski nuncjusz Campeggi. Bystrym wzrokiem przejrzał w Norymberdze niemieckich dostojników. Do podjęcia misji dał się przekonać z niechęcią: od swego poprzednika Aleandra otrzymał dokładne instrukcje, jak traktować Niemców: z ostrożnością, przezornie, bez wyniosłości! Napomnienia te, i jeszcze sporo faktów opowiedzianych przez Aleandra, tak go przeraziły, że w podróż wyruszył nie wcześniej, aż jego dzieciom zagwarantowano renty, na wypadek gdyby coś miało mu się w Niemczech przytrafić. Wkrótce też mógł się przekonać, że Aleander w niczym nie przesadził. Zaiste, gniazdem kacerstwa była Norymberga! Przeciw Rzymowi głoszono z ambon kazania, w augustiańskim kościele wierni tysiącami przyjmowali „czeski kielich" z konsekrowanym winem, przyłączyła się na zamku cesarska siostra Izabela, rozdawano kacerskie ulotki. Napisano w jednej, że i Rzymu przybył oto stwór osobliwy, by obejrzeć sobie Niemców. Nazywa się on „Kocurek — Cichy Pazurek", „jedzie na ośle przybranym w złoto, na ramionach ma brązowy płaszcz, a miskę do zupy na głowie". Nie było mowy, by rada miasta wydała zarządzenia o ceremonialnym wjeździe, których domagał się jego poprzednik, nie odnosząc skutku. Bystrym wzrokiem rozglądał się Campeggi. Lepiej niż poprzedni legaci zrozumiał, że niewiele wskóra wobec pojęć, które powszechnie panowały i wśród duchownych, i u świeckich książąt. Pozycje z góry stracone oddał bez walki i skupił S1ę na tym, co jeszcze było do obronienia. Nuncjusz przewodniczył koalicji, która zebrała się w Ratyzbonie jako Przeciwnatarcie wobec narodowego zgromadzenia zwołanego do Spiry. Trzon koalicji tworzyli arcyksiążę Ferdynand i bawarscy książęta Wilhelm i Ludwik, którzy odmawiali tym samym zgody na narodowe zgromadzenie. Campeggi, inaczej niż niemieckie sejmy, nie poprzestał na samych tylko planach sojuszu. Mocne poparcie zaofiarowała kuria. Biskupi musieli 404 405 BURZA OGNISTA W PÓŁMROKU przystać na to, by oddawać dochody książętom — uczestnikom sojuszu-jedną piątą bawarscy, jedną czwartą austriaccy. Krok taki uznano by wcześniej za niedopuszczalne naruszenie praw Kościoła; biskupi zgodzjjj się z dużą niechęcią. Kuria stawała zdecydowanie po stronie wspomnianych już książąt. Dalszym wzmocnieniem ich władzy było upoważnienie do wizytacji klasztorów, przysługujące dotąd tylko biskupom; władzy książęcej podporządkowano uniwersytet w Ingolstadt; wdrożono ostre prześladowanie kacerzy. Przystąpili inni południcwoniemieccy dostojnicy, jako pierwszy — arcybiskup Salzburga, który przedtem wytargował w Rzymie znaczne powiększenie swej diecezji. Koalicja nie była jeszcze partią, ale już stanowiła jej zaczątki; nie był to jeszcze podział Niemiec na katolickie Południe i protestancką Północ, ale już początek podziału. Uchwalono też kilka reform. Powołano komisję mieszaną, duchowno-świecką, inny niesłychany krok w porównaniu z tym co dawniej. Skasowaniu miał ulec nadmiar dni świątecznych. Zbliżono się ku innowacjom zaprowadzonym przez Lutra. Postanowiono sporządzić niemiecki przekład Biblii, replikując w ten sposób na Lód communes Melanchtona. Nuncjusz Campeggi mógł na swoim koncie odnotować wielki dyplomatyczny sukces. Sobór narodowy, którego tak się obawiano, upadł, zanim jeszcze postawił veto cesarz. Powstało silne zespolenie tych krajów niemieckich, których władcy pozostawali przy dawnym Kościele. Z drugiej zaś strony pod adresem obrad w Spirze — wstępnych, bez rangi soboru -nadchodziły memoriały z odważnymi propozycjami reformy. Z prawdziwie niemiecką gruntownością poddawano myśl, by na podstawie akt sporządzić i opublikować zestawienie wszystkich skarg, spraw spornych i odnośnych uchwał sejmu. Naradę odbyli nawet przedstawiciele miast i omówili wnioski, jakie zamierzają przedłożyć wielkiemu zgromadzeniu narodu. Gdy cesarz nadesłał zakaz odbycia soboru, uczestnicy obrad przenieśli się ze Spiry do Ulm, gdzie dalej radzili nad sposobami przeciwstawienia się ratyzbońskiej koalicji. Przyłączyło się kilku hrabiów i książąt, wśród których najważniejszy był młody landgraf heski, w rozmowie z Melanch-tonem pozyskany dla nowej nauki. Poza rozmowami wiele więcej po tej stronie nie przeprowadzono. W czasach tak niebezpiecznych nie wolno pozostawać na uboczu — mówiono. Czasy były bardziej niebezpieczne, niż przypuszczały to obie wrogie sobie koalicje, jeszcze dość luźne. Na sejmach często powoływano się na niebezpieczeństwo grożące ze strony czwartego stanu. Że chłopi, nie reprezentowani w żadnym stanowym zgromadzeniu, powstaną z bronią w ręce -z tym nie liczył się chyba nikt. W spory o religijne przekonania, w walkę o reformy i nowy podział zakresów władzy, w całkowitą anarchię sto- 406 sunków politycznych wtargnąło coś, na co nie było jeszcze nazwy: kwestia socjalna. Stanowy porządek świata, przez Boga ustanowiony, przewidywał wprawdzie i chłopa: członek najniższego stanu, służący pracą pozostałym stanom, ale nie było mowy o tym, na żadnym sejmie ani poza nim, by mógł on żądać dla siebie praw, a zwłaszcza poprawy swego położenia. Czasem tylko ulotne pisma udzielały głosu „Jasiowi od motyki", którą też dzierżył w dłoni na ilustracjach. Znów wystąpił Luter, dowiedziawszy się o sprzecznych uchwałach norymberskich i o postanowieniu cesarza. Czuł się osobiście zagrożony, i nie bez powodów. „Teraz, drodzy moi panowie i książęta, spieszno wam bardzo, by biednemu, samotnemu człekowi zadać śmierć, a kiedy tak się stanie, wygracie. Jeśli jednak macie uszy, posłuchajcie, powiem wam coś osobliwego. A jeśli jest tak, że życie Lutra tak wiele przed Bogiem waży, że gdziekolwiek on żyje, każdy z was nie jest pewien własnego życia i panowania, a jego śmierć byłaby nieszczęściem dla was wszystkich? Z Bogiem żartować nie wolno. Ale śmiało naprzód! Dławcie i palcie! Nie chcę ustąpić, chce tak Bóg. Jestem tutaj i uprzejmie was proszę: kiedy mnie uśmiercicie, nie budźcie mnie już nigdy więcej i nie uśmiercajcie po raz wtóry. Bóg, widzę, nie dał mi, bym do czynienia miał z rozumnymi ludźmi, śmierć chcą mi zadać dzikie niemieckie bestie; na to zasłużyłem, by rozszarpały mnie jak wilki i dziki." Na śmierć - - powiada - - jest przygotowany; mimo wszystkich edyktów pozostaje przecież przy życiu, przez trzeci już rok banicji. Obie wykluczające się uchwały sejmu prze-drukowuje z własnymi uwagami. W końcu szalonym i pijanym książętom grozi sądem Boga. „Czegóż chcecie, mili panowie? Bóg wam zbyt mądry; rychło też zrobi z was kpów i błaznów. Jest też potężny i rychło was zniszczy." Powołuje się na Biblię: „Możnych zrzuci z ich tronów, co i was teraz się tyczy, drodzy panowie, pamiętajcie o tym." Luter sam omija tu drugą część wersetu, tę, gdzie mowa o wywyższaniu maluczkich, a może specjalnie ją pominął. Gniew swój kieruje wyłącznie przeciw wysokim dostojnikom, którzy podjęli owe uchwały. Kończy wezwaniem do wszystkich pobożnych chrześcijan, by „mieli miłosierdzie nad szalonymi, głu-pimi, niedorzecznymi, obłędnymi błaznami" i wraz z nim zanosili modły: „Dobry Boże, wybaw nas od nich i przez łaskę Twoją daj nam innych rządzących, amen." W swej nieznajomości świata nie ma najmniejszego wyobrażenia, skąd mianowicie mieliby się wziąć owi lepsi u rządów i w jaki sposób dobry Bóg miałby wybawić od złych. Bez reszty opanowała go apokaliptyczna myśl o sądzie Boga, który wtargnie jak nagły potop czy inny niezbadany kataklizm. Nic do tego ludzkim dłoniom, jedyne, co mogą, to złożyć się 407 BURZA OGNISTA BITWA POD PAWIĄ do modlitwy. Nie myśli o tym, że ludzie pojmą jego słowa nie inaczej jak wezwanie do buntu i powstania przeciw szalonym, obłędnym panom Napomina do posłuszeństwa wobec władzy, którą określa jako daną od Boga i przez Boga ustanowioną, a jednocześnie mówi o władzy jako opuszczonej przez Boga i wydanej na Jego gniew. Lud powziął stąd dla siebie takie hasło, że powinien, a nawet pod wyraźnym nakazem ma we własne ręce wziąć Boży gniew. Wśród takich półjasności wszedł Luter w brzemienny skutkami kryzys swego życia. Na fakty i skutki był nie przygotowany. Do tej pory słowo, jego słowo, które rozumiał jako wolę Boga, okazywało się silniejsze ponad wszystkie ziemskie potęgi. Panowanie papieża w Niemczech było w połowie zdruzgotane; cesarz wydał edykt, który okazał się bezsilny. Teraz jednak słowo uderzało o twarde bariery. Luter tego nie pojął. Gdy słyszał o krwawych prześladowaniach swoich zwolenników w cesarskich Niderlandach, w Bawarii, w Austrii, wydawali mu się owi dający świadectwo krwi kimś odległym, jak męczennicy z dawnych legend, byli dlań jedynie upewnieniem, że słuszna sprawa szybko zwycięży. Tempo, z jakim atakował, sprawiło, że utracił oddech. Przez trzy lata zmienił się świat. W ciągu dalszych dwóch lat, tak sądził na Wartburgu, nastąpi definitywny kres papiestwa. Bóg, który tyle pomagał, mógł jeszcze szybciej, jednym uderzeniem, usunąć książąt, stojących Ewangelii w poprzek. Nie myślał kategoriami historycznymi ani politycznymi, myślał obrazami z Biblii. Tam prorocy, których właśnie tłumaczył, przepowiadali wichury, rozbijali skały, tam drżała ziemia i płonął ogień z nieba. Królowie i magnaci wchodzili wbrew słowom Boga, ale napisane jest: „Żelazną rózgą będziesz nimi rządzić i jak naczynie garncarza pokruszysz." Ten psalm był ulubiony przez Lutra. „Niebo jest żelazne, ziemia ze spiżu" — tak sam pisał z Wartburga. Iściły się oto jego słowa. Świat, jego świat, w ciągu roku znów się odmienił. Jak oślepiony wchodził teraz Luter w wielką klęskę; oznaczała ona kres nieustannego dotąd jego szturmu i załamanie się wszystkich wielorakich nadziei skupionych wokół jego nazwiska. BITWA POD PAWIĄ Z początkiem roku 1525, na który w Niemczech przypadła wielka wojna chłopska, kulminacja i zwrot stulecia, daleko w Italii rozegrało się inne wydarzenie, które w nie mniejszej mierze zaważyło na stosunkach całego okresu. Bitwę pod Pawią, stoczoną rankiem 24 lutego, sławiły pieśni pie- churów, przedstawiały pyszne arrasy, opisywały wzniosłe relacje. Współ-cześni umieścili ją wśród największych czynów epoki. Bitewne to rozstrzygnięcie poruszyło wszystkie narody aż w dół mapy, do Turcji. We Francji przyniosło ono głęboką zmianę w całokształcie życia. Zwycięzcą obwołano i wielbiono cesarza, który w Hiszpanii, pogrążony w troskach, bo nie wiodły mu się plany, był daleko od pola bitwy, a w jej dniu obchodził właśnie urodziny. Sukces jego żołnierzy raptownie wyniósł go na szczyt sławy i sprawił zarazem, że znalazł się w apogeum swego życia. Pojawiła się oto możliwość nieograniczonego władztwa nad światowym imperium. Dla Niemiec oznaczało to w perspektywie zniweczenie wszystkich ruchów reformatorskich. Krwawo zostały stłumione chłopskie powstania, a znacznie pomogli w tym zaciężni piechurzy, którzy spod Pawii powrócili do ojczyzny. Zaciężni piechurzy: o nich tu trzeba mówić, bo oni — nie narody -walczyli w wojnach. Epoka biorąca nazwę od reformacji była czasem nieustających wojen i mniejszych kampanii, przerywanych tylko nieuczciwymi rozejmami i układami pokojowymi, które lekceważono natychmiast po podpisaniu. Nie da się tutaj przedstawić poszczególnych kampanii, z trudem orientowali się w nich sami uczestnicy, którzy nieraz bądź w trakcie walk zmieniali sztandar i front, bądź wracali do domu, by przy najbliższej okazji zaciągnąć się przeciw panu, któremu dopiero co służyli. Trudno tu mówić o wielkich wojnach narodowych czy religijnych, jakkolwiek przeciwieństwa i nastroje narodowe i religijne, podkreślane często, powoli zawładnęły obrazem całości w niektórych krajach, jak we Francji i Hiszpanii. Żołnierze walczyli za pieniądze i dla zdobyczy. W różnych okolicach, prowincjach, miastach istniał wprawdzie pobór, powoływanie pod broń, były też nieregularne oddziały obywatelskie, ale miało to znaczenie podrzędne. „Knechtowie", jak ich nazywano, walczyli za burgundzkich Habsburgów, za ród Medyceuszów panujących w Rzymie i za wszystkie inne dynastie, które potrafiły zdobyć pieniądze na ich opłacenie. Wojska najemne Pozostają w ścisłym związku z rozpoczynającą się właśnie gospodarką pieniężną. Decydujące znaczenie przypadało tu wielkim domom bankowym w Genui czy w Augsburgu, samych władców bowiem rzadko było stać na finansowanie swoich wojen, nie starczały na to podatki, których nakładanie spotkało się z ogromną niechęcią poddanych. Kampanie trwały krótko albo miały trwać krótko: bankierzy najczęściej udzielali pożyczek na krótkoterminowe weksle, a upoważnienia finansowe udzielane przez stany władcom, jeśli już udało im się je uzyskać, były też ograniczone krótkimi 408 409 BITWA POD PAWIĄ BURZA OGNISTA terminami. Stąd też wiele kampanii połowicznych, przerywanych i wianych dopiero po roku, albo takich, w których źle opłacane naii oddziały wyradzały się w łupieżcze hordy i pustoszyły jednakowo obsz wroga jak i niewypłacalnego władcy, któremu miały służyć. Ci sami żołnierze jednakowo służyli papieżowi, cesarzowi, królom książętom, temu, kto ich najął. Do dyspozycji były dwa główne obsza z rezerwami ludzkimi: Szwajcaria i Niemcy. Sławę niezwyciężonych żołnie rży zdobyli Szwajcarzy w długich, trwających pół wieku walkach i zwycie stwach odnoszonych przez ich wojska chłopskie nad Austrią i Burgundia 0 zwycięstwie nad konnymi oddziałami pancernych decydowała piechota Już wkrótce ze wszystkich stron zabiegano o przyjaźń Związku Szwajcarskiego, który stał się bez mała mocarstwem. Na posiedzeniach Rady Szwajcarskiej skromni chłopi zajmowali się wielką polityką, omawiali dalekosiężne, śmiałe plany i mogli w realny sposób rozważać, czy podbić na razie pół Lombardii, czy raczej od razu całą. Ze Szwajcarii sprowadzali oddziały swoich wojsk papież, cesarz, Francja, niemieccy książęta. Sprawa francuskich „pensji", to znaczy wielokrotnie, regularnie przez Francję wypłacanych kwot przekupstwa, grała istotną rolę, w równym zresztą stopniu co sprawa pieniędzy od kurii rzymskiej, w przebiegu reformacji w Szwajcarii; Ulrich Zwingli w początkach swej kariery pozostawał na pensji od papieża, miał w Zwinglim stronnika szwajcarski kardynał Schiner, bardzo zręcznie wśród swych rodaków pilnujący interesów kurii, za co właśnie otrzymał purpurę. Około początku stulecia bitnym Szwajcarom przybyła jednak konkurencja w postaci landsknechtów niemieckich. Jako swego „ojca" sławili cesarza Maksymiliana, choć marnie im płacił, będąc wciąż w finansowych kłopotach. Tak więc niemieccy piechurzy służyli też Francji i Anglii, książętom Italii — gdziekolwiek płacono żołd i gdzie można też było hczj na łup. Z reguły: im więksi władcy, tym bardziej niepewne ich obiel z góry zwykle już podejrzane, nie dotrzymywane później. Najemni piec! rży zdawali się raczej na dowódców o ustalonej renomie, którzy na wła rękę zaciągali, zaliczkowali i najmowali oddziały. Takim kondotierem Sickingen; sławną postacią i długo sławioną w pieśniach był Georg v Frundsberg: ze Szwabii pochodził Sebastian Schertlin von Burter który oprócz łupów wojennych wywalczył sobie także nadanie szlachec 1 sporych posiadłości ziemskich, a za jedną ze swoich kampanii otrzyrn cesarza znamienny tytuł „wielkiego marszałka i mistrza kontrybucji . mieccy landsknechci określali się jako „zakon", zakon pobożnych woj ków, czuli się odrębnym stanem, z własnym kodeksem honorowym, z j nymi obyczajami i zwyczajami. Strój ich był nader malowniczy, p° 410 & Chorąży k^antonu Schwytz te* wielu Artystów do przedstawiania go w rysunkach i na obrazach, jaszcz był ^cięty .poszarpany" jak w bitwie, spodnie - pludry szero-^ i obszer-ne wlciefzce mało wygodne; na kapeluszach powiewały pęk usioh „iA_r 'Najlepsze rysunki barwnego tego świata pozostawił piechur Urs Graf; sygnował je znakiem sztyletu. 411 BURZA OGNISTA BITWA POD PAWIĄ Barwność kostiumu i obyczaju przyniosła piechurom zaskakując „dobrą prasę", działanie było długotrwałe, aż po wczesne utwory, któr pisał słabo uzdolniony akurat do tego tematu Rainer Maria Rilke, jaj^ młody poeta. Sebastian Franek w Kronice niemieckiej uważa ich za wielka plagę okresu, na równi z „francą", syfilisem, i nazywa lekkomyślną bracią która „przynosi nieszczęście innym i szuka go dla siebie, bez potrzeby przemierza wszystkie kraje, szuka wojennej zwady i dla nikczemnych pieniędzy porzuca żonę, dzieci, ojca, matkę i ojczyznę [...], a wcale nie z posłuszeństwa i karności, jeno dla zbrodni, z zuchwalstwa i żądzy krwi [...], bogacąc się dławieniem innych, rabowaniem, a nawet zgubą wdów i sierot". Bogaciło się bardzo niewielu, z wyjątkiem dowódców, którzy nie tylko byli krzepkimi bohaterami bitew, z długą włócznią w pierwszym szeregu natarcia, ale jako obrotni przedsiębiorcy wiedzieli też, jak spożytkować bankowe premie za przekazane w terminie kontrybucje i zdobyczne pieniądze, jak umieścić dochody w posiadłościach ziemskich, stanowiących pewną i trwałą lokatę kapitału. Szeregowi piechurzy byli bezimienni, nie mieli bankowego kredytu, służyli z dnia na dzień i zwalniano ich bez jakichkolwiek względów. Stałą postacią opowiadań, krotochwil i kronik był najemny piechur, przyłączający się do gromady innych bezdomnych, wędrownych włóczęgów. Hans Sachs, w innych barwach niż na malarskich paletach, opisał życie najemnego piechura, do którego zachęcali go przyjaciele w młodości: Zapadła krwawa rota Na ziemi wśród błota Jak pogrzebana żywcem. Ubiory ich podarte. Zbutwiałe, w strzępy zdarte, wychudłe twarze, zawszona, wilgotna odzież, przełykają na pół surowe jedzenie, w obozie dyzenteria, wałęsają się beznogie, bezrękie kaleki; uciekinierów zabijają chłopi, żałośnie wracają do domu ci, którym udało sif przeżyć. Ale młodzi ludzie nie słuchali starszego, zamożnego mieszkańca przedmieścia, który parał się pisaniem. Chętnych do zaciągu nigdy w miejscach werbunku nie zabrakło. Nęcił barwny strój, pociągała swoboda, nie odstraszała „śmierć na szerokich wolnych błoniach": Strzelają do mnie prochem — bum! Po dziesięć razy wolę to. Niż kiedy klechów mruczy tłum. Żołnierskie piosenki były popularne -- i te, które pochodziły od takich, co wąchali proch, i te również, które wyszły spod rączych piór literatów. pochodzi też do głosu wielojęzyczny żargon, pochwycony w wyprawach przez wiele krajów: Ciągnęliśmy na Friaul. Pysk pełen każdy miał: Stampedemi, alla mi presente, all Yostra Signoril Signori - panami, którym oferowało się służby -- mogły być republiki włoskie, niemieccy panowie albo król Francji, ten zawsze płacił najlepiej. Stampede, z hiszpańskiego: nagła ucieczka, panika — słowo tutaj nieprzypadkowe. Często bowiem robiono nagły w tył zwrot, gdy rozbijał się pierwszy atak, prowadzony zwartym oddziałem, z dużym impetem. Podczas ucieczki powstawały największe straty, uciekających zabijano bez litości, a liczby poległych przekraczają najbardziej krwawe liczby późniejszych wojen. Sposób walki, który przerażeni nim Italczycy nazwali mala guerra, bezlitosną wojną, wprowadzili jako pierwsi Szwajcarzy. Bardzo rzetelnie walczyli na swój żołd i nie oszczędzali się, do czego Italczycy nie przywykli; podczas wcześniejszych kampanii kondotierzy, stosując zręczne manewry, starali się nadmiernie nie narażać kosztownych przecież swoich drużyn; nie trzeba było tych względów — ani żadnych innych — kiedy wojska rabowały bezbronnych chłopów, wsie i miasteczka. Nowy sposób walczenia przejęli od Szwajcarów niemieccy piechurzy; był on szczególnie zajadły, gdy jedni i drudzy spotkali się jako przeciwnicy; kiedy natomiast walczyli po tej samej stronie, w obozach wojskowych dochodziło do zatargów w pojedynkę i do bójek, bijatyk między całymi oddziałami. Bunty były na porządku dziennym, zwłaszcza przy braku żołdu i prowiantu; żołnierze odmawiali wówczas dalszej walki. Niemało wypraw wojennych z tego właśnie powodu zatrzymywało marsz w momentach największych szans. Sprawujący komendę musieli w takich sytuacjach wykazywać najwyższe zalety osobowości dowódcy, a do tego wspierać je własną kieszenią i kredytem bankowym. Mieli do dyspozycji cały sztab płatników z pomocnikami. Specjalny nadzorca sprawował dozór nad niezliczonymi obozowymi dziewkami oraz nad kobietami, które z dziećmi na rękach i z ogromnymi torbami zc skóry do zbierania łupów ciągnęły za wojskiem. Ludność, ranni i wyłączeni z walki żołnierze strony pokonanej obawiali się bardziej owej grabieżczej hałastry niż walczących oddziałów. Nie było pardonu. Chłopi mścili się za udrękę wojny, gdzie tylko mogli. Pewien kapitan tak napominał przed ^alką żołnierzy: „Trzymajcie się tęgo! Jeżeli nie zabije was wróg, to przed chłopami nie ujdziecie!" Znamienne dla tego sposobu wojowania zdzicze-nie, które osiągnęło szczyt w wojnie chłopskiej, w brutalności piechurów 412 413 BURZA OGNISTA BITWA POD PAWIĄ wobec pokonanych chłopów, doszło wówczas jedynie do kulminacji: praktykowano je i ćwiczono przez wiele uprzednich lat. Najemni piechurzy z innego jeszcze tytułu zajmują miejsce w rozwoju historycznym wojskowości. Walczyli w zwartych formacjach o ścisły^ podziale na mniejsze jednostki; mieli bardzo rozwiniętą hierarchię dowodzących, od pułkownika na czele pułku, przez kapitanów-dowódców chorągwi aż do odpowiedników dzisiejszych podoficerów, sierżantów i plutonowych. Szeregowy żołnierz był uzbrojony w długą włócznię i krótki miecz albo służył niejako w dwóch rodzajach broni jednocześnie, jeżeli na własny koszt wyposażył się w broń strzelca, hakownicę. Przystępowali oni do walki w oddziałach uformowanych w kwadrat; na ówczesnych rysunkach widzimy las włóczni w dłoniach żołnierzy maszerujących w takich właśnie kwadratach. Siła uderzenia zwartej masy była znaczna, zwiększona jeszcze naporem oddziałów drugiego rzutu; warunkiem dla tej taktyki był jednak odpowiedni teren, a po stronie wroga — brak umocnień i artylerii. Na początek wysyłano „oddział na stracenie", jego zadaniem było uczynienie wyłomu w oddziałach przeciwnika, potem nacierały siły główne, wykonując decydujące uderzenie. Przed bitwą pobożni piechurzy klękali i prosili Boga, by zechciał błogosławić ich orężowi. Właściwą bitwę poprzedzały nieraz wyzwania na pojedynki oraz walki harcowników. Do Frundsberga krzyknął przed bitwą niegdysiejszy towarzysz broni, teraz przeciwnik: „Znalazłem cię, stary kolego, z mojej ręki zginiesz! " Frundsberg odpowiada: „Da Bóg, że tobie się to przydarzy!" Idący do ataku piechurzy wznoszą potężny krzyk, dobosze biją w bębny. Szwajcarom towarzyszy dźwięk rogów alpejskich. Rytmiczny okrzyk piechurów: „naprzód, naprzód, naprzód" przejął jako hasło w odezwach do chłopów i górników Tomasz Miintzer. Piechurzy, którzy powrócili z wojny, mieli potem znaczną przewagę w kraju nad luźnym, źle dowodzonym wojskiem chłopów, które pobili walcząc w z wartych oddziałach pod dowództwem pułkowników i kapitanów. O co szła walka — było im obojętne, nie inaczej niż niedawno pod Pawią; tam też po obu stronach stali niemieccy najemni piechurzy, synowie chłopów walczyli przeciw synom chłopów, chłopi niemieccy -przeciw góralom z Alp. Wojna była rzemiosłem, jak każde inne. Ze zmiennym szczęściem toczył wojnę przeciwko Francji cesarz Karol; nie powiódł mu się wypad, w którym z Italii zaatakował Prowansję, zmuszone do odwrotu jego oddziały odmówiły służby, bo nie wypłacał im żołdu; na terenie Lombardii zamieniły się w łupieżcze hordy. Ruszył z wojskiem król Franciszek, oblegając Pawie bronioną przez hiszpańskie i niemieckie oddziały cesarza. Cesarskie wołania o pomoc do brata Ferdynanda nie przyniosły skutków: arcyksiążę tkwił też w długach, jak imperator. Udało się jedynie zachęcić wypróbowanego pułkownika Frundsberga, by zebrał ia swój koszt najemne oddziały i przeprowadził do Italii. Od południa nadciągał Lann°y' wicekr°l Neapolu, i połączył się z Frundsbergiem. Po stronie cesarza stali Hiszpanie, Neapolitańczycy, Niemcy, Italczycy z północy. Król Franciszek dysponował pancernym rycerstwem, a był to kwiat francuskiej szlachty, ponadto silnym związkiem taktycznym złożonym ze Szwajcarów oraz piechurami niemieckimi w sile pięciu tysięcy. Jeszcze barwniejszą mieszanką było dowództwo; w obozie cesarza był konetabl Bourbon, najpotężniejszy z francuskich magnatów, zbuntowany przeciwko Franciszkowi, był włoski markiz Pescara, był Burgundczyk Lannoy, dawny partner Karola w rycerskich turniejach, wicekról hiszpańskiego Neapolu; byli ponadto, na czele najemnych piechurów, niemieccy dowódcy. Papież Klemens, formalnie i z licznymi zastrzeżeniami stojący jeszcze po stronie Karola, wysłał swego legata Aleandra do obozu Franciszka, spodziewając się niezawodnego zwycięstwa Francuzów. Oblężnicze wojska francuskie zostały otoczone. Tak więc Francuzi chcieli oblegać Pawie, a ich wojsko oblegał z kolei cesarz. Po obu stronach brakowało pieniędzy, istniała więc groźba, że najemni żołnierze porzucą służbę. Pozycje obu wojsk dzieliła bardzo niewielka odległość. Była zima, kwatery złe, wyżywienie skąpe i marne. Nastał luty, pogoda jeszcze gorsza i jeszcze gorszy nastrój. Podczas narady w obozie cesarskim stwierdzono: utrzymamy ludzi pod sztandarami jeszcze trzy lub cztery dni, potem jesteśmy straceni. Frundsberg przekonywał swych podkomendnych, by jeszcze trochę wytrwali. Perspektywa łupów nęciła. Bogaty był król Franciszek, bogaci jego rycerze. Postanowiono zaatakować Francuzów nocą. Główne ich siły mieściły się w parku Mirabell, był to teren myśliwski książąt Mediolanu. Dość rozległy obszar leśny otoczony był mocnym murem. Mieli zrobić w nim wyłom hiszpańscy saperzy; piechurzy nie chcieli podejmować takich prac. Saperzy możliwie najciszej kuli w twardych murach, na których Francuzi prawie nie wystawili posterunków; ukończyli pracę przed świtem, a wtedy pierwsi cesarscy przecisnęli się przez nieduży otwór w murze. By rozpoznawać w półmroku swoich, nałożyli na wierzch koszule — białe koszule z papieru; ich własne od dawna już miały odcień nocy. W parku, wśród drzew, między budynkami psiarni dla książęcych sfor i chatkami dla sokołów myśliwskich, °a rozmiękłym od deszczu gruncie rozgorzała bitwa. Powietrze było mgliste, zamęt spory. Relacje wszystkie są rozbieżne. Przez chwilę szczęście w bitwie zdawało się sprzyjać Franciszkowi. Dobrze ustawiona artyleria króla szybko i skutecznie wstrzelała się w zwarte masy piechurów. Ale nie 414 415 BURZA OGNISTA BITWA POD PAWIĄ był to rycerski turniej według upodobań króla; chwały, zwycięstwa nie zamierzał Franciszek oddawać pogardzanej broni i mistrzom pirotechniki Wraz z pancernymi podjechał do pola ostrzału, działa, musiały zamilknąć Franciszek posunął się jeszcze dalej, zatrzymał się, rycerze zakrzyknęli na bliskie zwycięstwo. „Teraz dopiero mogę nazywać się księciem Medio-łanu!" - zawołał przez zasłonę przyłbicy i ruszyli pędem. Od cesarskiej strony weszły do akcji oddziały hiszpańskie — już wtedy najlepsza piechota Europy — dobrze wyposażone w hakownice i wyszkolone w walce małymi oddziałami na białą broń. Rycerzy króla wśród drzew i trawników gęsto sięgały kule rusznikarzy. O zmasowanym, silnym uderzeniu nie było już mowy. Jeźdźcy galopowali pojedynczo i w rozsypce. Strzelcy wiedzieli dobrze, że celować trzeba w konie; gdy padały wierzchowce, jezdni w ciężkich pancerzach byli bezbronni, a wtedy ich zabijano. Każdy rusznikarz wyposażony był w odpowiednie narzędzia: do podcinania gardła i drugie, do rozrywania blach pancerzy. Naoczny świadek, Italczyk, relacjonuje w tonie podniosłym: „Jak w bohaterskim upojeniu znalazła radosną śmierć arystokracja Francji." W każdym razie padali. Jeden za drugim. Wielkie nazwiska poległych zajmują wiele stron. Jeden z rycerzy, królewski koniuszy, przez długą chwilę galopował już martwy, bez hełmu, z tuzinem kuł w ciele, z oczami wytrzeszczonymi przez śmierć; w pozycji pionowej trzymała go zbroja. Hiszpańscy rusznikarze żegnali się na ten widok i ustępowali przed upiorem, aż padł pod nim trafiony kulą koń. Ów trup w siodle jest symbolem bitwy, która oznaczała kres rycerskich walk i myślenia w kategoriach turniejów. „Zwycięska nowoczesność" to od tej pory rusznikarze. Padł też królewski rumak. Król podniósł się z ziemi, wstał, jego pancerz, wykuty przez najprzedniejszych płatnerzy, był lżejszy niż masywne zbroje innych. Hiszpanie króla nie rozpoznawali, chcieli go zabić jak innych, miał jednak szczęście. Kiedy kłócili się o wspaniały rynsztunek, znalazł się w pobliżu wicekról Lannoy, partner turniejów Karola. Z wielkim trudem wydobył Franciszka z rąk rozjątrzonych nad łupem żołnierzy, którzy ścigali Lannoya i jego jeńca; wicekról musiał wezwać na pomoc swoich ludzi, nim znalazł się w bezpiecznym miejscu, padali wokół zabici. Ceremonialne oddanie szpady przez króla, o którym mówi późniejszy dworski raport, włóżmy między bajki; lekko ranny Franciszek idąc podpierał się mieczem, który zachował; był półnagi, „długie, ostre czubki żelaznego przyobleczenia jego stóp ślizgały się w błocie", pisze naoczny świadek, spoglądający realistycznie. Najcenniejszą zdobycz bitwy Lannoy zakwateruje najdalej na tyłach, bo na przywłaszczenie sobie króla mieliby ochotę nie tylko hiszpańscy piechurzy, ale i koledzy-dowódcy. 416 Cesarscy zrobili tymczasem wypad. Szwajcarzy Franciszka, zbyt późno wprowadzeni do bitwy i zaciekle atakowani przez piechurów Frundsberga, popadli w rozsypkę i uciekli. Zwarte kwadraty piechurów, z włóczniami w górę prosto jak świece i gęsto jak las, piękne na ówczesnych drzeworytach, nie pokazały się chyba na nie przejrzystym terenie. Rano o wpół do dziewiątej, we wciąż jeszcze mżącym i niepewnym świetle wczesnego dnia, bitwa była skończona. Trwała niewiele ponad godzinę. Mordowanie i gromadzenie łupów trwało dalej, przez cały dzień. Magnaci, jeżeli nie zginęli w pierwszym szale bitwy, mieli szansę ratunku: wyróżniali się pysznym strojem, niektórzy nosili szarfy z barwami dam swego serca, byli widoczni. Mogli zostać wykupieni. Zwykłych piechurów pozbywano się bez litości. Niemców walczących po francuskiej stronie wybili Niemcy — piechurzy Frundsberga. Szwajcarzy usiłowali przepłynąć rzekę Ticino i w większości potonęli w swych ciężkich kaftanach i pludrach; widziano ponoć osiem tysięcy zwłok, które woda przed pobliskimi tamami wyrzuciła na brzeg. Pod wieczór i następnego dnia trwał epilog: sprzedaż zwłok i wymiana łupów. Na polach po bitwie, zawsze z zadziwiającą punktualnością, pojawiali się handlarze, kupcy i wymieniający pieniądze. Armie ciągnęły ponadto własny ogromny orszak niezbrojnych, każdy magnat zabierał ze sobą sekretarzy, a niektórzy — swe kochanki. Słudzy, giermkowie i powiernicy targowali się teraz z żołnierzami o swego hrabiego czy księcia, którego zwłoki chcieli zabrać, by spoczęły w ojczystej ziemi; handlarze wypłacali kwoty na wykup, kredytując wielkim rodom, bądź poręczali za przyszłe wypłaty. Kwiat francuskiej szlachty leżał we wzorowym porządku, rzędami, niektóre ciała żałośnie zmasakrowane. Przy zwłokach wypisane były ceny wywoławcze. Jeżeli cena oferowana nie zadowalała, rozwścieczony piechur wrzucał „swojego" trupa do rzeki i odchodził. Bohater wielkiego dnia, król Franciszek, wielce podziwiany za rycerską postawę, niezwłocznie został przebrany w królewskie szaty, by wzbudzały respekt dla majestatu; zajął się tym Lannoy. Uroczyście króla ugoszczono i pozwolono mu napisać do matki we Francji owo słynne później zdanie: „Madame, pragnę powiadomić, jaki obrót przybrał niedobry mój los: straciłem wszystko prócz życia i honoru." Na odjezdnym - - do twierdzy Pizzighetone, gdzie Lannoy umieścił go dla zabezpieczenia przed innymi wysokimi dowódcami — król już żartował i opowiadał o łowieckich przygodach. Wielki jego turniej zakończył się zrzuceniem z siodła. Zamierzał Podnieść się w najkrótszym czasie. Lannoy wobec króla był pełen szacunku 1 tajonej sympatii: między wielkimi panami zaistnieć mogła wrogość, ale nawet wojna nie naruszała mocnych więzów wspólnoty stanowej. Potajemnie wyprowadził z twierdzy swego cennego jeńca, bocznymi drogami Marcin Luter 417 BURZA OGNISTA BITWA POD PAWIĄ zawiódł go do Genui, a stamtąd statkiem zawiódł do Hiszpanii. Tam dopiero zdobycz była poza zakusami innych w dowództwie wojsk sprzymierzonych. A jak w zwycięskim wojsku miały się sprawy? Dopiero teraz poczęły sję bunty i spiski, mimo zdobycia łupów i uzyskanych z wykupu pieniędzy; wiele w krótkim czasie przepito, przegrano i przepuszczono na rozpustę. W Madrycie odprawiono uroczyste nabożeństwo dziękczynne, uczestniczył w nim cesarz, a pokora, z jaką się modlił, uczyniła głębokie wrażenie na madryckim korpusie dyplomatycznym. Dzięki składał Bogu, nie swoim dowódcom, a już wcale — żołnierzom. W Pawii zaś, którą uwolnili, rozgrywały się dzikie sceny,'kiedy dowiedziano się, że nawet po tak świetnym zwycięstwie nie ma ani grosza do wypłaty. Obrońcy twierdzy pozostawali bez żołdu prawie od półtora roku, piechurzy Frundsberga od wielu miesięcy. Bez kapitanów pomaszerowali w szyku na plac przed zamkiem, w którym kwaterowali dowódcy. W okna padły strzały. Promieniejąc życzliwością i najlepszymi chęciami wyszedł do żołnierzy Frundsberg, ale pieniędzy obiecać nie mógł. Zagrozili mu zabiciem i wtargnęli do zamkowych korytarzy. Markiz di Pescara, o sławie jednego z najdzielniejszych dowódców, ciężko ranny w niedawnej bitwie, skrył się do szafy, wicekról Neapolu — na strych. Wyciągnięto ich stamtąd i siłą zawleczono na plac, by wydać na nich wyrok. Skończyło się bez rozlewu krwi, wdali się rozsąd-niejsi, przekonując, że wypłaty przecież nie uzyska się zabójstwem. Lepiej się ugodzić. Dowódcy musieli wypisać skrypty dłużne i asygnacje. Markiz dał w zastaw swoje domy w Mediolanie, wicekról wystawił weksle, honorowane zresztą — w przeciwieństwie do weksli jego cesarza. Dalsza służba żołnierzy była jednak już nie do pomyślenia. W drogę do domu szykowało się wielu najemnych, oddziałami i grupami w obawie przed zemstą rozjątrzonych do żywego chłopów. Inni pozostali jeszcze w cesarskich formacjach rozrzuconych po Lombardii, coraz bardziej wyradzających się w łupieżcze hordy. Jeńców, którzy ocaleli, zwolniono od ręki. Nie można było uzyskać za nich okupu, nie dało się utrzymywać ich w niewoli, bo nie było na to pieniędzy, odtransportowanie ich gdziekolwiek też nie było możliwe. Ruszyli do domu. Niejedni zmarli w drodze, innych zabito. Wielu jednak przeszło przez Alpy i wróciło, ci znaleźli wkrótce zajęcie, w pień wycinając niemieckich chłopów. Pod swój sztandar na powrót zawołał ich Frundsberg: jego sława i renoma dowódcy nie doznała uszczerbku. Dowódcy spod Pawii popadli w niezgodę natychmiast po zwycięstwie, a cesarz nic nie uczynił dla ich pojednania. Wyniośle i chłodno potraktował markiza di Pescari, nie inaczej odniósł się do francuskiego konetabla, swego stronnika. W nieoczekiwanym zwycięstwie widział dłoń Boga, która mu błogosławi. Zatriumfowała słuszna sprawa, sprawiedliwa wojna przyniosła zwycięstwo. Inaczej na to zapatrywał się papież Klemens, którego legat był także wśród jeńców cesarza. Czwilowo papież musiał uznawać się za stronnika Karola, myślał jednak nieustannie nad stworzeniem przeciwwagi dla jego potęgi. Francja w żadnym razie nie mogła osłabić swych sił. Wkrótce też wykazała swoje najlepsze cechy narodowe. Daleka od tego, by pogrążać się w przygnębieniu, mocno zebrała się w garść. Ster rządów jako regentka uchwyciła pewną dłonią Ludwika Sabaudzka, matka króla Franciszka. Uchodziła za chciwą ponad wszelką miarę, ale wypłacała -fakt niezwykły u władców ówczesnych — żołd wojownikom, którzy w łachmanach powracali do domów. Wielkie zaległe kwoty przekazała Szwajcarom; jedyna wśród władców była wypłacalna. Naród Francji nie skąpił pieniędzy na potrzeby kraju, a to było kolejnym cudem, nie do wiary w ówczesnych stosunakch. Zebrał się swego rodzaju parlament, oczywiście nie reprezentacja narodu podług późniejszych pojęć, niemniej zgromadzenie zdolne do działania. Miasto Paryż rozpisało pożyczkę. Obywatele subskrybowali. Gorączkowo pracowała francuska dyplomacja, nawiązując kontakty z Henrykiem VIII, przerażonym, jak inni władcy, nagłym zwycięstwem cesarza. Odczucia te były powszechne i kształtowały poglądy w Europie, a wzmocniły się, gdy usłyszano o warunkach, jakie cesarz zamierzał postawić swym jeńcom. Karol, liczący teraz 25 lat, nie był już marzycielem, trwał jednak przy kulcie swoich przodków. W jego rękach miała się znaleźć Burgundia, dawna Burgundia, takie stawiał główne żądanie. W zawrocie głowy po zwycięstwie narastała w nim chciwość, a nie byli od niej wolni jego skądinąd mądrzy doradcy. Znowu wyciągnięto wykaz prastarych praw lennych. Prowansja, niegdyś lenno Rzeszy, teraz miała przypaść cesarzowi, być może po to, by nią wynagrodzić, jako wasala, renegata Bourbona. Flandrię i Artois, swoje dotychczas lenna, Francja miała odstąpić cesarzowi; katalog żądań na tym się nie kończył. Król-jeniec wszystkie odrzucił. Za uwolnienie siebie gotów był zapłacić wysoki okup, według zwyczaju, jak za rycerza wziętego do niewoli, był gotów nawet dać swoich synów na zakładników — na rozbicie swego królestwa nie mógł się zgodzić. Rokowania trwały długo. Zakończyło je oszukaństwo, tak zwany pokój madrycki, zaprzysiężony z całym kościelnym ceremoniałem. Przedtem jednak potajemnie, tylko przed francuskimi swymi współjeńcami, Franciszek oświadczył do protokołu, że przysięgę składa pod przymusem, wobec czego jest nieważna. Cesarz wymyślił inne jeszcze zabezpieczenie, które uważał za niezawodnie pewne: Franciszek miał dać rycerskie słowo honoru, że dotrzyma układu; było to zobowiązanie jeszcze mocniejsze niż przysięga na 418 419 BURZA OGNISTA BITWA POD PAWIĄ hostię. Franciszek ociągał się i zwlekał. W końcu jednak dał słowo honoru rycerza. Dla mocniejszego związania i pojednania zarazem zaproponowano mu małżonkę Eleonorę, niedawno owdowiałą siostrę cesarza. Został zwolniony. Lannoy towarzyszył mu aż do Paryża. Już na granicy francuskiej uniósł się Franciszek w strzemionach i krzyknął: „Teraz jestem znów królem!" Na słowo honoru machnął ręką i przeszedł nad tym do porządku; o przysiędze, jeśli była mowa, to tylko z powołaniem się na jej nieważność i złożone protokolarne oświadczenie. Jedynie dwaj królewicze, w wieku ośmiu i siedmiu lat — starszy, późniejszy Henryk II — musieli zostać przekazani cesarzowi. Przebywali u niego długo jako zakładnicy, choć cesarzowi nie przynosiło to najmniejszego pożytku. Po tych przeżyciach odeszła jednak Franciszka rycerska jego pogoda. Nie sądzimy, by gnębiły go przesadne skrupuły z powodu niedotrzymania przysięgi; co do tego uspokoił go papież Klemens i mocą swych apostolskich pełnomocnictw przysięgę rozwiązał. Bardziej mogło dręczyć króla złamanie słowa honoru, ale rycersko-turniejowe myślenie było już wtedy wykreślone raz na zawsze. Stał się twardy, ponury, nieufny, wyrachowany. Przede wszystkim chciał być królem, władcą w znaczeniu nowoczesnym. Skończył z liberalnym stosunkiem, który dotychczas praktykował wobec wolnomyślicieli, zwolenników nowych nauk, w ogóle z tolerancją wobec wszystkich, którzy mogli stanąć na drodze jego centralistycznym rządom. Dzieje reformacji, która we Francji znalazła już zwolenników, przybierają po Pawii inny bieg. Na boje duchowe było równie mało miejsca jak na łamanie włóczni w turniejach. Jedynym przedstawicielem dawnych idei rycerskich pozostał cesarz -z pustym słowem honoru Franciszka, z feudalnymi snami o starej Burgundii i o prastarych prawach lennych. Rozmyślał nawet o wyzwaniu króla Francji na pojedynek. Nic z tego oczywiście nie wyszło. Mroczny, pogrążony w ponurych rozmyślaniach, musiał cesarz ze szczytu sukcesów zejść w codzienność i rozejrzeć się po niej. Nie miał pieniędzy nawet na opłacenie swych zwycięskich wojsk i na utrwalenie swych korzyści w Italii; wojsko w większości się rozbiegło. Francuska dyplomacja osiągnęła wielkie sukcesy, stał za nią papież, przezornie dążący do tego, by zwycięstwo chwilowego sojusznika cesarza zmienić w jego klęskę. Tak szeroko zakrojone plany w małym tylko stopniu mogły uwzględniać Lutra i szerzące się w Niemczech kacerstwo; ograniczało się to do kilku napomnień, włączanych zresztą rutynowo do tekstu układów. Można by pominąć całą tę nie-radosną grę intryg — gdyby nie to, że właśnie ona wyjaśnia, dlaczego mnich z Wittenbergi, ekskomunikowany przez Kościół i świecki banita, kroczył przed siebie wśród wszystkich owych kombinacji polityki światowej tak, jakby wcale nie istniały. Wielkie rozstrzygnięcia epoki rozgrywają się na różnych płaszczyznach. Na płaszczyźnie polityki kurialnej papież Klemens, dla podminowania pozycji Karola w Italii, podjął szczególnie podstępną grę. Afera ta weszła do historii jako „kuszenie Pescary", znalazła też oddźwięk w literaturze; poświęcił jej nowelę pod tym samym tytułem, Die Yersuchung des Pescara, zmarły w roku 1898 Conrad Ferdinand Meyer. Pescara, rozsławiony sukcesami dowódcy, mocno był rozgoryczony potraktowaniem go przez cesarza po zwycięstwie. W Królestwie Neapolu był możnowładcą, małżonkę miał z możnego rodu Colonnów, znaną jako poetka i przyjaciółka Michała Anioła*. A gdyby tak przy jakiejś okazji podsunąć Pescarze myśl, by porzucił niewdzięcznego cesarza? Niedwuznacznie dano mu do zrozumienia, że nagrodą za to będzie korona i tron Neapolu, cesarskiego wprawdzie, ale papież sądził, że może nim dysponować jako lennem kościelnym. Pertraktacje prowadzono z zachowaniem wszelkich ostrożności, pod pieczęcią ścisłej tajemnicy. Pescara nie odrzucił z miejsca tych propozycji, życzył sobie jedynie, by potwierdził je najwyższy urząd Kościoła. Klemens, po zaciągnięciu opinii prawnej u kanonistów, nie mógł zaofiarować więcej ponad dość niekonkretną formułę: posłuszeństwo wobec Ojca Świętego ma pierwszeństwo przed przysięgą i posłuszeństwem cesarzowi. Nie zadowoliło to Pescary, który bardzo dbał o swoje dobre imię i sławę. Był chory z odniesionych ran i urażonej dumy; już wcześniej cierpiał na schorzenia żołądka. Wiedział, że wiele życia przed sobą już nie ma, i sądził, że tę okoliczność też brano pod uwagę w kalkulacjach i propozycjach. Nagle zmienił stanowisko. Kazał uwięzić papieskiego pośrednika, przerażonego nadużyciem zaufania przez Pescarę, ten bowiem o wszystkim powiadomił cesarza; samego tylko Karola, przysiągł bowiem, że nikogo nie zdradzi. Zapewniał go o swoim niezłomnym oddaniu, z dodatkiem jednak poważnych ostrzeżeń, które przyjęte zostały wysoce niełaskawie. Przypominał cesarzowi o konieczności rychłego, szeroko pomyślanego pokoju: „Cały świat Was się obawia, nikt dla Was nie czuje miłości, Wasza armia u wszystkich budzi odrazę, nie macie, Panie, nikogo w Italii przyjaznego, a ci, którzy Wam służą, są znużeni i zniechęceni." Wkrótce potem Pescara zmarł. Przydani mu cesarscy obserwatorzy nie wykluczali otrucia przez partię papieską. Cała sprawa pozostaje w półmroku, w którym prowadzono takie intrygi. Tylko poeta Meyer rozjaśnił ją blaskiem poezji i uczynił markiza bohaterem tragicznym: bohaterem poczucia obowiązku, którego z prostej drogi posłuszeństwa nie zwodzi nawet perspektywa tak chwalebna, jak rola wybawcy Italii spod obcego panowania. * Vittoria Colonna, markiza di Pescara (1490-1547) (przyp. tłum.). 420 421 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA Prostą drogą wtedy nikt nie szedł. Ów świat łamanych przysiąg, handlu narodami i strzępami krajów, bez żadnych skrupułów, często bywa usprawiedliwiany formułką „czasy renesansu" - upiększa ją sztuka odrodzenia — albo tłumaczony jako „makiawelizm". Współcześni nic jednak nie wiedzieli o naukach byłego sekretarza republiki Florencji, którzy zrzekłszy się urzędu mieszkał w swej małej wiejskiej posiadłości, pochylony nad książkami. Jeśli postępowali według rad, jakie w // Principe dawał śmiałemu księciu-despocie, naśladowali przykład swoich przodków, którzy „makiawelizm" uprawiali przez całe średniowiecze. Od niepamiętnych przecież czasów stało się już normą to„ że dla osiągnięcia swych celów należało działać bez względów dla „wierności, miłosierdzia i religii". Dwieście lat wcześniej wielki kondotier Werner von Urslingen uczciwie i odważnie nosił na napierśniku swej zbroi taką wygrawerowaną maksymę, wizytówkę niejako: „wróg Boga, współczucia i miłosierdzia". Nowe było u Machiavel-lego to, że myśli takie podniósł do rangi systemu, szczegółowo uzasadnił, spisał w potoczystym języku i opublikował; „Zwierciadło władcy", błyszczące jak z wypolerowanego metalu, z naukami, które znalazły znacznie więcej uczniów niż pobożne napomnienia spowiedników. Wbrew temu, co mu zarzucano, Machiavelli wcale nie chciał być poganinem. Religię włączył do swych rozważań jako konieczny fundament: „religia, prawo, wojsko" -w tej kolejności wymienia główne podpory państwa. Religia należy do środków sztuki rządzenia państwem, bo umiejętność tę Machiavelli traktuje jako sztukę. Tylko ten potrafi ją uprawiać, kto jak rzeźbiarz posiadł tirtu — umiejętność i siłę uderzenia, wydobywającego z kamiennej bryły twór, który jawi mu się w oczach, w myśli i wyobraźni. Książę — a w tym również widać pokrętne drogi epoki — dedykowany był Medyceuszom, którzy dopiero co ujarzmili swe ojczyste miasto Florencję i zlikwidowali rządy stronnictwa ludowców - - popolari, dawniejszych chlebodawców autora. Żywe są u niego myśli o zjednoczonej Italii, miał ją zjednoczyć wybitny władca, wypędziwszy przedtem obcych. Pokładał kiedyś te nadzieje w konkretnej postaci, śmiałej i zdolnej do ryzyka, był nią Cesare Borgia, ten jednak niesławnie zniknął z horyzontu. Mało prawdopodobne, by władców zdolnych do tak wielkiego czynu widział Machiavelli w osobach papieży Leona i Klemensa czy prawdziwie nędznego Medyceusza, któremu jego krewny papież Klemens dał władzę nad Florencją. Pisma Machiavellego przenika głęboki pesymizm. Widzi rozdarcie Italii, widzi jej tchórzliwośc. Nauczony niedawnymi doświadczeniami, zaleca stworzenie armii narodowej w miejsce zawsze niepewnych oddziałów najemnych. Wzywa do dyscypliny, która stworzyła wielkość dawnych Rzymian, przytacza ich zwyci?' stwa w Hiszpanii, Galii, Germanii, Szwajcarii, osiągnięte dzięki dyscyplinie' 422 przykład ten wyraźnie był pomyślany na użytek współczesnych i do nich adresowany. Ostatnia szansa odzyskania wolności została jednak żałośnie zaprzepaszczona przez niezgodne, nieufne, przemądrzałe gminy, republiki i księstwa, przez małych despotów i wielką kurię. Dla Italii zaczynało się stulecie hiszpańskie. Idee Machiavellego krążyły na innej znów płaszczyźnie, był to obszar swobodnej myśli, dopuszczający najśmielsze kombinacje teoretyczne. Jako praktyczne wskazania, jak wielokrotnie rozumiano je później, pozostawały zamkiem z piasku. Były smutną, samotną zabawą przenikliwego umysłu i gorącego patrioty, któremu nie było dane uczestniczyć w losach jego kraju. Proponował narodowe siły zbrojne, które wyobrażał sobie jako skuteczny instrument w rękach przywódcy obdarzonego energią i mocą działania — nie było ani takich sił zbrojnych, ani takiego przywódcy. Domagał się dyscypliny — i też jej nie było w Italii; przygnębiony musiał to uznać. Takie samo rozdarcie i poróżnienie księstw i miejskich republik, pełnych wzajemnej zawiści, panowało w Niemczech. Z bronią w ręce powstał lud, w tym właśnie roku bitwy pod Pawią. Na wsi powstali chłopi, w miastach rzemieślnicy i pracownicy najemni — wszyscy bez przywódcy. WIELKA WOJNA CHŁOPSKA „Gdy Adam orał, przędła Ewa, gdzie wtedy szlachcic się podziewał?" Tak mawiano w ciągu stuleci, a w Anglii — w okresie buntów za czasów Wiklifa i jego „ubogich kapłanów". Podziemny ruch lollardów, którzy tylko „przebąkiwali" o nowych, lepszych czasach sprawiedliwości dla wszystkich, trwał nadal, mimo prześladowań, do czasów Lutra. Powstania chłopskie i ludowe, często straszliwe i krwawe, wybuchały we wszystkich krajach w ciągu całego średniowiecza. Zawsze zostawały stłumione. Tylko husyci potrafili utrzymać się przez kilka dziesiątków lat, wprawiając w strach i przerażenie całą Europę — przede wszystkim kraje Niemiec, nim popełnili smobójstwo na skalę narodową pod Lipanami, w której radykalni taboryci zostali rozgromieni przez utrakwistów i katolików. Zawiedzione nadzieje ludu czeskiego znajdowały odtąd pociechę w legendzie o górze Blanik, w której pobici bohaterowie mieli wyczekiwać zmartwychwstania, by znów wyruszyć i przywrócić krajowi dawną świetność. Zawodem dla wszystkich ówczesnych buntowników i rewolucjonistów, jednym z największych, było to, że podczas walk reformacji Czesi nie wyruszyli ani razu, nie wkroczyli z decydującą interwencją. 423 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA Wielkie rozczarowanie sprawili także Szwajcarzy, w których pokładano jeszcze większe nadzieje. Pierwsze chłopskie powstania zaczęły się na skraju Szwajcarii, wielokrotnie też przenikając w głąb. Znaczną rolę odegrało oczekiwanie na pomoc dobrze uzbrojonych szwajcarskich-chłopów, którzy po stronie Francji czy papieża zdobyli wielką sławę na tylu polach bitewnych Italii. Chłopi jednak nie przyszli; główną przyczyną było to, że chłopskie kantony, położone daleko od Niemiec, w górach, były w niezgodzie z ogarniętymi reformacją szwajcarskimi miastami w pobliżu Niemiec i prowadziły odrębną politykę, która później doprowadziła do wojny domowej i podziału Szwajcarii na obszary katolickie i protestanckie. Inną jeszcze, wciąż zawodzącą nadzieją było oczekiwanie na wielkiego cesarza, króla lub przywódcę, który również w przekonaniu chłopów był nieodzowny. Skąd miał nadejść — czy może z jaskini w górach Kyffhauser jak Barbarossa, jako bohaterski wojownik czy jako święty -- tego nie wiedziano. Zaszczytne zamiary przeprowadzenia wielkich reform często przypisywano zupełnie marnym władcom, o których zresztą nic dobrego nie słyszano, takim jak wiarołomny piękniś, cesarz Zygmunt, czy Fryderyk III. Jeszcze silniej działały ogólnikowe w ujęciu przepowiednie o Tysiącletniej Rzeszy, które w czasach zamieszania nigdy nie zawodziły... Powoływały się one na biblijnych proroków, co nadawało im poważanie i posłuch, jakiego nie miały żadne inne hasła. Były krótkie i zwięzłe. Mógł je zrozumieć i dalej przekazywać nawet analfabeta. Ostatni będą pierwszymi! Nad księżmi, Kościołem i wielkimi tego świata odbędzie się straszliwy sąd! Głoszono tak zawsze, a Luter nie był ostatni, który tak mówił. „Prawo" - — to słowo jeszcze wtedy brzmiało podniośle. Bóg jako sędzia, przed którym człowiek musi zyskać usprawiedliwienie — taka była główna idea Lutra. „Stare prawo", wciąż przez panów łamane i wymagające przywrócenia --to jedno z głównych haseł chłopów, podobnie jak „prawo Boże", które było w upadku od jeszcze dawniejszych czasów, gdy Adam orał, a Ewa przędła, czy od czasów, gdy pierwsi chrześcijanie łączyli się w pobożne gminy, dzielili się wszelkim dobrem i nie podlegali nikomu i niczemu prócz Słowa, które obiecywało im nowe życie. Predykanci głosili szeroko. Nie umiemy uprzytomnić sobie ani ułatwień, ani trudności, z którymi się spotykali. Nie było granic i kontroli granicznych, przechodzili swobodnie z kraju do kraju, nikt ich nie mógł zatrzymać. Wędrowali pieszo i wśród wyrzeczeń, na które dzisiaj nie zdobyłby się żaden agitator. Na opór władzy świeckiej napotykali tylko w miastach, otoczonych murami, ze strażnikami w miejskich bramach; z miast wydalano ich zawsze. Zarazem tam właśnie znajdowali pomocników i sojuszników: wśród niższych klas, nieustannie walczących z warstwami uprzy- wilejowanymi. Grało tu rolę inne jeszcze zjawisko: przychodził oto ktoś z zewnątrz, człowiek nieznany, który siłą swej wymowy poruszał wszystkich. Wygląd zewnętrzny nie był tu bez znaczenia. Niemal zawsze człowiek taki był wychudły, wynędzniały, nieraz obdarty, osiadli zaś mieszkańcy -dobrze odżywieni. Słowa mówiące o tłustym, połyskującym sytością księdzu czy rajcy miejskim były stałą formułą w pismach politycznych i ulotnych drukach. Była to walka chudych i głodnych przeciw grubym i sytym, a w owych czasach jedzenia i picia bez umiaru sążnisty obwód ciała był niechybnym niemal znamieniem kogoś posiadającego. Czy istotnie chłopi byli wygłodzeni i ubodzy? Toczono o to spory, a uzasadnienia przytaczano niedostateczne. Wymiar tego, co dopuszczalne -już nie mówiąc, co zasadne — w zakresie wyrzeczeń i świadczenia pracy, nie był dokładnie ustalony w żadnym porządku społecznym, a jedynie wyrażany w postulatach, programach czy w apologiach mówiących o stanie zgodnym z wolą Boga. Literackie obrazy i świadectwa przekazane z tamtych czasów przyczyniły się do zamieszania w pojęciach. Wszystkie pochodzą ze strony mieszczan; chłop był niemy, pisać nie umiał. Mieszczańska pyszałkowatość sprawiała, że w opowieściach i karykaturach chłop przedstawiany był zawsze jako Kunz, z grubą Gretą u boku; zawsze coś żarł, ubrany z przesadą i zbytkiem, pretensjonalny pod każdym względem, nieokrzesany, głupi, złośliwy i podstępny, chytry i szczwany. Życzliwi pisali w poważniejszych rozważaniach, że stan chłopski jest przecież tym, który żywi, z którego żyją wszyscy. Historia gospodarcza notuje okresy, w których chłopom wiodło się lepiej, i takie, w których było im źle; napotyka jednak na trudności z powodu niedostatecznych danych, a kłopoty sprawia przede wszystkim bezprzykładne rozdrobnienie i wielorakość sytuacji i stosunków, wykazujących w Niemczech skrajne różnice i znaczne gradacje między poszczególnymi obszarami, od okolic zamieszkiwanych przez wolnych jeszcze i świadomych chłopów „królewskich", aż po takie, gdzie panowało jawne niewolnictwo. Pewne jest, że feudalna forma rządzenia likwidowała wszystko, co jeszcze przetrwało z dawnych praw ochronnych, sięgających w mityczną prehistorię. Jest to dokładnie wyszczególnione w jedynych dokumentach, jakie mamy ze strony chłopów — z ich pism ze skargami. Są one niekończącym się katalogiem drobnych żądań i krzywd. Nazywało się to „oskrobywaniem i obdzieraniem"; również u Lutra; uporczywym, twardym „obdzieraniem ze skóry" i stopniowym znoszeniem praw, które były i tak dość niesprawiedliwe, ale jednak były i obowiązywały, pochodziły z dawna i nie wnosiły nowych, dodatkowych obciążeń. Dziesięcina była Podatkiem, który chłopi nadal jeszcze często uważali za uzasadniony, gdy chodziło o „dużą" dziesięcinę, uiszczaną ze żniw, w ziarnie; do tego doszła 424 425 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA „żywa" dziesięcina w postaci bydła, cieląt, źrebiąt, jagniąt oraz „martwa" z odstawianiem siana, chmielu, zbieraniem poziomek i jagód, wciąż rozszerzana, aż doszło do tego, że pani na zamku, hrabina von Lupfen, nakazała zbierać skorupy ślimaków, potrzebne jej do motania przędzy. Pierwsze powstanie chłopskie w południowych Niemczech rozwinęło się z rozgoryczenia z powodu zbierania owych ślimaczych skorup. Lista danin w żadnym razie na nich się nie wyczerpuje, zapełniłyby niejedną stronicę. Zwiększano wciąż prace pańszczyźniane. W życiu rodziny chłopskiej najbardziej dotkliwe były te świadczenia, których wymagano po śmierci ojca rodziny; właściciel ziemski domagał się „najlepszej sztuki", najlepszego konia czy najlepszej krowy, w razie potrzeby wyprowadzanej przez sługi pana z chłopskiej obory; dla ubogich rodzin chłopskich mogło to oznaczać ruinę. Coraz bardziej ograniczano dawne prawa i zwyczaje, zezwalające chłopom łowić ryby czy łapać raki, zabić zająca czy upolować większą zwierzynę. Chłopi najbardziej walczyli o prawo polowania i odłowu zwierzyny, od pewnego czasu uważane za wyłączny przywilej szlachty, a jedną z pierwszych demonstracji w powstaniach było wyłowienie wszystkich ryb ze stawu pewnego szlachcica. Najgorsza jednak była niepewność prawa, pozostawiająca chłopa całkowicie bez obrony. „Dawne pochodzenie" praw, najczęściej niepisanych, traciło znaczenie, ustępując przed praktycznym wyzyskiem uprawianym przez poborców podatkowych, pełniących zarazem funkcje administratorów, rządców, wójtów; najsprawniej tu działały fundacje duchowne i opactwa posiadające już coś w rodzaju aparatu urzędniczo-biurokratycznego, z aktami, których chłop nie mógł czytać, bo nie umiał, i do których wpisywano wciąż nowe paragrafy, zniżając czynszowników do pozycji chłopów pańszczyźnianych, nakładając na chłopa coraz to nowe powinności, a tak zwane pogłówne zwiększając nawet dwudziestokrotnie. W niepewności prawa dopatrujemy się głównego źródła i przyczyny chłopskich powstań. Znamienne, że powstania te ograniczone były do obszarów, gdzie — w Szwabii zwłaszcza i Frankonii — niepewność ta była największa, gdzie znaczne było rozdrobnienie własności i występowały gęste skupiska karłowatych posiadłości ziemskich, siedzib ubożejącej szlachty. Północne Niemcy, z dużymi majątkami i uporządkowanymi stosunkami własności, nie uczestniczyły w powstaniach, choć trudno byłoby ustalić, czy tam chłopom żyło się lepiej. Większe czy mniejsze zubożenie w ogóle nie jest tu miernikiem o bezwzględnej ważności. Właśnie uciskany o większym stopniu uświadomienia, a nie żyjący w tępej beznadziejności niewolnik zwykł najczęściej chwytać za środki samoobrony i pomocy. Głównymi terenami powstań były obszary, skąd rekrutowały się najemne oddziały, zaciągane przez wielkich wojennych przedsiębiorców, którzy tam mieli miejsca rf 27. Uzbrojeni chłopi, ok. 1525 werbunku żołnierzy. Dawni najemni piechurzy teraz tworzyli bojową elitę chłopskich grup, a uzyskiwane sukcesy trzeba przypisać udziałowi i instruktażowi tych doświadczonych żołnierzy. Według zwyczaju piechurów, chłopi formowali się do walki w pierścień, tworzyli wyraźne grupy bojowe i — też według zwyczaju piechurów — wziętych do niewoli karali biegiem przez rózgi. Dawnym żołnierzem był także Joss Fritz, który już z początkiem stulecia przewodził powstaniom w Bryzgowii i pojawiał się wciąż na nowo, agitując i organizując, nieznużony i nigdy nie pochwycony. Ujawniają się w mm już cechy znamienne dla rewolucyjnego przywódcy: utworzył całą grupę łącz- 426 427 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA ników, sięgając nawet do potężnych żebraczych gildii z malowniczymi „królami żebraków" na czele; mądrze wykorzystywał kontakty z rycerstwem, mieszczanami i ubogimi duchownymi; wyznaczył tajne punkty zborne i ustalił znaki rozpoznawcze; wprowadził sztandar z symbolem Związku Chodaka grubym chłopskim butem z jednego kawałka skóry, związanego rzemieniem; symbol ten wyrażał ubóstwo i jedność. Pojedyncze powstania na początku, zawsze ograniczone lokalnie,'zawsze krótkotrwałe, miały ten jednak skutek, że w południowych Niemczech tworzyły się rewolucyjne tradycje. Hasła niemal zawsze były bardzo proste: zniesienie danin, żadnego pana prócz cesarza, wolność wypasów, połowów i korzystania z lasu, zachowanie „prawa Bożego". W szczegółach programy są zawsze nieokreślone i trudno je nawet odtworzyć; na zachowane świadectwa składają się niemal wyłącznie protokoły z zeznaniami pochwyconych dowódców, składanymi pod presją bezlitosnych tortur, lub kroniki pisarzy miejskich, oczywiście stronnicze, autorzy odrzucają z góry wszelką współwinę miejskich gmin, nieraz uczestniczących w walkach, i wszelkie zło chcą przerzucić na chłopów. Udział miast był jednak znaczącym czynnikiem. Miejskie powstania, w których dochodziło do otwartego starcia między uprzywilejowanymi „rodami" a niższymi klasami, w walce trwającej już od stuleci, przyczyniły się tak samo jak powstania chłopskie do wstrząsu Rzeszy, do naruszenia luźnej jej tkanki. Działały tu nie tylko „struktury poziome", sojusz miejskich plebejuszy z chłopami, ale także „interesy przebiegające w pionie". Gdy chodziło o to, by przeciwstawić się znienawidzonej hegemonii któregoś z biskupów, magistraty wielkich miast nie gardziły związaniem się nawet z chłopami, co widzimy na przykładzie Erfurtu; powtarzało się to w różnych wariantach. Nacisk rozwijającej się gospodarki kapitałowo-pieniężnej rozciągał się już na wszystkie stany. Walka z lichwą była hasłem, z którym teoretycznie prawie wszyscy się zgadzali, nie umieli jednak powiedzieć, gdzie są granice lichwy, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy, albo jak można pokryć rosnący popyt na wszelkiego rodzaju towary. Właśnie kłopoty gospodarcze i społeczne były tłem powstań „Związku Chodaka", czy „Biednego Konrada" w Wirtembergii. Podobne rewolucje wstrząsnęły też innymi krajami. Na Węgrzech już wcześniej, w roku 1514, doszło do wielkiej wojny chłopskiej, o której w Niemczech szeroko informowały „Neue Zeitungen"; przerażający wynik końcowy tej wojny działał paraliżująco przez długi czas. Na Węgrzech zebrano wojsko na krucjatę, a działo się to na krótko przed zdobyciem kraju przez Turków, którzy stali już nad dolnym Dunajem. Prymas i kardynał Tamas Bakócs prowadził sprawę szczególnie lekkomyślnie. Krucjata miała zdobyć Konstantynopol; uczestnikom obiecano nie tylko zwykły w takich razach odpust, ale także 428 posiadłości ziemskie w Turcji. Wielu chłopów sprzedało wszystko, co mieli, przyłączyli się chłopi pańszczyźniani, którym obiecano wolność, powstało wojsko w sile 50 000 żołnierzy, na którego czele stanął Gyorgy Dózsa, Węgier z północno-wschodniego Siedmiogrodu. Kardynał pojechał do Rzymu na konklawe, gdzie wystąpił jako jeden z kandydatów na papieża; pan na 26 prebendach pokazał się tam z przepychem, którym zadziwił nawet Rzym, wybredny, bo do wielkiej pompy przywykły; powrócił zaś z wiadomością, że kuria tymczasem doszła do porozumienia z sułtanem i krucjata już niepotrzebna. Krzyżowcy podnieśli bunt. Przywództwo powstania objął Dózsa. Zaczął się ciąg kampanii, początkowo udanych. Zabijano szlachtę i duchownych, palono klasztory, przez krótki czas wydawało się, że całe Węgry wpadną w ręce powstańców; „król Dózsa" był na ustach wielu, okazał się dobrym taktykiem, kiepskim jednak strategiem. Podzielił swe wojsko na pięć grup, które uderzyły we wszystkich kierunkach; miał nadzieję, że przyłączą się chłopi. Żołnierzy wybito jednak do nogi, ostatni zginął Dózsa. Zwycięzcą był jego rodak, wojewoda Siedmiogrodu Zapolya, który wybrany następnie przez szlachtę na króla Węgier i popierany przez sułtana stał się cennym sojusznikiem wszystkich tych mocarstw, które konspirowały przeciw Habsburgom. Krwawy sąd nad powstańcami przewyższył jeszcze okrucieństwa, które w niedalekiej przyszłości spotkały chłopów niemieckich. „Król Dózsa" został upieczony na rozżarzonym tronie z żelaza; mówiono, że jego stronników zmuszono, by zjedli niedopalone szczątki jego ciała. Pańszczyźniana niewola w bardzo dotkliwej postaci stała się przez następne stulecia losem węgierskich chłopów. W tym samym czasie poważne zamieszki wybuchły w Krainie i w Ka-ryntii; w Hiszpanii panowaniu młodego króla Karola zagroziły powstania mieszkańców miast, comuneros; z mieszczańskich początków opozycji nabrał na chwilę rozpędu stan czwarty, w Walencji zwłaszcza i na Balearach. Zawsze zwyciężała szlachta najemnymi swymi oddziałami; zawsze potem bez litości karano i przez długi czas trwało gnębienie i ucisk. Wszędzie ten sam obraz i przebieg: z początku znaczne sukcesy i rychły ich koniec, przede wszystkim z braku dyscypliny, dalej — przez dojście „elementów niepożądanych", które chciały tylko łupić i plądrować, a odchodziły, gdy sytuacja stawała się trudniejsza, wreszcie — wskutek tego, że zawiodły nadzieje na szeroką pomoc mas z innych okolic. Taki też miał być niebawem los powstania niemieckich chłopów. „Już niewiele brakowało." Upatrujemy w tym fatum wojny chłopskiej, największe, sytuujące ją w pobliżu innych nie spełnionych zmian i zwrotów w dziejach Niemiec. Już niewiele brakowało, a byliby zwyciężyli niemieccy cesarze średniowiecza; już niewiele brakowało, a Hanza doprowadziłaby 429 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA do ogromnego rozkwitu miast; już niewiele brakowało, a doszłoby do wielkiej reformy i przeobrażenia Rzeszy; nie mamy zamiaru wyliczać tu jeszcze innych nie spełnionych zwycięstw, wojen, rewolucji. Wynik skłaniał zawsze do rozważań nad możliwością zwycięstwa lepszej sprawy i do różnych przypuszczeń. Niepowodzenie najprościej wyjaśnia słowo „zdrada", a każdą rewolucję obciąża tym prostym słowem następna. Poeci też wnieśli swój przyczynek do wojny chłopskiej; Gotz von Berlichingen Goethego i Florian Geyer Gerharta Hauptmanna to utwory, których autorzy poetycko opromienili wątpliwe i podejrzane postacie, jakie przyłączyły się do ruchu. Malowniczych rysów na pewno wydarzeniom tym nie brakuje, a z dużego dystansu można delektować się nimi tak samo nieobowiązująco, jak fantazyjnymi drzeworytami i ornamentami w zażartych publikacjach, w których zawarty jest obraz nędzy i przerażającej rzeczywistości. Postacie przywódców, na ile można poznać je z relacji, niemal zawsze stronniczych, to prawdziwie barwne towarzystwo. Chłopów na dobrą sprawę tam nie ma. Chłop nie miał zdolności artykulacji. Nie umiał pisać i nawet dla swoich skarg — jedyne, co w archiwach po nim pozostało — potrzebował kogoś władającego piórem, by przelał na papier jego troski; te zawsze sprawiają wrażenie czegoś „drobnego", ograniczonego, w istocie zaś kryją w sobie ucisk, który przejmuje grozą. Wendelin Hipler, dawny kanclerz książąt Hohenlohe, był jednym z najbardziej wpływowych przywódców, jedynym też, który — opierając się na wcześniejszych publikacjach o reformie -opracował obszerniejszy plan przyszłej reformy. Chłop nie umiał mówić, był zdolny jedynie do jęku, narzekań, a w końcu — do krzyku. Przewodnie stanowisko przejmowali teraz oberżyści, sprawni w wymowie, przywykli do tego, by mówić w swych gospodach do gości. Główny kontyngent kierowniczy tworzyli kaznodzieje i księża. Na fachowe funkcje wojskowych — ich niedostatek szczególnie dawał się we znaki —powoływani byli kapitanowie najemnych piechurów czy rycerze, jak Gotz von Berlichingen, nader niepewni, czy, jak Florian Geyer, który rychło, wraz ze swoim „czarnym hufcem" popadł w niezgodę z dużymi a niezdecydowanymi siłami głównymi. Nie można dopatrzeć się ani jednolitego przywództwa i dowodzenia, ani dostatecznej łączności między poszczególnymi obszarami powstania. Wielki ruch od razu dzielił się na lokalne akcje i przedsięwzięcia, często tak odległe od siebie, że nawet ze słyszenia mało co o sobie wiedziano. Jednakowa jest i wspólna tylko furia, która we wszystkich miejscach każe płonąć tym samym hasłom. Postępowanie natomiast jest z gruntu niejednakowe. To przedkłada się w pokornych zwrotach prośby o uwolnienie od najcięższych danin, zapewniając, że wielka dziesięcina uiszczana będzie nadal z całą sumiennością; to znów, w sposób radykalny i stanowczy, żąda się całkowi- tej wolności. Często na czele stoją postulaty religijne: swobodny wybór proboszczów, głoszenie czystej Ewangelii, po nich dopiero następują żądania ekonomiczne i socjalne. Częste jest powoływanie się na „dawne prawa" i sprawiedliwość Bożą". Apeluje się do sejmów krajowych, do sądów rozjemczych, do cesarza, ten przebywa w Hiszpanii i o wydarzeniach, o walkach, dowie się dopiero, gdy będzie już po wszystkim. Czas, jakże cenny, traci się na pertraktacje ze zwierzchnością — z opatami, z właścicielami dóbr ziemskich, książętami, radami miejskimi; wtedy zdrada występuje we wszelkich możliwych postaciach: przekupywanie dowódców, bojaźliwe odchodzenie chwilowych sprzymierzeńców czy jaskrawy oportunizm, który kazał — dopóki sprawa stała dobrze — przybierać na pewien czas pozory „chłopskie", a we właściwym czasie stanąć po stronie zwycięzców. Obok i wśród tego uderza się z wściekłością na najbliższe cele, kuszące dostępnością i łatwo pokonywane — klasztory, opactwa, siedziby szlachty; szybkie sukcesy przyćmiewają ostrość spojrzenia, wytwarzają nadmiar pewności siebie i beztroskę; wierzy się teraz w rychłe zwycięskie zaatakowanie najsilniejszych twierdz i ponosi się klęskę. Największe i najbogatsze w sukcesy powstanie we Frankonii rozbija się i upada w szturmie na twierdzę Wiirz-burg, podjętym wbrew radom ludzi doświadczonych w wojnie. Jak we wszystkich wojnach, także wśród wyszkolonych oddziałów żołnierskich działa i teraz w ogromnym stopniu element paniki, zwiększony tym jeszcze, że gromady chłopskie ani trochę nie były przyzwyczajone do dyscypliny; miało znaczenie i fatalne skutki również to, że walczono najczęściej tuż w pobliżu rodzinnych wsi i po każdym nieudanym wypadzie chciano jak najszybciej wracać do domów. Nawet pory roku miały tu znaczenie: powstania zaczęły się wiosną, a na żniwa trzeba było wrócić do gospodarstw. Wielkie gromady chłopskie rozsypywały się, gdy tylko dojrzało zboże; już przedtem wielu zobowiązywało się tylko do kilkutygodniowego okresu służby. Jedynie najemni piechurzy stali w ciągłości pod sztandarami, w każdym razie tak długo, dopóki wypłacano żołd i można było zdobywać łupy. Walkę rozstrzygnęli najemni piechurzy książąt i sprawili krwawe żniwa, oceniane przez ówczesnych na ponad 100 000 zabitych chłopów. Bezradność i zamęt po stronie chłopów jest faktem. Inny fakt — ten, że mimo to potrafili, choć na krótką chwilę, stać się tak wielką siłą, wskazuje, jak spróchniały był grunt, na którym doszło do powstań; wskazuje lepiej niż wszystkie pisma chłopów ze skargami i późniejsze naukowe badania nad zasadnością tych skarg. Najbardziej godne są uwagi początkowa bezradność, bezwład i tchórzliwość wszelkich władz; później natomiast, już po zwycięstwie wywalczonym rękami swych żołnierzy, władze te traktowały zwyciężonych z całą brutalnością i bez żadnych skrupu- 430 431 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA łów łamały układy i porozumienia, które podpisały w trudnej dla siebie sytuacji. W jesieni 1524 doszło do pierwszych powstań o znaczeniu jeszcze lokalnym; właściwy wielki bunt i wojna trwały krótko, od wiosny do początku lata 1525, z długim epilogiem w bardziej oddalonych okolicach Salzburga w Tyrolu i Styrii, gdzie walczono aż do początku 1526. Głównym tereneni walk były okolice Jeziora Bodeńskiego, Czarnego Lasu, aż do Frankonii; w kierunku zachodnim ruch sięgał do Alzacji, ku północy oddzielne powstanie rozwinęło się w Turyngii. Jest to jedynie ogólny zarys geograficzny czterech najważniejszych centrów. W tym samym czasie, w luźnym jedynie związku z powstaniami chłopskimi, były bunty w miastach, we Frankfurcie, Moguncji, Augsburgu i w innych miejscowościach. Poszczególne działania bojowe polegały często na tym, że mieszkańcy jakiejś doliny zbierali się i atakowali okoliczne klasztory i zamki, z pominięciem celów dalej położonych; bywało także, że sami musieli bronić się przed chłopskimi gromadami „z zewnątrz", które podjęły wypad poza swój teren. Dane, jakie się zachowały o liczebności wojsk czy gromad, są wszystkie wątpliwe i wymagają znacznego zredukowania, podobnie jak prawie wszystkie ówczesne dane liczbowe o bitwach i wojnach. W każdym razie masy wojowników wyglądały imponująco, zwłaszcza wtedy, gdy wzorem wysłużonych piechurów formowały się w zwykłym bitewnym ordynku, z „oddziałem straceńców" jako awangardą czy oddziałem szturmowym i ze „zwykłą gromadą" jako siłą główną. W większych gromadach wprowadzano wojskowy porządek dowodzenia i „obsadzano kapitanów i chorążych, feldfeblów i wszystkie inne rangi", a także bardzo ważne stanowiska komisarzy: kontrybucji i łupów. Obsadzenie tych stanowisk ludźmi pewnymi sprawiało wiele trudności, wywoływało też spory, co w końcu przyczyniało się do niepowodzeń; uzbrojenie było najczęściej niedostateczne, a już całkiem źle było z wyposażeniem w działa, brakowało też wyszkolonych bombardierów, w przeciwieństwie do przeciwnika, dobrze wyposażonego w artylerię i obsługę. Mogą nas dziwić wiadomości o piorunującym działaniu jednej salwy z ko-lubryn, która, oddana przez książęce wojsko, często kończyła bitwę, zanim jeszcze się zaczęła — zwłaszcza gdy uwzględnimy, jakie to były pociski, kamienne kule, i jak niewielka była celność ówczesnych dział. Ale nowa broń miała w sobie coś przerażającego, demonicznego, rozstrzygała też wynik w ciągu kilku minut, nawet gdy walczyli wyszkoleni żołnierze, najemni piechurzy. Prócz tego jednak -- gdy dowodził dobry, przezorny dowódca — spotykamy się ze zręcznymi manewrami taktycznymi, występują umocnienia pozycji, oszańcowania, są dowody wielkiej odwagi, czy to w natarciach na otwartym polu, czy we wspinaniu się na mury atakowanych miast. Ogólnie biorąc, wojska chłopskie stosują najpowszechniejszą wówczas taktykę bojową: zgromadzenie sił w miejscu potyczki czy bitwy i natarcie obu stron; o wyniku rozstrzygała walka wręcz. W tych warunkach, mimo przewagi liczebnej, gromady chłopskie już z góry musiały ulec przeciwnikowi, którego dyscyplina bojowa była znacznie wyższa. Przeciwnik to książęta i część dużych miast. Drobna szlachta w większości utraciła ducha po klęsce Sickingena, broniła się też jedynie sporadycznie; już przedtem chłopi pomagali w zdobywaniu i burzeniu zamków, teraz zaś kontynuowali to na własną rękę. Nic może lepiej nie charakteryzuje upadku stanu drobnoszlacheckiego -- który tak jeszcze niedawno chełpliwie proklamował nowy porządek Rzeszy pod własnym przewodnictwem — niż zupełny brak oporu, gdy pozwalał on burzyć i palić swoje zamki i twierdze. Niemało panów i hrabiów nisko chyliło się przed chłopskim sztandarem, pozwalali się nazywać „braćmi": bracie Hohenlohe, bracie Lówenstein!, i chętnie składali wszelkie przysięgi, które i tak zamierzali złamać przy pierwszej sposobności. Nadzieje na pozyskanie i tego stanu dla słusznej sprawy spowodowały, że w chłopskim ruchu znalazło się mnóstwo niepewnych sprzymierzeńców. Wielu z nich sądziło początkowo, że uderzenie skieruje się tylko przeciw posiadłościom duchownym: „Dopóki tyczyło to tylko księży i klasztorów, było dobrze, śmiał się cały świat" - pisze jeden z ówczesnych kronikarzy. Dopiero gdy przyszła kolej na zamki i twierdze, a w którejś winnicy przegoniono dwudziestu szlachciców przez rózgi, świeccy przebudzili się, a oprzytomniawszy popadli w blady strach. Tak mówi 0 tym ludowa pieśń: Zebrali się panowie na wysokiej radzie, Chłopi powiedzieli: Damy im po zadzie! Wrócili w dom panowie, każdy zastrachany, Powiedzieli chłopi: Poiskajmy pany! Imponujące początkowe zwycięstwa zawsze były tragedią niemieckiej historii. W ciągu niewielu wiosennych tygodni gromady chłopskie podbiły 1 spustoszyły rozległe obszary, spaliły setki klasztorów, zniszczyły zamki; małe miasta przyłączały się, inne pertraktowały, rycerze tuzinami ciągnęli z chłopstwem dla łupu i zdobyczy, wyjaśniając potem —jak Gotz o żelaznej dłoni i miedzianym czole — że ich do tego zmuszono. Gromada chłopów tworzyła zwykle barwny pochód. Przywódcy często nosili podniszczony już strój najemnych piechurów, powiewały jedwabne sztandary, przodem szli dobosze i piszczałkarze, z tyłu kobiety, wozy na zdobycz, a na poboczu pola bitwy już czekali ludzie trudniący się wymianą i kupcy. Wiadomości o okrucieństwie chłopskim nabierały rozmiarów przesadnych i stronniczych, mówiły bowiem o działaniach nie „oddziałów regularnych", ale „śle- 432 28 Marcin Luter 433 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA. 28. Tomasz Miintzer pego pospólstwa". Bezlitosne wycinanie w pień i pustoszenie ogniem było powszechnym wojennym zwyczajem. Wydaje się nawet, że chłopskie gromady w większości zachowywały się raczej powściągliwiej niż wojsko, nie miały bowiem wprawy. Szybko się jednak rozbestwiały. Zagrabiona w bogatych opactwach i klasztorach zdobycz zachęcała do niezliczonych pijatyk, wina było pod dostatkiem; tak czyniono później, bo z początku rozbijano wszystko i niszczono. Ustanowieni profosi nie cieszyli się poważaniem ani posłuchem; narady kapitanów pełne były sporów i wzajemnej nieufności. Wiele chłopskich gromad ciągnęło po okolicy na własną rękę i w pojedynkę. Pojedynczo też je wybijano. Tylko na głównym obszarze powstań, w Niemczech południowych, utwo- rzyła się luźna władza nad skupionym tutaj terenem walk, a nawet powstał swego rodzaju rząd, chłopska kancelaria w Heiłbronn. Także z południowych Niemiec już z początkiem roku wyszedł program, 12 artykułów, skarga na piśmie i zarazem świecki odpowiednik 95 tez Lutra, w bardzo krótkim czasie szeroko rozpowszechniony drukiem. Wiele było takich ujętych w artykuły pism, radykalnych i bardziej umiarkowanych, ale tych dwanaście, jak brzmiał tytuł, stanowiło „gruntowne i sprawiedliwe artykuły główne". Są one dość umiarkowane i stanowią raczej obronę niż atak. Pomyślane zostały jako odpowiedź przeciwnikom, którzy twierdzą, że ujawniają się oto owoce Ewangelii: nieposłuszeństwo, gwałtowne czyny, lekceważenie wszelkiego autorytetu. Nie, brzmi na to odpowidź, to nie Ewangelia jest przyczyną, ale szatan, który zataja i ukrywa Boże słowo. Dopiero potem następują w piśmie artykuły z żądaniami swobodnego wyboru proboszczów, zniesienia niesprawiedliwych ciężarów, zniesienia poddaństwa chłopów, „które godne jest politowania, zważywszy, iż Chrystus krwią i męką zbawił nas wszystkich, tak pastucha, jak pana, wszystkich bez wyjątku". Wciąż powraca skarga na „nowe ustanowienia", na żądania wciąż nowych robót pańszczyźnianych, na zagarnianie przez panów wciąż więcej z wspólnej własności gminnej chłopów. Manifest brzmi jako całość tak skromnie i umiarkowanie, że przypisywano go kilku autorom: jakiś duchowny miałby być twórcą pełnych umiaru jego ram, a bardziej stanowczy rewolucjonista — poszczególnych artykułów. Ale uciekanie się do takich konstrukcji nie jest potrzebne. W jednej i tej samej duszy mieściło się wówczas bardzo dobrze i jedno, i drugie, „radykalne żądania" i powołanie się, jako na źródło nauki, na Ewangelię. Domaganie się wolności słowa było zarazem domaganiem się uwolnienia od obciążeń. Zresztą owych 12 artykułów miało znaczenie „awangardy", oddziału czołowego, poprzedzającego właściwy, późniejszy szturm; ukazały się w fazie, gdy jeszcze spodziewano się, że będzie się prowadzić szeroko zakrojone pertraktacje. W miarę jak wojska chłopskie zwycięsko szły naprzód, następowały ostrzejsze postulaty i całe orędzia. Jeden z przedruków 12 artykułów zawiera motto: „gdy będzie się chylił rok 1525, niewiele pozostanie chrześcijańskich sekt." Inny manifest ma na stronie tytułowej rysunek koła fortuny i napis: Fortuny koło tutaj widzicie, Bóg wie, kto teraz będzie na szczycie. Koło fortuny toczyło się w przerażającym tempie. W marcu i kwietniu mogło wyglądać na to, że chłopi zdobędą szturmem całe południowe Niemcy. Przyłączały się miasta Rzeszy. Panowie, hrabiowie zdejmowali Przed nimi kapelusze z piórami. Krążyły wielkie nadzieje, Tomasz Miintzer 434 435 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA głosił w Turyngii, że ruch ogarnął nawet zagranicę. I wtedy nastąpił zwrot, dlatego przede wszystkim, że z Italii powrócili najemni piechurzy, których cesarz przestał opłacać, i szukali dla siebie nowego zajęcia. Książęta ocknęli się z pierwotnego osłupienia; włączył się Związek Szwabski, jedyna instytucja zachowująca pewną spójność. W służbie Związku był Georg Truchsess, dowódca pozbawiony jakichkolwiek względów, który niebawem zyskał groźną sławę pogromcy chłopów. Szale przez chwilę jeszcze się wahały. „Kanclerz chłopów" w Heilbronn, Wendelin Hipler, daremnie wzywał rozproszone gromady do koncentracji. Sprzeciwił się, by chłopi po kilku tygodniach wracali do domu i by zastąpiły ich świeże oddziały, które należało dopiero, choćby trochę, wyćwiczyć w robieniu bronią. Hipler chciał zaciągnąć do służby przede wszystkim najemnych piechurów. Proponowali to sami. Wzbraniali się nawet służyć książętom, skoro walka szła „przeciw braciom". W działaniach wojennych bez wątpienia zachodzi punkt zwrotny. Książęta nie mieli wojska, a ogłoszony przez nich pobór nie da! wyników. Jedyną ich nadzieją pozostali zaciężni piechurzy. Rada wojenna chłopów przyjęła propozycję Hiplera, ale odrzuciła ją większość chłopskich gromad. Obawiano się, że trzeba będzie dzielić się łupem z piechurami. Zwycięstwa przewróciły im w głowach. Lekkomyślnie zaufano obiegowym twierdzeniom, że świat oto rozpalił się płomieniami walki, w której Bóg pozwoli nawet trzem chłopom zwyciężyć nad stu tysiącami wrogów. Zakończenie wszędzie identyczne. Pola walk, nietrafnie nazywanych bitwami, były miejscami, w których setki piechurów wybijały tysiącami chłopów. Zacięty, odważny opór małych grup sprawiał, że wycinano ich w pień. Obrazu dopełniają liczne zdrady, siłą rzeczy zwiększające się wraz z opadaniem szali. Truchsess był dobrze wyszkolonym żołnierzem i przezornym dowódcą, umiał też zręcznie pertraktować. Jako pierwsi odpadli od chłopów rycerze, którzy przyłączyli się przymuszeni czy z chęci łupów; wyjątkiem był Florian Geyer, który uciekł dopiero po zniczczeniu jego „czarnego hufca"; rycerski jego szwagier nakazał go zamordować w jednym ze swoich zamków, gdy ścigany Geyer szukał tam schronienia. W marcu i kwietniu chłopi panowali na obszarze Niemiec południowych i w Turyngii, w maju i czerwcu zostali pobici w Wirtembergii, Turyngii, Alzacji , na koniec we Frankonii. Do dzieła przystąpili kaci. Jeszcze większe spustoszenia niż chłopskie gromady spowodowały najemne oddziały; te zniszczenia były gruntowniejsze i dokonane wypraktykowaną już techniką. Daniny, nałożone na wsie i miasta obok kontrybucji, zostały utrzymane na stałe; poddaństwo istniało do wieku XVIII. Tylko na jednym obszarze, w krajach alpejskich, powstania trwały dalej, w kolejnym roku 1526. Tylko tam w walkach przeciw najemnym oddziałom 436 osiągnięto sukcesy. Znamienne, że w Styrii, Tyrolu, w okolicach Salzburga chłopi nie należeli do najmocniej uciśnionych; tyrolscy chłopi mieli nawet przedstawicieli w sejmie krajowym. Uzdolnionym ich dowódcą był Michael Gaismair, pochodzący z rodziny górniczej, przez długie lata sekretarz naczelnika prowincji Tyrolu oraz biskupa wBrixen;znał więc dobrze stosunki w Tyrolu i miał dobry przegląd sytuacji. W powstaniach tych przyłączył się do chłopów jeszcze inny stan, bardzo ważny: górnicy z najbogatszych wówczas w Europie obszarów kopalnictwa kruszców. Z racji pracy i zawodu nawykli byli do dyscypliny, spójności i najściślejszej zgody. Gaismair w swym programie „uporządkowania kraju" proponował całkowite wywłaszczenie Fuggerów, Hóchstetterów i Paumgartnerów, odebranie im zakładów górniczych i hutniczych, pierwszy projekt uspołecznienia środków produkcji. Monopole utraciły swe prawa z własnej winy. „Obciążyły cały świat niechrześcijańską swą lichwą i dzięki niej zgromadziły dla siebie olbrzymi majątek, co powinno przecież być przykładnie ukarane i usunięte." Plan ten, poprzedzony przez 62 artykuły sejmu krajowego, również pod innymi względami mierzy dalej niż skargi chłopów Szwabii. Co prawda przewidziany jest w Tyrolu ład wyłącznie chłopski. Paść mają wszystkie mury okalające miasta, istnienie miast ma odtąd być niedopuszczalne, pozostać mają tylko wsie, „by w całym kraju była całkowita równość". Z nadzieją mówi autor o energicznym użyźnieniu terenów podmokłych i o zwiększeniu upraw zboża. Również i tu zwyciężyli książęta, arcyksiążę Ferdynand i arcybiskup Salzburga, po dotkliwych porażkach, do których przyczynili się decydująco górnicy. Daremność ataków na wielkie warowne miasta Salzburg i Trydent miała znowu fatalne skutki. Gaismair z resztką swoich stronników musiał uciekać poza granice. Zagrażał nadal ze Szwajcarii, z Italii, gdzie jego służbę przyjęła Wenecja, aż na zlecenie arcyksięcia zabił go najemny skrytobójca. O wszystkich tych odległych sprawach Luter nie wiedział. Główną widownią była dlań Turyngia, bliższe jej części; o powstaniach w Szwabii czy we Frankonii słyszał niewiele więcej niż pogłoski o niesłychanych okrucieństwach chłopów. Cała wojna chłopska to dla niego obszar Turyngii, „marzyciele" i Tomasz Muntzer. W Miintzerze widział Luter ducha zła, szatana, który otumanił ludzi. Muntzer zrewanżował się podobnym zarzutem, a raczej pierwszy podniósł oskarżenie, że Luter jest mącicielem, który pochlebia i przymila się książętom, wydając ich władzy Ewangelię. Lud, chłopi byli dla Miintzera „wybranymi" jego własnej nauki; trudno ustalić, jak dalece apokaliptyczne jego twierdzenia rozumieli mieszkańcy Turyngii, których kilka tysięcy poszło za nim. Wydaje się niekoniecznie potrzebne szczegółowe wyliczanie jego błę- 437 BURZA OGNISTA WIELKA WOJNA CHŁOPSKA dów, krótkowzroczności i zawodów, które sprawiał w decydujących momentach, a także zupełnego braku dowódczych zdolności militarnych Równie mało był przywódcą ludowym w akcji, co Luter politykiem. Byj wizjonerem, nawoływaczem, prorokiem, agitatorem. Miał trzydzieści pięć lat, gdy zginął pod mieczem kata. Należy do tych, którzy nie urzeczywistnili ani swych zamiarów, ani siebie. Jego obraz na różne sposoby zniekształcano i najrozmaiciej interpretowano, od oszczerstw do hymnicznych uwielbień. Wiadomości o jego życiu po największej części pochodzą od przeciwników lub ze stronniczych kronik. Prócz tego jeszcze są zeznania, które sam złożył na torturach. Miintzer pochodził z gór Harzu, urodził się w Stolbergu, miał nieźle sytuowanych rodziców, studiował i wcześnie rozpoczął życie wędrowne, miejsc pobytu nie znamy; polecony przez Lutra przybył do Zwickau, gdzie wszedł w kontakt z tamtejszymi „marzycielami", z sukiennikiem Storchem i z „prorokami z Zwickau", którzy odwiedzili Lutra w Wittenberdze, budząc jego zaniepokojenie nowymi i radykalnymi naukami. Głosili zasadę „oświecenia wewnętrznego", odrzucali chrzest dzieci, ponad Biblię przedkładali własne objawienia duchowe, doświadczanie i doznanie Boga w wizjach. Na Miin-tzera oddziałały husyckie nauki z niedalekich Czech, a między innymi hasło bezlitosnej walki przeciw wszystkim „bezbożnym" i myślącym inaczej; od opata Joachima z okresu Hohenstaufów, którego uznał za jednego ze swych nauczycieli, przejął chiliastyczne oczekiwanie bliskiego końca czasów, po którym miało nastąpić Tysiącletnie Królestwo; poruszał się też po torach myślowych niemieckich mistyków, zwłaszcza Taulera. Zwracał się do „poniżonych i znieważonych", do ubogich, w których znajdował słuchaczy. W Zwickau głosił kazania do sukienników i rzemieślników; został wydalony z miasta. Wydalanie stało się jego losem. Był pełen goryczy już z natury, a nie zgorzkniały pod wpływem życia. Gorzki los, „krzyż", był jego hasłem. Przeciw niczemu nie występował chyba tak ostro jak przeciw wyobrażeniu Chrystusa „słodkiego jak miód" i wygodnej wierze, a w Lutrze widział przedstawiciela tego poglądu. W roku 1523 pojawia się Miintzer jako kaznodzieja w miasteczku Allstedt w Turyngii. Pośród pięciuset rolników--mieszczan i rzemieślników znajduje entuzjastycznych zwolenników, należą do nich także miejscowy proboszcz i zarządca zamku; żeni się z byłą zakonnicą, rodzi mu się syn. Kazania Miintzera, z których niewiele się zachowało, znajdują szeroki oddźwięk w okolicy. Zmienia porządek nabożeństwa, jeszcze przed Lutrem tworzy mszę niemiecką, pisze o liturgii, tłumaczy łacińskie hymny na wyrazistą niemczyznę i wydaje zarządzenia dla gminy, bardzo przezorne, nawołujące do ścisłego przestrzegania obyczajności. Pa'j go zarazem wola rozpowszechniania jak najszerzej swoich myśli; jest to cos 438 więcej niż ambicja, które to słowo można zastosować do każdego umysłu samodzielnego i nietuzinkowego. Bez wątpienia jednak Muntzer, podobnie jak Luter, wierzy w natychmiastową i powszechną skuteczność Słowa. Dar jroroctwa dany jest nie tylko postaciom z Biblii, może ponawiać się w późniejszych czasach. Bóg i dzisiaj przemawia do swoich „wybranych", przez których „niezwykłe rzeczy" czynić będzie. Muntzer zyskuje powierników i /aufanych, których rozsyła jako emisariuszy. Jak zwykle w ruchach podziemnych, gdzie rzeczy dziać się muszą w tajemnicy, również i tu nie da się uchwycić ani ich wędrówek, ani wpływu. „Duch Allstedtu" niepokoi Lutra, który w nim widzi ciąg dalszy działalności „niebieskich proroków" z Zwickau. Koresponduje z Muntzerem, ten stara sję usprawiedliwić i zaprzecza wszelkim swoim kontaktom z sukiennikiem Storchem. Luter przestrzega, by nie narobił sobie nowych wrogów. Muntzer w swym Allstedt czuje się już jak samoistna potęga, równa „Wittenberczykom" co do siły, a przewyższająca ich duchowo. Akcją na pokaz jest zniszczenie przez mieszkańców Allstedt — za przykładem Karlstadta w Wittenberdze — kaplicy z cudownym obrazem Maryi, jako „przybytku diabła"; władze kraju wszczęły śledztwo. Wszystko to, na rok przed śmiercią Miintzera, było działaniem jeszcze bardzo lokalnym: niewielkie ognisko niepokoju w okolicy i bez tego pełnej niespokojnych myśli. Poglądy swoje, zbliżone do Miintzerowskich, rozpowszechniał w Orlamiinde Karlstadt. Orlamundczycy odrzucili jednak wspólność myśli i działań z obywatelami Allstedt. W Eisenach kaznodzieja Strauss zapowiada przywrócenie praw Mojżeszowych; w Weimarze do Straussa przyłącza się nadworny kaznodzieja Stein. Elektor Fryderyk z bratem swym i współregentem Janem wysłuchują informacji o wszystkich tych zapatrywaniach; Jana głęboko poruszają słowa nadwornego kaznodziei. Obaj książęta udają się do Allstedt, by posłuchać Miintzera. Występuje on jako prorok wobec „zabiegli wych drogich książąt". Muntzer interpretuje proroctwo Daniela, który miał objaśnić Nabuchodonozorowi znaczenie snu o królestwach ziemskich i wiecznym królestwie Boga. Jest to Pismo uczone*, z mnóstwem cytatów z Biblii, wskazujących na oczytanego teologa. Z cytatów ujawnia się nienawiść Miintzera do „uczonych w piśmie, którzy z lubością kalają się potrawami królewskimi u dworu", do ludzi ••bezbożnych, kłamliwych i zwodniczych". Nazwiska Lutra nie wymienia, e§o jednak ma niewątpliwie na myśli, gdy mówi o „bracie Tucznym "ieprzku". i „bracie Spokojnisiu", który odrzuca historię i wizje. Koniec >statniego ziemskiego królestwa już nadszedł, „ach, mili panowie, jak piekle to będzie, gdy Pan laską żelazną pokruszy zduńskie naczynia, Psalm 2. T- Muntzer, Kazanie do ksiąiqt. Wygłoszone 13 lipca 1524 na zamku w Allstedt. 439 BURZA OGNISTA Dlatego, przenajdrożsi, ukochani rządzący, dobrze wysłuchajcie wyroku na was z ust Pana, a niech was nie wstrzymuje udawana cierpliwość i do broć obłudnych waszych duchownych! Albowiem oderwany od gór kamień urósł w wielką lawinę. Ubodzy nieduchowni i chłopi widzą to znacznie lepiej niż wy." Nie mamy wiadomości, jak ukochani rządzący przyjęli tę przemowę, nie wiemy też, czy Miintzer wygłosił ją zgodnie z wydrukowanym tekstem Do mocnych słów książęta przywykli. Ale rozgniewał się Luter. Napisał do książąt orędzie o „duchu buntowniczym", który bez skutku krążył, aż wreszcie w Allstedt „uczynił sobie gniazdo i wśród naszego pokoju, ochrony i osłony zamierza walczyć przeciw nam". Ostro zwraca się przeciw niszczeniu obrazów, paleniu kości ołów i kaplic; książęta powinni wydać stanowczy zakaz. Luter odróżnia kazanie od działania: „Trzeba pozwolić na głoszenie żywo i bez obawy tego, co potrafią, i przeciw komu chcą. Bo, jak powiedziałem: sekty muszą istnieć, a słowo Boże musi być na polu bitwy i walczyć... Jeżeli ich duch jest prawy, nie będzie się nas obawiać i pozostanie spokojny. Jeżeli nasz duch jest prawy, nie będzie czuł lęku przed nimi ani przed nikim. Trzeba pozwolić, by duchy te spotkały się ze sobą i ścierały..." Luter wezwał Muntzera do Wittenbergi, by porozmawiać z nim na tematy religijne; Muntzer odmówił. Godził się wypowiedzieć tylko przed większym, szerokim zgromadzeniem. Współregent Jan zaprosił go do Weimaru. Odbyło się coś w rodzaju przesłuchania; postawiono Miintzerowi pytania o tajny związek i jego w nim uczestnictwo. Sprzymierzeńcy z Allstedt wyrzekli się Muntzera. Musiał uciec z miasta, udał się do wolnego miasta Rzeszy, Miihlhausen. Tam już trwało miejskie powstanie, któremu przewodził inny kaznodzieja, Heinrich Pfeiffer, występujący jako rzecznik drobnomieszczan i plebejuszy w ich walce przeciw radzie miasta; przyłączył się do niego Muntzer; obaj zostali wydaleni i krążyli po południowych Niemczech. W Norymberdze Muntzer kazał wydrukować pismo obrończe, które napisał przeciw zarzutom Lutra; zostało ono skonfiskowane i większość nakładu zniszczono. Już na stronie tytułowej określa tam Lutra jako „bezduszne, błogo żyjące w Wittenberdze cielsko, które przywłaszczywszy sobie w sposób opaczny i pożałowania godny Pismo Święte, skalało tym nieszczęsne chrześcijaństwo". Osobiste ataki w tej broszurze wykazują własny, właściwy dla siebie ton i poziom niewybrednego wieku XVI. Luter obdarzony jest tam takimi nazwaniami jak kłamca, błazen nad błazny, podstępny kruk, bezbożny łotr, ojcio ostrożniś, bazyliszek, arcypoganin, bezwstydny mnich, arcypodlec, „g"' sta, która truje zasraną, oszukańczą pokorą", „szary lis, do zachryp' nięcia szczekający na dzień, który wschodzi". „Śpij słodko, miłe mi?s'cO' 440 WIELKA WOJNA CHŁOPSKA Chciałbym poczuć, jak pachniesz, usmażone w płomieniach gniewu Bożego..." Muntzer w wielu miejscowościach uczestniczył i wywierał wpływ w wojnie chłopskiej, jaka zaczynała się w południowych Niemczech; gdy chłopi podnieśli się w Turyngii, znalazł się w Miihlhausen, dokąd powrócił też Pfeiffer. Obalono tam radę miejską, wybrano nową „radę wieczystą", do której Muntzer i Pfeiffer jednak nie weszli. Cztery tygodnie kwietnia 1525 to najsławniejszy i ostatni zarazem okres agitacji Muntzera. Luter, a niejeden współczesny też, uważał go za „króla i władcę" miasta Miihlhausen i za przywódcę całego ruchu. Ale w przeciwieństwie do Niemiec południowych, gdzie w ręce odziałów chłopskich wpadały, wprawdzie nie na długo, bądź co bądź większe jednak obszary, walka w Turyngii rozpadała się na zupełnie drobne akcje. Chłopi występowali przeciw dziedzicowi, jakieś miasto zbuntowało się przeciw radzie, podniosło powstanie jakieś hrabstwo. Tu również do chłopów przyłączyła się pewna liczba panów — hrabiowie, szlachcice. Podobnie jak w Szwabii i we Frankonii, zgubą okazało się gromadzenie łupów. Ówczesne relacje mówią o całych taborach, z wozami obładowanymi słoniną, dobrem kościelnym i klasztornym winem, o napadach w nietrudnych do splądrowania okolicach, o niechęci poszczególnych gromad do łączenia się z innymi czy przychodzenia im z pomocą. Nie ma nawet śladów, które wskazywałyby na jednolite kierowanie całością. To w oczach Lutra „królem i władcą" był Muntzer. Był kaznodzieją i agitatorem. W tym charakterze rozwijał gorączkową działalność. Pisał, na wszystkie strony rozchodziły się druki, jego ulotne pisma. Do swych ziomków w Allstedt tak się zwracał: „Zbudził się cały niemiecki kraj, a z nim francuski i włoski. Mistrz chce wygrać, łajdacy muszą zginąć z nim [...]. Gdzie jednak stanie was tylko trzech, takich, którzy zaufawszy w Bogu idą w Jego Imię, tylko dla Jego chwały, tam nie przerazi was nawet sto tysięcy. I jedno tylko: naprzód, naprzód, naprzód! Czas nadszedł. Łajdacy upadli na duchu jak psy [...]. B?dą was mile prosić, błagać, jak dzieci płakać. Nie znajcie litości, jak przez Mojżesza nakazał Bóg [...]. Przekażcie ten list górnikom. Naprzód, naprzód, póki żar, póki ogień! Niech nie stygnie wasz oręż! Nie dajcie mu sPocząć! Kujcie, walcie w kowadło Nemroda..." ^Naprzód! Naprzód!" — było bojowym zawołaniem piechurów, gdy szli do walki wręcz. Przy podpisie Tomasz Muntzer kładł słowa: „z młotem w dłoni" lub „z mieczem Gedeona". Pisze do hrabiów z Mansfeld, do „ brata Albrechta z Mansfeld", który przechylił się na stronę nauk Lutra: „Czyż-'ś w Luterskiej Twej kaszy, w Twojej wittenberskiej zupie, nie potrafił dotrzeć tego, co w rozdziale 37 mówi prorok Ezechiel? I Ty też nie rozsma-J się w Marcinowym chłopskim łajnie, bo napisane jest u proroka, jak 441 BURZA OGNISTA Bóg wezwie ptaki wszelkiego rodzaju i wszystkie zwierzęta dzikie na polu by żarły ciało i piły krew możnowładców, tych nadętych arcygłupców."' Drugi brat-hrabia, katolik, ma się podporządkować, a jeśli nie, będzie prześladowany i zniszczony. „Oczekuję Twojej odpowiedzi jeszcze dziś wieczór Już nadciągam." Owo „ja", wciąż używane przez Miintzera, jest charakterystyczne. Uważa siebie za pełnomocnika Boga. W jego rękach złożony jest los chłopów. Dumne „już nadciągam" nie jest chłopskim hasłem. Niewielu też dawało mu posłuch, jeśli nie liczyć nikłej garstki najbliższych zwolenników. Górnicy nie nadeszli. Miasta w sąsiedztwie odpowiadały na jego apele sła-biutkimi wymówkami. Niechętne pozostało nawet miasto Miihlhausen, jego kwatera główna; z Pfeifferem już się poróżnił. Wyruszyła tylko grupa 300 ludzi, gdy poprosiła o pomoc wielka gromada chłopów, zebrana w Frankenhausen, w górach Kyffhauser. Tymczasem bowiem utworzyło się konsorcjum książąt, którzy zbliżali się z siłami zbrojnymi. W jego skład wchodzili: wróg Lutra książę Jerzy Saski, protektor Lutra książę Jan, landgraf heski, który już stłumił rewoltę Sickingena i rycerstwa, oraz obaj mansfeldzcy hrabiowie. Religijne przekonania, jeśli tu w ogóle wchodziły one w rachubę, były podzielone; co do bezpośredniego celu — pokonania chłopów — zgodni byli wszyscy. Przy okazji pragnęli zdobyć łup także książęta, czy —jak to nazywali —powetować sobie trudy i zachody; heski landgraf już w drodze na bitewne pola wziął bogatą Fuldę, sascy książęta pożądliwie spoglądali na Miihlhausen, miasto Rzeszy. Przy wymarszu stamtąd Muntzer kazał na przedzie nieść obnażony miecz, symbol bezlitosnej walki przeciw bezbożnikom, oraz ogromny sztandar z trzydziestu łokci białego jedwabiu z namalowaną tęczą, symbolizującą „nowy związek" wybranych. Ciągnęli też osiem małych dział, tyle tylko, że nie mieli prochu. Muntzer towarzyszył oddziałowi jako kaznodzieja. Gromada chłopów w Frankenhausen oszańcowała się w obozie; do umocnienia na sposób husycki użyli taborów. Stali tam w sile 6000-8000 ludzi; książęta mieli do dyspozycji około 3000 jezdnych i pieszych oraz artylerię, a do niej proch. Podjęto pertraktacje; w obozie chłopskim, jak się zdaje, nie było jedności. Muntzer głosił, by działano stanowczo. Polecił swym stronnikom zgładzić czterech książęcych wysłanników, którzy przybyli do obozu. Większość gromady wysłała jednak, jeszcze w dniu walki, pismo do książąt: „Nie jesteśmy tu po to, by zrobić komuś coś złego, zmieniać słowa św. Jana, ale dla sprawiedliwości Bożej, by ją zachować. I nie po to jesteśmy, by krew przelewać. Jeżeli i Wy tego pragniecie, to nic Wam nie uczynimy. Podług tego powinien każdy postąpić." W odpowiedzi książęta zażądali wydania Miintzera i jego stronników. Chłopi żądanie odrzucił'- 442 WIELKA WOJNA CHŁOPSKA 15 maja 1525 doszło do katastrofy, określanej jako bitwa pod Frankenhausen. Książęca artyleria zajęła pozycje na górującym nad obozem wzniesieniu i otworzyła ogień. Już po uderzeniu pierwszych pocisków doszło do rozsypki i rozkładu w ostrzeliwanym obozie, zaczęła się ucieczka; walczono tylko sporadycznie. Padło miasto Frankenhausen, gdzie schronili się chłopi, uciekłszy z obozu. Raporty zwycięzców głoszą: zabitych chłopów — pięć tysięcy, straty własne — pięciu żołnierzy. Masakra objęła też mieszkańców miasta. Równie szybko poddało się Miihlhausen. Mieszkańcy do obozu przeciwnika wysłali swe żony i córki z wiankami z piołunu na głowach, by klękały przed zwycięzcami. Zapłaceniem ogromnej kontrybucji miasto wykupiło się od splądrowania. Książęta podzielili się pieniędzmi i władzą nad miastem. Zaczęły się sądy gardłowe. Miintzera ujęto już w Frankenhausen, skrytego w chłopskiej zagrodzie; doprowadzono też Pfeiffera. Poddano ich ciężkim torturom, zeznania obu zaprotokołowano. Obu następnie ścięto, a głowy zatknięto na palach przed bramą miasta. Wymuszone torturami zeznania wedle naszych pojęć niewiele znaczą. Pfeiffer zeznawał, jak się zdaje, zwięźle i prosto. „Com robił — widziano; zaprzeczać nie będę" - oświadczył. Spowiedzi i rozgrzeszenia odmówił. Książę Jerzy Saski, wierzący po dawnemu, z poczuciem zawodu relacjonuje, że Pfeiffer zachował się „nie tak pobożnie" jak Muntzer, któremu Bóg udzielił tej łaski, że wyznał swoje błędy „i pragnął tylko jedności chrześcijańskich Kościołów i dlatego pod jedną tylko postacią chleba uroczyście przyjął Przenajświętszy Sakrament". Wyznanie skruchy przez Miintzera miało dla ówczesnych nieporównanie większe znaczenie aniżeli inne punkty jego zeznań. Za wysoce niestosowny uważano osąd nad kimś, kogo poddano ciężkim torturom, choćby ten ktoś — jak właśnie Muntzer — wydał bez sprzeciwu nazwiska swoich stronników czy powiedział, gdzie można znaleźć imienne spisy członków swego związku. Wśród męczarni, załamany może już wcześniej, przypuszczalnie powtarzał, co mu dyktowano; sam by już pisać nie mógł po gruntownym zmiażdżeniu mu kciuków. Nie możemy więc przykładać nadmiernej wagi do jego wypowiedzi: „Powstanie zrobił po to, by w chrześcijaństwie zapanowała całkowita równość, a książęta, którzy nie chcą pomagać Ewangelii, żeby zostali przepędzeni i zabici", „żeby wszystkie rzeczy były wspólne i każdemu wydzielono według jego potrzeb odpowiednio do możliwości". „Komunizm" Miintzera i wielu grup nowochrzczeń-ców jest szczególniego rodzaju; powołuje się na Ewangelię, trwa i umiera w oczekiwaniu mającego niebawem nadejść Tysiącletniego Królestwa. Nie można u Miintzera znaleźć idei jakiegoś pełniejszego porządku społecznego, o tym zaś, jak sobie wyobraża Nowe Królestwo, nie powiedział ani 443 BURZA OGNISTA słowa. Czuje się prorokiem; jest przepełniony wiarą i nadzieją w ubogiej, i uciśnionych — wybrańców Boga. Myśli w kategoriach uniwersalnych, jak myślało wielu jeszcze po nim: cały świat musi powstać naraz, w jednym zrywie spowodować decydujący zwrot. Pod tym względem można uważać Miintzera za prekursora światowej rewolucji. Zarzucano mu bardzo często „brak miary w oku". Miary takiej Miintzer nie zna, jak każdy prorok. Jeg0 wzrok nieustannie patrzy w niebo. Stamtąd czeka nawałnicy, po której zajaśnieć ma tęcza. Koniec swych dziejów może najbardziej poruszające ujmuje on sam, na wstępie pożegnalnego listu do gminy wiernych w Miihl-hausen — mogli mu to jednak podyktować, przymusić do napisania przeciwnicy: „Zbawienie i wieczna szczęśliwość — przez lęk przedtem, kochani bracia, przez śmierć i piekło!" Na zwycięzców i sytuację zaraz po ujęciu Miintzera rzuca nieco światła list, który do Lutra napisał mansfeldzki radca Riihel. Według listu tego posadzono Miintzera na ławie. Podchodzili panowie i w drobiazgowych pytaniach wypytywali go o to, co każdy z nich uważał za najważniejsze. Książę Jerzy Saski „siedział tuż obok i pytał, jaka przyczyna skłoniła go, że ubiegłej soboty kazał ściąć czterech emisariuszy. Na co Miintzer odpowiedział: „Bracie kochany, mówię waszej miłości, że nie ja to uczyniłem, ale prawo Boże." Podszedł inny książę: „Słuchaj no, ty, książętom jesteś równy? Ładny z ciebie książęcy kolega, zaiste, nieźle zacząłeś twe rządy! Skąd ci to przyszło, że koni książę mieć ma nie więcej niż osiem, a hrabia — tylko cztery?" Tak istotnie napisał Miintzer w jednym z orędzi. Młody landgraf heski, „nie wstydząc się Ewangelii, wdał się w żywy spór z Miintzerem o to, co w niej napisano. Miintzer opierał się na Starym Testamencie, natomiast landgraf trzymał się Nowego, Stary jednak miał też przy sobie i odczytywał z niego zdania przeciwko Miintzerowi." Coś nieomal dobrodusznego jest w tej scenie: stoi ława, na niej książęta wespół z jeńcem toczą dysputę, to o ścinaniu głowy, to o koniach — osiem ich czy cztery, to o różnicach między proroctwami starotestamentowymi a nakazem Pawła: „Niech każdy będzie poddany władzom." W głębi, w tle stoi kat. Radca Riihel, z którym Luter był spowinowacony, wypowiada w tym samym liście poważne ostrzeżenie pod jego adresem: „Jak jest, tak jest, a przecie dziwno wielu wam życzliwym, że pozwalacie dusić bez litości, co i męczenników może przysporzyć." Mówi się też częstokroć, że Luter boi się o własną skórę. Wskazanie w liście odnosi się do pełnego furii pisma Lutra Przeciw zbójeckim i morderczym bandom chlopów. Ukazało się ono, gdy walka w Turyngii już była rozstrzygnięta. Wezwania: „z całej mocy bić, dławić i zakłuwać', czy „nastał czas miecza i gniewu, a nie łaski", były książętom raczej zbędne; 444 WIELKA WOJNA CHŁOPSKA dawali sobie radę bez tej zachęty Lutra. Swemu powinowatemu Luter odpowiada nieustępliwie: „Skoro nie słuchają Słowa i są szaleni, armat niech usłuchają i dobrze im tak! Powinniśmy się modlić o to, by wykazali posłuch, jeżeli nie zechcą, to za wiele nie trzeba tu litości. Niech zaświszczą działa, bo inaczej oni będą tysiąc razy gorsi [...]. Kto widział Miintzera, ten powie na pewno, że diabła w żywym ciele widział, wściekłego i złego." Jest to czas apokaliptycznych oczekiwań i gniewu. Luter — podobnie jak Miintzer - wierzy, iż koniec świata jest bliski. Tym jednak nie można usprawiedliwić jego miotania się. Zapłacił za nie Luter utratą sympatii nie tylko chłopów i szerokich warstw ludności, ale także licznych zwolenników w mieszczańskich kręgach. Rok 1525 przynosi w jego sprawie znaczn> zwrot. Odtąd już nie jest bohaterem całego narodu, postacią, w której nadzieje pokładają wszyscy, jest już tylko liderem swojej partii. Ale nawet i w tej roli kwestionują go i dokuczają mu inni przywódcy w obozie lute-rańskim. Spośród zaś wszystkich zarzutów podniesionych przez Miintzera, najbardziej niedorzeczne są wyrażone w epitetach: „Doktor Ostrożniś", „Brat Lubyżywocik". O własną skórę Luter się nie obawiał. Brak odwagi, wtedy i kiedykolwiek indziej, trudno mu zarzucić. Przeciwnie. Do ataku zawsze rusza ostro, bez namysłu i bez względu na skutki. Tym właśnie dokonał przełomu. Był z tego dumny i zawsze podkreślał, że kiedy inni „bąkali coś pod nosem" i potajemnie dyskutowali, on, tylko on sam był tym, który samotnie podniósł się przeciw papieżowi, cesarzowi i Rzeszy. Zwyciężyło jego słowo i tylko jego słowo. Bez użycia pięści i broni byłby odniósł — tak uważał — w ciągu dwóch-trzech lat dalsze zwycięstwa, gdyby nie włączyli się szaleńcy i wartogłowy. Tego zdania Luter był wcześniej, nie dopiero podczas chłopskich powstań. Już w związku z rewoltą rycerstwa napominał Sickingena i Huttena, by poniechali miecza jako argumentu. Miał za nic plany rycerskiej demokracji. Za nic miał także chłopskie panowanie. Może współdziałał tu podświadomie jego chłopski instynkt, głęboka nieufność wobec „niedojrzałych ruchów", które mogły doprowadzić tylko do nieszczęścia. Gdy spojrzeć historycznie, miał w tym rację. Fryderyk Engels w Wojnie chłopskiej w Niemczech, pracy, która ukazała się wkrótce po nieudanej rewolucji roku 1848, stwierdził jednak, przy całej swojej sympatii, jaką darzył postacie występujące w jedynym w dziejach niemieckich zrywie was, że „lokalne i prowincjonalne rozdrobnienie i wypływające z niego -siłą konieczności - - lokalne i prowincjonalne zasklepienie obróciły wni-wecz cały ruch"*, niepowodzenie Tomasza Muntzera zaś przypisał „przed-wczesności", zgodnie z materialistycznym pojmowaniem dziejów: „Nie * F. Engels, Wojna chłopska w Niemczech, Warszawa 1981, s. 141. 445 Iii RZA OGNISTA tylko ówczesny ruch, ale całe jego stulecie nie było dojrzałe do przeprowadzenia idei, które on sam dopiero zaczynał niejasno przeczuwać." Od takich rozumowań Luter był daleki. A w ogóle jego sądy opierały się nie na rozumowaniu, lecz na emocji. Dostrzegał zaledwie to, że jego Ewangelii zagrażają „marzyciele", i to w momencie, gdy bez jednego nawet ciosu miecza zdawała się zwyciężać. Nieznużenie wyruszał w drogę i walczy} z niebezpieczeństwem, z dawnym przyjacielem Karlstadtem oraz innymi, wśród których najgroźniejszy wydawał mu się Miintzer. Luter przeżywał przy tym pierwsze gorzkie doświadczenia: w Orlamiinde, siedzibie Karl-stadta, wykrzykiwano złorzeczenia, w innej miejscowości położono mu na ambonie krzyż z obciętymi ramionami; spotykał się z nieufnymi spojrzeniami i głuchym milczeniem. Zanim jeszcze zaczęła się wojna chłopska, ofensywa reformacji zatrzymała się i znalazła się w kryzysie. Luter z uporem bronił się pełnymi gniewu i furii wypowiedziami przeciw „niebieskim prorokom". Ceremonie religijne uznawał za zbędne, teraz jednak, gdy chciano pogląd zmienić w obowiązujący zakaz, opierał się; początkowo sam działał w kierunku ich zniesienia, teraz tego nie chciał; „na przekór i nadal wbrew duchowi marzycielskiemu" nie zamierza „ustąpić ani na włos". Z taką samą nieustępliwością wystąpił przeciw chłopom, kiedy przedstawili mu 12 artykułów, publikując swoją odpowiedź: Napomnienie do pokoju, której nie potrafiła zrozumieć żadna ze stron. Pismo gniewnie grozi panom i książętom: koniec już z „obdzieraniem i oskrobywaniem", szary człowiek „nie może i nie chce znosić tego dłużej, nad waszymi karkami zawisł już miecz!" ale chłopom przeciwstawia też zdanie: „kto mieczem wojuje, od miecza ginie" i zaleca im posłuszeństwo także wobec władzy nie usprawiedliwionej. 0 12 artykułach Luter pisze w sposób niepełny, o niektórych mówi, że musi przekazać je znawcom prawa, „nie mnie bowiem je osądzać, głosicielowi Ewangelii. Moim zadaniem jest nauczanie sumień." Sprawę tę miała polubownie zakończyć komisja. „Powiedziałem wam przecież, iż po dwakroć nie macie słuszności i niesłusznie walczycie." To właśnie było tragizmem jego życia: nie mógł pozostać jedynie głosicielem Ewangelii i nauczycielem sumień; wzywano go do podjęcia innej roli, rzecznika narodu, żądano, by w ciężkiej sytuacji wypowiedział się o krzyczącym bezprawiu, któremu nie mogły zaradzić ani modlitwy, ani posiedzenia komisji. Sprawę pogorszyło to jeszcze, że odezwa Lutra ukazała się dopiero w momencie, gdy wojna już wygasała, tymczasem było tam zawarte wezwanie, by chłopów traktować jak rabusiów: „Bij, kłuj, dław, kto tylko może! Komu brzmi to zbyt twardo, niech pomyśli, że powstanie jest nie do zniesienia 1 w każdej chwili trzeba się spodziewać, że świat się rozpadnie." Zakłopotani byli nawet przyjaciele Lutra i nie wiedzieli, co powiedzieć na takie sąsiado- 446 WIELKA WOJNA CHŁOPSKA wanie myśli i faktów. Propozycję komisyjnych pertraktacji musieli przyjąć jak kpinę i szyderstwo chłopi, którzy zdali się na łaskę i niełaskę silniejszych i na własnej skórze odczuli, jak wygląda łaska zwycięzców. Książętom też dobrze utkwiły w pamięci ciężkie zarzuty Lutra. Ten zaś, by się usprawiedliwić, rozesłał w lipcu kolejne pisma, jeszcze bardziej zagmatwane. Zgodnie ze swoją nauką o dwóch królestwach stwierdza, że królestwo tego świata jest wypełnione „gniewem i srogością", jego znamieniem „nie jest wieniec z róż czy kwiat, symbol miłości, ale nagi miecz". Zarazem jednak grzmi przeciw „szlachetkom i paniątkom, którzy ponad wszelką miarę okrutnie postępują z biednymi ludźmi" po zwycięstwie. Słyszał, że w zdobytym Miihlhausen ktoś ze szlachty chciał zgwałcić wdowę po Tomaszu Muntze-rze; oburza się na taki „zaiste rycerski, szlachetny czyn"; tego rodzaju ludzi Biblia nazywa bestiami. Przyganę rozdziela po równi; zapowiedział już wcześniej: „Gdyby panami zostali chłopi, diabeł byłby opatem; gdyby jednak zwyciężyli panowie-tyrani, przeoryszą byłaby matka czarta", i dodaje: „No cóż, nie będzie szkody, jeśli chłopi ich wymordują [...], otrzymają panowie zapłatę, w piekle będzie wieczysta ich zapłata, jeśli nie uczynią pokuty." Są to rzeczy pisane w pośpiechu, w jednym dniu, na użytek dnia; nie traktaty polityczne ani projekty sprawiedliwego ustroju społecznego, o którym Luter nie miał wyobrażenia. Pisma te trzeba w każdym razie rozumieć jako świadectwa nieposkromionego, nie znającego granic temperamentu, który do tej pory odnosił same zwycięstwa i nagle na tej drodze napotyka przeszkodę. Ze wszystkich stron piętrzą się teraz trudności, które Luter nazywa diabelskimi. Ale to on przecież był w oczach świata opętany przez szatana, to on uchodził za tego, który naukami swymi wywołał wojnę. Znów jest w osobistym zagrożeniu, większym niż kiedykolwiek przedtem, to także może objaśniać jego podniecenie, choć go nie usprawiedliwia. Zwycięscy książęta postanowili teraz z całą surowością wykonać postanowienia edyk-tu wormackiego, zajęciu elektorskiej Saksonii zapobiegła tylko wzajemna zawiść pretendentów do tego księstwa. Wśród wojennego zamieszania umiera sędziwy już Fryderyk Mądry, który aż do śmierci rozważnie i nie za mocno trzymał nad Lutrem życzliwą dłoń. Na swój patriarchalny sposób był mądry i łagodny. Jeszcze w kwietniu, gdy tworzyło się konsorcjum książąt przeciw chłopom, napisał do swego brata — współregenta o twardszych dłoniach, który uczestniczył w wyprawie na Frankenhausen: „Jest to sprawa tak duża, że działać trzeba siłą. Może nieszczęsnym tym ludziom dano powód do powstania, zwłaszcza przez zakaz słowa Bożego. Na wiele sposobów są przygniatani i obciążeni przez nas, władze świeckie, i przez duchowne. Oby Bóg odwrócił od nas swój gniew. Jeśli Bóg zechce, skończy 447 BUR/A OGNISTA się na tym, że rządzić będzie zwykły człowiek." W trzy tygodnie później Fryderyk zmarł; na łożu śmierci przyjął komunię pod obiema postaciami również i w tej kwestii, swego sumienia, odłożył decyzję aż do ostatniego momentu. Jego brat, książę Jan, który zajął po nim miejsce, choć dość rozważny, ale bez siły i energii, w porównaniu z Fryderykiem był człowiekiem ograniczonym. Plany reformy Rzeszy, którymi zmarły zajmował się przez całe życie, dla Jana były odległe i obojętne. Chodziło mu wyłącznie o politykę w skali prowincjonalnej, ograniczoną do elektoratu saskiego, bez jakichkolwiek większych ambicji. Lękliwie wstrzymywał się nawet od mogących przynieść mu korzyść układów z innymi książętami. Jego doradcy, nieco ambitniejsi, mieli sporo trudności z pozyskaniem go dla jakichkolwiek sojuszów. Chciał być tylko „ojcem kraju" i w tej roli mocno trzymał się swego doktora Lutra, o wiele bardziej niż brat. Wzywał go często na dwór, korespondował z nim i własnoręcznie przepisał Mały katechizm, który w przybliżeniu zakreślał też horyzont myśli księcia. Reformacja — burza ognista i pożar świata w zaczątkach — w cieniu krwawego roku rewolucji 1525 zdaje się stawać sprawą zaściankową, na stałe zachowując takie właśnie rysy i znamiona. Luter, który dobrze czuł, jak wszystko od niego się odwraca, jak wokół niego robi się coraz chłodniej, raz jeszcze podjął odważną decyzję. Ożenił się. Część trzecia Reformator PANI DOKTOROWA W którymś tygodniu po upadku chłopskiego powstania w Turyngii Luter zawarł małżeństwo z Kathariną von Bora. Już od dawna spodziewano się, że tak uczyni: ożeniło się bowiem już wielu dawnych jego konfratrów. Dłużej od wszystkich innych zachował dawny swój strój — habit. Przestał go nosić dopiero w grudniu 1524, siedem lat po napisaniu 9.5 tez. W licznych pismach potępiał celibat i z uznaniem wypowiadał się o małżeństwie. Sam pozostał zakonnikiem, choć bez formalnej zakonnej reguły. Wyostrzonym wzrokiem śledzono każdy jego krok, starając się wyszukać coś, co by mogło świadczyć o jego „upadku". Krzepka jego postać i krwista natura były jakby do tego stworzone. Zresztą czy nie napisał: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się — to nie tylko przykazanie, ale więcej: Boże dzieło, któremu przeszkadzać czy zezwalać nie jest w naszej mocy, dzieje się ono z taką nieuchronnością jak to, że urodziłem się mężczyzną, a jest potrzebniejsze niż jedzenie 1 picie, spanie i czuwanie. Wszczepiona to natura i sposób, równie dobrze ik ciało i jego części, które do tego służą." Albo przeciwko ślubom czystoś-:i, przeciw którym daremnie buntują się zakonnicy i zakonnice: lekceważą tylko Boże przykazanie, „ale bądź pewien, jeśli czynią sobie przeszkody, nie ozostają czyści i po cichu plamią się grzechem czy rozpustą". Luter przyda argumenty medyczne: „Dlaczego też lekarze nie mówią źle, gdy podają, że gdzie powstrzymuje się przemocą ten proces natury, tam musi 5 uderzyć na ciało i krew, zatruwając je." Czy sam Luter mógł pozostać oza zasięgiem pokus? piał on inne udręczenia cielesne; nawiedzały go, kiedy zjadł zbyt dużo, szybko popijając, co często czynił, odżywiając się bardzo niezdrowo, Jaszcza wtedy, kiedy jedząc sporo, tym chciał zwalczyć napady przygnę- lenia. Zakłóceń równowagi duchowej, znacznych nieraz, nie mamy jednak amiaru tłumaczyć niewłaściwym odżywianiem, choć nieregularny tryb 451 WITTENBERSKI REFORMATOR PANI DOKTOROWA życia mógł być jedną z przyczyn współdziałających w depresjach, nawet znaczną. Sypiał źle, na kiepskim, niewygodnym łożu, którego nikt nie utrzymywał w porządku. A w końcu przecież pracował morderczo, bez opamiętania, bez jakichkolwiek względów dla zdrowia, odkładając pracę tylko wtedy, gdy wcześnie nabyte schorzenia nerkowe wraz z kamicą bezwzględnie już narzucały przerwę. Historia chorób Lutra wypełnia grubą teczkę; twarda jego natura przezwyciężała najróżniejsze kłopoty ze zdrowiem; przy wszystkich utrudzeniach, napadach furii i stanach wyczerpania dożył 62 lat, wiek osiągany wtedy nieczęsto. Miał 42 lata, gdy się ożenił, a to, że brak za cały ten okres jakichkolwiek wiarygodnych informacji o „grzesznym upadku", może wydać się dziwne tym tylko, którzy nie znają życiorysów innych postaci o porównywalnej skali geniuszu. Jego małżeństwo, już w tamtym czasie, zrobiło piorunujące wrażenie. Zbiegły mnich i zbiegła mniszka! Taka była obiegowa formuła. Powtarzano ją z lubym świętym oburzeniem. Wśród studentów krążyły wiersze, a niejaki Simon Lemnius, kiedy za sprawą Lutra relegowano go z uniwersytetu za układanie zjadliwych epigramów na znane osobistości, napisał Porno-monachomachię, wczesną wprawkę w zakresie pornografii, osadzoną w scenerii klasztorno-nierządnej. Lessing, w swoich po młodzieńczemu wojowniczych Rettungen — „ratunkach" postaci przebrzmiałych i zapoznanych, usiłuje bronić także tego człowieka i jego dzieła: „Człowiek znieważony jest człowiekiem, a znieważony poeta jest nim podwójnie. Zemsta jest słodka." Niczym innym jak aktem zemsty była owa szmira Lemniusa, która w XIX wieku krążyła w prywatnych przedrukach jako poszukiwane ero-ticum, a na sposób humanistów stanowiła słowo wszeteczne we wszelkich odmianach. Cytujemy za Lessingiem odtworzenie akcji: „Najpierw Luter próbuje na wszelkie możliwe sposoby uwolnić się od swojej Kathe, której pokosztował już w klasztorze, obiecawszy jej małżeństwo. Kiedy najusilniej pracuje nad tym, by mieć od niej spokój, i już zamierza poślubić inną, spada mu nagle na głowę z klasztoru dawna ukochana i omotuje go tak, że nie ma wyjścia, musi się z nią żenić. Widząc to, jego przyjaciele, Jonas i Spalatin. nie chcą pozostawić go samego w hańbie — każdy z nich bierze sobie po jednej ze świątobliwych nimf, które Kathe ze sobą przyprowadziła z klasztoru. Młode małżonki uznają jednak, że ich mężowie są niemocni, i wzywają posiłki z zewnątrz", w tym różnych wittenberskich studentów. O miernej tej szmirze mówimy tu nie dla tych przyczyn, które pobudzały Lessinga, ale dlatego, że ukazuje ona poziom, na jakim omawiano spraw? w Wittenberdze. Lemnius wywiadywał się pilnie i nawet zgadzało się, że Luter początkowo myślał o małżeństwie z kimś innym. Zgodne było również to, że — jak wspomina pamflet — miano mu szczególnie za złe moment zawarcia małżeństwa. „Jeszcze wszędzie dymią zniszczone wsie, w kajdanach pędzi się tysiące chłopów, rzeki czerwone są od krwi." Nic jednak, zupełnie nic nie pozwala na wnioski o „bachanaliach". Jest coś niemal zabawnego w tym, jak ówcześni oburzali się na Wittenbergę. Nawet wielki Erazm nie potrafi zdobyć się na nic lepszego i na wszystkie strony świata rozpuszcza w swej korespondencji wieść, że panna młoda spodziewa się dziecka, rychło, już za kilka tygodni, i dlatego trzeba było małżeństwo zawrzeć jak najspieszniej; odwołuje to później, kiedy chłopiec rodzi się w terminie zupełnie poprawnym, po roku. Przyjaciel Melanchton w liście do przyjaciela w Norymberdze też uderza w tony żałosne: ani jego, ani innych Luter nie pytał o radę, bo odradziliby mu czynić w tych ciężkich czasach krok tak ryzykowny. „Ale to przecież tak łatwo poprowadzić mężczyznę, gdzie tylko się zechce! Wzięły go w cugle zakonnice — a te się znają na wszelkich takich sztuczkach. Już przez sam kontakt z nimi Luter, tak szlachetnej myśli i wielkiej duszy człowiek, popadł w zniewieściałość; widać i w nim zapaliła się krew. I tak — jak się wydaje — wpadł, czyniąc tę bardzo nie na czasie zmianę w swoim życiu." Nie byłoby nawet nic dziwnego, gdyby Luter zrobił „fałszywy krok", jak Zwingli, który wyznawał to całkiem bez osłonek; groteskowe były zarzuty podnoszone z biskupich stolic i z Rzymu, w którym roiło się od metres i ba-stardów. Trochę spóźniony był zarzut, że Luter złamał śluby zakonne; już znacznie wcześniej i bardziej zdecydowanie wyraził lekceważenie dla nakazów monastycznych. Ale w owym podnieceniu zawiera się mimowolne uznanie stanu rzeczy: dopiero małżeństwo, jak się zdaje, było ukoronowaniem buntu Lutra przeciw Kościołowi. Ono dopiero było spaleniem ostatnich mostów. Celibat, choćby w praktyce tak lekceważony, wciąż pozostawał jedną z najważniejszych pozycji rzymskiego Kościoła. O celibat, a właściwie o jego zniesienie, walczono również i po śmierci Lutra jako o jeden z głównych punktów sporu; na tej kwestii przede wszystkim rozbiły się rokowania unijne, choć za zniesieniem występował nawet człowiek tak surowej wiary jak cesarz Karol, a także jego brat Ferdynand. Z emocjonalnym podnieceniem patrzył na swoją decyzje przede wszystkim sam Luter: główne elementy jego nastroju to upór, uniesienie, protest. Wyzywające są słowa, w których o swoim zamiarze zawiadamia przyjaciół: „Mam nadzieję, że anioły będą się śmiać, a wszystkie demony płakać -Pisze do Spalatina -- oszczercom zamknąłem gęby moim małżeństwem z Kathariną von Bora." Było jego ostatnim aktem protestu, oznaczając zarazem już rezygnację. Jego udział w zatargach o wymiarze światowym skończył się katastrofą, czuł to wyraźnie. Choćby nadal srożył się na zatwardziałych, buntowniczych chłopów i wzywał zwycięzców do łagodności, 452 453 WITTENBERSKI REFORMATOR czy przeciwnie, do tego, by krzepko wznieśli powierzony im miecz — popularność jego już przeminęła; wiedział, słyszał to zewsząd. Nie tylko chłopi mu nie ufali; odwrócili się od niego też humaniści. Książęta i możni pozostawali z dużą rezerwą, nie zapomnieli mu ostrych słów. Rola wielkiego proroka, którego wśród bezgranicznych nadziei słuchały z uwagą całe Niemcy, była skończona. Występowało teraz wielu proroków i znajdowali zwolenników; niektórzy mieli stronników tak wiernych, przekonanych i gotowych do ofiar, że Luter o takich dla siebie mógł jedynie marzyć. Musiał w niejednym zaczynać od samego początku, w ścisłym kręgu i w najściślejszym. W jego głęboko chłopskim myśleniu rodzina była najważniejszą komórką porządku świata, od której zaczyna się wszystko; „państwo", którego nie znał i nie pojmował, było tylko większą rodziną, z patriarchalnym „ojcem kraju" na czele, który jak dobry gospodarz ma rządzić swymi ludźmi i swoją czeladzią przy użyciu napomnień i kar, a jeżeli to możliwe — roztaczając nad nimi życzliwą troskę. Jeśli iść tym tokiem, to małżeństwo Lutra było czymś zbliżonym do aktu politycznego, choć na pewno nie myślał tak w sposób świadomy. Pojmował je jako zobowiązanie, które nakłada nań jego własna nauka. Nie uchodziło mówić innym, że małżeństwo jest miłe Bogu i przez Boga ustanowione, a we własnej praktyce życia od małżeństwa się odwracać; sam musiał być przykładem. I oparłszy się na małym kręgu rodziny, który szybko zresztą się powiększał, w latach, które mu jeszcze pozostały, próbował po wielkiej klęsce zbudować mały swój świat. Malutki to świat, mieszczański dom, w poklasztornych murach przy fosie miejskiej Wittenbergi, małego miasteczka, które dzięki niemu stało się wprawdzie sławne na cały świat, ale jest nadal smętną dziurą, gdzie piwo cienkie, a plotki chude i jałowe; te przeniknęły nawet krąg jego najbliższych przyjaciół i współpracowników. Nic romantycznego nie ma w tym małżeństwie, może poza jego prehistorią: ucieczką dziewięciu mniszek z klasztoru. Całkiem nieromatyczna jest Katharina von Bora, niezwykle pracowita „bystra Saksonka", wkrótce już coraz bardziej słynna z wygadania, a wymową nie ustępująca nawet swemu mężowi-doktorowi, co zresztą dawało ludziom powód do prześmiechów. O samej Katharinie jest do powiedzenia więcej, niż zanotowali przy stole studenci i stołownicy, którzy nie zawsze zgadzali się z jej rachunkami za mieszkanie i wikt. Żonom wielkich mężów nigdy nie było łatwo — ani w życiu, ani u potomności. Jeżeli nie dają sobie rady z wszystkimi kłopotami, jakie niesie geniusz małżonka, niechybnie dosięga je potwarz, albo na odwrót, usiłuje się przydać im jakieś cechy półboskie, by uczynić zrozumiałym trudny do wyjaśnienia związek; Goethe i jego Chri-stiane Yulpius to właśnie jeden z takich związków, który wiódł interpreta-torów na manowce najbardziej dziwnych i przesadnych pomysłów; prostą 454 PANI DOKTOROWA i przyziemną rzeczywistość koniecznie chcieli wynieść w „wyższe rejony". W przypadku Lutra i jego Kathariny wysiłki takie są zbędne. Dzieje się u nich bardzo prosto i zwyczajnie. Nie jest idyllą ich dom, a i jego potomkowie rzadko byli idylliczni, jak to przedstawiano na obrazach i opiewano w słowach. Ani do epoki Lutra, ani do jego małżeństwa nie mają zastosowania owe idealne wyobrażenia o tamtych czasach, jakie wiek XIX kultywował ponad otchłaniami własnych kłótni i nienawiści, schorzeń fizycznych i duchowych. Pozycja żony, kobiety, też była zupełnie inna niż w późniejszych wiekach. Żona praktycznie pozbawiona była praw; jeśli jednak miała głowę na karku i energię w działaniu, zajmowała jako pani domu taką pozycję, jakiej pozazdrościć może niejedna późniejsza, emancypowana sio-strzyca. Taką panią domu, publicznie i jawnie nazywaną przez Lutra domina -jak określano przeoryszę w jej dawnym klasztorze — była pani doktorowa. Rozciągała swe panowanie nad domem i mężem, który przyjmował to z pokorą, bowiem sam nie był zdolny do zorganizowania choćby najskromniejszego gospodarstwa w swoim domu. Wniosła w jego codzienne życie ład, nad czym chwilami zdarzało mu się westchnąć. W jej rękach cele dawnego augustiańskiego klasztoru w Wittenberdze zmieniły się w stancje z utrzymaniem dla studentów, w pensjonat i zajazd, w którym zatrzymywały się nawet ich książęce wysokości; stworzyła folwark z hodowlą bydła, z ziemią początkowo dzierżawioną, potem wykupioną na własność, z dwudziestoma, nawet trzydziestoma osobami — gośćmi pensjonatu, studentami na stancji, dziećmi własnymi i dziećmi krewnych, czeladzią folwarczną — z niewielkim browarem, oborą pełną bydła, stajnią, spichlerzami i spiżarniami, piwnicami, szopami i z uprawnym ogrodem. Pani domu, z jurystycznego punktu widzenia pozbawiona praw, była w owych czasach, nie tylko w przypadku pani Kathariny, przedsiębiorcą, kierowniczką „interesu", a w każdym razie instytucji samozaopatrującej się i samowystarczalnej. Od zaradności kobiety zależne było życie małej społeczności; dobra żona była wielkim błogosławieństwem, nieudana zaś — nieszczęściem i przekleństwem losu, zwłaszcza że tylko śmierć mogła położyć kres nędzy i rozpaczy, w żywych barwach przedstawianej w niezliczonych wierszach, śpiewkach i złośliwych kroto-chwilach. Gdzież jednak zakonnica nauczyła się tych wszystkich prawdziwych sztuk, na których rozumiała się znacznie lepiej niż na „uwodzicielskiej sztuce zakonnic", przed którą ostrzegał pełen obaw Melanchton? Katharina von Bora pochodziła ze zubożałego saskiego rodu szlacheckiego, zamieszkałego w okolicach Miśni, w tej części Saksonii, która za czasów Lutra należała do księcia Jerzego. Nazwa rodowej wsi jest łużycka, było ich kilka o tej nazwie, z przedrostkami „niemiecka" i „łużycka": 455 WITTENBERSKI REFORMATOR Deutsch-Bora i Wendisch-Bora. Twarz Kathariny, o wysokich kościach policzkowych i nieco ukośnych, wąskich oczach, wskazuje na znaczną domieszkę łużyckiej krwi, jeśli mamy zaufać portretowi Lucasa Cranacha, który co prawda i w późniejszych swoich obrazach faworyzował ten właśnie typ urody. Pięknością dziewczyna nie była: wydłużona głowa, wysokie czoło, długi nos i wydatny podbródek, ale usta o bardzo subtelnym wykroju; była uboga i dlatego już jako dziecko została przez rodzinę umieszczona w klasztorze, gdzie jeszcze inne krewne znalazły też schronienie. Klasztor panien cystersek w Nimbschen nieopodal Grimma, około 30 km na południowy wschód od Lipska, przeznaczony był dla takich właśnie szlacheckich cór, a miał wystarczająco dużo ziemi uprawnej, by przyjmować dziewczęta również bez „klasztornej wyprawy", wymaganej podług zwyczaju. Ojej rodzicach nie wiemy nic; ojciec, jak się wydaje, odumarł ją wcześnie; istnieją wzmianki o trzech braciach, którzy musieli radzić sobie na drobnych posadkach u dworu, a siostrą zainteresowali się dopiero wtedy, gdy została żoną Lutra, panią doktorową. W ścisłej klauzurze przebywało czterdzieści zakonnic. Miejsce dla nich w przyklasztornym kościele było oddzielone i okra-towane; w klasztorze była rozmównica, przedzielona ścianą z małym, też okratowanym okienkiem, przez które — tylko w obecności przeoryszy — krewny mógł zamienić kilka słów z mieszkanką klasztornej klauzury. Małą republiką rządziła — srogo lub łagodnie — domina. Reguła była w każdym razie surowa, a wewnętrzny regulamin zabraniał zakonnicom przyjaźnienia się. Nawet psy nie mogły towarzyszyć odwiedzającym w rozmównicy. Nakazana była cisza i milczenie, jak w erfurckim klasztorze Lutra; zakonnice chodzić miały powoli, z pochylonymi głowami. Porządek dnia wyznaczały modlitwy i chóralne śpiewy. Katharina jednak nauczyła się czytać i pisać; poznała też nieco łaciny, ponieważ łacińska była liturgia. Życie klasztorne można przedstawiać wedle własnego widzimisię jako ciche i pełne pogody oddanie się Bogu albo jako żywot więzienny, pędzony wśród odrazy i niechęci; natury grubiej ciosane mogą dostrzegać w nim zadowolenie z kąta i pełnego talerza, z ulokowania się dobrze i bez trosk; w każdym razie było to lepsze niż dola żony rycerza, rodzącej rok w rok, męczącej się z pijanym zazwyczaj mężem, w końcu niezawodnie umierającej w którymś z wielu połogów i zwalniającej miejsce dla następczyni. Możliwe, że wbrew regule i zakazom zakonnice szeptały i rajco wały żywo między sobą; „ciekawość zakonnic" była przysłowiowa. Odczucia, płynące zapewne wprost z serca niejednej zamkniętej w klauzurze, wyrażała ludowa pieśń w takich na przykład słowach: Ześlij, Boże, ciężki rok temu, kto mnie mniszką zrobił. 456 PANI DOKTOROWA Czy do klauzury przedostała się taka piosenka, czy może któreś z pism Lutra — dość, że dziewięć zakonnic, wśród nich dwie pary sióstr, postanowiło uciec. Przedsięwzięcie nie było proste ani bezpieczne, za uprowadzenie zakonnicy groziła kara śmierci, a książę Jerzy Saski w swoim półpaństwie surowo nadzorował porządków. Ucieczce później przydano wystrój nieco legendowy, krążyły opowieści o tym, jak to zakonnice, by wydostać się na wolność, musiały zrobić wyłom w ścianie, co prawda glinianej. W każdym razie miały z zewnątrz pomoc. Trzej mieszczanie z Torgau oraz tamtejszy duszpasterz, Gabriel Zwilling, postarali się o wóz, przykryty dużą plandeką, kryjącą podróżne przed spojrzeniami ciekawskich. Dopiero po przybyciu z klasztoru do Torgau znalazły się poza obrębem Saksonii i przestało im grozić pochwycenie; po kilku dniach dalszej podróży dotarły do Wittenber-gi, gdzie je zostawiono pod domem doktora Lutra. Niełatwo było umieścić je u obywateli miasta, jeszcze trudniej — znaleźć dziewczynom jakieś zajęcie. W większości chciały szybko wyjść za mąż, co jest naturalne choćby tylko dlatego, że nie było wtedy pracy ani zawodu dla niezamężnej. Luter -z małymi chyba ku temu podstawami — zachwalał swe podopieczne jako „śliczne dziewczęta"; nie były też młode jak na ówczesne pojęcia, kiedy 15-16 lat uważano za wiek najlepszy dla wyjścia za mąż. Dwudziestoczteroletnia Katharina von Bora właściwie już była mocno poza tym wiekiem, ale wydaje się, że twardo postanowiła nie kończyć życia w staropanieństwie. Pierwszy rok pobytu poza klasztorem była znacznie zaabsorbowana znajomością z młodym synem norymberskiego patrycjusza Baumgartnerem, a Lutra cieszyły rysujące się perspektywy. Synowi nakazał jednak ojciec powrót do Norymbergi; najwidoczniej dowiedział się o spotkaniach z Katharina i udaremnił dalszy ciąg. W sercu, in petto, przeznaczył już dla syna inną narzeczoną, bardzo zamożną i pod innymi względami też odpowiednią, tę syn poślubił. Daremnie pisał do niego Luter, że jeśli chce pojąć za żonę Katharinę von Bora, powinien się pospieszyć, by nie zabrał jej ktoś inny, „kto jest pod ręką. Ale jeszcze nie poniechała swej miłości ku Tobie. Cieszyłbym się bardzo z Waszego związku." Stanęło na tym, co postanowił ojciec-patrycjusz. Kandydatem, którego Luter miał „pod ręką", był pastor Glatz z Orla-miinde, ale tego za nic nie chciała Katharina. Rezolutnie oświadczyła, że bardzo chętnie by wyszła za mąż i gdyby chciał ją za żonę Mikołaj von Amsdorf albo doktor Luter, gotowa się zgodzić. Amsdorf, przyjaciel Lutra i kolega-wykładowca z uczelni, miał już inne plany, a i Luter opowiadał później, że sam miał na oku jedną z sióstr von Schónfeld. O grupce swych podopiecznych i omawianiu planów małżeńskich żartobliwie pisze do Spa-latina; wyraża, zdziwienie, że sam jeszcze się nie zdecydował, dodając: „jeśli 45? WITTENBERSKI REFORMATOR jednak sobie życzysz, bym dał Ci jakiś przykład, masz go tutaj w całej okazałości. Mam bowiem trzy kobiety naraz, a wszystkie kocham aż tak bardzo, że dwie z nich już straciłem, wzięły sobie innych mężów. Jeszcze tylko trzecią trzymam, i to za lewe ramię" -— aluzja, trochę dwuznaczna, do małżeństwa „z lewej ręki"*. Dla panny Arę von Schónfeld niezdecydowanie trwało zbyt długo, wyszła za energiczniej sobie poczynającego medyka; w jej ślady poszła siostra. Katharina von Bora była cierpliwa i wytrwała. Została panią Lutrową i najlepszą żoną, jaką mógł sobie wymarzyć trudny mąż, nawet gdyby szukał z wielką roztropnością. Stała się jednak celem i przedmiotem nieznużonych oszczerstw, trwających przez wiek XVII i XVIII, a rozwijanych w grubych biografiach pisanych w stylu powieści i odpowiednio „upiększonych", nade wszystko w Lucifer Wittenbergensis, gdzie z „jutrzenki", jak Luter nazywał swoją Katharinę, zrobiono megierę, nimfomankę, która nie przepuszcza żadnemu ze studentów; różne potwarze pomieszczano też w uczonych pismach, rozprawiających się starannie ze wszystkimi wrzuconymi tam cytatami z listów i dzieł Lutra. Tak długotrwałe moralne wzburzenie wskazuje tylko, jak bardzo podniecał umysły ten właśnie krok Lutra, znacznie mocniej niż inne, bardziej przecież decydujące. Uznano, że dał się przydybać na czymś w końcu ludzkim, a tym samym zdyskredytował całą swoją walkę: spójrzcie, o wierze mówi, solamfidem w gębie nosi, a tak naprawdę, to mu chodzi tylko o zaspokojenie chuci! Nie uważamy za konieczne dalej o tym mówić — już powiedzieliśmy, jak przedstawiała się moralność w wielu klasztorach, na stolicach biskupich i w Rzymie. Wydaje się raczej, jakoby wraz z tym małżeństwem Luter wciągnął się w krzepkie życie ojcowsko-rodzinne, toteż sławiono go później jako przedstawiciela „zdrowej parafiańskości naszej niemieckiej natury". Takie spojrzenie wydaje nam się jednak nazbyt uproszczone. Zdrowe — w znaczeniu powszechnie używanym — życie Lutra na pewno nie było. Nie stało się też takim w latach, jakie mu jeszcze pozostały; mimo wszelkich starań i opieki pani Kathariny życie to biegło, pod względem fizycznym, po linii wyraziście zstępującej, wśród chorób wciąż częstszych, wśród udręczeń duchowych i przy nie zmniejszonej, o ile nie większej, wydajności pracy. Chyba słusznie należała się ta odrobina ładu i pogody wniesionej w życie człowieka już po czterdziestce; nadal skromniut-kie było to życie. Pragniemy podnieść tu jeszcze jeden moment. Luter z usposobienia był towarzyski, nie stworzony do samotności. Dręczyła go już w klasztorze, i już tam, z otwartością dziecka, przywiązywał się, do kogo mógł, na przykład do swego duchowego ojca Staupitza; w Wittenberdze * Ehe żur linken Hand — przy znacznej różnicy pochodzenia lub pozycji małżonków; syn chłopa Luter byłby tu „gorszy w porównaniu ze szlachcianką (przyp. tłum.). 458 PANI DOKTOROWA z radością powitał młodego Melanchtona i cieszył się każdym z „małej gromadki", z kim jako tako się rozumiał, co nie było takie łatwe. W nieco pastoralnym tonie, ale i z głębokim sensem, rozwinął następującą myśl w jednej z Rozmów przy stole: „Gdy ludzie są samotni, zdarza im się więcej grzechów j są one większe, niż kiedy trzymają się towarzystwa innych ludzi. Ponieważ Ewa przez chwilę była sama, skusił ją i oszukał diabeł. Chrystus obiecał; gdzie dwóch lub trzech zejdzie się w Jego imię, tam On będzie z nimi. Szatan na odludziu kusił samotnego Chrystusa. Dawid dopuścił się cudzołóstwa i morderstwa, ponieważ był samotny i bezczynny. I ja też doświadczyłem, że nigdy częściej nie popadam w grzechy, niż kiedy jestem sam. Bóg stworzył człowieka do przestawania z innymi, nie do samotności. Dowód jest taki, że stworzył go w dwóch rodzajach, mężczyznę i kobietę." Bywa w ludziach geniusz samotniczy, gardzący ludźmi, ten może dokonać wielkich dzieł, choć rzadko bez ciężkiego naruszenia swej psychofizycznej natury; za konsekwentną samotność nieraz trzeba zapłacić życiem; bywa zjawisko takie jak geniusz towarzyski, a Luter zdecydowanie należał do tego typu. To go doprowadziło konsekwentnie do małżeństwa, które nie było jedynie wynikiem krnąbrności i buntu przeciw „papieskim ustawom". Wokół tego małżeństwa, w małym gronie, budował krąg swych przyjaciół i uczniów, jako szerszy obwód towarzyskości i działania wśród ludzi. Wyjść poza ten obwód już nie było mu dane. Wieczorem 13 czerwca 1525 stanął z narzeczoną przed kilkoma przyja-ciółmi-świadkami, zgodnie z obyczajem czasów. Pomorzanin Bugenhagen pobłogosławił młodą parę, która przy świadkach spełniła małżeństwo, jak następnego dnia relacjonował Jonas: „Luter pojął wczoraj Katharinę von Bora. Byłem wczoraj obecny i widziałem ich na ślubnym łożu. Na ten widok nie mogłem powstrzymać się od łez." Narzeczona nie wniosła nic do stanu posiadania małżonków, Luter mówił, że on sam posiada «jako posag" dwa srebrne puchary, którymi go kiedyś uhonorowano. W czternaście dni po owym cichym ślubie odbyła się jednak dość wystawna uczta weselna, na którą Luter zaprosił wielu gości, a przede wszystkim swoich rodziców. Momentem ważnym było pojednanie z ojcem, który dopiero teraz w pełni uznał swego Marcina: „Wtedy przyjął mnie ojciec do swoich łask i znów byłem kochanym synem." Listy pisane przez Lutra na wszystkie strony, by wyprosić i pozbierać produkty potrzebne na stół weselny, brzmią jak ostatni podźwięk żebraczych zakonów. Hans von Dolzig, marszałek dworu, otrzymał taką prośbę: „Jeśli nie byłoby to uciążliwe, zechciejcie, Panie, przychylić się i przyczynić jaką sztuką dziczyzny, i przybyć osobiście, i pomóc wraz z przyjaciółmi w przypieczętowaniu sprawy i we wszystkim, co przynależy." Rada miasta ufundowała beczkę piwa, znacznie mocniejszego niż witten- 459 WITTENBERSKI REFORMATOR 29. Bawialnia, ok. 1540 berski cienkusz. Uniwersytet przekazał srebrny kufel z pokrywą. Najosobliwszym jednak darem była kwota dwudziestu guldenów, którą nadesłał nie kto inny jak arcybiskup Albrecht z Moguncji; w związku z tym doszło do pierwszej sprzeczki między dopiero co poślubionymi małżonkami. Luter życzył sobie, by pieniądze natychmiast odesłać, pochodzą bowiem od naj-pierwszego jego przeciwnika, „Nemroda i Giganta z Babilonu". Praktyczna i skrzętna pani Katharina uznała jednak, że w bardzo jeszcze chudym gospodarstwie każdy gulden jest pilnie potrzebny, i zadbała, by dar, bez dalszych już dyskusji, pozostał w domu. Prezent wyjaśnić trzeba w ten sposób, że wciąż wahający się książę Kościoła rozmyślał właśnie, by pójść za przykładem swego kuzyna, wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego, ożenić się i przekształcić swe arcybiskupstwo w księstwo świeckie. Pomysł okazał się zbyt ryzykowny, tak więc Albrecht oficjalnie pozostał w celibacie, nieoficjalnie zaś -- przy swoich bardzo wymagających konkubinach. Oba światy, także i w tym epizodzie, raz jeszcze stają naprzeciw siebie. Pani Katharina nie miała wymagań, natomiast zdecydowanie i z dużą przezornością dbała o to, by gospodarstwo było urządzone. Poaugustiański klasztor, budowa nigdy nie ukończona, którą dwór od czasu do czasu, a za- 460 PANI DOKTOROWA wsze zwlekając, wspomagał kilkoma furami cegieł, był długim budynkiem z ciasnymi celami dla zakonników i z kilkoma większymi pomieszczeniami dla ich wspólnego użytku, z małą wieżą od południa, mieszczącą izdebkę, w której Luter doznał owego „przeżycia w wieży", przełomu, prowadzącego do jego późniejszej nauki o usprawiedliwieniu; w obrębie klasztoru był jeszcze mały, wspomniany już browar. Do terenu poklasztornego z jednej strony przylegał dawny cmentarz, z drugiej strony budynek graniczył z miejską fosą. W jednej z cel zamieszkiwał Luter: „Nim się ożeniłem, przez cały rok, jak długi, nikt mi nie oporządzał łóżka, w którym słoma butwiała od potu. Zapracowywałem się w ciągu dnia, a potem znużony padałem na łóżko, nawet już o tym nie wiedząc." Miała pani Kathe co robić. Budynek, w którym mieszkali już tylko Luter i ostatni przeor klasztoru, elektor Jan podarował swemu doktorowi; dawny klasztor stopniowo przekształcał się w okazałe na koniec domostwo Lutra. Pani Kathe zadbała i o to, by urządzić pokój łaziebny; szesnasty wiek był pod tym względem bardziej postępowy od czasów, które nadeszły potem; budynek kazała podpiwniczyć, by go uchronić od wilgoci, przesiąkającej z miejskiej fosy tuż obok; na terenie dawnego cmentarza założyła warzywnik; dobudowała chlewy i powiększyła gospodarstwo o hodowlę świń; wzięła w dzierżawę ziemię niedaleko miejskiej bramy; później od jednego z dość nieudolnych swych braci przejęła małą posiadłość, rodzinną resztówkę Zuhlsdorf, i doprowadziła do kwitnącego stanu. Pisząc tam do niej, Luter tytułował: „Jaśnie Pani Katarzyna Luterzyna, Panna von Bora i na Zuhlsdorfie, moje ukochanie", czy — z lekka kpiąco — „Do Kaznodziejki, Ogrodniczki, Piwowarki, i kim to jeszcze być potrafi", nadane bowiem klasztorowi prawo warzenia piwa też przejęła i spożytkowała. Dla przywykłego do samotności mnicha pierwszy okres w małżeństwie nie był zbyt łatwy. Melanchton był zdania, że jego przyjaciel jest mocno przygnębiony. On sam opisał to bardziej obrazowo: „W pierwszym roku małżeństwa miewa człek osobliwe myśli. Przy stole myśli sobie tak: przedtem siedziałeś sam, a teraz samowtór. W łóżku, kiedy się budzi, widzi obok siebie dwa warkocze, których przedtem nie było." Gadatliwość żony, która tak długo zmuszona była milczeć, z początku działała mu na nerwy: „W pierwszym roku, podczas kiedym studiował w księgach, moja Kathe przysiadała obok mnie, a gdy nie wiedziała, co powiedzieć, zaczynała od pytania: Doktorze panie, czy wielki mistrz w Prusiech jest bratem margrabiego Brandenburgii?" Zwracając się do męża, z respektem tytułowała go podług ówczesnego zwyczaju, nigdy jednak nie omieszkała przywołać go do porządku przy uczniach i przyjaciołach, gdy wyrażał się zbyt ordynarnie jak na jej delikatne uszy szlachcianki, w owych niesłychanych, obrazowych 461 WITTENBERSKI REFORMATOR PANI DOKTOROWA słowach i zwrotach, które skrzętnie notowano, a które przejmowały zgrozą subtelnych czytelników późniejszych czasów. Na czytanie miała niewiele czasu; by uporać się z gospodarstwem, wstawała o czwartej; w regularnych odstępach wydała na świat sześcioro dzieci, dwoje z nich, obie dziewczynki żyły niedługo. Otworzył się nowy krąg życia. W klasztorze Luter żył poza biegiem czasu; teraz jego przepływ znaczony jest wzrostem pokolenia wokół niego. Jako zakonnik zajmował się abstrakcyjnymi kwestiami ponadczasowymi; teraz, jako ojciec rodziny, ma do czynienia ze sprawami teraźniejszości i najbliższej przyszłości. Wywiera to wpływ na jego pracę i naukę. Maly katechizm, który powstał z doznania własnej rodziny i przeznaczony był dla rodziny i dla rodzin wokół niego, jest wśród późnych jego dzieł tym, które zyskało największy zasięg. Kończąc wyłożenie dziesięciu przykazań, mówi 0 tym, że daremny właściwie jest trud i wysiłek nad starymi, nad ludźmi jego pokolenia: „Trzeba wychowywać ludzi, którzy po nas przyjdą, obejmą nasz urząd i przejmą nasze dzieło." Czwarte przykazanie, czcij ojca swego 1 matkę swoją, które w ustach jego ojca dźwięczało zarzutem i pretensją, gdy syn wstępował do klasztoru, zalicza Luter do najważniejszych. „Albowiem Bóg od początku postawił ich wysoko na samej górze, a nawet zamiast siebie dał ich na ziemi." Obyczajność w rodzinie, posłuszeństwo, stąd idzie dalej: „Bo z władzy rodziców bierze się i rozprzestrzenia wszelka inna władza." A zatem — również posłuszeństwo wobec „władzy świeckiej, która cała się mieści w stanie ojcowskim i najdalej sięga. Nie ma tu bowiem jednego jedynego ojca, ale jest tylu ojców, ilu mieszkańców kraju, obywateli i poddanych. Dlatego ojców trzeba szanować i poważać." Zakres dopuszczalnej ingerencji władzy, granice „ochrony i bezpieczeństwa" — tymi kwestiami Luter się nie zajmuje, są odległe, jeszcze obce jego myśleniu. Stosunek między władzą a poddanym widzi na wskroś patriarchalnie, a rodzina z domem i zagrodą jest dla niego nadal tylko „twierdzą", w której panuje ojciec. Brzemienna złymi skutkami uległość wobec władzy niezaprzeczalnie bierze początek z tej właśnie postawy, która stała się cechą protestantów, zwłaszcza tych z orientacji lutrowskiej. Prawo oporu przeciw tyrańskiej zwierzchności, uznawane i praktykowane przez kalwinistów, Luter zdecydowanie odrzucał. Należy się podporządkować. W małym swym państwie, w rodzinie, nadane przez siebie przepisy Luter traktuje z powagą. W dawnym refektarzu odbywają się domowe nabożeństwa, gorliwie wznosi się modły, Luter czyta i wykłada Biblię. Jeżeli nie jest z żony zadowolony, to tylko dlatego, że nie dość pilnie czyta Pismo Święte. „Uprawia pole, furmani, kupuje bydło, wypasa, warzy piwo itp. Wśród tych zajęć zaczęła też czytać Biblię i obiecałem jej 50 guldenów, jeżeli skończy do Wielkanocy. Z wielką powagą to czyni! Jest już przy Piątej Księdze Mojżeszowej", czytamy w liście do przyjaciela Jonasa, z którego żoną, też szlachcianką, wielodzietną teraz, pani Katharina jest w wielkiej przyjaźni. *Te czeredy dzieci, te wielokrotne małżeństwa! Jonas żeni się trzykrotnie, inny przyjaciel i krewny, Ambrosius Reuter, też ma trzy żony, nie naraz; w kolejności, choć inaczej twierdzili oszczercy Wittenbergi i jej obyczajów, a dzieci z tymi żonami ma dwadzieścia i troje. Z tego przeżyło tylko dwanaścioro. Gęsto przeplatają się narodziny i zgony. W rodzinnym Mansfeldzie, gdzie powychodziły za mąż, wcześnie umierają siostry Lutra, a ich dzieci bierze pani Kathe, piątkę tylko po zmarłej Kaufmannowej, innych sześcioro, to jedenaście, razem więc z własnymi ma ich wokół siebie szesnaście sztuk; wszystkie z rodziny Lutra, a nie wszystkie są takie, żeby nie było z nimi kłopotów. Czym, jakimi środkami potrafiła ta dzielna kobieta opędzić potrzeby aż takiej gromady? Króciutki był okres jej nauki wciągu dwóch lat poprzedzających małżeństwo. Wydaje się, że pomagając w wielkim domu Lucasa Cranacha i jego żony Barbary bystro się rozglądała. Tam też był tłum, samych uczniów i pomocników malarza dwunastu, niespokojne bractwo, które nieraz wdawało się.w krwawe bójki ze studentami; oprócz pracowni malarskiej Cranach miał drukarnię, która setkami egzemplarzy, z drzeworytów i sztychów, powielała Lutra portrety, wysyłane do wielu krajów; mistrz ponadto był właścicielem miejscowej apteki, najobfitszego źródła jego dochodów, a prowizora poślubiła jedna spośród 9 zakonnic z Nimb-schen; przy aptece był wyszynk wina. Malarz należał do trójki najbogatszych ludzi w Wittenberdze, w tym gronie był też drukarz Lufft. Dr Luter pobierał tylko swoją pensję uniwersytecką, którą z dziewięciu kóp starych groszy podwyższono mu do stu guldenów w związku z małżeństwem, a później tę kwotę podwojono. Nie brał nigdy honorariów za książki ani żadnych opłat od studentów. Nieustannie natomiast dawał, proszony przez uchodźców czy innych ludzi w potrzebie. „Kochana Kathe — pisał kiedyś —jeśli nie mamy pieniędzy, trzeba ruszyć nasze puchary. Trzeba dać, jeżeli się chce dostać." Jeszcze w dwa lata po ślubie miał sto guldenów długu. Dorywczo próbuje zrobić bilans. „Uwaga! Przedziwne obrachowanie między doktorem Lutrem a Kathe, za rok Pański 1535-36 spisane. Dwa półrocza to były." Zapisano tam wszystko, od pietruszki do zaszlachtowanego wołu; mają 8 świń tucznych i 2 maciory, 5 krów, 9 cieląt, jedną kozę. Ale szybko doktor ustaje w rachunkach. Zlicza bułki, które zjada w ciągu roku, i jęczy 2 przerażenia, gdy się okazuje, że czyni to pół kopy groszy i 4 fenigi -nazbyt dużo: „Nie lubię liczyć, to przygnębia, to rośnie zbyt wysoko. Nie przypuszczałem, że na jedną osobę idzie aż tyle! I zgaduj, skąd te pieniądze? 462 463 WITTENBERSKI REFORMATOR PANI DOKTOROWA To powinno przecież cuchnąć długami!" Wśród cyfr wpisuje wierszem westchnienie z głębi duszy: Biedny ja człowiek, o dom tak dbam! Lecz na co wpierw grosz wydać mam? W bezpiecznym miejscu leży wszak, A tu, a tam wciąż mi go brak. „Bezpiecznym miejscem" jest szuflada, w której przechowuje się gotówkę, zawsze z nią chudo, szybko sieją wydaje, a wtedy znów przychodzi kolej na srebrne puchary. Gdy odchodzi jego asystent Rischmann, do pani Kathe pisze Luter z podróży, że jednak powinna się postarać o jakiś przyzwoity prezent pożegnalny, bardzo byłby stosowny w tym przypadku dla odróżnienia się od innych, „kiedy to wszystkie moje starania były daremne. A więc wysupłaj trochę grosza! Chętnie dałbym mu 10 guldenów, gdybym je miał. Ale mniej niż 5 mu nie dawaj, bo jest bez przyodziewku. Nie pozwól, by zabrakło, póki jest choć jeden jeszcze puchar; pomyśl, skąd wziąć. Bóg w czym innym wynagrodzi, o tym wiem." Do szesnaściorga dzieci dochodzi młodzież: studenci, których pani Kathe przyjmuje na stancję ze stołowaniem; po śmierci Lutra też w znacznej mierze z tego żyła. Studenci mieszkają w dawnych celach zakonnych. Są ponadto jeszcze pensjonariusze, z mieszkaniem i jedzeniem. Za wielki zaszczyt liczy się stanąć w podróży w domu doktora Lutra, a z zajazdami w mieście kiepsko. Pewną książęcą osobistość, która tam właśnie zamierza się zatrzymać, życzliwi ostrzegają: „W domu doktora dziwna mieszka mieszanina młodych ludzi, studentów, dziewcząt, wdów, starych kobiet i dzieci, duży stąd w domu hałas i zamieszanie, dlatego niejedni Lutra żałują." Ciszy nie ma nawet w jego pracowni, o porządku'jtiż nie mówmy. Na wszystkich stołach, parapetach, krzesłach, stołkach piętrzą się listy: zapytania gmin i magistratów, petycje i mniej uroczyste prośby, odbitki szczotkowe z drukarni, pisma polemiczne, traktaty. W Norymberdze magistrat ma na to całą kancelarię — pisze Luter do Linka, dawnego konfratra. Do pracowni wbiegają i bawią się przy ojcu dzieci, a najbardziej lubi to mały Hanschen. „Gdy siedzę i piszę, śpiewa mi piosenki, a kiedy zbyt już głośno sobie poczyna, fukam na niego, ale nie za bardzo; śpiewać wtedy nie przestaje, lecz ścisza głos, zakłopotany trochę i onieśmielony." Mozart — też „geniusz towarzyski" - pracował w podobnych warunkach i nawet gdy pisał, pragnął mieć wokół siebie ludzi; nanoszenie nut na papier było już tylko pracą skryby, zapisującego to, co dawno skomponowane w myśli. Luter właściwie też tylko spisy wał to, co mocno w nim tkwiło już od dawna; niefrasobliwie przy tym się powtarzał, szeroko ciągnął morały, to znów ciskał się z furią, gdy orzeźwił go „srogi gniew" na przeciwnika — i znów mu wracała pogodność, gdy spojrzał na śpiewającego swego synka. Trzeba mieć przed oczami całe to otoczenie, kiedy się rozważa jego pisma, w znacznej części improwizacje zrodzone z chwili i przeznaczone na użytek dnia. Nie inaczej sam na nie patrzył, dla wielu z nich pragnąc zapomnienia. Wyłączył z tego zakresu przekład Biblii, Postyllę domową, którą uważał za najlepsze swoje dzieło, oraz Mały katechizm. Na użytek dnia i chwili, godziny wieczornej zwłaszcza, przeznaczone były rozmowy, które wiódł przy stole z dobrymi przyjaciółmi. Stały się sławne owe Rozmowy przy stole Lutra, w których zapisywano, z przeznaczeniem do druku, wszystko, co wielki człowiek wypowiadał, bez różnicy: większe odłamki czy drobne okruchy. Na stole obok misek z potrawami pani Kathe gęsto leżały notatniki, trzymane w pogotowiu przez studentów. Zapisywali w skrótach, często z błędami, kiedy się przesłyszeli, w barwnej mieszance łaciny i niemczyzny, tak jak Luter mówił albo jak zrozumieli. Gdy mówiono już nazbyt dużo, wtrącała się pani doktorowa: „Dlaczego nie jecie, tylko wciąż rozmawiacie?" Pęczniejące notatniki obrzucała spojrzeniem trochę niechętnym; wiedziała, że studenci popędzą do wydawcy i wezmą za to pieniądze. Ostatni pomocnik Lutra, Goldschmied, który przezwał się Aurifa-ber, zaraz po śmierci mistrza wydał ciężki tom jego prac in folio z dodatkami własnego przemysłu, często bardzo wątpliwymi co do prawdziwości ich treści. Aurifaber był jednym z owych nieznużenie hałaśliwych teologów kolejnego pokolenia; handlował pamiątkami po Lutrze i Lutra słowami, które lubił od siebie mocno przyprawiać pieprzem. Nikogo to nie dziwiło, taka była tonacja grubiańskiego stulecia we wszystkich krajach; najbardziej znanym przykładem jest Rabelais, a nawet znacznie bardziej wykwintny Montaigne jest niezwykle w wyrażeniach bezpośredni i dosadny. Dopiero gdy literatura XVI wieku poszła w zapomnienie lub na, biurka specjalistów akademickich, a w żywym obiegu pozostały dzieła Lutra wraz z Rozmowami przy stole -- wtedy zaczęto się gorszyć, że tak grubiańsko się wyrażał. Pikanteryjność, obscena — to u niego przecież nie występuje. Bywa zwyczajnie dosadny. Lubi obrazy zachęcające do interpretacji psychoanalitycznej i dogłębnych rozważań analnych. Tu poprzestańmy na pytaniu, czy tędy droga do rzetelnych danych poznawczych? Takich, które rzeczywiście mogłyby się wiązać z tymi kategoriami myślenia, które w psychologii stały się teraz niemal kanoniczne? Problemem istotniejszym jest to, że przy tej samej okazji nadano tak nieproporcjonalnie wielkie znaczenie wypowiedziom Lutra o jego rozwoju i przeżyciach. Luter — co naturalne — interpretuje siebie w świetle późniejszych swoich nauk i poglądów, a to, co mówi na przykład o swoim życiu 464 30 Mafciii Ltifłf 465 WITTENBERSKI REFORMATOR zakonnym, trzeba jednak brać ze szczyptą soli. Co się tyczy jędrnych dosadności, należy wziąć pod uwagę, że wypowiedzi żadnego z wielkich — prócz jego właśnie słów — nie zostały zapisane tak wprost, na żywo, niemal jak nagrane na taśmę. Dla porównania: inny wielki „rozmówca przy stole", Goethe, był w tej dobrej sytuacji, że jego wierny Eckermann czekał przez długie lata ze swymi notatkami, aż przemyślawszy zrobił z nich dzieło sztuki w stylu dzieł samego Goethego; z mocnych słów, którymi odpowiednio do nastroju Olimpijczyk umiał się posługiwać nie gorzej od Lutra, zachowały się tylko drobne okruchy, większość została zniszczona lub zatajona. Hrabia Tołstoj — opowiada o tym w szkicu wspomnieniowym Maksym Górki -- mówiąc de sexualibus wybierał ze szczególnie w tym zakresie soczystej mowy rosyjskiego ludu takie wyrażenia, że nawet obecny przy tym Czechów, jako lekarz z pewnością nie nazbyt pruderyjny, w zakłopotaniu skubał swoją bródkę. Nie czujemy zakłopotania czytając zdania Lutra. Nie widzimy też powodu, by szczególnie mędrkować i analizować jego słowa — zwłaszcza że ich przekaz jest tak wątpliwy, iż trudno rozstrzygnąć, które z nich mogą być własnymi słowami Lutra. Bardzo wiele z tego jest tylko potocznym gadaniem, czymś w rodzaju „żywej gazety" w czasie, gdy wiadomości krążyły w listach bądź w ustalonym przekazie, często jako niesprawdzone pogłoski. Tak więc w każdym razie widzimy doktora, jak prezyduje przy stole. Ceni szeroki krąg wokół siebie, a kiedy zdarza mu się popaść w dawny nawyk zakonny i spodoba mu się zamilczeć - - milkną wszyscy, co najwyżej poszeptując. Potem Luter podnosi wzrok, rozgląda się po towarzystwie: „I cóż, moi panowie, co nowego?" Każdy wtedy przekazuje, co usłyszał lub przeczytał, a od doktora oczekuje się, że wywiedzie z tego stosowną naukę, czy uczyni to przykładem na jakąś ogólniejszą zasadę. Czyni to raz szeroko i nużąco, kiedy indziej z uderzająco trafną zwięzłością, bo dana jest mu ta własność. O wielkich wydarzeniach epoki nie dowiadujemy się zbyt wiele i właśnie te rozmowy przy stole ukazują, w jak głębokiej jednak, prowincjonalnej izolacji żył Luter, choć w jego dłoniach zbiegało się tyle nici z całego świata. Kiedy o Rzymie mowa, padają znane już, obelżywe słowa; nawet papieży z własnego okresu życia Luter odróżnia z trudem. Jego zapatrywania na różne narody nie wychodzą poza obiegowe uprzedzenia: Francuzi są zmysłowi, Hiszpanie gwałtowni i brudni, a we wszelkiego rodzaju nikczem-nościachprzewyższają Francuzowi Włochów. Pewien akt sprawiedliwości dostrzega w tym, że Hiszpanie nader brutalnie zapanowali teraz nad Ital-czykami i tkwią wśród nich i nad nimi „jak nad żabami bocian". Rozwodzi się szeroko nad zdrożnościami Italczyków, nad ich „przeciwnymi naturze" sposobami miłowania kobiet, a także nad ich pederastią, którą nazywa 466 PANI DOKTOROWA „italskim weselem" i w związku z tym zauważa: „Chroń nas, Boże, przed tym szataństwem! Bo w ojczystej mowie niemieckiej, w żadnym jej narzeczu, nie wiadomo nic, chwalić Boga, o tym występku." Kochanych swoich Niemców bynajmniej nie oszczędza: „Pijani, obżarci" Niemcy, „szaleni i ślepi" — to niemal stałe jego formuły. Nieustannie obserwowano jego życie, a gdy liczono mu, ile zjadł, każdy pełny talerz i każdą pełną szklanicę, mówił spokojnie: „Wolno było Panu Bogu naszemu stworzyć smaczne, duże szczupaki i dobre wino reńskie, wolno chyba i mnie jeść je i pić." Nieżyczliwej gadaniny ludzi bardzo surowych, co to uważali, że musi żyć jako „pokorny, z krzyża zdjęty chrześcijanin", po prostu nie słuchał. Napisał pewien nauczyciel z Rothenburga: „Byłem przez krótko w Wittenberdze studentem. Nie chcę jednak mówić o pięknym, złotym pierścieniu na palcu, który tylu ludzi złości, ani o wspaniałej komnacie nad wodą, w której się popijało i czas mile płynął z innymi doctorihus i panami; nad czym nieraz ubolewałem z moimi kolegami, też uczącymi w szkole, a rzecz mi się nie spodobała: to, że nie zważając na tyle ważniejszych spraw, przy piwku się wolało siedzieć." Pozwólmy tam posiedzieć Lutrowi, przy dzbanie piwa czy wina w kręgu przyjaciół, i zapomnieć o „sprawach ważniejszych", które aż nazbyt często okazywały się mało ważne. Godna podziwu w tych rozmowach jest pamięć Lutra. Zachowuje w niej wszystko, co przeczytał, oczywiście to przede wszystkim, co ma związek z jego nauką i ulubionymi myślami. Kiedy mowa o celibacie i przemocy, jaką wywiera, cytuje niemal wszystkich Ojców Kościoła; powołuje się na Augustyna, który jako niemal starzec miał cierpieć na polucje. „Hieronim pośród wzburzeń bił się w serce kamieniem, ale nie potrafił z serca wybić dziewczyny. Franciszek śniegiem się obrzuca. Benedykt układa się na cierniach. Bernard tak swe ciało umartwiał, że aż cuchnęło od niego straszliwie. Byli wśród nich ludzie nie najniżsi, a wyżsi od nas. Piotr miał teściową, ja mam żonę. Tak samo Jakub, brat Pana naszego, i żonaci byli wszyscy Apostołowie oprócz Jana." Wergiliusza, którego zabrał ze sobą idąc do klasztoru, cytuje Luter z pamięci równie swobodnie jak Biblię. O dalekim świecie prawie się nie rozmawia; Ameryka zdaje się nie istnieć; wiadomości przyrodnicze ani historyczne Lutra nie zasługują na wzmiankę. Wciąż jednak żałuje, że tak mało uczył się historii, gratulując przy tym młodym, że o tak wiele są w niej lepsi. A w ogóle o swojej przeszłości mówi często z wielkiego oddalenia. Wy przecież wcale nie wiecie, jak było wtedy! Jak musieliśmy się męczyć „pod papiestwem"; wy teraz możecie patrzeć przed siebie. Ujawnia się wiele przesądów, czarownice rzucają czar na maselnicę 30* 467 WITTENBERSKI REFORMATOR PANI DOKTOROWA w domu Bugenhagena; wszechobecny jest diabeł; Luter wyśmiewa jedynie astrologię, z zapałem uprawianą przez Melanchtona. Opowiada stare zakonne anegdoty zasłyszane w Erfurcie, gdzie mimo zakazów reguły nie w ciągłym milczeniu biegło życie; wypowiada mądrości w przysłowiach, a w różnych powiedzeniach — zasady chłopskie, mówi o własnych poglądach na wychowywanie dzieci, które brzmią o wiele łagodniej niż u jego ojca, i wypowiada się na temat kobiet, nie wyłączając własnej żony, która siedzi obok niego, czasem go koryguje, kiedy indziej się sprzeciwia. Nieodr miennie, w obowiązującym stylu epoki, padają też westchnienia: „Gdybym raz jeszcze myślał o ożenku, pojąłbym żonę posłuszną, a taką musiałbym wykuć sobie w kamieniu; inaczej przyszłoby mi zwątpić o posłuszeństwie kobiet." Albo z jeszcze większym utrapieniem: „Dla papieża muszę być wyrozumiały, dla «marzycieli» muszę być wyrozumiały, dla Hansów z rożnami (rycerstwa) muszę być wyrozumiały, dla czeladzi muszę być wyrozumiały, dla Kathariny von Bora muszę być wyrozumiały, a tego wyrozumienia jest tyle, że moje życie nie chce być niczym innym jak jednym wyrozumieniem." Tuż obok — a u Lutra wiele występuje razem i „tuż obok" mamy najwyższą pochwałę: „Nie ma milszego związku niż w dobrym małżeństwie i nie ma bardziej gorzkiego pożegnania na zawsze niż w dobrym małżeństwie." Współpracownik Lutra, który się z nim poróżnił, pisze w swej książce: „Oto pani Kathe, regentka w niebie i na ziemi, Junona, małżonka i siostra Jowisza, która rządzi mężem, jak chce, raz wyrzekła dobre o mnie słowo." Trudno jednak sobie wyobrazić, jak całym tym kompleksem -gospodarki domowej i wykraczającej poza dom, zastawianych srebrnych pucharów, długów, dzieci, studentów, pensjonariuszy, gości, wraz z mężem o skomplikowanej naturze, jak właśnie Lutra — dałoby się kierować bez silnej i dzielnej dłoni. Skargi mieszkańców Wittenbergi na wymagania pani Kathe to nic innego jak wieczna niemiecka ciasnomiasteczkowa mizeria, która owszem, chciałaby cieszyć się swoim wielkim człowiekiem, ale w miarę możności bez kosztów. Po śmierci męża pani Katharina, o czym już wspomniano, do końca swych dni musiała utrzymywać się ze stołowników. Jej doktor, choć tak ją kochał i pragnął ją zabezpieczyć, niepoprawny w uporze i w odrazie do wszystkich prawników, sam sporządził testament, który w świetle prawa okazał się nieważny. Chciał swoją Kathe ustanowić wyłączną spadkobierczynią bez wyznaczania dla dzieci opiekuna, co jego zdaniem byłoby tylko źródłem sporów i kłopotów. Twarde przepisy Zwierciadła saskiego, faworyzujące w dziedziczeniu dzieci i z kolei ich zstępnych jako następców w dziedziczeniu, dla wdowy przewidywały tyle tylko, że mogła się domagać Jednego krzesła i jednej kądzieli". Ostateczność tę od pani doktorowej od- 468 sunęła decyzja, którą na mocy własnej władzy wydał elektor; przyznano jej nawet pożyczkę. Renta wdowia często gęsto nie była "wypłacana, częściowo wskutek wydarzeń wojennych okresu, jaki nastąpił. Trzeba było znowu przyjąć pensjonariuszy i stołowników. Sławiąc małżeństwo Lutra z jego Kathe jako wzór życia rodzinnego i dobry przykład domu ewangelickiego pastora, wypadałoby też wspomnieć, że przez całe stulecia los wdowy po tym pastorze niezbyt pochlebnie świadczy o niemieckich władzach, które tak wiele zawdzięczały Lutrowi. Nie był idylliczny też wciąż przebudowywany poaugustiański budynek klasztorny, a już najmniej za życia Lutra. Owszem, nie brakowało w nim zadowolenia, radości z dzieci, życia towarzyskiego, „wiernych przyjaciół, dobrych sąsiadów i tym podobnych". Ale choroby wciąż dawały się we znaki. Dla wyjaśnienia istoty Lutra przytaczano — często przesadzone — jego „rysy patologiczne" z pierwszej połowy jego życia. Niełatwo byłoby w nich przesadzić, jeśli chodzi o drugą połowę. Gospodyni dużego domu i folwarku musiała działać też w roli lekarza oraz weterynarza. W domowych środkach stosowanych przez panią Kathe nie było znaczniejszych różnic między ludzką medycyną a zwierzęcą. Łajno jako lekarstwo cieszyło się wciąż dużym uznaniem i zastosowaniem. Współczesne nam osiągnięcia farmakologii i medycyny ujawniły wprawdzie znaczne moce lecznicze na przykład w bakteriach pleśni, wątpliwe jednak, czy środki pani Kathe były tymi najwłaściwszymi. Luter dziwi się, „że Bóg tak niezwykłe lekarstwa wplugastwie ukrył: świński gnój tamuje krew, koński w winie dobry jest na kaszel, łajno ludzkie na rany ciała". Innym razem, zniechęcony, pisze do Kathe: „Twoje odchody też mi nie pomagają!" Wzywani lekarze również niewiele sprawić mogą polepszenia. Luter jest pacjentem trudnym i upartym. Na ataki artretyczne sam sobie ordynuje lekarstwo: czerwone wino; kiedy indziej twierdzi, że pomógł sobie, pijąc dużą ilość wody; drwi z lekarzy, którzy mu robią klistyrę: „bawili się tylko z pacjentem jak z dzieckiem", wiedząc swoje dla siebie. Tu również demonem, który go dręczy, jest diabeł, zawziął się na głowę, cierpienia całej reszty ciała można znieść. Ból głowy, świst w uszach, dręczący go w ciągu długich tygodni — ale też silne ataki kamicy, w których wije się w bólu po podłodze i sądzi, że już umiera; długa lista schorzeń. Stanowczo jednak odrzuca jako ich źródło przepracowanie. Sprawia to szatan, który go kusi. Tylko Biblia daje mu pomoc i pocieszenie. Gdy król Dawid posunął się w leciech, też mu ciepło nie było i nie mogła ogrzać go nawet Abisag, młoda Sunamitka „tak bowiem go wyczerpały udręczenia jego myśli: tak go zniszczyły". Na bóle głowy stosuje słowa z Ewangelii św. Jana: „«trzeba wam się powtórnie narodzić.» To jest najlepsze, co mam." 469 WITTENBERSKI REFORMATOR O NIEWOLNEJ WOLI Z tym czuje się całkiem pewny i bezpieczny, nawet wśród wielkich epidemii, podczas dżumy, która nie ustępuje, czy nowej zarazy, jaka krąży nazywana „angielskimi potami". Kiedy wielu z Wittenbergi ucieka, ori w takich sytuacjach zawsze pozostaje na miejscu wraz ze swą Kathe i dziećmi. Przeświadczony, że po największej części ludzie chorują ze strachu, jest podobny w tym do starego Goethego, który był zdania, że w epidemii cholery najlepiej chroni ludzi równowaga ducha. Łatwo we wszystkich tych okazjach na pewno pani Kathe nie było. Jej śmierć zbiegła się z kolejną epidemią dżumy; z dziećmi, które jeszcze pozostały, ucieka do Torgau i w drodze spada z wozu; zapaleniem płuc kończy s*ię jej długie i pracowite życie. Siłą jej było działanie. Ze słów zachowały się tylko te, które zapisującym a gorliwym pozwalały uwydatnić górującą mądrość doktora; jej listów natomiast, z małymi wyjątkami, nie uznano za godne przechowania. Razu pewnego popędzał ją Luter do pilniejszej lektury Biblii, zwłaszcza Księgi Psalmów. Była zdania, że przeczytała już dość. „Daj Boże, bym żyła stosownie!" Luter westchnął i wszczął budujące rozważanie o tym, że tak oto zaczyna się gnuśność i lekceważenie Słowa. Powątpiewamy, czy pani Kathe uchwyciła dokładniejszy sens nauki o usprawiedliwieniu czy o Piśmie, jako jedynej i jedynie ważnej podstawie. Jej zadaniem było „żyć stosownie". Tym zbiegła zakonnica po swojemu usprawiedliwiła swoje życie. Pragniemy nawet powiedzieć, że wiele drobnych, często utrudzonych kroków składa się na prostą, godną podziwu drogę. O NIEWOLNEJ WOLI Pani Kathe —tak opowiadał Luter — nakłoniła go do napisania i wydania traktatu przeciw Erazmowi, książki De servo arbitrio, O niewolnej woli. Dzieło ukazało się pod koniec fatalnego roku 1525, roku wojny chłopskiej. Nosi ono ślady przeżyć owego czasu. Najbardziej to znacząca rozprawa Lutra, napisana dobrą łaciną, która miała być godna wielkiego przeciwnika. Obszerna, ze starannym podziałem treści, jest ostrym kontrastem na tle hałaśliwych, pełnych furii broszur i „orędzi", tych zwłaszcza, które Luter pisał w owym roku niepohamowanych swoich wybuchów przeciw „ślepo upartym" chłopom. W książce podejmuje Luter ten sam temat, ale przenosi _go na znacznie wyższą płaszczyznę, a pisze z ogromną konsekwencją myśli. ^Jest tam mowa o nienawiści, nawet o nienawiści Boga do ludzi, o woli człowieka, która jak juczne zwierzę postawiona jest między Bogiem a szatanem; każdy z obu może jej dosiąść, może ją „spętać" czy „ujeździć" musi być posłuszna. Bóg i szatan toczą walkę; jeżeli nie zwycięży Ten, który jest silniejszy, wtedy ofiara wydana jest na grzech i na wieczną, z góry przeznaczoną zgubę. Tak to jest z „wolną wolą" człowieka, który właśnie zbuntował się przeciw Boskiemu porządkowi światąj Było to tragiczne, że obaj najwybitniejsi bojownicy o nowy kształt i porządek ludzkiej myśli, życia na świecie, wiary i Kościoła, Luter i Erazm, musieli wrogo stanąć przeciw sobie. Dla Erazma, dodajmy, słowo „tragiczny", którego używa tak często, oznacza coś mniej wzniosłego: tumult, zamieszanie; niemal słyszy się w tym niechęć uczonego do czegoś, co zbędne i co zakłóca mu ciszę pracy i rozważań. Starcie z Lutrem było zagrożeniem jego ideału pojednawczości i bycia ponad stronnictwami. Pod wieloma względami było to starcie bardzo kontrastujących temperamentów. W oczach Erazma Luter początkowo był sympatyczny, już choćby swoim sposobem życia, jako człowiek, który niczego dla siebie nie żąda, żyje skromnie, a krytykuje — bez wyjątku zasadnie — te nadużycia, które on sam, Erazm, też ganił, i to znacznie ostrzej. Potem jednak Luter uderzał na wszystkie strony, twardo, „grubiańsko", jak uważał Erazm, a do tego -postępek niewybaczalny — zwrócił się do szerokich mas, do ludu, narodu. Wielkie i trudne kwestie, tajemnice, które powinny zostać domeną wtajemniczonych, wyciągnął na arenę publiczną, a tam pochwycili je i szarpali na strzępy niepowołani, o coraz to malejącyh kwalifikacjach. Z tego wyniknąć mogło tylko nieszczęście. Zamiast dobrotliwych pouczeń — rozwścieczone hasła, zamiast rad oświeconych umysłów — rozjuszenie stronnictw, które bez litości wzajem się potępiały i wszelkimi siłami starały się nawzajem zniszczyć, a w rezultacie tego wszystkiego — zmierzch „pięknych nauk", przez niego, Erazma, dopiero co doprowadzonych do szczytów, jakich nigdy przedtem nie znały. Erazm stał się doradcą królów i papieży, autorytetem, na który wzrok kierowała „cała Europa"; łatwo pojąć, że wpływ swój przeceniał, nie dostrzegając, że chciano wszak wykorzystać go do zupełnie innych celów. Miał protektorów i przyjaciół w wysokich rejonach: cesarz i osoby z jego otoczenia, sekretarze stanu, jak Alfonso Yaldes i hiszpańscy erazmianie wokół niego, czy angielscy humaniści skupieni wokół Tomasza More'a; od Henryka VIII otrzymywał stałą pensję; nazwisko Erazma miało znaczenie dla papieży, a dawny rodak, Hadrian VI, starał się go ściągnąć na stałe do Rzymu. Miał ucznia, admiratora i cichego stronnika nawet wśród najbliższych przyjaciół Lutra — był nim Melanchton. Erazm w żadnym razie nie chciał być niczyim stronnikiem. Był „człowiekiem dla siebie", homo per se, nie tylko przecież z lękliwości, którą zarzucali mu niejedni, wśród nich Hutten. Istotnie, był delikatny, już fizycznie był przeciwieństwem Lutra, 470 471 WITTENBERSKI REFORMATOR stale marzł, trapiły go dreszcze, to znów gnębił go nadmiar żaru w „rozpalonym piecu" Szwajcarii; między mrozem a żarem nie bez wysiłku szukał dla siebie umiarkowanej temperatury. Wysoka jego pozycja znalazła się jednak pod presją, coraz większą, kiedy walka zaostrzyła się teraz nieodwracalnie. Należało opowiedzieć się za którąś ze stron. Bronił się długo, w końcu ustąpił. Luter ponosił winę za taki rozwój sytuacji, tylko Luter. Przeciw niemu teraz musiał podnieść głos Książę Mądrości. Głosy papieża i cesarza nie wystarczały. Erazm widział wielkie uznanie dla nieporównywalnej i jedynej w swoim rodzaju pozycji, jaką sobie wywalczył, a wyrażało się ono w tym, że wciąż odwoływano się do niego, poniekąd jak do najwyższej instancji. Czuł się prawie jak jednoosobowy sobór. A przeoczył, że chodziło o to jedynie, by mieć po swojej stronie jego wielkie nazwisko, ze wszech miar pożądaną pomoc. Najmniej zaś chodziło o wolną wolę, której bronił w swojej rozprawie. Wysunięto ją jako pretekst. Niechętnie, niewolnic, „pod presją okoliczności" przystąpił do dzieła. Erazm był przecież umysłem wielkim i bystrym. Nie pisał na chybił-trafił, bez namysłu, co aż nazbyt często czynił Luter. Miał niezawodną umiejętność odróżniania wielkości spraw, dostrzegania najcieńszych różnic. Wiedział, że nic nie zdziała, jeżeli wykaże Lutrowi niesłuszność w jakiejś ubocznej kwestii dogmatycznej; musiał też wziąć pod uwagę własną autorską przeszłość: nie mógł odwoływać tego, co sam kiedyś powiedział o upadku Kościoła. Pewnym wzrokiem wypatrzył miejsce najbardziej wrażliwe, kwestię wiary, rozstrzygania w sprawach dobra i zła, podstawowy problem wszelkiej teologii i filozofii: wolność czy nie wolność ludzkiej woli?^W problemie tym zawiera się pytanie o wielkość Boga i wielkość człowieka — i Erazm je postawił. Reprezentował stanowisko, jakie całościowo wynikało z jego światopoglądu humanisty; wychodził z przekonania, że człowiek może i ma dane, by się kształtować, wychowywać, rozwijać swoją osobowość; był też pedagogiem, napisał dzieła o znacznej sile i szerokości oddziaływania -„podręczniki" służące lepszemu nauczaniu dzieci, lepszemu kształtowaniu małżeństwa, lepszemu rozumieniu chrześcijańskich przekonań^ W traktacie, który teraz napisał, był jednak „jeńcem", „uwięzionym", argumentował nie z wolnej woli, lecz w uznaniu autorytetu Kościoła i tradycji. Posługuje się nie własnymi dowodami. Powołuje się na te miejsca z Biblii i pism Ojców Kościoła, które wspierają jego tezę; pomija inne miejsca, które mogłyby postawić ją pod znakiem zapytania. Idąc na pomoc kościelnej tradycji, wszedł na grunt niebezpieczny. Właśnie wolną wolę bowiem potępił Kościół jak najbardziej kategorycznie już w roku 431 na soborze w Efezie, przywołując imię Pelagiusza, od którego wzięła nazwę O NIEWOLNEJ WOLI potępiona herezja: pelagianizm. Wszelkie opowiedzenie się za wolną wolą człowieka uważano za uszczuplanie wielkości i wszechmocy Boga i za niebezpieczne kwestionowanie urzędu zbawienia, pełnionego przez Kościół. Kłopotliwy ten problem próbowała na różne sposoby rozwiązać scholastyka; Tomasz z Akwinu chciał dla wolności woli pozostawić — trudną do zdefiniowania metodą Arystotelesa — niewielką, wolną przestrzeń ze swobodą ruchów; nominalizm to usunął i przeciwstawił wzajemnie Boga i człowieka w całym „niepojętym ich oddaleniu". Spór nigdy nie został rozstrzygnięty do końca. Erazm, by posłużyć się średniowieczną terminologią, był wyraźnie „semipelagianinem", o ile czymś wyraźnym może być taka połowiczność. Zgodnie ze swoją naturą wypowiada się nie całkiem wyraźnie. Szczerze wyznaje, że jest właściwie sceptykiem, ale jako posłuszny chrześcijanin zdaje się na Pismo i na jego wykładnię zagwarantowaną przez autorytet Kościoła. Przezornie dodaje, że „żadnej radości w niezmiennych twierdzeniach" nie znajduje i często skłania się ku sceptycyzmowi. Pismo Św. jest w niejednym miejscu tajemnicze, w żadnym razie nie tak jasne i jednoznaczne, jak uważa Luter. Dlatego objaśnianiem zajmować się muszą ci, których upełnomocnił Kościół. Najbardziej niebezpieczne jest podawanie tych niejasnych miejsc do wiadomości tłumu; to stwierdzenie jest w istocie głównym punktem rozprawy Erazma. Schodzi on w końcu do wielokrotnie już podnoszonego argumentu: nie jest wszak możliwe, ażeby przez wszystkie wieki Bóg pozwalał błądzić Kościołowi — aż do nadejścia Lutra, który odkrył prawdę. Przyłącza się do zdania Nauczycieli Kościoła, którzy „nieco pozostawiają wolnej woli człowiekowi, ale wielką część — łasce Boga". Luter już wcześnie miał zastrzeżenia wobec Erazma, niemal od pierwszej chwili, odkąd zaczął poznawać jego pisma. Odstąpił od tych zastrzeżeń; byłoby zresztą bez sensu waśnić się z księciem humanistów, odkąd ze strony młodego ruchu Erazm spotykał się z takim uznaniem. Jeszcze wiosną 1524, na kilka miesięcy przed ukazaniem się traktatu Erazma, Luter proponował mu zawieszenie broni. Wśród pełnych respektu zwrotów znalazły się słowa dumne i raniące: „Widzimy bowiem, że Bóg nie użyczył Warn, Panie, takiej odwagi i niezłomności", by „swobodnie i bez obawy" wystąpić przeciwko rzymskiemu Kościołowi. „Nie ośmielamy się żądać od Was czegokolwiek, co przekracza Wasze siły i zdolności..." „Tak więc proszę, ażebyś pozostał tylko widzem naszej tragedii." Kończy westchnieniem: „Dość już kąsania, teraz musimy dbać o to, byśmy się wzajem nie pożarli. Żałosne by to było widowisko..." Widowisko znalazło się na scenie publicznej. Z tragedii zmieniło się nieomal w komedię, z nie pozbawioną ironii zamianą ról: Luter stoi w swej 472 473 WITTENBERSKI REFORMATOR O NIEWOLNEJ WOLI odpowiedzi na gruncie nauki Kościoła, nie tylko swojej nauki, i to ze v na konsekwencją; Erazm reprezentuje poglądy heretyckie, pelagj a twierdzenia, które głosi, w innym czasie ściągnęłyby nań ciężkie przel/n' dowania. Ortodoksyjni katolicy ocenili pismo Erazma w sposób jawni gaty wny i ostro krytyczny, uznając je nie tylko za zupełnie niedostatecz"6 ale do tego szkodliwe. Co prawda, zdarzyło się to już później, gdy wielk nazwisko Erazma już nie było potrzebne, a większość jego dzieł znalazła < na kościelnym indeksie. W momencie publikacji przyjęto traktat z entuzia-mem — nie z innej przyczyny niż ta, że książę umysłów i władca wielkiej połaci Europy literackiej w końcu stanął oto po stronie autorytetu Do traktatu dołożył jeszcze Erazm opasłą rozprawę, w której wypowiedział słowa najlepiej charakteryzujące jego postawę sceptyka: „Ód katolickiego Kościoła nie odszedłem nigdy. Wiem i to: w Kościele, który wy (luteranie) nazywacie kleszym, jest wielu, którzy mi się nie podobają, ale takich widzę i w waszym Kościele. Łatwiej znosić to zło, do którego się już przywykło. Dlatego znoszę ten Kościół, aż dostrzegę jakiś lepszy, a ten musi też mnie znosić, aż sam stanę się lepszy. Nie płynie źle i niepomyślnie ten, kto między jednym a drugim złem odmiennego rodzaju trzyma się środkowego kursu." Kurs środkowy Erazma, między złem a złem, stawiał oba Kościoły, rzymski i luterański, w roli Scylli i Charybdy; pomiędzy nimi na otwarte morze sterował przebiegły Odyseusz. Luter w tym miejscu pewną dłonią dosięga swego przeciwnika, przedtem wyraziwszy komplement, że Erazm, jako jedyny z jego oponentów, „uchwycił nerw całej sprawy", a jemu samemu „sięgnął do gardła". Cios za ciosem Luter uderza w sceptyka, który niczego nie chce twierdzić stanowczo, a jednak osądza; Erazm lawiruje, próbuje się przewinąć między rozstawionymi szklanicami, „żadnej nie potrącając". „Duch Święty nie jest sceptykiem!" Nie ma chrześcijaństwa bez pewności Prawdy. Luter odsyła Erazma do greckich szyderców, do Lukiana, do epikurejczyków; pośród nich autor Pochwały głupoty czułby się lepiej niż w świecie przerażająco ostrych rozstrzygnięć i absolutnej niewolności człowieka wobec Boga. Ten świat stawia teraz Erazmowi przed oczy Luter, a jego siłą, J' we wszystkich pismach, jest czerpanie wprost z własnego przeżycia, gd] Erazm — odmiennie —powołuje się na autorytety, w które wierzy połów cznie albo i wcale. Lutra drażni w nim najbardziej to, że tak na uboczu i w zaniedbaniu pozostawia Chrystusa. „Jeżeli wierzymy, że Chrystus on rą swej krwi nas zbawił, to musimy uznać, że zgubiony był cały człowie w przeciwnym razie sprawiamy, że Chrystus jest zbędny albo jest Zbawicii lem jakiejś tylko cząstki w każdym z nas; byłoby to bluźnierstwo." zawsze chodzi o całego człowieka. Ani trochę nie chce ustąpić ni z tou zności człowieka, ni z absolutnej łaski Boga, która by musiała, konsek-& ntnje, ulec pomniejszeniu, gdyby człowiek ośmielał się przypuszczać, że ^"rachunku zbawienia liczą się jakieś jego drobne, samodzielne wysiłki. Zło . t Bodłem wszystkich takich myśli. Zło rządzi światem. Jest to świat bez t ski — i dlatego, jako jedyna nadzieja, potrzebna mu łaskajtuter sam nie-zadko popadał w rozpacz: „To, że Bóg wydaje się tak groźny i surowy, nie-az doprowadzało mnie do rozpaczy, pragnąłem, wolałem był nigdy się nie urodzić, aż zrozumiałem, jak zbawienna jest ta rozpacz i jak blisko ze swą laską jest w niej Bóg." Tak powinien czuć się człowiek: potępiony i zbawiony*. Rozstrzygnięcie leży nie w jego, lecz Boga rękach. Wola człowieka, pozornie wolna, jest „jeńcem, poddanym, niewolnikiem, podlegając woli Boga albo woli szatana". Wymagana jest wiara totalna^ Łatwo stąd nakreślić linie powiązań wiodące do totalitarnego systemu wiary politycznej. A jak się mają sprawy z ograniczoną „wolną wolą", na którą przystaje Erazm? Ona także ma być podległa — wyższemu autorytetowi Kościoła, który według swego uznania ma rozstrzygać, jaki obszar swobody jej wyznacza. Luter szydzi z Erazma: „Czymże innym jest Twoja «niezdolna» wola, jak nie żadną wolą?" Również i stąd można poprowadzić ciąg myślowy — do późniejszych autorytetów. Luter ironizuje jeszcze dobitniej: „Twoją «wolną wolę» trafniej byłoby nazwać dowolnie zmienną albo chwiejną." Chodzi w tej dyskusji — między Erazmem a Lutrem — nie tylko o kwestie kościelne, ale o problemy odwieczne i zawsze żywe, a to czyni ją tak emocjonującą. Polemika, przy całej swej ostrości, toczy się na wysokim poziomie. Dobrze wpływa na Lutra — widać to, a i sam wyraźnie mówi — skrzyżowanie klingi z przeciwnikiem dużego formatu, w miejsce wielu drobnych ujadaczy, na których wymachiwał grubym, sękatym drągiem, a tak mu się znudzili, że na ataki już najczęściej nie odpowiadał. Tu posługuje się figurami i tropami antycznej retoryki, używa też form z dysput scho-lastycznych i raz jeszcze wykazuje, że i w tym zakresie nauczył się niemało. Stosuje zwięzłe pytania i odpowiedzi, które tylko w łacinie sformułować można z taką dobitnością. Ale spod tej klasycznie spokojnej wierzchniej warstwy wciąż wybucha wrząca lawa. Paracelsus, człowiek podobnego temperamentu i tego samego okresu, orzekł epigramatycznie: kto swą wiarę °Parł na papiestwie, ten spoczął na aksamicie; kto w Lutra wierzy, stoi na wulkanie. Wybuchową swoją naturę nieczęsto jednak Luter powściąga tak jak tutaj. Na książce kładzie się głęboki cień rezygnacji. Niejedną musiał widzieć rzecz przerażającą i nie wyjaśnioną. Czyste, jasne Słowo, któremu zaufał, A Sk3 'a ^° Lutrowskiego „simuf iustus et peccator" — „równocześnie usprawiedliwiony i grzesznik"; por. ks. prof. dr towronek w: J.M. Todd, Marcin Luter, s. 289 n., Poshwie (przyp. tłum.). 474 475 O N1EWOLNEJ WOLI WITTENBERSKI REFORMATOR okazywało się bezsilne, wszystkie jego pełne pasji zapewnienia, kierów do Erazma, nic mu nie pomogły, choć wykrzykiwał, że ani jednego mię'' w Piśmie Ś w. nie wolno nazywać „niejasnym". Nie są w pełni jasne ście'^ Boga, jakie rysowały się w tym, co się działo wokół Lutra. Nie wolno i nak, by wśród tego zachwiała się jego wiara: „Najwyższy to może stopie" wiary, kiedy łaskawym uznajemy Boga, który tak niewielu ludzi doprowa dza do zbawienia, a tak wielu potępia." Określa to jako paradoks. Przyta kuje temu paradoksowi dwoistość jego natury i doświadczenia, jego ciągła walka rozumowa, a rozum musi umilknąć przed niepojętym majestatem Boga; odbicie tej dwoistości dostrzega też Luter w zdarzeniach świata Ponieważ o wszechmocy i wszechdziałaniu Boga wątpić nie wolno, przeto objaśnia sobie sprzeczność w ten sposób, że istnieje tajemna, zakryta przed nami wola Boga, której badać nie powinniśmy, a i nie umiemy. Pozostaje nam tylko wierzyć, że Bóg w wieczności wszystko przewidział i zarządził. Można tylko wykrzyknąć wraz z Pawłem: „Człowiecze! Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem?" I pozostaje modlitwa: Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi. Nigdy już potem Luter nie mówił z taką koncentracją i na takim diapa-zonie; nigdy też potem nie znalazł przeciwnika, który wymuszałby na nim taki respekt jak Erazm. W późniejszych pracach nie mówi już tak wyraźnie 0 ukrytej przed człowiekiem woli Boga ani o predestynacji; napomina raczej, by „tajemnicom" dać spokój. W kazaniach i wskazówkach dla kaznodziejów kładł nacisk na to, by trzymać się nakazów objawionych w Biblii; w innym bowiem razie myśli o niepojętości Bożej woli mogłyby ludzi wprowadzać w błąd i zniechęcać. Naukę o predestynacji pozostawia Kalwinowi. 1 nadal jeszcze pracuje się nad problemem wolności bądź niewolności woli człowieka. Rezygnacja dostrzegalnie tkwi w nastroju, w jakim Luter napisał swe dzieło; rezygnacja, ale nie poniechanie walki. Nic go tak nie pobudza do sprzeciwu, jak Erazmowe żądanie „pokoju i spokoju". Są to „pragniem ciała" - — powiada; czy może być coś ważniejszego niż wiara, sumienie, zbawienie duszy, słowo Boże, chwała Chrystusa? „Będę to wyznawał i brdnił tego aż do śmierci, choćby świat cały miał przez to popaść w tumult i walkę, a nawet w chaos i nicość." Przytacza teraz ponownie słowa Chrystusa o tym, że nie przyszedł On po to, by przynieść na świat pokój, ale miecz; na te wa powoływał się przed cesarzem w Wormacji. Ale teraz przestrzeń wo Lutra się zawęziła. Wtedy przemawiał „do cesarza i Rzeszy", do całej narodu. Teraz musi się ograniczyć. Po katastrofie — wojnie chłopskiej pozostaje mu niewiele więcej niż obszar małego półpaństwa, e'e Saksonii, z prawie sześćdziesięcioletnim księciem Janem, od którego i; j życzliwości zależy to, że w ogóle może nauczać i działać. Już ujawniła e przed nim problematyczność myśli o powszechnym kapłaństwie wierzą-vch a nie mniej — o swobodnym wyborze pastora, tak wielu bowiem „fan-astów", jak ich nazywał, zawładnęło w praktyce tym zakresem, szerząc szaleńcze swoje nauki. Należało ustanowić teraz Kościół, zbudować instytucję. Dotychczasowa organizacja załamała się pod jego uderzeniami. Na jej miejsce musiała wejść nowa. Biskupi, pozostający formalnie wszędzie — nawet w eiektorskiej Saksonii — wciąż jeszcze na swych urzędach, wykazywali wrogość wobec nowej wiary. Powstało pytanie: kto ma przejąć ich funkcje? Luter zdecydował się na krok brzemienny w złe skutki: sprawę tę powierzył zwierzchnościom". Na jego wszak oczach świeckie zwierzchności — książęta krajów niemieckich, a w miastach magistraty okazały się podporami porządku w niedawnej wojnie chłopskiej. Otrzymały teraz, niby w lenno, nowe role i zadania, a przyjęły je chętnie: było to bowiem zgodne z ich już dawnymi życzeniami i z nie mniej dawną praktyką. Kościół wprawdzie zawsze się przeciw temu zastrzegał, ale z miernym skutkiem. Teraz nie mógł się sprzeciwić nawet w katolickich krajach Rzeszy; i tak na przykład zezwolił książętom w Bawarii na udział w dochodach kościelnych zgodnie z ich żądaniami, na które wcześniej byłby odpowiedział rzuceniem klątwy. Zaczęła się wielka sekularyzacja. Przyczynę tak szybkiego szerzenia się reformacji niektórzy uczeni chcieli widzieć w sięganiu protestanckich książąt i miast po dobra kościelne; ten motyw niewątpliwie w znacznym stopniu współdziałał. Ale całe to rozróżnianie posiadłości „duchownych" i „świeckich" stało się farsą. Książęta „duchowni" byli panami wielu krajów Rzeszy, pochodzili bez wyjątku z tej samej magnackiej warstwy co ich „świeccy" sąsiedzi. Wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego, Albrecht Hohenzollern, który pierwszy zdecydował się zostać księciem świeckim, napisał piękne pisma wyznawcy wiary, nawet modlitwy, ale na podjęcie tego śmiałego kroku decydująco wpłynęła sytuacja polityczna. Jego kuzyn, arcybiskup moguncki Albrecht, jest przykładem czegoś odwrotnego: nosił się z podobnymi myśla-11, religijne skrupuły chyba go nie dręczyły, porzucił swe plany, gdy ich realizacja groziła nadmiernym ryzykiem. Z wielu wahań innych książąt wynika ten sam obraz. Reformację wprowadzono tam, gdzie obiecywało to korzyści; opierano się na cesarzu i Kościele, gdy dla tego samego celu ta droga bar-;iej była wskazana. Historia krajowa i lokalna, co zrozumiałe, niemal każ-ego swego władcę nieodmiennie zaszczyca tytułem „wyznawcy" i sławi nad-wyczajną jego pobożność. Przydawane książętom dawniejsze określenia, „Śmiały" czy „Alcybiades", częstokroć wydają nam się bardziej trafne. Luter był zdany teraz na swego księcia, elektora Jana. Książę nie należał chwiejnych, zyskał nawet zaszczytne miano: Stały. Ale reformacja Lutra 477 476 WITTENBF.RSKI REFORMATOR (?m» gydzie naturalna musica wyostrzona jest i wypolerowana przez opanowa-sztuki, tam się dostrzega i widzi częściowo (bo w całości nigdy się tego da pojąć i zrozumieć) z podziwieniem wielkim ogromną i doskonałą idrość Boga w jego cudownym dziele muzyki, w którym osobliwie to dziwiąc trzeba, że ktoś prostą melodię śpiewa albo prowadzi tenor (jako 'siei to zowią), a obok tego inne głosy, trzy, cztery albo pięć, też śpiewają, e to wokół takiej prostej melodii lub tenoru wydają okrzyki radosne, skaczą, i różnymi sztukami a dźwiękami cudownie melodię ową °"ią i pięknie stroją, i wiodą jako niebiański korowód. Tak że ci, którzy 482 483 WITTENBERSKI REFORMATOR mało się na tym rozumieją, a przecie są poruszeni, mocno się nad tym dziwić muszą i mniemają, iż nie ma w świecie czegoś osobliwszego niżeli śpiew taki, wieloma głosy przystrojony." W domu Lutra śpiewano motety, a z motetów powstała kantata. Śpiewano też na trzy i cztery głosy ówczesne pieśni towarzyskie. Muzyk tkwiący w Lutrze sprzeciwiał się rugowaniu muzyki z nabożeństw, chociaż początkowo bliski był tej myśli; „radykałowie" zaś mieli mu niezmiennie za złe to, że ją zachował i utrzymał. Jeszcze we wstępie do partytury z głosami chorałowymi swego przyjaciela Walthera, rok 1524, musiał się bronić: „Nie sądzę, by przez Ewangelię zanikały wszelkie sztuki, by przez nią miały być zniweczone; chętnie widziałbym wszystkie sztuki, a szczególnie muzykę, w służbie tego, który Ewangelię dał i stworzył." W sprawie zachowania muzyki kościelnej postępowano ostrożnie, podobnie jak w innych kwestiach kultu religijnego. Niemiecka pieśń miała już długie dzieje. Luter potrafił korzystać z wielkiego jej bogactwa, a i sam wniósł wiele. W szczegółach wkład jego jest przedmiotem sporów, jak nieomal wszystko obecnie, co osobiście jego dotyczy — nikt jednak nie może temu zaprzeczyć, że był nie tylko wielkiej klasy tłumaczem i polemistą 0 wielkiej mocy słowa, lecz także poetą. Dał poetyckie przekłady łacińskich psalmów, hymnów, pieśni liturgicznych — i stworzył nowe, własne teksty. Jest mało istotne, które wersy pochodzą od niego, a które od innych. Pieśni Lutra są jego pieśniami, wykazują jego cechy, oddziałały silniej może 1 szerzej niż nawet przekład Biblii. Pierwsze początki były równie przypadkowe — o ile przypadki rządzą takimi sprawami —jak niejedno u niego; w kręgu przyjaciół wypytuje, kto do Mszy niemieckiej mógłby po niemiecku napisać kościelne pieśni. Gdy nie otrzymał niczego, co by się nadawało, sam zasiadał do pisania. Nigdy chyba nie pisano z mniej „poetycznymi" zamiarami. Pieśni Lutra są „liryką użytkową", na użytek jego gminy wyznaniowej. W Erfurcie ukazał się drukiem niewielki zeszyt z pieśniami — z jego wydaniem Luter nie miał nic wspólnego — zestawiony szybko i pobieżnie dla zarobku księgarzy; były tam parafrazy psalmów, także pióra Lutra, i inne też pieśni. Z biblijnego psalmu, „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie", który przetłumaczył, powstał tu chorał: „Z głębi mych nędz unoszę krzyk." Uczestniczą w tworzeniu tekstów inni autorzy; włączają się inni drukarze, ponieważ przedruki były dozwolone i wysoce dochodowe. Dodane są zawsze nuty melodii. W Wit-tenberdze Luter organizuje amatorski chór kościelny. Działali w nim -sprowadzeni z Torgawy, rezydencji książęcej — uzdolniony śpiewak i późniejszy chórmistrz, Johann Walther, i jeszcze inny dobry muzyk, Rupff-Lipski kantor, Georg Rhaw, który w okresie dysputy z Eckiem skompono- 484 O NIEWOLNEJ WOLI wał dwunastogłosową mszę, znalazł się później jako uchodźca w Witten-berdze i tam założył drukarnię nut, był więc na miejscu fachowy wydawca. Z pracowni Lucasa Cranacha pochodziły wycięte w drewnie czcionki do znaków nutowych, a także ornamenty z aniołkami skaczącymi wokół tytułów. Pierwszy protestancki kancjonał ukazał się w roku 1524, zapoczątkowując obfity strumień wydawnictw śpiewnikowych, niknący dopiero w wieku XVIII. Sam Luter napisał około 30 pieśni; dokładne wydzielenie ich z pozostałych nie jest możliwe. Pierwszy zbiór pieśni, cienki zeszycik, zawierał 26 pozycji; wielki Śpiewnik Lipski, którym posługiwał się Bach, rozrósł się do ośmiu tomów z pięcioma tysiącami pieśni; to już nie strumień, ale ogromne jezioro* z licznymi mieliznami. Poezja niemiecka na okres blisko dwóch wieków stała się po największej części poezją religijną, przynosząc wraz z muzyką pocieszenie w czasach, kiedy było ono szczególnie potrzebne. Jeśli chodzi o melodie, kompozytorskie dzieło Lutra jest przedmiotem ponawiających się sporów. Podczas pracy nad pierwszym kancjonałem współpracował z oboma wspomnianymi już fachowymi muzykami; siedzieli przy stole z piórami nad papierem nutowym, Luter zaś chodził tam i z powrotem po pokoju. Nucił albo — jak się przypuszcza — na flecie odtwarzał dawne melodie, które pamiętał z czasów chłopięcych, gdy śpiewał w chórze, i z lat studenckich, religijne i świeckie, stare gregoriańskie i nowe śpiewki uliczne czy taneczne melodie górników. Muzyka nie czyni pedantycznych podziałów, nikt nie lustrował nut, czy nosiły kiedyś strój rybałta, beret z piórem, czy mniszy habit z kapuzą. Najstarsze melodie kościelne często miały świeckie pochodzenie, jeszcze nawet pogańskie; upływ czasu nadał im sakralne dostojeństwo i godność. W najsławniejszej i największej pieśni Lutra: Ein'feste Burg ist unser Gott, (Warowną twierdzą jest nasz Bóg)**, wydobyto w analizie historyczno-muzykologicznej elementy pochodzące z „reminiscencji gregoriańskich", przy czym okres papieża Grzegorza I Wielkiego — przełom VI i VII wieku —jest w swej daw-ności wielkością nieomal już mityczną, a jeszcze mniej jest pewne, z jakich źródeł czerpała muzyka jego okresu. Melodyka stworzona przez Lutra była czymś nowym. Także ona podlegała przemianom; chorał luterski, ze swoją luźną budową i swobodniejszą rytmiką, przeszedł u Bacha, zgodnie z gustami muzycznymi jego czasu, w znacznie krótsze, równomiernie podzielone takty, które znamy od tamtej pory. Dopiero wtedy melodia Hymnu Refor-macyjnego nabrała marszowego, energicznego rytmu Marsylianki prote- * Autor parafrazuje tu znane powiedzenie Beethovena o Bachu: „To nie strumień — to morze!" Bach oznacza „strumień", o którym też jest tu mowa o kilka wierszy wcześniej (przyp. tłum.). ** Przełożył Otto Gerss. Przykłady tłumaczenia Hymnu reformacyjnego (4 zwrotki po 9 wersów) również przez innych tłumaczy podaje w odniesieniu do początkowej zwrotki A. Tokarczyk, Marcin Luter, s. 92 (przyp. tłum.). 485 WITTKNBERSKI REFORMATOR stantów, który tak dobrze zgadza się z tekstem. Gdybyśmy dzisiaj mogli posłyszeć śpiew Lutra i jego przyjaciół, pieśń brzmiałaby w naszych uszach najprawdopodobniej obco — „nijako" i nazbyt podniośle, raczej smutno niż ufnie. Fakt, że mimo to stała się pieśnią walki i pociechy wczesnych protestantów, wynikał z innych okoliczności. Pieśni Lutra i tych, którzy z nim współpracowali, wkrótce zaczęto śpiewać nie tylko w świątyni, dla której były przeznaczone. Szturmowano ze śpiewem kościoły; pieśń, najpierw nucona cicho i potajemnie, potem śpiewana coraz głośniej, a w końcu wykrzykiwana pełną piersią, była hasłem dla ruchów powstańczych. Raz jeszcze, jak w samych początkach, zaciera się różnica między tym, co w niej „świeckie", a co „religijne", aż po zamianę roli tych elementów. Zamiary Lutra były surowe. Chciał w zupełności wyłączyć śpiew świecko-profański. Jak to się dzieje — zastanawiał się — że w zakresie świeckim jest „niejeden ładny poemat, niejedno dźwięczne carmen, a w tym, co religijne, mamy rzeczy tak kiepskie i zimne?" Niezaprzeczalnie włożył w nie własny ogień, własną pasję, skądkolwiek pochodziły melodie i teksty. „Szatan nie musi mieć wszystkich ładnych melodii dla siebie" - mawiał. I odebrał mu. Bożenarodzeniowa pieśń Przybywam tu z wysokich nieb wywodzi się rybałtowskiej pieśni Z dalekich krajów idę tu, przeznaczonej dla jakiejś ślicznotki. Luter utrafił w ton ludu, jego muzycy również, wielu natomiast autorom melodii i tekstów, którzy się przyłączyli, udawało się spopularyzować jedną jedyną pieśń. O wyborze tego, co trwałe, zadecydował naród i czas. Narodowe głosowanie trwało przez całe wieki. Jeśli tak się stało, że największą liczbę głosów otrzymał w nim Luter, to nie dlatego, że jego nazwisko noszą słowa i melodie. Jest to jedyne w swoim rodzaju zjawisko, że człowiek genialny — wychodząc z przesłanek często dydaktycznych — stał się poetą i muzykiem, który — nie mając takiego zamiaru — zdeterminował życie duchowe swego narodu, i to znacznie silniej niż ktokolwiek inny, nie wyłączając największych, którzy pozostawili po sobie niewspółmiernie bogatsze dzieło. Można żałować, a niejednokrotnie wyrażano taki żal, że zginęło tyle dawnej wielobarwności, tyle z bogactwa kształtów, że przez długi czas tylko skarżono się, wzdychano, a w końcu żałośliwie jęczono. Obwiniać oto Lutra byłoby jednak krótkowzroczne. Wyrazisty, męski jest jego ton. Zna „krzyk z głębi nędz", ale obce mu pojękiwanie. Jest zwięzły i nie rozgadany jak następcy, nie jest czułostkowy ani „czułości pełen", co później podniesiono do rzędu niemieckich cnót, aż Goethe gniewnie wyznał, iż pragnąłby, ażeby słowo „czułość" zostało zakazane na kilka dziesięcioleci. W swej poezji Luter jest najzupełniej nieosobisty -- chce mówić do wszystkich w imieniu wszystkich. Wyraża się krótko i zwięźle. Z chwilą kiedy uznał, że SACCO Dl ROMA zadanie wprowadzenia wspólnego śpiewu jest spełnione, przestaje zajmować się poezją, jeżeli pominąć błahostki, W brulionach Mszy niemieckiej, ukończonej w roku 1526, Luter wyraźnie mówi o swoich dydaktycznych zamierzeniach i o kontekście, w jakim chce umieścić tę pracę. Zwraca się przede wszystkim do młodzieży; o starych zwątpił, „na nich nie można liczyć". Z myślą o młodym pokoleniu „trzeba czytać, śpiewać, głosić kazania, pisać i tworzyć poezję, a gdyby to było pomocne i przydatne — chciałbym, ażeby bito we wszystkie dzwony i grano na wszystkich organach, f pozwolono dźwięczeć wszystkiemu, co zdolne jest wydawać dźwięk". Nauki o niewolnej woli i predestynacji przyniosły skutki bardzo różne. Mogą one zniechęcać i mogą krzepić. Właśnie silne i niezależne natury odczytywały je jako wezwanie do próby i wytężenia wszystkich sił — i to w znacznie większym stopniu, niż potrafiła to uczynić pojednawcza nauka Erazma. Myśl o woli niewolnej może wyzwolić niezwykle wielkie siły woli. Stawiane bywa częstokroć pytanie o to, do jakiego obszaru i sfery ludzkiego życia adresowane są nauki Lutra. Zawsze i wyłącznie chodziło mu tylko o sprawy wiary. To jednak, że potrafił w nią włączyć muzykę, poezję, było jedną z tych tajemnic, które wskazują na istnienie czegoś ukrytego, o co -jak zauważył w swym traktacie — nie powinno się dopytywać. SACCO DI ROMA W elektorskiej Saksonii Luter starał się utworzyć nowy Kościół; wprowadził wizytacje, ostrożnie przekształcał formy kultu, wydawał zarządzenia dla gmin wyznaniowych, rozwijał muzykę religijną. Potrzebował na to czasu, a czasu nie było. Saksonia nie świat, a nawet Rzesza — to też nie. Wielkie potęgi, decydujące o losach Europy, to cesarz i król Hiszpanii w jednej osobie, to Francja, to papiestwo. Wszystkie trzy te potęgi wzajemnie się zwalczały; o wpływy w Italii i Niemczech szła walka, nie o sprawy religii. Prowadziły wojny; w polu stawali niemieccy najemni piechurzy, stawały zaciężne oddziały Szwajcarów i bojowe formacje francuskie, na zapleczu byli finansujący wojny bankierzy Augsburga, Genui i Rzymu. Niemców niewiele obchodziła ciągła wojna ich cesarza z Francją; toczyła się na skraju Rzeszy, niemało książąt niemieckich skłaniało się w sympatiach na stronę króla Franciszka. Wobec walk w Italii pozostawali dość chłodni, mało kogo też interesowały tamtejsze fronty walk i różne układy koalicji — która z papieżem, a która przeciw niemu. Wojna to wzbierała na 486 487 WITTENBERSKI REFORMATOR sile, to przygasała. Były jednak momenty, gdy wystrzelała wysokim pło mieniem, widocznym na cały ówczesny świat, i coś rozjaśniało się w nół" mrocznej jego scenerii, aż po wszystkie zakamarki. Sacco di Roma zdobycie i splądrowanie Wiecznego Miasta w roku 1527 przez oddziały cesarza Karola i wzięcie papieża do niewoli przez tego najwierniejszego syna Kościoła, w dziejach świata jedynie epizod — to dla współczesnych było wstrząsem, głębszym niż większość innych wydarzeń. Boży Sąd! mówiono powszechnie, nawet najbliżsi współpracownicy kurii. Temu co działo się w Niemczech, przyglądano się w Rzymie z dużego dystansu uważając zdarzenia za przejściowe niepokoje, które łatwo można uśmierzyć zręczną dłonią. Nie naruszyły one życia w Rzymie ani w niczym go nie zmieniły. Dopiero po uderzeniu, które dosięgło aż do Zamku Św. Anioła, nastąpiło jakieś opamiętanie. Dopiero odczuta na własnej skórze plaga przyniosła pewien wpływ tym siłom w Kościele, które pojęły, że nie da się już postępować tak jak dotychczas. Długo jeszcze potrwało, zanim siły te mogły dojść do głosu. Straszliwe złupienie miasta stawiano na równi z innym, które spowodował Alaryk i Wizygoci w roku 410. Rzym nieraz już był zdobywany i pustoszony, ale o tym już zapomniano. Nie myślano też o tym, jak nieczęsto papieże czuli się bezpieczni w Świętym Mieście, jak chętnie rezydowali w lepiej strzeżonych miastach i jak długo byli w ogóle nieobecni, przebywając w Awinionie. Gdy po długiej niewoli powrócili stamtąd, na sto lat przed złupieniem miasta, było ono obszarem w większości zrujnowanym. Wilki biegały po ulicach, przy których stały półzapadłe kościoły i nędzne nadtybrzańskie osiedla. W ciągu tego stulecia Rzym jednak zapełnił się wielkimi skarbami sztuki i innymi dobrami ogromnej wartości. Stanęły pałace i forteczne budowle, a także cała dzielnica bankowa. Pełno zajęcia mieli architekci, malarze, rzeźbiarze, złotnicy. Renesans — to określenie znali tylko uczeni i ludzie sztuki. Ale „dumny Rzym" było nazwaniem dla całego świata, budzącym żywy oddźwięk —i różnorodny. Do siedmiu kościołów pielgrzymkowych nieustannie ciągnęły pątnicze gromady, tak jak zakonnik Luter, gdy znalazł się w Rzymie. Posłowie wielkich mocarstw zatrzymywali się w słynnym zajeździe „Pod Krową" bądź w innych, które założyła dzielna Yanozza Catanei, nieformalna wdowa po Aleksandrze \ Borgii. Do kas papieskiej Datarii wciąż jeszcze napływały duże daniny z wszystkich krajów, także z Niemiec. W ostatnich latach zaistniały wpra dzie pewne trudności, głównie z Gotami po drugiej stronie Alp, nie b ich jednak zbyt poważnie. Beztroska pogoda była pierwszą cechą r skiego życia, pogoda i jędrna radość istnienia, we wszystkich przejaw. Sklepienia sal pałacowych malarze pokrywali szerokimi, pełnymi pogo< SACCO Dl ROMA ; przestrzeni ornamentacjami. Święta obficie i z rozmachem wypełniały kalendarz i życie. Już od dziesięcioleci życie w tym mieście nie było bezpieczne -- przyzwyczajono się. Benvenuto Cellini opisuje codzienne morderstwa, dodając, że sam zadawał dobrze wymierzone ciosy sztyletem: całe ostrze utkwiło między szyją i karkiem i weszło tak głęboko, że mimo wysiłku wyciągnąć go nie mogłem."* Wśród takich to czynów — a można jeszcze wspomnieć o nocnym seansie czarnoksięskim w Colosseum, w czasie którego nekromanta miał mu przywrócić utraconą ukochaną — złotnik pracuje nad monstrancjami i kielichami mszalnymi dla kardynałów, ci zaś go chronią przed uwięzieniem, gdy znów przydarzy mu się kogoś zabić; naj-łaskawiei też wybacza mu papież i udziela rozgrzeszenia. Mistrz Benvenuto ma też wyryć stempel do tłoczenia złotych monet: na awersie Chrystus ze skrępowanymi rękami, na rewersie papież i cesarz, obaj wspólnie prostują zachwiany krzyż, i taki napis: „Jeden w nich duch, jedna wiara"; przypomnienie wielkich ideałów niezwykle na czasie: obaj — poza monetą -byli w stanie wojny. W wielkopostnym tygodniu 1527 Klemens VII udzielił papieskiego błogosławieństwa dziesięciu tysiącom wiernych na placu przed bazyliką Św. Piotra. Jakiś półnagi mężczyzna wspiął się na kolumnę z postacią św. Pawła i stamtąd krzyczał do papieża: „Sodomicki bastardzie! Przez twoje grzechy Rzym będzie zniszczony! Nawróć się i czyń pokutę! Jeżeli mi nie wierzysz, w dwa tygodnie się przekonasz!" Szalonego śmiałka, był to kaznodzieja pokutny ze Sieny, na razie zamknięto w więzieniu. Papież Klemens pozostawał w przekonaniu, że wciąż dzierży w dłoniach sznurki od swoich marionetek. Spektakle w tym teatrze lalek przez dłuższy czas przebiegały dobrze. Zaraz po wielkim zwycięstwie cesarza pod Pawią papież zaczął montować przeciw niemu ligę, tym razem „najświętszą" podług nazwania; nie chodziło tam co prawda o walkę z Turkami czy heretykami, ale o wojnę arcychrześcijańskiego króla Francji, najstarszej córki Kościoła, przeciw arcykatolickiemu królowi Hiszpanii, tegoż Kościoła najwierniejszemu synowi. Papież Medyceusz miał tu na oku przede wszystkim drobniejsze cele, własne dynastyczne; w jego posłaniach i w pertraktacjach Wymienione są miejscowości szczególnie ważne dla jego rodu: obok sław-niejszych, jak Parma, Ferrara, Piacenza, są i ledwie znane nawet gorliwym Podróżnikom po Italii, jak Reggio czy Rubiera. Nazwisko Lutra nie pojawia Sl? tutaj. Przed Ligą otwierały się pomyślne perspektywy. Współuczestniczyła w niej Wenecja, partnerem — na razie cichym — była Anglia. Po wielkim zwycięstwie ogarnął cesarza bezwład, co zawsze mu się zdarzało po oenuenuta Celliniego żywot własny, spisany przez niego samego. Warszawa 1957, s. 89, w przekładzie Leopolda Staffa ***yp. tłum.). 488 489 WITTENBERSKI REFORMATOR nieoczekiwanych sukcesach. Kołem Fortuny, inaczej niż Italczyk, nie zaprzątał sobie myśli, zaufał Bogu, swemu własnemu Bogu do osobistego użytku, kierującemu losami burgundzkiej dynastii. Dynastia ta wymagała jednak zapewnienia ciągłości, a więc następcy. Od dzieciństwa zaręczany już dziesięć razy, spotkał się teraz z naciskami swoich hiszpańskich poddanych, którzy domagali się, by w końcu się ożenił, i to jak najbliżej, a nie gdzieś daleko za granicami. Zerwał ostatnie zaręczyny z angielską księżniczką Marią, co pociągnęło za sobą poważne skutki polityczne, i pojął za żonę portugalską Izabellę, która wniosła mu w posagu milion dukatów. Pieniędzy potrzebował ponad wszystko, imperator świata pozostawał bowiem stale bez środków i nie miał nawet na opłacenie swoich zwycięskich oddziałów w Italii. Większość jego armii już się tam rozwiązała. Źródłem niepowodzeń i porażek cesarza jest administracja jego finansów. Imperium było wciąż na skraju bankructwa. Nie zostało wyjaśnione, gdzie zniknęły złote skarby z Meksyku i z Peru; w każdym razie niewiele z tego trafiło do cesarskiej kasy. Ogromne kwoty płynęły z konfiskat i kar nakładanych na comuneros po stłumieniu powstań w miastach — i te pieniądze też gdzieś wsiąkły. Posag Izabelii został przepuszczony na ogromne uroczystości. Kopalnie, pod zastaw pożyczek, były w rękach Fuggerów, tak samo główna podstawa hiszpańskiej gospodarki finansowej — dochody trzech wielkich zakonów rycerskich z olbrzymich posiadłości ziemskich. Z największym wysiłkiem i wśród nie kończących się rokowań ministrowie finansów Karola wywalczali u hiszpańskich stanów uchwalenie podatków; Niemcy płaciły swemu cesarzowi tyle co nic; dziedziczne obszary cesarza w Burgundii wyciskała w miarę swych możliwości namiestniczka, w miarę sił jednak broniono się. Władca absolutny, bezwzględnie decydujący o dochodach ze swoich krajów, jest zjawiskiem znacznie już późniejszym. Cesarz Karol jeszcze żyje tak, jak rycerski jego dziad, cesarz Maksymilian: z pożyczanych od bankierów pieniędzy, od weksla do weksla, z dnia na dzień. Gdy brak żołdu, buntuje się wojsko, a cesarskie przedsięwzięcia zatrzymują się w pół drogi. Taki właśnie bunt doprowadził do złupienia Rzymu. Posłowie Karola w Rzymie do ostatniej chwili starali się skłonić papieża Klemensa do pokoju. Uczyniono wysokie oferty. „Czy będzie wojna?" zapytał cesarski przedstawiciel. „Dowiecie się, gdy zagrają surmy" brzmiała odpowiedź. Ponownie próbowali nakłonić papieża do ustępliwości; skwitował to śmiechem. Opuszczając Watykan wysłannik cesarza posadził za sobą, twarzą do końskiego ogona, swego błazna, który stroił grymasy do rzymskiego ludu. Nikt bowiem nie powinien sądzić, że Hiszpania serio traktuje papieskie pobrząkiwanie szabelką. 490 SACCO DI ROMA Sytuacja wojenna była dość poważna. Cesarz, jak w przeddzień bitwy pod Pawią, znów pisze ponaglające listy do brata, arcyksięcia Ferdynanda. Niemcy powinny dostarczyć najemnych piechurów. Ferdynand zastawia swoje klejnoty i przesyła pieniądze Frundsbergowi, na którym znów spoczęły wszystkie nadzieje. Kondotier, ociężały już, apoplektyczny, dość krytycznie odnosi się do nowego zadania. Po to, by wystawić jakie takie oddziały, musi mocno obciążyć własny kredyt. Miejscami werbunku są miasta Bolzano i Merano. Pod dowództwem wypróbowanych w bojach kapitanów zbiera się 12000 piechurów. Hrabiowie Lodron, szwagrowie Frunds-berga, przeprowadzają wojsko i jego samego górskimi wyżynami, przełęcze bowiem są obsadzone przez Ligę; działa trzeba zostawić. „Góry są tak wysokie, że zgroza brała przy spojrzeniu w dół. Przyszło też Frundsbergowi na własnych nogach się wdrapywać, ale piechurzy trzymali przy nim swoje długie włócznie jak poręcze. Uchwycił za kurtę silnego wojaka, który przodem s/edł, a drugi popychał go od tyłu, był bowiem Frundsberg ciała tęgiego." Tak opowiada jego sekretarz i biograf. Męcząca jest dalsza droga w rozdeszczonej zimie. Dopiero po ciężkich walkach oddziały Frundsberga połączyły się z Hiszpanami, którzy nadciągnęli z Mediolanu. Panuje ponury nastrój. Żołdu brak przez cały czas. Jedynie z Rzymu wiadomości są pomyślne. Kardynał Colonna, zachęcony przez cesarskiego ambasadora Moncadę, podjął w Rzymie zdecydowane zbrojne natarcie. Jakie cechy duchownego reprezentował prócz tytułu ten kardynał, trudno powiedzieć; słynął jako amant i jako dowódca, nade wszystko jednak miał wielu stronników i dysponował dużą liczbą ludzi zdatnych do noszenia broni, którzy pochodzili z wielkich posiadłości jego rodziny. Już raz, za pontyfikatu Juliusza II, przypuścił szturm na Kapitol i proklamował republikę. Teraz powtórzył atak, i to z lepszym skutkiem. Do słabo strzeżonego Rzymu wtargnęły jego oddziały. Papież Klemens schronił się w Zamku Anioła. Oddziały kardynała plądrowały gruntownie, zdobywając duży łup w Watykanie, pałacach, kościołach. Jest to pierwsze sacco, o mniejszym zasięgu i sporym oddźwięku w oddziałach Frundsberga. Zawrzała zawiść. „Na Rzym! Na Rzym!" - przebiegało z ust do ust po wielkim obozie. Miasto nie było celem wojskowym —jeśli w ogóle można mówić o wyznaczeniu jakichkolwiek celów operacyjnych w tej wojnie. Cesarz nie dał żadnych dyrektyw, po prostu puścił wojsko — bez pieniędzy, bez rozkazów, bez planu działań. Należało oderwać Ligę i wywrzeć zbrojną presję na papieża; jak to zrobić, pozostawiono polowym dowódcom. Raz jeszcze papież zostaje uratowany; za pośrednictwem cesarskiego ambasadora Moncady zawiera pokój z własnym kardynałem i pod przysięgą zobowiązuje się odstąpić od Najświętszej Ligi; Colonnie i jego ludziom 491 WITTENBERSKI REFORMATOR udziela pełnego przebaczenia. Stronnicy kardynała powracają do swoich zamków i posiadłości. Gdy tylko Klemens na powrót zainstalował się w ograbionym Watykanie, rozkazał zebrać oddziały papieskie za pieniądze, które uchowały się w Zamku Anioła, i natychmiast napadł na stronników Colonny. Obrabowanie Watykanu pomścił rabunkiem w ich zamkach i spaleniem ich wsi, kardynała uroczyście przeklął i ogłosił banitą. Colonna nie stracił ducha, tymczasem bowiem Lannoy, wicekról Neapolu, wylądował w porcie Gaeta i nadciągał na czele sporych sił hiszpańskich. Oddziały papieskie zadają im kilka porażek, Lannoy wchodzi w układy z papieżem, który złamawszy dopiero co układ z Colonna, zawiera nowy, o zawieszeniu broni, z Lannoyem; wojska cesarskie mają wycofać się do Lombardii. Włączają się jednak inne siły. W północnej Italii piechurzy Frundsberga i Hiszpanie, zmorzeni głodem, przemokli w nieustannych deszczach, z drogą odwrotu zagrożoną przez wojska Najświętszej Ligi postanawiają ruszyć i odebrać swój żołd w Rzymie. Buntują się, a tym razem nie ulegają, jak pod Pawią, próbom uciszenia. Zresztą Frundsberg nie ma nic do zaoferowania; wiedzą poza tym, że tkwi w długach. Drugi dowódca, konetabl Bourbon, jest władcą bez ojczyzny i bez własności, jego sławę mocno nadszarpnęły porażki zadane mu przez Francję. Nie ma wyraźnego dowództwa. Nowe paktowanie, wicekróla z papieżem, wywołuje okrzyki wściekłości, rozpalają się nastroje. Frundsberg, ufając sile swego głosu i dawnej sławie „ojca żołnierzy", biciem w bębny rozkazuje im uformować się w pierścień, staje pośrodku i przemawia, obiecując, że postara się o wypłatę żołdu. Zamiast uspokoić, jego słowa wzburzają żołnierzy. Ci grożą zabiciem jego i kapitanów. Tęgi mężczyzna traci oddech i mowę. Ciężko upada na bęben. Mówi się o ataku apopleksji. Chory każe się zanieść do Ferrary i nie opuszcza już łóżka; swych oddziałów więcej nie zobaczył. Konetabl Bourbon wraca do splądrowanego namiotu, usiłuje objąć dowództwo, nikt go nie słucha. Żołnierze słuchają sami siebie. Marsze wojska były dotąd niepewne, manewrowano wśród sprzecznych celów, bez planu. Teraz wojsko ma jeden cel — Rzym; do tego celu dąży z energią rzadko przejawianą w innych kampaniach. W drodze pozostawia nietknięte miasta, ograniczając się do złupienia pomniejszych miejscowości; artyleria odesłana zostaje do Ferrary, piesi prą naprzód przez deszcze i przechodzą w bród rzeki, żadna przeszkoda nie może wstrzymać ich marszu. Z początkiem maja 1527 hordy na wzgórzach przed miastem: zdziczali, żądni łupów, w większości starzy, wypróbowani w bojach żołnierze, zahartowani po trudach ubiegłych miesięcy. Rankiem 6 maja do murów otaczających watykańską dzielnicę przystawili szturmowe drabiny sporządzone ze sztachet parkanów okalających SACCO DI ROM A ogrody, szybko powiązanych wierzbowymi witkami. Mówiono potem, że mgła przeszkodziła obrońcom, a przede wszystkim znakomitym działom Zamku Sw. Anioła. Podobno Benvenuto Cellini był tym, który własnoręcznie, z niezawodnej swej rusznicy ubił konetabla Bourbona, przysparzając tym wiele radości obrońcom miasta. Mgłą zaszły chyba i oczy papieża, kiedy już po raz drugi w krótkim czasie znów uciekał do niezdobytej twierdzy, na Zamek Anioła. Jeszcze w mieście prowadzono pertraktacje, a tymczasem część piechurów zaczęła mordować i łupić. Część formacji wstrzymała się, ich kapitanowie przesłali na Zamek Anioła żądanie kapitulacji dzielnic po tej stronie Tybru oraz zapłaty 300000 dukatów. Papież odrzucił żądanie. I, jak to zdarza się ludziom bojaźliwym, wpadł we wściekłość, gdy tylko — wśród grubych murów zamku — znów poczuł się bezpieczny. Rozkazał: ognia! Wtedy rozgorzała walka, już ta właściwa. Należało zdobyć mosty na Tybrze; piechurzy jeszcze stawali w jakimś szyku bojowym. Pod wieczór mieli w rękach już cały Rzym. Stanęli uformowani, Hiszpanie na Piazza Navona, Niemcy na Campo de Fiori. Niepewnie chyba czuli się w wąskich uliczkach tego miasta, olbrzymiego na ich pojęcia i przyzwyczajenia, pod wielkimi pałacami kardynałów i magnatów, zabarykadowanych wewnątrz z oddziałami prywatnych swoich wojsk i ze świtą. Krzyk się rozniósł, że czeladź i obozowe ciury zaczęły rabunek — i nastąpiło rozprzężenie. Piechurzy w szeregach nie chcieli być gorsi, nie mogli pozwolić, by najlepsze łupy uszły im sprzed nosa. Jeszcze tej nocy zaczęła się wielka grabież, wyłamywano drzwi i bramy, mordowano i gwałcono. Znamieniem szczególnym owego sacco di Roma był czas jego trwania oraz gruntowność, z jaką grabiono i mordowano. Było czymś zwyczajnym, że zdobyte miasto stawało się łupem zdobywców. Po kilku zwykle dniach dowództwo rozkazywało zaprzestać. Hordy w Rzymie, pozbawione dowództwa, miały pełną swobodę działania, nie było żadnej dyscypliny. Plądrowano nie kilka dni ani tydzień, ale prawie przez pół roku, z przerwami, w których żołdacy robili wypady za miasto dla odnowienia zapasów żywności, wyczerpanych bądź zniszczonych. Zamek Anioła, do którego z częścią kardynalskiego kolegium wycofał się papież, otoczono jedynie kilkoma przykopami, działania oblężnicze prowadzono niedbale, a armaty na murach zamku biły celnie. W niektórych punktach miasta kapitanowie, ci, którzy jeszcze mieli posłuch u podkomendnych, postępowali bardziej przezornie. Otoczyli wojskiem warowne pałace i pertraktowali o wysokie okupy. Zadbali o to, by w dzielnicy bankowej pozostawiono w spokoju przynajmniej dom Fuggerów, za których pośrednictwem przekazywali do Augs-burga znaczne sumy zdobyczne. Poza tym w grabieży nie czyniono różnic 492 493 WITTENBERSKI REFORMATOR między kardynałami a świeckimi arystokratami, między kościelną własnością a bogactwami mieszczan. Kaznodzieję ze Sieny wypuszczono z więzienia i triumfalnie oprowadzono po mieście. Żołnierze gościli go, częstowali, czym tylko mieli, odważny ten człowiek wcale im jednak nie dziękował, ale wykrzykiwał, jak niedawno do papieża: „Rabujcie, bierzcie, co tylko wpadnie wam w ręce! I tak wyplujecie z siebie wszystko! Łup wojenny jest tak nietrwały, jak kościelne bogactwa i dobra!" Prorokował trafnie. Mało lub zgolą nic nie pozostało w rękach żołnierzy. Na Campo de Fiori porozstawiano stoły do gry, na skraju placu usadowili się właściciele kantorów wymiany i spekulanci, u których można było na brzęczącą monetę wymienić złoty kielich mszalny czy kosztowne brokatowe szaty. Pito bez umiaru, zapasy żywności w ciągu kilku dni albo spożyto, albo większość się zepsuła i wyrzucano ją na ulicę, palono. Ustały ataki na Zamek Anioła. Zamiat tym się zająć, niemieccy piechurzy ciągnęli miastem jak w karnawałowych korowodach, przebrani za kardynałów; „błaznowali i uprawiali małpi teatr. Wilhelm von Sandizell ze swoim oddziałem raz i trzeci przedefilował przed Zamkiem Św. Anioła, ubrany jak papież i w tiarze na głowie; inni żołnierze w szatach kardynałów oddawali mu pokłony, długie płaszcze z przodu unosili w dłoniach, a z tyłu po ziemi wlekli za sobą długie treny; kłaniali się w pas, klękali przed przebranym, całowali mu dłonie i stopy. Potem ten ich papież pobłogosławił ich wszystkich szklanicą pełną wina, a pociągając tęgi łyk, przepił ku zamkowi do papieża Klemensa. Na to małpujący kardynałów wychylili każdy po pełnej szklanicy i przepijali do papieża. Wykrzykiwali też, iż teraz będą prawdziwie nabożnymi papieżami i kardynałami, w posłuszeństwie dla cesarza, a nie chcą wojować ani krwi przelewać uparcie, jak owi poprzedni. Na koniec głośno krzyczeli pod murami zamku: papieżem Lutra chcemy! Kto za tym. niech dłoń podniesie! Zaczem wszyscy dłonie unieśli, krzycząc: papieżem Luter!" Na porządku dziennym były w mieście burdy i bijatyki; tłukli się Hiszpanie z Niemcami, a wespół razem prali Włochów. Kapitanowie wydawali rozkazy, których nikt już nie słuchał. Do reszty splądrowano bazylikę Św. Piotra, kończąc dzieło po żołnierzach Colonny. Drogocenną relikwię zabrał kapitan piechurów Schertlin i przewiózł do Augsburga; widział ją Luter, kiedy pielgrzymował po Rzymie, był to stryczek, na którym powiesi? się Judasz. Inny piechur na swoją pikę nasadził grot Świętej Włóczni z Golgoty. Hiszpanie nie brali udziału w świętokradczych wyczynach i profanacjach. Wsławili się za to najbardziej wymyślnymi torturami, którymi chcieli wymusić informacje o ukrytych skarbach; są szczegółowe odnotowania sposobów, jak przypiekanie stóp czy podwieszanie za genitalia. Uprawiali też gwałty: „Hiszpanie ze szczególną zuchwałością, na oczach mężów i ojców SA CCO DI ROM A 31. Landsknechci w marszu popełniali zbrodnicze występki na ich żonach i córkach, wielki był lament i zgroza a wojsko nieudolne w porządkach i rozzuchwalone" naoczny'świadek. Niemiec, twierdząc, że jego rodacy nie popełniali czynów , okrutnych i przeciwnych naturze". W opinii ówczesnych Włochów najgor 494 495 WITTENBERSKI REFORMATOR szymi łupieżcami byli Neapolitańczycy: ci zapewne mieli najlepszą orientację w Rzymie. Sądzimy poza tym, że wszystkie te nacje były siebie warte. Na ulicach leżeli zabici. Było lato. Miasto zaczęło cuchnąć. Brakowało wody Jeszcze nie zmaterializowaną przyszłością były wielkie fontanny Rzymu okresu baroku. Do rzymskiej febry, osławionej terzany, tak groźnej dla cudzoziemców, dołączyły się wyziewy rozkładających się zwłok, wybuchła epidemia uznana za dżumę. Wśród zwycięzców nasiliły się zgony, a nawołujący do pokuty kaznodzieje mówili o Bożym Sądzie, jak podczas łupienia miasta. Przeprowadzane przez kapitanów przeglądy wykazały znaczne zmniejszenie stanu osobowego w oddziałach. Pozostali przy życiu wciąż od nowa podnosili krzyk o zaległy żołd. Pogróżki wobec kapitanów i bunty były na porządku dziennym, trwały całe miesiące. Po ograbieniu nastąpiło niszczenie miasta, przerywały je tylko wypady w okolice Rzymu oraz plądrowanie innych miast. Dyscyplina w Zamku Anioła niewiele była lepsza niż w gromadach cesarskich. Kardynałowie, znalazłszy tam wraz z papieżem schronienie, bez zmian wiedli spory między sobą i swoim zwierzchnikiem. Oto zdarzenie, które opowiada Cellini. Z najwyższego blanku twierdzy wycelowywał działo, wahał się jednak odpalić; stojący u wylotu działa kosz z kamiennymi kulami mógł bowiem od wstrząsu runąć na dziedziniec, a tam właśnie zajadle kłócili się dwaj dostojnicy, kardynał i świecki. Stojący nad nimi przy Cellinim papieski ochmistrz nalegał i nakazał: „Strzelaj, strzelaj!" Działo wypaliło, a kosz spadł między obu dostojników, na wolny w tym momencie skrawek, bo na mgnienie oka wcześniej odskoczyli od siebie w furii, „uciekli przed swymi obelgami". Ochmistrz papieski westchnął: „Dałby Bóg, byś był ubił owych dwóch łotrów, z których jeden jest przyczyną tak wielkiego nieszczęścia, a drugi jest może gotów do czegoś jeszcze gorszego." Nieszczęsny papież, w zwątpieniu i rozpaczy, widząc, jak zdradzają go swoi i obcy — pisze Cellini — polecił mu wyłamać z tiary klejnoty i część ich zaszyć w fałdy swych szat; tych nie pontySkalnych. W tym czasie całe papiestwo składało się z przelęknionego i bezradnego papieża Klemensa i z dawnego stajennego, który mu towarzyszył; jego to uczynił papież swoim zaufanym i w jego ubraniu ukrył drugą część drogich kamieni. Nie mógł polegać ani na kardynałach, ani na szczupłej załodze zamku, ani na wojsku Najświętszej Ligi pod dowództwem księcia Urbino, które obozowało w górach, w rozsądnej odległości od Rzymu. Wojsko to nie podjęło najmniejszej próby interwencji, choć ogarnięte rozkładem cesarskie oddziały łatwo było zniszczyć. Mściły się dawne grzechy: książę nie zapomniał, jak obchodzili się z nim papieże. Najgorsza wiadomość dotarła do Klemensa z Florencji. Mieszkańcy podnieśli bunt, panowie proklamowali republikę, wypędzili SACCO Dl ROMA papieskiego namiestnika, a portret Klemensa wśród okrzyków radości zrzucili na bruk i porąbali w kawałki. Jego bliska krewna Clarice, jedyna Medyceuszka zrodzona z prawego łoża, żona Filipa Strozziego, wyszydziła Klemensa publicznie jako bastarda, niegodnego, by sprawować papieski urząd ani uchodzić za Medyceusza. Wyglądało na to, że kończy się i papieska władza, i świetność rodu Medyceuszów, a orzec trudno, co z tego bardziej dotkliwie odczuwał Klemens. Wyłącznie w rękach cesarza leżało rozwiązanie sytuacji. Karol znów mógł mówić o szczęściu: podczas sacco di Rotna papież pozostał przy życiu, cesarzowi oszczędzona więc była odpowiedzialność, którą ponosiłby za jego zabicie, i to bez względu na to, kto byłby mordercą: niemieccy żołnierze, surowi wyznawcy katolickiej wiary -- hiszpańscy żołnierze, mniej ortodoksyjni Neapolitańczycy czy stronnicy kardynała Colonny. Grę o wysoką stawkę prowadził Karol dość niedbale, wydawał sprzeczne zarządzenia, zmieniał treść swoich oświadczeń. Jeszcze przed zaatakowaniem Rzymu polecił opublikować swego rodzaju „Białą księgę", którą zredagował jego sekretarz stanu Alfonso de Yaldes; oprócz ostrych gróźb zawierała ona i podawała do wiadomości publicznej teksty not, wymienionych pomiędzy papieżem Klemensem a cesarzem. W taki sposób nie rozmawiano z kurią od czasów Fryderyka II Hohenstaufa. Coś przecież było tam nowego: ton, wypielęgnowana ironiczna łacina humanistów, zwrócenie się do publicznej opinii. Pisma Lutra były głosem samotnego „zuchwałego mnicha", tutaj zaś przemawiał władca światowego imperium, cesarz, którego niezachwianej wiary nikt nie śmiał podać w wątpliwość. Jeszcze nigdy żaden papież nie został potraktowany tak z góry. „Masz tu oto, drogi czytelniku, listy Klemensa" - napisano na wstępie i czytającemu pozostawiono ocenę. „Z zadziwieniem, oburzeniem, wśród śmiechu, a częściej westchnień" sam wyciągnie naukę i wnioski z lektury. I rozpostarto cały grzeszny wykaz papieskich intryg oparty na znajomości spraw polityki światowej, a nie na ogólnikowych oskarżeniach, jakie stawiał Luter; były tam machinacje Leona X próby nakłonienia Pescary, by odstąpił od cesarza, rzucane na oślep klątwy. Nie pasterzem jest taki papież, ale wilkiem, który wdarł się do stada. A jakie są jego cele? W gruncie rzeczy chodzi mu o posiadłości, takie jak Reggio i Rubiera. „Któż by uwierzył, że zastępca Chrystusa na ziemi przelewa choćby jedną kroplę krwi Chrystusa o takie ziemskie i doczesne dobra? Czyż nie obce to i dalekie naukom Ewangelii?" Nie po to mu powierzono Apostolską Stolicę. Cesarz zwraca się do kardynałów ponad głową papieża: powinni doprowadzić do skutku sobór, aby „republika chrześcijańska" nie poniosła nieodwracalnej szkody. Władcy powinni utworzyć „zgromadzenie powszechne". Jeżeli papież będzie się opierał, wówczas 496 32 Marcin Luter 497 WITTENBERSKI REFORMATOR „My, na mocy naszej cesarskiej władzy i godności", zastosujemy niezbędne środki zaradcze. Pismo to rozpowszechniano jako „Obronę boskiego Karola" w różnych wydaniach drukowanych w Antwerpii, w Moguncji, nawet w Rzymie ukazała się ta książeczka, a było to najmocniejsze i najbardziej znaczące pismo polemiczne epoki. Orientuje też ono, na jak wielu płaszczyznach.atakowano papiestwo. Teraz bowiem, po zdobyciu Rzymu, cesarz stanął na wysokości swej władzy. Mógł przez kardynałów polecić zwołanie soboru, mógł „wilka" Klemensa zmusić do rezygnacji, jak to przydarzyło się w Konstancji jednemu lub trzem jego poprzednikom*. Nawet chłodni dyplomaci i mężowie stanu sądzili, że wielka chwila oto nadeszła, i przedstawiali precyzyjnie sformułowane propozycje. Ze złupionego Rzymu pisał do cesarza jego przedstawiciel, bratanek kanclerza Gattinary: „W sprawie rządów nad Rzymem oczekujemy pilnie rozporządzeń Waszego Majestatu: czy ma w tym mieście pozostać, w jakiejkolwiek formie, Stolica Apostolska — czy nie?" Leyva, dowódca cesarski w Mediolanie, wciąż bez żołdu dla żołnierzy, napomina: „Nie co dzień Bóg sprawia cuda!" Poseł Karola w Genui wypowiada się za zlikwidowaniem Państwa Kościelnego i ograniczeniem papiestwa do powinności religijnych. Moncada, po doświadczeniach w pertraktacji z kurią, proponuje to samo: papież jest najgorszym wrogiem, ponosi winę za wszystkie nieszczęścia chrześcijaństwa. Cesarz powinien mu odebrać możliwość wyrządzania dalszych szkód, koniec więc ze świecką władzą papiestwa. Alfonso de Yaldes jeszcze dalej idzie w nadziejach: teraz mogłyby się skończyć wszelkie wojny w obrębie chrześcijaństwa. Dałoby to wolną drogę do jednego wspólnego celu: krucjaty przeciw Turkom, zdobycia Konstantynopola, odzyskania Grobu Świętego w Jerozolimie, a w ten sposób, „jak prorokuje to wielu", mógłby „cały świat pod panowaniem chrześcijańskiego władcy, cesarza, przyjąć naszą świętą wiarę katolicką. Spełnione byłyby słowa Zbawiciela: nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz". Filozof i humanista Vives zaś tak pisze do swego przyjaciela Efrazma o myśli cesarza pokoju i rozjemcy świata: „Chrystus dał naszym czasom cudowną możliwość urzeczywistnienia tego ideału, dzięki wielkiemu zwycięstwu cesarza i niewoli papieża." Cesarz jest bezradny i niezdecydowany. Na pierwsze wiadomości z Rzymu reaguje uciechami i łowieckimi zabawami. Widząc na wielu twarzach zaskoczenie, zarządza na dworze żałobę z powodu popełnianych zbrodni i morderstw. Przed cesarzem staje generał franciszkanów Quinones i mówi władcy w twarz: jeżeli nie dopełni swych powinności wobec papieża, będzie * Ojcowie soboru w Konstancji (1414-1418) przyjęli rezygnację papieża Grzegorza XII i usunęli z urzędu antypapieży Benedykta XIII i Jana XXIII (przyp. tłum.). SACCO DI ROMA określany jako capitano Lutra. Karol odwołał wydany już przez siebie nakaz dostarczenia Klemensa VII do Hiszpanii jako jeńca. Aż do nonszalancji zaniedbuje pierwszą i najważniejszą troskę: o utrzymanie wojska w gotowości bojowej. Myśli tylko o rokowaniach i zawarciu układu. Nowi negocjatorzy doprowadzają do formuł kompromisowych: papież będzie „wolny" w zakresie sprawowania swego urzędu, natomiast pozostanie więźniem w Zamku Św. Anioła. Jako gwarancję swego poprawnego sprawowania przekaże cesarskim oddziałom Ostię oraz warowne miejscowości Państwa Kościelnego; wypłaci też wojsku cesarza zaległy żołd. Zamek Anioła obsadza straż złożona z 200 doborowych pieszych. Pozostałe wojsko plądruje dalej Rzym i włóczy się po jego okolicach, są nowe bunty i groźby wobec kapitanów. Krok po kroku schodzi cesarz z wyżyny, którą dopiero co osiągnął. Jak na wietrze rozpraszają się w ciągu niewielu miesięcy wielkie plany jego doradców. Papież na odczepne wypłaca niewielkie tylko sumy, a po przekupieniu strażników ucieka do Orvieto — tam, w wysoko położonym zamku, z oddziałami swej Ligi w pobliżu, czuje się bezpieczny. Klemens w Orvieto ma stosunkowo dużą swobodę, ale zaplątuje się -tym razem bez własnej inicjatywy — w sieć nowych kłopotów. Odszukują go wysłannicy króla Anglii. Henryk VIII chce stanowczo rozwieść się ze swoją żoną, Katarzyną Aragońską, i poślubić damę dworu, Annę Boleyn, od której spodziewa się potomka, ma nadzieję, że męskiego: następcę tronu. Trzymając się niezłomnie prawa kanonicznego, król potrzebuje papieskiej dyspensy; ma ona unieważnić małżeństwo, w którym pozostaje przez dwadzieścia już lat. Ale Katarzyna jest ciotką cesarza Karola, który taką zniewagę swej krewnej przyjąłby wysoce niełaskawie. Klemens wije się pod żądaniami obu stron. Jeszcze nawet nie przeczuwa, że ta sprawa będzie powodem oderwania się Anglii od rzymskiego Kościoła. Jest gotów przyjąć wszelkie rozwiązania przynoszące wyjście z sytuacji, nawet rozważa się wariant bigamii: król mógłby — uważa Klemens — poślubić, przejściowo tylko, swoją damę dworu, a papież uznałby ich potomstwo za legalnie ślubne. Jednego Klemens nie może: udzielić oficjalnej dyspensy, unieważnić małżeństwa króla, ponieważ jego poprzednik, Juliusz II, swoją dyspensą małżeństwo to umożliwił. Nieszczęsna Katarzyna była przedtem żoną królewskiego brata, który zmarł w młodym wieku i rzekomo pozostawił wdowę w dziewictwie. Prawo kanoniczne zabraniało wdowie wychodzić za mąż za brata zmarłego małżonka — podstawą tego przepisu był autorytet Pisma Świętego i odpowiednie w nim miejsce. „Nieskonsumowanie małżeństwa" było jednak ważnym powodem, kanonicznie dozwalającym takie właśnie powtórne zamążpójście. Gdyby teraz Klemens unieważnił tak zawarte mał- 498 499 WITTENBERSKI REFORMATOR żeństwo z Katarzyną, unieważniłby tym samym uroczyste orzeczenie swego poprzednika, poważnie narażając powagę papieskiej nieomylności, i bez tego mocno wtedy zachwianą. Skądinąd właśnie teraz papież pilnie potrzebował Anglii jako sojuszniczki przeciw cesarzowi. Dużą grę ze swojej strony rozgrywał kardynał Wolscy, mając nadzieję na posianie trwałej niezgody między Anglią i cesarzem; kardynał stał także u szczytu kariery — tuż przed upadkiem, gdy nie udało mu się spełnić pragnień Henryka VIII i doprowadzić do unieważnienia jego małżeństwa z Katarzyną. Raz jeszcze zakręciło się koło Fortuny, i to z rozmachem, czyniąc od razu dwa obroty. Zaatakowała papieża Francja. Wojska francuskie wkroczyły do Italii, w której był zamęt i chaos; kroczyły tak bez oporu ze strony rozproszonych oddziałów cesarza, zatrzymując się aż w okolicach Neapolu. Ażeby bronić chociaż tego oparcia na Południu, zdziczeli żołdacy Karola musieli wycofać się z Rzymu. Snuto już wielkie plany w kancelariach władców — członków Najświętszej Ligi, podobnie jak niedawno przedtem czynili cesarscy doradcy. Wolscy proponował zmobilizowanie książąt niemieckich, by przy ich pomocy zdetronizować cesarza. Wenecja zajęła porty Apulii. Bezradny cesarz wpadł jedynie na pomysł, aby z zachowaniem wszelkich form wyzwać na pojedynek wiarołomnego króla Franciszka; farsa zakończyła się tym, że heroldowie - - niedoszli sekundanci tego pojedynku — nie mogli, jak to oficjalnie ogłoszono, uzgodnić stosownego miejsca walki. Wszystkie te kupczenia małżeństwami, wyzwania na pojedynki, plany wzajemnych detronizacji i na przemian sojuszów, małostkowe targi o posag czy o strzępki obszaru Italii, w sumie — całe owo postępowanie mocarstw i wielkich władców niełatwo traktować z powagą, jaka przystoi historykowi, a wymagana jest tym bardziej, że w zamieszaniu tym układano zręby przyszłej Europy i rozstrzygały się losy reformacji. Tylko nieprawdopodobne szczęście, które sprzyjało cesarzowi, wyratowało go od niemal już śmiertelnego uwikłania. W obozie Francuzów pod Neapolem groźna zaraza wyniszczyła wojsko Franciszka; przy życiu pozostały tylko niedobitki. Karol, który poza biernym wyczekiwaniem nie zrobił nic, znów jest zwycięzcą. Wobec kampanii wojennej Francuzów papież Klemens — po cichu wiążący z nią wielkie nadzieje — oficjalnie zachował się z taką rezerwą, iż mógł oświadczyć, że pozostał neutralny. W powszechnym wyczerpaniu sił, których zabrakło i na rozstrzygające uderzenia militarne, i na idee większej rangi, doszło do jednego z wielu w tym okresie niehonorowych układów pokojowych. W lipcu 1529 ustalono w Barcelonie warunki, których żadna ze stron nie miała zamiaru dotrzymać. Papież przekazuje cesarzowi panowanie w Italii północnej i w Królestwie Obojga Sycylii. W zamian cesarz obiecuje zbrojną pomoc w stłumieniu republika- 500 SACCO DI ROMA nów we Florencji. Dochodzi do pojednania Francji z cesarzem. Ze strony Karola namiestniczka Niderlandów Małgorzata, a ze strony Franciszka jego matka Ludwika podpisują się jako gwarantki owego „pokoju zawartego przez panie" w Cambrai, który ma zastąpić złamany układ madrycki i chociaż na kilka lat wykluczyć kolejne naruszenie. Król Franciszek i teraz ez zwłoki zgłosił zastrzeżenia, jak uprzednio w Madrycie; ze swych raw do Italii rezygnuje tylko przejściowo. Ku zbudowaniu europejskiej opinii ogłoszono, że strony układu są jednomyślne co do tego, iż konieczne są zdecydowane posunięcia przeciw kacerstwu; duże postępy poczyniło ono w czasie wieloletnich walk, które toczyły katolickie głowy koronowane. Karol postanowił pojawić się we własnej osobie w Italii, by przypieczętować sojusz i wreszcie dopilnować też porządku w tym kraju, podbitym przez wojska, którym nie płacił. Do Rzymu się nie poważył. Z Klemensem spotkał się w Bolonii. Cesarz i papież zamieszkali w dwóch przyległych domach o wspólnej ścianie, połączonych drzwiami w niej; tylko oni obaj mieli do nich klucze. Nie wiemy, o czym rozmawiali, wiadomo tylko, że Karol podług nawyku, miał w dłoni kartkę z notatkami. Pamięć Klemensa nie wymagała podpórek. Cele jego były teraz jednoznaczne; oswobodzenie Italii było nierealne, cała jego ambicja skupiła się na tym, by uwolnić Florencję od rządów republikańskich i przywrócić w niej panowanie Medyceu-szów. Nie było prawowitego kandydata do tej władzy, a jedynie dwaj -wątpliwi w tej roli -- Medyceusze bastardzi, Aleksander i Hipolit. Starszego, Hipolita, którego uważano za nieco zdolniejszego, papież usunął l 7. drogi w ten sposób, że mianował go kardynałem; stało się to wyraźnie wbrew woli ambitnego młodzieńca, zatem niejako przemocą: dzięki temu | w barwnym orszaku ówczesnych kardynałów znajdujemy i taką postać, która wysoką godnością została obdarowana w trybie awansu karnego. Cesarz zgadza się ze wszystkim, Jeszcze daje młodszemu, Aleksandrowi, za żonę swoją naturalną córkę*, owoc obozowej miłostki z flamandzką dziewczyną; zięciowi nadaje dziedziczny tytuł księcia i rozkazuje swym żołnierzom zdobyć dla niego Florencję. Ściągnięto w tym celu z Rzymu najemnych piechurów, jacy jeszcze uchowali się przy życiu, a mieli tam zamiar wieszać Klemensa. Gorący republikanin Michał Anioł próbował bronić rodzinnego miasta, w tym celu zbudował w San Miniato nowoczesne bastiony. Daremnie. Po kilku miesiącach mężnej obrony miasto, kapituluje. Aleksander wkracza do Florencji i rozpoczyna rządy terroru, które kończą się dopiero kilka lat później, gdy morduje go jeden z kuzynów**. * Małgorzata, znana później jako Małgorzata Parmeńska; w 1538 poślubił ją Ottavio Farnese, książę Parmy (przyp. tłum.). ** Lorenzino de'Medici, w r. 1537 (przyp. tłum.). 501 WITTENBERSKI REFORMATOR PROTESTANCI Michał Anioł, który dość długo musiał się ukrywać, pracuje w tym czasie nad ogromnym pomnikiem nagrobnym rodu Medyceuszów, jak mówi jego uczeń i biograf Condivi: „bardziej z lęku przed papieżem Klemensem niż z miłości ku Medyceuszom". Ukończone zostały tylko dwie statuy, i to mało znaczących członków rodu; myśl papieża, by cnoty jego rodu upostaciować w rzeźbach przed grobowcami, pozostała nie zrealizowana. W miejsce tego Michał Anioł tworzy dwie potężne fantazje w marmurze, nie ukończone, Dzień i Noc oraz Poranek i Zmierzch, rozsadzające wszystkie proporcje Nowej Zakrystii w kościele Św. Wawrzyńca. Już wtedy zastanawiano się nad symbolicznym znaczeniem tych dzieł. Noc można zapewne interpretować jako mroki, które spadły na Italię i rodzinne miasto mistrza, o ile chcemy pozostać przy alegorycznych przedstawieniach tamtych dni. Do alegorii pozbawionych treści zaliczyć także musimy przedstawienie galowe — uroczystość pojednania cesarza z papieżem, celebrowaną z wielką pompą i z przemarszami w Bolonii w historycznych kostiumach. Przystąpiono tam do ostatniego w niemieckiej historii aktu koronowania cesarza przez papieża. Podług pojęć tradycyjnych, które miejscem koronacji kategorycznie określały Rzym, była to koronacja tylko połowiczna, dla Niemców zaś jeszcze mniej niż połowiczna. Przy koronacji nie było ani elektorów, ani nikogo z niemieckiego rycerstwa; obecna była jedynie garstka niemieckich piechurów, na ich czele Hiszpan Leyva, cesarza otaczali magnaci hiszpańscy i włoscy, niosący przed nim berło, miecz i koronę, wyręczając w tym elektorów. Za cesarzem postępowali heroldowie hiszpańskich prowincji, a to już nie było pustą alegorią. Na cesarską głowę papież nałożył koronę Karola Wielkiego; cesarz zaprzysiągł, iż bronić będzie Kościoła oraz wszystkich jego praw i posiadłości. W raporcie do Paryża pisze francuski poseł, iż wyraźnie widział, jak podczas ceremonii pod ciężkimi westchnieniami poruszały się szaty na papieskiej piersi. Już mniej alegorycznie poseł dodaje, że podczas prywatnej audiencji Klemens oświadczył mu w cztery oczy, iż dobrze wie, że zostanie zdradzony, ale musi udawać, jakby niczego się nie domyślał. Do swego brata Ferdynanda podobnie napisał cesarz. Papież powrócił do gruntownie spustoszonego Rzymu, któremu trzeba było jeszcze dziesiątków lat, by się podnieść po wielkim sacco. Do Niemiec, w otoczeniu hiszpańskiej świty, udał się cesarz. Zwołał nowy sejm Rzeszy -do Augsburga, ważnego dlań jako miasto głównych jego dawców pieniędzy. Miał przy sobie pismo z nader płaczliwym protestem niemieckich elektorów, którzy uskarżali się, że nie zasięgnął ich rady: ani w związku z koronacją, ani przy zawieraniu układów z partnerami w Italii. Wśród cesarskiej świty był legat Campeggi, wyposażony w pisemne instrukcje. 502 jak traktować protestanckich kacerzy: najpierw próby porozumienia na drodze ugodowej, potem ogień i miecz, a mniej obrazowo — wprowadzenie inkwizycji na wzór hiszpański oraz odebranie opornym praw lennych i dóbr. Posłanie cesarza do sejmu brzmiało inaczej. Utrzymane było w formach najuprzejmiejszych. Usunięta miała zostać wszelka niezgoda, dawne nieporozumienia pozostawiono Zbawicielowi. Cesarz pragnął „w miłości wysłuchać wszystkich poglądów i zapatrywań". PROTESTANCI Prawie dziesięć lat pozostawał cesarz daleko od Niemiec. W ciągu tych lat zwolennicy wittenberskigo mnicha, „sekty luterskiej", zostali protestantami i choć nie tworzyli jeszcze spójnego stronnictwa, a tym mniej grupy nacisku, stanowili znaczną siłę, z którą trzeba było się liczyć. Długo pozostawali w zupełnie nieokreślonych ramach i granicach. Linie religijnych powiązań przecinały się z planami, pragnieniami, roszczeniami polityki silnej ręki. Duże niemieckie księstwa jeszcze zajmowały postawę neutralną i wyczekującą. Niemal powszechna była nadzieja na jakieś w miarę znośne rozwiązanie, na unię, sobór czy zgromadzenie narodowe. Wciąż jeszcze nie wygasła myśl, że może cesarz wprowadzi porządek, gdy wreszcie pojawi się we własnej, z dawna oczekiwanej osobie. Osobiste wystąpienie władcy miało wtedy wielką rangę i znaczenie nie tylko w Niemczech. Hiszpańscy poddani Karola, po bardzo groźnych, wszczętych przez comuneros powstaniach, powrócili do spokoju i uległości dopiero wtedy, gdy cesarz postanowił pozostać w tym kraju i rządzić nie na odległość. Mocna pozycja niemieckich książąt wynikała z tego, że byli wśród rządzonych obecni, mogli więc działać i oddziaływać. Siłą Francji i Anglii było to, że każde z tych państw miało jedną stolicę i jednego króla, a w osobach Franciszka I i Henryka VIII — władców, którzy przy wszystkich swych wątpliwej wartości cechach, a po części właśnie dzięki nim, reprezentowali swe narody. Niemcy zaś mieli tylko „cesarza rzymskiego", mówiącego po francusku, a od jakiegoś czasu — po hiszpańsku, opierał się on na włoskim kanclerzu, na hiszpańskich i bur-gundzkich sekretarzach i doradcach, a gdzieś tam w kąciku rady jego państwa przycupnął też proboszcz Marklin, referent do spraw niemieckich. Przez dziesięć lat Niemcy były rządzone komisarycznie, a w rzeczywistości — wcale. Liczne sejmy Rzeszy, obradujące zawsze wpołudniowoniemieckich miastach cesarskich — w Wormacji, Spirze, Augsburgu, Norymberdze — ze 503 PROTESTANCI WITTENBERSKI REFORMATOR swymi wielkimi bankietami, Iowami, turniejami i z drobnymi roztrzygnię. ciami, których w dodatku nie realizowano, podejmowały uchwały pełne sprzeczności. Z licznych i nader ważnych rezolucji sejmu w Wormacji w r. 1521, z braku ąuorum pod koniec niezdolnego do podejmowania uchwał, pozostał tylko cesarski edykt, skazujący na banicję Lutra i jego zwolenników, zlekceważony w znacznej części Niemiec. Cesarz jednak, po swojemu uporczywie, zachował go w pamięci i wciąż o nim przypominał. Edykt! Edykt! —powtarzał słowo, ale już się nie troszczył, jak je zamienić w czyn. W całej bezbrzeżnej jego korespondencji - - pisał bowiem bez wytchnienia i myślom starał się nadać jasność i spoistość najpierw na papierze — nie znajdzie się chyba słówka, którym by okazał zainteresowanie, choćby zdawkowe, dla kraju, którego koronę nosił; na uboczu pozostawiamy sprawy odczuć i uczucia, które u imperatora nie mogą być czynnikiem decydującym. Niemieckimi książętami cesarz gardził z całej duszy i —jak później Fryderyk Wielki — uważał ich za hałastrę. Byli przekupni, a zarazem uparci i krnąbrni. Wyglądało na to, że zawsze i wyłącznie chodzi im o pieniądze na własne cele. Pieniędzy na wielkie plany imperialne -burgundzkiej dynastii Habsburgów — nie dało się od nich nigdy uzyskać, nawet na wojnę z Turkami, bardzo już naglącą, niewierni bowiem zagrażali już dziedzicznym ziemiom dynastii w Austrii. Już byli niedaleko Wiednia, prowadzili wyprawy rabunkowe na terenie Karyntii i Styrii, Węgry zaś stały przed nimi otworem. Zagrożenie tureckie było główną troską cesarza. To przede wszystkim należało omówić na bliskim już sejmie Rzeszy. Problemy religijne trzeba było usunąć już choćby dlatego, że bez powszechnego udziału wszystkich stanów niemożliwa była skuteczna wyprawa na sułtana. Kim byli protestanci, przed którymi teraz miał stanąć? Protestowano zawsze, reformacja była jednym nieustającym protestem i żądaniem. Na żadnym sejmie nie zabrakło wielkich projektów. Mówiliśmy już, jak w roku 1524 miało się odbyć w Spirze wielkie zgromadzenie narodowe, a zamierzenia były tak ogromne, że jeszcze Leopold von Ranke wyrażał zdanie, iż „nigdy nie było świetniejszych perspektyw dla narodowej jedności i trwałego rozwoju Niemców"; rozstrzygnięciem kwestii religijnych powinny były zająć się uniwersyteckie gremia, wydając stosowne orzeczenia. Wspomnieliśmy też, że pisemny zakaz z Madrytu zabronił wtedy obrad, a odważni reformatorzy podporządkowali się. Powtarzało się to częściej. Różne powstania zmieniały obraz sytuacji; rebelia Sickingena podziałała jak strzał na postrach, a wojna chłopska jak najpoważniejsze ostrzeżenie. Od tego czasu wyznawano już tylko zasadę: żadnych nowości, w żadnej dziedzinie. Pierwotna większość opowiadających się za reformacją topniała z roku na rok. Ci, co pozostali, utrzymywali się z dużym wysiłkiem, przyjmując 304 kolejne, jawnie kompromisowe formuły. Na sejmie w Spirze ukuto zdanie mówiące, że „każdy stan postąpi odpowiednio do tego, jak może odpowiadać przed Bogiem i cesarzem". W istocie była to już zasada, którą kierowały się najbliższe stulecia. Na następnym sejmie, także w Spirze, w roku 1529, wyznawcy dawnej wiary byli już w tak przygniatającej większości, że można było postawić radykalny powrót do dawnego stanu rzeczy: we wszystkich krajach Rzeszy przywrócenie dawnych stosunków wyznaniowych i własnościowych, odwołanie niejasnych uchwał tolerancyjnych. Tylko mała część książąt i przedstawicieli miast zgłosiła zarzut, że nie można odwoływać uchwały, którą uroczyście i jednogłośnie podjęto niewiele lat wcześniej. Zostali przegłosowani. Założyli protest. Od niego właśnie nazwano ich protestantami. Początki ruchu, stronnictwa, a wreszcie grupy nacisku znaczącej w dziejach świata były niezwykle skromne. Uczestniczył w tych początkach zaledwie jeden spośród siedmiu elektorów, saksoński, a z rządów prowincji jedynie landgraf Filip Heski; oprócz nich —kilku pomniejszych magnatów; głównym oparciem były miasta, w których reformacja postąpiła najdalej. Ale i wśród miast były niezdecydowane: Kolonia i Frankfurt pierwotnie przyłączyły się do protestu, a potem wycofały złożone pod nim podpisy. Czternaście innych miast wytrwało, a wśród nich najważniejsze: Norymberga i Strasburg. W swej całości byli ci protestanci nie więcej niż grupą frakcyjną, określając to terminologią parlamentu, byli gromadką wobec wielkiego tłumu. Ale ze stosunku głosów na sejmowych obradach wynika jedynie obraz oficjalnej powierzchni. Ruch objął już szerokie obszary Rzeszy i na jej sejmy zważał jeszcze mniej niż książęta. Dzieje reformacji w Niemczech są lokalnymi dziejami poszczególnych krajów i miejscowości, a rozwijają się w sposób tak zróżnicowany i w tak długich okresach, że tylko z dużym zniekształceniem można sprowadzić je do przejrzystych „linii zasadniczych", których oczekuje się od rozważania historycznego. Światło pada tu zazwyczaj na dążenia sojusznicze i na koalicje: w Ratyzbonie najpierw połączyły się siły katolickie, a dopiero po nich, wśród zwlekań, podjęły obrady w Gotha i w Torgau siły protestanckie — kiedy to przed nimi już miasta zadziałały na własną rękę. Znamienne jest owo „na własną rękę", brzmi to niewiele inaczej niż przy opisie postępowania gromad chłopów w wojnie chłopskiej. Jak wtedy, tak i teraz działają elementy bardziej radykalne i bardziej umiarkowane, takie które są za szybkimi, zdecydowanymi posunięciami, i takie, które zwlekają. Decydujące znaczenie — jak w wojnie chłopskiej — mają postacie przywódców i ich osobowość. Działają także różnice międzypokoleniowe. Starsi wiekiem książęta, jak elektor saski Jan, 505 WITTENBERSKI REFORMATOR PROTESTANCI są nadal i niezmiennie ostrożni, powolni i bez reszty uwikłam w swą lokalną politykę. Młody, płomiennie buntowniczy landgraf Filip Heski przejmuje w stronnictwie protestanckim rolę naczelną i nie zważa przy tym na niewielką siłę swego rodowego obszaru, jaką ma do dyspozycji. Sam staje się siłą napędową wszystkich ataków i sojuszów; bez wytchnienia w podróżach i rozmowach, pertraktuje, konspiruje, układa dalekosiężne plany, które wykraczają poza Rzeszę, a zazębiają się z wielką polityką europejską. Był jeszcze chłopcem właściwie, kiedy już pomagał w obaleniu Sickin-gena, a potem w stłumieniu chłopów z Turyngii; dobrze wie, jak toczyć narady z ludźmi swego stanu, trzeba mocno pić, grozić, obiecywać i nade wszystko szybko myśleć, gdy ciężcy współtowarzysze stają się nieufni i woleliby się wycofać. Jest drobny, smukły, zupełnie inny od niekształtnych Sasów, którzy w osobie dorastającego obecnie elektora Jana Fryderyka mogą do szeregu swych panujących zaliczyć kolejnego kolosa -w obwodzie tuszy. Partia katolicka ma własne trudności i przeszkody. Na czoło wysuwa się Bawaria ze szczególnie ambitnymi, odrębnymi planami i z osobą swego kanclerza Ecka; ruchliwy, obrotny i z duchem czasu „makiawelicznie" myślący kanclerz nosi to samo nazwisko co przeciwnik Lutra, doktor Eck w Ingolstadt; ten również nie spoczywa w działaniu. Wprawdzie w krajach Bawarii nowa nauka jest jak najmocniej tępiona, ale inna, mówiąca, że wyłącznie Habsburgowie są powołani do rządów nad Niemcami, też nie znajduje w Bawarii oddźwięku. Królem Niemiec chciałby zostać austriacki arcyksiążę Ferdynand, brat-cesarz bowiem jest wciąż w Niemczech nieobecny; ród Wittelsbachów uważa, że glina, z której oni są ulepieni, wcale nie gorzej nadaje się na króla. Tak zatem w obrębie katolickiego obozu rozciąga się cała sieć powiązań poziomych oraz intryg, tak bardzo napięta, że koalicji tej grozi rozerwanie. Oprócz frontu antyprotestanckiego istnieje front antyhabsburski. Toczą się szczegółowe rokowania z Francją. Udziela się kuria. W Rzymie równie mało chcą na króla kolejnego Habsburga, jak przedtem na cesarza — Karola. A dom panujący Habsburgów jest o tyle jeszcze groźniejszy, że znów zgarnął plony swego przysłowiowego już szczęścia. Arcyksięciu Ferdynandowi, który dotychczas siedział bardzo niepewnie na swoich dziedzicznych ziemiach austriackich, zagrożony przez powstania i niepokorne sejmy krajowe, spadły jak z jasnego nieba nowe kraje i dwie naraz korony. W roku 1526 Turcy w potężnym ataku zdobyli Węgry. W bitwie pod Mohaczem zginął młody król Ludwik z dynastii Jagiellonów, prócz korony Węgier noszący także czeską; umowa o sukcesji, jedna z licznych przynoszących Habsburgom obfite plony w ich dynastycznej polityce, umożliwiła Ferdynandowi ulokowanie się na węgierskim IS2. Ulrich Zwingli tronie, co zapoczątkowało dalsze wielowiekowe panowanie Habsburgów nad wschodem Europy. Już w początkach wyglądało to imponująco; głównie jednak na mapie, bo było to panowanie bardzo jeszcze słabe i niepewne. Węgierscy magnaci wybrali królem Zapolyę, cieszącego się poparciem sułtana; było więc aż dwóch królów węgierskich, z których Ferdynand rnógł się ostać tylko na północy Węgier. Czesi, o których koronę ubiegało się wielu władców, a głównie książęta bawarscy, po długim okresie wahań zdecydowali się na Ferdynanda. Na obszarach, o które chodziło we wszystkich takich układach, narody i ludy nie miały nic do powiedzenia; w krajach, o których tu mowa, sprawą zajmowali się magnaci i kliki szlacheckie, przez długi czas dzierżąc faktyczną władzę. Nieustające, krzyżujące się rozgrywki tłumaczą, dlaczego partia ortodoksów, mimo przytłaczającej liczbowej przewagi, nie wyszła poza lawirowanie. Mogła ona, gdyby patrzeć podług jej „formy na papierze", najzwyczajniej rozprawić się z protestantami, zwłaszcza że byli podzieleni na odłamy. Niezgoda wśród katolików miała przyczyny polityczne, natomiast prote- 507 PROTESTANCI WITTENBERSKI REFORMATOR stanci rozpadli się w sporze o problemy wiary. Nuncjusz Aleander donosił z Wormacji w roku 1521 do Rzymu, że „dziewięć dziesiątych Niemców" podjęło „bojowy okrzyk Lutra". Ale okrzyk radości, którym witano Lutra przy jego pierwszym wystąpieniu — przebrzmiał. Pojawili się nowi przywódcy. Zyskali też na znaczeniu „marzyciele"; prześladowani, wypędzani, zabijani, mimo to byli stałym zagrożeniem, a dla uciskanych — nadzieją. Byli i nadal są nie do uchwycenia liczbowo, ani dokładniej, ani nawet w przybliżonym oszacowaniu, żyli bowiem „w podziemiu", w uporczywym, cichym oporze. Luter dostrzegł w nich „ducha miintzerowskiego", problematyczne jednak, ile z myśli Miintzera żyło i trwało w tych grupach. Odrzucali wszelką władzę państwową, wszelką zbrojną siłę, wszelkie przysięgi, wszelkie ceremonie religijne, wszystkie sakramenty, a także odwoływanie się do Pisma Świętego jako najwyższej instancji; ich gwiazdą przewodnią był Duch, bezpośrednia inspiracja i „oświecenie", kontakt wybranych wprost z Bogiem. Byli w tym radykalnymi indywidualistami, mimo że tak spójnie łączyli się na swych konwentyklach, a byli też zawsze gotowi dzielić się ostatnim kęsem chleba. Rozpoznawalni są tylko ze znamion indywidualnych, jednostkowych; drogę wskazują pojedynczy prorokowie, a ci, którzy postępują za nimi, podług nich nazywają siebie melchiorytami od imienia Melchiora Hofmanna, hutterytami od Jakuba Huttera, men-nonitami od Menno Simonsa, szwenkfeldianami od Kaspera Schwenkfelda, Ślązaka. Luter i jego współcześni nie dostrzegali między nimi różnic i nie mieli też cierpliwości, by rozgraniczać grupy wojujące od pokojowo usposobionych. Nazywali ich wszystkich anabaptystami lub sakramentalistami, ze względu na ich odmienne poglądy w kwestiach sakramentów chrztu i komunii. Szczególnie tragiczne następstwa miało to, że do „marzycieli" i sakramen-talistów Luter bez ceremonii zaliczył także Zwingliego i jego zwolenników i przyjął wobec nich równie szorstką postawę. Luter nie zwrócił uwagi na to, że Zwingli był w całości przeciwieństwem „marzyciela", że w przeciwieństwie do Lutra orientował się w sprawach tego świata, że był politykiem o wyczuciu dla niuansów, a na swoim terenie wszelkimi środkami tępił anabaptystów. Powrócimy do tego później. Starcia obu tych najsilniejszych w obozie protestanckim osobowości i różnice dogmatyczne kulminujące w „sporze o eucharystię" stały się zarazem losami protestanckiego ruchu w dziedzinie polityki. Zwingli znalazł zwolenników również daleko poza Zurychem i miastami Szwajcarii. Gminy w Niemczech południowych miały znacznie więcej sympatii dla Zwingliego niż dla Lutra z dalekiej Saksonii razem z jego ciężkawym surowym elektorem. Nie było jeszcze przerwane powiązanie między Rzeszą a Związkiem Szwajcarskim, w wielu 508 miastach Rzeszy rozważano nawet myśl przyłączenia się do Szwajcarii, niektóre z tych miast zawierały w tej sprawie wyraźnie sformułowane, choć luźne co do obowiązywania układy. Nie była urojeniem „wielka Szwajcaria", sięgająca aż do Frankonii i Szwabii czy wchodząca w obszar Allgau. Projekt ten, wśród swych wielu szeroko zakrojonych planów, usilnie popierał landgraf Filip Heski; sam jako sojusznik, przyjął prawo miejskie Zurychu. Nie była to kwestia jedynie religijnych przekonań. Szwajcarię nadal uważano za kraj o największym w Europie potencjale militarnym, a jej przystąpienie do obozu protestantów uczyniłoby ten obóz w jednej chwili potężniejszym od całej koalicji katolickiej. Daremnie Filip starał się pogodzić Lutra z Zwinglim podczas trzydniowej dysputy religijnej w Mar-burgu, która nie przyniosła tak samo rezultatu jak wszystkie dysputy tamtego czasu. Tak z grubsza wyglądało beznadziejnie zagmatwane pole walki, na którym stały naprzeciw siebie obie partie, nie bez powodu nazywane „obozami", w momencie gdy wreszcie objawił się na nim Karol we własnej cesarskiej osobie. Na sejmy Rzeszy udawali się nie tylko sami delegowani. Na wszystkich takich zgromadzeniach, zgodnie z dawnym germańskim zwyczajem, panował zwyczaj pojawiania się w otoczeniu wielu jezdnych, w silnym uzbrojeniu. Ważne też były wielkie, kosztowne uczty. Przy tęgim piciu i obfitym jedzeniu prowadzono też rozmowy z rodzaju kuluarowych, więcej ważące niż rozwlekłe deklaracje na plenum. Od niedawna zaś, odkąd zaostrzyły się kwestie wyznaniowe, do rytuału sejmów doszły jeszcze manifestacje symboliczne. Katolicy przywiązywali duże znaczenie do uroczystych sum oraz mszy, usiłując przymusić do uczestnictwa w nich swoich przeciwników; protestanci odpowiadali w ten sposób, że polecali swym predykantom głosić kazania w nowym stylu. Po tylu dotąd tarapatach cesarz tym razem wystąpił jako potężny władca. Hiszpania doprowadzona była do posłuszeństwa, które zdawało się zanikać, gdy cesarz występował poprzednio w Wormacji. Italia ujarzmiona, Francja w szachu, papież dotkliwie upokorzony niedawnym uwięzieniem i złupieniem jego stolicy. Karol — co nie zdarzało się już od dawna — miał otwarty kredyt bankowy, a Fuggerowie i inni kredytodawcy byli zdania, że mogą zobowiązać się do bardzo nawet wysokich wypłat. Pojawieniu się cesarza we własnej osobie towarzyszył deszcz darów pieniężnych z jego strony i innych przejawów łaski. Poseł wenecki z włoską dokładnością odnotował, że „Jego Cesarski Majestat wydał już 270 000 talarów". Gdzie tylko się ukazywał, natychmiast wyrastali petenci i skruszeni penitenci. Duński król Christian, który wypędzony ze swego kraju zadeklarował się w Wittenberdze za Lutrem, teraz padł do cesarskich nóg, swego szwagra 509 PROTESTANCI WITTENBERSKI REFORMATOR zresztą, oświadczając, że powrócił do dawnej wiary. Ferdynand zawiadamiał w liście swego brata-cesarza, iż z elektorem saskim pertraktował tylko po to, by go łudzić i zwodzić; co do głównego buntownika, Lutra, sporo jest sposobności, by go „karać tak często, jak Warn to odpowiada, i podstaw prawnych, przy których Wasz Majestat nie musi wspominać o religii". Cesarz, jak zawsze, zwlekał. Zapatrywania jego doradców były podzielone. Przy cesarzu stał jeszcze kanclerz Gattinara, mocno już schorowany, ale wciąż jeszcze wpływowy; nie zapomniał wojennych machinacji papieża, przekonany, że powtórzą się przy pierwszej sposobności. Przeciwstawił się polityce kurii z całą niezależnością Włocha i purpurata; już w Bolonii wobec papieża kardynał wypowiedział się bardzo zdecydowanie; wielkie nadzieje, dowiedziawszy się o tym, pokładał w nim Melanchton. Gattinara zmarł w Innsbrucku, nim jeszcze cesarz wielką kawalkadą wjechał do Augsburga. Od jego śmierci Karol — teraz trzydziestolatek z twarzą człowieka pięćdziesięcioletniego, szybko się starzał — nie tolerował już na stanowisku kanclerza nikogo o równie wielkich wpływach. Stał się samo-władcą i z całą dobitnością zaczai to okazywać. Okazji nastręczył ceremoniał, zgodnie z tradycją burgundzką traktowany przez Karola tak zasadniczo, jak sprawy religijne. Przede wszystkim należało ustalić, jak ma wystąpić papieski legat Campeggi. Zgromadzeni książęta, a stawili się liczniej niż kiedykolwiek, na widok nadjeżdżającego cesarza zsiedli z koni. Zsiadł i cesarz oraz jego brat Ferdynand. Legat papieski pozostał w siodle i z wysokości swego muła udzielił władcom błogosławieństwa. Ukląkł cesarz i jego brat, uklękła większość książąt. Stał elektor Jan i jeszcze kilku książąt protestanckich. Potem odbył się wielki wjazd, z całym przepychem, w którym lubowała się rozmiłowana w uroczystościach epoka. Przodem szły dwie chorągwie piechurów — straż osobista cesarza; zwerbowano ich teraz pospiesznie, a było wśród nich sporo żołnierzy, którzy walczyli za cesarza w Italii i grozili papieżowi ukrytemu w Zamku Anioła; widziało się też takich, którzy wzbogaciwszy się łupem, maszerowali paradnie w haftowanych złotem kaftanach z jedwabiem we wszystkich rozcięciach. Po nich szły oddziały elek-torskie, każdy we własnej barwie, saksończycy w brązowych skórzanych koletach. Cesarz jechał na koniu pod trójbarwnym baldachimem, ubrany w strój rygorystycznie hiszpański. Znawcy protokołu wiedzieli, że uroczystość poprzedziły przykre różnice zdań. Karol życzył sobie stanowczo, by legat papieski jechał obok niego. Elektorzy-duchowni, w takich sprawach „protestanci", podnieśli zarzut, że sprzeciwia się to wszelkim przyjętym zwyczajom. Cesarz ustąpił. Legat jechał z Ferdynandem za nim i poza baldachimem. Cała kawalkada ciągnęła do katedry. Odśpiewano Te Deum. 510 33. Philipp Melanchton Książęta towarzyszyli cesarzowi do jego rezydencji, która mieściła się w biskupim pałacu. Tam, poza porządkiem dziennym, doszło do pierwszej poważniejszej sprzeczki. Cesarz polecił głównym protestanckim książętom zebrać się w jednej komnacie. Ferdynand, który trochę już mówił po niemiecku, wezwał ich, by niezwłocznie zakazali swym duchownym głoszenia kazań w kościołach Augusburga. Starsi książęta milczeli przerażeni. Odezwał się tylko landgraf Filip Heski oświadczając, że musi odrzucić to żądanie. W kazaniach głosi się jedynie czyste słowo Boga. Cesarz, już bardzo zirytowany, powtórzył rozkaz. Teraz jednak przyłączyli się do Filipa pozostali książęta. Karol spoglądał zdumiony. Czego chciał sędziwy Hohenzollern, margrabia Jerzy von Ansbach? Wyprężył się przed cesarzem, coś jąkał i przykładał do gardła dłoń. Ferdynand przetłumaczył: „Mówi, że gotów jest klęknąć, tu na miejscu — i niech mu kat głowę odrąbie! To raczej, niżby miał odstąpić od Ewangelii." Karol nie życzył sobie scen ani emocji. W pełni majestatu zniżył się do tego, by wypowiedzieć jedyne słowa na poły po niemiecku, na poły 511 WITTENBERSKI REFORMATOR PROTESTANCI po flamandzki!, jakie zostały nam przekazane z okresu jego panowania-„Nie, noś głowę, noś głowę, kochany książę!" Na sali obrad zastosowano ponownie starą receptę sejmów Rzeszy: czas do namysłu, ponownie przekazanie pod obrady. Cesarz wyraził jeszcze jedno żądanie: książęta gremialnie mają uczestniczyć w procesji Bożego Ciała, wyznaczonej na dzień następny. Termin cesarskiego wjazdu wybrano z rozmysłem. miała to być próba generalna. Protestanccy książęta tfwali w uporze. Byliby gotowi iść w procesji — oświadczyli — z uległości wobec osoby cesarza; ponieważ jednak zrobiono z tego kwestię wiary i wyznania, zmuszeni są odstąpić od udziału. W sprawie kazań zawarto kompromis: protestanci ustąpili, cesarz zapewnił, że po jego stronie także zapanuje milczenie; w kościołach dopuszczalne było odczytywanie samego tylko tekstu Pisma, bez omawiania. Sejm Rzeszy w Augsburgu rozpoczął się jako sejm kompromisów. Dotyczy to również głównego punktu, który miał zyskać miejsce w dziejach świata jako Wyznanie augsburskie, akt wyznania wiary protestantów na kolejne wieki. W założeniach nie miał to być aż tak zasadniczy dokument; pierwotnie nosił nazwę Apologia, było to pismo obrończe przedłożone cesarzowi po to, by go poinformować. Spodziewano się, że zapozna wszy się lepiej z problemem, będzie on mógł w roli sędziego rozjemczego doprowadzić do pojednania stron. Wciąż jeszcze bezgraniczne było zaufanie do najwyższej zwierzchności świeckiej. Pełen oczekiwań myślał o swym cesarzu Luter, nie mówiąc już o Melanchtonie, autorze pisma obrończego, któremu na sejmie przypadła też rola głównego rzecznika przed cesarzem. Książęta spoglądali teraz na wykwintnego pana o bladej, pociągłej twarzy, tak od nich różnego w zachowaniu i mówieniu, który z rzadka się odzywał i w oszczędnych ruchach zwracał się czasem ku swym doradcom. Już cierpiał na podagrę, której przyczyną było bezsensowne pożywienie — w dziwny zresztą sposób podobne do tego, co jadł Luter — obfite, szybko przełykane potrawy i napoje. Milczący, posępny, nieprzystępny siedział w hiszpańskim stroju. Milcząco pochłaniał potężne porcje, przed którymi ostrzegali go zarówno lekarze, jak spowiednicy. Nieliczne momenty rozrywki i odpoczynku czerpał, jak się zdaje, tylko z muzyki; na swym dworze miał znakomitą kapelę, złożoną z najlepszych muzyków Europy, która wykonywała najbardziej subtelne i trudne kompozycje wielkich mistrzów niderlandzkich. Autorem przedłożonego cesarzowi dokumentu był Melanchton, Luter zaś, jako banita na mocy edyktu wormackiego, nie miał prawa wstępu na salę sejmową; podczas sesji przebywał na zamku Yeste Coburg, w najdalej na południe ku Augsburgowi położonej posiadłości swego elektora. Stamtąd przekazywał przypomnienia i rady. W istocie ogarnęła go głęboka rezygnacja i zredagowanie pisma powierzył przyjacielowi. Melanchton wzrastał w swej roli rzecznika protestantów. Był zdecydowanym reprezentantem idei unijnej. Jego pismo miało udowodnić, że nauka Lutra jest dawną na wskroś ortodoksyjną nauką Kościoła łacińskiego. Należy tylko usunąć nadużycia, na które można różnie się zapatrywać, ale nie należą one do istotnych kwestii wiary. Wielkie i drażliwe problemy, o które rozgorzała walka, zostały w miarę możliwości ominięte: pozycja papieża, rola kapłana jako pośrednika, autorytet biskupów, problem, który najbardziej bezpośrednio wkraczał w życie niemieckich krajów. Ze sprawami tymi Melanchton nie był pozostawiony sam sobie. Odpowiedni udział miał w nich Luter. On także myślał o ponownym dopuszczeniu biskupów do władzy i rozwinął tę kwestię w broszurze adresowanej do uczestników obrad. Poza tym chwilami to grzmiał, to nawoływał swego elektora do powrotu do Saksonii, to znów zwracał się ku nadziejom, jakie pokładał w cesarzu; nieświadom stanu spraw, już po zamknięciu sesji, pisał o Karolu, że „zdobył sobie życzliwość i miłość całego świata", nie chcąc potępiać czystej nauki Ewangelii i stojąc „jak skała". To tylko jego doradcy winni są zła. Było to po prostu naiwne; wśród takich myśli wymyka się Lutrowi rozbrajające westchnienie: „Ach Boże, przecież w tych sprawach jestem dzieckiem!" W sprawach tego świata. Porządku tego świata nie umiał sobie wyobrazić bez cesarza. W jednym z pism, po wojnie chłopskiej, wypowiedział się w gniewie o wszelkim powstaniu: „Jak odcina się głowę chłopu-buntow-nikowi, tak należy pozbawić głowy każdego buntowniczego szlachcica, hrabiego, księcia, jednych i drugich, w ten sposób nikomu nie będzie krzywda..." — teza ryzykowna, gdyby chciano ją zastosować do jego elektora. Potem zauważa: „Uczymy, czego chcemy, a świat nie inaczej,.robi, co chce", czy jeszcze posępniej: „Bóg rzucił nas w ś wiat, pod panowanie diabła, a więc po to, byśmy nie mieli tu raju, ale oczekiwali w każdej godzinie wszelakiego nieszczęścia." Zatem: żadnego oporu, tylko uległość i modlitwa. Wychodząc z tego podstawowego poglądu, stanowczo wypowiadał się przeciwko wszelkim sojuszom protestanckim. Landgraf Filip był w jego ocenie „nazbyt śmiały", jak niegdyś w Wormacji o Lutrze młodszym, wcześniejszym powiedział elektor Fryderyk. Luter nie ufał planom Hesseńczyka, wszystkie mu pachniały prochem. Niechęć do landgrafa Filipa zwiększał w nim jego plan przyciągnięcia Zwingliego, a sekundował Lutrowi w tej niechęci Melanchton. W pierwszej redakcji Wyznania augsburskiego równie duży nacisk jak na zbliżenie z katolikami kładł on na wyraźne odcięcie się od Zwingliego i jego zwolenników. Jeżeli rozłam, w znacznej mierze już nieusuwalny, mogła jeszcze zaleczyć gotowość do kompromisu, to sposobność taka dana była w Augsburgu. Sytuacja ta rysuje się symbolicznie w czołowych umysłach epoki: Luter - 512 33 Marcin Luter 513 W1TTENBERSKI REFORMATOR ślący sprzeczne napomnienia z oddali, z Yeste Coburg; Erazm — pilnie wezwany przez cesarza, by zechciał pomóc światłymi radami; trwożnie jednak trzyma się z dala, pozostaje w swym nowym schronieniu, Fryburgu, i tylko w ostrożnych listach ostrzega przed skutkami, których nie można przewidzieć, i przed losem, który w walce jest zawsze kapryśny; pośrodku, w Augsburgu, przed obliczem cesarza i Rzeszy stoi Melanchton, który i w poglądach też trzymał się środka między Lutrem a Erazmem. Był skłonny iść na ustępstwa, do granicy, za którą mogły zaczynać się podejrzenia protestantów o to, że przekupili go papiści. Stosowana taktyka takich podejrzeń przecież nie wykluczała. Ale w tym względzie drobny Melanchton, delikatnej postury i niemal chorobliwie wyglądający, pozostawał poza wszelkimi podejrzeniami. Jak Luter, nigdy nie brał pieniędzy; pozostawał też niepodatny na obietnice wysokich godności. Wpływ jednak można było nań wywrzeć w inny sposób, mniej materialny. Sekretarz stanu Alfonso de Yaldes, człowiek o bogatej umysłowości, był hiszpańskim erazmianinem, a także autorem pism polemicznych zwalczających papieża Klemensa. W rozmowach z Yaldesem odkrył Melanchton pokrewną duszę. W nowo nabytym swym szacunku dla zwierzchności pozostawał pod głębokim wrażeniem cesarskiego majestatu. Godził się nawet z najzażartszym przeciwnikiem — któż jak nie doktor Eck, ów nieznużony, przybył teraz spiesznie w roli rzeczoznawcy — w sprawie artykułów l, 3, 7, 9 i jeszcze siedmiu innych swego projektu, a nawet Luter z odległego zamku oświadczył, że znaczenie tych artykułów nie jest zasadnicze. Pozostawała kwestia, w której byli nieustępliwi i nie mogli ustąpić: słowo Boże, Ewangelia, swobodne głoszenie kazań — i o nią szło. Praktycznie było to już w toku; praktyka nie zawsze, a nawet rzadko była oparta na jednakowych podstawach dogmatycznych, czasem poszerzona o przykre ataki na wrogów lub na braci w wierze, nie mniej istniała i żyła. To była nowa wiara. Powoływała się na słowo Ewangelii i na wolność tego słowa. Była to moc i siła protestantów, jedyna i pozostająca ponad wewnętrznymi sporami. Była silniejsza od sporów o dogmaty. Była też silniejsza od głosu autorytetu, a dowód tego dała natychmiast. Stadia postępowania przed sejmem były takie: najpierw czytanie pisma Melanchtona — a protestanci uważali za wielki sukces, że w ogóle im na to pozwolono; potem opracowanie przez katolickich teologów pisma odpierającego twierdzenia; dalej przyjęcie tej repliki większością głosów sejmu, a potem oświadczenie cesarza: nakazywał protestantom podporządkowanie się od tego momentu, w przeciwnym razie wkroczy jako protektor Kościoła. Było w tym jeszcze „odparcie odparcia" — kontrreplika Melanchtona, a w końcu rozejście się bez pojednania. Protestanci pozostali przy 514 PROTESTANCI proteście: pięciu książąt i czternaście miast, wśród nich Strasburg, Frankfurt, Norymberga, a także — ku przerażeniu majestatu — Augsburg, miasto sejmowych obrad, siedziba możnych jego kredytodawców. To w Augsburgu zadecydowano o rozłamie Niemiec. Książęta protestanccy i delegaci wyjechali; nikt nie miał odwagi ich zatrzymywać. Oryginał Wyznania augsburskiego zabrał cesarz; po dokumencie ślad zaginął. Zabronił też niezwłocznie drukowania tekstu. Pomimo to, jeszcze podczas obrad sejmu, ukazało się jedno wydanie, określone jako niedokładne również przez protestantów. Melanchton, wróciwszy do Wittenbergi, opracował „tekst autentyczny", zawierający różne zmiany. Procedurę tę, dając wciąż nowe wersje, kontynuował przez wiele lat. Po jego śmierci wywiązał się ostry spór dogmatyczny o to, która z nich jest prawdziwym Wyznaniem augsburskim. Jest to może jedyna w swoim rodzaju sytuacja: dokument tak zasadniczy, otoczony taką niepewnością. Dzięki swemu darowi syntezy Melanchton stworzył jednak tekst, który wystarczał na długi czas, zapewniając platformę kontaktu i spotkania różnym nurtom protestanckim, pozostającym w sporze. Górnolotne słowa sejmowej większości, nie inaczej niż większość uchwał, pozostały tylko na papierze. Niemal nic też nie stało za oznajmieniem cesarza. Nie dysponował żadną armią, a nawet siły katolickie były niepewne. Miałby cesarz uzyskać jednym zwycięstwem nad protestantami przygniatającą potęgę polityczną? Tego niemieccy katolicy nie chcieli, a najmniej Bawarczycy, nie chciała też kuria, bezustannie zaniepokojona pozycją cesarza, nadmiernie silną. Udało się wpaść na rozwiązanie, pomysł nader znamienny: sąd Rzeszy miał wszcząć procesy przeciw protestantom. Ów sąd Rzeszy, dotknięty paraliżem od urodzenia, z sędziami rzadko oglądającymi należne im pobory, z aktami ciąganymi z jednej siedziby do kolejnej -pomysł znaczył tyle, co wybieg w zakłopotaniu. Mimo wszystko decyzja ta miała głębsze znaczenie. Z wysokich rejonów wiary, o której zasady daremnie się spierano, sprawy zeszły na grunt konfiskaty dóbr i posiadłości, pobierania podatków, w ogóle na grunt spraw świeckich. Dobitnie przy tym zademonstrowano, o jakiego rodzaju kwestie chodziło, a sąd Rzeszy z całą chwalebną jasnością stwierdził w swych orzeczeniach, że ich przedmiotem nie są sporne kwestie religijne, ale sprawy prawno-własnościowe. Odrobinę większa nadzieja na przyszłość zawierała się w cesarskich zamiarach co do soboru, wieczyście odkładanego; cesarz obiecał, że nakłoni papieża, by wreszcie go zwołał. Dla spokoju sumienia zasięgnął opinii fachowej teologów. Na tym właśnie sejmie po raz pierwszy wystąpił ekspert w dziedzinie teologii, specjalista, a brzemienne w skutki było to, że nie orzekał bynajmniej o jakiejś „kwestii specjalistycznej", ale o palących 515 WITTENBERSKI REFORMATOR 34. Książę elektor Saksonii Jan Fryderyk problemach dnia, nierozłącznie związanych z całą hierarchiczną strukturą Kościoła. Cesarz nie czytał ani pisma Melanchtona, ani replik swoich zawodowych teologów. Król Anglii Henryk VIII w rozmowie z posłem duńskim powiedział z wyższością świeckiego teologa, którym bardzo chciał być: Cesarz w Augsburgu powinien był ustąpić w kilku punktach, które jeszcze pozostały sporne. „Cesarzowi brak wykształcenia, nie rozumie łaciny. Mnie i króla Francji należało tam ustanowić sędziami rozjemczymi! Bylibyśmy powołali najbardziej poważanych teologów Europy i rychło doprowadzili do rozstrzygnięcia." Na temat zaś wyboru króla rzekł: „Dlaczego książęta nie wybierają kogoś innego, na przykład księcia Bawarii? Zupełnie dobrze by się nadawał. Nie powinni pozwalać, by cesarz ich oszukiwał, jak oszukał papieża." „Król Henryczek" nie mówił tu bezstronnie, jednak miażdżąco krytycznie w stosunku do reprezentantów Rzeszy, a na koniec powiedział jeszcze: Byłoby właściwie dla cesarza hańbą, gdyby wyjechał z Niemiec nie uśmierzywszy sporu. Nie miał racji tylko w jednym punkcie: cesarz wcale nie oszukał elekto- 516 PROTESTANCI rów, którzy wybrali królem Ferdynanda. Jak przy elekcji cesarza, zostali opłaceni — gotówką lub przyrostami swych terytoriów. Do tytułów króla Czech i Węgier arcyksiążę dołączył tytuł króla Niemiec. Trzykrotnie koronowany, rychło melduje w zatroskaniu swemu bratu-cesarzowi, że dla Niemców nie jest kimś więcej niż którykolwiek książę Rzeszy: „Jako króla mnie nie słuchają." Na braku posłuchu się nie skończyło. Odniosły skutek groźby wypowiedziane na sejmie. Protestanci — książęta i miasta — łączą się w związek, tworzą Ligę Szmalkaldzką. Małe pograniczne miasteczko Filipa Heskiego, w kotlinie na południowo-zachodnim stoku Lasu Turyńskiego, w ciągu niewielu lat awansowało do roli żywotnego pojęcia. Schmalkalden. Nawet zagraniczni potentaci nauczyli się sylabizować uciążliwą w wymowie nazwę. Siłą napędową Ligi był Filip Heski; przystąpił elektor saski, pozyskany nie bez trudu. Liga wzrastała. Zastrzeżenia Lutra i Melanchtona przeciw „buntowniczym" związkom rozproszyła opinia wydana przez saskich jurystów. Nad interpretacją Biblii przez teologów przeważył pogląd antycznego prawa rzymskiego. Wykazano, że w warunkach współczesnych „zwierzchność" czy „władza" jest czymś innym, niż była za czasów Pawła. Cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego jest władcą obieralnym, książęta natomiast sprawują władzę dziedziczną. Rzesza nie jest monarchią, ale ustrojem arystokratycznym: „Stany rządzą wraz z cesarzem, a cesarz nie jest monarchą." Chciał nim być Karol, to oczywiste, ale tej właśnie pozycji nigdy mu nie przyznali książęta Niemiec. Teologowie musieli wycofać się wśród nieco zakłopotanych wyjaśnień: „O tym nie wiedzieliśmy." Tym samym zwierzchnością dla nich byli władcy niemieckich krajów i magistraty miast. Raz jeszcze przed miastami otworzyła się wielka szansa. Pozostawały w obrębie swych murów obronnych, strzeżonych przez znakomitą artylerię, miały wybitnych twórców sztuki i nietuzinkowych artystów-rzemieślników, miały astronomów i geografów, którzy kreślili na mapach szlaki handlowe wiodące w cały świat. Gdy chodziło o duże decyzje, ścieżki polityczne tych, którzy stali na czele miast, nie wychodziły poza opłotki. Tak czy inaczej, doszło jednak do utworzenia Ligi Szmalkaldzkiej, obejmującej księstwa i miasta-republiki. Uchwalono nawet swego rodzaju konstytucję. Dokładnie określono wysokość składek na rzecz Ligi, ustalono organizację jej sił zbrojnych — dwie sprawy, których Rzesza nigdy dotąd nie potrafiła rozwiązać w zadowalający sposób. Utworzono kancelarię Ligi, organ na poły rządzący. Nową siłą polityczną żywo interesowały się Francja, Anglia. Dania; przybywały i odjeżdżały misje dyplomatyczne. Było to przymierze obronno-zaczepne; Saksonii przypadła w niej rola defensywna, obronna, landgraf Filip Heski zaś przejął zadania ofensywne. W ten sposób 517 WITTENBERSKI REFORMATOR znowu weszła w swe prawa połowiczność, dominująca cecha wszystkich ' stytucji epoki. Już w kwestii naczelnego dowództwa Liga nie potrafiła do zgody; funkcję tę podzielono między elektora Jana i landgrafa Fjjj^ Ligę utworzono na okres początkowo sześcioletni, który zresztą uważai był za zaskakująco długi; przedłużano go potem, i tak szmalkaldczycy za władnęli obrazem politycznym na półtora dziesięciolecia, od 1530 do 1545" a był to, w wielkościach bezwzględnych, najdłuższy okres, który w wieku XVI przetrwało jakiekolwiek przymierze. Przyłączało się wciąż więcej ksia żąt i miast, przystąpiła do Ligi nawet arcykatolicka Bawaria. Kwestie religijne, choć tak zasadniczo traktowane w pierwszej koncepcji, musiały ustąpić miejsca innej konieczności, jaką było utworzenie frontu przeciw dziedzicznej monarchii Habsburgów. W coraz większej mierze politycy brali górę nad teologami, i to również było znamieniem tego drugiego okresu reformacji. Losy nowego ruchu w Niemczech już nie zależały od Lutra. Decydowali o nich książęta, landgraf Filip, a potem — pod wieloma względami tak do niego podobny — młody Maurycy Saski; obaj „dobrzy protestanci", bez nadmiaru skrupułów idący ręka w rękę z partią „dobrych katolików", kiedy służyło to ich osobistym planom wzmacniania rodowej potęgi. To samo rzec trzeba o drugiej stronie. Cesarz kontynuował swoje plany imperialne, które nade wszystko służyć miały świetności Habsburgów, dynastycznej linii burgundzkiej. Jak przy pierwszej wizycie w Rzeszy, na sejmie w Wormacji, tak i teraz po sejmie w Augsburgu szybko zbrzydły cesarzowi stosunki niemieckie, nieprzejrzyste, zawikłane, nie do rozplatania. Nie udała mu się próba pojednania protestantów i katolików; sumienie uspokoił zawołaniem soborowym. Po wyborze swego brata na króla dokonał pierwszej abdykacji. Z zachowaniem wszelkich form przekazał Ferdynandowi władzę nad Rzeszą, zachowując dla siebie tylko niektóre prerogatywy, w tym najważniejszą: prawo decydowania o monopolach, od których zależały jego finanse. Przez niemal dziesięć lat przebywał poza Rzeszą, zaczynało się dziesięć kolejnych lat nieobecności. Teologowie musieli wycofać się na drugą linię, co nie znaczy, że ich myśli utraciły wpływ i znaczenie: przeciwnie, dopiero teraz hasła religijne zyskały wpływ, zgubny, służąc za osłonę zupełnie teraz inaczej artykułowanym dążeniom do władzy i potęgi. Nawet papiestwo musiało odstąpić od swej roli czołowej potęgi, choć długo nie chciało to dotrzeć do świadomości papieży. Okres życia, jaki pozostał jeszcze Lutrowi, zbiega się dokładnie z trwaniem Ligi Szmalkaldzkiej. Są to lata 1530 do 1546, czas jego rezygnacji. Miesiące, które przeżył na zamku Yeste Coburg podczas obrad sejr w Augsburgu, w półuwięzieniu jak niegdyś na zamku w Wartburgu, były ostatnimi miesiącami jego wolności. DRUGA REFORMACJA 518 DRUGA REFORMACJA i\ja zamku Yeste Coburg przebywał Luter przez blisko pół roku, od kwietnia do początku października 1530. Widziano w nim drugiego wiernego Eckarta z bohaterskich legend, który ze swej wieży kierował losami kraju i doglądał porządku, gdy inni zawiedli. Luter wysyłał wprawdzie płomienne odezwy i napomnienia, ale najwyraźniej, mimo wszystkich słów pełnych siły. nie był to już dawny Luter. Nieustannie skarży się na bóle głowy, świst w uszach i cierpienia spowodowane kamicą, i rozumie się w sposób oczywisty, że to diabeł go dręczy. O zmroku widzi ognistego węża, który spełza z wieży zamkowej i wijąc się znika za lasem. Jest w zamku samotny i zaczyna odczuwać osamotnienie w wielkim kręgu wokół siebie. Gustaw Freytag wnikliwie scharakteryzował tragiczny nastrój ostatnich lat Lutra: „Kogo wybiera los, aby stworzył od nowa to, co najważniejsze, ten zarazem obraca w gruzy część własnego życia. Im wrażliwszy w swoim sumieniu, tym głębiej odczuwa cięcie, jakie zadał porządkowi świata. Jest to tajemne cierpienie, a nawet skrucha, złączona z każdą wielką myślą, która zaważyła na biegu historii." Pobyt na zamku Yeste Coburg to zarazem ostatni okres twórczej mocy Lutra nad językiem. Zdawać się może, iż cała jego istota raz jeszcze zadźwięczała wszystkimi strumieniami: gniewność, upór, przekora w bluź-nierczym zdaniu: „kiedy padniemy, wraz z nami upadnie Chrystus", czy niezachwiana pewność — przeżył cud: „spojrzawszy przez okno, zobaczyłem gwiazdy i całe piękne Boże sklepienie, a kolumn, na których by mistrz je osadził, nie dostrzegłem nigdzie: jeszcze nie zapadło się niebo i wciąż mocno się trzyma takie sklepienie. A są niektórzy, co kolumn szukają i chętnie by je uchwycili, dotykali, badali. A że tego nie mogą, tedy miotają się i boją, że niebo na pewno się zapadnie, z żadnej innej przyczyny niż ta, że nie widzieli, nie dotknęli kolumn..." Chwilami przebija się humor, który prawie już go opuścił. W gawronach za oknem widzi zgromadzenie teologów: „Słyszę ten zuchwały rejwach od czwartej rano przez dzień cały, wrzask nieznużony, bezustanny", cały kongres „sofistów" pragnących sprzedać swą mądrość — słowik jeszcze się nie odezwał. Do synka Hansa pisze piękny list, w słowach bliskich dziecku, z obrazkami rajskiego ogrodu, gdzie dzieci w złocistych płaszczykach mają śliczne kucyki ze złotymi uzdami, a siodła zdobione są srebrem. Pisze kazanie dla szkół młodego pokolenia, zaczyna tłumaczyć na niemiecki bajki Ezopa, układa czterogłosową kompozycję muzyczną i pisze wielkiej piękności list, którego adresatem jest wybitny muzyk Senfl z Monachium: bez wytchnienia pracuje dalej nad pełnym przekładem Biblii. Teraz jednak przychodzi kolej na innych, młodszych albo takich, kto- 519 WITTENBERSKI REFORMATOR DRUGA REFORMACJA rży — jak Szwajcar Zwingli czy Alzatczyk Bucer -- lepiej orientują w świecie. Bucer odwiedza Lutra i usiłuje nakłonić go do pojednawczo''^ wobec południowych Niemców i Szwajcarów; bez skutku; w zatroskany szacunku wyznaje, że sprzeciwem wzmógłby tylko Lutra upór: „Jakieś Bóg nam go dał, takiego musimy użyć w potrzebie." Spór Lutra ze Szwajcarami przynosi duży zwrot w ruchu reformator skim i nie da się go wyjaśnić jedynie międzypokoleniowymi różnicami Zwingli jest niemal jego rówieśnikiem, pochodzi z takiego samego chłopskiego środowiska, a to, że jak Luter miał twardą, chłopską głowę, niemało przyczyniło się do wzajemnego ich niezrozumienia. Potem — wraz z Kalwinem i jego dziełem w Genewie — doszło do głosu i rozwoju zupełnie nowe pokolenie, a z nim zupełnie inny świat niż świat Lutra: romańska, francuska, prawniczo wyszkolona precyzja, bezlitośnie wyostrzone myślenie i formułowanie, a zarazem dar organizowania i umiejętność tworzenia „instytucji", co zawiera już tytuł słynnego dzieła Kalwina*. Tego jednak wątku, wykraczającego daleko poza życie Lutra, nie możemy tu prześledzić. Pośrodku jego życiowej drogi stoi natomiast Zwingli. Stoi nie obok Lutra, ale przeciw niemu. Już w swoim dziele językowym, w przekładzie Biblii, pieśniach, wielkich wczesnych pismach teologicznych bogatszą naturą okazuje się Luter. Zwingli też dysponuje językiem o dużej sile wyrazu, choć pisze głównie po łacinie; on także napisał przejmującą pieśń, pod wrażeniem dżumy, ale trudno byłoby wśród jego dzieł wymienić takie, które by choć w przybliżeniu oddziałały tak szeroko i tak długo, jak dzieła Lutra. Luter był postacią pierwszoplanową, co zawsze uznawał Zwingli. Luter spowodował wielki przełom, który wpłynął na kształt historii powszechnej; Zwingli zreformował Szwajcarię, pół Szwajcarii, oddziałał na Kalwina i szerzej, na Niderlandy, Anglię. Ciche, podziemne działanie, dostrzegalne też u anabaptystów, bywa zwykle niedoceniane na korzyść lepiej widocznych, „wyrastających z tłumu" postaci, do których Zwingli nie należał. Nie ma w nim nic z ognia i pło- ier- mienności Lutra, a także z jego braku umiaru, które to cechy już przy [ wszym jego wystąpieniu sprawiły, że wittenberski mnich stał się dla jednych bożyszczem, dla innych straszydłem lub postrachem. Zwingli działa trzeźwo, rozważnie, w jego postępowaniu jest znacznie mniej sprzeczności. Brak jakichkolwiek doniesień o zmaganiach religijnych z jego strony, wiodących aż na skraj samozniszczenia, o ciągłych pokusach, załamaniach i pełnym pasji podnoszeniu się. Zwingli kroczy przyjętą przez siebie drogą, świadom celu, który sobie założył, jego rozwój jest konsekwentny i harmonijny. * Institutio Religionis Chrislianae, I wyd. Bazylea 1536. Wydania polskie: Nauka religii chrześcijańskiej, W>'c ""' chrześcijańskie, a także Podstawy wiary chrześcijańskiej (przyp. tłum.). 520 Wulkanem", jak o Lutrze powiedział Paracelsus, Zwingli nie był. Inaczej też niż Luter nie został „rzucony" w świat pełen szatanów, szatan nigdy nie miał dlań tak decydującego znaczenia jak dla Lutra. I w ogóle nie został postawiony" gdzieś, wobec czegoś nowego, jak Luter w piaskach i pustkowiach Saksonii. Zwingli wzrastał w ojcowiźnie i pozostawał zawsze w tym samym otoczeniu. Jest Szwajcarem, jego rodzinny Toggenburg leży w kantonie Sankt Gallen, w małej gminie Wildhaus, wysoko w górach, już powyżej granicy, do której sięgają drzewa owocowe. Rodzina poważana była przez całą gminę, jego ojciec Amman był człowiekiem dość zamożnym, miał wielu synów, z których trzech przeznaczył do stanu duchownego. Luter jako dziecko, a potem w klasztorze, wzrasta w oderwaniu od historii, nie osadzony ani w dziejach rodziny, ani swego kraju. Dla Zwingliego dzieje Szwajcarii są ciągiem zwycięstw napawających dumą: zaczęły się od Wilhelma Telia, „bohatera o boskiej mocy i pierwszego twórcy wolności Konfederacji", który zastrzelił z kuszy złego wójta Gesslera; dzieje te mówią o zwycięskich walkach przywódców chłopskich przeciw austriackim i bur-gundzkim rycerzom, a już później, za życia Zwingliego, przynoszą triumf nad cesarzem Maksymilianem, który musiał uznać oderwanie Szwajcarii od Rzeszy. Sam Zwingli, z krótkim mieczem u boku, uczestniczył później jako kapelan w kampaniach w Lombardii. Chętnie nazywał się „zaciężnym żołnierzem Boga, swego kapitana" - — przenośnia o tyle ryzykowna, że jego początkowa polityczna działalność była właśnie walką przeciwko wstępowaniu do najemnych oddziałów. Decydujące było w jego życiu to, że miał zupełnie inny punkt startu niż Luter: silny, choć obciążony wewnętrznymi napięciami Związek Szwajcarski, który w stałym wzrastaniu osiągnął szczyt potęgi i znaczenia, a wewnątrz — Zurych, silna, spójna republika miejska, która w niczym nie przypominała kolonialnej półwsi, Wittenbergi. Wokół Zwingliego, nim jeszcze zaczai działania reformatora, już była grupa wiernych, natomiast Luter miał niewiele ponad jedynie słuchaczy, a w dalszym kręgu — czytelników swoich pism. Ta właśnie gmina wiernych była dla Zwingliego oparciem w jego dziele. Luter jest tylko bojownikiem w dziedzinie religii. Zwingli zaczynał jako Polityk i pozostał nim do końca. Życiu politycznemu miała też służyć jego reforma: należało stworzyć chrześcijańskie społeczeństwo. Zwierzchnością dla Zwingliego nie był cesarz ani inny potentat, ale Rada Republiki Zurychu, i kogo innego też trzeba było pozyskać: mieszkańców małego państwa-•miasta, i wraz z nimi wprowadzić nową naukę. Nie było tu mowy o „dwóch królestwach" Lutra, a jeszcze mniej o tym, by miało się tolerować wrogie lub nieudolne rządy świeckie. W takich razach sięgano za broń, a Szwajcarzy przez ostatnie trzy wieki nabrali w tym wprawy. Bano się ich jako 521 W1TTENBERSKI REFORMATOR 01 Oem bernubtwan/ bettimrat ber <3otflofen/no'< cbtritautfben cocg ber fun'/ ber/Hocb fit5t babieespottcr L@ónbern bat luft juro ©efctłbes ZDC3Ce(n/i?nbrebetvon fcis bfri'nnber©emtfn« btrgerccb» terr. Benn ber CLXX rennet ben tceg ber gtrecbten /2lber ber got i-r.------. „ergebet. II. arumb toben bie . ZJerifłtDie efn barom gcpflantset fracbt brinflet $u feiner jeit/ X>nbfcincbUt((ruero)c[cffnni> , km/ 1,00, rCMOJOI. r»di~i»f[2Ibfrrofin& Mc ©oetlofen nicbt/ 22lL eso"6"" "i* fprw/bie ber bn/ia r,« wmbwflrcwet. """ Oarumb bleiben bie (Bottlofen ?" nlc!?< im b Strkbtt/nocb bić fun »»t tura bie Itntc rcbtn fo rergtblicbf Cif Sónige im tanbe (ebnenfkb1 ou(f / rnb bie X?errn ratf[ft» btn mitcinanber / KDiber bm JD!C2C3(n tnb ftintn gcfalbt» ttn. taffitt pną sureiffen jrebanbe/fnO ?onvns totifftnln ftilt. aberbcrimZ^lmfl monet/ tacbet I'r/X)nb ber ID«9tX fpoMct fr. Crtoirbtinffłmit jnen reben jnn fcinetn jorn /Tfnbmit feincm grim wirb er fit fcbrecf en. 2ber ich 35. Strona z pierwszego pełnego wydania Biblii Lutra 522 DRUGA REFORMACJA nrzeciwników i poszukiwano jako sprzymierzeńców. Duży zewsząd jest popyt na najemne oddziały szwajcarskie i ich służbę; wielkie i potężne miasta ubiegają się o przyjęcie do Związku Szwajcarskiego, do jego Rady królowie i papieże ślą poselstwa. Za czasów Zwingliego Szwajcaria nie jest państwem skrupulatnie przestrzegającym swej neutralności, jest raczej uwikłana w całość spraw Europy, i to w znacznej mierze. Zwingli w żadnym razie nie jest lokalnym politykiem zurychskim. Jego myśli wybiegają daleko, a nawet —jak miało się okazać — za daleko. Ostrożny, trzeźwy człowiek, któremu wypominano „chłopską chytrość", wikła się w plany Wielkiej Republiki Szwajcarskiej, która — po dyktatorsku rządzona z jego Zurychu — miała być tworem politycznym sięgającym daleko w głąb Niemiec, i w sojuszu z europejskimi potęgami miała zająć wśród nich czołowe miejsce. Tego było zbyt wiele dla jego rodaków i dla zurychskich mieszczan, którzy odmówili mu posłuchu. Poległ w wojnie domowej. Daleki od polityki Luter, obcy sprawom świata, pozostawał znacznie bardziej w harmonii z biegiem jego dziejów, choć tak mało o nich wiedział i nie przenikał ich twórczą myślą. Ale ingerencje Zwingliego w „sprawy tego świata" miały ścisły związek z jego poglądami religijnymi i z obrazem świata, jaki sobie utworzył. Wychowany w klimacie myślowym humanizmu, myślał uniwersalistycznie. Mocny ślad pozostawiły w nim wyobrażenia antyczne, starorzymskie, a kiedy je opisuje w piśmie O Opatrzności, dostrzega w niej „wieczne i niezmienne rządzenie i administrowanie wszystkimi rzeczami" - sformułowanie, jakiego mógł użyć któryś ze starożytnych Rzymian. Biblia także dla niego jest punktem wyjścia, ale nie tylko w niej Bóg zamanifestował swoją obecność. Zwingli nie chciałby pomijać Seneki czy Cycerona, już w nich objawiała się Boża mądrość. Już prawo natury Rzymian i Greków pochodzi od Boga. Bóg jest nieustannie działającą siłą, a działaniem tej siły jest natura. Swoje pojmowanie Kościoła czerpie Zwingli z Biblii, Kościołem jest dla niego gmina wyznaniowa, nie zaś wielka instytucja i hierarchia rzymskiej ecclesia. Swoją reformację rozbudowuje opierając się na gminie. Przekształca ją w chrześcijańską państwowość, ukształtowaną podług jego idei. Późniejsi wielcy mężowie świata protestanckiego, a także jego dyktatorzy jak Cromwell, są uczniami nie Lutra, lecz Zwingliego. Jego rozwój i wzrastanie, w porównaniu z walkami wittenberskiego mnicha, przebiega niemal bez wysiłku. Studiował w Bazylei i Wiedniu, bez szczególnych sporów ze scholastyką czy komentatorami, całkiem spokojnie i też w przeciwieństwie do Lutra pozostaje przy „dawnej drodze" ' Arystotelesie; wyrasta na pełnego pogody młodego humanistę, przyłącza się do Erazma; zadbano dla niego o całkiem niezłe beneficja, staje się 523 WITTENBERSKI REFORMATOR DRUGA REFORMACJA znany jako kaznodzieja w Glarus i w Einsiedeln. Młodym, utalentowanym rodakiem interesuje się kardynał Schiner, wysoce ambitny i czynny, który zajmuje się także dostarczaniem papieżowi najemnych oddziałów ze Szwajcarii; jako protegowany kardynała, Zwingli awansuje dalej, myśli się nawet 0 tym, by jego zdolności wykorzystać w misjach dyplomatycznych do Italii. Od papieża przez wiele lat otrzymuje stałą pensję, przez co w Szwajcarii popada w konflikt na tle wypłacanych tam rocznych kwot i przekupstw, które owładnęły wewnątrzpolitycznym życiem Związku Szwajcarskiego. Ze wszystkich krajów płacą, Szwajcarzy walczą na wszystkich frontach, a niekiedy, jako najemni żołnierze, muszą walczyć przeciw sobie. O tym właśnie problemie, a nie o jakiejś religijnej kwestii traktowała pierwsza publikacja literacka Zwingliego. Nie szczędząc jaskrawych barw, przedstawia Szwajcarię jako byka, który pędzi na manowce za chytrymi kocu-rami --są nimi Francuzi, a wierne psy ostrzegają, by nie pozwalał się wciągać w cudze niejasne sprawki. Jako wierny stronnik trzyma się Zwingli kardynała Schinera, który jest przeciwny werbowaniu szwajcarskiego żołnierza przez Francuzów, a z całą energią załatwia takie same werbunki dla papieża. Całym tym systemem wypłacania żołdu i pensji, które ze Szwajcarii uczyniły „kraj pensjonariuszy", Zwingli jest już skołowany. Z powodu tych dochodów sam kardynał Schiner spotkał się z niezwykle ostrą opozycją w rodzinnym kantonie Wallis oraz w swej biskupiej siedzibie Sitten: w końcu musiał opuścić Szwajcarię i znalazł nowe pole działania jako doradca cesarza; talent do intryg miał wybitny, i to do takich na miarę historii powszechnej. Gorzko skarżył się na .,grubiaństwo i porywczość" rodaków, którzy od stuleci już napadają na swych biskupów 1 władców, duszą ich i wyrzucają przez okna. W ten świat zaciętych sporów i wzajemnych rozpraw wkroczył Zwingli, gdy powołano go na cenione stanowisko proboszcza katedry w Zurychu, głównej z trzynastu miejscowości Związku Szwajcarskiego. Pod wpływem reformacji nowej ostrości nabrały dawniejsze napięcia, wciąż istniejące, zwłaszcza między kantonami miejskimi a wiejskimi, inaczej „leśnymi". Odrębności i upór różnych terenów zyskały pożądaną pożywkę. Nowa możliwość — szerzenia poglądów drukiem — sprawiła, że dawne zarzewie nie gasło. Na to pracowała cała wysoko rozwinięta biegłość kraju w wielu umiejętnościach, swój wielki czas przeżywa sztuka szwajcarska, która już nigdy potem nie osiągnęła takiej pełni i tak wysokiego poziomu; doszła jeszcze poezja i ostra satyra, doszły komedie karnawałowe, przedstawienia mimiczne i dramaty; szwajcarski dramat okresu reformacji jest na szerokim tle porównawczym najżywotniejszy. Dochodzi do pełnej mobilizacji ducha narodowego w całej skali treści i odcieni, a także wyrazu, od skrajnych 524 grubiaństw do subtelności wysokiego lotu. Ożywają pradawne relikty, pochodzące jeszcze z czasów pogańskich: na przykład „twarz łajdaka" w kantonie Wallis jest to szkaradnie wykrzywiona gęba, zrobiona z korzeni drzewa, groźny znak: zapowiada temu, któremu ją pokazano, że zostanie wyjęty spod prawa i wygnany, a jego dom — złupiony, jego rodzina też. będzie wygnana z domu i gospodarstwa. W tym czasie Szwajcaria nie jest „krajem pensjonariuszy", żyjących w spokoju, i sytej, otyłej zamożności; o pieniądze walczy się bowiem mieczem, włóczniami, a znacznie mniej broszurami. Z początku Zwingli występuje nie grubiańsko ani porywczo, ale z rozwagą. Przez długi czas pozostaje daleko od Lutra i twierdzi, że „swoją" Ewangelię głosił na długo przedtem, nim ujrzał jego przekład. Zaczyna od tego, że zamiast nakazanych, wybranych fragmentów omawia całość tekstu poszczególnych Ewangelistów. Właściwie nie mówi dobrze, głos ma niezbyt donośny; by go usłyszeć, trzeba podejść blisko ambony. Ale wewnętrzna siła jego słów pozyskuje mu wiernych w gminie, co ważniejszych członków jady, miasto. Może najbardziej zdumiewa postawa tolerancji, jaką przyjęła rzymska kuria, która dla Szwajcarów musi mieć względy: najważniejszy to kraj rekrutacji jej żołnierzy. „Nie zostaliśmy odszczepieńcami, nie zarzucono nam niewierności, ale nagrodzono wysokimi tytułami" powiada Zwingli. Niewierny jednak był już od dawna. Najpierw walczono w dysputach, jak nakazywał zwyczaj epoki. Burmistrz Zurychu rozporządził, by odtąd głoszono tylko czystą Ewangelię i nic innego. Miasto uwolniło się od władzy biskupa, a tym samym od całej kościelnej hierarchii. Przeobrażenie i reorganizację przeprowadza Zwingli znacznie szybciej, niż potrafiła to Wittenberga Lutra. Zaczęło się w Zurychu od drobnego sporu o nakazy postne, przy okazji jedzenia kiełbasy w domu drukarza Froschauera, o czym była już mowa, a potem nastąpiła likwidacja klasztorów i fundacji; magistrat przejął na użytek powszechny dobra i dochody: na opiekę nad ubogimi, na opłacanie nauczycieli w szkołach, na utworzenie pierwszego wydziału teologii ewangelickiej. Wszystko to podejmowano ze szwajcarską precyzją i gruntownością; wśród pełnego porządku usunięto obrazy — nie w dzikim szturmie jak w Turyngii, ale na zarządzenie zwierzchności. Organy wszędzie usunięto; Zwingli. choć muzyk równie dobry jak Luter, a nie mniejszy miłośnik muzyki, nie chciał jednak w kościele niczego, co mogłoby przerywać skupienie. „I w trzynaście dni wszystkie w mieście kościoły były uprzątnięte", odnotowuje kronikarz Bullinger akcję, która w innych miejscowościach Szwajcarii przebiegała gruntowniej. Największą innowacją było prawo małżeńskie, wyłączna niegdyś dziedzina kościelnej 525 jurysdykcji oraz grunt dla wielu sporów o dyspensy i opłaty. Orzeka teraz zespół sądzący w składzie dwóch sędziów świeckich i czterech pastorów; wprowadzono rozwody i prawo rozwiedzionych do ponownego małżeństwa, założono rejestr małżeństw, a za przykładem Zurychu poszły inne miasta, także w Rzeszy. Na tym Zwingli nie poprzestaje. Sądownictwo w sprawach małżeńskich staje się organem sprawującym kontrolę nad obyczajnością obywateli miasta, które utrzymuje szpiclów i donosicieli. Właściciele domów ponoszą odpowiedzialność za prowadzenie się ich mieszkańców, w tym lokatorów--najemców. Śledzi się pary miłosne w zaułkach, obserwuje właścicieli zajazdów i służbę domową. Już taki fakt, jak późny powrót małżonka do domu, zgłaszany jest sądowi. Zurych Zwingliego, na długo przed Genewą Kalwina, staje się pierwszym surowo „purytańskim" miastem reformacji. Na czele tej społeczności staje — bez określonego urzędu — przywódca Zwingli, kaznodzieja, mąż stanu bez teki, prorok. Jak we wszystkich ruchach radykalnych, praktykuje się skrajną surowość i nietolerancję w stosunku do „odchyleńców", którzy zbaczają z radykalnego kursu i pragną, jak w wypadku Zwingliego anabaptyści, postępować jeszcze radykalniej. Idea tolerancji jest praktycznie nie znana wiekowi XVI, jeśli pominąć kilku odważnych ludzi, których za głoszenie takiej idei spotykają straszliwe prześladowania. Anabaptystów Zwingli bez miłosierdzia tępi mieczem, sam zaś, zrządzeniem losu, bez ceremonii zostaje wrzucony przez Lutra do jednego worka z „marzycielami" i anabaptystami, których nienawidził w równym chyba stopniu co wittenberski reformator. Chrzest —i otoZwingliemu chodziło —jest w jego ujęciu sprawą przede wszystkim całej gminy; na rodzicach i chrzestnych spoczywa moralny obowiązek i praktyczna powinność wychowania dziecka w duchu społeczności chrześcijańskiej. Sposób przyjmowania komunii ustalił on także w duchu idei wspólnoty: przyjmujący siedzą w kościele według porządku, mężczyźni po prawej, kobiety po lewej, słudzy gminy wyznaniowej roznoszą chleb na drewnianych talerzach, każdy wierny ułamuje cząsteczkę, wino podaje się w drewnianych pucharach, spożywa się wspólnie chleb i wino „na pamiątkę" Ostatniej Wieczerzy. Zanim jednak doszło na tym punkcie do zderzenia z Lutrem, zreformowany przez Zwingliego Zurych staje się polem działania silnych sprzeczności wewnątrzszwajcarskich. Zwingli znajdował sympatyków i naśladowców w miejskich kantonach północnej Szwajcarii, w Bazylei i Bernie, najostrzejszą opozycję natomiast — w „starych miejscowościach" Szwajcarii środkowej. Związek Szwajcarski stanął przed trudną próbą, a próba wypadła źle. Większość miejscowości katolickich ogłosiła Zurych i dzieło Zwingliego za 526 DRUGA REFORMACJA potępione na mocy edyktu wormackiego, w czym posłużono się Radą Szwajcarii. I to stało się przyczyną rozbicia związku wolnych i niezależnych. Ponadto przejęcie niemieckiej ustawy szczególnej przez Związek Szwajcarii, który wyraźnie proklamował swoją niezależność od prawodawstwa Rzeszy, doprowadziło Szwajcarię na skraj wojny domowej. Obie partie, katolicka i protestancka, szukały sprzymierzeńców za granicą. Obie były mniej więcej jednakowo silne i zdane tylko na siebie, nie mogły więc spodziewać się zwycięstwa. Do Austrii zwróciły się kantony pierwotne, katolickie, ściągające tym na siebie odium: wzywały do kraju odwiecznego wroga. Z Rzeszą, z duży mi jej miastami Muhlhauseni Strasburgiem, wszedł w porozumienie Zwingli, nawiązując też kontakt z Hesją. Jeszcze wcześniej, na przełomie wieków, do Związku Szwajcarskiego doszły nowe, znaczne siły; przystąpiły do niego, wtedy dopiero, Szafuza i Bazylea, a już to poważnie zaniepokoiło kantony leśne, które i bez tego nie ufały bogacącym się, rosnącym w potęgę miejskim kantonom. Jeszcze większy dopływ takich miast —jak uważano w leśnych kantonach — zepchnie je do roli nie liczącej się mniejszości. W istocie też plany Zwingliego zmierzały do tego, by przewodnictwo objęły dwa najpotężniejsze miasta, Zurych i Berno. Zwingli rozpoczął dużą grę w obszarach europejskiej polityki. Od zachodu cesarza miała trzymać w szachu Francja, od wschodu Ferdynanda — król Węgier, Zapolya. Miał też Zwingli nadzieję, nie bez niejakich podstaw, pozyskać dla nowej wiary Francję. Król Franciszek zagroził papieżowi odstępstwem; broń tę trzymał w pogotowiu zawsze, a w związku z tym zwolennikom nowej wiary dozwalał na pewną swobodę działania. Jego siostra, Małgorzata z Nawarry, miała przyzwolone gromadzić w swej małej rezydencji całą kolekcję reformowanych i półreformowanych. Zwingli skierował do króla Franciszka obszerne Wyłożenie wiary, o zabarwieniu wyraźnie humanistycznym, z przeniesionym w niebo Okrągłym Stołem, przy którym adresat pisma, „najpobożniejszy z wszystkich królów", mógł w pokoju i zgodzie spotkać wszystkich Świętych i Mędrców od początku świata, a prócz Apostołów i Matki Boskiej —także Herkulesa, Sokratesa i któregoś z obu Scy-pionów, ponadto zaś królewskich przodków, Ludwika Pobożnego i innych monarchów swej dynastii. Łatwo sobie wyobrazić, że Zwingli malował obraz nieba, o którym marzył król, gdy kierował tam swoje myśli — czynił to jednak rzadko, i tak próba pozyskania go pozostała chimerą. Słaby był rdzeń i grunt w tym planowaniu przestrzennym na wielką skalę, obejmującym obszary od wybrzeży Morza Północnego aż do Wenecji, a na wschodzie — do Siedmiogrodu; nie doszło nawet do pojednania z Lutrem szwajcarskich i północnoniemieckich zwolenników Zwingliego. Trudził się tym nieustannie landgraf Filip Heski. Zaprosił obie strony do Marburga na 527 W1TTENBERSKI REFORMATOR kolokwium o kwestiach wiary, jedną z niezliczonych w tym czasie dysput, pod wieloma względami najbardziej brzemienna w skutki. Obie strony dzielił spór o Eucharystię. Dzisiaj trudno go nam odtworzyć. Wygląda jak spór 0 słowa. Ale odkąd Luter podniósł Słowo do godności najwyższego autorytetu, słowo lub zdanie przestało być pustą formułą. Gdy w Biblii odczytał słowa: „To jest ciało moje", to oznaczały one dla niego więcej niż spór interpretacyjny, tym bardziej że w latach od powrotu z Wartburga czuł się nieustannie atakowany. W swych pierwszych odważnych uderzeniach pominął prawie w zupełności kwestię Eucharystii. Teraz jednak podnieśli ją „marzyciele" i Karlstadt, podniósł ją Zwingli. Nad tym problemem Luter musiał teraz się zatrzymać i stanąć do obrony, na której wciąż ważyła jego własna katolicka przeszłość. Mówiąc prosto: stawał się coraz więcej „katolicki", co również zarzucali mu Szwajcarzy. Nam się wydaje, że Luter zawsze pozostawał o wiele bardziej „katolicki", niż każe oczekiwać narzucona mu walka z Rzymem. Zwingli był heretykiem znacznie sprawniejszym 1 bardziej energicznym, chociaż nie grożono mu stosem. Najbardziej zgubne w ich walce było to, że wraz z nią odżywały prastare spory, jeszcze z czasów najwcześniejszych soborów. I na tym w gruncie rzeczy już wtedy polegał problem: wczesne chrześcijaństwo w swej radości definiowania, nabytej z nauki antycznej, zawodzi wobec nierozwiązywalnego zadania polegającego na tym, by w sposób zadowalający wszystkich ująć tajemnice wiary w słowa, które wciąż są do tego celu niedostateczne. Trójca Święta -Trzy Osoby w jedności Bóstwa, dalej dwie natury Chrystusa — w jednej Osobie Bóg i człowiek: natychmiast zaczyna się spór, który odłączył znaczne grupy, a nawet całkowicie podzielił Kościół. Tak Zwingii, jak Luter stali obaj na gruncie orzeczeń soboru nicejskiego oraz słów ustanawiających Eucharystię. Na razie pozostały one nietknięte, nastąpiło to dopiero później, niemniej początki tego zaczynają się już za życia Lutra. Wspólność uznawania symboli przez Lutra i Zwingliego nie przeszkadzała temu, że różnie je pojmowali i interpretowali. Zwingli, postępując w tym za swym humanistycznym wykształceniem, oddziela obie natury Chrystusa: Boskości nie wolno wciągać w ziemskie życie, byłoby to profanacją. Chrystus cierpiał tylko jako człowiek — z definicji bowiem natura Boska nie może cierpieć. Już ten punkt widzenia jest dla Lutra bluźnierstwem: Jak to, zaprzeczasz Bożej ofierze śmierci za grzechy ludzkie, zbawieniu przeczysz? Zwingliemu obecność Ciała Chrystusowego w chlebie i winie wydaje się spospolitowaniem, prostacko zmysłowym sposobem pojmowania. Słowa ustanawiające eucharystię: „To jest ciało moje", należy brać jako przenośnię albo pojmować: „To oznacza ciało moje". Dla Lutra jest to świętokradztwem. Chodzi wszak o cud, tajemnicę, o tym mówią te słowa! l daje DRUGA REFORMACJA porównanie poetyckie: „Kiedy rozbić zwierciadło i podzielić je na tysiąc odłamków, to w każdym pozostanie przecież ten sam pełny obraz, który przedtem ukazywał się w całym lustrze." Chrystus jest wszechobecny. Dlaczego więc miałby nie być obecny w chlebie i winie? Zwingli używa takiego argumentu: Chrystus według wyobraźni jest w niebie i zasiada tam po prawicy Ojca — nie może więc w tym samym czasie przebywać w chlebie i winie. Lute"r szydzi: byłoby to „niebo iście kuglarskie, stoi w nim złoty tron i siedzi Chrystus obok Ojca, w pontyfikalnej kapie i złotej koronie". Trudno dziś nam pojąć ową bezwzględność, z jaką wtedy z góry odmawiano przeciwnikowi działania w dobrej wierze. Dla Lutra Zwingli jest najzwyczajniej wysłannikiem diabła. Obrządek komunijny Szwajcarów jest w jego oczach „nabożeństwem brzucha i żarciem jak w karczmie lub na kiermaszu". Szwajcarzy odpowiadają zwięźlej: „Ciałożerco!" W sumie biorąc — zachowują się bardziej umiarkowanie, podczas gdy Luter miota się i krzyczy, jeszcze bardziej nieopanowany wobec nich niż wobec papieża. Jest to dla niego walka wysoce osobista. We własnym wnętrzu musiał stoczyć walkę ze swym rozumem, z diabłem, który próbował obałamucić go chytrymi swymi argumentami, przemawiającymi do rozumu. Powalił czarta na ziemię maczugą. I oto znów podnosi głowę, mnóstwo czarcich łbów. Zwingli — to tylko jeden z wielu. Wietrzy w nim Luter mędrka, racjonalistę. Nie możemy pozostawić poza zasięgiem uwagi tych rysów — małostkowych, a tak bardzo ludzkich. Jest się tam wobec siebie po prostu niesympatycznym. Zwingli przybył na kolokwium w pogodnym, przyjaznym nastroju, z krótkim mieczem u boku. Chwilowo wszystko idzie znakomicie, ma liczniejszych i potężniejszych zwolenników niż Wittenberczyk, wśród nich jest i landgraf heski. Luter jest ponury, przybity odejściem tylu, na których liczył, poza tym fizycznie już słaby. Nie rozumie, co mówi Szwajcar w swoim „spilśnionym, włochatym" narzeczu, z wyraźną aluzją do skudłaconego stroju, w którym zwykł ukazywać się Zły. Pismami Zwingliego nie zajmował się dokładniej, dowiedział się jednak, jakie innowacje wprowadził w Zurychu. Republikanizm Szwajcarów jest podejrzany dla Lutra -monarchisty patriarchalnego, który nie życzy sobie żadnych głosowań na obywatelskich zgromadzeniach. I tak wielkie, trzydniowe kolokwium w pierwszych dniach października 1529 kończy się fiaskiem. Nie mamy protokołu, na który Luter wyraźnie się nie zgodził; dysponujemy tylko późniejszymi relacjami uczestników. Słynna jest scena — przekaz ten zasługuje na zaufanie — w której Luter, lubiący mocne akcenty symboliczne, napisał na stole przed sobą zdanie, swój aksjomat: „To jest ciało moje." Blat z napisem przykryty był aksamitną kapą, którą Luter zerwał ze stołu w kulminacyjnym momencie dysputy; wskazał 528 529 Luter WITTENBERSKI REFOR M \ l c IK DRUGA REFORMACJA 36. Landgraf Hesji Filip dłonią napis i rzekł: „Oto Słowo, Słowo, napisane — nie ma co nad nim mędrkować!" Innych punktów kulminacyjnych nie było. Przeciwnicy dokładnie wzajem się wybadali i każdy pozostał przy poglądzie, z którym przyszedł. Krzyczeli na siebie też. Gdy mówiono o wszechobecności Boga, Luter gniewnie huknął: „Bóg może znacznie więcej, niż potrafią nasze myśli, trzeba ustąpić przed Bożym Słowem! Sługa nie docieka myśli swego pana, trzeba przymknąć oczy!" I jeszcze gniewniej dodaje, po swojemu uciekając się do paradoksu: „A gdyby Bóg nakazał mi zjeść gnój, zjadłbym!" Zwingli, wcale nie speszony, odparł: „Czegoś takiego Bóg nie rozkazuje, jest zaprawdę Światłością i nie wiedzie w ciemność!" Wyraża dalej zdanie, że nie należy aż tak czepiać się ludzkiej natury i ciała Chrystusa: Wznieście ducha wzwyż, ku duchowej Boskości! Luter odpowiada: „Nie wiem o żadnym innym Bogu jak tylko o tym, który stał się człowiekiem, i nie chcę też żadnego innego." Pojednawcze i przepojone wzruszeniem słowa, które też padły w którymś momencie, padły wyraźnie pod stół, ze Słowem wypisanym kredą na blacie. Końcowa formuła Lutra brzmi: „Tak więc nasz duch nie zga- dza się z waszym duchem, nie przystają do siebie." Humanista stał tutaj naprzeciw mnicha, „idealista" przeciwstawiał się „realiście", dla którego realna była niepojętość obecności Chrystusa w chlebie i winie, rzeczywistej i cielesnej. Nie były realistyczne wielkie plany heskiego landgrafa, daremne jego wysiłki, by w ostatniej chwili osiągnąć — choćby nie obowiązujący — kompromis. Zakończeniem dysputy miała być symboliczna ceremonia: stronnicy Zwingliego chcieli wspólnie z luteranami przystąpić do Stołu Pańskiego. Spotkali się z odmową bez ogródek, a odmowa taka powtórzyła się raz jeszcze podczas uroczystości czterechsetlecia, w roku 1929, w tym samym Marburgu. Uczestnicy dysputy rozeszli się. Landgraf zdołał jeszcze przeforsować sformułowanie, które — podobnie jak w uchwałach sejmu — dopuszczało pełną swobodę interpretacji: „jeśli tylko czyjekolwiek sumienie może się z tym zgodzić". Zwycięzcą czuła się każda z obu przeciwnych stron. Rozłam wyznaniowy wśród protestantów stał się faktem, zanim jeszcze sejm w Augsburgu przypieczętował rozłam polityczny. Artykułom marburskim, pomyślanym jako „artykuły unijne", Luter natychmiast po powrocie przeciwstawił swoje własne Wyznanie. Szwajcaria odłączyła się. Na jej terenie spełnił się los Zwingliego. Zaczęła się tam wojna domowa, której dwa lata wcześniej udało się jeszcze uniknąć, choć partie stały już zbrojnie naprzeciw siebie. Wówczas Zwingli ustąpił, niechętnie i pod przymusem. Nie był przeciwny wojnie, dopuszczał nawet wojnę prewencyjną, jeśli w niej chodziło o „słuszną sprawę" Ewangelii. Teraz z całą energią i przeceniając siły, jakie miał do dyspozycji, wszczął działania wojenne. W człowieku tym, do tej pory tak przezornym, zarysowuje się osobliwe załamanie. Przy pierwszej mobilizacji, w roku 1529, miał sporządzone dokładne plany kampanii, rozpracowane aż do szczegółów poboru i służby wojennej, uzbrojenia w rusznice i sygnalizacji polowej. Teraz, w roku 1531, na wszystko to nie zwracał uwagi. Poruszał się tylko po torach i obszarach wielkich politycznych kombinacji, które okazały się zawodne. Wszyscy oczekiwani sprzymierzeńcy — Dania, Paryż, Wenecja — ograniczyli się tylko do nieobowiązujących słów; mało energicznie popierały go nawet reformowane miasta Szwajcarii. Ze słabym oddźwiękiem spotkał się plan Zwingliego utworzenia nowej Szwajcarii z „filarami i fundamentami" w postaci Zurychu i Berna i z ujarzmieniem i pognębieniem, nawet „wykarczowaniem" kantonów katolickich; blokada żywnościowa pięciu pierwotnych kantonów zawiodła, jak zwykle środki tego rodzaju. Zwingli przesadził też w ocenie własnej pozycji w Zurychu i przeciągnął strunę. Dawno już utworzył „tajną radę", a teraz mówiono, że on 530 531 WITTENBERSKI REFORMATOR i jego najbliżsi współtowarzysze są „najtajniejszymi wśród tajnych". Rosła surowość jego rządów: wprowadzono przymus uczęszczania do kościoła, coraz dotkliwiej ingerowała policja obyczajowa: „Strach i podejrzliwość jest wszędzie, wśród rodzin i organów władzy, każdy się boi zbliżyć do kazalnicy" — tak opisuje sytuację jeden z miejskich radców. Posady obsadzili karierowicze, zajęli też stanowiska w wojsku. Pięć katolickich kantonów zaatakowało w zwartym szyku, szli wypróbowani żołnierze i dowódcy. Przeciwko nim wyruszyła z Zurychu formacja niemal żałosna, „odkąd istnieje miasto Zurych, nigdy jeszcze tak marnie i nędznie nie wyruszały jego chorągwie", zanotował kronikarz. Uderzyły w sile 2000 na 8000 przeciwników i zostały zdruzgotane. Wśród dziewięciu kaznodziejów z Zurychu, którzy padli w bitwie, był Zwingli. Jego trupa sąd wojenny uroczyście skazał na poćwiartowanie — kara za zdradę stanu, a następnie został spalony -kara dla heretyka. Po klęsce w bitwie pod Kappel nastąpiła druga, jeszcze dotkliwsza, jej ofiarą padli także berneńczycy, którzy pospieszyli z pomocą. Odpowiedzialność złożono na brak dyscypliny, siły po obu stronach tym razem były równe. Godne jest zastanowienia, że tak słabo wypadł w ogniowej próbie rygor wprowadzony przez Zwingliego. W drugim pokoju zawartym w Kappel musiał Zurych wyrzec się planów mocarstwowych. Unieważniono sojusze zagraniczne, pocięto na kawałki pergamin, na którym spisany był pakt z Filipem Heskim. Miasta południowoniemieckie powróciły do Rzeszy. Reformacja szwajcarska, która przetrwała klęskę, była od tej pory wewnętrzną sprawą kraju. Ukształtowała się na zasadzie parytetu z kantonami katolickimi. Daleko jednak dotarły poza Szwajcarię skutki tej pierwszej militarnej klęski protestantów, a zarazem zwycięstwa tego, co w przyszłości nazwano kontrreformacją. Luter dopatrzył się w tym potwierdzenia swoich poglądów w kwestiach wojny i oporu. „Sąd Boży" - tak wytłumaczył śmierć Zwingliego. Trwając sztywno w przekonaniu, że Zwingli należał do „marzycieli" i sakramentalistów, zaliczył go do „założycieli sekt", takich jak Tomasz Miintzer, Baltazar Hubmair, anabaptysta Hut i inni. Akcentując swą naukę o konieczności cierpienia i niestawiania oporu, powołuje się na Biblię mówiącą, że sługa Boży „prowadzony jest jak jagnię na rzeź" A „Zwingli chciał być bohaterem wojny", „Gigantem". Czy będzie mógł uzyskać zbawienie, wejść do nieba ? Luter wątpi, bo jego niebo nie przewidywało miejsca dla tych, co noszą miecz. Obraz innego nieba, mieszczącego także antycznych bohaterów, kreślił przed królem Franciszkiem Zwingli, a swoją śmiercią na polu bitwy umocnił owo duchowe pokrewieństwo z wyboru. To charakteryzuje tylko jedną stronę jego istoty. Znał także modlitwę o pomoc z wyżyn, uległość, którą 532 DRUGA REFORMACJA wyraża w pieśni o dżumie, porównując siebie do glinianego naczynia, do garnka w ręku Boga: „Spraw, niechaj będę cały, albo rozbij mnie na szczątki!" Losem jego było rozbicie na szczątki. Triumf przeciwników, a w tym Lutra, trwał krótko. Ale śmierć jedynego wśród czołowych protestantów, który miał szersze koncepcje polityczne, była katastrofą znacznie gorszą niż w gruncie rzeczy mało znacząca klęska pod Kappel, w której poległ. Odłączenie się Szwajcarii było dla reformacji niemieckiej czymś więcej niż rozstanie się z walecznym i zbrojnym sojusznikiem. Oznaczało zarazem schyłek miast w ich dotychczasowej roli wyborowych oddziałów reformacji. Uczestnicy długo nie zdawali sobie z tego sprawy; miasta tak potężne jak Strasburg, Norymberga, Augsburg, Ulm długo jeszcze czuły się równe udzielnym książętom, takie zresztą mogły być dzięki swej potędze. W sojuszu z Zurychem, Bernem, Bazyleą byłyby nie do pokonania. Teraz popadły w niepewność. Przyłączyły się do partykula-rza — do Saksonii i do książąt uprawiających drobnopaństwową politykę. W Wittenberdze konstatowano z zadowoleniem, że „sprawa luterańska" zwycięża — i zgadzało się to na guncie wiary i w obszarze dogmatycznych sformułowań. Ale kwestie wiary coraz bardziej stawały się płaszczykiem, osłaniającym wysoce egoistyczne, małostkowe i zachłanne zamiary terytorialne. Zaczyna się targowanie i frymarczenie, przy którym dochodzi do żenujących zmian frontu, a lokalni dziejopisowie muszą w pocie czoła szukać dla nich usprawiedliwienia. Bohaterski okres reformacji minął, Luter pozostaje w nieustannym odwrocie. Jest wciąż jeszcze wielkim starym człowiekiem, ale przede wszystkim starym. Zewsząd już podnoszą się głosy, i powołujące się na młodego Lutra, tego „prawdziwego", a nie zawsze są one T pozbawione racji; proces ten i później nie wygasł nigdy w protestanckim l Kościele. Jak gęsty śnieg zasypują Lutra listy, zapytania, prośby o opinię, l przytłaczając go problemami drobnymi, a często zwyczajnie głupimi; odpowiada w miarę swych możliwości, z coraz większym wysiłkiem. Godne po-[ dziwu aż do końca są jego siły, ale rozprasza je na drobiazgi, które równie ! dobrze albo lepiej mogliby zrobić inni; dziś pracę tę przejąłby duży sekretariat czy biuro. Coś takiego zresztą tworzy się, ale kiepskie, są tam mali ludzie, którzy kłócą się między sobą albo toczą spory z innymi jeszcze, na zewnątrz. Trwają nadal kontrowersje dogmatyczne, osiągające szczyt l w sporze o sakrament komunii; dzięki nim coraz bardziej góruje świecka zwierzchność, książęta czy magistraty. Muszą wkraczać z interwencją l i wprowadzać jaki taki porządek, gdy kaznodzieje z ambon wzajemnie obrzucają się wyzwiskami, wymyślając sobie od sługusów diabła, apostołów szatana i synów Beliala. Wyrasta całe pokolenie teologów, którzy od Lutra nauczyli się niewiele więcej niż prostackiego tonu. On sam, wielki stary czło- 533 WITTENBERSKI REFORMATOR DRUGA REFORMACJA wiek, staje się coraz bardziej rozdrażniony, coraz częściej przeżywa psychiczne załamania i cierpi wśród fizycznych dolegliwości; posępnieje i widzi zbliżający się koniec świata; kiedyś uważał, że to brama wiodąca do nowych, lepszych czasów. Budowa jego Kościoła postępuje wolno. „Sekularyzacja" - było to proste słowo. Jakież jednak władze i siły świeckie miałyby przejąć materialne prawa i wartości? Książęta? Szlachta? Magistraty? Zaczęły się nieustanne targi, które w wielu okolicach zaabsorbowały wszystkie siły na całe dziesiątki lat; świadczą o tym opublikowane zbiory dokumentów. Ta wewnętrzna walka, zaostrzona jeszcze przez niewyobrażalne rozdrobnienie wszelkiej własności w Rzeszy, osłabiła protestantów jeszcze bardziej może niż niezgoda tych, którzy nimi kierowali, a wynikała ona często z walk o kawałki gruntu, o strzępki dawnego biskupstwa, o majątek opactwa, o przyklasztorną łąkę. Dla Lutra wszystko to było sprawami tego świata, którego księciem niechybnie jest szatan. Nie rozumiał ich, nie chciał rozumieć, a dręczyły go bez ustanku. Sprawę swego Kościoła złożył w dłonie świeckiej zwierzchności, a wciąż dalej sięgały te dłonie. Scenę zapełnili rajcowie, syndycy, juryści; prawnikom nie dowierzał z całej duszy i do końca życia, ze spisaniem testamentu włącznie, ale z konieczności był na nich zdany. O losach reformacji decydują książęta i ich doradcy. Umiera stary już elektor Jan, panowanie nad Saksonią, państwem połowicznym, obejmuje jego syn, Jan Fryderyk. Nowy władca przewyższa poprzedniego tylko tuszą i niepomiernym żarciem i piciem. Jest podejrzliwy, małostkowy, porywczy, uparty, rychło też ze swych partnerów czyni sobie wrogów. Lutra i jego naukę uważa za trwałą własność swego rodu, dumny jest z tej własności i z tego, że na tak wielkim obszarze jest uznawana za prawdziwą naukę. Jako przedstawiciel kolejnej generacji rządzącej czuje się tak pewny, że bez ujmy dla swych protestanckich przekonań utrzymuje przyjazne stosunki z królem Ferdynandem, z cesarzem, z katolickimi książętami — jeśli to odpowiada jego planom władcy Saksonii. A tak jak on myśli po obu stronach większość. Ulatniają się wielkie idee reformy, szerokiej, nie samego Kościoła w Niemczech, ale całej Rzeszy. Każdy urządza się, jak może, i zabezpiecza swój stan posiadania. Luter biernie przyczynia się do tego procesu; jest zrezygnowany aż do bojaźliwości i ostrzega przed wszelkimi „eksperymentami" z sięganiem na takie obszary, które podlegają jeszcze innej zwierzchności. Takie samo zniechęcenie panuje po drugiej stronie, u katolików. Jeszcze nie została stoczona między obiema stronami, tak na serio, wielka polityczna rozprawa; na obie strony wywarła natomiast skutek wojna chłopska, rozstrzygnięcie w obszarze wyłącznie społecznym. Żadna ze stron nie chciała ryzykować utratą tych wielkich korzyści, które już osiągnęła; ukryty lęk, 534 że wszystko to „mogłoby zacząć się raz jeszcze", wiązał jak lepiszcze, mocniejsze od wyznaniowych pęknięć i rozłamów. Tak dochodzi w roku 1532 do zawarcia w Norymberdze pokoju religijnego, który zapewnił protestantom swobodę praktyk religijnych. Upomniano się tam ponownie o sobór, odwieczną już nadzieję, o jego termin, nadający konkretność przejściowemu rozwiązaniu. Cesarz Karol musiał dać przyzwolenie, dom panujący Habsburgów zagrożony bowiem był od nowa, i to z dwóch stron: na zachodzie przez Francję, na wschodzie przez sojuszników arcychrześ-cijańskiego króla Francji -- Turków. Udział w wyprawie na Turków był ceną tolerancji, której Karol zażądał od protestantów, a oni zgodzili się ' ją zapłacić. Tureckie zagrożenie było jedną z owych wielkich gróźb, które co jakiś czas usuwały w cień inne punkty widzenia; strach przed Turkami działał na wyobraźnię nie gorzej niż w licznych przepowiedniach trąby Sądu Ostatecznego, a nie był czczą iluzją. Państwo Otomańskie miało w sułtanie Sulejmanie władcę, który wyniósł je na szczyty potęgi, tak organizacyjnej — Kamuni, Prawodawcą, zwali sułtana jego dziejopisarze — jak militarnej, albowiem siła uderzenia wojsk tureckich była ogromna. Sułtan dysponował jedyną w ówczesnym świecie stałą armią, najsilniejszą flotą wojenną i znakomitą służbą dyplomatyczną, miał spójne państwo, związane jedną, wspólną wszystkim wiarą i religią: sam własnoręcznie osiem razy przepisał tekst Koranu. Jeżeli dobrze się przyjrzeć, Sulejman był jedynym rzeczywistym imperatorem epoki, i takim też się czuł. Rzucenie Europy na kolana nie wydawało mu się niemożliwe, zwłaszcza że był dokładnie poinformowany o dzielących ją waśniach i rozłamach między narodami. Do tej pory przeprowadził, znacznymi siłami, tylko wypady w krajach alpejskich, dochodząc aż pod Wiedeń. Teraz nadciągał z całą legendarną potęgą swego wojska. Weneckiemu złotnikowi polecił wykonać dla siebie koronę, by włożyć ją jako władca posiadłości zachodnioeuropejskich. Bałkany i Węgry miał już w rękach. Sukcesy jego podbojów polegały na tym, że uparcie i nieustannie parł naprzód, dręcząc przeciwników na obszarach przygranicznych, nigdy nie pozwalając im odetchnąć — ci zaś mogli zebrać siły zaledwie na jednorazowe krótkie kampanie, po niewielu tygodniach wracając do domu, gdy wyczerpane już były pieniądze na wypłatę żołdu. Takich kłopotów Sulejman nie miał. Nie musiał oglądać się na stany, niechętnie przyznające środki na prowadzenie wojny, nie potrzebował weksli, kredytów i bankierów. Po stronie cesarza Karola także i ta wyprawa wojenna, największa, jaką podjął do tej pory, przebiegała według zwykłego schematu: potężna koncentracja sił zbrojnych, tym razem przy sporym udziale protestantów, wielkie wojskowe rewie, formacje niemieckie, hiszpańskie, 535 WITTENBERSKI REFORMATOR włoskie, złożone z najemnych piechurów, ponadto oddziały wystawione przez miasta; potyczki w krajach alpejskich z Turkami, którzy wtargnęli tam, straciwszy cenny czas na oblężenia na obszarze Węgier. Oddziały niemieckie cesarza zatrzymały się na granicy austriacko-węgierskiej. Wyruszyły nie po to, by zdobywać dla Ferdynanda Węgry. To stwierdziwszy, zawróciły. Można by obwiniać je za haniebną zdradę, gdyby nie żywy przykład, jaki miały przed oczami, taki, że nikt nie brał poważnie wspólnej sprawy. W istocie Ferdynandowi chodziło o jego własną potęgę, cesarzowi o wielkość jego dynastii, królowi Francji o powalenie Habsburgów, a przynajmniej o maksymalne jej osłabienie we współdziałaniu z sułtanem. Europejska polityka była wiernym odbiciem polityki niemieckich państewek. A mimo to hasło „walki przeciw niewiernym" zachowało coś z dawnego blasku. Cesarz wiedział o tym bardzo dobrze i miał nadzieję spożytkować te nastroje" dla swoich planów imperialnych. Ale i tutaj rozproszył siły, jak prawie zawsze. Zamiast skoncentrować je na jednym, decydującym froncie bałkańskim, próbował odosobnionych ataków na wybrzeżu północnej Afryki, gdzie podjął panowanie jeden ze stronników sułtana, grecki regent Chaireddin Barbarossa, a jego korsarskie okręty zagrażały wybrzeżom Morza Śródziemnego. Po zdobyciu Tunisu w roku 1535 Karol, nie bez przesady, każe się czcić jako bohater chrześcijaństwa; odbywa pochód przez całą Italię, wznoszą mu łuki triumfalne na wzór antyczny, napis na jednym z nich głosi: „Od wschodu słońca po zachód", z czego ukuto znane powiedzenie o imperium Karola, w którym słońce nie zachodzi. Zwycięstwo nad Tunisem było tylko epizodyczne, kolejny atak na Algier w roku 1541 skończył się żałosnym fiaskiem; pozostał stały punkt programu: wyprawy przeciw Turkom i ratowanie się przed nimi — z tym jedynie wynikiem, że Państwo Otomańskie na okres 150 lat utwierdziło się na obszarze Węgier, a cała Afryka Północna pozostała w rękach satelitów sułtana. Tę samą niezdolność przeprowadzenia konsekwentnie swej ulubionej myśli uwydatnia Karol w życzeniu zwołania wielkiego soboru. Wypowiada je często; to służy mu jako środek nacisku na papieża, jako nadzieja czyniona protestantom, to znów bywa debatowane jako szczere dążenie unijne. Nigdy jednak, mimo doświadczeń z pięcioma kolejnymi papieżami, Karol nie potrafi się zdobyć na jedyne obiecujące sukces pociągnięcie, które tak często zalecają mu jego najbliżsi doradcy — na zmuszenie kurii. Wcale nierzadko wypowiadał przeciw papieżom najmocniejsze słowa, protestował, oskarżał, a czynił to jeszcze wtedy, gdy sobór — za późno — w końcu się zebrał; przez cały czas panowania Karol toczył z Rzymem to zimną wojnę, to gorącą, a nie ustającą nigdy. Nigdy też nie opuścił go respekt wobec instytucji jako takiej, bez względu na rodzaj ludzi, którzy ją reprezentowali. 536 DRUGA REFORMACJA 37. Zdobycie Miinsteru, 1535 537 WITTENBERSKI REFORMATOR a z głębokiego tego szacunku nie poważył się zrezygnować. Swym przykładem potwierdził naukę o wyższości urzędu nad tymi, którzy go sprawują Czy wyszło to na korzyść choćby tylko Kościołowi rzymskiemu — kwestia wydaje nam się otwarta. Stanowisko cesarza w tej podstawowej kwestii warunkuje zdarzenia do końca jego życia. Po norymberskim „pokoju religijnym", jak nieco górnolotnie nazwano chwilową ugodę, następują dalsze pertraktacje, debaty religijne, obrady obliczone na zwłokę, niektóre już z góry tak krótkoterminowe, jak upoważnienia władców przez stany do podjęcia zbrojnych wypraw i jak weksle wielkich bankierów. Głos tutaj mają teologowie; często już, już wygląda na to, że pojednanie jest możliwe i bliskie. Rozbija się, gdy protestanci odmawiają poddania się autorytetowi papieża czy soboru pod papieskim przewodnictwem. Żądają wolnego soboru, w którym by mogli uczestniczyć jako równouprawnieni partnerzy, a niejako oskarżeni. Cesarz to waha się pod naciskiem wciąż mu przeciwnej kurii, uparcie popierającej wrogą mu Francję, to grozi zwołaniem soboru narodowego. Na więcej się nie waży. Protestuje, gdy nowy papież Paweł III, z rzymskiego rodu Farnese, w końcu ogłasza ów upragniony sobór; protest dotyczy miejsca jego odbycia, którym ma być Mantua w Italii. Pod naciskiem cesarza sobór zostaje zwołany w roku 1544 do Trydentu, z porządkiem obrad, który zdecydowanie nie odpowiadał cesarzowi; przeniesiony do Bolonii, po dziesięciu posiedzeniach zostaje odroczony na dziesięć lat. Zbiera się znów w roku 1562*, a jego uchwały** stały się podstawą doktryn Kościoła katolickiego na okres trzech wieków. Wznowienia obrad cesarz nie dożył. Aż do abdykacji nie doczekał się uwzględnienia swych pragnień gruntownej, całościowej reformy Kościoła. Protestanci w soborze nie uczestniczyli. Rozłam w Kościele stał się oficjalnie nieodwracalny. Luter też nie dożył soboru, a plany soborowe potępiał z całą gwałtownością. Dziesięciolecie 1535- 1545, mimo wszystkich sprzeczności wśród protestantów, był okresem świetności ich ruchu, jeśli brać pod u wagę zewnętrzna ekspansję; pod innymi względami trudno się dopatrzeć świetności. Znamienną cechą jest uzależnienie religijnego ruchu od konstelacji czysto politycznych i od kwestii władzy. Jądrem ekspansji, nader niespójnym, jest Liga Szmalkaldzka. Umierają starsi wiekiem panujący, jak miśnieńsko-saski Jerzy Brodaty czy Joachim I, margrabia brandenburski; ich kraj obejmuje * Sesje soboru trydenckiego odbywały się w trzech okresach: 1545- 1547,1551 - 1552,1562- 1563. Drugi i trzeci okres przypada na pontyfikaty Juliusza III i Pawła IV. Luter umiera w okresie pierwszej sesji, 18 lutego 1546; Karol V abdykuje (1556) i umiera (1558) między drugą a trzecią (przyp. tium.). ** Trydenckie wyznanie wiary, 1564. oraz Katechizm rzymski, 1566, zawierające streszczenie dogmatów w nowej syntezie doktryny katolickiej; zalecano także publikację drugiego Spisu ksiąg zakazanych i poprawionego wydania łacińskiego przekładu Biblii. Kontrreformacja zaczyna się od soboru trydenckiego (przyp. tłum.). 538 DRUGA REFORMACJA reforma protestancka. Landgraf Filip podbija i przekazuje księciu Ulryko-wi I Wirtembergię, również i ten kraj przechodzi na nową wiarę. Zarysowują się jeszcze większe możliwości rozszerzenia reformacji na niemal całe Niemcy. Swoje rozległe obszary, w porozumieniu z władzami świeckimi, zamierza, zreformować arcybiskup Kolonii, Hermann von Wied. Nawet Moguncja, siedziba arcykanclerza Rzeszy i największe z duchownych księstwo, gotowa jest pójść za Kolonią. Zamierza przyłączyć się Palatynat, gdzie z dość znaczną pewnością byłaby się dokonała całkowita zapewne reforma, gdyby nie interwencja zewnętrzna. Wkroczył jednak cesarz Karol, który zdążał na swój ostatni i najdłuższy pobyt w Niemczech i całkowicie odwrócił kartę; po kilku latach, w czasie wojny szmalkaldzkiej 1546-1547, reformacja wydawała się znów zdruzgotana, i przez jakiś czas groziło, że jej losy zależne będą od siły oporu jednego jedynego miasta, Magdeburga. I jeszcze raz odmiana: jeden jedyny książę, elektor Maurycy Saski, śmiałą zdradą przechyla szalę wagi; poprzednio popierał cesarza, teraz zmusza go do rezygnacji z wszelkich zdobyczy. Ustala się znów stan równowagi, który — biorąc ogólnie — utrzymuje się przez stulecia. Protestancka Północ ze znacznymi enklawami na południu, katolickie Południe — tak się kształtuje na mapie obraz, wykraczający znaczeniem poza obszar Niemiec. Musieliśmy wybiec naprzód w czasie. Nadchodzące wydarzenia kładą się cieniem na Lutrze w ostatnich latach jego życia. Słowo, któremu tak bezgranicznie ufał, okazało się skuteczne jeszcze tylko w wąskim kręgu, tam wszakże z wielką i cichą mocą. Luter stał się jednak posępny, podrażniony, nieufny. Liczne jego choroby są jakby lustrzanym odbiciem jego ducha. Wszędzie widzi tylko odstępstwo, zdradę czystego Słowa. Jego nauka o powszechnym kapłaństwie wierzących już dawno uległa zawężeniu, przekształcając się w naukę o niewidzialnym Kościele, którego widzialnymi przedstawicielami mogą być tylko małe grupy wyznawców. Zdrada — to słowo rzeczywiście mogłoby stanowić nagłówek nad wyda-f rżeniami tamtych dziesięcioleci. W polityce nazywa się to „racją stanu" | i przekształca się w zdradę religii, gdy wymagają tego interesy państwa. ' Francja sprzymierza się z sułtanem, cichym partnerem w tym sojuszu jest papież; cesarz walczy przeciw kurii, popierają go książęta protestanccy, -l jego, który był zdecydowany wytępić heretyków. Książęta duchowni, odpo-f. wiednio do aktualnej sytuacji, licytują w grze różnymi atutami - - to [ przejściem na stronę reformacji, to wiernością dla dawnej wiary, przy czym E wierność jest tu wyrażeniem nieco przesadnym. W otoczeniu Lutra są już zwolennicy Bucera, „marciniści" i zwolennicy Melanchtona, „filipianie". j Jedni i drudzy stanowczo potępiają zwinglistów. Z lewa i z prawa podejrzani są teraz ci, którzy usiłują pośredniczyć, jak nieznużony Martin Bucer, 539 WITTENBERSKI REFORMATOR poważany szeroko aż po Anglię, gdzie dokonał swoich dni. Lewicę stanowią grupy anabaptystów, w każdym razie wojujące ich skrzydło. Z tych właśnie kół, jakby echo wojny chłopskiej i z równie tragicznymi skutkami, raz jeszcze pod niebo wybucha płomień i oświeca zamieszanie czasów. Anabaptyści ogłosili nadejście „nowego Jeruzalem" i Tysiącletniego Królestwa. Głównym prorokiem był kuśnierz Melchior Hofmann, mający zwolenników na znacznym obszarze, nie wyłączając Niderlandów. Stolicą Nowego Królestwa ogłosił on Strasburg, tam jednak został uwięziony. Spośród jego niderlandzkich popleczników rekrutowali się prorocy ciągnący do sąsiedniej Westfalii. Punkt oparcia znaleźli w Miinsterze, gdzie występowały już znaczne napięcia religijne i społeczne. Luteranie walczyli tam z biskupem, niższe klasy —z patrycjuszami w miejskiej radzie; kazania anabaptystów zmieniły zimnokrwistych Westfalczyków w sfanaty-zowaną rozjuszoną masę, ślepo wierzącą przywódcom i ich proroctwom, które głosiły bliski koniec dotychczasowego świata. W latach 1534-1535 ustanowiono w Miinsterze królestwo anabaptystów, które dla ich współczesnych było symbolem i kwintesencją wszystkich diabelskich zdrożności. Relacje pochodzą bez wyjątku od wrogów i często są zabarwione złośliwie. Nie ulega jednak wątpliwości, że wybuchł tam zbiorowy szał, z ekstazami rozhisteryzowanych kobiet i z bezsensownymi nadziejami na pomocną ingerencję współwyznawców z zewnątrz. Wzorem innych społeczności anabaptystów proklamowano majątkową wspólnotę. Wielokrotne małżeństwa anabaptystów, przymus zawierania małżeństwa i pogłoski o wyuzdanych orgiach podniecały wyobraźnię bez miary, twierdzono nawet, że do udziału w nich przymuszano jedenastoletnie dziewczynki. Surowa dyktatura proroków ukształtowała się błyskawicznie, a stosownie do obyczajów epoki przybrała formę „królestwa" z dworem i gwardią przyboczną. Pierwszy przywódca, Jan Matthijs, padł podczas wypadu na oddziały oblęż-nicze biskupa; narządy płciowe zabitego przytwierdzono gwoździami do bramy miejskiej. Panowanie - jako „król Nowego Syjonu" - przejął oberżysta i krawiec Jan Beukelszoon z Lejdy, zręcznie prowadząc przemyślaną obronę miasta, zarządzając bezwzględne i brutalne egzekucje oraz huczne ludowe festyny; przedstawiano stare widowisko o bogaczu i Łazarzu, a nieszczęśnika, któremu nałożono rolę bogacza, w całej prawdzie realizmu na koniec wieszano. Obronę miasta, nader uporczywą, przełamała dopiero koalicja książąt, i to po długim oblężeniu i wielu buntach wśród najemnych piechurów. Jak w wojnie chłopskiej, poddano torturom jeńców, a król Jan z Lejdy wraz ze stronnikami został stracony; okaleczone zwłoki przez kilka stuleci zwisały w koszach z żelaznych prętów z wieży kościoła ś w. Lamberta. 540 DRUGA REFORMACJA Tak zatem w Niemczech anabaptyzm został prawie całkowicie wytępiony. W Holandii znalazł nowego organizatora, którym był Fryzyjczyk Menno Simons. Istniejące gminy przekształcił on w spokojne grupy o nastawieniu wybitnie pacyficznym, w końcu zaś uzyskał dla nich — odkąd Stany Generalne wywalczyły sobie niezależność - - tolerancję zwierzchności. Kaznodzieja mennonitów, Cornelis Auslo, na obrazie Rembrandta niczym się nie różni w wyglądzie od obywateli Amsterdamu. Nauka zdecydowanie odrzucała wszelkie przysięgi czy służbę wojskową, kierowała myśli anabaptystów przede wszystkim na praktyczną realizację zasad chrześcijaństwa i na spójność gminy wyznaniowej. Groźny ogień Miinsteru rzucał jednak odblaski daleko poza teren Niemiec. Widział w nim ostrzeżenie król Franciszek; z całą powagą okrucieństwa zaczął we Francji od nowa prześladowanie wszelkich nowinkarzy. W obecności majestatu i na oczach tłumu celebrowano powolne spalanie heretyków; specjalnie skonstruowane szubienice pozwalały na wielokrotne wyciąganie płonących i opuszczanie ich z powrotem w płomienie. Rosło zdziczenie czasów od dawna już brutalnych; do egzekucji i palenia na stosach dodano, jako zwykłą praktykę, wypędzanie całych warstw społeczeństwa. Zaczęła się epoka wędrówek ludzi, a wypędzeni wnieśli z czasem niemały wkład w duchowy rozwój wielu krajów. Wśród wygnanych bywali też ludzie o duchu samotniczym i niezależnym, ci usuwali się i zamieniali w odludków, jak Sebastian Franek, wśród owych „sekciarzy" o największej, zdaniem Lutra, mocy słowa i umysłu, który pod koniec życia spogląda na świat już tylko jak na kuglarską sztukę: „Wobec Boga wszyscy jesteśmy urojeniem, farsą i pustym z niej śmiechem." Farsy grano także na scenie historii powszechnej. W rolach skłóconych, małżonków i skłopotanych amantów występują postacie historycznych sporów o idee, przybrawszy na ten raz czapki błazeńskie. Ze swoją kutą na cztery nogi Anną Boleyn wychodzi na scenę Henryk VIII - i Anglia oddziela się od Rzymu, choć nie staje się protestancka. W aferze tej Luter musi także złożyć opinię jako rzeczoznawca i staje po stronie starej królowej, Katarzyny Aragońskiej, z politycznego punktu widzenia posunięcie nierozsądne. Landgrafa Filipa doprowadza do bigamii pewna młoda energiczna dama wraz ze swą matką, jeszcze zaradniejszą, a Luter musi udzielić swego błogosławieństwa. Pozwala w siebie wmówić, że ciężkie oto wyrzuty sumienia przeżywa miłujący życie władca, o którego przygodach miłosnych i grze w kości o wielkie sumy opowiadali sobie wszyscy uczestnicy sejmów. Filip wylansował wersję, według której jego małżonka wskutek choroby nie była zdolna do pożycia małżeńskiego; rozpusty uprawiać nie chciał, rozwód był niemożliwy, w tym więc udręczeniu ciała jego duszę mogło uratować 541 \VI l l tNHhKsKI KbKJRMAlOK *~2W>-»w/ fe W ri /r 38. Faksymile rękopisu Marcina Lutra, 1542 542 DRUGA REFORMACJA tylko nowe małżeństwo. Pierwsza żona jakoby zgadzała się bez zastrzeżeń. Filip przemilczał przed Lutrem swoje oświadczenie na piśmie, w którym prócz gwarancji prawno-majątkowych przyrzekał jej uroczyście „wyświadczać nie mniej, ale więcej niż przedtem uprzejmości, obcowania małżeńskiego i wszystkiego, co w życzliwym współżyciu między małżonkami należne". Luter pod tajemnicą spowiedzi dał zgodę na podwójne małżeństwo. Sprawa wcale jednak nie pozostała tajemnicą. Stała się publicznym skandalem, a dla protestantów ciężkim obciążeniem moralnym. Jeszcze gorzej: zmusiła Filipa Heskiego do opuszczenia Ligi Szmalkaldzkiej, którą spajał z takim mozołem. Od Lutra zażądał, by nadał bigamicznemu małżeństwu legitymację w wywodzie opartym na Biblii, czego Luter jednak odmówił; był zdania, że sprawę da się załatwić „dobrym, mocnym kłamstwem": nową małżonkę landgraf miał przetrzymać przez jakiś czas w ukryciu, aż wzburzenie ucichnie i sprawa pójdzie w zapomnienie. Tymczasem jednak do Rzeszy przybywał cesarz. Landgraf zląkł się. Według ustawy karnej Karola V*, obowiązującej też w Hesji, bigamia była zbrodnią karaną na gardle. By ratować gardło, Filip —jak oświadczył — włożył je w pętlę polityki cesarskiej, a ta zaciągnęła się mocno. Zapewniono mu amnestię pod warunkiem, że od tej chwili w Lidze Szmalkaldzkiej będzie miał na uwadze interesy cesarza i będzie dbał, by Liga nie pozostawała w jakichkolwiek stosunkach i powiązaniach z zagranicą. Afera jakich wiele, sama w sobie bez znaczenia — tyle przed nią było podwójnych małżeństw i ubocznych związków, z dyspensą papieską i bez, tyle haremowych nawyków u władców, na które życzliwie przymykano oczy, tyle potem podobnych afer, aż do wieku XVIII - - ta jednak miała fatalne następstwa dla partii protestanckiej. Obiecujące stosunki Ligi Szmalkaldzkiej z Danią, Szwecją, Francją zostały zerwane, a Jan III, książę Kleve, który popadł w wojnę z cesarzem -- pozbawiony pomocy; tym uderzeniem z flanki rozbijał Karol front protestancki, do niedawna tak potężny. Małgorzata von der Sale, obdarzona przez Filipa Heskiego ośmiorgiem dzieci — dziewięcioro bowiem, z pierwszego jego małżeństwa, przyjęła z dobrodziejstwem inwentarza — stała się sprawczynią krwawej „gardłowej i państwowej akcji". Sprawa ta, jeśli rozpatrywać ją nieco mniej uroczyście, rzuca światło przede wszystkim na książęta — personel, jaki stawał teraz w obliczu cesarza, gdy ten wreszcie zdecydował się osobiście i gruntowniej doglądać porządku w Rzeszy. Z tłumu swych sprzymierzeńców dlatego wybija się Filip * Carolina, pełna nazwa: Constitutio criminalis Carolina seu Karls Fiinften peinliche Halsgerichtsordnung — kodeks karny o dużym wpływie i znaczeniu w Europie, uchwalony w jęz. niemieckim w Ratyzbonie 1532; z licznymi zmianami obowiązywał w krajach Rzeszy do 1871; używany także w Polsce przedrozbiorowej, w adaptacji Bartłomieja Groickiego, 1559. Dzieło spośród pomnikowych w historii prawa na zachodzie Europy (przyp. tłum.). 543 WITTENBERSK! REFORMATOR Heski, bo umysłem przerósł innych o pół głowy. Przeceniał swą wielkość Główną jego pasją, podobnie jak innych jego stanu, było polowanie. Drobnemu książątku dawało ono złudzenie triumfów, tanich przecież, pozwalało czuć się zwycięzcą nad całym obszarem, gdzie nagonka pędziła dziki i sarny; z dumą Filip odnotował kiedyś tysiąc upolowanych przez siebie loch i dzików. Bardziej przemyślane polowanie z zasadzki, staranne mierzenie do celu, przez szczerbinę na muszkę, nie było jego rzeczą. Często czytał Biblię w niemieckim języku, niekiepsko dyskutował ze swymi teologami. W trakcie dyskusji wpadały do pokoju jego myśliwskie psy, które kochał ponad wszystko, a rozmawiał z nimi w psim języku znacznie chętniej, co zarzucił mu urażony tym despektem jeden z teologów; Filip odrzekł, że ten język rozumie o wiele lepiej niż grekę i hebrajski uczonych w piśmie, zostawia to im i uniwersytetowi w Marburgu, który założył. W polityce puszczał się na śmiałe kombinacje i bywał w nich tak okpiony, jak w małżeńskiej historii przez ambitną matkę swej Małgorzaty. Po klęsce protestantów w wojnie szmalkaldzkiej, pokonany przez cesarza stawił się, pełen ufności, po łaskawe przebaczenie; za naiwność zapłacił latami utraty wolności i przerzucaniem z więzienia do więzienia; uwolnił go książę Maurycy Saski, kreując niemłodego, ciężko doświadczonego landgrafa w oczach jego poddanych na postać czcigodną. Filip miał rysy sympatyczne: jego ciągłe próby pogodzenia walczących teologów, jego tolerancja nawet dla anabaptystów, sekcia-rzy, uchodźców, którzy nigdzie indziej nie mieli schronienia — to wyróżnia go korzystnie spośród uparcie nieprzejednanych. Wielkiego formatu -jakiego wymagały czasy rozstrzygnięć — nie miał. Miał go cesarz. Już w zewnętrznym wrażeniu był widoczny ten format, kiedy w roku 1543 Karol przybył do Niemiec, których od tak dawna już nie oglądał. „Wszystko w nim było cesarskie, przemowy i czyny, wzrok i postawa, nawet hojność." Pojawił się teraz na czele 8000 hiszpańskich żołnierzy, najlepszych na świecie i budzących trwożny respekt. Bucer w zafrasowaniu zauważa: „Wiele mógłby sprawić, gdyby zechciał być niemieckim cesarzem." Ale o tym Karol ani myślał. Był imperatorem, nie on miał służyć Rzeszy, ale Rzesza jego imperialnym planom. Książętom przypatrzył się dobrze, byli wśród nich nowi, których znał tylko z raportów, i od razu trafnie ich ocenił. Rzadką do tej pory konsekwentnością działań zaczyna budzić grozę. Rozprawiwszy się z landgrafem heskim, sparaliżował Lig? Szmalkaldzką, będąc w Kleve i Geldrii, likwiduje groźbę reformacji w arcy-biskupstwach Kolonii i Moguncji; ślepo ulegli książęta protestanccy usłużnie pomagają mu usunąć zagrożenie od flanek przez Francję; z sułtanem zawiera rozejm i bez wahania poświęca Węgry. Na sejmach Rzeszy obiecuje pokój religijny, podejmowane są pertraktacje unijne, ożywają nadzieje DRUGA REFORMACJA na zwołanie soboru. Dopiero potem, zabezpieczony ze wszystkich stron, w roku śmierci Lutra podejmuje cesarz walną rozprawę z kacerstwem. Mistrzowskim pociągnięciem jego polityki jest pozyskanie młodego księcia Saksonii, Maurycego; ten, jeszcze mniej się wahając niż Filip Heski, rzuca na szalę swoje półpaństwo po to, by w drugim saskim półpaństwie-elekto-racie uzyskać godność elektora po swym kuzynie Janie Fryderyku. Samotnie, konno, w szmelcowanym pancerzu, w którym uwiecznił go Tycjan, i przejeżdża cesarz wśród wrzosowisk Miahlbergu, po druzgocącym zwycię-i stwie nad Ligą Szmalkaldzką w bitwie, w której — jak wszystko zdawało się wskazywać — padła reformacja. Znów jednak, jak w całym życiu, nie umiał ani utrzymać, ani rozwinąć tego niesłychanego sukcesu. Ten sam książę Maurycy, który zdradził swoich współwyznawców, zdradza teraz cesarza. Rozpala się na nowo nigdy nie wygasła wojna z Francją. Nigdy nie porzucone plany dynastyczne Karola, które teraz dokumentuje tym, że na swego następcę chce przeforsować swego hiszpańskiego syna Filipa, oburzają wszystkich niemieckich książąt i brata cesarza, Ferdynanda. Ostatnia wojenna wyprawa Karola przeciwko Francji grzęźnie w zimowych zawiejach przed Metzem. Grzęźnie w odroczeniach sobór, jeden z wielkich celów jego polityki. Cesarz abdykuje. W pięknej willi opodal klasztoru w Yuste, niedaleko Madrytu, spędza ostatnie dwa lata życia. Włoch Torriano, mechanik Karola, konserwuje i reguluje niezliczone zegary z jego kolekcji. Cesarz umiera w roku 1558, w dwanaście lat po Lutrze, o którym jeszcze pod koniec życia myślał, żałując, że go nie spalił. Bo zarzewie herezji pojawia się nawet w surowo ortodoksyjnej Hiszpanii, pod pieczą najbardziej bezwzględnej inkwizycji. Zło jest nie do wytępienia. Po śmierci Karola inkwizycja więzi mechanika Torriana pod zarzutem magii i czarnoksięstwa. Osadza też w więzieniu arcybiskupa Toledo, Carranzę, który udzielił błogosławieństwa cesarzowi na łożu śmierci. Podobno przybliżył on do oczu umierającego krucyfiks, mówiąc: „Spójrz na Tego, który za nas wszystkich zapłacił dług", w czym Wielki Inkwizytor dosłuchał się nauki Lutra o usprawiedliwieniu. Tak oto pojednani zostali, w przedziwny sposób ponad wszystkimi dzielącymi ich granicami, obaj wielcy przeciwnicy. Niestety, przemówiły także inne względy, mniej wzniosłe. Arcybiskupa przetrzymywano w więzieniu przez siedemnaście lat. a w tym okresie skarb królewski, mimo protestów kurii, zatrzymywał dla siebie dochody z arcybiskupstwa Toledo, dwa miliony dukatów. Liczyła się każda intrata: Karol pozostawił swe państwo w stanie całkowitej niewypłacalności. Nie jest naszym zamiarem wypowiadać się o politycznym bankructwie działań jego życia. Pod koniec zasługuje na szacunek, choćby honorową 544 35 Marcin Luter 545 WITTENBERSK1 REFORMATOR postawą w ostatecznym niepowodzeniu; bez wątpienia wysoko wyrasta ponad królów i drobniejszych władców swojej epoki, także nad papieży którzy zatruwali mu życie i zniweczyli jego wysiłki wokół reformy „głowy i członków". Jest nader pewne, że chciał jej szczerze i uczciwie. Zegar przesunął się naprzód, godzina samodzielności narodów wybiła. Nie było możliwe już ani światowe imperium, ani państwo łącznie obejmujące Niemcy i Hiszpanię. Wraz ze śmiercią cesarza zakończył się okres, który w uogólnieniu i skrócie można określić jako przejściowy między średniowieczem a czasami nowożytnymi. Dziedzictwo po Karolu zostało podzielone. ZMIERZCH ŻYCIA „Nie chce mi się czynić więcej, lata robią swoje. Caput* u mnie to już ledwie rozdzialik, a wkrótce będzie już tylko akapitem" - zauważa na zamku Yeste Coburg Luter, a nie ma jeszcze 50 lat. Pracuje i pisze dalej, są to głównie jednak uwagi i komentarze do tekstów innych autorów. Żadnemu z wielkich nie oszczędzona została tragedia „wielkości w zmierzchu". Los ten dla Lutra był szczególnie dotkliwy, poprzedziły go bowiem niezmierne nadzieje i ciąg zwycięstw, niespodziewanie wielkich. Owo już wspomniane „nieomal", „tak mało brakowało", tragizm całych dziejów niemieckich, objęło również jego. „Jeszcze tylko dwa lata" - takiego zdania był na zamku Wartburg — a będzie po papiestwie, monastycyzmie i wszystkim, co zagraża prawdzie Ewangelii. Nigdy nie nauczył się liczyć, ani pieniędzy, ani też liczyć na ludzi; nie umiał posługiwać się tymi rzędami i rodzajami wielkości, które określają świat i życie świata. Coraz bardziej czuje się wydany na pastwę „księcia tego świata", szatana. Nie wszystkie wypowiedzi, jakie na ten temat poczynił, należy czytać dosłownie i bezwarunkowo. W niejednym miejscu przebija znów jego pogodność. Życzliwie patrzą ludzie na jego uporządkowany, pełen ciepła dom, na jego życie rodzinne, na szczodry wszystkim stół z mnóstwem studentów dokoła, notujących każde jego słowo; przy stole tym padają słowa roztropne i pełne mądrości, ale i sporo zrzędzenia i nieświętych triumfów nad świeżymi grobami wrogów. Właściwie jest to coś zupełnie innego niż to, co miał przed oczami, gdy ruszał do natarcia i atakował „trzy bastiony". Ma wokół siebie krąg przyjaciół, sławny jest na całym świecie, odwiedzają go ludzie z wszystkich krajów. Podczas rokowań unijnych anonsuje swą wizytę legat papieski; Luter przyjmuje g° l Caput, łac. tutaj; główny rozdział (przyp, tłum.)- 546 ZMIERZCH ŻYCIA w szatach obszytych futrem, ze złotym łańcuchem na szyi, którym go odznaczono, wyprostowany jak struna; wysoki gość nie powinien sądzić, że z doktorem Lutrem już kiepsko, chce długo jeszcze dawać się papieżowi we znaki. Ale nawet przyjaciele z najbliższego kręgu przykro odczuwają nie kończące się spory dogmatyczne. Wciąż ktoś odchodzi, Z trudem tylko wytrzymuje przy nim Melanchton, skarżąc się w sekrecie na zadawany mu gwałt psychiczny. Może najbardziej wstrząsająca jest rozmowa, jaką wiedzie Luter, gdy dochodzi w nim do szczytu niechęć dla mdłych, upartych duszyczek, które nie chcą go słuchać, ale biegną za głosem fujarki byle szczurołapa. Gdyby przyszła mu taka ochota — powiada z furią — w trzy tygodnie sprowadzi na łono Kościoła całą Wittenbergę i co tam wokół niej. Było to możliwe. Różne toczące się pertraktacje unijne zbliżały powoli do granicy pogodzenia. Melanchton powszechnie uchodził za męża pojednania i nie tylko w Augsburgu gotów był na najdalsze ustępstwa. Momentami przyćmiewał sławą Lutra. Król Franciszek zaprosił Melanchtona do Francji, na przeszkodzie stanął zakaz wyjazdu wydany przez elektora. Ubiegano się o Melanchtona w Anglii. Analogiczną do niego rolę spełniał Bucer, nie-znużenie działający na rzecz utorowania drogi do znośnego porozumienia przynajmniej między protestantami. To również rozbiło się o twardy upór Lutra. Nie da się zaprzeczyć, że stał się skostniały i nietolerancyjny. Już nie było mowy o pogodnym „ścieraniu się opinii", jak kiedyś oznajmił w stosunku do „marzycieli". Teraz i on opowiadał się za środkami przymusu, za wypędzeniem z kraju. Nie polecił wprawdzie nikogo spalić, jak to uczynił Kalwin z Servetem, zaprzeczającym dogmatowi Trójcy Świętej. Nie praktykował również tego, co uprawiano w coraz większej mierze w krajach tradycyjnej ortodoksji: masowych morderstw na całych grupach ludności, akcji likwidacyjnych bliskich dzisiejszemu pojęciu ludobójstwa. W Prowansji król francuski nakazał wytępić waldensów — pracowitych, spokojnych ludzi, którzy znaleźli schronienie w dolinach wśród lasów; z kilku tysięcy zostały nieliczne niedobitki; ci pozostali przy życiu uciekli w góry, żyją tam dziś jeszcze nieliczne rodziny, resztki wielkiego ruchu ludowego i heretyckiego, pierwszego w średniowieczu. Luter potrafi jeszcze być opanowany i wspaniałomyślny — w tych sprawach, które uważa za problemy pozorne, pozbawione znaczenia. W okresie działań reformacyjnych w Brandenburgii życzy sobie elektor Joachim II, władca lubujący się w okazałości, by zachować znaczną część dawnego rytuału i ceremonii, a zwłaszcza procesje; zatroskany i podniecony tym pewien superintendent pisze o tym do Lutra, który żartobliwie i kpiąco odpowiada: Jeżeli sprawia to przyjemność elektorowi, niech sobie nawet skacze i tańczy jak Dawid przed Arką Przymierza — nie o to chodzi. Luter 547 WITTENBERSKI REFORMATOR jednak jest nieugięty w kwestiach dla siebie zasadniczych, jak pojmowanie Eucharystii, interpretacja elementów Wieczerzy Pańskiej. Zerwały się ostatnie słabe mosty, które Bucer usiłował przerzucić do Szwajcarii. „Ciało Chrystusa zostaje zjedzone i pogryzione zębami wraz z chlebem" — gniewnie wyraża Luter swe zapatrywanie Melanchtonowi w związku z którąś konferencją, a ten rad nierad przedstawia to sfromułowanie jako „przekaziciel obcego sobie mniemania". Podjęte zostały nowe próby mediacji; sięgnięto do starych objaśnień scholastycznych, posłużono się formułą: „Prawdziwe ciało i krew Chrystusa objawiają się, są dane i otrzymane pod postacią chleba i wina."* Luter aprobował albo odrzucał dalsze sformułowania; w r. 1536 doprowadzono do zawarcia ugody wittenberskiej, jej formuła skłoniła do przyłączenia się miasta południowoniemieckie, ale hasłem na długo pozostaje walka i nigdy właściwie nie dochodzi do zupełnego spokoju. W ostatnich, napisanych przed śmiercią zdaniach stwierdza Melanchton, że teraz wreszcie uwolni się on od „szału teologów", którzy ze zdwojoną furią opadli go po śmierci jego przyjaciela, podejrzewając — niezupełnie bez racji — że jest on „skrytym kalwinistą". Jak wyraził się Ignacy von Dóllin-ger, wielki katolicki, a później starokatolicki historyk Kościoła, Luter umiał stworzyć nową wiarę, ale nowego Kościoła zbudować nie potrafił. Czy zaliczyć mu to koniecznie na minus — tę kwestię pozostawiamy otwartą; w każdym razie jedno i drugie wynikało z jego natury. Upór, gniewność, atakowanie bez wahań i obaw, gorąca wiara — to doprowadziło go do przełomu wewnętrznego i do przełomu, którego dokona! w świecie zewnętrznym. Bez tych cech byłby sobie wittenberskim profesorem, pisującym grzeczne propozycje naprawy, pogrzebane pod stosem akt — reformatorskich wniosków z dwóch stuleci. Rozglądając się wokół siebie w zmierzchu życia, Luter mógł właściwie być zadowolony; ktoś inny może by nawet triumfował. Nowa nauka przenikała wszędzie, w zróżnicowanych formach i odmianach; miała przed sobą perspektywy ogarnięcia całych Niemiec, skandynawskiej Północy, Anglii; silne były ugrupowania we Francji, nawet w Italii — w Wenecji i Neapolu, gdzie wokół Juana de Yaldesa, brata cesarskiego sekretarza stanu Alfonsa, skupił się krąg ludzi wysoce oświeconych, do którego należały Yittoria Colonna i Julia Gonzaga. Nowa nauka szeroko przeniknęła do Bawarii, Austrii, Polski. Mogło na to wyglądać, że raz na zawsze kończy się świato-władcza rola kurii i wielkich zakonów. Niewiele mógł Luter wiedzieć o siłach dawnego Kościoła, zbierających się do przeciwnatarcia. Papież Paweł III podjął — w końcu jednak — pierwsze próby zwołania wielkiego ZMIERZCH ŻYCIA * W: J. Delumeau, Reformy chrześcijaństwa w XVI i XVII wieku, t. l, s. 67, w przekładzie J.M. Kloczowskiego. soboru, w czym Luter najpewniej upatrywał osłaniający manewr taktyczny, i po największej części tak zresztą było. Nie zawierał się bowiem w tym zamiar „reformy głowy i członków". Kuria pozostała, czym była; nowy papież z rodu Farnese, którego do godności kardynalskiej, jako brata swej kochanki, Julii Farnese, wyniósł jeszcze papież Aleksander VI Borgia, wywodził się z personelu skupionego wokół tego papieża. Kontynuował on szeroko zakrojony nepotyzm i uporyczy wą walkę z cesarzem. Dla papieskiego syna Pierluigiego utworzono księstwo Parmy i Piacenzy, które przetrwało do chwili, gdy papieską latorośl i przywódcę antycesarskiej partii w Italii zamordowano na polecenie Karola. Na nielicznych kardynałów występujących za reformą, których papież włączył do kolegium poza swymi krewnymi i faworytami, Luter nie zwrócił większej uwagi. Nie przebili się zresztą. Było wśród nich kilka znacznych osobistości, jak Anglik Pole, z angielskiego rodu królewskiego, czy wenecjanin Contarini, z najstarszej szlachty republiki, książęcego rodu, którego pierwsi przodkowie przybyli nad Adriatyk z Niemiec; ród wydał słynnych dowódców, uczestniczących już w pierwszych wyprawach krzyżowych. Jako legat papieski na sejm w Ratyzbo-nie, kardynał Contarini był zgodny w najważniejszych kwestiach z protestanckimi teologami, przede wszystkim w punkcie - - centralnej dla Lutra — nauki o usprawiedliwieniu; nie zyskał w tym jednak aprobaty Rzymu, a jego pismo w tej sprawie umieszczono na indeksie. Kaznodzieja pokutny Ochino, przez jakiś czas spowiednik Pawła III, potem wędrowny apostoł ostrzejszej reguły franciszkanów, tak dalece zbliżył się do punktu widzenia Lutra, że w końcu zmuszony był ratować się ucieczką; życie wygnańca zakończył na obczyźnie, przebywając uprzednio w wielu kolejnych miejscowościach. Inna z postaci, legat Yergerio, zmarł jako protestant w Tybindze. Jeszcze fronty były niezwarte. Luter wykreślił jednak swoje granice; instynktem, którym górował nad pełnymi nadziei mediatorami, wyczuł, że nie ma już możliwości pojednania. Jeszcze głębsze było jego przygnębienie, gdy widział, jak mało Słowo działa na ludzi. Narzeka wciąż bardziej, że w istocie wcale nie mają ochoty się zmienić — nawet teraz, kiedy mają już w rękach Ewangelię; jej przekład nieznużenie ulepsza do chwili śmierci. Wittenberscy studenci — niesforni jak zawsze, nieobyczajni, nieposłuszni; magistrat — niechętny do ingerencji. Bardzo poważnie rozmyśla nad opuszczeniem Wittenbergi, jeszcze nie jest pewny, dokąd iść, przyjaciele z dużym wysiłkiem przekonują go do pozostania. Z dworem i doradcami elektora jest w złych stosunakch, z prawnikami toczy zażarte spory. Częstokroć przemawia przez niego człowiek chory, stary; ludzie jednak nie są gorsi, niż byli dawniej, w sarkaniu na młodzież bywa po prostu zrzędny. Ale ma przecież rację, odczucie go nie 548 549 WITTENBERSKI REFORMATOR ZMIERZCH ŻYCIA myli: nie nastąpiła wielka zmiana, której się spodziewał, a nawet był jej pewny. Wszystko się zatrzymało, utknęła w miejscu wielka reforma Rzeszy, a nawet jego reforma, choć tak rozprzestrzeniona, nie była tym, czego oczekiwał. Nie współdziałali z nią ludzie, jednostki, od których pragnął, a w końcu niecierpliwie żądał, by doznawali przeżyć łaski, nawrócenia, pokuty; mieli przechodzić przemianę serca, metanoia, zasadniczą przemianę swej istoty. Zachowali swą istotę, pozostali przy starych grzechach. Po pierwszej burzy ognistej, którą rozpętał, nic nie było rozstrzygnięte ani dokończone w żadnej dziedzinie — politycznej, społecznej czy religijnej; wielokrotnie tłumiony pożar przygasł do ledwie tlących się żagwi. Zaległa nad krajem duszna, stęchła atmosfera — i tak na dziesiątki lat już pozostała. Żywiej poruszają Lutra coraz częstsze apokaliptyczne myśli o końcu świata. Tonu desperacji nabiera jego nawoływanie do modlitwy jako jedynego pocieszenia. Twierdzi nawet, że trzeba, by przyszedł Turek — dopiero wtedy ludzie nabiorą posłuszeństwa. Pracuje dalej, pisze już prawie tylko po niemiecku, z coraz mniejszym umiarem w doborze słów. Im wyraźniej czuje, że w opresji jest jego sprawa, Luterska jego sprawa, tym bardziej grubiańskie są jego ciosy. Od czasu traktatu O niewolnej woli nie zwraca się do uczonych, uważa ich za ludzi beznadziejnych. Pragnie być popularny i sądzi, że do ludu można przemówić tylko zwrotami najdosadniejszymi. Grubiaństwo jest znamieniem czasu, wiele analogii do sposobów Lutra można zaczerpnąć i przytoczyć z innych krajów. On przewyższa wszystkich grubiaństwami czy prostackim humorem, gdy — przykładowo — ortodoksyjnie katolickiego księcia Henryka z Brunszwiku wykpiwa jako błazna, a na ataki księcia — który też walił z grubej rury — odpowiada: cała ta wrzawa przeciwników „sprawia mi tylko radość, mam to...". Staje się demagogiem; cecha ta tkwiła w nim już wcześniej, przysłonięta głębszą i prawdziwszą pasją. Ostatnie jego pismo, Przeciwko papiestwu w Rzymie przez diabla utworzonemu, to już tylko monotonny ciąg wyzwisk; jest w nich jakieś znamię rozwścieczenia, jak gdyby intuicją odczuwał już w Kościele ruchy wielkich przeciwnych mu sił, których nie ogarniała jego świadomość. Na wszystkich krańcach ziemi widzi demony i zjawy diabelskie. Daje wiarę najbardziej nonsensownym pogłoskom. Doniesiono mu z Moraw, że liczni tam Żydzi czynią próby nawrócenia chrześcijan na swoją wiarę; ze wszystkich oszczerstw, jakie mu przedstawiano, może to akurat było najmniej prawdopodobne - - myśleniu Żydów zawsze zupełnie obca była działalność misyjna poza narodem wybranym. Na wieść o tym wybucha jednak natychmiast krzykiem, jakby zaistniało wielkie niebezpieczeństwo. W zapomnienie poszła pojednawcza postawa, jaką przejawił w sporze o Reuchlina, w komentarzu do Magniflcat i w jednym z wczesnych pism, gdzie powiada, że Jezus Chrystus był Żydem. Zapomniał, że chciał kiedyś, by sprawę pozostawić wyłącznie Bogu, który w stosownym czasie może oświeci i nawróci Żydów. Inaczej teraz: powinien wkroczyć z ingerencją władca Moraw i wygnać ich z całą bezwzględnością. Gromadzi wszystkie stare i nowe zarzuty: pseudoreligijne — że Żydzi spotwarzają Chrystusa, materialne i* że uprawiają lichwę, a także poszepty o tym, że nadużywają swej sztuki lekarskiej po to, by po cichu niszczyć chrześcijan. W rozmowie daje nawet wiarę pogłosce, według której baron von Kotzian, cesarski głównodowodzący, niechybnie jest z pochodzenia Żydem; nie da się bowiem inaczej wytłumaczyć miażdżącej klęski, którą poniósł w wojnie z Turkami. Aż nazbyt wyraźnie przypomina ta wersja podobną wiarę w demony — znaną już z naszych czasów — dla podsycenia której z zadowoleniem wykorzystano także pamflet Lutra O Żydach i ich kłamstwach i inne jego pismo, o Schem Hamphoras. Zwrócili się do Lutra jego zwolennicy: potrzebne było zbiorowe wydanie rozproszonych jego pism. Wiele poszło już w zapomnienie, zaginęły egzemplarze; sam też już ich nie znajdował w nielichym rozgardiaszu swej pracowni. Sporo z tego uważał za pozbawione znaczenia, za piśmiennictwo chwili, które lepiej pozostawić ulotności i niepamięci; dotyczyło to nie tylko dopiero co wymienionych produktów jego pióra. Ale teraz był autorytetem, ze wszystkimi tego skutkami. Zaczęły się ukazywać grube tomy in folio pierwszego zbioru; były tam pomieszczone, znamiennie, łacińskie jego dzieła, adresowane do międzynarodowego świata uczonych, z przedmową Reformatora, w której spogląda na siebie jak z wielkiej oddali, już historycznie. Działał przede wszystkim jako człowiek pióra. Pewnego razu, w piśmie o konieczności utrzymywania szkół i kształcenia młodego pokolenia, wystąpił bardzo dobitnie w obronie swego zadania „pisarza i nauczyciela" — przeciwko wszystkim, którzy mniemają, że prawdziwa praca to tylko cwałowanie konno i w pancerzu naprzeciw wiatrowi i deszczom, a funkcja pisarza jest „lekkim, mało wartym zajęciem i obowiązkiem". Oczywiście, pisarskie narzędzie jest lekkie, trzeba tylko gęsiego pióra, a tych pod dostatkiem można nazbierać wszędzie i za darmo. „Ale musi tu współdziałać wszystko, co w ciele człowieka najlepsze: najlepsza część — głowa, i najszlachetniejszy organ —język, i najwyższy mechanizm — mowa, i te najwięcej pracują; u innych natomiast pracują tylko pięści i nogi, tułów czy któraś podobna część, można sobie przy tym wesoło śpiewać i swobodnie żartować, co nie jest możliwe u pisarza. Wszystko robią trzy palce — tak się mówi o pisarzu — ale pracuje przy tym całe ciało i cała dusza." Podsumowany już ostatni rozdział, zbliża się ostatni akapit, ostatni lęk, 550 551 WITTENBERSKI REFORMATOR ZMIERZCH ŻYCIA tak często ogarniający tych, którzy umierają. Luter jest chory, a lekarze nie mogą mu pomóc otwieraniem żył; w ociężałym i trudno już gojącym się ciele pozostają po puszczeniu krwi otwarte rany; nie pomagają ich klistyry czy gnojna apteka, ordynowana nie tylko przez panią Kathe. Jest trudnym pacjentem i wciąż wyłamuje się z rygoru; z Eisenach pisze do swojej Kathe: „Boga chwalić, jesteśmy tu rześcy i zdrowi, żremy jak Czesi (ale nie za bardzo), żłopiemy jak Niemcy (ale nie za dużo)", a można w tym odczytać niechętną przekorność wobec jej zmartwień o niego, które z wyrzutem określa jak brak ufności w Bogu. Wciąż jeszcze odbywa podróże na ciężkim, niezdarnym wozie i straszliwie chyba jest wytrzęsione jego schorowane ciało po wyboistych drogach Turyngii, które za Goethego też nie były lepsze. Ciąży mu Wittenberga. Czuje się ścieśniony i zagrożony nawet w przestronnym i wygodnym domu. Elektor Jan Fryderyk nakazuje budować -nie szkoły jednak, nie aule wykładowe dla uniwersytetu, sławnego na cały świat. Wittenberga ma być wielką, nie do zdobycia fortecą, to ważniejsze niż „warowna twierdza" z pieśni Lutra. Dawny klasztor stoi tuż obok miejskiej fosy. Prace ziemne i gotowe bastiony przybliżają się nieustannie. Luter widzi, że zagrożona jest jego izdebka w wieży, mała pracownia, „z której przecież atakował papiestwo". Nie wie, że wszystkie te kosztowne i nowoczesne fortyfikacje w rok po jego śmierci wpadną nietknięte w ręce cesarza, a ciężki, choć porywczy i tak naiwny Jan Fryderyk pójdzie pod strażą na kilka lat do więzienia; będzie mu towarzyszyć odwieczny kmotr Lutra, Lucas Cranach, który wielkodusznie ofiarował się dzielić niedolę władcy. Luter za oknem słyszy stuk i brzęk łopat, które w jego uszach dźwięczą symbolicznie, jak znak dotyczący go osobiście. Przetaczają się wozy z prochem i pociskami. Nie dowierza — słusznie, jak miało się okazać — obwarowaniom na wszystkie strony, uzbrojeniu, koalicjom, których wewnętrzną kruchość poznał może lepiej niż mądrzy doradcy. Chce wrócić do domu. Nigdy nie czuł się w pełni zadomowiony w Wit-tenberdze. Osiadłość jego życia w tym małym prowincjonalnym mieście łatwo może zwieść i przysłonić to, że w najgłębszej swej istocie, a nie mniej w nauce i wierze, pozostał wędrowcem i pielgrzymem. Raz jeszcze wyrusza w strony, gdzie przyszedł na świat. Na krótko przed śmiercią czuje się man-sfeldczykiem — i dobrze mu z tym. Hrabiowska rodzina znów toczy spór spadkowy, nie pierwszy od dziesięcioleci. Luter z radością przyjmuje rolę sędziego polubownego: to sposobność powrotu. Nie powstrzymują go przestrogi przed podróżowaniem w zawieruchach zimy. Wody Saali wysoko wezbrały i przeprawa promem przez rzekę jest niebezpieczna. Gna uparcie przed siebie, a w liście do domu żartuje, że rzeka-anabaptystka na próżno groziła mu powtórnym chrztem w swoich falach. Uciążliwie postępują roz- mowy z przedstawicielami „tutejszej przedniej" i „tutejszej tylnej" linii hrabiowskiego rodu, mające doprowadzić do ugody; dopiero gdy Luter grozi, że wyjedzie, dochodzi do zawarcia układu pokojowego, dotrzymanego tak, jak wszystkie pokojowe układy tamtych czasów. Lutra spotyka jeszcze ta satysfakcja, że młode pokolenia obu stron schodzą się na wspólną ucztę. Janczary wielkiej sanny, kończącej uroczystość, to ostatnie radosne dźwięki, jakie słyszy. Od dawna już wszystkie nadzieje przeniósł na młodych — na tych; którzy nadchodzą. Z niepoprawnych starych nie będzie już nic. Zużyli się. Sam jest zużyty. Gdyby jeszcze wrócił do Wittenbergi, oddałby „robaka, co go toczy, jakiemu tłustemu doktorowi". Nie wraca. W mieście swego urodzenia kładzie się, chory. Spieszą medycy, wśród nich osobisty lekarz jego elektora, i dręczą bezradne, opuchłe ciało. Ostatnie zapiski: karta z rozmyślaniem tego, który nigdy nie zasięgał rady swych sił i czasu. Ze wspomnień szkolnych, z myśli o swoim chłopskim pochodzeniu wysnuwa Luter wniosek: Wergiliusza piszącego o uprawie roli zrozumie tylko ten, kto sam przez pięć lat był rolnikiem, Cycerona — nie pojmnie żaden, kto przez dwadzieścia lat nie żył w dużej społeczności miasta. „W Piśmie Świętym nie zasmakuje — tak sądzę, nikt, kto przez sto lat, wraz z prorokami i apostołami, nie przewodził gminie wiernych." Tych stu lat nie dane mu było przeżyć. Kończy słowami: „Wszyscy jesteśmy żebracy, taka jest prawda." Umiera w nocy z 17 na 18 lutego 1546. Jest przy nim dawny kolega ze studiów, Justus Jonas, jest miejscowy proboszcz. Modlą się za niego, on z wysiłkiem mówi za nimi słowa modlitwy i poleca Chrystusowi swoją „duszyczkę", jak skromnie i z ostrożną rezerwą nazywał swą duszę. Zmagania ze śmiercią kończą się nad ranem. W cztery dni później w mury Wittenbergi wkracza wielki kondukt. Ciało zostaje pochowane pod amboną w zamkowym kościele, z którego zaczął drogę buntownika i reformatora. Melanchton wygłasza mowę żałobną nad trumną „woźnicy Izraela" i proroka, przed którym naukę o przebaczeniu odkryła nie „bystrość ludzka", ale Boże Objawienie. W pełni przeczuć mówi niejasne słowa o ciężkich plagach, które nadejdą. W rok później hiszpańskie oddziały cesarza stają w Wittenberdze. Potężne bastiony, dochodzące aż do domu Lutra, padają bez jednego strzału. Cesarz — wbrew radom nieprzejednanych — nakazuje pozostawić grób nietknięty. Walka toczy się dalej. Nie skończyła się jeszcze. Dzieje oddziaływania Lutra na świat są historią polityczną, a także historią ducha i języka następnych stuleci. Tutaj -próbowaliśmy przedstawić życie jednego z ludzi i nakreślić obraz czasu, w który człowiek ten był rzucony. 552 TABLICA CHRONOLOGICZNA 1378 do 1417 rozdział Zachodu (wielka schizma zachodnia) przez antypapieży w Awinionie i Rzymie, zakończony w okresie 1414 do 1417 przez sobór w Konstancji wyborem nowego papieża Marcina V. Spalenie Jana Husa i rzucenie klątwy na Jana Wiklifa (zmarł 1384). 1419 do 1436 wojny husyckie. 1431 do 1449 sobór w Bazylei. Uznanie odrębności Kościoła czeskiego w „Kompaktatach praskich". 1438 Sankcja pragmatyczna Karola VII w Bourges („wolności Kościoła gallikańskiego"). 1453 Zdobycie Konstantynopola przez Turków. 1471 Sykstus IV papieżem. Zapoczątkowanie rodowo-terytorialnej polityki papieży odrodzenia. 1477 Śmierć Karola Śmiałego Burgundzkiego. Małżeństwo Maksymiliana Habsburga z dziedziczką Burgundii. Początek wojen między Habsburgami a Francją. 1483 10X1 w Eisleben rodzi się Marcin Luter. Od 1484 w Mansfeldzie. 1492 Kolumb odkrywa Indie Zachodnie. 1494 Uderzenie na Italię Karola VIII Francuskiego, zapoczątkowujące europejskie wojny o Italię. 1499 Wyzwolenie się Szwajcarii od Rzeszy po wojnie z Maksymilianem. 1501 do 1505 Luter studentem w Erfurcie, po okresie nauki szkolnej w Mansfeldzie, Magdeburgu i Eisenach. 17 VII 1505 wstępuje do klasztoru. 1507 otrzymuje święcenia kapłańskie. 1510-1511 odbywa podróż do Rzymu. Po powrocie zostaje wykładowcą w Wit-tenberdze. 1512 uzyskuje doktorat teologii. Początek wielkich, znaczących wykładów. Zostaje prowincjałem zakonu. 1506 do 1512 wojny papieża Juliusza II. 1514 Powstanie chłopskie „Biednego Konrada" w Wirtembergii; powstanie na Węgrzech. 1515 Listy ciemnych mężów w walce o J. Reuchlina (zmarł 1522). 1516 Nowy Testament po grecku, wydany przez Erazma z Rotterdamu. Luter publikuje Teologię niemiecką. 1517 95 tez Lutra w sporze o odpusty. 1518 (październik-listopad) Luter przed Kajetanem w Augsburgu. Melanchton (1497-1560) powołany do Wittenbergi. 1519 Wybór Karola V na cesarza. Dysputa lipcowa w Lipsku. Karol von Miltitz udaje się z misją do Niemiec. • 1520 Bulla ekskomunikacyjna przeciw Lutrowi. Pisma: Do szlachty, O niewoli babilońskiej, O wolności chrześcijanina. 10 XII spalenie bulli ekskomunikacyjnej i ksiąg prawa kanonicznego. 1521 Sejm Rzeszy w Wormacji. Edykt wormacki o banicji Lutra. Luter na zamku w Wartburgu. Pierwsza wojna Karola V z Franciszkiem I (do 1526). Do 1529 cesarz w Hiszpanii. 1522 Niepokoje w Wittenberdze. We wrześniu ukazuje się Nowy Testament po niemiecku. 1523 Załamanie się powstania rycerzy pod dowództwem Sickingena. Umiera Ulrich von Hutten. Sejm Rzeszy w Norymberdze. Szerokie rozprzestrzenianie się nauk Lutra. 1524 Sejm Rzeszy postanawia zwołać sobór narodowy, cesarz zakazuje. Połączenie się książąt katolickich w Ratyzbonie. 1525 Bitwa pod Pawią. Wojna chłopska w Niemczech. Thomas Miintzer ginie pod Franken-hausen. Pisma Lutra przeciw chłopom. Małżeństwo Lutra. Traktat O woli niewolnej. 1526 Liga papieża z Francją przeciw Karolowi V. Zwycięstwo Turków nad Węgrami pod Mohaczem. Śmierć króla Ludwika II. Dziedzicem korony zostaje Ferdynand Austriacki. 555 TABLICA CHRONOLOGICZNA PANUJĄCY W EUROPIE 1527 Sacco di Roma — złupienie Rzymu przez oddziały Karola V. Początek wizytacji koś ciołów w elektoracie Saksonii. Druga wojna Karola V z Francją (do 1529). 1528 Zamieszanie wewnątrz Niemiec; walka między wittenberczykami a teologami Szwaj- I-»Qf11 ^ cara. 1529 Sejm Rzeszy w Spirze, uchylenie uchwał o tolerancji; przeciw uchyleniu protestują protestanci. Zwingli i Luter odbywają kolokwium w Marburgu. Ukazuje się Duży katechizm i Maly katechizm. 1530 Sejm Rzeszy w Augsburgu. Wyznanie augsburskie. Luter na zamku Yeste Coburg. 1531 Zawiązanie Ligi Szmalkaldzkiej (trwa do 1546). Wojna domowa w Szwajcarii. Zwingli ginie pod Kappel. 1532 Sejm Rzeszy w Ratyzbonie, norymberski pokój religijny. Wojna z Turkami sięga do granicy Węgier. Cesarz ponownie do 1540 poza Rzeszą. 1534 Wirtembergia krajem protestanckim. Królestwo anabaptystów w Miinsterze (zniszczone w 1535). Oddzielenie się Anglii od Rzymu (Akt supremacji i dwie pozostałe uchwały parlamentu angielskiego). Pełny przekład Biblii Lutra na język niemiecki. 1536 Dania krajem protestanckim. Ugoda wittenberska. Trzecia wojna Karola V z Francją (do 1538). 1537 Pertraktacje w sprawie zwołania soboru. Artykuły szmalkaldzkie Lutra. 1539 Brandenburgia i księstwo Saksonii protestanckie. 1540 Dwużeństwo Filipa Heskiego. Rozmowy w kwestiach religii w Wormacji i Ratyzbonie. Paweł III zatwierdza Towarzystwo Jezusowe Ignacego Loyoli. 1541 Sejm Rzeszy w Ratyzbonie. Węgry prowincją Turcji. Jean Calvin (l 509-1564) ustanawia Kościół lokalny w Genewie. 1542 Reformacja w Kolonii. Czwarta wojna Karola V z Francją (do 1544). 1543-1544 Sejmy Rzeszy w Norymberdze i Spirze. Zbrojna pomoc protestantów przeciwko Francji. Pokój w Crepy po porażce Franciszka I. 1545 Zwołanie soboru trydenckiego (zakończenie w 1563). 1546 18 II Luter umiera w Eisleben. Początek wojny szmalkaldzkiej. 1547 Porażka protestantów. Kolonia ponownie protestancka. Sejm Rzeszy w Augsburgu; rozwiązanie tymczasowe — Jnterim augsburskie". 1552 Książęta pod przywództwem Maurycego Saskiego odstępują od cesarza, zawierają sojusz z Francją. 1555 Sejm w Augsburgu przyznaje władcom krajów Rzeszy prawo decyzji o wyznaniu na ich obszarach. 1556 Karol V abdykuje po załamaniu się jego piątej wojny przeciwko Francji. Następcą Karola zostaje jego brat Ferdynand I, od 1558 cesarz. RZYM (papieże) Sykstus IV delia Rovere (1471-1484) Innocenty VIII (1484-1492) Aleksander VI Borgia (1492-1503) Juliusz II delia Rovere (1503-1513) Leon X Medyceusz (1513-1521) Hadrian VI Medyceusz (1523-1534) Paweł III Farnese (1534-1549) HISZPANIA Izabella Kastylijska (1474-1504) Ferdynand Aragoński (1479-1516) Karol I (V) (l 516-1556) FRANCJA Karol VIII (1483-1498) Ludwik XII (1498-1515) Franciszek I (1515-1547) POLSKA Zygmunt I (1506-1548) ANGLIA Henryk VII Tudor (1485-1509) Henryk VIII (1509-1547) SKANDYNAWIA DANIA Christian II (1513-1523) Fryderyk I (1523-1533) Christian III (l 534-1559) SZWECJA Gustaw I Waza (1521-1560) ROSJA Iwan III Wielki (1462-1505) Wasyl III (1505-1533) Iwan IV Groźny (1533-1584) PAŃSTWO OTOMAŃSKIE (sułtani) Bajazet II (1481-1512) SelimI (1512- 1520) Soliman (Sulejman) II (1520-1566) 557 PANUJĄCY W EUROPIE WSKAZÓWKI BIBLIOGRAFICZNE NIEMCY (Święte Cesarstwo Rzymskie) Fryderyk III (1440-1493) Maksymilian I (1483-1519) Karol IV (1519-1556) (ur. 1500, król Hiszpanii od 1516. zm. 1558) SAKSONIA ELEKTORAT Fryderyk Mądry (1486-1525) Jan (1525-1532) Jan Fryderyk (l 532-1547) KSIĘSTWO Jerzy Brodaty (1500-1539) Henryk (1539-1541) Maurycy (1541-1553) (od 1548 elektor) MARCHIA BRANDENBURSKA Joachim I (1499-1535) Joachim II (1535-1571) PRUSY Albrecht Brandenburski (1513-1525) jako wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego, (1525-1568) jako książę świecki HESJA LandgrafFilip(1518-1567) ELEKTORAT MOGUNCJI Arcybiskup Albrecht Brandenburski (1514-1545) ELEKTORAT TREWIRU Arcybiskup Richard von Greiffenklau (1511-1531) ELEKTORAT KOLONII Arcybiskup Hermann von Wied (1515-1556) DOM BANKOWY FUGGERÓW Jakub Bogaty (1511-1526) Anton Fugger (1525-1560) A. LUTER DZIEŁA. Mój egzemplarz podręczny to Bonner Studienausgabe, 1912 i n., obecnie Berlin 1963, 8 tomów, z tekstami w wersjach oryginalnych, w czym zawiera się wybór listów i dzienników. Wydane wówczas 4 tomy właściwych dzieł oraz wznowienie Biblii Wrześniowej z 1522 roku nakładem Furche-Yerlag, 1918, towarzyszyły mi od lat studenckich, kiedy to mogłem słuchać Ernsta Troeltscha i Maxa Webera. Poza tym korzystałem z krytycznego wydania weimarskiego, wznawianego teraz i zakrojonego na ok. 110 tomów. Szczegółowy aparat w znacznej mierze zastępuje obszerną biografię Lutra. Korespondencję wydał w latach 1884-1907 Enders. O wydaniach całokształtu i poszczególnych dzieł w nowej wersji językowej oraz w ogóle o sporej części najnowszej literatury przedmiotu informuje poręczny systematyczny katalog wydawnictw specjalistycznych Das evangelische Schrifttum, 1966. Dokładniejsze sprawozdania zamieszcza na bieżąco Luther-Jahrbuch. BIBLIOGRAFIE. G. Wolf Quellenkunde der deutschen Refonnationsgeschichte, 3 tomy, 1915 i n.; K. Schottenloher Bibliographie żur deutschen Geschichte im Zeitalter der Glaubens-spaltung, l tomów, 1956/61; K. Aland Hilfsbuch zum Lutherstudium, 1957; Short Title Catalogue ofbooks printed in the German-speaking countries 1455-1600 wydany przez British Museum, 1962, najlepszy aktutalnie przegląd całej literatury ówczesnej, posłużył mi jako źródło informacji o wydaniach oryginalnych, do których nieraz sięgałem. J. Benzing zestawił wydania dzieł Lutra, jakie ukazały się za życia autora (Bibliographia Aureliana, X, 1963 i n.), oraz sporządził bibliografie dotyczące innych autorów: Huttena — 1956, Reuch-lina — 1963 i in. Spośród obszerniejszych kompendiów wykorzystywałem Religion in Geschichte und Gegenwart, 31947 i n.; Herzog'sche Realenzyklopadie, 31896 i n.; Evangelisches Kirchenlexi-kon, 1956 i n.: Lexikon catholiąue Manaenota, 1899 i n.; Tfse Catholic Encyclopedia, New York 1907/14. PREZENTACJE CAŁOŚCIOWE I BIOGRAFIE. Pisane przez współczesnych: przeciwnik Lutra J. Cochlaeus (Dobneck) Commentaria de actis et scriptis Lutheri, Mainz 1549, po niemiecku 1580; Ad. Herte pisze o tym w obszernej monografii Das katholische Lutherbild im Bartne der Luther-Kommentare des Cochlaeus, 1943; uczeń Lutra J. Mathesius napisał Historię życia Lutra, Niirnberg 1566, i zawarł pewne informacje w swoich kazaniach (wydanych przez G. Loeschego, Prag 1906); lekarz dworu saskiego M. Ratzeberger opowiadał o Lutrze, nie zawsze wiarygodnie, w swoich Wspomnieniach, wyd. przez C. Neudeckera, 1850. Dwutomowa praca Juliusa Koestlina Martin Luther. Sein Leben und seine Schriften, 1875, V wyd. Kaweraua 1903, stanowi nadal cytowaną w piśmiennictwie naukowym prezentację całościową w duchu protestanckim. Rzetelnie i sucho zarazem pisze Th. Kolde w pracy Martin Luther, 2 tomy, 1884/93. Luthers Leben A. Hausratha, 2 tomy, 31913, to rzecz pisana przez teologa, ale przeznaczona dla szerokich kręgów czytelniczych i dlatego utrzymana w żywym stylu. Historyk literatury A. E. Berger napisał Luther in kulturhistorischer Darstellung, 4 tomy, 1895/1921; w kolekcji Deutsche Literatur in Entwicklungsreihen, 1930/42, wydał on siedem wyborów pism, dramatów i poezji epoki reformacji. Nową biografię krytyczną rozpoczął O. Scheel; ukazały się dwa tomy Vom Katholizismus żur Refotmation (sięgające pobytu w klasztorze), 31921/30, uzupełnione cenną dokumentacją: Dokumente zu Luthers Entwicklung bis 1519, 21929; H. Boehmer Luther im Lichte der neueren Forschung, 51918, oraz Der junge Luther, V wyd. pod red. H. Bornkamma, 1962. W świecie anglosaskim przodują Amerykanie: 559 WSKAZÓWKI BIBLIOGRAFICZNE WSKAZÓWKI BIBLIOGRAFICZNE Roland H. Bainton Herę I Stand, New York 1950; E. G. Schwiebert Luther and His Times St Louis 1950; R. H. Fife The Revolt of Martin Luther, New York 1957. O tym samym okre'sie: E. Gordon Rupp Luthers Progress to the Diet ofWorms, London 1951; James MacKinnon o całokształcie: Luther and the Reformation, London 1925 i n. W piśmiennictwie francuskim wyróżnia się: Lucien Febvre Un Destin, Martin Luther, Paris 1952, jako studium pióra niezależnego encyklopedysty; także inne jego prace, zwłaszcza Au coeur religieux du XVI' siecle 1957, były dla mnie ważne, a ponadto urzekające pod względem stylistycznym. H. Strohl opublikował ważkie przyczynki do poznania wczesnego rozwoju Lutra: Uevolution reliyieuse de Luther (do 1515 roku), 1922, Cepanouissement de la pensee retigieuse de Luther (1515/20), 1924 oraz Luther, są vie et są pensee, Paris 1953; ks. L. Christiani Luther tel qu'ilfut, 1963, z katolickiego punktu widzenia, ze wstępem Daniel-Ropsa (Henri'ego Petiota), z którego eleganckim stylem napisanej wielkiej dwutomowej historii Kościoła L'Eglise de la Renaissance et de la Reformę, 1964, korzystałem niezależnie od sięgania do historii Kościoła pisanych przez teologów. Najciekawszymi pracami włoskimi były dla mnie: E. Buonaiuti Lutero e la Riforma, 1926, oraz Lutero -- autorem tej ostatniej, z roku 1946, jest pochodzący z rodziny waldensów Gio-vanni Miegge. Epokowe znaczenie miała, jak wspomnieliśmy w tekście książki, publikacja: H. Denifle O. P. Luther ind Luthertum, kontynuowana przez członka tego samego zakonu A. M. Weissa, 21904/06. Hartmann Grisar SJ Luther, 3 pokaźne tomy, dopełnione 6 zeszytami Luther-Stu-dien,}92\ i n., to główne dzieło po stronie katolickiej, raczej nieomal wyczerpujący zbiór materiałów niż biografia. Oba dzieła długo wywoływały kontrowersje; wspomnę tylko pracę byłego dominikanina A. V. Miillera Luthers theologische Quellen, 1912. Na wskroś nowoczesny, dążący do zrozumienia postaci, obraz Lutra i całej epoki na użytek świata katolickiego zaprezentował Joseph Lortz w swoim dwutomowym dziele Die Reformation in Deutschland,51962. John M. Todd Martin Luther, a Biographical Study, London 1964, również zmierza ku interpretacji w duchu ekumenizmu. Zob. ponadto H. Lilje Luther, Anbruch und Krise der Neuzeit, 1946; H. Bornkamm Luthers geistige Welt, 1947; F. Lau Luther, 1959. Biografie ilustrowane: O. Thulin, 1958, oraz H. Lilje, 1964. Z grona nieteologów nie chciałbym w żadnym przypadku pominąć wizerunku pióra Gustava Freytaga Dr. Luther, 31884, opatego zresztą na gruntownej znajomości czasów Lutra; imponująca kolekcja pism ulotnych zebrana przez samego Freytaga (skatalogowana w 1925 roku przez Hohenemsera) posłużyła też jako źródło do jego Bilder aus der deutschen Yergangenheit. Luthers Glaube Ricardy Huch, 1916, to na wskroś osobisty rozrachunek pisarki ze spuścizną Lutra. Jacąues Maritain w Trois reformateurs, Paris 1925, przypisuje Lutrowi jako „ojcu subiektywizmu" zapoczątkowanie zła, które znalazło swą kontynuację u Kartezjusza i w największym nasileniu u Rousseau. Obszerne studium Gerharda Rittera ukazało się najpierw pt. Luther, Gestalt und Symbol, 1925, potem w 1936 r. jako Luther der Deutsche, i wreszcie w szóstym wydaniu z 1959 r. pt. Luther, Gestalt und Tat. Psychologowie i psychiatrzy: Erik Homburger Erikson Young Mań Luther, A Study in Psychoanalysis and History, New York 1958. Duński psychiatra Paul J. Reiter Martin Luthers Umwelt, Charakter und Psychose, 2 tomy, K0benbavn 1937. O chorobach Lutra: W. Ebstein. 1908; baron von Nothafft 1929. F. S. Keil, który pisał także o rodzicach Lutra, wydał już w 1764 roku obszerny tom in quarto: Des heiliyen Mannes... medizinalische Leibesbeschaffen-heit, Anfechtungen und Gemiitsbeschaffenheiten. — Inne prace, nie wymienione dalej w odniesieniu do poszczególnych rozdziałów: J. Luther Legenden um Luther, 1933. Słownika Lutra równie potrzebnego jak rozpoczęty właśnie słownik języka Goethego, brak; próba podjęta przez P. Dietza 1870, utknęła. A. Gotzego krótkie Fruhneuhochdeutsches Glossar, Bonn 1912; O. Francke Grundziige der Schriftsprache Luthers, 1913/22; P. Meinhold o filizofii języka: Luthers Sprachphilosophie, 1958; H. Bornkamm o Lutrze jako pisarzu: Luther als Schriftstel-ler, 1965. 560 ODDZIAŁYWANIE. H. Bornkamm Luther im Spiegel der deutschen Geistesgeschichte, 1955; E. W. Zeeden Martin Luther und die Reformation im Urteil des deutschen Luthertums, 2 tomy, . 1959/2, oraz W. v. Lowenich Luther und der Neuprotestantismus, 1963, stanowią wprowadzenia do interpretacji teologii Lutra. Karl Holi ze swymi mowami i szkicami (Gesammelte Auf-sdtze I i III, 51927) miał największy rezonans; on też po nowemu naświetlił relację: Luter — entuzjaści, zwłaszcza postać Thomasa Miintzera. Praca R. A. Garrisha Grace and Reason, a Study in the Theology of Luther, Oxford 1962, dotyczy wielokrotnie omawianego wczesnego rozwoju. B. EPOKA I JEJ DZIEJE Własną „historię reformacji" inicjuje ogromne barokowe dzieło barona Yeita L. v. Sasken-dorfa Commentarius historicus et apologeticus de Lutheranismo, 1692; mimo dziwacznej intencji — miała to być odpowiedź jezuicie i nadwornemu historiografowi Ludwika XIV, Maim-bourgowi — imponuje ono bogactwem materiału. Deutsche Geschichte im Zeitalter der Reformation Rankego z roku 1839 (wydanie Akademii, 6 tomów, 1925), dzieło klasyczne, odznacza się także pięknym językiem i rzadko później osiąganą szerokością ujęcia. Po nim wystąpił z pracą Geschichte der deutschen Reformation, 1890, F. v. Bezold — zajmował się w niej, z rzadką jak na owe czasy niezależnością sądów, również problemami społecznymi. Geschichte des deutschen Yolkes seit dem Ausgang des Mittelalters, 1877 i n., pióra J. Janssena, praca wydana później wlO tomach przez jego ucznia Pastora, 1898 i n., wniosła wiele do rozpoczętego wtedy sporu, ale i obfitość szczegółów z zakresu dziejów kultury; Pastor opublikował ponadto dziesięć tomów uzupełniających (m.in. pracę F. Laucherta o włoskim przeciwniku Lutra: Der italienische Gegner Luthers, 1912, oraz Nik. Paulusa, najwytrwalszego apologety, Die deutschen Dominikaner im Kampfgegen Luther, 1903). Karl Brandi Deutsche Reformation und Gegenre-jbrmation,2lomy, 1927, oraz Paul Joachimsen Dos Zeitalter der religiosen Umwdlzungen, 1930. P. Imbart de la Tour Les Origines de la reformę, 4 tomy, Paris 1907/14. to praca pozbawiona francuskiego esprit, ale bardzo szczegółowa. E. G. Leonard dokonuje przejrzystej prezentacji w pierwszym tomie swojej Histoire generale du protestantisme, Paris 1961; wydanie angielskie z roku 1965 zawiera bardzo dokładną bibliografię. The New Cambridge History. 1.1, II, dotycząca okresu 1493-1559, składa się, jak większość współcześnie pisanych historii świata, z prac wielu znanych specjalistów. Owen Chadwick występuje w pracy The Reformation, 1964, z pozycji teologa anglikańskiego. Korzystałem ponadto z pracy Harolda J. Grimma The Reforma-tion Era, New York 1954, oraz pracy Hajo Holborna pod tym samym tytułem, New York 1959. Stanowiąca część Propylden-Weltgeschichte, 1941, praca G. Rittera Die Neugestaltung Europas im 16. Jahrhundert została wznowiona w roku 1950. Oprócz tego: Ricarda Huch Das Zeitalter der Glaubensspaltung, 1937, i W. E. Peuckert Die grofie Wende, das apokal\ Niepokoje wittenberskie i dalsze 326 Złudna wiosna 340 Holender papieżem 362 Sickingen i zmierzch rycerzy 372 W półmroku 390 Bitwa pod Pawią 408 Wielka wojna chłopska 423 Część trzecia WITTENBERSKI REFORMATOR Pani doktorowa 451 O niewolnej woli 470 • Sacco di Ronią 487 Protestanci 503 Druga reformacja 519 Zmierzch życia 546 579