Zygmunt Freud Urodzony 6 V 1856 w Freibergu (obecnie Pribor) na Morawach, zm. 23 IX 1939 w Hempsted k. Londynu; austriacki neurolog, neuropatolog, psycholog i psychiatra, twórca psychoanalizy i psychologii głębi. Działalność: Po uzyskaniu w 1881 stopnia doktora medycyny na Uniwersytecie w Wiedniu został aspirantem w Szpitalu Das Allgemeine Krankenhaus w Wiedniu, od 1885 był docentem prywatnym, a w latach 1902-38 profesorem neuropatologii na Uniwersytecie Wiedeńskim, równocześnie od X 1885 do IV 1886 pracował pod kierunkiem J. M. Charcota w Klinice Salpetriere w Paryżu. W 1886 rozpoczął prywatną praktykę neurologiczną w Wiedniu, wraz z J. Breuerem opracował technikę katharis; w latach 1886 - 93 pracował jako neurolog w Instytucie Neurologicznym Kassowitza w Wiedniu, 1886 studiował w Berlinie w Szpitalu Cesarza Fryderyka (pod kierunkiem A. Bagińskiego) oraz na oddziale chorób nerwowych i umysłowych Szpitala Charite (pod kierunkiem R. Thomsena i H. Oppenheima), a podczas kolejnego pobytu we Francji (1889) — w Klinice Wydziału Medycznego Uniwersytetu w Nancy (pod kierunkiem H.-M. H. Bernheima). Był współzałożycielem i wydawcą (1909 - 14) pisma „Jahrbuch fur psychoanalytische und psychopathologische Forschungen" oraz współzałożycielem pism „Zentralblatt fur Psychoanalyse" (1910 -12) i „Imago" (1912 - 38). W 1903 był założycielem i prezesem, a od 1910 kierownikiem naukowym Wiedeńskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego; 1910 był współzałożycielem Międzynarodowego Stowarzyszenia Psychoanalitycznego; od 1936 członkiem zagranicznym Royal Society w Londynie. W 1938 wyemigrował do Londynu, gdzie podjął wykłady na Uniwersytecie Londyńskim. Freud reprezentował w psychologii stanowisko dynamiczne, pojmując psychikę jako zorganizowany układ sił nieświadomych; w 1886 wprowadził termin „psychoanaliza", a w 1887 opracował teorię psychoanalizy. Opracował również etiopatologię nerwic; był autorem symbolicznej interpretacji marzeń sennych. Zygmunt | Biblioteka Klasyków Psycnologii Komitet Redakcyjny Włodzimierz Szewczuk - przewodniczący Jan Legowicz Józef Pięter Janusz Reykowski Bogdan Suchodolski Tadeusz Tomaszewski Artur Kowaliszyn - sekretarz F Zygmunt l reud Psychopatologia żyda codziennego Marzenia senne Państwowe Wydawnictwo Naukowe -Warszawa 19gy Tytuły oryginałów: • \ l •• Żur Psychopathologie des Alltagslebens (Uber Vergessen, Versprechen, Vergreifen, Aberglaube und Irrtum), 1901 Pierwsze wydanie polskie 1912 Przełożyli LUDWIK JEKELS i HELENA IYANKA Przekład uzupełnił i poprawił na podstawie S. Freud Gesammelte Werke, Vierter Band Imago Publishing Co., T-dd, Loradon WŁODZIMIERZ SZEWCZUK Uber den Traum, 1901 S. Freud Gesammelte Werke, Zweiter und dritter Band Przełożył WŁODZIMIERZ SZEWCZUK Notę o autorze i bibliografię oj Adam A. Zych Projekt graficzny serii Zygmunt Ziemka Redaktor Danuta Sulewska Redalktor techniczny Bożena Siedlecka Korektor Alina Dudkowska © Copyright for the PoUsh edition by Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1987 Zygmunt Freud i jego koncepcja człowieka Nie ulega wątpliwości, że rozwijana przez Zygmunta Freuda psychoanaliza była wielkim wydarzeniem w historii psychologii, że jej znaczenie wykroczyło poza granice tej nauki. Nie ulega jednak również wątpliwości, że uczniowie i wyznawcy Freuda, szczególnie ci mniej twórczy, zbyt wcześnie zbudowali świątynie pod jego wezwaniem, zbyt wcześnie postawili mu pomnik. Utrudniało to niepomiernie obiektywne spojrzenie na jego osiągnięcia. Jak słusznie podkreślał Frank Suloway 1, uczniowie Freuda stworzyli mit o przełomowej oryginalności swego mistrza, a wraz z tym mitem — ortodoksyjny kult psychoanalizy. Do tego walnie przyczynił się sam Freud, gdyż uporczywie starał się przekonać wszystkich, że jego psychoanalityczna koncepcja człowieka jest tworem na wskroś oryginalnym. Odżegnywał się od wszelkich wpływów. Tymczasem jest faktem historycznym, że koncepcja Freuda to synteza, z pewnością synteza twórcza, oparta na wielowątkowym materiale poglądów filozoficznych, a także doświadczeń psychiatrycznych, cudzych i własnych. Freud, jak wielu innych pionierów problematyki osobowości, był z zawodu lekarzem. Wcześniejsze od me- ISBN 83-01-07644-5 1 F. Suloway Freud: Biologe der Seele. 1934. dycznych były jego zainteresowania biologiczne. One związały go ze szkołą Hermanna Helmholtza — szczególnie z fizjologiem Ernestem Briicke, który na kanwie jednej z idei Helmholtza budował koncepcję żywego organizmu, w tym także człowieka, jako względnie zamkniętego układu dynamicznego, rządzonego prawami natury, podobnie jak rządzą one całą rzeczywistością, do której należy i ta drobna cząsteczka, jaką jest człowiek. Trzeba pamiętać, że przełom XIX i XX w. to czasy triumfu zasady zachowania energii, czasy rozpatrywania wszystkiego w aspekcie energetycznym. Ale przełom epok to równocześnie renesans różnych postaci wo-luntaryzmu. Wszystkie one sięgały do Arthura Schopen-hauera i jego idei woli jako ontologicznej osnowy wszelkiego istnienia. Rozwijając idee Friedricha Schellinga uznał Schopenhauer wolę za ontologiczną osnowę wszelkiego istnienia. Bezprzyczynowa wola, jako rzecz sama w sobie, duchowa praosnowa wszystkiego, przejawia się we wszystkim, od świata nieorganicznego zaczynając, przez świat organiczny, pierwotny, aż do człowieka włącznie. Świat materialny jest po prostu obiektywizacją woli. Wola sama jest pozbawiona sensu, jest ślepą siłą istnienia, żądzą życia dla samego życia. Głód, miłość są najpotężniejszymi napędami wszelkiego działania, w nich jawi się wola życia. Człowiek, opanowany dzikimi, nie dającymi się nigdy okiełznać instynktami, opanowany tą właśnie żądzą życia, nie jest w stanie niczego zmienić w jakiś istotny sposób w tym bezustannym stawaniu się, w tej obiektywizacji woli. Natura ludzka — w jeszcze większym stopniu niż zwierząt — jest zła w swej istocie i jako taka niezmienna. Jeżeli wola staje się u człowieka świadoma, to wchodzi automatycznie w permanentny konflikt ze swoim źródłem — wolą pierwotną. Jednostka ludzka chce za wszelką cenę być ośrodkiem wszystkiego. Każdy człowiek jest gotów zni- szczyć świat, byle swoje własne „ja", tę, jak mówi autor „Świata jako woli i jako wyobrażenia" (Die Welt als Wille und Vorstellung), kroplę w morzu utrzymać nieco dłużej w stanie jednostkowego istnienia. W tym konflikcie tkwi przyczyna wiecznego ludzkiego cierpienia. Te dwie koncepcje organizmu żywej jednostki — jako systemu energetycznego oraz jako głębinowej siły, pędu urzeczywistniającego się w stającym się życiu człowieka, wypełniającego je treścią — stały się osnową psychoanalitycznej teorii osobowości skonstruowanej przez Freuda. Jej szczegółowa postać ukształtowała się pod wpływem doświadczeń i przemyśleń psychiatrycznych. Zainteresowania medyczne Freuda kierowały się ku neurologii. Pasjonował się problematyką zaburzeń nerwowych. Nie tylko on. Problematyka ta absorbowała całą ówczesną psychiatrię. Szukano odpowiedzi na pytania o przyczyny tych zaburzeń. Pytania te nakładały się na ogólniejsze zagadnienie: jaki jest człowiek, jaka jest jego rzeczywista natura — zagadnienie, przed którym, jak wcześniej już zostało podkreślone, zatrzymywała się XIX-wieczna psychologia eksperymentalna, a którego rozwiązania — już nie filozoficznego w stylu traktatów o naturze ludzkiej, lecz naukowego — coraz natarczywiej domagało się życie. W słynnej szkole francuskiej Jeana M. Charcota w Paryżu zarysowała się propozycja odpowiedzi na to pytanie. Pewne było, że bardzo wiele zaburzeń, które w klinice Charcota leczono rnetodą hipnozy, wywodziło się z konfliktów wewnętrznych jednostki. Dla Charcota, w którego klinice, w słynnym na cały świat ośrodku Salpetriere, Frp.ud odbywał staż naukowy w latach 1885-1886, pewne było jeszcze i to, że te konflikty najczęściej powstają na podłożu erotyczno-sek-sualnym. Stefan Z-yeig relacjonuje w autobiografii Świat wczorajszy wypowiedź Freuda o jego rozmowie z Charcotem, w której toku wielki psychiatra francuski dał jednoznaczny wyraz takiemu właśnie przypuszczeniu, podkreślając równocześnie, że nie nadaje się to jednak do oficjalnego przedstawienia, gdyż wywołałoby sprzeciw opinii publicznej. Trzeba pamiętać, że przełom XIX i XX w. to czasy pruderii, z którą liczyły się nawet podręczniki anatomii i fizjologii. W latach 1880 - 1882 lekarz wiedeński dr Józef Breuer, z którym Freud współpracował, stosował w leczeniu zaburzeń nerwowych metodę wszechstronnego wypowiadania się pacjenta na temat swojej choroby, uzyskując w ten sposób w wielu przypadkach znaczne polepszenie stanu pacjenta. W 1895 r. Freud udoskonalił samą technikę wydobywania zwierzeń pacjentów. Analiza treści zwierzeń, wynurzeń pacjentów, potwierdziła to, co znajdował Charcot. Freud zaczai konstruować swoją teorię osobowości. Człowiek jako istota organiczna stanowi dynamiczny system energetyczny, który w wyniku ciągłych oddziaływań świata zewnętrznego znajduje się w stanie chwiejnej równowagi. Podstawową, pierwotną część tego systemu stanowi potencjał energetyczny, nazwany przez Freuda id lub es, czyli „ono". Swoją energię czerpie „ono" z całokształtu procesów przemiany materii opierającej się na przyjmowaniu pożywienia ze świata otaczającego. Równocześnie stanowi „ono", według Freuda, „prawdziwą rzeczywistość psychiczną", ale jeszcze bez jakiegokolwiek kontaktu z obiektywną rzeczywistością. Jest to najbardziej wewnętrzny świat osobnika. Nietrudno dopatrzeć się tutaj podobieństwa do „pierwotnego pędu", stanowiącego samą istotę rzeczywistości, u Schopenhauera. Przemiana materii i ogól pobudzeń prowadzą do powstania nadmiaru energii, a tym samym do stanu napięcia, szukającego ujścia, zmierzającego do wyładowania" się, a przez to do swoistej formy urzeczywistnienia, którą rządzi zasada przyjemności. Rozładowanie napięcia zgodne z tą zasadą dokonuje się albo poprzez czynności odruchowe oparte na wrodzonych mechanizmach, albo poprzez bardziej złożone reakcje psychiczne w postaci wyobrażeń lub halucynacji, zaspokajających w swoiście psychiczny sposób pragnienia, życzenia pierwotnego id. Jednakże to wszystko nie może zredukować całkowicie napięcia energetycznego, zwłaszcza że potrzeby organizmu zmuszają osobnika do działań prowadzących do kontaktu z obiektywnym światem, z otaczającą go rzeczywistością. W tym kontakcie z rzeczywistością nieokreślony świat doznań pierwotnych zaczyna się konkretyzować, powstają spostrzeżenia, zaczyna różnicować się zaspokajanie życzeń i to, co życzenie zaspokaja, zaczyna się tworzyć druga warstwa osobowości, nazwana przez Freuda ego albo ich, to znaczy „ja". To „ja" jest „zbudowane" ze spostrzeżeń przedmiotów świata otaczającego i samego siebie, z myśli, z realistycznego myślenia o rzeczach, myślenia, które w płaszczyźnie świadomej planuje zaspokajanie pierwotnych pragnień. Jest jasne, że to ego jest jedynie nową (powstałą w kontakcie z rzeczywistością) postacią id, jest, jak można by się wyrazić, zorganizowaną porcją id. Od swego rozwojowego zarania jest ono stale na usługach id, z niego czerpie swą energię i jego celom służy. Podobnie jak id i ego jest nastawione na wchłonięcie, zawładnięcie wszystkim dla zaspokojenia pierwotnego pragnienia. Tutaj już można uzupełnić: pragnienia o charakterze seksualnym. Freud zamiast tego terminu używa często określenia „libidalny". Id utożsamia on z libido, z dążeniem do jakiejś najpierwotniejszej rozkoszy. Gdyby realizacji tego pierwotnego popędu nic nie stało na przeszkodzie, jednostka niszczyłaby wszy- li 10 stkd,eco nie służyłoby zaspokojeniu. Uniemożliwiłoby to współistnienie, społeczne życie gatunku. Społeczeństwo ogranicza tę realizację, tworząc tym samym w osobniku od najwcześniejszych lat jego życia trzecią warstwę osobowości, warstwę umożliwiającą współżycie ludzi, a poprzez to istnienie samej jednostki. Od rodziców, od otoczenia dorosłych, w szkole dziecko przejmuje system wartości i ideałów społecznych, system ograniczający bezwzględną realizację zasady przyjemności. To przejmowanie jest oparte na nagradzaniu z jednej, a karaniu z drugiej strony, nagradzaniu tych działań, które są społecznie dopuszczalne, a karaniu przeciwnych. System nakazów i zakazów wydawanych przez społeczność dorosłych, utrwalonych u dziecka, uwewnętrznionych, staje się jego sumieniem, które ocenia, wartościuje każde jego poznanie, każde jego działanie zarówno zamierzone, jak i wykonywane czy wykonane. Równolegle do kształtowania się sumienia tworzy się i rozbudowuje ideał własnego „ja". Rozpoczyna ten proces wpływ wychowawczy, a kończy, nie zawsze, samodoskonalenie danej jednostki. Sumienie i „ja" idealne to dwa składniki trzeciej warstwy osobowości, nazwanej przez Freuda super--ego, uber-ich, czyli „nad-ja". Reprezentowane przez nie wartości decydują, czy jednostka przeżywa poczucie winy za swój czyn, czy też jest dumna z niego. Bliższe określenie tych „warstw", „pokładów" czy „podsystemów", ich natury, nie jest łatwe. Nie są one bytami, nie stanowią one części czy segmentów jakiejś całości. Tego rodzaju określenia są jedynie obrazowymi przenośniami. W rzeczywistości składają się na nie różnorodne procesy zachodzące w tym samym osobniku, z tym że jako id mają one charakter biopsychiczny, jako ego — psychiczny, a jako superego — psychospołeczny. Freud nigdy nie odnosił ich do rzeczywistej anatomicznej struktury organizmu, do struktury jego układu nerwowego. Rozpatrując sprawę od tej strony, bardzo istotnej, nie możemy tych procesów w żaden sposób zlokalizować. Są one zawieszone w próżni spekulatywnego modelu. Freud wprawdzie posługiwał się chętnie pojęciem systemu energetycznego, ale znowu brak bliższych określeń nie pozwala na jego jednoznaczną interpretację. Zgodnie z ówczesnym rozróżnianiem rodzajów energii w zależności od postaci jej działania Freud używał określenia „energia psychiczna", rozumiejąc przez to energię psychicznej aktywności osobnika. I dalej, zgodnie z panującą w nauce zasadą zachowania energii, „energia fizyczna" może przechodzić w „energię psychiczną" i na odwrót. Właśnie w „systemie", „warstwie", „sferze" id zachodzi taka przemiana, gdy energia wchłaniana przez organizm w postaci pokarmu, częściowo zużywa się na czynności krążenia, skurcze mięśni, częściowo na spostrzeganie, myślenie, a w swojej reszcie staje się psychiczną energią popędu, dążenia, pragnienia natury libi-dalnej. I tutaj dochodzimy do najistotniejszej części freudow-skiej koncepcji człowieka. Libidalny popęd jest nie tylko energią działania, ale stanowi równocześnie motyw ukierunkowujący działanie, wyznaczający mu cel, zasadniczy stały cel. Przedmioty działania, poprzez które ten cel bywa realizowany, mogą się w ciągu życia zmieniać. W tych przemianach wyraża się plastyczność jednostkowa, ale — trzeba to szczególnie wyraźnie podkreślić — plastyczność ta jest uwarunkowana jedynie przemieszczaniem się tej samej energii psychicznej, energii libido. Nie jest to jednak jeszcze pełny obraz człowieka. Musimy ponownie wrócić do najgłębszej jego warstwy, do id. Popęd seksualny z jego dążeniem do rozkoszy ma do swojej dyspozycji drugi popęd pierwotny, popęd niszcze- 13 12 nią. Nie ma takiego okrucieństwa, do którego człowiek pod naporem tego popędu nie byłby zdolny, gdy podstawowe libidalne tendencje nie zostały okiełznane w jakiś sposób. „Chętnie zapomina się o tym, że człowiek nie jest łagodną i godną miłości istotą — wywodzi Freud — która najwyżej — kiedy zostanie zaatakowana — potrafi się tylko bronić, lecz że człowiek posiada wśród swych popędów także potężną porcję skłonności agresywnych. Wskutek tego bliźni jest dlań nie tylko potencjalnym pomocnikiem i obiektem pożądania płciowego, lecz także stanowi pokusę, aby w stosunku do niego dać upust skłonnościom agresywnym, wykorzystać jego pracę nie . wynagradzając go, wyzyskać go seksualnie bez jego zgody, zawładnąć jego mieniem, upokorzyć go, sprawić mu ból, zadręczyć go i zabić. Homo homini lupus — kto po wszystkich doświadczeniach życia i historii ma jeszcze odwagę zaprzeczyć temu zdaniu? Ta okrutna skłonność do agresji z reguły czeka tylko na jakąś prowokację albo staje w służbie jakichś innych zamiarów, których cel można by osiągnąć także za pomocą łagodniejszych środków. W sprzyjających okolicznościach, kiedy ustaje działanie sił, które hamowały dotąd tendencje agresywne, agresja objawia się spontanicznie i ukazuje człowieka jako dziką bestię, której obce są względy dla istot jej własnego gatunku. Kto przypomni sobie grozę Wędrówek Ludów, najazdu Hunów i Mongołów Dżyngis-cha-na i Timur Lenka, zdobycie Jerozolimy przez pobożnych (J krzyżowców, a nawet jeszcze okropności wojny światowej, ten będzie musiał z całą pokorą uznać prawdziwość tego poglądu" 2. * Z. Freud Kultura jako żródlo cierpień. W: Z. Freud Czto-wiek, religia, kultura. Warszawa 1967, Książka i Wiedza, s. 282—283. Freud był przekonany, że każdy człowiek ma dostateczną liczbę okazji, by uświadomić sobie, wyczuć w sobie samym istnienie skłonności agresywnych, a jeszcze więcej okazji do obserwowania pierwotnej wrogości panującej między ludźmi. Wystarczy nieraz bardzo drobne, ledwo zauważalne ograniczenie czyichś życzeń, tendencji, dążeń, by wywołać konflikt i starcie. Wobec pierwotnie wrogiego stosunku ludzi względem siebie istnieje od początku niebezpieczeństwo rozpadu i zagłady życia gatunku. W toku rozwoju gatunek ludzki wykształcił jako narzędzie samoobrony przed zagładą — kulturę. Kultura stanowi całokształt działań ludzkich i ich wytworów ograniczających życie popędowe, skierowujących jego energię na boczne, zastępcze tory. Pogląd, że istotą kultury jest podbój przyrody i stwarzanie człowiekowi lepszych warunków egzystencji, nie odpowiada rzeczywistemu stanowi rzeczy. Akcent, według Freuda, należy położyć na stronę psychiczną. Dla niego kluczowym problemem jest to, czy i jak dalece dzięki kulturze ludzie rezygnują z realizacji pierwotnych popędów na rzecz ich wysublimowanych namiastek. Jej osiągnięcia są olbrzymie — Freud miesza tutaj pojęcia kultury i cywilizacji — od wytworzenia pierwszych najprymitywniejszych narzędzi, opanowania ognia, do wspaniałych maszyn i urządzeń pozwalających człowiekowi panować w dużym stopniu nad przyrodą, następnie — wartości intelektualnych, naukowych i artystycznych, systemów religijnych, filozoficznych, etycznych. Powstał rozległy świat idei, ideałów człowieka, którymi się szczyci i które określają w jakimś stopniu, najbardziej w płaszczyźnie wyobrażeniowej, jego życie. Do tego dodać jeszcze należy ważną cechę kultury, jaką jest regulowanie wzajemnych stosunków między ludźmi. Cała kultura powstała nie jako rezultat rozwoju społecznych warunków życia człowieka zdobywającego lep- 14 15 sze poznanie świata, coraz pełniejszą świadomość swoich możliwości, lecz jako skutek obrony człowieka przed swoją zachłanną popędliwością seksualną i przed własną agresją. „Kultura musi używać wszelkich środków — czytamy u Freuda — aby ograniczyć agresywne popędy człowieka i pohamować ich objawy. Stąd więc obfitość metod, które mają skłaniać ludzi do wzajemnego upodabniania się i do hamowania związków erotycznych, stąd ograniczenie popędu płciowego, a także idealny nakaz miłowania bliźniego jak siebie samego, który w istocie można usprawiedliwić tym, że nic bardziej nie sprzeciwia się pierwotnej naturze ludzkiej" 3. Wszystko to, co Freud odnosił konkretnie do marzeń sennych jako klapy bezpieczeństwa dla „najgłębszej, płomiennej ciekłej warstwy naszego świata podziemnego", jakim jest libido, można bez najmniejszej zmiany zastosować do kultury. „Niedobre zachcianki fermentują w każdym z nas — bezsilna chęć władzy, odepchnięte i tchórzliwie skręcone pragnienie anarchii, próżność, zazdrość, chciwość. Każda kobieta, którą przelotnie mijamy, budzi króciutki dreszcz lubieżności i ta nie zadośćuczyniona żądza posiadania kłębi się na dnie podświadomości jak żmija zwinięta i jak żmija jadowita. Czyż nie spłaszczyłaby się dusza pod takim ciśnieniem atmosferycznym albo nie poderwałaby się w skoku morderczych zamachów, gdyby te tamowane pragnienia nie znajdowały ujścia" * w kulturze. Freud, konstruując swój model człowieka, którego zarysy były gotowe wcześniej niż baza empiryczna, mają- *. v- * Ibid., s. 283. < Ibid. 16 ca stanowić jego fundament, podkreślał szczególnie''mocno, że było odwrotnie, że to fakty, że obserwacja i analiza materiału empirycznego doprowadziły go do takiego właśnie modelu człowieka. Każdy czytelnik Wizerunku własnego 5 ma możliwość przekonania się, że Freud oderwał zupełnie świat własnych myśli, własnych doświadczeń od tej rzeczywistości, historycznej rzeczywistości, w której żył i której poglądy nie były, bo nie mogły być, mu obce. Odżegnanie się od Briickego, Helmholtza, od Schopenhauera, Nietzschego, żeby już nie wspomnieć o Herbarcie, wreszcie od Charcota i Janeta było świadomym (zgodnie z koncepcją Freuda należałoby powiedzieć: nieświadomym) zafałszowaniem drogi, jaką szedł budując początki psychoanalizy 6. Jak przedstawiała się owa baza empiryczna, która została uznana za fundament psychoanalizy? Przede wszystkim należy wyraźnie zaznaczyć, że gromadzenie przez Freuda tzw. materiału faktycznego pozostawia bardzo wiele do życzenia, nie spełnia podstawowych wymogów badania naukowego. Materiałem faktycznym były z pewnością symptomy nerwicowe i zachowania pacjentów. Były nim również rzeczywiste spontaniczne i stymulowane wypowiedzi pacjentów. Niestety Freud nie prowadził żadnych systematycznych protokołów. Niekiedy skrótowo notował niektóre zdarzenia. Jedyną relacją o nich były wypowiedzi samego Freuda po miesiącach, a nawet po latach. Ale nawet w tych, z reguły skrótowych, relacjach trudno odróżnić zjawisko od jego interpretacji. W postępowaniu Freuda nie trudno odczytać regułę: szukać tak długo, aż się znajdzie to i tylko to, co... powinno być znalezione, by być 5 Z. Freud Wizerunek własny. Wars, Snalizy. awa 1973, « ««• | 17 6 W. Szewczuk Wstęp do anty-psy^ Książka i Wiedza; szczególnie część w zgodzie z koncepcją. Doskonałym przykładem takiego poszukiwania jest przypadek opisany przez Freuda w Psychopatologii życia codziennego. Autor „Tłumaczenia marzeń sennych" 7 pisze w liście do przyjaciela, że ukończył właśnie korektę tej książki i że nie zmieni w niej już nic, „choćby miała zawierać 2467 błędów". Zainteresowany podaną liczbą zaczyna szukać i po żmudnych poszukiwaniach stwierdza: „Obchodziłem swoją pełnoletność, a więc 24 rocznicę urodzin, w areszcie wojskowym [...]. A więc było to w roku 1880; upłynęło od tego czasu 19 lat. I oto masz cyfrę 24 w liczbie 2467. A teraz weź liczbę lat mego wieku 43 i dodaj do niej 24, a otrzymasz 67! To znaczy, że na zapytanie, czy chciałbym także przejść w stan spoczynku, powstało we mnie życzenie, bym jeszcze 24 lata mógł pracować! Widocznie martwi mnie to, że w tym czasie, w którym śledziłem karierę pułkownika M., sam zaszedłem niewysoko, a zarazem odczuwam pewien rodzaj triumfu, że on skończył swą karierę, a ja mam jeszcze wszelkie możliwości przed sobą" 8. Przykład ten ma być dowodem, że pozornie przypadkowo wypowiedziana liczba ujawnia nurtujące w nieświadomości myśli o charakterze życzeniowym. Wiele takich i jeszcze bardziej zaskakujących przykładów znajduje się we wspomnianej pracy. Trzeba także dodać, że Freud miał zwyczaj poświęcania każdemu pacjentowi jednej godziny dziennie i że jego analizy przeciągały się na miesiące, a nawet lata. H. K. Wells 9 twierdzi, że Freud mimo to nie skończył ani jednej ze swoich analiz. W tej sytuacji historia cho- 7 Z. Freud Die Traumdeutung. 1900. 8 Z. Freud psychopatologia życia cdziennego, s. 305 niniejszej książki. ^j,^"''*1 » *"• * H. K.'Wells ZmierzcĄ psychoanalizy. Warszawa 1968, Książ ka i Wiedza, s. 22, I" "''• roby była nie tyle udokumentowaną zapisami historią, ile rozwijającą się w czasie interpretacją, ukierunkowaną na z góry założony cel. Wielu autorów zwracało uwagę na fakt, że twórca psychoanalizy dawał się nabierać różnym nimfomankom, że zdarzały się przypadki kłopotliwych wpadek. Jest znany i często cytowany w literaturze przypadek pacjentki, której nerwicę Freud sprowadzał do wspomnień gwałtu ze strony ojca w wieku pięciu lat, gdy tymczasem okazało się, że to było po prostu niemożliwe, gdyż ojciec pacjentki był przez lata całe nieobecny w kraju. Nie spowodowało to jednak zmiany, przynajmniej w tym okresie, w poglądach Freuda. Znajdowało się to, co chciało się znaleźć, mimo iż Freud wielokrotnie podkreślał w swoich pracach, że w poszukiwaniach liczył się zawsze z faktami, a unikał nastawiania się na określone wyniki. Materiałem empirycznym, który miał podbudować freudowską koncepcję człowieka, były dane pochodzące z czterech obszarów zjawisk: czynności pomyłkowych, zapominania, marzeń sennych i nerwic. Im właśnie poświęcił obie prace prezentowane w tym tomie. Czynności pomyłkowe obejmują przejęzyczenia, błędne odczyty napisów, upuszczenia przedmiotów itp., znane każdemu z życia codziennego. Autorzy, którzy przed Freudem zajmowali się tego rodzaju zjawiskami, nie traktowali ich bynajmniej jako bezprzyczynowych, ale widzieli w nich zdarzenia przypadkowe w tym sensie, że nie zamierzone przez sprawcę. Wyjaśniali je takimi czynnikami, jak zmęczenie, roztargnienie, podniecenie, które ograniczają kontrolę wykonywania czynności, a tym samym umożliwiają pomyłki. Freud nie zaprzeczał, że tego rodzaju okoliczności sprzyjają powstawaniu pomyłek, ale nie one decydują, gdyż możliwości wykolejeń czynności jest wiele. Jego zdaniem konieczny jest 19 l ,*.. motyw, jakaś siła, która stanowi przyczynę pomyłki. Czynności pomyłkowe nie są zatem przypadkowymi zjawiskami, lecz „poważnymi aktami psychicznymi, [które] mają swój sens, powstają przez współdziałanie albo raczej przez wzajemne oddziaływanie na siebie dwóch różnych zamiarów" 10. Analiza tych przypadków prowadzi niezbicie, zdaniem Freuda, do ciemnych dziedzin życia psychicznego, takich jak: nikczemna zazdrość, wspomnienia seksualne z dzieciństwa czy aktualne zakazane życzenia seksualne, pragnienia ambicjonalne, niszczycielskie, nadmierne ambicje itp. Narzuca się pytanie, czy we wszystkich przypadkach czynności pomyłkowych dochodzą do głosu tego rodzaju tendencje. Freud był przekonany, że tak właśnie jest. Drugi obszar zjawisk, z wcześniej wymienionych, to zapominanie. Właściwie i te zjawiska Freud traktował jako szczególną postać czynności pomyłkowych. Psychologowie w czasach Freuda i wcześniej ujmowali zapominanie bądź jako skutek samorzutnego procesu naturalnego (zacieranie się śladów pamięciowych, rozpad związków skojarzeniowych), bądź jako wynik zaburzeń organicznych w mózgu. Zdaniem Freuda żadna z tych teorii nie wyjaśniła podstawowych zjawisk z tego zakresu. Żadna z nich nie mogła np. odpowiedzieć na pytanie, jak to jest możliwe, że po wielu latach przypomina się coś, co uważaliśmy za całkowicie zapomniane. Tutaj tok rozumowania Freuda był analogiczny jak przy poprzednio omawianych czynnościach pomyłkowych: zapomnienie ma przyczynę w samej treści zapomnianego; zapominanie ma swój określony sens, za nim kryje się określony motyw. Już w 1898 r. Freud był przekonany, że każde zapomnienie jest dowodem istnienia stłumionych, wypartych ze świadomości treści i że te stłumione treści dążą do ujawnienia się, jeżeli tylko zaistnieją korzystne po temu okoliczności. Może to nastąpić nawet po wielu latach oL<. -; --, f-: ' ••-'-?: ' . "•" '"'''- "' 1; ^•''">•'"'• '"-'-'rl •" wyeksponowali wielkie źhaćźśńie okresu dzieciństwa dla indywidualnego rozwoju każdego człowieka. W okresie dzieciństwa zarysowują się pierwsze wzory, pierwsze postawy, pierwsze konflikty, zarysowują się sposoby kontaktów międzyludzkich, widzenia innych i przeżywania siebie. Odrzucając jednostronność przypisywania decydującej roli czynnikowi seksualnemu w tym wszystkim, zachowujemy pogląd na znaczenie tego okresu. Chcąc zrozumieć bieg życia pojedynczego człowieka, nie możemy nie sięgać do jego dzieciństwa. Chcąc prawidłowo kształtować rozwój młodego człowieka, wychowywać go, nie możemy nie doceniać niczego, co w tym okresie dzieje się, i to nie z naszego, lecz z dziecięcego punktu widzenia. Wszystkie wymienione tutaj i inne zasługi zapewniały Freudowi trwałe miejsce w gronie najwybitniejszych psychologów. Należy jednak równocześnie obiektywnie zaznaczyć, że nie są to zasługi na miarę Kopernika, o czym starali się przekonać współczesnych wielbiciele twórcy psychoanalizy. Stefan Zweig pisał: „Być może, że przyszła historia filozofii przyrówna ten zwrotny moment w psychologii do odkrycia Kopernika, który jednym przesunięciem pojęć zmienił c5ły światopogląd mu współczesny" 1S. Miał przy tym na myśli degradację świadomości na rzecz nieświadomości. Zweig nie był pierwszym autorem takiego porównania. Pierwszym był sam Freud. We Wstępie do psychoanalizy czytamy: „Nie dziwcie się temu i nie sądźcie, że opór przeciw nam [psychoanalitykom — W.S.] polega li tylko na trud- 15 S. Zweig Świat wczorajszy. Przekład M. Wassermanówny. Warszawa 1933. , -,. , , ności zrozumienia nieświadomego lub na względnej nie-dostępności doświadczeń, które wykazują jego istnienie. Myślę, że źródło tego leży głębiej. W biegu czasu ludzkość musiała znieść ze strony nauki dwie dotkliwe obrazy naiwnej miłości własnej: pierwszą, kiedy dowiedziała się, że nasza ziemia nie jest punktem centralnym wszechświata, lecz maleńką cząstką systemu światów, którego wielkość ledwo możemy sobie wyobrazić — obraza ta łączy się dla nas z imieniem Kopernika, chociaż już nauka aleksandryjska zwiastowała coś podobnego; drugą — wtedy, kiedy badanie biologiczne zniweczyło roszczenia człowieka do pierwszeństwa, wskazując mu na jego pochodzenie ze świata zwierzęcego i nieznisz-czalność jego natury zwierzęcej. To przewartościowanie odbyło się za dni naszych pod wpływem Ch. Darwina, Wallace'a i ich poprzedników, nie bez silnego oporu współczesnych. Trzecią i najdotkliwszą porażkę ma ponieść ludzkie urojenie wielkości ze strony dzisiejszych badań psychologicznych, które chcą dowieść naszemu «ja», że nie jest ono panem nawet we własnym domu, lecz poprzestać musi na skąpych wieściach o tym, co odbywa się nieświadomie w jego życiu duchowym" 16. Podobnie jak w swoich uogólnieniach danych empirycznych, daleko nie wystarczających, był Freud również niepohamowany W ocenach innych ludzi i siebie samego. Żadna z tzw. fundamentalnych tez psychoanalizy nie została przez niego, podobnie jak przez żadnego z późniejszych psychoanalityków, udowodniona. Świadomość nie została zdetronizowana, była i pozostała decydującym czynnikiem w życiu człowieka. Nie było więc tytułu do porównywania libidalnej koncepcji człowieka z teorią heliocentryczną i teorią ewolucji. Zarozumiałość Freuda kontrastuje rażąco z niezwykłą skromnością Ko- 16 Z. Freud Wstęp do psychoanalizy. Op. cit., s. 255. 29 28 pernika i Darwina, którzy przedstawili niepodważalne dowody na rzecz opracowanych przez siebie teorii. Popełniony przez Freuda w punkcie wyjścia błąd nie pozwolił mu do końca życia zrozumieć prawdy o człowieku, tej prawdy, o której poucza historia, którą współczesność ukazuje bezstronnemu zdroworozsądkowe myślącemu obserwatorowi. Niezaprzeczalnymi faktami były okropności wędrówek ludów, najazdy Hunów i Mongołów, Dżingis-chana i Tamerlana, zdobycie Jerozolimy przez pobożnych krzyżowców, o których pisał Freud, niezaprzeczalnymi faktami były jeszcze większe okropności ludobójstwa Hitlera, rzezie milionów ludzi w Kambodży i Wietnamie. Ale również niezaprzeczalnym faktem było i jest życie milionów ludzi, którzy nigdy nie zagrażali życiu innych ludzi, a wśród nich są tacy, którzy pomoc innym uważają za swój obowiązek, a wśród tych tacy, którzy życie swoje poświęcili, by chronić życie innych. Ani Freud, ani nikt z współczesnych agresjologów kontynuujących jego mit o dzikiej bestii tkwiącej w naturze ludzkiej nie potrafił zrozumieć, że człowiek może być zarówno oprawcą, jak i bohaterem, że w punkcie wyjścia nie jest ani jednym, ani drugim, że jednym i drugim staje się w zależności od całokształtu warunków społeczno-politycznych, w jakich żyje, od złożonego splotu czynników jego indywidualnego biegu życia. Włodzimierz Szewczuk Psychopatologia życia codziennego O zapominaniu, przejęzyczeniach, czynnościach pomyłkowych, zabobonach i błędach Zapominanie imion własnych Rozdział I Teraz powietrze pełne takich strachów, Iż nie wie nikt, jakby ich mógł uniknąć, Choć jasny dzień przytomnie się uśmiecha, Lecz w senne mary uwikła nas wnet noc. Goethe Faust część druga, akt piąty W roku 1898 ogłosiłem w „Monatsschrift fur Psychiatrie und Neurologie" małą rozprawę pt. Zum psichi-schen Mechanismus der Vergesslichkeit („O psychicznym mechanizmie zapominania"), której treść chcę tutaj powtórzyć i wziąć za punkt wyjścia do dalszych rozważań. Poddałem tam analizie psychologicznej częsty przypadek chwilowego zapomnienia imion własnych, oparty na przykładzie z samoobserwacji, i doszedłem do wniosku, że ten zwykły i praktycznie nie bardzo ważny pojedynczy przypadek, gdzie jedna z funkcji psychicznych, tj. pamięć, nas zawodzi — dopuszcza wyjaśnienie prowadzące daleko poza zwykłe rozumienie tego zjawiska. Jeśli się nie bardzo mylę, to psycholog, od którego by się żądało wyjaśnienia, dlaczego tak często zapominamy nazwiska dobrze nam przecież znane, zadowoliłby się odpowiedzią, iż imiona własne łatwiej podlegają zapomnieniu niż zawartość pamięciowa innego rodzaju. Przytoczyłby prawdopodobnie powody takiego wyróżnienia imion własnych, nie przypuszczałby jednak, że to pierwszeństwo ma jeszcze inne uzależnienia. Dla mnie przyczyną dokładniejszego zajęcia się zjawiskiem chwilowego zapominania imion własnych było zaobserwowanie pewnych szczegółów, które wprawdzie nie we wszystkich, lecz w niektórych przypadkach dostatecznie wyraźnie można rozpoznać. W takich przy- 33 2 Psychopatologia... padkach, mianowicie, nie tylko sią zapomina, ale także błędnie przypomina. Starającemu się odnaleźć zapomniane imię przychodzą na myśl inne, zastępcze, które wprawdzie natychmiast zostają rozpoznane jako niewłaściwe, niemniej jednak narzucają się wciąż z wielką uporczywością; tak, jak gdyby w procesie, który miał prowadzić do reprodukcji poszukiwanego imienia, zaszło jakieś przesunięcie, wskutek którego doprowadził on do fałszywych imion zastępczych. Otóż przypuszczam, iż owo przesunięcie nie jest pozostawione psychicznej dowolności, lecz podlega ścisłym i dającym się z góry określić regułom. Innymi słowy, sądzę, że imiona zastępcze pozostają w dającym się wyśledzić związku z poszukiwanym imieniem, i spodziewam się, że jeśli mi się uda wykazać ten związek, rzucę też trochę światła na przyczynę zapominania imion. W przykładzie z 1898 r., wybranym przeze mnie do analizy, na próżno usiłowałem sobie przypomnieć nazwisko mistrza, który w katedrze w Orvieto stworzył wspaniałe freski „o rzeczach ostatecznych". Zamiast szukanego nazwiska Signorelli narzucały mi się dwa inne nazwiska malarzy — Botticelli, Boltraf-f i o — które w tejże chwili jako mylne stanowczo odrzuciłem. Gdy wymieniono właściwe nazwisko, poznałem je natychmiast i bez wahania. Badanie, wskutek jakich wpływów i na jakiej drodze kojarzeniowej reprodukcja została w ten sposób przesunięta — z Signorelli na Botticelli i Boltraffio — doprowadziło do następujących rezultatów: a. Przyczyny wypadnięcia z pamięci nazwiska „Signorelli" nie należy szukać ani w osobliwości tegoż, ani też w psychologicznym charakterze związku, w jakim się ono znajdowało. Zapomniane nazwisko było mi równie dobrze znane, jak jedno z zastępczych, Botticelli, a zgo- ła lepiej niż drugie zastępcze, Boltraffio, o którym mógł-Ś bym zaledwie to tylko powiedzieć, iż jego właściciel należał do szkoły mediolańskiej. Związek zaś, w którym nastąpiło zapomnienie, wydaje mi się bez znaczenia i nie prowadzi do dalszych wyjaśnień: jechałem z pewnym cudzoziemcem powozem z Raguzy w Dalmacji do jednej ze stacji Hercegowiny; zaczęliśmy rozmawiać o podróżach po Włoszech i spytałem swego towarzysza, czy był już w Orvieto i oglądał znakomite freski malarza... b. Zapomnienie tego nazwiska wyjaśnia się dopiero wtedy, gdy sobie przypominam bezpośrednio przedtem poruszony temat rozmowy; okazuje się ono saki 6-c e n i em świeżo wyłaniającego się tematu przez poprzedzający. Na krótko przedtem, nim zapytałem swego towarzysza, czy był już w Orvie-to, rozmawialiśmy z nim o obyczajach Turków zamieszkujących w Bośni i Hercegowinie. Opowiadałem, co słyszałem od praktykującego tam kolegi, iż ci ludzie okazują zazwyczaj wiele zaufania do lekarzy oraz. całkowite zdanie się na los. Gdy się im mówi, że dla chorego nie ma już ratunku, odpowiadają: „H e r r, was ist da zu sagen? Ich weiss, wenn er zu retten wdre,: ndttest du ihn gerettet" („Panie, cóż tu można powiedzieć? Wiem, iż gdyby go można było uratować, byłbyś to uczynił"). Dopiero w tych zdaniach odnajdujemy słowa i nazwy: Bośnia, Hercegowina, H e r r (pan), które dadzą się włączyć w szereg kojarzeniowy: Signorelli — Botticelli — Boltraffio, c. Przyjmuję, że ciąg myśli o obyczajach Turków w Bośni itd. dlatego mógł zakłócić następną myśl, iż odwróciłem od niego uwagę, zanim został doprowadzony do końca. Przypominam sobie mianowicie, iż chciałem opowiedzieć jeszcze drugą anegdotę, która w mej pa-" raieci znajdowała się blisko pierwszej. Turcy owi cenią1 rozkosz seksualną ponad wszystko i przy zaburzeniach i 34 płciowych wpadają w rozpacz, która w dziwny sposób odbija od ich rezygnacji w obliczu groźby śmierci. Jeden z pacjentów mego kolegi tak mu raz powiedział: „Du weisst ja, H e r r, wenn das nicht mehr geht, dann hat das Leben keinen Wert" („Wiesz przecież, panie, że jak to już nie idzie, to życie nie ma żadnej wartości"). Powstrzymałem się od opowiedzenia o tym charakterystycznym rysie, gdyż nie chciałem w rozmowie z obcym poruszać drażliwego tematu. Uczyniłem jednak jeszcze więcej: odwróciłem także swoją uwagę od dalszych myśli, które by mi się mogły nasunąć na temat śmierci i seksualności. Znajdowałem się wtedy pod wpływem wiadomości, którą otrzymałem przed kilku tygodniami w czasie krótkiego pobytu w T r a f o i. Jeden z pacjentów, któremu poświęciłem wiele trudu, odebrał sobie życie z powodu nieuleczalnych zaburzeń seksualnych. Wiem na pewno, że w czasie owej podróży po Hercegowinie nie przypominałem sobie świadomie tego smutnego zdarzenia i wszystkiego, co pozostawało z nim w związku. Ale zgodność „Trafoi" i „Boltraffio" zmusza mnie przyjąć, iż wtedy poczęła się jednak odzywać u mnie owa reminiscencja, mimo umyślnego odwrócenia uwagi, d. Nie mogę dłużej uważać zapomnienia nazwiska „Signorelli" za przypadkowe, natomiast muszę przyjąć jakiś motyw tego zapomnienia. Były zatem motywy, które spowodowały niewypowiedzenie myśli (o obyczajach Turków itd.), a dalej wyłączenie z mej świadomości łączących się z nimi myśli, które by w końcu doprowadziły aż do wiadomości w Trafoi. A zatem chciałem coś zapomnieć, stłumiłem coś. Chciałem wprawdzie coś innego zapomnieć niż imię mistrza z On/ieto; ale to „coś innego" zdołało wstąpić w związek kojarzeniowy z tym imieniem, tak że mój zamiar minął się z celem, i jedno zapomniałem wbrew woli, podczas gdy drugie chciałem zapomnieć (zapomnienie zamierzone). Niechęć do przypomnienia była skierowana przeciw jednej treści; niezdolność do przypomnienia wystąpiła w innej. Oczywiście byłby to prostszy przypadek, gdyby niechęć i niezdolność do przypomnienia tyczyły się jednej i tej samej treści. Imiona zastępcze nie wydają mi się więc już całkiem nieuzasadnione, jak przed wyjaśnieniem, bo przypominają mi one — na zasadzie kompromisu — równie dobrze to, co chciałem zapomnieć, jak i to, co usiłowałem sobie przypomnieć, i wykazują, że mój zamiar zapomnienia czegoś nie był ani całkowicie udany, ani też w zupełności nieudany. e. Bardzo uderzający jest sposób, w jaki zlały się z sobą poszukiwane imię i stłumiony temat (o śmierci, seksualności itd., w którym znajdują się nazwy: Bośnia, Hercegowina, Trafoi). Na poniższym schemacie, powtórzonym z rozprawy z 1898 r., starałem się zachodzące tu połączenia przedstawić poglądowo. Herrl ivas ist da zu sagen,etc. (panie, cóż tu można powiedzieć, itd) śmierć i seksualność Trafoi stłumione myśli Nazwisko „Signorelli" zostało przy tym rozłożone na dwie części. Jedna para zgłosek powtórzyła się bez zmiany w jednym z imion zastępczych (elli), druga zaś, 36 37 wskutek przetłumaczenia Signor — Herr, zahaczyła wielokrotnie o rozmaite na?,wy ze stłumionego tematu; wskutek tego jednak przepadła dla reprodukcji. Sposób, w jaki została tu ona zastąpiona, był taki, jak gdyby nastąpiło przesunięcie, nie uwzględniające ani znaczenia, ani akustycznej różnicy sylab, a posługujące się ślepo nazwami „Bośnia" i „Hercegowina". Nazwy są więc w tym procesie podobnie traktowane jak wyrazy przy układaniu rebusów. Z całego procesu, który w ten sposób zamiast nazwiska „Signorelli" wytworzył imiona zastępcze, nie udzieliło się nic mej świadomości. Zrazu zdaje się, że nie ma innej łączności między tematem zawierającym nazwisko „Signorelli" a poprzedzającym go w czasie tematem stłumionym oprócz tego, że w obu pojawiają się te same zgłoski (a właściwie ten sam porządek głosek). Nie będzie chyba zbyteczne nadmienić, że powyższe wyjaśnienie nie przeczy przyjętym przez psychologów prawom reprodukcji i zapominania, których dopatrują się oni w pewnych związkach i dyspozycjach. Do od dawna już uznanych momentów, które w pewnych przypadkach mogą spowodować zapominanie imion, dodaliśmy tylko jeszcze motyw, a ponadto wyjaśniliśmy mechanizm błędnego przypominania. Te same dyspozycje muszą nieodzownie występować i w naszym przypadku, jeżeli stłumiony pierwiastek ma kojarzeniowo zawładnąć poszukiwaną nazwą i wraz z sobą porwać ją w stłumienie. Przy innym nazwisku, o korzystniejszych dla reprodukcji warunkach, może by się mu to nie udało; jest bowiem prawdopodobne, że stłumiony pierwiastek wprawdzie zawsze usiłuje się gdzieś przejawić, to jednak ten rezultat osiąga on tam tylko, gdzie napotka sprzyjające warunki. W innych razach udaje się stłumienie bez zaburzenia funkcji, czyli, jak słusznie możemy powiedzieć, bez objawów. A zatem warunki zapomnienia nazwy i mylnego jej przypomnienia się są następujące: 1) pewne usposobienie do jej zapomnienia, 2) na krótko przedtem zachodzący proces stłumienia, 3) możność wytworzenia z e-wnętrznego skojarzenia między odnośną nazwą a poprzednio stłumionym pierwiastkiem. Ostatniego warunku nie należy jednak przeceniać, gdyż przy łatwości, z jaką tworzą się te powierzchowne kojarzenia, odnajdujemy go w najczęstszych przypadkach. Ważniejsza natomiast jest kwestia, czy takie zewnętrzne skojarzenie rzeczywiście wystarcza, aby stłumiony pierwiastek przeszkodził reprodukcji szukanego imienia, czy nie jest jednak konieczny ściślejszy związek obu tematów. Przy powierzchownym rozpatrywaniu można by odrzucić to ostatnie wymaganie i sądzić, że wystarcza czasowy zbieg obu tematów nawet przy zupełnie różnej treści. Przy szczegółowym badaniu znajdujemy jednak coraz częściej, że oba pierwiastki (stłumiony i nowy) połączone przez zewnętrzne skojarzenie pozostają z sobą w związku i co do treści — i w przypadku „Signorelli" da się to również wykazać. Doniosłość wglądu uzyskanego przy analizie przykładu „Signorelli" zależy naturalnie od tego, czy ten przypadek można uważać za typowy, czy też za odosobniony. Twierdzę jednak, iż zapominanie imion z biednym ich przypominaniem odbywa się niesłychanie często, tak jak to ustaliliśmy w przypadku „Signorelli". Niemal każdorazowo, gdy obserwowałem to zjawisko na samym sobie, mogłem je wytłumaczyć w wyżej przytoczony sposób, tj. jako umotywowane stłumieniem. Muszę też podnieść jeszcze inny punkt widzenia, przemawiający za tym, że nasza analiza jest typowa. Sądzę, że nie mamy prawa oddzielać zasadniczo przypadku zapominania imion z błędnym przypominaniem tychże od takich, w których te mylne nazwy zastępcze wcale się nie zja- 38 39 wiły. Te nazwy zastępcze w pewnej liczbie przypadków przychodzą samorzutnie; tam zaś, gdzie się nie wynurzyły samorzutnie, można je zmusić do pojawienia się przez natężenie uwagi; a wtedy wykazują one taki sam stosunek do stłumionego pierwiastka i poszukiwanego imienia, jak gdyby się same zjawiły. Zdaje się, że przy uświadamianiu sobie imion zastępczych są miarodajne dwa momenty: najpierw natężenie uwagi, a po wtóre warunek wewnętrzny, zależny od materiału psychicznego. Tego ostatniego warunku dopatruję się w mniejszej lub większej łatwości, z jaką się wytwarza konieczne zewnętrzne skojarzenie między obydwoma pierwiastkami. W ten sposób znaczna część przypadków zapomi-• nania imion bez ich błędnego przypominania należy do grupy, w której tworzone są imiona zastępcze i dla której przyjęliśmy mechanizm przykładu „Signorelli". Na pewno jednak nie odważę się twierdzić, że wszystkie przypadki zapominania imion dadzą się zaliczyć do tejże samej grupy. Zachodzą niewątpliwie przypadki zapominania imion, które są daleko prostsze. Dość ostrożnie zapewne przedstawimy stan rzeczy, twierdząc: obok zwykłego zapominania imion własnych zdarza się także zapominanie umotywowane stłumieniem. Zapominanie wyrazów obcych Zasób słów naszej mowy, którym się zazwyczaj posługujemy, jest, jak się wydaje, w zakresie swojej normalnej funkcji zabezpieczony przed zapomnieniem. Inaczej rzecz się ma, jak wiadomo, z wyrazami języków obcych. Skłonność do ich zapominania obejmuje wszystkie części mowy; pierwszy stopień zakłócenia ich funkcji przejawia się w tym, że, zależnie od naszego ogólnego stanu i stopnia zmęczenia, nierównomiernie rozporządzamy zasobem wyrazów obcych. To zapominanie odbywa się w wielu przypadkach według tego samego mechanizmu, jaki ujawnił nam przykład „Signorelli". Jako dowód przytoczę tutaj tylko jedną, ale dla swych właściwości cenną, analizę, która się tyczy przypadku zapomnienia wyrazu z łacińskiego cytatu. Niechaj mi wolno będzie opowiedzieć to małe wydarzenie nieco szerzej i szczegółowiej. Ubiegłego lata, również w podróży wakacyjnej, odnowiłem znajomość z pewnym młodym człowiekiem o uniwersyteckim wykształceniu, który, jak to wkrótce zauważyłem, był obeznany z niektórymi mymi pracami psychologicznymi. W czasie rozmowy weszliśmy, nie wiem już w jaki sposób, na temat socjalnego położenia narodu, do którego obaj należymy; tamten, ambitny, rozwodził się w skargach nad tym, że jego pokolenie, nie mogąc rozwinąć swoich zdolności ani zaspokoić potrzeb, jest skazane na zmarnowanie. Gorące swe żale za- 41 kończył znanym wierszem Wergiliusza, w którym nieszczęśliwa Dydo przekazuje potomnym zemstę nad Eneaszem: „Exoriare...", a raczej chciał tylko tak zakończyć, bo nie mógł tego cytatu przytoczyć i starał się pokryć widoczną lukę pamięci przez przestawienie wyrazów: ,,Exoriar(e) ex nostris ossibus ultor!" Wreszcie zniecierpliwiony rzekł: — Proszę, niech pan nie robi tak drwiącej miny, jak by pan się rozkoszował moim zakłopotaniem, i niech mi pan lepiej pomoże. W tym wierszu brak czegoś. Jakżeż brzmi on w całości? — Chętnie — odpowiedziałem i zacytowałem go dokładnie: ,,Exoriar(e) aliąui s nostris ex ossibus ultor!" — Cóż za głupota, jak można zapomnieć takie słowo. A! Wszak pan twierdzi, że niczego się nie zapomina bez powodu. Byłbym bardzo ciekaw dowiedzieć się, skąd się wzięło u mnie zapomnienie tego nieokreślonego zaimka aliąuisj Przyjąłem z gotowością wyzwanie, gdyż spodziewałem się uzupełnienia swoich zbiorów. Rzekłem więc: — Zaraz będziemy to mieli. Muszę tylko pana prosić, aby mi pan szczerze i wstrzymując się od wszelkiej krytyki mówił wszystko, co mu na myśl przyjdzie, gdy bez określonego zamiaru skieruje pan swą uwagę na zapomniane słowo 1. — Dobrze, a więc wpadam na śmieszny pomysł, aby to słowo rozdzielić na: a i liąuis. — Co to ma znaczyć? — Nie wiem. — Cóż panu dalej na myśl przychodzi? 1 Jest to droga, którą się posługujemy, aby wprowadzić do świadomości ukryte pierwiastki wyobrażeniowe. Por. moje Die Traumdeutung 1910, wyd. II, s. 71. -a» s-;!;,-.;>«, ,-• v ,.•'. — To tak się ciągnie: relikwie — likwfcłja-c j a — płyn — fluid. Czy pan już coś teraz wie? — Nie — nic jeszcze. Ale proszę kontynuować. — Myślę teraz — mówił śmiejąc się drwiąco — o Szymonie z Triestu, którego relikwie oglądałem przed dwoma laty w jednym z tamtejszych kościołów. Myślę o obwinianiu Żydów o przelewanie krwi i o broszurce Kleinpaula, który w tych wszystkich rzekomych ofiarach widzi jakoby ponowne wydanie Zbawiciela. — Ta myśl nie jest tak zupełnie bez związku z tematem, którym zajmowaliśmy się poprzednio, zanim łacińskie słowo wypadło panu z pamięci. — Słusznie. Myślę dalej o artykule w pewnej włoskiej gazecie, który niedawno czytałem. Zdaje mi się, że zatytułowany był: „Co powiada św. Augustyn o kobietach". Cóż pan z tym zrobi? — Czekam. — Teraz nasuwa mi się coś, co z pewnością nie ma żadnej łączności z naszym tematem. — Proszę się powstrzymać od wszelkiej krytyki. — Wiem już. Przypominam sobie pysznego starego jegomościa, którego spotkałem w zeszłym tygodniu w podróży. Prawdziwy oryginał. Wygląda jak wielki drapieżny ptak. Nazywa się, jeżeli pan chce wiedzieć, Benedykt. — Mamy przynajmniej szereg świętych i ojców Kościoła: św. Szymon, św. Augustyn, św. Benedykt. Sądzę, że jeden z ojców Kościoła nazywał się Orygenes. Trzy z tych nazw są zresztą imionami własnymi, jak P a u l w nazwisku Kleinpaul. — Teraz przychodzi mi na myśl św. J a n u a r y i cud tyczący się jego krwi — uważam, że to tak dalej mechanicznie się ciągnie. — To pomińmy; św. January i św. Augustyn 42 43 mają obaj łączność z kalendarzem. Czy nie zechce mi pan przypomnieć cudu krwi? — Przecież go pan chyba zna. W jednym z kościołów w Neapolu zachowana jest w flaszeczce krew św. Janua-rego, która wskutek cudu w pewnym oznaczonym dniu świątecznym znowu zaczyna płynąć. Lud ceni sobie wielce ten cud i bardzo jest wzburzony, gdy się on odwleka, jak to raz miało miejsce w czasie okupacji francuskiej. Wtedy dowodzący generał — czy się nie mylę? Może to był Garibaldi? — wziął na stronę księdza i dał mu do zrozumienia z bardzo znaczącym gestem w stronę stojących na dworze żołnierzy, że spodziewa się, iż cud się wkrótce spełni. No, i spełnił się rzeczywiście... — A co dalej? Dlaczego się pan zacina? — Teraz mi w samej rzeczy przyszło coś na myśl, ale to jest zanadto poufne, aby o tym mówić. Nie widzę zresztą ani związku, ani konieczności, by o tym mówić. — O związek ja się zatroszczę. Nie mogę pana zmusić do mówienia tego, co jest mu nieprzyjemne; proszę jednak w takim razie nie żądać, abym powiedział, w jaki sposób zapomniał pan słowo aliąuis. — Rzeczywiście? Tak pan sądzi? A zatem, pomyślałem nagle o pewnej damie, od której łatwo mogę otrzymać wiadomość bardzo przykrą dla nas obojga. — Że się jej period zatrzymał? — Jak pan to odgadł? — To już chyba nietrudno. Dostatecznie mnie pan do tego przygotował. Niech pan przypomni sobie tylko o świętych kalendarzowych, o krwi, która w pewnym określonym dniu zaczyna płynąć, o wzburzeniu, jeżeli to nie następuje, o wyraźnej pogróżce, aby się cud stał, gdyż inaczej... Przerobił pan cud św. Januarego na śliczną aluzję do periodu tej pani. — Nie wiedząc nawet o tym. I pan przypuszcza rzeczywiście, że wskutek tego trwożliwego oczekiwania nie mogłem odtworzyć słówka aliąuis? — To nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości. Niech pan przypomni sobie, że rozłożył je na a i liąuis oraz kojarzył z: relikwia, likwidacja, płyn. Mam-że wciągnąć w to jeszcze i św. Szymona straconego jako dziecko, do którego pan przeszedł od re-likwi? — Proszę tego raczej nie czynić! Mam nadzieję, że tych myśli, jeżeli miałem je rzeczywiście, nie bierze pan na serio. Za to wyznam panu, iż ta dama jest Włoszką i że w jej towarzystwie zwiedziłem także Neapol. Czy to wszystko jednak nie może być przypadkiem? — Muszę to pozostawić pańskiej własnej ocenie, czy będzie można te wszystkie związki wytłumaczyć sobie jako przypadek. Powiem jednak, iż analizując każdy podobny przypadek, napotka pan takie same dziwne związki 2. Mam wiele powodów ku temu, aby cenić tę małą analizę, za którą jestem wdzięczny swemu towarzyszowi podróży. Po pierwsze, wolno mi było czerpać w tym przypadku ze źródła, które zwykle jest niedostępne. Jestem najczęściej zmuszony czerpać z samoobserwacji przykłady zaburzeń funkcji psychicznych w życiu co- 2 Ta krótka analiza spotkała się z dużą uwagą w literaturze, a także wywołała żywe dyskusje. E. Bleuler starał się wręcz o matematyczne ujęcie na jej podstawie wiarygodności psychoanalitycznych wyjaśnień i doszedł do wniosku, że cechuje ją większy stopień prawdopodobieństwa niż tysiące nie atakowanych medycznych „ustaleń poznawczych", a miejsce szczególne zajmują one jedynie dlatego, że nie przyzwyczajono się jeszcze do liczenia się w nauce z prawdopodobieństwami psychologicznymi — E. Bleuler Dos autistisch-undisciplinierte Denken in der Medizin und seine ttberwindung. Berlin 1919. 44 45 dziennym, które tu zestawiam. Znacznie bogatszego materiału, którego mi dostarczają moi neurotyczni pacjenci, staram się unikać, gdyż obawiam się zarzutu, iż odnośne zjawiska są właśnie wynikiem i przejawem nerwicy. Jest to więc szczególnie cenne dla moich celów, jeżeli nerwowo zdrowy osobnik ofiaruje się jako przedmiot takiego badania. Z innego też względu jest ta analiza pełna znaczenia, gdyż wyjaśnia przypadek zapomnienia wyrazów bez stosowania słów zastępczych i potwierdza moje poprzednio przytoczone zdanie, że wyłonienie się słów zastępczych lub jego brak nie stanowią zasadniczej różnicy 3. Główna wartość przykładu aliąuis leży jednak w innym momencie różniącym go od przypadku „Signorel-li". W tym ostatnim przykładzie zakłócenie reprodukcji było następstwem tego, że rozpoczęty na krótko przedtem tok myślowy został przerwany; treść jego nie pozostawała jednak w żadnym wyraźnym związku ze świeżym tematem, mieszczącym w sobie nazwisko „Signo-relli". Oba te tematy pozostawały do siebie li tylko * Subtelniejsza obserwacja prowadzi do zmniejszenia się nieco w toku analizy różnic między „SignoreHi" i aliąuis w kwestii przypomnień zastępczych. Mianowicie zdaje się, iż w tym drugim przypadku zapomnieniu towarzyszy również twór zastępczy. Kiedy później zapytałem swego towarzysza, czy przy jego usiłowaniach, by przypomnieć sobie brakujący wyraz, przyszło mu cokolwiek na myśl jako zastępstwo, oznajmił mi, że odczuwał pokusę, żeby do cytowanego wiersza wprowadzić ab: nostris ab ossibus (może nie spojoną część od a-liąuis), i potem jakby mu się szczególnie wyraźnie i uparcie narzucało exoriare. Jako sceptyk dorzucił, że widocznie dlatego, iż były to pierwsze słowa wiersza. Gdy go prosiłem, by jednak zwrócił uwagę na skojarzenia z exoriare, wymienił rai „egzorcyzm". Mogę sobie łatwo wyobrazić, iż to zaakcentowanie excriare miało w reprodukcji wartość właśnie takiego tworu zastępczego, wystąpiło ono może przez skojarzenie egzorcyzmu z imionami świętych. Zresztą są w stosunku następstwa w czasie. Już to wystarczyło, by je wprowadzić w łączność przez zewnętrzne skojarzenie 4. Natomiast w przykładzie aliąuis nie odnajdujemy takiego stłumionego tematu, który byłby bez związku z następującym i li tylko poprzednio zaprzątał naszą świadomość, a potem jako przeszkoda się odzywał. Tu przeszkoda w reprodukcji pochodzi z treści podjętego tematu, gdyż nieświadomie wyłania się zaprzeczenie życzeniu wyrażonemu w cytacie. Należy sobie skonstruować przebieg zjawiska w sposób następujący: mówca żałował, że współczesna generacja jego narodu jest tak ograniczona w prawach; nowe pokolenie (prorokuje on jak Dydo) wywrze zemstę na ciemiężycielach. Wyraził więc życzenie potomstwa. W tej chwili nasunęła mu się myśl przecząca: „Czyż naprawdę tak gorąco życzysz sobie potomstwa? To nie jest prawdą. Jakież byłoby twe zakłopotanie, gdybyś otrzymał teraz wiadomość, że ze to subtelności, do których można nie przywiązywać wagi. Jest jednak możliwe, iż wystąpienie jakiegokolwiek tworu zastępczego jest stałą, może też i znamienną oraz zdradliwą oznaką zapomnienia umotywowanego przez stłumienie. Nawet w tych przypadkach, gdzie imiona zastępcze nie pojawiają się wyraźnie, następuje w ich miejsce wzmocnienie jakiegoś pierwiastka bliskiego zapomnianemu. I tak np. w przypadku „Signorelli" (zanim przypomniałem sobie nazwisko) wzrokowe wspomnienie jego fresków i jego autoportretu w rogu obrazu było dla mnie zbyt wyraźne, w każdym razie o wiele intensywniejsze niż moje zwykłe wspomnienia wzrokowe. W innym przypadku, o którym również pisałem w pracy z 1898 r., zapomniałem z adresu osoby, której odwiedzenie było mi całkowicie niemiłe, nazwę ulicy, natomiast, jakby na drwiny, jak najwyraźniej zapamiętałem numer domu. 4 Nie mógłbym z zupełnym przekonaniem ręczyć za brak wewnętrznego związku między obydwoma kręgami myśli w przypadku „Signorelli". Przy starannym śledzeniu stłumionej myśli na temat śmierci i seksualności można się jednak natknąć na myśl, która ma bliską styczność z tematem fresków z Orvieto. 46 47 strony, którą znasz, możesz się spodziewać potomstwa? Nie, żadnego potomstwa — aczkolwiek potrzeba go dla zemsty". Ta sprzeczność zaznacza się w ten sposób, że, podobnie jak w przykładzie „Signorelli", wytwarza się zewnętrzny związek między jednym z pierwiastków wyobrażeniowych a pierwiastkiem skrytykowanego życzenia — i to tym razem w bardzo naciągany sposób, na sztucznej drodze kojarzeniowej. Druga zasadnicza zgodność z przypadkiem „Signorelli" polega na tym, że sprzeciw bierze się ze stłumionego materiału i z myśli, które mogłyby wywołać odwrócenie uwagi. Tyle o różnicy i wewnętrznym pokrewieństwie obu wzorów zapominania imion. Poznaliśmy drugi mechanizm zapominania, mianowicie zakłócenia toku myślowego przez sprzeciw wewnętrzny pochodzący z tego, co stłumione. Z tym mechanizmem, który wydaje nam się łatwiej zrozumiały, będziemy się w toku następnych wyjaśnień wielokrotnie spotykać. Zapominanie nazw i szyku wyrazów Doświadczenia dotyczące mechanizmu zapominania wyrazów obcych mogą wzbudzać zainteresowanie, czy w ten sam sposób da się wyjaśnić zapominanie słów w języku macierzystym. Nie dziwi n ar zazwyczaj, gdy wyuczoną na pamięć formułkę lub wiersz reprodukujemy po jakimś czasie niedokładnie, ze zmianami i lukami. Ponieważ jednak zapomnienie nie odnosi się do całości, lecz dotyczy tylko poszczególnych cząstek, warto więc zadać sobie trud i zbadać analitycznie kilka przykładów takiej błędnej reprodukcji. Jeden z młodszych kolegów wyraził w rozmowie ze mną przypuszczenie, że zapominanie wierszy w języku ojczystym mogłoby być motywowane podobnie jak zapominanie poszczególnych pierwiastków w języku obcym; ofiarował się też sam jako osoba badana. Spytałem go, z jakim wierszem chciałby zrobić próbę; wybrał sobie Die Braut von Korinth (Narzeczoną z Koryntu), który to poemat bardzo lubił; sądził też, że co najmniej kilka strof z niego umie na pamięć. Już od samego początku recytował bardzo niepewnie. Czy jest tam „z Koryntu do Aten" czy też „do Koryntu z Aten"? Ja sam wahałem się także chwilę, dopóki nie zauważyłem ze śmiechem, że przecież tytuł poematu Narzeczona z Koryntu nie pozostawia wątpliwości, jaką drogą młodzieniec musiał pójść. Reprodukcja pierwszej zwrotki poszła potem gładko albo przynajmniej bez wyraźnej po- 49 mylki. Po pierwszym wierszu drugiej zwrotki kolega zdawał się chwilę namyślać, wkrótce jednak ciągnął da lej i recytował w ten sposób: -ł .*•-•• Aber wird er auch willkommen scheinen Jetzt, wo jeder Tag was Neues bringt? Denn er ist noch Heide mit den Seinen Und się sind Christen und — getauft. ; (Ale czy przyjmą go chętnie teraz, gdy każdy dzień przynosi coś nowego? Wszak on wraz ze swoimi jest poganinem, a oni są już ochrzczeni)1. Już przedtem słuchałem ze zdziwieniem; po zakończeniu ostatniego wiersza zgodziliśmy się obaj, że nastąpiło tu jakieś zniekształcenie. Ponieważ jednak z pamięci nie udało nam się go sprostować, pospieszyliśmy do biblioteki i poszukaliśmy w poezjach Goethego; i stwierdziliśmy, ku naszemu zdziwieniu, że drugi wiersz tej zwrotki brzmi zupełnie inaczej i że został on z pamięci kolegi jak gdyby usunięty, a jego miejsce zajęło coś pozornie obcego. W rzeczywistości brzmiał on: i Aber wird er auch willkommen scheinen, Wenn er teuer nicht die Gunst erkauft. (Ale czy przyjmą go chętnie, Jeśli nie opłaci drogo tej łaski). Do erkauft rymowało się getauft i wydało mi się dziwne, że konstelacja: poganin, chrześcijanie i ochrzczeni — tak mało pomogła przy odtworzeniu tekstu. — Czy może pan sobie objaśnić — spytałem kolegę — dlaczego w tym, pozornie tak dobrze panu zna- * Lecz jak przyjmą go? — miody się troska — ,:*» Czy mu serca nie każą odmienić? |V Poganinem wraz z swymi pozostał, Ond są już od dawna ochrzczeni. ^'" • .'* J. W. Goethe Narzeczona z Koryntu. Przekład W. Markow-skiej. Dzielą wybrane. T. I. Warszawa 1956, PIW (przyp. Red.)., nym, poemacie jeden wiersz skreślił pan całkowicie i czy ma pan poczucie, z jakiego związku wyprowadził pan to zastępstwo? Był w stanie dać mi wy jaśnienie, chociaż czynił to widocznie nie bardzo chętnie. — Wiersz „Teraz, gdy każdy dzień przynosi coś nowego" wydaje mi się znany; musiałem go użyć niedawno w związku ze swoją praktyką, z której wzrostu, jak pan wie, jestem obecnie bardzo zadowolony. Jakim jednak sposobem weszło tutaj to zdanie? Widziałbym pewien związek. Wiersz „Jeśli drogo nie opłaci tej łaski" był dla mnie widocznie nieprzyjemny. Pozostaje on w związku z pewnymi konkurami, które obecnie, wobec poprawy mych warunków materialnych, mam zamiar powtórzyć. Więcej panu nie rnogę powiedzieć, ale będzie mi miło uprzytomnić sobie, że pewnego rodzaju wyrachowanie decydowało tak wówczas, jak i obecnie. To wydawało mi się dostatecznie przekonujące nawet bez bliższych szczegółów. Spytałem jednak dalej: — Jak pan w ogóle dochodzi do tego, że siebie i swe prywatne stosunki wciąga pan do tekstu Narzeczonej z Koryntu? Czy może w pańskim przypadku zachodzą również różnice wyznaniowe, jak to ma miejsce w tych wierszach? Keirnt ein Glaube neu, wird o/t Lieb und Treu, wie ein bbses Unkraut ausgerauft- Nie zgadłem dokładnie, lecz, szczególna rzecz, jak jedno dobrze wymierzone pytanie, zrobiło nagle tego człowieka jasnowidzem, tak że mógł w odpowiedzi sformułować to, o czym z pewnością dotychczas nie wie dział. Spojrzał na mnie udręczonym, a także niechęt nym wzrokiem i szepnął przed siebie dalszy ustęp wier sza: ' -'••••-••::• - • .,• ;;-;••• 50 51 ^v' Sieh się an genau, : iJitSrTSHfe^lgC *Vf:K*#«><%; ,"*j . Morgen ist się grań* r,„/'•'••'...ó •>&•; ?"':'! .••'• (Przyjrzyj jej się dobrze, .>«j: ' >y; :;;,,•:;>'>••:* jutro stanie się ona siwa), po czym dodał krótko: „Ona jest trochę starsza ode mnie". Aby mu nie przysparzać więcej przykrości, przerwałem dalszy wywiad. Wyjaśnienie wydawało mi się dostateczne. Było to jednak zadziwiające, że usiłowanie, aby wynaleźć przyczyny niewinnego uchybienia pamięci, musiało poruszyć tak odległe, poufne i z przykrym afektem połączone sprawy badanego. Przytoczę teraz według C. G. Junga 3 i własnymi słowami autora inny przykład zapomnienia szyku wyrazów w znanym utworze. „Pewien pan chce recytować znany utwór: Ein Fich-tenbaum steht einsam («Stoi jodła samotnie») itd. W wierszu «na sen mu się zbiera» utknął nagle beznadziejnie, zapomniał najzupełniej: «białą zasloną». To zapomnienie w tak znanym wierszu uderzyło mnie, więc poleciłem mu reprodukować to, co mu przy słowach «bia-łą zasłoną* na myśl przychodziło. Powstał następujący ciąg: «Myśli się przy białej zasłonie o całunie, prześcieradle, którym się przykrywa zmarłego — teraz przychodzi mi na myśl bliski przyjaciel — jego brat umarł na udar serca — był on także bardzo otyły — mój przyjaciel jest także otyły — i ja myślałem, że i jego także mogłoby to spotkać — prawdopodobnie używa za 2 Kolega zmieni} nieco piękny fragment poematu zarówno w jego brzmieniu, jak i w odniesieniu: - Mcine Kette hab Ich tUr gcgcbcn; , :. ,-, - Dcinc Loc/ce nehm ich mit mir fort. j* Sieh się an genau! .'•••• "'•'••••••'''" •'•'••• Morgen bist du grań. 4,. f ,. i~^ Und nur braun crscheinst du wicdcr dort. ' ^ t „ 8 C. G. Jung Uber die Psychologie der Dgrnejtł^^ praecox. < 1907, s. 64. '"'" "''•'"''" mało ruchu — gdy usłyszałem o tym śmiertelnym wypadku, zląkłem się nagle, że i ze mną także może się to stać, bo i w naszej rodzinie występuje skłonność do otyłości, a mój dziadek umarł także na apopleksję; ja siebie też uważam za zbyt otyłego i dlatego rozpocząłem w tych dniach kurację odtłuszczającą*. Ten pan identyfikował się więc nieświadomie z jodłą — powiada Jung — która właśnie pokryta jest białym całunem". Natomiast poniżej przytoczony przykład zapomnienia szyku wyrazów, który zawdzięczam swemu koledze drowi S. Ferencziemu z Budapesztu, odnosi się, w odróżnieniu od poprzedniego, do własnych słów, a nie do przytoczonych za poetą. Jest to zarazem niepowszedni przypadek, w którym zapomnienie, by nas powstrzymać od pofolgowania chwilowej zachciance, wydaje się jakoby rozważne. Tutaj pomyłka nabiera funkcji pożytecznej. Otrząsnąwszy się, przyznajemy słuszność temu wewnętrznemu prądowi, który poprzednio mógł się ujawnić tylko jako niedomoga, zapomnienie. „W pewnym towarzystwie padają słowa: «Tout com-prendre ćest tout pardonner». Robię uwagę, że pierwsza część zdania wystarczy, pardonowanie jest już zarozumiałością, należałoby je zostawić raczej Bogu i duchownym. Jeden z obecnych uznaje tę uwagę za bardzo trafną, co mnie ośmiela i chcąc prawdopodobnie zapewnić sobie dobre miemanie przychylnego krytyka powiadam, iż niedawno jeszcze coś lepszego przyszło mi do głowy. Gdy jednak chcę to przytoczyć, okazuje się, iż zapomniałem. Natychmiast odsuwam się od towarzystwa, i zapisuję myśli osłaniające, zastępcze. Najpierw przychodzi mi na myśl imię przyjaciela M a k s, którego zwykle nazywamy M a k s i. To naprowadza mnie na słowo maksyma i przypomina mi, że wówczas, jak i w przytoczonym na wstępie przypadku, chodziło 53 52 o zmianę znanej maksymy. Dziwnym trafem przychodzi mi jednak na myśl nie maksyma, ale następujące zdanie: «Bóg stworzył ludzi na obraz i podobieństwo swoje», oraz parafraza: «C z łowiek stworzył Boga na swoje podobieństwo*. Potem przypominam sobie poszukiwaną sentencję. Mój przyjaciel powiedział wtedy do mnie na ulicy Andrassiego: «Nic, co ludzkie, nie jest mi o b c e», na co ja — robiąc aluzję do doświadczeń psychoanalitycznych — odrzekłem: «P o-winiene.ś pójść dalej i przyznać, że nic, co zwierzęce, nie jest ci obce». Przypomniawszy sobie wreszcie poszukiwane zdanie nie mogłem go naturalnie wypowiedzieć w tym towarzystwie, w którym się właśnie znajdowałem. Młoda małżonka przyjaciela, któremu przypomniałem zwierzęcą treść nieświadomego, znajdowała się także wśród obecnych, a ja wiedziałem, że nie była ona przygotowana na to, by zaznajomić się z podobnie niemiłymi ujęciami. Przez zapomnienie zaoszczędziłem sobie zatem wielu nieprzyjemnych pytań z jej strony oraz uniknąłem bezcelowej dyskusji, i właśnie to musiało być motywem owej chwilowej amnezji. Ciekawe, iż jako myśl zastępcza nasunęło się zdanie, w którym bóstwo zostało zdegradowane aż do ludzkiego wynalazku, podczas gdy w zdaniu poszukiwanym wskazuje się na to, co jest zwierzęcą stroną w człowieku. Oba więc one mają capitis diminutio jako wspólną cechę. Całość jest widocznie tylko dalszym ciągiem poruszonego przez rozmowę toku myśli o zrozumieniu i przebaczaniu. Że w tym przypadku tak prędko zjawiła się myśl poszukiwana, zawdzięczam może tej okoliczności, iż z towarzystwa, w którym ona była niedopuszczalna, usunąłem się natychmiast do pustego pokoju". -. Od tej pory robiłem liczne inne analizy przypadków zapominania lub błędnej reprodukcji szyku wyrazów j wskutek zgodnych rezultatów tych badań jestem skłonny przyjąć, iż mechanizm zapominania wykazany w przykładach aliąuis i Narzeczona z Koryntu jest ogólną regułą. Nie jest na ogół bardzo wygodne podawać do wiadomości podobne analizy, gdyż, tak jak i powyżej przytoczone, prowadzą one zwykle do spraw poufnych i dla analizowanego przykrych; dlatego też nie będę dalej pomnażał liczby tych przykładów. We wszystkich tych przypadkach, bez względu na materiał, pozostaje wspólne to, że myśl zapomniana lub zniekształcona łączy się na jakiejkolwiek drodze kojarzeniowej z nieświadomą treścią myślową, tak że w istocie rzeczy ta ostatnia właściwie powoduje zapomnienie. Powracam znowu do zapominania nazw, którego ani kazuistyki, ani motywów nie rozpatrzyliśmy dotychczas wyczerpująco. Ponieważ ten właśnie rodzaj pomyłek mogę czasem na sobie samym obserwować, nie będę więc miał kłopotów z przykładami. Lekkie migreny, na które jeszcze ciągle cierpię, zapowiadają się zwykle na wiele godzin przedtem przez zapominanie nazw, a w czasie ich największego nasilenia, które nie zmusza mnie j.ednak do przerwania pracy, wypadają mi z pamięci wszystkie imiona własne. Właśnie takie, jak mój, przypadki mogłyby dać sposobność do zasadniczego zarzutu przeciw naszym analitycznym usiłowaniom. Czyż z podobnych obserwacji nie należałoby wywnioskować, że przyczyna zapominania, a szczególnie zapominania imion, leży w ogólnym zaburzeniu czynności mózgu i wskutek tego oszczędzić sobie trudu psychologicznego wyjaśniania tych zjawisk? Bynajmniej; pomieszalibyśmy bowiem w takim razie mechanizm stały i dający się odnaleźć we wszystkich przypadkach z warunkami zmiennymi i niekoniecznie wymaganymi. Zamiast dy- 54 55 skutować, wolę jednak odeprzeć powyższy zarzut za pomocą porównania. Przyjmijmy, że byłbym na tyle nieostrożny, by się wybrać na nocną przechadzkę w odludną okolicę dużego miasta i że w następstwie tego zrabowano by mi zegarek i pugilares. Udałbym się na najbliższy posterunek policji i podał, że gdy byłem na tej ulicy, odludność i ciemność zabrały mi zegarek i sakiewkę. Następstwem tego byłoby prawdopdobnie to, że uważano by mnie za niespełna rozumu, pomimo że w słowach moich nie byłoby nic, co by nie było prawdziwe. Lecz stan rzeczy należałoby w tym przypadku oddać tylko w ten sposób, że korzystając ze sprzyjającej odludno-ści i ciemności nie znani złoczyńcy zabrali mi moje kosztowności. Podobnie ma się rzecz i z zapominaniem nazw; korzystając ze zmęczenia, zaburzeń w krwioobiegu i przemianie materii jakaś nie znana siła psychiczna uniemożliwiła naszej pamięci przypomnienie imion własnych, ta sama siła, która dokonuje tego i wówczas, gdy jesteśmy w pełni zdrowia i sprawności. Kiedy analizuję obserwowane na samym sobie przypadki zapominania imion, wtedy stwierdzam prawie regularnie, że zapomniane imię jest w związku z tematem, który mnie bardzo obchodzi i może wywoływać silne, a często i przykre wzruszenia. Według wygodnej i słusznej formuły szkoły zurychskiej (Bleuler, Jung, Riklin) można określić to także w ten sposób, że zapomniana nazwa poruszyła u mnie kompleks osobisty. Stosunek tej nazwy do mojej osoby jest nieoczekiwany, wytworzony przeważnie za pośrednictwem powierzchownego skojarzenia (dwuznaczność, równobrzmien-ność); na ogół można go uważać za uboczny. Kilka prostych przykładów objaśni najlepiej jego istotę. 1. Jeden z pacjentów prosi, abym mu polecił jakieś uzdrowisko na Riwierze. Znam taką miejscowość obok Genui, przypominam sobie nawet nazwisko niemieckiego kolegi, który tam praktykuje, lecz miejsca samego żadną miarą nazwać nie mogę, mimo że je tak dobrze znam. Nie pozostaje mi nic innego, jak poprosić pacjenta, aby zaczekał, i zwrócić się o pomoc do kobiet z mej rodziny. „Jakże się nazywa ta miejscowość obok Genui, gdzie dr N. ma swój zakład, w którym ta a ta pani tak długo przebywała na kuracji?" „Naturalnie, właśnie ty musiałeś zapomnieć tę nazwę; nazywa się N e r v i". Z nerwami mam w samej rzeczy dostatecznie do czynienia. 2. Ktoś inny opowiada o pobliskim letnisku i zapewnia, że oprócz dwóch znanych gospod jest tam jeszcze trzecia, z którą łączą go pewne wspomnienia; nazwę jej zaraz mi wymieni. Ja zaprzeczam istnieniu tej trzeciej gospody i powołuję się na to, że siedem lat z rzędu mieszkałem w tej miejscowości, a zatem lepiej muszę ją znać niż on. Podrażniony opozycją przypomniał sobie nareszcie nazwę. Zajazd ten nazywa się H o c h-w a r t n e r. Wtedy naturalnie ustępuję, a nawet muszę się przyznać, iż w ciągu siedmiu letnich sezonów mieszkałem w najbliższym sąsiedztwie tej gospody, której istnieniu zaprzeczałem. Dlaczegóż tutaj zapomniałem i nazwę, i rzecz samą? Przypuszczam, że nazwa ta, która mi aż nadto wyraźnie przypomina nazwisko wiedeńskiego kolegi po fachu, poruszyła we mnie kompleks zawodowy. 3. Innym razem, mając kupić bilet na dworcu kolejowym w R e i c h e n h a 11, nie mogę sobie przypomnieć dobrze mi znanej nazwy najbliższej wielkiej stacji, przez którą tak często przejeżdżałem. Muszę jej zupełnie serio szukać w rozkładzie jazdy. Nazywa się R o-s e n h e i m. Wtedy od razu wiem, wskutek jakiego skojarzenia zapodziała się ta nazwa. Godzinę przedtem odwiedziłem siostrę w miejscu jej zamieszkania, bardzo 56 blisko Reichenhall; siostrze mej na imię Rosa, a zatem także Rosenheim. Nazwę zahamował kompleks rodzinny. 4. Do jakiego stopnia grabieży dopuszcza się na nas kompleks rodzinny zilustrują następujące przykłady, Pewnego dnia przyszedł do mego gabinetu pewien młody człowiek, młodszy brat mej pacjentki, którego widywałem niezliczoną liczbę razy i przyzwyczajony byłem nazywać po imieniu. Kiedy potem chciałem opowiedzieć o jego odwiedzinach, zapomniałem i w żaden sposób nie mogłem sobie przypomnieć jego imienia, zresztą całkiem powszedniego. Wyszedłem potem na ulicę, aby czytać szyldy sklepowe, i skoro tylko natknąłem się na to imię, poznałem je natychmiast. Analizując ten przypadek doszedłem do wniosku, że przeprowadziłem porównanie z moim własnym bratem, które kończyło się stłumionym pytaniem: „Czy mój brat w takim przypadku zachowałby się podobnie, czy też raczej przeciwnie?" Zbieg okoliczności umożliwił mi zewnętrzne połączenie myśli o obcej i własnej rodzinie, gdyż matki nosiły to samo imię: Amalia. Zrozumiałem też potem znaczenie imion zastępczych: Daniel i Franciszek, które mi się wprawdzie nasunęły, lecz nie przyniosły wyjaśnienia. Są to jak i Amalia imiona ze Zbójców Schillera, z którymi się wiąże koncept wiedeńskiego humorysty Daniela Spitzera. 5. Innym razem nie mogę przypomnieć sobie nazwiska pacjenta, który jest moim znajomym jeszcze z lat młodzieńczych. Analiza kołuje długo, zanim dostarcza poszukiwanego imienia. Pacjent wyrażał obawę, że straci wzrok; to obudziło wspomnienie o pewnym młodym człowieku, który oślepł na skutek postrzału. Do tego przyłączył się znów obraz innego młodzieńca, który się postrzelił, i właśnie ten ostatni nosił to samo nazwisko co i pierwszy pacjent, chociaż nie był z nim spokrew- niony. Nazwisko odnalazłem jednak dopiero wtedy, gdy uświadomiłem sobie przeniesienie trwożnego oczekiwania z tych dwóch młodocianych osobników na jedną z osób mojej własnej rodziny. W naszym myśleniu istnieje więc, bez współudziału naszej świadomości, ustawiczna tendencja odnoszenia wszystkiego do siebie; zdradza się ona jednak poprzez takie zapominanie nazwisk. Jest to tak, jak gdybym był zmuszony wszystko, co słyszę o osobach obcych, porównywać z mą własną osobą i jak gdyby moje osobiste kompleksy budziły się przy każdej wzmiance o innych ludziach. Nie może to być żadną miarą indywidualną moją właściwością, lecz jest raczej wskazówką, że w ogóle w ten sposób rozumiemy wszystko inne. Mam pewne dane, by przyjąć, że i u innych osób dzieje się to w sposób zupełnie podobny jak u mnie. Najpiękniejszy przykład tego rodzaju opowiedział mi niejaki pan Lederer jako własne przeżycie. Podczas poślubnej podróży spotkał się w Wenecji z pewnym panem, którego znał tylko powierzchownie i musiał przedstawić swej młodej małżonce. Ponieważ jednak zapomniał nazwiska, pomógł sobie tym razem niewyraźnym mruczeniem. Spotkawszy się z nim jednak po raz drugi, co w Wenecji jest nieuniknione, wziął go na stronę i prosił, by go wyprowadził z zakłopotania, podając swoje nazwisko, które, niestety, zapomniał. Odpowiedź obcego świadczyła, że był on niepospolitym znawcą ludzi: „Wierzę, iż pan nie zapamiętał mego nazwiska, nazywam się tak jak pan: L e d e r e r!". Nie można się obronić przed pewnym dość nieprzyjemnym uczuciem, skoro się swoje własne nazwisko napotka u obcego. Doświadczyłem tego niedawno bardzo wyraźnie, kiedy mi się w godzinie przyjęć przedstawił niejaki pan Z. Freud. (Przyjmuję zresztą do wiadomości 59 58 zapewnienie jednego z moich krytyków, że on w podobnej sytuacji zachowuje się odwrotnie). 6. To odnoszenie do siebie (ksobność) i jego wpływy odnajdujemy w następującym przykładzie przytoczonym przez Junga:4 „Pan Y. zakochał się bez wzajemności w damie, która wkrótce potem wyszła za mąż za pana X. Chociaż pan Y. już dość dawno zna pana X. i nawet łączy ich wspólność interesów, to jednak zapomina on wciąż jego nazwisko, tak że musiał już kilka razy zapytywać innych, gdy chciał do niego napisać." Umotywowanie zapomnienia w tym przypadku jest przejrzystsze jak w poprzednich, które stoją pod znakiem ksobności. Zapomnienie wydaje się tu prostym następstwem niechęci pana Y. do swego szczęśliwszego rywala; on niejako nie chce o nim nic wiedzieć; nie powinien go nawet wspomnieć. 7. Motyw zapomnienia nazwiska może być również bardziej subtelny; może polegać, żeby tak powiedzieć, na „wysublimowanej" nienawiści do jego nosiciela. Pewna niewiasta I. v. K. tak oto pisze z Budapesztu: „Przygotowałam sobie taką małą teorię. Zaobserwowałam, mianowicie, że ludzie, którzy mają zdolności malarskie, nie mają zrozumienia dla muzyki, i odwrotnie. Niedawno rozmawiałam w tej kwestii z kimś i powiedziałam: «Moja obserwacja zawsze się sprawdzała, z wyjątkiem jednego przypadku». Ale kiedy chciałam przypomnieć sobie nazwisko tej osoby, zapomniałam je w sposób beznadziejny, mimo że wiedziałam, iż jego nosiciel jest jednym z moich najbardziej intymnych znajomych. Kiedy po paru dniach przypadkowo posłyszałam nazwisko, natychmiast wiedziałam, że to była mowa o osobie, która burzyła moją teorię. Nienawiść, JE - " Ibid., s. 52. nieświadomie żywiłam do niego, ujawniła się poprzśl zapominanie jego nazwiska, skądinąd tak dobrze znajt nego." 8. Na innej trochę drodze spowodowała ksobność zapomnienie nazwiska w następującym, przytoczonym przez S. Ferencziego, przypadku, którego analiza staje się szczególnie pouczająca przez objaśnienie myśli zastępczych (jak Botticelli, Boltrafio w przypadku „Signo-relli"). „Pewna pani, która trochę słyszała o psychoanalizie, nie może sobie w żaden sposób przypomnieć nazwiska psychiatry Junga. W miejsce tegoż nasuwają się następujące myśli zastępcze: K1. (nazwisko) — Wilde — Nietzsche — Hauptmann. Nie mówiąc jej prawdziwego nazwiska żądam, by przy każdym narzucającym się pomyśle kojarzyła swobodnie. Przy Kl. myśli natychmiast o pani Kl., która jest osobą zmanierowaną, afektowaną, ale jednak na swój wiek bardzo dobrze wygląda. «Ona się wcale nie starze-j e!» Jako wspólne nadrzędne pojęcie dla Wilde'a i Nie-tzschego wymienia chorobę umysłową. Następnie mówi drwiąco: «Wy, freudyści, będziecie tak długo szukać przyczyn chorób umysłowych, aż sami się staniecie wariatami». Potem: «Nie mogę znieść Wilde'a i Nietzschego. Nie rozumiem ich. Słyszę, że obaj byli homoseksualistami; Wilde zadawał się z młody-m i ludźmi». (Chociaż w tym zdaniu wypowiedziała właściwe nazwisko, co prawda, po węgiersku, mimo to jednak nie może go sobie jeszcze przypomnieć). Z Hauptmannem kojarzy H a l b e, potem J u g e n d («Młodość» — dramat Halbego) i dopiero teraz, kiedy skierowałem jej uwagę na słowo Jugend, wie, że szukała nazwiska Jung. W samej rzeczy dama ta, która w wieku 39 lat stra- 60 61 ciła męża i nie ma widoków na powtórne zamążpójście, ma dostateczne powody, by unikać wszystkiego, co przypomina starość lub młodość. Uderza nas tu, że myślami zastępczymi były skojarzenia mające wspólną treść z poszukiwanym imieniem, tudzież zupełny brak skojarzeń czysto dźwiękowych". 9. Oto jeszcze jeden bardzo subtelnie umotywowany przykład zapomnienia nazwiska, który dana osoba wytłumaczyła sobie sama. „Kiedy zdawałem egzamin z filozofii jako przedmiotu ubocznego, spytał mnie egzaminator o naukę Epikura, a dalej, czy wiem, kto ponownie podjął tę naukę w późniejszych stuleciach. Powiedziałem mu nazwisko P i o-tra Gassendi, którego właśnie dwa dni temu w pewnej kawiarni wymieniono jako ucznia Epikura. Na pełne zdziwienia pytanie, skąd mam te wiadomości, odpowiedziałem śmiało, że się już od dawna Gassendim interesuję. Z tego wyniknęło magna cum laude na świadectwie, ale też, niestety, później uporczywa skłonność do zapominania nazwiska Gassendi, Sądzę, iż moje nieczyste sumienie jest temu winne, że nie mogę zapamiętać tego nazwiska mimo wszelkich usiłowań. Wszak i wtedy nie powinienem był tego wiedzieć". Chcąc właściwie ocenić miarę niechęci przeciwko przypomnieniu tego epizodu należałoby wiedzieć, że opowiadający wysoko ceni swój tytuł doktorski, który rnu musi starczyć za wiele innych rzeczy. 10. Przytaczam jeszcze przykład zapomnienia nazwy miasta, który może nie jest prosty jak poprzednio przytoczone, ale każdemu obeznanemu z podobnymi badaniami wyda się wiarygodny i cenny. Nazwa pewnego włoskiego miasta opiera się na przypomnieniu, z powodu wielkiego podobieństwa dźwiękowego, imienia kobiety, z którą łączą się wielorakie, pełne afektów wspomnienia, w poniższej analizie nawet nie dość wyczerpu- 62 przytoczone. Dr S. Ferenczi (Budapeszt), który ten przypadek zapomnienia na sobie samym zauważył, traktował go tak, jak się analizuje sen lub ideę neurotyczną, zapewne nie bez słuszności. „Byłem dziś u znajomych; mówiono o północnowło-skich miastach. Ktoś zauważył, że można się w nich jeszcze dopatrzeć wpływu austriackiego. Wymieniają niektóre z tych miast i ja także chcę przytoczyć jedną nazwę, jednak nie przychodzi mi ona na myśl, chociaż wiem, że spędziłem tam bardzo mile dwa dni, co niezupełnie się zgadza z teorią Freuda o zapominaniu. Zamiast szukanej nazwy miasta narzucają się następujące: Capua — Brescia — Lew z Brescii. Lwa tego widzę plastycznie przed sobą w postaci marmurowego posągu, spostrzegam jednak natychmiast, że jest on mniej podobny do lwa na pomniku wolności w Brescii (który znam z obrazka), a bardziej do innego marmurowego lwa, którego widziałem w L u-cernie, na grobowcu szwajcarskiej gwardii, poległej w Tuileriach; jego miniaturowa reprodukcja stoi u mnie na szafce z książkami. Wreszcie nasuwa mi się poszukiwana nazwa: W e-r o n a. Wiem też od razu, kto był przyczyną tej amnezji. Nikt inny jak dawniejsza służąca tej rodziny, u której właśnie gościłem. Nazywała się W e r o n i k a, po węgiersku W e r o n a, i była mi wysoce antypatyczna, tak z powodu swej odrażającej powierzchowności, jak i zachrypłego, skrzeczącego głosu oraz niemożliwej poufałości, do której się czuła upoważniona przez długoletnią służbę. Nie mniej nieznośne było u niej i to, że swego czasu tyranizowała dzieci domu. Teraz wiedziałem, co oznaczały pomysły zastępcze. Z Capua kojarzyło się natychmiast caput ?nor- 63 tuum. Często porównywałem głowę Weroniki z trupią czaszką. Między innymi z pewnością także i węgierskie słowo kapzsi (chciwy) determinowało to przesunięcie. Naturalnie, odnajduję też i prostsze drogi kojarzeniowe, które łączą Capuę i Weronę jako geograficzne pojęcia i włoskie słowa o jednakowym rytmie. To samo odnosi się do B r e s c i i; lecz i tu zachodzi większa gmatwanina kojarzeń. Moja antypatia była swego czasu tak gwałtowna, iż uważałem Weronikę wręcz za wstrętną i wyraziłem kilkakrotnie zdziwienie, że jednak mogła ona mieć życie miłosne i być kochaną: pocałowanie jej — mówiłem — musi pobudzać do wymiotów (Brechreiz), a ponadto już od dawna można ją było zestawić z upadłym (poległym) gwardzistą szwajcarskim. B r e s c i a bywa, przynajmniej tutaj na Węgrzech, często wymieniana, nie w związku z lwem, lecz z innym dzikim zwierzęciem. Najwięcej znienawidzonym nazwiskiem w tym kraju jak również w północnych Włoszech jest nazwisko generała H a y n a u, którego wprost nazywają hieną z Brescii. Od znienawidzonego tyrana Haynau prowadzi jedna nić myślowa przez Brescię do miasta Werona, druga przez wyobrażenie tego zwierzęcia o zachrypłym głosie, wygrzebującego trupy (stąd skojarzenie o grobowcu), do trupiej czaszki i niemiłego organu mowy Weroniki, tak mocno przez mą nieświadomość zelżonej; w swoim czasie gospodarowała ona tak po tyrańsku w tym domu, jak ów generał po węgierskich i włoskich walkach wolnościowych. Z Lucerną łączy się myśl o lecie, które Weronika ze swym państwem spędziła nad jeziorem czterech kantonów w pobliżu Lucerny; z szwajcarską gwardią zaś łączy się wspomnienie, że nie tylko dzieci, ale i dorosłych członków rodziny potrafiła tyranizować, i upodobała sobie rolę gardę damę. Dodam jednak z naciskiem, że świadomie już od dawna przezwyciężyłem swoją antypatię do Weroniki. W międzyczasie zmieniła się ona bardzo na korzyść, zarówno zewnętrznie jak i w swym zachowaniu, i mogę się do niej odnosić ze szczerą uprzejmością, do czego jednak rzadko miewam okazję. Moje nieświadome trzyma się jak zwykle uporczywie wrażeń pierwotnych — i nie zapomina. Tuilerie są aluzją do innej osobistości, starej francuskiej damy, która przy różnych okazjach p i 1-n o w a ł a (gardiert) kobiet tego domu, a którą mali i dorośli szanowali, zarazem obawiając się jej jednak trochę. Dłuższy czas byłem u niej elewem francuskiej konwersacji. W związku ze słowem elew nasuwa mi się jeszcze, że gdy byłem z wizytą u szwagra mego dzisiejszego gospodarza domu w północnych Czechach, bardzo się z tego uśmiałem, że tamtejsza ludność nazywa elewów leśnej akademii konsekwentnie Lowen (lwy). Może i to wesołe wspomnienie miało udział w zamienieniu hieny na lwa". 11. Również kolejny przykład5 może pokazać, jak kompleks ksobności opanowujący kogoś w danej chwili wywołuje zapomnienie nazwiska. „Dwaj mężczyźni, starszy i młodszy, którzy przed pół rokiem wspólnie podróżowali po Sycylii, wymieniali wspomnienia tych pięknych i bogatych w treść dni. «Jak nazywała się ta miejscowość — zapytał młodszy — w której nocowaliśmy przed przejażdżką do Selinunt? Calatafimi, nieprawdaż?* Starszy zaprzeczył: «Na Pewno nie tak, ale ja również za )omniałem nazwę, choć bardzo dobrze przypominam sobie wszystkie szczegóły * „Zentralblatt fur Psychoanalyse" I, 1911, 9. 3 Psychopatologia... 65 64 pobytu. Ze mną jest tak, że wystarczy, gdy zauważę, że ktoś nazwę jakąś zapomniał, by wywołało to również moje zapomnienie. Może spróbujemy poszukać tej nazwy? Mnie nie narzuca się żadna inna poza C a 11 a n i-. s e 11 a, która jednak z pewnością nie jest właściwa». «Nie! — mówi młodszy — nazwa zaczyna się na w albo występuje w niej to u>». «Ale w języku włoskim nie ma w» — przypomniał starszy. «Ale ja myślałem v, a tylko powiedziałem w, ponieważ przyzwyczaiłem się do tego poprzez mowę ojczystą». Starszy opierał się przed v. «Sądzę — rzekł — że zapomniałem już wiele nazw sycylijskich; byłby czas spróbować przypomnieć je sobie. A więc np. jak nazywa się wysoko położona miejscowość, która w starożytności nazywała się E n n a? Ach, wiem już Castrogiovanni». W następnym momencie również młodszy odnalazł zagubioną nazwę. Zawołał: «C a s t e l v e t r a no!» — i cieszył się, że było w niej v. Starszy jeszcze przez chwilę miał poczucie nieznajomości tej nazwy, ale gdy ją wymówił, chciał podzielić się informacją, dlaczego mu ta nazwa uciekła. Myślał tak: «Zapewne dlatego, że druga jej połowa v e-t r a n o brzmi jak weteran. Wiem dobrze, że niechętnie myślę o starzeniu się i w szczególny sposób reaguję, gdy mi się o tym przypomni. Tak np. wytknąłem niedawno szacownemu przyjacielowi ubranemu w najdziwaczniejszy sposób, że przecież już dawno przestał być młody, ponieważ pewnego razu w toku różnych pochlebstw powiedział pod moim adresem: «Ja już nie jestem młodzieńcem*. To, że u mnie opór skierował się na drugą część nazwy Castelvetrano, wynikało też z tego, że początkowa zgłoska powróciła w zastępczej nazwie Caltanisetta». «A sama nazwa Caltanisetta?» — zapytał młodszy. «Ona wydała mi się jakimś pieszczotliwym imieniem młodej dziewczyny» — wyznał starszy. Po pewnym czasie dodał: «Nazwa dla Enna była też nazwą zastępczą. Narzuca mi się teraz myśl, że nazwa Castrogiovanni, przedzierająca się do świadomości za pomocą racjonalizacji, zupełnie tak samo przypomina dźwiękowo giovane — młody, jak zagubiona w pamięci nazwa Castelvetrano przypomina weteran — stary». Starszy sądził, że w. ten sposób zdał sprawę ze swego zapomnienia nazwy. Nie zastanawiali się nad faktem, jaki motyw spowodował, że młodszy również zapomniał". Oprócz motywów zapominania nazwisk zasługuje na nasze zainteresowanie również mechanizm tego zjawiska. W dużej liczbie przypadków nazwisko jest zapominane nie dlatego, że ono samo wywołuje takie motywy, lecz dlatego, że poprzez podobieństwo dźwiękowe, poprzez równobrzmienność wzbudza wypowiedzenie innego nazwiska, przeciw któremu skierowane są te motywy. Zrozumiałe, że takie rozluźnienie związków prowadzi do wyjątkowego ułatwienia powstawania omawianego zjawiska. Tak właśnie jest w kolejnych przykładach. 12. Dr Ed. Hitschmann a: ,.Pan N. chce wymienić firmę księgarską «Gilhofer & Ranschburg». Ale minio zastanawiania się przychodzi mu na myśl tylko nazwisko Ranschburg, choć firma była mu dobrze znana. Wracając do domu z lekkim niezadowoleniem z tego powodu uzna! sprawę za dostatecznie ważną, by zasypiającego już brata zapytać o pierwszą część nazwy firmy, ien wymienił ją bez trudności. Potem natychmiast nazwa «GiIhofer» wywołała u panów słowo «Gallho?». Przed paru miesiącami odbył do Gallhof bogaty we wspomnienia spacer w towarzystwie pociągającej dziewczyny. Podarowała mu cna na pamiątkę przed- „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" I, 1913. 66 67 miot, na którym było napisane: «Na pamiątkę pięknych w Gallhofer godzin». W ostatnich dniach przed zapomnieniem nazwiska przedmiot ten, na pozór przypadkowo, został uszkodzony przez N. przy szybkim zasuwaniu lady, co on, obeznany ze znaczeniem działań symptomatycznych, skonstatował nie bez poczucia winy. W tych dniach był on nieco obojętnie nastawiony wobec tej damy, którą wprawdzie kochał, ale przeciwstawiał się, zwlekając, jej życzeniom małżeńskim". 13. Dr Hans Sachs: „W rozmowie o Genui i jej najbliższym otoczeniu pewien młody człowiek chciał wymienić miejscowość P e g l i, ale dopiero z trudem, w wyniku usilnego zastanawiania się, potrafił sobie przypomnieć jej nazwę. Po powrocie do domu rozmyślał o tym przykrym wymknięciu się dobrze mu znanej nazwy i to doprowadziło go do całkiem podobnie brzmiącego słowa P e l i. Wiedział on, że tak się nazywała wyspa na morzu południowym, której mieszkańcy zachowali kilka osobliwych zwyczajów. Niedawno czytał o tym w etnologicznej książce i postanowił wykorzystać te opisy dla pewnej własnej hipotezy. Przypomniało mu się wtedy, że Peli jest widownią pewnej powieści, którą z zainteresowaniem i przyjemnością przeczytał, powieści Van Zantes gliicklichste Zeit («Najszczęśliwszy czas van Zantena»), napisanej przez Laurids Bruun. Myśli, które nieustannie zaprzątały go tego dnia, wiązały się z listem, jaki otrzymał rano od bardzo drogiej mu kobiety; list ten napełnił go niepokojem, że będzie musiał zrezygnować z umówionego spotkania. Po spędzeniu całego dnia na najgorszym leniuchowaniu wieczorem powziął postanowienie, że nie będzie dłużej męczył sit; denerwującymi myślami i sko-^-zycta 7. towarzystwa wvsoce cenionego, nic zakłócającego jego spokoju. Jest asne, że słowo <'Pegli» znowu mogło zagrozić jego zamiarowi, gdyż dźwiękowo wiąza- ło siQ ono tak bardzo z «Peli»; ale «Peli», które poprzez; zainteresowania etnologiczne nabrało u niego osobistego znaczenia, ucieleśniało nie tylko van Zantena, ale i jego własny, najszczęśliwszy czas, a tym samym również obawy i troski, jakie trapiły go przez cały dzień. Jest charakterystyczne, że to proste tłumaczenie udało się dopiero wtedy, kiedy drugi list przekształcił zwątpienia w pogodną pewność rychłego ponownego zobaczenia''. Gdy w związku z tym przykładem przypomni się bliski mu inny przykład, w którym nie mogła być przypomniana nazwa miejscowości Nerwi (przykład 1), to wówczas widzi się, jak podobieństwo dźwiękowe dwóch słów powoduje nadanie podwójnego znaczenia jednemu słowu. 14. Kiedy w 1915 r. wybuchła wojna z Włochami, mogłem u siebie zaobserwować, że nagle wypadła z mojej pamięci duża liczba nazw włoskich miejscowości, z którymi przedtem nie miałem większych trudności. Jak wielu Niemców, przyzwyczaiłem się spędzać część wakacji na ziemi włoskiej i nie mogłem wątpić, iż owo masowe zapominanie było wyrazem mojego zrozumiałego powaśnienia z Włochami, które zajęło miejsce wcześniejszego szczególnego upodobania. Obok tego bezpośrednio motywowanego zapominania nazw daio o sobie znać również zapominanie pośrednie, sprowadzające się do tego samego wpływu. Skłonny byłem także zapominać inne niż włoskie nazwy miejscowości i ustaliłem w toku badania tych przypadków, że nazwy te w jakiś sposób wiązały się poprzez dalsze nawet podobieństwo dźwiękowe z zakazanymi niejako nazwami wrogimi. I tak mozoliłem się pewnego dnia z przypomnieniem sobie nazwy miasta B i s e n z na Morawach. Gdy w końcu wpadłem na nie, natychmiast wiedziałem. ^e to zapomnienie należy złożyć na konto Palazzo B i-s e n z i w Orvieto. W Palazzo znajduje się hotel Belle liŁ Arti, w którym mieszkałem za każdym pobytem w Or-vieto. Ukochane wspomnienia zostały naturalnie najsilniej naruszone przez zmienione nastawienie uczuciowe. Celowe jest zatem omówienie kilku przykładów ukazujących, jak różnym zamiarom może służyć błędna czynność w przypominaniu nazwy. 15. A. J. Storfer 7: „Dama z Bazylei zorientowała się pewnego ranka, że jej przyjaciółka z czasów młodości S e l m a X. z Berlina, odbywająca podróż poślubną, przybyła przejazdem do Bazylei; berlińska przyjaciółka miała pozostać w Bazylei tylko jeden dzień i dlatego bazylejka pospieszyła natychmiast do hotelu. Przyjaciółki, rozchodząc się, umówiły się ponownie na spotkanie popołudniowe, które miały spędzić razem aż do odjazdu berlinki. Po południu bazylejka zapomniała o spotkaniu. Uwarunkowania tego zapomnienia nie są mi znane, ale właśnie w tej sytuacji (spotkanie z przyjaciółka z czasów młodości co tylko zamężną) są możliwe wielorakie typowe konstelacje, które mogły spowodować zahamowanie pamięci o ponownym spotkaniu. Interesująca jest w tym przypadku dalsza czynność pomyłkowa, która stanowi nieświadome zabezpieczenie pierwszej. W czasie, gdy miała spotkać się ponownie z przyjaciółką z Berlina, bazylejka przebywała w towarzystwie w innym miejscu. Była mowa o niedawnym małżeństwie wiedeńskiej śpiewaczki Kurz. Dama z Bazylei wyraziła się krytycznie (!) o tym małżeństwie, ale gdy miała zamiar wymienić nazwisko śpiewaczki, nie mogła sobie przypomnieć jej imienia (wiadomo, że przy nazwiskach jednozgłoskowych ma się tendencję do podawania imie- 7 A. J. Storfer Namensvergessen żur Sicherung eines Versatz-vergessens. „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" II, 1914. 70 nią). Damę z Bazylei tym bardziej irytowała słabość pamięci, że często śpiewaczkę słyszała. Kurz, jej nazwisko, a także imię były dla niej czymś powszednim. Ponieważ nikt inny nie wymienił imienia, które jej uleciało z pamięci, rozmowa potoczyła się w innym kierunku. Tego dnia wieczorem nasza dama znalazła się w towarzystwie częściowo identycznym z tym z popołudnia. Przypadkowo rozmowa zeszła ponownie na temat mał- , żeństwa wiedeńskiej śpiewaczki i dama bez żadnej trud- , ności wymieniła imię i nazwisko: Selma Kurz. Zaraz potem zawołała: «Ach, teraz przyszło mi do głowy: całkiem zapomniałam, że dziś po południu umówiłam się ze swoją przyjaciółką Selmą!». Spojrzenie na zegarek uświadomiło jej, że przyjaciółka musiała już odjechać". Nie jesteśmy raczej jeszcze przygotowani do oceniania tego pięknego przykładu we wszystkich jego aspektach. Prostszy jest kolejny przykład, w którym wprawdzie nie nazwisko, a obcojęzyczny wyraz został zapomniany wskutek motywu wynikającego z jasnej sytuacji (zauważyć trzeba, że rozpatrujemy te same procesy niezależnie od tego, czy odnoszą się one do nazwisk, imion, obcojęzycznych wyrazów czy szyku wyrazów). Tutaj młody człowiek zapomina w języku angielskim słowa ,,złoto", które jest identyczne z niemieckim, aby znaleźć powód do pożądanego działania. 16. Dr Hans Sachs: „Młody człowiek poznał na wspólnej pensji Angielkę, która mu się spodobała. Gdy pierwszego wieczoru po jej poznaniu rozmawiał z nią w jej ojczystym języku, który już trochę opanował, i w pewnym momencie chciał użyć angielski odpowiednik słowa «złoto» (niemieckie Gold), mimo usilnego poszukiwania ten jednogłoskowy wyraz nie przyszedł mu do głowy. Natomiast narzucały mu się słowa zastępcze w postaci francuskiego or, łacińskiego aurum i greckie- 71 go chrysos tak uporczywie, że tylko z trudem potrafił je odrzucić, choć wiedział z pewnością, że nie są one w żaden sposób spokrewnione z szukanym wyrazem. Nie znalazł w końcu żadnego innego sposobu porozumienia się, jak dotknięcie złotego pierścionka na ręce damy; czuł się wręcz zawstydzony, gdy dowiedział się od niej, że tak długo szukany odpowiednik słowa «złoto» (Gold) brzmi tak samo jak w języku niemieckim: gold. Duża wartość tego dotknięcia, spowodowanego zapomnieniem, polegała nie tylko na nie gorszącym zaspokojeniu popędu chwytania, dotykania, które mogło zachodzić również z pobudek innych, gorliwie przez zakochanych uwzględnianych, lecz w większym stopniu na tym, że umożliwiało ono rozeznanie się w widokach na wynik starania się o tę damę. Jej nieświadomość, szczególnie przy sympatycznym nastawieniu wobec partnera w czasie rozmowy, może odgadnąć ukrywający się za bezwstydną maską erotyczny cel zapomnienia; rodzaj i sposób przyjęcia przez partnerkę tego dotknięcia i jego umotywowania może stać się nieświadomym dla obojga, ale pełnym dużego znaczenia środkiem porozumienia co do szans rozpoczynającego się właśnie flirtu". 17. Przytoczę jeszcze za J. Starcke8 interesujący przypadek zapomnienia i przypomnienia sobie nazwi- i ska, który tym się wyróżnia, że z zapomnieniem nazwi- ; ska wiązało się zniekształcenie szyku wyrazów, jak w przykładzie dotyczącym Narzeczonej z Koryntu. „Stary prawnik i nauczyciel języka, Z., opowiadał w towarzystwie, że za czasów studenckich poznał w Niemczech kolegę, który był szczególnie głupi, i Z. 8 Z wydania holenderskiego pt. De invloed van ons onbe-wuste in ons dagc.lijksche leven. Amsterdam 1916, przedruk niemiecki w „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" IV, 1 n-i c 1916. mógłby przytoczyć wiele anegdot o tej jego głupocie. Ale nie mógł sobie przypomnieć jego nazwiska, sądził, że to nazwisko zaczyna się na W., później jednak wycofał się z tego. Przypomniał sobie, że ten głupi student został później handlarzem win (Weinhdndler). Potem Z. znowu opowiedział anegdotę o głupocie tego studenta, znowu dziwił się, że nie może sobie przypomnieć jego nazwiska i powiedział: «Był takim osłem, że wciąż nie pojmuję, jak mogłem wbić mu do głowy łacinę przez powtarzanie». Chwilę potem przypomniał sobie, że szukane nazwisko kończy się na mań. Zapytaliśmy go, czy nie przychodzi mu na myśl inne nazwisko, kończące się na m a n, na co on: E r d m a n n. «Któż to taki?» To również jakiś student z tego okresu! Siostra Z. zauważyła, że jest także profesor Erdmann. Przy dokładniejszym rozeznaniu okazało się, że ten profesor Erdmann wyraził niedawno zgodę na przyjęcie do redagowanego przez siebie czasopisma pracy przesłanej mu przez Z., ale w skróconej postaci, przy czym częściowo nie podzielał zawartych w niej poglądów itd., a dalej, że Z. przyjął to jako fakt dość nieprzyjemny. (Dowiedziałem się ponadto później, że Z. za dawnych lat miał zamiar być profesorem w tej samej specjalności, w jakiej obecnie naucza profesor E., że zatem to nazwisko i pod tym względem mogło dotknąć u niego wrażliwej struny). Nagle Z. przypomniał sobie nazwisko głupiego studenta: Lindeman! Już wcześniej przypomniał sobie, że nazwisko kończy się na m a n, a Linde pozostało jeszcze przez pewien czas stłumione. Na pytanie, co przychodzi mu na myśl przy Linde, powiedział: «Nic mi przy tym nie przychodzi na myśl». Przy moim naleganiu, że jednak coś mu się przy tym słowie przypomina, powiedział, patrząc przy tym w górę i czyniąc ręką gest w powietrzu: «No tak, lipa (Linde) to piękne drzewo». 72 Więcej nic nie przychodziło mu do głowy. Wszyscy milczeli i każdy zajął się swoją lekturą czy czymś innym, aż chwilę później Z. zacytował marzycielskim tonem: i bardziej skomplikowany), niż się początkowo wydawało, a. Pierwsze cytowane wiersze brzmią (por. wyżej): Steht er mit festen Gefiigigen Knochen Auf der E r d e So reicht er nicht auf Nur mit der Linde Oder der Reb e sich zu vergleichen. (Kiedy tak stoi mocnymi, gibkimi gnatami na ziemi, nie sięga do tego, by równać się choćby z lipą lub z latoroślą winną). Zawołałem triumfująco: «A więc mamy Erdmanna. Ten człowiek, który stoi na ziemi, to jest E r d e--m a n n lub E r d m a n n; nie wytrzymuje on porównania z lipą (Linde — Lindeman) lub z winną latoroślą (Rebe — Weinhandler). Innymi słowy: ten Lindeman, głupi student, który później został hadlarzem win, by1 osłem, ale Erdmann jest jeszcze większym osłem i nie może się z tym Lindemanein porównać». Taka tkwiąca w nieświadomości mowa, pełna nienawiści i obelg, jest czymś całkiem zwyczajnym, a tym samym ustalona jest już teraz główna przyczyna zapomnienia nazwiska. Zapytałem, z jakiego poematu pochodzą cytowane wiersze. Z. powiedział, że jest to poemat Goethego rozpoczynający się od słów: (Szlachetny jest człowiek Pomocny i dobry!) Edel ist der Mensch Hilfreich und gut! i że dalej jest tam jeszcze: (Kiedy unosi się w górę, Igrają z nim wiatry). Und hebt er sich aufwarts So spielen mit ihm die Windę. Następnego dnia wyszukałem ten poemat Goethego i okazało się, że przypadek jest jeszcze ładniejszy (ale (Stoi na mocnych, jędrnych gnatach). Steht er mit festen Markigen Knochen Gibkie (giętkie) gnaty byłyby tu dość obcą kombinacją. Nie chcę się jednak bliżej w to wdawać, b. Dalsze wiersze tej strofy brzmią (por. wyżej): Auf der wohlbegrundeten D aue r nde n Erde, Reicht er nicht auf, Nur mit der E ich e Oder der Rebe Sich zu vergleichen. W całym poemacie nie ma w ogóle żadnej lipy (Linde)! Zamiana dębu na lipę (w jego nieświadomości) powstała tylko dlatego, aby umożliwić grę słów: E r d e- --L ind e-R e b e. c. Poemat ten nosi tytuł: Grenzen der Menschheit («Granice ludzkości*) i zawiera porównanie wszechmocy bogów i nikłej mocy człowieka. Poemat, którego początek brzmi: Edel sei der Mensch Hilfreich und gut! to jednak inny poemat, znajdujący się w zbiorze kilka stronic dalej. Jego tytuł brzmi: Das Gottliche («Bos-kość») i zawiera również myśli o bogach i człowieku. Ponieważ nie wchodziliśmy w to bliżej, mogę najwyżej Przypuścić, że w powstaniu analizowanego przypadku mogły pewną rolę odegrać również myśli o życiu i śmierci, o przemijającym i wiecznym oraz o własnym marnym życiu i przyszłej śmierci". W niektórych z tych przykładów wzięto pod uwagę 75 74 wszystkie subtelności techniki psychoanalitycznej dl wyjaśnienia zjawiska zapominania nazwisk. Kogoś, kto chciałby nauczyć się czegoś więcej o takiej pracy, odsyłam do doniesienia E. Jonesa (Londyn), które zostało przełożone z języka angielskiego 9. 18. Ferenczi zauważył, że zapominanie nazwisk może być również objawem histerii. Pokazał mechanizm tego zjawiska, odległy od mechanizmu czynności pomyłkowej. Jego doniesienie uwidacznia, jak rozumiana jest ta różnica: „Najmuję się obecnie pacjentką, starzejącą się panną, która zapomina nazwiska nawet najczęściej używane i bardzo dobrze jej znane, choć poza tym ma dobrą pamięć. Analiza wykazała, że chce ona za pomocą tego symptomu udowodnić swoją ignorancję. To demonstracyjne okazywanie niewiedzy jest właściwie wyrzutem pod adresem rodziców, którzy nie umożliwili jej uzyskania żadnego wyższego wykształcenia. Również jej męczące przymuszanie się do czyszczenia wszystkiego (psychoza pani domu) częściowo pochodzi z tego samego źródła. Chce ona przez to powiedzieć mniej więcej to: «Zrobiliście ze mnie służącą»". Mógłlbym pomnożyć liczbę przykładów zapominania nazw i dalej je omawiać, lecz chciałbym uniknąć rozpatrywania zaraz na wstępie prawie wszystkich punktów widzenia, które będą rozważane w związku z później pojawiającymi się tematami. Pozwolę sobie jednak ująć w kilku zdaniach rezultaty przytoczonych tutaj analiz. Mechanizm zapominania nazw (właściwie wypadnięcia, chwilowego zapomnienia) polega na zakłóceniu zamierzonej reprodukcji nazwy przez obcy i w danej chwili nieświadomy tok myślowy. Albo z góry już istnieje E. Jones Analyse eines Falles von Namensvergcssen. ,,Zen-tralblatt fur Psychoanaiyse" II, 1911. związek między zapomnianą nazwą a przeszkadzającym' kompleksem, albo też związek taki powstaje dopiero za" pomocą powierzchownego (zewnętrznego), często sztucznego, skojarzenia. Wśród zakłócających kompleksów największy wpływ wywierają stosunki osobiste (rodzinne, zawodowe). Nazwa, która wskutek swej wieloznaczności należy do kilku kręgów myślowych (kompleksów), może w jednym toku myślowym ulec zapomnieniu pod wpływem dru -giego, silniejszego, kompleksu. Wśród motywów tych zakłóceń przebija się dążność do unikania przykrości, jaką by mogło pociągnąć za sobą przypomnienie tych nazw. Można na ogół rozróżnić dwa typy zapominania nazw, tj. gdy sama nazwa wiąże się z czymś nieprzyjemnym lub gdy się wiąże z czymś innym o podobnym działaniu, tak że nazwa może zostać zapomniana dla niej samej lub też z powodu dalszych lub bliższych związków skojarzeniowych. Rzuciwszy okiem na powyższe tezy zrozumiemy, że czasowe zapominanie nazw stanowi nasze najczęstsze czynności pomyłkowe. 19. Omówione tu cechy nie wyczerpują jeszcze wszystkich właściwości tego zjawiska. Rad bym wskazać jeszcze tutaj na to, że zapominanie nazw bywa w wysokim stopniu zaraźliwe. W rozmowie dwóch osób wystarcza często, by jedna oświadczyła, że zapomniała tej lub owej nazwy, aby również i drugiej osobie wypadła ona z pamięci. Tam jednak, gdzie zapomnienie udzieliło się w ten sposób, odnajduje się łatwo zapomnianą nazwę. 1'o „kolektywne" zapominanie, ściślej ujmując — zjawisko z zakresu psychologii tłumu — nie stało się jeszcze przedmiotem badania analitycznego. W pojedynczym, ale szczególnie pięknym przypadku T. Reik przed- 77 stawił dobre wyjaśnienie tego zadziwiającego zdarzenia 10. „W małym towarzystwie akademików, w którym były również obecne dwie studentki filozofii, rozmawiano o rozlicznych kwestiach, jakie początki chrześcijaństwa postawiły przed historią kultury i religioznawstwem. Jedna z młodych pań włączyła się do rozmowy i przypomniała z powieści angielskiej, którą niedawno czytała, zajmujący obraz wielu kierunków religijnych, jakie poruszały ludzi w ówczesnych czasach. Dodała, że w powieści było opisane całe życie Chrystusa od urodzenia aż do śmierci, ale tytuł książki nie przychodził jej na myśl (mimo że wzrokowe przypomnienie okładki książki i typograficzny obraz tytułu były bardzo wyraźne). Również trzech obecnych panów twierdziło, że znają powieść, ale zauważyli, że i oni mają przedziwnym sposobem trudności z przypomnieniem sobie tytułu". Tylko młoda niewiasta poddała się analizie dla wyjaśnienia przypadku zapomnienia tytułu książki. Tytuł brzmiał: Ben Hur (autor: Lewis Wallace). Zastępczo pojawiły się: Ecce homo — homo sum — quo vadis? Dziewczyna sama rozumiała, że zapomniała tytuł, „gdyż zawiera on wyrażenie, którego ani ja, ani żadna młoda dziewczyna — w dodatku w towarzystwie młodych ludzi — nie używa chętnie". To wyjaśnienie zostało pogłębione przez bardzo interesującą analizę. W raz poruszonym związku również słowo homo — człowiek (Mensch) ma podejrzane znaczenie. Młoda niewiasta potraktowała wyraz tak, jak by przez wypowiedzenie tego podejrzanego tytułu przyznawała się przed młodymi mężczyznami do życzeń, które odrzuciła jako niestosow- ne dla jej osobowości i jako przykre. Mówiąc krócej, wypowiedzenie Ben Hur n nieświadomie przyrównała do oferty seksualnej i zapomnienie tego tytułu odpowiadało odrzuceniu nieświadomej pokusy tego rodzaju. Mamy podstawę do przypuszczenia, że podobne nieświadome procesy spowodowały zapomnienie u młodych mężczyzn. Ich nieświadomość uchwyciła zapomnienie, jakie wystąpiło u dziewczyny, w jego rzeczywistym znaczeniu i... podobnie je zinterpretowała. Zapomnienie u mężczyzn powstało ze względu na tego rodzaju odrzucające zachowanie. Było tak, jak gdyby partnerka w rozmowie przez swą nagłą słabość pamięci dała wyraźne skinienie, które mężczyźni nieświadomie w pełni zrozumieli. Zdarza się też, że i całe ciągi nazw wypadają z pamięci. Łowiąc, w poszukiwaniu za zapomnianą nazwą, inne, z którymi była ona w ścisłym związku, gubimy często i te nowe nazwy, które miały nam być pomocne. Zapominanie przenosi się w ten sposób z jednej nazwy na drugą jakby dla wykazania, że zachodzi tu jakaś niełatwo dająca się usunąć przeszkoda. 11 Die Hure-prostytutka (przyp. tłum.). 10 T. Reik Uber kollektives Vergessen. „Internationale Zeil- schrift fur Psychoanalyse" VI, 1920; tenże Der eigene und der fremde Gott. 1923. .. ,. . .-.- .. 78 Rozdział iv O wspomnieniach dziecięcych i tzw. maskujących W innej rozprawie (drukowanej w 1899 r. w „Monat-. schrift fur Psychiatrie und Neurologie") zdołałem w zupełnie nieoczekiwanym miejscu wykazać tendencyjną naturę naszego przypominania. Punktem wyjścia był uderzający fakt, że u wielu osób w najwcześniejszych wspomnieniach dziecięcych przechowują się często w pamięci fakty obojętne i podrzędne, podczas gdy ważne, pełne znaczenia i afektu wrażenia z tego okresu nie pozostawiają (często, na pewno nie zawsze) w pamięci dorosłych ani śladu. Ponieważ wiadomo, że nasza pamięć dokonuje wyboru między nasuwającymi się wrażeniami, musielibyśmy więc przyjąć, że ten wybór w wieku dziecięcym podlega zupełnie innym zasadom niż w wieku dojrzałości intelektualnej. Szczegółowsze badanie wykazuje jednak, że tak nie jest. Obojętne wspomnienia z dzieciństwa zawdzięczają swoje istnienie procesowi przemieszczenia: zastępują one w reprodukcji inne, prawdziwie ważne wrażenia, których przypomnienie można uzyskać za pomocą analizy psychologicznej, a których bezpośrednia reprodukcja natrafia na opór. Ponieważ przechowały się one nie dzięki swej własnej treści, lecz dzięki związkowi kojarzeniowemu tejże z inną, stłumioną, treścią, przeto jest uzasadniona nadana im przeze mnie nazwa „wspomnień maskujących" (Deckerrinerungen). W przytoczonej pracy omówiłem tylko pobieżnie zna czenie tych wspomnień i ich różnorodne związki W zanalizowanym tam obszernie przykładzie położyłem nacisk na to, iż zachodzi szczególniejszy czasowy związek między wspomnieniem maskującym a osłoniętą przez nie treścią. Treść wspomnienia maskującego pochodziła tam z pierwszych lat dziecięcych, podczas gdy reprezentowane przez nie w pamięci przeżycia, zupełnie niemal nieświadome, pochodziły z późniejszych lat życia danego osobnika. Ten rodzaj przemieszczenia nazwałem wstecznym. Częstszy może jeszcze jest stosunek odwrotny, polegający na tym, że jakieś obojętne wrażenie z ostatniego czasu ustala się w pamięci jako wspomnienie maskujące dzięki połączeniu z takim dawniejszym przeżyciem, którego bezpośrednia reprodukcja natrafia na opór. Są to tzw. poprzedzaj ą-c e wspomnienia maskujące, bo to, co się w tym przypadku właściwie w pamięci dzieje, znajduje się w czasie poza wspomnieniem maskującym. Zauważyć można jeszcze i trzecią możliwość, że to wspomnienie nie tylko pod względem treści, lecz i pod względem czasu odpowiada wrażeniu przezeń osłoniętemu; byłoby to więc równoczesne lub przyległe wspomnienie maskujące. Jak wielka część naszego skarbca pamięciowego należy do kategorii wspomnień maskujących, jaka jest ich rola w procesach myślowych i w nerwicy — tych oto zagadnień nie roztrząsałem ani tam, ani też tutaj nie będę ich rozpatrywać. Chodzi mi tylko o to, by wykazać, że zapominanie imion własnych z mylnym przypominaniem i tworzenie wspomnień maskujących są procesami jednakowymi. Zrazu bardziej rzucają się w oczy różnice między tymi obu zjawiskami aniżeli ich podobieństwa. Tam chodzi o imiona własne, tutaj o całościowe wrażenia, 80 81 o przeżycia rzeczywiste lub fantazyjne; tam pamięć wyraźnie zawodzi, tu stwarza coś, co nas zastanawia; tam mamy do czynienia z chwilowym zaburzeniem, gdyż tylko co zapomnianą nazwę reprodukowaliśmy niezliczoną ilość razy i będziemy jeszcze reprodukować, tutaj — o trwałe przeżycia, gdyż zdaje się, że obojętne wspomnienia z dzieciństwa towarzyszą nam przez długi okres naszego życia. Zdawałoby się, że zagadkowość w obu tych przypadkach polega na czymś innym: tam zapomnienie, tutaj zaś pamiętanie jest tym, co budzi nasze zaciekawienie. Przy głębszym rozpatrzeniu widzimy jednak, że mimo różnic treściowych i czasowych obu zjawisk przeważa znacznie ich zgodność. I tu, i tam pamięć spudłowała; pamięć zreprodukowała nie to, co powinna, lecz zastępczo coś innego. I w przypadkach zapominania nazw pamięć jest czynna, dając nazwę zastępczą. Tworzenie wspomnień maskujących polega na zapominaniu innych istotnych wrażeń. W obu przypadkach intelektualne odczucie powiadamia nas o jakimś zakłócającym wpływie, tylko za każdym razem w innej formie. Przy zapominaniu nazw wiemy, że imiona zastępcze są fałszywe; przy myślach maskujących dziwimy się, iż w ogóle je posiadamy. Jeśli potem analiza psychologiczna wykaże, że twór zastępczy powstał w obu przypadkach w ten sam sposób, mianowicie przez przemieszczenie za pośrednictwem powierzchownego skojarzenia, to właśnie różnice w materiale, czasie i ześrodkowaniu obu zjawisk przyczyniają się do tego, że spodziewamy się odnaleźć coś ważnego i mającego powszechne zastosowanie. To uogólnienie opiewałoby tak, że pomyłki w reprodukcji wskazują o wiele częściej, aniżeli to przypuszczamy, na wmieszanie się czynnika stronniczego, tendencyjnego, który sprzyja jednym wspomnieniom, a innym stara się przeciwdziałać. Temat wspomnień dziecięcych wydaje mi się tak ciekawy i ważny, że chciałbym poświęcić mu jeszcze kilka uwag, które wykraczają znacznie po/a dotychczasowe poglądy. Jak daleko w dzieciństwo sięgają wspomnienia? Znane mi są niektóre prace w tej kwestii (np. V. i C. Hen-i ri! i Potwin2); wykazują one wielkie różnice indywidualne u badanych; podczas gdy niektórzy z nich pierwsze swe wspomnienia odnoszą do szóstego miesiąca ży-; cia, to inni nic me wiedzą o swym życiu aż do skończę-: nią szóstego, ba, nawet ósmego roku. Ale od czego zależą te różnice w zdolności przypominania sobie dzieciństwa i jakie należy przypisać im znaczenie? Widocznie nie wystarcza zbierać materiał do tych badań przez masowe wywiady, trzeba go jeszcze opracować przy współudziale informujących. Sądzę, że zbyt obojętnie traktujemy fakt dziecięcej amnezji, zapomnienia przeżyć z pierwszych łat życia, i wskutek tego nie widzimy, że jest ona osobliwą zagadką. Zapominamy, do jak wysokiej sprawności intelektualnej i jak skomplikowanych wzruszeń uczuciowych jest zdolne dziecko czteroletnie, i powinnibyśmy się raczej dziwić, że pamięć z późniejszych lat tak mało z nich na ogół przechowała — zwłaszcza że mamy pewne dane, by przyjąć, iż same zapomniane przeżycia dziecięce w rozwoju osobnika nie przeszły bez śladu, lecz miały decydujący wpływ na jego życie późniejsze. A jednak mirno tego niezrównanego wpływu zostały zapomniane! Wskazuje to, iż przypominanie (w znaczeniu świadomej reprodukcji) podlega szczególnym warunkom, które dotychczas nie były nam znane. Jest też 1 V. i C, Henri Enąuete sur ies premiers souvenirs de l'en-lance. „L'annee psychologiques" III, 1897, 2 Potwin Study of early memories. „Psycholog. Review" 1901., 82 83 całkiem możliwe, że zapominanie dzieciństwa dostarczy nam klucza do zrozumienia owej amnezji, która, według naszych badań, bywa przyczyną objawów neurotycznych. Z zachowanych wspomnień dziecięcych niektóre wydają się nam łatwe, inne znów trudne do zrozumienia, a nawet zadziwiające. Nietrudno jednak będzie sprostować niektóre błędy tyczące się obu rodzajów. Jeśli się podda analizie zachowane wspomnienia, to można łatwo skonstatować, że nie istnieje pewność co do ich prawdziwości. Niektóre z obrazów wspomnieniowych są z pewnością sfałszowane, niezupełne albo przesunięte w czasie i przestrzeni. Twierdzenia badanych, jakoby np. pierwsze ich wspomnienie pochodziło z drugiego roku życia, są oczywiście niewiarygodne. Udaje się też wkrótce odnaleźć motywy, które pozwalają zrozumieć zniekształcenie i przesunięcie przeżyć, a zarazem dowodzą, że nie tylko zwyczajna niestałość pamięci bywa przyczyną tych błędów. Potężne siły z późniejszego okresu życia wpływały na zdolność wspominania dziecięcych przeżyć; te same siły zapewne, które spowodowały, że w ogóle tak odbiegliśmy od zrozumienia naszych lat dziecięcych. Przypominanie u dorosłych odbywa się, jak wiadomo, przy udziale rozmaitego materiału psychicznego. Jedni przypominają sobie w obrazach wzrokowych; ich wspomnienia mają charakter wizualny; inni mogą reprodukować wspomnienia przeżyć li tylko w najsłabszych zarysach; takie osoby zwiemy auditifs i moteurs w przeciwieństwie do visuels (według Charcota)3. W marzeniach sennych zanikają te różnice, śnimy bowiem wszyscy przeważnie w obrazach wzrokowych. Po- * Znane rozróżnienie J. M. Chareota trzech typów pamięciowych: wzrokowego, słuchowego i ruchowego (przyp. tłum.). 84 dobnie upraszcza się ten proces i we wspomnieniach dziecięcych; są one plastycznie wizualne także i u tych osób, u których późniejsze przypomnienia nie mają charakteru obrazów wzrokowych. Wizualne wspomnienia zachowują tym samym typ wspomnienia dziecięcego. U mnie wspomnienia z najwcześniejszego dzieciństwa są jedynymi o charakterze wizualnym; są to wprost plastyczne sceny, niby przedstawienia sceniczne. W tych scenach z dzieciństwa, tak prawdziwych jak i zafałszowanych, regularnie widzimy także własną osobę z czasów dziecięcych w jej zarysach i ubraniu. Musi to budzie zdziwienie, bowiem dorośli wzrokowcy nie widzą już siebie we wspomnieniach z dawniejszych lat4. Z naszymi doświadczeniami nie zgadza się przypuszczenie, jakoby uwaga dziecka w czasie jego przeżyć była skierowana na własną osobę, a nie wyłącznie na wrażenia zewnętrzne. Tak więc najrozmaitsze względy zniewalają nas do przypuszczenia, że w tzw. wspomnieniach z najwcześniejszego dzieciństwa nie ma autentycznego śladu pamięciowego, tylko już późniejsze opracowanie, na którym odbiły się wpływy lat późniejszych, rozmaitych sił psychicznych. Wspomnienia dziecięce uzyskują w ten sposób znaczenie wspomnień maskujących i przedstawiają przy tym ciekawą analogię do mitów i podań, tj. wspomnień z dzieciństwa narodów. Kto badał psychoanalitycznie pewną liczbę osób, ten zebrał obfite przykłady wspomnień maskujących wszelkiego rodzaju. Przytoczenie takich przykładów jest jednak szczególnie utrudnione właśnie wskutek omawianej przedtem natury stosunku wspomnień dziecięcych do późniejszego życia, tak że chcąc wykazać, iż wspomnienie dziecięce jest tylko maskujące, musielibyśmy często 4 Twierdzę na podstawie zasięgniętych przeze mnie informa- cji. skreślić przebieg całego życia danego osobnika. Rzadko tyiko można podać poszczególne wspomnienie dziecięce wyjęte z jego związków, jak to ma miejsce w następującym pięknym przykładzie. Dwudziestoczteroletni mężczyzna zachował taki obraz ze swego piątego roku życia. Siedzi w ogrodzie na krzesełku przy ciotce, która uczy go liter. Różnica między min sprawia mu trudności, prosi więc ciotkę, by mu powiedziała, po czym się je rozróżnia. Ciotka zwraca mu uwagę, że m ma o cały kawałek, tj. o trzecią kreskę, więcej niż n. Nie ma żadnego powodu, aby wątpić o prawdziwości tego wspomnienia dziecięcego; swojego znaczenia nabrało ono jednak dopiero później, gdy mogło symbolizować inny przedmiot ciekawości chłopięcej. Bo jak wtedy chciał poznać różnicę między m i n, tak potem usiłował poznać różnicę między chłopcem a dziewczyną, i byłby z pewnością chętnie się na to zgodził, żeby właśnie owa ciotka pouczyła go i w tej materii. Odkrył też później, że różnica jest taka sama, że chłopiec ma również właśnie o cały kawałek więcej niż dziewczyna, i w czasie tego poznania wbudziło się w nim wspomnienie owego dziecięcego zaciekawienia. Inny przykład z okresu późniejszego dzieciństwa. Mężczyzna silnie zahamowany w swym życiu miłosnym, obecnie mający ponad czterdzieści lat, jest najstarszym z dziewięciorga dzieci. Kiedy urodziła się najmłodsza siostrzyczka, miał piętnaście lat; ale on twierdzi stanowczo i pewnie, że nigdy nie zauważył ciąży matki. Pod naciskiem mego niedowierzania wystąpiło u niego przypomnienie, że kiedyś, gdy miał jedenaście—dwanaście lat, widział jak matka przed lustrem szybko rozwiązała spódniczkę. Następnie już bez przymusu uzupełnił, że właśnie przyszła z ulicy i doznała nieoczekiwanych bólów porodowych. Rozwiązywa- 86 n i e spódnicy jest jednak maskującym wspomnieniem porodu5. Posłużenie się takimi „pomostami słownymi" spotykamy jeszcze w innych przypadkach. Chciałbym na jednym jeszcze przykładzie wykazać, jakiego znaczenia nabierają dzięki analizie wspomnienia dziecięce, które bez niej wydawałyby się bez sensu. Kiedy w czterdziestym trzecim roku życia zacząłem zwracać uwagę na resztki wspomnień z własnego dzieciństwa, przyszła mi na myśl jedna scena, którą od czasu do czasu przypominam sobie i którą, według pewnych danych, mogłem odnieść do ukończonego trzeciego roku życia. Widzę siebie, jak stoję przed szafą, której drzwi otwiera mój brat przyrodni o dwadzieścia lat starszy ode mnie; nagle wchodzi do pokoju, jak gdyby wracając z ulicy, moja matka, smukła i piękna. W te słowa ująłem plastycznie widzianą scenę, z którą w ogóle nie wiedziałem, co począć. Czy mój brat chciał skrzynię otworzyć, czy zamknąć — w pierwszym tłumaczeniu obrazu nazywało się to „szafą" — dlaczego przy tym płakałem i co miało oznaczać przyjście matki — wszystko to było dla mnie niejasne. Tłumaczyłem sobie, że chodziło tu o wspomnienie psoty starszego brata, przerwanej wejściem matki. Takie niezrozumienie scen dziecięcych przechowywanych w pamięci nie jest wcale rzadkością. Przypominamy sobie sytuację, lecz nie jest ona zorganizowana, nie wiemy, na jaki pierwiastek należy położyć nacisk. Analiza naprowadziła mnie na zupełnie nieoczekiwane ujęcie obrazu. Brakowało mi matki, podejrzewałem, że jest zamknięta w tej szafie czy skrzyni, i żądałem od brata, by mi ją otworzył. Gdy to uczynił i przekonałem się, że matki tam nie ma, za- 5 Rozwiązywanie spódnicy—das Aufbinden des Rockes, i po ród—die Entbindung (przyp. tłum.). • s'::-i ='•".,,; 87 cząłem krzyczeć. To jest we wspomnieniu silnie zachowany moment, po którym zaraz nastąpiło ukojenie mej tęsknoty przez ukazanie się matki. Skąd jednak przyszła dziecku myśl szukania nieobecnej matki w skrzyni? Jednoczesne sny wskazują niejasno na pewną niańkę, o której jeszcze inne przechowałem reminiscencje, jak np, że namawiała mnie, abym sumiennie oddawał jej drobną monetę, którą w podarku otrzymywałem; szczegół ten ma również wartość wspomnienia maskującego. Postanowiłem tedy ułatwić sobie tym razem zadanie i zapytać obecnie starą już matkę o ową niańkę. Dowiedziałem się rozmaitych rzeczy, między innymi że ta przebiegła i nieuczciwa kobie-: ta w czasie połogu matki pokradła wiele rzeczy z domu i na żądanie mego przyrodniego brata została areszto-' wana. Ta wiadomość rzuciła mi snop światła na owa scenę dziecięcą. Nagłe zniknięcie niańki nie było mi obojętne; zwróciłem się z pytaniem o nią do brata prawdopodobnie dlatego, że zauważyłem, iż brał on jakiś udział w zniknięciu, a on mi dał wymijającą odpowiedź, żartując według swego zwyczaju, że ją „przyskrzyniono" (eingekastelt)6. Tę odpowiedź zrozumiałem po dziecięcemu zupełnie dosłownie; lecz zaprzestałem już pytać, bo nie było nic więcej do dowiedzenia się. Gdy mi wkrótce potem matki zabrakło, podejrzewałem, że niedobry brat zrobił z nią to samo co z niańką, i zmusiłem go do tego, by mi skrzynię otworzył. Rozumiem też teraz, dlaczego w tłumaczeniu wizualnej sceny dziecięcej nacisk jest położony na szczupła figurę matki, która mnie musiała uderzyć jako powrót do dawniejszego wyglądu. Jestem o dwa i pół roku star- • Od der Kasten—skrzynia, pudło. Żartobliwe wyrażenie zamiast „zamknąć w areszcie" (przyp. tłum.). ' * • szy od wtedy urodzonej siostry, a gdy miałem trzy lata skończyło się też współżycie z bratem przyrodnim 7. 7 Ten, kto interesuje się życiem psychicznym dziecka w tym wieku, łatwo odgadnie głębsze uwarunkowania żądania stawianego starszemu bratu. Dziecko kończące trzeci rok życia zrozumiało, że ostatnio urodzona siostrzyczka urosła w ciele matki. Nie zgadzało się z tym faktem, było nieufne i zaniepokojone, że ciało matki może ukrywać jeszcze dalsze dzieci. Szafa lub skrzynia to dla niego symbol ciała matki. Domagało się więc zaglądnięcia do tej skrzyni i zwracało się do starszego brata, który, jak wynika z innego materiału, stał się, w miejsce ojca, jego rywalem. Oprócz podejrzenia, że „zamknął on w skrzyni" zaginioną nianię, kieruje przeciw bratu jeszcze inne podejrzenie, że to on w jakiś sposób spowodował, iż urodzone dziecko znalazło się w ciele matki. Uczucie rozczarowania na widok pustej skrzyni pochodzi z powierzchownej motywacji dziecięcego żądania. W aspekcie głębiej tkwiącego dążenia jest ono fałszywe. Natomiast w pełni zrozumiałe staje się wielkie zadowolenie z wysmukłości powracającej matki właśnie dopiero przy uwzględnieniu tej głębszej warstwy. ii. W Vi -•* ... i t-il- • v **1 Przejęzyczenia Zasób słów naszej mowy ojczystej wydaje się zabezpieczony przed zapomnieniem, za to ulega on coraz częściej innemu zakłóceniu, które nazywamy przejęzyczeniem. Ma się wrażenie, że przejęzyczenie u normalnych ludzi jest niejako zadatkiem parafazii, występującej w warunkach patologicznych. Znajduję się tu w wyjątkowym położeniu, iż mogę uwzględnić pracę wcześniejszą niż moja. W 1895 r. R. Meringer i A. Mayer opublikowali studium Ver-sprechen und Verlesen, zawierające odmienne punkty widzenia niż mój. Jeden z autorów jest językoznawcą i zainteresowanie lingwistyczne skłoniło go do badania reguł, jakim podlega przejęzyczenie. Spodziewał się wysnuć z tych reguł istnienie „jakiegoś duchowego mechanizmu, który łączy z sobą w jakiś szczególny sposób dźwięki, zdania, a także i słowa" (s. 10). Autorzy grupują zebrane przez siebie przykłady przejęzyczenia według czysto opisowego punktu widzenia jako przestawienia (np. Milo z Wenus, zamiast Wenus z Milo), przeddźwięki lub antycypacje (np. „es war mir auf Schwert... auf der Brust so schwer"), podźwięki lub oddziaływania następcze (np. „Ich fordere Się auf, auf das Wohl unseres Chefs aufzustossen" — „Wzywam was do uderzenia szefa na zdrowie" zamiast „...auf das Wohl unseres Chefs anzustossen"), pomieszanie lub 90 kontaminacje (np. „Er setzt sich auf den Hin-terkopf" — „Usiadł na potylicy" zamiast „...auf die Hinterbeine" — „Stanął dęba"), podstawienia lub substytucje (np. „Ich gębę die Praparate in den Briefkasten" — „Wkładam preparaty do skrzynki na listy" zamiast „...in den Briitkasten" — „...do; skrzynki wylęgowej"). Oprócz tych głównych kategorii należy tu jeszcze kilka mniej ważnych (albo dla naszych celów mniej znaczących). Przy tym pogrupowaniu nie ma żadnej różnicy, czy to przestawienie, zniekształcenie lub też zlanie się itd. dotyczy poszczególnych głosek, sylab czy też całych słów zamierzonego zdania. Dla wyjaśnienia powyższych rodzajów przejęzyczenia ustanawia Meringer rozmaitą psychiczną wartość głosek. Już podczas unerwiania pierwszej głoski jakiegoś wyrazu lub też pierwszego słowa jakiegoś zdania to pobudzenie przechodzi na następne głoski oraz słowa i jeżeli te innerwacje są jednoczesne, to głoski mogą się wzajemnie przeinaczać, bo pobudzanie psychiczne związane z intensywniejszą z nich zagłusza niejako poprzedzające lub następujące i zakłóca w ten sposób innerwacje słabsze. Chodzi tylko o to, by odnaleźć, które głoski danego wyrazu mają największą wartość psychiczną. Meringer sądzi, że, „jeżeli chcemy wiedzieć, która głoska ma największa intensywność, to musimy się obserwować, gdy szukamy jakiegoś zapomnianego słowa, np. nazwy. To, co z niego najpierw pojawia się w świadomości, posiadało przed zapomnieniem największą intensywność" (s. 106). „Wysoko wartościowymi głoskami są przeto nagłos źródłosłowu, nagłos wyrazu i zaakcentowane samogłoski" (s. 162). Tym twierdzeniom muszę się tu stanowczo sprzeciwić. Bez względu bowiem na to, czy początkowa głoska jakiegoś imienia należy do najbardziej wartościowych pierwiastków tego wyrazu czy nie, z pewnością nie jest słuszne, że w przypadku zapomnienia wraca ona najpierw do świadomości; reguła ta jest więc bezużyteczna. Przy poszukiwaniu zapomnianej nazwy wyrażamy stosunkowo często przekonanie, iż zaczyna się ona od pewnej określonej litery, a przekonanie to okazuje się równie często uzasadnione jak i nieuzasadnione. Ba, twierdziłbym nawet, że w większości przypadków zapowiadamy fałszywy nagłos. Tak samo i w naszym przypadku „Signorelli" nie ma w zastępczej nazwie „Botticelli" ani nagłosu, ani też istotnych sylab zapomnianego nazwiska; natomiast nasunęła się mniej waż-i na para zgłosek (e 11 i). i Następujący przypadek pouczy nas, jak mało właśnie w nazwach zastępczych bywa uwzględniany nagłos zapomnianej nazwy. Pewnego dnia nie mogłem sobie w żaden sposób przypomnieć nazwy małego kraiku, którego głównym miastem jest Monte Carlo. Nazwy zastępcze były: Piemont, Albania, Montevideo, Colico. Zamiast Albanii występuje wkrótce Montenegro, i wtedy rzuca mi się w oczy, że wszystkie te nazwy zastępcze z wyjątkiem ostatniej zawierają zgłoskę m o n t (wymawiane m o n). Stanowi to dla mnie znaczne już ułatwienie, tak że jeszcze za pośrednictwem imienia panującego w tym kraju księcia Alberta, odnajduję zapomniane Monaco. Colico oddaje mniej więcej następstwo i rytm sylab zapomnianej nazwy. Przypuściwszy, że podobny mechanizm, jaki wykazaliśmy przy zapominaniu nazw, zachodzi także i przy przejęzyczeniu, uzyskamy głębszy wgląd w istotę tego ostatniego. Zaburzenie mowy, które się przejawia jako przejęzyczenie, może być spowodowane: po pierwsze, albo przez przeddźwięk lub ppdżwięk, albo też przez inne ujęcie w obrębie zamierzonego zdania lub związku, jak to ma miejsce we wszystkich powyższych przykładach zaczerpniętych z Meringera i Mayera; po drugie zaś, mogłaby ta przeszkoda pochodzić, podobnie jak w przypadku „Signorelli", od wpływów znajdujących się poza obrębem danego słowa, zdania lub związku, a mianowicie od pierwiastków, których nie zamierzaliśmy wypowiedzieć, a o których pobudzeniu dowiadujemy się dopiero właśnie przez to zaburzenie. Oba sposoby, w jakie może powstać zapomnienie, miałyby więc jako wspólną cechę jednoczesność pobudzenia; różnica zaś między nimi polegałaby na tym, czy zakłócający wpływ znajduje się wśród zamierzonego zdania czy też poza jego obrębem. Mimo że na pozór ta różnica nie jest bardzo wielka, to jednak ma ona duże znaczenie dla pewnych wniosków, które z symptomatologii przejęzyczenia można wyciągnąć. W każdym razie jest chyba jasne, że tylko w przypadkach pierwszej kategorii (gdzie wpływ zakłócający znajduje się w obrębie zamierzonego zdania) można z przejęzyczenia wyprowadzić wnioski co do mechanizmu, który, wiążąc z sobą głoski i słowa, wytwarza ich wzajemny wpływ na siebie, a którego to mechanizmu wzmiankowani badacze poszukiwali w swych studiach nad przejęzyczeniem. W przypadkach, gdzie wpływ zakłócający znajduje się na zewnątrz zamierzonego zdania lub związku, chodziłoby przede wszystkim o to, by rozpoznać te zakłócające pierwiastki, a potem nasunęłoby się pytanie, czy mechanizm tego zakłócenia może nam również ujawnić domniemane prawa kształtowania się mowy. Nie można twierdzić, jakoby Meringer i Mayer przeoczyli możność zakłócania mowy przez skomplikowane wpływy psychiczne, przez pierwiastki pochodzące z zewnątrz wypowiedzianego słowa lub zdania. Musieli oni przecież zauważyć, że ich teorie nierównej wartości psychicznej głosek, ściśle biorąc, wystarczą tylko do wyjaśnienia zakłócenia głosek, jak też przed- i podźwię-ków. W tych przypadkach, gdzie zakłócenia wyrazów nie dają się sprowadzić do zakłócenia głosek, jak np. w substytucjach, kontaminacjach, nie wahali się oni poszukiwać przyczyn przejęzyczenia na zewnątrz zamierzonego związku i poparli to pięknymi przykładami. Przytaczam następujące fragmenty: „R. opowiada o rzeczach, które w swej duszy określa jako Schweinereien (świństwa). Szuka jednak łagodniejszego wyrażenia i zaczyna: «Dann aber sind Tatsachen zum Yorschwein gekommen». («Potem wyszły jednak najawfakty» — Yorschwein zamiast Yorschein). Mayer i ja byliśmy przy tym obecni i R. potwierdził, że miał na myśli Schweinereien. To, że pomyślane słowo pojawiło się i zdradziło przy Yorschein — tłumaczy się dostatecznie podobieństwem obu wyrazów" (s. 62). „Także i przy substytucjach podobnie jak w kontaminacjach, a może jeszcze w wyższym stopniu, grają rolę luźne obrazy językowe. Pomimo że znajdują się one pod progiem świadomości, to jednak są na tyle bliskie, że mogą wywierać wpływ, mogą wypłynąć dzięki podobieństwu z kontekstem, który ma zostać wypowiedziany, i powodują w ten sposób wykolejenie słów lub krzyżują ich szyk. Luźne obrazy językowe są, jak to już powiedzieliśmy, często pozostałościami niedawnych procesów językowych (Nachkliinge — podźwięki)" (s. 73). „Wykolejenie może powstać także I przez podobieństwo, tj. wtedy, gdy inne podobne słowo, które miało być wypowiedziane, leży tuż pod progiem świadomości. To zachodzi przy substytucjach. Mam nadzieję, że przy sprawdzaniu muszą się moje reguły potwierdzić. Ale do tego potrzeba, byśmy (kiedy ktoś inny mówi) jasno sobie zdawali sprawę z te- 94 go wszystkiego, o czym mówca myślał" (s. 97) '. „Oto pouczający przykład: dyrektor L. powiedział \v naszym towarzystwie: «Die Frau wurde mir Furcht c i n l a g e n» («Ta kobieta napędziłaby mi strachu* — einlagen zamiast einjagen). Zdumiałem się, gdyż to l wydało mi się trudne do zrozumienia. Pozwoliłem sobie zwrócić uwagę mówcy na jego pomyłkę, na co mi natychmiast odpowiedział: «To pochodzi stąd, że myślałem: «Ich wdre nicht in der Lage» («nie byłbym w stanie») itd." (s. 97). „Inny przypadek. Spytałem pana R. S., jak się miewa jego chory koń. Odpowiedział: «Ja, das dr aut ... das dauert vielleicht noch einen Monat» («To potrwa może jeszcze z miesiąc»). To draut ze swoim r było dla mnie niejasne, gdyż r od słowa dauert nie mogło podziałać w ten sposób. Zwróciłem na to uwagę pana R.S., a on mi objaśnił, że myślał «DS l^•:'• .„.- przedstawienia. Kiedy zobaczyłem na wystawie książkę (nie znanego mi dotychczas autora), nie myślałem początkowo o jej kupieniu. Kilka dni później postanowiłem jednak ją kupić. Książki nie było już na wystawie. Powiedziałem sprzedawcy o tej książce, która niedawno ukazała się; jako autora wymieniłem drą Edwarda Hartmanna. Księgarz poprawił mnie: «Ma pan zapewne na myśli Hitschmanna» i przyniósł książkę. Nieświadomy motyw czynności pomyłkowej był łatwo zrozumiały. Uważałem w jakimś stopniu za swoją zasługę syntetyczne ujęcie głównych rysów nauki psychoanalizy i patrzyłem na książkę Hitschmanna z oczywistą zawiścią i złością jako pomniejszającą moją zasługę. Zniekształcenie nazwiska było aktem nieświadomej wrogości — powiedziałem sobie po przeczytaniu Psychopatologie des Alltagslebens. Wówczas byłem zadowolony z takiego wyjaśnienia. Kilka tygodni później zanotowałem ową pomyłkę. Przy tej sposobności postawiłem sobie pytanie, dlaczego Edwarda Hitschmanna zamieniłem właśnie na Edwarda H a r tmanna. Czyżby tylko podobieństwo nazwiska doprowadziło mnie do nazwiska znanego filozofa? Pierwszym moim skojarzeniem było przypomnienie wypowiedzi, jaką słyszałem kiedyś z ust profesora Hugo von Meltzla, zapalonego wielbiciela Schopenhauera, a która brzmiała tak: «Edward von Hartmann jest zeszpeconym, na lewą stronę przenicowanym Schopenhauerem». Afek-tywna tendencja, która determinowała zastępczy twór dla zapomnianego nazwiska, była zatem następująca: «Ach, u tego Hitschmanna, w jego syntetycznym opracowaniu, zapewne niewiele będzie; ono ma się tak do Freuda jak Hartmann do Schopenhauera». Przypadek ten zapisałem jako zdeterminowanie zapomnienia z pomysłem zastępczym. W pół roku później wpadła mi do rąk gazeta, na której to zapisałem. I oto 164 165 , zauważyłem, że zamiast Hitschmann zapisałem H i n t- i schmann" 8. 4. Oto poważniejszy przypadek pomyłki w pisaniu, s który może z równą słusznością mógłbym zaliczyć do < pomyłek w ujmowaniu przedmiotów. Mam zamiar pod-i jąć z kasy oszczędności sumę 300 kor., które chcę po-i słać bawiącemu na kuracji krewnemu. Spostrzegam t przy tym, iż moje konto wynosi 4380 kor., i postanawiam zredukować je do okrągłej sumy 4000 kor., a później już i tych pieniędzy nie naruszać. Wypełniwszy, jak należy, f czek i wyciąwszy odpowiednie cyfry spostrzegam nagle, « iż nie zamówiłem, jak chciałem, 380 kor., lecz 438; prze-v< ląkłem się niepewności swoich działań. Przestrach uznaję zaraz za nieuzasadniony; nie stałem się przecież uboższy niż poprzednio. Ale muszę się porządną chwilę nad tym zastanowić, jaki wpływ, nie dochodząc do mej świadomości, zamącił tutaj mój pierwotny zamiar. Wpadam najpierw na fałszywe drogi, chcąc odjąć 380 od 438, nie wiem jednak potem, co mam zrobić z resztą. W końcu przychodzi mi nagle pomysł ukazujący prawdziwy związek. 438 odpowiada przecież dziesięciu procentom całego konta 4380 kor.! Zaś 10%> rabatu mamy u księgarzy. Przypominam sobie, że przed kilkoma dniami wyszukałem pewną liczbę dzieł medycznych, którymi się już nie interesowałem, ażeby je sprzedać księgarzowi właśnie za 300 kor. On uważał to żądanie za wygórowane i obiecał za kilka dni dać ostateczną odpowiedź. Jeśli się zgodzi na podaną cenę, dostarczy mi właśnie kwotę, którą mam wydać na chorego. Nie mogę zataić, że mi żal tego wydatku. Afekt przy ujawnieniu mej pomyłki staje się lepiej zrozumiały jako obawa zubożenia przez podobne wydatki. Ale jedno i drugie, tak żal z powodu wydatku, jak i obawa zubożenia, 8 „Internationale Zeitschrift fiir Psychoanalyse" II, 1914. są zupełnie obce mej świadomości; nie odczuwałem żalu, gdym przyrzekał tę sumę, i takie umotywowanie tej pomyłki uważałbym za śmieszne. Prawdopodobnie wcale nie podejrzewałbym u siebie takiego uczucia, gdybym w wyniku ćwiczeń w psychoanalizie w pracy z pacjentami nie był obeznany ze stłumieniami i gdybym przed kilku dniami nie miał marzenia sennego, które wymagało takiego samego rozwiązania 9. 5. Cytuję teraz za W. Stekelem następujący przypadek, za którego autentyczność mogę ręczyć: „Przykład nieprawdopodobnej prawie pomyłki w czytaniu i pisaniu zdarzył się w redakcji pewnego poczytnego tygodnika, który napiętnowano publicznie jako sprzedajny. Należało napisać w obronie artykuł odpierający zarzuty. Tak też zrobiono i to z wielkim zapałem i patosem. Naczelny redaktor pisma przeczytał artykuł, sam autor, ma się rozumieć, kilkakrotnie w rękopisie, potem jeszcze w korekcie. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Nagle zjawia się korektor i wskazuje na mały błąd, który uszedł uwagi wszystkich. Stało tam wyraźnie: «Nasi czytelnicy wystawią nam świadectwo, że zawsze w najbardziej interesowny sposób występowaliśmy dla dobra ogółu». Rozumie się samo przez się, że miało być bezinteresowny. Ale prawdziwe myśli przedarły się z żywiołową siłą do patetycznego artykułu". 6. Czytelniczkę „Pester Lloyd", panią Kate Levy z Budapesztu, zdziwiła niedawno podobnie nie zamierzona szczerość pewnej wypowiedzi, jaka ukazała się w telegraficznym doniesieniu z Wiednia w dzienniku z 11 października 1918 r.: • Jest to sen, który przytoczyłem jako przykład w małej rozprawce O marzeniu sennym. 166 167 *-;-„Na podstawie absolutnego zaufania, jakie panowało podczas całej wojny między nami i naszymi niemieckimi sprzymierzeńcami, można niewątpliwie przyjąć, że oba mocarstwa w każdym przypadku będą zmierzać do zgodnych rozstrzygnięć. Zbędne jest szczególne podkreślenie, że w obecnej fazie ma miejsce żywa i pełna l u k współpraca (liickenhaftes Mitarbeiten) sprzymierzonych dyplomatów". Już kijka tygodni później można było wypowiadać się szczerze o tym „wzajemnym zaufaniu", nie trzeba było więcej uciekać się do pomyłek w pisaniu (czy w druku). 7. Pewien Amerykanin przebywający w Europie, który rozstał się z żoną w sytuacji nieporozumienia, sadził, że obecnie może się z nią pojednać i zażądał, by w określonym terminie przypłynęła statkiem przez ocean do niego. „Byłoby bardzo pięknie — pisał — gdybyś mogła jak ja płynąć Mauretanią" Nie śmiał jednak wysłać listu z takim zdaniem. Wolał napisać na nowo. Nie chciał bowiem, by zauważyła poprawkę na nazwie okrętu, którą początkowo napisał jako L u s i t a n i a". Ta pomyłka w pisaniu nie wymaga żadnego wyjaśnienia, gdyż jest jasna. Sprzyjający przypadek pozwala jednak coś dodać. Jego żona przed wojną płynęła po raz pierwszy do Europy po śmierci swej jedynej siostry. Jeżeli się nie mylę, to „Mauretania" jest siostrzanym okrętem pozostałym po zatopionej w czasie wojny „Lusitanii". 8. Pewien lekarz zbadał dziecko i zapisuje mu lekarstwo, w którym występuje alkohol. Tymczasem matka zarzuca go niedorzecznymi i z-bytecznymi pytaniami, przy czym lekarz postanawia sobie mocno, że nie będzie się teraz tym irytował, i trzyma się tego postanowienia. W czasie przeszkadzania popełnił jednak po- 168 myłkę. Na recepcie zamiast „alkohol" napisał a c h o l10. 9. Ze względu na treściowe podobieństwo przytoczę tutaj przypadek, pochodzący od A. A. Brilla, o jakim informuje E. Jones. Brill, chociaż jest całkowitym abstynentem, dał się namówić przyjacielowi na wypicie wina. Następnego dnia rano silny ból głowy spowodował, że ubolewał nad swą uległością. Zapisywał nazwisko pacjentki E t h e l, napisał Ethyl11. Należy jeszcze zaznaczyć, że ta kobieta używała alkoholu częściej, niż było wskazane. Ponieważ pomyłka w zapisywaniu przez lekarza recepty daleko wykracza poza zwykły praktyczny sens czynności pomyłkowych, korzystam z okazji, by dokładniej przedstawić jedyną dotąd publikowana analizę takiej lekarskiej pomyłki w pisaniu. 10. Dr Ed. Hitschmann (kilkakrotny przypadek pomyłki w pisaniu recepty)12. „Pewien kolega opowiadał mi, że w ciągu roku zdarzyło mu się wiele razy popełnić pomyłkę w zapisywaniu określonego lekarstwa pacjentom w podeszłym wieku. Dwukrotnie zapisał dziesięciokrotną dawkę i gdy sobie nagle zdał z tego sprawę, z wielkim lękiem, że zaszkodził pacjentce i sam naraził się na wielkie nieprzyjemności, czynił pospiesznie wszystko, by wycofać receptę. To szczególne działanie symptomatyczne zasługuje na wyjaśnienie przez dokładniejsze przedstawienie i analizę. Pierwszy przypadek. Lekarz przepisał biednej kobiecie dochodzącej do progu starości i cierpiącej na spa-styczne zaparcie stolca dziesięciokrotnie silniejsze czopki belladonny. Wyszedł z ambulatorium i około pół go- 10 Mniej więcej: bez żółci. n Alkohol etylowy. 12 „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" I, 1913. 169 dziny później, gdy już był w domu, czytał gazetę i spożywał posiłek, ogarnął go lęk, najpierw więc szybko wrócił do laboratorium, by ustalić adres pacjentki, a stamtąd udał się do odległego miejsca jej zamieszkania. Zastał starą kobiecinę z nie wykorzystaną jeszcze receptą, co uradowało go bardzo i pozwoliło spokojnie wrócić do domu. Usprawiedliwił się przed sobą samym, ale zorientował się, że rozmowny kierownik ambulansu zaglądnął mu przez ramię, gdy przygotowywał receptę. Drugi przypadek. Lekarz w czasie ordynowania musiał się uwolnić od kokieteryjnej i pikantnie urodziwej pacjentki, by udać się do starszej kobiety, którą miał przebadać. Skorzystał z samochodu, gdyż miał mało czasu na tę wizytę. O określonej godzinie miał się spotkać potajemnie z ukochaną młodą dziewczyną w pobliżu jej mieszkania. Tym razem także wskazana była belladonna wobec analogicznych jak w poprzednim przypadku dolegliwości. I znowu został popełniony błąd dziesięciokrotnego przedawkowania leku. Pacjentka przedstawiała coś, co uważała za interesujące, ale co nie należało do sprawy; lekarz stracił cierpliwość, zaprzeczył temu, co mówiła, opuścił pacjentkę i jeszcze przed czasem zjawił się na spotkanie. Około dwanaście godzin później, o siódmej rano, obudził się i oto równocześnie zorientował się, że przy pisaniu recepty popełnił pomyłkę i przestraszył się. Szybko udał się do chorej w nadziei, że lek nie został jeszcze przyniesiony z apteki i że będzie mógł poprawić receptę. Otrzymał jednak od pacjentki zrealizowaną receptę. Ze stoicką rezygnacją, ale i pewną dozą optymizmu doświadczonego lekarza skierował się do apteki, gdzie kierownik jej uspokoił go, że oczywiście (albo może także przez pomyłkę w czytaniu) przygotował lek w mniej silnej dawce. Przypadek trzeci. Lekarz zapisywał swej starej ciot-» ce, siostrze swej matki, mieszaninę tinctura belladon-nae i tinctura opii w stałej dawce. Służąca natychmiast zaniosła receptę do apteki. Wkrótce potem lekarz zorientował się, że zamiast tinctura napisał extractum i natychmiast zatelefonował do apteki w sprawie pomyłki. Usprawiedliwiał się kłamliwą wymówką, że jeszcze nie skończył pisać recepty, gdy zabrano mu ją nieoczekiwanie spod ręki. Uderzająco wspólnymi punktami tych trzech pomyłek w pisaniu jest to, że zdarzało się to lekarzowi tylko przy tym leku, że za każdym razem chodziło o pacjentkę w podeszłym wieku i że zawsze dawka była za mocna. Krótka analiza wykazała, że czynnikiem decydującym musiał być stosunek lekarza do matki. Przypomniało mu się, że pewnego razu — wysoce prawdopodobne, że jeszcze przed owymi symptomatycznymi działaniami — taką samą receptę przepisał swojej również starej matce, a mianowicie dawkę 0,03, chociaż zwykła 0,02 była stosowniejsza, by jej radykalnie pomóc, jak sądził. Reakcją delikatnej i wątłej matki na ten lek było przekrwienie głowy i nieprzyjemna suchość w gardle. Skarżyła się na to z na pół żartobliwym przytykiem pod adresem syna za jego niebezpieczne zaordynowanie leku. Także poza tym przypadkiem matka, zresztą siostra lekarza, przy okazji innych lekarstw zalecanych przez syna robiła na pół żartobliwe zarzuty, a nawet mówiła o otruciu. Jeżeli omawiający sprawę zorientował się w stosunku tego lekarza do jego matki, to trzeba stwierdzić, że był on wprawdzie instynktownie kochającym dzieckiem, ale w wewnętrznej ocenie matki i w swoim respekcie dla niej był daleki od przesady. Mieszkając z matką i o rok młodszym bratem, od lat wspólne życie w do- 170 171 mu odbierał jako ograniczenie swojej swobody erotycznej, przy czym z doświadczenia psychoanalitycznego wiemy, że takie uzasadnienia chętnie są nadużywane jako zasłona dla faktycznego wewnętrznego powiązania. Lekarz akceptował z pewnym zadowoleniem tę analizę i jej wynik i powiedział uśmiechając się, że słowo belladonna — piękna kobieta — może oznaczać także stosunek erotyczny. On sam czasami używał dawniej tego środka". Mógłbym sądzić, że takie poważne czynności pomyłkowe nie mogą powstać w inny sposób niż owe niewinne, którymi się zajmujemy. 11. Przypadek pomyłki w pisaniu przedstawiony przez S. Ferencziego należy uznać za szczególnie niewinny. Można go tłumaczyć jako rezultat czynności zagęszczenia na skutek niecierpliwości (por. przejęzyczenie: der Apfe) i można by bronić tego ujęcia dopóki wnikliwa analiza przypadku nie pozwoliłaby wykryć silniejszego zaburzającego momentu: „Do tego pasuje Anek t o d e" is — napisałem pewnego razu w swoim notesie. Naturalnie miałem na myśli Anekdote, a mianowicie anegdotę o pewnym Cyganie skazanym na śmierć (zu Tode), który wyprosił łaskę, by mógł sam wybrać drzewo, na którym ma być powieszony. (Mimo gorliwego poszukiwania nie znalazł odpowiedniego drzewa). -- 12. Innym razem, w przeciwieństwie do tego, najbardziej niepozorna pomyłka w pisaniu może wyrażać niebezpieczny ukryty sens. Anonimowy autor listu informuje: „Kończę swój list słowami: «Serdeczne pozdrowienia dla Pana Małżonki i J e j syna». Tuż przed włożeniem i- is Der Tod — śmierć (przyp. tłum.). listu do koperty zauważam pomyłkę w początkowych literach Ihr e n Sohn (jej syna) i poprawiam ją. W drodze powrotnej z ostatniej wizyty u tego małżeństwa moja towarzyszka zauważyła, że syn jest uderzająco podobny do przyjaciela domu i z pewnością jest jego dzieckiem". 13. Pewna dama wystosowała do swej siostry gratulacyjny list z okazji przeprowadzki do nowego i obszernego mieszkania. Obecna przy tym przyjaciółka zauważyła, iż adres jest mylny, mianowicie, że zamiast właściwego umieściła bardzo dawny adres pierwszego mieszkania, które siostra zajmowała zaraz po zamążpójściu. Zwraca na to uwagę piszącej: „Pani ma rację — przyznaje tamta — lecz jakim sposobem się to stało? Dlaczego to zrobiłam?" Na to przyjaciółka: „Prawdopodobnie zazdrości jej pani tego nowego, obszernego mieszkania, które ma obecnie zająć, podczas gdy pani ma ciasne, i dlatego przenosi ją pani do pierwszego mieszkania, gdzie jej też nie było lepiej". „Z pewnością zazdroszczę jej tego" — przyznaje się tamta uczciwie. Potem dodaje: „Jaka szkoda, że w tych sprawach człowiek postępuje tak nikczemnie!" 14. E. Jones informuje o takim oto przykładzie pomyłki w pisaniu, przekazanym mu przez A. A. Brilla: Pewien pacjent skierował do drą Brilla pismo, w którym starał się sprowadzić swoją nerwowość do niepokoju i rozdrażnienia spowodowanych kłopotami w interesach w czasie kryzysu na rynku bawełnianym. W piśmie tym jest takie oto zdanie: „my trouble is all due to that damned frigrid wave; there is'nt even any seed". Miał naturalnie na myśli, pisząc wave, falę, nurt na rynku pieniężnym; w rzeczywistości napisał jednak nie wave, lecz wtfe (żona). W głębi serca miał wiele zarzutów w stosunku do żony z powodu jej małżeńskiej oziębłości, jej bezdzietności i niedaleki był od zrozu- 172 173 mienia, że te wymuszone na nim „braki" mają duży udział w spowodowaniu jego cierpień. 15. Dr R. Wagner opowiada w „Zentralblatt fur Psy-choanalyse", I, 12, taki przypadek: „Przy czytaniu starego zeszytu zauważyłem, że w pośpiechu zapisywania popełniłem mały błąd. Zamiast «Epithel» napisałem bowiem «Edithel». Zaakcentowanie pierwszej zgłoski czyni z tego zdrobnienie żeńskiego imienia. Analiza retrospektywna jest dość prosta. W czasie, gdy popełniłem tę pomyłkę, moja znajomość z nosicielką tego imienia była całkiem powierzchowna i dopiero znacznie później nabrała charakteru bardziej intymnych związków. Pomyłka w pisaniu jest ładnym dowodem przebicia się nieświadomej skłonności w czasie, kiedy jej jeszcze zupełnie nie przeczuwałem, a wybrana forma zdrobnienia charakteryzuje równocześnie towarzyszące jej uczucia". 16. Dr von Hug-Hellmuth: „Pewien lekarz zaordynował pacjentce wodę Levitico zamiast L e v i c o. Ten błąd, który dostarczył aptekarzowi okazji do złośliwej uwagi, można łatwo zrozumieć, jeżeli poszuka się w nieświadomości możliwych jego motywów i nie odmówi się im z góry, nawet jeżeli są to subiektywne przypuszczenia kogoś obcego w stosunku do lekarza, pewnej dozy prawdopodobieństwa. «Lekarz ten — według pacjentki — mimo że zarzucał swoim pacjentom, i to w dość ostrych słowach, nie dość racjonalne odżywianie, na modłę lewitów14, cieszył się uznaniem, tak że jego poczekalnia była pełna przed i w czasie godziny przyjęć; usprawiedliwiało to jego życzenie, by załatwiani pacjenci ubierali się możliwie szybko, vite, vite. Przypominam sobie dobrze, że jego małżonka była z pochodzenia Francuzką, co uzasadniało w pewnym stopniu 14 Lewici — potomkowie pokolenia biblijnego Leviego (przyp. tłum.). przypuszczenie, że życząc sobie większego pośpiechu pacjentów, posługiwał się właśnie językiem francuskim. Zresztą przyzwyczajenie wyrażania takich życzeń w obcym języku występuje u wielu osób, jak to czynił mój własny ojciec w stosunku do nas w czasie spaceru, ponaglając do pośpiechu słowami: Avanti, gioventii, lub Marchez au pas. Podobnie leciwy lekarz, który zajmował się mną jako młodą dziewczynką z powodu wady szyi, hamował moje zbyt szybkie ruchy uspakajającymi słowami: piano, piano. Nietrudno mi pomyśleć, że i ten lekarz hołdował takiemu przyzwyczajeniu, no i pomylił się pisząc Leuitico wasser zamiast L e v i-c owasser»" 16. Inne przykłady wspomnień z młodości tej pacjentki: frazósisch zamiast jranzósisch; pomyłka w pisaniu imienia „Karl". 17. Przypadek pomyłki w pisaniu, który wydaje się kiepskim dowcipem, ale w którym zamiar dowcipu z pewnością był wykluczony, zawdzięczam panu J. G.; pochodzący od niego przypadek był już omawiany. „Jako pacjent sanatorium dla chorych na płuca dowiaduję się z przykrością, że u mojego bliskiego krewnego stwierdzono tę samą chorobę, która zmusiła mnie do pobytu w zakładzie leczniczym. W liście daję mu do zrozumienia, by poszedł do specjalisty, znanego profesora, pod którego opieką sam się znajduję i o którego autorytecie jestem przekonany, choć, z drugiej strony, mam pełną podstawę do uskarżań na jego nieuprzej-mość. Profesor ten — niedawno temu — odmówił mi wystawienia zaświadczenia, które miało dla mnie duże znaczenie. W odpowiedzi, jaką otrzymałem od krewnego, zwrócił on uwagę na błąd w moim liście, który rozweselił mnie, gdyż momentalnie zorientowałem się 15 „Zentralblatt fiir Psychoanalyse" II, 5. 174 175 w jego przyczynie. W liście, który pisałem, użyłem takiego zwrotu: «...zresztą radzę Ci bezzwłocznie obrazić (insultieren) prof. X.». Naturalnie chciałem napisać konsultować (konsultieren). Wymaga chyba zaznaczenia, że moja znajomość łaciny i francuskiego wyklucza wyjaśnienie, że był to błąd wynikający z niewiedzy". 18. Opuszczenia w pisaniu zasługują, naturalnie, na taką samą ocenę jak pomyłki w pisaniu. Dr B. Dattner (prawnik) przedstawił w „Zentralblatt fur Psychoanalyse" I, 12 zasługujący na uwagę przykład „historycznej pomyłki czynnościowej". W jednym z artykułów ustawy o finansowych zobowiązaniach obu państw, jakie zostały ustalone w kompromisowej umo^ wie w roku 1867 między Austrią a Węgrami, słowo e f j ektiv (faktyczny, efektywny, w gotówce) zostało opuszczone w tłumaczeniu węgierskim i Dattner uważa za prawdopodobne, że nieświadome dążenie węgierskich redaktorów ustawy, by przyznać Austrii możliwie mniej korzyści, przyczyniło się do owego opuszczenia. Mamy również pełną podstawę do przypuszczenia, że tak częste powtórzenia tego samego słowa przy pisaniu lub przepisywaniu — perseweracje — nie są bez znaczenia. Jeżeli piszący powtarza już napisane słowo, wskazuje to, że niełatwo mu przychodzi uwolnienie się od tego słowa, że w tym miejscu mógłby wyrazić znacznie więcej, ale że zaniechał tego, czy coś podobnego. Perseweracja przy przepisywaniu wydaje się zastępować coś w rodzaju „także, także ja". Miałem w ręce długie sądowo-le'karskie orzeczenia, w których występowały perseweracje przepisującego w szczególnie znaczących miejscach i najchętniej tłumaczyłem je w ten sposób, że przepisujący, któremu sprzykrzyła się ta bezosobowa rola, wtrąca niejako swój komentarz: „Cał- 176 kiera jakby mój przypadek" albo „Zupełnie tak, jak u nas". 19. Nic nie stoi na przeszkodzie, by błędy drukarskie potraktować jako pomyłki zecera w pisaniu. Systematyczny zbiór takich pomyłek, który mógłby być i zabawny, i pouczający, jest sprawą przyszłości. E. Jones poświęcił w swej pracy, wielokrotnie przeze mnie wspominanej, osobny rozdział błędom drukarskim (misprints). Zniekształcenia w telegramach można w wielu przypadkach rozumieć jako pomyłki telegrafisty w pisaniu. W czasie letnich wakacji otrzymałem telegram z wydawnictwa, którego tekstu nie mogłem zrozumieć. Oto on: „Zapasy (Yorrate) otrzymane, zaproszenie X. (Einladung) bardzo pilne". Rozwiązanie zagadki przyszło dzięki nazwisku X. wymienionemu w tekście. X. to autor, do którego książki miałem napisać wstęp. Ze wstępu (Einleitung) zrobiło się zaproszenie (Einladung). Powinienem był jednak przypomnieć sobie, że przed paru dniami wysłałem do wydawnictwa przedmowę do innej książki, której otrzymanie zostało zatem potwierdzone. Prawidłowy tok: „Przedmowę otrzymaliśmy. Wstęp X. bardzo pilny". Możemy przyjąć, że telegram padł ofiarą przeróbki spowodowanej kompleksem głodu telegrafisty, przy czym obie połowy zdania zostały bardziej powiązane wewnętrznie niż nadawca zamierzał. Ponadto jest to piękny przykład „własnego opracowania", jakie daje się wykazać w większości marzeń sennych 16. H. Silberer omawia w „International Zeitschrift f tir Psychoanalyse" VIII, 1922, możliwość występowania pomyłek w druku, którym trudno odmówić określonych tendencji. Podobnie czyni np. Storfer w „Zentralblatt 177 16 Por. Die Traumdeutung, rozdz. o pracy marzenia sennego. 7 Psychopatologia... fur Psychoanalyse" II, 1914, w artykule Der politische Druckfehlerteufel i tamże III, 1915, w krótkiej notatce, którą tutaj przytaczam: 20. „Polityczna pomyłka w druku znajduje się w numerze czasopisma «Marz» z 25 kwietnia 1915 roku. W liście z Argyrokastron zostały odtworzone wypowiedzi Zographosa, przywódcy powstańczych Epirejczyków w Albanii (lub jeśli ktoś chce: prezydenta niezależnego rządu Epirusu). Między innymi: «Wierzcie mi, autonomiczny Epirus leży w jak najbardziej własnym interesie księcia Wied. Na nim mógłby on upaść (stiir-zen)...». To, że przyjęcie podpory (Stiltze), jaką mu oferują Epirejczycy, oznaczałoby jego upadek (Sturz), wie dobrze książę Albanii i bez tego fatalnego błędu drukarskiego". 21. Ja sam czytałem niedawno w naszych wiedeńskich dziennikach artykuł „Bukowina pod panowaniem rumuńskim", który należałoby uznać za co najmniej przedwczesny, • gdyż wówczas Rumuni przyznawali się jeszcze do swej wrogości. Sądząc po treści niewątpliwie miało być nie rumuńskim, a rosyjskim, ale również cenzorowi wydawało się to zestawienie tak nieszczególne, że i on przeoczył tę pomyłkę w druku. Trudno jest nie pomyśleć, że to „polityczna" pomyłka w druku, gdy w drukowanym okólniku znanej i wysoko cenionej drukarni książek Karola Prochaski w Cieszynie (byłej k.k. Hof-Buchdruckerei — cesarsko-kró-lewskiej drukarni dworskiej) można było przeczytać następującą ortograficzną pomyłkę: „P.T. Decyzja najwyższych władz Ententy określająca rzekę Olzę jako granicę dzieliła nie tylko Śląsk, ale i Cieszyn na dwie części, z których jedna Polsce, a druga Czechosłowacji za dużo" (zamiast zufiel—przypadła, wydrukowano zu viel—za dużo). W zabawny sposób musiał się kiedyś bronić Theodor 178 Fontane z powodu zbyt sprytnie popełnionego błędu drukarskiego. 29 marca 1860 r. tak pisał do wydawcy Juliusza Springera: „Wielce Szanowny Panie! Nie było mi sądzone zrealizowanie mego niewielkiego życzenia. Spojrzenie na arkusz korekty 17, który załączam, powie Panu, co mam na myśli. Ale też przysłano mi tylko jeden arkusz, chociaż potrzebuję dwu z podanych względów. Również powtórne przysłanie pierwszego arkusza do ponownego przeglądnięcia — zwłaszcza ze względu na angielskie wyrazy i zdania — nie doszło do skutku. Bardzo mi na tym zależy. Tak np. na stronicy 27 obecnej korekty w scenie między Johen Kroxem i królową wygląda to tak: „na co Maria aasrief". Wobec takich bulwersujących faktów chciałoby się bardzo móc być uspokojonym, że błąd rzeczywiście został usunięty. To nieszczęsne aas (ścierwo) zamiast aus (ausrief—wykrzyknęła) jest tym gorsze, gdy nie ma wątpliwości, że ona (królowa) w cichości mogła go tak nazwać. Z należnym szacunkiem oddany Panu Th. Fontane". Wundt18 uzasadnia w sposób godny uwagi ten łatwo dający się sprawdzić fakt, iż częściej podlegamy pomyłkom w pisaniu niż w mówieniu: „W toku normalnego mówienia czynność hamująca woli jest ustawicznie skierowana na to, aby przebieg wyobrażeń i ruchy artyku-lacyjne były z sobą zgodne. Jeżeli wskutek mechanicznych przyczyn, jak to ma miejsce przy pisaniu, opóźnia się wysłowienie idące tuż po wyobrażeniu, ... wtedy szczególnie łatwo występują podobne antycypacje". 17 Chodzi o druk książki, która ukazała się w 1860 r. u Ju liusza Springera: Jenseits des Tweed. Bilder u. Brieje aus Schottland. •/. is W. Wundt, op. cit., s. 374. 179 Badanie warunków, w jakich występują pomyłki w czytaniu, skłania nas do wątpliwości, których nie chciałbym pominąć, gdyż, według mej oceny, może się to stać punktem wyjścia owocnych badań. Każdemu wiadomo, jak często przy głośnym czytaniu uwaga czytającego odrywa się od tekstu i zwraca ku własnym myślom. Następstwem takiego oderwania uwagi jest to, że często w ogóle nie możemy powtórzyć tego, cośmy przeczytali, gdy nam przerwą czytanie i zapytają o treść. Czytaliśmy jakby automatycznie, ale prawie zawsze dokładnie. Nie zdaje mi się, jakoby wtedy błędy w czytaniu były znacznie liczniejsze. Wiemy także, że wiele innych czynności wykonujemy automatycznie, tj. bez współudziału uwagi, a mimo to z zupełną dokładnością. Z tego, zdaje się, wynika, że uwaga przy pomyłkach w mówieniu, pisaniu i czytaniu podlega wpływowi innych czynników, niż podaje Wundt (zanik lub rozluźnienie uwagi). Przykłady, które poddaliśmy analizie, nie uprawniły nas właściwie do przyjęcia, iż zakres uwagi zmniejsza się; natomiast znaleźliśmy coś, co nie jest tym samym, a mianowicie, że uwaga w tych przypadkach podlega zakłóceniu przez inną utajoną myśl, która domaga się swych praw. Między pomyłką w pisaniu a zapomnieniem należy umieścić przypadek, gdy ktoś zapomina złożyć podpis. Nie podpisany czek to tyle samo co zapomniany czek. Dla podkreślenia znaczenia takiego zapomnienia pragnę przytoczyć fragment powieści, na który zwrócił uwagę dr H. Sachs: „Bardzo pouczający i przejrzysty przykład, z jaką pewnością poeci potrafią posługiwać się mechanizmem pomyłek w sensie nadanym mu przez psychoanalizę, zawiera powieść Johna Galsworthy'ego: The Island Pharisees. Jej punktem centralnym jest wahanie się 180 młodego mężczyzny, należącego do bogatego stanu średniego, między głębokim współczuciem społecznym a konsekwencjami przynależności do jego klasy. W XXVI rozdziale autor opisuje, jak mężczyzna ten reaguje na list młodego włóczęgi, którego wsparł kilkakrotnie dzięki jego oryginalnym poglądom na życie. List nie zawiera żadnej prośby o pieniądze, ale opis bardzo trudnego położenia nie dopuszcza innej interpretacji. Najpierw bohater książki skłania się w myślach ku temu, by wyzbyć się pieniędzy na rzecz niepoprawnego, zamiast wspierać nimi zakłady dobroczynne. «Pomocna dłoń, cząstka samego siebie, przyjacielski gest przecież ku człowiekowi, bez względu na wymogi, tylko dlatego, że jemu się źle wiedzie, jakiż bezsens sentymentalny! Musi być gdzieś postawiona bariera oznaczająca rozstanie!». Ale gdy pomrukiwał ten ostateczny wniosek, poczuł, że jego lojalność podnosi sprzeciw: «Krętacz! Chcesz zachować swoje pieniądze, oto wszystko!» Zaraz też napisał przyjacielski list zakończony słowami: «Załączam czek. Szczerze Warn oddany Richard Shelton». Zanim jeszcze wypisał czek, jego uwagę odwrócił mól krążący wokół świecy; podszedł, by go złapać i wypuścić na wolność, ale przy tym wszystkim zapomniał włożyć czek do listu. I list został rzeczywiście wysłany w takim stanie. Zapomnienie było jednak jeszcze subtelniej umotywowane niż tylko przebiciem się pozornie przezwyciężonej egoistycznej skłonności, by oszczędzić sobie wydatku. Shelton czuł się osamotniony w ziemskiej posiadłości swoich przyszłych teściów, w towarzystwie narzeczonej, jej rodziny i gości; jego czynność pomyłkowa wskazywała na to, że tęsknił za swym protegowanym, który wskutek swojej przeszłości i poglądów na życie stano- 181 wił całkowite przeciwieństwo nienagannego, według jednej i tej samej konwencji jednorodnie ukształtowanego, otoczenia. Ten rzeczywiście przybył w kilka dni później, gdyż nie mógł już dłużej utrzymać się w swojej sytuacji, i aby zorientować się w przyczynach braku zapowiedzianego w liście czeku". Rozdział vii Zapominanie wrażeń i zamiarów •ir-y;t' ^\ ,mt,h-f Gdyby ktoś był skłonny przeceniać stan naszej obecnej wiedzy o życiu psychicznym, to, aby go skłonić do skromności, wystarczy chyba przytoczyć tylko funkcję pamięci. Żadna teoria psychologiczna nie zdołała jeszcze zdać sprawy z podstawowych zjawisk przypominania i zapominania, ba, nawet nie wzięto się jeszcze do gruntownego rozbioru choćby tego, co się rzeczywiście daje zauważyć. Obecnie, kiedy badania marzeń sennych i zachowań patologicznych pouczyły nas, że nagle może się pojawić w świadomości to, co uważaliśmy już za całkiem zapomniane, zapominanie staje się dla nas nawet bardziej zagadkowe niż przypominanie. Mamy w istocie kilka punktów widzenia, dla których spodziewamy się ogólnego uznania. Przyjmujemy, że zapominanie jest procesem samorzutnym, który przebiega w czasie. Zwracam szczególnie uwagę na to, iż przy zapominaniu dokonywa się pewien wybór między nasuwającymi się wrażeniamiJ i między szczegółami każdego wrażenia lub przeżycia. Znamy niektóre warunki utrwalania w pamięci i odpamiętania tego, co już było zapomniane. Przy niezliczonych okazjach życia codziennego możemy jednak zauważyć, jak niedoskonałe i niezadowalające jest nasze poznanie. Wystarcza przysłuchać 1 Termin ten używany jest tutaj przez Freuda w szerokim popularnym znaczeniu (przyp. tłum.). 183 się, jak dwie osoby, które wspólnie odbierały jakieś ze--wnętrzne wrażenia, np. odbyły razem podróż, dzielą się po jakimś czasie swymi wspomnieniami. Co jednemu mocno utkwiło w pamięci, to drugi często zapomniał, tak jak gdyby się to wcale nie zdarzyło; twierdzenie, jakoby wrażenie to było dla jednego z nich psychicznie donioślejsze, jest pozbawione słuszności. Nie znamy jeszcze wielu czynników decydujących o naszej pamięci. Chcąc się zapoznać z • warunkami zapominania zwykłem poddawać psychoanalizie te przypadki, w których mnie samemu zdarza się zapomnienie. Zajmuję się zazwyczaj tylko pewną grupą tych przypadków, tymi, mianowicie, w których zapomnienie mnie dziwi, gdyż, według mego oczekiwania, powinienem znać odnośne dane. Muszę jeszcze zauważyć, że w ogóle jestem skłonny do zapominania (tego, co przeżyłem, a nie tego, czego się nauczyłem), mimo że w pewnym krótkim okresie swej młodości nie byłem pozbawiony nawet nadzwyczajnych zdolności pamięciowych. Za czasów szkolnych było dla mnie drobnostką wyrecytować na pamięć całą stronicę książki, którą przeczytałem, a na krótko przed wstąpieniem na uniwersytet byłem w stanie spisać prawie dosłownie przedtem słyszane popularne wykłady o treści naukowej. Zdaje się, że w napięciu nerwowym przed ostatnimi egzaminami medycznymi zużytkowałem resztę tych zdolności, gdyż przy pewnych przedmiotach dawałem jakby automatyczne odpowiedzi, które jednak ściśle się zgadzały z tekstem podręczników jeden raz tylko przeczytanych, i to w największym pośpiechu. Od tego czasu moja pamięć pogarszała się coraz bardziej, ale jeszcze do niedawna miałem dowody na to, iż w sztuczny sposób mogę ją znacznie bardziej rozszerzyć, niż przypuszczałem. Jeśli np. pacjent w czasie wizyty powołuje się na to, że go już raz widziałem, a ja nie mogę sobie przypomnieć ani tego faktu, ani kie- 184 dy się to zdarzyło, to pomagam sobie w ten sposób, że zgaduję, tj. szybko przebiegam w myśli pewną liczbę lat począwszy od obecnego momentu. Jeżeli notatka lub stanowcze oświadczenie pacjenta umożliwiają kontrolę mego domysłu, to okazuje się, że rzadko kiedy mylę się o więcej niż pół roku w relacji do dziesięciu lat2. Podobnie się dzieje, gdy spotykam dalszego znajomego, którego przez grzeczność chcę spytać o jego małe dzieci. Jeśli mi opowiada o ich postępach, to staram się domyśleć, ile też lat może mieć dziecko, kontroluję to przez potwierdzenie ojca i mylę się najwyżej o miesiąc, a w odniesieniu do starszych dzieci o kwartał, chociaż nie mogę powiedzieć, na czym tę ocenę opieram. Rozzuchwaliłem się do tego stopnia, że zajmuję się zgadywaniem wieku dzieci spontanicznie, bez jakiejkolwiek konieczności, przy czym nie zdarza mi się, bym uraził ojca tym, że mam zbyt niedokładne wiadomości o jego potomku. Rozszerzam w ten sposób swoją świadomą pamięć zmuszając do współpracy pamięć nieświadoma, w każdym razie znacznie bogatszą. Przytoczę więc tutaj kilka uderzających przykładów, które w większości zaobserwowałem na sobie samym. Rozróżniam zapominanie wrażeń i przeżyć, a więc wiedzy, oraz zapominanie zamiarów czy zaniechań. Jednakowy wynik tych obserwacji mogę tak przedstawić: we wszystkich przypadkach motywem zapomnienia był zamiar uniknięcia niemiłych wzrus'zeń. Zapominanie wrażeń i wiadomości 1. Zirytowałem się w lecie na swoją żonę z powodu bardzo błahej przyczyny. Siedzieliśmy przy table d'hóte ! Zazwyczaj wyłaniają się potem w toku rozmowy szczegóły owej pierwszej wizyty. 185 naprzeciwko pewnego pana z Wiednia, którego znałem i który zapewne również mnie sobie przypomniał. Miałem jednak powody, aby nie odnawiać znajomości. Moja żona, która słyszała poważane nazwisko swego vis-a-vis, zdradzała nazbyt wyraźnie, że przysłuchuje się jego rozmowie z sąsiadem, gdyż zwracała się od czasu do czasu do mnie z pytaniami, w których podejmowała snuty tam wątek rozmowy. To mnie zniecierpliwiło, a w końcu zirytowało. W kilka tygodni później uskarżałem się przed krewną na zachowanie swej żony. Nie byłem jednak w stanie przypomnieć sobie ani jednego słowa z rozmowy tego pana. Ponieważ zwykle raczej nie zapominam żadnego szczegółu wypadku, który mnie zirytował, więc ta moja amnezja umotywowana była zapewne względami na osobę mojej żony. Coś podobnego wydarzyło mi się znów niedawno. Chciałem przed pewnym znajomym pokpić nieco z powiedzenia swojej żony, które miało miejsce zaledwie przed kilku godzinami. Ten zamiar jednak nie doszedł do skutku, gdyż przeszkodziła mi szczególna okoliczność: oto odnośne powiedzenie uleciało z mej pamięci bez śladu. Musiałem dopiero prosić swą żonę, by mi je przypomniała. Łatwo zrozumieć, iż to moje zapomnienie jest analogiczne do typowego zakłócenia sądu, któremu podlegamy, gdy chodzi o naszych najbliższych. 2. Podjąłem się kupić pewnej damie, obcej w Wiedniu, żelazną szkatułkę do przechowywania dokumentów i pieniędzy. Gdy się z tym zaofiarowałem, pojawił mi się z niezwykłą plastycznością obraz wystawy sklepowej w śródmieściu, gdzie takie kasetki musiałem widzieć. Nie mogłem sobie wprawdzie przypomnieć nazwy ulicy, byłem jednak pewny, że odnajdę sklep w czasie spaceru po mieście, gdyż moje wspomnienie mówiło mi, że niezliczone razy tamtędy przechodziłem. Ku mojej irytacji nie udało mi się odnaleźć wystawy z kasetkami, chociaż przebiegałem śródmieście we wszystkich kierunkach. „Nie pozostaje mi nic innego, pomyślałem sobie, jak tylko wziąć skorowidz i wyszukać fabrykanta kasetek, aby potem pójść ponownie w tę okolicę i sprawdzić adres". Me trzeba było jednak nawet i tego; między wskazanymi adresami znalazł się jeden, który mi się w tej chwili jako ten zapomniany przypomniał. Była to prawda, że niezliczoną liczbę razy przechodziłem koło tego sklepu, mianowicie za każdym razem, gdy odwiedzałem rodzinę M., która od wielu lat mieszkała w tym samym domu. Od czasu jednak, gdy nasze serdeczne stosunki oziębły, starałem się, nie zdając sobie nawet sprawy z przyczyn, omijać tę okolicę i dom. Na owym spacerze przez miasto przebiegłem w poszukiwaniu kasetek na wystawach każdą ulicę w tej okolicy, tej jednej tylko unikałem, tak jak gdyby powstrzymywał mnie przed nią jakiś zakaz. Widoczna jest tutaj chęć uniknięcia przykrego wrażenia, która spowodowała zakłócenie w orientacji. Mechanizm jednak tego zapomnienia nie jest tak prosty jak w poprzednim przykładzie. Moja niechęć odnosiła się, naturalnie, nie do fabrykanta kasetek, lecz do kogoś innego, o kim nic nie chciałem wiedzieć i przeniosła się na okoliczność, która spowodowała zapomnienie. Zupełnie podobnie w przypadku „Burck-hard" złość przeciwko jednej osobie spowodowała pomyłkę w pisaniu nazwiska innej osoby. To, czego dokonało podobieństwo nazwiska, mianowicie, złączyło dwa różne kręgi myślowe, tego w przykładzie z oknem wystawowym dokonała styczność w przestrzeni, tj. bezpośrednie sąsiedztwo. Zresztą w tym ostatnim przypadku było jeszcze silniejsze powiązanie, mianowicie dotyczące treści, gdyż wśród przyczyn ochłodnięcia stosunków z rodziną zamieszkałą w tym domu grały też rolę i pieniądze. 3. Biuro B. i R. wezwało mnie jako lekarza do jedne- 186 187 go z urzędników. W drodze do jego mieszkania zajęła mnie myśl, że już nieraz musiałem być w tym domu, gdzie się owa firma znajdowała. Wydawało mi się, że jej szyld widziałem na niższym piętrze, gdy szedłem z wizytą lekarską na wyższe. Nie mogłem sobie jednak przypomnieć, który to był dom ani kogo tam odwiedzałem. Chociaż cała ta sprawa była obojętna i bez znaczenia, zajmowała mnie ona jednak i w końcu dowiedziałem się zwykłą drogą uboczną, tj. zbierając w tym celu swoje dowolne pomysły, że o piętro wyżej, ponad lokalem firmy B. i R., znajduje się pensjonat F i s c h e-r a, w którym często odwiedzałem pacjentów. Przypominam też sobie dom, w którym znajdowały się biuro i pensjonat. Zagadką był dla mnie tylko motyw, który grał rolę przy tym zapomnieniu. Nie znajdowałem w pamięci nic odstręczającego ani w firmie, ani w pensjonacie Fischera, ani też w pacjentach, którzy tam mieszkali. Przypuszczałem, że nie było to nic bardzo przykrego, gdyż inaczej nie zdołałbym nawet drogą uboczną wskrzesić w swej pamięci tego, co zapomniałem, i musiałbym, jak w poprzednim przykładzie, uciec się do środków zewnętrznych. Nagle przyszło mi na myśl, że na chwilkę przedtem pozdrowił mnie w drodze do nowego pacjenta pewien pan, którego sobie z trudnością przypomniałem. U tego pana (dawniejszego mego pacjenta) rozpoznałem przed kilku miesiącami dość ciężki przypadek paraliżu postępowego; słyszałem jednak potem, że wyzdrowiał, tak że moja diagnoza wydawała się nietrafna. Chyba że zachodzi tu remisja, co zdarza się w paraliżu postępowym; a w takim razie rozpoznanie moje byłoby jednak uzasadnione. To spotkanie wpłynęło na to, że zapomniałem o sąsiedztwie biura B. i R., a moja chęć wyszukania przyczyn zapomnienia doprowadziła do przypadku niepewnej diagnozy. Zaś skojarzenie nastąpiło tu — przy nieznacznej wewnętrznej asocjacji (ten człowiek, który wbrew memu oczekiwaniu wyzdrowiał, był również urzędnikiem \v wielkim biurze, które mi przysyłało pacjentów) — przez identyczność nazwisk; lekarz bowiem, z którym wspólnie badałem domniemanego paralityka, nazywał się również F i s c h e r, tj. tak, jak właściciel pensjonatu znajdującego się w domu, o którym zapomniałem. 4. Rzecz jakąś zapodziać nie oznacza nic innego jak tylko zapomnieć, gdzie się ją położyło. Co do mnie, to jak większość osób mających do czynienia z pismami i książkami, orientuję się dość dobrze na swoim biurku i odnajduję od razu to, czego szukam. Co inni uważają za nieporządek, to dla mnie z biegiem lat stało się utrwalonym porządkiem. Czemuż jednak zapodziałem przysłany mi niedawno katalog książek, tak że go wcale odnaleźć nie mogłem? Miałem przecież zamiar zamówić pewną wymienioną tam książkę Uber die Sprache, ponieważ jest to dzieło autora, którego dowcipny styl bardzo lubię; cenię też jego orientację w psychologii oraz wiadomości z zakresu historii kultury. Myślę, że właśnie dlatego zarzuciłem katalog. Mam bowiem zwyczaj wypożyczać prace tego autora swoim znajomym dla wzbogacenia ich wiedzy. Przed kilku dniami ktoś, oddając mi jedną z tych książek, powiedział: „Styl i rodzaj myśli przypominają mi całkiem pańskie prace". Mówiący to nie wiedział, jaki kompleks poruszył we mnie tą uwagą. Przed laty, gdy jeszcze byłem młodszy i bardziej towarzyski, powiedział mi mniej więcej to samo pewien starszy kolega, przed którym wychwalałem prace znanego autora dzieł lekarskich: „Zupełnie pański rodzaj i styl". Pod wpływem tych pochwał napisałem do tegoż autora list, prosząc o bliższy z nim kontakt, lecz otrzymałem chłodną odpowiedź. Być może, za tym zdarzeniem kryją się jeszcze inne odstraszające doświadczenia, gdyż nie odnalazłem 188 189 zapodzianego katalogu. To wstrzymało mnie od zamówienia wspomnianej książki, chociaż zapodzianie katalogu nie było dostatecznym powodem, bo pamiętałem nazwisko autora i tytuł dzieła 3. 5. Inny przypadek zapodziania się zasługuje na naszą uwagę ze względu na okoliczności, w jakich znalazła się rzecz zagubiona. Pewien młody człowiek opowiadał mi: „Przed kilku laty były nieporozumienia w moim małżeństwie; uważałem, że moja żona jest zbyt chłodna, i mimo że uznawałem jej cenne zalety, żyliśmy bez wzajemnych czułości. Jednego dnia przyniosła mi żona ze spaceru książkę, którą kupiła dla mnie, przypuszczając, że zainteresuje mnie ona. Podziękowałem za tę oznakę uprzejmości, przyrzekłem książkę przeczytać, przyszykowałem ją sobie i nie odnalazłem jej potem. Mijały miesiące, w czasie których przypominałem sobie niekiedy zapodzianą książkę, lecz na próżno starałem się ją odnaleźć. Mniej więcej w pół roku potem zachorowała moja ukochana matka, mieszkająca oddzielnie. Jej stan był poważny i moja żona miała sposobność pokazać się ze swej najlepszej strony. Pewnego wieczoru wracam do domu zachwycony postępowaniem żony, z sercem pełnym wdzięczności. Podchodzę do mego biurka, otwieram bez określonego bliżej zamiaru, ale jak gdyby z somnambuliczną pewnością właściwą szufladę i na wierzchu znajduję w niej dawno poszukiwaną zapodzianą książkę". J. Starcke opowiada o przypadku zapodziania się, o charakterze podobnym do wyżej opisanego, w którym zadziwiająca jest pewność odnalezienia, gdy ustało działanie motywu zapodziania. * W ten sam sposób tłumaczy się wiele przypadków, które zgodnie z T. Vischerem sprowadzają się do „złośliwości przedmiotu". 6. Młoda dziewczyna zniszczyła przy krojeniu kawa-}ek materiału, z którego chciała zrobić kołnierz. W tej sytuacji musiała przyjść krawcowa i spróbować jeszcze coś z tym zrobić. Kiedy zjawiła się, dziewczyna poszła, by wyjąć kołnierz z szuflady, do której go, jak sądziła, włożyła, ale niestety nie znalazła go. Przerzuciła wszystko od dołu do góry, ale kołnierza nie było. Rozgniewana usiadła i pytała sama siebie, dlaczego zniknął on nagle, czy też, być może, nie chciała go znaleźć. Zdała sobie sprawę, że, naturalnie, wstydziła się krawcowej z powodu swojej nieporadności przy czymś tak prostym jak kołnierz. Kiedy to pomyślała, wstała, podeszła do innej szafy i bez wahania wyjęła z niej pocięty kołnierz. 7. Następny przykład zapodziania się odpowiada typowi znanemu wszystkim psychoanalitykom. Mogę dodać, że pacjent, któremu się to zapodzianie wydarzyło, sam odnalazł klucz do tej zagadki. Pewien pacjent leczący się psychoanalizą, który wskutek letnich wakacji musiał przerwać kurację w okresie wielkich oporów i niepomyślnego stanu, przy rozbieraniu się wieczorem kładzie swój pęk kluczy, jak mu się zdaje, na zwykłym miejscu. Po chwili przypomina sobie, że w związku z wyjazdem, który ma nastąpić nazajutrz, w ostatnim dniu kuracji, w którym więc i honorarium ma być uiszczone, ma jeszcze wziąć kilka przedmiotów z biurka, gdzie przechowuje również i pieniądze. Lecz klucze zniknęły. Zaczyna systematycznie, ale z rosnącym zniecierpliwieniem przeszukiwać swe małe mieszkanie; jednak bez skutku. Ponieważ wie, że zapodzianie jest czynnością symptomatyczną, a zatem umyślną, budzi więc swego służącego, aby szukać z pomocą osoby „niezainteresowanej". Po godzinie musi zaniechać poszukiwań i wyraża obawę, że klucze zgubił. Następnego dnia zamawia u fabrykanta kas biurowych nowe klucze, 190 191 które jak najrychlej mają być zrobione. Dwaj znajomi, którzy go odprowadzali w powozie do domu, przypominają sobie, iż słyszeli, jak coś na ziemi zabrzęczało, gdy wysiadł z powozu. Jest więc przekonany, iż mu klucze z kieszeni wypadły. Wieczorem służący pokazuje mu z triumfem klucze. Leżały między grubą książką a cienką broszurą (pracą jednego z mych uczniów, którą to lekturę chciał zabrać z sobą na wakacje) tak zręcznie umieszczone, że nikt by się ich tam nie domyślił. Nie mógł też potem w żaden sposób położyć kluczy tak, jak leżały przedtem. Nieświadoma zręczność, z jaką przedmiot bywa zapodziany wskutek tajemnych, lecz silnych motywów, przypomina zupełnie „somnambuliczną pewność". Motywem była, naturalnie, niechęć z powodu przerwania kuracji i tajona złość, iż będąc w złym stanie musi jednak zapłacić wysokie honorarium. 8. Pewien mężczyzna, opowiada A. A. Brill, został przymuszony przez żonę do wzięcia udziału w większym spotkaniu towarzyskim, które w gruncie rzeczy było mu całkiem obojętne. Uległ w końcu jej prośbom i zaczął wyjmować z kufra swoje odświętne ubranie, ale nagle przerwał tę czynność i zdecydował, że najpierw się ogoli. Po goleniu wrócił do kufra, ale okazało się, że jest on zamknięty, a klucza nie ma. Nie można było wezwać ślusarza, jako że to niedziela i wieczór. Zmuszeni byli oboje z żoną usprawiedliwić swą niemożność przyjścia. Kiedy następnego dnia rano kufer został otwarty, okazało się, że klucz był w środku. Mężczyzna przez roztargnienie wrzucił klucz do kufra i zatrzasnął go. Zapewniał mnie, że uczynił to niezamierzenie, bezwiednie, ale wiemy przecież, że nie chciał iść do tego towarzystwa. Zapodzianiu się klucza nie brakowało więc motywu. E. Jones zaobserwował u siebie, że ilekroć za dużo palił i źle się czuł, zapodziewał gdzieś swoją fajkę. Znaj- dował ją później we wszystkich możliwych miejscach, gdzie nigdy jej nie przechowywał. 9. Dora Mtiller donosi4 o niewinnym przypadku z ujawnioną motywacją. Panna Erna A. na dwa dni przed Bożym Narodzeniem opowiadała: „Wyobraźcie sobie, wczoraj wieczorem wyjęłam z paczki piernik i jadłam; myślałam przy tym, że muszę poczęstować pannę S. (wspólniczkę matki), gdy przyjdzie powiedzieć mi dobranoc; nie miałam na to ochoty, ale postanowiłam jednak uczynić to. Kiedy przyszła do mnie, a ja wyciągnęłam rękę w kierunku stolika, by wziąć paczuszkę, okazało się, że jej tam nie ma. Zaczęłam jej szukać i znalazłam zamkniętą w swojej szafie. Włożyłam tam paczuszkę nie wiedząc o tym". Analiza była zbędna, gdyż opowiadająca zdawała sobie sama sprawę ze związku. Stłumione życzenie, by zachować piernik dla siebie, przeniknęło automatyczne działanie, zapewne po to, by w tym przypadku świadomy zamiar działania został anulowany. 10. H. Sachs opisuje, jak sam kiedyś przez takie zapodzianie uwolnił się od zobowiązania związanego z pracą: „W minioną niedzielę po południu wahałem się chwilę, czy zasiąść do pracy, czy iść na spacer, a po nim w odwiedziny, ale po małej walce zdecydowałem się na to pierwsze. Po jakiejś godzinie zauważyłem, że kończy mi się zapas papieru. Wiedziałem, że mam w którejś szufladzie odłożoną od lat paczkę papieru, ale daremnie jej szukałem w biurku i w innych miejscach, gdzie sądziłem, że powinna się znajdować, a nawet przegrze-bałem wszystkie możliwe stare książki, broszury, teczki itp. Czułem się zmuszony do przerwania pracy i wyjścia. Kiedy wieczorem wróciłem do domu, usiadłem na 4 „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" III, 1915. 192 193 Psychopatologia... sofie i patrzyłem zamyślony na stojącą naprzeciw mnie szafę biblioteczną; rzuciła mi się w oczy jedna z szuflad i przypomniałem sobie, że już dawno nie zaglądałem do niej. Podszedłem i otworzyłem. Leżała tam skórzana teczka, a w niej czysty papier. Ale dopiero gdy go wyjąłem i miałem zamiar włożyć do szuflady biurka, przyszło mi do głowy, że to jest właśnie ten papier, którego daremnie szukałem po południu. Muszę jeszcze zaznaczyć, że z papierem obchodzę się wprawdzie nie za bardzo oszczędnie, jednakże przezornie i każdą resztę chowam. To podkarmiane jakąś skłonnością przyzwyczajenie spowodowało natychmiastową korekturę zapomnienia, gdy tylko aktualny jego motyw przestał działać". ' Kiedy przegląda się przypadki zapodziania się, trudno jest rzeczywiście przypuścić, że mogłoby ono kiedykolwiek powstać inaczej jak nie w wyniku nieświadomego zamierzenia. , 11. W lecie 1901 r. powiedziałem raz przyjacielowi, z którym wówczas prowadziłem żywą wymianę myśli w kwestiach naukowych, co następuje: „Te neurotyczne zagadki wtedy tylko dadzą się rozwiązać, gdy staniemy całkowicie na gruncie teorii o pierwotnej dwu-płciowości jednostek". Na to on: „To ja ci już przed dwoma i pół laty w B. powiedziałem na owym spacerze wieczornym; tylko wówczas ani słyszeć o tym nie chciałeś". Przykro jest bardzo zrezygnować z oryginalności; ani rusz nie mogłem sobie takiej rozmowy, ani takiego oświadczenia swego przyjaciela przypomnieć; jeden z nas musiał się mylić. Według zasady: cui pro-dest? — chyba ja. W ciągu następnych tygodni przypomniałem sobie rzeczywiście wszystko tak, jak mi przyjaciel opowiadał; wiem nawet, jaką odpowiedź dałem wówczas. „Nie upieram się jeszcze przy tym, nie chcę się w to wdawać". Od tej pory stałem się bardziej wy rozumiały i nie gniewam się, jeżeli gdziekolwiek w literaturze lekarskiej spotkam jedną z niewielu idei, z którymi można łączyć moje nazwisko, i jeśli go przy tym nie znajdę wymienionego. Krytyka żony, zerwana przyjaźń, pomyłka lekarza, płagiatowanie idei — z pewnością nie jest to przypadkowe, że ta oto garść przykładów zapomnienia, zebranych bez żadnego wyboru, przy ich analizie zahacza o tak przykre tematy. Przeciwnie, jestem zdania, że każdy, kto chce zbadać motywy swych własnych zapomnień, natrafi na podobnie przykre sprawy. Skłonność do zapominania rzeczy przykrych, wydaje mi się, ma charakter ogólny; zdolność do tego jest zapewne u różnych osób rozmaicie wykształcona. Niejedno zaprzeczenie, z którym się często spotykamy w praktyce lekarskiej, należy prawdopodobnie sprowadzić do z a-pomnienia5. W każdym razie to nasze pojmowanie zapominania sprowadza różnicę między tym lub owym zachowaniem się do czynników czysto psychologicznych 5 Jeśli pytamy kogoś, czy nie przebył on przed 10 lub 15 laty zakażenia kiłowego, to zapominamy zbyt łatwo o tym, że psychicznie pytany odnosi się zupełnie inaczej do tego schorzenia niż np. do ostrego gośćca. W wywiadach z rodzicami co do ich neurotycznych córek nie można dokładnie odróżnić zapomnienia od umyślnego zatajenia, bo wszystko, co mogłoby stać na przeszkodzie późniejszemu zamążpójściu córki, rodzice zwykli systematycznie tłumić. Pewien pan, który niedawno utracił swą ukochaną żonę na skutek choroby płuc, opowiedział mi następujący przykład wprowadzenia w błąd lekarza, co chyba tylko do takiego zapomnienia można odnieść: „Gdy zapalenie opłucnej u mej biednej żony nie ustępowało, wezwaliśmy drą P. na konsylium. W wywiadach stawiał on zwykłe pytania, między innymi pytał także, czy w rodzinie mojej żony nie było przypadków choroby płucnej. Moja żona zaprzeczyła, a i ja nie przypominałem sobie. Przy pożegnaniu drą P. doszło do rozmowy, jakby przypadkiem, o wycieczce, przy czym moja żona powiada: «Na-wet do L., gdzie mój biedny brat jest pocho- 194 195 i wskazuje na to, że obie reakcje są wyrazem tegoż samego motywu. Z licznych przykładów wyparcia się niemiłych wspomnień, które widziałem w otoczeniu chorych, utkwił mi w pamięci jeden jako specjalnie ciekawy. Pewna matka informowała mnie o latach dziecięcych swego nerwowo chorego syna, znajdującego się w okresie dojrzewania płciowego; opowiadała przy tym, że tak on, jak i jego rodzeństwo cierpieli długo na moczenie się, co w historii chorób nerwicowych nie jest przecież bez znaczenia. W kilka tygodni później, kiedy przyszła dowiedzieć się o stan kuracji, musiałem zwrócić jej uwagę na chorobliwość ustroju tego młodego człowieka i powołałem się przy tym na znane mi z wywiadów moczenie. Ku memu zdziwieniu zaoponowała przeciw temu faktowi, zarówno w odniesieniu do syna, jak i do reszty dzieci. Spytała, skąd to mogę wiedzieć, i usłyszała wreszcie ode mnie, że mi to sama przed niedawnym czasem opowiadała. A zatem zostało to przez nią zapomniane 6. w a n y, jest daleka droga». Ten brat umarł przed 15 laty, po kilkuletnim cierpieniu gruźliczym. Moja żona kochała go bardzo i często rozmawiała ze mną o nim. Przyszło mi nawet na myśl, że owego czasu, gdy rozpoznano u niej zapalenie opłucnej, była bardzo stroskana i powiedziała ze smutkiem: «M ó j brat umarł także na płuca». Teraz jednak pamięć o tym była tak silnie stłumiona, że nawet po przytoczonej wyżej uwadze o wycieczce do L. moja żona nie odczuła potrzeby sprostowania swego wyjaśnienia co do chorób w jej rodzinie. Ja zaś uprzytomniłem sobie to zapomnienie w chwili, gdy mówiła ona o L." ' Właśnie gdy byłem zajęty pisaniem tych oto stron, przydarzył mi się następujący, wprost nie do wiary, przypadek zapomnienia. Przeglądałem l stycznia swoje notatki, by zestawić swoje rachunki lekarskie; natknąłem się przy tym w czerwcu na nazwisko M., lecz ani rusz nie mogłem sobie przypomnieć osoby. Moje zdziwienie wzrastało, gdy przy przewracaniu dal- Mamy dość dużo danych potwierdzających to, że i u ludzi zdrowych, nieneurotycznych, wspomnienie przykrych wrażeń i myśli natrafia na opór 7. Znaczenie tego faktu da się jednak dopiero wtedy ocenić, gdy wnikniemy w psychologię osób neurotycznych. To ż y- szych kartek zorientowałem się, że przypadek ten leczyłem w sanatorium i że przez wiele tygodni odwiedzałem tego pacjenta codziennie. Tego rodzaju chorego lekarz nie zapomina po upływie zaledwie 6 miesięcy. Miałże by to być jakiś syfili-tyk lub w ogóle jakiś mało zajmujący przypadek? Wreszcie przy notatce o otrzymanym honorarium przypomniałem sobie wszystko, co broniło się przed przypomnieniem. M. była to 14-letnia dziewczyna, najdziwniejszy przypadek mej praktyki z ostatnich lat, który mi dał naukę, jakiej chyba nigdy nie zapomnę, i którego zakończenie zgotowało mi bardzo przykre chwile. Dziecko to zapadło na niewątpliwą histerię, a jego stan przy moim leczeniu szybko i gruntownie poprawił się. Po tej poprawie rodzice zabrali dziecko; użalało się ono jeszcze na bóle w jamie brzusznej, którym przypadła główna rola wśród objawów tej histerii. W dwa miesiące później dziewczynka ta umarła na skutek nowotworu (mięsaka) gruczołów w jamie brzusznej. Tworzenie się nowotworu wywołało histerię, do której dziecko miało i tak wrodzoną skłonność, a ja, zaślepiony błyskotliwymi, acz niewinnymi objawami histerii, przeoczyłem może pierwsze oznaki skradającego się złowrogiego cierpienia. 7 A. Pick zestawił niedawno (Żur Psychologie des Verges-sens bei Geistes- und Nervenkranken. Archiv fur Kriminal-- Antropologie und Krirninalistik. von H. Gross) szereg autorów, którzy uwzględniają wpływ czynników uczuciowych na pamięć i uznają mniej lub bardziej wyraźnie, że tendencja do obrony przed niemiłymi wzruszeniami przyczynia się do zapominania. Nikt z nas jednak nie zdołał przedstawić tego zjawiska i jego uzasadnienia psychologicznego tak wyczerpująco, a zarazem tak wyraziście jak Nietzsche w jednym ze swoich aforyzmów (Jen-seits von Gut und Bose II, Hauptstiick, s. 68): „To oto uczyniłem — twierdzi moja pamięć. Niepodobna, bym to miał uczynić — mówi moja duma i nie ustępuje. W końcu — pamięć ustępuj e". 196 197 wiołowe dążenie do wyparcia wyobrażeń, które mogą obudzić niemiłe wrażenia, dążenie, które można porównać chyba tylko z odruchem ucieczki przy bolesnych podrażnieniach, musimy uważać za jeden z głównych filarów mechanizmu, na którym wspierają się objawy histerii. Faktu istnienia takiej tendencji nie można podważać na tej podstawie, że, przeciwnie, dość często nie możemy się pozbyć wspomnienia rzeczy przykrych, które nas prześladuje, ani uniknąć przykrych afektów, takich jak skrucha, wyrzuty sumienia itd. Nie twierdzimy przecież, że ta tendencja wyparcia odnosi zawsze zwycięstwo i że w grze sił psychicznych nie napotyka ona czynników, które dla innych celów dążą do innego rezultatu i który osiągają wbrew owej tendencji. Odgadujemy chyba, że zasadą budowy aparatu psychicznego jest uwarstwienie, że jego instancje psychiczne tworzą warstwy; jest więc bardzo możliwe, że tendencja wyparcia należy do niższej instancji psychicznej i że przez wyższą bywa ona hamowana. W każdym razie za istnieniem i siłą tej skłonności do wyparcia przemawia to, że takie procesy, jak w wyżej przytoczonych przykładach zapomnienia, możemy do niej odnieść. Widzimy, że niejedno bywa zapomniane samo przez się; gdzie to nie jest możliwe, tam skłonność do wyparcia przesuwa swój cel i zmusza do zapomnienia czegoś innego, choćby mniej wyraźnego, co jednak z ową zdrożnością pozostaje w związku kojarzeniowym. Rozwinięty tutaj pogląd, że wspomnienia przykre ze szczególną łatwością podlegają umotywowanemu zapomnieniu, zasługuje na to, by go przenieść na różne zakresy, w których dotychczas ten motyw zbyt mało lub też zupełnie nie bywał uwzględniany. I tak np. wydaje mi się, że ten punkt widzenia ciągle jeszcze niedosta- tecznie bierze się pod uwagę przy ocenie zeznań przed sądem8; widocznie rygorowi przysięgi przypisuje się zbyt wielki wpływ na niezawodność psychiki świadka. Każdy się chyba zgodzi z tym, że ten motyw wchodzi w rachubę i przy powstawaniu tradycji oraz mitycznej historii narodów, bo usuwa on to wszystko, co może obrażać uczucia narodowe. Być może, przy baczniejszym prześledzeniu dałoby się ustalić zupełną analogię między sposobami, w jaki tworzą się tradycje narodów oraz dziecięce wspomnienia pojedynczych ludzi. Wielki Dar-win na swoim pojmowaniu nieprzyjemności jako motywu zapominania oparł „złotą regułę" dla pracowników nauki9. Podobnie jak przy zapominaniu nazwisk również przy zapominaniu wrażeń może nastąpić błędne przypomnienie, które, o ile w nie uwierzymy, nazywamy złudzeniem pamięciowym. Rozległa literatura traktująca o złudzeniu pamięciowym w przypadkach patologicznych nie zajmuje się zupełnie kwestią jego pochodzenia, mimo że np. w paranoi jest to czynnik twórczy 8 Por. H. Gross Kryminalpsychologie. 1898. 9 E. Jones wskazuje następujący fragment Autobiografii Dar-wina, który odzwierciedla jego uczciwość naukową i bystrość psychologiczną: „I had, during many years, followed a golden rule, namely, that whenever a published fact, a new observation or thought came across me, which was opposed to my general results, to mąkę a memorandum of it withought fail and at once; ior I had found by experience that such facts and thoughts were far morę apt to escape from the memory than favourable ones". („Przez wiele lat stosowałem złotą regułę, a mianowicie, jeżeli znalazłem jakiś opublikowany fakt, nową obserwację lub ideę, która była sprzeczna z jakimś z moich ogólnych wyników, to notowałem je natychmiast możliwie dosłownie. Doświadczenie nauczyło mnie bowiem, że takie fakty i doświadczenia łatwiej umykają naszej pamięci niż te, które nas wspierają"). 198 199 obłędu. Ponieważ ten temat należy do psychologii nerwic, usuwa się on zatem w tym związku z zakresu naszych badań. Przytoczę natomiast z własnego życia szczególny przypadek złudzenia pamięciowego, w którym bardzo widoczne jest jego umotywowanie przez nieświadomy stłumiony materiał, tudzież związek z nim. Kiedy pisałem dalsze rozdziały swojej książki o tłumaczeniu marzeń sennych, znajdowałem się na letnisku i nie miałem pod ręką ani biblioteki, ani podręczników, wskutek czego byłem zmuszony wciągać do rękopisu wszelkie cytaty i odnośniki z pamięci, zastrzegając sobie ewentualne ich sprostowanie. W rozdziale o marzeniach na jawie przyszła mi na myśl doskonała postać biednego buchaltera z Nababa Alphonse'a Daudeta, w której pisarz przedstawił prawdopodobnie swe własne marzenia. Zdawało mi się, że przypominam sobie dokładnie jedną z fantazji, którą tenże człowiek — nazwałem go panem Jocelyn — snuje podczas swych spacerów po ulicach Paryża, i rozpocząłem ją odtwarzać z pamięci. A więc jak to pan Jocelyn rzuca się śmiało naprzeciw rozbieganych koni, wstrzymuje powóz, drzwiczki się otwierają, jakaś wysoka osobistość wysia-. da, ściska rękę pana Jocelyn i mówi: „Pan jest moim wybawcą, zawdzięczam ci życie. Co mógłbym dla pana uczynić?" Pocieszałem się, że ewentualne niedokładności w odtworzeniu tej fantazji dadzą się łatwo sprostować w domu za pomocą książki. Kiedy jednak potem przerzucałem Nababa, aby porównać go z gotowym do druku ustępem swego rękopisu, nie mogłem ku swemu wstydowi i zdumieniu nic podobnego odnaleźć, a nawet biedny buchalter wcale nie nosił nazwiska Jocelyn, lecz nazywał się pan J o y e u s e. Ta druga pomyłka dała mi klucz do rozwiązania pierwszej, tj. złudzenia pamięciowego. J o y e u x (od czego forma żeńska jest Joyeu- se) — tak, a nie inaczej tłumaczy się na francuskie moje nazwisko: Freud. Skądże się więc wzięła ta mylnie przeze mnie Daudetowi przypisana fantazja? Mogła być tylko moim własnym wytworem, marzeniem dziennym, które sam wysnułem, a które albo nie doszło do mej świadomości, albo też było mi ongiś świadome, lecz potem doszczętnie o nim zapomniałem. Być może, sam je stworzyłem w Paryżu, gdy tak często samotnie i pełen tęsknoty przechadzałem się po ulicach miasta, odczuwając potrzebę pomocy i protektora, dopóki mnie mistrz Charcot nie wciągnął do swego kółka. Twórcę Nababa widywałem też często w domu Charcota 10. Niemiłe jest 10 Otrzymałem kiedyś od kogoś z kręgu swoich czytelników tomik biblioteki młodzieżowej autorstwa F. Hoffmanna, w którym opowiedziana jest szczegółowo scena, jaką sobie wymarzyłem na jawie w Paryżu. Zgodność rozciąga się nawet na pojedyncze, nie całkiem zwykłe wyrażenia, jakie tam i tu występują. Nie da się całkowicie wykluczyć, że we wczesnych latach chłopięcych rzeczywiście czytałem to czasopismo młodzieżowe. Biblioteka uczniowska naszego gimnazjum posiadała zbiór utworów Hoffmanna i była zawsze gotowa udostępniać go uczniom w zamian innego pokarmu duchowego. Fantazja, jaką w 43 roku życia, przypominając ją sobie, przypisywałem komuś innemu, a później miałem poznać jako własny wytwór z 29 roku życia, mogła być wierną reprodukcją wrażeń z okresu, gdy miałem 11-12 lat. Fantazja, jaką wymyśliłem dla ratowania buchaltera bez pracy z Nababa, miała tylko torować drogę fantazji w ratowaniu samego siebie, aby tęsknotę za protektorem i obrońcą uczynić znośną dla dumy. Dla żadnego znawcy dusz nie byłoby dziwne, gdyby usłyszał, że ja sam, w świadomym wyobrażeniu sobie, że jestem zależny od łaski protektora, przeciwstawię się temu z całą mocą i że źle zniosę nieliczne realne sytuacje, w których wydarzyłoby się coś podobnego. Głębsze znaczenie fantazji o takiej właśnie treści i niemal wyczerpujące wyjaśnienie jej specyfiki wydobył na światło dzienne Abraham w swej pracy Vaterrettung und Vatermord in den neurotischen Phantasiegebilden („Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" VIII, 1922). 200 201 tu to tylko, że do niewielu rzeczy jestem tak bardzo uprzedzony jak właśnie do protekcji. Stosunki w naszym kraju pod tym względem mogą zupełnie zniechęcić, a zresztą i memu charakterowi nie odpowiada sytuacja dziecka protekcji. Odczuwałem zawsze bardzo wiele skłonności ku temu, by o własnych siłach stać się dzielnym człowiekiem. I właśnie ja musiałem wysnuć tego rodzaju marzenie. Zarazem jest ten przypadek dobrym przykładem, jak stłumiony — a w paranoi zwycięsko się przedostający — stosunek do własnego „ja" przeszkadza nam w przedmiotowym ujęciu rzeczy. Inny przypadek złudzenia pamięci, który dał się zadowalająco rozwiązać, przypomina fausse reconnaissan-ce, o której później będzie mowa. Opowiadałem jednemu ze swoich pacjentów, ambitnemu i bardzo zdolnemu człowiekowi, iż jakiś młody student zapisał się w poczet moich uczniów, napisawszy interesującą pracę pt. Der Kiinstler, Versuch einer Sexualpsychologie. Gdy ta praca w niespełna półtora roku później pojawiła się w druku, opowiadał mój pacjent jakoby sobie z całą pewnością przypomniał, że czytał w jakimś prospekcie księgarskim wzmiankę o niej jeszcze na miesiąc albo pół roku wcześniej, zanim mu o tym mówiłem. Ta wzmianka przyszła mu i wówczas na myśl; skonstatował oprócz tego, że autor zmienił tytuł, gdyż broszura nie nazywa się teraz Yersuch (próba) tylko Ansdtze (początki) zu einer Sexualpsychologie. Dokładna informacja autora i porównanie niektórych wzmianek dziennikarskich wykazały jednak, że mój pacjent przypomniał sobie coś, co było niemożliwe. O tej broszurce nigdy nie było żadnej wzmianki, a już zgoła na niespełna półtora roku przed jej wydrukowaniem. Gdy zaniechałem wytłumaczenia tej pomyłki, tenże sam młody człowiek popełnił ją na nowo. Sądził, iż zauważył niedawno w oknie księgarni broszurę o agorafobii (lęk przestrzeni), chciał ją nabyć 202 i przeszukiwał na próżno wszystkie katalogi wydawnicze. Mogłem mu później wytłumaczyć, dlaczego ten trud był bezowocny. Rozprawa o agorafobii pozostawała dotychczas tylko w jego wyobraźni jako nieświadomy zamiar i miała być przez niego samego napisana. Jego ambicja, by dorównać owemu młodemu człowiekowi, i wciągnąć się do grona mych uczniów przez podobną pracę naukową, spowodowała pierwsze i powtórne złudzenie pamięci. Przypomniał sobie też potem, że prospekt księgarski, na którym oparł swój tak błędny sąd, i odnosił się do dzieła zatytułowanego Genesis — das Gesetz der Zeugung. Wzmiankowaną przez niego zmianę tytułu zapisuję na swój rachunek, gdyż przypominam sobie, iż sam popełniłem tę niedokładność mówiąc-Yersuch zamiast Ansdtze. Zapominanie postanowień W żadnej innej grupie zjawisk nie da się tak łatwo dowieść, jak właśnie przy zapominaniu postanowień, że* samym niedostatkiem uwagi nie da się wyjaśnić po-, myłki. Postanowienie jest to impuls do czynu, który już zaakceptowaliśmy, a którego wykonanie odkładamy jednak do właściwszego czasu. Otóż w powstałej tak przerwie może nastąpić w motywach zmiana tego rodzaju, że zamiar nie zostaje zapomniany, lecz tylko zrewidowany i przechowany. Zapominania zamiarów, kto-, r emu podlegamy codziennie i w najrozmaitszych sytuacjach, nie staramy się sobie wytłumaczyć przez zmia-f, nę w motywach, lecz zostawiamy je na ogół bez wyjaśnienia albo też szukamy wyjaśnienia psychologicznego, przyjmując, że gdy się zbliżył czas wykonania, nie zaistniał, jako niezbędny warunek, który istotnie spełnialiśmy przy powzięciu zamiaru, dostateczny zakres uwagi do wykonania tego czynu. Obserwowanie nasze- 203 go normalnego zachowywania się wobec postanowień każe nam to tłumaczenie odrzucić jako zbyt dowolne. Jeśli rankiem powezmę jakiś zamiar, który ma być wykonany wieczorem, to w ciągu dnia mogę go sobie kilkakrotnie przypomnieć, nie potrzebuję jednak przez cały dzień przechowywać go w świadomości. Kiedy się zbliży czas wykonania, wpadnie mi on sam na myśl i skłoni do tego, by poczynić potrzebne przygotowania do zamierzonego czynu. Jeśli, idąc na przechadzkę, zabieram list, który mam zamiar wrzucić do skrzyr > ;i, to nie potrzebuję przecież, jako normalny i zdrowy człowiek, przez całą drogę trzymać go w ręku i wypatrywać skrzynki, do której mam go wrzucić, lecz wkładam go do kieszeni, idę i pozwalam myślom bujać swobodnie, licząc na to, iż jedna z najbliższych skrzynek zwróci moją uwagę, a wówczas wydobędę list z kieszeni. Normalne zachowywanie się przy powziętym zamiarze zgadza się w zupełności z zachowaniem się osób, u których w drodze eksperymentu wywołano tzw. pohipno-tyczną sugestię odroczenia ". Zwykle opisujemy to zjawisko w następujący sposób: powzięty zamiar drzemie u danych osób aż do momentu, w którym mamy go wykonać. Wówczas budzi się i popycha do czynu. Są dwie sytuacje, w których nawet laik zdaje sobie z tego sprawę, że zapomnienie zamiaru w żadnym razie nie może uchodzić za zjawisko pierwiastkowe, którego już nie można rozłożyć na czynniki, lecz że uprawnia ono do przypuszczenia o istnieniu utajonych motywów. Mam na myśli stosunek miłosny i służbę wojskową. Kochanek, który się nie stawił na schadzkę, na próżno będzie się usprawiedliwiał przed damą swego serca, że niestety, całkiem o tym zapomniał; ona nie omieszka 11 Zob. Bernheim Neue Studien iiber Hypnotismus. Suggestion und Psychotherapie. 1892. v ,,- • ••« mu odpowiedzieć: „Przed rokiem byłbyś nie zapomniał. Nic ci już na mnie nie zależy". Nawet gdyby sięgnął do wyżej wymienionego wyjaśnienia psychologicznego i swoje zapomnienie usprawiedliwiał nagromadzeniem interesów, to tyle tylko by zyskał, że dama, która nagle stała się tak przenikliwa jak lekarz przy psychoanalizie, odpowiedziałaby: „Szczególna rzecz, iż przedtem podobne przeszkody nigdy się nie zdarzały". Z pewnością dama ta nie chce przeczyć możliwości zapomnienia, sądzi tylko, i nie bez racji, że z nieświadomego zapomnienia dadzą się wysnuć te same wnioski co i ze świadomej wymówki. Podobnie i w służbie wojskowej nie uwzględnia się różnicy między niewykonaniem rozkazów przez zapomnienie i z rozmysłem. Żołnierzowi nie wolno zapominać, czego służba wojskowa odeń wymaga. Jeśli jednak o tym zapomni, choć rozkazy są mu znane, zdarza się to wtedy, kiedy motywom, które go popychają do wykonania powinności wojskowych, przeciwstawiają się inne. Ochotnik, który by się usprawiedliwiał przy raporcie tym, że zapomniał oczyścić guziki, może być pewny kary. Ale taką karę możemy uważać za błahą w stosunku do tej, która by go czekała, gdyby motyw swego zaniechania chciał sobie i przełożonym wyznać otwarcie: „Ta nędzna służba w ogóle mi już obrzydła". By sobie tej kary oszczędzić, posługuje się on, w myśl zasad ekonomicznych, zapomnieniem, które może być albo wymówką, albo też tworem kompromisowym. Stosunki z kobietami tak jak i służba wojskowa wymagają, aby to wszystko, co z nimi ma związek, nie podlegało zapomnieniu. W tych dwóch zakresach zapomnienie jest dopuszczalne tylko przy nieważnych sprawach, podczas gdy przy ważnych jest oznaką, że się je chce traktować jako nieważne, a zatem, że się im 204 205 odmawia znaczenia 1~. A wnioski o tym wartościowaniu psychicznym są tutaj rzeczywiście uzasadnione. Żaden człowiek nie zapomina wykonać czynności ważnej dla siebie, inaczej bowiem wystawiłby się na podejrzenie niepoczytalności. Nasze badanie może się więc odnosić tylko do mniej lub więcej podrzędnych zamiarów. Za zupełnie obojętny nie możemy uważać żadnego zamiaru, ? bo w tym przypadku zapewne nie zostałby wcale powzięty. Podobnie jak w omówionych kategoriach zakłócenia • funkcji psychicznych, zbierałem przypadki własnego zapominania postanowień, a starając się je wyjaśnić stwierdzałem, że na ogół dadzą się one sprowadzić do wmieszania się nie znanych motywów lub też, jak by można powiedzieć, do przeciwwoli. W wielu tych przypadkach znajdowałem się w położeniu podobnym do stosunku służbowego, a więc pod pewnym przymusem, przeciw któremu częściowo podnosiłem bunt, co demonstrowałem przez zapomnienie. Należy tutaj i to, że szczególnie łatwo zapominam składać życzenia z okazji urodzin, ślubów, awansów itd. Ile razy postanowię zmienić się, zawsze przekonuję się, iż znów mi się to nie udało. Zamierzam teraz zaniechać tego i z całą świadomością przyznać słuszność motywom, które leżą u podstawy mojego oporu. W pewnej fazie przejściowej powiedziałem przyjacielowi, który mnie przedtem prosił, abym i od niego wysłał telegram gratulacyjny 12 W sztuce B. Shawa Cezar i Kleopatra Cezara rozstającego się z Egiptem dręczy przez chwilę myśl, że jeszcze coś postanowił, ale nie pamięta, co. W końcu okazało się, że Cezar zapomniał pożegnać się z Kleopatrą! Za pomocą tego drobnego rysu ma być uzmysłowione — zresztą w całkowitej sprzeczności z prawdą historyczną — jak niewiele robił sobie Cezar z małej egipskiej księżniczki (wg E. Jonesa, op. cit., s. 488). 206 w oznaczonym terminie, iż zapomnę o obydwóch. Nie można się było dziwić, że się to sprawdziło. Mam przykre doświadczenie życiowe, iż nie umiem wyrazić współczucia tam, gdzie ono z konieczności musi wypaść przesadnie, gdyż podobne wyrażenia nie pozostają w związku z niewielkim udziałem mego afektu. Od czasu, gdy zorientowałem się, że rzekomą sympatię brałem za rzeczywistą, mam opory przeciw konwenansowemu okazywaniu współczucia, którego użyteczność społeczną skądinąd uznaję. To rozdwojenie nie dotyczy kondolen-cji z powodu śmierci; jeśli się ha nie zdecydowałem, nie omieszkam nigdy ich nie wyrazić. Gdzie mój uczuciowy współudział nie ma nic wspólnego z obowiązkiem towarzyskim, tam znajduje on swój wyraz i nie bywa też nigdy hamowany przez zapomnienie. Porucznik T. przebywający w niewoli opisuje przypadek zapomnienia, w którym tłumiony początkowo zamiar przebija się jako przeciwwola i doprowadza do przykrej sytuacji: „Najstarszy rangą w obozie jenieckim dla oficerów został obrażony przez jednego z kolegów. Aby uniknąć korowodów, chciał skorzystać z jedynego środka przemocy, jaki miał do dyspozycji, polecić wydalenie kolegi i przeniesienie do innego obozu. Dopiero na skutek rad licznych przyjaciół zdecydował się, wbrew swemu niejawnemu życzeniu, zdystansować się od tego i wybrać drogę honoru, która jednak musiała spowodować wielorakie nieprzyjemności. Tego samego przedpołudnia tenże komendant przeczytał listę oficerów pod kontrolą organu dozoru. Jak dotąd, nie zdarzyło mu się popełnić błędu, gdyż znał dobrze kolegów od dłuższego czasu. W dniu dzisiejszym przeoczył nazwisko kolegi, który go obraził, wobec czego ten musiał pozostać na placu sam jeden, gdy wszyscy inni już oddalili się, aż pomyłka została wyjaśniona. Przeoczone nazwisko znajdowało się w środku listy. Zajście to było stłumione z jednej strony jako zamierzona obelga, z drugiej jako przykry przypadek, który może być błędnie tłumaczony. A jednak sprawca po zaznajomieniu się z Psychopatologią Freuda przyznał słuszność pierwszej opinii". Przez sprzeczność między konwenansem obowiązków a właściwą wewnętrzną ich oceną, do której nie chcemy się przyznać, tłumaczą się i te przypadki, w których zapominamy wykonać coś, co przyrzekliśmy innym. Tutaj zdarza się regularnie, że przyrzekający wierzy w to, że zapomnienie dostatecznie go tłumaczy, podczas gdy proszący daje sobie zwykle prawdziwą odpowiedź: „Jego to nie interesuje wcale, inaczej by nie zapomniał". Są ludzie, których się ogólnie charakteryzuje jako zapomi-nalskich i dlatego pobłaża im się podobnie jak krótkowzrocznym, gdy się nie ukłonią na ulicy13. Te osoby zapominają o wszystkich uczynionych małych obietnicach, nie wypełniają zaleceń, które odebrały, i okazują się zawodne w drobiazgach; roszczą sobie jednak pretensje, aby nie brać im za złe tych małych uchybień, t j. nie kłaść tego na karb ich charakteru, lecz organicznej właściwości14. Ja sam nie należę do tych ludzi, nie miałem żadnej sposobności, by analizować czynności po- 13 Kobiety ze swym subtelniejszym wyczuwaniem nieświadomych procesów są na ogół sklonniejsze do pojmowania jako obrazy tego, że się ich na ulicy nie zauważyło, niż do przypuszczenia, że ów „przestępca" jest krótkowidzem lub że był zamyślony. Wnoszą one, że byłby je niechybnie spostrzegł, „gdyby sobie coś z nich robił". 14 Dr S. Ferenczi opowiada o sobie, że był tak roztargniony, iż raził swoich znajomych częstością i osobliwością czynności pomyłkowych. Jednak objawy tego roztargnienia znikły niemal zupełnie, gdy zaczął stosować psychoanalizę u swych chorych i musiał wskutek tego zająć się także analizą siebie. Czynności pomyłkowe zostają poniechane, gdy się znacznie rozszerzy zakres swej odpowiedzialności. Pojmuje on tedy z zu- 208 dobnych osób i przez zbadanie tych przypadków zapominania wykryć ich umotywowanie. Sądząc jednak na podstawie analogii nie mogę się oprzeć przypuszczeniu, że u tych ludzi istnieje spora doza nieświadomego lekceważenia innych i że to jest motywem, który dla swych celów posługuje się czynnikiem organicznym 15. W innych przypadkach motywy zapominania są mniej łatwe do odnalezienia i budzą, gdy się je odnajdzie, wielkie zdziwienie. Tak np. zauważyłem w poprzednich latach, że przy wielkiej liczbie wizyt u chorych nigdy nie zapomniałem o innej wizycie jak tylko u pacjenta bezpłatnego lub u kolegi. Zażenowany tym, przyzwyczaiłem się notować sobie wizyty dnia bieżącego. Nie wiem, czy i inni lekarze z tych samych powodów nie notują swych wizyt. A teraz możemy domyślać się, co skłania tzw. neurastenika do notowania na osławionej kartce zwierzeń, które ma uczynić lekarzowi. Prawdopodobnie nie ufa on zdolności reprodukcyjnej swej pamięci. Jest to z pewnością słuszne, lecz scena odbywa się najczęściej tak: chory przedłożył już swoje różne pytania i bardzo rozwlekle opowiedział o swych dolegliwościach. Gdy już skończył, wyciąga karteczkę i mówi, usprawiedliwiając się: „Zanotowałem tu sobie różne rzeczy, gdyż bez tego nic bym nie zapamiętał". Powtarza pełną słusznością roztargnienie jako uwarunkowane przez nieświadome kompleksy, a zatem jako uleczalne za pomocą psychoanalizy. Pewnego dnia czynił on sobie wyrzuty, że zbłądził w psychoanalizie jednego ze swych pacjentów. Tegoż dnia wznowiły się wszystkie jego „roztargnienia". Idąc ulicą potknął się kilkakrotnie (zobrazowanie owego faux pas w leczeniu), zapomniał zabrać portfel, nie pozapinał ubrania itd. 15 E. Jones zauważa tutaj: „Often the resistance is of a ge-neral order. Thus a busy mań forgets to post letters entrusted to him — to his slight annoyance — by his wife, just as hę may «forget» to carry out her shopping orders". 209 potem punkt po punkcie i odpowiada sam sobie: „Tak, o to się już pytałem". Demonstruje on przez tę kartkę prawdopodobnie tylko jeden z objawów, tj. to, jak często jego zamiary ulegają zamąceniu wskutek niejasnych motywów. Poruszę teraz sprawę słabostki, której podlega większa część moich zdrowych znajomych, i szczerze wyznam, że, zwłaszcza w poprzednich latach, bardzo łatwo i przez dłuższy czas zapominałem oddawać pożyczone książki lub też ze szczególną łatwością przydarzało mi się zwlekać z płaceniem należności. Pewnego poranku wyszedłem, nie zapłaciwszy, ze sklepu z tytoniem i cygarami, w którym się zwykle zaopatruję na cały dzień. Było to wysoce niewinne zapomnienie, gdyż jestem tam znany i mogłem się spodziewać, iż następnego dnia przypomną mi o moim długu. Ta drobna niedbałość, próba robienia długów, nie była z pewnością bez związku z refleksjami dotyczącymi mego budżetu, nad którym dnia poprzedniego się zastanawiałem. W stosunku do pieniędzy i własności nawet bardzo porządni ludzie są z sobą w niezgodzie. Widzimy, że pierwotna chciwość niemowlęcia, które chce zagarnąć wszystkie przedmioty (aby je wziąć do ust), jest, ogólnie biorąc, dostatecznie przezwyciężona dzięki kulturze i wychowaniu 16. 18 Radbym tu dodać, że w sprawach pieniężnych pamięć okazuje się szczególnie stronnicza. Złudzenia pamięci, że się coś już zapłaciło, bywają bardzo uporczywe. Tani, gdzie chęć zysku nie dotyczy wielkich spraw życiowych, lecz jest uprawiana raczej dla zabawy, a wskutek tego nie krępowana, jak np. przy kartach, występuje nawet u najuczciwszych ludzi skłonność do pomyłek pamięci w liczeniu; popełniają oni, często sami nawet nie wiedząc, w jaki sposób, drobne oszustwa. Zdaje się, że o psychicznie odświeżającej istocie gry stanowi w znacznej części właśnie powyższa swoboda. Można się zgodzić na przysłowie, że w grze poznaje się charakter człowieka, jeżeli uzupełnimy: stłumiony charakter. Jeżeli u osób płacących zachodzą 210 Boję się, że przytoczone powyżej przykłady są wprost banalne; dobrze jednak, że poruszam tu sprawy, które każdemu są znane i które każdy na swój sposób rozumie, bo wszak podjąłem zamiar zbierania i zużytkowania naukowo tylko rzeczy codziennych. Nie rozumiem, dlaczego mądrość życiowa, będąca zbiegiem zwykłych życiowych doświadczeń, nie miałaby należeć do.skarbca nauki. O istocie i charakterze rzeczy naukowej stanowi bowiem nie odmienność przedmiotu, lecz ścisłość metody badania, tudzież doszukiwanie się dalekich związków. Co się tyczy zamiarów ważniejszych, to ustaliliśmy, że na ogół bywają one wtedy zapominane, kiedy przeciwstawiają się im ciemne motywy; przy mniej ważnych zamiarach stwierdzamy, jako drugi mechanizm zapominania, że opór przenosi się z czegoś innego na ten zamiar, przy czym między tym innym a treścią zamiaru wytwarza się zewnętrzne skojarzenie. Należy tutaj następujący przykład. Przywiązuję pewną wagę do pięknej bibuły i postanawiam kupić sobie w czasie dzisiejszego poobiedniego spaceru nowy jej arkusz. Ale przez cztery dni następne z rzędu zapominałem o tym, aż w końcu pytam się sam siebie, jaka przyczyna spowodowała zapomnienie. Z łatwością ją odnalazłem, gdy tylko sobie jeszcze nieumyślne pomyłki, to należy je widocznie tak samo osądzać. U kupców często można zaobserwować pewne zwlekanie z wydawaniem pieniędzy, przy płaceniu rachunków itp., które właścicielowi nie przynosi żadnego zysku, lecz jest psychologicznie zrozumiałe jako przejaw niechęci do wyzbywania się pieniędzy. Ze właśnie kobiety okazują szczególną niechęć do płacenia lekarzowi, pozostaje to w związku z najpoufniej-szymi i najmniej uświadomionymi sprawami psychicznymi. Zazwyczaj zapominają one portmonetki, dlatego nie mogą zapłacić w czasie wizyty, zapominają potem przysłać honorarium z domu i przeforsowują w ten sposób, że się je leczyło za darmo („dla ich pięknych oczu"). Płacą niejako swym widokiem. 211 go normalnego zachowywania się wobec postanowień: każe nam to tłumaczenie odrzucić jako zbyt dowolne.1 Jeśli rankiem powezmę jakiś zamiar, który ma być wykonany wieczorem, to w ciągu dnia mogę go sobie kilkakrotnie przypomnieć, nie potrzebuję jednak przez cały dzień przechowywać go w świadomości. Kiedy się zbliży czas wykonania, wpadnie mi on sam na myśl i skłoni do tego, by poczynić potrzebne przygotowania do zamierzonego czynu. Jeśli, idąc na przechadzkę, zabieram list, który mam zamiar wrzucić do skrzyi > ;i, to nie potrzebuję przecież, jako normalny i zdrowy człowiek, przez całą drogę trzymać go w ręku i wypatrywać skrzynki, do której mam go wrzucić, lecz wkładam go do kieszeni, idę i pozwalam myślom bujać swobodnie, licząc na to, iż jedna z najbliższych skrzynek zwróci moją uwagę, a wówczas wydobędę list z kieszeni. Normalne zachowywanie się przy powziętym zamiarze zgadza się w zupełności z zachowaniem się osób, u których w drodze eksperymentu wywołano tzw. pohipno-tyczną sugestię odroczenia ". Zwykle opisujemy to zjawisko w następujący sposób: powzięty zamiar drzemie u danych osób aż do momentu, w którym mamy go wykonać. Wówczas budzi się i popycha do czynu. Są dwie sytuacje, w których nawet laik zdaje sobie z tego sprawę, że zapomnienie zamiaru w żadnym razie nie może uchodzić za zjawisko pierwiastkowe, którego już nie można rozłożyć na czynniki, lecz że uprawnia ono do przypuszczenia o istnieniu utajonych motywów. Mam na myśli stosunek miłosny i służbę wojskową. Kochanek, który się nie stawił na schadzkę, na próżno będzie się usprawiedliwiał przed damą swego serca, że niestety, całkiem o tym zapomniał; ona nie omieszka 11 Zob. Bernheim Neue Studien iiber Hypnotismus. Suggestion und Psychotherapie. 1892. ., mu odpowiedzieć: „Przed rokiem byłbyś nie zapomniał. Nic ci już na mnie nie zależy". Nawet gdyby sięgnął do wyżej wymienionego wyjaśnienia psychologicznego i swoje zapomnienie usprawiedliwiał nagromadzeniem interesów, to tyle tylko by zyskał, że dama, która nagle stała się tak przenikliwa jak lekarz przy psychoanalizie, odpowiedziałaby: „Szczególna rzecz, iż przedtem podobne przeszkody nigdy się nie zdarzały". Z pewnością dama ta nie chce przeczyć możliwości zapomnienia, sądzi tylko, i nie bez racji, że z nieświadomego zapomnienia dadzą się wysnuć te same wnioski co i ze świadomej wymówki. Podobnie i w służbie wojskowej nie uwzględnia się różnicy między niewykonaniem rozkazów przez zapomnienie i z rozmysłem. Żołnierzowi nie wolno zapominać, czego służba wojskowa odeń wymaga. Jeśli jednak o tym zapomni, choć rozkazy są mu znane, zdarza się to wtedy, kiedy motywom, które go popychają do wykonania powinności wojskowych, przeciwstawiają się inne. Ochotnik, który by się usprawiedliwiał przy raporcie tym, że zapomniał oczyścić guziki, może być pewny kary. Ale taką karę możemy uważać za błahą w stosunku do tej, która by go czekała, gdyby motyw swego zaniechania chciał sobie i przełożonym wyznać otwarcie: „Ta nędzna służba w ogóle mi już obrzydła". By sobie tej kary oszczędzić, posługuje się on, w myśl zasad ekonomicznych, zapomnieniem, które może być albo wymówką, albo też tworem kompromisowym. Stosunki z kobietami tak jak i służba wojskowa wymagają, aby to wszystko, co z nimi ma związek, nie podlegało zapomnieniu. W tych dwóch zakresach zapomnienie jest dopuszczalne tylko przy nieważnych sprawach, podczas gdy przy ważnych jest oznaką, że się je chce traktować jako nieważne, a zatem, że się im 204 205 odmawia znaczenia 12. A wnioski o tym wartościowaniu psychicznym są tutaj rzeczywiście uzasadnione. Żaden człowiek nie zapomina wykonać czynności ważnej dla siebie, inaczej bowiem wystawiłby się na podejrzenie niepoczytalności. Nasze badanie może się więc odnosić tylko do mniej lub więcej podrzędnych zamiarów. Za zupełnie obojętny nie możemy uważać żadnego zamiaru, bo w tym przypadku zapewne nie zostałby wcale powzięty. Podobnie jak w omówionych kategoriach zakłócenia funkcji psychicznych, zbierałem przypadki własnego zapominania postanowień, a starając się je wyjaśnić stwierdzałem, że na ogół dadzą się one sprowadzić do wmieszania się nie znanych motywów lub też, jak by można powiedzieć, do przeciwwoli. W wielu tych przypadkach znajdowałem się w położeniu podobnym do stosunku służbowego, a więc pod pewnym przymusem, przeciw któremu częściowo podnosiłem bunt, co demonstrowałem przez zapomnienie. Należy tutaj i to, że szczególnie łatwo zapominam składać życzenia z okazji urodzin, ślubów, awansów itd. Ile razy postanowię zmienić się, zawsze przekonuję się, iż znów mi się to nie udało. Zamierzam teraz zaniechać tego i z całą świadomością przyznać słuszność motywom, które leżą u podstawy mojego oporu. W pewnej fazie przejściowej powiedziałem przyjacielowi, który mnie przedtem prosił, abym i od niego wysłał telegram gratulacyjny 12 W sztuce B. Shawa Cezar i Kleopatra Cezara rozstającego się z Egiptem dręczy przez chwilę myśl, że jeszcze coś postanowił, ale nie pamięta, co. W końcu okazało się, że Cezar zapomniał pożegnać się z Kleopatrą! Za pomocą tego drobnego rysu ma być uzmysłowione — zresztą w całkowitej sprzeczności z prawdą historyczną — jak niewiele robił sobie Cezar z małej egipskiej księżniczki (wg E. Jonesa, op. cit., s. 488). w oznaczonym terminie, iż zapomnę o obydwóch. Nie można się było dziwić, że się to sprawdziło. Mam przykre doświadczenie życiowe, iż nie umiem wyrazić współczucia tam, gdzie ono z konieczności musi wypaść przesadnie, gdyż podobne wyrażenia nie pozostają w związku z niewielkim udziałem mego afektu. Od czasu, gdy zorientowałem się, że rzekomą sympatię brałem za rzeczywistą, mam opory przeciw konwenansowemu okazywaniu współczucia, którego użyteczność społeczną skądinąd uznaję. To rozdwojenie nie dotyczy kondolen-cji z powodu śmierci; jeśli się ha nie zdecydowałem, nie omieszkam nigdy ich nie wyrazić. Gdzie mój uczuciowy współudział nie ma nic wspólnego z obowiązkiem towarzyskim, tam znajduje on swój wyraz i nie bywa też nigdy hamowany przez zapomnienie. Porucznik T. przebywający w niewoli opisuje przypadek zapomnienia, w którym tłumiony początkowo zamiar przebija się jako przeciwwola i doprowadza do przykrej sytuacji: „Najstarszy rangą w obozie jenieckim dla oficerów został obrażony przez jednego z kolegów. Aby uniknąć korowodów, chciał skorzystać z jedynego środka przemocy, jaki miał do dyspozycji, polecić wydalenie kolegi i przeniesienie do innego obozu. Dopiero na skutek rad licznych przyjaciół zdecydował się, wbrew swemu niejawnemu życzeniu, zdystansować się od tego i wybrać drogę honoru, która jednak musiała spowodować wielorakie nieprzyjemności. Tego samego przedpołudnia tenże komendant przeczytał listę oficerów pod kontrolą organu dozoru. Jak dotąd, nie zdarzyło mu się popełnić błędu, gdyż znał dobrze kolegów od dłuższego czasu. W dniu dzisiejszym przeoczył nazwisko kolegi, który go obraził, wobec czego ten musiał pozostać na placu sam jeden, gdy wszyscy inni już oddalili się, aż pomyłka została wyjaśniona. Przeoczone nazwisko znajdowało się 206 207 w środku listy. Zajście to było stłumione z jednej strony jako zamierzona obelga, z drugiej jako przykry przypadek, który może być błędnie tłumaczony. A jednak sprawca po zaznajomieniu się z Psychopatologią Freuda przyznał słuszność pierwszej opinii". Przez sprzeczność między konwenansem obowiązków a właściwą wewnętrzną ich oceną, do której nie chcemy się przyznać, tłumaczą się i te przypadki, w których zapominamy wykonać coś, co przyrzekliśmy innym. Tutaj zdarza się regularnie, że przyrzekający wierzy w to, że zapomnienie dostatecznie go tłumaczy, podczas gdy proszący daje sobie zwykle prawdziwą odpowiedź: „Jego to nie interesuje wcale, inaczej by nie zapomniał". Są ludzie, których się ogólnie charakteryzuje jako zapomi-nalskich i dlatego pobłaża im się podobnie jak krótkowzrocznym, gdy się nie ukłonią na ulicy 13. Te osoby zapominają o wszystkich uczynionych małych obietnicach, nie wypełniają zaleceń, które odebrały, i okazują się zawodne w drobiazgach; roszczą sobie jednak pretensje, aby nie brać im za złe tych małych uchybień, t j. nie kłaść tego na karb ich charakteru, lecz organicznej właściwości u. Ja sam nie należę do tych ludzi, nie miałem żadnej sposobności, by analizować czynności po- 13 Kobiety ze swym subtelniejszym wyczuwaniem nieświadomych procesów są na ogól skłonniejsze do pojmowania jako obrazy tego, że się ich na ulicy nie zauważyło, niż do przypuszczenia, że ów „przestępca" jest krótkowidzem lub że był zamyślony. Wnoszą one, że byłby je niechybnie spostrzegł, „gdyby sobie coś z nich robił". 14 Dr S. Ferenczi opowiada o sobie, że był tak roztargniony, iż raził swoich znajomych częstością i osobliwością czynności pomyłkowych. Jednak objawy tego roztargnienia znikły niemal zupełnie, gdy zaczął stosować psychoanalizę u swych chorych i musiał wskutek tego zająć się także analizą siebie. Czynności pomyłkowe zostają poniechane, gdy się znacznie rozszerzy zakres swej odpowiedzialności. Pojmuje on tedy z zu- 208 dobnych osób i przez zbadanie tych przypadków zapominania wykryć ich umotywowanie. Sądząc jednak na podstawie analogii nie mogę się oprzeć przypuszczeniu, że u tych ludzi istnieje spora doza nieświadomego lekceważenia innych i że to jest motywem, który dla swych celów posługuje się czynnikiem organicznym 15. W innych przypadkach motywy zapominania są mniej łatwe do odnalezienia i budzą, gdy się je odnajdzie, wielkie zdziwienie. Tak np. zauważyłem w poprzednich latach, że przy wielkiej liczbie wizyt u chorych nigdy nie zapomniałem o innej wizycie jak tylko u pacjenta bezpłatnego lub u kolegi. Zażenowany tym, przyzwyczaiłem się notować sobie wizyty dnia bieżącego. Nie wiem, czy i inni lekarze z tych samych powodów nie notują swych wizyt. A teraz możemy domyślać się, co skłania tzw. neurastenika do notowania na osławionej kartce zwierzeń, które ma uczynić lekarzowi. Prawdopodobnie nie ufa on zdolności reprodukcyjnej swej pamięci. Jest to z pewnością słuszne, lecz scena odbywa się najczęściej tak: chory przedłożył już swoje różne pytania i bardzo rozwlekle opowiedział o swych dolegliwościach. Gdy już skończył, wyciąga karteczkę i mówi, usprawiedliwiając się: „Zanotowałem tu sobie różne rzeczy, gdyż bez tego nic bym nie zapamiętał". Powtarza pełną słusznością roztargnienie jako uwarunkowane przez nieświadome kompleksy, a zatem jako uleczalne za pomocą psychoanalizy. Pewnego dnia czynił on sobie wyrzuty, że zbłądził w psychoanalizie jednego ze swych pacjentów. Tegoż dnia wznowiły się wszystkie jego „roztargnienia". Idąc ulicą potknął się kilkakrotnie (zobrazowanie owego faux pas w leczeniu), zapomniał zabrać portfel, nie pozapinał ubrania itd. 15 E. Jones zauważa tutaj: „Often the resistance is of a ge-neral order. Thus a busy mań forgets to post letters entrusted to him — to his slight annoyance — by his wife, just as hę may «forget» to carry out her shopping orders". 209 potem punkt po punkcie i odpowiada sam sobie: „Tak, o to się już pytałem". Demonstruje on przez tę kartkę prawdopodobnie tylko jeden z objawów, tj. to, jak często jego zamiary ulegają zamąceniu wskutek niejasnych motywów. Poruszę teraz sprawę słabostki, której podlega większa część moich zdrowych znajomych, i szczerze wyznam, że, zwłaszcza w poprzednich latach, bardzo łatwo i przez dłuższy czas zapominałem oddawać pożyczone książki lub też ze szczególną łatwością przydarzało mi się zwlekać z płaceniem należności. Pewnego poranku wyszedłem, nie zapłaciwszy, ze sklepu z tytoniem i cygarami, w którym się zwykle zaopatruję na cały dzień. Było to wysoce niewinne zapomnienie, gdyż jestem tam znany i mogłem się spodziewać, iż następnego dnia przypomną mi o moim długu. Ta drobna niedbałość, próba robienia długów, nie była z pewnością bez związku z refleksjami dotyczącymi mego budżetu, nad którym dnia poprzedniego się zastanawiałem. W stosunku do pieniędzy i własności nawet bardzo porządni ludzie są z sobą w niezgodzie. Widzimy, że pierwotna chciwość niemowlęcia, które chce zagarnąć wszystkie przedmioty (aby je wziąć do ust), jest, ogólnie biorąc, dostatecznie przezwyciężona dzięki kulturze i wychowaniu 16. 18 Radbym tu dodać, że w sprawach pieniężnych pamięć okazuje się szczególnie stronnicza. Złudzenia pamięci, że się coś już zapłaciło, bywają bardzo uporczywe. Tarn, gdzie chęć zysku nie dotyczy wielkich spraw życiowych, lecz jest uprawiana raczej dla zabawy, a wskutek tego nie krępowana, jak np. przy kartach, występuje nawet u najuczciwszych ludzi skłonność do pomyłek pamięci w liczeniu; popełniają oni, często sami nawet nie wiedząc, w jaki sposób, drobne oszustwa. Zdaje się, że o psychicznie odświeżającej istocie gry stanowi w znacznej części właśnie powyższa swoboda. Można się zgodzić na przysłowie, że w grze poznaje się charakter człowieka, jeżeli uzupełnimy: stłumiony charakter. Jeżeli u osób płacących zachodzą 210 Boję się, że przytoczone powyżej przykłady są wprost banalne; dobrze jednak, że poruszam tu sprawy, które każdemu są znane i które każdy na swój sposób rozumie, bo wszak podjąłem zamiar zbierania i zużytkowania naukowo tylko rzeczy codziennych. Nie rozumiem, dlaczego mądrość życiowa, będąca zbiegiem zwykłych życiowych doświadczeń, nie miałaby należeć do. skarbca nauki. O istocie i charakterze rzeczy naukowej stanowi bowiem nie odmienność przedmiotu, lecz ścisłość metody badania, tudzież doszukiwanie się dalekich związków. Co się tyczy zamiarów ważniejszych, to ustaliliśmy, że na ogół bywają one wtedy zapominane, kiedy przeciwstawiają się im ciemne motywy; przy mniej ważnych zamiarach stwierdzamy, jako drugi mechanizm zapominania, że opór przenosi się z czegoś innego na ten zamiar, przy czym między tym innym a treścią zamiaru wytwarza się zewnętrzne skojarzenie. Należy tutaj następujący przykład. Przywiązuję pewną wagę do pięknej bibuły i postanawiam kupić sobie w czasie dzisiejszego poobiedniego spaceru nowy jej arkusz. Ale przez cztery dni następne z rzędu zapominałem o tym, aż w końcu pytam się sam siebie, jaka przyczyna spowodowała zapomnienie. Z łatwością ją odnalazłem, gdy tylko sobie jeszcze nieumyślne pomyłki, to należy je widocznie tak samo osądzać. U kupców często można zaobserwować pewne zwlekanie z wydawaniem pieniędzy, przy płaceniu rachunków itp., które właścicielowi nie przynosi żadnego zysku, lecz jest psychologicznie zrozumiałe jako przejaw niechęci do wyzbywania się pieniędzy. Ze właśnie kobiety okazują szczególną niechęć do płacenia lekarzowi, pozostaje to w związku z najpoufniej-szymi i najmniej uświadomionymi sprawami psychicznymi. Zazwyczaj zapominają one portmonetki, dlatego nie mogą zapłacić w czasie wizyty, zapominają potem przysłać honorarium z domu i przeforsowują w ten sposób, że się je leczyło za darmo („dla ich pięknych oczu"). Płacą niejako swym widokiem. 211 przypomniałem, że piszę wprawdzie Loschpapier, ale mówię Fliesspapier (jedno i drugie: bibuła). Fliess to nazwisko mego przyjaciela w Berlinie, który mi w tych dniach dał powód do dręczących i gnębiących myśli. Nie mogę się wprawdzie pozbyć tych myśli, ale skłonność do ich wyparcia przejawia się w tym, że za pośrednictwem wyrazu podobnie brzmiącego przenosi się na obojętny i dlatego mniej oporny zamiar. Wyraźna przeciwwola, tudzież odleglejsze motywy współdziałają w następującym przykładzie. W zbiorze Grenzfragen des Nerven- und Seelenlebens napisałem krótką rozprawę o marzeniach sennych, która streszcza moje dzieło Die Traumdeutung. Bergmann z Wiesbaden przysyła korektę i prosi o szybkie załatwienie, gdyż chce wydać ten zeszyt jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Robię korektę zaraz w nocy i kładę ją na swym biurku, aby ją zabrać następnego ranka. Nazajutrz zapominam o tym i dopiero po obiedzie przypominam sobie spostrzegłszy pakiet na biurku. Niemniej jednak zapominam o niej po obiedzie, wieczorem, tudzież następnego poranka. Otrząsam się wreszcie po południu dnia następnego, wrzucam ją do skrzynki i dziwię się przy tym, co też mogło być powodem tej zwłoki. Widocznie nie chcę jej wysłać, ale dlaczego? Na tym samym spacerze wstępuję do swego wiedeńskiego wydawcy, który też wydał książkę o marzeniach sennych, zamawiam coś u niego i powiadam, jakby pod wpływem jakiejś nagłej myśli: „Czy wie pan, napisałem po raz drugi o marzeniach sennych". „Oho!"... „Niech się pan uspokoi, jest to tylko krótki artykuł do zbioru Lówenfeld a-K u r e 1-1 a". On się jednak tym nie zadowolił, obawiał się bowiem, że ta rozprawka zaszkodzi rozchodzeniu się książki. Zaprzeczyłem i powiedziałem w końcu: „A gdybym się wcześniej do pana zwrócił, czy zabroniłby mi pan opublikowania?" „Z pewnością nie". Sądzę, że miałem 212 prawo tak postąpić i nie zrobiłem nic innego, jak to, ce się zwykle praktykuje; a jednak jestem przekonany, że podobne wątpliwości, jakie wyraził wydawca, były motywem mojej zwłoki w wysyłce korekty. Te skrupuły odnoszą się do wcześniejszej okoliczności, przy której inny wydawca stawiał mi trudności, gdy ja, jak to zresztą jest nieuniknione, wprowadziłem bez zmiany kilka stronic tekstu z mojej pracy o porażeniach mózgowych u dzieci do podręcznika Nothnagela. I tam zarzut nie był słuszny, gdyż podobnie jak przy Die Traumdeutung zawiadomiłem lojalnie swego pierwszego wydawcę o swym zamiarze. Cofając się dalej w swych wspomnieniach wpadam na jeszcze wcześniejszą okoliczność, tłumaczenie z francuskiego, przy której rzeczywiście naruszyłem prawa autorskie ochraniające publikacje. Do przetłumaczonego tekstu dodałem uwagi nie uzyskawszy na nie pozwolenia autora i w parę lat później miałem pewne dane, by przypuścić, iż autor nie był zadowolony z tej mojej samowoli. Istnieje przysłowie niemieckie, które wyraża powszechny pogląd, iż zapomnienie zamiaru nie jest rzeczą przypadku. „O czym się raz zapomniało, o tym się potem częściej zapomina". Nie można się oprzeć wrażeniu, że wszystko, cokolwiek da się powiedzieć o czynnościach pomyłkowych i zapominaniu, jest znane ludziom jako coś, co się samo przez się rozumie, i wydaje się dziwne, że tak dobrze znane rzeczy trzeba im dopiero uświadamiać. Jakże często słyszałem: „Nie dawaj mi tego zlecenia, na pewno o nim zapomnę". Sprawdzenie się tej przepowiedni nie zawierało z pewnością nic mistycznego. Ten, co tak mówił, czuł w sobie postanowienie, żeby zlecenia nie wykonać, i wzdrygał się tylko przyznać do tego. Zapominanie zamiarów ukazuje się zresztą w praw-' dziwym świetle przy tzw. powzięciu fałszywych zamia- 213 . Przyrzekłem raz pewnemu młodemu autorowi napisać referat o jego małym dziełku, odroczyłem to jednak na skutek jakichś nie znanych mi wewnętrznych oporów. Wreszcie pewnego dnia, uległszy jego naleganiom, przyrzekłem, że wykonam to jeszcze tego samego wieczoru. Miałem też szczery zamiar tak uczynić, ale zapomniałem, że na tenże wieczór przypadło mi napisanie orzeczenia lekarskiego, czego w żaden sposób nie mogłem odwlec. Widząc, że mój zamiar jest nieszczery, zaniechałem walki z oporami i odmówiłem autorowi. iał viii Pomyłki w działaniu Z przytoczonej pracy R. Meringera i A. Mayera cytuję jeszcze następujący ustęp (s. 98): „Błędy językowe nie są odosobnione. Odpowiadają one pomyłkom, które często pojawiają się przy innych czynnościach ludzkich, a które dość niezręcznie nazywamy zapomnieniami". Nie jestem więc pierwszym, który dopatruje się zamiaru i sensu w drobnych zaburzeniach czynności życia codziennego u zdrowych ludzi1. Jeśli pomyłki w mowie, która przecież jest funkcją ruchową, dadzą się w ten sposób pojąć, to możemy spodziewać się tego samego i po pomyłkach w innych czynnościach ruchowych. Rozróżniam tutaj dwie grupy przypadków. Wszystkie te pomyłki, których efekt jest istotną treścią, a więc odstępstwo od pierwotnej intencji, określam jako pomyłki w działaniu; natomiast inne, w których raczej cała czynność wydaje się bezcelowa, nazywam czynnością symptomatyczną i przypadkową. Podziału tego nie da się jednak ściśle przeprowadzić; przejdziemy bowiem wkrótce do przekonania, że wszystkie w tej rozprawie ustanowione rozgraniczenia mają tylko znaczenie opisowe i pozostają w sprzeczności z wewnętrzną jednością tego obszaru zjawiskowego. 1 Druga publikacja R. Meringera przekonała mnie, że skrzywdziłem tego autora domyślając się u niego takiego rozumienia. 215 Psychologiczne zrozumienie „pomyłki w działaniu" nie zyskuje oczywiście na jasności, jeżeli pomyłki te określimy jako niezborność, a szczególnie jako niezborność korową. Postarajmy się raczej wyświetlić na poszczególnych przykładach każdorazowe warunki powstawania tych pomyłek. Posłużę się tutaj znowu obserwacjami poczynionymi na sobie samym, do których niezbyt zresztą często miewam sposobność. a. Dawniejszymi laty, gdy częściej niż obecnie odwiedzałem pacjentów w ich domach, zdarzało mi się często, iż przed drzwiami, do których miałem zapukać lub zadzwonić, wyjmowałem klucz od swego własnego mieszkania, by go wkrótce ze wstydem z powrotem schować do kieszeni. Gdy zestawię, u jakich pacjentów mi się to wydarzyło, to muszę przyjąć, że ta pomyłka w działaniu — wyjęcie klucza zamiast zadzwonienia — oznaczała przychylność dla domu, w którym tę pomyłkę popełniłem. Była ona równoznaczna z myślą: „Tu jestem jak w domu", gdyż wydarzało się to tylko tam, gdzie lubiłem chorego. (Do swego własnego mieszkania nie dzwonię, naturalnie, nigdy). Pomyłka była więc tu symbolicznym przedstawieniem myśli w świadomości nie tak serio traktowanej, bo po prawdzie to lekarz neurolog wie dokładnie, że chory tylko tak długo żywi doń przywiązanie, póki się spodziewa dla siebie korzyści, tudzież że lekarz interesuje się pacjentem li tylko, by go psychicznie podtrzymać. To, że pełne sensu, choć błędne manipulowanie kluczem nie jest szczególną właściwością mojej osoby, wynika z samoobserwacji innych osób. Niemal identyczne powtarzanie moich doświadczeń opisuje A. Maeder2: „II est arrwe d chacun de sortir 2 A. Maeder Contribution d la psychopathologie de la vie quotidienne. „Archives de Psychologie" VI, 1907. son trousseau, en arrwant a la porte d'un ami particu-lierement cher, de se surprendre pour ainsi dire, en train d'ouvrir avec są cle comme chez soi. C'est un re-tard, puisqu'il faut sonner malgre tout, mais c'est une preuve qu'on se sent — ou qu'on voudrait se sentir — comme chez soi, aupres de cet ami". E. Jones 3: „The use of keys is a fertil source of oc-currences of this kind of which two exemples may be given. If I am disturbed in the midst of some engross-ing work at home by having to go to the hospital to carry out some routine work, I am very apt to find myself trying to open the door of my laboratory there with the key of my desk at home, although the two keys arę ąuite unlike each other. The mistake un-consciously demonstrates where I would rather be at the moment. Some years ago I was acting in a subordinate position at a certain institution, the front door of which was kept locked, so that it was necessary to ring for admission. On several occasions I found myself making serious at-tempts to open the door with my house key. Each one of the permanent visiting staff of which I aspired to be a member, was provided with a key to avoid the trouble of having to wait at the door. My mistakes thus express-ed my desire to be on a similar footing, and to be ąuite «at home» there!" Dr Hans Sachs informuje o czymś podobnym: „Zawsze noszę przy sobie dwa klucze, jeden od drzwi kancelarii, drugi od swego mieszkania. Nie można ich zamienić, gdyż ten od kancelarii jest co najmniej trzy razy większy od tamtego. Ponadto pierwszy noszę w kieszeni spodni, a drugi w kamizelce. A mimo to zdarzało się nierzadko, że już stojąc przed drzwiami miałem E. Jones, op. cit., s. 509. 217 216 w ręku klucz przygotowany na schodach, ale nie ten właściwy. Postanowiłem zrobić próbę statystyczną. Ponieważ codziennie staję przed obu drzwiami w podobnym nastroju, mylenie obu kluczy musi wykazać regularną tendencję, jeżeli nie miałoby to być inaczej zdeterminowane. Obserwacja kolejnych przypadków wykazała, że regularnie przed drzwiami kancelarii wyjmuję klucz od mieszkania i tylko jeden jedyny raz było odwrotnie: wracałem do domu zmęczony, gdzie, jak już wiedziarem, czekał na mnie zapowiedziany gość. Znalazłszy się przed drzwiami usiłowałem je otworzyć o wiele za dużym kluczem od kancelarii". b. W pewnym domu, gdzie od sześciu lat po dwa razy dziennie o tejże samej godzinie czekam na drugim piętrze na otworzenie drzwi, zdarzyło mi się przez długi czas tylko dwa razy (i to krótko po sobie), że poszedłem o piętro wyżej; a zatem zapędziłem się, poszedłem za wysoko. Za pierwszym razem zaprzątały mnie ambitne marzenia dzienne, które kazały mi „iść coraz wyżej, a wyżej". Postawiwszy już nogę na pierwszych stopniach trzeciego piętra nie dosłyszałem jeszcze, że właściwe drzwi już się otworzyły. Innym razem poszedłem, „zatopiony w myślach", znów za daleko. Gdy to zauważyłem, zawróciłem i starałem się przyłapać opanowującą mnie fantazję; stwierdziłem, że zirytowałem się urojoną krytyką swoich dzieł, w której robiono mi zarzut, że „za daleko idę"; w mniej delikatny sposób można by to wyrazić, że zapędziłem się. c. Na moim biurku leżą od wielu lat obok siebie młotek lekarski i kamerton. Pewnego dnia spieszę, po godzinie przyjęć, z domu na pociąg; w jasny dzień zamiast młotka wkładam do kieszeni kamerton i dopiero ciężar przedmiotu zwraca moją uwagę na pomyłK.^. Kto nie przywykł zastanawiać się nad takimi błahostkami, ten bez wątpienia będzie tę pomyłkę tłumaczyć pośpiechem. 218 Wolałem jednak postawić sobie pytanie, dlaczego właściwie zabrałem zamiast młotka kamerton, wszak pośpiech mógłby być również motywem tego, aby dokładnie wykonać ten ruch, żeby nie tracić czasu na poprawkę. Kto miał ostatnio kamerton w ręku? — brzmi pytanie, które mi się zaraz nasuwa. Było to przed kilkoma dniami idiotyczne dziecko, u którego badałem wrażliwość zmysłów; kamerton przykuł jego uwagę tak, że z trudnością mu go odebrałem. Czyżby to jednak miało znaczyć, że ja jestem idiotą? W istocie, tak się wy-^ daje, gdyż następna myśl, która się z młotkiem kojarzy, brzmi chamer (po hebrajsku — osioł)4. Co ma oznaczać to wymyślanie? Trzeba zbadać sytuację. Spieszę na konsultację w pewnej miejscowości na linii kolei zachodniej do chorej, która mnie zawiadomiła listownie, że przed kilku miesiącami spadła z balkonu i odtąd nie może chodzić. Lekarz, który mnie wezwał, pisze, że nie wie, czy chodzi tutaj o uszkodzenie rdzenia kręgowego, czy też o nerwicę urazową (histerię); i właśnie ja mam to rozstrzygnąć. Jest tu więc na miejscu przestroga, aby być szczególnie ostrożnym przy tej subtelnej diagnozie różnicowej. Koledzy i tak sądzą, że zbyt lekkomyślnie stawiamy diagnozę histerii nawet tam, gdzie występują poważniejsze zaburzenia. Ale to jeszcze nie uzasadniałoby tego wymyślania! Lecz tu trzeba dodać, że jadę do miejscowości, gdzie już raz przed laty badałem pewnego młodego człowieka, który doznawszy jakiegoś wstrząsu uczuciowego nie mógł dobrze chodzić. Rozpoznałem wtedy histerię i poddałem chorego leczeniu psychiatrycznemu; potem okazało się, że rozpoznanie moje było równie trafne jak i nietrafne. Wiele objawów u tego chorego było natury histerycznej i znikły one rychło w ciągu leczenia. Lecz po nich wy- i 4 Młotek — niem. der Hammer (przyp. tłum.). 219 łoniła się niedostępna dla leczenia reszta objawów, która pochodziła od choroby zwanej sclerosis multiplex. Ci, którzy oglądali tego chorego już po mnie, mogli z łatwością rozpoznać cierpienie organiczne; ja jednak nie mogłem ani inaczej postąpić, ani też inaczej tego przypadku osądzić. A jednak robiło to wrażenie poważnej pomyłki z mej strony i wobec tych okoliczności było chyba naturalne, iż nie mogłem dotrzymać obietnicy uleczeni^. Zabranie więc przez pomyłkę kamertonu zamiast młotka dało się w słowach tak wyrazić: „Ty głupcze, ty ośle, weź się w garść tym razem, abyś znowu nie rozpoznał histerii tam, gdzie zachodzi nieuleczalne cierpienie, jak to już zrobiłeś przed laty u owego biedaka w tej samej miejscowości!" I jakby dla poparcia tej oto małej analizy, lecz zarazem na domiar mego złego humoru, był u mnie ów chory z ciężkim spastycznym porażeniem w dzień po owym głupkowatym dziecku. Tym razem można zauważyć, że za pośrednictwem owej pomyłki odezwał się głos samokrytyki; do takiego użytku, jako zarzut uczyniony samemu sobie, taka pomyłka w działaniu nadaje się szczególnie dobrze; niezręczność ta przedstawia niejako inną, gdzie indziej popełnioną niezręczność. d. Jest jasne, że błędem w działaniu może się posługiwać również mnóstwo innych utajonych zamiarów. Oto pierwszy przykład: Rzadko bardzo zdarza mi się, bym coś stłukł. Nie jestem zbyt zręczny, lecz cały mój układ nerwowo-mięś-niowy jest na tyle w porządku, że nie robię tak niezręcznych ruchów, które by pociągały za sobą tak niemiłe konsekwencje. Nie mogę więc sobie przypomnieć, abym stłukł choć jeden przedmiot w swym domu. Ciasnota mego gabinetu zmuszała mnie często do tego, że w najniewygodniejszych nieraz pozycjach, wśród mnóstwa starożytnych glinianych i kamiennych przedmiotów , 220 swego małego zbioru, musiałem tak manewrować, iż przypatrujący się wyrażali często obawę, że coś zrzucę lub rozbiję; a jednak nigdy mi się to nie zdarzyło. Dla-czegóż więc zrzuciłem raz na ziemię marmurową przykrywkę od swego skromnego kałamarza, tak że się rozbiła? Mój kałamarz składa się z płytki marmurowej, wydrążonej na szklany kałamarz; pokrywka jest z tego samego kamienia. Za kałamarzem stoi kilka statuetek z brązu i terakoty. Siadam do biurka, aby pisać, robię ręką, w której trzymam pióro, jakiś szczególnie niezręczny ruch i zrzucam przykrywkę kałamarza, która leżała na biurku. Objaśnienie nietrudno znaleźć. Przed kilkoma godzinami moja siostra była w tym pokoju, aby przyjrzeć się kilku moim nowym nabytkom. Uznała wszystko za bardzo piękne i powiedziała: „Teraz twoje biurko wygląda rzeczywiście ładnie, tylko kałamarz nie jest do niego dostosowany. Powinieneś mieć ładniejszy". Odprowadziłem siostrę do domu i wróciłem do siebie dopiero po kilku godzinach, po czym dokonałem egzekucji na kałamarzu, skazanym widocznie na zagładę Miałżebym ze słów siostry wyciągnąć wniosek, że postanowiła obdarzyć mnie piękniejszym kałamarzem przy najbliższej świątecznej okazji i może dlatego stłukłem stary i nieładny kałamarz, by ją skłonić do urzeczywistnienia tego zamiaru? Jeśli tak, to mój ruch był tylko pozornie niezręczny; w rzeczywistości był on bardzo zręczny i celowy, gdyż potrafił ominąć wszystkie drogocenne przedmioty, znajdujące się w pobliżu owej pokrywki. Naprawdę jestem zdania, że w ten sposób należy ocenić wiele ruchów, które się nam pozornie wydają niezręczne. Robią one, co prawda, wrażenie czegoś gwałtownego, miotającego, czegoś skurczowo niezbornego; w istocie jednak okazuje się, że są one kierowane przez 221 pewien zamiar i godzą w swój cel z taką pewnością, jak się to nie zawsze da zauważyć w ruchach dowolnych. Te obie cechy, gwałtowność i celność, obserwujemy również w ruchowych objawach histerii tudzież czynności somnambulicznych, co wskazuje na to, że we wszystkich tych przypadkach innerwacja ulega tejże samej nie znanej nam bliżej modyfikacji. Również samoobserwacja pani Lou Andreas-Salome wykazuje przekonująco, jak uporczywie utrzymująca się „niezręczność" bardzo zręcznie służyła zamiarom, do których pani ta nie chciałaby się przyznać. „Dokładnie od czasu, gdy mleko stało się rzadkim i drogim towarem, zdarzało mi się, ku memu przerażeniu i zmartwieniu, że wciąż dochodziło do jego wykipienia. Daremnie trudziłam się, by zapanować nad tym, choć nie mogę powiedzieć, bym w innych okolicznościach była roztargniona i nieuważna. Miało to raczej związek z moim kochanym białym terierem (który słusznie, po prostu jak jakiś człowiek, nazywał się «Przy-jaciel» — po rosyjsku «Drużok»), po którego śmierci — proszę zauważyć — nawet jedna kropelka mleka nie wykipiała. Moja kolejna myśl w tej sprawie była następująca: «Jak to dobrze, gdyż nie będzie już miało miejsca wylewanie się mleka na blachę lub na podłogę*. Równocześnie widziałam przed sobą swojego «Przy-jaciela», jak siedział napięty obserwując gotowanie się mleka: głowa nieco pochylona, merdający ogonek zdradzający oczekiwanie — z ufną pewnością oczekujący dokonującego się wspaniałego nieszczęścia. W tym momencie wszystko było jasne, także i to: był on jeszcze bardziej kochany, niż sama sądziłam". W ostatnich latach, od czasu gdy zbieram podobne obserwacje, zdarzyło mi się jeszcze kilka razy, że stłukłem lub rozbiłem jakiś przedmiot o pewnej wartości; badanie w tych razach przekonało mnie jednak, że ni- 222 gdy nie było to skutkiem przypadku lub bezcelowej niezręczności. Tak np. pewnego poranku idę w kostiumie kąpielowym i słomkowych pantoflach przez pokój; naraz, jakby ulegając nagłemu impulsowi, rzucam pantoflem o ścianę, tak że strącam z konsolki ładną małą Wenus z marmuru, i podczas gdy figurka rozlatuje się w kawałki, cytuję, zupełnie tym nieporuszony, wiersz Buscha: Ach! Die Venus ist perdu — Klickeradoms! — von Medici! (Ach! Wenera już przepadła Klickeradoms — medycejska!) To moje dziwaczne zachowanie i ten mój spokój przy powstałej szkodzie znajdują swoje wyjaśnienie w ówczesnej sytuacji. Mieliśmy w rodzinie ciężko chorą, o której wyzdrowieniu zwątpiłem już w duszy. Tego ranka dowiedziałem się o znacznym polepszeniu i wiem, że powiedziałem do siebie: „A więc pozostanie jednak przy życiu". Zatem ten mój napad niszczycielskiego szału był wyrazem wdzięczności dla losu i pozwolił mi złożyć „o f i a r ę", tak jak gdybym sobie ślubował, że w razie wyzdrowienia chorej przyniosę to lub owo w ofierze. 2e na tę ofiarę wybrałem Wenus medycejska nie oznaczało nic innego, jak tylko wytworny hołd dla re-konwalescentki. Nie mogę sobie tylko nawet i teraz wytłumaczyć tego, że się tak szybko zdecydowałem, tak zręcznie wymierzyłem, tudzież nie ugodziłem w żaden inny przedmiot znajdujący się w pobliżu. Inne rozbicie, do którego użyłem rączki od pióra, miało również znaczenie ofiary, tym razem ofiary błagalnej. Pewnego razu zrobiłem wiernemu i zasłużonemu przyjacielowi zarzut, nie oparty na niczym innym jak tylko na mojej interpretacji pewnych przejawów jego nieświadomego. Wziął mi to za złe i napisał ..„„»«.,,«-.*,••.„ ' 223 do mnie list, w którym prosił, bym przyjaciół nie traktował psychoanalitycznie. Musiałem mu przyznać słuszność i uspokoiłem go swą odpowiedzią. Podczas gdy pisałem ten list, stał przede mną mój najnowszy nabytek, prześlicznie glazurowana egipska figurka. Stłukłem ją w poprzednio opisany sposób i wiedziałem w tej samej chwili, że dlatego sobie wyrządziłem tę przykrość, aby uniknąć większej. Na szczęście jedno i drugie — figurka i przyjaźń — dały się tak skleić, iż pęknięcia nie było znać. Trzecie stłuczenie zahaczało o mniej poważne sprawy, było to, mówiąc słowami T. Yischera (Auch Einer), zamaskowane zgładzenie przedmiotu, który nie cieszył się już moim upodobaniem. Długi czas nosiłem łaskę ze srebrną rączką; gdy cienka blaszka srebrna raz bez mojej winy została uszkodzona, źle ją naprawiono. Kiedy laska znowu do mnie powróciła, użyłem rączki do tego, aby nią w żarcie chwytać za nogę jednego z moich malców; złamała się naturalnie przy tym do reszty, a ja zostałem w ten sposób uwolniony od niej. Zimna krew, z jaką się we wszystkich tych przypadkach przyjmuje wynikłą szkodę, jest chyba dowodem, że przy jej wyrządzaniu istniał jakiś nieświadomy zamiar. Przy okazji badania uwarunkowań takiej błahej czynności pomyłkowej, jak stłuczenie jakiegoś przedmiotu, napotyka się na związki, które prowadzą głęboko w prehistorię danego człowieka, a ponadto ciążą na jego aktualnej sytuacji. Poniższa analiza L. Jekelsa będzie przykładem w tym względzie. „Pewien lekarz posiadał jeżeli nawet nie cenną, to jednak piękną glinianą wazę na kwiaty. W swoim czasie otrzymał ją w prezencie, oprócz wielu innych, w tym także kosztownych, przedmiotów, od pewnej zamężnej pacjentki. Kiedy wystąpiła u niej psychoza, lekarz zwró- 224 cił jej krewnym wszystkie podarunki — z wyjątkiem daleko mniej kosztownej wazy, z którą nie mógł się rozstać, pozornie ze względu na jej piękno. Ale to sprzeniewierzenie się kosztowało tego skądinąd bardzo skrupulatnego człowieka pewną walkę wewnątrzną, gdyż był świadom niewłaściwości swego postępku i pomagał sobie w przezwyciężeniu wyrzutów sumienia podkreślaniem, że waza nie ma właściwie żadnej wartości materialnej, jest trudna do zapakowania itd. Kiedy w parę miesięcy później zamierzał ściągać przez adwokata uznaną za sporną resztę honorarium za leczenie pacjentki, wystąpiły ponowne wyrzuty wewnętrzne, nachodził go lęk, że jego rzekome sprzeniewierzenie może zostać odkryte przez rodzinę pacjentki i wytknięte mu w przewodzie sprawy karnej. Szczególnie jednak to pierwsze było przez chwilę tak silne, że myślał już o tym, by poniechać nawet sto razy wyższego żądania — niby jako odszkodowania za rozbity przedmiot — ale wkrótce przezwyciężył tę myśl uznając ją za absurdalną. 225 W takim właśnie nastroju wydarzyło mu się, jemu, który wyjątkowo rzadko coś stłukł i posługiwał się w pełni sprawnie swoim aparatem mięśniowym, że przy zmianie wody w wazie niezręcznym ruchem, który nie miał nic wspólnego z tą czynnością, strącił wazę ze stołu, tak że stłukła się na pięć czy sześć dużych części. I to wszystko stało się w sytuacji, kiedy poprzedniego wieczoru po znacznym wahaniu podjął decyzję, że właśnie tę wazę pełną kwiatów postawi na stole w jadalni na przyjęcie zaproszonych gości, kiedy na krótko przed stłuczeniem pomyślał o niej i ostrożnie własnoręcznie przeniósł z innego pokoju! I teraz, gdy po początkowym przerażeniu pozbierał części i stwierdził przy ich dopasowywaniu, że waza da się bez uszczerbku zrekonstruować, właśnie teraz wyślizgnęły mu się z ręki dwie czy trzy większe części i rozleciały się w drobniutkie odłam- ' Psychopatologia... ki, a wraz z nimi prysła jakakolwiek nadzieja odzyskania wazy. Bez wątpienia ta pomyłkowa czynność umożliwiła lekarzowi realizację aktualnej tendencji dochodzenia swego prawa, gdyż usunęła ona rzecz, którą zatrzymał i która w jakimś stopniu przeszkadzała mu w żądaniu tego, co mu się należało. Ale dla każdego psychoanalityka to pomyłkowe działanie ma jednak, oprócz bezpośredniego, jeszcze inne, nieporównanie głębsze i ważniejsze uwarunkowanie symboliczne, bo waza jest przecież niewątpliwym symbolem kobiety. Bohater tej małej historii stracił w tragiczny sposób swą piękną, młodą i gorąco kochaną żonę; popadł w nerwicę, w której główną nutą wiodącą było poczucie winy za nieszczęście (on stłukł piękną wazę!). Nie nawiązywał stosunków z kobietami, powstała w nim niechęć do małżeństwa, do jakichś trwalszych związków miłosnych, które w nieświadomości uważał za niewierność względem zmarłej żony, ale w świadomości zracjonalizował to w przekonaniu, że przynosi kobietom nieszczęście, że któraś może przez niego popełnić samobójstwo (a zatem, naturalnie, nie powinien zatrzymać wazy na stałe). Przy jego silnym libido nie można się dziwić, że marzyły mu się jako najbardziej zgodne z jego naturą przelotne stosunki z zamężnymi kobietami (stąd zatrzymanie wazy innej kobiety). Pięknym potwierdzeniem tej symboliki są dwa momenty, które ujawniły się w toku psychoanalizy tego przypadku nerwicy. W czasie posiedzenia, na którym pacjent opowiadał o stłuczeniu glinianej wazy, wrócił w późniejszym momencie do sprawy swojego stosunku do kobiet i podkreślił, że jest wymagający w sposób wręcz bezsensowny, że wymaga np. od kobiet «nieziem- skiej piękności». Przecież było to zaakcentowanie, że wciąż jeszcze jest on związany ze swą (zmarłą, a więc nieziemską) żoną i że nie chce nic wiedzieć o ziemskiej piękności; stąd stłuczenie «glinianej» (ziemskiej) wazy. Przypuszczalnie symboliczne znaczenie pomyłkowego działania mogłoby mieć jeszcze wiele innych wariantów, np. nie chcieć napełnić wazy itd. Bardziej interesujące wydaje mi się wzięcie pod uwagę tego, że istnienie wielu, a co najmniej dwóch, prawdopodobnie oddzielnie działających, motywów z przedświadomości i nieświadomości odzwierciedla się w zdwojeniu działania pomyłkowego — w przewróceniu i wyślizgnięciu się wazy" 5 e. Upuszczanie przedmiotów, ich przewracanie i tłuczenie bywają często używane do wyrażenia nieświadomych myśli, jak to czasami można przez analizę wykazać, a jeszcze częściej odgadnąć z zabobonnego lub żartobliwego znaczenia, jakie nadaje lud tym pomyłkom. Wiadomo wszystkim, jakie znaczenie nadaje się rozsypaniu soli, przewróceniu kieliszka, utknięciu noża w podłodze itd. W innym miejscu omówię, w jakim stopniu poważnie mogą być traktowane takie zabobonne tłumaczenia; tu zauważę tylko, że poszczególna niezręczność w żadnym razie nie ma znaczenia stałego, lecz zależnie od okoliczności służy do przedstawienia już to tego, już to owego zamiaru. Niedawno był w moim domu taki okres, że tłukło się niezwykle wiele porcelany i szkła; ja sam się znacznie do tego przyczyniłem. Lecz ta mała psychiczna endemia dała się łatwo wytłumaczyć; był to bowiem czas przed zaślubinami mojej najstarszej córki. Przy takich uroczystościach był zwyczaj, że umyślnie tłuczono jakiś przedmiot, łącząc z tym życzenia szczęścia. Ten zwyczaj może mieć znaczenie ofiary oraz innego symbolu. 5 „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" I, 1913. « 226 227 Jeśli służba niszczy przez upuszczanie różne przedmioty, to, naturalnie, nie musimy zaraz szukać psychologicznego uzasadnienia tego, chociaż nie jest nieprawdopodobne, że i tu istnieją utajone motywy. Ludzie nie-wykształceni cenią bardzo nisko dzieła sztuki. U naszego ludu panuje jakaś tępa niechęć do tych dzieł, zwłaszcza jeśli te przedmioty, których wartości nie znają, przysparzają im pracy. Jednakże ludzie tego samego stanu i wykształcenia zatrudnieni w instytucjach naukowych odznaczają się często wielką zręcznością i można im zaufać, gdy biorą do rąk delikatne przedmioty, zwłaszcza gdy już zaczęli utożsamiać się ze swym chlebodawcą i na dobre się zżyli z danym instytutem. Włączani tutaj doniesienie młodego technika, które daje wgląd w mechanizm uszkadzania przedmiotów. „Przed jakimś czasem uczestniczyłem razem z wielu kolegami w laboratorium wyższej szkoły w złożonych badaniach nad elektrycznością. Była to praca, której podjęliśmy się dobrowolnie, która jednak zajęła więcej czasu, niż oczekiwaliśmy. Kiedy pewnego dnia razem z kolegą F. weszliśmy do laboratorium, powiedział on, że jest mu bardzo nieprzyjemnie dziś właśnie tracić tyle czasu, gdy w domu ma tyle innych rzeczy do zrobienia; mogłem mu tylko przytaknąć i powiedziałem pół żartem, nawiązując do zdarzenia z minionego tygodnia: «Miejmy nadzieję, że maszyna znowu zawiedzie, tak że będziemy mogli przerwać pracę i wcześniej wyjść!» Przy rozdziale pracy tak się złożyło, że kolega F. miał kierować wentylem prasy, tzn. przez ostrożne otwieranie wentyla wpuszczać powoli płyn ciśnieniowy do cylindra prasy hydraulicznej. Kierujący badaniem stał przy manometrze i mówił «stop», gdy właściwe ciśnienie zostało osiągnięte. Na tę komendę F. z całą siłą przekręcił wentyl w lewo (wszystkie wentyle bez wy- jątku zamyka się przekręcając w prawo). Wskutek tego nagle zadziałało w prasie pełne ciśnienie, do czego rurociąg nie był przygotowany, i nastąpiła awaria — całkiem niewinny defekt maszyny, który jednak zmusił do przerwania pracy w tym dniu i pójścia do domu. Charakterystyczne jest ponadto, że w pewien czas po tym zdarzeniu, gdy mówiliśmy o nim, przyjaciel F. nie mógł sobie absolutnie przypomnieć mojej wypowiedzi poprzedzającej zdarzenie, którą dobrze pamiętałem". Upaść samemu, zrobić fałszywy krok, pośliznąć się — tego wszystkiego nie należy zawsze pojmować li tylko jako przypadkowego zakłócenia czynności ruchowej. Już dwuznaczność używanych tu wyrażeń wskazuje na rodzaj stłumionych fantazji, które mogą się ujawnić przez tego rodzaju utratę równowagi ciała. Przypominam sobie wiele lżejszych przypadłości nerwowych u kobiet i dziewcząt, występujących po upadku, które były uważane za histerię pourazową, spowodowaną przestrachem. Już wtedy miałem wrażenie, jak gdyby zachodził tu inny związek, jak gdyby upadek był już dziełem nerwicy i wyrazem tych nieświadomych fantazji seksualnych, które, jak słusznie przypuszczamy, kryją się za objawami. Czyż nie to samo chce wyrazić przysłowie niemieckie, które powiada: „Kiedy dziewica upada, to upada na plecy"? Do pomyłek w działaniu można zaliczyć i ten przypadek, kiedy ktoś daje żebrakowi srebrną lub złotą monetę zamiast miedzianej. Wyjaśnienie takich pomyłek jest łatwe; są to czynności ofiarne, przeznaczone dla ubłagania losu, odwrócenia nieszczęścia itp. Jeśli spotkaliśmy tkliwą matkę lub ciotkę bezpośrednio przed spacerem, na którym, wbrew woli, okazała się tak wspaniałomyślna, i słyszeliśmy jej obawy co do zdrowia dziecka, to nie można dłużej wątpić o treści tego na 228 229 pozór niemiłego przypadku. W ten sposób umożliwiają nam nasze pomyłki wykonanie pewnych pobożnych i zabobonnych praktyk, którym opór niedowierzającego rozsądku nie pozwala na ujawnienie się w świadomości. f. Nigdzie się tak nie uwidacznia, że czynności przypadkowe są właściwie zamierzone, jak w dziedzinie seksualnej, gdzie granica między przypadkiem a zamiarem zda się zupełnie zacierać. Pozornie niezręczny ruch może być czasem użyty do celów seksualnych w najbardziej wyrafinowany sposób. Przekonałem się o tym sam na sobie przed kilku laty. W znajomym domu spotkałem przybyłą w odwiedziny młodą panienkę, która wznieciła we mnie upodobanie uważane od dawna za wygasłe; wskutek tego wpadłem w uprzejmy, wesoły i rozmowny nastrój. Zastanawiałem się też wówczas, jak to się stało, gdyż na rok przedtem ta sama panienka była mi zupełnie obojętna. Kiedy wuj tej dziewczyny, bardzo stary jegomość, wszedł do pokoju, zerwaliśmy się oboje, aby mu podać krzesło stojące w rogu. Ona była zwinniejsza ode mnie, a także bliższa przedmiotu; pierwsza też pochwyciła krzesło i niosła je poręczą ku sobie, przy czym rękoma ujęła krawędź siedzenia. Ponieważ nie zaniechałem zamiaru podania krzesełka, stanąłem nagle bardzo blisko niej ' i okoliłem ją ramionami, tak że ręce moje spoczęły przez chwilę na jej łonie. Naturalnie, natychmiast niemal położyłem kres tej sytuacji, tak że nikt nawet nie zauważył, jak zręcznie wyzyskałem ten niezręczny ruch. Jestem też zdania, że również i owo irytujące, niezręczne wymijanie się na ulicy, przy czym drepcze się przez parę sekund to w jedną, to w drugą stronę, ale zawsze w tę samą, co nasz partner, dopóki wreszcie obaj przechodnie nie staną, że więc i to „zastępowanie drogi" jest odtworzeniem niegrzecznie prowokującego 230 zachowania się z lat młodszych i że tu pod maską niezręczności kryją się zamiary seksualne. Wiem z moich psychoanaliz neurotyków, że ta tzw. naiwność młodych ludzi i dzieci jest często tylko maską, dzięki której można wypowiadać lub czynić coś nieprzyzwoitego, nie będąc przy tym skrępowanym wstydem. Zupełnie podobnych obserwacji, poczynionych na samym sobie, dostarcza W. Stekel: „Wchodzę do pewnego domu i podaję pani rękę. Szczególnym sposobem rozwiązuję przy tym wstążkę, która wiąże jej luźny szlafrok. Żaden nieuczciwy zamiar nie jest mi świadomy, a jednak wykonałem ten niezręczny ruch ze zręcznością żonglera". Przedstawiałem już próbki tego, że poeci ujmują pomyłki czynnościowe jako sensowne i umotywowane, podobnie jak je traktujemy tutaj. Nie zdziwi nas zatem, gdy na podstawie nowego przykładu przekonamy się, jak określony niezręczny ruch poeta czyni pełnym znaczenia i zapowiedzią późniejszych zdarzeń. W powieści Theodora Fontanego L'Adultera (t. II, s. 64, Gesammelte Werke, Yerlag S. Fischer) czytamy: „[...] Melania zerwała się i rzuciła w swego męża, jak na powitanie, jedną z dużych piłek. Ale wycelowała niezbyt dobrze, piłka poleciała nieco w bok i złapał ją Ru-ben". W czasie powrotu z wycieczki do domu, po którym nastąpił ten mały epizod, odbyła się rozmowa między Melanią i Rubenem, która stała się pierwszą zapowiedzią kiełkującej skłonności. Skłonność ta urosła do namiętności, tak że Melania w końcu opuściła męża, aby oddać się całkowicie ukochanemu mężczyźnie (informacja ta pochodzi od H. Sachsa). g. Skutki pomyłek w działaniu normalnych ludzi są na ogół niewinne. Właśnie dlatego trzeba przywiązać szczególną wagę do pytania, czy pomyłki o znacznej doniosłości, które mogą pociągnąć za sobą ważne na- 231 stępstwa, jak np. pomyłka aptekarza lub lekarza, tutaj należy zaliczyć. Ponieważ bardzo rzadko czynię zabiegi lekarskie, mam więc do zakomunikowania tylko jeden przykład lekarskiej pomyłki. U pewnej bardzo wiekowej damy, którą od lat odwiedzam dwa razy dziennie, moja lekarska czynność w czasie rannej wizyty ogranicza się do dwóch zabiegów: zapuszczam jej parę kropli wody do oczu i wstrzykuję morfinę. Dwie flaszeczki, niebieska zawierająca wodę do oczu i biała z roztworem morfiny, są regularnie przygotowywane. Przy obydwu zabiegach myślami bywam najczęściej zajęty czymś innym; tak często już je powtarzałem, że moja uwaga jest niemal zupełnie swobodna. Pewnego ranka zauważyłem, że automat pracował źle i że zanurzyłem kroplomierz w białej flaszeczce zamiast w niebieskiej i zapuściłem do oka morfinę. Przeraziłem się bardzo i uspokoiłem dopiero po zastanowieniu, że kilka kropel dwu-procentowego roztworu morfiny nawet w spojówce nie może wyrządzić szkody. Wrażenie przestrachu pochodziło widocznie skądinąd. Przy próbie analizy tej małej pomyłki przyszło mi najpierw na myśl zdanie: „Porwać się na starą", które mogło wskazać drogę do szybkiego rozwiązania zagadki. Znajdowałem się pod wrażeniem marzenia sennego, które poprzedniego dnia opowiadał mi pewien młody człowiek, a którego treść można było zinterpretować tylko jako stosunek seksualny z własną matką 6. Osobliwość, iż podanie nie dopatruje się przeszkody w wie- 8 Marzenia senne tego rodzaju nazywamy snami Edypa, bo dają nam one klucz do zrozumienia legendy o królu Edypie. W tekście Sofoklesa słowa Jokasty odnoszą się do takiego marzenia sennego (por. Die Traumdeutung VIII wyd., s. 182 i 187). ku królowej Jokasty, wydawała mi się zgodna z rezultatem moich dociekań, że przy zakochaniu się we własnej matce nigdy nie chodzi o jej teraźniejszą osobę, lecz o jej młodociany obraz ze wspomnień dziecięcych. Taka rozbieżność zachodzi zawsze wtedy, gdy fantazja, wahająca się między dwoma okresami życia, zostaje uświadomiona i przez to związana z pewnym, już określonym, czasem. Pogrążony w tego rodzaju myślach przyszedłem do swojej przeszło dziewięćdziesięcioletniej pacjentki i widocznie dopatrywałem się już, że tragedia Edypa tudzież fatum zawarte w wyroczni są wyrazem ogólnoludzkiego konfliktu, gdyż potem rzeczywiście „porwałem się na starą". Ta pomyłka była jednak zupełnie niewinna; z dwóch możliwości, tj. zapuszczenia do oczu morfiny lub wstrzyknięcia wody, wybrałem niewinniejszą. Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia pytanie, czy przy pomyłkach, które mogą wyrządzić ciężkie krzywdy, można przyjąć istnienie w podobny sposób nieświadomego zamiaru, jak to uczyniliśmy w przytoczonych przykładach. Nie można się chyba dziwić, że nie rozporządzam odnośnymi przykładami; pozostają więc tylko domysły i przypuszczenia. Jest znane, iż w cięższych przypadkach psychonerwicy występują samouszkodzenia jako objaw chorobowy; nigdy nie da się tu wykluczyć samobójstwa jako rozwiązania konfliktu psychicznego. Otóż dowiedziałem się i dowiodę tego kiedyś na dobrze wyjaśnionych przykładach, że wiele pozornie przypadkowych uszkodzeń, jakie się przytrafiają tym chorym, jest właśnie samouszkodzeniem. Powstaje ono w ten sposób, że czyhająca ustawicznie tendencja do samo-ukarania się, która poza tym przejawia się tylko jako wyrzuty sumienia albo pomaga przy tworzeniu się objawów, tym razem korzysta zręcznie z przypadkowo 232 233 : nadarzającej się zewnętrznej sytuacji albo też sytuację tę potęguje, by doprowadzić do uszkodzenia. Zdarza się to dość często nawet w niezbyt ciężkich przypadkach, a wpływ nieświadomego zamiaru zdradza się poprzez wiele szczególniejszych rysów, np. poprzez uderzającą przytomność umysłu, którą chorzy zachowują przy tych rzekomo nieszczęśliwych wypadkach 7. Z praktyki lekarskiej, zamiast wielu, przytoczę szczegółowo jeden tylko przykład. Pewna młoda pani łamie sobie, wypadając z powozu, kość goleniową, tak że tygodniami musi potem leżeć w łóżku, przy czym uderza wszystkich, że zupełnie nie narzeka i spokojnie znosi swe cierpienia. Wypadek pociągnął jednak za sobą przewlekłą i ciężką chorobę nerwową, z której się w końcu dzięki psychoterapii wyleczyła. W czasie kuracji dowiedziałem się o ubocznych okolicznościach, które towarzyszyły wypadkowi, oraz o pewnych zdarzeniach, które go poprzedziły. Ta młoda kobieta znajdowała się wówczas ze swoim bardzo zazdrosnym małżonkiem u zamężnej siostry na wsi, w towarzystwie licznych dalszych i bliższych krewnych. Pewnego wieczoru popisywała się ona w tym poufnym kółku kankanem, ku wielkiej uciesze krewnych, a mniejszej męża, który jej szepnął później: „Znów zachowałaś się jak dziewka". Pocisk był dobrze wymierzony; nie dopytujemy, czy tylko z powodu produkcji tanecznych. W nocy spala niespokojnie; następnego dnia przed obiadem chciała zrobić wycieczkę. Konie wybrała sama, jedną parę odrzuciła i wybrała inną. Najmłodsza siostra chciała, by 7 Skłonność do samouszkodzenia nie ma w ogóle w warunkach naszej obecnej kultury innej drogi do pojawiania się, jak tylko ukrywając się pod pozorem przypadku lub choroby. Niegdyś samouszkodzenie było rozpowszechnioną oznaką żałoby; w innych czasach bywało wyrazem pobożności i odsunięcia się od świata. zabrać do powozu mamkę z niemowlęciem; sprzeciwiła się temu energicznie. W czasie jazdy była zdenerwowana, napominała furmana, że konie mogłyby się spłoszyć; a gdy one rzeczywiście stały się trochę niespokojne, wyskoczyła ze strachu z powozu i złamała sobie nogę, podczas gdy tym, którzy zostali w powozie, nic się nie stało. Chociaż po wykryciu tych szczegółów nie można chyba wątpić, iż wypadek ten był właściwie przygotowany, to jednak musimy podziwiać zręczność, z jaką traf zrządził, iż tak odpowiednia kara za przewinienie została tu wymierzona. Tańczenie kankana stało się bowiem przez dłuższy czas niemożliwe. O własnych samouszkodzeniach mało mogę powiedzieć, zwłaszcza gdy życie płynie spokojnie, ale przy pewnych nadzwyczajnych okolicznościach i mnie się coś podobnego zdarza. Jeżeli któryś z członków mojej rodziny skarży się, że przygryzł sobie język, przygniótł palec itp., to natychmiast następuje z mej strony, zamiast spodziewanego współczucia, pytanie: ,,Po co to zrobiłeś"? Ale ja sam sobie w bolesny sposób przygniotłem wielki palec, gdy pewien młody pacjent w czasie wizyty wyraził, oczywiście niepoważnie przeze mnie traktowany, zamiar poślubienia mej córki, niebezpiecznie podówczas chorej. Jeden z moich synów, którego żywy temperament sprawiał trudności przy pielęgnowaniu go podczas choroby, wpadł pewnego ranka we wściekłość, bo mu powiedziano, iż ma do południa leżeć w łóżku; groził, że się zabije (czytał w gazetach o samobójstwach). Wieczorem pokazał mi guz, który sobie nabił na piersi, uderzając się o klamkę. Na me ironiczne pytanie, po co to uczynił i co chciał przez to wyrazić, jak by nagle olśniony, rzekł: „To był zamach samobójczy, którym groziłem ci dziś rano". Nie sądzę zresztą, aby dzieci znały wówczas moje zdanie o samouszkodzeniu. 234 235 Jeżeli ktoś wierzy, że zdarzają się wpółumyślne samouszkodzenia — jeśli wolno użyć tego niezręcznego wyrażenia — ten może przyjąć, że prócz umyślnego, świadomego samobójstwa istnieje także i wpółumyślne — z nieświadomym zamiarem. Wykazuje ono zręcznie zagrażające życiu niebezpieczeństwo i zachowuje przy tym pozory nieszczęśliwego wypadku. Bo skłonność do samobójstwa ma w pewnym nasileniu o wiele większa liczba ludzi, niż ci, którzy je popełniają; samouszkodzenia zaś są kompromisem między tym popędem a przeciwdziałającymi mu siłami. A tam, gdzie rzeczywiście dochodzi aż do samobójstwa, skłonność ku temu . istniała już od dawna tylko w mniejszym stopniu lub też jako nieświadoma i stłumiona tendencja. Skoro świadomy zamiar samobójczy wybiera sobie odpowiedni czas, środki i sposobność, jest jasne, że i nieświadomy wyczekuje okazji, która by choć w części stała się przyczyną wypadku i absorbując siły obronne danego osobnika pozwoliła nieświadomej tendencji swobodnie działać 8. Nie są to bądź co bądź próżne roztrząsania, które tu przytaczam; znam bowiem niejeden przykład pozornie przypadkowego nieszczęścia (na koniu lub w powozie), którego bliższe szczegóły potwierdzają podejrzenie o istnieniu nieświadomego zamiaru 8 Analogicznie jak przy ataku seksualnym na kobietę; nie może ona odeprzeć tego ataku całą siłą swych mięśni, ponieważ jej nieświadome dążności są w części sprzymierzeńcem atakującego. Mówi się też, że taka sytuacja ubezwładnia kobietę; należałoby jeszcze tylko dodać przyczyny tego ubez-władnienia. Dlatego też sprytny sąd Sanczo Pansy jest psychologicznie usprawiedliwiony. Kobieta przywodzi przed niego, jako przed sędziego, mężczyznę, który ją rzekomo pozbawił czci. Sanczo daje jej jako odszkodowanie pełną sakiewkę winowajcy, a po odejściu oskarżycielki upoważnia go, by pospieszył za nią i odebrał jej te pieniądze. Wracają oboje walcząc z sobą, a ko- 236 samobójczego. Tak np. w czasie wyścigów pewien oficer spadł z konia i ranił się tak nieszczęśliwie, że po kilku dniach zmarł. Jego zachowanie się w tych chwilach, gdy był przytomny, było w pewnych szczegółach bardzo zastanawiające; jeszcze jednak szczególniejsze było jego zachowanie się przed wypadkiem. Był głęboko zasmucony śmiercią swej ukochanej matki, dostał napadu płaczu w towarzystwie kolegów, mówił wobec swych zaufanych przyjaciół o zniechęceniu do życia i chciał wystąpić ze służby, by wziąć udział w wojnie w Afryce, która go przecież wcale nie obchodziła 9. Przedtem był dzielnym jeźdźcem; teraz, jak tylko mógł, unikał konnej jazdy. Przed wyścigami wreszcie, od których się nie mógł wymówić, wyrażał smutne przeczucia; a przy naszych poglądach nie zadziwi nas chyba, iż sprawdziło się to przeczucie. Można by zareplikować, iż rozumie się samo przez się, że człowiek będący w stanie podobnej depresji psychicznej nie może tak panować nad koniem jak wtedy, kiedy jest zdrowy. Zgadzam się w zupełności; tylko że dopatruję się mechanizmu tego „nerwowego" zahamowania motorycznego w zaznaczonym tu nieświadomym zamiarze samobójczym. S. Ferenczi z Budapesztu podzielił się ze mną przypadkiem analizy rzekomo przypadkowego postrzelenia bieta chwali się, że ten złoczyńca nie zdołał jej wyrwać sakiewki. Na to Sanczo: „[...] gdybyś z takim samym zapałem i męstwem, jakieś okazała w obronie twego trzosa, a nawet z o połowę mniejszym broniła twego ciała, sam Herkules by cię nie zniewolił" {M. de Cervantes Saavedra Przemyślny szlachcic don Kichote z Manczy. Przełożyli A. L. Czerny i Z. Czerny. Część II. Warszawa 1966, PIW, s. 350 — Red.]. ' Jasne, że sytuacja pola walki jest tego rodzaju, że odpowiada komuś, kto ma zamiar samobójstwa, kto jednak lęka się bezpośredniej drogi. Por. w Wallensteinie słowa szwedzkiego kapitana o śmierci Piccolominiego: „Mówi się, że chciał umrzeć". 237 się, które on uważał za nieświadomy zamach samobójczy. Zgodziłem się z nim co do tego najzupełniej. - „I.A., 22-letni czeladnik stolarski, zjawił się u mnie 18 stycznia 1908 r. Chciał się dowiedzieć, czy kula, która utkwiła mu 20 marca 1907 r. w lewej skroni, może i musi być usunięta operacyjnie. Oprócz chwilowo występujących niezbyt silnych bólów głowy nic mu nie dolegało, a przedmiotowe badanie nie wskazywało nic więcej ponad charakterystyczna, oczernioną prochem bliznę na lewej skroni; toteż odradziłem mu operację. Gdy go zapytałem o szczegóły wypadku, odpowiedział mi, że postrzelił się przypadkowo. Bawił się rewolwerem brata przypuszczając, że nie jest nabity, przyłożył go lewą ręką do lewej skroni (nie był jednak mańkutem), położył palec na cynglu i padł strzał. W sześciostrzałowej broni były trzy naboje. Spytałem go, jak to się stało, że nosił przy sobie rewolwer. Odpowiedział, że był to czas, gdy stawał do wojska; wieczorem dnia poprzedniego zabrał broń do szynku, gdyż obawiał się bijatyki. Przy oględzinach uznano go za niezdolnego do służby wojskowej z powodu żylaków, czego się bardzo wstydził. Poszedł do domu, po czym bawił się rewolwerem,nie miał jednak zamiaru zrobić sobie nic złego; aż tu nagle stało się nieszczęście. Na dalsze zapytanie, czy jest w ogóle zadowolony ze swego losu, opowiedział mi z westchnieniem historię swej miłości ku pewnej dziewczynie, która też go kochała, a jednak opuściła; po prostu z chciwości na pieniądze wywędrowała do Ameryki. Chciał za nią pojechać, ale mu rodzice przeszkodzili. Jego ukochana wyjechała 20 stycznia 1907 r., a zatem na dwa miesiące przed wypadkiem. Pomimo tych znaczących dat mój pacjent w dalszym ciągu obstawał przy tym, że strzał był tylko «wypadkiem». Ja jednak jestem mocno przekonany, że tak niedbalstwo bawienia się bronią bez 238 przekonania się wcześniej, czy jest nabita, jak również i samouszkodzenie były uwarunkowane psychicznie. Był jeszcze wciąż pod wrażeniem swej nieszczęśliwej miłości i chciał prawdopodobnie w wojsku o tym zapomnieć. Gdy i tę nadzieję postradał, przyszło do zabawy z bronią, tj. nieświadomego zamachu samobójczego. Że ujął rewolwer nie prawą, lecz lewą ręką, to przemawia stanowczo za tym, że się tylko «bawił», tj. że świadomie nie chciał popełnić samobójstwa". Ktoś będący dobrym obserwatorem przekazał mi do dyspozycji analizę pozornie przypadkowego samouszkodzenia, która przywodzi na myśl przysłowie: „Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada". „Pani X., z dobrego mieszczańskiego środowiska, była osobą zamężną i miała troje dzieci. Była ona wprawdzie nerwowa, ale nie wymagała nigdy intensywniejszego leczenia, gdyż dorosła do dawania sobie rady w życiu. Pewnego dnia doszło do tego, że doznała obrażeń twarzy w taki oto sposób. Na ulicy, którą remontowano, potknęła się na kupce kamieni i twarzą otarła o mur domu. Cała twarz była podrapana, powieki posiniałe. Zlękła się, że mogło stać się coś z jej oczyma, więc wezwała lekarza. Kiedy ten uspokoił ją, zapytałem: «Ale dlaczego właściwie pani tak właśnie upadła?» Odpowiedziała, że właśnie tuż przedtem ostrzegała męża, który od paru miesięcy cierpiał na zapalenie stawów i miał trudności z chodzeniem, by na tej właśnie ulicy szczególnie uważał, a ona sama doświadczyła już wielokrotnie tego, że w takich właśnie przypadkach, rzecz przedziwna, jej samej zdarzało się to, przed czym ostrzegała inną osobę. Nie byłem zadowolony z takiego wyjaśnienia uwarunkowania jej wypadku i zapytałem, czy nie ma czegoś więcej do powiedzenia w tej kwestii. Tak, właśnie przed wypadkiem widziała na wystawie po przeciwnej 239 stronie ulicy piękny obraz, który zapragnęła nagle mieć jako ozdobę pokoju dziecinnego i chciała go kupić; udała się prosto w kierunku sklepu nie zwracając uwagi na ulicę, w pewnym momencie potknęła się na kupce kamieni i otarła twarzą o mur domu bez uczynienia jakiejkolwiek próby, by ochronić się przed tym za pomocą rąk. Zapomniała natychmiast o kupnie obrazu i pospieszyła jak najszybciej do domu. «Ale dlaczego nie przyjrzała się pani uważniej?» — zapytałem. Odpowiedziała: «Być może, że była to jednak kara! Ze względu na historię, którą opowiedziałam panu w zaufaniu!*. «Czy ta historia wciąż panią tak dręczyła?». «Tak — później bardzo ubolewałam, uważałam siebie za złośliwą, niemoralną, za zdolną do przestępstwa, ale byłam wówczas niemal obłąkana w swojej nerwowości!» Chodziło wówczas o poronienie, rozpoczęte przez zna-chorkę, a zakończone przez lekarza specjalistę, poronienie dokonane za zgodą męża, ponieważ oboje w sytuacji trudności finansowych chcieli uniknąć powiększenia się liczby dzieci. «Często wyrzucałam sobie: pozwoliłaś przecież zabić swoje dziecko, i ogarniał mnie lęk, że coś takiego nie może pozostać bez kary. Teraz, gdy pan mnie zapewnił, że z oczami nie stało się nic złego, jestem całkiem uspokojona; i tak jestem dostatecznie ukarana». Opisany wypadek był więc z jednej strony samouka-raniem się, aby odpokutować za niegodziwy czyn, z drugiej strony jednak miało to umożliwić uniknięcie, być może, znacznie większej nie znanej kary, której obawiała się wciąż przez całe miesiące. W momencie, gdy na oślep pospieszyła do sklepu, by kupić obraz, obudziło | się w niej ze znaczną siłą przypomnienie całej historii wraz z jej wszystkimi obawami, jakie już w czasie ostrzegania męża mocno pobudziły jej nieświadomość, co mogło by znaleźć swój wyraz w takich słowach: «Po co pragniesz ozdoby do pokoju dziecinnego, przecież zabiłaś swoje dziecko! Ty jesteś morderczynią! Wielka kara nadejdzie z pewnością!* Myśli te były świadome, ale w miejsce tego wykorzystała — chciałoby się powiedzieć — psychologiczny moment sytuacji, by posłużyć się kupką kamieni, która wydała się jej odpowiednia do nieprzypadkowego samo-ukarania się; dlatego przy padaniu nie wysunęła rąk do przodu i dlatego też nie uległa szokowi. Drugim, prawdopodobnie słabszym, czynnikiem determinującym jej wypadek była potrzeba samoukarania się z powodu nieświadomego życzenia pozbycia się męża, współwinnego w całej tej sprawie. Życzenie to zdradziło się poprzez zupełnie zbędne ostrzeżenie, by uważał przy przechodzeniu ulicy, na której znajdowały się kamienie, gdyż mąż, mający trudności z chodzeniem, chodził ostrożnie" 10. Gdy rozważy się bliższe okoliczności wypadku, będzie się skłonnym przyznać rację J. Starckemu ", gdy pozornie przypadkowe samouszkodzenie ujmuje jako „działanie ofiarnicze": „Pewna dama, której zięć musiał wyjechać do Niemiec, aby tam odbyć służbę wojskową, oparzyła sobie nogę w następujących okolicznościach. Jej córka spodziewała się rychłego porodu, a myśli o niebezpieczeństwach wojny usposabiały, oczywiście, całą rodzinę nie- 10 J. E. G. van Emden Selbstbestrafung wegen Abortus. „Zen-tralblatt fur Psychoanalyse" II, 12. Pewien korespondent pisze na temat Selbstbestrafung durch Fehlleistungen: „Jeśli zwraca się uwagę na to, jak ludzie zachowują się na ulicy, ma się okazję stwierdzić, jak często mężczyznom, którzy — jak zwykle — przyglądają się przechodzącym kobietom, zdarzają się małe wypadki. Jeden — na równej drodze — potrafi zwichnąć nogę, inny wchodzi na latarnię lub kaleczy się w inny sposób". 11 Internationale Zeitschrift fur „Psychoanalyse" IV, 1916. 240 241 zbyt wesoło. W dzień przed odjazdem zaprosiła zięcia i córkę na obiad. Sama przygotowywała wszystko w kuchni. Przedtem, dość to dziwne, zamieniła swoje wysokie buty sznurowane z płaską podeszwą, w których mogła wygodnie chodzić i których również w domu używała, na nieco za wielkie nie sznurowane pantofle męża. Kiedy zdjęła z ognia wielki rondel z gotującą się zupą, upuściła go i oparzyła sobie dość poważnie jedną nogę, zwłaszcza grzbiet stopy nie chroniony przez luźny pantofel. — Wypadek ten zapisano, oczywiście, na konto jej zrozumiałej nerwowości. Pierwsze dni po tym «ofiarniczym działaniu» była bardzo ostrożna w kontakcie z gorącymi przedmiotami, czym jednak nie zapobiegła ponownemu sparzeniu, tym razem ręki, gorącym rosołem" 12. 18 W bardzo dużej liczbie takich uszkodzeń w wypadkach czy wręcz śmierci ich zrozumienie rodzi wiele wątpliwości. Ktoś stojący dalej od tych zdarzeń nie znajdzie powodów do tego, by widzieć w nich coś więcej niż przypadek, podczas gdy ktoś bliższy nieszczęśliwej osobie, znający różne intymne szczegóły, ma podstawę do przypuszczenia, że za wypadkiem kryje się nieświadomy zamiar. Poniższe sprawozdanie młodego mężczyzny, którego żona została przejechana na ulicy, jest dobrym przykładem tego, jaki rodzaj informacji jest ważny i o jakie uboczne okoliczności chodzi w takich wypadkach: „We wrześniu ubiegłego roku poznałem 34-letnią pannę Z. Żyła w zamożności, była przed wojną zakochana, ale jej narzeczony, oficer, zginął, niestety, w 1916 r. Poznaliśmy się i pokochali, początkowo bez myśli o małżeństwie, gdyż okoliczności, zwłaszcza różnica wieku — ja miałem 27 lat — wydawało się obu stronom - — nie sprzyjały temu. Ponieważ mieszkaliśmy przy tej samej ulicy naprzeciw siebie i spotykaliśmy się codziennie, z biegiem czasu nasze stosunki przybrały intymną postać! Tym samym myśl o małżeństwie stawała się bliższa i w końcu zgodziłem się na to. Zaplanowaliśmy ślub na Wielkanoc. Panna Z. zamierzała przedtem odbyć podróż do swego krewnego M., która jednak nie doszła do skutku z powodu nagłego strajku kolejarzy. Ponure perspektywy dalszej przyszłości, jakie rysowały się w przypadku Jeżeli więc pod pozornie przypadkową niezręcznością i nieudolnością ruchową może się kryć taka zaciekłość przeciwko własnej osobie i własnemu życiu, to niewiele już nas dzieli od zrozumienia, że możliwe są pomyłki, które poważnie zagrażają zdrowiu i życiu innych ludzi. To, co mogę tu przytoczyć na dowód słuszności tego zapatrywania, dotyczy neurotyków, tak że niezupełnie odpowiada wymaganiom. Opowiem tu przypadek, w któ- zwycięstwa klasy robotniczej i związanych z tym następstw, przez pewien czas wpływały na nasze samopoczucie; szczególnie panny Z., której nastroje wciąż się zmieniały, gdyż sądziła, że nowe przeszkody pojawiły się na drodze ku wspólnej przyszłości. W niedzielę 21 marca była jednak w wyjątkowo pogodnym nastroju, co zaskoczyło mnie, ale równocześnie zmobilizowało, tak że oboje zaczęliśmy wszystko widzieć w różowych kolorach. Kilka dni wcześniej mówiliśmy o tym, by przy jakiejś okazji pójść razem do kościoła, ale nie ustaliliśmy, kiedy. Następnego ranka, w niedzielę 21 marca, o godzinie 9.15 zatelefonowała do mnie, że mógłbym już teraz pójść z nią do kościoła. Nie mogłem się zgodzić, gdyż nie zdążyłbym przygotować się tak szybko, a ponadto miałem teraz coś do zrobienia. Panna Z. była wyraźnie rozczarowana i poszła sama. Na schodach swego domu spotkała znajomego, z którym szła krótszą drogą do ulicy Rankego w najlepszym nastroju, bez jakiejkolwiek wzmianki o naszej rozmowie. Tutaj znajomy pożegnał się żartobliwym słowem. Panna Z. miała tylko przejść poszerzony w tym miejscu nasyp, nie ograniczający widoczność, i oto tuż przy chodniku została przejechana przez dorożkę (naruszenie wątroby, które spowodowało śmierć w parę godzin później). W tym miejscu przechodziliśmy wcześniej setki razy; panna Z. była bardzo ostrożna, nawet mnie często powstrzymywała przed nieostrożnym ruchem. W dodatku tego ranka nie przejeżdżały żadne furmanki, a tramwaje ł autobusy strajkowały, a więc panował wręcz absolutny' spoko j, a dorożkę musiała, jeśli nie widzieć, to z pewnością słyszeć! Wszyscy wierzą w «przypadek»; moją pierwszą myślą było: «To niemożliwe», o zamiarze w ogóle nie mogło być mowy. Szukałem psychologicznego wyjaśnienia. Po dłuższym czasie znalazłem je w Pańskiej Psychopatologii życia codziennego. Szczególne jest to, że panna Z. niekiedy ujaw- 242 243 rym właściwie nie pomyłka, lecz raczej czynność symptomatyczna lub przypadkowa naprowadziła mnie na ślad umożliwiający mi potem rozwiązanie konfliktu psychicznego danego pacjenta. Podjąłem się pewnego razu próby polepszenia pożycia małżeńskiego pewnego inteligentnego człowieka. Jego niesnaski z młodą, czule go kochającą, żoną opierały się wprawdzie na realnych podstawach, ale, jak sam to przyznawał, nie były one dostatecznie uzasadnione. Ustawicznie zajmowała go myśl o rozwodzie; potem zarzucił ją ze względu na dwoje małych dzieci, które bardzo kochał. Pomimo to powracał ciągle do swojego zamiaru i nie robił nic, aby sytuację uczynić znośniejszą. Takie niedawanie sobie rady z własnymi konfliktami jest dla mnie dowodem, że wchodzą w grę nie uświadomione motywy, które zasilają ścierające się z sobą motywy świadome; dlatego też staram się w takich przypadkach rozwiązać konflikt za pomocą psychoanalizy. Otóż pan ten opowiedział mi pewnego razu o małym zajściu, które go bardzo przeraziło. Dokazywał on ze swym starszym, najuko- niała pewną skłonność do samobójstwa, a nawet próbowała i mnie do tego namówić; często zmuszałem ją, by zaprzestała myśleć o tym. Jeszcze dwa dni przedtem, po powrocie ze spaceru, zaczęła bez jakichkolwiek zewnętrznych powodów mówić o swojej śmierci i o uregulowaniu spraw spadkowych, czego zresztą nie uczyniła. Jest to znak, że tych wypowiedzi nie można sprowadzić do jakiegokolwiek zamiaru. Jeśli mam wypowiedzieć w tej sprawie swój niemiarodajny sąd, to powiem, że nie widzę w nieszczęśliwym wypadku zmącenia świadomości, lecz spełnienie nieświadomego życzenia poprzez zamierzone samounicestwienie, maskowane przypadkowym nieszczęściem. Umacniają mnie w tym poglądzie wypowiedzi panny Z. odnoszące się do jej krewnych zarówno z czasu, gdy jeszcze nie znaliśmy się, jak i z późniejszego okresu, w tym także do mnie, niemal z ostatnich dni — to wszystko jako skutek wcześniejszej utraty dziewictwa, czego w jej oczach nic nie mogło zastąpić". chańszym dzieckiem, to podnosząc je do góry, to opuszczając w dół; raz uczynił to w takim miejscu i z takim rozmachem, że dziecko omal nie uderzyło główką o ciężki wiszący żyrandol. Dziecku nic się nie stało, ale ze strachu dostało zawrotu głowy. Ojciec stanął jak wryty z dzieckiem na rękach, a matka dostała ataku histerycznego. Osobliwa zręczność tego nieopatrznego ruchu, tudzież gwałtowność reakcji rodziców kazały mi dopatrywać się w tym pozornym przypadku przejawu złowrogich zamiarów wobec ukochanego dziecka. Wyłaniającą się tu sprzeczność między tym przypuszczeniem a obecną miłością ojca do dziecka usunąłem, przenosząc ten wrogi impuls w czasy, gdy to dziecko było jeszcze jedyne, a zatem tak malutkie, że ojciec nie zajmował się nim jeszcze tak tkliwie. Wobec tego mogłem z łatwością przypuścić, że temu podówczas przez swą żonę nie bardzo zaspokajanemu człowiekowi mignęła myśl lub zamiar: „Gdyby to małe stworzenie, na którym mi nic nie zależy, umarło, byłbym wolny i mógłbym się z żoną rozwieść". Życzenie śmierci tej obecnie tak kochanej istotki musiało więc dalej tkwić w nieświadomości. Odtąd było już łatwo odnaleźć drogę, na której to nieświadome życzenie mogło się utrwalić. Bardzo wyraźne uwarunkowanie tego utrwalenia się potwierdziło rzeczywiście wspomnienie z dzieciństwa tego pacjenta, że śmierć młodszego brata, którą matka przypisywała nie-dbałości ojca, była przyczyną gwałtownych scen i pogróżek rozwodowych między jego rodzicami. Dodatni rezultat leczniczy, bo dalszy przebieg małżeństwa mego pacjenta był już odtąd szczęśliwy, potwierdził w zupełności moją koncepcję. J. Starcke 13 podał przykład dowodzący, że poeta bez wahania wstawia czynność pomyłkową w miejsce za- 18 J. Starcke, op. cit. •' )«"• 244 245 mierzonego działania czyniąc ją źródłem najcięższych następstw. ,,W jednym ze szkiców Heyermansa14 jest podany przykład czynności pomyłkowej — a mówiąc ściślej — pomyłkowego działania, któremu autor nadaje dramatyczny motyw. Chodzi o szkic Tom i Teddie. Z pary nurków, która występowała w teatrze rozmaitości, dłuższy czas przebywała w wodzie i wyko*nywała różne sztuczki w żelaznym basenie ze szklanymi ścianami, kobieta występowała od niedawna z innym mężczyzną, treserem. Jej stały partner przyłapał ją tuż przed przedstawieniem, w ubieralni, na gorącym uczynku. Milcząca scena, groźne spojrzenia i jego słowo: «Potem». Przedstawienie zaczęło się. Nurek miał wykonać najtrudniejszą sztukę, pozostać dwie i pół minuty pod wodą w hermetycznie zamkniętym pomieszczeniu. Wykonywali to już wielokrotnie; pomieszczenie zostało zamknięte i Teddie pokazała publiczności, która kontrolowała czas na własnych zegarkach, klucz. Kilkakrotnie upuszczała rozmyślnie klucz w basenie i szybko zanurzała się po niego, aby nie spóźnić się z otworzeniem pomieszczenia. Tego wieczoru, 31 stycznia, Tom jak zwykle został zamknięty rączką wesoło usposobionej kobietki. On uśmiechał się zza okienka, ona bawiła się kluczem i czekała na ostrzegawczy znak. Między kulisami stał treser w nienagannym fraku, białym krawacie ze szpicrutą w ręku. Aby przyciągnąć jej uwagę ten «trzeci» zagwizdał krótko. Ona spojrzała, uśmiechnęła się i niezręcznym ruchem kogoś, komu zakłócono uwagę, podrzuciła klucz z taką złością, że ten akurat w dwie minuty i dwadzieścia sekund od chwili zamknięcia wpadł w sukno fla- 14 H. Heyermans Schetsen van Samuel Falkland, 18 Bundel. Amsterdam 1914, H. J. W. Becht. gowe osłaniające podest pomieszczenia z wodą. Nikt tego nie widział. Nikt nie mógł tego widzieć. Patrząc z sali miało się złudzenie, że klucz wpada do basenu — i nikt z pracowników teatru nie zauważył tego, co się stało, gdyż sukno stłumiło upadek klucza. Uśmiechnięta Teddie bez ociągania się wspięła się na brzeg basenu. Śmiejąc się — dobrze to zniosła — schodziła po drabince. Śmiejąc się zniknęła za podestem, aby szukać klucza, ale gdy nie znalazła go natychmiast, schyliła się z miną, jakby miała coś skraść, z wyrazem twarzy jakby mówiła: «O Boże, jakież to przykre!» i znalazła się na tle sukna flagowego. Tymczasem Tom robił śmieszne grymasy poza okienkiem, jakby i on był niespokojny. Widać było biel jego zębów, dziwne ruchy jego warg pod lnianymi wąsami, komiczne wypuszczanie pęcherzyków powietrza, jakie oglądano już przy jedzeniu jabłka. Widziano grzebiące ruchy jego zbielałych kończyn i śmiano się, jak śmiano się już wielokrotnie tego wieczoru. Dwie minuty i pięćdziesiąt sekund ... Trzy minuty i siedem ... dwanaście sekund ... Brawo! Brawo! Brawo! Nagle salę ogarnęło przerażenie, szurgano nogami, gdy i pomocnicy, i treser zaczęli szukać klucza; kurtyna opadła, zanim otworzono pokrywę. Na scenie pojawiło się sześć angielskich tancerek, potem mężczyzna z konikami, psami i małpami. Wszystko toczyło się dalej. Dopiero następnego ranka publiczność dowiedziała się, że stało się nieszczęście, że Teddie została wdową ... Z zacytowanego fragmentu wynika, jak znakomicie artysta musiał rozumieć istotę działań tego rodzaju, aby nam przedstawić tak trafnie głęboką przyczynę niezręczności, która spowodowała śmierć". 246 Rozdział ix Czynności symptomatyczne i przypadkowe Opisane dotychczas różne działania, w których rozpoznaliśmy wykonanie jakiegoś nieświadomego zamiaru, występowały jako zaburzenia innych nie zamierzonych czynności i pozorowały niezręczność. Czynności przypadkowe, o których teraz będziemy mówić, różnią się od pomyłek w działaniu tym tylko, że nie zachodzi żadne ich upozorowanie jakąkolwiek świadomą intencją. ,. Jawią się jako takie, a umożliwia je to, że nie podejrzewamy w nich ani celu, ani zamiaru. Wykonujemy je nie myśląc przy tym o niczym, zupełnie przypadkowo, ot tak, aby zająć ręce — liczymy na to, że przez tę wypowiedź położymy koniec dochodzeniu znaczenia tych czynności. Aby zapewnić sobie tak wyjątkową pozycję, czynności te, których nie ukrywamy już pod pozorem niezręczności, muszą spełniać określone warunki; mianowicie, nie powinny się rzucać w oczy, a ich efekty muszą być nieznaczne. Zebrałem wielką liczbę przykładów takich czynności przypadkowych — własnych i cudzych, a poddawszy poszczególne przypadki gruntownemu zbadaniu, doszedłem do wniosku, iż zasługują one raczej na nazwę czynności symptomatycznych. Wyrażają coś, czego sami działający w nich nie podejrzewają i co w ogóle zamierzają zatrzymać dla siebie. Wobec tego odgrywają one rolę symptomów, podobnie jak wszystkie rozpatrywane dotychczas zjawiska. Najobfitszego zbioru takich czynności przypadkowych, czyli symptomatycznych, dostarczają nam, co prawda, psychoanalizy dotyczące neurotyków. Nie mogę sobie odmówić przytoczenia tutaj dwóch przykładów pochodzących z tego źródła, przy czym chciałbym wykazać, jak dalece i jak subtelnie bywają te niepozorne czynności określone przez nieświadome myśli. Wobec tego granica między czynnościami symptomatycznymi a pomyłkami w działaniu jest bardzo nieznaczna, mógłbym te przykłady przytoczyć i w poprzednim rozdziale. 1. Pewna młoda kobieta powiada mi podczas posiedzenia psychoanalitycznego jako nasuwającą się jej myśl, że wczoraj przy obcinaniu paznokci „zacięła się głęboko, podczas gdy chciała usunąć delikatną skórkę przy nasadzie paznokcia". Jest to tak mało interesujące, że dziwimy się, iż w ogóle o tym pamięta i opowiada, dopóki nie wpadniemy na przypuszczenie, iż chodzi tu o czynność symptomatyczną. Rzeczywiście, był to palec serdeczny, który uległ małemu skaleczeniu, a więc palec, na którym się nosi obrączkę ślubną. Prócz tego była to rocznica jej ślubu, a ta okoliczność nadaje całkiem specjalne, łatwe do odgadnięcia, znaczenie owemu uszkodzeniu cienkiej błonki. Pacjentka opowiada równocześnie swoje marzenie senne, w którym jest aluzja do niezręczności jej męża i do jej nieczułości jako kobiety. Dlaczegoż jednak zacięła się w palec lewej ręki, kiedy obrączkę nosimy na prawej? Bo oto mąż jej jest prawnikiem, doktorem praw (Doctor der Rechte); będąc zaś panną kochała się potajemnie w lekarzu (żartobliwie: Doctor der Linkę). Zaś małżeństwo „na lewą rękę" ma również swoje ukryte znaczenie. 2. Pewna niezamężna młoda dama opowiada: „Rozdarłam wczoraj niechcący banknot stuguldenowy na dwie części i jedną z nich dałam pewnej pani, która przyszła do mnie w odwiedziny. Czyż i to miałoby być 248 249 czynnością symptomatyczną?" Dokładniejsze badanie pozwala wykryć następujące szczegóły: banknot stu-guldenowy; moja pacjentka poświęca część swego czasu i majątku na cele dobroczynne; wspólnie z inną panią opiekuje się wychowaniem pewnej sieroty. Te sto guldenów to był datek owej pani na ten cel; włożyła je do koperty i położyła na razie na swym biurku. Dama, która ją odwiedziła, była znaną osobistością, moja pacjentka była jej pomocna przy jakiejś akcji dobroczynnej. Pani ta pragnęła zanotować sobie nazwiska osób, do których można by się zwrócić o wsparcie. Brakło papieru; wtedy moja pacjentka chwyciła kopertę z biurka i, niepomna jej zawartości, rozdarła ją na dwie części, zatrzymując sobie jedną połowę, aby mieć duplikat listy owych osób, drugą zaś oddała swemu gościowi. Godna uwagi jest bezsensowność tego postąpienia. Wszak banknot stuguldenowy nie traci swej wartości nawet wtedy, gdy jest rozdarty, jeżeli go tylko można na nowo złożyć z porozdzieranych kawałków. A zarazem było pewne, że owa pani ze względu na zapisane nazwiska nie wyrzuci owego kawałka papieru, jak również nie ulegało wątpliwości, iż odeśle ona cenną zawartość, skoro ją tylko spostrzeże. Jakie więc nieświadome myśli miałyby się kryć za tą, przez zapomnienie umożliwioną, czynnością przypadkową? Oto odwiedzająca dama pozostawała w ścisłym związku ze mną i z pacjentką, bo w swoim czasie poleciła jej mnie jako lekarza i, jeśli się nie mylę, to moja pacjentka poczuwała się do wdzięczności wobec niej za tę radę. Czyżby przepołowiony banknot oznaczał może honorarium za to pośrednictwo? To byłoby dość szczególne. Ale mamy jeszcze inny materiał. Przed kilku dniami pośredniczka całkiem innego rodzaju zapytywała krewnych, czy ta panienka nie chciałaby zawrzeć znajomo- ści z pewnym panem; a tego samego ranka, na parę godzin przed wizytą tamtej damy, przyszedł list z oświadczynami, który wzbudził ogólną wesołość. Kiedy więc odwiedzająca dama zagaiła rozmowę pytaniem o zdrowie mej pacjentki, ta ostatnia mogła sobie pomyśleć: , „Dałaś mi, co prawda, odpowiedniego lekarza, ale gdybyś mi mogła dopomóc w znalezieniu odpowiedniego męża (a co za tym idzie: dziecka), byłabym ci jeszcze., wdzięczniejsza". W tej stłumionej myśli obie pośredniczki zostały zjednoczone i wskutek tego wręczyła wizytującej ją damie honorarium, które w swej fantazji gotowa była dać drugiej. Zgoła przekonujące będzie to rozwiązanie, jeśli dodam, że właśnie poprzedniego wieczoru opowiadałem jej o takich czynnościach symptomatycznych; skorzystała z pierwszej sposobności, by coś, analogicznego zaprodukować. Te tak częste czynności symptomatyczne, czyli przypadkowe, można by ugrupować według tego, czy zdarzają się przygodnie, czy też nawykowo, regularnie, wśród pewnych okoliczności. Te ostatnie (jak bawienie , się łańcuszkiem od zegarka, skubanie brody itp.), które .• niemal mogą służyć do charakterystyki danej osoby, przypominają różnorodne tiki i zapewne w związku z nimi mogą być rozpatrywane. Do drugiej kategorii, zaliczam bawienie się laską, gryzmolenie ołówkiem, po-, brzękiwanie pieniędzmi w kieszeni, ugniatanie ciasta; i różnych materiałów plastycznych. W tym bawieniu się wykrywa się w czasie psychoanalizy regularnie sens i znaczenie, które nie mają innej drogi wyrażenia się. r Zazwyczaj odnośna osoba nie wie o tym, że robi coś podobnego albo że zrobiła nawet jakąś zmianę w tych * zwykłych swoich „zabawach" i ani słyszy, ani widzi ich następstw. Tak np. nie słyszy brzęku, jaki sprawia potrząsając pieniędzmi, i zdumiewa się oraz niedowierza, gdy jej się na to zwróci uwagę. Również i to wszystko,, 250 251 r» " t •• '. co się odnosi do naszej odzieży, jest dla lekarza ważne i pełne znaczenia. Każda zmiana w zwyczajnym ubraniu, każda mała niedokładność, np. nie zapięty guzik, każdy ślad obnażania się mówi coś, czego właściciel odzieży nie chce lub też najczęściej nawet nie umie wyrazić. Znaczenie tych drobiazgów, jako też dowody takiego ich znaczenia, wyłaniają się z dostateczną pewnością podczas posiedzenia analitycznego z towarzyszących im okoliczności, mianowicie z tylko co poruszonego tematu i z myśli, które się nasuwają, gdy się skieruje uwagę pacjenta na tę pozornie przypadkową czynność. Na skutek tego związku zaniecham poparcia swych twierdzeń analizowanymi przykładami; poruszam tu jednak te sprawy dlatego, iż mają, moim zdaniem, takie samo znaczenie u normalnych ludzi, jak i u moich pacjentów. Nie mogę sobie odmówić przedstawienia przynajmniej jednego przypadku ukazującego, jak silnie może być nawykowo wykonane działanie symboliczne związane z tym, co najbardziej intymne, co najbardziej ważne w życiu zdrowego człowieka 1: „Jak nauczył nas profesor Freud, symbolika odgrywa w dzieciństwie zdrowych ludzi większą rolę, niż to wykazały wcześniejsze oświadczenia psychoanalityczne, ze względu na to może być interesująca poniższa krótka analiza, szczególnie z powodu jej aspektów medycznych. Pewien lekarz natknął się przy ustawianiu mebli w nowym mieszkaniu na prosty drewniany stetoskop. Kiedy zastanawiał się przez moment, gdzie właściwie powinien go umieścić, poczuł się zmuszony do pozostawienia go na swoim biurku i to tak, by znalazł się dokładnie między jego fotelem a tym, w którym siadali 1 E. Jones Beitrag żur Symbolik im Alltag. „Zentralblatt fiir Psychoanalyse" I, 3, 1911. jego pacjenci. Działanie to było nieco osobliwe i to z dwu powodów. Po pierwsze, rzadko posługiwał się stetosko-pem (jako neurolog), a jeżeli było to konieczne, to używał podwójnego, na obydwoje uszu. Po drugie, wszystkie jego przyrządy i narzędzia lekarskie były przechowywane w szufladach z wyjątkiem tylko tego jednego. Jakkolwiek nie zastanawiał się więcej nad tą sprawą, pewnego dnia pacjentka, która nie widziała «prostego» stetoskopu, zwróciła jego uwagę, pytając, co to jest. Gdy jej powiedział, zapytała, dlaczego właśnie tutaj go postawił, na co on błyskawicznie odpowiedział, że to miejsce jest równie dobre jak każde inne. Zastanowiło go to jednak i zaczął przemyśliwać, czy to działanie nie ma u podstawy jakiejś nieświadomej motywacji, a obeznany z metodą psychoanalityczną postanowił zbadać sprawę. Jako pierwsze przypomnienie narzucił mu się fakt, że gdy był studentem medycyny, zrobiło na nim wrażenie przyzwyczajenie lekarza szpitalnego, który, kiedy odwiedzał salę chorych, ustawicznie trzymał w ręce prosty stetoskop, chociaż nigdy go nie używał. Bardzo podziwiał tego lekarza i był mu wyjątkowo oddany. Później, kiedy sam odbywał praktykę lekarską, przejął to przyzwyczajenie i czuł się nieswojo, gdy przez przeoczenie nie miał tego instrumentu w ręce. Bezużytecz-ność przyzwyczajenia kryła się nie tylko w fakcie, że jedyny stetoskop, którym rzeczywiście się posługiwał, był dwuuszny i nosił go w kieszeni, ale i w tym, że czynił to samo, gdy był na oddziale chirurgicznym i w ogóle nie potrzebował żadnego stetoskopu. Znaczenie tych obserwacji staje się natychmiast jasne, gdy zwróci się uwagę na falliczną naturę tego symbolicznego działania. Z kolei przypomniał sobie fakt, że jako młodego chłopca frapowało go przyzwyczajenie domowego leka- 252 253 rza, który nosił prosty stetoskop wewnątrz kapelusza; uważał za interesujące to, że lekarz miał zawsze pod ręką swój główny aparat, gdy szedł z wizytą do pacjentów, że wystarczyło mu tylko zdjąć kapelusz (tj. część odzieży) i wyjąć go. Jako dziecko był on ogromnie przywiązany do tego lekarza i później dzięki auto-analizie mógł odkryć, że w wieku trzech i pół roku miał podwójne wyobrażenie o urodzeniu się młodszej siostry: pierwsze, że była ona dzieckiem jego matki, drugie, że była dzieckiem doktora i jego. W tym fantazjowaniu odgrywał więc zarówno męską, jak i żeńską rolę. Przypomniał sobie dalej, że w wieku sześciu lat był badany przez tego lekarza, a także lubieżne wrażenie, jakiego doznał, gdy w czasie przyciskania ste-toskopu do swojej piersi poczuł blisko głowę lekarza i rytmiczne jego oddychanie. W wieku trzech lat przechodził chorobę płuc i musiał być chyba ponownie badany, chociaż nie mógł sobie tego przypomnieć. W wieku ośmiu lat zrobiła na nim wrażenie informacja starszego od niego chłopca, że lekarze mają zwyczaj kładzenia się do łóżka ze swoimi pacjentkami. Z pewnością była jakaś podstawa do takiej pogłoski, gdyż we wszystkich przypadkach kobiety z sąsiedztwa, a także jego matka były bardzo życzliwe dla młodego i przystojnego lekarza. Sam lekarz, o którym mowa, doświadczał przy różnych okazjach licznych pokus seksualnych w stosunku do swoich pacjentek, dwa razy zakochał się i w końcu poślubił jedną ze swoich pacjentek. Nie ulega wątpliwości, że nieświadoma identyfikacja z doktorem z lat dziecinnych była w tym przypadku głównym powodem wyboru zawodu lekarza. Na podstawie innych analiz można przypuszczać, że był to motyw z pewnością występujący najczęściej (choć trudno określić, jak często). Przedstawiony przypadek miał podwójne uwarunkowanie: po pierwsze w dowiedzionej 254 przy licznych okazjach wyższości lekarza wobec ojca," o którego syn był zazdrosny, a po drugie w wiedzy doktora o rzeczach zakazanych i okazjach do zadowolenia seksualnego. Dochodzi tu jeszcze gdzie indziej przedstawione 2 marzenie senne wyraźnie homoseksualno-masochistycznej natury, w którym mężczyzna zastępujący postać lekarza atakuje śniącego «mieczem». Miecz przypomniał mu historię z sagi o Nibelungach, gdzie Sigurt kładzie miecz pomiędzy sobą a śpiącą Brunhildą. Podobna historia występuje w sadze o Arturze, którą omawiany mężczyzna zna równie dobrze. Sens działania symptomatycznego był teraz jasny. Lekarz ustawił prosty stetoskop pomiędzy sobą a pacjentkami, podobnie jak Sigurt miecz pomiędzy sobą a niewiastą, której nie wolno mu było dotknąć. Działanie było tworem kompromisowym; służyło ono dwojakim pobudzeniom: ulec stłumionym przez wykształcenie pragnieniom podejmowania stosunków seksualnych z którąkolwiek z ponętnych pacjentek, a równocześnie pamiętać, że to pragnienie nie może być zrealizowane. Było to czymś w rodzaju czaru przeciw pokusom. Chciałbym dodać, że wielkie wrażenie zrobił na chłopcu poniższy fragment z Richelieu Lorda Lyttona: Beneath the rule of men entirely great The pen is mightier than the sword *, mówiący o tym, że stał się płodnym pisarzem i używał wyjątkowo wielkiego pióra. Kiedy zapytałem go, na co mu to jest potrzebne, odpowiedział w interesujący spo- ł Freud's Theory of Dreams. „American Journal of Psycho-logy" 1910, 7, s. 301. 3 Por. J. Oldhama I wear my pen as others do their sword, " -•••—••-'•- •"••• • 255 sób: «Mam tak wiele do wyrażenia» (ale może być także: do wyciśnięcia, wtłoczenia). Ta analiza jeszcze raz zwraca uwagę na to, jak daleko sięgający w życie duchowe wgląd umożliwiają nam «niewinne» i «bezsensowne» działania i jak bardzo wcześnie rozwija się w naszym życiu tendencja do symbolizmu". Ze swoich doświadczeń psychoterapeutycznych mogę opowiedzieć jeden przypadek, w którym bawiąca się kawałkiem chleba ręka wypowiedziała się bardzo wyraźnie. Pacjent mój był to zaledwie 13-letni chłopak, od dwóch lat cierpiący na ciężką histerię, którego, gdy dłuższy jego pobyt w zakładzie wodoleczniczym okazał się bezskuteczny, poddałem wreszcie leczeniu psychoanalitycznemu. Według mego mniemania musiał on już mieć za sobą pewne doświadczenia seksualne i, stosownie do swego wieku, udręczać się dociekaniem nad kwestiami seksualnymi. Ponieważ jednak chciałem ponownie sprawdzić swoje przypuszczenia, unikałem starannie wszelkiego uświadamiania chłopca. Ciekawiło mnie, na jakiej drodze to się u niego przejawi. Pewnego razu uderzyło mnie, iż kręcił coś między palcami prawej ręki, kładł to do kieszeni, potem znów się tym bawił, wyciągał itd. Nie pytam go, co ma w ręku, lecz sam mi to pokazał, nagle dłoń otwierając. Była to ugnieciona bryłka chleba. Na następne posiedzenie przyniósł znów taką bryłę i ulepił z niej, w czasie naszej rozmowy, z niesłychaną szybkością i zamkniętymi oczyma figurkę, która wzbudziła moje zainteresowanie. Były to bez wątpienia męskie postacie, z głową, dwiema rękami i nogami, podobne do przedhistorycznych bożków, z jakąś naroślą między obiema nogami wyciągniętą w długi szpic. Zaledwie to ukończył, zgniótł figurkę; później zrobił nową, lecz narośl uformował na grzbiecie i innych okolicach ciała, aby w ten sposób zamaskować znaczenie pierwszej. Chciałem mu pokazać, że go zrozumiałem, lecz zarazem pozbawić go wymówki, jakoby nic nie myślał przy tworzeniu tych małych ludzi. W tym celu spytałem go nagle, czy przypomina sobie historię owego rzymskiego króla, który posłowi swego syna dał w ogrodzie mimiczną odpowiedź. Chłopak nie przypomniał sobie tego, choć przecież niedawno musiał się tego uczyć. Spytał, czy to jest historia o owym niewolniku, któremu na gładko wygolonej czaszce wypisano odpowiedź. ,,Nie — rzekłem — to należy do greckiej historii" i opowiedziałem mu, co następuje: król Tarkwiniusz Super-bus Skłonił swego syna Sekstusa, by się wkradł do nieprzyjacielskiego latyńskiego miasta. Syn, który w międzyczasie pozyskał stronników w tym mieście, wysłał posła do króla z zapytaniem, co robić dalej. Król nie dał żadnej odpowiedzi, lecz poszedł do ogrodu, kazał sobie tam pytanie powtórzyć i ściął, milcząc, kilka najpiękniejszych i największych makówek. Posłowi nie pozostawało nic innego, jak tylko opowiedzieć to Sekstu-sowi, który ojca zrozumiał i postarał się o to, by wymordowano najznaczniejszych obywateli miasta. Podczas gdy to opowiadałem, chłopak wstrzymał się z ugniataniem, a gdy doszedłem do tego, co król robił w swym ogrodzie, to już przy słowach „ściął milcząc" z błyskawiczną szybkością urwał głowę swemu człowieczkowi. A zatem zrozumiał mnie i zmiarkował, że wzajem przeze mnie był zrozumiany. Mogłem go więc już rozpytywać wprost, dałem mu wyjaśnienia, o które mu chodziło i w krótkim czasie położyliśmy koniec nerwicy. Czynności symptomatyczne, których prawie niewyczerpane bogactwo możemy zauważyć zarówno u chorych, jak i u zdrowych, zasługują z niejednego powodu na naszą uwagę. Dla lekarza są one często cenną wskazówką dla zorientowania się w nowych i nie znanych 257 10 Psychopatologia... 256 stosunkach, obserwatorowi zdradzają często prawie wszystko, a nawet więcej, niżby chciał wiedzieć. Kto potrafi je należycie ocenić, ten jest jak król Salomon, który, według wschodniego podania, rozumiał mowę zwierząt. Pewnego dnia miałem zbadać nie znanego mi młodego człowieka w domu jego matki. Gdy wyszedł naprzeciw mnie, wpadła mi w oczy duża plama od białka na jego spodniach, którą można było rozpoznać po szczególnie sztywnych brzegach. Po krótkiej chwili zakłopotania jął się ów( młody człowiek usprawiedliwiać, iż z powodu chrypki wypił przed chwilą surowe jajko i że pewnie trochę białka spłynęło na jego ubranie, a na dowód wskazał na łupinę jajka, która jeszcze leżała w pokoju na podstawce. Tak więc ta podejrzana plama tłumaczyła się w sposób niby zupełnie niewinny; gdy jednak matka pozostawiła nas samych, podziękowałem mu za ułatwienie mi diagnozy i nie krępując się zupełnie wziąłem za podstawę naszej rozmowy jego wyznanie, że cierpi wskutek następstw samogwałtu. Innym razem byłem z wizytą lekarską u pewnej zarówno bogatej i skąpej, jak dziwacznej damy, która zazwyczaj utrudniała lekarzowi zadanie, zasypując go skargami, zanim nareszcie udało mu się wynaleźć prostą przyczynę jej zaburzeń. Gdy wszedłem, siedziała przy stoliczku układając srebrne guldeny na małe kupki, a gdy wstała na moje powitanie, zrzuciła kilka sztuk na ziemię. Pomogłem jej podnieść je i przerwałem wkrótce jej lamenty pytając: „A więc znów tyle pieniędzy straciła pani przez swego zięcia, chorującego na pańskość?" Zaprzeczyła mi z rozgoryczeniem, lecz wkrótce potem zaczęła opowiadać niemiłą historię o swej irytacji z powodu marnotrawstwa zięcia, od tej pory jednak nie wzywała mnie już więcej. Nie mogę twierdzić, że zawsze zyskujemy przyjaciół tam, gdzie tłumaczymy znaczenie czynności symptomatycznych. O innym przyznaniu się przez pomyłkowe działanie opowiada dr J. E. G. van Emden (Haga): „Przy płaceniu w małej berlińskiej restauracji kelner twierdził, że cena określonej potrawy — z powodu wojny — podniosła się o 10 fenigów; na moje pytanie, dlaczego tego nie wykazano w cenniku, odpowiedział, że musiało, oczywiście, nastąpić przeoczenie, ale że tak jest na pewno! Przy odbieraniu należności był tak niezręczny, że upuścił dziesięciofenigówkę, która upadła na mój stolik! — Teraz wiem już na pewno, że policzył mi pan za dużo, czy zgodzi się pan z tym, czy mam zapytać o to w kasie? — Proszę... pozwoli pan... chwileczkę... — i już go nie było. Pozwoliłem mu oczywiście odejść, a on w dwie minuty później usprawiedliwiał się, że nie wiadomo, w jaki sposób pomylił tę potrawę z inną, a owe 10 fenigów to była kara jako jego przyczynek do psychopatologii życia codziennego". Kto zechce obserwować innych ludzi, ten będzie mógł stwierdzić u nich najpiękniejsze i najbardziej pouczające przykłady czynności symptomatycznych. Tak oto opowiada dr H. Sachs: „Przypadkowo byłem obecny przy tym, jak starsze, spokrewnione ze mną małżeństwo zasiadło do kolacji. Dama miała dolegliwości żołądkowe i musiała zachować bardzo ostrą dietę. Jej mężowi podano właśnie pieczyste i poprosił żonę, która nie mogła jeść czegoś takiego, o podanie musztardy. Ona otworzyła szafę i postawiła przed mężem flakonik z kroplami żołądkowymi. Naturalnie, między beczułkowatym słoikiem z musztardą a flakonikiem na krople nie było żadnego podobieństwa, które tłumaczyłoby pomyłkę; mimo to żona zauważyła swą pomyłkę dopiero wówczas, gdy mąż, śmiejąc się, 258 259 |wrócił jej na to uwagę. Sens czynności symptomatycznej nie wymaga wyjaśnienia". | Wyśmienity przykład tego rodzaju, bardzo umiejętnie wykorzystany przez obserwatora, zawdzięczam drowi B. Dattnerowi. „Siedziałem w restauracji przy obiedzie ze swoim kolegą z wydziału filozofii. Opowiadał on o uciążliwości prób kandydowania i wspomniał przy tym, że jeszcze przed zakończeniem studiów otrzymał zajęcie w charakterze sekretarza u 'konsula czy upełnomocnionego nadzwyczajnego ministra Chile. «Ale minister został przeniesiony, a jego następcy nie przedstawiłem się». W momencie, gdy mówił to zdanie, wkładał do ust kawałek tortu, ale ten spadł mu jakby przez niezręczność. Zorientowałem się natychmiast w utajonym sensie tej czynności symptomatycznej i nie obeznanemu z psychoanalizą koledze zarzuciłem coś takiego: «Pozwolił pan spaść smakowitemu kęskowi». On jednak nie zauważył tego, że 'moje słowa odnoszą się równie dobrze do jego czynności symptomatycznej, i powtórzył ze szczególnie pełnym wdzięku, ale zaskakującym ożywieniem akurat te same słowa, które ja wypowiedziałem: «Tak, to rzeczywiście był smakowity kąsek, któremu pozwoliłem upaść», i ulżył sobie wyczerpującym przedstawieniem swej niezręczności, która pozbawiła go dobrze płatnego stanowiska. Sens symboliczny czynności symptomatycznej staje się jasny, gdy weźmie się pod uwagę, że kolega odczuwał skrupuły przy opowiadaniu mnie, nie będącym bliskim mu człowiekiem, o swojej przykrej sytuacji materialnej i że wówczas stłumione myśli ubierał w czynność symptomatyczną, że wyrażał symbolicznie to, co powinno zostać ukryte, a to symboliczne wyrażenie nieświadomego przyniosło mu ulgę". Jak pełne sensu może się okazać pozornie nie zamie- rzone zabranie przedmiotu, przekonują poniższe przykłady. Dr B. Dattner: „Pewien kolega składał wizytę swojej uwielbianej przyjaciółce z okresu młodości po raz pierwszy od chwili, gdy wyszła za mąż. Opowiada mi o tej wizycie i wyraża swoje zdurąienie z powodu tego, że nie udało mu się pozostać u niej dłużej, jak tego pragnął, a jedynie bardzo krótko. Ale zaraz informuje o szczególnej czynności pomyłkowej, jaka mu się tam zdarzyła. Mąż jego przyjaciółki, biorący udział w rozmowie, szukał pudełka zapałek, które z całą pewnością w momencie jego przyjścia leżało na stole. Również gość przeszukał swoje kieszenie, czy ich przypadkiem tam nie włożył, ale na próżno. Po dłuższym czasie znalazł je rzeczywiście w kieszeni, przy czym uderzyło go, że w pudełku była tylko jedna zapałka. W kilka dni później miał marzenie senne, które, zawierając symbolikę pudełka i osobę przyjaciółki, potwierdziło moje wyjaśnienia, że kolega swoją czynnością symptomatyczną chciał zgłosić swoje prawo pierwszeństwa i przedstawić wyłączność posiadania (tylko jedna zapałka w środku)". Dr H. Sachs: „Nasza służąca jadała chętnie pewien określony tort. Co do tego nie było żadnych wątpliwości, gdyż to było jedyne danie, które wyjątkowo dobrze przygotowywała. Pewnej niedzieli przyniosła nam właśnie ten tort, położyła na kredensie, wzięła poprzednio użyte talerze i sztućce, ułożyła je na tacy, na której przyniosła tort, na wierzchu umieściła tort, zamiast go nam podać, i zniknęła w kuchni. Początkowo sądziliśmy, że stwierdziła, iż przy torcie trzeba coś poprawić, ale kiedy nie wracała, żona poszła do kuchni i zapytała: «Betti, co z tym tortem?» Na to dziewczyna nie rozumiejąc: «Jak to?» Musieliśmy jej wyjaśnić, że przyniosła i zaraz z powrotem wyniosła tort; a więc wyjęła 260 261 go, wniosła i ponownie odstawiła, nie zauważywszy tego. Następnego dnia, gdy zamierzaliśmy zjeść resztę tortu, żona zauważyła, że nie było go mniej niż wczoraj pozostawiliśmy, a więc dziewczyna wzgardziła należącym się jej kawałkiem przysmaku. Na pytanie, dlaczego nie zjadła tortu, odpowiedziała lekko zakłopotana, że nie miała ochoty. Infantylne nastawienie jest widoczne w obu przypadkach; najpierw dziecinne nieumiarkowa-nie, które nie chce z nikim dzielić się upragnionym celem, następnie podobnie dziecinna reakcja uporu: «Jeżeli mi na to nie pozwalacie, ja już niczego nie chcę»". Czynności takie w odniesieniu do małżeństwa mogą mieć jak najpoważniejsze znaczenie i nawet tych, którzy się zupełnie nie interesują psychologią nieświadomego, zmusić do wiary w przepowiednie. Nie jest to dobrą zapowiedzią, jeśli młoda kobieta w swej podróży poślubnej gubi obrączfkę, choćby ją tylko zarzuciła i wkrótce znowu odnalazła. Znam pewną rozwódkę, która jako mężatka podpisywała często różne dokumenty w sprawach majątkowych swym panieńskim nazwiskiem, na wiele lat przedtem zanim na nowo do niego powróciła. Byłem raz gościem świeżo poślubionej pary i słyszałem jak młodziutka pani domu ze śmiechem opowiadała o swym najświeższym przeżyciu. Wróciwszy z podróży odwiedziła swą zamężną siostrę, aby jak dawniej razem z nią załatwiać zakupy, podczas gdy małżonek poszedł za swoimi interesami. Nagle wpadł jej w oczy jakiś pan po drugiej stronie ulicy; trąciła swą siostrę wołając: „Patrz, tam idzie przecież pan L.". Zapomniała, że pan ten od kilku tygodni był jej mężem. Dreszcz mnie przeszedł przy tym opowiadaniu, lecz nie wyciągnąłem z niego wniosków; ten mały epizod przyszedł mi na myśl dopiero później, gdy to małżeństwo zakończyło się jak najnieszczęśliwiej. Następujący przykład, zaczerpnięty z cennej, wyda- nej w języku francuskim w Zurychu, pracy A. Maede-ra 4 mógłby również być umieszczony w rubryce „Zapominanie": „Une damę nous racontait recemment qu'elle avait oublie d'essayer są robe de noce et s'en souuint la veille du mariage d huit heures du soir, la couturiere desespe-rait de voir są cliente. Ce detail suffit d montrer, que la fiancee ne se sentait pas tres hereuse de porter une robe d'epouse, elle cherchait d oublier cette representation penible. Elle est aujourd'hui... divorcee". O wielkiej artystce Eleonorze Duse opowiadał mi przyjaciel, który nauczył się zważać na tego rodzaju oznaki, że w jednej ze swych ról wykonuje ona czynność symptomatyczną, która dobrze ilustruje, w jakich głębinach jej duszy ma źródło jej gra. Jest to dramat oparty na wiarołomstwie: miała właśnie przejście z mężem i stoi na uboczu pogrążona w myślach, zanim się do niej nie zbliży uwodziciel. W tej krótkiej przerwie bawi się obrączką na palcu, ściąga ją i znów wkłada, wreszcie znowu ją ściąga. Dojrzała już dla drugiego. Wiąże się to z tym, co opowiada T. Reik 5 na temat innych czynności symptomatycznych z pierścionkami. „Znamy czynności symptomatyczne, jakie wykonują ludzie zamężni ściągając i ponownie zakładając obrączki ślubne. Podobne czynności symptomatyczne wykonywał mój kolega M. Otrzymał on od ukochanej dziewczyny w prezencie pierścionek z uwagą, że nie powinien go zgubić, gdyż wówczas wiedziałaby, że już jej nie kocha. Rozwinęło to w nim później wzmożoną troskę o pierścionek i obawę, że może go zgubić. Gdy go na chwilę odkładał, np. w czasie kąpieli, czuł się zakłopotany, bo nieraz musiał go długo szukać, by odnaleźć. Przy wrzu- 4 A. Maeder Contributions d la psychopathologie de la vie ąuotidienne. „Archives de Psychologie" VI, 1907. 5 „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" III, 1915. 262 263 caniu listu do skrzynki pocztowej nie mógł stłumić w sobie obawy, że zapadki skrzynki mogłyby zerwać mu pierścionek. Pewnego razu rzeczywiście tak niefortunnie wkładał list, że pierścionek wpadł do skrzynki. List, jaki wtedy wysyłał, był listem pożegnalnym do poprzedniej ukochanej, wobec której czuł się winny. Równocześnie obudziła się w nim tęsknota za tą kobietą, która weszła w konflikt z jego obecną miłością". Przy temacie pierścionka ponownie odnosi się wrażenie, jak trudno jest psychoanalitykowi znaleźć coś nowego, czego przed nim nie przeczuwałby poeta. W powieści Fontanego Vor dem Sturm radca prawny Turga-ny w czasie gry w fanty mówi: „Zechciejcie mi wierzyć, moje panie, że w dawaniu fantów ujawniają się najgłębsze tajemnice natury". Wśród dowodów, którymi wzmacniał swoje twierdzenie, jeden zasługuje na nasze szczególne zainteresowanie: „Przypominam sobie stojącą otyłą żonę profesora, która raz po raz zdejmowała z palca i zakładała z powrotem swój ślubny pierścionek. Pozwólcie mi opisać małżeńskie szczęście tego domu". I ciągnął dalej: „W tym samym towarzystwie znajdował się pewien pan, który niestrudzenie deponował swój angielski scyzoryk kieszonkowy z siedmioma ostrzami, korkociągiem i zapalniczką na łonie pań, aż po rozerwaniu wielu jedwabnych sukien zniknął przy ogólnym oburzeniu obecnych". Nie zdziwi nas, że przedmiot o tak bogatym znaczeniu symbolicznym, jak pierścionek, może być używany do bogatych pod względem znaczenia czynności pomyłkowych także wówczas, gdy jako pierścionek małżeński lub zaręczynowy oznacza po prostu związek erotyczny. Dr M. Kardos udostępnił mi poniższy przykład tego rodzaju wydarzenia. „Przed wielu laty związał się ze mną znacznie młod- szy ode mnie mężczyzna, który podzielał moje duchowe dążenia i pozostawał ze mną w stosunku ucznia do nauczyciela. Przy pewnej okazji podarowałem mu pierścionek, który spowodował, że wielokrotnie zdarzyły mu się czynności symptomatyczne lub pomyłkowe, jeżeli tylko w naszych stosunkach zaszło coś nagannego. Niedawno zrelacjonował mi następujący, szczególnie piękny i przejrzysty przypadek. Któregoś razu, a spotykaliśmy się regularnie raz w tygodniu dla porozmawiania, nie zjawił się pod pretekstem, że umówił się z jakąś młodą kobietą. Przed południem następnego dnia, ale już dość długo po wyjściu z domu, zorientował się, że nie ma na palcu pierścionka. Nie zaniepokoił się tym szczególnie, gdyż przypuszczał, że pozostawił go w domu na nocnym stoliku, gdzie kładł go każdego wieczoru, i że po powrocie tam go znajdzie. Kiedy tylko wrócił do domu, spojrzał na stolik, ale tam nie było pierścionka, zaczął więc go szukać w całym pokoju, ale bezskutecznie. W końcu przyszła mu do głowy myśl, że pierścionek — podobnie jak to robił już przeszło od roku — położył na nocnym stoliku obok malutkiego nożyka, który zwykł był nosić w kieszonce kamizelki. To naprowadziło go na przypuszczenie, że z roztargnienia włożył do kieszonki pierścionek razem z nożykiem. Siągnął do kamizelki i znalazł tam rzeczywiście pierścionek. Pierścionek ślubny w kieszonce kamizelki to przysłowiowy sposób chowania pierścionka, gdy mężczyzna zamierza oszukać kobietę, od której go otrzymał. Poczucie winy spowodowało więc najpierw ukaranie samego siebie («Nie zasługujesz już na to, by nosić ten pierścionek»), a następnie przyznanie się d", winy, ale w postaci pomyłkowej czynności bez świadków. Dopiero na okrężnej drodze przez opowiedzenie — co było do przewidzenia — doszło do przyznania się do popełnienia małej «niewierności»". Znam też historię pcwnegc starszego pana, który za- 265 264 ślubił bardzo młodą dziewczynę i zamierzał noc poślubną, zamiast w podróży, spędzić w jednym z hotelów w stolicy. Zaledwie przybył do hotelu spostrzegł z przerażeniem, że brak mu portfela, w którym znajdowała się cała suma przeznaczona na podróż poślubną; widocznie zgubił go albo zarzucił. Udało się jeszcze telefonicznie zawiadomić służącego; ten odnalazł zgubę w tużurku odłożonym po uroczystościach weselnych i odniósł ją do hotelu nowożeńcowi, który w ten sposób bez zasobów wstąpił w związek małżeński. Nazajutrz mógł więc wyjechać w podróż; lecz przez tę noc był on, jak to słusznie w swej obawie przewidział, istotnie „niezasobny". Możemy się pocieszyć, że g u b i e n i e jest w wyższym stopniu, niż przypuszczamy, czynnością symptomatyczną, a zatem czymś pożądanym przez nieświadome zamiary poszkodowanego. Jest ono zbyt często tylko wyrazem albo niskiej oceny zagubionego przedmiotu, albo też tajnej niechęci do tego przedmiotu lub osoby, od której ten przedmiot pochodzi, albo też chęć pozbycia się przeniosła się, za pomocą symbolicznego skojarzenia, z innego, ważniejszego przedmiotu na przedmiot zagubiony. Gubienie rzeczy cennych jest wyrazem rozmaitych pobudzeń, i tak albo ma ono przedstawiać symbolicznie stłumioną myśl, a zatem jest powtórzeniem przestrogi, której byśmy woleli nie słyszeć, albo też, i to przede wszystkim, ma służyć jako ofiara dla ciemnych potęg losu, od czego jeszcze nie wyzwoliliśmy się całkowicie. Dla objaśnienia tego, co zostało powiedziane o gubieniu, kilka przykładów. Dr B. Dattner: „Kolega informuje mnie, że niespodziewanie zgubił swój ołówek «Penkala», który miał od dwóch lat i który bardzo cenił z powodu jego szczególnych zalet. Analiza wykazała następujący stan rzeczy Poprzedniego dnia kolega ten otrzymał od swego szwa- gra obraźliwie nieprzyjemny list, którego końcowe zdanie tak brzmiało: «Nie mam na razie ani ochoty, ani czasu wspomagać Twojej lekkomyślności i Twego le-nistwa». Uczucie, jakie wywołał ten list, było tak silne, że natychmiast następnego dnia poświęcił ołówek «Pen-kala», prezent tegoż szwagra, aby nie być zbyt obciążonym jego łaską". Znana mi niewiasta wstrzymała się, co jest zrozumiałe, od pójścia do teatru w okresie żałoby po swej starej matce. Brakowało jeszcze tylko kilka dni do końca rocznej żałoby, kiedy dała się namówić na przyjęcie biletu do teatru na szczególnie interesujące przedstawienie. Przyszedłszy przed teatr stwierdziła, że zgubiła bilet. Sądziła, że wyrzuciła go razem z biletem tramwajowym, gdy wysiadła na przystanku. Ta sama osoba szczyciła się tym, że nigdy nie zgubiła niczego przez nieuwagę. Można zatem przyjąć, że i inny przypadek zgubienia, jaki się jej zdarzył, był dobrze umotywowany. Przybywszy do uzdrowiska zdecydowała się odwiedzić pensjonat, w którym mieszkała poprzednim razem. Została tam przyjęta i ugoszczona jako dobra znajoma i przekonała się, kiedy chciała zapłacić, że potraktowano ją jako gościa, co jej nie odpowiadało. Wyrażono zgodę na pozostawienie czegoś podającej jej dziewczynie, więc otworzyła sa'kiewkę, by położyć na stole banknot. Wieczorem służący pensjonatu przyniósł jej pięciomar-kówkę, która znalazła się pod stołem i, zdaniem właścicielki, powinna należeć do panienki! Wypadła jej zapewne z sakiewki, gdy wyjmowała napiwek dla podającej jej dziewczyny. Prawdopodobnie chciała jednak zapłacić swój rachunek. 5 Otto Rank w dłuższym doniesieniu6 uwidocznił za , • O. Rank Das Verlieren als Symptomhandlung. „Zentralblatt fur Psychoanaly.se" I, 10/11. ; .:O;a H;: :; , : 267 266 pomocą analizy marzeń nastawienie ofiarnicze leżące u podstawy takiego aktu i głębiej sięgające umotywowania 7. Interesujące jest uzupełnienie, że niekiedy nie tylko zgubienie, ale również odnalezienie przedmiotów wydaje się zdeterminowane. Z poniżej zamieszczonej obserwacji wynika, jak należy to rozumieć. Jasne jest, że przy gubieniu przedmiot jest dany, a przy odnalezieniu musi być on dopiero poszukiwany. „Młoda dziewczyna, zależna materialnie od swoich rodziców, zamierzała kupić sobie coś z taniej biżuterii. Zapytała w sklepie o cenę przedmiotu, który się jej podobał, ale zorientowała się ku swemu zmartwieniu, że kosztuje on więcej, niż wynoszą jej oszczędności. I to tylko o dwie korony, których brak pozbawił ją tej małej radości. W nastroju przygnębienia wlokła się ożywionymi wieczorem ulicami miasta do domu. Na jednym z najbardziej uczęszczanych placów — chociaż zatopiona była w myślach — zauważyła nagle na ziemi mały papierek, obok którego właśnie przechodziła. Odwróciła się, podniosła i ku swemu zdziwieniu stwierdziła, że jest to dwukoronówka. Pomyślała: «To los mi zesłał, abym mogła kupić sobie ozdobę»; uradowana zawróciła, by iść za tym niejako znakiem. W tym samym momencie powiedziała jednak do siebie, że nie powinna tego czynić, gdyż znaleziony pieniądz przynosi szczęście, więc nie należy się go wyzbyć. Na podstawie danej sytuacji, bez osobistej rozmowy z dziewczyną, można dokonać cząstki analizy prowadzącej do zrozumienia tego przypadkowego działania. Wśród myśli, które zaprzątały dziewczynę w czasie powrotu do 7 Inne komunikaty dołączone do tego: „Zentralbiatt fur Psy- choanalyse" II oraz „Internationale Zeitschrift fur Psychoanaly- se" I, 1913. ,,. : - .,.,,.y.*,».. domu, były na pewno, i to głównie, te, które odnosiły się do jej ubóstwa i ograniczeń materialnych i, to możemy przypuścić, do pragnienia uwolnienia się od tych przytłaczających ją warunków. Idea, jak w najłatwiejszy sposób można by dojść do tej brakującej kwoty, a tym samym zaspokoić swoje skromne pragnienie, kiełkowała jako poczucie najprostszego rozwiązania w postaci znalezienia. Tak więc jej nieświadomość (lub przed-świadomość) była nastawiona na znalezienie, jeśli nawet myśl o tym — z powodu zaprzątnięcia uwagi («zatopio-na w myślach») — nie mogła stać się w pełni świadoma. Na podstawie podobnych zanalizowanych przykładów możemy wręcz twierdzić, że nieświadoma «goto-wość szukania* znacznie łatwiej może doprowadzić do znalezienia czegoś niż świadomie skierowana uwaga. Inaczej nie dałoby się wyjaśnić, w jaki sposób właśnie ta jedna osoba spośród setek przechodzących, i to w dodatku w utrudnionych warunkach wieczornego oświetlenia i gęstej masy ludzi, mogła znaleźć ten pieniądz ku swemu własnemu zaskoczeniu. W jak silnym stopniu istniała rzeczywiście ta nie- lub przedświadoma gotowość, pokazuje szczególny fakt, że dziewczyna już po znalezieniu, a więc gdy owo nastawienie stało się zbędne i zapewne nie wiązało się ze świadomą uwagą, w dalszej drodze do domu znalazła chusteczkę do nosa w ciemnym ustronnym miejscu uliczki przedmieścia". Należy zaznaczyć, że takie działania symptomatyczne pozwalają często najlepiej dojść do poznania intymnego życia duchowego człowieka. Przytoczę tu przykład sporadycznych czynności przypadkowych, który można wytłumaczyć i bez analizy i który doskonale naświetla warunki, w jakich takie symptomy mogą niepostrzeżenie powstawać; zarazem będziemy mogli nawiązać doń uwagi o dużym znaczę- 268 269 niu. Wydarzyło mi się w czasie podróży letniej, że musiałem kilka dni czekać w pewnym miejscu na przyjazd swego towarzysza podróży. W ciągu tego czasu zawarłem znajomość z młodym człowiekiem, który ! również czuł się samotny i chętnie przyłączył się do mnie. Ponieważ mieszkaliśmy w tym samym hotelu, doszło więc łatwo do tego, że razem jadaliśmy i przechadzaliśmy się. Trzeciego dnia po południu mój znajomy oznajmił mi nagle, że tegoż wieczoru oczekuje żony, która ma przyjechać pociągiem kurierskim. To wzbudziło moje zainteresowanie psychologiczne, gdyż już przed obiadem uderzyło mnie, że mój towarzysz odrzucił propozycję większej wycieczki, a na naszej wspólnej przechadzce nie chciał iść wskazaną przeze mnie ścieżką, uważając ją za zbyt stromą i niebezpiecz- | na. Na poobiednim spacerze utrzymywał nagle, że mu-- J szę już być głodny i prosił, bym się nim nie krępował, bo on dopiero po przyjeździe żony wraz z nią zje ko- 5 lację. Zrozumiałem go i siadłem do stołu, podczas gdy on udał się na dworzec. Następnego ranka spotkaliśmy się w przedsionku hotelu; przedstawił mnie swej żonie i dodał: „Zje pan chyba z nami śniadanie?" Miałem jeszcze załatwić mały sprawunek na sąsiedniej ulicy i zapewniłem, że wkrótce wrócę. Gdy wszedłem później do jadalni, widziałem, że małżeństwo to zajęło mały stolik pod oknem, usiadłszy po jednej stronie; naprzeciw nich było tylko jedno krzesło, ale na jego poręczy wisiał, zakrywając siedzenie, duży i ciężki płaszcz mego znajomego. Zrozumiałem dobrze sens tego z pewnością nieumyślnego, lecz tym wymowniejszego umieszczenia płaszcza. Oznaczało ono: dla ciebie nie ma tu miejsca; jesteś zbędny. Mąż nie zauważył też, że nie siadłem, lecz stałem przy ich stoliku; dopiero żona, trąciwszy go, .szepnęła: „Zająłeś przecież miejsce tego pana". Tego rodzaju przeżycia przekonały mnie, że nieumyśl- nie wykonywane czynności muszą się stać nieuniknionym źródłem nieporozumień w stosunkach ludzkich. Kto wykonuje te czynności, nie wiedząc nic o związanych z nimi zamiarach, ten nie przypisuje sobie winy i nie czuje się odpowiedzialnym za nie. Jego towarzysz jednak, wyciągając z takich czynności swego partnera wnioski co do jego usposobienia i zamiarów, wie zazwyczaj więcej o jego życiu psychicznym, niż tenże sam gotów jest przyznać. Toteż oburza się on, gdy mu się przedstawi wnioski wyciągnięte z czynności symptomatycznych, uważa je za bezpodstawne, gdyż świadomy zamiar nie bierze udziału przy ich wykonaniu, i skarży się na niezrozumienie ze strony drugich. Ściśle biorąc, podobne nieporozumienia polegają na tym, iż za wiele i za subtelnie chce się rozumieć. Im bardziej „nerwowi" są ludzie, tym pewniej znajdą okazję do sprzeczki, której winę jeden osobnik zrzuca z siebie, przenosząc odpowiedzialność na drugiego. Jest to chyba kara za wewnętrzną nieszczerość, że ludzie pod pozorami zapomnienia, nieumyślności, pomyłek itd. dają wyraz pobudzeniom psychicznym, do których raczej powinni przyznać się otwarcie przed sobą i innymi, skoro nie mogą. ich opanować. Można rzeczywiście stwierdzić ogólnie, że każdy bezustannie uprawia psychoanalizę na swych bliźnich i wskutek tego zna ich lepiej aniżeli siebie samego. Droga do przekazania: ^vw9i acawćy („Poznaj siebie samego"), prowadzi przez badanie swych własnych, pozornie przypadkowych, czynności lub ich poniechań. Z wszystkich poetów, pisarzy, którzy przy różnych okazjach wypowiadali się o działaniach symptomatycznych, o czynnościach pomyłkowych lub posługiwali się nimi, żaden nie poznał ich tajemnej natury z taką jasnością, żaden nie ożywił ich stanu rzeczy z taką grozą, jak uczynił to A. Strindberg, którego geniusz wspie- 271 270 rała jeszcze w tym poznaniu głęboko sięgająca anomalia psychiczna. Dr Karol Weiss (Wiedeń) zwrócił uwagę na następujący fragment w jednym z jego dzieł8. „Po chwili hrabia przybył rzeczywiście i podszedł spokojnie do Estery, jakby wcześniej umówił się z nią na schadzkę. — Czy długo czekałaś? — zapytał swym przytłumionym głosem. — Sześć miesięcy, jak wiesz — odpowiedziała Este-ra — ale czy ty mnie dzisiaj widziałeś? — Owszem, niedawno w tramwaju; spojrzałem ci w oczy tak, jak bym z tobą rozmawiał. — Wiele się zdarzyło od ostatniego razu. — Tak i ja sądziłem, że między nami skończone. — Jak to? — Wszystkie drobiazgi, jakie od ciebie otrzymałem,) stłukły się i to w jakiś tajemniczy sposób. — Co ty mówisz! Przypominam sobie w tej chwilii masę zdarzeń, które uważam za przypadki. Otrzyma-I łam kiedyś od swojej babci binokle, byłyśmy wówczas dobrymi przyjaciółkami! Były zrobione z szlifowanego kryształu górskiego i doskonałe w używaniu, prawdziwe cudo, którego troskliwie strzegłam. Pewnego dnia zerwałam ze staruszką i ona pogniewała się na j mnie. Przy następnych oględzinach binokle spadły bez zad-1 nej przyczyny. Myślałam, że one po prostu pękły; po-j słałam je do naprawy. Niestety, nadal nie nadawały siej do użytku. Włożyłam je do szuflady i zaginęły. — Co ty mówisz! Jakie to dziwne, że to, co dotyczył oczu, jest szczególnie wrażliwe. Otrzymałem od swojego przyjaciela lorgnon; tak dobrze pasowało do moich oczu, że jego używanie było dla mnie przyjemnością. Po * „Internationale Zeitschnift fur Psychoanalyse" I, 1913, s. 268. pewnym czasie nasza przyjaźń zmieniła się we wrogość. I wiesz, doszło do tego bez jakiejś wyraźnej przyczyny; któremuś z nas wydało się, że nie możemy się zgodzić. Kiedy chciałem następnym razem skorzystać z lorgnon, nie widziałem przez nie wyraźnie. Jego ramię kątowe było za krótkie i widziałem dwa obrazy. Nie muszę ci mówić, że ani to ramię nie skróciło się, ani odstęp oczu nie powiększył się. Było coś przedziwnego, co wciąż się powtarzało i czego nikt nie zauważył. Wyjaśnienie? Psychiczna siła nienawiści jest o wiele większa, niż sądzimy. Zresztą z pierścionka, który otrzymałem od ciebie, zniknął kamień i nie daje się naprawić, nie daje się. Czy chcesz teraz odejść ode mnie?" (Die gotischen Zimmer, s. 258 i n.). Również w dziedzinie czynności symptomatycznych obserwacja psychoanalityczna musi ustąpić pierwszeństwa pisarzom. Można dzięki niej tylko powtórzyć to, co oni dawno temu powiedzieli. Pan W. Stross zwrócił moją uwagę na następujący fragment znanej powieści humorystycznej Laurence'a Sterne'a pt. Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy (Księga VI, rozdział V): „Nie dziwota też, że św. Grzegorz z Nazianzu widząc popędliwe i niepomiarkowane gesty Juliana przepowiedział mu, że któregoś dnia stanie się odszczepieńcem lub że św. Ambroży wyrzucił swego skrybę za drzwi z przyczyny zgoła nieprzystojnego ruchu głowy, którą ów kiwał do przodu i tyłu niczym cepem. Lub wreszcie, że Demikryt poznał, iż Protagoras jest mężem uczonym, po sposobie, w jaki ów układał wiązki chrustu krótszymi gałązkami na zewnątrz. Istnieją krocie niewidzialnych szczelin — ciągnął ojciec — którymi przenikliwe oko łacno wedrzeć się może do samego wnętrza człowieczej duszy. Ja zaś twierdzę — dodał że wystarczy, aby człowiek rozumny wchodząc do izby zdjął kape- 272 273 lusz, wychodząc zaś włożył go na powrót na głowę, a już w geście będzie coś, co o nim zaświadczy" 9. A oto jeszcze mała wiązanka przykładów czynności symptomatycznych u osób zdrowych i neurotyków. Pewien starszy kolega, który niechętnie przegrywał w karty, zapłacił pewnego wieczoru znaczniejszą przegraną wprawdzie bez skargi, ale też z pewną utajoną złością. Po jego odejściu obecni stwierdzili, że pozostawił on na swoim miejscu niemal wszystko, co zwykł był nosić przy sobie: okulary, papierośnicę i chustkę. Oznacza to: „A wy, rozbójnicy, ładnieście mnie oporządzili!" Pewien pan, cierpiący na przejawiającą się czasami niedomogę płciową, której przyczyny tkwią w jego jako dziecka zażyłości z matką, opowiada, że zwykł zdobić swe notatki i zapiski literą S, od której zaczyna się imię jego matki. Nie znosi też tego, by na jego biurku listy z domu mieszały się z innymi i dlatego musi tamte, niejako jako święte, przechowywać osobno. Pewna młoda dama otwiera raptownie drzwi do pokoju ordynacyjnego, w którym znajduje się jeszcze poprzednia pacjentka. Usprawiedliwia się „bezmyślnością"; wkrótce okazuje się, że w ten sposób demonstrowała ona ciekawość, z której powodu wtargnęła swego czasu do sypialni rodziców. Dziewczęta, dumne ze swoich pięknych włosów, umieją tak zręcznie obchodzić się z grzebykami i szpilkami do włosów, że w czasie rozmowy fryzura rozluźnia się. Niektórzy mężczyźni w czasie zabiegu, podczas którego leżą na sofie, wysypują z kieszeni drobną monetę i w ten sposób wynagradzają według swego uznania pracę lekarza. 9 Przekład K. Tarnowskiej. Warszawa 1958, Czytelnik, t. II, s. 94 (przyp. Red.). -.',- Ł 274 Kto u lekarza zapomina jakiś przedmiot, np. okulary, rękawiczki, torebkę, ten daje zwykle do zrozumienia, że nie może się oderwać i że chętnie by znowu powrócił. Jones mówi: „One can almost measure the success with which a physician is practising psychotherapy, for instance by the size of the collection of umbrellas, handkerchiejs, purses, and so on, that hę could mąkę in a month". Owe drobne nawykowe i z minimalną uwagą wykonywane czynności, jak nakręcanie zegarka przed ułożeniem się do snu, gaszenie świecy przed opuszczeniem pokoju itd., podlegają czasem zaburzeniom, które niezaprzeczalnie dowodzą wpływu nieświadomych kompleksów na rzekomo mocniejsze „przyzwyczajenia". Maeder opowiada w czasopiśmie „Coenobium" o pewnym lekarzu szpitalnym, który pewnego wieczoru zdecydował się pójść do miasta w ważnej sprawie, chociaż miał dyżur i nie powinien był opuścić szpitala. Gdy powrócił, ujrzał ku swemu zdumieniu światło w swoim pokoju. Wkrótce wpadł jednak na motyw tego zapomnienia. Mieszkający w tym samym budynku dyrektor szpitala musiał przecież, widząc światło w pokoju swego asystenta, wnioskować, że jest on na dyżurze. Pewien pan, przeciążony troskami i czasami cierpiący na depresję, zapewniał mnie, że regularnie każdego ranka jego zegarek nie szedł, jeżeli poprzedniego dnia wieczorem życie wydawało mu się trudne i niemiłe. Przez zapomnienie nakręcenia zegarka wyrażał on symbolicznie, że nie zależy mu na tym, by dożyć następnego dnia. Ktoś inny, nie znany mi osobiście, napisał: „Kiedy zostałem ciężko przez los doświadczony, życie wydało mi się tak twarde i nieprzyjazne, iż wmówiłem sobie brak dostatecznych sił, by przeżyć następny dzień, i wówczas zauważyłem, że niemal każdego dnia zapo- 275 minąłem nakręcić zegarek, co wcześniej nigdy ini się nie zdarzało, gdyż czyniłem to regularnie w sposób niemal mechanicznie nieświadomy, tuż przed położeniem się. Natomiast rzadko zapominałem o tym, kiedy w następnym dniu miałem do załatwienia coś ważnego lub szczególnie mnie interesującego. Czy i to miałoby być działaniem symptomatycznym? Nie mogłem sobie tego wytłumaczyć". Kto tak jak Jung 10 lub Maeder " zada sobie trud, by zwrócić uwagę na melodie, które nuci się nie zważając na nie, ten odnajdzie regularny związek między tekstem tych melodii a tematem, który zaprząta daną osobę. Także bardziej subtelne zdeterminowanie myśli wyrażanych za pomocą mowy i pisma zasługuje na baczną uwagę. Na ogół jest się przekonanym, że ma się możliwość wyboru pod tym względem, w jakie słowa ubrać swoje myśli czy w jakim wyrazić je obrazie. Bliższa obserwacja pokazuje jednak, że inne względy decydują o tym wyborze i że przez postać, formę mowy przebija głębszy, często nie zamierzony przez mówiącego sens. Obrazy i zwroty, którymi dana osoba posługuje się najchętniej, nie są jej obojętne, a inne okazują się aluzjami do tematu, który w danym czasie znajduje się gdzieś głęboko w tle, ale mówiącego silnie porusza. Często zdarzało mi się słyszeć kogoś, kto w pewnym czasie w teoretycznych rozmowach niejednokrotnie używał zwrotu: „Gdy komuś strzeli coś do głowy", ale ja wiedziałem, że ten człowiek otrzymał niedawno wiadomość, że rosyjska kula przestrzeliła jego synowi furażerkę, którą nosił na głowie. łł 10 C. Jung Uber die Psychologie der Dementia praecox. 1907, s. 62. 11 A. Maeder Une voie nouvelle en psychologie — Freud et son ecole. „Coenobium" L/ugano 1909. / ? .. i ; i Ro2dZ1ał x Błędy Y J rlłiftfff. -fal Błędy pamięciowe tym się tylko różnią od zapominania z mylnym przypomnieniem, że błąd (błędne przypomnienie) nie zostaje jako taki rozpoznany i znajduje wiarę. Używanie wyrażenia „błąd" zdaje się jednak zależne od innych warunków. Mówimy o „błądzeniu" zamiast o „błędnym przypomnieniu" w tych przypadkach, gdzie idzie o odtworzenie faktów z obiektywnej rzeczywistości, a więc gdzie coś innego ma zostać przypomniane niż jakiś fakt z naszego własnego życia psychicznego; raczej coś takiego, co i inni mogą potwierdzić lub obalić. Przeciwieństwem błędu pamięciowego w tym sensie jest niewiedza. W swojej książce Die Traumdeutung (1900) dopuściłem się sfałszowania danych historycznych i faktycznych, co ku swemu wielkiemu zdziwieniu zauważyłem dopiero po ukazaniu się książki. Przy ich szczegółowym badaniu zauważyłem, że błędy te nie pochodzą z niego nieuctwa, lecz że dadzą się one sprowadzić do błędów pamięci, które można wyjaśnić za pomocą analizy. 1. Na stronie 266 (pierwszego wydania) wymieniłem jako miejsce urodzenia Schillera M a r b u r g, którą to nazwę nosi także miasto w Styrii. Popełniłem tu błąd w analizie marzenia sennego, jakie miałem podczas podróży nocnej, a które przerwał mi konduktor wykrzykując nazwę stacji Marburg. W treści marzenia sennego pytano się o książkę Schillera. Jednak Schiller uro- 277 dził się nie w uniwersyteckim mieście M a r b u r g, lecz w Marbach w Szwabii. Twierdzę też, że zawsze o tym wiedziałem. 2. Na stronie 135 nazwałem ojca Hannibala — Hazdrubalem. Ta pomyłka zirytowała mnie szczególnie, lecz utwierdziła najmocniej w moich poglądach na tego rodzaju błędy. Historię Barkidów zna chyba niewielu czytelników owej książki lepiej od jej autora, który ten błąd popełnił i trzy razy go przy korekcie przeoczył. Ojciec Hannibala nazywał się Hamilkar Barkas, zaś Hazdrubal to imię brata Hannibala, a prócz tego jego szwagra i poprzednika w dowództwie wojskiem. 3. Na stronach 177 i 370 twierdzę, że Zeus pozbawił męskości swego ojca Kronosa i zrzucił go z tronu. Przesunąłem tę potworność o jedno pokolenie, bo według mitologii greckiej K r o n o s popełnił to na swym ojcu Uranosie1. Jakże to wytłumaczyć, że moja pamięć niewiernie odtworzyła te daty? Wszak poza tym, jak czytelnicy owej książki łatwo mogą się przekonać, nie zawodziła mnie ona, tak że dobrze reprodukowałem choćby najdawniejszy materiał pamięciowy. A dalej, jak mogłem przy trzech starannych korektach jak ślepy przeoczyć te błędy? Goethe powiedział o Lichtenbergu, że w każdym jego żarcie ukrywa się zagadnienie. Podobnie można twierdzić o przytoczonych tutaj miejscach mej książki, że tam, gdzie zachodzi pomyłka, ukrywa się stłumienie, a raczej nieszczerość, zniekształcenie, którego podstawą jest stłumienie. Przy analizie marzeń sennych, o których tam mówiłem, byłem zmuszony, już to wskutek 1 Nie jest to całkiem błędne! Orficka wersja mitu mówi o powtórzeniu się faktu pozbawienia męskości, dokonanym na Kro-nosie przez jego syna Zeusa (Roscher Lexicon der Mythologie). samej natury poruszonych w nich tematów, przerwać analizę przed jej wykończeniem, już to zmniejszyć niejedną niedyskrecję, choćby kosztem lekkiego zniekształcenia. Nie mogłem inaczej postąpić i nie miałem też innego wyboru, jeżeli w ogóle miałem przytoczyć przy-kłady i dowody. To moje kłopotliwe położenie było koniecznym następstwem tej właściwości marzeń sennych, że są one wyrazem pobudzeń stłumionych, tj. takich, które wskutek swej niecenzuralności nie mogą mieć dostępu do świadomości. Pomimo to powiedziałem tam jeszcze dość, by urazić wrażliwe dusze. To zniekształcenie lub niejedno zatajenie nie przeszło, naturalnie, bez śladu. To bowiem, co chciałem stłumić, przedarło się wbrew mojej woli, w formie niedostrzeżonego przeze mnie błędu, do tego, co zakomunikowałem. We wszystkich trzech przytoczonych tu przykładach odnajduję zresztą ten sam wątek: popełnione w nich błędy pochodzą od stłumionych myśli tyczących się mego zmarłego ojca. ad 1. Czytając o marzeniu sennym zanalizowanym na stronie 266 Die Traumdeutung, możemy się łatwo domyśleć, że przerwałem tę analizę wówczas, gdy mi się nasunęły myśli zawierające ujemną »ocenę mojego ojca. W dalszym bowiem ciągu tych myśli i wspomnień nasuwa się przykry epizod, w którym grają rolę książki, tudzież klient mego ojca o nazwisku Marburg, takim samym, jakie nosi owa stacja kolejowa, której wykrzyknięcie przerwało mi sen. Tego pana Marburga chciałem przy analizie zataić przed sobą i czytelnikami; zemścił się on w ten sposób, że wmieszał się tam, gdzie nie należy, i zmienił miejsce urodzenia Schillera z Marbach na Marburg, ad 2. Błąd Hazdrubal zamiast Hamilkar — mię brata zamiast imienia ojca — popełniłem w związku z fantazją o Hannibalu z moich lat gimnazjalnych 278 279 \ i niezadowoleniem z postępowania ojca wobec wrogów naszego narodu. Mógłbym tu dalej opowiedzieć, jak '• zmienił się mój stosunek do ojca na skutek mojej byt- • ności w Anglii, gdzie poznałem przebywającego tam swego brata przyrodniego z pierwszego małżeństwa ojca. Najstarszy syn tego brata jest moim rówieśnikiem, tak że fantazje, jak by się to inaczej ułożyło, gdybym przy- : szedł na świat nie jako syn swego ojca, lecz jako syn swego brata, nie były hamowane nawet przez relacje wieku. Te stłumione fantazje zafałszowały tekst mojej książki w miejscu, gdzie przerwałem analizę, i spowodowały, że zamiast imienia ojca wstawiłem imię brata, ad 3. Wspomnienia o tym samym 'bracie wpłynęły, moim zdaniem, na to, że przesunąłem o jedno pokolenie naprzód owe mitologiczne potworności greckiego Olimpu. Z danych mi przez tego brata przestróg jedna pozostała mi przez długi czas w pamięci: „Nie zapomnij, urządzając swoje życie, o jednym — rzekł mi — że nie należysz do drugiego, lecz właściwie do trzeciego pokolenia, licząc od naszego ojca". Nasz ojciec ożenił się w późnych latach po raz drugi, a różnica wieku między nim a dziećmi z drugiego małżeństwa była zbyt wielka. Popełniam ten błąd w swojej książce właśnie tam, gdzie omawiam stosunek uczuciowy między rodzicami a dziećmi. Kilka razy zdarzyło się też, że przyjaciele i pacjenci, których marzenia senne przytaczałem lub do których nawiązywałem w analizach, zwracali mi uwagę na to, że niedokładnie podałem szczegóły tych wspólnie przeżytych zdarzeń. Byłyby to znowu błędy historyczne. Sprostowawszy je, badałem te poszczególne przypadki i przekonałem się poza tym, że moje przypomnienie faktów tylko tam było wadliwe, gdzie w analizie coś umyślnie zmieniłem lub zataiłem. I tu znowu niedo-strzeżony błąd występuje jako następ- stwo umyślnego zatajenia lub stłu- } mienia. / Od tych błędów, które pochodzą ze stłumienia, różnią się zasadniczo inne, które wynikają z tego, że nie posiada się znajomości danego faktu. Na takiej niewiedzy polegało przekonanie, że w czasie wycieczki do W a-c h a u byłem w miejscu pobytu rewolucjonisty Fischhofa. Obie te miejscowości mają tylko wspólną nazwę, lecz Emmersdorf Frischhofa leży w Karyntii. Jednak nie wiedziałem o tym, 4. Oto jeszcze jeden zawstydzający, a zarazem pouczający błąd, żeby tak rzec, przykład chwilowej ignorancji. Pewien pacjent upomniał się pewnego razu u mnie o przyrzeczone mu dwa dzieła o Wenecji, chciał się bowiem z nich przygotować do podróży. „Przygotowałem je" — odpowiadam i idę do swej biblioteki, by je wydobyć. W rzeczywistości jednak zapomniałem ich poszukać, nie godziłem się bowiem na podróż pacjenta, w której dopatrywałem się niepotrzebnej przerwy w leczeniu, tudzież dla siebie straty materialnej. Otóż rozglądam się szybko w bibliotece za tymi książkami: Ve-nedig als Kunststatte — oto jedna, ale oprócz tego muszę mieć jeszcze jedno historyczne dzieło z tego samego zbioru. Aha, właśnie jest: Die Medicaer. Biorę i wręczam je pacjentowi, by wkrótce z zawstydzeniem poznać swój błąd. A przecież wiem dobrze, że Medyceusze nie mają nic wspólnego z Wenecją, lecz przez krótką chwilę nie wydało mi się to nieprawdziwe. Ale teraz muszę być sprawiedliwy; skoro tak często wykazywałem pacjentowi jego czynności symptomatyczne, mogę tylko uczciwie salwować przed nim swój autorytet wypowiadając się o tajonych dotychczas motywach swojej niechęci do jego podróży. Jest to wprost zdumiewające, że pociąg do prawdy jest u ludzi o wiele silniejszy, aniżeli to zazwyczaj przyj- 281 280 mujemy. Następstwem mego zajmowania się psychoanalizą jest to, że nie umiem już kłamać. Ilekrotnie usiłuję, popełniam jakiś błąd lub inne czynności pomyłkowe, przez które, podobnie jak w powyższych przykładach, zdradza się moja nieszczerość. Mechanizm błędu wydaje się najluźniejszy wśród mechanizmów wszystkich czynności pomyłkowych, tzn. popełnianie błędu wskazuje tylko ogólnikowo, że odnośna czynność psychiczna staczała walkę z jakimś zakłócającym wpływem, jednak rodzaj błędu nie jest określony przez jakość tego nieświadomego, zakłócającego pobudzenia. Muszę tu jednak dodać, że ten sam stosunek odnajduje się także w wielu prostych przypadkach przejęzyczenia i pomyłek w pisaniu. Możemy z nich wprawdzie wywnioskować, że zakłócenie spowodowane jest przez procesy psychiczne nie związane z zamierzoną czynnością, lecz należy przyznać, że te pomyłki następują często na skutek podobieństwa, wygody albo też skłonności do pośpiechu, tak że w tych razach rezultat pomyłki nie ujawnia nic z istoty zakłócającego. Żeby popełniony błąd był ściśle zdeterminowany, do tego potrzebny jest sprzyjający materiał językowy, od którego zależy to zdeterminowanie. Nie chcę przytaczać tylko własnych błędów, podam jeszcze dwa przykłady, które mógłbym co prawda równie dobrze przytoczyć przy przejęzyczeniach i pomyłkach w działaniu, co jednak wobec równorzędności tych zjawisk jest tu bez znaczenia. 5. Zabroniłem pacjentowi porozumiewać się telefonicznie z kochanką,, z którą rad by zerwać, bo każda taka rozmowa na nowo wzniecała w nim walkę wewnętrzną. Natomiast miał on napisać do niej list pożegnalny, aczkolwiek zachodziły trudności w doręczaniu listów. Pacjent odwiedził mnie o godzinie pierwszej, by mi zakomunikować, że jednak znalazł na to sposób i zapytał przy tym, czy może się powołać na mój autorytet lekarski. O godzinie drugiej, gdy był zajęty właśnie pisaniem listu pożegnalnego, przerwał nagle, mówiąc do obecnej przy tym matki: „Zapomniałem zapytać profesora, czy mogę wymienić jego nazwisko", podszedł do telefonu, zażądał połączenia i zapytał: „Czy pan profesor już po obiedzie?" Jako odpowiedź otrzymał pełne zdumienia: „Adolfie, czyś ty zwariował!", pochodzące z ust kochanki, z którą nie miał już więcej rozmawiać. „Omylił się tylko" i zamiast numeru lekarza wymienił numer telefonu kochanki. 6. Młoda kobieta miała złożyć wizytę od niedawna zamężnej przyjaciółce mieszkającej przy ulicy Habsburgów. Mówiła o tym przy stole rodzinnym, ale powiedziała błędnie, że musi iść na Babenberger g a s s e. Siedzący przy stole, śmiejąc się, zwrócili jej uwagę na nie zauważony przez nią błąd czy przejęzyczenie — jeśli ktoś woli to określenie. Dwa dni wcześniej ogłoszono w Wiedniu republikę, znikły kolory czarny-żółty, a na ich miejsce pojawiły się kolory Ostmark: czerwony--biały-czerwony; Habsburgowie zostali obaleni; rozmówczyni włączyła to do adresu przyjaciółki. W Wiedniu jest bardzo znana Babenberger s t r a s s e, ale żaden Wiedeńczyk nie powie o niej Gasse"2. 1. W czasie wakacji pewien nauczyciel wiejski, zupełnie niezamożny, ale przystojny młody człowiek, tak długo zalecał się do córki właściciela willi ze stolicy, aż dziewczyna namiętnie się w nim rozkochała i skłoniła swą rodzinę do tego, że zgodziła się na to małżeństwo mimo różnicy stanu i rasy. Pewnego dnia ów nauczyciel pisze list do swego brata, w którym znajduje się następujący ustęp: „Ta panienka wcale nie jest ładna, ale 2 W języku niemieckim die Strasse oznacza dużą ulicę, die Gasse — małą uliczkę (przyp. tłum.). i,,,^.^ 283 282 bardzo miła, i to by jeszcze uszło. Czy się jednak będę mógł zdecydować, by poślubić Żydówkę, tego Ci jeszcze teraz nie mogę powiedzieć". List ten wpada w ręce narzeczonej, która naturalnie zrywa zaręczyny, podczas gdy jednocześnie brat nie może się nadziwić przysłanym mu wynurzeniom miłosnym. Opowiadający zapewniał mnie, że tu zaszedł rzeczywiście błąd, a nie sprytna inscenizacja. Znam też drugi przypadek, gdzie pewna dama, niezadowolona ze swego lekarza, nie chciała mu wypowiedzieć otwarcie jego usług i osiągnęła ten sam skutek przez zamianę listów. Tu już z całą pewnością mogę zaręczyć, że to błąd, a nie świadomy podstęp posłużył się tym znanym motywem z komedii. 8. Brill opowiada o pewnej kobiecie, która go wypytywała o stan zdrowia wspólnej znajomej i używała przy tym błędnie jej panieńskiego nazwiska. Kiedy zwrócił jej na to uwagę, musiała przyznać, że żywiła niechęć do jej męża i była niezadowolona z jego poślubienia. 9. A oto przypadek błędu, który można również określić jako przejęzyczenie: Młody ojciec udał się do urzędnika stanu cywilnego, aby zameldować swą drugą córkę. Zapytany, jakie dziecko ma mieć imię, odpowiedział: „Hanna", po czym dowiedział się od urzędnika: „Państwo macie już córkę o tym imieniu". Wyciągamy z tego wniosek, że ta druga córka nie była równie pożądana jak w swoim czasie pierwsza. 10. Podam tutaj jeszcze inne obserwacje dotyczące mylenia imion, które, naturalnie, równie zasadnie mogły być przedstawione w innych rozdziałach tej książki. Pewna dama jest matką trzech sióstr, z których dwie od dawna są zamężne, a trzecia, najmłodsza, czeka jeszcze na swoje przeznaczenie. Zaprzyjaźniona kobieta z okazji obu wesel ofiarowała jednakowe podarunki, kosztowne srebrne serwisy do herbaty. Ilekroć była o nich mowa, matka błędnie twierdziła, że serwis należy do trzeciej córki. Jest oczywiste, że błąd ten wyraża życzenie matki, by i ostatnia córka wyszła za mąż. Zakłada przy tym, że otrzyma taki sam prezent ślubny. Równie łatwo wyjaśnić częste przypadki, w których matka zamienia imiona swych córek, synów czy zięciów. 11. Piękny przykład uporczywego zamieniania imion, dający się łatwo wytłumaczyć, zawdzięczam panu J. G. z okresu jego pobytu w sanatorium. „W czasie rozmowy, mało dla mnie interesującej, prowadzonej w konwencjonalnym tonie z sąsiadką przy stole w restauracji sanatoryjnej, zwrócił moją uwagę zwrot szczególnej uprzejmości. Starszawa dziewczyna nie mogła się powstrzymać od zauważenia, że nie jest chyba w moim stylu być wobec nisj tak uprzejmym i eleganckim — w jej wypowiedzi zawierało się z jednej strony ubolewanie, z drugiej wyraźna złośliwość pod adresem znanej nam obojgu dziewczyny, której poświęcałem więcej uwagi. Oczywiście, zrozumiałem natychmiast. W czasie naszej dalszej rozmowy musiałem, co było dla mnie niezwykle męczące, ponownie dać okazję do zwrócenia sobie uwagi, że mówiąc używam, imienia tamtej dziewczyny, w której moja rozmówczyni widziała niesłusznie swoją szczęśliwszą rywalkę". 12. Chcę jeszcze przedstawić jako „błąd" zdarzenie o poważnym głębszym tle, które opowiedział mi świadek częściowo w nim uczestniczący. Pewna kobieta spędzała wieczór na świeżym powietrzu w towarzystwie męża i dwóch ludzi z zagranicy. Jeden z nich był jej intymnym przyjacielem, o czym nikt z pozostałych nie wiedział. Obcokrajowcy odprowadzili małżonków aż do drzwi domu. Czekając na otwarcie drzwi gospodarze żegnali się z gośćmi. Dama 284 285 skłoniła się w ich kierunku, wysunęła rękę i mówiła uprzejmie słowa pożegnania. Po czym wzięła pod rękę swego tajemnego kochanka, a zwracając się do męża chciała go w podobny sposób pożegnać. Mąż wczuł się w sytuację, zdjął kapelusz i rzekł najuprzejmiej: „Całuję rączki, szanownej pani". Przerażona kobieta puściła ramię ukochanego i miała jeszcze czas, zanim pojawił się dozorca, westchnąć: „Nie, że też coś takiego może się człowiekowi zdarzyć!" Mąż należał do tych małżonków, którzy wykluczali ponad wszelką możliwość niewierność żony. Przysięgał, że w takim przypadku więcej niż jedno życie byłoby w niebezpieczeństwie. Miał zatem jak najsilniejsze opory wewnętrzne, by dostrzec wyzwanie zawarte w tym błędzie. 13. Błąd jednej z moich pacjentek, który przez powtórzenie stał się swoim przeciwieństwem, jest szczególnie pouczający. Nadwrażliwy młody mężczyzna po dłuższych wewnętrznych walkach zdecydował się przyrzec małżeństwo dziewczynie, która kochała go równie jak on ją. Towarzyszył ukochanej w drodze do domu, pożegnał ją i uszczęśliwiony wsiadł do tramwaju prosząc konduktorkę o dwa bilety. Około pół roku później był już żonaty, ale nie czuł się szczęśliwy w tym małżeństwie. Wątpił, czy dobrze zrobił, żeniąc się, zapomniał o wcześniejszych stosunkach przyjacielskich, wciąż jedynie utyskiwał na trudności. Pewnego wieczoru wracał z żoną z domu jej rodziców, wsiadł z nią do tramwaju i poprzestał na tym, że zażądał od konduktorki jednego biletu. 14. Maeder 3 przytacza piękny przykład, jak to przez pomyłkę można zadowolić niechętnie stłumione życze- 3 A. Maeder Nouvelles contributions [...]. „Archives de Psy chologie" VI, 1908. •"'•••'•• : nią. Jeden z kolegów chciał zupełnie swobodnie wykorzystać dzień wolny od służby; powinien złożyć wizytę w Lucernie, z której się jednak wcale nie cieszy. Jednak po dłuższym namyśle decyduje się tam pojechać. Aby się rozerwać, czyta gazetę na przestrzeni Zurych—Arth—Goldau, przesiada się na tej ostatniej stacji do innego pociągu i dalej czyta gazetę. Dopiero w czasie jazdy konduktor zwraca mu uwagę, że wsiadł do niewłaściwego pociągu, mianowicie do tego, który wraca z Goldau do Zurychu, podczas gdy miał bilet do Lucerny. 15. Podobny przypadek, choć niezupełnie szczęśliwie zakończonej próby umożliwienia, poprzez mechanizm błędu, dojścia do głosu stłumionemu życzeniu, opisuje dr V. Tausk pod nagłówkiem „Fałszywy kierunek jazdy" *. „Przybyłem z pola (wojny) na urlop do Wiednia. Mój dawny pacjent dowiedział się o moim przybyciu i poprosił mnie przez kogoś, abym go odwiedził, gdyż leży chory. Zgodziłem się i spędziłem przy nim dwie godziny. Przy pożegnaniu chory zapytał, ile ma mi zapłacić' «Jestem tutaj na urlopie i nie ordynuję obecnie — odpowiedziałem mu — proszę potraktować moją wizytę jako przyjacielską przysługę!» Chory obruszył się, gdyż miał poczucie, że nie ma prawa traktowania czynności zawodowej jako nie wynagradzanej przysługi. Pozwolił jednak w końcu przekonać się argumentem, podyktowanym przyjemnością zaoszczędzenia pieniędzy, że jako psychoanalityk postępuję właściwie. U mnie samego w kilka dni później wystąpiły refleksje na temat zasadności mojej szlachetności i pełen wątpliwości nie dopuszczających dwuznacznego rozwiązania wsiadłem 4 V. Tausk Falsche Fahrtrichtung. „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" IV, 1916/1917v 287 286 w tramwaj linii X. Po krótkiej jeździe przesiadałem się do Y. Kiedy czekałem na przesiadkowym przystanku, zapomniałem o sprawie honorarium i myślałem o symptomach choroby swego pacjenta. Tymczasem nadjechał tramwaj, na który czekałem, i wsiadłem do niego. Ale na następnym przystanku zapomniałem wysiąść, gdyż zamiast do wagonu linii Y przez przeoczenie wsiadłem do wagonu linii X i pojechałem w kierunku, z którego co tylko przyjechałem, a więc z powrotem w kierunku pacjenta, od którego nie chciałem przyjąć honorarium. Moja nieświadomość domagała się honor a r i u m". 16. Zupełnie podobna sztuczka wydarzyła się niedawno mnie samemu. Przyrzekłem swemu dostojnemu starszemu bratu, że tego lata złożę mu od dawna należną wizytę w jednej z angielskich miejscowości kąpielowych, przy czym zobowiązałem się, ponieważ czas był wyliczony, jechać najkrótszą drogą bez zatrzymywania się. Prosiłem o dzień zwłoki na Holandię, ale on sądził, że mogę to sobie zostawić na powrotną drogę. Jechałem więc z Monachium przez Kolonię do Rotterdamu i Hoek van Holland, skąd o północy odchodzi statek do Harwich. W Kolonii była przesiadka, wyszedłem więc z pociągu, aby się przesiąść na pospieszny do Rotterdamu, ale nie mogłem go nigdzie odnaleźć. Pytałem różnych urzędników, posyłano mnie z jednego peronu na drugi, w końcu wpadłem w przesadną rozpacz i obliczyłem, że z pewnością podczas tego bezpłodnego szukania spóźniłem się na pociąg. Gdy mi to potwierdzono, zastanawiałem się, czy by nie przenocować w Kolonii; między innymi przemawiał za tym i pietyzm, gdyż według starych tradycji rodzinnych przodkowie moi uciekli z tego miasta podczas prześladowania Żydów. Zdecydowałem się jednak inaczej, pojechałem następnym pociągiem do Rotterdamu, dokąd przybyłem późno w nocy, i w ten sposób byłem zmuszony spędzić jeden dzień w Holandii. Dzień ten przyniósł mi spełnienie dawno kultywowanego pragnienia: mogłem w muzeum w Hadze i w Amsterdamie obejrzeć wspaniałe obrazy Rembrandta. Dopiero na drugi dzień przed południem, kiedy już w czasie jazdy do Anglii porządkowałem swoje wrażenia, wynurzyło się z pamięci niewątpliwe przypomnienie tego, że widziałem na dworcu w Kolonii na tymże samym peronie i o kilka kroków od miejsca, gdzie wysiadłem, wielką tablicę z napisem: Rotter-dam-Hoek van Holland. Tam czekał pociąg, którym powinienem był pojechać dalej. Należałoby to nazwać niepojętym „zaślepieniem", że mając tak dobrą wskazówkę biegłem jednak dalej i szukałem pociągu gdzie indziej, gdybyśmy nie chcieli przyjąć, że to właśnie było moim ukrytym zamiarem, aby wbrew wskazówkom swego brata już teraz podziwiać obrazy Rembrandta. Wszystko inne, moja doskonale odegrana bezradność, wyłonienie się pełnego pietyzmu zamiaru, by nocować w Kolonii itd., było tylko inscenizowane, aby przed samym sobą ukryć istotny zamiar tak długo, dopóki go nie wykonam. 17. J. Starcke opisuje w odniesieniu do siebie samego przypadek „zapominalstwa", poprzez które miało się spełnić życzenie pozornie zaniechane. „Miałem kiedyś wygłosić na wsi odczyt z przezroczami. Został on jednak przesunięty o jeden tydzień. Odpowiedziałem na list związany z tą zmianą i zanotowałem w swoim notesie nową datę. Byłbym chętnie już po południu pojechał do tej wioski, by mieć czas na odwiedzenie znajomego pisarza, który tam mieszkał. Ku swojemu zmartwieniu nie mogłem w tym czasie zorganizować sobie wolnego popołudnia. Bardzo niechętnie poniechałem tych odwiedzin. Kiedy już nadszedł wieczór, w czasie którego miałem 289 288 11 Psychopatologia... wygłosić odczyt, udałem się pospiesznie na dworzec kolejowy z kieszenią pełną przezroczy. Musiałem jednak wziąć taksówkę, aby zdążyć na pociąg (dość często zdarzało mi się, że tak długo zwlekałem, iż musiałem brać taksówkę, by zdążyć na pociąg). Przybywszy na miejsce, byłem nieco zakłopotany, że nikt nie wyszedł po mnie na dworzec (co jest w zwyczaju w małych miejscowościach). Nagle przyszło mi do głowy, że odczyt był przesunięty o tydzień i że niepotrzebnie przyjechałem w pierwotnym terminie. Kiedy przeklinałem w sercu swoje zapominalstwo, zastanowiłem się, czy mam wracać do domu następnym pociągiem. Po bliższym zastanowieniu się pomyślałem, że nadarza się świetna sposobność, by zrealizować upragnione odwiedziny, co też zaraz uczyniłem. Dopiero po drodze zdałem sobie sprawę z tego, że moje niespełnione życzenie znalezienia czasu na te odwiedziny przygotowało pięknie ten przypadek. Taszczenie w kieszeni mnóstwa przezroczy, pośpiech, by zdążyć na pociąg, mogły wspaniale służyć do zamaskowania nieświadomego zamiaru". Być może, że ta kategoria błędów, których wyjaśnienia tutaj podałem, nie będzie uważana za zbyt liczną i doniosłą. Należałoby jednak wziąć pod rozwagę, czy nie mamy dostatecznych powodów, by też same punkty widzenia zastosować także przy ocenie nierównie donioślejszych pomyłek w sądach ludzi, i to zarówno w życiu potocznym, jak i w nauce. Zdaje się, że tylko wybrane i zrównoważone umysły mogą uchronić obraz postrzeganej zewnętrznej rzeczywistości od wypaczenia, któremu ulega on u innych pod wpływem ich psychicznej indywidualności. xi Kombinowane czynności pomyłkowe Dwa wcześniej przytoczone przykłady, to jest mój błąd przenoszący Medyceuszy do Wenecji, tudzież pomyłkę owego młodzieńca, który wbrew zakazowi rozmawiał telefonicznie ze swą kochanką, omówiłem niezupełnie dokładnie; przy staranniejszym rozpatrywaniu przedstawiają się one jako skojarzenia zapomnienia z błędem. Taka kombinacja uwidacznia się jeszcze lepiej w następujących przykładach. 1. Mój przyjaciel komunikuje mi następujące zdarzenie: „Przed kilku laty przyjąłem wybór do komitetu pewnego stowarzyszenia literackiego w przypuszczeniu, że to stowarzyszenie mogłoby mi być kiedyś pomocne w wystawieniu mego dramatu; uczestniczyłem też regularnie, acz bez wielkiego zainteresowania w posiedzeniach, które odbywały się każdego piątku. Aż tu otrzymuję przed kilku miesiącami zapewnienie, że moja sztuka zostanie wystawiona w teatrze w F., i od tego czasu zdarzało mi się regularnie, że zapominałem o posiedzeniach owego stowarzyszenia. Gdy czytałem Pańską pracę o tych rzeczach, wstydziłem się swego zapominania, czyniłem sobie wyrzuty, że jest podłością nie chodzić tam teraz, gdy już nie potrzebuję tych ludzi, i postanowiłem z całą pewnością nie zapomnieć o następnym piątku. Ustawicznie przypominałem sobie to swoje postanowienie, póki go nie wykonałem i nie zna- 291 lazłem się wreszcie przed drzwiami sali posiedzeń. Ku mojemu zdumieniu były one zamknięte i było już po posiedzeniu; omyliłem się bowiem co do dnia; była to już sobota!" 2. Następujący przykład jest kombinacją czynności symptomatycznej z zagubieniem przedmiotu; z dobrego, choć dalekiego źródła dotarł do mnie okrężnymi drogami. Pewna dama pojechała ze swoim szwagrem, słynnym artystą, do Rzymu. Kolonia niemiecka w Rzymie wita gościa uroczyście i ofiarowuje mu jako dar między innymi starożytny złoty medal. Owa dama boleje nad tym, że jej szwagier nie docenia tego pięknego podarku. Wkrótce zostaje zastąpiona przez swą siostrę i wraca do domu; tu, rozpakowując swe rzeczy, spostrzega, że nie wiadomo, w jaki sposób zabrała z sobą ten medal. Natychmiast powiadamia o tym listownie swego szwagra i zapewnia go, że następnego dnia odeśle ów medal do Rzymu. Następnego dnia jednak medal zagubił się tak gruntownie, że ani go odnaleźć, ani wysłać nie było można, tak iż wreszcie nasunęło się tej pani prawdziwe znaczenie tego „roztargnienia" a mianowicie, że pragnęłaby zatrzymać dla siebie tę piękną rzecz. 3. Oto kilka przypadków, w których działanie pomyłkowe uporczywie powtarza się zmieniając swoje środki. E. Jones 1 z nie znanych mu powodów pozostawił na biurku list, do którego przez wiele dni nie zaglądał. W końcu zdecydował się ha to i okazało się, że mu go zwrócono, gdyż zapomniał podać adres. Po zaadresowaniu listu zaniósł go na pocztę, ale tym razem bez znaczka. Niechęci jednak do wysłania w ogóle tego listu nie mógł już przeoczyć! .„s J E. Jones, op. cit., s. 483 292 4. Duże wrażenie czyni małe doniesienie o daremnych staraniach zrealizowania działania wbrew oporowi wewnętrznemu, napisane przez drą K. Weissa (Wiedeń). „Jak konsekwentnie nieświadome umie dopiąć swego, kiedy ma określony motyw, by jakiś zamiar nie został zrealizowany, i jak trudno jest uchronić się przed tą tendencją, dowodzi poniższe zdarzenie. Znajomy prosił mnie o pożyczenie książki i przyniesienie jej następnego dnia. Zgodziłem się, ale odczuwałem żywo nieprzyjemne uczucie, którego początkowo nie mogłem sobie wyjaśnić. Później stało się to dla mnie jasne: osoba ta była mi winna od paru lat pewną kwotę, o której zwrocie pozornie nie pamiętałem. Nie zaprzątałem sobie więcej tym głowy, ale następnego przedpołudnia ponownie przypomniałem to sobie, z podobnym nieprzyjemnym uczuciem, i mówię sobie zaraz: «Twoje nieświadome będzie nad tym pracować, abyś zapomniał książkę. Ale ty nie chcesz być nieuprzejmy i będziesz czynił wszystko, by nie zapomnieć*. Przychodzę do domu, pakuję książkę w papier i kładę w pobliżu na biurku, na którym piszę listy. Po pewnym czasie odchodzę i już po paru krokach przypominam sobie, że zostawiłem na biurku listy, które miałem zabrać na pocztę. (Nawiasem mówiąc w jednym z nich napisałem coś nieprzyjemnego do osoby, która w określonych okolicznościach miała mnie poprzeć). Wróciłem, zabrałem listy i wyszedłem. W tramwaju przypomniałem sobie, że przyrzekłem żonie załatwić pewien zakup i byłem zadowolony z myśli, że będzie to tylko mały pakiecik. W tym momencie nagle pojawiło się skojarzenie: pakiecik - książka i zorientowałem się, że nie mam przy sobie książki. A zatem nie tylko zapomniałem o niej za pierwszym razem, gdy wychodziłem, lecz także konsekwentnie nie dostrzegłem jej, gdy wróciłem, by zabrać listy, obok których leżała". 293 ,5. A oto wnikliwie zanalizowana obserwacja Otto Ranka 2: , „Niesympatycznie dokładny i pedantyczny mężczyzna opisuje następujące przeżycie, dla niego zupełnie niezwykłe. Pewnego popołudnia, będąc na ulicy, chciał zobaczyć, która godzina, i w tym momencie spostrzegł, że zapomniał wziąć zegarek, co, jak pamięta, nigdy mu się nie zdarzyło. Ponieważ umówił się punktualnie na wieczór, a nie miał już czasu, by pójść po zegarek, skorzystał ze sposobności odwiedzenia zaprzyjaźnionej kobiety, aby pożyczyć od niej na wieczór zegarek. Było to tym bardziej możliwe, że, zgodnie z wcześniejszym umówieniem się, miał ją odwiedzić następnego dnia przed południem, a tym samym zobowiązał się do zwrotu zegarka przy tej okazji. Nazajutrz, gdy chciał zwrócić właścicielce zegarek, zauważył zdumiony, że zostawił go w domu; przy sobie miał tym razem własny zegarek. Postanowił, że pożyczony zegarek zwróci po południu i tak też zrobił. Ale kiedy odchodząc chciał zobaczyć, która godzina, zdenerwowany i zaskoczony stwierdził, że znowu zapomniał zegarka. Powtarzanie się czynności pomyłkowej wydawało się temu rozmiłowanemu w porządku mężczyźnie do tego stopnia patologiczne, że chciał poznać jego psychologiczne umotywowanie; ujawniło się ono wkrótce w odpowiedzi na psychoanalityczne pytanie, czy w krytycznym dniu pierwszego zapomnienia przeżywał coś nieprzyjemnego i w związku z czym. Opowiedział wówczas, że po obiedzie, na krótko przed wyjściem i zapomnieniem zegarka, miał rozmowę z matką; poinformowała .go ona, że lekkomyślny krewny, który sprawił mu już wiele kłopotów i wydatków, zastawił swój zegarek; ponieważ zegarek jest potrzebny w domu, prosi go za pośrednictwem matki o pieniądze na jego 2 „Zentralblatt fur Psychoanalyse" II, 5. wykupienie. Ten prawie wymuszony sposób pożyczenia pieniędzy przykro dotknął mężczyznę, o którym mowa, i odnowił wszystkie nieprzyjemne wspomnienia od wielu lat związane z tym krewnym. Tak więc okazało się, że jego działanie symptomatyczne było wielorako zdeterminowane: po pierwsze, wyrażało ono taki mniej więcej bieg myśli: nie pozwoli sobie na wymuszenie pieniędzy w ten sposób, a skoro zegarek będzie potrzebny, to właśnie swój zostawi w domu; ponieważ jednak potrzebuje go na wieczór, by dotrzymać terminu umówionego spotkania, zamiar ten może zrealizować tylko w sposób nieświadomy w formie działania symptomatycznego; po drugie, zapomnienie oznacza tyle co: «Cią-głe ofiary pieniężne na rzecz tego nicponia zrujnują mnie do szczętu, tak że będę musiał oddać wszystko*. Chociaż, według jego informacji, gniew miał charakter chwilowy; powtórzenie się podobnej czynności symptomatycznej wskazywało, że działał on dalej intensywnie w nieświadomości; świadomość powiedziałaby: «Ta sprawa nie wychodzi mi z głowy». Wobec takiego nastawienia nieświadomości nie może dziwić, że przenosi się to także na wypożyczony zegarek damski. Jeszcze jednak specjalne motywy sprzyjają temu przeniesieniu na «niewinny» damski zegarek. Najbliższym z nich było to, że mężczyzna ten przypuszczalnie chętnie zatrzymałby pożyczony zegarek jako rekompensatę za tamten, który miał stracić, i dlatego zapomniał go zwrócić następnego dnia; być może, chciałby go posiadać jako pamiątkę po tej kobiecie. Zapomnienie jej zegarka stworzyło okazję do jej ponownego odwiedzenia; może musiałby ją odwiedzić ze względu na inną sprawę; wydaje się, iż zapomnienie zegarka wskazuje na to, że ta dawno ustalona wizyta mogłaby być niepomyślna, ponadto stałaby się okazją do zwrotu zegarka. Dwukrotne zapomnienie własnego zegarka, a wskutek tego niemoż- 294 295 ność zwrócenia pożyczonego przemawiają za tym, że ten człowiek w nieświadomy sposób starał się uniknąć noszenia równocześnie obu zegarków. Pragnął wyraźnie uniknąć pozoru nadmiaru, który byłby uderzającym przeciwieństwem niedostatku krewnego; z drugiej strony wskazuje to na jego pozorny zamiar poślubienia tej kobiety i upomnienie samego siebie, że ma niezałatwio-ne zobowiązania w stosunku do swej rodziny (matka). Dalszego motywu zapomnienia damskiego zegarka można doszukiwać się w tym, że poprzedniego wieczoru, jako kawaler, wstydził się przed znajomymi patrzeć na damski zegarek, że czynił to ukradkiem i dla uniknięcia tej przykrej sytuacji nie wziął go z sobą. Ponieważ jednak, z drugiej strony, odniósł go, świadczy to o tym, że doszło tutaj do działania symptomatycznego, które okazało się tworem kompromisowym powstałym w wyniku sprzecznych pobudzeń uczuciowych i drogo okupionego zwycięstwa nieświadomej instancji" 3. Oto trzy obserwacje zanotowane przez J. Starcke: 6. Zagubienie — stłuczenie — zapomnienie jako wyraz stłumionego oporu woli: „Pewnego dnia miałem wypożyczyć swemu bratu kilka egzemplarzy ze zbioru ilustracji do pracy nau-, kowej, których chciał użyć na odczycie jako przeźroczy. Chociaż przez chwilę myślałem, że wolałbym, by reprodukcje, które z takim trudem zgromadziłem, nie były prezentowane czy publikowane, zanim sam tego nie uczynię, przyrzekłem mu, że wyszukam negatyw tych obrazów i przygotuję z nich potrzebny mu materiał. Nie mogłem jednak znaleźć tych negatywów. Przejrzałem 3 To dalsze działanie w nieświadomości ujawnia się raz w for mie marzenia sennego, jakie następuje po działaniu pomyłko wym, innym razem w jego powtarzaniu się i to bez jakiejkol wiek zmiany. ' - •• . "tj.r.MJrf .' tłiiiSiiO' stos pudełek z negatywami odnoszącymi się do danego przedmiotu, dobre dwie setki negatywów brałem do ręki jeden po drugim, ale tych, których szukałem, nie było. Przypuszczałem nawet, że właściwie nie chcę ich udostępnić. Kiedy zdałem sobie sprawę z tych pełnych niechęci myśli i opędzałem się przed nimi, zauważyłem, że najwyżej leżące pudełko odłożyłem na bok i nie przeszukałem go, a ono właśnie zawierało poszukiwane negatywy. Na wieczku tego pudełka była krótka notatka dotycząca treści, co stwierdziłem prawdopodobnie przy powierzchownym spojrzeniu, zanim odłożyłem pudełko na bok. Niechętne myśli nie zostały jeszcze całkiem przezwyciężone, gdyż działy się różne rzeczy, zanim przezrocza nie zostały przekazane. Jedno z nich zniszczyłem przez zgniecenie, gdy trzymałem w ręce i czyściłem szkło (co nigdy mi się nie zdarzało). Gdy przygotowywałem nowy egzemplarz, wyleciał mi z ręki i tylko dzięki wysunięciu nogi do przodu zatrzymał się na niej i nie stłukł. Kiedy zestawiałem je razem, jeszcze raz cały stos spadł mi na ziemię, ale na szczęście żadne nie stłukło się. I ciągnęło się to jeszcze wiele dni, zanim ich rzeczywiście nie zapakowałem i nie wysłałem, gdyż codziennie postanawiałem to zrobić i wciąż zapominałem". 7. Powtórne zapomnienie — pomyłki w końcowym wykonaniu: „Któregoś dnia miałem wysłać do znajomego pocztówkę, przekładałem to jednak wciąż z dnia na dzień będąc przy tym mocno przekonany, że przyczyna tego była następująca: w jednym z listów donosił mi, że w ciągu tego tygodnia chce mnie odwiedzić ktoś, za kim nie przepadałem. Kiedy minął tydzień i widoki na niepożądane odwiedziny stały się niewielkie, napisałem w końcu pocztówkę, w której informowałem, kiedy będzie można ze mną porozmawiać. W czasie jej pisania początkowo chciałem do- 296 297 l dać, że z powodu druk werk (pilnej wyczerpującej pracy) miałem trudności z napisaniem, ale ostatecznie nie napisałem tego, gdyż żaden rozsądny człowiek nie uwierzyłby przecież w taką zwykłą wymówkę. Czy jednak ta mała nieprawda musiała się ujawnić, tego nie wiem, ale kiedy miałem wrzucić pocztówkę do skrzynki na listy, wrzuciłem ją pomyłkowo do niższego otworu skrzynki: Druckwerk (druki)". 8. Zapominanie i błąd: „Pewna dziewczyna idzie rano w czasie pięknej pogody do muzeum, aby rysować odlewy gipsowe. Chociaż przy takiej pogodzie chętniej poszłaby na spacer, decyduje się być tym razem pilną i zająć się rysowaniem. Wpierw musi jednak kupić papier rysunkowy. Idzie do sklepu (około dziesięciu minut drogi od muzeum), kupuje ołówki i inne przybory do rysowania, ale zapomina o papierze rysunkowym; idzie do muzeum i kiedy siada na swoim krzesełku, gotowa, by zacząć pracę, stwierdza, że nie ma papieru, wobec czego musi pójść ponownie do sklepu. Po przyniesieniu papieru zaczyna rzeczywiście rysować, praca idzie jej dobrze i po pewnym czasie słyszy dużą liczbę uderzeń dzwonu na wieży muzeum. Myśli: «Jest już pewnie godzina dwunasta», ale pracuje jeszcze dalej, aż dzwon na wieży wybił kwadrans; «jest piętnaście po dwunastej* — myśli i wtedy spokojnie pakuje swoje przybory rysunkowe i decyduje się pójść spacerem przez Yondelpark do siostry na kawę. Przy muzeum Suasso widzi, ku swemu zdumieniu, że zamiast wpół do pierwszej jest dopiero godzina dwunasta! Kusząca piękna pogoda zmyliła jej czujność i na skutek tego, gdy dzwon na wieży wybił wpół do dwunastej, nie pomyślała o tym, że dzwon ten podobnie wybija także dwunastą" 9. Jak wskazują niektóre z wymienionych przykładów, nieświadoma zakłócająca tendencja może osiągnąć swój zamiar, kiedy powoduje uporczywe powtarzanie tego samego rodzaju czynności pomyłkowej. Z książeczki Frank Wedekind und das Theater, która ukazała się w monachijskiej Masken-Yerlag, wziąłem zabawny przykład, ale odpowiedzialnością za historyjki w stylu Marka Twaina obarczam jej autora. „W jednoaktówce Wedekinda Die Zensur («Cenzura») w najpoważniejszym miejscu sztuki pada wypowiedź: «S t r a c h przed śmiercią jest błędem m y-ślowym». Autor, któremu ten fragment leżał na sercu, prosił aktora w czasie próby, by przed słowami «błędem myślowym* zrobił małą pauzę. Wieczorem aktor wżył się dobrze w swoją rolę, nie zapomniał o pauzie, ale w najbardziej uroczystym tonie powiedział mimowolnie: «Strach przed śmiercią jest błędem drukarskim* (Druckfehler zamiast Denkfehler). Po zakończeniu przedstawienia autor zapewniał aktora — na jego pytanie — że nie ma nic do zarzucenia, tylko że w tym szczególnym miejscu ma być nie «Strach przed śmiercią jest błędem drukarskim*, lecz «błędem myślowym». Kiedy następnego dnia «cenzura» znowu zadziałała, aktor w wiadomym miejscu powiedział znowu podniosłym tonem: «Strach przed śmiercią jest n a u c z k ą» (Denkzettel — może być także «pamiątką» lub «notatką»); Wedekind i tym razem nie oszczędził aktorowi pochwał, ale zaznaczył, że powinno być «błę-dem myślowym», a nie «nauczką». I następnego dnia włączyła się «cenzura», aktor, z którym autor zaprzyjaźnił się w międzyczasie i wymienił poglądy na sztukę, powiedział, gdzie należało, z najuroczystszą w świecie miną: «Strach przed śmiercią jest zadrukowaną k a r t k ą» (Druckzettel). Aktor spotkał się ze strony autora z pełnym uznaniem, jednoaktówkę jeszcze często powtarzano, ale pojęcie «błędu myślowego* autor uznał za raz na zawsze załatwione". Rank poświęcił także swą uwagę bardzo interesują- 299 298 cym związkom „czynności pomyłkowych i marzenia sennego" 4, którymi się trudno tutaj zajmować bez głębszej analizy związku marzenia sennego z czynnością pomyłkową. Śniło mi się kiedyś, w szerszym kontekście, że zgubiłem portmonetkę. Rano przy ubieraniu się stwierdziłem jej brak; zapomniałem wieczorem przy rozbieraniu się wyjąć ją z kieszeni i położyć na zwykłym miejscu. To zapomnienie nie było mi więc obce, prawdopodobnie wyraziło się w nieświadomej myśli, która była gotowa do wystąpienia w marzeniu sennym" 5. Nie twierdzę, jakoby takie przypadki kombinowanych czynności pomyłkowych pouczały nas o czymś nowym, czego nie wykazywałyby przypadki proste; ale pomyłki złożone, mimo że wiodą do tego samego rezultatu, dają nam plastyczne wrażenie tego, iż są wyrazem woli zmierzającej do pewnego określonego celu; ponadto przeczą one nierównie energiczniej zapatrywaniu, jakoby czynność pomyłkowa była czymś przypadkowym i nie wymagała wyjaśnienia. W powyższych przykładach zastanawia nas także to, że uświadomienie sobie zamiaru nie może zapobiec jego wykonaniu, bo przyjaciel mój nie mógł się jednak przemóc, aby być na posiedzeniu, a owa pani absolutnie nie mogła się rozstać z medalem. Owo nie znane coś, co opiera się świadomym zamiarom, znajduje inne ujście, gdy mu zamknięto pierwszą drogę. Do pokonania nie znanego motywu potrzebne jest jeszcze coś więcej niż świadomy i sprzeczny z nim zamiar; potrzebna jest jeszcze praca psychiczna, która by zaznajomiła świadomość z owym utajonym motywem. 4 O. Rank Fehlleistung und Traum „Zentralblatt fur Psycho-analyse" II, s. 266 i „Internationale Zeitsehrift fur Psychoana-lyse" III, s. 158. 5 Nierzadko zdarza się, że takie czynności pomyłkowe, jak zgubienie czy zapodzianie isię, odnawiają się w marzeniu sennym, przy czym może ono zorientować, gdzie zagubiony przedmiot się znajduje — co naturalnie nie ma nic wspólnego ze zjawiskami okultystycznymi dopóty, dopóki ten, kto zgubił, i śniący to ta sama osoba. Młoda kobieta pisze: „Mniej więcej przed czterema miesiącami zgubiłam — w banku — piękny pierścionek. Przeszukałam każdy kąt w swoim pokoju, lecz go nie znalazłam. Przed tygodniem śniło mi się, że leży obok skrzynki z opałem. Marzenie senne nie dawało mi spokoju i następnego ranka znalazłam go rzeczywiście w tym miejscu". Zdziwiona była tym przypadkiem i twierdziła, że często jej się to zdarza, iż jej myśli i życzenia tak się właśnie spełniają, ale wstrzymywała się z odpowiedzią na pytanie, jakie zmiany zaszły w jej życiu między zagubieniem a odnalezieniem pierścionka. 300 Rozdział xii Determinizm. Wiara w przypadek. Zabobon. Punkty widzenia Jako ogólny wynik wcześniejszych rozważań poszczególnych zagadnień można podać następujące ustalenie: pewne niedokładności naszych czynności psychicznych, których wspólny charakter zostanie za chwilę bliżej określony, tudzież pewne działania, które wydają się nie zamierzone, przy zbadaniu ich za pomocą psychoanalizy okazują się doskonale umotywowane i zdeterminowane przez motywy nie znane świadomości. Ażeby jakąś czynność pomyłkową można było zaliczyć do rzędu zjawisk, które tłumaczą się w powyższy sposób, musi ona spełniać następujące warunki: a) nie powinna przekroczyć pewnej miary, ustanowionej przez naszą ocenę, i musi mieścić się jeszcze w granicach „normy"; ; b) powinna mieć charakter chwilowego i czasowego ! zakłócenia, bo jest to czynność którą dawniej nie tylko wykonywaliśmy poprawnie, lecz i w każdej chwili potrafimy ją poprawnie wykonywać. Poprawieni przez ko-, goś innego, winniśmy natychmiast rozpoznać słuszność : tego sprostowania, tudzież niepoprawność tej naszej czynności psychicznej; c) o ile w ogóle spostrzegamy tę czynność pomyłkową, nie powinniśmy nic wiedzieć o możliwości jej umo- tywowania, a raczej musimy mieć skłonność przypisania jej „nieuwadze" lub przypadkowi. Należą więc do tej grupy przypadki zapominania i błędy, przejęzyczenia, pomyłki w czytaniu i pisaniu, chwytaniu przedmiotów i tzw. działania przypadkowe. Z wyjaśnieniem jednak tych scharakteryzowanych wyżej zjawisk psychicznych wiążą się pewne uwagi, które w części zasługują na głębsze zainteresowanie. A. Odmawiając pewnym naszym czynnościom psychicznym celowości zapominamy tym samym, do jakiego stopnia nasze życie psychiczne jest zdeterminowane. Determinacja tak w tej, jak i w innych dziedzinach naszego życia psychicznego ma o wiele szerszy zakres, aniżeli przypuszczamy. W artykule zamieszczonym w „Die Zeit" w 1900 r. R. M. Mayer dowiódł i poparł to przykładem, że jest niemożliwe umyślnie i dowolnie skomponować jakiś nonsens. Już od dłuższego czasu wiem, że nie można pomyśleć sobie dowolnie zarówno jakiejś liczby, jak i imienia. Po zbadaniu takiej na pozór dowolnie utworzonej kilkucyfrowej liczby odnajdujemy, że jest ona Określona, zdeterminowana tak ściśle, że nie potrafilibyśmy tego wpierw uznać za możliwe. Rozpatrzę tu pokrótce przykład dowolnie wybranego imienia, po czym obszerniej zanalizuję analogiczny przykład „bezmyślnie rzuconej" liczby. 1. Opracowując do publikacji historię choroby jednej ze swych pacjentek zastanawiałem się, jakie w tej rozprawie mam jej nadać imię. Wybór wydaje się bardzo duży, mimo że kilka imion należy z góry wykluczyć, a przede wszystkim prawdziwe imię pacjentki, następnie imiona członków mej rodziny, które by mnie raziły, tudzież jeszcze kilka rzadszych imion kobiecych. Należałoby oczekiwać, i rzeczywiście sam się tego spodziewa- 303 302 łem, że nasunie mi się wiele kobiecych imion. Zamiast tego wyłania się tylko jedno jedyne: D o r a, a oprócz niego żadne inne. Zadaję sobie pytanie o zdeterminowanie tego. Któż to jeszcze ma na imię Dora? Nasuwającą mi się pierwszą myśl, że niańka u mej siostry tak się nazywa, odrzuciłbym z nieufnością, gdybym nie posiadał tyle dyscypliny czy też wprawy w analizie, by pochwycić tę myśl i snuć ją dalej. I oto nasuwa mi się na myśl mały epizod z poprzedniego wieczoru, który dostarcza mi dowodu poszukiwanej determinacji. Widziałem w jadalni u mej siostry leżący na stole list zaadresowany: „Do panny Róży W.". Zdumiałem się, pytam, kto się tak nazywa, i dowiaduję się, że ta rzekoma Dora nazywa się właściwie Róża i że wstępując do służby musiała zrezygnować z tego imienia, ponieważ moja siostra również nazywa się Róża. Powiedziałem wtedy z ubolewaniem: „Biedni ci ludzie, nie wolno im nawet zachować własnego imienia!" Jak sobie przypominam, zamilkłem później na chwilę i począłem myśleć o różnych poważnych sprawach, które teraz z łatwością mógłbym sobie uświadomić, mimo że ten tok myślowy zakończył się mglisto. Gdy następnego dnia poszukiwałem imienia dla osoby, której nie wolno było zachować własnego, nie nasunęło mi się żadne inne, jak tylko Dora. Ta wyłączność wynikała tu ze ścisłego związku treściowego, bo w historii mej pacjentki decydujący dla przebiegu kuracji wpływ pochodził od osoby służącej w obcym domu, od guwernantki. To małe wydarzenie znalazło po latach swój ciąg dalszy. Gdy razu pewnego omawiałem na wykładzie tę już dawno opublikowaną historię choroby, przyszło mi na myśl, że przecież jedna z dwóch moich słuchaczek nosi to samo imię Dora, które ja musiałem tak często powtarzać w najrozmaitszych związkach. Zwróciłem się do tej młodej, znanej mi osobiście, koleżanki, usprawiedliwia- jąć się, że naprawdę nie myślałem o tym, że i ona tak się nazywa oraz że gotów jestem w tym wykładzie zastąpić to imię innym. Spadło tedy na mnie zadanie wybrać szybko inne imię, przy czym zastrzegłem się, by nie wpaść na imię tej drugiej słuchaczki i w ten sposób nie dać złego przykładu kolegom, którzy byli już wyszkoleni psychoanalitycznie. Byłem przeto bardzo zadowolony, gdy mi w zastępstwie D o r y wpadło na myśl imię E r n a, którym potem posługiwałem się w czasie wykładu. Po wykładzie badałem, skąd też wzięło mi się imię Erna, i serdecznie się uśmiałem spostrzegłszy, że przy tym wyborze imienia zastępczego ziściła się jednak, acz tylko częściowo, moja obawa. Erna bowiem zawierała się w nazwisku tej drugiej damy, która nazywała się Lucerna. 2. Donoszę listownie swemu przyjacielowi, że ukończyłem już korektę Die Traumdeutung i że już nic w tym dziele nie zmienię, choćby 'miało zawierać 2467 błędów. Usiłuję natychmiast wytłumaczyć sobie tę liczbę, i dołączam do listu jako dopisek małą analizę. Najlepiej będzie, jeżeli zacytuję tu to, co pisałem wówczas, gdy przyłapałem się na gorącym uczynku: „A teraz jeszcze szybko przyczynek do psychopatologii życia codziennego. Znajdziesz w liście liczbę 2467 jako swawolny i dowolny szacunek błędów, które przypuszczalnie znajdą się w mojej książce. Ma to wyrażać jakąś dużą liczbę i oto nasuwa się powyższa. Lecz w psychice naszej nie ma niczego dowolnego, niczego co nie byłoby zdeterminowane. Wobec tego będziesz miał rację spodziewając się, że nieświadome zdeterminowało liczbę przyjętą przez świadomość. Otóż właśnie czytałem wcześniej, że generał E. M. został przeniesio-w stan spoczynku jako generał broni. A trzeba Ci wiedzieć, że ten człowiek interesuje mnie. Kiedy pełniłem służbę wojskową jako elew wojskowo-lekarski on, bę- 305 304 dąć wówczas pułkownikiem, zachorował i rzekł do lekarza: «Musi mnie pan uzdrowić w ciągu 8 dni, bo mam do zrobienia coś, na co czeka cesarz». Wówczas postanowiłem śledzić karierę tego człowieka i oto dziś (1899) jest on, już u jej końca, generał broni w stanie spoczynku. Chciałem wyliczyć, w jakim czasie przeszedł tę drogę, i przyjąłem, że widziałem go w 1882 r. w szpitalu. Byłoby to więc 17 lat temu. Opowiadam to swojej żonie, a ona na to: «Czy ty także musiałbyś już być na pensji?» Przeciwko temu protestuję słowami: «A niechże mnie od tego Bóg uchowa». Po tej rozmowie siadam do biurka, by do Ciebie napisać! Lecz poprzedni tok myślowy ciągnie się dalej, co nawet jest zupełnie uzasadnione. Źle bowiem obliczyłem; a dowód na to mam w pamięci. Obchodziłem swoją pełnoletność, a więc 24 rocznicę urodzin, w areszcie wojskowym (byłem nieobecny bez zezwolenia). A więc było to w roku 1880; upłynęło od tego czasu 19 lat. I oto masz cyfrę 24 w liczbie 2467! A teraz weź liczbę lat mego wieku 43 i dodaj do niej 24, a otrzymasz 67! To znaczy, że na zapytanie, czy chciałbym także przejść w stan spoczynku, powstało we mnie życzenie, bym jeszcze 24 lata mógł pracować! Widocznie martwi mnie to, że w tym czasie, w którym śledziłem karierę pułkownika M., sam zaszedłem niewysoko, a zarazem odczuwam pewien rodzaj triumfu, że on już skończył swą 'karierę, a ja mam jeszcze wszelkie możliwości przed sobą. Wobec tego można chyba słusznie twierdzić, że nawet rzucona tu bez żadnego zamiaru liczba 2467 nie była pozbawiona nieświadomej determinacji". 3. Od czasu tego pierwszego wyjaśnienia pozornie dowolnie obranej liczby powtórzyłem wielokrotnie to samo doświadczenie z tymże samym skutkiem, lecz prze-ważna część przypadków jest tak poufnej natury, że ich przytoczyć nie mogę. Ale właśnie dlatego nie omieszkam przytoczyć tu bardzo interesującej analizy tego rodzaju, której koledze drowi Alfredowi Adlerowi (Wiedeń) dostarczył jeden z jego „zupełnie zdrowych" znajomych *. Ów znajomy pisze: „Wczoraj wieczór wziąłem się do Psychopatologie des Alltags i byłbym z miejsca przeczytał tę książkę, gdyby mi w tym nie przeszkodził szczególny wypadek. Mianowicie, gdy przeczytałem, że każda liczba, którą pozornie dowolnie przytaczamy, ma określone znaczenie, postanowiłem zrobić doświadczenie w tym kierunku. Przyszło mi na myśl 1734. A teraz następowały po sobie kolejne pomysły: 1734:17 = = 102; 102:17 = 6. Potem rozłożyłem tę liczbę na 17 i 34. Liczę 34 lata. Uważam, jak to zresztą Panu raz zdaje się powiedziałem, że 34 rok jest ostatnim rokiem mej młodości, i dlatego też tak źle się czułem podczas ostatnich urodzin. Z końcem 17 roku życia zaczął się dla mnie bardzo piękny i interesujący okres rozwoju. Roz-kładałem swe życie na 17-letnie okresy. Lecz cóż oznacza to dzielenie? Do liczby 102 przychodzi mi na myśl, że numer 102 biblioteki powszechnej Recklama nosi dramat Kotzebuego Menscherihass und Reue («Nienawiść i skrucha»). Mój obecny nastrój psychiczny to nienawiść i skrucha. Numer biblioteki powszechnej (a znam na pamięć mnóstwo tych numerów) to Miillnera Schuld («Wina»). Dręczę się ustawicznie myślą, że z własnej winy nie stałem się tym, do czego kwalifikowały mnie moje zdolności. Dalej przychodzi mi na myśl, że numer 34 nosi opowiadanie tegoż samego Miillnera pt. Der Kaliber. Rozkładam ten wyraz na K a-1 i b e r; dalej pomyślałem, że zawiera on wyrazy «Ali» i «Kali». To przypomina mi, że raz z moim sześcioletnim synkiem Alim układaliśmy „Psycho-Neur. Wochenschrift" 1905, 28. 306 307 rymy. Kazałem mu doszukiwać rymu do Ali. Jemu nie nasunął się żaden, a gdy go ode mnie zażądał, powiedziałem doń «Ali reinigt den Mund mit hypermangan-sauerem Kali» («Ali czyści usta za pomocą kalium hyper-manganicum»). Uśmieliśmy się bardzo, a Ali był bardzo miły. W ostatnich dniach skonstatowałem z przykrością, że to «Ka-lieber-Ali» (że nie jest on miły, przy czym wiedeńskie «ka» zamiast kein - żaden). Potem zapytałem siebie: «A cóż to jest nr 17 w katalogu biblioteki?» Nie mogłem sobie jednak tego przypomnieć. Ale z całą pewnością wiedziałem to poprzednio, muszę więc przyjąć, że chciałem tę liczbę zapomnieć. Wszelkie przypominanie sobie było daremne. Chciałem dalej czytać, lecz czytałem tylko mechanicznie, nie rozumiejąc przy tym ani słowa, bo dręczyła mnie ta 17Jka. Zgasiłem światło i szukałem ponownie. W końcu przyszło mi na myśl, że nr 17 to jest jakaś sztuka Szekspira. Ale która? Nasuwa mi się: «Hero i Leander». Widoczne idiotyczne usiłowanie mej świadomości zbicia mnie z tropu. Wreszcie wstaję i szukam katalogu biblioteki. Nr 17 to Makbet. Ku swemu zdumieniu konstatuję, że nic nie wiem o tej sztuce, mimo że zajmuje mnie ona nie mniej niż inne dramaty Szekspira. Nasuwa mi się tylko: «mordercy», «lady Makbet», «czarownice», «pięjkne jest szpetne», tudzież że swego czasu uważałem Makbeta Szekspira za bardzo piękną rzecz. Niewątpliwie więc chciałem zapomnieć o tej sztuce. Wpada mi jeszcze na myśl, że 17 i 34 podzielone przez 17 daje l i 2. Nr l i 2 to Faust Goethego. Odnajdywałem dawniej dużo z Fausta w sobie". Należy ubolewać, że lekarz w swej dyskrecji nie zapoznał nas ze znaczeniem tego ciągu myśli. Adler dodaje, że temu panu nie udała się synteza wywodów. I wobec tego nie byłyby one warte, by je tu zakomunikować, gdyby się dalej nie pojawiły skojarzenia, które dostar- czyły nam klucza do zrozumienia liczby 1734 tudzież całego ciągu myślowego. „Dzisiaj rano doznałem, co prawda, czegoś, co bardzo przemawia za słusznością poglądów Freuda. Moja żona, którą, wstając, obudziłem, zapytała mnie, czego chciałem od katalogu biblioteki. Opowiedziałem jej całą rzecz., Ona uważała, że wszystko to jest rabulistyką, ale bardzo interesujące i zgodziła się tylko co do Makbeta, przeciwko któremu ja się tak opierałem. Dalej rzekła, że nic jej nie przychodzi na myśl, gdy sobie pomyśli jakąś liczbę. Na to ja proponuję próbę. Wymienia liczbę 117. Odpowiadam z miejsca: «17 odnosi się do tego, co ci opowiadałem, ponadto powiedziałem ci wczoraj: jest to olbrzymia dysproporcja, jeżeli żona liczy 82 lata, a mąż 35. Od kilku dni nabieram żonę, twierdząc, że jest matroną 82-letnią. 82 + 35 = 117»". A więc ten mąż, który nie umiał określić własnej liczby, znalazł od razu rozwiązanie liczby podanej mu rzekomo dowolnie przez żonę. W rzeczywistości żona pojęła doskonale, z jakiego kompleksu pochodzi liczba jej męża, i wybrała swą liczbę z tegoż samego kompleksu, który na pewno był im wspólny, bowiem dotyczył on stosunku wieku ich dwojga. Wobec tego łatwo nam będzie zrozumieć, co wyraża liczba, która nasunęła się mężowi. Wyraża ona, jak to zaznacza Adler, stłumione życzenie męża, które wypowiedziane wprost opiewałoby: „Dla mężczyzny 34-letniego, jak ja, stosowną jest tylko kobieta 17-letnia". Jako dowód, że nie należy zbyt lekceważąco odnosić się do tego rodzaju „zabawek", przytoczę, co niedawno słyszałem od drą Adlera, że w rok po opublikowaniu tej analizy pan ten rozwiódł się z żoną 2. * W odniesieniu do wyjaśnienia Makbeta (nr 17 katalogu biblioteki) poinformował mnie Adler, że człowiek, o którym mowa, 309 308 4. W podobny sposób wyjaśnia Adler natręctwo liczb. Także wybór tzw. ulubionych liczb pozostaje w związku z życiem danej osoby i zasługuje na zainteresowanie psychologiczne. Pewien pan, który szczególnie upodobał sobie liczby 17 i 19, podał po krótkim namyśle, że mając 17 lat wstąpił na uniwersytet i osiągnął dzięki temu upragnioną wolność studencką i że w 19 roku życia odbył pierwszą wielką podróż, wkrótce potem dokonał pierwszego naukowego odkrycia. Jednak zamiłowanie do tych dwóch liczb ustaliło się dopiero w 10 lat później, gdy te liczby nabrały znaczenia w jego życiu miłosnym. — Ba, nawet w liczbach, których się pozornie dowolnie używa w pewnym związku, można przez analizę odnaleźć nieoczekiwany sens. I tak np. pewnego dnia uderzyło jednego z moich pacjentów, że w zniecierpliwieniu bardzo chętnie posługiwał się zwrotem: „Już ci to mówiłem 17 do 36 razy", po czym zastanawiał się, czy i to było umotywowane. Przyszło mu przy tym na myśl, że urodził się w 27 dniu miesiąca, zaś jego brat 26, tudzież iż ma powody użalać się, że los tyle mu zabrał z dóbr doczesnych na korzyść jego młodszego brata. Otóż ilustrował on stronniczość losu, odejmując od daty swych urodzin dziesiątkę, którą dodawał potem do daty urodzin brata. „Jestem starszy, a jednak tak pokrzywdzony". 5. Zatrzymam się nieco dłużej przy analizie przypadków z liczbami, gdyż nie znam żadnych innych pojedynczych obserwacji, 'które by trafniej dowodziły istnienia bardzo złożonych procesów myślowych, o jakich świadomość nic nie wie, a ponadto żadnych lepszych przy- w 17 roku życia wstąpił do anarchistycznego stowarzyszenia stawiającego sobie za cel zamordowanie króla. Dlatego treść Makbeta uległa zapomnieniu. W tamtych czasach wynalazł on szyfr, w którym litery zostały zastąpione cyframi. kładów analiz, przy których nie wchodziłaby w rachubę w jakiś sposób sugestia lekarza. Przedstawię zatem analizę przypadku jednego ze swoich pacjentów (za jego zgodą), o którym powiem tylko, że był najmłodszym dzieckiem w wielodzietnej rodzinie i że we wczesnej młodości utracił uwielbianego ojca. W pogodnym nastroju wypowiedział liczbę 426 718 i postawił sobie pytanie: „Co przychodzi mi przy tym na myśl? Na początku dowcip: «Kiedy katar się leczy, to trwa on 42 dni, natomiast bez tego 6 tygodni». To odpowiada pierwszym cyfrom liczby 42 = 6 X 7". W przerwie, jaka nastąpiła po tym pierwszym ustaleniu, zwróciłem jego uwagę, że wybrana przezeń liczba sześciocyfrowa zawiera wszystkie pierwsze liczby z wyjątkiem 3 i 5. W tym momencie zaczął natychmiast kontynuować wyjaśnienie. „Jest nas siedmioro rodzeństwa, ja jestem najmłodszy, 3 odpowiada w kolejności siostrze A., 5 — bratu L., którzy byli moimi wrogami. Jako dziecko starałem się każdego wieczoru modlić do Boga, żeby pozbawił życia tych dwoje utrapieńców. Zdaje się, że tutaj ja sam spełniłem to życzenie: 3 i 5, zły brat i znienawidzona siostra, zostali przeze mnie pominięci". „Jeżeli liczba oznacza szereg pana rodzeństwa, to co oznacza 18 na końcu? Było was przecież tylko 7". „Często myślałem, że jeżeli ojciec będzie żył dłużej, to nie pozostanę najmłodszym dzieckiem. Gdyby jedno jeszcze urodziło się, to byłoby nas 8, a ja miałbym za sobą jedno młodsze dziecko, wobec którego grałbym rolę starszego". W ten sposób została wyjaśniona liczba, ale pozostał jeszcze do wyjaśnienia związek między pierwszą częścią tłumaczenia a pozostałymi. Wynikał on w prosty sposób z uwarunkowania końcowych cyfr: gdyby ojciec żył jeszcze dłużej! 42 = 6 X 7 oznaczało kpienie z lekarzy, którzy nie mogli pomóc ojcu, wyrażało więc w tej formie życzenie dłuższego życia ojca. Cała liczba odpowia- 310 311 dała właściwie pragnieniu spełnienia obu infantylnych życzeń w odniesieniu do kręgu rodzinnego: złe rodzeństwo powinno umrzeć, a potem powinna się urodzić mała siostrzyczka, albo najkrócej wyrażając: byłoby lepiej, gdyby tych dwoje umarło, zamiast ukochanego ojca!3 6. Mały przykład z mojej korespondencji. Dyrektor urzędu telegraficznego w L. pisze, że jego osiemnastoi-półroczny syn pragnący studiować medycynę zajmuje się już teraz psychopatologią życia codziennego i stara się przekonać swoich rodziców o słuszności moich ustaleń. Prezentuję jedną z jego prób, bez wypowiadania się na temat związanej z tym dyskusji. „Mój syn rozmawia z moją żoną o tzw. przypadku i wyjaśnia jej, że nie mogłaby wymienić żadnej piosenki, żadnej liczby, która by jej rzeczywiście «przypadkowo» przyszła do głowy. Rozwinęła się następująca rozmowa. Syn: «Wymień mi jakąkolwiek liczbę». Matka: «79». Syn: «Co ci przy tym przychodzi na myśl?» Matka: «Myślę o pięknym kapeluszu, jaki wczoraj oglądałam*. Syn: «A więc mamy: 158:2 = 79. Kapelusz wydał ci się za drogi i zapewne pomyślałaś: Gdyby kosztował o połowę mniej, kupiłabym go!»". Wywodom syna można postawić zarzut, że kobiety niezbyt sprawnie liczą i że matka z pewnością nie zdawała sobie sprawy, że 79 to połowa 158. Jego teoria zakłada zatem zupełnie nieprawdopodobny fakt, że nieświadomość sprawniej liczy niż normalna świadomość. „Wcale nie — otrzymałem w odpowiedzi — załóżmy, że matka nie wykonała tego rachunku 158:2 = 79, ale zupełnie dobrze mogła widzieć to równanie przy jakiejś okazji; mogła w marzeniu sennym być zajęta kape- * Dla uproszczenia pominąłem pewne myśli narzucające się pacjentowi, dobrze tutaj pasujące. luszem i przypomnieć sobie, jaka byłaby jego cena, gdyby kosztował tylko połowę". 7. Inny przykład dotyczący analizy liczb zaczerpnąłem od Jonesa 4. Mężczyźnie, w gronie znajomych, narzuciła się liczba 986; otrzymał polecenie, by 'spróbował powiązać to z czymś, co mu przychodzi na myśl. „Osoba badana Skojarzyła to z dawno zapomnianym dowcipem. Przed sześciu laty, w niezwykle upalnym dniu, jakaś gazeta zamieściła notatkę, że termometr wskazywał 986° Fahrenheita, co oczywiście było groteskową przesadą, gdyż rzeczywiście temperatura wynosiła 98,6°! Siedzieliśmy w czasie tej rozmowy przed silnym ogniem w kominku, od którego badany odwrócił się i zauważył, prawdopodobnie słusznie, że tak silne ciepło wywołało jego przypomnienie. Nie dałem się jednak tak łatwo zadowolić, pragnąłem bowiem dowiedzieć się, dlaczego właśnie to wspomnienie tak mocno utrwaliło się w jego pamięci. Powiedział, że tak bardzo śmiał się z dowcipu i że za każdym razem, gdy go sobie przypomni, bawi go to na nowo. Ponieważ nie wydawało mi się, by ten dowcip był aż tak dobry, moje oczekiwanie, że kryje się za tym jakiś głębszy sens, nasiliło się. Jego kolejną myślą było, że wyobrażenie ciepła zawsze miało dla niego .duże znaczenie. Ciepło jest czymś najważniejszym na świecie, jest źródłem życia itd. Takie bujanie w marzeniach skądinąd cynicznego młodego człowieka musiało brzmieć zastanawiające; poprosiłem go więc, by kojarzył dalej. Kolejno przyszedł mu na myśl komin fabryczny, który widywał z okna swej sypialni. Wieczorem patrzył często na dym i ogień wydobywające się z niego i myślał przy tym o godnym pożałowania marnotrawieniu energii. Ciepło, ogień, źródła wszelkiego ży- 4 E. Jones, op. cit. s. 476. 313 312 cia, marnowanie energii płynącej z wysoko położonej pustej rury — nietrudno było wywnioskować z tych skojarzeń, że wyobrażenie ciepła i ognia były u niego wyraźnie związane z wyobrażeniem miłości, jak to jest zwykle w myśleniu symbolicznym i że silny kompleks masturbacji był motywem wystąpienia owej liczby. Nie pozostało mu nic innego, jak potwierdzić moje przypuszczenie". Komuś, kogo bliżej interesuje sposób, w jaki materiał liczb jest opracowywany w nieświadomym myśleniu, zwracam uwagę na artykuł C. G. Junga Ein Beitrag żur Kenntnis des Zahlentraumes („Przyczynek do wiedzy o marzeniu sennym z liczbami") 5 i na inny, autorstwa E. J. Jonesa Unconscious manipulations of num-bers6 („Nieświadome manipulowanie liczbami"). Dwie rzeczy uderzają mnie szczególnie w moich własnych analizach tego rodzaju: po pierwsze, wprost somnambuliczna pewność, z jaką dążę do nie znanego mi celu i zatapiam się w liczeniu, aż nagle znajduję się przy poszukiwanej liczbie, oraz szybkość, z jaką się potem odbywa cała praca; po wtóre zaś ta okoliczność, że moje nieświadome myślenie tak łatwo dysponuje liczbami, podczas gdy ja właściwie słabo rachuję i mam ogromne trudności, by świadomie zapamiętać liczby lat, numery domów itp. W tym nieświadomym operowaniu cyframi dopatruję się zresztą skłonności do zabobonu, której pochodzenie przez długi czas nie było mi znane 7. , Nie może nas zaskakiwać to, że nie tylko liczby, ale ( * „Zentralblatt fur Psychoanalyse" I, 1911. : e Ibid., II, 1912, 5. 7 Rudolf Schneider z Monachium wysunął interesujący zarzut przeciw sile dowodowej takich analiz narzucających się liczb (Zu Freuds analityscher Untersuchung des Zahleneinfalles. również narzucające się słowa innego rodzaju okazują się, przy badaniu analitycznym, w pełni zdeterminowane. 8. Piękny przykład genezy natręctwa pewnego słowa znajdujemy u Junga (Diagnostische Assoziationsstudien IV, s. 215). „Pewna dama opowiadała mi, że od kilku dni ustawicznie ma na ustach wyraz Taganrog, nie mając przy tym pojęcia, skąd się to bierze. Zapytałem tę pa- „Zeitschrift fiir Psychoanalyse" 1920, 1). Posługiwał się pewnymi liczbami, np. tymi, które pierwsze wpadły mu w oczy w jakiejś książce historycznej, albo przedkładał komuś innemu wybrane przez siebie liczby i badał, czy i dla tych narzuconych liczb da się ustalić pozornie zdeterminowane wiążące się z nimi pomysły. I tak było rzeczywiście w jednym przykładzie, odnoszącym się zresztą do niego samego, który podaje; narzucające się pomysły okazały się tak samo bogate i sensownie zdeterminowane jak w naszych analizach spontanicznie pojawiających się liczb, chociaż przecież liczba w badaniu Schneidera nie potrzebowała innego zdeterminowania, gdyż była dana z zewnątrz. W drugim badaniu, z osobą obcą, postawił sobie zbyt łatwe zadanie, gdyż podał jej liczbę „2", której zdeterminowanie przez jakikolwiek materiał musi wystąpić u każdej osoby. Schneider ze swoich doświadczeń wyciągnął dwa wnioski: po pierwsze, w odniesieniu do liczb psychika ma takie same możliwości skojarzeniowe jak w odniesieniu do pojęć, po drugie, pojawienie się zdeterminowanych pomysłów, kojarzących się ze spontanicznie narzucającymi się liczbami, nie dowodzi o pochodzeniu tych liczb od ustalonych w „analizie" myśli. Pierwszy wniosek jest niewątpliwie słuszny. Z daną liczbą można równie dobrze kojarzyć coś odpowiedniego jak z jakimś wypowiedzianym słowem, a nawet łatwiej, gdyż powiązania nielicznych znaków liczbowych są szczególnie liczne. Jest się po prostu w sytuacji tzw. eksperymentu skojarzeniowego, który studiowało się w różnych kierunkach w szkole Bleulera i Junga. W tej sytuacji narzucający się element (reakcja) jest zdeterminowany przez podane słowo (bodziec słowny). Ale reakcja nań może być różna i badania Junga wykazały, że dalsze rozróżnienia nie są „przypad- 315 314 nią o silniejsze przeżycia i stłumione życzenia z najświeższej przeszłości. Po pewnym ociąganiu się opowiedziała mi, że bardzo pragnęłaby mieć einen Morgenrock (szlafroczek), ale mąż nie interesuje się jej życzeniem. Morgen-rock — Tag-an-rock; wyraźne jest tu pokrewieństwo w sensie i dźwięku (Morgen, Tag). Rosyjski wyraz «Taganrog» pochodzi stąd, że właśnie w tym czasie poznała ona jakąś osobę z Taganrogu". 9. Doktorowi E. Hitschmannowi zawdzięczam rozwiązanie innego przypadku: w określonej miejscowości pewien werset narzuca się kilka razy, bez ujawnienia się przyczyn i powiązań tego faktu. „Opowiadanie drą praw E.: Jechałem przed sześciu laty z Biaritz do San Sebastian. Linia kolejowa prowadziła przez rzekę Bidassoa, tworzącą tutaj granicę mię- kowe", lecz w ich zdeterminowaniu uczestniczą nieświadome „kompleksy", jeśli tylko słowo-bodziec poruszyło je. Drugi wnio sek Schneidera idzie za daleko. Z faktu, że przy danych licz bach (lub słowach) pojawiają się odpowiednie pomysły, nie wy nika nic w odniesieniu do genezy spontanicznie pojawiających się liczb (lub słów), czego już przed poznaniem tego faktu nie brałoby się pod uwagę. Te narzucające się dane (słowa lub licz by) mogłyby być nie zdeterminowane lub zdeterminowane przez myśli, jakie ukazuje analiza, czy przez inne myśli nie ujawnio ne w czasie analizy, wprowadzającej nas w błąd. Konieczne jest tylko uwolnienie się od wrażenia, że problem jest inny w odnie sieniu do liczb niż w odniesieniu do narzucających się słów. Nie było moim zamiarem przy pisaniu tej książki krytyczne bada nie tego problemu, a tym samym usprawiedliwienie stosowania techniki psychoanalitycznej w tym względzie. W praktyce ana litycznej wychodzi się z założenia, że druga z wymienionych możliwości jest słuszna i daje się stosować w większości przy padków! Badania jednego z psychologów eksperymentalnych (Poppelreuter) pouczyły nas, że prawdopodobieństwo jej trafno ści jest o wiele większe. Por. w tym względzie zasługujące na uwagę dowody Bleulera w jego książce Das autistisch-undiscipli- nierte Denken usw., 1919, rozdz. 9 „Von den Wahrscheinlichkei- ten der psychologischen Erkenntnis". TS>-\ -*>;•.• ;•!•»*••• dzy Francją a Hiszpanią. Z mostu roztacza się piękny widok z jednej strony na wielką dolinę i Pireneje, z drugiej — daleko na morze. Był piękny, jasny letni dzień, wszystko było pełne słońca i światła. Odbywałem wakacyjną podróż, cieszyłem się, że będę w Hiszpanii — nagle narzucił mi się werset: «Ale wolna jest już dusza, płynie w morzu światła». Przypominam sobie, że myślałem wówczas o tym, skąd znam ten werset, i nie mogłem sobie przypomnieć; sądząc po rytmie, słowa powinny pochodzić z jakiegoś poematu, który jednak całkowicie wypadł mi z pamięci. Później, ponieważ werset przychodził mi ponownie na myśl, wypytywałem o to wielu ludzi, ale nie dowiedziałem się niczego. W zeszłym roku, wracając z wycieczki do Hiszpanii, jechałem tą samą linią kolejową. Była zupełnie ciemna noc i padał deszcz. Patrzyłem w okno, by zobaczyć, czy dojeżdżamy do stacji granicznej, i zauważyłem, że jesteśmy właśnie na moście nad Bidassoa. Natychmiast przypomniał mi się wymieniony wyżej werset i nadal nie mogłem sobie przypomnieć, skąd on pochodzi. Wiele miesięcy później w domu wpadły 'mi w ręce wiersze Uhlanda. Otworzyłem książkę i spojrzenie moje padło na wiersz «Ale wolna już jest dusza, płynie w morzu światła», będący zakończeniem poematu Der Waller («Pielgrzym»). Czytałem poemat i niejasno przypomniałem sobie, że kiedyś przed wielu laty zapoznałem się z nim. Akcja toczyła się w Hiszpanii i to wydało mi się jedynym związkiem cytowanego wiersza z opisanym przeze mnie miejscem na trasie kolejowej. Odkrycie to zadowoliło mnie tylko częściowo i kartkowałem książkę dalej. Wiersz «Ale wolna już jest...» był na końcu stronicy. Przy kartkowaniu znalazłem zaraz na następnej stronie wiersz «Most na rzece Bidassoa». Zauważę jeszcze, że treść tego ostatniego wydała mi się jeszcze bar- 316 317 dziej obca niż poprzedniego i że jego początek brzmi tak: «Na moście nad rzeką Bidassoa stoi siwowłosy święty i błogosławi — z prawej góry hiszpańskie, z lewej ziemię francuśką»". B. Ten wgląd w zdeterminowanie pozornie dowolnie wybranych imion i liczb może przyczynić się do wyjaśnienia innego zagadnienia. Jak wiadomo, wiele osób sprzeciwia się przyjęciu ogólnego determinizmu psychicznego, powołując się przy tym na szczególne poczucie, które ma przekonywać o istnieniu wolnej woli. To poczucie wewnętrzne istnieje i nie może go zwalczyć nawet wiara w determinizm; musi ono, jak każde normalne uczucie, być czymś uzasadnione. Według mnie przejawia się ono jednak nie przy wielkich i ważnych postanowieniach naszej woli; raczej miewamy wtedy zazwyczaj poczucie przymusu psychicznego i chętnie powołujemy się na nie. Natomiast przy błahych, obojętnych postanowieniach zapewniamy gorliwie, że moglibyśmy równie dobrze postąpić inaczej i że postąpiliśmy tak na skutek działania wolnej woli. Otóż z naszych analiz nie wynika, by należało zaprzeczać słuszności twierdzenia o tym wewnętrznym poczuciu wolnej woli. Eo skoro ustanowimy różnicę między umotywowaniem w świadomości a nieświadomą motywacją, to owo uczucie będzie tylko wyrazem tego, że świadoma motywacja nie rozciąga się na wszystkie nasze postanowienia wykonawcze. Minima non curat praetor. Lecz to, o co nie dba jedna strona, zaopatruje w motywy druga, to jest nieświadome, tak że jednak nasze życie psychiczne jest bez żadnego "wyjątku zdeterminowane 8. 8 Te poglądy o ścisłym zdeterminowaniu czynności psychicznych stały się już bardzo owocne dla psychologii, a może i dla prawa. Bleuler i Jung wytłumaczyli w tym sensie reakcje C. Jakkolwiek wszystko wskazuje na to, że nasza świadomość nie może wiedzieć o umotywowaniu omówionych tu czynności pomyłkowych, to jednak byłoby pożądane znaleźć psychologiczny dowód jego istnienia; ba, z powodów, których dostarcza nam bliższa znajomość nieświadomego, jest nawet prawdopodobne, że tego rodzaju dowody dadzą się gdzieś odnaleźć. I rzeczywiście, istnieją w dwu dziedzinach zjawiska, które zdradzają, że osobnikowi istotnie znane są te nieświadome i dlatego przesunięte motywy. a. Jest uderzającą i powszechnie znaną cechą zachowania się paranoików, że przypisują oni największe znaczenie drobnym, przez nas niemal zupełnie nie dostrzeganym, szczegółom w zachowaniu się innych ludzi, że te szczegóły interpretują, tudzież że biorą je za podstawę daleko idących wniosków. I tak np. paranoik, którego ostatnio widziałem, przypuszczał, że całe otoczenie jest z sobą w porozumieniu, na tej podstawie, że przy jego odjeździe obecni na dworcu ludzie robili pewien ruch jedną ręką. Innego natomiast szczególnie interesował sposób, w jaki ludzie chodzą po ulicy, wywijają laskami itd.9 Otóż w odniesieniu do zjawisk psychicznych u innych ludzi paranoik nie uznaje kategorii przypadkowości, w tzw. eksperymencie skojarzeniowym, w którym osoba badana odpowiada na podany jej wyraz pierwszym wyrazem, jaki się jej nasunął, przy czym mierzy się czas, po jakim to nastąpiło. Jung Wykazał w Diagnostische Assoziationsstudien, jak czuły barometr dla stanów psychicznych posiadamy w tym tak tłumaczonym doświadczeniu. Dwaj uczniowie profesora prawa karnego w Pradze, H. Grossa, Wertheimer i Klein, wyprowadzili z tych doświadczeń technikę rozpoznawczą w sprawach karnych, której badaniem zajmują się obecnie psychologowie i prawnicy. 9 Wychodząc z innych punktów widzenia zaliczono to pojmowanie nieznacznych i przypadkowych przejawów u innych osób do „urojeń ksobnych". 319 318 a więc tego, że jest coś, co nie wymaga umotywowania, którą to kategorię człowiek normalny stosuje do własnych działań i pomyłek. Według pierwszego wszystko, co zauważy on u ludzi, jest doniosłe i ma sens. Jak on do tego dochodzi? Podobnie jak w wielu innych przypadkach, przenosi on prawdopodobnie do psychiki innych to, co istnieje w jego własnej. W paranoi do świadomości przenika bardzo wiele z tego, czego istnienie w nieświadomości u osób normalnych i neurotyków wykazujemy dopiero przez psychoanalizę 10. Paranoik ma więc tutaj pod pewnym względem słuszność, bo zna coś, czego nie spostrzega normalny człowiek, a więc widzi jaśniej aniżeli normalny, lecz przeniesienie tak rozpoznanego stanu rzeczy na innych pozbawia jego poznanie wartości. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, jakoby poszczególne interpretacje tych chorych były w rzeczywistości uzasadnione. Lecz ta częściowa słuszność, którą przyznaliśmy paranoikowi w jego pojmowaniu czynności przypadkowych, ułatwi nam psychologiczne zrozumienie przekonania, z jakim paranoik te rzeczy sobie tłumaczy. Bo jest w tym coś prawdziwego; a wszak i dla naszych błędnych sądów, których przecież nie możemy nazwać chorobliwymi, z tego samego źródła czerpiemy poczucie przekonania, z jakim je wypowiadamy. To poczucie jest uzasadnione w odniesieniu do pewnej części błędnego toku myślowego albo też do źródła, z którego on pochodzi; rozszerzamy je potem na resztę związku. b. Inną wskazówkę, że jednak posiadamy nieświado- 10 Dające się uświadomić fantazje histeryków o seksualnym okrutnym znęcaniu się nieraz aż do najdrobniejszych szczegółów zgadzają się z oskarżeniami prześladowczymi paranoików. Acz nie w pełni zrozumiałe, jest to jednak godne uwagi, że tę samą treść spotykamy w rzeczywistości w praktykach ludzi perwersyjnych, przedsiębranych dla zaspokajania chuci. mą, acz przesuniętą znajomość'motywacji naszych czynności pomyłkowych i przypadkowych, znajdujemy w zjawiskach zabobonu. Wyłuszczę tu swój pogląd roztrząsając mały epizodzik, który był dla mnie punktem wyjścia tych oto rozważań. Po powrocie z ferii moja myśl kieruje się na chorych, którymi mam się zająć w nowo rozpoczynającym się roku. Udaję się najpierw do pewnej staruszki, u której, jak to już wcześniej wspomniałem, wykonuję od lat dwa razy dziennie te same czynności lekarskie. Z powodu tej jednostajności bardzo często ujawniały się nieświadome myśli, gdy byłem w drodze do niej lub też byłem przy niej zajęty. Liczy ona ponad 90 lat; jest przeto naturalne, że z początkiem każdego roku nasuwa się pytanie, jak długo jeszcze będzie żyła. W dniu, o którym opowiadam, było mi pilno, biorę przeto dorożkę, która ma mnie tam zawieźć. Każdy woźnica ze znajdującego się przed moim domem stanowiska zna dobrze adres tej staruszki, bo każdy z nich odwoził mnie tam już często. Dzisiaj zdarza się jednak, że dorożka zatrzymuje się nie przed jej domem, lecz przed tym samym numerem w pobliskiej, istotnie podobnej, równoległej Ulicy. Spostrzegam pomyłkę i robię z niej zarzut dorożkarzowi, który się usprawiedliwia. Czyż ma to coś znaczyć, iż zawieziono mnie przed dom, w którym nie odnajduję staruszki? Dla mnie nie oznacza to nic, ale gdybym był zabobonny, to dopatrzyłbym się w tym wydarzeniu oznaki, skinienia losu, że ten rok będzie ostatni dla mej staruszki. Bardzo wiele przepowiedni, które nam przekazała historia, nie polegało na lepszej symbolice. Ja uważam to wydarzenie za przypadek pozbawiony głębszego sensu. Zupełnie inaczej miałaby się rzecz, gdybym tę drogę przebył pieszo i potem w zamyśleniu, „w roztargnieniu", przybył przed dom w sąsiedniej ulicy, zamiast przed 320 321 12 Psychopatologia... właściwy. Tego nie uważałbym za przypadek, tylko za działanie z nieświadomym zamiarem, wymagające wytłumaczenia, i musiałbym tę pomyłkę prawdopodobnie tak zinterpretować, że spodziewam się już wkrótce nie zastać owej staruszki. Różnię się przeto od zabobonnego w następujący sposób: Nie wierzę, by wydarzenie, które nastąpiło bez współudziału mojej psychiki, mogło mnie pouczyć o czymś ukrytym, a odnoszącym się do przyszłego ukształtowania się rzeczywistości; wierzę natomiast, że nie zamierzony przejaw mej własnej czynności psychicznej odsłania mi wprawdzie coś ukrytego, co jednak należy tylko do mojej psychiki; wierzę w zewnętrzny (realny) przypadek, ale nie w wewnętrzną (psychiczną) przypadkowość. Przeciwnie człowiek zabobonny: nie wie on nic o umotywowaniu swoich czynności pomyłkowych i przypadkowych oraz wierzy, że istnieje przypadkowość psychiczna; jest natomiast skłonny do przypisania przypadkowi zewnętrznemu znaczenia, które się przejawia w rzeczywistych zdarzeniach, tudzież do dopatrywania się w przypadku wyrazu czegoś, co jest ukryte na zewnątrz jego osoby. Między mną a człowiekiem zabobonnym są dwie różnice: po pierwsze, zabobonny rzutuje na zewnątrz motywację, której ja doszukuję się wewnątrz; po wtóre, przypadek tłumaczy on jako zajście, podczas gdy ja sprowadzam go do myśli. Ukryte u niego odpowiada nieświadomemu u mnie, wspólne nam jest to, że nie chcemy poprzestać na określeniu go jako przypadku, lecz usiłujemy go tłumaczyć n. 11 Nawiązuję tutaj do pięknego przykładu, na którym N. Ossi-pow (Psychoanalyse und Aberglauben. „Internationale Zeit-schrift fur Psychoanalyse" VIII, 1922) rozpatruje różnice między ujęciem zabobonnym, psychoanalitycznym i mistycznym. Ożenił się on w małym rosyjskim mieście prowincjonalnym Przypuszczam zatem, że ta świadoma nieznajomość i nieświadoma znajomość umotywowania przypadkowości psychicznej jest jednym ze źródeł zabobonu. Dlatego właśnie, że człowiek zabobonny nic nie wie o motywach swoich własnych czynności przypadkowych, podczas gdy fakt tej motywacji domaga się odeń uznania, jest on zmuszony doszukiwać się jej, przez przesunięcie, w świecie zewnętrznym. A jeżeli taki związek zachodzi, to z pewnością nie ogranicza się on tylko do tego poszczególnego przypadku. Jestem istotnie zdania, że znaczna część mitologicznego światopoglądu, sięgającego aż do najnowszych religii, nie jest niczym innym, jak psychologią rzutowaną na świat zewnętrzny. Niejasne poznanie (żeby tak rzec: śród-psychiczne postrzeganie) psychicznych czynników i stosunków 12 nieświadomego odzwierciedla się — trudno i bezpośrednio potem pojechał ze swą młodą żoną do Moskwy. Na pewnej stacji, dwie godziny przed przyjazdem do stolicy, poczuł pragnienie wyjścia na dworzec, by rzucić okiem na miasto. Pociąg, według jego oczekiwań, miał dostatecznie długo stać, ale kiedy po kilku minutach wrócił, okazało się, że pociąg z jego młodą żoną odjechał. Gdy jego stara opiekunka domowa dowiedziała się o tym wypadku, powiedziała potrząsając głową: „Z tego małżeństwa nie będzie nic dobrego". Ossipow śmiał się wtedy z tej przepowiedni. Ale gdy pięć miesięcy później był już rozwiedziony, nie mógł inaczej zrozumieć swego opuszczenia pociągu niż jako nieświadomego protestu przeciw zawarciu małżeństwa. Miasto, w którym zdarzyło się mu to działanie pomyłkowe, miało dla niego w późniejszych latach duże znaczenie, gdyż żyła w nim osoba, z którą los związał go bardzo ściśle. Osoba ta, a nawet fakt jej istnienia, były mu wówczas całkowicie nie znane. Mistyczne wyjaśnienie jego zachowania brzmiałoby tak, że w tym mieście opuścił pociąg i żonę dlatego, iż dała o sobie znać przyszłość, która jemu i tej osobie była zgotowana. 18 Które, -naturalnie, nie ma charakteru rzeczywistego pozna nia. n.Vt '•• •'. -f? f1' '.. .:...'. ') 325 324 formacje nawet ludzi wysoko stojących pod względem intelektualnym i które powinny być przedmiotem dalszych badań. Możemy się spodziewać, że część tych obserwacji da się wyjaśnić przez nasz zapoczątkowany już wgląd w świat nieświadomy, tak że nie wyłoni się konieczność doszczętnego zburzenia naszych dzisiejszych poglądów 14. A gdyby udało się dowieść jeszcze innych zjawisk, np. spirytystycznych, to dokonalibyśmy wtedy wymaganych wskutek tych nowych doświadczeń modyfikacji naszych „praw", przy czym jednak nie zatracilibyśmy orientacji w związku wszechrzeczy. W ramach tych wywodów nie mogę na powyższe pytanie odpowiedzieć inaczej jak tylko podmiotowo, tj. w myśl swoich osobistych doświadczeń. Muszę, niestety, wyznać, że należę do tych niegodnych, wobec których duchy wstrzymują się od działania i nadzmysło-wość pierzcha, tak że nigdy nie byłem w sytuacji przeżycia czegoś, co mogłoby mnie skłonić do wiary w cuda. Jak wszyscy ludzie miewałem i ja przeczucia i doznawałem nieszczęść, lecz nie zbiegały się one z sobą, tak że przeczucia nie miewały następstw, a nieszczęście spadało na mnie nie zapowiedziawszy się wcześniej. W czasie, gdy jako młody człowiek żyłem samotnie w obcym mieście, słyszałem bardzo często, jak drogi mi głos, którego nie mogłem zapomnieć, wołał mnie po imieniu; notowałem sobie wówczas chwile, w których miewałem te złudy i zapytywałem pełen troski rodzinę, co też w owej chwili zaszło. Odpowiedź brzmiała: nic szczególnego. Natomiast najspokojniej i bez wszelkiego przeczucia tonąłem w pracy nad moimi chorymi w chwili, gdy mojemu 14 E. Hitschmann Żur Kritik des Hellsehens. „Wiener Klini-sche Rundschau" 1910, 6 oraz Ein Dichter und sein Vatęr. Bei-trag żur Psychologie religioser Bekehrung und telepatischer Phanomene. „Imago" IV, 1915/1916. 326 dziecku groziła śmierć z powodu krwotoku wewnętrznego. A i żadne z przeczuć, o których mi opowiadali moi pacjenci, nie było, moim zdaniem, przekonujące. Wiara w prorocze marzenia senne ma wielu zwolenników, bo opiera się na tym, że niejedno w przyszłości istotnie tak się układa, jak je ukształtowało życzenie w marzeniu sennym 15. Temu jednak nie ma się co dziwić; wszak można także wykazać i znaczną rozbieżność między życzeniem wyrażonym w marzeniu sennym a jego spełnieniem, którą to różnicę śniący, dzięki swej wierze, chętnie przeoczają. Piękny przykład marzenia sennego, które słusznie można nazwać proroczym, pewnego razu poddała mej analizie inteligentna i prawdomówna pacjentka. Opowiadała, że śniło się jej raz, jakoby spotkała swego dawnego przyjaciela i lekarza domowego przed pewnym sklepem na pewnej ulicy, a gdy nazajutrz poszła do śródmieścia, spotkała go rzeczywiście w miejscu wskazanym przez marzenie senne. Zaznaczam, że to dziwne zrządzenie nie nabrało znaczenia przez jakieś późniejsze wydarzenie, tak że nie można go było uzasadnić późniejszymi faktami. Staranne badanie pozwoliło stwierdzić, że nie było dowodu na to, jakoby ta pani przypomniała sobie to marzenie senne z samego ranka, a więc jeszcze przed przechadzką i spotkaniem. Nie mogła ona nic zarzucić takiemu przedstawieniu rzeczy, które to wydarzenie pozbawiło wszelkich pozorów cudu i czyniło zeń tylko ciekawe zagadnienie psychologiczne. Pewnego ranka szła ową ulicą, spotkała przed sklepem swego dawnego lekarza domowego i na jego widok nasunęło się jej przeświadczenie, że śniło się jej ostatniej nocy to spotkanie, nawet w tym samym miejscu. Analiza mogła potem z wielkim prawdopodobieństwem wykazać, w jaki sposób na- 15 Por. S. Freud Traum und Telepathie. „Imago" VIII, 1922. 327 była ona to przeświadczenie, któremu na podstawie ogólnych poglądów nie można odmówić pewnej wiarygodności. Spotkanie w określonym miejscu po poprzednim oczekiwaniu to zupełnie jak schadzka. Stary lekarz domowy obudził w niej wspomnienie dawnych czasów, w których schadzki z trzecią osobą, zaprzyjaźnioną także z lekarzem, miały dla niej duże znaczenie. Od tego czasu pozostawała w kontakcie z tym panem i na próżno oczekiwała go w dniu, który poprzedziło marzenie senne. Gdybym zachodzące tu stosunki mógł obszerniej omówić, to wykazałbym z łatwością, że to powstałe na widok przyjaciela z dawnych lat złudzenie snu proroczego równa się mniej więcej następującym słowom: „Ach, doktorze, przypomina mi pan teraz minione czasy, w których nigdy nie musiałam na próżno czekać na N., gdy umówiliśmy się na spotkanie". Co się tyczy tzw. dziwnego zbiegu okoliczności, że spotykamy osobę, o której właśnie myśleliśmy, to obserwowałem na sobie samym prosty i łatwy do wytłumaczenia przypadek, który prawdopodobnie da się dobrze uogólnić. W parę dni po nadaniu mi tytułu profesora, z którym w monarchicznych państwach wiąże się duży autorytet, powstała w moich myślach nagle, podczas przechadzki po śródmieściu, fantazja zemsty skierowana przeciw pewnemu małżeństwu. Przed paru miesiącami zostałem wezwany do ich córeczki, u której wytworzył się bezpośrednio po marzeniu sennym ciekawy objaw natręctwa. Traktowałem ten przypadek, którego geneza zdawała mi się jasna, z wielkim zainteresowaniem; rodzice nie zgodzili się jednak na zaproponowane przeze mnie leczenie i dali mi do zrozumienia, że mają zamiar zwrócić się do pewnej zagranicznej powagi, która leczy hipnozą. Otóż roiłem, jakoby po zupełnym nie-udaniu się tej próby rodzice wśród zapewnień, że mają już teraz pełne zaufanie do mnie, prosili mnie, bym roz- począł leczenie. Ale ja odpowiedziałem: „Tak, teraz, gdy ja także jestem profesorem, macie już do mnie zaufanie. Wszak tytuł niczego nie zmienił w moich zdolnościach, skoro nie odpowiadałem wam jako docent, to możecie się obyć beze mnie także teraz, gdy jestem profesorem". W tym miejscu przerwało moją fantazję głośne: „Moje uszanowanie panu profesorowi", a gdy podniosłem wzrok, ujrzałem przechodzących obok mnie właśnie tych samych rodziców, na których co tylko zemściłem się przez odrzucenie ich propozycji. Lecz wskutek najbliższej refleksji wydarzenie to przestało być dziwne. Szedłem prostą, szeroką, niemal zupełnie wyludnioną ulicą naprzeciw owej pary i rzuciwszy przelotne spojrzenie ujrzałem ich i poznałem już z oddalenia jakichś dwudziestu kroków. Lecz podobnie jak przy ujemnych omamach, nie dopuściłem tego spostrzeżenia do swej świadomości z motywów, jakie się później ujawniły w owej fantazji, która pozornie powstała samorzutnie. O innym „zdemaskowaniu pozornego przeczucia" informuję za Otto Rankiem 16: „Przed jakimś czasem ja sam przeżyłem szczególną odmianę takiego niezwykłego spotkania, spotkania z kimś, o kim właśnie się myślało. Bezpośrednio przed Bożym Narodzeniem idę do Banku Austriacko-Węgierskiego, aby uzyskać przez wymianę dziesięć nowych srebrnych koron na ewentualny prezent. Zatopiony w pełnych ambicji marzeniach, nawiązujących do dysproporcji między moją skromną gotówką a masą pieniędzy nagromadzonych w budynku banku, skręcam w wąską uliczkę Bankcwą, przy której stoi ten budynek. Przed bramą widzę samochód i wielu ludzi wchodzących i wychodzących. Myślę sobie, czy urzędnicy będą mieli czas właśnie dla tych kilku moich koron; ale za- 10 „Zentralblatt fur Tsychoanalyse" II, 5. 328 329 łatwię to szybko, położę banknot i powiem: «Proszę mi dać złoto! — natychmiast zauważyłem swój błąd — chciałem prosić o s r e b r o» — i otrząsam się z ma-. rżeń. Jestem już tylko kilka kroków od wejścia i widzę młodego mężczyznę idącego naprzeciw mnie, który wydaje mi się znajomy, choć nie jestem jeszcze tego pewien z uwagi na swoją krótkowzroczność. Kiedy znalazł się bliżej, poznaję w nim kolegę szkolnego swego b r a-t a, nazwiskiem G o l d (złoto), po którego bracie, znanym pisarzu, oczekiwałem na początku swej kariery pisarskiej daleko idącego poparcia. Nie było go jednak, a tym samym nie było materialnych efektów, którymi zajmowała się moja fantazja, gdy szedłem do banku. Musiałem więc, zatopiony w marzeniach, nieświadomie , apercepować zbliżanie się pana Golda, co zaprezentowało się mojej świadomości, śniącej o materialnym powodzeniu, w postaci zażądanego przy okienku złota zamiast małowarteściowego srebra. Paradoksalny fakt, że moje nieświadome potrafi spostrzec przedmiot, który dla mego oka staje się dopiero później rozpoznawalny, z drugiej strony wyjaśnia się częściowo gotowością kompleksu (Bleuler) nastawionego na materialne sprawy, który bez mojej wiedzy kierował moje kroki od samego początku do tego budynku, gdzie ma miejsce wymiana pieniędzy papierowych i złota". Do kategorii „dziwnego" i „tajemniczego" należy jeszcze owo osobliwe uczucie, polegające na tym, że w pewnych chwilach i sytuacjach miewamy dziwne wrażenie, jakobyśmy już raz tego samego doznali, znajdowali się już w tej samej sytuacji, przy czym nie udaje się nam przypomnieć sobie tego wcześniejszego przeżycia, które się niby odzywa w ten sposób. Nazywając to, co się w takich chwilach w nas budzi, odczuciem, używam tylko utartego zwrotu; chodzi tu raczej o sąd, a mianowicie — o sąd rozpoznawczy; lecz te przypadki mają zupełnie osobliwy charakter, a ponadto jest godne uwagi, że nigdy nie przypominamy sobie owego rzekomego przeżycia. Nie wiem, czy serio posługiwano się tym zjawiskiem, zwanym deja vu, dla dowiedzenia, jakoby osobnik już przedtem istniał psychicznie; niezaprzeczenie jednak psychologowie darzyli je zainteresowaniem i usiłowali rozwiązać tę zagadkę drogą najrozmaitszych spekulacji. Lecz żaden z istniejących sposobów tłumaczenia nie wydaje mi się słuszny, bo nie rozpatrują one nic innego, jak tylko okoliczności towarzyszące, tudzież warunki sprzyjające temu zjawisku. Psychologowie jeszcze do dzisiaj nie biorą pod uwagę procesów psychicznych, które jedynie, według moich obserwacji, mogą wyjaśnić owo deja vu, a mianowicie nieświadomych fantazji. Sądzę, że niesłusznie nazywa się złudzeniem to odczucie, jakobyśmy już raz coś przeżyli, gdyż w takich chwilach zostaje rzeczywiście poruszone coś, co już raz przeżyliśmy; tyle tylko, że to przeżycie nie może zostać przywołane do świadomości w drodze przypomnienia, bo nie było ono nigdy świadome. Krótko mówiąc, poczucie deja vu odpowiada przypomnieniu nieświadomej fantazji. Podobnie jak fantazje świadome, które każdy zna z własnego doświadczenia, istnieją i nieświadome, czyli marzenia dzienne. Wiem, że ten przedmiot zasługiwałby na jak najbardziej szczegółowe potraktowanie, poprzestanę tu jednak na przytoczeniu analizy tylko jednego przypadku deja vu, który odznacza się szczególnym nasileniem i trwałością tego poczucia. Pewna, obecnie 37-letnia, dama utrzymuje, że przypomina sobie jak najwyraźniej, iż mając lat dwanaście i pół odwiedziła po raz pierwszy swe koleżanki na wsi; wchodząc do ogrodu miała natychmiast poczucie, jakoby tu już raz była; to poczucie powtórzyło się, gdy weszła do mieszkania, tak że, jej zdaniem, wiedziała, który pokój będzie następny, jaki jest z niego widok itd. Na pod- 330 331 stawie wywiadów z rodzicami wykluczono najzupełniej, jakoby źródłem tego poczucia mogła być jej wcześniejsza bytność w tym domu i ogrodzie, np, w dzieciństwie. Pani ta nie szukała psychologicznego wytłumaczenia tego zjawiska, lecz dopatrywała się w doznaniu tego poczucia przepowiedni co do znaczenia owych koleżanek dla jej późniejszego życia uczuciowego. Jednakże rozważając okoliczności, w jakich u niej ,to zjawisko wystąpiło, dochodzimy do innego poglądu. Gdy udała się na ową wizytę, wiedziała, że te dziewczęta mają jedynego, ciężko chorego brata. Zobaczyła go też podczas swych odwiedzin, stwierdziła że bardzo źle wygląda i pomyślała, że wkrótce on umrze. Zaś parę miesięcy wcześniej jej własny, również jedyny brat, zapadł na dyfteryt; podczas jego choroby przebywała przez całe tygodnie z dala od domu rodzicielskiego, u swych krewnych. Sądzi, że jej brat brał udział w tej wycieczce na wieś, i przypuszcza nawet, że była to jego pierwsza większa wycieczka po chorobie; lecz co do tych szczegółów pamięć jej jest dziwnie niepewna, podczas gdy inne, a zwłaszcza suknię z owego dnia, ma bardzo wyraźnie przed oczyma. Na podstawie tych oznak biegły w analizie wywnioskuje z łatwością, że u tej dziewczyny grało podówczas dużą rolę oczekiwanie, że jej brat umrze i że albo nie było ono nigdy świadome, albo też zostało energicznie stłumione, gdy choroba przyjęła szczęśliwy obrót. W przeciwnym bowiem razie musiałaby mieć na sobie inną suknię, żałobną. Otóż u swych przyjaciółek znalazła ona analogiczną sytuację — jedynego brata w niebezpieczeństwie życia, na drodze ku śmierci, która też wkrótce nastąpiła. Powinna była sobie świadomie przypomnieć, że przed kilku miesiącami sama przeżyła taką samą sytuacji gdy jednak temu przypomnieniu stanęło na drodze stłumienie, przeniosła poczucie przypomnienia na miejscowość, ogród i dom, i popadła w fausse reconnaissance, że już to wszystko raz dokładnie widziała. Z faktu stłumienia możemy wnosić, że jej ówczesne oczekiwanie śmierci brata było zbliżone do fantazji zawierającej w sobie życzenie; pozostałaby bowiem w tym przypadku jedynym dzieckiem. W swej późniejszej nerwicy cierpiała w bardzo dotkliwy sposób z powodu obawy utraty rodziców, pod którą analiza wykryła, jak zazwyczaj, nieświadome życzenie tej właśnie treści. Swoje własne przelotne przeżycia deja vu zdołałem również wyprowadzić z konstelacji uczuciowej w danej chwili. Byłaby więc to ponowna okazja do wskrzeszenia owej (nieświadomej i nie znanej) fantazji, która wtedy to a wtedy powstała we mnie jako życzenie poprawienia sytuacji. To tłumaczenie zjawiska deja vu zwróciło dotychczas uwagę tylko jednego badacza. Dr S. Ferenczi pisze mi w tej kwestii: „Przekonałem się zarówno na sobie, jak i na innych, że to niezrozumiałe poczucie należy sprowadzić do nieświadomych fantazji, które przypominają się nam nieświadomie w jakiejś aktualnej sytuacji. U jednego z moich pacjentów działo się to pozornie inaczej, w rzeczywistości jednak tak samo. Poczucie to powracało u niego bardzo często, pochodziło jednak regularnie od zapomnianego (stłumionego) marzenia sennego z poprzedniej nocy. Zdaje się więc, że deja vu może pochodzić nie tylko od marzeń na jawie, lecz także i od marzeń sennych". Później dowiedziałem się, że Grasset już w 1904 r. wyjaśnił zjawisko bardzo zbliżone do omawianego przeze mnie. W 1913 r. opisałem w małym artykule17 inne zjawisko bardzo bliskie deja vu. Chodzi o deja raconte — złudzenie, że już się o czymś mówiło, co jest szczególnie 17 Uber jausse reconnaissance („deja raconte") wdhrend der psychoanalytischer Arbeit. „Internationale Zeitschrift fiir Psy- choanalyse" I, 1913. . 332 333 interesujące, gdy występuje w czasie postępowania psychoanalitycznego. Pacjent twierdzi wówczas, z wszelkimi oznakami podmiotowej pewności, że opowiadał już dawno o określonym wspomnieniu. Lekarz wie na pewno, że tak nie było, i potrafi z reguły przekonać pacjenta o jego błędzie. Wyjaśnienie tej interesującej czynności pomyłkowej jest takie, że pacjent miał zamiar przekazać daną informację, ale poniechał jego realizacji i teraz przypomnienie owego zamiaru zajmuje miejsce jego wykonania. Podobny stan rzeczy, prawdopodobnie również podobny mechanizm, ukazują tzw. rzekome czynności pomyłkowe, jak je określił Ferenczi18. Sądzi się, że zapomniało się, zarzuciło, zgubiło coś — jakiś przedmiot — i przekonuje się, że nic takiego nie nastąpiło, że wszystko jest w porządku. Na przykład pacjentka wraca do pokoju lekarza z uzasadnieniem, że zapomniała zabrać parasolkę, którą pozostawiła, gdy tymczasem lekarz zwraca jej uwagę, że tę parasolkę trzyma w ręce. Istnieje więc impuls do takiej czynności pomyłkowej i wystarcza on, by zastąpić jego wykonanie. Rzekomą czynność pomyłkową można porównać, przy zaznaczonej różnicy, z rzeczywistą czynnością pomyłkową. Jest ona tylko, żeby tak powiedzieć, tańsza. E. Gdy niedawno przytoczyłem jednemu z" filozoficznie wyszkolonych kolegów kilka przykładów analizy przypadków zapominania nazw, pospieszył on z odpowiedzią. „To bardzo pięknie, ale u mnie zapominanie imion odbywa się inaczej". Tak lekko nie wolno traktować tej rzeczy; nie sądzę, żeby mój kolega myślał kiedykolwiek wcześniej o analizie zapominania nazw; nie był też w stanie powiedzieć, jak inaczej się to u niego odbywa. Ale ta jego uwaga poruszyła zagadnienie, które 18 „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" III, 1915. wielu zechce wysunąć na plan pierwszy. Czy powyższe rozwiązanie czynności pomyłkowych i przypadkowych jest ważne ogólnie, czy też tylko w szczególnych przypadkach? A w tym ostatnim razie: pod jakimi warunkami można to rozwiązanie stosować w celu wyjaśnienia przypadków powstałych w inny sposób? Lecz tu zawodzą mnie moje doświadczenia. Przestrzegam tylko, że nie należy uważać wykazanego tu związku za rzadki, bo ilekroć czyniłem próby zarówno na sobie samym jak i na swoich pacjentach, to mogłem, podobnie jak w podanych tu przypadkach, dowieść go z całą pewnością albo też miałem wszelkie powody, by się go domyślać. Nie można się dziwić, że nie zawsze udaje się nam odnaleźć utajony sens czynności symptomatycznej, bowiem wchodzi tu jeszcze w grę, jako decydujący czynnik, wielkość oporów wewnętrznych, które się przeciwstawiają rozwiązaniu. Nie jesteśmy też w stanie wytłumaczyć u siebie czy u pacjentów każdego pojedynczego marzenia sennego; dla dowiedzenia, że teoria ma ogólne zastosowanie, wystarcza, jeżeli choćby tylko częściowo wnikniemy w ukryty związek. Marzenie senne, które okazuje się oporne dla interpretacji w następnym dniu, można często w tydzień lub miesiąc później wytłumaczyć, jeżeli w tym czasie nastąpiła jakaś rzeczywista zmiana, która obniżyła wartość ścierających się z sobą tendencji psychicznych. To samo odnosi się do rozwiązania czynności pomyłkowych i symptomatycznych; przykład pomyłki w czytaniu „Im Fuss durch Europa" (s. 152) był dla mnie okazją do pokazania, jak objaw zrazu nie dający się rozwikłać można jednak zanalizować, gdy zmaleje rzeczywista wartość stłumionych myśli19. Jak długo zachodziła możliwość, że mój brat 19 Z tym wiążą się interesujące problemy natury ekonomicznej, pytania uwzględniające fakt, że procesy psychicz- 334 otrzyma przede mną tytuł, którego mu zazdrościłem, ta pomyłka opierała się kilkakrotnym usiłowaniom zanalizowania jej; gdy się okazało, że nie będzie miał pierwszeństwa przede mną, wówczas odnalazłem nagle drogę wiodącą do rozwiązania. Byłoby więc niesłuszne utrzymywać, że wszystkie te przypadki, które opierają się; analizie, powstały za pomocą innego mechanizmu psychicznego, niż wykazany wyżej; do wysunięcia takiego przypuszczenia trzeba by jeszcze innych, nie tylko negatywnych, dowodów. Prawdopodobnie również u osób zdrowych ogólnie rozpowszechniona gotowość tłumaczenia sobie w inny sposób pomyłek i czynności symptomatycznych nie ma żadnej mocy dowodowej; jest ona, co się samo przez się rozumie, przejawem tychże samych sił duchowych, które tę zagadkę stworzyły i które wobec tego starają się ją przechować i opierają się jej odsłonięciu. Z drugiej strony nie wolno nam przeoczyć, że te pomyłki i czynności symptomatyczne nie są samodzielnie tworzonym wyrazem stłumionych myśli i popędów. Oprócz nich i niezależnie od nich musi istnieć techniczna możność takiej zmiany innerwacji; posługuje się nią skwapliwie tendencja nieświadomego do zaznaczenia się w świadomości. Z jakich stosunków strukturalnych i funkcjonalnych korzysta ta nieświadoma tendencja ne zmierzają do zapewnienia przyjemności i uniknięcia przykrości. Jest problemem ekonomicznym, jak to jest możliwe, że nazwa zapomniana na skutek motywu o charakterze przykrym może zostać przypomniana na drodze skojarzeń o przeciwnym charakterze. Piękna praca Tauska (Entwertung des Verdrdn-gungsmotivs durch Rekompense. „Internationale Zeitschrift fiir Psychoanalyse" I, 1913) ukazuje na dobrych przykładach, jak można dojść do zapomnianej nazwy, jeżeli uda się ją włączyć w przyjemnie zabarwione skojarzenia, które mogą zrównoważyć spodziewaną przy odtwarzaniu nieprzyjemność. *,-j przy przejęzyczeniach, starały się wykazać szczegółowe badania filozofów i filologów. Odróżniając więc wśród warunków pomyłek i czynności symptomatycznych motyw nieświadomy od sprzyjających mu czynników fizjologicznych i psychofizycznych, moglibyśmy jeszcze ponadto postawić pytanie, czy istnieją w granicach zdrowia jeszcze inne czynniki, które, podobne jak nieświadomy motyw i zamiast niego, byłyby w stanie na podstawie wymienionych stosunków powodować pomyłki i czynności symptomatyczne. Nie jest moim zadaniem udzielić odpowiedzi na to pytanie. Nie jest ponadto moim zamiarem przesadzanie w uwy puklaniu różnic między psychoanalitycznym i powszech nie utrzymującym się ujęciem czynności pomyłkowych, różnic, które są i tak dostatecznie duże. Chciałbym ra czej wskazać na przypadki, w których różnice te tracą wiele ze swej ostrości. Przy najprostszych i nie rzucają cych się w oczy przykładach przejęzyczenia i pomyłek w pisaniu, w których jedynie słowa są stopione lub sło wa i litery opuszczone, zbędne są skomplikowane tłu maczenia. Z punktu widzenia psychoanalizy należy stwierdzić, że w tych przypadkach występuje jakieś za burzenie intencji wykonawczej, ale nie można wykazać, skąd bierze się to zaburzenie i jaki kryje się w nim za miar. Daje znać ono jedynie o swoim istnieniu. W tych przypadkach upatruje się nigdy przez nas nie kwestio nowane sprzyjające okoliczności dla czynności pomyłko wej — w postaci różnych stosunków wartości dźwięków czy też działanie bliskich skojarzeń psychologicznych. Nie jest jednak wygórowany wymóg naukowy, by ta kie prymitywne przypadki przejęzyczeń czy pomyłek w pisaniu oceniać na podstawie znacznie bardziej wy raźnych, których badanie doprowadzi do niewątpliwych wniosków dotyczących przyczyn czynności pomyłko wych. . ...., f -,, , jj„ 336 337 F. Poprzestawaliśmy dotychczas na wykazaniu, że pomyłki czynnościowe mają utajone motywy, do których poznania utorowaliśmy sobie drogę za pomocą psychoanalizy. Nie uwzględniliśmy dotąd niemal zupełnie ani ogólnych, ani też szczególnych właściwości czynników psychicznych, których wyrazem są te pomyłki; w każdym razie nie usiłowaliśmy jeszcze określić bliżej tych czynności ani też zbadać praw, jakim one podlegają. Lecz i teraz nie dążymy do gruntownego wyczerpania tego przedmiotu, gdyż już pierwsze kroki pouczają nas, że w tę dziedzinę można lepiej wniknąć inną drogą 20. Można zadać sobie tutaj kilka pytań, na których przytoczeniu i określeniu ich zakresu poprzestanę: 1. Jaką treść posiadają i skąd pochodzą myśli i pobudzenia, które wyrażają się za pomocą czynności pomyłkowych i przypadkowych? 2. Jakie warunki zniewalają myśl lub popęd albo umożliwiają im, by się wyrażały przez czynności pomyłkowe? 3. Czy da się wykazać stały i jednoznaczny związek pomiędzy rodzajem pomyłki a jakością tego, co ona wyraża? Dostarczę najpierw materiału do odpowiedzi na ostatnie pytanie. Przy roztrząsaniu przykładów przejęzyczenia uważaliśmy za konieczne wyjść poza treść zamierzonej wypowiedzi i poza nią dopatrywać się przyczyny zakłócenia. W wielu przypadkach była ta przyczyna blisko i znajdowała się w świadomości mówiącego. W pozornie najprostszych i najprzejrzystszych przykładach przyczyną zakłócenia było inne podobnie brzmiące ujęcie tej samej myśli, wypowiedzenie jej, przy czym nie 20 W naszej pracy, pisanej w konwencji popularnej, pragniemy jedynie przez nagromadzenie faktów utorować drogę konieczności przyjęcia istnienia nieświadomych, a jednak czynnych procesów psychicznych i pomijamy wszelkie teoretyczne rozważania na temat natury nieświadomego. 338 można było podać, dlaczego jedno ujęcie się przejawiło, a drugie musiało ustąpić (kontaminacje wg Meringera i Mayera). W drugiej grupie przypadków porażka jednego ujęcia była umotywowana względami, które nie okazały się jednak dość silne do zupełnego powstrzymania go („zum Vorschwein gekommen"). I to stłumione ujęcie było zupełnie świadome. Dopiero o trzeciej grupie można bez żadnych zastrzeżeń twierdzić, że tu zakłócająca myśl bywa różna od zamierzonej i zachodzą tu, jak się zdaje, bardzo istotne różnice. Zakłócająca myśl albo łączy się z zakłóconą przez skojarzenia (zakłócenie przez sprzeciw wewnętrzny), albo też jest ona z istoty swej obca tamtej i tylko obce zewnętrzne skojarzenia łączą właśnie to zakłócone słowo z zakłócającą myślą, która często bywa nieświadoma. W przykładach z moich psychoanaliz, które tu przytoczyłem, wypowiedź znajduje się w całości pod wpływem myśli, które się równocześnie odezwały, lecz zupełnie nieświadomych, i które albo same zdradzają się przez zakłócenie (Klapperschlange — Kleopatra), albo też wywierają wpływ pośredni, dając poszczególnym częściom świadomie zamierzonej wypowiedzi możność wzajemnego przeszkadzania sobie (Ase natmen — Hasen-auerstrasse; pod Hasenauerstrasse ukrywają się wspomnienia pewnej Francuzki). Wstrzymane lub nieświadome myśli, które powodują zakłócenie wypowiedzi, bywają najrozmaitszego pochodzenia; rozpatrywanie ich pod tym kątem nie doprowadzi nas do żadnego uogólnienia. Porównawcze badanie przytoczonych tu pomyłek w czytaniu i pisaniu prowadzi do tych samych rezultatów. Niektóre przypadki, zdaje się, podobnie jak przejęzyczenia, zawdzięczają swoje powstanie nie umotywowanemu zagęszczeniu (np. der Apfe). Jednak bardzo chcielibyśmy wiedzieć, czy nie potrzeba szczególnych 339 warunków, aby nastąpiło takie zagęszczenie, które j w przeróbce marzenia sennego jest zupełnie prawidło-j we, lecz w naszym myśleniu na jawie jest wadliwe; nie-i stety, przykłady same nie pouczają nas o tym. Jestem i daleki od tego, by podawać w wątpliwość to, że istnieją s takie szczególne warunki, a nie tylko np. zmniejszenie < uwagi dowolnej; wiem bowiem skądinąd, że właśnie i automatyczne czynności odznaczają się poprawnością i i niezawodnością. Zaznaczyłbym raczej, że, jak się to a często dzieje w biologii, te normalne albo do normalnych zbliżone stosunki są przedmiotem mniej sprzyjającym badaniom aniżeli patologiczne. To, co przy wyjaśnieniu tych najlżejszych zaburzeń pozostaje niejasne, zostanie, według mego oczekiwania, wyjaśnione przez wytłumaczenie zaburzeń cięższych. Także i przy pomyłkach w czytaniu oraz pisaniu nie brak przykładów, w których występują dalsze i bardziej złożone motywy. „Im Fass durch Europa" — jest zakłóceniem, które się tłumaczy wpływem dalekiej i z istoty swej obcej myśli, pochodzącej ze stłumionej zazdrości i ambicji, która to myśl posługuje się słowem Bejorde-rung jako „zwrotnicą" dla nawiązania do obojętnego i niewinnego tematu, będącego właśnie przedmiotem lektury. W przypadku „Burkhardt" taką „zwrotnicą" jest samo to nazwisko. Nie można zaprzeczyć, że zakłócenia mowy powstają łatwiej i nie wymagają takiego nakładu sił zakłócających jak zaburzenia innych funkcji psychicznych. Na innym natomiast gruncie znajdujemy się badając zapominanie w sensie właściwym, tj. zapomnienie ubiegłych przeżyć (zapominanie imjon własnych i wyrazów obcych — zob. rozdz. I i II — można -by jako „wypadnięcie", a zapominanie zamiarów jako „poniechanie" oddzielić od zapominania w ściślejszym znaczeniu). Podstawowe warunki normalnego zapominania nie są zna- ne 21. Należy też pamiętać o tym, że nie wszystko jest zapominane, co za takie uchodzi. Nasze wyjaśnienie odnosi się tylko do tych przypadków, w których zapomnienie nas zadziwia, ponieważ wykracza ono przeciwko regule, według której rzeczy nieważne bywają zapominane, podczas gdy ważne przechowują się w naszej pamięci. Analiza przykładów zapominania, które wymagają szczególniejszego" wyjaśnienia, w każdym przypadku wykazuje jako motyw zapomnienia niechęć przypomnienia sobie czegoś, co może obudzić przykre uczu- 21 O mechanizmie właściwego zapominania mogę powiedzieć, co następuje. Materiał przypomnienia podlega na ogół dwom wpływom: zagęszczeniu i zniekształceniu. To ostatnie jest dzie łem tendencji dominujących w psychice i zwraca się przede wszystkim przeciw śladom pamięciowym, które dzięki połączo nemu z nimi afektowi są wysoce nieobojętne i oporniej zacho wują się wobec zagęszczenia. Natomiast ślady pamięciowe, któ re stały się obojętne, ulegają zagęszczeniu bez żadnego z ich strony oporu; ponadto można zauważyć, że często i tendencje zniekształcające, nie znalazłszy zaspokojenia tam, gdzie zrazu zamierzały, poprzestają na tym obojętnym materiale. Ponieważ te procesy zagęszczenia i zniekształcenia rozciągają się na dłu gie okresy, podczas których wszystkie świeże przeżycia przeista czają treść pamięciową, przeto sądzimy, że to czas właściwie czyni wspomnienia nasze niewyraźnymi i niepewnymi. Lecz o bezpośrednim wpływie czasu na zapomnienie prawdopodobnie nie może być mowy. Na stłumionych śladach pamięciowych mo żemy stwierdzić, że nie uległy one żadnej zmianie, mimo bardzo długiego czasu, który upłynął. Kategoria czasu dla nieświado mego w o«óle nie istnieje. Najważniejszą i najbardziej zastana wiającą wvaściwością fiksacji psychicznej jest to, że wszystkie wrażenia są przechowywane w zupełnie ten sam sposób, jak by ły odebrane, a ponadto że przechowują się wszystkie ich posta cie, jakie miały one w toku swego rozwoju; jest to stosunek te go rodzaju, że brak dlań porównania z jakiejkolwiek innej dzie dziny. W myśl tej teorii można by więc odtworzyć w przypom nieniu każdy dawniejszy stan jakiejś treści pamięciowej nawet wtedy, kiedy jej pierwiastki w miejsce swych pierwotnych związków weszły w inne, nowsze. -,., .,,..-.- 341 340 cia. Dochodzimy do przypuszczenia, że ten motyw ma w ogóle tendencję do przejawiania się w naszym życiu psychicznym, lecz że inne, przeciwdziałające mu, siły powodują, iż nie występuje on regularnie. Rozmiar i znaczenie tej niechęci przypominania sobie wrażeń przykrych wydają się warte na j staranniejszego badania psychologicznego; ściśle z tym związany jest nie rozstrzygnięty jeszcze problem szczególnych warunków, które w pojedynczych przypadkach umożliwiają to zapominanie, do którego na ogół dążymy. Przy zapominaniu zamiarów na pierwszy plan wysuwa się inne zagadnienie; konflikt, który w tłumieniu rzeczy przykrych dla przypomnienia jest przez nas tylko domniemany, staje się tutaj uchwytny i w toku analizy odnośnych przykładów rozpoznajemy regularnie przeciwwolę, która sprzeciwia się zamiarowi, nie niwecząc go jednak. Podobnie jak w poprzednio omówionych czynnościach pomyłkowych rozpoznajemy i tutaj dwa typy procesu psychicznego: albo ta przeciwwola jest skierowana wprost przeciw zamiarowi (przy zamiarach mających pewną wagę), albo też jest ona z istoty swej zupełnie obca zamiarowi i łączy się z nim li tylko za pośrednictwem zewnętrznego kojarzenia (przy niemal obojętnych zamiarach). Ten sam konflikt zachodzi przy działaniach pomyłkowych. Impuls, który ujawnia się jako zakłócenie czynności, jest często impulsem sprzecznym z zamiarem, lecz jeszcze częściej zupełnie obcym, który tylko korzysta ze sposobności, by się przy wykonaniu czynności ujawnić przez jej zakłócenie. Przypadki, w których zakłócenie następuje wskutek wewnętrznego sprzeciwu, są donioślejsze i odnoszą się do ważniejszych czynności. Ten konflikt wewnętrzny staje się coraz mniej widoczny, gdy idzie o czynności przypadkowe i symptomatyczne. Te, przez świadomość lekceważone lub cał- kiem przeoczone, przejawy ruchowe są wyrazem różnych tendencji nieświadomych lub zahamowanych; w największej części przedstawiają one symbolicznie fantazje lub życzenia. W odniesienu do pierwszego pytania: jakiego pochodzenia są myśli i tendencje, które wyrażają się w czynnościach pomyłkowych, można powiedzieć, że w wielu przypadkach da się łatwo wykazać, iż zakłócające myśli pochodzą od stłumionych popędów naszego życia psychicznego. Egoistyczne, zawistne, wrogie uczucia i impulsy, które znajdują się pod presją wychowania moralnego, posługują się nierzadko u ludzi zdrowych pomyłkami, by dać jakiś wyraz swej niewątpliwie istniejącej, lecz nie uznanej przez wyższe władze psychiczne, potędze. Dopuszczenie do głosu tych czynności pomyłkowych i przypadkowych odpowiada w znacznej części tolerowaniu niemoralności. Wśród tych stłumionych popędów niemałą, rolę odgrywają rozmaite tendencje seksualne. Jest przypadkiem, że w moich przykładach wśród myśli wykrytych przez analizę występują one tak rzadko. Ponieważ przeważnie analizowałem przykłady z własnego życia psychicznego, więc już z góry wybierałem stronniczo i dbałem o wykluczenie spraw seksualnych. Innymi razy te zakłócające myśli przedstawiają się jako wysoce niewinne zarzuty i mało znaczące względy. A teraz staje przed nami drugie pytanie: jakie warunki muszą być spełnione, żeby myśl wyrażała się nie w pełnej, lecz niejako w pasożytniczej formie, mianowicie jako modyfikacja i zakłócenie innej myśli? Wnosząc z najjaskrawszych przykładów pomyłek, należałoby się dopatrywać tego warunku w tym, o ile jakaś myśl nadaje się do uświadomienia jej sobie, a tym samym czy ma ona słabsze lub silniejsze znamiona stłumienia. Lecz przy rozpatrywaniu wielu przypadków znamiona te okazują się coraz bardziej mgliste. Chęć jak najszyb- 343 342 szego załatwienia czegoś, co jakoby zabiera nam czas, refleksja, że dana myśl nie należy właściwie do zamierzonej rzeczy, odgrywają jako motywy, jak się wydaje, taką samą rolę w stłumieniu jakiejś myśli, która potem nie może się inaczej wyrazić jak tylko przez zakłócenie innej, jak moralne potępienie niesfornej tendencji uczuciowej lub też związanie ze zgoła nieświadomym tokiem myślowym. W ten sposób nie da się uzyskać wglądu w ogólną naturę uwarunkowania czynności pomyłkowych i przypadkowych. Z tych badań wyłania się tylko jeden ważny fakt, że im niewinniejszy jest motyw pomyłki, im mniej zdrożna jest myśl, której wyrazem jest pomyłka, a zatem im bardziej się ona do uświadomienia nadaje, tym łatwiejsze będzie wyjaśnienie pomyłki, gdy zwrócimy na nią naszą uwagę; najlżejsze przypadki przejęzyczenia spostrzegamy natychmiast i sami je poprawiamy. Natomiast tam, gdzie zachodzi umotywowanie przez głęboko stłumione tendencje, tam do rozwiązania problemu potrzebna jest staranna analiza, która może napotkać trudności, a nawet się nie udać. Jest więc uzasadnione, że rezultat naszych badań pojmujemy tylko jako wskazówkę, iż zadowalające wyjaśnienie psychologicznych warunków czynności pomyłkowych i przypadkowych można uzyskać w inny sposób i z innej .strony. Niech więc pobłażliwy czytelnik widzi w naszych rozwiązaniach jedynie fragmenty sztucznie wyjęte z szerszego zakresu. G. Niech więc przynajmniej kilka słów wskaże kierunek, w którym można dopatrzyć się tego szerszego zakresu. Mechanizm czynności pomyłkowych i przypadkowych, który poznaliśmy dzięki analizie, wykazuje w najistotniejszych punktach zgodność z mechanizmem marzenia sennego, który przedstawiłem w rozdziale „Traumarbeit" swego dzieła Die Traumdeutung. Tu, po- dobnie jak tam, znajdujemy zagęszczenia i twory kompromisowe (kontaminacje); w obu występuje ta sama sytuacja, mianowicie, że nieświadome myśli wyrażają się niezwykłą drogą, tj. za pomocą zewnętrznych skojarzeń, jako modyfikacja innych myśli. Chaotyczność, bezsensowność i błędy treści marzenia sennego, wskutek których nie uchodzi ono za produkt czynności psychicznej, wytwarzają się w ten sam sposób jak zwyczajne pomyłki naszego życia codziennego, tylko, co prawda, przy dowolniejszym posługiwaniu się środkami. W obydwu przypadkach pozory wadliwej funkcji tłumaczą się osobliwym ścieraniem się dwóch lub wielu poprawnych czynności psychicznych. Z tej analogii należy wyciągnąć ważny wniosek, że tej dziwnej pracy, która najjaskrawiej uwydatnia się w treści marzenia, nie należy sprowadzać do sennego stanu psychiki, skoro w czynnościach pomyłkowych mamy tak liczne jej dowody także na jawie. Ta sama analogia nie pozwala nam dopatrywać się warunków tych procesów psychicznych, które wydają się nam nienormalne i obce, ani w głębokim rozszczepieniu czynności psychicznej, ani też w chorobliwym stanie funkcjiss. Tę dziwną pracę psychiczną, która wytwarza zarówno pomyłki, jak i marzenia senne, będziemy mogli należycie zrozumieć, gdy dowiemy się, że w mechanizmie objawów psychoneurotycznych, a szczególnie w tworach psychicznych histerii i nerwicy natręctw, odnajdujemy wszystkie istotne cechy tej pracy. Do tego należałoby nawiązać w dalszych badaniach. Dla nas jest jednak szczególnie interesujące, by w świetle tej analogii rozpatrzyć jeszcze czynności pomyłkowe, czynności przypadkowe i symptomatyczne. Jeżeli potraktujemy je na 22 Por. Die Traumdeutung, s. 362. 344 345 równi z produktami psychonerwic, objawami neurotycznymi, to nabiorą sensu i zasadności te dwa często powtarzane twierdzenia, że granica między normą w zakresie nerwowym a nienormalnością jest płynna i że wszyscy jesteśmy nieco nerwowi. Poza obrębem obserwacji lekarskiej można skonstruować rozmaite typy ta-kiej zaledwie zaznaczonej nerwowości — jako poronne postaci nerwic. Należałyby tu przypadki o nielicznych objawach, występujących bądź to rzadko, bądź to niezbyt gwałtownie, a więc przypadki o niewielkiej liczbie . objawów, niedużym ich nasileniu i krótkim okresie trwania; tylko że wówczas nie rozpoznalibyśmy może t tego typu, który jako najczęstszy stanowi przejście od zdrowia do choroby. Zajmujący nas tutaj typ, którego , objawami chorobowymi są czynności pomyłkowe i symptomatyczne, odznacza się tym, że te objawy tyczą się mniej ważnych funkcji psychicznych, podczas gdy wszy-stko, co stanowi wyższą wartość psychiczną, jest wolne .; od wszelkiego zaburzenia. Odwrotnie natomiast w ciężkich przypadkach nerwicy; tu zaburzenia tyczą się najważniejszych funkcji indywidualnych i społecznych, tak że zakłócają odżywianie się i funkcje płciowe, pracę zawodową i pożycie towarzyskie; i to właśnie, a nie rozmaitość i gwałtowność objawów chorobowych, stanowi cechę znamienną tych ciężkich nerwic. Wspólną zaś cechą zarówno najlżejszych, jak i najcięższych przypadków chorobowych, którą mają także czynności pomyłkowe i przypadkowe, jest to, że możemy te zjawiska sprowadzić do niezupełnie stłumionych treści psychicznych, które nie dopuszczone do świadomości nie są jednak pozbawione wszelkiej możności ujawniania się. Marzenia senne "Wi W czasach, które możemy nazwać przednaukowymi, ludzie nie kłopotali się o wyjaśnienie marzenia sennego. Przypominając je sobie po obudzeniu, widzieli w nim łaskawy lub nienawistny przejaw działania sił wyższych, demonicznych i boskich. Wraz z rozkwitem przyrodniczego sposobu myślenia cała ta pełna wielu znaczeń mitologia zamieniła się w psychologię, i dziś tylko niewielu wykształconych ludzi powątpiewa w to, że marzenie senne jest wytworem własnej aktywności psychicznej śniącego. Wraz z odrzuceniem mitologicznej hipotezy zrodziła się potrzeba wyjaśnienia marzenia sennego. Warunki jego powstawania, jego stosunek do życia duchowego na jawie, jego zależność od podniet, które w czasie snu prą do tego, by zostać dostrzeżonymi, mnogość właściwości jego treści, które myśleniu na jawie wydają się nieprzyzwoite, rozbieżność wyobrażeń i towarzyszących im uczuć, wreszcie ulotność marzenia sennego, sposób, w jaki myśli na jawie odtrącają je jako coś obcego i zniekształcającego przypomnienie lub czyniącego je wręcz niemożliwym, wszystkie te problemy i wiele innych domagają się od wieków rozwiązania, jakiego dotychczas nie można było dać w sposób zadowalający. Na pierwszy plan zainteresowań wysuwa się pytanie o znaczenie marzenia sennego, i to w podwójnym sensie. Po pierwsze, pytamy o psychiczne znaczenie 349 śnienia, o stosunek marzenia sennego do innych procesów psychicznych i o jego ewentualną funkcję biologiczną, a, po drugie, pragniemy dowiedzieć się, czy marzenie senne można tłumaczyć, czy poszczególna jego treść ma sens, jaki zwykle znajdujemy w innych układach treści psychicznych. Spotykamy się z trzema różnymi ocenami marzenia sennego. Jedna z nich, w której równocześnie zachowały się echa dawnego jego przeceniania, znalazła swój odpowiednik u niektórych filozofów. Dopatrują się oni podstawy treści marzeń sennych w osobliwym stanie aktywności psychicznej, wynoszącej je na jakiś wyższy poziom. Przykładowo Schubert sądzi, że: „Marzenie senne jest uwolnieniem ducha spod władzy sił zewnętrznych, wyzwoleniem duszy z pęt zmysłowości". Inni my-' śliciele nie posuwają się tak daleko, ale utrzymują, że marzenia senne powstają głównie z pobudek duchowych i wyrażają siły duchowe, które w czasie dnia napotykają przeszkody w swobodnym rozwoju (fantazje senne — Scherner, Yolkelt). Liczni autorzy przypisują marzeniom sennym zdolność zwiększania osiągnięć, przynajmniej w pewnych dziedzinach (pamięć). Ostro przeciwstawia się temu ujęciu poważna liczba autorów lekarzy, którzy są zdania, że marzenie senne nie ma w ogóle wartości zjawiska psychicznego. Według nich marzenia senne mogą być wywołane tylko przez podniety zmysłowe i organiczne, a więc te, które działają na śpiącego z zewnątrz albo powstają przypadkowo w jego narządach wewnętrznych. Treść marzenia sennego nie ma więc „sensu" i znaczenia, podobnie jak następstwo tonów melodii, wywołanych ręką człowieka nie obeznanego z instrumentem. Marzenie senne określane jest jako „proces cielesny we wszystkich przypadkach zupełnie zbyteczny, a w wielu chorobliwy" (Binz). Wszelkie właściwości treści marzeń sennych dają się 350 wytłumaczyć jako wynik działania nie związanych z nimi podniet fizjologicznych, wywołanych czynnością pojedynczych narządów lub też grup komórek mózgu pogrążonego we śnie. Bez względu na ten sąd nauki i źródła marzeń sennych w opinii powszechnej utrzymuje się przekonanie, że marzenie senne ma jednak znaczenie i że tłumacząc jego często powikłaną i zagadkową treść można dowiedzieć się czegoś o przyszłości. Zwykle sposoby tłumaczenia polegają na tym, że treść przypomnianego marzenia sennego zastępuje się inną, bądź to część za część według stałego klucza, bądź też całą jego treść zastępuje się inną, tamtą uważając za symbol. Poważni ludzie pokpiwają sobie z tych usiłowań, bo przecież „sen mara..." II Ku swemu wielkiemu zdziwieniu odkryłem pewnego dnia, że ujęcie marzeń sennych nie przez lekarzy, a właśnie przez laików, oparte częściowo jeszcze na zabobonie, zbliża się ku prawdzie. Doszedłem, mianowicie, do nowego wyjaśnienia marzeń sennych dzięki zastosowaniu nowej metody badania psychologicznego, która oddała mi wielką przysługę przy rozwiązywaniu zagadnień fobii, natręctw myślowych, urojeń i podobnych zjawisk i która od tego czasu pod nazwą psychoanalizy przyjęta została przez całą szkołę. Wielu badaczy lekarzy dostrzegło liczne analogie między życiem w marzeniu sennym a najróżnorodniejszymi stanami choroby psychicznej w życiu na jawie. Zastosowanie do wyjaśniania marzeń sennych metody badania, która oddała dobre usługi w dziedzinie psychopatologii, wydawało się więc bardzo obiecujące. Myśli lękowe i natręctwo myślowe 351 są w równej mierze obce normalnej świadomości jak marzenie senne świadomości na jawie; ich pochodzenie, podobnie jak źródło marzeń sennych, nie jest świadomości znane. Pod wpływem zainteresowań praktycznych starano się odkryć pochodzenie i sposób powstania tych tworów psychopatycznych, gdyż doświadczenie pokazywało, że odkrycie zasłoniętych przed świadomością dróg myśli łączących chorobliwe idee z resztą treści psychicznej prowadzi do usunięcia objawów chorobowych i pociąga za sobą opanowanie idei do tej chwili niepohamowanej. Postępowanie, którym posłużyłem się przy rozwiązywaniu zagadnienia marzeń sennych, pochodzi więc z doświadczeń psychoterapeutycznych. Postępowanie to można wprawdzie łatwo opisać, jednak jego praktyczne wykonywanie wymaga wyuczenia i wprawy. Jeżeli np. ma się je zastosować do chorego z wyobrażeniami lękowymi, to wymaga się od niego, by skupił uwagę na tej idei, a nie, jak często czynił, by rozmyślał nad nią, wymaga się od niego uprzytomnienia sobie wszystkiego bez wyjątku i przekazywania lekarzowi, co tylko mu ona przywodzi na myśl. Jeżeli pacjent twierdzi, że jego uwaga nie może już niczego uchwycić, to zapewnia się go energicznie, że zupełnie niemożliwy jest brak treści wyobrażeniowych. I, rzeczywiście, wkrótce zjawiają się liczne kojarzące się treści, z którymi wiążą się inne, z reguły komentowane przez badanego jako myśli bezsensowne, nieważne, przypadkowe, bez związku z tematem. Za-j uważa się natychmiast, że jest to właśnie ta kryty-i k a, która nie dopuszczała do przekazania lekarzowi i wszystkich kojarzących się treści, a nawet uniemożli-v wiała ich uświadomienie sobie. Jeżeli zdoła się nakłonić s daną osobę, by zrezygnowała z tej krytyki wszystkiego, •:?, co się jej kojarzy, by dalej snuła ciągi myślowe powstające w stanie uwagi skupionej na owej idei, to uzyskuje się materiał psychiczny, który wnet całkiem wyraźnie nawiązuje do tematu chorobliwej myśli i wykazuje jej związek z innymi myślami. W dalszym ciągu takiego postępowania myśl chorobliwa daje się zastąpić przez inną, która włącza się w sposób zrozumiały w życie duchowe danej osoby. Nie tu miejsce, by zająć się szczegółowo założeniami, na których opiera się to doświadczenie, czy też wnioskami wynikającymi z uzyskiwanych regularnie pozytywnych wyników. Powinno więc wystarczyć zapewnienie, że przy każdej chorobliwej idei uzyskujemy materiał, który jest dostateczny do jej usunięcia, jeśli skupimy uwagę właśnie na tych „n i e docenianych" skojarzeniach zakłócających nasze zastanawianie się, które wskutek wspomnianego nastawienia krytycznego odtrącamy jako bezwartościowe odpady. Gdy to doświadczenie wykonujemy na samych sobie, to wówczas pomagamy sobie najlepiej spisując natychmiast skojarzenia początkowo niezrozumiałe. Pragnę teraz pokazać, dokąd prowadzi zastosowanie tej metody badania do marzeń sennych. Każde marzenie senne nadaje się tutaj równie dobrze; jednak z pewnych powodów wybieram swoje własne marzenie, które pamięć moja zachowała niejasno i bezsensownie, a które wydaje mi się odpowiednie ze względu na krótkość. Może właśnie to z ostatniej nocy odpowie wymaganiom. Jego treść utrwalona bezpośrednio po przebudzeniu brzmi następująco: „Towarzystwo, stół albo tobie d'hóte... Je się szpinak... Pani E. L. siedzi obok mnie, nachyla się bardzo ku mnie i kładzie poufnie rękę. na moim kolanie. Odsuwam, wzbraniając się, jej rękę. Ona powiada na to: Pan miał przecież zawsze takie piękne oczy... Widzę też potem niewyraźnie coś jakby dwoje oczu, jakby rysunek lub kontury okularów...". 352 353 13 Psychopatologia... Oto całe marzenie senne albo przynajmniej wszystko, co sobie przypominam. Wydaje mi się ono ciemne i bezsensowne, a w każdym razie jakieś dziwne. Pani E. L. jest osobą, z którą nie łączyły mnie nigdy węzły przyjaźni i, jak daleko mogę sięgnąć myślą, nigdy ich sobie nie życzyłem. Dłuższy czas nie widziałem jej i nie przypuszczam, by w ostatnich czasach była o niej mowa. Żadne uczucia nie towarzyszyły temu marzeniu sennemu. Rozmyślanie nad nim nie czyni go bardziej zrozumiałym. Zaczynam jednak mimo woli i bezkrytycznie spisywać skojarzenia, które nasuwają mi się w toku tej samoobserwacji. Wnet zauważam, że korzystnie jest rozłożyć to marzenie senne na jego elementy składowe i do każdej z tych cząstek wyszukać wiążące się z nimi skojarzenia. Towarzystwo, stół albo table d'hóte. Natychmiast kojarzy się wspomnienie małej przygody, która zakończyła wczorajszy wieczór. Odszedłem z małego towarzystwa ze swoim przyjacielem, który ofiarował się odwieźć mnie powozem do domu: „Chętniej wybieram powóz z taksometrem — powiedział mój przyjaciel — to miłe zajęcie, ma się przynajmniej jakiś przedmiot przed oczyma". Gdy tylko wsiedliśmy do powozu, a dorożkarz nastawił taksometr tak, że pierwszych 60 halerzy stało się widoczne, ja dalej żartowałem. „Zaledwie wsiedliśmy, a już jesteśmy dłużni 60 halerzy. Powóz z taksometrem przypomina mi zawsze table d'h ó t e. Czyni mnie on skąpym, samolubnym, wciąż przywodząc mi na pamięć mój dług. Mam wrażenie, że on za szybko rośnie i obawiam się, że będę stratny, jak rówież nie mogę się pozbyć obawy przy table d'hóte, że dostaję za mało i muszę uważać, by mnie nie skrzywdzono". W dość odległym związku cytuję: „Narzucając nam życie, Nałożyliście nieborakom straszne brzemię winy" ]. Oto drugie skojarzenie z table d'hóte: przed kilku tygodniami w jednym z hoteli w Tyrolu pogniewałem się na swoją żonę, zachowała się bowiem nie dość powściągliwie wobec naszych sąsiadów, z którymi nie pragnąłem nawiązać bliższej znajomości. Prosiłem żonę, by się bardziej zajęła mną niż tymi obcymi ludźmi. I to jest właśnie tak, jakby mnie pokrzywdzono przy table d'h ó t e. Teraz też uderza mnie kontrast między zachowaniem się mojej żony przy stole a zachowaniem pani E. L. w moim marzeniu sennym, która „nachyla się bardzo ku mnie". Następnie: zauważam teraz, że zdarzenie w marzeniu sennym jest odtworzeniem małej sceny między mną a moją żoną w czasie, gdy skrycie ubiegałem się o nią. Pieszczota pod obrusem była odpowiedzią na mój bardzo poważny oświadczynowy list. We śnie jednak zastępuje moją żonę obca mi pani E. L. Pani E. L. jest córką człowieka, któremu byłem dłużny pieniądze! Tu muszę zwrócić uwagę, że oto ujawnia się nie przeczuwany związek między częścią treści marzenia sennego a moimi kojarzącymi się wyobrażeniami. Podążając za łańcuchem skojarzeń, rozpoczynającym się od jednego składnika treści marzenia sennego, dochodzimy wkrótce do innej jego części składowej. Moje skojarzenia związane z tym marzeniem przedstawiają połączenia, które nie są widoczne w nim samym. Bywa, iż pytamy ironicznie ludzi, którzy sądzą, że drudzy dbają o ich korzyść, a nie o swoją własną: „Czy 1 „Ihr fiihrt in's Leben uns htnein. Jhr Idsst den Armen schulding werden" (Goethe). 355 354 tl sądzicie, że to lub owo robi się dla waszych pięknych ócz u?" Wobec tego słowa pani E. L. w marzeniu sennym: „Pan miał zawsze takie piękne oczy" — znaczą tyle co: „Zawsze tylko z miłości czyniono wszystko dla pana; miał pan zawsze wszystko za d a r m o". W rzeczywistości było odwrotnie: płaciłem zawsze wiele za okazaną mi dobroć. Widocznie wywarł na mnie wrażenie fakt, iż wczoraj miałem za darmo powóz, którym odwiózł mnie mój przyjaciel do domu. Faktycznie kilka razy stałem się dłużnikiem przyjaciela, u którego wczoraj byłem w gościnie. Nie tak dawno zaniedbałem sposobność wywdzięczenia się mu. Przyjaciel mój posiada jedyny upominek ode mnie, antyczną wazę, na której wokół namalowane są oczy, tzw. occhia-le, dla uchronienia się przed malocchio. Nawiasem mówiąc, jest on okulistą. Tego samego wieczoru dowiadywałem się u niego o pacjentkę, którą poleciłem mu w celu dobrania okularów. Widzimy, że prawie wszystkie składniki treści marzenia sennego zostały w nowy sposób powiązane. Wobec tego, postępując konsekwentnie, mógłbym jeszcze zapytać, czemu właśnie podano do stołu szpinak. Przypomina mi on scenę przy naszym stole rodzinnym, kiedy to jedno z dzieci, właśnie to, które rzeczywiście ma piękne oczy, nie chciało jeść szpinaku. Jako dziecko tak samo zachowywałem się, szpinak był mi przez dłuższy czas wstrętny, aż potem mój smak zmienił się i jarzyna ta stała się moją ulubioną potrawą. Jej wspomnienie stanowi w ten sposób zbliżenie między moją młodością a dzieciństwem mego dziecka. „Bądź zadowolony, że masz szpinak — mówiła matka do małego smakosza. — Są dzieci, które by się bardzo cieszyły ze szpinaku". W ten sposób przypominają mi się obowiązki rodziców wobec dzieci. Słowa Goethego: „Narzucając nam życie, Nałożyliście nieborakom straszne brzemię winy". — nabierają w tym związku nowego znaczenia. Zatrzymam się w tym miejscu, by przyjrzeć się dotychczasowym wynikam analizy marzenia sennego. Podążając za skojarzeniami, które nawiązywały do pojedynczych, wyrwanych z całości, składników, doszedłem do myśli i wspomnień, w których muszę rozpoznać znaczące przejawy swego życia duchowego. Materiał ten, zebrany w wyniku analizy marzenia sennego, pozostaje w ścisłym związku z jego treścią, lecz jest to związek, który nie pozwala na rozpoznanie tego, co znalazłem w samej treści. Marzenie senne było pozbawione wzruszenia, nie powiązane wewnętrznie, niezrozumiałe. Kiedy jednak rozwijam myśli wyłaniające się niejako spoza niego, odczuwam intensywne i uzasadnione podniecenie; myśli łączą się doskonale w logicznie ułożony łańcuch, w którym powtarzają się niektóre wyobrażenia jako centralne. W naszym przykładzie tego rodzaju wyobrażeniami, nie występującymi w marzeniu sennym, są przeciwieństwa między żądny zysku a bezinteresowny, składniki być dłużnym i czynić za darmo. Mógłbym w tej tkaninie, odsłaniającej się dzięki analizie, naprężyć silniej nitki i pokazać, że zbiegają się one w jednym węźle, ale względy nie naukowej, lecz prywatnej natury nie pozwalają mi wykonać tej pracy publicznie. Musiałbym wiele zdradzić, co lepiej niech pozostanie moją tajemnicą, gdyż w drodze do właściwego rozwiązania wyjaśniło mi się niejedno, do czego niechętnie przyznaję się przed sobą samym. Dlaczego jednak nie wybieram innego marzenia sennego, którego analiza bardziej nadaje się do opublikowania, dzięki czemu mógłbym pewniej przekonać o znaczeniu i powiązaniach materiału odkrytego za pomocą analizy? Odpo- 357 356 wiedź brzmi: każde marzenie senne, którym bym się nie zajął, prowadziłoby do omawiania tych samych spraw, w które trudno innych wtajemniczać i które siłą rzeczy wymagają dyskrecji. Gdybym nawet wybrał do analizy marzenie senne obcej osoby, to i wtedy nie uwolniłbym się od trudności — wyjąwszy sytuację, że pozwalają na to konkretne stosunki — opisania go bez ogródek, nie narażając ufającego mi człowieka na odsłanianie jego życia intymnego. Narzuca mi się tego rodzaju ujęcie, że marzenie senne jest namiastką zastępującą pełen wzruszeń i ważnych znaczeń tok myśli, do którego doprowadziła mnie zakończona analiza. Nie znam jeszcze procesu, który z owych myśli tworzy marzenie senne, ale dostrzegam, iż niesłuszne jest twierdzenie, że jest ono zjawiskiem czysto cielesnym, pozbawionym znaczenia psychicznego, powstającym jako czynność pojedynczych, rozbudzonych ze snu grup komórek mózgowych. Zauważyłem jeszcze dwie rzeczy: że treść marzeń sennych jest znacznie krótsza aniżeli myśli, których jest ona namiastką, i że analiza odkryła, iż mało ważne zdarzenie wieczorne wywołało marzenie senne. Nie wyciągałbym tak daleko idących wniosków, gdyby to była moja pierwsza i jedyna analiza marzenia sennego. Kiedy jednak doświadczenie pouczyło mnie, że skoro bezkrytycznie podążam za skojarzeniami, to przy każdym marzeniu sennym mogę dojść do łańcucha myśli, którego składniki zawierają części tego marzenia i pozostają w ścisłym związku między sobą, należało zatem odrzucić przypuszczenie, że po raz pierwszy odkryte związki mogą się okazać przypadkowymi. Uprawnia mnie to do nadania nazwy temu, co zdołałem uchwycić. Jawną treścią marzenia sennego nazywam to, co zachowuje się z niego w przypomnieniu, i przeciwstawiam ją temu materiałowi, który odkryłem w toku ana- 358 lizy, a który nazywam — na razie bez dalszego podziału — utajoną treścią marzenia sennego. Staję tedy przed dwoma nowymi, dotąd nie sformułowanymi problemami: 1) jaki proces psychiczny doprowadził utajoną treść marzenia sennego do znanej mi z przypomnienia jawnej treści; 2) co za motyw lub motywy wymagają tego rodzaju przekładu. Proces przemiany utajonej treści w jawną nazywam pracą marzenia sennego. Przeciwieństwem tej pracy jest dla mnie praca analityczna, która przekształca treść marzeń sennych w kierunku odwrotnym. Inne zagadnienia marzeń sennych: pytania o ich pobudki i pochodzenie, o ich ewentualne znaczenie i funkcje, jak również o przyczyny ich zapominania — objaśnię nie na jawnej, lecz na świeżo wydobytej ich treści utajonej. Ponieważ wszystkie odmienne od mojego i mylne doniesienia w literaturze na temat marzenia sennego sprowadzają się do nieznajomości jego ukrytych treści, ujawnionych dopiero za pomocą analizy, będę przeto starał się odtąd szczególnie unikać mieszania jawnej treści marzenia sennego z utajonymi w nim myślami. Ul Przemiana utajonej myśli marzenia sennego w jego jawną treść zasługuje na pełną naszą uwagę jako najwcześniej poznany przykład przeobrażenia materiału psychicznego z jednego sposobu wyrażania się, który jest zupełnie zrozumiały, w drugi, do którego zrozumienia potrzebne są wskazówki i specjalne zabiegi, mimo że i ten drugi rodzaj musimy uznać za wynik naszej aktywności psychicznej. Ze względu na stosunek treści utajonej do jawnej możemy podzielić marzenia senne na trzy 359 kategorie. Po pierwsze, rozróżniamy marzenia senne, które są równocześnie pełne znaczenia i zro-z u-m i a ł e; ich włączenie do naszego życia psychicznego nie napotyka przeszkód. Marzenia senne tego rodzaju są bardzo częste; są one przeważnie krótkie i wydają się nam niegodne uwagi, gdyż brak w nich momentów wywołujących zdumienie lub zdziwienie. Ich występowanie jest właśnie mocnym argumentem przeciwko nauce, w której twierdzi się, że marzenie senne polega jedynie na działalności poszczególnych grup komórek mózgowych; wspomniane marzenia senne nie mają żadnych znamion obniżonej albo rozszczepionej aktywności psychicznej, a mimo to nie zaprzeczamy, że mają charakter marzenia sennego i nie mylimy ich z tworami życia na jawie. Do drugiej grupy należą te marzenia senne, które wykazują wprawdzie powiązanie wewnętrzne i jasny sens, ale zadziwiają nas, gdyż ich znaczenia nie możemy odnieść do naszego życia duchowego. Zachodzi to np. wówczas, gdy śnimy o śmierci drogiego krewnego z powodu zarazy, mimo że nie mamy żadnego powodu do niepokoju i do tego, by oczekiwać czegoś podobnego, i pełni zdziwienia pytamy: „Skąd wzięła się u mnie taka myśl?" Do trzeciej grupy należą te marzenia senne, którym brak i znaczenia i zrozumienia, które wydają się nam bez związku, powikłane i bezsensowne. To, co śnimy, ma najczęściej owe cechy, które głównie przyczyniły się do zlekceważenia marzeń sennych i do uzasadniania w odniesieniu do nich medycznej teorii o ograniczonej aktywności psychicznej. Szczególnie dłuższym i bardziej skomplikowanym marzeniom sennym brak jest powiązania wewnętrznego. Kontrast między jawną a utajoną treścią marzeń sennych ma, zdaje się, znaczenie tylko w odniesieniu do drugiej, a zwłaszcza trzeciej ich grupy. Tu natrafiamy na zagadki, które znikają, gdy zastąpimy materiał jawny utajoną treścią myśli i właśnie na przykładzie tego rodzaju, na powikłanym i nie zrozumiałym marzeniu sennym, przeprowadziliśmy wyżej wspomnianą analizę. Wbrew oczekiwaniu, napotkaliśmy motywy, które nie zezwoliły na dokładne poznanie ukrytych myśli marzenia sennego. Wielokrotne powtórzenie podanego doświadczenia pozwala przypuszczać, że między niezrozumiałym i powikłanym charakterem treści marzenia sennego a trudnościami w oddaniu myśli sennych istnieje związek ścisły i prawidłowy. Zanim zbadamy naturę, istotę, tego związku, zajmiemy się, z korzyścią dla tego, co nas interesuje, łatwiej zrozumiałymi marzeniami sennymi pierwszej kategorii, których treść jawna odpowiada utajonej i w których praca marzenia sennego nie gra niemal żadnej roli. Badanie tych marzeń sennych jest godne uwagi jeszcze z innego punktu widzenia. Do tej grupy należą przecież marzenia senne dzieci mające sens i nie wywołujące zdziwienia, co, nawiasem mówiąc, jest nowym argumentem przeciwko pojmowaniu marzenia sennego jako rozkojarzonej czynności mózgu pogrążonego we śnie. Narzuca się pytanie, dlaczego takie obniżenie aktywności psychicznej miałoby zachodzić jedynie w marzeniach sennych dorosłych, a u dzieci nie? Mamy prawo oczekiwać, że .wyjaśnienie procesów psychicznych zachodzących u dzieci, gdzie są one o wiele prostsze, okaże się nieodzownym przygotowaniem psychologii człowieka dorosłego. Oto kilka przykładów zebranych przeze mnie marzeń sennych dzieci. Dziewczynka 19-miesięczna, która w ciągu dnia nie dostaje nic do jedzenia, ponieważ wymiotowała z powodu, jak utrzymuje niania, przejedzenia się poziomkami, w nocy, po tym dniu postnym, wykrzyku- 360 361 je swoje imię i następujące słowa: „po(z)iomki, borówki, jaje(cz)nica, papi". Śni więc, że je, a z menu podkreśla właśnie te potrawy, których, jak przypuszcza, nie dostanie w najbliższym czasie. Podobnie o zabronionych smakołykach marzy 22-miesięczny chłopczyk, który w przeddzień podarował swemu wujowi koszyczek świeżych czereśni; pozwolono mu z nich skosztować zaledwie kilka. Rano budzi się z wesołą nowiną: „He(r)man zjadł wszystkie czereśnie". Dziewczynka 3V2-letnia odbyła w ciągu dnia przejażdżkę po jeziorze, a że spacer ten wydał się jej nie dość długi, wysiadła z płaczem. Następnego ranka opowiadała, że w nocy jeździła po jeziorze, czyli że kontynuowała przerwaną przejażdżkę. Chłopiec 5-letni nie był zbytnio zadowolony z wycieczki, jaką po raz pierwszy odbył w okolice Dachsteinu; gdy tylko stawała się widoczna jakaś góra, pytał, czy to jest Dachstein, i wzbraniał się przed pójściem drogą prowadzącą do wodospadu. Jego zachowanie kładziono na karb zmęczenia, ale wyjaśniło się ono lepiej, gdy następnego poranka opowiedział swoje marzenie senne, w którym dostał się na szczyt Dachsteinu. Widać z tego, że oczekiwał, iż celem wycieczki będzie dostanie się na szczyt Dachsteinu, i posmutniał nie zobaczywszy upragnionej góry. W marzeniu sennym spełniło się to, czego oczekiwał za dnia. Zupełnie podobnie przebiegało marzenie senne 6-letniej dziewczynki, której ojciec przerwał spacer z powodu spóźnionej pory. W drodze powrotnej zobaczyła tablicę wskazującą inne miejsce wycieczki, a ojciec przyrzekł jej, że pójdą tam innym razem. Następnego ranka powitała ojca wiadomością, że śniło się jej, iż byli z ojcem w jednej i drugiej miejscowości. Uderzające są wspólne cechy tych dziecinnych marzeń sennych. Spełniają one wszystkie życzenia, jakie powstały podczas dnia, ale nie doczekały się spełnienia. Są one prostym i nie ukrywanym spe ł-nieniemżyczenia. Niczym innym jak spełnionym życzeniem jest następujące marzenie senne dziecka. Z powodu poliomyelitis niespełna 4-letnią dziewczynkę wysłano ze wsi do miasta i umieszczono ją na noc u bezdzietnej ciotki w wielkim — dla niej oczywiście za wielkim — łóżku. Rano, tuż po przebudzeniu, opowiadała, że śniło się jej, iż łóżko było dla niej za małe, tak że nie mogła się w nim zmieścić. Rozwiązanie tego marzenia sennego jako spełniającego życzenie jest łatwe, jeżeli przypomnimy sobie, że „być duży m" jest życzeniem bardzo często wyrażanym przez dzieci. Wielkość łóżka przypominała wyraźnie małej, która gorąco pragnęła być już dużą, jak mała jest jeszcze; dlatego poprawiła ten niemiły dla niej stosunek wielkości i stała się tak wielka, że to duże łóżko było dla niej za małe. Nawet wtedy, gdy treść marzenia sennego dziecka komplikuje się i wysubtelnia, właściwe okazuje się jej ujęcie jako spełnienia życzenia. 8-letni chłopak jedzie w marzeniu sennym razem z Achillesem na rydwanie, którym kieruje Diomedes. Okazuje się, że poprzedniego dnia czytał z dużym zainteresowaniem bohaterskie mity greckie; łatwo można ustalić, że uważał tych bohaterów za swój ideał i żałował, że nie żyje za ich czasów. Ten mały zbiór przykładów uwidacznia jednoznacznie drugą właściwość marzeń sennych, dzieci, ich związek z życiem za dnia. Życzenia, które się w nich spełniają, pochodzą z poprzedzającego je dnia i odznaczają się na jawie silnym zabarwieniem uczuciowym. Błahostki i obojętne wydarzenia, coś, co takim właśnie mogłoby się dzieciom wydawać, nie znajdują miejsca w treści marzeń sennych. Także i u dorosłych można zebrać liczne przykłady 362 363 marzeń sennych typu dziecięcego, które jednak, jak już wspomniałem, odznaczają się przeważnie ubogą treścią. I tak pewna grupa ludzi regularnie reaguje na pragnienie, występujące w nocy, marzeniem sennym o napojach, a więc marzenie senne zmierza do usunięcia podrażnienia wywołanego czynnikami zewnętrznymi bez budzenia śpiącego. U wielu ludzi zdarzają się często na krótko przed obudzeniem się tego rodzaju wygodne ma-' rżenia senne, gdy pojawia się podnieta do wstania. Śnią wówczas, że już wstali, stoją przy umywalni, są już w szkole, urzędzie itd., tam, gdzie być powinni o oznaczonej porze. W noc przed zamierzoną podróżą nierzadko śni się nam, że przybyliśmy do miejsca przeznaczenia; przed przedstawieniem w teatrze lub przed spotkaniem towarzyskim marzenie senne antycypuje nieraz — jakby z niecierpliwości — oczekiwaną przyjemność. Innym razem marzenie senne wyraża spełnienie życzenia nie wprost; aby rozpoznać w nim spełnione życzenie, należy znaleźć związek, wyciągnąć wnioski, a więc zapoczątkować pracę tłumacza. Tak np. gdy pewien pan opowiadał mi sen swojej młodej żony, która śniła, że dostała miesiączkę, pomyślałem, że pani ta zaszła w ciążę, Skoro zatrzymała się jej miesiączka. To marzenie senne jest wskazówką o zajściu w ciążę, jego sens zawiera spełnienie życzenia, by ciąża nie nastąpiła jeszcze przez pewien czas. Szczególnie w niezwykłych i osobliwych warunkach są bardzo częste takie marzenia senne o dziecięcym charakterze. Tak np kierownik ekspedycji polarnej donosił, że ludzie jego załogi — podczas zimowania w warunkach lodowcowych o jednostajnej i skąpej żywności — regularnie jak dzieci śnili o ucztach, górach tabaki i o pobycie w domu. Często z dłuższego, skomplikowanego i w całości powikłanego marzenia sennego wyłania się jasny składnik, który mieści w sobie bezsprzecznie życzenia, spojone jed- nak z innym, nie zrozumiałym materiałem. Przy częstej analizie pozornie niejasnych marzeń sennych dorosłych dowiadujemy się, ku naszemu zdumieniu, że są one niekiedy tak proste jak marzenia senne dzieci i że ukrywają się w nich, oprócz tego jednego spełnienia życzenia, jeszcze inne znaczenia. Z pewnością-rozwiązanie zagadki marzeń sennych byłoby proste i zadowalające, gdyby praca analityczna umożliwiała nam sprowadzenie tych bezsensownych oraz zagmatwanych marzeń sennych dorosłych do typu dziecięcego spełnienia życzenia rozbudzonego silnie za dnia. Pozory nie przemawiają jednak za tym. Marzenia senne dorosłych są przeważnie pełne obojętnych lub dziwacznych wydarzeń i trudno zauważyć w ich treści spełnienie życzenia. Nim rozstaniemy się z marzeniami sennymi o charakterze dziecięcym będącymi nie maskowanymi spełnieniami życzeń, nie możemy pominąć głównej cechy marzenia sennego, które właśnie w tej grupie wyraźnie występuje. Każde z tych marzeń mogę zastąpić zdaniem wyrażającym życzenie: „Ach, gdyby przejażdżka po jeziorze dłużej trwała; gdybym już był umyty i ubrany; gdybym tak mógł zatrzymać czereśnie, zamiast podarować je wujowi!" — ale marzenie senne zawiera więcej niż samo życzenie dotyczące przyszłości. Ukazuje ono bowiem życzenie jako spełnione, przedstawia to spełnienie jako realne i aktualne, a materiał marzenia sennego składa się przeważnie — choć nie bez wyjątków — z sytuacji, przeważnie z wzrokowych obrazów zmysłowych. A więc i w tej grupie nie brak pewnego rodzaju przekształceń, które możemy określić jako pracę marzenia sennego. Formułujemy to następująco: myśl wypowiadająca życzenie dotyczące przyszłości zostaje przedstawiona plastycznie w czasie teraźniejszym. 364 365 IV Skłonni jesteśmy przyjąć, że takie przeobrażenie życzeń w określoną sytuację miało miejsce również w pogmatwanych marzeniach sennych, mimo że nie wiemy, czy i tu nie były to życzenia przyszłościowe. Podany na początku rozważań przykład marzenia sennego, którego analiza poprowadziła nas o krok dalej, pozwala nam w dwóch miejscach na podobne przypuszczenia. Analiza wykazała, że moja żona zajmowała się przy stole obcymi osobami, co było dla mnie nieprzyjemne; marzenie senne zawierało dokładne przeciwieństwo tego, gdyż osoba, która zastąpiła moją żonę, zajmowała się wyłącznie mną. Czyż tak nieprzyjemne przeżycie może budzić życzenie czegoś lepszego niż zamienienie owej niemiłej sytuacji w przeciwną, taką, jaką przedstawiło właśnie marzenie senne? W tym samym stosunku pozostaje, jak wykazała analiza, gorzka myśl, że niczego nie miałem za darmo, do słów owej pani we śnie: „Pan miał zawsze takie piękne oczy!" Część sprzeczności między jawną a utajoną treścią marzenia sennego daje się więc wytłumaczyć jako spełnienie życzenia. Bardziej uderzająca jest inna czynność pracy marzenia sennego prowadząca do powstania bezładnych treści. Gdy na jakimkolwiek przykładzie porówna się liczbę składników wyobrażeniowych lub pojemność treściową opisanego marzenia sennego z zakresem spisanych w wyniku analizy myśli, których ślad napotkamy w danym marzeniu, to nie można wątpić, że praca marzenia sennego dokonała tu niesłychanego ściśnięcia lub zagęszczenia. Z rozmiarów tego zagęszczenia nie można początkowo zdać sobie sprawy, ale im głębiej analizuje się marzenie senne, tym bardziej imponująco się ono przedstawia. Nie ma wówczas ani jednego składnika treści, od którego nie rozchodziłyby się nici kojarzących się wyobrażeń w dwóch lub więcej kierunkach, nie ma sytuacji, która nie składałaby się z dwóch lub więcej wrażeń, przeżyć. I tak ńp. pewnego razu śniłem o czymś w rodzaju pływalni, z której kąpiący rozproszyli się we wszystkich kierunkach; w pewnym miejscu na brzegu stał człowiek nachylający się ku jednej z kąpiących się osób, jakby chciał wyciągnąć ją z wody. Sytuacja ta składa się ze wspomnienia przeżycia z moich lat młodzieńczych i z dwóch obrazów, z których jeden oglądałem na krótko przed zaśnięciem. Jeden z tych obrazów był z cyklu Schwindowskiej Meluzyny „Zaskoczenie w kąpieli" (porównaj: rozproszyli się w kąpieli), drugi zaś był dziełem mistrza włoskiego i przedstawiał potop. Owo drobne przeżycie było następujące: pewnego razu widziałem w szkole pływania, jak nauczyciel pomagał wydostać się z wody pani, która spóźniła się aż do czasu przeznaczonego dla panów. Sytuacja w przykładzie wybranym do analizy przywołała szereg wspomnień, z których każde wniosło coś do treści marzenia sennego. Po pierwsze, ta mała scena z czasów mojego ubiegania się o rękę, o czym już mówiłem; wspomniany uścisk dłoni pod stołem dostarczył marzeniu sennemu szczegół „pod stołem", który dopiero ex post muszę umieścić we wspomnieniu. O „zwróceniu się" nie było wówczas mowy; wiem jednak z analizy, że ten składnik jest spełnieniem życzenia wyobrażonym przez kontrast i odnosi się do zachowania mojej żony przy table d'hóte. Poza tym świeżym wspomnieniem ukrywa się całkiem podobna przygoda, ale o głębszym znaczeniu, z czasów naszego narzeczeństwa, która była powodem całodziennego nieporozumienia między nami. Poufałość, kładzenie ręki na kolano należały w całkiem innym kontekście do całkiem innych osób. Ten składnik marzenia sennego był z kolei sam punktem wyjścia dwóch oddzielnych szeregów wspomnień itd. 366 367 Materiał myśli marzeń sennych, który został zebrany dla wytworzenia określonej sytuacji, musi być oczywiście z góry przygotowany do takiego użytku. Potrzeba do tego jednej lub kilku wspólnych cech we wszystkich częściach składowych. Praca marzenia sennego postępuje wówczas podobnie jak Francis Galton przy zestawianiu fotografii rodzinnych. Rozmaite składowe nakładają się, jakby jedna pokrywała drugą, a wówczas występuje jasno wspólność cech w obrazie całościowym, a cechy sprzeczne znoszą się. Ten proces wyjaśnia po części znaczenie osobliwych i niejasnych składników treści marzenia sennego. Wydaje się, iż zrozumienie tego przemawia za następującą regułą tłumaczenia marzeń sennych: jeśli w toku analizy natrafia się na składnik o nieokreślonym znaczeniu, nie dającym się ująć w alternatywę albo — albo, to należy uwzględnić każdą część pozornej alternatywy i łącząc je spójnikiem „i" obrać za punkt wyjścia łańcucha skojarzeń. Tam, gdzie brak takiej wspólności między myślami marzenia sennego, praca tego marzenia stara się ją stworzyć, by umożliwić wspólne ich przedstawienie. Najprostszym sposobem zbliżenia dwóch myśli nie mających z sobą nic wspólnego jest zmiana wyrażenia jednej myśli, przy czym ewentualnie druga myśl wspomaga je również przez odpowiednie przekształcenie wyrażenia. Zachodzi tutaj coś podobnego jak przy tworzeniu rymów, gdzie podobne brzmienie jest szukaną wspólnością. Większa część pracy marzenia sennego polega właśnie na tworzeniu takich, często bardzo dowcipnych, często pozornie wymuszonych, myśli połączonych, sięgających od wspólnego przedstawienia w treści marzenia sennego aż do myśli w nim zawartych, różnych wprawdzie co do form i rodzajów, ale wywołanych tymi samymi czynnikami. Także analiza naszego przykładu marzenia sennego wykazała ten rodzaj przekształ- cenią jednej myśli w celu spotkania się z inną, całkiem jej obcą. Przy dalszym prowadzeniu analizy napotkałem, mianowicie, myśl: „Chciałbym też raz mieć coś za darni o"; forma jej wyrażenia nie była jednak użyteczna dla treści marzenia sennego; została zatem zastąpiona przez inną: „Chciałbym zażywać czegoś szczególnego nie ponosząc «kosztów»". Słowo „koszta" (kosztować) odpowiadało swoim drugim znaczeniem sytuacji przy table d'hóte i mogło się wyrazić w marzeniu sennym jako podanie do stołu szpinaku. Jeśli u nas na stole zjawia się potrawa nie lubiana przez dzieci, to matka próbuje początkowo łagodnie zachęcić dzieci: „Skosztujcie tylko troszeczkę". Wydaje się dziwne, że praca marzenia sennego tak bez skrupułów wykorzystuje dwuznaczność słów, ale przy bogatszym doświadczeniu okazuje się to całkowicie zwyczajnym zjawiskiem. Za pomocą pracy zagęszczenia w marzeniu sennym wyjaśniają się pewne składniki jego treści, które są tylko jemu właściwe, a których nie spotykamy w wyobraźni na jawie. Tutaj należą osoby zbiorcze, powstałe z wymieszania, oraz osobliwe twory mieszane, które można porównać z tworami wyobrażającymi zwierzęta w fantazji ludów Wschodu, które jednak nabrały już pewnych stałych form, podczas gdy twory z marzeń sennych powstają wciąż na świeżo w nieprzebranym bogactwie. Każdy zna takie twory ze swoich własnych marzeń sennych; sposoby ich powstania są bardzo różne. Mogę np. jakąś osobę zestawić w ten sposób, że nadaję jej rysy dwóch różnych osób, lub w ten sposób, że daję jej postać jednej osoby, a we śnie nazywam ją imieniem drugiej, lub mogę wyobrazić sobie pewną osobę, ale umieścić ją w sytuacji odnoszącej się do kogoś innego. We wszystkich tych przypadkach połączenie różnych osób w jedną ma w treści ma- 369 368 rżenia sennego swoje pełne znaczenie, oznacza tyle co „i" lub „równa się", tzn. zrównanie dwóch osób pod pewnym względem, co może się zaznaczyć w samym marzeniu sennym. W zasadzie jednak wspólność tych stopionych osób można ustalić dopiero drogą analizy, a w treści marzenia sennego jedynie samo tworzenie takich zbiorczych osób wskazuje na tę wspólność. Ta sama różnorodność sposobu powstawania i ta sama zasada przy wyjaśnianiu zachowują swoje znaczenie w odniesieniu do niezmiernie bogatych tworów mieszanych treści marzeń sennych; przytaczanie przykładów tego uważam za zbyteczne. Ich dziwaczność znika całkowicie, gdy zdecydujemy się nie stawiać ich na równi z przedmiotami spostrzeganymi na jawie i gdy przypomnimy sobie, że są one dziełem zagęszczenia marzenia sennego i że w bardzo trafnym skrócie uwypuklają wspólną cechę połączonych przedmiotów. Wspólność tę można i tutaj ustalić dopiero za pomocą analizy. Treść marzenia sennego mówi tylko: wszystkie te rzeczy mają wspólną niewiadomą. Rozłożenie poprzez analizę tych mieszanych tworów na składniki wyjaśnia nam w najkrótszy sposób znaczenie marzenia sennego. Tak np. śniłem pewnego razu, że siedzę z jednym ze swoich dawnych nauczycieli uniwersyteckich na jednej ławce, która szybko posuwa się naprzód między innymi ławkami. Była to kombinacja sali wykładowej i trottoir roulant. Pomijam dalsze rozstrząsanie myśli. Innym razem siedzę w wagonie i trzymam na kolanach coś w rodzaju cylindra — kapelusza z przezroczystego szkła. Sytuacja ta przypomina mi natychmiast przysłowie: ,,Z kapeluszem w ręku można przejść cały kraj". Cylinder szklany przypomina mi okrężną drogą światło A u e r a (cylinder — szkiełko do lampy) i zaraz wiem, że chciałbym zrobić wynalazek, który 370 by mnie tak wzbogacił i uczynił niezależnym, jak wynalazek mego rodaka drą Auera von Welsbach, i że wówczas podróżowałbym wiele, zamiast siedzieć w Wiedniu. W marzeniu sennym podróżuję ze swoim wynalazkiem, z cylindrem ze szikła, który jeszcze nie wszedł w użycie. Praca marzenia sennego z upodobaniem przedstawia dwa przeciwstawne wyobrażenia właśnie za pomocą tworu mieszanego; tak np. się dzieje, kiedy niewiasta widzi siebie w marzeniu sennym, jak trzyma długą łodygę kwiatu, tak, jak anioł na obrazach Zwiastowania Marii (niewinność — Maria jest jej imieniem własnym); łodyga pokryta jest białymi nabrzmiałymi kwiatami, które podobne są do kamelii (przeciwieństwo niewinności: dama kameliowa). Większą część tego, czego dowiedzieliśmy się o zagęszczeniu marzenia sennego, da się ująć w następującą formułę: każdy ze składników treści marzenia sennego jest zdeterminowany przez wiele myśli utajonych i nie wywodzi się z jednego tylko członu tych myśli, lecz z całego ich ciągu, choć nie pozostają one z sobą w żadnym bliższym związku i mogą należeć do różnych obszarów tkaniny myśli. Każdy składnik marzenia sennego zastępuje właściwie w jego treści cały ten różnorodny materiał myślowy. Analiza odkrywa jednak jeszcze jedną stronę tego złożonego związku między treścią a myślami marzenia sennego. Tak jak od każdego składnika marzenia sennego prowadzą różne połączenia do wielu myśli, tak też w zasadzie jedna myśl marzenia sennego zastąpiona bywa przez wielejego składników; nici skojarzeniowe nie biegną wprost od myśli do treści marzenia sennego, lecz często krzyżują się i splatają po drodze. Najważniejszą i najciekawszą właściwością pracy marzenia sennego jest, prócz przemiany myśli w sytuację 371 („dramatyzowanie"), zagęszczanie. Nie odkryliśmy jednak na razie motywów wymuszających takie stłoczenie treści. V W zawikłanych i pogmatwanych marzeniach sennych, jakimi się teraz zajmujemy, zagęszczenie i udramatyzo-wanie nie są w stanie wyjaśnić do końca wrażenia różnicy między jego jawną treścią a utajonymi myślami. Istnieją dane świadczące o działaniu trzeciego czynnika, który zasługuje na staranne zajęcie się nim. Jeżeli za pomocą analizy poznaję myśli marzenia sennego, zauważam przede wszystkim, że jego jawna treść operuje innym materiałem niż utajona. Oczywiście są to tylko pozory, gdyż przy dokładniejszym zbadaniu "-• okazuje się, że cała treść marzenia sennego jest zawarta ; w jego myślach i że wszystkie myśli zastąpione są jego < treścią. Ale coś z tej różnicy zostaje jednak zachowane. < To, co w marzeniu sennym stanowi właścfwą treść, sze-, roko i wyraźnie przedstawioną, odgrywa, jak wykazuje ' dokładna analiza, bardzo podrzędną rolę w stosunku do i owych myśli, natomiast w treści tej brak jest zupełnie « myśli, które, według mego odczucia, zasługiwałyby na i uwzględnienie i to w najwyższym stopniu, lub są one : tylko marginalnie napomknięte. Ten stan rzeczy mogę '« opisać w następujący sposób: podczas pracy m a-srżenia sennego napięcie psychiczne ? przenosi się z myśli i wyobrażeń, do s których właściwie należy, na inne, m o-c i m zdaniem, nie wymagające takiego zaangażowania. Żaden inny proces nie przyczynia się tak bardzo do ukrycia sensu marzenia sennego, zatarcia i zmylenia związku między jego treścią a jego myślami. Podczas tego procesu, który pragnę nazwać przesunięciem marzenia sennego, dostrzegam również ożywienie się napięcia psychicznego, znaczenia, emocjonalności myśli. Za najważniejsze w treści marzenia sennego uważamy mylnie to, co jest najwyraźniej-sze; a właśnie w niewyraźnym jego Składniku często można poznać pochodną jego istotnej myśli. To, co nazwałem przesunięciem marzenia sennego, mógłbym również określić jako przewartościowanie wartości psychicznych. Nie doceniłbym jednak zjawiska, gdybym nie dodał, że udział przesunięcia lub przewartościowania w poszczególnych marzeniach sennych jest bardzo zmienny. Istnieją marzenia senne, które powstają niemal bez udziału czynności przesunięcia. Są one równocześnie zrozumiałe i pełne znaczenia, jak np. poznane przez nas marzenia senne z nie maskowanymi życzeniami. W innych ani jedna myśl nie zachowuje swojej wartości psychicznej albo błahostki zastępują myśli ważne, które wyłaniają się dopiero po szeregu stopniowych przejść. Im ciemniejsze i bardziej pogmatwane są marzenia senne, tym większy jest udział przesunięcia w ich tworzeniu. Wybrany przez nas do analizy przykład wykazuje przynajmniej tyle z dokonanego przesunięcia, że jawna jego treść ogniskuje się gdzie indziej niż myśli. Główną rolę w treści omówionego przykładu marzenia sennego grała sytuacja, w której pewna niewiasta jak gdyby mi sprzyjała; główny akcent myśli tego marzenia spoczywał na życzeniu, by choć raz w życiu doznać bezinteresownej miłości, która „nic nie kosztuje", a myśl ta kryła się w zwrocie o pięknych oczach i napomknięciu o szpinaku. Jeżeli poprzez analizę usuniemy przesunięcie marzenia sennego, to otrzymamy zupełnie pewne wyjaśnienie dwu spornych problemów, a to dotyczące czynników 373 372 wywołujących je i związku, jaki istnieje między nim a życiem na jawie. Bywają marzenia senne, które bezpośrednio zdradzają związek z przeżyciami za dnia; w innych nie można odkryć nawet śladu takiego związku. Kiedy jednak skorzysta się z pomocy analizy, wówczas można wykazać, że każde marzenie senne, z małymi wyjątkami, nawiązuje do wrażeń z ostatnich dni, a może nawet poprawnie j byłoby powiedzieć: do dnia, który je bezpośrednio poprzedza. Wrażenie, któremu przypada rola wywołania marzenia sennego, może być tak silne, że zupełnie nie dziwi nas zainteresowanie się nim na jawie i w tym przypadku słusznie powiadamy, że marzenie senne kontynuuje ważne sprawy życia na jawie. Przeważnie jednak napotykany związek treści marzenia sennego z wrażeniem z dnia poprzedniego jest tak błahy, nieznaczny i godny zapomnienia, że sami tylko z trudem potrafimy je sobie przypomnieć. Treść marzenia sennego zajmuje się wówczas, nawet gdy już ma pewien związek i jest dla nas zrozumiała, najobojętniej-szymi drobnostkami, które na jawie nie wzbudziły nigdy naszego zainteresowania. Lekceważące odnoszenie się do marzenia sennego można przypisać w znacznej mierze okoliczności, że jego treść daje pierwszeństwo właśnie rzeczom obojętnym i błahym. Analiza pokazuje nam, jak nieuzasadniony jest lekceważący sąd o marzeniu sennym. Gdzie treść marzenia sennego wysuwa na pierwszy plan obojętne wrażenie jako wywołujące je, tam analiza regularnie wydobywa na wierzch przeżycie pełne znaczenia i emocji. To przeżycie zostało zastąpione obojętnym wrażeniem pozostającym z nim w silnych związkach skojarzeniowych. Gdzie treść marzenia sennego zawiera materiał wyobrażeń nieinteresujących i bez znaczenia, tam analiza wskazuje na liczne drogi łączące to bezwartościowe z najwartościowszym w psychicznej ocenie jednostki. J e- 374 żeli zamiast istotnie pobudzającego wrażenia w marzeniu sennym dochodzi do głosu obojętne, zamiast istotnie interesującego materiału — obojętny, jest to dziełem czynności przesunięcia. Jeżeli uwzględnimy świeżo uzyskane wyniki, zdobyte dzięki zastąpieniu jawnej treści marzenia sennego treścią utajoną, to na pytanie, co przyczynia się do jego wywołania i jaki jest związek między nim a życiem codziennym, musimy odpowiedzieć następująco: marzenie senne nie zajmuje się nigdy sprawami, które nie byłyby godne zajęcia się nimi za dnia, a drobnostki, szczegóły, które za dnia nas nie obchodzą, nie potrafią też przedostać się do marzeT nią sennego. Co wywołało marzenie senne w wybranym przez nas przykładzie? Przeżycie rzeczywistości bez znaczenia, bezpłatna przejażdżka powozem z przyjacielem. Sytuacja table d'hóte w marzeniu sennym mieści w sobie aluzję do tego, gdyż w rozmowie uczyniłem porównanie taksometru z table d'hóte. Wiem jednak o innym znaczeniu przeżycia, które zostało zastąpione przez owo bez znaczenia. Kilka dni temu wydałem większą sumę dla drogiej mi osoby z mojej rodziny. Nie byłoby w tym nic dziwnego — wyraża to myśl marzenia sennego — gdyby ta osoba była mi wdzięczna, bo ta miłość nie byłaby „za darmo". Ale miłość bez kosztów dominuje w moich myślach sennych. Ponieważ przed niedawnym czasem kilkakrotnie jechałem powozem z owym krewnym, podobna przejażdżka z przyjacielem umożliwiła mi przypomnienie sobie mojego stosunku do tego krewnego. Obojętne wrażenie, które przez tego rodzaju powiązania staje się czynnikiem wywołującym marzenie senne, spełnia jeszcze jeden wa- 375 runek, który nie odnosi się do jego istotnego źródła, a mianowicie: wrażenie to musi być za każdym razem świeże, to znaczy pochodzić z dnia poprzedzającego marzenie senne. Zanim rozstanę się z tematem przesunięcia, wspomnę jeszcze o ciekawym procesie zachodzącym przy powstawaniu marzenia sennego, w którym współuczestniczą zagęszczenie i przesunięcie. Wiemy już, że przy zagęszczeniu marzenia sennego dwa wyobrażenia z myśli z nim związanych, mających cokolwiek wspólnego, jakiś punkt styczności, zostają zastąpione w treści marzenia sennego przez jedno wyobrażenie mieszane, którego wyraźne jądro odpowiada wspólnym cechom, a niejasne poboczne znaczenia odnoszą się do odrębnych cech obu wyobrażeń. Jeśli do tego zagęszczenia dołączy się przesunięcia, to nie powstaje wówczas wyobrażenie mieszane, lecz jakiś pośredni produkt wspólności, który tak się ma do pojedynczych Składników, jak wypadkowa w równoległoboku sił do jego składowych. W treści jednego z moich marzeń sennych jest mowa o wstrzyknięciu propylenu. Podczas analizy doszedłem początkowo do mało znaczącego przeżycia, które jednak wywołało to marzenie senne, a w którym odgrywa rolę a m y l e n. Zamiany amylenu na propylen nie potrafię jeszcze uzasadnić. Do zakresu myśli tego samego marzenia sennego należy też wspomnienie pierwszego pobytu w Monachium, kiedy interesowały mnie bardzo Propylej e. Dalsze dane z analizy pozwalają mi przyjąć, że ten drugi zakres wyobrażenia spowodował przesunięcie z amylenu na propylen. Propylen jest, że tak powiem, wyobrażeniem pośrednim między amylenem a Propylejami i przedostał się wskutek tego rodzaju kompromisu — przez równoczesne zagęszczenie i przesunięcie — do treści marzenia sennego. 376 Bardziej pilna, niż przy zagęszczeniu, wydaje się potrzeba wykrycia zagadkowych motywów pracy marzenia sennego przy przesunięciach. VI Jeżeli w treści marzenia sennego nie odnajdujemy lub nie rozpoznajemy myśli utajonej, nie znając motywu tego zniekształcenia, kładziemy to na karb pracy przesunięcia. Do odkrycia nowej, a przy tym łatwo zrozumiałej działalności pracy marzenia sennego prowadzi inny i łagodniejszy rodzaj przekształcenia. Myśli marzenia sennego, które rozwijamy w toku analizy, zwracają uwagę swoją niezwykłą postacią; nie dają się one ująć w zwykłe formy językowe, którymi najchętniej posługujemy się w naszym myśleniu, lecz są wyrażane symbolicznie przez porównania, metafory, jak w obrazowej mowie poetów. Nietrudno znaleźć uzasadnienie użycia mowy wiązanej dla wyrażenia myśli w marzeniu sennym. Treść jego składa się przeważnie z obrazowych sytuacji; jego myśli muszą być odpowiednio przykrojone do tego rodzaju przedstawiania. Z łatwością zrozumiemy zmiany, których dokonuje praca marzenia sennego ze względu na możliwość przedstawienia tych myśli w jego treści, jeśli postawimy sobie zadanie wyrażenia za pomocą kilku naszkicowanych obrazków treść politycznego artykułu wstępnego lub mowy obrońcy w sali sądowej. W materiale psychicznym myśli marzenia sennego znajdują się z reguły wspomnienia głębokich przeżyć, nierzadko z okresu wczesnego dzieciństwa, które zostały ujęte jako sytuacje o treści obrazowej. Gdzie tylko jest to możliwe, owe myśli wywierają określony wpływ na 377 kształtowanie treści marzenia sennego, i to w ten sposób, że jako punkt krystalizacji owych treści działają przyciągające i rozdzielcze. Sytuacja w marzeniu sennym nie jest często niczym innym, jak tylko zmodyfikowanym, a zarazem, przez wtrącenie jeszcze innych elementów, skomplikowanym odtworzeniem takiego głębokiego przeżycia. Rzadko natomiast w marzeniu sennym występuje rzeczywiste wydarzenie w sposób wierny, bez domieszek. Treść marzeń sennych składa się jednak nie tylko z sytuacji, lecz zawiera również liczne fragmenty obrazów wzrokowych, rozmów, a nawet urywki nie zmienionych myśli. Interesujące zatem będzie zajęcie się pokrótce środkami przedstawiania, którymi posługuje się praca marzenia sennego, by osobliwą mową wyrazić określone myśli. Myśli te, o których dowiadujemy się z analizy, ukazują się nam jako psychiczny kompleks o niezwykle skomplikowanej budowie. Jego części pozostają z sobą w przeróżnych logicznych stosunkach wzajemnych; tworzą one pierwszy plan i tło, warunki i odchylenia, dowody i zastrzeżenia. Prawie że regularnie obok jednego toku myśli biegnie drugi, biegunowo różny. Materiałowi temu nie brak żadnej z cech charakterystycznych naszego myślenia na jawie. Jeżeli z tego wszystkiego ma powstać marzenie senne, to ten materiał psychiczny ulega kompresji, która go dostatecznie zagęszcza, oraz wewnętrznemu rozkruszeniu i przesunięciu, które równocześnie stwarza nowe płaszczyzny treściowe, wybierając najbardziej podatne części składowe do utworzenia określonej sytuacji. Ze względu na pochodzenie tego materiału proces ów zasługuje na miano regresji. Logiczne więzy, które dotychczas łączyły ten materiał psychiczny, zanikają podczas przemiany w treść marzenia sennego. Praca marzeń sennych przejmuje do opracowania jedy- 378 nie rzeczową treść myśli. Dopiero praca analityczna ma odnaleźć wątek zniweczony pracą marzenia sennego. Środki wyrażania w marzeniu sennym są więc bardzo ubogie w porównaniu ze środkami wyrażania naszych myśli, jednakże nie rezygnuje ono z tego, by oddać związek logiczny swoich myśli; udaje się mu nawet dość często nadać im formalne właściwości swojej struktury. Łącząc cały materiał w jedną sytuację, marzenie senne ukazuje niewątpliwy związek między poszczególnymi częściami swoich myśli. Logiczny związek oddaje ono jako zbliżenie w czasie i przestrzeni, podobnie jak ów malarz grupujący na obrazie na Parnasie wszystkich poetów, którzy nigdy nie byli razem na jakimkolwiek szczycie góry, ale pojęciowo tworzą wspólnotę. Marzenie senne przeprowadza ten sposób przedstawiania aż do szczegółów, a często bliski stosunek jego dwóch członów wskazuje na ścisły związek między ich odpowiednikami w myślach sennych. Ponadto należy zaznaczyć, że wszystkie marzenia senne powstałe jednej i tej samej nocy zdradzają podczas analizy pochodzenie z tego samego kręgu myśli. Związek przyczynowy dwóch myśli albo nie bywa przedstawiany, albo zostaje zaznaczony następstwem po sobie dwóch, często nie równie długich fragmentów marzenia sennego. Często i następstwo zostaje zmienione, kiedy początek marzenia sennego przynosi wnioski, a zakończenie założenia. Bezpośrednia przemiana w marzeniu sennym jednej rzeczy w drugą, zdaje się, przestawia stosunek przyczyny i skutku. Marzenie senne nie wyraża nigdy alternatywy alb o—a l b o, natomiast napotykamy w nim i jedno, i drugie jakby równoprawne pojęcia w tym samym związku. Użyte przy reprodukcji marzenia sennego „albo—albo" należy, jak już poprzednio wspomniałem, przełożyć na spójnik „i". 379 Marzenie senne z upodobaniem wyraża dwa przeciwstawne sobie wyobrażenia jednym i tym samym składnikiem 2. Wydaje się, że dla niego nie istnieje przeczenie „nie". Bardzo ciekawe bywa przedstawianie w marzeniu sennym przeciwieństwa dwóch myśli, stosunku ich odwrócenia. Dzieje się to w ten sposób, że jego fragment zostaje — jakoby dodatkowo — zamieniony w swoje przeciwieństwo. Inny sposób wyrażania sprzeczności poznamy później. Tak częste w marzeniu sennym wrażenie hamowanego ruchu służy do wyrażenia sprzeczności dwóch impulsów, konfliktu woli. Mechanizm tworzenia marzeń sennych sprzyja w wysokim stopniu wyrażaniu związku logicznego jedynie w przypadku podobieństwa, wspólności i zgodności. Praca marzenia sennego posługuje się' tymi przypadkami jako punktami oparcia w jego zagęszczaniu w ten sposób, że wiąże wszystkie pojedyncze składniki wykazujące pewną zgodność w jedną nową całość. Tych kilk-a z grubsza poczynionych uwag nie oddaje, oczywiście, całej pełni środków przedstawiania, którymi posługuje się marzenie senne w wyrażaniu związków logicznych między swymi myślami. Poszczególne marzenia senne są pod tym względem lepiej lub niedbałej opracowane, trzymają się mniej lub bardziej starannie podłożonego tekstu i w silniejszym lub słabszym stopniu używają środków pomocniczych. W tym ostatnim przypadku wydają się one ciemne, pogmatwane i bez związku. Gdy marzenie senne wydaje się jaskrawo bezsensowne i zawiera w swej treści widoczną niedorzeczność, * Jest godne uwagi, że wybitni językoznawcy są zdania, iż w najstarszych językach ludzkich ten sam wyraz posiadał dwa przeciwne znaczenia (silny-sJaby; wewnątrz-na zewnątrz itd. — Cegensinn der Worte}. - 380 dzieje się to w określonym zamiarze. Przez pozorne zaniedbanie wszelkich logicznych wymogów wyraża ono część intelektualnej treści swoich myśli. Bezsensowność w marzeniu sennym oznacza sprzeczności, drwi n^y i szyderstwo jego utajonych myśli. Ponieważ to wytłumaczenie jest najmocniejszym zarzutem przeciwko teorii, jakoby marzenie senne powstawało w wyniku bezładnej, rozkojarzonej, bezkrytycznej pracy umysłu, poprę je przykładem. Jednego z moich, znajomych, pana M., zaatakował w pewnym artykule sam Goethe z niesłuszną, zdaniem wszystkich, gwałtownością. Pan M. jest oczywiście w wyniku tego ataku zniszczony. Ubolewa nad tym gorzko w pewnym towarzystwie; jego uwielbienie dla Goethego nie zmieniło się jednak mimo tego osobistego doświadczenia. Staram się. wyjaśnić relacje czasowe, które wydają mi się nieprawdopodobne. Goethe umarł w 1832 r. Ponieważ jego atak na p. M. musiał nastąpić wcześniej, wiać p. M. był wówczas jeszcze całkiem młodym człowiekiem. Wydaje mi się prawdopodobne, że pan M. liczył wówczas 18 lat. Nie jestem jednak pewien, w którym roku obecnie żyjemy, wobec tego całe to obliczenie tonie w mrokach. Ów atak znajduje się zresztą w znanej rozprawie Goethego „Naturę". Niedorzeczność tego marzenia sennego uwidoczni się jeszcze jaskrawiej, jeśli dodam, że p. M. jest młodym kupcem, którego niewiele zajmuje poezja i literatura. Jeżeli jednak przeprowadzę analizę tego marzenia sennego, to zdołam wykazać, ile „metody" ukrywa się za tym nonsensem. Marzenie senne czerpie swój materiał z trzech źródeł: 1. Pan M., którego poznałem w pewnym towarzystwie, prosił mnie któregoś dnia, bym zbadał jego starszego brata, zdradzającego objawy choroby psychicznej. Podczas rozmowy z chorym powstała przykra sytuacja, 381 gdyż pacjent skompromitował swego brata, opowiadając bez powodów o jego młodzieńczych wybrykach. Pytałem również chorego o datę jego urodzin (w marzeniu sennym data śmierci) i dałem mu kilka zadań rachunkowych w celu zbadania stopnia osłabienia jego pamięci. 2. Jedno z lekarskich czasopism, w którym wzmian-^ kowane jest i moje nazwisko, przyniosło wręcz ,,d r u z- • g o c ą c ą" krytykę młodego recenzenta książki mego przyjaciela F. w Berlinie. Zażądałem od redaktora wyjaśnienia, który wyraził mi swe ubolewanie, nie przy- • rzekając jednak odwołania. Po tym zdarzeniu zerwałem stosunki z owym czasopismem, a w liście odmawiającym współpracy wyraziłem oczekiwanie, że nasze osobiste stosunki nie ucierpią z powodu tego zajścia. To jest właściwe źródło marzenia sennego. Ujemna ocena pracy mego przyjaciela wywarła na mnie głębokie wrażenie. Praca ta zawierała, według mej oceny, fundamentalne odkrycia biologiczne, które dopiero teraz — po wielu latach — znajdują uznanie u kolegów po fachu. 3. Niedawno opowiadała mi jedna z pacjentek dzieje choroby swego brata, który z okrzykiem: ,,natura! natura!" — popadł w szał. Lekarze sądzili wówczas, że okrzyk ten był wynikiem lektury owej pięknej rozprawy Goethego i wskazywał na przepracowanie chorego z powodu studiów. Powiedziałem wtedy, że wydaje mi się prawdopodobniejsze, iż okrzyk „natura" należy rozumieć w tym seksualnym znaczeniu, które znają u nas i mniej wykształceni. Okoliczność, że ów nieszczęśliwiec skaleczył później swój narząd płciowy, pozwala przyznać mi po części słuszność. Przy pierwszym napadzie ów chory liczył 18 lat. W treści marzenia sennego poza mym „ja" ukrywa się przede wszystkim mój przyjaciel, tak surowo osądzo- ny przez krytykę. „Staram się wyjaśnić relacje czasowe" — książka mego przyjaciela jest poświęcona stosunkom czasowym w życiu i sprowadza m.in. okres życia Goethego do wielokrotności pewnej liczby dni, mającej duże znaczenie biologiczne. To „ja" stawiam jednak na równi z paralitykiem: ,,-N ie jestem jednak pewien, w którym roku obecnie żyjem y". Marzenie senne opisuje zatem mego przyjaciela zachowującego się jak paralityk, mówiącego od rzeczy. Myśli senne brzmią jednak ironicznie: „Oczywiście, on jest szalony, głupiec, a wy jesteście tymi geniuszami, którzy lepiej rozumują. A czy nie jest może odwrotnie?" To odwrócenie jest dostatecznie jasno wyrażone w treści marzenia sennego, gdy Goethe atakuje owego młodego człowieka, co jest nonsensem, podczas gdy dziś ktokolwiek z młodych ludzi może z łatwością zaatakować wielkiego Goethego. Jestem zdania, że każde marzenie senne jest wywołane nie innymi jak egoistyczne pobudkami. „Ja" w moim marzeniu sennym zastępuje nie tylko mojego przyjaciela, ale również mnie samego. Utożsamiam się z nim. gdyż los jego odkrycia spotka, jak się zdaje, także moje odkrycia. Jeżeli wystąpię z własną teoria, w której podkreślam rolę seksualności w etiologii zaburzeń psycho-nerwicowych (zob. wzmiankę o okrzyku 18-letniego chorego chłopca: „natura, natura!"), to oczekuje mnie taka sama krytyka, z której drwię sobie w równej mierze. Skoro dalej podążam za myślami marzenia sennego, to zauważam stale tylko drwiny i szyderstwa jako odpowiedniki jego niedorzeczności. Wiadomo, że dzięki znalezieniu rozbitej owczej czaszki na Lido koło Wenecji powstała u Goethego myśl dotycząca kosmologicznej teorii wirów. Mój przyjaciel jest dumny, że jako student przyczynił się w znacznej 382 383 mierze do usunięcia (ongiś dla anatomii porównawczej bardzo zasłużonego) profesora, który w podeszłym wieku nie był już zdolny do nauczania. Wszczęta przez przyjaciela akcja pozwoliła zlikwidować nieznośny stan rzeczy, którego przyczyną na niemieckich uniwersytetach był brak ustalenia granicy wieku dla działalności nauczycielskiej. Starość nie chroni przed głupotą. W tutejszym szpitalu pracowałem długie lata pod kierunkiem ordynatora, od dziesiątek lat skostniałego i powszechnie uważanego za zidiociałego, który mimo to prowadził swój odpowiedzialny urząd. Tu narzuca mi się porównanie z odkryciem na Lido. Kilku kolegów ze szpitala ułożyło wówczas dla profesora popularny przez lata kuplet: „Tego nie napisał Goethe, nie ujął w rymy Schiller" itd. VII Nie omówiliśmy jeszcze do końca pracy marzenia sennego. Oprócz zagęszczania, przesunięcia i upoglądowie-nia materiału psychicznego musimy przypisać jej jeszcze inną czynność, która nie daje się jednak uchwycić we wszystkich marzeniach sennych. Nie opiszę obszerniej tej czynności; chcę jedynie zaznaczyć, że najłatwiej wyobrazić sobie jej istotę, gdy przyjmie się — co prawdopodobnie nie jest całkiem trafne — że oddziałuje ona dopiero na ukształtowaną już wcześniej treść marzenia sennego. Czynność ta ogranicza się do ułożenia składników marzenia sennego w ten sposób, by powiązały się one wzajemnie, by utworzyły jedną kompozycję. Marzenie senne otrzymuje w ten sposób rodzaj fasady, choć nie pokrywa ona jego treści we wszystkich częściach. W ten sposób nabiera ono zaczątkowego znaczenia, które wspierają ma- łe okraszenia i drobne zmiany. Ta przeróbka treści marzenia sennego jest możliwa tylko wówczas, gdy nie troszczy się ona o niedokładności, które mogłyby zniekształcić tę treść. Ponadto jest ona świetnym przykładem zupełnego niezrozumienia treści marzenia sennego. Toteż podejmując się jego analizy, musimy przede wszystkim uwolnić się od tego rodzaju prób jego tłumaczenia. W tej części pracy marzenia sennego umotywowanie jest szczególnie przejrzyste. Wzgląd na zrozumiałość powoduje ostatnią przeróbkę marzenia sennego; ale tym samym zdradza się pochodzenie tej czynności. W stosunku do treści sennej zachowuje się ona tak, jak nasza normalna aktywność psychiczna wobec jakiejkolwiek danej jej treści spostrzeżeniowej; ujmuje ją z punktu widzenia określonych oczekiwań i podporządkowuje ją im, spostrzega ją tak, by była zrozumiała; gdy jednak nie może nawiązać do niczego już znanego, wypacza ją, a wówczas powstają osobliwe sprzeczności. Wiadomo, że nie jesteśmy w stanie, patrząc na pasmo nie znanych znaków lub słuchając nie znanych słów, zupełnie odruchowo nie wypaczyć ich spostrzegania ze względu na zrozumiałość, nawiązując do czegoś, co jest już nam znane. Marzenia senne, które zostały opracowane przez czynność psychiczną analogiczną do naszego myślenia na jawie, nazwiemy dobrze skomponowanymi. W innych marzeniach sennych czynność ta zupełnie zawodzi, ani śladu w nich chęci uporządkowania i tłumaczenia, a my sami po przebudzeniu się, utożsamiając się niejako z ową ostatnią częścią marzenia sennego, powiadamy, że jest ono „całkiem mętne". Dla naszej analizy ma taką samą wartość marzenie senne podobne do bezładnej masy nie należących do siebie fragmentów jak i inne, pięknie wygładzone w swojej warstwie treścio- 14 Psychopatologia... 385 384 we j. W pierwszym przypadku oszczędzamy sobie pracy burzenia przeróbki treści sennej. Mylne byłoby jednak przypuszczenie, że owe fasady marzenia sennego są tylko dowolnym dziełem świadomej instancji naszego życia psychicznego, wypaczającym właściwy wątek przy dokonywaniu przeróbki treści. Przy kształtowaniu fasady marzenia sennego nierzadko znajdują zastosowanie fantazje życzeniowe zawarte już w jego myślach. Są one również pokrewne znanym nam dobrze z życia na jawie i słusznie tak nazwanym „marzeniom na jawie". Życzenia fantazji, które analiza odkrywa w marzeniach sennych, okazują się często powtórzeniem i opracowaniem scen z dzieciństwa, a owa fasada ukazuje nam w wielu marzeniach sennych bezpośrednio właściwe ich jądro, przeinaczone wprawdzie i pomieszane z innym materiałem. Oprócz wymienionych czterech czynności nie napotykamy w pracy marzenia sennego żadnych innych. Opierając się na podanym określeniu, że praca marzenia sennego oznacza przeprowadzenie do jego treści myśli utajonych, powiadamy, że praca ta nie jest twórcza, nie rozwija żadnej szczególnej fantazji, nie pozwala na osądzanie, na wyciąganie wniosków. Jej funkcja jest ograniczona, tzn. zagęszcza ona jedynie materiał, przesuwa go i upoglądawia, do czego przyłącza się ostatnia niestała część przeróbki tłumaczącej. Niekiedy napotyka się w treści marzenia sennego coś, co gotowi jesteśmy przyjąć jako rezultat innej, jakby wyższej aktywności intelektualnej. Analiza wykazuje jednak za każdym razem, że te intelektualne zabiegi miały już miejsce w myślach utajonych i zostały jedynie przejęte przez treść marzenia sennego. Wyciągnięcie wniosku w marzeniu sennym nie jest niczym innym jak powtórzeniem wniosku myśli utajonych; jeśli bez zmiany przechodzi on do marzenia sennego, nie budzi u nas ani zdumienia, ani zgorszenia; wydaje się nam jednak niedorzeczny, gdy praca marzenia sennego przesuwa go na inny materiał. Rachunek w treści marzenia sennego oznacza, że w myślach utajonych istnieją jakieś wyrachowania, a podczas gdy te zawsze się zgadzają, to w marzeniach sennych wskutek zagęszczenia różnych czynności i przesunięcia tej samej czynności na inny materiał rachunek może dać najdziwniejsze wyniki. Nawet występujące w treści marzenia sennego wygłaszane mowy nie są świeżo aktualne, przeważnie są splecione z urywków mów niegdyś wygłoszonych, słyszanych lub przeczytanych i jako takie wracają w myślach marzeń sennych. Oddają one jedynie dosłownie ich brzmienie, pomijają natomiast okazję, z jakiej powstały, i brutalnie wypaczają ich właściwe znaczenie. Sądzę, że warto poprzeć te wywody przykładami. I. Oto niewinnie brzmiące, dobrze skomponowane marzenie senne pewnej pacjentki: Idzie na jarmark wraz z kucharką niosącą koszyk. Żąda czegoś od rzeźnika, który następnie mówi do niej: „Tego już nie można dostać" — i chce jej dać coś innego, zauważając, że i to jest dobre. Ona odmawia i idzie do jarzyniarki. Ta chce jej sprzedać dziwną jarzynę w wiązkach, o czarnym kolorze, na co pacjentka powiada: „Tego nie znam, tego nie wezmą". Wyrażenie: „Tego już nie można" — pochodzi z czasów leczenia. Kilka dni przedtem oświadczyłem dosłownie pacjentce, że najstarszych wspomnień z dzieciństwa nie można już jako takich wydostać, tylko trzeba je zastąpić przesunięciami i marzeniami sennymi. To ja jestem zatem rzeźnikiem. Drugie wyrażenie: „Tego nie znam" — jest wyrwane z zupełnie innego związku. Dzień przedtem pacjentka zwróciła się do kucharki, która zresztą występuje rów- 386 387 nież w marzeniu sennym, strofując ją słowami: „Proszą się porządnie zachowywać, czegoś takiego nie znam" — co znaczy tyle co: „Takiego zachowania nie uznaję, nie dopuszczę do tego". Część zdania o niewin-niejszym znaczeniu dostała się więc mocą przesunięcia do treści marzenia sennego. Natomiast właśnie druga część tego zdania odegrała w myślach marzenia sennego pewną rolę. Jego praca zmieniła je nie do poznania, uczyniła skrajnie nierealną sytuację z fantazji, w której zachowuję się wobec tej damy w pewien nieprzyzwoity sposób. Ta oczekiwana w fantazji sytuacja jest zaś znów tylko nowym wydaniem już raz przeżytej. II. W marzeniu sennym pozornie zupełnie bez znaczenia występują liczby. Pacjentka chce coś płacić; córka bierze z jej torebki 3 jloreny i 65 centów; ona powiada jednak: „Co robisz? To kosztuje przecież tylko 21 centów". Pacjentka była cudzoziemką i umieściła córkę w instytucie wychowawczym w Wiedniu, a termin leczenia się u mnie był uzależniony od pobytu córki w Wiedniu. W dzień poprzedzający marzenie senne przełożona instytutu poradziła mojej pacjentce, by pozostawiła swą córkę jeszcze na jeden rok. W takim razie mogłaby i matka pozostać jeszcze rok na leczeniu. Liczby w marzeniu sennym nabierają znaczenia, gdy przypomnimy sobie, że czas to pieniądz. Time is money. Rok równa się 365 dniom. Wyrażone w centach — 365 centów, czyli 3 floreny i 65 centów. 21 centów odpowiada trzem tygodniom, które dzieliły wówczas datę marzenia sennego od końca roku szkolnego. Widocznie względy pieniężne zmusiły ową damę do nieprzyjęcia propozycji przełożonej i są też odpowiedzialne za drob-ność kwoty w tym marzeniu. III, Młoda, ale już od kilku lat zamężna pani dowia- duje się, że jej rówieśnica panna Eliza zaręczyła się. Z tej okazji powstaje następujące marzenie senne. Siedzi z mężem w teatrze, pewna część miejsc nie jest zajęta. Mąż opowiada jej, że Eliza L. i jej narzeczony mieli również zamiar pójść do teatru, ale były tylko złe miejsca, trzy za l florena i 50 centów, a tych nie mogli wziąć. Zdaniem pacjentki, nie byłoby żadnego nieszczęścia. Tutaj interesuje nas pochodzenie liczb z materiału myśli marzenia sennego i przemiana, jakiej doznały. Skąd bierze 'się l floren i 50 centów? Z obojętnej pobudki z dnia poprzedniego. Szwagierka pacjentki otrzymała w podarunku od swego męża 'kwotę 150 florenów i pośpieszyła się z ich wydaniem kupując klejnoty. Zauważyłem, że 150 florenów, to sto razy tyle co l floren i 50 centów. Z liczbą trzy, która odnosi się do biletu teatralnego, łączy się wyobrażenie, że narzeczona Eliza L. jest dokładnie o trzy miesiące młodsza od śniącej. Sytuacja w marzeniu sennym jest powtórzeniem małej przygody, z której powodu mąż często przekomarza się z nią. Pewnego razu tak bardzo się spieszy-ł a z wcześniejszym kupnem biletów do teatru, a tymczasem, gdy przyszła do teatru, znaczna część miejsc na parterze była wolna. Widocznie nie było potrzeby tak bardzo sią śpieszyć. Na koniec nie należy przeoczyć niedorzeczności marzenia sennego, że dwie osoby miały wziąć trzy bilety do teatru. A oto co mówią myśli marzenia sennego: nonsensem było wychodzić tak wcześnie za mąż; nie było potrzeby tak się śpieszyć. Eliza L. jest najlepszym przykładem tego, że jeszcze mogłabym dostać męża i to sto razy lepszego (mąż, skarb), gdybym tylko poczekała. Trzech takich mężczyzn mogłabym była sobie kupić za te swoje pieniądze (posag). 389 388 VIII .«» Po zaznajomieniu się w toku dotychczasowych wywodów z pracą marzenia sennego będziemy zapewne skłonni uznać je za szczególny proces psychiczny, nie mający sobie równego. Nasze zdziwienie odnoszące się do marzenia sennego przenosi się na jego pracę, której jest ono produktem. W rzeczywistości praca ta jest tylko najwcześniej poznanym procesem z wielu innych procesów psychicznych, które wywołują objawy histeryczne, myśli lękowe, natrętne i urojeniowe. Istotnymi cechami tych procesów są także zagęszczenie i przede wszystkim przesunięcia. Jedyną szczególną właściwością pracy marzenia sennego jest opracowanie obrazowe. Skoro więc marzenie senne należy do tej samej kategorii co schorzenia psychiczne, to tym konieczniej-sze wydaje się nam poznanie istotnych warunków jego powstania. Będziemy prawdopodobnie bardzo zdziwieni, gdy usłyszymy, że ani stan snu, ani choroba nie są tu warunkami niezbędnymi. Wiele zjawisk życia codziennego u osób zdrowych, takich jak zapominanie, przejęzyczenie, pomyłki w działaniu i pewien rodzaj błędów, zawdzięcza swoje powstanie podobnemu mechanizmowi psychicznemu jak mechanizm marzenia sennego i innych procesów pokrewnych. Istotą problemu jest przesunięcie, najbardziej uderzające spośród poszczególnych czynności pracy marzenia sennego. Przy bardziej wnikliwym zgłębieniu problemu okazuje się, że istotny warunek przesunięcia ma naturę czysto psychologiczną; jest on pewnego rodzaju umotywowaniem. Gdy uwzględni się doświadczenia nabyte przy analizach marzeń sennych, znajdzie się jego ślady. W analizie marzenia sennego z przykładu przytoczonego na stronie 353 byłem zmuszony przerwać informacje o jego ukrytych myślach, gdyż znalazły się między nimi i takie, które, przyznam się, pragnąłem ukryć przed obcymi i o których nie mogłem mówić bez znacznego naruszenia ważnych względów. Dodam jeszcze, że nie przyniosłoby żadnego pożytku, gdybym za- " miast tego właśnie marzenia sennego wybrał inne, gdyż • przy każdym z nich o treści niejasnej, pogmatwanej, napotkałbym myśli, które wymagałyby zachowania ich tajemnicy. Jeśli natomiast przeprowadzam analizę dla samego siebie, bez względu na innych, dla których moje osobiste przeżycie, jakim jest marzenie senne, nie jest przeznaczone, to w końcu dochodzę do myśli, które mnie F zdumiewają, których sam nie znałem i które nie tylko -wydają mi się obce, ale i n i e p r z y j e m n e, którym pragnąłbym energicznie zaprzeczyć, podczas gdy w toku analizy pasmo myśli narzuca mi je nieubłaganie. Tego całkiem ogólnego stanu rzeczy nie mogę wy- • tłumaczyć w inny sposób niż za pomocą założenia, że myśli te były rzeczywiście zawarte w moim życiu duchowym i miały pewną psychiczną moc i energię, lecz nie mogły stać się dla mnie świadome z po- ? wodu osobliwej sytuacji psychicznej. Ten osobliwy stan nazywamy stłumieniem. Nie mogę powstrzymać >:-' się od twierdzenia, że między niejasnością treści marzenia sennego a stanem stłumienia, niemożnością uświadomienia sobie pewnych jego myśli, musi istnieć związek przyczynowy, z czego wnioskuję, że marzenie senne musi być niejasne po to, by nie zdradziło zabronionych myśli. W ten sposób dochodzę do pojęcia zniekształcenia marzenia sennego jako dzieła jego pracy służącej zamaskowaniu zamiarów. Na wybranym do analizy przykładzie marzenia sennego chcę się przekonać, która to myśl zniekształcona przedostała się do niego, zyskując me uznanie, i uchwycić ją nie zniekształconą, wywołującą stanowczy sprze- 391 390 ciw. Przypominam sobie, że przejażdżka powozem za darmo wywołała u mnie wspomnienie ostatnich „drogich przejażdżek" w towarzystwie jednego z członków mojej rodziny i że z tłumaczenia marzenia sennego wynikało, iż pragnę choć raz doznać miłości, która by mnie nic nie kosztowała, i że tuż przed owym marzeniem sennym miałem większe wydatki na rzecz 'tamtej osoby. W tym związku nie mogę się opędzić myśli, że żal mi tego wydatku. Dopiero gdy akceptuję to przeżycie, staje się zrozumiałe, że w marzeniu sennym życzę sobie miłości, która nie wymagałaby żadnych wydatków. A mimo to mogę szczerze powiedzieć, że ową sumę wydałem bez najmniejszego wahania. Żal z tego powodu, a więc nurt o przeciwstawnym kierunku, nie dotarł do mojej świadomości. Z jakich powodów — to już całkiem inne pytanie, odwodzące od tematu, pytanie, na które odpowiedź, znana mi, należy już do innego związku. Jeśli zamiast własnego marzenia sennego poddam analizie marzenie senne obcej osoby, wynik będzie podobny; zmieniają się jednak motywy przemawiające do przekonania. Jeżeli będzie to marzenie senne zdrowego człowieka, to nie będę miał innego sposobu nakłonienia go do uznania wykrytych stłumionych idei, jak ukazanie mu powiązania myśli marzenia sennego, przy czym może on bronić się przed przyznaniem się do nich. Jeżeli natomiast mamy do czynienia z nerwowo chorym, np. histerykiem, to do uznania stłumionych myśli zmusi go ich związek z objawami jego choroby i polepszenie, którego doznaje po ujawnieniu stłumionych myśli. Na przykład u pacjentki, która miała marzenie senne o trzech biletach za l florena i 50 centów, musi się przyjąć na podstawie analizy, że lekceważy ona swego męża, że żałuje, iż wyszła za niego za mąż, i że chętnie zamieniłaby go na innego. Pacjentka zapewnia wprawdzie o miłości do swego męża i nic nie wie o tym lekcewa- 392 żeniu (100 razy lepszego!), ale wszsytkie jej objawy prowadzą do takiego samego rozwiązania jak marzenie senne; w chwili, kiedy rozbudzone zostały stłumione wspomnienia z czasów, w których miała świadomość, iż nie kocha swego męża, ustąpiły objawy i znikł opór przeciwko temu sposobowi tłumaczenia marzenia sennego. IX Skoro ustaliliśmy pojęcie stłumienia i powiązaliśmy : zniekształcenia w marzeniu sennym ze stłumionym materiałem psychicznym, to możemy teraz całkiem ogólnie określić główny wynik analizy marzeń sennych. Wiemy, że zrozumiałe i jasne marzenia senne są nie maskowanymi spełnieniami życzeń, tzn. że sytuacje, jakie w nich występują, przedstawiają życzenia znane świadomości, pochodzące z życia za dnia i budzące zainteresowanie. Czegoś zupełnie podobnego uczy nas analiza niejasnych i zawiłych marzeń sennych. Sytuacja w nich występująca przedstawia życzenie, które zazwyczaj powstaje z myśli utajonych, również jako spełnione. Sposób przedstawienia jest natomiast niewyraźny, wymaga wyjaśnienia drogą analizy, a życzenie albo jest stłumione, obce świadomości, albo znajduje się w ścisłym związku ze stłumionymi myślami, bądź też jest przez nie wywołane. Formuła dla tych marzeń sennych: są to zamaskowane spełnienia stłumionych życzeń. Interesujące jest przy tym, jak trafne jest przekonanie ludu, w myśl którego marzenie senne komunikuje o przyszłości. Wprawdzie przyszłość, jaką nam ukazuje marzenie senne, nie spełnia się zazwyczaj, ale jest ona naszym gorącym pragnieniem. Dusza ludu przejawia się tu w postępowaniu zgodnym z jego przyzwyczajeniem: lud wierzy w to, czego pragnie. 393 Marzenia senne rozpadają się ze względu na spełnienie życzenia na trzy kategorie. Do pierwszej należą te, które przedstawiają nie stłumione życzenia w nie zamaskowanej formie; są to marzenia senne typu dziecięcego, które z wiekiem stają się coraz rzadsze. Do drugiej kategorii należą marzenia senne, które wyrażają stłumione życzenie w zamaskowanej formie; przeważna liczba naszych marzeń sennych należy do tej kategorii i wymaga wyjaśnień drogą analizy. Do trzeciej kategorii należą marzenia senne o stłumionym życzeniu, jednak zupełnie nie maskowanym lub maskowanym w sposób niedostateczny. Tym ostatnim towarzyszy z reguły lęk, który je przerywa. Lęk zastępujfe tutaj zniekształcenie; w marzeniach sennych drugiej kategorii zastępuje go ich własna praca. Bez wielkich trudności można wykazać, że treść wyobrażenia, która wywołuje lęk w marzeniu sennym, była kiedyś życzeniem, a następnie uległa stłumieniu. Bywają również marzenia senne o jasnej, ale męczącej treści, która jednak w czasie śnienia nie wydaje się nam tak bardzo przykra. Z tego powodu nie możemy ich zaliczyć do marzeń lękowych; służą one jednak zawsze do wykazywania małej ważności i psychicznej bezwar-tościowości marzeń sennych. Analiza takiego marzenia sennego pokaże, że i w tych przypadkach chodzi o dobrze zamaskowane spełnienie stłumionych życzeń, a więc o marzenia senne drugiej kategorii; zarazem poznamy niezwykłą zdolność pracy marzenia sennego do przesunięć w maskowaniu życzeń. Młoda dziewczyna widzi w marzeniu sennym jedyne obecnie dziecko swojej siostry martwe w tym samym otoczeniu, w którym przed kilku laty widziała zwłoki jej pierwszego dziecka. Nie odczuwa żadnego bólu, mimo to wzdryga się przed myślą, że sytuacja ta miałaby od- 394 powiadać jej życzeniom. Nikt też tego nie wymaga; u trumny owego dziecka przed laty widziała się i roz mawiała po raz ostatni z kochanym mężczyzną; gdyby i drugie dziecko umarło, to z pewnością w domu siostry spotkałaby ponownie owego pana. Tęskni za tym spot kaniem, a równocześnie wzdryga się przed swym uczu ciem. W dzień poprzedzający marzenie senne kupiła bi let wstępu na wykład zapowiedziany przez ciągle jesz cze kochanego mężczyznę. Jej marzenie senne wyraża bezpośrednią niecierpliwość. Marzenia takie zjawiają się zresztą często przed podróżami, pójściem do teatru lub podobnymi oczekiwanymi przyjemnościami. By jednak ukryć tęsknotę, sytuacja została zamieniona w sposób nieodpowiedni do wyrażenia uczuć wesołości; ale prze cież oddała ona już raz w rzeczywistości dobre usługi. Zauważa się jeszcze, że afektywne zachowanie się w marzeniu sennym jest dostosowane nie do przesuniętej, lecz do rzeczywistej, ale powstrzymywanej treści. Sy tuacja w marzeniu sennym stwarza możliwość od daw na upragnionego spotkania i nie wywołuje żadnego bo lesnego uczucia. i X ; Filozofowie nie mieli dotąd okazji zająć się psychologią tłumienia. Uzasadnione jest zatem, że przy pierwszym zbliżeniu się do nie znanego stanu rzeczy stworzymy sobie poglądowe wyobrażenie o przebiegu powstawania marzenia sennego. Schemat, do którego dochodzimy nie tylko na podstawie badań nad marzeniem sennym, jest wprawdzie skomplikowany, ale nie możemy zadowolić się prostszym. Przyjmujemy, że w naszym aparacie psychicznym istnieją dwie instancje tworzące myśli, z których druga ma ten przywilej, że 395 jej twory mają otwarty dostęp do świadomości, podczas gdy czynność pierwszej instancji jest sama przez się nieświadoma i jedynie za pomocą drugiej może przedostać się do świadomości. Na pograniczu obu instancji, na przejściu z pierwszej do drugiej, znajduje się cenzura, która przepuszcza jedynie to, co dla świadomości jest przyjemne, a wszystko inne zatrzymuje. To, co ona odrzuci, znajduje się, według naszego określenia, w stanie stłumienia. W pewnych warunkach, do których zalicza się również stan snu, zmienia się stosunek siły między obiema instancjami w ten sposób, że myśli stłumione nie zostają całkowicie zatrzymane. W stanie snu następuje to w wyniku osłabienia cenzury, wobec czego myśli dotychczas stłumione torują sobie drogę do świadomości. Ponieważ jednak cenzura nie zostaje nigdy całkowicie zniesiona, a tylko czasowo słabnie, wobec tego myśli stłumione ulegają zmianom łagodzącym ich nieprzyzwoitość. To, co w takim stanie staje się świadome, jest kompromisem między zamiarami jednej instancji a żądaniami drugiej. Stłumie-nie-osłabienie cenzury-tworzenie ko m-promisu — oto podstawowy schemat powstawania marzenia sennego, podobnie jak wielu innych tworów psychopatycznych. Tu i tam przy tworzeniu kompromisu zauważamy procesy zagęszczania, przesuwania oraz zużytkowanie powierzchownych skojarzeń, znanych nam z pracy marzenia sennego. Nie mam żadnych podstaw do ukrywania, że moment demonizmu odgrywał również rolę przy powstawaniu naszego tłumaczenia. Odnosiliśmy wrażenie, że powstanie niejasnych marzeń sennych odbywa się tak, jak gdyby jedna osoba, zależna od drugiej, miała do powiedzenia coś, co dla tamtej byłoby nieprzyjemne. Podobnie utworzyliśmy sobie pojęcie zniekształć e-nia w marzeniu sennym oraz cenzury i sta- raliśmy się tamto nasze wrażenie wyrazić za pomocą teorii psychologicznej, surowej jeszcze wprawdzie, ale przynajmniej poglądowej. Z czymkolwiek porównamy w dalszym ciągu badania naszą pierwszą i drugą instancję, oczekujemy potwierdzenia naszego przypuszczenia, że druga instancja opanowuje dostęp do świadomości i odcina od niej pierwszą. Gdy kończy się stan snu, wówczas cenzura wraca do pełni swoich sił i potrafi zniszczyć wszystko, co jej zostało wydarte w czasie ich osłabienia. Wielokrotnie potwierdzane doświadczenie dowiodło, że zapominanie marzenia sennego daje się przynajmniej częściowo tym wytłumaczyć. Podczas opowiadania marzenia sennego lub w czasie jego analizy zdarza się, że nagle wynurza się na powierzchnię pozornie zapomniany urywek jego treści. Ta cząstka wydarta zapomnieniu zawiera zwykle najlepszy i najbliższy dostęp do znaczenia marzenia sennego. Prawdopodobnie dlatego miała zapaść w niepamięć, tj. ulec powtórnemu stłumieniu. XI Przyjmując, że treść marzenia sennego stanowi przedstawienie spełnionego życzenia, a jej niejasność przypisując cenzurze, która zmienia stłumiony materiał, pojmiemy tym samym bez trudności, jaka funkcja przypada marzeniu sennemu. W osobliwym przeciwieństwie do utartego mniemania, że marzenia senne zakłócają sen, musimy uznać, że one stoją na straży snu. Twierdzenie nasze zostanie łatwo przyjęte, jeżeli odnie siemy je do marzeń sennych dzieci. Stan snu lub też psychiczne odmiany snu, na czymkolwiek by one nie polegały, powstają bądź to wskutek 396 397 narzuconego dziecku nakazu spania, bądź to wskutek wywołanej zmęczeniem chęci spania; zaśnięcie wymaga usunięcia wszelkich podniet skierowujących aparat psychiczny w innym kierunku. Znane są środki służące do wyłączania podniet zewnętrznych; ale jakimi środkami rozporządzamy, by stłumić wewnętrzne, duchowe, podniety, które nie pozwalają nam zasnąć? Przypatrzmy się matce usypiającej swoje dziecko. Bez przerwy wyraża ono swe życzenia — to chce całusa, to chciałoby się jeszcze bawić. Te życzenia bywają po części zaspokajane, po części autorytatywnie odkładane na drugi dzień. Jasne jest, że budzące się życzenia i potrzeby przeszkadzają w zaśnięciu. Któż nie zna wesołej opowiastki o niegrzecznym chłopcu (Balduin Grollersa), który, budząc się w nocy, krzyczy w sypialni: „On chce nosorożca?" Grzeczniejsze dziecko nie krzyczałoby, lecz śniło, że bawi się nosorożcem. Ponieważ marzenie senne, przedstawiające życzenie jako spełnione, znajduje wiarę podczas snu, usuwa ono tym samym dręczące życzenie i umożliwia sen. Nie da się zaprzeczyć, że ta wiara odnosi się do obrazu marzenia sennego, który ma cechy psychicznego zjawiska spostrzegania, podczas gdy dziecku brak jeszcze, później dopiero występujących, umiejętności odróżniania halucynacji lub fantazji od rzeczywistości. Dorosły nauczył się takiego rozróżniania i pojął bez-użyteczność fantazyjnego życzenia, a przez ciągłe ćwiczenie osiągnął odroczenie swych dążeń, które dopiero drogą okrężną, przez zmianę świata zewnętrznego, mogą być spełnione. Dlatego też rzadko występują u niego spełnienia życzeń w marzeniu sennym w obrębie samej rzeczywistości psychicznej; możliwe nawet, ze takie nie istnieją i że marzenia senne, które wydają się nam podobne do tych występujących u dzieci, wyma- gają bardziej skomplikowanego wytłumaczenia. Natomiast wytworzyło się u dorosłych — u każdego człowieka o zdrowych zmysłach — pewne zróżnicowanie materiału psychicznego, zróżnicowanie, którego brak jest dziecku. Powstała instancja psychiczna, która, nauczona doświadczeniem życiowym, z zawistną surowością wywiera opanowujący i hamujący wpływ na pobudzenia psychiczne i która dzięki swemu stosunkowi do świadomości i do aparatu ruchów dowolnych rozporządza najsilniejszymi środkami psychicznej władzy. Część dziecinnych pobudzeń, jako bezużytecznych w życiu, została stłumiona przez tę instancję, a cały wywodzący się z nich materiał myślowy znajduje się w stanie stłumienia. Podczas gdy ta instancja, w której rozpoznajemy naszą normalną jaźń, nastawia się na życzenie spania, wydaje się, że jest ona zmuszona warunkami psychofizjo-H logicznymi do osłabienia swojej energii, z jaką za dnia i trzymała w karbach stłumione myśli. To osłabienie jest ś< samo przez się nieznaczne; wzruszenia ciemiężonej duszy "• dziecięcej mogą się jednak burzyć; w stanie snu mają ? one przecież drogę do świadomości utrudnioną, a do •'i. aparatu ruchowego — zamkniętą. Niebezpieczeństwo zakłócenia przez nie snu musi być jednak usunięte. Tu ' trzeba już dopuścić przyjęcie założenia, że nawet w głębokim śnie część wolnej uwagi stoi na straży, nie dopuszczając podniet zmysłowych, które mogłyby sen przerwać. Nie można by sobie inaczej wytłumaczyć, że bodźce określonej jakości są w stanie obudzić nas każdorazowo, co dostrzegł już dawno fizjolog Burdach, zwracając uwagę, że np. matkę budzi kwilenie dziecka, młynarza — zatrzymanie młyna, a większą część łudzi — zawołanie ich po imieniu. Ta stojąca na straży uwaga nie omija również wewnętrznych pobudzeń wy- 399 398 wołanych przez stłumione życzenia i tworzy wraz z nimi marzenie senne, które, jako kompromis, zadowala obie instancje. Marzenie senne daje pewnego rodzaju psychiczne spełnienie życzenia stłumionego lub ukształtowanego za pomocą wyparcia, przedstawiając je właśnie jako spełnione, i zadowala również drugą instancję, zezwalając na dalszy ciąg spania. Nasze „ja" zachowuje się przy tym chętnie jak dziecko, ufając obrazom sennym, jakby chciało powiedzieć: „Tak, tak, masz rację, pozwól mi jednak spać". Lekceważenie, z jakim po przebudzeniu odnosimy się do marzenia sennego, a które uzasadniamy jego zagmatwaniem i pozorną nielogicznością, nie jest prawdopodobnie niczym innym, jak sądem naszego śpiącego „ja" o wzruszeniach, o których daje ono znać w sytuacji wykorzystania motorycznej niemocy owych intruzów snu. Ten lekceważący sąd jest nam świadomy i podczas snu; gdy treść marzenia sennego przekracza zbytnio ograniczenia cenzury, myślimy: „To przecież tylko marzenie senne" — i śpimy dalej. Nie jest zarzutem pod adresem takiego ujęcia fakt, że istnieją również krańcowe przypadki, w których marzenie senne nie może utrzymać swej funkcji uchronienia snu przed przerwaniem — jak to ma miejsce w lękowym marzeniu sennym — więc zmieniając tę funkcję przerywa w porę sen. Postępuje ono tutaj jak sumienny nocny stróż, który usuwa przyczyny hałasu, by mieszczanie się nie budzili, ale spełnia również swój obowiązek, kiedy orientując się, że przyczyny zakłóceń stają się groźne, budzi obywateli w obawie, że sam nie upora się z nimi. Szczególnie wyraźna staje się tego rodzaju funkcja marzenia sennego, gdy działający u śniącego motyw przedostaje się do wrażeń zmysłowych. To, że bodźce zmysłowe podczas snu wpływają na treść marzenia, jest ogólnie znane i można to nawet udowodnić doświad- czalnie. Jest to jeden z niewielu pewnych, ale znacznie przecenianych wyników badań medycznych nad marzeniem sennym. Z wynikiem tym łączyła się jednak zagadka dotychczas nie rozwiązana. Bodziec zmysłowy, którym eksperymentator działa na śpiącego, nie zostaje rozpoznany w marzeniu sennym, lecz ulega przekładowi na jeden z nieokreślonej liczby sposobów nie tyle zdeterminowanych, co pozostawionych samowoli psychicznej. Ale samowola psychiczna oczywiście nie istnieje. Śpiący może w różnorodny sposób reagować na bodźce zewnętrzne. Bądź to budzi się, bądź to udaje mu się spać dalej. W ostatnim przypadku może posłużyć się marzeniem sennym, by, i to znowu na różne sposoby, usunąć działanie bodźców zewnętrznych. Może np. usunąć to działanie marząc o sytuacji, która jest całkowicie sprzeczna z bodźcem. Mężczyzna, któremu dolegał bolesny abces w kroczu, marzył we śnie, że ujeżdża konia, przy czym jako siodła użył okładu służącego do złagodzenia bólu i w ten sposób usunął możliwość zakłócenia snu. To znowu, co zdarza się jeszcze częściej, bodziec zewnętrzny ulega przekształceniu przez związanie go ze stłumionym życzeniem oczekującym spełnienia, a zarazem pozbawia się go w ten sposób realności i traktuje jako część materiału psychicznego. Na przykład ktoś marzy, że napisał komedię wyrażającą określoną myśl przewodnią, że była ona wystawiona w teatrze, że pierwszy akt zakończył się i spotkał z nadzwyczajnym powodzeniem. Ogromne brawa... — w tym przypadku udało się śpiącemu przedłużyć swój sen mimo zakłócenia, gdyż po obudzeniu nie słyszał już szmeru, lecz trafnie ocenił, że trzepano dywan lub materac. Marzenia senne, które tuż przed obudzeniem bywają wywołane głośnym hałasem, usiłują zawsze zastąpić budzącą podnietę innym jej wyjaśnieniem i w ten sposób jeszcze na chwilę przedłużyć sen. 401 400 XII Kto uzna cenzurę za główny motyw zniekształceń marzenia sennego, ten nie będzie zdziwiony faktem wynikającym z jego tłumaczenia, że analiza większości marzeń sennych ludzi dorosłych wskazuje na życzenia erotyczne. To nasze twierdzenie nie dotyczy marzeń sennych o jawnej treści seksualnej, ogólnie znanych wszystkim z własnych przeżyć, które też zwykle bywają określone jako „seksualne marzenia senne". Wzbudzają one jednak także zdziwienie, czy to ze względu na dobór osób jako przedmiotów pożądania, czy wskutek usunięcia wszelkich przeszkód, które w życiu na jawie powstrzymują popęd płciowy, jak również z uwagi na wiele osobliwych szczegółów przypominających tzw. zboczenia. Analiza wykazuje jednak, że wiele innych marzeń sennych, nie zawierających niczego erotycznego w jawnej treści, za pomocą pracy tłumaczącej bywa demaskowanych jako spełniające życzę-, nie seksualne. Z drugiej strony wiele myśli pochodzących z pracy myślowej na jawie jako „resztki z dnia" występuje w marzeniu sennym jedynie dzięki pomocy wypartych życzeń erotycznych. W celu wyjaśnienia tego teoretycznie nieoczekiwanego stanu rzeczy wystarczy wskazać, że żadna inna grupa popędów nie podlega ze strony wychowania i kultury tak dalece idącemu tłumieniu, jak właśnie popędy seksualne, które jednak prawie u wszystkich wymykają się spod władzy najwyższych instancji psychicznych. Odkąd poznaliśmy seksualność dziecięcą, częstokroć w swoich objawach niepozorną, lekceważona i źle rozumianą, uprawnieni jesteśmy do twierdzenia, że każdy kulturalny człowiek zatrzymał w jakimś momencie dziecięce ukształtowanie swego życia seksualnego, i wobec tego sądzimy, że przy powstawaniu marzeń sen- Jiych najczęstszą i najsilniejszą siłą popędową są wyparte dziecięce życzenia seksualne 3. 'Ą' Jeżeli marzeniu sennemu wyrażającemu życzenia erotyczne udaje się wypracować treść pozbawioną cech seksualnych, to jest to możliwe tylko w jeden sposób. Materiał wyobrażeń seksualnych nie może być przedstawiony w marzeniu sennym we właściwej postaci, lecz musi zostać zastąpiony w jego treści poprzez napomknienia, aluzje i inne sposoby pośredniego przedstawiania, które nie są w marzeniu sennym bezpośrednio zrozumiałe. Przyzwyczajono się do tego, że sposób przedstawiania odpowiadający tym warunkom zwykło się nazywać symbolicznym. Zwrócono na te symbole szczególną uwagę, odkąd zauważono, że ludzie posługujący się tym samym językiem używają takich samych symboli, ba, że w niektórych przypadkach wspólność symboli przekracza granice wspólnoty językowej. Ponieważ śniący sam nie zna znaczenia użytego przez siebie symbolu, pozostaje na razie zagadką, skąd bierze się związek z przedmiotami i ludźmi, które one zastępują lub oznaczają. Jest to jednak fakt niewątpliwy, a bardzo ważny dla techniki tłumaczenia marzeń sennych, gdyż dzięki znajomości symboliki marzeń sennych można zrozumieć znaczenie ich poszczególnych składników lub pojedynczych fragmentów, a niekiedy i całych marzeń sennych, bez pytania śpiącego o jego samorzutne skojarzenia. W ten sposób zbliżamy się do popularnego ideału tłu-• maczenia marzeń sennych, a zarazem sięgamy do techniki tłumaczenia stosowanej przez dawne ludy, u których tłumaczenie wiązało się ściśle z zastosowaniem symboliki. Mimo że studia nad symbolami marzenia sennego są jeszcze dalekie od ukończenia, możemy już bronić wie- 8 Por. S. Freud Drei Abhandlungen żur Sexualtheorie. 1905. 402 403 lu ogólnych twierdzeń i szczegółowych ustaleń. Istnieją symbole mające tylko jedno znaczenie, i tak cesarz i cesarzowa (król i królowa) oznaczają rodziców, pokoje przedstawiają kobiety 4, wejścia i wyjścia pokoi — otwory w ciele. Przeważna część symboli marzeń sennych służy do przedstawienia osób, części ciała i czynności, które nabierają pewnego zabarwienia erotycznego; szczególnie narządy płciowe bywają często przedstawiane przez zaskakujące symbole, często bardzo dziwne przedmioty. Ostra broń, długie i sztywne przedmioty, jak drzewa i laski, zastępują w marzeniu sennym męskie narządy; szafy, pudła, piece, powozy — łono kobiece, a wspólność tych przedmiotów zastępczych, ter-tium comparationis, jest łatwo zrozumiała, mimo że nie wszystkie symbole wykazują tak wyraźny związek z przedmiotem. Symbole schodów i wspinania się, które oznaczają stosunek płciowy, krawat przedstawiający męski członek, drzewo symbolizujące łono kobiece — budzą u nas niewiarę tak długo, dopóki nie odnajdziemy związku symbolicznego inną drogą. Znaczna liczba symboli sennych jest zresztą dwupłciowa i może oznaczać, zależnie od związku, w jakim występuje, męskie lub kobiece narządy płciowe. Istnieją symbole występujące powszechnie, spotykane u wszystkich łudzi posługujących się tym samym językiem i będących na tym samym poziomie wykształcenia, i inne, występujące indywidualnie, jednorazowo, które tworzy sobie każdy z własnego materiału wyobrażeniowego. Do pierwszych należą te, które zastępują treści seksualne wyrażeń mowy codziennej (np. pochodzące z rolnictwa: rozmnażanie się, nasienie); do drugich — te, których związek z życiem płciowym sięga 4 W języku niemieckim das Zimmer oznacza pokój, a das Frauenzimmer — niewiasta, białogłowa (przyp. tłum.). dawniejszych czasów i najciemniejszych głębi powstawania naszych pojęć. Symbolotwórcza siła nie wygasła po dziś dzień dla obu rozróżnionych rodzajów symboli. Można zauważyć, że nowe wynalazki (jak samolot) zostały natychmiast powszechnie użyte jako symbole seksualne. Błędem byłoby oczekiwać, że przy jeszcze gruntow-niejszej znajomości symboliki marzeń sennych („mowy marzeń sennych") zwolnieni bylibyśmy od wypytywania śniącego o jego skojarzenia z marzeniem sennym i wystarczyłaby nam technika starożytna ich tłumaczenia. Pomijając indywidualne symbole i drobne różnice w użyciu symboli powszechnych, nigdy nie wiemy, czy dany element marzenia sennego należy ujmować symbolicznie, czy też we właściwym jego znaczeniu, wiedząc równocześnie dobrze, że nie całą treść marzenia należy tłumaczyć symbolicznie. Znajomość symboliki marzenia sennego pośredniczy jedynie w wytłumaczeniu nam poszczególnych jego składników, a stosowanie poprzednio podanych reguł technicznych nie traci na ważności. Staje się jednak szczególnie wartościową pomocą w tłumaczeniu tam, gdzie brak skojarzeń lub gdzie są one niedostateczne. Symbolika, o której mowa, staje się niezbędna także do zrozumienia „typowych" marzeń sennych ludzi i powtarzających się marzeń sennych pojedynczego człowieka. Jeżeli w tym krótkim omówieniu ocena symbolicznego sposobu wyrażania marzenia sennego wyda się niepełna, to pragniemy naprawić tę niedbałość, wskazując sprawę szczególnie ważną, a mianowicie, że symbolika marzeń sennych przekracza granice marzenia i występuje nie tylko we śnie, ale opanowuje w równej mierze baśnie, mity, legendy, dowcipy i folklor. Pozwala nam też śledzić związek między marzeniem sennym a tymi tworami; przyznać musimy, że symbolika nie 405 404 jest owocem pracy marzenia sennego, lecz właściwością naszego nieświadomego myślenia, które dostarcza jej materiału do zagęszczania, przesunięcia i udramatyzo-wania 5. XIII Nie roszczę sobie pretensji ani do tego, że naświetliłem tutaj wszystkie problemy związane z marzeniami sennymi, ani że przedstawiłem w sposób przekonujący dyskutowane kwestie. Osobom interesującym się w najszerszym zakresie literaturą dotyczącą marzeń sennych polecam książkę Sante de Sanctisa I sogni, Turyn 1899; kto szuka dokładniejszego uzasadnienia przedstawionego przeze mnie ujęcia marzenia sennego, może je znaleźć w mojej pracy Die Traumdeutung, Lipsk i Wiedeń 1900. Wspomnę jedynie, w jakim kierunku zmierzają dalsze wywody o pracy marzenia sennego. Skoro w tłumaczeniu marzenia sennego stawiam zadanie zastąpienia go myślami utajonymi, a zatem rozsunięcia tkaniny pracy sennej, to równocześnie otwieram pole wielu nowych problemów psychologicznych, które dotyczą mechanizmu samej pracy marzenia sennego, a także natury i warunków tzw. stłumienia. Dalej utrzymuję, że istnieją myśli marzeń sennych, które są bardzo bogatym materiałem dla tworów psychicznych o wzorowym porządku i z wszelkimi oznakami normalnej aktywności intelektualnej. Materiał ten wymyka się 5 Dalsze dane dotyczące symboliki marzeń sennych można znaleźć w starych pismach zajmujących się ich tłumaczeniem (Artemidorus von Daldis; Scherner Das Leben des Traumes, 1861), w moim Die Traumdeutung oraz w dotyczących mitologii pracach szkoły psychoanalitycznej, a także w pracach W. Stekela (Die Sprache des Traumes, 1911). :;-•».„-,< .-..-...> ^ jednak świadomości dopóty, dopóki zniekształcenie przez treść marzenia sennego nie utoruje mu doń drogi. Jestem skłonny zakładać, że myśli takie występują u wszystkich, ponieważ prawie wszyscy ludzie, nawet najbardziej normalni, miewają marzenia senne. Dalsze zagadnienia o wielkim znaczeniu dla psychologii dotyczą nieświadomego w myślach marzeń sennych i jego stosunku do świadomości oraz do stłumienia; rozwiązanie tych zagadnień nastąpi, gdy analiza wyjaśni powstawanie innych tworów psychopatycznych, takich jak objawy histeryczne i myśli natrętne. 406 Bibliografia J Dziela Z. Freud a: Über den psychischen Mechanismus hysterischer Phänomene (z J. Breuerem), 1893; Studien über Hysterie (z J. Breuerem), 1895; Die Traumdeutung, 1900; Über der Traum, 1901 (tlum. pol. O marzeniu sennym, 1923); Zur Psy-chopathologie des Alltagslebens, 1901 (tlum. pol. Psychopatolo-gia zycia codziennego. O zapominaniu, pomylkach, zabobonie i ble_dach, 1912); Der Witz und seine Beziehung zum Unbewuss-ten, 1905; Drei Abhandlugen zur Sexualtheorie, 1905 (tlum. pol. Trzy rozprawy z teorü seksualnej, 1924); Sammlung kleiner Schriften zur Neurosenlehre, 1906; Der Wahn und die Träume in W. Jensen's „Gradiva", 1907; Bruchstück einer Hysterieanalyse, 1909; Eine Kindheitserinnerung des Leonardo da Vinci, 1910 (tlum. pol. w: Poza zasadq przyjemnosci, 1975, 2 wyd. 1976); Über Psychoanalyse, 1910 (tlum. pol. O psychoanalizie. Pie_c od-czytöw wygloszonych na uroczystosci 20-letniego jubileuszu za-lozenia Clark University w Worcester, 1911); Formulierungen über die zwei Prinzipen des psychischen Geschehens, 1911; Das Motiv der Kästchenwahl, 1913; Totem und Tabu, 1913 (tlum pol. w: Czlowiek, religia, kultura, 1967); Zur Geschichte der psycho-analytischen Bewegung, 1914; Das Unbewusste, 1915; Zeitgemäs-ses über Krieg und Tod, 1916; Vorlesungen zur Einführung in die Psychoanalyse, 1917 (tlum. pol. Wst?p do psychoanalizy, 1935, 1936, 1957, 1958, 1982); Zur Psychoanalyse der Kriegsneurosen, 1919; Massenpsychologie und Ich-Analyse, 1920 (tlum. pol. 1975, 1976); Jenseits des Lustprinzips, 1920 (tlum. pol. 1975, 1976); Das Ich und das Es, 1921 (tlum. pol. 1975, 1976); Über Triebumsetzungen. Insbesondere der Analerotik, 1923; Das ökonomische Problem des Masochismus, 1924; Zur Technik der Psychoanalyse und zur Metapsychologie, 1924; Gesammelte Schriften, 12 t., 1925—34; Ma vie et la psychanalyse, 1925 (tlum. pol. Wizerunek wlasny, 1936); Die Fragre der Laienanalyse, 1926; Studien zur Psychoanalyse der Neurosen, 1926; Die Zukunf einer Illusion, 1927 (tlum. pol. 1967); Das Unbehagen in der Kultur, 1930 (tlum. pol. 1967); Einführung in die Psychoanalyse für Pädagogen, 1930; Weue Folge der Vorlesungen zur Einführung in die Psychoanalyse, 1933; Why war? (z A. Einsteinem), 1933; Die endliche und die unendliche Analyse, 1937 (tlum. pol. 1975, 1976); Der Mann Moses und die monotheistische Religion, 1939 (fragm. w tlum. pol. 1967); Abriss der Psychoanalyse, 1940 (tlum. pol. 1975, 1976); An outline of psychoanalysis, 1940; Gesammelte Werke. Chronologisch geordnet, 18 t., 1940—52, wznow. 1966—69 (tlum. ang. Collection papers, 1946; J. Strachey — red. S. Freud. The Standard edition of complete psychological works, 1953); Aus den Anfängen der Psychoanalyse, 1950; Thomas Woodrow Wilson. Twentyeight President of United States. A psychological study (z W. Bullitem), 1967. L i t e r a t u r a: G. Adler Entdeckung der Seele von Sigmund Freud und Alfred Adler zu C. G. Jung, 1934; M. N. Afasizew Frejdizm i burzuaznoje iskusstwo, 1971; O. Andersson Studies in the prehistory of psychoanalysis. The etiology of psycho-neuroses and some related themes in Sigmund Freud's scientific writings and letters, 1886—1896, 1962; M. Bajerowicz Freuda fconcepcja cztoioieka, „Nurt" 1969, nr 5; D. Balkan Siomund Freud and the Jeu>ish mystical tradition, 1958; F. W. Bassin Probleme biessoznatielnogo. O nieosoznawajemych formach wys-szej nierwnoj diejatielnosti, 1968 (tlum. pol. Zagadnienie nie-swiadomosci. O nie uswiadamianych formach wyzszej czynnos'ci nerwowej, 1972); E. Benveniste La psychanalyse, 1956; T. Bili-kiewicz Psychoanaliza w praktyce lekarskiej, 1935; L. Binswan-ger Erinnerung an Sigmund Freud, 1956; L. Binswanger Dis-cours parcours, et Freud. Analyse existentielle, psychiatrie cli-• nique et psychanalyse, 1970; E. Bleuler Die Psychoanalyse Freuds, 1911; M. Bornsztajn Psychoanaliza, 1930; M. Bornsztajn Historia rozwoju psychoanalizy i jej stan tospöiczesny, 1936; S. Borowiecki Metoda psychoanalityczna Freuda i jej kryteria. „Przeglqd Lekarski" 1914; R. Boyers (red.) Psychological man, 1975; T. Braaty Fundamentals of psychoanalitic techr.ique, 1954; A. A. Brill Freud's contributions to psychiatry, 1944; W. Bromberg The mind of man. A history of psychotherapy and psychoanalysis, 1954; J. A. C. Brown Freud and the Post-Freudians, 1961; N. O. Brown Life against death. The psychoanalytical meaning of history, 1959; P. Bruno Freud i antropologia, „Czlowiek i Swiatopogla.d" 1972, nr 2; B. E. Bychowski Metapsicho-logija Frejda, 1926; G. Bychowski Psychoanaliza, 1928; G. I. Ca-regorodcew, F. T. Michajlow Za porogom soznanija. Kriticzeskij oczerk frejdizma, 1961; M. Choisy Sigmund Freud. A new ap-. praisal, 1963; P. J. Cole The problematic seif in Kierkegaard and Freud, 1971; W. A. Czernienko Rieakcyonnaja suszcznost' 409 408 uczenija Frejda o rieligii, 1972; W. Daim Umwertung der Psychoanalyse, 1951; R. Dalbiez La methode psychoanalytique et la doctrine freudienne, 1936; M. Dansereau Freud et l'atheisme, 1971; J. De Luca Freud and future religious experience, 1976; P. J. R. Dempsey Freud, psicoanalisi e cattolicesimo, 1959; K. Dienelt Von Freud zu Frankl, 1967; C. T, Dimitrow Psicho-analizata i nejnite raznowidnosti, 1965; C. T. Dimitrow Psicho-analiza i filosofija. Kriticzen oczerk wrchu iztocznicite i ewolu-cijata na psichoanalizata, 1973; A. Dryjski Geneza i technika psychoanalizy, 1929; A. Dryjski Psychoanaliza i wychowanie plciowe, 1930; A. Dryjski Rozbiör i krytyka glöwnych zalozen psychoanalizy, 1930; A. Dryjski Wspölczesne teorie podswiado-mosci, 1931; P. Edwards (red.) The encyclopedia of phüosophy, 1972, t. III; L. Eidelberg (red.) Encyclopedia of psychoanalysis, 1968; P. Esnard Freud sä vie, son oeuvre, 1960; H. Eysenck, G. Wilson The experimental study of freudian theories, 1973; R. Fine Freud. A critical re-evaluation of his theories, 1963; R. Fine The development of Freud's thought: From the begin-nings (1886—1900) through Id Psychology (1900—1914) to Ego Psychology (1914—1939), 1973; L. Freeman, M. Small The story of psychoanalysis, 1960; F. Freud Structural studies in psychoanalysis, 1972; L. Frey-Rohn Die Anfange der Tiefenpsychologie. Von Mesmer zu Freud. W: Studien zur Analytischen Psychologie C. G. Jungs. Festschrift zum 80. Geburtstag von C. G. Jung, 1955; E. Fromm Sigmund Freud's mission. An ana-lysis of his Personality and influence, 1953; E. Fromm II mondo di Sigmund Freud, 1962; E. Fromm The crisis of psychoanalysis: Essays on Freud, Marx and social psychology, 1970; E. Fromm, Greatness and limitations of Freud's thought, 1980; I. Galdston (red.) Psychoanalysis in present-day psychiatry, 1969; E. Glover Freud or Jung?, 1950; A. Grinstein The index of psychoanalytic writings, 10 t., 1956—72; J. Grodzienski Z. Freud twörca psychoanalizy, 1934; L. Gross God and Freud, 1959; A. Guirdham Christ and Freud. A study of religious experience and obser-vance, 1961; A. Guranowska-Poczobut Eros i Tanatos. „Czlo-wiek i Swiatopogla.d" 1977, nr 4; C. S. Hall A primier of freudian psychology, 1954; C. Hanly, M. Lazerowitz Psychoanalysis and phüosophy, 1970; M. Heiman Psychoanalysis and social work, 1969; E. Hitschmann Freud's theories of the neurosis, 1913 (tlum. pol. Nauka Freuda o nerwicach, 1913); W. Holliczer Cze-lowiek i agressija. Z. Frejd i K. Lorenc w swietie marksizma, 1975; P. Homans Theology after Freud, 1970; J. Jacobi Two 410 essays on Freud and Jung, 1958; M. Jarosz Przeglqd i krytyka podstawowych poje_6 psychoanalitycznych oraz psychoanalitycz-nej teorii nerwic. „Przegla.d Psychologiczny" 1962, nr 5; T. Jaro-szynski O metodzie psychoanalitycznej Freuda, 1912; J. Jastrow Freud. His dream and sex theories, 4 wyd., 1959; L. Jekels Szkic psychoanalizy Freuda, 1912; W. Jedlicki Natura i kultura w po-gl^dach Freuda. „Wiedza i Zycie" 1960, nr 6; W. Jedlicki Co sqdzic b freudyzmie i psychoanalizie? 1961; W. Jedlicki Teoria dysonansu poznawczego a doktryna psychoanalityczna. „Studia Socjologiczne" 1962, nr 1; E. Jones The life and work of Sigmund Freud, 3 t., 1953—55 (tlum. niem. Dos Leben und Werk von Sigmund Freud, 3 t., 1960—69); S. Kahn Essays in freudian psychoanalysis, 1976; L. Karpinska Psychologiczne podstawy freudyzmu. „Przeglqd Filozoficzny" 1913; P. Kline Fact and fantasy freudian theory, 1972; G. Knapp Der antimetaphysische Mensch. Darwin, Marx, Freud, 1973; K. Kolle Kraepelin und Freud, 1957; L. Korzeniowski Zarys krytycznego uje.cia teorii S. Freuda. „Postijpy Wiedzy Medycznej" 1955, t. II; S. Kowalski Psychoanaliza a religia. „Euhemer" 1958, nr 4; S. Kowalski Freud a religia. „Fakty i Mysli" 1963, nr 2; E. Kris The origins of psychoanalysis, 1954; I. T. Kurcyn Kritika frejdizma w mie-dicynie i fizjologü, 1965; H. Küng Freud and the problem of God, 1979; R. LaPiere The freudian ethic. An analysis of the Subversion of american character, 1959; R. S. Lee Freud and Christianity, 1967; W. M. Lejbin Psychoanaliz i filosofija neo-frejdizma, 1977; G. Levin Sigmund Freud, 1975; C. Link Theolo-gische Perspectiven nach Marx und Freud, 1971; S. Lorand i in. (red.) Psychoanalysis today, 1945; E. Ludwig Der entzauberte Freud, 1946; M. Lapinski Psychoanaliza wspölczesna, 1973; J. B. Lubienski Psychoanaliza Freuda w Swietie prawdy chrze-scijanskiej, 1934; A. Lurija Psichoanaliz w swietie osnownych tendencyj sowriemiennoj psichologii, 1923; H. Marcuse Eros and civilization. A philosophical inquiry into Freud, 1962; L. Marcuse Sigmund Freud, 1956; R. Markuszewicz Psychoanalzza i jej znaczenie lecznicze, 1926; R. Markuszewicz Rewizja podstawowych poj?c freudyzmu, „Kwartalnik Psychologiczny" 1936; W. Matecki Zygmunt Freud — lekarz — mysliciel, 1937; P. von Matt Literaturwissenschaft und Psychoanalyse, 1972; C. F. May-lan Freuds tragischer Komplex, 2 wyd., 1929; B. Mazlish (red.) Psychoanalysis and history, 1963; A. F. Meijer De Behandeüng uan Zenuwzieken door Psycho-Analyse, 1915; A. Mette Sigmund .' Freud, 1956; E. Michaelis Die Menschheitsproblematik der 411 freudschen Psychoanalyse, 1931; B. Micinski O podstawach filo-zoficznych psychoanalizy. „Verbum" 1937; B. Micinski O teore-tycznych podstawach psychoanalizy. „Verbum" 1938; A. Milata Psychoanaliza „Miesie.cznik Pedagogiczny" 1924; P. Miros Reli gia, moralnosc, psychoanaliza. „Tygodnik Powszechny" 1959 nr 34; J. Mirski Rozwöj i wychowanie plciowe w swietle freudyz~ mu. „Ruch Pedagogiczny" 1923—1924; J. Mirski Rozwöj i wychowanie plciowe dziecka w Swietle freudyzmu. Poglqd i kry-tyka, 1925; C. C. Morrison Freud and the critic, 1968; W. Muen-sterberger (red.) Man and his culture: Psychoanalytic anthropo-logy öfter "Totem and Taboo", 1969; R. L. Munroe Schools o{ psychoanalytic thought, 1955; C. Musatti Psicoanalisi e vita con-temporanea, 1960; M. Natenberg The case history of Sigmund Freud. A psychobiography, 1955; B. Nelson (red.) Freud and the 20th Century, 1957; L. Nowak Biod Freuda. „Nurt" 1969, nr 3; J. Nuttin Psychoanalyse et conception spiritualiste de l'homme, 3 wyd., 1962; A. C. Oerlemans The development of Freud's conception of anxiety, 1949; R. Pasotti The major works of Sigmund Freud. A critical commentary, 1974; J. Pastuszka Psychoanaliza. „Ateneum Kap!." 1933, t. XXXII; J. Pastuszka Psychologia gle.bi. „Rocz. Filoz." 1962, t. IX, z. 4; J. Pastuszka Koncepcja czlowieka w psychoanalizie Freuda. „Studia Philo-sophiae Christianae" 1967, nr 2; O. Pfister Die psychoanalytische Methode, 1913 (tlum. pol. Metoda psychoanalityczna, 1913); O. Pfister Psychoanalyse und Weltanschauung, 1928; H. L. Philp Freud and religious belief, 1956; A. P16 Freud et la Religion, 1968; A. Ple Freud et la Morale, 1969; I. Progoff The death and rebirth of psychology. An integrative evaluation of Freud, Adler, Jung and Rank and the impact of their culminating insights of modern man, 1956; P. W. Pruyser Sigmund Freud and his legacy. Psychoanalytic psychology of religion, 1973; E. Pumpian--Mindlin P'sychoanalysis äs science, 2 wyd., 1956; H. W. Puner Freud. His life and his mind, 1949; S. Pypno Poglqdj/ Zygmunta Freuda na zagadnienie religii. „Euhemer" 1959, nr l—2; S. Rado Psychoanalysis of behavior, 1956; S. Rachman (red.) Critical essays on psychanalysis, 1963; J. P. Ricoeur Freud and philo-sophy. An essay on interpretation, 1970; T. Reik Freud als Kulturkritiker, 1"930; P. Rieff Freud. The mind of the moralist, 1959; P. Rieft&J[jijj[$f~~fQJth after Freud, 1966; D. Riesmann Freud und die Psycrföanaly*f