Stanisław Ignacy Witkiewicz dramaty tom 1 ***.". Wydanie II rozszerzone i poprawione Opracował . .i wstępem poprzedził Konstanty Puzyna Warszawa 1972 Państwowy Instytut Wydawniczy Obwolutę, okładką i strony tytułowe projektowała ., * : DANUTA ŻUKÓWSKA PKINTED IN P GL AND Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972 r. Wydanie drugie • Nakład 20 000+290 egz. Ark. wyd. 27,29. Ark. druk. 41,75 Papier sat. kl. IV, 65 g z form. 82X104/32 z Fabryki Papieru w Kostrzyniu Oddano do składania 14. VII. 1971 r. Druk ukończono w lipcu 1972 r. Łódzka Drukarnia Dziełowa Łódź, ul. Rewolucji 1905 r. nr 45 Zam. nr 1754/A/71. U-89 Cena t. I/II zł KO.- WITKACY l Jest taki rysunek Linkego: ponury, pusty krajobraz, trzy czarne szkielety uschłych drzewek, na pierwszym planie twarz Witkiewicza; zza jego ramienia patrzy ku nam druga twarz, drugi Witkacy. Portret pewnie by się Witkacemu podobał: ma tzw. dreszczyk metafizyczny. Twarze jednak - twarzy jest tu o kilkanaście za mało. Bo też cała ta twórczość, jej stylistyka, idee i losy, to osobliwa historia. Bardzo polska, trochę europejska i niesłychanie pogmatwana. Pogmatwana w kilku znaczeniach. Już wielość dyscyplin, uprawianych przez Witkacego, budzi zakłopotanie: malarstwo, powieść, dramaturgia, teoria sztuki, teoria kultury, ontologia, wszystko bardzo indywidualne, niełatwe do określenia jednym zdaniem, frapujące jako propozycja intelektualna, a przy tym splecione ze sobą, nierozłączne. Zaś do wielotorowości zainteresowań Witkiewicza dołącza się wewnętrzna wielopłasz-czyznowość tej twórczości. Jej wybuchowa dynamika kipi od sprzecznych napięć. Ścierają się tu, interferują i łączą niemal wszystkie problemy artystyczne dwudziestowiecznej awangardy wraz z dużą grupą zagadnień politycznych, filozoficznych i socjologicznych, gdzie znakomite diagnozy i hipotezy zmieszały się z naiwną obsesją, -rzeczy serio z parodią lub świadomym fantazmatem. A na tę mieszankę, dość już i tak intensywną, nakłada się nasza sytuacja narodowa, czterdzieści burzliwych lat niezbyt dla Witkacego łaskawych, ale przydających jego dziełu dodatkowych, osobliwych znaczeń. W naszych oczach przemieszczają się akcenty, szydercza fantazja staje się obserwacją, obserwacja - 6 Konstanty Puzyna secesyjnym mitem, a wszystko razem nabiera jakiejś nowej goryczy - goryczy prekursorstwa i zapóźnienia zarazem. Równie piekielnej zbitki nie było w polskiej literaturze od czasu romantyków. Łatwo tu zajść donikąd, idąc prostą drogą po nitce do kłębka: kłąb jest zbyt splątany, nitek zbyt wiele. Pozostaje wysnuć ich z kłębka tyle, ile się uda, w nadziei, że całość wprawdzie się nie rozpłacze, ale może stanie się bardziej przejrzysta. Na pierwszy rzut oka nic zresztą nie zapowiada kłopotów. Pozycja Witkacego zdaje się już ustalać. Od pięciu czy sześciu lat robi on znowu karierę - powtórną, po ćwierćwieczu zapomnienia. Teatry sięgają do jego sztuk, wystawa jego obrazów, zorganizowana w Nowym Targu, objechała także inne miasta, wznowienie Nienasycenia zostało rozchwytane, interesuje się Witkacym coraz żywiej młodzież artystyczna, nie tylko polska. Co w nim widzi? Najkrócej ujmuje to notatka w programie do sopockiego spektaklu Szewców, dość perfidnie spreparowana ze szkicu Stawara, z którego wyławia to, co ów krytyk niechętnie Witkacemu przyznaje, pomijając wszystko, co mu zarzuca. "Walka Witkiewicza z "bebechowatością", ze zdewaluowa-nymi uczuciami i jego ciekawa teoria gry aktorskiej - wyprzedzają Brechta; "katastrofizm" światopoglądowy Witkacego żywo przypomina Becketta i całą tzw. czarną literaturę Zachodu; nadrealistyczny, pozornie nonsensowny humor jego staje w zawody z humorem lonesco. U nas Witkiewicz oddziałał bardzo silnie na prozę Gombrowicza i Schulza; z niego wywodzi się Zielona Gęś Gałczyńskiego i Białoszewski z teatru na Tarczyńskiej." I drugi jeszcze głos, Ingardena: "Był, w zasadniczej swej postawie, egzy-stencjalistą, na wiele lat przed ukazaniem się tego kierunku we Francji, a prawdopodobnie współcześnie z wystąpieniem Heideggera. Lecz Heideggera, o ile mi wiadomo, nigdy nie czytał. [...] Od egzystencjalistów francuskich zaś miał też w sobie - mimo swego głębokiego pesymizmu - więcej żywiołowego dynamizmu i pierwotnej samorodności, filozoficznie zaś miał dalej niż u nich idące ambicje stworzenia pełnego systemu metafizycznego." Sądy te, jak widać, brzmią jednoznacznie: Witkacy to olśniewający prekursor na miarę europejską, samorodny geniusz, grubo wyprzedzający, intelektualnie i artystycz- Wstęp 7 nie, najżywsze dziś orientacje i prądy zachodniej literatury. Mimo nutki egzaltacji w przytoczonych wypowiedziach łatwo zresztą dostrzec, że zawierają najzupełniej słuszne obserwacje i porównania, wyjąwszy może wątpliwą paralelę z Brechtem. Nic dziwnego, że w środowiskach twórczych nazwisko Witkacego jest coraz popularniejsze: powraca w artykułach, w dyskusjach, szumi w kawiarniach. Rośnie entuzjazm dla Witkacego-awangardysty. W tej sytuacji oczywiście nikogo nie trapi pytanie, jakim cudem pod polską wierzbą wyrósł podobny fenomen. Kłopoty zaczynają się za to przy konfrontacjach entuzjazmu z jego przedmiotem. Na razie nie są groźne dla legendy, bo pisma Witkacego, bądź - jak większość dramatów - nigdy nie wydane, bądź zaginione, bądź od dawna wyczerpane, zna nieliczna tylko garstka ludzi. Ale przy lekturze tych pism niejednemu z entuzjastów "na wiarę" twarz się wydłuża. Tak, to prekursor, lecz dziś już trochę myszką trąci. Prawda, że w innych krajach reprezentatywne utwory awangardy lat dwudziestych zestarzały się równie, albo i bardziej: weźmy choćby Cycki Tyrezjasza Apollinaire'a, Orfeusza Cocteau, Gaz II Kaise-ra... Gdzie tam jednak Witkacemu do lonesco czy Sartre'a! Prawda, że rosnący w mieszkaniu trup z lonescowskiego Amedee ou comment s'eu debarrasser jest pomysłem idealnie witkacowatym, że Sartre'a przypomina Witkiewicz nie tylko postawą filozoficzną, ale czasem nawet stylistyką: naturalistyczno-ekspresjonistyczne brutalizmy Dróg wolności, splecione z ciągłą autoanalizą w pojęciowym języku dysertacji filozoficznej, pochodzą z tego samego kręgu prozy, co Nienasycenie... Ileż jednak w Witkacym dłużyzn, gadulstwa, rozwlekłości, jak wątła często akcja w dramatach, jak wiele tasiemcowych dysput. Prawda, że i u Sartre'a nie lepiej; prawda, że Witkacy uważał rozmowę, dysputę sceniczną za element bardziej dramatyczny niż tzw. wypadki, co w czasach sukcesów Shawa i walki ze schematem piece bien faite miało swoje głębsze uzasadnienia. Wszystko to prawda - bąka rozczarowany .entuzjasta - ale jednak, wie pan, to nie to. W Witkiewiczu tyle jest zresztą jeszcze młodopolszczyzny, niedobrej, irytującej. Prawda, że i w Nałkowskiej, nie mówiąc o Że2 romskim czy Kadenie... 8 Konstanty Puzyna Tak rodzi się niepokój. Dobry w końcu ten Witkacy czy zły? Rewelacja czy humbug? Rozczarowany entuzjasta rzuca się na poszukiwanie autorytetów. Znajduje ich sporo, bo o Witkiewicza spierały się najwybitniejsze umysły. Kłopoty jednak rosną. Kotarbiński pisze, że był to genialny talent filozoficzny, ale niedouczony, ponadto zaś "rodził nie dzieła do porodu gotowe, lecz raczej embriony dzieł". Stawar stwierdza: epigon, choć buntowniczy epigon. Boy: "Nie waham się ogłosić tego genialnego impro-wizatora jednym z talentów najtęższych i najoryginalniejszych, jakie wydała twórczość dramatyczna - i nie tylko w Polsce." Irzykowski powiada: "twórcza zawziętość i może genialna grafomania". Co począć z takim pisarzem? A przecież ta wiązka cytatów jest warta uwagi. Szczególnie formuła Irzykowskiego. Można by nią bowiem bez wysiłku objąć także twórczość Wyspiańskiego, Micińskiego, Przybyszewskiego, nawet Żeromski czasem aż się prosi. Co ciekawsze, przynajmniej w wypadku Wyspiańskiego z Przybyszewskim, powtórzy się tu identyczna - może mniej jaskrawa jedynie - rozbieżność sądów między Irzy-kowskim i Boyem. Świadczy to, że spór sięga głębiej: dotyczy nie tylko Witkacego, lecz oceny pewnej formacji intelektualnej, pewnego kręgu stylistycznego z epoki Młodej Polski, któremu Irzykowski był od początku niechętny, a z którym Boya wiązały różne sympatie, zarówno artystyczne, jak towarzyskie. Witkacy z tego kręgu niewątpliwie wyrasta; jest tylko o pokolenie młodszy. Zatem - epigon, jak chce Stawar? Na pewno nie. Lecz pojęcia "epigon" i "prekursor" są przecież względne: oznaczają jedynie proporcję nowych i starych elementów. Prekursorzy także nie spadają z nieba. Aby pozycję Witkacego określić bez demagogii, trzeba by zatem - z odrobiną złośliwej przekory - obejrzeć jego literackie punkty wyjścia. Lecz tu czają się nowe pułapki. Krąg moderny, z którego wyrasta Witkacy, wyznaczają nazwiska trochę osobliwe, gdy je wymieniać jednym Wstęp " tchem, choć układają się w całość niezmiernie wyrazistą. Jest ich pięć; trzy z nich zresztą już wymieniłem. Pierwsze dostrzec łatwo: to Miciński. Łączy go z Witkacym przyjaźń osobista, wspólnie przeżywają w Moskwie olśnienie Picassem w galerii Szczukina podczas pierwszej wojny światowej, a tragiczne okoliczności śmierci Micińskiego wywierają na Witkiewiczu wrażenie może głębsze, niżby się zdawało. O twórczości jego wyraża się z uwielbieniem: cytuje go co krok, pisze o nim artykuły, twierdzi, że jest to "obok Wyspiańskiego jedyny polski geniusz sceniczny naszej epoki od czasów Słowackiego", jego pamięci dedykuje Nienasycenie, zapowiada większą pracę o nim. Piętno Micińskiego znać też na wielu utworach Witkacego, a w trzech najwcześniejszych dramatach - Macieju Korbowie, Pragmatystach i Tumorze - aż roi się od natrętnych reminiscencji z lektury autora Bazylissy Teojanu. Cień samej Bazylissy kładzie się i później na niejedną z Witkacowskich bohaterek, przede wszystkim na księżnę Irinę Wsiewołodownę z Nienasycenia i Szewców. Uwielbienie dla Micińskiego sprawia jednak, że Witkacy kontynuuje go na ogół biernie, bezkrytycznie i w rezultacie nietwórczo; spadek po Micińskim jest tutaj elementem może najbardziej epigońskim, choć w późniejszych utworach Witkiewicza przebija już raczej głębsza inspiracja jego wyobraźnią i metafizyką, znikają mechaniczne zapożyczenia. Drugie nazwisko to Wyspiański. Stawia go Witkacy obok Micińskiego, a więc wysoko; lecz traktuje co najmniej osobliwie, jak na lata dwudzieste. Są to lata windowania Wyspiańskiego na piedestał Czwartego Wieszcza, co przeczuł nie tylko zmartwychwstanie Polski, lecz niemalże - Piłsudskiego; w tasiemcowych rozprawach uczeni w piśmie leją bałwochwalcze potoki mistyczno-mesjanistyczno-naro-dowych egzegez myśli nowego Mickiewicza. Tymczasem Witkacy zachwyca się Wyspiańskim w płaszczyźnie czysto formalnej, wcale trzeźwo zresztą dostrzegając jego literackie słabości. "Dla mnie - pisze po latach w eseju Czysta Forma w teatrze Wyspiańskiego ("Studio" 1937, nr 10-12) - Wyspiański był przede wszystkim autorem teatralnym w sferze Czystej Formy, dramaturgiem po-r excellence, o przewadze elementu wzrokowego, a bynaj- 11 10 Konstanty Puzyńa mniej nie wielkim literatem jako takim i malarzem, które to elementy jego natury, jako samoistne, były słabe, a służyły za to świetnie twórcy scenicznemu." Co więcej, do ideologii Czwartego Wieszcza odnosi się wręcz szyderczo: świadectwem choćby owi "kmiotkowie narodowi" w Szewcach, przybywający "z dziwką bosą i chochołem samego pana Wyspiańskiego, z którego idei nawet faszyści chcieli zrobić podstawę metafizyczno-narodową ich radosnej wiedzy o użyciu życia" itd. Nie są to tylko szyderstwa słowne; sięgają głębiej. W Nowym Wyzwoleniu pojawia się drwiąca parafraza kanwy fabularnej Wyzwolenia. Zamiast bezsilnego Konrada z Mickiewiczowskich Dziadów miota się unieruchomiony pod filarem Szekspirowski Ryszard III, obok zaś na kanapce towarzystwo spokojnie rozmawia przy herbacie. Zamiast Masek otaczają bohatera zwykli mordercy z dobytymi sztyletami, a później zamiast Erynii wpada sześciu Drabów, którymi dyryguje Ktoś - finał zaś jest nie antyczny, lecz najzupełniej kafkowski. To, co dla Wyspiańskiego było tragiczne, dla Witkacego staje się zarazem koszmarne i groteskowe: Konradowie są bezsilni nie wskutek marazmu narodowego i zaczadzenia "poezją grobów", lecz dlatego, że obezwładniają ich nowe anonimowe siły, które zmiatają ich ze sceny na równi z pijącym herbatkę towarzystwem, cały zaś problem wodza--artysty, gigantycznej indywidualności, staje się po prostu anachroniczny, jak miecz i zbroja Ryszarda. Witkacy kontynuuje więc Wyspiańskiego zgoła inaczej niż Micińskiego. Nie ma już mowy o epigonizmie; przeciwnie, spośród wszystkich spadkobierców Wyspiańskiego w dramacie - łącznie z Rostworowskim - Witkacy jedyny nie jest epigonem. Kontynuacja jest buntownicza, szydercza, polemiczna wobec "wieszcza" i jego apologetów, a zarazem wcale nie tak wyłącznie formalna, / jak. nas zapewnia Witkacy-eseista: bezsilność duchowych Tytanów dźwięczy u niego nie mniej gorzko niż u Wyspiańskiego i wciąż powracają kreacje ąuasi-Konradków, ; ż których każdy "na tyle przerasta wszystkich, że sam staje się prawie niczym". Lecz i formalnie Witkacy wiele Wyspiańskiemu zawdzięcza: mieszanie ludzi współczesnych i historycznych, inwencję inscenizacyjną, czułość na barwę, Wstęp sprowadzanie na scenę postaci z portretów (Juliusz II w Mątwie, ubrany "jak u Tycjana"), zjawy gubiące - na wzór złotej podkowy z Wesela - jakiś rekwizyt, np. rękę (Rycerz w Korbowie). Nawet te drobne nawiązania mają jednak odmienny ton: odarte są całkowicie z symboliki, znaczą tyle, ile znaczą. Trzecie nazwisko, które się ciśnie na usta, to oczywiście Przybyszewski. Tę koligację zauważono dawno. "Jak dla tamtego "metasłowo" było wykładnikiem "nagiej duszy", tak dla Witkiewicza "czysta forma" jest symbolem "jed- ności w wielości* - pisał Irzykowski w Walce o treść. - Obaj uprawiają to, co nazywam filozofią raju utraconego: sztukę uważają za środek, aby na błysk załatać rozdarcia metafizyczne i kulturalne. Obaj jako poeci zazdroszczą muzyce. Obaj tkwią paru korzeniami w filozofii Schopenhauera." A dodać tu jeszcze trzeba po dobieństwo najjaskrawsze: demoniczną młodopolską ero tykę. Niezmiernie u Witkacego wybujała, jest ona, prawie jak u Przybyszewskiego, retoryczna, bardziej referowana expressis verbis, niż wyrażana poprzez sytuację czy ry sunek psychologiczny postaci, choć i tu, rzecz jasna, prze nika. Werbalizm ten sprawia, że erotyka obu autorów jest paradoksalnie azmysłowa: obaj muszą ją wciąż roz żarzać garściami hiperbolizujących przymiotników - per fidny, ohydny, straszliwy, szatański, potworny, gwałtowny, dziki, rozpasany - aby widz zechciał uwierzyć w me tafizyczny dreszcz, który ma spłynąć na niego z przed stawianych orgii. Przyznać jednak trzeba, że w porówna niu z Witkacym Przybyszewski świntuszy bardzo jeszcze nieśmiało, a na większość Witkiewiczowskich "perwer- sji" - szczególnie tych powieściowych, w dramatach dzieją się rzeczy dość niewinne - na pewno by się nie odważył. Co zaś najważniejsze, wszystkie "chucie" Przy byszewskiego pisane są straszliwie serio, z ponurym prze konaniem; u Witkacego są drwiąco wieloznaczne, co chwi la już przepływają w parodię, w autoironię, w szyderczą groteskę. t Ewolucja, jaka się tu dokonała, ma swego pioniera przed Witkacym, lecz nie na polskim gruncie. Jest nim Wede-kind. Jego demoniczna Lulu z Erdgeist (1895) i Die Biichse der Pandora (1901), kusząca tym, że chce być poskromiona, 12 Konstanty Puzyna 13 Wstęp i najwspanialszych samców zmieniająca w bezwolne szmaty, jest nie tylko prototypem modernistycznej jemme fatale w dramacie, lecz i matką wszystkich "wściekle ponętnych" lwic salonowych Witkacego. Samcy u obu autorów również bywają podobni. Ponadto właśnie u We-dekinda cała przybyszewszczyzna z tonu serio łamie się nagle w groteskowy grymas. Pierwsze trzy akty Demona ziemi są normalnym mieszczańskim dramatem, w akcie IV natomiast zaczyna się prawie witkacowska heca, podczas której Lulu pięcioma strzałami morduje zazdrosnego kochanka, rzuca się przed nim na kolana, próbuje ratować go szampanem, wreszcie uwodzi jego syna, a inny jej kochanek - akrobata, oraz uczeń gimnazjalny (też zakochany) i hr^abina-lesbijka podglądają to wszystko spod stołu i zza parawanów, wypadając stamtąd w najdrama-tyczniejszych momentach. Rzecz kończy się szlochem ucz-niaka: "Teraz to już na pewno wyleją mnie ze szkoły." Jest tu jeszcze pewna niezborność obu konwencji, przeskok wydaje się zbyt sztuczny i dezorientuje nawet dzisiaj; nic dziwnego, że sztuki Wedekinda wywoływały ciągłe skandale, a krytyka bądź zarzucała mu, że niegodnie zwodzi publiczność, bądź że nie umie napisać "prawdziwej tragedii". Lecz niektórzy już wówczas chwytali, o co chodzi. Po premierze Demona w berlińskim Kleines Theater (1902) Friedrich Kayssler pisał do Wedekinda: "Czy Pan wie, czego Pan dziś dokonał? Zdławił Pan naturalistyczną bestię prawdopodobieństwa i wniósł na scenę żywioł gry. Niech nam Pan długo żyje!" Ułatwiało zresztą odbiór aktorstwo samego Wedekinda, histeryczne i spontaniczne, ale niemal kabaretowe w groteskowych przejaskrawieniach, a fakt, że Wedekind był także autorem i aktorem monachijskiego kabaretu o ponuro-witka-cowskiej nazwie "Jedenastu Katów" ("Die Elf Scharf-richter") nie był w tym wszystkim bez znaczenia. Dramaturgia jego to właśnie w całej pełni demoniczny modernistyczny nadkabaret. Słówkiem "nadkabaret" określił Boy dramaturgię Witkacego. Wyjaśnia ono, nawiasem mówiąc, wiele z entuzjazmu Boya do Witkiewicza: to Wedekindowski nadkabaret jest sferą, w której spotykają się ich upodobania. Zapewne ta uwaga zirytuje wielu zwolenników wyłącznie "francu- skiej" wizji Boya. Niestety zbyt rzadko zaglądamy pewnym schematom za podszewkę. Późniejsze przekłady Boya i ataki na niemiecko-skandynawskie ponuractwa zamazują nam nieco grzechy jego młodości: pewno dlatego nikt jakoś nie dostrzega, że np. w słynnej Dobrej mamie ze Słówek dźwięczą niedwuznaczne echa jednego z przebojów kabaretowych Wedekinda, pikantnej Pieśni o posłusznej panience... Istnieje jednak - dodajmy na pociechę - inny jeszcze modernistyczny nadkabaret, przy którym spotykają się Boy z Witkacym, i ten jest już na szczęście francuski. Mowa o Królu Ubu (1896). Jarry'ego właśnie przypomina- częściowo - Witkacowska brutalizacja języka i skłonność do świadomie "plugawych" sytuacji czy postaci, zaznaczana niekiedy nawet nazwiskami (Niehyd-Ochluj, Mlaskauer) - wyraźniejsza zresztą w powieściach niż w dramatach. Pokrewne są już także pomysły w stylu pure nonsense: parowy nosorożec i parowy Napoleon Witkiewicza należą do tej samej rodziny co "koń fynansowy" Jarry'ego. Z Króla Ubu wreszcie rośnie wizja historii jako krwawo-absurdalnej rzeźni, najwyraźniejsza w Ja-nulce, i przede wszystkim Witkacowska galeria straszliwych i groteskowych tyranów, przywódców, dyktatorów, z toczącym pianę z pyska Gyubalem Wahazarem na czele. Model ojca Ubu nabrzmiewa tu nowymi, dwudziestowiecznymi realiami, zarazem jednak świetnie pomaga w kompromitacjach nietzscheańskich Ubermenschów (Nietzschego nazywał Witkacy "potwornym umysłowym impotentem") i w tej płaszczyźnie łączy się z ąuasi-Konradkami, wywiedzionymi z Wyspiańskiego. Krąg inspiracji literackich Witkacego tutaj się, jak widać, domyka. Można by pewno jeszcze dorzucić jakieś nazwisko - np. Andriejewa - lecz ważniejszy jest sam charakter tego kręgu. Niewątpliwie jest to moderna, ale dość szczególna: moderna ekspresjonistyczna. Krzyżowały się w niej i inne tendencje, choćby symbolizm, tak silny u Micińskiego i Wyspiańskiego. Wspomniałem już jednak, że Witkacy parafrazując ich pomysły odziera je z symbolicznych znaczeń, a warto też wspomnieć o miażdżącej pogardzie, jaką darzy Maeterlincka, w którego Niebieskim ptaku - powiada - trzeba "cały czas pamiętać, że to po 15 14 Konstanty Puzyna Wstąp scenie lata nie ptak, tylko miłość przez wielkie M." Kontynuuje więc spośród kierunków moderny nie symbolizm, jak młodszy od niego Szaniawski, ale tendencję najbardziej prekursorską, tę, która pełnym głosem przemówi dopiero w latach wojny światowej i bezpośrednio po niej - chociaż nie w Polsce. Ekspresjonistycznym gustom w teatrze pozostanie wierny nawet wówczas, gdy niemal całą twórczość dramatyczną - z wyjątkiem Szewców - będzie już miał poza sobą. W liście z 26 sierpnia 1927 roku doradza Wierciń-skiemu, który właśnie zerwał z Redutą i pasjonuje się awangardą, czym z nowej twórczości warto by się zainteresować. "Co do autorów polskich, to jest ich bardzo mało" - pisze; wymienia tylko zapomniane dziś sztuki Andrzeja Rybickiego i garść nazwisk awangardy poetyckiej (Stern, Wat, Przyboś, Peiper, Kurek, Brzękowski), lecz poza próbami Brzękowskiego, Peipera i Przybosia chodzi mu chyba o kontakty osobiste lub o sztuki nigdy nie napisane. "Co do obcych, to przede wszystkim Sonata widm Strindberga [...]. Mało znam obcą literaturę. Ale z niemieckich Goli Iwan, Hasenclever, Kaiser, Unruh, Bronnen, Paul Kornfeld (Wiedeń)." Dorzuca jeszcze Syn-ge'a ("jedną rzecz Goiła i jedną Synge'a mam tłumaczone, ale nie autoryzowane"), 0'Nerlla ("nie znam, ale mówią, że świetne rzeczy") i oczywiście Króla Ubu, z zabawnie dziś brzmiącą wzmianką: "zapomniałem autora". Ta lista nie wymaga komentarza. Lecz wnioski, jakie chciałby już wyciągnąć czytelnik, są tylko częściowo trafne. Witkacy był ekspresjonistą - i nie był zarazem. Czy jednak mógł nim być - w Polsce dwudziestolecia? Jego kłopoty z poleceniem Wiercińskiemu jakiejś ekspre-sjonistycznej polskiej sztuki z owych lat wydają się niezmiernie charakterystyczne. Co bowiem miał proponować? Grafomanów ze "Zdroju"? Kołtuńskie, choć efektowne Miłosierdzie Rostworowskiego? Naiwny pacyfizm Śmierci na gruszy Wandurskiego, blade echo pacyfizmu niemieckiego, który w Polsce nie dotykał żadnej jątrzącej rany? Z kłębu, jakim jest sprawa Witkacego, wyciągnąć teraz trzeba nową nitkę. Wyobraźmy sobie spory kraj gdzieś w środku Europy, który po kilku wiekach mniej lub bardziej szumnej przeszłości przestaje istnieć jako państwo i na przeszło sto lat zapada w sen zimowy. Płaskie pola, chałupy kryte słomą, chłopski wózek na rozmokłych drogach; małe, senne miasteczka, kocie łby na rynku, czarne żydowskie chałaty i sutanna księdza proboszcza; znowu pola, stado krów, topole nad stawem, biały dworek wśród drzew. W dworku na ścianach ciemne wąsate portrety: pradziad - oficer napoleoński, dziad - powstaniec z 1830 roku, ojciec - powstaniec z 63-go; przy lampie naftowej młodzieniec z wypiekami na twarzy czyta ostatnie zdania powieści pana Sienkiewicza, iż nie ma takowych terminów, z których by się przy boskich auxiliach podnieść nie można. Na Zachodzie kwitną i upadają mieszczańskie fortuny, giełda, przemysł i handel są tematem dnia; tu w największym mieście panowie w surdutach rozprawiają u Loursa, że trzeba by rozwijać przemysł, szerzyć oświatę, rozpocząć pracę od podstaw, ale niejakiego Wokulskiego, co z europejskim rozmachem próbuje zorganizować handel perkalikami, traktują z pobłażliwym lekceważeniem i narwaniec ten istotnie kończy nie najlepiej. W innym dużym mieście, pełnym dostojnych zabytków i narodowych pamiątek, blady inteligent żeni się z chłopką i przebiera w ludowy strój, a dziennikarze i artyści zjeżdżają do chaty na weselisko, by bratać się z ludem: bo tak trzeba, zgubiły nas waśnie, jeden tylko, jeden cud, z szlachtą polską polski lud. Na ścianach Matka Boska, Wernyhora i Racławice, za oknami tętent: może to wici na nowe powstanie? Rozgrywa się w tym kraju akcja Króla Ubu. "W Polsce, czyli nigdzie..." Z perspektywy Francji czy Niemiec owo "nigdzie" Jarry'ego było najzupełniej uzasadnione: kraina zdawała się lekko zwariowana, dzika, wschodnia i w dodatku nie istniała na mapie. Obrazek jest oczywiście migawkowy i stronniczy; coś niecoś jednak wyjaśnia. Pozwala na. przykład pojąć, czemu Polska prawie nie przeszła naturalizmu: musiał on pozostać tworem wątłym i krótkotrwałym w kraju, gdzie nie znano ani silnego mieszczaństwa, ani rozmiarów prole- 16 17 Konstanty Puzyna Wstąp tariackiej nędzy w metropoliach przemysłowych, ani dar-winowskiej dżungli wielkiego kapitalistycznego miasta. Obrazek wyjaśnia jednak coś jeszcze: wczesny start polskiego ekspresjonizmu. Krzyk rozpaczy i buntu, bardziej intuicyjne niż intelektualne diagnozy sytuacji, poczucie tragizmu i bezsilności, gorycz, ironia i patos - trafiały tu na atmosferę szczególnie podatną. Tworzyła ją pamięć przegranych powstań, poczucie rozczarowania i destabilizacji poszlacheckiej inteligencji, zastój i zacofanie ekonomiczne, silne - nie gorsze niż w Niemczech - zaplecze dramatu romantycznego oraz rozpalone do białości marzenia o wyzwoleniu narodowym. W początkowej fazie rozwoju ekspresjonizmu Polska łatwo więc dotrzymuje kroku Europie, ba, nawet ją wyprzedza w zakresie i rozmachu problematyki. Etapowi Strindberga i Wedekinda na Zachodzie odpowiada u nas Wyspiański, Miciński, Przybyszewski. Bunt tamtych zwraca się jednak głównie przeciw mieszczaństwu, nie wychodzi jeszcze poza krąg obyczajowy; u Wedekinda spotykamy już wprawdzie sarkastyczne ataki na wilhelmiński militaryzm, zakusy imperialistyczne, kolonializm, policję i cenzurę, pojawiają się one jednak nie w dramatach, lecz w satyrycznych wierszach z "SimplizissimuŚa". U nas od razu wybucha wielka problematyka narodowa i polityczna, a także społeczna: dźwięczy już w Klątwie i Weselu, a rok 1905 odbije się natychmiast głuchym echem w dwu niebagatelnych preekspresjonistycznych dramatach - Kniaziu Patiomkinie i Róży. Polska antycypuje więc w pewnym sensie drugą, szczytową fazę rozwoju ekspresjonizmu, która w Niemczech przypada na lata wojny • światowej i lata dwudzieste. Pojawią się wtedy wielkie tematy tego prądu: wojna i rewolucja, militaryzm i pacyfizm, armia i proletariat, tłum i jednostka, bezrobocie i wyzysk, wreszcie kryzys 1929 roku, momentalnie i drastycznie odbity u Brechta w Mahagonny i Świętej Joannie szlachtuzów. Pojawi się ostra walka poglądów politycznych, od prehitlerowskiego nacjonalizmu Johsta po całą lewicę socjaldemokratyczną i komunistyczną z Tol-lerem i Piscatorem na czele. Pojawi się wreszcie bogata plątanina nowych form wyrazu w dramacie i inscenizacji, spontaniczna, rosnąca z burzliwych treści, jakimi kipi ta sztuka. Tymczasem w Polsce druga faza ekspresjonizmu w dramacie - w ogóle nie nastąpi. Wątłe, sporadyczne próby po 1918 roku będą już zdecydowanie epigońskie: wtórne, jałowe i puste. Dlaczego? po tak obiecującym starcie? Analiza literacka jest bezsilna wobec tych pytań, ale rzut oka na sytuację kraju pozwala zrozumieć, co się stało. A stała się rzecz dość paradoksalna. Polska nie przeżyła - jak Niemcy :- wstrząsu przegranej wojny, krachu cesarstwa, stłumionej rewolucji, zamordowania Liebknechta, równie ostrych walk socjaldemokratów z komunistami, chaosu republiki weimarskiej, widma głodu, bezrobocia 1 niepewności. Nie przeżyła też - jak Rosja - dwu kolejnych rewolucji, obalenia caratu, wojny domowej, interwencji, straszliwych lat głodu, tyfusu, krwi i wyrzeczeń, które to lata we wczesnej sztuce radzieckiej zrodziły bardzo pokrewne ekspresjonistom kierunki awangardowych poszukiwań. Polska przeżyła jedynie - cud, o który modliły się pokolenia przez cały wiek XIX: odzyskała niepodległość, dzięki układowi sił międzynarodowych - niewielkim wysiłkiem, i co lepsze, uwierzyła, że ją wywalczyła Zamiast polaryzacji postaw wszystko zatonęło w błogim solidaryzmie, którego patronem obwołano tegoż Wyspiańskiego, co właśnie w Weselu szydził z jego bezpłodności. Skończyła się wreszcie - sądzono - tradycyjna patriotyczno-wyzwoleńcza szarpanina narodowa: teraz rozpocznie się sielanka, normalne życie normalnego państwa, można się cieszyć wiosną, miłością, ruchem ulicznym, "miastem - masą - maszyną". Tak myśleć będą i skamandryci, i futuryści, i tzw. krakowska awangarda, i inni. Nikt prawie - może poza Żeromskim - nie umie dostrzec, że Polska Piłsudskiego jest tworem o słomianych nogach, że wątpliwe, czy w ogóle na polskich terenach rozstrzygać się będą jej losy, że wraz z rewolucją rosyjską i włoskim faszyzmem odwróciła się jakaś karta się wiek XIX, lecz tylko pozornie pojmie Alicja w krainie czarów. Aby sprostać nowoczesnej świadomości politycznej cał^ stwa - jakżeż tego żądać w tym 2 - Dramaty t. I 19 Wstęp Konstanty Puzyna 18 -legionowym Ciemnogrodzie, gdzie nieśmiały projekt reformy rolnej upada jako bolszewizm, gdzie do 1939 roku dumę armii stanowi kawaleria, gdzie prasa obwołuje gor-szycielem nieszczęsnego Boya za to, że domaga się prawa do rozwodów, gdzie z całą wiarą głosi się hasło: "Morze i kolonie to potęga Polski." Kolonie! Ktoś, kto to wszystko dostrzeże, będzie tak społecznie samotny w swej świadomości, że pozostanie mu tylko wściekła, groteskowo-deformacyjna drwina, kamuflowana "przyszłościową" fantastyką. "Nic nie mogło zachwiać naszego kraju w jego heroicznej obronie idei narodowości w dawnym, przedhistorycznym nieomal, to jest dziewiętnastowiecznym stylu, przed zalewem V czy VI (najstarsi ludzie nie pamiętali) Międzynarodówki. A syndykalizm, czy robotniczy, sorelowski, czy amerykańsko-faszystowsko- -inteligencki, to wcale nie taka łatwa sztuka do przeprowadzenia. Ileż to czasu upłynęło od tych czasów! Polska jak zawsze była "odkupicielką", "przedmurzem", "ostoją" - na tym przecie od wieków polegała jej historyczna misja. Sama dla siebie była niczym." I z tej drwiny wybuchać będzie krzyk protestu bez nadziei, krzyk rozpaczy "ostatniego indywidualisty": "Ja nie mam zamiaru być tym wytwórcą wzmacniających zastrzyków dla zdychających narodowych uczuć czy degenerujących się społecznych instynktów, tych wymierających robaków na resztkach zgniłego ścierwa wspaniałego bydlęcia z dawnych wieków!" A równocześnie zalśni coś może tragicznie j szego jeszcze - autodrwina: "O, wstrętny był ten przeciętny inteligent polski owych czasów! Lepsi już byli nawet wysokiej marki dranie lub po prostu tłum... w którego zwojach i skrętach czaiła się złowroga, bezlitosna przyszłość przeżytych warstw ludzkości." To Witkacy. Takiego Witkacego częściowo tylko odnajdziemy w dramatach. Zobaczymy go w pełni dopiero w ostatnich utworach: Szewcach i Nienasyceniu. Ale jest to największy Witkacy, ten, którego przeoczają nasi "nowocześni", szukający recept na awangardowość formalną: Witkacy z podniesioną przyłbicą, jedyny polski ekspresjonista "drugiej fazy", dorównujący swoim europejskim rówieśnikom drapieżnością widzenia, a przewyższający ich perspektywą filozoficzną i świadomością procesów socjologicznych i po- litycznych, które nastąpią za lat kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt. Do tych, które dziś dopiero ujawniają się w całej pełni, jeszcze powrócę. Na razie zostańmy przy sanacyjnej Polsce w krzywym zwierciadle Nienasycenia. "Szła jakoś praca, ale co to było au fonds des jonds, nikt nie wiedział. Idea państwowości jako takiej (i innych wynikających stąd złudzeń) dawno przestała być wystarczającym motorem najprostszych. nawet poświęceń i rezygnacji z indywidualnej świniowatości. A jednak wszystko szło jakąś tajemniczą inercją, której źródła daremnie doszukać się chcieli ideolodzy pozornie rządzącej partii: Syndykatu Zbawienia Narodowego. Wszystko działo się pozornie - to było istotą epoki [...]. Pozorni ludzie, pozorna praca, pozorny kraj..." "Polityczne tło tego wszystkiego było chwilowo zbyt dalekie. Ale coś sunęło z mrocznych gór niewiadomego, jak lodowiec. Małe, spieszne, nie mające tyle czasu co on lawinki tworzyły się po bokach, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Mężów stanu wszystkich partii, które zatraciły swą dawną odrębność w ogólnym, sztucznym, pseudof aszystowskim bezideowym au jond dobrobycie, ogarnęła nie znana dotąd w kraju szerokość poglądów i beztroska, granicząca już z jakimś zidioceniem na wesoło. [...] W ogóle poza Polską o narodach nikt nie mówił. Ostatnie wyniki antropologii były z tym zresztą w zgodzie." Ta wizja ogłupiałego społeczeństwa, gdzie wszystko stoi na pozorach i nikt nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistej sytuacji - wizja z roku 1927 - jest godna Wesela; i nie bez powodu w Szewcach aluzje do Wesela powracają nawet w ostatniej śpiewce Gnębona Puczymordy, w której łatwo uchwycić stylizację na widmo Hetmana ("A buciska te czerwone / Oczy straszne, wywalone / Takim jest i takim będę"). Przewyższa jednak Wesele przeraźliwie jasna świadomość Witkacego, czym się skończy sanacyjna sielanka. "Przyszedł czas, kiedy wyspa szczęśliwości zaczęła się dziwnie zwężać, jeżeli nie fizycznie na razie, to moralnie. Mimo że kraju nie ubyło ani piędzi, zdawał się być coraz to mniejszym skrawkiem, zalewanym wokoło rozpaloną magmą. Członkom Syndykatu gorzały pięty, ale jeszcze się trzymali. W imię czego? Nie wiedział nikt - nie było gdzie uciekać w razie czego." 2" 21 20 Konstanty Puzyna Nazwanie Witkacego Piątym Wieszczem byłoby pomysłem złośliwym. I fałszywym: nie miał takich ambicji. Lecz jego narodowe proroctwa sprawdziły się znacznie dokładniej niż wróżby księdza Piotra. Sprawdziły się we Wrześniu. Dopiero podczas okupacji zaczęto zdawać sobie sprawę, że fantastyczna historia generalnego kwatermistrza Kocmołuchowicza przerosła nagle w rzeczywistość. Skąd jednakże u Witkacego ów bezlitosny wzrok outsi-dera? Kulturę intelektualną miał rozległą i jak na polskie stosunki wyjątkowo nowoczesną: studiował Whiteheada i Russella, Husserla, Carnapa, zachwycał się Picassem i Strawińskim, czytał Spenglera i Freuda, przyjaźnił się z Małinowskim, Chwistkiem, Szymanowskim, Kotarbińskim, Corneliusem, wiele podróżował przed pierwszą wojną - ale to wszystko sprawy nie wyjaśnia. I skąd rósł jego ekspresjonizm, skoro nie było dlań atmosfery w polskiej pozornej sielance lat dwudziestych? Odpowiedź nasuwa dopiero rosyjski epizod biografii Witkiewicza. Bo właśnie w Rosji Witkacy ujrzy przypadkiem twarz XX wieku. Na wieść o wybuchu wojny przybywa do Petersburga z Australii, gdzie towarzyszył Malinowskiemu w jakiejś ekspedycji naukowej. Zgłasza się do wojska - jest poddanym rosyjskim, uważa to za swój obowiązek. Kończy carską szkołę oficerską i dzięki protekcji stryja dostaje się do pawłowskiego pułku lejbgwardii, rojącego się od "białej" arystokracji. Atmosfera życia tego pułku, rozwydrzenie pijackie, orgie seksualne, całe "apres nous le deluge", wielki rosyjski dekadentyzm, o którego rozmiarach i klimacie małe ma się w Polsce pojęcie - od-ciśnie niezatarte piętno na wszystkich jego utworach. Gdzieś tutaj właśnie kończą się tradycje - zaczyna się Witkacy. Na inspiracje literackie Micińskiego, Przybyszewskiego, Wedekinda, na niewinne pijaństwa młodopolskiej bohemy krakowskiej i zakopiańskiej - nakłada się teraz, kala-stroficzne i spotworniałe, nowe doświadczenie pisarza. Nie tylko z literatury wyrastają przecież wieczory u księżnej Wstąp Ticonderogav perwersyjna Persy Zwierżontkowskaja, likwidacja bojarów w Janulce, atmosfera Macieja Korbowy, filozoficzne dyskusje przeplatane orgiami, pijatyką i narkotykami, ciągłe rosyjskie zwroty i makaronizmy w rodzaju "obszczaja rukopasznaja schwatka", "papojka a la manierę russe", czy dolegliwość markiza di Scampi "zwana w rosyjskiej gwardii "suchostoj"". Fascynacja Witkacego' jest tym większa, że wychował się w bogobojnej Galicji i że wokoło trwa wojna i narasta rewolucja, co w środowisku pawłowskich oficerów podsyca jeszcze stan rozprzężenia i "naplewatielstwa". Rytard wspomina, że Witkacy przez całe życie wracał pamięcią do tego okresu jak do niewyczerpanej kopalni przeżyć i anegdot: nie brakło wśród nich nawet słynnej zabawy w kukułkę, strzelania do luster oraz zbiorowego wyczynu erotycznego na pewnej "wspaniałej dziwie arystokratycznej", której się to zresztą podobno bardzo podobało. Ale wstrząs, jakiego doznaje Witkacy, ma nie tylko charakter obyczajowy - także historiozoficzny, katastroficzny, klasowy: całe to środowisko mniej lub bardziej świadomie przeżywa swoje ostatnie dni Pompei. Stąd szydercza tragigroteska w Witka-cowskim dekadentyzmie. "Przeżycia bandy zdegenerowra-nych byłych ludzi na tle mechanizującego się życia" -r-tak sam określi później temat swej pierwszej sztuki, Macieja Korbowy. To dopiero uwertura, początek rosyjskich doświadczeń. Carskiego oficera dosięga z kolei przeczuwana rewolucja. ;;Z opowiadań o tym makabrycznym dla niego okresie - pisze Rytard - dowiedziałem się, że były to dwa najcięższe i najstraszliwsze lata w jego życiu - ciągłe ukrywanie się, wymykanie i wykręcanie od śmierci, czyhającej zza każdego węgła." Lecz nic już nie mówi Rytard o innym fakcie - może Witkacy opowiadać o nim nie lubił. Otóż w jakiś czas po wybuchu rewolucji żołnierze pułku Witkiewicza wybierają go - komisarzem politycznym.* Ten dowód zaufania masy żołnierskiej nie był oczywiście glejtem bezpieczeństwa: w zrewoltowanym tłumie byłym * Co prawda, wg innej wersji - tylko dowódcą roty. Ustalić, jak było, na razie nie sposób. Jedno natomiast wydaje się już pewne: obie wersje dotyczą rewolucji lutowej, a nie październikowej. (Przyp. aut. do II wydania.) 22 Konstanty Puzyna 23 Wstęp białym oficerom nawet na takich stanowiskach groził co chwila samosąd. Nie bez powodu Lenin w r. 1919 wydać musiał specjalny dekret zapewniający względną ochronę oficerskim "wojenspecom". Ale na przewrażliwionym Wit-kiewiczu to zaufanie pozostawia ślad silniejszy, niż on sam chciałby może przyznać. Człowiek, który wraca do Polski w roku 1918, nie jest komunistą. Ale nie jest też zwykłym byłym oficerem carskim, który ocalał z katakli- zmu. Witkacy widzi teraz świat z zupełnie nowej perspektywy - obcej zarówno polskiej, jak francuskiej awangardzie tych lat. Nie chodzi wyłącznie o znajomość spraw rewolucji i kontrrewolucji, o dostrzeganie pewnych prawidłowości procesów politycznych i społecznych, którym zaskakuje Witkiewicz nawet dzisiaj, choć diagnozy są groteskowo zdeformowane i nieraz splecione z zupełnie fantastycznymi wywodami. Nie chodzi też o język, w którym często pobrzmiewa żargon polityczny lewicy tamtych lat, ani o tematy dysput bohaterów, gdzie mówi się o syn-dykalizmie, anarchizmie, faszyzmie, liberalizmie, demokracji, ani wreszcie o groteskowe Witkacowskie typy, często świadomie charakteryzowane klasowo - burżuj, kapitalista, proletariusz, arystokratyczny dekadent - w bardzo podobny sposób, jak to czyni równocześnie młoda awangarda radziecka. Ma z nią zresztą Witkacy wiele pokrewieństw także w zakresie ekspresjonistycznej stylistyki - zarówno z Nagim rokiem Pilniaka i wczesnym Erenbur-giem, jak z Łaźnią i Pluskwą Majakowskiego - a na jego teoriach teatralnych i plastycznych znać również piętno rosyjskich konstruktywistów. Nie chodzi jednak o to. Ani o podkreślanie, że artyści po rewolucji będą mieli opiekę i mecenat państwa, co dla awangardysty w Polsce, otoczonego - jak często z goryczą stwierdza Witkacy - niezrozumieniem, lekceważeniem lub drwiną, było niewątpliwie argumentem za rewolucją, w dodatku potwierdzonym już praktyką, czego Witkiewicz nie tai: o genialnym ultranowoczesnym muzyku Tengierze z Nienasycenia, który zdaje się być po-czwarną krzyżówką ojca Ubu z Karolem Szymanowskim, powiada, że "zawzięła się nań cała współczesna krajowa muzyka [...], uniemożliwiano mu w sposób oficjalny po- rozumienie się z bolszewicką zagranicą, gdzie mógłby jeszcze za życia znaleźć uznanie". Lecz wszystko to są marginalia zagadnienia. Ważniejsze, że rewolucja staje się dla Witkiewicza czymś nieuchronnym, więcej: koniecznym - a równocześnie katastrofalnym, bo przyśpieszającym mechanizację społeczną, kres wielkich indywidualności. Przyspieszającym jednak, a nie powodującym -'to warto podkreślić: diagnoza Witkiewicza sięga głębiej, rewolucja stanowi dlań tylko ogniwo w znacznie ogólniejszych procesach. Analiza całokształtu poglądów politycznych Witkiewicza wymagałaby osobnej rozprawy. Jest na razie zbyt trudna i wypadnie ją chyba pozostawić następnej generacji. Nie ma obawy zresztą: Witkacy wyżywi jeszcze kilka pokoleń badaczy. Dla zrozumienia jego dramaturgii, gdzie tkanka polityczna jest znacznie wątlejsza i mniej istotna niż w powieściach, wystarczy uświadomić sobie samo rozdarcie polityczne Witkiewicza: świadomość konieczności i zwątpienie o jej sensie. "Ludzie teraz, to tylko wy - to każdy wie - mówi w Szewcach pod adresem Czeladników. - Ale z drugiej strony nie wierzę już w to nowe życie, które stworzyć macie wy - oto moja tragedia jak na patelni." "A do tego - dodaje w Pożegnaniu jesieni - z jednej strony nie mogę znieść kłamstw dzisiejszej demokracji razem z jej równym startem dla wszystkich, parlamentaryzmem, niby-równością wszystkich wobec prawa i'tak dalej, a z drugiej strony - nic, ale to nic mnie nie obchodzi los klas pracujących i walka ich z mdłą demokracją, która dopiero się zaczyna." Lecz czy naprawdę nic go nie obchodzi, skoro wciąż myśli o tym i mówi w powieściach, skoro tak bardzo chce od tych spraw uciec w teorii sztuki, filozofii, postulatach Czystej Formy? Nie, Witkacemu nie zawsze można wierzyć na słowo, choć wciąż przecież interpretuje sam siebie, referuje i komentuje własne idee, myśli, odczucia, i to przeważnie zaskakująco trafnie. Między pełną samoświadomością i na pół świadomym okłamywaniem siebie, między demaskowaniem rzeczywistości i konstruowaniem sztucznych rajów, między buntem i ucieczką - mieści się twórczość Witkiewicza. W konkretnych scenach z dramatów lub powieści widać zupełnie jasno, choć w groteskowo zdemo- 25 24 Wstęp Konstanty Puzyna nizowanych wymiarach, jaki świat ginie, gnije, degeneruje się: "formacja burżuazyjna", "byli ludzie", sfery arystokracji, finansjery, dyplomacji, cyganerii artystyczno-nauko-wej, oddające się "szatańskim" orgiom w oczekiwaniu potopu. W teorii sztuki i w historiozofii Witkiewiczowskiej ^ rozrasta się to w zagładę wszelkiej kultury. ^ Żyć w tego typu psychozie nie jest oczywiście łatwo. Toteż Witkacy własny wewnętrzny niepokój i -niedosyt przekształca z kolei w teorię nienasycenia metafizycznego: i szuka metafizycznych wstrząsów, które by pozwalały zapomnieć o świecie, przeżyć w nagłym olśnieniu, bezpośrednio, prawie mistycznie - indywidualną Tajemnicę Istnienia. Kiedyś takich przeżyć dostarczała ludziom religia; dziś dostarczyć ich może tylko sztuka, erotyka, alkohol, narkotyki - chociaż i tego nie na długo wystarczy, bo wraz ze wzrostem cywilizacji zanikają same uczucia metafizyczne. Ten nieco wyświechtany dekadentyzm podnosi Witkacy do rangi wyznania wiary, drwiąc zeń równocześnie z pozycji i dekadentów, i nadchodzącej "masy". Zarazem całą sprawę Przeżywania Tajemnicy Istnienia jako Jedności w Wielości (wszystko z dużej litery) usilnie stara się zabsolutyzować, "steoretyzować" w rozprawach filozoficznych i estetycznych. Ponieważ całe kawały tych rozpraw z ich dyskursywnym, teoretycznym językiem pakuje bez ceregieli do powieści i dramatów, powstaje stop zupełnie niepowtarzalny: elementy co chwila dezawuują się wzajemnie, świat dramaturgii demaskuje filozofię,' filozofia przekreśla ów świat. Gra sprzeczności rośnie w potworną groteskę, z której nie ma już wyjścia. Oto korzenie samotnego ekspres j onizmu Witkacego. Majaczą już jego głębsze źródła: świeże doświadczenia i subli-macja metafizyczna, z jakich rośnie. Tylko co począć z nimi w Polsce lat dwudziestych, gdzie aura radosnego rozmachu czyni je niezrozumiałymi nawet dla awangardy? Bliższy jej jest konstruktywizm i futuryzm od tej pesymistycznej historiozofii: trzeba budować odzyskane państwo, "burzyć muzea" tradycji, jak chciał Marinetti, konstruować maszyny, miasta, szklane domy, nową poezję pracy. Łatwo uchwycimy ten ton u Peipera, u wczesnego Przybosia. A jest w tej orientacji także pokusa intelek-tualizmu, Witkacy zaś jest umysłem aż nadto intelektuali- stycznym: nawet własny ekspresjonistyczny krzyk obrzeża zazwyczaj ironią i trzeźwo formułuje jego teoretyczne zaplecze. Ma też kult dla logiki, fizyki, matematyki, wysoko ceni spekulację filozoficzną, myślenie pojęciowe. Zanim Tengier w Nienasyceniu oszołomi Zypcia huraganem "potwornej" muzyki, zastrzega się Genezyp: "Ale ja muszę to wiedzieć w pojęciach, a to całkiem co innego." Zjawia się przy tym pokusa ucieczki - od własnych niedawnych przeżyć, od tego, co się wie, od rzeczywistości - w sferę konstrukcji abstrakcyjnych, w teorię Czystej Formy. Zresztą słowa "ekspresjonizm", "formizm", "futuryzm", "konstruktywizm" w latach dwudziestych nieraz bywają wymienne, oznaczają po prostu awangardę, nową sztukę. Rozbieżne orientacje warzą się jeszcze we wspólnym kotle; ich wyznawcy kłócą się czasem zajadle, lecz zwykle przeoczą j ą istotne sprzeczności. To my dopiero zaczynamy je klasyfikować, to dla nas absurdalny wydaje się fakt, że krakowscy formiści sami nazywali się także "polskimi ekspresjonistami", co jest właściwie zupełnym pomieszaniem pojęć. Dla Witkacego nazwy te miały pewno inne znaczenia. Jego zdrada była wytłuma-czalna, choć pociągnęła za sobą niemałe konsekwencje. Witkacy zdradza bowiem ekspresjonizm z krakowskim formizmem. Łączy się z tą grupą wkrótce po powrocie do kraju, staje się jej czołowym teoretykiem i reprezentantem. Unia wydaje się szczęśliwa i dla autora Kurki Wodnej: lata owe to lata jego niebywałej płodności. Między rokiem 1918 i 1926 wyrzuca z siebie trzydzieści kilka dramatów, trzy książki teoretyczne o malarstwie i teatrze Czystej Formy, ponadto maluje, dyskutuje, wygłasza odczyty, odgryza się polemistom. Otacza się wirem sporów, niechęci, uwielbień, skandali i plotek, wyżywa się całą swoją nerwową, przewrażliwioną naturą. Wystawia obrazy, teatry grają jego sztuki - częściej niż nam się dzisiaj może wydawać - dyskutują z nim wszyscy: Rostwo-rowski i Stern, Irzykowski i Kleiner, Boy i Breiter, Chwi-stek i Słonimski. Ma więc wcale dużą popularność, lecz zblednie ona natychmiast, kiedy zacznie przygasać for-mistyczne wrzenie. Bo też jest to popularność bardzo powierzchowna, formalna, dotycząca nowych recept na sztukę, nie nowych 26 27 Konstanty Puzyna jej treści. Nowych treści u Witkiewicza nikt prawie jeszcze nie dostrzega. Ponawiają się natomiast zarzuty, że treści w jego sztukach jest zbyt wiele w stosunku do teorii Czystej Formy, że teoria rozmija się z praktyką, że- to jałowe doktrynerstwo, że sprzeczności. Pomijam oczywiście zwykłe wymyślania czy banialuki w rodzaju popularnych i dzisiaj półinteligenckich pretensji, że u Picassa kobieta ma oko w brzuchu. Skłócenie teorii z praktyką jest jednak niewątpliwe: Witkacowskie teorie formistyczne wydają się być dyscypliną sztucznie narzuconą samemu sobie przez artystę, którego spontaniczne i żywiołowe tęsknoty mają zgoła inny kierunek. Wprawdzie Witkacy broni swojej Czystej Formy zajadle; tak zajadle jednak, że trudno oprzeć się podejrzeniu, iż agresywnością przesłania - niepewność. Aż raptem, około roku 1926, pęka formistyczny kaganiec. Czy dlatego, że mija heroiczny okres krakowskiego formizmu, czy dlatego, że nad polską sielanką gromadzą się ciemne chmury: przewrót majowy Piłsudskiego, narastająca fala wielkiego kryzysu 1929 roku, grożąca końcem "sztucznego dobrobytu", opartego na amerykańskich kredytach? Zapewne wchodzą tu w grę także inne, splątane przyczyny. Witkacy właściwie porzuca teraz teatr, podobnie jak malarstwo, choć portrety dla zarobku będzie jeszcze i później produkował; porzuca te właśnie dyscypliny, w których własną praktykę podbudowywał tak usilnie teorią Czystej Formy. Bierze się do powieści. W roku 1925 zaczyna pisać Pożegnanie jesieni, wydaje je w 1927 i zasiada do Nienasycenia. Teorię Czystej Formy na tym terenie po prostu wymija: stwierdza, że nie obowiązuje ona w powieści, ponieważ powieść jest zbyt długa, nie działa bezpośrednio, jak sztuka, obraz czy poemat. Nie przychodzi mu do głowy, że można napisać krótką powieść, nie dłuższą od sztuki. Brak tego prostego spostrzeżenia świadczy, że wyjaśnienie jest wykrętem. Lecz tego właśnie trzeba Witkacemu: odrzucenia balastu własnej estetyki, stwierdzenia, że powieść nie jest dziełem sztuki, może być zatem wszystkim, "począwszy od apsychologicznej awantury, przedstawionej od zewnątrz, do czegoś, co może graniczyć z traktatem filozoficznym lub społecznym". Teraz, uwolnione z pęt Wstąp Czystej Formy, buchnie to, co Witkacy ma naprawdę do powiedzenia: wściekła, ekspres j onistyczna groteska poli-tyczno-społeczna, połączona z katastroficznym traktatem i - krzywym oczywiście - zwierciadłem obyczajów. W powieści - wyzna całkiem jawnie - "główną rzeczą jest treść, a nie forma". Nowa zdrada wydać się może zabawnie naiwna. Tym bardziej, że Witkacy pisze w tym czasie również Szewców, w analogicznej już jak powieści poetyce, choć równocześnie utrzymuje: "nie zmieniłem nic a nic poglądów estetycznych, i filozoficznych, tylko przeciwnie, rozwinąłem je" (Odpowiedź i spowiedź, "Linia" 1931, nr 3). Ale ta nowa zdrada jest heroiczna. Jest aktem determinacji, jest odnalezieniem siebie. Świadczy, że ucieczka w sztuczne raje formizmu nie wytrzymała próby. Nie zdusiła lęku ani buntu wobec rzeczywistości, choć próbowała je zdławić. Przyniosła jedynie to, co marzenia senne: poprzez przesunięcia i obronne przebrania uczuć, pragnień i lęków stworzyła - jak rzekłby stary Freud - zastępcze zaspokojenie. W formistycznym okresie lat 1918-1926 powstaje prawie cała dramaturgia Witkiewicza. Mierzy wysoko: ma być próbą - podobnie jak malarstwo - odrodzenia w sztuce zanikających uczuć metafizycznych poprzez dążenie do Czystej Formy. W zależności od stopnia zbliżenia do tego ideału Witkacy oznacza swoje sztuki gwiazdką lub krzyżykiem. Traktuje więc je trochę doktrynersko, niemal jako egzemplifikacje słuszności teoretycznych tez; mści się to czasem na samych sztukach, dając im posmak wymuszo-ności, braku wdzięku lub - paradoksalnie - niedopracowania formalnego. Wymaga jednak z kolei rzutu oka na teorię Witkiewicza. Jej szczegółowe rozpatrzenie zaprowadziłoby nas znowu zbyt daleko '- w rozprawę o estetyce awangardy, o pokrewieństwach teorii Czystej Formy z pewnymi myślami Tairowa i z innymi - Artauda, o jej oczywistych dziś błędach i równie oczywistym wyłomie, jaki czyniła w na- 29 28 Konstanty Puzyna turalistycznych i psychologistycznych skamielinach w teatrze. Kłębowisko zwane Witkacym jest niebezpieczne i trzeba- co chwila bronić się przed pokusami, które podsuwa. Na kilka jednak spraw warto zwrócić uwagę. Przede " wszystkim na plastyczny rodowód teorii Czystej Formy. Buduje ją Witkacy na gruncie malarstwa, później dopiero przenosi na poezję i teatr, wciąż zresztą korzystając z malarskich przykładów w argumentacji. Myliłby się jed^-nak, kto by sądził, że Witkacy-malarz bardziej jest formistą od Witkacego-pisarza. Bynajmniej. Jego malarstwo jest najzupełniej jednorodne z literaturą. Miękkie zawijasy linearne, dziedziczone po secesji, łączą się tu z eks-presjonistyczną deformacją kształtu, ekspresjonistyczną fantastyką kolorystyczną i aurą "metafizycznej" niesamo-witości, czasami niebezpiecznie bliską Szału Podkowiń-skiego. Jest to przy tym malarstwo przedmiotowe, nie przejawia silniejszych dążeń ku któremuś z rodzajów abstrakcji geometrycznej, do czego skłonności byłyby dość naturalne u formisty. Natomiast w pracach teoretycznych Witkacy zwalcza wszelką "bebechowość" malarską, akcentuje kompozycję, grę barw i form, płaskość płótna, całkowitą obojętność tematu i poszczególnych elementów przedmiotowych, wprowadzanych do obrazu, które służyć mają jedynie "napięciom kierunkowym" - jednym słowem, jak słusznie stwierdza Mieczysław Wallis, "kreśli program artystyczny odpowiadający najbardziej malarstwu Gau-guina, Matisse'a i wczesnego Picassa". Lecz i sam program, gdy mu się bliżej przyjrzeć, zdradza kryptoekspresjonistę. Charakterystyczne, dlaczego Witkacy nie odważy się na postulat czystej abstrakcji: bo "na ten moment, upodobnienia się mas kompozycyjnych do takich lub innych przedmiotów, składa się cała psychika danego artysty, wszystkie jego wspomnienia przeżyć dawnych, cały świat jego wyobrażeń i uczuć, która czyni to, że niezależnie od jego zdolności przeniesienia wizji w rzeczywistość, jest on tym właśnie, a nie innym Istnieniem Poszczególnym, o takim właśnie charakterze i właściwościach psychicznych". Wyrazić tę psychikę to zatem podstawowe zadanie artysty. Na taki postulat Ma-tisse i Picasso wzruszyliby ramionami. Witkacy częściowo zdaje sobie z tego sprawę, sam zatem próbuje ożenić ogień Wstąp z lodem. "Dzieło sztuki - powie w Nowych formach tu malarstwie - musi powstać, passez-moi l'expression grotesąue, z samych najistotniejszych bebechów danego indywiduum, a w wyniku swoim musi być jak najbardziej wolne od tej właśnie "bebechowości". Oto recepta - jakże trudno ją wykonać." Ba! Byłoby to zresztą łatwiejsze, gdyby nie fakt, że wywód Witkacego wygląda jak krzywa balistyczna: tylko jej środek przebiega przez niebo formizmu, punkt dojścia bowiem jest znowu ekspres j onistycz-ny. Znamy go już: celem dzieła sztuki jest wywołać u odbiorcy dreszcz metafizyczny, przeżycie własnej, indywidualnej Tajemnicy Istnienia. Analogicznie wygląda teoria teatru Czystej Formy. Tu i tam Czysta Forma to konstrukcja całości dzieła, kompozycja i harmonia formalna jego elementów; autor zastrzega się, że "pojęcie Czystej Formy jako kompozycji utworu nie ma nic wspólnego z pojęciem formy jako naczynia dla treści: formy wyrażenia myśli lub uczucia, lub formy przedmiotu w malarstwie." Tylko "napięcia kierunkowe" zmienią się teraz w czasoprzestrzenne "napięcia dynamiczne", a poza tym wzrosną trudności realizacji. "O ile obraz możemy sobie wyobrazić jako złożony z form zupełnie abstrakcyjnych, które bez wyraźnej w tym kierunku autosugestii nie wzbudzą żadnych asocjacji z przedmiotami świata zewnętrznego, o tyle takiej sztuki teatralnej nawet pomyśleć nie możemy, ponieważ czyste stawanie się w'czasie możliwe jest tylko w sferze dźwięków i teatr bez działania jakichś osobistości, choćby najdzikszych i najnieprawdopodobniejszych, jest nie do przyjęcia, a to dlatego, że teatr jest sztuką złożoną, nie mającą swoistych, jednorodnych elementów, jak sztuki czyste: Malarstwo i Muzyka." Lecz mimo zasadniczej nieczystości teatru, Czystą Formę da się przecież, sądzi Witkacy, przy pewnej kompromisowości osiągnąć: "Tak samo jak powstanie (w plastyce) nowej formy, czystej i abstrakcyjnej, bez bezpośredniego religijnego podkładu, odbyło się za cenę deformacji wizji świata zewnętrznego, tak samo możliwe jest powstanie Czystej Formy w teatrze za cenę deformacji psychologii i działania. Sztukę taką można sobie wyobrazić w zupełnej dowolności absolutnie wszyst- 31 30 Konstanty Puzyna kiego z punktu widzenia życia przy niezmiernej ścisłości i wykończeniu w powiązaniach akcji." Formuła brzmi jasno. Lecz są to jasności pozorne. Trudno np. powiedzieć, na czym winna polegać niezmierna ścisłość i wykończenie w powiązaniach akcji, skoro ma ona być "życiowo" najzupełniej dowolna. Brak tu kryteriów, a ściślej są dwa - całkowicie subiektywne: metafizyczne przeżycie u widza i arbitralna decyzja autora. Trochę to mało, jak na teorię sztuki, co Witkacego jednak nie trapi. Może zmartwiłby się bardziej, gdyby zauważył, że niezbyt skrupulatnie przestrzega także poprawności logicznego myślenia: między "deformacją psychologii i działania" a "zupełną dowolnością" jest dość poważna różnica. Witkiewicz nadmienia wprawdzie, iż pod ową deformacją rozumie w teatrze właśnie "brak sensu wypowiedzeń i działań jakichkolwiek zresztą istnień poszczególnych", lecz zarazem podkreśla, iż "celem naszym nie jest programowy bezsens, raczej tylko rozszerzenie kompozycyjnych możliwości przez nżetrzymanie się w sztuce konsekwencji życiowych, czyli fantastyczność psychologii i działania, dająca wg nas zupełną swobodę komponowania formalnego". Kiedy jakieś wywody nie grzeszą precyzją, pomocne bywają przykłady. W pewnej mierze są nimi wszystkie sztuki Witkiewicza. Spotykamy w nich raczej "deformację psychologii i działania" niż "absolutną dowolność"; niektóre jednak - np. Metafizyka dwugłowego cielęcia - zbliżają się już do drugiego terminu. Te zresztą są zwykle najsłabsze: nadmierne rozbicie wiązań przyczynowo-skut-kowych gasi naszą ciekawość. Nie chwytamy już reguł gry; a skoro wszystko jest dozwolone, nic nie budzi zainteresowania. Intencje Witkacego najjaskrawiej jednak pokazuje inny, krótszy od sztuk przykład, który on sam rzuca w książce Teatr: "A więc: wchodzą trzy osoby czerwono ubrane i kłaniają się, nie wiadomo komu. Jedna z nich deklamuje jakiś poemat (powinien on robić wrażenie czegoś koniecznego w tej właśnie chwili). Wchodzi łagodny staruszek z kotem na sznurku. Dotąd wszystko było na tle czarnej zasłony. Zasłona się rozsuwa i widać włoski pejzaż. Słychać muzykę organów. Staruszek mówi coś z po- staciami, coś, co musi dawać odpowiedni do wszystkiego poprzedniego nastrój. Ze stolika spada szklanka. Wszyscy rzucają się na kolana i płaczą. Staruszek zmienia się ż łagodnego człowieka w rozjuszonego "pochronia" i morduje małą dziewczynkę, która tylko co wpełzła z lewej strony. Na to wbiega piękny młodzieniec i dziękuje staruszkowi za to morderstwo, przy czym postacie czerwone śpiewają i tańczą. Po czym młodzieniec płacze nad trupem dziewczynki i mówi rzeczy niezmiernie wesołe, na co staruszek znów zmienia się w łagodnego i dobrego i śmieje się w kącie, wypowiadając zdania wzniosłe i przejrzyste. Ubrania mogą być zupełnie dowolne - stylowe lub fantastyczne - podczas niektórych części może być muzyka. A więc po prostu szpital wariatów? Raczej mózg wariata na scenie? Możliwe, że nawet tak, ale twierdzimy, że tą metodą można, pisząc sztukę na serio i wystawiając ją odpowiednio, stworzyć rzeczy niebywałej dotąd piękności; może to być dramat, tragedia, farsa lub groteska, wszystko w tym samym stylu, nie przypominającym niczego, co dotąd było. Wychodząc z teatru, człowiek powinien mieć wrażenie, że obudził się z jakiegoś dziwnego snu, w którym najpospolitsze nawet rzeczy miały dziwny, niezgłębiony urok, charakterystyczny dla marzeń sennych, nie dających się z niczym porównać." Tak wygląda ideał teatru Czystej Formy. Jest to niewątpliwie theatre d'evasion, nie bez powodu wspomniałem o freudowskich zaspokojeniach zastępczych, dla których marzenia senne były przecież formą elementarną. Praktyka Witkacego mocno wprawdzie odbiega od tego ideału, rzeczywistość w jego dramatach częściej ulega zgęszczeniu niż zupełnemu odrealnieniu. Lecz coś bardzo istotnego dla tej dramaturgii krystalizuje się w podanym przykładzie. Ze spięcia między groteskowo-hiperbolicznym, gwałtownie zaangażowanym ekspres j onizmem Witkacego-powieściopi-sarza a eskapistycznym i estetyzującym formizmem Witka-cego-teoretyka malarstwa wyrasta bowiem w jego teatrze niespodziewana wypadkowa: nadrealizm. Niespodziewana, bo nie programowa, wynikła z samych sprzeczności wewnętrznych twórcy; niespodziewana jednak także, bo szczera i - przynajmniej w przykładzie z łagodnym sta- 32 Konstanty Puzyna ruszkiem, poetyką dziwnego snu i mózgiem wariata na scenie - niemal samemu sobie przez autora uświadomiona. Witkacy to pierwszy - i jedyft-, który wytrzymał próbę czasu - polski nadrealista w dramacie. Nadrealista z przypadku. Oczywiście nie wszystkie jego sztuki dadzą się w pełni objąć tym określeniem. Pierwsze dwie są jeszcze bardzo - jak wspominałem - "micińskie", Bzik tropikalny i Niepodległość trójkątów niedaleko odbiegają od Wedekindowskich Lulu-Dramen, Wścieklica jest prawie zwyczajną realistyczną sztuką, Szalona lokomotywa wyłamuje się w stronę futuryzmu, Bezimienne dzieło i Szewcy - w stronę ekspresjonizmu. Lecz większość sztuk w poetyce nadrealistycznej się mieści. Obowiązują tu istotnie pewne prawa marzeń sennych z ich absurdalną fantastyką, pozorną alogicznością wypadków i stłumionym, często uciekającym się do zastępczych przebrań, wyrazem świadomych i podświadomych treści psychicznych autora. l L W tej warstwie zresztą nadrealizm pokrewny był dążę- \ j niom ekspresjonistów. Lecz w przeciwieństwie do ekspre-sjonistycznych powieści Witkacego celem w jego teatrze staje się nie tyle wyszydzenie rzeczywistości w całym jej politycznym ogłupieniu, nie tyle katastroficzna histo-riozofia i teoria kultury - choć są ciągle tutaj obecne - ile olśnienie samą "Dziwnością Istnienia", kreowanie odrębnej, autonomicznej nadrzeczywistości, której poszukiwania leżą u podstaw przeważającej części surrealistycznej poezji. Dziwne te fantazje sceniczne, raz żywe, wartkie w biegu wypadków, to znów zatrzymujące akcję dla długich minut dyskursu filozoficznego, raz ostro pointowane, to znów rozmazujące się w zakończeniu, niby nijako rozpływający się majak, pogodniejsze są też od powieści Witkiewicza. Nawet brutalizmy i erotyka zdają się tu mniej ponure, mniej stężone. Zarazem są to - jak we śnie - wizje niesłychanie optyczne, gdzie barwa, kształt, ruch działają szczególnie silnie i pozostają w pamięci. Witkacy--malarz komponuje kolorystycznie nie tylko dekoracje czy kostiumy: elementem plastycznym jest także chudość lub otyłość postaci, barwa włosów, wąsy, brody i łysiny, zielony ogień na kominku, ciemnowiśniowa- ziemia porośnięta dziwnymi kwiatami, w której kopią grób grabarze w Bez- 33 Wstęp imiennym dziele... W Matce wszystko jest czarno-białe, nawet charakteryzacja: twarze trupio blade, "usta czarne, rumieńce czarniawe"; jaskrawo kolorowa jest tylko włóczkowa robótka Matki i później... twarz Zofii, kiedy to skromne dziewczę zacznie się puszczać za pieniądze. Nawet ilość ludzi na scenie ma sens plastyczny, a czasem wyraża też, niby we śnie, freudystyczne stany podświadome: w Nadobnisiach i koczkodanach za demoniczną Zofią (inną) włóczy się, prócz głównych wielbicieli, czterdziestu pożądających jej Mandelbaumów i kiedy wreszcie rzucają się na nią z rykiem, Zofia znika pod piramidą ciał zupełnie dosłownie - gdy się rozstąpią, na ziemi leży tylko szlafrok i pantofle. Wrażenie nadrealizmu wzmaga jeszcze dialog. Dialog bez szczególniejszego "braku sensu pojęciowych połączeń": normalny, logiczny, pełen temperamentu, nie pozbawiony dłużyzn, lecz także ciętości i dowcipu, czasem wzbogacony fantastycznym, pure-nonsensownym neologizmem, szczególnie w wymyślaniach i przekleństwach ("ty chliporzygu odwantroniony") - ale w ogóle zupełnie zwyczajny. Wszystkie postacie mówią zresztą tym samym niedbałym, a wcale wyrazistym językiem - językiem autora. W rezultacie dialog ma stałą tonację - brzmi jak dyskusja salonowa ze środowiska jakiejś rozintelektualizowanej cyganerii. Ponieważ tonacja ta nie zmienia się, choć w bieg akcji wplątują się postacie historyczne i fantastyczne, ludzie mordują się, gwałcą, rozdwajają, umierają, zmartwychwstają, co na nikim z obecnych nie robi wrażenia - pogłębia się uczucie niesamowitości z gatunku l'humour noir. Podobnie jak tonacja dialogu, powraca w sztukach Witkacego kilka stałych typów - tytaniczny wódz, tyran, artysta lub uczony, perwersyjna hetera z wyższych sfer, słodkie dziewczątko o dwuznacznie naiwnej mince. Powraca też kilka tematów-obsesji, kapryśnie przeplatanych ze sobą w coraz to innych układach. Nieważne w oczach Witkacego-teoretyka, pretekstowe - co wyjaśnia fenomen jego płodności dramatopisarskiej - tematy te są jednak zupełnie "realistyczne", związane z całym doświadczeniem życiowym i bagażem intelektualnym autora. Bezdeka w Mątwie, namawiając bohaterów na wyjazd do Hyrkanii, 3 - Dramaty t. I 35 Wstęp Konstanty Puzyna 34 przekonuje: "Ja wam stworzę naprawdę rozkoszny kącik w Nieskończoności świata. Sztuka, filozofia, miłość, nauka, społeczeństwo - jedna wielka kasza." To są właśnie zasadnicze tematy Witkacego. Dodać by można jeszcze trzy, nieco rzadsze: narkomanię, obłęd i tropiki - egzotyczne reminiscencje z pobytu w Australii i malajskiej wyprawy z Małinowskim. Ostatnie tematy nieraz kusiły nadrealistów, że przypomnę tylko Artauda. Podobnie pociągała ich też parodia literacka, częsta u Witkacego, niekiedy pełniąca nawet funkcję kanwy fabularnej: parodia Wyspiańskiego w Nowym Wyzwoleniu, Rittnera w Małym dworku, Upiorów Ibsena w Matce. Są jednak głębsze jeszcze pokrewieństwa z nadrealiz-mem. Widać je w Witkacowskich deformacjach praw fizyki i biologii, w fantastycznych odkształceniach drwiących z empiryzmu naturalistów i ciasnego "zdrowego rozsądku". Pomijam już żywą mumię i Kobietona z Pragmatystów, liczne zmartwychwstania lub sytuację z Wariata i zakonnicy, gdzie bohater pojawia się zdrów i wesół na scenie, na której wciąż wisi jego trup. Trafiają się tu bowiem pomysły przewyższające brawurą cały ówczesny dramat europejski, a nie prześcignięte do dziś ani przez lonesco, ani przez Simpsona, choć obaj nawiązują świadomie do nadrealistycznej tradycji. Oto w epilogu Matki, gdy stara Matka leży na katafalku, a dorosły jej syn, Leon, rozmyśla pogrążony w żałobie, wchodzi na scenę w towarzystwie Ciotki ta sama Matka, ale 23-letnia i w dodatku w ciąży - właśnie spodziewa się... Leona, z którym zaczyna teraz spokojnie towarzyską rozmowę. "Fizyczne rozdwojenie osobowości z przemieszczeniem w czasie - nie, to już zanadto. Jakkolwiek wychowani na Einsteinie, nie możemy tego nie uważać za humbug, nawet w sferze eksperymentów myślowych" - komentuje sytuację Ciotka. Jeszcze piekielniejsze "wnioski" z Einsteina wyciąga Witkacy w Ja-nulce, gdzie teoria względności zostaje zastosowana nie do czasu biologicznego, ale historycznego: historia na Litwie "obróciła się zadem do pyska" i mieszają się wszystkie epoki. To miara nie tylko czarnego humoru Witkacego, lecz także wyobraźni filozoficznej, przewrotnego intelektualiz-mu tej dramaturgii. Najzabawniejsze, że Witkiewicz wcale nadrealistów nie cenił. Ostro protestował, gdy go z nimi porównywano. Zarzucał im, że stosują absurd dla celów "życiowych", a nie dla Czystej Formy, pomawiał ich - nader bystro - o zamaskowany naturalizm, o obojętność dla "formalnego piękna". Rzecz w tym jednak, że jego własne sztuki mają znacznie więcej "życiowego" sensu, niż przypuszczał. Ponadto zaś nadrealizm miał kilka odcieni. Główny nurt istotnie cechowały ambicje burzycielskie wobec tradycji i mieszczańskiego rozsądku, a więc świadomie antyeste-tyczne - bo "piękno" jest też przecież efektem przyzwyczajeń i tradycji, pewnym stereotypem wyobraźni. Źródła tego głównego nurtu biły w prowokacyjnym antyestetyz-mie dadaistów, który jasno określił Ribemont-Dessaignes w swojej Histoire de Dada (1931): "Idzie o nowy, abstrakcyjny świat, złożony z elementów zapożyczonych z konkretnej rzeczywistości, ale poza wszelką waloryzacją formalną." Istniały jednak w nadrealizmie francuskim także tendencje klasycy żujące, wyrastające nie tyle z ruchu dada, ile z kubizmu (Jacob, Reverdy) i te podkreślały konieczność kompozycji formalnej, konstrukcji, nowej struktury. Nawet Breton, forsujący ecriture mecaniąue i pogardzający wszelkim "układaniem wierszy", nawracał czasami do pojęcia "piękna". "Zaczyna się od tego, że umysł niczego świadomie nie "dojrzał". Z zupełnie przypadkowego zbliżenia dwóch elementów rzeczywistości wytrysnęło światło, światło obrazu, na które jesteśmy specjalnie wrażliwi. Wartość obrazu zależy od piękna uzyskanej iskry" (Manifeste du Surrealisme, 1924). Pod tą formułą podpisałby się i Witkacy-teoretyk. A jeśli "obraz" wymknie nie ze spięcia słów, jak chce Breton, lecz ze spięcia działań, postaci i sytuacji scenicznych, formuła Bretona istotnie przylegać będzie - jeśli nie w pełni do dramaturgii Wit-kiewiczowskiej, to w każdym razie do owego przykładu akcji w Czystej Formie z łagodnym staruszkiem i kotem na sznurku. Do dramaturgii przylega bowiem lepiej inny fragment tego samego Manifestu: "Niezliczona ilość typów obrazowania nadrealistycznego wymaga klasyfikacji, na co się dzisiaj nie będę porywał. [...] Nie ukrywam, że dla mnie najmocniejszy jest ten, który zawiera największą dozę dowolności, ten, który najtrudniej przetłumaczyć na język 3* 36 37 Konstanty Puzyna Wstęp praktyczny albo dlatego, że jeden z elementów obrazu został dziwnie zgubiony po drodze, albo dlatego, że zapo wiadając się znakomicie, rozwiązuje się nagle bardzo słabo (jakby składając nagle ramiona cyrkla), albo dlatego, że sam ze siebie wywodzi nieistotne zresztą usprawiedliwie nie formalne, albo dlatego, że jest halucynacyjny, albo dlatego, że nakłada abstrakcji maskę konkretu czy na od wrót, albo dlatego, że zakłada negację jakiejś zasadniczej własności fizycznej, albo wreszcie dlatego, że wywołuje śmiech." Wszystkie te typy nadrealistycznego obrazowania znajdziemy w sztukach Witkacego. Ani jednego nie brakuje. Rozbieżności pojawią się dopiero w warstwie problema tyki. Tu jednak będą miejscami jaskrawe. Ani doświadczeń Witkiewicza, ani nurtujących go zagadnień i lęków - filozoficznych, politycznych, społecznych - nie przeczuwa jeszcze francuski nadrealizm lat dwudziestych. Nawet w tej przytłumionej formie, w jakiej pojawiają się w dra matach Witkiewiczowskich, mogą się one ujawnić dopiero w Europie Środkowej, nie na Zachodzie. : Znaczna ich część wyrasta zresztą ściśle z polskiej gleby - z sytuacji narodowej, z drwiących polemik z tradycjami "przedmurza", z głębokiego związku z polską tradycją literacką. I w tym właśnie leży oryginalność Witka-cowskiego filozofującego nadrealizmu. Może także programowy sprzeciw wobec tych francuskich tendencji nadrealistycznych, jakie znał, ocalił Witkacego przed plagiato-wością, zmorą polskich awangard. Jego nadrealizm jest całkowicie własny, odrębny, autentyczny, a przy tym chronologicznie równoległy z francuskim, podobnie jak z drugą falą ekspres j onizmu w Niemczech i Rosji. Tkwi jeszcze silnie w modernie, to prawda. Ale - rzecz zabawna - nawet momenty tego teatru rażąco dla nas młodopolskie (w ujemnym sensie słowa) działają dzisiaj surrealistycznie dzięki skojarzeniom z malarstwem Salvadora Dali czy Felixa Labisse, gdzie z całą naturalistyczną dosłownością wprowadza się w kompozycję elementy secesyjnej mody, rzeźby, architektury. Czemuż by więc nie - literatury, idei, języka? Odpowiedź na pytanie "epigon czy prekursor" wydaje się w każdym razie jednoznaczna. A przecież nowatorstwa Witkacego nie kończą się na jego nadrealizmie. To tylko jedno - nie najważniejsze - z dziwnych odkryć tego pisarza. Do wszelkiej malci katastrofistów, dekadentów, głosicieli lęku i niepewności lubimy odnosić się z pogardliwym pobłażaniem. Jeśli już nie gromimy ich pryncypialnie, że tacy niekonstruktywni, że się nie włączają, nie budują zrębów, nie współtworzą jasnego jutra - to przynajmniej traktujemy ich jak kawiarnianych kabotynów, których myśli nie zasługują na konfrontację z rzeczywistością. Lecz w epokach kataklizmów dziejowych, wojen, rewolucji, przewrotów politycznych - owi histeryczni kabotyni widzą czasami więcej i więcej wiedzą niż krzepcy i optymistyczni racjonaliści. W naszych oczach płata nam takiego głupiego figla polska awangarda lat dwudziestych. Przyboś, optymistyczny i konstruktywny, przesiewający pedantycznie każdą metaforę przez sito rozsądku i obserwacji, programowo zwrócony w przyszłość mądrzejszą i piękniejszą - zdaje się nam dziś poetą zgoła arkadyjskim, a zakres jego widzenia (chociaż nie metoda) wcale nie tak znów bardzo dystansuje Staffa. A Witkacy? Witkacy zobaczył koniec Polski szlacheckiej w perspektywach, jakie przeczuwał w latach dwudziestych może tylko Żeromski. Ale poszedł znacznie dalej niż autor Przedwiośnia: ujrzał rozkład - ostateczny, jak mniemał - pewnej cywilizacji. Cywilizacji europejskiej. Pożegnanie jesieni nawet w tytule stawia taką diagnozę. Ma ona sens głębszy - i szerszy zarazem niż konstatacje kresu formacji burżuazyjnej, wciąż u Witkiewicza powracające, choć obie te sprawy się łączą. Sens katastroficzny? Zapewne, ale dwuznaczny: zginie metafizyka i sztuka, zszarzeje życie po potopie, lecz w finałach obu Witkacowskich powieści bohaterowie, wolni od uczuć metafizycznych, są nareszcie w jakiejś mierze szczęśliwi. Dźwięczą tu oczywiście echa Spenglera, lecz jakby zrela-tywizowane, a ponadto cząstkowe: z Untergang des Abend- 38 39 Konstanty Puzyna, landes przejmuje Witkacy głównie tezę i dziś jeszcze god-j na zastanowienia. Bowiem obecny układ sił politycznych| świata, prężność dwu młodych cywilizacji - amerykan-1 skiej i radzieckiej, rosnące znaczenie ludów Azji i Afryki, malejące - państw europejskich - wszystko to daje nie-j mało powodów do przypuszczeń, że nadchodzi epoka syn-j kretyzmu, że stara chrześcijańska kultura Zachodu wkrót-j ce istotnie utraci swój wielowiekowy monopol. Tak, są to- przypuszczenia modernistycznych dekadentów, podobne my-j śli już Micińskiemu snuły się po głowie - ale trudniej je] dzisiaj zbyć wzruszeniem ramion niż czterdzieści lat temu. i A i sam "dekadentyzm" Witkacego nie jest taką prostą l sprawą. Irzykowski, a po nim Stawar, zbyt ułatwili sobie życie, dostrzegając tu tylko mechaniczne relikty moderny. Zważmy, że dekandentyzm ten jawi się ciągle w cudzysło-, wie drwiny lub w groteskowej hiperboli. Jest w nim tyleż urzeczenia, co szyderstwa. Zaś w planie czysto intelektual- J • nym, w filozoficznych dyskursach bohaterów, trafiamy j często na jawne zmagania Witkacego z pewnymi przesłań- i karni dekadentyzmu, na otwartą polemikę. Zaczyna się ona f atakami naljNTietzschego i Bergsona, kończy m. in. właśnie na Spenglerze. Posłuchajmy jednego z dialogów Matki, chociaż cytat będzie przydługi: m "LEON: Jeśli mamy już raz do diabła ten intelekt, który j według Spenglera jest symptomem upadku, to mamy go dany na coś, nie tylko na to, aby uświadomić sobie ten nasz upadek i nic więcej. Ten sam intelekt może stać się czymś twórczym i odwrócić ostateczną katastrofę. ZOFIA: To są gołosłowne obietnice. Jak to wykonać, tego sam nie wiesz. LEON: Wiem, jak zacząć. A więc przede wszystkim nie chować głowy pod skrzydło, tylko spojrzeć prawdzie w oczy i tym właśnie pogardzanym dziś intelektem odeprzeć historyczną prawdę, która się na nas wali: szarzyzna, mechanizacja, plugawe bagienko społecznej doskonałości. Dlatego że intelekt okazał się symptomem dekadencji, stać się antyintelektualistą, sztucznym durniem, blagierem a la Bergson? O, nie. Na odwrót: uświadomić sobie to wszystko | aż do granic ostatecznych i nie sobie tylko, ale i innym też. f Zadanie piekielnie trudne: uświadomić szerokie masy, że wolny, naturalny rozwój społeczny grozi upadkiem." Wstęp Oto intelektualistyczne, antydekadenckie credo Witkacego. Ktoś mógłby tu rzec oczywiście, że wyznań bohaterów dramatu nie należy przypisywać autorowi. Tym bardziej, że sam Witkacy zastrzega się we wstępie do Tumora Mózgowicza, iż wypowiedziom swoich postaci nie przydaje żadnego obiektywnego znaczenia. Te same co w Matce tezy i podobne wywody znajdziemy jednak w jego pracach teoretycznych; wspomniałem już, że całe ich partie włącza Witkiewicz do swoich sztuk niemal in eztenso. A przytoczony dialog jest z wielu względów istotny: zakreśla granice nie tylko dekadentyzmu, lecz i katastrofizmu Witkie-wicza. Bo szarzyzna, mechanizacja, kres wielkich indywidualności, zanik uczuć metafizycznych, bezmyślne szczęści sytych zwierząt, czym grozi "wolny rozwój społeczny", są - twierdzi Witkacy - prawdopodobnie nieuniknione, nie są jednak absolutnie nieuniknione. Gdyby społeczeństwa uświadomiły sobie niewesołą realność owej perspektywy, można by rozpocząć przeciwdziałanie, tak jak twórczością w Czystej Formie można próbować ocalenia przeżyć metafizycznych. Wątła jest ta nadzieja Witkacego, niemniej istnieje. "Dopiero cała ludzkość uświadomiona w ten sposób stworzyć może taką atmosferę społeczną, w której powstać będą mogły indywidua nowego typu - mówi dalej Leon. - Może to fikcja, ale jedyna, której warto jeszcze spróbować. W każdym razie tam, gdzie my idziemy teraz, dokąd wloką nas ślepe siły społeczne, to jest ku ostatecznej mechanizacji i zbaranieniu, nie ma przed nami nic." I znowu warto się zastanowić: czy to, przed czym Witkacy ostrzega, jest tylko ponurym fantazmatem? Dość w każdym razie niezwykłym na tle naiwnego hurra-technicyzmu futurystów i na tle polskiej rzeczywistości lat dwudziestych. Groźba mechanizacji w kraju, gdzie nawet dzisiaj przechodnie na widok nowego samochodu zachowują się jak dobrzy dzicy z Robinsona? Dla współczesnych Witkacemu czytelników może była to jeszcze czysta fantazja. Ostrzeżenie, jakie tu pada, jest zresztą jednym z pierwszych tego typu w literaturze XX wieku: cytata z Matki (1924) wyprzedza o lat siedem Nowy wspaniały świat Huxleya, a pełne sformułowanie tezy daje 41 40 Konstanty Puzyna Witkacy już w roku 1918. Obecnie jednak nie jest to fantastyka. "Proroctwa wygłaszane w roku 1931 spełniają się znacznie szybciej, niż przypuszczałem" - stwierdził ostatnio tenże Huxley w Brave New World Revisited. Wtóruje mu plejada socjologów i psychologów na Zachodzie: problem "cywilizacji mrowiska" zaczyna być czołowym zagadnieniem najbliższej przyszłości wysoko uprzemysłowionych krajów. Nas oczywiście jeszcze w pełni nie dotyczy, ale np. w USA budzi wyraźny niepokój. "Dzięki specjalizacji i mechanizacji pracy - pisze Van der Haag, wybitny amerykański badacz kultury masowej - większość ludzi jest standardowa, nie ma urozmaicenia, jej wzory i rytmy ustala maszyna, zostawiając mniejszy zakres indywidualnej inteligencji. Zorganizowana produkcja, karmiąca maszynę i karmiona przez maszynę, zależy od biurokratycznego ' systemu i wymaga od robotnika tylko drobnych, w nieskończoność powtarzanych czynności. Monotonia jest tym bardziej przykra, że rozmiary produkcyjnych zakładów rozluźniają łączność robotnika z produktem końcowym i w ogóle z produkcją jako możliwym do ogarnięcia procesem. [...] Życie rozpada się na dwie części: praca - środek, i zabawa - cel. Ciężar rozrywki i osobistych doznań przesuwa się na coraz większą część życia wolną od pracy. Najdłuższy jednak okres czasu poświęcony jakiejś jednej rzeczy nadał zużywa się na pracę. Otępiający skutek bezsensownego wyładowania energii pozostaje i wpływa na rodzaj poszukiwanych doznań w zabawie. Chociaż skazani na przyjemność, ludzie bardzo często czują się więźniami zwolnionymi na słowo, starają się zapomnieć, idąc "od rozrywki do rozrywki w roztargnieniu* (T. S. Eliot). Monotonia kaleczy ludzi psychicznie, przygasza ich i rozdrażnia. [...] Odpoczynek często staje się pogonią za czymś podniecającym - choćby za namiastką, która równoważyłaby monotonię pracy i dała poczucie, że się "żyje"." Jesteśmy już w samym centrum współczesnej problematyki alienacji, frustracji, masowych nerwic, "chorób cywilizacji". Niełatwo odpowiedzieć, w jaki sposób przeczuł ją i przewidział Witkacy. Może pomogła mu właśnie dekadencka nadwrażliwość, może wczesny, jeszcze antytechni-cystyczny, futuryzm rosyjski, może tayloryzm, może ponure ekspresjonistyczne wizje społeczeństwa robotów w ro- • Wstęp dzaju R.U.R. Capka, może gwałtowna awersja Spenglera do miast-metropolii? Lecz Witkacowska diagnostyka w tej dziedzinie pozwala zbagatelizować nawet nadrealistyczne odkrycia jego wyobraźni scenicznej. I jeśli już chcemy mówić o pokrewieństwach Witkacego z lonesco, to mniej ważny będzie ich nadrealistyczny humor niż identyczne widzenie alienacji współczesnych; mniej ważna trójnosa Roberta autora Krzeseł niż "ostatni indywidualista" Beranger oraz idealne, przerażające, nowoczesne miasto z Mordercy bez poborów i szerząca się jak pożar uniformizacja społeczna w Nosorożcu. A jeśli porównywać chcemy Witkiewicza z Beckettem, to znów drobiazgiem bez znaczenia będzie Beckettowski pesymizm, sprawą znacznie ważniejszą - wielkie dramatyczne studium osamotnienia i n u d y. Te właśnie frustracyjne uczucia przesycają całą twórczość Witkacego. Nie są jeszcze tak znakomicie jak u Be-cketta wyrażone poprzez formę, są przede wszystkim - podobnie jak erotyka - referowane i analizowane w wypowiedziach postaci. Lecz czuje się je także w rozwlekłoś-ciach Witkacowskich dysput, prowadzących donikąd, w ciągłym braku kontaktu u rozmówców, w rozmazujących się nagle pointach, w rytmie scenicznym, a w Szewcach cała bezakcyjna konstrukcja świadomie dąży do wstrząsu poprzez nudę. Same zresztą dialogi są niedwuznaczne: przynoszą wciąż nowe analizy tych uczuć, piętrzą je w programowo perwersyjnych odcieniach i komplikacjach. Nuda jest czołową bohaterką Witkiewicza, nuda, nienasycenie, obrzydzenie i samotność. Trudno przy tym rzecz uznać za powierzchowny Weltschmerz czy "smutną" nastrojowość. Wszystkie cztery uczucia tworzą świadomy system współzależności o teoretycznym, ontologicznym zapleczu: samotność np. jest dla Witkiewicza zasadniczą samotnością Istnienia Poszczególnego, bardzo już przypominającą Hei-deggerowską "Geworfenheit", "rzucenie" w byt, w pustkę każdej istoty ludzkiej. "Twórczość artystyczna - czytamy w Nowych formach w malarstwie (1918) - jest bezpośrednim potwierdzeniem prawa samotności jako tego, za cenę czego istnienie w ogóle jest możliwym, i to potwierdzeniem nie tylko dla siebie, ale i dla innych Istnień Poszczególnych, tak jak ono samotnych: jest potwierdzeniem Ist- 42 43 Konstanty Puzynai nienia w jego metafizycznej okropności." Równie blisko jesteśmy sformułowań Sartre'a z La Nausee. I oto wkraczamy w jeszcze jeden krąg prekursorskich odkryć Witkacego: w jego, dostrzeżony już przez Ingar-dena, egzystencjalizm. Terminu nie należy co prawda rozumieć zbyt pedantycznie. Określa on raczej ogólną postawę: Witkiewicza wobec kwestii jednostka-istnienie niż szczegółowe konstrukcje filozoficzne. Te stanowią oryginalny, . choć niezupełnie spoisty stop tradycji leibnizowskiej w pomyśle tzw. monadyzmu biologicznego - który całkiem logicznie sprowadził Kotarbiński do tezy, że zegarek składa się z żyjątek - oraz tradycji Hume-Mach-Cornelius w ujęciu sprawy jakości zmysłowych. Niemniej egzysten-cjalistyczne zabarwienie całości wydaje się niewątpliwe, "a wyczerpująca analiza porównawcza czeka na magistrantów filozofii. Ciekawsze jest jednak pytanie: skąd wziął się ten egzystencjalizm u Witkiewicza? Polska tradycja filozoficzna, z Hoene-Wrońskim,. Trentowskim i Lutosławskim na jednym skrzydle a rozkwitającą właśnie "szkołą lwowską" i "szkołą warszawską" na drugim, była raczej obca filozofiom egzystencjalnym. Żadnego Pascala ni Kierkegaarda nie wydała. Pisma Kierkegaarda wchłaniała już wprawdzie Młoda Polska poprzez przekłady Łącka i Bienenstocka, nie wiadomo jednak, czy odegrały wówczas większą rolę i czy znał je Witkacy. Nie znał też Heideggera. Znał za to Hus-serla, rozczytywał się w Logische Untersuchungen, wiemy zaś, że z Husserla wyrósł zarówno Heidegger, jak Sartre czy Merleau-Ponty. Inspiracja ze strony fenomenologii jest jednak wyjaśnieniem zbyt mechanicznym, nie określa jeszcze kierunku. Sensu nabiera dopiero, kiedy osadzimy ją w konkretnym klimacie lat dwudziestych: w klimacie ekspresjonizmu. Pytacie: czemu? Zbyt rzadko zwraca się uwagę na to, jak bliska egzy-stencjalizmowi jest aura filozoficzna ekspresjonizmu. Powrót do podstaw metafizyki, akcentowanie wyrazu osobowości, własnego ja, samotność istnienia i świadomość samotności innych, pragnienie "bycia sobą" i niemożność osiągnięcia tego stanu, problematyka alter ego, niebytu, nicości, rozpaczy, buntu wobec własnej sytuacji - to krąg myślowy, w którym oba prądy się stykają. Wspólnota nie Wstęp jest wcale przypadkowa: w gruncie rzeczy Heidegger i Sartre mają się do ekspresjonizmu prawie tak, jak Schel-ling i Hegel do romantyzmu niemieckiego. Zapominamy dość często, że egzystencjalizm - ta najbardziej literacka filozofia naszego wieku - rodzi się nie we Francji, lecz w ekspresjonistycznych Niemczech lat dwudziestych. Właśnie u schyłku tych lat pojawią się podstawowe dzieła Heideggera i Jaspersa, a mrocznie poetyczna stylistyka Jaspersa nie pozostawia wątpliwości co do swych ekspresjonistycznych filiacji. Nie pozostawia ich też Sartre. Wspomniałem już, że proza Dróg wolności dziwnie przypomina Nienasycenie, warto zaś dodać, że pierwsza sztuka Sartre'a, Muchy, uwspółcześnia mit grecki w sposób najbliższy niemieckim ekspresjonistom, bardzo natomiast daleki scep-tyczno-estetyzującej linii francuskiej Giraudoux, Cocteau, Gide'a, chociaż ta właśnie linia jest wówczas modna w Paryżu. Przypomnijmy wreszcie, że egzystencjalizm jako prąd kulturalny robi wielką karierę we Francji tuż po drugiej wojnie światowej, podobnie jak ekspresjonizm w Niemczech po pierwszej. Sytuacja psychologiczna i społeczna jest w obu wypadkach podobna, przynajmniej w zakresie tego, co Durkheim nazywał anomią - ostrego rozdźwięku między dążeniami i pragnieniami społecznymi, a nikłymi możliwościami ich realizacji. Dołącza się tu także poczucie zagrożenia, niepewności, groźba nowej wojny i wstrząs, jakim była hitlerowska okupacja dla statecznie pogodnych ideałów francuskiego mieszczucha. Analogiczny wstrząs przeżyli kiedyś ekspresjoniści. Oglądany z takiej perspektywy, egzystencjalizm Witkacego staje się nieco mniej tajemniczy. Nie tylko Witkacy zresztą wyrażał tę filozofię, zanim została w pełni sformułowana. Nieco wcześniej, choć bardziej ogólnikowo, przeczuł ją także Kafka, inny samotnik z pogranicza ekspresjonizmu. Witkiewiczowski egzystencjalizm wcale nie traci przez to blasku. Przynajmniej na naszym gruncie. Swoją drogą: jakże mało mamy w Polsce pisarzy, którym zdarzyły się autentyczne odkrycia filozoficzne - jak mało nawet takich, u których literatura łączyła się z uprawiana serio filozofią i karmiła się nią. Rozpacz ogarnia, gdy się wspomni, że za największego intelektualistę w dramacie po Krasińskim uchodził w dwudziestoleciu - Rostworow- 45 44 Konstanty Puzyna Wstęp ski! Czy to fatalności historyczne skazują nas ciągle na ćwierćmyślątka, na półinteligencie? Z plątaniny zwanej Witkacym, trochę już może przejrzy-stszej, wyciągnijmy jeszcze jedną nitkę. Ostatnią. Najświetniejsze karty Witkiewicza napawają dzisiaj podobną cieniutką goryczą co najlepsze strony Brzozowskiego. Wciąż majaczy poza nimi tragikomedia polskiej inteligencji: kiedy trafiają się jej idee istotnie europejskie, rzetelnie nowe - z reguły przychodzą nie w porę. Gdyby Witkacy pisał w innym języku - powiadają naiwni - byłby już dzisiaj sławny w całej Europie. Lecz w latach dwudziestych dramaty Witkiewicza próbowano przecież przekładać na francuski, niemiecki, angielski; Boy swój entuzjastyczny esej o Witkacym pisał po francusku dla "Pologne Lit-teraire"... Nie chwyciło. Być może także z winy polskich talentów do propagandy kulturalnej za granicą. Lecz właściwy powód jest głębszy. Dla niemieckich ekspresjonistów dramaturgia ta była może zbyt nadrealistyczna i zbyt secesyjna zarazem, zbyt słabo zaangażowana w walki, jakie sami prowadzili; dla Francuzów zaś czy Anglików problemy, z jakimi mocował się Witkacy, były jeszcze całkiem niezrozumiałe. Dopiero w latach 1947-1950 Witkacy mógł był podbić Europę. Dopiero podczas drugiej wojny i okupacji Zachód przeżywa w pełni ten krach wartości, zachwianie mieszczańskiego ładu i dziewiętnastowiecznych pojęć politycznych, terror, głód, paroksyzm strachu i rozpaczy, które Witkacy przeżył wcześniej o ćwierć wieku. Dopiero pierwsze lata powojenne, rosnące napięcie międzynarodowe, początki zimnej wojny budzą w krajach Zachodu ową psychozę daremności i lęku, ową czarną próżnię bez dna, w którą patrzał kiedyś Witkacy. Zacznie się teraz sława Sartrr'a, zjawi się Camusowska filozofia absurdu, odkrycie Kafki, debiut lonesco. Problemy rewolucji, mechanizacji, "cywilizacji mrowiska" stają w centrum zainteresowań. W tych także latach intelektualiści francuscy uświadomią sobie, że przestali być pępkiem świata, że nie tylko nie decydują o jego losie, lecz nawet losy Francji rozgrywane są poza nimi; bez osłonek mówi o tym Simone de Beauvoir w Mandarynach. Kres hegemonii Zachodu w obrębie kultury powróci jako realna prognoza, dawną tezę Spenglera znów, choć ostrożniej, podejmie Toynbee. Coraz więcej oczu zwraca się ku środkowej i wschodniej Europie, rośnie przekonanie, że tu właśnie historia naszego wieku urządziła sobie pierwszy poligon. Na przyjęcie Witkacego taki mniej więcej stan umysłów był potrzebny. Nie znalazł go za życia - ani na Zachodzie, ani w Polsce. Jego osamotnienie było pełne - zarówno intelektualne, jak artystyczne. Wiedział o tym. "Co do pustki "tworzącej się koło mnie" - pisał w 1931 r. - to nie przypominam sobie okresu, w którym nie czułbym się zupełnie odosobnionym w naszym społeczeństwie." W obojętnych murach krajowego Ciemnogrodu pozostał nie zrozumiany, oczekujący potopu, bezsilnie patrząc, jak spełniają się coraz inne jego przewidywania. Mógł odegrać, jak pisał o nim Chwi-stek, "wielką rolę w historii teatru polskiego". Może nie tylko teatru. I czuł, że żadnej roli odegrać nie zdoła, że jego słowa są głosem Kasandry w Pacanowie. "Jestem jak jakiś nabój wysokiej marki eksplozywności, leżący spokojnie na łące. Ale dotąd nie ma armaty i nie ma mnie kto wystrzelić. A tego sam nie potrafię - muszę mieć ludzi." Fascynujący mężczyzna, nieznośny megaloman, uroczy wariat - mówiono w kręgu znajomych. Dziś rośnie u nas zainteresowanie jego dramatem i prozą - bo już Sartre i lonesco przetarli mu drogę. Do tragikomedii polskiej inteligencji przybywa nowy epizod. A na Zachodzie? Tak, w czasach odkrycia Kafki Witkacy mógł był podbić Europę - obecnie jest chyba na to o dziesięć lat za późno. Może jeszcze wzbudzić zainteresowanie, uzyskać powodzenie - rewelacją już się pewno nie stanie. * Inni pisarze wprowadzili jego idee w krwiobieg kultury, a nowe propozycje teatralne, jakie wysuwał, stały się bądź * Jakże się pomyliłem! Rosnąca fala przekładów Witkacego, spektakli, artykułów i rozpraw na Zachodzie - to jednak najprzyjemniejsza z omyłek, jakie mogą się przydarzyć krytykowi. (Przyp. aut. do II wydania.) 46 Konstanty Puzyna przebrzmiałe, bądź oczywiste, choć nie zdystansowane jeszcze. Na tle nowszych, dojrzalszych artystycznie utworów razić obecnie może szkicowość sztuk Witkacego, niechlujstwa stylistyczne, retoryczność. Te dramaty pełne pomysłów, świetnych błysków wyobraźni scenicznej, absurdalnego humoru, drapieżnych diagnoz i hipotez, zdeformowanych obserwacji niejeden skłonny byłby w połowie stulecia uznać, jak Kotarbiński, za "embriony dzieł". Lecz taki bywa zwykle los artystycznej awangardy. Zadaniem jej nie jest przecież tworzenie dzieł doskonałych. Zadania jej są dużo skromniejsze i dużo bardziej heroiczne: burzyć skamieliny przesądów, odsłaniać nowe perspektywy, rewo-lucjonizować świadomość, stawiać swojej epoce pytania drastyczne i nie uchylać się od żadnych, nawet fałszywych, odpowiedzi. Witkacego pasjonowały te właśnie zadania. Był autentycznym awangardowym pisarzem. W polskim dramacie zamknął definitywnie epokę Młodej Polski wraz z jej przedłużeniami w dwudziestoleciu, odsłonił w modernie kiełki innych, ważniejszych propozycji, pokazał język pogrobow-com mieszczańskiego realizmu, otworzył epokę nową, tę, w której żyjemy. Reszta należy do nas. Konstanty Puzyna 1961 210 Nadobnisie i koczkodany NAJSTARSZY MANDELBAUM Nie żyje. Jest to tak zwany samosąd, dokonany w imię zemsty zmieszanego męskiego tła. NINA Nie ma jej i mnie nie ma też naprawdę. Ja wam ją zastąpię! Wiem już wszystko. Stworzę nowy typ Ky-beli czy Astarty - wszystko jedno. Za mną, panowie, tną ostatnie wtajemniczenie bez żadnej tożsamości i blagi-SIR TOMASZ Nineczko, nie wiesz, że wszyscy zażyliśmy pigułki. NINA Tym lepiej dla nich i dla ciebie, wuju. Może kto ma pigułkę dla mnie? TEERBROOM uprzejmie Proszę panią, księżniczko. Przyjaciółce mojej córki niczego odmówić bym nie mógł. Wydobywa pigułkę z kieszeni od kamizelki i podaje ostentacyjnie Ninie. NINA bierze pigułkę Dziękuję, (połyka) Otwarła się we mnie przepaść. Napełnię ją naszymi trupami. Teraz wiem, jak żyć należy. Idzie ku drzwiom środkowym. Za nią S i r Tomasz, Oliphant Beedle, Kardynał Nino i Z ale taje w. Mandelbaumy chcą się ruszyć za nimi. Wstrzymuje ich Teerbroom, TEERBROOM Mandelbaumy! Ani kroku dalej. My stworzymy nową rasę przyszłości. Oddaję wam Lizę. Ona będzie matką nowego rodu. A oddam ją temu, kogo ja wybiorę, kto będzie najistotniejszym wcieleniem rasy. Po tym, co tu widziała, będzie najlepszą matką. Proszę za mną. Idzie pod rękę z Lizą na lewo. Za nimi Mandelbau-tn y. Na scenie zostają tylko trupy T ar k winiusza, P andeus za i S i r Grania, a na ziemi w środku sceny kupka ubrania Zofii z A b e nc e r ag e'ó w Kremlińskiej. JAN MACIEJ KAROL WSCIEKLICA Dramat w trzech aktach bez trupów l- 1922 KONIEC DRUGIEJ ODSŁONY AKTU DRUGIEGO I SZTUKI 213 Osoby OSOBY Jam Maciej Karol Wścieklica - gospodarz wiejski lat 39. Tęgi i wysoki. Ryżawy blondyn. Bardzo rasowy i przystojny, z dość wściekłą miną. Nos orli. Oczy śmiało patrzące (jasne). Wąsy dość duże, ciemniejsze i bardziej rude niż włosy. Rozalia z Sup ełfci e wic zó w Wś ci ek l i c o wa - baba lat 45. Pochodzi z rodziny małomieszczańskiej. Bardzo ładna brunetka, jeszcze świeżawa. Wanda Lektorowiczówna - fenomenalnie jak na owe czasy ładna blondynka, lat 22. Wysmukła i bardzo zgrabna. Nauczycielka wiejska. Anabazys D e m u r - były ambasador na San Domingo. Wysoki. Nos orli. Bardzo gentlemanlike. Silny na zimno. Lat 37. Ogolony zupełnie. Cera żółta jak cytryna. Klawecyn Gorgozan Bykoblazjon - szef sekcji Ministerstwa Skarbu. Wysoki, tęgi blondyn bez brody, a za to z wąsami. Twarz krwista. 40 lat. Abraham Mlaskauer - lichwiarz wiejski, lat 52 -3. Chudy. Broda i pejsy. Ubrany w chałat. Kierdelion - jego sługa, ubrany w zgrzebną bieliznę, słomkowy kapelusz i łapcie. Długie włosy i broda. Albinos, lat 42. Henryk Twardzisz - wysoki, chudy brunet z wąsikami do góry. Typ bałkańsko-cygański. Ubrany w wytarty kostium do jazdy konnej. Lat 35. WygM draniowaty. Hycel gminny. Valentina de Pellinee - recte Józefa Figoń. Ko- chanka hycla.* Bardzo ładna, demoniczna ruda osoba. Tak zwana "królowa brylantów". Brylanty w uszach i na szyi (może fałszywe). Żmijowata. Ubrana w zieloną suknię. Czeczobut - pisarz gminny. Brunet. Długie buty i portki khaki. Czarna marynarka, czerwony krawat w białe groszki. Bladoczekoladowy melon. Wąsy. Zosia - dziewczyna wiejska, służąca Wściekliców. Ubrana jaskrawo, po wiejsku, w czerwonych, pomarańczowych i zielonych kolorach. Dzieci - 15 sztuk obojej płci. Ubrane odświętnie. Dziewczynki biało. Bukiety w rakach (mogą być sztuczne). Radni gminni - 12 sztuk. Ubrani w sukmany. Morowe chłopskie gęby. Ubranie osób nie zmieniających kostiumów wyszczególnione. Ubranie zmieniających stroje podane w toku akcji. Rzecz dzieje się we wsi Niewyrypy-Dolne. UWAGA: Sztuka ta powinna być grana nierealistycznie. Wypowiadanie zdań zimne. Dekoracje, w granicach informacji autora, powinny być niesłychanie fantastyczne, jednak bez żadnych kubizmów i innych izmów. Tempo wściekle. Typy doprowadzone do maksimów przesady w wyglądzie zewnętrznym. Styl ogólny "grotesąue macabre". • W maszynopisie kucharka. Por. Nota, s. 723. (Przyp. wyd.) AKT PIERWSZY Wczesna wiosna (koniec kwietnia, koło Wielkiej Nocy). Przed gankiem zagrody Wściekliców. Widok jakby z ganku w stronę pól, trochę z góry na dół. Na lewo ogromna, bardzo pokręcona czarna lipa. Na prawo od niej stół, ławy i krzesła. Dalej pola i duży, stożkowaty ciemny pagór, pod którym wije się wśród drzew rzeka. Godzina zachodu słońca bliska. Światło słoneczne pada z prawej strony. Wścieklica, ubrany w sukmaną i długie buty, siedzi pod lipą na ławie, tyłem do widowni, wpatrzony w dal. Zosia zastawia podwieczorek na stole (kawa, chleb, domowe buły, masło, miód). WŚCIEKLICA mówi na wpół z chłopska Przepadło i się nie odmieni. Wstaje. ZOSIA Co przepadło, panie wójcie - to jest, pianie .pośle? WŚCIEKLICA Żadnych tytułów, rozumiesz? Chcę być tylko sobą! Janem Maciejem Karolem Wścieklica. A przepadło to, że jechałem tu z tym wielkim poczuciem wartości zdarzeń przeszłych. Chciałem je nanizać, jak suszone śliwki, na tę samą tyczkę co ten dzień dzisiejszy. Chciałem połączyć to z tamtym, wyrzucić raz z pa-; mięci na śmietnik całą tę komediancką eskapadę miejską, być znowu tym samym chłopcem, którym byłem, kiedy żeniłem się z Rózią... Ale!... gdzie tam! Popsuło mi się we łbie, moja Zosiu! Rozumiesz? ZOSIA To już nie będziecie wójtem, panie gospodarzu? 217 216 Jan Maciej Karol Wścieklica WŚCIEKLICA Będę, jak zechcą. Ja swojej woli ni mam. Nijakiej woli, psiakość zatracona, mi nie ostawili, ino tę pięść, co-bym ja mógł kamień na proszek zemleć, gdybym chciał. ZOSIA zawstydzona Pójdem po panią. WŚCIEKLICA Idź, powiedz, żeby się ubrała po wiejsku. (Z o s i a wychodzi na lewo.) Psia mać, po trzykroć zatracona! Wyjadły nii mózg nikiej kury kaszę z przetaka. Ale ja im pokażę, co to jest chłop inteligentny. Zobaczymy, (siada znowu) I lipa ta sama, a nudna jak diabeł - kochana ł nudna. I wiejskie żarcie pachnie tak, aż mnie rozbiera na wątpiach. A jednocześnie rzygać mi się chce tym wszystkim. Co, u czarnego? Przecież to nie poselstwo ani praca w Komisji zrobiły w moim łbie takie spustoszenie okropne. Ani nie wojna - chociażem teraz porucznik rezerwy z trzema krzyżami. Ani mi się wierzyć w to nie chce. (woła) Rózia! Rózia! Rózia! ROZALIA wychodzi spomiędzy krzaków na lewo, ubrana po wiejsku Męczy cię znowu fantastyczna psychologia? Zjedz dobry wiejski podwieczorek i wszystko przejdzie od razu, (nalewając kawę) A mówiłam, nie idź na wojnę. Kto to widział, żeby z parlamentu walić prosto w okopy. Dawniej byś tego nie zrobił. To już ta poselska dostojność tak ci kazała. A może to od tego, co ci tak blisko głowy kiedyś pękło? WŚCIEKLICA Kontuzja? Kontuzji nie ma. Tylko tchórze bywają kontuzjowani. Takie jest moje zdanie. Choćby mi tu stu wojskowych doktorów mówiło co innego. Nie, dziecinko - to nie to. To jest niemożność połączenia przeszłości z tym, co jest teraz. Kochałem cię bardzo i było mi z tobą bardzo dobrze. A teraz nie. Nie kocham cię, nudzisz mnie, każdym twoim słowem, każdym ruchem doprowadzasz mnie do wściekłości. Akt pierwszy gOZALIA spokojnie Wiem o tym, nie potrzebujesz mi tego mówić. A jednak żyć byś beze mnie nie mógł. WŚCIEKLICA A nie mógłbym, to prawda. I nie myśl, że ta księżna albo te aktorki tak mnie odmieniły. ROZALIA Ależ wiem. To jest w tobie. Tamto spłynęło jak woda po kaczce. WŚCIEKLICA śmieje się Cha, cha! Jak syrop po aksamicie, (poważnie) A zresztą co tu gadać. Musi być po staremu. Dawaj żreć. ROZALIA Ty coś ukrywasz przede mną. WŚCIEKLICA jedząc Nic nie ukrywam. Tylko mam potąd już tego wszystkiego, (przesuwa palcem po grdyce) Ta nasza mowa nie z tego świata, ten przeklęty wolapiuk, czy jakie inne esperanto, którym my mówimy - chamsko-cy-wilizowany melanż - podobał mi się kiedyś. Teraz chciałbym mówić jak Słowacki albo niechby choć jak Słonimski, a wyrzyguję każde słowo ze wstrętem jak '' kawałki nie strawionej brukwi. ROZALIA Jesteś obrzydliwy, a jednak muszę cię podziwiać. Straszna jest twoja siła znęcania się nad samym sobą. Tylko forma tego nie podoba mi się. WŚCIEKLICA Jestem obrzydliwy i będę. Brzydzę się sobą i tobą, i wszystkim. Jestem jak jeden wielki narywający wrzód. Będę się obchodził z tobą i ze wszystkimi umyślnie jak najordynarniej. Im więcej mnie podziwiacie, tym bardziej niskim i wstrętnym sam sobie się wydaję. ROZALIA Może byś tak do spowiedzi poszedł? Co? WŚCIEKLICA Iz czym ja do konfesjonału przyjdę? Za małe są mo-; je grzechy - oto jest prawda. Dziś można być tylko \' potworem albo automatem, o ile naturalnie chce się być czymś w społeczeństwie. Ja potworem nie będę, 218 Jan Maciej Karol 219 AM pierwszy bo mam tę obrzydliwą chamską moralność, która mj nie pozwoli przekroczyć pewnej linii. Wszystko to czym mógłbym być: ministrem, prezydentem republiki czy czymś takim, jest dla mnie już za wiele, a upo-twornić to - nie dam rady. A jednocześnie nawet w tym nie pomieściłbym siebie - oczywiście będąc tu, siedząc i rozmyślając pod tą lipą. Tam - pustkę między mną a moją ambicją wypełnia podziw tej całej bandy. Oto wódka, którą upijam się od dłuższego już czasu. Dlatego uciekłem z miasta. ROZALIA dotykając jego czoła Ty chyba masz gorączkę. WSCIEKLICA odsuwając jej rękę Daj spokój. Ty nie rozumiesz tego. Jakem wtedy w Komisji zapędził w owczy róg ministra skarbu, tak że musiał przyjąć mój projekt podatków, jakem cały sejm wybebeszył na ochotniczą armię, oni mnie podziwiali - to prawda. Ale zawsze było w tym coś takiego: jak na takiego świniopasa to jest genialny człowiek. Mógłbym być królem, ale tysiąc lat temu, a teraz jestem bardzo dobry jak na takiego, co do piętnastego roku życia gonił za świniami po polach. A! - nie będę mówił wcale. Jak się zatnę, to będę milczał miesiąc, póki mi się ta przeklęta moja mowa nie odmieni. ROZALIA A ja mam coś dla ciebie, jedną panienkę. Ona nauczy cię być sobą na nowo. Jużem po nią posłała. Jest tu nauczycielką w szkółce. Poznałyśmy się, jak jeździłam ostatni raz po masło dla ciebie. Bardzo idealne biedactwo. A ładna jak obrazek. Ja ci przeszkadzać nie będę. Ty jesteś wampir - musisz żyć kimś i wtedy dajesz najwięcej innym. Ostatecznie to się opłaca i dlatego nie uważam tego za zbrodnię. WŚCIEKLICA waląc pięścią w stoi Ach, ta podła małomieszozańska, rachunkowa etyka! Co za ohydna rzecz! Ja sam zawsze tak myślę i dlatego imam taki wstręt do tego. Ja też nie mogę niko-, mu nic dać po prostu ani wziąć, co moje. Ja obliczam ciągle, czy mam prawo, czy te marne wagi, co są we mnie włożone przez Boga, nie ciążą gdzieś na boki. Nawet Leibniz nie udowodnił tego, że Bóg nie mógłby być nieskończenie złośliwym. (Zza krzaków jaśminu na prawo wychodzi Mlaskauer z Kierdelio-nem, a za nimi Czeczobut.) Żadnych tytułów. Jestem Jan Wścieklica - nic więcej. Podsłuchiwaliście •tu w krzakach? MLASKAUER Słyszałem tylko ostatnie zdanie, panie Janie. Jest pan wstrętnym bluźniercą, jak na człowieka tak udanego. ROZALIA Daj mu spokój, Abrahamie. Ktoś mu zaszczepił zupełne nienasycenie ambicji i wszystko przestało go bawić. MLASKAUER Umiejętność pozostawania w granicach swoich jest mądrością, którą nie każdemu raczy udzielić Przedwieczny. WŚCIEKLICA jeszcze mówi z chłopska Nienasycenie ambicji jest jedyną siłą, która coś stwarza we Wszechświecie. Jest to potęga metafizyczna. Pojęcie to musi być wprowadzone w system Absolutnej Prawdy. MLASKAUER Owszem, ale pojęcie miary w ocenianiu swoich możliwości jest także wprost implikowane przez pojęcie zachowania indywiduum w naszych skomplikowanych stosunkach społecznych. Nawet w stadzie baranów - co mówię? - nawet w takiej organizacji istot, jaką jest roślina, muszą już być zaczątki tego prawa. WŚCIEKLICA Mówisz jak z nut, Abramku. A na dnie tego wszystkiego tkwi niewiara w swoje zdolności jako męża stanu. CZECZOBUT mówi podobnie, pół z chłopska, jak W ście- klica Gmina żąda powrotu waszego na godność wójta, panie Janie. Radni nie śmieli przyjść i wysłali mnie na zwiady. WŚCIEKLICA Niech się gmina każe wypchać sama sobą. Nie będę niczym. Doszedłem do zupełnej pogardy dla siebie. 220 Jan Maciej Karol GZECZOBUT Ale chyba nie do pogardy dla naszej gminy? Wielkość wasza, panie Janie, polegałaby właśnie na tym, aby zrobiwszy swoje w szerokim świecie, jak prawdziwy gospodarz powrócić do skromnego obowiązku i spełniać go w poczuciu nieobliczalnych możliwości. To nada waszej pracy tutaj wartość nieskończoną, a kto wie, czy nie zostaniecie starostą. WŚCIEKLICA Starostą! Czy ty wiesz, zbutwiała głowo kapusty, czym częstowano mnie potajemnie w ostatnich dniach mego pobytu w stolicy? Słuchaj uważnie: prezydenturą Rzeczypospolitej. Rozumiesz? A on mi mówi o starostwie. A przy tym gadasz tak, że zdaje mi się, słucham własnej żywej karykatury, (pauza) I czy wiesz, czyim to było dla mnie wobec powrotu pod tę lipę? Niczym. Niczym. Wypiętrzyłem się cały - jak jestem - w dia-boliczną, nieskończoną przestrzeń ludzkiej ambicji, gorszą stokroć w napięciu swym od przestrzeni grawitacyjnych pól, i oto jestem tu jak lalka gumowa, z której wypuszczono powietrze - siedzę tu pod lipą i rozmawiam z wami: mięczaki przyrośnięte do dna ., kałuży. Najśmielsze marzenia! To jest właśnie straszne, że nie mam tych najśmielszych marzeń. A cóż jest więcej w kraju jak prezydentura państwa? MLASKAUER , Ale lipa i cała ta zagroda straciły dla ciebie "też wszelki urok, panie Janie. Jesteś jak zawieszony w próżni. WŚCIEKLICA Tak. Skąd o tym wiesz? MLASKAUER Ja mam intuicję. Przez wewnętrzną sympatię przenoszę się w głąb przedmiotu i myślę tak, jak samica spheksa nakłuwająca liszkę, w którą chce złożyć jaja. Myślę nie tak, jak myśli ona - ona pewnie nic nie myśli. Myślę, jak ona nakłuwa. Tego nauczył mnie nasz wielki prorok: Henryk Bergson. WŚCIEKLICA . Bzdura. Intuicja jest słowem bez znaczenia. Zwykły kombinacyjny spryt semicki, niepojęty dla Ariów, na- Akt pierwszy 221. żywa się dziś intuicją. Chcesz mnie opanować dla jakichś tajemniczych celów twego ludu. EILASKAUER Jeśli tak mądrzy ludzie jak pan wierzyć będą w tajną organizację Żydów, to naprawdę sytuacja nasza jest straszna. Może byśmy chcieli mieć tę potęgę, jaką nam przypisujecie, ale jej nie mamy. WŚCIEKLICA Jesteś pionkiem, Abramku - dlatego nie wiesz nic. MLASKAUER A pan jesteś dama zrobiona z pionka, który przypadkiem doszedł do linii. Ale kto gra tę partię, tego nie wiesz pan tak samo jak i ja. WŚCIEKLICA A może świat jest nieskończenie zawiłą partią szachów, którą w chwili szalonej nudy gra Pan Bóg z diabłem, dając mu dla zabawy olbrzymie "fory"? MLASKAUER Nie bawmy się w poetyczne porównania. Zbyt wielkimi jesteśmy na to filozofami. Mnie się zdaje, że ja pana kocham, panie Janie, i dlatego mówią: zostań z nami. WŚCIEKLICA Tego jeszcze tylko brakowało, aby dopełnić miary , mego wstrętu do siebie. Dla jego miłości, dla rozmów z nim pod tą lipą, ja mam się może wyrzec prezydentury?!! MLASKAUER Nie dla mnie - dla siebie samego. W tym zakresie ; będziesz wielkim, panie Janie, będziesz wielkim wójtem. Bezwzględnej wielkości nie ma - chyba w filo-" zofii. A tam, w mieście, zatracisz się i staniesz się maszynką nie wyróżniającą się ze zmieszanego tła społecznych uwodzicieli. WŚCIEKLICA I ty śmiesz mi to mówić? Ty: wiejski lichwiarz! W czymże jest twoja wielkość, szanowny pasożycie? .; Może jesteś wielkim lichwiarzem? Jako wójt mogę ,, cię co najwyżej zamianować moim Wielkim Lich-ii wiarzem - niczym więcej. Ach, prawda! Zapomnia-•• łem o filozoficznych dyskusjach. Język mi się poprą- 222 ^a" Maciej Karol Wścieklica wił - zaczynam po ludzku gadać, a nie tym bydlę cym żargonem. Twoja to zasługa, Abramku. Bądź co bądź przypomniałeś mnie samemu sobie. MŁASKAUER Pomyślcie, panie Janie: nasza wieś to cały wszechświat w miniaturze. My nie potrzebujemy malarzy ani poetów. Jak wy jesteście z nami - nasza wieś jest jak obraz, jak cudowny wiersz. Myśmy nie żyli przez całe te pięć lat, od początku waszego urzędowania we świecie. Jak wasze oko błądzi po naszych nędznych pyskach i wasza ręka podpisuje bezsensowne świstki w kancelarii - cały świat zaczyna się w nas odbijać, jak w monadzie Leibniza. I promieniuje nasza biedna wioska, nasze kochane Niewyrypy-Dolne, jakby była radium. WŚCIEKLICA Mów dalej: zaczynam ci zazdrościć wymowy. MLASKAUER Pan, panie Janie, nadaje myślom naszym polot niedościgłego marzenia o tajnikach bytu, z którymi walczą przemózgowiałe łby filozofów, (z natchnieniem) Ja to czuję, ja to wiem na pewno, że twoje istnienie spełnia się najistotniej we wnętrzu naszych dusz - w mojej, w duszy podłego lichwiarza, (wskazuje na horyzont) Jak ty jesteś z nami, to nasza mała rzeczka, ta nędzna Chlipucha, jest jak Jordan, a tak zwany Wielki Pagór o zachodzie słońca olbrzymieje i robi się tak wiel- . ki jak góra Synaj albo sam Gauryzankar. O, Przedwieczny! zatrzymaj go między nami. Każdy ma jedną tylko drogę w życiu, a tę mu ukazuje jego tajemny cichy głos. Twój głos się wcielił we mnie. Jestem twoim przeznaczeniem. WŚCIEKLICA mówi prawie bez chłopskiego akcentu A jeśli ja zabronię ci zajmować się lichwą, mój tajemny głosie? Z prawej strony zza krzaka wychodzi Wanda L ekt o-r o wic z w różowej sukience. Widzi ją tylko Rozalia, która zatrzymuje ją ruchem ręki i podchodzi do niej; szepczą. 223 Akt pierwszy jylLASKAUER padając na kolana To i tak niechaj się wypełni los. Stanę się opiekunem biednych i wygnanych. Zostań z nami. WŚCIEKLICA wstając, tyłem do Wandy i Rozalii Milcz! Ukazałeś mi całą moją nicość, mnie, który trząsłem parlamentem, uratowałem kraj, mnie, który mógłbym być prezesem ministrów, gdybym tylko r chciał. A zresztą masz rację - tylko spełnienie rzeczy niedosiężnych mogłoby mnie uzdrowić z tej potwornej choroby psychicznego wzdęcia. Jestem jak młody byk, który się objadł świeżej koniczyny. Ale żaden z was nie ma dla mnie trokaru. CZECZOBUT padając na kolana Panie wójcie, przestańcie pleść. Nijakiego wzdęcia ni ma. Schudliście całkiem. Zostańcie z nami. WŚCIEKLICA Głupi! Przecież ja to samo myślę. Jesteście moimi własnymi wcielonymi myślami. Tylko tę macie wyższość, że jesteście od moich myśli piękniejsi. Moja dusza, nie myta od lat pięciu, jest jak ohydny, brudny sagan, w którym warzyła się żołnierska zupa z ka-- napkami z sejmowego bufetu i kolacjami, 'które żarłem z wielkimi tego świata - ja - jeden z nich, były ; świniopas, oficer, kawaler orderów, słynny z bohaterskich pojedynków, Karol Wścieklica. Jestem najpopularniejszy człowiek w kraju. Jestem salceson nadziany wszystkimi odpadkami świata. Ja mam nawet brazylijski order i wstęgę chana Turkiestanu. Dosyć. MŁASKAUER A skończysz z nami jako wójt. Mówię ci, w wyrzeczeniu się jest miara wielkości. WŚCIEKLICA A z drugiej strony, tak myślą najlichsze stwory na świecie, tak myślą wszyscy skromni lichwiarze i pisarze gminni. Boże, jeśli jesteś i widzisz, jak sługa twój, Wścieklica, pędzi w kółko, jak rozjuszony bawół, w kieracie najpospolitszych dylematów - to zabawę masz przednią. CZECZOBUT Zdecydujcie się, panie Janie. W kancelarii papierów 224 pierwszy 225 Jan Maciej Karol Wściekli, kupa, czyż to co trudnego podpisać? A nasi podwójci nijak sobie rady z nimi dać nie mogą. WŚCIEKLICA waląc pięścią w stół Błysnęła mi myśl jedna - dawno zapomniana. Kto z nas i z tych, z którymi ratowałem kraj, wiedział co o moich myślach? Jedna Rozalia domyślała się coś niecoś z tego, o czym myślałem ja, idąc miedzami wśród głogów w jesienne popołudnie albo kiedym błądził w noc miesięczną po kwitnącym sadzie. C ze czob u t i Ml a s k a u e r wstają. MLASKAUER Nooo?... C ze c zob u t macha ręką i zaczyna jeść. WŚCIEKLICA Klasztor! Pojednać się z Bogiem i w ciszy napisać testament najsprzeczniejszego ducha, jaki kiedykolwiek istniał na ziemi, dla nauki różnych modernlizogonków i krytycznych swędzipiórków. Ja mam rozumu za trzech. Moich myśli nie zna nikt. Te myśli zmienić na drobną monetę słów i puścić między ubogich duchem moich współczesnych! I teraz to zrobię. Koniec. Raz tylko dałem się uwieść żonie. Stworzyła mnie raz. Teraz nikt mi rady nie da. ROZALIA podchodzi z Wandą, która idzie za nią nieśmiało Ja dam ci radę, ale już nie sama - z nią razem. WŚCIEKLICA odwracając się Ty zawsze zwyciężałaś mnie poświęceniem. Ale teraz minęły te czasy. ROZALIA Mój mąż, Karol Wścieklica - panna Wanda Lektoro- wicz, nasza nowa nauczycielka. Wanda dyga, Wścieklica ściska ją za rękę z bardzo niewyraźną miną. WŚCIEKLICA Przepraszam, że pani usłyszała moje ostatnie zwierzenia. WANDA Panie, ja tak marzyłam o panu. Pan, ten wielki NASZ Wścieklica! Ja dumna byłam z tego, że jestem w tej wiosce, w której stoi pana zagroda. I teraz to szczęście... ja nie mogę mówić... Osuwa się na krzesło i zakrywa oczy ręką, zwróconą dłonią na zewnątrz. WŚCIEKLICA Ależ, pani - to nic - to drobny szczegół, (ze złością) l: A, do stu tysięcy zbuntowanych głów kapusty, jakże mnie męczy to wszystko! (Wanda zrywa się z przerażeniem, Rozalia sadza ją na nowo.) Przepraszam, ale ledwo doszedłem do równowagi i postanowiłem wreszcie iść do klasztoru, i już mówiłem do siebie w myśli: "bracie Karolu", a tu jest nowy problemat. WANDA Czy to ja byłam winna? Ja nic z tego nie chciałam. Pan jest zmęczony pracą. Niepotrzebnie przyszłam. WŚCIEKLICA Ależ siadaj panna ł nie mówmy więcej o tym. MLASKAUER do Wandy Mamy więc w pani sprzymierzeńca w kwestii zatrzymania pana Jana jako wójta naszej wsi. CZECZOBUT W, imieniu prześwietnej rady gminnej zanosimy do pani gorące modły. WANDA odzyskując spokój Ależ, moi panowie, ja nic a nic nie rozumiem. Skąd ja mogę mieć jakiś wpływ na zamiary pana Wściekli-cy? Przeciwnie - uważam, że nie powinien tu zostawać. Wypadki żądają ludzi silnych. Siada. WŚCIEKLICA No, dosyć tych wszystkich gadań. Wypadki żądają, aby były wypadkami, a nie naprędce skleconymi konstrukcjami tych, którzy cierpią na niezdrowe zboczenie •l w stosunku do społeczeństwa. Ostrzegam, że obecnie i jestem z przekonania arystokratą, większym od nie-4 jednego z książąt, (do Mlaskauera i Czeczo-buta) Żegnam was, panowie, i póki się sam nie zgłoszę, nie śmiejcie mi się tu pokazywać. Adiu! :• (W ukłonach Mlaskauer i C ze c z obu t prze-'v chodzą na prawo, zostaje Kier delt on.) A ty czego 15 - Dramaty t. II 226 Jan Maciej Karol Wściekli, Akt pierwszy 227 tu chcesz jeszcze? Czyż jest coś nędzniejszego jajj sługa wiejskiego lichwiarza? Sionce zaszło w tej chwili. KIERDELION Czasem bywa: człowiek, który przeholował. Panie wójcie, strzeżcie się tych bab. One myślą o tym razem, jak by was wykierować na kogoś, a potem używać sobie na was jak na własnych schodach. WANDA zrywając się Nieprawda! WŚCIEKLICA rzucając się na Kierdeliona Wynoś się, pókiś cały, ty najpodlejszy z fagasów! Ostatnie słowa wymawia z chłopska, ale bardzo nienaturalnie. Kier delio n ucieka; Wścieklica wraca do stołn. ROZALIA Jasiu, powiedz, czy ty używałeś życia? WŚCIEKLICA Użyłem potąd. (pokazuje na grdyce) Jednej rzeczy nie popełniłem i, da Bóg, nie popełnię: dziewicy nie uwiodłem. I wszelkie twoje próby w tym kierunku z góry skazane są na niepowodzenie. Niech pani siądzie, panno Wando, i skończmy raz ten podwieczorek. Ściemnia się. ROZALIA Pani wie, panno Wando, jak ja go kocham i uwiel biam. On sam nie wie, kim jest. Przecież nad jego zdolnościami unoszą się wszystkie gazety, a ministro wie nie mają wprost słów... A przy tym on nie należy do żadnej partii. Taki sobie po prostu, co się z łań cucha gdzieś urwał. A czego nie dokonał? Więcej niż wszystkie partie razem wzięte. WŚCIEKLICA ' No, no - bez przesady. Łeb mam, bo mam. A wiecie, dlaczego mi się powodzi? Bo o to powodzenie, to ja tyle dbam, ile o skały bazaltowe w Irlandii. Powiem wam prawdę: nic mnie nie obchodzi. Dlatego mam zimną krew i mózgi mi chodzą jak maszyna, tam gdzie inni głowy tracą. ROZALIA I to ja go stworzyłam, proszę pani! Jak się ze mną żenił, to głupi był z nieświadomości - nie z przyro- dzenia - jako ten pniak, (wskazuje złamane drzewa na lewo) Wychowałam dziecinę na chłopca pierwszej klasy, a on się uparł i dalej iść nie chce. Chce mu się przeszłości takiej, jaka była dawniej. Może świnie chcesz paść znowu? Co? Może chcesz, żeby ta cała moja praca na nic się obróciła? Aaa? Slychać odgłos nadchodzącego pociągu i świst lokomotywy. WŚCIEKLICA Ani tyś mnie nie stworzyła, ani ja siebie. Wszystko idzie samo, a mówić o człowieku tak: że co by było, . gdyby tamtego nie było, a inne było, sensu nijakiego nie ma. Jest się takim, jakim się jest, i to się na drodze swej znajduje, co się znaleźć ma. Inaczej nie byłoby się tym, czym się jest. I nieprawda jest, że ja, Wścieklica, mógłbym być faraonem egipskim, mówiąc "ja" o sobie, jako teraz o sobie wam mówiłem. Musiałbym być tu, a nie gdzie indziej, i w tym właśnie czasie. A to, że się inaczej wydaje, to złudzenia, wynikające z jedyności każdego indywiduum we Wszechświecie. Daj jeszcze kawy. WANDA i Panie Wścieklica, ale czy uświadomienie sobie tej idei nie jest już jej zaprzeczeniem? Inaczej postępuje człowiek, który wierzy w wolną wolę, a inaczej ten, który nie wierzy. WŚCIEKLICA Mądra pani jest, bo mądra, ale nie na moje wygadanie. Ta idea - pozbiraj se panna to do głowy - ':•'•' wchodzi jako nowy element konieczny dla tego właśnie człowieka, a nie innego, i tyle wpływa na jego czyny, ile właśnie wpływać ma. Różność takiej idei od innej, w stosunku do działania, jest tylko pozorna. - O ile się rozpatruje ludzi, a nie myśli jakby poza nimi istniejące. WANDA A jednak jest w tym jakaś sprzeczność i niejasność. WŚCIEKLICA Może ta i jest, ale metafizycznego rzędu, (z zakłopotaniem) Alem sobie tabak zapomniał i muszę poń pójść do chałupy. i na lewo. 15* 228 Jan Maciej Karol Wścieklica ROZALIA Dobrześ go teraz piknęła, Wandusiu. Chyba mogę ci mówić po imieniu. (Niewyraźne kiwnięcie Wandy.) Ino tak dalej, ino tak dalej, a ministra zeń zrobię na pewno. WANDA Ja dobrze nie rozumiem roli, którą mi pani w tym przeznacza. Ja się czegoś boję. ROZALIA Nie udawaj naiwnej. Musisz go uwieść, i to jak najprędzej. Przeszłość musi być przecięta. Te wszystkie aktorzyce i hrabiny, w które wpadł w mieście, to nic. To była rozpusta. Teraz musi przyjść nowa miłość. WANDA Ale jak pani okropnie mówi! Ja nie mogę tego słuchać. ROZALIA Przestaniesz udawać czy nie? Ja ciebie znam dobrze. Patrzą sobie w oczy. WANDA spuszczając głowę Dobrze, nie będę udawać naiwnej. Ale pani się myli, że ja jestem cała taka. We mnie są dwie zupełnie różne osoby. ROZALIA Ja wiem, ale teraiz obchodzi mnie tylko jedna z nich: ta, która może uwieść Jana. Ty jesteś mały pajączek i lubisz małe muszki łapać. A jak ci duża mucha albo, co gorzej, osa w siatkę wpadnie, to się boisz. A jak raz dużej 'muchy nie złapiesz, to nie dorośniesz do większych dni do lat trzydziestu. Ty nie myśl, .że ci ta twoja ładna twarzyczka na długo wystarczy. Trzeba łapać sposobność. Ty musisz być o wiele mądrzejsza, raczej musisz swoją mądrość umieć zużytkować. A potem może być za późno i będziesz musiała się zado-wolnić jakimś zwykłym urzędnikiem czy nauczycielem albo zejść na psy. WANDA Ja wiem. Tego się właśnie boję. Ale co mam robić? ROZALIA Musisz uważać mego męża za stopień. Słuchaj, co on mówi, to czasem warte największych objawień - 229 pierwszy oczywiście nie dziś, dziś tak sobie gada. A potem mów mu to samo, tylko w inny sposób: tak, żeby nie poznał, że to jego myśli. W ten sposób podniecisz go do jeszcze lepszych produkcji. Swoimi myślami rady nie dasz - ja wiem. WANDA Ależ ja nie mogę tak na zimno! On mi się strasznie zaczął podobać. Ja wiem, że to zboczenie, bo dotąd lubiłam zawsze ludzi eleganckich, ale w nim jest naprawdę jakaś wściekła siła. A przy tym nigdy nic nie wiadomo, co będzie za chwilę. To jest wcielenie niespodzianki. ROZALIA O, to! to! To musisz w nim ujawnić. Musisz udawać niewinną, a być stokroć więcej zepsutą, niż myślisz, że jesteś. A co do elegancji, to nie widziałaś go jeszcze w jego angielskich garniturach albo we fraku. Mówię ci: król, nie książę, ale sam król... (Z prawej strony wchodzą T war dzi sz i V alentina de P elli-nee; Rozalia wstając) A, witam pana, panie psiar-czyk. Czy pan też przychodzi namawiać mego męża, aby pozostał nadal wójtem? TWARDZISZ Przede wszystkim nie jestem psiarczyk, tylko oprawca, a to jest wielka różnica. Tak samo awansowałem jak mąż pani, który został z wójta burmistrzem. Wieś nasza się rozszerza i psów jest w niej co niemiara. YALENTINA Zupełnie Konstantynopol, cha! cha! Ale może przedstawisz mnie paniom. TWARDZISZ Moja żona, Yalentina de Pellinee, tak zwana "królowa brylantów". Ale wszystkie brylanty diabli wzięli i powróciła znów do mnie. Od wczoraj zaczęła "nowe życie". ROZALIA '; A więc to pani jest tą słynną kochanką hycla, o której tyle słyszałam? Sprawy pani w mieście nie poszły równą drogą. Panna Pellinee - panna Lektorowicz. Panie witają się. pierwszy 231 230 Jan Maciej Karol Wścieklica YALENTINA Raz pod wozem, drugi raz na wozie! Hu, hu!... TWARDZISZ Dobrze, że nie skończyło się więzieniem. Ale pobyt w stolicy policyjnie zabroniony. Nie mówmy o tym więcej. A jakże mąż? Ozy stan umysłu normalny? Bo coś tu powiadano, że po ostatniej kontuzji pod Fijałko-wem... ROZALIA Nie dostał nic prócz porucznika i trzech krzyży. Ale otóż i on. WŚCIEKLICA z lewej strony wchodzi z angielską fajką w gębie, ubrany w doskonale leżący angielski garnitur; Wanda patrzy nań z podziwem A, pan hycel. Jakże zdrowie? (wita się) A cóż ta lafirynda tu robi? Znamy się ze stolicy, panno de Pellinee. (Robi akcent na "de". Robi się coraz ciemniej. Słychać gwizd odchodzącego pociągu i sapanie maszyny.) Cóż tam brylanty? Coś nie tego? Przecież to pani była moją pierwszą kochanką, kiedy zostałem posłem? Wtedy była pani jeszcze Józia Figoń. TWARDZISZ zagadując To jest właściwie moja żona. A cóż główeczka? Podobno już nie to, co było dawniej? Kontuzyjka działa. Co? WŚCIEKLICA Cóż to za poufałość? W ogóle uważam, że państwo coś nie w porę. Może by tak innym razem. O - tędy będzie bliżej. A w sprawach urzędowych nie przyjmuję aż do odwołania. Zagania T war dziś za i V alentin ę, którzy bardzo spiesznie znikają za krzakiem jaśminu. Wścieklica wraca do dam, które porozumiały się przez ten czas oczyma. ROZALIA Bardzo dobrze, żeś ich wyrzucił. WŚCIEKLICA lagodnie Nikt się nie pyta o twój sąd, Róziu. Idź przygotować do kolacji. Panna Wanda zostaje z nami. Proszę podać koniak "Jimenez", ten od księcia Zawratyńskiego, rozumiesz? A potem szampańskie. ROZALIA Więc nie idziesz do klasztoru? WŚCIEKLICA śmiejąc się Na razie nie. Chcę jeszcze trochę użyć życia. ROZALIA do Wandy Ten garnitur i wyrzucenie za drzwi tej damy świetną ci wróżą przyszłość, moja Wandusiu. Wychodzi na lewo. WŚCIEKLICA No i cóż, panno Wando? WANDA Nic, podoba mi się pan jak nikt nigdy dotąd. WŚCIEKLICA obejmując ją Wiedziałem, że tak będzie, od pierwszego spojrzenia. WANDA Pan jest zawodowy psychofizyczny uwodziciel. WŚCIEKLICA Codziennie się kąpię. Nie myśl, że ja zawsze mówię tak jak dziś. Cała moja przeszłość świniopasa i kariera polityczna zmieszały się w jedną kaszę nieporozumień. W rezerwie mam zawsze klasztor. Ale dziś stoję na przełęczy życia i to jest to, co lubię tak bardzo. A nie- • odgadniona przyszłość piętrzy się przede mną jak tajemnicza forteca, którą muszę zdobyć. Czy kochasz mnie? WANDA Tak. Bardzo... Całują się. WŚCIEKLICA Być niespodzianką dla samego siebie to szczyt dan-dyzmu, o jakim nie marzył nawet Brummel. Czyż nieprawda? Wanda zarzuca mu ręce na szyję i całuje go z szaloną gwałtownością. Daleki świst pociągu. Akt drugi 233 AKT DRUGI Duża izba środkowa w chałupie W ś ciekli c ó w, ale na lewo nie ma izby przyległej wprost. Fantastyczność chłopska doprowadzona do szczytu. Wszystko, co jest, jest bogate i potężne. Ranek. Słońce wpada przez okno z lewej strony. Drzwi wprost na ganek, opleciony winem sczerwieniałym. Drzwi na prawo. WŚCIEKLICA ubrany w biały kostium letni i białe pół-buciki; siedzi na fotelu (w stylu spotęgowanym chłopskim) i czyta; mówi odkładając książkę na kolana Zagłębianie się w siebie nie daje żadnych rezultatów. Czuję zmechanizowanie procesów myślowych. Jednak nie wybrnę, póki nie zrealizuję - choćby czasowo - tej przeklętej myśli. Przez drzwi środkowe wchodzi Wanda ubrana również biało. WANDA Byłam dziś rano na stacji. Ponieważ Rozalia pojechała wcześniej do miasta, więc przyszłam tu zaraz po lekcji, aby nacieszyć się naszą samotnością. Całują się, przy czym W ś ciek li c a nie wstaje. WŚCIEKLICA Siadaj, muszę dziś porozmawiać z tobą otwarcie. Życie nasze jest niestety takie, że tylko przez kontrast w stosunku do czegoś nadajemy wartość innemu czemuś. WANDA łapiąc go za rękę z niepokojem Czy coś się zmieniło? WŚCIEKLICA W istocie - nic. Miłość do ciebie zerwała we mnie związek z przeszłością. Ale muszę to spotęgować. WANDA jadowicie Może chcesz, żebym odebrała hycla jego kochance? Może to spotęguje twoją miłość do mnie? WŚCIEKLICA Nie chodzi o miłość, tylko o jej uboczne skutki. WANDA Właśnie o tym chciałam mówić. Jestem w odmiennym stanie. Dziś wiem to na pewno. Nie chciałam ci tego mówić wczoraj, ale skoro zaczynasz od "spotęgowania" (wymawia to słowo z należytą ironią), to muszę powiedzieć, że też mogę coś spotęgować. WŚCIEKLICA To właśnie umacnia mnie w moich postanowieniach, które właściwie już zapadły. Jutro, a może nawet dziś wieczór idę do klasztoru. WANDA Jak to? Myślałam, że cię to skłoni do postarania się o rozwód z Rozalią, a ty mówisz mi -coś wprost przeciwnego! WŚCIEKLICA Metoda niespodzianek! Postępować zawsze na odwrót w stosunku do tego, co się myśli i czego się według męskiego rozumu powinno dokonać. Jedyny sposób zwyciężenia tak zwanej kobiecej intuicji chwili. WANDA Nie żartuj. Twoje niespodzianki przestały już na mnie działać. Ja cię kocham i cierpię. Ja nie jestem jedna z tych, których pozbyć się jest tak łatwo. WŚCIEKLICA Przecież Rozalia kazała ci się dla mnie poświęcić. Ja odpokutuję wszystko w klasztorze. WANDA Twoja żona kazała mi się oddać zupełnie nie dla ciebie, tylko dla twojej przyszłości, którą teraz chcesz zniszczyć. Całe moje poświęcenie nie ma teraz sensu. WŚCIEKLICA Więc nie było ci ze mną dobrze? WANDA Owszem, nawet bardzo dobrze. Byłam szczęśliwa. A te-..,-. raz? Pomyśl, co będzie ze mną? AM 235 234 Jan Maciej Karol Wścieklica WŚCIEKLICA Moje dziecko, ty wiesz, że człowiek mojego pokroju nie myśli nigdy o drobnostkach. Bardzo często postępowałaś ze mną w tak zwany demoniczny sposób, i to w stopniu klasy trzeciej. Bardzo ci było z tym nie do twarzy, bo jesteś zwykła domowa gęś. A teraz, kiedy jest z tobą źle - zaczynasz spuszczać z tonu. Cały nasz stosunek był dość zabawnym pojedynkiem, ale nie wiem, czy była w nim prawdziwa miłość, poza chwilowymi przysięgami. WANDA I teraz dopiero mi to mówisz? Czemuż nie wiedziałam o tym przedtem? WŚCIEKLICA Czyś ty się wściekła, czy co? Czy ty wiesz, w jakim wymiarze żyję ja? Czyś ty straciła poczucie tego, kto był twoim kochankiem przez przeszło pół roku? Głupie stworzenie bez sądu, z którym walczyć trzeba niespodziankami! Rozalia nie była taką. Rozalia kochała mnie naprawdę. WANDA Rozalia kochała Jasia Wścieklicę - świniopasa. Ja kochałam Karola Wścieklicę - wielkiego człowieka i bohatera. To jest wielka różnica. WŚCIEKLICA Nie zdajesz się zbyt odczuwać tej różnicy. Z chwilą kiedy jest kwestia dziecka, jest ci wszystko jedno, kogo niby kochasz. Ty mnie wcale nie kochasz. Ty chcesz mieć do mnie prawo jako do ojca twego dziecka i przyszłego ministra. Nie - ja rżnę do klasztoru. Niech się Rozalia dalej tobą zajmuje. WANDA Oto do czego doprowadza ten bydlęcy egoizm. Pierwsze pokolenie chłopów nie udaje się nigdy. WŚCIEKLICA Patrzcie ją! Arystokratka! Oto do czego doprowadza chodzenie krętymi drogami. Miał rację ten lichwiarski fagas - chciałyście obie wygrać na mnie w życiu, każda na swój sposób. Mnie się nie pokonuje intrygami ani nawet prawdziwym uczuciem, tylko d i a-lektyką. A chciałbym takiego widzieć, który wła- śnie dialektyką mnie pokona. Pamiętają mnie dotąd w parlamencie najlepsi szczekacze z całego kraju. WANDA Ach, jakże innym byłeś dawniej, a tak niedawno!... WŚCIEKLICA W tym jest cała moja wartość, że jestem ciągle in-nym - przynajmniej się nie nudzisz. Jedni są silni przez sztukę, inni przez naukę, a jeszcze inni przez stanowisko. To ostatnie jest najniebezpieczniejsze. Ja jestem silny sam ze siebie, przez sam mój szkielet wewnętrzny, którego nikt nie złamie, bo nikt się nie dowie nigdy, czym on jest. WANDA • Nieprawda, ty jesteś silny jak zwierzę. Zupełnie zwyczajnie, bydlęco silny, jak wieprz, byk czy kogut, oczywiście dla kury. A poza tym cała twoja siła polega na tym, że się czegoś wyrzekasz. Wyrzekłeś się dostojeństw i z tego zrobiłeś nową siłę, tę nadbydlęcą. Bo nie mogę nazwać jej duchową. WŚCIEKLICA Ty wcale nie jesteś tek głupia, jak to nieraz myślałem. Właśnie to, co mówisz, jest jedną z moich najtajniejszych wątpliwości co do mnie samego. Ale coś jeszcze kryje się poza tym i tego nie ujrzy nikt. To zostanie w moim testamencie. WANDA Na pewno będzie to jakiś głupi frazes bez sensu. Te ostateczne mądrości to się nikomu nigdy nie udają. WŚCIEKLICA Mnie się uda - nie bój się. To nie będzie jeden aforyzm, to będzie cała mądrość mego życia. WANDA Które okazało się głupstwem! Cha! cha! I ja mogłam tego człowieka uważać za wielkiego! WŚCIEKLICA Mylisz się. Może nie jestem wielkim. Co to jest wielkość, tego nikt nie wie - chyba artyści mający powodzenie. Ale taki skok, jaki ja zrobiłem, nie każdy zrobić potrafi. I dlatego wiem więcej, niż ci pokazuję. Tę mądrość zostawię po sobie. Ale na to muszę pójść do klasztoru i pójdę - choćby 50 kochanek i 100 nie- 236 Maciej Karol Akt druyi 237 prawych dzieci miało mnie od tego odwodzić. (Wchodzi Rozalia ubrana po pańsku, ale skromnie.) ' Cóż tak wcześnie? ROZALIA Co ja słyszę? Ty do klasztoru? Teraz, kiedy ma się zacząć plebiscyt na prezydenta republiki? To nie jest Haiti albo Nikaragua, mój Jasiu. Z tym żartować nie można. WANDA Na nic cała moja ofiara. Dla dobra kraju oddałam siebie temu potworowi. Wszystko na nic. Teraz, kiedy mam z nim mieć dziecko, on mnie opuszcza. Nie dość na tym - opuszcza swoje najświętsze spAłeczne obowiązki. ROZALIA do Wandy Twoja to wina. Ja ci go oddałam dlatego, że sama już niczym dla niego być nie mogłam. A ty wzięłaś i zmarnowałaś wszystko. Jeżeli ty go nie zatrzymałaś, to cóż go zatrzymać zdoła?! Głupia niedołęga! WANDA To trzeba było twarz farbą wymazać, włosy nafryzo-wać i spróbować samej. Albo jak nie, to nasłać na niego tę Walentynę, uliczną złodziejkę. Ta może by mu dała rady. ROZALIA Milcz, głupia! Żebyś moich rad słuchała, tobyś go dziś miała na zawsze. A on nie zgniłby w tym przeklętym klasztorze. WANDA Jakich to rad? To, co było z pani dorady, nazwał demonizmem trzeciej klasy, a jakem mu własne jego myśli powtarzała - to się nudził i ziewał. WSCIEKLICA który stał dotąd spokojnie i, obserwował baby z uśmiechem Ach, więc to był prawdziwy spisek! Strasznie po głupiemu wzięłyście się do rzeczy. Aż mnie śmiech bierze. I takie pierwotniaki myślały, że mnie przekręcą. WANDA Głupia jest pani, pani Rozalio, z całym swoim poświęceniem. Chciała być pani prezydentową, a mnie odrzucić potem jak grat niepotrzebny. ROZALIĄ Właśnie, że nie. Ja mu rozwód mogę dać w każdej chwili. Ja go naprawdę kocham, i nie dla siebie, ale dla niego i dla kraju. Ja go wychowałam jak rodzonego syna. Niech idzie w świat i będzie wielkim. Na to ma ten łeb, nad którym się ministrowie dziwują. Sam może być ministrem, kiedy zechce. WANDA Ależ, pani Rozalio, pani go nie zna. To zwykły megaloman, zaściankowa wielkość. Chcieli mieć kukłę w potrzebie, aby nią zasłonić swoje sprawki. Ale ja go kocham, i nie dla nikogo, ani nie dla niego, tylko dla siebie. Bo taka jest prawdziwa miłość i w inną nie uwierzę do końca życia. ROZALIA Kochasz go, kochasz, a piana ci z pyska cieknie z nie nawiści do niego. , WANDA Jak masz dać rozwód, to dawaj, babo, w tej chwili! Pisz na urzędowym blankiecie, a ja już go nie wypuszczę. ROZALIA Chcesz? - Zaraz idę pisać. Jasiu, dawaj papieru. Ja szczekania tego więcej nie zniosę. WSCIEKLICA z naglą furią tupie nogą z taką siłą, że aż talerze z półki zlatują, po chłopsku A cichajcie, baby, jedna z drugą, kiedy ja tu stoję!!! (pauza) Czy to mojej woli to już ni ma w tej chałupie? WANDA Cham, wstrętny cham z niego wylazł. ROZALIA To tak go kochasz, ty śkamrawa inteligentko? WSCIEKLICA jeszcze wścieklej Stulić pyski, psiekrwie babskie, a nie - to zamknę obie do drwami!! Rozumiecie? (pauza, łagodnie) Ja do klasztoru pójdę, choćbyście się na śmierć tu zakrzy-czały. A jak dziecko będzie, to krzywda mu się nie stanie. Zagrodę mu dam i kapitał. A ty, Róziu, jakeś i mnie na syna wychowała, dla niej matką, a dla dziecka Jan Maciej Karol Wściekli •ca 238 i babką będziesz. I ani pary z pyska obie, bo/klnę się na rany Chrystusa, że cepem spiorę obie n^... Podnosi raka. ZOSIA wbiega Panie wójcie! Komisyja przyszła. Panowie bardzo eleganccy. WŚCIEKLICA Dobrze, niech wejdą. (Zosia wybiega; do bab) I pamiętajcie: wczoraj w klasztorze braci Sympatyków byłem i Brat Starszy jak syna mnie przyjął. Habit mi dali, abym z domu już jako wolny mnich wyszedł. Jak nie wytrzymam, to mnie puszczą. Księdzem przecie nie jestem i nie będę. Wchodzą G o r g o zań Bykoblazjon i Anab azy s D e mur. GORGOZAN ściska W ścieklicę pierwszego Jak się masz, Charlie! (do Rozalii) A, pani przyszła prezydentowa? Jakże zdrowie? Dawnośmy się nie widzieli. Może przedstawisz mnie pani, Charlie. Wskazuje na W and ę. WŚCIEKLICA Mój przyjaciel, szef sekcji M. S., Klawecyn Gorgozan Bykoblazjon - panna Lektorowicz, nasza nauczycielka. GORGOZAN Słyszałem o pani nadzwyczajnych nowych metodach.^ Podobno z matołów robi pani w trzy tygodnie genii szów. WANDA wściekła Nie zawsze mi się to udaje. Rzuca nienawistne spojrzenie na Wścieklicę. DEMUR doWścieklicy Pan pozwoli, że się przedstawię: jestem Aaabe&yt Demur. Byłem ambasadorem na San Domingo. Obecni^ po pięciu latach pracy przyjechałem do kraju. Klinu zniszczył mi zdrowie. Black water fever. Czarna febr Obejmuję sekcję M.S.Z. Witają się. WŚCIEKLICA Pan Demur. i Rozalia wita się z nim, Wanda kiwa glową z daleka\ 239 Akt dru^i ROZALIĄ Ale panowie mają jakąś sprawę do męża. Może kobiety mają wyjść? DEMUR Ale gdzie tam. Możemy to poruszyć natychmiast. Panie Klawecynie: niech pan zaczyna. GORGOZAN przerywa rozmową z Wandą i zwraca się do Wścieklicy. Obie damy przechodzą na lewo i siadają. Otóż może nie wiesz, mój Charlie, że twoja kandyda- ••; tura na prezydenta jest postawiona i agitacja w całej pełni. Jesteśmy prawie pewni. Parlament zakwestionował sam swoją kompetencję ze względu na szwindle wyborcze i zarządził plebiscyt. Nawet poprzednik twój - o ile mogę go tak nazwać - generał Bruizor, jest po twojej stronie. Mimo swej woli będzie miał . też pewną ilość głosów. Mówię ci to dlatego, że wiem, iż od dwóch tygodni nie miałeś w ręku gazety. WŚCIEKLICA Tak - pod groźbą bicia cepami nie wolno w moim domu poruszać tematów politycznych. Przykro mi, że muszę odmówić. Właśnie dziś idę do klasztoru. GORGOZAN zdumiony Do kła...?!!! Ależ to niemożliwe. Agitacja! Bój się Boga, Charlie - to zbrodnia! DEMUR Tak, panie Karolu - o ile mogę pana tak nazwać - w to włożone są pewne kapitały. Klasztor? Me cago en la barba del Belzebubo. Nic nie rozumiem: kapitały... WŚCIEKLICA Wobec mojej popularności, sądzę, że niewielkie. Każdy marzy tylko o Wścieklicy na jakimś stanowisku spo-r łecznym. Musiałem zagrozić, że strzelę w łeb każdemu radnemu gminy, który się pokaże na odległość stu kroków od mojej chałupy. Koniecznie chcą mnie znów wybrać wójtem. DEMUR Wójt, a nawet starosta czy wojewoda - bo i o tym słyszałem - to są faramuszki. Tu chodzi o cały kraj. *?:•< Pan musi być prezydentem. Ja się zorientowałem 241 Akt dn 240 Jan Maciej Karol Wacieklica zaraz, nie widząc pana ani razu. Tylko pan może skonsolidować koło siebie siłę twórczą. Pan jest /magnes, to jest elektromagnes. Koło pana trzeba tylko puścić prąd i wszystko pójdzie jak z płatka. My puścimy prąd - pan skondensuje siłę. Oto jest podział pracy. GORGOZAN Tak, Charlie, ty jesteś jedynym twórcą życia. W tobie prorok połączony jest z człowiekiem czynu. A przy tym nie ma w tobie, na szczęście, nic z artysty. WŚCIEKLICA Chcecie podobno mieć popularną kukłę dla pokrycia waszych machinacji. Wiem o tym. DEMUR Skąd, jeśli wolno wiedzieć? WŚCIEKLICA Jest to światła opinia obecnej tu panny Lektorowicz. GORGOZAN do Wandy A - jeśli to wpływ pani na Karolka, to muszę wyznać, że jest zabójczy. Widzę, że pani też z geniuszów umie robić skończonych kretynów. Wybacz, Charlie, ale po cóż byśmy chcieli kukły? Ależ, mój Boże! Kukieł mamy bez liku, gdybyśmy tylko chcieli. Może nie tak popularnych jak ty, ale za to prawdziwych. Ty i kukła - to pojęcia tak sprzeczne jak Istnienie i Nicość. WŚCIEKLICA Dosyć tych gadań. Mnie nic nie obchodzi ani gmina, ani starostwo, ani cały kraj. Ja wybiegłem myślą poza te kategorie. GORGOZAN Na litość boską, Charlie, może stałeś się syndykalistą? Z tobą wszystkiego można się spodziewać. WŚCIEKLICA Jestem obecnie arystokratą. Nie w tym znaczeniu, żebym polował, grał w karty i tak dalej, tylko w znaczeniu istotnym. Widzę pewne niebezpieczeństwa, które grożą ludzkości, i muszę je choćby w części odwrócić. Idę do klasztoru, aby napisać moje główne dzieło - opus magnum - spowiedź jednego z ostatnich świadomych indywidualistów. Przemiany nieznaczne są najgorsze. Nie wiem, czemu ich nikt nie f widii oprócz mnie, może dlatego, że jestem geniuszem. To s^ę okaże. GORGOZAN Byłżebyś spóźnionym monarchistą, Charlie? DEMUR Z pańską przeszłością i nazwiskiem byłby to wprost niesłychany fenomen. Po najdłuższym życiu kazałbym pana zabalsamować. WŚCIEKLICA Bez głupich żartów, panie jak-tam-panu-Jna-imię. Monarchistą byłbym pod dwoma warunkami: po pierwsze, że byłbym królem ja sam, a po drugie, że byłoby to najmniej 1000 lat temu. DEMUR Pan jest niezwykle ciekawym typem megalomana. GORGOZAN Ależ, panie Anabazys: pan psuje całą naszą misję. Nie wypełnimy jej nigdy w ten sposób. DEMUR Zostaw pan to mnie. Pan pojęcia nie ma o wyższej dyplomacji. U nas na San Domingo... ale mniejsza o to... (do Wścieklicy) Otóż, panie Karolu - moje imię jest Anabazys - pan nie jest kukłą, ale jest pan człowiekiem chwili. Pańska siła jest - że tak powiem - wichrowata na daleki dystans. My pana na zawsze nie potrzebujemy wcale, to jest aż do ••'•}-• śmierci, po najdłuższym życiu, zastrzegam się zawsze. Pan odegra rolę w chwili niebezpiecznej, a potem idź pan sobie do klasztoru czy zostań wójtem - to nas -- nic nie obchodzi. Rozumie pan: chodzi o rok, może * o pół roku. Ważny moment jonizacji społecznej. Lada prąd może wywołać rozkład, a co gorsze, rozpad. Pan 3 może powstrzymać ten proces. Z chwilą kiedy pan * spełni swoją misję, "won" ze wszystkimi manatkami na wieś albo do zakładu dla nerwowo chorych, na dłuższą kurację po przepracowaniu. WŚCIEKLICA niezadowolony Czy pan myśli, panie Demur, że ze mną to tak łatwo? Zrobił pan swoje i precz. A jak się okaże inaczej? DEMUR śmiejąc sią No to zostanie pan królem - co najwyżej. Panie 18 - Dramaty t. I 243 Akt drtygi 242 Jan Maciej Karol Wśbieklica Klawecynie: Wścieklica jako nasz król, to /przecie lepsze niż bałkańska operetka, co? ' Gór g o zań patrzy z podziwem, kobiety wstają. WŚCIEKLICA Panie Demur, a gdybym panu pokazał, że to nie jest tak śmieszne, jak się panu wydaje, to co? DEMUR O, my na San Domingo mamy na to sposoby - "pro-nunciamento" i koniec. WŚCIEKLICA A gdybym ja sam zrobił "pronunciamento"? To co? DEMUR Na to nie pozwoli pan Bruizor, który pozostaje na stanowisku ministra wojny w razie przyjęcia przez pana kandydatury. To jest umówione. WŚCIEKLICA Mimo że widzę pańską grę jak na dłoni, nie mogę się panu oprzeć. Rozbudził pan we mnie ambicje czystą dialektyką. Przyjmuję wyzwanie. Ale nie ręczę, czy nie wykonam czegoś takiego, że przejdzie to pańskie najśmielsze oczekiwanie. DEMUR tajemniczo A może o to właśnie nam chodzi? WŚCIEKLICA Nie udawaj pan mędrszego, niż jesteś. DEMUR Jestem absolutnie niedocieezony. Nauczyłem się tegoj na San Domingo. WŚCIEKLICA Dosyć tych żartów. Dziś idę do klasztoru, a jeśli plebiscyt wypadnie na moją korzyść, przyjmuję prezydenturę. Wanda! Rózia! Słyszycie? (Kobiety podchodzą ku nim, Gór g o zań ściska D e mu r a.) Napiszę tymczasem ogólny szkic swojej pracy - rozumie pan, panie Demur? To daleko ciekawsze niż pańskie "pronunciamento". A zresztą w wojsku mam też pewną popularność. Wracając do rzeczy: świadome powstrzymanie mechanizacji życia bez wyrzeczenia się kultury. Czy pan to pojmuje? DEMUR zimno W swoich myślach istotnych jest pan bardzo interesu- jącym typem dla psychiatry. Mnie obchodzi tylko pan jako motor. Na pana trzeba walić ciężary, abyś pan nie miał czasu myśleć: wtenczas ma pan genialne -• , temu nie przeczę - pomysły rozwiązań częściowych. : Ale na rozmowę z panem nie mam czasu. Mogę się spóźnić na pociąg. Żegnam pana. Te panie wystarczą mu zupełnie. Kłania się, wychodzi. GORGOZAN wola za nim, Demur nie odwraca się Panie Demur, jest pan szczytem dyplomacji. Something paramount. Ja zostanę jeszcze. Dziękuję ci, Charlie. Dokonałeś wielkiego czynu zgadzając się choćby na tę zwłokę. WŚCIEKLICA Nie masz pojęcia, Klawecynie, jak pogardzam sobą. Marzyłem dawniej o władzy, a im bliższym jest to teraz spełnienia się, tym bardziej .czuję, jak moja istotna siła maleje. Moje ambicje, nasycając się, zabierają mi moją najgłębszą potęgę. Nawet idea klasztoru zmalała mi prawie do zera. GORGOZAN Tym lepiej. Teorie możesz sformułować zawsze, ale chwila obecna, w której możemy zbić w jednolitą miazgę rozłażące się elementy naszej państwowości, mija. Tylko prawdziwie wielki człowiek czuje się małym wobec wielkich zadań. WŚCIEKLICA Nonsens. A co są te wielkie zadania? Czym je mierzymy? Czasem, przestrzenią, natężeniem, ilością zużytych ludzi i uczuć? Czasem myślę, że nie dzieło i czyny są coś warte same: tylko droga, którą się do nich zdąża, sposoby, którymi się je osiąga. A naprawdę dosyć mam tych wszystkich kwestii. Idę do klasztoru zaraz. Gdzie ja podziałem ten przeklęty habit? Wychodzi no prawo. ROZALIA No i cóż, panie Klawecynie? GORGOZAN Nic - świetnie idzie. Wysiedzi się tam parę tygodni , i ambicja wzrośnie w nim do niesłychanych rozmiarów. 244 Jan Maciej Karol 245 drugi WANDA Boję się, że tam może ugrząść. GORGOZAN Nigdy jeszcze nie złamał danego słowa. Wierzę m" bezwzględnie, a zwycięstwo w plebiscycie pewne. Wchodzi Mlaskauer z Kierdelionem, Twardzi s z z Valentiną i Czeczobut. Jednocześnie z prawych drzwi wychodzi W ś cieklica w szarym habicie, w kapturze, spod habitu widać białe spodnie i pft. buciki. MLASKAUER Jak to? więc nic z naszej wsi nie będzie? Biada nam wszystkim. Wójt oszalał ostatecznie. Jedyne piękno życia zaszywa się w szare zakamarki rozpusty. Biada! Biada! ROZALIA Cicho, Aforamku. Wójt zostanie prezydentem. O, ten pan jest szefem sekcji. .Namówili go do przyjęcia godności, o ile plebiscyt się uda. MLASKAUER Biada tym, co nie znają istotnych praw swych dusz. Zgubiony jesteś, panie Janie, podwójnie zgubiony. TWARDZISZ Naprawdę, nawet mnie wydaje się to strasznym, mnie, który wieszam przeciętnie pięć psów dziennie. VALENTINA Karolu! Przypomnij sobie nasze orgie w Cristal-Pala-ce'u i noce na wsi w tajnych palarniach Ksi-Ksi. WŚCIEKLICA głosem podziemnym Mówcie mi "bracie Karolu". Tam, ubierając się w ten strój, znalazłem formułę wielkości: prawdziwa wielkość jest w proporcji danych psychologicznych, i to w ich maksymalnych natężeniach. YALENTINA Bracie Karolu. To powiedział ten muzyk po pijanf~ mu - pamiętasz, tam, w Cristalu. Ja wiem: proporcja metafizycznej jedności uczuć i wyobrażeń, intelektu i faktu. WSCIEKLICA tym samym głosem Ta sama formuła stosuje się i do życia. Tylko musimy jeszcze wziąć pod uwagę środowiska. "rANDA podchodząc do niego Janie, ostatni raz ci mówię: zrzuć te łachy i zacznij żyć naprawdę. WŚCIEKLICA Nie kuś mnie, bo nie dasz mi rady i powiększysz tylko nienawiść do mnie w twoim obolałym sercu. Czy w klasztorze, czy na wyżynie najwyższej sławy, będę trupem tylko. On udaje. Zrzuć ten kaptur. Pokaż nam twój fałszywy pysk przewrotnego bydlęcia. Ja jedna cię kocham we wszystkich twoich przemianach. Zrywa mu kaptur. Ukazuje się twarz Wścieklicy z wyrazem dzikiego cierpienia, ale jest to raczej pysk cierpiącego zwierza. VALENTINA O tak, dobrze mu tak! Bierz go! Huzia! Pyff! WŚCIEKLICA odtrąca Wandę, która pada Cierpię, okropnie cierpię. Dajcie mi iść. Jeśli mnie kto zechce zatrzymać - nie odpowiadam za siebie. (Gorgozan podnosi Wandę, która płacze. W ścieklic a idzie ku drzwiom, tam staje i odwraca się.) A zresztą mogę być prezydentem nie zdejmując tych szat samotnika, o ile mi pozwolą ci, w których władzy teraz jestem. Wychodzi. WANDA zanosząc się od placzu w objęciach G o r g o zań a Tego tylko brakowało! Ostatnia nadzieja przepadła. ROZALIA śmiejąc się Ale udał mi się mój mężo-synek! Cha, cha! Jak mi się udał! Kręci go dzika siła, a on kręci wszystkim, jak chce. KIERDELION I taka siła musi zjadać samą siebie. MLASKAUER Właśnie z nadmiaru siły on to robi. Ale to zbrodnia iść do klasztoru nie wierząc w nic prócz siebie samego. CZECZOBUT Nie ty będziesz o tym sądzić, Abramku. Bóg osądzi go sam, bez twojej rady. 246 Jan Maciej Karol Wścieklica GORGOZAN No, jakoś wytrzymamy ten okres niepewności. Mam nadzieję, pani Rozalio, że władza klasztorna nie po-zwoli na coś tak potwornego jak prezydent w habicie. ROZALIA wskazuje Wandę Do niej niech pan to mówi: to jest jego przyszła żona. Ja daję mu rozwód dla dobra kraju. GORGOZAN do Wandy Ależ naturalnie, że wszystko będzie dobrze. Odzyska go pani drogą państwowo usankcjonowaną. Prezydent nie może mieć kochanek. WANDA chwytając go za rękę Ach, panie, w tym jedyna moja nadzieja! Pani Rozalio, niech mi pani przebaczy - pani jest wielką kobietą w dawnym stylu. Rozalia ją obejmuje. AKT TRZECI Ta sama izba co w akcie II. Jesienny świt. Potem czerwonawy odblask od chmur. Przez otwarte drzwi na prawo wpada światło lampy. Na lewo sztywno i nieruchoma siedzi W ś ciek lic a w habicie z założonym kapturem. Ma brodę nie ostrzyżoną, długą na ok. 5 cm. Kolor jej dużo ciemniejszy i więcej rudy niż wąsów. Pauza. Z prawej strony wchodzi Rozalia w pantoflach na gołych nogach, w rozchełstanej koszuli i czerwonej spódnicy. Głowę ma rozczochraną. W ręku trzyma papier. WSCIEKLICA głosem podziemnym Posłałaś po Wandę? ROZALIA Tak. Jest telegram, (podaje mu papier) Masz 16 282 626 głosów. Bruizor ma około 12 milionów. WSCIEKLICA bierze spokojnie telegram i nie wstając czyta Jednak ma tyle. Hm. Hm. Która godzina? Całą noc błąkałem się po lasach. Kąpałem się w Chlipusze. ROZALIA Wpół do szóstej. Zaraz wzejdzie słońce. WSCIEKLICA Niewiele mnie to obchodzi. Straciłem zupełnie poczucie piękna natury. Ale za to plan mego opus magnum v gotów, (wydobywa rękopis zza habitu) Może przejrzysz? ROZALIA A może później? Zaraz będzie kawa. Wychodzi. potuoli na pratioo. ... 248 Jan Maciej Karol Wścieklica WSCIEKLICA O, jakże mi się zachciało kawy ze śmietanką, (woła za nią) Masła! Dużo masła - tego żółtego. I miodu. Ale ostatecznie nie ma to żadnej wartości. Pauza, słychać ryk krów, wchodzi Wanda w szaroka-wowym płaszczu. Włosy ma zaczesane tymczasowo, bezludnie. FANDA Więc jednak przyszedłeś. Czy trwasz dalej w postanowieniu niezdjęcia habitu w razie udania się wyborów? Podaje mu rękę. WSCIEKLICA ściska ją za rękę nie wstając Tak, o ile władza moja pozwoli. YANDA Mam nadzieję, że nie pozwoli. To byłby szczyt nonsensu. A jeśli nie - to ślub? WSCIEKLICA Tak. Zresztą nic nie wiem i dobrze mi z tym jest. Płynę spokojnie na falach niewiadomego. WANDA odkrywając mu kaptur Ależ wychudłeś, mój biedaku. Jednak wiesz, że ja cię chyba naprawdę kocham. Nawet w tym stroju i z tą obrzydliwą brodą. Tylko pachniesz jakąś pleśnią czy też piwnicą. Chce go pocałować w głowę. WgCIEKLICA Daj spokój. Będzie na to czas. A cóż dziecko? (odkrywa jej płaszcz; widać silnie zaawansowany stan odmienny) Chyba będą trojaki, moja Wandziu. Cha, cha, cha! WANDA Nie śmiej się. Mam wrażenie, żeś już zwariował. Nie wiesz, jak ciężko jest żyć w niepewności. WŚCIEKLICA nagle przestaje się śmiać; pauza Wiem, tylko transponuję [to] w nowy wymiar, który wynalazłem - zobiektywizowałem wszystkie uczucia. Patrzę na Siebie jak na obraz w muzeum. Jestem wolny. Moja myśl nie zna granic. Przeczytaj, (daje jej papiery wyjęte z zanadrza) Plan mego dzieła. 249 trzeci WANDA Może później. Nie mam na to głowy teraz. Nic gniewaj się. WŚCIEKLICA Wiem, tkwisz w życiu po same uszy. Nie gniewam się wcale. Chowa papiery. ROZALIA wnosi kawę i zostawia na stole Jak się masz, Wandziu. Daj Boże przeżyć ten dzień spokojnie aż do końca. Całują się. WANDA Taka jesteś dobra, moja Róziu, taka dobra. Ty nie wiesz, czym jesteś dla mnie. WSCIEKLICA Prosiłbym o zupełne nieokazywanie uczuć w mojej obecności. Męczy mnie to. EOZALIA Dobrze, dobrze, mój mały. Pijcie, dzieci, kawę. To wam dobrze zrobi. WANDA A jak tam ze spowiedzią, Janie? WSCIEKLICA przysuwa się do stołu, Wanda siada, zaczynają jeść śniadanie Próbuję uwierzyć. Sam chcę tego. Wierz mi. Brat Starszy widzi moją dobrą wolę. Wbiega rozczochrana Zosia z telegramem w ręce. R o-zalia rozrywa i czyta. ROZALIA Masz przeszło 20 milionów głosów. Bruizor około 16. Wygramy na pewno. Zosia całuje Wściefclice. w rękę, wybiega. WANDA Ach, co za szczęście! Jasiu, czyż ty się nie cieszysz? WSCIEKLICA Nie - wszystko mi jedno. Odpoczywam - to i tak wiele. Wchodzi Mlaskauer, Kierdelion, C zeczobut i Twardzisz. Robi się coraz widniej. 250 Jan Maciej Karol Wściekli, 251 trzeci MLASKAUER Musimy cię oglądnąć po raz ostatni, panie Janie. To jest, wybacz, bracie Karolu. WSCIEKLICA Siadajcie. Wszystko mi jedno. Wita się z nimi, tamci siadają. ROZALIA podczas tego Tylko nie męczcie go, panowie, żadnymi rozmowami. Cały ciężar państwa i pokuty bez winy wisi na tej biednej głowie. Czy nie masz gorączki, Jasiu? Dotyka mu głowy rękami; robi się jeszcze widniej. WSCIEKLICA pijąc kawę Palę się cały wewnętrznym ogniem. Ale jest w tym jakiś dziwny spokój. Może to śmieszne wyda się wam, ale ten ogień zdaje mi się świętym. MLASKAUER Nie miałbym teraz odwagi nawet na rozmowę filozoficzną z tobą, panie Janie. Wytworzyłeś jakieś zaczarowane koło między nami a sobą. Czuję dystans - to jest fakt. Tego nie było przedtem. WSCIEKLICA Dlatego że nareszcie sformułowałem zasadnicze linie mego opus magnum. Może chcesz przeczytać? Daje Mla sk auerowi rękopis. MLASKAUER Może później, bracie Karolu? Nie gniewaj się, ale chce mi się kawy. Rozalia mu nalewa. WSCIEKLICA zraniony wewnętrznie Ja się o nic nie gniewam. Może pan, panie Twardzisz? TWARDZISZ Ja się na tym nie znam, ale potem owszem - to jest po kawie. Chowa rękopis do kieszeni. WSCIEKLICA A nie zgub pan tego - mogę zapomnieć parę tów. Bardzo trudno ująć te rzeczy. Mózg mam wści kle osłabiony. Twardzisz pochyla się w ukłonie z gębą pełną bułki. ZOSIA wbiega, podaje papier Telefonograma ze stacji. Odesłali z klasztoru Sympatyków. WSCIEKLICA chwytając papier Dawaj! To od generała wszystkich zakonów kraju. ROZALIA Nie - to ja! Wyrywa mu papier. WANDA Nie - to ja przeczytam! (wyrywa jej papier, wszyscy wpatrują się w nią; czyta) "Zabraniam bratu Karolowi kandydowania na prezydenta kraju. Pod żadnym pozorem nie może być takowym nie zrzuciwszy sukni duchownej. Generał brat Alabaster." Hurra!! Jaś jest nasz! Jasiu, jesteś mój! Będziesz wielkim mężem stanu. Rzuca się na niego, on ją odtrąca. ROZALIA Jasiu, gdzie jest twoja duchowa powaga? WSCIEKLICA wali pięścią w stół z taką siłą, że wszystko 2 brzękiem leci na podłogę; wstaje; jednocześnie czerwona, drgająca plama światła wschodzącego .słońca pojawia się na ścianie wprost, na lewo od drzwi Cichajcie, babskie ścierwa, bo kłonicą łby powy walam na ścieżaj. (Wszyscy zrywają się struchleli.) Tak -ma być. Prezydentem będę, choćby mi stu braci generałów i generałów prawdziwych w drogę wlazło. Siedzieli se po klasztorach i sztabach, kiedym ja brzuchem na bagnety się wpychał. Psia ich mać! Za to jestem porucznikiem od prostego żołnierza! Rozumiecie - armatnie mięso. ZOSIA wbiega z telegramem Nasz pan wybrany. Chłopak mi pedział. WSCIEKLICA Dawaj! (rozrywa i czyta) Wścieklica 23 miliony i coś tam. Bruizor - 17. Reszta na tysiące. Dobra nasza! A teraz precz z tym! (ściąga habit, sfclada go porządnie na krześle; pozostaje w zgrzebnych portkach, koszuli i w sandałach) Rózia! Mój frak i wszystkie ordery. Opus magnum na potem. Teraz my im pokażemy. Daj, Wandziu, pyska - jesteś moja prawdziwa żona. Do- 252 trzeci 253 Jan Maciej Karol Wścieklica syć tych matkowatych i synowskich uczuć, (całuje Wandą, która pada zemdlona na krzesło) A ciebie, Róziu, nie opuszczę też nigdy. Frak prędzej. Rżniemy wszyscy do miasta do starosty Płońskiego na bal. Konie zaprzęgać. Zosia, migiem!! Wychodzi na prawo z Rozalią, słychać gwizd t sapanie przechodzącego pociągu. MLASKAUER A to dopiero siła! Zawsze prorocy uchodzili na pustynię przed ostatecznym występem. Skondensował się jak bomba piroksyliny. CZECZOBUT Może i szkoda go na naszego wójta. A tak będzie ekscelencja z naszej wsi. Z królami będzie gadał, psia-para, jak z równymi. Jak sam Bruizor. KIERDELION Już on im da bobu! A może sam królem zostanie! Wanda budzi się z omdlenia. TWARDZISZ Panno Wando, pani prezydentowa! A może w koronie będzie pani bardziej do twarzy niż w kapeluszu? Jeszcze królewicza pani uradzi. WANDA Co pan plecie? Ach! Taka jestem szczęśliwa. Muszę iść do szkoły. Ostatnia lekcja. Albo dam im wolne i niech przyjdą tu zaśpiewać na pożegnanie. Słychać, że na podwórze zajechała szalonym pędem bryka. [W and a] idzie ku drzwiom i spotyka się z V a l e n t i-ną, Gór g o zane m i D e mu r e m. YALENTINA Ci panowie podwieźli mnie. Jadę do stolicy. Nasz Ka-rolek będzie teraz panem. Wyrobili mi pozwolenie pobytu w mieście. A ty, Henryku, zostaniesz głównym oprawcą stołecznym. Idzie do Twardzisza. GORGOZAN do Wandy A pani prezydentowa gdzie tak rano? Gdzie Charlie? WANDA Przebiera się! Idę postroić dzieci szkolne na uroczystość. Wybiega, ale w ruchach znać "stan odmienny". Gorgo-zan i D e mur witają się ze wszystkimi nie wyłączając Kierdeliona. Izba pełna słońca. Z prawej strony wchodzi Wścieklica, ubrany w koszulkę jaegera, czarne frakowe spodnie i lśniące lakiery. WŚCIEKLICA Hej! Kto mnie tu ogoli! Nie chce mi się czekać na fryzjera. TWARDZISZ Ja, panie prezydencie. Umiem świetnie, (krzyczy) Zosia! Zosia! Brzytwa pan prezydenta, mydło i pędzelek. WŚCIEKLICA Jak się macie, panowie! Wszystko idzie dobrze! GORGOZAN Mówię ci, Charlie, że szał po prostu ogarnął ludność. Wyją i ryczą wszyscy: "Wścieklica!" Wściekli się naprawdę. WŚCIEKLICA Z tym zakazem habitu to pańska sprawa, panie De-mur. Ja mam głowę na karku. Widzę pana na wylot. Ale mniejsza o to. Jest pan przypadkową pestką w owocu wyższych przeznaczeń. "Pronunciamento"? Hehe! DEMUR No, no - jeśli pan ma jedną głowę, to ja chyba jestem hydra. Ale wszystko jedno. Daleko panu jeszcze do San Domingo. WŚCIEKLICA Demur, pijemy na "ty" dziś wieczorem. Mianuję cię prezesem ministrów. DEMUR Chce mnie pan obezwładnić, panie prezydencie. Dobrze - walka szlachetnych. Przyjmuję. A Gorgozana na ministra skarbu. Pański projekt karkołomnej pożyczki przejdzie na pewno. GORGOZAN No, Charlie, czyż życie nie jest warte, aby zagrać je do końca? Powiedz otwarcie. WŚCIEKLICA Golić się, prędzej golić! Ta broda mnie męczy. (Wbiega Zosia z przyborami i z pudermantlem. W ś ci e- 255 trzeci 254 Jan Maciej Karol Wścieklica k l i c a mówi siadając. T war dziś z mydli go z szaloną, nienormalną szybkością.) A nie zaraź mnie tam jakim psim jadem, panie Twardzisz. V a l entina szepcze zGorgozanem. TWARDZISZ Nie ina obawy, panie prezydencie. Po każdym psie, nawet niewściekłym, myję ręce sublimatem. Wąsy też? WŚCIEKLICA Wal wszystko. Jak nowe życie, to już od początku. Nigdy nie goliłem wąsów. A jednak czuję, że w miarę jak dostojeństwo władzy wstępuje we mnie, nasycając moje ambicje ziemskie, siła moja maleje i przepada. Ja chyba jestem chory. DEMUR Nic to, panie prezydencie. To chwilowe osłabienie wskutek przemiany. A w klasztorze pan pewnie nic nie jadł? WŚCIEKLICA Prędzej, Twardzisz, bo mnie mózgi zatwardzisz: ja potrzebuję ruchu, (woła) Rózia! Rózia! Befsztyk z dwoma jajami w tej chwili i dużo pikli. A przedtem "czystej" Baczewskiego! ROZALIA ukazując głowę z prawej strony, już uczesana Zaraz, zaraz, Jasiu. WŚCIEKLICA I papierosy, te najlepsze! Panie Demur, poproszę jednego. Trzy tygodnie nie paliłem. Demur go częstuje. TWARDZISZ Gotowe, panie prezydencie. Zdejmuje pudermantel. YALENTINA Ach, jaki on cudny bez wąsów. Henryku - sam zgotowałeś swoją zgubę. Już patrzeć na ciebie nie mogę. ROZALIA wbiega ubrana paradnie z koszulą frakową, kołnierzykiem i krawatem Wkładaj, Jasiu. Prędzej! Prędzej! Przez takie chwile trzeba przechodzić prędko, (wkłada mu koszulę przez głowę) Ślicznie ci bez wąsów, ale rozwodu nie cofam. Wiem, że ze mną nie wyszedłbyś na ludzi. O tak, tak. (Nie może mu dopiąć kołnierza. Wścieklica pod- daje się jak manekin. Wbiega Wanda ubrana w różową sukienkę. Niestety znać bardzo stan odmienny.) Pomóż mi, Wandziu. (Obie dopinają W ściekficy kołnierzyk, zawiązują mu krawat. Nie obeszło się bez dyskretnego wpuszczenia koszuli w portki, ale wobec koszuli jaegera jest to scenicznie możliwe.) Teraz frak! Wybiega na prawo. WANDA Jakiż ty śliczny jesteś, Janie. Kocham cię. Będziesz ze mną szczęśliwy. WŚCIEKLICA Może, niczemu nie przeczę. WANDA Czy można zawołać dzieci? (Wbiega Rozalia z frakiem.) Tam radni też się zebrali. WŚCIEKLICA Ależ oczywiście, wołaj, kogo chcesz. Uważam to za dalszy ciąg pokuty. Proszę prędzej befsztyk. (W a n-da wybiega.) Panowie: proszę uważać mnie za trupa. Coś mi we łbie pękło. Możecie mnie nie oszczędzać. Rozalia ubiera go podczas tego we frak z mnóstwem wstęg orderowych. GORGOZAN Ależ, Charlie, chwilowe osłabienie uważasz za coś istotnego, za zmianę zasadniczą. Wyprowadzanie zbyt ogólnych wniosków ze zdarzeń małych było twoją najgorszą wadą. WŚCIEKLICA Twardzisz, przeczytaj tym panom choćby tytuły rozdziałów z mojej pracy. DEMUR zimno Czy nie lepiej później? Pora jest nieodpowiednia. Rozalia wybiega na prawo. WŚCIEKLICA tupie nogą Stulić pyski, lizogonki!!! Teraz ja je pan! (la-godniej) Mam dosyć tego odkładania. Panowie wybaczą. Od pół godziny częstuję wszystkich moim utworem i nikt nie chce go słuchać. Wszystko ma swoje granice. Jestem bardzo zdenerwowany. Twardzisz - czytaj! 256 trzeci Maciej Karol Wścieklica 257 TWARDZISZ drżącym głosem Rozdział I: "O zaniku indywidualności w miarę społecznego rozwoju"; rozdział II: "O zgubnym wpływie mechanizacji pracy na uczucia religijne"; rozdział III; "O potrzebie sztucznych strachów i sektach amerykańskich"; rozdział IV: "O sposobach przeciwdziałania negatywnym skutkom uspołecznienia bez dezorganizacji zdobytej kultury". DEMUR To ostatnie jest niemożliwe. Tego rozdziału nie będzie. Pozostanie w planie. Wbiega Rozalia. W jednej race ma paltot i cylinder, w drugiej - befsztyk z jajami na talerzu. WŚCIEKLICA Jeszcze jest 10 rozdziałów. Pan mnie nie rozumie: to jest - nie pojmujesz niczego, zakuty łbie z San Do- mingo. Je stojąc. DEMUR Nie pora teraz na dyskusje. Nowe doświadczenia da- dzą ci nowy materiał, Karolu. WŚCIEKLICA rzuca jedzenie Odwykłem od porządnego żarcia. Wiecie, że ta prezy- dentura zabójczo na mnie działa. Jeszcze nie urzędo- wałem ani chwili, a czuję się tak, jakby mi kto kiszki powypuszczał. W tej chwili wchodzi Wanda z dziećmi, za nią tłoczą się radni. Wbiega Zosia. Rozalia ubiera W ś ciekli c ę w paltot i wkłada mu cylinder. ZOSIA Konie podane. A narodu taka ćma, że płoty wszystkie popękały! Wybiega. WANDA z niepokojem Co ci, Jasiu? Słabo ci? WŚCIEKLICA Ależ nie. Fizycznie czuję się jak bawół. Ten post świetnie mi zrobił. Ale coś złamało się we mnie niepowrot-nie. Ambicja moja jest za mała, panowie. Nasyciłem ją prezydenturą. Ale w głębi mojej istoty jestem jak flak. Coś pękło mi w głowie, czego nikt nie naprawi. Chociaż nawet fizycznie coś... nie tego... (De mur i Gorgozan podtrzymują go.) Może gdybym został królem, zmieściłbym to wszystko łatwiej. Czyż jest coś głupszego jak złamać się pod ciężarem spełnienia tak zwanych najsilniejszych marzeń? Prowadźcie mnie, moi ministrowie. WANDA Tam są tłumy. Cała wieś wyległa. A tu mój pierwszy uczeń ułożył dla ciebie piosenkę. Zaśpiewajcie, dzieci, prezydentowi i mojemu ukochanemu mężowi. DZIECI śpiewają fałszywie; Wanda dyryguje, radni stoją onieśmieleni, mnąc czapki. Wścieklica słucha paląc papierosa, oparty na swoich ministrach Witaj nam, prezydencie - masz godne siebie zajęcie. Królujże nam wśród chwały, złącz, co porwane w kawały. Wznieś gmach nad wszystko... WŚCIEKLICA Stulić pyski! Idziemy. Dosyć tych żartów. Żono i ty, żono-mamko,. chodźcie, panie. Dzieci zbijają się w trwożliwą gromadkę i szepczą, STARSZY Z RADNYCH występując Ekscelencjo Janie! My dumni, że z naszej małej wioski, z tych rodzinnych Niewyryp-Dolnych... WŚCIEKLICA Stulić pyski, mówię. (Radni speszeni strasznie cofają się.) Wiem, co macie w sercu. Wybirajcie sobie wójta i żebym więcej nigdy was nie oglądał. Prowadźcie mnie. Nasycenie ambicji zniszczyło mi rdzeń psychologiczny. Mimo to swego dokonam. Jeszcze na to siły mi starczy. Nie bójcie się. Ale coś, czego nikt nie zna, zginęło we mnie na zawsze. A może tego nigdy nie było? D e mur i Gorgozan wywlekają go dosłownie przez drzwi. Wścieklica wlecze nogi za sobą jak flak, zu-Pełnie sflaczały. Słychać pomruk tłumów na dworze i zmieszane krzyki. Wszyscy idą ku drzwiom i tłoczą się w nich, Dzieci też. Nagły ryk tłumów. W t. JI WARIAT I ZAKONNICA czyli NIE MA ZŁEGO, CO BY NA JESZCZE GORSZE NIE WYSZŁO Krótka sztuka w trzech aktach i czterech odsłonach 1923 Poświęcona wszystkim wariatom świata (y compris inne planety naszego systemu, a także planety innych słońc Drogi Mlecznej i innych gwiazdozbiorów) i Janowi Mieczysławskiemu. AKT PIERWSZY OSOBY Mieczysław Walpurg - 28 lat. Brunet bardzo piękny i doskonale zbudowany. Broda i wąsy w nieładzie. Długie włosy. Ubrany w strój szpitalny. Kaftan bezpieczeństwa (camisole de force). Wariat. Poeta. Siostra Anna - 22 lata. Blondynka bardzo jasna i bardzo ładna, i dość "stosunkowo" uduchowiona, i Strój zakonny fantastyczny. Na piersi duży krzyż na łańcuszku. Siostra Barbara - przełożona. Strój taki sam jak u Siostry Anny. 60 lat. Matejkowska matrona. Dr Jan Burdygiel - 35 lat. Psychiatra normalny. Ciemny blondyn z bródką. Biały chałat. Dr Efraim Griin - 32 lata. Psychoanalityk ze szkoły Freuda. Czarny cherubin o semickim typie. Biały chałat. Prof. Ernest Walldorff - stary, jowialny facet lat 55-60. Duże siwe włosy. Ogolony zupełnie. Złote binokle. Strój marynarkowy, angielski. Dwóch posługaczy - dzikie brodate bestie. Alfred - czarna broda, łysy. Pafnucy - ruda broda, z włosami. Ubrani w stroje szpitalne. Rzecz dzieje się w celi dla furiatów, w domu wariatów "Pod Zdechłym Zajączkiem". Scena przedstawia celą dla furiatów. Na lewo w rogu tapczan. Nad tapczanem napis: "Dementia praecox", nr 20. Wprost okno złożone z dwudziestu pięciu malych, grubych szybek, przedzielonych metalowymi ramkami. Pod oknem stoi. Jedno krzesło. Drzwi na prawo o skrzypiących ryglach. Na tapczanie, związany w kaftan bezpieczeństwa, śpi Mieczysław Walpurg. Pali się ciemno lampa u sufitu. Dr Burdygiel wprowadza Siostrę Anną. BURDYGIEL Oto jest nasz pacjent. Teraz śpi po dużej dawce chlo-ralu i morfiny. Powolne trucie nieuleczalnych jest naszą tajną zasadą. Możliwe jest jednak, że Griin ma rację. Ja nie jestem jednym z tych zakutych psychiatrycznych łbów, które nie są już w stanie przyjąć ni-, czego nowego. Pozwalam na eksperyment, tym bardziej że nie tylko ja, ale i profesor Walldorff wyczerpał już wszystkie środki. Dementia praecox. Jeśli siostra - w co bardzo wątpię - rozwiąże mu jego - jak mówią psychoanalitycy - "kompleks", jeśli siostra dotrze, przy pomocy swej kobiecej intuicji, do tego 'ciemnego punktu jego duszy, do miejsca zapomnianego, tzw. "psychicznego urazu", będę się tylko cieszył triumfem Griina. Co do psychoanalizy, to uznaję jej -metody badania, ale nie wierzę w jej wartość terapeutyczną. To dobre dla ludzi, którzy całe życie mogą poświęcić na leczenie. Oto krzesło. jej krzesło. 262 Wariat i zakonnica pierwszy 263 SIOSTRA ANNA Dobrze, panie doktorze, ale co ja mam właściwie robić? Jak mam się do tego brać? Zapomniałam spytać o to właśnie, co jest najważniejsze. BURDYGIEL Niech siostra nie stara się robić nic specjalnego. W związku ze swoją bezpośrednią intuicją niech siostra postępuje zupełnie swobodnie, tak jak siostrze nakaże głos sumienia. Tylko pod żadnym pozorem nie należy spełniać jego życzeń. Rozumie siostra? SIOSTRA ANNA Panie doktorze, zwracam panu uwagę, że pan mówi do osoby duchownej. BURDYGIEL Niech się siostra nie obraża. Prosta formalność. A więc żegnam siostrę. Jeszcze jedno: niech siostra pamięta, że najważniejszą rzeczą jest wyłowienie z niego "kompleksu" zapomnianego wypadku, który sprawił całe to spustoszenie. Siostra Anna kiwa głową. Bur d y g iel wychodzi i zaryglowuje drzwi. Siostra Anna siada i modli się. Pauza. Walpurg budzi się i podnosi na tapczanie. Siostra Anna drgnęła. Wstaje i stoi nieruchomo. WALPURG siedząc Cóż to za halucynacja? Tego nie miałem jeszcze nigdy. Co, u diabła? Odezwij się. SIOSTRA ANNA Nie jestem zmorą. Jestem przysłana, aby się panem opiekować. WALPURG wstając Aha. Nowy pomysł moich szlachetnych katów. Piekielne pomysły Działają na zmysły. A dusza gdzieś skryta, Nikt o nią nie pyta. Jak pani na imię? Dwa lata nie widziałem kobiet. SIOSTRA ANNA drgnęła Moje duchowne imię jest Anna. WALPURG z nagłą żądzą A więc, siostro, daj mi siostrzany pocałunek. Pocałuj mnie. Sam nie mogę. Jesteś śliczna. Ach! Co za męczarnie! Zbliża się do niej. SIOSTRA ANNA cofając się, mówi głosem zimnym i dalekim Jestem tu, aby uspokoić zmęczoną duszę pana. Sama jestem poza życiem. Czyż pan nie widzi mego stroju? WALPURG opanowuje się Ach - więc tak nie można? Opanujmy się. (innym tonem) Jestem żywym trupem, siostro Anno. Nie potrzebuję opieki, tylko śmierci. SIOSTRA ANNA Ja jestem więcej umarła niż pan. Pan wyzdrowieje i całe życie będzie jeszcze przed panem. W alpur g wpatruje się w nią bardzo badawczo. WALPURG ' Czemu pani jest zakonnicą? Taka młodziutka, taka śliczna. SIOSTRA ANNA Nie mówmy o tym. WALPURG Muszę mówić. Jest pani podobna do tej, która kiedyś była dla mnie wszystkim. A może mi się wydaje. Nie żyje już. SIOSTRA ANNA drgnęła Nie żyje? WALPURG Pani także miała coś podobnego w życiu. Ja to odczułem od razu. On też nie żyje. Prawda? SIOSTRA ANNA Ach, na litość boską, nie mówmy o tym. Jestem już w innym świecie. WALPURG Ale ja nie jestem. Jakże zazdroszczę pani innego świata, który pani sama sobie na mieszkanie wybrała. Ja muszę żyć tu, w tym okropnym więzieniu, w świecie narzuconym mi przez moich katów, w świecie, którego nienawidzę. A mój świat istotny to ten zegar, który mi w głowie idzie bez przerwy - nawet podczas snu. Wolałbym śmierć po tysiące razy. Ale ja nie mogę umrzeć. Takie jest prawo wobec nas, szalonych, cier- 264 Wariat i zakonnii pierwszy 265 piących bez winy. Jesteśmy torturowani jak najgorsi zbrodniarze. A umrzeć nam nie wolno, bo społeczeństwo jest dobre, bardzo dobre, i dba o to, byśmy się nie przestali męczyć przedwcześnie. Ha!! Niech pani zdejmie mi ten przeklęty kaftan! Duszę się! Ręce wychodzą mi ze stawów! SIOSTRA ANNA Ja nie mogę. Doktor nie pozwolił. WALPURG zimno ^ Pani jest więc pomocnicą mego kata? Dobrze. Proszę siadać. Porozmawiamy. Mamy czas. O! Ja mam masę czasu! Tylko nie wiem, czym go zapełnić. A moich my śli nie znoszę już - nie znoszę... (opanowuje łkanie) A myśleć muszę w kółko, jak maszyna. W głowie idzie mi piekielna maszyna. I nie wiem, na którą godzinę którego dnia jest nastawiona. Nie wiem, kiedy pęknie. I czekam, bez końca czekam. Czasem myślę, że już nie może dłużej trwać ta męka. Ale nie - przechodzi dzień, noc, znowu dzień, potem chloral, morfina, sen pełen koszmarów i to straszne obudzenie się z tym poczuciem, że wszystko zaczyna się na nowo. I tak ciągle, ciągle... SIOSTRA ANNA Niech pan tak nie mówi. Proszę, bardzo proszę: niech się pan uspokoi. Jeśli nic panu nie będę mogła pomóc, poproszę doktora o uwolnienie mnie od tego obowiązku. WALPURG dziko O nie! Stąd pani nie wyjdzie! (opanowuje się; Siostra Anna cofa się z przestrachem) Przepraszam siostrę, ja jestem zupełnie przytomny. Mówmy dalej. Zaraz się uspokoję. Niech pani raz zrozumie, że dwa lata już nie widziałem kobiet... Więc o czym mówiliśmy? Aha - pani kogoś straciła. Ja też. Niech pani opowie. Pani pozwoli, że się przedstawię, (kłania się) Walpurg. Mieczysław Walpurg. SIOSTRA ANNA chwieje się Walpurg? To pana wiersze czytaliśmy z moim narzeczonym? Ach, to straszne! Dziękuję panu. Ileż chwil cudownych panu zawdzięczam! I wszystko tak okrop* nie się skończyło. WALPURG Może właśnie dlatego, że czytaliście moje wiersze. A zresztą nie wszystko się skończyło. Świat sobie trwa : jakby nigdy nic. Ale trzeci tom jest niezły. Wiem o tym. Po trzecim tomie przyszedłem tu na mieszka-• nie. Alkohol, morfina, kokaina - koniec. A do tego nieszczęście. SIOSTRA ANNA Po co pan to robił mając taki talent! To już jest szczęście być takim artystą jak pan. WALPURG Szczęście! Męczarnia. Chciałem się wypisać do dna i umrzeć. Ale nie. Społeczeństwo jest dobre. Odratowali mnie, abym musiał to życie skończyć w torturach. Ach, ta przeklęta etyka lekarska! Wymordowałbym to całe plemię katów, (innym tonem) Wie pani, kiedy byłem w szkole, uczyłem się biografii Henryka von Kleist. "Er flihrte ein Leben voll Irrtum..." Nie mogłem tego dawniej zrozumieć. Teraz pojmuję to dokładnie... SIOSTRA ANNA Czemu się pan zatruwał narkotykami? Niech pan odpowie. Ja tego pojąć nie mogę. Będąc takim artystą. WALPURG Czemu? Czy pani nie rozumie? "Meine Kórperschale konnte nicht meine Geistesglut aushalten." Kto to po- i"' wiedział? Żar mego ducha spalił moją ziemską powłokę. Teraz rozumie pani? Moje gangliony nie mogły nastarczyć temu przeklętemu czemuś, co mi kazało pisać. Musiałem się truć. Musiałem zdobywać siłę. Ja nie chciałem, ale musiałem. A jak raz cała maszyna, stara, słaba maszyna wejdzie w ruch tak szalony, to musi iść dalej, czy się tworzy jeszcze, czy nie. Mózg się wyczerpuje, a maszyna idzie dalej. Dlatego to ar-' tyści muszą popełniać szaleństwa. Cóż robić z bez- ~?: myślnie rozpędzonym motorem, którego nikt już skon- '-*''- trolować nie może? Niech pani sobie wyobrazi halę maszyn wielkiej fabryki bez maszynisty. Wszystkie zegary przeszły już dawno czerwoną strzałkę, a wszystko wali dalej jak wściekłe. 266 Wariat i zakonni pierwszy 267 J SIOSTRA ANNA słuchała z załamanymi rękami Ale czemu teraz, w naszych czasach, wszystko tak się właśnie kończy? Dawniej było inaczej. WALPURG Dawniej nie było "nienasycenia formą", nie było per-wersji w sztuce. A życie nie było bezcelowym poruszaniem się bezdusznych automatów. Społeczeństwo jako maszyna nie istniało. Była miazga cierpiących bydląt, na której wyrastały wspaniałe kwiaty żądzy, potęgi, twórczości i okrucieństwa. Ale nie wdawajmy się w te rozmowy. Mówmy o życiu - naszym życiu. Mam dla pani tyle litości, ile pani dla mnie. SIOSTRA ANNA Boże, Boże, Boże... WALPURG No, dosyć. Jeden jest tylko pewnik, że wielkość w sztuce jedynie jest dziś w perwersji i obłędzie - oczywiście mówię o formie. Ale dla tworzących, a nie dla szakali, ich forma związana jest z ich życiem. Niech pani mówi teraz o sobie. Kto był on? SIOSTRA ANNA drgnęła, mówi automatycznie On był inżynierem. WALPURG Cha, cha, cha, cha! No, i cóż dalej? SIOSTRA ANNA obrażona Czemu pan się śmieje? ' WALPURG Ja się wcale nie śmiałem. Zazdroszczę mu tylko. Był jednym z kółek w maszynie, a nie zabłąkanym kamykiem wśród zębatych, stalowych kół. Dalej! SIOSTRA ANNA Kochał tylko mnie, ale nie mógł zerwać z jedną... panią. I ostatecznie musiał skończyć. Strzelił sobie w skroń. Ja poszłam wtedy do klasztoru. WALPURG Szczęśliwy! Niech pani go nie żałuje. Więc nawet inżynierzy mogą dziś mieć takie problematy. I pani dlatego... Ach, cóż za potworność. Czemu j a pani nie spotkałem wcześniej! SIOSTRA ANNA I cóż by było? Zamęczyłby pan mnie jak tamtą... WALPURG Skąd pani wie? Mów w tej chwili, skąd wiesz? Tego nie wie nikt. Kto pani to powiedział? SIOSTRA ANNA Nie jestem pani, tylko siostra. WALPURG zupełnie zimno Skąd siostra wie o tym? To ciekawe. Ja jestem zupełnie spokojny. SIOSTRA ANNA brutalnie Przecież mówię z panem, znam pana wiersze. Wiem, kim pan jest w tej chwili. WALPURG Ach, tak: jestem wariatem w kaftanie. To takie proste. Ale nie jest proste kogoś tak zamęczyć, jak ja ją. Nie wiem, kto kogo zabił. Ona się poświęciła. Ostatecznie nie jestem winien. Umarła na zapalenie mózgu. I nie wiem, czy to ja ją zabiłem, czy ona mnie zabija teraz - z torturami, codziennie, systematycznie. Po śmierci jej przeczytałem jej dziennik i wtedy zrozumiałem, jak strasznie, piekielnie ją męczyłem. Ale sama tego chciała. Zabiła się w ten sposób, a teraz zabija mnie. Ach!!! Szarpie się w kaftanie. SIOSTRA ANNA Panie, dlaczego pan tu się dostał? WALPURG Za słaby system. Kokaina. Zegar w głowie. To wieczne pytanie, kto kogo zabił. W setnej części sekundy imam dwie myśli przeciwne sobie, jak Bóg i szatan. A zresztą: trochę wierszy. Pewno już wyszły. Moja siostra na tym zarobi. Mam siostrę, której nienawidzę. •f Trochę furii. No - i dostałem się tu. A tu przecież wyzdrowieć nie można. Sama pani widzi. Właściwie jestem zupełnie przytomny, tylko mam małą maszynkę w głowie. Kto raz tu wejdzie, jest skończony. Bo ich leczenie wzmaga tylko obłęd, a każdy wysiłek okłamania ich kosztuje tyle, że potem zrobi się jakieś głupstwo, mały fałszywy krok, i siedzi się dalej bez końca. SIOSTRA ANNA Tak małe wydaje mi się teraz to wszystko, co przeży- 268 Wariat i zakonna Akt pierwszy 269 łam. Wierzyłam w wielkość, w jedyność tego, co było ze mną. Teraz nie ma nic, tylko straszna, beznadziejna pustka. Jego duch odszedł ode mnie na zawsze. WALPURG zadowolony Odszedł, ale ze wstydu. Nie móc dla pani porzucić jakiejś małpy, jakiegoś demonicznego starego pudła, jakiegoś świństwa!! Co? Wiem na pewno. W tym nie ma żadnej wielkości. Jego śmierć była wstrętną słabością. I to dla pani nie móc tego zrobić!!! A ja? (pada przed nią na kolana) Niech pani dotknie mojej głowy. Może ten zegar przestanie iść choć na chwilę. Ja teraz też komponuję wiersze. Ale myślę, że są gorsze. Nie mogę pisać. Ołówkiem można się też zabić. Nie mogę poprawić, a tu nowe rzeczy wciąż przychodzą. Niech siostra potrzyma moją głowę w rękach. Ach, gdybym mógł odkręcić głowę i schować ją do szafy, żeby odpoczęła trochę. Ja bym też wtedy odpoczął. SIOSTRA ANNA Niech pan odpocznie. Choć trochę. O, tak. Proszę. Bierze jego głowę w race i osuwa się na krzesło. On kładzie głowę na jej kolanach. WALPURG Niech pani rozwiąże mi ręce. Przecież jestem zupełnie przytomny. SIOSTRA ANNA Nie mogę. Niech pan mnie o to nie prosi. Doktor by mnie... WALPURG nie wstając z klęczek podnosi głowę i patrzy na nią dziko Doktor? Czy pani chce, żebym dostał ataku furii? Tu tak zawsze. Pani jest z nimi w zmowie. Doprowadzają do furii, a potem trzymają w kaftanie. I tak bez końca. Ostatnie słowa wymawia z okropną rozpaczą. SIOSTRA ANNA wstając Już, już... Ja wiem... Wszystko jest nic. Dla pana zrobię wszystko. Podnosi go, obraca tyłem do siebie i rozwiązuje mu kaftan. W alb u r g obraca się do niej i przeciąga się, odwi-jając rękawy kaftana aż po łokcie. Wygląda jak bokser przygotowujący się do walki. WALPURG No - teraz jestem wolny. SIOSTRA ANNA ze strachem Panie, ale niech mi pan da słowo, że nic więcej nie będzie. WALPURG Nic, tylko to, żebyśmy byli choć chwilkę szczęśliwi. Pani jest jedyną kobietą na świecie. Nie dlatego, że pani właśnie przypadkiem jest pierwszą, którą po dwóch latach widzę, ale naprawdę. Kiedy jestem z panią, nie istnieje dla mnie nic: cała przeszłość, to więzienie, tortury - wszystko zniknęło. Czuję, że napiszę jeszcze coś. Wszystko jest jeszcze przede mną. Podchodzi do niej zupełnie blisko. SIOSTRA ANNA nie ruszając się z miejsca Ja się boję. To wszystko takie straszne. Niech pan się nie zbliża. WALPURG Czy myślisz, że zrobię ci coś złego? Czy myślisz, że ja poniżę się do tego stopnia, żeby cię siłą pocałować? Kocham cię. Możesz mi wierzyć. Jestem zupełnie przytomny, (bierze ją za rękę. Siostra Anna drgnęła jak od dotknięcia rozpalonym żelazem.) Jesteś jedyna. Ta chwila też jest jedyna. Nie wróci nigdy, jak wszystko. Raz tylko się istnieje i musi się spełnić wszystko, co się spełnić miało na tej ziemi. Inaczej jest to zbrodnia zatruwająca swoim jadem nieskończone pokolenia. Pocałuj mnie. Jak ci na imię? SIOSTRA ANNA bezwolnie Alina. WALPURG przysuwając twarz do jej twarzy Alinko, ty mnie kochasz. Nie myśl, że ja zawsze jestem taki brzydki. Dawniej nie miałem brody i wąsów. Ale chciałem raz nadziać się na brzytwę, i przestali mnie golić. SIOSTRA ANNA Ach - niech pan tak nie mówi. Ja pana kocham. Nic nie ma na świecie całym oprócz pana. Nawet męki wieczne... 270 Wariat i zakonnic AKT DRUGI WALPURG biorąc jej głowę w ręce i patrząc jej w oczy" Nie ma żadnych mąk wiecznych, jest tylko doczesna kara i nagroda. Pocałuj mnie. Ja nie śmiem... SIOSTRA ANNA wyrywając się Tylko nie to, nie to! Ja się boję... WALPURG zrywa jej zakonny ubiór z glowy i obejmuje ją dzikim uściskiem Musisz. Musisz. Ta chwila jest jedyna... Całuje ją w usta, przeginając ją w tył. Siostra Anna poddaje się bezwładnie. Ta sama dekoracja. Zaczyna się ranek następnego dnia. Robi się coraz jaśniej, ale pogoda jest pochmurna. Nadchodzi burza. Grzmoty i błyskawice potęgują się coraz bardziej. SIOSTRA ANNA wkładając zakonne nakrycie głowy Teraz muszę cię zawiązać znowu. Jakie to okropne! Ale masz to. Daję ci to jako talizman, (odpina z łańcuszka i daje mu żelazny krzyż, który miała na pier- ., siacTi) Nie mam już prawa tego nosić. Nosiłam za specjalnym pozwoleniem siostry przełożonej. Ten krzyż dostałam od mojej matki. WALPURG Dziękuję ci, Alinko. Dziękuję za wszystko, (bierze i krzyż i wkłada go w szparę deski od tapczana) Miały tam być ołówki i papier, ale nigdy nie mogłem tego dostać, (turaca do niej i całuje ją w rękę) A wiesz, że teraz dopiero zrozumiałem ogrom mojego nieszczę- '<-. ścia - teraz, kiedy mnie kochasz. Wczoraj zdawało mi się nieludzkim szczęściem pocałować twoje włosy. Dziś, kiedy jesteś moja, wszystko stało się niczym. Chcę stąd wyjść, pisać, pracować, ogolić brodę i wąsy, ii być znowu dobrze ubranym. Chce mi się życia, zupełnie zwykłego życia. Ja muszę istąd wyjść. Zobaczysz. Ty mi dałaś siłę do pokonania wszystkiego. Wyjdziemy stąd oboje. SIOSTRA ANNA całując go Ja czuję zupełnie to samo. Ja też nie jestem już zakonnicą. Mnie się chce zwyczajnego, spokojnego życia. Tyle się nacierpiałam. ?: Wariat i zakonnica! WALPURG ponuro f Tak - ty wyjdziesz na pewno. Ty nie jesteś w wię zieniu, (z nagłym niepokojem) Alinko, nie zdradź mnie. Ten doktor Burdygiel to mój najstraszniejszy wróg. Wolę już tego Griina, choć też jest wstrętne bydlę. Nie zdradzisz? Boję się, że rozpętałem w tobie zmysły, i jak mnie parę dni nie zobaczysz, to może ktoś inny zacząć ci się podobać. SIOSTRA ANNA zarzuca mu ręce na szyję Kocham cię. Ciebie jednego na życie całe. Sama bym tu została, abyś mógł tylko wyjść stąd. Ja cię kocham dla ciebie. Ty musisz spełnić twoje przeznaczenie. WALPURG całując ją Biedne dziecko. Ja się o ciebie boję. We mnie jesij jakaś siła, nad którą nie panuję. Wszystko być musi - musi być koniecznie. Ja nie mam woli w zwykłym znaczeniu. Nade mną czy we mnie jest jakaś wyższa potęga, która robi ze mną, co chce. SIOSTRA ANNA To twórczość. A może to Bóg. On nam przebaczy. I moja matka przebaczy mi także, choć była święta. WALPURG Czekaj, ja ci nie powiedziałem wszystkiego. Mnie się zdaje, że ja ją zabiłem. Ale nie wiesz... SIOSTRA ANNA wyrywa mu się Nie mów, nie mów nic. Ubieraj się szybko, (wkłada mu kaftan) Oni mogą przyjść tu za chwilę. On staje tyłem do niej, ona mu zawiązuje rękawy kaftana. WALPURG Ale nic się nie zmieniło? Tak dziwnie mówisz, jakbyś przestała mnie nagle kochać. SIOSTRA ANNA kończąc zawiązywanie Ależ nic. Tylko się boję. Boję się o nasze szczęście. (odwraca go do siebie, całuje szybko) A teraz kładź się i udawaj, że śpisz. Prędko. Popycha go ku tapczanowi. WALPURG kładąc się Pamiętaj, nie zdradź mnie. Tyle jest dobrze ubranych ludzi na świecie - tyle jest kanalii. SIOSTRA ANNA Głupstwa pleciesz. Cicho! Zdaje się, że idą. 273 Akt drugi W a l p u r g kladzie się i udaje śpiącego. Siostra Anna siada na krześle i modli się. Pauza. Drzwi od- ryglowują się i wchodzi dr Burdygiel. Za nim S i o-, stra Barbara i G run. GRUN we drzwiach do kogoś, kto jest na zewnątrz Możecie zostać. Burdygiel podchodzi do Siostry Anny i mówi cicho. BURDYGIEL No i cóż? Jakże tam? Siostra Barbara całuje w czoło Siostrę Ańn'ę, która całuje ją w rękę. / SIOSTRA ANNA Nic. Wszystko dobrze. BURDYGIEL Spał cały czas? Griin przysłuchuje się uważnie. SIOSTRA ANNA , Nie. Raz się obudził. Rozmawiał zupełnie przytomnie. .Mówił mi o swoim życiu. Nie wiedziałam, że to jest ; ten sławny Walpurg. Potem zasnął spokojnie. Drugi raz już się nie obudził. GRUN A nie mówiłem! Zaczyna się rozwiązywanie kompleksu. Zasnął sam po raz drugi bez chloralu. Czy zdarzyło się to wam kiedy, kolego? BURDYGIEL Mnie w ogóle nigdy. Nigdy nie brałem chloralu. Ale ten fakt jest dziwny - tym bardziej w okresie furii. Słuchajcie, Griin: ja nie mam żadnych przesądów. Jeśli chcecie dalej próbować waszych metod - proszę. Ja się zgadzam. Nawet - powiem otwarcie - zaczynam nabierać zaufania do psychoanalizy. Oddaję wam tego pacjenta. Za dużo trochę erotyzmu jest w waszych teoriach. To jest jedyna rzecz, która mnie zniechęca. GRUN Ależ, kolego, erotyzm jest rzeczą najważniejszą. Wszystkie kompleksy pochodzą z tej sfery. Pozwolicie, że obudzę pacjenta. BURDYGIEL Walcie. . 18 - Dramaty t. II 274 Wariat i zakonnica Podchodzi do Siostry Anny i przechodzi z nią na prawo. Siostra Barbara patrzy na scenę budzenia. GRUN budząc W a l p u r g a Halo! Walpurg! Słuchajcie, to ja - Griin. Walpurg udaje, że się budzi. Przeciąga się na tapczanie i siada. Pauza. WALPURG A, to wy, doktorze. Dawno was nie widziałem. Lubię te rozmowy z wami. Czemu nie przychodzicie? Pewnie Burdygiel wam zabronił? GRUN Ale gdzie tam. Oddał mi was w zupełnie władanie. Wyleczę was na pewno. Jakże wam zrobiła rozmowa z siostrą Anną? To był mój pomysł. WALPURĆ Cudownie. To święta osoba. Nigdy się tak świetnie nie czułem, nawet za najlepszych czasów. Chciałbym pisać. GRUN Doskonale. Dziś dostaniecie ołówek i papier. Książki też. Jakie chcecie? WALPURG Wszystkie dzieła Tadeusza Micińskiego i drugi tom "Logische Untersuchungen" Husserla. Może być także Moreas. I trzeci tom mój własny. Cudownie mi jest. Może przedstawicie mnie tej wielkiej damie w habicie. Księżna Zawratyńska, o ile mi się zdaje, jeśli się nie mylę. Wstaje. SIOSTRA BARBARA Panie Walpurg, jestem siostra Barbara, przełożona zakonu dobrowolnych męczenniczek. Proszę o tym nie zapominać. GRUN Nie potrzebuję przedstawiać, skoro państwo się znają... WALPURG Griin, a może byście tak zdjęli mi ten kaftan? Jestem zupełnie już zdrętwiały, a przy tym kompletnie przytomny. O furii nie ma mowy. Daję wam słowo honoru. Wyspałem się z siłą czterdziestu susłów. 275 Akt drugi BURDYGIEL przerywa rozmową z Siostrą nie O, co to, to nie! Cóż to jest honor wariata? wie nikt. A powstrzymywana furia wybucha czasem ze zdwojoną siłą. Nie zgadzam się. W alpur g opanowuje atak nienawiści. WALPURG Ależ, panie doktorze, Griin odpowiada za mnie głową. Nieprawdaż, Grun? GRUN Tak. Słuchajcie, Burdygiel: albo, .albo - albo t° 3est mój pacjent, albo nie. Połowiczne metody do "icze§° nie doprowadzą. BURDYGIEL No, dobrze. Walcie. Ale co powie profesor? GRUN Wobec takich rezultatów profesora biorę też na siebie. Walpurg, zdejmuję wam kaftan i uważam was °" "Z1S za rekonwalescenta. Obróćcie się. W alpur g obraca się do niego tyłem. Griin rozW&W5 mu rękawy. SIOSTRA BARBARA Czy aby nie za wcześnie, panie Griin? GRUN Siostro Barbaro, nie wtrącajcie się w nie swój6 sPra~ wy. Jak bym was zanalizował, wystąpilibyście zar_H2; z klasztoru. Macie kompleks pokuty za winy przeciw mężowi. A za życia torturowaliście go jak najLorsza kacica. Ja wiem wszystko. SIOSTRA BARBARA Panie Griin, niech się pan nie zapomina. Niech pan nie powtarza mi plotek miejskich ze sfer niższycn- GRUN To nie .są plotki. To jest fakt odkryty przeze (tm)vie. Jesteście wolni, Walpurg. A za pół roku wyjdziemy stąd wszyscy razem na miasto. Tylko mniej °P°rU| słuchajcie. Nabierzcie raz do mnie zaufania. WALPURG podaje mu rękę . nie~ Dziękuję wam. (do Siostry Barbary) N3res.Z(;ie znalazł się człowiek, który uznał mnie jako v^a^ a° Jako poeta miałem uznania dosyć, (podaje ręk$ s trze Barbarze, która wita się z nim 276 AM drugi Wariat i zakonnica 277 chęcią) Griin, dajcie ołówek i kawałek papieru. Muszę zapisać pierwszą strofkę wiersza. Obudziłem się z tym w głowie. Wywlokę z tego cudowne rzeczy. Griin daje mu blok i ołówek. Walpurg zaczyna notować stojąc. GRUN do Siostry Barbary Widzicie, siostro, tak trzeba postępować z chorymi. Nasze szpitale gorsze są od średniowiecznych więzień. Tylko psychoanaliza uwolni ludzkość od potwornego koszmaru szpitala wariatów. Co mówię, więzienia staną się puste, jeśli wszyscy będą poddani obowiązkowemu oczyszczaniu z kompleksów - od samego dzieciństwa. Ręczę, że ten (wskazuje na Walpurg a) ma kompleks siostry bliźniaczki z czasów, kiedy był jeszcze embrionem. Dlatego nie może się naprawdę zakochać. Kocha podświadomie siostrę, mimo że w normalnej świadomości czuje do niej prawdziwą nienawiść. Walpurg, pierwsze skojarzenie do "siostra". WALPURG przechodząc powoli na prawo Ostra - jaskinia - dwoje sierot na bezludnej wyspie - powieść "Blue Lagoon" de Vere Stackpoola. GRUN Widzi siostra? Jaskinia to łono matki. Bezludna wyspa - to samo. Rozwiązałem kompleks. Ta powieść - •zna ją siostra? - to druga warstwa - weszła w zrobione już łożysko psychiczne. Walpurg, za dwa tygodnie jesteście zdrowi jak byk. WALPURG nie zwracając uwagi na Griin a, mówi do Burd ygiela Panie doktorze, mnie się zdaje, że nie można tak długo flirtować z zakonnicą. SIOSTRA ANNA pośpiesznie Myśmy mówili tylko o panu. WALPURG Moje zwierzenia są tylko dla pani, siostro Anno. GRUN do Siostry Barbary Widzi siostra, jak on przytomnie mówi? Obudził się w nim zdrowy instynkt .życia. Jest zazdrosny - może się zakochać, BURDYGIEL Nie - czasami muszę się śmiać z tej całej psychoanalitycznej baliwernii. Cha, cha, cha, cha! W alpur g chwyta Bur d y g iela za włosy i zadaje mu straszliwy cios ołówkiem w lewą skroń. Bur d y g iel bez jęku wali się na ziemię. WALPURG spokojnie Masz za twoje flirty z duchownymi osobami! (kopie Bur d y g iela nogą) Zdychaj sobie, oprawco! Żałuję, że nie mogłem go storturować. Oto jest zdrowy instynkt życia. Griin, proszę was o scyzoryk. Złamał mi się ołówek. Twardą czaszkę miał ten kretyn, ale jesteście już bez konkurenta. SIOSTRA ANNA która stała stężała z przerażenia Co pan uczynił? Teraz wszystko przepadło. Mdleje i pada na ziemię. GRUN podbiegając Walpurg, czyście oszaleli? Ja mam słabe serce. O Boże! Biedny Burdygiel. (maca Bur d y g iel a za puls) Trup - trafił mu w samą skroń. WALPURG Teraz jestem zdrów zupełnie. Utożsamiłem go z siostrą i zabiłem ich oboje za jednym zamachem. Jestem pewny, że ona umarła w tej chwili. Cha, cha! Kompleks rozwiązany. O ile psychoanaliza jest coś warta, powinienem być zaraz wypuszczony na wolność. T e-r a z jestem już kompletnie bezpieczny. Słuchajcie, Walpurg, czy wy sobie czasem ze mnie nie kpicie? WALPURG Nie - mówię poważnie: jestem zdrów. To uderzenie w ten czerep wyleczyło mnie, Dlatego nie odpowiadam za to zabójstwo, ale odpowiadam za każdą chwilę, która nastąpi. Siostro przełożona, obudź się •z tego osłupienia: broniłem czci duchownej osoby przed napaściami zwykłego donżuana w doktorskim chałacie. Prawda czy nie? Jestem pewien, że ten psychoznawca miał x romansów na oddziale kobiecym. Akt drugi 278 279 Wariat i zakonnica SIOSTRA BARBARA Niewczesne dowcipy. Jest pan skończony wariat. A jeśli nie, to jest pan pospolitym zbrodniarzem. Idzie do Siostry Anny i cuci ją. GRUN To niesłychane! Więc naprawdę czujecie się dobrze? WALPURG z niecierpliwością Powiedziałem już. I każdy, kto będzie mówił ze mną jak z wariatem, jest moim osobistym wrogiem. Proszę o śniadanie - jestem głodny. I proszę was: zajmijcie się siostrą Anną. Czy nie widzicie, że jest jej niedobrze. Księżna nie może jej docucić. GRUN Wierzyć mi się nie chce. Sam rozwiązał sobie kompleks jak bucik! Coś nieprawdopodobnego! Idzie ku drzwiom. SIOSTRA ANNA budząc się Ach! co teraz będzie? SIOSTRA BARBARA gniewnie To samo co było. Bóg wie, co robi. Gdzie jest twój krzyż? SIOSTRA ANNA wstając To dlatego wszystko się stało, że zostawiłam dziś krzyż w celi. Talizman matki bronił mnie od wszystkiego. GRUN woła przez drzwi Alfred! Pafnucy! Śniadanie dla numeru dwudziestego. Ukazują się posługacze. SIOSTRA BARBARA do Siostry Anny Wstydź się wierzyć w takie przesądy. Idź zaraz do spowiedzi. Wchodzą posługacze i dębieją na widok trupa Burdy-g iela. SIOSTRA ANNA Może jutro. Jestem niegodna po tym wszystkim. Muszę zrobić rachunek sumienia. SIOSTRA BARBARA popychając ją ku drzwiom Idź w tej chwili! Słyszysz? WALPURG do Siostry Anny A niech siostra się wyśpi i przyjdzie dziś wieczorem. Świetnie mi robią te zwierzenia. Nie mogę przecie mówić o sobie z takim idiotą jak Griin. SIOSTRA BARBARA odwracając się Nie - z tym skończone. Ja nie mam moich siostrzyczek na ofiary dla morderców. WALPURG Griin, scyzoryk. GRUN dając mu machinalnie Ależ, siostro Barbaro, on będzie zawiązany w kaftan. Dla wszelkiego bezpieczeństwa, bo ręczyć mogę, że drugiej zbrodni już nie będzie, (do posługaczy) Czego wybałuszacie ślepia? Dawać prędko śniadanie. (Posługacze wychodzą.) On jest prawie zupełnie zdrów. Jung opisuje podobny wypadek. Jego pacjent stał się wzorowym mężem i świetnym architektem, kiedy ukatrupił ciotkę, która przyszła go odwiedzić. Miał kompleks ciotki i rozwiązał go. A doprowadziła go do tego tylko psychoanaliza. SIOSTRA ANNA nienaturalnie Jeśli trzeba życie nawet poświęcić, jestem gotowa. Siostro Barbaro, błagam cię, nie odmawiaj mi pokuty za wielkie grzechy moje. SIOSTRA BARBARA ' Dobrze - zgadzam się. Może Bóg tego chce. Może jest w tym wszystkim jakiś sens wyższy, niepojęty dla nas - ubogich duchem. Idź spać, siostro Anno, i nie idź dziś do spowiedzi. A wieczorem przyjdziesz o dziesiątej na dyżur. Wychodzą obie, mijając się z posługaczami niosącymi śniadanie. Walpurg zaostrzył ołówek i pisze. GRUN Jedzcie, Walpurg. Należy się wam porządne żarcie po tym wszystkim. Jako psychoanalityk rozumiem i przebaczam wszystko. Nie ma zbrodni bez kompleksu, a kompleks - to choroba. WALPURG Zaraz - nie przeszkadzać. Ostatni wiersz... Musi być drugi przypadek liczby pojedynczej od... Pisze. GRUN do posługaczy Czego stoicie, niedołęgi? Wynieść trupa pana doktora do pawilonu numer siódmy. Posługacze biorą trupa Bur d y g iela i wychodzą. 280 281 Wariat i zakonnica AM drugi WALPURG Skończyłem. Teraz ostatni ślad obłędu starłem z mego mózgu. Zegar przestał iść. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Zabiera się do śniadania. Coraz silniejsza burza. Ciemności dość silne o burym odcieniu, przerywane zielonymi błyskawicami. Deszcz siecze w okno. GRUN Wspaniała nauka dla starej psychiatrycznej szkoły. Monografię o was napiszę. Będę sławny na cały świat. WALPURG siedzi i je z apetytem Najlepszą naukę dostała psychiatria w osobie pana Burdygiela. Nigdy nie lubiłem tego durnia i jego manier w stosunku do kobiet. Znam go dawno. On wietrzył we mnie ofiarę już od lat pięciu. Ale jak mi się połączył z siostrą, to już było nie do wytrzymania. Cha, cha, cha! GRUN rzuca się do niego i ściska go Walpurg! Jesteście najgenialniejszy facet na świecie! Kocham was. Razem stworzymy coś wspaniałego! WALPURG wstaje nagle i odtrąca G run a, który się zatacza A teraz dosyć tych poufałości! Nie zawracać mi głowy! Idiota! Spoufalił się ze mną jak z pierwszym lepszym psychiatrycznym okazem. ' Dystans trzymać! Rozumiesz?! GRUN odskakując Oddaj scyzoryk! Oddaj scyzoryk! WALPURG rzuca mu scyzoryk na ziemią, G r ii n go podnosi Masz, tchórzu! Jedno zabójstwo dziennie wystarcza mi zupełnie. Nie mam zwyczaju rozdeptywania karaluchów. Won! GRUN cofając się ku drzwiom, otwiera scyzoryk Pafnucy! Alfred!!! (Wpadają posługacze.) Numer dwudziesty w kaftan! Prędzej!! Poslugacze z szaloną szybkością rzucają się na W al- pur g a, wkładają mu kaftan i zawiązują rękawy. W al- pur g nie opiera się wcale. WALPURG Cha, cha, cha, cha, cha!! Zabawa w mimikry. Wariaci są najsprytniejsi z ludzi. Nawet zwierzęta są głupsze od nich w swoich najcudowniejszych instynktach. GRUN zamykając scyzoryk Śmiejcie się, Walpurg.' Śmiejcie się. Wszystko jedno. Wyzdrowiejecie. Nie chodzi mi o was ani o wasze głupie wiersze. Ważne jest tylko to, że tzw. "de-mentia praecox" jest uleczalna przez rozwiązanie kompleksów. Chodźmy stąd. Idzie ku drzwiom, za nim poslugacze. 283 Akt trzeci AKT TRZECI ODSŁONA PIEiRWSZA Ta sama dekoracja. Noc. Pali się lampa u sufitu. S i o s t r i Anna rozwiązuje kaftan W alpur g owi. SIOSTRA ANNA Bardzo zmęczyłeś się, mój biedaczku najdroższy? WALPURG Nic a nic. Spałem cały dzień jak zabity. Odespałer piętnaście lat bezsenności. Czuję się świetnie. (Sio stra Anna zdejmuje mu kaftan. On się obraca twarzą do niej) A nawet wiesz, po tym wszystkim ta cela wydaje mi się jedynym godnym mnie miejscer zamieszkania. Nawet nie mam ochoty wyjść stąd. Prze czytaj wierszyk. Mam tremę - sam nie mogę. SIOSTRA ANNA czyta Ach - to cudne: Ja czytam Biblię pod drzewem, a czas ucieka, I czają się narkotyki wśród słońcem, rosą i kwiatami [okrytych krzewów, Pośród rannego wietrzyka powiewów, Mleka mi dajcie - mleka prosto od krowy, I jaj - prosto od kury; Chcę być zdrowy, chłop morowy, Chcę głowę trzymać do góry. Wtem małe pytanie: "po co? czy warto?" - I gębą otwartą Wchłonąłem wszystkie naraz jady, I jak chusta, jak papier, jak prześcieradło blady, Rzuciłem się w wir nieznanej bitwy z nieznanym {wrogiem - Może szatanem jest, a może Bogiem, To nie jest żadna bitwa. To tylko: "Skróć cugle! Broń do ataku! Marsz!!" To tylko w cudze czaszki wbity mych mózgów farsz. Wspaniałe! Ale jak będziesz ze mną, wszystko będzie inaczej. Prawda? Żadnych jadów. Ja ci zastąpię wszystko. WALPURG Może tak będzie. Przede wszystkim jednak, mimo wszystko, trzeba się stąd jak najprędzej wydostać. Tylko zbytecznie nie zachwycaj się mymi utworami. To jest początek zupełnie nowych rzeczy, ale samo przez się to jest nic. SIOSTRA ANNA siadając przy nim Wiesz - mam wyrzuty sumienia, że jestem tak szczęśliwa. Ach - gdybym mogła choć trochę cierpieć. Mnie też nic nie obchodzi już życie poza tą celą. Gdyby nas tu zostawili razem na wieczność całą, nie pragnęłabym już niczego. Tak strasznie mi z tobą dobrze. Wszystko nabrało znaczenia. A pomyśl, ile czasu żyłam w zupełnym bezsensie. Muszę ci się przyznać, że to, żeś zabił Burdygiela, podnieciło mi zmysły wprost do szału. Tak strasznie mi się podobasz! To potworne. WALPURG obejmując ją z nagłą żądzą 4 Moja przewrotna dziewczyna! (innym tonem) Gdybym mógł jeszcze pisać, kiedy zostaję sam! Muszę się zu- '.-? pełnie opanować, żeby ten bałwan nie kazał mi wkładać kaftana. Wczoraj nie mogłem się przezwyciężyć: musiałem zabić tę bestię. SIOSTRA ANNA Nie mów już o tym, Mięciu. Odpocznij. Oprzyj się o mnie i zapomnijmy o wszystkim. Chciałabym ci wynagrodzić te dwa lata męki. Tak nic nie wiadomo, co nas czeka. WALPURG Wszystko będzie jeszcze dobrze. Wyjedziemy gdzieś daleko, aż do tropików. Tam byłem z nią. Na Ceylo-nie. Ale teraz cień jej nie będzie nam przeszkadzał. Tamto było obłędem, takim samym jak twoja miłość do tego twojego idioty. Jesteśmy dla siebie przeznaczeni. Jesteśmy tą idealną parą ludzi, którzy musieli się spotkać we wszechświecie. Ach - czemu to nie - stało się wcześniej! 284 285 .M trzeci Wariat i zakonnica SIOSTRA ANNA A może tak jest lepiej? Inaczej nie potrafilibyśmy cenić siebie wzajemnie. WALPURG Daj usta. Kocham cię. Ty jedna łączysz się we mnie z tym wszystkim, co mam napisać. Dla ciebie mogę stworzyć rzeczy, które by bez twojej miłości na zawsze zostały nie wypowiedziane. SIOSTRA ANNA Mój jedyny... Całują się długo, coraz namiętniej. Nagły trzask odryglo-wywanych drzwi i wpadają: G run, dwóch posługaczy i Siostra Barbara. Tamci zrywają się. WALPURG Za późno! Staje z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Siostra Anna siedzi stężała z przerażenia i wstydu. GRUN Cha, cha! Raczej za wcześnie. To tak, siostrzyczko! To na tym polega zbawienne działanie na mego pacjenta. (Stoją wszyscy tak, że G run bliżej ich dwojga, dalej na prawo Siostra Barbara, a jeszcze dalej posługacze. Tworzą rząd równoległy do rampy.) Miał jednak rację nieboszczyk Burdygiel. (Siostra Anna rzuca się ku niemu, lecz mdleje i pada.) Ale psychoanaliza i z tym potrafi się załatwić. SIOSTRA BARBARA To straszne! Zbrodniarz i rozpustnica w habicie! Ja tego nie przeżyję! Zakrywa oczy rękami. GRUN do posługaczy Brać go w kaftan! Ja mu pokażę! On ukrył przede mną nieznany kompleks. A udawał, że ma kompleks siostry. Ale w kłamstwie musi też być ukryta prawda. To jest zasadnicze twierdzenie Freuda. Posługacze rzucają się na Walpurga. WALPURG strasznym głosem Stać wszyscy na miejscu!! Ani kroku!!! (Wszyscy zatrzymują się w pewnych pozycjach, zaskoczeni tym krzykiem, i "tak trwają". Walpurg z szaloną szybkością wydobywa krzyż ze szpary w tapczanie i krzy- czy) Teraz ja wain coś pokażę, psychiczni mordercy!! :, (Tamci, jak zahipnotyzowani, zastygli w czających się ruchach.) Hołota!!! (Skacze na stół, wybija krzyżem dwie szybki w oknie i zawiązuje za pręcik między " nimi jeden rękaw kaftana. Drugi zawiązuje sobie na ! szyi i staje na stole, zwrócony do widowni z rozkrzy-żowanymi rękami, pochylony naprzód, w pozie takiej, jak by miał się rzucić w dół.) A teraz patrzcie, co będzie, i niech ta zbrodnia spada na was! Robi ruch rzucania się. ODSŁONA DRUGA (bez antraktu) Przez ten czas, kiedy kurtyna jest zapuszczona (powinno to trwać jak najkrócej), aktor odwiązuje się i szybko wychodzi do garderoby, a funkcjonariusze teatralni zawiązują na rękawie kaftana manekina zupełnie podobnego do Walpurga (maskę musi wykonać dobry rzeźbiarz), ale w stanie powieszenia - i następnie uciekają czym prędzej. Kiedy kurtyna się podnosi, wszyscy na scenie powinni stać w tych samych pozycjach co w odsłonie 1. Trwa to przez chwilę (l-2 sekund). GRUN rzucając się ku trupowi W alpur g a Odciąć go!!! Posługacze rzucają się i zdejmują trupa W alpur g a z rękawa od kaftana. G r ii n go bada. -Siostra Anna zrywa się. SIOSTRA ANNA Co się stało? SIOSTRA BARBARA Powiesił się twój kochanek, ty bezwstydnico! To się stało! Niech ci Bóg odpuści... Ja nie mogę. Zamknę cię na całe życie. Zgnijesz w lochu... Ty... Dławi się z wściekłości i oburzenia. SIOSTRA ANNA patrzy na trupa Ach! Ach! Ach!! (z nagłą furią) To wyście go zabili - zbrodniarze!!! Rzuca się do trupa. 286 Wariat i zakonnica GRUN wstając Trup. Kręgosłup złamany. Epistropheus wlazł mu w rdzeń przedłużony. Okaz przepadł. To jest pytanie: czy umarł jako chory, czy też to było właśnie ostatnim czynem chorego, przez który mógł się wyleczyć? A może powiesił się już jako zdrowy? To byłoby okropne! SIOSTRA ANNA przy trupie Niech go pan ratuje zamiast gadać głupstwa! On jest jeszcze ciepły. GRUN Powiedziałem, że nie żyje. Nie zna siostra zupełnie anatomii. Centr oddychania zniszczony. Tu nawet psychoanaliza nic nie pomoże. Ale co on ma w ręku? Czym on szybę wybił? Kompletnie zapomniałem o tym problemacie. Podchodzi do trupa. SIOSTRA ANNA wyrywa krzyż z zaciśniętej ręki trupa To moje! Ja nie dam! Dałam mu to tylko jako talizman! GRON Dawaj to siostra w tej chwili, (wyrywa jej krzyż z ręki) Krzyż. Ten, który miała zawsze na piersiach. Zwraca się do Siostry Barbary. SIOSTRA BARBARA Powtórne świętokradztwo. Quelque chose d'enorme! To krzyż jej matki, który pozwoliłam jej nosić w drodze łaski, za nienaganne sprawowanie się. •Siostra Anna wstaje i zataczając się jak pijana podchodzi do Siostry Barbary. SIOSTRA ANNA Łaski! Przebaczenia! Ja umrę z rozpaczy. Teraz nie mam już nic: nawet możności pokuty. Pada przed Siostrą Barbarą na kolana. SIOSTRA BARBARA Na ulicy twoje miejsce! Ścierka! Och, guelle salope! Precz ode mnie! Siostra Anna klęcząc pochyla się twarzą ku ziemi i zastyga w tej pozie. Ręce ma kurczowo wpite w pomięte ubranie głowy. Siostra Barbara klęka i modli się. 287 Akt trzeci GRUN No - Alfred! Pafnucy! Bierzcie trupa numer dwudziesty do prosektorium. Ten idiota profesor Walldorff będzie chciał z pewnością krajać mózg, szukając zmian anatomicznych. Cha, cha! Niech szuka! (Posługacze biorą tymczasem trupa W alpur g a i zaczynają nieść ku drzwiom. Do Siostry Anny) No - siostro Anno, wyjdźcie raz z tęgo odrętwienia i chodźmy stąd nareszcie. W tej chwili drzwi się otwierają i wchodzi WaIpurg. Jest ogolony zupełnie, wąsy y compris. Włosy przystrzyżone. Ubrany jest w doskonale skrojony żakiet. Ma żółty kwiat w butonierce. Za nim wchodzi Bur d y g iel ubrany w czarny anglez. Na ręku niesie suknię kobiecą w tonach czarnych, niebieskich i fioletowych i również damski kapelusz. Za nim ukazuje się profesor Walldorff. WALPURG Alinko! Wstań! To ja, Miecio. Wszyscy dębieją. Siostra Barbara zrywa się z klęczek. Griin z otwartymi ustami wpatruje się w W alpur g a, nie mogąc złapać tchu. Posługacze wypuszczają z rąk trupa W alpur g a, który wśród ciszy z hukiem wali się na ziemię. Siostra Anna zrywa się i patrzy oniemiała na W alpur g a. SIOSTRA ANNA rzucając sią ku W alpur g owi Mięciu! To ty naprawdę? A to? (wskazuje na trupa) Ach - wszystko jedno, ja chyba oszaleję ze szczęścia! Jaki ty śliczny jesteś! Mój jedyny! Pada w jego objęcia. Calują się. BURDYGIEL Idziemy na miasto. O - tu jest suknia dla pani, panno Alino, i kapelusz. Wybraliśmy to naprędce z Mieczysławem. Tak na oko. Musi pani się przebrać. Może tymczasem wystarczy. WALPURG Chodźmy. Teraz naprawdę jestem zdrów zupełnie: zdrów i szczęśliwy. Napiszę cudowne rzeczy. Wyprowadza Alinę. Za nim wychodzi Burdygiel. BURDYGIEL Bywajcie zdrowi, Griin. A zanalizujcie się po tym wszystkim gruntownie. Wariat i zakonnica 288 trzeci 289 Wychodzi. W drzwi wsuwa głowę profesor W alldorff. WALLDORFF No i cóż, moi państwo? Hi, hi, hi!! GRtJN zbielałymi ustami Pro-fe-so-rze... Ja... Ja nie wiem... (krzyczy nagle strasznym głosem) Ja nie wiem, co to jest, u diabła!!! Podchodzi powoli do drzwi trzymając głową w rękach. Siostra Barbara patrzy obłędnie i groźnie. Posługacze patrzą to na trupa, to na Walldorffa. WALLDORFF A nic. Skończyłem z psychiatrią. Wracam do chirurgii. Operacje mózgowe uczyniły mnie kiedyś sławnym. A Burdygiela biorę na asysten... GRUN rzucając się na niego Aaaaa!!! To jest szantaż!!! WALLDORFF O nie! (odtrąca go) Hop! siup! Zamyka drzwi i zaryglowuje je od zewnątrz. G r u n staje bezradnie i patrzy dziko na pozostałych. Stójcie! Ja wam to wytłumaczę. Może przy tym sam sobie to wyjaśnię. PAFNUCY A tłumacz to sobie, kiedyś taki mądry. A naści! Uderza go. Za nim rzuca się Alfred, i obaj okładają G r iina. Siostra Barbara rzuca się na ratunek i miesza się między bijących się. Powstaje tak zwana "obszczaja rukopasznaja schwatka d la manierę russe", przypominająca tzw. "samossoude". Wszyscy czworo tarzają się po ziemi, łupiąc się wzajemnie, co się zmieści. W tę kupę walczących wmieszany jest trup Walpurga, który przewala się między nimi bezwładnie. Oślepiające błękitne światło, puszczone z góry z reflektora, oświetla tę scenę. Lampa górna gaśnie i w ostrym eliptycznym kręgu świetlnym widać tylko kotłującą się miazgę ciał. Podczas tego kurtyna wolno zapada, 7 stycznia 1923 Teraz - o - w tej chwili - zrobił mi się nowy kompleks. Ale jaki? (krzyczy) Ja nie wiem, co to jest to wszystko! PosJugacze odskakują nagle od trupa W alpur g a iż ry- kiem dzikiego strachu rzucają się ku drzwiom i gorączkowo próbują je otworzyć. SIOSTRA BARBARA z dziką rozpaczą Oto jest cała wasza psychiatria!! (z płaczem) Ja na stare lata nie wiem już, kto jest wariatem - ja czy pan, czy oni. O, Boże, Boże! Zmiłuj się nade mną. Ja chyba już oszalałam. Poda na kolana, wyciągając ręce ku niemu. ALFRED To myśmy teraz wariaty. Zanikli nas na amen. A ten leży znowu, a tam wyszedł ten sam dwudziesty bez brody. PAFNUCY wskazując na G r iina To ten - ten je najgorszy wariat. Bić go! Fred! A ino! Póki siły starczy! Piekielny wprost pomysł dekoracyjny zrobił do sztuki tej artysta Malarz Iwo Gali. W razie ewentualnego wystawiania należy się w tej sprawie zwrócić do niego. Warunek formalny autora: bez tego niq z tego. (Przyp. aut.) \9 - Dramaty t. II SZALONA LOKOMOTYWA Sztuka bez tezy w dwóch aktach z epilogiem 1923 Motto: "No morę rum" Billy Buns w "Treasure Island" RLS Wyjęte z przykazań maszynisty: "VI. Kobiety winny trzymać się z dala od maszyn; w żadnym razie nie brać ich z sobq na lokomotywę." Z "Podręcznika dla wściekłych maszynistów" Poświęcone pannie Irenie Jankowskiej Osoby 293 OSOBY Zygfryd Tengier - maszynista, lat 35. Twarz pociągła, bardzo wyrazista. Łatwo dostrzec siłę woli w zarysie szczęk i łuków brwi. Bródka ciemna, przycięta w szpic, małe wąsiki. Ubrany w ciemną kurtkę i długie spodnie czarne z czerwoną wypustką, wpuszczone w żółte skórzane getry. Czapka z daszkiem. Mikołaj Wojtaszek - palacz, lat 28. Ogolony całkowicie. Twarz o grubych, mocnych rysach, lecz - można by powiedzieć - z odcieniem ohydnego rozmarzenia. Włosy czarne. Kurtka szara. Spodnie zielone, wpuszczone w wysokie żółte buty. Zofia Tengier - żona maszynisty, lat 28. Brunetka, bardzo ładna i demoniczna. Wykwintnie ubrana. Julia T o m a s i k - narzeczona palacza, lat 18. Blondynka, bardzo ładna, ale pięknością zwierzęcą. Turbulencjusz Dmidrygier - starszy pan, w stroju podróżnym. Minna, hrabianka de Barnhelm - panna histeryczna i banalna, lecz nie bez pewnego wdzięku, cechującego stare podupadłe rody. W stroju podróżnym. Trzech Podróżnych III klasy, wyglądających na szumowiny. Jeden z nich jest złodziejem, w kajdankach. Podaje się za maszynistę. Dwóch Żandarmów należących do eskorty szumowin w kajdankach. Ubiory fantastyczne. Dama do towarzystwa Minny, panna Mira K a p u ś c i ń s k a - lat 45. Tłusta, w okularach. Kierownik pociągu - w mundurze austriackim, wypustki pomarańczowe. W czaku. Doktor Marceli Waśnicki - młody brunet, broda szpiczasta. W białym fartuchu. Zna swój fach. Brat Miry, Walery Kapuściński - blondyn, lat 30. Urzędnik bankowy i utajony formista w malarstwie. Dróżnik kolejowy, Jan Gęgoń - broda ruda. Latarnia czerwono^zielona. Jego żona, piękna Janina Gęgoń - blondynka. Wróżbitka wiejska. Tłum podróżnych. Wszyscy mówią głośno i bardzo wyraźnie. AKT PIERWSZY Scena przedstawia tylną część lokomotywy i przednią część tendra. Ich złącze wypada trochę na prawo od środka sceny. Lokomotywa może być olbrzymia, nie znanego jeszcze typu. Kierunek ruchu w prawo. Prócz kierunku w prawą lub lewą stronę sceny odróżniać się będzie prawą i lewą stronę maszyny zgodnie z kierunkiem ruchu. Regulator oczywiście z prawej strony. Wnętrze maszyny jest jasno oświetlone dwiema latarniami. Dostrzec można pręty, rury i rączki aparatury napędowej, połyskujące w świetle latarni. Palenisko otwarte, bije z niego światło i bucha ogień o krwawych płomieniach. Lokomotywa winna być tak skonstruowana, by wolna przestrzeń między węglem na tendrze i kotłem była dość duża (wielkości średniego pokoju) i by dach lokomotywy nie zasłaniał miejsca akcji patrzącym z galerii. Od czasu do czasu z kurków na przo-dzie bucha para i zasłania wszystko. Rampa kolejowa winna mieć przeszło pół metra toysofcości, winna też być oto-czona barierą, odgradzającą maszynę od reszty sceny. Osoby stojące na ziemi koło lokomotywy powinny być widoczne do połowy ciała. Dekoracje w głębi sceny należy wykonać za pomocą aparatu kinematograficznego, rzucającego obrazy na ekran; umieści się ten aparat z tyłu za lokomotywą. Na początku tło w głębi jest nieruchome i przedstawia dworzec. Z chwilą gdy pociąg rusza, obraz zaczyna przesuwać się w lewo (widok z pociągu w bie-9U). Te same obrazy mogą się w pewnych granicach powta-rzać. Zatem: na początku obraz przedstawia dworzec, widziany od strony peronu. Zorza wieczorna dogasa na horyzoncie, na lewo toidać parowozownię z sygnałami świetl- 296 . Szalona lokomotywa nymi i sylwetki lokomotyw. Semafory z czerwonymi i zielonymi światłami i podniesionym ramieniem. Akt I zaczyna się poza budynkami stacyjnymi na nie za~ jętym peronie. Dalej, za semaforem, widać oświetlone miasto, którego blask zmaga się ze światłem zmierzchu. Na tym tle rysują się sylwetki domów z kilkoma światełkami, wież, drapaczy nieba, chmur itd. Palenisko kotła otwarte. Płomień bucha. Palacz W o jtaszek napełnia palenisko, rzucając wielkie bryły węgla i gwiżdżąc "Tango idealne". Spokój ten nie trwa długo, bo z lewej strony zbliża się Julia. Ubrana jest elegancko, lecz bez żadnego smaku. W ręku niesie koszyczek. Podczas całego postoju pociągu słychać zwykłe dworcowe hałasy: gwizdanie lokomotyw, stuk zderzających się wagonów, dzwonki i brzęczenie ludzkiego tłumu. JULIA Mikołaju, przyniosłam ci coś do jedzenia. Zdaje mi się, że pękniesz tej nocy. Są twoje ulubione ciasteczka ze śliwkami i butelka chartreuse. MIKOŁAJ rzuca szuflę, zamyka palenisko, maszyna zaczyna sapać Dziękuję ci, Juleczko. Schodzi, bierze koszyk, wspina się, zostawia koszyk na tendrze i schodzi powtórnie. Robi to wszystko z malpią zręcznością. JULIA w tym czasie A gdzie jest pan Tengier? MIKOŁAJ Poszedł z żoną do bufetu na kufel piwa. Ale ty nie przyszłaś tu przecież dla niego. JULIA A może właśnie dla niego? Co ty 'tam wiesz, głuptasie, taki zababrany węglem! MIKOŁAJ już zszedł Tylko nie pozwalaj solbie za wiele, bo jak się wścieknę... Z lewej strony wolno zbliża się Tengier z żoną, ubraną skromnie, lecz bardzo gustownie. Żona niesie koszy' 297 pierwszy JULIA Rób, co chcesz. To nie ja cię zatrzymuję. To właśnie ty grozisz mi śmiercią codziennie. MIKOŁAJ Och... gdybym mógł powiedzieć ci wszystko, wszystko byłoby inaczej! JULIA Więc powiedz! Ja się nie boję. MIKOŁAJ gniewnie, półgłosem Cicho. Tengierowie idą. TENGIER ' ' Ile atmosfer, Mikołaju? MIKOŁAJ Sześć i pół, panie Tengier. TENGIER Podsypcie. (Mikołaj wspina się na lokomotywę; 1" podsypuje; bucha płomień.) Mam wrażenie, że będę dziś potrzebował pary jak dla sześciu compounds. To bydlę ma szaloną szybkość, kiedy nabierze rozpędu, ale nie ma siły pociągowej. W dodatku doczepiono sleeping-car. (innym tonem) Ależ ładna dzisiaj panna Julia - jak mała diafoliczka! Ni to diabliczka, ni to blondynka, prawdziwa diablondynka. Och... wszystko byłoby inaczej, gdyby nie moja maszyna! To ona trzyma mnie w ryzach. Inaczej wybuchłbym jak granat. (Zofia pociąga go za rękaw.) Daj spokój... JULIA Pan Tengier to zawsze mówi takie... ZOFIA Tak, zawsze tak blaguje. Ale w gruncie rzeczy jest łagodny jak muflon. Nie cierpię podobnej miękkości u mężczyzn. JULIA Pani chyba żartuje. ZOFIA Nie, nigdy w życiu. Zdradziłam go wczoraj z podkon-duktorem Nord-Expressu. A on nawet nie drgnął. JULIA Kto? Pani mąż? Czy podkonduktor? Mikołaj z trzaskiem zamyka palenisko i wychyla się 2 maszyny. 298 Szalona lokomoti pierwszy 299 TENGIER Głupie żarty! Nie słuchajcie ich, Mikołaju. MIKOŁAJ zły Psuje pani moją narzeczoną, pani Zofio. Prosiłem panią o nieopowiadanie jej podobnych historii. JULIA Jakiś ty głupi, Mikołaju. Jestem już taka zepsuta! Niczego mi nie brakuje pod tym względem. MIKOŁAJ zamierzając zejść z maszyny Milcz, turkawko przeklęta, ja cię... Jego słowa przerywa trąbka Kierownika pociągu, który pojawia się z lewej strony. TENGIER W drogę! (Całuje żonę, skacze na lokomotywę, wydając dziki okrzyk zmieszany z kocim miauczeniem. Kobiety uciekają w lewo, Mikołaj wychyla się na zewnątrz.) Iniektor w ruch! Prędko! Siedem stopni na poziomicy wodnej, to... Hałas gwizdka, który uruchamia, przerywa jćgo słowa. Następnie otwiera regulator. Para uchodzi z kurków cylindra i zakrywa wszystko. Gdy się rozwiewa, dekoracje suną na lewo. Słychać turkot pociągu i coraz szybsze sapanie lokomotywy. Nikną ostatnie światła dworca. Potem przepływają przedmieścia, okolice podmiejskie, oświetlone blaskiem księżyca. Pauza. MIKOŁAJ patrząc na manometr Siedem atmosfer. Zdaje mi się, że wentyl jest przeciążony. TENGIER przy regulatorze A teraz odrzućmy maski! Znów jesteśmy na naszej bezludnej wyspie: Robinson i Piętaszek. Bawimy się w Robinsona, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi. W tym momencie widać blask świateł miasta, następnie przepływają pola, lasy, doliny i wsie. MIKOŁAJ Panie Tengier, tak dalej być nie może! Musimy się szczerze rozmówić - raz na zawsze. Pomijając inne, ważniejsze kwestie: może kocha pan moją narzeczoną? TENGIER naciskając mocniej regulator Drogi Mikołaju, przede wszystkim dorzućcie wegla> a potem porozmawiamy. MIKOŁAJ Panie Tengier - rury!!... TENGIER A co mnie rury obchodzą? CM i k o ł a j podsypuje; płomień buchaj Otóż, widzicie: jeśli chcę, mogę być prostym maszynistą, a wy, jak przypuszczam, również możecie być zwykłym palaczem. I może przychodzi wam to łatwiej niż mnie. Ruchy Tengiera przy przesuwaniu regulatora są przesadne i zwracają uwagę. Lokomotywa podczas tej czynności dyszy coraz szybciej. MIKOŁAJ Tego jeszcze należy dowieść. Zamyka palenisko. TENGIER To interesujące, co mówicie, ale na razie nie o to chodzi. Odkąd jesteśmy na tej maszynie, wszystko idzie dobrze. Pomijając problem dworca, który łatwo pokonać - znajdujemy się tutaj, na tej żelaznej bestii, całkowicie izolowani od reszty świata. Pędzimy w przestrzeń i uświadamiany to sobie. Dla maszynisty, jak powiedział Lenart, względność ruchu nie istnieje. Wie on, że to nie krajobraz się porusza, ponieważ to nie krajobraz rozpala on i oliwi, lecz swoją maszynę. To samo odnosi się do wszystkich istot żywych, które się poruszają. Nawet istnienie pchły sprzeciwia się wszystkim prawom fizyki. Właśnie dlatego fizykalny punkt widzenia w sprawie względności nie może być nigdy adekwatny do rzeczywistości! MIKOŁAJ Panie Tengier, albo pan odbiega od kwestii, albo.pan żartuje. TENGIER '- Chwileczkę - pozwólcie mi pomyśleć. Gdybyśmy zatem mogli we dwóch - jednakże czułbym się lepiej zupełnie sam - gdybyśmy mogli zmontować małą planetę albo meteor, byłoby to wygodniejsze niż skręcić kark na tych szynach. Dokąd nas ostatecznie one do- "ł prowadzą, wiemy aż za dobrze. Lepszy byłby statek, ale nie znoszę wody i problemów z nią związanych... 300 Szalona lokomotywa Korsarstwo w naszej epoce przestało być MIKOŁAJ zaintrygowany TENGIER Ach nie fo zdanie samo mi się wyrwało. Zresztą na statku me można być we dwóch - a łódka to za ni ło _ nie ma wyjścia. MIKOŁAJ spoglądając na manometr TENCTER ' PÓi' P3nie Tengler ~ CZy to m'e za wiele? Można_ osiągnąć dziesięć. Potrzebuję dziś pary bez- x SIT16'- 1 S3m nie Wiem> w jakim celu' Od "M s?mv oh°oeh 7ilU]e ml fię niejaSn0 przed o"a"i. 'Mu-simy, choćby tylko na chwilę, zerwać zwykłe, codzienne związka. ytedy wszystko wyjaśni się samo. ZroS-my nagłe uderzenie w punkcie najmniej oczekiwa-nym. MIKOŁAJ To dziwne - ja także od rana myślę o rzeczach nadzwyczajnych! dziwacznych, ale o czym właściwie - "ftó kiedYozpalałem to feyd1?' w*(tm) fc°- w^ °OS meokreślonego pojawiło się w moim e. Wewnętrzna ciemność przesłania mi sens naszej egzystencji na dłuższą metę. Nie kontemplacja, lecz akcja może to wyjaśnić. Jakiż mały jest jednak nasz wybór nadzwyczajnych czynów - pomijając psychiczne pemrsje, jak pan nazywa te rzeczy, panie J. GH^IGI*. TENGIER Tak samo jest ze mną. Zgadzam się: kochani Julię wS am, rwnież m°ią zonę' raczeJ uważ*m te ^ wspólniczkę w różnych moich sprawkach, o czym w tej chwili wolałbym nie mówić. Julia jest dla mnie syntezą wdzięku kobiecej zagadki, mimo - czy właśnie z powodu- swojej głupoty. Ale czy to wszystko jest naprawdę najistotniejsze? To dobre tutaj i z tego samego powodu będzie może mniejszym dobrem tam, na względnie nieruchomej ziemi. Lecz tu, na tej kupie metalu prującego w rozpędzonym biegu [?], przed- 301 pierwszy stawia się to inaczej. Przenieść ten punkt widzenia w tamtą sferę zgnuśniałą w nieruchomości i jednocześnie obserwować to wszystko z tej lokomotywy pędzącej w przestrzeni! Oto problem! MIKOŁAJ Słowo daję, myślałem to samo, ale nie tak jasno. Ja także czytałem broszurę o teorii Einsteina. Przekształcanie współrzędnych i względność wszystkiego - wiem. TENGIER Otóż powstaje pytanie: czy należy patrzeć z maszyny na ziemię, czy z ziemi na lokomotywę? Bo na ziemi wszystko, co mówię w tej chwili, musi się wydać absurdem, to Czysta Forma, jak powiadają oni, FORMIŚCI - niedawno czytałem na ten temat felieton ich najlepszego eseisty. Ale to nie ma znaczenia. Powiem otwarcie: gdyby można było przenieść życie na tę tu lokomotywę, co?... Można by mi zarzucić, że to wszystko da się zastąpić wagonem sypialnym czy restauracyjnym. Istnieje jednak przepaść między tymi dwoma rzeczami. MIKOŁAJ śmiejąc się Nie, nawet ja rozumiem tę różnicę. Ale ostatecznie życie to te kobiety, które posiadamy, i tamte -t- inne. Podróżować na lokomotywie i założyć na niej prostokąt żonatych - zaręczonych? A propos, panie Tengier, wie pan, że jak wdrapię się z panem na tę wyspo--maszynę, nie czuję urazy do pana, nawet z powodu Julii. Wtedy jestem palaczem, mam swoje własne miejsce na świecie. Nie zniósłbym już innego szefa. Tutaj wszystko toczy się w ten sam sposób, ale zatarte całkiem w płaskorzeźbie, jak na powierzchni obrazu - wszystko zostaje na miejscu jak zamrożone, mimo że w rzeczywistości wszystko się porusza. To zabawne! Śmieje się. TENGIER Nie kpijcie z tego, Mikołaju. To nie jest takie głupie, jak się wam wydaje. Jest tylko niewykonalne. Lecz samo w sobie? Hm... (naciska silniej regulator; maszyna sapie coraz szybciej) To jest możliwe do wykonania jeden jedyny raz, powiedziałbym, lecz niemożli- 302 Szalona lokomotywa we do powtórzenia ani do wykonania w sensie odwrotnym. Tak, tak: zdaje mi się, że go mam, ten mój projekt. MIKOŁAJ Ale w gruncie rzeczy to śmierć. TENGIER gorączkowo Skąd wiesz? MIKOŁAJ Proszę, niech mnie pan nie tyka. Dziewięćdziesiąt dwa na godzinę, panie Tengier. Jeszcze pół kilometra i będziemy mieli tendencję zniżkową. Pora zamknąć regulator. TENGIER Nie uczcie mnie, proszę, jak prowadzić maszynę. Jesteście od paleniska. Jeszcze węgla! Prędzej, panie Woj-taszek! (M i k o ł a j spełnia rozkaz; ogień bucha.) Skąd wiecie, że mój projekt grozi śmiercią? Osobiście nic określonego nie widzę. MIKOŁAJ To jest tam! Wskazuje w kierunku biegu pociągu. TENGIER Może być, że to jest tam. Lubię was z powodu waszego sejsmografu, który nosicie w sobie i o którego istnieniu nie wiecie, a który jednak notuje w waszym wnętrzu krzywą drgań niezrozumiałych dla was samych, (z podziwem) Takie proste zwierzę, a przeczuwa wszystko bardzo subtelnie! (pauza) Dorzućcie węgla. Mikołaj spełnia rozkaz.. Płomień bucha. MIKOŁAJ w chwili ładowania Na razie obaj jesteśmy dobrani. Niech pan pomyśli: całe nieskończone Istnienie i my dwaj, samotni, opuszczeni przez całą ludzkość, na tej rozpędzonej bestii, w tej samej epoce. Gdyby ktoś tysiąc lat myślał, nie mógłby wymyślić nic podobnego. TENGIER Co rozumiecie przez "opuszczeni przez całą ludzkość"? To prawda, muszę przyznać. Ale sprecyzujcie to bliżej. 303 pierwszy MIKOŁAJ rzucając szuflą Powtarzam panu: niech pan zamknie ten przeklęty regulator i puści w ruch hamulce, to jest, pozwoli działać panu Westinghouse, bo możemy się wykoleić na tym zakręcie. Tengier zamyka regulator i uruchamia hamulce. Sapanie maszyny ustaje. Słychać stukanie wentyli pompy hamulcowej i zgrzyt kół. TENGIER No, mówcie teraz dalej. MIKOŁAJ Pan myśli tylko o kobietach. Chciałby je pan mieć nawet na maszynie. TENGIER Już drugi raz mi pan to tłumaczy, panie Wojtaszek. Wierzcie mi, kobieta jest dla mnie tylko symbolem: widomym znakiem chwili, która przemija. Zresztą jestem uwodzicielem zawodowym, przyznaję. Ale to raczej sposób zdobywania środków dla oznaczenia wytycznych punktów pewnych charakterystycznych momentów. MIKOŁAJ Zdaje mi się jednak, że jest pan kimś ważniejszym. TENGIER starając się odwrócić jego uwagę Eee... nie ma tak wielkiej bzdury w życiu, która mogłaby być godna wyrażenia Tajemnicy Istnienia. Wiedzą to wariaci i ci, co mogą zwariować w każdej chwili. MIKOŁAJ Pan teraz odbiega od tematu. Zaryzykuję i powiem panu otwarcie: ja nie jestem Wojtaszek. Wojtaszek od dawna spoczywa w grobie. Żyję zamiast niego, z jego dokumentami. Nazywam się: TRAYAILLAC. TENGIER zwalnia hamulce maszyny; zgrzyt hamulców ustaje Pobił mnie pan o pół długości. Ja także miałem właśnie zamiar się przedstawić. A więc to pan jest tym wielkim Travaillakiem, którego na próżno poszukuje policja całego świata. Mogę dać rozkaz w Dumbell--Junction, aby natychmiast pana zatrzymano. 304 Szalona lokomotywa MIKOŁAJ starając się sięgnąć do tylnej kieszeni spodni Czy się mylę?... TENGIER Niech pan zostawi ten rewolwer, panie Travaillac. To był żart. Takiemu zbrodniarzowi jak pan mogę się również przedstawić: jestem książę Karol Trefaldi. Mnie samego mogą zatrzymać na każdym dworcu. Ściskają sobie dłonie. MIKOŁAJ-TRAYAILLAC Nie, moja intuicja nie zawodzi mnie nigdy. Inaczej dawno gniłbym w więzieniu. Wielka to dla mnie przyjemność poznać kolegę tak wysokiej marki. Zawsze marzyłem o panu w chwilach intensywnej pracy. Być może wynurzymy się teraz wspólnie z tej wzburzonej miazgi międzynarodowego świństwa. TENGIER-TREFALDI Nie - nudzą mnie wszystkie te zbrodnie, a zwłaszcza ich konsekwencje. Oczywiście nie mówię o więzieniu, tylko o konsekwencjach wewnętrznych. Dzisiejsze zbrodnie wywołują pewien zanik indywidualności. Na to zaś, by zacząć normalne życie, jestem zbyt skomplikowany mimo pozornej prostoty. Jedynie Julka... no, no, bez obrazy. Posłuchaj, Travaillac: tak dalej być nie może. Musimy zrobić coś naprawdę piekielnego, ale nie dla innych - dla nas samych, dziś jeszcze, zaraz, niezwłocznie. Po prostu kocham twoją narzeczoną, a bez najokropniejszego wypadku nic zacząć nie mogę. Tu, na tej maszynie, pędzę przynajmniej, co trochę mnie uspokaja. Żona mnie trzyma szantażem. TRAYAILLAC Jak to? A więc to Erna Abrakadabra, ta szansonistka z Beastly Hali w New Yorku? Wspólniczka wszystkich pańskich zbrodni? TREFALDI To ona: ta sama, z którą zamordowałem moją ciotkę, księżnę di Boscotrecase. Umalowała włosy na czarno, jej nos jest z parafiny. Przestała mi się podobać. Lecz dzięki temu żyje. Ja sam nie jestem już podobny do siebie... 305 TRAYAILLAC Pewnie, my wszyscy ciągle musimy się zmieniać. Lecz niechże pan pomyśli: tak sobie tutaj o tym rozmawiamy, a tam, w którymkolwiek z wagonów naszego pociągu, jest ktoś, kto czyta to samo, podobną 'historię, z podróżnej biblio teczki kryminalnej. Zabawne! TREFALDI Możliwe; ten zbieg okoliczności nie zmniejsza ani wielkości naszych myśli, ani dziwności naszego spotkania. Ale teraz do dzieła: wiem już, o co chodziło! To jest to, co mnie męczyło od trzech miesięcy. Od momentu, kiedy zostałeś moim palaczem. TRAYAILLAC Więc powiedz to, Karolu, zupełnie szczerze! Jestem gotów na wszystko! TREFALDI Trzeba nam podjąć decyzję jeszcze tej nocy. A więc: pędzimy wprost przed siebie bez zatrzymania, na złamanie karku, i zobaczymy, co z tego wyniknie. TRAYAILLAC A więc coś w rodzaju pojedynku albo Sądu Bożego. Dobra, to odpowiada mojej ambicji. Więc aż tak ją kochasz, mimo twego wieku, drogi Karolu? TREFALDI Tak, ale całkiem zwyczajnie - rozumiesz - nie idzie o to, żeby ją uwieść memu podwładnemu, a koledze z wyższej profesji. Musimy to załatwić w sposób, który byłby godny dawnych ludzi, fatalnie zabłąkanych w inną epokę. TRAYAILLAC Mnie tam nie ciągnie do arystokracji. Nie jestem snobem. TREFALDI Wszystko jedno: przed dwustu laty byłbyś na pewno straszliwą kanalią na szczytach ludzkości. Zatem: naciskam regulator. TRAYAILLAC Dobrze, ale pociąg? Życie tylu ludzi? TREFALDI Oto, co mówi człowiek, a raczej bestia, która ma na 28 - Dramaty t. II 306 Szalona lokomotyw -pierwszy 307 sumieniu co najmniej trzydzieści najpotworniejszych! czy raczej najwspanialszych morderstw! TRAYAILLAC Tak, to prawda - ale ostatecznie miałem wtedy pewne cele realne. TREFALDI A czyż cel tej nocy nie jest najbardziej realny ze wszystkich znanych nam celów? Rozwiążemy problem najistotniejszy: problem sensu tej całej niesmacznej komedii, jaką stało się nasze istnienie po epoce zbrodni, która niestety wyczerpała się ostatecznie. TRAYAILLAC Nie mogę jeszcze w pełni wyczuć znaczenia tego zamiaru - ale wiem, że w zasadzie mnie zadowala. Muszę go chyba wykonać, bo nie ma już w życiu niczego, co mogłoby mnie nasycić. TREFALDI Nie rozmyślaj już nad tym. Trzeba, żeby stało się cośkolwiek. Wszystkie tereny zbrodni są wyeksploatowane. Do dawnego życia powrócić nie możemy. Pomyśl jednak, jak pełne uroku będzie wszystko, jeśli któryś z nas przeżyje tę historię. Żywy obciąża winą zabitego - bezpieczeństwo jest zatem kompletne. TRAYAILLAC Dobrze, zgadzam się. Oczywiście jeśli miniemy Dum-bell-Junction bez katastrofy, napotkamy nr 50, z którym według rozkładu powinniśmy mieć skrzyżowanie. Między stacjami nic nie zatrzyma tamtego pociągu. Jestem gotów na wszystko, ale sprawa będzie trudna, jeżeli obaj pozostaniemy przy życiu. TREFALDI otwiera regulator całkowicie; maszyna zaczyna sapać jak wściekła Nie pomyślałem o możliwości kalectwa, lecz teraz za późno na te debaty. Puszczam maszynę pełną parą. Ściskają sobie dłonie. Na tender po stosie węgla wpełza Julia. JULIA wstaje, chwieje się wskutek ruchu platformy między tendrem i lokomotywą; maszyna dyszy coraz prędzej i krajobraz zaczyna sunąć z szaloną szybkością Zrobiłam wam niespodziankę. Tego nie oczekiwaliście. Pani Tengierowa czołga się za mną. Wskoczyłyśmy w ostatniej chwili. To było trudne, przeleźć przez bufory. Dlaczego pędzicie jak wściekli? Przecież zaraz stacja! TRAYAILLAC Niedługo się dowiesz. Zobaczymy, czy jesteś godna stawki. JULIA Stawki? Co ty wygadujesz, Mikołaju? Już wypiłeś chartreuse, którą ci dałam? Musicie nas schować, nim będzie stacja - pod tym węglem czy gdziekolwiek. TREFALDI Stało się: ziściły się nasze marzenia. Trzeba powiedzieć im prawdę. '(Przez tender pełznie Zofia Tengier, recte Er na Abr ak adab r a.) Erna, słuchaj: kocham Julię i robimy z Travaillakiem Sąd Boży. Puściłem pociąg wprost przed siebie, pełną parą, na złamanie karku. Jeśli wyjdziemy z tego - doskonale, jeśli będzie marmelada - jeszcze lepiej. Nie mogą żyć dłużej pod tym szantażem. Mam przeczucie, że zginiesz, byłaś jedyną, której sumienie nie pozwoliło mi zabić. Widzisz - kocham cię na swój sposób - byłaś dobrą wspólniczką i towarzyszką. Może przyjdzie ci zginąć przypadkowo. Sama tu przyszłaś. To nie moja wina. Obie kobiety słuchają zupełnie oszołomione. ABRAKADABRA Z jakim Travaillakiem, Zygfrydzie? Zwariowałeś? Masz halucynacje. TREFALDI wskazując Travaillaca To jest Travaillac, a nie Wojtaszek. Ten słynny. Przypatrz mu się/ dobrze. Nie przypominasz sobie? Czytaliśmy o nim w "Buldog Magazine". Wszystko zdemaskowane. ABRAKADABRA : Boże! On zwariował! Panie Wojtaszek, trzeba go obezwładnić! Och, po cóż dałam się namówić na tę głupią niespodziankę! To ty jesteś temu winna, żmijo! (rzuca się na J uli ę) To ty mnie namówiłaś, żeby jechać! T r av aillac przytrzymuje E r n ę. 20* Akt pierwszy 308 309 Szalona lokomotywa JULIA Ależ, proszę pani, ja nic nie chciałam, nie wiedziałam o niczym! (do mężczyzn) Teraz jestem z wami! To mi się podoba! Wiem teraz, że kocham was obu. Ale co za szkoda, panie Tengier, że pan nie jest zbrodniarzem jak Mikołaj. ABRAKADABRA Jest jeszcze gorszym niż on. (do Travaillaca) Puść mnie, ścierwo! Karolu, ratuj mnie! Zamknij regulator! Ja chcę żyć! TRfiFALDI przecina w dwu miejscach linkę gwizdka Travaillac, zwiąż tę kobietę natychmiast! Pierwszy raz w życiu nie umiała się zachować, jak należy. Rzuca linkę, JULIA Ja wam pomogę. Wiążą Er n ę, która krzyczy. ABRAKADABRA Zamknijcie regulator! Uruchomcie hamulce! Ja muszę jeszcze żyć! Mam dosyć tych świństw! T r av aillac knebluje ją i rzuca na kupę węgla. TRfiFALDI do Julii Co się tyczy kwestii, czy jestem zbrodniarzem, pozwolę się przedstawić: jestem Karol książę Trefaldi - to wystarczy, jak mi się zdaje. JULIA Nie... to pan... nie do wiary! Ten Trefaldi, ten najpie-kielniejszy! Ach - właśnie teraz, jakie to cudowne! Jestem taka szczęśliwa! Zawsze marzyłam o czymś nadzwyczajnym, o czymś takim jak w kinie! TRAYAILLAC A ja to się nie liczę? A moje zbrodnie to nic? Julio, radzę ci, uważaj, bo mogę zabić księcia pana i zatrzymać pociąg. JULIA całuje T r availlaca . Kocham was obu. Teraz naprawdę kocham po raj pierwszy, ale was obu. Jesteście obaj nadzwyczaj! w tej chwili. Coś się tworzy, jak przed początkier świata. TRfiFALDI Oto kobieta godna nas! Czyż moglibyśmy nie zrobi tego, co zrobić zamierzamy? Musimy to zrobić, Tra-yaillac! Bez tego czynu nie moglibyśmy żyć dłużej. Prawda? TRAYAILLAC Ależ to oczywiste! (wychyla się z drugiej strony maszyny) Już widać sygnały Dumbell-Junction. TRfiFALDI patrząc na przyrządy Osiem i pół atmosfer, sto dwadzieścia dwa kilometry na godzinę. Mam przeczucie, że miniemy stację bez wypadku. Wyobrażam sobie miny tych kretynów! ABRAKADABRA wyje przez zakneblowane usta Ahrrmbunglohramkopr... JULIA sklada ręce w zachwycie Och - to wspaniałe! Pyszne! Dwóch zbrodniarzy na minutę przed katastrofą i ja z nimi, kocham ich obu i oni mnie kochają! Ach, to dopiero jest życie! Chciałabym rozlecieć się w kawałeczki! Nie wytrzymam do końca! Przerywa jej straszliwy gwizd maszyny. 311 Akt drugi AKT DRUGI -. Dekoracja ta sama, co w I akcie. Krajobraz sunie z nie-słychaną szybkością. Podczas antraktu kinematograf został wymieniony: w pewnym momencie winna przepłynąć oświetlona wieś, następnie dworzec ze światłami. Z prawej strony maszyny przywarty do regulatora T r e f a l-di, wychylony w prawo na zewnątrz. Wszystko nurza się w parze uchodzącej kurkami od cylindrów. TRfiFALDI To, co mamy sobie powiedzieć - musimy powiedzieć szybko. Za pół minuty miniemy pierwszy semafor Dumbell-Junction. Nie wiem, czy na pierwszym skrzyżowaniu nie wykoleimy się przy tej szybkości. TRAYAILLAC Powiem tylko to: jedenaście atmosfer i sto trzydzieści kilometrów na godzinę. Moja głowa jak pocisk leci po spirali w nieskończoną otchłań wszechświata. JULIA A ja mówię, że czuję się cudownie. Jeszcze nigdy nic nie miało dla mnie takiego uroku jak to, co teraz się dzieje, chociaż mówiono mi, że jestem histeryczka. Warto dla tego umrzeć nawet dziesięć razy. TRfiFALDI Co do mnie, nic nie powiem. Mam wrażenie, że coś mi zdmuchnęło wszystkie myśli spod czaszki. Jestem tylko przedłużeniem tego regulatora, jak by mój mózg wbito niby na rożen na tę żelazną dźwignię. A raczej cały utożsamiłem się z maszyną. To ja sam pędzę w przestrzeń jak byk, aby nadziać się na ostrze mego losu. Nie, chwila jest naprawdę doniosła. Można by umieścić nad nami napis: "Nie dotykać, wysokie napięcie, grozi śmiercią!" Gdyby mnie dotknął ktoś nieruchomy i normalny, runąłby jak rażony gromem. Może to początek zmechanizowanego szaleństwa? TRAYAILLAC Podziwiam twoją skromność, Karolu: stwierdzasz, że nie masz nic do powiedzenia, a gadasz jak katarynka. TREFALDI Cała moja gadanina jest negatywna, nie mogę powiedzieć nic pozytywnego. Istnieję tylko jako ruchoma projekcja na ekranie próżni bez dna. Myślę, że gdyby maszyna nagle stanęła, umarłbym. JULIA Ach - niechże pan przestanie się analizować! Prawdziwi mężczyźni są zawsze tacy - niestety - nawet tytani jak pan. To jedyny moment, w którym możemy nasycić się rzeczywistością po uszy. W normalnym życiu mamy tylko kawałki, okruchy, resztki, jedyne, jakie są możliwe. Teraz mam wszystko - nie czekam już na nic określonego - ale mam przecież! Nawet zderzenie, to już jest nic. Posiadam was, was obu, w samym jądrze śmierci, która jest we mnie, w was i w tej wściekłej maszynie. Czy mogłabym tak posiadać was w życiu, w jakimkolwiek pokoju, o jakiejkolwiek godzinie normalnej, zwykłej nocy?! ABRAKADABRA uwalnia się nadludzkim wysiłkiem, wyrywa knebel i krzyczy Wiem o tym! Ty zgniły koczkodanie! Wiem dobrze, o czym marzysz, ty nadgniła plebejska gąsko, ty nigdy niesyty kawałku ordynarnego ścierwa! Karolu! Błagam cię po raz ostatni! T r av aillac przytrzymuje ją. Szamocą się. J ul i a wybucha oblędnym, dzikim śmiechem. TREFALDI grzmiącym głosem Stacja się zbliża! Nie mogę porzucić regulatora. Wyrzućcie tę masę bezduszną! Niechaj nie kala tej jedynej chwili swą obecnością ta ordynarna megiera, to wcielenie najpodlejszego szantażu!! Tr av aillac i J uli a wyrzucają Ernę Abr a Je a-* dobre z lewej strony. 312 313 Szalona lokomotywa B AM TRAYAILŁAC wychyla się, by zobaczyć, czy wszystko poszło dobrze Roztrzaskała się w drebiezgi o pompę! Oto stacja!!! Pierwszy semafor! Droga wolna!! Wszystkie skrzyżowania są wolne. Drugi semafor sygnalizuje, że linia zajęta. To znaczy, że nr 50 jest w drodze ku Dumbell--Junction. Zbliża się moment decydujący! TREFALDI naciska regulator; wszyscy rzucają się ku lewej stronie maszyny i wychylają na zewnątrz Wszystko w porządku. Gdyby nie ta obłędna próżnia w głowie, byłbym szczęśliwy. Przelatuje semafor, następnie oświetlony dworzec, slychać stukot kół na skrzyżowaniach. Tłum pyskuje na peronie i wydaje wściekłe wrzaski. Znów przelatuje semafor, następnie kilka kominów fabrycznych na tle blasku świateł miejskich i znowu zaczyna przesuwać się krajobraz z księżycem. TRAYAILLAC wychylony z lewej strony; Julia wychylona pośrodku; ostatni po prawej stoi T r e fal d i Ktoś wskoczył w biegu do pociągu! Ktoś chyba szalony! Może popsuć wszystko... JULIA całuje ich w zachwycie Któż może być bardziej szalony niż my? Prócz nas nic nie istnieje. Jesteśmy jedyni, sami, gigantyczni. Nareszcie rozumiem, co to jest wielkość! Jaka wam jestem wdzięczna! Jakże was kocham obu! TRŹFALDI Jeśli nr 50 się spóźni, może się zdarzyć paskudna historia. Nie wytrzymamy dłużej napięcia. A jeśli nasz wewnętrzny nastrój opadnie, nie gwarantuję, jaki obrót przybierze katastrofa. JULIA Nie mów tak, ja wytrzymam choćby trzy godziny. W tym czekaniu zgęszcza się całe życie jak w balonie z mrożonym gazem! TRAYAILLAC No tak, kobiety są na ogół bardziej odporne niż mężczyźni. Dla nas to dobre, ale nie na długo. Jeśli to się przeciągnie, sprawa nie pójdzie tak łatwo, a może pójść całkiem źle. TRĆFALDI Czekajcie: ktoś pełznie po tendrze z tyłu! Wszyscy patrzą w lewą stronę. GŁOS dochodzący z niewidocznej części tendra Oni są tu! tu! Mówiłem wam przecież, że nie wszystko stracone! Musiał się popsuć hamulec maszyny. Wszyscy do mnie! Pomożemy im! TRAYAILLAC starając się sięgnąć do tylnej kieszeni Do diabła! Teraz napracujemy się ciężko! Strzelać czy nie - wcale nie mam ochoty na popełnienie zbrodni! (z rozpaczą) Oho! - to pełznie cała banda! TRfiFALDI Nie strzelać - wszystko wyjaśni się samo. JULIA Mikołaju, on się cofa! Puszcza się na los szczęścia! TRfiFALDI Przecież widzisz, że dalej ciągnę sto trzydzieści na godzinę, i jeszcze zrzędzisz. Och, co za nienasycenie! Z tendra, po kawałach węgla, spełza ku lokomotywie W ale r y Kapuścinski, ubrany w żakiet. Głowa krwawiąca, owinięta zakrwawioną chustką. Ręce krwawią. KAPUŚCINSKI Jestem Walery Kapuścinski. Kobieta tutaj? Co pani tu robi, do diabła? A zresztą, co to szkodzi. Jak mógłbym wam pomóc? Powiedzcie szybko, bo nr 50 wyjechał już z najbliższej stacji i pędzi na nas z przeciwnej strony. Nic go nie może zatrzymać. Telefon u dróżnika linii nr 20 nie działa. Mówiono o tym na dworcu. JULIA z rozpaczą Nic nie może być piękne na tym świecie! Zawsze się wmiesza ludzkie bydlę i popsuje wszystko! TREFALDI Więc naprawdę nie wszystko stracone? Psiakrew! San-gue del cane! Zapomniałem o tym telefonie, ja, pracownik kolei! Cha, cha... Ale cała nadzieja była zawsze w szybkości. Tamten kretyn z towarowego nigdy nie poszedłby w tył z szybkością stu trzydziestu kilometrów. KAPUŚCINSKI Co pan wygaduje? To wariatką' Tamta!! Czy pan 314 315 Szalona lokomotywa AM drugi także zwariował? Nie może pan zatrzymać maszyny? Mów pan, co trzeba, abym robił. Szybko! Z wolna pełzając po kawałach węgła zjawiają się na lokomotywie: M inna de Barnhelm, jej dama do towarzystwa Mira Kapuścińska, Turbulencjusz Dmidrygier, trzy Szumowiny i dwaj Żandarmi. Wszyscy przerażeni. TRAYAILLAC do Żandarmów Dobrze zrobiliście, żeście tu przyszli. Potrzeba nam dwu dźwigni: dla mnie i mego szefa, aby zatrzymać pociąg. Zepsuł 'się regulator. Dajcie wasze karabiny. (Ż and a r mi śmiertelnie przerażeni oddają karabiny.) Doskonale! I wynoście się! (wyrzuca karabiny na zewnątrz, po lewej stronie, i wyciąga z kieszeni rewolwer) Sytuacja komplikuje się coraz bardziej, ale poradzimy sobiBi Nie ruszać się, inaczej kula w łeb! KAPUSCINSKI Tak - to jednak wariaci! To demencja ogólna, zaraźliwa! Wszyscy jesteśmy zgubieni, jeśli nikt nie podejmie decyzji. Co do mnie, jestem wyczerpany zdobyciem pociągu. Nic więcej nie mogę zrobić! Sflaczałem zupełnie! MINNA Czy nikt nie ma tyle odwagi, żeby zaatakować tych morderców? Za pięć sekund może być za późno! Śmierć przyjdzie tak czy owak, jeśli nikt z was nie ruszy na pomoc! T r e f a l d i stoi ze skrzyżowanymi ramionami. Obok niego Julia pod osłoną rewolweru T r a v aillac a. MIRA KAPUŚCIŃSKA Zaklinam was i błagam! Mój brat, Kapuściński, jest tylko urzędnikiem w banku - to prawda, że uchodzi za wariata, bo rysuje po nocach formistyczne obrazy, lecz mimo wszystko wskoczył w biegu do pociągu, by uratować mnie przez ratowanie nas wszystkich. Sto na godzinę - oczekiwał mnie z kwiatami na dworcu! Rozumiecie to? Ja pierwsza zaalarmowałam nasz:| wagon! DMIDRYGIER Tak, ale nikt z nas nie posiada broni! Czy można się było spodziewać? Taka porządna linia! Teraz każda sekunda zbliża nas ku śmierci! Tu śmierć, tam śmierć - zwariować można! Zbliża się Kierownik pociągu z latarnią. KIEROWNIK POCIĄGU O Boże, panie Dmidrygier, co się dzieje w tym pociągu? Nie ma nikogo, kto by wiedział cośkolwiek! Oni sądzą, że należało minąć dworzec. W tylnych wagonach nikt nie miał biletu do Dumbell--Junction. Zwariowali obaj. To alkohol jest tego przyczyną! Ale ja też jestem bez broni! DMIDRYGIER Na miłość boską, panie kierowniku, nie traćmy czasu na dysputy! To nie jest przedstawienie w teatrze! Pan musi przecież pomóc w jakiś sposób! Przecież znam pana osobiście. KIEROWNIK POCIĄGU Ja w ogóle nic nie wiem. Nie wiem, gdzie są dźwignie sterowe! Umiem tylko dziurkować bilety lub kontrolować, czy są już przedziurkowane. Specjalizacja to największa klęska naszej epoki! Nieprawdaż? III SZUMOWINA w kajdankach Panie Dmidrygier, ja także znam pana osobiście, choć w sposób trochę szczególny. Nie byłem przedstawiony, lecz mimo to pewnej nocy zaatakowałem pana na ulicy. Niech mi pan wybaczy i podejmie starania, aby uwolniono mi ręce. Byłem niegdyś maszynistą. DMIDRYGIER do Żandarmów Zdejmijcie mu kajdanki. MINNA do III Szumowiny Niech pan nas ratuje, ja pana uwolnię z więzienia! Mój wuj jest prokuratorem sądu apelacyjnego. Już od dwóch minut kocham tego palacza. To mój typ. Znalazłam go nareszcie. Muszę go odebrać tej dziewczynie i żyć z nim aż do śmierci - nie wymuszonej! Muszę żyć! Rozumiesz? Czy pan słyszy, panie palaczu? Troje szaleńców wybucha piekielnym śmiechem. W tym czasie Żandarmi rozpinają kajdanki III S z u m o- winie. TRAYAILLAC Wiecie co, udała nam się ta panienka! To czyni naszą sytuację bardziej urozmaiconą. 316 Szalona lokomotyi drugi 317 TREFALDI Jest to walka siedmiu losów w jednym punkcie, okre słonym prawie matematycznie. Nic interesującego niej da się powiedzieć w tym przedmiocie prócz pospoli-S tych frazesów [?], którymi niezbyt zręczni autorzy l dramatyczni wypełniają pustkę swoich sztuk. Focze-' kajmy zatem. Na razie jestem ciekaw, czy zdobędą się na odwagę. Juleczko, ty nas nie zdradzisz w wypadku, gdybyśmy się uratowali. JULIA Nigdy w życiu! Jestem nadkofoietą, nie z tego świata. Wścieka mnie tylko, że popsuli nam taką śliczną przygodę! MINNA Wstrętna blagierko! Teraz wiem już, jakimi sztuczkami trzymałaś tego pięknego palacza! TRAYAILLAC Karolu, zbliż się na wszelki wypadek do regulatora! Pchnięci rozpaczą, oni są zdolni naprawdę uczynić coś niespodziewanego! KIEROWNIK POCIĄGU przyświecając latarnią Karolu? Całe życie nazywał się Zygfryd! TREFALDI prześlizgując się wzdłuż kotła ku prawej stronie maszyny Niecałe, mój drogi! Jeśli przeżyjesz, dowiesz się jeszcze wielu ciekawych rzeczy! Wiesz, Travaillac, może to i lepiej, że oni tu przyszli! To mnie pobudza do oporu. Gdyby nie to, przyznaję - w chwili śmierci cofnąłbym się może. Dobrze jednak zostawić jakieś resztki na rzecz nędznego przypadku. JULIA Podziwiani twój heroizm w przyznawaniu się do winy, Karolu. DMIDRYGIER To straszne, że na tym etapie cywilizacji nasze życie jest w rękach takich ludzi! Nie mogę wprost uwierzyć, że znajduję się na lokomotywie! Kapuścinski pada zemdlony na kupę węgla. Wszyscy ogromnie podnieceni czekają na rezultaty uwolnienia Szumowiny. TRAYAILLAC doDmidrygiera A ty myślałeś, że my wszyscy jesteśmy takie bezwolne manekiny jak ty? My, zbrodniarze, a zwłaszcza ci, którzy są nimi dla samej zbrodni, bez powodu ni zysku, my jedyni jesteśmy jeszcze czymś na tym upodlonym świecie. JULIA Tak - zbrodniarze i może artyści! Prócz nich nie istnieje nic! Lecz artystów znam tylko poprzez ich dzieła. Może wariaci? Ale tych nie znam zupełnie. III SZUMOWINA ta, którą uwolniono Precz stąd! A ci to nie wariaci? A pani sama to nie wariatka? Co? MINNA To blaga, ohydna blaga! Oto wpływ sztuki współczesnej! III SZUMOWINA uwolniona No, a teraz weźcie tamtych na'bok, a ja spróbuję zatrzymać maszynę. Prędzej, bo coś gwiżdże przed nami! D m i dr y gier, dwie inne Szumowiny i dwaj Żandarmi szturchają się nawzajem. Nikt nie ma odwagi. MINNA Ha! Skoro nikt z was nie ma odwagi, muszę ją mieć ja! Podli tchórze! III SZUMOWINA z rękami w kieszeniach Tylko najwięksi tchórze są odważni ze strachu, średnich nie stać na to nigdy, (podczas gdy to mówi, M inna łapie szuflę i wali w głowę T r e fal di e g o, który pada na barierę. Reszta, zachęcona, rzuca się na Travaillaca. Ten daje dwa strzały z rewolweru, które nie trafiają nikogo. Travaillac zostaje obezwładniony. III Szumowina zamyka regulator i obraca kulisę w przeciwną stronę; następnie na nowo otwiera regulator, by dać kontrparę, i mówi) Kulisa systemu Heisingera von Waldeck. Piękna sztuka - za moich czasów takich nie było. Słychać trzask wewnątrz maszyny. J ul i a pozostaje oparta o kocioł. Trzyma głową w dłoniach. Pozostali wydają okrzyki radości. 3łj Szalona lokomotywa t , DMDRYGIER wychylony na zewnątrz z lewej strony • maszyny, krzyczy z rozpaczą Za późno! Numer 50 pędzi na nas pełną parą! Nie będziemy już mogli się zatrzymać! Niechże pan gwiżdże, panie X! Prędzej!!! III Szumowina wydusza z maszyny rozpaczliwy gwizd. Rozpaczliwe krzyki. Wszyscy w szale przerażenia wyglą- dają na wszystkie strony i puszczają Travaillaca. TRAYAILLAC krzycząc Julio! Nie bój się! Będziesz dla mnie! Mój szef rozwalił sobie kałdun i wyciągnął kopyta! Ma jakiś gru-biański wyraz na skonaniu. MINNA Nie, ty jesteś dla mnie! Dla mnie! Mój! Zginiemy razem! Zostanie z nas tylko marmelada! Całuje Travaillaca, który się wyrywa. Dama do towarzystwa Mira odciąga ją od Travaillaca. W tej samej chwili słychać straszliwy trzask i huk. Para przesłania wszystko i widać, jak maszyna rozlatuje się na kawałki.* * Sam widziałem taką eksplozją i zawalenie się budynku w sztuce Bjołnsona Ponad slly (w teatrze krakowskim). Wiem, że Jest to wykonalne z technicznego punktu widzenia. (Przyp. aut.) EPILOG Krajobraz nieruchomy. Noc, światło księżyca. Białe obłoki płyną po niebie. Z rozbitej maszyny pozostała tylko kupa żelaza. Tłum podróżnych. Jęki i krzyki. Dróżnik G eg on z czerwoną latarnią w ręku rozmawia z Kierownikiem pociągu. Wyciąga się trupy i rannych. DRÓŻNIK Co się stało, panie kierowniku? Tylu ludzi na lokomotywie? Strzelano? To jest napad? KIEROWNIK POCIĄGU trzyma się za głowę, bez czaka; płaszcz w strzępach Pe-pe-pe-pe-pe-pe-pe... Ach, ach... Boże, Boże... DRÓŻNIK Ale niechże pan mówi po ludzku! Jak tylko zauważyłem, co się dzieje, natychmiast dałem sygnał zatrzymania się - wam i numerowi 50. Musieliście przejechać stację albo też mój zegar źle chodzi. Moja żona zwariowała - miała dzisiaj napad szału. I ten telefon, który nie działał od piątej wieczór! Nie chcę być za to odpowiedzialny. • Kierownik pociągu rozkłada ręce i bełkoce niezrozumiale, następnie mówi. KIEROWNIK POCIĄGU T-t-t-ta-j-je-m-m-m-nic-ca!!! Co za cud, że ocalałem! Mój mózg jest jak kasza, a w głowie mam dziurę. Za chwilę wszystko nią wyleci. Wydobywają J uli ę, która biegnie na przód sceny krzy- JULIA obłędnie Nie może istnieć nic pięknego w życiu! Wszystko jest 320 Szalona lokomotywa 321 Epilog świństwem! Wszystko, co piękne, skończyło się raz na zawsze! Dosyć! Zabijcie mnie! Nie chcę już nic, nie chcę ni widzieć, ni wiedzieć! Nie wiem już, czy ja rzeczywiście jestem sobą. Nie wiem, co będzie za chwilę. Słowa bez sensu rozsiadły się w moim nagim mózgu. Wszystko jest zarazem obce i wstrętne, wszystko n i e jest już tym, tylko czym innym. Tak się boję! Nie wiem, czy ci ludzie rzeczywiście żyją. (wskazuje na obecnych) Czarna otchłań, miękka i bezosobowa, otwiera się przede mną! Siada na kupie szczątków. DRÓŻNIK Zwariowała na skutek szoku nerwowego. Mówi całkiem jak moja żona. Spod szczątków wydobywają Trefaldiego oraz trupy trzech Szumowin i II Żandarma. I ŻANDARM Tak, tak - te trzy szumowiny i mój kolega tworzą już tylko kupę miazgi, (wskazuje Trefaldiego) A ten to główny winowajca. Bierzcie go! TREFALDI Czyż nie widzisz, człowieku, że mam wszystkie flaki na wierzchu? Jestem prawie umierający. Regulator wszedł mi w brzuch co najmniej na trzydzieści centymetrów. (Wyciągają T r availlaca i M inne, zdrowych i całych.) Poza tym mam szok nerwowy wskutek ciosu szuflą, jaki zadała mi ta dama. Wskazuje M inne. MINNA Jesteśmy zdrowi i cali. Chodź, Wojtaszku, i zapomnij o tej, która wiodła cię ku rzeczom tak okropnym. Przy mnie uspokoisz się całkowicie. TRAYAILLAC Oczywiście, ale odpowiedzialność? Mamy przecież świadków. Wszystko nie poszło tak, jak powinno. Po tym wszystkim, doprawdy, pragnę tylko spokoju. MINNA To drobiazg. Pobędziesz sześć miesięcy w szpitalu wariatów i odpoczniesz sobie. Potem ja cię uwolnię. Mój wuj jest prokuratorem sądu apelacyjnego. Musisz żyć i być wolny. Jesteś w moim typie. Drugiego kiego jak ty nie znajdę, chociaż jestem hrabianką, (do Żandarma) Tego pana palacza zabieram na moją odpowiedzialność. Żandarm salutuje. TRAYAILLAC Sko"f tak, nic się nie da zrobić. Do widzenia, szefie. Niestety, dla mnie wszystko zaczyna się na nowo. Te dziwaczności, któreśmy przeżyli, zawdzięczamy sugestii Julii. Na całe życie mam dość histerycznych kobiet! Wychodzi z M inną na lewo. DMIDRYGIER wyłażąc spod szczątków Kapuścińscy zmiażdżeni na marmeladę, poszatkowani jak kapusta. Cały jestem zaplamiony wnętrznościami panny Miry. Mam wrażenie, że śniłem. Wchodzi Janina G eg on. Wlosy w nieładzie, cała w bieli, przybrana jak Ofelia kwiatami. Spokojnie przygląda się scenie. KIEROWNIK POCIĄGU Chodźmy na piwo, panie dróżniku Gęgoń. Zanim się wszystko wyjaśni, zaczniemy nową beczkę! Resztą zaj-;,, mię się pociąg ratunkowy. Byle tylko nie zrobiła się )tr, z tego epidemia wśród maszynistów całego świata! JANINA GĘGOŃ zbliżając się do Julii i ściskając ją I ja też wiem wszystko, jak ona. Tylko my dwie to wiemy - reszta to durnie. Zawsze czekałam. Czeka-A łam za każdym razem, kiedy przejeżdżał pociąg. Wy nie wiecie, co to za męka czekać i patrzeć na pociągi, które przejeżdżają, biegną gdzieś ł wiozą ludzi, tylu ludzi. I w końcu - nie czekałam na próżno! Dzisiaj o piątej przecięłam telefon. Duch mi powiedział tej nocy, że tak trzeba. Miał ciemną brodę i oczy błyszczące jak u kota. To właśnie z nim zdradziłam mego męża podczas snu. Cha, cha, cha!! DRÓŻNIK Janino, uspokój się i wracaj do domu. Wstyd słuchać, co ty wygadujesz! TREFALDI unosząc się Janino! Czemu nie poznałem cię wcześniej? Uwiódłbym ciebie na-pewno! JANULKA, CÓRKA FIZDEJKI Tragedia w czterech aktach 1923 322 Szalona lokomot, JANINA To ten! To właśnie o nim śniłam tej nocy! Pada na ziemią z dzikim wrzaskiem. Julia całuje ją Z lewej strony wbiegają dr Marceli Waśnicki i dwaj Żandarmi. DR WAŚNICKI wskazując Trefaldiego \ Przede wszystkim ratujmy tego tu! To największy zbrodniarz całego świata, słynny książę Trefaldi, król morderców. Przynajmniej on jeden musi żyć, by odpokutować przykładnie za swe zbrodnie, (na kolanach przy Trefaldi m) Policja dostała depeszę. Przybyliśmy na drezynie z Dumbell-Junction. Tam właśnie miał być aresztowany. Publiczność nie domyślała się niczego, (bada Trefaldiego) Psiakrew - nie da rady! Wnętrzności na wierzchu! TRfiFALDI Za późno, doktorze! Nawet dla przyjemności sądu nie mogę odłożyć godziny śmierci. Przeczucie jej miałem, ale przysięgam, że nie wiedziałem o niczym. Umieram bez żalu, więc się możecie pocieszyć. Do widzenia. Umiera. Wszyscy odkrywają głowy. DRÓŻNIK Panie doktorze, niech pan zostawi tych morderców i zajmie się raczej tymi kobietami! (wskazuje żonę i J ul i ę) Obie kompletnie zwariowały! DR WAŚNICKI podnosząc się Zaraz, zaraz, człowieku. Przede wszystkim sprawiedliwość, potem ranni, a chorzy psychicznie na ostatku, ponieważ im nie możemy już pomóc w niczym. KURTYNA Motto: Oder bin ich ein Genie, oder ein Hanswurst. Hanswurst oder Genie - ich mu s s leben. Bewegungsstudien Graf Friedrich Altdorf KONIEC EPILOGU I SZTUKI Przełożył z francuskiego Konstanty Puzyna Poświęcone żonie i SONATA BELZEBUBA czyli PRAWDZIWE ZDARZENIE W MORDOWARZE 1925 Motto: Musik ist hohere Offenbarung als jede Religion und Philosophie Beethoyen Poświęcone Marcelemu Staroniewiczowi AKT PIERWSZY OSOBY* Babcia Julia - lat 67. W brunatnej sukni i okularach. Krystyna Ceres (Czeresz) - jej wnuczka. Lat 18. Ciemna brunetka, bardzo ładna. Istvan Szentmichalyi (Sentmichalyi) - kompozytor. Lat 21. Jasny szatyn. Hieronim baron Sakalyi (Szakalyi) - bubek elegancki. Lat 22. Brunet bardzo ognisty. Baronowa Sakalyi - jego matka. Mała, chuda ma-trona. Lat 58. Teobald Rio Bamba - brodaty człowiek, czarny. Lat 57. Joachim Bal t a żar de C a m p o s de Baleasta-d a r - lat około 50. Ogromny, barczysty. Brunet. Długa broda czarna. Trochę siwiejących włosów na skroniach. Łysy. Plantator. Hilda Fajtcacy (Fajtczaczy) - lat 29 i pół. Ruda. Demoniczna. Śpiewaczka opery w Budapeszcie. Ciotka Istvana - mała staruszka, dość pospolitawa. Don J o s e Intriguez de Estrada - lat 45. Bródka w szpic. Brunet. Ambasador hiszpański w Brazylii. Sześciu lokal - draby z bródkami w szpic, w czerwonej liberii. Czarne pończochy i czarne szamerowanie. Pierwszy lokaj baronowej Sakalyi - granatowa liberia z czerwonymi wyłogami. Srebrne guziki. Rzecz dzieje się w wieku XX w Mordowarze, na Węgrzech. * Wymowa węgierska nazwisk podana w nawiasie. (Przyp. aut.) Salon w mieszkaniu Babci Julii. Urządzenie skromne, staroświeckie. Ściany bielone. Sufit ciemnobrązowy, podtrzymywany poprzecznymi belkami. Na ścianach obrazy i miniatury. Drzwi szerokie oszklone w głębi wychodzą na werandę oplecioną czerwieniejącym winem. Dalej widać góry, osypane świeżym śniegiem. Pali się lampa z zielonym abażurem. Przy okrąglym stole siedzi Bab cia Julia w czepku bialym, w brązowej sukni. Na lewo, po drugiej stronie stołu, I stv a n Szentmichalyi, ubrany w kostium sportowy, na fotelu bujającym się. Pauza. Zapada mrok. Potem noc księżycowa. ISTYAN . Może babcia opowie co strasznego, zanim Krystyna wróci - tak nudno czekać. Najlepiej o tej dawno obiecanej sonacie Belzebuba. Pamięta babcia, jak Krystyna nie dała babci dokończyć - bo nie cierpi słuchać dwa razy tej samej historii. BABCIA Ano dobrze. Więc było tak: żył tu kiedyś, w Mordo- - warze, młody muzyk, zupełnie taki sam jak pan, tylko trochę bardziej, jak na owe czasy, nienormalny. Nawet - niektórzy uważali go za matołka, ale to podobno nie- - słusznie. Znałam jeszcze dzieckiem będąc tych, co go '.• widzieli. Otóż on marzył ciągle, od samego dzieciń- ; stwa, o tym, aby napisać sonatę Belzebuba, jak to on nazywał - to jest taką sonatę, która by przewyższała bezwzględnie wszystkie inne. I nie tylko sonaty Mozarta i Beethovena, ale w ogóle wszystko, co było i mogło być w muzyce stworzone: taką sonatę, jaką 454 Akt pierwszy Sonata Belzebuba 455 by sam Belzebub napisał, gdyby był kompozytorem. Potem zwariował: twierdził, że znał Belzebuba osobiście, że podróżował z nim po piekle. Miał to być - to znaczy ten Belzebub - podobno całkiem zwykły pan z czarną brodą, ubrany trochę ze staroświecka, coś jakby nasz brazylijsko-portugalski hidalgo: de Campos de Baleastadar. ISTYAN Kto to jest, babciu? Ale po co babcia porównała go do kogoś realnego? Tak lubię fantazję nie zanieczyszczoną żadnym śladem życiowych usprawiedliwień. BABCIA Nie pozwalaj sobie na takie rzeczy, bo też możesz zwariować - jak tamten. Jestem stara, będę ci mówić "ty" dla prostoty. Pamiętaj, żebyś mi nie skrzywdził Krystyny - tego ci nie daruję; żywa czy umarła - pomszczę ją. ISTVAN wzdrygając się Och - byle tylko nie umarła, (poważnie) Niech babcia mi wierzy, że tylko od pieniędzy zależy wszystko. BABCIA surowo Wolałabym, aby zależało jedynie od twego sumienia. ISTYAN Ach - teraz nie mówmy o tym; więc jak było z tym Belzebubem? Kto to jest ten hidalgo? BABCIA Najpierwszy plantator winogron w Mordowarze. Zaraz znać, żeś tu niedawno, skoro nie wiesz, kto jest de Campos. Otóż tamci dwaj chodzili razem i chodzili, szukając wejścia do piekła, które według starej mor-dowarskiej kroniki miało się znajdować w okolicy góry Czikla *. Ten brodacz opowiadał podobno młodemu wszystko ze szczegółami - jak to owo piekło wygląda, tak jakby sam był w nim nie wiem ile razy albo stale kiedyś mieszkał. Tylko wejścia sobie, biedak, nie mógł przypomnieć. Cha, cha! Zwariowali obaj - to jest: nikt właściwie dobrze nie wiedział, kto jest tamten. Różnie o nim mówiono. A młodego znaleziono powieszonego na pasku od portek u wejścia 1 Powinno się pisać: Cikla. (Przyp. aut.) do opuszczonej miedzianej sztolni na stoku góry Czikla. Miał podobno zadatki na geniusza muzyki. ISTYAN To dość nieciekawa historia, a przy tym dość krótka też, moja babciu - spodziewałem się czegoś lepszego. - Skoro nie wiadomo, kto był tamten pan, skąd się wziął i gdzie się podział kompletnie - to muszę powiedzieć, że wcale nie jestem tym wszystkim zachwycony. Takich historii można wymyślić dziesięć na godzinę. BABCIA Wymyślić można dużo, i o wiele ciekawszych. Mordo-war to miejsce stworzone do tego, aby stało się w nim coś nadzwyczajnego. Dziwne góry i dziwni ludzie. A nawet ci, co przyjeżdżają tu, muszą być właśnie tacy, a nie inni - dziwni też. ISTYAN Ja nie jestem nic a nic dziwny. Jestem artystą - to 5 wiem. Może niezupełnie zdaję sobie z tego sprawę, co to jest być artystą - ale nic dziwnego w tym nie ma. Komponuję, bo muszę - tak jak inny jest urzędnikiem banku czy kupcem. Piszę nuty tak, jak bym pisał rachunki w księdze. BABCIA :" To tobie tylko, Istvanie, tak się wydaje. Dla siebie nie jesteś dziwnym, bo sam pływasz cały w tej dziwno- '•'• ści, którą dookoła siebie wytwarzasz - pływasz jak ryba w wodzie; tylko ryba nie wytwarza tego, w czym pływa. Ale inni tę dziwność czują: ja, Krysia, a nawet -•' wszyscy ci z drugiego brzegu jeziora, mówię o stałych mieszkańcach oczywiście. ISTYAN Nie cierpię ich. Oni mnie sądzą. Uważają mnie za darmozjada, za lenia, który marnuje majątek starej ciotki. Żebym był grajkiem w jakim szynku po drugiej stronie jeziora, uwielbialiby mnie. Ale ponieważ -'••*-' uczę się w mieście, zazdroszczą mi i za to właśnie po-?[ gardzają. Lepsza nasza strona jeziora. BABCIA Może właśnie tym gorzej dla ciebie. Dziś lepiej być po tamtej stronie. 457 pierwszy 456 Sonata Belzebuba ISTYAN Ach - dosyć tych symbolizmów w norweskim stylu, Przypadek chciał, że po tamtej strome mieszka kupa wstrętnych dorobkiewiczów, a po tej - kilka osób, które zacho,wały cień dawnych tradycji. Nie mówią z punktu widzenia snobizmu - chodzi mi o tradycję rzeczy naprawdę ważnych. BABCIA Tak, tak - to się tak mówi, ale w istocie właśnie jest inaczej. Nie wiem tylko, do których zaliczyć de Camposa. To człowiek nie podpadający pod żaden znany gatunek. ISTYAN Chciałbym go raz już poznać. Chociaż... Macha ręką pogardliwie. BABCIA Pewno przyjdzie dziś do nas - jak zwykle w sobotę. Kładę mu zawsze kabałę na cały tydzień. Ale nie radziłabym ci zbytnio zbliżać się do niego. Mówią, że jego stosunek do młodych ludzi nie zawsze był pozbawiony tego, co można by - jeśliby kto chciał - nazywać czymś w znaczeniu... ISTYAN niecierpliwie Och - już mnie na pewno nic się nie stanie. Jestem w tym kierunku zupełnie zimmunizowany. Wszystko, co nie jest estetycznie piękne, nie istnieje dla mnie zupełnie. BABCIA Niestety - ludzka natura jest taka, że to, co w młodości wstrętem nas przejmuje, staje się później namiętnością, wciągającą nas na dno upadku. Cicho u nas w Mordowarze jak przed burzą - i boję się, że przyszłe wypadki kłębią się jak groźne zwały chmur nad naszym horyzontem przeznaczeń. ISTVAN I to babcia, która dotąd dodawała mi odwagi, mówi dziś takie rzeczy! Dziś właśnie, kiedy tak potrzebuję spokoju. BABCIA Do czego? !STVAN Właściwie nie wiem. BABCIA Więc po co mówisz? ISTYAN Może to wina mojego nieokreślonego stosunku do Krystyny. Czuję w sobie przestrzenno-słuchową wizję tonów, której nie mogę ująć w trwaniu. Jakbym wachlarz zwinięty trzymał w rękach bezsilnych i nie mógł go rozwinąć i ujrzeć obrazu, który jest już gotów w kawałkach na każdej z jego części. Widzę niedorzeczne strzępy czegoś, jak na zmieszanej bezładnie łamigłówce z klocków, ale całość tego zakrywa przede mną jakiś tajemniczy cień. Może to jest ta sonata Belzebuba, o której marzył tamten grajek. Bo naprawdę to coś, co jest we mnie, ma, zdaje się, formę sonaty i jest jakieś jakby nadludzkie. Nie jestem megalomanem, ale... Wchodzi z prawej strony bez pukania baron Hieronim Sakalyi, ubrany w strój do konnej jazdy, ze szpicrutą w raku. SAKALYI Babciu: kabałę - i to prędko, (całuje Babcią w policzek i kiwa głową z daleka Istvanowi, który kłania się, nie wstając) Jestem, jak to mówią, w szponach demonicznej kobiety. Wszystko to jest banalne aż do obrzydliwości - jak w najpospolitszym romansie. I cóż tam, mistrzu. Jak tam twoje arcydzieła? ISTYAN tonem obrażonym Przede wszystkim nie jestem mistrzem, a po drugie nie stworzyłem dotąd arcydzieła... SAKALYI nic niespeszony Przesadna skromność, mistrzu. A proszą zajść kiedy do nas na obiad - moja matka pasjami lubi muzykę - nawet tę waszą: futurystyczną, (tasuje karty mówiąc) Ciekawy jestem, jak by wyglądała nasza legendarna mordowarska sonata Belzebuba w futurystycznej transpozycji. No, babciu, proszę. Daje karty Babci, która zaczyna stawiać kabałą. Za drzwiami oszklonymi od werandy staje niepostrzeżony 458 459 pierwszy Sonata Belzebuba Rio B a mb a, z płonącym cygarem w ustach. Ubrany jest w długą hiszpańską czarną pelerynę. ISTYAN spóźniony Dziękuję panu baronowi, ale obiady jadam w domu... SAKALYI A, to smutne... No i cóż, babciu? Ta dama pik to pewno mój demon, obok dziewiątki kier - erotycznych uczuć. (nuci, a potem deklamuje) Tysiąc kochanek miałem z różnych sfer, Tysiąc kochanek - czy to rozumiecie, Wy, oberwańcy o jednej kobiecie? Tysiąc kochanek - dlatego to kier Zawsze wychodzi mi w każdej kabale, W złowieszcze piki opleciony stale. Każda z nich była zdradą wobec niej, Jedynej, prawdziwej, Nie istniejącej, ale właśnie tej. ISTVAN Jak panu nie wstyd rnówić tak marne wiersze? To pewno własny wyrób. BABCIA Istvanie, bądź grzeczny. Pan baron nie jest przyzwyczajony do takiego obchodzenia się. Bądź co bądź myśl tego wiersza jest dość ładna. ISTYAN Poezja nie jest wyrażaniem myśli w rymach, tylko tworzeniem syntezy obrazów, dźwięków i znaczeń słów w pewnej formie. Ale jeśli forma jest wstrętna, to nawet najlepszą myśl obrzydzić może. BABCIA groźnie Istvanie! SAKALYI Ależ nic nie szkodzi - mistrz jest chmurny i dlatego mówi tak uczenie, ale za to niesmacznie. ISTVAN podnosząc się Jeśli pan jeszcze raz nazwie mnie mistrzem... SAKALYI To prawdopodobnie jutro będzie pan trupem, panie Szentmichalyi. Trafiłem w asa na wahadle z odległości trzydziestu pięciu kroków, a na szable nie mam równego w całym komitacie. A więc, babciu? j s t v a n siada. Wbiega z lewej strony Krystyna w zielonej sukni i szalu pomarańczowym z czarnym. BABCIA Pogódź tych młodzieńców, Krysiu. O mało nie skoczyli sobie do oczu. KRYSTYNA Jakże mam ich godzić, kiedy wiem, że właściwie to ja jestem przyczyną ich kłótni. BABCIA Krysiu! Krystyna, miesza się. SAKALYI Myli się pani, jestem we władzy demonicznej kobiety. Przyszedłem do babki pani po poradę. KRYSTYNA bardzo zmieszana Jak to? Ach - zresztą ja nie wierzę. To wstrętne. ISTVAN wstając gwałtownie Nie mogę już dłużej znieść tego. Muszę iść. Panie baronie, jutro strzelamy się. Miejsce spotkania - stara sztolnia u stóp góry Czikla. Świadkowie są zbyteczni. SAKALYI Do usług pana. Jednak ja przyprowadzę świadka: mojego strzelca. ISTYAN Jak pan chce - mnie to nic nie obchodzi. W ogóle robię to tylko dla moich osobistych artystycznych celów. Jest pan jedynie pretekstem zupełnie przypadkowym. SAKALYI Zbyteczne zwierzenia. KRYSTYNA Oni powariowali! Panie Hieronimie; pan, który jest niczym, takim dobrze ubranym, świetnie strzelającym i bez zarzutu ułożonym niczym, pan śmie pozbawiać Węgry przyszłej ich chwały! SAKALYI Ależ, panno Krystyno, ja przyszedłem tu tylko dla kabały. Nie miałem zamiaru obrażać mistrza. Przysięgam, że nie lywalizuję z nim bynajmniej o panią. Jestem jednak zmuszony strzelać się. 461 460 Akt pierwszy Sonata Belzebuba KRYSTYNA Widzi pan, panie Istvanie, to pan się upiera. Pan musi zostać - będziemy grali, będziemy improwizować na cztery ręce, jak wtedy, w ostatnią niedzielę u ciotki pana. ISTYAN W wieczór ten byłem pijany. W ogóle był to dzień 'dla mnie nieszczęśliwy, nie wspominajmy go. Zakochałem się wtedy w pani. (nagle innym tonem, z nagłą decyzją) A zresztą dobrze - zostaję. Ale pod warunkiem, że nie będzie pani zatrzymywać pana Sakalyi. Nie wypada mi być z ,nim w jednym towarzystwie. SAKALYI Och - zbytek delikatności. A zresztą i tak jest to niepotrzebne: mam dziś wieczór zajęty. No i cóż, babciu, czy dowiem się nareszcie - co ze mną będzie, czy zdołam opanować mego demona? BABCIA Straszne rzeczy czekają cię, młody panie. Dziś w nocy zamordujesz kobietę o płomienistych włosach, nad ranem zastrzelisz się sam, matka twoja odbierze sobie życie pod wieczór dnia następnego. Chyba że nie opuścisz naszego towarzystwa - wtedy może zdołasz ocalić tych wszystkich i siebie. Ta noc jest pełna prze/naczeń. KRYSTYNA Ja dotrzymam panu towarzystwa, panie Hieronimie - choćby do rana. BABCIA Jak możesz... KRYSTYNA Sądzę, że dla ocalenia tego młodego człowieka od pewnej śmierci mogę posiedzieć z nim do ósmej z rana - o pół do dziewiątej muszę iść do gimnazjum. Nie widzę w tym nic złego. I tak spać bym dziś nie mogła. Jestem jakaś nienormalnie podniecona. Pań Istvan nie weźmie mi tego za złe. ISTVAN ponuro > Nie wiem. SAKALYI Nie chcę, aby przeze mnie miały powstać jeszcze nowe nieporozumienia. Jestem w ogóle zbyt otwarty : z ludźmi niepowołanymi. Niech i tak będzie. Muszę oświadczyć wszystkim, że nie kocham się w pannie Krystynie, a nawet gdyby tak było, nigdy bym się z nią nie ożenił - jestem snobem, świadomym swego snobizmu. KRYSTYNA ! Tak, ale może się pan ożenić w każdej chwili z panią Fajtcacy, śpiewaczką budapeszteńskiej opery, ponie waż to już jest dość dla pana skandaliczne. SAKALYI Po co zaraz wymieniać nazwiska - to takie wulgarne. BABCIA Niestety, wie o tym cały Mordowar. KRYSTYNA Rozwiedziony z nią i opromieniony legendą awantury, odda pan swoje zmęczone serce jakiejś panience z dobrego domu, dla celów rodowych i majątkowych. SAKALYI Wobec ciągle grożącej rewolucji i związanego z nią wywłaszczenia, kwestie te coraz mniej roli odgrywają w małżeństwach naszej sfery. ISTYAN Wszystko to w ogóle jest nudne. SAKALYI Ach, tak - mogę się zastrzelić w każdej chwili: jestem zdenerwowany do obłędu, (wydobywa rewolwer) Nikt mnie nie rozumie. O,- gdybyście mogli wiedzieć! Kieruje rewolwer ku skroni. I s t v a n rzuca się i stara się mu go odebrać. Walka. ISTYAN Niech mi pan nie odbiera możności satysfakcji. Niech mi pan nie wykręca ręki: jestem muzykiem. I tak nic nie pomoże. Wyrywa mu rewolwer i chowa go do kieszeni. Jednocześnie wchodzi przez szklane drzwi Rio B a mb a, owi-niąty w peleryną, z cygarem w ustach. RIO BAMBA nie zdejmując czarnego kapelusza z olbrzymim rondem; cygaro ciągle w gębie Miło jest odpocząć w tym waszym Mordowarze po 462 Sonata Belzebuba przygodach wśród tropikalnych mórz i dżungli - ale tylko wtedy. Życie tu stale musi działać fatalnie: obezwładniająco. Mus/ę oświadczyć, że jestem twoim stryjem, Istvanie. Nazywam się obecnie Rio Bamba i drogo zapłaci mi ten, który mnie inaczej nazwie. Liczę na dyskrecję obecnych. ISTVAN Ach, stryjaszku, pamiętam jak dziś tę noc na pokładzie "Sylwii" - było to stare wojenne pudło, przerobione na okręt handlowy, miałem wtedy lat pięć. Dojeżdżaliśmy do Rio i ty, marnotrawny stryj, ćmiłeś twoje odwieczne cygaro jak teraz. RIO BAMBA Jestem postacią z zapomnianego snu. Ale Mordowar żył we mnie zawsze. Musiałem wrócić tu. Zawdzięczam możliwość tę wspólnikowi memu, Joachimowi Baltaza-rowi de Campos, który przyjdzie za chwilę. ISTYAN Najazd brazylijskich plantatorów na biedny Mordowar. Ale co nas obchodzą przeżycia ludzi zwykłych? U artystów zamieniają się one na coś innego, przenoszą się w inny wymiar i dlatego każdy szczegół z życia artysty ma taką szaloną wartość, dlatego to aż do śmieszności zajmują się szczegółami tymi biografowie. SAKALYI I temu panu śni się już jego przyszły biograf, badający tajemnicę dzisiejszego wieczoru w związku z jego mu-zykaliami! Sztuka jest zabawką - nie gorszą ani lepszą od innych. Wywyższanie artystów w naszych czasach dowodzi naszej dekadencji. ISTYAN Nie odpowiadam panu, ponieważ jesteśmy chwilowo wrogami, według najgłupszej z towarzyskich konwencji, jaka kiedykolwiek istniała. Honor jest przeżytkiem - nikt nie potrafi dziś podać ścisłej definicji tego pojęcia. SAKALYI Jednak rozmawia pan ze mną dalej. I mimo to, co pan mówi o honorze, będzie się pan bił ze mną. ISTYAN Tylko i jedynie dla celów artystycznych. Potrzeba mi 463 pierwszy jakiego bądź wstrząśnienia, które by wyzwoliło we mnie to, co mam napisać. Jestem straszliwym tchórzem - dlatego wybieram strach, który mi zsyła przypadek. Gdybym był erotomanem, wybrałbym wyrzeczenie się jedynej miłości. SAKALYI A gdyby pan był smakoszem, wybrałby pan głodówkę. Trzy przyczyny, do których materialistyczne, pseudonaukowe móżdżki sprowadzić chcą religię. ISTYAN Nie sprowadzą. Religia jest, na równi z filozofią, opracowaniem przez intelekt uczuć specyficznych, które nazywam metafizycznymi. RIO BAMBA No dobrze - ale weźcie, panowie, na przykład fakt mego powrotu do Mordowaru. SAKALYI Co to ma za związek z tym, o czym mówiliśmy? RIO BAMBA Może i ma. Ale nie uznaję idiotycznego trzymania się tematu. Otóż: niby to w Brazylii było mi lepiej. A jednak nie mogłem wytrzymać; skorzystałem z manii Joachima do węgierskiego wina i tych gór tutejszych i przyjechałem. A przy tym muszę wam zwierzyć wielką tajemnicę: osobą, która mi zrujnowała życie, jest babcia Julia. Młodszy od niej o lat dziesięć, dla niej to popełniłem malwersację, za którą pokutuję dotąd. BABCIA Tak - niestety byłam jego kochanką i moja nieboszczka córka jego była córką. Byłam potworem moralnym w młodości, a fizycznie tak byłam pociągająca, że ludzie wypruwali sobie dla mnie żyły. RIO BAMBA Nie - ona mówi prawdę! BABCIA Między innymi pański ojciec, panie baronie. (Mrok zupełny; góry w śniegu jarzą się pomarańczowym blaskiem zorzy, a potem zimnym księżycowym światłem.) I tak to przeżywamy dziś wieczór wspomnień, pochyleni nad studnią, z której czerpać możemy, co chce- 464 Sonata Belzebuba Akt pierwszy 465 my: jad i gorycz albo nektar i ambrozję, lub lekarstwo na ból duszy, tęsknotę i męczarnie sumienia. ISTYAN Tak - to jest typowy mordowarski wieczór, gdy góry palą się blaskiem zorzy i ziemia naprawdę wydaje się dziwną planetą, a nie miejscem pospolitości codziennej. RIO BAMBA Otóż to: ślicznie to wyraziłeś, mój synowcze. Chciałem was zainteresować faktem bez ogólnego znaczenia: dziwność osobistych przeżywań uczynić własnością wszystkich - przez pobudzenie odczuwania uroku moich własnych wspomnień. Ale to się zrobić nie da. Każdy żyje zamknięty we własnym świecie jak w więzieniu, a myśli, że ten obłok wieczorny, który widzi w chwili zamyślenia nad wiecznością, przelatuje też na niebie drugiego człowic-ka - a tam może jest noc bez gwiazd, pełna rozpusty, albo obrzydliwie jasne południe, w które udał się dobry interes. SAKALYI Po prostu i trochę nieściśle wyraziliście, mój Rio Bamba, bardzo ważny i tym niemniej pospolity fakt, absolutną izolację każdego indywiduum we wszechświecie. ISTYAN Ach - gdybym mógł to zamknąć w tonach. Ale stawiam nuty na pięcioliniach jak buchalter liczby w swoich książkach i martwa jest moja praca dla mnie, mimo że innym tak się ta muzyka podoba. To jest właśnie dobrze zrobiona muzyka, ale nie sztuka. O, jakże rozumiem teraz tego, co chciał napisać taką sonatę jak sam Belzebub! Nagle pojąłem to od razu. (Wchodzi przez drzwi oszklone w głębi Bale a stada r w czarnej mantyli i czarnym spiczastym kape- • luszu z szerokim rondem; za nim, zakryta na razie dla obecnych jego postacią, idzie H ii d a F ajtcacy w jutrze czarnym, bez kapelusza.) Ja nie chcę życia wyrażonego w dźwiękach, tylko żeby tony same żyły i walczyły między sobą o coś niewiadomego. Ach, tego nikt nie pojmie! BALEASTADAR A może ja to już pojmuję? Może przeze mnie stanie się właśnie to, o czym pan myśli? (Wszyscy odwracają się ku nim.) Dobry wieczór. Proszę się nie ruszać. Nie chcę psuć iście mordowarskiego nastroju, możliwego jedynie w tych górash. BABCIA Oto masz swego Belzebuba, Istvanie. (spostrzega Hil~ d ę, której dotąd nikt nie zauważył) Cóż to za obca " figura w naszym gronie? A może ona pomoże mi właśnie w sprawdzeniu się mojej kabały? ISTYAN Niech babcia nie udaje naiwnej. To demon pana Sa-kalyi. Cudowna kobieta, pani Fajtcacy - znam ją tylko z opery. Głos ma niesłychany. SAKALYI Hilda! Czemu przyszłaś tutaj? Jedyne miejsce, w którym mogłem o tobie nie myśleć, zatruwasz mi swoją obecnością, przypominając mi całą realność mego upadku. Już mi się zdawało, że zdołałem przetransponować to w mordowarsko-artystyczny nastrój. HILDA Milcz - tu są obcy. Nikt cię nie pyta o to, co czujesz. Są rzeczy ważniejsze. ISTYAN Jakże innym jest głos jej w mowie... HILDA do S ak alyie g o, wskazując na Krystynę Widzę tu jakieś niewinne jagniątko, które uwodzisz trucizną wszczepioną ci przeze mnie. Takich kobiet widocznie ci trzeba, niedołęgo. O, jakże jestem nieszczęśliwa! Tak się pociesza ten błazen, zamiast zdobyć moją duszę, niedosiężną dla małych. SAKALYI Hilda! opamiętaj się. Teraz ja ci mogę powiedzieć: tu są obcy. HILDA Nie móc się ukorzyć przed mężczyzną, który wzbudza najdzikszą namiętność - czyż jest coś obrzydliwsze-go dla kobiety w moim stylu? • BALEASTADAR dotyka ręką jej ramienia Ale, pani Hildo, już była pani na dobrej drodze. Niech 30 - Dramaty t. II pierwszy 466 467 Sonata Belzebuba pani sobie przypomni naszą pierwszą rozmowę w winnicy, w blaskach popołudniowego słońca. SAKALYI Czy pan kupił już to ścierwo? (wskazuje na H i l d ę) Bo podobam się jej na pewno tylko ja. BALEASTADAR • Nie kupiłem i nie mam zamiaru, jakkolwiek z łatwością mógłbym pana przelicytować, panie Sakalyi. Zanosi się na coś o wiele ciekawszego. Najgłupsza legenda ma w sobie zawsze coś z prawdy: opiera się na jakiejś rzeczywistości, choćby symbolicznie. ISTYAN Niech pan powie otwarcie, czemu przyjechał pan tu z Brazylii? KRYSTYNA wybuchając śmiechem Cha, cha, cha! Jednym słowem: kto wie, czy pan nie jest Belzebubem - to paradne! BALEASTADAR Nie śmiej się, dziecko: tyle dziwnych rzeczy jest na świecie, o których zapomnieli już mieszkańcy miast. Czasem w głębi gór lub na niezmierzonych preriach przewinie się coś i zaczepiając o coś drugiego tworzy kłębuszek jakiejś nowej, ponadrzeczywistej możliwości. Rozwinąć taki kłębuszek... ISTYAN niecierpliwie Więc kto pan jest właściwie? BALEASTADAR Jestem Joachim Baltazar de Campos de Baleastadar, hodowca byków w Brazylii, a tu u was - plantator wina. Jestem też nieudanym pianistą - nieudanym przez pewną miłość, która jednak stworzyła we mnie coś, czego by mi nie dały wszystkie koncerty świata i sława. ISTYAN No - i co dalej? BALEASTADAR I nie myślcie, że chcę was okłamać. Ale umocniło mnie w wierze spotkanie tu tej kobiety, i to dziś właśnie, w trzy dni po 'twoim przyjeździe, panie Szentmi-chalyi. Trzeba przerwać ten mordowarski urok cichych nastrojów, inaczej do końca życia będzie pan stawiał znaczki, które będą podziwiać inni, ale nie przeżyje pan siebie jako artysta. ISTYAN Byłżeby pan naprawdę tym obiecanym przez babcię Belzebubem? Nie wierzę w ten wymiar dziwności. Najdziwniejszą rzeczą jest sztuka. BALEASTADAR Ale nie ta, którą pan tworzy. To jest ta pospolita dziwność, którą omamia siebie tylu artystów dzisiejszych. Mają powodzenie - i owszem, ale za dwieście lat nikt ich grać ani czytać, ani oglądać nie zechce. Są oni po to, aby obrzydzić ludziom i życie, i sztukę. Nie zostanie z nich nic. ISTYAN Ja nie chcę być jednym z nich. Wolę przestać tworzyć. Chociaż straszna byłaby to męczarnia. BALEASTADAR Nie potrzebuje pan się jeszcze niczego wyrzekać. Lepiej zaryzykować wszystko, albo - albo. ISTYAN Ale jak to uczynić? Co zaryzykować? Jestem zupełnie bezsilny, bo nie wiem, od czego zacząć. Może wyjść na skałę, gdzieś w Czikla, i rzucić się jak idiota w dół albo przebiegać przed koszyckim kurierem w naj- . większym pędzie, albo wypić pięć litrów czeskiej wódki - oto są ryzyka dostępne. BALEASTADAR Pan jest tchórz? Prawda? ISTYAN Tak - i cóż z tego. Niech pan przestanie mnie mistyfikować. SAKALYI Zaczynam nabierać nowego zainteresowania życiem. Mimo iż cierpię potwornie z powodu tej miedziano-włosej bestii, nie myślę chwilowo o tym w sposób tak jadowity. RIO BAMBA Niech pan spróbuje ją zbić, panie baronie. To pomaga czasem w powieściach - może pomoże i w życiu. SAKALYI Próbowałem - udane bicie jest na nic. Nie rozumie- 29* 468 pierwszy Sonata Belzebuba 469 cię mnie, mój dobry Rio Bamba. Ona jest moją i niczego mi nie odmawia. A jednak opanować jej nie mogę;. Nie wiem, czym jest jej dusza, nie wiem nawet, czy jest w ogóle. Jakże można opanować to, czego nie ma? ISTYAN Panowie, może potem pomówimy o tamtych sprawach. Tu są na pierwszym planie rzeczy naprawdę daleko ciekawsze, które i was pośrednio dotyczyć mogą. Może jeszcze wszystko się zmieni w zupełnie niebywały dotąd sposób. BALEASTADAR Tak - ja nie kłamię, nie mówię symbolicznie i w nic nie wierzę, mimo że czuję się na tym świecie, hm - jak by to powiedzieć - dość dziwnie - ale nie tak, aby móc już uwierzyć... KRYSTYNA W co? W to, że pan jest Belzebubem? BALEASTADAR Chociażby w to - w braku czegoś lepszego. KRYSTYNA To są smutne maniackie bzdury... BALEASTADAR Poczekajcie, poczekajcie! Nie trzeba być zbytecznym realistą w życiu. Kiedy Rio Bamba, stryj pana Istva-na, opowiedział mi po raz pierwszy całą tę tak zwaną mordowarską legendę, śmiałem się tylko z tego. Ale potem zacząłem myśleć i myśleć nad tym w kółko, bez końca, i ostatecznie coś się we mnie wewnętrznie skręciło, coś, o czym podświadomie wiedziałem, jakby we śnie. Moja żona przestała dla mnie istnieć, mimo że - ale mniejsza z tym... BABCIA O to, to, to - właśnie! BALEASTADAR Proszę nie przerywać. Poczułem w sobie to coś dziwnego, jakieś przeświadczenie, że ja znam skądś to wszystko i że muszę zobaczyć tę okolicę. Zaraz kupiłem tu winnicę przez moich agentów, a teraz od trzech, tygodni czekam tu na Istvana. KRYSTYNA Oto i ma pan swego Belzebuba, panie Istvanie. Nie ma rady. BALEASTADAR nie zwracając na nią uwagi Bo ostatecznie nie chodzi o to, czy jestem Belzebubem, czy nie, co tak bardzo zajmuje pannę Krystynę, tylko o tę sonatę. Ja jestem właściwie pianistą, tylko minąłem się w życiu z moim fachem. Ale marzyłem zawsze o kimś, który by wcielił moje pomysły - sam nie wiem nawet jakie - czuję je w sobie jak jeden wielki nabój, do którego nie ma lontu ani zapału. KRYSTYNA Właśnie, nie ma zapału, a przywlókł się tu aż z Brazylii! ISTYAN Niech pani poczeka, panno Krystyno. KRYSTYNA Nowy kandydat na bzika... BALEASTADAR kończąc rzecz swoją l gdy dowiedziałem się, że jest muzyk w tej okolicy, a do tego synowiec mego Rio Bamby, wiedziałem już właściwie wszystko. Bo czemu stryj jego został u mnie rządcą, czemu Istvan, jako siedmioletni chłopiec, uciekł z Rio do Pesztu zaraz po przyjeździe? A? To nie są przypadki. Trzeba tylko mieć odwagę spróbować. KRYSTYNA Spróbować, czy się nie uda zwariować przypadkiem - w braku lepszego zajęcia. BALEASTADAR Możemy to i tak nazwać. Ale jeśli zwariujemy tak wszyscy i wszystko stanie się inne, mimo że stosunki nasze pozostaną te same, czyli jeśli po prostu zmienimy środek współrzędnych... KRYSTYNA Ja zdałam właśnie z geometrii analitycznej i pańskie ; porównania nie zaimponują mi. Taką zmianę środka współrzędnych nazywano dawniej po prostu bzikiem... BALEASTADAR groźnie, zniecierpliwiony a Dosyć tego panienkowatego gędziolenia! Dzisiejszy w wieczór nie jest przypadkowy. Czekałem na to wszyst- 470 Sonata Belzebuba Akt pierwszy 471 ko jeszcze tam, w Brazylii. W upalne noce w mieście, kiedy z ulicy donosił gorący wiatr dźwięki gitary, lub w ciszy pampasów, gdy rodzina moja dawno już spała, marzyłem o tych waszych nędznych górach i zawalonej kopalni, i o tobie, Istvanle. ISTYAN Ale jeśli się wszystko sprawdzi, to jest: o ile napiszę prawdziwą sonatę Belzebuba, to może wypłyniemy wszyscy w jakiś inny wymiar? BALEASTADAR Jeśli potrafię w ciebie przelać tę dziwność muzyki, którą mam w sobie potencjalnie, to może stworzysz to, o czym marzysz. Ja nie mogę: nie mam talentu. Dlatego to w legendzie mówią o sonacie, jaką by (akcent na "by") skomponował Belzebub, gdyby i tak dalej... Nie jest to niewiara w możliwość jego realnej egzystencji, tylko w możliwość komponowania - przy najwyższych do tego danych. KRYSTYNA Mnie się zdaje, że Belzebub w ogóle nie mógł być człowiekiem utalentowanym, on mógł zrobić wszystko, ale fałszywie. BALEASTADAR Człowiekiem! Ale przez innych mógł dokonywać prawdy zła, za cenę zniszczenia ich życia. A w sztuce mógłby stwarzać wielkość - ale tylko w naszych czasach, w epoce artystycznej perwersji. Wielkości w tym wymiarze d o t ą d nie było. KRYSTYNA Mówi pan tak o tym Belzebubie, że naprawdę zaczynam chwilami wierzyć w jego istnienie. Zrywa się gwałtowny wicher. Pauza. BABCIA Zepsuł pan przeznaczenie, które nie myliło mię nigdy w kartach. BALEASTADAR Widzi babcia, kabała stawiana mnie nie sprawdzała się nigdy. SAKALYI Coś z tego sprawdzić się musi. Ja więcej nie zniosę tego upokorzenia. Jeśli tego nie wykonam, zginę w upadku stokroć gorszym od tego, co nastąpić może potem. Wydobywa rewolwer z kieszeni zamyślonego I stv ana i strzela w panią F ajtcacy, która pada. S akalyi wybiega przez drzwi na prawo wśród podmuchów wzmagającej się jesiennej burzy górskiej. BABCIA A słowo się ciałem stało! W imię Ojca, Syna, Ducha - dajcie babce kimel-kucha! KRYSTYNA Boże - babcia zwariowała! RIO BAMBA Zajmij się tamtą osobą, Krysiu. Ja babkę przyprowadzę do przytomności wspomnieniami. Gładzi Babcię po głowie i szepce coś do niej z cygarem w zębach. HILDA siedząc na ziemi Boże, on się zabije! Ja go tak kocham. Czego on ode mnie chce? Uroił sobie, że nie zna mojej duszy. Któż uleczy go z tego obłędu, jeśli ja umrę. Nagle przewraca się w tył. Krystyna maca ją za puls i bada, czy oddycha. KRYSTYNA Nie żyje chyba - nie słyszę oddechu. Taka śliczna jak aniołek! To nie może być, żeby to prawda była, co o niej mówią. BALEASTADAR A więc wieczór zaczął się. Chodź, Istvanie, idziemy do miny na Monte Czikla. A o ile tam nie znajdziemy piekła, znajdziemy go dosyć w sobie, aby zaćmić na-naszą sonatą wszystkich Belzebubów świata. Sam w to nie wierzę, ale tak mówić zmusza mnie jakaś tajemna siła, wyższa nade mnie i nad wszystko. ISTYAN Ach - co za szczęście jest żyć i męczyć się w Mordo-warze! Czuję coś, co spaja dawno samotne dźwięki w jakiś temat, którego jeszcze nie słyszę. Chciałbym upaść na samo dno moralnej nędzy i z dołu patrzeć na moje dzieło, piętrzące się nade mną jak olbrzymia wieża w blaskach zachodzącego upiornego słońca. Wtedy mrok może być już w dolinach mego życia. 472 Sonata Belzebuba BALEASTADAR Chodź - właśnie chwila jest odpowiednia. Ale pamiętaj: jeśli piekła nie znajdziemy ani tam, ani w nas samych, a ja okażę się nadal tylko i jedynie zwykłym brazylijskim plantatorem i nieudanym pianistą, to ani słowa skargi żaden z nas nie piśnie. Pijemy kawę ranną na stacji kolei w Uj-Mordowar i idziemy spać. A potem zwykłe życie, jakby nigdy nic. Przyrzekasz? ISTYAN Przyrzekam. Wychodzą wśród wichru przez drzwi środkowe. I s t v a n bierze czarne palto i szarą czapką sportową z wieszadła u drzwi. KRYSTYNA Ładnie się zaczęło. Jedna jest tylko rzecz dobra, że ten Sakalyi przestał mi się zupełnie podobać. RIO BAMBA uroczyście Nie przerywajmy wieczoru, prawdziwie mordowar-skiego wieczoru, w którym dziwność z pospolitością splata się w cudowny wieniec chwil, wieczystych w swej piękności. O, pospolitości, bądź pochwalona - bez ciebie nie byłoby na świecie nic dziwnego! Podaj wina, Krysiu. Wiatr dmie coraz silniej. Krystyna wstaje i idzie na lewo. AKT DRUGI Podziemie w opuszczonej kopalni Czikla, urządzone jako dość stosunkowo fantastyczne piekło. Wprost wgłębienie między Jilarami. Drzwi za lewym filarem z lewej strony. Fotele i kanapy dziwaczne. Wszystko w kolorach: czarnym i czerwonym. Ogólny charakter demonicznej tandety instytucji zabawowych, połączony z czymś rzeczywiście w wysokim stopniu nieprzyjemnym, a nawet groźnym. We wgłębieniu między filarami, na małym wzniesieniu, fortepian. Przez drzwi na lewo wchodzą: Bale a stadar i I stv a n. Pierwszy ubrany jak w akcie I, drugi ma czarne palto z podniesionym kołnierzem i szarą sportową czapkę. BALEASTADAR No widzisz, Istvanie, że jakkolwiek nie wszystko odpowiada naszym wymaganiom - coś jest w tym :•{ wszystkim. Co prawda piekło to przypomina trochę • r zanadto jakiś kabaret paryski albo nawet ostatnie urządzenia w Salon di Gioja w Rio, ale coś jest - v to nie ulega wątpliwości. Jesteśmy w sali tortur psychicznych, o ile mi się zdaje. ISTYAN Mnie przypomina to też jedną z tak zwanych demonicznych sal w Osz-Buda-War w Peszcie. BALEASTADAR No tak: nie jest pierwsza klasa. Ale myślę, że takie piekło, o jakim marzyliśmy, jest nawet niewyobrażalne, a nie tylko nieziszczalne w rzeczywistości. Ale pomyśl: wejść do zasypanej sztolni we wnętrzu góry Czikla pod Mordowarem i znaleźć tam chociażby pa- 474 Sonata Belzebuba l ryski czy budapeszteński kabaret, to także można uważać za pewien rodzaj cudu. Co? ISTVAN niechętnie, maskując strach Oczywiście, że tak. Jednak czuję się trochę inaczej. Tamten wieczór wydaje mi się odległym o jakie pięć lat co najmniej. Wyszliśmy stamtąd o ósmej, a teraz jest dwunasta w nocy - cztery godziny: straszliwie wydłużył mi się czas. BALEASTADAR Mnie też - ale to nic. Po prostu boisz się? ISTYAN wymijająco Kłębi się coś na samym dnie mojej istoty. Stałem się jakąś jaskinią pełną załomów z zaczajonymi widmami. Ale jeszcze nie ma to związku z muzyką. Nieskończoność dzieli moją własną formę od tego, czym ma być nadziana... BALEASTADAR Nie gadaj tak ciągle - zobaczymy, co będzie dalej. Zza fantastycznej purpurowej kanapy na prawo ukazuje się dwóch L o k a i w czerwonych liberiach, z bródkami w szpic. Wygląd mefistofelesowaty. Podchodzą do Bale-astadara i mówią jednocześnie, kłaniając się.. LOKAJE Monseigneur! Pozostają zgięci. BALEASTADAR do Istvana Tak mówią też do każdego gościa gospodarze jakiegoś kabaretu w Paryżu - "Chat Noir" - o ile mi się zdaje? Czyżby piekło, nawet znalezione wewnątrz mordowarskich gór, było tylko jedynie czymś w rodzaju jakiejś głupiej rozweselającej instytucji? Byłoby to jednak czymś nad wyraz głupim. Szkoda, że zamiast tego nie poszliśmy lepiej pogadać do Magas Cafehaz z tamtej strony jeziora. Nie czuję się nic a nic Belzebubem. I LOKAJ Niech Wasza Książęca Mość spojrzy na siebie z tyłu. Nastawia odpowiednio lusterko. Baleastadar się. przekręca, maca się z tylu pod peleryną i ogląda się. Drugi Lokaj zdejmuje mu pelerynę. Okazuje się, że B a-leastadar trzyma w ręku swój wlasny gruby, diabli 475 Akt drugi ogon, taki jak u szczura, zakończony trójkątnym metalowym hakiem. BALEASTADAR Co, u diabła! Nie zauważyłem tego wcale. Ogląda ogon detalicznie. II LOKAJ Książę Ciemności musi mieć ogon. Przekleństwa w tym stylu są u nas nie przyjęte. BALEASTADAR To niesłychane! Ale ten ogon martwy jest, mimo że wyrasta ze mnie. I wy macie ogony - wasze też są martwe? I LOKAJ Nawet przy dzisiejszej technice piekło musi się przedstawiać takim, jakim jest w istocie. Dawniej było lepiej. Ale oszustwa nie uznajemy, mimo że gdybyśmy chcieli... BALEASTADAR nagle zupełnie innym tonem: wladczo- -belzebubim, który stale będzie się potęgować Dosyć! Proszę o kolację na dziewięć osób - zaraz nas będzie więcej. A przede wszystkim: siekierę i pniak! Żywo! Ruszajcie się. LOKAJE Tak jest, Wasza Książęca Wysokość! Rozkaz, Wasza Książęca Wysokość! Biegną za filary na lewo. ISTYAN przez Izy Zaczyna pan wchodzić w rolę, panie Baltazarze. BALEASTADAR Cóż robić - zobaczymy, co z tego wyniknie. Jakaś dzika siła pręży mi się we wnętrznościach. Pęcznieję i na stalowo. Rozpiera mnie wściekła nienawiść zupeł-<; nie bezprzedmiotowa. To, zdaje się, jest czyste zło. j '• (Lokaje wnoszą pniaki i siekierę i stawiają na środ-j.' ku.) A teraz, Istvanie, odrąbiesz mi ogon - nie cier-; pię demonicznych efektów III klasy, nie dostosowanych do ogólnej sytuacji. Rąb - ciekaw jestem, czy mnie zaboli. I stv a n kladzie ogon B ale a s t ad ar a na pniaku i zamierza się. Sonata Belzebuba AM drugi 476 I LOKAJ do II [Loka j a] Chebnazel, to jakoś podejrzanie wygląda. I st v an rąbie. Ogon odpada. B a l e a stad ar krzyczy z bólu. Krew leje się z odciętej części i z nasady. Bale-a stadar siada na kanapie bokiem. II LOKAJ do I [Lokaja] A ja ci mówię, Azdrubot, że to jest pierwszy znak jego prawdziwości. Czy kto inny, jak sam Książę Ciemności, odważyłby się na coś podobnego? (do Bale-astadara) Panie, powiedz jeszcze te cztery słowa: wiesz jakie? BALEASTADAR wstając Banabiel, Abiel, Chamon, Azababrol! Sam nie wiem, co mówię. Ale to pełne jest jakiegoś straszliwego znaczenia. Jestem już t a m! II LOKAJ do I [Lokaja] Azdrubot, upadnijmy na brzuchy. To on. Nareszcie piekło ma swego Belzebuba. Padają obaj na brzuchy przed Baleastadarem. I LOKAJ leżąc Nie zawsze tak bywa. Długo trzeba czasem czekać, aż się narodzi taki. między ludźmi. Ty jeden, panie, miałeś odwagę uwierzyć w to, co inni uważają za zupełny nonsens. Jesteś nim, jesteś! Tym samym nas, biednych lokai kabaretu, podnosisz do godności prawdziwych diabłów. BALEASTADAR Azdrubot ma rację. Stańcie no przy pniaku, chłopcy, i połóżcie na nim ogony, jeden przy drugim. (L o k a-j e wykonują rozkaz natychmiast.) Tnij, Istvanie: skończymy raz z tą wstrętną komedią. Podziemny kabaret czy dzisiejsze piekło - wszystko jedno - musi być w dobrym stylu. Precz z ciemnotą, przesądami i wstecznictwem! Tnij! (Istvan tnie, ogony odpadają. Lokaje krzywią się okropnie z bólu, ale stoją na miejscu.) A teraz weźcie tę siekierę i pniak i jeśli tam kto jeszcze z waszej kompanii ma ogon - odciąć mu natychmiast. Rozumiecie? I kolacja, żeby za dziesięć minut była gotowa. Marsz! LOKAJE Tak jest, Wasza Książęca Wysokość! Słuchamy! 477 Uciekają z pniakami i siekierą za filar na lewo. ISTYAN To piekło bardzo myszką trąci. Nie wiem, czy pan zdoła pomieścić się tu ze swoim wybujałym temperamentem. BALEASTADAR Zaraz wszystko się zmieni. Mamy jeszcze przed sobą nieprzebyte moczary psychologicznych okropności. Oczywiście, będziemy się upraszczać z powodu braku czasu. Przez drzwi z lewej strony czterej inni Lokaje (bez ogonów) wnoszą trzy trumny ciemnoczerwone i ustawiają rządem z lewej strony. W miarą wnoszenia Baleasta- dar mówi. BALEASTADAR To zapewne trupy z wczorajszego dnia. Wiesz, Istva-nie, że to już dzień następny? Wszystko idzie z wzrastającą szybkością. Nie będziesz mógł z początku nadążyć za wypadkami, ale potem przyzwyczaisz się. Tu życie polega na ciągłym doganianiu i przeganianiu siebie samego, (do L o k a i) Otworzyć trumny! Lokaje zaczynają odbijać trumny. ISTYAN Tak szalenie mi żal ostatniego mordowarskłego wieczoru, który przeżyłem jako człowiek nie dokończony! BALEASTADAR Przekroczyłeś przedwcześnie pewną przełęcz, którą czasem wielcy politycy, artyści lub myśliciele osiągają dopiero w sześćdziesiątych i siedemdziesiątych latach. Ale jesteś muzykiem - muzyka powstaje już ; w dzieciństwie i nie wymaga dojrzałości. ISTYAN Ach - iluż ludzi ma ten stosunek do muzyki, który nazwałbym "stosunkiem wyjącego psa". Pies wyje tak samo, czy mu grać Beethovena, czy Ryszarda Straus- sa - wyje, bo go uczuciowo wytrąca z równowagi sam ' hałas dźwięków, ich emocjonalny, nieistotny artystycz- , nie współczynnik. Ja muszę dojść do czystej muzyki. BALEASTADAR Dojdziesz, ale najprzód musisz wyładować w muzycznej formie wszystkie uczucia. Na nich to, pastwiąc się 479 478 Sonata Belzebuba nad nimi, zdobędziesz twój własny styl i Formę Czystą. Tu może się stać to w procesie wewnętrznym, bez stawiania niepotrzebnych znaczków na pięcioliniach dla wzruszania podlotków i histeryczek. Piekło - nawet takie - to świetny inkubator dla nie-opierzonego muzyka. ISTYAN Kiedy, jak się to stanie? Czy mam może w tym kabaretowym piekle zarabiać na życie jako nędzny grajek, rzucając między diabelskie pospólstwo to, co mam najcenniejszego w życiu: moje uczucia? BALEASTADAR Nic, bestia, nie pojmuje! A gdzież twoja ambicja stworzenia sonaty Belzebuba, która by pobiła wszechświatowy rekord muzycznej potworności? Czy zapomniałeś już o tym? Zrozumiesz to wszystko na przykładzie, (do L o k a i) Prędzej tam, szatany. (Ukazują się w trumnach trupy: Hildy i Barona Sakalyi, Lokaje zaczynają odbijać trzecią trumnę.) Mogę ci dać tylko możliwości. Ja sam mojej sonaty nie" napiszę nigdy, mimo że wiem o niej wszystko. Ty napiszesz przeze mnie, ale twoją własną. Bezpłodny w istocie swej zły duch nigdy nasycony być nie może: musi mieć media - wykonawców swoich mglistych pomysłów, i dlatego nigdy dzieło jego nie będzie tym, czym być miało. ISTYAN Muszę wybierać więc między życiem a sztuką? Za rozkosz tworzenia muzycznej wartości wyrzec się muszę bezpośredniego przeżywania? Wszystko będzie dla mnie martwym jeszcze przed urodzeniem? BALEASTADAR Tak czynili zawsze wszyscy wielcy artyści, mimo pozorów czasem wręcz przeciwnych. Dlatego szaleństwa artystów, tak pociągające dla ludzi zwykłych i taką wzbudzające zazdrość, są tylko gorzkim posmakiem, pozostałym po prawdziwych zdarzeniach w świecie urojonej wielkości, konstrukcji samej w sobie. Dawniej stawało się to w sferze dobra, dziś, u końca sztuki, musi dziać się w krainie zła i ciemności. drugi ISTYAN Chciałbym się jeszcze nasycić szczęściem w świecie uczuć. BALEASTADAR Za późno. Albo też chcesz zostać nieudanym artystą, czymś najpodlejszym. I to nieudanym dla siebie samego, a nie dla tłumu wyjących psów. ISTYAN Nie chcę - za nic. Niech się spełni raz ta ofiara. Tylko to mnie w tej chwili zajmuje, jak się to odbędzie. BALEASTADAR Zupełnie po prostu, jak wszystko w piekle. Tu się ceremonii z uczuciami nie robi. Będzie to tylko pewien skrót życia, a nie coś jakościowo odeń różnego. Tego i sam Belzebub stworzyć nie potrafi. "jiSTYAN A może nie tak znów szkoda mi tamtego świata? Może ja udaję przed sobą? Ta niemożność przeżycia żadnego uczucia aż do dna, ta nieściśliwość uczuciowych stanów! Wszystko zdawało się już przeszłością przed r samym powstaniem. I ta męka wyrzutu wobec innych -; ludzi, których podle oszukiwałem, dając za ich prawdę fałsz moich połowicznych - och, nie uczuć - ra-l czej stanów psychicznych. ^ALEASTADAR nagle groźnie " Dosyć tych wywnątrzań się! (klaska w dłonie; wpada dwóch L oka i) Wydobywać trupy! Żeby mi w tej chwili były gotowe. Wlaśnie Lokaje odbili trumną, w której leży baronowa S a k a l y i, ubrana czarno z fioletem. LOKAJE Słuchamy, Wasza Książęca Mość! Zabierają się w sześciu do wydobywania trupów, które sadzają na fotelach. Trupy są sztywne i mają zamknięte oczy. ISTYAN drżącym głosem Panie Baltazarze, ja się pana boję. Pan jest taki straszny, obcy - ja nie chcę. BALEASTADAR Milczeć, błaźnie! Czy chcesz zawisnąć na własnych szelkach u wejścia do sztolni, jak tamten? I to przed 480 Akt drugi Sonata Belzebuba 481 stworzeniem dzieł, które usprawiedliwią twoje riędz-ne istnienie? Potem możesz się wieszać, ile chcesz. Jeśli teraz stąd uciekniesz, nie wytrzymasz już normalnej egzystencji. ISTYAN Ja nic nie chcę, panie Baltazarze. Chcę tylko wrócić do domu, do ciotki. Chcę, żeby choć raz jeszcze powtórzył się dobry, mordowarski wieczór, żeby cicho było... Chcę pograć te moje dawne preludia, przeczytać jakąś powieść i zasnąć. I żeby mi się śnił ten spotęgowany nasz kochany Mordowar, jak dawniej. Ja już nigdy nie będę. Niech mi pan przebaczy. BALEASTADAR miażdżącym wzrokiem wpatrzony w I st-v ana Nie jestem żaden pan, jestem Belzebub, Książę Ciemności. Mówić do mnie: Wasza Książęca Wysokość. Rozumiesz, bymbyło jedna? ISTYAN padając na kolana Tu straszno... Ja nic nie chcę... Tylko wyjść stąd... BALEASTADAR głosem strasznym Ja uśmiertelniam w tobie grzech pierworodny twórczością, którą w tobie wzniecam. Przez sztukę tylko ludzkość ma pamięć, że wszystko przeczy samemu sobie w Istnieniu. Bez sztuki nie ma już dziś życia dla mnie. Ja w mechanicznej miazdze bydląt nie mam nic do roboty. Póki trwa sztuka, ja istnieję i nasycam się bytem na tej planecie, tworząc metafizyczne zło. Na księżycach Jowisza mają swoich Belzebubów. ISTYAN Boże! Ratuj mnie. Wasza Książęca Wysokość, łaski! Trupy siedzą sztywno w fotelach. Wyprostowani Lokaje czekają, wyprężeni, na rozkazy. BALEASTADAR Nie waż się tu wspominać tego Imienia. Dla mnie to tylko symbol nicości, mojej nicości - a ja chcę żyć i będę. Ale muszę żyć przez kogoś. Artyści to jedyny dziś dla mnie materiał. Tworzyć przez zniszczenie! Ostatnia siła rozsadzająca po śmierci religii, które tworzyły widmo złego ducha. Ja wcielam to wszystko - rozumiesz? Od c/ego masz mózg? Myśl, ale nie czuj nic. ISTVAN zapadając w katalepsję Coś potwornego zamraża mnie od wewnątrz. Czuję, jak zły kieł nieuchwytnego widma orze mi mózg w zygzaki piorunowej, niewyrażalnej myśli. BALEASTADAR Co widzisz? ISTYAN Widzę dawny Mordowar jak we śnie, spotęgowany do granic nieludzkiego, jakiegoś bydlęcego piękna. Spadają maski z drzew, gór i obłoków. Widzę czarne, bezlitosne niebo i małą zbłąkaną kulkę, którą ty, Książę Ciemności, otaczasz nietoperzymi skrzydłami. Ja, robaczek, mała gąsienica, pnę się po listkach prześwietlonych przez złowieszczy żar pękających słońc Drogi Mlecznej. BALEASTADAR Zejdź niżej, do twych uczuć. Pogrzeb się w sobie po raz ostatni. ISTYAN Uczucia moje są to pigułki, które robi jakiś ohydny międzyplanetarny aptekarz i rzuca je w nicość na pożarcie zgłodniałej, zamrożonej przestrzeni. BALEASTADAR Niżej jeszcze... ISTYAN budząc się nagle z katalepsji Ja chcę do Mordowaru, do cioci! (ostatnim wysiłkiem ze sztuczną ironią) Pan świetnie wszedł w rolę Belzebuba, ale ja mam dosyć tej komedii. B ale a s t ad ar wali go pięścią przez leb. I stv a n stoi i znowu zapada w stan poprzedni. ISTYAN Już koniec. Sam rdzeń mojej istoty zmartwiał mi w lodowatym powiewie z centrum Niebytu. BALEASTADAR Teraz rozumiesz? Jednej rzeczy nie mogę, tylko jednej: tworzyć sztuki. A jestem urodzonym artystą. Dawniej kazano mi tworzyć życie, teraz byłem bez zajęcia w tej doskonalejącej mechanizacji. Kto mi kazał, nie pytaj, nie myśl o tym. Pewne tajemnice muszą być zachowane. Wiedz, że tylko ja jestem jedyną nad-rzeczywistością, jedynym złem. Gdyby nie zło, nie 31 - Dramaty t. II 483 drugi 482 Sonata Belzebuba byłoby nic, ani nawet twojej ciotki, choć jest osobą notorycznie świętą. ISTVAN z ostatnim wysiłkiem A jednak widzę cię, przeklętego plantatora z Ri0. O - wyrastają ci rogi - ach, jakie to zabawne! Ja wiem, jak to jest zrobione. Ogon kazał sobie obciąć, bo mieć ogon jest czymś śmiesznym. Ale rogi zostawił dla efektu. A może to te rogi, które przyprawiła ci twoja żona: Klara di Formio y Santos... Bale a s t ad ar wali go jeszcze raz pięścią przez łeb, I s t v a n pada. Podczas tego, gdy mówi I stv an, Bale-a sta dar owi wyrastają w istocie niewielkie (do dziesięciu cm) rogi. (Na peruce ma dwa gumowe palce, od nich idzie rozwidlona rurka zakończona pompką w kieszeni, przy pomocy której można je nadąć.) L o k a j e w głębi pękają ze śmiechu. Bal e astadar tego nie widzi. BALEASTADAR No - teraz ma dosyć. Posadzić go między trupami. Nie rozumie, błazen, że jest najgenialniejszym muzykiem świata w zarodku. Tego, co on - nie dokona nikt. (do H ii d y, która nagle wytrzeszcza nań oczy, siedząc sztywno na fotelu; inne trupy siedzą z oczami zamkniętymi) Czego ekarkiliujesz na mnie twoje gały, Hilda? To jest twój prawdziwy kochanek. Przez niego stworzymy muzykę Czystego Zła, przedestylowanego w Czystą Formę. Och - gdybym mógł być sam artystą! (przez chwilę łka dziko, po czym się opanowuje i mówi) Sonata Belzebuba musi być stworzona. , A pani (zwąca się do H ii d y) będzie śpiewać pieśni Belzebuba, a koncert smyczkowy Belzebuba - wiolonczela czy skrzypce - wszystko jedno - napisze też ten błazen przeze mnie, a wykona to jakiś skrzypek sam nie rozumiejąc nic z tego, co robi; fortepianowe utwory wykonam ja sam, cierpiąc jak potępieniec nad tym, że sam ich nie stworzyłem, i wyć będą wszyscy z zachwytu jak szakale. HILDA Ale czemu wszystko to robić tu, dziś w nocy, a nie powoli tam, na powierzchni ziemi? BALEASTADAR Dla kondensacji zła - tam rozlazłoby się to na zgniłą marmeladę mordowarskich, a nawet budapeszteńskich nastrojów, (innym tonem) Takie małe to wszystko: nędznie wyduszone z ostatnich zakamarków dna. (poprzednim tonem, z zapałem) Ale jedyne w swoim rodzaju - rozumiesz, Hilda? Nic innego nie ma na początek w tym ogólnym końcu, więc sztuka musi być syntezą zła i dla niej warto jeszcze coś spróbować, nawet ze wstrętem i męką, bo to jedyna rzecz, która nam została z dawnych dobrych czasów, mimo że też, i to niedługo, diabli ją wezmą. Zacznę od muzyki, a potem może opracuję w ten sam sposób i inne sztuki, chociaż wątpię, czy da się to zrobić. Ale naprzód sonata, taka uczniowska jak pierwsza sonata w konserwatorium. No - Zbudź się, ty genialny manekinie. ISTVAN budzi się nagle z ogłupienia i wstaje; staje się nagle zupełnie inny: jest opanowany, wesoły i jakby demonicznie zły Słucham, Wasza Książęca Mość. Od czego zaczynamy? BALEASTADAR Masz tu kobietę, Istvanie. Musisz ją kochać, zatracając wszystko, co ceniłeś dotąd. Drugiej takiej nie znajdziesz na ziemi. Jest to wcielenie kobiecej dziwności w najdzikszej transformacji środka współrzędnych czystego zła. ISTYAN Rozumiem. Trochę Książę przesadza. Pani Hildo, ja pani rzeczywiście dotąd nie pojmowałem. Byłem dzieckiem. HILDA I teraz jesteś dzieckiem mimo twego całego muzycznego demonizmu. Chodź do mnie - ja cię nauczę być sobą. Będziesz mój i zginiesz przez to, jak i wszyscy, ale inaczej: razem stworzymy piekielne dzieła, o których marzyć będą samotne szatany w bezsenne noce, śniąc o niebyłych nigdy szatanicach. We mnie piekło moich nienasyceń uwsteczni każdą miłość w bagno niszczącej rozkoszy. Ale zginąć musisz w upadku okropnym, jakiego nigdy dotąd nie przeczuwałeś. ISTYAN Słyszałem o tym niszczeniu się przez kobiety, 31* 484 Sonata Belzebuba nigdy temu nie wierzyłem. Ale ja cię przekonam. Pod tą maską, którą noszę, nie ma nic rzeczywistego. Nie boję się niczego. Wir ciemnych dźwięków zasłania mi tajemnicę twego ciała. Jak sztyletem rozedrę je pocałunkiem twoich zbrodniczych warg. (całuje ją) Teraz poznałem siebie. Siła moja nie ma granic. Wszystko to zamknę w piramidę diabolicznej muzyki, w konstrukcję czystego metafizycznego zła, zamrożonego dio-nizyjskiego szału. HILDA Jestem twoja w niedosiężności mojej najgłębszej istoty, którą jest nienasycenie się w zbrodni i kłamstwie. Nic mnie nasycić nie może. Jesteś potworny, obrzydliwy chłopczyk. Kochani cię. Czuję, jak przetwarzasz mnie w twoje dźwięki. BALEASTADAR I pomyśleć tylko, jak nisko upadłem! Ja, który przed wiekami walczyłem ze świętością sztuki, ja - marzę teraz tylko o tym, aby móc skomponować choćby osiem taktów dobrej muzyki. Ta sprzeczność rozrywa mnie. O - co za piekło jest być Belzebubem i nie móc być, nawet dziś, artystą! (do Istuana) Ale ty, idioto, beze mnie też byłbyś niczym. To jedno mnie pociesza. Nie mogę wyrazić tego w tych przeklętych ludzkich pojęciach. Ale to, co się stanie, niech mówi samo za siebie. (Przez drzwi na lewo wchodzi Rio B a mb a, prowadząc Ciotkę l stv ana i Bab cię.) Rio Bamba - prowadź tu bliżej te matrony. Niech patrzą i widzą. Dobrze, żeście przyszli, będziecie tłem dla moich pomysłów. RIO BAMBA A więc widzimy teraz jasno, że cała ta mordowarska legenda nie była takim nonsensem, jak to się z początku wydawać mogło, (obejmuje Babcię) Widzisz, Julio, jak stare grzechy mogą stanowić wspaniałe tło dla nowych potworności. BABCIA O, jak mi z tobą dobrze, Teobaldzie. CIOTKA do Baleastadara Zawdzięczam Waszej Książęcej Wysokości zupełną 485 Akt drugi transformację mego siostrzeńca. Książę Ciemności nie mógł postąpić łaskawiej. Całuje Baleastadara w rękę. BALEASTADAR do trupów Pani baronowo, proszę się zbudzić. I pan, panie Hieronimie, także. Trupy Baronowej i S ak aly ie g o otwierają oczy. BARONOWA Wasza Książęca Wysokość, ale proszę to wszystko załatwić łagodnie, żeby Hierkowi nic się złego nie stało. Jego tak już wyczerpała ta zbrodnia! Ale myślę, że Sakalyi może sobie pozwolić na to, aby zabić jakąś tam budapeszteńską wietrznicę, kfera go śmie lekceważyć. SAKALYI wstając nagle Hilda! Co ty tu robisz z tym podłym grajkiem? W mojej obecności śmiesz?... Czy chcesz, abym cię zabił po raz drugi? BALEASTADAR Nie wie pan jeszcze, panie baronie, że Istvan jest hrabią. Okazało się to tu, w kancelarii u wejścia. Dokumenty przejrzałem wchodząc. Wszystko jest w porządku. Wynika stąd, że Istvan jest potomkiem pala-. tyna Clapary, tego, który był panem na orawskich ; zamkach. Dziadek Istvana, zaplątany w wojnie roku 48 w nie bardzo zaszczytny sposób - jako szpieg austria-:i cki z przekonania - uciekł tu, do Mordowaru, i żył K pod zmienionym nazwiskiem. Miał syna, który umarł, pozostawiwszy na świecie Istvana. Rio Bamba jest też hrabią - ale mniejsza o to. SAKALYI A to fatalne! Straciłem ostatni atut. Co za nudna komplikacja! Wobec tego bijemy się, panie hrabio. ISTYAN Mógłbym pana zdyskwalifikować, ale nie chcę. Gdyby pan wczoraj wieczorem wiedział, że jestem jakimś głupim hrabią, nie ośmieliłby się pan popełnić samobójstwa będąc wyzwanym. Snobizm zabija w panu wszystkie inne uczucia prócz zazdrości o nią, która jest teraz moja. Wskazuje na H ii d ę. Lokaje podają im szpady. 486 AM drugi Sonato Belzebuba 487 BARONOWA Nie daj się temu nicponiowi. Jakkolwiek uwolnił nas od problemu małżeństwa z tą (wskazuje na H ii d ę) panią, jednak musisz pomścić to, że śmiał ci zabrać kobietę w ogóle. Młodzi ludzie biją sią. SAKALYI Ręka mi drętwieje. Zapomniałem wszystkich najlepszych pchnięć. Ja, który pobiłem hrabiego Sturza i Trampoliniego. Dosyć tego. To straszne. Skąd on umie to wszystko? Pada przebity. Baronowa i Lokaje rzucają sią ku niemu, ratują go i przewiązują. HILDA Ach, Istvanie, jakże cię uwielbiam! Obejmuje I s t v a n a. Wbiega przez drzwi na lewo Krystyna, owinięta w czarny szal. KRYSTYNA Co się tu dzieje? Och - jakże jestem zmęczona. Szalony wicher wyłamał pół lasu na stokach Czikla. Ledwo tu trafiłam. A jak tu straszno! Prowadził mnie jakiś dziwny człowiek w starohiszpańskim stroju. (Wchodzi Don J o s e Intr igue z de Estrada w stroju granda z XVII wieku.) Nie gniewaj się, babciu, ale on mówił, że to ty go po mnie przysłałaś. DE ESTRADA Witaj, Baltazarze. Nie mogłem wytrzymać, aby cię nie odwiedzić. Dziś w nocy przyjechałem z Rio. Mam urlop na dwa miesiące. BALEASTADAR Państwo pozwolą sobie przedstawić: kochanek mojej żony, Don Jose Intriguez de Estrada, ambasador króla hiszpańskiego w Rio. DE ESTRADA zmieszany Wolne żarty, Baltazarze... BALEASTADAR Nie żaden Baltazar, tylko Belzebub, Książę Ciemności! Czy nie widzisz tych rogów? (wskazuje na głowę) Sam mi je przyprawiłeś. Ale teraz stały się symbolem mego diabelstwa. Siadaj. (De Estrada siada, ale widać, że czuje się fatalnie.) Tu chodzi tylko o to, aby ten młody muzyk napisał sonatę godną samego Belzebuba - to jest mnie. DE ESTRADA Czuję się fatalnie w tym wszystkim. No tak, skoro chcesz udawać wariata, to trudno. Pamiętam, mówiłeś mi kiedyś coś takiego po pijanemu. Ja jestem w dziwnym położeniu; zamiast do Madrytu pojechałem na Fiume-Budapeszt wprost do Mordowaru. Teraz widzę, że nie ma w tym żadnego sensu. Tam w Mordo-warze, zaraz ze stacji, poszedłem wprost do nieznajomego mi całkiem domu i z tą oto panienką, którą widzę po raz pierwszy w życiu, przyjechaliśmy tu, do tego kabaretu w opuszczonej kopalni. Konie padły nam po drodze i pieszo, wśród walącego się lasu - nie masz pojęcia, co za wicher... BALEASTADAR Milczeć! Ja ci dam kabaret! De Estrada mdleje i wywraca się na wznak w fotelu. Kapelusz spada mu z głowy. KRYSTYNA Teraz dopiero jasno widzę. Jest już za późno! Ja kochałam tylko Istvana. BABCIA A do tego okazało się, że Istvan jest hrabią. Przy pomocy Księcia Ciemności będzie największym muzykiem świata. KRYSTYNA Wszystko przepadło. Niechby sobie był, kim chciał - to mnie nic nie obchodzi! (płacze) Ja go tak strasznie, beznadziejnie kocham. SAKALYI Ostatni ratunek przepadł. Panno Krystyno, ja uciekałem od pani, bo bałem się mamy i mezaliansu. HILDA Widzicie, jaki on jest podły! ISTYAN Nie przerywaj mi. Coś zaczyna się we mnie tworzyć. Pierwszy temat sonaty... W fis-mol. (zamyśla się) Mam ją całą w sobie, jak jakąś jedną 'mglistą fooimbę. BALEASTADAR Ach - nareszcie! Czasami naprawdę śmiać mi się 489 Akt drugi 488 Sonata Belzebuba chce, jak pomyślę, że ostatecznym celem tego wszystkiego ma być jakaś głupia sonata. Oto, jak spsiała, że tak powiem - passez moi l'expression - sama idea Belzebuba w ostatnich czasach. Sam Belzebub, aby przeżywać siebie istotnie, musi być jakimś za-gwazdranym mecenasem sztuki i wirtuozem - bo tam jedynie objawia się jeszcze indywiduum w formie jakiej takiej perwersji. A reszta to mechaniczna miazga, niegodna spojrzenia nawet najpodlejszego z diabłów. Nieprawdaż, Chebnazel? A ty, durniu, Azdrubot, czy chciałbyś pomajstrować w tym mechanizmie naszych idealnie urządzonych społeczeństw? II LOKAJ śmiejąc się Nigdy, Wasza Książęca Wysokość, wolę służbę w tym kabarecie. I LOKAJ To lepsze w każdym razie od Enfer lub Cabaret du Neant na Place Pigalle. BALEASTADAR A więc do roboty! Przygotować fortepian. Bechstein czy Steinway? I LOKAJ Bechstein, Wasza Książęca Wysokość. Biegną w głąb i otwierają wspaniałego Bechsteina. KRYSTYNA Panie Istvanie, ja pana naprawdę... Porzuć to budapeszteńskie padło. Przypomnij sobie nasze granie na cztery ręce. Tam, w naszym kochanym, cichym Mordo-warze - te nasze wieczory. ISTYAN Mało ich było, a wszystkie zatrute tą przeklętą miłością bez wzajemności do ciebie. Wstrząsam się ze wstrętu na samą myśl o tym. Gdybym się był z tobą ożenił, nigdy nie byłbym artystą. Jesteś dla mnie tylko tematem do macabre-menueta, który będzie drugą częścią mojej sonaty, prawdziwej sonaty Belzebuba. Widzę to już wydrukowane w Universal-Edition, a poświęcone będzie Księciu Ciemności: Dem Geiste der Finsterniss gewidmet - tak jak na sonatach Beetho-vena, które bawiły mnie, gdy miałem lat siedem. BALEASTADAR Dalej, dalej - niech się coś dzieje jeszcze. Wszystko to mało. ISTVAN Tak? A więc precz ode mnie, jedyny nędzny wyrzucie sumienia! Niech nic nie śmie mi przypominać tych mordowarskich małostek. Wyjmuje nóż z kieszeni i zarzyna Krystyną. BARONOWA Dobrze jej tak - za to, że śmiała nie kochać mojego jedynaka. Zresztą i tak nie pozwoliłabym na to małżeństwo. HILDA dolstvana Teraz jesteś naprawdę mój. To cielątko i tak nie mogłoby ci wystarczyć. Szepczą ze sobą. Rio B a mb a zaczyna tańczyć z Babcią. RIO BAMBA Zostaję diabłem na starość. Razem z tą wiedźmą stworzymy jakiś straszliwy psychiczny dom schadzek dla najtęższych indywiduów naszych czasów. BALEASTADAR Oby tylko były. Boję się, że będzie to tylko zrzeszenie kooperatywne dla resztek błąkających się samotnie artystów. BABCIA podrygując Naprawdę - przestać udawać matronę i nasycić się życiem jeszcze raz - nigdy się tego nie spodziewałam. Tyle czasu być czarownicą i musieć udawać szanowną w małym stylu matronkę: to była męka. Tańczy z Rio B a mb ą. Jeden z L oka i gra "shimmy" bardzo cicho. BALEASTADAR Takie beznadziejnie kabaretowo-dancingowe to wszystko, takie niesmaczne. Ale bez tła niczego dokonać nie można. A teraz - słuchaj, Istvanie, nie powinieneś tak bezwzględnie oddawać się życiu - na tym ucierpi nasze wspólne dzieło: inicjalna sonata, zarodek całej belzebubiej muzyki. Dać ci zakosztować, a potem przeciąć wszelkie połączenia z możliwością nasycenia - o to mi chodziło. 491 drugi 490 Sonata Belzebuba ISTYAN Nie rozumiem - więc ja? BALEASTADAR Odejdź no od tej pani. To jest mój lup. Dla ciebie to chwilowa zabawka, dla mnie - ostatnia miłość starca, którego już nic nie czeka, choćby był nawet Belzebubem. ISTYAN I to Wasza Książęca Mość śmie mi mówić? Ja pierwszy raz zrozumiałem, czym jest naprawdę istnienie, a Wasza Książęca Mość chce mi to zabrać. Nie, wolę życie niż wszystkie możliwe muzyczne utwory a la Belzebub. W sztuce będę czystym bez żadnego, nawet metafizycznego zła. Patrzą na siebie, zmagając się wzrokiem aż do odwołania. BARONOWA To wszystko dobrze, ale czemu tak właśnie ma się to odbywać?. W tym nie ma żadnej konieczności: c'est eontingent tout cela - czysty przypadek. Gdzieś w Mordowarze na Węgrzech - czemu nie w Meksyku? - spotkało się przypadkowo paru ludzi. Ale czemu to właśnie ten pan musi być Belzebubem i ten Szentmichalyi jego właśnie ma wyzyskać dla celów artystycznych - tego nie rozumiem i nie zrozumiem nigdy. CIOTKA Dlatego, żeby mój siostrzeniec, który zastępuje mi syna, został wielkim muzykiem. BARONOWA To nie jest wystarczająca przyczyna dla rzeczy aż tak wielkich, jak zjawienie się prawdziwego Belzebuba. I dlaczego tu, a nie gdzie indziej? BALEASTADAR do Baronowej Gdzieś raz musiało się to stać. Czy nie wszystko jedno gdzie, wobec nieskończoności światów? Planet jest wiele, pani baronowo. To tak, jak z szybkością światła: jakaś być musi, i to skończona - czy nie wszystko jedno czy trzysta, czy pięćset tysięcy kilometrów na sekundę? I stv a n spuszcza głową i stoi zmartwiały. BARONOWA Tak, ale nie lubię tego antropocentrycznego światopoglądu. Jestem kobieta oświecona, un bas bleu, jeśli pan chce, ale au fond jestem panteistką. BALEASTADAR Nie mogę teraz, na poczekaniu, mieć wykładu o konieczności przypadku dla precieuse'owatych matron. Hilda, jesteś moją, chodź w moje objęcia. Jedyny w swoim rodzaju wieczór. HILDA padając przed nim na kolana O, mój jedyny! Więc to prawda? Więc mnie spotyka -, to nieludzkie szczęście, że będą kochanką prawdziwego Belzebuba? Ja chyba oszaleję, ja tego nie prze- ^ żyję! Czolga się u stóp Baleastadara. ISTYAN Ha - ja też tego nie przeżyję tak spokojnie. Zabiera mi jedyną miłość. Na to dał mi ją, aby mnie okrutnie ograbić. Rzuca się na Baleastadara, ale zatrzymuje się jak zahipnotyzowany. BABCIA Ciszej, na szatana! Ambasador się obudzi i będzie niepotrzebnym świadkiem. To nie jest jeszcze nasz człowiek. DE ESTRADA wstając Ależ jestem, droga babciu. Jestem wasz, żałuję, że wszystko to nie dzieje się w Hiszpanii: byłbym z tego dumny. Możecie liczyć na moją dyskrecję. Baltazarze, wierzę, że jesteś prawdziwym Księciem Ciemności. Być na ty z Belzebubem to wielki zaszczyt nawet dla granda Hiszpanii i ambasadora Jego Królewskiej Mości. ISTYAN Zabiję tego łotra. Rzuca się na Baleastadara, który przewraca się dobrowolnie (przed dotknięciem) na ziemię, rozstawiając ręce, i śmieje się demonicznie. BALEASTADAR padając Wal, strzelaj, rżnij, kłuj. Mnie nie zabijesz nigdy - jestem wieczny. Masz rewolwer! (Podaje mu rewol- 492 Sonata Belzebuba 493 drugi wer. I s t v a n kłuje go nożem z dziką furią kilka razy. Baleastadar śmieje się dalej. I stv a n obłąkany z bezsilnej złości chwyta rewolwer i strzela w niego sześć razy. Belzebub wstaje śmiejąc się i podnosi H ii d ę biorąc ją w objęcia.) A teraz do fortepianu, mydłku! Teraz dopiero życie przetworzy się w tobie na ten piekielny melanż formy z treścią, jaką jest sztuka. Dosyć perwersji w życiu! Nędzne to jest, bo nędzne, jak każda sztuka, ale jedyne i złe - to jest najważniejsze. ISTVAN budząc się z zamyślenia Chodź, Hieronimie. Ze mną pocieszysz się po tych kobietach. Ja sam potrzebuję czegoś jeszcze, jakiejś małej potworności, która by mnie przeważyła na tamtą, ciemną stronę mojego przeznaczenia. Tajemnica tej transformacji jest niezgłębiona, jakkolwiek pospolite mogą być jej życiowe objawy. Baron wstaje, I s t v a n go obejmuje i obaj idą w głąb. BARONOWA Hierku, nie poddaj się temu demonowi. Mam dla ciebie jeszcze coś w rezerwie: dziedziczkę zamku Keszme-reth - cudna piętnastoletnia panienka. O tym marzyłam przez całe życie, tylko nie chciałam mówić ci przedwcześnie. BALEASTADAR Dosyć, stara purchawko. Czy nie widzisz, że on idzie grać moją sonatę, isonatę Belzebuba - a do tego musi mieć ostatnie tło. O, Szczęście bez granic! Teraz jestem nareszcie czymś w rodzaju artysty. Przez niego spełnia się to straszliwe nabożeństwo do nieznanego, niepoznawalnego zła, którego cząstkami jesteście wszyscy we mnie. BARONOWA A więc jest to rodzaj panteizmu, nawet w belzebu-bicznej transpozycji myśli. BALEASTADAR przechodząc z H ii d ą w objęciach ku fortepianowi Cicho tam! Tu jest aparat do notowania - możesz improwizować z początku. Wskazuje przyrząd po prawej stronie fortepianu. ISTVAN zasiadając do fortepianu Teraz nareszcie wiem, czym jest przestrzenna koncepcja formalna w muzyce. Cała sonata Belzebuba jest we mnie poza czasem. Rozwinę ją jak wachlarz - największe dzieło od początku świata. Baron stoi za nim oparty o niego w zachwycie. Koło ogona fortepianu stoi Baleastadar z H i l d ą. Jstuan uderza pierwsze tony dzikiej muzyki. Rio B a mb a tańczy z Babcią fantazyjny taniec. Baronowa w fotelu zapada w trans słuchania. Podczas tego kurtyna wolno zapada. Akt trzeci 495 AKT TRZECI Salon Baronowej Sakalyi na zamku w okolicy Mordowaru. Całość przedstawia dość wąski pas (do trzech m szerokości) wzdłuż rampy. Resztą sceny oddziela od części widzialnej zasłona koloru ciemnowiśniowego, mogąca się rozsuwać na dwie strony. Meble rokoko. Drzwi na lewo i na prawo. Na lewo siedzi Baronowa i Ciotka Istvana - robią robótki. Koło nich De Estra-d a, ubrany jak w akcie II. Na kominku na lewo pali się ogień. Powoli zapada mrok różowawy. CIOTKA Tak jestem wdzięczna pani baronowej, że tę noc pozwoliła mi spędzić tutaj. Męczy mnie niepokój o Istvana. BARONOWA Ależ, droga pani, z chwilą kiedy odnalazły się te hra-5 biowskie papiery, kariera otwiera się przed nim bez zarzutu. Mezalians pana Szentmichalyi - to jest hrabiego Clapary - z siostrą pani - wybaczy pani, że tak otwarcie to mówię - da się przezwyciężyć w zupełności. Ożenimy Istvana z jaką bogatą Amerykanką, których tyle zjeżdża tu do Mordowaru na lato. CIOTKA Ach - o to na razie mniejsza. Boję się, że ten stary wariat wciągnie go w jakąś awanturę z tą sonatą Belzebuba. BARONOWA Ależ wrócą na pewno - nic mu się nie stanie. To tylko tak zwane artystyczne przeżycia. Więcej mnie niepokoi mój syn. DE ESTRADA Ależ, pani, ten głupi strzał w tę budapeszteńską he-terę - bo inaczej nie mogę nazwać tej pani - da się zatuszować w zupełności. A rana samobójcza, że się tak z hiszpańska wyrażę, lekka jest jak piórko. Małe muśnięcie czaszki i chwilowy paraliż połowy ciała od wylewu krwi. Znałem x takich wypadków na wojnie - objawy te przechodziły bez śladu. Lokaj wchodzi z lewej strony. LOKAJ Pani hrabina Clapary, proszę jaśnie pani. BARONOWA Jaka hrabina? Nic nie rozumiem. DE ESTRADA Zapomina pani, że brat ojca Istvana okazał się też hrabią - tak zwany Rio Bamba - zupełnie automatycznie. I natychmiast, jak przystało na dżentelmena, wziął ślub z tak zwaną babcią Julią, z domu Ceres. Drobna szlachta, ale nic nie szkodzi. Jego sprawki młodzieńcze zatuszujemy również naszymi wpływami i wszystko będzie jeszcze dobrze. W naszych czasach nad wielu rzeczami przechodzić trzeba do porządku. BARONOWA Ach, tak - a więc proszę poprosić tę panią. CIOTKA Jak to przyjemnie - wszyscy tacy dobrze urodzeni - takie tytuły - tak bardzo mi przyjemnie! BARONOWA Tak - niezupełnie - nie wszyscy oczywiście. Ale jakoś to będzie. Wchodzi Babcia Julia. BABCIA Czy nie ma tu Istvana, pani baronowo? (Baronotua robi przeczący ruch głowy.) Nie mogę już czekać w domu. Coś mnie po prostu wyciąga jak korek z butelki. BARONOWA Jeszcze nie wrócił, pani hrabino. BABCIA Zostawiłam wiadomość, że będę tu. 497 Akt trzeci 496 Sonata Belzebuba CIOTKA Ja tak samo. Pani baronowa taka łaskawa, że nas przygarnia w tej ciężkiej chwili. BARONOWA Ale ja myślę, że ta noc dzisiejsza świetnie oddziała na jego twórczość. To silny chłopak. On się nie podda na pewno temu marchand-de-vin'owi. Młody człowiek musi się hartewać. Proszę, niech pani siada - będziemy oczekiwać nowin razem. BABCIA siadając Tak, w istocie - to jest głupstwo. Ale niepotrzebnie mu zawróciłam głowę tą mordowarską legendą. Szalenie głupia historia i tak oddziałała mu na wyobraźnię. BARONOWA To artystyczna dusza w każdym duchowym calu. Ale zapomniałam pani pogratulować wywyższenia na drabinie społecznej. Serdecznie winszuję. BABCIA Och - to drobiazg. Byle tylko nic złego z tego nie wyszło. Już nigdy więcej nie będę kłaść kabały, porzucam też chiromancję, a nawet astrologię, na zawsze. BARONOWA Tak - obecnie, na pani stanowisku, to nawet nie wypada. DE ESTRADA Oczywiście, pani hrabino. BARONOWA Proszę pani, kabały się sprawdzają, bo ludzie podświadomie dociągają wypadki do przepowiedni. Nawet gdyby komuś co pięć minut sprawdzały się wszystkie przeczucia, uważałabym to za przypadek wobec nieskończoności tego świata i nieskończoności zdarzeń i przeczuć. C'est tout a fait contingent, nieprawdaż, Don Jose? DE ESTRADA Oczywiście: zasada Wielkich Liczb, prosty rachunek prawdopodobieństwa. Statystyka coraz większą rolę odgrywa we wszystkim. Nawet prawa fizyki są podobno tylko statystyczne, to jest przybliżone, jakkolwiek... Wchodzi z lewej strony baron, na wpół sparaliżowany, prowadzony przez Lokaja, BARONOWA Ach, co za szczęście! Więc możesz już chodzić, Hierku? Wyjedziemy na Południe i wszystko będzie jeszcze dobrze, jak mówi Don Jose. Mój syn, Hieronim, panie ambasadorze. Witają się. Baron całuje Babcię w raka z głęboką czcią, a Ciotce podaje rękę. SAKALYI siada na fotelu; Lokaj exit Tak chce mi się żyć, mamo. Jestem jak nowo narodzony. Nigdy świat nie wydawał mi się piękniejszy. Pamiętam, miałem to kiedyś po tyfusie. Listki, widziane przez okno na tle pochmurnego nieba, były dziś dla mnie piękniejsze od puszcz afrykańskich, przez które przedzierałem się polując. Nigdy już nie zabiję żadnego stworzenia - może oprócz much - czasem dokuczają tak okropnie. I wiecie? Przestałem być snobem: snobizm to brzydka rzecz - niewarta życia. Wiem, że kocham Krystynę, od której starałem się oddzielić rozpustą, aby nie popełnić mezaliansu, Dlatego zabrnąłem w tamten romans. Dziś pani Fajt-cacy nie istnieje dla mnie zupełnie. BARONOWA obejmując go Kochane dziecko! Tylko nie męcz się tymi myślami. Będzie czas na wszystko. Nie decyduj się teraz na nic - to może być jeszcze nienormalne. SAKALYI odsutua matkę z lekkim zniechęceniem Ach, mamo, chciałbym, abyś zupełnie była ze mną w tej chwili. To wielka przemiana mego życia. Wiem, o czym myślisz: o pannie Keszmereth - to bardzo miła panienka - ale ja kocham Krystynę. DE ESTRADA który słuchał z pewnym niepokojem i ze zmarszczonymi bruttami Panie baronie: w młodości lubimy się czasem decydo wać na rzeczy wielkie, pozornie wielkie, które potem wydają się nam małymi, a cierpimy nad nimi czasem życie całe. Tradycja to piękna rzecz - nie można lekceważyć... SAKALYI ' Pan mnie nie rozumie, (panie ambasadorze: ja nie 32 - Dramaty t. II 499 498 Sonata Belzebuba mogę wam powiedzieć, jak wszystko jest piękne. Czy tylko Krystyna zechce mnie jeszcze po tej całej awanturze? Czy ten paraliż przejdzie? DE ESTRADA nieszczerze Na pewno - po usunięciu wylewu krwi. Za dwa miesiące będzie pan zdrów i wszystko wtedy wyda się panu inaczej. BARONOWA do De Estrady Czemu pan jest taki dziwny, Don Jose? Czy pan przypuszcza... SAKALYI Mamo, przestań niepokoić się głupstwami. Jestem szczęśliwy po raz pierwszy w życiu. Nawet jeśli pozostanę sparaliżowany i jeśli Krystyna odmówi mi swojej ręki - nawet wtedy będę szczęśliwy; znalazłem dziwny spokój w sobie. BARONOWA z rozpaczą Boże, Boże, Boże L. Zakrywa twarz rękami. DE ESTRADA Ależ, pani baronowo, to może przejść zupełnie po operacji. SAKALYI Mama posądza mnie, że zwariowałem na łagodnie wskutek tego wylewu krwi. Wchodzi Rio E a mb a bez meldowania sią. DE ESTRADA Oto nasz hrabia Clapary, gratuluję z całego serca. RIO BAMBA Jestem i będę nadal Rio Bambą. Zmazałem grzech młodości, a od reszty skutków mojej przeszłości ocalicie mnie zapewne, abym mógł się poprawić na starość. DE ESTRADA Ależ oczywiście, panie Rio Bamba - będę nazywał pana pseudonimem, skoro pan tego chce. Diabeł zawsze poszukuje sposobności, aby maksimum zła wyrządzić w danym punkcie wszechświata, w którym natrafia na najmniejszy opór. Dziś punktem takim - raczej ich wielością - jest sztuka. Tam, gdzie powstają nowe Akt trzeci formy, tam na pewno jest o n. Takie jest moje przekonanie. SAKALYI gwałtownie Niech pan tak nie mówi, Don Jose! (łagodnie) Jest coś strasznego w tych słowach, co mnie przeraża. Nie chcę nic złego - jestem jednak jeszcze bardzo słaby. BARONOWA Uspokój się, dziecko. Siądź tu przy mnie. Ja cię ukołyszę tak jak dawniej, kiedy byłeś mały. Siada koło niego, on kładzie głową na jej ramieniu. Ona go kołysze. RIO BAMBA do Babci No i cóż, stara? Czy cię nie wzrusza ta scena? Świat jest cudowny. Ale musimy być dobrzy. Na to nie ma rady - to proste jak linia Euklidesa. BABCIA O tak, Teobaldzie. Starość nasza będzie łagodna jak jesienny poranek w górach. I wrócą znowu dawne mordowarskie wieczory po tej stronie jeziora. RIO BAMBA śmiejąc się Tylko nie wywołujcie już duchów z podziemi Czikla. Precz z głupimi legendami. Mordowar! Mój Boże - ileż cudu mieści się w tym głupim słowie! Dobrze, że choć teraz umiemy ocenić całą słodycz życia. Niech tylko tamci dwaj maniacy wrócą, a oduczymy ich od tego całego wstrętnego muzycznego demonizmu. SAKALYI O tak - ma pan rację. Tylko chciałbym już obejść się bez złych przeczuć. Istvan zdaje się kochać Krystynę. Ale o ile ona wybierze mnie, będziemy w zgodzie. Będziemy słuchać Bacha i Mozarta, on będzie kotmponował inaczej. To obłęd 'ta cała sztuka. CIOTKA Ja też wierzę, że może być wielkim bez tych artystycznych dziwactw. A to mści się na życiu. Gdyby to można dziś tworzyć tę ich Czystą Formę bez zła. Ja wierzę, że można - prawda? BARONOWA Och, pani, to nienasycenie formą; to przyśpieszenie stałe gorączki życia! Nawet.w zupełnym odosobnieniu, J2" 500 * Sonata Belzebuba nawet czytając tylko Biblię i pijąc mleko, nie można się odizolować od ducha epoki. CIOTKA Pani jest uczona. Ja nie wiem tego tak dobrze, ale wierzę... Wbiega Krystyna. KRYSTYNA Czy Istvan wrócił? DE ESTRADA Jeszcze nie wrócili, ale wierzę, że dziś wieczór wszystko skończy się doskonale. SAKALYI Mamo, wiesz, co masz uczynić dla mojego szczęścia - nie tylko dla mojego: dla zwiększenia szczęścia w całym wszechświecie. BARONOWA do Babci sztywno Mam zaszczyt prosić panią hrabinę o rękę jej wnuczki dla mojego syna. BABCIA zmieszana Ależ tak - to wielki zaszczyt - jakkolwiek... Ale, jeśli ona go kocha, naturalnie... Tylko muszę państwu oświadczyć, że tylko pierwsza moja córka jest córką Rio Bamby... Tamta - ale mniejsza z tym; Krysiu, co ty myślisz o tym, moje dziecko? KRYSTYNA padając na kolana przed Baronową Pani, to zbytek szczęścia dla mnie! BARONOWA brutalnie Ale on jest sparaliżowany i zdaje się, że ma źle w głowie od tego samobójstwa. KRYSTYNA Pani, gdyby był najstraszniejszym kaleką, na cal? życie - kochałabym go zawsze. SAKALYI Chodź do rnnie, Krysiu. Jeszcze nie mogę się ruszać. Pocałuj mnie. Ja ciebie zawsze tak kochałem. KRYSTYNA wataje; śmiejąc się A snobizm? Czy przestał pan już być snobem, panie Hieronimie? SAKALYI Tak - i wstydzę się, że nim byłem. 501 trzeci BARONOWA Przestań żartować, proszę cię. De Estrada chrząka bardzo głośno z niezadowoleniem. KRYSTYNA zmrożona Ach, to ja... Ja bardzo przepraszam. A pani Fajtcacy... SAKALYI zrywa się niedołężnie Ach, czekajcie! Zapomniałem! Jestem zbrodniarzem. Strzelałem do niej wczoraj. Mówcie, czy żyje! Prędko - gdzie ona jest? DE ESTRADA Tego się obawiałem. Zapomniał wskutek szoku nerwowego. SAKALYI Zaklinam pana... DE ESTRADA Ależ żyje, zdrowa jak byk z Murcji. Uspokój się, chłopcze, na miłość boską, bo ci to może zaszkodzić. Zemdlała - przestrzelił pan jej łapę - nic jej nie będzie. Mrok zapada coraz głębszy. SAKALYI opada znów na fotel To szczęście! Ale mogłem być mordercą i nie dożyć tego szczęścia. Jednak oni będą mnie ciągać po sądach - a może parę lat dostanę? Krystyno, czy poczekasz na mnie? KRYSTYNA Tak, tak - ale tego nie będzie. DE ESTRADA Ależ oczywiście - przy naszych stosunkach? Zatuszuje się kompletnie... O, do diabła! Kotara uchyla się w środku i wychodzi zza niej H ii da Fajtcacy. Czarna suknia balowa, kapelusz. Lewa ręka obandażowana. Wszyscy się odwracają w tę stronę. BARONOWA Skąd pani? Tędy? Bez anonsowania? HILDA Uspokójcie się, bo narobicie jeszcze gorszego nieszczęścia. Proszę tak nie krzyczeć. Atmosfera przepojona jest materiałami wybuchowymi. Hochexplosiv! Nic nie wiadomo, co się stanie, bo problem sonaty Belzebuba nie jest jeszcze... AM trzeci 502 503 Sonata Belzebuba BARONOWA Proszę o tym nie mówić. Spokój chorego przede wszy. stłum... HILDA W czasie trzęsienia ziemi mało kogo wzrusza to, że kogoś boli żołądek. O ile mi się zdaje, to mordowar-skie nastroje nie wrócą już. Będą o tym mówić, jako o interesującej plotce, po drugiej stronie jeziora: w Kurhauzie i Magas-Cafehaz, i na stacji w Uj-Mordo-war, a nawet może w Budapeszcie. Ale niech mi państwo wierzą, że dla dobra was wszystkich przyszłam tu, aby was ostrzec. Może nie w porę, pani baronowo, i trochę nieoczekiwanie - ale trudno... BARONOWA ochłonęła już Och, pani, od wczoraj wiele rzeczy się zmieniło. Przyzwyczajamy się powoli do wszystkiego. SAKALYI z wyrzutem Mamo! BARONOWA Właśnie że nie "mamo", tylko tak. Mój syn... CIOTKA zagadując Ależ tak, właśnie mówiliśmy, że sztuka może być wielka i bez perwersjonalności, jak to mówi pani baronowa... Nagłe zasłona w głębi rozsuwa się i widać całe piekło z II aktu, tylko bez pierwszego planu, który zajmuje salon. Na pierwszym planie mrok zupełny. Piekło oświetlone ciemnoczerwona. Na środku stoi Bale a stad ar we fraku. Na frak narzucony ma fantastyczny diabelski płaszcz. Na głowie rogi. Obok niego stoi I s t v a n, również we fraku. Jest bardzo błady. W głębi Lokaje piekielni. Z lewej strony wchodzi Lokaj Baronowej. BALEASTADAR jednocześnie z odsłonięciem kurtyny A ja wam mówię, że nie. (uderza Istvana w plecy) Dowód mam w nim. To geniusz, jakiego świat nie widział. Metafizyczne, osobowe, włochate, zębate, krwawe zło spiętrzył i wypuczył bezwstydnie w krystalicznej formie czystej muzyki, złowrogiej jak najazd Hunów. To są ostatnie podrygi, ale mają smak dawnej wielkości, choćby w sztuce. DE ESTRADA sztucznie No - mamy nareszcie tych maniaków sonaty Belzebuba. Zacznie się znowu ten przeklęty kołowrót. Tylko to tło grubo mi się nie podoba. Jest w zaaranżowaniu tego jakiś bardzo nieprzyjemny demoniczny "truck". To są bardzo przykre rzeczy, te wasze mordowarskie legendy. Nie jestem tchórzem, ale zaczynam się trochę bać. Brrr... Baltazar, nie rób głupich żartów! Wystroił się na prawdziwego Belzebuba! Nie rób głupstw! BALEASTADAR ryczy z nagłą furią Dosyć tych poufałości, dworski błaźnie! Jestem Belzebub, Książę Ciemności! Mówić do mnie Wasza Książęca Wysokość! Rozumiesz?! Cisza. Wśród ciszy Lokaj Baronowej parska nagle śmiechem. LOKAJ z chlopska A dyć to ino lo państwa grafów taka kumedyja. Lo mnie Belzebub nie straśny. Zanosi się od śmiechu. BARONOWA Jak on mówi?! Ja cię nie poznaję, Franciszku! BALEASTADAR krzyczy Przestań się śmiać, ty przedstawicielu przyszłej ludzkości! Lokaj śmieje się dalej. Bale a stadar strzela w niego z miejsca z rewolweru. Lokaj pada. HILDA Hę, hę - tu żartów nie ma. Był to strzał Belzebuba, o którym marzyć mogą mistrze w tir-aux-pigeons jak Istvan o sonacie. On strzelać umie, ale skomponować sam nie potrafi nic. Otóż widzicie, moi państwo: ja jestem plebejka, jak ł ciocia, o ile mi się zdaje. Ale należę do tak zwanej arystokracji ducha - ostatnia blaga naszych czasów. Hierek, czy ty?... DE ESTRADA przerywa jej Co za bezczelne nonsensy! No dobrze, ale gdzie u was na Węgrzech bywa w takich razach policja? Przecież to jest doskonale zorganizowana banda, tych troje! BALEASTADAR Policja w takich razach czy tu, czy w Hiszpanii nie wie nic o diabelskiej metafizyce - dowiaduje się po 505 504 Sonata Belzebuba czasie o jej owocach. Mów dalej, Hilda! Nic nie wiem, co powiesz, i jestem ciekawy. HILDA A więc słuchaj, Hierek; c/y ty myślisz, że tobie wystarczy ta turkawka i ta cała twoja dobroć i kochanie się w Usteczkach na tle szarego nieba, i to słodkie zadowolenie z siebie, które mnie przejmuje wstrętem? Kochasz tylko mnie i jesteś mój. Wiesz, czym cię trzymam - pamiętasz? Przypomnij sobie - nikt ci tego nie da - chodź! Idziemy do tego ich piekła. Tam wre prawdziwe życie i użycie przy dźwiękach sonaty Belzebuba, ostatniej, pożegnalnej fanfary ginącego mrowia, które kiedyś zwało się ludzkością. Jesteś zdrów, nie .masz żadnego paraliżu. Wstań i chodź. ŚAKALYI wstaje, nagle zdrów jak byk Masz rację, Hilda. To wszystko urojenie. Jestem twój. Idziemy. BARONOWA Wolę nawet to niż ten mezalians. Hierek, tak się cieszę, że jesteś zdrów! A jak użyjesz życia, ożenisz się z panną Keszmereth. Wiem, że po tej szkole, którą przejdziesz, twoja żona nie będzie się z tobą nudzić. To była główna wada mężów mojego pokolenia, że... ŚAKALYI Tak, tak - do widzenia z mamą tymczasem. Wchodzi z H ił d ą do piekła w krąg czerwonego światła. BALEASTADAR Brawo, Hierek! No, Hilda, dalej! HILDA do barona I ty myślałeś, że ja upadłam naprawdę aż do tego stopnia? Chciałam cię tylko odebrać tej gęsi. KRYSTYNA Ja z wami! Ja kocham Istvana. Ja też myliłam Się. Przebaczcie mi, ludzie piekielni. Ja już nigdy nie będę. Weźcie mnie do siebie. HILDA Ty nędzna pokojowa suczko. Ty do piekła? Nie - tam jest miejsce tylko dla tygrysów i hien. Zostań sobie w saloniku i ciesz się dalej mordowarskimi wieczorami. Precz! Akt trzeci ŚAKALYI dobywa rewolwer Tym razem nie ujdziesz mi, samicze ścierwo! Strzela w H ii d ą, która pada. BALEASTADAR No - teraz zakatrupił ją naprawdę. Ale my z Istva- nem kobiet nie potrzebujemy. Nam wystarczy czysta sztuka! Cha, cha, cha, cha, cha! Śmieje się demonicznie. ŚAKALYI Ach - więc i tego mi nie oszczędzono! Istvanie, zakli- . nam cię, bądź moim jedynym przyjacielem. Teraz jestem zupełnie sam. Jesteś hrabia - możemy być na równi. Ja ci oddaję wszystko. Nie ma już dla mnie kobiet na świecie. ISTYAN Zapomniał pan, że mieliśmy się bić, panie baronie. Pan mnie obraził. Kocham tylko mego mistrza, Księ-. cia Ciemności! ŚAKALYI : Nie - bić się nie będę. Za dużo nieszczęść. Mam dosyć tego wszystkiego. Koniec. Strzela sobie w skroń. Krzyk w saloniku. B ar ono w a, pada. DE ESTRADA Me cago en la barba del Belzebubo. Czuję zapach migdałów. Baronowa łyknęła cyjankali. Ratujmy ją. A zresztą wszystko jedno! Ja też przechodzę do piekła. BALEASTADAR O nie! Nie jestem specjalistą od trójkątów małżeńskich. Drugi raz ci się nie uda, Józiu. Uwiedzenia żony nawet sam Belzebub nie przebacza. Strzela w Don J o s e g o, który wali się. na progu piekła, twarzą ku scenie. RIO BAMBA Za dużo trupów, na Belzebuba! Walą jak w strzelnicy. My, starzy mordowarscy, uciekajmy, póki czas. Tędy. Chodź, Julio, i ty, stara ciotko. Jesteśmy tu zupełnie zbyteczni. Uciekają na lewo. CIOTKA uciekając Bądź wielki do końca, Istvanku. Ja już nie mogę na 507 506 Sonata Belzebuba to patrzeć. Jestem za stara na te wasze nowe kierunki. Znikają na lewo. Krystyna jak błędna podchodzi do I s t v a n a. KRYSTYNA Ja cię nie opuszczę nigdy. Na najwyższych wyżynach - w życiu czy w sztuce - będę twoja. Chcę ci tylko służyć. Nie dbam o siebie. BALEASTADAR Istvan nie potrzebuje już kobiet ani niczego w ogóle. On jest skończony. Ale pani może zająć się uporządkowaniem rękopisów - to jest właściwie - maszynopisów. Wszystkie kompozycje, które miał stworzyć, stworzył już - zaczynając od sonaty opus pierwszy, aż do homo... jak by tu powiedzieć: hiperhomogenicz-nych w swej bezdennej komplikacji i prawie hipnago-gicznych ultramadrygałów i interlubryk - wszystko jest tu. O, ta kupa papierów, to wszystko dzieła pośmiertne - oeuvres posthumes - zapisane na maszynie do notowania improwizacji. Ale to nie były improwizacje - to dzieła zrodzone z przestrzennych koncepcji w innym wymiarze. KRYSTYNA Jak to? Pośmiertne? BALEASTADAR Czyż pani nie widzi, że to trup? Teraz zrobimy tour-nee i ja to wszystko wykonam. Bo jakkolwiek twórcą nie jestem, to jako pianista przewyższam Paderew-skiego i Artura Rubinsteina, i wszystkich innych o całe rzędy wielkości. Tych rzeczy nikt zagrać nie potrafi oprócz mnie. On sam ruszyć tego nie może z jego techniką. Zagrał tylko tyle, by mogło być z grubsza zanotowane. Ale trzeba to mettre a point, rozumie pani, wykończyć rytmicznie. Pani jest, zdaje się, dość muzykalna? 7 stu a n stoi bez ruchu. KRYSTYNA Tak - uczyłam się trochę. BALEASTADAR To dobrze. Pomoże mi pani. To są góry wybuchowych materiałów, ostatnie przebłyski indywidualnego dia- AM trzeci bolizmu. Jeszcze na chwilę, choćby w artystycznych wymiarach, można zamącić drzemkę usypiającej w społecznym dobrobycie ludzkości. Bo te zbrodnie w imię klas pracujących to nie jest moja specjalność. To nie są właściwie zbrodnie - to diabli wiedzą co. Brzydzę się tym i pogardzam. No - niech pani zabiera się do roboty. (Krystyna zagląbia się w kupach papierów, nieprzytomna zupełnie.) A ja wykonam teraz na próbę słynną sonatę Belzebuba. Tak to sprawdziła się najidiotyczniejsza legenda Mordowaru. (idzie do fortepianu i zaczyna grać to, co I stv an grał przy końcu II aktu; gra wspaniałe, z ruchami typowymi rozszalałego pianisty; podczas pianissima mówi) Szczyt ironii, możliwy tylko w naszych podłych czasach - Belzebub, Książę Ciemności, kończy jako pianista! Istvan obraca się jak automat, idzie w głąb i wychodzi na lewo. KRYSTYNA niespokojnie Czemu on wyszedł? Gdzie poszedł? BALEASTADAR grając cicho Nie może znieść tego, że ja lepiej to gram od niego. A po drugie, męczy go to, że wie, iż beze mnie nie stworzyłby nic. (Straszliwy Jcrzyk za sceną. Bal e-astadar gra z furią. Purpurowa zasłona w głębi rozsuwa się. W piekle robi się czerwony mrok. W głębi widać górę Czikla: skalisty szczyt z żyłami śniegu jak w akcie I - tylko w oświetleniu wsch.odza.cego sloń-j ca. U spodu lasy. Na pierwszym planie czarny otwór wśród białawych usypisk kamiennych. Na tle otworu widać I st v ana wiszącego na szelkach na drzewie świerkowym. Do trupa z boku zbliżają się ostrożnie: Ciotka, Rio Bamba, Babcia, i zdejmują go. Baleastadar wstając od fortepianu) Teraz widzi pani, dlaczego mówiłem, że dzieła te są pośmiertne. Możemy go nie żałować. I tak żyć by już nie mógł. Przeżył się, a co najważniejsze, przekomponował się na wylot - nie zostało z niego nic. Powiesił się już jako trup. Można dać pokój innym sztukom. Nic demo-niczniejszego jak to (wskazuje kupę papierów) z nich nie wypompujemy, (do Lokai) A teraz, błazny, ży- 508 Sonata Belzebu wól Dawajcie kufer. Zdążymy jeszcze na express < Budapesztu, który staje u Uj-Mordowar o szóstej pię naście. Jedziemy na ostatnie wszechświatowe tourne a potem koniec z Belzebubem. Lokaje z szaloną szybkością podają kufer, w któi Baleastadar razem z Krystyną zaczynają wrzi cać papiery. KRYSTYNA O mój Książę Ciemności! Ciebie jednego kocham. N: odtrącisz mnie teraz. Tu jest jakieś rondo na dwa foi tepiany - będziemy grać je razem. BALEASTADAR Dobrze - zobaczymy. Dziś w nocy zda pani egzami przede mną. A co do miłości, to jeszcze się pokaże. N razie zbrzydły mi erotyczne problemy. KRYSTYNA Ach! Dobrze, dobrze - ja się na wszystko zgadzair Tylko nie zniosłabym już więcej tych mordowarskicl nastrojów. Muszę stąd wyjechać i zacząć żyć na prawdę. BALEASTADAR No, zgoda - więc czego chcesz! Przecie jedziemy razem, (do grupy mordowarczyków w głębi, którzy stoji nad trupem Istvana) Do widzenia! A nie stwórzcie tam nowej legendy. Drugi raz już się nie sprawdź: tak łatwo. Idzie na lewo, za nim Krystyna, za nimi sześciu L o-k a i dźwiga kufer. Mordowarczycy powiewają, chustkami Daleki świst pociągu. Bicie dalekich dzwonów. Wychodzą drzwiami lewymi pieklą. F. S. Autor zaznacza, że nie zgadza sią na nową pisownię. (Przyp. aut.) STRASZLIWY WYCHOWAWCA Dramat w czterech aktach 1921 Poświęcone nieznanym dziewczynkom Straszliwy wychowawca 597 [OSOBY] L a m b d o n T y g i e r - mały, z długimi włosami. Ciągle pali papierosy; jeden zapala o drugi. Broda i wąsy bardzo słabo pielęgnowane. Lat 39. Wyraz siły w wygiętych brwiach. Wzrok fanatyka. Sina, prostopadła pręga na czole. W I akcie ubrany w czarną, aksamitną kurtkę. Bez kapelusza. Szatyn. Oczy jasne. Długie spodnie aksamitne brązowe. W ogóle potworowaty. Tiapa - jego kochanka. Bardzo piękna blondyna z klasy średniej pochodząca. Namiętna, chwilami ckliwa. Lekki pociąg do tzw. "demonizmu". W I akcie ubrana szaro, skromnie. Uczesana w I akcie z kotletami. Dalej - okaże się. 32 lata. Ania i N i n e c z k a - jej córki z pierwszego, istotnego małżeństwa. Ania - 14 lat. Prześliczna blondynka. W I akcie w sandałach na gołe nogi bez pończoch. Piękność dopingująca w najwyższym, stopniu. N i n e-c z k a - 10 lat. Bardzo ładna szatynka. Sandały na gołe nogi bez pończoch. Piękność spokojna. Obie w sukienkach krótkich, ale za to żółtawych, jasnych. Czerwone kokardy we włosach i czerwone szarfy u pasa. Co do nóg, okaże się później. Włosy imają niezbyt długie. Obliwion Grampus - malarz naturalistyczny. Zwolennik sztuki greckiej. 36 lat. Brunet z bródką. Przystojny. Aksamit na całym ciele. Beret. Tak wygląda w I akcie, co nie przesądza zmiany kostiumów dalej. Wicehrabia Wojciech de M a l e n s a e de Troufieres - vieu beau, albo beau vieu. Doskonale zakonserwowany w pierwszym akcie, co nie znaczy, że w drugim lub trzecim nie może być w stanie zgniłej marmelady. Strój sportowy, szary. Lonieta Zeissa. Dalej zależnie od sytuacji. Siwe, krótko przystrzyżone wąsy. Wysoki, szczupły. Kawaler August de La Piąue de Tourmen-t e 11 e s - 28-letni siostrzeniec wicehrabiego. Eleganckie nic pierwszej klasy. Ubrany w I akcie w strój sportowy z szykiem szkockim. Potem? Potem o tem. Ogolony. Rozdziałek w środku. Czapka w re.k.u< Aparat fotograficzny. Sonia Teffik - wdowa po milionerze. Bardzo czarna, bardzo ładna. Lat 26. Czarno ubrana. Przyjaciółka Tiapy. E g e u s z Majeranek-Czomberski - lat 28. Asceta i literat. Blondyn bardzo jasny, albinos, z długimi włosami i brodą. Ubrany biało. Niebieski krawat. Sandały na skarpetkach koloru "Bismarck malade" - w I akcie oczywiście, dalej - nic nie wiadomo. Przyjaciel Lambdona i Grampusa. S y d z i a Kipernik - służąca pseudo-Tygierów. Ładna dziewczyna o ciemnorudych włosach i błękitnych oczach, i piegach (nie błękitnych, tylko rudych). Lat 20. Malinowa bluzka. Błękitna spódnica. Edward Paproń - baciarz elegancki. Szatyn. Trochę po amerykańsku ubrany i nawet tak wyglądający. Straszny drań. Lat 40. Bardzo przystojny. Wygolony zupełnie. Wojciech Pafłoch- baciarz prymitywny. Brunet. Ubrany podle, brązowo i szarożółto od dołu. Czerwony krawat. Lat 30. Straszny drań. Wąsy wiszące. Nieznajoma kokota - lat 18- Ruda. Cudownie piękna. Nieznajomy pan - w binoklach, z czarną brodą. Ubrany w jasny strój marynarkowy. Towarzystwo (6-8 osób) we frakach i wieczorowych sukniach. -Akt I - Wad małym potokiem płynącym wśród moreny i obrosłym olchami. 598 Fragmenty Akt II - Pokój jadalny pseudo-Tygierów w domku na wsi. Akt III - Sypialnia kobieca (cubiculum) w tymże domku. Akt IV - Jeszcze nie wiadomo, ale prawdopodobnie sala jadalna pierwszej klasy w hotelu "Excelsior" w Porto-Fino (Riviera wioska). AKT PIERWSZY W głębi dwa pagórki tworzące wąwozik, który idzie w dół, wprost ku widowni. Dno wąwoziku wysypane lodowcowymi głazami, resztkami moreny. Między nimi płynie mały potoczek, który skręca na lewo (tzn. według biegu na prawo) i między ogromnymi jak szafy głazami płynie równoległe do rampy. Na prawo i na lewo rzadkie olchy, na pagórkach wierzby. Na prawo początek łączki. Dalej na lewo ogromny głaz sterczący, dalej nad samą wodą płaski. Światło słońca późnopopołudniawe z lewej strony. Wczesna, ledwo zaczynająca się jesień. Wbiegają z prawej strony Ania i Nineczfca. ANIA Ach, jakże przyjemnie jest pobyć trochę bez starszych. Wiecznie czegoś nie wolno, wiecznie wszystko nie tak. NINECZKA poważnieje nagle A ja się czegoś boję. Czy prędko będzie piąta? ANIA spoglądając na zegarek na ręku Za dziesięć minut powinien tu być. NINECZKA Prawdziwy malarz będzie mnie malował. Tylko boję się tatusia. Prawda, jaki on śliczny? ANIA pogardliwie Pfi! To jakiś oberwaniec, a nie człowiek z towarzystwa. Wiecznie w tym samym ubraniu. Już ja wolę mego hrabiego. Co dzień inaczej ubrany. A jakie robi oko! Strach pomyśleć, co to znaczy. NINECZKA Ten stary? On przecie starszy jest od tatusia. Fragmenty 600 ANIA Nie znasz się na tym. (pokazując na prawo) O! idzie już twój malarzyna. Nine czka ogląda się. Ania pochyla się, po czym kladzie się na brzuchu na płaskim kamieniu, zwrócona w lewo, i patrzy w dół na wodę. Z prawej strony zbliża się Grampus, niosąc sztalugi, blejtram i kasetę. GRAMPUS kładąc rzeczy Dzień dobry panienkom. Wita się z Nineczką, która dyga. Po czym spogląda na Anię, która zajęta robaczkami nie zwraca na niego żadnej uwagi. NINECZKĄ Ona zawsze taka: jakaś dziwna. GRAMPUS Nic nie szkodzi. Siadaj, moje dziecko. O tu, na kamieniu, (sadowi ją na kamieniu, pośród łączki, trochę na prawo i z szaloną szybkością rozkłada przybory; staje tak przed płótnem, że w trzech czwartych zwrócony jest ku widowni, do której Nineczką siedzi tyłem) Zaraz zaczniemy. O! Już gotowe, (do Nineczki) Trochę na lewo. Tak. Dobrze. Z początku proszę o spokój. Potem będę kolorował i będzie można więcej się ruszać. Czasu jest mało, musimy się bardzo spieszyć. ANIA Ach! Jakie tu cudowne robaczki! Jak z czerwonego metalu. A brzuszki mają błękitne. Przewraca palcem pod kamieniem. Nineczką przestę-puje z nogi na nogę. NINECZKĄ Tylko się boję, żeby tatuś się nie gniewał. GRAMPUS malując Już nawet gdyby nas złapał, to ja go sam poproszę, żeby się nie gniewał. Powiem, żeśmy się przypadkiem spotkali i tak to samo wyszło. NINECZKĄ Pan nie wie, jaki tatuś jest straszny... ANIA No, nie masz pojęcia, Nina! Te robaczki chodzą złączone po dwa razem. Jakże one ślicznie się bawią! O! Przebiegła jaszczurka. Przygląda się im. 601 Straszliwy wychowawca NINECZKĄ Coraz więcej się boję. To od siedzenia spokojnie tak mnie coś podnosi. GRAMPUS malując zawzięcie To nic. Podniesie, a potem opuści znowu. O, o, o! Tak. Trochę na lewo. Z lewej strony wchodzi T r ouf ier e s, spomiędzy głazów z trudem wyłazi, udając ruchy młodzieńcze z wielkim wysiłkiem. DE TROUFIERES Nareszcie panie znalazłem same, bez rodziców. Znamy się dawno z widzenia. Ale ojciec pań tak groźnie wygląda, że zawsze bałem się zbliżyć. ANIA nie wstając Dzień dobry, panie hrabio. Właśnie oglądam dziwne zwyczaje robaczków. Grampus ogląda się. GRAMPUS Proszę tylko nie zaglądać na mój obraz. DE TROUFIERES Ależ z przyjemnością, (do Ani) Widzę, że pani mnie zna, więc się nie przedstawiam. Podaje jej rękę i zatrzymuje jej rączkę w swojej dłoni. GRAMPUS . ^15! Stary grubijan! ANIA wyrywając rękę ze śmiechem Lepiej niech pan hrabia zobaczy te robaczki. Są zachwycające! DE TROUFIERES Pani jest najbardziej zachwycającym robaczkiem na świecie. Klęka na lewo od kamienia, na którym siedzi Ania, i ogląda z nią robaczki. Śmieją się. NINECZKĄ Ania, uważaj! Tatuś da nam łupnia, jak nas znajdzie. Musimy już iść. GRAMPUS Ale nie ma mowy. Ledwo zacząłem. Niech sobie siostrzyczka idzie - ty musisz zostać. Proszę siedzieć spokojnie. 602 603 Fragmenty Straszliwy wychowawca NINECZKA Panie! Mnie coś podrywa z miejsca! Ja nie wytrzymam! GRAMPUS z hamowaną wściekłością Siedź, bo nie wiem, co ci zrobię, jeśli teraz wstaniesz. NINECZKA potykając łzy Ach, jak się boję. Aniu, ten pan się gniewa na mnie! GRAMPUS ze złością Nie gniewam się, tylko siedź, do stu tysięcy par diabłów! NINECZKA prawie płacząc Boże! Boże! Niech pan tak nie krzyczy! ANIA przerywając swoje chichoty z wicehrabią, ze złością do Nine czk i Cicho bądź, głupia! Nie becz o byle co! Nie przeszkadzaj mi! N ine czka cichnie, G r ampus maluje jak wściekły. De Troufier e s siedzi u stóp kamienia. DE TROUFIERES z zachwytem Pani jest najcudowniejszym dzieckiem, jakie znam. Szkoda, że nie mam takiej córki. ANIA Przecie pan zupełnie jeszcze młodo wygląda. DE TROUFIERES O, największa gwiazdko mojego życia! Więc nie uważasz mnie za starego? ANIA Ależ nie! Bardzo lubię siwe włosy u panów. DE TROUFIERES Ach, moje dziecko! Dajesz mi nadzieję nowego życia. Czy nie żartujesz sobie tylko ze mnie? , Bierze ją za rękę. ANIA mówi łagodnie, nie usuwając ręki Jaki pan śmieszny. Ja mówię prawdę. Zagląda mu w oczy. DE TROUFIERES Ach! Jakie masz oczy! Słabo rai się wprost robi od ich piękności. Jak ci na imią? ANIA Ania! Nazywam się Anna Tygier. DE TROUFIERES Tygier - śliczne nazwisko. To prawie jak tygrys, mały, drapieżny tygrysik. Ja się naprawdę ciebie boję. Mógłbym się w tobie zakochać. I co wtedy, Aniu? Co wtedy? ANIA No, nic - będzie pan zakochany. Ostatni raz. Niech pan spróbuje. G r ampus ogląda się i patrzy na nich przez chwilkę. DE TROUFIERES Zupełnie w głowie mi się mąci, Aniu, czy tylko mówisz prawdą? Masz taki zagadkowy uśmiech, który mię przeraża. GRAMPUS przyprawiając farbę i spoglądając na Anię Ona ma nie tylko uśmiech zagadkowy, ale zamajtko-wy. Wyglądacie razem jak Edyp i Sfinks. Tylko nie wiem, czy pan rozwiąże tę zagadkę. Zamajtkowy uśmiech! Czyż jest coś bardziej tajemniczego? Maluje. NINECZKA obrażona Nieprawda. My nic nie mamy pod spodem. W lecie nic nie nosimy. Jest pan niegrzeczny. Ania wybucha głośnym śmiechem i wyrywa rękę wicehrabiemu. DE TROUFIERES Aniu, moje najcudowniejsze stworzonko! Przyjdź kiedy do mnie. Pokażę ci takie śliczne rysunki. Takie, których nikomu nie pokazuję. Wypijemy czekolady, zjemy ciastek i będziemy oglądać. ANIA Ja wiem, co to za rysunki! Ja będę patrzeć na nie, a pan hrabia na mnie. Tak? DE TROUFIERES na kolanach Błagam cię na wszystko, Aniu, najcudowniejszy de-monku między dziewczynkami! Przyjdź jutro albo dziś nawet wieczorem! ANIA daje mu prztyka w nos, zrywa się i staje na kamieniu Głupi pan jesteś, panie hrabio! Zdaje mi się, że słyszę głos mego ojca. 604 Fragmenty NINECZKA oglądając się na prawo Tak, to tatuś idzie tu z panem Czomberskim! DE TROUFIERES którego głowa jest teraz na jednym poziomie z [jej] nogami Och! Jakież ty masz cudowne nogi! Tylko na posągach widuje się coś podobnego. NINECZKA z płaczem Ja już dłużej nie mogę! Coś okropnego się tutaj stanie! Tatuś już podchodzi tam zza drzew. GRAMPUS z wściekłością Masz diable kaftan! Zacząłem doskonale i teraz nic 2 tego! Bodaj to wszystkie pioruny zatrzasły! Kończy coś na pamięć z dziką furią. Nine czka wstaje i ogląda się wokoło bezradnie. Ania stoi zamyślona na kamieniu z palcem na ustach i nie czuje, czy też nie zwraca uwagi na to, że de Troufieres na klęczkach gładzi jej nogę. Z prawej strony wchodzi L a mb d on T y gier z Egeuszem Majerankiem-Czo m-b er skim pod rękę. Głowy mają spuszczone t tak są zajęci rozmową, że nie widzą sceny w środku. Ania, która kładzie się znowu na kamieniu zwinięta w kłębek, i de Troufieres zasłonięci są od nich dużym głazem. Grampus maluje na pamięć z coraz dzikszą furią. D e Troufieres ociera pot z czoła chusteczką i jęczy cicho. Dwaj panowie zatrzymują się na łączce. L a mb don przodem, Czomberski tyłem do widowni. CZOMBERSKI z szalonym przejęciem do L a mb d ona Musisz, musisz im powiedzieć wszystko, Lambdonie! Dzieci nie można wychowywać w kłamstwie! Muszą się, czy prędzej, czy później, muszą się dowiedzieć. A im później się dowiedzą, że nie jesteś ich ojcem, tym gorzej dla ciebie, tym groźniejsza będzie ta strata zaufania. Cóż pomyślą wtedy o matce?! TYGIER Ach! Matka ich jest osobą zgubioną. Ja nie mam siły jej utrzymać; oczywiście nie w znaczeniu pieniężnym, ale nie mam już siły moralnej. Czy ty rozumiesz? Ja, który przywykłem łamać wszystko na drzazgi. Ja, który zwyciężyłem siebie i wyrzekłem się sztuki. (nagle podnosi głowę i spostrzega Nineczkę, która kręci się na miejscu przestępując z nogi na nogę, 605 Straszliwy wychowawca spostrzega również malującego Grampus a) Nina! Tu zaraz do mnie! Czy to ciebie malował ten urwi-połeć? Nineczk a płacze. CZOMBERSKI Ależ to jest Grampus, mój przyjaciel. Skąd się wziąłeś tutaj, Obliwionie? Zbliża się do niego. TYGIER strasznym głosem Nina! Ty wiesz, że ja nie biję nigdy. Chodź tu w tej chwili! Gdzie jest Anna? Mów prawdę! NINECZKA rzucając się do niego Ania ogląda tam robaczki. Ja tutaj stałam i patrzyłam, jak ten pan maluje. Ja nic. Tatusiu, przebacz! Czombersfci . rozmawia z Grampusem. Ania szepce z de Troufiere s'e m. TYGIER Gdzie jest Anna? Mów! Wiesz, że nie znoszę kłamstwa! NINECZKA padając na kolana przed T y gier e m Ania jest tam za kamieniem. Rozmawia z jakimś staruszkiem. T y g i e r rzuca się na lewo. N ine c z k a płacze na kolanach. TYGIER Anna! Wyłaź! Gdzie się chowasz? (spostrzega ją na kamieniu i de Troufiere s'a, który z trudem usiłuje się podnieść, co mu się wreszcie udaje) Co? Ty tu śmiesz gadać z jakimś nieznajomym drabem?! Wstać w tej chwili i marsz tam! (wskazuje ręką tam, gdzie klęczy płacząca Nineczka. Ania zrywa się i jakby rozpłaszczona pod jakimś ciężarem, zgięta przebiega szybko i zaczyna tulić klęczącą Ninę. Do wicehrabiego) Kto pan jesteś?! Jak pan śmiesz flirtować tu z moją córką?!! (z wściekłością) Ty stary draniu!!! Jak śmiesz!! Ostatnie słowa ryczy formalnie. Grampus i Czo ra- b e r s k i przypatrują się tej scenie w milczeniu. DE TROUFIERES stoi wyprostowany Jestem wicehrabia Albert de Malensac de Troufieres - i mam prawo rozmawiać, z kim mi się podoba. 606 Straszliwy wychowawca 607 . Fragmenty TYGIER Pańskie tytuły nie imponują mi wcale! Ty łajdaku!!! Rzuca się na wicehrabiego, łapie go za gardło. De T r oufier e s od razu łapie go za ręce koło ramion i obezwładnia. Stoją tak milcząc. ANIA Widzisz, Nina, jaki on jest silny, chociaż stary. DE TROUFIERES zimno Ja mam artretyzm w kolanach, ale jeszcze dwom takim zdechlakom jak pan dałbym radę. Ja służyłem w kirasjerach, panie... TYGIER Puść pan! Będziemy się strzelać jutro. Ten przeklęty brak sił fizycznych to jest najfatalniejsza rzecz w moim życiu. (De Troufieres puszcza go i poprawia krawat.) Nie zmienia to jednak nic w tym, że uważam pana za wstrętnego uwodziciela nieletnich. Anna wyśpiewa mi wszystko w domu. DE TROUFIERES Przede wszystkim córka pana jest w wieku zupełnie, że się tak wyrażę, odpowiednim. A przy tym nie wie pan jeszcze, jakie są moje zamiary. Przed wszelką rozprawą jutro - proszę pana o dziesięć minut rozmowy dziś jeszcze. ANIA Tatusiu! Widzisz, jaki ten pan jest grzeczny. On się tylko pytał, czy nie wyszłabym za niego za mąż. De T r oufier e s uśmiecha się do niej rozkosznie. TYGIER Milczeć, Anna! (mrukliwie) Dobrze, to się zobaczy. (podchodzi do sztalug Grampusa) No, Egeuszu, idziemy odnaleźć nasze panie. CZOMBERSKI Pozwól, Lambdonie, że ci przedstawię mego przyjaciela Grampusa, o którym tyle słyszałeś, (do Grampusa, który wciąż maluje, patrząc na grupę dziewczynek) Schowaj to, idioto! Nie pokazuj rzeczy nie skończonych. Grampus wita się z Tygierem. TYGIER Bardzo mi przyjemnie. Mogłem być też malarzem, ale nie chciałem. Uważam, że artysta dzisiejszy jest tylko pasożytem i z konieczności musi udawać. Ale zawsze muszę zobaczyć, gdy ktoś maluje, zawsze jestem jednak ciekawy, (zagląda na obraz, który Grampus usiłuje zdjąć ze sztalugi i czego, z powodu niemożności odkręcenia śrubki, wykonać nie może. Ania trzyma w objęciach Ninę i robi wściekłe oko do de T r o u-fier e s'a, który ani myśli odchodzić.) A! To pan śmiał malować moją córkę, nie znając jej i nie będąc mnie przedstawionym?! Cóż to za zmowa tych dwóch • łotrów?! Ja panu ipokażę! Jak pan śmiał?! Ja ci to w drzazgi rozłupię, ty pokątny uwodzicielu! (wali nogą w obraz i w sztalugę; wszystko się rozsypuje) Tak! tak. (kopie) Ja nie jestem silny fizycznie, ale nie pozwolę jakimś nieznajomym drabom zadawać się z mymi córkami! Dysze. Ania wybucha śmiechem, Nineczfca jej wtóruje. GRAMPUS zbierając rzeczy Cóż za brutal ohydny! Zniszczył mi moją pracę. Ładnych masz znajomych, Egeuszu! CZOMBERSKI Ależ, Lambdonie! Tak nie można! (uspokaja go) Pamiętaj, kim jesteś. Nie możesz się tak unosić. T y gier wyrywa mu się. TYGIER do dziewczynek Nie śmiać się tam, kozy, bo popamiętacie jeszcze!! GRAMPUS Porachujemy się jeszcze, panie Tygier! Takich rzeczy nie puszcza się płazem! Tygier idzie ku dziewczynkom. Czomberski uspokaja Grampusa. TYGIER odchodząc Mam ważniejsze sprawy niż porachunki z panem! To ja mam prawo żądać od pana zdania sprawy z pańskiego postępowania! GRAMPUS A niech to wszyscy diabli wezmą! Z prawej strony wchodzi T iapa i S o ni a Tejfik. Panie są bez kapeluszy. De Troufieres przechodzi powoli na prawo. 609 Straszliwy wychowawca Fragmenty 608 TIAPA Cóż to za zebranie? TYGIER do Tiapy Patrz, co zastałem tutaj! Moje dzieci flirtują z nieznajomymi drabami! Ten stary przystawiał się najbez-czelniej do Anny. To twoja szkoła! Chciałem z nich zrobić ludzi. Ty chcesz je wychować na zwykłe dzierlatki, uganiające się za mężami. Ania daje znaki de Troufieres'owi, żeby się zbliżył. TIAPA Zrobiłeś pewno jak zwykle niepotrzebną awanturę. Szukamy was już od kwadransa. Czego dzieci są takie wystraszone? Ania, co tu było? ANIA jak pensjonarka wydająca lekcję Ja nic. Ja oglądałam robaczki, kiedy przyszedł ten pan i poprosił mnie, abym była jego żoną. (wskazuje na wicehrabiego) On jest hrabią. (C z o mb er ski w głębi przedstawia G r ampu s a S oni.) A tu jakiś pan malował i chciał, żeby Nina posiedziała trochę, bo potrzebował jej do ansamblu; wie mama, jak teraz uczą nas w szkole: kompozycja przede wszystkim. De T r oufier e s słucha z uśmiechem. T i ap a patrzy to na Anię, to na niego. T y g i er żuje złość. TYGIER Wszystko kłamie! Wszystko! Och! Kiedyż wyplenię kłamstwo z tych samiczek! "TIAPA Wstydź się tak mówić, (do Ani, łagodnie) Mów dalej, Aniu. No - co było? ANIA No i tatuś rozgniewał się o to na tych panów, proszę mamy, a potem mama przyszła. Więcej nic nie było. Spogląda na de Troufieres'a znacząco. TYGIER Wszystko nieprawda! Ja czuję kłamstwo tak, jak niedźwiedź dym z ognia: na dziesięć kilometrów. Ja nie pozwolę, żeby nasze dzieci kłamały! (Z lewej strony zbliża się po kamieniach Kawaler de La P i que de T our me n t ele s i widząc tę scenę ustawia szybko aparat fotograficzny.) To ty zatruwasz je twoją znieprawioną duszą, ty wpuszczasz jad w te młode serca!... TIAPA I to się nazywa wychowanie! Wymyślać matką przed -małoletnimi córkami. TYGIER zbliżając się do niej Ja cię zaduszę! Ty!!... TIAPA Cicho, niedołęgo! To moje córki! TYGIER Tak! Teraz widzę, że tylko po tobie odziedziczyły te piękne właściwości: okłamują rodzonego ojca razem z tobą... TIAPA Czy tak bardzo rodzonego, to nie wiem... TYGIER Milcz! Ja sam! Ja nie pozwolę!... (Sionce powoli czerwienieje i ukośnie rzuca swe promienie.) Albo ja, albo nikt! Nie masz prawa mi tego zabierać! Wszyscy słuchają z rozdziawionymi gębami. . TIAPA Mam zupełne prawo. Jeśli zechcę, to tu zaraz... T y g i er rzuca się do niej i zakrywa jej usta ręką. TYGIER Milcz, na Boga, milcz!! Ja jeszcze nie uderzyłem nikogo w życiu, nawet tych wyrodków, ale dziś gotów jestem zabić, i zabiję każdego, co mi zniszczy mój własny układ życia, (ostatnie słowa wymawia sycząc. Tiapa cofa się przerażona, obejmując tulące się do niej dzieci.) Odchodzę, bo się boję, żeby nie stało się coś strasznego. A ty milcz i niech cię Bóg broni przed tobą samą i przede mną! Wybiega na prawo. Kaw ale r de La P i que fotografuje go migawkowo. SONIA Co to właściwie się dzieje? CZOMBERSKI Czy on ma atak furii dziś, czy co? GRAMPUS Potworny brutal! Zniszczył mi najlepszą rzecz! Co to jest to wszystko - psiakrew! Nic nie rozumiem. 39 - Dramaty t. II Straszliwy wychowawca 611 610 Fragmenty i SONIA z zaciekawieniem do Tiapy Czemu on się tak bał, żebyś czegoś nie powiedziała? Powiedz nam! TIAPA oddychając ciężko Ach! Dajcie spokój! To są prywatne sprawy. Chodzi o wychowanie naszych dzieci, (do T r ouf ier e s'a) Przepraszam pana, że był pan świadkiem tej ohydnej sceny. DE TROUFIERES podchodząc do niej z miłym uśmiechem Ależ pani, nie wiedziałem tylko, czy mam panią bronić, czy nie. Nie lubię mieszać się w nie swoje sprawy. TIAPA Czysto domowa historia. Nic więcej. Zbliża się ku nim Kawaler de la P i q u e. DE TROUFIERES Pozwoli pani, że się przedstawię: jestem wicehrabia de Malensac de Troufieres. T i a p a podaje mu rękę. TIAPA przedstawiając go reszcie towarzystwa Pan wicehrabia de Trufler. De Troufieres wita się szybko i z wyraźną niechęcią z S o ni ą, C zo mb er skim i Grampusem. DE TROUFIERES obracając się ku Tiapie Córkę pani miałem przyjemność poznać pierwej. Ale możemy się jeszcze raz zapoznać oficjalnie. Wyciąga rękę do Ani, która dyga przed nim z rozkosznym uśmiechem, po czym wicehrabia wita się z N i-n e c z k ą. TIAPA Czy pan naprawdę oświadczył się Ani, czy ona tylkc tak plecie? DE TROUFIERES nieco zmieszany Ależ tak, naturalnie. Właśnie muszę to samo powtórzyć pani, to jest, muszę panią poprosić o rękę panny Anny. Tylko zgoda ojca jest też wymagana do pewnego stopnia. TIAPA Och! On da się przekonać! To nic nie znaczy! DE LA PIQUE W ładną awanturę wujaszek się tu wplątał. A cóż powie na to synek? TIAPA O! To pan ma syna? DE TROUFIERES do Kawalera Cicho bądź, idioto! (do T iapy) Tu o niego też chodzi. On jest goły jak święty turecki, (do całego towarzystwa) Państwo pozwolą: mój siostrzeniec, kawaler de La Piąue. (do Kawalera) Skąd się tu : wziąłeś nie w porę jak wyrzut sumienia? DE LA PIQUE witając się swobodnie ze wszystkimi Fotografuję tu was już od pół godziny. Tak byliście zacietrzewieni, że nie widzieliście mnie wcale, (bierze pod brodę Nine czk ę, a potem to samo chce zrobić z Anią, która usuwa się mu, spoglądając na de T r ouf ier e s'a.) Śliczne dzieci. Naprawdę ta mała jak z akwaforty Ropsa czy Muncka, czy kogoś tam. DE TROUFIERES Bałwan! Proszę cię, zachowuj się przyzwoicie. Właśnie prosiłem o rękę panny, panny... A do licha! Zapomniałem! DE LA PIQUE A to doskonałe! Prosi o rękę i nie wie nawet, kogo prosi! On tak robi przeciętnie trzy razy na tydzień. DE TROUFIERES Proszę nie zwracać uwagi na tego idiotę. Inaczej będzie śpiewał, jak mu odmówię subsydiów. Tylko przez wzgląd na siostrę moją nieboszczkę cierpię tego wyrzutka, (do Ani) Pamięci nie mam do nazwisk. Niech pani mi przypomni swoje nazwisko. Coś od pantery czy jaguara. ANIA Tygier! Tygier! Mówiłam to ze dwadzieścia razy. DE TROUFIERES Właśnie: proszę o rękę panny Tygier po raz drugi. Panno Anno - czy pani nie ma nic przeciw temu? TIAPA Czy tylko nie za prędko, panie wicehrabio? Jesteśmy ludzie skromni... 39* Straszliwy wychowawca Fragmenty 613 61z DE TROUFIERES Pani! Taka piękność i takie nogi, a przy tym ta żelu* miewająca inteligencja, ta przytomność umysłu, ten takt! Trafiłem na mój typ w tak późnym stosunkowo wieku. Panno Aniu, czy mogę mieć nadzieję? Wyciąga do niej rękę. ANIA skromnie Jeśli mama i tatuś się zgodzą, to czemu nie. Pan jest śliczny mężczyzna, panie hrabio. Podaje mu rękę. DE TROUFIERES namiętnie całuje ją w rękę Pani! Panno Anno! Aniu! Czy mogę cię tak nazwać? Calu je jeszcze raz. DE LA PIQUE Ależ wuj chyba zwariował? (do T i a p y) Ja z panią jeszcze pomówię o tym. DE TROUFIERES Ani się waż! (do Tiapy) Tylko ojciec, ten ojciec mnie przeraża. TIAPA To nic! Wszystko się załatwi. Lambdzio nie jest tak straszny, jak się wydaje. Najlepiej niech pan idzie do nas na kolację. Skromna, wiejska kolacja, ale może się znajdzie coś do wypicia. Lambdzia trzeba trochę upoić. On nigdy nie pije i po kieliszku wina jest już zwykle gotów, (do reszty towarzystwa) I państwo także, nieprawdaż? Pójdziecie do nas wszyscy? DE TROUFIERES To ja odprowadzę panie, a potem przyjdę i przyniosę coś do wypicia. Wieczór ten musi być szczęśliwy. Jestem miotany najsprzeczniejszymi uczuciami, ale tak szczęśliwym jak dziś nie byłem nigdy. Aniu! Czy kochasz mnie choć cokolwiek? ANIA Ależ tak! Idźmy naprzód i będziemy sobie rozmawiać. Prawda, mamo, że można? To jest mój narzeczony, prawdziwy narzeczony! I przy tym taki śliczny. Bierze prawie nieprzytomnego de Troufieres'a pod rękę i ciągnie go na prawo. TIAPA No? Czy decydują się państwo? Chodź, Sonia. CZOMBERSKI Ależ dziękuję - wieczór ten jest zaiste tak niezwykły... GRAMPUS Owszem. Dla pani jestem gotów na wszystko! Tylko nie wiem, czy potrafię patrzyć na tego, który mi zniszczył moje najlepsze studium. TIAPA Jutro pozwolę panu malować Ninę całkiem swobodnie, ile pan zechce, (do de La P i qu e'a) A pan idzie, panie kawalerze? DE LA PIQUE Ależ idę! Jeśli mój wuj zwariował, to czemuż nie miałbym i ja pójść z państwem. Pani jest piękna. Ubrać panią porządnie i mogłaby pani zabłysnąć jeszcze na jakimś zamglonym horyzoncie. Podaje jej rękę i idą na prawo. Z drugiej strony Tiapy czepia się N i n e c z k a. NINECZKA Mamo, czy Ania będzie prawdziwą hrabiną? Bo ja bym chciała także! DE LA PIQUE Jak wujaszek zwariuje do reszty, to weźmie was obie do Turcji i tam obie będziecie dwiema prawdziwymi hrabinami. O ile naturalnie on wytrzyma ten eksperyment. Wychodzą na prawo. Za nimi idzie Gr ampus, taszcząc wszystkie przybory. SONIA Panie Egeuszu, o czym pan myśli? CZOMBERSKI Myślę, że pani jest taka czarna, tak okropnie czarna! Nie wiem, czemu uświadomiłem to sobie z taką straszliwą siłą. I również nie wiem, czemu uświadomiłem sobie moją samotność. Poza maską samotności wewnętrznej ukrywam straszną pustkę uczuć. SONIA rozwlekle Czyż nic wypełnić jej nie zdoła? CZOMBERSKI Ta mała, ta Ania, rozsiewa jakiś dziwny urok dookoła. Nie podoba mi się wcale i jest właściwie wstrętna. 614 Fragmenty A jednak stwarza wokół siebie atmosferę jakichś piekielnych pokus. SONIA Chciałabym zawsze mieć ją iprzy sobie jako talizman - zawieszony na łańcuszku. Pan jest taki jasny, jasny! Pan jest odbarwiony, jakby pan leżał całe życie w chlorku. Jak ten gad, co żyje w grotach, odmieniec adelberski. A jednak jest pan naturalny. Podoba rni się pan. Słońce gaśnie. CZOMBERSKI Niech pani tak nie mówi! Mam wrażenie, że spada ze mnie maska, którą długo, tak długo nosiłem. Ja nie wiem, czym jest właściwie kobieta. SONIA zarzucając mu race na szyję Pocałuj mnie, wielki, głupi, brodaty chłopczyku. Nie bój się - nie odgryzę ci twego ślicznego nosa, o cienkich przeźroczystych nozdrzach... (Czomberski obejmuje ją i całuje długo i nienasycenie. S o ni a wyrywa mu się) Dosyć! Chodźmy na kolację do Tygierów. Idzie na prawo. Czomberski, jakby się obudził, idzie machinalnie za nią. AKT DRUGI Scena przedstawia pokój jadalny w domku wiejskim w górach u pseudo-Tygierów. W środku stoi zastawiony na cztery osoby. Lampka wisząca nad stołem. Zwykłe drewniane umeblowanie. Na lewo w glębi bufet. W głębi weranda opleciona winem, trochę sczerwieniałym. Na werandzie na stole pali się lampka z zielonym abażurem. Drzwi z werandy na dwór - na wprost widowni. Z jadalni drzwi na lewo do kuchni, na prawo do sypialni kobiet. U lewego końca stołu siedzi L a mb don T y gier sam. Podparty na prawym łokciu. Przez lewe drzwi wchodzi S y d z i a. SYDZIA Panie! A, panie! Czy podawać panu, czy czekać? TYGIER Czekać na panią i na dzieci. Przecie mówiłem! SYDZIA Już późno. Mięso się wysuszy, (pauza) A do mnie przyszedł ten, co go spotkałam wczoraj, i kłóci się z moim narzeczonym, z Wojciechem. Mówi, że mnie kocha, że zna panią i dzieci, mówi, że ich widywał gdzie indziej. TYGIER A co mnie to obchodzi. Niech się znają chociaż z piekła! Niech Sydzia sobie idzie i zostawi mnie samego. S y d z i a wychodzi na lewo. Przez drzwi werandy wchodzi Tiapa z Kawalerem i Nineczką. Za nimi G r ampus, który zostaje na werandzie i składa swoje przybory. TIAPA wchodząc do jadalni Lambdziu! Tygierku! Ty wiesz, że cię kocham. Nie 617 Straszliwy wychowawca 616 Fragmenty powiedziałam ani słowa! Nic. Rozumiesz? Ale zaprosiłam wszystkich na kolację. Wszystko jedno. I tego starego też zaprosiłam. TYGIER podnosząc głowę Gdzie Anna? TIAPA Zaraz przyjdzie. Kupuje wino w sklepiku. Przecież muszę ich czymś ugościć. Błagam cię, po kolacji porozmawiamy. Teraz przyjmij to jako nowy element w kompozycji życia. Przecież o to głównie chodzi! Nie zostawiaj mnie samej! Obejmuje go. T y g ier wyrywa się wstając. TYGIER A rób sobie, co chcesz! Tylko ja przestaję od dziś odpowiadać za siebie. To zapowiadam ci zupełnie formalnie i oficjalnie. Wychodzi na prawo. Z werandy wchodzi G r ampu s z Kawaler e m. Nine czka wychodzi za T y g ie-rem na prawo. TIAPA Zostawię panów na .chwilę samych i pójdę rozporządzić się do kuchni. Jesteśmy ludzie skromni, jak widzicie. Wychodzi na lewo. DE LA PIQUE To cudowna kobieta! Niech no ja się tylko do niej zabiorę! Córeczka też niczego. Ale to kawałek niedojrzałego mięsa, dobry dla starych pryków. Ale z mamy zrobię coś! Niech mnie kaczki zdepczą, jeśli nie zrobię czegoś z tej prowincjonalnej klepki. GRAMPUS Ale moja sytuacja w tym domu jest wysoce niejasna. Pierwszy raz czuję się zupełnie głupio. DE LA PIQUE Trochę więcej dezynwoltury, panie artysto! Nic się nie stanie. Co najwyżej zabawimy się trochę na koszt wujaszka. Z lewej strony wchodzi Tiapa. TIAPA Zaraz będzie kolacja. Kwaśnego mleka mamy beczkę •całą. Zamiast kartofli będziemy jedli - wy nowo przybyli - wczorajszą kaszę odegrzaną. A coś do wypicia przyniesie zaraz Ania i pański wuj. Tylko gdzie jest Sonia i ten prorok marynowany w spirytusie? (Przez drzwi werandy na prawo wchodzi S o-nia, a za nią C z o mb er s k i.) A! Otóż i oni. Sonia, czemu jesteś taka uszczęśliwiona? Sonia rzuca się na szyję T iap i e. SONIA Jestem naprawdę po raz pierwszy w życiu szczęśliwa! Spełnił się nareszcie mój sen! TIAPA Więc tak daleko zaszło? CZOMBERSKI Nie tak daleko, jak to pani myśli. Spadła ze mnie pierwsza maska. Zresztą nikogo to nie obchodzi. Czy prędko będzie kolacja? TIAPA uwalniając się z objęć S oni Zaraz, (wola) Sydzia! Dawaj prędzej! Więc wkrótce będzie pan milionerem, panie Egeuszu. Nareszcie napisze pan tak długo obiecywany dramat w zupełnie nowej formie. CZOMBERSKI Tak dalece jest pani przewidująca, że dotyka pani brudnymi palcami mojej trzeciej maski. Nie wiem, skąd ma pani na to odwagę? SONIA do E g eusza Zostaw pan te maski w spokoju! (do T i a p y) To dzieciak, wielki dzieciak, ale bardzo czysty człowiek. Takiego zawsze pragnęłam mieć za męża. Co za szczęście, że ten Teffik umarł wreszcie naprawdę. Obejmuje znowu T iap ę. Sydzia wnosi olbrzymie, parujące półmiski. Jednocześnie wchodzą przez drzwi werandy Ania i wicehrabia, obładowani pakunkami. ANIA Nareszcie przynieśliśmy. Mój narzeczony to prawdziwy tytan. Połowy bym tego nie udźwignęła. DE TROUFIERES Rzeczywiście jestem tytanem, ale w innym znaczeniu. Zaczynam żyć naprawdę, (do Kawalera) I ty także tu jesteś, młodzieńcze? 618 Fragmenty S y d zia ustawia półmiski na stole. Po czym zastawia nowych pięć nakryć. DE LA PIQUE Postanowiłem zwariować, jak i wujaszek. Zakochałem się w pani Tiapie. Cudowna kobieta! Tylko wuj musi tego... Robi wymowny ruch ręką, jakby liczył pieniądze. DE TROUFIERES Ależ owszem! Jestem dziś najszczęśliwszym z ludzi. Masz u mnie kredyt zapewniony. Bądź co bądź - to jest do pewnego stopnia moja teściowa. TIAPA woła na prawo Lambdziu! Nineczko! Lambdonie!!! Kolacja na stole, fdo gości) Siadajcie, państwo. (Wchodzi L a mb d on z N inec zk ą i zasiada na krótkim miejscu na lewo. Goście siadają w następującym porządku od strony lewej ku prawej: pierwsza, po lewej ręce Lambdo-n a, na długim końcu twarzą wprost widowni - Ania; dalej: S on i a, E g e u s z, G r a m p u s. Na wąskim miejscu na prawo, wprost L a mb don a, Tiapa. Dalej tyłem do widowni od strony prawej ku lewej: de La P ique i Nina. De T r ouf ie-r e s między Niną a Tygierem. T iap a do T y gier a i wicehrabiego) Panowie pozwolą, że ich przedstawię: mój mąż Lambdon Tygier - wicehrabia de Turtel. (Panowie powstają i ściskają się za ręce.) Lambdziu, bądź raz w życiu gospodarzem. Nalej panu wina. (S y d zia przez ten czas ciągłe odkorkowuje butelki i podaje na stół.) Żadnych kłótni! Wszelkie wyjaśnienia zostawmy na potem. Wszyscy piją. TYGIER wychylając szklankę Dzieci! Jeść prędko i spać w tej chwili!! Już dziesięć po ósmej! Powinnyście być już dawno w łóżkach! (Dziewczynki jedzą jak wściekłe. Goście i gospodarstwo również, ale z mniejszym zapałem i nie tak mlaskając.) A wy, panowie i panie, uważajcie dom ten za swój własny. Ja też byłem kiedyś artystą, raczej mogłem nim zostać. Wyrzekłem się tego, aby choć w, małym zakątku stworzyć paru ludzi: kobiet czy mężczyzn - wszystko jedno. Los postawił mi na 619 Straszliwy wychowawca drodze zaporę: żonę, która jest przeciwko mnie; i drugą - dał mi córki, a nie syna, o którym marzyłem. Zresztą wszystko jedno; czuję, że zmieniam się w in- " nego człowieka, w całkiem kogoś innego. Niech was to nie krępuje. Rozmawiać z moją żoną będę później. Jedzcie i pijcie. Dziewczęta jedzą dalej jak opętane. GRAMPUS Ale jutro pozwoli mi pan namalować pannę Ninę? " Jestem naturalistą, jestem cały po stronie biednej, zaprzepaszczonej przez formistów Grecji. Jedyne piękno - to natura. Panie - przebaczam panu, ale jutro o piątej Nina będzie mi pozować: tam nad strumyczkiem. TYGIER A maluj pan sobie, ile pan chcesz. Dziewczęta, kończcie i spać, spać natychmiast! Prędzej!! Dziewczynki wstają, ocierają usta stojąc, dygają i lecą na prawo. DE TROUFIERES Widzę, że jakkolwiek jesteście, państwo, ludźmi par excellence skromnymi, to jest zupełnie zwykłymi - chciałem powiedzieć, że wszystko jest takim, jakim jest - u diabła, że jest u was dyscyplina. Moja przyszła żona będzie dy-scy^pli-no-wana. Oto, co jest główną rzeczą dzisiejszego wieczoru. S y d zia wychodzi na prawo. DE LA PIQUE Czy wuj się wściekł naprawdę? DE TROUFIERES Milcz, smarkaczu! Ja mówię! Jestem jeden, który miał odwagę. Syna już mam, i to urodzonego z księżniczki de la Tremouille. Panie świeć nad jej duszą - nudna była jak sto tysięcy alg morskich. Ja też chcę użyć swobody, do miliona kawaleryjskich furgonów! Całe życie zmarnowałem na próżno i chcę użyć ostatnich paru lat czy miesięcy. Do diabła z herbami i tytułami! Co? Biorę sobie żonę, gdzie chcę. Nie mogę wziąć na utrzymanie ;- jesteśmy przecie w porządnym domu, w domu, mówię, w domu prywatnym - więc biorę ją sobie za żonę. Milczeć, bo łeb rozwalę każdemu, co 620 Straszliwy wychowawca 621 Fragmenty mi się sprzeciwi!! Raz w życiu zrobię to, co zechcę. Rozumiesz? DE LA PIQUE Ależ wal, wuju, co się zmieści. Może i ja zarobię na tym tyle, że też raz zrobię to, co zechcę. T y gier z wolna podnosi się ze swego miejsca. TYGIER uderzając pięścią w stół Ja tez mam głos w tej sprawie! To są moje dzieci i nie dam ich byle komu! Sprzeciwiam się małżeństwu Anny z tym panem: formalnie i oficjalnie. Nie dam jej temu staremu rozpustnikowi i koniec!! TIAPA Lambdziu! Zlituj się! Taka świetna partia! TYGIER Nie dam jej i koniec! Powtarzam: to jest moje ostatnie słowo. DE TROUFIERES Ale czemu? Ulituj się pan nade mną. Ja ją kocham. TYGIER siada Wierzę ci, panie wicehrabio. Wierzę. Pan jest w gruncie rzeczy porządny człowiek. Ale jesteś pan za stary - tak samo jak i ja - niestety! DE TROUFIERES To jest zwykły komplement. Nic nie jest pan starszy ani młodszy ode mnie. Jesteśmy, że tak powiem, młodzi ludzie w sile wieku. W tym jest jakaś ukryta przyczyna. TIAPA Ja wam powiem. Ja. Ja jego znam dobrze, tego idealnego wychowawcę! On wam powie, że życie poświęcił dla mnie i dla moich córek. To kłamstwo! Po pierwsze: córki nie są jego, a Edwarda Papronia, mego męża. Poznałam kochanego Lambdzia, kiedy Ania miała już piąty rok, a Nina miała się urodzić. Paproń opuścił mnie i uciekł do Ameryki. To są moje dzieci, moje i Papronia, a nie jego. Ja mam do nich prawo, ja jedna! TYGIER wstając Milcz, przeklęta! One mogą to usłyszeć! TIAPA wstając I co z tego! Co z tego? Byłeś dotąd dobry, póki ja cię przy sobie trzymałam. Stałeś się teraz inny. O, nie blaguj! Jesteś inny teraz. A ja wiem, dlaczego. Ja ; wiem! Ty kochasz się w Ani. Ty chciałeś mnie opuścić ,j i wziąć ją sobie, ty parszywy łapserdaku, ty dziko- ,j • lągwie w męskim ciele! Ja cię znam! Ja wiem, jak chodziłeś do niej po nocach! Ja podsłuchałam, tylko nie chciałam nic mówić... TYGIER uderzając pięścią w stoi Milcz! Milcz! TIAPA Ania jest niewinna. Ona nie chciała jego niby-ojeow-skich pieszczot. Ania jest czystą dziewczynką ł taką oddam ją mężowi, (do wicehrabiego) Panu, panie hrabio, o ile pan zechce wziąć ją taką, jaką jest. Moje nazwisko jest Paproń, moje córki są Paproniówny. Ale ja jestem z domu Dzikiewicz, ja jestem z dobrej szlachty. Mój ojciec miał folwark w rykogłowskim powiecie. Ja jestem szlachcianka. Tygier nie był nigdy moim mężem. To jest najzwyklejszy w świecie kochanek - nic więcej. Tygier siada złamany ukrywając twarz w dłoniach. DE LA PIQUE A to wpadł wuj w ładne koligacje! Nie ma co mówić! A jednak podoba mi się ta pani Paproniowa i jeśli tak jest, jak ona mówi, stają też do konkursu i jeżeli wuj żeni się z Paproniówną, ja Paproniowa biorę w antrepryzę l zrobię z niej jeszcze gwiazdę. Zgoda -- czy nie? Upapramy się razem zupełnie. DE TROUFIERES Ależ zgoda, zgoda! Tygier czy Paproń - wszystko jedno. Ania jest tak cudowną istotą, że może się nazywać, jak chce. Jest mi to zupełnie obojętnym. Przecież tu chodzi o parę lat życia zaledwie! Jestem starcem stojącym nad grobem. Tylko ten niedoszły ojczym zakochany w niedoszłej pasierbicy -- co z nim zrobić, moja Paproniowo? A? TYGIER budząc się z zamyślenia Tak, ze mną trudna będzie sprawa. Oto ostatnie moje słowo: nie dlatego, że kocham się w Ani, to - to kłamstwo! Nikt nie wie, czym są dla mnie te przybrane córki - Paproń czy nie Paproń był ich ojcem - 623 Straszliwy wychowawca 622 Fragmenty wszystko jedno. Dla mnie to życie całe i coś więcej jeszcze niż życie. Ja przestałem być artystą i żyłem w nich. To było moje dzieło sztuki, treść mojej metafizycznej wartości. Ja nie dam i koniec! Ania nie wyjdzie za takiego starego fałszerza najistotniejszych uczuć. Nie wyjdzie, chyba że ja przestanę istnieć. Zabijcie mnie lepiej, ale nie odbierajcie mii ostatniej wiary w twórczość życiową! CZOMBERSKI wstając Kłamiesz, Lambdonie! Po raz pierwszy w życiu złapałem cię na kłamstwie. Ja czuję kłamstwo na niezmierzoną wprost odległość. Kłamiesz, bezczelnie kłamiesz! S oni a i G r a m p u s ciągną go w dół i uspokajają. TYGIER A może kłamię? Czyż nie wolno mi raz w życiu kłamać? Cóż innego robią artyści, a jednak wielbi się ich nawet po śmierci. Kłamię, bo tak mi się podoba, i będę kłamał do samego skonu. Wyrzekłem się sztuki! Czy wy rozumiecie tę siłę? Tę straszliwą potęgę, którą mieć trzeba, aby wyrzec się sztuki? Mogłem być malarzem, muzykiem, mogłem pisać, rzeźbić, grać na scenie i tworzyć dramaty. Miałem talentu co najmniej na trzech artystów dzisiejszych. Wyrzekłem się tego, by tworzyć życie. Czyż stworzyć coś w życiu nie jest czymś nieskończenie większym? Napoleon czy pierwszy z brzegu działacz, o ile coś tworzy, czyż nie jest większym od największego z artystów? Ale nie było mi to danym - spotkałem zły materiał: zepsutą kobietę i godne jej i jej przeklętego męża córki. Materiału mi brakło: oto jest okropna prawda! CZOMBERSKI Kłamiesz! Milcz, bo się zakłamiesz na śmierć! DE LA PIQUE Panie Tymbdon, czyż artysta pyta o to, z czego lepi albo czym maluje? Czy nie wszystko jedno, czy sam sobie pisze pięciolinię, czy ma drukowany papier nutowy? Czy poezja będzie przez to lepsza, że jest pisana na chińskim czy na "perfectly pure article for the water-closet" papierze? Pan kłamie siebie daleko głębiej, niż to się panu samemu, a nawet innym zdaje. TYGIER To mi wszystko jedno, co o mnie powiedzą zwykli jasnowidzący czy jakieś fenomenalne arystokratyczne bubki. Ja Anny nie dam - to jest moje ostatnie słowo. Czy jestem, czy nie jestem jej ojcem, nie dam jej! DE TROUFIERES wstając ; A to już zanadto! Dosyć tych głupich filozofii! Ja też "" mam prawo do życia. A ja Anię biorę, bo mi się tak chce i daje mi ją własna matka. A pana zastrzelę jak |, psa w pojedynku, panie Ty... Ty... Tyngiel-Tangiel. ; Tak: Tyngiel-Tangiel! Skończyłem. Ze drzwi na prawo wybiega Ania z włosami splecionymi na noc w warkoczyki, w nocnym szlafroczku w kwiaty czerwone i niebieskie i w pantofelkach na gole nogi. Za nią wybiega w takimże samym stroju Nineczka. Za nimi S y dzia. ANIA A ja słyszałam wszystko! Nie wiem, kto jest moim ojcem. Wszystko mi jedno! Ja kocham tego pana. (wskazuje na de T r oufier e s'a), bo on mi daje życie, to, które znam tylko z kinematografu. Bo nawet czytać mi nic nie było wolno. I mama mi nie odmówi. Co mnie obchodzi Lambdzio, mój przybrany tatuś? Ja życia chcę i będę je miała, bo jestem ładna i młoda, (do de T r oufier e s'a) Prawda, panie hrabio? DE TROUFIERES wstaje uroczyście Tak, będziesz je miała, choćbym miał śmiercią to przypłacić. Jesteś jedyna: dajesz mi młodość, dajesz mi ostatnie, przedśmiertne szczęście, którego miałem aż za dużo i nie umiałem nigdy ocenić. Ania zbliża się do niego i de T r o ufier e s obejmuje ją prawą ręką. NINECZKA A mnie czy weźmiesz ze sobą do Turcji na drugą żonę? Ja też chcę być prawdziwą hrabiną. TIAPA do L a mb d o na Widzisz? Widzisz? Wszystko to jest przeciwko tobie! Wszystko świadczy, że byłeś i jesteś niczym! DE LA PIQUE •• Tak, wuj ma rację i pani ma rację. Gdyby miał być artystą, byłby nim. Dlaczego nim nie jest? Dlaczego 624 625 Straszliwy wychowawca Fragmenty hoduje cudze córki? Wujaszku, masz rację! Precz z panem Tyngielem! Wujaszek ma zawsze rację! Od strony lewej wchodzi Edward P a p r on. PAPROŃ Hola! Panowie i panie! Ja tu mam jeszcze słowo do powiedzenia. (Ogólna konsternacja, fiapa wydaje cichy krzyk. Po czym siedzi nieruchomo.) To jest moja żona. (wskazuje T i a p ą) To są moje córki, (wskazuje Anią i Nineczkę) I ja mogę dać ostatnie błogosławieństwo albo go nie dać. Jestem Edward Pa-proń - słuchałem tu pod drzwiami. Jestem kelnerem w Ameryce, w Los Angeles. Przyjechałem odwiedzić matkę i wstąpiłem tu zobaczyć moją żonę i dzieci. I oto co: żona ma kochanka, którego nie szanuje, a dzieci idą na psy. Oto, co jest! Mnie to nic nie obchodzi. Konstatuję tylko fakt, nagi, okrutny fakt. Tiapa! Jak się masz, stara! Ładna dziewczyna jest nasza Ania. Niech idzie za mąż za tego hrabiego, niech idzie, ipsia jej mać. Niech Nina się jeszcze chowa i trochę poczeka. Może znajdzie coś lepszego niż spróchniałe kości oprawne w złoto. A ja proszę tylko o kucharkę, Sydzię. Udała mi się. Zrobimy z nią morowy interes: business, jak to się mówi u nas, w Ameryce. Zgoda, Tiapusiu, czy nie? Tiapa siedzi jak martwa. De Troufier e s również. TYGIER Pobił mnie, pobił o nieskończoną ilość długości! Wyjeżdżam dziś w nocy i od dziś nie mieszam się już nigdy w niczyje sprawy. Skończone, (wstaje; do P a-pronia) Jestem Lambdon Tygier, kochanek pańskiej żony. Teraz wiem, jaka krew płynęła w materiale mojej życiowej twórczości. Idzie na prawo i znika we drzwiach. Z lewej strony wchodzi Wojciech F a f l o c h. FAFŁOCH do Tiapy Pani dobrodziejko, narzeczoną mi tu zabiera ten amerykański opryszek. Byłem już uświęcony w związku przedślubnym przez wielmożną panią. A tu mi z boku jakby śledzionę wydarto! Taka dziwka, i woli drania z Ameryki więcej ode mnie! TIAPA budząc się jakby ze snu No, Sydzia, to już są twoje prywatne sprawy. Weź sobie już lepiej mego męża. Ja zgadzam się na rozwód. PAPROŃ zadowolony Ale oczywiście! Interes zrobimy znakomity. "Excelsior Hotel" w Porto Fino potrzebuje martre d'hótela i kucharki. Idziesz, Sydzia, czy nie? SYDZIA Ale idę, idę. Tylko mnie po taliańsku pan nauczy. Papr on obejmuje ją i wychodzą oboje na lewo. DE LA PIQUE No, wujaszku, coraz lepiej idzie. Teść jest maitre d'hótelem, jakkolwiek matka żony była z domu Dzi... Dzi... Dzi... TIAPA Dzikiewicz. Może się pan nareszcie uspokoić co do losu swego wuja. (do Faflocha) A wy znajdziecie może coś lepszego niż moją kucharkę. FAFŁOCH A ja już chciałem zacząć Nowe Życie, proszę wielmożnej pani. Chciałem się już raz zaopatrzyć we wszystko... DE TROUFIERES rzucając mu portfel Masz tu, draniu, za stracone zachody miłości i żebyś mi się więcej na oczy nie pokazywał. Poszedł won! Ty sukinsyn jakiś! Precz! (F a f loch ucieka przez werandą.) No, zostaliśmy nareszcie w rodzinie. Czy jeszcze macie jakie tajemnice? Czy wielu było zbrodniarzy w waszym rodzie? TIAPA dumnie trzymając pod pachą Ninę, zrywa się Nie, więcej nic! Jestem Paproniowa z domu Dzikiewicz. Więcej nie mam już tajemnic. Czy bierzesz moją córkę, panie hrabio? ANIA Po co mama się pyta? Przecież on żyć nie może beze mnie - mój śliczny staruszek. On mnie wykształci, on mnie nauczy wszystkiego. On - mój cudowny książę z bajki! Caluje de Troufieres'a za uchem. DE LA PIQUE No, dosyć czułych scen, wujaszku. Zrobiłeś potworny 40 - Dramaty t. II 626 Fragmenty Straszliwy wychowawca 627 wprost mezalians, i koniec. Nie rozbabrujmy dalej tej sprawy. Ja wychodzę. Na razie mam dosyć, (do T i a p y) Aż panią rozmówię się jutro. Biorę panią na utrzymanie wraz z najmłodszą latoroślą rodu Pa-proniów i przysięgam, że wykieruję was obie na coś, na jakieś ktosie. Naturalnie, o ile wuj i moja cioteczna macocha, przyszła pani de Troufieres, się zgadza. (wskazuje na Anią) No, do widzenia! Żegna się z Tiapą i Nine czka i szepce coś Tiapie do ucha. ANIA do de Troufieres'a Nie zrobisz mi tej przykrości, pomożesz mamie i Ni-neczce? One są takie biedne, takie opuszczone! De La P i que wychodzi przez werandą. DE TROUFIERES Zrobię wszystko dla ciebie! Tylko mnie nie opuszczaj dziś wieczór. Zostań ze mną, gwiazdeczko mojej samotnej starości, mój skarbie bezsennych, okropnych nocy. TIAPA O nie! Aż do ślubu żadnych poufałości. Aniu! idź spać w tej chwili. Dosyć przeżyłyśmy obie w ten wieczór. Ja też pójdę już. Państwo wybaczą, ale jestem bardzo zmęczona. Wy bawcie się dalej. ANIA Słucham mamy. (do de Troufiere s'a) Do widzenia, mój najdroższy! Całuje bardzo szybko wicehrabiego w usta i równie szybko ucieka na prawo. Za nią idzie T iapa z Nineczką, pożegnawszy sią z S oni ą, G r ampu s e m i C z o m-b e r skim i rzuciwszy ironiczne spojrzenie na de Troufieres^, który jak omdlały leży prawie po pocałunku Ani. TIAPA Dobranoc, mój zięciu. Spij spokojnie i szanuj się, abyś w dzień ślubu był na wysokości zadania. Wychodzi na prawo. De Troufieres budzi się jakby ze snu. DE TROUFIERES wstając Dobranoc! A to ja pójdę także. Ale pamiętajcie, że najlżejszy zawód, a zemsta moja będzie straszna. Idzie chwiejąc sią ku drzwoim na werandą. Jednocześnie T iapa znika na prawo. GRAMPUS To ja również pożegnam państwa, (żegna się szybko z S o ni ą i Czomberskim) Mam pecha zawsze i we wszystkim. Idzie na werandą, zbiera manatki i wychodzi. CZOMBERSKI To jednak delikatny człowiek, ten Grampus. Zostawił nas samych.* * Tu kończy się zachowany tekst dramatu, (PW. Nota, s. 761.) 40* NOWA HOMEOPATIA ZŁA sztuka w trzech aktach [1918?] AKT PIERWSZY * Spis osób niepełny (por. Nota, s. 761). Uzupełnienie wydawcy. [OSOBY] Jan Kutryba - wikary Julia K c i u k - wychowanka i gospodyni l w o Lupreeki - pilot Joanna Antoniarz - praczka Z o s i a - bękart praczki (bardzo ładna) Dwunastu purpuratów Jazz band Torąuemada P Świadek od Alibi Gnemboni Aldona Sześciu Żołnierzy Komenda Kicia] * Fantastyczna plebania. Jadalny pokój. Drzwi wprost na ogród. Drzwi na prawo do pokoju niejadalnego. Stół w środku pokryty długim obrusem. Na lewo bufet. Zosia krząta się. Wchodzi przez drzwi środkowe Torąuemada w długim czarnym płaszczu, w cylindrze, z pledem i walizką (małą). Fioletowe pompony na pantoflach. ZOSIA odwraca się i krzyczy przerażona Ja pana znam. Pan po nocach całuje małe dziewczynki. Chowa sią pod stół. TORQUEMADA nie zwracając na to uwagi, rozkłada walizkę na stole z szaloną szybkością i goli się żyletką bez mydła Hm - nie ma dobrych nożyków do żyletki w tym kraju. Ale moje to pewno ukradł mi ten, który do mnie przyplątał się w wagonie. ZOSIA Jakie pan ma śliczne pantofle! Słychać kroki na prawo. Torąuemada szybko porzuca golenie i chowa się pod stół. Wchodzi Wikary. WIKARY dębieje na widok rzeczy na stole Czyjeż to mogą być rzeczy? (krzyczy) Zosia, Zosia! (Zosia wyłazi spod stołu) Co to znaczy? Czyje to rzeczy? ZOSIA Ja nie wiem - zdawało mi się, że tu ktoś wszedł - tak się przelękłam. WIKARY Zdawało się! Przecież tu leży palto i cylinder. Takim 632 633 Fragmenty Nowa homeopatia zła jak ty nic się zdawać nie może. (tupie nogą) Nie [ma] prawa się zdawać! Tu się ktoś golił bez mydła. Zawołać mi gospodynię w tej chwili. (Zosia wybiega) Ta mała jest podejrzana. Muszę się mieć na baczności. Drzwiami z prawej strony wchodzi Gospodyni w czarnej sukni, czerwonym fartuszku i żółtej włóczkowej czapce. Z nią wchodzi Homar w kostiumie raka. GOSPODYNI w gniewie wsiada na Wik ar e g o Czegóż Wikary odwołuje mnie z kuchni - znowu wa-porki. Diabli wezmą tego wieprza z ananasem. HOMAR Pozwól, Julka, ja z tym jegomościa momentalnie się załatwię. WIKARY Ależ kim jest ta figura z balu maskowego? HOMAR Jestem Homar. WIKARY A, to co innego - dziwię się jednakże, że moja gospodyni może od rana przyjmować nieznajomych ludzi. GOSPODYNI I ja mam także głos w moich osobistych upodobaniach. WIKARY Od kiedyż to pani zaczyna wypowiadać głośno swoje zdanie? GOSPODYNI Nie mogę dłużej milczeć - od czasu kiedy praczka, a zwłaszcza jej córka, stają się tutaj głównymi osobami, muszę i ja pójść za głosem mego ciała. WIKARY Nie zazdroszczę pani objęć kleszczowych tego raka. Niech pani nie zapomina, że ja występuję w imię najwyższych wymagań od kapłanów. Wielożeństwo księży, w przeciwieństwie do oficerów i urzędników, nie mówiąc już o zwykłych cywilach, musi być wprowadzone jako najwyższa zasada czystości. Ksiądz nie tylko nie będzie miał niesytych pożądań uniemożliwiających mu pracę duchowną, ale nie będzie mógł zdradzać żony, bo z każdą kobietą, która mu się po- doba, będzie się musiał natychmiast obowiązkowo żenić. HOMAR Ee - znudziło mnie już to gadanie! Chwyta Wikarego kleszczami za gardło i wywraca. Wikary wali się pod stół i tam ryczy dziko. WIKARY Tam ktoś siedział ukryty! Ratunku! T o r ąuemada wyłazi spod stołu wyciągając wpół zemdlonego Wikarego. Wszyscy są zdziwieni. Wbiega Z o-sia z Praczką. TORQUEMADA zimno Przy sposobności dowiedziałem się o pewnej części programu Waszej Wielebności. Podtrzymuje go. WIKARY chwiejąc się Och, te kleszcze - szyję mam zgniecioną. TORQUEMADA A przy tym Wasza Wielebność jest nieogolona. Proszę siadać. Wikary siada bezwładnie. T or ąuemada goli go żyletką bez mydła. PRACZKA b. ładna, ale rozchlustana [?] A jak będzie z tymi koszulinaimi, Księże Wikary? Na krochmal nie mam pieniędzy i glans nie da [się] osiągnąć. WIKARY golony Ach, tyle niespodzianek. Joanno, może później. TORQUEMADA Znam już więc parę zwodniczych obiektów dla spełnienia teorii Waszej Wielebności. WIKARY O moich zasadach pomówimy później. W każdym razie widzę, że pan ma coś w sobie z osoby duchownej. Nie trzeba zapominać, żeśmy najbliżsi metafizyki. ZOSIA Wasza metafizyka to skok w pustkę - ksiądz lepiej całuje, niż rozumuje. A ten gość nieznajomy więcej wie od nas wszystkich. JULIA Zosia lepiej rezonuje, niźli prasuje. 634 - Fragmenty HOMAR do Zosi Podobasz mi się, mała - przerastasz mózgiem swoje pochodzenie. A ten przybysz imponuje mi swoim goleniem bez mydła - czystość zdobywa się zawsze pewnego rodzaju cierpieniem. Zresztą diabli wiedzą, o co mu właściwie chodzi. Zbliża się do Torąuemady i w dzikim uścisku kleszczy raka stara się mu polamać wszystkie kości. Wszyscy upadają na pępek i ryczą z przerażenia. Torąuema-d a śmieje się swobodnie i w tej chwili gaśnie światło - pozostaje światlo za drzwiami od werandy, w której zjawia się czarna sylweta Świadka od Ali b i. I ŚWIADEK OD ALIBI Mistrz w kiepskim położeniu. Godzina siedemnasta - plebania księdza Kutryby. Nareszcie jestem na właściwym miejscu. Światło na scenie, l Świadek wchodzi. TORQUEMADA Ani słowa więcej. Oddaję głos nieznanemu, ale nie komuś - temu bezpłciowemu nieznanemu przez wielkie N. Z prawej strony wchodzi Gnę mb on i z Aldona. ALDONA radośnie Oto jesteśmy - my, rozwiązywacze niedotajemniczo-nych zawikłań. Księże Wikary, zaczynaj. WIKARY obłędnie Ależ ja pani nie znam. Nie znam połowy moich gości dzisiejszego ranka. I to w biały dzień. Zosia śmieje się dziko. Praczka rzuca w księdza kupą koszul, które się rozsypują. PRACZKA rzucając się ku Gnę mb oni e mu To ja go kocham. Ona (wskazuje na Julię) jest tylko substytutem udręczeń kokotowych według zasady "im lepiej, tym niedościgłej, iim niedościgłej - tym przyziemniej, tym ciemniej, głębiej, tym bardziej cho-rowito, niejasno, nijako, bezjakościowo". Ha, ha - to ja. WIKARY Ale skąd?? Skąd, pytam. Proszę, niech wszyscy się przedstawią. 635 Nowa homeopatia zła [I] ŚWIADEK ALIBI gwałtownie Z wyjątkiem mnie chyba. Czyż nie widzicie, że jestem świadkiem od alibi, niczym więcej? HOMAR Co nas to wszystko właściwie obchodzi. Nie wiem, po co tu przyszedłem, a nawet powiem prawdę: gdybym wiedział, udawałbym do końca przed sobą i innymi, że nie wiem. O to tylko chodzi. WIKARY Pańskie kleszcze mówią co innego - bezpośrednim uściskiem. Przechodzę na pańską stronę i mianuję pana moim sprzymierzeńcem, nie wiadomo przeciwko komu. GNEMBONI Otóż to właśnie - ogólna ciuciubabka ludzi niesytych ciuciubabkowatości samych godzin na zapadłej pleba-nii. (Do Torąuemady) Panie Kardynale - oto twoje żyletki. TOROJJEMADA .Oczywiście, to ten z wagonu. Witam cię, zbawco. Nie wiesz, ile ci zawdzięczam. (Do obecnych) To ten, który uratował mi honor, biorąc mimo woli wszystkie zbrodnie na siebie. [I] ŚWIADEK ALIBI Teraz ja mam głos. Jestem centrem dowolnego splotu zdarzeń. Wszystko grupuje się koło mnie.' Julio i ty, Joanno: czyż nie poznajecie mnie? JULIA Jesteś tym, który nigdy nie zdejmuje maski, chyba razem z twarzą. WIKARY Julio - dosyć tych baliwernii - proszę podawać podwieczorek. Najordynarniejsze równanie drugiego stopnia. TOROJJEMADA X-em będę ja. HOMAR Drugą stroną równania - ja z tą dzierlatką. Wskazuje na Zosię. 636 637 Nowa homeopatia zla Fragmenty JULIA do Aldony Tymczasem zagrajmy [w] szachy o pępek tego kardynała. HOMAR Ja zaś, za pozwoleniem Wikarego i jego gospodyni, zajmę się podwieczorkiem. WIKARY Co? podwieczorek rano? A może ma pan rację. Idź do kuchni, Homarze, i popisz mi się przed gośćmi. (Homar wychodzi. Do T u r q u e m a d y) Jestem na usługi pana, którego nie śmiem nazwać jego właściwym imieniem. TORQUEMADA Jestem kontrolerem torturacyjnym zapadłych parafii, gdzie najchętniej krzewią się sekty. ALDONA rozkosznie A więc będziemy torturowani. Co za rozkosz kryje się w każdym nieznanym kawałeczku przyszłości codziennej. WIKARY Nie wiem, czy pani ma rację. Tortury tego pana mogą przejść nasze siły. I co wtedy? Co będzie, jeśli nie wytrzymamy tortur? TORQUEMADA Jakkolwiek siłą woli będę starał się być maksymalnie łagodnym, tortury są rzeczą wprost straszną. GNEMBONI Przecież możemy się po prostu oprzeć. Nie ma pan za sobą policji. TORQUEMADA Nikt się nie oprze. Każdy bez przymusu, bez hipnozy, bez żadnej siły zewnętrznej podda się, a potem może nie wytrzymać. ALDONA Ależ w tym jest cały urok sytuacji. Podwieczorek wiejski połączony z torturami. WIKARY Dobrze - ale jak państwo rozumieją to niewytrzyma-nie? Jak można w ogóle czegoś nie wytrzymać? ZOSIA Dżel trembo al si fuco - WIKARY Cicho, dziecko - jakkolwiek ostatecznie moie masz rację, ja powiem 'trochę więcej. Nie wytrzymać, to znaczy pęknąć - ale co będzie, jeśli nie wytrzymamy jeszcze przed pęknięciem - co zapełni ten skrawek czasu będący granicą wszelkich urzeczywistnień? ALDONA Zapełni go 'zwykła nu'da wszelkiego oczekiwania. Czy zadowolony jesteś, Księże Wikary? JOANNA To wszystko tak samo jak z gwiazdami - nie dają rady słońcu i gasną. JULIA do Aldony Szach królowi. TORQUEMADA Koniem 'się bronić - nie wytrzyma ataku. I ŚWIADEK OD ALIBI Księże Wikary, nie znamy się wcale - ale mam nadzieję, że problem niewytrzymania rozjaśni się na tle bagien zapomnienia z tamtej strony. Nie trzeba pękać - można jeszcze się związać linami stalowymi. Homar raz w raz wynosi z pokoju z prawej strony naczynia pelne ciast, owoców, filiżanki, imbryki. Za oknami werandy chmurzy się, ciemnieje, słychać grzmoty zbliżającej się chmury - wszyscy podnieceni - chodzą szybko tam i sam po scenie. W drzwiach werandowych zjawia się sześciu- żołnierzy w stalowych hełmach i bez komendy dają salwę do wszystkich osób. Nikt nie pada. JEDEN Z ŻOŁNIERZY Twarde bestie - chłopcy, brać każdego z osobna na cel. Wikary staje naprzeciwko luf na baczność. ALDONA do Julii Przepraszam - muszę zawiązać oczy tej lalce [?]. Zbliża się do Wikarego - zawiązuje mu oczy. KOMENDA Cel! pal! Pada strzał. WIKARY pada - podnosi się - do Aldony Proszę szklankę kruszonu. 638 639 Fragmenty Nowa homeopatia zła Aldona wychodzi i wraca ze szklanką kruszonu, który podaje Wikaremu. ALDONA do J u l ii W pięciu ciągach mat. KOMENDA wskazując na T o r que mad ę Tego pana na cel! T o r q u e mad a staje bokiem do luf. KOMENDA Cel! pal! Salwa. Drzwiami z lewej strony wchodzi Kicia w fioletowej fularowej sukience. Czarne lakierki, zielone pończochy, i zielony kapelusz. Ruda. T o r que mada ani drgnie. KICIA do Żołnierzy Z czyjego rozkazu panowie strzelają? WSZYSCY ŻOŁNIERZE unisono Jesteśmy ochotnikami, należymy do batalionu ochotników rozstrzeliwaczy. KICIA W lył zwrot - równy krok! Marsz. Ż olnier ze wykonują automatycznie rozkaz Kici. Wychodzą drzwiami na prawo. Błyskawice - silny grzmot - drzwiami werandowymi wtacza się olbrzymia kula pomarańczowa. Wszyscy padają na brzuchy z wyjątkiem T or que mad y i pań grających w szachy. TORQUEMADA Teraz dopiero mamy równy start. Dotąd wszyscy państwo mieliście olbrzymie fory. (Staje nogą na W i-k a r y m i gwiżdże.) Ksiądz Wikary ma teraz głos. Homar ciągle wchodzi i wychodzi, zastawiając podwieczorek. WIKARY A ja nie poddam 'się. Upokarzam się programowo dla osiągnięcia celów dla mnie samego niepojętych. Jestem osamotniony z własnej woli i rozgniotę w proch pychę tułaczy bezświadomych urokiem prostego bezruchu i ciała, i ducha. TORQUEMADA Gadulstwo męczy mnie. Ja jeden nie padłem na wi- dok pomarańczowej kuli. To jest szczyt siły. Ja i Homar. Nie mówię o tych paniach grających w szachy... JULIA Szach i mat. Obie zrywają się od szachów i momentalnie padają na brzuchy. TORQUEMADA Oto dowód. Zwycięstwa słabych nie obchodzą tych, co na słabości sami zrobili dobry interes. Kontrast omamienia ze świadomością prawd wyschłych od zemle-nia przez wargi pospólstwa nieprzeliczonego najwyższych duchów stwarza tę sztuczną równość, na której my nawet możemy mówić, mój Wikary. WIKARY Ja wyzwanie przyjąłem, ale na brzuchu leżeć nie myślę przed zabawkami dla dzieci. Pluję na pomarańczową kulę i całe jej potomstwo. (Pluje na kulę, która pąka z hałasem. Wstając) Oto jestem czyściutki jak łza i piękny wewnętrznie aż nie do zniesienia i niepotrzebny nikomu. Jestem szczęśliwy. - Kocham moje "kochanki nie przestając wyrzekać się samego wyrzeczenia, co dla niektórych jest szczytem męki. T or ąuema da zdumiony ogląda kulę. GNEMBONI wstając - reszta leży Ja też występuję do walki. Jestem tylko amatorem artystą w niewiadomej mi dokładnie gałęzi sztuki, ale bić się potrafię w sferze samozgadujących się zagadek. (Wikary strzela mu w ucho z browninga) Nie dla mnie te sztuczki cywilizacji. Jestem sprawdzianem samego siebie. Wikary! Homar! Kocham was obu. WAMPIR WE FLAKONIE czyli ZAPACH WELONU 1926 41 - Dramaty t. II PIERWSZY OSOBY Pułkownik lotnictwa Marcel de Juvisy - 30 lat, gruby blondyn, jowialny. Rena Lionel - brunetka, lat 25. Hr. Maurycy Ł o h o j s k i - pederasta, 30 lat, brunet. Ernest Gnembe-Rasta - 25 lat, blondyn. M i e c i o - młody szczeniak, blondyn, 18 lat. Mały Dufol - 8 lat. Nieprawy syn pułkownika. Po n g - Chińczyk lat 35-50, bez jednego oka, szrama przez czoło i policzek. Van Lietten - arystokrata, inwalida wielkiej wojny. Tajny wysłannik loży 'masońskiej. Lat 43, szczupły, wysoki brunet. Ela - blondyna, lat 32. Baron Schnelwer von Wessen - szczupły brunet, lat 40. Liza - szatyna, młoda Wdowa. [Starszy kelner] Dancing w hotelu Imperiał. W głębi wyjście do gabinetów, na lewo loże, stoliki przed lożami. Prawa część - początek sali do tańca. Kelnerzy kończą nakrywać stoliki. Wbiega mały Dufol z prawej strony, wołając glośno. DUFOL Gdzie ona? Gdzie ona jest? Czy już przyszła? STARSZY KELNER (MIETR DĄTIEL) Idź spać, przybłędo. Wyrasta to takie ścierwiątko, gdzie go nie posiali. Rzuca talerz z wściekłością o ziemię. KOBIECY GŁOS z loży Tu jestem, mały Dufolu - ty nowoczesny Eyolfie, który nigdy nie poznasz już siebie. DUFOL rzucając się ku loży nr 7 To ty? Jakże długo czekałem. Pułkownik zbił mnie już dwa razy za niepotrzebne, jak się wyraził, gadanie. (Znika w loży za firanką. Słychać pocałunki) Ale ja poznam siebie. Mam na to sposób. KOBIECY GŁOS z łoży Jaki? GŁOS DUFOLA z loży Pomówię z Chińczykiem. • Ze strony gabinetów wychodzi V an Lietten z baronem Schnellwerem von Wessen w towarzystwie Eli i Lizy. Wychodzą na środek. Kelnerzy wybiegają naprzeciw. STARSZY KELNER Pan baron zamówił radiofonem lożę? Numer trzeci - rezerwowana. Fragmenty 644 Wampir we flakonie 645- BARON wkłada monokl. Podnosi głowę do góry, jakby szukając numerów, których wcale nie ma. Starszy Kelner prowadzi. Baron z głową do góry wchodzi po schodkach, potyka się i opada na schodki Splendid. VAN LIETTEN marszczy się i krzywi Znowu coś knują. Znowu czuję ten zły zapach ,,1'Hon-neur d'Orient". Ferflikten perfems. ELA Hrabia znów mówi w swoim języku. Widać zły humor. VAN LIETTEN Nie znoszę tego smarkacza Dufola. Musiał tu być przed chwilą. Zaraz się zacznie plątać tu ten Mongoł z krzywym uśmiechem i prostymi środkami do propozycji. Z prawej strony słychać szum. Potem głos. GŁOS Hallo, hallo, hallo. Fala 375. Hotel "Indiana". Pułkownik de Juvisy. Loża numer osiem. Rezerwować. BARON wstaje, pochyla się w kierunku głosu, otwiera usta, wyjmuje monokl, przeciera i wkłada z powrotem Parbleu! A dzisiaj z kim? STARSZY KELNER usłużnie Zapewne zwykła poobiednia porcja pani Lionel. BARON do Kelnera Bez poufałości. Proszę, ach, proszę zaczekać. Wobec tego my zajmujemy lożę numer siedem, i to ze spuszczonymi firankami. Zgasić światło. STARSZY KELNER Ależ, panie - policja. BARON Czy pan nie wie, kim jestem? Daje mu kartę. STARSZY KELNER Na nas, kelnerów, panie baronie, w ogóle nic już nie robi wrażenia. Jesteśmy znieczuleni. Sam jestem byłym dyrektorem cyrku. Ale ostatecznie mogę wykonać rozkaz pod warunkiem... BARON przerywa mu Dosyć - oczywiście. Starszy Kelner gasi światło i ucieka. Baron i V a n Lietten wiążą do loży nr 7. Powstaje tam dzikie zamieszanie pod firanką. VAN LIETTEN Kto tu? BARON Ha - to ten smarkacz. Podsłuchiwał nas. VAN LIETTEN Panie baronie - tu jest jakaś kobieta. BARON Co, u diabła - wyłączył światło w całej sali. Ha - proszę mnie nie dusić. VAN LIETTEN Ktoś wbił mi szpilkę w udo. Może 'zatruta - o Boże! BARON Puścisz czy nie, wampirze! Ha - zaczynam mieć przewagę. Dobrze idzie. GŁOS KOBIECY spokojnie Proszę mi nie wykręcać ręki. Poddaję się. BARON A, jak tak, to dobrze. Dojdziemy więc do porozumienia. Niech pani siada - o tu, koło mnie. VAN LIETTEN O, moja noga - drętwieje mi coraz bardziej. Ten smarkacz wymknął mi się. Duf o l wymyka się z loży i chyłkiem przemyka się na prawo ku drzwiom. Drzwi się otwierają i w smudze światła widać P ulkow nik a J u v i s y. Dufol rzuca się w niego i gwałtownie szepcze mu coś do ucha. Pułkownik chyłkiem przechodzi pod ścianą i kryje się w łoży nr 9-ty. Dufol wylatuje przez drzwi. VAN LIETTEN Ktoś wyszedł - to ten przeklęty mały. Nie mogę się ruszyć, noga mi zdrętwiała. BARON Będzie pani mówić, czy nie? Wie pani, że w dancingach jestem wszechwładnym. Szepty. Z prawej strony silnie wzrasta oświetlenie. Reflektory kolorowe dają refleksy na stoliki. Słychać zmieszane głosy. Kilkanaście osób zajmuje stoliki. Wchodzi hr. Ł o-hojski pod rękę z Mięciem, za nimi Gnembe ir we flakonie 646 Fragmenty 647 z dwiema eleganckimi damami. Ela i Liza na stopniach wejścia do lóż poprawiają usta szminką i szepczą do siebie ze śmiechem patrząc w stronę 7-ej loży. GNEMBE Bonsoir, Lisette. Kto jest ta blondyna? ELA Ja jestem z Owernii - ni femme, ni homme - ni pies, ni wydra. Starszy Kelner wychyla się z prawej strony, trzyma różą w raku, daje nią znak. Liza i Ela biegną lekko przez prawą stronę na salę dancingową. Starszy Kelner rzuca różę do góry. Różę chwyta E l a. STARSZY KELNER głośno zapowiada Pierwszy numer programu. Fantazja hiszpańska. W ścianie za lożami otwierają się ukryte drzwiczki w boazerii za lożą 8. Wchodzi cicho P on g zamykając drzwi za sobą. Z loży nr 7 słychać rumor wywracanego krzesła. Wszyscy się obracają na rumor. Reflektor niebieski przechodzi po lożach, od 1-ej do ostatniej, zatrzymując światło na loży 8-ej, w głębi której stoi P ong ze skrzyżowanymi rękami. ŁOHOJSKI Dzień dobry, Pong. Miecio tęskni za tęczą Wschodu, której poznał 'dopiero dwie barwy. PONG kłania się w pas Jam jest Pong, twój sługa. GNEMBE tubalnym głosem Hę, hę - sługa złota. A trójca [?] trucizny. MIECIO wola Erneście - daj spokój! On się obrazi, a ja umrę. PONG Pan nie umrze. (Muzyka zaczyna grać. Reflektor gaśnie) Światło w was zstąpi przez tajemnicę Wschodu, która ostatni raz zabłyśnie przed zstąpieniem do otchłani zgniłej marmelady Zachodu. ŁOHOJSKI Banalne banialuki. Nigdy nie wierzyłem w istnienie •masonów - co mówię, prawie że nie wierzę w istnienie Żydów, którzy dla niektórych są nie dającą się zaprzeczyć oczywistością. Z loży nr 7 wychodzi V an Li e t ten. VAN LIETTEN Dobry wieczór, panie hrabio. Zdrzemnąłem się trochę czekając. Wieczór dzisiejszy zapowiada się świetnie. Ale nie zgadzam się z panem co do tego, że masoni nie egzystują wcale. Jako tacy są, to jest jako pewne stowarzyszenie. Działalność ich jest do pewnego stopnia iluzoryczna - temu nie przeczę. Bawienie się tajemnicami zdemaskowanymi dawno przez samo-uświadomienie się społeczeństw w wymiarach ponadnarodowych. Starszy Kelner na prawo w rogu podnosi lewą rękę do góry, robiąc znak masoński. VAN LIETTEN zauważa znak Kelnera, chwyta kurczowo rękami parapet. Do siebie Masz rację, (głośno) Ja się zresztą nic na tym nie rozumiem. ŁOHOJSKI Prosimy do nas, panie Van Lietten. (do Kelnera) Zamrozić szampana. VAN LIETTEN Tym nie rozwiążemy sytuacji, która pod pozorami głupich intrygostek puchnie w sposób potworny. Ja boję się upić - czuję, że po pijanemu powiem wszystko. Te loże, te loże - działają na mnie wprost zabójczo. ŁOHOJSKI Ha, jeśli mamy już mówić na serio, na co nie mam najmniejszej ochoty - to owszem. Ale skutki tego mogą być fatalne. Miecio - do mnie! Bez ciebie życie nie ma dla mnie sensu. MIECIO Kiedy sam pan mówi, że pana męczę moją naiwnością. ŁOHOJSKI Na tej męczarni polega to, że rzeczywistość nie jest dla mnie powłoczką dla nie istniejącej poduszki, jak dla pana Van Liettena. Intryga w wielkim stylu - oto jest mój ideał. Gdybym uwierzył w masonerię, byłoby to coś, co by odpowiadało mojej ambicji. BARON wychodzi nagle z loży nr 7 A więc na kolana! Zrobię z pana transmisję dla moich celów. Daję panu za to niebywałą dotąd wielkość przeżyć. 648 Fragmenty PLAN DRAMATU ŁOHOJSKI pada na kolana Ostatni raz próbuję uwierzyć. Kto pan jesteś? BARON Jestem tylko cieniem potęg stokroć straszliwszych. Ale i we mnie wcieliła się cząstka ogólnej kanaliowatości istnienia. Tylko jeszcze za wąskie jest to wszystko na moje bary. .Zaczęte 11 X 1926 o 6-tej AKT PIERWSZY Rozświntuszenie. Z loży wyłazi Sznelwer von Wessen i oznajmia przystąpienie Reny Lionel do ich tow[arzystwa]. Ona podczas tego prześlizguje się do loży Pułkownika i tam szepczą. Kelner zapowie numer. Wszyscy rzucają- się tam. Zapada żelazna zasłona i odcina ten kąt sali od reszty. Lietten: posiedzenie otwarte. Wyłazi nagle Juvisy z kobitą i oświadcza przerażonemu towarzystwu, że przystępuje do nich. Łohojski hrabia bolszewik. Chińczyk Pong - razem z bolszewikiem. Miecio sadysta homoseksualny. Van Lietten mason. Ostateczne wyniki konferencji: Idea wszechświatowości. Kapitał. Żydzi, bolszewicy, masoni. Porozumienie i koordynacja działania czynników mię-dzynar[odowych]. Chiński faszyzm - porozumienie z Ju-visy. Izolacja. Wszystkie elemfenty] romantyczne zaznaczone. [Dopisek w innym miejscu:] Jeszcze w I akcie: Zamieszanie. Wszyscy rzucają się i włażą do loży. Koniec I aktu. AKT DRUGI Sztuczna izolacja kultur. Dufol na górze. Fragment y 650 M.N. [międzynarodowy?] chcą wytworzyć wojnę, spotęgować ogólne niezadowolenie. Ffaszyści] izolacja pokojowo-narodowa. Tamci posłali bombę gazową na faszystów, z zegarem. Dufol odebrał fją] nie znalazłszy Pułk[ownika] i podczas zamieszania wręcza Juvisy'emu, który z nią zjeżdża. .RAMAT NIE ROZPOZNANY] l AKT TRZECI Rewolucja dla samej rewolucji. Zjeżdżają. Dufol jako starzec. Juvisy kładzie perukę. Masło ze Wsi. Kładzie na kominku w głębi i rozpoczyna się dalszy ciąg posiedzenia. Na górze czarne koszule i wojskowe buty. Dowód, że idee nie są aindywidualne, zależą od tych, którzy je propagują. Jak wykatrupiono wszystkich przywódców, idee się zmieniły i wyszedł nieoczekiwany stan mechanizacji] bezmyślnej duchowej. [AKT PIERWSZY] [21] pana. Masz pan tu mały zasiłek na dalsze doświadczenia. Hę, hę. Daje Józefowi pieniądze. J ó z e j bierze automatycznie. KARNAK do Józefa Niczym nie przekonasz mnie o wyższości twego poglądu. Twoje akty pokory są tylko perwersją. Dobro programowe, bez uświadomienia sobie jego społecznego znaczenia, jest tylko maską ludzi słabych. Ty nie masz prawa być dobrym. JOZ[EF] Jestem opusz[czony] [JÓZEF] pokażę cud - musicie mi wierzyć. [Ocie]ram się moją wolą o jaźń wszechświata. Wiadomo, że dziś jest 12 grudzień: w tej chwili błyśnie się i za 3 sekundy nastąpi grzmot. (Błyskawica. Pauza. Grzmot. Dwóch szulerów klaka. Mania i Hrabia również. Inni pochylają się nisko, z wyjątkiem K a r n a k a) A co? Czy nie mam racji? 655 Fragmenty 654 [23-49] wspólnikiem, (szuka w woreczku) Przyniosłam mu jego część dochodów. Dziś kończy się nasz kontrakt, który możemy zresztą odnowić, (daje Józefowi pieniądze, które ten bierze machinalnie) Ale słyszałam, że pan Józef ma być aresztowany za morderstwo. Czy to prawda? (wskazując na Manię) A oto nasza wspólna wychowanka. Jak się czujesz, Manie-czko? Mania całuje ją w rękę. JÓZEF Jestem jak Ryszard III dręczony przez duchy. A jednak wytrzymam i to. Za te pieniądze wyjadę tam, gdzie mnie nikt nie znajdzie. KARNAK A jedź sobie, gdzie chcesz. Teraz nic mnie już nie obchodzi. JÓZEF Tam stworzę z gruzów moją nową duszę. Będę lepił ją z błota, ze śmieci, z kawałków podejrzanych naczyń, z rozgniecionych domowych owadów, z ekskrementów jaszczurek, z wyczesków, ogarków, niedopałków, ogryzków i odpadków wszelkiego rodzaju. Ale zrobię iz tego taką kompozycję, że całość olśni was nadziemską pięknością prawdziwego dzieła sztuki. Materiał jest obojętny. Chodzi o nieubłagane prawa stosunku części do całości. Ta koncepcja wchodzi jako część w ogólny system bezwzględnego dobra. Widocznie i to było potrzebne. Przyjmuję wszystko. Jestem silny jak prajaszczur z epoki jurajskiej. KARNAK Proszę nie mówić o paleontologii w mojej obecności. W ten sposób, jak ty to robisz, można usprawiedliwić najpodlejszą małość i najgorsze świństwa. Pani Zofio: przedstawienie skończone! Nikt już więcej nie przyjdzie, mam nadzieję. JÓZEF Żałuję, że nie popełniłem rzeczy stokroć gorszych. Ch'ciałbvm. abv przeszłość moja była jeszcze strasz- Dramat nie rozpoznany niejsza. Żałuję, że nie byłem szpiegiem, zdrajcą, mordercą i... KARNAK Nie kłam. Tym ostatnim byłeś, (do obecnych) On chciał mnie zarżnąć i nie udało mu się. Nawet tego nie potrafił. Tu jest ślad. Wskazuje na obandażowaną szyję. JÓZEF Nieprawda! Ale winą moją jest, że uniosłem się pychą. Gdybym był wielkim zbrodniarzem, zadanie byłoby łatwym. Takim, jakim byłem i jestem, nie mam odskoczni. Muszę oprzeć się na małych świństew-kach, rzeczywistych czy urojonych - to wszystko jedno, aby stworzyć wyższy wymiar ich odwrotności... ZOFIA A mnie zaczyna już porywać dzika pasja!... (do wszystkich) Słuchajcie mnie, wy wszyscy pokrzywdzeni przez tego kłamliwego padalca, tego fałszywego po-kornisia, nadętego sztucznie wypuczoną wielkością, zbijmy go po prostu na pożegnanie! Wali Józefa w twarz. Józef przyjmuje to z pokorą. Wszyscy rzucają się ku niemu. Nagle zza parawanu wychodzi Glos. Jest to olbrzym w dlugim tabaczkowym surducie, z olbrzymią czarną brodą. W ręku megafon. GŁOS przez megafon, jak i dotąd Uspokójcie 'się! Nie przyspieszać wyroków przeznaczenia!! (wszyscy oprócz Józefa w śmiertelnym . strachu padają na ziemię. Glos odejmuje megafon od ust i mówi do Józefa) Chodź za mną. Dobrowolnie wyjeżdżamy na Szatańską Wyspę, gdzie przymusowo cierpią najgorsi zbrodniarze. Wielkością pokuty wyolbrzymisz twe .marne złe uczynki do rozmiarów potwornych zbrodni. Bierze Józefa za ręką i wśród ciszy przechodzą na prawo i znikają za drzwiami. Drzwi zamykają się na klucz. KARNAK zrywa się pierwszy, za nim inni Gonić go! To była zwykła masowa sugestia. Tamtego człowieka nie było tu wcale. 656 Fragmenty ZOFIA W szlafroku wyszedł na ulicę!! KURTYNA KONIEC AKTU PIERWSZEGO AKT DRUGI ODSŁONA PIERWSZA JVa Wyspie Szatańskiej. Okolica pustynna. W oddali góry. Na prawo zatoka morska turkusowym klinem wrzyna się w czerwonawe piaski. Na pierwszym planie grupa skal wystających z piasku. Dalej, na trzecim planie, w lewo od zatoki, baraki więźniów z nieruchomymi strażnikami. Oślepiające sionce zalewa scenę. Na skalach siedzi Józef w stroju lachmaniastym arabskiego derwisza. Na lewo wbity w ziemię ogromny, rozpięty, zielony parasol. Pod parasolem, oparty o czerwoną poduszkę, leży Glos ubrany w bialy tropikalny kostium. Obok niego leży tropikalny helm, parę dużych blękitnych syfonów, parę flaszek whisky Black Swan i parę książek. W ręku trzyma megafon. JÓZEF kiwając się Czuję, jak grzechy moje parują ze mnie, niby gaz przy suchej destylacji drzewa, tworząc wokół ośrodka •najbardziej trującej próżni mgłę wzniosłości, ciężką jak pary irydium. GŁOS Daj spokój tym zwierzeniom. Nie przeszkadzaj mi spać. W nocy będziemy mieli dość czasu na rozmowę. Przewraca się z boku na bok. JÓZEF Nie mogę nie mówić. Tylko ujęcie każdej chwili w tymczasowy system pojęciowy daje mi możność wytworzenia ciągłości ich szeregu. Ale czy w tym czasem nie leży źródło małości mojej pokuty i przyczyna tego faktu, że przeszłe moje złe uczynki nie chcą w mej pamięci urosnąć tak, jak się tego spodzie- 42 - Dramaty t. II 658 Fragmenty 659 Dramat nie rozpoznany wałem - nie mogą stać się zbrodniami. Wydymam je i nie mogę wydąć. Muszę zamilknąć. GŁOS Ach - cóż za szczęście! Zwija się i zasypia, nie wypuszczając z raki megafonu. Pauza. Z prawej strony wchodzi Tadeusz Karn ak w białym tropikalnym stroju i w hełmie na głowie. KARNAK Dzień dobry, Józiu. Wybacz, musiałem przyjechać. Wszystko, co się ze mną dzieje, straciło wszelką wartość od dnia twego wyjazdu, raczej twojej ucieczki. Pytanie, w jaki sposób żyjesz, niepokoi mnie w sposób tak straszliwy, że sam żyć już normalnie nie mogę. Powiedz mi cokolwiek bądź o sobie, bo nie wytrzymam. JÓZEF Sprecyzuj twoje pytanie: o co ci głównie chodzi. Co do programu dnia, to nie robię absolutnie nic. Umartwiam się tylko w najrozmaitszy sposób. Cały dzień siedzę na tych kamieniach w szalonym słońcu. Zdobyłem nową siłę: nie przepalam sobie głowy na tej nowej drodze wyrzeczenia się siebie aż do podstaw, co jest szczytem rozpusty duchowej. KARNAK Nie to jest najważniejsze. Jaki jest twój stan wewnętrzny? Czy wiesz, że od dwóch miesięcy nie możemy mieszkać z twoją byłą żoną w jednym pokoju? W ogóle coś tajemniczego rozdziela nas i psychicznie, i fizycznie. Myślimy tylko o tobie i wszystko wydaje się nam dziwnie nikłym i szarym w stosunku do twego czynu. Jesteśmy sobie bliscy jedynie, gdy tematem rozmowy jesteś ty. To, że chciałeś mnie zamordować i że przez ciebie musiałem zrobić na nowo wszystkie niebezpieczne wspinania się na odkrywki, jest mi już prawie obojętnym, a nawet to właśnie dodaje ci nowego uroku, szczególniej w stosunku do twojej, to jest do mojej żony. Mam wrażenie, że Zosia zakochała się w tobie na odległość po raz drugi. JÓZEF Już nie przekonywam cię, że wszystko, co dotyczy twego zabójstwa, jest nieprawdą. I to nawet wziąłem na siebie. A Zofia nie istnieje dla mnie nawet we śnie. KARNAK Więc powiedz mi otwarcie, jak ci się przedstawia teraz sens tego wszystkiego? Mam [przeciw tobie] straszliwe argumenty, które [nie] mogą, niestety, zwalczyć moich własnych zwątpień. JÓZEF A więc słuchaj: być wierzącym w jakąkolwiek religię i być dobrym nie jest żadną sztuką. Mówię oczywiście .. o wiarach mających pojęcie dobra za podstawę. Ja :•• nie wierzę w nic, eo Kościół jakikolwiek do wierzenia j podaje. Mam swoją prywatną dualistyczną metafizykę, 'która imi pod względem filozoficznym wystarcza. Nie pytam, czy jest absolutną prawdą. W naszych czasach j, nastąpiła dysocjacja prawdy etycznej i filozoficznej. Dobro nie potrzebuje już metafizycznej sankcji. Ale nie każdy to pojąć i przeżyć jest w stanie. KARNAK Ten rozdział, o którym mówisz, nastąpi dopiero przy • zupełnej mechanizacji społecznej. Ale teraz nie wszyscy mogą się bez tego obejść, a ważną jest w tym problemie powszechność jego rozwiązania. JÓZEF Nie przerywaj: dobro, do którego dążę, wydaje mi się nieosiągalnym nonsensem. Ale dążyć muszę, bo inaczej przestałbym uznawać siebie. Jest to w naszej epoce ta jedyna nadwyżka wartości, przez którą ludzkość szła dotąd naprzód - jedyna po końcu sztuki, religii, a nawet filozofii. KARNAK Pomyśl jednak, że •wszystko to może być złudą ludzi słabych, którzy stwarzają ją, raczej muszą stwarzać, bo inaczej w naszych czasach nie mogliby istnieć. Idea dobra w znaczeniu bezwzględnym nie wypływa z żadnej zasady ogólnej ontologii, a jednak dotąd w każdy system filozoficzny wchodzi etyka jako część składowa. Tu musi być jakiś błąd zamaskowany, polegający na ciążeniu na nas dawnych niezróżniczkowa-nych kultur. 42* 660 Fragmenty JÓZEF Właśnie cala rzecz jest w tym. Pomyśl, że nic podobnego jak ekwiwalent pojęcia absolutnego dobra nie egzystuje. Jest ono czymś jedynym. Genetycznie wytwarza względne jedynie pojęcie dobra walka zasady zachowania gatunku z zasadą zachowania indywiduum - w tym zgadzam się z tobą zupełnie. I z całą świadomością, bez wiary religijnej, bez wiary w nagrodę i karę, bez wiary wreszcie w jakąkolwiek wartość życiową, pchać się na szczyt nie do zdobycia, z absolutną pewnością tragicznego rozwiązania. Oto jest moje obecne życie. A pojęć słabości i siły w dawnym znaczeniu nie wolno ci używać w tej dyskusji. Siłą jest zło, a słabością dobro. Moja siła dobra jest pojęciem zupełnie nowym. GŁOS przez sen, bez megafonu Nowych pojęć z sensem już nie ma. Nowe są tylko za tę cenę, że w granicy sensu nie mają. KARNAK nie słysząc tego, co mówi Głos Chwilowo pobiłeś -mnie. Ale poczekaj: niech odpocznę. (siada pod parasolem obok leżącego G l o s u) Tak - już wiem, gdzie jest błąd twego rozumowania: gdyby to, o czym mówisz, opierało się o jakiś wielki kult religijny, było zjawiskiem społecznym na wielką skalę i ty żebyś był tylko jednym z wielu wypadków jakiegoś olbrzymiego prądu stwarzającego coś realnego w całej ludzkości, miałoby to wartość. Tak jest tylko przeżyciem osobistym... JÓZEF Któż może zaręczyć, że nie stanę się prorokiem nowego życia, jedynie możliwego w tym czasie niwelacji wszystkiego? Nie chodzi o słuszność lub niesłuszność rozumowania, tylko postępowania. To jest zasadnicza różnica, która dzieli każdy system pojęć od jedynej prawdziwej rzeczywistości danego punktu historii. Jestem pewny, że wielu mam wyznawców nie uświadomionych. Mogę ich uświadomić i wtedy ja stworzę ten olbrzymi prąd społeczny, o którym mówisz. KARNAK Postępowanie twoje nie było bez zarzutu, a po drugie; 661 Dramat nie rozpoznany s prawdziwy prorok nie uświadamia sobie swego znaczenia jako takiego: on po prostu jest prorokiem mimo swej woli, przez naturalną ekspansję swojej osobowości. Ale dziś potęgi tworzące życie przestały być wytworem indywiduum. Przyszłość tworzy samouświa-damiająca się masa na tle przewidzialnych w pewnym stopniu warunków ekonomicznych. JÓZEF A może w naszym punkcie historii wszystko musi być wprzód uświadomionym? To, co ci się wydaje błędnym, będzie tylko cechą charakterystyczną nowej epoki. KARNAK Zniechęca mnie do ciebie to, że stwarzasz sztuczną trampolinę do skoku w wieczność przy pomocy małych świństewek z przeszłości. JÓZEF Małych czy wielkich - to wszystko jedno. Nie ma przepisowego natężenia świństw i zbrodni, od którego zaczyna się możność wielkiej pokuty. Można pokutować nawet będąc już prawie świętym, pokutować za sam fakt istnienia, który jest właściwie metafizycznym bezprawiem - w tym się z tobą zgadzam. Główną rzeczą jest dobrowolność. To samo, co czynię ja, byłoby małym i marnym, gdybym był do tego zmuszony. A na naszym stopniu rozwoju intelektu każda wiara byłaby czymś sztucznym, programowym upadkiem, rezygnacją ze zdobytych już szczytów myśli. I nie wyjeżdżaj tylko z twoim głupim materializmem historycznym. Jest to tylko środek walki pewnej klasy, a nie koncepcja godna istoty rozumnej. KARNAK Jednak ta idea jest twórcza mimo tego, czy jest słuszna jako czysta teoria, czy nie. Pycha przemawia przez ciebie, Józiu, pycha, która kryje się na dnie każdej najpokorniejszej nawet religii. Wolę pychę pyszną naprawdę, a nie zamaskowaną pod obłudnym poniżeniem siebie i innych - innych: to jest najważniejsze. JÓZEF pochylając się w pokorze Niestety - osobowość przezwyciężyć może tylko Dramat nie rozpoznany Fragmenty 662 663 śmierć. Nawet Nirwana jest złudzeniem, metafizycznym narkotykiem. KARNAK Narkotykiem jest też z tego punktu widzenia i twoja pokuta - czysto indywidualnym wybrnięciem z życia i jego tajemnic. Każdy ratuje się, jak może: jeden przez użycie życia, inny przez pracę jako taką, jeszcze inny przez sztukę czy naukę, czy w ogóle jakiekolwiek •zajęcie zasłaniające mu dziki nonsens istnienia. Istnienie jest potworne. W społecznym zatraceniu szukamy masek najdogodniejszych. Czy myślisz, że nie zdaję sobie sprawy z ukrytego znaczenia całej mojej geologii? JÓZEF Jesteś zwykłym normalnym człowiekiem, jednym z tych zakutych łbów będących tylko miazgą, na której wyrasta przyszła twórczość. Nie porozumiemy się w twoich kategoriach pojęć. KARNAK Jesteś więc wariatem. JÓZEF Zgodzę się na to, jeśli mi dasz jakie kryterium dla odróżnienia wariata od człowieka przytomnego. Nie mówię o matołach i idiotach. Każdy człowiek anachroniczny - przeszły czy przyszły - jest wariatem danej epoki - wariatem względnym. KARNAK Nie - wariatem bezwzględnym jest ten, który traci związek z rzeczywistością w ogóle. JÓZEF Z rzeczywistością, ale jaką? tak by zapytał jeden z największych filozofów dzisiejszych: Leon Chwistek. KARNAK Znam te teorie: cztery rzeczywistości, z tych trzy nazwane inaczej poglądy konieczne, a potem rzeczywistość inżyniera, chemika, palacza opium i złodzieja - rzeczywistość dzieciństwa, wieku dojrzałego i starczego marazmu, rzeczywistość każdej chwili każdego indywiduum - nieskończoność rzeczywistości, czyli jeden wielki majak. JÓZEF Tak, tak - właśnie o to chodzi: tylko wyborem rzeczywistości różnią się ludzie między sobą. Ja ulepszyłem teorię Chwistka, wprowadzając kryterium dla prawdziwej, rzeczywistej hierarchii rzeczywistości - jest nim pojęcie przyszłości. Jedyną, najwyższą rzeczywistością jest obecnie rzeczywistość bezwzględnego dobra, ponieważ ona jedna ma przyszłość. Rzeczy-' wistość przyszłości w ogóle jest jedyną, która wyzwala się spod ciężaru obecności - jest najwyższą! &ARNAK : Fikcja uspołecznionych bydląt! Najwzględniejsza rzecz na świecie - tak zwany postęp. Tylko idioci wierzą dziś w postęp jako taki! JÓZEF ;• Przemawia przez ciebie nieświadomie nasza współczesna, mdła, parlamentarna demokracja, podlana sosem pseudonaukowości, wygodne schronienie dla pseu-dointeligentnych miernot. Nie potrzebuję dla potwierdzenia moich prawd powszechnego głosowania innych ludzi, prymatów, makaków, gadów, płazów, owadów i mikrobów ani twego zdania, mój jedyny pseudo-przyjacielu. Przeczysz sam sobie przez nieuświado-mienie własnych wewnętrznych sprzeczności. Nie wiesz, kim jesteś na tle swojej własnej epoki. KARNAK Aha - więc ma dnie jest jakiś zamaskowany ezote-ryzmem snobizm, czyli tak zwany zwykły arystokra-tyzm ducha. Co za nędza! Co za banalność! JÓZEF wstając Do diabła starego, przecież są różnice między ludźmi, nawet dla ciebie, nałogowego pseudodemokraty - są różnice między stawianiem tych samych problemów, nie mówiąc już o rozwiązaniach. Dla mnie nie istnieją gatunki. Jestem ja i to mi wystarcza. Mógłbym być sam w całym nieskończonym istnieniu. Moje dobro to nie jest jakiś płaski altruizm, zalizywanie czyichś ran dla pokrycia nędzy własnych cierpień. A kryterium jedynym jest moja myśl, której istnienia dowody dałem ci przed chwilą. To nie są obietnice myśli - to możesz zanalizować w każdej chwili. 664 Fragmenty 665 Dramat nie rozpoznany GŁOS budzi się i mówi przez megafon Nie wymagaj zbyt wiele od innych. Przyznaj tnu rację, choć jej nie ma. Zresztą dyskusja się zmię-;:rała - nikt z was nie wie, o co mu chodzi. KAKNAK spostrzega Głos Ad - i ten się tu znalazł znowu. Czy nie za otwarcie mówisz przy tym obcym indywiduum? JÓZEF Nie zwracaj na niego uwagi. Uniosłem się. Przebacz mi, Tadeuszu. Zacznijmy od faktów prostych. Jak się powodzi mojej żonie w twoim bezcennym towarzystwie? KARNAK zmieszany, wstając Dobrze - to jest... właściwie... chciałem powiedzieć... Męczysz nas potwornie spoza twego grobu za życia. Każdy pocałunek jest zatruty. JÓZEF dziko zadowolony Cha, cha! To wiem - mówiłeś mi - i tego się spodziewałem. Ale nie to jest najważniejsze: czy ona czuje teraz, że ja," i tylko ja, miałem zawsze rację we wszystkim? KARNAK Marne ambicje są podstawą wszystkich twoich niby dziwnych postępków. JÓZEF Za mało jednak przezwyciężyłem w sobie życie w wymiarach realnego zła. Muszę wysłuchiwać przykre prawdy od ludzi niegodnych ich wypowiedzenia. KARNAK zapalając papierosa Zapomniałem zupełnie o najgorszej wiadomości, którą mam dla ciebie. Zaskoczony twoją ostatnią transformacją, nie powiedziałem ci tego od razu. Ale zresztą w obecnym twoim życiu mało cię to pewno obejdzie. A może wobec dobrowolności pokuty będzie to ważniejsze, niż myślg? JÓZEF niespokojny W każdym razie mów prędzej. GŁOS przez megafon Józefie! Trzymaj się dobrze. To jest twoja próba. Teraz przeszła orgia dialektyki - zobaczymy, jaki będzie stosunek teorii do życia. (Bez megafonu) Ja wiedziałem o tym dawno, ale nie chciałem ci psuć pierwszych chwil dobrowolnej pokuty. JÓZEF Dobrowolnej?! Przerażacie mnie. Czyżby przypadkowość życia miała znów wtargnąć w samo podmurowanie mego gmachu absolutnej konieczności wewnętrznej? Mówcie! Nie trzymajcie mnie w niepewności. KARNAK jadowicie Z niepewności tej uczyni nowy naddatek pokuty. JÓZEF z wściekłością Mówcie w tej chwili, dręczyciele! Och, czemu nie mogę być zupełnie samotnym. Wywala się ze skal na piasek i kąsa kamienie. GŁOS bez megafonu Widzę, że jesteś za słaby na to, co cię czeka. Stało się - nic nie pomoże. Zbierz wszystkie siły do kupy. Zawsze mi się śmiać chciało z tej całej pokuty, ale teraz to chyba pęknę! Cha, cha, cha, cha, cha!! JÓZEF Ciemna otchłań! Parę światełek majaczy gdzieś w oddali najeżonej narzędziami tortur, którymi operują z niesłychaną zręcznością bezimienne kąty. KARNAK A więc ci powiem: jesteś skazany na 20 lat więzienia na tej wyspie za napad na mnie. Cudownie się składa. Ciekawy jestem, czy ci zaliczą te kilka miesięcy dobrowolnego pobytu. Cha, cha, cha, cha, cha! JÓZEF wstaje A więc i to nawet jest przeciwko mnie? Biada mi! Biada mi! Biada mi! Zastyga w rozpaczy. Wpada z lewej strony Sędzia śledczy z papierem w ręku, a za nim cale towarzystwo z pierwszego aktu z wyjątkiem Zofii. Wszyscy ubrani albo w tropikalne stroje, albo po letniemu, barwnie i fantastycznie. SĘDZIA Cha, cha! Jest pan skazany zaocznie za usiłowane morderstwo na osobie pana Tadeusza Karnaka, dokonane w celu przywłaszczenia sobie jego prac naukowych. 20 lat! O - w tamtym domku z palisadą (wskazuje na baraki w oddali). Przedwczesne przybycie pana tutaj 66? 666 Dramat nie rozpoznany Fragmenty zaoszczędza nam koszta transportu. Doskonała koincydencja, jak pan się kiedyś wyraził. Pan lubi koincydencje - tak zwane popularnie zbiegi okoliczności. Straż! Hej, straż!! (wbiegają dwaj tropikalnie ubrani wartownicy) Brać go do baraku nr 17!! JÓZEF bardzo speszony Panie sędzio, pan wie przecież, że jestem niewinny. Najlepszy świadek jest mój przyjaciel Karnak, który na dnie duszy musi mieć tę pewność, że to nie ja go chciałem zabić. II SZULER podchodząc nagle do Józefa Może pan potrzebuje świadka do "alibi", panie Józiu? Nie w takich sprawach już stawałem. Józef wali go pięścią między oczy z taką silą, że II Szuler wali się na ziemię. JÓZEF Widzi pan, panie sędzio, odtrąciłem usługi tej kanalii dlatego, że sam chcę prawdy jedynie. Faktem jest, że sam zacząłem pokutę za wszystkie winy rzeczywiste, ale nie chcę i nie pozwolę na to, aby zwalano na mnie karę za coś, do czego się nie poczuwam. Panie sędzio, nie tylko w swoim imieniu, ale w imieniu jednostki w ogóle, na którą sprzysięga się całe społeczeństwo, żądam rewizji procesu. SĘDZIA Wyrok jest bezapelacyjny. Sąd Najwyższy. Żona pańska wnosiła rekurs dwa razy. JÓZEF Żona! Ona w tym też jest przeciwko mnie. Chciała mnie zgnębić swoją wspaniałomyślnością. O - to nie do wytrzymania! SĘDZIA A zresztą przeszłość pańska mówi też przeciw panu. Gdybyś pan był przynajmniej dotąd nieskazitelnym! Ale nie - spójrz pan tam, na te tłumy pańskich ofiar i wspólników w różnych nieczystych sprawkach, z których każda by na parę lat więzienia wystarczyć mogła. JÓZEF Za to właśnie pokutuję. Czyż pan nie widzi? Ale ja muszę sam tego dokonać! Sam!,' Inaczej nic to nie będzie warte. SĘDZIA Co mnie obchodzą pańskie wartości, raczej pańska bezwartościowość? Chodzi o sprawiedliwość w znaczeniu statystycznym. Już panu to mówiłem. Wchodzi Zofia w eleganckim kostiumie tropikalnym. ZOFIA Tadeuszu! Nareszcie jesteś! Taka byłam o ciebie niespokojna! (pada w objęcia Karnak a) Dopiero po twoim wyjeździe dowiedziałam się o wyroku. Przyjechałam tu przez Bałkany i Suez. KARNAK Chciałem przezwyciężyć tego ducha nie istniejącego trupa. To gorsze niż umarły mąż lub kochanek, który spoza grobu przeszkadza kochać się żyjącym. ZOFIA Ale teraz, wobec skazania, nie bejdzie go już między nami. Prawda? KARNAK Samo skazanie było jeszcze niczym. Chodziło o to, jak on to wytrzyma. Nie wytrzymał - zniszczyło mu to jego pokutę. Przestał dla mnie istnieć. ZOFIA I dla mnie także. Pocałuj mnie. Pierwszy raz pocałujmy się z prawdziwą przyjemnością. Całują się. SĘDZIA No - dalej, do baraku z tym żywym niedotrupkiem. Teraz rozpocznie się pokuta prawdziwa. Tamto to była tylko wstrętna komedia. MATKA Brać tego łotra! Za mnie samą należy mu się 15 lat! Dzieci krzyczą. II SZULER To on namówił nas na podwójne talie. Nim go poznaliśmy, byliśmy zawodowymi, ale uczciwymi graczami. ' MANIA Brać go! Gdyby nie on, byłabym dziś uczciwą biedną robotnicą w fabryce cykorii! A tak jestem utrzy-manką tego staruszka. Wskazuje Hrabiego. Dramat nie rozpoznany 669 668 Fragmenty I SZULER Teraz, jak posiedzisz w ulu, poznasz naprawdę, co to znaczy być rzeczywistym draniem! HRABIA Bierzcie go czym prędzej. Nie mogę na to patrzeć. Fe - jakie to wstrętne. Ale jest w tym jakiś smaczek perwersji. Prawda, Maniu? Na tym tle podobasz mi się jeszcze więcej. To dodało ci uroku. DOKTOR A nie zapomnijcie robić mu kompresy co pół godziny, bo inaczej umrze przedwcześnie i nie odsiedzi całej kary. To byłoby okropne! ELIZA Żeby nie on, handlowałabym jarzynami, a nie sprzedawałabym niewinnych dziewcząt. Bierzcie go! Huzia! Huzia! Szulerzy gwiżdżą na palcach. TEREPIŃSKA Majątek na niego straciłam, a ożenić się ze mną nie chciał. Mogłam była wyjść porządnie za mąż i nie 'być pośmiewiskiem wszystkich. Byłam jeszcze wtedy młoda i ładna - nie tak, jak teraz. Bierzcie go! Pyf! Pyf! Wlec go na tortury! 20-lat! Cha, cha! Popamiętasz mnie jeszcze! KARNAK Może znowu cud jaki zrobisz, Józiu? Jaką błyskawicę dobędziesz może z pogodnego nieba albo źródło puścisz z tych skał? Prędzej! Ostatnia chwila ucieka. JÓZEF Nie męczcie mnie już więcej. Prędzej - niech się zacznie kara. Ja samobójstwa nie popełnię. SĘDZIA Chwali się jeszcze! Nie będziesz mógł popełnić, bałwanie. Będziesz skuty na amen. Będziesz mógł tylko rozmyślać. Czasu będziesz miał dość. Ciągnąć go! Ciągną go na prawo wśród gwizdów i ujadania tłumu. Ostatni idą Kar nak i Zofia. ZOFIA omdlewająco Tak cię kocham teraz, mój Tadziu, tak cię kocham. Chodź - pójdziemy na okręt do mojej kabiny. Teraz jesteś mój naprawdę. HRABIA Maniu, jakaż to chwila cudowna! Czuję się tak, jak gdybym miał 20 lat. KURTYNA KONIEC PIERWSZEJ ODSŁONY DRUGIEGO AKTU ODSŁONA DRUGA Ta sama dekoracja w głąbi, co w odslonie pierwszej. Ale sceną zalewa niskie czerwonawe światło zachodzącego słońca. Niska palisada (l m wys.) wprost i na prawo. Na prawo bramka. Na lewo chatka - coś w rodzaju psiej budy z okrągłym otworem. Na łańcuchu przykuty do budy Józef. Ubrany w szarawy strój więzienny z czerwoną cyfrą: 17, na piersiach, siedzi na ziemi, złamany zupełnie. Race ma związane sznurem. Obok miska z kośćmi i jakimś obrzydliwym jedzeniem. Nad budką na lewo palmy chwieją się w wieczornym powiewie. Zza palisady na prawo patrzy na Józefa Strażnik z karabinem. Za palisadą wprost ukazują sią Doktor i Sędzia. SĘDZIA do Strażnika Pilnować go dobrze, żeby sobie czego nie zrobił. Zabrakło na wyspie kajdanów. STRAŻNIK Rozkaz, panie sędzio. SĘDZIA Sznury mogą puścić. Za najmniejszy objaw chęci samobójstwa walić mu w łeb bez miłosierdzia, (do Józe-fa) No cóż tam, nr 17? Jak się czujesz? Dziś odjeżdżamy wszyscy parowcem Orient-Line o ósmej. Może masz jakie zlecenia ostateczne? Milczenie. DOKTOR Widzi pan - nie może już mówić. Wskutek tego, że zaniedbał kurację. Rozumie pan, że tam - mówiąc popularnie - koło grdyki rośnie mu taka gała - czasem dochodzi do wielkości jaja lub pięści i bóle są szalone - nieznośne, jak jest napisane w kła- 670 fragmenty 671 Dramat nie rozpoznany sycznym traktacie. Trwa to czasem parę lat. Większość pacjentów wariuje z bólu. Oczywiście o domowych środkach nie ma tu mowy. Polecam tylko tak zwany urzędowy plaster na wszystkie choroby: emplastrum oficialis. Co pół godziny zmieniać - inaczej umrze. Tylko trzeba uważać: to odparza skórę, zwłaszcza w tej temperaturze - dziś było 110° Fahrenheita w cieniu - i bardzo łatwo o zakażenie krwi. SĘDZIA Dobrze - wydam zaraz rozporządzenie tutejszym ko-nowałom. Już oni go urządzą. Nie bój się pan. Ukazuje się zza palisady Zofia z Karnakiem. ZOFIA " Już jeśli chcesz koniecznie, mów z nim prędko i chodźmy. Chciałabym obiad zjeść jeszcze na lądzie. Nadzwyczajnie mi smakują te pieprzne tropikalne potrawy. To tak dziwnie podnieca - prawda, Tadziu? KARNAK niecierpliwie Talk, tak. (innym tonem) Teraz, kiedy został skazany ostatecznie, zaczyna męczyć mnie straszna wątpliwość: a nuż jest niewinny? Co wtedy? Bądź co bądź z tą błyskawicą to było coś niesamowitego. Czuję straszny niepokój - coś w rodzaju prymitywnych uczuć religijnych. Czy ja głowę sobie przepaliłem na tych perm-skich piaskowcach? ZOFIA Ty i mistycyzm - to coś nowego. DOKTOR Z nami, ludźmi nauki, to tak zawsze, pani dobrodziko. Materialiści, materialiści zakuci. A jak raz zrobią fintę na tamtą stronę, to im żaden derwisz nie dorówna. ZOFIA No - mów, co masz powiedzieć, uspokój się raz i zaczniemy nowe istnienie bez tego ducha między nami. To może nawet lepiej, że on żyje - gdyby umarł, zatrułby nam życie daleko silniej. KARNAK Przestań - czy nie wstydzisz się tych obcych? ZOFIA Jaka jestem, taka jestem - albo mnie kochasz taką, albo... KARNAK Cicho, da stu tysięcy diabłów! (do Józefa) Józefie, błagam cię choć o jedno słowo. Ja, nędzny żebrak, przychodzę do ciebie jak do króla niedosiężnej wyżyny cierpienia. Zrozumiałem nagle - tam, na tych górach Bubak-Dzengar zrobionych z sylurskich pra-iłów (wskazuje szczyty w oddali) - jak straszną rzeczą musi być narzucona przez kogoś pokuta wtedy właśnie, gdy miało się ją już napoczętą dobrowolnie. Mam potworne wątpliwości - nie chce mi się wierzyć, żeś mnie mógł rżnąć po gardle, a jednak... Po-, wiedz mi raz w życiu prawdę. Pojawiają się ze wszystkich stron wszyscy z odsłony pierwszej i zaglądają przez palisadę wprost. Drugi Straż-n i k staje obok Pierwszego. Między nimi przy bramce ukazuje się Glo s. Jest trochę podpity. GŁOS przez megafon Uciszcie się wszyscy! (do Józefa bez megafonu) Jak otwartość, to otwartoSć. Mówię ci bez ogródek: położenie twoje jest fatalne. Zaciśnij zęby i trwaj w męczarniach. Ja cię nie opuszczę. Tu, za palisadę, wejść mi nie wolno, ale będę siedział z tamtej strony. Cokolwiek będą ci mówić, zaprzeczaj wszystkiemu, od początku do końca. Tu prawda nic nie pomoże, (przez megafon) Można rozmawiać z więźniem ostatni raz! Proszę zaczynać! KARNAK A więc, Józefie, ponawiam moją naprawdę pokorną iprośtę: powiedz prawdę. GŁOS przez megafon Przyznaj się do wszystkiego. Przecież go zabiłeś w twoim przekonaniu. Nie twoja wina, że ożył. JÓZEF podnosi się z wolna Ostatni raz mówię: nie zabiłem. Jestem ofiarą przypadku, który zdarza się może raz na jednej planecie przez wieczność całą. Jestem niewinny! KARNAK Zaklnij mnie tak, abym musiał wierzyć. Przecież Dramat nie rozpoznany 672 673 Fragmenty byliśmy kiedyś przyjaciółmi. Tak ci wierzyłem dawniej mimo zła, które widziałem w tobie jasno. JÓZEF Tak - i wszczepiłeś mi w duszę to piekielne rozdwojenie, które mnie teraz zabija. Tyś to kazał mi . wierzyć w życie samo w sobie i jego pozytywne wartości. Tyś dodawał zawsze znak "plus", gdzie było "minus", i zawsze nieodmiennie wychodziło zero. Byłem kim innym i ty też kim innym byłeś. Ale ty nie miałeś odwagi doprowadzić konsekwencji twych do końca i stworzyłeś siebie jako kompromisowego człowieczka współczesności, w miarę złego i dobrego. Ja wyleciałem z tej orbity mętnych kołowań naszego życia i po stycznej pędzę aż do rozbicia łba o ścianę niemożliwości. A droga moja jest odwrotnością tej, która mi przeznaczona była, dopóki nie spotkałem ciebie. Ach, te dziecinne, głupie rozmowy! Mały nowo-tworek, który byłby się sam zresorbował, rozdąłeś w moją drugą jaźń, która jak okropny polip pożarła mnie - tego istotnego, którym naprawdę byłem. I cóż ci powiem teraz jako ten drugi ja? Nie uwierzysz mi, gdy zaklnę cię na naszą dawną przyjaźń, kiedy mówiliśmy jak równy z równym. Nie wiem, czy jestem tym samym człowiekiem; czy rękawiczka, która dziurawiła się i była cerowana tak, że w końcu stała się jedną wielką załataną dziurą, jest tą samą rękawiczką, którą była przedtem? Tego problemu nie rozstrzygnął nawet sam Chwistek przy pomocy pojęcia wielości rzeczywistości. KARNAK Jesteś niesprawiedliwy: chciałem tylko twego dobra. Nie rozumiałeś życia: jego jedyności i jednokierunkowości. Zdawało ci się, że wszystkie możliwości spełnić się mogą tak, jak gdyby czas miał 20 wymiarów. Byłbyś niczym, gdyby nie ja. DOKTOR No - panie docencie, to mówić człowiekowi w takim położeniu jak pan Waniuszewski, to już jest trochę niedelikatne. KARNAK Zaraz, doktorze, (do Józefa) A co do problemu ciągłości w zmienności, to jedynie przyjęcie pojęcia bezpośrednio danej jedności osobowości rozwiązać go może. To, że możesz mówić o sobie z przeszłości jako o innym człowieku, dowodzi właśnie, że tym samym pozostałeś. Mojej przeszłości nie pomieszasz nigdy z twoją teraźniejszością. A przerobiona pończocha będzie zawsze bezsilna w tej kwestii, będąc jednością tylko dla nas. JÓZEF Nie masz pojęcia, jak dalekie są ode mnie w tej chwili takie teoretyczne bajdurzenia. Gdyby nie ty, byłbym może zbrodniarzem w wielkim stylu, ostatnim arcy-łotrem, a nie tym, który nawet za małe świństwa odpokutować nie może. Złamana potęga zła wydała mrowie drobnej ohydy, a zbudowana na nim wieża sztucznej świętości wali się od podstaw, podmyta gryzącym kwasem wymuszonej kary. Jeszcze nie widzę rozwiązania, ale znajdę je na pewno - nie dziś, to jutro. GŁOS przez megafon Cicho! Dosyć! (bez megafonu) Okłamujecie się jak małe dzieci. KARNAK Przedtem powiedziałeś prawdę, Józiu. Zanalizuj się do końca, a poznasz siebie tak, jak ja cię jeden tylko znałem. JÓZEF On mi zarzuca nieznajomość siebie, a sam ulega sfałszowanym perspektywom nałogów społecznych! Przysięgam ci, że tylko tak mi się to wymknęło. A zresztą może z zupełnego zwątpienia zrobię moją jedyną wiarę. Jesteś mimowolnym demonem mojego życia: łamiesz je po raz drugi. Ale teraz nie przez siebie tylko - jesteś jedynie symbolem druzgoczącego przypadku, kamieniem spadłym na moją głowę, zabłąkaną kulą. KARNAK Kłamstwo! Gdybyś słuchał mnie do końca, byłbyś dziś wielkim uczonym, a nie tym pseudoświętym nędzarzem, skazanym na zgnicie żywcem. Tak - nie wierzę, że mnie chciałeś zabić - nie miałbyś na to 43 - Dramaty t. II Fragmenty 674 ani siły, ani odwagi. Jesteś jedną z najtchórzliwszych miernot na świecie i przypadek tylko zrządził, że zaplątałeś się w jej i moje życie. Zosiu, idziemy. Problem Józia jest dla mnie rozwiązany na zawsze. ZOFIA Dawno już pora na to. Ale musisz przyznać, że czekałam cierpliwie. JÓZEF Idź! Ale od tego dnia ani jednej nocy nie zaśniesz spokojnie, ani jednej chwili nie poświęcisz naprawdę twojej parszywej geologii. Będziesz szukał twego zbrodniarza, póki go nie znajdziesz. Zbliżamy się do mimowolnych, najistotniejszych rozwiązań. Mam pewność, że wyjdę stąd wolny. I niechcący zatruję wam życie tak, jak mnie samemu nigdy nikt nie zatruł, choć jestem na dnie. Kar n a k stoi jak zahipnotyzowany. Słońce zachodzi i zaczyna zapadać szybki, tropikalny zmierzch. ZOFIA Chodź już, Tadziu. On zwariował do reszty. JÓZEF Czekaj, gdacząca indyczko, (do Karnaka) Dziękuję! ci za tę rozmowę. Narzuconą mi pokutę przetwarzam; na dobrowolną. I zobaczycie, że absolutne dobro zwy-l cięży. Teraz wytrzymam wszystko. GŁOS bez megafonu Brawo, Józiu! Tego nawet ja się po tobie nie spodziewałem. JÓZEF do Głosu Nie potrzebuję nawet ciebie. Możesz sobie jechać z nimi. Masz jeszcze czas kupić bilet. Zostaję sam, jak duch, który unosił się nad wodami. Tylko jakże mu zazdroszczę! Ja muszę się unosić nad AKT TRZECI [54-60] { Pokój aktu pierwszego, ale przemeblowany na biuro handlowe. Ogromne biura i maszyny do pisania. Na ścianach mapy. Dużo lamp na stołach, ale na razie pali się tylko jedna na lewo. JÓZEF przy drzwiach, żegna się z kimś, który już jest na zewnątrz. Po czym wraca. Nareszcie! (pada na fotel) Czyż cała wartość wszystkiego, czego dokonałem, nie była czysto negatywna? Chyba wytrzymałem już wszystko, co mogło być najgorszego - oprócz wbicia na pal i tym podobnych rzeczy. I co z tego? Muszę być kimś na tym przeklętym świecie - chociażby naczelnikiem handlowego biura. Przypadkowość prześladuje mnie w sposób zaiste zapamiętały. Nie można z absolutnej dobroci uczynić fachu, chyba tam, na tej Szatańskiej Wyspie. Ó, potworna melancholio osiągniętych szczytów w czymkolwiek bądź! O, drogo, po której już iść nie można dalej, a cofać się nie wypada! O, jakże zazdroszczę ludziom średnim, którzy nigdy nie rozbijają sobie łbów o żadną ścianę jakiego bądź absolutu! (pukanie) Proszę! Wchodzi Karnak. KARNAK Kochany Józiu, stało się, oddaję ci żonę. Była piekielna wprost scena, gorsza niż wszystkie dawne. Zosia zaraz tu przyjdzie na ostatnią rozmowę we troje. Świadome rozwiązanie trójkąta małżeńskiego przez wszystkich troje uczestników. Myślę, że ty, który wy- Fragmenty Dramat nie rozpoznany 676 677 trzymałeś tyle, wytrzymasz to jeszcze, mimo że jest to szczyt banalności w dzisiejszych czasach. JÓZEF Oczywiście, że wytrzymam. Ale w tej chwili myślałem o rzeczach ważniejszych. KARNAK Poczekaj, niech ci to wytłumaczę. JÓZEF Możesz się nie trudzić. Cokolwiek się stanie, jest dla mnie obojętnym. Nie przestanę być dobrym. Jestem tak piekielnie dobry sam w sobie, że moja dobroć promieniuje ze mnie automatycznie, bez żadnego z mojej strony wysiłku, bez względu na sytuację. Staje się to wprost tragicznym. Sam nie wiem, co z tym robić. Możesz mnie bić po mordzie godzinami, a ja ani drgnę. KARNAK Muszę ci jednak tamto wytłumaczyć ze względu na siebie samego. Z chwilą kiedy Zosia została moją żoną, zastosowała do mnie wszystkie metody zdobyte w pożyciu z tobą. Mam jej dosyć raz na zawsze w tej formie, mimo że nie przestała mi się wściekle podobać. Co za fatalna historia! Mój typ wcielony w taką me-gierę. Musisz wziąć ją na obrożę absolutnej dobroci, a może po roku lub dwóch będę mógł z nią znowu wytrzymać. Jako kobieta jest niezrównana. Nikt mi się już po niej nie podoba. Ale musisz mi przyrzec, Józiu, że jej nie uwiedziesz, choćby sama chciała. Na pewno, prawda? Tylko jej nic nie mów, że cię prosiłem. JÓZEF Ależ tak - nic mnie to nie kosztuje na tle mojej dobroci, nic a nic. To jest prawie straszne. KARNAK A propos tej niesamowitej dobroci, poproszę cię o pewne ścisłe definicje w związku z rozmową wczorajszą. Tylko błagam cię, bądź ścisły. W ogóle wprowadzasz tylko zamęt do życia ludzi najzupełniej normalnych, (siada) Proszę cię: albo zrozumiem wszystko i będę • szczęśliwym jak ty, albo w łeb sobie strzelę. Jestem w stanie ostatniej rozterki. JÓZEF A więc: absolutne dobro w praktyce zmienia się czasem do niepoznania w stosunku do samej idei, która jest jasna jak byk. Fałszem jest, że tylko zło jest różnorodne i ciekawe. Nie tylko stosunki złych ludzi między sobą i dobrych ze złymi są barwne i bogate w odcienie - dobrzy z dobrymi stworzyć mogą niebywałe dotąd komplikacje i dać miliony tematów dla bezpłodnych artystycznie, realistycznych, dramatycznych autorów nawet. Co prawda wiem to na mocy intuicji, bo jeszcze nie spotkałem kogoś równie dobrego jak ja. Tym niemniej jest to pewnik. Każdy człowiek jednak ma tylko jedną jedyną linię w tym kierunku w swym życiu. W przeciwieństwie do dróg zła, których wielość jest teoretycznie nieskończona - powtarzam - każdy, to znaczy bez związku ze stopniem w hierarchii umysłowej. Jedno tylko musi wiedzieć, to jest to, że prawdziwe dobro jest czymś absolutnym, to znaczy, nie zależy ani od uczuć - złych lub dobrych, ani od wiary lub niewiary w daną religię, ani od kary lub nagrody. Wierzę, że każdy człowiek, ba, każda istota jednokomórkowa posiada choćby iskierkę zadatku czegoś podobnego, a stwierdziłem to na mocy objawienia wewnętrznego, dla którego nie ma kryteriów ani żadnej w ogóle miary. Na mocy warunku zrozumienia absolutności jednak teoretyczna powszechność możliwości doznaje w praktyce dość silnych ograniczeń. KARNAK Nie masz pojęcia, do jakiej rozpaczy doprowadza mnie twój wykład tego rodzaju. Te spokojne, nudne wiązania pospolitych pojęć na tle dzikiej niezrozumiałości twoich czynów wściekają mnie do głębi. No - dobrze, ale jak wygląda to w praktyce właśnie? Nie mogę pojąć, gdzie i jak idea ta zazębia się o rzeczywistość. Jest w tym coś nieściśliwego - przynajmniej dla mojego mózgu. JÓZEF Widziałeś moje życie czy nie? Zdaje się, że dowodów praktycznych więcej nie potrzeba. Każdy posiada tę własność, ale raz na tysiące lat dochodzi ona do szczy- Dramat nie rozpoznany 678 679 Fragmenty tu swego samouświadomienia w czynie absolutnym, to jest kompletnie bezsensownym według zwykłych kategorii życiowych. Chodzi tylko o to, aby nie pomieszać tego wszystkiego z objawami zwykłego względnego dobra - między tym a tamtym jest przepaść cała. Najwyższym osiągalnym szczeblem jest brak wszelkiego wewnętrznego zadowolenia z własnej dobroci - to jest prawda najistotniejsza mego systemu. KARNAK Nie mogę tego pojąć. Podziwiam cię, ale - wybacz - uważam cię za zupełnego wariata. Więc nawet zadowolenia z tego nie masz?! To straszne! A całe to twoje bractwo wypaczonych indywiduów, które bez skutku dociągają się do twego urojonego świata, całe to twoje "biuro" jest dla mnie teatrem marionetek, zarażonych manią wielkości, i to wielkości negatywnej. Widzisz, jak cię nie widzę, wydaje mi się, że już cię prawie rozumiem - kiedy zaczynam z tobą mówić, porywa się we mnie jakiś dziki bunt przeciw całej twojej ideologii. JÓZEF Teraz jestem pewny, że kanalie nie mają racji. Zdobyłem tę pewność przezwyciężywszy narzuconą mi pokutę. Ty nie masz pojęcia, jaką siłę daje przeżycie takiej rzeczy. Nie siłę jakiegoś marnego zdobywcy życia, nie zadowolenie ambicji, tylko pewność prawie matematyczną pozytywnej wartości istnienia. Dawniej tego nie miałem - przez ślepą wiarę doszedłem do pewności. I to bez żadnego zadowolenia. KARNAK Może są wyżyny, na których to pojąć można. Przecież to byłby ideał! Ale niestety - z chwilą dojścia do pewnej wysokości świadomości widzi się wszystkie związki i cały absolut rozpada się na szereg przyczynowych zazębień. JÓZEF Błąd genetycznego sposobu ujęcia rzeczywistości. Rezygnacja intelektualna nie jest mi potrzebna. Ja wcale nie potrzebuję się ogłupiać sztucznie, aby żyć we- | dług mojej idei. Ja też patrzyłem na siebie historycznie. Ale teraz jestem ponad tym. Być dobrym, mając pełną świadomość absolutnego nonsensu samej istoty i : dobra, jest jedynym rozwiązaniem dla najwyższych , duchów naszych czasów, kiedy resztki zbutwiałego zła j,, przetwarzane są na tępą miazgę, żer dla mechanizmu, ', który nas przerasta. Są to ostatnie iskierki czegoś w ogóle - z tym się zgadzam. Ale dumny jestem, że mogłem moje życie przeżyć tak właśnie, a nie inaczej. ;); W filozofii też nastąpił koniec: aparat rachunku lo-y:;, gicznego przerasta swoją formalną doskonałością war-, tość myśli, które przy jego pomocy skontrolować można. A nowych koncepcji już nie będzie. KARNAK Ja oszaleję z tym człowiekiem! To jest coś, co przerasta mój rozum, w który bezwzględnie wierzyłem. JÓZEF Musisz to pojąć w czynie, a nie rozmyślać nad tym. KARNAK To jest chyba czysty związek zdysocjowanych pojęć bez żadnego odpowiednika. Jak to czynić? Pokaż mi to raz jeszcze. Już widziałem parę twoich czynów i nie mogę pojąć, jak to wykonywasz. Kiedy patrzę, wtedy na przykład, jakeśmy cię zostawili na wyspie - zdaje mi się, że bym to samo potrafił - kiedy zostaję sam i myślę o tym, czuję się marnym społecznym t bydlęciem i niczym więcej, poza uczonością moją, która jest tylko wewnętrzną maską, oddzielającą mnie ode mnie samego. I widzę, jak mi daleko jest do ciebie. JÓZEF Obawiam się, że dla ciebie jest już za późno w nicości zupełnej być najlepszym z ludzi. Moje czyny wobec innych osób są już tylko nieistotnymi odpadkami. Ja sam w sobie jestem lśniącym, gładkim, nieprzenikli-wym dobrem, sam w sobie. KARNAK A więc podobasz się sobie przynajmniej. Powiedz choć jedno jakieś bardziej ludzkie słowo. JÓZEF Nie - nie podobam się. W tych kategoriach jestem . obojętny jak grobowa płyta. 680 Fragmenty KARNAK z rozpaczą Ach - żebym mógł być choć chwilkę tobą! Jakże piekielnie ci zazdroszczę. Gdybym mógł uwierzyć, że to są tylko słowa, byłbym szczęśliwy! Ale nie mogę! Coś jest w tym, coś jest w tym, czego pojąć ani rusz nie mogę, a wiem, że to jest coś realnego. JÓZEF Już miesiąc mija od mego powrotu. Czy wiesz, że męczę się teraz stokroć więcej niż tam, przez te pięć lat, na Szatańskiej Wyspie. Tam przeżyłem coś nieskończenie wzniosłego, co nigdy się już nie powtórzy. Przywiązałem się do tamtych cierpień, mając je po tysiąckroć opłacone w innych wymiarach. A jednak tu, w tym podłym handlowym biurze, które założyłem - bo cóż innego mogę robić - .stworzę jeszcze jeden nowy stopień bezmiernej, samotnej, oszalałej dobroci. O, dziwny uroku każdej chwili, która pada w przeszłość jak polerowany kryształ na stalową płytę! KARNAK z jękiem Nie mogę już... Mówmy o czymś realnym, (otrząsa się) Czy wiesz, że ten brodacz, ten mój prawdziwy niedoszły morderca, ten, który cię zmusił do napisania tego wszystkiego w dzienniku... [68-69] kary, którymi mnie karmił pan hrabia, to jest: ojciec Józef. Pójdę do kuchni może, zrobię państwu herbatę. Wychodzi na lewo. HRABIA Na pana pamiątkę przyjąłem imię Józefa i cudownie się czuję właśnie jako Józef. Wchodzi Matka z czworgiem dzieci. Dryblasy po 15- 11 lat. J ó ze j 'wita się i caluje dzieci w glowy. Zachowują się jak automaty. MATKA Żywo, dzieci! Uprzątnąć biuro pana dyrektora. O - tam jakiś trupek się wala. Wynieść go w tej chwili. Mój Boże! To sam biedny pan Karnak! Prędzej, ciam-kacze! Zamieść porządnie, w piecu napalić, okurzyć stoły! Widzicie, państwo? To maszyny, nie ludzie. To są ludzie przyszłości. Panu to zawdzięczają, swemu ślicznemu tatusiowi. Dzieci zupelnie sztywno jak marionetki zamiatają, palą w piecu, wynoszą trupa Kar nak a na lewo - po czym stają rzędem równo i spokojnie. JÓZEF ściska się z M a t k ą Moja kochana Marysia! Dobrze, że Marysia nie była moją żoną. Inaczej nic by z tego nie wyszło. Prawda, Zosiu? ZOFIA Prawda, prawda, mój jedyny. Ale teraz już nieprawda. Teraz jesteśmy wszyscy dobrzy. 682 Fragmenty JÓZEF Ale nie absolutnie dobrzy. Do tego wam jeszcze daleko. Wchodzi Mania z dużą tacą i mnóstwem herbat, które rozdaje gościom. ZOFIA Ale dojdziemy, musimy dojść, (do wszystkich) Prawda, moi państwo? Dojdziemy z nim wszędzie. Nie ma dla nas przeszkód. WSZYSCY z zapałem Tak, tak! Prawda!! Dojdziemy?! Choćbyśmy zginąć mieli!! Tak, tak!!! JÓZEF bardzo głośno Starajcie się robić to wszystko bez żadnych uczuć dla mnie, bez żadnej wiary, bez nadziei nagrody, bez wewnętrznego zadowolenia nade wszystko. WSZYSCY dużo słabiej Tak! Postaramy się! Będziemy się starać! Może tak będzie! Dwóch Strażnik ów wprowadza brodacza z megafonem. Ale niestety jest on zupełnie ogolony, y compris głowa. GŁOS No, Józefie: ty tu będziesz pracował - ja tam. Dwie placówki absolutnego dobra na dwóch półkulach. Weźmiemy ziemie jak w kleszcze. Zasadzili mnie na 25 lat. To ja usiłowałem zabić Karnaka, to pod moją pseudohipnozą - bo nie odważę się nazwać prawdziwą mojej głupiej sztuki - pisałeś ten twój nieszczęsny dziennik. Nie wierzyłem ci, nie wierzyłem w twoje idee. Wypróbowałem cię do ostatka. Teraz wierzę. Tam, na Szatańskiej Wyspie, zakuty w kajdany, ginąc w upale, po pieprznych jedzeniach bez wody, zjadany przez moskity i [Luźne fragmenty] JÓZEF jakby [.......] Kto taki? O kim [mówisz]? KARNAK [No] ten, co ryczał zawsze {......] przez megafon. JÓZEF Ach, ten - zupełnie o nim zapomniałem. KARNAK To jest imponujące! Może zapomniałeś [też, że] to ja odkryłem w nim mego mordercę [i] że przez niego siedziałeś 5 lat na wyspie? JÓZEF Ach - takie to jest obojętne. Gdyby nie całe to skazanie, może bym siedział dotąd jako dobrowolny pokutnik. Cóż dalej? KARNAK Wyobraź sobie, że on postanowił też być dobrym i dorównać tobie. Twierdzi, że jeśli ty, odbiwszy się od drobnych świństewek, skoczyłeś tak wysoko, to on, na tle swoich prawdziwych zbrodni, dojdzie jeszcze wyżej. JÓZEF Niech próbuje - będq się z tego tylko cieszył. Wiesz? Czasem myślę, że to on był tym moim istotnym "ja", które ty zabiłeś w długich bezsensownych rozmowach o wartości życia samego w sobie. W ogóle to tajemnicza figura. KARNAK Nic a nic nie tajemnicza. Zdradził swoje nazwisko - 685 Dramat nie rozpoznany Fragmenty 684 wszystko jest wiadome. Nazywa się Wojciech Kuraś, J był rymarzem, a potem nauczycielem ludowym. JÓZEF dziko Ha! Jeśli tak, będę musiał go zgnębić w inny sposób. Po coś mi to powiedział, Tadeuszu? Opanowuje się. KARNAK całując Jakiś straszliwy uskok zrobił mi się w mózgu. Mam uczucie, jakby w głowie mojej była talia kart, ułożona do jakiejś potwornej, fałszywej gry. Ktoś mi wszystko KARNAK Co ci jest, na Boga? [....] JÓZEF Ach - czasem się [....] wspomnienia z [.....] czasów. Nie [..........] [Wchodzi] Zofia. [ZOFIA] Józiu: czy przy[jmiesz mnie do swego] nowego domowego pgn[iska? Ta]ka jestem zmęczona tym wszystkim. {Tajdzio nie może już ze mną wytrzymać. JÓZEF Ależ oczywiście, moje maleństwo. Chodź, pocałuj mnie. A może herbaty? ZOFIA Dobrze, proszę cię. O, jaki ty dobry jesteś naprawdę. Całuje go. JÓZEF Zaraz przyniosę. Wychodzi na lewo. KARNAK Wiesz, że on mnie zupełnie przygnębił i pobił. Jest w nim coś nie do pokonania. Najcięższymi ciężarami żongluje jak piórkami, i to bez żadnego wysiłku. Ja nigdy do tego nie dojdę. ZOFIA Nie mów nic... Tak dziwnie cicho jest w tym opuszczonym biurze... Zmęczony dzień zasypia w objęciach mroku i dusze zagnębione wyciągają się na lodowych pagórach aż w nieskończoność szarej pustki. Pocałuj mnie ostatni raz. TAK ZWANA LUDZKOŚĆ W OBŁĘDZIE Sztuka w trzech aktach bez epilogu 1938 AUTOPARODIE OSOBY Ksiądz Józef B y m b y l a k - jezuita. W pierwszym i drugim akcie w koronkowej masce. Sutanna i biret na głowie. Wysoki, chudy, lat 47. Ogolony. Chlodwig de Scierva von u n d zu Krawe-n a h l - mason 17-go stopnia. Bardzo rasowy rajchs-frajher zmediatyzowany. W pierwszym i drugim akcie w koronkowej masce. Ogolony. Strój żakietowy. Cylinder. Rękawiczki i laska z ogromną złotą gałką. Lat 47. Idą V o l p o n e - faszystka lat 28. Bardzo piękna brunetka. Balowa suknia ciemnoczerwona. Mangwalbo Dulbaf.urro - emisariusz karbonarów Gruby dość brodacz, lat 47. Komponowanie zaczęte 6-7 V1938. Pisanie zaczęte l VI tegoż roku. 44 -Dramaty t. II 44* NEGATYW SZKICU 1921 Nie mam bynajmniej zamiaru pisać fejletonu. To, o czym chcę powiedzieć słów parę (i to słów wydartych z głębi owrzodziałej wątroby), nie nadaje się wcale do rozwłó-czania po lekkomyślnych fejletonach. Dzieje sią rzecz potworna. A jednak iluż duchowych daltonistów lub - powiedzmy otwarcie - ślepców uzna to wszystko za czyste urojenie. Powiecie pewno, że szajka prawdziwych za-kopiańczyków, istotnie nadających ton Zakopanemu, nie istnieje, że w każdym razie, nawet o ile istnieje, nie są jej członkowie ludźmi z tzw. towarzystwa, że o ile by faktycznie ludzie ci istnieli, nie byliby takimi, jakimi są, tylko zupełnie innymi, według teorii Ratzela. Lecz skądże wiemy, jakimi-są, kiedy nie wiemy nawet, czy są w ogóle? O to mniejsza - w Zakopanem nawet takie rzeczy są możliwe. Ludzie zdają się tu nigdy nie wiedzieć, z kim mówią, bawią się czy też w kim się kochają, wiedzą tylko to, co mówią inni o tym właśnie przedmiocie ich życio-' wych eksperymentów. Plotka dochodzi w tej miejscowości do rozmiarów tak szalonych, że pożera samą siebie. W tym znaczeniu przestaje po prostu istnieć, ponieważ wypełnia dosłownie wszystko; tak jak z punktu widzenia bezpośrednio danych psychicznych nie istnieje dla nas powietrze, którym ciągle automatycznie oddychamy. Proszę zatkać nos i proszę zacząć się dusić - wtedy zrozumieją państwo, czym jest powietrze. Gdyby Zakopane przestało plotkować, wszyscy podusiliby się jak ryby bez wody. Ale nie o tym chciałam mówić. Czy szajka prawdziwych zakopiańczyków jest, czy jej nie ma, 'musimy skonstatować, że ludzie ci (o ile 694 Autoparodie Negatyw szkicu 695 w ogóle ludźmi nazwać ich można) są w zupełnym upadku. Mówić o kimś, kto nie istnieje, czyż nie jest to szczyt bezsensu? Nieprawda: w Zakopanem jest to tylko doprowadzeniem do ostatecznej konsekwencji tego, co dzieje się ciągle, w codziennym życiu, w różnych stopniach natężenia. Żyjemy z ludźmi, których wytworzyliśmy sami, całujemy widma, bronimy w sądzie upiorów, dyskutujemy o sztuce z wilkołakami, załatwiamy businessy z duchami, chodzimy na wycieczki z cieniami nigdy niebyłych osób. Niepojętym jest, że ludzie nie boją przechadzać się w biały dzień po Krupówkach, nie mówiąc już o nocy, która jest wprost straszna, jak z jakiejś najpotworniejszej no-welki Edgara Poe. Urojenie? Choroba nerwów? Che, cne - jak mówiono dawniej, w czasach Przybyszewskiego. Mówią o NICH rzeczy straszliwe: że notoryczny formista zaczął (pod wpływem ostatniej fazy obłędu Picassa) zupełnie naturalistycznie malować, że zupełnie zdemokratyzowany neo-pseudo-wulgarysta żeni się z Księżniczką Krwi czy limfy, że notoryczny zakopiański (a więc zupełnie nieszkodliwy) bolszewik został zwykłym businessma-nem, że znakomity prawnik został równie dzielnym ba-widamkiem i żeni się z Maryną Mocarną z Chłabówki, że pewne indywiduum zaczęło po raz 174-ty Nowe Życie i że mu się to udało, że wielki filozof wyrzekł się ontologii dla zaciszy logicznego wypchlenia a la Bertrand Russell, że nawet jeden ze skamandrowców po kilkudniowym pobycie w tej ohydnej atmosferze upadającego Zakopanego wyparł się raz na zawsze "migotliwej powierzchni życia" i stał się tak głębokim, jak współpracownik "Zdroju". O innych transformacjach mówić tu nie możemy. Mogą one być tylko przedmiotem poufnej rozmowy. Chętnie udzielam wyjaśnień, codziennie od 5-6 wieczorem, u Stanisława Karpowicza, przy stoliku nr 5, tam gdzie jeszcze nie ma muzyki i gdzie szklanki nie wytrąca z ręki tańcząca para - o, rozkoszy! Poznać mnie można po bardzo ponurej minie i dużej butli na wprost twarzy. W ogóle jestem dość przystojnym kobietonem pierwszej klasy. Ale dość ogólników. Najlepiej zilustruje tę rzecz przykład, może zbyt drastyczny - ale trudno. Rzecz dzieje się w willi pewnej osoby, która nie mogąc znieść takich i tym podobnych rzeczy uciekła po prostu ze wszystkimi manatkami na zdrowe jeszcze zachodnie kresy Polski. Zakopane upada, ale po wiekach dopiero ocenią przyszli socjologowie istotę i wielkość tego upadku. Na razie będzie rosła ta przeklęta dziura: będą teatry, tingle, kasyna; Gubałówka roić się będzie od aut i motocykli, zębatą koleją wjeżdżać będą na Świnicę bezzębni starcy. Tak - ale wewnątrz, w samym pępku Zakopanego, zachodzą zmiany straszliwe, które z czasem głębokim echem rozlegną się po obszarach całego kraju i wywołają spóźnioną rozpacz. Czy można powstrzymać ten proces? Nie. Z chwilą, kiedy nie wierzy się w istnienie szajki zakopiańczyków prawdziwych, nie można zrobić nic. Koło nich powinniśmy się skupić, podnieść ich upadającego ducha, zacisnąć zęby i pięści i nie dać się za żadne skarby świata, i nie dać zginąć im, którzy dotąd przynajmniej z nadludzkim wysiłkiem starali się wskrzesić zamierający pępek metafizycznej dziwności zakopiańskiego życia i użycia. O ile są, konają samotnie, w rozproszeniu, popełniając ohydne kompromisy, o których była mowa poprzednio, i faute de mieux oddając się na pożarcie jadowitym, zakisłym w dolinowym sosie ceprom, bawiącym się ich przedśmiertelnymi podrygami. O, los ultimos podrygos! O, muerte del Zakopane! A do tego to najstraszliwsze ze zwątpień: "może ich wcale nie ma?" - może jest tylko mit, błąkający się w sercu starej histeryczki, jaką bezsprzecznie jestem ja, Maria z hr. Obrą-pałów Maciejowa Igniewiczowa. Ale wróćmy do przykładu: SKECZ OSOBY Rufia de Plougavec - lat 38. Ruda - wściekle ponętna. Temporello i Rosporescu - podejrzani młodzieńcy. Efemer Typowicz - starzec w czarnym anglezie. 697 Autoparodie 696 Negatyw szkicu Fletrycy - poeta, ogolony zupełnie. Lat 30. Romuald de Pokorya-Pęcherzewicz - szlachcic lat 40. Arabella i Bezdenia - młode, egzotyczne księżniczki. Jabuchna Musiołek - służąca. Rufia siedzi w salonie. Rozmawia z nią Efe.mer T y- powieź. Jabuchna stoi. RUFIA Jabuchno, daj nani kawy. JABUCHNA Dobrze, proszę wielmożnej pani. Wychodzi. RUFIA Teraz powiem ci otwarcie. Zginęliśmy. Oni zaraz tu będą. EFEMER TYPOWICZ Schowaj wszystko! Wiesz, że on ma twoje listy. RUFIA Te akcje sprzedałam. Cargo i embargo, konto i dyskonto, para i kontrapara. We łbie mi się kręci. EFEMER TYPOWIGZ wstając Daj klucz! RUFIA zrywając się Nie dam! Ja jestem bądź co bądź kobieta! EFEMER TYPOWICZ Musisz! Dusi ją za gardło. Wchodzi Fletrycy. FLETRYCY Dzień dobry! Ej e me r dusi dalej Ruj i ą. EFEMER TYPOWICZ dusząc Dzień dobry. Nalej pan sobie kawy. FLETRYCY nalewając sobie kawą Zbyt wiele akcji w sztuce jest dowodem płytkości autora. Kto jest tu autorem? RUFIA wyrywając się Ejemerowi Ja! Ja! On tu nie jest winien! Pada na kolana przed Fletrycy m. FLETRYCY gładząc ją po glowie Uspokój się, moje dziecko. Ludzkość jest tylko miazgą, dostarczającą słów dla poetów. Wchodzą T emp or ell o i Rosporescu. TEMPORELLO Paradne są te kobiety, stworzone przez księgę Mo-nelli Schwoba. Nigdy nie były ladacznicami, a jednak dźwigają na sobie skutki tego okropnego fachu. ROSPORESCU Tak. Skutki nigdy niebyłych wypadków. Siadają. RUFIA obłędnie Maurycy Galaktos oniemiał ujrzawszy w rękach nieznanego hermafrodyty kulę koloru swego spalonego ciała. (Wchodzi Jabuchna z nową porcją kawy.) Może panowie pozwolą trochę apo-transforminy? Wstaje. Wchodzi P ę c h er z e w i c z. PĘCHERZEWICZ Nie -znoszę tych tragobyków i komediowołów. Są to tylko nędzne mariwodaże piernatów kokosowych złudzeń. Rzuca się na Rufie i zaczyna ją dusić. EFEMER TYPOWrCZ Cha! cha! Teraz na ipana kolej, panie Romualdzie! Wychodzi, trzaskając drzimarai. Wchodzą księżniczki. BEZDENIA Jakież to cudowne! Ależ on ją zadusi! Ludzie są jak kwiaty. ARABELLA Niech du'si. Tak rozkosznie się czuję! Czyż nie widzisz, że to się tylko tak wydaje? FLETRYCY Tak. Siedemnaście psychicznostek katzenjammeru na minutę. Jest to tylko zazębianie się incydentów odwrotowych o pępowinę rodzącego się tytanka arystokratycznych ganglionów - w stosunku do komórki tkanki łącznej oczywiście. RUFIA Puść mnie! Nie Wiedziałam, że Fletrycy jest tak uczonym. Masz klucz. W szafce na lewo... Umiera. 698 699 Autoparodie Negatyw szkicu PĘCHERZEWICZ dysząc ciężko Z szybkością cyklonu przecina moje obszary nieznany hetyta. Zdobyłem nonsens zasadniczy. ARABELLA Zadusił ją. Jakież to piękne! -BEZDENIA Biedna pani de Plougavec! TEMPORELLO Lepiej chodźmy na spacer. ROSPORESCU Tak! Błękitne muszki obetrą skrzydełkami nasze spocone czoła. FLETRYCY Co? Wy chcecie iść? Teraz - gdy ja zaczynam grać w !ciu-ciu-duszkę? Gdy perwersyjny rozczyn codzienności, avec des points saillants nigdy nie dających się zastosować objawień, zaczyna... P ę ch er z e w i c z przebija go sztyletem. F l et r y c y pada. PĘCHERZEWICZ do księżniczek i podejrzanych młodzieńców Wynoście się, psiakrew! Testament jest mój. (Podnosi klucz z ziemi. Tamci wychodzą. P ach er ze wieź rzuca się do trupa Ruf i i.) Ja jeden cię kochałem! Ja jeden byłem w stanie dać ci szczęście. O! co za okropność! Całuje ją. Rufia budzi się z omdlenia. RUFIA dusić. Ko-Jabuchna! Ja tylko udawałam, żebyś przestał mnie cham cię. fdo Jab uchny Musiolek) wynieś trupka pana Fletrycego do lodowni. J ab uch na spelnia rozkaz. EFEMER TYPOWICZ wchodząc Spóźniliście się. Wyjąłem wszystkie papiery z szafki nr 17. Na kolana! (Rufia i P ech er ze wieź padają na kolana.) No - teraz ja wam pokażę! KURTYNA KONIEC Takie i tym podobne rzeczy dzieją się w Zakopanem. Mówicie, że to jest sztuczka sklecona ad hoc według tzw. pure nonsense theory? Cha! cha! Spróbujcie się tylko przejść między 2-4 w nocy i uważnie patrzcie, przeszywajcie ściany i parawany waszym bezlitosnym spojrzeniem, zapuśćcie się w głąb umęczonych dusz prawdziwych zakopiańczyków, a ujrzycie rzeczy stokroć bardziej bezsensowne i stokroć piękniejsze. Ratujmy ich, póki czas! Cóż byśmy dali teraz, żeby kaczodzioby żyły jeszcze w Australii? Wymarły i nic ich nie wróci. Niech to będzie dla nas nauką i zachętą do owocnej pracy. M. z hr. O. Madejowa I REDEMPTOARY Dramat w trzech aktach. Małość jego tłumaczy się brakiem miejsca. Więcej papieru - większe będą rozmiary, czyli "większe formy". Cha! cha! 1921 AKT PIERWSZY * Nazwisko - podobnie Jak trzy poprzednie - są te same co w Bezimiennym dziele, ale pisownia nieco inna. Mogą to być błędy drukarskie w "Papierku Lakmusowym". (Przyp. wyd.) OSOBY Rozkisław - książę o bladych dłoniach C y n g a - kotleciarz Hr. G i e r s - omamiony wątrobowiec I kl. Róża van der Blast - kobieta pięknawa Dr Plasmodeusz Blbdestank* - doktor M oski t ta - dzierlatka Rzecz dzieje się w dowolnie urządzonym, bardzo "modern" pseudoheteroplastykonie, bardzo przewiewnym. CYNGA gładząc coś niewiadomego Jestem Cyk-Pik. Wnoszą omaloany, pomalowane na niebiesko. Wnosi je hr. Gier s iBlodestank. BLODESTANK Ma-mo-me. Zgięty w pałąk i wystrychnięty na dudka, zbity w kwaśne jabłko z pantałyku, wchodzę jak roboczy wołek w to nasze grono. HR. GIERS Sykaramalapakawonapix. Jak ci dam w zęby, to się ponakrywasz wszystkimi kopytami. BLODESTANK Nur nicht brutal. Wchodzi Moskitta. MOSKITTA Szpileczką przekłuwam cukrowy balonik. Jeszcze słówko, a nie wytrzymam. BLODESTANK Mums. MOSKITTA nadziewając mu glowę na świeży serdelek Bum! Wchodzi Róża. RÓŻA Co? Znowu? Ja także. Wydobywa cala pakę serdelków. 704 Autoparodie Redemptoary 705 BLODESTANK konając Odkryłem kurytarz ponurej gawiedzi. Umiera. RÓŻA Doktorze - nie umieraj. Jaka szkoda! Już umarł. MOSKITTA Nie szkoda. On już nie wierzy tobie. HR. GIERS Cha, cha! Rozpomknąłem się w bandoleniu tej grzmot- nicy. Przepierzyłem się w rumlowaniu tej bezwiednej, znikomej Mimosłówki. MOSKITTA gorączkowo Mów dalej. (Wchodzi Rożki sław) Mów - nie przerywaj. HR. GIERS Mamontelle! Gimelle! Oddajcie się gimetyzmowi. Sakro de Zelva. Przypomniał mi się jakiś książę. ROZKISŁAW To ja. (podaje rękę Róży i M o s k i t ci e i idzie z nimi ku drzwiom) Rozplatałem ten węgorzowaty ka- dawer węzłów. Wychodzą. HR. GIERS Cóż ja teraz pocznę? Gdzie się wyładuję z całą moją skomplikowaną psychiką? Co? CYNGA A nie mówiłem? Bo żebym nie mówił. GIERS uderza go Masz! Walczą. G i e r s zwycięża i wybiega. CYNGA wijąc się z bólu Och, te przepierzenia! Te prze-pie-rze-nia! Koniec aktu pierwszego. AKT DRUGI Rzecz dzieje się w homodemiplastykonie zupełnie nie przewietrzanym. M o skitt a leży. MOSKITTA O ma, o me! O ma, o me! Och te! Ach fe! Och fe! Wchodzi G i er s. GIERS Teraz cię mam. MOSKITTA zrywając się O, ani trochę. Wali go nogą w brzuch. Gier s pada. Wchodzi Rożki-s l a w. ROZKISŁAW Nareszcie jesteś moją. M o skitt a wali go nogą w brzuch. MOSKITTA Ani na tyle. Pokazuje na palcu. ROZKISŁAW leżąc Przetrąciła mi Nervus superpanglionalis. Wchodzi C y n g a. CYNGA No - teraz będziesz moja. M o skitt a wali go nogą w brzuch. MOSKITTA Ho, ho, nie ulegaj złudzeniom owczarków, zwołujących psy graniem na flecie dyanowatej Ofelii. CYNGA stoi, ani drgnął Jestem tytan. Krzyżuje ręce na piersiach. M o skitt a wali go raz drugi. On stoi. MOSKITTA Skąd się wziąłeś taki mocny? Taki tytan, taki wnuk? Bądźże raz już mi pomocny, Jesteś Coock, tyś jest Coock! CYNGA zdejmując maskę Tak - jestem Coock. M o skitt a pada. Wchodzi B l o de s tank z Różą. RÓŻA do B l o d e s t ank a Jak tu dobrze. Ale patrz - to nie jest Cynga. BLODESTANK wkłada okulary i ogląda Cyng ą Tak - to jest Coock. t5 - Dramaty t. II 706 Autoparodie RÓŻA Co robić? Co teraz robić? BLODESTANK Nic - przyjmujemy to jako fakt dokonany. CYNGA Ja wam to wyjaśnię. To jest "wielość rzeczywistości". BLODESTANK Ahaaa! RÓŻA To cudowne. To coś dla nas - dla kobiet. MOSKITTA zrywa się Tak! To cudowne. Jestem w rzeczywistości panienki i chcę przejść do rzeczywistości dużej, starszej pani o potwornych instynktach. CYNGA Chodź - ja ci pokażę jeszcze dwie rzeczywistości dodatkowe. MOSKITTA tańczy z radości Jak to cudownie! Jak to cudownie! BLODESTANK Ale przedtem łupniemy czegoś dla wzmocnienia systemu nerwowego. (Hę produces two bottles of Black Swan.) CYNGA zimno Dobrze, ale pod jednym warunkiem. BLODESTANK Jakim? CYNGA Ot, jakim. Strzela mu w ucho. Kobiety rzucają się C y n d ze na szyję. KOBIETY Jesteś nasz, jesteś nasz! CYNGA zimno Tak - przejdziemy teraz do rzeczywistości Nr 8-y, seria Il-ga F z dodatkowym założeniem, że jestem zupełnym 'benewolem magnitencyi ośmiornikowej, pełnej - po brzegi pełnej. iledemptoary 707 KOBIETY tańcząc Dobrze, dobrze! KONIEC AKTU DRUGIEGO Aktu trzeciego nie ma, bo nie chciało mi się już blago-wać. Ale to mnie nic nie obchodzi - nie wierzę przecie w Czystą Formę. Wybitny wpływ "Tumora Mózgowicza" jest tylko pozorny. Jestem jedynie pod wpływem Pawia Desbauches. (Uwaga autora dla znawców i bywalców teatralnych.) Bronisław Niewieża-Pędzisławski-Błaga 45* Manifest (Pest-mani) 709 MANIFEST (Fest-mani) Najpiękniejszą sztuką, a kto wie, czy nie najtrudniejszą, jest kłamstwo. (Z rozmowy mojej w kawiarni "Destruction" z przyjacielem moim Chwalistorem Womiejkiem--Blagą) W ostatnich dniach sierpnia 1921 r. powstały we Francji dwa nowe kierunki, tzw. sprzężone (conjoints): N'importe-~quoi-isme i comme-pour-quisme, po polsku: bylecoizm i jakdlakogoizm. Głównymi ich przedstawicielami są: Paul D e s b a u e h e s i Tristan de Tourmen-t e 11 e s, jako też Mademoiselle Claire Lafondru. Przyznajemy się do nich jako do głównych twórców (jakkolwiek niedostatecznie teoretycznie uświadomionych) najnowszej nowalii i chcemy być jej importerami u nas, z tym zastrzeżeniem, że będziemy się starać ująć w ramy ścisłej teorii to, co jest u wyżej wymienionych artystów tylko potężnym, rozpierającym ich ducho-ciała instynktem. Na ludzkość wali się lawina "kierun-k ó w". Ledwie najradykalniejszy z nich podniesie trochę , głowę i zacznie się uoficjalniać, już wyłazi nowy, którego przedstawiciele uważają "mogołów" * poprzedniego za zmurszałe mumie i pchają się dalej w paszczę Niewiadomego. Przyśpieszenie procesu tego wzrasta z każdą chwilą. Okrzyczana za nowość "Czysta Forma" S. I. Witkiewicza i "realistyczny bezsens" futurystów walą się już pod wpływem szczerych wysiłków dadaistów. Dla nas, najmłodszych (mamy zaledwie od 16-18 lat, z wyjątkiem Józefy Pigoń, lat 13), nie chcących deptać szczerze wyświechtanych dadaistycznych trotuarów i chcących też trochę użyć artystycznego życia, wszystkie te ostatnie nowalie niczym są. Dlaczego? Odpowiedź prosta: przez swą pozorną szczerość, która kryje zamaskowaną istotną blagę. * Wyrażenie Stefana Żeromskiego. (Przyp. aut.) Tego nie uświadomili sobie nasi bracia we Francji i to postawimy jasno dopiero my, ipolscy piurbla-g i ś c i, którym to mianem obejmujemy oba poprzednie kierunki "sprzężone". 1) Szczerość stała się niemożliwością. Rzadkie już szczere mamuty futuryzmu i formizmu (dla nas i dla publiczności to wszystko jedno. Cha! Cha!) zdychają w rozpaczy. Blaga toczy wszystkie kierunki w sposób dla ich twórców nie uświadomiony i tym zgubny. 2) Jaka jest wyższa "m arka" od d a d a i z m u? Stawiamy ten problemat może dla niektórych bezczelnie. Ale raz zerwać trzeba maskę, która tłoczyła tyle pokoleń, skazując na skiśnięcie we własnym sosie najgenialniejszych blagierów. Zaznaczyć trzeba, że w samym postawieniu tego problemu w ten sposób tkwi już istota nowego programu. Jeszcze raz pytamy, czym można zdystansować futuryzm i dadaizm? * CZYSTĄ BLAGĄ. Co za swoboda! Co za rozkosz! Nareszcie zacząć swobodnie, rozkosznie blagować. Hurra!! Piersi się rozdymają, włosy się rozwiewają, oczy wyłażą na łeb. Czysta blaga!! To magiczne słowo, którego nie miał odwagi powiedzieć nikt, mówimy, krzyczymy, wyjemy MY, pierwsi i ostatni. Nas nie zdystansuje nikt. A przy tym nasza blaga jest istotna - nie dotyczy zewnętrznego wyglądu np. drukowanych wierszy. Czymże są odkrycia futuryzmu i dadaizmu wobec tego druzgocącego wszystko wyznania? Ze smrodliwych zaułków i przepierzeń wątpliwej szczerości na morze, na Oceany Czystej Blagi! Lekko się nam zrobiło, i całej ludzkości też. A przy tym to, co zdawało się snem nie do spełnienia, stało się: przelicytowaliśmy futurystów i dadaistów, nie mówiąc już o Czystej Formie, która, jako implikująca programową szczerość i metafizykę (Cha! Cha!), jest dla nas zeschłą, rozsypującą się mumią. Hurra!! Jak lekko jest, jak cudownie!! Hurra!!!! Unikamy przy tym niebezpieczeństwa małych rozmiarów naszych utworów. Taki szczery facet zrobi cztery nitki na krzyż, odbije to * Sfuturzenie i zdadajenie formistów zdaje się być kwestią paru tygodni, w najlepszym razie miesięcy, o ile nie "ockną" się te biedne, szczere mamuty na skraju przepaści. 711 Manifest (Fest-mani) 710 Autoparodie w drzeworycie lub akwaforcie i sprzedaje w luksusowych tekach. "Czemu tak mało?", pytają go kupując. "Gdybym zrobił choć o kreskę więcej, gdybym pięć minut dłużej pracował, byłbym nieszczery." Trudno - ma rację. To samo jest w poezji. Dwa słowa starczą za poemat, jeśli dodamy do nich jeszcze kółko na patyku. "Trudno - nie mogłem być nieszczery." Dla nas ten problemat nie istnieje: kilometrowe poematy i hektary kwadratowe płócien możemy tworzyć z czystym sumieniem, blagując bez troski. A przy tyim wytrącamy najjadowitszą broń "filistrom" z ręki - zarzut nieszczerości. 3) Ale ocknijmy się z pierwszego zachwytu. O ile trochę blagować (udawać trochę Picassa czy Boccioniego, trochę udawać siebie, trochę siebie zadziwiać itd.) jest rzeczą bardzo łatwą, o tyle osiągnąć Blagę Czystą niezmiernie trudnym jest zadaniem. Pojęcie Czystej Blagi musimy uznać za pojęcie graniczne. Kłamstwo i Prawda tak są splątane w istocie człowieka, że wydzielić to pierwsze w Czystej Formie (ale w innym znaczeniu, niż pan tego używa, panie Witkiewiczu), nie powiedzieć ani jednego słowa Prawdy, nie z-robić szczerze ani jednej kryski, ani jednego maźnięcia w glinie, ho! ho! - to wcale nie tak łatwo. Pozornie jest to nawet niemożliwe. Ale my, my piurblagiścł, lubimy niepodobieństwa. Od tej chwili (11 rano 13 IX 1921 r.) ani, ani - KONIEC. BLA-GUJEMY, nous blaguons, wir blagiren, noi blagarno, we arę blaging. Spoceni, nie myci, nie ogoleni, głodni - nie ustąpimy i będziemy pracować jak mrówkojady, jak "zbor-suczone hyeny". Ale zobaczymy jeszcze, kto będzie jeździł własnymi pociągami: my - czy dadaiści. Utrudniamy sobie zadanie (nikt nie posądzi nas chyba, że chcemy się wykpić psim swędem) kilkoma założeniami dodatkowymi; wykluczamy: demonizm, pornografię, metafizykę i kwestie społeczne. A propos społeczeństwa, musimy zaznaczyć naszą nieprzynależność do żadnej partii: jesteśmy tak obojętni dla spraw ogólnoludzkich i tak nieszkodliwi jak: psy, koty, owce, a nawet owady. Jedyną naszą akcją względnie społeczną jest ratowanie owadów nie-domowych na drogach, ścieżkach i stawikach. Ekspozyturą realną tego działu jest: "Pogotowie Ratunkowe dla Owadów" (PRDO). Prezes: Chwalistor Womie- jek-Blaga, Zakopane, willa "Florcia", Kiełbasówka na Cyrhli. 5) Znika potworna nuda "bycia ciągle s o b ą". "Jestem taki, a więc muszę takim być do końca", tak imówią sobie nieszczęśni niewolnicy własnej konsekwencji. Nieprawda - udawać mogę wszystko i uwolnić się w ten sposób od przeklętej tożsamości osobowości. Zupełna beztroska życiowa i artystyczna. Wiedzą coś o tym panie, a nawet zwykłe (kobiety. Hurra!!! 6) Nie uznajemy zupełnie różnicy płci, jeśli chodzi o twórczość. Nawet (powiedzmy otwarcie) kobiety mają pierwszeństwo (Babaizm). 7) Każ d y może tworzyć byle co i ma prawo być :z tego zadowolonym, byle nie był w swej pracy szczerym i znalazł kogoś, który równie kłamliwie będzie to podziwiał. Ogarniamy wszystkie nie uznane dotąd kierunki: neo-pseudo-kretynizm, filutyzm, na-dudka- -wystrychizm (polski kłamizm jest jeszcze w zarodku, ale zarzucamy mu 'zbyt wielką dozę demonizmu. Jedyna przedstawicielka: Józefa Pigoń-Blaga, lat 13, skłania się już do nas), neo-naciągizm, małpizm, papugizm, neo-kabotynizm, fałszyzm, solipsoedryzm, mistyficyzm, nabieryzm, fiktoby-dlęcyzm, oszukizm, neo-humbugizm, krętacyzm, udawaizm, (odróżnić od udaizmu, czyli tego, co się udaje w znaczeniu powodzenia), błaźnizm, nieszczeryzm, w-pole-wypro-wadzizm, z-mańki-zażywaizm, przecheryzm, łgizm, łgar-stwizm, brać-nakawalizm, wmówizm, co-ślina-do-gęby- -przyniesizm, zawraco-głowizm, zawraco-gitaryzm i zawra-co-kontrafałdyzm, omamizm, kręcizm i krętacyzm. Wszyscy przedstawiciele tych kierunków odetchną w naszej rozkosznej atmosferze Czystej Blagi. (Utwory nadsyłać należy pod adresem Redakcji "Gazety Zakopiańskiej", Bazar Polski, Krupówki, w poniedziałki, środy i piątki od 12-1.) 8) Z książki znakomitego logika Leona Chwistka zapożyczamy sobie tylko jeden termin, nie rozumiejąc dokładnie jego znaczenia (w tym jest cały urok), a mianowicie: pojęcie Wielości Rzeczywistości. Odrzucamy w dziele tym wszelką: filozofię, teorię typów i teorię formy. Precz z formą i metafizyką! Precz z typami! Jedna wielka martmelada w wielości rzeczywistości n-tej klasy. Trudno - nie wynaleźliśmy tego słowa - bardzo nam 713 712 Manifest (Fest-mani) Autoparodie przykro - ale bierzemy je i używać będziemy w znaczeniu bliżej nie określonym. Rzeczywistości jest wielość! Hurra!!! Każdy z nas to czuł i nie mógł znaleźć słowa. Teraz mamy to słówko i nie popuścimy go. Życie wewnętrzne piętrzy się w chaosie najdzikszych sprzeczności. Każda należy do jednej i tylko do jednej rzeczywistości. Nad nimi góruje jednak: rzeczywistość Czystej Blagi, łącząca wszystko w jedną, wielką, radosną bacha-nalię!!! 9) Nie ma artystycznego katzenjammeru (po polsku "kicia"), nie ma dzieł nieudanych, nie ma wysiłków i pracy w dawnym, ohydnym znaczeniu. Jest tylko BLAGA! Za tę cenę jesteśmy swobodni, szczęśliwi! A przy tym mieliśmy odwagę pierwsi to powiedzieć - jesteśmy naprawdę wielcy!! Twórczość nasza jest wieczna, ponieważ blagować można zawsze i wszędzie, w jakichkolwiek warunkach społecznych i osobistych. Stąd nasza obojętność wobec wszelkich przemian społecznych.* 10) Czy Blaga wpływa na nas demoralizująco? Nie - alef razy NIE. Blaga otwarta uszlachetnia. Wiadomo, że naj-uczciwiszymi ludźmi są prestidigitatorzy. A zresztą spytajcie członków naszego kierunku: wiecznie zadowoleni, grzeczni, potulni, dobrzy, nikomu nic nie zazdroszczący, nikogo o nic nie posądzający, chodzimy jak zwierzęta zanurzeni w Pięknie Absolutnym zgody wewnętrznej samych nas ze sobą i ze światem. Programowa, świadoma siebie, swobodna Blaga wyższa jest od wszelkich drobnych, nieświadomych kłamstewek. Czy to rozumiecie, nieszczęśliwcy, którzy pierwsi nie doszliście do tej koncepcji? Jakże nam zazdrościć będziecie kiedyś! 11) Nie boimy się wpływów. Jeszcze jeden koszmar spada z naszych dusz. Blagi w humorystycznych pismach, imitacje, podrabiania - nie istnieją dla nas. To, co różne "wesołki" robią na wesoło, na żarty, my robimy z powagą, •z poczuciem istotnego szczęścia. Czyż jest coś wyższego? Świadomie możemy udawać wszystko lub być oryginalnie nieszczerymi na własny sposób, a nie kryć to pod maską " Nie można podobno blagować na torturach. Ale ponieważ prawdopodobieństwo tego faktu jest znikomo małe, możemy nie brać go pod uwagę. (Przyp. aut.) żartu lub fałszywej oryginalności. Chcą udawać np. Sterna czy Czyżewskiego, mówię to w nagłówku otwarcie i to nie na żarty, tylko z głęboką powagą, a przy tym nie kryję w tym żadnej niemocy twórczej - ipo prostu udaję. Jedynym niebezpieczeństwem piurblagizmu jest to, że do wydawnictw naszych mogą być przemycane utwory szczere Trudno - każdy kierunek ma swoje niebezpieczeństwa. A zresztą kolega Ch. Womiejek-Blaga (na wzór dadaistów którzy do nazwiska doczepiają "dada", dodajemy wyraz "blaga") ma jakieś tajne^ kryteria dla wykrycia niewielkich nawet dawek szczerości. 12) Koncepcja nasza trudną jest do pojęcia, na tle braku wykształcenia filozoficznego naszego społeczeństwa, a na wet jego "mogołów". Ale może znajdą się popularyzatorzy. Ostatni ra'z bawimy się tu w teorię. . A tymczasem: precz z "biegunką myślową a la Witkie- wicz iak to słusznie napisał Adolf Neuwert-Nowaczyński, precz z jego zamaskowanym "filutyzmem", jak to słusznie określił Grzymała-Siedlecki, precz z całą wiedzą i uczo- nością Chwistka, precz z Irzykowskim, Sternem, Bołozem- -Antoniewiczem i Watem, precz z całym Skamandrem, dadaizmem i różnymi Ponowami!!! _ Niech żyje czysta, rozkoszna, świadoma swe] potęgi, swobodna, bezwstydna BLAGA! Blaga! Co za rozkosz wymawiać to słowo otwarcie, nie w stosunku do innych, którym zazdrości się talentu, tylko mówić to o sobie, o swoich najbliższych duchem przyjaciołach. O Blago! Czysta Blago - któż cię przelicytuje?!!!! Marceli Duchański-Blaga Redaktor (Willa "Niemoc", Nędzówka w Kościeliskach koło Zakopanego) ROMANS SCHIZOFRENIKA SCENA PIERWSZA S c h y z uderzeniem pięści wywala drzwi cichego domku i łagodnie wchodzi do pokoju Kwiatu Wiśni, która żyje z dala od tych rzeczy. SCHYZ Dzień dobry, Kwiecie, daj ust pąkowie! KWIAT który go na oczy nigdy nie uńdziai, bąka zmieszany Panie... policja... SCHYZ Bóg i policja, oto moje hasło! Miłość? Fe! Brzmi okropnie, podły polski język, że też na to nie wymyślili piękniejszego słowa! KWIAT piszczy przerażony Kto pan? Co to? SCHYZ Jestem demonem, demonem z Krupowej Równi. Nigdy nie ożenię się z tobą, ale jestem zmęczony i muszę odpocząć, nie opieraj mi się, to jest nudne, a i tak -na nic się nie przyda. KWIAT zaczynający więdnąć, przy słowach "demon" i "miłość" rozchyla płatki Ja nigdy... cnota... pierwszy raz... SCHYZ Zresztą mam nader interesujące zboczenie. Kwiat raptem sią zgadza. S chy z poduszką zasłania jej twarz i pozbawia dziewictwa, cnoty, pierwszego razu. Oboje zachwyceni, szczęście. Autoparodie 718 SCENA DRUGA Oboje leżą na perskim dywanie. Kwiat Wiśni pachnie t upaja, naprawdę kocha. S chy z naprawdę to czuje... Ale... KWIAT cichutko Odpoczywaj! jestem łąką... SCHYZ Jestem demon! Jestem mędrzec, precz z tym zielskiem, to dla bykołaków! Bądź różą, bądź różą mistyczną, czytaj Husserla. KWIAT zawstydzony Jestem kwiat, byłam lilią, będę różą. Będę czytać, kochanie, Husserla całe życie, oiprzyj głowę. Mała dziecina, ogródek. SCHYZ Genitalia, Urodonal, Kiszkochrony. KWIAT Lepiej nie! Lepiej milcz... SCHYZ Ja mam milczeć! I ty to do mnie? Czy wiesz, co robisz? Komu zamykasz usta? KWIAT przerywa Miałeś mnie kochać? SCHYZ Przecież wiesz, że nie mam czasu! Taki jestem nieszczęśliwy, wiecznie to samo, wszystko przeciw mnie! KWIAT całuje go cichutko Cicho, więcej nie będę, mój biedny! SCHYZ Jestem biedny, jestem dobry, czemu wleczesz mnie na łańcuchu? Zresztą muszę iść, bo czeka na mnie moja niezrównana żona. Żona to jest jednak zupełnie co innego, nie można jej zrobić przykrości. Kwiat płacze cichutko. SCHYZ Co to? Łzy? Nie znoszę! (Zabija ją jednym uderzeniem sztyletu w serce, krew tryska, broczy mu ręce. Z obrzydzeniem strzepując krew z palców) Brr! pobrudziła mi ręce. Co za męka dla purgatomana! Ta * •" 719 •Romans schizofremka kobieta nigdy nie miała taktunje była subtelna! Skóra' Tak, owszem, drętwa. Ale tak zawsze. MocS ręką Wychodzi. Zwłoki Kwiatu porusza* " lekko, ze ślicznych ust wylatuje szept KWIAT . Teraz dopiero zaczynam zyci NOTA DO DRUGIEGO WYDANIA Dziesięć już prawie lat, jakie upłynęły od pierwszego zbiorowego wydania dramatów Witkiewicza (PIW 1962) - to okres gwałtownie rosnącej popularności Witkacego-dra-maturga. W! kraju i za granicą, gdzie mnożą się zarówno przekłady na coraz inne języki, jak i premiery, recenzje, artykuły, prace krytyczne. Nie sposób ich tutaj odnotować, tym bardziej, że informacje są ciągle cząstkowe; ograniczmy się zatem do recepcji krajowej. Ta również rośnie imponująco. "Nie ma już dziś właściwie poważnego teatru, który by dotąd nie grał Witkacego - pisze Janusz Degler w "witkacowskim" numerze "Pamiętnika Teatralnego".1 - Od roku 1964 do czerwca 1969 r. odbyły się 42 premiery, w tym 7 prapremier: Matka, Szalona lokomotywa, Sonata Belzebuba, Gyubal Wahazar, Nadobnisie i koczkodany, Bezimienne dzielo i... trzy dziecięce dramaciki, których wystawienie traktujemy tu jako jedną prapremierę. Z tej liczby teatry zawodowe przygotowały 26 premier, "teatry propozycji* - 4, teatry studenckie i amatorskie - 12. Z 21 sztuk, jakie ocalały z dorobku dramatycznego Witkiewicza, jeszcze tylko trzy czekają na swe pierwsze realizacje sceniczne (Maciej Korbowa, Janulka córka Fizdejki i Niepodległość trójkątów)." Toteż nota do obecnego wydania w partiach dotyczących premier i obsad wydłużyła się znacznie. Sceniczny triumf Witkacego po latach zapomnienia wypada bądź co bądź odnotować. Ale chyba i zamknąć definitywnie informacje na roku 1970, dalsze dzieje teatralne Witkiewicza Z. 3(71) z 1969, wydany z okazji 30-lecła śmierci Witkiewicza. 46 -Dramaty t. II 723 Nota do drugiego wydania Wota do drugiego wydania 722 przekazując historykom teatru. Ich to już teraz sprawa, nie wydawcy. Przejmują ją zresztą sami, jak świadczy cytowany numer "Pamiętnika Teatralnego". Szczególnie cenne wydają się w tej mierze badania Janusza Deglera, który ustalił m. in. dokładną trasę objazdu Teatru im. Fredry z Janem Karolem Maciejem Wścieklicą w r. 1925, uzupełnił i sprostował szereg informacji podanych w "Nocie" do wydania pierwszego Dramatów i opracował wykaz premier i obsad za lata 1962-1969! oraz suplement za lata 1969-19703. Wykorzystał w tej pracy także garść poprawek i uzupełnień, jakie zbierałem z myślą o wznowieniu Dramatów, teraz więc ja z kolei korzystam z jego ustaleń. Dane o spektaklach teatrów zawodowych w latach 1921- -1970 uznać już można za niemal kompletne. Luki ciągle jeszcze istnieją w zapisach premier studenckich i amatorskich, nawet z lat ostatnich; brak wydawnictw rejestrujących regularnie imprezy tego typu sprawia, że informacje zdane są tutaj na przypadek. Lecz i w tym zakresie wypełniło się wiele białych plam z "Noty" do pierwszego wydania. Również w zakresie definitywnego brzmienia tekstu dramatów wydanie obecne ma sporo do zanotowania. Prócz poprawienia błędów korektorskich wydania pierwszego wprowadziliśmy szereg poprawek słownych, naniesionych przez p. Jadwigę Witkiewiczową wspólnie z wydawcą po lekturze pierwszej edycji. Ponowne sięgnięcie do maszynopisów Metafizyki dwugłowego cielęcia (Oss. 12457/11) pozwoliło w dramacie tym rozszyfrować również wszystkie miejsca zaznaczone w poprzednim wydaniu znakiem [...?...] jako nieczytelne; maszynopisy na szczęście są dwa, więc choć to bibułkowe kopie, dwustronnie pisane, i z autorskimi poprawkami atramentem, które zatarły niemal kompletnie tekst na odwrocie, uważne porównanie odpowiednich stron obu tekstów dało rezultaty. Poprawiono błędy maszynopisu Nadobniś i koczkodanów, z którymi wydawca poprzednio nie zdołał się uporać: "iniser" (wyd. I, * Janusz Degler, Dramaty Stanislawa Ignacego Withieuoicza na scenie, 1921-1969, "Pamiętnik Teatralny" 1969, z. 3(71). * "Pamiętnik Teatralny" 1971, z. 3-4. t. II, s. 199) to oczywiście "żuiser", "maszpuka" (s. 176) to po prostu "maszynka", a "Kamadutza" (s. 175) to "Kama-sutra". W Wahazarze z kolei tajemniczy "saper perski" (s. 548) to zapewne "satrapa perski", tak by przynajmniej •wynikało z kontekstu. Na podobną omyłkę jedynego zachowanego maszynopisu Jana Macieja Karola Wścieklicy zwróciła mi uwagę dr Ana Żivković z Belgradu: w spisie osób Yalentina de Pellinee określona jest jako "kucharka hycla", w dramacie nie ma jednak cienia wzmianki, by cokolwiek Twardziszowi gotowała, i zamiast "kucharka" winno być zapewne "kochanka". Ponowne porównanie szeregu tekstów pierwszego wydania z maszynopisem lub autografem pozwoliło też wy-chwytać sporo drobnych opustek słownych. Dotyczy to głównie Wścieklicy, istotne również wydają się różnice w obecnym tekście Małego dworku, opartym tym razem nie na pierwodruku, jak w wydaniu pierwszym, lecz na autografie. Pozwolił on uzupełnić dramat o dwa opuszczone zdania (z tego jedno to osobna kwestia na początku aktu drugiego) i w wielu miejscach poprawić szyk wyrazów, a także zatarty gdzieniegdzie koloryt zwrotu: Maszejko np. mówi konsekwentnie "w Powierzyńciu", a nie "w Po-wierzyńcu". Ważna korekturą jest wreszcie wprowadzenie do Pragmatystów erraty autorskiej, nie uwzględnionej w wydaniu pierwszym, ponieważ nie udało nam się jej wówczas odnaleźć wskutek błędnego zapisu w bibliografii Grzegorczyka 4: errata ta drukowana była nie w nr 4, ale 5-6 "Zdroju" z r. 1920, a zdekompletowane roczniki pisma w bibliotekach utrudniły jej odszukanie. Wciąż nie .możemy niestety skontrolować tekstu najciekawszego dramatu Witkacego, Szewców: autograf zniknął (choć istniał jeszcze w roku 1948!), na razie zdani jesteśmy nadal na wersję pierwodruku. Godną uwagi informację dotycząca Pragmatystów podał nam 'amerykański tłumacz i badacz Witkiewicza, dr Daniel C. Gerould: mianowicie jeden z egzemplarzy francuskiego przekładu Jadwigi Strzałkowskiej (p. Bibliografia Grzegorczyka, póz. 57), znajdujący się obecnie w San Francisco • Piotr Grzegorczyk, Dzieło pisarskie Stanislawa Ignacego WltMewicza, w: Stanisław Ignacy WitMewicz. CzZourteK * tV>$rca, Warszawa 1957. 46' Nota do drugiego wydania Wota do drugiego wydania 725 724 w posiadaniu prywatnym, zawiera - prócz poprawek zgodnych z erratą w "Zdroju" - kilka własnoręcznych dopisków Witkacego, różniących ten tekst od polskiego pierwodruku. Dopiski są następujące: a) s. 208, po w. 11 od góry (w tomie I obecnego wydania) dodano kwestię: "KOBIETON Wreszcie coś nowego. Myślałam, że skonam z nudów w tej grupie."; b) s. 33, w. 37 od góry, po słowie "wrażenia" dodano zdanie: "Kobieton podał za słodką czekoladę dzisiaj."; c) s. 222, w. l od dołu, przed zdaniem "Podczas tych słów..." dodano w uwadze scenicznej zdanie: "Oboje leżą na kanapce obok siebie." Nie wprowadzamy tych dopisków do sztuki, ale wydają się one warte odnotowania. Z tekstami zaginionymi sytuacja nie wygląda różowo. Z dwunastu dramatów znanych nam tylko z tytułów nie odnalazł się dotychczas ani jeden, mimo że rozgłos, jaki w ostatnich latach stał się udziałem Witkacego-drama-turga. rokował pewne nadzieje, że coś przecież z tych .tekstów wypłynie teraz na światło dzienne. Odkryciem iest natomiast grupa dramaturigieznvch jnwaniliów ośmioletniego Witkacego, z których znaliśmy dotąd dwa: Karaluchy, odbite ręcznie na domowej drukarence, oraz drams-cik bez tytułu, opublikowany w "Przekroju" (1947, nr 106) przez Romana Jaworskiego. Przybyło nam obecnie Dięć utworów: Biedny chłopiec, ogłoszony Drze/ Wandę Nowa-kowską w "Przeglądzie Humanistycznym" (1964, nr 1), oraz Komedie z życia rodzinnego, Menażeria, czyli Wybryk słonia. Odważna księżniczka i Księżniczka Maadalena, czyli Natrętny książę, opublikowane przez Annę Micińska w "Dialogu" (1965, nr 8). Odważna księżniczka jest tożsama z "przekrojowym" dramacikiem bez tytułu. Wszystkie wydobyto z listów Witkiewicza-ojca, znamy je więc jedynie z ojcowskich odpisów. Wszystkie pochodzą, jak się zdaje, z tego samego roku 1893, a w listach Witkiewicza--seniora padają tytuły dwu dalszych, nie odnalezionych: Wojna i Kłótnia o smród. Z dramaturgii Witkacowskiej okresu dojrzałego zanotować możemy także nie znany dotąd tytuł Późnowieczne sobowtóry oraz poprawne brzmienie tytułu innej sztuki: Ponury bękart Verminestone'u, a nie "Werminstonu", jak podał Grzegorczyk5; obie informacje pochodzą z rękopisu rozprawy Witkacego Polemika z krytykami (Oss. 12464/11), ogłoszonej przez Janusza Deglera we wspomnianym już numerze "Pamiętnika Teatralnego". Ale najciekawsze znalezisko to obszerny, prawdopodobnie ponad Vs całości liczący fragment dramatu, niewątpliwie ukończonego, któremu jednak brak początku i zakończenia. Na autograf, bardzo zniszczony, natrafiono w papierach p. Witkiewiczowej dopiero po jej śmierci. Wygląda na to, że pochodzi on z owej skrzyni rękopisów, która w chwili wybuchu drugiej wojny światowej znajdowała się w mieszkaniu Witkiewiczów w Warszawie, a zawierała, prócz rozpraw filozoficznych, szkiców i polemik, ponad 30 dramatów. "Skrzynia ta przetrwała nawet piekło powstania warszawskiego, rozgrabiono ją dopiero po wojnie - informował Piotr Grzegorczyk w roku 1957.6 - Z tego zespołu nie odnalazł się dotychczas żaden rękopis." Czyżbyśmy trafili na pierwszy ślad owej skrzyni i czy rokuje on nadzieje na dotarcie do pozostałych materiałów? I który właściwie to dramat? Ma akt trzeci, nie jest to więc ani Miętoszą, czyli W sidlach BEZTROSKI, ani Dobra ciocia l Walpurgia (obie, jak podawał Witkacy7, były "w dwóch aktach z epilogiem"). Sądząc z imion osób i biegu akcji, nie jest to także Pentemychos ani Multiflakopulo, ani Ponury bękart Verminestone'u, ani - na pewno - Persy ! Zwierżątkowskaja. Być może tej sztuki Witkacego nie znaliśmy dotąd nawet z tytułu. A zaliczyć ją trzeba do ciekawszych jego utworów, dyskutuje bowiem sprawę miejsca etyki w systemie myślowym Witkiewicza - sprawę, której Witkacy nawet w pismach ściśle teoretycznych nie poświęcał wiele uwagi, raz wyrzuciwszy etykę poza obręb Ontologii Ogólnej. Odnalezienie tej tajemniczej, zdefektowanej sztuki oraz duży już blok ocalonych juweniliów sprawiły, że postanowiliśmy rozszerzyć wydanie obecne o wszystkie dostępne nam dzisiaj teksty dramatyczne Stanisława Ignacego Wit- " Ib. " Ib. ' Stanisław Ignacy Witkiewicz, Teatr. Wstąp do teorii Czyste} Formy w teatrze, Krafców 1923, s. 278. Nota do drugiego wydania 726 Nota do drugiego wydania 727 kiewicza, zarówno pełne, jak niepełne. Pociąga to za sobą zmianę układu tekstów. Zamiast "Dramatów" (pełnych) i "Aneksu" wprowadzamy działy: "Juwenilia", "Dramaty", "Fragmenty" oraz "Autoparodie". Do działu "Dramatów" przerzucamy (z "Aneksu") Szaloną lokomotywę, chociaż to tylko przekład z przekładu (francuskiego); skoro jednak w tej zrekonstruowanej postaci doczekała się już nie tylko kilku premier polskich, lecz i zagranicznych, a także pu- f blikowanych drukiem tłumaczeń, wypada chyba przyznać l Lokomotywie, przynajmniej na razie, prawa oryginału. J W dziale "Juwenilia" publikujemy wszystkie sześć utwo rów obecnie dostępnych. W dziale "Fragmenty" obok Stra szliwego wychowawcy znajdzie teraz Czytelnik Nową ho- meopatię zła, Dramat nie rozpoznany (jakoś trzeba było nazwać ten tekst), Wampira we flakonie, czyli Zapach welonu (do którego fragmentu dołączamy plan dramatu - luźne notatki Witkacego, odnalezione niedawno w papie rach po nim, a dające pewne pojęcie o zamierzonej, może zresztą i ukończonej, całości), wreszcie początkową kartę Tak zwanej ludzkości w obiedzie, ostatniej zapewne sztuki Witkiewicza. Dział "Autoparodie" na koniec grupuje żarty sceniczne, gdzie Witkacy, wciąż posądzany o blagę i bełkot dla bełkotu, prowokacyjnie sprowadza do takiego bełkotu i blagi własne dramaturgiczne założenia, a nawet tematy i postacie ze swoich "poważnych" sztuk; tu obok Negatywu szkicu umieszczamy Redemptoary z jednodniówki piur- blagistów "Papierek Lakmusowy", dołączając teoretyczny Manifest (Fest-mani) z tejże jednodniówki, i wreszcie j krótką scenę dramatyczną Romans schizofrenika. | Wszystkie "Fragmenty" (poza, oczywiście, Straszliwym K wychowawcą) ukazują się drukiem po raz pierwszy. Teksty juweniliów zweryfikowano wg rękopisów Witkiewicza-ojca, korygując szereg omyłek i niefortunnych poprawek w pier-wodrukach, a nawet opuszczeń: w Księżniczce Magdalenie np. opuszczony był w "Dialogu", jak się okazało, cały akt, wprawdzie liczący tylko dziesięć kwestii, ale zawsze. W "Autoparodiach" dysponowaliśmy jedynie pierwodru-kami. A oto szczegółowe już informacje o tekstach i ich dziejach scenicznych do roku 1970. a. Juwenilia. KARALUCHY. Komedia w jednym akcie, 1893. Złożona ręcznie w drukarni domowej, z kartą przedtytułową: Komedie Stasia Witkiewicza. Tom 1. Zakopane 1893. Przedruki: "Kamena" 1960, nr 2; "Dialog" 1965, nr 8. Tekst wg pierwodruku (BJ; Oss. 12467/11). Prapremiera: Wrocław, zespół amatorski Klubu "Oławka", listopad 1966. Reż. W. Unicki, insc. E. Kalino-wicz, projekty lalek B. Gutekunst, muz. J. Szajna-Lewan-dowska. Grane razem z Menażerią i Księżniczką Magdaleną. Dalsze wystawienia: Poznań, Teatr Lalki i Aktora "Marcinek", 7IV1970. Insc. i scen. S. Słomka-Ra-kowski, reż. zbiorowa. Obsada: Król - L. Zieliński, Ksiądz - J. Kotzur, Mops - A. Zwierzyński, Jakub - T. Jaworski, Piotr - A. Zwierzyński, Paweł - K. De-szczyński, Dworzanie - W. Łobodzińska, prezentacja bohaterów - S. Słomka-Rakowski. Przedstawień: 4. Grane razem z Odważną księżniczką i Biednym chłopcem, jako spektakl pozaplanowy, pod firmą koła SPATiF. KOMEDIE Z ŻYCIA RODZINNEGO przez Stasia Witkiewicza (Tom jeden kosztuje centa), 1893. Odpis w liście Stanisława Witkiewicza-ojca do jego matki, Elwiry Witkie-wiczowej, bez daty. Drukowane w "Dialogu" 1965, nr 8. Nie grane. Tekst wg rękopisu Witkiewicza-ojca (Archiwum Muzeum Tatrzańskiego). MENAŻERIA, CZYLI WYBRYK SŁONIA. Komedia w pięciu aktach, 1893. Odpis w liście Stanisława Witkiewicza-ojca do imatki, Elwiry Witkiewiczowej, z dnia 7 marca 1893. Drukowana w "Dialogu" 1965, nr 8. Tekst wg rękopisu Witkiewicza-ojca (Archiwum Muzeum Tatrzańskiego). Prapremiera: Wrocław, zespół amatorski Klubu "Oławka", listopad 1966. Reż. W. Unicki, insc. E. Kalino-wicz, projekty lalek B. Gutekunst, muz. J. Szajna-Lewan-dowska. Grana razem z Karaluchami i Księżniczką Magdaleną. KSIĘŻNICZKA MAGDALENA, CZYLI NATRĘTNY KSIĄŻĘ. Dramat, 1893. Odpis w liście Stanisława Witkiewicza-ojca do matki, Elwiry Włtkiewiczowej, z dnia 7 marca 1893. Drukowana w "Dialogu" 1965, nr 8. Tekst wg rękopisu Witkiewicza-ojca (Archiwum Muzeum Tatrzańskiego). Nota do drugiego wydania 728 729 Nota do drugiego wydania Prapremiera: Wrocław, zespół amatorski Klubu "Oławka", listopad 1966. Reż. W. Unicki, insc. E. Kalino-wicz, projekty lalek B. Gutekunst, muz. J. Szajna-Lewan-dowska. Grany razem z Karaluchami i Menażerią. ODWAŻNA KSIĘŻNICZKA. Dramat, 1893. Opublikowany po raz pierwszy przez Romana Jaworskiego (Nieznany dramat Witkacego) w "Przekroju" 1947, nr 106 na podstawie odpisu, dokonanego przed rokiem 1939 "z brulionu, znajdującego się wówczas w posiadaniu p. Zofii Żeleńskiej, żony Boya". Bez tytułu, z zachowaniem dziecinnej ortografii. Grzegorczyk w swej bibliografii8 nazwał ten dramat Król i złodziej i pod takim tytułem wymieniano go w ostatnim piętnastoleciu. Nowy odpis, z właściwym tytułem, odnalazł się w kolejnym liście Stanisława Witkiewićza-ojca do Elwiry Witkiewiczowej z dnia 22 marca 1893. Od poprzedniego odpisu różni się poprawioną ortografią i kilkoma drobnymi, lecz istotnymi poprawkami w tekście. Drukowany w "Dialogu" 1965, nr 8, gdzie brak jednak jeszcze informacji, że jest to ten sam utwór, co Król i złodziej. Tekst wg rękopisu Witkiewicza--ojca (Archiwum Muzeum Tatrzańskiego). Prapremiera: Poznań, Teatr Lalki i Aktora "Mar-cinek", 7IV1970. Insc. i scen. S. Słomka-Rakowski, reż. zbiorowa. Obsada: Pan Ocieklinek - A. Zwierzyński, Mops - M. Kowalska, Rapaport - A. Zwierzyński, Dwóch morderców - W. Lobodzińska i T. Jaworski, Król Hipu-lit - L. Zieliński, Księżniczka Magdalena - M. Kowalska, Złodziej - T. Jaworski, Wartownicy króla - A. Zwierzyński i W. Lobodzińska, Złodziejowa - J. Kotzur, Sędzia - K. Deszczyński, Chłopiec rozwieszający afisze - J. Kotzur, Kat - A. Zwierzyński. Przedstawień: 4. Grana razem z Karaluchami i Biednym chłopcem. BIEDNY CHŁOPIEC, 1893. Odpis w liście Stanisława Witkiewicza-ojca do Elwiry Witkiewiczowej z dnia l marca 1893. Sztuka drukowana w "Przeglądzie Humanistycznym" 1964, nr 1. Tekst wg rękopisu Witkiewicza-ojca (Archiwum IS PAN). Prapremiera: Poznań, Teatr Lalki i Aktora "Mar- 8 Piotr Grzegorczyk, Dzielą pisarskie Stanisława Ignacego Witkiewlcza, S. 353. cinek", 7IV1970. Insc. i scen. S. Słomka-Rakowski, reż. zbiorowa. Obsada: Żebrak - L. Zieliński, Piotr - A. Zwierzyński, Jan - T. Jaworski, Żandarmi i Policjanci - K. Deszczyński i W. Lobodzińska, Gubernator - K. Deszczyński. Przedstawień: 4. Grana razem z Karaluchami i Odważną księżniczką. b. Dramaty. MACIEJ KORBOWA I BELLATRIX. Tragedia w pięciu aktach z prologiem, 1918. Pierwsza sztuka dojrzałego autora, o czym wspomina także sam Witkacy.' Nie wystawiana. Tekst wg maszynopisu z uzupełnieniami i poprawkami autora (Oss. 12453/11). Prolog zaginął wraz ze spisem i charakterystyką postaci. PRAGMATYSCI. Sztuka w trzech aktach, 1919. W książce Teatr oznaczona przez Witkiewicza gwiazdką jako utwór "więcej zbliżony do Czystej Formy" (w przeciwieństwie do utworów "najbardziej realistycznych", oznaczanych tamże krzyżykiem). Drukowana w "Zdroju" 1920, nr 3, errata ibid. nr 5-6. Tekst wg pierwodruku. Prapremiera: Warszawa, Teatr "Elsynor" (w sali Teatru Małego) 29 XII 1921. Reż. K. Borowski, scen. E. Dziewulski i St. Śliwiński, reż. plastyki scenicznej i gestu E. Dziewulski, kost. Z. Zanoziński. Obsada: Plasfo-dor Mimęcki - L. Kozłowski (tj. J. Warnecki), Marna-lia - A. Dunłkowska, Graf Franz von Telek - B. Sam-borski, Mumia chińska - J. Munclingrowa, Kobieton - H. Stępowska, Dwaj żandarmi - B. Rosłan i M. Odo-rowski10. Przedstawień: 4. "Był to konkubinat młodej sceny "Elsynor" z teatrami Szyfmanowskimi, schadzki odbywały się "po fajerancie", kiedy, jak wiadomo, szanująca się publiczność śpi, a nie szanująca się wymaga od rozrywek ostrzejszego smaku, niż go może dostarczyć literatura nawet najśmielsza." " W dniu prapremiery Witkiewicz wygłosił w Teatrze Małym odczyt O Czystej Formie na scenie. Była to pierw- 3 Stanisław Ignacy Witkiewicz, Teatr, s. 120. 11 Zastąpił M. Batogowsklego (podanego w programie) na Jedne] z ostatnich prób. Informacja J. Iwaszkiewicza. " Tadeusz Żeleński (Boy), Flirt z Melpomeną, Wieczór V. Warszawa 1925, s. 230. Nota do drugiego wydania Wota do drugiego wydania 730 731 sza i jedyna premiera Teatru "Elsynor": założony w połowie roku 1921, uległ rozwiązaniu w marcu 1922... Dalsze wystawienia: Zakopane, Teatr Formi-styczny (w sali "Morskiego Oka"), listopad-grudzień 1925. Reż. M. Staroniewicz, scen. St. I. Witkiewicz. Aktorzy: zespół amatorski ze środowiska cyganerii zakopiańskiej. Sam teatr powstał w tymże roku, "głównie dzięki inicjatywie dr Marcelego Staroniewicza" 12, dyrektora i - najczęściej reżysera Teatru; ale duszą tej sceny był Witkacy. Właściwie najpierw, w styczniu 1925, powstała inna placówka: Towarzystwo Teatralne, któremu patronowała większa nieco grupa inteligencji zakopiańskiej. "Inicjatorzy tej sprawy, pp. Malczewscy, Witkiewiczowie, Domaniewscy, Na-wroccy, Birula-Białyniccy, Staroniewiczowie, Rytardowie, Łabuńscy, z drem Mischke jako prezesem, dają firmę poważną i wielce obiecującą" - pisał "Głos Zakopiański".13 Towarzystwo rozpoczęło działalność premierą dwu sztuk Witkacego: Nowego Wyzwolenia i Wariata i zakonnicy (21 III 1925), ale wkrótce potem nastąpił w nim rozłam na tle ostrej różnicy poglądów artystycznych. "Realiści", gwałtownie atakowani przez Witkacego - który nie szczędził im uwag w rodzaju: "nie potępiam zasadniczo ani realistycznego malarstwa, ani teatru - twierdzę tylko, że nie jest sztuką"14 - pozostali przy nazwie Towarzystwa Teatralnego i zaczęli wystawiać sztuki tradycyjne (Winawera, Szaniawskiego, Grzymały-Siedlec-'kiego i in.), natomiast mniejsza grupa wiernych Witkacemu "formistów" oddzieliła się, tworząc właśnie awangardowy Teatr Formistyczny w oparciu o Towarzystwo "Sztuka Podhalańska", które udzieliło pomocy i firmy. Zespół przyjął oficjalną nazwę: Sekcja Teatru Formi-stycznego Towarzystwa "Sztuka Podhalańska". Rozłam stał się faktem dokonanym w czerwcu 1925, kiedy Towarzystwo Teatralne wystawiło swoją drugą premierę: Roztwór " List Witkiewicza do J. E. PJomieńskiego z dnia 23 IV 1938 (Oss. 12936/11) opublikowany przez K. Puzynę w "Pamiętniku Teatralnym" 1961, z. 40. " "Głos Zakopiański" 1925, nr 11-12. " Stanisław Ignacy Witkiewicz, Parę. uwag w związku z "Szyldkreto- wym grzebieniem" w Towarzystwie Teatralnym, "Głos Zakopiański" 1925, nr 41, prof. Pytla Winawera, a następnie (18 VII 1925) Papierowego kochanka Szaniawskiego. Teatr Formistyczny zadebiutował wkrótce potem (27 VIII) Witkacowskim dramatem W małym dworku. Następną premierą byli Prag-matyści; później, po dłuższej przerwie, wystawiono - w końcu czerwca lub w początkach lipca 1926 - Sonatę widm Strindberga; znów nastąpiła dłuższa przerwa, świadectwo trudności, z jakimi zmagała się awangardowa grupa, i wreszcie, na wiosnę 1927, przystąpiono do prób Metafizyki dwugłowego ciełęcia. Do premiery już jednak nie doszło; Teatr Formistyczny przestał istnieć. Cała ta z wielu względów interesująca historia Zakopiańskiej działalności teatralnej Witkiewicza, trochę już spenetrowana przez J. Deglera15, nadal nie jest dostatecznie zbadana. Była zresztą niewątpliwie barwna. "Witkacowski teatr - wspomina Malczewski - był amatorski co się zowie. Grali w nim dentyści i malarze, państwowi przepowiadacze pogody czyli urzędnicy PIM-u, zielonookie panny. Najważniejsi byli ci, którzy mówili z trudem po polsku, z akcentem angielskim, białoruskim lub rosyjskim." 16 Warszawa, Akademicki Teatr Prób "Centon" Uniwersytetu Warszawskiego, marzec 1963. Reż. J. Marso, scen. K. Pankiewicz, muz. M. Święcicki, układ taneczny B. Wol-czyński. Aktorzy: B. Zajdel, W. Boratyński i inni. Prag-matystów grano razem z dramatem Oni jako "sztukę w sztuce": sen Spiki Tremendosa. Toruń, Teatr Studencki "Argos", 1966. Reż. J. Oleradz-ka-Badtke. Spektakl pokazany też w Lublinie podczas II Studenckiej Wiosny Teatralnej (19-23 IV 1967). Zielona Góra, Lubuski Teatr im. L. Kruczkowskiego (Mała Sala), 20 VII 1967. Reż. A. Makarewicz, scen. W. Krakowski. Obsada: Plasfodor Mimęcki - L. Sadzikowski, Mamalia - M. Murawska, Graf Franz von Telek - Z. Grudzień, Mumia chińska - D. Zybalanka, Kobieton - B. Fafińska, Żandarmi - J. Nowak i J. Michalcewicz. Przedstawień: 3. Olsztyn, Teatr im. S. Jaracza, 27 IV 1968. Adaptacja tekstu, reż. i scen. K. Pankiewicz. Obsada: Plasfodor Mi- " Janusz Degler, Z dziejów scenicznych Witkacego. II. Teatr Formistyczny, "Pamiętnik Teatralny" 1969, z. 3 (71). " Rafał Malczewski, Pe.pek świata, Warszawa 1960, s. 83. Nota do drugiego wydania 733 Nota do drugiego wydania 732 męcki - S. Siekierski, Mamalia - M. Ejnik i B. Lanton, Graf Franz von Telek - A. Burzyński, Mumia chińska - B. Miefiodow, Kobieton - M. Staszewski. Przedstawień: 16. Grano razem z W małym dworku. Spektakl pokazano na X Festiwalu Teatrów Polski Północnej w Toruniu (15-23 VI 1968) Jako występ sceny "Margines" w ramach imprez towarzyszących. TUMOR MÓZGOWICZ. Dramat w trzech aktach z prologiem i wstępem teoretycznym, 1920. Wydany nakładem Spółki Wydawniczej "Fala", Kraków 1921. Tekst wg pierwodruku. Prapremiera: K"Rków, Teatr im. J. Słowackiego, 30 VI 1921. Pierwsza sztuka Witkacego, którą wystawiono na scenie. Reż T. Trzciński: Obsada: Tumor Mózgowicz - Wł. Bracki, Rozhulantyna - L. Pancewicz-Leszczyńska, Józef Mózgowicz - J. Orwid, Prof. Green - Wł. Krasno-wiecki, Balantyina Fermor - A. Klońska, Ibissa - H. Ka-cicka (tj. H. Gallowa), Alfred Mózgowicz - E. Solarski, Maurycy Mózgowicz - L. Bracka, Irena - J. Hańska, Persville - J. Dobiesław, Książę Tengah - A. Szymań-ski, Radża - B. Puchalski, Kapitan - H. Modrzewski. Przedstawień: 2. Dalsze wystawienia: W końcu marca 1926 przystąpiono do wystawienia Tumora w Teatrze Małym w Warszawie (reż. A. Węgierko), lecz po próbie czytanej część aktorów poparła protest B. Samborskiego, odmawiając wzięcia udziału w spektaklu, i z przedstawienia zrezygnowano. Rozpętało to burzliwą polemikę prasową (Boy, Lechoń, Z. Nowakowski, Irzykowski i inni), a także protest Związku Autorów Dramatycznych (ZAD) wystosowany do ZASP i potępiający stanowisko aktorów w imię obrony praw polskiego pisarza; pismo stwierdzało, że incydent "ma zasadnicze znaczenie" i że ZASP "musi w tej mierze zająć wyraźne'stanowisko". (Tekst protestu w "Kurierze Porannym", l IV 1926.) ZASP zajął stanowisko dyplomatyczne: uznał bojkot sztuki przez aktorów za niedopuszczalny, lecz orzekł, że żadnego bojkotu nie było, po prostu Samborski oddał rolę. Protestu domagają się natomiast "brutalne napaści na całe aktorstwo polskie, jakie się w kilku pismach ukazały". Uchwałę tę powzięto na VIII walnym zjeździe ZASP, 1-3 IV 1926. (Tekst uchwały w "Echu Warszawskim", 8 IV 1926.) Niemniej precedensowy charakter afery sprawił, że szum wkoło niej trwał dość długo. MISTER PRICE, CZYLI BZIK TROPIKALNY. Drama-cik w trzech aktach, napisany na współkę z panią Eugenią Dunin-Borkowską, 1920. Oznaczony przez Witkiewicza krzyżykiem jako należący do sztuk "najbardziej realistycznych". Tekst wg maszynopisu (Oss. 12454/11). Prapremiera: Warszawa, Teatr Niezależny (w gmachu teatru "Nowości"), 2 VII 1926. Reż. T. Leszczyc (autor również uczestniczył w próbach). Scen. J. Galewski. Obsada: Ryszard Golders - T. Żelski, Ellinor Golders - H. Krzywicka, Nieznajomy - J. Mazanek, Georginia Fray - J. Draczewska, Wojciech Brzechajło - T. Leszczyc, Berta - H. Sokołowska, Lily Redclief - H. Ja-worska, Tom Redclief - S. Wroncki, Jack Brzechajło - H. Szletyński, Jim - Z. Regro, Den - ***. Przedstawień: 4. Sztuka i spektakl miały na ogół złą prasę, nawet życzliwy Witkacemu Boy odniósł się do tej premiery z rezerwą. Dalsze wystawienia: Katowice, Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego, 17 VI 1965. Reż. R. Sobolewski, scen. A. Rachel, opr. muz. M. Banasik. Obsada: Ryszard Golders - j. Korcz, Ellinor Golders - L. Czarska, Nieznajomy - E. Buczacki, Georginia Fray - B. Mikołajczyk, Wojciech Brzechajło - F. Drobnik, Berta - K. Zastrze-żyńska, Lily Redclief - E. Śmiałowska, Tom Redclief - T. Madeja, Jack Brzechajło - S. Brudny, Jim - ***, Den - R. Bojanowski. Przedstawień: 12. Łódź, Teatr im. S. Jaracza (scena Teatru 715), 24 IV 1969. Reż i scen. J. Grzegorzewski. Obsada: Ryszard Golders - J. Tesarz, Ellinor Golders - A. Zomer, Nieznajomy - A. Głoskowski, Georginia Fray - B. Miefiodow, Wojciech Brzechajło - S. Misiurewicz, Berta - D. Kło-pocka, Lily Redclief - E. Mirowska, Tom Redclief - M. Małek, Jack Brzechajło - A. Herder, Jim - ***, Den - K. Różycki. Sztuka grana razem z Nowym Wyzwoleniem pod wspólnym tytułem Demoniczny nadkabaret. Samego Mister Price'a pokazano też w TV, w ramach telewizyjnego VI Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Dramatycznych, 14 VII 1969. Wota do drugiego wydania 735 Nota do drugiego wydania 734 NOWE WYZWOLENIE. Dramat w jednym akcie, 1920. Prolog: 1903. Sztuka oznaczona przez Witkiewicza gwiazdką. Drukowana w "Zwrotnicy" 1922, z. 3 i 1923, z. 4. Tekst wg pierwodruku. Prapremiera: Zakopane, Teatr Towarzystwa Teatralnego (w sali "Morskiego Oka"), 21 III 1925. Reż. i scen. St. I. Witkiewicz. Obsada: Florestan Wężymord - J. M. Rytard", Król Ryszard III - J. Fedorowicz, Tatiana - miss Winifred Cooper, "gwiazda" zespołu, "Angielka o twarzy Indianina" ls i inni. Sztuka grana razem z Wariatem i zakonnicą. Inauguracyjna premiera Towarzystwa, przyjęta burzliwie. Pisał o niej Witkacy do Boya: "Sukces w rodzinnej wiosce szalony, ale oburzenie też. Ryki "au-tor" zagłuszyły ryki "hańba" i "precz". Niektórzy niedobrze isłyszeli i zamiast "kuro" zrozumieli... inaczej. Zwrócono się do policji, aby to skreśliła z "repertuaru"." 19 Dalsze wystawienia: Warszawa, Teatr Mały, 28 V 1926. Reż. A. Węgierko. Dekoracje (wg projektu autora wykonano w pracowni Teatru Polskiego (prawdopodobnie K. Frycz). Obsada: Florestan Wężymord - G. Bu-szyński, Król Ryszard III - W. Gawlikowski, Dwóch morderców - W. Wandycz i J. Helbert, Tatiana - S. Bro-niszówna, Zabawnisia - O. Leszczyńska, Joanna Wężymordowa - S. Kawińska, Gospodyni - J. Modzelewska, Ktoś nieznajomy - St. Jarszewski, Sześciu drabów - A. Maniecki. M. Brokowski, ***, ***, E. Kwieciński, J. Daniel (później zamiast niego S. Kwiatkowski). Przedstawień: 15. Grano razem z Wariatem i zakonnicą. Warszawa, PIST, 26 II 1933. Reż. i scen. K. Związek. Obsada: Florestan Wężymord - K. Związek, Król Ryszard III - S. Środka, Tatiana - J. Skubniewska i inni. Spektakl przygotowany przez słuchaczy Instytutu na imieniny Aleksandra Zelwerowicza i parokrotnie powtarzany, m. in. w Kole Polonistów UW. Kraków, Teatr Stary im. H. Modrzejewskiej (scena Ka- " W "Nocie" do wyd. I podałem błędnie: dr Nawrocki, na podstawie informacji J. Fedorowicza, który jednak nie był pewien, czy dobrze pamięta. Poprawkę zawdzięczam J. M. Rytardowi. " Bafał Malczewski, Papek świata, s. 83. " Tadeusz Żeleński (Boy), Niedyskrecje teatralne, "Kurier Poranny", 5 IV 1925. meralna), 8 IV 1967. Reż. i scen. J. Szajna, muz. A. Wa-laciński. Obsada: Florestan Wężymord - J. Sykutera, Król Ryszard III - M. Walczewski, Dwóch morderców - A. Bednarz i K. Kaczor, Tatiana - H. Kwiatkowska, Zabawnisia - A. Seniuk, Joanna Wężymordowa - W. Kru-szewska, Gospodyni - H. Kuźniakówna, Ktoś nieznajomy - M. Słojkowski. Draby - ***. Przedstawień: 18. Grano razem z dramatem Oni. Łódź, Studencki Teatr "STUL" (w Klubie "Kontynenty"), listopad 1967. Reż. M. Glinkowski i E. Ludwisiak. Grano razem z Wariatem i zakonnicą. Występy gościnne w Pradze czeskiej. Łódź, Teatr im. S. Jaracza (scena Teatru 715), 24 IV 1969. Reż. i scen. J. Grzegorzewski. Obsada: Florestan Wężymord - K. Różycki, Król Ryszard III - St. Misiurewicz, Dwóch morderców - A. Herder i M. Małek, Tatiana - D. Kłopocka, Zabawnisia - E. Mirowska, Joanna Wężymordowa - A. Kulikówna, Gospodyni - ***, Ktoś nieznajomy - A. Głoskowski. Sztuka grana razem z Mister Price'em pod wspólnym tytułem Demoniczny nadkabaret. Szczecin, Teatr "13 Muz" (aktorzy Teatrów Dramatycznych w Szczecinie w Klubie "13 Muz"), 26 IV 1969. Reż. J. Pieńkiewicz, scen. J. Fedorowicz. Obsada: Florestan Wężymord - W. Ulewicz, Król Ryszard III - W. Bednarski, Dwóch morderców - A. Richter i A. Szubarczyk, Tatiana - E. Kołogórska, Zabawnisia - K. Bigelmajer, Joanna Wężymordowa - D. Chudzianka, Gospodyni - W. Rucińska, Ktoś nieznajomy - H. Konieczka. Przedstawień: 5. Wrocław, Teatr Polski (Scena Kameralna), 21 III 1970. Reż. B. Augustyniak, scen. W. Krakowski. Obsada: Florestan Wężymord - Z. Bielawski, Król Ryszard III - Z. Karczewski, Dwóch morderców - A. Erchard i B. Abart, Tatiana - I. Mayr, Zabawnisia - A. Koławska, Joanna Wężymordowa - S. Wiśniewska, Gospodyni - H. Buyno, Ktoś nieznajomy - J. Woźniak, Sześciu drabów - ***. Przedstawień: 26. Sztuka grana razem z Pelikanem Strindberga. ONI. Dramat w dwóch i pół aktach, 1920. Tekst wg maszynopisu (Biblioteka Teatru im. J, Słowackiego, Kraków, nr 1670). Nota do drugiego wydania 737 Nota do drugiego wydania 736 Prapremiera: Warszawa, Akademicki Teatr Prób "Centon" Uniwersytetu Warszawskiego, marzec 1963. Reż. J. Marso, scen. K. Pankiewicz, muz. M. Święcicki, układ taneczny B. Wolczyński. Aktorzy: B. Zajdel, W. Bora-tyński i inni. Grano razem z Pragmatystami, włączonymi w tekst sztuki jako sen Spiki Tremendosa. Dalsze wystawienia: Wrocław, Teatr Polski (Scena Kameralna), 30 11965. Reż. W. Skaruch, scen. F. Sta-rowieyski, oprać. muz. J. Koziorowski. Obsada: Kalikst Bałandaszek - B. Danielewski i A. Wykrętowicz, Spika Tremendosa - A. Girycz, Marianna Splendorek - J. Ziemiańska, Ficia - I. Szymkiewicz, Gamracy Vigor - J. Zass, Melchior Abłoputo - J. Smyk, Gliwuś Kreto-wiczka - A. Mrozek, Protruda - B. Jakubowska, Halucyna - Ł. Burzyńska, Salomon Prangier - T. Skorulski, Rosika Prangier - I. Remiszewska, Maciej Chraposkrzec-ki - L. Olszewski, Baehrenklotz - R, Sadowski, Sera-skier Banga Tefuan - K. Kurek. Przedstawień: 37. Warszawa, Teatr Polski (Scena Kameralna), 3 VI 1966. Reż. W. Skaruch, scen. F. Starowieyski, muz. A. Wala-ciński, układ taneczny W. Gruca. Obsada: Kalikst Bałandaszek - H. Boukołowski, Spika Tremendosa - R. Kos-sobudzka, Marianna Splendorek - Z. Komorowska, Ficia - J. Czaplińska i J. Wołłejko, Gamracy Vigor - W. Szklarski, Melchior Abłoputo - St. Jasiukiewicz, Gliwuś Kretowiczka - G. Nehrebecki, Protruda - M. Klej-dysz, Halucyna - A. Świderska, Salomon Prangier - M. Danecki, Rosika Prangier - J. Hanisz i J. Czaolińska, Maciej Chraposkrzecki - M. Gajda, Baehrenklotz - A. Chomiński, Seraskier Banga Tefuan - K. Kowalew-ski, Dama - W. Kosmalska. Przedstawień: 47. Słupsk, Bałtycki Teatr Dramatyczny im. J. Słowackiego z Koszalina (Scena Prób) w sali Muzeum Pomorza Zachodniego, 4 III 1967. Reż. T. Jurasz, elementy scenograficzne L. Jankowska (wykorzystano obrazy Witkacego). Obsada: Kalikst Bałandaszek - S. Iżyłowski, Spika Tremendosa - K. Starzycka-Kubalska, Marianna Splendorek - A. Żubrówna, Melchior Abłoiputo - W. Jeżewski, Gliwuś Kretowiczka - H. Majcherek, Protruda - H. Wą- dzińska, Halucyna - K. Kijowska, Rosika Prangier - H. Wolicka, Seraskier Banga Tefuan - J. Fitio, i inni. Przedstawień: 1. Kraków, Teatr Stary im. H. Modrzejewskiej (Scena Kameralna), 8IV 1967. Reż. i scen. J. Szajna, muz. A. Wala-cińskł. Obsada: Kalikst Bałandaszek - M. Walczewski, Spika Tremendoisa - I. Olszewska, Marianna Splendorek - H. Kuźniakówna, Ficia - A. Seniuk, Gamracy Vi-gor - M. Słojkowski, Melchior Abłoputo - W. Sądecki, Gliwuś Kretowiczka - J. Sykutera, Protruda - M. Steb-nicka, Halucyna - W. Kruszewska, Salomon Prangier - Z. Filus, Rosika Prangier - H. Kwiatkowska, Maciej Chraposkrzecki - A. Bednarz, Markiz Fibroma - K. Kaczor, Seraskier Banga Tefuan - J. Nowak, Lokaje - ***. Przedstawień: 18. Sztuka grana razem z Nowym Wyzwoleniem. W MAŁYM DWORKU. Dramat w trzech aktach, 1921. Oznaczony krzyżykiem. Najchętniej wciąż grywany utwór Witkacego. Wydany (razem z Szewcami) w Bibliotece Dramatycznej "Nowy Teatr", Kraków 1948. Tekst wg autografu (Oss. 12455/11). Prapremiera: Toruń, Teatr Miejski, 8VII 1923. Reż. W. Malinowski, scen. F. Krassowski. Obsada: Dyapanazy Nibek - J. Leliwa, Zosia - M. Sariusz-Wilkoszewska, Amelka - J. Lejczykówna, Jęzory Pasiukowski - St. Dąbrowski, Aneta - M. Malanowicz, Widmo matki - M. Jasińska-Szpakiewiczowa, Kozdroń - M. Szyszyłłowicz, Maszejko - St. Kwaskowski, Stęporek - J. Dowski (tj. J. Kordowski), Urszula Stechło - W. Kossecka. Przedstawień: 2. Grano z pierwszym zakończeniem .(por. t. I, s. 476). Po premierze autor wygłosił w Czytelni ZASP odczyt o własnej twórczości. Dalsze wystawienia: Zakopane, Teatr Formi-styczny (w sali "Morskiego Oka"), 27 VIII 1925. Reż. St. I. Witkiewicz i M. Staroniewicz. "Dekoracje pomysłu Witkiewicza, J. Kotarbińskiego i Rafała Malczewskiego"20 malował z Witkacym Malczewski. Obsada: Dyapanazy Nibek - J. Fedorowicz, Zosia - O. Ustupska, Amelka - " Stanisław Alberti, Teatr Formistyczny St. I. witkiewicza w Zakopanem, "Kurier Literacko-Naukowy" 1925, nr 40. 47 - Dramaty t. II Nota do drugiego wydania Wota do drugiego wydania 738 739 Z. Pietrzkiewiczówna, Aneta - N. Stachurska, Widmo matki - W. Cooper, Kozdroń - Waśkowski, Maszejko - M. Staroniewicz, i inni. Grano z drugim zakończeniem z r. 1925 (por. t. I, s. 476). Lwów, Teatr Mały, 12 VIII 1926. Reż. St. I. Witkiewicz. Gościnny występ zespołu artystów warszawskich. Obsada: Dyapanazy Nibek - S. Bryliński, Zosia - C. Niedźwiedz-ka, Amelka - G. Błońska, Jęzory Pasiukowski - G. Bu-szyński, Aneta - K. Sewerinowa (tj. K. Zelwerowicz), Widmo matki - St. Wysocka, Kozdroń - L. Ruszkowski, Maszejko - J. Lissowski, Stęporek - R. Wasilewski, Urszula Stechło - I. Solska. Przedstawień: 4. Przed premierą autor wygłosił w Teatrze Małym odczyt Nieporozumienia teatralne (9 VIII). Warszawa. Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy (Duża Sala), 16 XII 1959. Reż. W. Laskowska, scen. J. Szajna. Obsada: Dyapanazy Nibek - Cz. Kalinowski, Zosia - A. Wyszyńska i B. Krafftówna. Amelka - J. Traczy-kówna, Jęzory Pasiukowski - I. Gogolewski, Aneta - L. Winnicka. Widmo matki - M. Klejdysz, Kozdroń - J. Nowak, Maszejko - W. Pokora. Urszula Stechło - H. Krzywicka. Przedstawień: 40. Sztuka grana razem z Wariatem i zakonnicą. Bydgoszcz, Scena Studyjna ZASP przy Teatrze Polskim, 29 XII 1959. Reż. zespołowa pod kierunkiem H. Konieczki, scen. St. Bąkowski, muz. G. Kardaś. Obsada: Dyapanazy Nibek - H. Konieczka, Zosia - E. Kilarska, Amelka - Ż. Malska, Jęzory Pasiukowski - Z. Jóźwiak i J. Konieczny, Aneta - K. Froelich, Widmo matki - W. Ruciń-ska, Kozdroń - A. Makowiecki, Maszejko - S. Strzał-kowski, Stęporek - Z. Jóźwiak i J. Konieczny, Urszula Stechło - J. Rońska. Przedstawień: 24 (10 w siedzibie i 14 w objeździe). Kraków, Teatr "Cricot II" (w "Krzysztoforach"), 141 1961. Reż. i scen. T. Kantor. Obsada: Dyapanazy Nibek - S. Rychliński, Zosia - M. Stangret, Amelka - S. Górniak, Jęzory Pasiukowski - J. Glinthner, Aneta - A. Szymań-ska, Widmo matki - M. Zającówna, Kozdroń - Z. Kubanek, Maszejko, lokaj, grabarz i wiele innych funkcji - T. Walczak. Przedstawień: 30. Częstochowa, "Teatr Propozycji"21 przy Teatrze Dramatycznym im. A. Mickiewicza (w Klubie "Studnia"), 27 II1961. Reż. J. Kilarski. Obsada: Dyapanazy Nibek - L. Kitka-Sokołowski, Zosia - E. Kilarska, Amelka - E. Zagórska, Jęzory Pasiukowski - W. Panasiewicz, Aneta - K. Maciejewska, Widmo matki - E. Marzinek, Kozdroń - B. Werowski, Maszejko - J. Kilarski, Stęporek - E. Drynda, Urszula Stechło - K. Malinowska. Przedstawień: 1. Lublin, Lubelska Scena Amatorska "Nasz Teatr", Dom Kultury (na Zamku), 15IV1962. Reż. J. Goliński, scen. L. Jankowska, światło B. Ondra. Obsada: Dyapanazy Nibek - Z. Kamiński, Zosia - G. Cieślik, Amelka - B. Tomasik, Jęzory Pasiukowski - W. Imielski, Aneta - H. Wargocka i M. Michalkiewicz, Widmo matki - R. Za-łuska, Kozdroń - J. Lecewicz, Maszejko - W. Berger, Stęporek - J. Królikowski, Urszula Stechło - E. Kła-czkiewicz. Przedstawień: 6. Koszalin, Bałtycki Teatr Dramatyczny im. J. Słowackiego, 2511963. Reż. H. Konieczka, scen. K. Husarska i M. Bo-gusz, oprać. muz. Z. Pawlicki. Obsada: Dyapanazy Nibek - H. Konieczka, Zosia - E. Kołogórska, Amelka - Ż. Malska, Jęzory Pasiukowski - Z. Witkowski, Aneta - H. Do-browolska, Widmo matki - H. Jędrzejewska, Kozdroń - M. Nosek, Maszejko - R. Szadaj, Stęporek - W. Kostecki, Urszula Stechło - A. Bayll. Przedstawień: 20 (7 w Koszalinie, 5 w Słupsku, 8 w objeździe). Grano razem z Karolem Mrożka. Kraków, Teatr Szkolny PWST, czerwiec 1966. Reż. B. Dąbrowski, scen. B. Stopkówna, układ ruchu i gestu Z. Więcławówna, oprać. muz. F. Barfuss, asystenci reż. H. Żaczek i A. Kruczyński. Obsada: studenci IV roku studiów (m. in. Widmo matki - E. Ciepiela). Zielona Góra, Lubuski Teatr im. L. Kruczkowskiego (Mała Sala), 8 VII 1966. Reż. A. Makarewicz, scen. J. Kowalski. Obsada: Dyapanazy Nibek - H. Lubicz, Zosia - H. Kurpanik, Amelka - A. Richter, Jęzory Pasiukow- •< "Teatr Propozycji" - forma pół-teatru, pół-lektury, rozpowszechniona w latach sześćdziesiątych: publiczne czytanie tekstu przez aktorów, bez inscenizacji i scenografii, niejako dla sondażu opinii. 47. Wota do drugiego wydania Nota do drugiego wydania 741 740 ski - A. Zydroń, Aneta - Z. Grudzień, Widmo matki - K. Hordyńska, Kozdroń - J. Jasiński, Maszejko - J. Szemberg, Stęporek - E. Eysymont, Urszula Stechlo - Z. Giżejewski. Przedstawień: 1. Wrocław, Teatr Polski (Scena Kameralna), 4 III 1967. Reż. M. Straszewska, scen. M. Wenzel, oprać. muz. J. Ko-ziorowski. Obsada: Dyapanazy Nibek - B. Danielewski, Zosia - K. Dubielówna, Amelka - H. Piechowska, Jęzory Pasiukowski - A. Mrozek, Aneta - K. Mikołajewska i J. Ziemiańska, Widmo matki - I. Remiszewska, Kozdroń - W. Pyrkosz, Maszejko - R. Jaśniewicz, Stęporek - P. Galia, Urszula Stechło - I. Netto. Przedstawień: 57. Spektakl kończyła recytacja tekstów z "Papierka Lakmusowego". Olsztyn, Teatr im. S. Jaracza, 27 IV 1968. Adaptacja tekstu, reż. i scen. K. Pankiewicz. Obsada: Dyapanazy Nibek - J. Czerniawski, Zosia - W. Chloupek, Amelka - W. Bajerówna, Jęzory Pasiukow:ski - M. Staszewski, Aneta - B. Miefiodow, Widmo matki - M. Ejnik, Kozdroń - J. Strumiński, Maszejko - A. Burzyński, Stęporek - ***, Urszula Stechło - W. Czerniawska. Przedstawień: 16. Sztuka grana razem z Prag maty stami. Bydgoszcz, Teatr Polski (Scena Kameralna), 25 V 1968. Reż. K. Meissner, scen. R. Strzembała, oprać. muz. G. Kar-daś, konsultacja efektów trikowych J. Ławrusiewicz. Obsada: Dyapanazy Nibek - S. Czyżewski, Zosia - B. Dro-gorób, Amelka - M. Tomaszewska, Jęzory Pasiukowski - W. Drzewicz i J. Stasiuk, Aneta - J. Bocheńska, Widmo matki - G. Wydrych, Kozdroń - S. Kwiatkowski, Maszejko - H. Majcherek, Stęporek - M. Gawlicki, Urszula Stechło - K. Korowicz-Kałczanka, Duchy - J. Rońska, M. Gawlicki, K. Korowicz-Kałczanka, H. Żuczkowski. Przedstawień: 16. Białystok, Teatr im. A. Węgierki (Scena Kameralna), 8 VI 1968. Reż. O. Koszutska, scen. R. Kuzyszyn, oprać, muz. H. Lipartowski. Obsada: Dyapanazy Nibek - S. Jasz-kowski, Zosia - G. Juchniewicz, Amelka - W. Elbińska, Jęzory Pasiukowski - M. Banasik, Aneta - M. Szadkow-ska, Widmo matki - B. Łukaszewska, Kozdroń - R. Zie-liński, Maszejko - E. Dziekoński, Stęporek - T. Zapaśnik, Urszula Stechło - D. Rosę. Przedstawień: 6. Kielce-Radom, Teatr im. S. Żeromskiego, 28 III 1970. Oprać, tekstu i reż. B. Czechak, scen. K. Jabłoński, oprać. muz. M. Niziurski. Obsada: Dyapanazy Nibek - B. Budzi-szewski, Zosia - ***, Amelka - A. Skaros, Jęzory Pasiukowski - Z. Krężałowski, Aneta - E. Cegielska, Widmo matki - D. Kamińska, Kozdroń - Z. Plato, Maszejko - B. Czechak, Urszula Stechło - J. Bernas. W spektaklu wykorzystano także teksty Boya, Edwarda Leara i anonimowe ze zbioru Tuwima. Warszawa, Poniedziałkowy Teatr Telewizji, 25 V 1970. Reż. Z. Hiibner, scen. F. Starowieyski, reż. telew. J. Wiś-niewska. Obsada: Dyapanazy Nibek - H. Bąk, Zosia - J. Wołłejko-Czengery, Amelka - M. Krajewska, Jęzory Pasiukowski - A. Pszoniak, Aneta - H. Dobrowolska, Widmo matki - H. Mikołajska, Kozdroń - R. Pietruski, Maszejko - J. Turek, Urszula Stechło - Z. Życzkowska. Przedstawień: 1. Słowo wstępne wygłosił S. Treugutt. Łódź, Teatr Nowy (Mała Sala), 12 XI1970. Reż. W. Za-torski, scen. L. Jankowska, oprać. muz. A. Płoszaj. Obsada: Dyapanazy Nibek - Z. Malawski, Zosia - W. Chwiał-kowska, Amelka - M. Maludzińska, Jęzory Pasiukowski - A. May, Aneta - A. Krasoń. Widmo matki - H. Bedryńska, Kozdroń - Z. Józefowicz, Maszejko - S. Szymczyk, Stęporek - ***, Urszula Stechło - J. Ja-błonowska. Dla anegdoty wspomnieć warto jeszcze premierę, która nie doszła do skutku: w Gnieźnie, w Teatrze im. A. Fredry, marzec 1959. Reż. E. Aniszczenko, scen. J. Kaliszan. "Ogółem w czasie od 3 III do 31 III 1959 odbyło się 15 prób. Były już ustalone sytuacje I aktu, gdy jeden z aktorów... wyskoczył oknem z sali prób na wysokim I piętrze. Nie, nie stało się to podczas próby, ale spowodowało zawieszenie pracy ze zdekompletowaną obsadą. Kuracja delikwenta trwała tak długo, że nowe zadania Teatru uniemożliwiły wznowienie prób." 22 NIEPODLEGŁOŚĆ TRÓJKĄTÓW. Komedia w czterech aktach, 1921. Nie grana. Tekst wg maszynopisu (Oss. 12458/11). K z listu E. Aniszczenki do wydawcy. Nota do drugiego wydania 742 Wota do drugiego wydania 743 METAFIZYKA DWUGŁOWEGO CIELĘCIA. Tropikal-no-australijska sztuka w trzech aktach, 1921. Oznaczona przez Witkiewicza gwiazdką. Tekst wg (podwójnego) maszynopisu z poprawkami autora (Oss. 12457/11). Prapremiera: Poznań, Teatr Nowy, 14 IV 1928. Reż. E. Wierciński, scen. F. Krassowski. Obsada: Karma-zyniello - J. Zawieyski, Sir Robert Clay - R. Piotrow-ski, Leokadia Clay - J. Chojnacka, Prof. Edward Miku-lini - J. Hajduga, Ludwik książę von und zu Thurm und Parvis - K. Knobelsdorf (tj. K. Wilamowski), Mirabella Parvis - M. Wiercińska, Jack Rivers - K. Brodzikowski, Postać - E. Wierciński, Baba - W. Malinowska, Król - J. Woszczerowicz. Przedstawień: 5. Rok wcześniej, wiosną 1927, przystąpił do prób Metafizyki Teatr Formistyczny w Zakopanem. Reżyserował St. I. Witkiewiez, Karmazyniella miał grać J. Fedorowicz. W trakcie prób jednak zespół Teatru Formistycznego rozpadł się ostatecznie; premiera już się nie odbyła. Raz jeszcze próbowano wystawić Metafizykę w Zakopanem: w połowie roku 1938. Grono przyjaciół Witkiewicza zawiązało wówczas Towarzystwo Teatru Niezależnego, do którego weszli m. in.: T. Langier, J. Fedorowicz, St. Dębicki, L. Dębicka, J. Lauman. Reżyserować Metafizyką miał T. Langier, rolę Karmazyniella zapewne objąłby znów J. Fedorowicz. O ile wiadomo jednak, nie doszło nawet do rozpoczęcia prób. GYUBAL WAHAZAR, CZYLI NA PRZEŁĘCZACH BEZSENSU. Nie-euklidesowy dramat w czterech aktach, 1921. Oznaczony gwiazdką. Tekst wg maszynopisu z poprawkami autora (Oss. 12783/11). Prapremiera: Poznań, Teatr Polski, 10 IX 1966. Reż. J. Pieńkiewicz, scen. T. Darocha, współpraca dram. J. Ziomek. Obsada: Gyubal Wahazar - J. Fryźlewicz, Swintusia Macabrescu - A. Horanin, Scabrosa - S. Kwaś-niewska, Lubrica Terramon - A. Koncewicz, Przyjemnia-czek - L. Dąbrowski, Mikołaj Kwibuzda - W. Gryń, Józef Rypmann - Z. Szpecht, Lidia Bochnarzewska - J. Zywaczek, Jabuchna Musiołek - I. Osuchowska, Fle-trycy Dymont - Z. Zachariusz, Ojciec Unguenty - T. Wojtych, Ojciec Pungenty - Z. Bebak, Morbidetto - K. Nogajówna, Gwardia przyboczna Wahazara - A. Saar i S. Pietraszewski, Oskar von den Binden Gnumben - Z. Stawarz, Dama Czarna - J. Marisówna, Dama Czerwona - A. Pewnicka, Pan w cylindrze - M. Mirski. Przedstawień: 8. Dalsze wystawienia: Wrocław, Studencki Teatr "Kalambur", 21 V 1967. Oprać, tekstu i reż. W. Herman, scen. M. Żelechower i J. Aleksiun, układ menueta A. Ba-naś-Sell, melodia piosenki J. Pakulski. Obsada: Gyubal Wahazar - R. Wojtyłło, Swintusia Macabrescu - E. Dał-kowska, Scabrosa - L. Ciołkówna, Lubrica Terramon - B. Noskiewicz, Przyjemniaczek - L. Białasiński, Mikołaj Kwibuzda - R. Szwejcer, Józef Rypmann - J. Hejno-wicz, Jabuchna Musiołek - E. Łoza, Fletrycy Dymont - J. Soszyński, Ojciec Unguenty - J. Soszyński, Morbidetto - J. Michalewicz, Książę - J. Michalewicz, Oskar von den Binden Gnumben - A. Grzebyk, Chłop - Z. Kurze-ja, Dwóch katów - Z. Kowalski i Z. Kurzeja, Dwóch Perpendykularystów i Dwóch gwardzistów - Z. Kowalski i R. Szwejcer, Łabędź - H. Szulc, Narratorzy - J. Kawa, St. Krotoski i J. Potężny. W tekst sztuki włączono fragmenty Nienasycenia. Przedstawień: l (zamknięte, próba generalna z publicznością; do premiery nie doszło). Warszawa, Teatr Narodowy, 8 III 1968. Reż. W. Laskow-ska, scen. Z. Pietrusińska, muz. W. Kotoński. Obsada: Gyubal Wahazar - St. Zaczyk, Swintusia Macabrescu - B. Krafftówna, Scabrosa - A. Zawieruszanka, Lubrica Terramon - M. Głowacka, Przyjemniaczek - D. Damięc-cki, Mikołaj Kwibuzda - K. Wichniarz, Józef Rypmann - I. Machowski, Fletrycy Dymont - B. Baer, Ojciec Unguenty - J. Kobuszewski, Ojciec Pungenty - J. Duriasz, Czterech Perpendykularystów - T. Borowski, M. Leszczyński, W. Zeidler, ***, Dwóch Pneumatyków Bosych - Z. Salaburski i W. Wichurski, Trzech katów - A. Błaszyk, M. Gazda i B. Szymkowski, Morbidetto - W. Alaborski, Oskar von den Binden Gnumben - I. Smia-łowski, Dandyska - D. Wodyńska, Baby - M. Kierni-kówna i E. Walterówna, Damy - E. Borkowska i I. Kras-nowiecka, Panowie - R. Nadrowski i J. Ciecierski, Plutonowy - Z. Szymański, Robotnik - Z. Kryński. Przedstawień: l (zamknięte, próba generalna z publicznością; Wota do drugiego wydania 745 Wota do drugiego wydania 744 do premiery nie doszło). Sztuka miała być grana razem z Wścieklicą. KURKA WODNA. Tragedia sferyczna w trzech aktach, 1921 (w bibliografii Grzegorczyka mylnie: 1922). Oznaczona gwiazdką. Tekst wg maszynopisu (Biblioteka Teatru im. J. Słowackiego, Kraków, nr 1700). Prapremiera: Kraków, Teatr im. J. Słowackiego, 20 VII 1922. Reż. T. Trzciński. Obsada: Wojciech Wał-por - W. Miarczyński, Edgar Wałpor - Wł. Bracki, Tadzio - H. Kacicka-Gallowa, Alicja of Nevermore - J. Zmijewska2S, Kurka Wodna - M. Modzelewska, Ryszard de Korbowa Korbowski - A. Szymański, Efemer Typowicz - J. Dobiesław, Izaak Widmower - K. Brandt, Alfred Ewader - H. Modrzewski, Lokaj Jan Parblichen-ko - T. Białoszczyński, Adolf Smorgoń - S. Kustowski, Afrosja Opupiejkina - Z. Zalewska, Człowiek od latarni - ***, Czterej lokaje i trzech szpiclów - ***. Przedstawień: 2. Dalsze wystawienia: Podobno w latach 1923- 1925 grano tę sztukę w Teatrze Miejskim w Toruniu. Wspomina o tym Boy24 i M. Orlicz 25, lecz wiadomość nie potwierdza się. Boy pisze: "Dwie sztuki Witkiewicza wystawił - Toruń! Drugą z rzędu była taż sama Kurka Wodno, z tym znowuż osobliwym zastrzeżeniem, że "żoł-nierzom, studentom i akademikom wstąp wzbroniony*". Możliwe, że Boy myli Kurkę z Wariatem i zakonnicą, a Orlicz powtarza za Boyem. Warszawa, Teatr Narodowy, 15 X 1964. Reż. W. Laskow-ska, scen. Z. Pietrusińska. Obsada: Wojciech Wałpor - A. Szczepkowski, Edgar Wałpor - W. Gliński, Tadzio - D. Damięcki (gościnnie) i M. Z. Bordowicz, Alicja of Ne-vermore - H. Mikołajska, Kurka Wodna - B. Krafftów-na, Ryszard de Korbowa Korbowski - I. Smiałowski, Efemer Typowicz - J. Ciecierski, Izaak Widmower - J. Koe-cher i K- Leszczyński, Alfred Ewader - T. Woźniak, Lokaj Jan Parblichenko - J. Kobuszewski, Lokaje - A. Bła-szyk, J. Żardecki (dutolura: M. Prus), R. Nadrowski, 's "...poświęciła się w ostatniej chwili, przyjmując rolę p. Klońskiej". (St. I. Witkiewicz, Teatr, s. 220.) "" Tadeusz Żeleński (Boy), Flirt z Melpomeną, Wieczór V, s. 230. M Michał Orlicz, Polski teatr współczesny, Warszawa 1932, s. 250. M. Gazda, Adolf Smorgoń - W. Wichurski i L. Wojcie-chowski, Szpicle - K. Leszczyński i Z. Szymański, Afrosja Opupiejkina - B. Fijewska, Człowiek od latarni - W. Ka-czmarski i M. Kalenik. Przedstawień: 52 (w tym 6 występów gościnnych w Teatrze Współczesnym w Szczecinie 27-30 XI1965). Prócz tego 2 przedstawienia na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym we Florencji 25-26 X 1966 (razem z Janem Maciejem Karolem Wścieklicą). Kraków, Teatr "Cricot II" {w "Krzysztoforach"), z podtytułem: "Teatr wydarzeń wg St. I. Witkiewicza", 28IV 1967. Scenariusz, reż. i scen. T. Kantor. Obsada: Wojciech Wałpor - St. Gronkowski, Edgar Wałpor - P. Pałamasz (później T. Kwinta), Tadzio - M. Stangret (tj. M. Kantor), Alicja of Nevermore - Z. Bednarczyk, Kurka Wodna - M. Rychlicka (później Z. Kalińska), Ryszard de Korbowa Korbowski - St. Rychłicki, Efemer Typowicz - W. Ja-nicki, Izaak Widmower - K. Mikulski, Alfred Ewader - L. Janicki, Lokaje - Kula, B. Grzybowicz, K. Nagórski, Żołnierze - J. Stokłosa i A. Marszalik (później W. Bo-rowski), Dziewczęta - B. Kober, B. Janicka, oraz J. Giin-ther, T. Walczak i T. Kantor jako Kantor. Przedstawień: około 30 w isiedzibie i około 20 za granicą. Występy gościnne w Warszawie (sala "Zachęty"), 17 X 1967, oraz (w zmienionym opracowaniu) na Festiwalu Teatralnym "Premio Roma" w Rzymie (Museo d'Arte Moderna 2-3 V1969), w Bolonii (5-7 V1969), Modenie (8 V 1969), na VIII Światowym Festiwalu Teatralnym w Nancy (27IV - 2 V 1971) i w Paryżu (Salle Malakoff, 5-9 V 1971). BEZIMIENNE DZIEŁO. Cztery akty dość przykrego koszmaru, 1921. Tekst wg autografu (Oss. 12456/11). Prapremiera: Kraków, Teatr im. J. Słowackiego, 21 V 1967. Reż. B. Dąbrowski, scen. K. Wiśniak, oprać. muz. F. Barfuss, współpraca reż. M. Szczerski. Obsada: Dr Plazmodeusz Blbdestaug - R. Stankiewicz, Plazmo-nik - J. Kamas, Róża van der Blaast - I. Szramowska, Klaudestyna de Montreuil - A. Górska, Cynga - J. Za-krzeński, Manfred nr. Giers - E. Fulde, Grabarze - W. Saar i M. Cebulski, Dejbel - M. Jabłoński, Flowers - J. Krzyżanowski, Padoval de Grifuelhes - J. Jabczyński, Księżna Barbara - M. Malicka, Lidia - E. Dankiewicz, Stróż więzienny - A. Klimczak, Zosia - ***, Służący Nota do drugiego wydania Wota do drugiego wydania 746 747 Róży - M. Darecka, Oficer gwardii - A. Bazak i A. Mrowieć, Osoby z tłumu - H. Bełkowska, K. Królówna, I. Miszke, J. Ordężanka, N. Skołuba-Szmidt, K. Szyszko--Bohusz, M. Swiętoniowska, A. Walewska, J. Dietl, St. Ję-drzejewski, A. Kruczyński, W. Krupiński, A. Mrowieć, M. Szczerski, S. Szramel. Przedstawień: 32. Dalsze wystawienia: Gdańsk, Teatr "Wybrzeże", 17 IV 1968. Reż. Z. Bogdański, scen. M. Kołodziej. Obsada: Dr Plazmodeusz Blbdestaug - S. Dąbrowski, Plaz-monik - A. Grąziewicz, Róża van der Blaast - H. Sło-jewska, Klaudestyna de Montreuil - Z. Bajuk, Cynga - S. Michalski, Manfred hr. Giers - L. Ostrowski, Grabarz Girtak - L. Grzmociński, Dejbel - T. Gwiazdowski, Flowers - H. Bista, Padoval de Grifuelhes - J. Sieradziń-ski, Księżna Barbara - W. Stanisławska-Lothe, Lidia - L. Legut, Stróż więzienny - Z. Bogdański, Służąca Róży - Z. Grąziewicz, Oficer gwardii - H. Bista, Żandarmi - W. Kaczanowski i A. Szaciłło, oraz: A. Chodakow-ska, B. Czosnowska, E. Goetel, T. Iżewska, T. Kaczyńska, H. Kosznik, Z. Mayr, B. Patorska, J. Polanowska, I. Star-kówna, I. Wilczyńska, J. Dąbkowski, W. Gajewski, Z. Gro-chal, M. A. Idziński, K. Kalczyński, L. Kowalski, E. Lotar, M. Nawrocki, J. Niewęgłowski, J. Skwierczyński, E. Sosna. Przedstawień: l (zamknięte, próba generalna z publicznością; do premiery nie doszło). MĄTWA, CZYLI HYRKANICZNY ŚWIATOPOGLĄD. Sztuka w jednym akcie, 1922. Drukowana w "Zwrotnicy" 1923, z. 5. Tekst wg pierwodruku. Prapremiera: Kraków, Teatr "Cricot", 7X111933. Reż. W. J. Dobrowolski, dek. i kost. H. Wiciński, "tło akustyczne" - recytacja poematu surrealistycznego Uhrsym-phonie K. Schwittersa przez członków Koła Miłośników Żywego Słowa UJ. Obsada: Paweł Bezdeka - L. Majew-ski, Posąg Alice d'Or - M. Kordas, Hyrkan IV - M. Bu-licz, Ella - Z. Dywińska, Dwóch panów starych - W. Du-dżiński i J. Miczyński, Dwie matrony - J. Dobrowolska i B. Szelest (?), Tetrykon - L. Gołąb, Juliusz II - K. Ma-koś, Konferansjer - T. Cybulski. Sztukę poprzedziła inscenizacja poematu St. Młodożeńca Śmierć maharadży. Grano jeszcze parokrotnie w styczniu 1934. Dalsze wystawienia: Kraków, Teatr "Cricot II" (w Domu Plastyków) 12 V1956. Reż. T. Kantor, kost. M. Jaremianka. Obsada: Paweł Bezdeka - K. Mikulski, Posąg Alice d'Or - J. Marso, Hyrkan IV - J. Nowak, Ella - M. Ciesielska, Dwóch panów starych - St. Nowak i A. Pawłowski, Dwie matrony - K. Łukasiewicz i M. Jaremianka, Tetrykon - St. Gronkowski, Juliusz II - M. Słojkowski, Zmarłe żony - S. Górniak i Z. Bielawska. Przedstawień: około 40. Grano razem z pantomimą K. Mi-kulskiego Studnia, czyli Głębia myśli w reż. i kost. K. Mi-kulskiego, scen. J. Skarżyńskiego. Warszawa, Studencki Teatr "Sigma", 2411966. Reż. W. Boratyński, scen. J. Ducki (dekoracja premierowa) i A. Wiśliński (późniejsza), kostiumy A. Kozłowski, światło i dźwięk W. Ertel. Obsada: Paweł Bezdeka - W. Go-dzięba-JNiżyński, Posąg Alice d'Or - J. Słdbodzian, H. Oku-niewicz, M. Pietrus!ka i W. Boratyński (w Zagrzebiu), Hyrkan IV - A. Stępień, Ella - E. Konstantynowicz, Dwie matrony - A. Błońska, K. Kaczmarczyk, K. Po-prawa-Zbyszyńska, E. Jaślar, Tetrykon - O. Koszucki, Juliusz II - K. Loth. Przedstawień: około 55. Nagroda na Przeglądzie Teatrów Studenckich w Toruniu, maj 1966. Występ (1) na Festiwalu Studenckim w Zagrzebiu (wrzesień 1966). Warszawa, Teatr Narodowy, 19 III 1966. Reż. W. Las-kowski, scen. Z. Pietrusińska. Obsada: Paweł Bezdeka - J. Łotysz, Posąg Alice d'Or - M. Wachowiak, Hyrkan IV - A. Żarnecki, Ella - A. Bobrowska, Dwóch panów starych - Wł. Kaczmarski, K. Leszczyński, T. Woźniak, Dwie matrony - H. Michalska, M. Kiernikówna, Tetrykon - R. Nadrowski, Juliusz II - M. Milecki. Przedstawień: 49 (w tym 4 występy gościnne). Grano razem z Janem Maciejem Karolem Wścieklicą. Występ na VIII Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu, 18 V 1967. '; Poznań, Teatr Lalki i Aktora "Marcinek", 6 IV 1968. 'Reż. L. Serafinowicz, scen. J. Berdyszak, muz. J. Milian, s realizacja akust. Z. Andrzejewski. Obsada: Paweł Bezdeka - W. Wieczorkiewicz, Posad Alice d'Or - K. Cysew- l ska, E. Darulewska, Hyrkan IV - J. Harenda, Ella - J. Śleszyńska, Dwóch panów starych - H. Sitko i Z. Ło- •ziński, Dwie matrony - F. Koszewska i W. Łobodzińska, iTetrykon - J. Goldbeck, Juliusz II - M. Lejman. Przed- 749 Nota do drugiego wydania ATota do drugiego wydaniu 748 stawień: 16. Grano razem z Szaloną lokomotywą. Występ na Festiwalu Młodego Teatru w Liege. NADOBNISIE I KOCZKODANY, CZYLI ZIELONA PIGUŁKA. Komedia z trupami w dwóch aktach i trzech odsłonach, 1922. Tekst wg maszynopisu w posiadaniu Juliusza Żuławskiego. Prapremiera: Warszawa, Studencki Teatr Studyjny "IWG" przy SGGW (w Klubie "Karuzela" na Jelonkach), 8 III 1967. Układ tekstu i reż. A. Marczewski, scen. A. Przedpełski, muz. J. R. Kulik. Obsada: Zofia Krem-lińska - M. Wojsiat, Nina - M. Bury, Liza - Z. Toeplitz, Tarkwiniusz Zalota-Pępkowicz - T. Kozłowski, Pandeusz Klawistański - A. Przedpełski, Dwie dziewczynki - A. Włodarczyk i B. Hryniewiecka, Pan w bieli - J. Tatarski, Pan w czerni - Z. Starzyk, Lokaj - J. Piór, Manekiny - ***, Czterdziestu Mandelbaumów - postacie animowane. Przedstawień: 23. W spektaklu wykorzystano fragmenty pism estetycznych Witkacego. JAN MACIEJ KAROL WŚCIEKLICA. Dramat w trzech aktach bez trupów, 1922. Oznaczony krzyżykiem. Tekst wg maszynopisu (Biblioteka im. J. Słowackiego, Kraków, nr 6069). Prapremiera: Warszawa, Teatr im. Fredry, 25 II • 1925. Reż. J. Pawłowski, scen. S. Grabczyk. Obsada: Wścieklica - J. Pawłowski, Rozalia Wścieklicowa - H. Sokołowska, Wanda - J. Draczewska, Anabazys De-mur - S. Jarszewski, Klawecyn Gorgozan Bykoblazjon - H. Rydzewski, Abraham Mlaskauer - C. Zbierzyński, Kierdelion - ***, Henryk Twardzisz - W. Ostrowski (w objeździe: T. Działosz), Yalentina - H. Borkowska, Czeczobut - K. Zbyszkowski, Zosia - J. Murska. Przedstawień aż 68: 34 w Warszawie i 34 w objeździe. Objazd, a właściwie tournee artystyczne, objęło 19 miast w dniach od 12 IV do 10 V 1925: grano kolejno w Kaliszu (12 IV), Łodzi (13-14 IV, 2 występy), Piotrkowie Trybunalskim (15 IV), Częstochowie (16 IV), Kielcach (17 IV), Cieszynie (18 IV), Bielsku (19 IV, 2 występy), Radomiu (20 IV), Lublinie (21 IV) Chełmie (22 IV), Kowlu (23 IV), Brześciu (24 IV), Białymstoku (25 IV), Wilnie (26-28 IV, 3 występy), Kutnie (29 IV), Kole (30 IV), Wrześni (l V), Gnieźnie (?) i Poznaniu (4-10 V, 12 występów). Ta imponująca podróż miała później duże walory reklamowe: w roku następnym, zapowiadając lwowską premierę Wścieklicy, pisał "Kurier Lwowski" - i powtarzał w notatce nazajutrz - że. sztuka ,,w zeszłym roku grana była przeszło 100 razy, następnie po uzyskaniu subwencji od rządu dyr. Pawłowski objechał z nią niemal całą Polskę." 25 Następnie - a więc owa setka odnosiła się jeszcze do Warszawy! Dyr. Pawłowski nieco przesadził, niewątpliwie jednak była to największa ilość przedstawień, jaką osiągnęła sztuka Witkacego za życia autora, a w ogóle liczba poważna jak na stosunki teatralne dwudziestolecia międzywojennego. Interesującym momentem jest też subwencja rządowa dla sfinansowania tournee. Wiadomość tę potwierdza Irzykow-ski: "Teatr im. Fredry grał Wścieklica [...] i dzięki specjalnemu zasiłkowi ministerstwa objeżdżał z nim prowincję..." " W sumie był to niewątpliwy sukces, tym bardziej znamienny, że - jak podkreślił Boy - nareszcie wystawiono Witkacego jako normalną pozycję repertuarową, bez ukrytych oporów i asekuracji, "bez wstydliwych ograniczeń: w pełnym sezonie, w stolicy, o normalnej godzinie, tyle razy, ile publiczność zapragnie, z prawem wstępu... nawet dla żołnierzy i akademików".28 Zasadniczą rolę odegrały oczywiście - podkreślane przez większość recenzentów - walory całości spektaklu i kreacji Pawłow-skiego, istniały jednak także pewne przyczyny uboczne sukcesu. W sztuce dość jednomyślnie odczytywano żywe aluzje polityczne, chociaż Witkacy się gwałtownie bronił: "...mylnie posądzono mnie o chęć skarykaturowania Witosa, co mi nawet przez głowę nie przeszło..." M W tej sytuacji "specjalny zasiłek ministerstwa" nabiera pikanterii. Zasiłku udzielił zresztą także ZASP: "Związek Artystów Scen Polskich {...l nagrodził Teatr im. Fredry osobną remu-neracja za doskonałe wystawienie właśnie sztuki Witkie-wicza."so " "Kurter Lwowski" 1926, nr 102 l 103. " Karol Irzykowski, Autorzy przeciw aktorom, "Robotnik" 1926, nr 95 -96. " Niedyskrecje teatralne, "Kurier Poranny" 1925, nr 31. " Jan Brzękowskl, U autora "Wścleklicy". Wywiad z St. WitMewl- czem, "IKC" 1925, nr 118. " Tadeusz Żeleński (Boy), Fttrt z Melpomeną, Wieczór VII, Warszawa 1927, S. 48. Nota do drugiego wydania Wota do drugiego wydania 751 750 Dalsze wystawienia: Lwów, Teatr Mały, 8 V 1926. Reż. J. Pawłowski, scen. K. Polityński. Obsada: Wścieklica - 3. Pawłowski (występ gościnny), Rozalia Wścieklicowa - Z. Orzylska, Wanda - Z. Łozińska, Anabazys Demur - M. Nawrocki, Klawecyn Gorgozan Bykoblazjon - J. Rygier, Abraham Mlaskauer - R. Zbro-jewski, Kierdelion - St. Posiadłowski, Henryk Twar-dzisz - W. Nieprzewski, Yalentina - A. Grotowska, Cze-czobut - A. Szczepański, Zosia - I. Światopełk-Mirska. Przedstawień: 7 (od 8 do 14 V). Skromna tym razem cyfra podyktowana była głównie kontraktem, który Pawłowski podpisał z teatrem lwowskim na dwie role w bardzo krótkim terminie: już 15 V gra tu krawczyka w Dobrze skrojonym fraku. Sądząc natomiast po prasie, sukces się powtórzył: recenzentom podoba się "inteligentna inscenizacja dyr. Pawłowskiego i jego świetna wprost gra"81, "Kurier Lwowski" w notatce reklamowej z dnia 10 V podaje, że ,,na pierwszym przedstawieniu sala była doszczętnie wyprzedana" S2, a przed ostatnimi spektaklami dorzuca: "Takiego zainteresowania sztuką, jakie wywołało wystawienie przez Teatr Mały sztuki Witkiewicza, Lwów dawno nie pamięta."ss Co prawda dla "aluzji aktualnej" 'moment był chyba kulminacyjny: 10 V Witos zostaje premierem, 11V tworzy gabinet, 12 V - zamach majowy' Piłsudskiego w Warszawie... Warszawa, Teatr Narodowy, 19 III 1966. Reż. W. Las-kowska, scen. Z. Pietrusińska. Obsada: Wścieklica - J. Kobuszewski, Rozalia Wścieklicowa - W. Łuczycka, Wanda - B. Krafftówna, Anabazys Demur - W. Gliń-ski, M. Prus, I. Smiałowski, Klawecyn Gorgozan Byko-blazjon - M. Yoit, A. Żarnecki, M. Prus (i później H. Bo-rowski), Abraham Mlaskauer - A. Dzwonkowski, Kierdelion - J. Ciecierski, Henryk Twardzisz - A. Błaszyk, Yalentina - J. Krasnowiecka, Czeczobut -• W. Wichurski (później R. Nadrowski), Zosia - D. Wodyńska (później J. Walterówna). Przedstawień: 49 (w tym 4 występy go- " J. Geszwind, z teatru. "Jan Maciej Karol Wścieklica", "Kurier Lwowski" 1926, nr 107. "• "Kurier Lwowski" 1926, nr 106. " "Kurier Lwowski" 1926, nr 108. ścinne). Grano razem z Mątwą (m. in. na VIII Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu, 8 V 1967). Występy na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym we Florencji (25-26 X 1966, 2 występy - grano razem z Kurką Wodną) i gościnnie w Pradze (8 III 1967, grano razem z Wyszedł z domu Różewicza). Sopot-Gdańsk, Teatr "Wybrzeże" (Scena Kameralna), 25 III 1966. Reż. Z. Bogdański, scen. M. Kołodziej, muz. Z. Konieczny. Obsada: Wścieklica - A. Szalawski, Rozalia Wścieklicowa - B. Czosnowska, Wanda - T. Iżew-ska, Anabazys Demur - L. Skolimowski, Klawecyn Gorgozan Bykoblazjon - A. Juszczyk, Abraham Mlaskauer - L. Załuga, Kierdelion - H. Sakowicz, Henryk Twardzisz - L. Grzmociński, Yalentina - Z. Mayr, Czeczobut - K. Iwor, Zosia - B. Patorska, Starszy Radny - Z. Bogdański, Pięciu radnych - J. Terajewicz, L. Kowalski, Z. Michalski, A. Szaciłło, K. Wieczorek. Przedstawień: 37 (26 w Sopocie i 11 w Gdańsku). Warszawa, Teatr Ziemi Mazowieckiej, 8 I 1967. Reż. K. Berwińska, scen. K. Pankiewicz. Obsada: Wścieklica - J. Radwan, Rozalia Wścieklicowa - J. Skwierczyńska, Wanda - M. Treutz-Kuszyńska, Klawecyn Gorgozan Bykoblazjon - J. Żydkiewicz i B. Jerke, Abraham Mlaskauer - W. Osto-Suski, Henryk Twardzisz - B. Grzy-bowicz, Yalentina - Z. Streer, Czeczobut - J. Cywiński, Zosia - M. Pabisz i B. Nikielska. Przedstawień: 24 (4 w siedzibie, 20 w objeździe; premiera w Otwocku). Grano razem z Zabawą Mrożka. Słupsk, Bałtycki Teatr Dramatyczny im. J. Słowackiego, 7 VI 1969. Reż. M. Prus, scen. Ł. Burnat. Obsada: Wścieklica - W. Kłopocki, Rozalia Wścieklicowa - E. Na-wrocka, Wanda - E. Milde-Prus, Anabazys Demur -* L. Górzyński, Klawecyn Gorgozan Bykoblazjon - M. Bło-chowiak, Abraham Mlaskauer - E. Nowakowski, Kierdelion - J. Rudolf, Henryk Twardzisz - W. Kwasiebor-ski, Yalentina - K. Starzycka-Kubalska, Czeczobut - Z. Bartoszek, Zosia - M. Szkopówna-Bartoszek. Przedstawień: 31. Występy na Festiwalu Teatrów Polski Północnej w Toruniu, czerwiec 1969, i na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych w Warszawie, grudzień 1969 (ogółem 4 występy). 753 Nota do drugiego wydania 752 Nota do drugiego wydania WARIAT I ZAKONNICA, CZYLI NIE MA ZŁEGO, CO BY NA JESZCZE GORSZE NIE WYSZŁO. Krótka sztuka w trzech aktach i czterech odsłonach, 1923. Oznaczona krzyżykiem. Drukowana w "Skamandrze" 1925, z. 39, errata ibid., z. 40. Tekst wg pierwodruku. Prapremiera: Toruń, Teatr Miejski, 26 IV 1924. Reż. W. Malinowski lub M. Szpakiewicz 34, scen. F. Kras-sowski. Obsada: Mieczysław Walpurg - S. Grolicki, Siostra Anna - M. Szadurska, Siostra Barbara - M. Ja-sińska-Szpakiewiczowa, Dr Jan Burdygiel - J. Guttner, Dr Efraim Griin - S. Kwaskowski, Prof. Ernest Wall-dorff - W. Malinowski, Dwóch posługaczy - M. Szy-szyłłowicz i W. Preis. Przedstawień: 3. Tytuł zmieniono na Wariat i pielęgniarka, zapewne z obawy przed nagonką prasową i bojkotem spektaklu przez koła klerykalne. Pociągnąć to za sobą musiało nie tylko zmianę kostiumu bohaterki, lecz i cięcia w tekście - skreśleniu np. uległ pewnie cały motyw krzyża, który daje Walpurgowi Sio-istra Anna. Dalsze wystawienia: Zakopane, teatr Towarzystwa Teatralnego (w sali "Morskiego Oka"), 21 III 1925. Reż. i scen. St. I. Witkiewicz. Aktorzy: zespół amatorski Towarzystwa Teatralnego, m. in. Siostrę Annę grała W. Cooper. Także i tutaj tytuł brzmiał: Wariat i pielęgniarka, niewątpliwie z tych samych przyczyn. Grano ra-żem z Nowym Wyzwoleniem. Warszawa, Teatr Mały, 28 V 1926. Reż. K. Borowski, dekoracje wg projektu autora wykonano w pracowni Teatru Polskiego (prawdopodobnie K. Frycz). Obsada: Mieczysław Walpurg - J. Maliszewski, Siostra Anna - M. Modzelewska, Siostra Barbara - J. Munclingrowa, Dr Jan Burdygiel - J. Staszewski, Dr Efraim Griin - J. Warnecki, Prof. Ernest Walldorff - H. Małkowski, Dwóch posługaczy - A. Maniecki i M. Brokowski. Przedstawień: 15. Grano razem z Nowym Wyzwoleniem. " Pierwsza wersja (p. "Nota" w wyd. I) oparta Jest na Informacjach z niewydanych pamiętników St. Kwaskowskiego Gawędy •prowincjonalnego aktora, drugą podał J. Degler (Dramaty Stanislawa Ignacego Witkiewicza na scenie, 1921-1969, op. cit.) na podstawie anonsu dyrekcji Teatru, że zespół gra "pod kierunkiem reżyserskim dyr. Szpa-kiewicza" ("Słowo Pomorskie", 29 IV 1924). Brak afiszy i programów uniemożliwia na razie rozstrzygnięcie sprawy. Warszawa, teatr studentów tajnego Uniwersytetu Warszawskiego ^zorganizowany przez Wacława Bojarskiego, Stanisława Marczaka-Oborskiego i Tadeusza Sołtana), wiosna 1942. Reż. St. Marezak-Ofoorski. Oibsada: Mieczysław Walpurg (i postać Autora w Prologu) - W. Bojarski, Siostra Anna - E. Chwalibożanka, Siostra Barbara - Sława Przybyszewska, Dr Efraim Griin - T. Sołtan, Prof. Ernest Walldorff - St. Marczak-Oborski, Dwóch posługaczy - A. Trzebiński i J. Łoskot. Wskutek komplikacji obsadowych - braku m. in. wykonawcy roli Burdygie-la - do właściwej premiery nie doszło, ale przedstawienie było przygotowane w całości. Próby trwały około trzech miesięcy; odbywały się w mieszkaniu Marczaka (ul. Narbutta 8 m. 1), zaś końcowy montaż spektaklu w mieszkaniu E. Chwalibożanki (ul. Wiśniowa). Przedstawienie poprzedzał półpantotnimiczny Prolog pióra Bojarskiego, gdzie Walpurga utożsamiono z Witkacym: Walpurg rozpoczynał urywkiem z pism teoretycznych Witkiewicza, na co Lekarze robili straszliwą awanturę, że to bełkot - przy czym włożono im w usta najgłupsze, ale autentyczne argumenty polemistów Witkacego - następnie Prof. Walldorff wzywał Posługaczy, którzy pakowali Walpurga-Wit-kacego w kaftan bezpieczeństwa i uprowadzali ze sceny; na scenie zaś samotny Prof. Walldorff wygłaszał oskarży-cielską przemowę, kończącą się rzeczywiście bełkotem. Światło gasło, zapalało się ponownie i następowała właściwa sztuka. Warszawa. Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy (Duża Sala), 16 XII 1959. Reż. W. Laskowska, scen. J. Szajna. Obsada: Mieczysław Walpurg - W. Gołas, Siostra Anna - L. Winnicka, Siostra Barbara - H. Bystrzanowska, Dr Jan Burdygiel - J. Skulski, Dr Efraim Griin - Z. Leśniak i L. Pak, Prof. Ernest Walldorff - E. Dziekoński, Dwóch posługaczy - B. Ciesielski i M. Trojan. Przedstawień: 40. Grano razem z W małym dworku. Łódź, Studencki Teatr "Zderzenia", maj 1961. Oprać. lit. I. Sledzińska, reż. J Katarasiński, scen. B. Adamczak. Kraków, Teatr "Cricot II" (w "Krzysztoforach"), 8 VI 1963. Scenariusz, reż. i kost. T. Kantor. Obsada: Mieczysław Walpurg - J. Guntner, Siostra Anna - H. Szymańska, Siostra Barbara - M. Stangret, Dr Jan Burdygiel - 48 -Dramaty t. II 755 Wota do drugiego wydania Nota do drugiego wydania 754 S. Rychlicki, Dr Efraim Griin - T. Korlatowicz, Prof. Ernest Walldorff - B. Śmigielski, Dwóch posługaczy - Z. Bednarczyk, T. Kwinta i J. Wieczorek. Szczecin, Teatr "13 Muz" (aktorzy Teatrów Dramatycznych w Szczecinie w Klubie "13 Muz") 14 XI1966. Reż. J. Marzec, scen. J. Kołacz. Obsada: Mieczysław Walpurg - J. Marzec, Siostra Anna - E. Kilarska, Siostra Barbara - E. Mirska, Dr Jan Burdygiel - J. Kownas, Dr Efraitn Griin - Z. Witkowski, Pirof. Ernest Walldorff - J. Kilar-ski, Dwóch posługaczy - ***. Przedstawień: 5. Spektakl pokazano na II Ogólnopolskim Przeglądzie Teatrów Zawodowych Małych Form w Szczecinie {18-23 III 1967). Toruń, Teatr Propozycji "Studio Współczesne" (w Oficerskim Klubie Garnizonowym) 20 V 1967. Reż. T. Witt. Wykonawcy: aktorzy Teatru im. W. Horzycy w Toruniu - E. Ekwińska, T. Wierzbowska, C. Kazimierski, P. Toma-szewski, T. Witt. Premiera z okazji Dnia Działacza Kultury. Przedstawień: 1. Łódź, Studencki Teatr "STUL" (w Klubie "Kontynenty"), listopad 1967. Reż. M. Glinkowski i E. Ludwisiak. Mieczysław Walpurg - M. Glinkowski. Grano razem z Nowym Wyzwoleniem. Występy gościnne w Pradze. SZALONA LOKOMOTYWA. Sztuka bez tezy w dwóch aktach z epilogiem, 1923. Zaginęła; ocalały jedynie dwa przekłady francuskie. Pierwszego dokonał sam Witkacy wraz z żoną Jadwigą (Une locomotive folie. Piece sans these en deux actes avec epilogue). Jest to brulionowy przekład dosłowny, poprawiony (ale nie za bardzo...) przez Jean de la Hire; umożliwia to miejscami rekonstrukcję nawet w drobnych szczegółach składniowych, w innych miejscach jednakże sensu trzeba się domyślać, tym bardziej, że maszynopis zawiera dużo błędów i zniekształceń. Drugiego przekładu dokonała Jadwiga Strzałkowska (Oss. 12461/11), także i ten egzemplarz pełen jest błędów maszynowych. Tekst publikowany w niniejszym wydaniu jest przekładem K. Puzyny, dokonanym z tłumaczenia francuskiego na podstawie obu egzemplarzy; przekład polski zweryfikowała Jadwiga Witkiewiczowa. Prapremiera: Kraków, Studencki Teatr 38, 11VI 1965. Insc. i reż. J. Giintner, scen. J. Kaiser, światło J. Michalik. Obsada: Zygfryd Tengier - B. Gumowski, Wojtaszek - J. Cnota, Zofia - D. Oherow, Julia - A. Truskolaska, Turbulencjusz Dmidrygier - J. Idzik, Minna de Barnhelm - E. Wesołowska, Mira Kapuściń-ska - L. Irtycz, Kierownik pociągu - A. Markowski, Dr Marceli Waśnicki - A. Mikietyński, Walery Kapu-ściński - Z. Wiórkiewicz, Jan Gęgoń - F. Sopuch, Janina Gęgoń - H. Mikietyńska, Szumowina - J. Jasielski. Dalsze wystawienia: Zakopane, Teatr Małych Form przy Towarzystwie Miłośników Teatru im. H. Modrzejewskiej (w Klubie MPiK), 20 V 1966. Insc. i reż. K. Słobodzińska, scen. T. Brzozowski. Aktorzy: zespół amatorski - W. Nowicka, R. Radkiewłcz, St. Strachanowska, B. Łodziak, I. Milcarz, W. Grońska, K. Strachanowski, St. Jackowski, A. Słobodziński, K. Bielecki, B. Stefanik. Premiera w ramach tzw. Uroczystości Witkiewiczowskich (odsłonięcie płyty pamiątkowej Witkacego przy grobie jego matki ma Cmentarzu Zasłużonych, odsłonięcie tablic pamiątkowych ku czci Witkiewicza-ojca i Witkiewicza-syna na budynku "Witkiewiczówki", otwarcie wystawy malarstwa obu Witkiewiczów w Galerii "Pegaz"). Przedstawień: 5. Poznań, Teatr Lalki i Aktora "Marcinek", 6 IV 1968. Reż. L. Serafinowicz, scen. J. Berdyszak, muz. J. Milian, realizacja akust. Z. Andrzejewski. Obsada: Zygfryd Tengier - St. Słomka-Rakowski, Wojtaszek - W. Barcik, Zofia - K. Cysewska i E. Darulewska, Julia - M. Korze-niowska, Turbulencjusz Dmidrygier - J. Harenda, Minna de Barnhelm - J. Sleszyńska, Mira Kapuścińska - E. Soł-tysiak, Kierownik pociągu - Z. Łosiński, Dr Marceli Waśnicki - M. Lejman, Walery Kapuściński - W. Sitko, Jan Gęgoń - W. Wieczorkiewicz, Janina Gęgoń - W. Łobo-dzińska, Szumowina - J. Goldbeck, Dwóch żandarmów - ***. Przedstawień: 16. Grano razem z Mątwą. Występ na Festiwalu Młodego Teatru w Liege. Wrocław, Teatr Studentów Uniwersytetu Wrocławskiego "Nawias", 12 III 1969. Reż. P. Galia, scen. J. Kowiak. Obsada: Zygfryd Tengier - M. Kraczek, Wojtaszek - S. Lubowiecki, Zofia - E. Szakowska, Julia - R. Frank, Turbulencjusz Dmidrygier - A. Popów, Minna de Barnhelm - J. Mostowska, Mira Kapuścińska - E. Wroniew-ska, Kierownik pociągu - K. H. Kucharski, Walery Ka- 48* Nota do drugiego wydania 756 Nota do drugiego wydania 757 puściński - A. Bułat, Jan Gęgoń - T. Orlicz, Janina Gę-goń - M. Borowik, Szumowina - H. Chmał. Dołączono epilog, opracowany przez M. Kraczka na podstawie Jedynego wyjścia. Przedstawień: 13. JANULKA, CÓRKA FIZDEJKI. Tragedia w czterech aktach, 1923. Nie grana. Tekst wg maszynopisu z poprawkami autora (Oss. 12460/11) porównany z autografem (BN). MATKA. Niesmaczna sztuka w dwóch aktach z popularnym epilogiem, 1924. Tekst wg maszynopisu (Oss. 12463/11), porównany z autografem (BN). Prapremiera: Kraków, Teatr Stary im. H. Modrzejewskiej (Scena Kameralna), 16 V 1964. Reż. J. Jarocki, scen. K. Zachwatowicz, muz. K. Penderecki, układ pantomimy Z. Więcławówna. Obsada: Janina Węgorzewska i Nieznajoma młoda osoba - E. Lassek, Leon - A. Pszo-niak, Zofia Plejtus - R. Próchnicka, Józefa Obrock - A. Klońska, Joachim Cięleciewicz - St. Gronkowski, Apo-linary Plejtus - J. Adamski i W. Ruszkowski, Antoni Murdel-Bęski - Z. Hobot i W. Ziętarski, Lucyna Beer - W. Kruszewska, Nieznajomy młody mężczyzna - W. Ruszkowski i J. Adamski, Alfred de la Trefouille - J. Syku-tera, Wojciech de Pokorya-Pęcherzewicz - E. Dobrzań-ski, Dorota - Z. Więcławówna. Na początku każdego aktu wygłaszano krótkie fragmenty z Nienasycenia (o "sytuacji ogólnej"). Przedstawień: 31. Dalsze wystawienia: Sopot, Teatr "Wybrzeże" (Scena Kameralna), 25 VI 1969. Reż. T. Minc, scen. M. Kołodziej, oprać. muz. J. Michalak. Obsada: Janina Węgorzewska i Nieznajoma młoda osoba - H. Winiarska, Leon - J. Kiszkis, Zofia Plejtus - Z. Bajuk, Joachim Cięleciewicz - St. Igar, Apolinary Plejtus - H. Abbe, Antoni Murdel-Bęski - J. Sieradziński, Lucyna Beer - T. Iżewska, Nieznajomy młody mężczyzna - W. Nowosielski, Alfred de la Trefouille - K. Kalczyński, Wojciech de Pokorya-Pęcherzewicz - J. Stanek, Dorota - L. Le-gut, Robotnicy - J. Łapiński, E. Lotar i R. Moskaluk. Improwizacja na temat arii z Halki Moniuszki - J. Zawadzki. Warszawa, Teatr Współczesny, 20 VI1970. Reż. E. Axer, scen. E. Starowieyska. Obsada: Janina Węgorzewska i Nieznajoma młoda osoba - H. Mikołajska, Leon - J. En- glert, Zofia Plejtus - S. Celińska, Józefa Obrock - I. Ho- . recka, Joachim Cięleciewicz - T. Surowa, Apolinary Plejtus - E. Fidler, Antoni Murdel-Bęski - M. Friedman, Lucyna Beer - A. Girycz, Nieznajomy młody mężczyzna _ J. Nalberczak, Alfred de la Trefouille - W. Nowa-kowski, Wojciech de Pokorya-Pęcłierzewicz - R- Ostałow-ski, Dorota - B. Kraff-tówina, Sześciu robotników - ***. Wrocław, Teatr Współczesny im. E. Wiercińskiego, 18 XII 1970. Reż. i scen. W. Krygier, konsult. muz. M. Jastrzęb-ski. Obsada: Janina Węgorzewslca i Nieznajoma młoda osoba - H. Dobrucka, Leon - E. Lubaszenko, Zofia Plejtus - M. Szudarska, Józefa OT^ock - B. Pijarowska, Joachim Cięleciewicz - S. Szretiiawski, Apolinary Plejtus - Z. Kuźniar, Antoni Murdel-Bęski - A. Bielski, Lucyna Beer - A. Bonarska, Nieznajomy młody mężczyzna - A. Cieślak, Alfred de la Trefouille - E. Kujawski, Wojciech de Pokorya-Pęcherzewicz - J- Bielecki, Dorota - I. Nowicz-Brońska, oraz: B. Idziak, K- Ostrowicz, W. Ko-walewski. Przedstawień: 29 (24 w siedzibie i 5 w objeździe). SONATA BELZEBUBA, CZYtJ PRAWDZIWE ZDARZENIE W MORDOWARZE. Sztuka w trzech aktach, 1925. Opublikowana w czasopiśmie "Ateneum" 1938, nr 4, oraz wydana w Bibliotece "AtePeum", nr 2, Warszawa 1938. Tekst wg pierwodruku. Prapremiera: Białystok, Teatr im. A. Węgierki (Mała Scena), 27 I 1966. Reż. J. ^egalski, scen. E. Chojak, muz. M. Święcicki, choreogr. J. Sławucka. Obsada: Babcia Julia - H. Przybylska, Krystyna Ceres - I. Olecka, Ist- van - A. Iwaniec, Hieronim Sskalyi - K. Ziembiński, Baronowa Sakalyi - D. Rymarska, Teobald Bio Bam- ba - M. Szul, Baleastadar - Z. floman, Hilda Fajtcacy - J. Jarzębska, Ciotka Istvana - A- Korzeniecka, Don Jose Intriguez de Estrada - M. Muszyński, Lokaj barono wej Sakalyi - T. Mroczek, Dwóch lokai - B. HubicJsi i P. Sowiński. Przedstawień: 13. TT Dalsze wystawienia: łx5dź, Teatr Nowy, 24 u 1967. Reż. St. Kokesz, scen. H. Po^lain, muz. M. SwięcicKi, układ taneczny J. Wasłowski, szermierka W. WUHeim. Obsada: Babcia Julia - E. Zdzieszyńska i A- Kral?*' Krystyna Ceres - I. Pieńkowska, rstvan - A- May' Nota do drugiego wydania Nota do drugiego wydania 758 759 ronim Sakalyi - R. Dembiński, Baronowa Sakalyi - H. Bedryńska, Teobald Rio Bamba - L. Benoit, Baleasta-dar - J. Kłosiński, Hilda Fajtcacy - B. Majda, Ciotka Istvana - K. Łapińska, L Pieńkowska i A. Krasoń, Don Jose Intriguez de Estrada - Z. Zintel, Lokaj baronowej Sakalyi - E. Kamiński, Azdrubot - Z. Malawski, Cheb-nazel - J. Zdrojewski. Przedstawień: 34. Wrocław, Teatr Polski (Scena Kameralna), 11 V 1968. Reż. W. Herman, scen. A. Jędrzejewski, muz. A. Markow-ski. Obsada: Bubcia Julia - I. Netto, Krystyna Ceres - M. Ławińska, Istvan - Z. Bielawski, Hieronim Sakalyi - E. Nowiaszak, baronowa Sakalyi - J. Martynowska, Teobald Rio Bamba - A. Chronicki, Baleastadar - S. Mi-chalik, Hilda Fajtcacy - J. Keller, Ciotka Istvana - H. Buy no, Don Jose Intriguez de Estrada - A. Erchard, Lokaj baronowei Sakalyi - W. Dewoyno, Dwaj lokaje w piekle - W. Dewoyno i R. Michalak. Przedstawień: 19. Poznań, Teatr Polski, 19 XII 1968. Reż. J. Zegalski, scen. T. Ponińska, rnuz. F. Dąbrowski, choreogr. J. Sławucka. Obsada: Babcia Julia - H. Przybylska, Krystyna Ceres - I. Olecka, Istvan - A. Iwaniec, Hieronim Sakalyi - K. Ziembińsld, Baronowa Sakalyi - D. Wiłowicz, Teobald Rio Bamba - T. Wojtych, Baleastadar - Z. Roman, Hilda Fajtcacy - A. Wroblówna, Ciotka Istvana - J. Mari-sówna, Don Jose Intriguez de Estrada - J. I bel, Lokaj baronowej Sakalyi - ***, Dwaj kelnerzy - P. Sowiński i W. No wieki. Przedstawień: 20. Warszawa, Teatr "Ateneum", 14 V 1969. Reż. W. La-skowska, scen. Z. Pietrusińska, muz. W. Kotoński, układ tańców J. Zychówna. Obsada: Babcia Julia - A. Ciepie-lewska, Krystyna Ceres - J. Jędryka-Chamiec, Istvan - E. Fetting i A. Seweryn, Hieronim Sakalyi - R. Wiihel-mi, Baronowa Sakalyi - H. Kossobudzka, Teobald Rio Bamba - B. Bilewski, Baleastadar - B. Baer, Hilda Fajtcacy - I. Cembrzyńska, Ciotka Istvana - K. Borowicz, Don Jose Intriguez de Estrada - A. Seweryn i H. Łapiń-ski, Lokaj baronowej Sakalyi - H. Łapiński i J. Moes, Azdrubot - M. Kulka, Chebnazel - L. Pak, Lokaje - ***. Przedstawień: 37. Rzeszów, Teatr im. W. Siemaszkowej, 29 V 1970. Reż. S. Bieliński, scen. W. Krakowski, muz. J. Ambros. Obsa- da: Babcia Julia - J. Żuromska, Krystyna Ceres - B. Ko-ziarska, Istvan - R. Kiziukiewicz, Hieronim Sakalyi - J. Jachowicz, Baronowa Sakalyi - Z. Gorczyńska, Baleastadar - Z. Kozień, Teobald Rio Bamba - W. Ryb-czyński, Hilda Fajtcacy - W. Nowacka, Ciotka Istvana - S. Massalska, Don Jose Intriguez de Estrada - S. Bieliński, Lokaj baronowej Sakalyi - J. Stawarz, Azdrubot - A. Fornal, Chebnazel - H. Gońda. Przedstawień: 28. Spektakl pokazano również w Teatrze Telewizji (z Krakowa, 27 XI 1970). SZEWCY. Naukowa sztuka ze "śpiewkami" w trzech aktach, 1931-1934. Wydana (wraz z W małym dworku) w Bibliotece Dramatycznej "Nowy Teatr", Kraków 1948. Tekst wg pierwodruku. Prapremiera: Sopot, Teatr "Wybrzeże", 12 X 1957. Reż. Z. Hubner, scen. J. A. Krassowski, kier. muz. W. Du-banowicz. Obsada: Sajetan Tempe - K. Talarczyk, Czeladnicy - L. Grzmociński i E. Fetting, Irina Wsiewoło-downa - L. Hass, Scurvy - T. Gwiazdowski, Strażnik - A. Biliczak, Kmieć - M. Janowski, Kmiotek - J. Koz-łowski, Dziwka bosa - M. Łomżanka, Chochoł - A. Biliczak, Hiper-Robociarz - Z. Bogdański, Gnębon Puczy-morda - M. Nowicki, Towarzysz X - T. Żuchniewski, Towarzysz Abramowski - Z. Hubner. Przedstawień: l (zamknięte, próba generalna z publicznością; do premiery nie doszło). Dalsze wystawienia: Łódź, Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych, 21 IV 1961. Reż. i scen. J. Grze-gorzewski (student PWSSP). Aktorzy: zespół studentów PWSSP. Tekst, bardzo okrojony, grano z podtytułem "fragmenty", choć spektakl zachował ciągłość fabularną. Przedstawień: 16 (z tego 2 w Gdańsku podczas II Ogólnopolskiego Festiwalu Kulturalnego Studentów, 6-9 V 1961; na Festiwalu spektakl uzyskał nagrodę warszawskiej PWST). Toruń, bydgoski "Teatr Propozycji" podczas III Festiwalu Teatrów Polski Północnej, 16 VI 1961. Drugie przedstawienie: Bydgoszcz, czytelnia Klubu MPiK, 26 VI. Oprać, dram. i reż. J. Marzec. Wykonawcy: aktorzy Teatru Polskiego w Bydgoszczy - H. Słojewska, A. Buszyński, H. Ko- 761 Nota do drugiego wydania Wota do drugiego wydania 760 nieczka, A. Kopiczyński, J. Marzec, K. Sala, J. Zdrojew-ski, R. Zieliński. Tekst (ze skrótami) tylko czytany publicznie, bez inscenizacji i scenografii. Przedstawień: 2. Wrocław, Studencki Teatr "Kalambur", 13 III 1965. Właściwa prapremiera utworu. Reż. W. Herman, scen. J. Dąbrowski i J. Jerych, oprać. muz. i "śpiewki" J. Pakulski. Obsada: Sajetan Tempe - J. Hejnowicz, Czeladnicy - St. Pater i J. Ambrożewicz, Irina Wsiewołodowna - K. Kutz, Scurvy - R. Wojtyłło, Fierdusieńko - P. Załuski, Józef Tempe - P. Załuski, Dziarscy Chłopcy - A. Szczurek i L. Uściński, Strażnik - W. Szenkier i J. Wojciechowski, Kmieć - J. Soszyński, Kmiotek - A. Szczurek, Dziwka bosa - A. Glińska i E. Dałkowska, Chochoł - L. Uściński i J. Górny, Hiper-Robociarz - W. Szenkier i J. Wojciechowski, Gnebon Puczymorda - J. Soszyński, Towarzysz X - A. Szczurek, Towarzysz Abramowski - P. Załuski. Przedstawień: 86, w tym 22 występy gościnne: w Warszawie (16-17 X), Zielonej Górze (22 XI), Poznaniu (29 XI), Lublinie (5 XII), Łodzi (12 XII), Katowicach (16 I 1966), Szczecinie (30 I 1966), Gorzowie (31 I 1966), Gliwicach (8 V 1966), Krakowie (10 V 1966), Warszawie (9 III 1967), Zielonej Górze (4 IX 1967). Na III Ogólnopolskim Festiwalu Kulturalnym Studentów (Warszawa, maj 1965) spektakl uzyskał nagrody Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego, Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Międzynarodowego Jury Krytyki Teatralnej. Na II Ogólnopolskim Przeglądzie Teatrów Studenckich w Łodzi (grudzień 1965) uznany został za najciekawszy spektakl roku (Grand Prix). Poznań, "Teatr Ucha i Mózgu" Klubu Studentów "Od nowa", maj 1965. Reż. Z. Wardejn, scen. R. Skupiń. Grano jedynie fragmenty. Szczecin, Teatr "13 Muz" (aktorzy Teatrów Dramatycznych w Szczecinie w Klubie "13 Muz"), 22 XI 1965. Oprać, dram. i reż. J. Marzec. Obsada: Sajetan Tempe - H. Ko-nieczka, Czeladnicy - B. A. Janiszewski i Z. Witkowski, Irina Wsiewołodowna - K. Bigelmajer, Scurvy - J. Marzec, Kmieć - W. Sokolski, Dziwka bosa - ***, Gnebon Puczymorda - J. Kilarslki. Przedstawień: 7. c. Fragmenty. STRASZLIWY WYCHOWAWCA. Dramat w czterech aktach, 1920. Zaczęła go drukować krakowska "Gazeta Artystów" 1935, nr 17, 20-21. Druku nie ukończono, bo pismo przestało wychodzić. Wszystkie pełne egzemplarze sztuki zaginęły. Tekst niepełny, wg pierwodruku. Prapremiera: Kraków, Teatr Legionu Młodych "Awanscena" (w sali Teatru "Bagatela"), 22 III 1935. Reż. W. J. Dobrowolski, scen. St. Świszczowski. Obsada: Lamb-don Tygier - K. Makoś, Tiapa - T. Kiecka, Ania - M. Francuz, Nineczka - Z. Ochmanówna, Obliwion Gram-pus - M. Trzos, Wojciech de Malensac de Troufieres - J. Tomaszewski, August de la Pique de Tourmentelles - Z. Pankiewicz, Sonia Teffik - W. Koniarówna, Egeusz Majeranek-Czomberski - L. Gołąb, Sydzia Kipernik - S. Głodkówna, Edward Paproń - L. Polewka, Wojciech Fafłoch - R. Walenta, Nieznajoma kokota - ***. NOWA HOMEOPATIA ZŁA. Sztuka w trzech aktach, 1918 (?). Datę podaje P. Grzegorczyk (op. cit), nie wymienia jednak tej sztuki Witkacy w szczegółowym spisie własnych dramatów na końcu książki Teatr (Kraków 1923), choć notuje tam wszystkie pozycje do roku 1923; być może, sztuka nie została ukończona lub pochodzi z okresu późniejszego. Pisana była wspólnie z T. Langierem. Posiadamy 11 kartek małego formatu, zapisanych dwustronnie dwoma charakterami pisma, czyli 22 strony początkowe aktu I, oraz kartkę nie numerowaną ze spisem osób. Tekst wg autografu w posiadaniu Stefana Flukowskiego. WAMPIR WE FLAKONIE, CZYLI ZAPACH WELONU. ' Dramat w trzech aktach, zaczęty 1926. Zachowany fragment początku aktu I to 4 karty dużego formatu z numeracją l-8, zapisane dwustronnie, gdzieniegdzie rysunki "potworów" i twarzy ludzkich. Czy dramat był ukończony, nie wiadomo. Odnalazł się jednak także jego plan, który dołączamy do tekstu. Jest to pojedyncza kartka formatu 16X20,5 cm, dwustronnie (gęsto) zapisana przez Witkiewi-cza luźnymi notatkami i pokryta w wolnych miejscach zygzakowatymi liniami i rysuneczkami (chyba tak sobie, bez związku z treścią sztuki, choć jest jeden będący przekrojem sceny, z napisami "sala z I aktu" i "piwnica"). 763 762 Nota do drugiego wydania Układ tych notatek pochodzi od wydawcy. Tekst wg autografu w posiadaniu Stefana Flukowskiego. [DRAMAT NIE ROZPOZNANY]. Tytułu ani daty napisania nie znamy. Rękopis odnalazł się wśród papierów Jadwigi Witkiewiczowej. Stopień zbutwienia i zacieki wskazują, że prawdopodobnie wydobyto go po powstaniu 1944 z warszawskiej piwnicy. Brak początku i zakończenia, ocalał jedynie środek: kawałek strony 21 oraz stronice 23-49, 54-60, 68-69. Z garstki zetlałych rozsypujących się w palcach szczątków kilku innych kartek udało się złożyć i odczytać dwie dalsze strony, należące do aktu III i następujące gdzieś po stronie 69, nie wiadomo jednak, ile tekstu je dzieliło ani w jakiej kolejności winny być ułożone; ponadto ocalała dolna część stronicy, której treść i barwa papieru pozwalają sądzić, że należy do aktu I, i to zapewne do stron 20-22. Układ fragmentów pochodzi od wydawcy; dla orientacji przy poszczególnych fragmentach podajemy w nawiasie kwadratowym zachowaną numerację stron rękopisu. Tekst wg autografu w posiadaniu Stefana Flukowskiego. TAK ZWANA LUDZKOŚĆ W OBŁĘDZIE. Sztuka w trzech aktach bez epilogu, zaczęta w 1938. Zaginęła. Zachowała się tylko jedna kartka autografu, którą publikujemy; zawiera tytuł, podtytuł, daty rozpoczęcia komponowania i pisania oraz spis osób, nie wiadomo, czy pełny. Była to zapewne ostatnia sztuka Witkiewicza; do niej, być może, odnosi się notatka na portrecie gen. Janusza de Beaurin: "Witkacjusz 1939 15 V po skończenia ostatniej w życiu sztuki." d. Autoparodie. NEGATYW SZKICU. Felieton ze skeczem, 1921. Opublikowany w "Gazecie Zakopiańskiej" 1921, nr l, pod pseudonimem: M. z hr. O. Maciejowa I. Autorstwo ustalił Juliusz Zborowski. Tekst wg pierwodruku. Przedruk: "Przekrój" 1962, nr 921, obok recenzji z I wydania Dramatów Witkiewicza. Prapremiera: Zakopane, Teatr Małych Form przy Towarzystwie Miłośników Teatru im. H. Modrzejewskiej (w sali Biura Wystaw Artystycznych), 1964. Właśnie Negatyw szkicu, a nie fragmenty sztuki OniS5, czytano tu " Sprostowanie Anny Micińskiej. Nota do drugiego wydania podczas otwarcia wystawy malarstwa Od Witkiewicza do Hasiora, dając spektakl (1) "teatru propozycji". REDEMPTOARY. Dramat w trzech aktach, 1921. Opublikowany jako część jednodniówki satyrycznej "Papierek Lakmusowy (Najnowsza artystyczna nowalia. Piurbla-gizm. Teoria czystej blagi. Najnowsze utwory piurblagi-stów)", wydanej wspólnie z T. Langierem i T. Niesiołow-skim we wrześniu 1921. Odbito ją "czcionkami drukarni "Polonia" Jana Trybuły w Zakopanem". Otwierał jednodniówkę Manifest (Fest-mani), a zawierała prócz Redemp-toarów liczne wiersze, fragmenty prozy i "aforyzmy Idy Scibor". Wszystkie teksty są podpisane pseudonimami. "Autorem" Redemptoarów jest Bronisław Niewieża-Pędzi-sławski-Blaga, autorem Manifestu - Marceli Duchański--Blaga (polski Marcel Duchamp). Oba wyszły niewątpliwie spod pióra Witkacego. Autokomentarz serio do "Papierka Lakmusowego" w książce Witkiewicza Teatr (rozdział: O skutkach działalności naszych futurystów), Kraków 1923, potwierdza, że nie była to tylko zabawa przyjaciół, ale swoista forma polemicznego ataku. Przedruk "Papierka": "Nowe Sygnały" 1957, nr 38 ("obszerny wybór") oraz "Miesięcznik Literacki" 1970, nr 9. Oba teksty, Redempto-arów i Manifestu, wg pierwodruku w posiadaniu Grzegorza Sinki. ROMANS SCHIZOFRENIKA. Bez daty, prawdopodobnie z lat 1918-1922. Opublikowany przez Mariana Pie-chala w łódzkiej "Kronice", nr 15, l-15 VIII 1957, na podstawie autografu w posiadaniu Wacława Mrozowskiego. Autografu po śmierci właściciela nie zdołaliśmy na razie odnaleźć. Tekst wg pierwodruku. Nie udało się dotąd odszukać następujących sztuk Witkiewicza: 1. Pentemychos i jej niedoszły wychowanek. Tragedyj-ka w trzech aktach z prologiem i epilogiem, 1920. 2. Multiflakopulo. Okropny dramat w trzech aktach z prologiem, 1920. 3. Miętoszą, czyli W sidłach BEZTROSKI. Komedia w dwóch aktach z epilogiem, 1920. do drugiego wydania 765 Wota do drugiego wydania 764 4. Filozofowie i cierpiętnicy, czyli Ladaczyni z Ekbata-ny. Tragedia perska w trzech aktach, 1920. 5. Dobra ciocia Walpurgia. Komedia w dwóch aktach z epilogiem, 1921. 6. Persy Zwierżątkowskaja. Sztuka w trzech aktach, 1924. 7. Ponury bękart Verminestone'u. Dramat, 1926. Wg autora utwór "mogący podpadać pod realistyczną interpretację" 36, czyli z krzyżykiem. 8. Późnowieczne sobowtóry, 1923-1927. Również z krzyżykiem.87 9. Chaizowe plemię. Dramat, 1925 (?) 10. Zbyteczny człowiek, Dramat, 1925 (?) 11. Koniec świata. Komedia w trzech aktach, pisana wspólnie z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską, 1929.88 12. Glątwa.(tm) Pierwsza ósemka spośród wyliczonych była niewątpliwie ukończona, bo jako takie wymienia je sam Witkacy. Jedna sztuka była nawet grana: Persy Zwierżątkowskaja, w Teatrze Miejskim w Ł*odzi, 31 V 1927. Spektakl uznał Witkiewicz za "najlepsze przedstawienie teatralne mojej sztuki w moim znaczeniu"40. Reż M. Szpakiewicz, scen. K. Mackiewicz, ilustr. muz. Z. Białostocki. Obsada: Persy Zwierżątkowskaja - I. Korecka, Kwintofron Wieczoro-wicz - St. Grolicki, Hryć Parszywienko - L. Krzemień-ski, Iwan Afanasjewdcz kniaź Zamutranskij - R. Kielisz-czyk, Jan de Swisters - J. Pelszyk, Dawid Pourchaven - Z. Wilczkowski, Henrik von Ochlapke - K. Fabisiak, Nieznajomy starzec - T. Białoszczyński, Jaguary Smoczko-usty - T. Żeromski, Teofil Płaskurek - J. Woskowski, Mardochaj - M. Szacki, Modliszka - W. Jakubińska, Pani Luna Myelowa - W. Jerzmanowska, Sofia Płatonowna Beztiempieramentowa - A. Rutkowska, Jan Byczor Katowski - J. Mroziński, Chan Ujbazg Utamor - Wł. Kras- nowiecki, Figa - F. Korzelska, Giga - ***, Iga - ***, Radża Gunung Tenger - A. Wojdan (tj. A. Cwojdziński), Tambira - Z. Tatarkiewiczówna, Ombredo Makalu - ***. Przedstawień: 2. Dysponujemy nawet liczbą widzów: 531. Tylko tekstu nie sposób odnaleźć. 13 więc dramatów Witkiewicza (wliczając tu i Tak zwaną ludzkość w obiedzie) znamy wciąż tylko z tytułu, 4 dalsze - z fragmentów. Wydanie niniejsze gromadzi 21 sztuk pełnych, 4 fragmenty, 3 skecze i 6 juweniliów. To wszystko, co ocalało z dramaturgii Stanisława Ignacego Witkiewicza. Na razie wszystko - bo trudno przewidzieć, co i kiedy odnajdzie się jeszcze. P. Marii Szwecow-Szewczyk, Anie Żivković, Januszowi Deglerowi, Danielowi C. Gerouldowi, Stefanowi Flu-kowskiemu, Grzegorzowi Sińce oraz innym osobom, które dopomogły mi w poszerzeniu i poprawieniu I wydania, składam tą drogą serdeczne podziękowanie. Konstanty Puzyna 38 Por. Stanisław Ignacy Witkiewicz, Polemika z krytykami, "Pamiętnik Teatralny" 1969, z. 3 (71), s. 320-321. " Ib. 38 Por. informację w książce M. Samozwaniec Maria i Magdalena, Warszawa 1956, s. 104. *> Informacja Jadwigi Witkiewiczowej. " Ankieta pt. Teatr przyszłości, "Wiek XX" 1928, nr 8. SPIS RZECZY TOMU II DRAMATY Kurka Wodna .......... 7 Bezimienne dzieło ......... 65 Mątwa, czyli Hyrkaniczny światopogląd . . . 131 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka . 169 Jan Maciej Karol Wścieklica . . . . . . 211 Wariat i zakonnica, czyli Nie 'ma złego, co by na jeszcze gorsze nie wyszło . . . . . . . 259 Szalona lokomotywa ......... 291 Janulka, córka Fizdejki . . . . . . . . 323 Matka ............. 389 Sonata Belzebuba, czyli Prawdziwe zdarzenie w Mordowarze ......... 451 Szewcy .......... .|" . . 509 FRAGMENTY Straszliwy wychowawca . . . . . . ' . . 595 Nowa homeopatia zła ........ 629 Wampir we flakonie, czyli Zapach welonu . . . 641 [Dramat nie rozpoznany] ........ 651 Tak zwana ludzkość w obłędzie ...... 687 AUTOPARODIE Negatyw szkicu .......... 691 Redemptoary ........... 701 Manifest (Fest-mani) ......... 708 Romans schizofrenika ........ 715 NOta do drugiego wydania ....... 721