lngmarVillqist Noc Helvera Beztlenowce O A K T O K Wstęp napisał Roman Pawłowski Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy Dzielnicy Wola Gminy Warszawa Centrum Wypożyczalnia nr 51 i Czytelnia Edukacyjna ul. J. Olbrachta 46, 01-111 Warszawa tel. 837-04-92 Biblioteka Publiczna Warszawa - Wola 821 — 2 3061—065714-00 fo/ Copyright © by Ingmar Villqist & Wydawnictwo Siei, Warszawa 2001 Prawa do wykonań publicznych oraz produkcji i emisji telewizyjnych wszystkich sztuk Ingmara Villqista znajdują się w wyłącznej dyspozycji Agencji Dramatu i Teatru „ADiT" Na okładce wykorzystano zdjęcie Ingmara Yilląista wykonane przez Andrzeja Geor-gieva. Zdjęcie zamieszczamy dzięki uprzejmości miesięcznika „Madame Figaro" Projekt okładki i stron tytułowych Jacek Staszewski Redakcja i korekta Zespół Wydanie l Wydawnictwo Sic! 00-724 Warszawa ul. Chełmska 27 m. 23 tel./taks: (0-22) 840 07 53 e-mail: sic@sic.ksiazka.pl http://www.sic. książka. pl Łamanie: Nań Fides Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN SA Bydgoszcz, ul. Jagiellońska l, tel. (0-52) 322 18 21 e-mail: sekretariat@zgken.com.pl Lemury doktora Yilląista 1. Kim jest Ingmar Villqist, autor dramatów, które w ostatnich dwóch latach odniosły zdumiewający sukces w polskim teatrze? Gdzie leży Urnsj0rnbórg, w którym sztuki te powstały? I czy daleko stamtąd do Ellmit, gdzie dzieje się ich akcja? Te pytania zadają sobie ludzie teatru co najmniej od 1999 roku, od kiedy pierwsze teksty Yilląista pojawiły się na polskich scenach. Grał je początkowo tylko niewielki, bo dwuosobowy Teatr Kriket z Królewskiej Huty. Zagadkę tej nazwy najłatwiej rozwiązać - Królewska Huta to przedwojenny Chorzów, miasto na Śląsku, z którego pochodzi także autor. Dlaczego jednak człowiek, wychowany w sercu Górnego Śląska, w wieku mniej więcej czterdziestu lat zaczął pisać dramaty, których akcja rozgrywa się setki kilometrów od Chorzowa, nad brzegami Morza Północnego albo Bałtyku? Dlaczego swoich bohaterów ochrzcił skandynawskimi imionami: He-lver, Karla, Jerg i Lars, zamiast nazwać ich po prostu Karlikiem i Hanką? Co go skłoniło, aby pod polskimi tytułami umieszczać ich norweskie wersje, chociaż na okładce brakuje nazwiska tłumacza? I dlaczego wreszcie ukrył prawdziwe nazwisko za skandynawskim pseudonimem, w którym pobrzmiewają imiona i nazwiska paru reżyserów 1 dramaturgów, żyjących na drugim brzegu Morza Bałtyckiego? Pseudonim Villqista nie jest, jak chcą niektórzy krytycy, tylko au-oreklamą, która ma przyciągnąć uwagę do jego dramatów jak kolorowa metka z francuskim nazwiskiem projektanta przyszyta do koszuli 2 Ł°dzi- Wystarczy przeczytać parę stron, aby przekonać się, że pseu-°nim jest w tym wypadku świadomym wyborem artystycznej drogi. Drogi, którą ponad sto lat temu wyznaczyli Henryk Ibsen i August Strindberg, a dzisiaj idą nią twórcy tacy, jak Ingmar Bergman, Per Olov Enąuist, Lars Moren czy Lars von Trier. Villqist wybiera drogę psychologicznego realizmu, w centrum jego zainteresowania stoi człowiek i jego skryte uczucia, wstydliwe cechy charakteru i ciemne strony osobowości, które pewnego dnia wybuchają, kiedy ktoś nieuważnie uruchomi zapalnik. f~~~ Sam autor mawia, że Północ, na której rozgrywają się jego dramaty, jest nie tyle pojęciem geograficznym, ile emocjonalnym. Jest to miejsce, gdzie po bardzo długiej zimie następuje krótkie, gorące i burzliwe lato, w czasie którego długo skrywane emocje wybuchają ze zdwojoną, często niszczącą siłą. Tę Północ emocji można spotkać zarówno na Półwyspie Skandynawskim, jak i na Górnym Śląsku, a nawet na Południu, dokąd, wydawałoby się, bohaterowie Yilląista nigdy nie zaglądają. Jeśli przyjrzymy się dramatowi „Noc Helvera", nie zobaczymy przecież dokumentalnego obrazka z historii Skandynawii, lecz metaforyczny portret europejskiego społeczeństwa XX wieku, które kilkakrotnie w różnych krajach i różnych momentach uległo szaleństwu ideologii, dzielącej ludzi na kategorie lepsze i gorsze podług rasy, pochodzenia, wyznania, narodowości czy wreszcie zdrowia psychicznego i orientacji seksualnej. Faszyzm przecież znalazł pożywkę w społeczeństwach o tak różnym temperamencie, jak Włosi czy Japończycy. Villqist z jednej strony wprowadza więc do swoich sztuk realia skandynawskie: bohaterowie noszą szwedzkie i norweskie imiona i nazwiska, płacą koronami, spacerują brzegiem fiordów, a z drugiej zaciera je, pisząc na przykład, że akcja sztuki rozgrywa się w „wielkim, przemysłowym, europejskim mieście". Takimi miastami są przecież nie tylko Oslo czy Sztokholm, ale także Bochum i Manchester, o Chorzowie nie wspominając. Villqist przyjmując skandynawski pseudonim, a z nim tradycję literacką i teatralną, zaznaczył także swoją odrębność na tle rodzimej tradycji. Realizm w polskim dramacie i teatrze swój krótki okres świetności miał przeszło sto lat temu, w okresie modernizmu i później nie znalazł kontynuacji. Teatr XX wieku w Polsce stał pod znakiem dramaturgii maski i absurdu, której patronowała wielka trójca: Witkacy, Gombrowicz i Mrozek. Bohaterami rzadko bywali żywi ludzie, częściej wcielone w nich idee. Ale potrzeba analizy psychologicznej w teatrze nigdy nie wygasła, czego dowodem nieustające powodzenie sztuk Cze-chowa czy amerykańskich realistów: Eugene'a O'Neilla i Tennessee Williamsa, do dziś chętnie i z sukcesem wystawianych. Czy publiczność polska uwierzyłaby w istnienie polskiego dramaturga, który idzie ich śladem? Bardzo wątpię. Dlatego kiedy jesienią 1999 roku nazwisko In-gmara Yilląista trafiło na łamy prasy, wywołało sensację i ogromne zainteresowanie, które zaowocowało wkrótce serią premier na scenach Warszawy, Łodzi, Poznania oraz realizacjami telewizyjnymi. Nie byłoby to łatwe bez intrygującego rodowodu autora. 2. Skandynawia jest dla Villqista nie tylko ucieczką przed polskim kontekstem, który sprawił, że większa część naszej dramaturgii jest za granicą niezrozumiała. Skandynawia Yilląista to szekspirowska Ilyria, fikcyjna kraina literacka, w której jego nieprawdopodobne historie nabierają cech prawdopodobieństwa. Dramaty Yilląista dzieją się w przestrzeni symbolicznej, którą zakreślają dwa miejsca: z jednej strony „wielkie, przemysłowe, europejskie miasto", z drugiej rybacka wioska Ellmit, dawniej piękne uzdrowisko, dzisiaj podupadłe i odludne. Metropolia i prowincja. Centrum i peryferie. Pomiędzy tymi dwoma biegunami rozpięte jest życie bohaterów wszystkich sztuk. W metropolii znajduje się wielopiętrowy dom, w którym umiera bohater „Bez tytułu", garsoniera, w której spotykają się bohaterki „Kostki smalcu z bakaliami", kawalerka panny młodej z jednoaktówki „Cynkweiss" oraz mieszkanie Karli i Helvera. W podmiejskiej dzielnicy willowej żyją Lars i Mag z „Beztlenowców". W Elmitt rozgrywa się akcja tylko jednej sztuki - „Fantomu", ale nazwa ta powraca w innych tekstach. To tutaj Karla spotkała po raz pierwszy Helvera, stąd też pochodzi Jerg, bohater „Bez tytułu". Kiedy Mag z „Beztlenowców" wspomina wizytę w rodzinnej wiosce rybackiej, przed oczami mamy plażę w Elmitt, opisywaną w „Fantomie". Czym jest w życiu bohaterów Yilląista metropolia, a czym Ellmit? Metropolia, jak w ekspresjonizmie, niszczy jednostkę, skazując ją na samotność w tłumie lub uzależnienie od innych. Bohaterka „Kostki smalcu z bakaliami" prowadzi podwójne życie, w pierwszym jest żoną i matką, w drugim kochanką starszej od siebie kobiety, którą odwiedza w jej garsonierze. Potrzeba drugiego człowieka jest pierwszą potrzebą mieszkańców metropolii. Mag z „Beztlenowców" boi się, że jego partner chce go opuścić. Zdolny jest znosić upokorzenia i czołgać się, aby tylko go zatrzymać i uratować związek. Jerg umiera na AIDS na opustoszałym piętrze wieżowca, z którego wyprowadzili się sąsiedzi. Odwiedzający go rodzice są pierwszymi od dawna ludźmi, z którymi ma kontakt. I ostatnimi, bo umiera na ich rękach. Tak wygląda współczesne życie w metropolii. To samo miasto sześćdziesiąt lat wcześniej jest dnem piekła. W „Nocy Helvera" opanowują je paramilitarne bojówki, które szukają wszędzie „ścierwusów", czyli psychicznie chorych i upośledzonych, wywlekają ich z mieszkań i wywożą na ciężarówkach w niewiadomym kierunku. Jedynym ratunkiem wydaje się ucieczka na prowincję. Właśnie do Ellmit Karla usiłuje wysłać swego podopiecznego Helvera, cierpliwie tłumaczy mu, jak dojechać, daje na drogę prowiant i pieniądze. Ellmit jest przecież dla Helvera niemal domem rodzinnym, to stamtąd Karla zabrała go do siebie. Ale na drodze upośledzonego chłopca stają bojówkarze. Płonące od ludzkich emocji miasto zmienia się w pułapkę. Ellmit wobec metropolii wydaje się oazą spokoju: dzika plaża, wędzone dorsze w porcie, letnicy karmiący mewy na molo. Ale to tylko złudzenie. To miejsce bardziej przypomina czyściec niż raj. W jego centrum stoi zbudowany z czerwonej cegły gmach, do którego ze stacji kolejowej prowadzi szeroka aleja. Do końca nie wiemy, czy jest to szpital, sanatorium czy zakład dla psychicznie chorych, nazwijmy go więc umownie - Zakładem. Budynek ten roztacza wokół siebie dziwną aurę. Jedna z bohaterek „Fantomu" porównuje go do kościoła i za żadne skarby nie chce w nim nocować. „Obeszłam gmaszysko dookoła i wiesz? Coś tak... Że jak się tam wejdzie, to się znika" - tłumaczy partnerowi. Niczym w „Zamku" Kafki, życie w Elmitt toczy się w cieniu tego ni to kościoła, ni to szpitala, który z jednej strony przyciąga bohaterów swoją tajemniczą atmosferą, z drugiej budzi w nich lęk. Bohaterowie „Fantomu" są do tego stopnia nim zafascynowani, że któregoś razu podczas spaceru przyłączają się do grupy pensjonariuszy i razem z nimi wracają do Zakładu, zanim opiekun grupy ich nie rozpozna. Zakład jako miejsce, w którym ukrywa się odmieńców, pojawia się także w innych sztukach Villqista. Karla z „Nocy Helvera" pod drzwiami podobnego zakładu zostawiła kiedyś swoje upośledzone dziecko, za co odpokutuje całym życiem. Bohaterka „Cynkweissu" 8 w innym Zakładzie ma ojca, więzionego za molestowanie seksualne córki. W dniu swego ślubu wyciąga go z Zakładu, nie po to jednak, aby ją pobłogosławił, ale by zemścić się na nim za to, co zrobił. Lars z „Beztlenowców" ma w lecznicy przyjaciela umierającego na AIDS. Wysyła'' mu regularnie pieniądze na terapię, ale nie chce o tym rozmawiać ze swoim obecnym partnerem. W dalekiej lecznicy, za grubymi szybami, w sterylnym pomieszczeniu ukryta jest jego przeszłość, „prahistoria". Jak mówi Mag: „Ja wiem, że to historia z przeszłości. «Z prahistorii», jak zawsze mówisz. Ale ta prahistoria przeciąga się w teraźniejszość. Wiesz? Na nasze dzisiaj. Co chwila coś wyłazi. Co chwila potykamy się o coś, co okazuje się trupem potwora z twojej prahistorii". Zakład, który góruje nad światem Villqista, jest jak przechowalnia najbardziej ukrytych uczuć, zdarzeń i myśli, do której na co dzień człowiek boi się zaglądać. Na progu jak na granicy nieświadomości kończy się świat normalny i zaczyna świat odmienności, choroby i wynaturzenia. Każdy ma swój Zakład, w którym trzyma pod kontrolą swoje upiory, czasem jednak wydostają się one na wolność. Z metropolii do Ellmit prowadzi linia kolejowa. W czasach, kiedy rozgrywa się „Noc Helvera", podróż trwała całą noc, dzisiaj zapewne jedzie się parę godzin. .Villqist nadając tej nadmorskiej miejscowości symboliczne znaczenie, rozszerza czas. Dla niektórych jego bohaterów ta podróż może trwać całe życie. •..-•• , 3. ' .,,'.'.";."..;".. Jednoaktówkę, która kończy cykl „Beztlenowce", Villqist zatytułował „Lemury". Jak podaje słownik mitologii greckiej, lemury to duchy zmarłych, błąkające się nocami pod postacią widm i szkieletów. Odpędzano je podczas świąt zwanych Lemuraliami, obchodzonych w maju. Przypominały one nieco białoruski obrzęd „Dziadów", który na trwałe wpisał do polskiego teatru Mickiewicz. Podczas Lemuraliów ojciec rodziny wychodził w nocy z domu i po umyciu rąk, nie odwracając głowy, rzucał za siebie ziarna grochu lub bobu, dziewięciokrotnie powtarzając „przez ten bób wykupuję siebie i swoich", po czym uderzał w żelazo i odpędzał duchy. W dramatach Villqista często spotykamy się z podobnymi obrzędami, których dokonują współcześni ludzie. Nie rzucają już za siebie bobu ani nie uderzają w żelazo, ale znów, jak przed tysiącami lat odpę- dzają od siebie upiory. Tylko że nie są to już przychodzące z zaświatów widma i szkielety, ale twory własnej psychiki lub bolesne wspomnienia z przeszłości, które nagle materializują się w ich dzisiejszym życiu. Villqist pisze swoje dramaty ze świadomością mechanizmów, które współczesna psychiatria i psychologia odkrywa w człowieku. Spójrzmy na Karle. Kobieta, która odrzuciła swoje kalekie dziecko, bierze na wychowanie upośledzonego chłopca i poświęca mu życie. Niedorozwinięty Helver jest dla niej zarazem przypomnieniem dawnej winy i jej odkupieniem. Kiedy w finale uśmierca go tabletkami nasennymi, nie tylko chroni przed gorszą śmiercią z rąk faszystowskich bo-jówkarzy, ale także zabija w nim własną przeszłość. Jej imienniczka ze sztuki „Cynkweiss" na podobnej zasadzie przywołuje widmo swojej przeszłości - sprowadza na własny ślub ojca, który ją zgwałcił w dzieciństwie. Jest w tej decyzji chęć zemsty, jest też potrzeba zmierzenia się z własnym lękiem i cierpieniem. Ten, który niegdyś miał nad nią całkowitą władzę, okazuje się małym, złamanym przez życie, przerażonym człowiekiem, który bez pozwolenia nie śmie nawet zawiązać sznurowadła. W „Fantomie" bohaterom w wypędzaniu upiorów pomaga lekarz, czy też terapeuta, doktor Gerdmann. Upiorem jest tym razem nieistniejące dziecko, które pojawia się w wyobraźni kobiety. Tylko Gerdmann ma dość siły, aby zmusić ją i jej partnera, aby wykreślili ze swej świadomości fantoma. Na jego polecenie mężczyzna wychodzi z domku letniskowego na pobliską plażę. Tego, co robi na plaży, możemy się tylko domyślać z gwałtownych reakcji kobiety, która została w środku. Nie jest istotne, czy rzuca za siebie bobem, czy topi w morzu ubrania nieistniejącego dziecka. Kiedy wraca, fantomu już nie ma. Pozostaje po nim tylko głęboka wyrwa w pamięci. Postać doktora Gerdmanna pojawia się także w innych dramatach. W „Beztlenowcach" doktor Gerdmann daje Magowi i Larsowi rady, jak opiekować się niemowlęciem, w „Nocy Helvera" to nazwisko nosi lekarz z Zakładu w Ellmit, do którego Karla chce wysłać swego podopiecznego. W „Bez tytułu" Gerdmanna wspomina Jerg, to jego lekarz z kliniki dla nieuleczalnie chorych. Jeśli miałbym wskazać wśród bohaterów postać reprezentującą autora, kogoś, kto w powieści mógłby być narratorem, a w teatrze - ukrytym reżyserem, wybrałbym Gerdmanna. Ma on do swoich pacjentów stosunek podobny, jak Vill- qist do swoich lemurów. Wie o nich wszystko, kocha ich, ale jednocześnie obnaża całą prawdę o nich i wystawia na okrutne doświadczenia. Nie po to jednak, aby z nich drwić, ale by ich uleczyć z nieuleczalnej choroby, jaką jest życie. 4. -^ Prawie sto dwadzieścia lat przed „Lemurami" Villqista Henryk Ibsen J napisał dramat „Upiory", który razem z wcześniejszym „Domem lal- / ki" stał się fundamentem dla rozwoju realistycznej dramaturgii w XX wieku. W jednym z wczesnych komentarzy do utworu dramaturg pisał, l że każda rzecz jest w nim upiorem. Bohaterowie „Upiorów" odkrywa- j ją swoją własną przeszłość, ukrywaną i fałszowaną latami. Przeszłość j straszy w domu pani Alving, zmieniając jego mieszkańców w upiory. / Sens tytułu odnosi się także do martwych pojęć, wierzeń, przepisów / i praw, wśród których żyją bohaterowie, należący do mieszczańskiego, j purytańskiego społeczeństwa. Dwadzieścia lat później jeszcze bardziej ponury obraz śmierci za życia narysuje August Strindberg w „Sonacie widm", gdzie na kolacji zwanej „kolacją widm" spotykają się cienie ludzi, powiązanych potwornym splotem win z przeszłości. Trudno nie dostrzec analogii między skandynawskimi klasykami i polskim autorem. W dramatach Villqista podobnie jak u Ibsena „wszystko, co najważniejsze, już się zdarzyło. To, co oglądamy na scenie, to powolne ujawnianie niewygodnej dla wszystkich prawdy. Prawdy o chorobie, o poczuciu winy, o braku miłości, o manipulowaniu uczuciami innych. To dramaturgia pamięci, odsłanianej warstwa po warstwie, jak ziemia na archeologicznych wykopaliskach. Aby rozpocząć nowe życie, trzeba stanąć twarzą twarz z upiorami swojej przeszłości i je unieszkodliwić, aby więcej nie powróciły. Jest jednak coś, co różni Villqista od jego skandynawskich mistrzów. Dramaty naturalistyczne rodziły się z niezgody na mieszczańską moralność i mieszczański teatr. Ibsen i Strindberg dotykali tematów objętych zakazem społecznym, za co ich sztuki bywały z kolei przedmiotem obyczajowych zakazów i cenzury. Tematyka, o której pisze Villqist, jest kontrowersyjna, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie jej dzisiaj cenzurował. Przesunęły się granice tego, co na scenie dozwolone. Pod koniec XIX wieku skandal wywołała sztuka Ibsena, w której jeden z bohaterów był chory na syfilis. Dzisiaj dramat o umie- rającym na AIDS chłopaku jest jednym z wielu utworów teatralnych, literackich i filmowych, w których pojawia się motyw tej choroby. "- Biorąc na bohaterów nieuleczalnie chorych, upośledzonych, gejów czy lesbijki, Villqist nie przełamuje norm estetycznych, ani nie epatuje publiczności. Nie jest to celem tej dramaturgii. Zainteresowanie od-mieńcami ma inne podłoże. Villqist wierzy, że tylko w odmienności wyraża się dramat ludzkiej natury. W rozmowie z Jackiem Zienkowi-czem z Centrum Dramaturgii Polskiej w Poznaniu Villqist mówi: „Fascynuje mnie odmienność, skrajne emocje doprowadzające moich bohaterów pod ścianę. Kiedy wydaje się, że nie można już zrobić ani po? kroku w tył, kiedy historia doprowadza do sytuacji, która powinna coś rozwiązać, a nie rozwiązuje nic. Fascynuje mnie problem winy, noszenia jej w sobie, odkupiania. Wypreparowuję z moich postaci odmienności, lęki, które, głęboko skrywane, wyłażą zawsze i wszędzie. My się tak bardzo boimy tych psychicznych poczwar, które sytuują nas poza obszarem standardowym. Tak naprawdę nasza realność składa się wyłącznie z tych odmienności, a tak zwana rzeczywistość, którą niesiemy przed sobą jak tarczę, jest zwykłą iluzją. Boimy się odmienności, bo są ekranem naszych głęboko skrywanych lęków". Przeciwnikiem bohaterów Villqista nie jest tak jak w dramatach Ibsena społeczeństwo, które nie toleruje odmienności. Przeciwnikiem bohaterów Villqista są oni sami. Lars nie walczy ze światem, który chce zniszczyć jego homoseksualny związek, ale z własnym poczuciem winy. Podobnie Karla - zamieszki na ulicach nie są dla niej tak groźne, jak własna przeszłość, która powraca w osobie Helvera. Lęk przed samym sobą może doprowadzić do zagłady, jak w przypadku Jerga z jednoaktówki „Bez tytułu". Chłopak ucieka z Ellmit do metropolii ścigany irracjonalnym przeczuciem, że w rodzinnej wiosce stanie mu się coś złego. Tragedia dosięga go jednak w metropolii, Jerg zapada na nieuleczalną chorobę. Niewykluczone, że zaraził się nią w klinice, w której pracował. To nie jest kara za ucieczkę z rodzinnego domu, ani za niemoralne prowadzenie się. To przeznaczenie. Jak mówi Jerg - kiedy ktoś się boi, to się boi wszędzie. Ta jednoaktówka, która na scenie trwa nie więcej niż pół godziny, prowadzi nas od świata realistycznej obserwacji do świata metafizyki. Umierający Jerg w ciemnym pokoju myli swego starego ojca z Bogiem, który przyszedł osądzić jego życie. Chce mu pokazać dyplom i za- świadczenie, że nie robił żadnych złych rzeczy, tylko uczył się i pracował w klinice. W momencie, kiedy ojciec bohatera staje się Panem Bogiem, wysłuchującym ostatniej spowiedzi umierającego, realistyczna sztuka o dżumie XX wieku staje się współczesną Pasją. 5. Villqist ma absolutny słuch teatralny. W jego dialogach nie ma fałszywego słowa, nie ma poczucia, że zostały napisane przy biurku na papierze podaniowym. Wydaje się raczej, że dramaturg gdzieś je usłyszał i złapał w sieć scen i aktów. Są oparte na niedomówieniach, jakby bohaterowie bali się własnych myśli. Te zawieszenia głosu, urwane w pół zdania i ich równoważniki czekają na aktora, który własną ekspresją nada im kierunek i znaczenie. Aktorzy muszą kochać Villqista, w jego sztukach mają bowiem co grać. Każda postać posiada swoją precyzyjną biografię, a zarazem jest pełna tajemnic, w tym sensie, w jakim każdy człowiek jest dla siebie tajemnicą. Z kolei dla scenografów jego didaskalia są niewyczerpanym źródłem informacji. Villqist, historyk sztuki z wykształcenia, jest wyczulony na plastykę obrazu, wielką wagę przywiązuje do szczegółu i lokalnego kolorytu. Jego opis kuchni, w której rozgrywa się „Noc Helvera", jest jak opis nieistniejącego obrazu, namalowanego gdzieś na północy Europy, może w Berlinie, datowanego na lata 30. XX wieku. Śnieżnobiała scenografia w sztuce „Cynkweiss" („Biel cynkowa") odzwierciedla potrzebę niewinności, jaką czuje bohaterka, i jest kontrastem dla jej traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Ale nie tylko dekoracje budują w jego sztukach przestrzeń emocji, równie ważnym elementem są dźwięki i muzyka. Dość przypomnieć morze, które jest jednym z bohaterów „Fantomu", czy odgłosy ulicznych zamieszek w „Nocy Helvera". Partytura tych utworów jest właściwie gotowa, trzeba ją tylko przegrać na taśmę. Mówiąc najkrócej, dramaty Ingmara Villqista to teksty teatralne, które zabrzmieć mogą w pełni dopiero na scenie. Powstaje pytanie, dlaczego w takim razie warto je czytać? Myślę, że co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że oprócz scenografii, dźwięków i świetnych ról dramaty te zawierają wspaniale opowiedziane, poruszające historie, które można bez trudu odczytać z dialogów i didaskaliów. Historie ludzi, którzy mimo wszystkich ułomności podjęli walkę o war- tości w swoim życiu. Vil1qist ma talent do trzymania czytelnika w napięciu i podsycania jego uwagi. Sytuacje dramaturgiczne, które tworzy, są jak nietypowe rozdanie w brydżu: jesteśmy ciekawi, jak bohaterowie z nich wyjdą. Tym bardziej że dla nich nie jest to tylko gra. Drugi powód jest subtelniejszy. Sztuki Villqista mają niezwykle kameralny charakter, pokazuje on swoich bohaterów w sytuacjach tak intymnych, jak miłość i umieranie. Wielką rolę odgrywają szczegóły, tabletki, którymi Karla karmi Helvera, zatyczki do uszu, które Mag wciska sobie w uszy, aby nie usłyszeć czegoś strasznego i ostatecznego od partnera. Chyba nie przypadkiem najlepsze dotąd realizacje dramatów Villqista powstały w Teatrze Telewizji, gdzie kamera jest tak blisko bohaterów, że słyszymy ich oddechy. Sytuacja lektury jest sytuacją intymnego teatru jednego widza, w którym sami możemy regulować ostrość obiektywu, wykonywać zbliżenia i panoramy. Villqist bowiem tylko do pewnego momentu prowadzi czytelnika za rękę, później zostawia go sam na sam ze światem przedstawionym w dramacie i trzeba na własną rękę szukać drogi wśród fantomów, lęków i psychicznych widm. Ta ryzykowna eskapada bez reżysera, bez aktorów i widzów może być szczególnym doświadczeniem, bo czyż te fantomy, lęki i widma nie są przypadkiem także nasze? ,, t , v : , .;•.-• .\-:••:-.'; Roman Pawtowski Noc Helvera ON - trzydziestoletni, średniego wzrostu, lekko otyły ONA - trochę starsza od NIEGO, brunetka, nieco wyższa Scena to kuchnia robotniczo-biedno-mieszczańska. Dosyć wysokie pomieszczenie; meble kuchenne - mieszanka stylów odprzelomu XIX i XX wieku po lata trzydzieste XX wieku. Po lewej stronie drzwi wejściowe z klatki schodowej, otwierane na zewnątrz sceny. Na drzwiach, od wewnątrz trzy haczyki, wiszą na nich okrycia; pluszcz męski, pluszcz damski, czapka, siatka. Po prawej stronie drzwi duże okno z szerokim parapetem; framugi zewnętrzne pomalowane na czerwono, wewnętrzne na bialo; na parapecie stoi kwiat w doniczce, metalowe puszki, drobiazgi. Pod oknem drewniana, szeroka skrzynia przykryta bialą narzutą. W ścianie na wprost widowni, po lewej stronie, drzwi wejściowe do pokoju białe, z prostokątną szybą w górnej części zasłoniętą firanką, nad drzwiami ,,myśliwska" reprodukcja w złoconych ramach. Po prawej stronie drzwi hialy kuchenny kredens; na pulpicie kredensu metalowy pojemnik na chleb, garnuszki, metalowy, duży budzik itp. Drzwiczki górnych szafek, przeszklone, wyslonięte firankami. Na kredensie duże puszki, fajansowa misa, duże radio z lat trzydziestych. Ściana po prawej stronie widowni; kuchenka gazowa, na niej garnki z przygotowanym obiadem, nad kuchenką mała szafka. Niewielki przyścienny stoi pomiędzy kuchenką a żeliwnym zlewem. Nad stolem kalendarz. Nad zlewem owalne lustro \v metalowej oprawie. Na środku stoi kuchenny, bialy, przykryty ceratą. Na stole gazety, kubki, przygotowane dwa nakrycia do obiadu. Trzy biale krzesła, dwa małe taborety. Wszystkie meble białe, malowane farbą olejną. Podłoga z desek pomalowanych czerwoną olejną farbą. Akcja dramatu rozgrywa się w kuchni jednopokojowego mieszkania w robotni-czo-biedno-mieszczańskiej dzielnicy dużego, przemysłowego miasta w Europie. Wczesny wieczór. ONA krząta się przy kuchence gazowej, podgrzewa obiad; czeka na NIEGO. Raz po raz podchodzi do drzwi i nasluchuje. Podchodzi do okna, otwiera jedno skrzydło i wygląda na ulicę. Słychać nabrzmiewający i potęgujący się odgłos ulicznej manifestacji. Ulicą nadchodzi tłum. Ale nie tylko tą ulicą. Słychać rozlewający się po ca/ej dzielnicy odglos maszerujących tłumów -coraz głośniej - słychać lomot butów po bruku i chodnikowych płytach, okrzyki, skandowania, brzęk tłuczonego szkła - sunąca fala ludzi podchodzi pod okno. ONA przymyka okno i lekko cofa się. Jest zaniepokojona - wyczuwa zagrożenie. Odgłosy tłumu pod oknem - bardzo glośno. ONA odchodzi od okna i staje wyczekująco kilka kroków przed drzwiami. Nasluchuje i czeka. Slychać glośny trzask drzwi bramy kamienicy: odglos biegnących ludzi, krzyki, przekleństwa, śpiewy, skandowania. Po chwili słychać tupot nóg biegnącego po drewnianych stopniach klatki schodowej człowieka. ONA czeka, patrząc na drzwi. Po chwili slychać bardzo energiczne pukanie do drzwi, które otwierają się raptownie na cala szerokość. Do kuchni wpada zdyszany, zziajany, bardzo spocony ON. Na nogach sfatygowane, ale błyszczące oficerki, brązowe bryczesy, pasek ze srebrną klamrą, biata koszula z krótkimi rękawami zapięta pod szyją, skórzana koalicyjka, czarny beret ze srebrną odznaką, w ręku trzyma zwiniętą szturmówkę. Kuchnia. Wieczór. Za oknem szarość. Caly czas słychać to wznoszące się, to opadające odgłosy manifestacji. ON stoi krok przed drzwiami. Patrzy na NIĄ. Podekscytowany, rozgrzanv, podniecony. ONA patrzy spokojnie i wyczekująco. ON zatrzaskuje z hukiem drzwi i zapala światło, przekręcając kontakt obok prawej framugi drzwi. Zapala się żarówka pod płaskim blaszanym kloszem, wisząca nad kuchennym stolem. ON (podniecony, wzrok rozgorączkowany, ruchy nerwowe, szybkie) Ty wiesz...?! ONA (bardzo spokojnie, panuje nad sobą, chociaż przeczuwa coś zlego) Dobry wieczór kochanie. Dobrze, że już jesteś... ON Ty wiesz...?! (wskazuje szturmówką na okno) Ty wiesz, co się dzieje?! Wszyscy! Mówię ci, wszyscy... ONA Odstaw to... (wskazuje na szturmówkę) I zdejmij beret. Podam obiad... Umyj ręce, proszę. (podchodzi do kuchenki, bierze przez płócienną rękawicę garnek z zupą, podchodzi do stołu, nalewa zupę do talerzy) No, pro-' szę, siadaj. ON (nie rusza się z miejsca, napięty, rozedrgany, obserwuje uważnie JEJ ruchy) Spójrz przez okno! Cala dzielnica! Mówię ci, cała dzielnica! A podobno w centrum też... ONA (podchodzi do okna i zatrzaskuje je) Siadajmy do stołu... (chwilę czeka i sama siada do stołu) Będziesz jeść? ON (zaczepnie) Nie. ONA (zaczyna jeść zupę) Jest taka, jaką lubisz - ziemniaczana. Spróbuj... ., . • • - , .5, , ON (krok w JEJ stronę) Popatrz, co mi dali... (wyciągam JEJ stronę szturmówkę) :* • .-, . :.-.r< {/;,••,, ONA Ugotowałam z boczkiem, majerankiem... ! ON (jeszcze krok) Spójrz! Dali mi szturmówkę. Widzisz!? Nie wszystkim dawali... ONA (smakuje zupę) Uhm, jaka pyszna... Chyba jeszcze sobie doleję... ON (podchodzi szybko do okna, otwiera je szeroko - glośny szum tłumów) Patrz! (wychyla się daleko za okno) E aaaa!!!! E aaa!!! (krzyczy do tłumu na ulicy i wymachuje szturmówką) E eeee!!!... E eee!!! ONA wstaje bardzo wolno od stołu, podchodzi do NIEGO i kladzie mu delikatnie rękę na ramieniu. ON (poczuwszy dotyk, odskakuje raptownie od okna i patrzy zdezorientowany na NIĄ) Co!? ONA (uspokajająco) Nie wychylaj się tak mocno, to drugie piętro... Chodź... (chce ująć go pod ramię) Zjemy obiad... Jesteś na pewno już głodny... ON (sylabicznie) Czy ty nic nie rozumiesz? Ty chyba nie rozumiesz? (cały czas odwraca się w stronę okna) Tam wszyscy są! Popatrz! (wychyla się przez okno) A aaa!!! A aaa!!! No, krzycz! A aaa! (powiewa szturmówką) ONA Zostawmy to już... (delikatnie odciąga go od okna) Jesteś cały zgrzany... Zjemy obiad, przebierzesz się... ON (wyrywa się energicznie) Nie chcę się przebierać, nie będę jeść... Zresztą już jadłem... ONA (siada do stołu i bardzo wolno kończy zupę) Co jadłeś ? ON (wyzywająco) Grochówkę. ONA Smaczna była? " '' ' ON No. (szybko i ciasno) Mówię ci, jak tam staliśmy wszyscy, na placu przed pocztą w szeregach... Wiesz, że stałem w pierwszym szeregu, o tak stałem, o tak... (pokazuje) To potem zaraz rozdawali pochodnie, ale Gilbert nie kazał, żeby zapalać, powiedział, że wszyscy zapalimy, jak dołączą do nas oddziały z północnych dzielnic i że zapalimy, jak już będzie ciemno i wtedy pójdziemy wszyscy, i wtedy przyjechały kuchnie polowe, wiesz, takie z małymi kominami, to nasz garnizon specjalnie dla nas je przywiózł, żebyśmy nie byli głodni i każdy dostał menażkę i łyżkę i kucharz, co mi nalewał grochówkę, to mi dwie chochle nalał, ty wiesz, dwie chochle, a chleba to były całe fury, każdy mógł brać, ile chciał... ONA I smaczna była grochówka ? ON (wolniej) A potem dawali po sznapsie... ONA (je w milczeniu) ON (jeszcze wolniej) I ja też dostałem... (szybciej) Z takich dużych zielonych termosów polewali... (wolniej) Ale tylko jednego... (szybciej) Bo tam był taki tłum, żeśmy stali, o tak, jeden koło drugiego, jeden koło drugiego... A Gilbert powiedział do mnie: „Masz, wypij sznapsa, wypij". ONA (wstaje, podchodzi do kuchenki) Lubisz Gilberta? (przynosi na stół talerze z drugim daniem) ON Uhm, Gilbert zawsze mówi: „Jeszcze będzie z ciebie żołnierz, jeszcze będzie". I jak tam staliśmy, to Gilbert dał mi beret... (ściąga beret z głowy i na wyciągniętej ręce podsuwa go pod nos JEJ) Widzisz? I jeszcze sam przypiął mi odznakę. Widzisz? Odpiął takiemu grubemu głupkowi, co pracuje w pralni i sam mi przypiął do beretu. Widzisz? / ONA Bardzo ładny beret, bardzo ci w nim do twarzy... ON No. (zaktada beret) I szturmówkę mi dał Gilbert. Widzisz? Tak kazał trzymać... (pokazuje) Na ramieniu... ONA A pochodni ci nie dał? ON (zaniepokojony) Nie... (do NIEJ) A czemu? , { ONA Ja nie wiem, a zapytałeś Gilberta? ON Nie, bo rozmawiał z oficerami, (szybko) A oni tak stali, jak słupy prosto, wiesz, (pokazuje) Tak stali, a rękawiczkami to tak robili. O rękę - o rękę, i cygara palili, i Gilbert z nimi palił, i hełmy mieli, i szable mieli, a jeden to miał o tu, w oku (pokazuje) taki okular, a ten okular to miał sznurek... taki okular miał... ONA Monokl... . ,,, f, , ON No. Czemu mi nie dał pochodni? ONA Nie wiem, może tylko wysocy dostali, żeby było lepiej widać. ON No właśnie... A potem jeszcze Gilbert uśmiechał się do mnie... I pochwalił, że buty dobrze wyczyszczone i powiedział, że buty oficera to muszą lśnić jak psu jaja. (wolniej) To Gilbert tak powiedział, powiedział, w takich butach to się można ogolić, ja się będę golić, chyba dzisiaj się już ogolę, bo ja się już będę golić, wiesz? ONA Dobrze. Jutro pójdziemy i kupimy w sklepiku specjalne mydło, miseczkę, taki duży flakon wody kolońskiej i golarkę. ON Ja się brzytwą będę golić. ONA Dobrze, kupimy ci brzytwę. Widziałam tu w sklepiku koło przystanku tramwajowego takie bardzo eleganckie z czarną ebonitową rączką... ON (ucieszony) To taką ma Gilbert, bo pokazywał i ostrzył na pasie taką brzytwę z czarną rączką, to taką ma Gilbert brzytwę! ONA Jutro kupimy. ON (zagubiony) Jutro nie... ONA Jutro. Pójdę po zakupy i kupię brzytwę. Jak wstaniesz i zjesz śniadanie, to potem zaraz się ogolisz. ON Lepiej nie idź do tego sklepiku po brzytwę. ONA Dlaczego? ..- • ''vfj;.f- ' '.:-. ON Bo nie ma brzytew w tym małym sklepiku... .•;~' :i ^^ .* j ONA Dzisiaj widziałam na wystawie... ON Nie ma brzytew w tym sklepiku. Lepiej kup w innym sklepie. W tym dużym sklepie koło dworca, tam, gdzie mi zawsze kupujesz wojaków... ONA Dobrze, ale i tak muszę iść do sklepiku pana Hanssena odebrać bańkę na mleko... ON Ja ci skombinuję nową bańkę... Bo... Bo tego sklepiku już nie ma. (szybko) To znaczy jest, tylko w nim nie ma brzytew i twojej bańki też nie ma, bo ten sklepik się spalił i tam już wszystko śmierdzi, i ty tam już nie chodź, nie chodź, bo tam strasznie śmierdzi... ONA Spalił się... ON Bardzo się spalił... ONA kryje twarz w dloniach. ON Ale ty się nie martw, nie martw się, możesz mi kupić brzytwę w tym sklepie koło dworca... A dokupisz mi jeszcze wojaków? Tylko teraz już tylko na koniach i armat mi dokup, i orkiestrę... Ty się nie martw... ONA Byłeś dziś koło sklepu pana Hanssena? ON Nie byłem. Ja tylko stałem po drugiej stronie ulicy, ale ze sztur-mówką, co mi ją Gilbert dał i krzyczałem... ONA Co krzyczałeś? ON No, to co wszyscy... ONA A co wszyscy krzyczeli? ON (wzrusza ramionami) No, „Fuj!" (zatyka nos) „Fuj!" No tak... (szybko) Bo jak żeśmy szli ulicą, to wszyscy tak: Aaaaaaa!!! podbiegli pod ten sklep, a Gilbert takom pałkom (pokazuje) w szybę, a potem... a potem jak ten stary z tego sklepiku wybiegł z takim nożem - z ta-aaakim nożem, to wszyscy z tymi pochodniami... Aleja stałem po drugiej stronie ulicy, na chodniku, całkiem przy murze - z tą szturmówką, co mi ją Gilbert dał... ONA Co się stało ze starym panem Hanssenem? ON Nic. (szybko) Ale jak już wszyscy wybiegli z tego sklepiku, to pan Hanssen tak klęczał przed Gilbertem i już się paliło, to ze sklepiku wybiegła jego córka i rzuciła się na Gilberta... (z niedowierzaniem) Na Gil-berta... I zaczęła go szarpać... (zajadle) A Gilbert chwycił ją za kudły (pokazuje) i wrzasnął: „Ty kuurrrrrrwoooooo!!!..." (coraz bardziej zajadle) A potem jak skopał ten durny, skudlony łeb... ONA (bardzo cicho) Co ty mówisz... ON (coraz bardziej podniecony, rozwija szturmówkę, staje przed NIĄ w rozkroku i wrzeszczy skandując) Ścier-wu-sy!!! Ścier-wu-sy!!! ONA (patrzy na niego nieobecna) Co ty mówisz? ON (siadaprzy stole, odsuwa talerz) Ścierwusa zawsze można poznać... (szybko) Gilbert mówi, że pozna Ścierwusa z kilometra, że wyczuwa go po zapachu... (zajadle) Scierwusy, (spluwa) tfu! ONA Nie pluj na podłogę. ON (wolno, czujnie) Bo co? ONA Bo myłam całe przedpołudnie podłogę... I tak już zadeptałeś... ON (wstaje raptownie od stolu i glośno tupiąc, zaczyna maszerować wokół stołu) Tram-ta-ta-ta-dam, tram-ta-ta-dam!!! Tak maszerowaliśmy, widzisz? Tram-ta-ta dram! A ja byłem prawie pierwszy na placu! Pieszo przychodzili, na rowerach, autami dużymi. Tram-ta-ta dram! Bo ja już wszystko umiem, (staje) Wiesz? Gilbert mi kazał się nauczyć, wiesz?. Dał mi taką książkę z obrazkami, gdzie jest wszystko narysowane, wszystko. I ja się wszystkiego nauczyłem. Nie wierzysz? Patrz. Tak jest - „Baczność!" (staje na baczność), trzeba stać prosto, brzuch wciągnięty, stopy lekko rozsunięte, dłonie równo ze szwami spodni, głowa lekko uniesiona. A „Spocznij!" jest tak (staje na spocznij). Lewa noga odstawiona. Widzisz, jakie łatwe. Wszystkiego się nauczyłem. Baczność! (staje). Spocznij! (staje). Baczność! (staje). Spocznij! (staje). Widzisz, jakie łatwe? Spróbuj ty... To łatwe... Baczność! Spocznij! ONA (uśmiecha się) Nie... Ja nie... ON Ale mówię ci. To łatwe, łatwiutkie. No, spróbuj. ONA (śmieje się) Daj spokój... ON (rozgrzany, podniecony, dobitnie) Bo to wcale nie jest takie łatwe. Wcale. Gilbert powiedział, że tego to się trzeba uczyć całe życie. Tak powiedział. Całe życie, (wolniej, czujnie) Byle ścierwus się tego nigdy nie na- uczy. (szybciej) Tak powiedział Gilbert... A ja się tego wszystkiego bardzo szybko nauczyłem, wiesz? Bardzo szybko. Gilbert powiedział: „Mądrze, mądrze"... A ty wiesz, jak jest: „W dwuszeregu na wprost ranie zbiórka!"?... Jasne, że nie wiesz. Bo to jest trudne... Patrz. No, patrz na mnie! Oni sobie tak chodzą, chodzą, no ci, co tam wszyscy przyszli na plac, a wtedy się staje, na baczność się staje i krzyczysz: „Baczność!!!". A wtedy oni wszyscy tak stoją cichutko i patrzą się, a ty krzyczysz: „W dwuszeregu na wprost mnie zbiórka!!!". I oni się ustawiają, szybciutko się ustawiają. Widzisz? Zrobisz tak? Nie. Bo to jest trudne. Ale potem, jak oni tak stoją, to się muszą ustawić w czwórki, a potem maszerować. I wtedy trzeba krzyczeć... (myśli intensywnie) „Czwórki marsz!!!". l oni maszerują, i pochodnie mają i szturmówki, o taką, co mi Gilbert dał, bo mi Gilbert dał taką szturmówkę... Zrobisz tak? Nigdy w życiu. Nigdy w życiu... Ty tak nigdy nie zrobisz.... Bo to jest trudne... ONA (zbiera talerze ze stolu, odnosi do kuchenki, ON obserwuje każdy JEJ ruch) Zjesz trochę leguminy? Jest ze śmietaną i truskawkami. ON Ty byś tak nigdy nie zrobiła. ONA (czujnie, życzliwie) Bo tylko mężczyźni tak potrafią, kobiety nie... ON Ścierwusy też tak nie potrafią... (szybko) Ale ty byś tak zrobiła. Ty byś się tak nauczyła... ONA (kręci glową i uśmiecha się) Janie... ON (wolno) Jak byś chciała, to byś się nauczyła... (jeszcze wolniej) Ty się musisz nauczyć... ONA (bardzo czujnie) Muszę się nauczyć? Dlaczego? ON Bo Gilbert wszystkim mówi, że ty... ONA Co Gilbert mówi o mnie...? ON (myśli intensywnie) Że ty jesteś... (wybucha) Że ty też byś się nauczyła, jak byś chciała. ONA Tak mówi Gilbert... ON Ty się musisz nauczyć. Ja cię nauczę, bo ja się nauczyłem..,, ONA I co ja mam robić? A .1 ON No to wszystko... (bardzo szybko) Bo jak oni jadą na obóz, to tam śpią w namiotach i warty mają i ćwiczenia, i strzelają, a Gilbert to nawet z maszynowy strzelał i dyżury mają, a jak pojechali na prawdziwy poligon, na lotnisko, to nawet do samolotu wchodzili, a Gilbert to nawet leciał samolotem, a jak taki ścier-wus uciekł od gospodarza, to zrobili polowanie i jak go dopadli w stogu siana, to go podpalili, tego ścierwusa, a on uciekał przez pole, to Gilbert kazał strzelać mu w nogi, a jak on upadł, to Gilbert zapalił sobie od niego, od tego ścierwusa, cygaro i inni odpalali papierosy, bo tylko Gilbert pali cygara, a taki jeden oficer to dał Gilbertowi... (bardzo wolno) Gilbert powiedział, że ja też pojadę kiedyś na obóz... ONA milczy. ON Gilbert powiedział, że najważniejszy jest porządek, wszędzie musi być porządek, bo to najważniejsze... ONA Tak, to jest najważniejsze... Ja się chyba położę, jestem bardzo zmęczona. A jutro trzeba znowu wstać... ON Ty nie możesz iść spać. Ty się musisz nauczyć... To jest łatwe... Ja cię wszystkiego nauczę... (podchodzi do NIEJ, bierze JĄ za rękę) ONA To boli... ON Wszystkiego cię nauczę... •:.- .Vv , ' - - '.'J- < ,..-, ONA To bardzo boli... Puść, proszę... ., ,,. , ON (głośno, prosto w twarz) Baczność!!! Jak ty stoisz!? ONA Proszę... ON Baczność!!! (ustawia jej dato) Nogi razem, ręce, stopy rozsunięte. Głowa do góry. No, teraz wyglądasz jak człowiek. Jeszcze raz. Baczność!!! A teraz spocznij - no, spocznij!!! Co ty tańczysz? Spocznij! Lewa noga odstawiona... (ryk) Myśl, człowieku, co robisz!!! (szybko) Baczność! Spocznij! No! Baczność! Spocznij! ONA wykonuje niezgrabnie wszystkie rozkazy. ON A teraz... Padnij!!! , ...:'.t: :';'... ' , ONA (już wystraszona) Co ty...? - -.-.. i ;'-,< uczy. (szybciej) Tak powiedział Gilbert... A ja się tego wszystkiego bardzo szybko nauczyłem, wiesz? Bardzo szybko. Gilbert powiedział: „Mądrze, mądrze"... A ty wiesz, jak jest: „W dwuszeregu na wprost mnie zbiórka!"?... Jasne, że nie wiesz. Bo to jest trudne... Patrz. No, patrz na mnie! Oni sobie tak chodzą, chodzą, no ci, co tam wszyscy przyszli na plac, a wtedy się staje, na baczność się staje i krzyczysz: „Baczność!!!". A wtedy oni wszyscy tak stoją cichutko i patrzą się, a ty krzyczysz: „W dwuszeregu na wprost mnie zbiórka!!!". I oni się ustawiają, szybciutko się ustawiają. Widzisz? Zrobisz tak? Nie. Bo to jest trudne. Ale potem, jak oni tak stoją, to się muszą ustawić w czwórki, a potem maszerować. I wtedy trzeba krzyczeć... (myśli intensywnie) „Czwórki marsz!!!". I oni maszerują, i pochodnie mają i szturmówki, o taką, co mi Gilbert dał, bo mi Gilbert dał taką szturmówkę... Zrobisz tak? Nigdy w życiu. Nigdy w życiu... Ty tak nigdy nie zrobisz.... Bo to jest trudne... ONA (zbiera talerze ze stolu, odnosi do kuchenki, ON obserwuje każdy JEJ ruch) Zjesz trochę leguminy? Jest ze śmietaną i truskawkami. ON Ty byś tak nigdy nie zrobiła. ONA (czujnie, życzliwie) Bo tylko mężczyźni tak potrafią, kobiety nie... ON Ścierwusy też tak nie potrafią... (szybko) Ale ty byś tak zrobiła. Ty byś się tak nauczyła... ./:•;,, .«,: ,-.- ONA (kręci glową i uśmiecha się) Janie... ON (wolno) Jak byś chciała, to byś się nauczyła... (jeszcze wolniej) Ty się musisz nauczyć... ONA (bardzo czujnie) Muszę się nauczyć? Dlaczego? ON Bo Gilbert wszystkim mówi, że ty... ONA Co Gilbert mówi o mnie...? ON (myśli intensywnie) Że ty jesteś... (wybucha) Że ty też byś się nauczyła, jak byś chciała. ONA Tak mówi Gilbert... ON Ty się musisz nauczyć. Ja cię nauczę, boja się nauczyłem... ONA I co ja mam robić? .. , -.,<.••,, 24 ON No to wszystko... (bardzo szybko) Bo jak oni jadą na obóz, to tam śpią w namiotach i warty mają i ćwiczenia, i strzelają, a Gilbert to nawet z maszynowy strzelał i dyżury mają, a jak pojechali na prawdziwy poligon, na lotnisko, to nawet do samolotu wchodzili, a Gilbert to nawet leciał samolotem, a jak taki ścier-wus uciekł od gospodarza, to zrobili polowanie i jak go dopadli w stogu siana, to go podpalili, tego ścierwusa, a on uciekał przez pole, to Gilbert kazał strzelać mu w nogi, a jak on upadł, to Gilbert zapalił sobie od niego, od tego ścierwusa, cygaro i inni odpalali papierosy, bo tylko Gilbert pali cygara, a taki jeden oficer to dał Gilbertowi... (bardzo wolno) Gilbert powiedział, że ja też pojadę kiedyś na obóz... ONA milczy. ON Gilbert powiedział, że najważniejszy jest porządek, wszędzie musi być porządek, bo to najważniejsze... ONA Tak, to jest najważniejsze... Ja się chyba położę, jestem bardzo zmęczona. A jutro trzeba znowu wstać... ON Ty nie możesz iść spać. Ty się musisz nauczyć... To jest łatwe... Ja cię wszystkiego nauczę... (podchodzi do NIEJ, bierze JĄ za rękę) ONA To boli... . ... - •.'••r ; -•;; .>.x;v •.,: ON Wszystkiego cię nauczę... \-• .-. .•'..-.• >'•••.'••. : • ;;;; .••••' ONA To bardzo boli... Puść, proszę... -., , : - , : ; ON (głośno, prosto w twarz) Baczność!!! Jak ty stoisz!? ONA Proszę... ON Baczność!!! (ustawia jej dato) Nogi razem, ręce, stopy rozsunięte. Głowa do góry. No, teraz wyglądasz jak człowiek. Jeszcze raz. Baczność!!! A teraz spocznij - no, spocznij!!! Co ty tańczysz? Spocznij! Lewa noga odstawiona... (ryk) Myśl, człowieku, co robisz!!! (szybko) Baczność! Spocznij! No! Baczność! Spocznij! ONA wykonuje niezgrabnie wszystkie rozkazy. ON A teraz... Padnij!!! ONA (już wystraszona) Co ty...? -c •- , =,,.. ••;.' vji 25 ON A, nie rozumiesz... Ja ci pokażę, jak to się robi. Tylko patrz uważnie... (sam do siebie) Padnij! (padanapodlogę) Widziałaś? (wstaje) Teraz ty. Padnij! ONA niezgrabnie klęka na podłogę. ON Nie tak! Co ty, nie patrzyłaś! Padnij! (lupie JĄ za kark i przewraca) Powtórz! ONA wstaje i niezgrabnie upada. ON Jeszcze raz! Powstań! - Padnij! - Powstań! - Padnij! - Powstań! ONA stoi i ciężko oddycha. ON Co? Zmęczyłaś się? To dobrze, trzeba się zmęczyć... ONA bardzo zmęczona. ON No widzisz... Odpocznij sobie, odpocznij... A teraz będzie jeszcze trudniejsze. No, odpoc/ęłaś sobie? Padnij! ONA sprawnie pada na podłogę. ON (chodzi wokól NIEJ) Dobrze, dobrze... A teraz musisz się czołgać. No, czołgaj się, czołgaj... (kuca obok niej i ciągnie jej rękę. nogę) Ręka -noga - ręka - noga - ręka - noga... , ,., ,, „, ONA zamiera i JEJ ciałem wstrząsa szloch. .-.,'\,;, '• :; , -.. : > : w ON Zmęczyłaś się? To dobrze. Trzeba się zmęczyć... - <<•'' ONA (powoli wstaje, uśmiecha się prosząco) U f, wystarczy, chyba się już nauczyłam... ON (zdezorientowany, groźnie) Nie było rozkazu wstawać... , ONA Zrobimy przerwę... ON (głośniej) Nie było rozkazu wstawać! ONA Tylko złapię oddech... ON Masz leżeć!!! Masz leżeć!!! Nie było rozkazu wstawać! Padnij!!! (przydusza JĄ do podłogi) Padnij i czołgaj się!!! Ty musisz się uczyć! No, raz-dwa-raz-dwa... (szarpie JĄ) ONA (wyszarpuje się. prosząco) Zostaw mnie.... .' " I '*il ON (wymusza na NIEJ ruchy) Raz - dwa - raz- dwa.. ,'5\ ' ONA (mocniej) Zostaw mnie... ON Musisz to robić równo. Raz - dwa - raz - dwa... ,_ ONA (histerycznie, wyszarpując się) Puszczaj mnie ty... Ty głupku!!! ON zastyga i bardzo wolno wstaje. ONA (podnosi się na kolana, cicho, bardziej do siebie) Boże, nie chciałam... ON Nauczyć cię chciałem, nauczyć... A ty nie chcesz się nauczyć! Wcale a wcale! ONA chce wstać, ON ją szarpie i kładzie na podlodze. ON A ty mi nie wstawaj! Tylko ty mi wcale nie wstawaj! Staje się groźny, ONA wyczuwa to i leżąc, zamiera. ON Herr Jesus!!!! Herr Jesus!!! (szarpie JĄ) Ty nic nie rozumiesz!!!... A teraz wstawaj ty! No...! (podnosi JĄ niezgrabnie) Wstawaj! Na „Baczność" stawaj, na „Baczność"! (ustawia JEJ cialo) No i co? No i co?... (rozgląda się po kuchni, jakby tracil wątek) I co ty tak stoisz? Zabieraj się do roboty! Ty musisz bardzo dużo pracować! Musisz dużo pracować! ONA (cicho) Co mam zrobić? ON (dlugo szuka, wybucha) Sprzątać musisz! Musisz tu sprzątać! ONA Ja sprzątam... ON (mocno) Ja stwierdzam tutaj nieporządek! Tu jest nieporządek. (chodzi wokól NIEJ) Tutaj nie - pachnie, nie - pachnie, (z namaszczeniem) Tak dalej być nie może, tak dalej być nie może... ONA spodziewa się najgorszego. ON Ty musisz iść na ćwiczenia. Ty się musisz wszystkiego nauczyć. No, ty się nie martw, ty musisz być na ćwiczeniach... ONA (za wszelką cenę stara się nie wpaść w panikę) Co będziemy robić? 26 27 ON Dobrze, dobrze, ty się spakuj... Ale ty nie masz ani plecaka, ani nic... Ty masz plecak? ONA Nie... ON Trudno, ale to baaaardzo niedobrze. Weź... (podaje JEJ siatkę na zukupy zdjętą z haka na drzwiach) To będzie twój plecak... No, włóż tam coś, włóż... I pas musisz mieć... (wiąże JEJ sznurek wokól pasa) I czapkę... (naklada JEJ czapkę, cieszy się) No, widzisz? A teraz maszerujemy, no... (wlecze JĄ wokól sceny) Raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa... A teraz sama: raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa... Wyżej nogi musisz podnosić, no! ( ONA maszeruje. ON (patrzy i dyryguje rękami) Tak! Raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa... Baczność! ONA staje na baczność. ON Dobrze, widzisz, jesteś na ćwiczeniach. Fajnie jest na ćwiczeniach? (szybko) A teraz będziesz spać w namiocie... No, pod stołem, tak na niby, pod stołem, na niby tak... ONA chce wejść po stoi. ON Ty poczekaj, poczekaj... (zrywa ze stolu ceratę, kladzie pod stolem. ustawia wokól stołu krzesla, znosi pod stoi różne rzeczy; budzik, kubki, ścierki, płaszcze zdjęte z haków na drzwiach) No, widzisz? Masz namiot... Wchodź tam, wchodź... ONA wlazi pospiesznie pod stoi. ;•;•-...': ON No, połóż się, połóż... przykryj się, przykryj... Wygodnie ci, widzisz? Teraz śpij już, śpij... No... (przyciska jej głowę dopodlogi) Śpij już, śpij... ONA zamiera. ON Śpisz JUŻ...? ONA (bardzo cicho) Tak... : :-,.-.. ; . . ON To dobrze. Bo już jest noc, noc jest... (staje, patrzy przed siebie, razpo-raz spogląda pod stoi) Już!!! Już!!! Jest rano! Rano jest! Nie śpij już! Pobud- ka! (udaje, że gra na trąbce) Tatratadam-tatatadram. Szybko! Szybko! (wywleka JĄ spod stołu) Musisz szybko wstawać! Szybko wstawać! Teraz gimnastyka! Szybko! Musisz biegać! Biegać musisz! No... ONA biega wokół stołu. ON A teraz przysiady... Raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa... A teraz pompki... No, połóż się, no, pompki... ONA bardzo zmęczona, z urywającym się oddechem stara się jak najdokladniej wykonywać JEGO polecenia. ON No, widzisz? Widzisz?... A teraz szybko musisz się umyć... (wlecze JĄ do miednicy) Myj się, no... ONA ochlapuje się wodą, ma mokre włosy, ubranie. ON Czekaj, ja też się umyję... (wsadza głowę do miednicy) Jak fajnie...? Jak fajnie się rano ochlapać? (szarpie JĄ brutalnie) Teraz szybko musisz sprzątać namiot... No, raz-dwa... (wpycha JĄ pod stoi) Sprzątaj, sprzątaj... ONA bezladnie stara się poukładać rzeczy pod stolem. ON Szybko, sprzątaj szybko... (wyciąga JĄ spod stołu, odpycha, wkłada głowę pod stoi) I kto to tu śpi? ..,.,;.. .,., ,.,...•... ONA patrzy na NIEGO. :,:-,>.'.<><'.;. ..;•• - :;-!.: -• ... ON (ryk) KtO tU Śpi!!! , .-.,..,..,/,; ...',' :;,,/,Vl ONA Ja... ON (przez zęby) Och - Żeż - ty... (rozrzuca wszystkie rzeczy spod stołu po kuchni) Gnój, smród, brud!... Musisz to szybko posprzątać! Szybko to musisz posprzątać! (szarpie JĄ i zmusza do zbierania rzeczy) Układaj to, układaj... ONA stara się układać. ON Już skończyłaś? Ty wychodź już... (wyciąga JĄ spod stołu, wsadza głowę pod siół) Kto tu śpi? ONA (cichopłacze) Ja... ON (mamrocze wściekle, wpada pod stół, rozrzuca rzeczy po kuchni, przewraca grzbietem stoi, potrąca krzesło) Zbieraj to!!! (szarpie JĄ) Zbieraj!!! 28 29 ONA zbiera porozrzucane rzeczy, podnosi stoi, krzesło i bardzo starannie uklada pod stolem. ON wchodzi pod stoi i wystawia glowę, patrzy na NIĄ, ONA stoi. ON Kto tu śpi? ONA (plącze) Ja... ON (jeszcze gwałtowniej rozrzuca rzeczy po kuchni, specjalnie przewraca stoi, krzesła, uderza JĄ silnie pięścią w ramię) Co - ty - robisz - naj - lep - sze - go? Co? Ucz się - ucz - ty - biedna - pusta - głowo... (tąpie JĄ dwiema rękami za glowę i mocno ściska) Ty masz pustą głowę... O, słyszysz, jak dudni? (uderza JĄ pięścią w glowę) Dum - dum - dum...dum - dum -dum... ONA plącze z bólu i przerażenia. ON (ujmuje się pod boki) I co ja mam z tobą począć? I co ja mam z tobą począć? (innym głosem) Jaki on jest biedny, że musi być z taką pustą głową, z taką pustą głową... ONA chce przytulić się do niego. ON Ja jestem bardzo, bardzo biedny, że ty jesteś taka... Że ty masz kluski w głowie. Ty masz kluski w głowie. Ty biedna, biedna głowo... Wiesz, co mówią zawsze w sklepiku pana Hanssena? (innym głosem) „Zmarnowane życie, zmarnowane życie z tym (poprawia się) z tą nieszczęśliwą dziewczyną... Święta, święta cierpliwość" - mówią... (szybko) A ja wszystko pamiętam zawsze, co mam kupić... tylko ty piszesz tak zawsze niewyraźnie, tak szybko piszesz... A pieniędzy drobnych mi nie dajesz, tylko zawsze cały papierek... (naśladuje ją) - „Pięć koron, daję ci całe pięć koron"... Ale teraz to ja się już wszystkiego nauczyłem... ONA Ja przecież wiem... . ON A ty nic a nic nie umiesz, nic... . , , ONA Musisz mnie nauczyć, proszę cię... ,,, ON Ja chcę!!! (kopie krzesło) Ale ty nic nie zapamiętujesz! (kopie krzesło) Nic a nic! ONA (spogląda na drzwi, ustawia się coraz bliż$.drzwi) Ja jestem taka głupia głowa... Ty mnie naucz, proszę cię... v> ON (stajeprzy oknie) Musisz się bardzo starać, bardzo... I wszystko zapamiętywać... Żeby potem wszystko ładnie opowiadać, jak pójdziemy t a m znowu... ONA rzuca się w stronę drzwi, otwiera je, ON błyskawicznie dopada do NIEJ, silują się i szarpią w drzwiach. Zza okna nasilający się ryk t tumów, na szybach otwartych skrzydeł okna czerwone poblyski palących się wśród tłumów pochodni. ON odciąga JĄ od drzwi, rzuca na podłogę. ON (bardzo spokojnie) I ty musisz zawsze wszystko ładnie opowiadać, jak tam pójdziemy... (JEJ głosem) Żebym nie musiał się za ciebie wstydzić... Ubierzemy ci to nowe ubranko, koszulkę, krawacik, a włosy zaczeszemy ci na boczek, na boczek ci zaczesze-my i pójdziemy tam znowu, i musisz bardzo ładnie opowiadać, i pokazywać, i zgadywać zagadki, i te śmieszne rebusy znać, wiesz? I musisz słuchać tego pana, i myśleć, i myśleć - żeby cię nie nabrali - i nic a nic nie mów - (kiwa palcem) ty wiesz o czym?... Ty wiesz o czym? Ty... Podchodzi do NIEJ i z całej sily ciągnie JĄ za wlosy, przewraca. ONA się szarpie, wyrywa. ON siada na NIEJ okrakiem i zaczyna nieporadnie dusić. ONA (walczy z NIM) Zostaw... Zostaw... ON Ty musisz... (dusi JĄ) Ty musisz się uczyć... ONA (wyrywając się i tąpiąc oddech) Ty jesteś mądry! Ty jesteś bardzo mądry!!! Słyszysz!!! Bardzo!!! (wpada w histeryczny szloch) ON (puszcza JĄ i wolno wstaje, tak jakby się nic nie stało, powoli ustawia stół, krzesła, sprząta, nie zwraca na NIĄ uwagi, podchodzi do kredensu i wtacza radio. W radiu raźne wojskowe marsze) Ja jestem mądry... (patrzy na NIĄ) I ja wiem, że ty się nigdy niczego nie nauczysz, (podchodzi do NIEJ) ONA (siedząc na podłodze, cofa się) Nauczę się, zobaczysz... ON To muszę ci zadać pytanie, pytanie muszę ci zadać... Bo trzeba umieć odpowiadać na pytania... ONA Ty będziesz pytać, a ja będę odpowiadać... ON Ja będę pytać... pytać będę... (staje przed NIĄ) ONA Mogę wstać...? 30 31 ON (szybko) Ty musisz siedzieć tu, siedzieć musisz... ONA stara się uśmiechać wyczekująco. ON To będzie trudne pytanie, to trudne pytanie będzie... ,r , ONA Wiem, bardzo trudne... ON (innym glosem) Powiedz mi, chłopcze... Co ty tu widzisz w tym gabinecie...? ONA (życzliwie) W kuchni? ON (rzuca się na NIĄ, ryk) Wiem!!! Wiem, że to kuchnia!!! (spokojnie, wolno) Tak tylko powiedziałem... Inne pytanie ci zadam, trudne bardzo, trudne... ONA Bardzo trudne pytania zadajesz... ON No, widzisz... (innym glosem) Powiedz mi, mój chłopcze... Powiedz mi, mój chłopcze... (bardzo szybko) Co się robi w zimie? ONA (wchodzi w rolę) W zimie, kiedy już spadnie śnieg... ON (przerywa JEJ i szybko) Nie! Ja! Ja! (podnosi palec jak uczniaki Wiem! (bardzo szybko) W zimie - i śnieg - biały - to ręce czerwone a kulki takie mokre i rzucamy się (pokazuje), i węgiel nosić, i choinkę przynosisz, i kulki kolorowe, i szybko ciemno jest... (wolniej) i sam jestem, i sam, bo ty w tej głupiej pracy jesteś, i schodzę na dół, pod bramę, i czekam, i czekam na ciebie, bo już tu nie chcę być sam, i czekam na ciebie na przystanku, i śnieg jest, i czekam, i czekam, i ciemno jest... (żywo) Widzisz? Wiem, co się robi w zimie. ONA Bardzo ładnie.... '• ' ">• '•'- ' ON Bo to było trudne pytanie, trudne... • : '' " '' '' ONA Bardzo trudne... ;-.'-l • :- ' r- {-! • ON (innym glosem) A teraz powiedz mi, mój chłopcze... Powiedz mi jeszcze, mój chłopcze... (myśli i szuka) ' : ONA (życzliwie) No... (chcepodpowiedzieć) No... : ON (coraz bardziej niepewny) Powiedz mi... . . (y-! •"••• 32 ONA (życzliwie, szybko) Co ci się dzisiaj śniło? •..• < .;;, • 1; ON (w ulamku sekundy na twarzy przerażenie, strach, rzuca się na NIĄ i kurczowo wtula, obejmuje, chce się schować) Nie... nie chcę.... już nie... nie.... zostaw.... nie... ONA (tuli go) Cicho, cicho... (glaszcze GO, calujepo głowie) Już cicho, cicho, no... ON się powoli uspokaja, lupie oddech. ONA Już cicho... ON (odsuwa się od NIEJ) Dlaczego mi zadałaś takie pytanie? ONA (głaszcząc GO) Jakie, no, jakie? ON (wolno, z dystansem) Ty wiesz, że mi nigdy nie wolno zadawać takiego pytania? Nigdy, ty wiesz? ONA Już dobrze... ON (odtrąca JĄ silnie) Ty mi specjalnie zadałaś takie pytanie! Żebym znowu tak... Żebym tak znowu... (bardzopoważnie) Ty mnie już nigdy o to nie pytaj, nie pytaj mnie nigdy już o to... ONA (kiwagtową) Ścisz radio, proszę... ON podchodzi do kredensu, podkręca radio na caly regulator, radio wyrykuje wojskowy marsz, ON patrząc na NIĄ zaczyna w miejscu maszerować; trąbi, tupie, bierze dwie pokrywki z kuchenki i uderza nimi silnie i rytmicznie. ONA Przestań!!! Uspokójżeż się wreszcie!!! (podbiega do NIEGO, wyrywa MU pokrywki i gasi radio. Za oknem cały czas coraz groźniejsze odgłosy tłumów) Boże, ani chwili spokoju z tobą.... ON (zdezorientowany) Będziemy teraz robić... Teraz będziemy robić... ONA A dajże ty mi wreszcie święty spokój, człowieku! ON wlącza radio i patrząc na NIĄ, szuka innej fali. Rozlega się nastrojowy, przejmujący walc. ONA zrezygnowana kręci głową. ON Ty tańczyć musisz... Musisz tańczyć... (chce z NIĄ tańczyć) ONA (opryskliwie) Helver! Puszczaj mnie! 33 ON (przyciąga JĄ silnie do siebie) Ty llłbiŚZ tańczyć, zawsze mówiłtti; że lubisz tańczyć... ONA Mówiłam, mówiłam... ON No, to tańczymy... Zaczynają nieporadnie tańczyć. ONA Oj, wytańczyłam ja się, wytańczyłam... ON skupiony, chce złapać rytm. ONA Nie szarp mną tak, to przecież walc... Wczuj się w rytm... No, lewa noga, prawa noga... No, ojej! (puszcza GO i perfekcyjnie sama tańczy walca, zapamiętuje się w tańcu) ON podkręca glośniej radio i podryguje w miejscu. Kończy się piosenka. ONA (chwilę jeszcze tańczy, potem opada na krzesto) Wytańczyłam ja się, wytańczyłam... ON To ty nie tańczyłaś...? ONA (macha ręką zrezygnowana, w radio rozlega się następna piosenka, wolny, nastrojowy walc) Wyłącz to... ON Nie wyłączę... ONA Wyłącz to natychmiast! (zasiania uszy rękami) ON (wolno) Ja wiem, dlaczego ty tego nie chcesz słuchać... ONA Co ty w ogóle wiesz... ON Bo ty zawsze płaczesz jak ta pani (pokazuje na radio) śpiewa... Ja wiem, dlaczego... ONA Daj mi spokój... ON Ja wiem... ONA (zla) Co ty wiesz... ON Bo jak dostałaś od aniołka pod choinkę... Jak wtedy przyszedł do nas pastor na święta, bo do nas przyszedł pastor na święta... To przyniósł wtedy dla ciebie od aniołka taką paczkę i tam była płyta, w takim pudełku, a na tym pudełku była narysowana ta pani (pokazuje na m-4dio), co to śpiewa teraz... ONA Icoztego? ' •• .. ..-.•• •.;,-.-,• *«<' ON To wtedy pastor ci powiedział, że to twoja ulubiona płyta i piosenka i że pięknie tańczyłaś, jak ta płyta grała na twoim... ślubie... ONA bardzo czujna. ON A ja wiem, co to jest ślub... '.'•• ONA Skąd ty wiesz, co powiedział pastor? ON Boja wszystko słyszę.... a jak zacisnę tak mocno, mocno oczy, to słyszę wszystko tak daleko, daleko.... (wolno) Bo ty się ożeniłaś z takim panem... ONA (ostro) Helver, przestań! (łagodniej) Mówi się - wyszłaś za mąż... ON Bo ty się ożeniłaś... ONA Co ty mówisz... ON A ja wiem, jak ten pan wygląda... ONA Helver... ON On ma taką brodę i takie wąsy... (pokazuje) O, a tu ma taką wstążkę zawiązaną... A tu, w klapie ma taki duży, biały kwiat, taki duży kwiat ma.... A ty masz białą suknię, taka dużą i na głowie taką chustkę, co ci w niej buzię widać, i kwiaty na głowie, i w ręce kwiaty... I tak razem stoicie, i tak się dotykacie głowami. I ty tak na niego patrzysz, a on się tak na ciebie patrzy, i tak się uśmiechacie... ONA (zrywa się gwałtownie, wybiega do pokoju, słychać trzask przeszukiwanych szafek, szuflad. Wpada wściekła do kuchni) Gdzie jest moje pudełko!? Tam są bardzo ważne rzeczy! Gdzie jest moje pudełko!!! ON Ja ci nie zabrałem pudełka, ja wziąłem tylko to pudełko i mam w nim wojaków... ONA Jak śmiesz grzebać w moich rzeczach!!!... Oddawaj to!!! Słyszysz, ty durniu!!! Oddawaj!!! (oktada GO pięściami) Ty małpoludzie! Oddawaj!!! Gdzie to masz!!! ON (wolno) Wojaków tam mam... Bo ty mi dużo wojaków kupujesz. 34 35 ONA (wrzask) Gdzie to jest!!! :V ^.\-;<~. , ON Wojaków tam mam... . :'• ONA (zrywa się, przeszukuje kuchnię, wybiega do pokoju, wraca) Gdzie są moje rzeczy, ty!!! ON (boi się) No, przecież tu, pod Stołem... (wskazuje na przyścienny stoi) ONA (znajduje pod stolem duże pudelko po czekoladkach, otwiera, wściekła, wysypuje stertę żołnierzyków na stoi, ciska pudełkiem w kąt) Gdzie jest to, co było w środku!!! Co z tym zrobiłeś!!! (szarpie NIM) Co!? ON opuszcza głowę. ONA Wyrzuciłeś!!!???... Wyrzuciłeś!!!??? Tak!!!??? No, tak... Wyrzuciłeś.... Ty podły małpoludzie! (pokazuje małpoluda, prześmiewa GO - teraz furia) Kończę z tym! Słyszysz!!! Kończę z tym! Boże... Ja chyba byłam głupsza od ciebie...Tyle lat z takim... Tfuuu!!!! O nie, mój panie Helve-rze... O nie... (podskakuje do kredensu i wyciąga z szaf/d dużą kopertę z pieczęciami, podsuwa MU pod nos) Wiesz, co to jest!!!???... Wiesz!!!??? ON Nie... ONA (sadystycznie) Wezwanie na Komisję Kwalifikacyjną do Kliniki... Świeżutkie... Dziś listonosz przyniósł.... Na jutro rano, słyszysz!? Jutro rano idziemy do Kliniki, do pana doktora na rozmowę do gabinetu... Zapakuję ci te twoje zasrane żołnierzyki, zabawki, bereciki i marsz!!! A pan doktor cię zapyta: „Powiedz mi mój chłopcze... Powiedz mi mój chłopcze... co ty tu widzisz w tym gabinecie?"... A ty się zeszczysz ze strachu, bo w tym twoim pustym, wielkim kalfasie... (uderza GO w głowę) nie ma nic! Nic!!! A potem przyjdą po ciebie pielęgniarze, zabiorą i położą w wielkiej sali, gdzie już leży pięćdziesięciu takich durnowatych jak ty i będziesz się z nimi bawić tymi twoimi posranymi żołnierzykami... A w nocy... ON (kuli się ze strachu) Nie mów tak... Tak miałaś nie mówić... ONA (jazda) A w nocy wygaszają światła... Jest bardzo, bardzo ciemno. Hu - hu - hu - hu... I jak się zamknie oczy... To wtedy... Wyłażą z głowy robaki... ON (wsadzapalce do uszu) Ja nic nie słyszę... Ja nic nie słyszę... " ,' ONA (jazda) A jak ktoś się boi, albo zeszczy ze strachu, to go zaraz przypinają pasami i robią zastrzyki w te puste łby... A jak ktoś nie umie rozwiązywać rebusów, to mu przykładają do głowy takie druty i robią prądem tak... (trzęsie się) Tak mu robią... ON A ty gdzie wtedy będziesz... ONA A ja cię tam zostawię! ON Ale wejdziesz ze mną do gabinetu, jak ten doktor mnie będzie pytać? ONA (krótko) Nie. ON To gdzie ty będziesz? ONA Pójdę sobie. Wystarczy tego! Słyszysz!? Wystarczy!... Zresztą i tak cię zaraz zabiorą z Kliniki i... szlus! Słyszysz!? Szlus! - Szlus! -Szlus z tobą! ON (wstaje i wyciąga spod kredensu plik fotografii, listy przewiązane wstążką, wolno kładzie to przed NIĄ) Nie wyrzuciłem ci tego. Ja wziąłem tylko pudełko... na wojaków, bo ja mam już dużo wojaków... Od ciebie mam dużo wojaków... I ja tylko tam... (pokazuje pod kredens) schowałem, schowałem tam te zdjęcia i papiery, żyby się nie zgubiły... ONA patrzy osłupiała na leżące przed NIĄ listy, fotografie. ON (siada naprzeciw NIEJ i zaczyna ustawiać żołnierzy na stole, pokazuje palcem na fotografię) To jest ten pan, co się z nim ożeniłaś... ONA (ociera oczy) Tak... To jest ten pan... ON Wy byliście... zakochani...? ONA Tak... bardzo.... ON I ten pan powiedział do ciebie: „Czy ożenisz się ze mną?". ONA (w stronę wzruszenia) Nie... Zapytał: „Czy uczynię mu ten zaszczyt i wyjdę za niego". ON Ładnie powiedział ten pan... 36 37 ONA powstrzymywany plącz. ;, ;; - ...•••- v, ; , .,• , ON No i co? Płakałaś i śmiałaś się... To się nazywa... że jest się... szczęśliwym... i jeszcze... i jeszcze... wzru-szo-nym... Tak? ONA Tak, byłam bardzo szczęśliwa... ON I... zakochana... ONA Tak... Bardzo zakochana... ON Zakochana... to znaczy, że płakałaś i śmiałaś się, i śmiałaś, i płakałaś, a oczy to miałaś wesołe, a nie smutne... jak zawsze... ONA powstrzymywany plącz. ON To dlaczego ty tutaj jesteś, z Helverem jesteś, a nie z tym panem taka wesoła? Ci, co się ożenili, to razem mieszkają, mieszkają razem... A myśmy się ożenili? ONA wybucha ptaczem. ON I dzieci mają, mają dzieci... Ty miałaś... (jakby zawstydzony) dziecko...? ONA (suchy, ztamany p/acz, prawie skowyt) Tak.... miałam... mam... miałam dziecko... ON To chłopak czy dziewczyna...? ONA Dziewczynka... (plącz) Dziewczynka... ON Ładna ona jest...? ONA plącz, coś w NIEJ pęka. ON A gdzie ona jest, gdzie ona jest teraz, ta dziewczynka twoja...? ONA (plącz - szloch) Ja... ja... myśmy z tym panem... Z moim mężem... mieli dziecko... dziewczynkę, taką malutką... Myśmy się bardzo, bardzo kochali, wiesz? Mieliśmy dom, taki mały ogródek... Urodziła nam się dziewczynka... a ja... a ja... Jak ona się urodziła (szloch), to... to... się okazało, że ona jest bardzo, bardzo chora (plącz, tkanie). Taka małpka, wiesz, była, wiesz? (szloch) Taka małpka... ON (ciekawie) Takie zwierzątko? ONA Nie... Ona bardzo chora była... I ja... (wybucha) Ja jej nie chciałam..- (przez Izy) To znaczy chciałam... ale nie mogłam... To wszystko wcześniej było takie piękne... Nasz dom i wszystko... A ona była taka, była taka... (szloch) Ten pan, wiesz, mój mąż... Od razu wszystko się zmieniło, jak ją urodziłam... Już się nie uśmiechał, tylko siedział w progu drzwi, patrzył na ogródek i palił papierosy, jednego zapalał od drugiego, wiesz? A ja trzymałam ją całymi dniami na rękach, tuliłam, całowałam, chciałam ją jakoś uspokoić, a ona bez przerwy krzyczała; dzień i noc, dzień i noc, tak strasznie krzyczała... Cały miesiąc tak strasznie krzyczała... To ja mówiłam do męża: „Powiedz coś do niej... (plącz) Weź na ręce (szloch) Uśmiechnij się do naszego dziecka". A on wstawał, nie spojrzał nawet i wychodził z domu... Kiedyś jak mąż spał na fotelu po pracy, a ona nagle, zupełnie nagle przestała krzyczeć, zasłoniłam jej buzię serwetką, bo ona miała taką buzię, wiesz... Ona bardzo chora była taka... i położyłam ją bardzo delikatnie mężowi na kolanach... (szybko) Zerwał się na nogi... ona upadła... „Co robisz?" - zawołałam... A on wybiegł z domu, krzycząc - „To nie jest moje dziecko!" (szloch) Całą noc czekałam na niego... A rano zaniosłam ją do Zakładu. ON Do szpitala...? ONA Tak... nie... do takiego Zakładu... do szpitala, ale takiego innego. Jeszcze przed piątą rano ją tam zaniosłam, położyłam pod bramą i uciekłam... I uciekłam!... (plącz) A jak wróciłam do domu, to mój mąż już tam na mnie czekał... Z kwiatami i z takim małym, drewnianym pąjacykiem, wiesz, co jak się go pociągnie za sznurek, to rusza rękami i nogami... I powiedział, że prosi o wybaczenie, że przeprasza, że to wszystko przemyślał i zrozumiał, i że dziecko - to jest dziecko... i że każdy ma prawo żyć... uśmiechał się i płakał, obejmował mnie... Mówił, że całą noc przesiedział u pastora, że nasz pastor mu wszystko wytłumaczył, że to była bardzo ważna rozmowa w jego życiu i w naszym życiu... Mówił, że jest wiele takich rodzin, które mają... No, takie inne dzieci i... i... że jeszcze bardziej je kochają... Powiedział... powiedział..., że teraz to będziemy bardzo kochać naszą małpkę... (szloch - skowyt) Ściskał mnie, całował i tak bardzo płakał... A potem tulił mnie długo i tak mocno i powiedział wreszcie: „A teraz chodźmy do naszego kochanego małpiszonka..." (szloch). I ciągnął mnie do pokoju dziecka... 38 39 Stałam jak wryta, chciałam umrzeć, wiesz, umrzeć... Wyrwałam się z jego kochanych objęć i pobiegłam do tego Zakładu... Nawet nie pamiętam drogi... tylko tę wielką, żelazną bramę Zakładu... Zamkniętą bramę... I już tam nie było naszej córeczki... naszej kochanej małpki... Stałam pod tą bramą... tłum robotników z naszej huty wracających z nocnej zmiany potrącał mnie... a ja wiedziałam, że to już koniec, koniec wszystkiego... Nikt nie chciał rozmawiać ze mną w tym Zakładzie... Tak dziwnie na mnie patrzyli, kazali mi się wynosić, wynosić! A ja wiedziałam, czułam, że moja małpka tam jest... Zaczęłam krzyczeć, bić tych potwornych lekarzy, siostry o złych oczach i... oni wezwali żandarmów. Zabrali mnie do gabinetu dyrektora tego Zakładu i tam... i tam musiałam podpisać taki papier, że ja... że ja nigdy nie będę jej szukać... Kiedy powiedziałam mężowi, co się stało... (szloch) Nie wpuścił mnie do domu... Uderzył mnie z całej siły i krzyczał, że umarłam, że umarłam dla niego na zawsze... (wybucha) Jak ja jej potem szukałam! Wszędzie szukałam! Całe lata... Wiedziałam, że jak ją odnajdę, to pójdziemy razem do niego, do tego pana, do mojego męża i... i on... (szloch) nas tak mocno przytuli... tak mocno przytuli... (szloch) ON I znalazłaś tę swoją małpkę...? ONA Nie... Nie znalazłam... (mocno) Ale Bóg Wielki mi świadkiem, że chciałam... wszystko bym oddała, żeby choć raz spojrzeć w ten dziwny kochany pyszczek... Potem... jak byłam już wszędzie... To na koniec w takim wielkim, starym Zakładzie na drugim końcu kraju... Taki siwiuteńki doktor powiedział mi, że już nie trzeba, żeby już nie szukać... Bo jej już nie ma... nie ma na tym świecie... Powiedział, że takich jak ona nie potrzeba, że takich nikt nie chce i tylko dobry Pan Bóg tuli ich do siebie mocniej niż innych, tych takich zwyczajnych... I wtedy umarłam naprawdę, wiesz? ON Ale ty przecież żyjesz... ONA Wychodziłam z tego Zakładu taką długą, brukowaną aleją i każdy krok wydawał mi się ostatnim... I wtedy... (uśmiecha się) spotkałam ciebie, Helver... Siedziałeś w takiej śmiesznej pidżamie w niebieskie paski na starej, żeliwnej ławce pod drzewem w tej alei... Patrzyłeś przed siebie, machałeś nogami i tak dziwnie, błogo uśmiechałeś się... Tak przed siebie... Zaczęliśmy rozmawiać, pamiętasz? 40 ON Nie... .'-i'.- -c-..••'-••*<;< .-••••••. ••••••'-•....•. :.-;,..,.•-.... .v.,;v« ONA Zapytałeś mnie, czy jestem twoją mamą... ON Ty nie jesteś moją mamą... ONA A ja dostrzegłam w twoich oczach, w twoim uśmiechu nadzieję. Nadzieję, że to się wszystko zmieni... że chociaż w ten sposób... (suchy płacz) ON I ty mnie zabrałaś potem... Za rękę poszliśmy na dworzec... I było tyle ludzi... I jechaliśmy, i jechali pociągiem... I kupiłaś mi taką kolorową wodę do picia, a potem, jak wysiedliśmy... W tym sklepie koło dworca... No, tu u nas, u nas już... Kupiłaś mi wojaków... Ale to było dawno, bo tylko dwa wojaki miałem (wybiera ze stołu) O, tego i tego... Bo teraz to ja mam już tyle... (pokazuje z dumą stertę na stole) ONA Ten stary doktor z Zakładu zgodził się. Oddali mi ciebie. Zwołali jakąś komisję i już po tygodniu byliśmy tutaj... I tak sobie żyjemy, wiesz... I już tak sobie żyjemy... Tylko musimy chodzić do tej naszej Kliniki raz na trzy miesiące i trzeba odpowiadać na pytania i zagadki... żeby mi ciebie nie zabrali znowu... Ale jak jutro pójdziemy, bo razem pójdziemy, to wszystko będzie dobrze... ON Ale ty pójdziesz ze mną... ONA Oczywiście, że pójdę i wejdę z tobą do środka, i będę cię trzymać za rękę, tak jak zawsze... Pamiętasz? Jak cię uszczypnę, to na pytanie będziesz odpowiadać - „Nie". A jak cię pogłaszczę, to będziesz odpowiadać - „Tak". Pamiętasz? ON No. Jak byliśmy tam ostatnio, to potem miałem całą rękę obszczy-paną, ale doktor powiedział: „Całkiem nieźle, mój drogi chłopcze, całkiem nieźle...". Ale rękę miałem całą obszczypaną... ONA Zaraz zrobię kolację, zrobię ci buchty, dobrze? Ty lubisz buchty, z sosem i skwarkami... ON No... Aleja będę lepić kulki... ONA Tylko nie podjadaj mi ciasta, bo cię będzie brzuch boleć... Huk tłuczonego szklą. Do kuchni przez okno wpada jeden kamień, potem zaraz drugi, trzeci i zaraz paląca się pochodnia. Ryk thimów za oknem, po stopniach 41 klatki schodowej biegną grupy ludzi, dobijają się do drzwi na różnych piętrach^ krzyki wywlekanych z mieszkań ludzi. ON i ONA stoją, patrząc na rozbite okno. ONA rzuca się na plonącą pochodnię, depcze ją i zalewa wodą z miski. Ostre /.omotanie do drzwi. Zamierają na moment. Za drzwiami krzyki, wrzaski, odglosy wywlekanych z mieszkań ludzi, plącze, odglosy bicia. Ona zatrzaskuje zamki w drzwiach i zastawia drzwi stolem. ONA Helver... Posłuchaj mnie teraz uważnie... No, spójrz na mnie... (potrząsa NIM) Patrz mi prosto w oczy... Ty musisz teraz ucie... Ty musisz teraz iść... Iść zaraz... ON Iść... ONA Ja ci wszystko wytłumaczę... Ubierzesz się... No, zakładaj buty... Nie te... Oficerki... Ale się błyszczą... ON Gilbert powiedział, że buty oficera muszą się błyszczeć jak psu jaja... Tak powiedział Gilbert... ONA Wkładaj spodnie... (pomaga MU się ubierać) No, szybciutko, zakładaj spodnie... Zapniemy pas... Teraz koszula... Czekaj, guzik się urwał... Zaraz ci przyszyję... (wyciąga z szuflady stolu igle i nici i przyszywając guzik, mówi) Helver, wiesz, co teraz będziemy robić? ON Teraz będziemy robić... Będziemy teraz robić... ONA (przyszywając) Ubierzesz się... (urywa zębami nitkę) No, stój spokojnie... Załóż płaszcz... Tak... Zapniemy guziki... Zapniemy pas... Jeszcze beret... Ale ty masz fajny beret, wyglądasz jak prawdziwy żołnierz... Teraz usiądź sobie, a ja ci spakuję plecak... (przynosi z drugiego pokoju plecak) ON To ty masz jednak plecak... ONA Zapomniałam o nim... Pamiętaj, pakuję ci tu cały chleb, kiełbasę, trzy jabłka... skarpety, te ciepłe, koszulę... (ociera Izy) Atu... (podaje MU na wyciągniętej ręce pieniądze) masz pieniądze. Rozumiesz? To jest bardzo, bardzo dużo koron... Włóż je do buta... No... (pomaga MU zdjąć but, a potem włożyć) ON Ale mnie teraz ciśnie... 42 ONA Nie szkodzi, rozctećłzłsz, rozchodzisz. To będzie tylko nasza tajemnica... ON Dobra, ale tylko nasza to będzie tajemnica, tylko nasza... ONA No, jeszcze wkładaj beret... ON Ja mam tu odznakę, odznakę mam, co mi ją Gilbert dał... ONA Tak... Piękną masz odznakę... teraz założymy plecak... Tak... (pomaga MU za/ożyć plecak) I teraz Helver gotowy jest do wycieczki, tak? ON Ja na ćwiczenia jadę, na ćwiczenia. Gilbert powiedział, że ja pojadę na ćwiczenia... ONA Na taką długą wyprawę pojedziesz... ON A co to jest „wyprawa"? ONA To jeszcze więcej niż „ćwiczenia", wiesz? ON Aha... ONA Masz... (podaje MUszturmówkę) Zabierz z sobą i trzymaj wysoko, wtedy nikt cię... (powstrzymujeplącz) ON To Gilbert mi dał tę szturmówkę, bo mi tę szturmówkę dał Gilbert... ONA Tak, tak... A teraz posłuchaj mnie... Patrz mi w oczy. Teraz wyjdziesz i pójdziesz prosto na dworzec... Trafisz, prawda? ON No pewno. Dworzec to koło sklepu z wojakami... ONA Brawo. Na tym dworcu będzie bardzo dużo ludzi, bardzo dużo. Bo wszyscy tam teraz biegną. Oni będą tam biegać, krzyczeć i płakać. Ale ty na to nie patrz, dobrze? Ty się tym nie martw... ON Dobrze... ONA Przed tym dworcem będą stały ciężarówki i wojsko, i żandarmi, i tacy z pochodniami i z psami, i szturmówkami... ON Z taką jak ta, co mi j ą Gil bert dał... ONA Tak, dobrze... I jak staniesz przed dworcem, to podnieś wysoko szturmówkę i... (nie wie, co powiedzieć dalej) I... ••• . 43 ON I będę krzyczeć: „Ścierwusy, ścierwusy"!!! I tak będę pokazywać...| (robi ruch ręką po gardle) Tak... ONA Świetnie, Helver, brawo! Ty jesteś bardzo mądry. Przejdziesz koło nich, a jak cię ktoś zatrzyma, wiesz, ci z tymi pochodniami, albo z psami, to powiedz... to powiedz... Że ci Gilbert dał tę szturmówkę... ON Bo mi Gilbert dał tę szturmówkę, Gilbert mi dał... ONA I że ci Gilbert kazał iść na dworzec i ty musisz iść, bo ci kazał Gilbert. Zapamiętasz? ON A Gilbert powiedział... ONA Słuchaj mnie, Helever. Pójdziesz do kasy, wiesz, gdzie? Do takiego okienka, gdzie siedzi pan albo pani i sprzedaje bilety... Rozumiesz? ON No... ONA I poprosisz o jeden bilet do Ellmit. Zapamiętasz? Ellmit, to taka mała rybacka wioska, nad samym morzem... Tam jest ten Zakład, taki duży... ON To tam, skąd tu przyjechaliśmy... ONA (radośnie) Tak! Tak! (ściska GO i ceduje) Masz tu siedem koron. Bilet kosztuje siedem koron, pięć koron w papierku (podaje MU) i dwie monety po jedenj koronie (podaje MU). Masz, schowaj pod beret. Jak dostaniesz bilet, to schowaj go też pod beret. Beretu nie ściągaj... Zaczekasz na pociąg na peronie... Nie chodź po peronie, tylko sobie stój i czekaj... Jak przyjedzie pociąg... Tam, na peronie będzie straszny tłum, będą się wszyscy popychać, szarpać, krzyczeć... Helver, słuchaj! Jak tylko pociąg wjedzie na peron, to ty podbiegnij do najbliższego otwartego okna w wagonie, zawsze jakieś okno jest uchylone, i wleź do środka, do przedziału przez okno, rozumiesz? Wleziesz? ON Wlezę. ONA I siedź, i nie ruszaj się. I nie ruszaj się. Słyszysz? Za żadne skarby nie wstawaj, nie wstawaj. A jak ci się będzie chciało spać, to otwórz tak bardzo szeroko, szeroko oczy i powiedz sobie: „Nie będę spać, wytrzymam. Wytrzymam, bo jestem mądry". 44 ON To jak się jest mądrym, to się nie śpi? .«• ;. !; t ONA (powstrzymywanyplącz) Dziś w nocy tak... Dziś w nocy mądrzy ludzie nie śpią... Będziesz jechać tym pociągiem całą noc. Dojedziesz na miejsce, do Ellmit, pamiętaj Ellmit, jak już będzie rano. Jasno już będzie, wiesz? To końcowa stacja. Ostatnia, bo wszyscy będą wysiadać, rozumiesz? Wysiądziesz z nimi i pójdziesz prosto z dworca, pamiętaj, prosto z dworca taką długą, długą aleją prościusieńko do tego Zakładu... ON To tam, gdzie przyjechałaś i mnie zabrałaś, tutaj mnie zabrałaś... ONA Tak... (tuli GO) Tak... ON (czujnie, niepewnie) Do... domu, do... domu mnie zabrałaś? ONA (Izy po twarzy) Do domu... Do naszego... do twojego, prawdziwego domu... ON (szybko) To po co ja mam tam teraz jechać? ONA Helver! Słuchaj mnie, na Boga! W tym Zakładzie powiesz, że masz bardzo, bardzo ważną wiadomość dla doktora Gerdmana. Powtórz! ON Dla pana doktora Gerdmana. ONA Tak. Dla pana doktora Gerdmana. To taki starszy pan z siwą bródką i w takich śmiesznych okularach. On jest dobry, bardzo dobry. On cię będzie pamiętać... Słuchaj teraz uważnie... Powiesz mu, temu panu doktorowi Gerdmanowi, że kazała ci tu przyjechać Karla. Powtórz. ON Że Karla mi kazała przyjechać. ONA Bardzo dobrze... ON Karla to przecież ty jesteś... ONA No tak, ja... I czekaj tam na mnie, spokojnie czekaj. Ja do ciebie szybko przyjadę, spokojnie czekaj. Za dwa, najwyżej trzy dni Przyjadę... °N A gdzie ty będziesz? 45 ONA Ja tylko coś tu bardzo, bardzo ważnego załatwię i zaraz do cię bie przyjadę, zaraz przyjadę... . .•..,. ~ ON Ale na pewno? ONA Na pewno. ON Ale na pewno? ONA Na pewno... Idź już, proszę... (popycha go do drzwi) No, idź... (podchodzi do okna, za oknem ryk tłumów) Idź już, błagam... ON (tąpie za klamkę) Ale ty przyjedziesz po mnie? ONA Przyjadę. Helver, idź już... (popycha GO) Proszę... ON Ja bym chciał... Ja bym chciał... ONA (popycha GO, nasłuchując, co się dzieje na klatce schodowej) Helver, proszę, idź... ON Ja bym chciał... Żebyś ty się do mnie uśmiechnęła, jak do tego pana na zdjęciu... Do tego pana męża... Żebyś mnie tak za rękę, tak pod rękę żebyśmy się chwycili... ONA powstrzymuje szloch. ON Żebyśmy się tak głowami dotknęli, jak ty z tym panem na tej fotce... ONA obejmuje GO i stają nieporadnie jak nowożeńcy do fotografii. ON Bo... Bo jak ty byś miała tutaj, teraz taką dziewczynkę... taką małpkę, co mi mówiłaś, to ja bym nie krzyczał, ani na nią, ani na ciebie...ja bym się z nią bawił... (szybciej) I uczyłbym ją, uczył, bo ją bym uczył... (wolniej) I wojaków bym jej dawał... I bym ją na kolana... I po buzi bym ją głaskał... ONA (nie potrafi już powstrzymać szlochu, otwiera drzwi i stara się GO wypchnąć) Idź, szybko... (plącz) Póki jeszcze możesz... Idź... ON Bo ty... Ty nie jesteś moją mamą... Ani panią taką... żoną... Ale ty jesteś taka trochę moja mama... trochę taka pani... Boja się śmieję trochę teraz i płaczę trochę, to znaczy, że ja cię bardzo... bardzo cię Helver... ONA (spazmy) Idź... (wypycha GO na korytarz) Idź... ; Off znika za drzwiami. ONA Uciekaj... Mój ty kochany... najdroższy chłopaku... Słychać JEGO szybkie kroki, za oknami ryk tlumów, ale w klatce schodowej cicho. ONA nasłuchuje, bardzo się boi... Karla sama w kuchni. Za oknami wrzawa tlumów, krzyki, pojedyncze stlumione strzały, szczekanie psów. Na klatce schodowej łomot wbiegających i zbiegających ludzi, krzyki, pojedyncze uderzenia i kopnięcia w drzwi, szarpanie za klamkę. Karla pospiesznie zaczyna się pakować; przynosi z pokoju walizkę, stawiają na stole, znów wybiega do pokoju, skąd przynosi stertę swoich rzeczy, wkłada je do walizki, wklada do walizki różne rzeczy z kuchni: budzik, talerz, obrazek znad drzwi, tak chaotycznie, jak to robi człowiek, który nagle musi opuścić swoje mieszkanie, swój dom. Karla zakłada płaszcz, czapkę, ostrożnie wygląda przez okno - zwalnia, rezygnuje, ucieczka nie ma sensu, siada na krześle... Nagle spotęgowane krzyki na klatce schodowej, kogoś biją, szarpią, ten ktoś się wyrywa -ostry tomot do drzwi, bicie pięścią w drzwi, zduszony krzyk... Karla nieruchomieje - kolejny łomot w drzwi... Karla w bezruchu, pogodzona z losem, wolno podchodzi do drzwi i odciąga zamki... Drzwi otwierają się raptownie... W tej samej chwili gaśnie światło, wyłączono prąd w budynku. W kuchni widoczne światło chwiejącej się latarni za oknem... Huk zatrzaskiwanych drzwi. Ciemno. Jakaś postać stoi pod drzwiami i ciężko oddycha. Stale odgłosy na klatce schodowej i na ulicy; podjeżdżające ciężarówki, krzyki, szczekanie psów. ONA (w ciemności) Kto tu? (zapala świecę i podnosi nad glowę) Pod drzwiami stoi Heher. Pobity, sponiewierany, płaszcz ubrudzony w błocie, w jednym bucie, poobrywane guziki, bez beretu, zakrwawiona głowa i twarz, bez pasa, w ręce rozdarty plecak i połamany kij od szturmówki. ONA Helver! ON A tego buta to mi zszarpali, jak tu po schodach wchodziłem, jak po schodach wchodziłem... A szturmówki to nie mam... Bo mi ją Gil-bert wziął... Tu w naszej klatce mi wziął i połamał, bo mu nie chciałem dać, bo mi Gilbert dał tę szturmówkę, Gilbert mi dał... ONA Boże drogi, Helver! Jak ty wyglądasz! Co się stało? ON Bo jak żem szedł na ten dworzec, co mi kazałaś iść, to jak żem już wyszedł na ulicę, to tu, zaraz koło bramy... A tyle ludzi wszędzie było, tyle ludzi... To żem chodnikiem biegł, tak przy murze, przy mu- 46 47 rze do tego wielkiego placu, gdzie jest ten duży pomnik, no, na koniu taki pan siedzi... (bardzo szybko) To pod tym pomnikiem tyle ludzi było, tyle ludzi i auta, i z psami takimi czarnymi byli, i z pochodniami, i ze szturmówkami, o z takimi, co mi Gilbert... A ja tę szturmów-kę tak wysoko, tak wysoko trzymałem i na dworzec, i na dworzec biegłem, tak się na nikogo nawet nie patrzyłem, tylko na dworzec biegłem... A taki jeden, co ma takie krosty na buzi, no, ten, co za nami zawsze wołał na ulicy, nie pamiętasz? Co zawsze wołał, co za nami tak brzydko zawsze wołał... ONA Helver, mów, co się stało... Dlaczego nie ucie... ON I on, ten z pryszczami, jak mnie zobaczył, to zaczął krzyczeć, wiesz: „Helver! Helver debil! Łapać Helvera! Łapać ścierwusa!". I on zeskoczył z ciężarówki, i inni, ja ich dobrze znam, to mi nogi podstawili, przewrócili i kopali mnie, i szturmówkę chcieli zabrać, tę, co mi Gilbert... Ale nie puściłem... Szturmówkę wysoko trzymałem, mocno trzymałem i krzyczałem: „Ścierwusy! Ścierwusy!". Tak, jak mi kazałaś... To oni kopali mnie tu... (pokazuje na glowę i twarz) Ale i tak krzyczałem... A o tobie tak brzydko mówili, tak brzydko mówili... ONA Helver mój, Helver... ON Że ty... ONA Nic nie mów... Nic nie mów... ON Że ty ze mną... Że ty ze ścierwusem takie rzeczy robisz... Tak mówili. Powiedzieli, ale to oni powiedzieli: „Ząjebiemy ciebie i tę twoją...". I takie słowo powiedzieli, takie słowo.... ONA Helverku... ON A potem mnie złapali i wrzucili na ciężarówkę. A jak mnie nieśli na ciężarówkę, to taki jeden, co miał takiego wielkiego kudłatego psa, to zakrzyczał do tego psa: „Bierz ścierwusa, bierz!". A ten pies to się nazywa Murcek. Bo on potem mówił: „Dobry Murcek, dobry". ONA Pokaż... Nie ruszaj się... muszę to zdezynfekować... Boże, masz wygryzioną dziurę... Przytrzymaj tu palcem... ON A na tej ciężarówce... 48 Q]SA Helver, nie ruszaj się, muszę to opatrzyć... ; , ;„ 0N A na tej ciężarówce, co mnie na nią wrzucili, to były same głupki z naszej dzielnicy, ty wiesz. Ten, co w pralni pracuje, taki, co ma głowę jak ogórek, taka dziewczyna, co ciągle (pokazuje) tak głową robi i ten mały Hajnel, co tak głupio chodzi i wiesz, kto jeszcze tam był? Ten głupi Helmut, co jeździ wózkiem na makulaturę i tacy sami, wiesz (puka się w glowę). Cała ciężarówka... I oni, te głupki śmiali się, jak ich bili, ale niektórzy płakali... A ja nie płakałem... A jak taki oficer powiedział: „Do Kliniki z nimi i zaraz szlus z nimi róbcie!", to ja tak... (pokazuje) zaraz o tak wyskoczyłem z tej ciężarówki, że oni się wszyscy poprzewracali i uciekałem, i uciekałem... Boja tam do tej Kliniki nie pójdę, bo ty powiedziałaś, że zawsze ze mną pójdziesz, ty tak powiedziałaś, bo ty tak powiedziałaś... ONA To prawda Helver, wszędzie z tobą pójdę, wszędzie... ON I do tej Kliniki też? ONA Do Kliniki też. ON A jak im uciekałem, to mi beret zerwali i tych pieniędzy na bilet już nie ma, wiesz... ONA Nie szkodzi, to nieważne... ON Ale te pieniądze w bucie to mam, bo mi ten drugi tutaj zszarpali, tylko że mnie i tak mocno ten but teraz ciśnie... A jak im uciekałem, to w takiej bramie, tu zaraz, złapał mnie nasz pastor, wiesz? Tam był nasz pastor. Cały był brudny, poszarpany, miał całe porozwalane ręce... To ja mu powiedziałem, że ty mi kazałaś biec na dworzec i że mnie złapali, i że im uciekłem... To pastor zapytał, gdzie ty jesteś, to ja mu powiedziałem, że ty jesteś w domu i że musisz załatwić bardzo, bardzo ważne sprawy i że za dwa, trzy dni przyjedziesz do mnie do tego Ellmit, do Ellmit. ONA Co ci jeszcze powiedział nasz pastor? Co powiedział? ON Pastor powiedział, że mam bardzo szybko biec do ciebie... do domu... To ja mu powiedziałem, że ty mi kazałaś iść na dworzec i jechać do Ellmit, do Ellmit. To pastor powiedział, że ty byś teraz chciała, żebym szybko biegł do domu - to przybiegłem. A tego buta to mi tu na 49 schodach ściągnęli, bo mnie chcieli złapać, ale odkopnąłem ich i przy. biegłem na górę... A jeszcze za mną wrzeszczeli, ty wiesz... Jak wycją. gali z domu tych starych państwa Wilde z pierwszego piętra, co mają tego małego wnuczka Tadzia, co się tak głupio śmieje i chodzi tylko w kółko. Wrzeszczeli za mną: „Uciekaj, uciekaj do domu, już po was idziemy, Helver, już po was idziemy...". I takie słowo powiedzieli, takie słowo... A Gilbert jeszcze zawołał... ONA To tutaj jest Gilbert? ON No. Stoi tylko tak i pilnuje, jak starych państwa Wilde i innych wyciągają z domu, a tego małego Tadzia to złapał za głowę i o mur, i o mur. I wrzasnął: „Gówno sakramenckie! Gówno sakramenckie!". To Gilbert zawołał za mną: „Już po tobie, ścierwusie! Już po tobie!"... Ja nie jestem ścierwusem? ONA O, nie, Helverze, ty nie jesteś ścierwusem... Co jeszcze powiedział ci nasz pastor? Przypomnij sobie... No... ON Powiedział... powiedział... „Powiedz Karli..." ONA No, co? Co miałeś mi powiedzieć? ON Nasz pastor powiedział: „Powiedz, Helverze, mojej drogiej Karli, że nasz Pan wie, co robi". Tak powiedział. ONA Tylko tyle... ON I jeszcze powiedział... ONA Co jeszcze powiedział? ON Nasz pastor powiedział: „Módlcie się z Karlą za siebie, za mnie, za wszystkich". A potem to jeszcze powiedział, że wraca do kościoła, bo kościół się pali... Ty wiesz? Kościół się pali i też się będzie modlić za nas, za siebie i za wszystkich... A kościół tak się pali, że taka łuna bije jak z naszej huty, jak otworzą wszystkie piece, taka łuna... ONA (podchodzi ostrożnie do okna) Tak... Nasz kościół... ON Teraz będziemy robić... Będziemy teraz robić... Wiem! Teraz będziemy się modlić! A ja wiem, jak się modli! Wiem! Bo ty mnie zawsze uczyłaś, zawsze. Do takich obrazków się modli, co nad twoim łóżkiem 50 • Ho takich obrazków, co je masz w tej małej czarnej książeczce... Ja • m jak się modli... (klęka i ciągnie JĄ na podłogę, ONA bezwolnie klęka kNIEGO) O, tak się robi... (żegnasię) Co, nie? Widzisz, nauczyłem Tak się opuszcza głowę... „Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze...". Co ty? Nie pamiętasz? Ty mów paciorek, paciorek mów... „Ty zawsze rży mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze ku pomocy"- Widzisz? Nauczyłem się. Ty mów paciorek, paciorek mów... ONA (zrywa się) Helver! Wiesz co? ON Co? ONA Teraz będziemy się bawić, w... u-kła-da-nki! ON Jak w to się bawi? ONA Chodź, pokażę ci. Wstawaj. Ustawimy stół, posprzątamy tu... No, pomóż mi... Zabierz tę walizkę do pokoju... Wyjęłam, bo sprzątałam trochę... No, szybciutko... Już mamy czysty stół... Teraz krzesła... Zapalimy jeszcze świeczki, podaj mi lichtarz z kredensu i zapal wszystkie świece... O, tak... Zrobimy sobie po dużym kubku herbaty... Ojej, jaka ja jestem, przecież nie ma prądu... To nalejemy sobie po dużym kubku wody z sokiem czereśniowym... Tak... No, siadaj Helver przy stole, tak... ja też już, zaraz siądę, tylko przyniosę... Wyjmuje z szafki kredensu trzy buteleczki z lekarstwami, dosyć duże, z brązowego szklą, stawia je na stole. ON To są przecież moje pigułki. ONA No, tak... Ale teraz będziemy się bawić, że to są układanki. ON Ale to są moje pigułki, co mi je zawsze kupujesz w aptece u pani Kersten. A w tej aptece w szafce stoi kościotrup... A pani Kersten mówi mi zawsze: „Łykaj pigułki, łykaj, Helver, bo kościotrup do ciebie przyjdzie". Dlaczego ona tak mówi? Przecież ja łykam te pigułki i łykam. ONA Bardzo ładnie połykasz swoje tabletki, Helver, tylko czasem grymasisz... ON Bo mi się przyklejają w gardle, o... (pokazuje) ONA Ty bardzo ładnie połykasz, bardzo ładnie. A ten kościotrup w aptece jest z tektury, wiesz? To taki eksponat, tak na niby, taki udawany. 51 ON I ten kościotrup nie przyjdzie po mnie? ,-' ,; ;. .;,... , >., ONA Nie... (w stronę zlamanego szlochu) Nie przyjdzie.... Helver, uważaj. Tu mam trzy buteleczki z tabletkami... Wysypię je wszystkie... (wysypuje na stoi) O, widzisz? Widzisz, jakie kolorowe? Popatrz, jak dużo. ON Wiem przecież. O, te... (pokazuje) Zielone, to mi zawsze rano dajesz - zawsze dwie, żeby... dzień byf jasny i dobry i... (szybko) Żeby rękami nie machać... A te... (wyszukuje na stole) Czerwone - to mi zawsze dajesz po obiedzie... Żeby... Żeby uczyć się i zapamiętywać, i mądrą głowę mieć... O, a te... (wyszukujena stole ipokazuje) Białe, to mi zawsze dajesz, zanim pójdę spać, żeby... żeby sny mieć dobre i żeby spać, i spać... Bo jak się śpi... To się śpi. Karla przebiera palcami w rozsypanych na ceracie stolu kolorowych tabletkach. Twarz ma spiętą, ale umiejętnie pokrywa ten wyraz cieplym uśmiechem, starając się wciągać Hehera w zabawę w ..ukladanki". Tylko oczy ma puste i nieruchome. Już nawet nie plącze, to Izy same szklą jej oczy, czasem w trakcie zabawy tlumi szloch. ONA Helver, teraz ułożymy sobie z tych tabletek kolorowy domek. No, jak układamy domek? ON (zastanawia się, przeklada tabletki na stole) Najpierw... Najpierw... (zaczyna ukladać) Taki kwadracik... O, potem dach... Ale ułożę go z czerwonych pigułek!... Jeszcze komin... I drzewko... I jeszcze okna ułożę! I ułożę okna! ONA Helver, zapomnieliśmy o twoich tabletkach przed spaniem. Zobacz, jak już jest późno. ON No, całkiem późno... (uktada dalej) ONA To połknij te dwie białe... (podaje mu tabletki) I popij wodą. Jest bardzo zimna. ON (bierze tabletki skoncentrowany na ukladaniu, wklada do ust i popija wodą) To jeszcze ułożę słonko... O... I co jeszcze? ONA Jaki piękny obrazek ułożyłeś... Wiesz co? Masz tu jeszcze... (podaje MU) Dwie zielone, dwie czerwone i dwie białe. Połknij, nie będziesz musiał jutro już połykać, dobra? 52 f)N No... (układając, polyka tabletki i popija wodą) To co teraz mam ułożyć? ONA Ułóż... Ułóż statek. Z masztem, z kominami, z falami na morzu... ON (zapala się) Dobra... (zaczyna ukladać) Ale ty też coś układaj. Zobacz, ile tu jest tych tabletek... To co ty ułożysz? ONA Może kwiatek? ON A dla kogo ten kwiatek? ONA Dla ciebie, Helver... ON Dla mnie? (wzrusza ramionami) Ja nigdy nie dostałem kwiatka, ani od ciebie, ani od nikogo... Po co mi kwiatek? ONA To będzie kwiatek tylko dla ciebie... (uktada) ON (uklada) A jak ten mój statek będzie się nazywać? ONA Różnie się statki nazywają... ON Ale jak? Ale jak? ONA No, jak miasta, albo ważni ludzie, albo mają imiona, różnie... ON Ale jak? (ziewa i bardzo, bardzo powoli zaczyna być senny) ONA Helver, które kolory tabletek najbardziej ci się podobają? ON Wszystkie... Ale najbardziej chyba zielone... ONA (przezpowstrzymywany szloch) E, ty byś już chyba nie połknął więcej tabletek... ON Połknąłbym. Ale które? ONA (przez szloch, rozpacz) Cztery zielone, cztery czerwone, cztery białe... Połknąłbyś? ON Pewno, (wybiera garść tabletek, wsadza do ust, popija wodą, ziewa) Połknąłem. To nic trudnego. One są dobre. Bo to kolorowe na nich takie, to jest słodkie, wiesz? ONA Ty lubisz słodkie? 53 ON No. Ale najbardziej jak ty upieczesz placek albo chrust... ( wa, jego powieki zaczynają z wolna opadać, ruchy stają się coraz wolniejsze) Albo jak robisz takie „kocie oczka" z marmoladą w środku... Lubię słodkie... ONA (przez rwany szloch) To połknij jeszcze trochę białych, potem czerwonych i zielonych, ale potrzymaj dłużej w ustach i powiesz mi, które są najsłodsze... ON (coraz wolniej, senniej, opóźnione, nieprecyzyjne ruchy) Teraz ułożę sobie samolot... (układa i bierze do ust kolejne tabletki, ssąc je jak cukierki) Słodkie są, jak się je cycka, no... A co ty ułożysz teraz? ONA A co byś chciał...? ON (układając) Ułóż mi coś takiego... żebym nie był taki... wiesz? Taki... Helver, żebym nie był... ONA (przez tlumione spazmy) Ty jesteś najwspanialszy, dobry, najukochańszy... ON (bardzo wolno, bardzo prawdziwie) Ale ja jestem taki... Ja bym tak chciał... żeby tak... Ale tak nie umiem... I żeby w głowie nie było tak... Żeby tak nie było... ONA Helver, mój dobry, kochany... ON Dużo tych tabletek dzisiaj połknąłem... A ty zawsze mówiłaś... A ty zawsze mówiłaś, żeby: „Tylko dwie łykać, tylko dwie"... Chyba już nic więcej nie ułożę... bo zostało tylko, o - raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć pigułek... Widzisz? Ty też już chyba nic nie ułożysz... To ja mam połknąć jeszcze te pigułki? ONA (przez szloch) Tak... połknij je szybko, Helver... Połknij... ON bierze je do garści, wklada do ust, chce coś powiedzieć, ale krztusi się, kaszle, tabletki wypadają na stół i napodlogę, ON zanosi się kaszlem. ONA zrywa się z krzesla, pospiesznie zbiera tabletki ze stolu i podlogi i wpycha je Heherowi do ust. ON zanosząc się kaszlem, odpychają. ONA przelamując JEGO slaby opór, wklada mu tabletki do ust i wlewa wodę z kubka do gardla. ON (parska wodą, krztusi się, powoli łapie oddech) Przecież połknąłem, połknąłem... (siania się na krześle) ONA Ja wiem, wiem... kochanie moje... 54 QlV I brzuch mnie boli, i głowa, i tu.... O, zobacz jak mi szybko bije serce... (przykłada JEJ dłoń do swojej piersi) Czujesz? Jak maszynowa — twu-twu-twu-twu-twu-twu.... ONA Popij, popij jeszcze wodą... ON A tam koło nogi od stołu to jeszcze leżą dwie tabletki... (wytęża wzrok) Zielone, albo nie, białe... albo złote chyba... ONA podnosi z podlogi tabletki, trzyma w dloni i ciska w kąt, kryje twarz w dlo-niach i zanosi się placzem. ON (na granicy świadomości) Ty nie płacz... Nie płacz... Ja je też połknę... Połknę je zaraz, tylko mi tak jakoś... (siania się nad stotem) ONA (przeraźliwy krzyk) Nie!!! Nie!!! ON Ja już chyba będę spać... Ale ty przytulisz mnie tak buzia przy buzi... I daj mi jeszcze coś do ręki... Wojaka mi daj... tego na koniu... I powiedz COŚ do mnie... Powiedz... (zwala się ciężko z krzesla napodlogę) ONA (klęka przy NIM, szarpie GO gwaltownie) Helver!!! Helver!!! (ciszej) Helver... (w szloch) ON (wtula się w NIĄ, resztką świadomości) Przytul mnie mocno.... Ucałuj mnie... (ONA tuli GO, całuje, twarz zalana Izami) I po buzi mi tak rób... (bierze JEJ rękę iglaszcze niąpo swojej twarzy) Po buzi... (bardzo cicho, prawie nieslyszalnie) Bo mi Gilbert dał... (jeszcze ciszej) Gilbert mi dał... (ijeszcze ciszej) Karla... (płytkie, ostatnie oddechy) Mama... Ma., mo... Ma., mo... Ma.............. ONA (krzyk, skowyt, szaleństwo) Wybacz mi!!! Wybacz!!!.... Wybacz mi Panie nasz!!! (przerwa - oddech - wybuch - histeryczny krzyk) Bo Ty jeden wiesz, co robisz!!!??? (skowyt) Wiesz!!!??? Co ty wiesz!!!???... Co!!!??? (usilujepodnieść ciało Hehera) Patrz!!! Patrz, co zrobiłeś!!! (tuli ciało He-lvera) Dlaczego!!!??? (z krzyku w szloch) Przecież on znał paciorek... (suche spazmy) Znał jak nikt!!!... No! (szarpie cialem Hehera) Powiedz Mu! Powiedz!... (szloch w tkanie) „Aniele Boży, stróżu mój...". Słyszysz!!! Słyszysz, jak ładnie mówi paciorek.... (szloch) Tylko jego powinieneś usłyszeć... Tylko jego... (cicho) Tylko jego... Gwałtowny łomot do drzwi, kopanie. Karla wie, że to już jej koniec. Za drzwiami wrzaski. Do kuchni przez okno wpada kilka kamieni, słychać klaksony ciężaró- 55 wek, ujadanie psów. Karla tuli cialo Hehera, gtaszcze, obejmuje, okrywa delikatnie poszarpanym pluszczem. Karla wolno wstaje. Patrzy na drzwi, które, zdaje się, zaraz wylecą z futryn. Poprawia włosy, suknie, bardzo wolno obraca się w stronę widowni i uśmiecha się. W tym dziwnym uśmiechu przez Izy i strach jest jakaś determinacja, świadomość kresu, próba usprawiedliwienia, oczekiwanie na zrozumienie, ale ten uśmiech musi ją także chronić przed współczuciem, chronić przed próbą nawet wiary w nadzieję. Karla robi dwa kroki w stronę widowni, uśmiecha się i patrzy... Drzwi z hukiem wylatują z futryn. Karla stoi w bezruchu, patrząc na widownię. Jest już poza światem sceny. Tylko ona i publiczność. Sugestywne, absolutnie iluzjonistyczne odgłosy wpadających do kuchni ludzi, od-glosy bicia, krzyk, kopanie, zasapane oddechy, ludzie wybiegają z kuchni. Zbiegają po schodach, wlokąc dwa dala uderzające o stopnie klatki schodowej. Karla caly czas stoi i uśmiecha się. Wolne rozjaśnienie światel. Start muzyki. Wraz z rozjaśnieniem światel slyszymy potęgujący się motyw walca, tego samego, który Karla tak pięknie kiedyś tańczyla. Muzyka towarzyszy wychodzącej z widowni publiczności, we foyer, w szatni i długo jeszcze po wyjściu z teatru, z zewnętrznych glośników, na ulicy. Urnsjornborg, lipiec 1999 Beztlenowce JEDNOAKTÓWKI Kostka smalcu z bakaliami PIERWSZA - kobieta okołotrzydziestoletnia DRUGA - kobieta okołoczterdziestoletnia Akcja rozgrywa się w malej garsonierze późnym wieczorem. PIERWSZA 1 DRUGA leżą na rozłożonym tapczanie, przykryte włochatą narzutą. PIERWSZA Zostaw już... Proszę cię... Zostaw... No, dajże mi już spokój... DRUGA Przed chwilą mówiłaś coś zupełnie innego... PIERWSZA Proszę cię... Zostaw... Chcę się ubrać... DRUGA Poczekaj... Zaraz się ubierzemy... PIERWSZA (placzliwie) Chcę już... DRUGA Dobrze już... Nie trzymam cię... (przeciąga się) Przed chwilą... PIERWSZA Proszę cię... Przestań... DRUGA Jaka ty jesteś zakłamana... Dobrze już, dobrze. Podaj mi pa-Pierosa. Zawsze po orgazmie jesteś taka daleka. Może powinnaś pójść 2 tym do seksuologa? Co? A co na to twój psychiatra? Hm? Leżysz sobie na kanapce pokrytej przyjemnie chłodną, prawdziwą skórą i zwie- 59 rzasz mu się, że natychmiast po szczytowaniu... Oczywiście o mnie nie wspominasz mu ani ^łowem. On cię rozumie i... PIERWSZA (płaczliwie) Daj już spokój... DRUGA No dobrze?- Mnie to tez PrzestaJe bawić- Teraz mi opowiesz, że maty Hans Jorg rria świnkę albo że będzie mieć świnkę, że twój Eugen powiedział to alfo tamto, że mała Norma przeżywa pierwsze bolesne miesiączki... AH&, opowiesz mi jeszcze, jak to musiałaś zrezygnować ze studiów, bo h?y^aś w ciąży... PIERWSZA Przestań... DRUGA Bo byłaś vv ciąży!!! I całe życie poświęcasz dla swojej zasra- nej rodziny... PIERWSZA (plaCZć>) Przestań... proszę... DRUGA O, właśnie- Zapomniałabym, że będziesz jeszcze ryczeć i za- klinać mnie, żebym tylko, broń Boże, nikomu ani słowa... Bo Eugen, szkółka niedzielna i całe to gówno... PIERWSZA Dlaczego tak mówisz? Gdzie jest moja pończocha? DRUGA Tutaj. \y tóżku, kochanie. Rozbierałaś się tak szybko... PIERWSZA Proszę cię... Oddaj mija. DRUGA Ale by było, gdybyś wróciła do domu w jednej pończosze, co? Eugen dobiera si^ do ciebie, a tu tylko jedna pończocha... Co by powie- dział? „Mój głuptasku, znów w jednej pończoszce? Pamiętaj, kochanie, że trzeba wkładać dwie pończoszki. Na jedną i na drugą nóżkę". PIERWSZA Proszę- DRUGA Przepraszam. Masz tu tę swoją pończochę. Swoją drogą z c2ęści bielizny, którą u mnie zostawiłaś, uzbierałoby się stoisko w domu towarowym. Nie płacz już... Powiedziałam - przepraszam. Tezjuz wstanę. Zrobić kawy? Zaczekaj, (obejmuje PIERWSZĄ) Przecież tak nie wyjdziesz? O której masz ^ w domu? PIERWSZA IVtuszę jeszcze odebrać Normę od logopedy. 60 PIERWSZA O, tak. Mówi już całkiem swobodnie. f,. ; nRUGA Musi cię to kosztować? PIERWSZA Eugen płaci doktorowi... nRUGA Jasne, was to musi kosztować... PIERWSZA Nie złość się. Ja też cię przepraszam. DRUGA Dobrze już. Zrobimy pysznej kawy. Wszystko będzie dobrze... W porządku? PIERWSZA Tak... DRUGA Przytyłaś ostatnio... PIERWSZA Tak, trochę tak... (uśmiecha się) Za mało mam ruchu. DRUGA Możemy znów zacząć ćwiczyć... PIERWSZA O, nie. Eugen powiedział... Przepraszam... DRUGA Ależ nie. Powiedz, co mówił Eugen. PIERWSZA Że to nie wypada. DRUGA Powiedz mi, chociaż mnie to gówno obchodzi, kiedy ostatni raz się kochaliście? Miesiąc? Pół roku? Rok temu? Sądząc po twoich wizytach... PIERWSZA Obiecałaś... DRUGA Obiecałam, obiecałam... Bardzo wiele rzeczy sobie obiecywałyśmy. PIERWSZA Lepiej już pójdę... DRUGA Jasne! Zawsze lepiej wyjść niż słuchać. Wygodnie wysypać komuś kubeł śmieci na głowę i pójść sobie. Boże, jakie to wszystko jest 2 sensu. Czy ty mnie kiedyś zapytałaś, jak ja się czuję? Co myślę? Czy mam jakieś plany? Co będę robić w niedzielę? Albo czy mi się chce po Pr°stu z tobą...? Nie! Nigdy!!! Przychodzisz do mnie bez uprzedzenia. ••• bo... Powiedz! Ile razy wpadałaś tu w środku nocy?! Czy kiedy- °lwiek ci? nie wpuściłam? No, odpowiedz! IERWSZA (bańko cicho) Nie... ! l". 61 DRUGA Dawniej czekałam na ciebie... Zawsze czekałam. Dlaczego wynajęłam tę garsonierę, na którą mnie nie stać? Jak myślisz? Żeby być bliżej ciebie. Bo może przyjdziesz, może cię spotkam, w sklepie, na ulicy... I co wtedy robiłaś!? Na mój widok wtulałaś się w tego swojego Eu-gena, a małego szarpałaś za rękę tak, że o mało co mu jej nie urwałaś. Nawet na mnie nie spojrzałaś! Nigdy! PIERWSZA Nieprawda... Ja zawsze... DRUGA Gówno prawda! Słyszysz!!! Gówno prawda! Czy wiesz, jak mnie to upokarzało? Czy wiesz, co wtedy czułam?! Ciągle sama i sama. Czekając na ciebie... Całe dnie, tygodnie... Całe lata... PIERWSZA milczy. DRUGA Wreszcie przestałam czekać. Ale było już za późno. Na wszystko. Głupia praca w bibliotece i samotność, nieznośna, porażająca pustka. Próbowałam pić, a jakże - odchorowywałam to. Sprowadzałam sobie mężczyzn, a potem wymiotowałam z obrzydzenia... Wiesz, z czego jestem naprawdę dumna? Że nie stałam się w końcu obrzydliwą wywłoką z jednego z tych barów dla lesbijek w północnej dzielnicy. A co!? Myślisz, że jeszcze teraz nie znalazłabym chętnych dupek? Nie znalazłabym!? Wiem, jak doprowadzać do spazmów takie małe dziwki... I ty... ty też dobrze wiesz... Coś ty ze mną zrobiła! Coś ty zrobiła z moim życiem! Popatrz! Przyjrzyj się dobrze! (podnosi do góry dwa palce prawej ręki: wskazujący i serdeczny z bardzo krótko przyciętymi paznokciami) To jest mój świat! To jest moje cholerne życie!!! PIERWSZA A ty? DRUGA Co ja? No, co ja? PIERWSZA (bardzo cicho) Co ty zrobiłaś? DRUGA (równie cicho, prawie szeptem) Ja przecież... PIERWSZA Dla mnie byłaś niedostępną panią profesor ze szkolnej biblioteki. Pożyczałaś mi książki, nawet bez rewersu... Tak długo zawsze rozmawiałyśmy. Słuchałaś mnie jak nikt inny przedtem. Przesiadywałam przez wszystkie przerwy w twojej bibliotece. Marzyłam, by znów iść do szkoły i spotkać ciebie. Opowiedzieć ci wszystko... O czym myślałam przed zaśnięciem, co widziałam z okien autobusu, jadąc do szkoły.- Wszystkie moje koleżanki miały chłopców. Opowiadały, jak całują się z nimi w samochodach przed ekranem letniego kina i która pozwoliła wsunąć sobie bardziej rękę pod bluzkę... A ja miałam swoją bibliotekę i ciebie. Panią profesor, która zawsze uśmiechała się do mnie i czekała tylko na mnie... Moja matka była ciągle zajęta moimi braćmi, a ojciec prawie nie wychodził ze swojego sklepu. Byłam już za duża, żeby rozmawiać tylko z lalkami... Byłam wtedy taka szczęśliwa... Pamiętasz, jak robiłyśmy sobie prezenty? Pocałowałaś kiedyś kwiatek, który przyniosłam ci na Święto Wiosny. Oderwałaś kilka płatków i włożyłaś do tomiku Lundkvista, który mi podarowałaś. Ja też je ucałowałam, już za drzwiami biblioteki. Byłam wtedy w przed-maturalnej klasie, pamiętasz? Ty byłaś taka piękna, inna, niedostępna. Wszyscy chłopcy kochali się w tobie. Nie byłam zazdrosna. Byłam dumna, taka dumna... Wtedy przed świętami, kiedy szłam do ciebie z pierwszą wizytą, czułam się jak... Twój dom wydał mi się taki wspaniały. Tyle książek, tak czysto, tak spokojnie... Siedziałyśmy na starodawnej kanapce, nie masz jej już od dawna, i rozmawiałyśmy, i rozmawiałyśmy... Powiedziałam ci, że mam dla ciebie prezent na święta. Że jestem taka szczęśliwa. Pocałowałaś mnie w policzek i mocno przytuliłaś. Ja też wtuliłam się w ciebie i płakałam ze szczęścia, że mam kogoś tak bliskiego... Komu mogę wszystko, wszystko opowiedzieć... I powiedziałam ci wtedy... Patrząc w twoje jasne, mądre oczy, trzymając cię za rękę... Powiedziałam ci, taka ufna, że zakochałam się... Pierwszy raz w życiu zakochałam się naprawdę. Że jestem taka szczęśliwa. Pokazałam ci jego zdjęcie. Wstałaś wtedy i zapaliłaś papierosa. Wtedy jeszcze nie paliłaś tak dużo. Tak nagle się wtedy zmieniłaś... A ja myślałam... Zaczęłaś tak głośno mówić, krzyczałaś. A ja chciałam ci przecież opowiedzieć o moim szczęściu, o Wernerze, kochanym chłopcu z mojej klasy. Dobrym, czułym, delikatnym, którego pokochałam dzięki przyjaźni z tobą... Bo to ty mi pozwoliłaś uwierzyć w siebie. Przekonałaś mnie, że jestem... Pamiętasz, co wtedy mówiłaś? Wyśmiewałaś się z mojej miłości... Ze mnie... Tak okropnie krzyczałaś... To było takie straszne... DRUGA Proszę cię. Obiecałaś, że już nie będziesz... "IERWSZA Płakałam przez całe święta. Nie mogłam tego pojąć. Nie r°zumiałam. Dlaczego tak... Dlaczego właśnie ty... 62 63 DRUGA Proszę... ,-.^. • . •.;-;:;, .;•-..,,. .-,;••.-«; A -ife',,;^' '. PIERWSZA W Sylwestra chciałam złożyć ci życzenia... Wpierw nie chciałaś mnie wpuścić. Potem wpuściłaś. Rozmawiałyśmy długo... Znów wydawało mi się, że wszystko będzie tak jak dawniej, że znowu będziemy... A ty zrobiłaś... Powiedziałaś, że jeśli... DRUGA Proszę cię... PIERWSZA Powiedziałaś, że jeśli... DRUGA Nie mów już, proszę... PIERWSZA Że mnie kochasz... (zaczynaplakać) DRUGA (bardzo cicho) Proszę... PIERWSZA To było takie... Nawet nie straszne... Ale kiedy Werner chciał mnie pocałować, to... Ja... A wtedy, u ciebie... To było tak, jakby coś mnie... Nie, nie bałam się. Było mi tak jakoś... Potem, w domu, patrzyłam na swoje dłonie, nogi, brzuch, piersi i wydawało mi się niemożliwe, żeś każdy palec, każdą kosteczkę pocałowała... I to twoje ogromne lustro w sypialni... Te twoje dłonie, palce żywe, chłodne... Chorowałam potem długo, pamiętasz? Przychodziłaś codziennie do szpitala. Moi rodzice cię polubili. A ty zostawałaś zawsze najdłużej, że niby muszę uzupełniać lekcje... A kiedy już sobie poszli, podwijałaś mi szpitalną koszulę, odsłaniałaś mój brzuch... Pamiętasz? Kazałaś mi to robić samej jeszcze w szpitalu... Kiedy mnie odwiedzał Werner, czekałam milcząc, żeby sobie wreszcie poszedł, a zaraz potem... Później, już w domu, w moim pokoju, nikt mi nie przeszkadzał. Wiesz, że nawet nie pamiętam ostatniej klasy? Pamiętam tylko oczekiwanie, żeby te lekcje się już skończyły i żebym mogła pobiec szybko do twojego samochodu zaparkowanego trzy przecznice dalej. Pojechać do ciebie... i móc... A ty już w samochodzie... DRUGA (przepraszająco) Wiedziałaś... PIERWSZA Wiedziałam. Potem jak byłam na pierwszym roku, rodzice dziwili się, że przyjeżdżam co piątek do domu. A ja zaraz po powitaniu biegłam do ciebie. Bałam się powiedzieć ci o Eugenie... A może nawet nie tyle bałam, co... Było mi już wszystko jedno. Coś się ze mną działo, chodziłam do lekarza, ale nie powiedziałam mu prawdy. Nie mogłam mu powiedzieć... Wydawało mi się, że każdy dzień jest wypełniony płynnym ołowiem, przez który muszę brnąć... A te chwile u ciebie dawały ulgę. Na krótko chociaż... Eugen był, to znaczy jest, dobry.- Wszystkie dziewczyny miały narzeczonych. Na trzecim roku wychodziły za mąż. Może mi się wtedy wydawało, że to coś zmieni. Kiedy kochałam się z Eugenem pierwszy raz... DRUGA (z satysfakcją) Zaszłaś od razu w ciążę. PIERWSZA Kiedy ci powiedziałam, że muszę... że chcę wyjść za Eu-gena... Nie wypuszczałaś mnie z łóżka... (plącze) przez dwa dni... Kazałaś mi liczyć orgazmy... Powiedziałaś, że nie wyjdę, dopóki... Wiedziałaś, że jestem... DRUGA (jadowicie) W ciąży... PIERWSZA A potem... DRUGA A potem ty kopnęłaś mnie jak... PIERWSZA Nieprawda... DRUGA Nie dzwoniłaś, nie chciałaś przyjść... I ten twój śmieszny ślub... Stałam pod chórem i chciałam cię zabić. Za wszystko. Ten twój głupi Eugen... PIERWSZA Nie powinniśmy byli wtedy przychodzić do ciebie razem. DRUGA Nie powinniście. Skakał koło ciebie jak małpa. A to, a śmo, a gówno... Obrzydliwe. A kiedy wreszcie wyszedł na chwilę się wysikać, a ja chciałam ci szybko powiedzieć, jak bardzo cię... Ty wtedy... PIERWSZA Byłam chora. Lekarz powiedział, że jak... DRUGA Pewnie się zdziwił, jak obejrzał sobie dokładnie... PIERWSZA Jesteś wstrętna. DRUGA I co ja miałam wtedy robić? Co miałam zrobić z sobą w tym przeklętym Ellmit? Sama, starzejąca się. Bez ciebie... Byliście tacy szczęśliwi... Potem widywałam cię już tylko w kościele, na stacji benzynowej... Całe lata... Całe potworne lata... Przy nim zmieniałaś się, uśmiechałaś. Potem Norma, a jeszcze potem Hans Jorg. Nienawidziłam cię. Prosiłam, błagałam, upokarzałam się. Nie, ty wyrzuciłaś mnie 64 65 na śmietnik, jak popsuty wibrator, ale zawinięty w gazetę i w dodatku w czarnej foliowej torbie - żeby sąsiedzi, nie daj Boże... O nie! - pomyślałam sobie wtedy. O nie! Ty mała dziwko! Jeszcze będziesz się wić w tym łóżku, skamleć o trochę rozkoszy. I Bóg mnie wysłuchał. Modliłam się żarliwie, codziennie... Żeby cię spotkało to, co najgorsze, co najgorsze... Za moją krzywdę. Za upokorzenia. Za łzy. Za wstyd. Za samotność. Za wszystko... PIERWSZA (szeptem, do siebie) Wysłuchał cię... DRUGA (napastliwie) I co? Przychodzisz tutaj. A ja zawsze jestem...,] (podnosipalce) Zawsze! Do usług! PIERWSZA Jesteś wstrętna. DRUGA Kiedy znów przyjdziesz z nieprzytomnym wzrokiem? Kiedy? Dziś w nocy? Jutro? Znów będziesz skamleć pod domofonem, żeby cię wpuścić? Bo ten kosmaty? Chociaż przez chwilę... Ty!... Jak ja cię nienawidzę! PIERWSZA Ja przecież... Nigdy... Z nikim... DRUGA A ja?...Tylko ty. Zawsze... PIERWSZA Proszę cię... DRUGA Jestem taka zmęczona... PIERWSZA Naprawdę już późno. Czy mogłabyś...? DRUGA Oczywiście, kochanie. Wstaje i wychodzi do sąsiedniego pokoju. Po chwili wyprowadza stamtąd sktada-ny wózek inwalidzki. Powoli, mocując się z ciężarem ciała PIERWSZEJ, sadza ją na wózku i caluje w policzek. PIERWSZA Czy możesz podać mi torebkę? DRUGA Proszę... Musisz już naprawdę jechać? PIERWSZA Muszę. Już tak późno. Zaparkowałam prawie przy; wejściu. Nie, nie pomagaj mi. Dam sobie radę. DRUGA Wiem, że dasz sobie radę. Kiedy się zobaczymy? Nie wiesz... plERWSZA powoli, ale sprawnie wyjeżdża z mieszkania. DRUGA stoi w bezruchu i nasłuchuje. Po dosyć dlugiej chwili slychać stłumiony warkot silnika. Samochód odjeżdża. DRUGA siada na tapczanie, zapala papierosa. Wyciąga spod tapczanu telefon. Wybiera numer. DRUGA Halo? Eugen? Dobry wieczór, Eugen... Tak, to ja... Przed chwileczką pojechała. Tak, wszystko w porządku... No, wiesz, jak baby zaczną gadać... Tak... To nie mogą skończyć... Wspominałyśmy stare czasy... Tak, szkołę też... U mnie wszystko świetnie, dziękuję... Posłuchaj, Eugen, przypadkowo znam bardzo dobrego logopedę. U nas w szkole... Tak, wiem... Załatwiłeś już... Ale pomyślałam, że ktoś znajomy... Wiesz, mówię ci o tym tak, na wszelki wypadek... Aha, gdybyś się zgodził, to mogłybyśmy razem poćwiczyć... Mamy w szkolnym klubie bardzo fajnego trenera... Oczywiście, przepraszam... Już kończę, Eugen... Słuchaj... Uważaj na nią... Bardzo cię proszę... Królewska Huta, 1993 66 Beztlenowce ON I - trzydziestokilkuletni, szczupły, wysoki, chudy, brunet ON II - trzydziestokilkuletni, nieco tęższy, niższy, blondyn KARLA - szesnastoletnia, ciemne włosy Scena to sypialnia dwupokojowego mieszkania. Większą częśćpodlogi zajmuje duży, gruby materac na drewnianym stelażu, przykryty kolorową narzutą, przysunięty krótszym bokiem do lewej ściany. W lewej ścianie, tuż przed lóż-kiem, przeszklone drzwi do drugiego pokoju. Po obu stronach lóżka male szafki, nad łóżkiem pólka z gazetami, bibeloty. Nad polką bardzo duży, oprawiony iv zlote, metalowe wąskie ramki, kolorowy plakat przedstawiający lwice siedzącą w suchej, wysokiej trawie. Kilka malych lwiątek wdrapuje się na lwicę, która patrzy przed siebie czujnym, wyczekującym wzrokiem. W oknie, w ścianie na wprost, żaluzje, po bokach kolorowe, jaskrawe, rozsunięte zasiany. Na kaloryferze, pod oknem, suszące się pieluszki. Po prawej stronie okna wejście, bez drzwi, do malej, ślepej wnęki kuchennej. W ścianie po prawej drzwi do łazienki i drzwi wejściowe. Cala powierzchnię prawej ściany zajmują polki szczelnie wypełnione książkami. Na szafce, po lewej stronie lóżka pali się mała „ike-owska" lampka z żółtym abażurem. Przy pólkach, na niskiej szafce, wtaczany telewizor, ale bez głosu. Meble drewniane, jasne. Podłoga z szerokich desek. Na łóżku, na podłodze porozrzucane dziecięce zabawki: grzechotki, misie, u także śliniaczek, zmięta pieluszka, pusta butelka ze smoczkiem - widać, że codzienne życie mieszkańców podporządkowane jest obecności maleńkiego dziecka. 69 Późna noc. Zza zamkniętych drzwi do drugiego pokoju slychać glosny plącz niemowlęcia. Stale, zmienne, raz głośniejsze, raz cichsze pokrzykiwanie, czasami zmieniające się w ostry krzyk, to znów w jękliwe zawodzenie. ON I siedzi na tóżku, wpatrując, się w niemy telewizor, bawi się pilotem, skacząc z kanalii na kanal. ON II krząta się po wnęce kuchennej. Po chwili wychodzi, wycierając ręce w ściereczke. Stoi dluższą chwilę i patrzy z niepokojem na ONEGO I. ON II Ona zaraz przestanie. ON I Przecież ja nic nie mówię. ON II Ona zaraz przestanie. To musi potrwać jakiś czas. Wspólnie podjęliśmy decyzję... ON I (mocniej, ale cicho) Przecież ja nic nie mówię. ON II Ale ja widzę, że coś się dzieje. Ja też jestem zmęczony. Obaj jesteśmy zmęczeni. Doktor Gerdmann wyraźnie powiedział, że to trze- ? ba wytrzymać... (z uśmiechem) Nawet gdyby się serce krajało. ON I Wiem. ON II Za... (patrzy na zegarek) Za chwilę podam jej butelkę i zaśnie. Zawsze zasypia po karmieniu. Choćby na pół godziny. ON I Ja wiem. ON II To będzie ostatnie karmienie... ON I (napięty) Przecież wiem. ON II Co ty chcesz zrobić? ONI Nic. ON II Powiedz mi. Co ty chcesz zrobić? Ona kończy jutro pięć miesięcy. Zrobimy zdjęcia, uzupełnimy album. To bardzo ważny czas. Ona musi się nauczyć zasypiać sama. To potrwa najwyżej kilka dni i zacznie przesypiać noce. A ranne karmienie... ON I (zniecierpliwiony) Dobrze. ON II (spokojnie kontynuuje) A ranne karmienie ustawimy tak, żeby... ON I (glośniej) Dobrze już. 70 ON H Co ty chcesz zrobić? -. 'S,^ ,-,:•;».. ..-••.-••••> ONI Jestem... Jestem zmęczony... ON II Obaj jesteśmy zmęczeni... Ale ty pracujesz. Bardzo ciężko pracujesz. Przecież to rozumiem. Doceniam, że tak mi pomagasz. ON I Daj spokój. ON II Naprawdę. Chcę, żebyś wiedział, jak bardzo to doceniam. Nigdy byśmy sobie nie poradzili bez ciebie. ON I Daj spokój. Przecież ja... ON II Dzisiaj, jak wróciłeś z pracy, uśmiechnęła się do ciebie jak nigdy dotąd. Aż zaniosła się śmiechem. Zawsze się śmieje do ciebie. Szuka cię wzrokiem. Jak ją trzymam na rękach, to tak (pokazuje) wykręca głowę za tobą. A jak ją kąpiesz, to jest jeden wielki pisk i śmiech... Ona się tak szybko rozwija. Ona wszystko rozumie. Zaraz jej podam butelkę, a potem... ON I Proszę cię... (miękko) Daj spokój. ON II Niczego tak nie pragnę jak spokoju. Naszego spokoju. Co ty chcesz zrobić? ON I Ja nic nie chcę zrobić. ON II Jesteś nieobecny. Nie czuję, że jesteś tutaj... Zaraz podam jej butelkę. Wiesz, że ona już sama przytrzymuje butelkę rączkami? Ostatnio zostawiam jej pustą butelkę po karmieniu. Bawi się nią, ssie smoczek i zasypia, zasypia. To jest kochane maleństwo. ON I Proszę cię... ON II To jest bardzo kochane, dobre, grzeczne dziecko. Ty nie masz pojęcia, co wyprawiają inne niemowlaki. Przepraszam, akurat to to ty wiesz... ON I Daj spokój. ON II Nawet nie wiesz, jak pragnę spokoju. Ale przede wszystkim potrzebuję twojego spokoju, twojego. ONI Czy ja robię coś nie tak? 71 I ON II (mocno) Jesteś dobry, kochany, czuły. Sam się dziwię, jak ty to znosisz. Ktoś inny na twoim miejscu... ON I Przecież wiesz, jak bardzo mi zależy. Nie wiem co... ON II Ja nie mam o nic pretensji. O nic. Połóż się. Zaśnij. Musisz wcześnie wstać. Ja już wszystkiego dopilnuję. Wszystko zrobię koło małej. Co ty chcesz zrobić? Jest już prawie pierwsza. Rano będziesz niewyspany, zły... ON I Strasznie chce mi się palić. ON II Mnie też. Nakarmię małą i zapalimy w oknie. Nie powinieneś tyle palić. ON I Nie palę dużo... ON II Bardzo szanuję to, że nie palisz w domu. Zawsze powtarzasz, że tak ładnie pachnie w pokoju małej. ON I potakuje. ON II Przepraszam, czy mogę cię prosić, żebyś przyniósł butelkę z podgrzewacza? Jest w kuchni. Przewinę małą przed karmieniem. ON I (szybko) Oczywiście, tak. (wychodzi do kuchni) ON II. delikatnie otwierając drzwi, wchodzi do pokoju dziecka, zamyka drzwi. Przez matową szybę w drzwiach widać światlo zapalanej slabej lampki. Krzyk dziecka milknie. ON I wraca z kuchni z butelką z mlekiem, sprawdza temperaturę, wylewając kilka kropel na wewnętrzną stronę ramienia. Delikatnie otwiera drzwi do pokoju dziecka. Wchodzi, zostawiając drzwi uchylone. Slychać glosy dobiegające z pokoju dziecka. ON II Chodź, chodź szybko, zobacz... (slychać glośny śmiech dziecka, gruchanie, pisk szczęścia) O, Boże, ale kupa! Obsrałaś się po same uszy, maleńka... ON I śmieje się glośno. ON II (glos) Podaj mi, proszę, śpiochy. Są na kaloryferze w łazience. | ON I wychodzi z pokoju dziecka, idzie do łazienki, wraca ze śpioszkami, sprawdza, czy są suche, szybko spogląda na zegarek, wchodzi do pokoju dziecka. ON II (glos) Dziękuję ci. Ojej, jaka ty jesteś ciężka... (śmiech, pisk dziecka) Puder jest tam, na półeczce... Dziękuję... Moje ty słodkie ma- leństwo... Te śpioszki są już za małe. Uwierzyłbyś? No, daj buzi Larso-vvj; maleńka, daj... (radosny pisk dziecka) No, no... Już spokojnie, moja pannico, spokojnie. Będziemy się karmić. Przysuń mi fotel, proszę... O dziękuję... Tak, nakarmimy głodomora, nakarmimy. Tak, tak... Duldaj, duldaj... ON I wychodzi z pokoju dziecka, zamyka delikatnie drzwi. Uchyla okno w sypialni, zbiera zabawki porozrzucane na lóżku, wkłada je do wiklinowego koszyka, który wsuwa pod łóżko. Siada na brzegu lóżka tuż przed ekranem telewizo-ra j skacze bardzo szybko po kanałach, wybiera na pilocie funkcję „zegar" i na ekranie ukazuje się zegar wskazujący pięć minut po pierwszej. W tej samej chwili ON II wychodzi z pokoju dziecka, zamyka delikatnie drzwi, patrzy na zegar na ekranie telewizora. ON II Boże, jak późno. Wszystko wypiła... (pokazuje pustą butelkę) Myślałem, że pościeliłeś? ON I (przeskakuje z kanatu na kanat) Tak, tak... Już, zaraz... ON II Włącz głos. Cicho, ale włącz. Może coś obejrzymy? ON I gasi telewizor. ON II Połóżmy się... Przepraszam, ale ona może się zaraz wybudzić. Złapmy trochę snu. Kupiłem ci zatyczki do uszu... (szuka) Podobno są doskonałe. Eliminują osiemdziesiąt procent dźwięków. Wiesz, tu piszą, (ogląda opakowanie zatyczek) że to jakaś kosmiczna technologia. Podobno kosmonauci na stacjach orbitalnych używają tych zatyczek, żeby nie słyszeć ciszy. Tak tu piszą... ONI Posłuchaj... ON II Spróbuj chociaż, (podaje pudelko z zatyczkami) ON I Proszę cię, posłuchaj mnie przez chwilę. ON II Chociaż spróbuj. (trzyma pudelko na wyciągniętej dloni) ON I Pozwól mi coś powiedzieć. ON II (wpada mu w stówo) Jest już bardzo późno. Obaj jesteśmy bardzo zmęczeni. To trudny czas, ale piękny. Prawda? Sam zawsze mówiłeś, że to będzie najpiękniejszy czas... ON I Chcę ci powiedzieć, że... 72 73 ON II (znów wpada mu w słowo, w rytmie) Ja muszę się położyć. Przepraszam, że tak mówię, ale chciałbym zasnąć chociaż na chwilę. Ja wiem, że nie mogę jej wciąż nosić w nocy, jak płacze. Rozumiem to. Gdybyśmy wstawali, jak tylko zakwili, musielibyśmy ją nosić bez końca. Ja to wiem. To trzeba przetrzymać. Trzeba wytrzymać jej płacz. Nawet doktor Gerdmann, Boże, jaki to wspaniały człowiek, mamy do niego pełne zaufanie, prawda? Nawet on powiedział, z kamienną twarzą, z kamienną twarzą to powiedział, że trzeba wytrzymać ten płacz. Że to jest taki czas krzyku, po prostu taki czas i jeśli tylko damy radę, to to się unormuje i ona będzie nareszcie przesypiać noce. Tylko musimy wytrzymać, nie wstawać, nie nosić, najwyżej wejść na chwilkę do niej, pogłaskać, ucałować i wyjść... ONI Posłuchaj... ON II Doktor Gerdmann powiedział jeszcze, że trzeba... ON I Posłuchaj mnie... ON II (wpada mu w słowo, w rytmie) Czy ty myślisz, że mnie się serce nie kraje, jak słyszę ten jej płacz? Jak tam kopie nóżkami pod kocykiem w ciemnym pokoiku i zapłakuje się godzinami, a łzy jej płyną do uszu. Całe uszy ma mokre. A ja sobie powiedziałem, my sobie powiedzieliśmy, że nie i koniec. Nie będziemy jej nosić. Wiesz, co wtedy czuję? Czuję się jak zbrodniarz, (szybciej) Mógłbym ją nosić calusieńką noc -calusieńką. Bo jestem silny i mógłbym ją nosić bez przerwy, bez przerwy, ale wiem, że tak nie wolno, że to dla jej dobra... (w rytmie) Ty przecież rozumiesz, że ona tam musi być sama, że to minie... (tempo) Ty przecież też... I tak pięknie jej śpiewasz, ona uwielbia się z tobą bawić... I robisz jej samolot i bawicie się w „Krokodylu z Nilu" i w „Łaskotki - gilgotki". I kiedy tylko ciebie widzi, zaraz inaczej wygląda... (rytm) Bo ze mną, to wiesz, jest cały dzień, kocha mnie tak, jak się kocha kogoś, kto jest... Ale ty, jak tylko cię widzi... ON I Proszę cię. Muszę z tobą... Ja muszę ci coś powiedzieć. Ja chcę... ON II (w rytmie) Co ty chcesz zrobić?... Po co ty chcesz to zrobić? Jest już tak bardzo późno... Chcę wziąć prysznic i iść spać. Proszę cię, ty też tak zrób. Jesteśmy przemęczeni, (wstaje) Idę wziąć prysznic. Tak, wezmę prysznic. ONI To idź, weź prysznic. ; ;. -n •>, i ON H (zostaje) Ale najpierw pościelę. Proszę, wstań na moment. ON I wstaje, podchodzi do okna. ON II ściąga narzutę, układa pościel, poprawia poduszki. ON II Mamy pościelone. Możemy iść spać. Połóżmy się, odpocznijmy... ON I Posłuchaj mnie. Usiądź, usiądź, proszę... ON II (w rytmie) Ja jestem potwornie zmęczony. Zasypiam. O, widzisz? Po prostu zasypiam na stojąco... ON I Rozmawiałem dzisiaj... ON II Ja zasypiam. Po prostu zasypiam. Ledwo słyszę, co mówisz. ONI (trochę głośniej) Rozmawiałem dzisiaj z... ON II Proszę cię, nie krzycz. Chcesz obudzić małą? W tej samej chwili słychać krzyk dziecka - od pojękiwania do przeciągłego modulowanego zawodzenia. ON II No i co narobiłeś! A tak liczyłem na to, że prześpię chociaż godzinkę... ON I Przecież ja nie krzyczę, mówimy szeptem. ON II Krzyczysz, potwornie krzyczysz. ON I Proszę cię, to nie ma sensu. ON II (wpada mu w słowo, w rytmie) Kupiłem dzisiaj album na zdjęcia, (wyciąga z szuflady szafki album) Popatrz, poukładałem wszystkie zdjęcia. Siadają obok siebie. ON II (otwiera album i przewraca kartki) Może chcesz coś zmienić? Może chcesz inaczej ułożyć? Spójrz... (pokazuje zdjęcie w albumie) Ty zrobiłeś to zdjęcie, i to, i to... O, a tutaj, (pokazuje) jak w zeszłym miesiącu byliśmy w Ellmit, u mojej mamy... Bałeś się, że te zdjęcia nie wyjdą. Był sztorm i strasznie lało. A wyszły, widzisz? Cały film się udał. O, a tutaj (pokazuje) też w Ellmit. Opatuliliśmy małą w twój sztormiak 74 75 i poszliśmy razem na plażę. Zamoczyłeś dłoń w morzu i kapnąłeś kropelkę na język małej, bo chciałeś, żeby poznała prawdziwy smak soli, pamiętasz? A ona przygryzła twoje palce dziąsłami i ssała w zapamiętaniu. Powiedziałeś, że jest chciwa smaku życia. Tak powiedziałeś, czy jakoś inaczej, przepraszam... O, a tutaj, (pokazuje) w łodzi mojego ojca. Zrobiłem ci to zdjęcie, jak udajesz harpunnika, znalazłeś nawet jakiś pręt... W tym szarym golfie wyglądasz jak wilk morski, cały byłeś mokry. ON I odsuwa album, patrzy przed siebie. ON II A potem w domu mojej mamy suszyliśmy się przy piecu w kuchni. Boże, jak moja mama tuliła małą... Przewinęła ją, nakarmiła. Mała była zachwycona, (szybciej) A potem, jak przyszedł mój ojciec, pijany, jak zawsze, i już od progu rzucił się na mnie i zaczął wrzeszczeć: „Ty dziurawa dupo! Ty dziurawa dupo!". Ja akurat trzymałem małą, żeby się jej odbiło po karmieniu. To ty aż się zrobiłeś siny z wściekłości... A wyglądałeś tak strasznie, tak strasznie, że aż ja się wystraszyłem i mała się wystraszyła... I jak wyrżnąłeś nim o szafki w kuchni, to aż huknęło. A potem, jak walnąłeś go pięścią w ten wściekły pysk... Pierwszy raz w życiu go ktoś uderzył, pierwszy raz. I powiedziałeś mu... (mocno) Że jeśli jeszcze raz, jeszcze raz się tak do mnie odezwie, to go zabijesz. Tak go trzymałeś za twarz (pokazuje) i powtarzałeś: „Zrób to jeszcze raz, zrób to jeszcze raz, to cię zabiję!". A on patrzył na ciebie i bał się. Przecież wiem, pierwszy raz w życiu się bał. A potem, jak już odjeżdżaliśmy, to do samochodu podbiegła moja mama, wsadziła głowę do środka, ucałowała małą, mnie i ciebie też, ciebie też ucałowała i powiedziała: „Teraz mam dwóch synów", tak powiedziała. „Teraz mam dwóch synów i wnusię", powiedziała: „wnusię"... Dzisiaj kupiłem ten album... Jak byś chciał pozmieniać układ fotografii, to pozmieniaj, ja już się nie będę denerwować. Może chcesz ułożyć tematami? Albo najpierw zdjęcia małej, potem nasze, albo jak chcesz, jak chcesz... ON I Nie chcę nic zmieniać. Są bardzo dobrze ułożone. ON II Naprawdę? ONI Tak. ON H Podobają ci się? ?;- •••••.<.'; •,..; •:-.; ••:. • ',»-; * •••; 0N I To bardzo piękny album. >%•'<'• ;~ 0N II To nasz album, naszej... ';';;>. ,-;rj • ON I Posłuchaj, muszę ci... ON H (wpada mu w slowo, w rytmie) Boże, jak ona krzyczy. Wiesz, chce mi się płakać, ale wiem, że nie wolno. Powinniśmy się położyć. Starać się zasnąć albo leżeć tylko i odpoczywać, jak mówił doktor Gerdmann. A za dwie, najdalej trzy noce jej rytm się wyklaruje... ON I Ja muszę ci... Nie, ja chcę... ON II (wpada mu w slowo) I jej rytm się wyklaruje, i będziemy żyć bardziej spokojnie, będziemy mieć więcej czasu dla... ON I (łapie go za rękę) Posłuchaj, ja chcę... ON II (wolniej) Jesteś bardzo silny, bardzo... (uwalnia zdecydowanie rękę) Jak czasem przytulasz małą, to boję się, żebyś jej nie zrobił krzywdy. Wiem, że to głupie, ale trochę się boję. ON I Chciałbym wyjść. Muszę wyjść na chwilę. ON II (bardzo szybko) Po co? ON I Zatelefonować. ON II (szybko) Są trzy telefony w domu. Jeden stacjonarny i dwa komórkowe, twój i mój. Nie trzeba wychodzić z domu, żeby zatelefonować. ON I Chcę zadzwonić z automatu. ON II Najbliższy automat jest na stacji benzynowej, a to sześć kilometrów stąd. ON I Podjadę samochodem. ON II (szybko) Twój samochód jest w warsztacie. Jeździłeś z zapaloną lampką od oleju i teraz są problemy. ON I Pojadę twoim. ON II Dlaczego moim? 76 77 ONI Proszę, pożycz mi samochód. :,'% :,j'.»;$;;: ON II Nie pożyczę. ONI (miękko) Dlaczego? ON II Do kogo chcesz dzwonić? ON I Muszę... Chcę z kimś spokojnie porozmawiać. ON II Dlaczego nie chcesz dzwonić stąd, z domu? ON I To będzie długa rozmowa. Chciałbym spokojnie porozmawiać. ON II (mocniej) Dlaczego nie stąd? Przeszkadza ci płacz? Niemowlaki płaczą, to normalne. Wszyscy wiedzą, że takie maleństwa płaczą. , Na całym świecie, właśnie teraz, płaczą miliony niemowlaków i nikt się temu nie dziwi, nikt nie zwraca na to uwagi, one takie są. ON I Nie o to chodzi. Chciałbym mieć chwilę, żeby spokojnie poroz- < mawiać. ON II (w rytmie) Wezmę ją na ręce, (wstaje) to zaraz przestanie pła-« kac, będę z nią chodzić po mieszkaniu albo lepiej nie... Ty musisz mieć spokój. Zamknę się z nią w jej pokoju i będziemy się tam przytulać cichuteńko, cichuteńko, a ty sobie rozmawiaj przez telefon nawet do rana. ON I (wyciąga 2 kieszeni telefon komórkowy) Wezwę taksówkę. ON II (szybko) Dlaczego taksówkę? ON I Bo nie chcesz mi pożyczyć samochodu. ON II Myślałem, że nie ma rzeczy moich i twoich... ON I Bo nie chcesz mi dać kluczyków od naszego volvo... ON II I nie dam ci. ON I No to pojadę taksówką. ON II Zanim przyjedzie z centrum, o tej porze, minie pół godziny. Pojedziesz na stację benzynową. Będziesz, jak mówisz, długo rozmawiać. Musisz zwolnić taksówkę, bo nie może czekać, jak będziesz długo rozmawiać. To potem, jak skończysz tę długą rozmowę, musisz wezwać 78 nową taksówkę, będziesz czekać kolejne pół godziny, zanim przyjedzie ze śródmieścia, i dojedziesz tu, to już będzie rano i musisz iść do pracy, to może niech cię ta taksówka zawiezie od razu do pracy... ON I Co ty mówisz? ON II Ja wiem, po co ty chcesz jechać na stację benzynową. ON I (zdezorientowany) Po CO? ON II Chcesz iść do tego „ścieku". ON I Do jakiego ścieku? O czym ty mówisz? ON II Dobrze wiesz. ON I (bardzo wolno) O czym ty mówisz? ON II Chcesz iść do tego baru za myjnią na stacji benzynowej. ON I Tam nie ma żadnego baru. Są tylko automaty z napojami w sklepiku na stacji. ON II Mówię o barze za myjnią, nawet nie ma nazwy ani szyldu, ale mówi się na niego „ściek". Za tą myjnią, na dawnym skwerze, był kiedyś publiczny szalet, taki pod ziemią, cały wykładany białymi kafelkami i jak wybudowali stację benzynową, to ktoś kupił ten stary szalet, wyremontował, założył głupie różowe neony i zrobił tam bar. A i tak cuchnie... ON I Nie wiedziałem, że tam jest bar. ON II (niedowierzająco) Nie słyszałeś nigdy o „ścieku"? ONI Nie. ON II Tankujesz przecież na stacji. ON I Tankuję, ale nie jeżdżę do myjni. ON II No tak, to ja muszę dbać o to, żeby nasze samochody, a zwłaszcza nasz-twój, umyć co jakiś czas... ON I A ty skąd wiesz o tym barze? ON II Nasza sąsiadka z dołu, pani Wilde, zawsze zagada do malej, /a-pyta o nią, to wspaniała kobieta. Powtarza co jakiś czas: „Słyszał pan, 79 słyszał? Znowu w nocy był nalot policji na ten paskudny «ściek» i wywlekali tych nienormalnych facetów, podobno piszczeli jak kobiety". Tam teraz bardzo często zjawia się policja. Dzisiaj też się na pewno zjawi, na pewno... ON I Dlaczego tak mówisz? ON II Bo chcesz tam jechać. Chcesz pojechać do „ścieku". Cały wie-1 czór o tym myślisz. Przecież wiem. I wymyśliłeś tę głupkowatą historię l z telefonem. Do kogo chcesz dzwonić w środku nocy? Chcesz po pro-f stu tam iść. ON I To nieprawda. ON II Prawda. ON I A ty skąd wiesz, że w tym... „ścieku" są białe kafle? ON II We wszystkich starych szaletach były i są białe kafle. ON I A neony? ON II Co, neony? ON I Powiedziałeś, że tam są głupie różowe neony. Skąd wiesz, że tam są różowe neony? ON II Nic takiego nie powiedziałem. ON I Powiedziałeś: „głupie różowe neony". ON II Nie powiedziałem. ON I Powiedziałeś. ON II Nie wmawiaj mi tego, czego nie powiedziałem. Nic takiego nie ; powiedziałem. ON I Nie mów tak głośno. ON II To ty mówisz za głośno. Nic takiego nie powiedziałem. Nic. ON I Zadzwonię po taksówkę. Albo pójdę pieszo. ON II Sześć kilometrów? W środku nocy, w taki deszcz? ON I To pożycz mi samochód. Proszę. ON II Do kogo chcesz dzwonić? Dlaczego nie zadzwonisz z komórkowego? Weź parasol, wyjdź przed dom i rozmawiaj. Nie musisz nigdzie jechać. ON I Mój telefon się już prawie wyładował. ON H Weź ładowarkę. Kupiliśmy przedłużacz, ten ogromny, prawie dwadzieścia metrów kabla. Jest na pawlaczu. Podłącz się tutaj, gniazdko jest koło okna, ja ci zrzucę przedłużacz przed dom,'podłącz się do ładowarki i rozmawiaj... ON I Zostawiłem ładowarkę w pracy. ; ON II Do kogo chcesz dzwonić? ON I Nie chcę o tym mówić. To tylko... ON II Twoja sprawa? ON I Nie powiedziałem tego. ON II Czy mogą być jakieś sprawy tylko twoje albo tylko moje? Teraz, właśnie teraz? Po tych trzech latach walki o nasze... Do kogo chcesz dzwonić? ONI (na wydechu) Do Karli. ON II Znalazła cię tutaj? ; ., ;:,$ ... • ,, ON I Zadzwoniła do pracy. ON II Przypomniała sobie nagle o tatusiu. Czego chce? Pieniędzy? ON I Proszę cię... ON II Sam wysyłam alimenty dla twoich... dzieci. Na naszej poczcie myślą, że to ja jestem taki rzetelny tatuś. Mam każdy, każdziusieńki dowód wpłaty w teczce. Wszystko ponumerowane, opisane, od czterech lat. Bardzo proszę - proszę bardzo... Możesz jej wysłać kopie dowodów wpłat, ale kopie... Bo ty byś wysłał oryginały, jesteś taki rozko-jarzony, że wysłałbyś jej oryginały, a wtedy ona by je zniszczyła i byłbyś zrujnowany, bo byś musiał zapłacić wszystko od nowa, od nowa... Ty byłbyś zrujnowany i my też. 80 81 ON I Ona niczego O(je mnie nie chce. Chciała tyko porozmawiać. Nie wiem, dlaczego włazie dzisiaj. Bardzo prosiła, żebym zadzwonił, nawet późno w nocy. Qeka na telefon... ON II O czym chce ^ tobą rozmawiać? ON I Chce po pro^tij porozmawiać. ON II Ale o czym? Q czym można rozmawiać z ojcem, którego się nie widziało od wieków i którego, nie zapominaj o tym, nie chciało się widzieć. Co ona ma ej ^opowiedzenia? Co ty jej chcesz powiedzieć? Czego chce? O czym n\a$z z nią rozmawiać w nocy z automatu na stacji benzynowej? ON I Karla ma sz^sr)aście lat. ON II (wpada mu w SIQWO, mocno, w rytmie) Mała kończy jutro pół roku. Jesteśmy we troje j^ pół roku. Wiele przeszliśmy. To bardzo ważny czas, przecież zawsże sam tak mówisz: „To bardzo ważny i piękny czas". Musimy się przygotować do rozprawy. Mecenas Norvesteen powiedział, że to moż;e być już koniec. Ale powiedział: „może", nie powiedział, że to będ?,e koniec. Gdyby dzisiaj policja wygarnęła cię z tego „ścieku", wszystko byś zaprzepaścił, wszystko. ON I Po co tak mówjsz? Przecież ja nigdy... ON II Bo tak jest, ^ tak jest... Czego chce twoja... córka? ON I Karla jest w bardzo trudnym wieku. Jej relacje z matką... ON II (wpadaniu w SKWO. równolegle) Z twoją żoną--- ONI Proszę... ON II Powiedz wyrżnie: „Nie układa się pomiędzy moją córką a moją żoną". Boisz się powiedzieć: „Żona, moją żoną". No, powiedz... : „Z moją żoną". „ŻQn^, żoną". ON I To matka mojc(i dzieci. ON II (jakby nie wt>rzvl, że to slyszy) Matka twoich dzieci... ON I Karla chce ^e mną porozmawiać. Tylko tyle. Zadzwoniła do mnie pierwszy raz c>d..- Nawet nie wiem, jak wygląda. 82 ON II Jest podobna do twojej żony. ;•••, • ' ,: , ••-. ••-. •:••.,,,... /.•.; ON I Sama mnie znalazła. To nie było proste. Przecież wyjechaliśmy z miasta. Przeprowadzaliśmy się, zmieniałem pracę. Znalazła mnie. Może czegoś potrzebuje. ON II My też ciebie potrzebujemy. Zwłaszcza teraz ciebie potrzebujemy. To przecież ty powiedziałeś kiedyś, że bardzo byś chciał... Marzył... Żebyśmy mieli... Pamiętasz, kiedy to powiedziałeś? ON I Tak. Pamiętam. ON II Nie pamiętasz. Może wcale tak nie myślałeś, może powiedziałeś tylko tak? ON I Pamiętam, wszystko pamiętam. Przecież jestem... Jesteśmy. Wszystko jest dobrze i będzie dobrze. ON II I wystarczy jeden telefon... ON I To przecież moje dziecko. ON II (wpada mu w słowo) Jeden telefon od córki, która miała cię w nosie przez tyle lat. ON I To nie jej wina. Dzieci w takiej sytuacji, kiedy rozpada się rodzina, są bezbronne. Przejmują emocje dorosłych. Karla przyjęła postawę matki i ja jej tego nie mam za złe. ON II (wolno) Powiedziałeś: „rodzina"? ON I O czym mówisz? ON II Powiedziałeś: „Kiedy rozpada się rodzina"? ONI No tak. ON II Jaką rodzinę miałeś na myśli? ON I Swoją. Przepraszam, przepraszam cię... ON II „Swoją rodzinę" powiedziałeś... ON I Przepraszam... Przepraszam. ON II Za co ty mnie przepraszasz? Boże, jaki jestem zmęczony... Jutro będę nieprzytomny. Czy przepraszasz mnie za to, że miałeś życie, 83 którego podobno tak nienawidziłeś? Czy za to możesz mnie przeprosić? Czy za to można w ogóle przeprosić? Przepraszasz mnie... ON I Nie chciałem tego powiedzieć. ON II Może nie chciałeś. Ja nie wiem, co ty naprawdę myślisz. Nawet jeśli nie chciałeś tak powiedzieć, to myślisz o tym... tam... ON I Nie myślę. ON II Myślisz, myślisz. ON I Proszę, nie mów tak. ON II Czyja siedzę w twojej głowie? Ja nie wiem, czy ty jesteś zadowolony, czy ty tego wszystkiego chcesz, chciałeś... ON I Przecież wiesz. ON II Ja sobie tak dokładnie wyobraziłem te twoje marzenia. Ty tak pięknie opowiadasz -jakbym widział film. I jak już ujrzałem te marzenia, o tak, blisko... To staram się robić wszystko, żeby je zrealizować, żeby tak się stało. ON I (na wydechu) Ja... ON II Zawsze powtarzałeś, powtarzasz, że czujesz się od czterech lat, od czterech wspólnych lat, jakbyś zmartwychwstał. A od pół roku, od kiedy jesteśmy tutaj z... (pstryk) Wiesz co? Dam jej się trochę napić. Przynieś mi, proszę, butelkę. Już przygotowałem, z wodą i witaminą. Mała popije trochę... Tu jest strasznie sucho... ON I wychodzi do kuchni, zaraz wraca z butelką. ON II Dziękuję. A może ty jej chcesz dać? ONI Dobrze. ON II Ale jak nie chcesz, to ja dam... ONI Nie, nie... (bierze butelkę, wchodzi do pokoju dziecka) Plącz cichnie. ON II siedzi na lóżku, patrząc przed siebie. ON I wychodzi z pokoju dziecka, pokazuje pustą butelkę. ON II Dużo wypiła? 84 ON I Prawie wszystko. Ale jak łapczywie. ON II Zasnęła? ON I Nie. Oczy ma szeroko otwarte. ON II Może zaśnie... W tej samej chwili rozpoczyna się kwękanie dziecka - rytmiczne kwękanie przechodzące w krzyk, w plącz. ON I To nie pójdzie tak łatwo. ON II Doktor Gerdmann powiedział, że to może potrwać tydzień i więcej. ON I Ciekawe, czy sam ma dzieci? ON II Ma. Dorosłego już syna. Poszedł w ślady ojca i studiuje medycynę. Ma szansę zostać na uczelni, ale się waha. To bardzo wrażliwy młody człowiek. ONI Skąd wiesz? ON II Rozmawiałem z nim. ON I Rozmawiałeś z nim? Gdzie? ON II W aptece. Przecież wiesz, że żona doktora Gerdmanna prowadzi aptekę, tę koło dworca. A ich syn Oskar tam pracuje, dorabia sobie. Tam z nim rozmawiam. To on mi doradził, żeby jednak używać pieluszek tetrowych. Nie krzyw się, nie krzyw. Wiem, że zawsze powtarzasz, że ten, co wynalazł pieluszki jednorazowe, powinien dostać Nagrodę Nobla, ale te wypryski na pupie małej zniknęły bez śladu. ON I Można wybierać w rodzajach pieluszek, może któreś nie uczulają. ON II Pozwól, że jednak wezmę pod uwagę to, co mówi lekarz, już niedługo lekarz... Powiedziałem Oskarowi, żeby pomyślał o pediatrii, mała go uwielbia, ale on myśli raczej o psychiatrii albo o medycynie niekonwencjonalnej. To bardzo ciekawy człowiek. Wyobraź sobie, powiedział... ON I Po co mi to wszystko opowiadasz? Co mnie obchodzi syn doktora Gerdmanna? 85 ON II Sam jest już prawie lekarzem i jest synem lekarza małej. A to| co ci chciałem powiedzieć, dotyczy małej. Powiedział, że w szóstyn miesiącu... ON I Akurat to, co on powiedział, mało mnie interesuje. ON II Coraz mniej cię wszystko interesuje, coraz mniej. ON I Dasz mi kluczyki? ON II Nie. ON I Proszę. ON II Nie. ON I Bardzo cię proszę. ON II Jest środek nocy. Leje. Weź mój telefon komórkowy, ma soJ lidną baterię, wyjdź przed dom i rozmawiaj do woli. I nie zapomnij] parasola. ON I Daj mi kluczyki. ON II (szybko wpada mu w słowo) Nie. ON I Poczekaj, daj mi kluczyki, będę rozmawiać w twoim sarno-] chodzie. ON II Aha, tyle cię zobaczę. ON I Nigdzie nie pojadę. Będę siedzieć w aucie. Możesz patrzeć przez okno. Zawsze parkujesz pod oknem. ON II Weź parasol, sweter, sztormiak i rozmawiaj przed domem. ON I Już dawno bym wrócił. Już byśmy spali. ON II Nie wróciłbyś. ON I Dlaczego tak mówisz? ON II Bowiem. ON I Czy zrobiłem coś kiedyś przeciw nam? ON II Nie. Nigdy. Ale dziś byś nie wrócił. 86 ON I milczy. '•••••'.•• ,' i . •, r-.:. ...,'"-. •••/. > -: :•!.?. ON II Wiem, do kogo chcesz dzwonić po nocy.i «" ON I Do kogo? .' - .•••.; • ON II Dobrze wiem. ON I Dlaczego tak... ON H Będziesz pół nocy rozmawiać z tym swoim znajomym, który gnije teraz w prywatnej lecznicy pod Hoevinngen, bo on tam gnije... ON I milczy. ON II Zgadłem, prawda? ON I Nie zgadłeś. ON II Nie? A kto wysyłał czeki do lecznicy? Może ja? Może to ja wystawiałem czeki miesięczne na sumy, za które moglibyśmy kupić... ON I (miękko) To moje pieniądze. ON II Już nie nasze, tylko twoje, rozumiem. Przez przypadek, głupi przypadek, dowiedziałem się, że opłacałeś, czy nadal opłacasz, nie wiem, pobyt tego... w lecznicy. Wysłałeś im, w zeszłym roku w marcu, dokładnie pamiętam, pusty czek. A oni zadzwonili tutaj i wszystkiego się dowiedziałem. ON I To się już skończyło. ON II To się nigdy nie skończy. Nigdy. ON I On... Już nie... To się już skończyło. ON II Mam się wzruszyć? Może powinienem? Powiedzieć, tak mi przykro, że... zgnił w lecznicy, że go zjadły grzyby, gronkowce, paciorkowce, beztlenowce. ON I To było bardzo dawno temu. ON II Ja wiem, że to historia z przeszłości. „Z prahistorii", jak zawsze mówisz. Ale ta prahistoria przeciąga się w teraźniejszość. Wiesz? Na nasze dzisiaj. Co chwila coś wyłazi. Co chwila potykamy się o coś, co okazuje się trupem potwora z twojej prahistorii. 87 ON I Nie ma sensu taka rozmowa. ON II To prawda. Nie ma. Nie tylko ta rozmowa. ON I Ja chcę po prostu wyjść. ON II Tak, tak. Ty po prostu chcesz wyjść. Ty musisz wyjść. Ta rozmowa, podobno tak ważna, z córką, to kłamstwo. Ty musisz po prostu wyjść. Uciec. Nie potrafisz być szczęśliwy, żyć normalnie, bezpiecznie. Musisz i chcesz wszystko zniszczyć, popsuć. Wziąć kolejny garb na plecy i wlec się przez życie... Aż cię te wszystkie garby przygniotą i nie ruszysz się już nigdzie, ani na krok. ON I Czy przez te cztery lata zrobiłem cokolwiek, najmniejszą rzecz, przeciwko nam? ON II Już o to pytałeś i odpowiedziałem ci, że nie. Jesteś dobrym, czułym, wspaniałym człowiekiem. Jesteś z nami. ON I To dlaczego... ON II (szybko) Dlatego, że się potwornie boję, wpadam w panikę, kiedy zawieszasz głos albo patrzysz, nie widząc, patrzysz przeze mnie na wylot. Ciągle jesteś smutny. A ja, a my nic nie możemy zrobić, (zmiana rytmu, szybko) Bo może to, co teraz mamy, ty masz, bo przecież chciałeś, męczy cię? Teraz wszystko już wygląda inaczej i nigdy nie będzie tak, jak było kiedyś, bo teraz mamy... ON I Kładę się spać, nigdzie już nie pójdę. Nie będę telefonować. Może Karla zadzwoni jutro, albo nie zadzwoni wcale - nie wiem. Tylko, proszę cię, zostaw to już. Nie mów już... ON II (spokojnie, mocno) Nie wolno ci tak do mnie mówić. ON I Proszę, zostaw. ON II Nie wolno ci się w ten sposób do mnie odzywać. ON I Człowieku... Przestań... ON II Nie mów do mnie „człowieku". ON I Doprowadzisz do czegoś złego. Ja nie mogę się ciągle bać, wciąż cię przepraszać, bać się wyjść, zażartować, uśmiechnąć się... 88 ON H Prawie wcale się nie uśmiechasz. .'•••• • «v w--.- OIM I Proszę, zostaw mnie choć na chwilę w spokoju. Ja już nie wiem, kim jestem. Jestem potwornie zmęczony. ON H Obaj jesteśmy zmęczeni. ON I Jestem tylko zmęczony. Idźmy spać, najlepiej zasnąć, zaśnijmy... ON H Ty chcesz od nas odejść. Wiem. ON I (miękko, ale trochę złowrogo) Człowieku, człowieku... Nie chcę nigdzie odchodzić. Chcę już tylko pójść spać. ON II „Umrzeć choć na kilka godzin" - tak zawsze powtarzasz. ON I Dlaczego tak na mnie patrzysz? Co ja ci zrobiłem? Mówiłeś, że jesteś zmęczony, to kładź się. No, kładź się wreszcie, Jezu... Kładź... ON II Jesteś agresywny... ON I kręci głową zrezygnowany. ON II Stajesz się bardzo agresywny... ON I delikatnie ujmuje go za ramiona i sadza na tóżku. ON IIprzewraca się na łóżko, zaraz się podnosi i wstaje. ON II Przeproś mnie. Przeproś mnie natychmiast. ON I chce pójść do łazienki, ale ON IIprzytrzymuje go za rękaw. ON II Powinieneś mnie przeprosić, powinieneś... ON I (delikatnie wyrywa się, bardzo stara się opanować) Przestań wreszcie, bo... ON II Bo co? Uderzysz mnie? Tak? To uderz. Lepiej się poczujesz. Nie będziesz musiał wychodzić. Uderz mnie. Jak ci będzie wygodniej? Pięścią w twarz? W żołądek czy przewrócisz mnie i będziesz kopać? Albo najlepiej zbij mnie, opluj i krzycz... Wolisz krzyczeć: „Ty dziurawa dupo", czy wymyślisz coś sam? No, krzycz... (ustawia się do bicia) No... ON I odwraca się i chce wejść do lazienki. ON IIpodskakuje do niego i wymierza silny policzek. ON I odwraca się i uderza go otwartą dłonią w twarz. ON II upada na łóżko, na plecy i nie podnosząc się, zaczyna kopać stojącego przy tóżku ONEGO I. ON I rzuca się na łóżko, siada na nim okrakiem, łapie go za ręce i usiłuje przytrzymać. ON II gryzie go mocno w rękę i uderza pięściami w pierś, jed- 89 no uderzenie trafia go w twarz. ON I przytrzymuje jego ręce i dwa razy niezbyt silnie uderza go w twarz. ON II nieruchomieje. ON I Tego chciałeś? Tego? (zlazi z partnera i siada obok na lóżku) ON H leży na plecach w bezruchu, powoli przewraca się na bok, zwija w klębek podciąga kolana pod brodę, obejmuje kolana rękami. ONI Pokaż... (chce zobaczyć jego twarz) ON II chowa twarz w narzucie, odwraca głowę. ON I Widzisz, co narobiłeś? Pokaż... (chce odwrócić jego glowę) ON II Chcę spać... ON I Nic ci się nie stało? ON II (chowa twarz; stłumionym glosem) Nic. ON I Nie możesz tak robić. To doprowadzi tylko do jednego. Przecie nie można... Nie można wciąż... Musisz zrozumieć, że... ON II równolegle z początkiem tej kwestii siada na lóżku po turecku, ma rozbitą wargę, sięga na półeczkę nad łóżkiem po pudelko z zatyczkami do uszu, wyciągi pośpiesznie dwie zatyczki. Reszta rozsypuje się po narzucie, kilka spada napadł logę. ON II wsadza zatyczki do uszu, dociskając je palcami. ON I lapie go za rg| ce, ON II wyrywa ręce. ON I Co ty robisz? Szarpią się. ON I Co ty wyprawiasz? Uspokój się... ON II uwalnia ręce, zbiera zatyczki z narzuty i wsadza do uszu po kilka na raz,™ jedne przyklejają się do malżowin, inne odpadają, znów je zbiera i stara się \ wszystkie wsadzić do uszu. ON I (wyszarpuje zatyczki z jego zaciśniętych dloni - napięte, nieruchome dala, tylko ich ręce w nerwowym, pośpiesznym ruchu) Jesteś obrzydliwy. Słyszysz? Obrzydliwy!... Przestań! ON II (równolegle z jego tekstem, dobitnie, z zaciśniętymi oczami, w zapamiętaniu, monotonnie powtarza jak mantrę) Kocham cię - kocham cię bardzo - kocham cię - kocham cię - kocham cię - kocham cię - kocham... (wyszarpuje się i dalej wpycha zatyczki do uszu) Kocham cię - kocham cię | - bardzo cię kocham... ON I (równolegle z jego tekstem, wyszarpując mu zatyczki z dloni) Co ty wyprawiasz?... Jesteś obrzydliwy... Dlaczego tak... Proszę cię, przestań... ON II (w zapamiętaniu, rytmicznie, z mocno zaciśniętymi oczami) Kocham cię - kocham cię bardzo - kocham cię - kocham cię bardzo - kocham cię - kocham cię bardzo - kocham cię - kocham cię bardzo - kocham cię... ON I (równolegle z jego tekstem, usiłuje wyrwać mu zatyczki, wydłubać je ._-....-...•.._ ,.„..j-„ ...........j.._i jesteś nienormalny... Przestań... z uszu; szarpanina z uszu; szarpanina bardzo nieporadna) Słyszysz!? Jesteś nienormalny! ON II (kołysząc się w przód - w tyl - w przód - w tyl z zaciśniętymi oczami) Kocham cię - bardzo cię kocham - kocham cię - bardzo cię kocham -1 ' ~! ~ bardzo cię kocham - kocham cię - bardzo cię kocham - kocham cię kocham cię.. ON I (lapie go za ramiona i potrząsa nim bardzo silnie, przyciągając do siebie) Przestań... Przestań! (szarpie go za ręce) Przeeeestaaań!!! (potrząsa nim mocno, odpycha go i wybiega z domu, zostawiając otwarte drzwi na korytarz) ON II (w zapamiętaniu, kolysząc się jak dziecko z chorobą sierocą, rytmicznie, z melodyjnym stałym rytmem) Kocham cię - kocham cię - kocham cię -kocham cię - kocham cię - kocham cię - kocham cię - kocham cię -kocham cię - kocham cię - kocham cię... (wolniej) kocham cię - kocham cię... (otwiera oczy) kocham cię - kocham cię... (jeszcze wolniej) kocham cię - kocham cię - kocham cię... Cały czas powtarzając te dwa slowa, powoli wstaje z lóżka, podchodzi do drzwi, zamyka je, rozgląda się po pokoju. Ma zatkane uszy, więc nie słyszy, że pokrzykiwanie dziecka nagle się skończylo. Siada na łóżku, wyciąga z szuflady szafki okrągle lusterko, stawia je na kolanach i ogląda uważnie rozbitą wargę. Otwiera paczkę chusteczek higienicznych i starannie wyciera krew z wargi. Czytelność podawanego tekstu zanika, słychać jedynie pomruki w monotonnym rytmie. Idzie do kuchni, przynosi apteczkę, wysypuje na narzutę lóżka różne drobiazgi, wyszukuje plaster, starannie zalepia rozbitą wargę. Składa wszystko. Opiera się plecami o ścianę, szuka na lóżku pilota, chce podkręcić głos, ale orientuje się, że ma zatkane uszy. Zabiera się do wyciągania zatyczek. Robi to ostrożnie, zatyczki weszły dosyć głęboko. Skupiony dłubie w uchu, wreszcie wyciąga jedną, krzywi się 2 bólu. Potrząsa głową, uderza otwartą dłonią w ucho, przekrzywia głowę. Wyjmuje zatyczkę z drugiego ucha. Zbiera porozrzucane zatyczki z narzuty lóżka i patrząc w telewizor, bawi się, przerzucając zatyczki z jednej ręki do drugiej. 90 91 Wreszcie dociera do niego, że plącz dziecka ustal, że dziecko przestalo pokrzykiwać - pierwszy raz od wielu nocy samo zasnę/o. Wstaje z tóżka, podchodzi do drzwi pokoju dziecka, delikatnie je otwiera, wchodzi. Telewizor szumi cichutko. Po chwili wychodzi, trzymając w ramionach półroczne niemowlę w kolorowych śpioszkach. Niemowlę śpi glęboko i spokojnie, rączka opada bezwladnie. Odrzuca pościel, bardzo ostrożnie kladzie dziecko pośrodku tóżka. Wychodzi do kuchni, wraca, stawia przy lóżku, napodlodze, napełnioną butelkę ze smoczkiem. Wychodzi do łazienki - bierze bardzo szybki prysznic. Wraca w piżamie i kladzie się ostrożnie obok malej. Poprawia matę faldki na śpioszkach. Leży na wznak, zakrywa twarz rękami, zaraz zaśnie... Dziecko cichutko pojękuje przez sen, unosi się na lokciu, gladzi matą po głowie, znów układa się na wznak. Wyłącza pilotem glos w telewizorze, pozostawia sam obraz. Cisza. Ostry terkot telefonu stojącego glęboko pod łóżkiem. ON II (błyskawicznie sięga pod łóżko, wyciąga telefon i podnosi słuchawkę. Z nadzieją, półszeptem) Lars? Halo! Kto mówi?... Halo... Odkłada słuchawkę, kładzie się, gasi lampkę na szafce. Unosząc głowę, skacze po kanałach telewizora. Glos wyłączony. Głowa mu opada, powoli zasypia. Miga kolorami ekran telewizora... Trzydzieści sekund ciszy - pojedyncze jęknięcie dziecka - cisza - ledwo słyszalne oddechy - rytmiczny werbel deszczu o blaszany parapet - cisza... Cichutkie, ledwo, ledwo słyszalne pukanie do drzwi wejściowych - cisza - deszcz bębni o szvby — ponowne pukanie, glośniejsze — cisza — szarpnięcie za klamkę -raz - raz - i znów pukanie, głośne -jęk dziecka - cisza - nagle krótki, ale ostry dźwięk dzwonka u drzwi. ON II jeszcze śpiąc, siada na łóżku, wybudza się, wstając, patrzy na dziecko, podchodzi do drzwi, patrzy na przesuwającą się klamkę -znów pukanie... ON II Lars? Otwiera wewnętrzną zasuwkę, uchyla drzwi, patrzy przez uchylone drzwi w ciemny korytarz, bardzo powoli otwiera szeroko drzwi. Drzwi wejściowe otwierają się do wnętrza pokoju, zasłaniając wejście. Widzimy tylko mówiącą postać i otwarte skrzydle drzwi. ON II (zwraca się w stronę wejścia, życzliwie) Dobry wieczór... Proszę, wejdź... Nie wejdziesz? Proszę... Okropny deszcz... (wyciąga rękę zapraszająco) Proszę... (ogląda się z niepokojeni na dziecko) Chłód ciągnie od korytarza. Wejdź. Ojej... (podchodzi do wejścia - znika za skrzydlem drzwi) Wejdź... No, wchodź... (zamyka drzwi, cofa się dwa kroki, cieplo) Masz zamiar tak stać w kałuży całą noc? 92 Przy drzwiach stoi kilkunastoletnia dziewczyna, w dżinsach, w kurtce, która mia-la być nieprzemakalna, przytrzymuje ręką ogromny, wypakowany po brzegi górski plecak. Ledwo trzyma się na nogach ze zmęczenia, przemoczona. Widać, że jest w podróży bardzo długo. ON II zapala lampkę przy lóżku, okrywa dokładnie dziecko. KARLA (lustruje z niepokojem mieszkanie, wolno) Czy tu...? Gdzie jest...? ON II Twój tata? Pojechał na stację benzynową. Chciał, bardzo chciał do ciebie zadzwonić. Umówiliście się na telefon, prawda? KARLA odgarnia mokre wlosy z twarzy. ON II (szybko) W każdym razie Lars, twój tata, chciał z tobą porozmawiać... (zdziwiony wzrok KARLI) Chciał z tobą spokojnie sam pogadać i dlatego pojechał na stację benzynową, (cieplo) Rozbierz się, to wszystko mokre. KARLA (cofając się) Nie. ON II Będziesz tak stać? KARLA siada na stojącym plecaku, napięta, czujna. ON II Twój tata zaraz przyjedzie... Jesteś cała mokra, przeziębisz się... KARLA Nie. ON II (cieplo) Nie przeziębisz się? KARLA Nie. ON II (cieplo) Zdejmij chociaż kurtkę... I buty. KARLA Nie. ON II (cieplo) Zrobię ci gorącej herbaty, dobrze? KARLA Nie. ON II Zrobię, zrobię... (wychodzi do kuchni, przygotowuje herbatę) KARLA siedzi na plecaku, jest tak zmęczona, że zaraz zaśnie na siedząco, patrzy na swoje buty, wokół których utworzyła się kałuża wody. Chce mzsznurować buty, ale nie ma siły. Ściąga je więc, zapierając się butem o but. Sprawdza skarpetki, są mokre -jest jej już wszystko jedno, tylko spać, spać i żeby było ciepło. Zapada w drzemkę. 93 ON II wchodzi z kubkiem parującej herbaty. Odstawia kubek, patrzy na śpiącą dziewczynę. Bierze jej buty, wynosi do lazienki, delikatnie ściąga jej skarpetki, po-chylą się nad nią, lapie. za uchwyt zamka błyskawicznego kurtki i ostrożnie zsuwa. Dziewczyna się budzi - sekunda - patrzy przerażona - ON IIpochylony nad nią -zrywa się z plecaka, odtrąca go silnie i dopada do drzwi, szarpie za klamkę, ale wewnętrzny zamek jest zamknięty. Szarpie za klamkę raz po raz, patrzy przerażona. ON II (bardzo lagodnie i serdecznie) Uspokój się... Spokojnie... Chciałem zdjąć z ciebie kurtkę. Dostaniesz zapalenia płuc - zapalenia płuc jak nic. KARLA (bardzo wystraszona) Nie. ON II Ty jesteś Karla, tak? A ja (wyciągarek?) nazywam się Mag. (stoi z wyciągniętą ręką) Trochę jak czarodziej, CO? No... (KARLA ujmuje jego rękę) Pewnie słyszałaś o mnie? (KARLA potakuje ruchem głowy) Inaczej mnie sobie wyobrażałaś?... A ja ciebie znam z fotografii. Lars... Twój tata ma całą teczkę twoich zdjęć, naprawdę. Chcesz zobaczyć? KARLA zaczyna cicho ptakać, stara się opanować, ale to wszystko przerasta jej sily. ON II Mieszkam w tym domu z twoim tatą i z naszą... I z tym (pokazuje na lóżko, śmiejąc się) niemowlakiem... KARLA dopiero teraz dostrzega leżące na łóżku dziecko, wolno zbliża się do tóż-ka, siada w mokrych rzeczach na brzegu lóżka i patrzy na dziecko. ON II (podchodzi i staje obok niej) Jutro skończy pół roku... (KARLA potakuje bezwiednie) Dzisiaj pierwszy raz zasnęła sama, wiesz? Pierwszy raz... KARLA Gdzie jest...? ON II Już niedługo przyjdzie. Pewnie chce się do ciebie dodzwonić. Czy twoja... mama wie, że...? KARLA kręci glową. ON H Uciekłaś z domu. KARLA Nie. ON II (uśmiecha się wyrozumiale) Rozumiem. KARLA patrzy pytająco. ON II Musiałaś po prostu wyjechać, tak? 94 KARLA (wolno) Tak. •;?•-, . . -., ' .;,«,,: ON II Zaczekamy razem? ,....,<.•'••' KARLA (jużprawie zasypia) Tak. ON II Wiesz co? Zaczekamy w łóżku, dobrze? Nie bój się... (śmieje się serdecznie, kręcąc glową) Ja się położę, mała może zaraz się obudzić. Dam jej trochę pić. A ty sobie siedź tutaj... W pokoju małej mieści się ledwie jej łóżeczko. Nie zmieścisz się. Siedź sobie tutaj. Ale najpierw się wykąp i przebierz, dobrze? KARLA Nie. ON II (życzliwie, ale stanowczo) Weź prysznic, nie mamy wanny, i będziesz sobie spokojnie czekać. No, chodź... (bierze KARLE pod ramię i prowadzi do lazienki) Ręczniki są na kaloryferze... KARLA ociągając się, wchodzi do lazienki, po chwili szum wody. ON II bierze plecak KARLI i stawia przy kaloryferze, pod oknem, przynosi z pokoju dziecka żólty, wlochaty koc i rzuca na lóżko. Ziewa; czerwone, zmęczone oczy. Szum wody w łazience cichnie. ON II (podchodzi do drzwi łazienki) Uchyl drzwi, dam ci piżamę, (drzwi uchylają się, wsuwa w szparę piżamę) To piżama twojego taty. KARLA wychodzi z lazienki w dużo za dużej piżamie, podwija nogawki, rękawy. ON II Tu masz koc. Usiądź sobie i czekaj. Może coś będzie w telewizji? Jak chcesz... Ja się położę, (kładzie się) Zostawić lampkę? No, to zostawię. Herbata jeszcze ciepła, wypij... A jak chcesz zrobić sobie jeszcze, to w kuchni wszystko jest... (otula się kołdrą, otula dziecko) To na razie... Dobranoc... KARLA (wolno) Dobranoc. ON II Jutro sobie wszystko z tatą opowiecie, pogadacie... Można iść na spacer do lasu albo na stację kolejową. No... Tu jest bardzo... (ziewa) bardzo przyjemnie, (zapada w sen) KARLA siedzi na brzeżku lóżka, nie chce zasnąć, ale takiego zmęczenia nie da się opanować. Bierze kubek z herbatą i wypija chciwie. Obchodzi lóżko dookoła, siada na drugim brzegu, patrzy na śpiących, opiera się plecami o ścianę, rzuca okiem na migoczący telewizor, opatula się kocem i natychmiast, na siedząco, zasypia. Ściemnienie. 95 Rozjaśnienie. To samo mieszkanie. Świt. Za oknem szaro i buro. To będzie ponury dzień. Deszcz bębni po parapecie, zacina w szyby. Telewizor migoce, widocznie ON II nacisnął zasypiając automatyczny przelącznik kanalów, bo na ekranie pojawiają się co sekunda inne programy. ON II i KARLA śpią glęboko. ON II na wznak, posapując cicho, lewym ramieniem obejmuje niemowlę. KARLA pod puszystym kocem zwinięta w kłębek, na brzegu lóżka, tyłem do widowni, ciemne wlosy rozrzucone na poduszce. Cisza. Deszcz. Cichy chrobot klucza w zamku drzwi wejściowych. Jeden zamek odskakuje, potem zasuwa. Wchodzi ostrożnie ON L W mokrym sztormiaku, ale niezbyt przemoknięty. Słychać warkot odjeżdżającego spod domu samochodu i stłumiony klakson ze śmieszną melodyjką. ON I zamyka drzwi, stawia na podłodze dwie wypchane zakupami plastykowe torby, ściąga sztormiak. Podchodzi do lóżka. Dostrzega zarys dala pod włochatym kocem. Nieruchomieje. Patrzy na leżące w lóżku postacie, na wachlarz długich, ciemnych włosów na poduszce. Na plecak stojący przy kaloryferze. Bierze plastykową torbę, wolno siada na lóżku i w tej samej chwili ryk telewizora. ON I usiadł na pilocie, włączając glos na cały regulator ~ rozwrzeszczana kreskówka. Szuka nerwowo pilota w pościeli. Znajduje, ścisza. ON II unosi się na lokciach i patrzy zaspanym wzrokiem. ON II Jesteś... (uśmiecha się) To dobrze. ON I Przepraszam... ON II (ziewając) Dobrze, że już jesteś. Udało mi się trochę pospać. ON I Nie mogłem dodzwonić się ze stacji i musiałem pojechać aż do centrum. Wszystko pozamykane. A karty telefoniczne... ON II (patrzy na niemowlę) Ty wiesz, Że ona zasnęła? (pochyla się i całuje dziecko w czoło) Pierwszy raz zasnęła sama. Popatrz, jak cudnie wygląda, jak szczęście, jak najprawdziwsze szczęście... KARLA budzi się powoli, siada na lóżku z zamkniętymi oczami, bardzo, bardzo zaspana, opuchnięta od krótkiego, głębokiego snu, siedząc okrywa się kocem. Ze zwojów koca wystaje tylko głowa, otwiera oczy i wpatruje się w ONEGO I. ON II (półleżąc, oparty na łokciach, patrzy na budzące się niemowlę) Podaj mi, proszę, butelkę. ON I (podaje mu butelkę ze smoczkiem stojącą przy łóżku) Proszę. KARLA patrzy na mężczyzn, na niemowlę, zatrzymuje wzrok na ONYMI. ON II (poi niemowlę, czule) Jak się chciało pić. Jak się chciało pić... 96 ON I (wyciąga z plastykowej torby dużą paczkę pieluszek jednorazowych) Kupiłem... ON II (pojąc niemowlę, wskazuje glową) Sweter... ON I (dotykając swetra na piersi) Co? ON II No, przecież sweter... ON I Co? (ogląda material) ON II Włożyłeś sweter na lewą stronę... Urnsj0rnbórg, marzec 2000 ONA ON DZIEWCZYNA GERDMANN t Wnętrze malego domku letniskowego, stojącego na plaży zaledwie kilkanaście kroków od morza. Przez cały czas trwania spektaklu slychać szum morza, po-glosfal, od czasu do czasu pisk przelatujących ptaków, dwa, trzy razy odlegle buczenie przeplywających na horyzoncie statków. W ścianie na wprost widowni dwuskrzydlowe drzwi, otwarte na maty taras zakończony dosyć wysoką, pelną balustradą, nad którą widać pas blękitnoszarego nieba. Typowe wyposażenie takiego tymczasowego, wakacyjnego wnętrza; dwa tapczany, stolik, krzesła, radio, leżaki, materace nadmuchiwane, rakiety do badmintona, sterty gazet itp. -oswojony, wakacyjny nielad. W ścianie po lewej stronie widowni wejście do domku. Domek stoi na plaży na kilku drewnianych palach. Podloga z jasnych desek przy sypana jest gdzieniegdzie wnoszonym z plaży piaskiem. Lekko skrzypi. Spod podlogi, zawieszonej metr, półtora nad piaskiem plaży dobiega czasem pisk chowających się tam dzieci, czasem zaszczeka pies, czasem tylko silniej dmuchnie wiatr. Schytek lata. Późne popoludnie. Odlegle glosy zbierających się z plaży wczasowiczów, daleki szum radia tranzystorowego, pisk ptaków, staly szum morza. 99 Scena l Glosy JEJ i JEGO stojących na plaży tuż przed tarasem domku na plaży. ONA (zachęcająco) No, tak... Rzucaj mocno... I raz... Jeszcze! Widoczny lot kolorowej pilki w stronę tarasu. Pitka za slabo rzucona odbija się od balustrady i spada. ONA (glos) Ojej... (cieplo) Jeszcze raz... Tak... Mocniej! Znów widoczny lot nieporadnie rzuconej pilki, która odbija się od balustrady i spada. ONA (glos) Mocniej... No, mocniej!... Czekaj, pomogę ci... No...! Wysoki lot pitki, pitka wpada na taras domku, odbija się, wpada do pokoju, toczy się w stronę widowni i zatrzymuje, lekko kołysząc. Glosy JEJ i JEGO wchodzących po kilku drewnianych schodkach, które prowadzą z plaży do domku. Drzwi otwierają się na zewnątrz, zasłaniając widok plaży i morza (glośniejszy szum fal). Lekki przeciąg w pomieszczeniu, w drzwiach na taras powiewa tania ikeowska zastana, szeleszczą gazety na podłodze, pitka popchnięta podmuchem wiatru toczy się kilka centymetrów w bok. ONA (wchodzi, niosąc pod pachą leżak, ubrana w kolorowy szlafrok, okulary słoneczne na czole, koszyk na ramieniu wypełniony masą zbędnych rzeczy) A tak bardzo cię prosiłam... Tak bardzo cię prosiłam... ON (wchodzi tuż za nią, krótkie spodnie, sandaly, jasna koszula, pod pachą ga-zety.w ręce nadmuchiwana foka, nieporadnie zwinięty wiatrochron) Rozmawiałem z nimi... ONA A tak cię prosiłam. Prosiłam cię sto razy, żebyś w stołówce zamawiał pół porcji. Tak? Pół porcji... -•• "'•••• ' ',^i' x^ ON (kladzie rzeczy na tapczanie) Tak... it ,, ,.; ONA To dlaczego znów przynieśli całą porcję? Dlaczego? ON Rozmawiałem... ONA Nie. Nie rozmawiałeś. Czy to znowu ja mam pójść do stołówki i powiedzieć, że prosimy o pół porcji. Że ziemniaczki mają być bez oczek, starannie obrane, że mięsko ma być kruche, a jak buraczki, to 100 l niekoniecznie zawsze z chrzanem. To jakaś obsesja z tym chrzanem... ON Pójdę przed kolacją i powiem... ONA Zawsze zostaje pół porcji. Zawsze. Po co? To jest zmarnowane pół porcji. Mogłabym spokojnie gotować tutaj. Spokojnie. Przynajmniej wszystko byłoby świeże. ON Chciałem, żebyśmy w czasie wakacji nie musieli... ONA (mocno) My musimy... (dlugapauza) Siadamy do obiadu i wjeżdża pełna porcja. To głupie. Po prostu... ON Będziemy prosić o pół porcji. «•': . •-/-. .:^,f •.• ,';'!',•!•.•/ .;t; r>. /','€,« ONA I o mniejszy talerzyk. t ,,,.:-.:,, ON O mniejszy talerzyk. •)->• •••.., i dvrt... • ^ •>•''! <••'? v- ONA I o wysokie krzesełko. ON O wysokie. •,-.- ,...v ,..,.,.,-.. , ...... ••....:.i-.->? ONA Przecież nawet mnie blat stołu sięga pod samą brodę. ON Będzie inny stół... '•'•'-" ^ ' '>".->••' .. ^v-: j^t, ONA (wzdrygasię) Boże, jak zimno. Mówię, że jest zirrińó... ON To już prawie koniec lata. ONA To tu w ogóle było jakieś lato? """' '"""' ON Prawie trzy tygodnie upału. ONA Ale my przyjechaliśmy po tych trzech tygodniach. ON Jest bardzo ciepło. Na plaży pełno ludzi... ,:;;(; ONA Sześć. ON Sześć? ONA Sześć... Dzisiaj przyszło sześć osób. ; K,* „ ON uśmiecha się. ONA Dokładnie sześć osób. " . tOl ON (serdecznie) Liczyłaś je? ONA Codziennie liczę. Rekord był wczoraj - dwanaście osób. Ale szybko zebrali się i poszli sobie. Dzisiaj było tych sześć co zawsze i taka jedna... Ale jej nie liczę, bo wykopała sobie norkę już za falochronem. Słuchasz? ON Słucham. ONA Widziałeś ją? •< •• -;- • - _•,->.-.- ON (miękko) Daj spokój. Wiesz, moglibyśmy dzisiaj... « ONA Wszystkim się podobają takie... ON Ja nie wiem, o kim mówisz. Chodź, weźmiemy... ONA Mówię o tej, która przed południem przedefilowała przed nami trzy razy na plaży i chyba nawet chciała się dosiąść... (zły uśmiech) Ale się nie dosiadła i poszła sobie... No, poszła sobie... ON przebiera się, wkłada dlugie spodnie, chce usiąść na tapczanie, żeby wło-żyć buty. W chwili, gdy dotknął tapczanu, ONA rzuca się na niego i podrywa go do góry. ONA (prawie ordynarnie) Ślepy jesteś!? Ślepy?!!! , ; =., ON zastyga, potem siada ostrożnie na drugim końcu tapczanu. ONA Przeproś! ON Przepraszam cię. , ONA Mnie!? ... .. ...., ...;... ON (cicho w dół) Przepraszam.., . , . ....',. ONA Ja myślę, że przepraszasz... (patrzy na to miejsce na tapczanie, gdzie chciał usiąść ON) Chłodno. Przymknij drzwi balkonowe. ON (ostrożnie) Będzie duszno... Deski są nagrzane. ONA Wstrętna buda. ON Podobała ci się ta chatka. Powiedziałaś, że to kurza chatka na ośmiu nogach. ONA Na ośmiu nogach... Kurnik na dzikiej plaży bez łazienki. 102 i chatkę? ON Podobało ci się... ONA A dlaczego na kurzych nogach? ON (bardzo wolno) Tak się mówi. . ;••<' K'f' ONA To chatka ma nogi kury czy kura » ON (wolno) To taka bajka... • , • -J <*«ZYSZ!? Masz opowiedzieć ONA Opowiedz, opowiedz... (dobitni bajkę. ON Proszę... ONA Opowiedz, opowiedz bajkę. ON Dawno, dawno temu... ONA cieszy się, przygotowuje do słuchania- ON W takim wielkim, starym lesie..- kurzej nóżce. A w tej chatce. ' ';' . .; ,s ... ONA Ale jak to? Ale jak to? : i^! - r' ....;. ,..,.,,.,..,,%• ,. ON A w tej chatce... ,r < -1 " ....,..,. ; ••, -{j ONA Ale jak to na kurzej nóżce? ; ...,-.>• :- ...,, ON To taka bajka. , ... '.,,"- {e nóżkę? » v ONA A co się stało z tą kurką, co miała ... ,..;..,.. /, ON Mię wiem... .,•.,-. -i- • ONA Ale dlaczego? ...... ,,,,,, ON Co? - -: ^:' '%.-.^,;.'-iv,-ONA (mocno) Ale dlaczego nie wieSz? ON (bardzo bezbronnie) Bo nie wiem--- , . iiv,^, , Wszystko wiesz... Uhm... ONA Ale dlaczego? Ale dlaczego? (m°cn faW-Uhm... p0daj mi polarek, tu jest coraz chł° °N (bierze z szajki mały polarek i podaje) P ^ ^iewidoczne pyłki, rozkłada, ONA bierze polarek, kładzie na tapczanie, "'"'^ gtadzi i bardzo starannie składa w kostkę. 103 ON (w ciszy) Pomyślałem... Pomyślałem, że może moglibyśmy dzisiaj pójść do kina. ONA (ożywia się) Świetnie. O której? ON Może po kolacji? ONA Po kolacji? To znaczy wieczorem. A jak wieczorem, to film raczej dla dorosłych. ON Film, po prostu. ONA Komedia, taka do śmiechu. ON Nie wiem. Film. "..-.., .--.••. .,..„... vj,.<.,;V(r•• ONA Ale co, byłeś w tym kinie? Widziałeś fotosy? Czytałeś ulotkę reklamową? W tym Ellmit jest tylko jedno kino. Co to za film? ON Nie wiem dokładnie... ONA Ale ma jakiś tytuł? Zapraszasz nas do kina czy na film? No... ON (wolno) To chodźmy na spacer. .,;. ONA Zapraszasz do kina czy na film? -e*!.;;, >.,, -:;• t- ON Dawno nie byliśmy w kinie... '•':; .••'.•, e,,. ,„ " -,-'•, t,~ ;.;;:; vi/,. ONA Bardzo dawno... ;,.; >.'•': •:..,.•.; >.'•:•, ON milczy. ~;\ i;;;^,:; o , .j; ;.:>.•'r-: , ••;, ?•,•,•;,. -y). -.T, A ONA No, widzisz. To chodźmy do kina. Dziękujemy za-zaproszenie. ON Kupiłem bilety... * ,; .•.,^:;;. «;/ ONA Cudownie. Ładnie się ubiorę i pójdziemy po kolacji. Kupisz mi torebkę dmuchanego ryżu, tak? Będziemy się trzymać za ręce. Lubię zapach kina... ON Ja też. ONA Pamiętam, jak kiedyś powiedziałeś, że lubisz puste kina, kawiarnie i kościoły. Uhm... Ja chyba też lubię puste kina, kawiarnie i kościoły. A kościół? Jak pachnie pusty kościół? ON Nie wiem... 104 .. ONA Kiedyś powiedziałeś, że wstydem. Że pusty kościół pachnie wstydem. A jak poznajesz zapach wstydu? (pociąga nosem) Jak? ON (ciepto) Bardzo się cieszę, że pójdziemy do kina. ONA Ja też. O której się kończy ten film? '? ?'. .; ON Chyba po dziewiątej. ONA Po dziewiątej... (pauza) Będziemy wracać plażą, przytuleni. Wolniutko, wolno - człap - człap... Może mnie pocałujesz? Bardzo dawno mnie już nie pocałowałeś. Obejmiesz mnie, zmrużysz oczy, przytulisz... Ty tak fajnie łapiesz ręką za kark, że nawet się nie można ruszyć i ciarki chodzą po krzyżu. I pocałujesz mnie, a mnie się nogi ugną... Jezu, jak ty całujesz. ON chce ją przytulić. ONA I będzie noc, ciepła, puszysta noc i ciche morze, nasza chatka, plaża... Tak się cieszę... ; ,r'< ; .-M '«; . ON (chce JĄ objąć) Kochanie moje... i, ,, ,.,,.... ONA Tak się cieszę, że pomyślałeś o WśiystkM:- - ON Kupiłem tylko bilety. ,\ ONA Nie, nie tylko. Cieszę się, że załatwiłeś opiekunkę czy nianię, a może nawet pielęgniarkę... . , ON milczy. ONA Jesteś bardzo kochany. . -, . , . •. ;: ON milczy. ONA Nigdy byś nie pozwolił, żeby tutaj nikogo nie było, jak pójdziemy do kina. Taki seans trwa co najmniej dwie godziny... Dwie godziny... Nikt nie zaśnie, jak musi być sam przez dwie godziny. Tak? ON (wolno) Chyba tak... ONA No widzisz. Gdzie się umówiłeś z tą opiekunką? Spotkamy się w stołówce i przyjdziemy tutaj? Czy może lepiej umówimy się z nią po kolacji i ta pani przyjdzie tutaj. Lepiej zostać z kimś, kto przyjdzie 105 wcześniej, oswoić się trochę... A my spokojnie pójdziemy do kina i szybciutko potem wrócimy. ;.-">• :"..••.-••-.. ON Dobrze. ,.': • : : ,-;>"~h, •••;*. ••>•;'•; • ONA Czy może jak? Kim jest ta pani? Powiedz mi coś o tej pani. Chcemy, żeby została tutaj na prawie dwie godziny... No co tak na mnie patrzysz? Skąd ona jest? Stąd? Z Ellmit? Jak się nazywa? Pracuje? Emerytka? Czy ma w ogóle jakieś doświadczenie? Chce sobie tylko dorobić? No tak czy nie!? ON (wolno) Tak... ONA Czy ja mam z ciebie wyciągać każde stówo? Ile jej chcesz zapłacić? To jest ważne. Inne są stawki godzinowe u nas, a inne w takim Ellmit. No, mówżeż coś. ON (wolno) Zaptacę. Zapłacę jej... ONA Ale ile!?... Tak po prostu podszedłeś do jakiejś starszej pani, na deptaku czy na molo, nie wiem, która budziła twoje zaufanie, tak? I zapytałeś, czy nie mogłaby zostać... Czy poszedłeś, nie wiem, do punktu Czerwonego Krzyża czy, nie wiem, do jakiegoś przedszkola i poprosiłeś o radę, gdzie znaleźć starszą panią, która mogłaby się zaopiekować. No... Tak to było? ON milczy. !-"-;; ;i."'.c'-v!;--,'• V. ;:/' :>*,;'•.•.» •„ ,•."_.•' •••;'• .-;;/• ONA Nie tak? '' *' ''''':'''^ "'' '''*'*** ON Ja... ONA Nie kończ. Nie musisz mówić, (dobitnie) *I talf w ON milczy. ONA Wiem... Poszedłeś do tego szpitala... ON (dobitnie) Na litość boską... ' ,. ONA A co to jest litość boska? A co to jest? ON (cicho) Proszę. ONA Co to jest litość boska? .;; ,,.,!<•, •,T^'; ON milczy. ' ''•' " '" " '-'-**•• ; 106 ONA To znaczy, że co? (pattźf,'ostro) Słyszałeś!? Masz powiedzieć: „Co to jest litość boska?". ON milczy. . , ONA A jak pachnie litość boska? / ,, . ON Proszę... :.;-r-../q;;-' "'*' • .;;•:•>.+-•."'•, '*' ONA A może ma jakiś smak, co? (pauza) Znowu czegoś nie wiesz... (mocno) A ja wiem, że poszedłeś do tego szpitala i złapałeś pierwszą lepszą panią i zapytałeś, czy nie mogłaby tutaj przyjść na dwie godziny... Bo idziemy do kina... Przecież wiem. ON (cicho i wolno) Ja tam nawet nigdy nie byłem. ONA To kim jest ta pani? Kto w takim razie tutaj zostanie? (pauza) Byle kto? (wsłuchuje się w ciszę bardzo uważnie, skupiona, śmieje się ciepło i serdecznie-w pustkę) Aha... (śmieje się) Ja nie wiem... (trochę zażenowana) Czy wie? (śmieje się) No, to zapytaj, zapytaj... (pauza; potem do NIEGO) Słyszałeś? To odpowiedz, no... ON (wolno) Co mam odpowiedzieć? ONA Odpowiedz po prostu, przecież słyszałeś pytanie. ON milczy. Cisza. !i' '.'•'•' ":'• ''!-MI;/; ONA Słyszałeś czy nie? Tak czy nie!? *•*. *'•- ;';K''"'-:" ^ • ON Chyba... Chyba... Chyba nie za dobrze usfj ONA Nie za dobrze... ON Chyba nie słyszałem. ONA A może nie wiesz? '.•:•'•'. .!i- ON Może nie wiem. .i';4 • ONA Każdy to wie. ON Ja... Janie. ''"'•"•'"v"sv'' '-• ONA O czym mówisz? '' <;j ' ' -;. :,f!:il'-''if.:,ł & ON Bardzo cię proszę... ,.,;• .:, ,;d»s\;';\ 107 ONA To kto ma odpowiedzieć na to pytanie jak nie ty? Kto? ON Może nie znam odpowiedzi na takie pytania. ONA (śmieje się) Coś ty... Nawet ja bym umiała odpowiedzieć. To wiedzą wszyscy. ON (zachęcająco) To odpowiedz. ONA Dlaczego ja? To przecież ciebie pyta. • :-x: r ON Nas... Nas pyta... (mocno) Ty wiesz lepiej., """" " ONA Nas... ;-' - •..;., ON To ty powiedz... Powiedz. ONA Hm... Ale powiedziałam, że nie wiem, bo ty na pewno wiesz. ON Powiedziałaś tak, żeby zrobić mi przyjemność. Ale ty wiesz lepiej. ONA Zawsze mężczyźni mówią takie rzeczy. To są sprawy... Takie pomiędzy mężczyzną a jego... ,< ON Ty wiesz lepiej. Ty wiesz lepiej. Naprawdę. ONA Naprawdę nie słyszałeś pytania? .. ,:,-,,,„• ON Naprawdę... Odpowiedz, proszę. ONA Bo to morze tak głupio szumi i szumi... Czy... (pauza) Wiemy... Czy my wiemy... (pauza) Jak to jest, że -jest... A... (nagle przejście -teraz mówi szybko) Ty wcale nie załatwiłeś żadnej pani, żeby została tutaj, jak pójdziemy do kina, tak?... Nie załatwiłeś? (kręci gtową) Ty jesteś... Jak ty to sobie wyobrażasz? Z kim tutaj będzie siedzieć dwie godziny? Po ciemku czy przy świetle? No, jak? Bo jakoś to sobie musiałeś ułożyć?... My w kinie, a tu kto? ON (cicho, cichutko, do siebie) Nikt... f,-, vi v; :;•;<•, ONA Co ty mówisz? -;t,v /,., -';, ON mówi coś bardzo cicho, prawie nieslyszalnie. ONA (szybko) Wiesz, gdyby nie to, że zaraz się będzie ściemniać, a to głupie Ellmit jest prawie na końcu świata, pojechalibyśmy sobie stąd zaraz. Zaraz, wiesz?... A ty zostałbyś tutaj sam i po ciemku. Zobaczył- 108 byś wtedy, jak to jest, kiedy jest się samemu i po ciemku. I wtedy zrobiłoby ci się bardzo, bardzo przykro i smutno, że jesteś sam i po ciemku i bardzo, bardzo byś chciał, żebyśy byli tutaj wszyscy razem z tobą. Bo nikogo nie wolno zostawiać samego... Samego i po ciemku... ON Masz rację. Przepraszam cię. To było bardzo nierozsądne. ONA Powiedzmy: „Zrobiłem głupio". ON Głupio zrobiłem... Bardzo głupio. ONA I nigdy byś nie zostawił nikogo... (pauza) Samego-i po ciemku. ON Nigdy bym nie zostawił... ONA To bardzo ładnie z twojej strony, że chciałeś nas zabrać do kina. Ale będziesz już pamiętać, że trzeba - bo tak to już jest - zawsze trzeba pamiętać o wszystkich... (pauza) Wiesz, że zawsze możesz mnie o wszystko zapytać. Gdybyś pytał, na pewno wspólnie byśmy coś poradzili. ON Kiepsko wymyśliłem z tym kinem. ONA Nic się nie stało. Na szczęście nic się nie stało. Chciałeś dobrze. Zawsze możemy pójść na przedpołudniowy seans. Czy tam są poranne seanse? ON Chyba tak... Sprawdzę. ONA Pójdziemy sobie kiedyś, po śniadaniu, do tego kina. Razem... ON (cieplo) Dobrze. ONA Rozumiesz, że nie możemy pójść dziś wieczorem do kina? ON Rozumiem. ONA Nie jest ci przykro? r: : •'. ,V„„ ON Nie. •isr: ^in^?; VH->- . -i^\, sU:', . :! •!>••<" <;":••• v;-'- : '", ;-••:: ONA Ani troszeczkę? : „ "' ' ON Ani troszeczkę. :;»->w, ; :.•;'.ji-..\v'•' , .•:•' •-."'.• ONA (wpada mu w stówo; szybko, klaszcźcicrfctfóaie)' fd taamy dla ciebie nagrodę! I wielką niespodziankę! 109 ON Jaką niespodziankę? ...-.-..•• r ONA (śmieje się serdecznie) A tak, niespodziankę... ON (śmieje się) Poważnie? ; .-..-•/^ ->Jf;;v ONA (wolno) Będziesz mógł... Będziesz mógł... ' ,:i;.!ft - ON (cieplo) No, co? ;•:... •,•••; .•,„•;..,,:.-; i ONA Będziesz mógł, w nagrodę... (wpada w rytm) Wybrać, jakie ubranko włożyć, jak pójdziemy na kolację, (wyciąga spod tapczanu torbę, otwiera; torba jest wypelniona ubrankami różnych rozmiarów) No... (wyjmuje i pokazuje po kolei; spodenki, koszulę, czapeczki) No... Co wybierzesz? Tylko nie wolno ci odpatrywać ode mnie. Pamiętaj, (pokazuje rzeczy) Tak, jak już było, to nie możesz... (pokazuje skafander, skarpetki, śpioszki, rzeczy rozsypują się wokól torby, siada, kladzieje po obu stronach siebie na tapczanie) Co wybierzesz? (pokazuje) Może to? (pokazuje marynarski komplecik) Albo to? (pokazuje) Albo może to?... Jakbyś chciał wybrać dre-sik, to pamiętaj, przepraszam, że tak mówię, ale może być trochę chłodno, jak będziemy wracać z kolacji... To co wybierzesz? ON patrzy na NIĄ. ONA Jednak dresik? Dobrze... Skarpetki żółte? Dobrze. Mogą być żółte... (wyjmuje z torby) Sandały czy tenisówki?... Sandały. Słusznie. Noga nie będzie się pocić, a i piach łatwiej wytrzepać z sandałów. Czapeczka? (pokazuje) Ta czy ta? (cieszy się) Bejsbolówka... Bejsbolów-ka, tak? (mocniej) Bejsbolówka, tak!? ON (cicho) Tak... ONA Fajnie to wybrałeś, (zadowolona) No, no. (pauza) To ubierz w to teraz... Trudno powiedzieć, co ON czuje. ONA Ubierz w to... Bo się spóźnimy na kolację, a obiecałeś, że poprosisz i dopilnujesz, żeby nam podali - dopilnujesz tego - żeby nam podali dwie i pół porcji... Ubierz w to... I mały talerzyk. I wysokie krzesełko. Ma być wysokie krzesełko przy naszym stole, (stanowczo) Raz na zawsze ma stać wysokie krzesełko przy naszym stole w jadalni... (pauza) Ubierz w to... 110 ON (cicho, bardzo cicho) Evre... Proszę. ONA (cicho, ale dobitnie) Gówno — gówno — gówno. ;,'<•, ON Wszystko będzie, jak chcesz... ONA To ubierz w te skarpetki... (rzuca w niego skarpetkami) Dresik. (rzuca) Sweterek, (rzuca) Majteczki, (rzuca) Kurteczkę, (rzuca) Koszulkę... I tę... I tę... Tę też... (rzuca raz po raz) I to włóż... I to... (rzuca w NIEGO, obok NIEGO, na podlogę i znów w NIEGO rzeczami wyciąganymi z torby - ON nie drgie nawet, tylko patrzy. Wreszcie zostają jej w rękach tylko matę tenisówki) A butki? Zapomniałeś O bulkach, (równo ukladaparę tenisówek przed NIM) Jeszcze tylko butki. (pauza) I co, możemy iść na kolację? ON potakuje ruchem gtowy. ONA (przebiera się do wyjścia) Aha... Chyba o czymś zapomniałeś... Jak zwykle zresztą. ON Chyba tak... ONA (powtarza) Chyba tak. No, to o czym zapomniałeś? ON Nie wiem. . .; •;-,•- •....'• . •• , ..••..-. •;.-•. ONA Nie wiesz? " '';;" '• ' ; " ':'"''^ " ' ON (cichutko) Boże... Nie wiem. ONA Dlaczego zaraz „Boże"? Bóg ci jest potrzebny, żeby kogoś uczesać przed wyjściem na kolację? (pauza) Po prostu zapomniałeś uczesać, (pauza) Tylko tyle. (pauza) Więc uczesz... ON podchodzi wolno do NIEJ. ONA (zlowrogo) Grzebień. ON (powtarza cicho) Grzebień... ;••,>>,, ..-...- • "'.'.' ' ' , 'S' '-"• • ' V'.'' 4'^ ^ ;">'•> '•' ONA Poproś o grzebień. ON Proszę... Daj mi grzebień... , ..-. ... / , ONA A po co ci grzebień? , > 111 ON Chcę uczesać... ONA To bardzo ładnie z twojej strony. Weź. Grzebień leży tam, gdzie zawsze, na szafeczce. ON szuka wzrokiem po sprzętach. ONA Na szafeczce... . •-i ON bierze grzebień z szafki, trzyma go w opuszczonej ręce. ONA (rytmicznie) A ja włożę do kolacji twój sweter, pozwolisz? Ten jasny, (wklada jasny golf, poprawia włosy) No i jak wam idzie? Gotowi? ON (bardzo wolno) Tak. ONA (patrzy na NIEGO) W tym pójdziesz? Tylko w koszuli? Weź coś jeszcze, nie wiem, może też sweter... (raźno) I co? Gotowi? Umyci? Uczesani? To chodźmy, bo już późno. ON rusza w stronę drzwi. ONA (zwalnia ruchy, zamiera) Dlaczego kłamiesz? Po co? Jeśli czegoś nie chcesz robić, to nie rób. Tylko nie ktam. (pauza) Daj... (wyjmuje mu z ręki grzebień) Ja to zrobię, (kręci gtową z dezaprobatą, kladzie grzebień na blacie szajki, wzdycha) Wszystko, wszystko ja... (wzdycha) Chodźmy już. (rusza do wyjścia) Jak dziś znów podadzą owoce morza, to zwymiotuję... To jedzenie jest ohydne. Lepiej już kupić świeżą rybę w porcie. Ale ty się uparłeś na stołówkę. Nie, nie, ty wyjdź pierwszy. Przepuszcza go przed sobą, przytrzymuje drzwi przed zamknięciem o sekundę dtużej niż wynikaloby to z naturalnego ruchu zamykania drzwi. Wychodzą. Stojąca caly czas w tym samym miejscu kolorowa, nadmuchiwana piłka pchnięta podmuchem przeciągu toczy się kilka centymetrów, ledwo zauważalnie kolysze, nieruchomieje. Słychać kroki na drewnianych schodkach, stały szum morza, pojedyncze popiskiwanie ptaków, bardzo odległy, ledwo rozpoznawalny śmiech czy krzyk. Ściemnienie. 112 Scena 2 To samo wnętrze. Głośny szum morza. Wiatr lekko porusza zasiany w drzwiach małego tarasu. Słychać głosy ludzi idących po plaży w stronę domku. Tupot kroków na schodkach. Energiczne pukanie. GŁOS MĘSKI (zza drzwi) Hej, hej! Dzień dobry! Jesteście tam!? (znówpukanie) Dzień dobry! Co? Nie ma ich? GŁOS ŻEŃSKI Może wyszli? GŁOS MĘSKI Może wyszli... y^t .- • , x;.;. Widzimy, jak klamka drzwi opada naciskana ostrożnie od zewnątrz i drzwi się lekko otwierają. GŁOS MĘSKI Jesteście tam? ' ,..../l ',,-, GŁOS ŻEŃSKI Może lepiej nie wchodźmy.. '•• • '*"•v Drzwi otwierają się na cala szerokość, do środka wchodzi JERG&ERDMANN, a za nim, jakby chowała się za jego plecami, DZIEWCZYNA. . ' GERDMANN Nie ma nikogo? (rozgląda się) Pusto. DZIEWCZYNA Lepiej wyjdźmy. Usiądziemy na schodkach. Zaczekamy. Nie zamknęli drzwi. GERDMANN A po co? (śmieje się) W Ellmit na dzikiej plaży to jedyny taki domek. Kto tu może przyjść? (obejmuje ją) Chyba tylko morsy. DZIEWCZYNA (wtula się) Ech, ty mój morsie kudłaty... GERDMANN Morsy nie są kudłate. DZIEWCZYNA A właśnie, że są. Rozgląda się po wnętrzu, patrzy na porozrzucane rzeczy, potem uważnie na GERDMANNA. GERDMANN (kiwagłową) Tak, tak... DZIEWCZYNA Słuchaj, mój morsie kudłaty, miałeś przyjechać południowym pociągiem. Leżałam na plaży prawie cały dzień... GERDMANN Przepraszam cię. (całuje ją) Szprotko. l 113 DZIEWCZYNA Bardzo tęskniłam... (wtula się) Bardzo. GERDMANN A ja cię, szprotko, zjem. DZIEWCZYNA Teraz już nie możesz mnie zjeść, (poważnie) Teraz już nie. GERDMANN Stary mors cię zje i zostaną tylko same kosteczki. DZIEWCZYNA Ości, ty... (chichocze) Ości przecież... GERDMANN Co robiłaś cały dzień? Smażyłaś się na słońcu? Szprotko w oleju... DZIEWCZYNA Już jest trochę chłodno. Spacerowałam po tej dziurze. GERDMANN Kiedyś to było piękne uzdrowisko. DZIEWCZYNA Ale chyba już dawno temu. GERDMANN Dawno... Co chcesz, odludzie. Rybacka wioska, kilka pensjonatów, promenada, molo... DZIEWCZYNA I ten ogromny szpital. Straszny. GERDMANN Dlaczego? DZIEWCZYNA Taki wielki, czerwony i jakiś taki skomplikowany. GERDMANN (śmieje się) Skomplikowany? DZIEWCZYNA Ty byś, morsie, powiedział... Czekaj... Jak? Eklektyczny? Tak? L GERDMANN (cieszy się) Świetnie. DZIEWCZYNA Przybudówki, wieżyczki, witraże i ta kopuła. Całkiem jak jakiś kościół albo co... GERDMANN Hm, bo to tak trochę jest. DZIEWCZYNA Okropny. Obeszłam gmaszysko dookoła i wiesz? Coś tak... Że jak się tam wejdzie, to się znika. GERDMANN Znika... A może odwrotnie? .,,,,«.» 114 DZIEWCZYNA Nie wiem. Ale czyściutko tam wokół. I ten ogród taki zadbany... Wiesz, w tym ogrodzie na żeliwnej ławce siedział jakiś mężczyzna. Całkiem sam. I śmiał się do mnie. Ale dobrze się śmiał... GERDMANN Trzeba się śmiać. I co zrobiłaś? DZIEWCZYNA Poszłam szybko. To tak wyglądało, jakby tylko ten mężczyzna tam mieszkał. Tylko on... (pauza) To tam masz mieć jutro ten swój wykład? GERDMANN Tam. Przed południem. To seminarium potrwa cały dzień, aleja powiem, co mam do powiedzenia, i jedziemy do domu. DZIEWCZYNA Ty naprawdę wiesz wszystko, o tych tam... GERDMANN Niewiele wiem... Albo i nic. DZIEWCZYNA A ci tutaj... (pokazuje ręką na wnętrze) Ci twoi bardzo, bardzo starzy przyjaciele... Jacy są? GERDMANN Jacy są? Hm... Prawdziwi, bardzo prawdziwi. DZIEWCZYNA Niesamowite, że oni... GERDMANN (wpada jej w stówo) Niesamowite to są bajki, (calujeją) A to... (pokazuje ruchem glowy wnętrze) jest naprawdę. DZIEWCZYNA A co było kiedyś w tym szpitalu? GERDMANN To właściwie nie jest szpital. Chociaż... Kiedyś to był pałac, (jakby opowiada! bajkę) I mieszkał w nim potwór, stary mors, który zjadał takie małe szprotki na śniadanie. Codziennie, codziennie... DZIEWCZYNA Przestań! f GERDMANN (cieplo) Co? ' DZIEWCZYNA (miękko) Nie wiem. Ale przestań. A ci twoi bardzo starzy przyjaciele to pewno znają wszystkie twoje żony i narzeczone, co nie? (wydyma wargi) Niech znają. Bo teraz będę tylko ja i ja, i tylko ja. Tak? GERDMANN (śmieje się) Tylko ty i ty. *" 115 DZIEWCZYNA (poważnie i dobitnie) My będziemy. GERDMANN My. (calujeją) Stary mors i Szprotka-DZIEWCZYNA Wiesz, co bym teraz najchętniej zjadła? GERDMANN Nie... (śmieje się) Tego to nawet ja nie jestem sobie w stanie teraz wyobrazić. DZIEWCZYNA Bardzo mocno wędzonego dorsza, takiego prosto ze skrzyni, z łodzi w porcie, ale żeby to mięsko było tak bardziej od ogona, takie troszeczkę maźglate. GERDMANN (kręci głową) Maźglate? DZIEWCZYNA A ten dorsz to mógłby sobie tf°chę póleżeć na słońcu... GERDMANN Tak myślałem. /."«*'* DZIEWCZYNA A jak oni przyjdą, to co? •,.;;t,.';'Vl# GERDMANN Posiedzimy trochę i pójdziemy spać, -.'.-• />"'.Y-X -DZIEWCZYNA A gdzie będziemy nocować? GERDMANN W pokoju gościnnym. """"•''• / • . "'•j,, . i ' : • .•"•'• DIEWCZYNA (szybko) W tym szpitalu? GERDMANN To na osobnym piętrze, całkiem jak hotel... DZIEWCZYNA Za nic na świecie. Nawet nic nie mów. Za żadne skarby świata tam nie pójdę. GERDMANN (Madzie jej rękę na swoim udzie) Nawet takim skarbem cię nie przekupię? DZIEWCZYNA Ty... Morsidło przebrzydłe... Prześpimy się w pensjonacie przy porcie. Widziałam kartkę „Wolny pokfy". Tylko nic mi już nie mów o tym pokoju gościnnym. GERDMANN (śmieje się) Dobrze, mogę spać % tobą, gdzie chcesz, choćby na plaży. DZIEWCZYNA Wiesz co? Chodźmy zaraz do te§o pensjonatu, zostawimy rzeczy, przebierzemy się i wrócimy tutaj. 116 GERDMANN Chodźmy. Tylko najpierw... (śmieje się i bierze ją na ręce), Tylko najpierw... (kładzie ją na tapczanie) DZIEWCZYNA ('zanosi się śmiechem, chcąc wyrwać się z jego objęć) Co ty? Morsidło przebrzydłe. Przestań... (wtulają się w siebie. GERDMANN przewraca się na wznak, ona siada na nim) Ty wiesz, że morsy kudłate nie są pod ochroną? GERDMANN Szprotki też nie... (chce ją przyciągnąć do siebie) DZIEWCZYNA (poważnie) Ale ja jestem pod ścisłą ochroną... Oboje wtulają się w siebie, calują, coś szepczą, przekomarzają się. Drzwi otwierają się lekko, szeroko, jak pchnięte podmuchem wiatru, szum morza głośniejszy, przeciąg, firanki powiewają, nerwowe kołysanie piłki to w jedną, to w drugą stronę. W drzwiach pojawia się ONA, wchodzi bokiem, patrząc za siebie na schodki, nie widzi GERDMANNA i DZIEWCZYNY leżących na tapczanie. ONA (w drzwiach, patrząc na NIEGO wchodzącego po schodkach) I nie rób sobie żadnych wyrzutów. Stało się, ale w końcu przynieśli to wysokie krzesełko do naszego stolika. No, bo jak inaczej... Odwraca się do wnętrza, zwalnia, dostrzegła GERDMANNA (DZIEWCZYNĘ. Tupot nóg po schodkach, wchodzi ON. ONA i ON stoją obok siebie w drzwiach, patrząc na leżących na tapczanie. DZIEWCZYNA spłoszona wstaje. ONA Przeciąg... Zamknij drzwi. ON Już. (zamyka drzwi) v:j r": / "' v .v .,,': O^i--Y1', r ^ '•-'A,^- • GERDMANN (podnosi się, siada, opiera plecami o ścianę. Zaczepnie) No i co? ' ' ,J." , ON (jakby z ulgą) Dobry wieczór, Jerg. DZIEWCZYNA (jakby chciała dygnąć) Dobry wieczór. ONA (patrząc na GERDMANNA, oznajmująco, wolno) Przyjechałeś. GERDMANN Poznajcie Karle, (siedząc, bierze ją za rękę) Karla, to moi starzy przyjaciele, o których ci opowiadałem. DZIEWCZYNA (powtarza) Dobry wieczór. ONA (patrząc uważnie na GERDMANNA, jakby z obawą, z ulgą) Kiedy przyjechałeś? 117 ON Siadajmy, (do DZIEWCZYNY) Proszę, niechże pani siada. DZIEWCZYNA chce usiąść obok GERDMANNA, ONA podchodzi do nie], bierze ją miękko, ale zdecydowanie za rękę i odciąga od tapczanu, na którym siedzi GERDMANN. ONA Tutaj. Tutaj pani będzie wygodniej, (rozkłada fotel turystyczny) DZIEWCZYNA siada na fotelu, obejmuje kolana rękami. ON (patrząc caty czas na GERDMANNA) Jesteś... ONA Ty siądź tutaj. Popycha go na drugi tapczan, ON patrzy na NIĄ pytająco. ONA (z uśmiechem) Usiądź. Tu usiądź. ON siada na skraju tapczanu, bliżej drzwi na taras. GERDMANN (zlośliwie, prowokująco) Miło tu u was. Nie nudzicie się... (przerzuca gazety leżące na tapczanie) ON (wolno) Tu jest bardzo spokojnie. ONA (stoi, patrzy na siedzących, czujna, napięta) Nie wiem... Czym bym mogła was poczęstować... GERDMANN (prawie opryskliwie) Daj spokój, (wyciąga się na tapczanie i sięga z wy sitkiem po leżącą trochę za daleko pitkę. Bierze ją, podrzuca i wraca do poprzedniej pozycji, oparty plecami o ścianę. Trzyma pitkę na brzuchu, bębni po niej palcami, ściska ją, mocniej i mocniej) Czym nas chcesz częstować? (podrzuca pitkę) Łowicie tu ryby? Czy żywicie się wodorostami? DZIEWCZYNA patrzy na GERDMANNA zaskoczona, chyba nigdy nie sly-szala go mówiącego takim tonem, nie widziała takiego wyrazu jego oczu. ON Stołujemy się w pensjonacie. GERDMANN (prześmiewcza, powtarza) Stołujemy się w pensjonacie... DZIEWCZYNA (cicho, jakby nie wierzy la) Jerg... GERDMANN (kręci głową zaczepnie) Jecie... „w pensjonacie". Jak to głupio brzmi, (do NIEJ) A masz jakieś ciasteczka? Zawsze wozisz z sobą jakieś ciasteczka... (bawi się pitką, obracają, ściska) 118 uważnie obserwuje pitkę. DZIEWCZYNA lapie jej spojrzenie, patrzy napitkę. ONA (patrząc na piłkę) Na długo przyjechaliście? GERDMANN (podrzucającpiłkę) Masz te ciasteczka czy nie? ON Pójdę do sklepu i coś przyniosę. GERDMANN To co wy tu robicie? Nie jecie, nie pijecie, siedzicie cały czas na plaży? Jesteście bladzi jak... (jakby zty) Nie mogę na was patrzeć. .,,,„,v . •• . DZIEWCZYNA (nie wierzy, cicho) Jerg... ,,:. ,,v.. . ONA (wolno, dobitnie) To sobie idź. GERDMANN (z silą) Nie mów mi, co mam rofeiB. ' ' •••'* :*|'V•"' ' • ON Pójdę do sklepu... • ' " :,lW->^ : {'• -A'; /'.,'. , .'" ONA (prosząco, prawdziwie) Nie. . , >..s ?*;..- - ••' /• - GERDMANN A może mnie się chce pić? ON To ja pójdę. DZIEWCZYNA patrzy na GERDMANNA, nie rozumie. GERDMANN Ja jestem jak wielbłąd, (zfy śmiech) Poradzę sobie. DZIEWCZYNA (usprawiedliwiająco) Jerg przyjechał dziś prosto z... Jutro rano ma wykład... ONA (szybkie dwa kroki do przodu, chce wyjąć z rąk GERDMANNA pitkę, ale ten zręcznie się uchyla, bierze szeroki zamach i chce wyrzucić pitkę przez taras na plażę) Zostaw! GERDMANN śmieje się glośno, nie rezygnuje. DZIEWCZYNA (prawie równocześnie) Zostaw! GERDMANN (jakby zaskoczony jej wybuchem, miękko do DZIEWCZYNY) Masz... (rzuca jej pitkę) DZIEWCZYNA lapie i prawie natychmiast oddaje JEJ. ONA bierze piłkę i kładzie kolo siedzącego na tapczanie JEGO. Cisza. Szum morza. Cisza. 119 ONA (siada na tapczanie po lewe] stronie, do GERDMANNA) Przyjechałeś... GERDMANN (wzrusza ramionami) Możesz się nie odzywać? ON (z trwogą, ale i z ulgą) Proszę... GERDMANN (przedrzeźnia go) Proszę, proszę... (mocno) Nie bądź śmieszny. ON Jerg... GERDMANN (wybuch) Zamknij się! (cicho, dobitnie) Zamknij się. DZIEWCZYNA Jerg przyjechał bardzo zmęczony... A jutro rano ma wykład. GERDMANN (patrzy na DZIEWCZYNĘ, jakby ją widzialpo raz pierwszy) Boże, jak ja mam was wszystkich dosyć. DZIEWCZYNA (bardzo cicho) Co ty? GERDMANN Mam pomysł, (kiwa gtową) Mam pomysł... ONA (głucho, kręcąc wolno glową) Nie... GERDMANN Zrobimy sobie ognisko na plaży, wykopiemy dołek, pełno drewna wyrzuca morze na plażę i usmażymy ryby na patykach. Cisza. Szum morza. Cisza. ON (powtarza) Ognisko... ,'fvł, -;KA.-, * • , J ONA (powtarza) Ognisko. GERDMANN (zachęcająco) No, ognisko. ONA (zdecydowanie, przekonująco) My nie mamy żadnych ryb. GERDMANN (macha ręką) A tam... Teraz w porcie można kupić kilo jakich chcesz za pół korony, (do DZIEWCZYNY) Ty chciałaś dorsza, (śmieje się) To będziesz mieć... DZIEWCZYNA patrzy, slucha, nie rozumie, chce zrozumieć. ' " " :^|il/- GERDMANN Pójdziecie po ryby... ONA (wpada mu w słowo) Kto... Pójdzie? •>.,,/.;.. 120 ON (wpada mu w slowo) Kto? •...•••• '^L* DZIEWCZYNA (chce złapać kontakt z GERDMANNW, nie wie, dlaczego taki jest) Chciałabym już pójść... GERDMANN (wpada jej w stówo) Pójdziesz. .<,',. -ONA Kto pójdzie? GERDMANN (zaczepnie) No, na pewno nie ja. Jeszcze by tego brakowało. DZIEWCZYNA Jerg, trochę źle się czuję... Chcę iść do pensjonatu. GERDMANN (zdusza jej tekst) Na pewno nie ja. Evre i Karla pójdą po ryby, a my tu wszystko przygotujemy. ONA (glucho, wolno kręcąc glową) Nie. GERDMANN No, idźcie, idźcie po te ryby. ONA (patrzy na NIEGO, na GERDMANNA, na DZIEWCZYNĘ) I ty pójdziesz ze mną? DZIEWCZYNA (nic nie wie, nie rozumie, pauza, cisza) Pójdę. ! *• ONA (wolno) To chodź. r> GERDMANN (wstaje, szybkie ruchy) Jeszcze trochę i się ściemni. No, idźcie. DZIEWCZYNA (do GERDMANNA, cicho) Ja nie mam pieniędzy. ON Ja mam. (zaczyna szukać po kieszeniach) ' GERDMANN (śmieje się) Masz. (podaje DZIEWCZYNIE wyciągnięty z kieszonki koszuli zwinięty banknot) DZIEWCZYNA (bezradnie) Jakie mam kupić ryby? GERDMANN (popychają lekko do wyjścia) Idźcie już. ONA (idzie wolno w stronę drzwi, patrzy na wszystkich, na pokój, na porozrzucane rzeczy na podtodze, do NIEGO) Nie sprzątaj. Potem posprzątam. ON patrzy na NIĄ, potakuje ruchem gtowy. 121 DZIEWCZYNA (do GERDMANNA) Jakie ryby mam kupić? GERDMANN Maźglate, kup maźglate... Wypycha je za drzwi, ale drzwi nie zamyka. Obie kobiety schodzą po schodkach, slychać przez chwilę odglos idących po piasku, glośniejszy szum morza. Scena 3 GERDMANN stoi w drzwiach na taras i patrzy na morze. Lekki przeciąg, ON stoi kilka kroków za GERDMANNEM, spogląda przez drzwi na plażę za odchodzącymi kobietami, potem na GERDMANNA, na pokój. ON Zamknąć drzwi? GERDMANN Rób, co chcesz. Nie cierpię morza. ON uśmiecha się, jakby sfyszal to nie pierwszy raz. • , r.... • GERDMANN Fale i fale, szumi i szumi. ; .. ,.-.,.,,,,,, ;: -'••? GERDMANN Czy możesz się nie odzywać... • yV. ON Jerg... Przepraszam. GERDMANN Co ja ci mam powiedzieć? ;,. i, /,, /J ' ON Jerg... (cicho) Dziękuję. ,.,„., ., - . _:-,,.-.-. GERDMANN Zaraz cię kopnę. -A . \ ON (w ciszy) Dziękuję. GERDMANN Nic z tego nie będzie, (wolno i cicho) Co się tak patrzysz? Co!?... Ja nic nie wiem... Nic... (pauza) Wy jesteście, jak wszystko to, czego nie cierpię. ON (w ciszy) Jerg... Ja już... '". "' GERDMANN (mocno, zajadle) Odpierdol się! ON (jakby tego nie sty szal) Ja już nie... (pauza; bardzo cicho) Nie mogę... 122 GERDMANN Milion sto tysięcy razy słyszałem to „nie mogę". Ja też nie mogę. Nie potrafię. ON Przepraszam. > GERDMANN Byłem pewien, że was diabli porwali. ON Musiałem... Musiałem do kogoś... Do ciebie... (pauza; cisza; szum morza; cisza) Poprosiłem w stołówce o wysokie krzesełko... GERDMANN (zty uśmiech) I co, dali? ON (jakby zdziwiony swoją odpowiedzią) Dali. , •>'/!„•,«,/•: GERDMANN Długo tu już jesteście? ON Tydzień. GERDMANN Nie cierpię tego Ellmit. (patrzy na NIEGO) Wyglądasz jak upiór. Śpisz chociaż czasem? ON robi nieokreślony ruch glową, coś jak wzruszenie ramion. GERDMANN (zfy uśmiech) Wyglądasz, jakbyś za chwilę miał odrąbać komuś głowę siekierą. Tak właśnie wyglądasz. ON (w ciszy) Ja jestem... GERDMANN (szybko, wpada mu w stówo, dobitnie) Kto tu jest, a kogo niema... (ziewa) Jestem wykończony. " • ON Myślisz, że... GERDMANN Ja ci nic nie powiem. Nic nie wiem. ON (cicho, do siebie, wolno) Co... Co ja mam... GERDMANN Powieś się. Na budce ratownika. Stoi tam jeszcze? ON (wolno) Tak. GERDMANN To się powieś, (wzrusza ramionami) No bo co? (cisza; szum morza; cisza) Pytasz, to ci odpowiadam... >.-,,).;. , ON Kiedyś... GERDMANN Kiedyś bym tak nie powiedział? Wiem wszystko, co mi chcesz powiedzieć. Ściana. Ani kroku dalej. Że jesteś jak belka w mo- 123 rzu... Co nie zatonie, ale i nie płynie. Jest tak? Może jakimś cudem fala wypluje ją na brzeg. Mało prawdopodobne. ON Ta dziewczyna... To twoja żona? ;;r GERDMANN (cień uśmiechu) Jeszcze nie. ;:}„':;<; ON Chciałeś jej nas... pokazać? /'^>•• »- , • GERDMANN i co z tego? • ,u*-*•_;*:• ON Tak przyklejone, (pokazuje) Potem opiekunowie zaczęli ich zbierać, ustawiać w pary i myśmy z Evre... (pauza) Poszli z nimi. No... 124 125 Ktoś z nich powiedział do nas: „Złapcie się za ręce, przecież"... Chyba tak... I szliśmy tak... (dtugapauza) I było tak... GERDMANN Dobrze? ON Wiesz... (dtuga pauza) Niejeden raz, jak spacerowaliśmy z Evre po promenadzie, to spotykaliśmy ich, jak idą w tych śmiesznych parach. A oni są wszędzie w tym Ellmit... (pauza) Ellmit... To coś znaczy. Mówiłeś nam kiedyś... GERDMANN Przeczytaj sobie w przewodniku, (pauza) „Ellmit" to w staro... jakimś tam... (pauza) No, krzyk, po prostu, (wzrusza ramionami) Czy coś podobnego, a może inaczej. ON A tu zawsze jest tak cicho. Tak cicho... (pauza; szum morza; cisza) Jak oni idą zawsze promenadą, to ludzie stoją na chodnikach i machają do nich. Nie raz chciałem... Nie raz chciałem popchnąć Evre... Żeby sobie z nimi poszła. Nie raz... A wtedy tak szliśmy z nimi i szli. Któryś z idących przed nami wyszedł z grupy i trzymając na wyciągniętej ręce małe, podeptane już i brudne kąpielówki, wołał machając: „Kto zgubił? Kto zgubił?". A Evre powiedziała: „Ja", a palce to tak trzymała, jak uczeń w klasie, (pokazuje) „Myśmy, myśmy zgubili". Ktoś te kąpielówki Evre podał. Cieszyli się, ściskali nas, przytulali. GERDMANN (prześmiewcza) Przytulali was... ON Podszedł do nas wtedy opiekun, bo chyba nie lekarz, za młody, i powiedział: „Was to jeszcze nie znam". Z taką życzliwą ciekawością to powiedział... I wtedy zacząłem się bać. Zacząłem mu tłumaczyć, że my przecież... To musiało głupio wyglądać. Bo tak patrzył, uśmiechał się... Ty wiesz, że ja mu pokazałem swój paszport. I prawo jazdy. Wcale nie chciał oglądać. Dlaczego? Uścisnął mi ramię... (dotyka tego miejsca na swoim ramieniu) Dlaczego? Tylko uścisnął i sobie poszli. Do Evre się tylko uśmiechnął, a mnie uścisnął, (wciąż dotyka tego miejsca na ramieniu) Dlaczego? A myśmy zostali tam na tej promenadzie, ludzie nas wymijali... (pauza) A myśmy byli... ,, , GERDMANN Ani tu, ani tam. ON Staliśmy tak... ,,•. •.,, GERDMANN Razem. 126 ON Bardzo razem. GERDMANN Kochacie się jeszcze? ON Bardzo kocham Evre. , GERDMANN Czy sypiacie ze sobą? ON Tak, nawet... GERDMANN Częściej niż kiedyś? '•• ON Bliżej. Tak bliżej... " ' ; ' ; GERDMANN To chyba dobrze... ON Przecież nigdy się nic nie stało. Byłeś z nami od zawsze. Byliśmy jak wszyscy. Trochę dobrze, trochę źle. Mamy dorosłe, udane dzieci. Wszystko dobrze. To skąd? GERDMANN Nie ma sensu o to pytać. Nie ma. ON Wiem, że są takie przypadki, że wydarza się jakaś tragedia... I wtedy się coś wymyśla. Wymyśla. Roi sobie. GERDMANN krzywi się, slysząc te stówa. ON Jak kobiety nie mogą mieć dzieci, to wymyślają różne rzeczy. Sam opowiadałeś... GERDMANN macha ręką prawie zly. ON A tutaj... (dtugapauza) Dlaczego? , GERDMANN Dlaczego? ON Mamy dorosłe dzieci... GERDMANN (zaczepnie) Co u nich słychać? ON Mądre, dobre, kochane... (dlugapauza) Tego nikt nie wie? GERDMANN Nikt. ON To może po prostu trzeba... Może trzeba... GERDMANN Żyć z tym wysokim krzesełkiem? ON To się stało rok temu, pamiętasz? Nie mogłeś pojechać w te swoje góry. Powiedziałeś, żebyśmy pojechali z tobą do Ellmit, bo spokój, 127 dzika plaża... I przyjechaliśmy tutaj. Ty prowadziłeś wykłady w tym szpitalu, a myśmy z Evre całymi dniami łazili, łazili, gadali, opalali się... Wtedy ten nasz wspólny czas był niesamowity, inaczej smakował. Czułem intensywny smak... (pauza) czasu. To było... Jak... GERDMANN Pożegnanie? ' " ! ON Ale dlaczego? , < GERDMANN wzrusza ramionami. ON (jakby nie rozumial, powtarza) Pożegnanie... Wszystko wokół było czyste, jakby świeżo umyte. Nawet zastanawialiśmy się tego dnia z Evre, gdzie się wieczorem z tobą spotkamy, dokąd pójdziemy... Wymyśliliśmy, że pójdziemy na targ rybny, kupimy butelkę, siądziemy w kącie na jakiejś skrzyni i będziemy sobie siedzieć, gadać, popijać... I tak sobie wtedy szliśmy z Evre przez Ellmit... No a tu, czy chcesz, czy nie, to zawsze trafisz na molo. Evre poszła na koniec mola, do lunety, powiedziała: (śmieje się) „podglądać, jak sikają mewy". A ja poszedłem po papierosy. Przed tą tabaczaną budką to zawsze, wiesz, jakie kolejki... Stałem tam i stałem dobre pół godziny. Wreszcie poszedłem na molo, dostrzegłem Evre od razu... Zrobiłem kilka kroków... I stałem tam tak... GERDMANN (drwiąco) Jak? ON Tak stałem... (pauza) I patrzyłem na Evre. Na tym molo. Tak się jakoś złożyło. Pełno było rodziców z dziećmi, małymi, dużymi. No... Te dzieci biegały od balustrady do balustrady, tupały po nagrzanych deskach. Takie to było ostre, kolorowe, takie... (nieokreślony ruch) Ci wszyscy rodzice stali, nawet nie patrzyli na swoje dzieci. Tylko je... Nie wiem... Czuli je... No, byli z nimi. Tak jakby mieli takie... GERDMANN Radary? ON (z ulgą) No właśnie. Coś tak... Jakby każdy ojciec i każda matka wysyłali falę, a ta po chwileczce odbijała się od ich dziecka. Nawet nie muszą patrzeć. Przecież wiem... Tak właśnie... (pauza) Patrzyłem na Evre. Ona w tym wszystkim... Pośród nich... Była taka... Jakby była z nimi. Patrzyłem na nią. I ona... I ona... W pewnej chwili... (pauza) Też tak... Ja to widziałem bardzo, bardzo dokładnie. Widziałem, że ona też... , , , . .. 128 GERDMANN Z tym radarem? .-... ••*. • >•>.,;,,,..•:••:,•.•<,••; ON Coś tak... Że ona też... Wysyła tę falę, naprawdę wysyła, ale... GERDMANN Znajduje? ON Kiedy mnie dostrzegła... Oderwała się tak wolno od tej balustrady i szła w moją stronę. Wydawało mi się, że idzie tak wolno, wolno. (pauza) A kiedy stanęła przede mną... GERDMANN To już nie była sama... ON Dlaczego? GERDMANN Wydałeś masę pieniędzy, żeby dowiedzieć się, dlaczego. ON Tego dnia, jak spotkaliśmy się wieczorem z tobą, to już... GERDMANN Nie chcę o tym słyszeć ani mówić. ON (jakby ze skargą) Ale teraz przyjechałeś? GERDMANN Przyjechałem. ON A ta twoja dziewczyna to chyba... Głośne wołanie DZIEWCZYNY pod tarasem domku na plaży przerywa rozmowę. GŁOS DZIEWCZYNY Jerg! Jerg! GERDMANN (wychodzi na taras, patrzy w dół) Co tak długo? GŁOS DZIEWCZYNY Wszystko nam się rozsypało! Wszystkie ryby w piachu! ON wychodzi na taras. GERDMANN Po co nam tyle ryb? DZIEWCZYNA Tylko tyle chcieli sprzedać. Nie sprzedają na sztuki. I to nie w porcie, tylko musiałyśmy iść do jakiejś starej wędzarni. Nóg nie czuję. Odglos kroków na schodkach, do domku wchodzi DZIEWCZYNA, siada na tapczanie, wyciąga nogi przed siebie. DZIEWCZYNA Siatka się rozerwała i rozsypały się w piach. Niektóre są jeszcze żywe. 129 ONA (wchodzi do domku, patrzy uważnie na wnętrze, jakby uspokojona) Nie zrobiliście ogniska... GERDMANN Zaraz zrobimy, (do NIEGO) Chodź... DZIEWCZYNA Dobrze, że ta siatka nie rozwaliła się pięć kilometrów stąd... GERDMANN (popycha go) Zrobimy to ognisko, chodź. Obaj wychodzą. Scena 4 DZIEWCZYNA (masuje stopy, do siebie) Nóg nie czuję, (jakby chciala zagaić) Ciężko się chodzi po piachu. ONA zbiera z wysilkiem porozrzucane rzeczy, wygładza, rzecz po rzeczy składa w kostkę, układa je starannie na tapczanie, na kolanach i obok siebie. DZIEWCZYNA Pani nic nie powie... Nie odezwała się pani ani słowem. Dopiero przy płaceniu. ONA Znam ceny ryb w Ellmit. DZIEWCZYNA (bardzo zmęczona) Przepraszam. ONA Jesteś narzeczoną Jerga? DZIEWCZYNA Pewno tak... ONA (składając rzeczy) Byliśmy świadkami na ślubie Jerga. Na jego pierwszym ślubie. Boże, jaki on był zakochany... (do siebie) Jerg... (pauza) Kochasz go? DZIEWCZYNA tylko patrzy. Jedna ze składanych rzeczy spada na podłogę. ONA nie może się od razu schylić, na kolanach ma już poukładaną stertę rzeczy. DZIEWCZYNA wstaje, klęka przed NIĄ, bierze leżący pulowerek i chce go podać JEJ. ONA wyrywa DZIEWCZYNIE pulowerek, podnosi się tak gwałtownie, że wszystkie poskładane rzeczy spadają na podłogę. DZIEWCZYNA (nie wie, co zrobić, co powiedzieć) Przepraszam, przepraszam... ONA (schyla się, zbiera rzeczy, ale wolniej) Nie przepraszaj mnie ciągle. Nic mi nie zrobiłaś, (do siebie) Nic mi nie zrobiłaś... (siedzi w bezruchu, trzyma w rękach jakiś kaftanik, sweterek) Podaj mi, proszę, walizkę. DZIEWCZYNA rozgląda się po wnętrzu. ONA Jest pod tapczanem. DZIEWCZYNA (wyciąga spod tapczanu podróżną torbę) Proszę. ONA siedząc, podciąga torbę do siebie, otwiera, wkłada kilka rzeczy, starannie składając w kostkę. DZIEWCZYNA Czy mogę pani pomóc? ONA (składając rzeczy) Jak chcesz. DZIEWCZYNA (siada na podłodze tuż przy otwartej torbie, bierze ska-fanderek, składa go bardzo uważnie, uśmiecha się do siebie, do swoich marzeń, do przyszłości) To bardzo ładne, (gładzi złożony skafanderek) Bardzo ładne. ONA (wolno) Tak... Chyba tak. DZIEWCZYNA Niech pani odpocznie. Ja to poukładam. ONA (jakby przestraszona) Nie, nie. DZIEWCZYNA (cieplo) Proszę mi pozwolić. ONA (siedzi na tapczanie, patrzy na otwartą torbę, na DZIEWCZYNĘ, która składa rzeczy w równe kostki i bardzo delikatnie układa w torbie. Przypatrując się ciepłemu, dobremu uśmiechowi DZIEWCZYNY, pyta) Ty jesteś?... DZIEWCZYNA (ciepło, niepewnie) Tak... Tak. ONA Wiesz już, co to? DZIEWCZYNA Na osiemdziesiąt procent. ONA Wiesz... DZIEWCZYNA Widziałam na ekranie, (jedyny możliwy uśmiech) ONA Na ekranie... 130 131 DZIEWCZYNA Jak w śnieżnej zamieci. Prawie nic nie widać. Tylko takie jakieś... Jakby nam nie pokazali dokładnie, co jest co, to nigdy bym... (kręciglową uśmiechnięta) ONA Kiedy...? DZIEWCZYNA Jeszcze długo, długo. Mam tu gdzieś... (sięga do swojego małego plecaczka, szuka, wyjmuje portfel, wyciąga kilka małych, spiętych zszywką kartek) O, proszę... (podaje) ONA (bierze kartki, patrzy bardzo uważnie) Nic... Nie widzę. DZIEWCZYNA (siada obok NIEJ na tapczanie, bardzo blisko, pokazuje palcem na kartkach) No więc tak, to jest... (pokazuje) ONA (wpada jej w słowo) To? DZIEWCZYNA Tak. (pokazuje palcem) Tylko trzeba uważnie patrzeć. A to... (pokazuje palcem, dluga pauza) A to jest serce. ONA (wpada jej w slowo, patrząc na DZIEWCZYNĘ, jakby zdziwiona) Ty wiesz, że ja nie jadam prawie wcale ryb. Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na to ognisko. Może czasem jakiś filet... DZIEWCZYNA spieszona, chce rozumieć - nie rozumie, delikatnie obejmuje JĄ ramieniem, tak jakby chciała JĄ przytulić, albo sama przytulić się do NIEJ. ONA Dlaczego ty mnie przytulasz? Mnie nie trzeba przytulać, (dluga pauza) Nie lubię ryb. Są jak umarli świeżo po kąpieli. To takie oszu-kaństwo. Zawsze tak... (szybko) Po prostu nie lubię, (zbiera szybko rzeczy z tapaczanu iż podłogi, wrzuca do torby,) Podaj mi to, proszę, (wskazuje na czapeczkę leżącą na szafce. DZIEWCZYNA podaje JEJ czapeczkę, ONA wklada ją do torby i szybko zamyka zamek. Wstaje, bierze torbę i stawia pod ścianą) Pomożesz mi? DZIEWCZYNA chce zrozumieć, ale nie rozumie. ONA szybko, sprawnie zaczyna porządkować nielad w pokoju. Poprawia koce na tapczanach, układa poduszki, ustawia równo pod ścianą leżaki, bierze nadmuchiwaną fokę, wyjmuje za-tyczkę, spuszcza powietrze, bierze nadmuchiwaną piłkę, wyjmuje zatyczkę, wyciska szybko powietrze, składa. DZIEWCZYNA włącza się do porządkowania, składa gazety, kładzie w kącie równo ułożoną stertę. ONA (zwija sflaczałą fokę, piłkę i chce włożyć do plastykowego pokrowca) Czy mogłabyś...? 132 DZIEWCZYNA Tak, tak. Razem z wysiłkiem wkładają zwiniętą fokę i piłkę do pokrowca. To nagłe porządkowanie, układanie wciąga obie kobiety. Ich ruchy nabierają rytmu; ONA poprawia firanki, DZIEWCZYNA układa drobiazgi na szafkach. ONA (patrzy na wnętrze) Tak... Trzeba by jeszcze zamieść piasek, (patrzy na podłogę) DZIEWCZYNA (ociera czoło) Ale czym? ONA Nie mam tutaj miotły. DZIEWCZYNA To może gazetą? .. , ,r,,, . ONA (jakby wypadla z rytmu) Może gazetą... DZIEWCZYNA Ja to zrobię... Bierze gazety, jedną rozkłada na podłodze, drugą zwija w rulon i zgarnia piasek. ONA patrzy, jak DZIEWCZYNA sprawnie zgarnia piasek. DZIEWCZYNA Tak dokładnie to się nie da. (wciąż zgarnia) Ale chociaż tak... ONA Dobrze... Jest dobrze. DZIEWCZYNA (wstaje, składa uważnie gazety, żeby nie rozsypać piasku) Zaniosę je do ogniska, spalą się. ONA (cicho) Chyba przygotowaliśmy... DZIEWCZYNA Tu będziemy jeść? Nie przy ognisku? ONA (powtarza wolno, patrząc na posprzątany pokój) Posprzątaliśmy... DZIEWCZYNA (chce zrozumieć, ale nie rozumie, wychodzi na taras) Już smażą. Prawie przy samej wodzie rozpalili... ONA wolno odwraca się i wychodzi z domku. DZIEWCZYNA (na tarasie, macha ręką) Jerg! Idziemy już! Idzie szybko do drzwi, zwalnia na sekundę, patrzy na wnętrze, nie rozumie, ale chce zrozumieć. Wychodzi, zamykając drzwi. Głośny szum morza, odległe, ciche trzaski palonego ogniska, glośniejsze popiskiwanie ptaków w zapadającym zmroku. Ściemnienie. 133 Scena 5 Wnętrze domku. Już po zmroku. Pali się kulista lampa pod niskim sufitem, mata lampka na szafce. Szeroko otwarte drzwi na taras, głośny szum morza. ON i ONA siedzą obok siebie na tapczanie po lewej stronie. DZIEWCZYNA na leżaku blisko tapczanu po prawej stronie. Cisza - szum morza - cisza. ON i ONA patrzą uważnie jak GERDMANN starannie i precyzyjnie obiera palcami usmażoną rybę, odrywając i odgryzając najdrobniejsze cząstki mięsa z ości. Robi to tak szybko i z wprawą, że po chwili pozostaje mu w ręku bialy, lekko lśniący tłuszczem szkielet ryby. GERDMANN Popatrzcie... (podnosi dwoma palcami rybi szkielet) Ładny? Weźcie sobie. Cisza - szum morza - cisza. ON i ONA siedzą blisko siebie, w podobnej pozycji, patrzą na GERDMANNA podobnym wzrokiem, z podobnym wyczekującym wyrazem twarzy. Przed GERDMANNEM na podlodze, na gazecie leży jeszcze kilka usmażonych ryb. GERDMANN odktada ostrożnie szkielet ryby na blat szafki przy swoim tapczanie i bierze kolejną rybę, zabiera się do odrywania glowy. DZIEWCZYNA (bardzo już zmęczona, prawie przysypia, patrzy, jak GERDMANN zaczyna jeść rybę, patrzy na przetluszczone gazety) Jerg... Już tak późno. Chodźmy. Zostaw już tę rybę. Albo, jak chcesz, weźmy do pensjonatu... GERDMANN (odktada rybę na gazetę, nie wie, co zrobić z zapuszczonymi rękami, trzyma je przed sobą jak chirurg nad umywalką, do DZIEWCZYNY) Masz chusteczki? ON i ONA siedzą bardzo blisko siebie, prawie tacy sami, patrzą na GERDMANNA. DZIEWCZYNA (szuka w plecaczku) Proszę, (podaje GERDMANNOWI paczkę chusteczek) GERDMANN (patrząc na NIĄ, na NIEGO, do DZIEWCZYNY, kołysząc uniesionymi dtońmi) Nie widzisz, że mam tłuste palce? DZIEWCZYNA otwiera paczkę chusteczek, podaje jedną GERDMANNOWI, ten starannie wyciera palec po palcu, mnie zużytą chusteczkę, wyrzuca, wyciąga rękę po następną. DZIEWCZYNA podaje mu chusteczkę, GERDMANN znów starannie wyciera palec po palcu. Zniecierpliwiony, że DZIEWCZYNA nie podaje mu kolejnej chusteczki, wyrywa jej z rąk cala paczkę - patrzy na NIĄ, na 134 NIEGO, na DZIEWCZYNĘ, rozrywa, wyjmuje chusteczki, mnie je, robi z nich kulki i rzuca w NIĄ i w NIEGO, raz za razem. ONA i ON wciąż siedzą na tapczanie bardzo blisko siebie, prawie identyczni w napięciu data, nachyleniu, sposobie trzymania glowy, patrzą na GERDMANNA skupieni, wyczekujący. GERDMANN (patrzy na NIĄ, na NIEO, zaczepnie) No CO? (bierze zmiętą w kulkę chusteczkę i rzuca mocno w NIĄ. Kulka trafia JĄ w twarz. ONA nawet nie drgnie. GERDMANN rzuca w NIEGO i znów w NIĄ, raz za razem) DZIEWCZYNA Jerg, co ty robisz? GERDMANN Wycieram ręce. DZIEWCZYNA (wolno) Co ty robisz? Głośniejszy szum morza. Cisza. Szum morza. Wszyscy siedzą na swoich miejscach. DZIEWCZYNA jakby zapadla się w siebie. Nie ma sily prosić GERDMANNA, żeby już poszli, patrzy na GERDMANNA, na NICH, chce zrozumieć, ale nie rozumie. Oni siedzą bardzo blisko siebie. GERDMANN patrzy na NICH, zbiera się w sobie. Cisza, szum morza, cisza. Ociera ręce o spodnie, ciasno splata dtonie na kolanach, pochyla się lekko do przodu, tężeje, jest bardzo skupiony, napięty, szuka w sobie sily... i znajduje ją, opuszcza glowę, potem wolno unosi, patrzy na NIĄ; na NIEGO. DZIEWCZYNA obserwuje GERDMANNA, chce zrozumieć. GERDMANN (patrzy na NIĄ, na NIEGO. ONI siedzą tak blisko siebie, jak sklejeni, wydaje się, że zaraz zlapią się za ręce; nabiera powietrza) No... (ruch glową) To które...? ONA patrzy na GERDMANNA, chce coś powiedzieć, zaprzeczyć. ON patrzy w ten sam sposób. GERDMANN (spokojniej, ale mocniej, pewniej) No, to które...? Patrzą na siebie; GERDMANN, ONA, ON, coś jest pomiędzy tą trójką, coś, co DZIEWCZYNA chciałaby pojąć. Dluga pauza - szum morza - cisza - szum morza. ONA (jakby rozklejając wargi, wolno) Jerg... Może nie trzeba. GERDMANN (patrzy, przechyla lekko glowę, do NIEJ) Ty? ONA (kręcigłową, cicho) Nie trzeba... GERDMANN (do NIEGO) Ty? ON chce zaprzeczyć, coś powiedzieć. 135 GERDMANN (szybko, głośno) Chcecie pójść razem? .'•••••'• •-.-' DZIEWCZYNA Co wy...? Co wy chcecie zrobić...? GERDMANN (mocno, pewnie, do NICH) Chcecie pójść razem? ONA (wolno, cicho) Tak... ON (wolno) Nie... My chyba... GERDMANN No co...? ONA, ON patrzą na GERDMANNA. Cisza. Szum morza. Cisza. ON (cicho) Może... Lepiej... Zostawmy to. GERDMANN (szybko, dobitnie) To ja mam pójść, tak? ONA (prosząco) Nie... (kręciglową) Nie. DZIEWCZYNA Co wy chcecie zrobić? O czym wy mówicie? ONA (cicho, wolno, prawdziwie) Jerg... Bardzo cię proszę. Bardzo. Zostawmy to... Cisza. Szum morza. Cisza. GERDMANN No, dobrze. To ja pójdę. ON Nie. (pauza) Nie... (krótko) Nie. GERDMANN (mocno) Teraz już trzeba. Przecież wiecie. ON Zostawmy to... Zostawmy. GERDMANN Dobrze... (chce wstać) Pójdę. ONA (jeszcze bardziej przybliża się do NIEGO, mocno dotykają się ramiona-1 mi) My... My chyba... Nie chcemy... Nie chcemy... Na pewno nie | chcemy. GERDMANN Nie chcecie? DZIEWCZYNA (chce coś zrobić, musi coś zrobić) Nie, to nie ma l sensu... Idę spać. (wstaje) Jestem nieprzytomna. Jerg, jak chcesz1 zostać... Po raz pierwszy w tej scenie ONA, ON i GERDMANN razem patrzą na DZIEWCZYNĘ, ich spojrzenia są identyczne, tak jakby patrzyła jedna 136 i osoba. DZIEWCZYNA wolno siada na leżaku, zapadnięta w sobie, zmęczona. Ponownie ONA i ON patrzą na GERDMANNA. Cisza. Szum morza. Cisza. GERDMANN (do NIEJ, do NIEGO, mocno, przekonująco) Tak trzeba. ONA (bierze JEGO za rękę, oczy szklą jej się Izami, które nie spfywają po policzkach, wolno nabiera powietrza) Pójdę... (jakby nie wierzyla, co mówi) ON (oddaje JEJ mocny uścisk) Nie. (wyjmuje dtoń z jej ręki) Ty już nie... Ja... (odsuwa się od NIE J) To ja pójdę. GERDMANN (jakby zaskoczony) Ty? (stwierdzająca) Ty... ONA patrzy na NIEGO, ledwo zauważalnie kręci głową, stłumiony, prawie niesłyszalny szloch, a może tylko inny rytm głębokiego wdechu. On wolno, nieporadnie wstaje z tapczanu, jakby to robił pierwszy raz, zdziwiony, że wstał i stoi. GERDMANN (patrzy na NIEGO) Dasz radę? (wspomagająca) Dasz... ONA (dobitnie, cicho) On przecież nie... DZIEWCZYNA (chce jej się już po prostu, zwyczajnie płakać) Co wy? Co wy robicie? GERDMANN (do NIEGO) Idź. Nie musisz odchodzić daleko... Idź. ONA (nie zmieniając pozycji) Ja też... ON (stojąc, miękko, cicho do NIEJ) Zostań... Ja zaraz... DZIEWCZYNA Co wy chcecie zrobić? Co wy chcecie zrobić!? GERDMANN (m0cno, do NIEGO) To idź już, jak masz iść... ON wolno, jakby przezwyciężał opór gęstego powietrza, idzie w stronę drzwi, poprawia koszulę, otrzepuje spodnie z piasku, przeczesuje włosy. Mówi coś cichutko do siebie, nie słyszymy tego. Cisza. Szum morza. Cisza. ONA wstaje zdecydowanie, ale już wolniej podchodzi do NIEGO. ON patrzy na NIĄ wyczekująco. ON (uśmiecha się) No, tak... No, tak... ONA (bierze go za rękę) Posłuchaj mnie... Posłuchaj. Wcale nie musisz, wiesz? (jakbyprzekonywala siebie) Nie trzeba... Tak jest dobrze. ON (przechodzi od uśmiechu w zdziwienie) Jest... Jest...? 137 ONA (obejmuje go delikatnie, tuli, głaszcze) Nie musimy przecież... (ociera mu twarz) Możemy tak... ON (patrzy na NIĄ, podnosi rękę i palcami dotyka Izy na jej twarzy, dotyka koniuszkiem języka swojego palca) Słodkie, (uśmiecha się) ONA (pociera mocno dlonią twarz, jakby chciala coś zetrzeć) Słodkie, no... GERDMANN patrzy uważnie na NICH stojących przed drzwiami. ON jakby wypadł z czasu, odwraca się i wychodzi z domku, nie zamykając drzwi. Lekki przeciąg - szum morza - cisza - szum morza. ONA (odwraca się od drzwi, jak tylko ON przekroczy! próg) Słodkie... (pociera palce prawej dloni) No, zupełnie słodkie... Odwraca się, patrzy przez uchylone drzwi na ciemną plażę, jakby chciala wyjść. GERDMANN (dobitnie) Zostań. ONA (śmieje się, dziwi) Dlaczego słodkie? GERDMANN (napięty, czujny, wyczekujący) Zostań. ONA (wzdycha, śmieje się) Zupełnie słodkie. DZIEWCZYNA Gdzie on poszedł? Po co on poszedł? ONA zdecydowanym krokiem idzie w stronę uchylonych drzwi. GERDMANN wstaje, wykonuje jeden szybki, ale miękki ruch i już trzyma JĄ za rękę. ONA (przez uśmiech) Puść mnie, Jerg. Puść. (patrzy przez uchylone drzwi na plażę) Puszczaj mnie! Puszczaj!!! GERDMANN trzyma JĄ bardzo mocno, ONA nie czuje bólu, chociaż jej przedramię bieleje wokół uchwytu GERDMANNA. ONA (bardzo spokojnie) Nie musisz mnie tak trzymać. Nigdzie nie pójdę. GERDMANN jeszcze w trakcie wygasania jej tekstu obejmuje JĄ i mocno trzyma. To ruch osłaniający, ale bardzo silny. Dwie postaci stojące przed drzwiami, jak zlepione. ONA chce się uwolnić, szuka rękami punktu zaczepienia, mocno odchylona do tylu. ONA (śmieje się, zamiera, kręciglową jakby z niedowierzaniem) Uhm... Uhm... GERDMANN wolno rozluźnia uchwyt, wklada ręce do tylnych kieszeni spodni. ONA podchodzi do tapczanu po lewej stronie, siada, nogi złączone, lekko nachylona. DZIEWCZYNA patrzy na GERDMANNA, on oddaje jej spojrzenie, w którym jest cień prośby o zrozumienie. DZIEWCZYNA chce coś powiedzieć, robi nieokreślony ruch ręką. GERDMANN patrzy na uchylone drzwi. Wzmaga się wiatr, drzwi na taras uderzają o framugę. Głośniejszy szum morza -wiatr. ONA zrywa się z tapczanu, wykonuje jeden, błyskawiczny skok na GERDMANNA, uderza go otwartą dlonią w twarz, kopie celnie i boleśnie, drapie po twarzy, wczepia się we wlosy, szarpie bardzo silnie, kopie. GERDMANN nie broni się, ma krew na twarzy — tylko patrzy, czasem wykonuje obronny ruch przedramieniem, chroniąc oczy. DZIEWCZYNA przerażona, nie wie, co zrobić, chce bronić GERDMANNA. Łapie JĄ za rękę, szarpie, ONA wyrywa się, uderza GERDMANNA. DZIEWCZYNA (histerycznie) Co wy wyprawiacie!? Przestańcie!!! (chce ich rozdzielić) Przestańcie!!! Przestańcie!!! ONA (zwalnia, zmęczona, napięta, do GERDMANNA) Nie wolno ci było... (cicho, jakby pogodzona) Nie wolno. Uwaga! W tej samej chwili wysoki, głośny pisk kotłujących się w piasku ptaków, bardzo blisko domku, tuż pod schodami; następujące po sobie piski, skrzeknięcia; wysoki ton: głośne uderzenia skrzydel w piasku - mocny trzepot skrzydeł wzbijającego się do nocnego lotu ptaka. Pauza. W ciszy - kilka dalekich, ale dobrze slyszalnych odgłosów syren okrętowych. Cisza - szum morza ~ cisza. ONA idzie do drzwi, otwiera je na cala szerokość i nagle staje tuż przed NIM, wracającym z plaży. ON i ONA stoją w progu drzwi, patrzą na siebie, wszystko wiedzą. Szum morza - cisza - szum morza. ONA przypatruje mu się bardzo uważnie, czyta wszystko z jego twarzy. GERDMANN patrzy na NICH, też już wie, jest pewien, jakby wyraz ulgi pojawia się na jego twarzy. DZIEWCZYNA wybucha płaczem. GERDMANN przytula DZIEWCZYNĘ mocno, ciepło, szczerze, tak jak to robił w ich pierwszej wspólnej scenie. GERDMANN (do DZIEWCZYNY, tuląc ją) Cicho... Cicho już. Zaraz pójdziemy... Zaraz. DZIEWCZYNA (przez płacz tłumiony jego ramieniem) Dlaczego? Dlaczego tak? GERDMANN (luli ją, głaszcze) No, chodź... Możemy już iść. DZIEWCZYNA Dlaczego to zrobiliście? (rozplakuje się tak po prostu, po ludzku) Dlaczego tak... ON i ONA nadal stoją naprzeciw siebie, przyglądają się sobie, coś sprawdzają. 138 139 ONA (do NIEGO, bardzo wolno) Gdzie masz... Gdzie masz sandały? ON (patrzy na swoje bose stopy) Zostały... Zostały gdzieś w piasku. Ciepły ten piach... Całkiem ciepły... Szum morza - cisza - szum morza - dalekie buczenie statków - szum morza. Ściemnienie. Scena 6 To samo wnętrze. Puste, posprzątane, czyste. Ktoś zostawił butelkę ptynu do czyszczenia na blacie szafki. Strzęp gazety w kącie. Upalne letnie potudnie. Cie-ply, dobry, jasny, wakacyjny dzień. Otwarte drzwi na taras. Głośny gwar tłumu na plaży wokól domku. Śmiechy, pokrzykiwania, gwar dzieci, slaby plusk kąpiących się, nawotywania, szum fal. Przed tarasem domku wesota grupa gra w siatkówkę, gluche uderzenia w pitkę, śmiechy. Znów uderzenie w pitkę, drugie, trzecie mocne. Chóralny jęk zawodu. Przez balustradę tarasu wpada do wnętrza domku duża nadmuchiwana pitka i odbija się odpodlogi, toczy w stronę widowni, zatrzymuje się, lekko kotysząc, zamiera. Glośny gwar plaży - szum morza - popiskiwanie ptaków. Po chwili ktoś wchodzi bosymi stopami po drewanianych stopniach prowadzących do domku. Staje pod drzwiami. Nasłuchuje. Delikatne pukanie. Potem trochę głośniejsze i znów delikatne. W trakcie tego nieśmiałego pukania w drzwi wolne ściemnienie. Glośny szum fal, gwar plażowiczów aż do wyjścia ostatniego widza z widowni. Urnsj0rnbórg, maj 2000 Bez tytułu (Ohne Titel) JERG MATKA STARSZY MĘŻCZYZNA Scena to wnętrze jednopokojowego mieszkania w wysokun, wielopiętrowym bu"entrum dużego, przemysłowego miasta w Europie. Mieszkanie jest ba, -W lewej ścLu , drzwi wejściowe obite tłumiącą hałas popielatą cerawprost widowni prostokątne okno z otwartymi srebrnymi za/«- 1""18 te'' To^nęk kuchennej, obok wejście do kabiny prysznicowej zamykane rozsuwany- m b alymi plastykowymi drzwiami. ściany, sufit biale, na podlodze jasna, sza-awMina. Pod oknem „ ikeowski" tapczan pokryty czerwony* obiciem teraz zloTony Dwie małe kolorowe poduszki. Przed tapczanem nlskl stolik na trzech nogach, blat szklany, okrągly, dwa niskie, szerokie pufy równe wysokością b a owi stołu pokryte czerwonym pluszem. Cala ściana po prawej ^oniezabu-dowanajest białymi półkami ściśle wokól drzwi do wnęki kuchennej i kabiny l^znico ej Na pustych pólkach leżą w różnych miejscach dmę trzy książki, ^aaokladkaduL, otwarta paczka chusteczek higienicznych, wieczko metalowego pudełka. Na ścianie po lewej stronie, na metalowym wkr?cie, wisi »fo-woL ciemny, bardzo elegancki garnitur, pod rozpiętą marynarką widać 141 białą koszulę izlocisty krawat. Pod garniturem para butów ustawionych na baczność. Po lewej stronie tapczanu biala szafka z trzema szufladami, na blacie szafki mata lampka z bialym abażurem, gruby zeszyt z wlożonymi pomiędzy kartki papierami i olówkiem. Pod sufitem maty srebrny hak i krótki odcinek białego kabla po zdemontowanej lampie. Przy prawej ścianie, pod pólkami, tuż przy drzwiach do wnęki kuchennej stoi mala, czerwona plastykowa miska, w niej dwa pojemniki na plyny do czyszczenia i para białych gumowych rękawic zwisających z brzegu miski, obok dwie duże, zlożone, czyste ściereczki. Późny, upalny letni wieczór. W bialoszare niebo, widoczne przez otwarte żaluzje okna w pokoju, wsącza się zmierzch. Przez lekko uchylone okno dochodzi przytlumiony szum dużego miasta, z wybijającymi się pojedynczymi dźwiękami: modulowanym sygnatem policyjnego samochodu, głośniejszym, metalicznym jęknięciem dochodzącym z któregoś z przemysłowych zakladów pracujących cala noc, odległym krzykiem czy może piskiem hamulców samochodu na skrzyżowaniu. Wnętrze pokoju pogrążającego się w mroku oświetla tylko dlugi prostokąt światła z wnęki kuchennej. Oświetla pas wykładziny tuż przed tapczanem, kończy się za lewym bokiem tapczanu. Na tapczanie, po lewej stronie, przy szafce siedzi miody mężczyzna. W pasie świat la z wnęki kuchennej widzimy wyraźnie tylko jego nogi w jasnoniebieskich dżinsach, stopy gole. Nogi lekko wyciągnięte do przodu, stopy oparte o wykładzinę tylko piętami. W szarości widzimy białą plamę jego koszuli, głowa złożona na oparciu tapczanu, lewa ręka wzdtuż dala, prawa ręka na stojącym na szafce malym zegarku. Stałe -przez cały czas trwania spektaklu -jękliwe odgłosy mijających się i zatrzymujących na kondygnacjach budynku wind. dato mężczyzny drgnę/o, unosi powoli głowę, nie widzimy jego twarzy, tylko jasną plamę koszuli i zarys twarzy pogrążonej w cieniu. Mężczyzna wolno podnosi mały budzik z szafki i przybliża do twarzy. Patrzy długo na zegarek. Powoli nachyla się w stronę pasa światła. W światło wchodzi tylko jego kilka palców trzymających zegarek, nachyla się do trzymanego zegarka, ale jego twarz nadal pozostaje niewidoczna, w światło wchodzi fragment białej koszuli, kolysze się i migocze w świetle srebrny łańcuszek przymocowany do zegarka. Mężczyzna opada powoli plecami na oparcie, ręka trzymająca zegarek opada na kolana. Słyszymy za drzwiami mieszkania glośniejszy stuk i zaraz mocny jęk wznoszącej się windy. Drgnięcie dala mężczyzny. Sfyszymy, jak winda pomrukując, jedzie coraz wyżej i zatrzymuje się z cichym piskiem na piętrze, na którym znajduje się mieszkanie mężczyzny. Stuk otwieranych drzwi windy. Szuranie wyciąganych z kabiny bagaży. Wolne, zdezorientowane kroki na betonowej posadzce korytarza. Osoba, która właśnie wysiadła z windy, szuka drzwi, do których chce zapukać, jest niepewna, podchodzi do kilku drzwi na tym piętrze. Mocniejszy ruch dala mężczyzny, ruch stóp. Głośny terkot dzwonka raz - drugi. Pukanie do drzwi, wpierw miękkie, potem zdecydowane. 142 JERG (cicho) Otwarte, otwarte... •= : ,. Otwierają się drzwi, lekko zahaczając o nierówno położoną wykładzinę. Tyłem wchodzi, ciągnąc za sobą dwie wypakowane torby podróżne na kółkach, sześć-dziesiędokilkuletnia kobieta. Ubrana w jasną spódnicę, jasną bluzkę, na niej rozpinany, dlugi sweter. Siwe, mocne długie włosy spięte w kok, z którego wymknęlo się w trakcie długiej podróży kilka pasemek. Stawia torby, prostuje się. Patrzy na pokój pogrążony w mroku, dostrzega siedzącego na tapczanie mężczyznę. Poprawia włosy, podchodzi dwa kroki w jego stronę. Patrzy. MATKA (zdezorientowana, niepewna, poprawia włosy) Przepraszam... Czy to... Przepraszam... (znów wolny krok w stronę tapczanu) Czy to mieszkanie...? (jeszcze jeden drobny krok, patrzy na JERGA, który unosi wolno głowę z oparcia, wolno) Jergu...? (jest tak blisko, że widzi jego twarz, dla widzów JERG cały czas pozostaje w mroku) JERG (równe, wypracowane oddechy, cicho, mocno) To ja... Widzisz... To ja... MATKA patrzy na niego w bezruchu, bardzo długo. JERG odrywa z wysiłkiem plecy od oparcia, wyciąga rękę w stronę kobiety, jego dłoń wchodzi na moment w pas światła, ale on zaraz ją cofa. MATKA (patrzy na niego, chce coś powiedzieć, dotyka włosów, guzika przy swetrze, policzka, bardzo cicho) Jergu... JERG (oddechy) Dziękuję... Dziękuję, że... (oddechy) Że jesteś... MATKA (wolno, ruch ręki) Ja nie... (długa pauza i przejście w tempo ~ rytm) Jestem ledwo żywa, wiesz?... Trzy przesiadki... Możesz sobie to wyobrazić? Najpierw promem z północnego mola, potem trzy godziny czekania na autobus... No,i wreszcie pociągiem... (długa pauza)... Miejsca były tylko w pierwszej klasie... I dawali kanapkę... O... (pokazuje kanapkę w plastikowym pudełeczku wyjętą z kieszeni swetra) Popatrz... Nie zjadłam... (patrzy na JERGA, stara się za wszelką cenę uspokoić oddech, szybko) Ale tym metrem tutaj to już nie dałam rady... (w tłumiony całą mocą krótki szloch ucięty zaciśnięciem ust) Nie dałam rady... JERG (oddechy, ciepło) To proste... Trzeba było wziąć w kasie taką kartę... Tam jest wszystko narysowane... Taka karta to za darmo... MATKA (szybko, tłumiąc płacz) Ja nic z tego nie zrozumiałam!... Nic! (wyjmuje z drugiej kieszeni swetra złożony plan metra i wyciąga w stronę siedzącego JERGA) Nic! 143 JERG (nachyla się wolno, jego dłonie wchodzą w pas światla, dlonie bardzo szczuple, mankiety bialej koszuli są o wiele za duże, na dloniach ciemne plamy wyjmuje z rąk MATKI plan, rozktada go wolno) Trzeba było wysiąść tu... Niedaleko... (kladzie plan metra na szklanym blacie stolu) MATKA Chciałam... Ale... (pauza) Pieszo przyszłam, co tam... Upał zelżał... JERG (oddechy, wolno) To prawie sześć kilometrów od dworca... MATKA (szybko) Co tam... Przespacerowałam się... Byłam w kościele... JERG (wolno) Tam chłodniej... MATKA Byłam w kościele... (stara się za wszelką cenę opanować) Zaraz tu zrobimy... (zaczyna się krzątać, bierze torby, siada napufieprzy stole, otwiera torbę i wyjmuje zapakowane w papier sloiczki, ustawia je na stole) Przywiozłam ci... Przywiozłam ci... (ręce jej się trzęsą, kiedy ustawia to wszystko na stole) JERG (oddechy, wolno) Mamo? MATKA (ustawia) Przywiozłam ci pastę rybną, sok z czereśni... JERG (wolno) Mamo? MATKA (ustawia) Kiełbasa suszona, bardzo suszona... JERG (wolno) Mamo? MATKA Fileciki z... JERG (oddechy, wolno) Czy ty...? MATKA (wypada jej sloik z ręki na szklany blat) Fileciki! Zawsze lubiłeś fileciki! (tlumione cala mocą Ikonie) Zawsze! Przecież wiem... JERG Czy ty nie chcesz zapalić światła? MATKA (mocno) Chcę przecież... (wstaje niezgrabnie zpufu, podchodzi do drzwi, naciska kilka razy kontakt) JERG (cichutki śmiech) Nie ma lampy... Nie ma... MATKA wraca, siada napufie, roztrąca ręką sloiczki na blacie i zaczyna plakat, zwyczajnie, bezradnie, po ludzku plakać, opuszczając glowę. 144 JERG starając się utrzymać równy rytm oddechu, zsuwa się wolno na kolana; zbliża się na kolanach do siedzącej, plączącej MATKI, wchodzi w pas światla, wyciąga rękę w stronę opuszczonejglowy MATKI, cofa, znów wyciąga, w świetle widzimy jego klęczącą postać: o kilka numerów za duża biala koszula, zapięta podszyją, wylysiala glowa z brązowym odcieniem, gdzieniegdzie pasemka wlosów - nie widzimy twarzy, tylko tyl i bok głowy JERGA. Znów wyciąga rękę, traci si-ty, klęcząc opada napięty - cafy czas nie widzimy jego twarzy. MATKA podnosi glowę, patrzy na twarz JERGA z bliska - ona go widzi, my nie. Przez cichy, cichutki szloch. MATKA Jergu mój... JERG (wolno kręciglową) Nie trzeba... Nie trzeba... MATKA Syneńkumój.... JERG Mamo?... (długapauza) Pomożesz mi...? MATKA ~ urwany szloch, napięcie jej dala. JERG Pomożesz mi... Usiąść... MATKA opada z pufu na kolana i z wysiłkiem podnosi JERGA, sadza go na tapczanie. JERG siedząc, pochyla się do przodu, skladając ręce na piersi, prawie dotyka kolan glową. MATKA siada obok niego, obejmuje go, już nie będzie plakać, tylko zeszklone oczy. JERG (glowa zwrócona do MATKI siedzącej po jego lewej stronie) Ja ci bardzo dziękuję za to wszystko... (pokazuje glową na stoi) Ja to wszystko bardzo lubię... Ale teraz już... Ale teraz już... MATKA Jergu mój... (pauza) Co ci... Co to jest...? JERG Co to jest? (śmieje się) To ja, mamo... To ja... MATKA Musimy natychmiast... (rozgląda się po pokoju) Ja zaraz zadzwonię... JERG (trzyma ją mocno za rękę) Poczekaj... Poczekaj... (oddechy) Ja wczoraj... Wczoraj rano... Wróciłem z takiego szpitala... Z takiego szpitala, wiesz... MATKA (chce wstać) Ja muszę zaraz po kogoś... Ja muszę zaraz... 145 JERG Tutaj już nic nie ma... Ani telefonu... Ani nikogo... Nic... (pau. •za) Ale czysto jest, prawda?... Prawda? Wczoraj sprzątałem, cały dzień jak wróciłem stamtąd... Odpoczywałem sobie i sprzątałem... Bardzo dobrze się czułem wczoraj, bardzo dobrze... (pauza)... Czysto tu jest, prawda? MATKA Czysto, bardzo czysto... JERG „Robactwo cię zje z tego brudu, robactwo"... Zawsze śmiałaś się ze mnie w domu... A widzisz, jak posprzątałem... MATKA Co to za mieszkanie, Jergu? JERG (oddechy, wolno) Rzeczy już nie mam dawno... Porozdawałem, wyrzuciłem... I tak by tego nikt nie wziął... A na piętrze jestem sam... Wszyscy się wyprowadzili, jak się okazało, że... Wynajmowane mieszkanie to jest, no... (mówi coraz ciszej, slabnie) MATKA Jergu... JERG - oddechy, równe, wyliczone. MATKA Jergu... Weź jakieś lekarstwo... Ja... JERG Ja mam pełno lekarstw, no... MATKA (wstaje ostrożnie, idzie do wnęki kuchennej, slychać trzask otwieranych szafek, otwieranych szuflad, wraca) Tam nic nie ma, nic nie ma... JERG Nic już nie ma... (oddechy) Ale kuchnia posprzątana, co? Umyte wszystko? Powiedz... MATKA Bardzo czyściutko, bardzo... JERG A szuflady... (oddechy) A szuflady wyłożyłem folią... A wszystko inne to rozdałem... A potem wyrzuciłem, bo i tak... Bo i tak nikt by nie wziął... Nikt by tego nie wziął... MATKA Jergu... Jergu, gdzie masz te lekarstwa? JERG Podaj mi... Podaj mi torbę foliową... MATKA rozgląda się po wnętrzu. JERG Tam jest... (wskazuje na kabinę prysznicową) Wisi na kranie... 146 MATKA (wchodzi do kabiny prysznicowej, wraca z mokrą, przezroczystą torbą foliową, strzepuje dlonią krople wody na podlogę) Po CO to? JERG Daj... Daj... (wyciąga rękę) MATKA podaje mu torbę, siada blisko niego, delikatnie mu kładzie dłoń na głowie. JERG - oddechy, odchyla gtowę do tyłu. MATKA gładzi opuszkami palców pasemko włosów na jego glowie. JERG (oddechy, trzyma torbę pomiędzy nogami, nachylony) Nie... Nic mnie nie boli... Tylko ja mam tutaj... (dotyka glowy) Takie coś... A z tego leci takie... I jak to odpada... To z włosami... (ściąga z glowy pasemko w losów) MATKA siedzi blisko JERGA, chce go objąć, przytulić, pogłaskać, zatrzymany ruch, zeszklone oczy, jedyny możliwy uśmiech. JERG pochyla się w stronę szafki, oddechy, otwiera wolno szufladę, jedną, drugą, trzecią. MATKA wstaje, klęka przed szafką, patrzy. JERG Popatrz, ile tego... (szuflady wypełnione są po brzegi białymi, dużymi pudełkami po lekarstwach, Jerg zanurza dłoń w szufladzie, przebiera palcami pomiędzy pudełkami) Popatrz, ile tego... MATKA (wyciąga dwa pudełka i patrzy) M oże powinieneś... Coś wziąć... JERG (oddechy) One są puste przecież, no... To stare pudełka... Puste... MATKA Trzeba kupić, ja zaraz... Ja zaraz... JERG (oddechy, uśmiech) Co ty... Co ty... Ja już... Ja już prawie rok je łykam... (śmieje się) Ja już cały jestem... Jak lekarstwo... Cały... Nie ma Jerga... Tylko lekarstwo... Powkładajmy je do tej torby... Bierze kilka pudełek i wkłada do torby, MATKA wybiera garściami pudełka i wrzuca do torby, szuflada po szufladzie. Ręce JERGA - ruch obliczony, wolny, ręce MATKI drżące, wkładając dotyka jego dłoni, coś szepcze. JERG No, już wszystkie powkładaliśmy... Wszystkie... Teraz zawiąż supeł... Zawiąż supeł. MATKA wiąże supeł z uchwytów torby, która ciasno jest wypchana pudełkami po lekarstwach. 147 JERG A teraz otwórz drzwi... I postaw to przed progiem... Do zsypu... (urywany oddech, mocno zaciśnięte oczy) Takie śmieci... MATKA Jergu... JERG No, wystaw... Wystaw to... MATKA wstaje niezgrabnie z kolan, idzie do drzwi, otwiera, otwierają się z oporem przez nierówno położoną wykladzinę, stawia torbę przed progiem, zamyka drzwi, podchodzi do JERGA, siada na pufie, zeszklone oczy, zaróżowiona twarz. JERG (oddechy, uśmiech) Teraz już... Teraz już wszystko... MATKA siedzi na pufie z opuszczonymi bezradnie rękami, patrzy. JERG (oddechy, glowa w górę, uśmiech) Mamo? (oddechy) Mamo? MATKA (rwący się oddech) Co, Jergu? Co? JERG Mamo? (oddechy) Ty... Ty mnie jeszcze lubisz...? Takiego... MATKA (jej ciało drży, ściśnięta krtań, Izy po twarzy, bez szlochu, jakby ktoś odkręcildwa malutkie kraniki) Ja cię kocham, syneńku mój... Najbardziej na świecie... JERG (oddechy, wpatruje siew twarz MATKI) To dlaczego...? Dlaczego... To dlaczego...? MATKA Co, Jergu? Co? JERG ('oddechy - pauza - oddechy) To dlaczego, jak przyjechałaś... To mnie od razu nie ukochałaś...? (rwany rytm oddechu) MATKA podnosi się nieporadnie, zahacza biodrem o stoi, siada obok niego, wie, że jej uścisk sprawi mu ból. Obejmuje go z calej sity, tuli, glaszcze, caluje raz po raz w cala twarz, glowę, bierze jego ręce w swoje, caluje, glaszcze, jej tlumiony szloch, ból ściśniętego gardla. JERG poddaje się uściskom MATKI, bezwolny, bezsilny. MATKA tuli jego wyfysialą glowę. JERG (ciche westchnienie, stara się utrzymać równy oddech, glaszcze MATKĘ opuszkami palców po wierzchu jej dłoni) Ty nie chciałaś mnie ukochać... Bo wyglądam, jak... (uśmiech) ...by mnie zjadły robaki... MATKA przyciąga go mocno, bardzo mocno do siebie. 148 JERG Jak parszywy parszywiec wyglądam, no... -'•«, :.-.;>i~ ,-:.'•. MATKA Chodźmy stąd, Jergu! (obejmuje go ramieniem) Chodźmy stąd! JERG (oddechy) Usiądź lepiej z tej strony... Tak mi będzie łatwiej rozmawiać. MATKA (wstaje, nachylona) Chodźmy stąd... Ja cię zabiorę... JERG (oddechy) Jak? MA TKA pochylona, bierze go pod ramiona i chce podnieść. JERG - mocny, dlugi pomruk bólu, wiotczeje w ramionach MATKI. MATKA (usiłuje go podnieść) Wstań, Jergu, wstań... JERG (coś jak kwilenie, cicho) Zo... Zostaaaw... Proszę... MATKA (odejmuje wolno ręce, prawie szeptem) Wstań, Jergu, wstań... JERG (rwany oddech) Ja mam... (dotyka ramion) Ja mam tu wszędzie dziury... Takie duże... MATKA Zaczekaj tu... Ja pójdę po kogoś!... Ktoś musi...! JERG (mocno) Mamo?... Mamo?... Nigdzie nie idziesz?... Nie?... Nie idziesz ode mnie? (oddechy) Pamiętasz, co zawsze mi powtarzałaś? -„Że musi to się tylko umrzeć...". Nic więcej się nie musi... Tak mówiłaś... (dlugapauza) Mamo?... Mamo? MATKA Tak, Jergu, tak... JERG Ty mnie zawsze kochałaś, tak? MATKA Tak synku, przecież... Tak... JERG Nawet wtedy? MATKA Wtedy najbardziej... JERG Długo mnie nie widziałaś... Bardzo długo... MATKA Ale teraz... (tuli go) Ale teraz już jesteś... JERG Tyle lat mnie nie widziałaś... Tyle lat... Całe studia... I potem ten rok, jak... 149 MATKA Ale już jesteś... -t;..'y-' • ^c-na. •••..*y;v, .> .c „vi MATKA Jak to siebie, Jergu? JERG (oddechy) Jestem taki sparszywiały... Poplamiłaś sobie na pewno bluzkę tymi moimi... (gtaszcze ją po wewnętrznej stronie dloni, oddechy wolniejsze, głębsze) O... teraz znowu się lepiej czuję... To tak jest... MATKA To dobrze, Jergu, dobrze... Wszystko będzie... JERG No... Znowu się lepiej czuję... (pauza) Tam, w tym szpitalu... (uśmiech) W tej klinice było bardzo fajnie... I ogród był, i basen... I takie małe kino... No... Tam był taki jeden chłopak... On był cały, calu-sieńki, bo przecież widzieliśmy, w takich rudych krosteczkach... Nawet w buzi, pokazywał nam, miał takie krosteczki, wszędzie... Nie połykał lekarstw, tylko zbierał je do słoika i mówił, że połknie je kiedyś wszystkie i zaraz wyzdrowieje... To myśmy na niego wołali: „Strupek - Trupek", „Strupek - Trupek"... (rwany oddech) „Strupek"... (pauza) „Trupek"... A ja bardzo, bardzo długo mogłem chodzić, wiesz... To chodziłem sobie korytarzem, taki długi był... Tam i z powrotem, tam i z powrotem... A doktor Gerdmann mówił: „Na księżyc zajdziesz, jak tak będziesz ciągle chodzić, Jergu"... A ja chodziłem tak sobie tam i z powrotem, aż do takich drzwi na końcu korytarza, szklanych drzwi, z takiego grubego szkła... Bardzo grubego... One były zawsze zamknięte... Musiały być... Za tymi drzwiami, na piętrze, to stali cały dzień inni z tej kliniki, ale tacy na co innego chorzy... Z trzeciego i z pierwszego piętra, bo tam przed tymi szklanymi drzwiami... Była palarnia, oni palili i palili... Cały dzień... Nawet w nocy przychodzili palić... Oni patrzyli na mnie, jak stałem przy szybie, bo musiałem trochę postać, żeby znów sobie chodzić... I wygłupiali się... Przytykali do szyby papierosy, a ja nadstawiałem głowę i udawałem, że mnie parzy... Śmiali się... Albo chuchali na moją twarz za szybą i rysowali palcem... (wodzi dłonią w powietrzu) Taką czaszkę... (śmieje się) Z zębami... Wygłupiali się... MATKA słucha JERGA, każdy nerw w jej ciele drży z przerażenia i rozpaczy. JERG (oddechy swobodniejsze, wzdycha) Całkiem dobrze się czuję, no... Całkiem dobrze... (dlugapauza) A do tego „Strupka - Trupka", co ci mówiłem, to przyjeżdżała żona... Na początku to ciągle przyjeżdżała... 152 I stała przed tymi szklanymi drzwiami, i stała... A „Strupek - Trupek" to już musiał siedzieć na takim łóżku z kółkami... I ona mu coś opowiadała przez tę szybę, i opowiadała... Pokazywała zdjęcia takich maluchów... A on patrzył na nią i nic nie mógł mówić przez te strupki w buzi... A ona nie wiedziała, czy on ją widzi, czy nie... Bo on miał w oczach takie... (pokazuje) Pod powiekami...Takie coś jakby... (śmieje się) „Strupek - Trupek"... A ona to chyba zawsze się upijała, jak do niego przychodziła... Bo jak patrzyłem z okna, jak idzie przez parking do samochodu, to się zataczała, ale jak... A później już, to w tym samochodzie czekał na nią taki starszy pan i ona tak rzucała się na niego, i tak płakała, że aż się trzęsła... Długo zawsze stali na tym parkingu, zanim odjechali... Długo, no... A potem to już nie miałem siły chodzić tak ciągle, ani stać przy oknie... (pauza, oddechy, odpoczywa) MATKA (głaszcze go delikatnie) Jergu, może powinniśmy pojechać do tego szpitala... JERG (wolno) Coś ty... Ja im przecież powiedziałem, że mam gdzie jechać i że będę mieć opiekę... Tak powiedziałem... MATKA Jergu, pojedziemy do domu... (obejmujego mocno) Zaraz pojedziemy do domu... (chce go podnieść) JERG (oddechy, z uśmiechem) Jak? MATKA (bezradnie) Taksówką... Tak. Taksówką... Ja zaraz... JERG (cały czas z tym samym uśmiechem) Stąd? Nad morze taksówką? MATKA Ja mam pieniądze, Jergu. Mam dużo pieniędzy, bardzo dużo... JERG Mamo, ja... MATKA Położysz się na tylnym siedzeniu i raz dwa przyjedziemy... (jakby zaczynała wierzyć w to, co mówi) Będziemy się często zatrzymywać... JERG Na takich leśnych parkingach... MATKA Tak... Będziesz odpoczywać, a ja... JERG Ja nie dojdę nawet do windy, mamo... MATKA I pojedziemy... (rwane łkanie) A w domu... A w domu... JERG (głaszcze ją po dłoniach) Jak tam teraz jest w Ellmit? 153 MATKA I wszystko będzie dobrze... (pauza) Dużo się zmieniło w El-Imit... Nie ma już drewnianego mola, wiesz... Postawili betonowe, ale dwa razy dłuższe... A prom to odchodzi teraz z północnego mola co godzinę... JERG (niedowierzająco) Co godzinę... MATKA Dużo się zmieniło, zobaczysz, Jergu, zobaczysz... Wszystko Wszystko będzie dobrze... (długapauza) A tata to już nie pracuje, wieś JERG (wolno, zdziwiony) Nie pracuje... MATKA Dorabia sobie czasem w porcie... Naprawia na kutrach takie te... (tlumiplącz) Co się tak kręcą... JERG (wolno, uśmiech) Radary... MATKA No, właśnie... JERG (oddechy, wolno, czujnie) Jesteś? MATKA Jestem, jestem... JERG Już chyba ciemno... Ciemno... Tu się zawsze szybko ściemnia Jeszcze jasno... A potem zaraz ciemno... Całkiem ciemno... MATKA (bezradnie, beznadziejnie) Jergu... Jergu... Co ja mogę zrobić JERG (oddechy, uśmiech) Kochaj mnie, kochaj mnie, mamo... MATKA nieporadnie tuli go do siebie. Pusty, ciemny pokój, JERG i MATKA wtuleni w siebie. Cisza, szmer miasta za oknem. JERG (stara się wyswobodzić z objęć MATKI) Ojej... Czekaj... Czekaj... MATKA Co?... Co, Jergu? JERG Krew... (pociąganosem) Krew... MATKA Gdzie? Zapala lampkę stojącą na szafce, światlo slabej lampki oświetla tylko blat szafki, rozjaśnia postać MATKI. JERG (oddechy, wolno) Krew mi leci z nosa... Krew mi leci... (podnosi glowę) Ciepła... Pachnie... (wąchapalce) Pachnie lekarstwami... 154 MATKA (szybko) Co tam, Jergu, krew z nosa... (szuka chusteczki, wstaje i bierze z polki otwartą paczkę chusteczek higienicznych) Co tam... Ile to razy sobie nos rozwaliłeś... Pamiętasz, jak zawsze skakaliście z Karlą z mola? Wyrżnąłeś o kamień na dnie... To taki... (pokazuje) miałeś kalafior, całkiem siny. Pamiętasz? JERG (oddechy, odchylona glowa) No... MATKA (siada kolo JERGA, dotyka jego brody) Pokaż... No, nie bój się... Pokaż... (chce chusteczką zetrzeć krew plynącą z jego nosa) JERG (nieporadnie wyrywa glowę) Nie! (wyrywa glowę, mocno) Nie!!! (mocno-oddechy-mocno) Nie dotykaj tego, mamo! (ciszej) To krew... (zasiania twarz dłońmi, odwraca glowę) MATKA To co?... To co, że krew? JERG Nie dotykaj tego! (stara się trzymać glowę odchyloną, sięga po chusteczkę) Ja sam... MATKA (cieplo, nalegająco, zbliżając rękę z chusteczką do jego twarzy) Jergu, ja to zaraz... JERG (wygina się na tapczanie, odwracając glowę od MATKI) Zostaw... Zostaw! (ręce wzdluż dala, krew splywa po brodzie, kilka plam na koszuli) Nie... Nie możesz... Nie dotykaj tego... MATKA (nachyla się nad nim i szybko, sprawnie wyciera chusteczką krew z jego brody, pod nosem, stara się zetrzeć plamy z koszuli) No, już... Już... JERG (wyrywa bezradnie glowę) Nie... Nie rób tego... Nie możesz... MATKA No, już, widzisz? Już... Teraz zrobimy takie małe tamponi-ki... (skręca z chusteczek dwa tamponiki) I włożymy do nosa... Do jednej dziurki... (wkłada delikatnie) JERG (stara się zlapaćjej dlonie) Nie możesz... MATKA I do drugiej dziurki... (wklada delikatnie) JERG Spal to... Spal to zaraz... W kuchni jest... MATKA I po wszystkim... (wyciera krew ze swoich rąk świeżą chusteczką, idzie do kabiny prysznicowej, słychać spłukiwaną wodę, wraca) I już... Wyglądasz z tymi tamponikami jak mors... (walczy z płaczem) Jak mors... 155 JERG Ręce... Ręce... >•.•:••>< •• .--:.::; •••• • • ••.'•,•-••- < 'iv;, ' .« MATKA (siada blisko kolo niego, bierze go za ręce, trzyma mocno, głaszcze jego dlonie) Już... Już... JERG (oddechy, gtowa odchylona z nasiąkającymi tamponikami w obu dziurkach nosa) Nie... Nie dotykaj twarzy... Nie dotykaj... MATKA Wiesz, że już nie leci ci krew... Zobacz... (glaszcze go po gto-wie) JERG (wolno) Nie leci... MATKA Już w ogóle nie leci... Zobacz... JERG (dotyka tamponika, zbliża palce do oczu) Zapal lampkę... MATKA patrzy na JERGA, na palącą się lampkę. JERG Zapal lampkę na szafce... (szuka ręką przewodu) MATKA Jergu... Jergu... Ja... Ja już zapaliłam lampkę... JERG (potwierdzająco) Aha... Aha... (dotyka dloniącieptego abażuru palącej się lampki) Aha... MATKA Jergu mój... (dotyka jego brwi palcami) Jergu... JERG (oddechy) Mamo? MATKA Co, Jergu, co? JERG Ja... Ja już prawie nic nie widzę... MATKA (mocno) Nieprawda. Nieprawda. To tylko ta krew z nosa. To tylko ta krew. To zaraz przejdzie... JERG Mnie się tak robi cały czas... MATKA Nieprawda... JERG Ja przecież nie kłamię, mamo... MATKA chce przysunąć bliżej lampkę z szafki w stronę JERGA, potrąca gruby zeszyt, który spada z szafki. JERG (oddechy, nasłuchuje) Oho... Zeszyt spadł... MATKA podnosi zeszyt. 156 JERG Daj mi go... Daj... ,-•• •< MATKA podaje mu zeszyt. JERG (bierze zeszyt, otwiera, przewraca kartki) Ja tu... (dotyka palcami kartek) Napisałem takie różne rzeczy... Ale już bardzo dawno nic nie pisałem... (oddechy) Czasem tylko lepiej widzę... (oddechy) Jak... Jak płaczę, to lepiej widzę, wiesz... Dlaczego tak? MATKA (bezradnie, bezradnie, jak cztowiek, który po prostu nie wie) Ja nie wiem... Ja tego, synku, nie wiem... JERG Kiedyś mówiłaś... Kiedyś mówiłaś... Ale to było dawno, kiedyś... MATKA Co, mój synku...? JERG Że... Że chłopcy też mogą płakać... MATKA Tak, synku... JERG Ale jak nikt nie widzi? MATKA Tak mówiłam...? JERG No... Tak mówiłaś... Jak ja płaczę, to nikt nie widzi, wiesz? No bo kto...? I ty mówiłaś, że łzy... Że łzy prawdziwego mężczyzny... Zamieniają się w dobre uczynki... W dobre uczynki... (dluga pauza) Mamo? MATKA Tak, synku, tak... JERG Mamo? MATKA Mów, Jergu, ja słucham ciebie... JERG Ja już nie zrobię żadnego dobrego uczynku. MATKA Nie wolno tak mówić, nie wolno. JERG Bo wiesz co, mamo?... Wiesz co? MATKA Co, syneńku, co? JERG Ja umieram, mamo, wiesz... (oddechy, pauza) Oho... Oho... Znowu mam ciepło w nosie... Znowu mi krew leci... Tamponiki w nosie JERGA zabarwiają się, jeden wypada na koszulę, smuga krwi, MATKA odwraca się od JERGA, lewą ręką trzyma jego dloń, a prawą z calej sity, 157 otwartą dlonią, uderza się kilka razy w nos - mocno, kilka razy raz po raz. Z jej opuchniętego od uderzeń nosa spfywa strużka krwi. MATKA Popatrz, Jergu... (bierze jego dloń i dotyka nią swego nosa) Popatrz... Mnie też poszła krew z nosa... Coś takiego... JERG (oddechy, wolno) Tobie... Co... MATKA To ten upał... To ten upał... JERG (oddechy) Coś ty... MATKA Ach, to nic. (bierze chusteczki) To nic. Zaraz zrobimy nowe tamponiki... (pociąga nosem, zwija z chusteczek tamponiki) Dla ciebie, o tak... (wklada mu tamponiki do nosa) I dla mnie... (\vklada w dziurki swojego nosa) O... teraz razem mamy takie same... Widzisz, Jergu, wyglądamy jak mama-mors i synek-mors... JERG (oddechy, wolno) A tata-mors... Poluje, żeby nam przynieść świeże ryby, tak... (pauza) Mamo?... (pauza) Mamo? MATKA tuli go, glaszcze. JERG Mamo? MATKA Jestem tu, jestem... JERG Ja bym chciał cię jeszcze zobaczyć... (dotyka jej twarzy) MATKA Jestem tu, Jergu... (wolno wyjmuje tamponiki z nosa) JERG Ale żeby cię zobaczyć... To ja się muszę najpierw rozpłakać... Ale ja już chyba nie mogę... MATKA Płacz, Jergu, płacz... (bierze jego glowę w obie dlonie) Płacz, Jergu... JERG (oddechy, trzymają za ręce) Nie mogę chyba... MATKA Spróbuj, spróbuj... JERG No... (zaciska i otwiera oczy) Nie mogę... MATKA Postaraj się, postaraj... JERG (zaciska mocno oczy, oddechy trochę szybsze i szybsze) Udało się. Widzisz? Ja płaczę. Mamo?... Mamo?... (wpatruje się w jej twarz) Ja cię 158 widzę... No, całkiem dobrze... (dotyka jej policzka, wiosów) Jaka... Jaka ty jesteś? MATKA całuje jego twarz, głowę. JERG W głowie tak gorąco... (oddechy) A w nogach to mi tak zimno... MATKA (ujmuje jego stopy, rozciera je) Połóż się, połóż... JERG Chyba tak... Chyba tak... Boja leżałem i leżałem cały czas, no... Ale jak na ciebie czekałem dzisiaj... To chciałem, żeby było tak... I żebym ja siedział... Przesadź mnie na ten puf. Tak... A teraz rozłóż tapczan. O, tak... Tam jest taki uchwyt. Wystarczy lekko pociągnąć... I zaraz się sam rozłoży... O, już... Weź prześcieradło. Znalazłaś? Nowe. W folii. Rozłóż je, rozłóż... I ja już się położę chyba... MATKA pomaga mu wstać z puf a i sadza na rozlożonym i zaścielonym przeście-radtem tapczanie. JERG Już jest tak późno... (chce odpiąć guzik od o wiele za dużych dżinsów) Nie... Nie dam rady... MATKA ściąga mu spodnie, dostrzega, że JERG ma zalożoną pieluchę jednorazową. JERG (dotyka pieluchy) Całkiem przemokła... A miała nie nasiąkać... (rozpina guziki koszuli, ale zaraz slabnie) MATKA klęczy obok niego, rozpina guziki, ściąga wpierw jeden rękaw, podnosząc ramię JERGA, potem drugi rękaw. JERG (leży na plecach, glowa w stronę okna, jego oddechy, ruchy glowy, stóp, palce zaciskające się na prześcieradle) Nie przykrywaj mnie... Nie przykrywaj... Bo mi zimno... I gorąco bardzo... To mnie nie przykrywaj... (dotyka pieluchy) Miała nie nasiąkać... MATKA zdecydowanym ruchem odrywa pas prześcieradla od strony stóp JERGA, jej ruchy są szybkie, zdecydowane. Ściąga nabrzmiatą płynem pieluchę z JERGA i wrzuca do miski. Bierze dwie ściereczki leżące obok miski. Idzie do kuchni. Szum wody z kranu. Wraca z mokrymi ściereczkami. Siada obok leżącego JERGA i szybko, sprawnie myje jego krocze, pośladki, uda. Bierze oderwany wcześniej pas prześcieradla i robi z niego pieluchę. Pewnie i szybko zakłada JER-GOWI pieluchę. JERG (oddechy, szeroko otwarte oczy) No tak. (pauza) Mamo?... Mamo? 159 MATKA Jestem... Jestem tu... • , •••;-.. •'. -,. , ,;,-*. JERG Jest już bardzo późno, tak? MATKA Jest noc... JERG Ty nigdzie stąd już nie pójdziesz?! MATKA O nie, mój Jergu... O nie... Głaszcze go, widzi, że jego ciałem wstrząsa dreszcz, owija go ciasno, starannie prześcieradłem, wystaje tylko glowa i stopy JERGA. JERG Nigdzie nie idź... Nie idź... (ruchy głową, cieszy się) Znowu się lepiej czuję... Usiądź bardzo blisko przy mnie, bardzo blisko... MATKA (siada przy JERGU, stały ruch jej dłoni) Ojej... JERG chce ruszyć ramieniem, ale krępuje go prześcieradlo. MATKA rozwija część prześcieradła, wyswobodzą ramię JERGA. JERG To teraz... To teraz... Opowiedz mi jakąś historię... Opowiedz... MATKA (ruchy jej dłoni przy ciele JERGA) Historię...? JERG No, jakąś historię... "'! •••.-.•,-• MATKA Jergu... JERG Co tam będzie? MATKA Dobrze będzie, dobrze... JERG Skąd wiesz? MATKA Bo matki to wiedzą, Jergu. JERG Wiedzą? MATKA Tak, Jergu... JERG I co... I co powiedzą... Jak mnie zobaczą takiego zgnitego...? MATKA Powiedzą... Powiedzą: „Witaj, Jergu, witaj. Teraz już wszystko...". JERG Mamo?... Mamo? MATKA Tak. Tak... (głaszcze go, tuli, całuje) JERG Ja nigdy... Ja nigdy nie robiłem takich rzeczy... 160 S^^^^^ MATKA Ja to wiem... Ja to wiem. . . . K JERG Powiesz... Powiesz... Że ja nigdy... Powiesz...? K ' ' ' " " MATKA Powiem, Jergu, powiem... .. .,..-....„ JERG (dtuga pauza) Jak to będzie, mamo? MATKA (spokojnie, pewnie) Zaśniesz sobie, a ja cię będę cały, cały czas trzymać za rękę. O tak... (potrząsa lekko trzymaną dlonią JERGA) Cały czas... A potem zaraz się obudzisz... , . JERG I już nie będę taki spleśniały? Ł : - MATKA (spokojnie, wolno) I już nie, i już nie... :''•;;•-. JERG Ty to wiesz, bo jesteś moją mamą, tak? >.-'* , : .-.(• M. MATKA (spokojnie, wolno) Wiem to, wiem... JERG To dobrze. To dobrze... Boja nie jestem taki... Taki jak teraz... MATKA siadu na tapczanie koło JERGA, lewą ręką bierze go pod plecy, unosi, przytula do siebie, zaczyna się lekko kołysać. JERG (cicho, cichutko) Jesteś taka cieplutka... MATKA kołysze się rytmicznie, trzymając w ramionach wpólleżącego JERGA. Jęknięcie windy, stuk otwieranych drzwi, ktoś wychodzi z windy, mocne kroki, pukanie do drzwi. MATKA tuląc JERGA, odwraca głowę w stronę drzwi, znów pukanie, MATKA chce coś powiedzieć, ale słyszymy tylko cichy, nieartykułowany dźwięk. Drzwi otwierają się. Wchodzi STARSZY MĘŻCZYZNA - brązowe spodnie, sandały, koszula z krótkim rękawem, na ramionach letnia, niemodna marynarka. Stoi w drzwiach, trzyma rękę na klamce, patrzy na MATKĘ trzymającą w ramionach JERGA. Stoi i patrzy. MATKA odwraca wzrok od STARSZEGO MĘŻCZYZNY, wraca do rytmu kolysania JERGA całuje go, pociera nosem kępki włosów na jego głowie. STARSZY MĘŻCZYZNA nie odrywa wzroku od JERGA, jego surowa, prosta, stara twarz, jego długie patrzenie. STARSZY MĘŻCZYZNA drgnął, jego uwagę skupił ciemny garnitur wiszący na ścianie w foliowym worku. Podchodzi wolno do garnituru, dotyka palcami folii, obraca w palcach końcówkę złocistego krawata. Podnosi buty, długo im się przygląda. MATKA (do STARSZEGO MĘŻCZYZNY) Drzwi... Zamknij drzwi... STARSZY MĘŻCZYZNA, - butami w ręce. idzie do drzwi, zamyka je, zatrzaskuje zamek. Wraca, staje w nogach łóżka, patrzy. Patrzy na stopy JERGA, patrzy na trzymane buty, stawia buty na wykładzinie. 161 MATKA (kołysze się, tuląc JERGA, do STARSZEGO MĘŻCZYZNY) Cicho... Cicho... On zaraz zaśnie... Ja wiem... Zaraz zaśnie... (pauza.) To dobrze, że przyjechałeś. To dobrze. Jadłeś coś? STARSZY MĘŻCZYZNA potakuje ruchem ęlowv. MATKA To dobrze... Dobrze... (cicho, ciepło) Usiądź tutaj... (wskazuje mu ruchem głowy tapczan) Usiądź... Jesteś zmęczony... Widzisz, jak wszystko tutaj posprzątał... Jak czyściutko... STARSZY MĘŻCZYZNA bierze prześcieradto, w które owinięty jest JERG i odrzuca, patrzy, cofa się poi kroku. Odkryty JERG porusza się niespokojnie ruch ręką, ruch stopy, MA TKA ponownie otula go prześcieradtem, kolyszą się delikatnie w zgodnym rvtmie. JERG Mamo?... Jesteś? MATKA (spokojnie, cieplo) Jestem, Jergu, Jestem... JERG A ja?... Jestem? MATKA Jergu...? Jergu? Ty wiesz, kto do nas przyjechał? Z bardzo daleka przyjechał? Kto tu jest?... No, kto? (kofyszego, tuli) JERG (cicho) Pan Bóg? MATKA (kołysze go, tuli) Dzisiaj jest tylko z nami... Tylko z nami i z nikim innym. Powiedział, że bardzo dobrze wie, że ty nigdy nie zrobiłeś nic złego. JERG Bardzo dobrze wie... (cicho, slabe oddechy) Czy on... Czy on tu jeszcze jest? i •••• MATKA Jest... JERG I ty go widzisz? (zadziwiony dziecięcy szept)... Pana Boga? MATKA Bardzo dobrze go widzę. JERG (cicho, prawie do ucha MATKI) Czy ja mogę mu coś pokazać? Zapytaj... MATKA (kołysząc, tuląc) Możesz, możesz... JERG (szeptem do ucha MATKI) W tym zeszycie... Jest mój dyplom... I... I taka karta, że pracowałem... (oddechy, pauza) I że... Nigdy nie robiłem takich... Takich rzeczy... 162 ,t ntwieru, wyjmuje mała ksia-STARSZY MĘŻCZYZNA wolno sięga po * zeczkę z dużym złotym godłem na oktadce. wszystko na tapczanie obok leżącego JERGA. /~vi to wszystko bardzo dob-MATKA (tuląc, kołysząc) On to wie... On w 3 rze wie... , .. Metra MATKI) Mów do JERG (kurczowo wczepia się palcami w ręka.v mnie... Mów do mnie... Mów do mnie... MATKA To wszystko, czego się tak ładni* uc^eś ^ ^ Iat' to ci się bardzo, bardzo przyda... JERG Tak? • t MATKA (uśmiecha się) Tak. Bo małe amo> i też czasem chorują... 1 JERG Coś ty? •a 7 gołymi pupami i się cią-MATKA Tak... (głaszcze go, tuli) Bo biegaj4 z » ^ p F . -tr _ a psik... gle przeziębiają... A potem kichają... A psu*- JERG (oddechy, cicho) A psik... - ' :- :A-v ••••• MATKA Tak... A psik... ^ \-.-~,: ;' JERG Pokażesz... Pokażesz te papiery ta..- • ^r?V7NĘ do siebie, bierze dłoń MATKA (przyciąga STARSZEGO MĘZCtJ^ ^ ^ JERGA i wodzi nią po twarzy STARSZEGO M*^ jest? Kto?... Powiedz, kto? JERG (oddechy, coraz bardziej arytmiczne) T*1-" <•, -v, MATKA Tak. Ślicznie... Ta - ta... Powiedz: Ta - td-JERG (oddechy, cichutko) Ta... (oddechy) MATKA Tak, tak. ..Ta -ta, ta -ta... ., upŻCZYZNY, dłoń JERGA JERG odejmuje dłoń od twarzy STARSZEGO ^ JERQ ^^a się, opada na zwiniętą dłoń STARSZEGO MSzCłl f?ce wolno zaciska obie dlonie i unosi je, prawie prostif/4 ^ MATKA delikatnie Sapie go za ręce i chcejepoWL ^ ^ . JERG jednak prostuje ręce, trzyma je prostopa'"c na nimi rytmicznie, naprzemiennie kołysać. 163 MATKA patrzy pytająco na STARSZEGO MĘŻCZYZNĘ. STARSZY MĘŻCZYZNA patrzy na wyciągnięte, kołyszące się ręce JERGA, kiwa lekko glową, uśmiecha się lekko. JERG (ruszając wyciągniętymi nad glową rękami) Młot parowy buch- -buch-buch... (stara się zaciskać dlonie w pieści) Młot parowy buch- -buch-buch... STARSZY MĘŻCZYZNA wyciąga ręce, zaciska dlonie w pięści, wkiada je pomiędzy dlonie JERGA i wtacza się w ich ruch, cztery dlonie uderzają o siebie rytmicznie. JERG Młot parowy buch-buch-buch (wspólny ruch ich rąk), najpierw w głowę, potem w brzuch... (wspólny ruch ich rąk) Młot parowy buch- -buch-buch, najpierw w głowę, potem w brzuch... (opadają wolno wyciągnięte ręce JERGA) JERG (bardzo cicho) Młot parowy... Opadają wyciągnięte ręce STARSZEGO MĘŻCZYZNY. JERG (cicho, jak niemowlę) Ta., (oddechy) MATKA (kładzie się po prawej stronie leżącego JERGA na prawym boku, wkiada mu prawe ramię pod głowę, lewą ręką tuli go, glaszcze; do STARSZEGO MĘŻCZYZNY) No, chodź... Tylko ostrożnie... Widzisz, że zasypia... STARSZY MĘŻCZYZNA nieporadnie ktadzie się po lewej stronie JERGA, na lewym boku. JERG leży na plecach, po jego prawej stronie MATKA, po lewej stronie STARSZY MĘŻCZYZNA, ruchy glowy JERGA, drgnięcia jego stóp. MATKA (kotysząc delikatnie ciałem JERGA) Tak... Tak... (do STARSZEGO MĘŻCZYZNY, cicho, z uśmiechem) Teraz się już nie ruszaj na chwilę. On zaraz zaśnie. Zaraz... Ich dala nieruchomieją, MATKA patrzy uważnie w twarz JERGA, trzyma go mocno za rękę, STARSZY MĘŻCZYZNA leży w niewygodnej pozycji, drgnięcia dala JERGA, ruch jego ramienia. JERG (cichutko, dźwięcznie, jak niemowlę) Ma... (ruch grdyki) 164 MATKA (uspokajająco) Tak, Jergu, tak... (cicho, cieplo) Spój, śpij, syneńku... Nagle leżący JERG podnosi się, obraca na bok w stronę STARSZEGO MĘŻCZYZNY, podciąga nogi i stara się podnieść tulów. MATKA (glaszcze plecy JERGA, cieplo, czule, z podziwem) Tak... Bardzo ładnie... Tak... JERG przewraca się na brzuch, podciąga nogi i unosi wysoko głowę, patrzy na MATKĘ, na STARSZEGO MĘŻCZYZNĘ. MATKA (gladzi JERGA, z podziwem, czule) Tak... No, proszę, proszę... JERG (jednym ruchem przechodzi do siadu, opadająca glowa, wiotki tulów, patrzy na STA RSZEGO MĘŻCZ YZNĘ) A...... Ta... MATKA (glaszczeplecy JERGA, czule) Tak... Tak... JERG opada na plecy, wierci się pomiędzy leżącą MATKĄ i STARSZYM MĘŻCZYZNĄ, szuka sobie miejsca pomiędzy nimi jak niemowlę w łóż-ku rodziców, zapiera się glową o pierś MATKI, wypycha nogami kolana STARSZEGO MĘŻCZYZNY, ruchy JERGA są szybkie, wciska się plecami w pierś MATKI, prostuje nogi, odwraca na plecy, palcami lewej dloni dotyka jej ust. MATKA całuje jego palce, JERG wkłada palce głębiej do ust MATKI, ta delikatnie je przygryza, śmieje się, JERG dotyka jej powiek, ust, jego glowa opada, ruchy stają się wolniejsze, powoli nieruchomieje skulony na lewym boku. MATKA nakrywa prześcieradłem nogę JERGA, którą ten, wiercąc się, wyciągnął spod prześcieradła. Po sekundzie JERG sprawnie, jak dziecko, uwalnia nogę spod prześcieradla, kuli się, jeszcze bardziej naciskając głową pierś MATKI. JERG (cichutko) Ma... (ziewa szeroko, szeroko jak niemowlę) Ta... (ziewa) MATKA i STARSZY MĘŻCZYZNA jeszcze bardziej przysuwają się do skulonego JERGA, STARSZY MĘŻCZYZNA opada na plecy, zasiania twarz ramieniem. MATKA szarpie lekko ramieniem STARSZEGO MĘŻCZYZNY, przyciąga go, jakby chciała nakryć nim skulone ciało JERGA. MATKA i STARSZY MĘŻCZYZNA uśmiechają się do siebie, uśmiechnięci patrzą na JERGA, kiwają glowami, prawie zamknięta muszla ich dal nad leżącym JERGIEM. Po chwili MATKA, kołysząc się delikatnie, zaczyna nucić prostą, melodyjną piosenkę, takie dwie powtarzające się w kolko krótkie zwrotki, ulożone w rymy ze śmiesznych zgłosek, które wygruchują niemowlaki. 165 MATKA (śpiewając cichutko) Zgaś lampkę... Tylko ciiiicho... Zgaś... STARSZY MĘŻCZYZNA powoli odwraca się na plecy, dlugo szuka ręką przewodu, gasi lampkę. Ciemno w pokoju. Wąski pas świat ta z wnęki kuchennej kladzie się na nogach leżących na tapczanie. Szary prostokąt okna z równymi kreskami żaluzji. Cichy, nocny oddech miasta i śpiewana coraz ciszej i ciszej piosenka. Urnsjonbórg, sierpień 2000 Cynkweiss (Biel cynkowa) KARLA MĘŻCZYZNA Scena to wnętrze jednopokojowego, bardzo malego mieszkania w wielopiętrowym budynku, w centrum dużego, przemysłowego miasta w Europie. W ścianie na wprost widowni duże, prostokątne okno z zamkniętymi srebrnymi żaluzjami. Pod oknem „ikeowski" tapczan, roztożony w stronę widowni, pokryty bialą tkaniną. W ścianie po lewej stronie drzwi wejściowe, obite od wewnątrz bialą, tłumiącą hałas ceratą. W ścianie po prawej stronie drzwi do wnęki kuchennej, przed nimi wejście do kabiny prysznicowej, zamykane białymi, rozsuwanymi drzwiami. Ściana po prawej stronie cala zabudowana bialymi pólkami, doklad-nie wokól drzwi do wnęki kuchennej i kabiny prysznicowej. Ściany, sufit biale, na podlodze nowa, bialą wykladzina. Obok rozlożonego tapczanu niski stoi na trzech srebrnych, niklowanych nogach, blat szklany, okrągly, dwa niskie foteliki na giętych, srebrnych, niklowanych nogach, siedzisko i oparcie z bialej skóry. Prawie cala podloga zapelniona jest stojącymi pudlami z bialego kartonu. Część pudel jest zamknięta, zalepiona bialą taśmą, kilka otwartych, widać wypełniające je książki. Kilka kartonów leży na roztożony m tapczanie, mniejsze kartony stoją na blacie stolu, na siedzisku jednego 167 fotela leży duże kartonowe pudto, na siedzisku drugiego fotela stoi maty, biaty telewizor owinięty folią bąbelkową, zaklejony bialą taśmą. W progu wejścia do wnęki kuchennej stoją biale pudla, w progu wejścia do kabiny prysznicowej stoją powkładane jedna w drugą biale, różniące się tonem bieli plastykowe miski, w mi-sce plastykowe biale torby foliowe ze środkami czystości. Pod pólkami owinięte folią bąbelkową radiomagnetofon i dwie kolumny. Na podlodze, na tapczanie plachty bialego papieru do pakowania, kilka rolek bialej taśmy klejącej. Na ścianie po lewej strome, dokładnie pośrodku, wisi biala suknia ślubna. To bardzo elegancka suknia ślubna, kupiona w najdroższym sklepie w tym mieście. Pod wiszącą suknią para pantofli na bardzo wysokim obcasie. Na kartonie leżącym na siedzisku fotela ma la sterta świeżo wyjętej z opakowań bialej bielizny. Na polce, na wprost drzwi wejściowych, w szklanym naczyniu bukiet białych kwiatów udekorowanych srebrnymi wstążkami. O polki oparty dlugi, prostokątny, biały karton. Przedpoludnie. Wczesna wiosna. Przez szczeliny zamkniętych żaluzji sączy się ostre wiosenne słońce, przez lekko uchylone okno słychać cichy, niedzielny szmer miasta. Początek rozjaśnienia sceny jest równoległy ze startem ostrej, skocznej melodyjki — sygnału telefonu komórkowego, drażniącego krótkim, powtarzającym się motywem. Pomiędzy białymi kartonami, na rozłożonym tapczanie siedzi bardzo ładna, bardzo zgrabna dwudziestokilkuletnia dziewczyna, ubrana w biały, puszysty szlafrok kąpielowy. Pochylona, obcina srebrnymi cąż-katni paznokcie u nóg. Na dźwięk sygnalu telefonu komórkowego prostuje się i zaczyna pospiesznie szukać telefonu, caly czas wygrywającego swą obsesyjną melodyjkę. Dziewczyna szuka telefonu pośród płacht papieru pakowego na tapczanie, wokół kartonowych pudel, wreszcie znajduje biały, ze srebrnymi okuwkami, telefon leżący na jednym z otwartych pudel wypakowanych książkami, stojących obok tapczanu. Bierze telefon, odgarnia długie, ciemne włosy, klęka na tapczanie, siadając na piętach. KARLA (pieszczotliwie, czule, poprawiając raz po raz wiosy) To ty, głuptasie?... Znowu?... Dzwonisz co pół minuty... (śmiejesię) Nie możesz tak robić, bo zejdę do ciebie na golasa... (chichocze) Nie zdążę... Ty świntuchu jeden... (udaje poważną) Muszę mieć jeszcze pół godziny... Pół godziny, żeby się przygotować... Tak... Ubrać i... Tak... Wyglądać najpiękniej na świecie... Tak... Najpiękniej na świecie tylko dla ciebie... (śmieje sięglośno) Przestań! (udaje stanowczą) Ani mi się waż tutaj przychodzić! (zaśmiewa się, przewraca na plecy i fika nogami) Świntuch! Świntuch! Świntuch! (udaje przerażenie) Jerg, ja jestem jeszcze zupełnie w proszku... Zejdę, ale dokładnie za dwadzieścia minut... Proszę cię... Co ty tam szemrzesz?... Liczysz sekundy? (chichot) Ile ci wyszło? Tysiąc dwieście sekund? No, co ty? (zrywa się na nogi) Jerg, ani mi się waż 168 tutaj przychodzić... Bo... Bo to przynosi pecha... Jestem już naprawdę spakowana... Wszystko gotowe do zabrania... Wiem, że potem zabierzemy... Wszystko już w kartonach... Wcale nie za dużo kartonów... A ja... (śmieje się) Jeszcze niezapakowana... (czule) Jergu mój najdroższy, ja też się już nie mogę doczekać... (cicho, prawdziwie) Tak bardzo cię kocham... (szybko) Jak będziesz mnie tak trzymać przy telefonie, to się spóźnimy... (ciepło) Posłuchaj mnie... Ale posłuchaj... Ja teraz wyłączę telefon... (szybko) Tak - tak - tak - tak - tak - wyłączę, wykąpię się, ubiorę i zanim skończysz liczyć te okropne sekundy, będę stać pod domem... Tylko twoja i na zawsze... No, uwaga, wyłączam... To ty wyłącz pierwszy... Jergu, wyłączam... No, Jergu... Całuję cię bardzo, bardzo mocno... (już trochę przestraszona) Nie zdążę, nie zdążę... (udaje, że plącze) Nie zdążę... Nie, Jerg ja się naprawdę rozpłaczę, muszę wziąć prysznic, przygotować się, przecież mam wyglądać najpiękniej na świecie, tak?... Jerg, wyłączam się... (wpada prawie w panikę) Nie, nie, ja nie zdążę... Kocham cię... Zdecydowanym ruchem wytacza telefon, chowa go do kieszeni szlafroka. Podbiega do okna, unosi żaluzję i patrzy na ulicę przed domem. Patrzy długo, kilkanaście sekund w bezruchu, czujna, w napięciu, zbliżając twarz do szyby. Ciche pukanie do drzwi wejściowych, dwa, trzy ledwo słyszalne puknięcia. KARLA odrywa twarz od szyby i potykając się o kartonowe pudla stojące na podlodze, błyskawicznie dopada drzwi, otwiera je mocnym, szerokim ruchem. " KARLA Jesteś wreszcie... Z silą, o jaką nikt by nie podejrzewał tak delikatnej dziewczyny, wciąga z korytarza do mieszkania, ciągnąc za kurtkę, około pięćdziesięcioletniego MĘŻCZYZNĘ. KARLA zatrzaskuje drzwi, zamyka zasuwę. MĘŻCZYZNA cofa się pod drzwi, opiera się o nie plecami. Ubrany w zmięte spodnie od garnituru, zniszczone, wydeptane buty sportowe, jaskrawa koszulka polo, na niej sportowa, ortalionowa kurtka z nadrukami, przez ramię przewieszona skajowa torba na pasku. Glowa dokładnie wygolona. Przygarbiony, zmięty, szary, pusty, bardzo blady. Jego twarz bardzo rzadko i na bardzo krótko widuje słońce. To twarz człowieka, 2 której ktoś stale wyciera gumką, cokolwiek się na niej pojawi. Tylko twarz i nic więcej. MĘŻCZYZNA stoi pod drzwiami, głowa opuszczona, nie patrzy na KARLE. KARLA puszcza jego kurtkę i długo, bardzo starannie wyciera dłoń w połę białego, puszystego szlafroka. KARLA (mocno) A jak się odezwiesz choćby jednym słowem... Choćby jednym słowem... (wyjmuje z kieszeni telefon komórkowy) Drgniesz tylko... To... (potrząsa telefonem) IfiP MĘŻCZYZNA stoi przed KARLĄ w bezruchu, wolno, rytmicznie oddycha nie patrzy na KARLE. KARLA (wyciąga rękę, mocno) Pokaż papier! MĘŻCZYZNA powoli otwiera zamek blyskawiczny torby, szuka czegoś w środku. KARLA Papier! MĘŻCZYZNA wyjmuje z torby zlożoną kartkę i wolno podaje KARLI. KARLA (wyszarpuje mu kartkę z dloni, szybko czyta) No... (kręci gtową) Jednak się zgodzili... To nie do wiary... (patrzy na kartkę papieru) Zgodzili się... Ale dali ci bardzo mało czasu... (szybko) I tak za dużo. Wypuszcza z rąk kartkę papieru, która spada pod nogi MĘŻCZYZNY. Ten wolno schyla się, podnosi kartkę, starannie składa i chowa do torby. KARLA Zamknij zamek, bo zgubisz... Albo lepiej zgub... (patrzy na MĘŻCZYZNĘ i widzi, że on chce coś powiedzieć) Tylko otwórz usta! Tylko spróbuj! MĘŻCZYZNA gaśnie, pochylona glowa. KARLA A może to wcale nie jesteś ty?... To przecież prawie piętnaście lat... A może to wcale nie jesteś ty?... Co!? Może to nie ty!?... (pauza) To ty jesteś... To ty... (kręci gtową) Wiesz, dlaczego wiem? Wiesz, dlaczego!? Bo mi się chce znowu rzygać, bo czuję taki lepki smród... To jesteś ty... Już zaśmierdziało... Oho, ale jak. Już cuchnie... (wącha swoją rękę, kaptur szlafroka) Ale cuchnie... Ale cuchnie... A jakbyś tylko otworzył tę swoją gębę, to tutaj zaraz, zaraz wszędzie taki odór... (wachluje się dlonią) MĘŻCZYZNA nie patrzy na KARLE, raz po raz rytmicznie przymykane powieki. KARLA Zaraz przyjdą sąsiedzi i zapytają: „Pani Karło, pani Karło, co to tak u pani śmierdzi? Co też tak u pani śmierdzi, pani Karło?". A ja im powiem: „Ja państwa bardzo, bardzo przepraszam, ale właśnie przyjechał"... MĘŻCZYZNA - krótki, glucho-szczekliwy skowyt, zaraz ucięty ściśnięciem szczęk. KARLA No, co? No, ale przecież to prawda. Bo przyjechałeś... Przyjechałeś i cuchnie. To przecież prawda... (wybuch) Otworzyłeś usta!!! Otworzyłeś!!! Mówiłam ci, żebyś się nie ważył! Fuj! Fuj! Fuj! 170 Udaje, że będzie wymiotować, wyszarpuje telefon z kieszeni szlafroka, ciche popiskiwanie wybieranego numeru. MĘŻCZYZNA przerażony, upuszcza torbę na podtogę, wyciąga rękę przed siebie, robi maty krok w stronę KARLI. KARLA (wrzask) Nie dotykaj mnie!!! (odskakuje z telefonem przy uchu) Nie dotykaj!!! MĘŻCZYZNA jak zaszczute zwierzę, kręci przecząco glową, jeszcze drobny krok. KARLA Nie - do - ty - kaj - mnie. MĘŻCZYZNA zamiera, przestaje mrugać powiekami. KARLA (cały czas patrząc na MĘŻCZYZNĘ, do telefonu) Halo? (powstrzymuje intencję ruchu MĘŻCZYZNY wyciągniętą ręką; cieplo, czule) Halo?... (szybko, caly czas patrząc w twarz MĘŻCZYZNY) To ja, Jergu... Już prawie jestem gotowa... (czule) Nie mów tak, chcesz żebym wyszła poryczana? (bardzo czule) Głupi ty... I ja cię kocham najbardziej na świecie... Już jesteście pod domem? (podbiega do okna, patrzy na ulicę) Boże, Jergu, zaraz schodzę, daj mi jeszcze... Nie, nie przychodź tu, nie przychodź... Ja zaraz zejdę... To na szczęście, na szczęście... Nie bój się, nie wyłączę telefonu, będzie cały czas koło mnie... Nawet przy prysznicu... Kocham cię, Jergu, zaraz schodzę... Chichy pisk wyłączanego telefonu. KARLA (wyciąga rękę, w której trzyma telefon) Widzisz ten karton? (wskazuje na dlugie biale pudlo oparte o polki) Widzisz? MĘŻCZYZNA - ledwo zauważalne drgnięcie glowy. KARLA W środku masz wszystko... Wszystko, co trzeba... Weź to... (wolno) Pokaż ręce... MĘŻCZYZNA - drgnięcie ciała, jakby chciał podejść do KARLI. KARLA (jak wybuch) Stój tam!!! (pauza) Podnieś ręce i pokaż mi dłonie. MĘŻCZYZNA powoli unosi ręce i wolno obraca dlońmi. KARLA (patrzy uważnie na dtonie MĘŻCZ YZNY, kręci glową) Są czyste... Dobry, wielki Boże... One są czyste... 171 MĘŻCZYZNA opuszcza wolno ręce. KARLA Weź ten karton i idź do kuchni... (wskazuje wnękę kuchenną) No, idź... MĘŻCZYZNA idzie w stronę pólek. KARLA odsuwa się dwa kroki w stronę tapczanu. MĘŻCZYZNA staje, wraca po swoją torbę na pasku, zaklada torbę na ramię, znów idzie w stronę pólek, potyka się o jeden ze stojących napodlodze kartonów, bierze długie pudlo - torba zsuwa mu się z ramienia, poprawiają, wolno wchodzi do wnęki kuchennej. Slychać dźwięk lejącej się do zlewu wody. KARLA patrzy na wejście do wnęki kuchennej, drgnięcie, szybko wchodzi do kabiny prysznicowej. Zasuwa plastykowe drzwi, pozostawia wąską szczelinę, przez którą rzuca swój bialy szlafrok przed drzwi kabiny i kladzie na podłodze telefon. Zatrzaskuje plastykowe drzwi. Glośny szum wody z prysznica, jasne refleksy dala KARLI na plastykowych drzwiach kabiny. Nakładają się na siebie dźwięki szumiącej wody w kabinie prysznicowej, warkot golarki elektrycznej w kuchni. Równocześnie gaśnie szum wody i warkot golarki. KARLA odsuwa drzwi kabiny, sięga po ręcznik. W tej samej chwili w drzwiach wnęki kuchennej staje MĘŻCZYZNA i zasuwają się z powrotem drzwi kabiny prysznicowej. MĘŻCZYZNA nie wchodzi do pokoju, stoi w progu. Ubrany w najelegantszy z możliwych garnitur, buty, koszulę, krawat, dodatki, w klapie duży, bialy kwiat. Tylko jego ogolona glowa jak dokręcona z innej bajki do tego ekskluzywnego stroju. Przez ramię ma przewieszoną swoją torbę na pasku, wypchaną zdjętymi rzeczami, stare sportowe buty trzyma w ręce. KARLA spieszy się. Wychodzi szybko z kabiny owinięta biafym, puszystym ręcznikiem. Teraz widzimy, jak bardzo jest młoda, bardzo piękna, bardzo zgrabna, ciepla, równa opalenizna. MĘŻCZYZNA widząc wychodzącą KARLE, cofa się w głąb wnęki kuchennej. KARLA wycierając wlosy w mniejszy ręcznik, staje przed wnęką kuchenną. KARLA (zniecierpliwiona) Przepraszam... (szybciej) Przepraszam, chcę tu wejść... MĘŻCZYZNA wychodzi z wnęki kuchennej, musi wyminąć KARLE, bo tanie schodzi mu z drogi, cały czas wyciera wlosy. KARLA wchodzi do wnęki kuchennej, slyszymy stuk otwieranych szafek. Szybko wychodzi. MĘŻCZYZNA stoi w bezruchu obok drzwi. KARLA (znów chce wyminąć MĘŻCZYZNĘ) Przepraszam... Przepraszam... MĘŻCZYZNA robi krok w stronę tapczanu, siada pomiędzy kartonami, po prawej stronie, twarzą w stronę wnęki kuchennej. KARLA krząta się po pokoju, sprawnie wymijając stojące na podłodze kartony, spieszy się. Siada po lewej stronie tapczanu plecami do MĘŻCZYZNY. Stojące na tapczanie kartony za-slaniają siedzącą KARLE. Ściąga ręcznik, ale my nie widzimy jej nagości, zasłaniają ją kartonowe pudła. Szybko, nie wstając, zaklada majtki, nakłada bia- 172 ty stanik - wstaje - spieszy się - zakłada pas do pończoch, szuka wzrokiem pończoch - szybko podchodzi do pólek - siedzący MĘŻCZYZNA ani drgnie, coraz bardziej zmięty, skurczony - KARLA wchodzi do kuchni - wychodzi -podchodzi do okna, za każdym razem przechodzi bardzo blisko siedzącego MĘŻCZ Y-ZNY-jej biodra mijają o milimetry twarz MĘŻCZ YZNY, jej smukłe uda mijają o milimetry kolana MĘŻCZYZNY-znów podchodzi do półek, wspina się na palce, szuka dłonią na najwyższej półce - znajduje - białe pończochy w foliowym opakowaniu, rozrywa je gwałtownie - zwalnia... Mieszkanie jest bardzo małe - KARLA stoi mniej niż metr od siedzącego MĘŻCZYZNY- opiera jedną nogę o stojący na podłodze karton - wolno naciąga na nogę pończochę -przypina do pasa, opiera drugą nogę o karton i bardzo wolno naciąga pończochę -przypina do pasa, poprawia ułożenie pasa - zaczyna czegoś szukać na tapczanie, wokół kartonów, zagląda pod płachty papieru pakowego na tapczanie -szukając, pochyla się nad siedzącym MĘŻCZYZNĄ to z jego lewej strony, to z prawej strony, blisko nad jego głową, klęka przy jego kolanach, zagląda pod tapczan, klęcząc prostuje tułów, przysiada na piętach, patrzy w pustą twarz MĘŻCZYZNY. KARLA (jakprzerażona dziewczynka) Umyłam przecież... Umyłam... Przysięgam, że umyłam... Przysięgam... (cicho)... Na Pana Jezusa i Bozię... przysięgam... (samymi wargami) Wszystko umyłam... (wolno wstaje, jej cieple, pachnące uda na wprost twarzy MĘŻCZYZNY) Jakie brudne łapki... (podchodzi do wiszącej na ścianie^sukni) Jakie brudne łapki... (ściąga suknię z wieszaka) O, a tutaj, widzisz? Dotknij, dotknij... Widzisz, jakie brudne... (zaczyna zaktadać suknię) Tutaj przecież... (szybko) No, co? No, co? No, co? Tak... Tak... Tak... To trzeba umyć... (przerażony szept) To?... (kończy zaktadać suknię) Trzeba zawsze, codziennie, wszystko bardzo, bardzo dokładnie umyć, bardzo dokładnie... (rozczesuje wlosy białą szczotką) Bo jak się idzie spać czystym, umytym, to się nigdy, przenigdy w życiu nie przyśni nic złego, nic złego,.. Będzie tak cieplutko, tak cieplutko... I zaraz potem zasnę, zaraz zasnę... I będę miała same słodkie sny, same słodkie sny... Kończy rozczesywać włosy, okręca się kilka razy, poprawia fałdy na sukni, zaklada pantofle. KARLA A teraz daj mi to. (wyjmuje spod tapczanu piaski karton zapakowany w srebrny papier z dużą białą kokardą) To prezent, od ciebie... MĘŻCZYZNA wciąż w tej samej pozycji. KARLA (bierze pudło pod pachę) A teraz pobłogosław mnie. Pobłogosław. 173 MĘŻCZYZNA wciąż w tej samej pozycji. KARLA Wstań. Wstań. Do błogosławieństwa się wstaje. Nie można nikogo pobłogosławić, siedząc. To się nie liczy. Dluga pauza - cialo MĘŻCZYZNY drgnęło, wolno, wolno wstaje, pusta twarz, ręce opuszczone wzdluż dala. KARLA trzyma pudło z kokardą pod pachą, bierze z polki bukiet bialych kwiatów, klęka przed MĘŻCZYZNĄ, tuli kwiaty do piersi. KARLA Błogosławię cię, Karło, na twoją dobrą drogę. Niech cię spotka wszystko to, co piękne, kochane, jasne i czyste... Piękne, dobre, kochane i czyste. Błogosławię cię. Szybko wstaje, kladzie ostrożnie pudło z kokardą na którymś z kartonów, nakłada woalkę. KARLA A teraz... A teraz... (wyjmuje z kolejnego kartonu aparat fotograficzny polaroid) Zrobimy sobie zdjęcie na pamiątkę... Staje przy MĘŻCZYŹNIE w welonie, z bukietem, wyciąga aparat przed siebie na cala dlugość ręki, obiektywem w stronę swojej twarzy i naciska migawkę -blysk i po sekundzie aparat wypluwa zdjęcie. KARLA A teraz tak... (blysk) I tak... (blysk) A teraz tobie zrobię... Seria blysków flesza i spływające na podłogę zdjęcia. KARLA A teraz... Zrobimy ci zdjęcie na golasa... No, na golasa... Nie chcesz na golasa, nie chcesz? To zrobimy... Ostre klaksony samochodów zajeżdżających pod dom, trąbki, pokrzykiwania. Znów odzywa się natrętna melodyjka telefonu komórkowego, KARLA podnosi telefon leżący na podłodze przy drzwiach kabiny prysznicowej. KARLA (szeptem do MĘŻCZYZNY) Rozwiej się, smrodzie, na zawsze. .. (podnosi jedną z fotografii leżących na podłodze, patrzy) Bo ciebie nie ma... (patrzy na fotografię) Nigdy nie było, chociaż byłeś... Nie ma cię... (rzuca fotografię) Ale dzisiaj masz być! Jak nigdy! (do telefonu, radośnie, czule, pospiesznie) Już schodzę!... Już schodzę, Jergu... KARLA idzie do drzwi. Wygląda przepięknie w tej sukni ślubnej, jak z okładki ekskluzywnego magazynu mody. KARLA (do MĘŻCZYZNY) Masz być. KARLA podchodzi do okna, otwiera żaluzje, pokój zalewa blask przedpołudniowego słońca, otwiera szeroko okno, słychać klaksony przed domem, ciche od- 174 legie bicie dzwonów. Przeciąg w pokoju, szeleszczą papiery na tapczanie, na podłodze. MĘŻCZYZNA cały czas stoi w tej samej pozycji. KARLA podchodzi znów do drzwi, naciska klamkę, uchyla drzwi - mocniejszy przeciąg. Klaksony za oknem, pokrzykiwania, gwizdy. KARLA Jesteś pewno głodny? ''.•.-.••-,*.,, ••,• .-\ •••.•.- ,, MĘŻCZYZNA pierwszy raz od początku jednoaktówki ląpiejejwzrok. KARLA (z ręką na klamce) Jesteś głodny? MĘŻCZYZNA zbliża wolno dłoń do twarzy i mocno naciska na usta zewnętrzną stroną dłoni. KARLA Opowiedz mi szybciutko, jak to smakuje? Mamy jeszcze pół minutki. Przecież wiesz... No, od dwunastu lat... Tak? Od dwunastu czy ilu tam musisz zjadać, co? No, powiedz, jak smakuje...? Przynoszą wam obiad, wszyscy jedzą, a ty za każdym razem, za każdym razem, musisz sam wymieszać swój obiad, palcami... Tak, palcami... No, z czym...? (wzrusza ramionami) Przecież to wszyscy wiedzą... Nawet tam, gdzie jesteś, to cię nie ma, dla nikogo, co, nie? Jak to smakuje? (udaje, że wymiotuje) Codziennie, codziennie... To straszne, to straszne, i robią ci to prawie wszyscy... Nogą od stołka... W najlepszym razie... Tak boli, że ból nic nie znaczy... (szeptem) Powiedz, jak smakuje...? Potworny -jak wybuch -przerażający ryk MĘŻCZYZNY, otwarte szeroko usta, wytrzeszczone oczy i wznoszący się przeraźliwy dźwięk, jakby wszystkie diabły w piekle wzięty się za ręce i rozwrzeszczały na złość Panu Bogu. Ciało MĘŻCZYZNY drży — ryk — nie rusza się z miejsca, wpatruje w KARLE — ryk - rozpina pasek od spodni, wyszarpuje ze szlufek -podnosi w obu rękach rozciągnięty pasek nad głowę - stały ton ryku MĘŻCZYZNY - robi jeden krok w stronę stojącej przy drzwiach KARLI, drugi krok ~ KARLA podnosi woalkę, przekrzywia głowę, uśmiecha się - ryk potężnieje - MĘŻCZYZNA błyskawicznie zawija pasek na szyi i zaciska, ciągnąc jeden koniec paska lewą ręką w jedną stronę, drugi koniec paska prawą ręką w drugą stronę - ryk cichnie, jego twarz powoli purpurowieje, coraz ciszej i ciszej, zaciska z całej siły na jaką go stać, traci oddech, chwieje się - odrywa ręce od paska, opuszcza ręce, pętla paska zwisa z jego szyi, łapie oddech, opuszcza głowę, łapie oddech. KARLA wciąż uśmiechając się, podchodzi do MĘŻCZYZNY, zdejmuje mu pasek z szyi, tak po prostu, jakby rozwiązywata krawat. 175 KARLA (kładąc mu (Hanie na klapy marynarki) Nie teraz... (poprawia kwiat w butonierce) Nie tutaj... (caluje go w policzek) Nie dzisiaj... (otwiera drzwi i wyciąga rękę do MĘŻCZYZNY) Chodź... (cieplej) Chodź... Musimy już iść, tato... Musimy już iść... Krótki rozblysk światla, jak flesz, który nadaje przedmiotom martwą, pluska świetlistość, zaraz potem ściemnienie. Slyszymy wybuch radości grupy osób czekających przed domem na KARLE, oklaski, klaksony, trąbki, odlegle bicie dzwonów i równoległy ostry, skoczny dźwięk powtarzającej się melodyjki telefonu, aż do wyjścia publiczności z widowni. Urnsjornbórg, październik 2000 Lemury KARLA JERG Rozjaśnienie. JERG i KARLA stoją obok siebie. KARLA trzyma JERGA pod rękę. KARLA w bialej sukni ślubnej ze wszystkimi możliwymi dodatkami: welon, tren, rękawiczki, bukiet etc. 'JERG w bielusieńko-biatym smokingu, wszystkie dodatki biale: muszka, perlą w żabocie, biale buty, rękawiczki, etc. Mocno wypu-drowani, na twarzach nienaturalne, niezdrowe rumieńce. Stoją na tle lekko powiewającej, bialo-srebrnejpluszowej kotary. JERG Jesteś taka... (szuka stówa) KARLA (podpowiada) Czysta? JERG Nie... KARLA Nie... samowita? JERG Nie... ' KARLA Nie...zwykła? JERG Nie... ;r;>"Y."V..<<- : .••:<•; ' ;.*'•L' ;.:. KARLA Nie... okiełznana? \•.,;,, --..•,-: •,, .••.-:•, 177 JERG Nie... KARLA Nie... przenikniona? JERG Nie... KARLA Nie... dostępna? JERG Nie... Nie... KARLA (przeciągając sylaby) Nie-by-wa-ła? JERG Nie... KARLA (zła, króiko) Nieumyta? ,- ,. , JERG (' rozkojarzony) Tak. KARLA Co!!!??? JERG (wystraszony) Co!!!??? KARLA Jaka jestem!? JERG (uspokajająco) Kochanie... KARLA (mocno) A ty masz w uszach kłaki!!! ;,-;,,,, ; JERG Ja? (tąpie się za uszy) ;.v .. . ^ KARLA Krzewy, knieje, chaszcze, puszcze! Fuj! ••• JERG A ty... (szuka stówa) A ty... :•;,,= ; KARLA A ja? A ja jestem śnieżnobiała, puch-puchowa, pomrukliwa. Jestem jak bita - au! au! au! - śmietana. Słodziusieńka, pachnąca, nęcąca, bąbelkowa, bulgotliwa już... (pokazuje) na koniuszku języczka. Jestem pieszczotliwa w ustach, łachotna na podniebieniu, goryczkowo-ssąca w przełyku, ukojliwa w żołądku, burcząco-szemrząca w brzuszku... Ja jestem śniegowita... JERG (wyszarpuje klaki zucha) A ja mam... KARLA (wściekła) A ty masz krzywe jaszcze!!! JERG Nieprawda! Nie mam krzywych jaszczy! Wszyscy mi zawsze mówili, że mam jaszcze w porządku! :• '"• - .»:: 178 KARLA (oniemiata) Kto!? Kto ci mówił, że masz jaszcze w porządku? Komu ty pokazywałeś jaszcze? Przecież... mówiłeś, że tylko ja... że tylko mnie... JERG (wystraszony) Karla... ja... KARLA (ostro) To po co to wszystko!? Po co!? (rzuca i depcze bukiet) Jerg!!! (ztamanym glosem) Okła-my-wa-łeś mnie... (plącze) JERG (przerażony) To nie tak... KARLA (plącze wspomnieniowa) Pamiętasz...? Wtedy... Po uroczystości otwarcia fabryki gumolitu na twojej ulicy. Był taki okropny ziąb, a ja nie włożyłam palta, bo chciałam pokazać ci się w nowej sukience. Poszliśmy nad rzekę, tam obok ruin szybu wentylacyjnego naszej kopalni... JERG Karla, proszę... KARLA I wtedy... I wtedy... ' JERG Karleeeńko... (tuliKARLE) Przysięgam... KARLA A ja tak marzyłam... Tak tęskniłam... (szloch) JERG Kochanie... ,( KARLA (ostro) Weź!!! Zabieraj swoje nędzne jaszcze!!! Poooookazuj je wszędzie! Obnoś się z nimi! Nie potrzebuję twoich ohydnych jaszczy II! JERG Karla, na Boga... Przecież nie jesteśmy tu sami. KARLA Oooo!!! Jasne!!! (rzuca się na JERGA i bije go pięściami) Komu pokazywałeś jaszcze!? Komu!? Komu!? I ty chcesz teraz mję... (bije go) czystą... (bijego) przeczystą... (bije go) jasną tak... (bije go) tymi jaszczami... (szybko) coś je pokazywał. JERG (wściekły) Przestań wreszcie!!! KARLA (tygrysi skok na JERGA) Bo co!!! Bo teraz mję zostawisz!? Bo teraz mję ostawisz!? Jak chusteczkę z papijeru miękkiego usta otarw-szy Judaszowe zemjesz i wyrzucisz? Po co ci teraz Karla taka? Jak tak? - To jaka? - Jak taka? 179 JERG (wystraszony, zdezorientowany, tuli KARLE, glaszcze, uspokaja) Jest za dziesięć dwunasta... Dzwony już bić będą na wieży kaplicy. Posłuchaj. Bim-bom-bim-bom-bim-bom-bim-bom-bim... (kiwa glową w lewo -wprawo) Bim-bom-bim-bom... KARLA (powoli uspokaja się) A słońce?... Jest słońce? JERG (uspokajająco-opowiadająco) O... Widzisz? Słońce czuprynę wychyla zza chmur wacików puszystych i dreszczami (pokazuje dreszcze) promiennemi na wielokwiat witrażowych szybek w kaplicy poświecą... A jak przez szybki te kolorowe - jak lizaki słodziuśkie odpustowe -przenizie, to na Karleńki sukienusi się położy - rozłoży i na główkach perełek, co masz niemi falbany obszyte, słońca promienie zakwitną jak stugłowe krędzielnice... KARLA (senna, spokojna) A goście? Są goście? JERG Goście? O-ho-ho-ho-ho! Toż to nie tłum nawet. To mrowie gości. A jacy przejęci. Jacy uroczyści. Z nogi na nogę przestępują, muchy poprawiają, krawaty zadzierzgują. A sztywni tacy. A już doczekać się nie mogą. KARLA A kwiaty? Są kwiaty? JERG (dlugo obwąchuje) Kwiaty... To ocean jest zapachów. W oczy aż kłują stukolory jejich... Oho... Są i pączki same jeno i rozpuchnięte buławy i polne siusi-kwiatki i kosze konch wylewnych. O! I samotna róża sterczy na... A i bąble dzierżyste, płachetki płochliwe. Jakichż tu kwiatów nie masz... KARLA A dzieci? Są dzieci? JERG (śmieje się radośnie) A masz i dzieciątek orszaczek zgrabny! W sukienusiach, falbaneczkach, kokardeczkach. A jakie to wystrojone, rumiane, rozochocone, rozchichotane. Łapkami w koszyczkach gmerają, by płatkami kolorowemi Karleńkę fur-fur-fur obsypać, (posypuje głowę KARLI piątkami kwiatów) A chłopaczyska podzwaniają drobnemi monetami w słoikach, by potem szast-prast-szast-prast... Aj, co radości będzie, co będzie... KARLA (niepewnie) A... Rodzice?... Są... Rodzice...? s; ,, 180 JERG (poważnie, wruszony) Mamy nasze takie... (Izępotyka) matczyne-matczyne... A ojcowie nasi... Wiesz... Trzymają się... Ale i oni, wiesz, ojcowie... Ważny to dzień, ważny. To mankiet skubną, to na zegarek, to na butów czub błyszczący, to kamizelkę obciągną, wiesz... ojcowie nasi. KARLA A mamy nasze? JERG Mamy nasze łzy smakują i czas do tyłu przeglądają... Jak myśmy o... (pokazuje) tacy-tacy malusieńcy byli- i siku, i kupę, i siku, i kupę, i na koniu bujanym, i w szkole - „Oj, głupoto ty moja, głupoto", i kleksy, i szyba zbita, i matura - „Herr Jesus! Und was? Herr Je-sus?". A teraz?... My tu, a one tam podreptują, podreptują... KARLA A kaplica? A kaplica jaka? JERG (pewnie) Jak zaczarowana. Nieduża, niemała, gotycka, strzelista, uszykowana, wychłodzona. Ławy równiusieńko jak na paradzie ustawione, pastą do mebli namaszc^one. Kadzideł wonie nosy łachocą, a jakże. Święci z ołtarzy chudziusieńkimi łapkami do nas machają-ma-chają, (pokazuje) a oczęta wyłupiaste wybałuszają, a nadziwić się nie mogą... Oj, nie mogą. Bo czegoś podobnego to oni nie widzieli, jako żywo, nie widzieli. .; KARLA A organy? Jak organy? JERG Organy basami pomrukują, takie pewne swego, postękują. Ale już, zaraz piszczałeczki świergotliwe jak nie tupną ze złości! „A my co!? Że cichutko? Że cieniutkie?"... Jak nie zaświrgocą! I już razem, duda w dudę, pod sklepieniem żebrowanym, wokół filarów strzelistych, przez ambonę, okienka konfesjonałów wstydliwych, aż hen do zakrystii pieśń taką poniosą... że ledwo chłopiec pryszczaty, co na przyuczeniu jest u organisty, miechy nadąży nadymać... KARLA A świadkowie?... A świadkowie nasi? JERG (szybko) Są! Dokumenta rnąją! Obrączki - czy są - w kieszeniach mac-mac-macmacają. KARLA (lękliwie) A Ona? Jest Ona? JERG (wydymając wargi) Przyszła, przyszła, a jakże... Pod chórem stoi, liszaje na gębie talkiem przysypała, oczy czerwone, kaprawe oku- 181 larami czarnemi zakryta i mamrocze coś, mamrocze... Brzydka... We fioletowej sukience, z żółtym szalikiem jak trup blady stoi... Stoi tak i stoi... Ale nikt się nawet na nią nie spojrzy... Jeno kościelny stary, co świece grubaśne zapala, popatrzy na nią i powie: „A idźże ty lepiej do dumu, idźże, głupie ty, głupie dziewczynisko". KARLA (radośnie) A ksiądz? Ojczulek nasz? JERG (szeroko) Czeka nas... A jakże, czeka. Po brzuszysku nasz kochany dobrodziej się pogłaskuje, obiadek tłuściutki wspomina, pomla-skuje. Szaty złociste odziewa, po stronicach księgi tajemnej palcem wodzi. A w oczach mądrych, kochanych iskierki życzliwe mu tańcują. Bo to zaraz słowa takie ci on nam powie, a pytania zada, a dłoń ciepłą i dobrą jak chleba bochen uniesie. Kochany nasz pasterz stareńki, kochany... ....<• .'-V. KARLA A my? A my? .. , v ;' • '.'">!' •;-'•' i ,-*'•-•''{ JERG A my tacy... -* ' "or.-.' • „.-••,;.-.• KARLA Jacy? Jacy? ,;. '!.„.,.'''^'"V ':*'*' JERG A my jacyś tacy... rv,.,, > -,..,,,\ ,., KARLA A te jaszcze, to wiesz, wybacz... '*"" ' l' ' •' 182 JERG Moje jaszcze trzymam w skryciu Moje jaszcze tylko twoje Boś kochanie moje-moje... KARLA ^5 Ja po jaszczach cię pogłaszczę Ja po jaszczach cię popieszczę Ja miłości swey do jaszczy w sercu małem nie pomieszczę... JERG Wszystko twoje, tylko twoje Kłaków chaszcze i me jaszcze... Tańczą i tańczą, przytulają się do siebie, poszeptują coś do ucha, a muzyka sączy się i sączy. KARLA A co będzie potem-potem? JERG No, a potem... (szepcze KARLIdo ucha, ta śmieje się i szepcze coś do ucha J ERGOWI) KARLA A co będzie jeszcze potem... Po tym „potem"? JERG Dobrze będzie, ciepło będzie... słodko będzie i szczęśliwie. Rozmowę JERGA i KARLI zagłusza głośna muzyka walca. A oni tańczą, śmieją się, poglaskują, przekomarzają. Z góry sypią się im na glowy piątki kwiatów, konfetti, puch, piórka, kolorowe baloniki, cienkie pasemka srebrnej folii, a oni tańczą i tańczą, i tańczą... Łagodne ściemnienie. Ellmit, listopad 1998 Spis treści Lemury doktora Villqista (Roman Pawłowski) 5 Noc Helvera 15 Beztlenowce JEDNOAKTÓWKI 57 Kostka smalcu z bakaliami l 59 Beztlenowce l 69 Fantom l 99 Bez tytutu (Ohm Titel) 1141 Cynkweiss (Biel cynkowa) l 167 Lemury l 177 Villqist pisze tak, jakby nie brał pod uwagę polskiej tradycji teatralnej. Bliżej mu do Strindberga i niemieckich ekspresjonistów niż do Gombrowicza i Mrożka. Jego psychologiczne „małe tragedie" nie przypominają niczego, co dotychczas pisano w Polsce dla teatru. Roman Pawłowski, „Gazeta Wyborcza" Ingmar Villqist, polski autor ukrywający się pod norweskim pseudonimem, jest mistrzem wydobywania dramatyzmu ź sytuacji, która zmusza uwikłane w nią- postacie do działań biegunowo sprzecznych z ich oczekiwaniami i naturą. Jacek Sieradzki, „Polityka" Villqist pisząc sztuki, przygotowuje kolejne preparaty laboratoryjne i każe widzom bacznie się im przyglądać. Wy prę paro wuj e uczucia, czyniąc je tak widocznymi, jak żyły i tętnice oplatające serce, gdy w czasie sekcji umiejętnie odsunie się rozciętą skórę. Piotr Gruszczyński, „Dialog" Dramaty Villqista to odtrutka na językowo-logiczne modele Mrożka, grę w teatr charakterystyczną dla dramaturgii Schaeffera, dekonstrukcję świata i świadomości bohaterów jednoaktówek Różewi- cza. Cena 28 zł Łukasz Drewniak, „Tygodnik Powszechny" 788386II056965"