ANDRZEJ WALIGÓRSKI Dreptakowisko Pożytek z teorii Darwina Raz w jednym ważnym urzędzie Jan Dreptak, skromny człeczyna, Zobowiązał się wygłosić referat na temat teorii Darwina, Więc wszystkim się spodobała inicjatywa taka I nawet dyrektor poklepał po ramieniu Jana Dreptaka, A personalny na to zareagował żywo l też go klepiąc, powiedział: Ot, człowiek z inicjatywą! Takich nam więcej trzeba, zaraz wszystko inaczej tu zagra! - Jak to więcej? Zapytał Dreptak... mam jeszcze tylko szwagra. A właśnie już wszyscy się zeszli i siedli wygodnie w świetlicy, A woźny postawił karafkę i szklankę na mównicy, l nawet zabrzmiały oklaski, więc Dreptak musiał rad nierad, Choć trzęsły się pod nim nogi, zacząć swój światły referat. Niestety, nie wyczuł widocznie, że to dla niego szansa, Bo zaczął dowodzić, że człowiek pochodzi od szympansa Czy też innego pawiana... ot zwykła mowa-trawa... Skończył, ukłonił się nisko i czeka, padalec, na brawa... A tutaj cisza śmiertelna! Dreptak ze strachu się słania, l mówi drźącym głosikiem: - Są może jakieś pytania...? - l owszem - odparł dyrektor niezwykle zimnym tonem - Czy pańskim zdaniem mój przodek także był małpiszonem? Tu Dreptakowe włosy stanęły sztorcem na głowie: Oj, da mu dyro dubla, gdy zgodnie z prawdą odpowie... Więc zawył w duchu z rozpaczy, a w myślach jęknął ,,o Boże!!!" ł wspomniał prastare hasło "Hej, ratuj się, kto może!!!" l niby to w księgę spojrzał i odparł: - O ile wiem, To pański przodek wyjątkowo nie małpą był, ale lwem! Niczem są blaski słońca, jak również laser jest niczem Przy blasku, który rozjaśnił dyrektorskie zacne oblicze! Potomek lwa powstał, o dziurkacz się oparł jak król o miecz, A z ust mu wybiegły słowa: - Wiedza to wielka rzecz! l łzy szlachetnego wzruszenia zaćmiły mu oczu błękity, Po czym spłynęły na spodnie, a na Dreptaka - zaszczyty. l odtąd żył już Jan Dreptak jak w bajce albo jak w transie... Znajomość autorytetów pomaga w życiowym awansie! Co o nas mys/ą? Taki sam problem odwiecznie Niezdrowo ciekawość w nas budzi: Pragniemy wiedzieć koniecznie, Co o nas myślą Francuzi. Czy chwalą nas, czy z nas szydzą, Szanują nas, czy gardzą, W ogóle jak nas widzą, l czy są dumni z nas bardzo? Tymczasem to prawda niezbita, Że od czasu soboru w Konstancji Nikt nigdy nas się nie spytał, Co my sądzimy o Francji, Przeto dość smutna obawa Czasem mnie nagle nachodzi, 2e Francuzów cała ta sprawa Kompletnie nic nie obchodzi, l trudno ich o to winić, Bo spójrzmy na to bliżej: Paryż - bez naszej opinii - Nadal zostanie Paryżem, l jakie byś, bracie, miał zdanie - Montmartre zostanie Montmartrem, Bardotka - Bardotką zostanie, A Jean Pauł Sartre - Jean Pauł Sartrem. A zresztą - cóż ich ma skłaniać, By o nas myśleli stale? Toć bliżej jest Hiszpania I Deutschlond uber alles, l Anglia, i Szwajcaria, Ba, nawet poniekąd Turcja, A Francuz ma jak wariat Myśleć: - A cóż tam na Kurpiach??? Ech, zróbmy się wreszcie dumni, Przestańmy się trapić myślą, Co o nas myślą Francuzi - Myślę, że nic nie myślą, A jeśli im się już zdarzy, To myślą w tej proporcji, W jakiej my o Dakarze... No, góra, powiedzmy, o Szkocji... Natomiast - moim zdaniem - Ciekawszy problem jest taki, Co o nas myślą Rosjanie, Czesi i Enerdziaki! Ha, dałem upust szczerości Bez wahań i bez negliżu... ...ciekawe, co o mojej twórczości Sądzą ostatnio w Paryżu? Grzybobranie Grzybów byto w bród: chłopcy biorą krasnolice, Tyle w pieśniach ludowych stawione lisice, Panienki za wysmukłym gonią borowikiem, Lecz wszyscy rozglądają się za sromotnikiem, Którego chłopi zowią grzybów pułkownikiem W stanie spoczynku. Grzyb ten - zarówno suszony, Jak też marynowany lub w maśle duszony Niezwykłym wśród Polaków cieszy się popytem, Choć dla inszych narodów bywa jadowitem. Hrabia, pojąć nie mogąc, w las czym prędzej rusza l chwyciwszy Wojskiego za poły kontusza Spytał: - Wybacz, waść, proszę, to moje nieuctwo, Lecz jakże jeść możecie trujące paskudztwo? Zaśmiał się Wojski, sięgnął w kieszeni odmęty, Wyjął stamtąd sromotnik cętkowany, kręty, Połknął, mlasnął i mruknąt: A teraz odtrutka! - Rozumiem - krzyknął hrabia - pewnie gdańska wódka! - Gdańska po sromotniku? - rzekł Wojski - akurat! Na truciznę - trucizna! Vivat denaturat! l łyknąwszy pół basa rzucił w krzaki flaszkę, Kędy legła, z naklejki szczerząc trupią czaszkę. - Lubię też - dodał szlagon - gdy sobie dogodzę, Odpocząć w strudze spalin przy ruchliwej drodze, l gdy tlenek ołowiu moje płuco wchłania, Wspominać dawne walki w okresie powstania Kościuszkowskiego... owe szarże, rejterady... Ja dumam - a w mym wnętrzu zżerają się jadyl Sromotnik w denaturat wpadłszy fioletowy Za teb go! Za nim goni tlenek ołowiowy! Już go dopadł! Już srogie czynią się fermenty! Tną się krzyźową sztuką! Cios prosty! Raz cięty! Tym sposobem - gdy wzajem zniszczą się trucizny, Wytwarza się w nich pokarm wyborny a żyzny, Chociaż nie znany nigdzie, prócz naszej ojczyzny... Stysząc te wynurzenia - dziwnie zbladł Horeszka, Widać, że w nim płynęła zbyt mała domieszka Krwi polskiej, gdyż wśród śmiechu szlachty-mosterdziejów Z krzykiem do Włoch uciekał pośród swych dżokejów, Zaś Gerwazy, usiadłszy wygodnie na skwerku, Jął smażyć sromotnika plaster po plasterku Na kilku izotopach, ukradzionych w Świerku... Ulisses Pełno wrzawy i rwetesu, Krzyków ,,w imię ojca", Bo przywieźli do GS-u "Ulissesa" Jojsa. Mieli przywieźć transport misek l skrzynkę ratafii, A tu nagle ten "Ulisses", Żeby go szlag trafił, Przyszedł sam przewodniczący, Mruknął "pochwalony", Usiadł sobie czytający, Przebrnął cztery strony. Przyszedł takoż i ksiądz proboszcz, Powiedział: "Cześć pracy". Worek drobnych miał ze sobą (najwyraźniej z tacy), Kupił książkę za czerwońca, Z podniecenia sapnął, Zajrzał w środek i od końca, Zwrócił tom i drapnął. Zaś komendant posterunku, Przystojny mężczyzna, Przyszedł w pełnym swym rynsztunku I radził się przyznać. l zaraz go posłuchali Trypućko z kolegą, l natychmiast się przyznali W Wofny najmita Grzecznie do wszystkiego. A natomiast na wyraju Za Domem Kultury Dziadek Dreptak na buhaju Uniósł się do góry, l leśniczy, pan Franciszek, Po francusku gadał, l rozmnożył się słodyszek Oraz jedna Magda. Wyszły z lasu różne strzygi, Kwanty i cystersi, A teść Janka Mamałygi Stwierdził, że ma piersi, Kaśka zaś dosiadła oćca Krzycząc: - Wio, tatulo! Wreszcie zobaczono bodźca, Jak gnał za krasulą. Aż kierownik z ekspedientką Się zorientowali, Wzięli "Ulissesa" prędko l go odesłali Do centrali na przyczepie, Którą ciągnął zetor, Po czym wywietrzyli w sklepie, Bo był straszny fetor, Jeszcze tylko ksiądz okadził Cały lokal, za czym Pan komendant teraz sprawdził Do min wykrywaczem, l znów zapachniało serem, Zbożem i bielizną... Bardzo dobrze, że nasz teren Walczy ze zgnilizną! Nie śpię, nie jadam, nerwy z wolna tracę, Bo - jak opinia głosi jednolita - Krąży po kraju makabryczny facet - wolny najmita... To się ukaże, to gdzieś w mroku znika, Oddycham z ulgą... Słucham... syn coś czyta., Ciekawe, skąd się znalazł w podręcznikach wolny najmita? Próżno się wiję w trwodze i rozpaczy, Bo oto dziecię przybiega i pyta: - Powiedz mi, tatku, co właściwie znaczy wolny najmita??? Tłumaczę, gadam, robię akrobację, Trzeci kur zapiał, nowy dzionek świta, A mnie w feudalizm wciąga i w sanację wolny najmita... Duch Konopnickiej ponad nami lata, iskrami zieje i z radości zgrzyta Widząc, jak dziecko męczy się, i tata - wolny najmita. Cóżeśmy winni, że mąż był niedojda, Że wieszczkę żarła obsesja ukryta, Bo przecież jasne, że wylazł wprost z Freuda wolny najmita... Te dziury w portkach... to sinawe ciałko... Ta chuda pupka bizunami zbita... Niby już kona, a wciąż kroczy z połką wolny najmita... Długoź trwać będzie taki stan ponury Spowodowany przez chorą kobitę? Panie ministrze! Usuń pan z lektury wolną najmitę!!! Bawiąc - uczyć Drogą okólną, niepozorną Ktoś się podkrada jak padalczyk; To tatuś niesie album porno, Co mu pożyczył pan Kawa leży k! To tatuś porno w dom przemyca, A nie chcąc mamie wpaść do rączek, Od tyłu, od ogródka kica Jakby króliczek lub zajączek! Kica po grządce i po skwerku, l strach, i zachwyt ma na licu, Czasem w ten album zerku-zerku, A potem dalej kicu-kicu! Album jest piękny i wesoły, Różne w nim rzeczy są podane, Na przykład są dwie panie gołe, Które się bawią w panią z paneml Aż się tatkowi uszki pocą, Aż rączki w podnieceniu ściska... W swoim łóżeczku, późną nocą, Obejrzy to dokładnie z bliska. Lecz jaki chytrus bywa z tatki! Zanim się weźmie za czytanie - Wsadzi ten album do okładki Z ksiąźki uczonej niesłychanie, Żeby mieć haka na mamusię, Kiedy się zbudzi nieprzytomnie l spyta: - Co ty czytasz, Niusiek? To on odpowie: - Ekonomię...l l zacznie dukać różne słowa, Takie jak: - Procent, strajk, recesja, Rentowność, wartość dodatkowa, Polucja... O pardons, progresja... Noc płynie... Gdzieś tam sowa huczy... Czasami wiatr przez szpary gwiźnie... Nasz tatko się i seksu uczy, ł ekonomii przy tym liźnie, l grzeje sobie w łóżku kości, Zamiast się gdzieś po knajpach włóczyć., Tak wzrasta poziom świadomości, j o to chodzi: Bawiąc - uczyć l Start Słuchając rad światłego, słynnego trenera Zawodnik Jaś do startu dzielnie się zabiera. Przysiadł, wypiął się wdzięcznie, sprężył się jak puma, Lecz mu niestety wtedy pękła w majtkach guma. Nowej nie idzie dostać, więc chłopak roztropny Czym prędzej wciągnął w majtki zgrzebny sznur konopny, Zawiązał, i znów kucnął, sportowiec mocarny, Wtem but mu się rozwalił, gdyż butapren marny, Oczka mu poleciały przez środek koszulki l starter nie wypalił, bo zabrakło kulki. Wymieniono pistolet na innego grzmota, Pierwszy strzał rozdziewiczył miejscowego kota, Drugi poraził babcię, lecz za trzecim razem Zawodnicy ruszyli naprzód z dużym gazem, Ruszył Dżon i Fernando, i Helmut, i Pepik, Tylko Jaś został w miejscu, jakby wdepnął w lepik, Gdyż wszyscy oni mieli swe startowe bloki, A Jaś dołek startowy, i to zbyt głęboki, Wszyscy huzia na Jasia, że zdechlak, chabeta... Na szczęście ocaliła biedaka ankieta, Która udowodniła - systemem Gallupa - 2e zawodnik ambitny, z tym że trener dupa. f7 2 - Dreptakowisko Przyczynek do Księgi Henrykowskiej W roku tysiąc dwusetnym i siedemdziesiątym Ksiądz Piotr, trzeci kolejny opat Henrykowa, Na pergamin pocięty w duże czworokąty Pierwszy raz w dziejach świata wpisał polskie słowa. Cześć mu za to i wdzięczność oraz wieczna chwała, Tylko czemu - niestety - na kroniki strony Rzucił akurat słowa rolnika Bogwała, Który to Bogwał siedział pod pantoflem żony, l słysząc jak niezdara przy żarnach się tłucze, Zgrzyta, jęczy, że hałas wprost uszy rozrywa. Mawiał do tej ofermy: - Daj, at ja pobruczę - (czyli "daj, ja to zmielę") - a ty idź poczywaj... Oczywiście nie musiał powtarzać dwa razy, Po myśli było babie, że mąź za nią tyra, Ledwie się w taki sposób zwrócił do zarazy, Ta - wziąwszy pupę w troki - właziła do wyra... l oto za przyczyną Bogwała-ciemięgi l za sprawą opata, który jego klęski Wetknął byt lekkomyślnie do swej słynnej księgi, Przegrany po wsze czasy jest w Polszcze ród męski. Weźmy taką Szwajcarię, Holandię lub Danię, Kraje to kulturalne, bogate, a proszę: Żona nosi mężowi do łóżka śnradanie, Palto jemu podaje, fajkę i bambosze, A u nas? Strach powiedzieć... Zresztą wy to znacie, Spędzacie czas zapewne naczynia zmywając Lub postując podłogę... Ej, księże opacie, Ale ksiądz narozrabiał jak pijany zając! 2* Nie sztuka kochać Szwecję Nie sztuka kochać Szwecję, Hawaje lub Honduras, Bo jakież tam obiekcje Mieć możesz albo uraz? Bo jakieżeż pretensje Wysuniesz do tych krajów? Ty kochaj swoją pensję l ranny tłok w tramwaju! Nie sztuka kochać Paryż l Pana Prezydenta! Prezydent nie obdarzy Paczuszko cię na święta, Nie wyśle cię na wczasy Pod Szczyrkiem lub Kudową - Ty kochaj, byku krasy, Swą Radę Zakładowa, Klub kochaj lub świetlicę, Gdzie kiedyś cię pobito, l ciemną swą ulicę, Gdzie mieszkasz wraz z kobitą, I kiepską dość konfekcję, l odciągane mleko... Nie sztuka kochać Szwecję, Gdy Szwecja jest dalekol Ty wierny bądź ideom Krajowym i plenerom, W Pieninach kochaj przełom ! na swym dworcu peron, Penaty swe i lary, l wredną ciotkę z Gniezna - Nie sztuka kochać Paryż, Zwłaszcza jak go się nie znal Nie sztuka kochać Szwecję Bajkową jak zjawisko, Ty - jeśli nie chcesz wściec się Abstrakcji musisz strzec się, l podziwiając Szwecję l Grecję, i Wenecję, To kochać - co jest blisko! Pieśń o bfmbrze Proso się prosi, smęda się smędzi, Artysta rzeźbi Grupę Maryny, A Wojtuś Dreptak bimber se pędzi, Który i smak ma, i witaminy. Idzie nowymber, za nim decymber (jak to w Paryżu mówi się ładnie), A Wojtuś Dreptak pędzi se bimber, Pędzi z wszystkiego czego dopadnie. Potrafi z cukru, względnie z melasy, Z żyta, z pszenicy, z marchwi, z brukselki, Z maku, z makuchów, kaszy, kiełbasy, Z dębowej, względnie sosnowej belki. Czasem to taki szwung ma, aż warczy, l wtedy pędzi bez dania racji Ze świecy, z karborundowej tarczy, Jak również z drenów od melioracji, Ze szwedzkiej stali, z żydowskiej macy, Z kaloszy, z transmisyjnego pasa, A jak gdzieś dorwał kiedyś "Głos Pracy", To też wydoił z niego pół basa. Ba, to nie koniec! Gdy katecheta Diabła z Trypućki wypędzał z trudem, To Dreptak zabrał się do faceta, Bęc, i wypędził! Tyle że wódę. Tyle w nim werwy, tyle pomysłów, Geniusz i lotny, i akuratny... Wziąć go, wykąpać i do przemysłu, Niech nam przerabia węgiel brunatnyl Niech mu wagony zwoźą i barki Ropę naftową, fosfor, piryty, Dajcie mu miedzi! Dajcie mu siarki! A on narobi z nich okowity, l ruszy eksport do Senegalu, l innych krajów podzwrotnikowych, ...a Dreptak pędzi, dziś z esperalu l z broszur antyalkoholowych... Wykład o krążeniu materii Ba! Któż to może wiedzieć? Ten twór, zupełnie nowy, To może być źaba-rzekotka lub Żabka Alojzy, księgowy, Lub... zresztą któż wszystkie ewentualności wymieni? O rany... koledzy... to straszne, z czego my jesteśmy zrobieni!!! ...więc była raz sobie żabko zbudowana z mnóstwo atomów (bo z atomów wszystko się składa, począwszy od żabek do domów i do ludzi. Z atomów ty się składasz i twoja ciocia), Ale wracajmy do żabki. Otóż tę żabkę zjadł bocian, l strawił ja dokładnie paskudny bocian ladaco, l śliczną, zieloną żabkę przerobił, nie powiem wam na co, l to coś spadło na ziemię. Była wiosna, świeciło słonko, l wietrzyk przyniósł z daleka jakieś nieduże nasionko, t usadził je na tej hm... żabce, i przeszedł jeden dzionek l drugi, i z tego nasionka wylazł od dołu korzonek, A od góry to znowuż łodyżka, czy - jeśli wolicie - szypułka, I kwiatek na tej szypułce, a na kwiatku usiadła pszczółka l kroplę miodu wyjęła pyszczkiem czy może łapką, Nie myśląc wcale o tym, że ten miód byt niedawno żabką. Więc podsumujmy: Część żabki bocianowi wrosła w pierze, Część Jest w ziemi, część w kwiatku, część w miodzie, który pszczółka właśnie bierze. Lecz nim go zaniesie do ula, to trochę uszczknie czułką l połknie, i ciut tej żabki stanie się właśnie pszczółką, A resztę, zawartą w miodzie, zjedzą na śniadanie dzieci, l tak się początkowa żabka po całym świecie rozleci, A każdy atom w czymś innym, ba! Nawet w innym kraju! Ale, być może, za milion lat te atomy się znowu spotkają Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, i po króciutkiej odsapce Powiedzą: - Taż myśmy przecież już były raz w jednej żabce!!! l zaczną się ściskać, całować, i będzie wielka laba, A potem się zastanowią: - Czy my znowu jesteśmy żaba? 24 25 Ros/inko Ach, ileż huku, stuku, Oraz sensacja jaka! Coś wyrosło w ogródku Bazylego Dreptaka! Poprzednio nic nie rosło Oprócz pewnej jaszczurki, Paru pokrzyw i ostów Oraz Dreptaka córki, Co rosła jak zwariowana (jak ta młodzież dzisiejsza) l miała o, takie kolana, A takie o te, zresztą mniejsza... Aż tu nagle w sobotę Coś wyrosło pod płotem, Ni to pies, ni to koza, Ni krokodyl, ni brzoza, Listeczki rozwija, Paczki wypuściło, O Jezu Maryja, Po co nam to było? Przyszedł jeden naukowiec, Zbadał to stworzenie: - To jest coś w rodzaju owiec, Tyle że z korzeniem! Przyszedł ksiądz Chudzielak, Niedługo zabawił, Zainkasowat śmierdziela I to coś pobłogosławił. Przyleciał z ulicy Komendant dzielnicy, Sprawdzić, czy to nie są Obcy najemnicy, Personalny głosem rzewnym Spytał się Dreptaka mile: - Nie macie wy, Dreptak, krewnych, Dajmy na to w Chile? Przyjechała świekra Dupersztyn Euforia l z miejsca orzekła: - To wszystko przez Ormian! Przywieźli w trzy pary taczek Mózg elektronowy, Gdy przypatrzył się biedaczek, Dostał bólu głowy, ł-yknął pięć proszków, Pogryzł się z psem, Pomyślał troszku l wrzasnął: - Wierni To nie żadna kasza, Ani nie abstrakcja, Tylko to jest nasza Ciasna, ale własna Mała stabilizacja! Juhu! Tu Dreptak z wyrazem smutku Ozwał się żałośnie; - Co za gleba w tym ogródku, Człowiek sieje, a bez skutku, Wciąż nie to mu rośnie... Walka z abstrakcją W pewnej poważnej wytwórni Formularzy Do Spraw Kontraktacji Dyrektor wydał okólnik, By nie kupować abstrakcji. Znaczy że można do biura Zakupić rzeźbę lub obraz, Ale musi być wiadomo: - To kura, A tamto, powiedzmy, kobra, Albo - powiedzmy - pejzaż Względnie wiertacz przy obsłudze świdra, A nie, jak to młodzież dzisiejsza Maluje - ni pies, ni wydra, Pozornie bitwa pod Stoczkiem Ewentualnie prognoza pogody, A jak się tak przyjrzeć boczkiem, To jej Bohu, że jajowody, Czy jeszcze gorsza zaraza, Skrzyżowanie Dreptaka z wiatrakiem... Więc pan dyrektor zakazał: - Żeby mi żadne takie! Natychmiast główny księgowy Kupił obrazy jak cacka: Na jednym górnik przodowy, Na drugim Magda Zawadzka, Na trzecim malutkie kicie, Na czwartym znaczenie futbolu, A prócz tego - rżniętą w granicie Postać kobiecą, do holu. A zachwycony dyrektor Ze swoją w5erną obstawą Odwiedzał każdy sektor l w każdym wołał: - Ach, brawo! A był to facet nieduży, O kształcie centryfugi, Nogi miał jakby kurze, A nos jakby sześć razy za długi, l oczka z potężnym zezem, l zamiast uszu miał sęki, I źle zrobioną protezę Co chwila gubił z paszczęki, l przez pomyłkę przed lustrem Stanąwszy, zawył ze zgrozy: - Co to jest???? Niedźwiedź z biustem Po przebudzeniu z narkozy????!!!! Wyrzucić! Więc wierna załoga Pośród ogromnych owacji Spuściła go z ulgą po schodach. l to był plus całej tej akcji. "Bramkarzu, miody bramkarzu" Raz bramkarz młody sobie żył, Co nigdy bramki nie puścił. Był chlubą swojej drużyny, Więc mu śpiewały wszystkie dziewczyny: Bramkarzu, młody bramkarzu, Ty pilnuj bramki metrażu, Uważaj, by jakiś wróg Nie strzelił ci w krótki róg! Bramkarzu młody, mocarny, Obronisz ty nawet rzut karny, Sukcesów tyś znany kolekcjoner, Więc kocha cię trener selekcjoner, Odniesiesz niejeden sukces, Bo masz błyskawiczny refleks! Raz kiedy atak na bramkę sunie, Zobaczył lubą swą na trybunie, Siedział z nią jeden stary i łysy, Ale bogaty, bo trzymał lisy. Bramkarzu, młody bramkarzu, Pobladłeś jak trup na cmentarzu, Uważaj, bo pędzą wrogowie, Już są na naszej niestety połowie! Bramkarzu, w tobie nadzieja, Zdobylak już strzela z woleja, Ty patrzysz na lubą ze łzami, A piła już między nogami! Już byłby mecz przewalony, Na szczęście, że to był spalony! Scena dworska Na zamkowej posadzce, zdobnej v/ pawimenty, W pozie zrezygnowanej i nad wyraz smutnej Lutnista z Siedmiogrodu, imć Berkwark Walenty, Tra.cił niedbale dłonią struny swojej lutniej. Nikogo nie ucieszył tym i nie zadziwił, Zygmunt August na tronie był zaśnięcia bliski, A jego nowa żona, Barbara Radziwiłł, Oglądała w lusterku liczne już wypryski. Błazen Zyzio, co właśnie nastał po Stańczyku, Opowiadał dowcipy bardzo niskiej klasy, A w ponurej komnaty najdalszym kąciku Wredna teściowa Bona łatała arrasy Jedną ręką, zaś drugą precyzyjnie nader Italskie s-łodkie wino mieszała w pucharze, Wsypawszy tam uprzednio trujący kumader, Bo chciała zrobić kuku synowej Barbarze. Dojrzał to wierny pazik, uczuł litość dla niej, Więc lawirując zręcznie w sennych dworzan tłumie, Szepnął Barbarze w ucho: - Chcą cię otruć, pani! Zaś Barbara mrugnęła na znak, że rozumie... Zaś kiedy jej podano kielich pełen jadu, Wspomniała swoją przeszłość rozpustną, a potem Przyszłość z drętwotą dworskich balów i obiadów, l wychyliła napój z wytwornym bulgotem, l spadła na posadzkę wśród szlochania ludu, A król przygadał Bonie: - Fe, nieładnie, matko! Ot, jakie rzeczy ludzie wyczyniają z nudów, A my się wciąż dziwimy naszym nastolatkom... Tęsknota do przeszłości Nasi zacni przodkowie żyli solidnie i zdrowo, Alienacją się nie martwili i bombą wodorowa, Zawały ich nie chwytały, nie żarły ich reumatyzmy, Ponieważ się nie wstydzili noszenia długiej bielizny. Wszystko robili powoli, ot, Jedną małorolną Kiedy mój pradziad uwodził, to mówił: - Bądź mi powolną! Nieprawdą jest, że postami przodkowie si-ę wyniszczali, Oni spokojnie te posty z boku obserwowali, A potem podczas spowiedzi mówili w sposób prosty: - Oświadczam, ojcze duchowny, żem obserwował posty. W rozmowach się zajmowali rolnictwem, względnie też drobiem, A zaczynali rozmowę od zdania: - Wystaw pan sobie... l słusznie, boć przecież przyjemniej o różnych rzeczach prawić, Jeżeli sobie uprzednio rozmówcy mogą wystawić. Zaś kiedy szlagon z Kruszwicy przyjechał, powiedzmy, do Gniezna l - kogoś spotkawszy - nie wiedział, czy zna go, czy go nie zna, To - aby swe wątpliwości i domniemania streścić, Wołał: - Zupełnie nie wiem, gdzie ja mam pana umieścić? O wiele lepiej niż żeby od razu rozmówcę zbezcześcił, l zaraz z początku oznajmił, że tam a tam go umieścił! Gdy jeden człek do drugiego był nastawiony anty, To wcale nie robił zeń szmaty, tylko zielone planty, A gdy już te planty zrobił i kwiatki w nich zaflancował, Powiadał z zadowoleniem: - Ha! Alem drania splantował. Ach, gdyby te czasy wróciły z ich wdziękiem, czarem, modą l gdybym został w tych czasach księciem lub wojewodą, To tak bym życzliwie się odniósł do wielu znajomych rodaków, Że Wrocław by miał piękne planty, sześć razy większe niż Kraków. 3 - Dreptakowliko Ballada o pierwszej łamigłówce Niszczeją miecze, zbroje, Rdza żre cenny surowiec. Zakończył już swe boje Rycerz Drepta k - krzyżowiec. Siadł na pobojowisku, Rozdział się do bielizny... Chlubne szramy na pysku, Wszędy chwalebne blizny. Dmą pustynne samumy l piaskowe pasaty, Nogi ma Dreptak z gumy, A głowę ma jak z waty, Głos jak u błędnej owcy l oczy ma baranie... Wyginęli krzyżowcy, Wygrali muzułmanie. Same zwłoki i gruzy, Mało kto ostał cały... Oto Jean Pierre z Tuluzy Pocięty na kawały, Ówdzie Bolko z Katowic, Który w boju był szatan, l Miećko Kolbuszowic Po przekątnej rozpłatan... Obejrzał Dreptak trupy, Otarł łzę rąbkiem gaci: - Trzeba jakoś do kupy Poskładać zacnych braci... Ujął jeden kadłubek, Dołożył nieco szczątków: - Nogi jakby za grube, Trzeba by od początku... Dawaj składać na nowo, Praca mu w dłoniach chrzęści, Gania z nogą i z głową, Wymienia różne części, Klei, ubija, gniecie, Pomaga ciut rapierem, Krzyżuje Bolka z Mięciem, A znów Mięcia z Jean Pierrem... Skończył i padł na piaski, By skonać na pustyni, Aż tu naraz oklaski Biją mu Beduini! Zaś sułtan muzułmanów Rzekł z grzbietu swego siwka: - Cóż, gratuluję panu, Bardzo ładna rozrywka! Dotychczas były szachy Lub polowania w buszu, Miałem ich już po pachy, A nawet wyżej uszu. Ma pan tutaj naszywki, Mundur i etat chana, Jest pan szefem rozrywki Na dworze u sułtana! Tak to owego ranka Latami pradawnemi Najpierwsza układanka Powstała w dziejach ziemi. Potem Dreptak natchniony Wymyślił szyfrogramy, Kwadraty, palindromy, Wirówki i anagramy. 3" Pomyśl przeto czasami, Młody, dziarski rodaku, Siedząc nad krzyżówkami • O krzyżowcu - Drę ptaku l japoński list Pewnego razu samuraj Poptaku Kurkinasadze, Co żółte i skośne miał wszystko od nóg aż do oczu i uszu, Rozkazał wydobyć z pieca co najczarniejsze sadze l z duźą wprawą przyrządził z nich przeszło dwa litry tuszu. Następnie odprawił gejsze, popuścił cokolwiek szelek, Popatrzył na Fudźi-Jamę, wypił ogromną herbatę, Wtranżolił dwie garście ryżu, umoczył w tuszu pędzelek l zaczął pisać do księcia Typryku Mamapchatate: - Ja, nędzny potomek szakala ożenionego z hieną, Ewentualnie nygusa skrzyżowanego z wywłoką, Błagam cię głosem ochrypłym z gardła zżartego gangreną, By na tym liście spoczęło twoje wspaniałe oko, Które jest, mówiąc nawiasem, piękniejsze od morskiej toni l błyszczy jakoby księżyc, co nocą na niebo wypływa, A przy tym wydziela z siebie bukiet czarownych woni, Podczas gdy moje przy nim wygląda jak zlewozmywak. Otóż w tym liście niegodnym chcę cię różnymi sposoby Upraszać, błagać oraz zaklinać na wszystkie świętości, Abyś nie kalał niebacznie swojej świetlanej osoby, Która jest dumą, ozdobą, a zwłaszcza nadzieją ludzkości! Ty, tylu wielkimi czynami herosów godnymi znużony, Zmuszałeś się w swej dobroci, istoto zaiste boska, By chadzać co piątek wieczorem do mej ohydnej żony, Przy której nawet krokodyl wygląda jak Schuetz-Trojanowskol Lecz ja cię ocalę, o synu słońca, choćby i siłą, Chociem najmniejszy z padalców i najnędzniejszy z robaków, Więc gdy znów przyjdziesz, to z żalem będę ci musiał dać w ryło. Tu się podpisał: Samuraj Kurkinasadze Paptaku. P/azem Jeden pan miał niewierng żonę l żył w rozpaczy oraz wstydzie, Bowiem zdradzała go z Zenonem Dreptakiem średnio raz na tydzień, Zaś gdy wracała, to pod gazem Będąc, wołała przerażona: - Ach, puść mi, puść to, Heniu, płazem, Więcej nie będę, niech tak skonami Ale niestety, już za tydzień Wychodzi, niby to po smalec, l znowuż do Dreptaka idzie, Co w chacie czekał jak padalec, l znów, jak za poprzednim razem, Płacze, narzeka i udaje: - Ach, puść mi, puść to, Heniu, płazem! A on jej puszczał, bo był frajer. Aż wreszcie, gdy już cały powiat Śmia! się, że żona kręci Heniem, Nad Heniem jakby wicher powiał, Jakby nań przyszło oświecenie, l wyszlachetniał był zarazem, l mądrość w nim jak rzeka pluszcze, l rzek): - No, jeśli zechcesz płazem, To ja nie puszczę jej, lecz spuszczę! O, właśnie wraca już ta zgaga, Ze smutnym patrzy nań wyrazem, l - jak zazwyczaj - jego błaga: - Ach, puść mi, puść to, Heniu, ptazeml Zaś Henio sięgnął za pazuchę, Szukał przez chwilę za pazuchą, Wyciągnął taką... o... ropuchę l jak przysunie żonie w ucho! Pada na babę raz za razem, - Co robisz? Prawie żem bez ducha!!! - Spuszczam ci, siostro, lanie płazem, Płazem albowiem jest ropucha! Tu wyjął jeszcze krokodyla, Choć ten nie płazem jest, lecz gadem, l jeszcze jej po plecach przylał, l kazał zająć się obiadem, l już na zawsze ustał nierząd, l miłość znów zakwitła mocna! Tak tak, systematyka zwierząt Czasami bywa nam pomocna! Przewaga Raz stomatolog, Dziobak Jerzy. Geniusz bezwzględny i posępny, Otworzył poczekalni dźwierze l spytał groźnie: - Kto następny? Przez tłum pacjentów zgroza przeszła, Każdy z nich zwinął się jak robak, A "ten następny" powstał z krzesła... l wówczas zadrżał doktor Dziobak? Przeraził bowiem się ogromnie, Znając tę twarz ze zdjęć i kronik, l jęknął: - Ooooobywatel do mnie? - Tak - odrzekł tamten - joj, jak boli! - Jeżeli trzeba zablombować - - wyjaśnił - to mi zablombujcie, A jeśli raczej ekstrahować, To w takim razie ekstrahujcie! Tu Dziobak przypadł mu do ręki, Cmoknął i krzyknął ze wzruszeniem: - Ach, dzięki wam, serdecznie dzięki Za tak dokładne pouczenie! l swe narzędzia wziął najlepsze, A przy tym myślał cały w nerwach: - No, jeśli mu coś w zębach spieprzę, To już on na mnie się odegra... Zaraz zaczęły drżeć mu ręce l nogi w ciężkiej tej potrzebie, l dłubać jął w dostojnej szczęce 4ł Tak, jakby dłubał grób dla siebie... Aż wreszcie w trwodze i w rozterce Szepnął: - Przepraszam was, kochany, Lecz muszę zażyć coś na serce... l wybiegł szukać waleriany. A wówczas w gabinetu progi Wkroczył, szeleszcząc brudnym płaszczem, Praktykant Dreptak, trochę groggi, l zajrzał pacjentowi w paszczę. Tamten się cofnął z przerażeniem, , Zaś Dreptak chuchnął wonią piwa, Mruknął: - A kuku! Ale pieniek! To trzeba wyrwać! Ciach!... i wyrwał. Gdy zaś pytano go panicznie, Czy wcale nie bał się potęgi, Dreptak wyjaśnił rzecz logicznie: Z nas obu to ja miałem cęgi! Schemat Trochę się naszych zwyczajów wstydzę, Bo postępowość ich ciągle mierna - Mąż wchodzgc woła: - Ach, co ja widzę? Po czym dodaje: - Ha ha! Niewiernal Już tylko u nas tak się labidzi, Staje się w progu jak żona Lota... "Ach, co ja widzę?" - jasne, co widzi, Więc po cóż o to pyta. idiota? "Ha ha, niewierna!" - też nieudane, Że jest niewierna - wie cale stadło, Mąż, żono i ja, czyli kochanek, Więc po co drzeć się jak prześcieradło? Atoli męża zgroza nie zmogła, Musi wyczerpać lamentów przydział, Teraz się pyta: - Jakżeś ty mogła??? Ano tak właśnie, jak pan to widział. Głupio jest wszystkim, każdy się kręci, Wzrok rogaczowi nerwowo iata, Widać, że szuka tekstu w pamięci... Już znalazł: - Kaśka! Po tylu latach??? Mnie, gdy to słyszę, wściekłość telepie, Braku logiki bowiem nie lubię: "Po tylu latach" - to chyba lepiej! A pan by wolał zaraz po śiubie? Już ku końcowi spektakl się chyli, Ostatnie kwestie brzmią bardzo godnie: - Panie Trypućko, wyjdź pan w tej chwililll - W tej chwili? Guzik... Wpierw włożę spodnie! Wychodzę, wracam w domowe strony, Zaraz obejrzę mecz w pierwszej lidze... - Zosiu, wróciłem...! ...ktoś jest u żony... Palto Dreptaka! Ha! Co ja widzę??????!"!!! Bastard Akurat zeszłego wtorku Szał opętał Dreptaka Edwarda. Bo krzyknął przy podwieczorku: - Ja muszę mieć bastarda! Wkurzyło to bardzo małżonkę, Więc rzekła tonem wyrzutu: - Dopiero żeś kupił jesionkę, A ja nie mam zimowych butów, Poza tym wyszła mi pasta l szklanki się pobili! ...a co to jest ten bastard? - Zapytała po chwili. Zaś Drepta k odparł w gniewie Zły, że go na tym zagięli: - Tak detalicznie nie wiem, Ale to wszyscy mieli, Na przykład słyszałem onegdaj, Jak telewizja truła, Że pan minister Talejrand Miał bastarda, co się zwał Delakrułai Tutaj małżonka bystra Spojrzała na niego ponuro: - Gdzież tobie do ministra - Mruknęła -ity jakiś ciuro! - Minister śpi na kawiorze, Zapina się złotą szpilką, l nawet pakarda mieć może, A nie bastarda tyikol Więc Dreptak jakby przysiadł, Splunął ze smutkiem pod nogi: - Masz rację - powiada - Wisia, Taki bastard to dla nas za drogi, Szczególnie że jestem zarżnięty Przez ORS i przez pannę Dzyndzyk Basie, Której muszę bulić alimenty W związku z tym bękartem małym Jasiem. Co stwierdziwszy, buty zasznurował l na wódkę poszedł do sąsiada... Tak to przez te różne obce słowa Człowiek czasem nie wie, co posiada. Ha/fbuf W radio śpiewa pan Grechuta, A za plebanija Pasie Maryś halibuta, Co go przywiózł stryjo. Halibuta Maryś pasie l cztery barany, l namawia: Jedz, grubasie, Boś kontraktowany! Szedł opodal agent skupu Walery Bratrura, Stanął, przyjrzał się zza słupów: - Ależ macie knura! Skłoniła się Maryś nisko Przede majestatem: - Dyć-źeż to halibucisko, Tyle że dupiate! Już ze trzy niedziele chyba Hoduję bidaczka, Na początku był jak ryba, Potem był jak kaczka, Potem zrobił się jak zając, Cięgiem strzygł uszami l wcale się nie stydając Gnał za dziewuchami, Wreszcie wczoraj z organisto h47 Znalazł się w konszachtach, Z którym złożył się na czysta l pił bruderszafta! Na te słowa zdumiał agent, Przybliżył się wolno, Po czym wziąwszy tęgą lagę Halibuta kolnął. Zakręciła się bestyja, Najeżyła kłaki l powiada: - A chcesz w ryja, Ty taki a taki? Wonczas agent kontraktacji Bratrura Walery Złożył rodzaj deklaracji W sprawie tej afery: - Niech ja nawet się zrujnuję, Niech mnie grom porazi, Ale nie zakontraktuję Tego, co tu łazi, Bo jak rzekł pan Karol Darwin Jeszcze przede wiekiem - Każde bydle się potrafi Z czasem stać człowiekiem. A halibut dziewki goni, Pije i przeklina, llustrując jak na dłoni Teorię Darwina! Zwilgotniały wszystkim oczy Od tego gadania, Jeden, drugi sąsiad skoczył Przynieść coś z ubrania, Jeden buty, drugi gacie, By nie chodził goło, A sam sołtys z krzykiem: - Bracie! Cmoknął bydlę w czoło... Bo od wieków w sobie mamy Ten piękny pozytyw, 2e tym bardziej się staramy, Im większy prymityw! 4 - Dreplokowttko Asceta t Nowy model sylwestra Nie pił ani nie palił, nigdy nie grał w karty, Nie chodził do Zenobii, nie chodził do Marty, Nigdy nie zjadł do syta, chociaż o tym marzył, Łykał mnóstwo witamin, codziennie się ważył, Spać chadzał bardzo wcześnie, więc nie bywał w kinie, Z książek zdołał przeczytać Krzyżaków jedynie, Na więcej nie miał czasu, albowiem od świtu Musiał przysiadać, padać, biegać do przesytu, Gigantyczne ciężary wznosić ciągle w górę Lub jak malutki chłopczyk skakać poprzez sznurek. Przeto myśleli ludzie, a zwłaszcza kobiety, W imię czego prowadzi ten żywot ascety? W imię ojca i syna? W imię wyższej sprawy? W imię samozaparcia lub dobrej zabawy? W imię dobra pokoleń, upiększania życia? Nie, on to wszystko robił w imię mordobicia! Jak rąbnie, to przeciwnik nogi w górę zadrze! Tak tak, ciężki chleb mają zawodnicy w kadrzel Hej, sylwester już za pasem, Mama ściska biodra pasem Elastycznym, przez co chudnie l wyg!ąda wręcz przecudnie! Tata wyjął garniturek l patrzy, czy nie ma dziurek, Bo się przecież kilka moli Mogło wkraść, mimo kontroli. Mama wkłada adamaszki, Tata nogi wbił v/ kamaszki, Przy czym dosyć głośno wrzasnął, Bo mu się zrobiło ciasno l się cały z bólu spocił, Tak mu szewc te buty sknocił. Ale wreszcie są gotowi, Stoją śliczni i różowi, A mama robi wymówkę: - Kopnąłbyś się po taksówkę! Tato na to, żeby mama Się kopnęła raczej sama, Dalejże się głośno spierać, Dalej złościć się i gderać, Było mnóstwo krzyku, śmiechu, Mamci brakło już oddechu, Wcia.gnęła powietrze w płucka 11 się stała rzecz nieludzka, |Bo tu naraz jak coś huknie, l na ma mci pękły suknie, l różne takie nadmiary Wyskoczyły przez te szpary, Co widząc kochany tata Ryknął śmiechem jak armata, Zapomniał o bólu w stopce l wyciął ze trzy hołubce, Ale zaraz zbladł, osłupiał l się więcej nie wygłupiał, Tylko - by mieć ulgę w mękach Usiłował stać na rękach, l udałoby się, gdyby Nie wyrźnął nogami w szyby..; Hej. zawyło, zaświstało, Meble śniegiem zasypało, Zamarznięta cała chatka, Długi sopel zwisa z dziadka, Babcia, twarda i uparta, Dotarła do klo na nartach, A syn Kazio pod schodami Stoczył walkę z pingwinami, Dalej wszyscy okna wprawiać! Dalej czyścić i ustawiać! Dalej machać szczotką, ścierkąl Lśni mieszkanko jak lusterko. W piecu huczy, w telewizji Nie ma przerw w odbiorze wizji, Na ekranie Matka Boska... O, pardon, to pani Loska, Z pamięci zapowiedź szasta, 2e zaraz za pięć dwunasta. Mama zdjęła, strój popruty, Tata zdjął te ciasne buty, Jęli bratać się i kochać, Życzyć sobie tudzież szlochać, Z nimi dzieci i dziadkowie, Tata wzniósł toast na zdrowie, l wszyscy o wpół do pierwszej Zasnęli w zgodzie najszczerszej. A inni pili źubrówkę, Marnotrawili gotówkę, l nazajutrz mieli katza. t co? Czy to się opłaca? Zbroja Rycerz Eustachy Dreptak był tak krańcowo ubogi, 2e nie miał nawet zbroi, by w niej uderzyć na wrogi, A tutaj akurat wojna, nadciąga Tatarów masa... - O rany - jęknął Eustachy - mam walczyć na golasa? Tym niemniej rozkaz rozkazem, więc chociaż czuł się podle, Goły, jak Pan Bóg go stworzył, usiadł ten Dreptak na siodle, Wziął sobie na drogę kaszankę, rzodkiewkę, ze dwie cebule, l w całej okazałości stanął naiwnie przed królem. A z króla był niezły pasjonat, jak szpurnie do kąta mapy, Jak skoczy pragnąc Dreptaka złapać oburącz za kiapy! Klap nie ma, więc łaps za byleco, aż z bólu zawył Eustachy!!! - Za pół godziny - król warknął - masz być zakuty we blachy, A jeśli cię nie zobaczę w pancerzu i w pióropuszu, To każę ci poobcinać wszystko, z wyjątkiem uszu, Żebyś sam słyszał, jak drzesz się! Więc po tych groźnych okrzykach Dreptak czym prędzej poleciał galopem do lakiernika, A ten mu wylakierował na chudych, sterczących żebrach 2eberkowaną zbroicę w kolorze czystego srebra, Łeb mu wyzłocił złotolem, dorobił stalowe jegiery, l jeszcze mu domalował rozmaite wspaniałe ordery Z napisami ,,Za odwagę", "Za lojalność", "Za postawę ogólną", A nawet "Pierwsza nagroda na wystawie psów rasy buldog"! A tutaj tymczasem już bitwa, już atakują Tatarzy, Już Dreptak razem z innymi chcąc nie chcąc rusza do szarayl A przy tym błyszczy jak słońce, cały z daleka się świeci l jeszcze koń mu zwariował, i przed wszystkimi z nim leci... Co widząc ze strachu i zgrozy zawyła tatarska horda, Lecz,już po chwili to wycie zamarło im nagle w mordach, Nie wytrzymali nerwowo, wrzasnęli: - Wariat! O raju I ) dali takiego dyla, że ich wymiotło won z kraju, A Dreptak dostał w nagrodę majątek tuż pod stolicą... Tak,(dobry lakiernik to nawet z ofermy zrobi bógwico! ł Nerwoludki Zwiedzam czasami muzea l naraz obłędna idea, l naraz powód do smutku - Spoglądam na stare pancerze l myślę; - Ci dawni rycerze To kupka liliputków! Te rachityczne roczki, Te nóżki jak pajączki, Jeszcze wąt!ejsze niż moje, Te wklęsłe piersiowe klateczki l te chudziutkie dupeczki, Co się mieściły w te zbroje... Wciąź nam po głowie się pęta Longinus Podbipięta, Piotr Włost wspaniały Polonus, Albo Zawisza Czarny, Też bardzo podobno mocarny... Ja nie wierzę, też pewnie był konus. A jeśli nie byli potężni, To jakże mogli być mężni, Brać udział w bitwach, potyczkach? Toż wystarczyło w walce Ścisnąć takiego w dwa'palce, By wyszła zeń biedna duszyczka... Atoli historia nie kłamie - Wygraliśmy pod Płowcami, Pod Grunwaldem-śmy wlali wrogowi, Więc myślę, że oni po prostu Nie mieli być może wzrostu, Ale byli piekielnie nerwowi. Jak ich co dobrze wkurzyło, To tylko się zakurzyło, Rak wypadali zza murów •Ze zjeżonymi wąsami, Z wyszczerzonymi zębami Jak stado wściekłych kocurów. A jeśli w takim razie Byli troszeczkę na gazie, l jeszcze ciupinkę głodni - Robili się straszni tacy, Ze co najtężsi krzyżacy Wyskakiwali ze spodni. ...więc kiedy słyszę dziś lament Na polski nasz temperament i że przodkowie winni, To myślę w takiej chwili: - Ba, czy my byśmy dziś żyli, Jeśli oni by byli inni? Dziś to się już tak nie gmatwa, Wyrosła nam nowa dziatwa, Taka sama jak szwedzka czy ruska. A jednak gdzieś, w głębi ducha, Podziwiam dzielnego malucha: Cholernego Polskiego Nerwuska. Pochodzenie Hipcia Z Hipcia koledzy się śmieją, z tej mianowicie racji, 2e Hipcio się wywodzi prosto z arystokracji, Więc jest przeżytkiem epoki i czymś w rodzaju kiksa W muzyce, a znowuż w przyrodzie czymś w rodzaju archeopteryksa. Hipcio ma wieczne zmartwienia i niepokoje wieczne, Kiedy 90 gdzieś zapytają,o pochodzenie społeczne, "Rolnicze" - powiada przeważnie, stremowany przy tym niezmiernie, "A jaki areał miał tatko?" - Dwie... - Dwie morgi? - Nie... dwie gubernie... Dźwigając więc od lat wielu piętno arystokraty, Hipcio dostawał na ogół dosyć podrzędne etaty, Zwłaszcza że staż naukowy także miał dosyć kiepski, Osiemnaście lat w podstawówce i kurs tańca Braci Sobiszewskich, A nazywał się Lubomirski Waldemar, co też było powodem bryndzy, l na próżno się starał o zamianę nazwiska na Hryćko Dzyndzyk, l w dodatku się ożenił pechowo z niejaką Pelagia Ciapą, A następnie się okazało, że ona po tatku Rapaport, A po matuli Ping-Piao, więc Hipcio zawył jak upiór l zalał się z rozpaczy łzami, niszcząc zupełnie, ubiór, l naubliżał sam sobie, a raczej swojej mamusi, l postanowił, że wreszcie sytuacja zmienić się musi. l jął szukać nowej posady, l znalazł. A personalny Znowu pod nos mu podsunął ankietowy formularz fatalny, A Hipcio - ponieważ tę pracę ogromnie otrzymać chciałby - W rubryce "pochodzenie społeczne" wpisał prędziutko... "od małpy..." r Personalny przeczytał, następnie spojrzał z nieJ-aką obawą Na Mipaa. potem w instrukcję, a wreszcie rzekł- - No cóż... brawo! Cała gmina się trzęsie i dziwi, Jadą, jada dewizowi myśliwi! Jadą, Jadą, jedni w citroenach. Inni w simcach albo w volkswagenachl Lecą sarny, jelenie i dziki. Spotkał Błażej Wojtka w gołoledzi: Ci myśliwi to Francuzy? Nie, Szwedzi! A nad Błaźkiem kieby błysnął meteor, Ksiądz Kordecki mu się wspomniał, przeor! l Czarniecki, co świat męstwem zadziwił, l wyrodek Bogusław Radziwiłł! Przy okazji, czort wie skąd się to wzięło - Wspomniał mu się także król Jagiełło, Samosierra. Kościuszków! żołnierze, Książę Pepi tonący w Elsterze... Puścił Bartek swą maczugę w taniec, Fiknął kozła dewizowiec-pohaniec. Skoczył Wojtek z krzykiem: - Hejże hu-hal W sercu ogień, w kieszeni siwucha! Hej, zbierano potem łupy wszędy, Tutaj zając, tam znów jakiś Holender... Tutaj dzik, a tam Włoch się rozwala... Posklejano ich jakoś w szpitalach... l reklama była co się zowie, Ze to niby zrobili Siouxowie... Więc frekwencja wzrosła w dziwny sposób, Przyjeżdżało zewsząd mnóstwo osób, Cały region się podźwignął wspaniale, , Bartek z Wojtkiem otrzymali medale... Tylko mieli obowiązek jedyny Z maczugami się meldować do gminy... A tam sołtys się uśmiechał szeroko, Chłopcy - mówił - zróbta dzisiaj znów folklor! Gra orkiestra, wszystko jest jak, trzeba, Przypszczótkowski idzie do nieba. Płacze gfośno Przypszczółkowska - wdowa, Niesie wieniec rada zakładowa, Dyrektor wygłasza homilię, Pocieszojąc zbo!atą familię, Ze tu winna sytuacja międzynarodowa. Diugo ieżat Przypszczółkowski w szpitalu, Gdzie badano go w każdym detalu, Bada) go sam prymariusz, Maca go - a on zmarł już, Zesztywniat jak sztachety, Więc teraz mu kuplety Śpiewa głosem melodyjnym wikariusz... Poleź sobie, Przypszczółkowski, poleź, My niesiemy w kondukcie twój oręż - Klej, flamastry, całe sterty papieru, Twa,ankietę prostoduszną i szczerą, Twój wierny arytmometr... A okrutny termometr Wciąż ustala twą ciepłotę za zero... W pełnej chwale nas opuszczasz, Przypszczółkowski, Tak jak ongiś pan Wołodyjowski! Tamten prochem się wysadził w okopach, A tyś także się wysadził - na pokaz... Chciałeś bez wazeliny - Utknąłeś... Z tej przyczyny Leżysz tutaj taki żółty jak topaz. Leżysz żółty, lecz nie wszystek umarłeś, Instytucję swym wyczynem wsparłeś, Przysporzyłeś moralnego zysku - Uwzględnimy to na obelisku! Wyrżniemy na marmurze Złote litery duże: "Spij spokojnie, jak żeś spał na stanowisku" Dreptak i few Neron dzisiaj przeklina, Poppea takie zła, Zamiast lew chrześcijanina - To chrześcijanin zjadł lwa. Lew był zły, prosto z Nubii, Bestio wielka i chytra, Ogromnie chrześcijan lubił. Nawet bez żadnych przypraw. Chrześcijanin był mizerak, Ni pętelka, ni hetka, Wyglądał na fryzjera, A nazywał się Dreptak. Cyrk, publiczność, arena, Zespół gra na formingach, A Dreptak, ta gangrena, Zeżarł lwa jak piklinga. Nawet nie posmakował, Spojrzał na gnatów kupę, Podniósł ogon i schował - To - powiada - na zupę. Siadł, szpik z kości wysysa l dozorcy się pyta: - Widziałem też tygrysa, Może go wypuściła? Wiodą go przed cesarza, Przed tłum dostojnych gości. - No, chyba żeś się nażarł? Rzekł Neron nie bez złości. - Uwolnię cię od stosu, Mąk i innych opresji, Lecz powiedz, w jaki sposób Dałeś radę tej bestii? Dreptak z zadowo!oną Miną udzielił wywiadu; - Bardzo źle nas karmiono, Trzy dni żem nie jadł obiadu. Lew jadł trzy razy na dzień, Był tłusty jak perszeron, No więc w takim układzie... - Rozumiem - mruknął Neron - - Lecz jaka na to recepta? Podyktuj mi ją, proszę. - Lew ma być głodny - rzekł Dreptak - A chrześcijanin tłuścioszek! 9 - Dreplakowisko Dusza Kaszuba Nad brzegiem morza tuman wilgotny wszystko dokota okrywał, A na^swej łódce Kaszub samotny swój ą kochankę tak wzywał: - Płyń, wdzięczny głosie, po morskiej fali, Usłysz, ach, usłysz mnie, luba, i na wezwanie przybądź z oddali Tu, do swojego Kaszuba. - Przybądź, ach, przybądź, bo nie mam czasu, Ciebie, kochanko ma, wzywam, bowiem ja jestem twój miły Kaszub, Co na tej łódce tu pływam! Tak młody Kaszub wołał ze łzami, Żeby przybyła tam wkrótce, a jednocześnie ruszał wiosłami, pływając po morzu w łódce. Pływał i oczy swe wypatrywał, Czy biegnie doń jego luba, Ale niestety nikt nie przybywał Do nieszczęsnego Kaszuba. Morze szumiało, głos leciał w pustkę, Wiatr szarpał żagiel z łopotem, Zapłakał Kaszub, wytarł nos w chustkę l powiosłował z powrotem. B" Kompromitacja wieszcza SŁOWACKI. REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI: Witam! Witam uprzejmie! Pan jest redaktorem? Ja... Ten poemat wczoraj machnąłem wieczorem, Zechciej waszmość zamieścić. Gdy będzie gotowy, Proszę przesłać egzemplarz jeden okazowy Mej matce. Honorarium wezmę zaraz w kieszeń. Przepraszam, lecz jak godność? Kaducznie się spieszę, Nie mam czasu na żarty! Żarty? Niby z czego? Że nibyś pan nie poznał mistrza Słowackiego, Dowc-ip mierny, lecz niech tam. Teraz płać i kwita. Może nawet zapłacę, lecz niech pan odczyta. Czyś pan zdrowy? Zupełnie. Masz przed sobą wieszcza. Pięknie, lecz muszę słyszeć, nim co poza mieszczą m, A zwłaszcza nim zapłacę... O literaturo! Jakże nisko upadłaś... Dobrze, słuchaj, ciuro: Uspokojenie! Tytuł jak w sam raz do prasy. Zwłaszcza że mamy bardzo niespokojne czasy... Proszę czytać! "Jest u nas kolumna w Warszawie. REDAKTOR: SŁOWACKI REDAKTOR: SŁOWACKI REDAKTOR: SŁOWACKI REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI; REDAKTOR; SŁOWACKI REDAKTOR: SŁOWACKI: REDAKTOR: SŁOWACKI Na której usiadają podróżne żurawie, Spotkawszy jej liścia ne czoło..." Kto tam siada? Żurawie, a waść niech mi co chwilkę nie wpadał "Spotkawszy jej liścione czoło wśród obloką, Taka zda się odludna..." Toć żuraw nie sroka, Na kolumnie nie siędzie! Nie siędzie? _ Broń Boże? Choćby nawet chciał usiąść, to nijak nie może, Siada tylko na stepy, względnie na mokradła! Ta ptaszyna? Ptaszyna? Jakby panu spadła Na głowę, to pan życie straciłbyś z tą chwilą. Wielka jak struś, a waży ze czterdzieści kilo! To straszne! Żyje w Azji i w części Europy, Na drzewie też nie siada, bo ma takie stopy, Że niczego nie może się przyczepić niemi, l nawet swoje gniazdo buduje na ziemi. Reasumując... Oszczędź wstydu i sromoty! Napisz pan, że kolumnę obsiadają koty lub wrony... Milcz, bo padnę... Może podać wody? Dzięki... żegnam... Pan dokąd? Uczyć się przyrody. Wychowanie seksuałne Przeróżnymi ścieżkami ludzkie losy idą, Oto niejaki Roman pobrał się z Brygidą, Po czym - jak nowoczesne wychowanie każe - Stanęli obydwoje przed znanym lekarzem, Bo pragnęli się poddać bez żadnych protestów Badaniom przy pomocy nowoczesnych testów Psycho-socjo-logicznych. Wnet doktor wyniki Podsumował, psychiatrii bliższe niż logiki, Gdyż albowiem z tych testów wynikało mglisto, Iż Roman psychopato jest i fetyszystą Oraz filatelistą, natomiast Brygida To freudystka-sadystka, bo śni jej się dzida... Nuże ów seksuolog tworzyć dalsze wersje, Przypisywać małżonkom zboczenia, perwersje, Roman jeszcze z początku uśmiechał się mile, Kiedy pan doktor robił go gerontofilem, Jeszcze nie wyszła z siebie urocza Brygidka, Gdy Jej pan doktor groził: - Oj, oj, sodomitkal Następnie Romanowi szepnął: - Oj, Edypek! (bo Roman kiedyś mamie skradł gumkę od slipek, żeby z niej zrobić procę. Z gumki, a nie z mamy), Tu doktor kazał nagle jemu śpiewać gamy, Jej zaś zrobić czterdzieści przysiadów na stole, Lecz Roman rzekł życzliwie: - Ja pana świergolęl A przebiegiem wizyty mocno podniecony, Przypuścił w domu atak na wdzięki swej żony, Bezskutecznie atoli, gdyż niedobre fatum Sprawiło - cóż za farsa! - że non consummatum, Chociaż nil desperandum! Albowiem nauka Ciągle nowych rozwiązań w tej dziedzinie szuka l znajdzie je zapewne, bo to słuszna droga! ...a państwo, czy już byli u seksuologa? Dobro rado Na anegdotyl Tkwi tu zasada Nader prawdziwa: - Kto duża gada, Ten coś ukrywa. Bardzo się zdziwił Na swoim zamku Książę Radziwiłł "Panie Kochanku". Stojąc pod kranem Stwierdził raz rankiem, Że wciąż jest panem, Lecz nie kochankiem... Przyszedł medykus, Zbadał troskliwie, Zapisał fikus Moczony w piwie. Gdy ten nie pomógł, Zapisał potem Wywar ze stonóg l spanie z kotem. Przybył też rabin, Rady udzielił: - Każden karabin Kiedyś nie strzeli, Użyj pan sztuczek, Bądź pan ten pucer, Żeby był huczek, Choć pusty sztucer... Książę mu rzucił Czerwony złoty l się przerzucił Powrót Wraca rycerz z Podhajec, Ran na nim co niemiara, Porąbał go Kitajec, Przebrany za Tatara. Urżnięta ręka, noga, Podziurawione ciało, Płacze źonka-nieboga: - Cóż mi z ciebie zostało? O horrendum, o sacra, O straszliwa masakra, Hoc hoc hoc! $ciągnął rycerz przyłbicę, Żona w krzyk: - O niebiosa! Trafili cię i w lice, Pozbawili cię nosa! - Zdejmują mu napierśnik, Takoż obrażeń szereg; - Oj, biednyś ty nieszczęśnik Brak ci czterech żeberek! O horrendum, o sacra, O straszliwa masakra, Hoc hoc hoc! Otwierają wytrychem Pancerz, a żona w ślozy: - Nawet mu ślepą kichę Wycięli bez narkozy! - Jęczy nieszczęsna białka: - Jak ty. wyglądasz, dziadu? Nawet i po migdałkach Nie zostało ni śladu! - O horrendum, o sacra, O straszliwa masakra, Hoc hoc hoc! Na koniec onej stypy Wierne dziewki i sługi Zdjęli z rycerza slipy Sporządzone z kolczugi. W on czas zabrzmiał głos żony Już nie tak minorowy: - O, kiciuś nie zmęczony? Nieście go do alkowy! O horrendum, o sacra, O straszliwa masakra, Hoc hoc hoc... Dokonawszy tej sekcji, zgodnie z anatomią, Trzeba się przede wszystkim zająć fizjognomiąl Choinka knazia Raz na zamku w Kocmyrzu okrutny kneź Dreptak Kazat był burgrabiego powiesić na trzepak, Za to, że ten burgrabia kradł wprost niesłychanie, Lecz księżna zawołała; - Ja mam dziś trzepanie! Muszę na święta z kurzu oczyścić kobierce, Chcesz wieszać - szubienicę wystaw, moje serce! - E, zaraz szubienicę! - krzyknąi ksiąźę w gniewie - Weźcie go i powieście, o, na tamtym drzewie! Jakoż i powieszono skazańca na świerku Stojącym przede zamkiem, na niedużym skwerku, A skazaniec był w szaty świecące odziany l miał na sobie śliczne, błyszczące kajdany Z długimi łańcuchami, które przez igliwie Zwisając, wśród zieleni lśniły migotliwie. Kneź patrzył, a do serca mu wpeizały smutki l wspomnienia, jak jeszcze był całkiem malutki, l przypomniała mu się babcia starowinka, Rodzice, stół, opłatek i śliczna choinka, l łzy mu się polały, i chcąc przeszłość wskrzesić, Zawołał: - Proszę jeszcze kucharkę powiesić! Powieszono kucharkę, co w białym fartuchu Wygląda(a jak jeden z owych czystych duchów Skrzydlatych, które zwykle w okresie choinki Przynoszą dzieciom różne śliczne upominki... Zaś ksiąźę pił i płakał, i wołał wzruszony: - Dowiesić kogoś z prawej...! teraz z lewej strony...! Hetman wyżej...! pan ochmistrz mi zasłania dworkę... Teściową koło pieńka, a wujka na górkę! Właśnie śnieżek jął padać i wszystko przyprószył, A kneź Dreptak do reszty urżnął się i wzruszył, l wybełkotał: - Ludzie! Hej, czy mnie słyszycie? Zasadźcie jeszcze kogoś tam, na samym szczycie, l fertig, można siadać do świętej wigilii! Lecz wszyscy albo zwiali, albo już nie żyli, Więc kneź, co był od wódki zupełnie zaczadział, Wylazłszy na choinkę - sam na szpic się nadział, 80 choinka bez szpica - to już jednak nie to! ...to dobrze, gdy dyktator jest również estetąl Inscenizacja Zbudził się Dreptak, światło zaświecił, l sam już nie wie - sen to czy bajka? W białych koszulach dziwni faceci Grają czastuszki na bałałajkach, Tłum znanych osób wokół się snuje - Czarniecki, Berent, Nobel, Pastrana, A między nimi Dreptaka wujek, Co zamiast jajka ugryzł raz granat. Siadł Dreptak w łóżku, trzęsie nim trema, Taki się czuje nikły i drobny, A tu orkiestra rąbie je t'aime'a Względnie Niemena Rapsod żałobny. Kręci się Dreptak, składa ukłony, l myśli sobie: - Cóż to za strefa? A tu tymczasem przez megafony Słychać wezwanie: - Dreptak do szefal l dwaj anieli zdobni w ordery Zastosowawszy pewien chwyt krzepki, Znany gdzie'trzeba jako "B 4", Wyprowadzają jego z izdebki. ! wiodą ci go środkiem alei Pośród okrzyków oraz owacji, Aż przystanęli z nim u wierzei Biura miejscowej organizacji. Tu coś sapnęło jak saturator, Dźwierze ozwały się zawiasami, Wyszedł z nich z wolna organizator | spytał groźnie: - Co ze składkami? A Dreptak prawie przytomność stracił, Pobladł jak ściana z wielkiego sromu, Padł na kolana, wszystko zapłacił | jak niepyszny wrócił do domu. Organizator zaś, ze swych planów Skreśliwszy ową wpłatę klienta, Mruknął do siebie: - Bez tego szpanu Bym nie wydusił z nich ani centa! Mury Jerycho Na pustyni zapadła noc chłodna i cicha. W niebie mrugały gwiazdy zimne i nieczułe Oświetlając namioty i mury Jerycha, Pod którymi w zadumie stał smętnie Jozue. Stał i patrzył na miasto, kędy grzech się pienił l kędy bałwochwalstwo rosło hydrą ciemną, l o które mężowie z pokolenia Lewi Nieraz szczerbili miecze, ale nadaremno... Stał Jozue i płakał, mówiąc: - Alem wdepnąt W to całe oblężenie, co mi nerwy rabie... A w tej chwili wiatr zawiał, a głos jakiś szepnąh - Jozue, co ty stoisz? Ty idź graj na trąbie! Rozejrzał się Jozue, ale świat od szczytu Niebios do nizin milczał znów ciszą bezludną, ł pomyślał Jozue - Spróbuję bigbitu, Bo inaczej się urwę, tak tu strasznie nudno... 1 usiadł z wielką trąbą za skalnym załomem, Namyślał się przez chwilę, brodę w palcach kręcił, Aż nagle jak zasunął Ma/y, biafy domek. To cały świat oniemiał. Na krótki momencik. Po tym momencie bowiem, kiedy trąby inne Podchwyciły melodię razem, z całej duszy, Jęły z pobliskich krzaków pryskać lwy pustynne, Dziwnie, bo na dwóch łapach, zatykając uszy Dwiema drugimi łapy, a na ostrej skale Zdechł nagle jurny orzeł niczym stara kura, l ogon podwinąwszy zmykały szakale, A ruch zaczął się także w jerychońskich murach, l krzyk podniósł się straszny, a liczni poganie Jęli w głazy mocarne łbami tłuc zbiorowo. l wołali - Jozue, niech pan już przestanie! Albo się nawróciwszy łkali: O, Jehowo!" A Jozue grał dalej melodie przecudne, A melodia krążyła, strzelista i ostra, A grał jak Kurylewicz, ba, jak Beni GoodmanI Co ja mówię? Jak Igor i jak Dawid Ojstrach!!! Aż sypnęły się z murów kamienie i deski l pękły fundamenty bastionu i wieży, l się cała forteca rozpadła w drobiazgi, Bo ludność ją rozniosła, nie mogąc wydzierźyć, l uciekali wszyscy gubiąc kapcie, szorty, Chlamidy, sulfamidy, mycki i rajtuzy, A w drugą stronę wiały żydowskie kohorty, A Jozue grał ciągle. Bo on był ten muzyk. 6 - Dreptakowisko Pomnik Raz mieszkańcy pewnej włości Popadli w kompleks niższości, l żarła ich zazdrość dzika Z powodu braku pomnika, Podczas kiedy inne sioła Nie przejmowały się zgoła, Mając tych rzeczy nad miarę, Niekiedy nawet po parę. l tak w Grzdyćkach koło kina Był piękny pomnik Darwina, Z ogonem, dla podkreślenia Faktu od małp pochodzenia, Zaś w Wólce tuż przy remizie Stała kobieta w striptizie, Z podpisem: ,,Marzenie wieszcza na temat Marii Wereszczak", Wyrżnięta jak żywa w łupku l z pieprzykiem na półsłupku. Wreszcie w Zgrzebnych Pozytronach Mieli biust Napoleona, Ubrany przez skromność w stanik Na polecenie plebanii, A z inicjatywy gminy W hasło ,,Kontraktuj rośliny". A tymczasem w naszej wiosce Prominenci byli w trosce, Bo dokładnie nie wiedzieli, jaki wystawić obelisk. Wreszcie - nie mówiąc nikomu - Kupili w składnicy złomu Statuę z obitym nosem Z napisem "Friedrich Der Grosse". Ten napis zamalowali, Głowę całkiem odłupali l opatrzyli go nową Ulepioną z gliny głowa, Po czym w sposób bardzo cwany Robili często wymiany, l mieli a to Szopena, To Urbana, to Ibsena, To znowuż Szymonowica - Zależy, jaka rocznica lub jaka zmiana we władzach - Już wójt nową głowę wsadza. A wy, panowie plastycy, (a szczególnie ze stolicy) Malować wreszcie przestańcie Rozmaite gołe pańcie, l to jeszcze w wygibasy, t w różne takie pikasy, Rzućcie to wszystko w cholerę l - by zaspokoić teren - Rzecz bez precedensu czyńcie: Pomniki z głową na gwincie. Bolfada o Zenku Na basztę wlazłszy, chrobry kneź Zawołał po łacinie: Drużyno! Nowe szaty weź l przybądź na dziedziniec, hę], l przybądź na dziedzinieci Ożywił się kneziowy dom, Już zbiega się rycerstwo, A każdy silny niczym dąb, l każdy twarz ma czerstwą, hej, Bardzo a bardzo czerstwą! A kneź nerwowo zmierzwił wąs l zadąt w róg specjalny, l spytał: - Czy już wszyscy są? Niech sprawdzi personalny, hej, Niech sprawdzi personalny! A gdy sprawdzono cały dwór, Rzekł tonem zatroskanym: Najstarsza z moich licznych cór Dojrzała dziś nad ranem, hej, Dojrzała dziś nad ranem! Tu się na zamku zrobił szum, Brzęknęły miecze w pięściach... - Kogo dojrzała? - pytał tłum. Dojrzała do zamęścia... heJi Dojrzała do zamęścia I A ten jej mężem będzie mógł Mienić się w sposób hardy, Kto napnie ten prastary łuk Niewiarygodnie twardy, hej, O, patrzcie, jaki twardyl Już ktoś wyciąga krzepką dłoń Wierząc, że cel osiągnie, Ujmuje zabytkową broń, Zapiera się i ciągnie, hej, O rany, jak on ciągnie! A wtem się rozległ głośny trzask... Lud chciał zawołać "hurra", Ale zawodnik podniósł wrzask: Joj, wyszła mi ruptura, hej, Wylazła mi ruptura! Lecz oto drugi stawa w szrank, Naciągnie łuk azaliż? Drży cały... stęka... a. wtem bangt l trafił go paraliż, hej l l trafił go paraliż! A kneź na ganku blady stał l było mu niedobrze, A trup się na dziedzińcu słał Tak gęsto niczym w "Kobrze", hej, Dosłownie tale jak w "Kobrze"! Lecz nim zaczęto serię styp, Wystąpił na arenę Cherlawy i szabrawy typ, Niejaki Drepta k Zenek, hę], Niejaki Drepta k Zenek l Odłożył chleb, co właśnie żuł, Odchrząknął, brzucha wciągnął, l łuk palcami chwycił wpół, I ciach! l go naciągnął... hej... Bez nikakich naciągnął!!! Następnie czknął, dokończył chleb, Poprawił zgrzebne gacie, Piękną kneziównę wziął za łeb i zamknął się z nią w chacie, hej, i zamknął się z nią w chacielll A kneź o mury głową bił l głośno biadał z płaczem; Któż mógł przewidzieć, że on był Aż takim naciągaczem, ha??? Aż takim naciągaczem ^S Raz Jan Sebastian Dreptak zadzwonił do dyrektora l giosem pełnym szacunku rzekł: - Panie dyrektorze, Na medycynę chce wstąpić moja córka Eleonora W wieku lat osiemnastu, więc niech pan zrobi co może! Dyrektor wspomniał młodość górną i durną nader l całą - wspólnie z Dreptakiem - przebytą źyciową drogę ł poczuł, że dźwiga wdzięczność tak jak garb dźwiga dromader, l przyrzekł z całą powagą: - No dobra, zrobię co mogę! Następnie słuchawkę odłożył i zaczął się zastanawiać, Co by wfaściwie mógi zrobić i jakie rozwinąć talenta? Lecz nie znał profesora, żeby z nim porozmawiać, Ani żadnego docenta... ba, nawet asystenta! Ba! Nie znał na medycynie nawet żadnego woźnego! Bo nie chorował nigdy od czasów, kiedy był malcem! Więc doszedł do wniosku, że właściwie nie może zrobić niczego W tej sprawie, najwyżej że może pokiwać w bucie palcem... A że miał piękny zwyczaj dotrzymywania przyrzeczeń, Więc zwlókł się niechętnie z tapczana przełaźąc przez śpiącą żonę, Podreptał do szafy, w której miał ubraniowe rzeczy, But włożył, palcem w nim kiwnął i z ulgą rzekł: Załatwione! Bakcyl Raz w jednym instytucie uczeni no wszelkie sposoby Robili doświadczenia, jak by tu osłabić mikroby. Na przykład jeden uczony budził bakterię śpiączki, Szczypiąc tę śpiączkę pęsetką w pośladki, nóżki i rączki. Drugi uczony czerwonkę podłączał do pompek i dętek. Aż się robiła blada jak jaki blady krętek, Krętka natomiast skręcano i rozkręcano biedaczka, Od czego był bardziej żółty niż najżółciejsza żółtaczka, Odnośnie zaś do żółtaczki, wrowadzono ją w taką rozpacz, 2e poczerniała zupełnie i była jak czarna ospa, Podczas gdy ospę - tę czarną - macerowano w wódkach, Więc była ciągle na kacu, jak białaczka bialutka... A działał wśród tych uczonych Piotr Dreptak, asystent młody, Który stosował swe własne, zupełnie odmienne metody, l zamiast zarazki dręczyć - on karmił swoje zarazki l ciągle się ich pytał: - Nie zjecie, zarazki, kaszki? No więc zarazki wciąź rosły, wpierw były jak turkucie, Potem ogromne jak myszy latały po instytucie, Na próżno woźny je z miotłą jak oszalały ganiał - Nie dość, że się z niego śmiały, to mu jeszcze wyżerały śniadania. Aż kiedy profesorowi przegryzły w aucie resor, To wtedy Piotra Dreptaka wezwał do siebie profesor l obaj włożyli płaszcze, i poszli się przejść na; deptak, A pan profesor rzecze: - Drogi kolego Dreptak, Rozumiem że doświadczenia, badania, cacy-cacy, Ale jak dalej tak pójdzie, to ja was wyleję z pracy! Rzecz jasna, że ma pan dość duże. ba, szokujące wyniki, .ecz rób pan to sobie gdzie indziej, ot, idź pan hoduj tuczniki... - Chwileczkę! - Piotr Dreptak na to, prędziutko teczkę odmyka z wnętrza wyjmuje bakcyla wielkiego jak królika: - Zobacz pan, profesorze, gdy mamy taką gadzinę, Możemy streptomycynę wyrzucić i penicilinę! Lekarz przy mikroskopie oczu już niszczyć nie musi, Bo bierze to bydlę za szyję i je po prostu dusi... l rzeczywiście udusił Piotr Dreptak tego zarazka, Więc pan profesor Dreptaka chwalił, całował i głaskał, Załatwił mu order, mieszkanie, fiata. Nagrodę Nobla, l wszyscy koledzy się zeszli, żeby ten Dreptak to oblał, A Dreptak siedzi ponury nad uduszoną zwierzyną l szloch mu wyrywa się z piersi, a z oczu łzy wielkie mu płyną... - Dlaczego - pytają, koledzy - nie chcesz zabawić się z nami? - A bo jak dusiłem Kubusia, to on tak łypał oczkami... Tu biedny Dreptak o ścianę uderzył głową trzy razy... Oj, można się, można przywiązać i do najgorszej zarozyt Mezo/ions Ot zamieszanie i panika, Mać płacze, tato się uskarża: Syn wysokiego urzędnika Kocha się w córce badylarza! Ba, źebyź to się kochał ino, Nikt by mu nie rzekł nic w tym względzie, Lecz on, stanąwszy przed rodziną Oświadczył, że się żenić będzie! Wuj to aż wychlał ćwiartkę ginu, Babcia to siadła aż w sałatkę, Zaś ojciec jęknął: - Sukinsynul (niechcący obrażając matkę), Następnie usiadł na wersalce, Wziął tego syna na kolana, i zaczął o klasowej walce Mu mówić, o drobnomieszczanach, Wprost z ust mu wytryskało złoto, Gdy tak dowodził i basował, Żeśmy nie o to, i nie po to, Żeby ten syn się deklasował! O naszych wspomniał mu sukcesach. Omówił system gospodarczy, Ze coraz lepiej jest w GS-ach l że Tarnobrzeg to aż warczy! Wtem - na kulturę mu skręciło, Więc dalejże wysnuwać wnioski: - Tak fajnie jeszcze nam nie było, Naraz i Niemen, i Żukrowskif Tu, sądząc, że się syn już zmienił, [Pogłaskał go i spytał rzewnie: - No i co? Czy się będziesz żenił? Syn ziewnął, po czym rzekł: - No pewniel - Zdrajco! Więc nic cię nie obchodzi Turoszów, Lubin i Legnica? - Obchodzi... - odparł grzecznie młodzik Aie z tej Kaśki jest fest szpryca... Ojciec się jeszcze chwilę dąsał. Spog!ądał po zemdlonych ciociach, Aż mruknął, podkręcając wąsa: - Hm... szpryca, a wierząca chociaż? Pfoporycfe eksportu Badając wzrost popytu w Bombaju i Paragwaju. Kombinujemy, co by tu Wyeksportować z kraju. Eksportujemy wagony, Kretony w barwne ciapki, Szatki, statki, bekony, l śiimaczki, i żabki, Ikony i starocie. j asortyment serów... Pomyślmy też o eksporcie Niektórych bohaterów. W naszej historii ich mnóstwo, Tak się ciągle mnożyli, A w innych krajach - ubóstwo, Więc może by kupili! l dochód bytby znaczny, l wygoda niezwykła, Gdyby pula dwuznacznych Bohaterów gdzieś znikła... Na przykład Kostka Napierski, Historyczny niewypał, Podobno syn królewski, l podobno radykał. Tak chytrze wszystkich zmylił, Aż powstał skandal spory, Bo film o nim zrobili Pan Hechtkopf i pan Batory. l dostali nagrodę, A potem były zgrzyty. Bo jeden badacz młody Znotazt w Sztokholmie kwity, Czyli stara bumagę, Gdzie pisało w tym sensie, 2e Kostka to był agent l brat od Szwedów pensję... Hej, cały kraj rozpaczał. 2e się opisać nie da, Krzyczano na badacza: - Nie miałeś się w czym grzebać? Do dztś to się odbija Potężnie jak armata: Film pokazywać - nijak, Nie pokazywać - strata... Połóżmy kres subiekcji, Nie męczmy się latami! Sprzedajmy Kostkę do Szwecji l film (z reżyserami). A inni bohaterowie Także są niebezpieczni, Ot toki Masław - ludowiec, A jednocześnie - wstecznik... Łebo li kneź Jarema, Przedmiot licznych ataków, Sprzedaliśmy, szlus, nie ma. Nikt nigdy nie rźnął kozaków! A gdzieś w Nikaragui Albo w jakiejś Paranie Pośród szpaleru tui Pomnik Jaremy stanie, l napis, co ogłasza Literami z piaskowca: - Oto jest duma nasza, Don Jarema z Wiśniowcal Hosanna! Eldorado Ke splendoro obiekto, Grando kompiimentado Mente kapto errekto! A na plecach idola Widać "a" lub jedynkę I napis "Madę in Poland", l firmę "Kultoimpex", ...ba, czy to się .ziści? Perspektywa zawodna... Wszędzie ekonomiści, l jak pomysły - to od nasi Relacja o grunwaldzkiej bitwie w stylu naiwnego realizmu A gdy Krzyżak wiódł swe hufce przez warmińskie błota, To się modlił o zwycięstwo do swego Hergota. A gdy wiódł Jagiełło wojsko po mazurskich drogach, : To znów prosił o Wiktorię swego Pana Boga. Każden swemu obiecywał ofiary i łupy, l po obu stronach modły wznosili biskupy. Wypił Hergot na śniadanie wasser - zupę z koprem l obiecał był Krzyżakom: - Dobra, ja was poprę! Zagryzł Pan Bóg schaboszczaka, popił miodu krużą l obiecał był Polakom swoja pomoc duża. Już się łamią zbrojne szyki jak w lesie konary, A zaś Hergot z Panem Bogiem wzięli się za bary. Już też zacny święty Wojciech w Adalberta strzela, Lewym hakiem święty Michał leje Michaela, Święty Piotr zaś przeciwnika ułapił za sweter, l bez swetra przed nim uciekł ichni święty Peter. Wsiadł z pięściami święty Jasiek na świętego Hansa, Myśli Hergot: - Tam do diabła, ucieka nam szansa! Myśli Hergot: - Skąd te cięgi! Co się dzieje u nas? Aż tu widzi, że go leją Allach i Perkunas! Aż tu widzi, że Jagiełło dobrał do swej sitwy Całą kupę Tatarzynów, całą chmarę Litwy! Uciekł Hergot, zasię Pan Bóg umył ręce w misie, l zakrzykną.!: - Więcej tutaj nie pokazuj mi się!!! Rzekł Jagiełło: - Dzięki, Panie, że im dałeś baty! - Dobra, dobra! - krzyknąt Pan Bóg - Mówmy sobie na "ty" Potem wszyscy smaczny bigos zjedli na obiadek: Pan Bóg, Allach i Perkunas, i Jagiełło Władek. Prekursor Czosza niebios jasna i czysta, Świerszcze grają w Inie i peluszce, Rofnik - homoseksualista Przysiadł sobie na chwilę przy dróżce. To on pierwszy się zdecydował, Przedtem tego nie było na wiosce... Ech, dziedzina trudna i nowa, Ech, niełatwo wprowadzać postęp... Nie wydzierźy, kto mdły i słaby, Nie wprowadzi tutaj Europy, Gdy w dodatku ciągnie go na baby, A powinno go ciągnąć na chłopy! Zniechęcony jest i rozbity - Ot, jak wczoraj mrugnął na Michałka, To Michałek, cholerny prymityw, Mu odmrugnął i w krzyk: - Jest gorzałka? Gdy zaś Wojtka pogładził w przelocie, W oczy przy tym mu patrząc łagodnie, Wojtek zaraz na niego: - Ty miocie, Ręce sobie wycieraj o spodnie! Z Jaśkiem także nie wyszła rozmowa - Przez godzinę gadał do miernoty, 2e tendencja ogólnoświatowa, A ten naraz: - Ty, pożycz sto złotych! Hento, bydlę płochliwe i durne, Usłyszawszy o tych nowych stylach Jęknął: - Nigdy! Jaz od tego umrę! l do lasu dał natychmiast dyla... ...wiejski dzionek zakwitał szeroko, Rolnik w sobie żal i gorycz zdusił, Splunął, mruknął: - Kit wam wszystkim w okol Po czym z ulgą pobiegł. Do Magdusi. f - Dnptakowtelr Zabytek Kiedyś swojego tatkę spytał mały Witek: - Powiedz mi, proszę, tatku, co to jest zabytek? - Zabytek - odparł tato - to rzecz z dawnych czasów, Z okresu Jagiellonów, Piastów, względnie Sasów, Co trochę się rozpada, a trochę się kruszy, Ale jest pod ochrona, więc jej nikt nie ruszy. Choćby miała tamtędy przejść nowa arteria - On stoi cały w blaskach, basztach, boazeriach, Rozparty w poprzek drogi, bliski - a daleki, Bo za nim stoją dawne zwyczaje i wieki Ze swymi przesądami, brakiem tolerancji, Cielęcym zapatrzeniem się we wzorzec Francji Albo Anglii lub Austrii, względnie w przepych Wschodu, Z pogardą dla prostego, ciemnego narodu, Z odrabianiem pańszczyzny, topieniem czarownic, Pancerzem zapinanym; z pomocą lutownic, Przyłbico opuszczono w momentach poruty (bo lepiej w takich razach miewać łeb zakuty), Z supremacjo łaciny, ubóstwem polszczyzny, Ciągłym nadużywaniem imienia ojczyzny Oraz odwoływaniem się do sodów nieba... To jest właśnie zabytek, więc go chronić trzeba!!! Synek słuchał uważnie, słówka nie uronił, Wreszcie rzekł: - dobrze, tato... Ja cię będę chronił... Dementi Raz Miziak Kwiatkowskiego odwołał na stronę l powiedział: - Wiesz, stary, Dreptak bija żonę! A to była nieprawda, nikt temu nie wierzył, Bo Dreptak już ćwierć wieku w zgodzie z żoną przeżył, Natomiast plotkarz Miziak - ten, który tak bujał - Był znany jako swołocz, pada lec i szuja. Ale choć nikt nie wierzył - jako się już rzekło - Dreptak wrócił do domu z twarzą zło i wściekło, Żona mu tak jak zwykle skoczyła na szyję, A on rzekł: - Miziak gada, że ja ciebie biję! - Ha ha! - krzyknęła żona - Ty mnie? Dobry Bożel - Tym niemniej - mruknął Dreptak - ktoś uwierzyć może, Trzeba prędko uprzedzić jego, machinacje! Tutaj bez dłuższych wahań wsiadł na dementacje, Po całym mieście latał całkiem jak szalony l przysięgał się wszystkim, że nie leje żony... Początkowo, do ucha gdy to wszystkim szeptał, Każdy mówił z uśmiechem: - Wiemy, panie Dreptak! Niestety, biedny Dreptak w swoim idiotyzmie Postanowił rzecz ujoć także i na piśmie, l wydrukował afisz - wziąwszy wielkie czcionki - 2e nigdy "w życiu nie bił swej ślubnej małżonki. Następnie - jeszcze głupsza powziąwszy decyzję - Nadał o tym przez radio i przez telewizję, Więc ludzie jęli szeptać: - Oj, coś się w tym kryje, Jeśli on tak zaprzecza, to ją pewnie bije! Teraz się biedny Dreptak na próżno wykręca, Wszyscy mówią, że w domu się nad żona znęca, t że oboje razem bez przerwy się tłuką... Tak. tak, kontrpropaganda nie jest łatwą sztuką.. System wyważeń Dosta? kiedyś Dreptak dyrektywę dziwną, By spłodził satyrę, ale pozytywna. Usiadł więc przy biurku, napił się koniaku l machnął satyrę na Resort Dreptaków. Zrobiła się chryja, Dreptaka wezwali: - Przeczytajcie głośno, coście napisali! Zapoznał ich Dreptak z tym swoim kawałkiem: - Resort jest do kitu, atoli nie całkiem! Odezwał się pewien działacz starej daty: - Cóż, jest tu pozytyw, choć jest i negatyw! - Owszem - dodał drugi - też mam takie zdanie, Gryząca ironia, a przy tym uznanie! Wtem wyskoczył trzeci, pozbawiony taktu: - To nie jest satyra, lecz stwierdzenie faktu! Natomiast w satyrze pisać by musiało, Że, nieprawdaż, Resort... (tutaj go zatkało), Redaktor naczelny przeciął problem łatwo: - Satyra to dobra, ale nie zanadto, Jej autor jest zdolny, ale nie nadmiernie, Oddał treść prawdziwie, chociaż niezbyt wiernie, Więc stosując system ostrożnych wyważeń, Czekajmy z satyrą na rozwój wydarzeń! Co rzekłszy, dał rozkaz zamknięcia narady, Był bowiem odważny. Ale bez przesady. W1 Do przodu Rezu/tot indagacji Wydano raz kiedyś okólnik z licznymi podpisami, 2e wolno wchodzić do biura wyłącznie prawymi drzwiami, Wychodzić natomiast - lewymi. Gdy wszyscy go odczytali l'podpisali-, naradę zwołano w największej sali, Przerwawszy w tym celu pracę, by - jak kazała praktyka - Omówić z urzędnikami treść tego okólnika. Naczelnik wszedł na mównicę i powiedział: - Zgodnie z ustawą Wychodzimy od dziś na lewo, wchodzimy natomiast na prawol Tu się rozległy oklaski, naczelnik przez chwilę się kłaniał, A potem dorzucił łaskawie: - Są może jakieś pytania? Zebrani przez dłuższą chwilę medytowali w cichości, Bo jakby pytań nie było, to naczelnik by mógł się rozzłościć... Wreszcie poważny Dreptak odezwał się uroczyście: - Znaczy, na lewo jest wejście, na prawo zaś mamy wyjście? Naczelnik zaczął coś sprawdzać i w swoim brulionie kreślić, Obliczył i rzekł: - Tak w zasadzie można by to określić! Są może jakieś wnioski? A urzędnicy, wśród wrzawy, Uchwalili wniosek dziękczynny za załatwienie tej sprawy, Która już była nabrzmiała, a teraz jest czysta i śliczna... Jeszcze tylko jedna pani spytała, czy będzie część artystyczna. - Nie będzie - odrzekł naczelnik - bo chwilowo funduszu nie mamyl Ale za to, zgodnie z tradycją, na koniec coś odśpiewamy! J odśpiewali prześlicznie: ,,Myśmy przyszłością narodu". -..są jeszcze u nas usterki, ale w sumie jesteśmy do przodul W pokoiku z balkonem Dreptak bada swą żonę, Ponieważ jej nie wierzy, Szczególnie że ta żona Wróciła pogryziona l w potarganej odzieży. l stała cała w pąsach, A on w krzyk: - Kto cię pokąsał? Może powiesz, że pchły? Serce zamarło w żonie l powiada: - Zenonie, Ta zez to przecież ty! l dalejże mu wmawiać, l pod oczy podstawiać Owe spore enklawy, Dalej tłumaczyć, mierzyć, Aż Dreptak zaczął wierzyć, Że jeszcze taki żwawy... l zaraz się harnasiem Poczuł, i jął przy pasie Niechcący szukać szabli, Ręką po wąsach błądził: - Ale żem cię urządzif, A niech mnie wszyscy diabli! l odtąd się na nowo Stał strasznym Casanovą, l cholernym gryzoniem, 102 103 l uwierzył w swe wdzięki, l proszę, wszystko dzięki Jego poczciwej żonie! Inna by się do zdrady Przyznała, i do zwady By doszio, i do tragedii, l Ziutkowi z wizowi Dreptak by nos rozkrwawił, A to przecież tylko kwestia strategii Więc swoim żonom wierzmy, Ich urodą się cieszmy Oraz swoim niezwykłym wigorem. Tobie też radzę, bracie, - Nigdy we własnej chacie Nie bądź prokuratorem! Lajkonik Podobno po kraju się pęta Ze śmieszna. buławą w dłoni Pijany polski centaur, Czyli krakowski lajkonik. Ród jego z dziada-pradziada, Od wielu długich stuleci, Strój lajkonika wkładał l straszył, i śmieszył dzieci. Tak to szło z ojca na syna, Latali cudacznie przebrani, Aż wreszcie teoria Darwina Uwidoczniła się na nich. Cóż, zmiany są nawet w pietruszce, Zmienia się koń, słoń i aster (jak to Darwin stwierdził na muszce Drosophila Melanogaster), Więc oni też w ciągu pokoleń Ewolucji poddali się prawom - Jeden wujek miał końską goleń, Pewien stryja dokarmiał się trawą, Prapradziadek żart owies w kuble l rżał jak stepowe ogiery, Za szwagierką lataiy wróble (dodajmy - nie bez kozery...), A nasz nieszczęsny bohater, Gdy nocą wszedł do remizy, By zdjąć owłosienie kosmate l cały swój koński rekwizyt, Zesztywniał ze strachu jak wiosło, A nawet jak wielka płyta, Bo wszystko to mu przyrosło, Od łba po same kopyta. O niesłychane skutki, O jejku, jej, o raju! Lajkonik popił wódki l poszedł, w poprzek kraju! W zaroślach zaszeleścił, Oddala się... blednie... znika... Tylko czasami wieści Czytamy w periodykach, Że ktoś, odziany w burnus, Wynurzywszy się z lasu, Skrzywdził pod Kutnem turnus Działaczek ,,Caritasu", 2e gdzieś tam dzieci naiwne Widziały rzekomo czarta, Że żubry lałoś są dziwne, Bo jeden cytował Lenarta, 2e pewien profesor, genetyk, Który krzyżował tarpany, Nawrócił się - choć heretyk - l krzyczał: - O Jezu! O ranyl Ale żem pokrzyżował! Ja chyba zwariuję! O zgrozol (i rzeczywiście zwariował, zgodnie ze swoja prognozą). Zaś ta afera cała Wyraźnie nas ostrzega, 2e ten lajkonik gdzieś działa, 2e może gdzieś blisko przebiega? 2e może zza narożnika Wyskoczy i w nas uderzy? O, strzeżmy się lajkonika, Który sam w siebie uwierzył, W swą inność, w swoje zadanie, W swą misję, w swą wyższość być może, l wrósł w swe dziwaczne ubranie, l zrzucić go już nie może. l pewnie już nie pamięta, 2e jako błazen zaczynał - Lajkonik, żałosny centaur, Ofiara wymysłów Darwina... Decyzja Raz rycerz Dreptak z Ciąźyna po niebezpiecznej wyprawie Wrócił do zamku i kazał upiec natychmiast dwa pawie, A zanim się dranie upieką, rozkazał podawać kiełbasę Z musztardo sarepską !ub z chrzanem, atoli koniecznie z półbasem. Następnie skrzyżował na piersiach obadwie mocarne pięście, Przeciągnąt się i pomyślał, że tak właśnie wyg!ąda szczęście. ł przeszedł się wolnym krokiem przed rozpalony kominek, i wtedy mu przyniesiono wyzwanie na pojedynek. A w onym wyzwaniu pisało, iż Dreptak jest świntuch stary, Bo splamił był cześć dziewiczą wojewodzianki Barbary, Uszczypnął ją bowiem boleśnie, i to, broń Boże, nie w liczko, A przy tem mruknął lubieżnie: - Ciao, synogarliczkol Więc narzeczony panienki czeka na niego pod borem Z kopią, koncerzem, pancerzem, toporem i semaforem, l mają się tam potykać godzinę lub nawet i dwie, Do ostatniego oddechu, względnie do nagłej krwie. ...no, chyba żeby ten Dreptak, jak każe rycerska opinia, Oznajmił całemu światu, iże jest podlec i świnia! Przeczytał Dreptak wyzwanie, przez chwilę się zastanawiał, A tu już tymczasem wnoszą pachnącą pieczeń z pawia, l Zuzia, ponętna dworka, kusząco oczkiem doń mruga, Natomiast na dworze słota, wiatr i w ogóle szaruga... ...więc rycerz gotyckie okno otworzył szerokim gestem, Wychylił się i zahuczał: - W porządku! Świnia jestemlll Zaczym nałożył bambosze i legł na niedźwiedziej skórce Przy polędwicy z pawicy, denaturce, bandurce i dworce. Zaś okrzyk z wieży poleciał po górach i po dolinach, W8 każdy, kto go usłyszał, powiadał: - Też mi nowina! [Wiadomo, że Dreptak jest świntuch, co gwałci, szachruje E ...a narzeczony Barbary rdzewiał na deszczu jak głupi... Stróż Jasio Jasio piękny był jak róża, Ładnie się rodzicom chował, Przy tym miał aniołka stróża, Który nim się opiekował. Czasem, kiedy pani w klasie Jasia gnębi i sztorcuje, Mówi: Ożesz ty, głuptasie! l chce chłopcu wstawić dwóję, Stróż poczciwy aniołeczek Dziecię chronić chcąc niewinne, Trąci panią w ołóweczek - l już dwóję ma ktoś inny! Także później, przy maturze, Tym młodzieńczym, pięknym zrywie, Inne aniołeczki stróże Radzą swoim: - Walcz uczciwie! A!e Jasia stróż jest lepszy, Spod skrzydełka coś wyciąga: - Jasiu, nie myśl sam, bo spieprzysz, Patrz, baranie, tu jest ściąga! - Potem Jasio się zakochał, Ale zamiast pieścić dziewczę, Ciągle tylko śpiewał, szlochał, Albo głośno czytał wiersze. Kiepsko by się to skończyło, Lecz aniołek w sposób krótki W postać Jasia wszedłszy siłą - , Zabrał babkę do Sobótki. , A nazajutrz ta panienka Już za Jasiem sama biega, Już jest przy nim jakaś miękka - Jasio - mówi - to agregat! Siedzi Jasio na posadzie, Wykonuje zadań szereg - ! Tu swój podpis z wdziękiem kładzie, Tam przybija znów stempelek, | Zaś aniołek z obowiązku Podpowiada wciąż tej mumii: - Jasiu, zapisz się do związku! l - Jasiu, dziecko do komunii! - Napisz donos! Składki popłaci - Szefa spytaj się o zdrowie! Nie ma kiedy pojeść, pospać Tak jak inni aniołowie, Więc go wątpliwości gniotą Nie sprawdzone należycie: - Czy koniecznie półidiotom Musi się ułatwiać życie? Portret Gucio Dreptak, szef Wydziału Analizy, Raz nadwyżkę finansowo miał w budżecie, Więc zakupił za nią portret Mony Lizy, ł powiesił Monę Lizę w gabinecie. Mona Liza w złotej ramce sobie wisi, Aż tu przyszli na odprawę urzędnicy, Jedni byli długowłosi, inni łysi, Zaś szefowa kadr z wąsami - a w spódnicy! Przywitali się z Dreptakiem i usiedli, Wtem ktoś spojrzał na Giocondę i osłupiał, Za nim inni popatrzyli i pobledli, i powstała atmosfera nader głupia. Gucio Dreptak, nie spostrzegłszy co jest grane, Chciał obrady już zagaić dziarskim tonem, Wtem ktoś spytał go półszeptem: - Mamy zmianę? l dyskretnie wskazał wzrokiem piękna Monę. Próżno Gucio im wyjaśniał, kim jest ona, Popatrzyli wszyscy nań jak na matołka l szeptali między sobą: - Jaka Mona? Kociobrzycka dochrapała się do stołkal Poznajemy tę cholerę, to jej japa, Jej to uśmiech słodko-kwaśny, jej wzrok rybi! Pewnie jest już w ministerstwie ta szantrapa, Gucio pierwszy się dowiedział, więc ją przybił! Tutaj wszyscy - młodzież, starcy i kobiety Z planowania, z księgowości i z produkcji, Jak nie rzucą się gromadnie po portrety - U2 Wykupili cały nakład reprodukcji! ...a w niebiesiech coś stuknęło naraz twardo, Jakieś okno otworzyło się ze zgrzytem, Siwą głowę wytknął przezeń Leonardo l ów popyt obserwować jął z zachwytem. Michał Anioł, co zawistny był szalenie, Rzekł ze złością do sławnego starowiny; - Słuchaj, Leoś, to nie nagłe uwielbienie, Lecz omyłka, z duźą dozą wazeliny! Leonardo się roześmiał na to szczerze, Zamknął okno, siadł, wymoczył nogi w Styksie, Po czym odrzekł: - Też tak sądzę, ty frajerze, Ale licznik jednak stuka mi w ZAIKSIE! - Dreptakowllko Na skrzyżowaniu Zamiast psioczyć, narzekać od wieków. Trwonić życie na mętnym gadaniu, Opatrzności podziękuj, człowieku, Że stoimy na skrzyżowaniu! Przecież mogliśmy gdzieś na Bałkanach Lub w Australii za setną rubieżą, A tu u nas przeciągi od rana, A tu u nas ciekawie i świeżo. A tu u nas i sztormy, i prądy, Wichry dują i z prawa, i z lewa, Wszystkie smrody, fetory i swądy Momentalnie od nas wywiewa! My średniaki, ni mali, ni duzi, Patrzą na nas badawczo sąsiedzi; Co za naród? Jak gdyby Francuzi l jak gdyby ciut Samojedzi...? Czasem kły na się szczerzą i warczą, Czasem sobie w objęcia padają, Czasem hasła bez masła im starczą, Czasem masła bez hasła żądają, Raz ponurzy, raz znowu w euforii, To pariasów udają, to ziemian... - Bośmy, bracia, w przedsionku historii, W poprzek trasy wydarzeń i przemian, W szarżach, marżach i święconych jajach, Gdzie na przemian to bodźce, to cuda... Fajnie, żeśmy nie gdzieś, na Hawajach... Szwagier Henia tam był: straszna nuda! Rola Ach, ileż blasku, pompy, krzyku, Radości, śpiewów i dopingu! Trwa prezentacja zawodników, Co mają zmierzyć się na ringu! Oto kolejny bokser wkroczył, Zaś spiker rzekł z emfazą w głosie: - On dziewięćdziesiąt walk już stoczył. A wygrał - osiemdziesiąt osiem! Już inny włazi na piedestał, Spiker z cyframi znowu igra: - To jego walka sto czterdziesta, Z wyjątkiem czterech - wszystkie wygrał! A w kącie bokser Dreptak siedzi, Z miną starego konesera l czeka swojej zapowiedzi, l wielka duma go rozpiera, A wokół w bałwochwalczych szeptach Się wyźywają ludzkie masy: - Popatrzcie, jak wygląda Dreptak! - To ci być musi as nad asy! - Dynamit w pięści! Ringów demon! - Ten jak dosunie, to dopiero! - Oto - rzekł spiker - Dreptak Zenon, Walk - dwa tysiące. Zwycięstw - zero. Tu śmiech wybuchnął w całej sali, A Dreptak się uprzejmie kłaniał l myślał: - Tamci, co wygrali, s' Musieli wygrać z k i m ś spotkania! Dopiero na tle mej słabości Się ujawniła ich wspaniałość! l rozpromienił się z radości, l błogosławił własną małość, Gdyż myśl mu zaświtała zbawcza, Paradoks, czystej prawdy bliski: - Jako jednostka porównawcza Jestem ważniejszy od nich wszystkich! Ja, autor wiersza, stwierdzić muszę, Że także rolę mam przyjemną: Sartre względnie Szekspir to geniusze? Tak! Ale w zestawieniu! Ze mną! ł To Szkoła katów Przed wiekami, w średniowieczu, (z dawnych wiemy to traktatów) W podkarpackim mieście Bieczu Utworzono Szkołę Katów. Taka szkoła to unikat, Bez najmniejszej konkurencji! Na jej czele Magnifi-kat Stał, zamiast Magnificencji, A że miły i wesoły Zawód kata byt w tych czasach, Przyjeżdżała więc do szkoły Studenterii cała masa! Co dzień trwały tam zajęcia Intensywne niesłychanie - Tu, powiedzmy, jakieś ścięcia, Tam, powiedzmy, przypiekanie, Ten świdruje, ów wyłupia, Inny amputuje sączki, Jeszcze inny się wygłupia Tak jak wszystkie w świeci" żaczki. Ale czasem rzedną miny, Drźą najbardziej nawet dzielni, Gdy nadchodzą egzaminy l kolokwia w tej uczelni. Już profesor dat zadanie Z wdziękiem i z dezynwolturg: - Student Dreptak! Wasz skazaniec! H7 Ma się przyznać, że jest kurąl Stęka Dreptak biedaczyna, Co naprosi się i naklnie, Ponaciąga, popodrzyna, Nim skazaniec wreszcie gdaknie... To też żadne aleluja, Bo docenci wybrzydzają: - Słabo Dreptak, ledwie tróją. U Trypućki gość zniósł jajo!! l Idą studia, że aż warczy, Przykładaj się studenci: Tu coś jęczy, tam coś charczy. Ówdzie czka, gdzie indziej rzęzi. Jedni już przy doktoratach, Inni znów przy zaliczeniach, A nowicjusz dziarsko zmiata Palce od nóg, po ćwiczeniach. Wreszcie dyplom, przydział pracy, Pasowanie (ostrzem miecza), Ech, rozpierzchną się chłopacy, Pójdą w świat z pięknego Biecza. Lecz kat z katem jak brat z bratem, Zawsze katu kat pomoże, Chałę znajdzie dlań i szatę, Chleb, herbatę, miękkie łoże, Kat da katu flaków, makat, Katamaran, Kaśkę, fiata, A gdzie etat, kata vacat - Tam na etat pchnie kat kata! Mnie też wepchnął mój przyjaciel, Ale mam żal do faceta, Bo kat w radio na etacie To nie kat, to katecheta... Spis treści Pożytek z teorii Darwina 5 Co o nas myślą 7 Grzybobranie 9 Ulisses 11 Wolny najmita 13 Bawiąc - uczyć 15 Start 17 Przyczynek do Księgi Henrykowskiej Nie sztuka kochać Szwecję 20 Pieśń o bimbrze 22 Wykład o krążeniu materii 24 Roślinka 26 Walka z abstrakcją 28 ,,Bramkarzu, młody bramkarzu" ; Scena dworska 32 Tęsknota do przeszłości 33 Ballada o pierwszej łamigłówce Japoński list 37 Płazem 39 Przewaga 41 Schemat 43 Bastard 45 Halibut 47 Asceta 50 Nowy model sylwestra 51 Zbroja 54 Nerwoludki 50 no Pochodzenie Hipcio 58 Siouxowi'8 60 Funaberolia 62 Dreptak i lew 64 Dusza Kaszuba 66 ' Kompromitacja wieszcza 68 W/chowanie seksualne 70 Dobra rada 72 Powrót 74 Choinka kriezia 76 Inscenizacja 78 Mury Jerycha 80 Pomnik 82 Ballada o Zenku 84 Interwencja 87 Bakcyl 88 Mezalians 90 Propozycje eksportu 92 Relacja o grunwaldzkiej bitwie w stylu naiwnego realizmu Prekursor 96 Zabytek PS Dementi 99 System wyważeń 101 Do przodu 102 Rezultat indagacji 103 Lajkonik 105 Decyzja 108 Stróż Jasia 110 Portret 112 Na skrzyżowaniu H4 Rola 115 Szkoła katów 117