J. R. R. Tolkien Opowieść o Tinuviel We wrześniu ubiegłego roku przedstawiliśmy Państwu fragment jednej z "Niedokończonych opowieści" J. R. R. Tolkiena, "O Tuorze i jego przybyciu do Gondolinu", tym razem proponujemy "Opowieść o Tinuviel" z "Księgi zaginionych opowieści", która ukaże się w ekskluzywnej serii wydawnictwa Atlantis "Najpiękniejsze opowieści wszystkich światów". Niestety, prawdopodobnie ostatni raz możemy Państwu i sobie dać radość obcowania z nieznaną twórczością Tolkiena, bowiem spadkobiercy Mistrza nie godzą się na przekład kolejnych tomów jego notatek i szkiców. Polscy wydawcy będą musieli poczekać na nie, aż wygasną prawa autorskie. - Kim zatem była Tinuviel? - zapytał Eriol. - Nie wiesz? - zdziwił się Ausir. - Była córką Tinwe Linta. - Tinwelinta - poprawiła Veanne. - To jedno i to samo, lecz elfy mieszkające w tym domu i kochające opowieści nazywają go Tinwe Linto. Vaire powiedziała, że Tinwe było jego właściwym imieniem, kiedy wędrował przez lasy. - Ucisz się, Ausirze - skarciła go Veanne. - To moja historia i to ja opowiadam ją Eriolowi. Czyż nie widziałam kiedyś na własne oczy Gwendeling i Tinuwiel podczas podróży Drogą Marzeń? - Jaka była Królowa Wendelin (bo tak nazywały ją elfy) - powiedz, Veanne, skoro ją widziałaś? - zapytał Ausir. - Szczupła, o bardzo ciemnych włosach i mlecznobiałej cerze - odparła dziewczynka. - Miała przepastne, lśniące oczy i nosiła zwiewne szaty, najbardziej lubiła czarne, zdobione srebrem i wyszywane drogimi kamieniami. Ilekroć śpiewała lub tańczyła, wszystkich ogarniała senność. Ich głowy robiły się coraz cięższe i w końcu zapadali w drzemkę. Była elfiną, która uciekła z ogrodów Loriena, jeszcze zanim wzniesiono Kor i wędrowała po lasach, a towarzyszące jej słowiki śpiewały o niej pieśni. Ich trele dotarły do uszu Tinwelinta, wodza plemienia Eldarów - tych, którzy później stali się Solosimpami, Fletniarzami Wybrzeża. Usłyszał je, kiedy podążał wraz ze swymi towarzyszami za koniem Oromego z Palisoru. Iluvatar posiał ziarno muzyki w sercach wszystkich członków tego rodu, tak przynajmniej powiada Vaire, a jest ona jedną z nich. Owo nasienie zakwitło wspaniale, zaś pieśń słowików Gwendeling była najpiękniejszą melodią, jaką Tinwelint kiedykolwiek słyszał. Zboczył więc - jak mu się wydawało, tylko na moment - ze ścieżki, szukając wśród ciemnych drzew miejsca, skąd dochodziła muzyka. Powiadają, że tak naprawdę wcale nie była to chwila, lecz wiele lat i że jego ludzie długo szukali go na próżno. W końcu udali się w dalszą drogę za Oromem i dotarli aż w pobliże Tol Eressei. Tinwelint nigdy więcej ich już nie zobaczył. Minęła chwila - jak sądził - a natknął się na leżącą na posłaniu z liści Gwendeling. Zasłuchana w śpiew swoich ptaków, patrzyła w gwiazdy. Tinwelint podszedł na palcach i zatrzymał się przy niej. "Oto istota śliczniejsza nawet od największych piękności mego ludu" - pomyślał. Zaiste bowiem Gwendeling nie była elfem ani kobietą, lecz dzieckiem bogów. Jednak pochylając się, by dotknąć pukli jej włosów, Tinwelint stanął na jakiejś gałązce, a wtedy Gwendeling zerwała się i uciekła, śmiejąc się cicho. Czasami jej śpiew dobiegał gdzieś z oddali, czasami zaś tańczyła tuż obok, dopóki Eldar nie pogrążył się w sen i nie upadł na rosnący pod drzewem mech. Spał długo, bardzo długo. Kiedy się obudził, nie myślał więcej o swoich ludziach (i w istocie mijałoby się to z celem, dawno bowiem dotarli oni do Valinoru), lecz pragnął jedynie ponownie ujrzeć ową panią półmroku. Ona zaś nie była wcale daleko i przyglądała mu się z uwagą. Nie znam dalszego ciągu tej historii, Eriolu, ale wiem, iż musiał ją w końcu poślubić, ponieważ Tinwelint i Gwendeling przez długi czas pozostawali królem i królową Zaginionych Elfów Artanoru, Odległej Krainy, czy jak to się tutaj nazywa. Dużo, dużo później, jak wiesz, Melko ponownie wyrwał się z Valinoru na świat i wszyscy Eldarowie razem z tymi, którzy pozostali w ciemnościach lub zagubili się podczas marszu z Palisoru, a także ci Noldolianie, którzy przywędrowali za nim w poszukiwaniu skradzionych im skarbów, musieli ugiąć się pod jego potęgą i stali się niewolnikami. Powiadają jednak, że wielu uciekło i błąkało się po lasach i pustkowiach; z nich właśnie zebrała się u boku króla Tinwelinta dzika leśna gromada. Większość stanowili w niej Ilkorindowie, którzy, jak powiadali Eldarowie, nigdy nie widzieli Valinoru ani Dwóch Drzew, ani też nie mieszkali w Korze. Były to tajemnicze, dziwne istoty, które niewiele wiedziały o świetle lub o pięknie muzyki, wyjąwszy mroczne pieśni i ballady o pełnej trudów wędrówce, dźwięczące z cicha wśród lasów czy też odbijające się echem w głębokich pieczarach. Bardzo się jednak zmienili, kiedy wzeszło słońce. W istocie już przedtem wielu spośród nich przemieszało się z wędrownymi gnomami i krasnoludami, należącymi do zastępów Loriena i mieszkającymi na dworze Tinwelinta. Byli oni poddanymi Gwendeling, nie należeli zatem do rodu Eldarów. W czasach, które nastąpiły po wzejściu Słońca i Księżyca, Tinwelint wciąż zamieszkiwał w Artanorze i ani on, ani nikt z jego ludzi nie wyruszyli na Bitwę Nieprzeliczonych Łez. Jednakże tamta historia nie wiąże się z moją opowieścią. W każdym razie jego siły powiększyły się znacząco po tej nieszczęsnej walce dzięki uchodźcom, którzy przybyli, prosząc o opiekę. Siedziba Tinwelinta była ukryta przed wzrokiem i wiedzą Melka za pomocą magii czarodziejki Gwendeling, która rzuciła czar na ścieżki tak, by nikt prócz Eldarów nie mógł ich odnaleźć. Dzięki niej król także chroniony był przed wszelkimi niebezpieczeństwami - poza zdradą. Teraz miał on swe komnaty w olbrzymich pieczarach, bardzo jednak przestronnych i jasnych. Owe jaskinie znajdowały się w Artanorze w samym centrum gęstego boru - najpotężniejszego ze wszystkich lasów świata. Przed wejściem płynął strumień i nikt nie mógł dostać się do środka, nie przekraczając go, zaś spinający brzegi most był wąski i porządnie strzeżony. Było to dobre miejsce, pomimo iż znajdowało się niezbyt daleko od Żelaznych Wzgórz, u stóp których rozciągała się równina Hisilome, gdzie mieszkali ludzie i pracowali zamienieni w niewolników Noldolianie i którą odwiedzali bardzo nieliczni wolni Eldarowie. Teraz zaś opowiem wam o tym, co wydarzyło się w komnatach Tinwelinta po wzejściu Słońca, po którym nastąpiła niezapomniana Bitwa Nieprzeliczonych Łez. Wtedy jeszcze Melko nie osiągnął swojego celu i nie okazał całej swej potęgi i okrucieństwa. Tinwelint miał dwoje dzieci: Dairona i Tinuviel. Tinuviel była najpiękniejszą ze wszystkich dziewcząt wśród elfów, a ledwie kilka dorównywało jej szlachetnością urodzenia, jej matka bowiem była córką bogów. Dairon zaś był silnym i wesołym chłopcem, który ponad wszystko uwielbiał grać na fujarce z trzciny i innych leśnych instrumentach, tak że obwołano go jednym z trzech najwspanialszych muzyków na świecie. Pozostałymi dwoma byli Tinfang Śpiewak i Ivare, który grał na brzegu morza. Tinuviel jednakże najbardziej radował taniec i nie znajdowano słów podziwu dla piękna i zwinności jej stóp, które tylko migały w ruchu. Największą przyjemność sprawiało Daironowi i Tinuviel wędrowanie z dala od podziemnego pałacu Tinwelinta i spędzanie wielu godzin w lesie. Dairon często siadywał na kępie mchu lub na wystających korzeniach drzew i grał, a Tinuviel tańczyła, kiedy zaś czyniła to w takt muzyki brata, była jeszcze bardziej zwinna niż Gwendeling i posiadała większą czarodziejską moc od Tinfanga Śpiewaka. Nikt nie widział dotąd takich pląsów, poza tymi, którzy w różanych ogrodach Valinoru mieli szczęście ujrzeć Nessę tańczącą na wiecznie zielonej murawie. Nawet w nocy, kiedy na niebie lśnił blady księżyc, oni nadal grali i tańczyli, nie odczuwając lęku - choć ja na ich miejscu z pewnością bym się bała - ponieważ władza Tinwelinta i Gwendeling trzymała zło z dala od lasów i Melko nie mógł ich niepokoić, ludzie zaś przemykali się za wzgórzami. Miejscem, które Tinuviel i Dairon kochali najbardziej, była cienista polana, na której rosły wiązy, niewysokie buki i na biało kwitnące kasztany, zaś z wilgotnej ziemi, nad ścielącymi się pod drzewami mchami, unosiła się szara mgła. Tam właśnie bawili się pewnego czerwcowego dnia, kiedy siwe kępki mchu przypominały chmurki przyczepione do pni drzew. Tinuviel tańczyła aż do chwili, gdy zapadł mrok, a wokół pojawiło się mnóstwo białych ciem - będąc czarodziejką, nie obawiała się ich jednak tak jak ludzkie dzieci, choć podobnie jak one nie lubiła chrząszczy, a jeśli chodzi o pająki, nikt z Eldarów nie dotykał ich z powodu Ungweliante. Białe ćmy krążyły więc nad głową dziewczyny, zaś Dairon ciągnął jakąś niezwykłą nutę, kiedy nastąpiło to dziwne zdarzenie. Nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób Beren trafił na te wzgórza; wiem wszakże, że był dzielniejszy niż większość elfów i być może wyłącznie umiłowanie włóczęgi przywiodło go poprzez przerażające Żelazne Wzgórza do Odległych Krain. Beren był gnomem, synem Egnora, mieszkańca lasu, który polował w ciemnych miejscach na północ od Hisilome. Pomiędzy Eldarami a tymi spośród ich krewnych, którzy zakosztowali niewoli u Melka, panowały podejrzliwość i lęk - w ten sposób złe uczynki gnomów w Łabędziej Przystani same się zemściły. Kłamstwa Melka na temat tajemniczych elfów krążyły pośród ludu Berena i lud ten dawał im wiarę. W momencie jednak, kiedy Beren ujrzał, jak Tinuviel tańczy o zmierzchu w szaroperłowej sukni, a jej małe, jasne stopy migają wśród mchu, nie dbał zupełnie o to, czy pochodzi ona z rodu Valarów, czy jest elfem lub dzieckiem ludzi. Podszedł bliżej, by na nią popatrzeć i oparł się o rosnący nie opodal młody wiąz, skąd miał widok na całą polankę, bowiem muzyka sprawiła, że osłabł. Dziewczyna wydała mu się tak szczupła i piękna, że w końcu porzucił kryjówkę i jawnie zbliżył się, aby lepiej jej się przyjrzeć. W tym samym momencie okrągłe oblicze księżyca w pełni wychynęło zza gałęzi i Dairon spostrzegł intruza. W mgnieniu oka pojął, że nie jest to nikt z jego ludu, ponieważ zaś wszystkie leśne elfy uważały gnomów z Dor Lomin za istoty zdradzieckie, okrutne i tchórzliwe, natychmiast rzucił swój instrument, wołając: "Uciekaj, uciekaj, Tinuviel, wróg przywędrował do naszego lasu!" A sam szybko zniknął wśród drzew. Oszołomiona dziewczyna nie od razu podążyła w jego ślady, w pierwszej chwili nie zrozumiała bowiem słów brata. Wiedząc, że nie potrafi biegać ani skakać równie zwinnie jak Dairon, przypadła do białych mchów i skryła się wśród wysokich kwiatów i opadłych liści. W swym jasnym stroju wyglądała teraz jak ścieląca się po ziemi poświata księżyca. Beren posmutniał. Zmartwiło go, że jego widok tak przeraził elfy. Szukał Tinuviel wszędzie dokoła, mając nadzieję, że nie uciekła, kiedy jednak niespodziewanie położył rękę na jej szczupłym ramieniu, ukrytym wśród liści dziewczyna zerwała się z krzykiem i odbiegła szybko znikając w półmroku wśród drzew. Dotknięcie ciała Tinuviel obudziło w Berenie jeszcze większą tęsknotę niż ta, jaką czuł wcześniej. Ruszył za nią, nie dość rączo jednak, bo w końcu mu umknęła i przepełniona strachem dotarła do siedziby ojca; później przez wiele dni nie miała odwagi tańczyć samotnie pośród drzew. Serce Berena przepełnił wielki smutek. Nie potrafił opuścić lasu, mając nadzieję, że znowu ujrzy piękną elfinę, i dzień po dniu błąkał się po okolicy, coraz bardziej zdziczały i samotny. Szukał Tinuviel o świcie i zmierzchu, ale z największą nadzieją czynił to wówczas, kiedy na niebie jasno świecił księżyc. W końcu pewnej nocy dostrzegł w oddali błysk i ujrzał ją tańczącą samotnie na małej polanie. Dairona nie było w pobliżu. Odtąd często tam przychodziła, by tańczyć i śpiewać. Niekiedy towarzyszył jej brat i wówczas Beren spoglądał na nią zza odległych drzew, gdy jednak była sama, podchodził bliżej. Tinuviel od początku wiedziała o jego obecności i udawała tylko, że go nie widzi. Po jakimś czasie strach opuścił jej serce, na oświetlonej księżycowym blaskiem twarzy młodzieńca malowała się bowiem taka tęsknota, że dziewczyna zrozumiała, iż jest on kimś życzliwym i że zachwyca go jej piękny taniec. Jeszcze później Beren począł potajemnie podążać za nią przez las, czasem aż do mostu przy wejściu do jaskini. Kiedy zaś znikała, wołał do niej przez strumień, cicho wymawiając imię Tinuviel, które usłyszał z ust Dairona. I choć o tym nie wiedział, córka Tinwelinta często wyglądała wówczas z cieni pieczary i śmiała się cicho. Aż w końcu pewnego dnia, gdy tańczyła samotnie, Beren podszedł do niej i przemówił: - Tinuviel, naucz mnie tańczyć. - Kim jesteś? - zapytała dziewczyna. - Jestem Beren. Pochodzę zza Gorzkich Wzgórz. - Jeśli chcesz tańczyć, rób to co ja - odrzekła i zaczęła pląsać, coraz bardziej oddalając się od niego. Nie czyniła tego jednak aż tak szybko, by nie mógł za nią nadążyć. Ciągle oglądała się przy tym za siebie i wybuchając śmiechem powtarzała mu: - Tańcz, Berenie, tańcz! Tak jak tańczy się za Gorzkimi Wzgórzami! W ten sposób dotarli do ścieżki wiodącej do domu Tinuviel i dziewczyna poprowadziła gościa przez strumień ku obszernym pieczarom swej siedziby. Stanąwszy przed obliczem Tinwelinta, Beren poczuł się zmieszany, ogarnął go również pełen szacunku podziw na widok świty królowej Gwendeling. Kiedy więc król zapytał: - Kimże jesteś, że nieproszony przekraczasz próg mego domu? - nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Tinuviel zatem odpowiedziała za niego: - To, mój ojcze, jest Beren, wędrowiec zza wzgórz, który pragnie nauczyć się tańczyć tak, jak czynią to elfy Artanoru. Wybuchnęła śmiechem, ale król, usłyszawszy, skąd pochodzi jego gość, zmarszczył brwi i rzekł: - Powstrzymaj te płoche słowa, moje dziecko, i powiedz, czy ów dziki elf z krainy cieni ośmielił się wyrządzić ci jakąś krzywdę? - Nie, ojcze - odparła dziewczyna. - Uważam, że jego serce wcale nie jest złe. Nie traktuj go surowo, chyba że chcesz stać się przyczyną łez swojej córki, bardziej bowiem zachwycał się on mym tańcem niż ktokolwiek inny. - Czego chcesz, Berenie, synu Noldolian, od leśnych elfów? - zapytał wówczas Tinwelint. - Co pragniesz dostać, zanim wrócisz tam, skąd przyszedłeś? Tak wielka radość i zdumienie napełniły serce Berena, kiedy Tinuviel ujęła się za nim podczas rozmowy z ojcem, że natychmiast odzyskał odwagę, a jego żądny przygód duch, który kazał mu opuścić Hisilome i powiódł go przez Żelazne Wzgórza, obudził się na nowo. Spoglądając śmiało na Tinuviel powiedział: - Cóż, królu, pragnę twej córki, jest ona bowiem najpiękniejszym i najsłodszym dziewczęciem, jakie w życiu widziałem lub o jakim śniłem. W pałacu zaległa śmiertelna cisza i tylko Dairon roześmiał się głośno. Wszystkich, którzy usłyszeli te słowa, ogarnęło niepomierne zdumienie. Tinuviel spuściła oczy, kiedy jednak król popatrzył na Berena z gniewem i oburzeniem, a potem także wybuchnął śmiechem, poczuła litość dla oblanego rumieńcem wstydu gościa. - Cóż, poślub ją zatem. Pojmij za żonę to najpiękniejsze dziewczę świata i zostań księciem leśnych elfów. To doprawdy niewielka łaska, o którą prosić może każdy obcy - szydził Tinwelint. - Przypuszczam wszakże, że i ja mam prawo poprosić cię o coś w zamian. Nic wielkiego, ot po prostu dowód twego szacunku. Przynieś mi Silmaril z korony Melka. Tego dnia, kiedy to zrobisz, Tinuviel cię poślubi - jeśli taka będzie jej wola. Wszyscy wokół wiedzieli, iż król traktuje tę sprawę jak żart i niektórym zrobiło się nawet żal gnoma. Inni uśmiechali się, ponieważ Silmarile Feanora stały się sławne na całym świecie, a Noldolianie opowiadali o nich legendy. Wielu też spośród tych, którzy uciekli z Angamandi, widziało je, lśniące połyskliwie w żelaznej koronie Melka. Korony tej nigdy nie zdejmował z głowy, strzegąc swych skarbów jak źrenicy oka i nikt na świecie, czy to czarodziej, czy elf, czy człowiek nie mógł mieć nadziei choćby ich dotknąć, nie płacąc za to życiem. Beren także o tym wiedział, odgadł więc znaczenie szyderczych uśmiechów dworzan. Płonąc gniewem odrzekł: - Ależ to dar zbyt mały dla ojca tak słodkiej narzeczonej. Obyczaje leśnych elfów są doprawdy równie dziwne jak surowe prawa ludzi, skoro sam wskazujesz podarunek, jaki chciałbyś ode mnie otrzymać. Ale niech będzie! Ja, Beren, myśliwy z plemienia Noldolian, spełnię tę drobną prośbę. Z tymi słowami opuścił królewską komnatę, podczas gdy wszyscy zgromadzeni patrzyli nań ze zdumieniem. Tylko Tinuviel rozpłakała się w głos. - Źle postąpiłeś, mój ojcze - szlochała - wysyłając go na śmierć dla tak żałosnego żartu. Przypuszczam, że rozzłoszczony szyderstwem spróbuje zdobyć to, czego zażądałeś, i Melko go zabije. A wówczas nikt już nie będzie z takim zachwytem patrzył, jak tańczę. - Nie będzie pierwszym gnomem zamordowanym przez Melka - odrzekł król. - Zabijał ich już ze znacznie błahszych powodów. Beren i tak ma szczęście, że nie rzucono tu na niego potężnego czaru za karę, iż ośmielił się przekroczyć próg mojego domu i wypowiedzieć tak bezczelne życzenie. Gwendeling przez cały czas nie odezwała się ani słowem, nie strofowała też Tinuviel za jej nagły płacz ani nie wypytywała później córki o nieznajomego wędrowca. Odszedłszy sprzed oblicza Tinwelinta, Beren, niesiony gniewem, szybko dotarł przez lasy aż do niewysokich wzniesień i pozbawionej drzew równiny, co stanowiło znak, iż zbliżył się do niegościnnych Żelaznych Wzgórz. Dopiero wówczas zmęczony przerwał marsz. Nocą ogarnęło go głębokie przygnębienie, nie widział bowiem nadziei na wypełnienie swojego zadania. Bo też, zaiste, niewielkie miał na to szanse. Wkrótce, przemierzywszy Żelazne Wzgórza, dotarł do niegościnnych ziem, gdzie panował Melko. Roiło się tu od jadowitych węży, często słyszał też wycie wilków, jednak jeszcze bardziej od nich Beren lękał się wędrówki w pobliżu siedzib goblinów i orków - plugawego pomiotu Melka - którzy włóczyli się po tej krainie, w swoich niegodziwych celach, zastawiając pułapki, by schwytać dzikie zwierzęta, ludzi i elfy, które później oddawały swojemu panu. Wielokrotnie Beren był bliski dostania się w łapy orków, raz natomiast cudem uniknął szczęk wilka i stoczył z nim walkę uzbrojony jedynie w jesionową pałkę. Każdego dnia swej podróży do Angamandi przeżywał nowe przygody i stawał wobec nowych niebezpieczeństw. Często także dręczyły go głód i pragnienie. Nieraz zawróciłby z drogi - choć było to równie niebezpieczne jak brnięcie naprzód - ale powstrzymywało go przed tym odzywające się w jego sercu echo głosu Tinuviel, kiedy przemawiała do Tinwelinta. W nocy zaś wydawało mu się niekiedy, że słyszy, jak Tinuviel płacze w swym odległym, leśnym domu - a tak właśnie było. Pewnego dnia wielki głód przywiódł Berena w poszukiwaniu resztek jedzenia do opuszczonego obozu orków, z których kilku niespodziewanie wróciło i schwytało intruza. Orkowie torturowali więźnia, ale go nie zabili, bo ich przywódca, widząc siłę Berena - mimo iż wycieńczony był trudami podróży - pomyślał, że Melko ucieszy się z niewolnika nadającego się do ciężkiej, wyczerpującej pracy w kopalni lub kuźni. Zaprowadzono więc Berena przed oblicze władcy, w nim jednak serce nie upadało, w rodzie jego ojca wierzono bowiem, iż panowanie Melka nie będzie trwać wiecznie, gdyż Valarowie ulitują się w końcu nad łzami Noldolian i powstaną, pokonując tyrana, i raz jeszcze otworzą Valinor dla znużonych elfów. A wtedy na ziemię powróci wielka radość. Melko gniewnie popatrzył na więźnia, pytając, jak gnom, jego niewolnik z urodzenia, ośmielił się bez pozwolenia powędrować w lasy. Beren odrzekł, że wcale nie miał zamiaru uciekać, lecz udał się jedynie do mieszkających w Aryadorze krewniaków, których wielu żyło wśród ludzi. To wszakże jeszcze bardziej rozwścieczyło Melka, czynił on bowiem wszystko, by zniszczyć przyjaźń pomiędzy elfami i ludźmi. Uznał więc, iż ma oto przed sobą zdrajcę, który zawiązał spisek przeciwko jego władzy, za co należy wydać go Balrogom na tortury. - O najpotężniejszy Ainurze Melku, Władco Świata - odparł świadom grożącego mu niebezpieczeństwa Beren. - Dobrze wiesz, że to nieprawda, gdybym bowiem istotnie spiskował przeciwko tobie, nie znalazłbym się tutaj samotny i bezbronny. Nie ma przyjaźni pomiędzy Berenem synem Egnora a rodem ludzkim. Przyznaję, że depcząc ziemie trapione przez to plemię, zawędrowałem poza granice Aryadoru. Mój ojciec opowiadał mi niegdyś wiele wspaniałych historii o twej chwale i potędze; niczego też nie pragnę równie mocno, jak ci służyć. Beren oświadczył, że jest mistrzem w polowaniu na drobną zwierzynę i chwytaniu ptaków i że podczas łowów zgubił się wśród wzgórz. Po długiej wędrówce dotarł do nieznanej krainy i nawet gdyby nie został pojmany przez orków, i tak zamierzał stanąć przed majestatem Ainura Melka, błagając go o jakieś skromne stanowisko - choćby łowcy, dostarczającego mięso na stół władcy. Krew Valarów musiała sprawić, że potrafił wygłosić tę mowę albo też podziałał tu czar gładkiego wysławiania się, jaki, zdjęta współczuciem, rzuciła nań Gwendeling. Tak czy owak ocaliło mu to życie, zaś Melko, widząc siłę gnoma, przyjął go na służbę do swej kuchni. Pochlebstwo zawsze miało słodki smak dla tego władcy i pomimo wielkiej przenikliwości często dawał wiarę kłamstwom tych, którymi właściwie należałoby pogardzać, a którzy oszukiwali go przymilnymi słowy. Tak więc Melko oddał Berena na służbę do Tevilda, Księcia Kotów, który dostarczał mięso na stoły władcy. Był to wierny sługa Melka, najpotężniejszy na świecie kot, o którym powiadano, że jest opętany przez złego ducha. Trzeba wiedzieć, że od czasu służby Berena u Tevilda, choć rządy Melka dawno się skończyły, a jego bestie przestały być groźne, aż do dziś panuje głęboka nienawiść pomiędzy kotami a elfami. Zaprowadzono więc Berena do mrocznych komnat Księcia Kotów. Gnoma przepełniał lęk, nie spodziewał się bowiem takiego obrotu sprawy. Wszędzie siedzieli totumfaccy Księcia, machając i kołysząc swymi pięknymi ogonami, a ich lśniące oczy jarzyły się w ciemnościach jak zielone, żółte i czerwone lampki. Sam Tevildo zasiadał najwyżej; był potężnym, czarnym jak węgiel kotem, o wąskich skośnych oczach, które na zmianę lśniły to czerwonym, to zielonym blaskiem. Jego wielkie siwe wąsy były sztywne i ostre jak igły. Wydawał się uosobieniem zła. Mruczenie Tevilda przypominało warkot bębnów, a jego prychnięcia brzmiały jak pomruki burzy. Kiedy zaś z jego gardła dobywał się mrożący krew w żyłach ryk gniewu, zwierzęta i ptaki nieruchomiały jak kamienie lub nawet padały bez życia. Na widok Berena Tevildo zmrużył oczy tak, że wyglądało, jakby je zamknął i powiedział: - Śmierdzi psem. W tym samym momencie poczuł do Berena gwałtowną niechęć, gnom był bowiem wielkim miłośnikiem psów, które hodował w swym domu w dziczy. - Cóż to? - odezwał się ponownie Tevildo, tym razem zwracając się do służących Melka. - Ośmielacie się przyprowadzać tę istotę przed moje oblicze, nie czekając, aż rozkażę, by stawiła się na spotkanie? Ci jednak, którzy przywiedli doń Berena, odparli: - Uczyniliśmy to na rozkaz króla, ten nieszczęsny elf ma spędzić bowiem resztę życia jako twój podwładny, łowiąc zwierzęta i ptaki. - Doprawdy, wydając to polecenie mój pan musiał spać lub błądzić myślami - parsknął pogardliwie wielki kocur. - Jakże bowiem mogło przyjść mu do głowy, iż dziecię Eldarów okaże się pomocne Księciu Kotów i jego pobratymcom w chwytaniu ptaków lub zwierząt. Równie dobrze mógłby przysłać mi jakiegoś ślamazarnego człowieka. Wiadomo wszak, że zarówno wśród elfów, jak i wśród ludzi nie ma nikogo, kto mógłby rywalizować z nami w łowieckich umiejętnościach. Mimo to postanowił poddać Berena próbie, każąc mu schwytać trzy myszy, bo jak powiedział "moje apartamenty aż się od nich roją". W rzeczywistości nie było to prawdą, choć istotnie żyło tam kilka myszy, należących do nadzwyczaj dzikiego, złego, czarodziejskiego gatunku, bo tylko takie odważyły się zamieszkać w owym miejscu. Były większe od szczurów i bardzo silne. Tevildo pozwolił im znaleźć schronienie w ciemnych zakamarkach swoich komnat - po to, by urządzać na nie prywatne polowania. Dbał też, aby ich liczba zanadto się nie zmniejszała. Beren polował na myszy przez trzy dni, nie mając jednak nic, z czego mógłby zbudować pułapkę - a nie skłamał, mówiąc Melkowi, iż jest zręczny w konstruowaniu takich mechanizmów. Łowił myszy na próżno, a cały jego wysiłek nie przyniósł nic prócz pokąsanych palców. Tevildo rozgniewał się i szydził zeń bezlitośnie, jednak ani on, ani jego pobratymcy nie wyrządzili Berenowi żadnej krzywdy, ponieważ Melko stanowczo im tego zakazał. Mimo to wiele złych chwil przeżył gnom w niewoli u Tevilda. Uczyniono zeń pomywacza i dni upływały mu na myciu podłóg i naczyń, szorowaniu stołów, rąbaniu drewna oraz noszeniu wody. Często też rozkazywano mu obracać rożen, na który nadziane były piekące się dla kotów ptaki lub tłuste myszy. Sam jednak rzadko miał czas na jedzenie i sen, wychudł więc i wyglądał jak starzec. Często żałował, że jego noga w ogóle postała w Hisilome i że kiedykolwiek ujrzał tańczącą Tinuviel. Piękna córka Tinwelinta długo płakała po odejściu Berena i nie tańczyła już więcej pośród drzew, choć Dairon, nie rozumiejąc przyczyn jej smutku, gniewał się na nią za to. Ona jednak zdążyła już pokochać wyzierającą zza gałęzi twarz Berena i odgłos jego kroków, kiedy biegł jej śladem przez las. Pragnęła ponownie usłyszeć głos gnoma tęsknie wołający ponad strumieniem u wrót siedziby jej ojca: "Tinuviel, Tinuviel". Nie mogła tańczyć, skoro Beren odszedł do straszliwej siedziby Melka, a może nawet już nie żył. Jej myśli stały się w końcu tak ponure, że udała się po pomoc do matki - nie ośmieliłaby się bowiem pójść do ojca lub choćby pozwolić, by ten zobaczył jej łzy. - O, Gwendeling, matko moja - rzekła. - Użyj swej magii i powiedz mi, co dzieje się z Berenem? Czy jest bezpieczny? - Nie - odparła kobieta. - Żyje wprawdzie, ale źle mu się wiedzie. Nadzieja umarła w jego sercu, stał się bowiem niewolnikiem w służbie Tevilda, Księcia Kotów. - W takim razie - oświadczyła Tinuviel - muszę wyruszyć, by mu pomóc, nikt bowiem prócz mnie tego nie uczyni. Gwendeling nie roześmiała się, jako że niezależnie od wielu innych zalet była także mądra i przewidująca, uważała jednak za rzecz nie do pomyślenia, by elfina, a w dodatku panna, córka króla, wyruszała bez opieki do ziem Melka. Nawet w tamtych czasach, przed Bitwą Łez, kiedy potęga Melka nie była aż tak wielka, gdyż nie zdążył jeszcze wprowadzić w życie swoich planów i utkać misternej sieci kłamstw, wydawało się to czymś niewyobrażalnym. Gwendeling jednakże poprzestała na łagodnym upomnieniu córki, by nie mówiła podobnych głupstw. - Musisz wobec tego ubłagać o pomoc mojego ojca - powiedziała Tinuviel. - Niechaj wyśle do Angamandi wojowników i uwolni Berena z rąk Ainura Melka. Z miłości do córki Gwendeling spełniła jej prośbę, ale to jedynie rozgniewało Tinwelinta tak, że dziewczyna żałowała, iż w ogóle wyjawiła swoje pragnienia. Ojciec zakazał jej zarówno wspominać, jak i myśleć o Berenie i poprzysiągł, iż zabije go, jeśli raz jeszcze pojawi się na jego ziemiach. Wobec tego po głębokim namyśle Tinuviel udała się do Dairona, błagając, aby brat wyruszył razem z nią do Angamandi. Dairon nie żywił jednak do Berena ciepłych uczuć, odrzekł więc: - Czemu miałbym narażać się na najgorsze na świecie niebezpieczeństwo dla jakiegoś wędrownego leśnego gnoma? W rzeczy samej nie mogę darzyć go sympatią, popsuł bowiem naszą wspólną zabawę, nasze muzykowanie i taniec. Co gorsza, Dairon opowiedział królowi, czego zażądała odeń Tinuviel. Nie uczynił tego w złych zamiarach, lecz z obawy, że wiedziona szalonym porywem serca siostra ucieknie, narażając się na śmierć. Usłyszawszy to, Tinwelint wezwał do siebie córkę i rzekł jej: - Czemu, moja panno, nie porzuciłaś owych głupstw i budzisz mój gniew? Tinuviel nic nie odpowiedziała na te słowa, król zaś zażądał, by obiecała mu, że nie będzie więcej myślała o Berenie ani nie próbowała poszukiwać go, podążając w swym szaleństwie do krainy zła - czy to samotnie, czy to nakłoniwszy kogoś, by jej towarzyszył. Dziewczyna odrzekła jednak, że co do pierwszego, nie może tego przyrzec, co zaś tyczy drugiej kwestii, obiecuje jedynie, że nie będzie namawiać nikogo z poddanych ojca, aby razem z nią udał się do krainy Melka. Jej słowa ogromnie rozgniewały Tinwelinta, prócz złości zaś czuł także lęk, bardzo bowiem kochał Tinuviel i bał się o nią. Zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie na zawsze zamknąć swej córki w pieczarach, dokąd dochodziły jedynie słabe przebłyski światła, powziął pewien plan. Nad wejściem do jego podziemnego pałacu wznosiła się opadająca ku rzece skarpa, nad którą rosły potężne buki. Jeden z nich zwał się Hirilorna, Królowa Drzew, był bowiem niezwykle potężny i rozłożysty. Miał tak rozszczepiony pień, iż wydawało się, że to nie jedno, lecz trzy drzewa razem wyrastają z ziemi. Wszystkie trzy pnie były piękne: okrągłe i proste, zaś ich szara kora wyglądała jak jedwab i aż do wysokości znacznie przewyższającej człowieka była idealnie gładka, nie zeszpecona żadnymi gałęziami ani sękami. Tinwelint rozkazał, by tak wysoko, jak tylko sięgały najwyższe drabiny, wybudować na tym dziwnym drzewie mały drewniany domek. Znalazł się on wyżej niż pierwsze konary, tak więc całkowicie skrywały go liście. Chatka miała trzy kąty i trzy okna, po jednym na każdej ścianie. Każdy róg opierał się o jeden pień Hirilorny. Tinwelint rozkazał córce, żeby zamieszkała w tym domku do czasu, póki nie zmądrzeje, kiedy zaś weszła do środka, zabrano drabinę, tak że nie było sposobu, by Tinuviel mogła się stamtąd wydostać. Przynoszono jej jednak wszystko, czego zażądała - służba codziennie przystawiała drabinę, aby podawać królewskiej córce pożywienie, później jednak drabinę ponownie odsuwano, król bowiem zagroził śmiercią każdemu, kto by zostawił ją opartą o pień. U stóp drzewa cały czas siedział strażnik, często też przychodził tam Dairon, zasmucony tym, co się stało, jako że bez siostry czuł się bardzo samotny. Tinuviel jednak początkowo wolała mieszkać w domku wśród liści niż w jaskini. Wyglądając przez maleńkie okienko słuchała, jak brat wygrywa pod drzewem swe najsłodsze melodie. Pewnej nocy nawiedził wszakże Tinuviel sen o Berenie, a jej serce powiedziało: "Chcę odejść i poszukać go, mimo że wszyscy inni już o nim zapomnieli". Kiedy się zbudziła, przez gałęzie przeświecały promienie księżyca, ona zaś zamyśliła się głęboko, w jaki sposób mogłaby stąd uciec. Jako córce Gwendeling magia i czary nie były jej obce, powzięła zatem pewien plan. Następnego dnia poprosiła służącego, aby przyniósł jej trochę czystej wody z płynącego nie opodal strumienia. - Musi ona jednak zostać nabrana o północy w srebrne naczynie - zastrzegła. - I temu, kto ją będzie niósł, nie wolno wypowiedzieć ani słowa. Następnie zażądała wina. - Chcę je dostać w samo południe, w złotej karafce, zaś człowiek, który tu z nim przyjdzie, musi, niosąc je, śpiewać. Służba wypełniła jej rozkazy, nie mówiąc o nich ani słowa Tinwelintowi. - Idź teraz do mojej matki - poleciła następnie służącemu - i powiedz jej, że chciałabym dostać wrzeciono, muszę czymś wypełnić długie, nużące godziny. Ubłagała też w sekrecie Dairona, by zrobił dla niej niewielki kołowrotek, który zmieściłby się w jej maleńkim domku. - Co jednak będziesz przędła i tkała? - zapytał brat. - Czary i zaklęcia - odparła Tinuviel, zaś Dairon nie odgadł jej zamiarów, nie powiedział też o prośbie siostry królowi ani Gwendeling. Nucąc magiczną melodię Tinuviel zmieszała ze sobą wino i wodę, po czym wlała je do złotego naczynia i zaśpiewała pieśń o rosnących włosach. Następnie przelała napój do srebrnej misy i zaśpiewała inną piosenkę, w której pojawiały się nazwy wszystkich najwyższych i najdłuższych rzeczy na ziemi: brody Indravangów, ogona Karkarasa, tułowia Glorunda, pnia Hirilorny, miecza Nandorów. Nie zapomniała również o łańcuchu Angainorze wykonanym przez Aulego i Tulkasa ani o szyi olbrzyma Gilima. W końcu, jako rzecz najdłuższą ze wszystkich, wymieniła włosy Uineny, Pani Mórz, której loki rozciągają się na wszystkie wody świata. Kiedy skończyła, polała sobie głowę wodą pomieszaną z winem, śpiewając przy tym trzecią pieśń o najgłębszym śnie. Wtedy jej ciemne, piękne jak najdelikatniejsze nitki zmierzchu włosy zaczęły bardzo szybko rosnąć i już po dwunastu godzinach zakryły całą podłogę małej izdebki. Uszczęśliwiona powodzeniem czarów dziewczyna udała się na spoczynek, a gdy się obudziła, pokój pełen był czarnych loków. Wkrótce jej włosy spłynęły przez okna i oplotły trzy pnie drzewa. Z trudem udało się Tinuviel odnaleźć nożyczki i obciąć gęste pukle, które wtedy odrosły jej na głowie już tylko na taką długość, jaką miały poprzednio. Tak oto zaczęła się praca dziewczyny, a choć wykonywała ją ze zręcznością właściwą elfom, przędzenie i tkanie trwało wiele dni. Każdemu więc, kto zbliżał się do drzewa, nakazywała, by odszedł. - Jestem zmęczona i pragnę jedynie spać - mówiła. Najbardziej zdumiewało to Dairona, który często wołał siostrę, ta zaś nie odzywała się doń ani słowem. Z gęstych loków utkała Tinuviel kruczoczarną suknię, nasączoną magiczną sennością. Ów czar był większy nawet od tego, jaki spowijał szatę, noszoną przez jej matkę, kiedy tańczyła dawno, dawno temu przed wzejściem Słońca. Tinuviel okryła tą suknią swe lśniące, białe szaty, a pozostałe włosy splotła w mocną linę, którą przyczepiła do pnia drzewa. Słońce już zachodziło i w lesie zapadał zmierzch, kiedy cichym, niskim głosem zaczęła śpiewać dziwną pieśń, jednocześnie spuszczając w dół linę. Wówczas to senna mgła otuliła głowy i twarze pełniących wartę strażników, którzy zasłuchani w śpiew Tinuviel zapadli nagle w głęboki sen. Wtedy przebrana w swój ciemny strój dziewczyna zwinnie niczym wiewiórka zsunęła się na ziemię. Tańcząc wbiegła na most i zanim pilnujący go strażnicy zdołali choćby krzyknąć, minęła ich, muskając skrajem szaty. Wtedy i oni zapadli w sen, Tinuviel zaś uciekła tak szybko, jak tylko były w stanie ją nieść roztańczone stopy. Na wieść o ucieczce córki Tinwelint zmartwił się ogromnie i rozgniewał. Cały dwór wypełnił nieopisany zgiełk, a wszystkie lasy rozbrzmiały odgłosami pościgu. Jednak Tinuviel znajdowała się już daleko, dotarła bowiem aż do mrocznego podnóża Gór Nocy. Powiadają, że podążający jej śladem Dairon zgubił się i nigdy nie wrócił już do Elfinesse, lecz przybył do Palisoru, gdzie nadal wygrywał czułe, magiczne melodie i przepełniony tęsknotą błąkał się samotnie pośród lasów południa. Znalazłszy się z dala od domu, na myśl o tym, na co się porwała i co ją jeszcze czeka, Tinuviel poczuła nagły lęk. Zatrzymała się i zapłakała z żalu, że nie ma razem z nią Dairona. W rzeczywistości, jak powiadają, znajdował się on niedaleko, błądząc wśród wysokich sosen Lasu Nocy, gdzie później Turin zabił przez pomyłkę Belega. Tinuviel przechodziła obok owych miejsc, nie wkroczyła jednak w tę ciemną strefę. Odzyskawszy spokój, ruszyła przed siebie, dzięki zaś magicznym zdolnościom oraz cudownemu zaklęciu i czarowi snu nie groziły jej niebezpieczeństwa, na jakie narażony był Beren. Mimo to miała przed sobą długą, trudną i wyczerpującą podróż. Musisz zaś wiedzieć, Eriolu, że w owych czasach Tevild miał kłopoty z jedna tylko rzeczą na świecie - z rodem Psów. Wiele spośród nich nie odnosiło się do Kotów ani przyjaźnie, ani wrogo, ponieważ jako poddani Melka stali się równie dzicy i okrutni jak inne zwierzęta. Z najdzikszych i najokrutniejszych władca wyhodował rasę wilków, szczególnie miłą jego sercu. Czyż właśnie to nie wielki szary wilk, Karkaras Stalowy Kieł, ojciec wszystkich wilków, strzegł wówczas i jeszcze długo później bram Angamandi? Wiele było jednakże psów, które ani nie płaszczyły się przed Melkiem, ani nie żyły w lęku przed nim. Mieszkały w siedzibach ludzi, strzegąc ich przed złem, lub też błąkały się po lasach Hisilome, przemierzając górskie przełęcze i zapędzając się niekiedy aż po granice Artanoru czy też innych krain leżących na południu. Jeśli zaś którykolwiek z nich spostrzegł Tevilda bądź jego krewniaków czy poddanych, zaczynał wściekle ujadać i rzucał się za nimi w pogoń. I choć rzadko zdarzało się, by jakiś kot stracił życie - odznaczały się one bowiem wielką zwinnością, wspinaąc się na drzewa i ukrywając się, a wspomagała je moc Melka - obecność psów wywoływała w nich lęk. Sam Tevildo nie musiał się bać - był równie silny co najwięksi z przeciwników, a jednocześnie szybszy i zwinniejszy od nich wszystkich, wyjąwszy Huana, Przywódcy Psów. Huan był tak zręczny, że pewnego razu udało mu się posmakować futra Tevilda i choć przeciwnik odpłacił mu za to ciosem swych potężnych pazurów, duma Księcia Kotów została urażona, toteż gorąco pragnął zemścić się na wrogu. Wielkie szczęście miała Tinuviel, że spotkała w lesie Huana, chociaż w pierwszej chwili przeraziła się śmiertelnie i rzuciła do ucieczki. Huan dogonił ją jednak dwoma susami i łagodnym, głębokim głosem powiedział w języku Porzuconych Elfów, by się go nie obawiała. - Czemuż to widzę tu najpiękniejszą ze wszystkich elfin, jak wędruje samotnie tak blisko siedziby Złego Ainura? - zapytał. - Czyżbyś nie wiedziała, że jest to bardzo niebezpieczne miejsce, moja mała, nawet dla kogoś, kto przybywa tu ze swą drużyną, zaś dla samotnych może okazać się śmiertelną pułapką? - Wiem o tym - odrzekła Tinuviel. - Nie przywiodło mnie tu jednak wcale zamiłowanie do włóczęgi. Szukam Berena. - Co wiesz o Berenie? - zdziwił się Huan. - Czy naprawdę znasz Berena, syna słynnego myśliwego wśród elfów, Egnora bo-Rimiona, mojego przyjaciela z dawnych czasów? - Nie wiem, czy to mój Beren jest twym przyjacielem, szukam bowiem Berena, który przywędrował tutaj zza Gorzkich Wzgórz. Poznałam go w lesie nie opodal siedziby mego ojca. Moja matka, Gwendeling, dzięki swej mądrości dowiedziała się, iż uczyniono zeń niewolnika okrutnego Tevilda, Księcia Kotów. Nie wiem, czy to prawda i czy nie spotkało go coś jeszcze gorszego. Przybyłam tu, by go odszukać, choć nie mam pojęcia, jak tego dokonać. - Wobec tego może ja poddam ci jakąś myśl - rzekł Huan. - Powinnaś mi zaufać, jam bowiem jest Huan, Przywódca Psów, największy wróg Tevilda. Odpocznij teraz w cieniu drzew, ja zaś rozważę, co możemy zrobić. Tinuviel postąpiła tak, jak jej radził i znużona podróżą szybko zapadła w sen, Huan zaś cały czas czuwał u jej boku. - Chyba za długo odpoczywałam - rzekła, obudziwszy się. - Powiedz mi, co wymyśliłeś, Huanie? - Zawiłe i trudne to zadanie - odparł Przywódca Psów - toteż zdołałem ułożyć jedynie następujący plan: kiedy słońce znajdzie się wysoko na niebie, zakradniesz się, jeśli starczy ci odwagi, w pobliże siedziby Księcia. O tej porze Tevildo oraz większość jego domowników wylegują się na tarasach pod bramą zamku. Spróbujesz dowiedzieć się, czy Beren jest pośród nich, zgodnie z tym, co powiedziała ci matka. Ja będę czekał nie opodal, ukryty wśród drzew. Uradujesz mnie i pomożesz samej sobie, jeśli, niezależnie od tego, czy spostrzeżesz Berena, czy nie, staniesz przed Tevildem i opowiesz mu, że przypadkowo natknęłaś się na Huana, który ciężko chory leży w pobliskim lesie. Nie wskażesz mu oczywiście miejsca, lecz zaproponujesz, że sama przywiedziesz go do mnie. Zobaczysz wówczas, jaką będę miał dla niego niespodziankę. Sądzę, że jeśli przyniesiesz mu takie wieści, Tevildo nie potraktuje cię źle ani nie spróbuje zatrzymać. W ten sposób Huan zamierzał jednocześnie wyzwać Tevilda na pojedynek - a nawet, gdyby było to możliwe, zabić go - oraz uwolnić Berena, który, jak sądził, był umiłowanym przez psy z Hisilome synem Egnora. Usłyszawszy imię Gwendeling, domyślił się, że napotkana dziewczyna jest księżniczką Leśnych Elfów i pragnął jej pomóc, tym bardziej że jej słodycz zmiękczyła mu serce. Tinuviel odzyskała już równowagę ducha i Huan podziwiał jej odwagę. Tak długo, jak to było możliwe, podążał za nią ukradkiem, aż w końcu zniknęła mu z oczu, opuszczając schronienie wśród drzew i wychodząc na porośniętą wysoką trawą łąkę, na której gdzieniegdzie rosły krzewy. Tu, poniżej skalnego rumowiska, świeciło słońce, jednak ponad wzgórzami, jak zawsze w Angamandi, kłębiły się czarne chmury. Tinuviel nie starczyło odwagi, by popatrzeć na to ponure kłębowisko obłoków, tak wielki przytłaczał ją strach. Miała wrażenie, że ziemia pod jej stopami unosi się, a trawa wydziela silniejszy zapach i kołysze się mocniej niż zwykle. Zdjęta lękiem dotarła do skalnego urwiska, opadającego zupełnie pionowo w dół - tam, pod kamienną półką, mieścił się zamek Tevilda. Nie prowadziła doń żadna ścieżka; zbocze góry opadało po prostu, taras za tarasem, aż do skraju lasu. Nikt nie mógł dostać się do siedziby Księcia Kotów inaczej jak tylko czyniąc wielkie skoki ze stopnia na stopień. Im bliżej zamku, tym owe stopnie stawały się coraz bardziej strome. Budowla posiadała zaledwie kilka okien, z których żadnego nie umieszczono tuż nad ziemią - nawet wielka brama sięgała tam, gdzie w ludzkich siedzibach buduje się okna na piętrze. Szeroki i płaski dach zamku wystawiony był na działanie słonecznych promieni. Przestraszona Tinuviel zbliżyła się do najniższego tarasu i z przerażeniem popatrzyła na ciemne gmaszysko zajmujące szczyt wzgórza. Podeszła do skalnego załomu i ujrzała przed sobą samotnego kota, który leżał w słońcu i, jak się zdawało, spał. Kiedy jednak stanęła przed nim, otworzył żółte oczy i zerknąwszy na nią, powstał. - Uciekaj stąd, mała panienko - powiedział, przeciągając się i podchodząc do niej. - Czyżbyś nie wiedziała, że wkroczyłaś na słoneczne ziemie jego wysokości Tevilda i jego pobratymców? Tinuviel ogarnął jeszcze większy lęk, postarała się jednak odpowiedzieć na te słowa tak śmiało, jak tylko potrafiła: - Wiem o tym, łaskawy panie. Owo "panie" sprawiło staremu kotu wielką przyjemność, był on bowiem w rzeczywistości jedynie zwykłym strażnikiem bram zamku. - Chciałabym wszakże - ciągnęła dziewczyna - abyś był tak łaskawy i zaprowadził mnie teraz przed oblicze twego Księcia. Nawet jeśli śpi - dodała, bowiem zdumiony strażnik wyprostował ogon i wyraźnie miał zamiar odmówić jej prośbie. - Mam pilną i ważną wiadomość, która jednak przeznaczona jest wyłącznie dla jego uszu. Prowadź mnie więc do niego, łaskawy panie - zażądała. Ponownie tytułowany "panem" kot tak głośno zamruczał z zadowolenia, że Tinuviel odważyła się pogłaskać jego brzydką głowę, większą nie tylko od jej własnej, ale nawet od głów wszystkich znanych jej psów. - Chodź zatem za mną - powiedział przebłagany tym gestem Umuiyan, tak bowiem miał na imię strażnik. Chwycił niepodziewanie Tinuviel za ramiona i, ku jej przerażeniu, posadził ją sobie na grzbiecie. Uczyniwszy to, jednym susem przeskoczył na wyższy taras. - Masz szczęście - dodał, zatrzymując się i pomagając dziewczynie zsunąć się na ziemię - że akurat dziś mój pan, Tevildo, odpoczywa na tym niskim tarasie, z dala od zamku. Ogarnęła mnie bowiem dziwna słabość i senność, tak że pewnie nie byłbym w stanie zanieść cię wyżej. - Tinuviel miała na sobie swą czarną suknię. To powiedziawszy, Umuiyan ziewnął potężnie i przeciągnąwszy się, zaprowadził gościa przez taras ku szerokiemu legowisku z nagrzanych kamieni, na którym spoczywało przerażające cielsko Tevilda. Kot miał zamknięte oczy. Strażnik podszedł do niego i cicho szepnął mu do ucha: - Pewna dziewczyna liczy na twą łaskawość, mój panie. Ma ci ponoć do przekazania coś tak ważnego, że nie posłuchała nawet, kiedy kazałem jej odejść. Jego słowa sprawiły, że Tevildo machnął gniewnie ogonem i otworzył jedno oko. - Cokolwiek ma do powiedzenia - mruknął - niech zrobi to szybko, jako że nie jest to pora, by domagać się audiencji u Tevilda, Księcia Kotów... - Wybacz, mój panie - odezwała się Tinuviel - i nie złość się. Nie sądzę, byś miał mi za złe, że tu przyszłam, kiedy usłyszysz, z czym przybywam. Jest to jednak sprawa, o której nawet szeptem wolę nie mówić tutaj, gdzie wieje wiatr - dodała, zerkając w stronę lasu, jakby w obawie przed czymś, co kryło się między drzewami. - W takim razie wynoś się stąd - warknął Tevildo. - Śmierdzisz psem, a cóż za dobrą nowinę może przynieść kotu elf, który mieszka wśród psów? - To, że czuć ode mnie psa, nie jest niczym dziwnym, panie, bowiem właśnie jednemu z nich uciekłam. Jest to zaiste wyjątkowo potężny pies, którego imię zapewne nie jest ci obce. Tym razem udało się jej zaciekawić Tevilda. Otworzył oczy i przeciągnąwszy się trzykrotnie, nakazał strażnikowi, by wprowadził Tinuviel do wnętrza zamku. Umuiyan, tak jak poprzednio, ponownie posadził sobie dziewczynę na grzbiecie. Tinuviel ogarnął strach, ponieważ osiągnęła już to, czego pragnęła - zaproszenie do zamku Tevilda oraz szansę przekonania się, czy jest tam Beren - lecz nie znając dalszych planów Huana, nie miała pojęcia, co się z nią teraz stanie. W istocie rzeczy, gdyby tylko mogła, pewnie uciekłaby z tego miejsca. Koty wszakże zaczęły już wspinać się z tarasu na taras do zamku. Niosący Tinuviel Umuiyan zdołał jednakże zrobić ledwie dwa susy w górę, a już przy trzecim potknął się, sprawiając, że dziewczyna krzyknęła przestraszona. - Co się z tobą dzieje, ty niedołęgo? - zapytał Tevildo. - Może nastał czas, byś porzucił służbę u mnie, skoro wiek tak prędko dał ci się we znaki? - Nie, nie, panie - odrzekł strażnik. - Sam nie wiem, co mi się stało. Moje oczy zaszły mgłą, a głowa dziwnie mi ciąży. - Wypowiadając te słowa zachwiał się jak pijany i upadł. Tinuviel ześlizgnęła się z jego grzbietu, pozostawiając kota pogrążonego w głębokim śnie. Bardzo rozgniewało to Tevilda, który pochwycił dziewczynę - nie czyniąc tego bynajmniej łagodnie - i sam zaniósł ją do zamku. Tam rozkazał, by zsunęła się z jego grzbietu, a potem ryknął tak potężnie, że ściany i ciemne korytarze budowli rozbrzmiały przerażającym echem. Natychmiast zewsząd pośpieszyli ku niemu służący, z których jednemu polecono wrócić do Umuiyana, związać go i zrzucić ze skał. - Na północną stronę, tam gdzie urwisko jest bardziej strome - dodał władca. - Nie może mi się więcej na nic przydać, gdyż wiek sprawił, iż nie potrafi pewnie stawiać kroków. Tinuviel zadrżała słysząc, z jak bezlitosną bestią ma do czynienia. Sam Tevildo także jednak ziewał i potykał się nieustannie, jakby zapadając w drzemkę. Mimo to polecił służbie, by zaprowadziła dziewczynę do jednej z komnat w głębi zamku - tej, gdzie zwykle zasiadał do posiłków ze swymi najwyższymi dostojnikami. W sali unosił się przeraźliwy smród, a wszędzie wokół leżały kości. Nie było tu okna, a jedynie pojedyncze drzwi oraz prześwit łączący komnatę z wielkimi zamkowymi kuchniami. Wpadał przezeń czerwony blask, który lekko rozświetlał ciemność panującą w pomieszczeniu. Kiedy Tinuviel została sama, poczuła się tak przerażona, że przez chwilę nie była zdolna do najlżejszego ruchu. Wkrótce jednak strach minął, a jej wzrok przywykł do mroku i mogła rozejrzeć się wokoło. Była zwinna, nie zastanawiając się więc specjalnie, bez wysiłku wskoczyła na szeroki, znajdujący się niezbyt wysoko nad ziemią parapet, należący do owego kuchennego prześwitu. Uchyliwszy ciężką pokrywę, zerknęła w głąb i zobaczyła obszerną podziemną kuchnię, w której płonął wielki ogień. Ujrzała też pracujących tam kucharzy, z których większość stanowiły koty, chociaż... potężne płomienie oświetliły nagle skrzywionego z wysiłku Berena i Tinuviel rozpłakała się, widząc jego niedolę. W tej samej chwili usłyszała ochrypły głos Tevilda. - Gdzież, w imię Melka, zniknął ten szalony elf? Przestraszona Tinuviel przypadła do muru, ale potężny kot zobaczył ją już i krzyknął: - A więc mały ptaszek nie chce więcej śpiewać. Chodź tutaj albo sam cię stamtąd wyciągnę, nie dopuszczam bowiem elfów przed swe oblicze po to, aby ze mnie kpiły. Wówczas, po części ze strachu, po części zaś mając nadzieję, że jej czysty głos dotrze do uszu Berena, Tinuviel poczęła opowiadać swoją historię tak głośno, że aż echo odbijało się od ścian. - Ciszej, droga panienko - upomniał ją Tevildo. - Jeśli sprawa, z którą przychodzisz, jest taką tajemnicą, nie należy o niej wrzeszczeć. - Nie mów do mnie w ten sposób - zażądała z urazą dziewczyna - bo choć jesteś potężnym Władcą Kotów, to czyż nie stoi przed tobą Tinuviel, księżniczka elfów, która zboczyła z drogi tylko po to, by wyświadczyć ci przysługę? - Wypowiadając te słowa krzyczała zaś jeszcze głośniej niż poprzednio. Z kuchni dobiegł nagle głośny brzęk, jak gdyby ktoś przewrócił całe stosy metalowych i glinianych naczyń. - To na pewno ten głupi elf Beren - warknął Tevildo. - Melko ciągle obdarowuje mnie takimi niedołęgami. Tinuviel, odgadłszy, że Beren usłyszał ją i upuścił coś ze zdumienia, przemogła wreszcie strach. Nie żałowała już swej zuchwałości. Tevilda jednakże tak bardzo rozgniewały śmiałe słowa dziewczyny, że w pierwszej chwili nie pojął, iż usłyszał właśnie coś, co mogło przynieść mu wielkie korzyści. Nad Tinuviel zaś, gdy zdradziła Księciu Kotów, kim jest, zawisło wielkie niebezpieczeństwo, ponieważ Melko i wszyscy jego wasale traktowali lud Tinwelinta jak wyjętych spod prawa zbójów, których należy pojmać i poddać okrutnym torturom. Tevildo, poznawszy imię dziewczyny, winien więc natychmiast zabrać ją przed oblicze swego władcy. Zaskarbiłby sobie w ten sposób jego łaskę, ale, prawdę mówiąc, spryt Tevilda był tego dnia nieco przytępiony. Zapomniał nawet zapytać, czemu Tinuviel wdrapała się na parapet, nie zawracał też sobie więcej głowy Berenem. Ciekaw wielce opowieści, z którą przybyła, powściągnął swój gniew i powiedział: - Już dobrze, moja damo, nie złość się i przestań wystawiać na próbę moją cierpliwość. Cóż to za nowinę masz dla moich uszu, którymi, jak widzisz, strzygę z ciekawości. - Chodzi o wielką bestię, złą i gwałtowną, imieniem Huan - odparła Tinuviel. Usłyszawszy imię wroga, Tevildo groźnie wygiął grzbiet w pałąk, zaś jego sierść zjeżyła się i naelektryzowała. W oczach kota zalśnił czerwony blask. - Uważam, że to wstyd - ciągnęła dziewczyna - iż ten okrutnik śmie włóczyć się po lesie tak blisko siedziby potężnego Księcia Kotów. - Nie ma odwagi tego robić - przerwał jej Tevildo - i nigdy tutaj nie przychodzi. Chyba że czyni to ukradkiem, jak tchórz. - Mogło tak być - zgodziła się Tinuviel - ale wydaje mi się, iż jego życie dobiegło wreszcie końca. Wędrując dziś przez las zobaczyłam bowiem, jak jakieś wielkie zwierzę upadło na ziemię jęcząc z bólu, a kiedy się zbliżyłam, przekonałam się, że to Huan. Może rzucono nań zły czar albo też pokonała go choroba. Z pewnością wciąż jeszcze leży bezradnie w lesie, nie dalej niż o milę na zachód od twego zamku. Nie zawracałabym ci tym głowy, mój panie, gdyby nie to, że to bydlę warknęło na mnie, gdy zbliżyłam się, by mu pomóc, a nawet próbowało mnie ugryźć. Uznałam więc, że ten potwór zasłużył na to, co go spotkało. Wszystko, co mówiła Tinuviel, było wielkim kłamstwem, wymyślonym przez Huana. Elfy z plemienia Eldarów nigdy nie splamiły ust nieprawdą. Mimo to nie słyszałam, by ktokolwiek z tego rodu miał jej za złe to, co uczyniła, podobnie jak nie potępiał jej za to Beren. Ja także usprawiedliwiam ów czyn, Tevildo bowiem był złym kotem, zaś Melko najokropniejszą ze wszystkich istot na ziemi i znajdującej się w ich rękach Tinuviel zagrażało wielkie niebezpieczeństwo. Tevildo, jako że sam był wielkim i zręcznym kłamcą i miał ogromne doświadczenie w oszukiwaniu wszelkich stworzeń, nie zawsze wiedział, czy powinien wierzyć w to, co mu się mówi. Z reguły nie wierzył w nic, prócz rzeczy, co do których gorąco pragnął, by były prawdą. To właśnie dlatego często bywał oszukiwany przez uczciwszych od siebie. Wieść o niemocy Huana wydała mu się jednak tak radosna, że wątpił w jej prawdziwość, postanowił zatem ją sprawdzić. Z początku udawał obojętność, twierdząc, że Tinuviel niepotrzebnie otaczała tajemnicą taką błahostkę, mogła bowiem bez obaw mówić o tym poza murami pałacu, dziewczyna odrzekła jednak, iż nie sądziła, by Księcia Kotów trzeba było pouczać, że Huan słyszy każdy dźwięk z odległości mili, głos kota rozpozna zaś z jeszcze większego oddalenia. Tevildo, udając niedowierzanie, wypytywał, gdzie dokładnie znajduje się Huan, ale Tinuviel udzielała wymijających odpowiedzi, widząc w tym jedyną szansę wydostania się z zamku. W końcu Książę, owładnięty ciekawością, grożąc elfinie śmiercią, jeśli okaże się, że został oszukany, wezwał do siebie dwóch ze swoich dostojników - jednym z nich był Oikeroi, silny i wojowniczy kot - i wszyscy trzej wraz z Tinuviel opuścili siedzibę Księcia Kotów. Ponieważ zaś dziewczyna zdjęła swój magiczny czarny strój i złożyła go tak, że wydawał się nie większy od chustki do nosa (potrafiła bowiem czynić takie sztuki), mogła bez przeszkód przemierzać w dół kolejne tarasy na grzbiecie Oikeroia, nie obawiając się, że i tego kota zmorzy sen. Wędrowali przez las, posuwając się we wskazanym przez dziewczynę kierunku i wkrótce Tevildo poczuł zapach psa. Sierść na jego wielkim, wyprężonym ogonie zjeżyła się groźnie. Natychmiast wspiął się na rozłożyste drzewo i w oddali ujrzał wielkie cielsko Huana, który leżał bezwładnie na trawie, skamląc i jęcząc. Uszczęśliwiony Tevildo pośpiesznie zszedł na dół. Pragnąc jak najszybciej dopaść wroga, zapomniał o Tinuviel, która drżąc z lęku o przyjaciela, skryła się wśród paproci. Zamiarem Tevilda i jego dwóch kompanów było podejść po cichu do psa z trzech stron i znienacka go zaatakować. Chcieli go zabić, w wypadku zaś, gdyby okazał się zbyt słaby na stoczenie walki, postanowili zabawić się, poddając go torturom. Kiedy jednak doskoczyli do wroga, Huan szczekając poderwał się z ziemi, a w chwilę później jego szczęki zacisnęły się na karku Oikeroia, tak że kot padł martwy. Drugiemu z towarzyszy Księcia Kotów udało się skamląc uciec na wysokie drzewo i tak oto Tevildo pozostał sam na sam z Huanem. Wcale mu nie zależało na takim spotkaniu, pies był bowiem zbyt szybki, aby dało się pokonać go w pojedynku. Mimo to walczyli zaciekle. W końcu Huan chwycił wroga za gardło i kot najpewniej straciłby życie, gdyby nie to, że udało mu się dosięgnąć pazurami oczu przeciwnika i na chwilę go oślepić. Pies zawył, zaś Tevildo, prężąc się z całych sił, wyrwał mu się i wspiął na rosnące nie opodal wysokie, smukłe drzewo, podobnie jak zrobił to wcześniej jego towarzysz. Pomimo bólu zraniony Huan skakał pod drzewem ujadając zajadle, Tevildo zaś przeklinał go, miotając obelgi. - Zapamiętaj, Tevildo - powiedział w końcu Przywódca Psów - słowa Huana, którego miałeś nadzieję dopaść i zabić bezbronnego, jak te nieszczęsne myszy, na które polujesz: zostaniesz już na zawsze, poraniony, na tym samotnym drzewie i wykrwawisz się na śmierć, chyba że zechcesz ponownie posmakować moich zębów. Jeśli zaś żadna z tych propozycji ci się nie podoba, możesz uczynić jeszcze jedno: powiedzieć mi, gdzie jest księżniczka elfów oraz Beren syn Egnora. Są oni moimi przyjaciółmi i żądam, by przyprowadzono ich tutaj jako okup za ciebie, choć wiem, że w gruncie rzeczy każde z nich jest warte o wiele więcej niż ty. - Jeśli chodzi o tę przeklętą elfinę, to, o ile mnie uszy nie mylą, leży w pobliskich paprociach i jęczy - odrzekł Tevildo. - Co zaś się tyczy Berena, to mam wrażenie, iż dostał porządne cięgi od Miaule'a, mojego kucharza, za bałagan, jakiego przed godziną narobił w zamkowej kuchni. - Pozwól im zatem przybyć do mnie bezpiecznie - powiedział Huan - a wówczas i ty będziesz mógł wrócić do domu i lizać rany. - W zamian za bezpieczeństwo mego pobratymca, który jest tu ze mną, przyślę ich do ciebie, gdy tylko znajdę się w zamku - obiecał Tevildo. - Akurat! - warknął w odpowiedzi Huan. - A razem z nimi przybędzie tu całe twe plemię oraz hordy orków i innych potworów Melka. Nie jestem taki głupi. Daj raczej Tinuviel coś, co będzie dla twych strażników znakiem, że może zabrać z zamku Berena. Sam jednak zostaniesz tutaj, czy ci się to podoba, czy nie. W ten sposób zmusił Tevilda do zdjęcia złotej obroży - znaku, którego żaden kot nie ośmieliłby się zlekceważyć. Huan wciąż jednak nie był zadowolony. - Potrzeba czegoś więcej - stwierdził - bo sama obroża sprawi tylko, że cały twój lud wyruszy, aby cię szukać. Pies miał oczywiście rację, bo Tevildo właśnie na coś takiego liczył. W końcu jednak znużenie, głód i strach pokonały jego dumę i pozostający w służbie u Melka Książę wyjawił wielki sekret kotów: powierzone im przez Władcę zaklęcie - magiczne słowa spajające ze sobą kamienie jego zamku, słowa, za pomocą których Tevildo utrzymywał posłuch wśród wszystkich zwierząt i kotów, napełniając je złą mocą, większą od tej, jaką posiadały z natury. Od dawna zresztą powiadano, iż Tevildo jest złym czarownikiem, który przybrał postać zwierzęcia. Słysząc magiczne słowa Huan począł się śmiać, wiedział bowiem, że w tym momencie skończyła się już władza kotów. Wziąwszy złotą obrożę, Tinuviel pośpieszyła z powrotem na najniższy taras zamku, po czym czystym głosem wypowiedziała zaklęcie. I oto powietrze wypełniło się głosami kotów, siedziba Tevilda zadrżała w posadach, a jej mieszkańcy niemal w oczach skurczyli się i zmaleli. Z obawą spoglądali na dziewczynę, ona zaś, machając obrożą Tevilda, wyrzekła do nich słowa, jakie w jej obecności Książę Kotów wyjawił Huanowi. Wówczas zebrani zatrzęśli się z lęku, a Tinuviel rozkazała: - Niech wszystkie elfy i ludzie, więzieni dotąd w tym zamku, wystąpią naprzód. Wtedy to przed tłum wyszedł Beren, nie było tu jednak żadnych innych niewolników, poza Gimlim, wiekowym gnomem, który w niewoli zestarzał się i oślepł. Miał jednak, jak śpiewano we wszystkich pieśniach, najlepszy na świecie słuch. Gimli wystąpił przed zebranych, wspierając się na lasce, Beren zaś pomagał mu iść. Tinuviel zauważyła, że jej ukochany wychudł i ubrany jest w łachmany. W ręku dzierżył wielki nóż, który chwycił w kuchni, obawiając się, że drżenie zamku i wrzask kotów wróżą nowe nieszczęście. Kiedy jednak ujrzał Tinuviel i trzęsącą się przed nią ze strachu gromadę kotów oraz spostrzegł potężną obrożę Tevilda, ogarnęło go wielkie zdumienie i nie wiedział, co o tym myśleć. Wtedy rozradowana dziewczyna zwróciła się do niego w te słowa: - O, Berenie zza Gorzkich Wzgórz, czy zechcesz zatańczyć teraz ze mną? Nie tutaj wszakże - dodała i odciągnęła Berena na bok, podczas gdy koty siedziały, miaucząc i jęcząc, tak że usłyszeli je nawet Huan i Tevildo. Nikt jednak nie ruszył na pomoc Księciu Kotów, wszystkie zwierzęta zdjął bowiem lęk pod wpływem zaklęcia Melka. Później gorzko tego żałowały, jako że Tevildo powróciwszy wraz ze swym towarzyszem do domu, zawrzał strasznym gniewem i machając ogonem wymierzał ciosy wszystkim, którzy znaleźli się w pobliżu. Huan natomiast, kiedy przekonał się, że Tinuviel i Beren są już bezpieczni, martwił się - choć może wydawać się to niemądre - iż zły Książę wymknął mu się bez kolejnego pojedynku. Pewne pocieszenie stanowiła dlań wszakże złota obroża, którą założył teraz na własną szyję. To rozwścieczyło Tevilda bardziej niż cokolwiek innego, przedmiot ten posiadał bowiem magiczną moc. Huan żałował, że Tevildo wciąż pozostaje przy życiu, teraz jednak nie bał się już kotów, których plemię od tamtej pory zawsze już uciekało przed psami. Te zaś, od czasu upokorzenia Tevilda w lasach nie opodal Angamandi, traktowały swych przeciwników z pogardą. Było to największe zwycięstwo w życiu Huana. Kiedy zaś Melko usłyszał o wszystkim, przeklął Tevilda i jego pobratymców, skazując ich na banicję. Odtąd koty nie miały już ani pana, ani króla, ani nawet przyjaciół. Często słyszało się, jak skamlą z żalu, skarżąc się na swą samotność. Gorzko żałowały tego, co straciły - bo nie istniał nikt, kto okazałby im choć cień życzliwości. Jednak w czasach, o których opowiada ta historia, największym pragnieniem Tevilda nadal było schwytanie Berena i Tinuviel oraz zabicie Huana, dzięki czemu mógłby odzyskać utraconą magiczną moc. Książę Kotów obawiał się przy tym ogromnie Melka i nie ośmielił się prosić władcy o pomoc, musiałby bowiem ujawnić swoją klęskę i przyznać się do tego, że zdradził zaklęcie. Nieświadom tego pies drżał na myśl, że te wszystkie wydarzenia zbyt szybko dotrą do uszu Melka, jak to bywało z większością rzeczy, które działy się na świecie, dlatego pragnął jak najrychlej oddalić się od zamku Tevilda. Beren odzyskiwał siły stracone podczas niewolniczej pracy, zaś zakochana w nim Tinuviel czule go pielęgnowała. Mimo wszystko smutno i samotnie upływały im te dni, nie napotkali bowiem po drodze ani elfa, ani człowieka. Tinuviel zaczęła rozpaczliwie tęsknić za Gwendeling i pieśniami pełnymi słodkiej magii, które matka śpiewała jej w dzieciństwie, kiedy w lasach wokół ich zamku zapadał zmierzch. Często też podczas podróży wydawało się dziewczynie, że na pięknych polanach słyszy flet swego brata, Dairona, i czuła, jak na sercu kładzie się jej nieznośny ciężar. - Muszę wrócić do domu - rzekła w końcu Berenowi i Huanowi. Serce gnoma wypełniło się żalem, ponieważ pokochał już leśne życie w towarzystwie psów (bo tymczasem dołączyli do nich pobratymcy Huana), ale nie chciał też rozstawać się z Tinuviel. - Nigdy nie będę mógł powrócić z tobą na ziemie Artanoru - powiedział - ani nawet udać się tam w przyszłości, by cię odnaleźć, słodka Tinuviel. Chyba że przyniosę ze sobą Silmaril. Ale tego klejnotu nie zdobędę nigdy, bo czyż nie jestem uciekinierem z dworu Melka, któremu grozi straszliwe niebezpieczeństwo, gdyby został wyśledzony przez jego sługi? - Wypowiadając te słowa czuł, że serce zamiera mu z żalu. Tinuviel także przeżywała katusze, z jednej strony bowiem nie mogła znieść myśli o opuszczeniu Berena, z drugiej zaś nie wyobrażała sobie życia na wygnaniu. Długo siedziała pogrążona w smutnej zadumie, nie odzywając się ani słowem. - Możemy zrobić tylko jedno - powiedział siedzący obok niej Beren. - Zdobyć Silmaril. To rzekłszy, udał się na poszukiwanie Huana, pragnąc zasięgnąć jego rady i prosić o pomoc. Pies zasmucił się ogromnie, bo próba zdobycia Silmarilu wydała mu się szaleństwem. Wtedy Tinuviel poprosiła, by Huan dał jej skórę kota Oikeroia, którego zabił podczas walki na polanie. Huan nosił futro tego potężnego zwierzęcia na sobie jako trofeum. Raz jeszcze uciekła się córka Tinwelinta do magii, zaszywając Berena w skórę Oikeroia i nadając mu wygląd wielkiego kota. Potem nauczyła go, jak ma siadać i kłaść się, chodzić, skakać i biegać w koci sposób. W końcu czynił to wszystko tak doskonale, że kiedyś nawet Huan zjeżył się na jego widok, budząc tym śmiech Tinuviel. Beren nigdy jednak nie nauczył się miauczeć, prychać i mruczeć jak prawdziwy kot, dziewczynie nie udało się też nadać blasku martwym kocim oczom. - Będziemy musieli obyć się bez tego - zdecydowała. - Wystarczy, że powściągniesz swój język, aby sprawiać wrażenie wyjątkowo szlachetnie urodzonego kota. Pożegnawszy Huana, Beren i Tinuviel wyruszyli ku pałacowi Melka. Na szczęście, nie mieli przed sobą dalekiej podróży, bowiem gnom czuł się w skórze wroga niewygodnie i nienawidził tego stroju, zaś jego ukochana, której od dawna nie było tak lekko na sercu, dodatkowo jeszcze drażniła się z nim, głaszcząc go lub ciągnąc za ogon. Złościło to Berena, szczególnie że skrępowany futrem kota nie mógł się bronić. W końcu dotarli w pobliże Angamandi, czego domyślili się po głośnym brzęku i hałasie czynionym przez potężne uderzenia młotów dziesięciu tysięcy pracujących tu nieprzerwanie kowali. Nie opodal znajdowały się warsztaty, gdzie pracowali noldoliańscy niewolnicy dozorowani przez orków i gobliny ze wzgórz. Panowały tu tak głębokie ciemności, że serca przybyszów zamarły z trwogi. Tinuviel natychmiast przywdziała swą szatę głębokiego snu i dopiero wtedy przybysze zbliżyli się do ohydnej, wykutej z żelaza, najeżonej nożami i dzidami bramy Angamandi. Przed nią leżał największy wilk, jakiego widział świat - Karkaras, Stalowy Kieł, który nigdy nie zasypiał. Widząc zbliżającą się Tinuviel, Karkaras warknął, na kota nie zwrócił jednak uwagi, jako że zwierzęta te bez przerwy wchodziły i wychodziły z zamku. - Nie warcz, Karkarasie - powiedziała dziewczyna - bowiem przybywam tu, aby zobaczyć się z mym panem, Melkiem, ten zaś dostojnik z dworu Tevilda towarzyszy mi jako eskorta. Ciemna suknia przesłaniała teraz jaśniejącą urodę Tinuviel i Karkaras nie żywił wobec przybyszów żadnych podejrzeń, mimo to jednak podszedł do nich, węsząc, a wówczas dotarła do niego słodka woń Eldarów, jakiej stroje nie zdołały ukryć. W tej chwili wszakże dziewczyna zaczęła pląsać w magicznym tańcu, zarzucając wilkowi na oczy czarne fałdy swego welonu. To sprawiło, że pod ogarniętym sennością zwierzęciem ugięły się nogi i, zwinąwszy się w kłębek, strażnik zapadł w drzemkę. Śniło mu się, że bierze udział w wielkiej pogoni przez lasy Hilisome, jak to zdarzało się w czasach, gdy był szczenięciem. Zanim się obudził, dwójka przybyszów minęła czarny portal i przemierzywszy liczne mroczne korytarze, dotarła w końcu przed oblicze Melka. Beren radził sobie w półmroku równie dobrze jak krewniacy Tevilda, a ponieważ Oikeroi często bywał na dworze władcy, nikt nie zwracał na niego uwagi. Dzięki temu gnom mógł niepostrzeżenie prześlizgnąć się aż do stóp tronu Ainura. Jednak kłębiące się tam żmije oraz inne wstrętne stworzenia napełniły go takim lękiem, że nie odważył się postąpić choćby kroku dalej. Ku jego wielkiej uldze dopisało im szczęście, bowiem gdyby Tevildo gościł akurat u Melka, ich podstęp zostałby natychmiast odkryty. Oczywiście, brali pod uwagę takie niebezpieczeństwo, nie wiedząc, iż Książę Kotów w ogóle nie opuszcza swego zamku, rozmyślając, co pocznie, jeśli wieść o jego klęsce dotrze do Angamandi. Tymczasem Melko zauważył Tinuviel i ze zdumieniem zapytał: - Kimże jesteś, ty, co przemierzasz komnaty mego zamku cicho jak nietoperz? I jak tu weszłaś, skoro bez wątpienia nie należysz do moich dworzan? - Nie należę - potwierdziła dziewczyna - choć, być może, dzięki twej życzliwości, będę należeć, panie mój. Stoi oto przed tobą Tinuviel, córka wyjętego spod prawa Tinvelinta, który wygnał mnie ze swego zamku za to, że nie podporządkowałam swojej miłości jego rozkazom. Melko był szczerze zdumiony, że córka Tinwelinta z własnej woli przybyła do jego przerażającego zamku i podejrzewając podstęp zapytał, czego chce: - Czyżbyś nie wiedziała - powiedział - że nie darzy się tutaj sympatią twego ojca ani jego poddanych? Porzuć zatem nadzieję, że zdołasz mnie oczarować gładkimi słówkami. - Tak właśnie mówił mi mój ojciec - odrzekła Tinuviel. - Czemu jednak miałabym mu wierzyć? Wiedz panie, że umiem pięknie tańczyć i jeśli pozwolisz, bym pokazała, co potrafię, na pewno znajdziesz dla mnie skromny kąt na swoim dworze. Tancereczka Tinuviel czekałaby wtedy gotowa na twe wezwanie, ilekroć zapragnąłbyś oglądać jej pląsy. - Takie rzeczy niewiele dla mnie znaczą - skrzywił się Melko. - Jeśli jednak przebyłaś tak daleką drogę tylko po to, aby przede mną zatańczyć, uczyń to, potem zaś zdecyduję, co z tobą zrobić. - Wypowiadając te słowa łypał złośliwie oczyma, ponieważ w swym ciemnym umyśle powziął już pewne wstrętne plany. Wówczas to Tinuviel rozpoczęła taniec, jakiego ani ona sama, ani żaden krasnolud, wróżka czy elf nigdy przedtem ani potem nie odtańczył. Ów pląs wzbudził podziw nawet w Melku. Dziewczyna wirowała po sali szybko jak jaskółka i bezszelestnie jak nietoperz. Promieniowała przy tym tak magicznym pięknem, jakim tylko ona jedna na świecie była obdarzona. Przemykała obok władcy, to znów pojawiała się tuż przed nim albo zbliżała się doń od tyłu, a zwiewne fałdy sukni muskały jego twarz lub trzepotały mu przed oczyma. Siedzący pod ścianami dworzanie jeden po drugim zapadali w głęboki sen, śniąc o wszystkim, czego pragnęły ich złe serca. Leżące pod tronem władcy żmije zamarły w bezruchu niby skamieniałe, zaś skulone u stóp swego pana wilki ziewały, ogarnięte nagłą sennością. Jeden Melko, oczarowany tańcem dziewczyny, nie drzemał. Wtedy to Tinuviel zaczęła obracać się przed nim w jeszcze szybszym tańcu, cicho śpiewając przy tym pięknym, podobnym do słowiczego trelu głosem pieśń, której dawno temu nauczyła ją Gwendeling. Pieśń ową młodzieńcy i dziewczęta nucili pod cyprysami w ogrodach Loriena, kiedy gasło Złote Drzewo i zaczynał jaśnieć Silpion. Gdy zaś tancerka muskała podłogę lekkimi jak wiatr stopami, wydawało się, że cuchnącą komnatę Melka wypełniają piękne, delikatne wonie. Nigdy wcześniej ani później nie oglądano tu tak pięknego widoku ani nie słyszano równie pięknego śpiewu i Ainur Melko, mimo całej swej potęgi i majestatu, uległ czarowi elfiny. Pewnie nawet Lorienowi, gdyby tam był, zaczęłyby ciążyć powieki. Wreszcie Melka zaczęła morzyć senność, zasnąwszy zaś głęboko, zsunął się z tronu, a wówczas jego żelazna korona spadła mu z głowy i potoczyła się po podłodze. Tinuviel umilkła nagle. W komnacie nie słyszało się teraz niczego prócz równych oddechów śpiących. Nawet Beren spał obok tronu Melka i dziewczyna musiała mocno nim potrząsnąć, by się w końcu obudził. Z drżeniem serca gnom zdjął swoje przebranie i uwolniwszy się, stanął na dwóch nogach. Wyciągnął zabrany z kuchni Tevilda nóż i sięgnął po olbrzymią koronę. Tinuviel nie była w stanie jej poruszyć, a i siła Berena wystarczyła zaledwie na to, aby ją obrócić. Owładnięty szaleńczym strachem przed śpiącym w ciemnej komnacie złem, tak cicho, jak to tylko było możliwe, Beren podważył nożem Silmaril. Ocierając pot z czoła powoli obluzował wielki, wprawiony w samym środku korony klejnot, kiedy nagle nóż wysunął mu się z ręki i z głośnym brzękiem upadł na podłogę. Tinuviel stłumiła okrzyk trwogi, Beren zaś, trzymając w ręku Silmaril, odskoczył przestraszony. Śpiący dworzanie poruszyli się niespokojnie, Melko zaś jęknął, jak gdyby jakieś złe myśli zakłócały mu sen. Jego twarz przybrała ponury wyraz. Zadowoliwszy się tą zdobyczą, dwójka przybyszów desperacko rzuciła się do ucieczki, gnając przez plątaninę ciemnych korytarzy, póki nie ujrzała błysku szarego światła - znaku, że znaleźli się już blisko wyjścia. Tu jednak czekała ich niemiła niespodzianka: leżący w progu Karkaras zdołał się już obudzić i znowu pilnował bramy. Na jego widok Beren - choć dziewczyna powiedziała mu, by tego nie robił - wystąpił przed Tinuviel, co miało fatalne skutki, uniemożliwił jej bowiem ponowne rzucenie na bestię czaru snu. Na widok gnoma wilk obnażył zęby i warknął gniewnie. - Na kogo się złościsz, Karkarasie? - zapytała Tinuviel. - Na tego gnoma, który wcale tu nie wchodził, a teraz w pośpiechu opuszcza zamek - odrzekł Stalowy Kieł, rzucając się na Berena. Ten zdążył jednak jedną ręką wymierzyć cios między oczy wilka, drugą zaś chwycić go za gardło. Karkaras okazał się wszakże silniejszy, chwycił dłoń gnoma swymi przerażającymi zębiskami - a była to ta dłoń, w której Beren dzierżył lśniący Silmaril - i odgryzł ją. W ułamku sekundy tak ręka gnoma jak i klejnot zniknęły w czerwonej gardzieli bestii. Ogromne było cierpienie Berena oraz strach i zdumienie Tinuviel, ale kiedy oboje oczekiwali kolejnych kłapnięć szczęk wilka, stała się rzecz dziwna i przerażająca. Trzeba pamiętać, że Silmaril ze swej natury płonął białym, ukrytym ogniem i że posiadał wielką, magiczną moc, nie pochodził bowiem z Valinoru i Błogosławionego Królestwa, lecz został stworzony za pomocą czarów przez bogów i gnomy, zanim zapanowało zło - dlatego też nie mógł go dotknąć nikt zły lub bezbożny. Kiedy więc znalazł się w piekielnych wnętrznościach wilka, bestia poczuła straszliwy, palący ból, a jej upiorne wycie odbiło się echem we wszystkich wykutych w skale korytarzach zamku. W jednej chwili obudził się cały śpiący dwór. Tinuviel i Beren jak wiatr przemknęli przez bramę, daleko przed nimi pędził zaś Karkaras, gnając jak ścigany przez Balrogów. Kiedy Tinuviel i Beren mogli się wreszcie zatrzymać i złapać oddech, dziewczyna zapłakała nad okaleczoną ręką ukochanego, obsypując ją pocałunkami, a wówczas ból ustąpił, rana zaś przestała krwawić i zagoiła się. Od tamtej pory Beren zyskał wśród rodu Ermabwedów przezwisko Jednorękiego, które w języku Samotnej Wyspy brzmiało Elmavoite. Oboje musieli teraz pomyśleć o ucieczce - jeśli mogli liczyć na to, że dopisze im szczęście. Tinuviel okryła Berena skrajem swej szaty, kiedy więc nadszedł zmierzch i wzgórza przesłoniła ciemność, nikt nie zdołał ich już dostrzec, choć Melko wysłał w pogoń za nimi wszystkich orków. Nigdy dotąd nie widziano go ogarniętego taką furią jak wówczas, kiedy stracił swój klejnot. Wkrótce Beren i Tinuviel zdali sobie jednak sprawę, że pętla pogoni coraz silniej zaciska się wokół nich i choć dotarli już do skraju nieco lepiej znanych im lasów i minęli posępną knieję Taurfuina, od pieczar Tinwelinta dzieliło ich jeszcze wiele mil, których przebycie niosło ze sobą wielkie niebezpieczeństwo. Nawet zaś gdyby zdołali się tam przedostać, pogoń z pewnością podążyłaby za nimi i w ten sposób ściągnęliby nienawiść Melka na cały leśny lud. Wielki zaiste musiał być to pościg, skoro znajdujący się tak daleko od przyjaciół Huan usłyszał jego odgłosy i zdumiał się, zrozumiawszy, na co poważyła się ta dwójka. Jeszcze bardziej niepojęte było dlań to, że Berenowi i Tinuviel udało się uciec z Angamandi. Huan wędrował właśnie wraz z innymi psami po lasach, polując na orków oraz pobratymców Tevilda. Odniósł przy tym liczne rany, ale też zabił wielu wrogów, a innym napędził takiego strachu, że uciekali w popłochu. Tropił przeciwników aż do chwili, kiedy pewnego wieczoru, o zmierzchu, Valarowie przywiedli go na polanę w północnej części Artanoru, którą zwano później Nan Dumgorthin - krainą ciemnych bóstw, ale to już inna opowieść. Był to wówczas porośnięty karłowatymi drzewami ciemny, ponury i nieszczęśliwy kraj, przez który tak samo jak przez Taurfuinie lękano się wędrować. Mimo to Tinuviel i Beren właśnie tu zatrzymali się, żeby odpocząć. Leżeli wyczerpani i pozbawieni nadziei, gnom zaś cały czas obracał w palcach nóż, dziewczyna zaś popłakiwała cicho. Ujrzawszy ich, Huan nie tracił czasu na zbędne słowa, lecz po prostu posadził Tinuviel na swym potężnym grzbiecie i nakazał Berenowi, aby biegł za nim tak szybko, jak tylko zdoła. (...) Cała trójka ruszyła więc w drogę i w końcu dotarła do tak dobrze znanych Tinuviel umiłowanych lasów w pobliżu dworu jej ojca. Kiedy jednak znaleźli się w tej bliskiej sercu dziewczyny okolicy, odkryli, że panuje tam zamęt i trwoga. Siedzący na przyzbach zapłakani ludzie opowiedzieli im, że od czasu potajemnej ucieczki Tinuviel spadają na nich same nieszczęścia. Oszalały z bólu król pozwolił, by osłabła jego słynna ostrożność i posłał swych wojowników, aby przemierzyli lasy wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu księżniczki. Wielu z nich zaginęło lub zostało zabitych, kiedy więc na północnych i wschodnich granicach kraju rozgorzała wojna z wojskami Melka, poddani Tinwelinta bali się, że Ainur okaże się silniejszy i wzmocniwszy swą armię, spustoszy ich wioski. Lękali się też, że magia Gwendeling stała się zbyt słaba, żeby powstrzymać zastępy orków. - Stała się rzecz najgorsza z możliwych - wzdychali - bo królowa od dawna już nie uśmiecha się ani z nikim nie rozmawia. Całymi dniami siedzi tylko wpatrzona w dal. Nić jej czarów zrobiła się cienka jak pajęczyna i wiatr rozniósł ją po lasach, które, odkąd Dairon nie powrócił do domu i na polanach nie rozbrzmiewa już jego muzyka, stały się posępne i ponure. Najgorszym zaś nieszczęściem, jakie na nas spadło, jest przybycie w te strony olbrzymiego, rozwścieczonego szarego wilka, który przemierza lasy gnany jakimś szaleństwem, tak że nikt nie może czuć się bezpiecznie. Zabił już wielu, pędząc na oślep przez knieję i tylko nieliczni mają odwagę zapuszczać się nad brzeg strumienia, przepływającego przed wejściem do królewskiego pałacu, gdzie ów straszliwy wilk często przychodzi, by napić się wody. Wygląda przy tym jak zły Książę we własnej osobie, ze swymi przekrwionymi oczyma i wywalonym na wierzch jęzorem. Pali go chyba jakiś wewnętrzny ogień i nigdy nie może zaspokoić pragnienia. Wieść o nieszczęściach, jakie spadły na jej lud, zasmuciła Tinuviel, największy ból sprawił zaś jej sercu los Dairona. Mimo to nie żałowała, że Beren przywędrował z nią do Artanoru. Wspólnie pośpieszyli na spotkanie z Tinwelintem. Powrót całej i zdrowej Tinuviel sprawił, że leśne elfy, choć dawno już straciły nadzieję, że kiedykolwiek to nastąpi, uznały, iż zły czas nareszcie minął. Zastali Króla pogrążonego w wielkim przygnębieniu, jednak na widok córki z jego oczu popłynęły łzy szczęścia. Gwendeling także zaczęła śpiewać z radości i odrzuciwszy żałobne, czarne szaty, stanęła przed nimi w dawnym perłowym blasku. Na całym dworze zapanowała wesołość i upłynęło trochę czasu, nim Tinwelint zwrócił swe oczy ku Berenowi. - A więc i ty powróciłeś tutaj. Bez wątpienia przynosisz ze sobą Silmaril, aby wynagrodzić mi wszystkie nieszczęścia, jakie sprowadziłeś na mój kraj. Jeśli jednak nie masz klejnotu, niepotrzebnie tu przybyłeś. Słysząc te słowa Tinuviel podbiegła do ojca i pałając z gniewu zawołała: - Jak ci nie wstyd, mój ojcze? Oto masz przed sobą dzielnego Berena, którego twe niewczesne żarty pognały ku ciemnym miejscom i straszliwej niewoli. Oto samotny Valar, który uniknął gorzkiej śmierci. Myślę, że królowi Eldarów przystoi raczej wynagrodzić go niż lżyć. Zarówno Tinwelinta jak i jego dworzan zdumiała ta śmiała przemowa, bo Tinuviel nigdy dotąd nie zwracała się w ten sposób do króla. - Twój ojciec ma rację - rzekł Beren. - Wiedz, panie mój - dodał - że Silmaril znajduje się teraz w mojej dłoni. - Pokaż mi go zatem - zażądał zdziwiony król. - Nie mogę - odparł Beren - ponieważ mojej dłoni tutaj nie ma. - Mówiąc to wyciągnął przed siebie okaleczone ramię. Wówczas na widok odważnej i dumnej postawy gnoma serce króla zmiękło i nakazał, by Beren i Tinuviel opowiedzieli mu o swoich przygodach. Pragnął dowiedzieć się o wszystkim, co im się przydarzyło, nie do końca pojął bowiem sens słów Berena. Wysłuchawszy całej historii, poczuł wielki szacunek do gnoma. Podziwiał miłość, jaka rozgorzała w sercu Tinuviel i sprawiła, że córka dokonała czynów większych i śmielszych niż jakikolwiek spośród jego wojowników. - Nigdy więcej - poprzysiągł - nie rozkażę ci, Berenie, byś odszedł z tego dworu lub opuścił moje dziecko. Jesteś bowiem wielkim elfem i nasze plemię zawsze będzie sławiło twe imię. - Nigdy nie zapomnę o złożonej ci, królu, obietnicy i przyniosę tu Silmaril - odrzekł dumnie Beren. - Nie mógłbym zamieszkać w spokoju w twym zamku, dopóki tego nie uczynię. Tinwelint jednak począł namawiać go, by porzucił myśl o kolejnej wyprawie ku ciemnym i nieznanym krainom. - Nie trzeba, bym wędrował tak daleko - odparł gnom. - Klejnot ów bowiem znajduje się nie opodal tych pieczar. Wyjaśnił władcy, że - choć nikt się tego nie domyślał - napadająca na poddanych Tinwelinta bestia jest nikim innym, jak właśnie Karkarasem, wilkiem strzegącym niegdyś bramy pałacu Melka. Gnom dowiedział się o tym od Huana, który posiadł największy wśród psów - a wszystkie miały wszak do tego zdolności - talent odczytywania i tropienia śladów. Huan także znajdował się teraz na królewskim dworze i kiedy władca w rozmowie z Berenem planował wielkie polowanie, pies poprosił, by pozwolono mu wziąć w nim udział. Oczywiście, przystano na to z ochotą i cała trójka poczęła czynić przygotowania do uwolnienia ludu od terroru wilka. Beren poprzysiągł, że zabije Karkarasa oraz wydobędzie z jego trzewi Silmaril, który raz jeszcze zajaśnieje w Elfinesse. Tinwelint sam poprowadził pogoń, Beren zaś jechał u jego boku. Za nimi podążał Huan, najsilniejszy z psów, pochód zamykał zaś Mablung, odważny wódz królewskich wojowników. Dzierżył on w dłoni potężną dzidę, zdobytą w bitwie z żyjącymi w odległych krainach orkami. Władca nie życzył sobie, by towarzyszył mu ktoś poza tą trójką. - Czterech wystarczy, by zabić nawet tego przeklętego wilka z piekła rodem - stwierdził. Ale ci, którzy widzieli Karkarasa, wątpili w to, zdając sobie sprawę, jak przerażająca jest to bestia. Wilk dorównywał wielkością hodowanym przez ludzi koniom, zaś z pyska buchał mu tak straszliwy żar, że swym oddechem mógł spopielić wszystko, ku czemu się zwrócił. Wyruszyli o świcie i wkrótce przy strumieniu, niedaleko wejścia do królewskich pieczar, Huan znalazł świeży trop. - To ślady Karkarasa - powiedział. Czterej myśliwi przez cały dzień wędrowali brzegiem strumienia, w wielu miejscach natykając się na pogniecioną trawę i połamane krzewy oraz kałuże wody, które wyglądały tak jakby jakieś ogarnięte szaleństwem zwierzę krótko wcześniej tarzało się tutaj lub toczyło z kimś walkę. Kiedy słońce zaszło, kryjąc się za drzewami, a leśny dzień obumarł za sprawą nadciągającej z Hisilome ciemności, wędrowcy dotarli do miejsca, gdzie trop się urywał. Być może ginął w zaroślach lub gubił się w wodzie, w każdym razie Huan nie mógł już dalej nim podążać. Myśliwi rozbili więc obóz nad strumieniem, i spali, kolejno trzymając wartę, aż do chwili, kiedy mrok zaczął rzednąć, zwiastując koniec nocy. Wtedy to, podczas warty Berena, z oddali dobiegł ich nagle potężny i przerażający ryk, jak gdyby gdzieś zawyło jednocześnie siedemdziesiąt oszalałych wilków. Trzask łamanych krzaków wskazywał, że Karkaras jest coraz bliżej. Beren ledwie zdążył obudzić swoich towarzyszy, kiedy ogromne cielsko wilka przesłoniło migotliwe światło księżyca. Wilk jak szalony gnał w stronę wody. Wówczas to Huan szczeknął i bestia, miast skręcić ku strumieniowi, rzuciła się prosto na nich, tocząc pianę z pyska i błyskając w ciemnościach czerwonymi ślepiami, w których strach mieszał się z wściekłością. Gdy tylko wilk wypadł zza drzew, nieustraszony Huan rzucił się nań, ale Karkaras jednym potężnym skokiem przesadził wielkiego psa, bowiem cała jego wściekłość skierowana była teraz przeciwko Berenowi, w którym rozpoznał tego, kogo w swym ciemnym umyśle winił za doznawane katusze. Gnom błyskawicznie ruszył przed siebie, celując dzidą w gardło bestii. Huan zaś skoczył ponownie, chwytając wilka za tylną nogę. W tym samym momencie dzida króla dosięgła serca potwora i Karkaras jak kamień runął na ziemię. Zły duch bestii opuścił ciało i cicho skamląc poszybował ponad ciemnymi wzgórzami ku Mandosowi, gdy tymczasem Beren leżał na ziemi, przygnieciony cielskiem wroga. Wkrótce jednak zdjęto zeń ten ciężar, bo król wraz z Mablungiem zabrali wilka, aby rozpłatać mu brzuch. Tylko Huan pozostał przy przyjacielu, liżąc jego twarz, po której spływała krew. Niebawem potwierdziła się prawdziwość słów gnoma: kiedy wydobyto na wpół spalone, jakby strawione wewnętrznym ogniem wnętrzności bestii, wydało się naraz, że noc rozjaśnił wspaniały blask jasnych, tajemniczych barw, jakimi świecił tkwiący w trzewiach Karkarasa Silmaril. Mablung wydobył klejnot i trzymając go w dłoniach podszedł do władcy. - Weź go, królu - powiedział, ale Tinwelint odrzekł: - Nie, nigdy nie dotknę Silmarila. Chyba że otrzymam go z rąk Berena. - A to, zdaje się, nie nastąpi nigdy - wtrącił Huan - chyba że szybko udzielimy mu pomocy, jest bowiem ciężko ranny. Słysząc to Mablung i król zawstydzili się ogromnie. Wszyscy trzej łagodnie unieśli Berena i obmyli jego rany. Gnom oddychał, ale nie wypowiedział ani słowa, nawet na chwilę nie otworzył też oczu. Kiedy wzeszło słońce i myśliwi odpoczęli nieco po walce, tak delikatnie jak to tylko możliwe ułożono Berena na zrobionych z gałęzi noszach i zaniesiono do zamku. Podróż trwała bardzo długo i śmiertelnie zmęczeni łowcy znaleźli się na miejscu dopiero koło południa. Przez całą drogę ranny gnom nie poruszył się ani nie przemówił, chwilami jedynie jęczał boleśnie. Wśród leśnego ludu głośno było o ich wyprawie, dlatego też widząc zbliżający się orszak elfy wybiegły z chat, witając myśliwych i przynosząc im jadło, napoje i bandaże. Pomimo że żałowano ogromnie rannego Berena, wielka zaiste była radość ludu, że wróg został pokonany. Zrobione z zielonych gałęzi nosze, na których spoczywał gnom, przykryto pięknymi tkaninami i poniesiono ku dworowi króla, gdzie szalejąc z niepokoju oczekiwała myśliwych Tinuviel. Na widok tego, co się stało, złożyła głowę na piersi ukochanego, płacząc i całując go, a wówczas Beren ocknął się i ją rozpoznał. Po chwili, wziąwszy z rąk Mablunga Silmaril, długi czas wpatrywał się weń, oczarowany jego pięknem. - Oto, królu - rzekł w końcu, z trudem dobywając głosu, bo wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu ból - ofiarowuję ci ów cudowny klejnot, którego tak pożądałeś. Jego piękno jest wszakże niczym w porównaniu z urodą twej córki, która teraz należy do mnie. Kiedy jednak wypowiadał te słowa, na jego twarzy kładł się już cień Mandosa. Wkrótce duch Berena powędrował na kraniec świata, skąd nawet czułe pocałunki Tinuviel nie mogły przywołać go z powrotem. (...)