Jakub Radzimiński Pingwin, stara szafa i piłeczki golfowe - Kochanie! Gdzie mam postawić twojego kaktusa? - krzyknęła kobieta całkowicie zasłonięta potężnych rozmiarów kaktusem. - Postaw... postaw go obok tej szafy w dziennym pokoju - odpowiedział jej męski głos dobiegający z dołu - Czy wiesz ile w tej piwnicy jest miejsca? - Jakiej szafy? - No tej, co stoi w dziennym pokoju, naprzeciwko wejścia. Wiesz, chyba będzie trzeba naprawić te schodki do piwnicy, trochę za bardzo trzeszczą. W chwilę później z dołu dobiegł głośny trzask i równie głośne przekleństwo. - Myliłem się. Nie trzeba ich naprawiać. Je trzeba zrobić od nowa. - Kochanie, my nie wnieśliśmy jeszcze żadnej szafy - powiedziała kobieta stawiając z niemałym wysiłkiem kaktus na podłodze - A już z pewnością nie mamy TAKIEJ szafy - dodała, obrzuciwszy mebel krytycznym spojrzeniem. - Co masz na myśli, mówiąc TAKIEJ szafy, kochanie? - Chodź i sam zobacz. Po chwili w drzwiach do pokoju stanął niewysoki mężczyzna w zakurzonym i oblepionym pajęczynami ubraniu. Spojrzał pytająco na kobietę. Ta skinęła głową w kierunku starej, dość dużej szafy w pokoju. Mężczyzna uniósł brwi i wszedł do pokoju. W milczeniu dokonał pobieżnych oględzin mebla. - To nie jest nasza szafa - orzekł. Kobieta uniosła wzrok, załamała ręce i wsparła się na kaktusie. Czego dość szybko pożałowała. - No jasne, że nie nasza - wyrzuciła z siebie ze złością - Przecież ci mówiłam, że nie nasza. - Hmm. To co z nią zrobimy? - A skąd ja mam wiedzieć? - kobieta wzruszyła ramionami i oparła się o framugę drzwi, upewniwszy się najpierw, czy nie myli jej przypadkiem z kaktusem. - Może oddamy firmie od przeprowadzek? Oni powinni wiedzieć, jak się skontaktować z poprzednimi właścicielami. - Ano powinni - westchnęła. - Kwik - dodała szafa. Oboje spojrzeli otwartymi szeroko oczami w jej kierunku. - Słyszałaś? - Tak. A ty słyszałeś? - Też. Co słyszałaś? - Jakiś... kwik. - To to samo co ja. Na chwilę zapadła cisza. - I co dalej? - mężczyzna spojrzał pytająco na wspartą o framugę kobietę, która w odpowiedzi wymownie rozłożyła ręce, znów trafiając jedną z nich na kaktusa. - Na mnie się nie patrz - wysyczała. Mężczyzna przeniósł wzrok na szafę. - A może by tak sprawdzić, co jest w środku? - zagadnął. - Jak chcesz to sprawdzaj. Ja idę po moje książki. - odpowiedziała kobieta, odwracając się na pięcie i ruszając w kierunku wyjścia z domu. Mężczyzna jeszcze przez chwilę stał wpatrzony w szafę, po czym chwycił za uchwyty w jej drzwiach i pociągnął. Jedno skrzydło ustąpiło. Gdy po pewnym czasie do pokoju wkroczyła kobieta niosąc przed sobą pokaźnych rozmiarów karton wypełniony po brzegi książkami kucharskimi, on stał jak wryty wpatrując się w coś, co znajdowało się w środku szafy. - I co jest w środku? - spytała, usiłując tak manewrować z pudłem w pokoju, aby nie przewrócić kaktusa. Mężczyzna sięgnął jedną ręką do szafy. Po chwili cofnął ją. Na jego dłoni leżała biała piłeczka golfowa. Mruknął coś pod nosem i zamknął szafę. - Co powiedziałeś? - kobieta wykonywała trzymanym kartonem coraz dziwniejsze manewry. - Powiedziałem "Dziękuję" - odparł wpatrując się w trzymaną piłeczkę. - Za co? - Za piłeczkę. - Komu? - Pingwinowi - rzucił obracając piłeczkę w ręce. Kobieta zamarła, wpatrując się w niego z niedowierzaniem i usiłując sobie przypomnieć numer telefonu do jakiegoś dobrego psychiatry. - Jakiemu pingwinowi? - wykrztusiła z siebie. Mężczyzna, zamiast odpowiedzieć, otworzył szafę. Kobieta wyjrzała zza pudła. Pingwin przyjaźnie zamachał do niej skrzydłem. - Aha, temu pingwinowi - rzuciła kartonem w kaktusa. Roślina przewróciła się. Ziemia z doniczki wysypała się na podłogę. Mężczyzna uniósł zdziwiony wzrok znad trzymanej piłeczki - To ja pójdę po odkurzacz. * * * Oboje siedzieli na kanapie po skończonej kolacji. - Naprawdę nie wiedziałam, że ten kaktus jest taki delikatny. Mężczyzna w milczeniu obracał w ręku piłeczkę golfową. - Ale przynajmniej był smaczny, prawda? - spróbowała ponownie. Jedynym efektem jaki uzyskała, było wstrzymanie wszelkich ruchów piłeczki - Powiedz coś! - powiedziała ze łzami w oczach. - Byłem tu, Roman. - stwierdził mężczyzna. Kobieta spojrzała na niego zastanawiając się, czy ma popaść w histerię, czy we wściekłość. Nie zdecydowała się na żadną z możliwości. - Co? - Byłem tu, Roman. Tak jest napisane na piłeczce. Zapadła grobowa cisza. - Co zrobimy z szafą? - spytała. - Lepszym pytaniem jest, co zrobimy z pingwinem. - Nie. Lepszym pytaniem jest, co zrobimy z szafą. Pingwin jak na razie z niej nie wyszedł. Jak się pozbędziemy jej, pozbędziemy się i jego. Mężczyzna spojrzał na nią wielce zdziwiony. - Myślałem o tym, że jego chyba trzeba karmić. - Chyba nie chcesz go zatrzymać?! - A dlaczego nie? Kobieta przez chwilę zastanawiała się, co powinna powiedzieć. - Bo nie jest nasz - spróbowała. - Już jest. - Nie! Poprzedni właściciele z pewnością za nim tęsknią! - nie ustępowała. - Może chcieli go zostawić? - Nie chcę żadnego pieprzonego pingwina w moim domu!!! - jej krzyk obudziłby zmarłego. - Kwik? Oboje spojrzeli w kierunku szafy. - I po co krzyczałaś? Teraz z pewnością się obraził - powiedział z wyrzutem mężczyzna. - Niech się obraża. Tym lepiej, może sam sobie pójdzie. Drzwi od szafy otworzyły się i wyłonił się z niej pingwin z otwartym plecakiem w skrzydle. Podszedł do siedzących, spojrzał z wyrzutem na kobietę, po czym wskazał wolnym skrzydłem piłeczkę golfową a potem plecak. Mężczyzna otworzył plecak, wrzucił doń piłeczkę i zamknął go z powrotem. Pingwin zarzucił plecak na... ramię i poczłapał w kierunku wyjścia. - Ma szczęście, że zamknął za sobą drzwi - powiedziała po chwili kobieta. Mężczyzna wpatrywał się milcząco w szafę. - A co zrobimy z szafą? * * * Deszcz zmywał brud z chodników do jeszcze brudniejszych studzienek ściekowych, w których woda stała zamiast płynąć, gdyż w rzece miejsce się skończyło dwa lata temu. Nawet trudno było ją nazwać rzeką. Rzeki z reguły płyną. W tę czy inną stronę. Ta jedynie od czasu do czasu bulgotała i wyrzucała na brzeg różne dziwne rzeczy. Ostatnio pod jednym z mostów znaleziono drużynę piłkarską, która została uznana za zaginioną pół roku temu. Chłopcy już nie grają tak jak kiedyś. Nikt nie wiedział, co się dzieje z całą tą wodą, która trafiała do studzienek. I nikt nie chciał tego wiedzieć. Pewnie dlatego, że jeżeli ktoś by się tego dowiedział, przestałby pić wodę z kranu i wyjechałby czym prędzej z miasta. Nie przejmujące się miejskimi problemami z wodą drzwi do pubu otworzyły się z cichym jękiem zawiasów. Pingwin otrzepał pióra z wody i rozejrzał się po pomieszczeniu. Znudzone spojrzenie właściciela lokalu w momencie, gdy spoczęło na nowym gościu, przeszło błyskawiczną metamorfozę i po paru próbach zdecydowało się na lekko podpite niedowierzanie. Pingwin podszedł do kontuaru, kiwając się na boki. Ignorując całkowicie barmana, wziął leżący na barze długopis w skrzydło i naskrobał na serwetce dwa wyrazy. Serwetkę podsunął mężczyźnie w żółtej czapeczce z napisem "TAXI" siedzącemu na wysokim stołku barowym (takim wymagającym znajomości choćby podstaw wspinaczki wysokogórskiej), który dopiero dostrzegł nowoprzybyłego i również zaczął wybałuszać na niego oczy. Pingwin cierpliwie wytrzymywał spojrzenie przez parę minut. Nie doczekawszy się jakiejkolwiek reakcji, skrzywił w dezaprobacie dziób i wskazał nim na kartkę. Ponieważ mężczyzna na to nie zareagował, dziobnął go w kolano. Taksówkarz krzyknął z bólu, podskoczył na stołku, uderzył drugim kolanem o kontuar, krzyknął ponownie i spojrzał na serwetkę masując oba kolana. - Taxi. Lotnisko - przeczytał na głos. - Ten pingwin chyba chce, żebyś go zawiózł na lotnisko - powiedział po chwili milczenia barman. Taksówkarz spojrzał na niego i zamrugał kilka razy. - A skąd on wie, że jestem taksówkarzem? Zapytany spojrzał na czapkę siedzącego i wzruszył ramionami. * * * Taksówka zatrzymała się przed terminalem. Pingwin wyciągnął zza poły fraka kilka banknotów i wręczył je taksówkarzowi, na twarzy którego nadal gościło bezgraniczne zdumienie. Nawet trzask zamykanych drzwiczek nie wyrwał go z osłupienia. Pingwin poprawił frak, skinął głową bagażowemu, który właśnie wymyślał ubranemu w szary garnitur biznesmenowi od ostatnich skąpców i bardzo obrazowo opisywał miejsce, w które tenże biznesmen może sobie włożyć swoje drobniaki, i ruszył w kierunku wejścia. Drzwi otworzyły się przed nim z cichym sykiem. W środku było dość pusto, jak na tę porę dnia. Pingwin podszedł spokojnym krokiem do kasy i stanął w kolejce. Gdy przyszła jego kolej, kasjerka spadła z hukiem z krzesła. Kilku przechodzących obok podróżnych spojrzało w stronę kasy. Pingwin popatrzył na nich, potem na kasjerkę, znów na nich i wzruszył skrzydłami. Pasażerowie wymienili zaniepokojone spojrzenia i zgodnie uznali, że całe zajście jest niezmiernie ciekawą zbiorową halucynacją. Następnie uznali, że nie wypada jej poświęcać więcej uwagi i poszli dalej. Kasjerka w międzyczasie zdążyła się podnieść i usadowić ponownie na krześle. Pingwin spojrzał na nią i wskazał dziobem na tablicę odlotów. Kasjerka nadal patrzyła na niego. Powoli mrugnęła. Potem jeszcze raz. Pingwin ze stoickim spokojem wskazał ponownie na tablicę. Tym razem uzyskał żywą reakcję. Kasjerka spojrzała na tablicę i ponownie spadła z krzesła. Pingwin westchnął. Jak się pozbierała z podłogi i usiadła przy komputerze, spojrzał na nią pytająco. Bez słowa wstukała numer nie istniejącego lotu i wydrukowała bilet na 100% ulgę przysługującą na ten nieistniejący lot jedynie pingwinom. Bilet podała czekającemu cierpliwie klientowi i przez dobrych parę chwil patrzyła na dół oddalającego się fraka. * * * Pingwin usiadł wygodnie w fotelu. Gdy podeszła do niego stewardessa, poprosił o szklankę wody. Wziął naczynie w skrzydło i podziękował skinieniem dzioba. Stewardessa wypowiedziała wyuczoną formułkę i podeszła do następnego pasażera. "Z pewnością angielka", pomyślał pingwin i uniósł szklankę do dzioba. Parę minut później na fotelu obok stanęła czarna aktówka. Jej właściciel zaczął zdejmować szarą marynarkę. Gdy jego wzrok spoczął na siedzącym pingwinie, zamarł. Ptak spojrzał na niego i uśmiechnął się przyjaźnie. Mężczyzna wygładził poły marynarki i odszedł korytarzem między fotelami. Po chwili wrócił ze stewardessą. - Co to jest? - spytał wskazując na pingwina. Stewardessa spojrzała na niego zdumiona. - To jest pingwin - powiedziała tonem osoby mówiącej "Chleb kupuje się w spożywczym". Biznesmen spojrzał na nią jak na osobę niespełna rozumu. - A co ten pingwin tu robi? - spytał po upewnieniu się, że jednak rozmawia z przedstawicielką gatunku homo podobno sapiens. - Siedzi. Tym razem rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie znajduje się w zakładzie dla psychicznie chorych. - Żądam - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu - aby ten pingwin natychmiast opuścił pokład tego samolotu! - Czemu? Przecież ma ważny bilet. - Czy to jest ZOO, czy samolot?! - Oczywiście, że samolot, proszę pana. Nie wiem zupełnie, dlaczego porównuje go pan do ZOO. - Co?! To dlaczego w tym samolocie siedzi... - biznesmen przerwał, widząc w oczach stewardessy szczerą troskę o jego zdrowie psychiczne. Troska ta momentalnie mu się udzieliła. Aby poprawić swoje samopoczucie, spojrzał groźnie na pingwina. Ten uśmiechnął się przyjaźnie. Biznesmen spojrzał jeszcze groźniej. Pingwin uśmiechnął się jeszcze przyjaźniej. Biznesmen zaczął się robić czerwony na twarzy. Pingwin zamrugał. - Poproszę gin z tonikiem - powiedział cicho biznesmen, wziął swoją aktówkę i usiadł koło pingwina. Powiadają, że siedzi tak do dziś. Mimo, że samolot rozbił się koło Albuquerque. * * * Samolot wylądował. Do drzwi podjechały schody pchane przez pracowników stacji polarnej. Wkrótce zszedł po nich pingwin niosąc przed sobą skrzynkę z zaopatrzeniem medycznym. Gdy znalazł się na dole, wręczył ją przytupującym z zimna polarnikom, którzy mu serdecznie podziękowali, życzyli szczęścia i pobiegli rozradowani do budynku stacji rozpić zawartość skrzynki. Pingwin poprawił plecak i ruszył w kierunku najbliższego lodowca. Po godzinie doszedł do całkiem sporego miasteczka. Skierował swoje kroki do domu niedaleko centrum. Gdy wszedł do środka, jego nozdrza zaatakował ostry zapach płynu do pielęgnacji drewna, którego stężenie w powietrzu pozwalało odzyskiwać dość dużą jego część przy pomocy wiadra. - Nareszcie wróciłeś, synku! - radosny okrzyk spowodował gwałtowne zafalowania płynu w powietrzu - Masz? Masz? Masz? Masz? Masz? Masz? - z drzwi prowadzących do drugiego pokoju wypadł starszy pingwin w znoszonym fraku do chodzenia po domu. - Mam - powiedział syn, wyjął z plecaka piłeczkę golfową i podał ją ojcu, którego oczy pałały żądzą dotknięcia piłeczki. Gdy ją wreszcie wziął w skrzydła, wpatrywał się w nią blisko kwadrans. Syn czekał cierpliwie. Ojciec wreszcie oderwał wzrok od trzymanej piłeczki i dokładnie zlustrował przestrzeń za plecami syna. - Ale starej szafy nie przywiozłeś? - Nie. Zostawiłem ją dwojgu ludzi. Chyba im się spodobała. Zjedli z radości swojego kaktusa. Ojciec pokiwał głową z poważną miną. - Cóż, czas położyć ostatnią piłeczkę - co mówiąc, podszedł do wielkiego regału z tysiącami małych półek zajmującego całą największą ścianę pokoju. Wyciągnął skrzydła przed siebie i położył piłeczkę na ostatnie puste miejsce.