JOE MURPHY wyniesienie Psoczłeka Psy! Więcej niż Dziewiąty Czerwony Paluch widział przez te czterdzieści lat, które przeżył na płaskowyżu Triad, może nawet więcej niż jest gwiazd na niebie. Zapełniły całą polanę. Wyroiły się obok niego wszystkie możliwe maści - brązowe, czarne, płowe, rude. Z ich skórzanych masek na grzbiety opadały piórka i uwiązane rzemieniami strączki. Zakotłowało się w nim zaskoczenie i lęk. Uniósł laskę do ciosu, ale żaden pies nie zaatakował. Przemknęły z prawej i z lewej, wypełniając polanę tylko na chwilę, by ponownie zniknąć w krzakach. Stał wśród ciszy, dysząc, wdychając tak wiele zapachów wśród pyłu, że nie mógł ich wszystkich rozróżnić. Miał wrażenie, że kolano go nie utrzyma, i wsparł się ciężko na swoich kosturach. Na ziemię padał matowoczerwony blask. Zwrócił twarz w stronę zachodzącego słońca. Słońce było ostatnim znanym imieniem boga - wszystkie inne zostały zapomniane. - Cóż mi pokazałeś? Oczy zwęziły się, by zogniskować się na poruszeniu w pomarańczowoczerwonym świetle. Rozdzieliło się ono w dwie czarne plamy, a te urosły w sylwetki ludzi. Jedna była wysoka i chuda, podobnie jak on sam, druga nieco niższa i niepozbawiona pewnej gracji w ruchach. Na polanę weszli mężczyzna i kobieta, ubrani w białe koszule i szorty, przeplatane czerwienią i zielenią, choć ich twarze pozostawały w cieniu. Najpierw podeszła ona: jej rytm, delikatne ruchy ramion, miękkie falowanie bioder powiedziały mu, kto to. Jak wtedy zakłuło go w piersiach, aż oczy wypełniły się łzami. Jej głos przeniósł się w suchym powietrzu i wysłał jego umysł w przeszłość, w powódź wspomnień. - Ojcze, przyszłam zabrać cię do domu - powiedziała. Dziewiąty Czerwony Paluch zapatrzył się na nią. Po jakimś czasie uniósł dłoń dla osłony przed rażącym słońcem. Tak trudno było widzieć ją i tylko ją samą. Była jak jakiś artefakt praprzodków, maszyna, której nazwa zaginęła w niepamięci, a która pozwalała ludziom ujrzeć sceny z odległej przeszłości. Te ciemne oczy, w które się wpatrywał, tak naprawdę należały do jej matki. Jej poza - wyprostowane plecy, ręce ciasno wzdłuż boków - też była znajoma. Jej matka, jego żona, Siódma Szkarłatna Dłoń stawała tak samo. Czy mógł przyjrzeć się lepiej? Wejrzeć głębiej? Czy mógł, patrząc w nią, dostrzec matkę jej matki? Czy mógł tak podróżować spojrzeniem wstecz, przed własną hańbę, przed nadejście Mamou i budowę Mostu Nieba? A może jeszcze dalej, w czasy, gdy jego przodkowie sami stworzyli takie rzeczy i wyruszyli w podróż poza zasięg wzroku Boga? Jedno było pewne - nie dostrzegał nawet odrobiny przyszłości. Wszystko kończyło się na opadających liniach jej ust i paśmie siwizny we włosach. Jej dzieci będą go pamiętać tylko jako legendarnego nieudacznika, bez pojęcia o jego prawdziwym rytmie. Nigdy nie zatańczą jego wspomnienia. - Jesteś pewna, że to naprawdę on? - zapytał stojący za nią mężczyzna. Zbyła pytanie miękkim gestem. Dziewiąty Czerwony Paluch uświadomił sobie, że tamten był jej mężem, ale stał za nią i godził się na jej milczenie. W jej manierach nie było szacunku - cóż stało się u nich z obyczajami, że mogła sobie na coś takiego pozwolić? Dziewiąty Czerwony Paluch zapragnął przyjrzeć się temu mężczyźnie. Zamiast tego jednak odwrócił się i ruszył w kierunku swojego domostwa. Nagle tamten zawołał: - Dziewiąty Czerwony Paluch! Nie odchodź jeszcze, proszę! Musimy porozmawiać! Obrócił się i wbił w nich spojrzenie. Teraz mężczyzna stał obok kobiety. Dziewiąty Czerwony Paluch uniósł lewą laskę i przyłożył ją do gardła tamtego. Odważny mężczyzna nie pozwoliłby tak się potraktować. Ten ani drgnął. Dziewiąty Czerwony Paluch zapytał: - A kimże jesteś ty, by okrzyknąć mą hańbę? Jego córka odrzekła: - To Pierwszy Żółte Ucho, mój mąż, syn naszego wodza. Przyjdzie dzień, że to on będzie wodzem. Czy i teraz nie porozmawiasz ze mną, ojcze? Powoli opuścił laskę. - Dla żadnego z was nie istnieję. Powinniście siedzieć w domu, a nie uganiać się za duchami. - Znów zaczął iść. Nikt się nie odezwał, aż dotarli do jego szałasu z trzech drągów pokrytych rozmaitymi skórami. Dziewiąty Czerwony Paluch usiadł przed paleniskiem i zapatrzył się w popioły ogniska. Pozostała dwójka przykucnęła po drugiej stronie ułożonego z kamieni kręgu. Córka, Trzecia Fiołkowe Gardło, zapytała: - Przypomniałeś już sobie? W popiele nie było żadnych odpowiedzi, ale Dziewiąty Czerwony Paluch zajrzał teraz głębiej. - Pamiętam czworonogich Mamou, popisujących się przed nami swoimi wielkimi rozmiarami, ich skóry brązowe i wygolone, ozdobione srebrnymi artefaktami. Pamiętam ich przechwałki, że to oni pierwsi zbudowali most z ziemi do nieba. To czyniło z nich bogów, tak mówili. Pamiętam, że zaprzeczyłem. Teraz zapytał mężczyzna: - A pamiętasz Spiżoblaska? Dziewiąty Czerwony Paluch kołysał się w rytmie odległej przeszłości. - On tam był, był tam. Zaplótł swe metalowe ręce na piersi, z wielkich uszu zwisał mu bitewny oręż. Pamiętam, jak się śmiał, gdy powiedziałem, że most niczego nie dowodzi. I jak sam chwaliłem się, że mógłbym się wspiąć na taką wieżę. - I co stało się potem? - Głos Trzeciej Fiołkowe Gardło okazał się równie miękki, równie pełen nadziei, jak głos jej matki. - Pamiętam metal Mostu Nieba mrożący moje dłonie. Śmiech Mamou i milczenie ludu. - Ukrył twarz w dłoniach, próbując powstrzymać szloch. - Potem obudziłem się i wszyscy byli wokół mnie. Twoja matka płakała. Straszliwy ból tam, gdzie przedtem miałem nogę. Ja... przyniosłem tak potworną hańbę. To moja porażka, a nie most, uczyniła z Mamou bogów. - Pamiętasz, co się stało w wieży? - Głos Trzeciej Fiołkowe Gardło wypalił obraz twarzy jej matki w ciemnościach pod jego powiekami. - Nie. Tego nie odzyskałem. - Może nie wystarczyć - mruknął Pierwszy Żółte Ucho. - Mamou zażądali trybutu - wyjaśniła. - Zapowiadają wielką katastrofę. Żądają ofiar, jeśli mają ocalić lud. - Jeszcze nigdy tego nie robili - dodał jej mąż. - Żyliśmy z ich wiecznymi przechwałkami, bo zyskiwaliśmy na wymianie. Teraz zapowiadają koniec całego ludu. Wszyscy się boją. - Wodza obezwładnił strach, ale Pierwszego Żółte Ucho nie - powiedziała. - Ja też próbowałem wspiąć się na wieżę. - Mężczyzna wypiął pierś. - Ale mojego męża nie chcieli do niej dopuścić. - Pobili mnie i wszystkich tych, którzy mnie poparli. Mamou użyli swoich srebrnych dłoni i trąb, nie uciekając się do oręża bitewnego, jakbyśmy byli niegodni. Jakbyśmy byli psami. Oboje zamilkli na dłuższą chwilę. W końcu Dziewiąty Czerwony Paluch uniósł spojrzenie na mężczyznę. - Czy twój ojciec był świadkiem twojego pohańbienia? Wygnano cię tak jak mnie? - Tym razem wszyscy są zjednoczeni - powiedziała jego córka, zanim tamten zdążył się odezwać. - Jesteśmy gotowi i wkrótce zdobędziemy wieżę dla siebie. Jesteśmy liczniejsi od Mamou i jeśli zdołamy wedrzeć się do wieży, nie ośmielą się użyć promieni bojowych. - Potrzebny nam tylko przewodnik. - Pierwszy Żółte Ucho patrzył na niego uważnie. - Ktoś, kto wie, czego się spodziewać. - Oczy córki lśniły w zachodzącym słońcu. Dziewiąty Czerwony Paluch milczał, obserwując tylko swoją córkę. Pamiętał dokładnie taki sam błysk w jej oczach oświetlonych lampą w szałasie. Matka trzymała ją wtedy, zawiniętą dla ciepła i ochrony w chustę utkaną specjalnie na jej narodziny. Przez otwarte drzwi do środka dostawał się lekki wietrzyk, niosący ślad woni Mamou. Pamiętał jej dłonie, takie malutkie, zaciśnięte w pięści. Zamrugał. Nie potrafił ujrzeć kobiety, która teraz przed nim się znajdowała, lecz tylko wspomnienia - to, czym była niegdyś. Być może nie był w stanie jej dostrzec, bo sam już nie istniał. Nawet teraz żyli w odrębnych światach - o to zadbali Mamou. Nie mógł więc wrócić, gdyż miejsce, z którego pochodził, zmieniło się do tego stopnia, że przestało właściwie być jego miejscem. Tych dwoje przed nim pochodziło z innego, nowego miejsca, więc sami byli mu obcy. - Ogrzejcie się przy moim ognisku - powiedział im tak, jak zwróciłby się do każdego obcego. - Rano jednak musicie odejść. Wtedy jego córka przygryzła wargę - tego nigdy nie robiła jej matka. Jej mąż zachmurzył się i opuścił dłoń do noża przy pasie. Dziewiąty Czerwony Paluch zignorował ich i dźwignął się w górę, opierając się ciężko na laskach. Odwrócił się od nich i ruszył do szałasu, choć wciąż jeszcze nie przyszły nocne wiatry i było bardzo gorąco. - Siódma Szkarłatna Dłoń wciąż żyje - szepnęła jego córka. - Mamou zabrali matkę do wieży. Niemal się potknął. Gdyby nie brak siły, skruszyłby laski w dłoniach. Patrzył w pylistą ciemność wewnątrz szałasu, czując zapach własnego potu, widząc duchy tam, gdzie ich nie było. - Ducha to nie obchodzi. - Wszedł do środka i zasłonił wejście skórą z łosia. Długo leżał na posłaniu z futer, usiłując nie podsłuchiwać cichych rozmów przybyszy. Pot zalewał mu oczy, więc obrócił się na bok i spróbował zasnąć. Wreszcie przyszedł nocny wiatr, ale nie przyniósł ulgi - jego powiew niósł inny rodzaj chłodu, który przez drżącą kostkę i udo wkradł się do tego mrocznego miejsca w jego duszy. To było nie całkiem wspomnienie - tylko zimno, bez zapachów czy obrazów, a rytm pulsów bólu był jego własny. Gdy już ucichły głosy na zewnątrz, a wiatr poniósł w dal nawet dym ich ogniska, podniósł się, odnalazł laski i wyszedł z szałasu. Prawdziwy duch potrafi być bezszelestny. Oboje nawet nie drgnęli, gdy szedł obok nich w mrok. Zanim dotarł do polany, wiatr osłabł, a w świetle księżyca cienie karłowatych sosen wyglądały jak szpony. Tak mocno uderzał laskami o ziemię, że teraz bolały go nadgarstki. Pokuśtykał naprzód, uniósł ramiona i zaczął tańczyć. Z początku nie mógł uchwycić rytmu, mięśnie były tak sztywne jak jego kosturki. Wirował, klekotał laskami i próbował nie myśleć o żonie. Jak Siódma Szkarłatna Dłoń kochała jego taniec! Siedząc przed krosnem nuciła cicho głosem niemal tak słodkim jak głos jej córki. Jej oczy lśniły, palce śmigały wśród nici. Czarne oczy, jak jego własne, jak oczy wszystkich z jego ludu, jak te, w które teraz patrzył... Dziewiąty Czerwony Paluch opuścił laski i przyjrzał się dokładniej cieniowi, który go obserwował. Wiatr poruszył sosenkami i cień się przesunął. To był pies - ten, który czasami patrzył na jego tańce. Podszedł teraz powoli, z jedną zadnią łapą podkuloną, jakby miał tam zastarzałą ranę. Kiedyś nazwał go Trójnogim. Teraz Trójnogi stał tak blisko, że Dziewiąty Czerwony Paluch widział siwe łatki na odsłoniętych przez maskę częściach pyska. Do szczęk maski przymocowano zaostrzone niczym dodatkowe kły ptasie kości. Wokół uszu zwieszały się wiotkie czarne i brązowe pióra. W pysku psa coś lśniło. Nagle ogarnął go zapach mokrego drewna. Zdał sobie sprawę, że nie poczuł tego nosem, ale umysłem. Uczucie było tak niezwykłe, że potrząsnął głową. Trójnogi powolutku podchodził bliżej, z nisko opuszczonym łbem, nie przestając patrzeć człowiekowi w oczy, aż wreszcie upuścił jakiś przedmiot tuż przed nim. - Przyniosłeś coś, co chcesz mi pokazać? Trójnogi ani drgnął, ale zapach mokrego drewna nasilił się. Dziewiąty Czerwony Paluch opuścił się na laskach i usiadł obok psa, po czym podniósł przedmiot i obmacał jego chłodny, walcowaty kształt. - To rzecz Mamou. Do zapalania ognia. Mój lud... lud, do którego niegdyś należałem, wymienił wiele towarów na takie zapalarki. Skąd go masz? Ukryte za maską oczy Trójnogiego pozostały nieprzeniknione. Pies powoli wstał, po czym z wielką rozwagą uniósł przednią łapę, opuścił ją i podniósł drugą. Wygiął grzbiet, odskoczył w bok. Wciąż patrząc na człowieka znów uniósł łapę i powtórzył wszystkie ruchy. Skoczył naprzód, potem w tył, wreszcie oderwał obie przednie łapy od ziemi i zakręcił się w ciasnym kółku. Dysząc ciężko pies uniósł na niego wzrok. Dziewiąty Czerwony Paluch uśmiechnął się lekko. - Ty tańczysz? Zapach mokrego drewna tak się wzmógł, że zagłuszył wszystkie inne wonie. Trójnogi podskoczył w przód i znów do tyłu. Ogon zataczał powolny łuk, a w sierści falował rytm. - Nauczę cię tańca. - Dziewiąty Czerwony Paluch roześmiał się w głos. - Wszystkiego, co pamiętam. - Wetknął zapalarkę za przepaskę biodrową i wstał. Jego laski uderzyły w ziemię. Jednocześnie przednie łapy Trójnogiego podniosły się i opadły. Człowiek podskoczył, skoczył i pies. Gdy Dziewiąty Czerwony Paluch uskoczył w bok, to samo zrobił Trójnogi. Pies powtarzał jego ruchy, trzymając się w cieniu, jakie rzucało oświetlone księżycem w pełni ciało mężczyzny. Czarny cień, czarny pies, piórka przy masce poruszające się jak blade smugi. W zawodzącym wietrze razem szukali swojego rytmu. Jego rytm jednak nie nadchodził. Dziewiąty Czerwony Paluch potknął się. Rytm zaginął: muzyka duszy, wokół której owinęły się podskoki, obroty i skręty, tak jak duch jest otulony ciałem. Zaginął wtedy, gdy wygnali go ci, którzy nie chcieli być świadkami jego hańby. Dziewiąty Czerwony Paluch zakręcił się, zaklekotał laskami nad głową i cisnął je na ziemię. Trójnogi skoczył nad nimi, kręcąc łbem, aż zaterkotały strączki zwieszające się z maski. Człowiek podniósł więc laski, docisnął ich końce do ziemi i skoczył w ślad za psem. Wirował i rytm się wzmógł. Do terkotu lasek dodał swój głos. Nocny wiatr poniósł wszystkie wciąż pamiętane święte słowa; wiedział, że jest bliżej celu. Teraz czuł swój rytm, wzbierający wewnątrz jak wielkie źródło, którego wylot ktoś przywalił głazem. Moc kierowała jego ruchami, moc zdolna zepchnąć ten głaz, zdolna unieść go w potężnym wyskoku. Jeszcze nigdy nie był tak blisko. Prawie. Prawie... Trójnogi okrążył go i rzucił się w prawo, zderzając się z ciemniejszą sylwetką. Nowo przybyły nosił przepiórcze pióra, a jego maskę zdobiły kłębki króliczej sierści. W świetle księżyca zalśniły kły. Wokół zaroiły się cienie. Gdy psy zaatakowały, umysł człowieka zalał zapach połamanych kaktusów. Trójnogi zawył w furii i zacisnął szczęki na mrocznym udzie. Rzucił się na niego inny pies. Dziewiąty Czerwony Paluch, uderzony w tył nogi, zwalił się na ziemię. Na oślep machnął prawą laską, poczuł chrzęst łamanej kości i usłyszał szczek bólu. Przetoczył się i machnął drugą laską. W jego nagie ramię wbiły się pazury, coś szarpnęło jego warkocz. W łydce zatonęły kły i ból wystrzelił płomieniem. Wypuścił laski i spróbował się skulić. Warczenie psów zagłuszało wszystkie inne odgłosy. Coś dźgnęło go w brzuch i wtedy przypomniał sobie o zapalarce. Wyrwał ją zza przepaski, odszukując kciukiem przycisk. Strzelił mały płomyk. Szturchnął nim w psi pysk. Zwierzę zaskomlało i poturlało się w ciemność. Dziewiąty Czerwony Paluch przytknął płomień do uschniętej gałązki. Suche liście zatrzeszczały, gdy jej rozwidlone końce stanęły w ogniu. Machnął gałęzią w stronę najbliższego psa, okopcił jego maskę. Znów się zamachnął, ale kawałek drewna odłamał się i płonąc jasno poleciał w kępę wysokiej trawy. Człowiek podniósł się na kolanie i tym razem podpalił maskę psa, który zaatakował Trójnogiego. W nos uderzył zapach płonącej sierści. Krzaki skwierczały, a wiatr podsycał płomienie. Krawędź polany za nimi stała się ryczącą ścianą czerwieni. Psy odskakiwały od płomieni. Trójnogi, warcząc, podniósł się na nogi. Człowiek cisnął płonącą gałąź i ogień pomknął przez karłowate sosny. Dziewiąty Czerwony Paluch kątem oka zobaczył odblask płomieni na laskach. Podpełzł do nich, czując na plecach rosnące gorąco pożaru. Trójnogi podchodził do niego, ciężko robiąc bokami. Pod postrzępioną maską błyskały półprzytomne oczy, sierść na grzbiecie wciąż była najeżona. Z trzech stron otaczały ich płomienie. W dymie obaj byli duchami. - Tędy! - krzyknął Dziewiąty Czerwony Paluch i pokuśtykał ku ciemności. Podmuch wiatru podsycił ogień, języki czerwieni wplatały się w krzewy i trawę. Zataczając się wpadł w krzaki, pies tuż przy nim. Napotkali wąskie arroyo i szli dysząc i kaszląc pod wyzierającym zza dymu księżycem. Pies przyspieszył; gdy wyprzedzał człowieka, w jego oczach migotały płomyczki. Nagle zatrzymał się, odwrócił i szczeknął. - Idź, idź! Jestem tuż za tobą. Szli w dół wąwozu, a za nimi płomienie ryczały swe pieśni. Teren opadał pod jego laskami. Noc stała się jasna jak dzień; gdy się odwrócił, miał wrażenie, że cały płaskowyż płonie. Przez chwilę pomyślał o córce. Zastanawiał się, jak szybko biega syn wodza. W połowie zejścia z płaskowyżu weszli w rejon głębokiego cienia. Owionęło go chłodne, wilgotne powietrze. Rytm dyszenia Trójnogiego był słyszalny ponad odległym pożarem. Dziewiąty Czerwony Paluch poczuł na sobie spojrzenie psa. Wyciągnął zapalarkę i kciukiem przywołał płomień. Trójnogi skulił się pod lśniącym, białym kamieniem. - Będę uważał. Nie bój się. - Jego słowa też rozbrzmiewały w rytm ciężkiego oddechu. - Jaskinia? Przyprowadziłeś mnie do schronienia! Dziękuję ci za to. Trójnogi podszedł tyłem do wlotu jaskini i wszedł do środka. Spojrzał na człowieka i uniósł ogon. W umyśle Dziewiątego Czerwony Paluch znów rozkwitł zapach wilgotnego drewna. Człowiek pozwolił zapalarce zgasnąć i zacisnął powieki. Gdy je znów otworzył, jaskinia zdawała się mniej mroczna. - Teraz mogę iść za tobą. Trójnogi poprowadził go między głazami na podłodze jaskini. Ściany stawały się coraz gładsze, bielsze, zaczęły się jarzyć, przypominając staremu sadyby ludu jeszcze na Kotwicowisku. Za zdumiewająco prostokątnym zakrętem otworzyła się potężna kawerna. W oddali metalicznie lśniły jakieś kształty. W sześcianach, ustawionych jeden na drugim w kolumny sięgające niemal sklepienia, Dziewiąty Czerwony Paluch rozpoznał artefakty. - To święte miejsce. Pamiętam stare opowieści. Moi przodkowie zbudowali te ściany i uczynili tę jaskinię, by przechowywać swoją magię. Dawno już o tym zapomniano. Bok Trójnogiego czernił się od krwi, jego maska była poszarpana - kły z ptasich kości wisiały krzywo pod pyskiem. Pies oglądał zapalarkę. Człowiek przykląkł, wtedy zwierzę podeszło bliżej, bardzo ostrożnie obwąchując artefakt. Dziewiąty Czerwony Paluch spojrzał na niego. - Myślałem, że to prezent? - Widząc merdający ogon, podał walec na wyciągniętej dłoni. Może pies nie powinien mieć takich rzeczy - potęga ognia objawiła się tak wyraźnie tam, na płaskowyżu. Z drugiej strony, to pies przyniósł mu zapalarkę. Jeśli nie potraktuje go honorowo, będzie taki jak Mamou. - Jeśli chcesz to z powrotem, proszę bardzo. - Spojrzał na sufit. - W końcu mam taką samą w szałasie. Trójnogi wziął zapalarkę w pysk. Uniósł łeb, wyprostował grzbiet, obrócił się powoli. Dziewiąty Czerwony Paluch szedł za nim przez labirynt kolumn. Nagle natknęli się na dwa psy o maskach zdobionych pasmami sierści i najeżonych piórami preriowych sokołów. Patrzyły na Trójnogiego - z zaskoczenia nadstawiły uszu, uniosły ogony. Stary pies kuśtykał naprzód, nie mając zamiaru stanąć, i tamte dwa zeszły mu z drogi. Obwąchały podejrzliwie laski człowieka, ale pozwoliły mu przejść. Trójnogi wprowadził go na otwartą przestrzeń, gdzie woń psów z początku była niemal obezwładniająca. Były wszędzie, wylegując się na białej podłodze lub na porozrzucanych sześciennych bryłach. W jednym rogu suka karmiła swoje małe. Jej maska była w nieładzie, wystrzępiona na brzegach, tam, gdzie ogryzały ją szczenięta. Dwa większe, brązowo-białe szczeniaki przeciskały się między jego stopą i laskami, patrząc na człowieka z mordkami otwartymi ze zdumienia. Trójnogi osunął się na podłogę i zaczął wylizywać swoje rany. Dziewiąty Czerwony Paluch ostrożnie usiadł obok zwierzęcia. Trochę dalej kolejna suka cierpliwie pracowała nad maską, wplatając rzemień z użyciem zębów i długich kłów. Po chwili podniosła się, podeszła do Trójnogiego, obwąchała go i przyłączyła się do lizania ran. Podeszły jeszcze cztery młodsze psy, dwa z nich bez masek, i stanęły nad przybyszami. Mimo sińców Dziewiąty Czerwony Paluch zdołał się uśmiechnąć. - Jesteś wodzem wśród swoich? To twoje dzieci? Czy zaniosą w przyszłość taniec twojej pamięci? Po mnie nikt nie zatańczy. Łeb Trójnogiego uniósł się i na człowieku spoczęło psie spojrzenie. Zwierzę cicho zaskomlało i suka zwiększyła tempo liźnięć. Przez jakiś czas odpoczywali w ciszy, przerywanej tylko stłumionymi warknięciami bawiących się nieopodal szczeniąt. W końcu Trójnogi wstał, a z nim wszystkie psy zgromadzone dookoła. Ten ruch był jak rozprzestrzeniająca się fala - wkrótce człowieka obserwowały wszystkie psy. - No dobra. - Dziewiąty Czerwony Paluch oparł się o ścianę, by ułatwić sobie wstanie. - Jestem starym duchem, ale nie musicie na mnie czekać. - Trójnogi obrócił łeb w tył, by na niego spojrzeć, po czym ruszył dalej w głąb jaskini. Człowiek wraz z resztą psów podążył za nim. Wydawało się, że kawerna jest większa od leżącego nad nią płaskowyżu. Tylko jego przodkowie, używając swoich dawno zapomnianych sekretów, mogli dokonać czegoś takiego. W końcu grupa dotarła do miejsca, w którym piętrzyło się wiele kolumn zbudowanych z sześcianów. Wznosiły się one ku mglistej jasności sufitu jaskini i od zadzierania głowy rozbolał go kark. Ogarnął go zapach mokrego drewna, więc zwrócił się ku Trójnogiemu. Pies patrzył na jedną z wyniosłych kolumn. Składające się na nią sześciany były opisane runami i Dziewiąty Czerwony Paluch pokręcił głową. Takich znaków nikt już teraz nie potrafił odczytać, no, może Mamou. Nikt z jego ludu nie pamiętał już, jak to robić. Zapach drewna wzmógł się - wszystkie psy patrzyły na kolumnę. Zobaczył, jak najwyższy sześcian zakołysał się lekko, potem mocniej. Psy patrzyły uporczywie i wkrótce kołysała się cała wieża. Człowiek czuł w uszach walenie tętna. Mokre drewno wyparło z jego umysłu wszelkie inne zapachy. Kolumna runęła. Sześciany spadały na dół i pękały przy uderzeniu o podłogę. Dokoła rozsypały się setki małych cylindrów. Człowiek patrzył na psy w oszołomieniu. - Macie własną, potężną magię. Bez wątpienia jesteście wielkim plemieniem i czeka was wspaniałe przeznaczenie. Psy zawyły, ich zew przetoczył się po jaskini i powrócił echem. Rzuciły się naprzód, zbierając rozsypane cylindry. Trójnogi także pokuśtykał, by podnieść jeden z nich. Upuścił go przed człowiekiem i uniósł wzrok, radośnie szczerząc zęby. - To zapalarki. Dziewiąty Czerwony Paluch sięgnął po artefakt i podniósł go. Przyrząd, dokładnie taki sam jak ten, który miał w szałasie, lekko pobłyskiwał w dłoni. Ale to przecież Mamou je robili, prawda? Kurczowo zacisnął palce na artefakcie. Czyżby Mamou odkryli inne, podobne miejsce? Czyżby nawet w tej chwili plądrowali składnice pamiątek z przeszłości, sprzedając jego ludowi jego własną przeszłość jako swoje magiczne dzieło? Człowiek prychnął wściekle - takiego gniewu nie czuł od pierwszych dni wygnania. Mamou byli kłamcami, nie bogami. Cisnął zapalarką, która uderzyła w krawędź rozbitego sześcianu i sama rozleciała się na kawałki. Barwne strzępki jej wnętrzności rozsypały się po podłodze. Psy skuliły się bojaźliwie, kilka z obrzeży grupy uciekło poza zasięg jego wzroku. Trójnogi złożył swój zamaskowany łeb na podłodze, po czym przewrócił się na grzbiet, odsłaniając gardło i brzuch. Człowiek patrzył na leżące zwierzę, ściskając laski tak mocno, że rozbolały go palce. W końcu zdołał przełknąć ślinę i wydusił: - Nie, to nie wasza wina. Nie gniewam się na was. Kuśtykając podszedł, by podnieść inną zapalarkę. Wrócił, ukląkł i położył ją przed Trójnogim. - Dała je wam wasza magia. Używajcie ich tak, jak widzieliście, że ja ich używam. Czyńcie to mądrze, bo są bardzo potężne. Trójnogi chwycił zapalarkę pyskiem. Podniósł się i poszedł między swoich współplemieńców, z głową uniesioną wysoko i ogonem zakręconym nad pobliźnionym grzbietem. Inne psy wstały i zaczęły znów zbierać zapalarki. Trójnogi oddał swoją suce, która wylizywała jego rany, a ta przyjęła artefakt z szacunkiem. Pies w masce powrócił, Dziewiąty Czerwony Paluch "poczuł" też znów jego zapach. Pies prowadził w lewo, dalej w głąb jaskini. Człowiek podniósł się i ruszył za nim. Tym razem nie poszły za nimi pozostałe psy. Dotarli do miejsca, w którym walały się porozrzucane sześciany. Wokół popękanych pudeł walały się rozsypane srebrne urny. Runy były potrzaskane, tym razem czerwone, a nie czarne, jak na sześcianach z zapalarkami. Trójnogi usiadł i patrzył na człowieka. - Takich jeszcze nigdy nie widziałem, nawet nie słyszałem o nich w opowieściach. No, ale przecież tyle już zapomnieliśmy. Jestem pewien, że to też dzieło moich przodków. Usiadł przy najbliższej urnie, odkładając na bok laski. Naczynie było ciepłe w dotyku, niemal rozpalone. Nie widział żadnej szczeliny, powierzchnia była gładka, ale góra nieco ustępowała pod naciskiem palców. Trójnogi pisnął cicho i potarł nos łapą. - Chyba potrafię to otworzyć. Dziewiąty Czerwony Paluch spojrzał na psa, który przekrzywił łeb. Człowiek postawił urnę na ziemi i znów się jej przyjrzał. Czy na pewno powinien to zrobić? Starożytni pozostawili potężne artefakty, a niektóre opowieści napomykały, że wśród nich nie wszystkie były dobroczynne. A jednak jego przodkowie władali tymi przedmiotami - a czyż on nie był ich potomkiem? No, przynajmniej kiedyś, wszak teraz był tylko duchem. Z drugiej strony to samo dotyczyło obecnie starożytnych, więc może nie zechcą skrzywdzić innego ducha... - Otworzę - zdecydował Dziewiąty Czerwony Paluch i podniósł urnę. Nacisnął kciukami górę pojemnika, na której pojawiła się kolista szczelina. Wieczko pojemnika podskoczyło i odpadło. Z urny wypłynęła czerwień, pokrywając palce i dłonie człowieka, pełznąc wzdłuż do łokci i ramion, pochłaniając jego całe ciało. Krzyknął. Gorąca, gęsta substancja falowała na jego torsie, pełznąc w górę szyi i zalewając podbródek. W oddali warknął Trójnogi. Dostrzegł psa zrywającego się na nogi, ale potem czerwień zakryła mu usta i oczy. Szarpał się z nią. Wierzgał o podłogę jaskini, gdy płynna czerwień pogrążyła go w mętnej ciemności. Próbował znów krzyknąć, ale to coś spłynęło w głąb jego gardła. Darł paznokciami substancję oblepiającą jego usta, krztusił się, zdołał uwolnić język, zanim czerwień zmyła wszystko. W czerni zniknął nawet zaniepokojony zapach mokrego drewna. Coś szeptało - słowa brzmiały znajomo, ale znaczenie do niego nie docierało. Dziewiąty Czerwony Paluch otworzył oczy, przez czerwień dostrzegł opuszki palców. Znów zabrzmiał głos, ale człowiek nie był pewien, czy gniewny, czy rozczarowany. Spojrzał w dół i ujrzał pokrywającą go czerwień. Linie mięśni, a nawet pasma przepaski biodrowej widział tak wyraźnie, jakby czerwień stała się tylko dodatkową warstwą skóry. Jego dłonie były już odsłonięte, a czerwień pełzła w górę, ku ramionom, pozostawiając skórę z uczuciem czystości i suchości. Ujrzał palce stopy, czerwień cofała się wzdłuż nogi. Głos karcił go, brzmiał jak zaniepokojona matka, upominająca dziecko za to, że wzięło z garnka więcej jedzenia, niż mu się należało. Nie podobał mu się ten głos - był nieprzyjemnie nosowy, a gdy rozejrzał się wokół, stwierdził, że nie dochodzi z zewnątrz, ale z wnętrza jego głowy. To mu się jeszcze mniej spodobało. - Cicho bądź - powiedział głosowi. Czerwona macka podpełzła w górę i szturchnęła jego wargi. Coś takiego wewnątrz ciała byłoby po prostu obrzydliwe. Człowiek zacisnął wargi i pokręcił głową. Macka cofnęła się. Głos nadal mamrotał, choć teraz już nie tak głośno. Usiadł i przyjrzał się swojemu ciału. Teraz miał dwie przepaski biodrowe - starą, wykonaną z łosiowej skóry i nową, czerwoną. Dotknął jej i poruszyła się lekko, jakby połaskotana. Głos odezwał się znów, tym razem nadąsany. Spróbował ją ściągnąć. Zmarszczyła się wraz ze skórą jego pleców - reakcją było głośniejsze odezwanie się wewnątrz głowy. Znów szarpnął i tym razem głos był już wyraźnie poirytowany. Nowa przepaska biodrowa tak ciasno przylgnęła do skóry, że nie był w stanie wsunąć pod nią palca. Dziewiąty Czerwony Paluch pokręcił głową i skrzywił się. Po chwili przepaska poruszyła się, przesiąkając pod tą starą, i ze zdumieniem zauważył, że wcale jej nie widać. Głos ścichł do szepczącego mruczenia. - Jestem duchem, którego odzienie mówi - mruknął. Trudno było nie roześmiać się na taką myśl. Czy doczeka końca swych dni siedząc przy ognisku i dzieląc się ze swoją przepaską wspomnieniami z życia? Może nawet zatańczyłaby dla niego. Mruczenie zyskało na głośności - najwyraźniej przepaska też nie była zachwycona taką przyszłością. Żart również niespecjalnie się jej spodobał. Uświadomił sobie, że głos używa wielu znajomych dźwięków. Słowa brzmiały jak słowa jego ludu,, ale używano ich w dziwaczny sposób i choć je znał, nie potrafił zrozumieć ich znaczenia. Niektóre rozpoznawał jako liczby, ale czym była sztuczna inteligencja? A co znaczyło analiza naskórka czy właściwy kostium albo nawet organiczny interfejs? Jego lud dawno już zapomniał, co znaczyły runy i tyle, tak wiele, słów z ich własnego języka. Bez tych rzeczy cóż pozostawało? Jak ludzie mogli zapewnić przetrwanie swoim opowieściom? Tylko przez taniec, zdecydował. Znaczenie ruchów ciała przemawiało językiem głębszym od mowy, którego zrozumienie przychodziło nie spoza ciała, a z jego wnętrza. Rozejrzał się po podłodze jaskini i odszukał swoje laski. Trójnogi gdzieś przepadł. Człowiek wstał i mruczenie w jego głowie stało się głośniejsze. - Nie chcę cię słyszeć - powiedział głośno. Pomruk ścichł, ale nadal brzmiała w nim irytacja. Dziewiąty Czerwony Paluch zaczął wracać przez jaskinię, obok pustych sześcianów po zapalarkach, aż wreszcie znalazł psy. Uniosły wzrok, gdy podszedł, i nawet najmłodsze wśród nich umilkły. Trójnogi patrzył na niego milcząc, nieodgadniony pod maską. Człowiek czuł tylko zapach psa - tym razem wyłącznie nosem, a nie umysłem. Zatrzymał się i spojrzał na Trójnogiego. Wyciągnął dłoń, ale pies się uchylił. - Nie skrzywdzę cię. - Jednak nie byłoby dobrze, gdyby miał pozostawić ich przywódcę w niesławie. Skoro pies nie chciał, człowiek wyprostował się. - Uważajcie na to, co tu macie. Szanujcie potęgę tych rzeczy. - Opuścił psy i sam znalazł wyjście z pieczary. Gdy gramolił się po skałach i w górę wąwozu, czuł mocny zapach spalonego drewna. Szare chmury nisko na niebie ukrywały wschód słońca. Chłodny wiatr niósł smugi popiołu po wypalonej ziemi. Sczerniałe krzewy i karłowate sosenki niepokojąco skrzypiały, a ziemia pod stopą wciąż była rozgrzana. Mamrotanie w jego umyśle stało się jeszcze cichsze, jakby przepaska nie była pewna celów swojego działania, jakiekolwiek by one były. Znalazł szczątki swojego szałasu, parę dymiących skór pokrycia i dawno już sczerniały krąg kamieni. Nie został nawet ślad po jego futrach, znikła również zapalarka i nóż. Ze smutkiem pokręcił głową, żałując, że nie wziął z jaskini nowej zapalarki. Nawet to stało się już częścią przeszłości, jak tyle innych spraw, które chciałby teraz załatwić inaczej. Pomyślał o swojej żonie, zastanawiając się, jak bardzo posiwiały jej włosy i czy uwięzienie na Moście Nieba przynosiło jej łzy, czy zadziwienie. - Ogień jest ręką Boga. - Głos Siódmej Szkarłatna Dłoń przenikał dobiegające z tyłu ciche słowa jego córki. - Teraz także to miejsce jest częścią twojej przeszłości. Jesteś po dwakroć duchem. - Zawsze będę żył w przeszłości - odparł nie odwracając się. - Moja przyszłość nie zostanie odtańczona. Nikt nie pozna rytmów wewnątrz mnie. Dotknęła jego ramienia, łagodnie, lecz ledwie zdołał się powstrzymać przed krzykiem cierpienia. - Niegdyś ojciec mego męża opowiedział nam pewną historię. Mówił o starożytnym duchu, który spoczywał martwy i pogrzebany, lecz wstał z grobu i swoich wyznawców nauczył wielu prawd. - Czy ów duch też był tancerzem? - Opowieść o tym milczy - odpowiedział za nią jej mąż. Dziewiąty Czerwony Paluch zmarszczył brwi. Wolałby, żeby tamten milczał - w jego głosie nie było przeszłości, mostu do wspomnień, które przychodziły ze słowami córki. - Wróć z nami - naciskała córka głosem swojej matki. - Otrzymałeś cudowną szansę. Szansę, by zmienić zarówno przeszłość, jak i przyszłość. Odwrócił się i spojrzał na jej usmoloną twarz i wysmarowane popiołem ubranie. Miała ślady oparzeń na ramionach i nogach, ale to pustka w jej oczach trafiła go prosto w serce. Wzruszyła ramionami, gwałtownie rozkładając ręce. - Rozejrzyj się dokoła, ojcze. Ręka Boga nie mogłaby działać jeszcze jawniej. Poczuł jak nagle zaschło mu w gardle. Mrugał długo, zanim był w stanie wyraźnie widzieć. Spojrzał, jak go o to prosiła - na płaskowyżu nie pozostało nic. Głos w jego głowie nadal mamrotał, burząc myśli, bo jego słowa układały się w wyraźny rytm, obcy, nie zgrany z jego własnym. Cóż mu pozostało poza martwotą i popiołem? W końcu spojrzał na Trzecią Fiołkowe Gardło i powiedział: - Dobrze, wrócę z wami. Uśmiechnęła się, znowu obdarowując go przebłyskiem przeszłości. Jednak gdy wyciągnął do niej rękę, odwróciła się i ruszyła ścieżką z powrotem. Siódmego dnia drogi, stojąc pod gorejącym okiem Boga, dojrzeli w oddali Most Nieba. Widać go było tylko jako grubą czarną krechę, znikającą w chmurach. Wiał łagodny wiatr, niosący zapachy lasu, w który mieli się niedługo zapuścić. Dziewiąty Czerwony Paluch zadarł nos i poczuł w wietrze woń potu córki i jej męża. Czuł też psy. - Nie podoba mi się to. - Pierwszy Żółte Ucho odwrócił się plecami do lasu i wpatrywał się w prerie, które właśnie opuszczali. - O, znowu tam biegły. Dziewiąty Czerwony Paluch spojrzał w to samo miejsce. Psy, w większości noszące maski, pojawiały się i znikały, płynąc wśród falującej, sięgającej do pasa trawy. Zwierzęta towarzyszyły im od początku drogi, nigdy w pobliżu, ale zawsze liczne. Tego ranka, jak w dwa poprzednie dni, przy pozostałościach ogniska, nad którym gotowali kolację leżały dwa króliki o świeżo wydartych gardłach. Córka podeszła i na chwilę ujęła jego ramię. - Nie widzieliśmy żadnego z nich, kiedy cię szukaliśmy. - Dobrze wiedzą, że przy Kotwicowisku lepiej się nie pokazywać. - Pierwszy Żółte Ucho zaśmiał się. Dziewiąty Czerwony Paluch spojrzał bacznie na niego. - A to czemu? - Są zbyt cenne - padła odpowiedź. - Mamou za dwie skóry dają zapalarkę. Dziesięć to komplet ubrań. Za trzynaście dostaniesz grot do włóczni, którego nigdy nie trzeba ostrzyć. - Syn wodza dumnie wypiął pierś, prezentując swój nóż. - Spójrz na to ostrze, kosztowało mnie dwadzieścia skór. Dziewiąty Czerwony Paluch długo patrzył na srebrzystą klingę. Gdy był ze swoim ludem, zdarzało im się polować na psy. Robili to jednak tylko dla mięsa, a poza tym pamiętał, że psy nie nosiły wtedy masek. Może to stado było tu nowe, a może zawsze miały maski, tylko dopiero teraz przestały je ukrywać. Tyle rzeczy się zmieniło, od kiedy został duchem. Wspomniał Trójnogiego i szczeniaki, które biegały między jego laskami - palce zacisnęły się na wypolerowanych prętach. - Na co Mamou psie skóry? - spytał. - Potrzeba by ze stu na płaszcz dla jednego z nich. - Spiżoblask nosi taki, gdy odwiedza wioskę - powiedziała jego córka. - Spiżoblask. - Głos Pierwszego Żółte Ucho stwardniał. - Pora pomówić o nim, ułożyć plany. - Nasi zwolennicy muszą być gotowi. - Trzecia Fiołkowe Gardło ostatni raz uścisnęła ramię ojca i podeszła do męża. - Biegnij przodem. Jeśli pobiegniesz z całych sił, powinieneś być w wiosce przed zmrokiem. Zbierz ludzi i czekajcie na nas tuż w lesie, gdzie nie sięga wzrok Mamou. Musicie być gotowi, by uderzyć natychmiast, póki powrót mojego ojca jest jeszcze niespodzianką. Pierwszy Żółte Ucho chwycił jej dłonie i przycisnął do swojej piersi. - Wszystko będzie tak, jak postanowiliśmy? - W jego głosie pobrzmiewały nerwy, gdy patrzył w oczy żony. - Wszystko! - rzuciła stanowczo. - Jutro będziesz już pełnoprawnym wodzem. Nawet śmiała się tak jak jej matka. Jej mąż uśmiechnął się szeroko. Przytulili się na chwilę, potem Pierwszy Żółte Ucho odskoczył, uniósł nóż w pozdrowieniu i pobiegł w las. - Mam nadzieję, że potrafi poruszać się ciszej. - Dziewiąty Czerwony Paluch skrzywił się, słysząc trzask krzewów i tupot stóp. Nawet z nieustającym mamrotaniem w głowie słyszał je bez problemu. - Gdy nadejdzie czas, będzie się poruszał tak, jak mu kazałam. Wykona zadanie. - Najpierw odnajdziemy twoją matkę. - Dziewiąty Czerwony Paluch podniósł laski i zaczął iść w cień drzew. - Gdy już zapewnimy jej bezpieczeństwo, wygnamy Mamou. - Przypomniałeś już sobie, co się stało, gdy wszedłeś na Most Nieba? Dziewiąty Czerwony Paluch poczuł, że z jego ruchów ulotniła się część rytmu. - Nie. Nie wiem jak, ale sądzę, że Spiżoblask odebrał mi część wspomnień. - Więc powinniśmy najpierw stawić mu czoło, a dopiero potem zaatakować most. Musisz odzyskać pełnię, ojcze. Musisz wszystko pamiętać, wszystko rozumieć. Trzecia Fiołkowe Gardło mówiła ostrzej, obcym głosem. Dziewiąty Czerwony Paluch zatrzymał się. Znów miał wrażenie, że patrzy na matkę, nie na córkę, ale te oczy nie należały do Siódmej Szkarłatna Dłoń - tym razem zaiste były to oczy jego córki. I ten głos, szepczący "Marzyłam o tej chwili całe życie" - ten głos także należał tylko do jego córki. Razem weszli w las, idąc tropem Pierwszego Żółte Ucho - nie było to trudne. Dziewiąty Czerwony Paluch poruszał się cicho i z dumą zauważył, że także krok jego córki był bezgłośny. Gdy jego laski dotykały połaci mchu, tam też trafiały jej stopy. Ich rytmy zaczęły się stapiać, czas upływał i miał wrażenie, że idą naprzód szybciej. Gałęzie rozstępowały się przed nim. Grunt wygładzał się, zanim opadły nań końce lasek. Słyszał syk jej oddechu, gdy jego własne płuca wypełniały się powietrzem. Ale co jakiś czas, na przykład gdy przekraczali kolejny ze strumyczków wijących się przez zagajniki sosen i brzóz, zdarzało się, że jej krok wypadał ze wspólnego rytmu. Łamała gałęzie, które zagradzały im drogę, zamiast je odchylić. Wtedy ich rytmy rozbiegały się i wyczuwał furię głęboko w jej wnętrzu, bardzo odległą od wszystkiego, co czuł i znał. - Co wprawiło cię w taki gniew? - zapytał, gdy odpoczywali na omszałym głazie tuż nad wodą. - Niewola matki? Popatrzyła na niego oczyma tak mrocznymi, że nie rozświetlało ich nawet spojrzenie Boga. Usta zacisnęła w kreskę, ukrywającą wargi. - Nie wiesz, jak mi się z tym żyło. Nigdy się nie dowiesz. Wstała i ruszyła naprzód, prosto w strumień. Poszedł za nią, ale nie spojrzała wstecz. Miał już zamiar zatrzymać ją, ale pohamował się. Głos w głowie nasilił się, wciąż bardziej rozpraszał jego uwagę, od kiedy weszli do lasu, recytując coraz dłuższy szereg bezsensownych słów: Pinaceae, Phlox, tyle innych, że w głowie się od tego kręciło. Co gorsza, głos rozbijał mu rytm, więc musiał się koncentrować na stawianiu kolejnych kroków i miał problemy z myśleniem o tym, co zrobią, gdy już dotrą do Kotwicowiska. Zwęszył trupa w chwili, gdy przez drzewa przed nimi zaczęła prześwitywać otwarta przestrzeń. Najpierw przestraszył się, że coś się przydarzyło Pierwszemu Żółte Ucho, ale odór śmierci był zbyt stary. Jego córka jakby nic nie zauważyła i niemal wdepnęła w padlinę, zanim ją powstrzymał. Wzruszyła ramionami, gdy dotknął laską rozkładającego się mięsa. - Jesteśmy już całkiem blisko - powiedziała. - Chodźmy już. - To był pies. - Podniósł na nią wzrok i pokręcił głową. -Zabrano tylko skórę, nic więcej. Któż jest taki rozrzutny? - Nie potrzeba nam tyle psiego mięsa - odparła. - Teraz wartość mają tylko skóry. Poczuł lekkie mdłości. Doprawdy nie była to już wioska, z której odszedł. Wtedy nikt nie zrobiłby czegoś takiego, zresztą nawet teraz wydawało mu się to nie w porządku. Głos w jego głowie mamrotał nowe dziwactwa w stylu Canis familiaris czy podejrzenie mutacji o podłożu nanotechnicznym, a on sam pomyślał, że powinni pogrzebać psa, by jego ziomkowie nie wiedzieli, jak paskudny był jego koniec. Musimy się spieszyć. - Trzecia Fiołkowe Gardło dotknęła jego ramienia. - Jesteśmy już blisko. Mój mąż czeka ze swoimi ludźmi. Skinął głową i z żalem wstał. Ona też ucierpiała od Mamou, na pewno to stąd brał się jej gniew. Teraz przecież Siódma Szkarłatna Dłoń cierpiała w niewoli na Moście Nieba, co musiało boleć córkę tak samo jak ojca. Przyspieszył kroku i wkrótce stali w cedrowym zagajniku, patrząc na słońce zachodzące za lśniące domostwa Kotwicowiska. Za wioską wznosił się Most Nieba. Jego cieniste, metalowe kondygnacje zasłaniały połowę tarczy Słońca. - Gdzie twój mąż? - zapytał. - Coś musiało się stać, inaczej byłby tutaj. - Osłoniła dłonią oczy i przyglądała się wiosce przez dłuższy czas. - Widzisz, dym unosi się znad placu. Płoną świąteczne ogniska. - Obróciła się do niego i uśmiechnęła cwaniacko. - Może i lepiej. Jeśli wszyscy zgromadzili się na placu, to na pewno Pierwszy Żółte Ucho ze swoimi ludźmi skrył się w którymś z domostw na obrzeżach. Mieszkamy na tym skraju wioski, a nasi zwolennicy w większości przenieśli się w pobliże naszego domu. Kiwnął głową. Obserwował dym, wznoszący się wokół gigantycznej spiralnej sylwety mostu. Drobne, czerwone światełka opadały wewnątrz spirali. Większe, niebieskie szybko wznosiły się z ziemi w niebo. - Na posterunkach nie ma nikogo. - Przed czym mają nas strzec? Przed psami? - Zaśmiała się. - Nikt nie poważy się zaatakować miejsca, w którym mieszkają Mamou. - Na chwilę chwyciła i uścisnęła jego dłoń, po czym wskazała odległą, białą kopułę. - Oto nasz dom. Pospieszmy się. Nikt nie zauważy. Nie podobało mu się to, ale Trzecia Fiołkowe Gardło wyglądała na pewną siebie. Gdy poderwała się i pobiegła do budynku, ruszył za nią. Rwało go w płucach, ramiona i barki tętniły bólem. Jego córka dopadła ściany domostwa i wyjrzała poza nie. Gestem ręki za plecami przywołała go do siebie. Dziewiąty Czerwony Paluch wpadł przez drzwi zasłonięte łosiową skórą prosto w ramiona Pierwszego Żółte Ucho. Potknął się i przewrócił. Mąż jego córki parsknął śmiechem. - Więc dotarłeś. - Twarz syna wodza nie wyrażała radości. Dziewiąty Czerwony Paluch spojrzał w jego mroczne oczy i zmarszczył brwi. Ciasne wnętrze kopuły wirowało mu przed oczami. Widział innych mężczyzn, o obnażonych torsach, których włócznie i noże lśniły słabo w świetle lamp. - Teraz wreszcie można naprawić wszystko raz na zawsze. - Do środka weszła jego córka, z zakrzywionym srebrzystym ostrzem w dłoni. Spojrzała na niego i jej twarz wykrzywiła się, zmarszczki furii jak potworne blizny wyryły się wokół jej ust i oczu. Wydęła wargi i splunęła na ojca. - Zwiążcie go. Spiżoblask czeka. Tamci rzucili się na niego, chwytając za ramiona, przywiązując nadgarstki do jego własnej laski. Głos wewnątrz głowy nerwowo krzyknął. Słowa, przez swoją gwałtowność zlewające się w jeden ciąg, starły się z jego własnymi myślami i węzły zadzierzgnięto, zanim nawet zaczął walczyć. Przez cały czas Pierwszy Żółte Ucho stał nad nim, milcząc, z nożem w dłoni. Ale to twarz jego córki go powstrzymała, bo brzydota wydobyta przez nienawiść była tak odmienna od wspomnień, tak różna od Siódmej Szkarłatna Dłoń, że zastanawiał się, czy to naprawdę ich dziecko. Gdy wychodzili, bębny podjęły powolny rytm Mamou. Pojawiły się dzieci, niczym nagie dzikusy, roześmiane i kpiące. Wojownicy powlekli go na plac, po wysokich białych schodach, pomiędzy wielkie kopcące paleniska. Za nimi zalśnił Most Nieba, w swym ogromie robiący z wioski miniaturkę. Padł twarzą na płyty placu i poczuł w ustach krew. Ucichły bębny. Tłum zamilkł. Nawet głos w jego głowie zamarł pod głuchym, ciężkim rytmem stąpnięć Mamou. Dziewiąty Czerwony Paluch obrócił głowę i spojrzał prosto w czarne ślepka Spiżoblaska. Mamou górował nad nim, wsparty na czterech nogach ozdobionych lśniącą drucianą siatką. Dwa białe, wygięte kły, osadzone po bokach pyska, przechodziły w giętkie metalowe ramiona, zakończone srebrnymi, dwupalczastymi dłońmi. Te dłonie zaciskały się teraz nad trąbą w geście satysfakcji. Trzecia Fiołkowe Gardło nie kłamała - Spiżoblask naprawdę był odziany w pelerynę z bezładnie pozszywanych psich skór, przydającą wielkiemu stworzeniu dzikości wyglądu. Jego prawdziwa skóra była pomarszczona, miejscami bezwłosa. Gdzie indziej okrywała ją szczecina, bo Mamou usuwali swoje owłosienie, które potem odrastało. Z każdego wachlarzowatego ucha zwisała srebrna różdżka, bitewny oręż stwora. Szorstka trąba pogładziła jego policzek, po czym cofnęła się, gdy Mamou uniósł łeb. Srebrne wargi metalowego dysku osadzonego pośrodku czoła Spiżoblaska rozwarły się. Głos był niski, zgrzytliwy, ale potężny. - Cóż. Słuchajcie mnie, dzieci tego świata. Wydaliście naszego wroga, dowodząc, że znów jesteście godni przyjaźni Mamou. Zostaniecie oszczędzeni, gdy z niebios spadnie demon. Będziemy żyć wiecznie w świecie bez zagrożeń, świecie pokoju i obfitości. Jak oni wiwatowali! Kamienie pod jego ciałem drżały od łoskotu bębnów, uszy wibrowały od okrzyków. Dziewiąty Czerwony Paluch zamknął oczy. Gdy znów je otworzył, jego córka stała obok Spiżoblaska, trzymając srebrną dłoń jego lewego kła. Patrzyła na stwora, darząc go - i tylko jego - szerokim uśmiechem. Za nimi stał jej mąż, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Spiżoblask puścił jej rękę i podszedł bliżej. Wyciągnął swoje srebrne dłonie, by chwycić starego człowieka. Potężne stworzenie zaniosło go do rusztowania zbudowanego z pni młodych drzew i skór. Dziewiąty Czerwony Paluch skrzywił się i wyprężył ciało, lecz rusztowanie nie pozwalało mu sięgnąć stopą ziemi. Srebrny dysk Spiżoblaska odezwał się: - Później porozmawiamy. Opowiesz mi o swoich braciach z płaskowyżu, o tym, czego tam dokonali. - Nie mam braci - odpowiedział Dziewięty Czerwony Paluch. - Byłem tylko duchem, zanim powróciłem. - Twymi braćmi są psy. - Dudnienie głosu Spiżoblaska wibrowało w jego ciele. - I nie jesteś już duchem. Nazywać cię będziemy Psoczłekiem, bo zdradziłeś swój lud, a to czyni z ciebie mniej niż człowieka. - Stwór odwrócił się, unosząc swe lśniące dłonie, i ziemia zatrzęsła się od entuzjazmu tłumu. Trzecia Fiołkowe Gardło wkroczyła przed rusztowanie, machając do zgromadzonych, z twarzą przeobrażoną w maskę w straszliwym połączeniu przyjemności i nienawiści. Teraz Dziewiąty Czerwony Paluch widział, jaka była naprawdę. Nic nie pozostało ze wspomnień, które ich przedtem połączyły. - Siódma Szkarłatna Dłoń odwróciłaby się dziś od ciebie! - zawołał. - Tak, jak odwróciła się od ciebie? Kiedy ukryła twarz i płakała, gdy wygnał cię lud? - Czy Mamou wypuszczą ją teraz? Masz z tego przynajmniej jakąś korzyść? - Nawet Mamou nie potrafią uwolnić zmarłych. Moja matka zmarła przed laty, niemal tak samo odosobniona jak ty. Rozdarta. Łzy litości nad sobą nie pozwalały jej dojrzeć moich potrzeb, więc ja też ją opuściłam. - Wyciągniętą dłonią chwyciła jego podbródek. - Ale skorzystałam, ojcze. Teraz jestem żoną wodza. Hańba, z którą tak długo żyłam, wsiąknie w ziemię z twoją krwią. Odeszła, znów zajmując miejsce między swoim mężem i opiekunem. Spiżoblask klasnął w swoje srebrne dłonie i na plac wyszli tancerze ludu. Nosili maski z długimi skórzanymi rurami, udającymi trąby. Tańczyli w powolnym, ciężkim rytmie, z podbiciem po każdym kroku, kołysząc się, jakby sami byli Mamou. Tłum podjął ich taniec, niczym jeden organizm. Dziewiąty Czerwony Paluch nie czuł żadnego z synkopowych rytmów, jakie pamiętał z dawnych czasów. Wyglądało na to, że przyszedł do innego ludu niż ten, w którym wyrósł - obcy. Patrzył na swoją córkę, która też była w tańcu Mamou i zastanawiał się, jak to było, dorastać w cieniu hańby ojca. Jak musieli z niej kpić. Czy inne dzieci rzucały w nią kamieniami? Czy też matka całymi dniami trzymała ją w odosobnieniu domostwa? Cóż za potworne życie, patrzeć, jak umiera matka. Znów wspomniał jej uśmiech i radość, jaką czuł, gdy wynosił z domu wiercącego się różowiutkiego noworodka, by jego córkę ujrzała cała wioska. Jak odtańczył swoją dumę. Siódma Szkarłatna Dłoń tkała jedno okrycie po drugim, odpowiadając własnymi wzorami na radość jego rytmów. Teraz, gdy patrzył na brutalną przyjemność malującą się na twarzy swojej córki, nie znajdował w niej nic z rodziców - jej ruchy były tylko nędznym cieniem mocy Mamou. Szukał usilnie, lecz nie znalazł nawet cząstki swojego serca, która mogłaby dać jej wybaczenie. I głównie dlatego wtedy zapłakał. To nie głos go obudził - Dziewiątego Czerwony Paluch powoli oswajał się już z ustawicznymi żądaniami, by dokonał czegoś zwanego wprowadzenie danych. W uszach tętniła cisza. Gasnące węgle w ceremonialnych paleniskach rzucały czerwonawy blask na kamienie dookoła. Wielu mieszkańców wioski zapadło z wyczerpania w drzemkę wokół dogasających ognisk. Tu i ówdzie przemykały cicho między nimi garbate sylwetki Mamou, rozchodzących się między oświetlone blaskiem księżyca kopulaste budynki wioski. W ich trąbach migotał bitewny oręż. Przez jego umysł znów przeszła fala zapachu wilgotnego drewna. Obudziły go Psy. W ramionach tępo pulsował ból, nadgarstki zdrętwiały w rzemiennych więzach. Rusztowanie, z którego zwisał, zadygotało i przygryzł język, by nie krzyknąć. Konstrukcja przechyliła się i powoli zwaliła w przód. Gdy opadał na kamienie placu, najbliższy Mamou obrócił się w jego stronę. Pękły więzy - spojrzały na niego dwa kolejne stwory. Dziewiąty Czerwony Paluch siedział w miejscu, odwzajemniając ich spojrzenia i rozcierając nadgarstki pozbawionymi czucia palcami. Księżyc spłynął za Most Nieba i na plac padł mrok. W stronę zwalonego rusztowania ruszyły dwa Mamou. Ścieżkami pomiędzy kopułami mknęły cienie - Psy były w całej osadzie. Cisza zginęła w ryku warknięć z niezliczonych gardeł. Najbliższy Mamou wrzasnął, gdy obskoczyły go cienie. Czerwony promień jego broni podpalał wyjące kłębki bólu - dotknięte nim psy wybuchały płomieniem. Śpiący budzili się z krzykiem. Mamou runął, ale jego broń wciąż siała płomień i smród zwęglonej sierści niemal zagłuszał zapach mokrego drewna. Straszliwe wycie poniosło się echem z samego Mostu Nieba, aż zatrząsł się plac. Dziewiąty Czerwony Paluch podniósł się na kolano i zaczął odczepiać laskę od rusztowania. Nadbiegł Pierwszy Żółte Ucho. Ostrze jego noża lśniło matowo w mroku. - Nie mogę pozwolić ci odejść wraz z nimi - wycedził. - Gdzie twoja żona? - Dziewiąty Czerwony Paluch zdołał wstać, usiłując odwiązać laskę palcami, do których wracało krążenie. - Ze Spiżoblaskiem. - Mężczyzna opuścił wzrok, klinga też lekko opadła. - W wieży. - Czemu nie jest przy tobie? - Musi układać plany, ma wspaniałe cele. - Nie ma w tym miejsca dla ciebie? - Jest. - Nóż znów się uniósł, jednak Pierwszy Żółte Ucho wciąż się wahał, zerkając na bój na placu. - Trzecia Fiołkowe Gardło przedkłada zemstę nad dobro własnego ludu. Jako wódz nie możesz na to przystać. Stań przy mnie, zbierz swoich ludzi i zdobędziemy Most Nieba. - Dziewiąty Czerwony Paluch przykuśtykał bliżej, w geście przyjaźni oferując otwartą dłoń. - Spiżoblask dał nam dobrobyt. Pokazał nam, że służąc Mamou służymy samym sobie. Cóż ty masz do zaproponowania? - Dumę. - Dziewiąty Czerwony Paluch wyprostował się i mocniej chwycił laskę. - I radość bycia tym, co nam przeznaczone. Wódz zatrzymał się. Błysnął promień bojowy i przed nowymi liniami obrony Mamou padło kilkanaście psów. - Za mało! Pierwszy Żółte Ucho zaatakował w półprzysiadzie, błysnęło ostrze noża. Dziewiąty Czerwony Paluch dostrzegł rytm jego ruchu i uskoczył. Cios laski trafił między nogi przeciwnika, który zwalił się na przewrócone rusztowanie. Dziewiąty Czerwony Paluch wytrącił mu nóż z ręki i dotknął laską jego podbródka. - Spróbuj się podnieść, a nie będę tutaj jedynym duchem. Pierwszy Żółte Ucho chwycił koniec laski i pchnął. Dziewiąty Czerwony Paluch przewrócił się, stoczył po szerokich schodach na plac i uderzył łokciem w kamienie. Gdy Pierwszy Żółte Ucho zbierał się na nogi, nadbiegły psy i rzuciły się na niego. Jedno zwierzę padło zadźgane, ale potem nóż potoczył się po stopniach. Wrzask wodza zagłuszył szczęk metalu o kamień. Rozbłyski świateł przecięły niebo. Mamou wyroili się z wielkich wrót Mostu Nieba. Ich promienie bojowe syczały, ścinając i ludzi, i psy. W ogniu stanął jeden z tancerzy - czerwony promień podpalił kostium Mamou. Dziewiąty Czerwony Paluch wczołgał się na szczyt schodów i odszukał swoją laskę. Zapłonęło zdemolowane rusztowanie, zamieniając w barwne cienie strumienie krwi płynące z poszarpanego ciała Pierwszego Żółte Ucho. Ciężkie kroki Mamou zbliżały się coraz bardziej. Dziewiąty Czerwony Paluch umknął za schody, a potem wślizgnął się w smugę cienia dzielącą podniesioną platformę placu od właściwej osady. Z ciemności spojrzały nań oczy, w których odbijały się liczne ognie. Wypełnił go zapach mokrego drewna. - Trójnogi! - Wyciągniętą dłonią dotknął maski psa. Ten rozwarł pysk i o kamienie uderzył koniec długiego, ciemnego przedmiotu. - Przyniosłeś moją drugą laskę! Trójnogi skulił się, gdy bojowy promień rozbłysnął nad nimi i zaskwierczał na białych kamieniach. Pies obrócił się w miejscu, człowiek popełzł za nim tak, by między nimi i nacierającymi Mamou zawsze pozostawało podwyższenie placu. Między kopułami wykwitły gejzery eksplozji. Mamou byli jak gruby mur, przed którym psy padały dygoczącą spazmatycznie masą. Z domów otaczających osadę wypadło więcej stworów. Ich promienie paliły wszystkich, którzy próbowali uciekać. - Czekali, chcieli, by to się stało. Czemu? Skąd wiedzieli? - zdołał wydusić Dziewiąty Czerwony Paluch, kiedy pospiesznie kryli się za narożnikiem. Trójnogi obrócił się, jego oczy znalazły się raptem o szerokość dłoni od twarzy człowieka, który jeszcze nigdy nie patrzył w nie z tak bliska. Zajrzał głębiej w te wilgotne ślepia, poza płonące w nich ognie, aż stały się ciemnozielone jak wilgotne, wypolerowane drewno z drzewa, którego nigdy nie widział. Ujrzał osadzoną w tych oczach duszę, a nawet zrozumienie. Wtedy wiedział, że jest tylko częścią, ułamkiem większej całości, tancerzem, który musi dzielić z innymi swe pieśni w wielkim rytuale. Poczuł pokorę, lecz jednocześnie wywyższenie i schwycił maskę psa. - Jesteś moim przyjacielem - potrząsnął zwierzęciem. - I przysłużyłeś mi się, nie tylko ratując moje życie. Ujawniłeś mi też swoje prawdziwe imię, Pachnący Drewnem. - Już nigdy nie nazwie tego psa Trójnogim. To imię nadał dla własnej wygody. Przykuwało ono uwagę do niedostatków psa, nie nazywając jego istotnych mocy. To wręcz umniejszało nowego przyjaciela - tak samo, co sobie teraz ze zdumieniem uświadomił, jak tytułowanie samego siebie "duchem". Pachnący Drewnem strząsnął z maski jego dłoń. Wywiesił język, wargi miał rozciągnięte w ewidentnym uśmiechu. Na dłoń człowieka spadła kropla ciepłej śliny. Na niebie grzmiały światła. Promienie bojowe wypaliły plac na krwistoczerwono. Kamienie były zasłane ciałami, przeważnie psimi. Poczuł, że Mamou zwracają się ku nim. Potworny, stateczny rytm ich kroków wstrząsał ziemią. Zapach mokrego drewna obiecywał, że znajdą bezpieczeństwo w ciemnościach po prawej. Człowiek jednak pokręcił głową. - Przepraszam, nie mogę iść z tobą. Moja córka podarowała mi szansę, by zmienić stan rzeczy. Miała inne zamiary, ale z tym duchem... - Gzyms nad ich głowami eksplodował i odłamki kamienia chlasnęły go po plecach. Odepchnął psa i wgramolił się na plac. Tuż nad szczytem schodów stały Mamou zbite w ciasną gromadkę. Z trzech stron szturmowały je fale psów. Powietrze cuchnęło krwią i spalenizną. Jeszcze nigdy Dziewiąty Czerwony Paluch nie poruszał się tak szybko. Laski łomotały o kamienie. Kiedy załamała się kolejna fala, Mamou uniosły trąby i zaryczały triumfalnie. Nawet nie dostrzegły, jak dotarł do Mostu Nieba. Zacisnął dłoń na metalowym żebrze, jednym z tysięcy okalających potężną wieżę. Dłoń pamiętała ten uchwyt, ale Dziewiąty Czerwony Paluch zatrzymał się raptownie. Laski. Jak zabierze laski? Głos w jego głowie zamamrotał z irytacją i człowiek poczuł ruch w okolicy pasa. Spod łosiowej skóry wypłynęła czerwień, zalewając ją, aż został odziany w długą, czerwoną przepaskę, której skraj zwisał poniżej kolan. Rzemień wyciągnął się z lewej fałdy i oplótł końce lasek. - Dzięki ci, o potężna przepasko! - Dziewiąty Czerwony Paluch zachichotał i zaczął się wspinać. Żebra wieży okazały się proste we wspinaczce - co dziesiąte z nich było nieco szersze, lecz nie na tyle, by uniemożliwić uchwycenie krawędzi. Poza tym przecież już raz to robił. Wciąż pamiętał śmiech Mamou. Wspinał się, jakby znów był młody, jakby w ten sposób mógł zapracować na powrót w czasy szczęścia i rzeczy godziwych. Wycie psów, ryki Mamou, nawet krzyk jego pobratymców ścichły w ciemnościach. Trzymał się cienia, by nie zauważono go w świetle księżyca. W końcu nieba nie przeszywało już więcej świateł. Słyszał tylko wiatr, który chłodził jego spoconą skórę, i dyszenie - nie tylko własne. Spojrzał w dół. Pachnący Drewnem odwzajemnił spojrzenie. Pies wyszczerzył się do niego. Jego przednie łapy, dłuższe i bardziej giętkie, niż Dziewiąty Czerwony Paluch to sobie wyobrażał, zaczepiły zakrzywionymi pazurami o następne żebro. Przyjaciel dołączył do niego, pomagając sobie serią szarpanych pchnięć zdrowej tylnej łapy. - Nie. Już zrobiliście swoje. Teraz wyruszam w przeszłość, kiedy twoi bracia nie byli jeszcze tak potężni. To tylko moja sprawa. Wspinał się dalej, ale zapach mokrego drewna nie opuszczał go. Kiedy tylko odważył się spojrzeć pod siebie, pies był tylko trochę z tyłu, choć ognie na dole mógłby już zakryć kciukiem. Nie mógł zmusić zwierzęcia do powrotu - pies był już stary, siwa sierść na jego pysku mieniła się w świetle gwiazd. Jeszcze jedna śmierć i pieśń psów już nigdy nie będzie tak potężna, tak radosna. Przeklinając mrok i zimno sięgnął do kolejnego żebra. Minęła noc, ale oni wciąż się wspinali. Dziewiąty Czerwony Paluch ledwie zauważył nadejście dnia. Nie mógł dostrzec szczytu wieży. Blade oblicze Boga nie dawało ciepła. Ciągle kąsał go wiatr. Nie pojawili się Mamou, ale to nie była żadna pociecha, bo pamiętał, że przedtem wspiął się wyżej. Rytm jego ruchów rozbiło ciche skomlenie tuż poniżej. Jego palce osłabły, niemal postradał uchwyt. W końcu jednak porządnie uchwycił żebro i podciągnął się na nie. Leżał, dysząc ciężko, mając wrażenie, że wieża wiruje. Tak trudno już było oddychać - zimno szczypało opuszki placów dłoni i stóp, a człowiek chwytał rzadkie powietrze łapczywie, niczym wodę na pustyni. Wreszcie ukazała się maska Pachnącego Drewnem. Przyjaciel znów cicho zaskomlał, walcząc z własną słabością, i człowiek wciągnął go na platformę. Boki Pachnącego Drewnem dygotały w rytmie słabości. W jego oczach nie płonęły już ognie. Pies osunął się, wyczerpany, jakby nie miał szkieletu. Przez dłuższy czas leżeli tak, obserwując się nawzajem. Dziewiąty Czerwony Paluch wyciągnął dłoń, dotykając psiej łapy. - Nie możesz już dalej iść, przyjacielu. Przestraszył się, że nieszczęsne zwierzę spadnie, tak zadygotało. Człowiek objął psa ramieniem i przygarnął do siebie. Ciepło pomogło im obojgu. Pachnący Drewnem jęknął cicho. Skórzana maska, łaskocząca ramię człowieka, zwróciła się ku niewidocznemu szczytowi wieży. Pies zaskowyczał. - To nie miejsce dla ciebie. Twoje plemię jest na dole. No, przynajmniej to, co z niego zostało. Im nie mogę pomóc, ale ty... One wciąż są twoją siłą. Kto nauczy je tańczyć, jeśli nie wrócisz? Pachnący Drewnem odwrócił spojrzenie. Człowiek uścisnął psa, aż poczuł bicie jego serca. Zejście będzie trudniejsze niż wspinaczka, ale jego przyjaciel miał szansę i nikt nie mógł liczyć na więcej. Wypuścił zwierzę z objęć, gdy wreszcie przestało drżeć. Pachnący Drewnem oparł zamaskowany łeb na łapach i patrzył, jak Dziewiąty Czerwony Paluch siada. Przed oczyma człowieka tańczyły czerwone plamki. Głos w jego głowie coraz głośniej i bardziej uparcie mówił mu coś, czego człowiek i tak nie rozumiał. Wyglądało na to, że chce mu jakoś pomóc, chce tego tak bardzo, że mimo próśb i żądań po prostu się nie zamknie. - No dobra, potężna przepasko - powiedział w końcu Dziewiąty Czerwony Paluch. - Rób co chcesz, tylko zamilcz wreszcie. Po całym ciele rozlało się ciepło. Zamknął oczy, czuł, jak zwalnia rytm jego serca. Było mu tak błogo, że niemal nie mógł się ruszyć. Gdy znów otworzył oczy, ujrzał całe swoje ciało okryte czerwienią. Jego twarz przesłoniła przejrzysta błonka i nagle ciepłe powietrze, nasycone zapachem jego ciała, ale i tak niewiarygodnie rozkoszne, wypełniło jego płuca. Zaswędziała go kostka. Odruchowo potarł ją drugą stopą. Dziewiąty Czerwony Paluch patrzył na swoje nogi z ustami rozdziawionymi ze zdumienia. Wiedział, że lewą ma własną, ale prawa też uniosła się na jego życzenie. Usiadł nawet Pachnący Drewnem - czerwień w uszach człowieka stłumiła nieco warczenie psa. W głosie w jego głowie dźwięczało samozadowolenie, ale przynajmniej był już cichszy, szepcząc: awaryjna reakcja protetyczna, autonomiczny tlenowo ubiór ciśnieniowy i twardogłowie do n-tej potęgi. - Może i ciebie źle nazwałem - powiedział głosowi. - Jesteś czymś więcej, niż zwykła przepaska i dziękuję ci za to. Nie wiem, co znaczy autonomiczny tlenowo, ale zrobiłeś dla mnie ubiór. Teraz będę cię nazywać Ubiorem. Ubiór dla odmiany milczał, ale za to poruszył się na jego ciele, jakby zadowolony. Człowiek pochylił się i szturchnął swoją nową nogę. Czerwień łatwo ustępowała pod naciskiem, twardniejąc tylko tam, gdzie trzeba - wokół kolana- ducha i tam, gdzie powinna być stopa. Wyjrzał przez przezroczystą osłonę twarzy i uśmiechnął się do Pachnącego Drewnem. Pies cofnął się, sierść na jego grzbiecie lekko się nastroszyła. Człowiek nie próbował go teraz dotykać. W końcu pies podpełzł na brzuchu i obwąchał jego stopy. Gdy lizał kostkę stopy-ducha, jego czarny ogon walił o krawędź żebra. Dziewiąty Czerwony Paluch pogładził przyjaciela i wreszcie zebrał się na odwagę, by wypróbować swoją nową nogę. Nie uginała się pod jego ciężarem, nawet uniosła się, pomagając w wejściu na kolejne żebro. Opierając łeb na łapach Pachnący Drewnem patrzył, jak człowiek odchodzi. Dziewiąty Czerwony Paluch wspinał się dalej. Było mu cieplej, lżej się oddychało, ale wspinaczka nie wydawała się łatwiejsza. Nowa noga miała swój własny, obcy mu rytm, co narzuciło mu mniej zgrabne ruchy. Parę razy niemal nie trafił dłonią na uchwyt, kiedy indziej nowa noga jakby usiłowała być pierwszą częścią ciała na kolejnej platformie. Pot lał mu się z czoła i szczypał w oczy, aż wreszcie osłona twarzy wybrzuszyła się do wewnątrz i zebrała wilgoć. Jakoś sobie jednak radził, rozpoznając nowy rytm, dopasowując się do niego. Po jakimś czasie słońce znikło za wieżą i znów wspinał się w ciemnościach, bynajmniej nie zmniejszając tempa. Wreszcie zatrzymała go platforma szersza od innych, wysunięta tak daleko, że nie sięgał krawędzi. Przez jakiś czas odpoczywał, ale był bliski rozpaczy, gdy w cieniu dostrzegł otwór wiodący w górę. Przesunął się do niego po żebrze i podciągnął przez owalne przejście. Kobieta, którą niegdyś nazywał córką, odezwała się jakby przez gruby szal: - Psoczłeku, przybyłam, by wprowadzić cię do wieży. Usiadł na platformie i patrzył na nią, zastanawiając się, czy zdołałby zsunąć się z powrotem. Trzecia Fiołkowe Gardło kuliła się pod grubym płaszczem z psich futer. Trójkątna maska zakrywała jej usta i nos, ale nie pozostające w cieniu oczy. W dłoni trzymała bitewny oręż Mamou. - Spiżoblask czeka. - Wskazała dużą, sklepioną bramę. - A gdy on z tobą skończy, porozmawiamy o moim zamordowanym mężu. - Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy podniósł się i stanął przy niej. - W co ty jesteś ubrany? - To przepaska. - Nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się szeroko. Ubiór wyraźnie się zirytował. - Z przepaski wyrosła ci noga? - To tylko do wspinaczki. Dziewiąty Czerwony Paluch wyciągnął laski z uchwytu na plecach. Kazał nowej nodze unieść się i ruszył dalej po staremu. Ubiór świergotał w jego głowie, jakby miał go za wariata. Trzecia Fiołkowe Gardło milczała, ale wciąż celowała weń, gdy podchodził do bramy. Wrota rozsunęły się. Wiedział teraz, że już kiedyś tędy przechodził, ale nie pamiętał dlaczego. Jednak nie wchodził teraz we własną przeszłość, bo wtedy nie było tu Trzeciej Fiołkowe Gardło. W tamtym czasie dopiero dwa razy ujrzała ona cykl pór roku, była dzieckiem, nie zagrożeniem. Jak posłuży mu pamięć? Powróci czy pozostanie w ukryciu, czasem tylko podsuwając szeptem wskazówki tak, jak to czynił ten niezwykły Ubiór? - Spiżoblask dość już czekał. - Ruchem broni wskazała mu otwarty szyb. Zajrzał weń, na czerwone ściany, których początku ani końca nie był w stanie dojrzeć. Popchnięty, runął w pustkę, ale zamiast spadać, zawisł. Ona też weszła do szybu. - Używając tego, oszczędziłbyś sobie wspinaczki - powiedziała gdy zaczęli się wznosić. - Wiem. - Więc pamiętasz, co się tu stało? - Ciemne, zimne oczy wpatrywały się weń badawczo. Ubiór zalewał go bulgoczącym strumieniem słów. Jego umysł tonął w nie kończących się liczbach, ale on sam nic z tego nie rozumiał. Jednak gdzieś w tym potopie cudzych myśli dojrzał samego siebie. Krótkie przebłyski rozpoznania unosiły się niczym pływające wyspy. Skąd Ubiór mógł wiedzieć, co się tu działo w tak odległej przeszłości? Znów przyjrzał się czerwonym ścianom, a potem sobie. Ubiór i ściany były w dokładnie tym samym odcieniu czerwieni - czyżby zrobiono je z tego samego budulca? Może były częściami czegoś większego? Nie był w stanie płynąć pod prąd tego strumienia myśli. Poniżej osłony twarzy Ubiór wypuścił mackę, która usiłowała dostać się do jego ust, aż zacisnął zęby. Interfejs. Ubiór cofnął wypustkę, pozostawiając człowieka z uczuciem niekompletności, tak jakby w jego głowie powinien być jakiś artefakt, swego rodzaju tama, pozwalająca mu organizować wiedzę i pojmować więcej. Jednak sama myśl o tym, że ten dziwny wytwór mógłby pełzać wewnątrz jego ciała, przyprawiła Dziewiątego Czerwony Paluch o mdłości. Może to właśnie dlatego jego przodkowie pozostali na Ziemi, przez swą niechęć do godzenia się na takie wtargnięcie w ich tożsamość. Głos wewnątrz brzmiał tak, jakby się zgadzał, ale słowa nadal wymykały się zrozumieniu. Nie odzywał się do kobiety, która niegdyś była jego córką. W końcu wznieśli się do ogromnej, odwróconej czary. Szyb otaczało pięć wielkich platform piętrzących się jak gigantyczne schody. Przestali się unosić i powietrze zaniosło ich na drugą platformę. Przed nimi stał Spiżoblask, bez peleryny z psich skór, kryjąc coś w swych srebrzystych dłoniach. - Musisz to wszystko zrozumieć! - Spiżoblask cisnął czymś w niego. Srebrny dysk poszybował przez powietrze i przylgnął do czoła człowieka, którego umysł znów stał się jednością. Dziewiąty Czerwony Paluch ujrzał własną przeszłość. Widział, jak stoi na platformie zziębnięty i drżący, z pięściami rozbitymi do krwi od łomotania we wrota, przy których dziś znalazła go Trzecia Fiołkowe Gardło. Przypomniał sobie rozkoszne ciepło metalowych dłoni Spiżoblaska, gdy ten wnosił go do wnętrza wieży. Spojrzał w oczy swojego dobroczyńcy i ujrzał w nich ogrom współczucia. Jak desperacko Mamou pracowali, by ocalić jego odmrożoną nogę. I jak bolała ich jego klęska. W jego umyśle wrzasnął Ubiór i obrazy znikły. Na ich miejsce pojawiły się nowe. Widział siebie naraz z kilku ujęć, jednocześnie w czasie rzeczywistym i w zwolnionym tempie. Znów trząsł się pod bramą, ale wrota otworzyły się, gdy dotknął palcami złotą płytkę. Wszedł do środka, kryjąc się przed Mamou, przemykając się szybami, które były dla nich zbyt wąskie. Musiały być wąskie, bo zbudowali je ludzie dla ludzi. Znalazł Spiżoblaska w miejscu, które Mamou nazywali Stacją. Niżej do ziemi opuszczała się potężna studnia Mostu Nieba. Osiągnął szczyt! Stanął wśród Mamou jak między równymi sobie! Ubiór zmienił obraz. Spiżoblask wskazywał przez wielki, przejrzysty otwór na usianą gwiazdami przestrzeń. Do Stacji były przycumowane dwa wielkie, płaskie obiekty. Ich masywna kanciastość kojarzyła mu się z Mamou i pojął, że to ich dzieła. Na jednym widniała wielka, czerwona runa psa, na drugim czarny symbol człowieka. Oba są narzędziami zagłady, wyjaśnili mu Mamou. Demony, które mogą spaść na ziemię i przynieść śmierć - jeden psom, drugi wszystkim pozostającym tam ludziom. Zesztywniał. Gniew wymiótł obrazy z umysłu, pozwalając mu znów ujrzeć teraźniejszość. Ciemne ślepia Spiżoblaska patrzyły nań z łagodnym współczuciem. - Sądziliśmy, że wspomnienie porażki będzie dla ciebie zbyt bolesne. Odjęliśmy je więc wraz z odmrożoną nogą. Nie mieliśmy pojęcia, jak okrutny okaże się twój lud. - Srebrne dłonie rozchyliły się w geście bezradności. - Łżesz! - Dziewiąty Czerwony Paluch zerwał dysk. Z jego umysłu znikły wszystkie obrazy. Ubiór wył gdzieś w dali. - Osiągnąłem szczyt i poznałem prawdę. To moi przodkowie stworzyli Most Nieba, lecz gdy przestali zeń korzystać, kazali mu zasnąć pod ziemią. Wy tylko wydobyliście go na powierzchnię, by mógł się zbudować. Mieliście zamiar zniszczyć nas wszystkich, jeśli nie będziemy oddawać wam czci. Gdy udowodniłem, że nie jesteście bogami, pokazałeś mi wasze demony. Oddałem własną pamięć, by ocalić mój lud od zagłady. Taka jest prawda. Twój dysk wspomnień kłamie. Trzecia Fiołkowe Gardło stęknęła i zrobiła krok wstecz. Przenosiła wzrok z Mamou na ojca, potrząsając głową, jakby budziła się z koszmaru. Spiżoblask tylko mrugnął i odebrał jej broń. - Ten świat był najpierw nasz! - krzyknęły srebrne wargi. Z uniesionej trąby wydarł się ryk. - Moi przodkowie ginęli od włóczni twoich praojców. Niemal wybiliście nas w swojej dzikości, ale inna rasa przybyła na Ziemię, niosąc nam ocalenie. Nauczyli nas myśleć i budować. - A teraz wróciliście. - Dziewiąty Czerwony Paluch pokiwał głową. - Ale nie pamiętamy, jak tu żyć, jak być takimi, jak niegdyś. - Ciało Spiżoblaska kołysało się w rytmie słabości. - To nie jest ciężki grzech. Twój lud zapomniał nawet więcej niż mój. Nas jest jednak tak mało, że nie wolno nam dopuścić, by przetrwało jakiekolwiek zagrożenie. - Teraz obie nasze rasy żyją w przeszłości. Ale po co zabijać psy? - One nigdy nie zapomniały, kim były. Od pierwszego polowania służyły twoim przodkom. Myśleliśmy, że będą służyć nam, ale twój taniec to wszystko zmienił. Metalowe palce Spiżoblaska zacisnęły się na cylindrycznej broni. Dziewiąty Czerwony Paluch zamknął oczy. Wieża pod ich stopami zadygotała i cisnęła go na balustradę. Obok jego ramienia ze skwierczeniem chlasnął czerwony promień. Spiżoblask zatoczył się na platformie, wpadając na Trzecią Fiołkowe Gardło. Wieża trzęsła się i drżała. Niskie, basowe wibracje spowodowały, że Dziewiąty Czerwony Paluch przewrócił się, jakby Most Nieba był tylko struną trącaną dłonią olbrzyma. Ubiór wypełnił jego umysł obrazami - w dole psy, niczym żywy płaszcz, zakryły cały plac. Wielkie wrota Mostu stały otworem. Sam Most Nieba jęczał, gdy Psy toczyły bój z Mamou na jego najniższych poziomach. Ujrzał w myślach skomplikowany obraz - zdał sobie sprawę, że to mapa. Osadzona w ziemi misa tworzyła podstawę, skomplikowana, spleciona niczym warkocz linia przedstawiała sam most. Na jego szczycie znajdowały się dwie połączone odwrócone czary. Hangar towarowy, poinformował Ubiór, i Stacja. Części podstawy i Mostu jarzyły się na czerwono, sygnalizując uszkodzenia. Nagle wszędzie pojawiły się biegnące Mamou. Wieża znów się zatrzęsła. Platforma, na której stali, przechyliła się i zapadła. Spiżoblask chwycił poręcz obiema dłońmi i trąbą, a Trzecia Fiołkowe Gardło znów złapała broń i gwałtownie wycelowała w ojca. - Więc Mamou kłamali! - krzyknęła piskliwie. - Ale ty, Psoczłeku, opuściłeś mnie. Nie wyobrażasz sobie tej samotności i hańby. Przynajmniej to wciąż jest twoją winą. Promień przeciął balustradę tuż przy jego dłoniach. Poręcz wygięła się i przez chwilę zawisł, ale potem ich platforma osunęła się niżej. Trzymając w jednej dłoni swoje laski spadł na niższy poziom. Obok niego w otwartą czeluść szybu niewiarygodnie powoli runęła Trzecia Fiołkowe Gardło. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a broń była wymierzona w jego serce. - Nigdy tego nie chciałem! - krzyknął, usiłując ją złapać. - Ojcze! - zawołała, ale patrzyła na Spiżoblaska, bezsilnie młócąc rękami. Nazwała Mamou ojcem! Stwór spojrzał na nią, ledwie unosząc dłoń. Mamou byli perfidni. Spiżoblask przez lata karmił ją kłamstwami, zatruwając jej umysł, oszukując całe plemię. Dziewiąty Czerwony Paluch zadrżał. Zapłonął w nim gniew tak straszliwy jak ten, który dostrzegł w swojej córce w lesie. I dopiero teraz ją zrozumiał. Tak naprawdę byli do siebie bardzo podobni. - Wybaczam ci, córko - szepnął. Szyb połknął ją, pozostawiając tylko krzyk. Spiżoblask z łoskotem przebiegł obok człowieka, usiłując uchwycić kolejną poręcz. Dziewiąty Czerwony Paluch zamachnął się laską i poczuł, jak jej koniec wbija się w oko Mamou. Stwór zawył. Wieża zatrzęsła się po raz trzeci. Dziewiąty Czerwony Paluch odskoczył, a potem pokuśtykał na kładkę łączącą wszystkie platformy. Zdał sobie sprawę, że Most Nieba się wali. Ubiór pokazał obraz potężnego, splecionego z licznych włókien kabla, ciągnącego się przez całą długość mostu. Czerwony rozbłysk eksplozji - i kabel pękł. Gwałtowny zapach wilgotnego drewna wskazywał, że psy odkryły nowe bronie - może zdobyte na Mamou promienie bojowe? Ale jeśli runie most, uświadomił sobie, to spadnie też Stacja i demony Mamou. Dziewiąty Czerwony Paluch rzucił się ku najbliższej platformie i niemal nad nią przeleciał, jak gdyby nic nie ważył. Stacja była blisko - gdzieś nad jego głową wciąż mocowała Most do niebios. Musiał się tam dostać. Musiał powstrzymać demony. Spiżoblask! Metalowa siatka, w którą był odziany wróg, zaczęła się jarzyć, unosząc stwora. Mamou znikł w wielkim portalu, wyciętym w suficie. Wieża znów się zatrzęsła. Dziewiąty Czerwony Paluch skoczył z walącej się platformy. Uderzył w przeciwległą ścianę z taką siłą, że stęknął. Przytrzymał się kawałka poskręcanego metalu, wycelował w otwór i znów skoczył. Niemal osiągnął portal, gdy w suficie otworzyła się wielka, postrzępiona szczelina. Tor jego lotu się zmienił - potężny wiatr poniósł go ku pęknięciu. Osłona twarzy zamknęła się szczelnie. Koziołkując, przeleciał między poskręcanymi, metalowymi niby-szczękami i niemal natychmiast w mroku wpadł na coś. Pociemniało mu przed oczami, a głos w głowie krzyczał bez ustanku. W ustach miał pełno krwi - kiedy próbował wziąć oddech, na osłonie twarzy zostawały czerwone kuleczki. Jednak Ubiór ocalił mu życie - jego ręce i nogi przywarły do metalowej powierzchni. Zdołał wstać, gdy obok, wirując, przeleciał jeden z Mamou, ginąc w otchłannym cieniu nad głową człowieka. Gdy się rozglądał, głos w jego głowie wzmagał się lub cichł. Dziewiąty Czerwony Paluch ruszył w stronę, na którą Ubiór reagował najgłośniej. Szurał po metalu - stopy nie chciały się oderwać od jego powierzchni. Czas stanął w miejscu. Zapomniał się w innym rytmie, idąc przez przenicowaną misę Stacji. Powierzchnia pod jego stopami była tak olbrzymia, że ledwie wyczuwał jej zakrzywienie. W oddali pojawiło się światło i stwierdził, że wspina się po promieniu kopuły, a światło pochodzi z pobliża jej szczytu. Gramoląc się ku niemu raczej poczuł w kościach, niż usłyszał różnicę, gdy stanął na czymś, co nie było metalem. Popatrzył pod nogi i przez podświetloną, przejrzystą substancję ujrzał wnętrze kopuły. Patrzył prosto w ocalałe oko Spiżoblaska. Monstrum stało otoczone konstelacją światełek, które jarzyły się i mrugały w rytmie Mamou. Srebrzyste dłonie poruszały się pomiędzy nimi. Spiżoblask wypatrywał na zewnątrz czegoś za plecami człowieka. Dziewiąty Czerwony Paluch odwrócił się - kopuła rozszerzała się, przeobrażając w płaską platformę. Potężne demony Mamou były przymocowane do jej krawędzi, jeden naprzeciw drugiego. Oba zaczęły się czerwonawo jarzyć na jednym końcu. Człowiek znów spojrzał na Spiżoblaska, unoszącego trąbę w cichym triumfie. Jemu już nie mógł przeszkodzić. Ruszył zatem ku demonom, szurając coraz szybciej, bo lśnienie ich końców stawało się coraz jaśniejsze. Na tym po lewej widniała czerwona runa psa. Wiedział, że ten drugi oznacza śmierć wszystkich ludzi. Oba demony poruszyły się z ciężką powolnością Mamou. Musiał wybrać! Dziewiąty Czerwony Paluch wspomniał swoją córkę. Myślał o plemieniu, które w swej ignorancji odtrąciło go i nigdy nie pojmie, co on poświęcił dla swego ludu. Pomyślał o tańcach, których nigdy nie dokończy, o własnym utraconym rytmie. Jego stopy już tylko muskały metal. Pędził ku demonom. Nawiedził go mocny zapach mokrego drewna, lecz było to tylko wspomnienie. Gdzie były psy, kiedy jego pobratymcy walczyli z przodkami Mamou? Niewątpliwie istniały już wtedy, ale nie takie, jak dzisiejsze. Wspomniał jak śmiała się w letni poranek Siódma Szkarłatna Dłoń. Ciemność poza sylwetkami demonów wydawała się bledsza od barwy oczu Pachnącego Drewnem. Demony zerwały się z platformy. Dziewiąty Czerwony Paluch odbił się do skoku swojego życia. Ubiór krzyknął, gdy człowiek poszybował przez pustkę, własnym, schrypniętym głosem wykrzykując modlitwy. Uderzył o grzbiet demona. Rozpostarte ręce i nogi przywarły mocno, ale w piersi coś trzasnęło, aż do oczu napłynęły łzy bólu. Obok, nie dalej niż o strzał z łuku, sunął drugi demon. Spojrzał na czarny symbol, który miał oznaczać człowieka. Potem zapatrzył się na czerwonego psa pod swoimi palcami. Ubiór po prostu nie mógł przestać gadać, wszystkie słowa ciche i naglące: broń biologiczna, selektywne nanomaszyny - bez cienia nadziei w głosie. - Zamknij się! - krzyknął. Orbita powrotu. - Daj mi pomyśleć. Muszę to zniszczyć. Gdyby tylko miał jakiś pomysł. Uczepiony skóry demona spojrzał za siebie. Na dolnej krawędzi Stacji rozbłysły małe, białe płomienie. Cała konstrukcja kołysała się, usiłując zakotwiczyć swój koniec Mostu Nieba. Potem znów przyjrzał się demonowi i zaczął się po nim czołgać. Czuł w sobie ciężar, co oznaczało, że demon nabierał prędkości. Usiłował dojrzeć drugiego, ale pozostała po nim tylko trójkątna, matowa plamka ze świetlistym ogonem. Dziewiąty Czerwony Paluch pełzał po demonie, szukając sposobu, by go otworzyć i wypruć mu bebechy. Nic, choćby najmniejszej szparki. Czuł się bezsilny w walce z tym monstrum. Okładał go pięściami, aż opuchły i pokryły się krwią. - Zawiodłem - powiedział głośno. - Wszystkie plemiona ludzi, wszystkie psy na świecie zginą, bo byłem zbyt słaby. Spiżoblask wciąż żyje, a moja córka zginęła nienawidząc mnie, wiedząc, że jestem starym głupcem. Spojrzał na Ziemię poniżej. Absolutnie czarna noc, bo odwrócił się od niej wzrok Boga. Pozostało mu tylko jedno. Podniósł się i stanął na swojej dobrej nodze i tej drugiej, nodze-duchu. Gdzieś przepadły laski. Klasnął, ale nie usłyszał dźwięku. Zaczął tańczyć. Z początku wydawało się, że to niemożliwe, bo nic nie ważył. Tylko podeszwy Ubioru wiązały go z Demonem. Jednak uparł się, mając nadzieję, że tańcem jakoś zmiecie to monstrum z nieba. Lewa stopa uniosła się, potem uderzyła w powierzchnię demona. Prawa sunęła po powierzchni, odrywając się od niej, gdy przywarła lewa. Obracał się na piętach, patrząc na mroczny świat pod sobą. Zrobił krok w bok, obrót i krok naprzód. Wyrzucił ręce, szarpiąc pustkę, szukając rytmu. Wywrzaskiwał święte słowa, przekrzykując głos Ubioru, zmuszając go, by poddał się jego własnemu rytmowi. Paliły go własne łzy, oddech świszczał w płucach. Przypomniał sobie szeroki uśmiech Pachnącego Drewnem. Stopy przesunęły się, jakby stąpał po płaskowyżu Triad. W umyśle zatrzepotały ślady dymu, duchy ulepione z popiołów. Znów uniósł lewą stopę i zaczął ponownie, tym razem bliżej - tak blisko własnego rytmu, jak jeszcze nigdy w życiu. Dziewiąty Czerwony Paluch tańczył swoje życie, od chwili, gdy pierwszy raz spojrzał w oczy matki, a rytmy z przeszłości gromadziły się jak woda w przywalonym źródle. Tańczył swoją pierwszą wspinaczkę na Most Nieba, tańczył utratę nogi. Odtańczył swoją hańbę, z rozpostartymi ramionami znów zawisł na drewnianym rusztowaniu. Stąpał po skórze demona i wtedy otworzył się przed nim rytm jego życia. Kamień, który blokował źródło, rozsypał się w popiół, dym i rozpacz. - Któż teraz zatańczy me wspomnienie? - jęknął, unosząc zaciśnięte dłonie. - Kto w przyszłości wspomni ducha? - MY. - Odpowiedź dotarła do jego uszu jako odległe brzęczenie. Mówił Ubiór, ale nie własnym głosem, jakby przemawiał w czyimś imieniu. Przepłynął przezeń rwący strumień aromatów - bezlik zapachów, wszystkie oplecione nawałnicą wilgotnego drewna. Zalały one jego umysł, warstwa po warstwie, mieszając się i przeobrażając w coś nowego. Zapachy nadciągały falami, aż nagle ich rytm zgrał się z jego własnym. To nie było wspomnienie - psy, potężne przez swą liczebność, posłały mu wizję, sen na jawie. Dziewiąty Czerwony Paluch ujrzał wielkie ognisko, wokół którego tańczyły psy. Tak wiele ich było, a każdy unosił przednie łapy, wirując na jednej zadniej, z drugą podkurczoną, jakby wskutek zastarzałej rany z walki. Wokół nich uwijały się szczenięta, wywracając srebrne urny. Potem dziesiątkami atakowały wypływającą z nich czerwień, szarpiąc ją i drąc, a w jego umyśle Ubiór krzyknął z lęku i zadziwienia. Szczenięta rwały ubiory na strzępy, które owijały się wokół ich mordek, zostawiając otwory dla oczu i tworząc maski. Cienkie czerwone czułki wpełzały do ich uszu i pysków. Wszystkie, jak jeden, uniosły ku niemu wzrok. W samym środku we własnej czerwonej masce tańczył Pachnący Drewnem, rytm-cień, dokładnie zgrany z tym, który nosił w sercu Dziewiąty Czerwony Paluch. Ich rytm wzmagał się, aż wreszcie zapach mokrego drewna wyparł wszystkie inne. W głębi duszy Dziewiąty Czerwony Paluch zastanowił się, z jakiego drzewa pochodziło to drewno, ale od razu zrozumiał, że to nie było żadne drzewo, ale sadzonka, młoda, z wielkim zapasem przyszłości. - Niosący Ogień. - Głos Ubioru stał się głosem psów. - Który Wspiąłeś Się Do Nieba. Poskramiaczu Żywych Masek, dopóki oko Boga nie zamknie się, a zapach świata nie zwietrzeje w mroku, będziemy tańczyć twe wspomnienie. Razem wykrzykiwali wszystkie święte słowa, które również należało zapamiętać. W tańcu spojrzał na swój świat i ujrzał tam, w dole, ognie jak dziurki po szpilkach - ogniska psich plemion jak żywe gwiazdy, odbicie wszystkich obiecanych im poranków. Potem znów zwrócił się do demona, ale gdy jego spojrzenie po raz kolejny padło na Ziemię, ogni było dwa razy więcej. Z każdym uderzeniem jego serca, z każdym krokiem tańca zapalały się kolejne. Nagle demon zadygotał, lecz rytm człowieka trzymał go mocno. - Ojcze, spróbujemy sprawić, byś wrócił do domu - zawołały psy. - Nie! - Dławił go strach, jak im wyjaśnić, jak je nauczyć, że tak nie może być. Zaczął płakać i ich zmieszanie i smutek popłynęły w nim jak rzeka, aż na moment zgubił krok. Nie mógł na to pozwolić. Dziewiąty Czerwony Paluch pokuśtykał w górę, wyciągając ramiona. Oślepiło go światło - Słońce wyłaniało się zza Ziemi jak olśniewający półksiężyc. Wschód Słońca, wreszcie otwarte oko Boga. Dziewiąty Czerwony Paluch zapatrzył się w blask. Ubiór krzyknął: uszkodzenie purpury wzrokowej, filtr podczerwony i nowa warstewka zmąciła przezroczystą osłonę twarzy. Teraz inaczej widział słońce, może tak, jak dzięki swojej magii oglądali je jego przodkowie. Wiry czerwieni i pomarańczowe pióropusze rozwinęły się w wielkie, pulsujące kwiaty. Zalał go ich rytm, rozgrzewając jego twarz, obezwładniając złożonością - aż odkrył, że jego własny rytm idealnie się w nim mieści. - Tam - krzyknął, wznosząc ręce do słońca. - Poślijcie mnie tam. Tym razem demon ledwie drgnął. W człowieku zaśpiewał pełen smutku zielony wiatr. - Nie zdołamy, ojcze - tłumaczył Ubiór. - Demon jest zbyt silny. Dziewiąty Czerwony Paluch zacisnął powieki, ale ta podczerwień mogła tylko osłabić siłę wzroku Boga, a nie powstrzymać go. Pod powiekami wykwitły czerwone kształty. - Ubiorze, sługo mych przodków, nie mogę żądać twojej pomocy, chcę tylko przyjąć twoje dary. Pomóż mi. Dziewiąty Czerwony Paluch zmusił się do otwarcia ust. Między wargi wsunął się cieniutki czułek, zupełnie bez smaku. Zemdliło go i czułek zatrzymał się, czekając, badając rytm człowieka. Zanurzając się w jego przełyku stawał się coraz cieńszy. Dalej już go nie czuł, aż pojawiło się łaskotanie u podstawy czaszki. Taniec ustał w pół kroku, z woli Ubioru, nie jego. Człowiek walczył przez chwilę, lecz potem poddał się temu wytworowi swoich praojców. Przez jego umysł pędziły wykresy, schematy, a głos w jego głowie zamienił się w nieskończony ciąg liczb, gdy Ubiór oddał całą swą moc do dyspozycji człowieka. Przyszły słowa: grawitacja, środek ciężkości, równowaga inercyjna. I Dziewiąty Czerwony Paluch zrozumiał. Otworzyły się szerokie perspektywy wiedzy, pojawiła się odpowiedź na każde pytanie. Może Mamou faktycznie zbudowali demona, ale jego konstrukcja wywodziła się z technologii ludzi. - Ubiorze, nawiąż, proszę, łączność z centralnym procesorem. Ubiór nim poruszył! Powiódł go od tępego nosa demona w dół, na brzuch bestii, aż stanął dokładnie na jego środku. Tam zaczął nowy taniec, który wtopił prawdziwą nogę człowieka w skórę demona tak, że nic nie mogłoby jej stamtąd ruszyć. Nadmiarowe obciążenie konstrukcyjne, maksymalna wydajność. Stopa-duch wystrzeliła w dół. Siła ciosu niemal pozbawiła go przytomności. Ból przeszył jego udo, w biodrze coś trzasnęło, ale skóra demona wgięła się. Wewnętrzny system naprowadzania nieaktywny. Ubiór znów uderzył. Demon zadygotał, w jego skórze rozstąpiła się poszarpana szczelina. Podłączanie. Ubiór zmusił go do przyklęknięcia. Czubek stopy, tam, gdzie zlewała się ze skórą demona, rozszczepił się na trzy wijące się macki. Jak węże z pustynnego płaskowyżu, wślizgnęły się one przez szczelinę. Łamanie zabezpieczeń nanotycznych. Połączenie uzyskane. Do jego umysłu rytmicznie napływały fale słów, słów do pieśni jego serca. - Ubiorze, zmień naszą... - zastanowił się przez chwilę i wiedza przyszła - ...trajektorię. Ubiór utrzymywał go w bezruchu, jakby potrzebował całej swej magii, by spełnić jego życzenie. Przeprogramowanie. Z nosa Demona bryznęła seria ognistych rozbłysków, obracając go pomału, aż obiekt zwrócił się tyłem do jego świata. Tył Demona wystrzelił wielkim płomieniem. Człowiek nieomal upadł, ale Ubiór trzymał go mocno. Uniósł wzrok i stwierdził, że Demon pędzi w Słońce niczym strzała. - Nie zapomnimy cię, ojcze! - plemiona psów zawołały głosem Ubioru. - Przyjdzie dzień, że pójdziemy za tobą! Psoczłek śpiewał mimo bólu. Jego rytm nareszcie pasował do rytmu Ubioru, a on śpiewał wszystkie święte słowa, których jego dzieciom nie wolno zapomnieć, słowa, które pamiętał już tylko Człowiek, oraz nowe, które dał mu Ubiór, a które wypełnią proroctwo Psiego Ludu i ocalą go przed mrokiem. W swej radości nie ustając w ruchu, Dziewiąty Czerwony Paluch tańczył ku światłu. Przełożył Tomasz Gałązka