Nastka Amy Uśmiechnęła się do rudej wiewiórki zbierającej kwiaty jabłoni. Usiadła pod drzewem i zaczęła wpatrywać się w sunącego leniwie po niebie czerwono-żółtego smoka. Słońce przygrzewało mocno, ale rozległe gałęzie jabłonki dawały jej schronienie. Zerwał się wiatr. To jabłoń zaczęła delikatnie wachlować Amy swymi gałązkami. - Dziękuję - pisnęła dziewczynka mrużąc błękitne oczy. - Nie ma za co - rozpromieniło się drzewo jednym ze swych uśmiechów przeznaczonych wyłącznie dla małej. Poprzez jego gałęzie przenikały promienie słońca. W ich blasku srebrno-zielone liście mieniły się złotem. Wzgórze, na którym rosła jabłonka, otaczała różowa mgiełka zwiastująca zmierzch. Dziewczynka zdała sobie sprawę, że spała na wzgórzu kilka dobrych godzin. Wstała powoli otrzepując sukienkę z okruszków piasku i zaczęła schodzić ze wzniesienia. Szła po ciemnozielonej, wilgotnej trawie. W oddali rysowały się ostre kontury Czarnego Zamku. Promienie słońca nie oświetlały go, cały czas panował tam półmrok. Z opowiadań wiedziała, że znajdował się on na skałach, a wokół rozciągała się pustynia w kolorze ciemnej krwi z przebłyskami brązu. Amy odwróciła głowę. Jej wzrok spoczął teraz na Różowym Zamku otoczonym zewsząd srebrno-niebieską mgiełką. Stał na zboczu gęsto porośniętym trawą. Tam zmierzała. Słońce już prawie kończyło swą całodniową wędrówkę po niebie i powoli znikało za Mrocznym Lasem. Przyspieszyła. Wiedziała, że nocą przychodzą z głębi Mrocznego Lasu varloki. Robiło się coraz ciemniej, a Amy miała jeszcze daleką drogę do domu. Nie spieszyła się jednak. Z krzaków wybiegła maleńkie stworzenie, przebiegło szybko koło jej nogi nie bojąc się dziewczynki i błyskawicznie zniknęło za wzgórzem. Nad Mrocznym Lasem zaczęły zbierać się ciemne, burzliwe chmury. Amy spojrzała na nie zaciekawiona. - Dawno już nie było burz w tej okolicy - wymruczała do siebie patrząc z zafascynowaniem jak zbijają się w coraz większą masę. Tam już zapadł zmrok. Z żalem oderwała wzrok od przepięknego widowiska i ruszyła w swoja stronę. Po chwili rozległ się grzmot. Nie przestraszyła się bynajmniej, tak rzadko miała okazje oglądać błyskawice. Odwróciła się i radośnie klasnęła w dłonie na widok srebrno fioletowej smugi na niebie. "Jaka ładna" - pomyślała oczarowana. Zupełnie zapomniała o zbliżającym się mroku i tym co czaiło się w Mrocznym Lesie. Teraz i nad polanę, na której stała dotarł drobny deszczyk. Zadarła główkę do góry: czarne chmury zakryły już prawie całe niebo przysłaniając Słońce. Teraz dopiero zorientowała się, że umilkły wszelkie leśne stworzenia. Przeraziła się lekko. Krople deszczu na twarzy przypominały jej mgliście pewne wydarzenie z odległej przeszłości. Domyślała się, że mają jakieś znaczenie, ale choć bardzo się starała, nie mogła sobie przypomnieć jakie. Była już prawie cała mokra, woda ściekała z jej delikatnych włosów mocząc sukienkę. Przymknęła oczy czując dziwny dreszcz, fala wspomnień przepłynęła jej przed oczami: Woda, głębia, lustro jeziora zamykające się nad nią, głos w oddali, czyjaś ręka. Dusze się, duszę się! - przerażona otworzyła oczy. Jeszcze nigdy nie przeżyła tak silnej wizji. Cała się trzęsła. Powoli odgarnęła mokre kosmyki wpadające jej do oczu i szybko ruszyła w kierunku Różowego Zamku. Zmrok zapadł już w całej krainie, a burza nasiliła się jeszcze bardziej. Nagle usłyszała w oddali przeciągłe wycie. "To varloki!" - pomyślała. Ten dźwięk była wstanie odróżnić zawsze. Ostrzegano ją o niebezpieczeństwie z ich strony wiele razy tłumacząc by wracała zawsze przed zmierzchem. Zapomniała zupełnie o tych przestrogach. Przyspieszyła jeszcze bardziej z trudem odnajdując znajoma ścieżkę w mroku nocy. Postawiła nóżkę na śliskim kamieniu. Pośliznęła się i zaczęła staczać z pagórka. Bezskutecznie próbowała złapać równowagę; jej stopy nie znalazły żadnego oparcia. Trawa pocięła jej dłonie, z których popłynęła wąskim strumieniem ciemnoczerwona krew pozostawiając ślady na trawie. Szybko się podniosła i zaczęła biec słysząc coraz głośniejsze wycie varloków. Nigdy tak naprawdę ich nie widziała, ale słyszała o nich wiele mrożących krew w żyłach historii. Jeszcze kilka dni temu chciała nawet zobaczyć jak wyglądają, teraz jednak nie miała na to najmniejszej ochoty. Zapach burzy mieszał się z zapachem mokrej sierści tych stworzeń, im były bliżej tym wyraźniej czuła odór stęchlizny, bagien zgniłego mięsa. Biegła coraz szybciej, a jej bose stopy ślizgały się po zroszonej deszczem trawie. Gdzieś za nią zawył wilk. Potknęła się o wystający korzeń i ledwo utrzymała równowagę. Różowy Zamek był jeszcze daleko przed nią, tymczasem wyraźnie słyszała sapanie i kłapanie szczęk wygłodniałych varloków. Goniły ją, były coraz bliżej. Musiały już zwęszyć zapach jej krwi na trawie. Wiele razy słyszała, że nie zabijają swych ofiar od razu tylko zjadają je żywcem. Zawsze polowały w nocy, podobno nie wolno im było przekraczać granic Mrocznego Lasu w dzień. "Muszę zdążyć, muszę zdążyć" - powtarzała sobie ledwo łapiąc oddech. Czuła, że już nie ma siły, nogi bolały ją coraz bardziej odmawiając posłuszeństwa. "To moja wina" - zbeształa się miedzy jednym a drugim haustem powietrza. Zamek był już coraz bliżej, niestety nocne stwory również. Wreszcie dotarła do mostu. W dole rozciągała się przepaść wypełniona przez białe chmury, które zasłaniały przerażający widok bezdennej otchłani. Teraz w mroku nocy ledwo odróżniała krawędzie mostu. Musiała zwolnić by wybadać drogę. Varloki doskonale widziały w ciemnościach więc zyskały przewagę. Wyraźnie słyszała ich sapanie, smród otaczający te istoty był nie do wytrzymania. Już prawie dopadła bramy ale potknęła się i przewróciła się na kolana ocierając je do krwi. Tuż za nią biegły varloki. Prawie czuła gorące oddechy tych stworzeń na plecach. Ich niewyraźne kształty wyłaniały się z mroku nocy. Pierwsze z nich wbiegły już na most. Miały długie łapy zakończone ostrymi pazurami. Jednocześnie próbowała się podnieść i sięgnąć klamki. Na wpół stojąc na wpół klęcząc otworzyła wreszcie drzwi wślizgując się do środka. * * * - Znowu spadła z wózka. Rozcięła sobie rękę. Jest niemożliwa - skarżyła się niska, krępa pielęgniarka przemywając ranę chorej. W drzwiach małego, niegdyś prawdopodobnie kremowego pokoiku, o ile można tak nazwać przypominające raczej bardzo krótki korytarz pomieszczenie, stała pani ordynator cierpliwie wysłuchując skarg Soni. Ściany pokoju były teraz pożółkłe, tynk sypał się z sufitu, okna zaś w ogóle nie można było otworzyć. Drewniany, mahoniowy stół, pamiętający zapewne lepsze czasy, nie współgrał z białym umeblowaniem reszty pokoju. Łóżko zaścielone było od dawna nie zmienianą pościelą. Podłogę pokrywał wyblakły i w niektórych miejscach wytarty dywan. Strużka śliny wypłynęła z ust chorej. Pielęgniarka wytarła ją szybko nie dopuszczając, by dotarła do białej, nocnej koszuli w różowe, delikatne kwiatki. - Przewieź ją do jadalni - poleciła kobieta stojąca nadal w drzwiach. Sonia wykonała polecenie. W dużej, przestronnej jadalni przy jednym z brązowych stolików siedziała starsza kobieta. Gdy podjechała pielęgniarka z wózkiem przestała uważnie badać stół i jej zmęczone, szare oczy spojrzały na chorą. - Witaj Anno- przywitała córkę, po czym z wyczekiwaniem spojrzała na Sonię Steller. - Dziś rano było już troszeczkę lepiej, próbowała zacisnąć dłoń na kubku - doniosła pielęgniarka oschłym tonem i pospiesznie się oddaliła. Stara kobieta została sam na sam z bezwładnym ciałem córki. - Wyglądasz tak mizernie, kochanie - powiedziała z czułością głaszcząc gładką, bladą dłoń Anny. Następnie wyjęła gazetę codzienną i zaczęła czytać na głos artykuł. Wierzyła, że córka ją słyszy i rozumie. Tymczasem ta wciąż wpatrywała się bezmyślnie w podłogę, głowę miała skręconą pod dziwnym kątem, a jej oczy straciły już swój błękitny odcień. Teraz były matowe i puste jak wzrok starej, zmęczonej kobiety, a przecież miała dopiero dziewiętnaście lat. Pielęgniarka wróciła. - Jak ten czas szybko leci - powiedziała matka Anny patrząc na zegarek. Wskazywał w pół do piątej. - Muszę zabrać chorą - pielęgniarka patrzyła z doskonałą obojętnością w twarz zmęczonej i zrozpaczonej kobiety. - Przestałam już wierzyć, że będzie lepiej. - Kobieta pogłaskała twarz córki - Jej stan właściwie nie zmienia się od czternastu lat. Jest nawet coraz gorzej. - To ciężki przypadek, straciła w ogóle kontakt ze światem. Trudno jest wyleczyć chorych, którzy zamknęli się w swoim własnym świecie - pielęgniarka chwyciła rączki lekarskiego wózka. Chora nawet nie drgnęła. - Jest moją najmłodszą córką - westchnęła kobieta czując napływające jej do oczu łzy. - Nie mam już za co opłacać leczenia. Renta ledwo starcza mi na życie, a w dzisiejszych czasach szpitale są strasznie drogie - dwie duże łzy spłynęły jej po policzkach. - Rozmawiałam już z panią doktór. Chyba będę musiała zrezygnować z opłacania lekarstw.W końcu i tak jej nie pomagają - starała się usprawiedliwić. Na twarzy pielęgniarki nawet przelotnie nie zagościł cień współczucia. Chociaż doskonale znała historię starej kobiety i jej chorej córki. Czternaście lat temu w jeziorze Kollekton, niedaleko rodzinnej farmy Personów dwie bliźniaczki podczas burzy wpadły do wody. Była wtedy okropna zawierucha, lał deszcz, a pioruny i błyskawice przecinały bez przerwy niebo. Ludzie bali się wskoczyć do wody na ratunek dziewczynką. W końcu znalazł się jeden śmiałek, który ruszył na ratunek nie zważając na rozszalałą wodę. Niestety było już za późno. Znalazł dwa ciała. Gdy wracał do brzegu w wodę uderzył piorun. Nikt nie wiedział jakim cudem udało mu się wygramolić na brzeg z bezwładnymi dziećmi. Mężczyzna przeżył, ale dziewczynką nie dawano żadnych szans. Przyjechała karetka i lekarz stwierdził zgon obydwu, za długo były pozbawione powietrza. Wtedy, wśród narastającej burzy, przeraźliwego szumu wiatru i zrozpaczonego zawodzenia ich matki zdarzył się cud. Młodsza z córek otworzyła oczy, usiadła i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Natychmiast zawieziono ją do szpitala. Świadkowie tego zdarzenia twierdzili, że wykrzykiwała niezrozumiała wyrazy, ktoś miał wrażenie, że powiedziała "Varlo tu są". Druga z dziewczynek - Kristi niestety zmarła. O tym wydarzeniu rozpisywały się wszystkie gazety. Na pierwszych stronach ukazywały się taki nagłówki jak: "Cud nad Kollekton", "Niewiarygodne zmartwychwstanie", "Wyrwała się śmierci". Chciano nawet przeprowadzić wywiad z Anną, ale dziewczynka długo nie odzyskiwała świadomości, lekarze nie wiedzieli dla czego. Gdy w końcu wydawało się, że powróciła do normalności zaczęła powoli traciła kontakt z rzeczywistością. Do tego szpitala psychiatrycznego im. Świętej Trójcy trafiła w wieku ośmiu lat. Od tamtego dnia tkwi tu cały czas, dokładnie jedenaście lat. Lekarze już dawno temu przestali wierzyć w uleczenie chorej. Nic dziwnego, że matka w końcu postanowiła zrezygnować i się poddała. - Muszę ją zabrać - stwierdziła oschle Sonia wywożąc chorą. Starsza kobieta pożegnała się czule z córką. Była to jej ostatnia wizyta i doskonale o tym wiedziała. Później wyszła nie mogąc dalej patrzeć na bezwładne ciało Anny. Całej tej rozmowie przysłuchiwała się pani ordynator nie spuszczając swych stalowoszarych oczu z matki i córki. Późnym wieczorem zawieziono chorą do obdrapanego pokoju. Już dawno zrezygnowano z terapii, choć matka wciąż za nią płaciła. - Teraz nie dostaniemy nic za opiekowanie się tą kukłą - głos pielęgniarki był jeszcze bardziej oziębły. Zwracała się do pani ordynator, która stała oparta o prawie pustą, staromodną szafę. Jej zimne oczy wpatrywały się beznamiętnie w chorą. - Szpital ma problemy finansowe, nie starcza nawet na posiłki, a jeszcze do tego musimy utrzymywać pacjentów - skomentowała Sonia opuszczając wraz z przełożoną brzydki pokój. * * * - Z tymi varlokami są same problemy - zapiszczał jeden z nuffaków przecierając skaleczenie Amy. - Wczoraj rozszarpały Bessi - zaskomlał onyk pocierając łapką pyszczek. Wszyscy rozumieli jego rozpacz. W końcu bardzo kochał małą onkę. Amy wzięła go na kolana i pogłaskała jego białą, posrebrzaną sierść. Był rozmiarów dużego kota o niebieskim, malutkim pyszczku. Wyglądał zresztą jak wszystkie onki. Nuffaki zaś przypominały wielkością puszyste wiewiórki o tęczowych, cienkich ogonkach, dłuższych od nich dwukrotnie. Ich główki uwieńczone były klapniętymi, malutkimi uszkami. - Musimy coś z tym zrobić - zaczął powoli Jak, szanowany i poważany wśród nuffaków. - Może porozmawiać z panem Czarnego Zamku - spytał nieśmiało jakiś onyk. - Nie! Nigdy! - krzyknęła zlękniona Amy. Na samą myśl o udaniu się choćby w tamtym kierunku zaczynała się trząść. - My nie potrafimy powstrzymać varloków, ale jeśli sprzymierzymy się z władcą Czerwonej Pustyni... - zaczęła Klara, starsza siostra Bessi. - Ale jak on może nam pomóc? A jeśli to on nasyła na nas varloki?- przerwała jej Amy. - To nie on. One przychodzą zza Mrocznego Lasu - po wszystkich obecnych przeszły ciarki. - Co ja mogę wskórać w Czarnym Zamku? - poddała się Amy. - Tylko ty możesz wejść na jego teren. Tylko ty masz tam wstęp. Pomóż nam - poprosił Jak. - Uratuj nas, bo inaczej wszystkich nas rozszarpią - zaskomlał jakiś onyk. Amy wiedziała, że wszystko zależy od niej. - Już kiedyś stamtąd uciekłam - nigdy do końca nie pamiętała, skąd się tam wzięła, ale za to doskonale pamiętała przerażenie, które wtedy ją ogarnęło. - Musisz przezwyciężyć strach. Może nawet przypomnisz sobie, skąd się tu wzięłaś? Pomożesz nam, a i tobie może się to przydać. To bardzo ważne. Wierzę, że ci się uda - wsparł ją na duchu nuffak. - Dobrze - odparła dzielnie Amy ocierając łzy - Ale nie wiem czy mi się uda - Na pewno - ucieszyły się - Musisz tylko pamiętać, że nie wolno zgubić drogi. Wiele razy próbowaliśmy wejść na teren Czerwonej Pustyni, nikt jednak stamtąd nie wracał - w komnacie zapadła złowroga cisza. Nare, stary nuffak położył ciepłą łapkę na dłoni dziewczynki patrząc mądrymi ślepkami w jej niebieskie oczka. - Pamiętaj. Czas jest tam zupełnie inny. Nie tylko ruchome piaski i varloki są zagrożeniem. Czarny Zamek ma wiele zabezpieczeń. Przybyłaś tu dawno temu, ale nadal nie wiesz jak się tu znalazłaś. Znaleźliśmy cię przy granicy Czerwonej Pustyni. Byłaś wycieńczona, ledwo żywa. Widać było, że przebyłaś daleka drogę. Byłem wtedy jeszcze młody, ale od razu domyśliłem się, że pokonałaś Czerwoną pustynie w pojedynkę. Doszliśmy do wniosku, że Pan Czarnego zamku musiał ci to umożliwić - sędziwy nuffak rozejrzał się po zgromadzeniu sprawdzając jakie wrażenie wywarły jego słowa. - Niestety pamiętam tylko, że byłam przerażona i czułam, ze musze uciekać. Tam... Tam... W Zamku... było coś... bardzo złego. - Po twoim przybyciu na nasza krainę zaczęły napadać varloki. Od dawna już tego nie robiły. Twoja obecność umożliwiła im przekraczanie nocą granic Mrocznego Lasu. - To nie moja wina - zaprzeczyła zrozpaczona. - Nie kochanie, wcale nie twierdzę, że twoja. Myślę, że odpowiedz kryje się w Czarnym Zamku. Nie przybyłaś tu sama. Ktoś przyszedł z tobą... - Jak to? - zdziwiła się patrząc po mordkach zgromadzonych istot. - Tak. Ten ktoś nadal jest w Zamku. Tam kryje się twoje przeznaczenie. Wiedziałem to od dawna. Zrozum, tylko ty możesz nam pomóc. Nie lękaj się przeszłości, jej duchy nie mogą cię skrzywdzić - stwierdził potakując skwapliwie głową. - Posłucham twej rady mędrcze - zgodziła się i uściskała jego łapę. W głębi serca czuła, że miał rację. Musiała stawić czoła marą przeszłości. Poczuła się dziwnie dorosła, jakby przeżyła już wiele lat. Dla pewności spojrzała na swe ciało, nadal była dzieckiem. - Zauważyłaś, że odkąd tu jesteś w ogóle się nie zestarzałaś? -spytał nagle młody onek ocierając się o jej nogę. - Tak - wyszeptała z roztargnieniem. - To też oznaka, iż nie należysz w pełni do naszego świata. Być może więź niezbędna do tej procedury kryje się w Czarnym Zamku - Nare zamyślił się. - Varloki poszukują głównie takich istot jak ty, rozerwanych miedzy dwoma światami. Wiele o tym myślałem od twego przybycia. Gdzieś tam musi istnieć cząstka z którą jesteś związana, tylko połączenie bądź całkowite zerwanie tej więzi zapewni ci prawdziwe istnienie w naszej krainie. - Prawdziwe? Przecież jestem tu na prawdę. Krwawię jak wy, jem i śpię jak wy! - zaprotestowała oburzona. - Przez kilka lat, po tym jak cię tu przenieśliśmy, budziłaś się tylko na kilka godzin, widać było, że żyjesz w dwóch różnych płaszczyznach, miedzy jawą a snem. Często traciłaś z nami kontakt, nie pamiętałaś co działo się kilka dni wcześniej. Na szczęście po kilku latach zaczęłaś wracać do normy. Najwyraźniej więź wiążąca cię z innym światem słabła coraz bardziej. Niestety od jakiegoś czasu twój stan nie ulega zmianie. Nadal nie dorastasz, a w twych oczach czasem da się zauważyć obraz tamtego świata. - Tak, to prawda. Czasem mam SNY. Widzę jakieś dziwne osoby, kolory, kraty. Raz widziałam taki śmieszne metalowe pudło i coś co w nim siedziało. - Nasi przodkowie dowiedli, że varloki są w pewnym sensie strażnikami stojącymi na pograniczu dwóch światów. Bronią wyjścia i wejście. Ty musiałaś znaleźć jakieś boczne drzwi do tamtego świata, zapewne w Czarnym Zamku. Varloki wyczuły to i teraz polują na ciebie. - Jak myślisz, czy w tamtym świecie, też są tacy strażnicy? - Muszą, bo inaczej było by więcej takich istot jak ty. W ogóle nie jesteś do nas podobna. - Może twoja rodzina mieszka w Czarnym Zamku? - zaproponował jeden z nuffaków. - Raczej nie. Inaczej bym stamtąd nie uciekła - stwierdziła z poważna miną. Zgodnie ustalili, że rankiem wezwą przewoźnika i Amy wyruszy na spotkanie przeznaczenia. Gdy tylko Słońce wyjrzało zza horyzontu Mitrin wezwał czerwonego smoka. Przyleciał prawie natychmiast i zgodził się zawieźć Amy aż pod samą granicę Czerwonej Pustyni. Dalej jednak nie mógł lecieć. Dziewczynka wdrapała się na jego połyskujący grzbiet i wyruszyli. Smok leciał szybko omijając korony drzew po chwili wzbił się jednak ponad nie. Pod nimi rozciągał się wspaniały krajobraz: zielone łąki, srebrne lasy z przebłyskami słońca poprzecinane cienkimi ścieżkami. Wszystko to wydawało się teraz takie małe. Dziewczynka spojrzała na niebo, po wczorajszej burzy nie było śladu. Promienie słoneczne grzały coraz mocniej, ale delikatny wietrzyk wzmocniony szybkim lotem smoka ochładzał im podróż. Nigdy nie leciała tak wysoko nad ziemią. Teraz widziała wyraźnie jak wielka jest ta kraina. Czarny Zamek rysował się daleko, daleko za znanymi je łąkami i polanami. Czerwona Pustynia z tej wysokości przedstawiała się jako niewielka plama czerwieni. Zamek znajdował się w samym jej centrum sprawiając wrażenie samotnej skały pośród morza krwi. Z lewej strony zaś rozciągał się długi pas czerni, domyśliła się, że to Mroczny Las. Varloki, które ścigały ja nocą zapewne teraz spały skryte gdzieś tam, wśród drzew. Starała się zobaczyć co znajduje się za tą naturalną granicą, ale nie mogła tego dostrzec. W oddali Mroczny Las skryty był we mgle, która przysłaniała jego odległe granice. "Tam musi być coś jeszcze' - pomyślała. Późnym popołudniem dotarli do granicy Czerwonej Pustyni. Dziewczynka zsiadła ze smoka, poprawiła biało - niebieską sukienkę i ucałowała go. Musiała się spieszyć, gdyż zbliżała się noc, a wraz z nią nadchodziły varloki. Odetchnęła głęboko kilka razy i wkroczyła na czerwony piasek. Był bardzo sypki co utrudniało wędrówkę. Bała się iść. Wiedziała jednak, że wszyscy w nią wierzą. Teraz nie mogła zrezygnować. Brnęła więc dalej w kierunku ledwo widocznego w oddali Czarnego Zamku. Jej bose stopy kaleczyły się o ostre kamienia, co rusz zapadała się w grząskim piasku. Słońce przygrzewało niemiłosiernie choć nadchodził już zmierzch. Krajobraz pozostawał wciąż monotonny, nic się nie zmieniało. Miała wrażenie, że stoi w miejscu. Zamek nadal był ledwie widoczny ona zaś miała przedziwne uczucie, że z każdym jej krokiem zamek oddala się kawałek. Nadal więc dzieliła ją od niego ta sama odległość. Nuffaki ostrzegały ją, że Czerwona Pustynia jest nieskończona, a do Czarnego Zamku wiedzie tylko jedna droga, żadne ze zwierząt nie potrafiło jej odnaleźć, a zboczenie z raz obranej ścieżki kończyło się śmiercią czy to w ruchomych piaskach, czy też w pętli czasowej. Ze zdenerwowania zaschło jej w gardle. Otarła drobną rączką pot z czoła rozmazując przy okazji na nim piach. - Już raz tędy przeszłam, choć tego nie pamiętam. Raz mi się udało uda się i za drugim razem - powtarzała sobie brnąc dalej przez grząski piach. Nadchodził mrok. Kontury zamku były coraz lepiej widoczne. Nie miała już sił, chciała chwilę odpocząć, gdy nagle w oddali, gdzieś z tyłu usłyszała znajome wycie. Varloki wyruszyły na polowanie. Ostatnie promienie słoneczne, jakby w odpowiedzi na ten okrzyk wojenny schowały się za horyzontem. Przyspieszyła ostatkiem sił. Powoli ogarniała ją wciąż narastająca panika. Nie mogła się jednak zmusić do biegu. "Są jeszcze daleko" - pocieszała się z trudem łapiąc oddech. Zimny pot spływał jej po plecach. W otaczającym ją, wciąż pogłębiającym się mroku widziała złowrogie cienie. Wyciągały swe widmowe ramiona i starały się ją pochwycić. Gdzieś bardzo blisko zawył wilk. Amy zakryła uszy rękoma, szła jednak dalej, wciąż brnąc przez piaski pustyni. Zamek był już naprawdę niedaleko. Jego ciemne wierze i wysokie mury rysowały się wyraźnie. Wydawało się, że jest o wiele ciemniejszy od otaczającej go czerni. Wyłaniał się z niej jednocześnie wtapiając w mrok. Był jakby na pograniczu ciemności i mroku. Tworzył z nią jedność. "Niesamowite" - pomyślała zachwycona tym widokiem. Z bliska nie wydawał się straszny, był wspaniały. Zdawało się, iż jest pomnikiem na cześć nocy postawionym na środku Czerwonej Pustyni by wyraźniej ukazać kontrast barw. Nagle usłyszała przeraźliwy skowyt, varloki dopadły swą pierwsza ofiarę tej nocy. "Muszę dojść do zamku' - powtarzała sobie nerwowo zatykając uszy by nie słyszeć pisków rozrywanego gdzieś w oddali stworzenia. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że sapanie varloków było coraz bliżej, słyszała je mimo zatkanych uszu. Przyspieszyła jeszcze bardziej. Czuła powoli odór ich sierści, nieodzowny znak, że były coraz bliżej. Jednocześnie przypominała sobie powoli, jak dawno temu uciekała przez tę krainę, oby dalej od Czarnego Zamku. Teraz był jedynym schronieniem przed ścigającymi ją varlokami. Dotarła prawie do celu. "Nie wolno mi zrezygnować"- pomyślała i zaczęła biec zbierając resztkę sił. Ogarniająca ją panika była coraz większa, nie mogła jednak pozwolić by zawładnęła nad jej ciałem. Strach dodawał jej sił. Za plecami usłyszała groźne warczenie i sapanie stworzeń z mroku. Varloki były tuż za nią. Od wrót zamku dzielił ją tylko stary, rozwalający się most. Przez dziury widać było bezdenną przepaść. Ostrożnie stąpając po przegniłych deskach zaczęła posuwać się w kierunku wrót, ale varloki były coraz bliżej. Jeden z nich właśnie wyłaniał się z otaczających ją ciemności. Jego wielkie, stalowoszare oczy wpatrywały się w nią żarłocznie, z pyska ciekła krew spływająca po długich, ostrych kłach. Amy ostatkiem sił rzuciła się do bramy. Chwyciła klamkę, ale ta nie ustąpiła. Varlok wyciągnął swą szpetną łapę by ją pochwycić. Kopnęła go z całej siły. Zdążył jednak rozerwać jej sukienkę i poharatał udo. Drzwi ustąpiły. Upadła na podłogę zatrzaskując je za sobą. Przez chwilę nie mogła złapać tchu, w końcu podniosła się i rozejrzała po pomieszczeniu. - Jestem bezpieczna - pomyślała natychmiast żałując tych słów. Znajdowała się w dużym, przestronnym holu. Był straszny, brudny i odpychający tak, jak cały zamek. Powoli skierowała się do drzwi na końcu korytarza. Wewnętrznie czuła, ze tam ma się udać. Rozpoznawała poszczególne meble, obrazy i kąty. Powoli przypominała sobie jak stąd uciekała. Wielkie, drewniane odrzwia na końcu holu otworzyły się przed nią bezgłośnie. Zaskoczona - cicho krzyknęła. Znajdowała się teraz w sali tronowej. Podłoga lśniła jak wielkie, czarne lustro. Gdzieś na samym końcu stał kamienny tron, a na nim siedziała postać odziana w czarny płaszcz. Amy podeszła bliżej. Przebłyski przeszłości na chwilę zmusiły ja do zatrzymania się. Coś w tej komnacie przeraziło ją gdy znalazła się tu za pierwszym razem. Czuła swój strach z tamtych czasów i przerażenie. Wtedy opanowała ją panika i to ona dała siły do samotnej ucieczki przez Czerwoną Pustynie. - O Panie Czarnego Zamku - zaczęła drżącym głosem zbliżając się powoli do tronu. Podłoga była bardzo śliska, niemal jak tafla lodu. - Proszę, pomóż mi pokonać potwory nocy, varloki - wciąż walczyła z pragnieniem ucieczki. - Sama sobie nie poradzę. Błagam wysłuchaj mnie - władca nawet się nie poruszył, nie mówiąc już o odpowiedzi. Amy postanowiła nie rezygnować. W końcu zaszła tak daleko, pokonała tyle niebezpieczeństw i przezwyciężyła swój strach przed powrotem tutaj. Jeszcze raz powtórzyła swą prośbę. Gdy i teraz Czarny Władca nie zareagował upadła na kolana i zaczęła płakać. Tyle przeszła i to wszystko na marne! Nagle zerwał się wiatr, postać osnuta czarnym płaszczem wstała i w otaczającym ją świetle zbliżała się powoli do przerażonej dziewczynki. Wyciągnęła w jej stronę rękę i czarna peleryna opadła. Obok Amy stała teraz dziewczynka jej wzrostu. Wyglądała tak samo, jak Amy, jakby była jej lustrzanym odbiciem. - Kim jesteś? - wyszeptała wstając z ziemi. - Zostawiłaś mnie - odparła postać- Czekałam na ciebie. - Kim jesteś? - powtórzyła pytanie Amy. - Nie chciałaś odejść razem ze mną. Zostawiłaś mnie samą - odparła z pretensją tamta. - To nie tak- zaprotestowała Amy - Bałam się... - zaczęła płaczliwie powoli przypominając sobie historię sprzed lat. Łzy popłynęły jej z oczu. - Chciałam wrócić do domu, do mamy - usprawiedliwiała się. - Przecież wiesz, że to niemożliwe - przerwał jej łagodnie sobowtór. - Choć ze mną. Tęskniłam za tobą - Amy przytuliła się do niej niewyraźnie bełkocąc: - Ja też. - A co z varlokami? - spytała w końcu. - Odejdą gdy zerwiesz więź. Amy bez strachu podała rękę dziewczynce. * * * Pielęgniarki stały w kremowym pokoju i rozmawiały przyciszonym głosem. - Matkę wezwano, gdy tylko jej stan zaczął się pogarszać - powiedziała jedna z nich. - Mamrotała coś niewyraźnie, jakby obudziła się z długiego snu. - Byłam tam, bo wezwała mnie pani ordynator - głos należał do Soni. - Żal mi jej matki. Wciąż nie może uwierzyć w to, co się stało - dodała szczupła blondynka. - Tak, to było zadziwiające. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałam. Można powiedzieć, że to cud. - Ale teraz już po wszystkim. Matka jeszcze siedzi u pani doktor - dodała konspiracyjnym tonem stara, tęga kobieta. - Przynajmniej nie cierpiała- dodała ze współczuciem blondynka - Odeszła cicho, jak cień, we śnie. - Co to za zbiegowisko?! Niech panie wrócą lepiej do pracy! - w drzwiach stała pani ordynator. - Nie ma o czym rozmawiać. Mamy jeszcze wielu chorych do wyleczenia. - Pielęgniarki w pośpiechu opuściły pokój. Ordynator poprawiła łóżko. Na ręce miała olbrzymiego, krwawego siniaka. Wychodząc z pomieszczenia rzuciła jeszcze raz spojrzenie na jego wnętrze; niegdyś zamieszkałe, a teraz opustoszałe. Uśmiechnęła się do siebie, a jej stalowoszare oczy roziskrzyły się niebezpiecznie. Gdzieś w oddali słychać było sapanie varloków, kraina znowu była wolna.