Lucyna Legut Ta miłość PRZETRWA (Dalsze losy bohaterki powieści Miłość trzynastolatki) Kasi Michalskiej i Jej Przyjaciółkom: Gosi, Ani i Hani Projekt okładki Lucyna Legut Opracowanie graficzne 101 Druk Studio Poligrafii Reklamowej Redakcja Danuta Sadkowska Korekta Joanna Pietrasik Copyright by Lucyna Legut ISBN 83-87463-53-1 Wydanie I Wydawnictwo Akapit Press 90-368 Łódź ul. Piotrkowska 182 tel. (O 42) 636-12-14 www.akapit-press.com.pl e-mail: info @ akapit-press.com.pl Druk: "POLIGRAFIA" Sp. z o.o. 98-200 Sieradz, ul, 23-go Stycznia 14/16 tel. (0-43) 822-40-71 Rozdział I Minęło dopiero pięć minut, a ja już tęsknię Na miłość boską! Co ja robię w tym stalowym ptaku? Cały świat jest tam, w dole! Cały mój świat! Grzesiek stoi i moknie na deszczu, a ja sobie fruwam jak gdyby nigdy nic... Mylicie się! To nie jest "jak gdyby nigdy nic", to jest tragedia! Zdecydowałam się na ten wyjazd do Anglii, więc muszę być konsekwentna, choćby mi serce miało pęknąć z żalu za Grześkiem. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak go kocham! Oczywiście, że każdy z dorosłych umarłby ze śmiechu; miłość czternastolatki to przecież nic poważnego. Ot, smarkate zauroczenie, które rychło minie. Mylicie się. Moja miłość jest jedyna, szalona i na całe życie! Chce mi się krzyczeć: "Kocham Grześka!". Ale kogo może to obchodzić? Obok mnie siedzi młody czarnoskóry chłopak. Trzeba przyznać, że wściekle piękny. Skąd oni biorą te ogromne, czarne oczy z ciężkimi powiekami? Nie będę z Murzynem rozmawiała o Grześku. Nie, żebym była rasistką czy coś takiego, tylko przecież jego nie mogą obchodzić moje problemy. Zresztą nie znam żadnego z afrykańskich języków. Czytałam książkę Kapuścińskiego "Heban", stąd wiem, że tam każdy szczep mówi po swojemu. To niesłychanie ciekawa i mądra książka. W ogóle książki są cudowną sprawą. Można dzięki nim poznać cały świat, nawet nie ruszając się z domu. A ja z domu wyfrunęłam jak jakiś szalony ptak, który szuka miejsca na założenie nowego gniazda. O nie! Nie zamierzam gdzie indziej budować własnego domu, tylko w moim kraju! W moim mieście! I oczywiście z moim ukochanym Grzesiem. Boże! Gdyby ktoś był w stanie zajrzeć w głąb mojego serca... Tam kipi wulkan uczuć! Chciałabym natychmiast umrzeć z miłości! Westchnęłam przejmująco i z oczu spłynęły mi łzy. Czarnoskóry chłopak spojrzał na mnie i odezwał się najczystszą polszczyzną: - Nie trzeba rozpaczać. Wszystko będzie dobrze. Zdębiałam! Daję wam słowo! Pomyślałam, że może mi się to śni, ale sen czy nie sen, chłopak podał mi swoją chusteczkę i powiedział: - Warto wytrzeć nos. Zwłaszcza taki ładny nosek. - Jakim cudem mówi pan tak dobrze po polsku? - zapytałam, wycierając nos. - Mów do mnie: Charles - odpowiedział. - Tak mam na imię. Jestem z Gwadelupy. Studiuję w Akademii Muzycznej w Gdańsku. - Coś podobnego? - zdziwiłam się i ucieszyłam. - Moja mama jest aktorką i uczy przyszłych śpiewaków aktorstwa, właśnie w tej akademii. Jak wiesz, nie wystarczy mieć piękny głos, trzeba także umieć, jak mówi moja mama, wyrazić swój śpiew, dać mu sceniczny wyraz. - Od razu wiedziałem, że cię skądś znam! - ucieszył się Charles. - Jesteś bardzo podobna do matki. Twoja mama jest piękną artystką, a ty jesteś piękną dziewczynką. - Nie jestem już dziewczynką - sprostowałam. - Jeżeli chcesz wiedzieć, jestem zakochana, i to poważnie. Wcale nie jak dziewczynka. Mam zamiar wyjść za mąż za chłopca, którego kocham. - To wydaje mi się całkiem prawdopodobne - odpowiedział Charles. - Kiedy wychodzisz za mąż? - Jeszcze tego nie uzgodniliśmy - odpowiedziałam. - Najpierw muszę skończyć szkołę i studia. Ale kilka lat nic dla nas nie znaczy. W miłości czas się nie liczy. Dawniej, gdy rycerze szli na wojnę, ich narzeczone czekały na nich nawet kilkanaście lat. Wojny bywały długie, jeżeli orientujesz się w historii... - Wiem - odrzekł. - Gdyby to ode mnie zależało, nigdy nie byłoby wojen! - wykrzyknęłam. - Ja też nie chciałbym wojen. Nawet gdybym był królem - powiedział Charles. - Ale my o tym nie decydujemy. Tak się zagadałam z Charlesem, że przez chwilę zapomniałam o swoim wielkim zmartwieniu, o tragicznym rozstaniu z Grześkiem. Nawet nie wiem, kiedy dolecieliśmy do Londynu. Przyrzekłam Charlesowi, że po powrocie do Polski spotkam się z nim, ale zaznaczyłam, że to będzie wyłącznie koleżeńskie spotkanie, bo jak wspomniałam wcześniej, jestem zakochana na śmierć i życie w moim Grześku. Charles, mimo że dobrze mówił po polsku, miał trudności z wymówieniem imienia Grześka. Śmieszny ten Charles. Gdy wysiadał z samolotu, zauważyłam, że ma przepiękne, długie nogi. Ale co mnie to może obchodzić? Grzesiek ma także długie nogi. Zresztą kocham Grześka, a nie Charlesa, choćby Charles miał nogi aż do samego nieba. Boże! Więc jestem w Anglii. Natychmiast muszę napisać list do Grześka! Ani sekundy nie mogę żyć bez niego! Rozdział II Lotnisko Gatwick - list plonie od milosci Więc jestem w Anglii. Charles pomógł mi nie oszaleć z rozpaczy. Nawet nie wiedziałam, że lecę, że jestem coraz dalej od Grześka. Teraz jestem tutaj, na lotnisku w Gatwick, a Grzesiek jest o tysiące kilometrów oddalony ode mnie. Z tafli lotniska frunie się windą w górę, do pomieszczeń, gdzie odbywają się odprawy pasażerów. Pełno tu kiosków z pamiątkami, sklepów i sklepików ze wszystkim. Są kawiarnie, poczekalnie i już. sama nie wiem co. Wchodzę do pierwszej napotkanej kawiarni i zamawiam sok pomarańczowy. Wyjmuję z plecaka papier i kopertę. Tego zabrałam najwięcej! Ubierać się mogę w byłe co, ale muszę mieć mnóstwo papeterii, aby każdego dnia pisać do Grześka. Wyznam mu całą moją oszalałą miłość. W rozmowach nie mogłam tego zrobić; czułam się skrępowana i w ogóle, będąc z Grześkiem, nie bardzo rozumiałam, co się ze mną dzieje. Teraz, gdy będę pisać, będę miała czas zastanowić się, co mu naprawdę chcę powiedzieć. Ale czy słowa potrafią wszystko wyrazić? Czy istnieje na świecie jakakolwiek możliwość wyjawienia szalejących w człowieku uczuć? Tego nie można ani wypowiedzieć, ani opisać. A przecież Grzesiek musi odczuć, jak bardzo go kocham... Przede mną stoi szklanka z sokiem pomarańczowym. Odsuwam ją lekko i rozkładam kartkę papieru. Łapię się na tym, że przygryzam koniec długopisu. Zawsze tak robię, gdy się nad czymś głęboko zastanawiam. Zaczynam pisać. Oto mój pierwszy list do Grześka: Lotnisko w Gatwick. Kawiarnia. Ani kawałka słońca... Grzesiu! Czy widziałeś kogoś, komu pękło serce? Gdybyś spojrzał na mnie, wiedziałbyś, ze to właśnie stało się ze mną. Ciebie tu nie ma. To idiotyczne! Nie wyobrażam sobie, abym mogła żyć, nie mając nadziei, że za chwile, a jeśli nie za chwilę, to jutro, mogę Cię zobaczyć. Oczywiście widzę Cię, ale tylko oczyma miłości. Chciałabym dotknąć Twojej ręki, poprawie Twoje włosy, które spadają na czoło, gdy zawieje wiatr. Nic nie mówić, tylko iść, iść obok Ciebie. Wszystko jedno gdzie byśmy poszli; do naszego zacisza nad morzem czy do parku w Oliwie, czy do oliwskiego ZOO. W każdą niedzielę będę słuchała w radiu rozmów pana Janka Tomaszewskiego z dyrektorem ZOO. Uwielbiam te rozmowy! Nie tylko modre, ale i zabawne. Czy wiesz, że moja mama osobiście zna pana Janka? Bo on oprócz tego, że prowadzi rozmowy o zwierzętach, jest także, a raczej przede wszystkim kompozytorem. Boże! Jak ja nie potrafię trzymać się jednego tematu... Miałam przecież mówić o miłości do Ciebie! Nie wiem, jak Ci wyrazie moja miłość! Nie powiem zwykłego: "kocham Cię". Te słowa przestały cokolwiek znaczyć. Ci, którzy to ciągle powtarzają, wcale nie kochają. To już się stał taki zwrot, jak: "dzień dobry" albo "co słychać?'. Nie będę więc mówiła, ze Cię kocham, chociaż tak jest naprawdę. Wyrażę moje uczucia w inny sposób, a Ty zrozumiesz, o co chodzi. Grzesiu! Z Tobą mogłabym pleść wiklinowe koszyki i byłabym szczęśliwa. Bez Ciebie każdy dzień jest pusty, jak oczy, które ktoś wypłakał z żalu. Będę liczyła dni i nizała je na nic pamięci; powstanie naszyjnik, którym można by opasać cały glob ziemski. Przywiozę Ci ten naszyjnik, bo każda w nim perła ma wewnątrz rozżarzony iskrę mojej miłości. Jak tylko się urządzę, natychmiast napiszę do Ciebie następny list. Nie mam pojęcia, jak wygląda miasteczko, w którym znajduje się ta szkoła. Opiszę Ci wszystko dokładnie. Z pewnością nie będę mieszkała sama. Oby tylko nie były to jakieś rozwydrzone dziewczyny. No, zobaczymy... Nie mam zamiaru z góry się zamartwiać. Wiem, że muszę się ostro zabrać do nauki, bo chociaż jestem prymuska w angielskim, to nie to samo, co cały naukę pobierać, słysząc wykłady wyłącznie po angielsku. Dam sobie radę! Pokonywanie przeszkód to moja pasja! Myślę, ze takie samo uczucie maja ludzie, którzy wspinają się na szczyty najwyższych wzniesień. To będzie moje osobiste Mont Blanc! Wiesz, właściwie jestem niezadowolona, że nie zajmowałam się żadna, dziedziną sportu. Gdybym na przykład tańczyła na lodzie... Boże! Jakie cudowne s? te rosyjskie tancerki, które po prostu fruwają na taflach lodu. Gdyby o mnie chodziło, musiałabym fruwać razem z Tobą. Bez Ciebie nie zależy mi na tym, aby być nawet najsławniejszy sportsmenka. Chyba ze Tobie by to imponowało? Ale ja nie chcę Cię zdobywać w 'taki sposób. Chcę, żebyś mnie kochał taka, jaka jestem: zwyczajna dziewczyna, która w dodatku ma, mówiąc między nami, beznadziejne imię. Nie wiem, co moim rodzicom strzeliło do głowy? Jakoś do dzisiaj nie pomyślałam, aby ich o to zapytać. Gdybym sama sobie wybierała imię, znalazłabym jakieś oryginalniejsze, na przykład: Dziwoźona, Temira, Aglaja... Chociaż Aglaja nie; to brzmi jakoś tak, jak rozmazana zasmażka albo rozlane zsiadłe mleko... Ja to mam pomysły! Dobrze, że sama sobie nie wybierałam imienia. A jakie imię Ty wybrałbyś dla mnie? Bo ja dla Ciebie tylko Grzesiek! To jest najpiękniejsze imię, jakie znam! Naprawdę! I bardzo dobrze, ze Charles nie potrafił wymówić Twojego imienia. Ja je mam wymawiać! Nikt inny! A dla mnie brzmi po prostu niebiańsko! Grzesiu! Muszę kończyć, bo przecież kiedyś trzeba będzie dojechać do tego szkolnego miasteczka. Nie mogę zjawić się tam nocą. Sto tysięcy razy całuję Cię! Twoja na zawsze Paulina PS Charles studiuje w Gdańsku. Spotkałam go całkiem przypadkowo w samolocie. Ta znajomość nie ma żadnego znaczenia. P. 9 Rozdział III Uciec stąd, choćby dzisiaj! Miasteczko, w którym znajduje się szkoła, oddalone jest od Londynu o godzinę jazdy pociągiem. Jakoś sobie poradziłam z odszukaniem odpowiedniego dworca kolejowego. Mam dokładną mapę Londynu. Cała rodzina się o to postarała. Dostałam trzy mapy: od taty, od mamy i największą od babci. Babcia nie wierzy mapom. Powiedziała, że u nas w kraju co chwilę zmieniają się nazwy ulic i cudzoziemiec w żaden sposób by się nie połapał, gdyby na przykład miał mapę sprzed roku. A jakiś Amerykanin, gdyby przyjechał teraz do Europy, to w ogóle nie wiedziałby, w jakim kraju się znajduje, bo przecież to, co niedawno było Związkiem Radzieckim, teraz jest wieloma różnymi krajami, nie mówiąc już o Jugosławii, która jest dosłownie w kawałkach, a nie wiadomo, w ile kawałków się jeszcze zmieni za rok czy dwa. Co do Polski, babcia także ma duże zastrzeżenia. Denerwują ją zmiany granic województw. Powiedziała, że się nie może w tym połapać. Ale dlaczego babcia ma się połapać w województwach? Przecież nigdy nie zostanie wojewodzi-ną, więc powinno jej być obojętne, w jakim województwie znajduje się obecnie jej teatr. Babcia mówi, że skoro jeszcze żyje, to musi ją interesować wszystko, co się w naszym kraju dzieje, i ma prawo wyrazić swoje niezadowolenie, ak jak każdy człowiek w wolnym kraju. Moim zdaniem babcia za bardzo się wszystkim ekscytuje, ale może to jest połączone z jej zawodem? Wiadomo, że artyści na wszystko reagują mocniej. Babcia mówi, że artyści mają nerwy zaraz pod skórą. Mnie się wydaje, że to nie jest zbyt naukowe podejście, tylko własne, babcine. Przecież wszyscy ludzie mają nerwy w tym samym miejscu! Ale niech będzie tak, jak chce babcia. Posługuję się mapą Londynu, tą od babci. Na marginesie mapy babcia zanotowała kilka niezbędnych uwag: "Pytaj o wszystko policjanta! To taki mężczyzna w śmiesznej, wysokiej, okrągłej czapce i z paskiem pod brodą. Nie pytaj o nic obcych! Każdy obcy może być bandytą! Pamiętaj, że Anglicy jeżdżą lewą stroną, więc przechodząc 10 ulicą, patrz odwrotnie niż u nas: czyli najpierw w prawo, a potem w lewo! I, na miłość boską, uważaj na siebie!". Jadąc pociągiem, bardzo dokładnie studiowałam mapę, zwłaszcza że w najbliższym wolnym czasie obiecałam sobie wyskoczyć do Londynu i obejrzeć zmianę warty przed pałacem Buckingham. Być w Londynie i tego nie widzieć, to jak być w Rzymie i nie pójść na plac Świętego Piotra, aby zobaczyć Ojca Świętego. Byłam tak zajęta studiowaniem mapy, że zapomniałam obserwować, jakie są za oknem krajobrazy. Zrobiłam to dopiero po pewnym czasie. Nie zauważyłam ani jednego krzaczka słynnych angielskich wrzosów. Przypomniałam sobie różne niesamowite opowieści z kryminalnych książek. Zawsze coś złego się działo właśnie na wrzosowiskach. Babcia zapomniała napisać przestrogę na ten temat, żebym przypadkiem nie zachodziła na wrzosowiska... Schowałam mapę i przymknęłam oczy. Pogrążyłam się w zadumie; jaka będzie moja przyszłość w tym absolutnie obcym świecie? Powinnam była wcześniej się nad tym zastanowić. Jeszcze w domu. Tam wydawało mi się, że jadę po wielką przygodę. Nie wyobrażałam sobie uczucia samotności, które teraz odczuwam. Zupełnie sama. Bez moich bliskich. Zdana tylko na siebie. Boże! Chyba zaraz wyskoczę z pociągu i ucieknę! Nie chcę żadnych przygód! Chcę do mamy! Do taty! Do babci! I do mojego Grzesia! Niech to się wszystko cofnie. Niech nie będzie dzisiaj, tylko jeszcze wczoraj, gdy byłam w domu. Za żadne skarby świata nie ruszyłabym w tę podróż, gdybym czuła to, co teraz czuję. Samotna. Samotna. Samotna. Obca. Obca. Obca. Gdybym miała złotą rybkę, poprosiłabym ją, aby spełniła tylko jedno moje marzenie, by mnie z powrotem przeniosła do domu. Wskoczyłabym w nową, welurową spódnicę, którą oczywiście nabyłam w naszej "ciuchami" przy ulicy Gdyńskiej, i z miejsca pobiegłabym do Grześka. Wiem, że przed domem dłubałby coś przy swoim starym samochodzie, byłby cały umorusany, ale ja nie zważałabym na nic, tylko objęłabym go, choćbym miała zabrudzić swoją nową spódniczkę. Co ja mówię? Nie mogłabym go objąć! No bo jak? Na ulicy? Przy ludziach? Żeby potem ktoś powiedział do mamy: "Ale ta pani córka to zepsuta dziewczyna. Obściskuje się z chłopakiem w biały dzień". Wiem, że mama odpowiedziałaby: "Skoro to robi w biały dzień, to znaczy, że nie ma w tym nic zdrożnego". Ale w domu pewnie by mi 11 zwróciła uwagę, żebym się nie afiszowała ze swoimi uczuciami. Mama uważa, że sprawy intymne są tylko dla nas, a nie dla całego świata. A przecież miłość jest sprawą intymną. Zgadzam się z mamą. Uważam, że afiszowanie się ze swoimi uczuciami jest nie na miejscu. Mnie samą denerwują dziewczyny, które publicznie całują się z chło pakami. One pewnie uważają się za bardzo wyzwolone. Nie wierzę, aby to była miłość, bo miłość nie jest na pokaz. Co mnie to jednak obchodzi? Niech sobie inne dziewczęta robią, co chcą. Ja mam swoje zasady. Myślę, że zawdzięczam je rodzicom. Za oknem ciągle pusto. Bez wrzosowisk. Co ja tu robię?!? Chcę wracać! Nasze wrzosy na Kaszubach są takie piękne. Jeśli się wyjdzie w Lipuszu wczesnym rankiem na wrzosowisko, na tę łąkę za Napiątkami, to widzi się, że jest cała spowita zroszoną pajęczyną. Pajęczyna zniknie dopiero, gdy zaświeci mocniej słońce. Psy jeszcze nie ujadają, bo śpią. W uchylonym oknie starszej pani Napiątkowej lśni pomarańczowa pelargonia, a w ogródku pod oknem spijają poranną rosę wszystkie wiejskie kwiaty. Rosną tam tak, jak chcą. Wymieszane. Wszystkie kolory i gatunki razem. Najpiękniejsze na świecie są ogrody w Lipuszu, a raczej w Karpnie, bo Lipusz to właściwie miasteczko, ale Karpno należy do Lipusza. Kiedyś pojadę z Grześkiem do Karpna. Może to będzie dopiero za kilka lat, ale nie zmieni się tamta łąka z wrzosami za domem państwa Napiątków... A teraz jadę pociągiem, bez wrzosowisk za oknem, i tak mi smutno. Tak mi smutno. Ale powrotu już nie ma. Rozdział IV Dziewczęta z mojego pokoju Trzymam w ręku bloczek z numerem 27. To jest numer mojego pokoju. Idę długim korytarzem. Co chwilę ktoś mnie potrąca. Dziewczęta biegają we wszystkich kierunkach. Niektóre taszczą plecaki i walizy, to te, które właśnie przyjechały do szkoły, tak jak 12 i ja. Tuż za mną dźwiga swoje walizy dziewczyna, wyglądająca jak rusałka; ma długie, jasne włosy i ogromne, zielone oczy, bardzo smutne. Gubi torbę, chce ją podnieść, upuszcza walizę, spada także mały neseserek, który otwiera się, i wysypują się z niego kosmetyki i pluszowa żaba. Dziewczyna przyklęka i zajmuje się wyłącznie żabą; delikatnie, jednym palcem, otrzepuje ją z kurzu. Reszta przedmiotów leży na podłodze. Odwracam się i pytam, czy mogę w czymś pomóc? Rusałka odpowiada, że dziękuje, ale nie trzeba. Właściwie to najchętniej wróciłaby natychmiast do domu... - Znam to - odpowiedziałam i poczułam się nagle bardzo mocna, gotowa natychmiast pomóc słabszej od siebie dziewczynie. - Ja także chciałam natychmiast wracać do domu. Jeszcze jak jechałam tutaj pociągiem - wyjaśniłam i wyciągnęłam do rusałki rękę. - Poznajmy się. Mam na imię Paulina. Jestem Polką. - Polką? - zdziwiła się. - Twój kraj jest gdzieś ogromnie daleko? Prawda? Ja jestem Szwedką. To także daleko, ale chyba trochę bliżej? Mam na imię Greta. Nie podoba mi się moje imię, ale babcia je wybrała. Czy wiesz, gdzie jest Szwecja? - Pytanie! Oczywiście, że wiem! Nawet mieliśmy kiedyś królów szwedzkiego pochodzenia: Zygmunt III Waza, Władysław IV i Jan Kazimierz. Ale mieliśmy także z wami wiele kłopotów. Na przykład słynny "potop szwedzki"... - Potop? - znowu zdziwiła się Greta. - Czy nasze morze wylało i zatopiło was? Teraz ja się zdziwiłam. - Nie uczycie się historii? Nie wiesz, co to był "potop szwedzki"? To był najazd Szwedów na nasz kraj. Ale obroniliśmy się i przepędziliśmy Szwedów. - W takim razie musisz nas nienawidzić? - zaniepokoiła się Greta. - Daj spokój! Kiedy to było!?! Wiele narodów walczy ze sobą, a potem się przyjaźnią. Nie mam nic przeciwko Szwedom. Jeśli chcesz wiedzieć, to moja babcia, która jest aktorką, była kiedyś w Szwecji i zachwycała się waszym krajem. Podobno macie zwyczaj hodować mnóstwo kwiatów, chociaż klimat jest dosyć chłodny. Babcia zachwycała się Góteborgiem, bo tam właśnie teatr z Polski wystawiał sztukę. 13 - No nie! Niemożliwe! - wykrzyknęła Greta. - Ja mieszkam w Góteborgu! To chyba jakieś zrządzenie losu, że się spotkałyśmy! Jaki masz numer pokoju? - Dwudziesty siódmy. - To już absolutnie nieprawdopodobne! Ja mam ten sam pokój! - Greta objęła mnie tak nagle, że o mało się nie wywaliłam i nie podcięłam nóg pędzącej z naprzeciwka dziewczynie. Tamta tylko krzyknęła: - Z drogi, wariatki! - i już jej nie było. Nie miałyśmy żadnych trudności w porozumiewaniu się, każdy przecież mówił tu po angielsku, dobrze, że się tak pilnie tego języka uczyłam. Pozbierałyśmy z Greta jej rzeczy i ruszyłyśmy szukać naszego pokoju. Był tuż za zakrętem korytarza. Stanęłyśmy na chwilę przed drzwiami. Greta przyciskała pluszową żabę do serca. - Och! Lękam się, czy Kermit wytrzyma te wszystkie nowe znajomości? - jęknęła. - Kto to jest Kermit? - zapytałam. - Jak to? - zdziwiła się Greta. - Nie znasz "Ulicy Sezamkowej"? Nie znasz Kermita? - Znam "Ulicę Sezamkową", nie wiedziałam tylko, że ktoś może wyruszać w podróż z Kermitem. - Przyjaźnię się z nim od zawsze. On mi we wszystkim pomaga. Nawet uczy się ze mną. - Rozmawiacie ze sobą? - Oczywiście! - W jakim języku? W żabim? - No wiesz? - obraziła się Greta. - Widzę, że drwisz ze mnie. Czy nie zdarzyło ci się rozmawiać z kimś w myślach? - No tak. Oczywiście - zgodziłam się. - Często rozmawiam w myślach z moim chłopcem. Ma na imię Grzesiek. - Jak?!? Powtórz jeszcze raz! - Grzesiek. - Oszalałaś? Tego w żaden sposób nie da się powtórzyć! - I bardzo dobrze. Nie chcę, aby ktokolwiek inny z nim rozmawiał. On jest wyłącznie mój! 14 - Nie zamierzałam ci go odbierać. Ale ty nie próbuj zaprzyjaźniać się z moim Kermitem. Ten jakiś tam Grrrr... Grrrr... jest tylko twój, a Kermit jest tylko mój! - Nie sprzeczajmy się o naszych ukochanych. Przecież mamy zostać przyjaciółkami. Chyba że się mylę? - Och, nie! Bardzo chcę być twoją przyjaciółką! A to była nasza pierwsza sprzeczka. Myślę, że nie ostatnia. Prawdziwa przyjaźń polega na wzajemnym wybaczaniu. Z naszego pokoju wyszła nagle dziewczyna w okularach i z rumieńcami jak czerwone wiśnie. - Co tu się dzieje? - zapytała. - Ktoś chce sobie urządzić piknik czy podłożyć bombę? - Będziemy tu mieszkały - odpowiedziałam także za Gretę. - Jak się domyślam, ty tu już mieszkasz? - No chyba! Mam na imię Hilda. Jestem z Wiednia. Wchodźcie! Mieszka z nami jeszcze Jane, rodowita Angielka. A wy skąd jesteście? - Ja jestem z Polski, a Greta ze Szwecji - znowu odpowiedziałam za Gretę. - Cóż to? Greta sama nie potrafi mówić? Może jesteś jej tłumaczką? - Nie. Ale czemu ty jesteś taka ważna? - Nie wiem. Taka jestem i już. Będziecie musiały się przyzwyczaić, skoro razem przyszło nam zamieszkać. Założę się, że zechcesz sypiać z tą żabą - zwróciła się do Grety. - Ja sypiałam z misiem, ale tylko do dziesiątego roku życia. W każdym razie nie obawiaj się; nie tknę twojej żaby. Uznaję dziwactwa innych. Zajmijcie łóżka! Te pod oknem są wolne. Ja lecę na "ścieżkę zdrowia". Muszę zrzucić parę kilogramów. Cześć! Hilda wybiegła, a my zabrałyśmy się do rozpakowywania. W ścianie zostały dla nas dwie puste szafy. Każda z dziewcząt miała własną szafkę, własne biurko i krzesło, a przy łóżku nocną lampkę. Na stolikach przy łóżkach Hildy i Jane stały małe radia, a obok leżały słuchawki. To było do przewidzenia, że każda będzie chciała słuchać swojej ulubionej stacji. My także miałyśmy radia ze słuchawkami. Greta położyła Kermita na łóżku. Pocałowała go w łapkę i powiedziała: 15 - Przepraszam cię, Kermi, ale muszę coś zrobić ze swoimi rzeczami. Prześpij się. Jesteś zmęczony po podróży. - Wiesz co? - zwróciłam się do Grety. - Rozpakujmy szybko nasze graty i też się prześpijmy! Tyle miałam emocji, że po prostu padam z nóg! - Ja nie tylko padam z nóg, ale i z rąk, jeżeli można tak powiedzieć... Widziałaś, że nie miałam siły utrzymać nic w rękach. Za pół godziny już spałyśmy. Nawet nie wiem, co mi się śniło, a powinno się pamiętać sny z nowego miejsca, jak mówi moja babcia. Chociaż może lepiej nie pamiętać, bo jeżeli sen był zły? Rozdział V Jesteśmy już w komplecie Zbudziłyśmy się z Gretą równocześnie, gdy nagle wpadła do pokoju Hilda. Sapała i prychała, i cała była czerwona i mokra od potu. Na łóżku naprzeciw siedziała dziewczyna, która była tą czwartą z nas: Jane. Piłowała właśnie paznokcie. Nie przerwała nawet wówczas, gdy Hilda wpadła i zaczęła wykrzykiwać: - Dziewczęta, szykujcie się do kolacji! Musimy szałowo wyglądać! Kto wie, kogo poznamy? Wezmę tylko prysznic i za moment będę gotowa. Umieram z głodu! Poznałyście się już z Jane? Jeżeli nie, to chyba jasne, że to jest właśnie Jane; Piłuje sobie paznokcie jak gdyby nigdy nic, podczas gdy w całym college'u aż kipi. Cóż to za angielska flegma. Jane nie przestawała zajmować się paznokciami. - Nie zachowuj się jak dzikus z epoki kamienia łupanego - powiedziała w kierunku Hildy, nawet nie patrząc na nią. - I przestań mnie nazywać angielską flegmą. To niezbyt wyszukane określenie. Powiedziałabym: bawarski dowcip. Zwyczajne prostactwo. - Dobrze, dobrze. Ale lepsze to niż' nudziarstwo - odgryzła się Hilda. Nie było widać, aby ją uraziły słowa Jane. One chyba już 16 wcześniej się znały i były przyzwyczajone do swoich docinków. Nie wiedziałam, jakie zająć stanowisko w tej sprawie i po czyjej stronie stanąć. Na wszelki wypadek udawałam, że w ogóle nic nie słyszałam; właśnie ściągałam sweter przez głowę. Greta siedziała na łóżku i przyciskała Kermita do piersi. Wyglądała, jakby się miała rozpłakać. Jane odłożyła pilnik i podeszła do nas. - Witajcie! - powiedziała i podała każdej z nas rękę. - Już wiecie, jak mam na imię. A wasze imiona? - Paulina. - Greta. - Czyli wszystko już o sobie wiemy - uśmiechnęła się Jane i wróciła do swojego zajęcia. Hilda chlapała się pod prysznicem. Po chwili weszła do pokoju, trzymając w jednej ręce dres, a w drugiej okulary. Posuwała się wolno, macając przed sobą przedmioty. - Rany boskie! Nic nie widzę! Znowu wlazłam pod prysznic w okularach! Mówię wam, że ja kiedyś źle skończę! Przez okulary! Albo zapominam je zdjąć, kiedy trzeba, albo gdy zdejmę, to za chwilę siadam na nich! Już kilka par w ten sposób połamałam. A dzisiaj w czasie biegania okulary tak mi się zapociły, że wpadłam w ramiona jakiegoś chłopaka! - To był raczej szczęśliwy przypadek - zauważyła Jane. - Czy był piękny? - Pojęcia nie mam! Przecież nic nie widziałam. A poza tym powiedział: "Uważaj, jak łazisz, gapo!". Moim zdaniem to nie była chęć poderwania mnie. - Nie przejmuj się. Tylu mamy chłopaków, że będzie w czym wybierać. A dzisiejsze wydarzenie może ci się nawet przydać. Jeśli sobie upatrzysz chłopaka, możesz zastosować ten sam numer. Najpierw upuścisz okulary, a potem wpadniesz na niego. - Coś ty? Mam narażać okulary na stłuczenie, żeby zdobyć chłopaka? - Wybierzesz odpowiedni moment, gdy będziecie znajdowali się na trawniku. - A jeżeli powie, jak ten dzisiaj? "Uważaj, jak łazisz!" - Nie powie. Przecież zobaczy, że ci spadły okulary. Z całą pewnością je podniesie. Może nawet wytrze chusteczką, no i zacznie 17 się rozmowa. Chyba żeby był jakimś gburem. A wówczas należy się tylko cieszyć, że z miejsca poznałaś się na nim. W ten sposób będziesz miała okazję sprawdzić dobre wychowanie różnych chłopaków. - To nie jest głupie - zgodziła się Hilda. - Przemyślę sprawę. Wszystkie cztery grzebałyśmy w szafach i wyszukiwałyśmy ijładniejsze ciuchy na nasz pierwszy dzień w college'u, Greta upięła /oip Hłncrio >AA-f" ' -.----i ' ' "- "" *.. tiwaz.y u/.ien w college'u, Greta upięła swoje długie włosy w węzeł, ale doradziłam jej, aby nosiła rozpusz czone; były takie piękne! - Och! Mnie nic nie pomoże! - westchnęła Greta. - Mogę mieć piękne włosy, a i tak żaden chłopiec nie zakocha się we mnie. Chyba moim przeznaczeniem jest być osobą samotną. Już tyle razy się kochałam i zawsze bez wzajemności. - Niemożliwe! - krzyknęłam. - Kto był takim idiotą, że odrzucił twoją miłość? - Wszyscy. - Jak to? Mówili ci w oczy, że im się nie podobasz? - No nie... Nigdy z żadnym z nich nie rozmawiałam. - Więc skąd wiedziałaś, że ciebie nie chcą? - Nie zaczepiali mnie, więc chyba mnie nie chcieli. A przecież ja sama nie mogłam ich zaczepiać. Teraz będę wiedziała, jak to się robi. Sprawie sohip nl-nlar , ,"",--"- -- ' - y który mi się spodoba. - Jeżeli jeszcze Paulina -,--.--. , -'r>-"r wieuziata, JBK to się robi. Sprawię sobie okulary i upuszczę je przy chłopcu, który mi się spodoba. - Nie zgadzam się! - krzyknęła Hilda. - Jeżeli jeszcze Paulina zechce podrywać chłopaków na ten sam numer, to ja nie będę miała żadnych szans! Zastrzegam podrywanie na okulary wyłącznie dla siebie! - O mnie możesz być spokojna. Mam swojego ukochanego chłopca - wyjaśniłam. - A dla Grety wymyślimy jakiś inny sposób. - Jest niezły sposób na długopis - odezwała się Jane. - Idziesz z kartką pocztową w ręku i mijając chłopaka, który ci się podoba, mówisz: "Czy mógłbyś mi na chwilę pożyczyć długopis? Zanm-nm-J-,, pożyczyć długopis? Zapomniałam ---..-" ..JJ \iu,ufJia: z-.apomniatam wpisać kod przy adresie". Pod nosem mruczysz nazwisko jakiejś znanej osobistości, powiedzmy sławnego koszykarza, i wpisujesz adres, oczywiście lipny... Żaden chłopak nie oprze się, aby nie zapytać: "Znasz go? Tę wielką sławę?". Wówczas odpowiadasz skromnie: "Och! To mój wujek. Prosił, abym mu zdawała sprawę pobytu tutaj. Jacy są koledzy i w ogóle..." zapytać: skromnie: z pobytu 18 - W Szwecji nie ma sławnych koszykarzy - zauważyła Hilda. - Ale są jacyś inni znani sportowcy... Wyszuka się w prasie popularne nazwisko. To żaden problem. - A co potem? - spytała Greta. - Może zażądać, abym go poznała ze sławnym wujkiem... - Coś ty? Przecież nie pojedzie do Szwecji. A wujek nie będzie dla jego kaprysu przyjeżdżał do naszego college'u. Zresztą gdy się już w tobie zakocha, przestanie go obchodzić wujek. Musisz tylko nauczyć się nawiązywać znajomości. - A kto ciebie tego nauczył? - zapytała Greta. - Nikt. Po prostu jestem inteligentna. Potrafię sama coś wymyślić. - No to, panienki! Zróbmy teraz przegląd urody - zarządziła Hilda. - Proszę stanąć w szeregu i pokazać się! - Komu mamy się pokazywać? - zapytała Greta. - Oczywiście, że sobie. Wszystkie obejrzymy siebie dokładnie i osądzimy, czy dobrze wyglądamy. - Jeżeli moje zdanie się liczy, to wyglądamy doskonale! - po wiedziała Jane. - W każdym razie nie możemy wyglądać lepiej, więc nie ma sensu łamać sobie nad tym głowy. Im więcej przykłada się wagi do swojego wyglądu, tym gorzej się na tym wychodzi. Ważna jest swoboda i naturalność. - Przyznaję rację mojej szlachetnej koleżance - zaśmiała się Hilda. - Ruszajmy na zdobycie najszykowniejszych chłopaków! Trzymając się za. ręce, wyruszyłyśmy do jadalni. Rozdział VI ,Klub Szpinakowych Piękności' W czasie kolacji nie wydarzyło się nic szczególnego. Może tylko to, że spora ilość szpinaku spadła mi z widelca na bluzkę. Nie jestem niezdarą, ale właśnie gdy podnosiłam widelec do ust, Hilda machnęła ręką, aby kogoś z daleka przywitać, i trąciła mnie w łokieć. 19 Nie miałam do mej pretensji, bo przecież nie zrobiła tego naumyślnie Trochę tylko głupio się czułam z zieloną plamą, zwłaszcza że nią zdążyłam sama pozbyć się jej ostrożnie, bo Greta rzuciła się natychmias z pomocą i dokładnie rozmazała serwetką szpinak na mojej bluzce W końcu wszystkie zaczęłyśmy się śmiać i żeby mi zrobić przyjemność reszta dziewcząt wysmarowała swoje bluzki szpinakiem. A Hilda powiedziała: - Panienki! Złączmy wspólnie dłonie! W tym oto momencie zakładamy "Klub Szpinakowych Piękności"! Tym szpinakiem złączyłyś-j my nasze losy. W mafii robi się to krwią, a my zrobiłyśmy tej szpinakiem, i - Chcesz powiedzieć, że zakładamy mafię? - zaniepokoiła się Greta. - Nie trzęś się ze strachu! Szpinakowa mafia to nie to samo co mafia sycylijska. Zresztą powiedziałam przed chwilą, że będziemy "Klubem Szpinakowych Piękności". - Klub to co innego. Taki klub bardzo mi odpowiada - zgodził; się Greta. - Czy będziemy miały jakiś statut? - Bez tego się nie obejdzie. Każdy klub musi mieć swój statut - Jaki będzie nasz? - Nad tym trzeba popracować. Proponuję, aby po powrocie do sypialni każda z nas spisała swoje propozycje. Potem wybierzemy najlepsze i spisze się statut - wyjaśniła Hilda. - W ubiegłym roku miałyśmy "Klub Krótkiej Grzywki" i skończyło się to tak, że mama nakrzyczała na mnie, że sobie zniszczyłam włosy i wyglądam jak oskubany kurczak - powiedziała Jane. - Oczywiście pomysł był Hildy. Nie zdążyłyśmy nawet spisać statutu, bo wszystko się rozleciało. Oprócz mnie i Hildy żadna z dziewcząt nie chciała się oszpecić krótką grzywką. - Bo mieszkałyśmy z dziewczynami, które nie miały fantazji. Teraz będzie inaczej! - Hilda szalenie się zapaliła do pomysłu. - Przyznasz, Jane, że nasze współlokatorki robią wrażenie dziewcząt z fantazją. Zwłaszcza że każda pochodzi z innego kraju. W ubiegłym roku, oprócz mnie, wszystkie byłyście Angielkami, a nie obrażając cię. Angielki nie mają fantazji. - Nie zgadzam się - powiedziałam. - Ja osobiście podziwiam dowcip i fantazję Anglików. Jeśli chcesz wiedzieć, to w telewizji 20 oglądam wyłącznie komedie angielskie. Nikt nie wymyślił czegoś tak świetnego i dowcipnego, jak "Cyrk Monty Pytona" albo "Hallo, Hallo!". I jeszcze kilka przezabawnych seriali, które mogłabym wymienić. Może cię to urazi, ale na przykład niemieckich filmów za skarby świata bym nie oglądała, i to nie przez jakieś uprzedzenia polityczne, tylko uważam, że macie zbyt ciężki dowcip, a raczej w ogóle nie macie dowcipu. - Jak tam chcesz! - obruszyła się Hilda, a potem dodała: - Nie zapominaj, że jestem wiedenką, a nie Niemką. Co prawda, Austriacy także nie grzeszą zbytnim poczuciem humoru, z tym mogę się zgodzić. - Powinnaś teraz wycofać to, co powiedziałaś o Anglikach - nieśmiało zauważyła Greta. - Że nie mają dowcipu. - Zgoda. Anglicy mają dowcip jak licho! Teraz ci wystarczy? W takim razie galopujmy do naszej sypialni i bierzmy się do roboty! Statut jest nam potrzebny natychmiast! Już u siebie w pokoju błyskawicznie zabrałyśmy się do pisania statutu. Panowała absolutna cisza, tylko Hilda pojękiwała, męcząc się nad tak ważnym zadaniem. Domyślam się, że chciała być najlepsza, a zwłaszcza najdowcipniejsza, aby zmienić wizerunek germańskiego dowcipu. Dosyć długo to wszystko trwało. Ta z nas, która skończyła pisać, siedziała cicho, nie przeszkadzając innym. Ostatnia była Hilda. Z takim rozmachem postawiła kropkę, że aż przedziurawiła papier. - Przystępujemy do odczytywania! - zarządziła Hilda. - Zęby było sprawiedliwie, zaczyna Greta, potem jestem ja, następna Jane i na końcu... trudno, tak wypadło z alfabetu... Paulina. Czytaj, Greta! - Pierwszy raz pisałam statut, więc nie wiem, czy to zrobiłam dobrze - usprawiedliwiała się Greta. - Nie marudź, tylko czytaj! - niecierpliwiła się Hilda. - Dobrze. Czytam. Tytuł oczywiście: Statut Klubu Szpinakowych Piękności. l. Nie kłamać. 2. Pomagać sobie wzajemnie we wszystkim. 3. Przyjaciółce oddać nawet ostatnia kokardę do włosów. 4. Nie obrażać się na siebie. 5. Często pisać listy do rodziców. 21 6. Ufać sobie bezgranicznie. 7. Chronić przyrodę. Greta skończyła czytać i przez chwilę zaległa cisza. - I to wszystko? - zdziwiła się Hilda. - Ten statut wygląda ja jakieś przykazania z Biblii. Uszanujemy jednak twoje propozycj< Może coś się z nich przyda. Następna jestem ja. Oto mój statut: l l. Każda członkini klubu obowiązkowo ma zjeść dziennie przynajmnu łyżkę szpinaku, aby nie zapomniała, do jakiego klubu należy. A poza tyn szpinak jest zdrowy. 2. Obowiązkiem klubowiczek jest wyszukiwanie najładniejszych chłopem i dzielenie się nimi; jeśli jednej uda się zdobyć kilku chłopców, a inna ni ma nikogo, to należy odstąpić jej jednego ze swoich, i to nie najbrzydszego bo to żadne poświecenie. 3. Składka klubowa wynosi dwa funty miesięcznie. Po uzbierani odpowiedniej sumy należy ja przeznaczyć na ucztę z lodów. 4. Klubowiczki przenigdy nie używają parasolek, gdyż deszcz jes bardzo zdrowy dla cery. Znakomicie zastępuje wszelkie kremy. 5. Z klubu nie wolno się wypisać, pod kara grzywny. Grzywna wynosi sto funtów!!! - Jeśli o mnie chodzi, to na tym bym skończyła - powiedziała Hilda i złożyła swoją kartkę. - Teraz ja - Jane chrząknęła i zaczęła czytać: l. Członkinie klubu posługują się wyłącznie literackim jeżykiem, bez żadnych wulgaryzmów. 2. Codziennie dbają o scliludny wygląd. 3. Członkinie obowiązuje wierność, jak w małżeństwie. Zawarcie przyjaźni z inna dziewczyna będzie uważane za zdradę. Natomiast przyjaźń z chłopcem nie stanowi grzechu. 4. Ufać sobie wzajemnie i wspierać się rada. 5. Dbać o paznokcie, ponieważ ręce są ozdoba kobiety. - Nic więcej nie wymyśliłam - powiedziała Jane. - W takim razie teraz ja! - zaczęłam czytać swoje punkty: l. Każda członkini klubu jest osoba nie tylko pogodna, ale wręcz roześmiana! Wiadomo przecież, ze "śmiech to zdrowie'! 2. Obowiązkiem klubowiczki jest powiedzieć codziennie cos zabawnego. Może to być opowieść z życia, byle była śmieszna. 22 3. Nie narzucamy się sobie i mamy prawo do zachowania wyłącznie dla siebie spraw, o których nie chcemy mówić. Jest to prawo do intymności przynależne każdemu wolnemu, a zwłaszcza kulturalnemu człowiekowi. 4. Szanujemy swoja indywidualność i nie staramy się kształtować wzajemnie na jeden wzorzec. 5. Klubowiczki witają się umówionym pozdrowieniem, które brzmi: "Szpinak jest treścią życia!". Skończyłam czytać. Teraz miałyśmy się zastanowić, które ze wszystkich czterech propozycji wybierzemy. Greta powiedziała: - Nie wiem, czy mam rację, ale tak mi się wydaje, że sprawiedliwie będzie, jeżeli po prostu zostawimy wszystkie punkty. - Greta ma absolutną słuszność! - krzyknęła Hilda. - Tak będzie sprawiedliwie. Bierzemy wszystko, jak leci! Co wy na to? Oczywiście zgodziłyśmy się. Pozostawała tylko sprawa, kto przepisze ten długi statut. Powinien być spisany ręcznie, dla większego znaczenia, tak wspólnie uznałyśmy. Greta zgłosiła się, mówiąc, że lubi kaligrafować. Hilda aż podskoczyła. - Wiecie co? Teraz przyszło mi do głowy, że kiedy będziemy opuszczały szkołę, wsadzimy ten statut do butelki i zakopiemy w parku pod największym drzewem. Za tysiąc lat drzewo runie i naukowcy znajdą butelkę ze statutem. To będzie coś jak odkopane szczątki kultury Majów! Och! Jakie to genialne! Powiedzmy teraz nasze klubowe pozdrowienie! "Szpinak jest treścią życia!" - krzyknęłyśmy zgodnym chórem i wyczerpane wrażeniami padłyśmy na łóżka. Tylko Greta usiadła przy swoim stoliku. Wzięła Kermita na kolana, powiedziała mu coś na ucho i zabrała się do kaligrafowania statutu "Klubu Szpinakowych Piękności". A potem nadeszła noc. 23 Rozdział VII List od mojej polonistki Zbudziłam się wcześnie rano. Wszystkie dziewczęta jeszcze spały. Greta miała oczy przykryte kolorowym jedwabnym szalikiem. Kermit leżał na podłodze obok jej łóżka; widocznie w nocy wypadł z jej objęć. Wstałam i schyliłam się, aby podnieść Kermita. Zauważyłam, że spod drzwi wystaje rożek koperty... Położyłam Kermita blisko twarzy Grety, delikatnie, nie chcąc jej zbudzić, i na palcach podeszłam, żeby wyciągnąć kopertę. Patrzyłam zdumiona. Koperta była adreso wana do mnie. Nie mogło być żadnej pomyłki. Moje imię i nazwisko, i adres szkoły. Brak tylko numeru pokoju. Jasne! List był z Polski. Nikt nie mógł wiedzieć, w jakim pokoju będę mieszkała. Ktoś z biura przyniósł ten list wcześnie rano, a może nawet w nocy. Oni wiedzieli, który jest mój pokój. Tylko dlaczego tak się spieszyli z doręczeniem listu? Może pomyśleli, że jest w nim jakaś bardzo ważna wiadomość? To był list lotniczy. Przeczytałam na odwrocie nadawcę; list od mojej ukochanej pani polonistki! Czyżby szkoła runęła beze mnie? Bo dlaczego pani Bożenka wysyłała do mnie list, jeszcze zanim się tutaj zjawiłam? Nie było sensu zastanawiać się nad powodem, trzeba po prostu przeczytać. Wszystkiego się dowiem z listu... Cichutko roz darłam kopertę i zabrałam się do czytania. Ach! Pani Bożenka jest po prostu cudowna! I jak dobrze mnie zna! Domyśliła się, że może będę osamotniona na samym początku. List miał mi pomóc i dodać otuchy. Oto jego treść: Paulinko! Podporo naszej szkoły! Jesteśmy tutaj dumni z Ciebie, ze właśnie Ty zostałaś wybrana, aby reprezentować nasza szkole. Zrobisz to wspaniale! Nikt w to nie wątpi. Pomyślałam, że może będzie Ci smutno na samym początku, i postanowiłam odrobinę Cię rozweselić. Wiesz, ze jestem zbieraczka dowcipów z zeszytów szkolnych. Nieraz wam czytałam, jakie zabawne bzdury niektóre dzieciaki wypisują w wypracowaniach. Dzisiaj spisuje 24 dla Ciebie trochę tych dziecięcych bazgrołów. Jeżeli czujesz się osamotniona z dala od domu i Twojej szkoły, przeczytaj, a zapomnisz przez chwile o smutkach. Oto te rozkoszne idiotyzmy: ~ Ludzie pierwotni mieli narządy z kamienia. ~ Głogowianie lali gorąca smołę na drapiących się Niemców. - Amerykę odkrył niejaki Colombo. ~ Rejtan, nie chcąc dopuścić do rozbioru Polski, stanął w drzwiach i sam się rozebrał. ~ Harem był to człowiek posiadający zbiór kobiet. ~ Ksiądz Robak ukazuje siebie jako marnego procha. ~ Po zebraniu makulatury sprzedaliśmy jq razem z panią. ~ Całymi dniami pili po nocach. ~ Starzy ludzie poumierali i w ten sposób zlikwidowano analfabetyzm. ~ Samouk to ten, za którego lekcji nie odrabiają rodzice. ~ Przez pamięć do Jacka Soplicy nazwano jego imieniem wódkę. ~ Poeta przez długie lata gładził swój jeżyk. - Boryna obudził się martwy. ~ Kwas siarkowy ma wartości rżące. - Na ilustracji widzę Natenczasa Wojskiego, jak dmie w róg. ~ Rejtan leży w białej koszuli rozpiętej pod drzwiami. - Dunkan obudził się rano nieżywy. ~ Na łonie śmierci Jacek Soplica prosił Klucznika i Gerwazego, aby mu przebaczyli zbrodnie. Nie byłam w stanie dokończyć listu. Gdy przeczytałam, że "Boryna obudził się martwy", tak głośno się roześmiałam, że wszystkie dziewczęta podskoczyły na łóżkach. - O rany! Jedna z nas zwariowała! - krzyknęła Hilda. - Gdzie moje okulary? Jeżeli ona ma nóż w ręce, to ratuj się kto może! - W środku nocy budzić człowieka! - jęknęła Jane i padła z powrotem na posłanie, przykrywając głowę poduszką. - Gdzie ja jestem? Co się stało? - nieprzytomnie zapytała Greta, przyciskając mocno do twarzy Kermita. - Kermi, kochanie, czy przypadkiem nie boli cię brzuszek? Nie przestawałam się śmiać. - Przepraszam was! - wyjąkałam w przerwach między wybuchami śmiechu. - Dostałam list od mojej polonistki... Och! Nie mogę! 25 Spisała mi dowcipy z zeszytów szkolnych! Aż się spłakałam ze śmiechu! Nie macie pojęcia, co dzieciaki potrafią wypisywać! - Co? Jak? Jaki list? W nocy był tu listonosz? - dopytywała się Hilda. - Twoja nauczycielka spisuje dla ciebie jakieś dowcipy i przysyła nocą listy z tymi dowcipami? Absolutnie nic z tego nie rozumiem! - Ktoś wsadził list pod drzwi - wyjaśniłam. - Może to nie było w nocy. Może przed chwilą. Właśnie zbudziłam się i zobaczyłam ten list w szparze drzwi. Przepraszam, ale naprawdę nie mogłam się opanować. - Żądam, aby wszyscy natychmiast wrócili do łóżek! - krzyknęła Jane. - Muszę dospać noc! Jak ja rano będę wyglądała? Z pewnością porobią mi się worki pod oczyma po nieprzespanej nocy! - Już jest rano - zauważyłam. - A ja patrzę na ciebie i widzę, że nie masz żadnych worków. Jesteś śliczna jak zawsze. - Co to znaczy "jak zawsze"? - zapytała już trochę udobruchana Jane. - Nie znasz mnie od zawsze, więc nie możesz wiedzieć, jak zawsze wyglądam. Co prawda, nigdy jeszcze worków pod oczyma nie miałam, ale kiedyś może się to zdarzyć. Zwłaszcza jeżeli będziemy dłużej mieszkały z taką szaloną dziewczyną, jak ty. Czy każdej nocy będą ci przynosili listy? Boże! Cóż to za kraj, ta Polska? Pewnie tam nikt nie sypia nocą. Dajcie mi pospać! Błagam! Mam ważny sen do dośnienia... - Mamy jeszcze godzinę na sen - powiedziała Hilda, patrząc zmrużonymi oczyma na zegar. - Chociaż nie jestem pewna... Nie chce mi się sięgać po okulary. - Godzinę i dziesięć minut - jęknęła Jane. - Greta! Zabierz Paulinie list! Ona znowu zacznie się śmiać! Drugi raz nie pozwolę przerwać sobie przecudnego snu! - Już dobrze. Chowam list pod poduszkę. Skończę czytać po śniadaniu. Przepraszam. To się już nigdy nie powtórzy - powiedziałam i zawinęłam się w kołdrę. Za chwilę dziewczyny już spały. Greta przewróciła się na bok i Kermit znowu znalazł się na podłodze. Wychyliłam się z łóżka, zabrałam Kermita i ostrożnie ułożyłam go w zgiętym ramieniu Grety. Byłoby jej przykro, gdyby się zorientowała, że tej pierwszej nocy niezbyt o niego dbała. Oczywiście nie z własnej winy. Po prostu 26 była zmęczona nadmiarem wrażeń. A ja z nadmiaru wrażeń nie mogłam spać. Cieszyłam się, że czeka mnie dalszy ciąg listu. Dobrze, że go w całości nie zdążyłam przeczytać. Niedługo dowiem się, o czym jeszcze pisze nasza kochana pani od polskiego. Ona jest taka mądra. Wiedziała, że będę nieszczęśliwa tego pierwszego dnia w dalekim kraju i w obcej szkole. Ale nie było tak źle. Już zaczynałam się przyzwyczajać. Rozdział VIII Żółte skarpety Po godzinie zbudził nas energiczny głos Hildy. Stała na środku sypialni, podparta pod boki, i wykrzykiwała: - Panienki! Skończyły się czarodziejskie sny! Zaczyna się szara rzeczywistość! "Klub Szpinakowych Piękności", ustawić się w szeregu i naprzód marsz po umundurowanie! - Hilda zwariowała - próbowałam się przewrócić na drugi bok, ale Hilda chwyciła mnie za bluzę od pidżamy i mocno mną tarmosiła. - Co ty sobie myślisz? Że przyjechałaś tutaj, aby się wyspać za wszystkie czasy? Tu masz zdobywać wiedzę! A zdobywa się ją w umundurowaniu! Dzisiaj rozpoczynamy naukę i nie wyobrażaj sobie, że wejdziesz na salę w prywatnych ciuchach! Mundur! Mundur, skarbie! Bez munduru nie jesteś stypendystką CHRISTS HOSPITAL! Po to król Edward VI opróżnił skarbiec, aby zdolne sierotki nie tylko mogły się uczyć, ale i nosić mundury, osobiście naznaczone piętnem najwyższego majestatu! - Absolutnie nie rozumiem, o czym mówisz - powiedziałam, siadając na brzegu łóżka. - Jakie sierotki? My nie jesteśmy sierotkami. W każdym razie ja nie jestem. - Nic nie szkodzi. Taki był początek college'u. Osobom o przyciemnionym umyśle służę krótkim rysem historycznym. Zacznijmy od 27 początku... Otóż był sobie król Edward VI, a działo się to w Roku Pańskim 1552. I ten król był dziwnym człowiekiem, czego wielu ówczesnych ludzi nie mogło zrozumieć. Zwłaszcza ci najbogatsi nic a nic nie rozumieli, jako że nie lubili wydawać pieniędzy na kogoś innego niż oni sami... - Jeżeli będziesz się tak rozgadywała, to nigdy nie skończysz - zauważyła Jane. - Ty nie zabieraj głosu, ponieważ znasz historię Anglii. Natomiast te damy najwyraźniej niezbyt dobrze ją zgłębiły. Dlatego postaram się przelać część mojej wiedzy w ich nieświadome czerepy. Otóż, drogie panie! Najjaśniejszy Pan, Król Edward VI, rzucił okiem, oczywiście własnym, czyli królewskim, na Anglię i spostrzegł, że oprócz bogactw istnieje nędza, głód, choroby, bezdomni, umierający na śmietnikach ludzie, okaleczeni starcy, wałęsające się brudne dzieci, przeważnie sieroty, o których nie można było powiedzieć, że mają szansę zdobyć jakąkolwiek wiedzę, skoro nie potrafiły zdobyć nawet skórki spleśniałego chleba, wyrzuconego przez bogaczy na śmietnik. Wszystko zawrzało w sercu Najjaśniejszego Pana, a stało się to pewnego dnia 1552 roku, ale najstarsi ludzie nie pamiętają, o której to było godzinie... W każdym razie po tym wybuchu żalu w królewskim sercu nastał czas czynów - król założył trzy hospicja: jedno dla umierającej biedoty, drugie dla bezdomnych, wałęsających się dzieciaków, czyli sierot, i trzecie dla najbiedniejszych dzieci, które można by czegoś nauczyć. Albowiem Najjaśniejszemu Panu przyszło do głowy, że nauka jest ogólnie pożyteczną rzeczą, i to nie tylko dla bogatych. Z tego to ostatniego powodu powstał CHRISTS HOSPITAL, w którym mam zaszczyt wygłaszać powyższy wykład. Co do dalszego ciągu sprawy, powiem, że król zaczął kombinować, jak by tu zdobyć więcej grosza dla swoich szalonych pomysłów... Trochę różnych lordów i książąt się znalazło, którzy, aczkolwiek niechętnie, sypnęli groszem. Nie będę pań zanudzać wymienianiem nazwisk, było ich sporo. Skoczę teraz do roku 1673, kiedy to inny król, Karol II, postanowił rozszerzyć naukę w CHRISTS HOSPITAL o matematykę, z dodatkiem wiedzy o nawigacji, jako że Anglia zawsze była i, mam nadzieję, zawsze będzie państwem morskim. Zatem przy CHRISTS HOSPITAL powstała ROYAL MATHEMATICAL SCHOOL. Nauczali tam wówczas ludzie 28 niespotykanej wprost mądrości, jak królewski astronom John Flamsteed, a także William Wales, który w drugiej wyprawie kapitana Cooka żeglował wraz z nim. Kim był kapitan Cook, to już chyba najmniejsze dziecko w sportowym wózeczku wie, więc nie potrzebuję się na temat rozgadywać. Cudowny wizerunek króla Karola II możecie parne podziwiać w bibliotece szkolnej i nie jest zabronione, aby się któraś z pań w tymże królu zakochała... Sądzę nawet, że Greta mogłaby się zakochać w Karolu II z wzajemnością. - Daj spokój Grocie - skarciłam Hildę - i skończ z tym opowiadaniem. Możemy same zapoznać się z historią szkoły. Spodziewam się, że jest sporo materiału na ten temat. - Chciałam tylko rozpalić kaganek oświaty w umysłach pań. Właściwie to już skończyłam, dodałabym może jeszcze, że obecnie CHRISTS HOSPITAL to jedna z najdoskonalszych szkół w Anglii. Jest także jedną ze szkół najbogatszych. A teraz pora, żebym wróciła do początku mojej opowieści, do mundurów. Najjaśniejszy Pan przewróciłby się w grobowcu, gdyby któryś z jego pupilów zaczął lekceważyć szkolny mundur. - Mam złe przeczucie - powiedziałam, ziewając, bo ciągle jeszcze byłam strasznie zaspana. - Można wiedzieć, jak wyglądają te stroje? - Służę wyjaśnieniem. Są to granatowe mundury, granatowe długie płaszcze i żółte skarpety do kolan dla chłopców, a dla dziewcząt żółte pończochy. Dziewczęta oczywiście noszą spódnice, a spodnie, tak zwane pumpy, ozdabiają dolną część ciała chłopców. Natomiast guziki przy wszystkich mundurach mają obowiązkowo wizerunek Najjaśniejszego Pana, Króla Edwarda VI! - Co za okropny gust! Żółte skarpety! - skrzywiłam się z niesmakiem. - Proszę nie obrażać Najjaśniejszego Pana! - udawała oburzenie Hilda. - Najjaśniejszy Pan doskonale wiedział, co robi! Żółte skarpety miały bronić przed szczurami. Prawdopodobnie szczury nie przepadały za żółtym kolorem i nie gryzły uczniów po nogach. - Rany boskie! To tu są szczury?!? - przeraziłam się. - Droga przyjaciółko, ganię twą niedomyślność. Szczurów nie ma, pozostała jednak pamięć o nich i tradycja obrzydliwej żółci. 29 - Bardzo się cieszę, że Hilda wyjaśniła nam wszystko - powiedziała Greta. - Ja także nie lubię żółtego koloru, ale skoro sam król tak chciał, będę szanowała jego wolę. Te stroje nie dodadzą mi chyba urody i tylko to jest trochę przykre. - Żadna z nas nie będzie w tym cudownie wyglądała - odezwała się ze swego łóżka Jane - ale tradycji szkolnej nie przełamiemy. W końcu większość z nas uczy się tutaj za darmo, więc nie ma sensu grymasić. Bierzmy się do mycia i galopujmy po uniformy. A potem: "Witaj, szkoło! I żegnaj, wolności!". Za chwilę odebrałyśmy mundury i pobiegłyśmy do sypialni przebrać się w nie. Ryczałyśmy ze śmiechu, patrząc na siebie. Byłyśmy teraz jednakowe. Nie można powiedzieć, żebyśmy wyglądały ślicznie. Nasz budynek był wyłącznie domem dziewcząt. Chłopcy zajmowali kilka innych budynków, ale klasy były mieszane, z chłopcami i dziewczętami. Obawiam się, że to nie byłoby zgodne z życzeniem Najjaśniejszego Pana, ale pewnie w owym odległym czasie królowi nie przyszło do głowy, że kiedyś dziewczęta zechcą również pobierać nauki. Rozdział IX Spotykam pisarkę z Polski i uważam to za zjawisko nadprzyrodzone Pierwsza lekcja w college'u była godziną zapoznawczą. Opiekun - Michael wymieniał nasze imiona i nazwiska, informował, z jakiego kto jest kraju, i pytał o nasze zainteresowania. Okazało się, że kilka osób interesuje się sportem, inni teatrem, malarstwem, literaturą... Nasza czwórka zgłosiła muzykę. Hilda grała na flecie, potrafiła nawet komponować i pisać teksty do swoich melodii. Greta i Jane grały na fortepianie. Jane, która w przyszłości zamierzała zostać aktorką, interesowała się także rytmiką. Nie chciałam być gorsza od 30 moich przyjaciółek, powiedziałam więc, że właściwie mogłabym grać na skrzypcach, bo przez pewien czas brałam prywatne lekcje i szło mi całkiem dobrze. Co prawda, było to kilka lat temu, ale gdy się człowiek raz czegoś nauczył, raczej już nie zapomina. Niemal wszyscy chłopcy zgłosili chęć grania w drużynach sportowych. Podobno najwspanialszym graczem w baseball jest Colin. Wiem, że nie powinnam dostrzegać nikogo poza Grześkiem, muszę jednak przyznać, że ten Colin wpadł mi w oko. Ale niech się nikt nie obawia, jestem stała w uczuciach. Colin ma wprawdzie piękne blond włosy i przecudowne niebieskości w oczach i jest zgrabny niczym grecki bożek, ale co mnie to obchodzi? Kocham Grześka. Innym pięknym chłopcem jest Michael. Michael grał na waltorni i chyba z jego powodu Hilda zamieniła się w słup soli. Moim zdaniem została rażona strzałą Amora. Nie udało nam się dokładnie przyjrzeć wszystkim chłopcom, bo już był koniec godziny zapoznawczej, ale przecież przed nami jeszcze tyle dni... Zdążymy sobie dobrać chłopców. Oczywiście oprócz mnie, bo ja kocham Grześka. Na przerwie wyszłyśmy przed budynek szkolny i żeby się podzielić wrażeniami, ruszyłyśmy w kierunku ławki pod drzewem kasztanowca. Nim zdążyłyśmy się rozsiąść, usiadła tam już pani, której zaczęłam się bezczelnie przyglądać, tak bardzo przypominała mi kogoś z Polski... Ależ tak! Nie mogłam się mylić! To była pisarka, która w Sopocie na molo podpisała mi swoją książkę! Pani Anita Janowska! Chyba że miała bliźniaczą siostrę? - Czy mam zaszczyt z panią Anitą Janowska? - zapytałam i natychmiast przyszło mi na myśl, że chyba zwariowałam! Skąd ona by się akurat tutaj wzięła? Takich cudów to już raczej nie ma na świecie. - A wiesz, że ja ciebie także poznaję - odezwała się pani z ławeczki. - Podpisałam ci moją książkę, "Krzyżówkę", zresztą, nawiasem mówiąc, nie jest to dobry tytuł. Ludzie myślą, że to krzyżówki do rozwiązania... Utkwiłaś mi w pamięci, nawet nie bardzo zdaję sobie sprawę, z jakiego powodu... - Może przeczuwałyśmy, że się kiedyś spotkamy... Ale żeby właśnie tutaj? Czy pani wykłada w tej szkole? 31 - O, nie. Mam tu wnuka. Przyjechałam z wizytą do córki. Mieszka w Londynie. Byłoby grzechem nie odwiedzić Colina. - To chyba następny cud! Czy pani wnuk, Colin, to taki piękny,' wysoki blondyn, interesujący się sportem? - Opis by się zgadzał. Ale skąd ty znasz Colina? - Jeszcze go nie znam osobiście. Jesteśmy w jednej klasie. Przed chwilą zwróciłam na niego uwagę, po prostu dlatego, że jest, jak by to powiedzieć, nie tylko piękny, ale i bardzo interesujący. Przepraszam, zachowuję się jak jakiś nieokrzesany jaskiniowiec. To są moje przyjaciółki i współlokatorki: Hilda - Austriaczka, Greta - Szwedka i Jane - Angielka. Pani Anita przywitała się z dziewczętami. Na szczęście zachowałam na tyle przytomności umysłu, aby cały czas prowadzić rozmowę po angielsku i w ten sposób dziewczęta dowiedziały się, że rozmawiam ze znajomą pisarką. Przydało to blasku mojej osobie. W końcu nie każdy ma szczęście znać osobiście pisarkę. W dodatku jeszcze mającą tak przystojnego wnuka. Gdy Colin ukazał się na horyzoncie, pani Anita przeprosiła nas i podeszła do niego. Bardzo dyskretnie i bez wylewności przywitała się z nim. Była pisarką, więc znała psychikę dorastających chłopców; czułby się niezręcznie, witając się z nią czule, na oczach wszystkich chłopców. Rozmawiając z Colinem, wskazała głową na nas. Colin wzruszył ramionami, ale wraz z nią podszedł do naszej grupki. Pani Anita przedstawiła nam Colina. Nie miał zbyt szczęśliwej miny, ale powiedział, że po kolacji zgłosi się z kolegami pod kasztanowiec i jeśli zechcemy, możemy się bliżej zaznajomić. Sądzę, że chciał w ten sposób sprawić przyjemność swojej babci. W rzeczywistości to nam sprawił ogromną przyjemność. Pierwsze kroki zostały zrobione. Będziemy miały kilku znajomych chłopaków w szkole. Zostawiłyśmy panią Anitę z Colinem, aby mogli swobodnie porozmawiać, pożegnałyśmy się i jak szalone pognałyśmy do budynku. Jedna przez drugą mówiłyśmy, tak że właściwie nic nie można było zrozumieć, oprócz tego, że oto zdarzył się cud i być może zdobędziemy najlepszych chłopców. Cieszyłam się ze względu na przyjaciółki. Mnie to nie dotyczyło. Byłam już zakochana... Och! Muszę znowu napisać list do Grześka, tak jak sobie przyrzekłam. Chyba o Colinie nie wspomnę, bo po co? Colin mnie naprawdę nic a nic nie obchodzi. 32 Rozdział X Hilda oszalała z miłości do waltomi Po kolacji pobiegłyśmy na umówione miejsce pod kasztanowcem. Byłyśmy szalenie ciekawe, jakich chłopców przyprowadzi Colin. Mógł nam zrobić dowcip i wziąć z sobą największe łamagi. Chociaż o łamagi było tu trudno. Do college'u przyjmowano tylko najzdolniejszych, czyli każdy był interesującą indywidualnością, a my nie byłyśmy tak próżnymi dziewczynami, aby się dla nas liczyła tylko uroda. Z bramy wyszedł Colin z czterema chłopcami. Greta z miejsca chciała uciekać. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że będzie musiała z którymś z chłopców rozmawiać, a przecież była taka nieśmiała... Jane chwyciła ją za jedną rękę, ja za drugą i nie puściłyśmy, dopóki chłopcy nie podeszli i nie przywitali się. Teraz była uwięziona. Stała ściśnięta między nami i chociaż próbowała uwolnić się, mówiąc, że jej jakiś paproch wpadł do oka i musi pójść do sypialni, nie puściłyśmy jej, zwłaszcza że Colin osobiście ofiarował się usunąć jej z oka ten paproch. Greta mało nie zemdlała z wrażenia. Zatrzepotała rzęsami i powiedziała, że już nie czuje w oku żadnego ucisku, bo chyba właśnie to coś samo wypadło. Colin przyprowadził Michaela, tego od waltorni, na którego już wcześniej zwróciłyśmy uwagę. Hilda wpatrywała się w niego jak żaba w węża. Zawsze taka pyskata, teraz głosu nie mogła z siebie wydobyć. Jane rozmawiała swobodnie z Francois, którego, jak się okazało, znała z poprzedniego roku. Francois zamierzał w przyszłości studiować sztuki piękne. Interesowała go zwłaszcza scenografia. Ponieważ Jane zdecydowała się zostać aktorką, rychło poczuli się sobie zawodowo bliscy. Rozmawiali o projekcie wystawienia jakiejś sztuki na szkolnej scenie. Jane powiedziała, że najchętniej zagrałaby w "Wieczorze Trzech Króli" Szekspira rolę Marianny, służącej, która rozrabiała ciągle z dworskimi obibokami: Chudogębą i Tobiaszem Czkawką. Czwartym chłopcem był Tom, który miai bzika na punkcie matematyki. Wyjaśnił nam, że aby być dobrym 33 matematykiem, niewiele trzeba, należy tylko mieć dużą wyobraź i bardzo dobry słuch. Dla mnie matematyka jest zaklętym, czarodzie skim zjawiskiem. Muszę się bardzo starać, aby sobie jakoś poradzi z tym przedmiotem, chociaż wydawało mi się, że mam dobry słuci i raczej dużą wyobraźnię. Nasze pierwsze spotkanie nie trwało zbyt długo. Wszyscy powin niśmy przygotować się na następny dzień. Wiadomo, że musimy udowodnić Najjaśniejszemu Panu, królowi Edwardowi VI, że jesteśmy godni zwać się jego podopiecznymi i na jego chwałę oddamy nauc< serce i duszę. , Powiedzieliśmy sobie: Cześć! Do zobaczenia jutro w budzie I rozeszliśmy się. Chłopcy do swojego domu, my do naszego Ponieważ widziałam, co się dzieje z Hildą (dziwnie przewracał, oczyma i pojękiwała z cicha), zaproponowałam, abyśmy późnyn wieczorem wpadły do sypialni chłopców na pogawędkę. U na w Polsce, gdy szkoła wyjeżdża na jakiś obóz czy kilkudniowi wycieczkę, zawsze staramy się zakraść nocą do sypialni chłopców, albo oni do naszej, żeby pogadać. Jeśli ktoś z opiekunów naą nakryje, nie robi wielkiego rabanu, chociaż oczywiście dla zasady; wymyśla nam. Jest strasznie fajnie, gdy człowiek musi schować sig pod łóżko albo wyskakiwać oknem, albo nakrywać chłopaka ciuchami i udawać zdziwienie, że ktoś bez powodu budzi nas nocą, Najgorzej, gdy wychowawca chce usiąść w fotelu na ciuchach' i odkrywa, kto się pod nimi znajduje. Dziewczyny udają zdziwienie, mówią, że najwyraźniej chłopak jest lunatykiem i nie wiedząc, że idzie, znalazł się nagle w naszej sypialni, w dodatku pod ciuchami. Wszyscy zachowujemy się tak, jakbyśmy sobie wierzyli. Wychowawca czy wychowawczyni chwilę pogderzą i na tym sprawa się kończy. Powiedziałam, że powinnyśmy tego wieczoru wpaść do chłopców. - Tutaj to nie przejdzie - stanowczo stwierdziła Jane. - Podobne wybryki są surowo zabronione. Taki pomysł nawet nie przyszedłby nikomu do głowy. Sądzę, że wszyscy byśmy z miejsca wylecieli ze szkoły. Powiem ci, jestem zdziwiona. W ogóle bardzo dziwny jest ten wasz kraj. Czytałam w jakiejś książce o czymś, co się nazywa "ściąganie". Podobno robicie sobie notatki w różnych najmniej 34 oczekiwanych miejscach, nawet na mankietach koszuli czy po we wnętrznej stronie dłoni i na egzaminie korzystacie z tego. Trudno mi sobie to wyobrazić. Nie tylko mnie. Każdemu uczniowi w Anglii. U nas nikt by z kimś takim nie rozmawiał. Żądalibyśmy wyrzucenia z uczelni takiej osoby. - Rany boskie! Jak wy strasznie poważnie traktujecie życie! - powiedziałam. Przyznam, że zrobiło mi się wstyd, iż należę do tej części ludzkości, dla której ściąganie to zwyczajna sprawa, a nawet bohaterem jest ten, kto potrafi sporządzić najprzemyślniejszą ściągę. Poczułam się głupio, że jestem inna od reszty uczniów w college'u. Praw dopodobnie będę się musiała jeszcze wiele nauczyć, i to nie tylko na wykładach. Grecie było przykro z powodu słów Jane. Gdy usiadłam na łóżku, ujęła moją dłoń i szepnęła: - Nie martw się. Jane nie mówiła tego wszystkiego wyłącznie do ciebie, tylko tak w ogóle. A oprócz tego pamiętaj, że ja cię zawsze będę kochała. Bez względu na wszystko. Nawet gdybyś robiła te jakieś "ściągi". Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Odwzajemniłam uścisk dłoni Grety. Było miło mieć blisko kogoś oddanego. Ja także będę najlepszą przyjaciółką Grety. Na to już dzisiaj może liczyć. Hilda nie zwracała na nas uwagi. Chyba w ogóle nie słyszała, o czym mówimy. Siedziała na swoim łóżku, z oczyma wbitymi w sufit. W sypialni panowała cisza. Nagle Hilda odezwała się: - Chcę, żebyście wszystkie wiedziały; oszalałam na temat waltomi! A teraz proszę do mnie nie mówić. Muszę się skupić przed jutrzejszym wykładem. Boże! Od jakiego przedmiotu zacząć? Słyszę, jak w niebie aniołowie grają na waltorniach... Oby mi to pomogło w nauce. Wszystkie zabrałyśmy się do nauki, chociaż nam aniołowie na waltorniach nie grali. Rozdział XI Serce Hildy rozpada się na strzępy Pierwsze dni nauki były dla wszystkich bardzo intensywr i trudne; trzeba było nie tylko przedmiotów się uczyć, ale takz uczyć się współżyć ze sobą i z belframi. Dotyczyło to przed wszystkim tych, którzy znaleźli się po raz pierwszy w tej szkole. Z chłopcami, których poznałyśmy pierwszego dnia, niemal ni rozmawiałyśmy. Najwyżej kilka słów powitania na przerwach, a i t nie zawsze, gdyż chłopcy najchętniej przebywali we własnyn męskim gronie, zaaferowani jakimiś swoimi rozmowami. Chyb żadna z nas z tego powodu specjalnie nie cierpiała. Jedynie Hild ciągle wpatrywała się w Michaela. Moim zdaniem było to tak zwań "cielęce zapatrzenie". Często musiałam ją szturchać, gdy zapatrzeń w obiekt swej miłości zapominała robić notatki z wykładu. Wted wzdychała i wracała do rzeczywistości. Chyba po tygodniu pobytu w szkole na tablicy ogłoszeń wy wieszono wiadomość, iż tworzy się orkiestra szkolna i kto m< ochotę, może zjawić się na próbie w takiej to a takiej sali. Zgłosi łyśmy się wszystkie cztery, jako. że postanowiłyśmy nigdy się ni( rozstawać i wszystko robić wspólnie. Trochę się bałam, że ni< poradzę sobie ze skrzypcami. Ostatni raz grałam na skrzypcacł cztery lata temu, bożonarodzeniowe kolędy, i to wyłącznie n; prośbę babci, która lubiła popisywać się swoim głosem. Babcie uważała, że mam wielki talent, i miała żal do rodziców, że nit każą mi kontynuować gry na skrzypcach. Moi rodzice byli tal cudowni, że nigdy do niczego mnie nie zmuszali. Uważali, ż< potrafię dla siebie wybrać coś, co uznam za słuszne, gdyż, id zdaniem, byłam myślącą dziewczynką. Oczywiście kochałam moicł rodziców za tę wiarę we mnie. Zresztą kochałam ich za wszystk( i kochałabym bez względu na wszystko, nawet gdyby mi kazali robić coś, na co nie miałabym ochoty. Właściwie to nie wiem, na czym polega moja ogromna miłość do rodziców. Zresztą niech polega, na czym chce. Po prostu ich kocham i koniec. Ale przecież 36 nie o tym chcę mówić, tylko o naszym spotkaniu w sali koncertowej. Zebrała się nas dosyć spora grupka. Wszystkie cztery bardzo dobrze wypadłyśmy, a Greta grała wprost bosko! Jeżeli chodzi o chłopców, to przyszli tylko Michael i Tom. Michael zgłosił się oczywiście do waltorni, a Tom oświadczył, że może grać na dowolnym instrumencie, bo jako matematyk posiada słuch absolutny. W ogóle nie wyobrażał sobie, aby można było nie umieć grać. Profesor muzyki nie był zdecydowany, do jakiego instrumentu wykorzystać Toma. Powiedział, że się zastanowi i z całą pewnością skorzysta z jego umiejętności. Wyznaczono nam datę następnego spotkania. Najpierw mieliśmy przećwiczyć hymn szkoły, a potem profesor tajemniczo oświadczył, iż ma dla nas jakąś bardzo ambitną propozycję. Na razie nie chciał nam wyjawić jaką. Gdy wychodziliśmy z sali, Tom przecisnął się przez tłum chłopców i podszedł do Grety. - Bardzo mi się podobała twoja gra - powiedział. - Jest taka subtelna. Jakaś taka... Nawiedzona. Jesteś urodzoną pianistką. Greta zaczerwieniła się jak wczesnowiosenny burak. Nie potrafiła nic więcej powiedzieć, tylko: - Dziękuję! - i pobiegła przed siebie korytarzem. Hilda lunatycznym krokiem sunęła za Michaelem, aż do zakrętu korytarza. Potem się chyba opamiętała, bo nagle zawróciła w naszym kierunku. Ale patrzyła na nas tak, jakby nas po raz pierwszy ujrzała. Jane ujęła ją mocno za łokieć i powiedziała: - Hilda! Wróć na ziemię! - Przepraszam. Czy mogę wiedzieć, gdzie jestem? - nieprzytomnie zapytała Hilda. - Wydawało mi się, że płynę łodzią po łące pełnej rumianków i niezapominajek... - Po łące raczej się nie pływa łodzią - zauważyła ze śmiechem Jane. - To zależy. Moje osobiste ukwiecone łąki potrafią unosić łódź. Oczywiście tylko moją! Biada śmiałkowi, który by się ośmielił żeglować po mojej łące! - Nawet gdyby zamiast wioseł używał waltorni? - zaśmiała się Jane. 37 - Ten temat jest zakazany! - krzyknęła Hilda. - Jeżeli idzs o waltornię, nie zniosę ironii. Dziewczynki! Ja naprawdę urru z miłości! I niech mnie nikt nie ratuje! Pragnę tej śmierci! - Pozwolisz, że kupimy ci trumnę w kształcie waltomi? - odważy; się znowu zażartować Jane. Hilda dziwnie spokojnie zniosła ten żarci - Tak. Nawet zaznaczę to w testamencie - powiedziała. - A gdzi< jest nasza słodka Greta? - rozejrzała się wokół. - Obawiam się, że ją chyba także trafiła strzała Amora - o< powiedziałam. - Tom raczył zachwycić się sposobem jej gry n fortepianie, co spowodowało pojawienie się dwóch krwawych pi( runów na jej policzkach, a potem gwałtowną ucieczkę. Zdaje się, i tak właśnie objawiają się szalone uczucia... - Wydobędziemy z niej zeznania na ten temat, choćbyśmy naw' musiały stosować tortury - zdecydowała Hilda. - Ta dziewczyna je zbyt skryta, no i chorobliwie nieśmiała. Obawiam się, że naw przed ołtarzem nie odważyłaby się powiedzieć sakramentalne TAK i uciekłaby w ślubnej sukni. No! Chyba żeby się zaplą w welon albo gdyby któraś z nas podłożyła jej nogę. Ale przeprasz o czym ja mówię? Ja także płonę z miłości! Przepuśćcie mnie! Ni się pogrążę w odmętach namiętności! - Gdzie się będziesz pogrążała? - zapytała Jane. -- W sypialni. - Więc niby z jakiego powodu miałybyśmy cię przepuszczać' My także idziemy do sypialni. Poszłyśmy. W sypialni Greta trzymała mocno w objęciach Kermiti i chusteczką wycierała mu koralikowe oczka. - Nie płacz, skarbie - szeptała. - Nic się takiego nie stało. Z cał. pewnością nie strącisz mojej miłości. Ja w ogóle nie dbam o teg< chłopca. Owszem, przyznaję, że jest dosyć niezwykły, ale nie myśl broń Boże, że się w nim zakochałam! - Dosyć szaleństw! - zarządziła Jane. - Wszystko musi si< odbywać w swoim czasie! Kto chce, niech sobie pęka z miłości, alt dopiero po odrobieniu lekcji. Do nauki, panienki! Do nauki! 38 Rozdział XII Hilda komponuje pieśń miłosną na temat waltomi Któregoś dnia Hilda postanowiła nadmiar swoich uczuć do Michaela wyrazić w miłosnej pieśni. W ten sposób chciała dać upust swojej miłości, groziła, że w przeciwnym razie padnie zimnym trupem. Zgodziłyśmy się na tę twórczość, pod warunkiem że nie będzie tych uczuć wyrażać grą na flecie. Może zapisywać wszystko w nutach, a tekst na szczęście nie wymaga głośnej interpretacji. Przypomniałyśmy jej, że wszystkie wielkie liryczne poematy artyści tworzyli w absolutnej ciszy. Nawet szelest gęsiego pióra im przeszkadzał. - O czym wy mówicie? Nie zamierzam pisać gęsim piórem! - Wspomniałyśmy o gęsim piórze dlatego, że najgorętsze miłosne poematy powstawały w czasach, gdy poeci posiadali wyłącznie gęsie pióra do tworzenia cudownych erotyków - wyjaśniła Jane. - Niezła myśl - zadumała się Hilda. - Tylko że ja nie mam już czasu, aby biegać gdzieś za gęsią. Muszę natychmiast napisać moją pieśń! Dopóki wszystkie struny drgają w mym sercu! Spójrzcie na mnie! Ja cała drżę! Proszę, aby panowała tu absolutna cisza! Ja tworzę! Uwielbiałyśmy Hildę za jej wariactwo. Spojrzałyśmy uśmiechnięte po sobie, równocześnie przytknęłyśmy palce do ust, na znak, że nawet głębszy oddech się z nich nie wydobędzie, dopóki Hilda nie skończy pisać poematu. W absolutnej ciszy zabrałyśmy się do nauki. Nawet kartki książki starałyśmy się przewracać bezszelestnie. Hilda w szaleńczym tempie skrobała długopisem w zeszycie nutowym. Czasem na moment przerywała, szukając w suficie odpowiedniego dźwięku czy słowa, i znowu długopis, ciach, ciach, wdrapywał się w kartki. Po godzinie poemat był gotowy. Melodia do niego także. Hilda rozkazała nam przerwać zajęcia i wysłuchać jej wielkiego dzieła. Zgodziłyśmy się wyłącznie na tekst, w żadnym jednak wypadku nie na melodię. Jane obawiała się, że gra na flecie może zwabić wszystkie szczury. 39 - Albo węże - nieśmiało wtrąciła Greta. - Każdy fakir, gdy gr; na flecie, wywołuje z koszyka węże, zapraszając je do tańca. Widziała! to w Indiach. - Wasze uszy nie są godne doznać rozkoszy tych przecudnyc dźwięków, powstałych pod wpływem wulkanu uczuć - powiedzia: Hilda, wcale nie zagniewana na nas. Nigdy nie obrażałyśmy się na drobne złośliwości pod swoimi adresem. Każda z nas miała prawo do ironicznych żartów. W ten sposób ćwiczyłyśmy swoją inteligencję i dowcip. - Dobrze. Poprzestanę na tekście - zgodziła się. - Proszę uważnie słuchać i napawać się pięknem poezji. Może to chociaż odrobinę rozświetli wasze martwe dusze... Hilda zaczęła czytać, a my starałyśmy się nie udławić ze śmiechu. Oto jak brzmiał ten wielki miłosny poemat: Nie zabieraj Gdy zabrałeś waltomie swa smutek ogarnął dusze ma serce mi umarło i oklapły me uszy we hach utonął mój świat. Nie zabieraj waltomi bo gdy zabierzesz ja nie ujrzę cię już dzisiaj i mam świadomość ta... Nie zabieraj waltomi bo gdy zabierzesz ją w drodze do domu uduszę się krwią. Kiedy wyszedłeś bez woltami uśmiechnęłam lekko się, bo wiedziałam, ze dziś wrócisz po waltomie swa 40 i zobaczę ciebie znowu z rozwianymi włosami jak biegniesz po waltomie z potem pod pachami. Nie zabieraj waltomi bo gdy zabierzesz ja dziś już cię nie ujrzę i nie zasnę nocą. Nie zabieraj waltomi bo gdy zabierzesz ja serce me uschnie z tęsknoty za waltomia twa. Po przeczytaniu tego poematu Hilda padła bez sił na łóżko. Jane podeszła do niej i zaczęła ją wachlować zeszytem. - Nie przejmuj się - powiedziała. - Słyszałam jeszcze makabrycz-niejsze teksty. Zaciekawił mnie ten fragment o uduszeniu się krwią. Czy niechcący przygryzłaś sobie język i zaczął on krwawić? Ale żeby aż do uduszenia? Hilda gwałtownie usiadła na łóżku. - Nie znasz się na poezji - powiedziała. - Poeta ma prawo użyć każdego słowa, aby oddać nastrój chwili. Krew jest czymś najistotniejszym w życiu każdego człowieka. - Masz rację - zgodziła się Jane. - Mój tata jest honorowym krwiodawcą. Człowiek bez krwi nie ma co marzyć o życiu. Tata daje innym krew, bo sam ma jej sporo, no i uważa, że każdy powinien nieść pomoc ludziom. - O czym ty mi tu mówisz? Co honorowy krwiodawca może mieć wspólnego z wielką sztuką? - Kto wie? Twój waltornista może kiedyś potrzebować krwi. Nigdy nic nie wiadomo. Gdyby na przykład ktoś mu kiedyś przyłożył waltornią, nie daj Boże, w główną żyłę i straciłby dużo krwi? - Przestań! Nie próbuj uśmiercać Michaela! Już nigdy nie będę rzucała pereł przed wieprze! 41 - W imieniu wszystkich dziewcząt dziękuję ci, kochana! Następnego poematu mogłybyśmy nie przeżyć - Jane z czułością pogłaskała Hildę po głowie. - Jesteście straszne! - Hilda zaśmiała się. - Pogardzić taką ucztą! No cóż? Widzę, że sama będę musiała przeżywać moje szczęście. Gdybyście były bardziej wrażliwe, całą pieśń zagrałabym wam na flecie. - Tylko nie to!!! - krzyknęłyśmy równocześnie, ja i Jane. Greta nieśmiało wtrąciła: - Ja bym chętnie wysłuchała tej melodii, gdyby Kermita akurat nie bolała głowa. On jest taki wrażliwy! - Chcesz powiedzieć, że przejął się moim poematem? - zapytała Hilda. - To całkiem prawdopodobne - pośpieszyła z odpowiedzią Greta. - No cóż? Wobec ogólnego braku zrozumienia, nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać się do odrabiania lekcji na jutro - Hilda zaczęła wyciągać z biurka książki. Reszta dnia upłynęła spokojnie. Rozdział XIII Ja jestem w czyśćcu, a babcia w raju Dziś przyszedł list z domu! Babcia pisała w imieniu całej rodziny. Jak zwykle miejsce daty zajęły różne jej uwagi. Przytoczę tu cały list: Karpno. Twój domek w lesie. Leje jak 2 cebra. Już dawno po lecie. Paulinko! Moje Drogie Dziecko! Tęsknimy wszyscy za Tobą, jak to się mówi: wściekle tęsknimy! Co jednak nie znaczy, ze masz wszystko rzucie i wracać do nas. Jesteśmy dumni z Ciebie; nie każdemu jest dane korzystać z takich przywilejów, jak nauka w Anglii. Jak amen w pacierzu przyniesie Ci to kiedyś wielkie korzyści. Ucz się, ale nie zapracowuj się aż do utraty wagi. Już i tak 42 jesteś cienka jak nitka. Czy was tam dobrze karmią? Bo jeżeli nie, to jestem gotowa każdego tygodnia wysyłać Ci paczkę z jedzeniem. Przyjechałam opiekować się Twoją mama., bo się bałam, że umrze z tęsknoty za Tobą.. Ale mama, twarda sztuka, chociaż tęskni, to powiedziała, ze mam ja. zostawić w spokoju, bo jest taka zajęta, że jej uszu spod tych zajęć nie widać. Swoja droga, uważam, ze ona się po prostu zaharowuje, ale mówi, że to lubi. No to niech tak będzie. Mama wysłała mnie do Karpna. Niby to, żebym pomieszkała w waszym letnim domku, bo jak domek jest nie zamieszkany, to nie tylko pleśnieje, ale myszy gotowe go zjeść. U sąsiadów zjadły nawet mydło. Ciekawe, czy potem puszczały banki nosem? No wiec jestem w domku. Koty oczywiście z miejsca się zorientowały, kto przyjechał. One chyba rozpoznają mój samochód. Najpierw przygalopował ten bez ogonka... (nie jestem w stanie dociec, kto go ogonka pozbawił). Bezogonek ma znowu małe dzieci. Jeszcze nie wiem, ile ich jest. Dopiero przyprowadził jednego małego kotka, ale przymierza się do sprowadzenia całego potomstwa. Z daleka widzę, jak przystaje i ogląda się za siebie, czyli kogoś tam prowadzi. Zobaczymy, ile w tym roku będzie w Twoim domu kotów? Pamiętasz zeszły rok? Wtedy jak lał deszcz, to one nie mogły uciec do szopy i wszystkie poukładały się na naszym ganeczku. Dziesięć kotów! Futro przy futrze! Istny koci dywan! Było na co patrzeć. Najgorsze, ze człowiek musi chodzić na palcach, żeby koty się nie płoszyły, bo one są na pół dzikie. U gospodarzy dostają jedzenie, ale zdaje się, że wola. "miejskie' potrawy, czyli kiełbasę. Nie dziwię się. Ty tak zepsułaś te koty, że teraz na myszy nie będą chciały nawet spojrzeć. Wiem, że ukradkiem dawałaś im nawet cielęce parówki, a to już jest skandal. Wszystko jest tak, jak było. Wiewiórki skaczą po dachu i bija się szyszkami. Wieczorem znad bagna idą takie zapachy, że chciałoby się upchać je w butelki, przywieźć ze sobą do domu i co wieczór chociaż raz niuchnąć. Niesamowicie pięknie pachną te bagienne kwiaty i trawy. Domek w dalszym ciągu stoi w lesie i mimo że szalała burza, wiatr go nie porwał. Wyobraź sobie, że pod drzewem, tuż przy samym domu, wyrósł najprawdziwszy borowik!!! Kurek też było sporo, ale już wcześnie rano czyha na nie pan "Szyszka"; wyskrobuje je razem ze ściółką. Nie oglądam tu telewizji, więc nie wiem, co się dzieje na świecie. I bardzo dobrze. Tu wszystko jest ciekawsze. Wnuki państwa Brezów rosną. 43 Rosnf tez wokół domy, bo każde z dorosłych dzieci buduje dla siebie własny dom. Zadziwia mnie to wszystko; jak zadbane sq te domy i jaki piękny maja wystrój! Oni sami wykonują przepiękne rzeźbione przedmioty: kredensy, szafy, nawet rzeźbione balustrady przy schodach. Jestem zachwycona gospodarnością tych ludzi. Pracują jak mrówki; od rana do nocy. Spotkałam panią doktorowa. Wiesz? Te urocza damę, która w ubiegłym roku operowała sobie biodro. Porusza się zgrabnie jak lania. To dla mnie pocieszające; gdybym także kiedyś musiała poddać się operacji biodra. A dojdzie do tego, jeśli cięgle będę sypiała na tych twardych łóżkach. Mysie, ze zbój Madej ma jednak w piekle wygodniejsze łoże. Nie mam pojęcia, jak Ty to znosiłaś? Pani Cienia jest jak zawsze kochana. Wczoraj dostałam od niej cały talerz wspaniałych smażonych ryb. Nie wiem, jak się nazywają; są niewielkie, ale naprawdę bosko smakują. Tu w ogóle wszystko jest smaczniejsze i lepsze niż u nas w mieście. Koty dopytują się o Ciebie. Zdaje się, że widziałam mała, dzika świnkę. Nie jestem pewna, może to był pies. Już się ściemniało. Natomiast z cała pewnością rozpoznałam piec saren! Siedziałam na ganku bez ruchu, a sarenki stały naprzeciw mnie i wpatrywały się pilnie. Pojęcia nie mam, o co im chodziło? Jak tylko odezwałam się do nich, wszystkie piec z miejsca dały nogę. Mam też osobistego znajomego dzięcioła. Na trzecim od domku drzewie wydłubuje komiki. Podrzucam mu cienkie pasemka szynki; po co ma się męczyć z komikami? Chyba lubi szynkę, ale komikami nie przestał się zajmować. Myślę, że nigdzie na świecie nie ma miejsca tak pięknego jak Karpno. Po moim wyjeździe wpadnie tutaj na dwa tygodnie Twój tata z Basia. Oni maja bzika na punkcie zbierania grzybów. Ja co prawda także, ale nie mam już siły tak biegać, jak pewna artystka, pani Ludeczka, której liliowy kapelusik całymi dniami fruwa po lesie. Oczywiście pod kapelusikiem znajduje się jej głowa, tego Ci chyba nie muszę wyjaśniać. Nie wiem, czy mój list przybliży Ci trochę Twoje ukochane miejsce... Chciałam, abyś chociaż na chwilę poczuła się tak, jakbyś była w Karpnie, pośród dziesięciu kotów i dywanika z ich futer. Tracę majątek na te koty! Skarbie! Nie martw się o nas. Wszyscy jesteśmy zdrowi i szczęśliwi, ze mamy Ciebie. Ubieraj się ciepło, żebyś się nie nabawiła kataru. Anglia to mokre miejsce. Nie to co Lipusz. Całuje. Cię w imieniu całej rodziny Babcia 44 Udało się babci przybliżyć mi ukochane Karpno. Przez chwilę wydawało mi się, że tam jestem. Nawet poczułam, jak pachną kwiaty bagienne wieczorem. Babcia przebywała w prawdziwym raju, podczas gdy ja w czyśćcu. Ale przecież nie trafiłam tu za karę, tylko z wyróżnienia i z własnego wyboru. Muszę napisać do domu, że jestem tu szczęśliwa. Lipusz musi na mnie poczekać. W końcu rok szybko minie. Za rok będę z Grześkiem w Karpnie, żeby tam nie wiem co! O Boże! Zapomniałam, że mam napisać do Grześka! Czy ja oszalałam? Mężczyzny nie wolno tak samopas pozostawić! Wiem to z rozmów mamy z jej przyjaciółkami. Nie wiem tylko, czy najpierw napisać do rodziców, czy do Grześka? Powróżę sobie z kwiatka rumianku. Zobaczymy, na kogo wypadnie. Gdy zaczęłam skubać kwiatek, wpadły dziewczęta, wrzeszcząc, że chyba zbzikowałam, siedząc w sypialni, gdy wszyscy są na patio. Był to właśnie jeden z niewielu słonecznych i ciepłych dni w tym kraju. Co mi tam? Ja byłam w piękniejszym miejscu. I co z tego, że tylko w myślach? Rozdział XIV Bardzo poważne rozmowy o miłości Wieczorem, gdy już odrobiłyśmy lekcje, usiadłyśmy na podłodze w pozycji jogi i rozmawiałyśmy o miłości. Miałyśmy wyłącznie medytować, ale wskutek głośnych westchnień Hildy żadna z nas nie była w stanie się skupić. Wiadomo, Hilda była zakochana. Ja także, ale moja miłość już okrzepła i nie musiałam jej poświęcać całego czasu. Wiedziałam, że Hilda aż piszczy wewnętrznie, aby nam móc mówić o tym swoim kochaniu, więc zaproponowałam: - Niech każda z nas w ciągu dziesięciu minut opowie o przedmiocie swojej miłości, w ten sposób zrzucimy ciężar z serca i będziemy mogły poświęcić się prawdziwej wschodniej medytacji. Ja będę 45 mówiła krótko. Wiecie, że zostawiłam w kraju chłopca, którego kocham nad życie! Będę mu wierna aż do ostatniego tchnienia! On jeszcze nie zdecydował się, jaki zawód sobie wybierze, ale dla mnie nie ma to znaczenia. Będę go kochała, nawet gdyby został grabarzem! - No wiesz? Przenigdy nie mogłabym kochać grabarza! - przerwała mi Jane. - To najsmutniejszy zawód. Jako żona grabarza musiałabym zawsze być smutna i chodzić w czarnej sukni. Nie znoszę czarnego koloru! - W porządku - powiedziałam. - Może przykład, który podałam, nie był najlepszy, chociaż i takie zawody muszą istnieć. I nie mówmy już o mnie. Powiedz, jaki chłopiec byłby twoim ideałem? - No, jakoś specjalnie nie zastanawiałam się nad tym. - Blondyn czy brunet? - chciałam wiedzieć. - To bez znaczenia. Nawet w rudym mogłabym się zakochać. - Czy już się w kimś kochałaś? - Jeszcze nie. Podobali mi się różni chłopcy, ale żeby to była miłość?... Nie. Sądzę, że mam na to jeszcze czas. Miłość sama przyjdzie. Nie wariuję z niecierpliwości. - No dobrze. Widzę, że nic więcej z ciebie się me wyciągnie. Teraz Greta. Jaki chłopak mógłby być twoim ideałem? Wiemy, że nie chodziłaś jeszcze z nikim, ale jeżeli marzyłaś o miłości, to o jakim chłopcu? - Czy nie mogłabyś mnie opuścić i zwolnić z odpowiedzi? - zapytała speszona Greta. - Ja nie wiem. Nigdy nie odważyłam się marzyć o miłości. Uważam, że wszyscy chłopcy są cudowni, ale przecież ja żadnemu nie mogę się podobać. - No wiesz? - krzyknęłam oburzona. - A Tom? Najwyraźniej mu się spodobałaś! Zachwycał się twoją grą na fortepianie! - To jeszcze nie znaczy, że zachwycałby się mną. Zresztą... No nie wiem. Ale czuję, że nie potrafiłabym zakochać się w Tomie. Chyba czułabym się zmęczona, cały czas dyskutując o matematyce. Chciałabym rozmawiać o wielu sprawach. Zresztą nie wiem. Nie. Nie czuję nic do niego. Może ja w ogóle nie potrafię się zakochać? - Głupstwa pleciesz. Zakochasz się. Ja ci to mówię. Nawet nie będziesz wiedziała, kiedy to na ciebie spadnie - pocieszałam Gretę. - Hilda! A co z tobą? Zamurowało cię czy nie jesteśmy godne, aby posłuchać o twojej miłości? - zwróciłam się do zasępionej koleżanki. 46 - Dobrze wiecie, jak sprawy wyglądają - odpowiedziała Hilda. - Ta miłość mnie zniszczy! Sama nie wiem, czy palnąć sobie w łeb, czy wziąć tabletki na przeczyszczenie? Zaczęłam nawet pisać pamiętnik... - Przeczytaj nam! - krzyknęłyśmy wszystkie. Hilda wcale nie dała się prosić. Wyjęła pamiętnik spod poduszki i zaczęła czytać: - Mam ochotę napisać o tym, jak tęsknię za moim wymarzonym chłopcem. On ma niezbyt długie, blond włosy, szare oczy i sympatyczna twarz. Urzeka mnie w nim uroda i pogoda ducha. Zawsze jest uśmiechnięty, mimo iż można się domyślić, jak wielka burza uczuć i myśli wędruje przez jego głowę i serce. Jest pogodny, nie ma humorów, takich nie do zniesienia, w przeciwieństwie do mnie. Ja czasem potrafię być przykra. Gdy on biegnie z kolegami przez korytarz, wszyscy rozstępuja się na boki, a mnie ogarnia dreszczyk podniecenia. Marzę o tym, ze któregoś dnia chwyci mnie za rękę i polecimy ponad szkołę, a potem spadniemy na jakiś przytulny obłok, i tam byłoby nam tak cudownie, jak nikomu przed nami. I zostalibyśmy najbardziej romantyczna para świata! Hilda skończyła czytać, a my biłyśmy brawo. - Hilda potrafi wspaniale wyrazić swoje uczucia - powiedziała ze smutkiem Greta. - Bo Hilda ma zamiar w przyszłości zostać pisarką. - Jane zwróciła się do Grety: - Nigdzie nie jest powiedziane, że każdy musi umieć opisać swoje myśli czy uczucia. Od tego właśnie są pisarze. Ty masz wystarczająco dużo zalet, aby się podobać. Oczywiście musisz trafić na właściwego chłopca. - Myślicie, że moje pisanie zwróci uwagę Michaela na mnie? Może on wcale nie lubi piszących dziewcząt? Będę musiała wybadać, co on lubi w dziewczynie, i dostosować się do tego. Jane, mogłabyś pogadać z Fran90is i wysondować go na temat Michaela. - No wiesz? Fran90is mógłby pomyśleć, że mi się Michael podoba. - No to co? - No to to, że nie mam zamiaru narażać się na śmieszność. Zaraz zaczęłyby się docinki i idiotyczne spojrzenia. - Czyli jestem skazana na samodzielne prowadzenie śledztwa - Hilda rzuciła w kierunku Jane złe spojrzenie. - Nie jesteś zbyt koleżeńska. A dopiero co przyrzekałyśmy sobie przyjaźń... 47 - No właśnie. Skoro jesteśmy przyjaciółkami, nie każ mi się ośmieszać - odparowała Jane. - Chyba nie zaczniemy się wszystkie dąsać? - próbowałam zażegnać awanturę i udało się. Już drugiego dnia Hilda miała okazję przekonać się, jakie dziewczyny lubi Michael. Dziewczyna, którą nazywano w klasie "Torcik", bo do wszystkich chłopców robiła słodkie miny i mizdrzyła się tak, jakby chciała, żeby ją każdy polizał, nie spuszczała wzroku z Mi-chaela. W końcu napisała coś na karteczce i stopą przesunęła tę kartkę w kierunku Hildy, wskazując głową na Michaela; chodziło o to, aby Hilda podsunęła kartkę Michaelowi. Gdy liścik dotarł do Hildy, ta mimo iż wiedziała, że postępuje paskudnie, przytrzymała go stopą i nim przesunęła dalej, najpierw przeczytała. Liścik zawierał propozycję: "Michael! Gdybyś miał ochotę na porcję słodkich uścisków, jestem do dyspozycji. Dzisiaj po kolacji za schowkiem na rowery. Alice". Przesunąwszy karteczkę w stronę Michaela, Hilda obserwowała jego reakcję. Przeczytał, uśmiechnął się i zaczął coś pisać. Hilda aż drżała z rozpaczy. Nie przypuszczała, że Michael tak szybko da się uwieść, i to dziewczynie, o której wszyscy wiedzieli, jaka jest łatwa. Michael skończył pisanie, złożył karteczkę i wysłał inną drogą; przez siedzącego obok Colina, który znowu przekazał kartkę Tomowi, a Tom podsunął ją pannie "Torcik". Rzuciła się na kartkę z rozkoszną miną, ale w miarę czytania pochmurniała. W końcu zgniotła kartkę i cisnęła ją na podłogę. Kulka papieru potoczyła się pod stolik Hildy. Hilda odczekała chwilę, potem gdy "Torcik" zajęła się notowaniem wykładu, Hilda podjęła zmięty zwitek, wyprostowała go i przeczytała tekst. Oto on: Do Alice Alice! Twój uśmiech mnie przeraża, gdy idziemy do ołtarza. Cóż począć mam, ja biedny, gdy ojciec wielebny węzłem połączy nas małżeńskim... Pęka głowa ma, kiedy mówisz "TAK", wyszczerzając krzywe zęby ze szkaradnej gęby. Mam ochotę, zabić się, zęby nie poślubić ciel PS Pieśń na waltomię i orkiestrę. Po lekcjach wydzierałyśmy sobie kartkę od Michaela i turlałyśmy się ze śmiechu. Hilda poczuła się szczęśliwa. "Torcik" była piękną dziewczyną, a jednak nikt nie chciał traktować jej serio, mimo iż niektórzy, od czasu do czasu, obściskiwali się z nią za schowkiem na rowery. Hilda miała szansę próbować zdobyć Michaela. Dowiedziała się o nim, że nie lubi rozwydrzonych dziewczyn, a ona przecież taka nie była. No i okazało się, że Michael miał zacięcie literackie, zupełnie jak ona! Stanowiliby wspaniałą parę! Ten dzień przyniósł Hildzie obietnicę szczęścia. Rozdział XV Colin jest przemiłym chłopcem Rozgrywano pierwszy mecz squasha. Colin podszedł do mnie na przerwie i przeczesując niedbale palcami włosy, niemal nie zatrzymując się, powiedział: - Gramy dzisiaj o siódmej wieczorem. Jeżeli masz ochotę i twoje przyjaciółki także, to możecie przyjść pokibicować. - Zaraz po tych słowach oddalił się. "Torcik", która akurat przechodziła i słyszała, co mówił Colin, pogalopowała za nim, chwyciła go z tyłu za bluzę i przymilnie zagadnęła: 48 49 - A mnie mógłbyś zaprosić? Nie jestem przyjaciółką tych tam, ale to chyba nie musi być przeszkodą w podziwianiu ciebie? Podobno grasz wspaniale... - Dzięki za komplement - powiedział Colin, nawet nie odwracając głowy. - Nie można nikomu zabronić oglądania meczu. Przyjdziesz albo nie, twoja sprawa. - A jednak tę beznadziejną Polkę zaprosiłeś osobiście - upierała się "Torcik". - Niby czym zasłużyła sobie na twoje zaproszenie? - Między innymi właśnie tym, że jest Polką. Moja babcia jest Polką i mama także. Jasne? - Colin odwrócił się i obrzucił "Torcik" złym spojrzeniem. - Cos podobnego? - zdziwiła się "Torcik". - Wiedziałam, że jesteś synem sławnego pianisty, ale że jakiejś Polki? - Nie jakiejś, tylko właśnie Polki! A ty chyba jesteś nacjonalistką, może nawet rasistką? Przyjmij więc do wiadomości, że gardzę wszelkiego rodzaju nacjonalizmem i rasizmem. - Jeżeli ci tak bardzo zależy na poznaniu moich poglądów, to powiem: owszem, nie lubię cudzoziemców! Zachwaszczają naszą angielską ziemię. Ale oczywiście są pewne wyjątki. Na przykład jeśli chodzi o ciebie... Mógłbyś być nie wiem kim i też bym cię podziwiała, bo ty jesteś wspaniały! - A ty jesteś beznadziejna - powiedział, nawet bez złości, Colin i odszedł. "Torcik" me ruszyła się z miejsca, patrząc kosym okiem za Colinem. Potem odwróciła się i przechodząc obok mnie, mruknęła, niby to do siebie: - Nie ma nic gorszego niż kochankę mieszańców! Pogardliwie uznała Colina za mieszańca, chociaż gdyby tylko kiwnął palcem, padłaby mu do stóp. To okropne, że w każdej szkole musi się znaleźć jakaś panna "Torcik". Pomyślałam, że chyba będziemy miały z nią nieco kłopotów. Najwyraźniej nas me lubiła. No ale ona lubiła wyłącznie chłopców. Wszystko inne ją nudziło. Nauka także, a mimo to była jedną z najlepszych uczennic. Po prostu wiedza sama wchodziła jej do głowy. Wszystkie wykłady zapamiętywała bezbłędnie, no i potem się nudziła. Może właśnie z nudów bałamuciła chłopców? A zresztą, co mnie to mogło ob- 50 chodzić? Nie była i nigdy nie będzie moją przyjaciółką, więc może sobie być, jaka chce. Ruszyłam do grupki dziewcząt, w której spostrzegłam moje przyjaciółki. Zanim jednak tam dobrnęłam, znowu na mojej drodze znalazł się Colin. Nie jestem tak zarozumiała, aby podejrzewać, iż szukał mojego towarzystwa i że to drugie spotkanie nie było przypadkowe. W końcu w tym tłumie każdy mógł się spotkać z każdym i nie było w tym nic dziwnego. Colin zapytał: - Kierujesz się w jakieś konkretne miejsce czy też moglibyśmy chwilę porozmawiać? - Możemy porozmawiać. Z przyjemnością. Czy... czy to dotyczy meczu? - Jakiego meczu? Ach! To! Nie. O meczu już mówiliśmy. Chciałem zapytać, czy nie miałabyś ochoty usiąść gdzieś i po prostu pogadać? Obojętne o czym. Powiedzmy o twoim kraju. Wiesz? Byłem w Polsce jako całkiem mały chłopiec. Nie wszystko pamiętam. Zostały mi jakieś urywki obrazów. Jezioro... Las... I bardzo zielone łąki pełne malutkich kwiatków! Lubiłem się tarzać w trawach. - Pamiętasz może nazwę miejscowości, w której byłeś? - Nie! Nie potrafiłbym chyba wymówić takiej nazwy, gdybym ją nawet zapamiętał. - To dziwne, że nie znasz polskiego, skoro twoja rodzina pochodzi z Polski. - No, niecała rodzina. Tylko ze strony mamy. Wyrazy polskie są dla mnie po prostu nie do wymówienia. - Gdybyś się od dziecka posługiwał polskim?... - Myślę, że chciałem zrobić na złość mamie i dlatego nie starałem się uczyć jej języka. Bo mama często spotykała się z przyjaciółkami z Polski i mówiły wyłącznie po polsku, a ja nie mogłem nadążyć ze zrozumieniem. Zrobiłem więc mamie na złość i postanowiłem nic nie rozumieć. - Nie zabijesz teraz tego? - Nie. Większość ludzi na świecie zna angielski. No i uczę się niemieckiego i francuskiego. To mi wystarczy. Ty także mówisz po angielsku, chociaż nie jesteś Angielką. Po co miałbym łamać sobie język? - Oczywiście, że nie musisz, ale byłoby to dla mnie bardzo przyjemne. Tutaj z nikim nie mogę mówić po polsku. - Przecież po to tu jesteś, żeby mówić wyłącznie po angielsku. - Oczywiście. Ale byłoby miło... - Mogłaś z moją babcią mówić po polsku. - Nie mogłam. To by było niegrzeczne wobec moich przyjaciółek, które nie znają polskiego. Chciałam, by rozmowa była zrozumiała dla wszystkich. - Jesteś bardzo delikatna. Może właśnie dlatego, że jesteś Polką? Mama uważa, że Polacy są intelektualnie bardziej rozwinięci od innych narodów. Mnie się wydaje, że nie można tak uogólniać. Po prostu na całym świecie są ludzie tacy i tacy. Inteligentni, subtelni i grubiańscy. Zależy, na kogo się trafi. Cieszę się, że trafiłem na ciebie. Jesteś inna niż reszta dziewcząt. Chciałbym się z tobą czasem spotykać. Tylko ty i ja. Bez moich kolegów i bez twoich przyjaciółek. Oczywiście, nie mam niczego kretyńskiego na myśli. Chodzi mi tylko o rozmowę. Dobrze się z tobą rozmawia. - Dziękuję. Mnie też się z tobą miło rozmawiało. - Więc pogadamy znowu któregoś dnia? - Tak. Chętnie. - Umowa stoi. A na razie do zobaczenia na meczu! - Colin popędził korytarzem do swoich kolegów, którzy właśnie robili jakieś zakłady. Myślę, że dotyczyły one wyniku meczu, bo gdy Colin podszedł do nich, Michael krzyknął: - Colin! Przysięgnij na niedowędzoną sardynkę, że im damy łupnia! Musimy wygrać! Patrzyłam na Colina, który był tak zajęty radosnym pokrzykiwaniem z przyjaciółmi, jakby przed chwilą w ogóle nic się nie stało. Jakby wcale mnie nie zauważał i nie pamiętał naszej rozmowy. A ja nie mogłam się opędzić od dalszych myśli o nim. Wydał mi się ogromnie interesujący. Oczywiście już pierwszego dmą zauważyłam, że jest piękny, ale jeżeli o mnie chodzi, nie miało to większego znaczenia. Nie on jeden na świecie jest piękny. Mój Grześ jest także piękny. Może nawet piękniejszy od Colina. Bardzo miło się z Colinem rozmawiało i chyba Grześ nie miałby o to do mnie pretensji? Z powodu miłości nie mogę przecież przestać rozmawiać z innymi 52 ludźmi. Colin wyraźnie powiedział, że nie chodzi mu o żadne flirty. Zresztą gdybym coś takiego zauważyła z jego strony, natychmiast przestałabym się z nim spotykać. Doprawdy, nie wiem, czemu odczuwam wyrzuty sumienia? Nie zrobiłam nic złego. A jednak w głębi duszy jakiś głos szepce: "Zdrajczyni... Zdrajczyni! Jesteś zdrajczynią, i w dodatku zdrajczynią obłudną! Udajesz, że Colin cię nic nie obchodzi. Obchodzi cię! I to bardzo! Ty podła kłamczucho!". Byłam bardzo nieszczęśliwa i miałam żal do tego wewnętrznego głosu. Jak można mi zarzucać niewierność? Choćby tylko w myślach? Ale, na miłość boską! Kto mi to zarzuca? Ja sama sobie! No nie! To już jest obłęd! Postanowiłam nie spotykać się więcej z Colinem. Nie chcę, aby mną znowu kiedyś szarpały jakieś wyrzuty sumienia. Pojęcia nie mam, skąd się to w człowieku bierze? Mama mówi, że każdy ma we własnej duszy wypisany dekalog. Że nie trzeba nikomu mówić, co jest złe, a co dobre, bo człowiek sam to najlepiej czuje. Mama ma rację. Moje sumienie dało mi znać, że coś niedobrego się kroi. Ale nie ze mną te numery! Pokonam siebie, żeby tam nie wiem co! Najlepiej zabrać się do nauki i to tak, aby nie mieć ani chwili wolnej, wówczas nie przyjdą człowiekowi żadne głupie myśli do głowy. Paulino! Do dzieła! Ucz się i kochaj Grześka! Rozdział XVI List do Grzesia Grzesiu! Przepraszam, ze tak długo nie pisałam, ale tu jest tyle zajęć, że głowa boli! Przede wszystkim musze bez przerwy ćwiczyć i szlifować angielski. No i z innymi przedmiotami nie mogę zostać w tyle. Nie pozwoliłaby mi na to moja duma narodowa. Polska powinna być przykładem dla innych, wiec ja, jako maleńka cząstka naszego kraju, staram się o jak najlepszy 53 jego wizerunek. Podoba mi się, że nie istnieje tu zjawisko nienawiści rasowej. Ucz się tutaj dzieciaki wszystkich kolorów skory i wszystkich religii. Tu każdy ma prawo wierzyć w swojego Boga. U nas ludzie w kościele gotowi są podać sobie ręce, ale zaraz po kościele poukrecaliby sobie głowy. Przysięgam, że nigdy taka nie będę. Ale skończmy z tematami poważnymi. Jestem tutaj bardzo szczęśliwa, a tak się obawiałam, że może nie wytrzymam z daleka od rodziny i Ciebie... Grzesiu! Kocham Cię i będę Cię kochać zawsze! To, że jestem szczęśliwa, nie znaczy, że mogłabym żyć bez Ciebie. W żadnym wypadku! Na to mogę ci dać słowo! Przyjaźnie się ze wszystkimi dziewczętami z mojego pokoju. Sfi naprawdę wspaniałe! Pomagamy sobie w nauce. W naszym miasteczku szkolnym jest szesnaście domów dla uczniów, w tym tylko jeden dla dziewcząt. To mi się wydaje trochę niesprawiedliwe. Znowu dziewczyny są w tyle. Zresztą może nie było więcej dziewcząt chętnych do nauki w tej szkole? Postaram się tego dowiedzieć. Ważne, że ja tu jestem. To naprawdę wielki zaszczyt. W każdym domu mieszka pięćdziesięciu uczniów i mamy swoich opiekunów, do których można się zwracać ze wszystkimi sprawami. Sg to mili ludzie. Zresztą nie spotkałam tu jeszcze nikogo, kto by mi się wydał niemiły. No, może "panna Torcik". To taka jedna dziewczyna o niezbyt dobrej reputacji, ale aż nieznośnie utalentowana. Nie wiem, czy znalazłby się w szkole chłopiec, z którym ona się nie obsciskiwała? No, może Colin. Aha! Zapomniałam Ci napisać, że spotkałam tutaj pisarka z Polski, panie Anitę Janowska, i wyobraź sobie, że Colin jest jej wnukiem! To prawdziwy cud spotkać kogoś z Polski, w dodatku wielka pisarkę, i do tego z wnukiem w tej samej co ja szkole. Colin nie mówi po polsku, co mnie trochę martwi. Oczywiście nie dlatego, żebym chciała się z nim rozgadywać, bo nawet mamy mało czasu na rozmowy, ale chciałabym, aby każdy, kto jest utalentowany, był Polakiem. Colin, niestety, czuje się jak najbardziej Anglikiem, chociaż nie zapiera się swoich korzeni, w każdym razie nie przed "panna Torcik". Nawet jej przygadał cos na temat nienawiści miedzy narodami. Unikam jak ognia tej "Torcik"; nie chce stwarzać okazji do sprzeczek. Przestałam chodzić na kort tenisowy, żeby się z nią nie spotykać. Chodzę teraz na basen i na razie jestem najlepsza w pływaniu żabka. Och! Jak bardzo chciałabym móc z Tobą pływać ramie w ramie! Oczywiście Ty byłbyś lepszy, bo Ty w ogóle jesteś lepszy ode mnie prawie we wszystkim! A czy w pamiętaniu o mnie także? Bo ja bez przerwy o Tobie mysie. Grzesiu! Nie 54 masz pojęcia, jak bardzo za Tobą tęsknie! Proszę Cię, abyś w każdy niedziele o godzinie trzynastej chodził do parku oliwskiego, pod nasz krzew jaśminu, i myślał o mnie! Ja w tym czasie zrobię to samo; tu w naszym ogrodzie jest także krzew jaśminu, będę tam każdej niedzieli o tej samej godzinie i będę myślami przy Tobie. Będziemy wiec razem, jak za dawnych czasów. A kiedyś, gdy wrócę, popędzimy, trzymając się za ręce, i przytulimy się do siebie pod jaśminem. Och! Jaki mi jesteś drogi! Wszystkie moje uczucia składam w Twoje Ukochane Ręce! Trzymaj je mocno w garści! Żeby nie wyfrunęły! Pamiętaj o mnie, tak jak ja o Tobie, w każdej, ale to w każdej chwili! Całuje de mocno! Mocno! Twoja na zawsze Paulina Rozdział XVII Czyżby krzew jaśminu był zaczarowany? List do Grzesia wysłałam pocztą lotniczą w poniedziałek rano. Obliczyłam, że do soboty powinien go otrzymać. W niedzielę pobiegłam na ławeczkę pod jaśmin, żeby, tak jak umówiłam się z Grzesiem, spotkać się z nim myślami. Do pierwszej brakowało dziesięciu minut. Nigdy nie lubię się spóźniać, wolałam być wcześniej. - Czekasz na kogoś, że patrzysz na zegarek? - usłyszałam nagle za plecami głos Colina. - Tak. To znaczy, nie - odpowiedziałam speszona i zaskoczona. Nie miałam zamiaru przyznawać się komukolwiek, że wymyśliłam sobie spotkanie na odległość z moim ukochanym. Nawet dziewczętom o tym nie wspomniałam. To była moja bardzo osobista sprawa. Tym bardziej nie zamierzałam mówić na ten temat z Colinem. Pomyślałam, że mam jeszcze dziesięć minut i może Colin tymczasem pójdzie sobie. Nie przypuszczałam, aby on także odwiedzał ławeczkę w jakimś określonym celu. 55 - Skoro nie czekasz tu na nikogo, to pozwolisz, że usiądę? - zapytał. Cóż miałam robić? Odpowiedziałam, że oczywiście może się przysiąść. Nie byłam zadowolona. Colin jest miły, ale zepsuł mi randkę z Grzesiem. - Jesteś smutna czy mi się zdaje? - zapytał. - Ależ skąd - kłamałam. - Nie mam powodu do zmartwień. Dzień jest piękny, lekcje odrobiłam, nic mi nie dolega. Po prostu siedzę sobie. - Pomyślałem, że chyba czujesz się samotna. W końcu jesteś w obcym kraju. Ja może jestem chociaż cząstką twojej ojczyzny. Przez mamę i przez babcię. Widziałem z okna, jak idziesz w tym kierunku. A może wolisz, żebym sobie poszedł? "Więc Colin mnie obserwuje?" - pomyślałam. "Przyszedł za mną, nie znalazł się tutaj przypadkowo. Mówił, że chciałby kiedyś ze mną porozmawiać. Może po prostu naprawdę chce rozmowy. Trudno. Dzisiaj nie spotkam się z Grzesiem". - Wiesz, nie umówiłem się jeszcze nigdy z żadną dziewczyną. Jestem całkowicie pochłonięty sportem - odezwał się Colin. - Właściwie to sam jestem zdziwiony, że chciałem się z tobą spotkać. Przyznaję, że myślałem o tym. Myślę o tobie. Dosyć często. Nie mam pojęcia, jak to się stało? To jak jakaś choroba, która nagle spada na człowieka. Tym gorzej dla mnie. Podobno masz w Polsce chłopaka. Pewnie nie chciałabyś ze mną chodzić? - Przykro mi, ale rzeczywiście nie mogłabym chodzić z tobą. Mam chłopaka. I zamierzam mieć go na całe życie. - Naprawdę? Wszystkie dziewczęta zmieniają chłopaków, aż trafią na swojego wymarzonego. Zamierzasz nie szukać innych? - Ja już wybrałam. I nie chcę więcej o tym mówić. Rozumiesz chyba? To jest zbyt osobista sprawa. - Rozumiem. Na ogół dziewczyny paplają o swoich chłopakach, aby wzbudzić zazdrość w innych. - To idiotyczne! Nie interesują mnie podobne gry. - I to jest piękne! Nie będę ci się narzucał. Ale czy pozwolisz jeszcze przez chwilę pomilczeć przy tobie? - Och tak! Pomilczeć, tak. - Nie uważasz, że milczenie to również pewien rodzaj rozmowy? 56 - Oczywiście. Różne bywają milczenia. Ale najpiękniejsze są milczenia zakochanych. - Słusznie. Prawdziwej miłości nie można wyrazić słowami. - Skąd o tym wiesz? Mówiłeś, że nigdy nie byłeś zakochany? - W tej chwili przyszło mi to do głowy. I przyszło mi jeszcze do głowy, że myślami można zdradzić najbardziej... - Pewnie masz rację. Ale pamiętaj, że ja jestem już w kimś zakochana. - Rozumiem. Chyba mnie dzisiaj coś opętało, chociaż jaśmin dawno przekwitł. Podobno zapach jaśminu uderza ludziom do głowy i stąd na wiosnę tyle szalonych miłości. Przepraszam cię za moje zachowanie. Pójdę raczej poćwiczyć na boisko, skoro nie potrafię milczeć. Colin odszedł, ale ja już nie mogłam się skupić. Zresztą minął czas spotkania z Grzesiem. Dzisiaj był sam pod jaśminem, a ja? Czy ja go zdradziłam myślami, i to właśnie tutaj? Muszę Grzesiowi wyznaczyć inne miejsce na niedzielne spotkania. Być może, krzaki jaśminu są zaczarowane... Doprawdy! Ten Colin jest taki dziwny... I mądry! Zupełnie jak dorosły! Świetnie się czuję w jego towarzystwie! I mogłabym bez końca z nim rozmawiać. "Paulino! Na Boga! To jest niebezpieczne! Jak możesz w miejscu przeznaczonym dla Grześka myśleć o kimś innym? To naprawdę jest zdrada!" Colin miał rację: zdrada w myślach jest najgorszą zdradą! Dzisiaj nie będę mogła spojrzeć na swoją twarz w lustrze. Rozdzial XVIII Od kogo kwiaty? Niesamowita historia! Ktoś na klamce naszego pokoju zawiesił bukiet kwiatów! Były to polne kwiatki, w różnych kolorach. Wróciłyśmy właśnie z biblioteki i zobaczyłyśmy je, kołyszące się w podmuchu wiatru. Stanęłyśmy jak wryte. Żadna nie odważyła się tknąć bukiecika. 57 Powinna to zrobić osoba, dla której ktoś zostawił kwiaty. Nie było żadnego bilecika ani przy kwiatach, ani na progu, więc nie mogłyśmy się domyślić, dla kogo są przeznaczone. - Nie ma sensu stać tutaj i wgapiać się w bukiet - powiedziała Hilda. - Chyba ktoś nie umieścił wewnątrz bomby? Trzeba zdjąć to i spokojnie się zastanowić nad całą sprawą. - Ściągnęła z klamki kwiaty i wyciągnęła rękę z nimi w kierunku Grety. - O! Przepraszam! Kwiaty z całą pewnością nie są dla mnie! - Greta schowała ręce za plecy. - Skąd wiesz? Może są od Toma? Ciągle się obok ciebie kręci. - No wiesz?! Co za insynuacje? Ja tego nie zauważyłam - oburzyła się Greta. - Nie jestem "panną Torcik", aby chłopcy się w pobliżu mnie kręcili. - Ale chyba nie ugryzą cię te kwiatki? Przez chwilę możesz je potrzymać. Okulary mi spadają. Chciałam je poprawić. - Niech Jane potrzyma kwiaty, a ty popraw okulary. Albo ja sama ci je poprawię - powiedziała Greta i przycisnęła palcem okulary do nosa Hildy. - Ale jesteście wiedźmy! - zaśmiała się Hilda. - Boicie się kwiatków, jakby to była jakaś zaraźliwa choroba. A gdyby tak rzeczywiście było, to zostawiłybyście mnie z całym klopsem, samą? Ładne przyjaciółki! - To porównanie jest całkiem bez sensu - teraz Jane zabrała głos. - Skoro ty wzięłaś kwiaty do ręki, to je sobie trzymaj. Skąd wiesz, czy one nie są właśnie dla ciebie? Od mistrza waltorni? - Ba! Gdyby tak było, wycałowałabym was wszystkie! Natychmiast! Ale niestety. Michael nawet nie raczy zauważyć, że ja istnieję. Szaleję za nim, nie mam jednak zamiaru wmawiać sobie jego sympatii, nie myślę tez, by chciał wyścielać kwiatami drogi do mego serca. Ach! Nawet zwiędły kwiatek od niego zachowałabym jak relikwię. Nie! Zabierzcie to! Niechcący rozkrwawiłyście mi serce! - Hilda odwróciła głowę od kwiatów i znowu wyciągnęła rękę z bukietem, nie wiadomo w czyim kierunku. - Daj te kwiaty! - zabrałam bukiet z ręki Hildy. - Wstawimy je w wazon. Szkoda biednych roślin. Jakoś się dowiemy, kto jest 58 tym szlachetnym rycerzem podrzucającym kwiaty i dla kogo je przeznaczył. Może dla nas wszystkich? - Wykluczone - powiedziała Hilda. - Czy któraś z was zauważyła, aby jakiś chłopak wpatrywał się w nas cztery? Musiałby być wielokrotnie zezowaty. Trzeba stanowczo zbadać tę sprawę! Proponuję założyć klub tropicieli! - Będzie tak jak z "Klubem Szpinakowych Piękności". Nawet jednej doby nie przetrwał - zaśmiałam się. Nie miałam pretensji do dziewcząt, że przestały się zajmować klubem. To była dziecinna zabawa, ale dobra dla zacieśnienia przyjaźni. Greta jednak przejęła się. - Och! Tak mi przykro! Mam okropne wyrzuty sumienia. Naprawdę zapomniałyśmy o klubie. - Bo w stołówce skończył się zapas szpinaku - Hilda ucieszyła się z własnego dowcipu i ciągnęła wywód. - Gdy rycerz szedł na wojnę, miał ze sobą wstążkę z warkocza swej ukochanej. Patrzył na tę wstążkę bez przerwy, dzięki czemu mógł pamiętać, w czyjej obronie walczy... Szkolna kuchnia nie szanuje naszych uczuć! Przestali podawać szpinak, abyśmy zapomniały o naszym klubie. Nic z tego, podstępne kuchenne garkotłuki! Nie zerwiecie więzów przyjaźni "Szpinakowych Piękności"! Panienki! Podajmy sobie dłonie i zakrzyknijmy nasze hasło: "Szpinak jest treścią życia"! Krzyknęłyśmy za Hilda hasło, trzykrotnie, i podniosłyśmy w górę splecione ręce. Potem, płacząc ze śmiechu, wtoczyłyśmy się do pokoju. Właściwie to nie wiem, co nas tak rozśmieszyło? A może nam po prostu niewiele trzeba, aby móc się śmiać? Miałyśmy przecież dopiero po cztemaśde lat. Babcia mówi, że w tym wieku wszystkie dziewczęta są stuknięte, ale podobno w tym tkwi urok młodości. Kwiaty umieściłyśmy w wazonie i zabrałyśmy się do odrabiania lekcji. Najpierw jednak postanowiłyśmy, że przy najbliższej okazji postaramy się tak poprowadzić z chłopcami rozmowę, aby zorientować się, dla której z nas były kwiaty i od kogo. Ja pierwsza miałam możliwość przeprowadzenia sondażu. Po kolacji wracałyśmy do siebie, gdy podszedł Tom i zapytał: - Która z pań potrzebuje pomocy w matematyce? Mam wolną chwilę i nie wiem, czym ją zapełnić - Tom spojrzał na Gretę, która 59 natychmiast spuściła oczy i próbowała czubkiem bucika wywiercić dziurę w kamiennej podłodze. Pomyślałam sobie: "Oczywiście, że kwiaty są od Toma dla Grety! Należy to jednak potwierdzić". Zaczęłam rozmowę bardzo oględnie: - Dajemy sobie radę z matematyką, ale dziękujemy za dobre chęci. Jeżeli masz wolną chwilę, to pogadajmy. Co wy na to, dziewczęta? - Oczywiście! Możemy pogadać - zgodziły się Jane i Hilda. Domyśliły się, o jaką rozmowę chodzi. Stały obok mnie, ale zostawiły mi pole do popisu, czyli do podstępnych pytań. Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo i zaczęłam: - Gdybyś był pisarzem, Tom, od czego zacząłbyś książkę? Od opisu miejsca akcji czy od jakiegoś zaskakującego dialogu? Tom chwilę się zastanawiał, zanim odpowiedział: - Tak naprawdę to nie wiem... Nigdy nie zamierzałem zostać pisarzem. Jak wiecie, interesuje mnie wyłącznie matematyka. No i muzyka. Nie. Stanowczo nie wiem. - Ja zaczęłabym od dialogu. Na przykład, ni stąd, ni zowąd, zapytałabym mojego rozmówcę: "Czy lubisz kwiaty? A jakie lubisz najbardziej? Ogrodowe czy dzikie?". - A do kogo byłoby skierowane pytanie? Do kobiety czy mężczy zny? - Powiedzmy, że do mężczyzny. Do takiego młodego człowieka, jak ty. - Nie wiem, co on by odpowiedział, bo ja bym wyjaśnił, że mam uczulenie na kwiaty, tak samo jak mój dziadek. Ale dziadek ma także uczulenie na sierść kota. W majątku dziadka żaden z jego pracowników nie może mieć w domu kota. Dziadek się boi, że przez mury przejdzie zapach kociego futra. A jednak moja babka trzyma w swojej sypialni kota, a dziadek nic o tym nie wie. - Jak to? - zdziwiłam się. - Jak może nie wiedzieć? - Dziadek już od trzydziestu lat nie przekroczył progu sypialni swojej żony. W ogóle nie rozmawiają ze sobą. Porozumiewają się za pomocą listów. Lokaj przynosi dziadkowi list od babki, dziadek odpisuje i lokaj zanosi list babce. - I nikt ze służby nie doniósł dziadkowi, że babka ma kota? 60 - Nikt. Nigdy. To byłoby niehonorowe. - A dlaczego dziadkowie ze sobą nie rozmawiają? - Nie mam pojęcia. To jest tajemnica rodzinna. - Bardzo mi się to podoba. To byłby świetny początek jakiegoś opowiadania. No i miło było z tobą porozmawiać. Do zobaczenia jutro! - Już idziecie? - zaniepokoił się Tom i spojrzał na Gretę. Zauważyła jego spojrzenie i tym bardziej chciała odejść. Ruszyła pierwsza, a my za nią. Z daleka jeszcze odwróciłam się i pomachałam Tomowi ręką. U siebie w pokoju rzuciłyśmy się na łóżka. - To nie Tom - zdecydowanie oświadczyła Hilda. - Ktoś, kto mówi o uczuleniu na kwiaty, z całą pewnością ich nie podrzuca. On by prędzej podrzucił kalkulator, aby jego ukochana nie miała trudności z dodawaniem i odejmowaniem. - Może Francois? - próbowałam się domyślić. - Mają wspólne zainteresowania z Jane... - To jeszcze nie powód, aby mnie obrzucał kwiatami. Nic do siebie nie czujemy. - Może ty do niego nie, ale skąd wiesz, co on czuje? - Daj spokój! Dlaczego usiłujesz przyczepić te kwiaty do mnie? A może były dla ciebie? Od tego Colina. Jesteś znajomą jego babki. - Z tego powodu nie musi robić ze mnie kultowej postaci, u stóp której składa się daninę z kwiatów. Zresztą wszyscy wiedzą, że jestem już w kimś zakochana. - Powiedziałam to, ale serce się we mnie ścisnęło. "Może rzeczywiście od Colina? Przecież niemal mi się oświadczył". Hilda rozwiała moje przypuszczenia. - To nie może być Colin. Jego interesuje wyłącznie sport. Ktoś taki nie bawiłby się w podrzucanie kwiatów. No i sprawa nie została rozstrzygnięta. Uzgodniłyśmy wspólnie, że kwiaty podrzucił nam dobry duch szkoły, który zamieszkuje ciemne kąty i kiedy nikt nie widzi, podrzuca wybranym osobom kwiaty. Chyba tylko ja jedna nie czułam się usatysfakcjonowana tym wyjaśnieniem. Nie wiem dlaczego, ale wolałabym, aby to był właśnie Colin. Coś ze mną nie jest w porządku. Nie powinnam w ogóle takich myśli dopuszczać do siebie. A jednak one we mnie tkwiły. 61 Nawet gdy łamałam sobie głowę nad chemią. Między wzorami chemicznymi nagle pojawiały mi się wizje drobnych, polnych kwiatów i oczu Colina. To było ostrzeżenie! Należało przestać zauważać Colina. Przyrzekłam sobie, że będę się starała go unikać. Za wszelką cenę! Tego dnia wierzyłam, że dotrzymam słowa. Rozdział XIX ,Panna TorciK' jest postacią tragiczną Pewnego popołudnia siedziałam w bibliotece szkolnej i żeby się wprawić w angielskim, czytałam w oryginale "Chatkę Puchatka". Nie miałam nastroju do czytania czegoś poważniejszego, no i Kubuś Puchatek jest moją ukochaną postacią od zawsze i, jak sądzę, na zawsze. Myślę, że nie tylko ja uwielbiam Puchatka, ale nie każdy potrafi się przyznać do sympatii dla bajkowej postaci. Zwłaszcza młodych ludzi na to nie stać; wolą udawać dorosłych. Nie zauważyłam, że za moimi plecami stanęła "panna Torcik". - Przyjaźnisz się z Kubusiom Puchatkiem? - zapytała i dodała zaraz: - Jeżeli tak, to możesz mnie uznać za swoją kumpelkę. Uwielbiam Kubusia i jego m?dutki rozumek, który wbrew pozorom nie jest taki malutki. Moim zdaniem z książek o Puchatku można zdobyć wiele życiowych mądrości, a zwłaszcza można się dowiedzieć wszystkiego o przyjaźni. Zaniemówiłam na chwilę. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, tak bardzo byłam zaskoczona. Zachowanie "Torcika" nie miało nic wspólnego z osobą, którą znałam, a zwłaszcza którą sobie wyobrażałam. Sądziłam, że zawsze jest złośliwa i drwiąca. Pomyślałam, że może teraz także robi sobie ze mnie kpiny. Niby to zaczyna przyjacielską rozmowę, aby za moment mnie wyśmiać. Nic takiego się jednak nie stało. "Torcik" chyba domyśliła się moich podejrzeń, bo powiedziała: 62 - Przypuszczam, że mi nie wierzysz. Może nawet bierzesz moje słowa za kpinę. Masz prawo. Nie dałam nigdy powodu, aby ktoś o mnie inaczej myślał. Założyłam maskę ironistki i nie chce mi się jej zmieniać. To nawet wygodne; wszyscy mnie unikają, dzięki czemu żyję sobie jak królowa w obwarowanym kpinami niedostępnym zamku. Jestem wolna! Koleżeństwo... Przyjaźń... To szalenie zobowiązujące. Nikomu nic nie daję, ale też od nikogo niczego nie żądam. Nareszcie zdołałam zebrać myśli i wydobyć z siebie głos. - Usiądź - zwróciłam się do "Torcika". - Albo wyjdźmy na zewnątrz, jeżeli chcesz porozmawiać... - Kto powiedział, że chcę porozmawiać? - "Torcik" wróciła do dawnej ironicznej formy. - Powiedziałam, co powiedziałam, i na tym koniec. - Może ja także mam coś do powiedzenia - odezwałam się. - Skoro się zaczyna rozmowę, wypada ją skończyć. - Jak chcesz - "Torcik" wzruszyła ramionami. - Możemy się przejść. Nie mam nic lepszego do roboty. Nudzę się. Jak zwykle, zresztą. Wyszłyśmy przed gmach biblioteki. Dzień był pochmurny, powiet rze wilgotne. Nikt nie kręcił się po szkolnym miasteczku, każdy wolał zacisze swego pokoju. Szłyśmy powoli między szpalerami drzew. Wiatr zawiał i ostatnie żółte liście posypały się na nasze ramiona. - Czego chciałabyś się ode mnie dowiedzieć? - zapytała "Torcik". - Dlaczego jestem taka, jaka jestem, i tak dalej? Nasz psycholog szkolny też próbował coś ze mnie wydobyć, ale mu się nie udało. Po prostu nie mam nic do powiedzenia na ten temat. Chyba nie muszę być taka sama, jak wszyscy? Drażni mnie świat, w którym ludzie nie są właściwie sobą. Konwenanse, zakazy, nakazy, pod porządkowanie regułom dobrego zachowania... To nie dla mnie. Chcę być zupełnie wolna! Zastanawiałam się chwilę, zanim odpowiedziałam: - Chyba się wściekniesz na to, co powiem, ale wydaje mi się, że taki młodzieńczy bunt z czasem przechodzi. W pewnym okresie wszyscy jesteśmy zbuntowani, nie możemy się jednak z tym tak oficjalnie obnosić, bo nie tylko sobie, ale całemu otoczeniu utrudniamy 63 życie. Wyobraź sobie, co by to było, gdybyśmy wszyscy zachowywali się tak jak ty?... To byłby kipiący wulkan! Ty jesteś wybitnie zdolna, więc ci dużo uchodzi, ale nie można by tolerować kilkuset uczniów równie szalonych, jak ty. Szkoła przestałaby istnieć. Zauważyłam, że "Torcik" wydaje się usatysfakcjonowana moimi słowami. Ujęłam ją podkreśleniem jej wybitnych zdolności. Próbowała to jednak, swoim zwyczajem, zlekceważyć. - E tam! Zdolnych ludzi jest multum. W każdym razie w naszej budzie. Na przykład Colin. Czy nie uważasz, że on jest wybitnie zdolny? Zrobiło mi się gorąco, sama nie wiem dlaczego. Zaczęłam się jąkać. - No... może... czy ja wiem... nie znam go tak dobrze... być może... Doprawdy nie wiem. - A ja wiem! I wiem, że on za tobą szaleje! - Chyba ty oszalałaś. Co ci przyszło do głowy? Dlaczego miałby za mną szaleć? Nie dałam żadnego powodu... - Dobrze, dobrze - zlekceważyła moje słowa "Torcik". - Powiedzmy, że ty tego nie zauważyłaś, ale ja tak. Kiedy tylko ma okazję, gapi się na ciebie. Oczywiście ukradkiem, aby się nie zdradzić przed przyjaciółmi. Zgrywa przecież twardziela... Notuję w pamięci wszystkie jego spojrzenia, bo znowu ja nie spuszczam z niego wzroku. Jestem do szaleństwa zakochana w Celinie! - Wydawało mi się, że wielu innych chłopców ci się podoba. - Ani trochę! Robię z nich durniów. Obściskuję się z nimi na złość sobie i z zemsty, że nie mogę się zbliżyć do Colina. Ale mam ich wszystkich w nosie. - Przecież w ten sposób nie zdobędziesz Colina? - Ani w ten, ani w żaden inny. Zrozumiałam to. Będę go kochała, bo nikt mi tego nie może zabronić. Nawet on. Nie chcę, aby ktokolwiek o tym wiedział. Jestem pewna, że mogę liczyć na twoją dyskrecję; znam się na ludziach i wiem, że tobie mogę zaufać. Szukałam okazji do spotkania z tobą, bo musiałam to komuś powiedzieć. Przecież ja pękam z miłości! Jesteś mi bliska, bo on ciebie kocha. Chciałabym cię zmusić, abyś i ty go kochała, bo przecież on przez ciebie będzie nieszczęśliwy... Czy nie możesz zerwać z chłopcem, którego masz w tej twojej Polsce? Bądź dobra dla Colina! 64 - Jesteś absolutnie szalona! Pierwszy raz w życiu słyszę, aby zakochana dziewczyna z miłości oddawała komuś swego najdroższego. - Jeszcze mało wiesz o życiu. - A ty skąd wiesz tak dużo? - Wiem i już. Jeżeli się zgodzisz, chciałabym się z tobą przyjaźnić, oczywiście w tajemnicy przed wszystkimi. Przy innych będę wobec ciebie złośliwa, tak jak zwykle. Nie chcę, aby ktoś o mnie kiedykolwiek coś miłego powiedział. Chcę zostać tą wstrętną "Torcik"... Bo nie myśl, że nie wiem, jak mnie nazywają. Ale dla ciebie, gdy inni nie będą słyszeli, mogę być Alice, bo tak mam na imię. Zgadzasz się na przyjaźń? - Ależ oczywiście! Kompletnie mnie oszołomiłaś, Alice! - A ty mnie nie, Paulino, bo ja od początku wiedziałam, że chcę się z tobą przyjaźnić, i dlatego byłam wyjątkowo niemiła w stosunku do ciebie. A teraz cześć, Paulino! Znowu cię kiedyś dopadnę! "Torcik", a raczej Alice, zniknęła za drzwiami. Stałam dosłownie jak słup soli. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Jak na jeden dzień, to było dla mnie zbyt wiele. Jędza "Torcik" jako nieszczęśliwa Alice, zakochana w Colinie... I historia z Colinem taka skomplikowana. Alice go kocha, on kocha mnie, ja kocham Grzesia... Boże! Czy będę w stanie unieść ten ciężar? Nie wiem, czy ktokolwiek z dorosłych potrafiłby sobie z podobnym problemem poradzić. Ja mam przecież dopiero czternaście lat! Rozdział XX Na moje szczęście nadchodzą zimowe ferie Szybko mijały dni. Było tyle nauki, że nie miałyśmy nawet czasu się powygłupiać. Nie zakładałyśmy już żadnych nowych klubów, a o starych zapomniałyśmy. Ślęczałyśmy nad książkami; każda z nas chciała być najlepsza, a raczej wszystkie chciałyśmy być jednakowo dobre, bo 65 o zawiści między nami nie mogło być mowy. Ławeczka pod jaśminem stała pusta, nie chodziłam tam na duchowe spotkania z Grzesiem, bo i po pierwsze, było paskudnie zimno i przeważnie padał deszcz, a po i drugie, brakowało mi czasu. Ja przecież musiałam się uczyć więcej od j innych, zwłaszcza jeżeli chodzi o angielski. W wolnych chwilach i czytałam wszystkie angielskie powieści, jakie mi wpadły w rękę. Janei przynosiła mi książki z biblioteki, abym sama nie musiała tracić czasu '\ na wertowanie katalogów. Bardzo zależało mi na tym, żeby nie spotkać nigdzie Colina i w żadnym wypadku nie być z nim sam na sam, nawet przez chwilę. Chciałam raz na zawsze przestać o nim myśleć. Jeżeli nie będziemy się spotykać, on także przestanie myśleć o mnie i może kiedyś zainteresuje się Alice, oczywiście, jeżeli ona zmieni swój sposób postępowania. Colin jest na tyle mądry, że dostrzeże drugie dno w naturze Alice. Byłoby wspaniale, gdyby się w niej zakochał. On i ona są najbardziej niezwykłymi ludźmi w szkole i naprawdę pasują do siebie, chociaż na razie nic na to nie wskazuje. Szczerze polubiłam Alice dzięki jej zwierzeniom i życzyłam jej jak najlepiej. Naprawdę chciała bym, aby Colin się nią zainteresował. W czasie przerw między lekcjami starałam się nigdy nie być sama, aby udaremnić Colinowi zbliżenie się do mnie. Zauważyłam jego roztargnienie, gdy rozmawiał z kolegami, i ukradkowe spojrzenia w moim kierunku. Ponieważ ja celowo nie zwracałam na niego uwagi, nie podchodził do mnie; był na to zbyt ambitny. Pewnego dnia na przerwie "Torcik", przeciskając się między dziewczętami, szepnęła mi w ucho: - Przestań dręczyć Colina, bo cię zabiję! - potem, jak gdyby nigdy nic, poszła sobie. Nagle zrobiła gwałtowny zwrot do mnie i wrzasnęła: - Uważaj, gapo, jak łazisz! Byłabyś mi ściągnęła szalik! Kosztował majątek! Pewnie ci się marzyło, aby mi go przydeptać buciorami? Zdębiałam. "Torcik" coś tam zaczęła poprawiać przy węźle kolorowego szalika, potem ze swoją wzgardliwą miną ruszyła dalej. Colin roztrącił stojący tłum i przepchnął się do mnie. - Czego chciała ta wiedźma? Czepiała się ciebie? Jeżeli pozwolisz, to powiem jej kilka takich słów, że na zawsze odechce jej się złośliwości! - Nie! Nie! Absolutnie nie ma powodu do awantur! Ona chciała... To znaczy ona nie chciała... Och! Przepraszam cię, ale nie mogę znaleźć słów, aby ci to wyjaśnić. Mój angielski... rozumiesz? Czasem 66 mam trudności - plątałam się, bo jakoś z miejsca zorientowałam się, że Alice zrobiła awanturę tylko dlatego, żeby ułatwić Colinowi rozmowę ze mną. Wiedziała, że on skorzysta z okazji, aby do mnie podejść. Ta Alice naprawdę wszystko wiedziała o życiu! Moje przyjaciółki otoczyły nas, żeby dowiedzieć się, co właściwie zaszło. Nagle wszyscy stłoczyli się dookoła, zaciekawieni tym zdarzeniem. Korytarz przed nami zrobił się pusty. Tylko jedna postać, tańcząc, oddalała się środkiem korytarza: "panna Torcik". Ktoś rzucił za nią starą, poszarpaną maskotką. Nawet się nie obejrzała. Szła z dumnie podniesioną głową. Ponieważ nikt właściwie nie wiedział, o co chodzi, wszyscy zaczęli na własną rękę snuć różne przypuszczenia: a to że "Torcik" zwyzywała mnie, bo jestem zdolniejsza od niej, a to że wykręciła mi rękę i mało jej nie złamała. Musiałam przekrzykiwać wszystkich i tłumaczyć, że absolutnie nic się nie stało. - Zaszło małe nieporozumienie - tłumaczyłam - ale wszystko wyjaśniłyśmy i na tym koniec. Był także koniec przerwy i wszyscy musieliśmy wrócić do klas. Colin zdążył mi powiedzieć, że ma bardzo ważną sprawę do mnie i musi się ze mną spotkać. Chodziło o list od jego babci z wiado mościami dla mnie. Dodał, że wieczorem będzie czekał tam, gdzie kiedyś. Wiedziałam, że "kiedyś" to była niedzielna ławeczka przy jaśminie. Nie mogłam odmówić, chociaż nie przychodziło mi do głowy, jakież to wiadomości miała mi do przekazania jego babcia. Chyba że jakimś dziwnym przypadkiem spotkała się z kimś z mojej rodziny. W końcu wszystko jest możliwe. Postanowiłam pójść na spotkanie. Nie wiem tylko, dlaczego nagle zaczęło mi dziwnie łopotać serce? Wieczorem ubrałam się w ciepłą kurtkę i powiedziałam dziew czętom, że muszę się przejść, aby się dotlenić, bo zaczynam mieć kłopoty z pamięcią. Natychmiast wszystkie ofiarowały się pójść ze mną, ale odmówiłam. Dziewczęta nie upierały się, w końcu wolały siedzieć w ciepłej sypialni, niż kurczyć się z chłodu i moknąć na deszczu. Rzeczywiście pogoda nie była piękna, deszcz tymczasem zamienił się w mokry śnieg. Wielkie, mokre białe placki spadały mi na twarz i od razu topiły się na niej. Pomyślałam, że to nawet lepiej, jeśli będę brzydko wyglądała. Tylko dla Grześka chciałam 67 być zawsze piękna. Jeżeli Colin zawrócił sobie mną głowę, to mu przejdzie, jak mnie zobaczy tak zapaćkaną mokrym śniegiem. J Colin już stał obok ławki. Nie założył na głowę kaptura. Pomyś- l lałam, że chyba oszalał! Z całą pewnością się przeziębi! Wyglądał *' pięknie! Płatki śniegu delikatnie siadały na jego włosach. Chyba mnie jeszcze nie zauważył, bo miał zamknięte powieki. Podeszłam blisko, a wówczas on wyciągnął ręce i zaczął zawiązywać sznurki kaptura pod moją brodą. - Masz nagą szyję - powiedział. - Możesz się łatwo przeziębić. Jego twarz znalazła się tak blisko mojej twarzy, że mi się zakręciło w głowie. "Na miłość boską! Co to znaczy? Przecież nie byłam w nim zakochana?" Otworzyłam oczy. Patrzyliśmy na siebie. Wtopiłam wzrok w jego oczy. On wtopił wzrok w moje. A potem nasze usta się złączyły... Nagle oprzytomniałam. Odwróciłam się i zaczęłam uciekać. Przystanęłam na moment i krzyknęłam: - Zostaw mnie w spokoju! Jeżeli naprawdę mnie lubisz, to mi dasz spokój! Kocham innego! Nie mogę kochać was dwóch! Jak szalona pobiegłam przed siebie. Rozpłakałam się na głos. Nie wiem, czy z powodu wyrzutów sumienia, czy z żalu, że dwóch chłopców nie można kochać równocześnie. Na szczęście za dwa dni rozpoczynały się ferie zimowe. Nie będę musiała spotykać Colina, przynajmniej przez jakiś czas. No i wyjadę do Polski. Do mojego Grzesia! Rozdział XXI Jestem już w Gdańsku! Na lotnisku w Rębiechowie wylądowałam późnym popołudniem. Wiedziałam, że tata będzie na mnie czekał. W liście napisałam Grześkowi, kiedy przylatuję, ale prosiłam, żebyśmy się spotkali dopiero po tym, jak się przywitam z rodziną. Byłam pewna, że on 68 to zrozumie. A jednak zobaczyłam go w tłumie oczekujących. Ukrywał się na końcu, za wszystkimi, ale ja go dostrzegłam. Tata stał zaraz przy barierce. Gdy mnie wydarł z tłumu pasażerów i ściskał w ramionach, Grzesiek zniknął. Całowałam tatę i mówiłam, jak się cieszę, że znowu z nim Jestem, ale poprzez ramię taty próbowałam dojrzeć Grześka. Jednak Grzesiek przepadł. Nie wiem, co się z nim stało. Może skrył się w lotniskowym autobusie, który wszystkich zawiezie do śródmieścia Gdańska? W każdym razie nie było go nigdzie, chociaż bardzo pilnie się rozglądałam. Tata zauważył moje roztargnienie. - Oczekiwałaś, że będzie tu ktoś jeszcze? - zapytał. - Ależ, skąd? - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Przecież nie spodziewałam się Grześka. Skąd mogłam wiedzieć, że się nagle zjawi? - Aha! Pewnie chcesz zobaczyć, gdzie stoi mój samochód? Otóż nie poznasz go, droga panno Paulino, bo to nie ten sam samochód. Basia uparła się, aby kupić nowy. W starym co chwilę coś się psuło. Basia sprzedała trochę obrazów i z dnia na dzień zrobiliśmy się niemal bogaci! - No właśnie! Zdziwiłam się, że było cię stać na bilet dla mnie. No bo taki luksus... Szastać forsą na czyjąś kilkudniową wizytę? - Nie czyjąś, tylko mojej ukochanej córeczki! Gdybym cię przez dłuższy czas nie widział, mógłbym cię nie rozpoznać. Już teraz wyglądasz jak piękna, niemal dorosła dama, a przecież kilka miesięcy temu żegnałem się z dzieckiem. Zapomniałem dodać, z szalonym dzieckiem. Ciekaw jestem, czy trochę spoważniałaś? - A chciałbyś? - W żadnym razie! Wyobrażasz sobie, jaki nudny byłby świat bez odrobiny szaleństwa? - No więc daję d słowo, że do końca życia będę stuknięta. A teraz opowiedz mi o wszystkim, co się działo, kiedy mnie tutaj nie było. Wsiedliśmy z tatą do nowego poloneza-combi. Bardzo był bajeranc-ki. Miał tyle pasów, ile miejsc dla pasażerów, ogrzewane szyby i wycieraczki nawet na tylnej szybie. Wiedziałam, że tata dlatego wybrał combi, żeby Basia mogła przewozić sztalugi i blejtramy. Wożenie w bagażniku na dachu wymagało specjalnych zabezpieczeń, zwłaszcza jeżeli była zła pogoda, co u nas na Wybrzeżu jest dosyć częste. 69 Ruszyliśmy. Zaczął sypać gęsty śnieg, ale tata z góry uprzedził j moje obawy. s - Nie bój się. Mam zimowe opony - powiedział. - No i jak ci wiadomo, jestem wspaniałym kierowcą! - zaśmiał się. % - Jesteś wspaniałym kierowcą, wspaniałym tatą i wspaniałym wszystkim! Nawet byłbyś wspaniałym hodowcą wiewiórek! - Dlaczego właśnie wiewiórek? - zdziwił się tata. - Nie mam pojęcia. Wiewiórki nagle przyszły mi na myśl. Wiesz, % że często mówię bez zastanowienia. - Ale jak trzeba, zastanawiasz się głęboko. - Teraz nie było trzeba. - Zgadza się. To ja się staję zasadniczy, zadając podobne pytanie mojej dowcipnej córce. Oduczyłem się słownych przekomarzań. Za długo cię nie było i dlatego. Jeżeli szybko nie wrócisz, następnym razem spotkasz tępego starca, który będzie próbował analizować każde wypowiedziane przez ciebie zdanie. - Nie bój się o to. Masz przecież po mnie dowcip i szaleństwo. Przekazałam ci to w genach. Opowiadaj wreszcie o wszystkim! Jechaliśmy ostrożnie w rozmiękłym śniegu, wycieraczki lekko szurały, było cudownie wśród znajomych krajobrazów, z moim kochanym tatą obok. - Mama jest zdrowa i jak zwykle zawalona pracą - zaczął tata. - Babcia wpada od czasu do czasu, oczywiście także zdrowa, chociaż mówi, że ma wszystkie choroby świata, oprócz AIDS. Ostatnio zwierzyła mi się, że się zakochała... Jak sięgnę pamięcią, babcia ciągle się w kimś kochała, bo według niej życie kończy się nie tyle z ostatnim oddechem, co z ostatnią miłością. - A mnie babcia nie zwierzyła się w listach ze swojej miłości. Już ja z niej wydobędę całą prawdę! Teraz mi powiedz, jak się czuje Basia? Czy namalowała dużo obrazów? Komu sprzedała te, o których mówiłeś? - Holendrom. Przyjechali Holendrzy z dawną przyjaciółką Basi. Znały się jeszcze z gimnazjum. Anita, Basi przyjaciółka, wyszła za mąż za Holendra, który jest pianistą. Ma bardzo niezwykle imię: i Leen. Leen ma przyjaciół: dyrektora jakiejś szkoły, Chrisa i jego żonę, Lenie... Ciągle myliły mi się imiona Leen i Lenie... Wszyscy i? 70 . l- przyjechali do Polski do rodziny Anity, żony tego muzyka, no i odwiedzili Basie. Wzięliśmy więc babcię do pomocy i pojechaliśmy do Karpna, żeby mogli się nacieszyć naszymi krajobrazami. Wiesz przecież, jakie piękne jest Karpno, a oni tam u siebie w Holandii nawet nie mogą marzyć o podobnych cudach. Zupełnie zwariowali na temat naszej przyrody. Chris filmował wszystko! Każdy kwiatek, nawet jedynego muchomora, który się uchował przy suszy. Bardzo żałowałem, że akurat nie było innych grzybów, ale oni i tak byli ze wszystkiego zadowoleni. A za lipuskim chlebem po prostu szaleli! Swoją drogą, nigdzie nie ma tak dobrego chleba, jak w Lipuszu. Nawet sam Zapasiewicz mówił o tym w radiu. Gdy już goście nacieszyli się leśną głuszą, Basia zaprosiła ich do swojej pracowni, a oni znowu wpadli w zachwyt i zakupili niemal wszystko. I w ten oto sposób zdobyliśmy pieniądze na samochód. Aha... Jeszcze coś na temat Basi. Niedługo będziesz miała przyrodnią siostrę. - No wiesz?!? I teraz dopiero mi o tym mówisz? - krzyknęłam oburzona. - Taka wiadomość! Tato! Moje gratulacje! Znowu będziesz ojcem! - Nie byłem pewien, czy cię to ucieszy? - Czyli mnie w ogóle nie znasz! Skoro rozeszliście się z mamą i jesteś z Basia, z Basia, którą szczerze lubię, bo jak najbardziej na to zasługuje, a ja od zawsze marzyłam o rodzeństwie, to jak mogłabym się nie cieszyć? I co z tego, że ja jestem u mamy, a moja siostra będzie u drugiej mamy? Przecież moja mama nie zabraniała mi bywać u ciebie i Basi, to dlaczego miałaby mi mieć za złe, że bywam u mojej siostry? Jesteś pewien, że to będzie siostra, a nie brat? - Tak. Sprawdziliśmy to. - Przeogromnie się cieszę! Chciałabym już przywitać się z Basia i moją przyszłą siostrą, ale może to nie byłoby w porządku wobec mamy. Odwieziesz mnie najpierw do mamy, dobrze? Zaraz jutro rano wpadnę do Basi. - Oczywiście, że wiozę cię do mamy! Do głowy mi nie przyszło, abyś najpierw witała się z Basia. Mama dzisiaj gra, więc cię zawiozę do teatru. - Co grają? 71 - Kiedyś sztuka nazywała się "Lekarz mimo woli", teraz zmienili tytuł na "Medyk z przypadku". Wolałem poprzedni tytuł. No! Już jesteśmy przed teatrem! Wysiadaj! Jakaż ty jesteś śliczna i dorosła! Tata zatrzasnął za mną drzwiczki i odjechał. Budynek teatru stał ? l jak dawniej, a ja myślałam, że wszystko Zastanę inne, niż było. Rozdział XXII Teatr, czyli jak zwykle szaleństwo, a potem ukochany dom Mama była na scenie. Weszłam do bufetu teatralnego i zauważyłam, że panuje tam dziwne podniecenie. Każdy na mój widok krzyknął: "O! Jak się masz! Już wróciłaś?", i natychmiast przestawał się mną interesować. Wszyscy zbierali się w grupkach, szeptali między sobą i dziwnie nienaturalnie się zachowywali, zwłaszcza przechodząc obok stolika, przy którym siedziało czterech nie znanych mi panów. Podeszłam do bufetu zamówić sobie herbatę z cytryną i zapytałam bufetową o tych nieznajomych. - To są filmowcy. Przyglądają się aktorom, bo będą ich angażować do filmu - szepnęła mi konspiracyjnie. Teraz już wiedziałam, o co chodzi. Być zaangażowanym do filmu, to znaczy zarobić duże pieniądze, a niekiedy nawet zdobyć sławę. Każdy miał na to ochotę. Starali się swoim zachowaniem zwracać na siebie uwagę, aby zapamiętano ich twarze, gdy przyjdzie do kompletowania obsady filmu. Byli przekonani, że na próbnych zdjęciach wypadną wspaniale, chodziło jednak o to, aby do tych próbnych zdjęć doszło, by im je zaproponowano. Nic dziwnego, że nikt nie miał głowy, aby się mną zajmować. Trochę byłam rozczarowana, bo przygotowałam się na wielkie wiwaty i uściski. Piłam herbatę i ukradkiem obserwowałam filmowców. Mieli znudzone i obojętne miny. Przypuszczam, że był to któryś z rzędu teatr, w którym robili przegląd aktorów, podczas gdy dla aktorów to był moment, gdy może paść wielka wygrana. Nigdy nie wiadomo, na kogo padnie. Losy aktorów, bardziej niż inne, zależą od przypadku. Nagle do bufetu wparowała moja babcia. "O Boże!" - pomyślałam. "Babcia znowu szykuje się do próbnych zdjęć! I znowu nic z tego nie wyjdzie!" Babcia nawet nie powiedziała "dobry wieczór", tylko rzuciła się na mnie i niemal mnie zgniotła w uścisku. - Jesteś! Moje ty utrapienie! - krzyczała. - Masz pojęcie? Jadę wprost z Gniezna! W taką zadymę! Całe szczęście, że odwołali spektakl, bo w południe sprzedali tylko półtora biletu! Tym razem ucieszyłam się, że ludzie nie chodzą do teatru! Nie miałabym okazji przywitać się z tobą! Skarbie ty mój! Więc już jesteś?!? I jaka śliczna! Nic dziwnego, w końcu urodę masz po mnie. Wiedziałam, że będziesz tutaj. Mama na scenie? Co? Bardzo dobrze. Będę miała cię tylko dla siebie! Nie miałam możliwości powiedzieć ani słowa. Babcia mówiła za mnie. A przy tym podduszała mnie w swoich ramionach, tak że trudno mi było nawet oddychać. Nareszcie zostawiła mnie i padła na krzesło. - Zamów mi herbatę - poprosiła. - Myślałam, że nie dojadę tym starym gratem! Zaschło mi gardle z nerwów. Nie mam już zdrowia do tego rupiecia! Ciągle się w nim coś psuje, i to w najmniej spodziewanej chwili. Opowiem ci, co kiedyś było, gdy mi się kopułka rozleciała... Kiedy wracałam z bufetu z herbatą, nad babcią pochylał się jeden z panów filmowców. Babcia przecząco poruszała głową. Usłyszałam jej ostatnie słowa: - Nie, proszę pana! Ja już raz w życiu brałam udział w tym, jak wy to teraz nazywacie, "castingu"... Idiotyczna nazwa... Kiedyś mówiło się "próbne zdjęcia"! Mamy swój własny język, ale wszystkim się w głowach poprzewracało. Chcecie, aby każda rzecz inaczej się nazywała. Ale jak zwał, tak zwał, a ja mówię, że nie! Żadnych castingów czy choćby nawet próbnych zdjęć! Nie chce mi się już robić kariery! Trzeba było zgłosić się do mnie pięćdziesiąt lat temu! - Wówczas jeszcze żadnego z nas nie było na świecie - powiedział pan z filmu. - Szukamy takiej postaci, jak pani, ale oczywiście skoro... 72 73 - Oczywiście! Oczywiście! - nie dała mu skończyć babcia. - Odmawiam. To znaczy dziękuję za propozycję, ale nie przyjmuję. I proszę mi pozwolić zająć się wnuczką. Wróciła właśnie z Anglii - z dumą dodała babcia. - Ważniejsza jest dla mnie od kariery w filmie. Zresztą bardzo niepewnej. - Na wszelki wypadek, gdyby pani zmieniła zdanie, zostawiam bilecik - powiedział filmowiec, kładąc wizytówkę na stoliku, i odszedł do reszty filmowców. - Wiesz, babciu, zaimponowałaś mi - powiedziałam, stawiając przed babcią herbatę. - Odmówić grania w filmie? Może zostałabyś gwiazdą? - Daj spokój! Do tej pory nie zostałam gwiazdą, to i teraz się obejdzie. Wystarczy mi teatr. Już mnie nie interesuje robienie kariery. W ogóle coraz mniej spraw mnie interesuje. - Tak? Słyszałam coś innego. Tata mówił, że się zakochałaś. - To prawda. Ale stało się to wbrew mojej woli. Nie miałam na to żadnego wpływu. - Zakochałaś się z wzajemnością? - Oszalałaś?!? Ten człowiek wcale nie wie, że się w nim kocham! Nie będę się przyznawała do zakochania, w moim wieku?... - A ja myślałam, że tylko nastolatki zakochują się anonimowo. - W sprawach miłości wiek nie ma znaczenia. Mówmy o czym innym. Mówmy o tobie. - Wszystko ci opisałam w listach. U mnie nic się nie dzieje. Uczę się, uczę się i jeszcze raz się uczę. Opowiadaj mi o sobie, babciu! Twoje życie jest tak pełne przygód. Miałaś mi opowiedzieć o tym, jak ci pękła jakaś kopułka. - Rzeczywiście było tak, bo w tym starym gracie ciągle coś się rozlatuje. No więc, wracałam z Lipusza do Gdańska i przed Kościerzyną nagle coś rąbnęło od spodu w samochód. Pomyślałam, że kamień. Zdziwiło mnie, że zaraz nie wyleciał, tylko bez przerwy tłukł się pod maską. Na wszelki wypadek postanowiłam to sprawdzić, ale wiesz, że nie znam się na niczym, co dotyczy wnętrza samochodu. Podjechałam na stację benzynową za Kościerzyną, a ponieważ tam na parkingu stało kilka ciężarówek, pomyślałam, że znajdzie się jakiś mężczyzna, który zajrzy do środka bestii i sprawdzi, co jej dolega. Rzeczywiście było tam kilku panów, przeważnie lekko pijanych, 74 jeden nawet dobrze "naprany". I on pierwszy dorwał się do mojego samochodu. Podniósł maskę i krzyknął: "Rany boskie! Całą kopułkę diabli wzięli! Patrz pani!" - pokazał mi jakieś bakelitowe okruchy. "Cud, że pani tu dojechała! Trzeba wymienić kopułkę na nową!" - zataczając się, pokazywał kolegom strzępy kopułki i wszyscy się dziwili, że samochód jeszcze się poruszał. Znawca kopułki miał na imię Beniek. Bez przerwy ktoś powtarzał to imię, bo wszyscy usiłowali sprawdzić resztę wnętrzności samochodu i prosili: "Beniek! Posuń się odrobinkę! Trzeba zobaczyć, czy coś jeszcze się nie uszkodziło..." Pan Beniek nie wyrażał zgody. Wręcz groził, że łeb ukręci każdemu, kto zbliży się do samochodu, bo tylko on jeden może mi pomóc. Potem zawołał kogoś trzeźwego, aby go podwiózł do zaprzyjaźnionego mechanika, i za chwilę wrócił z nową kopułka. Leżał na otwartej masce mojego auta i próbował w kopułce umieścić różne kable, które tam przedtem były podłączone. Niepokoił się, czy aby się nie pomyli, ale w żadnym wypadku nie pozwolił, aby mu ktoś pomógł. Oddałam duszę w ręce Boga i pana Beńka, bo nie miałam innego wyjścia. W czasie gdy pana Beńka nie było, jego koledzy wyjaśnili mi, że Beniek to "dusza człowiek", każdemu pomoże, ale nie da się z nim wytrzymać, gdy się napije. Toteż trzymali się z daleka, kiedy Beniek usiłował włożyć kable we właściwe miejsca. Gdy już wszystko było gotowe, pan Beniek błagał, abym zapisała sobie numer jego "komórki", na wypadek gdyby w drodze jeszcze coś zaszwankowało; on wówczas natychmiast się zjawi, żeby tam nie wiem co, i pomoże mi! "Moja kochana mama jest w pani wieku!" - łkał pan Beniek. "Gdyby pani się coś stało, nie darowałbym sobie! Pani nie ma pojęcia, jak ja kocham matkę! To święta kobieta! Mam także siostrę, jest kucharką w luksusowym hotelu w Gdańsku, może ją pani zna... I mam córkę! Za tydzień wydaję ją za mąż! Już jej zacząłem budować dom w Lipuszu... Musi pani zapisać numer mojej komórki, bo jak mi Bóg miły, zastrzelę się, jeżeli się pani coś stanie po drodze!" Dosyć długo trwało, nim mi się udało uspokoić pana Beńka. Obiecałam, że w razie czego dam znać, i pojechałam. Nic się po drodze nie stało. Kopułka trzyma się do dzisiaj. A pana Beńka nigdy nie zapomnę. Chyba mam szczęście, bo w trudnych chwilach zwią zanych z samochodem zawsze trafiam na szlachetnych ludzi. Pan 75 Beniek stoi na czele wszystkich szlachetnych. Postawiłam mu pomnik we własnej pamięci. - Dosyć często, babciu, jeździłaś w tym roku do Lipusza i Karpna. Tata mówił, że byłaś tam także, kiedy przyjechali ci Holendrzy. Jak się z nimi dogadywałaś? - Bardzo zwyczajnie. Oni wszyscy oprócz holenderskiego mówią po angielsku i po niemiecku. Nie powiem, że mogę się posługiwać tymi językami jak nożem i widelcem, ale coś tam liznęłam i niemieckiego, i angielskiego, no a poza tym mam przecież ręce do mówienia i mimikę. Dogadywaliśmy się, chociaż nie zawsze dokładnie. Któregoś dnia wszyscy poszli do lasu na dłuższą przechadzkę, a ja zostałam, żeby trochę odsapnąć od gości. Po niedługim czasie wróciła Leni... To żona jednego z Holendrów, Chrisa, dyrektora szkoły... - Tata mi o nim wspominał. - No więc Leni usiadła obok mnie, wyjaśniła, że męczy ją chodzenie po lesie, więc wróciła. Wskazała ręką na okazałą skórzaną torbę, którą położyła obok krzesła, i próbowała mi coś powiedzieć. Ponieważ nie rozumiałam, co mówi, zagdakała i zatrzepotała rękami, robiąc gest, jakby skubała kurę. Domyśliłam się, że kupiła kurę we wsi i będzie ją skubać. Zapytałam, czy ta kura jest żywa, a ona zaprzeczyła. Pytam, czy będzie ją gotowała, czy smażyła, a Leni znowu zaprzeczyła. Byłam trochę zdziwiona. Pomyślałam, że Leni chce chyba kurę zabrać do Holandii, ale skoro nieżywą, to pewnie mają jakąś podróżną lodówkę. Kiedy całe towarzystwo wróciło z lasu, a ja opowiedziałam Basi o kurze, a Basia Anicie, Anita Holendrom, wszyscy mało nie pękli ze śmiechu. Okazało się, że Leni pokazywała mi torbę, w której przyniosą zamówione rano kurczaki z rożna, przeznaczone na wspólny obiad. Jak widzisz, moja znajomość obcych języków jest dosyć niedoskonała. Toteż gdy Chris, który zapałał do mnie nagłą sympatią, żegnając się ze mną, powiedział, patrząc mi głęboko w oczy: "Moje marzenie! Mój śnie", pomyślałam, że może znowu zachodzi pomyłka i on mówi, że marzy, żeby położyć się spać. Co nie byłoby dziwne, gdyż bez przerwy coś zwiedzali i chyba byli zmęczeni. Szalenie mnie wyczerpało to mówienie w obcym języku. O wiele łatwiej rozmawiało się z panem Beńkiem, chociaż był pijany. Przy czym muszę zaznaczyć, że pan Beniek pił tylko wówczas, gdy miał przerwę w podróży. Broń Boże, nie jeździł po pijanemu! - jak mi powiedział. 76 Akurat gdy babcia skończyła opowieści, skończyła się sztuka. Chwilę odczekałyśmy, dopóki trwały oklaski, a potem wybiegłam na korytarz, aby jak najprędzej przywitać się z mamą. Ściskałyśmy się i ja się trochę pobeczałam, a potem mama galopem przebrała się w swojej garderobie, nawet się dokładnie nie rozcharakteryzowała, powiedziała, że zrobi to w domu, bo teraz szkoda czasu, i pojechałyśmy. Mama ze mną swoim samochodem, a babcia za nami. Byłam tak bardzo szczęśliwa, że nie mogłam mówić. Co chwilę tylko dotykałam kolana mamy, aby uwierzyć, że naprawdę znowu z nią jestem. Chaotycznie opowiadałam o szkole, o dziewczynach, o tym, jak mi tam dobrze i że sobie radzę, że tęsknię, ale wytrzymam, jednym słowem wszystko, co się mówi* gdy się jakiś czas nie widzi z ukochanymi osobami. A potem w domu czekała na mnie wspaniała kolacja, z orzechowym tortem na deser. Jedno z krzeseł było przybrane kokardą, z przyczepioną karteczką z napisem: "Miejsce dla Najważniejszej Osoby". Oczywiście wiedziałam, kto tego dnia jest osobą najważniejszą. Siedziałam jak prawdziwa królowa, a mama i babcia wpatrywały się we mnie z taką czułością, że tylko cudem powstrzymałam się, aby nie zacząć głośno ryczeć. Boże! Jak ja uwielbiam moją rodzinę!!! Rozdział XXIII Grzesiu! Czy potrafimy się odnaleźć? Przeżywałam radość spotkania z rodziną, ale chciałam jeszcze uraczyć się drugą radością: spotkaniem z Grzesiem. Nie bardzo wypadało mi powiedzieć, że chciałabym na króciutko wyjść i jeszcze z kimś innym się przywitać. Chyba mama wyczytała tę chęć z mojej twarzy, a może za bardzo się wierciłam przy stole, bo i babci moje zachowanie wydało się podejrzane. Przyjrzała mi się i powiedziała: - Albo chcesz pójść do łazienki, albo cię coś ponosi. Wiercisz się, jakbyś siedziała na gorącym piecu... 77 - Mamo! Zanudziłyśmy naszą Paulinkę, a ona pewnie chce się przywitać z przyjaciółmi - zwróciła się mama do babci, a do mnie powiedziała: - Jeszcze będziemy miały masę czasu, żeby się nagadać. Chyba powinnaś zadzwonić do kogoś. O ile się nie mylę, masz w pobliżu znajomego, z którym przed wyjazdem się widywałaś... Chyba że nie masz ochoty spotkać się z nim? - Co ty wygadujesz? - oburzyła się babcia. - Jaki znajomy? Ona się z kimś spotykała? Przecież to jeszcze dziecko! Do czego ty ją namawiasz? - Mamo... O ile się nie mylę, to ty w jej wieku byłaś co chwilę w kimś zakochana. Zresztą ja także. Prawdopodobnie to rodzinne. - No wiesz... Oczywiście, że nie mam nic przeciw jakimś dziecinnym sympatiom, ale żeby o tej godzinie spotykać się z chłopcem? I żeby ona pierwsza do niego dzwoniła? - Babciu, ja się z nim listownie umówiłam, że zadzwonię. On czeka na mój telefon. Nie będzie mnie najwyżej pół godziny. Tylko się przywitam i zaraz wracam. Wiesz, że można mieć do mnie zaufanie. Mama je ma. - Wychodzi na to, że jestem starą zrzędą. Oczywiście, że mam do ciebie zaufanie. Dzwoń i idź na tę randkę, tylko uważaj, żeby się ludziom nie rzucać w oczy. Powiedzą, że córka artystki zachowuje się jak... Jak jakaś córka artystki. Co ja mówię?!? Chyba zwariowałam, ale fakt, że artyści nigdy nie mieli dobrej opinii. Nie wiem dlaczego? Nie słyszałam odpowiedzi mamy ani dalszej rozmowy mamy z babcią. Zadzwoniłam do Grześka. Chyba czyhał przy telefonie, bo natychmiast podniósł słuchawkę. - Schodzę na dół! - krzyknęłam. - Czekaj na mnie przy swoim samochodzie! Wskoczyłam w kurtkę z kapturem i już mnie nie było. Grzesiek stał oparty o maskę samochodu. Strasznie mi serce biło, gdy podchodziłam do niego. Wyciągnęliśmy do siebie ręce i powiedzieliśmy równocześnie: "Cześć!". Potem milczeliśmy. Nie wiem jak długo. Może całe wieki, a może to była tylko chwila. Przez śnieg przebłyskiwało trochę światła latarni. Widziałam w tym świetle jego twarz i wpatrzone we mnie oczy. Ja także nie mogłam oderwać oczu od niego. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy chcieli poznać się od nowa. Chciałam wyczytać w jego oczach tęsknotę za mną. Nie 78 wiem, co on odczytywał. W pewnym momencie zrobiło mi się głupio. Przypomniałam sobie, że podobnie wpatrywałam się w Colina, i to nie tak dawno. Czułam się jak zdrajczyni. Czy będę mogła wynagrodzić Grzesiowi w jakiś sposób tę chwilową zdradę? Coś wymyślę. To nie powinno było się stać. Może Grześ domyślił się, że mam coś na sumieniu, bo także miał dziwnie niewyraźną minę. Postanowiłam, że przyznam się Grzesiowi do tej okropnej zbrodni, ale innym razem. Nie w pierwszym dniu naszego spotkania. To by go mogło załamać. Jakoś powoli go przygotuję, ale powiedzieć mu muszę i będę go prosiła o wybaczenie. Boże! Jaka ja byłam podła! Jak mflgłam? Grześ jest taki kochany! Gdy patrzę na niego, to serce mi topnieje jak śnieg na ciepłym policzku. - Czekałem na ciebie - przemówił wreszcie Grześ. - Niewiele pisałem, bo to nie moja działka. Nie umiałbym napisać, co czuję. Ale czekałem na ciebie. Nawet nie przypuszczałem, że coś takiego może człowieka spotkać. Że będzie każdego dnia myślał. I czekał. Chodziłem tam, .gdzie rośnie jaśmin. Na nasze miejsce. I nie tylko w niedzielę. Zawsze będę tam chodził, dopóki całkiem nie wrócisz. "O Boże! Jaki on jest szlachetny, a ja podła!" - pomyślałam i łzy mi pociekły po policzkach. Grześ zdjął rękawiczkę i wycierał moje łzy. Próbował żartować: - Przestań! Zaraz będziesz miała sople pod oczami! - Grzesiu! Muszę ci bardzo dużo opowiedzieć. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj chciałam cię tylko zobaczyć - wyszeptałam i na całego się rozszlochałam. Grześ objął mnie i wtulił moją głowę w swój kożuch. - Nie płacz - poprosił. - Nie płacz. Nie wiem, co robić... - Nic! Nic! Nic! - szlochałam w kożuch Grzesia. - Nikt nic nie może zrobić. Jestem taka nieszczęśliwa! Jutro się spotkamy, dobrze? W południe. Pójdziemy do parku oliwskiego pod nasz jaśmin. A teraz już idę! Wyrwałam się z objęć Grzesia i pobiegłam do domu. Nie obejrzałam się, ale byłam pewna, że on długo jeszcze będzie tam stał. Mój ukochany Grześ, którego tak skrzywdziłam. Ale przecież wszystko naprawię - pocieszyłam się w myślach. Wytarłam nos i oczy i wpadłam do domu. Wszystko, co groźne, było już za mną. Od tej pory będę całkiem inną Paulina! Nie po raz pierwszy dałam sobie samej słowo. 79 Rozdział XXIV Teraz jeszcze nic nie wyznam Grzesiowi Od rana w naszym domu zaczął się "sądny dzień". Mama nie mogła znaleźć różu na policzki, a już była niemal spóźniona na wykład. Tego dnia nie miała w teatrze próby, ale musiała być na zajęciach w szkole muzycznej. Do babci zadzwonili z Gniezna, że odwołane przedstawienie zostało przeniesione na ten właśnie dzień, bo przyjechała wycieczka Polonusów z Kanady i nie tylko chcą zwiedzić kolebkę Polski - Gniezno - i pomodlić się przy trumnie świętego Wojciecha, ale chcą także obejrzeć polską sztukę w gnieźnieńskim teatrze. Babcia na przemian modliła się i złorzeczyła. Modliła się, żeby samochód nie zaniemógł w drodze, i złorzeczyła poszczególnym częściom tego samochodu, do których nigdy nie miała zaufania. - Jeżeli ta bestia rozpadnie się gdzieś między lasami - krzyczała - czy trafi się jakiś kochany pan Beniek, który mi pomoże? Sprzedam tego zardzewiałego grata i kupię sobie samolot! Ludzie kochani! Wyleją mnie z teatru, jeżeli na czas nie dojadę, a ja nie umiem oddychać bez teatru! Babcia nie zdążyła zjeść śniadania, tak się śpieszyła. Wcisnęła beret na głowę, nie patrząc nawet w lustro, byle jak, krzywo zapięła kurtkę, pocałowała mnie w biegu i już jej nie było. Za chwilę nie było też mamy. Powiedziała, co mam wziąć z lodówki na obiad, zostawiła mi na stole trochę pieniędzy na drobne wydatki i nie czekając na windę, zbiegła ze schodów. Burza minęła, mogłam się zastanowić, co dalej robić. Z Grzesiem miałam się spotkać dopiero w południe. Teraz wiadomo, pojadę do Sopotu przywitać się z Basią i pogadać o wszystkim. W domu taty i Basi zawsze był spokój i cisza. Do szaleństw w naszym domu przyzwyczaiłam się i nawet to lubiłam, ale od czasu do czasu miło było posiedzieć w pracowni malarskiej Basi, pośród jej obrazów i ciszy, która sprzyjała zwierzeniom. Pomyś lałam, że zapytam Basie, jak ona by się zachowała w mojej sytuacji, w sprawie Colina i Grześka. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy powin nam powiedzieć Grzesiowi o Celinie? Przecież do niczego strasznego nie doszło. Jeżeli powiem, mogę mu tym sprawić ogromną przykrość. Może nawet przestanie mi wierzyć i już zawsze będzie mnie podejrzewał o niewierność. Może lepiej zostawić sprawy, jak były? Nie chodzi o mnie, ale nie mam prawa ranić Grzesia. Właśnie karą dla mnie będzie życie ze świadomością, że postąpiłam nikczemnie. To się nigdy więcej nie powtórzył Chyba nawet z Basią nie powinnam o tym mówić. Po prostu wymażę wszystko z pamięci. Tak. Najlepiej będzie, jeżeli sama się z tym wszystkim uporam. Po co swoimi tajemnicami obciążać innych ludzi? Zwłaszcza że Basią spodziewa się teraz dziecka; powinna być w dobrym nastroju, a moje kłopoty mogłyby ją przygnębić. Zdecydowałam się nic nikomu nie mówić. Ubrałam się i ruszyłam do kolejki. Oczywiście po drodze wstąpiłam do "ciuchami". Nigdy nie potrafiłam przejść tamtędy i nie sprawdzić, co nowego nadeszło. To jakaś choroba! Wystarczy raz wstąpić do takiego sklepu i natychmiast wpada się w nałóg. Przyrzekłam sobie, że niczego nie kupię. Rzucę tylko okiem na ciuchy. Weszłam i natychmiast wpadłam w ramiona pani Marianny. Jak zwykle królowała przy wejściu, za ladą, na której stała waga. Na tej wadze ważyło się ciuchy. Każdego dnia była inna cena za kilogram. Im bliżej czwartku, tym taniej. Za to we czwartek, gdy była nowa dostawa, sklep pęczniał od różnych wspaniałości, ale i ceny były nie na moją kieszeń. Pani Marianna ucieszyła się na mój widok i powiedziała, że właśnie zachodziła w głowę, dlaczego nie odwiedzam jej sklepu. W skrócie opowiedziałam, co się ze mną działo, i razem ruszyłyśmy do stołów zawalonych ciuchami. Pani Marianna stwierdziła, że bardzo potrzebna mi jakaś ciepła, oryginalna bluzka, z pewnością nie mam ich za dużo. Znalazłyśmy dwie szałowe bluzki z kaszmiru. Mało ważyły, więc zapłaciłam niewiele. Oczywiście dostałabym od mamy, ile bym tylko chciała, ale nigdy nie lubiłam obciążać rodziców wydatkami na mnie. Będę mogła bez wyrzutów sumienia wydawać, gdy sama zacznę zarabiać. Wyśdskałyśmy się na pożegnanie z panią Marianną i za poi godziny siedziałam już u Basi w pracowni. Basią wyglądała prze ślicznie. Delikatnie dotknęła miejsca, gdzie wierciła się moja nie narodzona siostra. Chciałabym ją już widzieć! Już z nią rozrabiać! Jej bym wszystko opowiedziała o Celinie i o Grzesiu. Och! Jak strasznie 80 długo trzeba będzie czekać, aż ona dorośnie do takich zwierzeń! Ciekawe, czy będzie podobna do mnie? Czy będzie tak samo szalona? Czy będzie przeżywała podobne jak ja dramaty? Ustrzegę ją przed tym. To straszne zakochać się w dwóch chłopcach! Nie chcę, aby moja mała siostrzyczka płakała, tak jak ja wczoraj przy Grzesiu. Jak to dobrze, że jeszcze nic nie wie o tragediach tego świata! Chciałabym, aby nie miała mojego charakteru, tylko charakter Basi. Basia nigdy nie spojrzałaby na kogoś innego, kochając mojego tatę. Tata to ma szczęście! Nie to co Grzesiek. Jestem okropna, ale przysięgam! Już nigdy w życiu nie spojrzę na innego chłopca! Nikt dla mnie nie istnieje, tylko Grzesiek! - Nie wierć się, Paulinko - zwróciła się do mnie Basia, malując mój portret. Basia stwierdziła, że zmieniłam się, wydoroślałam i że powinna koniecznie uwiecznić na obrazie tę moją nową osobowość. - Piszesz mój pamiętnik obrazami - powiedziałam do Basi. - Mam szczęście! Nikt inny nie będzie miał malowanego pamiętnika. Czy nie za bardzo mnie rozpieszczasz, Basiu? - Bardzo cię lubię, więc chętnie cię maluję. No i twoja siostra, jak przyjdzie na świat, będzie się mogła od razu z tobą poznać. - Wariuję z radości, że będę miała siostrę! Jakie jej damy imię? - Niestety, już nie może nazywać się Paulinka, a to jest najładniejsze imię... Nazwiemy ją Katarzyna. Prawda, że Kasia brzmi ładnie? - O tak! Znam wierszyk Lucjana Rydla "O Kasi i królewiczu". Będę jej do poduszki mówiła ten wierszyk. Chociaż nie! To właściwie jest smutny wierszyk. Tam Kasia jest sierotką, kocha się w królewiczu, a on, gdy jedzie na łowy, bierze ją za same i... No wiesz? Dzieciom nie trzeba mówić takich smutnych wierszyków. Wymyślimy inne imię. - Nie. Przyzwyczaiłam się już do Kasi. Z każdym imieniem może się wiązać jakaś smutna historyjka; w ten sposób mogłybyśmy nie zdecydować się na żadne. - Jasne. Zaklepujemy Kasię! A kiedy Kasia się u nas zjawi? - Pod koniec marca. - Ojej! A mnie tu nie będzie! Ale jak wrócę, będę do Kasi mówiła wyłącznie po angielsku, w ten sposób ułatwi sobie przyszłe studia. Będzie znała angielski od dziecka, nie to co jej siostra, która musi 82 wracać do angielskiej szkoły i zostawiać tu wszystkich swoich ukochanych. O Boże! Która godzina? Umówiłam się z Grzesiem w południe! Lecę, Basiu! Ucałuj tatę, jak wróci z pracy. Jutro znowu wpadnę! Cmoknęłam Basie w policzek, pomachałam ręką mojej przyszłej siostrze i galopem przebiegłam przez Monte Cassino, żeby wsiąść do kolejki i zdążyć na spotkanie z Grzesiem w parku oliwskim. Stał zmarznięty obok zaśnieżonej ławki i przytupywał nogami. - Już jestem, Grzesiu! - krzyczałam radośnie z daleka. Gdzieś się podziały moje wyrzuty sumienia. Rozgrzeszyłam się i uznałam, że mam prawo się cieszyć. Przecież sobie przyrzekłam absolutną poprawę, więc nie ma sensu dłużej się zamartwiać. Podbiegłam do Grzesia, zdjęłam rękawiczki i podałam mu obydwie dłonie. Grześ wyjął swoje ręce z kieszeni, były zmarznięte. Chuchałam więc w jego ręce i rozcierałam je. Chuchając, trzymałam je blisko twarzy, ale oczy podniosłam w górę i spotkałam się ze wzrokiem Grzesia. Patrzył na mnie bardzo uważnie, a potem ujął moją twarz w te zmarznięte dłonie i pocałował mnie. Bardzo krótko. Nagle zabrał ręce i powiedział, jakimś takim dziwnym, schrypniętym głosem: - Witam cię w naszym kraju, obok naszego jaśminu. Jeżeli chcesz, to zgarnę śnieg i usiądziemy... - Och nie! Postójmy chwilę... Nagle poczułam, że nie wiem, o czym chcę z Grzesiem mówić. Tyle miałam mu do powiedzenia, a słowa nie przychodziły. Bałam się, że on pomyśli, że nie cieszę się z tego spotkania. Ogromnie się cieszyłam. Czekałam na nie długo, ale nie wiedziałam, jak to wyrazić słowami. - Chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo się cieszę, nie potrafię jednak znaleźć słów - odezwał się Grzesiek. - O Boże! Ja także! Ja przecież strasznie czekałam na nasze spotkanie! Wszystko mi się kotłuje w głowie! Tyle mam do powie dzenia, a nic nie mówię, jakbym była jakąś durną gęsią. - Skoro to samo czujemy, nie musimy na ten temat mówić - rozstrzygnął Grześ. - Opowiedz mi o szkole. Od początku, od samego przyjazdu. Wszystko aż do dzisiaj. - Zgoda. Ale wiesz co? Wsiądźmy w tramwaj i jedźmy nad morze! Tak dawno nie widziałam naszego morza! 83 Pojechaliśmy szóstką do Jelitkowa, a stamtąd przez park popędziliś my nad morze. Cały czas mówiłam i mówiłam. Grześ był zachwycony szkołą, moimi przyjaciółkami, naszymi wygłupami i klubami, które zakładałyśmy. Nie wspomniałam tylko o Celinie i znowu mi się zrobiło przykro, że oszukuję Grzesia. - Czemu nagle zamilkłaś? - zapytał Grześ, gdy znaleźliśmy się nad samym morzem. Fale uderzały o zmarznięty brzeg. Mewy kołysały się na krach. Przypłynęła para łabędzi, czekając na okruchy chleba. Zapomniałam, że zawsze karmiłam tutaj łabędzie, i nie miałam nic z sobą. Na szczęście nadeszli jacyś staruszkowie z torbą wypchaną okruszynami. A ja zbierałam myśli. Grześ wziął mnie za rękę i podprowadził w nasze sekretne miejsce, tam gdzie mnie kiedyś pocałował. Ujął moją dłoń, tę ze srebrnym pierścionkiem z bursztynowym oczkiem w kształcie ser duszka; to był pierścionek od niego, nigdy nie przestałam go nosić. - Zrobiłem ci bursztynową bransoletkę do pierścionka - powiedział i zapiął mi na ręce prześliczną bransoletkę z kwiatków zrobionych z maleńkich bursztynków. - Och! Grzesiu! Jakie to piękne! - krzyknęłam. - To doprawdy benedyktyńska praca. Tak połączyć bursztynki, aby tworzyły kwiaty! Jesteś mistrzem i prawdziwym artystą! - Kto wie? Kto wie? - uśmiechnął się Grześ. - Niedługo zdaję maturę. Może potem pójdę na studia plastyczne. - Jak to, zdajesz maturę? - zdziwiłam się. - Będę zdawał jako ekstern. Pospieszyłem się i nadrobiłem cały materiał. Ciebie nie było. Co miałem robić? Tylko się uczyć. No i, ostatecznie, kończę siedemnaście lat. - Już? - zdziwiłam się. - Sądziłam, że jesteś tylko o dwa lata starszy ode mnie. Ja kończę czternaście... - Miałem kłopoty z nauką, byłem opóźniony, więc trochę sobie ująłem, bo mi było wstyd. Teraz mogę się przyznać. Idzie mi całkiem nieźle. Polubiłem naukę. Może nawet stało się tak dzięki tobie? - Hm... Czyli jesteś już niemal dorosły - zamyśliłam się. - To niczego nie zmienia. Nie bój się. Nie będę żądał, abyś się zachowywała jak dorosła dziewczyna. Będę czekał na ciebie, aż 84 naprawdę dorośniesz. Żadna inna dziewczyna nie liczy się dla mnie. Mogę na ciebie czekać choćby i kilka lat. Wszystko, co w moim życiu dzieje się dobrego, dzieje się dzięki tobie. Jesteś motorem mojego życia. Bez ciebie nic nie miałoby sensu. "Boże! Jaka ja byłam nikczemna!" - pomyślałam ze zgrozą. "Teraz będę wszystko robiła dla niego! Będę się uczyła aż do upadłego! I już nigdy nie spojrzę na innego chłopca!" Patrzyłam na Grzesia rozkochanymi oczyma. On patrzył na mnie. Nie musieliśmy już sobie mówić, że się kochamy... Ja pierwsza pocałowałam Grzesia. Bardzo mocno. Rozdział XXV Wiem, że to jest miłość na zawsze! Skandal! Czas tak szybko minął! Jutro wyjeżdżam! Wszystko działo się galopem. Rozmowy z mamą, między jej pracą w teatrze i w szkole muzycznej... Nawet nie można tego nazwać rozmowami, tak bardzo mama zawsze się śpieszyła. Ale przecież nam nie trzeba żadnych rozmów; kochamy się i to jest najważniejsze. O moim życiu w angielskiej szkole mama wiedziała z listów, a o miłości do niej nie potrzebowałam zapewniać; widać to było z każdego mojego spojrzenia. U Basi bywałam codziennie, śpieszyła się, aby skończyć mój portret, zanim wyjadę. Czasem udawało mi się dopaść tam taty, gdy akurat me był zajęty na uczelni. Zawsze wygłupialiśmy się, opowiadając sobie najśmieszniejsze wydarzenia, które nam się przytrafiły. Tata uważał, że mam dar opowiadania, jak mało kto, więc Basia uznała, że być może w przyszłości zostanę pisarką. Tata nie miał nic przeciwko temu, jednak nie zgadzał się z opinią, że ten, kto potrafi ciekawie mówić, będzie także świetnym pisarzem. I podawał nam różne przykłady, żeby przekonać nas, że ma rację. Z takich różnych pogaduszek przy herbacie zawsze dowiadywałam się od 85 taty mnóstwa ciekawych rzeczy. Kiedyś, na przykład, opowiedział nam historię o Reymoncie. Pewnego razu, podczas pisania swojej wielkiej powieści "Chłopi", Reymont zemdlał. Gdy posłano po lekarza, ten go zbadał, a potem zapytał: - Drogi panie! W jaki sposób doprowadził się pan do tak wielkiego wyczerpania fizycznego? Na co Reymont odpowiedział: - Gdybyś pan, tak jak ja, tańczył trzy dni i trzy noce na weselu Boryny, też byś pan wreszcie padł zemdlony. Mój tata to skarbnica wiedzy. I oczywiście skarbnica miłości do mnie, no i do Basi także. Mam najlepszych na świecie rodziców, tylko szkoda, że rozdzielonych. Nie próbuję dociekać, dlaczego tak się stało. To są problemy ludzi dorosłych. Pewnie kiedyś to zrozumiem, gdy i ja będę dorosła. Oby tylko mnie coś takiego nie spotkało! Za skarby świata nie chciałabym, aby moje dzieci miały podwójnych rodziców! Mimo że bardzo lubię obecną żonę taty, dla mojej córki wolałabym być tylko jedną jedyną. Na szczęście mam jeszcze czas martwić się takimi sprawami. Wierzę, że mnie się nic podobnego nie przytrafi. Będę zawsze kochała Grześka i on mnie! Przeszłam już ogniową próbę z Colinem i wyszłam z niej zwycięsko! Ale Grześ? Czy mogę być pewna jego miłości na całe życie? Miałam prawo wierzyć, że tak. Wynikało to z naszej ostatniej przed moim wyjazdem rozmowy. Postanowiliśmy spędzić to popołudnie w herbaciarni w Dworku Sierakowskich w Sopocie. Za chłodno było na długi spacer i zbyt paskudnie. Padał mokry śnieg, wiatr zacinał, szaro było i tak ponuro, że nawet nasza miłość nie mogłaby tego rozjaśnić. A w Dworku było cudownie ciepło, w malutkim pokoiku, ze świecami na stolikach i z zapachem przeróżnych wonnych herbat. Zamówiliśmy sobie cynamonową herbatę i czekoladowy torcik. Przypuszczam, że wszystko było pyszne. Tylko dlatego dokładnie tego nie wiem, że nie zauważyłam, co jem i piję, bo bez przerwy wpatrywałam się w Grześka. Chciałam go dobrze zapamiętać na następne miesiące. Tego dnia musiałam być pewna naszej miłości na wieki. To miała być decydująca rozmowa, od której będzie zależało całe moje przyszłe życie. Ja zaczęłam: - Grzesiu, skąd ludzie mogą wiedzieć, że są sobie przeznaczeni? Że zostaną z sobą na zawsze? Że nikt inny im się nagle nie spodoba? Ze to jest ta jedyna miłość? - Myślę, że skoro ludzie poznali swoje wady i zalety, skoro się rozumieją, a jeszcze do tego pragną się, to to jest miłość. Pozostaje tylko dbać o tę miłość i starać się ją utrzymać na zawsze. - No dobrze, ale jeżeli spotka się kogoś innego, także pozna się jego wady i zalety i też będzie się wspólnie łatwo zrozumieć, i poczuje się do tego kogoś wielką sympatię, czy nie można przypuszczać, że to będzie jeszcze większa miłość? - Wielką miłość budujemy sami. Skoro ją zaczynamy budować, to chyba nie powinniśmy rozpoczynać nowej budowli. Czy wyobrażasz sobie miasto, w którym byłoby tysiące zaczętych domów? To samo mogłoby się stać z uczuciami. Chyba dobrze jest mieć jeden solidny dom, zwłaszcza gdy się go budowało z miłości? Ja w każdym razie nie chciałbym przez całe życie chodzić po ruinach. To może zabrzmi patetycznie, ale moim domem miłości jesteś ty. I będę ten dom w dalszym ciągu budował. Oczywiście jeżeli mi na to pozwolisz? - Tak. Pozwalam ci. I przyrzekam dostarczyć ze swej strony granitowy budulec. Nawet trzęsienie ziemi nie ma prawa zarysować murów naszej miłości. - Zostaniesz moją żoną? - Tak. Za cztery lata. To wcale nie tak długo. - Czy wiesz, że właśnie zaręczyliśmy się? A ja nie mam dla ciebie zaręczynowego pierścionka! Za naszymi plecami pani herbaciarka próbowała zaciągnąć zasłonę na okno, nagle na nasz stolik spadło okrągłe metalowe kółeczko, które urwało się z zasłonki. Wpadło wprost do mojej filiżanki z herbatą. Pani przeprosiła i chciała zabrać filiżankę, aby wymienić herbatę, ale Grześ przytrzymał jej rękę. - Proszę zostawić! Właśnie to nam było potrzebne. Pani herbaciarka odeszła nieco zdumiona i przyglądała się, jak Grześ wyjmuje łyżeczką metalowe kółeczko z filiżanki, wkłada mi je na palec i całując moją rękę, mówi: - Przyjmij zaręczynową obrączkę. To przeznaczenie. Teraz już jestem pewien, że nic na świecie nas nie rozdzieli. No i do Anglii wróciłam jako prawdziwa narzeczona. Koniec 86 Spis rozdziałów I Minęło dopiero pięć minut, a ja już tęsknię ... 5 II Lotnisko Gatwick - list płonie od miłości ... 7 III Uciec stąd, choćby dzisiaj! ... 10 IV Dziewczęta z mojego pokoju ... 12 V Jesteśmy już w komplede ... 16 VI "Klub Szpinakowych Piękności" ... 19 VII List od mojej polonistki ... 24 VIII Żółte skarpety ... 27 IX Spotykam pisarkę z Polski i uważam to za zjawisko nad przyrodzone ... 30 X Hilda oszalała z miłości do waltomi ... 33 XI Serce Hildy rozpada się na strzępy ... 36 XII Hilda komponuje pieśń miłosną na temat waltomi ... 39 XIII Ja jestem w czyśćcu, a babcia w raju ... 42 XIV Bardzo poważne rozmowy o miłości ... 45 XV Colin jest przemiłym chłopcem ... 49 XVI List do Grzesia ... 53 XVII Czyżby krzew jaśminu był zaczarowany? ... 55 J XVIII Od kogo kwiaty? ... 57 J XIX "Panna Torcik" jest postacią tragiczną ... 62 XX Na moje szczęście nadchodzą zimowe ferie ... 65 j XXI Jestem już w Gdańsku! ... 68 XXII Teatr, czyli jak zwykle szaleństwo, a potem ukochany dom 72 XXIII Grzesiu! Czy potrafimy się odnaleźć? ... 77 XXIV Teraz jeszcze nic nie wyznam Grzesiowi ... 80 XXV Wiem, że to jest miłość na zawsze! ... 85 ffiecie, że zostawiłam w kraju chłopca, którego kocham woz? aż do ostatniego tchnienia! On jeszcze nie zdecydował się, jaki zBHIf akilla mnie nie ma to znaczenia. Będę go kochała, nawet (% ateftft' - No wiesz? Przenigdy nie mogłabym %flcra&am-/ff%rMa zawad. Jako zwą grabarza musiałabym zawsze być smutna i Nie zmsze czarnego koloru! ' .'lljtl':!! - W porządku-powiedziałam.-Może przykład, tóryofew,N ;' takie zawody muszą istnieć. I nie mówmy już o mnie. Powiedz,jolsi " ideałem? -N jakoś specjalnie nie zastanawiałam się nad tym. - iiKaifdyn czyS>ff,fnet?- chciałam wiedzieć. - %tezznaewa.Picw/ft wrudym mogłabym się zakochać. - ffiyjuz się w, fataś kochałaś?