„Berenice i Miłoszowi, Oraz wszystkim, dla których Gwiezdne Wojny to coś więcej, niż tylko znakomita fantastyka.” * * * * * * * * * * „Wierzył, że kiedy wróci do ludzi (…)będą uważać go za boga. Za złego i wszechmocnego boga, któremu muszą być posłuszni. On był w Imperium pełnomocnikiem do spraw sprawiedliwości.” (Rillao, „Kryształowa Gwiazda”, strona 178) PROLOG Przestrzeń. Bezmiar głębi kosmosu, niepojęty dla wielu, nawet dla tych, którym przyszło podróżować między gwiazdami. Setki tysięcy gwiazdozbiorów, mgławic, miliony planet, księżyców, asteroid i innych ciał niebieskich, a każde posiadające własny krajobraz, faunę, florę, historię... To zbyt wiele, aby mógł to sobie przyswoić pojedynczy przedstawiciel dowolnej rasy. Galaktyka poznała jednak człowieka, któremu niemal się to udało. Imperator Palpatine. Przewrotny władca wszechświata. Siła spajająca całą machinę polityczno-militarną, jaką jest Imperium, w jedną, spójną całość. Twórca Nowego Ładu, dążący do zdobycia jak największej władzy nad każdą istotą w galaktyce. Człowiek, którego potęga była tak wielka, że stała się niemal tożsama z siłą, z której korzystał, aby stworzyć swoje Imperium Strachu. Z Mocą. A raczej z jej ciemną stroną. Tą częścią Mocy, po której jest strach, złość, nienawiść, cierpienie. Imperator, zagłębiając się coraz głębiej w tajniki ciemnej strony, zatracając się coraz bardziej w swojej żądzy władzy i dominacji, stracił najcenniejszą rzecz, jaką miał: człowieczeństwo. Być może dlatego właśnie cała instytucja Imperialna nastawiona była na zebranie jak największej ilości bogactw, a także szerzenie strachu i zła. Im więcej było tych emocji w Mocy, tym jej Ciemna Strona była silniejsza, a, co za tym idzie, jej użytkownik. Przez tysiąclecia Zakon Lordów Sith rozsiewał wokół siebie ziarno strachu, i dzięki temu rósł w siłę. Był jednak pożerany przez żądzę władzy; Lordowie Sith walczyli o nią między sobą, prowadzili niekończące się batalie i w końcu doprowadzili do upadku swojej potęgi. Imperator wiedział o tym. Wiedział, że jeśli zezwoli swoim podwładnym na osiągnięcie poziomu porównywalnego z jego własnym, doprowadzi jednocześnie do walki o władzę. Wiedział, że nie może pozwolić swoim uczniom na swawolę, bo staną przeciwko niemu. Wiedział, że musi posiąść moc, jakiej nie miał jeszcze żaden Lord Sith. Palpatine oszukał śmierć. Odpowiednio potężny użytkownik Jasnej Strony Mocy mógł przedłużyć swoją egzystencję tak, jak to zrobił Obi-Wan Kenobi, Yoda czy Qu Rahn. Nie mógł jednak robić tego wiecznie, zresztą bardzo chciał już odpocząć. Po Ciemnej Stronie nie było odpoczynku, jedynie wieczne potępienie. Tylko najpotężniejsi Mroczni Lordowie Sith mogli przenieść swoją Moc w obiekt materialny. Stawali się wtedy uzależnieni od takiego przedmiotu, przykuci doń jak do kotwicy łączącej ich z rzeczywistością. Cały Korriban jest pełen takich duchów, które skowyczą z bezsilnej złości, przywiązane do swoich groteskowych grobowców. Exar Kun posunął się najdalej: jego obiektem był cały księżyc. Imperator jednak osiągnął taki stopień zestrojenia z Mocą, że jego energia mogła podróżować z ciała do ciała. W ten sposób najmroczniejszy z mrocznych znalazł sposób na życie wieczne, czego nie potrafił żaden z jego uczniów. Miało to jednak pewną wadę: Imperator fizycznie i psychicznie uzależnił się od Ciemnej Strony. Nie był już jej użytkownikiem, lecz niewolnikiem. Wielu pragnęło podobnej potęgi. Niewielu jednak odważyło się podjąć próbę jej zdobycia. Imperator był najpotężniejszym Ciemnym Jedi w galaktyce i pragnął rządzić nią poprzez Moc. Jego marzeniem było przekazanie funkcji gubernatorów planet wyszkolonym przez siebie wojownikom mroku. Trenował ich osobiście. Niektórych, jak Dartha Maula, Dartha Tyranusa i Dartha Vadera jeszcze jako Mroczny Lord Sith, Darth Sidious. Po jego "śmierci" to Vader przejął ten tytuł. Poza tym Palpatine miał jeszcze korpus wyszkolonych przez siebie Ciemnych Jedi. I chociaż uczył ich w oparciu o wiedzę Sithów, zaszczepił w nich bezgraniczne oddanie Ciemnej Stronie. Było ich wielu: Tremayne, Jerec, Aldaric Brandl, Joruus C'Baoth, Boc, Torbir, Maw, nawrócony później Kam Solusar, Nefta, Sa-Di, Tedryn- sha, T'iaz, Zasm Kath, Xecr Nist, Baddon Fass, Sariss, Kvag Gthull, Gorc, Pic, Mordi, Vilgoir, Yun i paru innych, których imiona zniknęły w mrokach dziejów. Do zadań specjalnych Imperator miał grupę obdarzonych Mocą infiltratorów i zamachowców: Marę Jade, Rogandę Ismaren, Maareka Stele, Sarceva Questa, Arden Lyn, Jenga Drogę i Shirę Brie. Miał zamiar wkrótce wysłać ich do walki między sobą, a ten, który zwycięży, zasili szeregi Ciemnych Jedi. Była jednak osobna kasta władających Mocą wojowników, których nazywano Egzekutorami lub Namiestnikami Sprawiedliwości. Kasta ludzi potężnych i niemal niepokonanych, posiadających rozległe talenty przywódcze, umiejętności taktyczne i dużą wrażliwość na Moc. Mieli oni stać na straży Nowego Ładu i byli jedynymi, którzy mogli w krytycznej sytuacji wdrożyć w życie plan "Ręka Cienia". Wiedzieli też dość dużo na temat historii i nauk Sithów, niektórzy byli nawet szkoleni przez samego Dartha Vadera. Ci Pełnomocnicy Sprawiedliwości to ostatni bastion ciemnej strony Mocy i Nowego Ładu. Było ich trzech: Sedriss, dowodzący z planety Byss członek wewnętrznego kręgu Imperatora i lider Elity Ciemnych Jedi, firrerenianin Hethrir, bezduszny i mroczny zwolennik niewolnictwa latający po Galaktyce swoim światostatkiem, i wreszcie ostatni, niemalże legendarny, mimo iż niewielu wiedziało o jego istnieniu, osobnik nieznanej rasy, wieku, płci, zapatrywań, osiągnięć ani umiejętności. Wtajemniczeni znają tylko jego imię. Witiyn Ter. ROZDZIAŁ I "Replacer", niszczyciel klasy Imperial, płynął bezgłośnie w pustce przestworzy. Cichy i złowieszczy kształt klina, orbitujący nieopodal rozległego pasa asteroid, z pewnością wzbudziłby strach w każdym, kto pojawiłby się w systemie Jughota. O to też chodziło jego dowódcy. Kapitan Pilzbuck, mężczyzna w średnim wieku o ciemnej karnacji i nie rzucających się w oczy rysach był mało zadowolony z zadania, jakie powierzyło mu dowództwo Centrali. Co prawda rozumiał potrzebę przekonania ewentualnych obserwatorów o tym, że to Imperium jest odpowiedzialne za prace wydobywcze w pasie asteroid Jugotha, ale był święcie przekonany, że mógł się tym zająć absolutnie każdy dowódca liniowy. Dlaczego akurat on? Wiszenie nad pracującymi w pobliskim pasie asteroid maszynami wydobywczymi uważał za marnotrawstwo środków. Znał oczywiście doktrynę postępowania przy nie cierpiących zwłoki pracach polowych, którą przed laty wprowadzono we Flocie Imperialnej. Chodziło o to, że robotnicy ponoć pracowali szybciej i wydajniej, gdy czuli nad sobą bat. Wiedział, że Centrala chce sprawiać pozory akcji sponsorowanej przez Imperium. Uważał za rozsądne trzymanie straży nad ważnym projektem, zwłaszcza, że cała akcja miała miejsce poza przestrzenią kontrolowaną przez Centralę. Z drugiej jednak strony, w systemie Jugotha nie było żadnej planety, tylko pas asteroid, umiejscowiony na orbicie wokół białego olbrzyma zwanego Jugothem. Ponadto układ umieszczony był w najdalszym zakątku Zewnętrznych Odległych Rubieży, więc szansa napotkania tutaj jakichkolwiek innych statków spadała do zera. Nie było zatem przed kim sprawiać pozorów. A tak w ogóle Pilzbuck wątpił w słuszność doktryny. Pracujący poniżej niewolnicy nie mieli szans na ucieczkę, z czego doskonale zdawali sobie sprawę. Wraz z brakiem nadziei pojawił się brak chęci do jakiejkolwiek aktywności, a więc i do pracy. Według Pilzbucka roboty posunęłyby się naprzód dopiero wówczas, gdyby dał niewolnikom choć cień szansy na ucieczkę albo polepszył warunki pracy... Tak, trzeba będzie to przemyśleć, zdecydował. A miał wiele czasu na myślenie. "Replacer" dryfował na swojej orbicie już dobry standardowy miesiąc i, jak dotąd, absolutnie nic się nie zdarzyło. Co więcej, żaden fakt nie wskazywał na to, że cokolwiek się zdarzy. Ta sytuacja irytowała Pilzbucka; on tutaj kwitnie, a w Centrali na pewno dzieje się teraz coś interesującego. Uczucie nudy i irytacji udzielało się również załodze. Mimo iż jego ludzie to ukrywali, kapitan wiedział, że organizują za jego plecami rajdy w polu asteroid. Wiedział też o modyfikacjach, jakie w tym celu wprowadzili technicy do pokładowych Howlrunnerów. Wreszcie doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli zakaże swoim ludziom brać udział w zawodach, morale załogi spadną. Pozostawało mu tylko biernie przyglądać się wyczynom swoich pilotów, które, musiał przyznać, wielce go interesowały... Piękny, okołorównikowy las planety Itren nigdy nie był świadkiem żadnej przełomowej chwili w historii galaktyki. Nigdy, aż do teraz. Wydawać by się mogło, że ten dzień niczym nie będzie się różnił od innych. Przyroda jednak zawsze wyczuje każdą anomalię. Żyjące własnym życiem, małe, włochate horki wpełzły do swoich norek, co było zupełnie nienaturalne o tej porze dnia. Przypominające dźwięk rozdzieranego materiału godowe zawodzenie ptactwa ucichło. Małe, żółte stawonogi nazwane przez tubylców githvenami przestały cykać. Poszukujące zwierzyny olikathersy zaczęły się nerwowo przechadzać po swoich terenach łowieckich, pragnąc bronić ich przed niewidzialnym przeciwnikiem. Nawet wiatr przestał poruszać liśćmi wielkich tropikalnych drzew. Zapadła cisza, przerywana jedynie niespokojnymi krokami olikathersów. Nagle, nie wiadomo skąd, w środku lasu pojawiły się istoty humanoidalne. Gdyby ktoś obserwował całą sytuację, na pewno oniemiałby z wrażenia. Bo istotnie było ono piorunujące: w jednej sekundzie nikogo nie ma, a w następnej już są, i to tak, jakby stali w tym miejscu cały czas. Było ich sześcioro. Dwoje ludzi i po jednym Phrolli, Chaggrianinie, Zabraku i Pacitthipie. Chwilę stali nieruchomo, jakby w transie, ale kiedy się "przebudzili", każdy zareagował inaczej. Phrolli wyglądał, jak po potężnej dawce przyprawy, jeden z ludzi rozejrzał się dookoła z mieszanką zadowolenia i nostalgii, drugi zaś był zdziwiony, a nawet nieco rozczarowany. Zabrak od razu przyjął pozycję obronną i, rozglądając się uważnie dookoła, stanął tak, aby mieć obu ludzi blisko siebie. Chaggrianin był niezwykle podniecony, co u przedstawicieli jego rasy jest rzadko spotykane, natomiast twarz Pacitthipa nie zdradzała żadnych uczuć. - Udało się. - szepnął z niedowierzaniem Chaggrianin - Naprawdę mi się udało! - Jeszcze tego nie wiemy. - powiedział jeden z ludzi, wysoki, długowłosy blondyn o niezbyt urodziwej twarzy. Na dźwięk jego słów rogaty, sino-skóry obcy obrócił się gwałtownie: - Tępy ignorancie! Czy naprawdę tego nie widzisz? To jest Itren przed katastrofą. Jesteśmy u celu! - Totenko ma rację, Gouw - powiedział Pacitthip, a jego głos był zimny jak lód - Moc jest wciąż silna w tym miejscu. Tu katastrofy nie było. Nagle usłyszeli za sobą ryk. Wszyscy, poza Phrolli, obrócili się raptownie i spojrzeli w oczy potężnej, włochatej bestii z rodziny kotowatych, jaką był olikathers. Reakcja drugiego człowieka była natychmiastowa. Młody, rudy mężczyzna skupił się, poczuł Moc i... cała szóstka zniknęła kotu z oczu. Równie szybko zareagował Zabrak: wypadł poza tworzoną przez człowieka iluzję niewidzialności i uaktywnił ostrze miecza świetlnego. Na jego czerwono-czarnej twarzy malowała się dzika radość i furia. Olikathers spojrzał na niego i rzucił się do ataku. - Dominess, wróć!!! - krzyknął rudowłosy, ale było już za późno. Czerwone ostrze bucząc przecięło powietrze i ustawiło się na drodze pędzącego kota, pod kątem prostym do trajektorii jego skoku. Zwierzę, gnane siłą pędu, nie zdążyło się zatrzymać i wpadło na klingę. Powietrze wypełniło się swądem spalonego mięsa, a nienaturalną cisze lasu rozdarł krótki co prawda, ale pełen bólu krzyk agonii przepołowionego na pół olikathersa. Gdy dwa kawałki ciała zwierzęcia spadły na ziemię, Zabrak wyłączył ostrze. - Nie musiałeś tego robić! - powiedział z wyrzutem rudowłosy - Mogłeś poczekać, aż sobie pójdzie. - To ty lubisz się chować, Fallanassi. - warknął Dominess - Ja zabijam. Wycie syreny alarmowej wyrwało Chewbaccę z drzemki. Wciąż nieprzytomny Wookie rozejrzał się dookoła. Siedział przy kokpicie "Sokoła Milenium" w fotelu pierwszego pilota, a wycie oznaczało, że za chwilę frachtowiec wyjdzie z nadprzestrzeni. Chewbacca sprawdził wszystkie systemy i wydał z siebie pomruk nostalgii. Odkąd "Sokoła" poddano gruntownemu remontowi, praktycznie nic się w nim nie psuło. Wszystko działało bez zarzutu, nawet komputer pokładowy, mimo iż był jedną z niewielu części statku, których nie naprawiono. Chewie odnosił jednak wrażenie, że wysłużony transportowiec stracił część swego charakteru i nie jest już dla niego tym, czym był kiedyś. Miał tylko nadzieję, że Han nie uważa podobnie. Myśl o Hanie przypomniała mu, że kapitan "Sokoła" zapewne teraz spał w tylnej części pojazdu. Chewie przez chwilę miał ochotę pójść po niego, ale zdecydował, że tak trywialny manewr jak wyjście z hiperprzestrzeni nie jest wystarczającym powodem, aby zakłócać jego odpoczynek. Obudzę go, jak dolecimy - zdecydował, po czym przygotował silniki podświetlne, sprawdził przepływ mocy i skierował jej część z generatorów działek do systemów zasilających pole deflektora. Następnie uruchomił sensory dalekiego zasięgu i podniósł tarcze. Han nigdy nie wychodził z hiperprzestrzeni z wyłączonym deflektorem. W końcu Wookie przełączył sterowanie "Sokołem" na tryb manualny i rozpoczął odliczanie. 10... 9... Chewie podregulował jasność iluminatorów 8... 7... 6... wyłączył komputer celowniczy działka pod kabiną pilota 5... 4... 3... 2... Nagle Wookie zaczął mieć wątpliwości. Lecieli z Hanem do systemu Chazwy na spotkanie dwójki przyjaciół z czasów, kiedy jeszcze przemycali przyprawę dla Jabby. Ta dwójka, Lo Khan i Luwingo, zwróciła się do nich o pomoc i, mimo iż Leia miała pewne obiekcje, jej mąż się uparł i postanowił lecieć. 1... Chewie znał Hana dobrze i wiedział, że za skorupą aroganckiego awanturnika kryje się idealista. Idealista, dla którego przyjaźń była bardzo ważna. Jeśli już kogoś polubił, to był gotowy wiele dla niego poświęcić. Zawsze jednak starał się utrzymywać swoją gburowatą fasadę, która bynajmniej nie czyniła z niego bożyszcza tłumów. Chewbacca wiedział też, że Han z ulgą pozbywał się jej, gdy był wśród przyjaciół. 0... Taki już był. Chewie pociągnął dźwignię hipernapędu i "Sokół Millennium" wyskoczył z nadprzestrzeni. W iluminatorach Wookie dostrzegł majaczącą w oddali planetę Chazwa i kilka szlaków, którymi najróżniejsze transportowce podążały w kierunku globu i odlatywały z niego, aby ustawić się na z góry ustalonych koordynatach skoków. Całym ruchem kierował sztab ludzi pracujących na pobliskiej stacji kosmicznej w Kontroli Lotów Systemu Chazwa. Tej samej, która właśnie wywoływała ich przez komlink. Było dla Chewiego oczywiste, że nie powinien korzystać z uprawnień kapitana statku, kiedy jego prawdziwy dowódca jest na pokładzie. Ryknął więc głośno i przeciągle, dając Hanowi do zrozumienia, by się obudził. Wiedział, że to wystarczy; jego przyjaciel ma bardzo czujny sen. I rzeczywiście: po chwili w korytarzu dał się usłyszeć odgłos kroków i do kabiny wszedł zaspany Han Solo. Chewbacca zaś natychmiast przesiadł się na fotel drugiego pilota. - Co jest, Chewie?- zapytał Corellianin, ziewając. W mig jednak dostrzegł lampkę, mrugającą koło komlinka, nie czekał więc na odpowiedź. - Tu Han Solo, kapitan "Sokoła Millennium". Proszę o pozwolenie na lądowanie.- powiedział do urządzenia. - Dzień dobry panu, kapitanie Solo.- z głośników popłynął uprzejmy głos - To zaszczyt gościć tak znamienitą personę w naszym skromnym układzie. Jeśli pan sobie tego zażyczy, możemy... - Dziękuję, ale jestem tu incognito - przerwał mu Han, siląc się na uprzejmość, na którą nie miał ochoty - proszę tylko o pozwolenie na lądowanie. - O. Chcielibyśmy zatem poznać cel pańskiej wizyty i dowiedzieć się, jaki ładunek ma pan ze sobą na pokładzie. - głos nadal brzmiał uprzejmie, ale Hanowi zdawało się, że jakby chłodniej - Za pozwoleniem, oczywiście. - Oczywiście. - odparł Han - Tylko ja i mój drugi pilot. Przyjechaliśmy na zakupy. - Dziękujemy. Lądowisko 30 na środkowym pokładzie stacji. Miłego dnia.- i głos przerwał połączenie. Han usiadł za sterami i skierował maszynę w kierunku stacji kosmicznej, która wyłaniała się właśnie zza horyzontu Chazwy. Była to kulista konstrukcja klasy Esseles, która obu pilotom nieprzyjemnie kojarzyła się z Gwiazdą Śmierci. Z tą różnicą, że do Gwiazdy nie przycumowano kilkunastu większych frachtowców. Han nie dostrzegł jednak między nimi "Hyperspace Maraudera", statku Lo Khana. Chewie mruknął ostrzegawczo i spojrzał na wiszący po jego prawej stronie hełm łowcy nagród Boby Fetta. - Nie martw się, stary - zapewnił go Han - Khan nie należy do tych, którzy zdradzają starych kumpli. Zwłaszcza, jeśli im się to nie opłaca - dodał. Chewbacca wydał serię szczeknięć i warknięć, zakończoną niskim pomrukiem. - Przecież wiesz, że Huttowie cofnęli nagrodę za nasze głowy. - odpowiedział Han - Nic nam nie grozi. Solo nigdy by się do tego nie przyznał, ale ostatnie zdanie powiedział bardziej żeby uspokoić samego siebie, niż Wookiego. Wiedział, że Chewbacca nie troszczy się o siebie; z radością oddałby za Hana życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Tymczasem Lo Khan od dawna nie dawał o sobie znać i Corellianin nie bardzo wiedział, czego się po nim spodziewać. Kiedy uzgadniali miejsce i godzinę spotkania, Lo nie podał przyczyny, dla której chce się z nimi widzieć. Był wtedy bardzo spięty, co nie wróżyło niczego dobrego. Han miał złe przeczucia. Lądowisko numer 30 okazało się czystą i zadbaną platformą z kompletną obsługą techniczną, złożoną z trzech droidów i doskonale wyposażonych sani grawitacyjnych, takich samych, jakie były stosowane na Bothawui czy Averam. Używano ich tam do przeprowadzania gruntownych przeglądów pojazdów należących do ważnych osobistości. Przeczucia Hana stawały się z każdą chwilą coraz gorsze. Mało który port kosmiczny z miejsca oferował przegląd nowo przybyłym, zwłaszcza wliczony w cenę parkowania. Możliwe było, że władze planety chciały po prostu okazać swoją gościnność, ale Han jakoś w to nie wierzył. Ledwo "Sokół" wylądował, droidy naprawcze zaczęły biegać dookoła, mierzyć przepustowość linii przesyłowej silników jonowych, badać hermetyczność kadłuba i oliwić tłoki. Innymi słowy zabrały się za przegląd statku, a Chewie nie był z tego powodu szczęśliwy. Od razu, jak tylko rampa dotknęła podłoża, wybiegł na zewnątrz i zaczął warczeć. W rękach trzymał swoją kuszę. - Spokojnie, stary - uspokoił go idący za nim Han, po czym krzyknął do droida, który najwyraźniej nadzorował przebieg wszystkich prac - Ej! Ty tam! Zabieraj te swoje blaszaki od mojego statku! - Ależ sir - zaczął urażonym tonem droid, a Hanowi natychmiast stanął przed oczami 3PO - proszę tylko spojrzeć na ten statek. Przecież on wymaga gruntownej przebudowy, remontu... - "Sokół" nie wymaga żadnego remontu! - warknął Han - Wynoście się, ale już! Chewie zaryczał z aprobatą. - J-jak pan sobie życzy, sir. - wyjąkał droid, wyraźnie zbity z tropu wściekłością właściciela statku i groźnym wyglądem jego towarzysza. Wydał kilka dźwięków w kodzie binarnym do innych robotów, po czym wszystkie oddaliły się od lądowiska. - Nieładnie, Solo, nieładnie - dał się za ich plecami usłyszeć jakiś głos. Han i Chewie obrócili się gwałtownie i dostrzegli przed sobą dwie istoty. Jedna, o wyglądzie tępawego osiłka, była w rzeczywistości przedstawicielem rasy Yaka, druga zaś to krępy i niepozorny człowiek o poczciwej twarzy i starej, znoszonej pilotce na głowie. - Tak potraktować droidy, które przecież nie chciały zrobić nic złego. - dokończył mężczyzna. - Witaj, Lo.- powiedział Han, zdejmując rękę z kabury blastera, którą odruchowo tam położył - Czy mam rozumieć, że te droidy to twoja sprawka? - Ano moja - odparł z lekkim zażenowaniem Lo Khan - Pomyślałem sobie, że gdyby coś się przypadkiem w "Sokole" popsuło, to one pomogłyby ci naprawić usterkę. - Dzięki za troskę, ale jak widzisz, nie była konieczna.- odparł Solo z uśmiechem, po czym podszedł i przywitał się z Luwingo. Teraz, kiedy ponownie spojrzał w twarze swoich dawnych towarzyszy, poczuł ulgę. Nie zmienili się ani na jotę. Po powitaniach atmosfera była już na tyle rozładowana, że Luwingo pozwolił sobie na kilka burknięć, na dźwięk których pozostali wybuchnęli śmiechem. - Widzę, że humor ci dopisuje, Wingo - powiedział Han wesoło - Co teraz? Będziemy tak stać cały dzień? - Taa, do usranej śmierci.- stwierdził Khan ironicznie - A tak poważnie, to jest tu niedaleko przyjemna knajpka. Możemy się tam przejść. - Brzmi obiecująco.- stwierdził Han - Chodźmy. ROZDZIAŁ II Bar "Trench Run" na Commenorze nigdy nie należał do najprzyjemniejszych i Kyle Katarn doskonale o tym wiedział. W lokalu panował półmrok i drażniący powonienie zapach geratońskiego tytoniu. Geraton była zapomnianą planetą rolniczą w sektorze corelliańskim, na której rozpoczęto niedawno produkcję środków narkotyzujących. Sam tytoń był w praktyce sproszkowanymi skrzydłami geratońskich motyli, a jego zapach przytępiał zmysły i prowadził do uczucia odprężenia. Kyle stał w kącie baru i przyglądał się wchodzącym i wychodzącym. "Trench Run" był dość zatłoczonym miejscem, mimo iż nie było tu ani dobrych drinków, ani porządnego zespołu muzycznego. A jednak istoty najróżniejszych ras odwiedzały ten lokal, powszechnie było bowiem wiadomo, że można tu dostać geratoński tytoń za połowę jego ceny rynkowej. Katarn nie miał pojęcia, jak Senat mógł zalegalizować takie paskudztwo, ale obiecał przewodniczącemu Borskowi Fey'lyi zlikwidować nielegalny handel tytoniem. Wszyscy natomiast wiedzieli, że to tutaj, w "Trench Run", przebywa osobnik, który zajmuje się rozprowadzaniem różnych używek na czarnym rynku. Kyle miał na oku wszystkich gości i wiedział, który z nich jest dealerem. Był to niepozorny Chadra-fan siedzący w środkowym stoliku pod północną ścianą, pomiędzy dwoma zażarcie dyskutującymi Twi'lekami i popijającym swojego drinka Trandoshaninem. Katarn wiedział również, gdzie są ochroniarze czarnorynkowego sprzedawcy: jeden, ubrany w szarą tunikę Niktu, trzymał się wystarczająco blisko swojego szefa, żeby skutecznie go osłaniać, a zarazem wystarczająco daleko, aby nie odstraszać potencjalnych klientów. Drugi, smukły Wookie, stał blisko drzwi, trzeci zaś, będący tęgim Talzem, pilnował tylnego wyjścia. Cała trójka mogła w razie potrzeby ostrzelać lokal bez ryzyka trafienia siebie nawzajem. Kyle miał zamiar przesłuchać dealera, znaleźć źródło, z którego bierze tytoń, a następnie je zlikwidować. Wiedział jednak, że to nie będzie łatwe, ze względu na silną i skuteczną obstawę. Chciał też zrobić to względnie gładko i bez ofiar. Wyciszył więc umysł i przywołał Moc. Wyczuł, że Wookie strasznie się nudzi i tęskni do porządnej rozróby. Z kolei Talz ma najsłabszy umysł. Postanowił to wykorzystać i powoli, tak, żeby nikt nie zwrócił uwagi, zbliżył się do Talza. - Musisz iść na zaplecze.- szepnął, wykonując nieznaczny ruch dłonią. - Muszę iść na zaplecze.- powtórzył bez przekonania Talz, po czym ruszył w kierunku tylnego wyjścia. Jeden z głowy, pomyślał Kyle. Z Wookiem i Niktu może mu nie pójść tak łatwo. Musi wyczekać na odpowiedni moment i skupić w sobie Moc. Nie będzie miał drugiej szansy. Powoli zbliżył się do Chadra- fana, jednocześnie obserwując Wookiego. Dla niepoznaki przysiadł się do grupy Anomidów, którzy z zacięciem o czymś dyskutowali i nawet nie zwrócili na niego uwagi. W końcu nadeszła odpowiednia chwila. Jakiś Rodianin wchodził do baru akurat wtedy, gdy Wookie patrzył w drugą stronę. Idealnie. Katarn zebrał Moc i pchnął nią Wookiego od strony Rodianina. Włochaty obcy obrócił się z rykiem i grzmotnął zdumioną, zieloną istotę w twarz. Wybuchło ogólne zamieszanie, w które włączyli się właściwie wszyscy będący przy drzwiach klienci. Kyle poczuł, jak dealer i Niktu oddalają się w kierunku tylnego wyjścia. Zapamiętał tylko, aby pokryć potem koszta rekonwalescencji Rodianina i ruszył za nimi. Gdy z "Trench Run" wybiegali dwaj kryminaliści i goniący ich rycerz Jedi, w innej części miasta, na dachu jednego z budynków w dzielnicy przemysłowej usadowiła się, zawinięta w brudną, szarą tunikę, niska i krępa, zakapturzona postać. Właśnie zapadał zmierzch, więc istota była praktycznie niewidoczna z ulicy. Dodatkowo osobnik ten skrył się w cieniu kilkumetrowej iglicy wystającej z dachu magazynu, na którym się znajdował. Budynek ten, podobnie jak wszystkie w okolicy, był toporny i pozbawiony wszelkich charakterystycznych ozdobników. Wszystkie postawiono stosunkowo niedawno z prefabrykowanych komponentów, a miały służyć jako zaplecze gigantycznego zakładu produkującego brandy. Zakład jednak nigdy nie został zbudowany, gdyż władze planety uznały, że projekt postawienia jeszcze jednej wytwórni był zbyt kosztowny. Budynki natomiast zaaprobowano jako magazyny dla mieszczącego się w mieście portu kosmicznego. Ten jednak miał inne zadanie. Nie przechowywano w nim towarów na eksport: słynnej commenorskiej brandy czy kryształów z kopalń rozlokowanych na południowej półkuli. Został wynajęty przez prywatne przedsiębiorstwo, ale w rzeczywistości był nielegalnym hangarem i magazynem geratońskiego tytoniu. Siedząca na dachu zakapturzona postać wiedziała o tym. Kubaz, z którym ostatnio gadała, był bardzo dobrze poinformowany, a w dodatku rozmowny. Niestety, już nigdy nic nie powie. Osobnik zajrzał do przyniesionej przez siebie torby. Trzymał w niej kilka ciężkich ładunków wybuchowych, którymi miał zamiar zrównać to miejsce z ziemią. Jego panu nie spodobało się, że ktoś bezprawnie wykorzystuje ich pracę do własnych celów. Bardzo się nie spodobało. Eksplozja magazynu będzie nauczką dla innych. A gdyby komuś udało się stąd uciec... no cóż, na taką okazję zamachowiec trzymał w torbie wyrzutnię rakiet. Ściemniło się, a centrum miasta zaświeciło setkami pojedynczych światełek. Na Commenorze zapadła noc. Osobnik na dachu stwierdził, że czas zacząć rozkładać ładunki. Chciał je co prawda zdetonować, kiedy miejscowa szycha, Chadra-fan o imieniu Hreedeck, będzie w środku, ale to mu nie przeszkadzało przygotować wszystkiego teraz. Niespiesznie ruszył w kierunku miejsca, gdzie pod sufitem mieściła się najbliższa ściana działowa. Pośpiech był zbędny; zamachowiec od jakiegoś czasu obserwował Hreedecka i wiedział, że ten przed północą nie opuszcza lokalu "Trench Run", gdzie załatwia interesy. Lepiej było jednak zrobić wszystko dokładnie, niż szybko. Istota wyszła z cienia, a nieco silniejszy powiew wiatru odsłonił jej twarz. To był Noghri. Obcy właśnie bezgłośnie się przemieszczał, ciągnąc za sobą torbę, gdy usłyszał z dołu czyjeś kroki. W dzielnicy przemysłowej na ogół było o tej porze cicho, a wiatr doskonale niósł wszystkie dźwięki. Zaintrygowany zamachowiec podkradł się na skraj dachu i zerknął na dół. Ku swojemu zdumieniu spostrzegł Hreedecka i jakiegoś Niktu idących szybko w stronę budynku, a także, i to było najdziwniejsze, podążającego za nimi człowieka. Noghri wziął do ręki makrolornetkę i spojrzał na tajemniczą osobę. Rozpoznał ją od razu, mimo ciemności, wiele bowiem razy słyszał o nim od swojego pana. Był to Kyle Katarn, rycerz Jedi. Noghri uśmiechnął się, a jego ostre jak igły zęby zalśniły przy blasku księżyców. Bardzo dobrze, pomyślał, Niech Jedi zajmie się tym miejscem. A gdyby mu się nie udało... spojrzał na zawartość swojej torby. Pogoń za dealerem wyglądała według Kyle'a banalnie. Ani Chadra-fan, ani Niktu, nie zorientowali się, że ktoś ich śledzi. Z drugiej jednak strony Katarn utrzymywał bezpieczną odległość, w razie potrzeby wyczuwając śledzonych Mocą. Ci zaś przeszli przez zatłoczony plac, minęli kilka straganów, dwa puby, centrum handlowe i skierowali się w stronę parkingu. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ludzie zaczęli rozchodzić się do domów. Katarn zrezygnował z pierwotnego zamiaru aresztowania Chadra-fana; wolał pójść za nim i zobaczyć, dokąd go zaprowadzi. Gdy obaj śledzeni wsiedli do jednego z landspeederów, Kyle złapał szybko taksówkę i pojechał za nimi prosto do dzielnicy przemysłowej. Tak więc rycerz Jedi śledził dealera aż do jego kryjówki w jednym z magazynów. Podejrzewał, że Chadra-fan trzyma tam przy okazji zapasy geratońskiego tytoniu. Budynek nie różnił się od innych tego typu i Kyle wiedział, jak się zabrać do jego infiltracji. Rozejrzał się więc wokół i sprawdził, czy nie ma żadnego zagrożenia. Jednocześnie sięgnął w Moc i stwierdził obecność dwunastu istot w magazynie i jednej na dachu. Ta ostatnia miała nieco ciemniejszą aurę od innych, więc postanowił sprawdzić potem, kto to. Najpierw jednak chciał schwytać Chadra-fana. Rycerz Jedi podkradł się do jednej z bocznych ścian. Czujniki alarmowe w prefabrykowanych barakach są wbudowane co pół metra, co metr przy złączeniach. Kyle ponownie sięgnął po Moc i, wykorzystując zmysł niebezpieczeństwa, wysondował miejsce, w którym wycięcie dziury nie wywoła alarmu. Cicha infiltracja zawsze dawała mu powody do satysfakcji. Katarn sprawdził Mocą, czy nie ma nikogo po drugiej stronie ściany, po czym wyjął miecz świetlny i wyciął przy podłożu lukę, przez którą mógł się przeczołgać do środka. Tak jak się spodziewał, była jeszcze druga ściana, którą też musiał przeciąć. Nie sprawiło mu to większego problemu i po minucie był już w środku. Użycie miecza świetlnego przypomniało mu o jego niedawnej modyfikacji. Po przebudowie broni, dokonanej przez Dorska 81 na Yavinie, klinga zyskała niebieski kolor. Dorsk wyjął żółty kryształ, bo potrzebował go do własnego miecza, a Kyle się na to zgodził. Jego broń miała trzy klejnoty, więc jeden był zbędny, włożony doń przez poprzedniego właściciela w niewiadomym celu. Jednak po śmierci Dorska Katarn dokonał kolejnej przebudowy i uzupełnił broń o żółty kryształ i akcelerator klingi, taki, jaki miał Khommita. Po wstaniu na nogi Kyle rozejrzał się wokół i nie mógł ukryć zdziwienia. Znalazł się w części magazynu, którą przeznaczono do przechowywania zapasów tytoniu. Było tego wystarczająco dużo, aby zaopatrzyć całe miasto na dobre osiem miesięcy! Najwyraźniej trafił do najważniejszej nielegalnej dyspozytorni geratońskiego tytoniu w tym systemie, a może nawet w sektorze. Nie zastanawiając się długo nad znaczeniem owego znaleziska, Katarn podszedł do drzwi. Oceniał, że pomieszczenie, w którym się znalazł, stanowiło zaledwie jedną trzecią całego budynku. Kyle sądził, że pomieszczenia mieszkalne znajdują się nad nim, tuż pod dachem magazynu. Wiedział o tym, bo wysondował Mocą trzy osoby w tamtym miejscu, jeśli nie liczyć strażnika z dachu. Od tej trójki bił spokój i błogość. Zapewne spali. Pozostali kryminaliści przebywali w pomieszczeniu obok, i nie było innej drogi niż przez drzwi. To tyle, jeśli chodzi o ciche wejście, pomyślał Kyle. Resztę trzeba będzie zrobić głośno. Katarn położył dłoń na przycisku otwierającym drzwi, następnie użył Mocy, aby przyspieszyć swoje ruchy i reakcje. Nauczył się tej sztuczki dawno temu, ale udoskonalił pod kierunkiem mistrza Luke'a. Wreszcie otworzył drzwi i wpadł do środka. Ludzie w środku poruszali się jak w gęstej smole, ale Kyle wiedział, że to subiektywne złudzenie. Widział, jak sięgają po broń i znajdują kryjówki za filarami i skrzyniami. Zrobili to w zwolnionym tempie, ale i tak zbyt szybko, jak na gust Katarna. Musieli się go spodziewać po incydencie w "Trench Run" i nie mieli najmniejszego zamiaru się poddać. Rycerz Jedi uruchomił swój miecz świetlny i ciął na odlew najbliższego przeciwnika, zanim ten zdążył wyciągnąć broń. Żółte ostrze przecięło bark i klatkę wroga, pozbawiając go życia. Kyle nie czekał, aż jego ciało opadnie na ziemię; ruszył w kierunku następnego oponenta. Tamten, wysoki Gran, próbował zrobić unik, ale nie mógł się równać z wyszkolonym Jedi. Ostrze miecza zabuczało i głowa obcego upadła na ziemię, a Kyle ruszył w kierunku kolejnego Grana. Ten był szybszy od kolegów; zdążył schować się za skrzynię i wyciągnąć broń. Niemniej jednak zaraz po tym oberwał z buta lecącego na niego Jedi. Cios był tak silny, że Gran padł bez czucia na ziemię, a Katarn wylądował tuż obok niego, za skrzynią. I w samą porę, bo z drugiej strony trafiły w skrzynię blasterowe błyskawice z miotaczy wroga. Kyle był przygwożdżony, ale nie byłby sobą, gdyby nie znalazł wyjścia z tej sytuacji. I rzeczywiście, oczami Mocy dostrzegł zwisający u sufitu podnośnik, umieszczony dokładnie nad głowami trzech napastników. Na hakach wisiała durastalowa rura, której przeznaczenia Jedi nie znał. Po lewej zaś, na ścianie, był umieszczony panel kontrolny urządzenia. Kyle wyjął więc blaster i strzelił w tamtym kierunku. Trafił bezbłędnie. Podnośnik zazgrzytał, z panelu poleciały iskry, a rura spadła napastnikom na głowy. Jedi zawsze był zwolennikiem noszenia przez członków swojego zakonu broni dystansowej. Jedni z niej korzystali, inni nie, ale w tym wypadku jej użycie okazało się skuteczne. Strzały umilkły. Katarn odczekał chwilę i wyjrzał zza skrzyni, ale nagle intuicja kazała mu odskoczyć w bok. W tej samej sekundzie w skrzynię trafił promień, który rozerwał ją na strzępy. Rozrywacze, pomyślał Kyle. Promień z tej broni potrafił rozpruć ciało pojedynczej istoty na poziomie cząsteczkowym, a jego strzałów nie można było odbić mieczem świetlnym. Kyle'owi został więc tylko jego refleks. Z łatwością uskoczył przed kolejnym strzałem i odnalazł jego źródło. Klatooinianin z rozrywaczem DXR-8 siedział za skrzydłem... myśliwca typu Hornet! A więc magazyn był przede wszystkim hangarem. W środku znajdowały się jeszcze dwie takie maszyny. Kyle nie miał jednak czasu na rozważania; musiał natychmiast przekoziołkować za jeden z filarów, aby uniknąć trafienia. Wątpił, żeby Klatooinianin był tak głupi, żeby strzelać w jedną z podpór działowych. Miał rację. Nie było więcej strzałów, natomiast napastnik najwyraźniej postanowił go okrążyć. Kyle miał więc dziesięć sekund na wymyślenie planu. Przypomniał sobie wnet o trzech śpiących przeciwnikach w pomieszczeniach mieszkalnych, do których z hangaru prowadziły schody. Katarn po raz kolejny użył blastera i strzelił w kontrolkę drzwi, upewniając się w ten sposób, że uniknie niepotrzebnej walki, a zarazem utwierdzając Klatooinianina w przekonaniu, że siedzi za filarem. Nagle usłyszał dźwięk silników repulsorowych i zrozumiał, że działał za wolno. Chadra-fan właśnie uciekał! Zaraz po pierwszym dźwięku przyszedł drugi; prawdopodobnie Niktu też odlatywał. Kyle musiał działać szybko. Oczyścił umysł i sięgnął po Moc. W odpowiednim momencie wyskoczył w kierunku Klatooinianina, unikając trafienia z rozrywacza. Jednocześnie wyjął dwa detonatory termiczne, ustawione na niewielki wybuch przy zetknięciu z celem. Jeden rzucił w kierunku obcego, drugi w Horneta, który właśnie unosił się w powietrze. Klatooinianin próbował uskoczyć, ale zrobił to zbyt wolno i eksplozja podziałała na niego nie gorzej, niż rozrywacz na skrzynię. Natomiast Niktu w Hornecie stracił w wyniku kolejnego wybuchu prawy stabilizator i runął na trzecią maszynę, której skrzydło przebiło kabinę pilota z obcym za sterami. Kyle wylądował na ziemi na chwilę po tym, jak Hornet Chadra-fana wyleciał przez otwarty uprzednio właz w suficie. Jedi nie miał już szans go złapać. Mógł tylko patrzeć, jak odlatuje. Nagle Katarn zauważył rakietę lecącą w kierunku Horneta, a następnie efektowna eksplozja rozświetliła nocne niebo Commenoru. Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślał Kyle, było zidentyfikowanie strzelca. Logiczne było bowiem, że skoro rakieta dosięgła celu, to ktoś musiał ją wystrzelić. Jedi zanurzył się więc w Moc i poczuł nagłą zmianę emocji u wartownika na dachu. Cierpliwa determinacja ustąpiła miejsca zadowoleniu i ponurej satysfakcji. Katarn już wiedział, kto stoi za zamachem na Chadra-fana. Zdecydował jednak, że wpierw unieszkodliwi śpiących przeciwników. Na tajemniczego strzelca przyjdzie pora później. Najpierw trzeba wykonać zadanie. Noghri wiedział, że dobrze wypełnił swoje zadanie. Był pewien, że jak tylko Jedi wpadnie do magazynu, Hreedeck weźmie nogi za pas. Ponieważ z tego, co widział, wywnioskował, że Kyle Katarn rozprawił się ze wszystkimi w budynku, jedyny uciekający myśliwiec musiał należeć do Chadra-fana. Szaroskóry obcy zdecydował, że nie wysadzi tego miejsca w powietrze; ślady, które przestępcy mogli pozostawić, mogą pogrążyć ich mocodawców, a zatem nie opłaca się ich niszczyć. Syndykat Tenloss zapłaci za to, że ośmielił się wejść w drogę jego panu. Trzeba jednak zadbać o to, aby mój mistrz nie miał kłopotów, pomyślał Noghri. Już wcześniej załadował do torby wszystkie ładunki wybuchowe, jakie przyniósł, a także pałkę stokhli i rakietnicę. Postanowił jak najszybciej się stąd wynieść, zanim Jedi zainteresuje się jego osobą. Obcy założył więc na siebie plecak odrzutowy i odpalił zasilanie. Maszyna zafurczała i wyrzuciła z siebie strumień ognia, który uniósł szaroskórą istotę wysoko, a potem stopniowo obniżał jego lot, aż obcy wylądował trzydzieści metrów dalej. Cała procedura powtórzyła się kilka razy, i tak Noghri oddalił się w noc, zanim Kyle Katarn zdążył zareagować na jego obecność. ROZDZIAŁ III - Więc mów, Lo, o co ci chodzi. - zapytał Han, kiedy wszyscy siedzieli już przy ustronnym stoliku w miejscowej kantynie. W przeciwieństwie do większości lokali, jakie Han miał wątpliwą przyjemność odwiedzić, ten był schludny i jasno oświetlony. Stolik, przy którym się spotkali, był umieszczony w niewielkiej alkowie w rogu sali. Przyjaciele mieli tu spokój i mogli bez pośpiechu omówić swoje sprawy. - Han, przyjacielu - rzekł Khan, popijając swojego drinka - mamy z Wingiem delikatną sprawę. Ton Lo był jak na niego zbyt poważny. Hanowi wcale się to nie podobało. Chewiemu chyba też nie, bo mruknął niespokojnie. - Już wyjaśniam, Chewie. - odparł Lo - Słuchajcie uważnie. Jestem pewien, że pamiętacie aferę na Almanii. Han istotnie pamiętał tę historię, choć nie były to przyjemne wspomnienia. Przez intrygę Kuellera oskarżono go o podłożenie bomby w gmachu Senatu i zamach na własną żonę. Ponadto wielu przyjaciół Hana i Chewbaccy przemycało sprzęt dla samozwańczego dyktatora Almanii, i chociaż Solo nie miał do nich o to pretensji, ten fakt nie napawał go radością. A skoro Lo jest przemytnikiem i ma kłopoty w związku z tą sprawą... - Masz problem z władzami Nowej Republiki za to, że przewoziłeś złom dla Kuellera? - zgadł Corellianin. - Blisko, Han, ale nie do końca. - rzekł Khan - Nowa Republika istotnie wystosowała represje w stosunku do uczestników tego precedensu, ale czas ich trwania już dawno minął. - Więc o co chodzi? - Han zmarszczył czoło. Lo Khan spochmurniał. - O władze planety, z której pochodził transportowany przez nas sprzęt. - rzekł - Odbieraliśmy go od pewnego Yarkora nie wiedząc, skąd go ma. Były to setki zbroi szturmowców, chociaż nigdy wcześniej takich nie widziałem. Wyglądały na bardzo stare. Milczący dotychczas Luwingo wymamrotał coś w swoim języku. - Nie żartuj, Wingo! - powiedział Han, a w jego głosie znać było niedowierzanie - Zbroje klonów!? Wiesz, jak mało jest tego w Galaktyce? Skąd ten Yarkor mógł mieć ich tyle? Chewie jęknął przeciągle, potem mruknął gardłowo, a zakończył cichym warknięciem. - Wookie ma rację. - ciągnął Lo - Słuchajcie dalej. Jak już mówiłem, nie wiedzieliśmy z Wingiem, skąd to się bierze. Dopiero niedawno wszystko stało się jasne. Kiedy trzy miesiące temu przebywaliśmy w Ostoi, zaatakował nas Puggles Trodd. Pamiętasz go? - Taa - mruknął Han, przypominając sobie gryzoniopodobnego łowcę nagród - Mów dalej. - Ledwo uszliśmy z życiem. - na wspomnienie tego spotkania oddech Lo stał się cięższy, a glos zaczął mu drżeć - Trodd został przez kogoś wynajęty; sam nie miał powodów, by atakować. Nie wiedzieliśmy jednak, przez kogo. Zapytaliśmy więc Assemblera. - Kud'ara Mub'ata? - zdziwił się Han - Myślałem, że nie żyje. - Teraz jest nowy. W każdym razie wyciągnął od nas prawie wszystkie oszczędności. Powiedział za to, co się kroi. Otóż całe wyposażenie szturmowców, jakie sprzedaliśmy Kuellerowi, zostało przez niego zniszczone. Podobno nie spodobało mu się, że pancerze wyglądają inaczej, ale ponieważ płacił z góry, nie chciał odmawiać przyjęcia towaru. W każdym razie, sprzęt ten został przez Yarkora skradziony. Nie pytaj, jak jeden koleś mógł zwinąć kilkaset pancerzy szturmowców, bo nie wiem. Ukradł je natomiast z planety o nazwie Kamino. - Kamino? - zdziwił się Han - Nigdy o niej nie słyszałem. Luwingo wydał z siebie serię bełkotliwych odgłosów. Oni też nie znali tej planety, dopóki nie powiedział im o niej pajęczy informator. - Tak, Wingo - podsumował Lo - Według Assemblera Yarkor podczas rabunku zabił kilku Kaminoan, a ci wyznaczyli nagrodę za jego głowę. - A on po schwytaniu wyjawił im twoje nazwisko? - zgadł Han. Wookie wydał z siebie gardłowy pomruk, na co Wingo odparł serią mruknięć. - Podobno nagroda jest tak wielka, że mam na karku najlepszych w swoim fachu. - kontynuował Khan - Jestem pewien, że Chenlambeca, Trodda i Zardrę, być może nawet Menndo, Xavisa, Exozone'a i Novala Garainta. Sama śmietanka.- dodał. - Faktycznie - podsumował Han, przypominając sobie czasy, kiedy sam był ścigany przez Huttów. Pewnie to z powodu nagrody Khan ukrył gdzieś "Hyperspace Maraudera", nie zostawiając go na widoku. Byli jednak łowcy nagród, którzy nie daliby się oszukać w ten sposób. To mu o czymś przypomniało. - A Boba Fett? - zapytał. Wingo bełkotnął przecząco. - Fett podobno jeszcze się nami nie interesuje. - przetłumaczył Lo. - Masz nieaktualne informacje, Khan. - odezwał się ktoś zza ich pleców - Fett postawił sobie za punkt honoru schwytanie cię. Cała czwórka obróciła się jak na komendę i spostrzegła mężczyznę w wieku Hana, ubranego w pancerz chroniący przed nagłymi zmianami temperatur. Jego prawa ręka zdawała się być syntetyczna, a w obu miał wycelowaną w nich broń, pistolety BlasTech DH-17. - Winszuję, Exozone - odezwał się Han, sięgając powoli do kabury z blasterem - Jesteś pierwszym, który ich wytropił. - Z tego, co słyszałem, Gryzoń mnie ubiegł - odparł łowca nagród - A a a, Solo, ręce na widoku. Na tę sztuczkę już nikogo nie nabierzesz. Chewbacca ryknął przeciągle, na co Wingo odbełkotał niewyraźnie. - Żadnych spisków za moimi plecami! - syknął Exozone, po czym odwrócił twarz do Hana - Ty, Solo, wynoś się. Nie płacą mi za zabijanie dostojników Nowej Republiki, a nie chcę, żebyś wchodził mi w paradę. Han zauważył kątem oka, że Chewie mrugnął porozumiewawczo do Luwinga, ale nie dał po sobie poznać, że o tym wie. Zwrócił się zatem z szelmowskim uśmiechem do Exozone'a - A co, jeśli nie zechcę wyjść? - Wtedy - Exozone najwyraźniej nie spodziewał się takiej postawy. Milczał przez chwilę, jakby rozważając sytuację - Wtedy ty i Wookie zginiecie. Chewie szczeknął cicho. Han nie wiedział, co oni z Luwingiem planują, ale miał nadzieję, że to coś skutecznego. Przeniósł wzrok na to, co się działo za lokalem, i spostrzegł, że reszta klientów lokalu nie robiła sobie wiele z tego, co działo się przy ich stoliku. Zauważył jednak coś jeszcze, coś, czego nie było tu wcześniej. I zrozumiał, na czym polegał plan Winga i Chewiego. - Wybacz, Exozone - uśmiechnął się szelmowsko Solo - ale mnie i Chewiemu spodobał się ten lokal i nie opuścimy go zbyt szybko. - Trudno, zatem umrzecie. - powiedział łowca nagród, ale nie wyglądał na specjalnie zmartwionego. Wtedy Wingo uderzył. A raczej nie Wingo, a zdalniak, którego sprowadził za pomocą dyskretnego, naręcznego aktywatora. Lo i jego przyjaciel przewidzieli, że mogą być kłopoty, i sprowadzili w okolice baru kilka zdalnie sterowanych automatów treningowych. Nie było to może zbyt wiele, ale powinno skutecznie odwrócić uwagę potencjalnego przeciwnika. W tym przypadku Exozone'a. Zdalniak posłał w kierunku łowcy nagród blasterową błyskawicę niewielkiej mocy, która trafiła w kark przeciwnika. Exozone podskoczył jak oparzony i upuścił blastery. Han był szczerze mówiąc pod wrażeniem jego wytrzymałości; niewielu ludzi potrafiło znieść porażenie rdzenia kręgowego wiązką energetyczną. Na szczęście Chewbacca silnym ciosem klingą kuszy w głowę łowcy zmienił ten stan rzeczy. Shor Gin, Devaronianin, szybkim krokiem przemierzał korytarze dobrze sobie znanej Akademii Jedi na Yavinie IV. Szkolił się w niej jakiś czas, zanim jego obecny mistrz, Kam Solusar, zechciał przyjąć go na swojego padawana. Shor był wysoki jak na istotę swojej rasy; miał niecałe dwa metry wzrostu, sino-bladą skórę i inteligentne spojrzenie. Teraz jednak jego oczy wyrażały przede wszystkim podekscytowanie. On, jego mistrz, oraz kilku innych rycerzy Jedi, w tym Eelysa, Zekk i Streen, od dłuższego czasu poszukiwali tajemniczej, posługującej się Mocą istoty, którą nazywano Pełnomocnikiem Sprawiedliwości. Na ich nieszczęście nikt nie wiedział na jego temat absolutnie nic. Zgodnie z tym, co udało się ustalić mistrzowi Solusarowi, Pełnomocnik Sprawiedliwości to funkcja, którą pełnili najlepsi adepci Ciemnej Strony szkoleni przez Imperatora i Vadera. Nie było ich wielu, bo jedynie trzech, a przez dłuższy czas Nowa Republika sądziła, że unieszkodliwiła wszystkich. Dopiero odnalezione w Górze Tantiss datakarty i ich odszyfrowanie pozwoliło na weryfikację tych poglądów. Jedna z datakart zawierała bowiem spis wszystkich Ciemnych Jedi szkolonych przez Imperatora, w tym i Pełnomocników Sprawiedliwości: Sedriss - człowiek, zabity na Ossus przez Ooda Bnara, Hethrir - firrerenianin, unicestwiony przez Waru, Witiyn Ter - i tu zaczynały się schody. Jedi nie wiedzieli nawet, do jakiej rasy należy i jaką dysponuje potęgą. Musiał być silny, jeśli Imperator wybrał go na Egzekutora, a ponadto przebiegły, skoro wywiad Talona Karrde nie miał żadnych danych na jego temat. Aż do teraz. Shora bardzo zaskoczyła informacja, jakoby ktoś posługujący się mieczem świetlnym ujawnił się na planecie Itren. Ten ktoś w nikomu nie znany sposób wdarł się na teren kosmoportu, a potem zabił z zimną krwią sześciu mechaników i właściciela frachtowca typu Barloz, którym następnie odleciał. Informacje potwierdziły przynależność tego osobnika do rasy Pacitthip. Co ciekawe, miał on ze sobą piątkę towarzyszy: dwoje ludzi, Charggianina, Phrolii i Zabraka. Gin nie wiedział, co to za jedni, ale był pewien, że mają oni jakiś związek z Witiynem Terem, a może nawet był on jednym z nich. Mistrz Solusar z pewnością będzie zaintrygowany nie mniej, niż jego uczeń. "Sokół Milenium" i "Hyperspace Marauder" oddalali się od siebie, zbliżając natomiast do współrzędnych swoich skoków. Zgodnie z tym, co Han, Chewie, Lo i Wingo ustalili po przekazaniu Exozone'a służbom bezpieczeństwa, przemytnicy udadzą się teraz w kierunku Ord Pardon. Mieści się tam baza zgrupowania floty Nowej Republiki zwanej Zespołem Uderzeniowym Starfall. Co prawda składał się on w znacznej mierze z wysłużonych okrętów wojennych, powinien jednak bez większych kłopotów udzielić ochrony "Hyperspace Marauderowi", jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Han wręczył Lo odpowiednią datakartę autoryzacyjną, w razie gdyby obecny dowódca "Starfall", kapitan Virgilio, miał jakieś wątpliwości. A jednak Hana niepokoiły słowa Exozone'a. Jeśli mówił prawdę, że w pościg zamieszany jest Boba Fett, to nawet Zespół Uderzeniowy Starfall mógł nie wystarczyć. Solo znał umiejętności łowcy nagród i wiedział, że niewielu udało się przed nim uciec. A to, że on sam należał do tych nielicznych, wcale nie bagatelizowało sytuacji. Ale zgodził się pomóc Lo Khanowi i Luwingo bez względu na okoliczności. Chociaż chciał, aby wyglądało to na sprawę honoru, w głębi serca znał prawdziwą przyczynę swojej decyzji. Była nią przyjaźń. "Sokół Millennium" wszedł na wektor skoku w kierunku systemu Morishim. Jego kapitan postanowił poprosić tam o przysługę. Jeśli Lo i Wingo mieli jakoś obronić się przed Fettem, potrzebowali pomocy Eskadry Łotrów. ROZDZIAŁ IV Gdyby ktoś zapytał mieszkańców Geratonu, na czym polega sens życia, większość z nich odpowiedziałoby bez wahania, że na zarabianiu na głupocie innych. Bo niby jak inaczej określić cechę ludzi, którzy na własne życzenie doprowadzają się nieraz na skraj bankructwa i uzależnienia, paląc miejscowy tytoń? Owa używka była jedynym towarem produkowanym przez tutejsze przedsiębiorstwa i przeznaczonym wyłącznie na eksport. Nikt z miejscowej ludności nie palił geratońskiego tytoniu, a jeśli komuś nagle spodobał się zapach sproszkowanych skrzydeł miejscowych motyli, sankcje wobec takiej osoby były spore. Kiedyś na czarnym rynku można było nabyć trochę tej używki, ale, od kiedy władzę nad planetą przejęła firma Geraton Smoke Industries, na codzień zajmująca się produkcją tytoniu, wszystkie nielegalne plantacje zlikwidowano. Jeśli chodzi o tych, co już zdążyli się uzależnić, to albo poddawano ich długiej i ostrej kuracji odwykowej, albo przeganiano z planety. Firmie pozostało zatem tylko kontrolowanie planetarnego przemysłu. A nadzór nad zbieraniem tytoniu nie należał do ulubionych zajęć generała Barrona. Wielu mógłby zapewne zdziwić fakt, że główny zarządca i dyrektor Geraton Smoke Industries nosi tytuł wojskowy. Oczywiście w każdej innej firmie w galaktyce władzę sprawują cywile, ale GSI nie jest normalną firmą. Sam fakt, że przedsiębiorstwo wzbogaca się na handlu narkotykami, i to w dodatku legalnie, już wyróżnia je spośród innych. Ale o tym wiedzą wszyscy. Jest jednak druga strona przedsiębiorstwa, strona, o której wiedzą tylko nieliczni. Otóż całe zyski ze sprzedaży tytoniu są kierowane do przełożonych Barrona w Centrali, a sam generał ma dzięki temu powiązania z wieloma potężnymi osobami. To one ingerują w firmę, gdy coś jest nie tak, to one rozwiązują w kilka dni te problemy generała, z którymi legalnie nie poradziłby sobie w kilka miesięcy. W końcu to one zajęły się serią rabunków, które nękały przedsiębiorstwo Barrona. A jedna z nich właśnie wywoływała go przez tajny kanał HoloNetowy, który łączył planetę z niewielką stacją kosmiczną gdzieś w sektorze Kanchen. Barronowi na dłuższą metę nie podobało się bezczynne siedzenie na Geratonie, dlatego wiadomość o rabunkach tytoniu powitał z cichą radością. Oznaczała ona przerwanie wielomiesięcznej monotonii, jakiej doświadczał ostatnimi czasy. Teraz jednak, kiedy jego przełożony łączył się z nim, generał czuł, że na Geraton wraca nuda. Nie podobało mu się to. Przełączył niewielki suwak na ścianie pokoju łączności i stanął na wyświetlaczu. Należał do rasy Omwati i był wyższy, niż większość przedstawicieli jego gatunku, jednak tak jak oni, miał puszyste, kremowe włosy i wiotką budowę ciała. Przed nim pojawił się hologram jego rozmówcy. Nie był to jednak żaden z jego mocodawców. Wręcz przeciwnie. To był Noghri. - Pekhratukh! - syknął generał wściekle - Co ty sobie wyobrażasz!? Korzystanie z tego kanału jest środkiem awaryjnym i... - Zamknij się i słuchaj. - uciął Noghri - Te rabunki nie są robotą amatorów, tak jak sądziliśmy. Stoi za nimi Syndykat Tenloss. - Tenloss? Skąd wiesz? - zdziwił się Barron. - Dowiedziałem się od pewnego Kubaza na Scacorri - wyjaśnił Pekhratukh - Zabiłem ich łącznika w tym sektorze, a na resztę napuściłem rycerza Jedi. - To wszystko? - obruszył się Barron - Po to łamiesz wszystkie środki bezpieczeństwa... - Mówiłem ci, milcz - w tonie Noghriego była cicha groźba, która przyprawiła generała o dreszcze - Tę sprawę prowadzi Kyle Katarn. Barronowi zaschło w gardle. - Katarn? Ten Katarn?- spytał. - Tak. - potwierdził Pekhratukh - Możliwe, że przyjedzie do ciebie, żeby oddać skradziony towar. - ściszył głos do szeptu - On nie może wiedzieć, czym się naprawdę zajmujesz. Nie może wiedzieć! - A co na to... - Nasz pan? Jeszcze nie wie, ale powiem mu, jak wrócę do Centrali. - Jak to?- zdziwił się Barron - Nie ruszasz za Syndykatem Tenloss? - Moja interwencja może zdradzić naszego pana. A Tenloss dostali nauczkę i nieprędko dadzą o sobie znać. To tchórze.- hologram Pekhratukha spojrzał za siebie i syknął - Muszę kończyć.- wycelował zakończony ostrym szponem palec w stronę Barrona - Pamiętaj, jeśli Katarn zacznie coś podejrzewać, osobiście wypruję ci flaki! I przerwał połączenie, zostawiając Barrona sam na sam ze swoimi myślami. - Więc mówisz, że nie wiesz, kto to był? - Kam Solusar był, jak zawsze, uosobieniem stoickiego spokoju. Shor Gin wiedział jednak, jakie wrażenie wywarła na nim informacja o incydencie na Itren. Poszukiwania Witiyna Tera trwały długo, ale nareszcie przyniosły rezultaty. - Słowo daję, panie Solusar. - kierownik kosmoportu, wychudzony i pomarszczony Arconanin, był bardzo podenerwowany zaistniałą sytuacją. Shor w pewnym sensie rozumiał go; na planetach takich jak ta życie toczy się powoli. Sensacją jest, kiedy kogoś pogryzie na ulicy pies, a co dopiero gdy grupa Jedi zaatakuje i porwie frachtowiec! - A możesz mi ich jeszcze raz dokładnie opisać? - spokój mistrza Solusara był jakby nie na miejscu w zaistniałej sytuacji. On, Shor, kierownik kosmoportu i Zekk szli właśnie szerokim korytarzem prowadzącym do zewnętrznego pasa lądowisk. Jego wygląd był dość monotonny; szare, brudne ściany po obu stronach nie stanowiły ciekawego widoku. Jedynie działka ochrony, umieszczone pod sufitem, były jakimś urozmaiceniem. Poza tym w korytarzu było pełno trupów. Nawet Zekk, który więcej razy znalazł się w podobnych sytuacjach, niż Shor, nie mógł ukryć wyrazu obrzydzenia na swojej młodej twarzy. - Mamy nagrania z kamer bezpieczeństwa - zaczął nieco piskliwie Arconanin - więc nie rozumiem pańskiej prośby. - Mimo wszystko proszę o twoją wersję wydarzeń, panie kierowniku - nalegał Kam. - No cóż... - rzekł obcy nieco zamyślonym głosem - Jak pan zapewne wie, było ich sześciu. Dwóch ludzi, żółto- i czerwonowłosy, Chaggrianin, Phrolii i Zabrak. Był jeszcze jeden - głos Arconanina przeszedł w szept - wielki i niepokonany. Szedł jak tajfun, w kilka sekund porozsiekał...- w jego głosie dało się słyszeć obrzydzenie i panikę - porozsiekał ich wszystkich mieczem świetlnym, takim jak pański... - Widzieliśmy ofiary - przerwał mu mistrz Solusar - Czy jeszcze coś pan zauważył? - dodał ze stoickim spokojem. - Tak. - odparł cicho Arconanin - Zabrak. Miał wściekłą, czerwono-czarną twarz i oczy, straszne, żółte oczy, które paraliżują cię strachem tak, że błagasz, żeby przestał na ciebie patrzeć, błagasz o śmierć... Kierownik kosmoportu był jak w transie. Kam Solusar przywołał gestem Zekka i szepnął mu do ucha: - Myślę, że mamy podobne przypuszczenia co do tego, co się tu rzeczywiście stało. Idź do centrum zarządzania kosmoportem. Mam przeczucie, że czegoś się dowiesz. Zekk przytaknął. - Zamierzałem tak zrobić, mistrzu.- powiedział i odszedł w kierunku wieży kontroli lotów, w której mieścił się centralny komputer kosmoportu. - Dziękuję panu - Kam przerwał trans kierownika - Jest pan wolny. Kierownik skłonił się z ulgą i odszedł bez słowa. Mistrz Jedi odprowadził go wzrokiem, zastanawiając się nad czymś. Shor, który przez cały czas przyglądał się trupom, podszedł do swojego mistrza. - To rzeczywiście wygląda na cięcia mieczem świetlnym - powiedział do Solusara - Rany są przypalone i nie ma krwi. Mistrzu...- zaczął podekscytowanym głosem -...ten Pacitthip... to był Witiyn Ter, prawda? Kam Solusar spojrzał na swojego ucznia. - Wyczuwam w tobie dużo niebezpiecznej pasji - rzekł spokojnie - traktujesz poszukiwania Tera jak jakiś wyścig po skarb. Ale to nie jest tak, mój młody padawanie.- pokazał na leżące wokół martwe ciała - Obawiam się, że nie do końca rozumiesz powagę sytuacji. Ter był Pełnomocnikiem Sprawiedliwości Imperatora, a to znaczy, że po mistrzowsku posługuje się Mocą i jest niezwykle niebezpieczny. Rozumiesz? - Myślę, że tak - Shor spokorniał - podchodziłem do tych poszukiwań zbyt emocjonalnie i straciłem obiektywizm niezbędny do szerszego postrzegania sytuacji. Od razu przyjąłem, że w tutejszy incydent zamieszany był Witiyn Ter, a przecież nie mamy na to żadnych dowodów. - To prawda - Kam pokiwał głową - chociaż chciałbym, żeby się jakieś znalazły.- spojrzał Shorowi głęboko w oczy - Zapamiętaj sobie to, co ci powiedziałem. To bardzo ważna lekcja. - Dziękuję.- Gin uśmiechnął się półgębkiem - To dobrze, że mam takiego mistrza, jak ty. - Cała przyjemność po mojej stronie.- Kam też się uśmiechnął - Wiele musisz się jeszcze nauczyć, ale jesteś bardzo pojętny. To zaszczyt mieć takiego ucznia.- położył mu rękę na ramieniu - Kiedyś możesz być wielkim Jedi. A teraz chodź. Witiyn Ter na nas czeka. Mostek "Dridera", niszczyciela klasy Imperial II, nigdy nie widział takiego zamieszania. Na dłuższą metę spowodowane to było tym, że okręt właściwie nigdy nie brał udziału w prawdziwej walce, a przydzieleni nań oficerowie przyzwyczaili się już, że ewentualny przeciwnik na sam ich widok składał broń. Tym razem jednak miało być inaczej. Lord Brakiss ogłosił pełną mobilizację "Dridera", okazało się bowiem, że statek jest mu do czegoś potrzebny. Załodze nie za bardzo podobał się taki zryw na polecenie Ciemnego Jedi, który nawet nie był ich zwierzchnikiem. Brakiss miał jednak pełnomocnictwo z samej Centrali, a to oznaczało, że podpisali je przywódcy kompleksu, w którym stacjonował okręt. Właściwie jedynego kompleksu należącego do organizacji paramilitarnej zbudowanej na resztkach Imperium. Kompleksu na tyle jednak ukrytego, że 25 lat od jego powstania Nowa Republika nadal nie miała o nim pojęcia. Kompleksu kierowanego przez inteligentnych i światłych ludzi, którzy wiedzieli, że w pojedynkę nie dadzą rady Nowej Republice. Kompleksu, w którego stoczniach powstał "Drider" i inne jednostki, w tym nowe Działo Galaktyczne. Kompleksu Executor's Lair. - Streszczać się! - zagrzmiał głos z korytarza - Okręt ma być gotowy za godzinę! Głos należał do lorda Rova Fireheada, ubranego w czerń Ho'dina o jaskrawoczerwonych włosach i gorącym temperamencie. Za nim szedł młody, ale już doświadczony przez życie ludzki mężczyzna, lord Brakiss. Nie wyglądał na zadowolonego z sytuacji, ale z drugiej strony żaden z członków załogi "Dridera" nigdy nie widział Brakissa szczęśliwego. Ciemny Jedi miał na sobie kosztowną, dekoracyjną tunikę z symbolem superniszczyciela i miecza świetlnego na tle emblematu Imperium. - Spokojnie. - odezwał się cicho, a jego melodyjny głos, wyraźnie kontrastował z ciężkimi krzykami Fireheada - Nie ma sensu się podniecać. Nie mamy nawet pewności, czy to prawdziwy Witiyn Ter, czy prowokacja Jedi. - Przecież wiem!- ryknął Rov, a Brakiss odniósł wrażenie, jakoby nie rozmawiał z Ho'dinem, lecz z Ishori - To dlatego polecę pierwszy i sprawdzę, jak to jest naprawdę! Nie musisz mi bez przerwy o tym przypominać! - Wspomniałem o tym tylko raz.- mruknął Brakiss. W takich chwilach rozumiał niechęć Imperatora do tego osobnika. Widok wściekłego Ho'dina należał do rzadkości, a widok tego szczególnego wściekłego Ho'dina był naprawdę paskudny. - Nieważne.- warknął Firehead, jakby nieco zbity z tropu. Popatrzył Brakissowi prosto w oczy i rzekł: - Plan jest taki: Ja lecę Infiltratorem Sith na Itren, ty "Driderem" zaraz po mnie, ale zatrzymujesz się na obrzeżach systemu. Ja sprawdzam co jest grane, a jeśli będę miał kłopoty, podlatujesz i bombardujesz planetę. Jasne? - Nie.- rzekł Brakiss bez mrugnięcia okiem - Nie rozumiem, po co ci "Drider". Niepotrzebnie ujawni tylko naszą siłę, a ty doskonale poradzisz sobie bez niego. Poza tym cała ta akcja i tak zda się psu na budę, bo Witiyna Tera dawno już na planecie nie ma. Rov Firehead odgadł intencje młodego mężczyzny. - Sugerujesz, że chcę zaimponować Terowi naszą potęgą?!- ryknął, a Brakiss kątem oka zauważył, że oficerowie starają się omijać ich szerokim łukiem - Gdybym miał mu pokazać potęgę, nie bawiłbym się w akcje wojskowe, tylko trzepnąłbym z Działa Galaktycznego i już! - Admirał Morck by ci nie pozwolił - mruknął Brakiss, czując ponurą satysfakcję, że znalazł dziurę w rozumowaniu Rova. Firehead nie odpowiedział, bo poczuł nagle zawirowanie Mocy. Brakiss także. - Lordzie Brakiss - zameldował oficer ze stanowiska obsługi sensorów - W pobliżu wyszedł z nadprzestrzeni frachtowiec typu Barloz. Rov Firehead pierwszy ocknął się z odrętwienia. - Wywołać go. - polecił oficerowi łączności, chociaż obaj z Brakissem wiedzieli, z kim mają do czynienia. Na Itren porwano właśnie statek typu Barloz - I przerwać mobilizację. Misja odwołana. O wampie mowa, a wampa tuż. ROZDZIAŁ V Sala spotkań Executor's Lair była dużym, okrągłym pomieszczeniem na szczycie iglicy zwieńczającej kompleks. Cała stacja była kopią Akademii Ciemnej Strony Brakissa, a konkretniej to Akademia była kopią Executor's Lair. Miejsce to stanowiło ośrodek dowodzenia całym kompleksem, czyli piętnastoma stoczniami i siedmioma ośrodkami treningowo-mieszkalnymi dla załóg budowanych okrętów i garnizonów wojska. Oprócz tego w skład Executor's Lair wchodziło sztuczne słońce i Galaktyczne Działo. Stacja miała jeszcze inne przeznaczenie; to do niej cumował Executor podczas tankowania i przeglądów. Teraz jednak dok cumowniczy Executora był zajęty przez inny statek, równie złowrogi i niebezpieczny co poprzednik, ale znacznie większy i potężniejszy. Była to "Arka", superniszczyciel klasy Sovereign. Sala spotkań nie miała tradycyjnych durastalowych ścian; zostały one zastąpione ogromnymi iluminatorami, przez co przebywający w niej goście mieli wrażenie, że spotykają się bezpośrednio w przestrzeni kosmicznej. Nadawało to dodatkowej niezwykłości już i tak oryginalnej stacji, określanej przez podwładnych Executor's Lair mianem Centrali. Na sześciu niedawno przybyłych istotach sala nie zrobiła jednak wrażenia. Zupełnie, jakby już tu kiedyś byli. Stół na środku pomieszczenia był okrągły, zupełnie jakby wszyscy siedzący przy nim uczestnicy spotkania byli sobie równi. Wielkość oparć krzeseł różniła się jednak i przeczyła pierwotnemu wrażeniu. I tak największe oparcie miał admirał Arvin Morck, głównodowodzący siłami zbrojnymi kompleksu. Obok niego, po lewej i prawej stronie, były dwa krzesła o nieco niższych oparciach, jedno puste, a drugie zajęte przez admirała Rogrissa, dowódcę floty Executor's Lair. Za Rogrissem siedzieli kolejno: agent specjalny Jix, dowódca armii Executor's Lair i były imperialny gwardzista, Kir Kanos i jego zastępca, klon, Grodin Tierce. Było jeszcze puste miejsce zarezerwowane dla lidera Death Commando Prime, Pekhratukha. Za pustym siedzeniem po drugiej stronie siedzieli Brakiss i Rov Firehead, dalej było kolejne puste miejsce, a całość zamykał główny naukowiec i konstruktor Executor's Lair, Umak Leth. Wzrok wszystkich obecnych skierowany był na wspomnianą już szóstkę nowo przybyłych. Normalnie intruzów pilnowaliby szturmowcy, ale Rov Firehead odwołał ich, bo nie byłoby to zabezpieczenie zdolne powstrzymać "gości" Executor's Lair. Byli to bowiem mistrzowie Mocy. Na tyle silni, że bez problemu ukrywali swoje myśli przed Ciemnymi Jedi. Rov i Brakiss wykryli ich tylko dlatego, że ci dali im znać o swojej obecności. - A więc - zaczął Morck - Skąd przybywacie i jak poznaliście lokalizację Centrali? - Cały Arvin Morck - prychnął Zabrak - Służbista do końca. Ta oficjalność kiedyś cię zgubi.- wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu - Wiem coś o tym. - Twoje groźby są bez pokrycia.- twarz Morcka była niewzruszona i twarda niczym kamień - A grożenie głównodowodzącemu siłami zbrojnymi Executor's... - Zechciałbyś nas może łaskawie wysłuchać? - przerwał mu blondyn - przebyliśmy długą podróż, żeby się tu dostać, bo tylko wy możecie nam pomóc. Więcej, wy musicie nam pomóc! - Musimy? - zdziwił się Leth - A kto nas zmusi? Wy? Może i jesteście silni, ale gwarantuję wam, że w razie agresji nikt nie wyjdzie żywy z tego pomieszczenia. - Jak zwykle arogancki i głupi. - prychnął Chaggrianin. - Ja? Głupi? - Umak Leth aż wstał - Słuchaj no, śmieciu. Widziałeś Galaktyczne Działo na zewnątrz? Widziałeś! A droidy SD-11? Też widziałeś! Więc nie obrażaj mojej cudownej inteligencji, mojego wspaniałego geniuszu, moich... - Jesteś po prostu stuknięty!- rudowłosy wyrwał go z pełnego pasji monologu. - Ciekawe, kto tu jest bardziej stuknięty? - odparł Tierce - wariat czy ten, który oddaje się w ręce sojuszników wariata? - Gdybyśmy chcieli, wasze kości już by się walały po całej tej stacji!- ryknął Pacitthip. - Więc postaw mi się!- warknął w odpowiedzi Firehead - Nie dasz rady w pełni wyszkolonemu Lordowi Sith! Oczy Zabraka błysnęły złowrogo: - Jedynym tutaj w pełni wyszkolonym Lordem Sith jestem ja! - Tak!? - zagrzmiał Firehead - Więc walcz! Ho'din wyskoczył zza stołu, wykonał salto nad umieszczonym na nim holoprojektorem i uaktywnił miecz świetlny. Pomarańczowe ostrze zabuczało w jego ręku, po czym wystrzeliło ku głowie Zabraka. Nie odnalazło tam jednak swojego celu. Dominess włączył własny miecz i wyprowadził kontrę, którą Firehead z trudem zablokował. Czerwone ostrze Zabraka cofnęło się minimalnie i zmarkowało atak z lewej strony, ale Rov nie dał się nabrać i przygotował blok, z którego mógł wyprowadzić pchniecie prosto w pierś przeciwnika. Klingi zaiskrzyły w zwarciu i trwały przez chwilę w tej pozycji, gdyż żaden z oponentów nie miał zamiaru ustąpić. Nagle z drugiej strony miecza Zabraka błysnęło kolejne ostrze, które minęło bok Rova o centymetry. Zaskoczony Ho'din zmuszony był odskoczyć i przygotować się do odebrania ataku. Użył wszystkich swoich umiejętności, aby przewidzieć zamiary przeciwnika i jednocześnie samemu nie dać się odkryć. To samo robił Zabrak. Zmierzyli się obaj, pełnym nienawiści wzrokiem. Ostrza buczały złowrogo. - Koniec!- zadudnił czyjś głos od strony drzwi. Wszyscy obrócili się jak na komendę i ujrzeli go. Wielki, dyszący, czarny kolos stał u wejścia do sali spotkań, niczym hebanowy duch. Walczący wyłączyli broń. Darth Vader. Czarna aura Mocy spowijała go tak gęsto, że wszystkim zebranym zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Mroczny Lord Sith wrócił do swego domu. - Lordzie Vader - odezwał się Morck - Cieszy mnie pańskie przybycie. Sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli. - Widzę.- odparł basem Czarny Lord. Jego głos był twardy i nieprzejednany - Zechcecie mi łaskawie wyjaśnić, co to za ludzie i skąd się tu wzięli? - Nie możesz wyciągnąć z nich tego przy użyciu Mocy?- zdziwił się Kanos. - Maskują się.- odrzekł Vader - Blokują wszelki dostęp macek myślowych do swoich mózgów.- odwrócił głowę w kierunku dwóch mężczyzn z szóstki nowo przybyłych - To wy. To wasza sprawka, prawda, Fallanassi? Rudowłosy skłonił się Czarnemu Lordowi: - Zaiste jesteś tak potężny, jak nam mówiono. - Nie podlizuj się!- Darth Vader w mgnieniu oka znalazł się koło mężczyzny i chwycił go za gardło - Jesteś tu intruzem i jedynym powodem, dla którego jeszcze żyjesz, jest to, że mogą być inni, którzy znają położenie Centrali.- podniósł go na pół metra. Fallanassi złapał jego rękę, próbując rozluźnić żelazny chwyt. Cała krew spłynęła mu do stóp, a oczy zaszły mgłą. Dusił się. Nagle stalowa rękawica puściła szyję rudowłosego i mężczyzna upadł na podłogę. Czarny Lord stał teraz nad nim, wielki i złowrogi, niczym kat - Domagam się wyjaśnień. - Może ja ich udzielę. - po raz pierwszy od początku spotkania odezwał się przedstawiciel rasy Phrolii - Najpierw dokonam drobnej prezentacji.- jego głos był spokojny i łagodny. Wskazał na Zabraka - To jest Werac Dominess. Jest Ciemnym Jedi, podobnie jak obecny tu Brakiss. Ten Pacitthip to Pentalus Creak, również Ciemny Jedi i zarazem nasz przywódca. Ci panowie, jak już Lord Vader raczył zauważyć, to Fallanassi: Gouw i Radan Rex. Tamten Chaggrianin to Les Totenko. To dzięki niemu tu jesteśmy. - A ty?- spytał podejrzliwie Kanos. - Ja jestem mnichem Aing-tii. - odparł Phrolii - W naszej wspólnocie nie ma imion. Ale nie o tym miałem mówić. Widzą panowie, bez względu na to, jak to głupio zabrzmi, prawda jest taka: jesteśmy przybyszami z przyszłości. - Z przyszłości?- prychnął Leth - To absurd! - Niekoniecznie.- odezwał się Jix - To, że teraz nie możemy podróżować w czasie, nie znaczy jeszcze, że w przyszłości nie będzie to umożliwione. Co oczywiście ani trochę nie umniejsza niedorzeczności tego stwierdzenia. - Nie, Jix - odezwał się Vader - Moc nie wykryła oszustwa. On mówi prawdę. - Mógł ukryć fakt, że kłamie!- zaprotestował Umak Leth - Sam powiedziałeś, że to Fallanassi! - Zapewniam was, że nie mam żadnego interesu w oszukiwaniu kogokolwiek z tu zgromadzonych.- odparł Aing-tii. Czarny Lord, Firehead i Brakiss poczuli, jak mnich odkrywa przed nimi swoją obecność. Jego powierzchowność, pełna spokoju i pewności siebie kontrastowała z zimnem i strachem aury Vadera. Teraz mogli czytać w jego myślach jak w książce. Firehead natychmiast wykorzystał sytuację i wysłał swoje myślowe macki do umysłu Phrolii. To, co zobaczył, sprawiło, że oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, co u Ho'dinów jest równoznaczne z wytrzeszczem, a nogi mimowolnie zgięły się pod nim i Ciemny Jedi padł na kolana. - Nie może być... To niemożliwe... - szeptał, patrząc w gwiazdy błędnym wzrokiem. Wszyscy obecni patrzyli na niego ze zdziwieniem, poza Aing-tii i Darthem Vaderem, którego maska nie wyrażała niczego prócz ukrytej grozy. - Rov Firehead właśnie zobaczył własną śmierć.- powiedział spokojnie mnich - I, co gorsza, swoich oprawców.- zwrócił się do Czarnego Lorda - Racz usiąść, Lordzie Vader, usłyszycie teraz, co się stanie w przyszłości, a o czym zdecydują wydarzenia następnych tygodni. - Twój głos jest pełen szacunku, a słowa wskazują na wielką mądrość - rzucił oschle Vader - Więc wysłucham twojej opowieści. Ale nie licz na więcej.- ostrzegł, po czym zajął swoje miejsce u boku Morcka. - Słuchamy.- odezwał się admirał, zachęcając Aing-tii. Mnich kiwnął głową, po czym podszedł do holoprojektora wmontowanego w stół i włożył do niego jakąś datakartę. Przed oczami zebranych zaczęły pojawiać się obrazy dziwnych, oszpeconych obcych, oraz ich groteskowych, organicznych statków. Były to nagrania z walk, bitew i inwazji. Fallanassi, Dominess, Creak i Totenko patrzyli na to z mieszanką strachu i odrazy. - To, co widzicie, - zaczął spokojnie Phrolii - to rasa morderczych obcych z innej galaktyki, znana jako Yuuzhan Vong. Za kilka tygodni ich forpoczta przedostanie się na Zewnętrzne Odległe Rubieże przez jedną z niewielu bram poza znaną galaktykę, czyli tak zwany Wektor Pierwszy. - Wiem, o czym mówisz.- przerwał Rogriss - Czytałem o tym miejscu. Korporacja ExGal prowadzi tam obserwacje. - Istotnie, - zgodził się Aing-Tii - ale nie potrwa to długo. Wśród naukowców na stacji ExGal.4 jest Yuuzhanin, Yomin Carr. Zabije on lub weźmie do niewoli resztę zespołu badawczego, w tym przyszłą badaczkę Jedi, Danni Quee. Yuuzhanie przedostaną się do naszej Galaktyki i, mimo iż zostaną odparci, wrócą z potęgą, która złamie opór Nowej Republiki i Imperium. Planeta po planecie, gwiazda po gwieździe, będą dostawać się w ręce Yuuzhan. Aż w końcu, po wielu miesiącach walk padnie Coruscant, a władze Nowej Republiki zaszyją się w tajnej kwaterze gdzieś na Mon Calamari. Dwa lata później armie Yuuzhan zostaną wyparte przez Rycerzy Jedi, ale wrócą ze zdwojoną siłą. Ponownie najadą Yavin IV i Bastion. Zabiją wielu Jedi, w tym Marę Jade, Kiranę Ti, Zekka i Kypa Durrona. Armie Nowej Republiki i Imperium zostaną rozgromione, a ich wspólny twór polityczny się rozpadnie, powodując chaos i otwierając Yuuzhanom drogę do dalszych podbojów. Za piętnaście lat dzisiejsza siła militarna będzie już wspomnieniem, a najeźdźcy zdominują sześćdziesiąt procent naszej Galaktyki. Wtedy też Luke Skywalker zginie, broniąc Doliny Jedi. Wspomnienie o Dolinie Jedi wywołało wśród zebranych poruszenie. Była to planeta, na której zebrano esencję Mocy setek wojowników Jasnej i Ciemnej Strony, a jej lokalizacja była tajemnicą. - Dolina Jedi już nas nie interesuje.- Darth Vader swoim ciężkim głosem uciął wszystkie szepty - Jerec czerpał z niej garściami i nie pomogło mu to zwyciężyć jednego, nie w pełni wyszkolonego Jedi. Poza tym siła tamtego miejsca już nie jest tym, czym była kiedyś. Desann poważnie nadszarpnął jej zasoby, więc nie będzie z niej żadnego pożytku. Zaś co do ciebie...- odwrócił głowę w kierunku mnicha -...to zawirowania Mocy nie wskazują, aby w najbliższej przyszłości nastąpiły wydarzenia mające jakieś znaczenie. A jeśli nawet, to historia, którą przedstawiłeś, jest dla nas wielce korzystna. Ci Yuuzhanie, czy jak ich nazwałeś, zlikwidują za nas i Rebelię, i Jedi. - Mylisz się, Lordzie Vader.- odparł Phrolii - Pozwól, że wyjaśnię twoje wątpliwości. Moc nie wyczuwa Yuuzhan i nie ma dla nich w niej miejsca, dlatego też nie są oni na nią wrażliwi. Jest po prostu na nich ślepa. Co prawda to się zmieni, ale nieprędko. A jeśli chodzi o korzyści, to ponownie się mylisz. Yuuzhanie wykończą waszą flotę bardzo szybko, a jedynymi, którzy przeżyją atak na Executor's Lair, będą admirał Morck i Brakiss. Tak, ty, młody człowieku, za dziesięć lat wyszkolisz tych oto...- pokazał na Dominessa i Creaka - ...Ciemnych Jedi. A ty, admirale Morck, wyślesz nas z misją do przeszłości, czyli właśnie teraz, żebyśmy mogli zapobiec inwazji Yuuzhan. - To prawda, mistrzu Brakiss.- odezwał się Pentalus Creak – za piętnaście lat dwaj twoi uczniowie i dwóch Fallanassi postanowi naprawić przeszłość. w międzyczasie Les Totenko...- wskazał na Chaggrianina -...wymyśli sposób na podróże w czasie. - Odnalezienie Executor's Lair zajmie mi sporo czasu,- kontynuował Les - ale uda mi się i nakłonię jedynych pozostałych przy życiu użytkowników Mocy do wzięcia udziału w misji ratowania Galaktyki. - Zaraz, zaraz. - przerwał Brakiss - To znaczy, że ci Yuuzhanie wybiją też Fallanassi i mnichów Aing-tii? - Tak.- potwierdził oschle Werac Dominess - Ciebie też dopadną, mistrzu Brakiss, na krótko przed naszą podróżą w czasie. - Dobrze. Ale skoro w przyszłości wyślę was do siebie,- rzekł Morck, choć zabrzmiało to dziwnie - to będę musiał mieć jakiś plan, jak można powstrzymać obcych. - To prawda.- powiedział Phrolii - Posiadacie kod ostateczny, prawda? - Co!?- Rogriss zerwał się na równe nogi - Nie możemy użyć kodu ostatecznego! Równie dobrze moglibyśmy wysłać Nowej Republice oficjalne zaproszenie na nasz pogrzeb! To samobójstwo! Creak wyczuł, że większość zebranych zgadza się z admirałem. Kod ostateczny był kombinacją wyciągniętą od sacorriańskiego technika, która, wysłana bezpośrednio w kierunku stacji Centerpoint, spowoduje jej wystrzał w określonym kierunku. - Admirał Rogriss ma rację.- powiedział Kanos - To nie do przyjęcia. - Nie.- sprzeciwił się siedzący cały czas na podłodze Rov Firehead. Wszystkim wydawało się, że nie słuchał opowieści Aing-Tii, toteż natychmiast spojrzeli w jego kierunku - Kod ostateczny to jedyna szansa. - Nie możemy tego zrobić!- rzucił Rogriss. - Musimy.- rzucił Vader zza nieprzejednanej maski - Jeśli Yuuzhanie dostaną się do naszej Galaktyki, to będzie koniec nie tylko Nowej Republiki czy Imperium, ale i Executor's Lair. - Lordzie Vader...- zaczął Morck, ale Czarny Lord uciszył go ruchem ręki. - Musimy działać szybko.- dodał Totenko - Mamy mało czasu. - Zgoda.- powiedział Vader - Chaggrianinie, ty, Firehead i Leth uaktywnicie stację Centerpoint. Creak, weźmiesz Brakissa i Kanosa, polecicie na ExGal.4 i pozbędziecie się tego Yomina Carra. Jix... - Nie, lordzie Vader.- syknął Dominess - Poprzysiągłem zabić każdego Yuuzhanina, jakiego spotkam. Nie odmawiaj mi tej przyjemności! Darth Vader milczał przez chwilę, jakby się wahał. - Niech więc tak będzie.- powiedział w końcu - Zastąpisz Creaka. Jix, polecisz ściągnąć tu Maareka Stele. Może być potrzebny. - Gdzie mam go szukać?- zapytał agent. - Znajdziesz go.- odpowiedział wymijająco Czarny Lord, po czym odwrócił się w stronę Lesa Totenko - Wybraliście cel? - Spędziłem nad tym trochę czasu w przyszłości, lordzie Vader.- odparł Chaggrianin - Będzie to planeta Itren. Ta sama, na której wylądowaliśmy.- dodał. - Zatem do zajęć!- powiedział Vader dając do zrozumienia, że zebranie już się skończyło. Wszyscy wyszli, nie dając nawet dojść admirałowi Morckowi do głosu. ROZDZIAŁ VI Luke Skawalker śpi. Jako mistrz zakonu rycerzy Jedi zmaga się z największymi koszmarami galaktyki. Na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za zapewnienie spokoju i wolności wszystkim obywatelom Nowej Republiki. Wiele razy zdarzało mu się zarywać noce w tym szczytnym celu, ale Skywalker nigdy na to nie narzekał. Jako Jedi nie potrzebuje wiele czasu na odpoczynek, więc sen jest dla niego luksusem, którego nie musi, ale bardzo lubi doznawać. To, i dzielenie łóżka ze swoją żoną, Marą Jade Skywalker, to według niego najlepsze sposoby na spędzanie nocy. Dzisiaj jednak Mary z nim nie ma. Na osobistą prośbę Mon Mothmy jego żona poleciała na Chandrillę sprawdzić, czy pewne osoby są wrażliwe na działanie Mocy. To rutynowa misja, ale z pewnością wniesie coś nowego do szkolenia padawanki Mary i zarazem siostrzenicy Skywalkera, Jainy Solo. Luke miał nadzieję, że dziewczyna nauczy się tam podejścia do przyszłych Jedi, a także do ich rodzin, które nie zawsze są pozytywnie nastawione do perspektywy posiadania wśród swoich członka zakonu. Mistrz Jedi miał taki problem z Wieiah, młodą Jedi, którą zabrał z Zeltros, a której krewni nie byli z początku tym zachwyceni. Nie mógł ich zresztą za to winić; Zeltronianie rzadko kiedy biorą na swoje barki odpowiedzialność za cokolwiek, woląc spędzać czas na ucztach i zabawach. Wieiah była inna; rozumiała siłę, jaka została jej dana, i odpowiedzialność, która się z nią wiąże. Razem z mistrzem Skywalkerem przekonali rodzinę młodej Zelronianki co do słuszności jej decyzji o zostaniu Jedi i wkrótce potem Luke uznał Wieiah za pełnoprawną członkinię zakonu. Teraz jednak Luke śpi. Śpi i śni o miejscu pełnym słonecznego ciepła i przynoszonego z wiatrem orzeźwiającego chłodu. Miejscu, w którym rosną bujne, zielone drzewa, a poruszane lekkim powiewem wiatru trawy kryją w sobie mnóstwo maleńkich żyjątek, z których każde jest częścią Mocy. Skywalker przechadza się po tym uroczym miejscu, pełen spokoju i odprężenia. Nagle Luke dostrzegł pewną postać siedzącą pod drzewem. Była ona ubrana w prosty płaszcz Jedi, a, mimo iż siedziała tyłem, Skywalker rozpoznał w niej niemłodego już, bo łysiejącego mężczyznę, który dłubał w kawałku drewna. Człowiek ten zdawał się być jakby niematerialny; trawa, na której siedział, nie gniotła się, nie posiadał swojej sygnatury w Mocy, zupełnie, jakby był jej częścią, a poza tym nie miał cienia. Duch. Zaintrygowany Luke podszedł bliżej, a zjawa odwróciła się w jego stronę. Mistrz Jedi rozpoznał to oblicze od razu, mimo iż widział ją tylko dwa razy w swoim życiu. Była to zmęczona, ale wciąż pogodna twarz, o błyszczących, błękitnych oczach i lekko zmarszczonym czole, sugerującym mądrość i wewnętrzną siłę. Twarz ta uśmiechała się do niego. - Witaj, ojcze.- przywitał się Luke. Czuł się trochę nieswojo, wypowiadając te słowa, albowiem nie miał zbyt wielu okazji, aby zwracać się tak do kogokolwiek. Ale ten człowiek w pełni zasługiwał na to miano. Był przecież biologicznym ojcem jego, Luke'a, i Leii, ojcem, którego Skywalkerowi zawsze brakowało, szczególnie wtedy, gdy, nieświadom jeszcze swojego potencjału, mieszkał na Tatooine. Oto Luke stał właśnie przed Anakinem Skywalkerem. - Witaj, Luke. - powiedziała wesoło zjawa. Skywalker zauważył, że w jej głosie nie ma już tego bólu, który towarzyszył Anakinowi tuż przed jego śmiercią. Luke pamiętał każdą sekundę tamtego spotkania, każde słowo, każde spojrzenie, każdy oddech - Dawno już chciałem się z tobą spotkać, ale było to niemożliwe. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. - Oczywiście, ojcze. - odparł spokojnie Luke. Dotychczas nawet nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby się zobaczyć z ojcem po jego śmierci. A nie mógł być zły za brak czegoś, o czym nie miał pojęcia. A zresztą nawet gdyby miał, nie byłby zły. Nie mógłby, jako Jedi. - To dobrze. - rzekł Anakin, po czym spojrzał na dłubany przez siebie kawałek drewna - Zrobiłem kiedyś taki sam dla twojej matki. Dawno temu.- rzekł rozmarzonym głosem - Miałem wtedy dziewięć lat, a ona czternaście. Chciałem dać jej coś na pamiątkę naszego spotkania, bo bałem się, że już jej więcej nie zobaczę. Luke był poważnie zdziwiony. Jego ojciec po ponad dwudziestu latach od swojej śmierci pojawia się w jego śnie i opowiada o swojej młodości. Młodszy Skywalker był także wzruszony całą tą sceną; zawsze w głębi duszy pragnął mieć prawdziwego ojca, takiego, z którym mógłby pogadać o wszystkim, który byłby dla niego podporą w trudnych chwilach, który dzieliłby z nim wszystkie smutki i radości. Takiego, którego miałby wszelkie prawo, obowiązek, a co ważniejsze chęć, kochać. Nie mówił więc nic, tylko usiadł koło ducha. - Mieli mnie właśnie szkolić w Świątyni Jedi.- kontynuował Anakin - Rada Jedi przeprowadziła test moich umiejętności lecz, mimo pozytywnego wyniku, nie chciała zezwolić na moje szkolenie. - Czy uważasz, że się mylili, ojcze? - zapytał Luke z odrobiną zaciekawienia; opinia Anakina co do Rady Jedi była dla niego bardzo ważna, raz, że chciał wiedzieć, co sądzi o niej jego rodzic, a dwa, że mógłby uzyskać teraz wiele informacji co do tego organu władzy w zakonie Jedi, organu, który wkrótce sam miał zamiar stworzyć. - Ależ skąd.- odparł jego ojciec tak, jakby to było oczywiste - Rada praktycznie nigdy się nie myliła. Gdyby stało się tak, jak chciała na początku - nieco spochmurniał - Nie byłoby Dartha Vadera. - Dlaczego więc zostałeś przyjęty na padawana? - Luke zadał kolejne pytanie - Słowo Rady było chyba ostateczne? - Masz rację, synu. - odparł Anakin, wracając do poprzedniego nastroju - Ale rycerz Jedi, który mnie znalazł, Qui-Gon Jinn, uparł się, że będzie mnie szkolił nawet bez zgody Rady.- westchnął - I zrobiłby tak, gdyby nie zginął z ręki Lorda Sith. Wtedy Obi-Wan Kenobi, ówczesny uczeń Qui-Gona, postanowił przejąć moje szkolenie, a Rada dała mu na to swoją zgodę. - Kim był ten Lord Sith?- pytaniom Luke'a nie było końca - Czy był to Palpatine? - On?- zachichotał Anakin - Nie, nie Palpatine. To był jego uczeń, Darth Maul. Nie bój się, już nie żyje. Wspomnienie o Palpatinie przywróciło Luke'a do rzeczywistości, o ile można tak powiedzieć w sytuacji, gdy przywracany śpi. - Ojcze - rzekł, siląc się na spokój, o który nagle było mu dziwnie trudno - Po co mnie tu sprowadziłeś? - Śpieszy ci się do żony, co? - uśmiechnął się chytrze Anakin - Rozumiem cię.- położył Luke'owi dłoń na ramieniu i rzekł z poważną miną - Synu, chcę żebyś wiedział, że zawsze jestem przy tobie, nawet gdy fakty zdają się temu przeczyć. - Wiem o tym. - zapewnił go Luke. - Dobrze, że we mnie wierzysz. - Anakin uśmiechnął się smutno - Ale wkrótce twoja wiara zostanie wystawiona na próbę. Ciężką próbę. Lepiej więc się przygotuj. Luke zamrugał za zdziwienia. Co jego ojciec chciał przez to powiedzieć? Ale zanim zdążył zadać mu to pytanie, obudził się. "Slave I" mknął przez nadprzestrzeń w kierunku systemu Chazwy. Właściciel statku, Boba Fett, mając chwilę czasu, zanim jego środek transportu dotrze na miejsce, dokonywał właśnie przeglądu swojego śmiercionośnego uzbrojenia. Zastanawiał się, jaką taktykę obrać do walki ze swoim celem. Z tego, co udało mu się dowiedzieć o Lo Khanie i jego statku, to nie był on zbyt dobrze uzbrojony, ale nikomu nigdy nie udało się go porwać, ani nawet zbliżyć się, by dokonać abordażu. Fett podejrzewał, że Khan zainstalował na swoim frachtowcu pewien rodzaj obwodów podporządkowania, który przejmował kontrolę nad komputerem pokładowym przeciwnika. Teoria ta wyjaśniłaby przy okazji, jak Khan ominął zabezpieczenia portu kosmicznego stacji orbitującej wokół Chazwy i dostał się na jej pokład; po prostu włamał się do komputera kontroli lotów i wykasował informacje o swoim pobycie. Mógł przy okazji zrobić z portem kosmicznym, co chciał, na przykład odciąć kamery wokół swojego lądowiska. Sprytne, pomyślał Fett. Co prawda jednostki takie jak frachtowce Xyitiar zwykle raczej dokowały, niż lądowały na stacjach klasy Esseles, ale to tylko kolejny argument za teorią Boby. Nikt by nawet nie pomyślał, że przemytnik i jego przyjaciel, Yaka, są na stacji, gdyby nie pewien Garoon z kontroli lotów, który też miał chrapkę na nagrodę Kaminoan, więc śledził "Hyperspace Maraudera" i jego właściciela wizualnie, a następnie powiadomił łowcę nagród Exozone'a, ponieważ zdawał sobie sprawę, że w pojedynkę nie da rady dwóm doświadczonym szmuglerom, zwłaszcza, że towarzyszą im bohater Rebelii i jego Wookie. A skoro Exozone wiedział, to tylko kwestią czasu było, kiedy Boba Fett się dowie. Najlepszy łowca nagród w galaktyce miał pewność, że niedouczony farciarz, jakim był Exozone, nie da rady ująć dwójki niegłupich w końcu ludzi, Wookiego i Yaka. Zwłaszcza, że jednym z nich był Han Solo, człowiek, którego nawet Fett nie zdołał pojmać. Co prawda Fett zrezygnował z zemsty na Hanie po porażce na Jubilar, dochodząc do wniosku, że nienawiść go zaślepia, ale nie zmieniało to faktu, że zastrzeliłby go z przyjemnością. Przemytnik i jego przyjaciele stanowili wyzwanie, a Boba Fett nigdy nie lekceważył wyzwań, jeśli tylko były opłacalne. A to było. Kaminoanie wyznaczyli sowite wynagrodzenie za schwytanie Lo Khana i Luwingo. Niemal tak wysokie, jak to, które otrzymał jego ojciec, Jango, za udostępnienie swojego DNA tamtejszym klonerom. Przeszłość się nie liczy, pomyślał Fett, liczy się tu i teraz. Fakt, że jego ojciec zginął z ręki Jedi bolał, ale przestał, i nie ma już żadnego znaczenia. Tym bardziej, że było to tak dawno temu... Boba Fett sięgnął po swój miotacz BlasTech EE-3. Wspomnienia... musiał jednak przyznać, że mają dla niego jakieś znaczenie. Kiedy dowiedział się o postępku Khana, Yaka i tego Yarkora, po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł gniew. Krótki co prawda, ale jednak. Był wściekły, że złodziej i przemytnicy ośmielili się sprofanować jedyne miejsce w galaktyce, które mógł nazwać kiedyś domem. W końcu to właśnie na Kamino przyszedł na świat i to tam spędził pierwsze dziesięć lat swojego życia. To właśnie dlatego dał sobie spokój z tropieniem tego Twi'leka i ruszył za Lo Khanem. Ostatni trop wiódł na Chazwę, więc tam miał zamiar rozpocząć poszukiwania. Owszem, zacznie je tam, i nie spocznie, dopóki nie odbierze nagrody za Lo Khana i Luwingo. Shor Gin, Kam Solusar i Zekk siedzieli naprzeciwko siebie. Statek, na którym obecnie przebywali, "Peacemaker" Zekka, stacjonował właśnie na orbicie Itrenu. Okręt był zmodyfikowaną wersją opływowego, szpiczastego jachtu z serii Nubian, z tym, że charakterystyczną dla niego srebrną, metaliczną barwę właściciel zastąpił matowym błękitem. Miało to zapobiec zbytniemu rzucaniu się w oczy i tak już ekstrawaganckiego pojazdu. W tym momencie do "Peacemakera" były przyczepione za pomocą rękawów cumowniczych dwa mniejsze statki: I-7 Howlrunner, własność Kama Solusara, i Lone Scout A Shora Gina. - A więc podsumujmy to, co już wiemy.- zaczął dyskusję Shor. - Nie.- odparł zwięźle Kam. Devaronianin spojrzał na niego zaskoczony, jego mistrz miał jednak ten sam, stoicki wyraz twarzy. A mimo to Shor miał wrażenie, że starszy Jedi robi z niego idiotę. - Nie zaczynaj zdania od "a więc".- dokończył Solusar, uśmiechając się lekko. - Przepraszam.- mruknął zakłopotany Gin. - Nie szkodzi.- rzekł Kam, po czym zwrócił się do właściciela statku - Zekk, zaczniesz? - Oczywiście.- odparł Zekk - Jak wiemy, do kosmoportu włamała się szóstka Ciemnych Jedi, zabili oni grupę ludzi i porwali statek. Ponadto, mamy potwierdzone informacje, że dwoje z nich na pewno posługiwało się mieczami świetlnymi. A zatem albo reszta nie była biegła w Mocy, albo nie chciała odkrywać swoich umiejętności. - Ponadto działka ochrony nie zareagowały na intruzów, chociaż powinny.- dodał Kam - Jeden z napastników natomiast wywarł znaczne wrażenie na psychice kierownika kosmoportu. Włamanie samo w sobie również było ciekawe; według danych z kamer ochrony najeźdźcy pojawili się w centrum kompleksu znikąd. Mogli jako Jedi oszukać potencjalnych świadków, ale nie urządzenia nagrywające. - Poza tym jeżeli potrafili ukryć się podczas włamania, to czemu nie mogli tego zrobić w drodze na lądowisko?- zapytał Shor - Oszustwo nie wchodzi w grę; nie ma sensu.- dodał. - A'propos urządzeń nagrywających, - Zekk zmienił temat - to według nich nasi włamywacze na początku podążali w piątkę. Dopiero potem dołączył do nich szósty - spojrzał znacząco na Kama - Ten sam, którego kierownik się bał. - A sensory kosmoportu nie uchwyciły dokładnego wektora wejścia w nadprzestrzeń porwanego statku.- zakończył Shor - Czyli musimy ustalić, co tu się stało i poznać tożsamość napastników, inaczej wracamy do punktu wyjścia. - Może uda się poznać prawdę dzięki Mocy?- zapytał Zekk. - Wszyscy powinniśmy oddać się medytacjom w tej sprawie.- odparł Gin - Ale na wszelki wypadek spróbujmy dojść prawdy drogą dedukcji. - Masz rację, mój padawanie.- Solusar spojrzał na Devaronianina - Jako Jedi pokładamy całe nasze zaufanie w Mocy, ale nie wolno nam jej nadużywać. Pamiętaj jednak, - wstał i obrócił się w kierunku towarzyszy - ty zresztą, Zekk, też, że nie ma próbowania. Albo coś robimy, albo nie. Shor i Zekk spojrzeli na siebie ze zrozumieniem i lekkim zakłopotaniem. Obaj słyszeli te słowa już nieraz, ale nie traktowali ich zbyt poważnie, bo nie widzieli ich sensu. Teraz, za sprawą mistrza Solusara, zrozumieli. - Moja wersja wygląda następująco - Kam zaczął przechadzać się po kajucie, obserwując w zamyśleniu podłogę pod swoimi stopami - Pięciu napastników w jakiś nieznany mi sposób teleportowało się w pobliże lądowisk kosmoportu. Jednocześnie szósty za pomocą tej samej metody znalazł się koło centrali. Zabrak, bo przecież o nim mowa, wtargnął tam, wyłączył działka ochrony i rozregulował sensory, żebyśmy nie mogli poznać wektora ich skoku. Pozostali wywalczyli, chociaż "wyrżnęli" byłoby słowem bardziej na miejscu, sobie drogę do lądowiska i porwali pierwszy z brzegu frachtowiec. Chwilę przedtem dołączył do nich szósty, wcześniej jednak usiłował wymazać z pamięci kierownika kosmoportu informację o swojej wizycie. Myślę, że tak to właśnie wyglądało. - Mam kilka wątpliwości co do tej wersji wydarzeń.- sprzeciwił się Zekk - Po pierwsze, wciąż nie wiemy, dlaczego napastnicy, skoro mogli przenieść się gdziekolwiek, nie teleportowali się bezpośrednio do jakiegoś statku? - Wcale nie jest powiedziane, czy mogli teleportować się, dokąd chcieli.- skontrował Kam - A poza tym mogli nie znać położenia poszczególnych statków i oczywiście czujniki kosmoportu zarejestrowałyby ich wektor skoku. - Niech będzie.- mruknął Zekk - Idźmy dalej. Po drugie, dlaczego Zabrak nie wymazał wspomnień kierownikowi kosmoportu, skoro, jak sam powiedziałeś, usiłował to zrobić? - Może nie znał się na psychice Arconian, może niewielu ich w życiu spotkał, a może po prostu za bardzo się spieszył.- Solusar wzruszył ramionami - To ostatnie tłumaczyłoby przy okazji niedokładność podczas przenoszenia. - Po trzecie - Zekk się nie poddawał - Skoro był w centrali lotów, to dlaczego nie wykasował zapisu kamer kosmoportu? I czemu tylko kierownik padł jego ofiarą? - Ja odpowiem, mistrzu.- wtrącił się Shor, który przez cały ten czas starał się zrozumieć tok myślenia Kama - Nie wykasował, bo się spieszył, a nie było więcej ofiar, bo tylko kierownik znajdował się wtedy w wieży kosmoportu.- skończył, zadowolony z siebie. - Tylko nie wpadaj w samouwielbienie.- ostrzegł Zekk - Za dużo rzeczy jest tu wyjaśnionych pośpiechem. Gdzie oni się spieszyli? I po co? - To pytanie musimy pozostawić Mocy.- westchnął Kam. Dyskusję można było właściwie uznać za zakończoną. Jedna rzecz nadal zastanawiała Shora Gina: co z Witiynem Terem? Nie było żadnych poszlak, które wskazywałyby na jego obecność, ale, jakby się zastanowić, to jakie to mogły być poszlaki? Podpis krwią na ścianie? To z pewnością nie w stylu Tera, który skutecznie maskował swoją obecność przez ostatnie dwadzieścia lat. Devaronianin poczuł przygnębienie i zdziwił się, że Zekk nie czuje tego samego. - Aha, jest coś jeszcze.- przypomniał sobie młody Jedi - Skoro potrafili się teleportować, to czemu Zabrak nie przeniósł się do towarzyszy po wykonaniu zadania? - Może teleportacji z zewnątrz dokonali za pomocą jakiejś maszyny?- mruknął Shor. - Nie zostawiliby przecież tak unikalnego sprzętu.- sprzeciwił się Zekk - Albo by go zniszczyli, albo zabrali ze sobą. W obu przypadkach jednak nie mogliby z niego skorzystać. - Nie, to nie to.- odparł Kam - Coś mi mówi, że to nie było żadne urządzenie. W kajucie zapadła cisza. Jedno, nasuwające się na myśl pytanie, wisiało w powietrzu. - Więc co?- Shor zadał je pierwszy. Kam Solusar wzruszył tylko ramionami. - Nie mam pojęcia. ROZDZIAŁ VII - Przykro mi, kapitanie Solo,- głos Garma Bel Iblisa brzmiał sucho i oficjalnie - ale nie mogę tak po prostu oddać Eskadrę Łotrów do pańskiej dyspozycji. Sam pan rozumie. Generał siedział za półokrągłym biurkiem w swoim gabinecie. Samo pomieszczenie było kiepsko oświetlone, ponieważ w ciemności lepiej było widać szczegóły holograficznych obrazów, emitowanych zazwyczaj z umieszczonego na biurku holoprojektora. W pokoju byli również obecni dowódcy Eskadry Łotrów, Wedge Antilles i Tycho Celchu. Stali oni w postawie zasadniczej za fotelem szefa, a ich twarze były znacznie gorzej oświetlone niż oblicze Hana Solo, stojącego dla odmiany przed biurkiem. - Rozumiem.- odparł równie oficjalnie Han, chociaż jego zasoby cierpliwości były już na wyczerpaniu; nie, żeby denerwował go Bel Iblis, ale irytowały go sprawy proceduralne, którym nawet słynny corelliański dowódca nie mógł zaradzić. Poza tym zwolnienie ze służby na czas nieokreślony dwunastu najlepszych pilotów we Flocie Nowej Republiki nie byłoby mądrym posunięciem w dzisiejszych, niepewnych czasach. Siły stacjonujące na Morishimie były nierzadko jedynym powodem, dla którego mieszkańcy tego sektora nie rzucili się sobie nawzajem do gardeł. Lokalne waśnie były prawdziwą zmorą Nowej Republiki. - Teraz proszę zrozumieć mnie.- Han Solo pochylił się nad biurkiem Bel Iblisa i spojrzał mu prosto w oczy - Mój przyjaciel ma poważne problemy. Ściga go Boba Fett. Jeżeli nie będzie miał najlepszej możliwej ochrony, to łowca nagród go dopadnie. A przyzna pan, że Eskadra Łotrów stanowi chyba najdoskonalsze myśliwskie zabezpieczenie. - A pan przyzna, że gdyby osobiste interesy i zobowiązania były wystarczającym powodem do spełniania takich próśb, doczekalibyśmy się rychłej prywatyzacji armii.- skontrował Garm Bel Iblis. Generał Wedge Antilles i porucznik Tycho Celchu spojrzeli na siebie, ale nie odezwali się ani słowem. Mieli nadzieję, że Han nie wybuchnie, bo nie byłoby to specjalnie korzystne dla jego sprawy. A faktem było, że na Morishim ostatnio nic się nie działo i Bel Iblis z radością oddałby Łotrów do dyspozycji swojego ulubionego corellianina, gdyby nie sprawy proceduralne. Zarówno Wedge, jak i Tycho, byli żołnierzami, ludźmi czynu, i serdecznie nienawidzili bezczynnego siedzenia w jednym miejscu. Nienawidzili również biurokracji, która w tej sytuacji nie pozwalała im się ruszyć. - Z chęcią bym panu pomógł, generale Solo, ale nie mogę.- dodał Bel Iblis. Han już miał coś odwarknąć, ale powstrzymał się, bo coś go zastanowiło. Garm Bel Iblis nazwał go generałem, co mogło być albo przejęzyczeniem, w co Han nie wierzył, albo ukrytą sugestią. Prawdopodobnie Bel Iblis z jakichś powodów nie mógł powiedzieć mu wprost, o co chodzi, więc zastosował ten fortel. Han przypomniał sobie, jak słyszał od Leii, że na Coruscant mówi się o Bel Iblisie. Wielu polityków niepokoi jego dość niekonwencjonalne podejście do wykonywanych obowiązków. Prawdopodobnie sam generał zdaje sobie z tego sprawę i podejrzewa, albo nawet wie, że jest pod obserwacją. Han skrzywił się w duchu; tak samo postępowało Imperium z wieloma swoimi dostojnikami. Słynne było wykorzystywanie w tym celu androidów Gwiazdy Śmierci RA-7. - A zatem...- zaczął Han, kiedy zauważył, że cisza robi się niewygodna. Generale... domyślił się, o co chodzi Bel Iblisowi, teraz tylko musiał mu to powiedzieć - ...postanowiliśmy z moim drugim pilotem wrócić do służby w Siłach Zbrojnych Nowej Republiki przyjąć poprzednią rangę i obowiązki, oraz rozpocząć służbę pod pańskim dowództwem.- wiedział, że Leia zbeszta go za tą decyzję, ale musiał pomóc przyjacielowi. Wedge i Tycho ponownie wymienili zdziwione spojrzenia. Wedge'a nagle olśniło; Han chciał ponownie wstąpić do wojska, bo tylko wtedy politycy na Coruscant nie będą mogli pogrążyć Bel Iblisa za przekazanie dowództwa nad Łotrami cywilowi. Genialne, pomyślał Wedge, sam bym na to nie wpadł. - Przyjmuję pańską ofertę, generale Solo.- głos Bel Iblisa nadal był oficjalny, ale w jego oczach pojawił się błysk satysfakcji - Co prawda nie jestem upoważniony do podejmowania takich decyzji, ale myślę, że w uznaniu pańskich zasług dla Nowej Republiki dowództwo zrobi dla mnie wyjątek. - Jestem tego pewien.- powiedział Han. Oczywiście jeśli politycy będą chcieli, i tak zbluzgają generała za to, co zrobił, ale to nie wpłynie za bardzo na jego reputację. Zwłaszcza, że w przypadku ewentualnej sprzeczki na ten temat w Senacie dowództwo floty stanie po stronie Bel Iblisa - Chciałbym również dopisać "Sokoła Millenium" do rejestru statków floty systemowej Morishim. - Oczywiście, generale Solo.- odrzekł Garm Bel Iblis - Jeżeli nie ma pan żadnych pytań, proszę udać się w stronę hangarów, gdzie otrzyma pan nowy transponder oraz dalsze instrukcje od generała Antillesa.- Wedge ukłonił się lekko, a Bel Iblis zasalutował Hanowi - Odmaszerować. Han także zasalutował, obrócił się na piętach i wyszedł z gabinetu. Zastanawiał się, jak przekaże radosną nowinę Leii. I co na to powie Chewbacca. Chewbacca, co było do przewidzenia, nie był zachwycony. Gdy tylko Solo wrócił na pokład "Sokoła" i poinformował swojego drugiego pilota o wszystkim, co zaszło, ten dość głośno i dobitnie wyraził swoje niezadowolenie. - Spokojnie, stary.- Han rozłożył ręce - Nie gorączkuj się tak. Przecież wiesz, że to było konieczne. Chewie ryknął przeciągle, po czym cicho szczeknął. - Mnie też się to nie podoba.- odparł Han - Ale to jedyny sposób, żeby pomóc Lo i Wingo. Według Wookiego były inne sposoby, o czym niezwłocznie dał znać suchym szczeknięciem. - Jakie na przykład?- obruszył się Han - Zawołać na pomoc przemytników? A może pójść do Fetta i poprosić go o odstąpienie od nagrody? Chewie zawył z irytacją. - Pewnie, że nie będziemy mieć żadnych obowiązków.- prychnął Han - Ten powrót do armii będzie tylko na papierze, żeby Bel Iblis nie miał przez nas kłopotów. Wookie najpierw warknął oschle, potem zamruczał kilka razy, a zakończył cichym, gardłowym pomrukiem. - Niby kto ma nam rozkazywać?- zdziwił się Han - Służymy bezpośrednio pod Bel Iblisem, a on pod Ackbarem. Ani jeden, ani drugi nie będą nas do niczego zmuszać. A Fey'lya nie jest wojskowym i nie ma nad nami żadnej oficjalnej władzy.- dodał z chytrym uśmieszkiem. Gardłowe warknięcie Chewbaccy oznaczało, że nie podoba mu się to ani trochę. - No i co z tego, że politycy mogą nie uszanować decyzji Bel Iblisa?- rzucił ostro Han - Ackbar na pewno ją uzna, a reszta może nam nadmuchać. Chewie mruknął z dezaprobatą. - Mówiłem ci już przecież, że mi też to się nie uśmiecha.- powiedział Han, już spokojniej. Wookie zaszczekał pytająco. - Tu mnie masz, futrzaku.- Han spochmurniał - Leia jeszcze o niczym nie wie, ale to się jej na pewno nie spodoba. Chewie zarechotał perfidnie. - No wiesz co, kupo kłaków!?- Han podniósł głos w irytacji - Zamiast się ze mnie śmiać, może zrobiłbyś coś pożytecznego? Na przykład obiad. Po tej przeprawie z Bel Iblisem jestem strasznie głodny, a od rana nic nie jedliśmy. Chewbacca wyraźnie obraził się za zdegradowanie go do roli kucharza. - Patrzcie go, ale się napuszył.- prychnął Han - Jak dantooiniański fabool. Jeśli gotowanie jest poniżej twojej godności, to chociaż skocz po coś do picia, komandorze Chewbacco. Chewie szczeknął ze zdumieniem i popatrzył podejrzliwie na swojego przyjaciela. Po chwili, nie mogąc wyczytać nic z jego twarzy, zawarczał ze zdziwieniem po raz kolejny. - No co się tak gapisz?- zapytał Solo z miną niewiniątka - Nie wiesz, że skoro "Sokół" to statek generalski, to jego drugi pilot musi być co najmniej porucznikiem? Chewbacca zmarszczył nos i wyszczerzył przy tym wszystkie kły, a następnie zawył radośnie. - Spokojnie, stary.- próbował uciszyć go Han - Cały hangar się trzęsie. Jak nie poskromisz nieco swojej radości, to zaraz przyślą tu kogoś z reprymendą. Jakby na potwierdzenie jego słów ktoś zastukał w zamkniętą rampę "Sokoła". - Widzisz, coś narobił?- spytał Han z wyrzutem, po czym poszedł do kontrolki podnośnika hydraulicznego rampy i wcisnął stosowny przycisk. Rampa opuściła się, ale człowiek w kostiumie pilota, który po niej wszedł, nie był oficerem przysłanym z reprymendą. To był Wedge. - Co się stało, Han?- zagadnął wesoło - Chewie nadepnął na barnakla? - Gorzej. - Solo też się uśmiechnął - Dowiedział się o awansie. Jak daleko było go słychać? - U Bel Iblisa na pewno.- odparł Antilles - Pewnie słyszeli też w mieście, a może i na drugiej półkuli. - Słyszałeś, Chewie? Obudziłeś Morishinian po nocnej stronie.- zawołał Han do swojego drugiego pilota, po czym odwrócił się z powrotem do nowo przybyłego - Wejdź, Wedge. Napijesz się czegoś? Mieliśmy właśnie z futrzakiem oblać jego awans. - Nie, dzięki. Jestem na służbie.- grzecznie odmówił Antilles. Obaj z Hanem skierowali się w kierunku głównej kajuty - Ale może wieczorkiem, kiedy skończę... - Wątpię, czy coś zostanie.- zaśmiał się Han, po czym podszedł do kanapy przy planszy do dejarika i usiadł. Wedge zrobił to samo - Znasz pragnienie Chewiego. Chewbacca zamruczał wesoło, nalewając do dwóch kieliszków corelliańskiej whisky. - Znam.- Antilles też się roześmiał - Ale do rzeczy. Mam tu datakarty, o których mówił Garm. - To wy już jesteście na ty, co?- zapytał Solo z szelmowskim uśmieszkiem. - A żebyś wiedział.- odciął się Wedge - Co to za armia, w której dwóch generałów nie może sobie mówić po imieniu? - Czyli ja też mógłbym dać sobie spokój z protokołem?- zaciekawił się Han, biorąc do ręki swój kieliszek. - Nie podoba ci się udawanie Threepia?- tym razem szelmowski uśmiech zagościł na twarzy Wedge'a, ale zaraz zniknął - Niestety, Han. W obecnej sytuacji lepiej będzie, jeżeli ty i Bel Iblis będziecie pozostawać, przynajmniej z pozoru, wyłącznie na oficjalnej płaszczyźnie. - Wiem.- Han także spoważniał - Co tu się dzieje? Wszyscy siedzą jak na szpilkach, a nasz generał sprawia wrażenie, jakby był całodobowo inwigilowany. Chewbacca jednym haustem opróżnił swój kieliszek i nalał sobie jeszcze. - Trudno w to uwierzyć, ale tak jest.- rzekł Wedge - Bel Iblis zawsze miał niekonwencjonalne podejście do swojego zawodu. Przyznasz zresztą, że to dzięki temu jest taki dobry. W każdym bądź razie dotychczas nikomu to nie przeszkadzało. Ani Leia, ani Gavrisom, nie mieli nic przeciwko jego nowatorskiemu podejściu do roztrząsania problemów lokalnych. - Ale teraz rządzi Fey'lya, który nie lubi Bel Iblisa, więc nasz generał popadł w niełaskę.- dokończył Solo. - Nie do końca.- odparł Antilles - Nie było cię ostatnio na Coruscant, że nic nie wiesz?- zapytał. - Byliśmy z Leią na Varn, u Landa, gdy Fey'lya zwołał posiedzenie Senatu po raz pierwszy.- odparł Han. - No dobrze. Więc wysłuchasz dłuższej wersji.- westchnął Wedge - Fey'lya może i chciał od początku udupić Garma, ale Senat był wciąż pod wrażeniem jego ostatniej akcji przeciwko temu niszczycielowi klasy Victory, porwanemu przez niedobitki Remnantu trzy lata temu. Gdyby Fey'lya od razu wystąpił przeciwko Bel Iblisowi, poniósłby polityczną klęskę. I to sromotną. - No, z tym niszczycielem to była też wasza zasługa.- powiedział z przekonaniem Han - Ale mów dalej. - Niedawno mieliśmy interwencję przeciwko buntownikom na Exaphi.- kontynuował Wedge - Grupa Stryyth'winów porwała gubernatora planety i uciekła do dawnej imperialnej fortecy typu Titan-14, w której mieścił się główny planetarny generator pola. Rozumiesz, co to znaczy? - Oczywiście.- odparł Han. Fortece Titan-14 zaprojektowano w taki sposób, żeby były nie do zdobycia. I rzeczywiście nie można było ich zdobyć, o ile używano wyłącznie wojsk naziemnych; fortece były bowiem całkowicie bezbronne, jeśli chodzi o bombardowania i ataki myśliwskie. Dlatego planety z Titanami-14 były zazwyczaj zdobywane bez większego problemu, dopiero podczas kampanii odrodzonego Imperatora modyfikowano te fortece w taki sposób, aby maksymalnie utrudnić ataki z powietrza. Jedną z takich zmian było właśnie zbudowanie generatora tarczy planetarnej, inne to powiększenie kontyngentu myśliwskiego, czy umieszczenie generatora pola cząsteczkowego, obejmującego całą budowlę. - Bel Iblis nie mógł zbombardować fortecy, a atak myśliwski groził śmiercią gubernatora.- Wedge mówił dalej, z coraz większą powagą - Stryyth'winowie wiedzieli o tym i czuli się całkowicie bezkarni. Zażądali wysokiego okupu od władz Exaphi, na tyle wysokiego, że tamtejsza inflacja skoczyłaby do góry o dwadzieścia procent. Przynajmniej. - Ale Bel Iblis nie zamierzał tak łatwo rezygnować.- domyślił się Han. - Wiesz, jacy są Stryyth'winowie. Jak postąpisz inaczej, niż oni by to zrobili, to panikują.- powiedział Wedge, patrząc, jak Wookie dolewa sobie jeszcze whisky - Lepiej uważaj, Chewie, bo jak się upijesz, to mogą cię jeszcze zdegradować za brak dyscypliny.- zwrócił się z powrotem do Hana - O czym to ja… aha, już wiem. Bel Iblis kazał nam zrobić nalot na generator, i nie po to, żeby tych terrorystów nastraszyć czy coś takiego. Mieliśmy go po prostu zniszczyć. - A to ci psikus.- zaśmiał się Han - Stryyth'winowie poddali się zapewne pięć minut po ataku? - Trzy.- Wedge też się uśmiechnął, ale tylko na chwilę - Na Stryyth'winie fundamentalną wartością jest zdrowy rozsądek. Jeżeli okażesz jego kompletny brak, to, jak galaktyka długa i szeroka, każdy Stryyth'win ci spanikuje. Prawie jak u Neimoidian. Chewbacca zamruczał cicho. - Już mówię, Chewie.- odparł Wedge - Otóż po tym incydencie zarówno władze Stryyth'winu, jak i Exaphi, wystosowały petycję do Senatu Nowej Republiki o, jakby to ująć, wcześniejszą emeryturę dla Bel Iblisa. Chewbacca szczeknął trzy razy i warknął przeciągle. - Gubernatorowi Exaphi nie spodobało się, że Bel Iblis zniszczył główny generator pola na jego planecie - wyjaśnił Wedge - A Stryyth'winian, mimo powszechnego potępienia dla terrorystów ich gatunku, przeraziła nieobliczalność Bel Iblisa. - A pod petycją podpisały się również i inne rasy, których przedstawiciele doświadczyli na sobie taktyki generała.- domyślił się Han - Oczywiście Fey'lya od razu to wykorzystał i Bel Iblis popadł w niełaskę. - Nawet Ackbar nie mógł nic na to poradzić.- Wedge spochmurniał - Żeby nie zaogniać sytuacji, Garm zgodził się na urządzenia nagrywające w jego gabinecie i na mostku "Peregrine". Stara się też znacznie bardziej uważać przy naginaniu zasad. Stąd ten oficjalny ton, którym cię potraktował. - No to mamy tutaj niezły pasztet.- skomentował Han - Liczyłem na pomoc Bel Iblisa, a tutaj pikuś. Generał mi nie pomoże, bo sam ma kłopoty. - Może zdołacie pomóc sobie nawzajem.- zaproponował Wedge i wyjął z lewej kieszeni dwie datakarty - Tu jest wszystko, co musisz wiedzieć o swojej służbie na Morishim. A tu...- włożył rękę do prawej kieszeni i wyciągnął trzecią, pomarańczową -...masz odprawę od Bel Iblisa. Chewie obrócił się w kierunku Hana i warknął cicho, acz groźnie. - Naprawdę myślałem, że będziemy służyć we flocie tylko na papierze. - Solo uniósł ręce w geście niewinności - Słowo! Wedge zachichotał. - Spokojnie, Chewie.- położył futrzakowi rękę na ramieniu - Garm nie przydzielił wam żadnych lotów patrolowych ani wywiadowczych. Potraktuje was raczej jako osobistych kurierów i przedstawicieli. Zapewni to wam odpowiednią do waszych celów swobodę, a jemu rozwiąże ręce w kontaktach z wami. - No dobrze.- Han spojrzał na datakarty, które Antilles położył na stole - A co jest na pomarańczowej? - Przekonasz się.- rzekł tajemniczo Wedge. ROZDZIAŁ VIII Executor's Lair orbitowało spokojnie wokół sztucznego słońca, gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Razem ze stacją dryfował przycumowany do niej złowróżbny kształt klinu uwypuklający się z szerszej strony i zakończony prostopadłym szpikulcem z drugiej. Gdzieś dalej, po przeciwnej stronie grupki asteroid, wisiało potężne Działo Galaktyczne. Jego lufa wycelowana była w kierunku centrum galaktyki, a pociski skalibrowane i gotowe do użycia. W pobliżu Działa stacjonowała flota składająca się z przeszło trzydziestu pięciu niszczycieli różnych typów, w tym dwóch klasy super, i kilkudziesięciu mniejszych jednostek. W sumie dawało to około setkę statków, którą admirał Rogriss nazwał Flotą Executor's Lair. - Zawsze mnie zastanawiało,- powiedział Pentalus Creak, obserwując okręty przez iluminator w jednaj z sal Centrali - dlaczego nie wykorzystaliście swojego potencjału, by zniszczyć Nową Republikę? Macie przecież sporą flotę i więcej superbroni naraz, niż ktokolwiek przed wami. Admirał Morck, który przez cały czas studiował jakiś raport, podniósł głowę i spojrzał krzywo na Pacitthipa. - Czy w przyszłości nie wyjaśniłem ci tej kwestii?- zapytał kwaśno. Creak skrzyżował ręce na plecach i powoli odwrócił się w kierunku admirała. - W przyszłości nie będzie czasu na takie rozmowy.- rzekł chłodno - Pytam więc teraz. Dlaczego nie zaatakujesz Nowej Republiki? Morcka zaskoczył bezpośredni ton Ciemnego Jedi. Zdziwił się też, że obcy pyta go o to, zamiast po prostu wyciągnąć tę informację z jego umysłu. Doszedł do wniosku, że Morck przyszłości będzie wielkim autorytetem dla Creaka, i ta myśl sprawiła, że poczuł się znacznie pewniej. - Mój drogi Pentalusie.- powiedział powoli, lekko unosząc kąciki ust - Nowa Republika nie jest tak słaba, jak prawdopodobnie będzie w twoich czasach. Widzisz, ich flota liczy sobie tysiące statków, w tym dwa superniszczyciele i jeden krążownik typu Bulwark. Ponadto dysponują znacznie większym potencjałem produkcyjnym, niż my. Frontalny atak byłby masakrą, i to jednostronną. - Rozumiem.- odparł powoli Creak - Niemniej jednak cały czas powiększasz zasoby Executor's Lair, zbierasz Ciemnych Jedi i rozbudowujesz flotę. Po co? - Ponieważ kiedyś,- rzekł Morck, patrząc rozmarzonym wzrokiem w bezdenną czerń kosmosu - może za sto lat, może za tysiąc, flota ta dorówna swoją siłą Armii Republikanów, a bractwo Ciemnych Jedi Lorda Vadera rozrośnie się tak bardzo, że rycerze Jedi Skywalkera po prostu nie dadzą mu rady. Na ten dzień czekam. - Piękne marzenia.- podsumował Creak - Prawda, Lordzie Vader? - Istotnie.- drzwi do sali rozsunęły się i obecnym ujawniła się czarna, dysząca postać. Morck był zaskoczony przez chwilę, ale tylko chwilę, ponieważ uświadomił sobie, że Creak poprzez Moc wyczuł obecność Vadera. - Lordzie Vader,- zaczął admirał - sądzę, że najwyższy czas, żebyśmy ostatecznie i nieodwołalnie uzgodnili podział kompetencji. - Nie wiem, co pan chce uzgadniać.- głos Vadera był spokojny i pewny siebie - Najwyższym i oczywistym przywódcą Executor's Lair jestem ja. Pan dowodzi kompleksem, Rogriss flotą, a Kanos armią. Czyż nie tak było? - Było.- zgodził się Morck - Ale nie podoba mi się, w jaki sposób traktuje mnie pan przy naszych podwładnych. Vader podszedł powoli i zbliżył swoją zimną, czarną maskę do twarzy Morcka. - Wyjaśnijmy jedno.- wycedził, dysząc - To są MOI podwładni, pan nimi tylko dowodzi, admirale. - Nie wydaje mi się, abyś miał jakiekolwiek prawa do tych ludzi.- w głosie Arvina Morcka nie było śladu strachu, tylko bezczelność i zbytnia pewność siebie. To rozzłościło Vadera do reszty. Wyprostował się i przywołał Moc. Natychmiast odnalazł gardło Morcka i zaczął nań ściskać. Z satysfakcją obserwował, jak admirał się dusi. Nagle Creak siłą Mocy odepchnął Vadera na przeciwległą ścianę i zdekoncentrował go na tyle, że ten puścił admirała. Morck powoli odzyskiwał oddech. - Głupio postąpiłeś, Creak.- Darth Vader dyszał z wściekłości. Stanął na nogi i uaktywnił miecz. Czerwone ostrze zabuczało złowrogo, obiecując Pacitthipowi szybką śmierć. Jednak Pentalus Creak nie miał zamiaru szybko ginąć. Ani myślał również walczyć. - Morck nie może umrzeć, Lordzie Vader.- powiedział spokojnie, co jeszcze bardziej wściekło Czarnego Lorda. Do sali wpadli Gouw i Radan Rex, najwyraźniej wyczuwając jakieś zakłócenia Mocy, ale widząc, co się dzieje, woleli nic nie mówić. - Totenko nam to powiedział.- kontynuował Creak, chcąc przemówić Vaderowi do rozsądku, zanim ten w furii pozabija ich wszystkich - To Morck i Brakiss nas tu wysłali. Jeżeli któryś z nich zginie, zanim wykonamy zadanie, wtedy nic nie powstrzyma Yuuzhan. - Poza tym, Lordzie Vader,- admirał otrząsnął się na tyle, aby odzyskać trzeźwy osąd - jestem twoim głównym taktykiem. Możesz mnie zabić, ale kto wtedy poprowadzi flotę do zwycięstwa? Rogriss? Nie ma nawet połowy mojego doświadczenia. Potrzebujesz mnie, Vader, licz się z tym. Czarny Lord pod zbroją kipiał z wściekłości. Jeżeli nie może zabić Morcka, trudno, pomyślał, ale niech on sobie na za dużo nie pozwala. Stwierdził, że musi mu dać nauczkę. Jemu i Creakowi, bo obaj robią się zbyt pewni siebie. Kątem oka Vader dostrzegł Fallanassi. W ułamku sekundy głowa Gouwa spadła, odcięta czerwonym ostrzem Dartha Vadera. Rex zdążył jeszcze stać się dla Czarnego Lorda niewidzialny, ale miecz świetlny dosięgnął jego ramienia, gdy próbował uciec. Osmalony kikut, będący jeszcze przed sekundą ręką Radana Rexa, upadł na podłogę, a jego niedawny właściciel krzyknął z bólu i stracił koncentrację. To wystarczyło, żeby miecz świetlny z charakterystycznym trzaskiem przeciął rudowłosego mężczyznę na pół. Arvin Morck i Pentalus Creak obserwowali całą scenę w milczeniu. Jeden oniemiał z obrzydzenia, drugi z podziwu dla umiejętności Dartha Vadera. Gdy Czarny Lord dokonywał rzezi na dwóch Fallanassi, "Vengeance", zmodyfikowany imperialny superniszczyciel, zbudowany kiedyś na polecenie Ciemnego Jedi Jereca, mknął przez nadprzestrzeń w kierunku najodleglejszego z ramion galaktyki. Na jego pokładzie nie było jednak jego dawnego właściciela; Jerec zginął w Dolinie Jedi dwadzieścia lat temu. Teraz był to okręt flagowy Dartha Vadera, chwilowo udostępniony Weracowi Dominessowi, Brakissowi i generałowi Kanosowi. Lecieli na niezwykle ważną misję; mieli usunąć zagrożenie ze strony Yuuzhan, a żeby tego dokonać, musieli pozbyć się informatorów obcych w naszej galaktyce. Jednym z nich był Yomin Carr, obecnie przebywający na stacji ExGal.4 na Belkadan. To jego właśnie mieli zdjąć. - Mistrzu Brakiss,- powiedział Dominess, stojąc na mostku "Vengeance" i obserwując pracę oficerów pokładowych - musisz coś wiedzieć. Brakiss, siedzący dotychczas przy konsolecie kapitana, odwrócił się do Zabraka. - O co chodzi?- spytał obojętnie. - O holocron Sith, mistrzu.- odparł Werac - Kiedyś powiesz mi o pewnym Lordzie Sith, o którym dowiesz się z tego właśnie holocronu. Też pochodził z mojej rasy i miał takie same tatuaże, jak ja. Muszę wiedzieć o nim więcej, a holocron jest na statku, prawda? Brakiss był szczerze zdumiony, że Dominess tyle wie na temat jego działalności. Istotnie, Darth Vader przeniósł wszystkie artefakty Ciemnej Strony, jakie udało mu się zgromadzić w ciągu dwudziestu lat, na "Vengeance". Zrobił to w tajemnicy i nawet Morck i załoga statku nie wiedziała, co ze sobą wozi. A Zabrak mówił o tym tak, jakby to było oczywiste. - Jest.- odpowiedział powoli Brakiss - Ale zanim pozwolę ci z niego skorzystać, muszę wiedzieć, kto ci o tym powiedział. - Ty, mistrzu.- oczy Weraca, zwykle niecierpliwe i wściekłe, teraz były pełne pasji - Opowiedziałeś mi o Executor's Lair bardzo dokładnie. - Jak dokładnie?- Brakiss pytaniami chciał zachęcić go do wyznań. Mógłby wyciągnąć je z jego umysłu, ale widział, co potrafi ten Ciemny Jedi i wątpił, czy mu dorównuje. A fakt, iż w przyszłości wyszkoli go i zdobędzie jego zaufanie powinien wystarczyć. Poza tym czuł, że Ciemny Jedi mówiący z takim uwielbieniem o osiągnięciach Centrali bardzo dobrze wpłynie na morale załogi. - No cóż...- Dominess był zaskoczony tym pytaniem - Mówiłeś, że Executor's Lair zostało założone przez samego Dartha Vadera i admirała Thrawna. Obaj zbudowali kompleks stoczni do wprowadzania modyfikacji na "Executorze" i budowy nowych niszczycieli i myśliwców, które miały powiększyć stan Eskadry Śmierci. Vader chciał użyć potencjału Centrali do obalenia Imperatora. Stacją dowodził, podobnie jak i teraz, admirał Morck, przy pomocy Noghri'ego Pekhratukha i ucznia Vadera, Rova Fireheada. Brakiss pokiwał powoli głową; Morck i Pekhratukh nigdy nie mówili o powstaniu Executor's Lair chcąc sprawiać wrażenie, jakoby stacja istniała od zawsze. Podobno powiększało to morale u żołnierzy, którzy sądzili, że jak coś nigdy nie powstało, to nie mogło być obalone. Dlatego też i Brakiss nie wiedział nic o przeszłości kompleksu, ale teraz może się dowiedzieć. - Po śmierci Imperatora Morck postanawia przyłączyć się do Kręgu Władzy na Coruscant, ale najpierw chce zbudować superniszczyciel.- kontynuował Werac - Gdy budowa dobiega końca, władzę przejmuje Ysanna Isard. Morck i Firehead chcieli ją obalić, ale ubiegła ich Nowa Republika. W międzyczasie powrócił Lord Vader, który jest odpowiedzialny za sprowadzenie większości przywódców Centrali. Według Brakissa Morck dobrze zrobił, że nie chciał przyłączyć się do Isard, ale wątpił, czy taktyka oczekiwania i zbierania sił coś da. Rozumiał Fireheada, gdy ten rwał się do jakichkolwiek działań. - Wielki admirał Thrawn powierzył Morckowi projekt "Tierce", który okazał się niewypałem.- Werac mówił z coraz większą pasją, jakby recytował słowa modlitwy - Niemniej jednak niezmodyfikowany klon Tierce'a pozostał na Executor's Lair. Rok później Imperator powrócił i Morck ponownie zawiesił wszystkie plany ataku na Nową Republikę. Palpatine wykorzystywał położenie kompleksu do ataków na konwoje Republikanów, a gdy umarł, Morck przeniósł bazę w inne miejsce. Kolejny element układanki trafił na swoje miejsce. Executor's Lair było zbudowane w sektorze Farfin, ale teraz znajdowało się gdzie indziej. Morck zapewne lękał się, że Imperator zapisał gdzieś lokalizację Centrali i chciał uniknąć wykrycia przez Rebeliantów. - Mam mówić dalej?- zapytał Werac. - Mów, mów.- odparł Brakiss. Nawet nie wiesz, ile się dzięki tobie dowiedziałem, dodał w duchu. - Tak więc Centrala rozpoczęła budowę niszczyciela Sovereign według planów skradzionych przez Jixa na Kuat, a Morck znowu wstrzymał wszystkie działania czekając, aż stocznie skończą. Porwany przez Fireheada Umak Leth zaproponował Morckowi i Vaderowi budowę Galaktycznego Działa i droidów SD-11. Sprowadzono również Kira Kanosa i Maareka Stele, który poszukiwał „Oka Palpatine'a V”, Witiyna Tera i holocronu Sith.- wspomnienie o artefakcie spowodowało, że Zabrak przypomniał sobie o swojej prośbie - Mistrzu, więc co z tym holocronem? - Jeszcze dwa pytania: Skąd Maarek Stele miał kod ostateczny Stacji Centerpoint? - Porwał głównego technika Sacorriańskiej Triady i wydobył go z jego mózgu. To było kilka lat po tym, jak Executor's Lair pozbyło się zagrożenia ze strony droidopodobnych obcych z Dzikiej Przestrzeni.- odparł Werac Dominess - A drugie pytanie? - Jak się nazywał ten Lord Sith, którego naśladujesz?- spytał Brakiss z obojętną miną. Usta Zabraka rozszerzyły się w złowieszczym uśmiechu. - To był Darth Maul, mistrzu.- odpowiedział, po czym, sądząc, że rozmowa już skończona, oddalił się szybkim krokiem w kierunku kwater kapitańskich, gdzie, jak sądził, znajdzie holocron. Brakiss był pewien, że skoro Dominess tak dobrze zna historię Executor's Lair, to wie też, gdzie w kajucie Vadera leży holocron Sith. Jednocześnie Ciemny Jedi poczuł samozadowolenie, że poznał historię Morcka i Centrali bez wzbudzania podejrzeń admirała. Teraz już wiedział, jak Morckowi przez tyle czasu udało się nie wzbudzać podejrzeń Wywiadu Nowej Republiki, a także skąd wziął tyle superbroni i dlaczego z nich nie korzysta. Tak, Brakiss wiedział, a wiedza ta dawała mu przewagę. Lo Khan nigdy nie przepadał za żołnierzami. Za wszelką cenę starał się nie mieć z nimi kontaktu, mimo iż podczas Galaktycznej Wojny Domowej osobiście przemycał towary zarówno Imperium, jak i Rebelii. W głębi duszy zawsze jednak bał się swoich mocodawców; bał się, że jedna ze stron odkryje, że przemytnik pracuje dla drugiej, i wyciągnie wnioski. Te wnioski, jak nietrudno się domyślić, byłyby nieciekawe dla Lo Khana i Luwingo. Teraz jednak Lo musiał przyznać, że, widząc wokół siebie tyle statków wojennych, czuje ulgę. Zespół Uderzeniowy Starfall cieszył się sławą nieustępliwej i dobrze wyszkolonej jednostki, a chociaż lata świetności miał już za sobą, nadal stanowił siłę, z którą napastnik musi się liczyć. W skład floty orbitującej wokół Ord Pardon wchodziło obecnie siedem okrętów: trzy pancerniki Dreadnaught, jeden CC-9600, dwa krążowniki Mon Calamari MC-80B i jeden MC-80, który to był statkiem flagowym i od którego wywodziła się nazwa zespołu. "Starfall" był najstarszym krążownikiem w okolicy, niemniej jednak doświadczenie jego załogi i kilka modyfikacji, jakim został poddany na przestrzeni lat spowodowały, że uważano go jednocześnie za najmocniejszy okręt w Zespole. I to do niego właśnie przycumował "Hyperspace Marauder". Po raz pierwszy od dłuższego czasu Lo poczuł się spokojniej. Przez ostatnie miesiące cały czas uciekał, nigdy nie będąc pewnym, czy ktoś w ogóle go ściga. On i Wingo żyli w ciągłym napięciu, z dnia na dzień, nie wiedząc, czy jutro się obudzą. W końcu Luwingo wpadł na pomysł, aby poprosić o pomoc Hana Solo. Koncepcja ta nie wydawała się zła; w końcu Han był prawie szanowanym obywatelem, miał spore znajomości wśród dowódców Floty i polityków, a także duże doświadczenie w unikaniu łowców nagród. I rzeczywiście, ku radości Lo i Winga Solo nie zawiódł pokładanego w nim zaufania. Wszystko dobrze, ale co dalej? Lo był wdzięczny Hanowi za pomoc i kapitanowi Virgilio za zrozumienie sytuacji i ochronę "Hyperspace Maraudera", ale nie mógł siedzieć na Ord Pardon wiecznie. Khan podejrzewał, że Sarin Virgilio nie wyrzuci ich stąd, ale nie chciał nadużywać gościnności kapitana. Zwłaszcza, że, jak zdążył się zorientować, Kalamariańscy członkowie załogi "Starfalla" nie pałają do niego sympatią. Trzeba jak najszybciej coś wymyślić, i to coś mądrego. Lo żałował, że nigdy nie miał głowy do twórczego myślenia. Zawsze zostawiał to Hanowi, Ninxowi, McCumbowi albo Carlissianowi. To oni w krytycznych sytuacjach najlepiej kombinowali i zawsze wychodzili z opresji bez szwanku. No, może jeśli nie liczyć nieszczęsnego McCumba. Ale Lo? Lo nigdy nie potrafił wymyślić dobrego planu i w tej kwestii zdawał się na Wingo, tak jak wtedy, gdy skontaktowali się z Karrde'm, żeby ten zaaranżował ich spotkanie z Ghentem. Lo nie wpadłby na to, że młody Ghent mógłby zmodyfikować system przejmowania kontroli w taki sposób, żeby mógł włamywać się nawet do złożonych, wojskowych komputerów pokładowych. Ale tym razem Wingo, chociaż często miał jakąś sztuczkę w zanadrzu, mógł tylko opuścić ręce i obserwować rozwój wypadków. Nie pozostało im więc nic, prócz czekania. ROZDZIAŁ IX - Nie jest dobrze.- powiedział mistrz Ikrit, siedząc niedbale na fotelu, w mieszkaniu państwa Solo na Coruscant. - Dlaczego, mistrzu?- zapytała Leia Organa Solo, pani tego domu i rycerz Jedi w jednej osobie - O co chodzi? Poza Leią i Ikritem w pokoju był jeszcze tylko Anakin Solo, młody, acz obiecujący padawan tego drugiego. Stał pod ścianą i, z braku lepszych rzeczy do roboty, bawił się w odczytywanie emocji swojej matki i mistrza. - O Senat, pani Solo.- rzekł Ikrit, falując lekko swoimi olbrzymimi uszami, a Anakin wyczuł olbrzymie zaniepokojenie z jego strony - Prezydent Fey'lya nie rozumie potrzeby odrodzenia zakonu rycerzy Jedi. Twierdzi, że wystarczy już Jedi i więcej nie trzeba. Dlatego też znacznie zredukował fundusze na Akademię, a Senat zgodził się z nim, pamiętając ostatnie incydenty z Akademią Ciemnej Strony. - Wiem o tym.- odparła Leia, a Anakin wyczuł u matki bezradność. Nie była już powiązana z Rządem Nowej Republiki, więc właściwie nie miała już nic do powiedzenia - Luke uważa, że Senat wreszcie się opamięta i przywróci fundusze. Miejmy nadzieję, że nie są to tylko puste przypuszczenia. - Mistrz Skywalker jest wielkim Jedi.- zgodził się Ikrit - Jego słowa często nacechowane są olbrzymią mądrością. Muszę jednak przyznać, że zbytnio wierzy w ludzi. - Moim zdaniem to zaleta.- wtrącił się Anakin - Wujek Luke zdobywa w ten sposób zaufanie. - Owszem, ale traci obiektywizm.- zaoponował Ikrit, a jego uszy przestały falować i uniosły się lekko - Jedi musi umieć spojrzeć na wszystko z różnych perspektyw. Zapamiętaj to dobrze, mój padawanie. - Mistrzu,- odezwała się Leia - czy jest coś jeszcze, o czym powinnam wiedzieć? - Moc dobrze cię prowadzi przez meandry mojego umysłu.- pochwalił ją Ikrit - Ucz się od matki, Anakinie, a daleko zajdziesz. Wracając do rzeczy, to mam do pani prośbę. Otóż gdy rozmawiałem z prezydentem Fey'lyą, dał mi on jasno do zrozumienia, że nie zezwoli na utworzenie przez mistrza Skywalkera organu rządzącego zakonem. Chciałbym, żeby wpłynęła pani jakoś na tę decyzję. - Mówisz o Radzie Jedi, mistrzu?- zapytała Leia, choć dobrze wiedziała, o co chodzi. Anakin wyczuł u matki cichą satysfakcję - Nie widzę powodów, dlaczego Fey'lya miałby mieć coś do powiedzenia w tej sprawie. Zgodnie z wydanym przez Mon Mothmę dekretem powołującym do życia Akademię, zakon Jedi jest tworem autonomicznym niepodlegającym władzy świeckiej. A co za tym idzie, prezydent Nowej Republiki nie ma prawa ingerencji w kształtowanie jego wewnętrznej struktury. - Tak, ale może cofnąć fundusze.- odparł kwaśno Ikrit, a Anakinowi przez chwilę wydawało się, że poczuł u mistrza nutę frustracji. - Już to zrobił.- odbiła piłeczkę Leia - A zatem nierozważnie stracił jedyny środek perswazji wobec nas, jaki był w jego rękach. A przy poparciu, jakim cieszy się zakon u obywateli Nowej Republiki, nie odważy się na żadne sankcje. Proponuję po prostu utworzyć Radę Jedi, a Fey'lyę poinformować o fakcie dokonanym. - Ale czy to będzie fair wobec Senatu?- zapytał Anakin. - W polityce nic nie jest fair, synku.- rzekła smutno Leia - Jeżeli zakon ma się rozwijać, musimy uciekać się do takich chwytów. - Nie podobają mi się te chwyty.- skomentował Ikrit, mrużąc swe wielkie oczy, nastawiając uszy i zagłębiając się w Moc - Ale nie ma innego wyjścia. Musimy uporządkować hierarchię zakonu, zwłaszcza, że na horyzoncie widzę czarne chmury. Czekają nas ciężkie czasy. Leia i Anakin popatrzyli na niego ze zdumieniem. - Jakie chmury, mistrzu?- zapytał młody Solo. - Czułem już kiedyś coś takiego.- Ikrit rozwarł powieki i położył uszy po sobie - Dawno temu, zanim zapadłem w hibernację. Zbliża się gęsty, nieprzenikniony mrok. Leia i Anakin popatrzyli na siebie. Nie była to przyjemna perspektywa. Han Solo włożył pomarańczową datakartę do czytnika i usiadł wygodnie, zastanawiając się, co takiego Bel Iblis na niej zapisał. Z tego, co mówił Wedge, wynikało, że jest dla niego bardzo ważne, żeby Han i Chewie zapoznali się z jej zawartością. Wookie usadowił się więc na kanapie, ale przedtem przerzucił obraz na projektor holograficzny. Co prawda trójwymiarowy odbiór dwuwymiarowych obrazów nie był najlepszy, ale Chewie podejrzewał, że generał nagrał im wiadomość po cichu, korzystając z jakiegoś droida astromechanicznego, tak, jak zrobiła to Leia nad Tatooine dwadzieścia pięć lat temu. Gdy już obaj usiedli, Han włączył ustawiony na planszy do dejarika holoprojektor. Przed Corellianinem i Wookiem pojawił się wiszący w powietrzu, dwuwymiarowy ekran, na którym widniało pytanie: "Smakował panu drink z Gniazda Peregrine?". Han zmarszczył czoło. Pewne było, że Bel Iblis nie ma zamiaru pytać go o gusta w zakresie alkoholi. Nie, to było hasło, które miało uniemożliwić odczytanie tej wiadomości osobom postronnym. Musiało to być zatem coś, o czym wiedziała tylko pewna grupa ludzi, a na pewno Han i Bel Iblis. Nie chodziło zatem o smak drinka, bo corelliański generał nie znał gustów swojego rodaka. Tamtejsza lokalizacja Gniazda Peregrine również odpadała, bo na dzień dzisiejszy była to informacja ogólnie dostępna. Może zatem chodziło o drinka? Zapewne tak, tylko Han nie pamiętał, co to było. Chewbacca warknął ze zniecierpliwieniem. - Moment, Chewie.- zganił go Han - Usiłuję sobie przypomnieć...- nagle jego wzrok padł na butelkę corelliańskiej whisky, którą opróżnili z Chewbaccą przed godziną. Oczywiście! To był corelliański koniak z sokiem z jakichś owoców! Ale jakich? Tego Han nie wiedział wtedy, i teraz też nie. No trudno, pomyślał, może się uda. Solo wystukał na klawiaturze: "Corelliański koniak z sokiem z owoców". Poprzednie pytanie zniknęło, natomiast pojawiło się następne, krótsze: "Jakich?" I nagle Han zrozumiał, dlaczego Bel Iblis jest taki dobry. To musiały być miejscowe owoce, które ludzie Bel Iblisa pozbierali na własne potrzeby. Zapewne pochodziły z jednej z lokacji Gniazda Peregrine, ale z której, tego Han nie wiedział. I o to chodziło. Każdy, kto wziąłby się za złamanie hasła w korespondencji między Hanem Solo i Garmem Bel Iblisem, najpierw przeanalizowałby dokładnie wszystkie spotkania tych dwóch i informacje na ich temat. Tymczasem sami zainteresowani nie mieli takiego przygotowania. "Nie mam pojęcia.", napisał Han. Obraz znikł, a na jego miejsce pojawiła się trójwymiarowa, zminiaturyzowana sylwetka generała Garma Bel Iblisa. - Ta wiadomość jest adresowana do moich osobistych kurierów, generała Hana Solo i komandora Chewbaccy.- powiedział hologram - Han, przepraszam za te podchody, ale, jak zapewne wiesz, mam kłopoty z moimi politycznymi przeciwnikami. Jest to podstawowy powód, dla którego nie mogę ci powierzyć Eskadry Łotrów. Wymyśliłem więc plan, który powinien pomóc nam obu w osiągnięciu naszych celów. Ty chcesz chronić przyjaciela, a ja moich żołnierzy. Jeżeli Fey'lya znajdzie sposób na wydalenie mnie z armii, jestem pewien, że trafią oni do innych dowódców, lojalnych nie wobec Nowej Republiki, lecz Fey'lyi. Nie muszę ci mówić, co to będzie oznaczać dla Łotrów czy załogi "Peregrine". Dlatego potrzebuję poparcia u możliwie jak największej liczby senatorów. U wielu z nich już zdobyłem zaufanie, pozostali są albo niezdecydowani, albo przeciwko mnie. Listę tych pierwszych zamieściłem na datakarcie. Jeżeli przejrzałeś już swój grafik, wiesz, że twoją pierwszą misją jest powiadomienie Pasha Crackena o nowej modyfikacji E-Wingów, którą przeprowadzili nasi technicy. Szczegóły na datakarcie, ja natomiast mam dla ciebie zadanie specjalne. Pash Cracken stanowi klucz do poparcia sporej części wojskowych, co do których nie jestem pewien, czy są za, czy przeciwko mnie. Jeśli Pash mnie wesprze, to będzie oznaczać, że mam poparcie u tych oficerów. Musisz go wybadać. Na drugiej datakarcie jest informacja o twojej drugiej misji. Polecisz na Coruscant i przekonasz Leię, żeby poprosiła senatorów z listy o wstawienie się za mną. Jeśli przegłosują moje przywrócenie do łask, to urządzenia podsłuchujące w moim gabinecie zostaną zdjęte, a szpiedzy odwołani. Wtedy będę mógł spełnić twoją prośbę. Nie muszę ci chyba mówić, że im szybciej mi pomożesz, tym szybciej Eskadra Łotrów będzie do twojej dyspozycji. Jeśli natomiast nie chcesz się w to mieszać, zrozumiem. Wtedy zniszcz tę datakartę. To koniec nagrania.- hologram zniknął, a na jego miejscu pojawiła się lista dwustu senatorów. Han przyjrzał się jej i musiał powiedzieć, że z większością Leia nie będzie miała problemów. Oczywiście o ile zechce z nim rozmawiać. Han miał nadzieję, że nie będzie na niego aż tak wściekła, żeby nie pomóc Bel Iblisowi. - No, Chewie, słyszałeś generała.- powiedział Han z udawaną obojętnością - Lecimy do Pasha Crackena. Chewie zaszczekał twierdząco i poszedł do sterowni. Prom klasy Gamma wyskoczył z nadprzestrzeni na obrzeżach układu Corelli. Lecący na pokładzie Rov Firehead, Umak Leth i Les Totenko oglądali majaczące w oddali bliźniacze światy, Talusa i Tralusa, oraz wiszącą dokładnie między nimi stukilometrową stację Centerpoint. Wiedzieli, że to, co teraz zrobią, na zawsze zmieni losy galaktyki, ale właściwie to tylko Totenko odczuwał powagę sytuacji. Firehead ustawiał wiązkę świetlną urządzenia nadającego. Było to skoncentrowane światło ultrafioletowe, które nie powinno wzbudzić podejrzeń u badających stację archeologów. A gdy się zorientują, pomyślał z satysfakcją Rov, będzie już za późno. - Powiedz, jakie to uczucie skakać w czasie.- naciskał na Lesa Umak - Na czym polega działanie twojego urządzenia? O co się oparłeś, tworząc teorię skoków? - O nadwymiar.- powiedział powoli Chaggrianin - Trzeba umiejętnie skoczyć w nadwymiar, będąc na planecie mającej taki sam obieg dookoła swojej gwiazdy, jak okres, o który chcesz się cofnąć. Następnie musisz jeszcze wyskoczyć w odpowiedniej chwili, i gotowe. Niestety, mimo, iż ty sam nie odczuwasz długości podróży w czasie, twoje urządzenie pozostaje w nadwymiarze, gdy ty kończysz skok. - I to wszystko?- zdziwił się Leth - A czy można przenosić inne przedmioty w przeszłość? Na przykład statki kosmiczne? - A dlaczego cię to interesuje?- spytał podejrzliwie Les. - Jak to?- dla Letha to pytanie było niedorzeczne - Mając takie możliwości, moglibyśmy przenieść "Arkę" i Galaktyczne Działo w przeszłość i zrobić porządek z Rebeliantami! Ten wariat chce wykorzystać wehikuł czasu do własnych celów, pomyślał ze zgrozą Totenko, przeklinając siebie jednocześnie, że powiedział mu tyle o skokach w czasie. Gdyby trzymał język za zębami, Leth nie poznałby założeń tych podróży, a sam by na pewno na to nie wpadł. Po raz pierwszy od przybycia Les Totenko zaczął wątpić w słuszność swojej sprawy. - Gotowe!- oznajmił Rov, gdy zakończył ustawianie wiązki - Za pięć minut zacznie się nadawanie.- odwrócił się w stronę Chaggrianina - I co teraz?- rzucił wściekle. - Gdy stacja wystrzeli, automatycznie przeniesie planetę Itren na Wektor Pierwszy. Pole grawitacyjne planety wejdzie tam w kolizję z przyciąganiem Środka Galaktyki. Jeśli moja teoria jest słuszna, starcie obu pól wywoła zmianę polaryzacji u słabszego, a zatem Itren się, jakby to powiedzieć, zdegrawitatyzuje. Zablokujemy w ten sposób jedyną drogę do naszej galaktyki. Ludzie mieszkający na Itren powinni mieć dość czasu na ucieczkę. - Nie o to pytałem!- warknął Ho'din - Co teraz my mamy robić? - My?- dla Lesa odpowiedź była oczywista - Wiązka ultrafioletowa przekaże polecenie do stacji za około sto pięćdziesiąt godzin. Do tego czasu zdążymy polecieć na Centerpoint i ewakuować wszystkich, którzy tam przebywają. Powinni zmieścić się na ten prom, dlatego chciałem go wziąć. Potem stacja eksploduje. - W takim razie twoje plany właśnie uległy zmianie, rogaczu.- rzucił Firehead ze złowrogim uśmieszkiem i usiadł za sterami - Nie mam zamiaru ratować najlepszych naukowców Nowej Republiki. - Jak to?!- wrzasnął niemal rozpaczliwie Les - Chcesz zostawić ich na śmierć?! - A co myślałeś?- zdziwił się Rov, a Totenko po raz kolejny zwątpił w słuszność decyzji o podróży w czasie. Łudził się, że w Executor's Lair spotka wybawców galaktyki, a napotkał na potwory chcące ją podbić. Oni nie różnią się niczym od Yuuzhan, pomyślał. Spojrzał na leżący w kącie karabin szturmowca. I pomyśleć, że Pentalus tak nalegał na spotkanie ze swoim mentorem, Morckiem, który przecież w przeszłości, czyli teraz, trzymał z takimi bezdusznymi istotami jak Firehead. Zaraz, zaraz, Morck, Pentalus... - O nie!- szepnął Totenko, ale żaden z obecnych tego nie usłyszał - Co ja narobiłem! Chaggrianin ponownie spojrzał na karabin, potem na Rova. Widział, jak Ciemny Jedi zaglądał do umysłu Phrolii, jeżeli zrobi to samo z nim i pozna wszystkie projekty, wszystkie plany, które on ma w głowie, to... - Wiązka wysłana.- powiedział Leth, patrząc na przyrządy - Zaraz ustawimy się na wektor skoku do Centrali. Jeszcze nie jest za późno, pomyślał gorączkowo Les. Wiedział, że jeżeli pozbędą się zagrożenia ze strony Yuuzhan, to każdy, kto przybyli z przyszłości, znikną. Ale do tego czasu Rov może zrobić z nim wszystko... Totenko przykucnął koło karabinu. Jest tylko jedna rzecz, którą mógł zrobić. Wystarczyło, że sprowadził Creaka i Dominessa razem z ich tajemnicami tutaj. Nie zaszkodzi więcej mieszkańcom galaktyki. Drżącymi dłońmi ujął karabin blasterowy. Starał się nie myśleć o tym co zamierza robić. Zamiast tego pomyśli o swoim rodzinnym świecie, o wiatrach, które wieją, orzeźwiając go swymi powiewami, a bladych promieniach słońca... przyłożył lufę do skroni, a jego palec powędrował w kierunku cyngla... pomyśli o rogatych gertucklach, jego ulubionych zwierzętach, o innych członkach swojej rasy, których być może mimowolnie skazał na zagładę... Les Totenko nacisnął spust. Usłyszał tylko huk w swojej głowie, a potem była już tylko ciemność. I pustka. ROZDZIAŁ X Młoda, zeltroniańska Jedi, Wieiah, siedziała przy konsolecie archiwum na statku Talona Karrde'a, "Wild Karrde", i przeglądała ostatnie wiadomości. Gdy usłyszała o pojawieniu się Ciemnych Jedi na Itren, była właśnie na Yavinie IV, w pomieszczeniu HoloNetowym razem z Shorem Ginem. Devish powiedział jej, że wraz z Kamem Solusarem wybierają się, by sprawdzić te doniesienia, ponieważ istnieje podejrzenie, że wśród napastników był legendarny Witiyn Ter. Wieiah była zawsze bezwzględnie oddana zakonowi i z początku chciała lecieć z Shorem, pomyślała jednak, że jak na Itren zwalą się hordy Jedi, to planecie nie wyjdzie na zdrowie. Zeltronianka zdecydowała więc, że lepiej przysłuży się sprawie, jeśli sprawdzi raporty na temat Ciemnych Jedi i ostatnich zajść z nimi związanych. A jedynym znanym Wieiah miejscem w galaktyce, w którym magazynowano zarówno najświeższe doniesienia, jak i archiwalne informacje, był "Wild Karrde". Wieiah skontaktowała się więc przez HoloNet z siatką Karrde'a i zapytała, gdzie i kiedy może spotkać się z szefem organizacji w celu kupienia informacji. Tak w ogóle to Tynnanin, z którym rozmawiała, wydał się jej bardzo miły. Kiedy dowiedział się, że ma do czynienia z Jedi, to zapytał, czy Talon ma przylecieć do niej, na Yavin IV. Odpowiedziała mu wtedy, że to nie będzie konieczne, wystarczy, że dowie się, gdzie może znaleźć "Wild Karrde" w najbliższym czasie. Jako szczęśliwe zrządzenie Mocy potraktowała fakt, iż Talon Karrde przez najbliższy miesiąc będzie na planecie Rashooth, dwa parseki od Yavina. Wieiah wybrała się tam niezwłocznie, a teraz była już na pokładzie i zabierała się do zbierania informacji. Shada D'ukal, zastępczyni Karrde'a, również była dla niej bardzo miła. Wieiah zaczęła się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie wysyła czasami feromonów w kierunku swoich rozmówców, ale wykluczyła tę możliwość; w końcu nie mogła tego zrobić z Tynnianinem, bo rozmawiała z nim przez HoloNet. Uznała więc, że życzliwość wobec niej wynika z ogólnego szacunku, jakim cieszą się Jedi u członków organiacji Karrde'a. W każdym bądź razie Shada zapewniła Wieiah, że opłatę za korzystanie z bazy danych na "Wild Karrde" dopiszą do rachunku Akademii. I chociaż wskutek obcięcia funduszy przez Fey'lyę rachunek ten mógł pozostać przez dłuższy czas niewyrównany, panna D'ukal powiedziała, że to nic nie szkodzi. Przysłała też niejakiego Dankina, żeby pomógł Zeltroniance w poszukiwaniach. - Czego pani chce się dowiedzieć?- zapytał grzecznie mężczyzna. - Na początek - rzekła Wieiah z lekkim uśmiechem - chciałabym wiedzieć, czy macie może nagrania z incydentu na Itren? - Oczywiście.- ucieszył się Dankin - Szef podejrzewał, że mogą was zainteresować, dlatego ściągnął je tak szybko, jak tylko mógł. Starał się nawet skontaktować w tej sprawie z Lukiem Skywalkerem. - Mogę zobaczyć te nagrania?- zapytała Wieiah, czując dużą radość bijącą z tego człowieka. Radość wynikającą z pomagania... Zeltroniance. Wieiah była zaskoczona. Wiedziała, że ludzie Karrde'a chętnie pomagają Jedi, a Jedi płci żeńskiej z Zeltrosa był dla nich najwidoczniej szczytem marzeń. To prawda, że jej pobratymcy parzą się, z kim popadnie przy najmniejszej oznace sympatii, ale Wieiah ten okres miała już za sobą. Zdecydowała, że powie o tym Dankinowi, ale później. - Proszę, oto one.- Dankin wystukał kilka komend na klawiaturze i na ekranie pojawiły się obrazy, które Wieiah już widziała w HoloNecie. - Czy próbowaliście ustalić tożsamość tych ludzi?- zapytała. - Tak.- rzekł Dankin. Wpisał jeszcze kilka komend i na ekranie pojawiły się zdjęcia poszczególnych napastników - Tych dwóch ludzi nie jesteśmy w stanie zidentyfikować. Tożsamość Chaggrianina i Pacitthipa nie jest jeszcze potwierdzona, natomiast możemy z całą pewnością powiedzieć, że ten Phrolii jest jednym z uchodźców, którzy wyemigrowali do Ryftu Kathol piętnaście lat temu. Podejrzewamy, że pozostali też stamtąd pochodzą. - A co z tym Zabrakiem?- zapytała Wieiah, gdy na ekranie pojawiła się wściekła, czerwono-czarna, rogata twarz. - To jest właśnie najdziwniejsze.- rzekł Dankin intrygująco - Według danych z komputera, żył kiedyś Zabrak, który wytatuował sobie twarz w ten sposób, miał taki sam wzrost i wagę, nawet walczył takim samym orężem. Problem w tym, że on zginął... pięćdziesiąt siedem lat temu! - Może to jakiś pozorant?- Wieiah była zaskoczona tą informacją - Tak jak Flim był pozorantem Thrawna? - To możliwe.- powiedział powoli Dankin - Tylko że w takiej sytuacji nie jesteśmy w stanie nic o nim powiedzieć. - Trudno.- odparła Wieiah - Może dzięki Mocy dowiem się czegoś więcej. Wiecie, dokąd polecieli? - Niestety.- rzekł mężczyzna z żalem - Nikt nie ma na ten temat żadnych informacji. - No dobrze.- powiedziała Wieiah. Nie zamierzała jednak tak szybko rezygnować - Pokaż mi tylko dane, jakie zebraliście na temat Ciemnych Jedi, i jesteś wolny. - Z rozkoszą je pani udostępnię.- Dankin ucieszył się najwyraźniej, że polecenie leży w zakresie jego możliwości. Wcisnął kilka klawiszy i na ekranie pojawiły się informacje na temat znanych Ciemnych Jedi, ich pochodzenia i sposobów walki. Potem ukłonił się grzecznie i wyszedł. Wieiah pomyślała, że musi zostawić w archiwum Karrde'a informację, że w przeciwieństwie do innych istot jej rasy, ona nie jest poligamistką. Może wtedy ludzie tacy, jak Dankin, zaczną traktować ją poważne. Ale cyk Walenty, na bok sentymenty, pomyślała Wieiah, kilku Ciemnych Jedi czeka na zidentyfikowanie. Może uda się pokojarzyć tych z Itren z innymi, już znanymi. Oczywiście cały czas alternatywą pozostaje Witiyn Ter, ale nie należy zakładać, że to on za tym stoi, dopóki nie będzie się miało absolutnej pewności. Zacznijmy od pochodzenia. Wieiah pobieżnie przejrzała dane i zorientowała się, że żaden ze znanych adeptów ciemnej strony nie urodził się na planecie zamieszkałej przez Zabraki czy Pacitthipy. Wieiah właśnie miała sprawdzić, gdzie można spotkać Chaggrian, kiedy ją olśniło. Wszyscy od razu założyli, że cała szóstka to Ciemni Jedi, tymczasem nie ma na to żadnych dowodów. Właściwie tylko Pattichip i Zabrak posługiwali się mieczami świetlnymi, reszta mogła nawet nie mieć uzdolnień w posługiwaniu się Mocą. Zeltronianka odtworzyła jeszcze raz nagranie z Itren i obejrzała je pod kątem wynajdowania śladów szkolenia Jedi. Zdobyła w ten sposób pewność, że Chaggrianin nie był wrażliwy na Moc; po prostu okazywał podenerwowanie i niepewność, czyli cechy, które każdy użytkownik Mocy powinien wyeliminować, jeśli ma się nią posługiwać z jako takim efektem. Phrolii był natomiast zupełnym przeciwieństwem Chaggrianina; spokojny i opanowany, jakby wydarzenia dookoła go nie dotyczyły. Wieiah nieodparcie kojarzyło się to z mnichami B'ommar, dlatego wykluczyła szkolenie Jedi. Ten Phrolii przybył z Ryftu Kathol... Wieiah pomyślała, że później poprosi Dankina o pokazanie jej wykazu kultur z tamtego rejonu. No i zostało jeszcze tych dwóch ludzi. Wyglądali, jakby przeszli podstawowe szkolenie Jedi, ale nie posługiwali się Mocą tak, jak Pacitthip i Zabrak. Może to byli ich uczniowie... W ten sposób Wieiah doszła do porównania technik walki. Bez żadnych porównań Zeltronianka widziała, że Zabrak i Pacitthip używali techniki Farus-Gama, nauczanej przez Kama Solusara w Akademii. Pozostało więc sprawdzenie, którzy Ciemni Jedi używali tego stylu walki, i będziemy w domu, pomyślała Wieiah. Wpisała zatem odpowiednią komendę i na ekranie pojawiały się nazwiska i wizerunki Ciemnych Jedi: Villgoir, Mordi... nie żyją, Jerec, Sariss, Maw... pokonani przez Kyle'a Katarna, Desann również, Tavion... zabita przez Jaden Korr, Sacrev Quest… zaraz, przecież on żyje! Nie został zabity ani schwytany przez nikogo! Pewnie gdzieś siedzi i spiskuje przeciwko Nowej Republice. Ale nie, Wieiah czuła, że to nie Quest za tym stoi. Szukała więc dalej: Kueller... zabity przez Leię Organę Solo i Luke'a Skywalkera, Brakiss... Wieiah zatrzymała wyliczankę. Brakiss... wiele o nim słyszała, widziała go nawet kiedyś przez chwilę, ale tylko chwilę. To on założył Akademię Ciemnej Strony i niemal zabił mistrza Skywalkera. Zeltronianka przyjrzała mu się dokładniej: był wysoki, przystojny, o pięknych rysach i jakimś dziwnym, nieodgadnionym spojrzeniu. Czy to możliwe, aby taki sympatyczny mężczyzna był ucieleśnieniem ciemnej strony? Czy tam, w jego oczach, jest nienawiść, złość, żądza zniszczenia, czy... ból, strach i samotność? Co się kryło za nieprzeniknioną maską, jaką ten człowiek zrobił ze swej twarzy? Wieiah siedziała tak jeszcze przez kilka godzin, wpatrując się w oblicze Brakissa i bezskutecznie usiłując odpowiedzieć sobie na te pytania. Jedno czuła na pewno, chociaż nie była jeszcze tego świadoma. Ten mężczyzna nie był jej obojętny. - Cieszę się, że wreszcie zechciałeś się ze mną spotkać, Luke.- tymi słowami Talon Karrde powitał mistrza Jedi, który właśnie wysiadał ze swojego myśliwca. Znajdowali się na niewielkim lądowisku na planecie Rashooth. Według tego, co jeden z ludzi Karrde'a powiedział Luke'owi kiedyś o tej planecie, to organizacja Talona jest tutaj bardzo lubiana. Podobno za czasów Imperium Rashoothianie wzniecili niewielkie powstanie, a to dzięki broni, którą przemycał dla nich Talon. Za odpowiednią opłatą, oczywiście. W końcu, kilka tygodni przed Bitwą o Hoth, tubylcom udało się wypędzić stąd imperialny garnizon, i zaraz po tym podjęli decyzję o przyłączeniu się do Rebelii. Niestety, pół roku później Imperium postanowiło ukarać ich za zdradę. Na orbicie pojawił się imperialny gwiezdny niszczyciel i zbombardował rashoothiańskie ośrodki dowodzenia, doskonale widoczne na rozległych stepach planety. Przy okazji dosłownie spopielił kilka większych wiosek. Wszystkie komórki powstańcze, które podtrzymywały kontakt z Rebelią, zostały zniszczone i Rashooth wypadł z galaktycznej areny politycznej na ponad dwa lata. W tym czasie ludzie Karrde'a nie próżnowali i wciąż przemycali na planetę lekarstwa i komponenty do budowy nowych osiedli. Jako jedyni nie zapomnieli o Rashooth, za co jego mieszkańcy byli bardzo wdzięczni, a Talon i jego ludzie zostali honorowymi członkami rashoothiańskiej społeczności. Szef organizacji po wypędzeniu przez Thrawna z Myrkr zastanawiał się nawet, czy nie przenieść bazy na Rashooth. Zbudowano nawet specjalne lądowisko dla "Wild Karrde". Na tym lądowisku znajdowali się właśnie Luke i Talon. - Tak, musimy pogadać.- odpowiedział Luke, gdy wysiadł z myśliwca - Zostań, Artoo.- polecił swojemu droidowi astromechanicznemu i rozejrzał się po lądowisku. Była noc, ale widział wszystko, co się dzieje dookoła dzięki gęsto zainstalowanym światłom. Poza "Wild Karrde" i swoim X-Wingiem dostrzegł jeszcze prom klasy Lambda z insygniami Akademii Jedi. Zaintrygowany, kto z jego podopiecznych jest na Rashooth, sięgnął w Moc i wśród sygnałów istot przebywających na frachtowcu Karrde'a dostrzegł jeden, jaśniejszy, który już znał. - Wieiah jest u ciebie?- zapytał Talona. - Tak.- odpowiedział obojętnie były przemytnik - Właściwie sama przyleciała po to, co chciałem tobie zaproponować i, muszę przyznać, że wzbogaciła te dane. Dankin był zdziwiony, że przegapił tyle szczegółów, dzięki którym ona wywnioskowała mnóstwo ciekawych rzeczy. - Zawsze była zdolna.- podsumował Luke - Chodźmy więc zobaczyć, co znalazła. Jak się domyślam, chodzi o to pojawienie się Ciemnych Jedi na Itren? - Wywołało to istną burzę plotek i domysłów.- powiedział Talon - Nie mamy tu jednak nie sprawdzonych informacji, więc ci ich nie przytoczę. - Pewnie i tak bym nie słuchał.- uśmiechnął się Luke - Poparcie dla Jedi znacznie wzrosło od uporania się z Czarnym Słońcem, ale ten atak może wszystko zmienić. Nastroje w galaktyce są bardzo chwiejne. - Nie sądzę jednak, aby reputacja Jedi na tym ucierpiała.- odparł Talon. Obaj skierowali się w kierunku "Wild Karrde" - Zbyt wiele dobrego zrobiliście, aby o tym zapomniano. - Opinia publiczna ma tendencję do zapominania o dobrych rzeczach, a rozpamiętywania złych.- przypomniał Luke - Całkiem niedawno miałem długą i niemiłą przeprawę z Cereańczykami, którzy zarzucali mi niedbałość o swoich uczniów. Przytoczyli Kuellera, Desanna, Kypa... - Po co właściwie leciałeś na Cereę?- zaciekawił się Talon - Przecież tam nigdy nie lubili Jedi. - Nastąpił tam pewien konflikt handlowy.- wyjaśnił spokojnie Luke - Borsk Fey'lya obawiał się, że inni, mniej doświadczeni Jedi nie daliby sobie rady z Cereańczykami, z powodów, o których mówiłeś. Zwrócił się więc do mnie, a ja uznałem, że Jacen powinien zobaczyć, jak postępować ze społeczeństwami nieprzychylnymi Jedi. - A gdzie młody Solo?- zapytał szef przemytników. - Został na Yavinie.- odparł Luke - Chciał posłuchać wykładu Tionny. - Ile to się może człowiek nauczyć od Jedi.- skomentował Karrde - Ale pomówmy o interesach.- obaj panowie weszli na rampę frachtowca - Ponieważ twoja podopieczna zaciągnęła u nas kredyt, chciałbym wiedzieć, kiedy mogę się spodziewać spłaty. - A czy ten kredyt był wysoki?- Luke zrobił zmartwioną minę - Widzisz, Fey'lya obciął nam fundusze i możesz przez dłuższy czas nie zobaczyć tych pieniędzy. - No cóż...- zawahał się Talon - Wieiah bardzo nam pomogła w interpretacji itreńskiego incydentu, więc można by było zredukować ten kredyt do połowy. - Zawsze lepsze to, niż nic.- Luke wzruszył ramionami, ale i tak nie był szczęśliwy takim obrotem sprawy. - Wiesz co,- rzekł po namyśle Karrde - może mógłbym anulować wasz dług, gdybyś powiedział mi, o co kłócili się Cereańczycy. Skywalker uśmiechnął się w duchu; wystarczyło, żeby Talon przeczytał pierwsze lepsze doniesienie znad Cerei i znałby ze szczegółami całą sprawę. Najwyraźniej były przemytnik nie dbał o to, czy Luke mu zapłaci, czy nie, ale nie chciał tracić fasady człowieka interesu. Zmienił się, pomyślał mistrz Jedi. - No dobrze.- powiedział głośno - Ale będę mógł przez piętnaście minut poszperać w twoich bazach danych. - Dziesięć.- sprzeciwił się Talon - Wystarczy, że ta twoja Wieiah siedziała tu cztery godziny. Luke zastanowił się przelotnie, co zajęło Wieiah tyle czasu. - Nich będzie.- zgodził się - Rząd cereański zabronił sprowadzać na planetę ten tytoń z Geratonu, o którym wszyscy mówią. Mimo to jakaś tamtejsza firma transportowa chciała rozprowadzić używkę po Cerei, żeby na tym zarobić. Reszty możesz się domyśleć. - Mogę.- zgodził się Karrde. Podeszła do nich jego zastępczyni, Shada - Ale chyba nie będę miał czasu. I jak, Shada, nasza Zeltronianka wciąż siedzi w archiwum? - Niezmiennie.- odparła panna D'ukal - Witam, mistrzu Skywalkerze. Luke skłonił się lekko. - Chodźmy więc do niej.- rzekł spokojnie. Po pokonaniu drogi dzielącej wejście na statek od archiwum Luke, Talon i Shada weszli do pomieszczenia i ujrzeli Dankina i Wieiah analizujących nagranie z Itren. Zeltronianka wyczuła obecnych, zanim ich zobaczyła, i obróciła się do nich z uśmiechem na twarzy. - Mistrz Luke!- ucieszyła się. - Witaj, Wieiah.- Luke też się uśmiechnął - Talon mówi, że popisujesz się przed jego ludźmi. - Tylko troszeczkę.- powiedziała zakłopotana Zeltronianka - A tak w ogóle,- dodała ciszej - to oni nie marzą o niczym innym. - No tak...- Luke spojrzał znacząco na Dankina, który zaczerwienił się i odwrócił wzrok - Trzeba ci wiedzieć, przyjacielu, że Wieiah opuściła Zeltros głównie dlatego, że brzydziła się poligamii. Sądząc po emocjach Dankina, nigdy by się on nie spodziewał takiej reakcji po przedstawicielce rasy Zeltron. - Moi pobratymcy znają pojęcie monogamii,- dodała Wieiah - ale uważają je za dziwaczne i niepraktyczne. Ja mam nieco inne podejście do tych spraw. Luke wyczuł nagłą ulgę, jakiej doświadczyli właśnie Talon i Shada, więc zbliżył się do nich, kiedy Zeltronianka wróciła do analizowania nagrań. - Baliście się, że Wieiah wysyła Dankinowi feromony.- szepnął, choć było to raczej stwierdzenie, nie pytanie. - Wybacz, mistrzu Skywalkerze.- odparła, również szeptem, Shada - Spotkałam się kiedyś z Zeltronami i wiem, że można stracić przy nich głowę. - Widzimy jednak, że Wieiah ma z Zeltronami niewiele wspólnego.- dodał cicho Karrde, ale Wieiah jakoś to usłyszała, odwróciła się więc i rzekła opanowanym głosem. - Mylisz się, kapitanie Karrde. Jestem Zeltronianką całym sercem, mimo iż nie podzielam zapędów swoich współbraci. Jestem dumna, że dzielę z nimi kulturę, historię i podejście do życia. Przysięgałam nigdy nie użyć feromonów przeciwko innej żywej istocie i zamierzam dotrzymać słowa, ale nie przeszkadza mi to czuć więzi z Zeltrosem. Luke z rozbawieniem obserwował, jak Talonowi robi się głupio. Nie był to częsty widok, ale warty zobaczenia. - Proszę o wybaczenie, panno Wieiah.- powiedział zakłopotany. - Nie szkodzi.- rzekła Zeltronianka beztrosko, zupełnie, jakby Karrde tylko niechcący ją szturchnął - Mistrzu, czy chcesz zobaczyć, co już wiemy? - Oczywiście.- uśmiechnął się Luke do swojej dawnej uczennicy - Pokażcie, co macie. - Na początek zacznijmy od tego, że te bazy danych są beznadziejne i o większości uczestników zajścia nie mamy żadnych danych.- zauważyła uszczypliwie Wieiah. - Jeżeli oczekujesz, że przeprowadzimy dla ciebie galaktyczny spis powszechny...- zaczął chłodno Dankin, ale Karrde położył mu rękę na ramieniu, dając tym samym znak, by zamilkł. - To może powiesz nam o tych, o których coś wiecie.- zachęcił spokojnie. - Do tego zmierzam.- rzekła Wieiah - Zacznijmy od tego, że tylko część interesujących nas osób posługuje się Mocą. Nie należy do nich Chaggrianin, a co do dwójki ludzi, to uważam, że chociaż przeszli szkolenie Jedi, to nie korzystają ze swych umiejętności. - Możesz mi ich pokazać?- zapytał Luke. - Oczywiście, mistrzu.- odparła Wieiah, naciskając kilka przycisków na klawiaturze. Oczom zebranych ukazał się itreński incydent w przyspieszonej wersji. Zeltronianka puściła w normalnym tempie w momencie, w którym na ekranie pojawili się dwaj mężczyźni: blondyn i rudowłosy. - Założyłam na początku, że to uczniowie Zabraka i, tudzież lub, Pacitthipa, ale byłam zmuszona zweryfikować tę teorię.- powiedziała Wieiah i miała zamiar mówić dalej, ale Luke jej przerwał. - Nie mogą być uczniami Ciemnych Jedi.- powiedział spokojnie, choć jego głos brzmiał dziwnie - To Fallanassi. Całe towarzystwo spojrzało na niego, zaskoczone. - Jesteś tego pewien, Luke?- zapytał Karrde - Wydawało mi się, że zniknęli po kryzysie yevethańskim, a nie przypominam sobie, żebyśmy mieli jakieś informacje o ich powrocie. - Na pewno ich nie mieliśmy.- dodał Dankin - Pamiętałbym o tym, albo bym ci powiedział. - Jestem tego pewien.- powiedział Luke - Wieiah, zatrzymaj nagranie.- Zeltronianka wykonała polecenie, a Skywalker mówił dalej - Widzicie, obaj składają ręce w charakterystyczny sposób. Jest to technika, którą oni przywołują Biały Nurt i czynią się niewidzialnymi. Nie działa to jednak na urządzenia nagrywające, dlatego ci dwaj nie ukrywali się, ale w każdej chwili mogli to zmienić. Nie rozpoznałbym tego, gdybym nie spędził z Fallanassi trochę czasu.- dodał. - Czyli mamy potwierdzoną tożsamość tych dwóch panów.- podsumowała Wieiah - Problem w tym, że strasznie nam to gmatwa sprawę, albowiem Dankin zidentyfikował Phrolii jako mnicha Aing-tii. Luke poczuł, jak Talonowi robi się gorąco. - Myślisz, że Car'das miał z tym coś wspólnego?- zapytał Talona. - Wątpię, chociaż nigdy nic nie wiadomo.- odparł zapytany - Jorj mówił, że Aing-tii nie opuszczają Ryftu Kathol bez powodu, a nie wyobrażam sobie przyczyny, dla której mnisi mogliby sprzymierzyć się z Ciemnymi Jedi. - No to mamy zagadkę do rozwiązania.- powiedział Luke - Wieiah, jesteś pewna, że Zabrak i Pacitthip to adepci Ciemnej Strony? - To jasne jak słońce, mistrzu.- odpowiedziała Wieiah - Znalazłam również powiązania pomiędzy nimi a...- głos jej zadrżał -...Brakissem. Luke wyczuł, że Ciemny Jedi wzbudza silne emocje u Zeltronianki, ale Wieiah starannie ukrywała ich przyczynę. Skywalker postanowił, że zapyta ją o to w wolnej chwili. - Czy to możliwe, że znalazł nowych uczniów po upadku Akademii Ciemnej Strony?- zapytała Shada. - Nie można tego wykluczyć.- odparł spokojnie Luke - A jeśli tak, to mamy poważny problem.- odwrócił się do Zeltronianki - Wieiah, mam prośbę. - Cokolwiek zechcesz, mistrzu.- powiedziała radośnie młoda Jedi. - Skontaktuj się z Kamem Solusarem i Zekkiem, zdaje się, że poszukują oni powiązań pomiędzy ta sprawą a Witiynem Terem. Twoje spostrzeżenia na pewno im pomogą. - Dobrze.- odparła Wieiah - A ty, mistrzu, co zamierzasz? - Coś jeszcze sprawdzę w archiwach i lecę po Jacena, a potem na Coruscant.- powiedział Luke z powagą w głosie - Jeżeli Brakiss zamierza zaatakować Nową Republikę, staniemy mu na drodze jako jednolity zakon, z Radą Jedi na czele. ROZDZIAŁ XI "Raven's Claw" przebił się przez górne warstwy atmosfery Geratonu i skierował się w stronę siedziby GSI, głównego, i zarazem jedynego twórcy i dystrybutora słynnego już geratońskiego tytoniu. Był to, według najnowszych sondaży, obecnie najlepiej sprzedający się towar na rynku galaktycznym. Kyle'a Katarna, rycerza Jedi i pilota "Raven's Claw", specjalnie to nie dziwiło. Tytoń był narkotykiem i jako taki zawsze miał szerokie grono nabywców, a zalegalizowanie go pozwoliło na wpisanie do listy badanych przez znawców rynku towarów. Kyle był pewien, że gdyby zalegalizowano ryll albo błyszczostym, to wyniki byłyby równie wysokie, o ile nie większe. Ale fakty wyglądały tak, że wszyscy, którzy korzystali z tytoniu, zostali niejako policzeni i ich liczba była zarówno alarmująca, jak i zadowalająca. Alarmująca, bo taka ilość narkotyzujących się obywateli nie była powodem do radości, i zarazem zadowalająca, gdyż rząd czerpał olbrzymie profity ze sprzedaży tytoniu. - Ciekawe, kiedy zalegalizują przyprawę.- Kyle wypowiedział na głos swoje obawy. Jan Ors, drugi pilot "Raven's Claw" i towarzyszka życia rycerza Jedi, podniosła głowę znad konsolety i spojrzała na Katarna. - Mon Mothma mówiła, że Fey'lya może być do tego zdolny.- ostrzegła - Ale osobiście wątpię, żeby dobrowolnie oddał swoim przeciwnikom politycznym taką broń propagandową. Prędzej zalegalizuje ryll. - Taa, i pewnie jeszcze wino z Rodian i rozrywacze.- rzucił sarkastycznie Kyle, spoglądając na leżący w jego osobistej zbrojowni egzemplarz broni Syndykatu Tenloss. - Mówię poważnie.- odparła Jan. "Raven's Claw" kierował się właśnie w stronę lądowiska na dachu głównego budynku rady nadzorczej GSI na Geratonie - Ryll był bardzo przydatny podczas walki z wirusem Krytos na Coruscant. Fey'lya może się w ten sposób argumentować.- dodała. - Ale i tak wszyscy wiedzą, że chodzi tu o forsę.- prychnął Kyle, regulując trajektorię lotu - Za miesięczny profit ze sprzedaży tytoniu moglibyśmy oboje kupić sobie po księżycu.- - Pewnie właściciel GSI już ma z pięć.- rzuciła żartobliwie Jan, przygotowując statek do lądowania - A skoro o nim mowa, to spójrz za iluminator. Widocznie bardzo mu zależy na odzyskaniu skradzionego towaru. Kyle posłusznie spojrzał w dół i pierwsze, co zobaczył, to z pół setki istot różnych ras, pałętających się po lądowisku. Dopiero potem wyróżnił wśród nich orkiestrę i komitet powitalny. Zdziwił się, że właściciel firmy, pan Barron, chce ich powitać tak kameralnie i nie bardzo mu się to podobało. Jan, mimo sporej ilości ludzi na lądowisku, posadziła maszynę gładko i bez problemów. Ledwo jednak otworzyli kokpit i postawili nogę na dachu, orkiestra zaczęła grać jakąś miejscową wersję hymnu Nowej Republiki, a grupa ubranych w odświętne tuniki ludzi podeszła do nowo przybyłych i dała im po bukiecie kwiatów. Jan i Kyle spojrzeli po sobie, ale nie wiedzieli, co powiedzieć na takie powitanie. Jan bąknęła tylko ciche: "Dziękujemy" i zarumieniła się, ale nie dlatego, że dostała kwiaty, lecz dlatego, że została zaskoczona całą sytuacją. Nie zdążyli jednak narobić sobie więcej wstydu, gdyż podszedł do nich wysoki Omwati w odświętnym garniturze Yutiess Collection. - Witam naszych szanownych dobroczyńców!- zawołał z radością - Pozwolą państwo, że się przedstawię. Nazywam się Barron i jestem głównym zarządcą Geraton Smoke Industries!- głównym trucicielem galaktyki, pomyślał Kyle, obcy zaś mówił dalej - Jak rozumiem, mam przyjemność ze słynnym Jedi Kylem Katarnem i równie słynną Jan Ors?- - Owszem.- odparła Jan, uśmiechając się - Bardzo nam miło. Barron pochylił się i pocałował Jan w rękę. - Cała przyjemność po mojej stronie.- wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym zwrócił się do Katarna - Jeśli pan pozwoli, chciałbym przedstawić panu moją radę nadzorczą. - Proszę bardzo.- mruknął Kyle. Dyrektor Barron rozpoczął więc prezentację. Po kolei podchodził do każdego z członków rady, przedstawiał go i mówił o nim kilka słów. Katarn wyczuł jednak, że członkowie rady stoją tu raczej z przymusu, niż z własnej, nieprzymuszonej woli. Dążyli go też mniej, niż średnią sympatią. Kiedy Kyle i Jan uścisnęli już wszystkim dłonie, Barron zaprosił ich do swojego biura. Biuro to było jednak, według Kyle'a, zbyt małe słowo jak na gabinet, a raczej salon, dyrektora GSI. Ogromne pomieszczenie, dosłownie wyłożone kosztownymi obrazami i holograficznymi gobelinami, było tak przesiąknięte wrażeniem przepychu, że to wrażenie aż przytłaczało. Poza dziełami sztuki na ścianach wnętrze zawierało również kilka mebli, których pochodzenia Kyle nawet nie śmiał się domyślać. Wszystkie z pewnością były robione na zamówienie w najlepszych zakładach stolarskich galaktyki. Najokazalszym z nich okazało się gigantyczne biurko z nieznanego Kyle'owi drewna, wyrzeźbione z taką precyzją i dokładnością, że rycerz Jedi był niemal pewny, że pracowało nad nim co najmniej kilka pokoleń rzemieślników. Jedyną utylitarną rzeczą w tym pokoju zdawał się być osobisty komputer właściciela pomieszczenia, połączony z projektorem hologramów. Za rzeczonym biurkiem osiadł Barron, a następnie wskazał swoim gościom dwa bogato zdobione krzesła po przeciwnej stronie. Kyle i Jan zajęli je bez słowa. - A zatem,- zaczął gospodarz - podobało się państwu powitanie? - O tak,- odparła Jan, siląc się na uśmiech - ale przywykliśmy do mniej kameralnych imprez. - Rozumiem.- odparł Barron - Przejdźmy zatem do interesów.- powiedział, strzelając palcami. Kyle i Jan spojrzeli dyskretnie na siebie. - Pański ładunek tytoniu jest w drodze.- rzekł spokojnie Kyle - My przybyliśmy wcześniej, bo "Raven's Claw" jest szybszy od transportowców Gallofree. - Naturalnie.- uśmiechnął się Barron - Osobiście jednak wolę większe statki, nieco lepiej uzbrojone i opancerzone. - Takie jak pancerniki Dreadnaught?- zapytała Jan, wskazując wiszący w złotej, połyskującej pasmami ilitu ramie obraz przedstawiający wspomniany pancernik. - Co za spostrzegawczość.- pochwalił Barron - Istotnie, jakiś czas latałem na pancerniku. Ale to było dawno i nieprawda... więc ładunek tytoniu dotrze tu pod wieczór? - Właściwie tak.- odparł Kyle, patrząc na umieszczony na biurku dyrektora chronometr i dokonując szybkich obliczeń - Do tego czasu chcieliśmy rozejrzeć się po zakładach, pogadać z pracownikami, może dowiemy się, skąd tyle towaru znalazło się w rękach przestępców. - Jak pan sobie życzy.- Barron ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu - Zaraz znajdę kogoś, kto państwa oprowadzi. - To nie będzie konieczne.- rzekła szybko Jan, zanim Omwati zdążył nacisnąć wystukać odpowiednie polecenie na klawiaturze - Sami damy sobie radę. - Na pewno?- zaniepokoił się Barron. - Jak najbardziej.- odrzekł Kyle - Jeśli to już wszystko, to chcieliśmy podziękować. I proszę się nie fatygować, sami trafimy do wyjścia. - Jak sobie państwo życzą.- powtórzył Barron z uśmiechem - Do zobaczenia wieczorem. Ledwie Kyle i Jan opuścili gabinet Barrona, kobieta popatrzyła z wyrzutem na rycerza Jedi. - Czemu potraktowałeś go w ten sposób?- zapytała gorzko. - Jaki sposób?- zdziwił się Kyle. - No, po chamsku.- odparła Jan - Że sami znajdziemy wyjście i tak dalej. - To nie było chamskie.- zaoponował Kyle. - Tak? A jakie?- zapytała Jan. - Szczere.- odpowiedział Kyle - Atmosfera była zbyt cukierkowa. Ten Barron coś ukrywa. Jan przez chwilę trawiła to, co usłyszała. Było jasne, że skoro Kyle wysuwa jakieś stwierdzenie, to musi mieć dowody na jego poparcie. A ponieważ był Jedi, mógł wyczuć u Barrona coś, czego ona nie zauważyła. - Na jakiej podstawie tak sądzisz?- zapytała, tłumiąc głos - Wysondowałeś go? - Nawet nie miałem czasu zrobić tego porządnie.- poskarżył się Kyle - Tyle się działo, że straciłem koncentrację. Wiem natomiast, że Barron wyraźnie i szczerze cieszył się z takiego obrotu sprawy. - Może po prostu cieszył się na myśl o odzyskanym tytoniu?- wysunęła przypuszczenie Jan. - Nie, to było coś innego.- powiedział Kyle - Pamiętasz, jak wspomniałaś o tym pancerniku? Wtedy u Barrona na chwilę zagościł niepokój. Zupełnie jakby bał się, że odkryjemy w związku z tym Dreadnaughtem coś, czego nie powinniśmy wiedzieć.- - Sądzisz, że kłamał?- zdziwiła się Jan. - Nie. Na pewno nie.- zaprzeczył Katarn - Wyczułbym to. On naprawdę dowodził tym pancernikiem, ale nie we flocie Rebelii. Może w Imperium, może gdzie indziej, ale nie po stronie Rebeliantów. - Omwati po stronie Imperium?- prychnęła Jan - Jakoś nie mogę w to uwierzyć. Ale sprawdzę to. - Dobrze.- rzekł Kyle - Ty idź do "Raven's Claw" i połącz się z archiwum, a ja się tu rozejrzę. - Zgoda.- rzuciła Jan i poszła w kierunku dachu. Kyle patrzył za nią chwilę, mając niedobre przeczucia dotyczące tego miejsca, ale gdy zorientował się, że to nic sprecyzowanego, skierował się w stronę windy na poziomy produkcyjne. Generał Barron przysłuchiwał się rozmowie Jedi i jego partnerki w zaciszu swojego gabinetu. Dawno temu kazał zamontować kamery i podsłuch w każdym kącie kompleksu i teraz ten pomysł owocował. Po prawdzie to kamery miały przypominać pracownikom, że ich szef patrzy im na ręce, ale podsłuchiwanie prywatnych rozmów było dodatkową korzyścią wynikającą z tej sytuacji. A informacje, które dzięki temu uzyskiwał, prawie zawsze były przydatne. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie te ozdoby i dzieła sztuki musiał naprędce zamówić w Executor's Lair przed przylotem Katarna i Ors, żeby sprawiać przed nimi wrażenie szacownego obywatela. Obrazy i holograficzne gobeliny zostały dostarczone niemal natychmiast, ale Centrala zastrzegła, że mają do niej wrócić zaraz po odlocie Jedi z Geratonu. Barron wielokrotnie zastanawiał się, skąd admirał Morck wziął tyle dzieł sztuki. Jego przywódca powiedział mu co prawda, że Jix ukradł je z Góry Tantiss bardzo dawno temu, ale Barron nie do końca wierzył, żeby jeden człowiek mógł prześlizgnąć się niezauważony na Wayland, ukryć się przed szalonym Ciemnym Jedi i odlecieć z transportowcem pełnym kosztownych i niepowtarzalnych dzieł sztuki. Ponieważ jednak Omwati nie miał w zwyczaju kwestionować słów dowódcy, przyjął tę wersję jako aktualną i prawdziwą. Teraz jednak przeklinał siebie, że pozostawił na ścianie wizerunek swojego flagowego okrętu z dawnych czasów, zanim Darth Vader rozkazał mu przejąć projekt produkcji tytoniu. Tym sposobem Katarn mógł trafić do Morcka i Rogrissa, ponieważ pancernik Barrona był najważniejszym okrętem w jego pirackiej flocie, którą obecnie dowodzili dwaj admirałowie. Przez chwilę spotkanie z Katarnem i Ors było nawet przyjemne, ale to tylko dlatego, że stanowiło jakieś urozmaicenie. Teraz oboje robili się niebezpieczni i należało ich usunąć. Jednak nie w tym momencie. Jakikolwiek zamach na Kyle'a Katarna na Geratonie ściągnąłby tu wielu innych, nieproszonych gości. To natomiast znacznie utrudniłoby proceder, którym potajemnie zajmował się Barron, a generał wiedział, że wszelkie oznaki niekompetencji oficerów Darth Vader eliminuje w jeden sposób. Razem z oficerami. Katarn i Ors muszą być zabici, ale w taki sposób, aby nie dało się tego skojarzyć z Geraton Smoke Industries, dlatego trzeba to zrobić poza planetą. Na planecie Jedi nic nie znajdzie, tego akurat Barron był pewien, ponieważ osobiście zadbał o zlikwidowanie wszelkich poszlak wskazujących na ukrytą działalność dyrektora. Jan Ors także powinna wrócić z niczym; według Barrona kobieta połączy się z najbliższym archiwum, jakim jest Obroa-skai, a tam już od dawna nie ma informacji na temat Barrona. Generał rozsiadł się wygodnie, zadowolony z siebie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to Jedi i jego towarzyszka wkrótce odlecą z Geratonu, a Omwati będzie mógł wrócić do tego, czym się zajmował przed ich przybyciem. Jedyną wadą takiego obrotu sprawy była nuda, ale cóż... Rozglądanie się po fabryce dało dokładnie taki efekt, jakiego Barron się spodziewał. Żaden. - Tu jest zbyt doskonale.- powiedział Kyle do Jan po powrocie na "Raven's Claw" - Czysto, porządnie, robotnicy wykonują swoją pracę sumiennie, nawet szczurów nie ma! Tylko uczucie powszechnej monotonii i trochę strachu, ale to pewnie przez te kamery. - W archiwach natomiast jest pełno brudu.- odparła Jan, uśmiechając się tryumfalnie - Znalazłam kilka ciekawych rzeczy o naszym dyrektorze. - Łączyłaś się z Obroa-skai?- zapytał Kyle. - Nie, od razu z Coruscant.- odparła Jan - Wyszłam z założenia, że na Obroa-skai mogłoby nie być kompletnych informacji, a poza tym w Pałacu Imperialnym mnie już znają. - No i co wyszukałaś?- spytał Katarn, siadając przy monitorze, obok kobiety. - Ano to, że pancernik Barrona nazywał się "Nihilanth" i był jednostką flagową w flotylli pirackiej jakieś dwanaście lat temu. Wtedy też grupa zniknęła i dotąd nie dała znaku życia. Kyle podrapał się po siwiejącej brodzie. Teraz rozumiał; Barron starał się zrobić jak najlepsze wrażenie, żeby odwrócić ich uwagę od swojej kryminalnej przeszłości. Nadal jednak coś się tu nie zgadzało. - Może to właśnie oni założyli Geratron Smoke Industries?- zapytał - Sprawdziłaś, czy członkowie zarządu nie byli powiązani z tą grupą? - Ano sprawdziłam.- odparła dumnie Jan - Są czyści. Wszyscy piraci poza Barronem zniknęli razem ze swoimi statkami. Ich obecne miejsce pobytu nie jest znane.- ostatnie zdanie wypowiedziała dokładnie naśladując głos droida bibliotekarskiego z Coruscant. To znaczy zaszyli się gdzieś, a Barron postanowił zacząć uczciwe, normalne życie i został dyrektorem GSI. Kyle westchnął i pocałował Jan w policzek. - Dzięki.- rzucił z uśmiechem na twarzy - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. - Zginąłbyś.- Jan odwzajemniła uśmiech, po czym odwróciła się do komputera - Wygląda na to, że nasza misja tutaj zostaje zakończona. - Właściwie to chciałbym jeszcze porozmawiać z Barronem...- zaczął Kyle, ale przerwało mu pikanie połączone z mruganiem diody na konsolecie. Były to oczywiste oznaki próby połączenia. Jan natychmiast wcisnęła odpowiedni przycisk i na projektorze holograficznym wbudowanym w konsoletę pojawił się wizerunek Tionny, obecnej opiekunki Akademii Jedi. - Witajcie, przyjaciele.- powiedział uprzejmie hologram - Mam dla was wiadomość nie cierpiącą zwłoki. - Witaj, Tionno.- odrzekł Kyle - O co chodzi? - Mistrz Skywalker zwołuje naradę wszystkich Jedi.- rzekła kobieta podekscytowanym głosem - Tu, w Akademii. Dobrze by było, żebyście się pojawili. - Naradę?- zdziwiła się Jan - Luke nigdy czegoś takiego nie robił. O co chodzi? - Mistrz Skywalker jest w tej sprawie bardzo tajemniczy.- odparł hologram - Przed tym, jak poprosił mnie o poinformowanie wszystkich o tym zlocie, konsultował się tylko z Wieiah i Jacenem, oraz Leią i mistrzem Ikritem przez HoloNet. Jest też dziwnie zaniepokojony, ale nie wiem, w czym rzecz. - Poinformowałaś już wszystkich?- zapytał Kyle. - Próbuję jeszcze złapać Tenel Ka, Zarossa Finna i Kypa Durrona z Mikiem Reglią. Reszta już wie. - Kyp jest pewnie na kolejnym rajdzie antypirackim.- mruknął Kyle - A Tenel Ka nie ma na Hapes? - Poleciała gdzieś z ojcem.- odrzekła podekscytowana Tionna - Są w nadprzestrzeni, więc nie mogę ich namierzyć. Prawdopodobnie przyleci ostatnia. - W porządku. Będziemy na pewno.- powiedział spokojnie Kyle i przerwał połączenie - Wygląda na to, że nie porozmawiam sobie z panem Barronem.- dodał - Grzej maszynę, Jan, a ja powiem naszemu gospodarzowi, że odlatujemy. - Rozkaz, sir!- powiedziała ironicznie kobieta i uruchomiła potężne silniki Raven's Claw" - Zaraz wracaj! Kierunek: Yavin IV! ROZDZIAŁ XII Urzędnicy kosmoportu na stacji orbitującej wokół Chazwy nie robili problemów. Podobnie wcześniej nawigator w kontroli lotów i później pracownik wypożyczalni swoopów. Wszyscy oni znali legendarną skuteczność Boby Fetta i woleli nie mieć z nim na pieńku. Chociaż łowca nagród miał już swoje lata, to nadal był najlepszy. I wiedzieli o tym wszyscy na Chazwie i w okolicach. Fett nie martwił się nawet o swój statek; jeśli ktokolwiek zbliży się do niego, chociażby ze zwykłej ciekawości, to będzie to jego ostatni błąd. Lecąc kanałem dla śmigaczy Fett zastanawiał się, skąd ma zacząć poszukiwania Lo Khana i Luwingo. Najlogiczniej byłoby sprawdzić lądowisko, które zajmowali przed odlotem, ale Boba Fett chciał najpierw rozejrzeć się po knajpce, w której spotkali Hana Solo, pogadać z barmanem i świadkami aresztowania Exozone'a. Następnie sprawdzi, jakie miejsca odwiedzili jeszcze przemytnik i Yaka, a dopiero potem zbada lądowisko. Jeszcze jednym argumentem za taką taktyką był fakt, że większość łowców nagród, którzy przylecą tu za jego celem, zacznie właśnie od lądowiska, podczas gdy Fett będzie pierwszy przy innych poszlakach. Oczywiście możliwe było, że konkurencja sprzątnie wszystkie ślady z kosmoportu, zanim Boba się tam pojawi, ale znając przemytników, łowca wątpił, żeby zostawili tam po sobie coś ważnego. Co innego bar. Z tego, co Fett dowiedział się o zajściu w tej knajpie, to Solo i jego przyjaciele musieli pospiesznie opuścić tamto miejsce, żeby nie zwrócić na siebie uwagi miejscowej policji. A poza tym takie przesłuchanie zatrzymałoby Khana na dłużej w systemie Chazwy i zwiększyłoby szanse na kolejny atak. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że w pośpiechu zostawili za sobą coś istotnego. Boba Fett zwolnił nacisk na akcelerator i skierował swoopa na parking centralnej promenady stacji. Zszedł z grawicykla i zabezpieczył go przed kradzieżą, a następnie skierował się w kierunku wspomnianego wyżej baru. Z lekką satysfakcją stwierdził, że ludzie i inni przechodnie usuwają mu się z drogi, chociaż na dłuższą metę niewiele go to obchodziło. Szedł więc szybko, ale bez zbędnego pośpiechu, obserwując wszystkich dookoła. W pewnym momencie, jakieś kilka metrów od celu swojego spaceru, dostrzegł rozmawiającego z jakimś Gotalem Rodianina. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że on go znał. - Menndo.- powiedział Fett, a mimo, iż niespecjalnie starał się mówić głośno, to wokół niego zapadła cisza. Zielonoskóry, chudy obcy dostrzegł go i przerwał rozmowę z Gotalem. Nie jest zaskoczony, pomyślał Boba, wiedział więc, że tu będę. - Fett!- zaskrzypiał wywołany - Co za urocza niespodzianka! Dawno się nie widz... - Spodziewałeś się mnie.- uciął sucho Fett - Skąd wiedziałeś, że się pojawię? - Prędzej czy później musiałeś się ujawnić.- odpowiedział wymijająco Menndo - Byłem pewien, że ty albo Gorm zaczniecie śledztwo z tego miejsca. Fett stanął niecały metr naprzeciwko Rodianina. - Wiesz zatem, że nie dam sobie odebrać tej nagrody.- rzucił spokojnie, acz groźnie. - Daj spokój, Fett.- Menndo zarechotał - Obaj wiemy, że jesteś już stary. Od dawna nie miałeś żadnych większych osiągnięć.- jego ręka powędrowała dyskretnie w stronę kabury z blasterem - Ustąpiłbyś wreszcie miejsca młodszym i lepszym od siebie. - Mam swoje lata,- zgodził się Boba, jednocześnie błyskawicznym ruchem przykładając swoją naręczną wyrzutnię rakiet do głowy obcego - ale nadal jestem najlepszy. Ręce do góry! Powoli! Menndo posłusznie odsunął dłonie od blastera i uniósł je w górę, mrugając przy tym ze zdziwienia. Fett poczuł, że utarcie nosa Rodianinowi poprawiło mu nieco samopoczucie. Zabrał więc broń obcego i przypiął sobie do pasa. Jeszcze nie jestem taki niedołężny, pomyślał, nadal nie mam sobie równych. Jednocześnie Boba kątem wizjera dostrzegł podejrzany ruch ze strony Gotala, rozmówcy Menndo. Jego reakcja była błyskawiczna; w mgnieniu oka wolną ręką wyjął swój BlasTech EE-3 i strzelił w obcego, pozbawiając go życia. Menndo zdziwił się jeszcze bardziej, bo Fett nawet nie zaszczycił swojego celu spojrzeniem. Pół sekundy za późno, skarcił siebie w duchu, zaczynam tracić refleks. - Nie był mi potrzebny.- wyjaśnił Fett - Ty też nie jesteś, ale możesz być.- powiedział do Rodianina - Czego się dowiedziałeś o Lo Khanie? Ton głosu Boby był spokojny, ale wywołał u Menndo ciarki na plecach i karku. - Powiem ci, ale mnie puścisz.- zaskrzypiał nerwowo i, nie czekając na odpowiedź, rzekł - Pracowałem jakiś czas temu z Exozone'm i wiem, że ma na swoim statku zestaw szerokopasmowych sensorów dalekiego zasięgu. Wiem też, że nie wylądował nim w kosmoporcie, lecz zostawił na orbicie. Miałem właśnie tam lecieć i sprawdzić, czy nie zarejestrował przypadkiem wektora skoku "Hyperspace Maraudera", kiedy... - Jesteś idiotą.- przerwał Fett - Większym nawet, niż Exozone. On przynajmniej wie, że swój środek transportu należy odpowiednio zabezpieczyć przed nieproszonymi gośćmi. Nie dostałbyś się do tych sensorów. Menndo trawił to, co przed chwilą usłyszał, kiedy zrozumiał, że Fett wcale nie musiał mu tego mówić. Mógł pozwolić, żeby zginął, próbując włamać się na wspomniany statek. Rodianin właśnie miał zacząć się zastanawiać, co to może znaczyć, kiedy Boba przerwał jego tok myślenia. - Gdzie Exozone?- rzucił ostro. - W areszcie na miejscowym posterunku służb porządkowych.- wytrajkotał Menndo, rozglądając się dookoła, ale nie widział nikogo, kto mógłby mu udzielić pomocy. Wszyscy przechodnie widzieli, co Fett zrobił z Gotalem, i udawali, że zajście pomiędzy łowcami nagród w ogóle ich nie interesuje - A właśnie, oni zaraz tu będą. Zamordowałeś z zimną krwią przy coś koło setki świadków, więc któryś na pewno zawiadomi gliny.- dodał. - Trudno.- rzucił obojętnie Fett, schował rakietnicę i odszedł w kierunku baru. Co za kretyn, pomyślał, przecież nie strzeliłbym z rakiety do celu znajdującego się metr ode mnie. Mógłbym na tym ucierpieć. W barze nie było śladów jakichkolwiek walk, więc Fett założył od razu, że zostały sprzątnięte. A jeśli tak, to barman na pewno coś o tym wiedział. Boba podszedł więc do baru i spojrzał w kierunku podającego drinki Karathina. Obcy właśnie czyścił szklanki, więc stał tyłem do lady. - Dwóch ludzi, Wookie i Yaka obezwładnili tu łowcę nagród.- powiedział Fett, nie bawiąc się w ceregiele - Gdzie się udali? Karathin odwrócił swoją małpią twarz, by powiedzieć coś o dobrym wychowaniu, ale kiedy zobaczył, z kim rozmawia, zrezygnował z tego zamiaru. - Nie mam pojęcia, szanowny panie.- rzekł przymilnie - Ale może Dytinnian coś wie.- ściszył głos - Obserwuje wszystkich, wchodzących i wychodzących. - Gdzie mogę go znaleźć? -To ten Kubaz przy drzwiach.- barman wskazał obcego siedzącego w kącie sali - Coś jeszcze? Może coś do picia? Fett nie odpowiedział, tylko ruszył w kierunku wspomnianego Kubaza. Zanim jednak do niego dotarł, do baru wpadł funkcjonariusz służb porządkowych, rozejrzał się po sali, a kiedy dostrzegł łowcę nagród, podszedł szybko ku niemu, krzycząc coś o poddaniu się. Fett natychmiast pokazał policjantowi pięć stu kredytowych monet i człowiek zamilkł. - Nie jestem tym, którego szukasz.- szepnął Boba w stronę funkcjonariusza, rozglądając się jednocześnie, czy nikt nie patrzy. Wszyscy znali reputację Fetta i byli zajęci swoimi sprawami. - Nie. Szukam zupełnie kogoś innego.- powiedział policjant, dyskretnie biorąc łapówkę. - A to,- tu Fett wyjął pięćsetktedytową kartę płatniczą - to jest kaucja za przetrzymywanego w waszym areszcie łowcę nagród. - Zostanie zwolniony w przeciągu godziny.- rzekł człowiek, uśmiechając się lekko. Cała groźna poza, jaką przyjął, wchodząc do knajpy, zniknęła, ustępując miejsca posłusznemu, nie robiącemu kłopotów usposobieniu nerfa. - Dobrze.- rzucił Fett, a policjant wyszedł. Boba usłyszał jeszcze, jak woła on do swoich towarzyszy, że tu go nie ma. Usatysfakcjonowany z lojalności funkcjonariusza, łowca nagród był pewien, że Exozone wyjdzie z aresztu i nie będzie nawet podejrzewał, że ktoś go śledzi. A do tego czasu Fett zdąży zebrać jeszcze kilka poszlak. - Dobry wieczór, panie Fett.- wybzykał Kubaz, gdy Boba się do niego dosiadł - Jak słyszałem, jest pan człowiekiem zajętym, więc przejdźmy do sedna sprawy. Kapitan Solo i jego przyjaciele zaraz po opuszczeniu lokalu udali się w stronę biura obsługi HoloNetowej. posiedzieli tam chwilkę, a potem pojechali do kosmoportu. - To wszystko?- Boba Fett omal nie prychnął - A co robili w tym biurze? Biura obsługi HoloNetowej były miejscami, w których mniej zamożni obywatele Nowej Republiki, mający do nadania przez HoloNet jakąś wiadomość, mogli to zrobić za niewielką opłatą. Co prawda zestawy HoloNetowe były obecne w większości miejsc publicznych, lecz były to raczej odbiorniki, niż nadajniki, a biura oferowały przy okazji pełny zakres usług z dziedziny holoinformatyki, między innymi nagrywanie i kopiowanie datakart, holozdjęcia i tym podobne. Dlatego informacja, że Khan i Solo byli w biurze, nie miała żadnej wartości. - Mam jeszcze to.- powiedział Dytinnian wymijająco i położył na blat stołu wyłączonego zdalniaka - Yaka przywołał go i dzięki niemu unieszkodliwił Exozone'a. Należy się siedemset kredytów. - Trzysta.- sprzeciwił się Fett; i tak już nadszarpnął swój budżet łapówką dla policji - I ciesz się, że nie odstrzeliłem ci głowy. Kubaz miał właśnie zaprotestować, ale spojrzał w lśniący złowrogo wizjer Boby i zrezygnował ze swoich zamiarów. - Niech będzie trzysta.- rzucił niechętnie. Fett rzucił sześć pięćdziesięciokredytowych monet na stół i zabrał zdalniaka. Następnie wyszedł i skierował się w stronę biura obsługi HoloNetowej. Tam, przepytując urzędniczkę rasy H'nemthe dowiedział się, że dwóch ludzi, Yaka i Wookie korzystali z nagrywarki datakart. Ponieważ jednak robiło się już późno, Boba Fett ruszył do swojego swoopa, który zawiózł go do kosmoportu stacji. Po sprawdzeniu, czy nikt nie buszował przy "Slave I", łowca nagród wyprowadził swój statek z lądowiska i zabrał się za lokalizację pojazdu Exozone'a. Nie było to trudne, ponieważ w tym właśnie momencie ze stacji wystartował niewielki T-Wing i skierował się na obrzeża systemu, gdzie wylądował w ładowni frachtowca klasy Trader VII o nazwie "Ace III". Fett wiedział, że zarówno T-Wing, jak i statek, były własnością Exozone'a. Frachtowiec powoli ruszył w kierunku Chazwy, ale zatrzymał się i obrócił na zachód. Istniało wprawdzie prawdopodobieństwo, że Exozone sprawdzi, czy nikt go nie śledzi, ale urządzenia zakłócające działanie sensorów na statku Fetta powinny dać sobie radę. Poza tym Boba sądził, że jego rywal raczej skieruje się w kierunku wektora skoku, którego użył Lo Khan, niż poszuka ewentualnego ogona. Chciał zapewne szybko zgarnąć nagrodę Kaminmoan, a chciwość zabiła w nim ostrożność. Ja bym na to nie pozwolił, pomyślał Fett. W końcu "Ace III" wszedł w nadprzestrzeń. Boba natychmiast sprawdził wektor skoku i porównał z mapą tego rejonu galaktyki. Podejrzewał, że trasę lotu wyznaczył Khanowi Solo, więc pierwszy skok był zapewne krótki, może trzyminutowy, a dopiero następny miał prowadzić do właściwego celu. Fett usiadł nad mapą i zastanowił się chwilę. Żeby zapewnić Khanowi i Luwingo bezpieczeństwo, Solo mógł albo kazać im lecieć w miejsce, gdzie Boba ich nie znajdzie, albo gdzieś, gdzie nie będzie mógł im nic zrobić. W pierwszym przypadku rozwiązaniem mogłaby być niezamieszkana planeta albo księżyc, co jednak byłoby fatalnym pomysłem, gdyż w takiej sytuacji Khan w razie niebezpieczeństwa nie mógłby skontaktować się z Solo. Chyba, że na "Hyperspace Marauderze" byłby zamontowany zestaw HoloNetowy, ale Fett nic o takim zastawie nie wiedział, więc mógł spokojnie założyć, że go nie ma. Solo musiał się z tym liczyć, więc alternatywą jest jakieś dobrze strzeżone miejsce, w którym Khan byłby bezpieczny. Może baza wojskowa? Corellianin miał zapewne wiele znajomości u dowódców Floty Nowej Republiki i pewnie tam ukryłby swojego przyjaciela. Pozostaje tylko problem, która. Według Fetta żadna placówka w tym sektorze nie wchodziła w rachubę; zbyt blisko ostatniego tropu. Z kolei stacja Kwenn, gdzie „Hyperspace Marauder” tankował po raz ostatni, była dobre pół galaktyki od Chazwy. Z tego, co Boba wiedział o frachtowcach typu Xyitiar, to ich rezerwy paliwowe pozwoliłyby na pokonanie tej odległości i jeszcze jednego skoku do układu trzy parseki dalej, a to znacznie zawężało krąg poszukiwań. W promieniu tych trzech parseków od toru lotu znajdowały się cztery bazy wojskowe, ale układ planet i systemów o tej porze roku wykluczył trzy z nich. Co prawda Khan mógł dokonać jeszcze jednego skoku korygującego trasę statku, ale frachtowce TransGalMeg miały denerwujące, przynajmniej według Fetta, tłocznie paliwowe. Ich działanie polegało na jednoczesnym wpompowaniu do silników paliwa niezbędnego na całej długości skoku w nadprzestrzeń, co miało dwie zalety i tyleż wad. Pierwszą zaletą było uniezależnienie hipernapędu od innych części silnika, co oznaczało, że nawet jeśli na pokładzie padną wszystkie urządzenia, to statek i tak doleci do celu. Drugi plus był znaczący w sytuacji, gdy statek został wyrwany z nadprzestrzeni przez, na przykład, krążownik klasy Interdictor albo CC-7700. Wtedy, o ile kapitanowi uda się wylecieć ze studni grawitacyjnej, paliwo nie musi być ponownie pompowane do silników, co trwa zazwyczaj około pół minuty. Z tym wiązała się jednak pierwsza wada: paliwo pozostawało w silnikach do czasu spalenia, a podczas dłuższych przerw w lotach miało paskudny zwyczaj wyciekania. Drugą wadę poczuć można było podczas lotów w hiperprzestrzeni, jeśli kapitan dokonał zbyt długiego skoku na zbyt małych zapasach paliwa. Wtedy silniki gasły i statek zostawał w nadprzestrzeni. Dlatego też Fett uważał, że Khan nie odważyłby się na skok korygujący, lecąc na oparach. Wybór pierwszego skoku powinien zatem być precyzyjny. A w takiej sytuacji to właśnie ta czwarta baza musiała być celem Khana. Fett wstał znad mapy i usiadł za sterami "Slave'a I". Ten idiota Exozone zapewne i za miesiąc nie domyśli się, gdzie Solo ukrył Khana, pomyślał, a jak na razie tylko on, Menndo i ja złapaliśmy trop. Zaraz, zaraz, Menndo mówił coś o Gormie, a to znaczy, że... Boba Fett zaklął cicho i szarpnął drążek sterowniczy. Najwyraźniej Rozpuszczalnik również zainteresował się nagrodą Kaminoan, i co gorsza, jest na tropie. Nie ma co czekać, pomyślał Fett, po czym skierował się na wektor skoku do układu Ord Pardon. Po wylądowaniu na Morishim Han postanowił od razu zdać Bel Iblisowi relację ze swojego spotkania z Crackenem i niezwłocznie lecieć na Coruscant. Już od miesiąca nie widział Leii, a w końcu musiał jej powiedzieć o swojej nowej funkcji, bo czuł się głupio. Cracken nie robił żadnych kłopotów; właściwie od początku było oczywiste, że poprze Bel Iblisa w razie konfliktu z Fey'lyą. Wyglądało na to, że cała Armia Nowej Republiki opowiedziała się za generałem, co zresztą bardzo cieszyło Hana, ale nie mógł pozbyć się uczucia, że kładzie podwaliny pod zamach stanu. Han wyszedł zza zakrętu zamyślony i niemal natychmiast wpadł na dwóch pilotów Eskadry Łotrów, Corrana Horna i Keyana Farlandera. - Han!- Corran wyraźnie ucieszył się ze spotkania. - Czołem, Corran.- mruknął Han - Przepraszam cię, ale nie mam czasu na pogawędki. Muszę pogadać z generałem i zaraz potem uciekam na Coruscant. - Nie lecisz na Coruscant, generale Solo.- zaprotestował Farlander - Garm Bel Iblis przydzielił ci inne zadanie. - Jak to?- zdziwił się Han. - Masz odwieźć nas na Yavin IV.- powiedział Corran - Luke Skywalker organizuje zlot Jedi w jakiejś ważnej sprawie. - Czy on zwariował?!- Han niemal krzyknął - Zbierać wszystkich Jedi w jednym miejscu? A gdyby nastąpił atak? - Widocznie warto ryzykować.- Corran wzruszył ramionami, ale widać było, że też martwi się tą kwestią - Mamy wyruszyć niezwłocznie. Raport z Contruum zdasz generałowi po powrocie. - Nie martw się, generale.- powiedział szeptem Keyan, widząc strapioną minę Hana - Pańska żona też tam będzie. Han spojrzał na pilotów i go olśniło. Misja na Coruscant miała przede wszystkim na celu spotkanie z Leią i nakłonienie jej do rozmowy z paroma politykami. Jeśli zatem Leia będzie na Yavinie, zadanie Hana nie ulegało zmianie. Bel Iblis był w istocie genialny. - A czemu nie polecicie swoimi myśliwcami?- zapytał dwóch Jedi. - Bo należą do Nowej Republiki i nie wolno nam ich używać poza tym sektorem bez zgody admirała Ackbara.- odparł Keyan. - Ruszać się stąd chyba wam też nie wolno.- Han spojrzał badawczo na Horna i Farlandera. - Zgodnie z dekretem Mon Mothmy o utworzeniu Akademii obowiązek Jedi jest priorytetem i stoi ponad wszystkim innym.- powiedział pierwszy. - W takim razie chodźmy.- westchnął Han. ROZDZIAŁ XIII Spokojny sen Danni Quee przerwał nagły huk eksplozji. Zerwała się z łóżka, w pierwszej chwili nie wiedząc, gdzie jest i co się dzieje. Kiedy przetarła oczy, stopniowo wracała jej pamięć. Była na Belkadan, we wnętrzu stacji badawczej ExGal.4, którą zresztą dowodziła. Była noc, czternasty miesiąc roku czasu miejscowego, godzina dwudziesta sześćdziesiąt trzy. Ale co się dzieje, nie wiedziała. Pierwszym jej odruchem było sięgnięcie po szlafrok. Następnie, gdy już odzyskała przytomność umysłu, włączyła światło i otworzyła drzwi z zamiarem rozeznania się w sytuacji. Zanim wyszła z pokoju, jeszcze przelotnie spojrzała za okno, ale to, co tam zobaczyła, kazało jej zatrzymać wzrok. Na placu przed budynkiem stacji lądowały właśnie dwa promy klasy Gamma, dołączając do trzech będących już na powierzchni. Z tych trzech wysypywali się szturmowcy. Danni spojrzała jeszcze wyżej i dostrzegła z przerażeniem w oczach trzy archaiczne bombowce TIE, systematycznie niszczące fortyfikacje stacji i generatory zasilania. To stąd te wybuchy, pomyślała, to Imperium nas atakuje! Ale czemu? Zanim zdążyła wysnuć jakikolwiek domysł, do jej pokoju wpadł jeden z naukowców pracujących na stacji. - Panno Quee,- wydyszał - Inwazja! Imperium chce zniszczyć naszą placówkę! - Widzę.- Danni starała się powiedzieć to najspokojniej, jak tylko potrafiła, ale szok, jakiego doznała, skutecznie jej to uniemożliwiał. - Co robimy?- wrzasnął uczony, przekrzykując huk kolejnego wybuchu. - Dołączmy do pozostałych!- odkrzyknęła Danni, wychodząc z pokoju - Gdzie są? - Zebrali się w centrum badawczym.- odrzekł mężczyzna. - Chodźmy więc tam.- rzuciła Danni i pobiegła w odpowiednim kierunku. Naukowiec ruszył tuż za nią. W niespełna minutę znaleźli się w centrum badawczym stacji. Było tam już kilka osób, wszystkie w piżamach albo szlafrokach i wszystkie bardzo zdenerwowane. Widok Danni nieco podniósł ich na duchu, ale kolejny wybuch skutecznie obniżył morale. - Bez paniki!- Quee przywołała ich do porządku - Czy wszyscy tu są? - Brakuje nowego.- odparł któryś naukowiec - Tego Yomina Carra. - W porządku.- odparła Danni, mimo iż nic nie było w porządku - Idę go poszukać. Czy mamy jakąś broń? Pytanie było retoryczne. Stacja była placówką badawczą, pozbawioną wszelkiego uzbrojenia. Tak samo i naukowcy tu stacjonujący nie posiadali blasterów ani nic takiego, ale może któryś miał przy sobie swój prywatny pistolet. Nikt nie miał. - Zabarykadujcie się i czekajcie na mnie!- krzyknęła, wychodząc z pomieszczenia - Wrócę z Carrem! Naukowcy posłusznie zamknęli za nią drzwi i mniej więcej w tym samym czasie zgasło światło. Pięknie, pomyślała Danni, bombowce TIE musiały zniszczyć generatory. Jestem sama, w ciemności i bez broni naprzeciw setek imperialnych szturmowców. Postanowiwszy, że nie będzie użalać się nad swoim beznadziejnym położeniem, Danni Quee skierowała się w kierunku kwater mieszkalnych, gdzie jedna należała do Yomina Carra. W ciemności wszystko wyglądało inaczej; rzekłaby, że straszniej. Znała jednak stację ExGal.4 na pamięć i bez problemu trafiła na poziom kwater mieszkalnych. Nagle wydawało jej się, że na końcu korytarza coś się poruszyło. Nie mogli być to szturmowcy, bo nie dotarliby na ten poziom tak szybko bez wind. Mógł to być zatem tylko Carr. Ruszyła więc w jego stronę, wołając go jednocześnie, ale huk kolejnej eksplozji zagłuszył ją i Yomin Carr, nieświadom biegnącej za nim dziewczyny, skręcił w kierunku szybów wind. - Przecież windy nie działają.- szepnęła zdziwiona Danni - Co on chce zrobić? Natychmiast skarciła się w duchu za mówienie do siebie, ale w tej sytuacji straciła panowanie nad emocjami. Weź się w garść, pomyślała, Carr był... jest pod twoją opieką i musisz go sprowadzić do reszty. Ruszyła więc w kierunku wind. Kiedy weszła w korytarz prowadzący do szybów, uderzyło ją świeże powietrze z kanałów wentylacyjnych. Wiedziała, że nie ma takowych w korytarzu, więc powiew wiatru musiał pochodzić z szybu windy. A zatem Yominowi udało się jakoś otworzyć drzwi, pomyślała, biegnąc. Gdy znalazła się przy szybie, potwierdziła swoje przypuszczenie, z tym, że Carr nie otworzył drzwi, tylko je rozorał. Nie wiedziała, w jaki sposób tego dokonał, ani jak zjechał na dół, ale uważała, że musi biec za nim. Ruszyła więc schodami, zauważając przy okazji, że wybuchy ucichły. Gdy po trzech minutach znalazła się na samym dole, zdziwiła się, że nigdzie nie widać agresorów. Carra też. Yomin musiał więc uciec na zewnątrz, do promu klasy Lambda należącego do stacji. Zdeterminowana Danni ruszyła więc jego śladem. Gdy jednak wypadła na zewnątrz, jej oczom ukazał się dziwny, groteskowo oszpecony obcy ze strasznym, organicznym biczem w ręce. Przed nim stało chyba z trzydziestu szturmowców z gotową do strzału bronią i jakiś człowiek w czerwonym pancerzu, wyglądający na ich dowódcę. Obcy sprawiał wrażenie gotowego do walki, czekającego tylko, aż któryś z przeciwników odważy się go wyzwać. - On jest mój, Kanos!- rozległ się wściekły, suchy głos. Szturmowcy rozstąpili się i wyszedł spomiędzy nich paskudnie wytatuowany, ubrany na czarno Zabrak z morderczym spojrzeniem. Stanął naprzeciw obcego i zmierzył go wzrokiem. Danni, kierowana instynktem schowała się za stertę gruzu. Groteskowy obcy ruszył na Zabraka z mrożącym krew w żyłach wrzaskiem. Wytatuowany jednak się nie przestraszył i wyciągnął rękę przed siebie. Danni zobaczyła nagle, jak obcy wznosi się ponad ziemię i odlatuje na odległość piętnastu metrów, żeby uderzyć w przeciwległą ścianę. On musi używać Mocy, pomyślała Danni. Czytała o Jedi i te historie zawsze robiły na niej wrażenie. Najwidoczniej jednak obcy wcale się Mocą nie przejął. Wstał i ruszył wściekle w kierunku Zabraka. Ten natomiast uaktywnił dziwny miecz świetlny o dwóch ostrzach i przygotował się do odparcia ataku. Danni była, mimo strachu, pod wrażeniem umiejętności obu walczących. Poruszali się tak szybko, że ich walka musiała być tylko i wyłącznie dziełem odruchów. Szturmowcy wyłącznie się przyglądali, nie ingerując w walkę; najwidoczniej też byli zachwyceni. Jedynie ten czerwony, Kanos, zdawał się być znudzony pojedynkiem. Tymczasem miecz świetlny o podwójnym ostrzu krzyżował się z organicznym batem, dwóch wściekłych i zdeterminowanych obcych ścierało się, atakując i parując, blokując i kontrując, markując i kopiąc. W pewnym momencie czerwony zniknął. Danni tak zapatrzyła się w walczących, że nawet tego nie zauważyła. Kiedy jednak się zorientowała, poczuła, że powinna się stąd wynieść, bo Kanos mógł ruszyć właśnie po nią. W tej samej sekundzie Zabrak znalazł lukę w obronie obcego i przebił go na wylot. Obcy znieruchomiał, puścił bicz i padł na kolana, wciąż jednak żył. Danni prawie krzyknęła, ale coś uderzyło ją mocno w tył głowy i poczuła, że traci przytomność. Usłyszała tylko, jak Zabrak mówi: - Yominie Carr, za wszystkie twoje działania na szkodę galaktyki, skazuję cię... I wtedy ktoś zgasił światło. Brakiss obojętnie patrzył, jak ciało z odciętą głową należące do Yuuzhanina osuwa się na ziemię. Musiał przyznać, że obcy był dobry; równie dobry jak Dominess, a zgubił go tylko jeden, niewielki błąd. I pomyśleć, że to on go w przyszłości wyszkoli. Kiedy Brakiss zdał sobie z tego sprawę, poczuł dumę. Uśmiechnął się lekko. - Zabrać go.- polecił Zabrak szturmowcom, wskazując na martwego Yomina Carra - Jego pancerz i broń również. Leth i Totenko będą mogli dokonać sekcji. - Rzeczywiście, nie można wyczuć ich poprzez Moc.- przyznał Brakiss - Jak mogły powstać takie istoty? - Niektóre organizmy w galaktyce umieją odpychać od siebie pole Mocy.- odparł Werac, odprowadzając wzrokiem szturmowców niosących Yuuzhanina - Z nimi jest jednak inaczej. Są zmienną, która, wprowadzona do równania Mocy nie zmienia wyniku. Może Leth i Totenko będą mieli jakąś teorię na ten temat. Obaj Ciemni Jedi wyczuli zbliżającego się do nich Kira Kanosa i odwrócili się w jego stronę. Ostatni Czerwony Gwardzista niósł na rękach nieprzytomną, młodą kobietę w szlafroku. - Ukryła się za kupką gruzu.- wyjaśnił Kanos - Ogłuszyłem ją i przyprowadziłem, bo wam, Ciemnym Jedi, może się na coś przydać. - To Danni Quee.- wyszeptał Dominess głosem pełnym trwogi - Ma potencjał dorównujący niemal Darthowi Vaderowi.- spojrzał na Brakissa z błyskiem w oku - Mistrzu, gdyby udało nam się przeciągnąć ją na ciemną stronę, mielibyście potężnego sprzymierzeńca. - To fakt.- powiedział powoli Brakiss. Co prawda od dwóch lat nie szkolił młodych Ciemnych Jedi, poświęcając ten czas na poprawienie własnych umiejętności, ale obecność Weraca Dominessa dowodziła, że nie stracił jeszcze swoich talentów pedagogicznych. - Zaniosę ją do promu.- oznajmił Kanos - Macie jeszcze coś do zrobienia, czy...? - Nie, generale Kanos.- powiedział beznamiętnie Brakiss - Nie mam zamiaru interesować się dłużej tym miejscem. - Jak sobie chcesz.- powiedział Gwardzista, po czym puścił dziewczynę prawą ręką i chwycił za komlink - Wszystkie drużyny mają się niezwłocznie udać do promów desantowych! Do eskadry bombowców: za trzy minuty zrównacie to miejsce z ziemią! Wykonać!- wyłączył komlink, ponownie złapał Danni Quee i pobiegł w stronę promów. Brakiss i Dominess pobiegli jego śladem. - Lordzie Vader, Pekhratukh wrócił.- oznajmił nieco przestraszonym głosem oficer łącznościowy Executor's Lair. Czarny Lord spojrzał na jego holograficzny wizerunek i człowiekowi po drugiej stronie holoprojektora wydawało się, że czarna maska za chwilę prześwidruje go wzrokiem na wylot. - Dziękuję, poruczniku.- zagrzmiał Vader, po czym hologram zniknął. Czarny Lord odwrócił się na fotelu i spojrzał z satysfakcją na wpatrzonego w głębię przestrzeni Pacitthipa. - Czuję, że chcesz mnie o coś zapytać, zanim mój Noghri do nas dołączy.- powiedziała postać w czerni. - Tu nie chodzi o Noghriego.- odparł Pentalus Creak - Zastanawiałem się po prostu, w jaki sposób sprawiacie, żeby wszyscy ci żołnierze nie dostali szału w tej pustce kosmosu. - Morck zaniedbywał swojego faworyta.- rzekł Vader, uśmiechając się pod maską - No cóż, po pierwsze mamy tu sztuczne słońce, zbudowane na wzór tego ze światostatku Hethrira, a po drugie, to większość żołnierzy i pracowników stoczni to klony, a klony nie mają klaustrofobii ani lęku przestrzeni. - Aż dziw bierze, że udało wam się wyhodować tyle klonów.- powiedział Pacitthip, stojąc tyłem do swojego rozmówcy - To cylindry spaarti zbudowane według wzoru Tierce'a? - Tak.- odrzekł Czarny Lord. Wiedza Ciemnego Jedi na temat ich działalności już go nie dziwiła - Nie udało nam się ocalić matrycy umysłu Thrawna, ale klon Tierce'a pozostał nietknięty i mamy dzięki temu zdolnego generała. Morck ci o tym powiedział? - O tym akurat wiem od jednego z żołnierzy.- odparł Creak. Wyjął z kieszeni jakąś datakartę i zaczął się nią bawić - W przyszłości admirał Morck będzie myślał tylko o tej swojej taktyce czekania na właściwy moment. Z tego, co wiem, ty jej nie uznajesz, lordzie. - Nie ma sensu czekać w nieskończoność na to, co i tak się nie wydarzy.- wyjaśnił Vader - Morck popełnia błąd w założeniach, jeśli sądzi, że Nowa Republika będzie słabnąć na jego korzyść. - Tak.- powiedział powoli Creak, kładąc datakartę, którą się bawił, na stole - Moc wymaga od nas czynów. Czas oczekiwań się skończył.- usiadł i spojrzał na Darta Vadera - Zaczął się czas działania. Czarny Lord pokiwał głową i spojrzał w kierunku drzwi. Te po chwili się otworzyły i wszedł przez nie lider Death Commando Prime, Pekhratukh. Jeżeli nawet był on zaskoczony widokiem nowej twarzy w Centrali, to nie dał po sobie tego poznać. Vader wyczuł jednak, że Creak intryguje Noghriego. - Mamy problem, lordzie Vader.- rzekł szaroskóry obcy, kłaniając się nisko - Kyle Katarn węszy na Geratonie. - Wiem o tym.- odparł spokojnie Czarny Lord. Ta informacja wywołała z kolei spore zaskoczenie u Pekhratukha - Barron zdążył nas poinformować.- wyjaśnił Vader. - I mój pan mówi o tym tak spokojnie?- zdziwił się Pekhratukh. - Barron wysłał do nas jeszcze prośbę o zlikwidowanie Katarna.- powiedział obojętnie Czarny Lord - Chciał, żebyś ty się tym zajął. - Jeśli taka jest twoja wola, panie...- rzekł Noghri, ale wyraźnie nie uśmiechała mu się perspektywa walki z Jedi. - Barron to idiota.- przerwał mu oschle Vader - Twoja obecność na Commenorze i tak wywołała u Katarna spore podejrzenia. Nie będziesz go więcej wodził za nos, bo jeszcze coś wywącha. - Z ostatnich informacji wynika, że Luke Skywalker zwołał nadzwyczajne zebranie wszystkich rycerzy Jedi na Yavinie IV.- wtrącił Creak - Można by było użyć Galaktycznego Działa i raz na zawsze usunąć Jedi z galaktyki. Pekhratukh spojrzał na Pacitthipa z pogardą w oczach, ale trudno powiedzieć, czy wywarło to na nim jakiekolwiek wrażenie. - To niemożliwe.- powiedział Vader - Układ gwiazd i planet uniemożliwia wystrzał z Działa w kierunku Yavina. Myślałem nad wysłaniem "Oka Vadera", ale nie ma wtedy żadnej pewności, że uda nam się zabić wszystkich Jedi. - Można by posłać lotniskowiec wyładowany barkami MT/191 z SD-11 i Droidami Cienia. Jedi z pewnością ponieśliby znaczne straty, nie mówiąc co zniszczeniu Akademii.- zaproponował Pentalus Creak. - Zapominasz o tarczach planetarnych.- przypomniał mu Pekhratukh - Poza tym ilość naszych Droidów Cienia jest ograniczona. - Warto zużyć wszystkie Droidy do takiego celu.- powiedział Vader - A tarcze nie stanowią problemu. Na planetę możemy wysłać specjalistę od sabotażu. - Mam lecieć na Yavin IV, panie?- zdziwił się Noghri. - Myślałem o Jixie.- wyjaśnił Czarny Lord - Ma niezwykły talent do wykonywania misji niemożliwych.- nacisnął jakiś guzik na pulpicie przy stole i powiedział do mikrofonu - Poruczniku, jak tylko będzie można złapać kontakt z Wrengą Jixtonem, to proszę go poinstruować, żeby zostawił namiary na Maareka Stele i natychmiast leciał na Yavin IV z misją unieszkodliwienia tarcz planetarnych. Zrozumiano? - Oczywiście, lordzie Vader.- z głośników odezwał się przestraszony głos - Czy ma to być informacja przekazana przez system bezpieczeństwa Executor's Lair, czy bezpośrednio do agenta Jixa? - Bezpośrednio,- odparł Darth Vader surowo - ale przy użyciu naszych najnowszych kodów. Wykonać! - Tak jest, sir!- zawołał oficer i rozłączył się. - Czuję, że to ty chciałeś wykonać to zadanie.- powiedział Vader do Pekhratukha. - Służba dla ciebie jest dla mnie honorem, panie.- odparł wymijająco Noghri, a Vader uśmiechnął się pod maską - Rozumiem jednak, że Jix ma więcej szczęścia niż rozumu i dlatego to on poleci.- dodał szaroskóry obcy. - Jix ma więcej doświadczenia.- poprawił go oschle Czarny Lord - A ty będziesz nam potrzebny gdzie indziej. Jak tylko Firehead i Brakiss wrócą, powiem ci więcej. ROZDZIAŁ XIV - Jak, do jasnej cholery, mam dostać się na Yavin, zniszczyć tarcze i uciec stamtąd przed zgrają Jedi w trzy dni?- rzucił Jix wściekle w kierunku ekranu. Ekran był połączony z nadajnikiem, który z kolei odbierał sygnał bezpośrednio z nadajnika Centrali. Na końcu tego łańcuszka był oficer łącznościowy Executor's Lair. - Lord Vader nie uściślił sposobu, w jaki masz to zrobić.- odparł obojętnie zapytany. - Lepiej spuść z tonu, chłopku-roztopku.- ostrzegł Jix - Nie jestem członkiem tej waszej armijki i nie ma niczego, co przeszkodziłoby mi w wypruciu ci flaków zaraz po powrocie. - Wcale nie musisz wracać.- powiedział beznamiętnie oficer. - Nie pyskuj! - Rób, jak chcesz.- łącznościowiec wzruszył ramionami - Lord Vader dał ci zadanie, które masz wykonać, albo to on wypruje ci flaki. Aha, i chciał znać miejsce pobytu Stele'a.- dodał. - Powiedz zatem swojemu panu, że jego ulubiony pilot jest na Myrkr.- rzucił Jix - I że nie przyjmuję poleceń od pośredników. Bez odbioru!- i wyłączył nadajnik. Kiedy ekran zgasł, mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym przebywał, próbując ochłonąć. Ta rozmowa wyprowadziła go z równowagi, ale już wracał do siebie. Gdyby nie potrafił panować nad emocjami, nie byłby najlepszym agentem Dartha Vadera. Podszedł do stosu klatek z ysalamirami, które stały w kącie i pogłaskał jedno ze stworzeń. To zadanie to samobójstwo, pomyślał, Vader zaciąga u mnie duży dług. - Widzę, że nie podoba ci się hierarchia w Centrali.- agent usłyszał za sobą czyjś głos. Odwrócił się i spostrzegł, że on należy do Maareka Stele, najlepszego pilota Executor's Lair i byłej Ręki Imperatora. Mężczyzna uśmiechał się lekceważąco. - Nie jestem częścią tej hierarchii.- odparł Jix - Mieszkam w Centrali tylko dlatego, że to najlepsze miejsce, w jakim może się schronić były agent Imperium. Te kilka zadań, jakie wykonuję dla Morcka i Vadera, to swego rodzaju czynsz. - Taa, czynsz.- prychnął Maarek - A jednak najniebezpieczniejsze misje trafiają się tobie. To ty okradłeś skarbiec Góry Tantiss, ty uprowadziłeś "Vengeance" i ty masz umożliwić masakrę Jedi. - Po prostu jestem najlepszy.- rzucił Jix - I najwygodniejszy. - To prawda.- przyznał Stele, świdrując go wzrokiem. Agent poczuł ulgę, że z powodu obecności ysalamirów mężczyzna nie może czytać jego myśli - A jednak, przyjacielu,- kontynuował Maarek - kiedy skończę badania nad serum, Jedi nie będą już stanowić zagrożenia. Dlatego...- spojrzał głębiej, ale Jix wytrzymał jego wzrok. Patrzył już w oczy Darthowi Vaderowi, więc Stele nie stanowił żadnego źródła strachu -... chciałbym, żebyś, w miarę możliwości, przywiózł mi jakiegoś Jedi do testów. Jix prychnął. - Zakraść się pod nos Jedi to jedno szaleństwo, ale porwać któregoś z nich, mając na ogonie całą setkę, to też jedno szaleństwo, tyle że za dużo.- powiedział pogardliwie. - Nie, o ile zdołasz się przygotować.- Maarek nie zrażał się tonem Jixa - Jedi mają jedną, wielką słabość:- pozwiedzał, głaskając ysalamira - Bez Mocy są ślepi. To straszne uczucie, ale można się do niego przyzwyczaić. - Tylko, że...- podjął myśl Jix, rozumiejąc, o co chodzi Stele'owi - Poza Lukiem Skywalkerem, jego siostrą, żoną i Hornem, to żaden Jedi nie miał z nimi styczności. Stele wycelował w niego palec, uśmiechając się chytrze. - Właśnie. "Sokół Millennium" przebił się przez górne warstwy atmosfery Yavina IV i osiadł łagodnie na lądowisku przed Wielką Świątynią. Z dolnej części kadłuba wysunęły się z sykiem cztery hydrauliczne podpórki i oparły statek o powierzchnię. Po chwili ucichł też odgłos silnika i repulsorów. Jacen oglądał ten rytuał już wiele razy i wiedział, że teraz rampa "Sokoła" opadnie i zejdzie po niej jego ojciec, Chewie oraz dwaj pasażerowie. Oparł się więc o jeden z niewielkich wsporników stanowiących granicę lądowiska i patrzył. Obok niego stał jego brat, Anakin, zdradzając oznaki niecierpliwości. A zresztą nawet gdyby ich nie zdradzał, i gdyby Jacen nie mógł poznać jego emocji dzięki Mocy, wiedziałby, co się kryje w umyśle brata. Za dobrze go znał. Anakin lubił działać, a oczekiwanie, nawet na działanie, wywoływało zniecierpliwienie. Za nimi stała ich matka, u której z kolei dało się wyczuć zdenerwowanie, mimo iż wieloletnie praktyki dyplomatyczne nauczyły ją nie okazywać zbyt pochopnie swych uczuć. Rampa wreszcie opadła i zszedł po niej Corran Horn, witając się z obecnymi uśmiechem i skinieniem głowy. Zaraz za nim pojawił się Keyan Farlander, również uśmiechając się do czekających. Następnie wyszedł, a raczej wybiegł, Chewbacca, podbiegł do młodych braci Solo i gorąco ich uściskał. - Daj spokój, Chewie, nie jesteśmy już dziećmi.- powiedział Jacen głosem stłumionym przez futro Wookiego. Chewie zamruczał ze zrozumieniem i puścił Anakina i Jacena tylko po to, aby równie silnie uściskać Leię. - Ja też mam już swoje lata, Chewie.- rzekła wesoło księżniczka - Gdzie Han? Wookie zaszczekał, następnie zawarczał przeciągle, a zakończył cichym mruknięciem. - Jestem, kochanie!- ze strony "Sokoła" dał się usłyszeć głos Hana Solo. Po chwili po rampie zszedł Corellianin i dołączył do czekających na niego Corrana i Keyana. Chwilę coś z nimi uzgadniał, a potem rozeszli się; Farlander i Horn poszli w stronę Wielkiej Świątyni, a Han do żony, dzieci i przyjaciela. Przywitanie było nawet gorące, Han po męsku uściskał dorosłych już w końcu synów i z uczuciem pocałował Leię. Chewie miał ochotę zagwizdać. Jacenowi jednak coś się w emocjach ojca nie zgadzało; wyczuwał zakłopotanie, ale nie potrafił znaleźć jego przyczyny. - Długo cię nie było.- rzekła miękko Leia - Co robiłeś przez tyle czasu? - Cóż, to długa historia.- Han nagle spochmurniał - Opowiem ci, jak obiecasz, że się nie pogniewasz. - Obiecuję.- odparła wesoło Leia - A teraz mów. Han wziął głęboki oddech, zastanawiając się, jak powiedzieć żonie, że bez jej wiedzy wrócił do wojska. Już otworzył usta, kiedy z jego mankietu odezwało się ciche piszczenie. Jacen wyczuł u ojca nagłą ulgę, natomiast sam zainteresował się, kto może wzywać Hana przez komunikator osobisty krótkiego zasięgu. - Co to?- zapytał więc zwięźle. - Nastawiłem komunikator na częstotliwość odbioru nadajnika na "Sokole".- wyjaśnił Han, kierując się w stronę statku - Ktoś dzwoni. Chewie i jego rodzina zaciekawieni pobiegli za nim. Weszli po rampie na główny pokład i skierowali się w lewo, do sterowni. Han już siedział przy konsolecie i włączał odbiornik. - Tu Han Solo.- rzucił do mikrofonu, a na ekranie pojawiła się twarz jakiegoś wojskowego rasy Duro. - Major Rhoss z tej strony, generale Solo.- przywitał się oficer - Potrzebujemy pańskiej pomocy. Nasz wywiad przechwycił zakodowaną informację z nieznanego źródła w kierunku Środkowych Rubieży. - No i co ja mam z tym wspólnego?- zdziwił się Han - Nie jestem slicerem ani nie mam na "Sokole" urządzeń łamiących kody. - Już złamaliśmy ten szyfr.- odparł major - Niestety, główny szyfrant Ghent nie był w stanie odczytać całej wiadomości. Z jej treści wynika jednak... a zresztą, może lepiej niech pan generał sam posłucha: Z głośników wydobyły się drażniące dźwięki zakłóceń, na następnie taki dialog: - ...(zakłócenia)... - ...(zakłócenia)...tarcz...(zakłócenia)...rozkaz...(zakłócenia)... masz...(zakłócenia)... - ...(zakłócenia i zgrzyty)... - ...(zakłócenia)...jasno? - ...(zgrzyty)...cholery...(zakłócenia)...Yavin...(zakłócenia)...się...(zgrzyty)...zgrają Jedi...(piski)... - Lord...(zakłócenia)...masz..zrobić. - ...(zgrzyt)...z tonu...(zakłócenia i piski)...armijki...(zakłócenia)...flaki..... - ...(zakłócenia)...wracać - ...(piski)... -...(zakłócenia)...Lord...(zgrzyty)...zadanie...(piski)...wykonać...(zgrzyty). ..miejsce...(pisk)... - ...(zakłócenia)...odbioru. - Sądzimy, że jest to rozkaz ataku na Yavin IV.- podjął Duros - A ponieważ jest pan jedynym członkiem Armii Nowej Republiki w systemie Yavin, wysłaliśmy tę informację bezpośrednio do pana. - Dziękuję w imieniu swoim i komandora Chewbaccy.- odparł Han - Podejmiemy odpowiednie kroki. Bez odbioru.- wyłączył odbiornik i odwrócił się w fotelu w stronę Leii z miną niewiniątka. - Członek Armii Nowej Republiki?- spytała zimno księżniczka. Najwyraźniej nie dała się nabrać na minę Hana. Jacen i Anakin spojrzeli na siebie, a potem na ojca tak, że poczuł się on jak w krzyżowym ogniu. - Wybacz, kochanie, właśnie miałem ci powiedzieć.- powiedział, zmuszając się do uśmiechu - Zaraz wam wszystko wyjaśnię. I Han, z pomocą Chewiego, opowiedział żonie i synom o Lo Khanie, jego prośbie, sytuacji Bel Iblisa i rozmowie z Pashem Crackenem. Gdy skończył, Leia nie była zachwycona. - Dlaczego nie skonsultowałeś tego ze mną?- rzuciła ostro. - Zrozum, kochanie.- Han próbował się tłumaczyć - Każda minuta może być ostatnią w życiu Lo. Ściga go Fett! - Rozumiem twojego przyjaciela, ale to cię wcale nie usprawiedliwia.- ton Leii był tak zimny, że Hanowi ciarki przeszły po plecach. - Nie było czasu na zbędne działania.- mruknął Corellianin. - Więc moje zdanie już się nie liczy?- Leia powiedziała to niemal szeptem, ale jej głos był ostry jak klinga miecza świetlnego. - Mamo, tato...- wtrącił się Jacen, stając rozjemczo między nimi -... proponuję odłożyć tę kłótnię na później. Akademii grozi niebezpieczeństwo. Chewbacca mruknął, zgadzając się z młodym Solo. - Później zobaczysz.- ostrzegła zimno Leia, patrząc na Hana ze złością. Jacen i Anakin przez chwilę obawiali się, że ta złość może doprowadzić do czegoś niedobrego. - Chodź, tato.- powiedział Anakin - Powiemy wujkowi Luke'owi o tym nagraniu. Chewie, zostaniesz z mamą? Wookie szczeknął twierdząco i po chwili troje członków rodziny Solo szło już w kierunku Wielkiej Świątyni. Przez całą drogę nie odzywali się do siebie; Anakin i Jacen nie byli zachwyceni decyzją ojca i jego spięciem z matką, a Han bał się stracić u synów resztkę godności. Gdy byli już przed wejściem, Anakin rzucił cicho: - Kochamy cię, tato. Jesteśmy z tobą. Han spojrzał na synów z uczuciem. Jacy oni dorośli, pomyślał, a jeszcze niedawno opowiadałem im bajki do poduszki. Dojrzeli już i stary ojciec im niepotrzebny, a jednak są z nim i go wspierają, nawet, jeśli to wbrew ich przekonaniom. Kiedy Han uświadomił sobie ten fakt, poczuł dumę. Zawsze wiedział, że może na nich liczyć, tak, jak oni zawsze mogli liczyć na niego, ale dopiero teraz naprawdę to poczuł i odniósł wrażenie, jakby zalała go fala ciepła. - Dziękuję wam.- szepnął i dodał głośniej - Jacen, gdzie twój mistrz? - W Wielkiej Sali, przygotowuje ją na zlot Jedi.- odparł zapytany - Może zdoła trochę uspokoić nerwy mamy. - Mam taką nadzieję.- odparł Han - Nie chcę, żeby się denerwowała z mojego powodu. Dalszy ciąg wędrówki w stronę Wielkiej Sali upłynął im w milczeniu, ale nie było już miedzy nimi tego napięcia, jakie czuli jeszcze przed chwilą. Gdy zaś przekroczyli próg największego pomieszczenia w Wielkiej Świątyni, ujrzeli stół taktyczny umieszczony na podwyższeniu i ze sto krzeseł niżej. Ponadto dwa droidy ASP wciąż wnosiły nowe i układały je wokół stołu. Przy stole stał zaś Luke Skywalker i rozmawiał z Hornem i Farlanderem. Kiedy jednak trzej Solo weszli do Sali, odwrócił się w ich kierunku i na jego twarzy zagościł uśmiech. - Han!- zawołał - Co za niespodzianka! - Nie mów, że nie wiedziałeś, że to ja przywiozłem tych panów.- powiedział Corellianin, kiedy podszedł do mistrza Jedi. Obaj uściskali się jak bracia, a Jacen wyczuł bijące od nich ciepło i radość ze spotkania. - Właściwie to mu nie powiedzieliśmy.- powiedział z uśmiechem Corran. - Corran, mógłbyś pomóc mi doprowadzić do porządku te mechostołki, o których mówił wujek?- zapytał Anakin - Tata ma z nim coś do obgadania. - Co takiego?- zainteresował się Horn. - Czy was ostatnio Moc zawodzi? Nic nie wiecie.- zawołał wesoło Han, ale, gdy zauważył, że trafił zebranych w czuły punkt, spoważniał i mruknął tylko - Przepraszam. - Nie szkodzi.- powiedział obojętnie Luke - Ale masz rację. Z Mocą coś jest nie tak. Pojawiła się wielka, czarna chmura i boję się, że to coś poważnego. - Nie możecie korzystać z Mocy?- Han zmarszczył brwi, bo nie była to przyjemna perspektywa. - Możemy.- zaprzeczył Luke, uśmiechając się lekko - Ale ta chmura zasłania nam przyszłość i uniemożliwia medytacje. - To chyba muszę cię jeszcze zmartwić.- powiedział Han, drapiąc się z zażenowaniem po karku. Dlaczego to on musi przekazywać wszystkim trudne wiadomości? - Ktoś szykuje atak na Akademię. - Jesteś pewien?- spytał Luke ze spokojem, który zadziwił Hana Solo. Jedi byli zawsze opanowani aż do przesady, ale to była już przesada kompletna. - Wywiad przechwycił zakodowaną informację, w której padły słowa: Yavin, flaki, tarcze, zgraja Jedi.- odpowiedział na pytanie Corellianin - Co to może twoim zdaniem oznaczać? - Moim zdaniem to rozkaz zniszczenia tarcz.- wtrącił się Corran - Wtedy nastąpi bombardowanie z orbity i, jak znam życie to właśnie w chwili, kiedy wszyscy będziemy tu, w Wielkiej Świątyni. - Dlaczego tak sądzisz?- spytał Anakin. - Bo ktoś, kto wysyła żołnierzy do walki ze wszystkimi Jedi galaktyki, musi być albo głupcem, albo szaleńcem.- odpowiedział za Horna Jacen. - Jak galaktyka długa i szeroka, pełno jest w niej głupców i szaleńców, nierzadko posiadających również armie.- przypomniał Han. Obok Keyana przemknął się niosący krzesło robot. Pilot spojrzał na niego obojętnie, po czym rzekł: - Może to być armia droidów. Historia uczy, że żywy żołnierz jest mniej skuteczny w walce z Jedi niż maszyna. - Jeden rycerz Jedi stanowi równowagę dla stu droidów bojowych.- powiedział Jacen - A żeby zbudować dziesięć tysięcy takich droidów, potrzebna jest duża fabryka. - Taka, o której byśmy coś wiedzieli.- Anakin podchwycił myśl brata. - Możliwe, że nasz wywiad coś przeoczył.- powiedział w zamyśleniu Luke - Ale Corran ma rację. Najbardziej prawdopodobny jest atak z orbity. - Co proponujesz?- zapytał Keyan. - Odwołać zlotu nie możemy, bo większość zaproszonych jest właśnie w drodze do nas.- myślał głośno Luke - Możemy zatem zmienić miejsce spotkania, na przykład na Świątynię Błękitnego Liścia. - Ja proponuję co innego.- sprzeciwił się Han - Żeby wykonać ostrzał albo desant, przeciwnik musi znieść tarcze. W tym celu na Yavinie IV musi wylądować oddział sabotażystów, którzy uszkodzą generatory tarcz. - Sugerujesz więc, żebyśmy nie wpuszczali na księżyc nikogo, poza Jedi?- zapytał Luke, marszcząc brwi. - Byłoby to jakieś rozwiązanie.- powiedział Han - Tylko, że w ten sposób odcięlibyśmy Yavin IV od zaopatrzenia. Osobiście wolałbym, aby grupka Jedi zaczaiła się w pobliżu generatora na naszych zamachowców, a następnie unieszkodliwiła ich, zanim oni zrobią to z tarczami. - Dobry pomysł.- powiedział Corran, uśmiechając się lekko - Piszę się na to. - Ja też.- powiedział entuzjastycznie Anakin. - Może mama będzie chciała wziąć w tym udział?- zaproponował Jacen. - Niezła myśl.- poparł syna Han - Luke, pogadasz z Leią? - A dlaczego ty tego nie zrobisz?- zapytał podejrzliwie Skywalker. - Ja idę zawiadomić flotę, że mogą mieć robotę w systemie Yavina.- powiedział Keyan i poszedł w stronę pomieszczenia HoloNetu. - Anakin, mówiłeś coś o mechostołkach?- zapytał Corran, kierując się z młodym Solo w stronę wyjścia. - Może przydam się na coś gdzieś indziej.- powiedział wymijająco Jacen. - Panowie...- zaczął Han, ale po chwili zorientował się, że nie ma już do kogo mówić. Obrócił się więc w stronę Luke'a, który wyczuł u przyjaciela nieliche zakłopotanie. Ciekaw był, o co chodzi, ale nie chciał go ta ciekawością przytłaczać. - Słucham.- powiedział, patrząc na Hana obojętnie. ROZDZIAŁ XV "Slave I" wyskoczył z nadprzestrzeni w systemie Ord Pardon tylko po to, aby zaraz zawrócić i wykonać kolejny skok w przeciwnym kierunku. W rezultacie statek Boby Fetta był w systemie ze cztery minuty, ale to wystarczyło, aby jego właściciel zorientował się, że nie ma tu czego szukać. Od razu, gdy tylko długie, świetliste smugi przed iluminatorami skróciły się do postaci niewielkich punkcików, łowca dostrzegł siedem statków wojennych na orbicie planety i "Hyperspace Maraudera", przycumowanego do jednego z nich. Wiedziałem, że tak będzie, pomyślał Fett, nie przebiję się przez tę flotyllę i chyba nie ma statku, który by tego dokonał. Skoczył więc tuż poza system, żeby sensory któregoś z krążowników Mon Calamari go nie wykryły, i zaczął obmyślać nowy plan. Trzeba było pomyśleć logicznie. Boba sprawdził informacje na temat systemu Ord Pardon i dowiedział się, że stacjonująca tam flota to nic innego, jak Zespół Uderzeniowy Starfall. "Hyperspace Marauder" dokował przy krążowniku Mon Calamari MC-80, a więc przy okręcie flagowym Zespołu. "Slave I" to dobry statek, pomyślał Fett, ale nie ma się co mierzyć ze "Starfallem" i jego myśliwcami pokładowymi. Jeżeli jednak nie można pokonać wroga, trzeba go zaskoczyć, uderzyć i uciec. Boba spojrzał na ekran komputera pokładowego i za pomocą kilku komend wszedł do swojego archiwum statków kosmicznych. Kiedy "Starfall" wziął udział w zniszczeniu niszczyciela klasy Nebula zbudowanego przez organizację Remnant, Fett zapewnił sobie listę wszystkich modyfikacji krążownika i jego kompletną dokumentację. Teraz ta inwestycja przyniesie mu zysk. Komputer w końcu znalazł szukany dokument i Fett przyjrzał się szczegółom technicznym. "Starfall" miał zmodyfikowane generatory tarcz, które dokładnie i szczelnie oplatały kadłub krążownika. Tu kryła się jednak ich wada; osłony nie obejmowały kołnierza cumowniczego i statków przyczepionych w ten sposób. O ile jeszcze "Hyperspace Marauder" miał jako-takie tarcze, o tyle kołnierz był już całkowicie bezbronny. Znając natomiast niechęć Mon Calamari do przemytników, a Fett był gotów założyć się o każdą sumę, że przedstawiciele tej rasy są na pokładzie, to Lo Khan i Luwingo pewnie siedzą na swoim frachtowcu, wychodząc ewentualnie po coś do jedzenia. Jeśli zatem uda się wyskoczyć na tyle blisko "Starfalla", żeby minąć pole działania sensorów dalekiego zasięgu, to system zakłócający "Slave'a I" powinien dać sobie radę z czujnikami krótkofalowymi przynajmniej do czasu wykrycia wzrokowego przez załogę krążownika. Ten czas powinien wystarczyć, żeby Boba odstrzelił kołnierz i zmusił Khana do ucieczki. Tak, pomyślał z satysfakcja Fett, to dobry plan. - Wszyscy na pozycjach?- zapytał przez komlink Luke. - Grzejemy z Keyanem silniki.- rozległ się głos Corrana Horna; miał on z Keyanem Farlanderem i Groftem Vil'lyą, bothańskim Jedi, siedzieć w należących do Akademii X- Wingach, będących obecnie w odległości dwustu metrów od generatora tarcz. Gdyby sabotażyści wybrali drogę otwartego ataku, ich pomoc byłaby nieoceniona. - Jestem na miejscu, mistrzu.- powiedziała Wieiah, stojąca z Drennickiem, młodym Jedi rasy Iktotchi, przy turbinie elektrycznej zasilającej generator. - Na pozycji, Luke.- rozległ się opanowany głos Leii, która z Eelysą zajęła miejsce przy zewnętrznych łączach energetycznych. Skywalker odbył wcześniej rozmowę z siostrą na temat zarówno obowiązków Jedi, jak i Hana, i przekonał się, że chociaż mąż wyprowadził ją z równowagi, to jest daleka od popełnienia jakiegoś głupstwa. Powoli chyba zaczęło jej przechodzić. - Mamy oko na wszystko, wujku.- powiedział Jacen spokojnym głosem. Stał z Anakinem i Tionną przed głównym wejściem do budynku generatora. W ogóle nie czuć u niego pasji ani niezdrowego podekscytowania, pomyślał Luke, Jacen jest bardzo bliski ukończenia treningu Jedi. Ta myśl trochę zasmuciła Skywalkera, bo bardzo dobrze współpracowało mu się z młodym padawanem, ale cieszył się, że chłopak tak szybko osiągnął dojrzałość. Ciekawe, czy Mara ma takie same odczucia odnośnie Jainy. - Dobrze.- zakończył Luke. Sam czekał z Ikritem, Leonidem, Jedi rasy Verpine, i Firtisthwingiem, Vorem, w środku generatora, wychodząc z założenia, że tylko tutaj można trwale uszkodzić generator. Poza tym ta pozycja pozwalała im obserwować otoczenie budynku i w razie potrzeby dołączyć do tych Jedi, którzy mogą znaleźć się w opałach. Han wyszedł z przekonania, że jeśli atak ma się odbyć podczas zlotu Jedi, to do sabotażu tarcz dojdzie najwcześniej dzień przed zebraniem, żeby generatora nie można było na czas naprawić. Ponieważ wyglądało to logiczne rozumowanie, Luke zgodził się, że trzeba obstawić generator odpowiednio wcześniej. Czyli teraz. Jakaś część Jixa wciąż nie wierzyła, że leci prosto do paszczy rancora z zamiarem wyrwania mu zęba. Nie, żeby agent bał się niebezpieczeństwa; chodziło raczej o spotkanie oko w oko z Jedi i Lukiem Skywalkerem. Co prawda miał przy sobie ysalamira, ale nie gwarantowało mu to nietykalności. Dlatego wziął ze sobą spory zestaw broni: poza karabinem BlasTech E-11 i detonatorami termicznymi w jego arsenale znalazły się granaty maziowe, karbonizer, rozrywacz cząsteczkowy Tenloss i pistolet na pociski konwencjonalne. Całości dopełniał indywidualny wygaszacz pola i poręczna rakietnica FTH-2B. Jednak nawet z takim uzbrojeniem Jix nie czuł się pewnie. Jedi stanowili zagrożenie, z jakim jeszcze się nie zetknął. Co prawda widział kiedyś Luke'a Skywalkera, podczas gonitwy swoopów przez Kanion Żebraków na Tatooine, ale wtedy był on młokosem, który dopiero co zbudował własny miecz świetlny. Teraz jest znacznie potężniejszy. Mimo wszystko Jix nie przypuszczał, że przedostanie się na Yavin IV będzie takie proste. Z łatwością zakradł się na transportowiec HT-2200, a wygaszacz pola skutecznie zamaskował jego obecność przed skanerami. Jix spodziewał się, że czujniki będą silniejsze, ale darowanemu dinkowi nie otwiera się klatki. Zwłaszcza, że dostanie się na czwarty księżyc Yavina to najłatwiejsza część jego roboty. Teraz, kiedy frachtowiec wylądował, Jix miał około piętnastu minut, zanim członkowie załogi zaczną go rozładowywać i następną godzinę, zanim skończą. W tym czasie musi wykonać zadanie. Wydostanie się z frachtowca nie było trudne - wystarczyło otworzyć rampę, zjechać po niej s-swoopem i zamknąć. Kiedy więc Jix był już na zewnątrz, nie czekał, aż obsługa naziemna go zauważy, tylko wsiadł na swój grawicykl i ruszył w kierunku budynku generatora tarcz Wielkiej Świątyni. Po drodze obmyślał sposób zniszczenia budowli; frontalny atak odpadał z oczywistych względów, dostać się do środka bez odpowiedniej autoryzacji też będzie trudno, a poza tym wywoła to zamieszanie, którego Jix chciał uniknąć. Można było zniszczyć turbinę zasilania generatora, ale do tego trzeba albo długiego ostrzału z rakietnicy, albo użycia silnych materiałów wybuchowych, których Jix nie miał. A pierwsza opcja nie przypadła mu do gustu. Najrozsądniej będzie, pomyślał, jeżeli zlokalizuję łącza transferowe pomiędzy turbiną a budynkiem. Ich położenie jest co prawda tajne, ale jak się zna plany budynku generatora, to wie się, z której strony jest wyjście przewodów. Wystarczy zatem zniszczyć łącze i po kłopocie. Co prawda nie usunie się w ten sposób całej tarczy, ale jej moc znacznie zmaleje, korzystając wyłącznie z zapasowych agregatów w samym budynku generatora. A wtedy poślę kilka rakiet w stronę emitera pola i przeciążę system. Da się go wprawdzie naprawić, ale do jutra na pewno będzie bezużyteczny. A jutro będzie już za późno. Jix podjechał na skraj lasu i wyłączył silnik. Postanowił, że dalej się przekradnie, żeby nie narobić hałasu. Wygaszacz pola powinien ochronić go przed piraniożukami, a od strony dżungli na pewno nie ma tylu potencjalnych strażników. Zaplanował sobie podkraść się lasem do łączy transferowych, włożyć miedzy nie ze cztery detonatory termiczne w różnych miejscach, a potem odbiec i poczekać na wybuch, który zagłuszy równoczesną eksplozję dwóch rakiet na emiterze. Podbiegł więc do przewodów na tyle szybko, na ile pozwalała mu na to konstrukcja z ysalamirem. Położył dwa detonatory termiczne w jednym miejscu, ustawił zapalnik na piętnaście minut i pobiegł dalej wzdłuż stalowych linii, zamierzając ustawić zaraz drugi ładunek. Dobrze idzie, pomyślał z satysfakcją, byle tylko nie spotkać żadnego Jedi. - Odsuń się stamtąd!- rozległ się stanowczy, kobiecy głos za jego plecami. Pięknie, pomyślał Jix, wykrakałem. Odwrócił się powoli z rękami w górze i zobaczył stojącą jakieś piętnaście metrów od niego z uaktywnionym mieczem świetlnym Leię Organę Solo, byłą przywódczynię Nowej Republiki. To, że właśnie ona kręciła się przy łączach transferowych generatora, nie mogło być przypadkiem. Wiedzieli, że tu będę, pomyślał z frustracją. - Rzuć broń i ysalamira!- powiedziała ostro kobieta, pokazując mieczem blaster Jixa - I mów, gdzie inni sabotażyści! Jix zaczął myśleć gorączkowo. Ona sądzi, że są tu jeszcze inni, i że też mają ysalamiry. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Rzucił posłusznie broń. - Jacy inni?- zapytał z niewinnym uśmiechem, trzymając ręce w górze. - Muszą być inni.- odparła Organa Solo - Nie sądzisz chyba, że uwierzę, iż sam chciałeś zniszczyć generator pola Akademii Jedi!- chwyciła za komlink, nie spuszczając Jixa z oczu - Eelysa! Znalazłam jednego. Ma ysalamira. Mówiłam, żebyś go rzucił! - Przepraszam.- Jix z ociąganiem zaczął ściągać konstrukcję, kiedy nagle spojrzał za Organę Solo z najbardziej przekonywującym wyrazem ulgi na twarzy, na jaki było go stać. Wiedział, że Leia nie może przeczytać jego myśli, więc będzie koncentrować się na mimice... tak, rzuciła okiem za siebie, żeby zobaczyć, na co patrzę, pomyślał uradowany Jix. Trwało to wprawdzie tylko chwilę, ale ta chwila wystarczyła, żeby agent wyjął rozrywacz i zaczął strzelać. Leia stała poza zasięgiem ysalamira, więc jej zmysł niebezpieczeństwa zadziałał bezbłędnie. Ustawiła ostrze, żeby zablokować strzał... nie wiedząc, że miecz świetlny nie działa na promienie rozrywacza. Ten akurat trafił ją w ramię, więc jęknęła z bólu i natychmiast usiłowała zastosować jedną z technik uzdrawiających Jedi, ale Jix strzelił po raz drugi, i trzeci. Oba strzały trafiły w uda. Leia wrzasnęła z bólu, upuszczając miecz i upadając na ziemię. Promienie rozrywały jej komórki, jedna za drugą, powoli, tak, że czuła każdy nerw wołający o pomoc. Nieopisany ból wstrząsnął jej ciałem, a ona nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o nim. straciła czucie w ręce i w nogach, ale ból trawił ją dalej. Agent Imperium stanął nad nią i wysunął broń przed siebie, gotów oddać ostatni, kończący wszystko strzał. I istotnie rozległ się huk strzału, ale nie z rozrywacza Jixa. Był to odgłos blastera MerrSonn "5", będącego własnością Eelysi, młodej kobiety z Coruscant i jednej z najzdolniejszych Jedi. Blaster ten oddał właśnie strzał w głowę Jixa. Zielona błyskawica rzuciła agentem, który zatoczył się i upadł bez życia na ziemię, przygniatając sobą ysalamira. - Mistrzu Luke!- zawołała Eelysa do komlinku, podbiegając do Leii - Pańska siostra! Ciężko ranna! - Już pędzę.- młoda kobieta po raz drugi w życiu usłyszała u mistrza głos pełen takiego smutku i frustracji; pierwszy był tuż przed kryzysem almańskim. Eelysa pobieżnie obejrzała rany Leii i stwierdziła, że nigdy nie widziała takich obrażeń. Księżniczka straciła przytomność wskutek dziur rozszarpujących końcówki nerwowe i dosłownie pożerających tkankę mięśniową. Młoda Jedi szybko użyła jednej z technik uzdrawiających i wprowadziła Leię w trans, który wprawdzie spowolnił, ale nie zatrzymał obumierania tkanki. Sfrustrowana, spojrzała przed siebie. widząc biegnących w jej kierunku Skywalkera, Leonida i Ikrita. - Nie wiem, co to jest!- krzyknęła zrozpaczona - Dosłownie ją pożera! Luke już był przy niej i z rozpaczą oglądał rany siostry. Zaraz dobiegli Ikrit i Leonid. - To rozrywacz.- wybzyczał Verpine - Bacta nie pomoże. - Wiem.- w głosie Luke'a czuć było jeszcze większą frustrację, niż u Eelysi - Mistrzu Ikrit, musimy zatrzymać niszczenie tkanki. - Nawet jeśli uda nam się wstrzymać ten proces, wątpię, aby udało nam się ją zregenerować. - Może Cilghal się uda.- bzyknął Leonid - Firtisthwing już ściąga tu śmigacz. - Musimy coś zrobić, mistrzu.- powiedział Luke. Ikrit przytaknął i obaj mistrzowie Jedi skupili wokół siebie Moc i połączyli ją. Leonid i Eelysa ze zdumieniem obserwowali tę reakcję, kiedy dwie jasne aury zlewają się w jedną, tak czystą, że aż oślepiającą. Kiedy proces łączenia się zakończył, Skywalker i Ikrit użyli na Leii techniki uzdrawiającej Jedi, tej samej, którą wcześniej zastosowała Eelysa. Efekty były widoczne. Tkanka przestała niszczeć i zaczęła się powoli regenerować. Aury mistrzów rozdzieliły się, wracając do swoich właścicieli. W tym samym czasie pojawił się Firtisthwing w landspeederze. Stanął na skraju lasku, nie mogąc wjechać dalej. Leonid tymczasem przyjrzał się ranom wciąż nieprzytomnej Leii. - Brawo.- rzekł z uznaniem - Szczęście, że promienie ominęły kości i ważniejsze organy. Ale w tym tempie rany nie zagoją się wcześniej, niż za pół roku. I nie wiem, co z nerwami.- - Może Cilghal coś na to poradzi.- powiedział, już spokojniej, Luke - Moje umiejętności tu nie wystarczą. W ogóle mamy szczęście, że się cokolwiek regeneruje. Rany po rozrywaczach są w większości przypadków nieuleczalne. - To prawda.- powiedział Ikrit, machając niespokojnie uszami - Lećcie z Leią do Wielkiej Świątyni. Ja wezmę młodych Solo i rozejrzymy się...- przerwał, bo zobaczył detonatory termiczne przy przewodach, na których mrugała nerwowo czerwona lampka. - W nogi!- krzyknął i zaczął biec w kierunku przeciwnym do położenia przewodów. Reszta obróciła się, spojrzała na granaty i nie zadawała zbędnych pytań. Luke podniósł Leię. Ledwo przebiegli czterdzieści metrów, wstrząsnął nimi huk eksplozji. Eelysa obróciła się i, osłaniając twarz przed odłamkami. - Ponieśliśmy klęskę.- szepnęła - Generator nie ma energii, a do jutra z pewnością jej nie przywrócimy. - Każdy cios, który nas nie powala, wzmacnia.- odparł Luke, kładąc jej rękę na ramieniu - Generator ma jeszcze rezerwowe agregaty, które powinny wytrzymać ostrzał. Miał taką nadzieję. Dzisiaj o mało nie stracił siostry i nie mógł znieść myśli, że jej poświęcenie mogło pójść na marne. Pomyślał o Hanie i siostrzeńcach; z pewnością wiadomość o ranach Leii przybije ich bardziej niż jego. Nie jest dobrze, pomyślał, i jeszcze te czarne chmury... - A jeśli nie wytrzymają?- zapytał Leonid, bzycząc nerwowo. - Wtedy,- powiedział Luke, oddychając głęboko. Jeśli ma być mistrzem Jedi musi panować nad negatywnymi emocjami - Wtedy, niech Moc będzie z nami. ROZDZIAŁ XVI Han istotnie był załamany. Kiedy Luke powiedział mu o Leii, oczy Corellianina zaszły mgłą, mimo iż starał się to ukryć. Chewie zamruczał coś współczująco i poklepał Hana po plecach, ale ten nawet tego nie zauważył. Pobiegł tylko do pomieszczeń medycznych i usiadł przy wciąż nieprzytomnej Leii. Cilghal powiedziała wprawdzie, że jej rany się zagoją, ale pełna rekonstrukcja nerwów potrwa kilka miesięcy. Mon Calamari nie potrafiła również powiedzieć, kiedy księżniczka odzyska przytomność. Han, Chewie, Jacen i Anakin siedzieli przy niej całą noc. Luke dołączył do nich nad ranem, w dzień zlotu Jedi. Spojrzał na Leię; nawet teraz wyglądała majestatycznie, z kamiennym spokojem na ciągle pięknej, według Luke'a, twarzy. Wyglądała na nieżywą, a jedynym, co przeczyło temu przekonaniu, było lekkie, ledwo widoczne podnoszenie się i opadanie klatki piersiowej i wciąż jasna aura Mocy. Jest silna, pomyślał Luke, wyjdzie z tego. Siedzieli tak w milczeniu przez godzinę. W tym czasie Han przemyślał sobie kilka spraw. Po pierwsze, jak głupio postąpił, nie konsultując z Leią decyzji o powrocie do wojska. Po drugie, dlaczego się nie pogodzili zaraz po kłótni? Rozstali się w nieprzyjemnej atmosferze, a przecież Han nie powiedział jej tylu rzeczy: ani jak bardzo ją kocha, ani, że ją przeprasza, ani, że jest z niej naprawdę dumny. Przecież mogła zginąć... W tym momencie Han poczuł ogromną wdzięczność dla Eelysi. Mimo trudnej sytuacji żony cieszył się, że młoda Jedi była jedną z tych, które wbrew obiekcjom Luke'a nosiły przy sobie broń dystansową. Trend ten został zapoczątkowany przez Kyle'a Katarna, który nigdy nie rozstawał się ze swoim osobistym i, trzeba przyznać, imponującym arsenałem. Natychmiast poparli go Kyp Durron, Mara i Corran, a sprzeciwili się temu Luke, Kam Solusar, Lyric i Ikrit twierdząc, że to wbrew tradycji Jedi. Jednak w tej chwili Han miał głęboko gdzieś tę tradycję i dziękował Mocy, że dzisiejsi Jedi są nowocześni. - Może odpoczniecie?- powiedział łagodnie Luke - Całą noc nie jedliście i spaliście. To niezdrowo. - Jedi nie musi tyle jeść i spać co zwykły człowiek.- przypomniał ponuro Anakin - A to nasza matka. - Nie było nas przy niej, kiedy byliśmy jej potrzebni.- dodał Jacen ze łzami w oczach. - Nie nadrobicie tego teraz.- powiedział spokojnie Luke. Ton jego głosu zirytował Hana - Nie ukoi to waszego bólu. - Słuchaj, Luke.- powiedział, podnosząc głos - To nie twoja żona została ranna! Co ty możesz wiedzieć o moim bólu? Jestem pewien, że Jaina... - Łączę się z tobą w twoim bólu, Han.- przerwał mu łagodnie Luke - To moja siostra, pamiętasz? A Jaina czeka na was na górze, w Wielkiej Sali. Przyleciały z Marą w nocy.- dodał. - Jaina tu jest?- w tonie Jacena czuć było zdziwienie, a w jego emocjach uczucie zdrady - I nie przyszła do mamy? Przecież to... - Rozsądek. - ponownie przerwał Luke - Jainę boli tak samo mocno, jak was, a może nawet bardziej, bo dawno się z waszą matką nie widziała.- spojrzał znacząco na Hana - Ona jednak rozumie, że siedzenie tu i rozczulanie się nad sobą niczego nie rozwiąże. Najbardziej przysłuży się waszej mamie, jeżeli pomoże pochwycić tych, którzy pragną zagłady Jedi. - Sugerujesz, że rozczulam się nad sobą?- spytał Han oskarżycielskim tonem - Tak samo rozczulaliśmy się nad tobą czternaście lat temu, kiedy to leżałeś tak, jak Leia teraz! Twoi Jedi siedzieli tu i opłakiwali cię, nawet trzymali przy tobie wartę! - Mylisz się.- powiedział uspokajająco Luke - Moi Jedi robili wszystko, co w ich mocy, aby zlikwidować zagrożenie ze strony Exara Kuna. Nie próżnowali. Czy myślisz, że Leia chciałaby, żebyście tu siedzieli, kiedy jej niedoszli zabójcy latają wolno po galaktyce? W tonie mistrza Jedi nie było oskarżeń ani wyrzutów, jedynie mądrość, i Han o tym wiedział. Spuścił wzrok. - Trochę jednak rozczulania wtedy było.- rozległ się kobiecy głos i do pomieszczenia weszła Mara Jade Skywalker - Masz rację jednak, że nie próżnowaliśmy. - Cześć, Mara.- burknął Han. Jacen i Anakin jednak spojrzeli na nią z ożywieniem, wyczuwając jeszcze jedną osobę za drzwiami. Istotnie, po chwili do sali medycznej weszła Jaina Solo. Jej, już i tak ponurą minę, uwydatnił jeszcze widok matki. Jacen znał siostrę na tyle dobrze, że wiedział, iż wcześniej płakała. - Mamo...- szepnęła dziewczyna i łzy ponownie napłynęły jej do oczu. Szybko jednak się opanowała i zwróciła się do ojca i braci - Zebranie zaraz się rozpocznie. Powinniśmy się na nim pokazać. - Ja zostanę.- odpowiedział stanowczo Han, po czym zwrócił się do synów - Ale wy idźcie. Wujek Luke ma rację, siedząc tu nie pomożecie mamie. - A ty, tato?- zapytał Anakin. - Ja i tak do niczego się wam nie przydam. Zostanę tu z Chewiem.- dotychczas milczący ponuro Wookie mruknął ze smutną aprobatą, a Han spojrzał na Luke'a - Tego nam nie możesz zabronić.- rzucił. - Oczywiście, że nie.- Skywalker uśmiechnął się smutno i położył mu rękę na ramieniu - Jakbyś czegoś potrzebował, daj znać. - Dzięki.- Han przytrzymał rękę Luke'a, ale zaraz ją puścił - A teraz idźcie i znajdźcie tych drani. - A więc Jix został zabity.- powiedział Vader, cedząc każde słowo - Trafił na lepszych od siebie. Siedział na swoim miejscu przy stole w Sali Spotkań. Zebrali się tu wszyscy przywódcy Executor's Lair poza Umakiem Lethem i Maarekiem Stele, który siedział na Myrkr i bawił się w chemika. - Nasze źródła donoszą jednak o eksplozji przy generatorze osłon Akademii.- powiedział Morck, przyglądając się uważnie Czarnemu Lordowi, co było zresztą bezcelowe; z groteskowej, mrocznej maski nie można było nic wyczytać - Może więc udało mu się zneutralizować tarcze. - Zapewne tak.- odezwał się zimno Pekhratukh; dotychczas był zirytowany, że Vader nie jemu powierzył to zadanie, ale jak dowiedział się, co się stało z Jixem, złagodniał - Shadow Stalker nie dałby się zabić, gdyby nie wykonał zadania. - Czyli można skreślić Jedi?- warknął pytająco Rov Firehead; jego i tak delikatną równowagę emocjonalną samobójstwo Lesa Totenko zachwiało całkowicie. Vader nawet po cichu planował zastąpić Chaggrianinem tego świra Letha, więc i on nie był zachwycony tym zdarzeniem. Leth z kolei chyba do reszty zwariował, bo sklecił naprędce jakieś urządzenie i, mrucząc coś o nadprzestrzeni i podróży w czasie, poleciał na Ewiith III coś wypróbować. - Myślę, że byłoby to zbyt pochopne.- powiedział Kanos - Jedi mają zwyczaj wychodzenia cało z najgorszych sytuacji.- spojrzał na Dominessa - Nawet przyszli Jedi jakoś potrafią ujść z życiem, tak jak ta Quee. - A'propos, co z nią zrobimy, Lordzie Vader?- zapytał Brakiss - Będziemy ją szkolić? - Nie.- powiedział basem Vader po chwili namysłu - Ma zbyt silną wolę, aby udało nam się ją przełamać i uczynić lojalną. Przy pierwszej, lepszej okazji obróci się przeciw nam. - To co chcesz z nią zrobić?- zapytał Rogriss. - Jedi wkrótce przestaną istnieć. Lotniskowiec z siłami inwazyjnymi jest już w drodze. Nie możemy dopuścić, aby Danni Quee kiedykolwiek stanowiła dla nas zagrożenie. - Mam więc ją zabić?- zaproponował wściekle Rov, zacierając ręce, jakby było oczywiste, że jeśli komuś przyjdzie pozbawić życia uczuloną na Moc kobietę, to będzie nim właśnie on. - Nie teraz.- odparł Vader, dysząc, jak to było zresztą w jego zwyczaju - Stele ma dla niej jakieś zastosowanie. - Jak Stele z nią skończy, nie będzie czego zabijać.- prychnął Firehead, a Brakiss spojrzał na niego krzywo, nie akceptując sadystyczno-anihilacyjnych zapędów Ho'dina. - To nieistotne.- skwitował Morck, uśmiechając się złowrogo - Teraz jednak ja i Lord Vader mamy z wami pewną kwestię do omówienia. "Slave I" po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch dni wyskoczył z nadprzestrzeni na obrzeżach systemu Ord Pardon. Ten skok był jednak tylko formalnością; Boba Fett chciał wyłącznie uaktualnić swoje dane na temat położenia "Starfalla" i "Hyperspace Maraudera". Specjalnie w tym celu przekalibrował sensory, żeby wykrywały położenie w przestrzeni tych dwóch statków. Ten model i tak nie nadawał się do pobierania innych danych z takiej odległości. Normalnie nawet i tego by nie zarejestrował, ale Fett postanowił zaryzykować i maksymalnie wydłużył zasięg, minimalizując jakość otrzymywanych informacji i pozbawiając się zarazem wiedzy na temat tego, co się dzieje w bliższej odległości od statku. Boba Fett nie lubił jednak być źle doinformowanym, dlatego zapisał w panelu sensorów pierwotne ustawienie, żeby móc szybko do niego wrócić. Obecnie pobierane dane miały mu tylko posłużyć do określenia wektora drugiego, właściwego skoku w nadprzestrzeń. Ten skok musi być wykonany perfekcyjnie, żeby udało się osiągnąć zamierzony efekt, ale też Boba Fett zasłynął w galaktyce jako sumienny i dokładny łowca nagród. Sumienny, dokładny i sprytny. Ten skok nie będzie trudny, pomyślał Fett, zobaczymy, jak szybko reagują Calamariańscy artylerzyści. Natychmiast przekalibrował z powrotem sensory i wpisał do komputera nawigacyjnego wektor swojego następnego skoku. Zgodnie z obliczeniami, "Slave I" wyskoczy dokładnie obok "Starfalla", a to, znając reputację Fetta, z pewnością zmusi Khana do ucieczki. Na wszelki wypadek Boba wpisał jeszcze do komputera cztery wektory szlaków nadprzestrzennych, którymi najprawdopodobniej ucieknie "Hyperspace Marauder". Fett złapał za drążek sterowniczy i już miał ustawiać statek w odpowiednim kierunku, kiedy dostrzegł na skanerze jakiś obiekt, kierujący się w stronę Ord Pardon. Sygnatura statku była obca komputerowi pokładowemu, co Bobę lekko zdziwiło; sądził, że wprowadził do skanera wszystkie statki, które teoretycznie mógł spotkać. Zaintrygowany, łowca ruszył w kierunku obiektu, jednocześnie odczytując jego transponder. Programowi slicerskiemu zakodowanemu w pamięci komputera pokładowego identyfikacja zajęła dłuższą chwilę; przez ten czas Fett zdołał podlecieć na tyle blisko, żeby pooglądać sobie przez wizjer zbliżeniowy nieznany pojazd. Nigdy czegoś takiego nie widział, ale mógł z całą pewnością powiedzieć, że jego budowa była więcej niż archaiczna. Nieregularnie umieszczone silniki, pochyła kabina, jakieś działo wystające ze środka konstrukcji zbudowanej na planie trójkąta i pylony na końcach jednego z ramion były typowymi cechami jednostek budowanych tysiące lat temu. Wyglądało jednak na to, że pojazd nie ma aż tylu lat; zbyt dobrze się trzymał. Fett doszedł do wniosku, że statek został co prawda zbudowany według starożytnych projektów, ale zgodnie z obowiązującymi normami i z dzisiejszych materiałów. Tymczasem komputer przełamał blokady transpondera i Boba odczytał nazwę i typ jednostki: Prom kurierski klasy Delaya, "Track Burner". Niedobrze, pomyślał Fett, bardzo niedobrze. Zgodnie z jego informacjami "Track Burner" był statkiem Rozpuszczalnika Gorma, a to przeciwnik, z którym należy się liczyć. Co więcej, statki tej klasy były dla Fetta zupełnie obce, nie znał ich osiągów ani możliwości. A niewiedza zawsze go irytowała. "Track Burner" leciał w kierunku "Starfalla", zapewne w tym samym celu, co Fett. Gorm wszedł mi w drogę o jeden raz za dużo, pomyślał Boba, a nikomu się to jeszcze nie opłaciło. I na pewno nie opłaci się tej poczwarze, która nie powinna latać swobodnie po galaktyce. Co za ironia, pomyślał Fett, prawie się uśmiechając, łowca nagród o mandaloriańskich tradycjach zamierza uwolnić wszechświat od innego barbarzyńcy. Boba zwiększył ciąg silników i zaczął zbliżać się do promu Gorma. Oczywiście poprzedni plan diabli wzięli, ale Rozpuszczalnik nie dostanie tej nagrody, przyrzekł sobie w duchu Fett. Chociaż może... Gorm się jeszcze przyda, zanim go wyeliminuję. Tak. "Slave I" siadł na ogonie przeciwnika w bezpiecznej odległości, zauważając, że Gorm zwalnia. Z pewnością mnie zauważył, pomyślał Fett, i pewnie coś szykuje. Sam łowca nie zmniejszył jednak ciągu i pomknął w kierunku "Track Burnera", otwierając ogień z działek blasterowych. Nie chodziło bynajmniej o to, żeby zniszczyć statek, ale żeby sprawdzić siłę jego tarcz i ostrzec "Starfall" przed niebezpieczeństwem. Dlatego Fett zaaranżował swój atak w taki sposób, że znaczna część jego strzałów pomknęła w stronę jednego z pancerników Zespołu Uderzeniowego Starfall, który zapewne odebrał to jako agresję pod swoim adresem. Na krążowniku flagowym mogą mieć sylwetkę "Track Burnera" a na pewno mają "Slave'a I". Pewnie się mnie zresztą spodziewali, pomyślał Fett. Skorygował kurs trochę w prawo i dał pełen ciąg. Rozpuszczalnik zapewne wyminie go z lewej i ruszy do ataku, a wtedy na "Starfallu" dojdą do wniosku, że oba statki atakują flotyllę. Dlatego też, żeby uwiarygodnić to przypuszczenie, "Slave I" skierował się w stronę "Hyperspace Maraudera". A "Track Burner" za nim, przy czym oba statki pluły ogniem. Fett nie martwił się zbytnio o swój towar; Khan miał na swoim statku potężnie generatory tarcz. Tymczasem Dreadnaught już zaczął odpowiadać ogniem na atak łowców nagród, ale "Slave I" i, jak się okazało, "Track Burner", były zbyt szybkie i zwinne dla artylerzystów. Gorm jest dobry, pomyślał Fett i spojrzał na "Hyperspace Maraudera", doskonale widocznego na skanerze. Tak, jak przypuszczał, Khan spanikował i odłączył rękaw cumowniczy. Zapewne zaraz się ulotni, pomyślał z satysfakcją Boba, po czym wystrzelił w kierunku frachtowca jedną ze swoich rakiet. Był to jeden z tych egzemplarzy, które wybuchały przedwcześnie, zostawiając na celu nadajnik. W ten sposób znajdzie Lo Khana później. Teraz musi wyeliminować Gorma. "Hyperspace Marauder" skoczył w nadprzestrzeń na jednym z wektorów, które Fett wcześniej wprowadził do nawikompa. Skaner zapisał tę informację, ale Boba poświęcał teraz całą uwagę Rozpuszczalnikowi. Gorm cały czas ostrzeliwał "Slave'a I" z dwóch działek laserowych, ale mandaloriański łowca umiejętnie pilotował swój pojazd, unikając większości czerwonych błyskawic. Te, które trafiły, rozpraszały się po rufowych tarczach, nie czyniąc statkowi żadnej szkody. Reszta pomknęła w kierunku "Starfalla". Boba Fett posunął drążek sterowniczy lekko w lewo i zmniejszył ciąg, ustawiając się centralnie na linii ognia "Track Burnera". To była przynęta; łowca wiedział, że cyborg taki jak Rozpuszczalnik nie przepuści okazji, żeby zniszczyć swojego wroga. Był również pewien, że Gorm nie użyje ani działek laserowych, ani jonowych, jeśli takowe ma; musiałby się trochę nastrzelać, żeby przebić osłony "Slave'a I". Jeżeli więc Gorm ma trochę oleju w głowie, to wystrzeli z torped albo z tego wielkiego działa. Rozpuszczalnik wybrał działo. W jednej chwili z lufy umocowanej w środku "Track Burnera" wystrzelił pocisk pulsacyjny. Fett zareagował instynktownie. W jednej chwili pociągnął drążek sterowniczy maksymalnie do siebie, dając jednocześnie pełen ciąg dolnych silników jonowych. Uzbroił również dwie torpedy i gdy statek podskoczył w górę, mijając pocisk pulsacyjny, Boba wyrównał ciąg we wszystkich silnikach i rzucił okiem na ekran sensorów, błyskawicznie przeliczając w pamięci rzeczywistą odległość dzielącą środek skanera od czerwonej plamki. Pchnięcie drążka od siebie do pozycji wyjściowej dosłownie postawiło statek na głowie, a Boba ujrzał w iluminatorze kokpitu maszynę Gorma. Cały manewr trwał nie więcej niż trzy sekundy, podczas których Rozpuszczalnik najpierw wytracił prędkość wskutek wystrzału z pulsacyjnego działa, następnie próbował ją odzyskać, przyspieszając... prosto pod broń Fetta. Boba kątem wizjera dostrzegł kilka innych, czerwonych plamek na skanerze, ale uznał, że zajmie się nimi później, po czym nacisnął przyciski uwalniające tropedy. Musiał przy okazji przyznać, że Gorm zareagował błyskawicznie; pierwsza torpeda minęła go od strony silników, druga trafiła w prawy dolny róg trójkąta, rozbijając umieszczone tam działko laserowe i kawałek kadłuba. Zapewne się zdehermetyzował, pomyślał Fett, na cyborgu to chyba jednak nie zrobi wrażenia. Zmniejszył więc ciąg silników i ostrzelał jeszcze "Track Burnera" z działek blasterowych, ale musiał zaraz stawić czoło innemu przeciwnikowi. Załogę "Starfalla" bardzo zaskoczył frontalny atak dwóch łowców nagród, a jeszcze bardziej ich pojedynek. Kapitan Virgilio nie próżnował jednak i wysłał natychmiast dwie eskadry myśliwców: typu X i E. Teraz właśnie te niewielkie statki otaczały "Slave'a I" i "Track Burnera", co niezbyt podobało się Bobie. Co innego zlikwidować konkurencję, pomyślał z cieniem irytacji, a co innego pojedynkować się z pilotami Nowej Republiki za darmo. Skorygował kurs i zwiększył moc rufowych tarcz, jednocześnie celując w pojazd Gorma promieniem ściągającym. Rozpuszczalnik odbił w prawo i w górę, a następnie zwrócił się w stronę "Slave'a I" i wystrzelił do niego z ostatniego działającego działka. Boba zwiększył więc ciąg do czterech szóstych maksymalnej wartości i zamarkował skręt w prawo, odbijając po sekundzie w lewo. Gorm nie dał się nabrać, jednak jego reakcja opóźniła się o pół sekundy, co wystarczyło, aby Fett pochwycił go promieniem od lewej strony i skierował się w stronę gwiazdy systemu Ord Pardon. W tej samej chwili rozległy się pierwsze błyski strzałów myśliwców ze "Starfalla". Rozpuszczalnik zredukował swoje osłony i wyłączył uzbrojenie, kierując całą moc do silników. Ponieważ jego statek był odrobinę cięższy, istniała szansa, że promień ściągający go nie utrzyma i to Gorm będzie ciągnął Fetta. Boba jednak doskonale zdawał sobie z tego sprawę, i gdy rozległy się pierwsze strzały nadlatujących przeciwników, zakręcił szerokim łukiem i ustawił się tuż za promem Gorma, będącym teraz dokładnie między nim a myśliwcami. Ponieważ, jak przypuszczał, pilotom Nowej Republiki było wszystko jedno, do którego łowcy strzelają, skupili swój ogień na Gormie. Laserowe promienie szybko przebiły osłony statku Rozpuszczalnika i ciężko go poharatały, ponieważ Fett manewrował w taki sposób, żeby uszkadzały silniki wroga. Jednocześnie sam odłączył moc od blasterów i działka jonowego, przesyłając ją do silników, i pognał w stronę słońca układu. Zdawał jednak sobie sprawę, że myśliwce zaczynają go doganiać, więc gdy tylko osiągnął pełną prędkość, wyłączył promień ściągający i zmienił kurs odbijając w dół i kierując się ku górze zredukował ciąg, ustawiając celownik na kursie bezwładnego już statku Gorma. Kiedy maszyna znalazła się w celowniku, "Slave'em I" zachwiało; to strzały Republikan zaczęły już przebijać tarcze. Wystrzelił więc jedną torpedę w silniki wroga, tak na wszelki wypadek, i wykonał skok w nadprzestrzeń, pozostawiając uszkodzony i niezdolny do lotu statek Rozpuszczalnika Gorma na kursie kolizyjnym ze słońcem Ord Pardon. ROZDZIAŁ XVII Wielka Sala w Praxeum nigdy jeszcze nie widziała tylu użytkowników Mocy naraz. Równo stu rycerzy Jedi po raz pierwszy w historii Nowej Republiki zebrało się w jednym pomieszczeniu, żeby naradzić się co do przyszłości zakonu i omówić ostatnie wydarzenia, będące skutkiem działań Ciemnych Jedi. W Sali z oczywistych względów zabrakło Leii Organy Solo; wielu Jedi było podłamanych ostatnią próbą sabotażu generatora tarcz księżyca, w większości też byli z tego powodu bardziej zdeterminowani do działania. Dlatego też w Sali też można było wyczuć, poza przygnębieniem, również podniecenie. Luke Skywalker rozumiał uczucia swoich współtowarzyszy broni. Czuł, że to, co się dzisiaj stanie, zaważy na dalszych losach galaktyki. Spojrzał po twarzach zebranych Jedi. Praktycznie wszyscy złożyli mu wyrazy współczucia, jeśli chodzi o stan siostry, ale wiedział, że większość zapewnień o solidarności powędrowało do trójki młodych Solo. Kyp nawet chciał zejść na dół, żeby porozmawiać z Hanem, ale Luke powstrzymał go. Lepiej będzie, jeżeli Han pozostanie przez jakiś czas sam. Zdoła wtedy zebrać myśli i wziąć się w garść. Nikt i nic tego nie przyspieszy. Czas leczy wszystkie, nawet najgorsze rany, a tylko czas może teraz podnieść Corellianina na duchu. Skywalker siedział na jednym z foteli ustawionych w półokrąg dookoła stołu kontrolnego, na którym też ustawiono holoprojektor. Drugie takie urządzenie zamontowano na stojącym obok mechostołku. Co prawda było mniejsze i gorszej jakości, ale stanowiło teraz jedyną łączność z prezydentem Borskiem Fey'lyą, który, mimo iż nie miał wpływu na działania Jedi, chciał być obecny przy powoływaniu Rady. Reszta, dziewięćdziesięciu siedmiu Jedi i dwoje Jensaarai, którzy niedawno wyrazili chęć przystąpienia do zakonu, siedziało na ustawionych w Sali krzesłach. Luke omiótł wzrokiem zebranych, wyczuwając przy okazji ich emocje. Poza lekkim przygnębieniem i determinacją nie dostrzegł jednak nic. W pierwszym rzędzie siedzieli jego pierwsi uczniowie: Kyp Durron, Dorsk 82, Streen, Kirana Ti, Kam Solusar, Tionna, Cilghal, Corran Horn i Mara. Za nimi miejsce zajmowali ich padawani: Miko Reglia, Rinock, Ewon Five-For-Two, Xyron Narr, Shor Gin, Tahiri, Sannah, Jacen i Jaina Solo. Następne rzędy były zajęte analogicznie; Luke dostrzegł wśród nich Leonida i Firtisthwinga, dwóch najsilniejszych Jedi z czwartego rocznika, Tama Azur-Jamina, jego ojca Daye’a, Eelysę i Grofta Vil'lyę, najzdolniejszych przedstawicieli szóstej grupy, Jaden Korr, Raltharana i Rosha Penina z trzeciego naboru, Wieiah i Keyana Farlandera z siódmego rocznika oraz Zekka i Lowbaccę, dwójkę Jedi, którzy w rekordowo krótkim czasie zakończyli swój padawański okres. Mistrz Jedi zwrócił też uwagę na Saraai-Kaan i Faustusa z Jensaarai. Zajmowali oni miejsca na końcu Sali, razem z Ikritem i Anakinem. Dwa tylko krzesła były puste; jedno przeznaczone dla Leii, która z oczywistych względów nie mogła wziąć udziału w zebraniu, drugie dla Tenel Ka. I to na nią wszyscy czekali. Kiedy wreszcie do Sali wpadła młoda Hapanka, wszyscy odetchnęli, ponieważ w ich emocjach pojawiły się śladowe ilości zniecierpliwienia. Dziewczyna bąknęła tylko krótkie "przepraszam" i zajęła swoje miejsce, obok Zekka. Oczy wszystkich natychmiast zwróciły się w stronę Luke'a, ale mistrz Jedi miał już przygotowaną wypowiedź. Włączył więc holoprojektor mechostołka, na którym natychmiast pojawił się hologram Bothanina Borska Fey'lyi, po czym wziął głęboki oddech i rozpoczął przemowę: - Drodzy Jedi, i ty, panie prezydencie.- odezwał się do zgromadzonych i do hologramu - Nastały ciężkie czasy zarówno dla Nowej Republiki, jak i dla Jedi. Zebraliśmy się tu, aby wspólnie stawić im czoło.- odwrócił się w stronę Borska Fey'lyi - Pana, prezydencie Fey'lyio, zaprosiłem tu po to, aby mógł pan wziąć udział w kształtowaniu organu przewodzącego zakonowi. - Cieszy mnie to niezmiernie, że ktoś o mnie pomyślał.- futro Borska zafalowało - Jak już mówiłem mistrzowi Ikritowi, jestem przeciwny powstaniu Rady Jedi, ale, jak widać, moje zdanie się nie liczy.- przerwał, czekając na pomruk poparcia ze strony zgromadzonych. Kiedy jednak nic nie nastąpiło, jego futro stanęło dęba, a Bothanin rzucił - Jak zapewne wiecie, jestem osobą raczej zajętą i nie mogę poświęcić wam więcej czasu. Zamierzam jednak wziąć, jak mistrz Skywalker powiedział, udział w kształtowaniu Rady. Moim zdaniem, powinien zasiąść w niej Groft Vil'lya. Jest Bothaninem, więc z pewnością da sobie radę z zarządzaniem. - Weźmiemy to pod uwagę.- powiedział Luke, a oczy kilku zgromadzonych spoczęły na Grofcie - W tej sytuacji pozostaje mi tylko pana pożegnać, panie prezydencie. - Do widzenia zatem.- rzucił oschle Fey'lya i przerwał połączenie. Luke spojrzał na Grofta i wyczuł w nim bothańską dumę, ale przygłuszoną poczuciem obowiązku i świadomością Mocy. Kolejna istota, która pozbyła się rasowych przywar, żeby służyć galaktyce, pomyślał. - Groft,- powiedział na głos - prezydent Nowej Republiki zgłosił twoją kandydaturę do Rady. Co ty na to? - Mistrzu Skywalkerze - powiedział Vil'lya, falując futrem - znasz mnie. Nie chciałbym wybijać się naprzód, jeżeli inni tego nie zaakceptują. Nie zależy mi na zajęciu miejsca w Radzie, chociaż będę szczęśliwy, jeśli do tego dojdzie. - Myślę, że wyrażę opinię wszystkich,- odezwała się Tionna Solusar - jeżeli powiem, że Groft jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.- przez salę przetoczył się pomruk zgody, a Tionna kontynuowała - Popieram Grofta. - Bardzo dobrze.- odparł Luke, uśmiechając się lekko - Groft, zajmij proszę jedno z miejsc koło mnie. Ale prezydent wybiegł naprzód z tym wybieraniem członków. Chciałbym jeszcze powiedzieć, że Rada Jedi, którą teraz utworzymy, będzie mniejsza, niż ta z czasów Starej Republiki. Jak zapewne wiecie, tamta Rada liczyła sobie dwunastu członków i kierowała poczynaniami dziesięciu tysięcy rycerzy Jedi. Nas jest zaledwie stu, więc proponuję ograniczenie liczby wybranych do dziesięciu. Zgadzacie się ze mną? - Zgadzamy.- powiedział Troo Ghra, Jedi rasy Shar - A ja chciałbym powiedzieć, że z chęcią zobaczyłbym Tionnę w Radzie. Doskonale radzi sobie z kierowaniem Akademią, więc jestem pewien, że sprawdzi się też w tej roli. - Niestety, Troo.- powiedziała smutno Tionna - Nie mogę przyjąć tej propozycji, właśnie dlatego, że kieruję Akademią. Moi studenci mnie potrzebują. Ale może mój mąż...- - Właściwie to też myślałem o Kamie.- wyznał Luke - Co powiesz, Kam? - Z chęcią przyjmę twoją propozycję, Luke.- odparł Solusar - Ale co z Shorem? Nie ukończył jeszcze szkolenia i nie mogę go zostawić. - Nie musisz.- powiedział Ikrit - W Starej Republice członkowie Rady również brali padawanów i nie było w tym nic dziwnego. - A więc zgadzam się,- powiedział Kam, spoglądając na Devaronianina za sobą - O ile Shor nie będzie miał nic przeciwko. - Ależ skąd.- odparł Gin, patrząc na mistrza z podziwem - Jesteś jednym z największych Jedi, mistrzu, a co ważniejsze, jesteś nam potrzebny. - W porządku.- odparł Kam, po czym spojrzał na Ikrita - A co z tobą, mistrzu Ikrit? Masz największe doświadczenie dotyczące działania Rady i na pewno się przydasz. - Z chęcią przyjmę tę propozycję.- odparł mistrz, machając uszami. - Dobrze zatem.- powiedział zadowolony Luke - Mistrzu Ikrit, Kam, zajmijcie proszę swoje nowe miejsca. Osobiście chciałbym jeszcze widzieć w Radzie Saraai-Kaan, o ile nie ma ona nic przeciwko. Wszyscy spojrzeli na Jensaarai, a kobieta za maską cortosisu zdradziła lekką irytację, która jednak zaraz przeszła, kiedy dotarło do niej, jakim zaufaniem obdarzają ją Jedi. - Dobrze.- powiedziała - Jak chcecie. - Zajmij zatem miejsce obok Kama, Saraai-Kaan.- powiedział zadowolony Luke. To czworo, jeszcze sześciu. - Za pozwoleniem,- odezwała się Cilghal - chciałabym zgłosić kandydaturę Xyrona. Jest już na tyle samodzielny, że nie potrzebuje mistrza, i na tyle zdolny, że mógłby zasiadać w Radzie. - Cóż,- powiedział powoli Zekk - nie wiem, czy Xyron nabrał wystarczająco dużo doświadczenia. - Możliwe, Zekk, ale widziałem Xyrona w akcji.- powiedział Luke - Mogę poświadczyć o jego umiejętnościach.- uśmiechnął się - Właściwie, nie mam pojęcia, po co Cilghal trzymała go przy sobie tak długo. - To duża odpowiedzialność.- powiedział Xyron Narr, zaskoczony sytuacją - Ale jestem jej świadom i obiecuję, że nie zawiodę. - Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, to akceptuję twoją kandydaturę.- powiedział Luke - usiądź, proszę, koło Ikrita. Tak dyskusja trwała jeszcze dwie godziny, podczas których wybrano Firtisthwinga, Leonida, Troo Ghrę, Lowbaccę i zdecydowano się odrzucić kandydaturę Kypa Durrona, ze względu na jego doświadczenia z ciemną stroną. Właśnie miała się odbyć narada nad ostatnim Jedi mającym zasiadać w Radzie, kiedy zawyły syreny alarmowe, a holoprojektor na stole zamigotał i wyświetlił obraz księżyca Yavin IV, do którego zbliżają się jakieś obiekty. Luke włączył komunikator i zapytał spokojnie: - Komandorze, jak sytuacja? Komandor Hiyirtyn, dowódca wiszącej na orbicie fregaty Nebulon-B, krążownika Quasar Fire i dwóch fregat szturmowych, odpowiedział podekscytowany: - Lotniskowiec eskortowy KDY wyskoczył z nadprzestrzeni i wypuścił coś koło pięćdziesięciu barek desantowych MT/191 w kierunku powierzchni. Nasze myśliwce nie zdołają ich zestrzelić, zanim dolecą do górnych warstw atmosfery! - Zawróć je.- rzucił Luke - Jeżeli polecą dalej, roztrzaskają się o tarcze. - Powiedz mu, żeby trzymał je w pogotowiu.- rzuciła Mara - I niech ściga ten lotniskowiec. Luke już chciał przekazać tę wiadomość, ale z komunikatora wydobyły się jakieś zgrzyty i trzaski. - Zagłuszają nas.- rzucił Leonid - Mam nadzieję, że piloci barek nie wiedzą o działającej tarczy. - Zaraz się przekonamy.- powiedział Kyle Katarn, podchodząc do holoprojektora i przyglądając się sytuacji - Jeżeli osłony padną, będziemy mieli piątą Bitwę o Yavin. Luke musiał się z nim zgodzić. To prawda, że Yavin był atakowany często, może nawet zbyt często. To powód, dla którego Akademia nie może być siedzibą Rady Jedi. Trzeba będzie znaleźć inną planetę. Ale na razie mamy bitwę do wygrania, pomyślał, patrząc na obraz holoprojektora. Czterdzieści dwie barki desantowe leciały w kierunku ochraniającego księżyc pola. Osiągnęły stan, w którym już nie mogą wyhamować. Luke przez moment zastanawiał się, czy piloci są świadomi zbliżającej się zagłady; na dłuższą metę to strasznie głupia śmierć. Otrząsnął się jednak z tych ponurych rozważań i obserwował, jak barki, jedna po drugiej, rozbijają się o osłonę Akademii. W międzyczasie wyczuł, jak dookoła holoprojektora gromadzą się, wzorem Kyle'a, inni Jedi. - Niedobrze.- powiedział Firtisthwing, gdy trzydziesta barka roztrzaskała się wraz z zawartością o tarczę, a reszta spojrzała na niego zdziwiona. - Czemu?- Wieiah wydawała się bardziej zaskoczona od innych. - Bo osłony tracą moc.- wyjaśnił Kyle - Nie wytrzymają energii kinetycznej wyzwolonej z wybuchu wszystkich barek. Co najmniej dwie się przedostaną. Potem wszyscy w milczeniu obserwowali, jak kolejne barki znikają w eksplozjach, które na holoprojektorze przedstawione były za pomocą zwiększających, a następnie zmniejszających średnicę, czerwonych kółek. Trzydziesta siódma, trzydziesta ósma, trzydziesta dziewiąta... i pole zniknęło. - Trzy przeszły.- szepnęła z trwogą Tionna, a Kam otoczył ją ramieniem. - Spójrz.- pokazał jeden ze statków desantowych - Wpadł do morza na wschód od nas. Zostały dwie. - Niedobrze.- skomentowała Jaden, młoda Jedi rasy Zabrak, jako jedyna po mistrzowsku posługująca się podwójnym mieczem świetlnym. - To i tak lepiej, niż czterdzieści dwie.- zauważył Jacen - A tyle mielibyśmy na głowie, gdyby sabotażysta wykonał zadanie. - To fakt.- zgodził się Luke, naciskając kilka przycisków. Obraz planety zniknął, a zamiast niego pojawił się obraz dżungli. - To transmisja z kamery z posterunku najbliżej miejsca upadku obu barek.- wyjaśnił - Zobaczmy, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. - Zawsze lepiej znać swojego wroga.- zgodziła się Mara. Spojrzeli na pojawiające się obrazy nadlatujących pojazdów wielkości małego myśliwca. Kam i Luke zdziwili się i trochę przerazili, widząc te maszyny. - To Droidy Cienia.- wyjaśnił zebranym Luke - Były budowane przez Imperatora na Byss. Posiadają potężne uzbrojenie i moc ciemnej strony. Nie sądziłem, że ktokolwiek poza Palpatine'm potrafi je budować. - To potwierdza moje przypuszczenia, że za aktem sabotażu stoją Ciemni Jedi.- powiedziała oschle Mara. - To nie jest jedyny problem.- powiedział Katarn, wskazując na przemykające pomiędzy drzewami olbrzymie postacie - Daj zbliżenie. Kiedy Luke wykonał prośbę Kyle'a, ten poczuł się, jakby doznał deja vu, którego miał nadzieję nie mieć nigdy więcej. - Dark Trooperzy.- szepnął - To niemożliwe. - Mi to bardziej przypomina droidy SD.- sprzeciwił się Kyp - A ostatni Dark Trooperzy, o których słyszałem, byli kiedyś trenowani przez Carnora Jaxa na polecenie Imperatora dawno temu. Nie byli jednak niczym więcej, niż oddziałami specjalnymi. - Cokolwiek by to nie było, musimy się temu przeciwstawić.- powiedziała Mara. - Mowa.- skomentował Zekk. - Zrobimy tak - powiedział Corran, który przez znaczną część dyskusji siedział cicho - Tionno, ukryjesz dzieci. Kyle, weźmiesz "Raven's Claw" i ruszysz przeciwko Droidom Cienia. Keyan, Groft, Kyp, Miko, Lowie, Rinock, Jaina i Tenel wesprą cię na X-Wingach Akademii. Zekk, twój "Peacemaker" nadal ma te bomby jonowe, prawa? Weźmiesz udział w walce z tymi Dark Trooperami. Firtisthwing, Troo, Xyron i Tam: wy weźmiecie te dwa czołgi, które zostawiła tu armia, i postaracie się je uruchomić. Reszta zabierze się za walkę wręcz. Co wy na to? - Dobry plan.- rzekła z uznaniem Mara - Ale wprowadzę parę poprawek. "Miecz Jade" jest dość dobrze uzbrojony, mogę nim polecieć, ale potrzebuję drugiego pilota. - Może ja?- zapytała Wieiah - Trochę się na tym znam. - Niech będzie.- odparła szorstko Mara, po czym spojrzała na męża - Luke? - Wezmę mojego X-Winga i pomogę wam w powietrzu. Kam, może pożyczysz Shorowi I-7? Jest, zdaje się, lepiej uzbrojony od Lone Scouta, a ty pokierujesz obroną na ziemi? - Możemy tak zrobić.- powiedział powoli Kam, po czym spojrzał na Devisha - Ale pomożesz nam z Dark Trooperami. - Ja ci pomogę.- powiedział ktoś od strony drzwi. Luke odruchowo się uśmiechnął na dźwięk szorstkiego, zdeterminowanego, pełnego zapału głosu. Głosu Hana. Zebrani spojrzeli zaskoczeni widokiem Corellianina i Wookiego, ale jeszcze bardziej zdziwiła ich ponura determinacja tego człowieka. Nie podlegało jednak dyskusji, że Han Solo jest najlepszym pilotem, jakiego mieli. - Ci dranie doprowadzili Leię do tego stanu.- powiedział chłodno Solo - Nie możecie mi odmówić przyjemności skopania im tyłków. - Nikt nawet o tym nie pomyślał.- powiedział Jacen, zadowolony, że widzi ojca w tak dobrej kondycji - Może ja i Anakin polecimy z tobą? - No dobra.- powiedział Han po chwili wahania, doszedł jednak do wniosku, że tak będzie najlepiej. Chewbacca zaryczał bojowo. - Racja, Chewie.- powiedział Han - Dzieci, do "Sokoła"!- i wyszedł, a oczy wszystkich spojrzeli ponownie na Luke'a. - Panie, panowie, na stanowiska.- powiedział z werwą - Rozpoczyna się Piąta Bitwa o Yavin! ROZDZIAŁ XVII Błękitne niebo nad Yavinem IV nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń, jakie miały rozegrać się na powierzchni. Luke popatrzył na dżunglę, gdzie z wrzaskiem podrywały się do lotu chmary ptaków, a w oddali widać było łamiące się na drodze armii wroga drzewa. Stwierdził jednak, że takie przypatrywanie się otoczeniu nic mu nie da, więc ruszył windą w kierunku hangaru. Wokół maszyn Akademii biegała grupa techników, tankując je i dokonując ostatnich przeglądów. Luke'owi nieodparcie przypominało to zamieszanie, jakie panowało przed Pierwszą Bitwą o Yavin, kiedy zniszczono Gwiazdę Śmierci. Wtedy wygraliśmy, pomyślał Luke, może i tym razem się uda. - Wszystko gotowe, mistrzu Skywalker!- głos szefa mechaników, Cole'a Fardreamera, wyrwał go z zadumy - Artoo nie może się doczekać tej walki! - Nie byłbym na jego miejscu taki wesoły.- powiedział Luke, podchodząc do Cole'a - Nie walczyliśmy nigdy z Droidami Cienia. Nie wiemy, do czego są zdolne. Nie znamy też ich liczebności i pochodzenia. To będzie ciężka przeprawa. - Rozumiem.- Cole spochmurniał - Czy jest coś, co mogę zrobić? - Nie, chyba nie.- powiedział Luke po namyśle, po czym wsiadł do swojego myśliwca - Jak tam, Artoo, gotowy? R2 zaćwierkotał z zaniepokojeniem. - Nie bój się, tanio skóry nie sprzedamy.- Skywalker zmusił się do uśmiechu. Odwrócił się na chwilę w lewo i dostrzegł biegnącą ku niemu Marę. - Mamy dane dotyczące liczby maszyn przeciwnika!- zawołała - Dwadzieścia osiem Droidów Cienia i dziewięćdziesiąt SD-ków! - Uuu...- skrzywił się Luke; z Droidami Cienia powinni sobie dać radę, ale SD było więcej, niż się spodziewał - Powiedziałaś Kamowi? - Taa.- rzekła krótko i treściwie Mara, wspinając się po drabince do kokpitu X-Winga - Te Droidy Cienia... uważaj na siebie. - Od kiedy to jesteś taka opiekuńcza?- spytał Luke, uśmiechając się chytrze. - Od kiedy to jesteś taki zgryźliwy?- odcięła się Mara, po czym pocałowała go - Pomyślnych łowów.- szepnęła i zeskoczyła z drabinki. Luke jeszcze przez chwilę odprowadził ją wzrokiem, kiedy biegła w stronę lądowiska przed Wielką Świątynią, ale potem zamknął klapę kokpitu i uruchomił silniki. Kam Solusar stał na murze zniszczonej świątyni położonej jakieś sto metrów na wschód od Akademii i patrzył przez makrolornetkę w kierunku kanionu, którym, jak się spodziewał, przejdą SD-ki. Osobiście wątpił, czy droidy będą szły samym kanionem, ale podejrzewał, że pojawią się po obu jego stronach. Przedtem jednak przelecą tędy Droidy Cienia. Kam nie martwił się, że ostrzał z powietrza zaszkodzi Jedi ukrytym między starymi murami piramidy; są zbyt solidne jak na działa laserowe i wytrzymają każdy ostrzał. SD, czy Dark Trooperzy, to zupełnie co innego. Zeskoczył z muru, gdzie czekało na niego kilku jego przyjaciół. - I jak?- zapytał Zaross Finn, czerwonoskóry Twi'lek, siedzący obecnie przy ścianie. - Pięć, może sześć minut i będą tutaj.- powiedział Kam, zdradzając oznaki niepokoju, które natychmiast wychwycili obecni. - Czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć?- zapytała Kirana Ti, stojąca przy Streenie i Leonidzie. - Nie wiem, ile wiecie o droidach SD,- zaczął Kam - nie wiem też, na ile te tutaj są podobne do poprzedników, ale przybliżę wam nieco wiedzę o nich. SD-10 były wyposażone w działa laserowe i wyrzutnię rakiet burzących, tarcze jonizacyjne i pancerz odbijający kierowane w nich strzały. Sądzę jednak, że miecz świetlny będzie skuteczną bronią przeciwko nim, ale trzeba jakoś zlikwidować osłony. Nie wiem, jakie jeszcze niespodzianki kryje w sobie ten model, ale musimy być gotowi na wszystko. - Jeden Jedi nie pokona jednego takiego droida.- podsumował z niechęcią Streen - A co z bronią strzelecką? - SD-9 i 10 były budowane w taki sposób, aby zastąpić na polu bitwy setki żywych żołnierzy.- odparł Kam - Myślę jednak, że uderzając w grupie po czterech damy im radę. - Musimy mieć plan.- sprzeciwił się Zaross - Oni mają przede wszystkim przewagę liczebną. - "Peacemaker" i "Sokół Millennium" wyrównują nieco nasze szanse.- powiedział Streen - A poza tym, po naszej stronie jest Moc. - Oboje macie rację.- powiedział uspokajająco Kam - A plan jest taki: atakujemy czwórkami i staramy się zepchnąć SD do kanionu. Tam Zekk ich zbombarduje i, miejmy nadzieję, unieszkodliwi. Streen, pobiegnij do reszty i przekaż im to. My zaatakujemy pierwsi. - Zgoda.- odparł starszy mężczyzna i ruszył w kierunku innych grup Jedi. Kam odwrócił się w kierunku kanionu i zamyślił się. SD były łatwe do pokonania przez wsparcie powietrzne. A w powietrzu Han Solo nie ma sobie równych, więc nie powinno być problemów. Ale jeżeli ten model ma jakąś sztuczkę w zanadrzu... Kam miał złe przeczucia. - Na ziemię.!- wrzasnęła Kirana i postąpiła, jak powiedziała. Kam zorientował się, że to Droidy Cienia nadlatują i poszedł za jej przykładem. Droidy Cienia przeleciały nad ruinami, ostrzeliwując je z blasterów, ale nie wyrządziły chowającym się większej szkody. Pomknęły natomiast w kierunku eskadry X-Wingów i trzech startujących właśnie większych statków. Kam uznał, że najwyższa pora zająć się przeciwnikiem. - Teraz!- wrzasnął, uaktywnił miecz i wyskoczył zza muru, biegnąc w stronę pola, na które z drugiej strony wychodziły SD-ki. Reszta Jedi pobiegła za jego przykładem. - Kyle, te Droidy są niezłe.- powiedziała z uznaniem Jan, manewrując "Raven's Claw", żeby uniknąć działek laserowych przeciwnika. - To ciemna strona. Czuję ją w tych maszynach.- mruknął Kyle, kierując systemem celowania działkiem w stronę ścigającego ich Droida Cienia. Wycelował i wystrzelił, ale Droid uciekł mu z celownika dokładnie wtedy, kiedy nacisnął spust. Katarn wypróbował jeszcze stary trik polegający na ostrzelaniu przeciwnika dookoła, ale Droid nie dał się zastraszyć i nadal pluł ogniem w ich kierunku. - Strąciłem jednego!- usłyszał w eterze głos Klatooinianina Rinocka. - Jak?- rzucił Kyle do komunikatora pokładowego - Ja swojego nie mogę. - Zakleszczyliśmy go z Lowiem.- wrzasnął Rinock - on go ścigał a ja podkradłem się i strzeliłem. Nawet mnie nie zauważył! Kyle zastanowił się chwilę. Moc nie działała na maszyny, ale jeżeli maszyny używały Mocy, i to w dodatku jej ciemnej strony, to mogły być w jakiś sposób żywe... Katarn zastosował więc jedną ze sztuczek myślowych Jedi polegającą na staniu się dla celu niewidzialnym i wystrzelił. Droid Cienia wleciał prosto na czerwoną wiązkę promienia lasera i zniknął w spektakularnym wybuchu. Kyle uśmiechnął się tryumfalnie do Jan. - Udało się!- po czym rzucił przez komlink - Użyjcie Mocy! One mają żywą świadomość! Można ich zbałamucić! Luke Skywalker usłyszał głos Kyle'a, kiedy właśnie polował na swojego drugiego Droida Cienia. Artoo zapikał, kiedy przeciwnik znalazł się na celowniku, więc Luke wystrzelił torpedę w jego kierunku i obserwował, jak robot wybucha. - Drugi trafiony!- rzucił przez komlink, ale nagle dotarło do niego uczucie bezsilności od kogoś bliskiego. Krzyknął więc: - Mara, jak ci idzie? - Niedobrze!- usłyszał napięty głos żony - Trzy siedzą mi na ogonie! Luke'owi serce na chwilę zamarło. - Lecę!- zawołał i wcisnął pedał akceleracji, kierując się w kierunku "Miecza Jade". Zgodnie z sugestią Kyle'a zaciemnił umysł kierujący Droidem Cienia i wystrzelił do niego z działek. Obiekt wybuchł. - Dzięki!- usłyszał głos Mary, ale w tej samej chwili poczuł z jej strony nagłą, bezsilną wściekłość, kiedy Droid Cienia strzelił w ogon jej statku. Mara zaklęła siarczyście. - Tarcze padły!- zawołała z irytacją - Musimy lądować! Luke, ściągnij nam z ogona te dwie muchy! - Co pani każe!- rzucił i skoncentrował się na umyśle zaprzedanym ciemnej stronie, który kierował Droidem Cienia. Przytępił go i wystrzelił ze wszystkich działek. Trafił i zniszczył, ale w tej samej chwili drugi Droid Cienia przejechał po nim serią z działka blasterowego. Luke odruchowo odbił w górę i wdał się w walkę z cybernetycznym przeciwnikiem. Kam i Leonid biegli przodem, tuż za nimi trzymali się Zaross i Kirana. Pozostałe grupki również wybrały sobie cele i pędziły w ich kierunku, wymachując mieczami. Droidy SD zasypywały ich gradem ognia z dział laserowych, ale Jedi systematycznie odbijali strzały w stronę przeciwnika. Zgodnie z tym, czego uczyli kiedyś w Akademiach Imperialnych i czego nauczał Kam Solusar: dwoje ubezpieczających się żołnierzy ma pięciokrotnie większą skuteczność, niż gdyby działali pojedynczo, a ich bezpieczeństwo wzrasta aż dziesięciokrotnie. Nad głowami walczących przeleciał "Sokół Millennium", kładąc ścianę ognia na wrogie droidy. Kam miał nadzieję, że to powstrzyma SD-ki, ale stracił ją, kiedy spostrzegł, że roboty chronią się przed atakiem z powietrza za pomocą umieszczonych na przedramionach generatorów tarcz, strzelając z drugiej ręki do napastnika. Kam, Leonid Zaross i Kirana ruszyli biegiem w kierunku najbliższego SD-ka, korzystając z osłony ognia "Sokoła". dookoła śmigały laserowe błyskawice, a biegnący wzbudzali tumany kurzu. Kam dostrzegł, jak czworo Jedi używa Mocy, żeby zepchnąć SD-ka do kanionu, ale nie miał czasu się temu przyglądać. Skoczył z Zarossem w kierunku droida, odbijając jednocześnie mieczem wszystkie skierowane ku niemu strzały. Wskoczyli na ramiona robota i chcieli przeciąć je mieczami, ale pancerz nie ustąpił. Gnani intuicją, natychmiast zeskoczyli, bo droid uruchomił osłonę jonizacyjną. Kirana Ti natychmiast rzuciła mieczem w kierunku emitera i spowodowała skok napięcia, który osłabił tarczę. Kam, Leonid i Zaross od razu to wykorzystali, tnąc na odlew nogi droida. Nie wyrządzili mu jednak większej szkody. Wtedy Zaross podskoczył i wbił miecz aż po rękojeść w spaw na klatce piersiowej SD-ka, ale tylko osłabił pancerz. Zdziwiony, zamrugał oczami i odskoczył od wroga, zbyt wolno jednak. SD wystrzelił w jego kierunku, dosłownie spalając go żywcem. Na ziemię spadły tylko dymiące szczątki. - Wielkie nieba, Zaross!- szepnęła Kirana Ti, ale w tej chwili uskoczyła przed strzałem droida. Leonid w międzyczasie podniósł miecz Zarossa i włączył go, skacząc ponownie na ramię, którego nie udało mu się przeciąć. Zamachnął się oboma mieczami, jednym, potem drugim, i uderzył w serwomotory, nadszarpnięte już pierwszym atakiem. Ramię odpadło. Tymczasem Kam skakał dookoła droida, absorbując go w stu procentach. Leonid wskoczył na drugie ramię, a Kirana na plecy, ale SD zorientował się i uruchomił pole jonizacyjne. Jony przedostały się jednak przez przecięty serwomotor do wnętrza droida i wywołały dziwne skwierczenie. Droid zamarł w pozycji, w jakiej uruchomił tarcze. Kam przyglądał mu się chwilę, ale jego zmysł bezpieczeństwa kazał mu uskoczyć przed rakietą nadlatującą ze strony innego droida. Ledwo wylądował na nogach, natychmiast podniósł rękę, żeby odbić kolejną rakietę. Udało mu się i pocisk wrócił praktycznie do lufy, powodując wybuch kolejnego SD- ka. Jaden Korr wybiegła przed grupę ostrzeliwujących pozycje Jedi Dark Trooperów, machając wściekle swoim podwójnym mieczem świetlnym. Wściekłość ta była jednak pozorna, albowiem Jaden po mistrzowsku panowała nad swoimi ruchami i emocjami, bezbłędnie prowadząc swoją broń do walki ze śmiertelnie groźnym przeciwnikiem. Jednym susem wskoczyła na grzbiet jednemu z SD-ków, wbijając jednocześnie purpurowe ostrze w jego głowę. Pancerz jednak wytrzymał i wśród snopów skwierczących iskier klinga miecza lekko zamigotała. Zaskoczona Jaden ledwo uskoczyła przed gwałtownym ruchem droida, który miał ją rzucić daleko i wystawić na ostrzał. Korr odbiła się od niego i zanim wylądowała na ziemi, zdołała jeszcze kopnąć Dark Troopera w ramię; nie zrobiło to na nim jednak większego wrażenia. Natychmiast wyciągnął lufę swojej broni w kierunku młodej Jedi, lecz ona instynktownie, powodowana Mocą, obróciła swój podwójny miecz i wcisnęła w nią jedno ze swoich ostrzy. W tej samej sekundzie karabin droida wystrzelił, spotykając się z klingą Jaden w swojej lufie, czego rezultatem była niewielka eksplozja. Eksplozja, która odrzuciła SD-ka do tyłu, ale jednocześnie uszkodziła tę część miecza, która stykała się bezpośrednio z lufą. Jaden, powodowana Mocą odskoczyła, unikając obrażeń, zdawała sobie jednak sprawę, że została pozbawiona jednego z ostrzy swojej broni. Dark Trooper znalazł się natomiast na tyle blisko skarpy, że jednym ruchem ręki i szarpnięciem Mocy mogła go do niej zepchnąć. To też uczyniła, po czym, już z pojedynczym ostrzem, skoncentrowała się na kolejnym przeciwniku. - Dostałem!- Rozległo się z rozpaczliwe wołanie Rinocka i X-Wing Klatooinianina zniknął w spektakularnej eksplozji. Luke spojrzał ze smutkiem w miejsce, w którym przed chwilą był myśliwiec Jedi, ale nie było czasu na żałobę. Liczba Droidów Cienia malała, ale wciąż stanowili zagrożenie, a ich obecność zaczęła zbierać krwawe żniwo. Najwyraźniej postanowiły uderzyć kompleksowo, jeden na jeden. A dodatkowo kilka z nich odbiło w stronę Akademii. - Corran, Jaina!- zawołał przez komlink - Zajmijcie się tymi Cieniami po lewej! Keyan, masz jednego z prawej! Tenel, pomóż mi z tymi trzema! - Już, mistrzu!- usłyszał opanowany i chłodny głos młodej Hapanki. Jej myśliwiec wkrótce podleciał z jego lewej strony, ostrzeliwując Droidy Cienia lecące ku Wielkiej Świątyni. Czarne maszyny unikały jednak ognia, jakby wiedziały, gdzie i kiedy padnie strzał. Kipi w nich energia ciemnej strony, pomyślał z trwogą Luke, zabiją Tionnę i młodych Jedi. - Corran! Ten Cień strzela do "Miecza Jade"! Zestrzel go, bo ja nie mogę!- Luke usłyszał głos Jainy i spojrzał na ekran sensorów. Mara jeszcze była w powietrzu. Przez chwilę miał chęć lecieć na pomoc żonie, ale poczucie obowiązku wobec młodego pokolenia Jedi zwyciężyło. Skoncentrował się na przeciwniku, niewiele uwagi poświęcając wołaniom w eterze. - Lowbacca mówi, że dopadł swoją zdobycz.- rozległ się spanikowany głos MTD, poprzedzony tryumfalnym wyciem Wookiego. Luke skupił Moc na przeciwniku przed sobą. - Mają mnie! Katapultuję się!- rozległ się napięty głos Kypa. Palce Luke'a musnęły przyciski uwalniające tropedy. - Cień padł. Marze nic nie grozi.- wrzasnął Corran. Luke odetchnął głęboko i strzelił. Torpeda protonowa pomknęła w kierunku majaczącego w celowniku Cienia. Po chwili kokpit X-Winga Luke'a rozjaśniła eksplozja, a R2 zaświergotał radośnie. - Trafiłam!- krzyknęła Tenel z nutką samozadowolenia, a kolejny wybuch rozświetlił kabinę Skywalkera. - Luke, masz jeszcze torpedy?- głos Hana Solo był zimny i beznamiętny. - Jeszcze dwie, a co?- odparł mistrz Jedi przez komlink. - Te droidy bojowe mają osłony jonizacyjne, tarcze naramienne i cholernie twardy pancerz!- rzucił Han - Tylko torpedami można się ich pozbyć, a nam się już skończyły!- - Rozumiem!- odrzekł spokojnie Luke - Zajmij się tym Cieniem, a ja pomogę naszym na powierzchni! Han nic nie odpowiedział, tylko pomknął "Sokołem" w kierunku Akademii, do której nieubłaganie zbliżał się Cień i ostrzeliwujący go X-Wing Tenel Ka. Luke zerknął tylko na radar, żeby sprawdzić, czy Mara wylądowała bezpiecznie, i poleciał nad pole bitwy. Mara bezbłędnie posadziła "Miecz Jade" na lądowisku, mimo szalejącej na górze bitwy. Niemal natychmiast wyskoczyła z fotela i pobiegła w kierunku rampy. Wieiah przyglądała jej się chwilę, siedząc w fotelu drugiego pilota ze słuchawkami na uszach, ale w końcu wstała i pobiegła za nią. Obie zeskoczyły z rampy i stanęły na ziemi. Wieiah spojrzała na bitwę nad nimi. - "Peacemaker" dostał.- powiedziała z niepokojem. - Nic mu się nie stanie.- rzuciła Mara i ruszyła w stronę ruin. Wieiah po chwili ją dogoniła i, dotrzymując jej kroku, zapytała: - Chcesz walczyć z tymi Dark Trooperami? - To nie są Dark Trooperzy.- Mara spojrzała chłodno na Zeltroniankę - A tam przydamy się bardziej niż tutaj. Zestrzelony Droid Cienia uderzył w ziemię jakieś dwadzieścia metrów od nich i zniknął w eksplozji. Kobiety odruchowo odwróciły wzrok i dostrzegły dwa repulsorowe czołgi wyjeżdżające z Wielkiej Świątyni. W jednym z nich siedział Troo Ghra i Firtisthwing, a w drugim Xyron Narr i Tam Azur-Jamin. - Wsiadacie?- zawołał ostatni, otwierając właz - Udało nam się je uruchomić! - Widzę.- odparła Wieiah i spojrzała pytająco na Marę. - Jeśli chcą nas podwieźć, to czemu nie?- odparła Jade Skywalker, po czym pobiegła w stronę czekających pojazdów. Saraai-Kaan skoncentrowała pole Mocy na najbliższym SD-ku i pchnęła nim w kierunku kanionu. Robot przeleciał kilka metrów i spadł w czeluść, a kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją pod cortosisową maską i obróciła się w kierunku Ewona Five-For-Two, Ettina, walczącego ramię w ramię z Jensaarai Faustusem przeciwko innemu SD-kowi. Poharatana i poważnie uszkodzona maszyna poległa w końcu pod ciosami mieczy obu Jedi, którzy podbiegli natychmiast do starszej Jensaarai i pomogli jej w odbijaniu laserowych strzałów dwóch innych robotów. Ewon kątem oka zauważył, jak "Peacemaker" zawraca do kolejnego zbombardowania SD-ków w kanionie. Pierwszego dokonał zaraz po tym, jak wpadło do niego pięć innych droidów. Ettin zauważył jednak z przerażeniem, jak SD-ki przy użyciu plecaków rakietowych wyskakują z otchłani i ostrzeliwują Jedi po plecach. Ewon natychmiast rzucił się na Faustusa i obaj padli na ziemię, unikając śmiercionośnych błyskawic wystrzelonych przez droidy. Saraai-Kaan nie miała tyle szczęścia i chociaż pierwszy strzał jej nie zabił, zrobiły to dwa następne. Faustus krzyknął coś, ale odgłosy bitwy zagłuszyły go, Ewon natomiast poderwał się do góry i skokami unikając laserów, odciągał roboty od Jensaaraia, wspomagając swoją szybkość Mocą. Faustus zauważył, jak Zekk podchodzi do bombardowania, podjął się więc ryzykownego kroku. Zebrał tyle Mocy, ile zdołał w tych warunkach, i pchnął wszystkie SD-ki w zasięgu wzroku z powrotem do kanionu. Bomby jonowe "Peacemakera" zlikwidowały zagrożenie. Tymczasem Ewon skacząc i koziołkując między laserami innych SD-ków chwycił miecz Saraai-Kaan i uruchomił go. Ocenił jednocześnie sytuację: tych kilka droidów, które wyskoczyły z kanionu, załatwi Faustus. On miał do zniszczenia dwa roboty, które strzelały do niego z południa, i kolejne dwa, nadciągające ze strony dżungli. Pobiegł natychmiast w stronę dwóch pierwszych i, odbijając ich strzały dwoma mieczami, czerwonym i pomarańczowym, skoczył na jednego z nich i wbił oba w nasadę głowy, odcinając łącza kontrolujące broń robota. SD zaczął strzelać, gdzie popadnie, i posłał po rakiecie w kierunku drugiego SD-ka i innej maszyny, z którą nieopodal walczyli inni Jedi. Nie czekał na huk eksplozji; natychmiast skierował się w stronę kolejnych droidów... których nie było. X-Wing Luke'a Skywalkera wystrzelił po torpedzie w każdego SD-ka i wyłączył je z walki. Ewon zasalutował mu mieczem w podzięce i ruszył z Faustusem ku kolejnym przeciwnikom. Leonid siedział na ramieniu SD-ka , odcinając mieczem drugą rękę. Przyspieszył swoje ruchy Mocą, więc droid nie zdążył na niego zareagować. Verpine podejrzewał, że robot zastosuje tę samą taktykę, co jego poprzednik, i włączy naramienną tarczę. Na to też liczył. Dlatego też zapchał generator mieczem Zarossa. Gdy tylko poczuł lekką wibrację Mocy, natychmiast zeskoczył, a ramię Dark Troopera zgrzytnęło i wybuchło, przewracając droida. Leonid upewnił się tylko, że Kirana i Kam skutecznie zajmują innego, najbliższego robota, i użył swoich zdolności, żeby go unieść. Następnie odnalazł wzrokiem trzy biegnące w kierunku innych Jedi SD-ki i pchnął w nich okaleczoną maszynę. Silne zderzenie wywołało eksplozję jednego z nich, drugi ruszył w jego kierunku, trzeci zaś zaatakował tamtych, którzy już na szczęście uporali się z poprzednim robotem. Nagle na pole bitwy wjechały dwa repulsorowe czołgi, ostrzeliwując wrogie maszyny. Leonid popędził w kierunku jednej z nich i wskoczył jej na dach. - To na nic!- zabzyczał głośno - One są odporne! Jakby na potwierdzenie jego słów jakiś SD-ek podskoczył ku nim przy użyciu silników odrzutowych i swoim ciężarem zmiażdżył sąsiedni czołg, który w ostatniej chwili opuścili Troo i Firtisthwing. Obaj natychmiast włączyli miecze, ale zbiorniki z paliwem nagle wybuchły, zabierając ze sobą resztki czołgu i SD-ka. Mara, Wieiah i Xyron wyskoczyli z drugiego czołgu i uaktywnili swoje miecze. Leonid doskoczył do nich i powiedział - Zniszczyliśmy coś koło trzydziestu Dark Trooperów. Nie wiem, ilu pozbyli się kapitan Solo i Zekk, ale dobra trzydziestka wciąż jest na polu! - Jak straty?- zawołała Mara, ruszając w stronę Kama i Kirany, którzy właśnie obierali sobie nowe cele. - Naliczyłem dwunastu zabitych.- odparł smutno Leonid, po czym nagle odskoczył przed laserem jednego z czterech biegnących ku nim droidów. Firtisthwing zauważył natomiast, że Tam zawraca czołg i kieruje się w ich stronę, dodając gazu. - Co ty robisz, człowieku?!- zawołał w komunikator przypięty do kołnierza. - Dwunastu Jedi!- usłyszał w odpowiedzi zdeterminowany i pełen smutku głos - Nie pozwolę na więcej ofiar! Po chwili czołg z Tamem Azur-Jaminem wpadł prosto na jednego ze środkowych SD- ków. Jedi z Vortexu ze zgrozą obserwował, jak pojazd wybucha, zabijając trzy droidy i grzebiąc Tama pod szczątkami. Shor Gin strącił ostatniego Cienia i zawołał z satysfakcją w komunikator: - Niebo czyste! Mistrzu Skywalker, co teraz? - Ląduj i pomóż naszym na ziemi!- rozległ się głos Luke'a - Jeżeli ktoś nie ma torped, niech zrobi to samo! Reszta poprowadzi ostrzał z powietrza! - Strzelajcie celnie!- dodał Han - Każda torpeda jest tu na wagę hybrydu! Kyle Katarn chwycił swoją rakietnicę i wyskoczył z "Raven's Claw", którego Jan posadziła tuz obok ruin. Biegnąc na mury, liczył ilość rakiet. Dwanaście, pomyślał. Wątpił co prawda, aby pojedyncza rakieta wystarczyła, aby zniszczyć SD-ka, skoro, jak pamiętał, trzy to było za mało na Dark Troopera. Niemniej jednak to było skuteczniejsze, niż bieganie z mieczem dookoła, a jak tylko Jan zgasi silniki, dołączy do niego z podręcznym moździerzem. Po paru chwilach Kyle usadowił się na murze i wycelował w jednego z SD-ków. Odpalił od razu cztery rakiety, ale to nie wystarczyło, więc posłał jeszcze piątą. Pancerz SD- ka rozdarł się jak papier, a przebywająca w pobliżu Eelysa paroma cięciami mieczem zakończyła działanie droida. Kam Solusar skoczył na SD-ka i zaczął siekać go mieczem. To samo robiła z jedną jego noga Wieiah, a z drugą Kirana Ti. Rękami i torsem zajęli się Troo Ghra, Mara, Xyron Narr i Leonid. Wreszcie SD rozpadł się, pośród skwierków i trzasków iskier. Kam schował miecz. - To już ostatni.- powiedział do siebie, po czym dostrzegł biegnących ku niemu Luke'a, Ninta Warchę, Jedi z Onderonu, Kyle'a Katarna i Grofta Vil,lyę. Mara minęła go bez słowa gasząc swoje ostrze, po czym przyspieszyła i rzuciła się w ramiona Skywalkera. - No i wszystko dobrze się skończyło.- powiedział Troo, przypinając swój miecz do pasa. - Nie powiedziałabym.- odparła smutno Wieiah - Piętnastu zabitych Jedi, dwa zniszczone czołgi i generator osłon planetarnych, a o Kypie nadal nic nie wiemy. - Han go szuka.- powiedział Kyle, spoglądając na niebo - Jestem pewien, że go znajdzie.- - Kto mógł być zdolny do takiego ataku?- zapytała retorycznie Kirana, przerażona rozmiarem strat. - To właśnie musimy ustalić.- powiedział Luke, wyrywając się z objęć żony i patrząc na Kama i Wieiah. ROZDZIAŁ XIX - Nie możemy zostać na Yavinie IV.- powiedział Luke, gdy wieczorem, po wygranej walce wszyscy jej uczestnicy zebrali się ponownie w Wielkiej Sali. Ich skład był zmieniony; ze stu jeden Jedi zostało osiemdziesięciu sześciu, a ponadto na zebranie przyszli Han Solo, Jan Ors i Cole Fardreamer. Niektórzy byli ranni: Kyp Durron złamał rękę, a Dek-Meron Perabi stracił nogę. Najgorszą jednak stratą była śmierć Saraai-Kaan i Tama Azur-Jamina. Luke miał nadzieję, że ten drugi zajmie dziesiąte miejsce w Radzie- Musimy znaleźć na siedzibę Rady Jedi jakieś inne miejsce. - Może Coruscant?- podsunął Ikrit, kładąc po sobie swoje olbrzymie uszy - Tam była Świątynia Jedi za czasów Starej Republiki. - Nie możemy popełniać błędów naszych poprzedników.- sprzeciwiła się Tionna - Zakon mimowolnie zostanie wplątany w zakulisowe polityczne intrygi, jakich pełno w stolicy. - Jakieś inne pomysły?- zapytał Luke. - Myślę, że Noquivizor się nada.- powiedział powoli Corran - Była tam kiedyś siedziba władz Sojuszu, więc podstawy mamy gotowe. - Przecież Zsinj zbombardował tamtejszą bazę.- Luke zmarszczył brwi. - Ale nie usunął fundamentów.- odrzekł Corran - Ze wzniesieniem nowej nie będzie problemów. A i klimat planety jest sprzyjający. - Popieram Corrana.- odezwał się Miko - Noquivizor jest położony na tyle blisko Światów Środka, że będziemy trzymać rękę ma pulsie, i na tyle daleko od głównych szlaków nadprzestrzennych, żeby był tam spokój. - Pomyślimy nad tym później.- rzuciła Mara - Są ważniejsze sprawy. - Owszem.- zgodził się Luke - Musimy wybrać resztę Rady.- spochmurniał - Źle się stało, że Saraai-Kaan zginęła. Wiązałem z nią duże nadzieje, ale teraz musimy znaleźć kogoś na jej miejsce.- zwrócił się do młodego Jensaaraia - Faustusie, znałeś Saraai-Kaan najlepiej z nas wszystkich. Może ty...? - Nie, dziękuję.- rzucił Faustus z kamienną twarzą - Nie dorównuję mojej mistrzyni ani pod względem Mocy, ani doświadczenia. Nie jestem dobrym kandydatem. - Wiem, że to nie moja sprawa,- wtrącił się nieśmiało Cole - ale myślę, że Keyan Farlander byłby odpowiednią osobą. Z tego, co zauważyłem, jest silny, inteligentny i doskonale lata. - To prawda.- powiedział Corran - Keyan mógłby zasiadać w radzie. - A co wtedy z moimi obowiązkami w Eskadrze Łotrów?- zapytał Farlander. - Wedge z pewnością zrozumie, jeżeli zdecydujesz się wejść w skład Rady.- powiedział spokojnie Luke - Oczywiście decyzja zależy tylko i wyłącznie do ciebie. Keyan przez chwilę rozglądał się po Sali, a jego wzrok zatrzymał się na Luke'u. Skywalker poczuł, że pilot Jedi jest zakłopotany, niezdecydowany i zdziwiony tą propozycją. Mistrz uniósł pytająco brwi. - No dobrze.- zgodził się wreszcie Keyan - Tylko proszę cię, Corran, żebyś wytłumaczył mnie przed generałem Antillesem. - Nie ma sprawy.- uśmiechnął się Horn i spojrzał na Luke'a - A ty? Zostało jeszcze jedno miejsce, a nie wyobrażam sobie tej Rady bez twojego przewodnictwa. - Wiesz, Corran, po tym, jak spartaczyłem sprawę z Akademią, boję się za to brać.- odpowiedział z zakłopotaniem Luke. - Daj spokój, mistrzu.- zaoponowała Tionna - Akademia przecież bardzo dobrze prosperuje, a to przede wszystkim twoja zasługa. - Nie większa niż twoja, Streena czy Kama.- odparł Luke. - Tionna ma rację.- powiedział Han - Jeśli ten zakon ma jakoś działać, to tylko z tobą na czele. - Doprowadziłeś nas tak daleko.- odezwała się Wieiah - Nie zostawiaj tego. - Skoro tak mówicie...- Luke podrapał się z zakłopotaniem po głowie -...to niech tak będzie. - I bardzo dobrze.- uśmiechnęła się Mara - Szanowna Rada może więc zająć miejsca i skupić się na tym, co naprawdę ważne. - Masz rację, Maro.- powiedział Ikrit - Zaczniesz? - Zacznę.- Mara kiwnęła głową i odwróciła się do zebranych - Słuchajcie, koledzy. Zidentyfikowałam naszego zamachowca. To Wrenga Jixton, znany także jako Jix albo Shadow Stalker, osobisty agent Dartha Vadera z czasów Galaktycznej Wojny Domowej. W Sali rozległy się zdumione szepty, ale Mara ucięła je stanowczym ruchem ręki. - Jix zniknął wkrótce po śmierci Vadera i przez cały czas siedział cicho.- kontynuowała Jade Skywalker - dopiero teraz dał o sobie znać i tak się śmiesznie składa, że chwilę potem zastrzeliła go Eelysa. - Powstaje więc pytanie: dla kogo pracował Jix i co robił przez cały ten czas?- rzekł Luke - Kam, Wieiah? Solusar i Zeltronianka stanęli na podeście w miejscu, w którym przed chwilą była Mara. Wieiah zaczęła: - Nie ulega wątpliwości, że budową Droidów Cienia zajął się jakiś potężny Ciemny Jedi.- mówiła spokojnie, ale zdradzała oznaki podniecenia - Jak zapewne słyszeliście, ciemna strona dała o sobie znać na Itren przed dwoma tygodniami. Podejrzewam, że ta sprawa i Droidy Cienia są jakoś powiązane. Kam? - Dzięki Wieiah. Wiemy,- podjął wywołany - że w itreński incydent zamieszani byli nie tylko Ciemni Jedi, ale też Fallanassi i Aing-Tii. Wieiah wystosowała też listę potencjalnych adeptów ciemnej strony, którzy mogli być w to zamieszani. Pierwszym z nich jest Brakiss. - Możemy go od razu wykluczyć.- odparła Wieiah i omiotła wzrokiem zgromadzonych - Brakiss musiałby zbudować w dwa lata około pięćset sześćdziesiąt Droidów, co jest praktycznie niemożliwe przy jego hipotetycznym stanie materialnym. Poza tym nie miałby tyle Mocy, żeby przekazać ją Cieniom. Nawet Palpatine zbudował sobie tylko niecałe dwie setki. - A może więcej?- wysunął przypuszczenie Kyp - Mogliśmy przecież o nich nie wiedzieć. - Ale ja bym wiedział.- sprzeciwił się Luke - Imperator miał sto osiemdziesiąt cztery Droidy Cienia i nie więcej.- odwrócił się w stronę Zeltronianki - Wieiah ma rację, to nie Brakiss stał za budową Cieni, co nie oznacza, że nie był zamieszany w całą sprawę. Mam przeczucie, że maczał w tym palce. - Na liście są więc jeszcze tylko dwie osoby.- podjął Kam – Sacrev Quest… - Moc, którą władał Quest, nie wystarczyłaby na uzbrojenie jednego Droida Cienia.- przerwał Kyle - Daję sobie głowę uciąć, że to nie on stoi za inwazją i itreńskim incydentem. - Jesteś tak tego pewny, że chyba masz rację.- zauważył Kam - Zostaje więc tylko jedno nazwisko. Jego się też obawiałem.- spojrzał na Radę Jedi, a jego wzrok zatrzymywał się po kolei na każdym z jej członków. W końcu powiedział je na głos - Witiyn Ter. - Musimy znaleźć Witiyna Tera,- powiedział oschle Rov Firehead, odwracając wściekłe oczy w stronę Dartha Vadera - zanim Nowa Republika znajdzie nas. Przywódcy Executor's Lair zebrali się ponownie w Sali Spotkań. Wczoraj spotkanie zakończyło się prywatną rozmową Vadera i Morcka, po której admirał kazał uzbroić Galaktyczne Działo. Pekhratukh sądził poza tym, że wydano również rozkaz mobilizacji floty. Nareszcie, pomyślał z satysfakcją, zaczynamy działać. - To prawda.- odparł Vader - Ter może nam pomóc, nie mamy tylko pewności, czy tego zechce. Hethrir też nie chciał naszej pomocy. - Tak, ale Witiyn Ter powinien wiedzieć, co się stało z Hethrirem.- powiedział Kanos - Na jego miejscu skorzystałbym z okazji, zwłaszcza, że gra toczy się o wysoką stawkę. - Ale jak znaleźć kogoś, kto dotychczas skutecznie unikał zarówno Wywiadu Rebeliantów, jak i Talona Karrde'a i Czarnego Słońca?- zapytał Pekhratukh. - Dotychczas nie szukał go nikt, kto był wrażliwy na Moc.- zaoponował Vader - A słabe umysły łatwo zamroczyć, jeśli jest się tak silnym, jak Ter. - Pentalusie,- podjął Morck - czy w przyszłości będzie wiadomo, gdzie ukrywa się Witiyn Ter? - Będzie.- potwierdził Pacitthip - Nie wiem jednak nic więcej, poza tym, że Yuuzhanie przybyli na tę planetę i zgładzili Tera podczas swojej pierwszej kampanii. - A co to za planeta?- zaciekawił się Brakiss. Werac Dominess podniósł głowę i spojrzał z czcią na przyszłego mistrza. -... - Wiesz, mistrzu,- powiedziała Wieiah do Luke'a, gdy skończyła się pierwsza narada - że nie będzie łatwo znaleźć Witiyna Tera? - Niestety wiem.- odparł Skywalker. Na naradzie postanowiono, że szukaniem Tera zajmie się grupa wybranych przez Radę Jedi, w tym dwóch jej członków. Ogólnie rzecz biorąc miało to być trzynaście osób: Kam Solusar i Firtisthwing jako przedstawiciele Rady, a ponadto Corran Horn, Miko Reglia, Kyp Durron, Shor Gin, Zekk, Eelysa, Wieiah, Ewon Five-For-Two, Nint Warcha i Dorsk 82. Kyle Katarn poprosił poza tym o asystę podczas infiltracji Geratonu, którą chciał przeprowadzić. Luke wiedział, że Kyle ma bardzo dobrze rozwiniętą percepcję pozazmysłową, podobnie zresztą jak Corran, i jego przeczucia, jakoby Geraton Smoke Industries miało coś wspólnego z całą aferą, mogły być prawdziwe. Poza tym, jak mówił Katarn, GSI jest jedyną firmą w galaktyce poza zakładami stoczniowymi i korporacjami handlowymi, której dochód mógłby spokojnie wystarczyć na budowę sześciuset Droidów Cienia i tysiąca dziewięciuset droidów SD nowej generacji, które trzeba było też gdzieś zaprojektować. Rada uwierzyła tym przeczuciom i do Kyle'a mieli dołączyć Streen i Kirana Ti. - Masz więc jakiś pomysł?- Zeltronianka uniosła pytająco brwi - Kam szukał Witiyna Tera od roku i chyba jest już wyprany z pomysłów. - Jeżeli Kam nic nie wymyślił, ja również nie na wiele się przydam.- powiedział Luke, wzruszając ramionami i uśmiechając się z zakłopotaniem - Ale może Firtisthwing lub Han coś poradzą. Zawsze byli najlepsi w kombinowaniu. - Zwrócę się więc do nich.- Wieiah ukłoniła się z szacunkiem - Dziękuję, mistrzu. Kiedy Wieiah szła na szczyt Wielkiej Świątyni, myślała nad swoim nowym zadaniem. Witiyn Ter był praktycznie jedynym Ciemnym Jedi zdolnym do tworzenia Droidów Cienia, ale czuła, że Brakiss i Quest też są w tę sprawę jakoś zamieszani. Problem polegał na tym, że oboje zniknęli jakiś czas temu, a Ter praktycznie nigdy nie dawał znaku życia. On jest lepiej schowany niż Flota Katańska, pomyślała Wieiah. Firtisthwing siedział w swoim zwyczaju na oknie w najwyższym pomieszczeniu Akademii. Siedział i medytował. Wieiah podeszła do niego po cichu, nie chcąc mu przeszkadzać, ale nim zbliżyła się na odległość dwóch metrów, Vor powiedział, jakby do siebie: - Paskudna jest ta czarna mgła. Nic nie widać, kompletnie. Prawda, Wieiah? - Rzadko medytuję.- odparła Zeltronianka cicho, z zakłopotaniem, które zresztą Firtisthwing już zdążył wyczuć - Właściwie to nigdy. - Duży błąd.- powiedział spokojnie, bez żadnej przygany, co Wieiah lekko zaskoczyło - Moc daje nam olbrzymie możliwości w tej sferze. Medytacja jest jedną ze ścieżek lepszego zrozumienia naszego przeznaczenia. A tak swoją drogą, musisz popracować nad zdolnościami umysłowymi. - W perswazji nie jestem wcale taka najgorsza.- odparła młoda Jedi. - Miałem na myśli umiejętność przewidywania działań innych za pomocą logiki.- Vor odwrócił głowę w jej stronę, wygiął twarz na kształt pobłażliwego, ojcowskiego uśmiechu, i ponownie spojrzał w niebo - Zaskoczyłem cię przed chwilą. Sądziłaś, że ujawnię moje zdanie na ten temat w sposób bardziej emotywny. Tymczasem na Vortex okazywanie uczuć, jakichkolwiek, zwykle poprzedzone jest głębokim namysłem, a ja jestem, muszę przyznać, typowym przedstawicielem mojego ludu. - W przeciwieństwie do mnie.- powiedziała opanowanym głosem Wieiah, podchodząc do okna - Wątpię, czy na Zeltrosie powitanoby mnie z otwartymi ramionami. - Taki jest już los Jedi.- skomentował Firtisthwing - Z wielką Mocą wiąże się wielka odpowiedzialność i wiele wyrzeczeń. Właściwa droga nigdy nie jest prosta. - Wiem o tym.- odparła Wieiah i zmieniła temat - Jak mamy znaleźć Witiyna Tera? - Tak... Witiyn Ter.- zadumał się Vor - Najważniejsze to się w niego wczuć. Nie wiemy o nim niczego konkretnego, więc musimy się opierać na logice. - Co masz na myśli? - Ktoś taki jak Ter nie siedziałby cicho przez tak długi czas, gdyby nie miał jakichś powodów.- Firtisthwing powoli pokiwał głową - Spotkaliśmy już dwóch Egzekutorów i myślę, że jeżeli wybierzemy z nich to, co ich łączyło, to dojdziemy do celów Tera. - Sedriss i Hethrir nie mieli ze sobą wiele wspólnego.- powiedziała Wieiah, krzywiąc się w duchu - Tyle tylko, że obaj mieli upodobanie do niewolników i okrucieństwa, a także mieli prawo wdrożyć w życie plan "Ręka Cienia". - Jest jeszcze jedna rzecz.- powiedział spokojnie Vor - Władza. Władza absolutna - oto cel nadrzędny Hethrira i Sedrissa. Gdziekolwiek jest teraz Witiyn Ter, na pewno dąży do zdobycia władzy. Wieiah trawiła usłyszane przez siebie słowa, kiedy wyczuła trzy osoby o wyjątkowo silnej aurze, zbliżającą się do drzwi. Znała te sygnatury: to Shor Gin, Kam Solusar i Eelysa. Po chwili drzwi się otworzyły i troje Jedi weszło do pokoju. - Już pora?- zapytał Firtisthwing, nawet nie odwracając głowy. - Tak.- odpowiedział krótko Kam, po czym odwrócił się do Wieiah - Han Solo podrzuci nas na Rashooth.- wyjaśnił – Tam Karrde udzieli nam pomocy. ROZDZIAŁ XX "Hyperspace Marauder" wrócił do prędkości podświetlnej w niezamieszkanym systemie Dyurok, cztery układy od Ord Pardon. Lo Khan dopiero teraz, kiedy sensory nie wskazywały obecności żadnego innego statku, odetchnął z ulgą i zastanowił się nad swoją sytuacją. Kiedy tylko zobaczył w iluminatorze dwa statki, w tym patrolowca klasy Firespray, atakujące Zespół Uderzeniowy Starfall, wiedział już, kim byli napastnicy. Tu się jednak kończyła rola jego mózgu w dalszych działaniach; adrenalina wzięła górę i Lo, mimo bulgotań Winga, wpadł do sterowni i odpalił silniki. Kiedy Yaka pobiegł za nim, żeby mu przeszkodzić, było już za późno. Teraz Lo Khan musiał przyznać, że głupio postąpił. Przecież nawet Fett nie zdołałby pokonać "Starfalla" i reszty flotylli. Jego ucieczka była zatem irracjonalna, wręcz głupia. Khan przeklinał siebie teraz, że zadziałał pod wpływem strachu. Reputacja Fetta zrobiła swoje. Przez całą drogę przemytnik musiał znosić złośliwe bulgotanie przyjaciela, który nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Jedna z podstawowych różnic między nimi polegała na tym, że Luwingo więcej myślał od Khana. Właśnie dlatego Yaka wiedział, że skoro Fett znalazł ich na Ord Pardon, to dotrze do nich i tutaj, w układzie Dyurok. Nie mogli więc tu zostać. - Gdzie chcesz się więc udać?- zapytał zaniepokojony Lo. Wingo zabełkotał złośliwie, ale potem burknął coś poważnym tonem. - Ostoja!? Chyba żartujesz!- zawołał Khan - Każdy łowca nagród będzie nas tam szukał!- Yaka wybełkotał coś z satysfakcją. - Mówisz, że jeżeli pozostaniemy przy starszych Skipach, to nas nie znajdą? Skąd ta pewność?- spytał podejrzliwie Khan. Luwingo wygłosił długi i mądry monolog o psychice łowcy i tak dalej, ale brzmiało to raczej jakby ktoś mówił pod wodą. - Może masz rację.- powiedział powoli i z powątpiewaniem Lo - Lećmy zatem do Ostoi Przemytników. - Witamy ponownie, panno Wieiah.- powiedział Talon Karrde, szczerząc zęby w uśmiechu - Jak tak dalej pójdzie, to damy pani chyba rabat na nasze usługi. - Trzymam pana za słowo, kapitanie Karrde.- uśmiechnęła się beztrosko Zeltronianka, natychmiast jednak spoważniała, przypominając sobie z kim i po co tu przyleciała. - Witaj, Han.- powiedział poważnie Talon, zwracając się do jednego z trzech towarzyszy Wieiah - Przykro mi z powodu Leii. - Wiem.- powiedział ponuro Han, ściskając dłoń Karrde'a - Ale nie po to tu jesteśmy, żeby wysłuchiwać kondolencji.- dodał, patrząc na Kama Solusara. - Rada Jedi sądzi,- zaczął Kam spokojnym głosem - że za atakiem na Akademię, o którym już pewnie wiesz, stoi Witiyn Ter. - Wiem o ataku i o Radzie Jedi.- zgodził się Talon - Dlatego pomogę wam z tym większą radością. I nie martwcie się o pieniądze.- dodał z uśmiechem - Luke ma u mnie kredyt. - Możemy więc iść do archiwum?- zapytał Firtisthwing. - Naturalnie.- odparł Karrde - Jakbyście potrzebowali pomocy, to dajcie mi znać przez komlink. - A nie przyśle pan Dankina?- zapytała Wieiah, uśmiechając się lekko. - Ile mam pani zapłacić, żeby nam pani przestała wypominać ten incydent?- Talon teatralnie załamał ręce - A tak poważnie, to Dankin poleciał załatwić mi coś w Ostoi. Wróci nie wcześniej jak za miesiąc. - Sami damy sobie radę.- powiedział Han - A tak na marginesie, masz jakieś wiadomości z Ord Pardon? - To ciekawe, że o to zapytałeś.- Karrde podrapał się po bródce - Było tam niedawno dość gorąco. Boba Fett zaatakował "Starfalla" i spłoszył cumujących do niego przewoźników. A o co chodzi? - Lo!- szepnął Han z trwogą, łapiąc za komlink i rzucił się w stronę rampy - Chewie, szykuj "Sokoła"!- rzucił, po czym odwrócił się i zawołał - Kam, musisz sobie jakoś sam dać radę! Przykro mi!- i wybiegł. Wieiah patrzyła zaskoczona to na rampę, to na Talona, to na Kama, a jej zdziwienie wzrosło tym bardziej, że Solusar wydawał się w ogóle nie przejmować tą sytuacją. - To widocznie coś nagłego.- powiedział obojętnym głosem, odpowiadając na zaskoczenie Zeltronianki - Chodźmy. Robota czeka. Han dosłownie wskoczył na rampę "Sokoła", kiedy ten już grzał silniki, i pobiegł do sterowni. Lo Khan był w niebezpieczeństwie, a Solo obiecał, że mu pomoże. Najpierw Leia, teraz Lo, pomyślał ze zgrozą Han. Raz zawiodłem, drugiego razu nie będzie. Nigdy. Chewbacca warknął pytająco, nie rozumiejąc, jaki jest powód pośpiechu. - Lo i Wingo.- rzucił ostro Han i Wookie nie musiał zadawać żadnych dodatkowych pytań. Od razu zeskoczył z fotela pierwszego pilota, ustępując miejsca Hanowi, i wybrał w nawikomputerze koordynaty Ord Pardon. Solo zajął swoje miejsce i szybkimi, niemal instynktownymi ruchami dokończył przygotowania do lotu i uniósł "Sokoła" w przestrzeń. - To od czego zaczniemy?- zapytał Shor Gin, kiedy Firtisthwing i reszta usadowili się przed konsoletą archiwum. Ponieważ Wieiah spędziła tu więcej czasu od Kama, Devisha i Vora, to ona operowała klawiaturą. Solusar siedział po jej lewej stronie, Gin po prawej, a Firtisthwing stał nad nimi, przyglądając się uważnie ekranowi. - Nikt nic nie wie o Witiynie Terze.- powiedział, jakby do siebie, Kam - Przebywa on więc albo na jakiejś planecie, z której nie dochodzą do nas informacje, albo też na statku w przestrzeni kosmicznej. - Musiał jednak gdzieś konstruować Droidy Cienia.- odezwał się Shor - A one wymagają surowców do budowy. Poza tym brał skądś imprinty mózgów. - Shor ma rację.- powiedział Firtisthwing spokojnym głosem - Może i Ter jest gdzieś w przestrzeni, ale wszystkie działania musi przeprowadzać na jakichś planetach. Osobiście uważam, że pozyskał surowce z jakiegoś pasa asteroid, a ludzi z zamieszkałego układu. Najprawdopodobniej jest to jedno i to samo miejsce. - Władza.- szepnęła Wieiah, po czym dodała głośniej - Powiedziałeś na Yavinie, że Ter dąży do zdobycia władzy. Musi to być planeta nienależąca do Nowej Republiki, skoro on nią włada i my nic o tym nie wiemy. - Słuszna uwaga.- powiedział Kam - Sugerujesz planety Imperium? - Prędzej Sektora Wspólnego.- powiedziała Wieiah - Ale nie zdziwiłabym się, gdyby to był jeden z neutralnych układów. Niewiele ich zostało, ale jednak trochę. Może jakiś potworek grawitacyjny albo komunikacyjny lub sektor, gdzie jeszcze nie ma tak gęstej sieci HoloNetu, jak w Światach Środka. - To logiczne.- powiedział Firtisthwing, a Wieiah wyczuła w tym jakby pochwałę dla siebie i uśmiechnęła się pod nosem. - Zawęża to nieco krąg poszukiwań, ale i tak zostają nam dziesiątki systemów.- powiedział Kam – Sprawdzenie ich wszystkich zajmie tygodnie, jeśli nie miesiące. Ter musiał się naprawdę dobrze schować. - Otulił się ciemnym płaszczem nocy.- mruknął Shor, a kiedy Wieiah spojrzała na niego bez zrozumienia, wyjaśnił - To takie powiedzenie z Devaronu. - Musimy tylko zdjąć mu ten płaszcz, zanim...- zaczął Kam, kiedy coś mu się przypomniało - Oczywiście!- ucieszył się, po raz pierwszy od jakiegoś czasu - Płaszcz Sith! Gdzie indziej mógł się schować adept ciemnej strony! Pytanie było czysto retoryczne, ale Firtisthwing potraktował je inaczej. - To zbyt oczywiste.- powiedział - Wątpię, żebyśmy znaleźli tam Tera. - Dlaczego?- zapytał Kam, bijąc radością, a Shor i Wieiah spojrzeli na siebie, nic nie rozumiejąc - Najciemniej jest pod prętem jarzeniowym. A poza tym niewielu odważyłoby się tam szukać. - Czy ktoś nam wyjaśni, o co chodzi?- zapytała miękko Wieiah. - Płaszcz Sith to taki właśnie grawitacyjny potworek, o którym mówiłaś.- powiedział Vor - Mieści się w mało popularnym zakątku Zewnętrznych Odległych Rubieży i jest wypełniony taką ilością gazów i asteroid, że oficjalnie został uznany za zbyt niebezpieczny, aby go kolonizować. - Rozumiem.- odparła Wieiah, czytając w emocjach Firtisthwinga jak w książce - A w czym tkwi haczyk? - W samym środku Płaszcza jest planeta Roon, na której kiedyś wydobywano kryształy zwane roonstones, ale zaniechano tego, jak odkryto, że owe klejnoty nie pochodzą stamtąd.- odparł Vor, uśmiechając się - Od tego czasu nie było żadnych wieści z tego rejonu, a nikt nie fatygował się sprawdzić, dlaczego, ponieważ właśnie wybuchła Galaktyczna Wojna Domowa, to raz, dwa, że to zbyt niebezpieczne, a trzy, nikogo nie interesuje planeta, która nie ma żadnej wartości. - I uważacie, że to Roon?- zapytała Wieiah, marszcząc brwi. - Kam uważa.- poprawił Vor - Ja nie jestem co do tego przekonany, ale czuję, że to może być to.- dodał po namyśle. - W takim razie jeszcze jedna sprawa.- wtrącił się Shor - Czy musimy płacić Talonowi Karrde? Przecież właściwie nie skorzystaliśmy z jego baz danych, prawda? Późna godzina nigdy nic nie znaczyła dla urzędników z Pałacu Imperialnego. Zarówno Imperium, jak i później Nowa Republika, wymagały od nich bezwzględnej gotowości o każdej porze dnia i nocy. Było to jedno z niewielu podobieństw między tymi dwoma tworami politycznymi. Podobieństw, bo najwyższy z urzędników Nowej Republiki, w przeciwieństwie do Imperatora, praktycznie nigdy nie miał czasu na sen. Borsk Fey'lya, prezydent Nowej Republiki, siedział w swoim gabinecie, pijąc szóstą już mocną tanaabską kawę. Była trzecia w nocy i szczytem marzeń było w tej chwili dla Bothanina ciepłe łóżko i odrobina ciszy. Marzenia jednak musiały poczekać. Poza Fey'lyą w gabinecie były trzy osoby. Osobisty adiutant i doradca prezydenta, Bothanin Herthan Melan'lya, szefowa Wywiadu Iella Wessiri Antilles i dowódca jednej z najlepszych formacji myśliwskich Nowej Republiki, Pash Cracken. - Rozumie pan, prezydencie Fey'lya,- powiedział służbowym tonem Pash - że inwigilacja generała Bel Iblisa nie była rozsądną decyzją. Od jej rozpoczęcia generał nie odniósł żadnych sukcesów, jeśli nie liczyć modyfikacji E-Wingów, która jest bardziej zasługą mechaników, niż samego Bel Iblisa. - Zgadzam się z pułkownikiem Crackenem, prezydencie. - zawtórowała Iella - Z osobistych źródeł wiem, że ludzie Bel Iblisa boją się jakichkolwiek naciągnięć regulaminu, które, jak pan wie, są powszechne w każdej naszej bazie. - Dlatego czas z tym skończyć.- skwitował obojętnie Borsk, pociągając kolejny łyk kawy. - Jeżeli doprowadzimy do postawienia regulaminu nad odczuciami jednostek, okażemy się powtórką Imperium.- zaoponował Pash. - Poza tym Wywiad donosi, że w Imperium również doszło do rozluźnienia zasad.- dodała Iella - Wpływa to korzystnie na morale żołnierzy. - A co z dyscypliną?- zapytał Fey'lya - Bez niej nie ma wojska. - Dowódcy sami doskonale wiedzą, jak ją utrzymać.- odparł Pash - A tak się składa, że zarówno dyscyplina, jak i morale w jednostce generała Bel Iblisa zawsze były nienaganne. Futro Fey'lyi uniosło się, jakby jego właściciel chciał coś powiedzieć, ale Bothanin spojrzał na swojego milczącego doradcę, i w rezultacie nie powiedział nic. Doskonale, ucieszył się w duchu Cracken, nie ma już argumentów. - Niech będzie.- zgodził się niechętnie Borsk, patrząc na Iellę - Może pani kazać odwołać swoich ludzi z Morishimu i zdjąć podsłuchy. Czy to wszystko? - Tak.- powiedział Pash i zasalutował Bothaninowi - Dziękujemy za audiencję, panie prezydencie. - Dobrze, idźcie już.- rzekł Fey'lya, powstrzymując odruch ziewania, kiedy nagle na blacie jego stołu pojawił się holograficzny wizerunek przedstawiciela rasy Xiah. - O co chodzi?- warknął Fey'lya; miał już powyżej uszu tych wszystkich pytań, audiencji, zaproszeń na tworzenie Rady Jedi i tym podobnych bzdur - Jestem zajęty! - Musi pan o tym wiedzieć, panie prezydencie,- powiedział podenerwowany Xiah - zanim ogłoszą to w HoloNetowych wiadomościach.- przełknął ślinę, a Pash i Iella spojrzeli na siebie. Xiah wziął głęboki oddech, jakby chciał wyrzucić z siebie tę informację za pierwszym razem, i rzekł - Stacja Centerpoint eksplodowała. ROZDZIAŁ XXI - Nasz Wywiad nie dostrzegł w Ryfcie Kathol żadnych oznak Fallanassi.- powiedział Ewon Five-For-Two, kiedy Wieiah, Kam, Shor i Firtisthwing wrócili na Yavin IV - Co naturalnie nie oznacza, że ich tam nie ma. - To teraz nieistotne.- odparł spokojnie Solusar - Witiyn Ter jest na Roon. Teraz musimy przygotować wyprawę do Płaszcza Sith. - Mamy nadzieję, że zajmiesz się tym, Ewonie.- dodał Firtisthwing - My musimy być na zebraniu Rady Jedi. - Chodzi o wybuch Stacji Centerpoint?- Ettin zmarszczył z niesmakiem brwi - Wszystkie kanały HoloNetowe o niczym innym nie nadają. - Prawdopodobnie tak.- odparł Kam - Mistrz Luke chce też podjąć odpowiednie kroki co do przeniesienia siedziby Rady na Noquivizor. Postanowił osobiście zadbać o bezpieczeństwo Jedi, dlatego nie będzie towarzyszyć ani nam, ani Kyle'owi, w naszych misjach. - Na pewno sami damy sobie radę.- Ewon uśmiechnął się niepewnie - A skoro o tym mowa, to przydałoby się zadzwonić po flotę.- odwrócił głowę do stojącej w milczeniu Zeltronianki - Wieiah, idziesz ze mną? - Jeśli się na coś przydam, to możesz na mnie liczyć.- dziewczyna posłała Ewonowi jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów. Ettin poczuł, że się rumieni. - No to do roboty.- powiedział Vor i poszedł z Kamem w kierunku Wielkiej Sali. Ewon i Wieiah skierowali się natomiast do pomieszczenia HoloNetowego. Szli w milczeniu i dopiero, gdy otworzyli drzwi do pokoju łączności, Zeltronianka przerwała ciszę. - Zawsze mnie zastanawiało..- zaczęła, a Ewon wyczuł jej ciekawość -... dlaczego nazywasz się Five-For-Two. - To proste.- Ettin lekko się uśmiechnął - Na Etti IV, skąd pochodzę, nasze przydomki biorą się od tych naszych walorów fizycznych, które da się określić ciągiem liczbowym. Oznacza to, że jeśli ktoś skacze dwa razy wyżej, niż przeciętny Ettin, to dostaje przydomek Jump-Two-One. - A skąd się wziął twój przydomek?- zapytała Wieiah, siadając przed zestawem HoloNetowym. - Dziadek mi go wymyślił.- Ewon też usiadł - Widzisz, był on kupcem i prowadził niewielki dom handlowy. Uwielbiał się targować, miał nawet przydomek Twenty-For-Zero. Kiedy stał się już stary i chorowity, pomagałem mu przy interesie, jak tylko mogłem. Wreszcie powiedział mi kiedyś, że byłby gotów oddać za mnie dwóch solidnych subiektów, ale gdyby miał dostać dwóch takich, jak ja, tych subiektów musiałoby być pięciu. Rozumiesz? - Jak najbardziej.- uśmiechnęła się Wieiah, błądząc palcami po klawiaturze - Zobaczmy, co admirał Ackbar może nam zaoferować. To, co się działo w ciągu ostatnich sześciu dni, było dla Danni koszmarem. Najpierw siły Imperium albo jakaś poimperialna organizacja, bo tego dziewczyna do końca nie wiedziała, zaatakowała i zniszczyła jej placówkę na Belkadan. Gdy dotarło do niej, że wszyscy jej towarzysze nie żyją, poczuła się samotna. Nigdy, na Commenorze ani nigdzie indziej, nie była skazana wyłącznie na siebie. Nigdy też nie była w tak beznadziejnej sytuacji. Kiedy pierwszy szok minął, przyszły następne. Przez kilka godzin od odzyskania przytomności nie wiedziała, gdzie się znajduje. Pomieszczenie, w którym się znalazła, miało niecałe trzy metry kwadratowe, z czego jedna czwarta zajęta była przez pryczę, a jedyne drzwi zamknięte i zabezpieczone. Lekkie wibracje podłogi wskazywały na to, że jest na jakimś dużym statku, lecącym w nadprzestrzeni. Potem doszło do niej, że nie ma na sobie piżamy, w jakiej straciła przytomność, lecz pomarańczowy skafander więźnia, stosowany między innymi w ośrodkach karnych na Akrit'tar czy Kessel. Następnie zdała sobie sprawę, że skoro pamięta, jak była ostatnio ubrana, to powoli wraca jej pamięć. Przypomniała sobie walkę jakiegoś Jedi z dziwnym, groteskowym obcym, walkę pomiędzy dwoma istotami, które wzbudzały w niej uczucie strachu. Potem przypomniała sobie, jak Jedi nazwał obcego. Yomin Carr... Tyle tajemnic, zagadek i wątpliwości kotłowało się w jej umyśle, że rozbolała ją głowa. Starała się racjonalnie wyjaśnić to wszystko, co zaszło, i dojść do jakichś wniosków przez następne trzy dni. W tym czasie statek, na którym ją trzymano, dotarł najwyraźniej do miejsca przeznaczenia, bo wibracje pokładu ustały. Wtedy drzwi jej celi rozsunęły się i weszło czterech ludzi w białych, bezdusznych pancerzach szturmowców. Jedyne, co od nich usłyszała, to krótkie: "pójdziesz z nami". Potem ci uzbrojeni żołnierze założyli jej kajdanki i odprowadzili do nowej celi, w której siedziała do następnego dnia. Jeżeli jej poczucie czasu nie uległo pomieszaniu, to nazajutrz, około południa czasu belkadańskiego ponownie miała gości. Standardowo czterech szturmowców i młody, urodziwy mężczyzna o zmęczonych oczach, którego twarz Danni Quee widziała kiedyś na HoloNetowym kanale informacyjnym. Był praktycznym przywódcą Drugiego Imperium i zagorzałym wrogiem rycerzy Jedi, a nazywał się Brakiss. Mężczyzna patrząc na nią badawczo oznajmił, że Danni jest pierwszym jeńcem wojennym kampanii kompleksu Executor's Lair przeciwko Nowej Republice i że powinna dziękować Mocy, że jeszcze żyje. Dziewczyna nie była w ciemię bita; trzymali ją przy życiu z jakiegoś powodu. Zebrała więc całą odwagę i zapytała o to Brakissa. - Jesteś nam potrzebna do pewnego eksperymentu.- oznajmił bez ogródek. Szturmowcy ponownie odprowadzili ją na jakiś statek i zamknęli w kolejnej celi. Jedyne, co zdążyła zauważyć, to dostrzeżone kątem oka w iluminatorze na korytarzu inne statki, przynajmniej cztery niszczyciele klasy Imperial, dwa Victory i osiem krążowników, których Danni nie rozpoznawała. Po dniu spędzonym w nadprzestrzeni dotarli na miejsce i Danni znów została wyprowadzona z celi przez czwórkę białych żołnierzy. Zabrali ją na prom klasy Lambda i zwieźli na jakąś zalesioną planetę, na której czuła się dziwnie. Poczuła się jeszcze bardziej bezsilna, ledwie weszli w atmosferę. Wreszcie prom wylądował, a szturmowcy wyprowadzili ją i zamknęli w jakimś baraku. Z położenia słońca i długości cieni wywnioskowała, że jest przedpołudnie miejscowego czasu. W baraku czekał na nią syntetyczny posiłek, bogaty w niezbędne dla organizmu mikroelementy. Mimo, iż podejrzewała podstęp, długie dni na żelaznych racjach więziennych zrobiły swoje. W końcu wzięła się do jedzenia, a kiedy zjadła, ogarnęła ją senność. Zawlokła się więc w kąt i zasnęła. Obudziła się w zupełnie innym miejscu, bowiem w zakratowanej celi wewnątrz jakiegoś budynku. Przypomniała sobie, że widziała jakiś po drodze z lądowiska do baraku. Czuła się też jakoś dziwnie i miała nakłucia w centralnych punktach układu krwionośnego. I cholernie bolała ją głowa. - Zabijać ich to marnotrawstwo.- powiedział jakiś głos z głębi pokoju, poza zasięgiem jej wzroku - Żywi mogą zostać indoktrynowani i wcieleni do armii. - Indoktrynacja nie zawsze odnosi zamierzony skutek.- odpowiedział inny, wściekły głos. - Stele ma rację, Rov.- wtrącił kolejny głos, należący, zdaniem Danni, do Brakissa - Tę tutaj szkoda byłoby zabijać. Jest niezwykle inteligentna i ma zdolności przywódcze. - Dlatego jest niebezpieczna!- warknął Rov - Musimy ją zabić! - Nawet gdybyśmy chcieli,- odparł Stele - to musimy jeszcze zobaczyć, czy formuła nie ma efektów ubocznych. Ona będzie żyć, Firehead, przynajmniej jeszcze trochę.- dodał z naciskiem. - Powoli zaczynam żałować, że powiedziałem ci o Executor's Lair.- mruknął oschle głos Rova. Zapanowała cisza, lecz po kilku minutach Stele powiedział z satysfakcją: - Nasz gość chyba się obudził. - Skąd to wiesz?- spytał podejrzliwie Brakiss - Ja się czuję, jakbym był ślepy i głuchy. Danni opis odczuć Ciemnego Jedi wydał się znajomy. Jeżeli Jedi czuli w tym miejscu dziwną pustkę w duszy, tak jak ona, to... I nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. - Kwestia przyzwyczajenia.- odparł Stele - A o tym, że panna Quee już nie śpi, wywnioskowałem z nieznacznej zmiany temperatury w jej celi. W tym momencie w zasięg wzroku Danni wszedł właściciel głosu, mężczyzna około czterdziestki w czarnym stroju, z kpiącym uśmieszkiem na twarzy i miną zbója. - Witam w moim laboratorium, panno Quee.- ukłonił się nieznacznie i otworzył jej celę - Nazywam się Maarek Stele, byłem Ręką Imperatora, członkiem sto osiemdziesiątego pierwszego szwadronu TIE Interceptorów barona Soontira Fela i założycielem Eskadry Inferno. Danni wciąż bolała głowa, więc nie od razu zrozumiała sens tych słów. Kiedy to jednak do niej dotarło, zaparło jej dech w piersiach. Ręka Imperatora, jeden z najlepszych pilotów myśliwskich Imperium, i do tego włada Mocą. Ale zaraz, skoro tu nie ma Mocy, to on też jest ślepy i głuchy, pomyślała. - Skąd wiedzieliście o moim potencjale?- zapytała, a Stele pokiwał głową z uznaniem. - Domyślna.- pochwalił Maarek - Proszę za mną.- i odwrócił się, idąc wgłąb pomieszczenia. Danni wstała i chwiejnym krokiem ruszyła za nim. Pokój był olbrzymi i dobrze oświetlony. Na środku rosło jakieś drzewo, a pod ścianami umieszczone były akcesoria chemiczne, komputery diagnostyczne i kilka termometrów. Jeden był podłączony do celi, w której się obudziła. Obok maszyny stały trzy postacie: jedną był Brakiss, drugą jakiś Ho'Din w czerni, trzecią dziwnie wytatuowany Zabrak. O ile pierwsi dwaj mieli problemy z percepcją, to ten trzeci zachowywał się, jakby w ogóle nic nie widział. - W tym miejscu przez ostatni rok pracowałem nad szczepionką, lekiem na chorobę, jaką jest Moc. Gdybyśmy wyleczyli z niej Jedi, władza w galaktyce należałaby do nas.- Stele odwrócił się z chytrym uśmiechem - Zebrałem tu znane rodzaje zwierząt, które blokują dostęp Mocy. Ysalamiry mają zdolność odpychania od siebie Mocy, więc rozpocząłem badania od nich. Niestety, ludzie, którzy zaczęli funkcjonować jak te zwierzęta, dość szybko umierali. Zadbałem więc o sprowadzenie tu komórek innego zwierzęcia, które jest odporne na Moc. Danni spojrzała na drzewo; siedziały na nim, przyczepione, jakieś futerkowe salamandry. Domyśliła się, że to owe ysalamiry. - Taoziny.- kontynuował Maarek - Istoty te również maskują się przed Mocą. Zacząłem więc prowadzić badania na ich komórkach, ponieważ praktycznie niemożliwe jest znalezienie żywego taozina. Serum, które wyciągnąłem z limfy obu tych zwierząt, powinno, według mnie, pozbawiać wrażliwości na Moc. - Ale dlaczego ja?- jęknęła Danni. - Bo byłaś pod ręką.- rzucił wściekle Ho'Din, a po głosie dziewczyna poznała, że to jest właśnie Rov Firehead - Gdybyśmy mieli przy sobie pełnomocnika sprawiedliwości, mógłby rzucać koce ciemnej strony i w ten sposób odgradzać od Mocy... - Dość.- uciął stanowczo Stele - Panno Quee, mówię to wszystko, ponieważ nie lubię marnować ludzkiego potencjału. Była pani w Executor's Lair i wie pani o wiele za dużo. Dlatego chcemy pani złożyć propozycję. - Jaką propozycję?- zdziwiła się Danni - Ja nawet nie wiem, co to jest to Executor's Lair! Poza Brakissem nie kojarzę nikogo z was! O co wam chodzi!?- krzyknęła. - Widzę, że nie do końca rozumie pani swoją sytuację.- Stele pokręcił głową w udawanym smutku - Jeżeli nie przyjmie pani naszych warunków... - Nie chcę żadnych warunków!- łzy napłynęły Danni do oczu - Chcę po prostu stąd iść!- rzuciła z rozpaczą. - Może jeszcze to pani przemyśli.- Stele spojrzał na Zabraka - Werac, zabierz panią na "Gargoyle'a". Pozostawimy ją przez jakiś czas pod obserwacją, a jak nie zmieni zdania...- przerwał na chwilę, żeby sens jego słów mógł dotrzeć do dziewczyny -... pozwolę wam ją zabić. - Z rozkoszą, Stele.- rzucił Werac i podszedł do Danni, po czym brutalnie wyciągnął ją z pokoju. - Dobrze.- skwitował Maarek i odwrócił się w kierunku Brakissa i Rova - Więc mówicie, że Morck i Vader chcą postrzelać sobie z Galaktycznego Działa? Arvin Morck podążał korytarzem Centrali za Darthem Vaderem. Co prawda Czarny Lord szedł swoim normalnym tempem, ale admirałowi ledwie udawało się dotrzymywać mu kroku. Doszło do tego, że wybiegał naprzód, potem zrównywał się z Vaderem, znów wybiegał i tak w kółko. Mijali przechodzących szturmowców i oficerów floty, którzy odsuwali się ze strachem i respektem. - Nie podoba mi się to, Lordzie.- mówił Morck - Nie jesteśmy gotowi do kampanii przeciwko Nowej Republice. - Jesteśmy.- zaoponował krótko Vader. - Jak to?- starszawy admirał zamrugał ze zdziwienia - Nasza flota nawet w dziesiątej części nie dorównuje potędze Republikan, nie mamy doświadczenia bojowego ani zdolnych dowódców flagowych... - Stele ma nam zapewnić pomoc tej dziewczyny, Danni Quee.- przerwał mu Czarny Lord, dysząc złowrogo - A mamy wystarczającą siłę, żeby siać postrach w sercach wszystkich mieszkańców galaktyki.- odwrócił głowę w stronę twarzy Morcka - Galaktyczne Działo. - I co z...?- zaczął Morck, ale Vader przerwał mu nieznacznym ruchem ręki, który zmusił Moc do zaciśnięcia pętli wokół gardła admirała. - Nie dyskutuj ze mną!- warknął Czarny Lord - Mam rację!- rozluźnił uścisk i dodał spokojniej - Ostrzał omówiliśmy wcześniej. Teraz, kiedy wybuchła Stacja Centerpoint, przenosząc planetę Itren, Nowa Republika będzie szukać sprawcy. Prędzej, czy później, znajdą nas. Dlatego musimy uderzyć pierwsi. - Rozumiem.- sapnął Morck, masując obolałe gardło - Co nie znaczy, że się zgadzam. - Nie musisz, admirale.- rzucił ponuro Vader - Masz rzucić Nową Republikę na kolana. Czy to jasne? - Jak najbardziej.- odparł sucho Morck i odszedł, nie chcąc ryzykować kolejnego wybuchu gniewu Czarnego Lorda. Idąc do swojej komnaty, układał już jednak pewien plan. Nadal uważał, że są za słabi, żeby atakować Republikan, ale wiedział, że jego zdanie nic nie znaczy. Żołnierze Executor's Lair czekali bezczynnie bardzo długo, więc kiedy teraz Vader podjął działania wojenne, przywitali to z entuzjazmem. Miał zamiar odzyskać szacunek w oczach podwładnych, i zrobi to. Executor's Lair nie było jedyną frakcją poimperialną w galaktyce. Gdzieś tam tliły się niedobitki Remnantu, była jeszcze Ręka Thrawna i oczywiście oryginalne Imperium z admirałem Pellaeonem na czele. Właśnie tam zamierzał działać. Zamiast do swojej komnaty, skierował się do pokoju taktycznego, gdzie, jak sądził, przebywał obecnie admirał Rogriss. I rzeczywiście, oficer siedział przy ekranie taktycznym, studiując sytuację jakiejś starej bitwy, wygranej przez Thrawna szesnaście lat temu. Kiedy zauważył wchodzącego Morcka, wstał i zasalutował. - Admirale Rogriss.- powiedział uroczyście Morck - Mam dla pana zadanie. Weźmie pan "Oko Vadera" i sześć niszczycieli i poleci pan z naszym przywódcą do systemu Bastion. ROZDZIAŁ XXII „Slave I” przemierzał bezgłośnie hiperprzestrzeń dzielącą system Ord Pardon od celu, który obrał sobie jego pilot. Boba Fett po raz kolejny w ciągu tego tygodnia siedział przy mapach astronawigacyjnych i wytyczał współrzędne rozmaitych wariantów wyjścia, jakie mógł obrać Lo Khan. Po kolei odrzucał wszystkie możliwości, wychodząc z założenia, że Lo w pierwszej chwili nie będzie do końca wiedział, co się dzieje. Zdaniem Fetta najbardziej możliwe było, że Khan w ogóle nie wyskoczy z nadprzestrzeni, dopóki nie dotrze do jakiegoś systemu. To było nawet prawdopodobne, jeżeli tylko przemytnik pilotował „Hyperspace Maraudera”, ale jeśli to Yaka przejął inicjatywę... Boba odczekał dwie sekundy i pociągnął za dźwignię hipernapędu. Jeżeli się nie mylił, Luwingo również wyprowadził „Hyperspace Maraudera” gdzieś w tej okolicy. A to znaczyło, że miał około piętnastu wariantów dalszych skoków, o ile oczywiście nie zdecydowali się zawisnąć gdzieś w przestrzeni międzygwiezdnej, ale Fett wątpił, aby przemytnicy wytrzymali w takiej sytuacji dłużej niż kilka dni. Wątpił również, żeby o tym nie wiedzieli. Pokład „Slave’a I” zadrżał i statek znów znalazł się w normalnej przestrzeni. Czerń kosmosu, poprzebijana gdzieniegdzie słabymi punkcikami gwiazd przyprawiała łowcę nagród o ból oczu. Nie przejmował się tym jednak; przyzwyczaił się już do niewygód swojej profesji. Subtelnie przesunął drążek sterowania, korygując poziom pokładu i zminimalizował ciąg silników, jednocześnie wracając do mapy. Niemal instynktownie uruchomił jeszcze sensory łączności, starając się złapać jakiś informacyjny kanał HoloNetowy. Zbyt długo nie sprawdzałem wiadomości, pomyślał i przyjrzał się wariantom skoków z tego miejsca. Stąd można było dostać się do piętnastu systemów gwiezdnych, jeśli nie liczyć Ord Pardon, z którego leciał. Boba Fett był pewien, że Khan jest zbyt głupi, aby wrócić do Zespołu Uderzeniowego Starfall, sądził też, że Yaka będzie chciał wykiwać go, wybierając trasę dającą największe możliwości do zmiany kursu. To zaś by znaczyło, że niemal na sto procent „Hyperspace Marauder” jest teraz w drodze do jednego z trzech systemów: Ostoi, Hytruthii lub Jugotha. Nie ma lekko, Yaka, pomyślał Fett, mnie nie przechytrzysz. System Hytruthii był położony jeszcze w tym sektorze, a droga do niego przecinała intergalaktyczny szlak handlowy, więc praktycznie nie było mowy o kursie, który nie zwróciłby niczyjej uwagi. To samo, jeśli chodzi o Ostoję, z tym, że była ona na drugim końcu Galaktyki, co minimalizowało ryzyko trafienia na ślad uciekinierów. Fett wiedział jednak, że połowa kapusiów i łowców nagród siedzi właśnie w Ostoi, więc wątpił, aby Khan i Yaka porwali się na to. Jego uwagę zwrócił natomiast system Jugotha. Był niezamieszkany i oddalony wystarczająco, aby nikt nie skojarzył z nim „Hyperspace Maraudera”. To jest to, pomyślał Fett i odwrócił głowę w kierunku konsolety, przelotnie spoglądając na ekran sensorów łączności. To, co zobaczył, wystarczyło jednak, aby zatrzymał wzrok i przeczytał napis który prawie niezauważalnie podniósł mu tętno. Stacja Centerpoint eksplodowała. - Nie jest dobrze.- głos Luke’a Skywalkera był jak zwykle spokojny, ale nie pokrywało się to z jego nastrojem. Rada Jedi zebrała się w Wielkiej Sali, żeby omówić ostatnie wydarzenia. Wybuch Stacji Centerpoint odbił się szerokim echem zarówno w systemie Corelliańskim, jak i całej Nowej Republice. Coś, co istniało praktycznie od zawsze, było symbolem niezmienności i doskonałości geniuszu ras inteligentnych, po prostu zapadło się w siebie, burząc wyobrażenia o doskonałym wszechświecie, jakie po sześciu latach pokoju mieli mieszkańcy galaktyki. Podminowany został także autorytet rządu i rycerzy Jedi, którzy nie zapobiegli katastrofie. - To prawda.- zgodził się mistrz Ikrit, kładąc uszy po sobie – Troo doniósł mi, że Ruuria chce ogłosić neutralność, bo jej mieszkańcy nie wierzą, że zdołamy ich obronić. - Nie może tak być, żeby planety członkowskie Nowej Republiki występowały z niej po pierwszym lepszym ataku terrorystycznym.- rzucił Groft Vil’lya. - A jaką mamy pewność, że to atak terrorystyczny?- zapytał Luke. - Pomyśl, mistrzu.- odparł Firtisthwing – Stacja Centerpoint funkcjonowała poprawnie od tysięcy lat, po czym nagle eksplodowała, mimo, iż nic na to nie wskazywało. Po mojemu to był w to zamieszany ktoś z zewnątrz. Lowbacca zawył przeciągle, a MTD natychmiast przetłumaczył: - Lowbacca mówi, że mogli to być technicy Saccoriańskiej Triady, których nie udało nam się złapać. - To bardzo możliwe.- przyznał Kam, patrząc na Keyana – Wiemy coś o tych ludziach? - Wszystko, poza tym, gdzie teraz przebywają.- odparł pilot – Ostatnio wszyscy wrogowie Nowej Republiki mają tendencję do znikania. W tym momencie Luke poczuł czyjąś obecność przy drzwiach i obrócił się w tamtym kierunku. Rozległ się syk otwieranych grodzi i do Sali wpadł Cole Fardreamer. Mechanik, wysłany wcześniej przez Luke’a do pomieszczeń łączności, gdzie miał pomóc Ewonowi i Wieiah, dyszał teraz, jakby przed chwilą biegł. W ręce trzymał datakartę, a zgromadzeni Jedi wyczuli, że mężczyzna jest przerażony. - Nowe informacje z Corellii.- wysapał Cole, podając datakartę Xyronowi, który był najbliżej. Ten niezwłocznie włożył ją do czytnika na stole, którego nie wyniesiono jeszcze po ostatniej naradzie. Powietrze nad blatem taktycznym zafalowało i pojawił się holograficzny wizerunek jakiegoś Dralla. - Tu profesor Fityg Curas z zespołu badań Stacji Centerpoint.- odezwał się miśkowaty obcy – Doniesiono mi, że rycerze Jedi zajmują się sprawą eksplozji, więc przysyłam wam najnowsze wyniki analiz pracy Stacji. Otóż na sekundę przed wybuchem Stacja wystrzeliła.- Drall przerwał na chwilę, a zebranych ogarnęła zgroza – Celem była mało znacząca, rolnicza planeta Itren.- mówił dalej, a zebrani spojrzeli na Kama – Promień nie zniszczył jej, lecz przesunął ją, jeśli można się tak wyrazić. Co najdziwniejsze, znalazła się ona teraz na krańcu galaktyki, na Wektorze Pierwszym. Nie ma tam żadnej gwiazdy ani ekliptyki, więc wszystko, co żyło na Itren, czeka powolna i nieunikniona śmierć.- dodał z rozpaczą – Nie zdążymy im pomóc. Członkowie Rady spojrzeli po sobie z niedowierzaniem i zgrozą. Ktoś skazał na zagładę nie tylko naukowców ze Stacji Centerpoint, czyli śmietankę inteligencji Nowej Republiki, ale też całą planetę, jej mieszkańców, faunę, florę... To była straszna zbrodnia, niemal taka sama, jak zniszczenie Alderaanu przez Gwiazdę Śmierci czy księżyca Pinnacle przez Galaktyczne Działo. A wiedzieli tylko o jednej istocie, która odważyłaby się zrobić coś takiego. Zresztą jej powiązania z Itren nie pozostawiały wątpliwości. - Kam, szykuj ludzi.- rzekł Luke opanowanym głosem – Nieważne, jaką flotę może nam udostępnić Ackbar, natychmiast lecimy na Roon. Dźwięk syreny alarmowej rozległ się w połowie drzemki, jaką Wedge uciął sobie po obiedzie. Wstał, przecierając oczy i klnąc, na czym świat stoi, po czym rozejrzał się po pokoju. Jego uwagę zwrócił ekran panelu komputerowego, podłączonego do wewnętrznej sieci garnizonu Morishim. Mrugał na nim napisany wielkimi literami koloru wściekłej czerwieni, komunikat: PEŁNA MOBILIZACJA WSZYSCY MAJĄ NATYCHMIAST STAWIĆ SIĘ NA SWOICH STANOWISKACH WZIĄĆ NAJPOTRZEBNIEJSZE SPRZĘTY I ŚRODKI HIGIENY OSOBISTEJ Wedge zmarszczył brwi. Kilka ostatnich słów oznaczało, że to nie będzie krótka podróż. Może nawet, choć to wydało się mu absurdalne, każą im lecieć aż na Corellię. Informacja o wybuchu Stacji Centerpoint napełniła Antillesa smutkiem. Pamiętał, jak będąc jeszcze chłopcem, przyglądał się majaczącej między Talusem i Tralusem stalowej konstrukcji, siedząc przed iluminatorem frachtowca usiłując pojąć, jak to może działać. To były piękne czasy, pomyślał z rozrzewnieniem, szybko się jednak otrząsnął, włożył skafander pilota i pobiegł w stronę hangaru. Na miejscu dostrzegł, że nie tylko w Eskadrze Łotrów ogłoszono mobilizację; do swoich myśliwców pakowali się wszyscy piloci, stacjonujący na Morishimie. Również oficerowie jednostek liniowych krążących na orbicie, takich jak „Peregrine” Bel Iblisa, kierowali się do swoich promów. Czyżby cały morishimski garnizon miał się ewakuować? Wedge dostrzegł wśród pilotów Tycha, rozmawiającego o czymś z Gavinem, podbiegł więc do nich i zapytał: - Co jest? Jakieś ćwiczenia, czy co? - Nie, Wedge.- odparł ponuro Celchu – Bel Iblis dostał przed chwilą komunikat od Ackbara i natychmiast ogłosił mobilizację. Nie patrz tak na mnie – dodał po chwili – naprawdę nic nie wiem. Wedge, zaniepokojony całą sytuacją, skierował się w stronę swojego myśliwca, stojącego w pierwszym rzędzie, tuż przy E-Wingach i K-Wingach z „Flurry II”, statku typu Quasar Fire wchodzącego w skład flotylli „Peregrine”. W pewnym momencie dostrzegł jednak generała Bel Iblisa, podążającego w stronę swojego promu, podbiegł więc do niego, zasalutował i zapytał: - Panie generale, jako pański zastępca mam chyba prawo wiedzieć, co się dzieje? - Oczywiście.- odparł Garm Bel Iblis – Wybacz, ale nie miałem czasu cię poinformować. Lecimy nad Yavin, gdzie dołączymy do floty generałów A’bahta, Granta, Crackena i komandora Hyiritina. - Po co? Dlaczego zostawiamy Morishim bez obrony?- Wedge był szczerze zdziwiony. Generał A’baht miał pod sobą trzy krążowniki klasy Majestic i pięć fregat CC-9600. Cracken dowodził flotyllą czterech krążowników Mon Calamari MC-90 i dwóch Liberatorów, a ponadto miał dziesięć corelliańskich korwet. Grant był dowódcą krążownika klasy Bulwark „Tytan”. Po co dorzucać do tego jeszcze sześć pancerników Dreadnaught, dwie fregaty szturmowe i jedną eskortową? - Morishimu nikomu nie opłaca się atakować, zwłaszcza, że nie ma komu. A mamy tam objąć dowództwo nad wyprawą przeciwko Pełnomocnikowi Sprawiedliwości. Kyle Katarn, Streen, Kirana Ti i Jan Ors mknęli przez nadprzestrzeń na pokładzie frachtowca „Raven’s Claw”. Celem ich podróży była planeta Geraton, na której mieli przeprowadzić infiltrację. Lecieli incognito. - Na pewno nas nie wykryją?- zapytała Kirana, oglądając imponujący zestaw broni Kyle’a. - Oczywiście, że nie.- odparła Jan, emanując pewnością siebie – Mamy doskonały system maskujący i antysonarowy, a poza tym wyskoczymy od strony nocnej, więc na pewno się nie zorientują. A jak będziemy na powierzchni, to już nas nie znajdą. - Miejmy nadzieję.- odparł Streen – Mam złe przeczucia. - Uciszcie się.- przerwał dysputę Kyle, siedzący za sterami – Za piętnaście sekund wychodzimy z nadprzestrzeni. Istotnie, po piętnastu sekundach świetliste smugi zniknęły, ustępując ogarniającej cały iluminator czerni. Była to ciemna strona planety Geraton, a oni byli tuż przed jej studnią grawitacyjną. Jan spojrzała na ekran sensorów. Był czysty. Udało im się nie zwrócić niczyjej uwagi. Już miała tryumfalnie uśmiechnąć się do Kirany, kiedy coś zatrzęsło ich statkiem. Kyle położył „Raven’s Claw” w ostry skręt i tylko dzięki temu uniknął kolejnej salwy dział laserowych. Na czystym przed sekundą sonarze teraz było dwanaście czerwonych punktów. Tylna kamera pokazywała zaś, że są to jakieś dziwne, trójpłatowe myśliwce TIE. - Nie znajdą?- rzuciła ironicznie Kirana, kiedy kolejna salwa minęła ich o centymetry. - Nie bój się, koleżanko.- napięty głos Jan przeczył jej uspokajającym słowom – „Raven’s Claw” jest szybszy i zwrotniejszy od...- zamilkła widząc, że usilne starania Kyle’a, żeby zgubić wrogie maszyny, nie odnoszą skutku. TIE dosłownie kręciły wokół nich kółka. - Zamknęli nas w studni grawitacyjnej!- rzucił Katarn, kiedy trafiła ich kolejna laserowa błyskawica – Trzymajcie się! - Co chcesz zrobić?- zapytał Streen, kiedy Kyle przesunął dźwignię akceleratora do oporu. - Nie wymyślili jeszcze myśliwca TIE, który byłby równie dobry w atmosferze, jak i w przestrzeni!- odrzekł Kyle, mijając kolejny strzał. - Tarcze siadają!- poinformowała napiętym głosem Jan. Wlecieli w stratosferę Geratonu, mknąc nad jakimś lasem. Kyle zszedł niżej, unikając następnej błyskawicy. Dwie inne jednak trafiły. Myśliwce wroga zaczęły go okrążać. Streen i Kirana złapali za stery działek laserowych i zaczęli strzelać do przeciwników, jednak bez większego efektu. - Siadły!- krzyknęła zdesperowana Jan, mając na myśli osłony. Teraz każdy błąd mógł być ich ostatnim. Kyle desperacko próbował jeszcze wymanewrować ścigających, jednak nic to nie dało. Po kilku sekundach miotania się wreszcie jeden z przeciwników trafił w prawy silnik „Rawen’s Claw” Statek zadymił i runął w las, po czym zniknął w spektakularnym wybuchu. ROZDZIAŁ XXIII Gdy Kyle usiłował sobie potem przypomnieć, jak wydostał się z płonącego statku, nie mógł. Wszystko działo się tak szybko, że wyłączył praktycznie swoją percepcję, zdając się tylko i wyłącznie na Moc. Najwyraźniej Kirana Ti i Streen zrobili to samo, bo gdy tylko doszedł do siebie, gdzieś między wysokimi, iglastymi drzewami, spostrzegł, że jego towarzysze również przeżyli. Streen niósł nieprzytomną Jan. - Moc była z nami.- powiedziała Kirana, patrząc na płonący wrak, który jeszcze przed chwilą był „Raven’s Claw” – Nie ma czasu. Musimy szybko się stąd ruszyć, bo na pewno przyślą tu kogoś, żeby potwierdzić nasz zgon. - Masz rację.- odrzekł Kyle wstając, po czym spojrzał z troską na Streena i Jan – Co z nią? - Oberwała kawałkiem metalu.- powiedział Bespinianin, kładąc kobietę na ziemi – Już zaleczyłem ranę, powinna się zaraz obudzić. - Dobrze.- Kyle wyczuł, że aura Jan jest stała, a jej tętno i oddech miarowy. Spojrzał więc na swój płonący statek, który rozświetliła kolejna eksplozja – Nie będzie zachwycona, że rozbiliśmy jej statek. - Nic nie poradzimy.- Streen położył mu rękę na ramieniu – Musimy ruszać. Kyle uklęknął przy Jan i podniósł ją, rozglądając się dookoła. - Od pożaru statku zajęły się drzewa.- rzekł – Za chwilę ktoś się tu pojawi. Nie traćmy czasu. - Na zachodzie jest stolica.- powiedział Streen, przyglądając się poświacie, charakterystycznej dla dużych miast, dobrze widocznej na nocnym niebie. Zaraz potem, nie oglądając się na towarzyszy, ruszył naprzód we wskazanym kierunku. Pozostali poszli za jego przykładem, przedzierając się przez ścianę drzew i krzewów. - Co to były za myśliwce?- zapytała po chwili Kirana, wracając myślą do potyczki w przestworzach – Przypominały trochę TIE Interceptory, ale nigdy wcześniej takich nie widziałam. - Jest taka legenda,- zaczął Kyle, niosąc Jan i nie patrząc na koleżankę – która mówi, że na krótko przed Bitwą o Endor Imperium zbudowało nowy, potężny typ myśliwca. Nazwali go TIE Defender. Siłą rażenia, tarczami, szybkością i zwrotnością bił ponoć na głowę wszystko, co lata.- przerwał na chwilę – Po tym, co wiedzieliśmy, jestem skłonny się z tym zgodzić. - Sądzisz, że to były Defendery?- zapytał Streen z przodu. - Nie mam innego pomysłu.- odparł Kyle, zaraz jednak zmienił temat – Przyśpieszmy. Kiedy znajdą wrak, musimy być jak najdalej. Admirał Morck i Darth Vader obserwowali, jak Galaktyczne Działo wystrzeliwuje swoje pociski, co chwilę zmieniając położenie. Po pierwszym strzale, wystrzelona konstrukcja odleciała kawałek od Działa i wskoczyła w nadprzestrzeń. W tym czasie kosmiczna armata zmieniała swoją wertykalną i horyzontalną płaszczyznę, celując w inną stronę. Po chwili odbyło się kolejne ładowanie i strzał, następnie ponowna zmiana trajektorii, ponowne ładowanie i ponowny strzał. Morck i Vader przyglądali się temu w milczeniu, mimo iż w obu kipiała złość. - Ten idiota Leth!- wydyszał Vader – Kretyn się zabił! - Niby taki mądry, ale jednak debil.- zawtórował mu Morck – Jak można skoczyć w nadprzestrzeń, będąc na powierzchni jakiejś planety! Stali tak jeszcze przez chwilę, obserwując, jak trzeci pocisk znika w nadprzestrzeni. W końcu Vader odezwał się, już spokojniej: - To ostatni? - Stocznie muszą doprodukować nowe.- odparł Morck – Nie myślałem, że tak szybko będziemy musieli skorzystać z Galaktycznego Działa. - To źle myślałeś, admirale.- powiedział Vader i miał dodać coś jeszcze, ale do pomieszczenia właśnie ktoś wszedł, więc obrócił się i spojrzał na przybysza. Był to Pentalus Creak. - Lordzie Vader, potrzebny mi statek.- rzekł Pacitthip – Niezwłocznie. - Po co?- zaciekawił się Morck, ale Ciemny Jedi nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Wpatrywał się natomiast w czarną maskę Lorda Vadera, a ta maska wpatrywała się w niego. Cała scena trwała dłuższą chwilę i admirał Morck poczuł, jak traci cierpliwość. Już miał coś powiedzieć, ale Darth Vader uciszył go nieznacznym skinieniem ręki. I prawie niewyczuwalnym naciskiem Mocy. - Dostaniesz go.- powiedział w końcu Czarny Lord – Pomyślnych łowów. Creak ukłonił się i wyszedł. - Dokąd on leci?- zapytał admirał zirytowany tym, że wszyscy go ignorują. - Zapolować na kolejnego Yuuzhanina.- odparł cicho Vader – Na Noma Anora. Creak szedł spokojnie w kierunku hangaru, zastanawiając się, w jaki sposób osaczy i złapie Anora. Wiedział, gdzie teraz będzie, w jakim celu i jak będzie się bronił. Miał również pewność, że Dominess nie wybaczy mu, że zrobi to sam, ale nie dbał o to. Najważniejsze było zlikwidowanie zagrożenia ze strony Yuuzhan, a jeżeli Werac to odwleka, szwendając się za mistrzem Brakissem, to trudno. To on, Pentalus Creak, będzie musiał dopilnować, by Yuuzhanie już nigdy nie zagrozili mieszkańcom naszej galaktyki. Tak dumając, Creak prawie instynktownie kierował się ku hangarom. Nie był jednak na tyle zamknięty w sobie, żeby nie poczuć obecności Phrolii za następnym zakrętem. Aing- Tii też nie krył się ze swoją aura i stał twardo, jakby na niego czekając. Creak przyspieszył, minął zakręt i stanął dwa metry od mnicha. - Zejdź mi z drogi.- warknął – Mam zadanie do wykonania! - Zostawiłeś im to.- szepnął teatralnie Phrolii. Jakiś szturmowiec wyszedł zza rogu, ale widząc mierzących się wzrokiem mistrzów Mocy natychmiast się cofnął. - Zostawiłem.- zgodził się oschle Creak – Tak, jak chciał Morck. - Nie wolno nam ingerować w przeszłość bardziej, niż to konieczne.- mnich mówił już głośniej, ale spokojny i opanowany ton jego głosu nie wróżył Creakowi nic dobrego. - Powiedz to Dominessowi.- odparł Pacitthip – Właśnie w tej chwili leci po Tera. - Zabrak przekona się, że nadużycie nie popłaca. Szybciej, niż się spodziewa.- Aing- Tii podsunął się bliżej Creaka – Pamiętaj o tym. - Mówiłem już, żebyś zszedł mi z drogi!- Pentalus miał już dość Phrolii – Jeżeli chcesz walczyć, to stawaj! Zdajesz sobie chyba sprawę, że jestem od ciebie silniejszy! - Mimo wszystko zostawiłeś im to teraz.- głos Aing-Tii był cały czas tak samo spokojny, a on sam nie ruszył się nawet o milimetr – Nie wierzysz, że wrócisz. - Wiem, że nie wrócę!- zawył Ciemny Jedi, dysząc wściekle – Ale wykonam misję! Z drogi!- i odepchnął mnicha, po czym pobiegł w stronę hangaru. Phrolii z impetem uderzył w ścianę, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Popatrzył tylko z dezaprobatą za Pacitthipem, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Admirał Ackbar przechadzał się nerwowo po mostku swojego okrętu flagowego, krążownika klasy MC-90 „Defiance”, orbitującego wokół Coruscant. Załoga, złożona głównie z Kalamarian i Quarrenów, zdawała się podzielać rozdrażnienie swojego dowódcy, niemniej jednak jej tempo pracy było takie, jak zwykle, a każdy członek równie sumiennie, co zawsze, wykonywał swoje obowiązki. Admirał cieszył się w duchu, że emocje nie mają wpływu na szybkość reakcji u jego marynarzy, na tym kończyła się jednak jego satysfakcja z obecnego stanu rzeczy. Przed chwilą otrzymał bowiem telefon z Biura do Spraw Wykroczeń w Armii Nowej Republiki. Dowiedział się, że jest oskarżony o bezprawne rozporządzanie siłami Floty, nieuzasadnione żadnym edyktem ani dekretem, a co więcej, sprzeczne z ogólnymi zasadami. Tak przynajmniej powiedział mu Rodianin, który dzwonił. Ackbar nigdy nie przejmował się zbytnio edyktami i dekretami. Za czasów Mon Mothmy miał wolną rękę, jeśli chodzi o planowanie zbrojnych wypadów, a kolejni prezydenci, Leia Organa Solo i Ponc Gavrisom, szanowali jego opinię i nie przeszkadzali, kiedy robił to, co uważał za słuszne. Dopiero teraz, pod rządami Borska Fei’lyi, jego uprawnienia jako głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki zostały ograniczone. Otóż Senat stwierdził, że podczas pokoju nadzwyczajne uprawnienia przyznane admirałowi można cofnąć, ponieważ nie są już konieczne. Ackbar nie oponował, bo to było zgodne z jego sposobem myślenia; nie cierpiał przelewu krwi i każde działania ułatwiające go uważał za zbędne. Niemniej jednak w niektórych przypadkach, podczas buntów czy kryzysów, krew musi się polać. Ackbar wiedział o tym, dlatego nigdy nie wahał się użyć wszelkich środków, aby takowe kryzysy zakończyć. Senat jednak nie aprobował takiej postawy i systematycznie te środki ograniczał. Jednym z takich ograniczeń był paragraf piętnasty kodeksu postępowania militarnego, który mówił: „W czasie pokoju rycerzom Jedi przysługuje tylko pięć okrętów bojowych, zacumowanych w bazie położonej najbliżej Praxeum.” Admirał Ackbar naruszył ten paragraf, posyłając Jedi, na prośbę niejakich Wieiah i Ewona Five-For-Two, najsilniejsze flotylle i najzdolniejszych dowódców, jakich miał. W raporcie uzasadnił to następująco: „...atak na Stację Centerpoint został przeprowadzony przez doskonale zakonspirowaną i posiadającą rozległe wpływy agendę terrorystyczną, zagrażającą Nowej Republice. Jest to sytuacja wyjątkowa, dlatego należy podjąć wyjątkowe środki. Ponieważ rycerze Jedi zajmują się tą sprawą, postanowiłem połączyć siły dla zaoszczędzenia środków i czasu, którego mamy niewiele...”. Liczył na to, że wybuch Stacji Centerpoint będzie wystarczającym powodem do ogłoszenia przez Senat stanu mobilizacji wojsk, nie docenił jednak opieszałości biurokratów. Co ciekawsze, raport Ackbara trafił do senatorów znacznie szybciej, niż projekt głosowania nad wprowadzeniem stanu wojennego. Kalamariański admirał był pewien, że działała tu jakaś niewidzialna ręka. Rodianin z Urzędu Kontroli (bo taką nazwę nosiło potocznie Biuro do Spraw Wykroczeń w Armii Nowej Republiki) powiedział, że admirał ma natychmiast wycofać poddane mobilizacji jednostki i stawić się na dywaniku u Borska Fei’lyi. Nawet gdyby Ackbar chciał, nie mógłby odwołać „Tytana”, „Peregrine’a” i innych, bo aktualnie lecieli oni w nadprzestrzeni, więc wszelki kontakt był niemożliwy. Natomiast co do dywanika, to Kalamarianin właśnie oczekiwał w napięciu promu, który zabierze go na Coruscant. - Mistrzu Luke!- w korytarzu Akademii Jedi rozległ się kobiecy głos, sięgając uszu idącego nim Skywalkera. Mistrz Jedi szedł właśnie do swojej komnaty, aby pomedytować, jednak na dźwięk swojego imienia odwrócił się i zapytał spokojnym głosem: - Co się stało, Wieiah? Biegnąca za nim Zeltronianka przystanęła dopiero półtora metra przed nim i rzuciła: - „Tytan” przybył, mistrzu. Wywołują nas. - Chodźmy zatem się przywitać.- odparł Luke i zawrócił do centrum łączności. Wieiah poszła za nim. Szli w milczeniu, albowiem nie mieli nastroju do rozmowy. Wybuch Stacji Centerpoint wywołał zamieszanie wśród rycerzy Jedi, ale nie podłamał ich ducha tak, jak atak na Yavin IV. Właściwie to większość z nich, mając już i tak pełne ręce roboty, po prostu przyjęła ten fakt do wiadomości. Nie, żeby byli obojętni wobec tej tragedii, ale nie rozpaczali zbytnio, wiedząc, że to nic nie da. Nawet Rada Jedi, która objęła patronat nad śledztwem dotyczącym zamachu, podeszła do sprawy wyłącznie od strony analitycznej. Dopiero, kiedy wyszło na jaw, że za zamachem może stać Witiyn Ter, wielu Jedi złapało prawdziwego doła. Wieiah i Skywalker także. Bez słowa przeszli przez próg pomieszczenia łączności, w którym siedział już Nint Warcha i studiował notes elektroniczny. Kiedy wyczuł zbliżającego się Skywalkera, podniósł jednak głowę i skinął nią w jego kierunku. - Mam koordynaty Roon, mistrzu.- rzekł, zdradzając podekscytowanie– Strasznie ciężko było je zdobyć. Na Coruscant ich nie mieli, Karrde też ich nie znał, dzwoniłem nawet na Bastion i tam też nie było. Dopiero na Obroa-Skai, po godzinie sprawdzania, znaleźli. Nie dziwię się, że nikt tam nie lata. - Dziękuję, Nint.- Luke uśmiechnął się lekko – Podobno generał Grant chciał ze mną rozmawiać. - Właściwie to zbytnio nie nalegał.- odparł spokojnie Nint – Mam się z nim połączyć? - Tak. I prześlij mu te koordynaty. Lepiej, żeby już wytyczyli wektor skoku. Nie ma czasu do stracenia. - Jestem jeszcze do czegoś potrzebna?- zapytała Wieiah. - Nie, dziękuję.- odparł Luke opanowanym głosem – Ale jeśli mogłabyś zawołać tu Marę, byłbym wdzięczny. Jest w hangarach. Wieiah kiwnęła głową i wyszła, a Skywalker odwrócił się w stronę holoprojektora, na którym materializowała się właśnie sylwetka generała Granta. - Mistrzu Skywalkerze.- zaczął Grant służbowym tonem, nie bawiąc się w zbędne ceregiele – Admirał Ackbar był bardzo wstrzemięźliwy w słowach co do celu tej wyprawy. Może ty mnie oświecisz? - Oczywiście.- powiedział Luke spokojnie, chociaż z lekkim dystansem. Nigdy nie pokładał w Grancie zaufania, ale zawsze sądził, że to przez jego przeszłość. Był on bowiem wielkim admirałem Imperium. Mistrz Jedi sądził, że pozbył się już tego odczucia w stosunku do generała. Jak widać, nie. - Słucham więc.- rzucił Grant. - Naszym celem jest planeta Roon.- zaczął Luke - Słyszał pan o niej? - Słyszałem o kryształach roonstones, ale nigdy mnie nie interesowało miejsce ich wydobycia.- odparł generał – Co jest tam interesującego? - Podejrzewamy, że jest to miejsce pobytu terrorystów odpowiedzialnych za zniszczenie Stacji Centerpoint.- rzekł Luke. - Rozumiem.- Grant podrapał się po brodzie, zachodząc jednocześnie w głowę, jak Jedi do tego doszli – Dziękuję. Bez odbioru. I wyłączył się. - Wołałeś mnie?- zapytała Mara, która właśnie weszła do pokoju. Luke odwrócił się w jej kierunku. - Tak. Chciałbym, żebyś zajęła się pracami na Noquivzorze.- rzekł Luke, uśmiechając się do żony – I żebyś wzięła ze sobą Jacena i Jainę. - A ty?- zdziwiła się Mara – Sam miałeś to zrobić. Luke podszedł do okna i spojrzał na niebo. Gazowy gigant Yavina znikał właśnie za koronami drzew rozległej, tropikalnej dżungli. - Ja lecę na Roon. ROZDZIAŁ XXIV Admirał Pellaeon, głównodowodzący siłami zbrojnymi Imperium, stał właśnie na mostku swojego niszczyciela, „Chimery”, i obserwował majaczącą w oddali planetę Bastion. Za jego plecami pełniący obecnie służbę oficerowie wykonywali swoje obowiązki w ciszy i skupieniu. Kwiat kadry oficerskiej Imperium, pomyślał Pellaeon z ironią, a żaden z nich nie służy dłużej niż siedem lat. Westchnął i skupił uwagę na planecie. Po ataku na Stację Centerpoint w Galaktyce zwiększył się popyt na nowatorskie i niekonwencjonalne środki bezpieczeństwa. Również w Imperium. W rezultacie Pellaeon dostał coś koło trzydziestu ofert od różnych firm i konsorcjów, które bardzo chciały sprzedać mu swoje „niezawodne” systemy wczesnego ostrzegania i reakcji. Na przykład teraz, jedno z takich przedsiębiorstw, o których admirał nigdy wcześniej nie słyszał, rozwinęło w układzie izometryczną siatkę promieni podczerwonych, mającą rzekomo wyłapać każdy obiekt, nawet niewidzialny. Z tego też powodu poza „Chimerą” w systemie Bastion znajdowało się jeszcze około siedemdziesiąt niewidzialnych niszczycieli klasy Imperial. Admirał nie pochwalał pomysłu sprowadzenia do jednego systemu niemal połowy obecnej floty Imperium, ale moffowie bardzo przy tym obstawali, więc się zgodził. Najbardziej jednak niepokoiły go morale żołnierzy. Co prawda żaden z nich nie kwestionował jego przywództwa nad Siłami Zbrojnymi, ale wielu obawiało się, że stracił ducha walki po podpisaniu pokoju z Nową Republiką. Pellaeon był nawet pewien, że gdyby pojawiła się alternatywna metoda walki z Rebeliantami, większość z nich bez słowa by się za nią opowiedziała. On zresztą też, gdyby go nie obowiązywał układ z Nową Republiką. - Wszystko gotowe, sieć włączona.- zameldował oficer pokładowy, zajmujący miejsce przy konsolecie sonaru. Jego głos był monotonny, ale wyrwał Pellaeona z zadumy. Admirał odwrócił głowę i skinął w kierunku dyżurnego łącznościowca. - Proszę przekazać kapitanowi Dorji, że możemy zaczynać.- polecił, krzywiąc się lekko w duchu; przekazywanie rozkazów niewidzialnym okrętom odbywało się poprzez nadajnik wysyłający skupioną wiązkę promieni ultrafioletowych. Taką samą, jaką czujniki na Stacji Centerpoint wykryły tuż przed jej eksplozją. - Rozkaz, sir!- oficer zasalutował i zaczął stukać coś na klawiaturze. Pellaeon ponownie odwrócił się w stronę iluminatorów i spojrzał na gwiazdy, oczekując, aż wiązka dotrze do „Niezłomnego”, a potem na pozostałe okręty. To potrwa chwilę, więc, jak sądził, miał jeszcze trochę czasu na przemyślenia. Okazało się, że nie aż tak dużo. Nagle z nadprzestrzeni, dokładnie pomiędzy Bastionem a „Chimerą”, wyskoczyło sześć niszczycieli klasy Imperial i jedna duża asteroida. Przynajmniej z pozoru wyglądało to na asteroidę, bo jak się przyjrzeć, to był to olbrzymi, zamaskowany pancernik. Żeby było śmieszniej, ten pancernik właśnie ich wywoływał. - Co to jest?!- zawołał Pellaeon do oficera od czujników – Kazać wszystkim wyjść z pola niewidzialności! Natychmiast! Dyżurny łącznościowiec odpowiedział, ale admirał już go nie słuchał. Podszedł natomiast szybkim krokiem do konsolety z emiterem hologramów i kazał półgłosem przełączyć transmisję na tenże. To, co zobaczył, sprawiło jednak, że po raz drugi w ciągu tej minuty oniemiał. Przed nim stał hologram Dartha Vadera. - Co to ma być?! Jakieś żarty?!- wydyszał, gdy odzyskał mowę. - To nie żarty, admirale.- odparł hologram spokojnym głosem, dysząc co jakiś czas – Masz przed sobą jedynego żyjącego Mrocznego Lorda Sith. Rozkaż swoim ludziom, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, żeby opuścili pole niewidzialności i... - Kimkolwiek jesteś, jeśli sądzisz, że uwierzę w tę twoją maskaradę...- rzucił wściekle Pellaeon, ale nie dokończył, bo niewidzialna ręka Mocy zacisnęła mu się wokół krtani, odbierając głos. Admirał odruchowo złapał się za gardło. - Mi się nie przerywa!- warknął Czarny Lord – Jam jest Darth Vader, Mroczny Lord Sith. Musicie mi wybaczyć, że przybywam na takim nieeleganckim statku, jak „Oko Vadera”, ale „Vengeance” i „Executor II” mają w tej chwili inne zadania.- rozluźnił uścisk na gardle admirała - Reprezentuję Centralę Executor’s Lair. - Jakim...- zaczął Pellaeon, ale dotarł do niego sens słów Vadera. „Vengeance” był statkiem flagowym flotylli Ciemnego Jedi, Jereca, ale zaginął dwadzieścia lat temu, kiedy Jerec poleciał szukać Doliny Jedi. Wiedzieli o tym jednak tylko nieliczni. Druga sprawa to „Oko Vadera”. Kiedy Pellaeon służył Imperatorowi piętnaście lat temu, słyszał, że Palpatine skorzystał wtedy z dwóch superpancerników, kiedy atakował planetę Artyr IV. Te pancerniki to „Oko Palpatine’a III” i „IV”. Jeśli więc teraz pojawia się rosły jegomość w zbroi Vadera, jeśli przybył z Doliny Jedi, której Moc jest niemal legendarna, i jeżeli ma superpancernik Palpatine’a, a jeśli powiązać to z niedawnym atakiem na Stację Centerpoint i zagładą Itren... Wtedy Pellaeona olśniło. - Pokornie proszę o wybaczenie, Lordzie Vader.- powiedział, pochylając głowę przed hologramem, który, mimo iż niewielkich rozmiarów, promieniował irracjonalnym strachem i potęgą. Pellaeon nie miał zamiaru przekonywać się o niej osobiście – Jak rozumiem, przybył pan przejąć władzę w Imperium. - Władzę w pańskim żałosnym skrawku Galaktyki zostawiam panu, Pellaeon.- warknął Vader – Na razie przybywam po moje wojska. Pana, admirałku, zostawię przy życiu, bo może się pan jeszcze przydać. Teraz jednak udostępni pan nadajnikom „Oka” czestotliwość wewnętrzną waszych statków. Pellaeon poczuł pot na karku. Jeżeli Nowa Republika dowie się o jego kolaboracji (a na pewno się dowie), i to jeszcze wtedy, kiedy Vader zabierze połowę armii, to będzie koniec pokoju. Z kolei jeżeli admirał nie poda tej częstotliwości Czarnemu Lordowi, padnie trupem tu i teraz. Spojrzał za iluminator i spostrzegł, że niemal wszystkie niszczyciele wyłączyły swoje znikacze. Rozważył więc jeszcze raz sytuację i wymyslił trzecie rozwiązanie. - Poruczniku,- skinął na łącznościowca, wyłączając projektor hologramów na chwilę – nagrywa pan tę rozmowę? - Każde słowo, sir.- odparł oficer. - Dobrze. Proszę puścić nagranie w szerokiej wiązce. Lord Vader może sobie żądać naszych niszczycieli, ale to kapitanowie muszą zdecydować, pod kim chcą służyć.- - Rozkaz, sir! - Lordzie Vader, - Pellaeon ponownie włączył urządzenie – za chwilę chętne okręty przyjmą pańskie dowództwo. - My się chyba nie zrozumieliśmy.- wycedził Czarny Lord, jeszcze bardziej rozjuszony tym, że Pellaeon na chwilę bezczelnie przerwał połączenie – Biorę ze sobą WSZYSTKICH! - Muszę zostawić sobie kogoś do obrony, jeżeli Nowa Republika zdecyduje się zaatakować.- odparł admirał, starając się nie okazywać strachu. - Nie musi się pan tym martwić, admirale.- rzucił Vader – Ale niech panu będzie. On wie o nastrojach w armii, przemknęło Pellaeonowi przez głowę. Nie zdziwiło go to zbytnio; Darth Vader był mistrzem Ciemnej Strony i bez większych problemów czytał w myślach innych. - Lordzie Vader, tu kapitan Dorja.- rozległ się w eterze głos jednego z najbardziej doświadczonych oficerów w Marynarce Imperium – Z całym szacunkiem, „Niezłomny” jest do pańskiej dyspozycji. - Tu kapitan Brevik.- odezwał się kolejny oficer – „Hitchhiking” czeka na rozkazy. Za tymi dwoma deklaracjami posypały się kolejne. Pellaeon słuchał ich z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony szkoda mu było tracić najlepszych ludzi i okręty, ale wierzył, że pod przewodnictwem Vadera (czy kim on tam jest) mogą oni przywrócić Nowy Ład w Galaktyce. A po to właśnie powstała Flota Imperialna. W końcu komunikaty umilkły, a Pellaeon pobieżnie przeleciał wzrokiem po niszczycielach, ustawiających się za „Okiem Vadera”. W sumie łatwiej mu było policzyć te, które zostały; poza „Chimerą” jedynie „Tyrannic” kapitana Nalgola powstrzymał się od ogłoszenia wierności Vaderowi. - To by było na tyle.- powiedział hologram Vadera z satysfakcją – Do zobaczenia, admirale.- i rozłączył się. Pellaeon spojrzał po swojej załodze, która z kolei wpatrywała się w niego. Wiedział, o czym myślą. Zapewne chcieliby się przyłączyć do Dartha Vadera, pomyślał, to jest jednak Flota Imperium, a karą za dezercję jest tu śmierć. Dlatego pewnie nic nie mówili. Odwrócił się więc i podszedł do iluminatora. Patrzył na „Oko Vadera” i sześć niszczycieli jego eskorty, które, wraz z sześćdziesięcioma dziewięcioma nowymi okrętami znikały w nadprzestrzeni. Pellaeon miał przeczucie, że nie widzi ich po raz ostatni. Anakin siedział przy matce przez cały czas zbierania floty. Chociaż bał się do tego przyznać, nawet przed samym sobą, to irytowało go, że eksplozja Stacji Centerpoint przyćmiła poświęcenie Leii. Teraz spała, pełna królewskiego spokoju, ale młody Solo nie miał pojęcia, kiedy się obudzi. Moc również milczała na ten temat, co sprawiało, że frustrował się coraz bardziej. Jednocześnie w zakamarkach jego umysłu zaczął lęgnąć się jakiś śliski i chłodny cień. Z początku znikomy, niemal niezauważalny, w miarę frustracji młodego Padawana rozszerzał się i ciemniał. Gdy Anakin patrzył na nieprzytomną matkę, słyszał wydobywające się z mroku szepty. Starał się je ignorować, znaleźć spokój w medytacjach, ale czarne chmury w Mocy uniemożliwiały mu to. Bez przerwy słyszał szydercze oskarżenia pod jego adresem, oskarżenia o brak odpowiedzialności i pogody ducha, przeplatane z krzykiem agonii swojej matki. Słyszał, że jest ignorantem i tchórzem, który sprowadza ból, cierpienie i śmierć na swoich bliskich. Kiedy wsłuchiwał się w te złowrogie słowa, wściekał się coraz bardziej, a cień w nim rósł, rósł... szept zmienił się w głos, głos w krzyk... Aż ku swojemu przerażeniu Anakin odkrył, że to, co słyszy, to prawda. Młody Solo uniósł niemal zimną rękę matki i przycisnął ją do ust. Jednego ten cień nie zagłuszył: miłości do swojej rodzicielki. Ale ta miłość sprawiała, że cierpiał i frustrował się jeszcze bardziej. Wreszcie frustracja osiągnęła apogeum i wyparła wszystko inne, łącznie z prawdami, jakie od bardzo dawna wpajał mu mistrz Ikrit i wujek Luke, prawdami na temat Mocy i odpowiedzialności. - Pomszczę cię, mamo.- szepnął – Obiecuję. Luke poczuł, że stało się coś niedobrego. Stał właśnie na mostku „Tytana”, przysłuchując się dyskusji Bel Iblisa z Grantem. „Peregrine” właśnie przybył i jego dowódca postanowił omówić taktykę interwencji na Roon z mistrzem Jedi i byłym wielkim admirałem. W praktyce jednak rozmowa sprowadziła się do rozmieszczania poszczególnych jednostek podczas wchodzenia do systemu planety, a to nie dotyczyło bezpośrednio ani celu wyprawy, ani sprawy Stacji Centerpoint. W końcu postanowił zostawić kwestie militarne wojskowym, a samemu skoncentrować się na własnej domenie. Na Mocy. Skywalker wybiegł myślami poza mostek krążownika klasy Bulwark i zjednoczył się z siłą spajającą wszechświat. Ciągle widział tę okropną, mroczną chmurę, ale nie przeszkadzało mu to skutecznie wykrywać aury swoich towarzyszy. Postanowił ich zlokalizować, albowiem był ciekaw, czy są przygotowani do czekającej ich lada chwila podróży. Istotnie, Wieiah była spokojna, ale niepewna tego, co ich czeka, Firtisthwing i Dorsk 82 oddawali się podobnym medytacjom, co on, Kam tłumaczył coś Shorowi, cierpliwie, ale rzeczowo, Corran i Keyan omawiali z Wedge’m wydarzenia ostatnich tygodni, Nint, Ewon i Zekk postanowili się przespać, wskutek czego ich aury były lekkie i naznaczone błogością, Kyp i Miko z zacięciem i precyzją majstrowali przy swoich X-Wingach, zaś zaciekawienie Eelysi świadczyło o obserwowaniu chowającego się za Yavinem jego szóstego księżyca. Poza tym wszystkie statki były gotowe do skoku, czekały tylko na rozkaz. Wtedy Luke to poczuł. Nie było to ani gwałtowne, ani uderzające, jak kataklizm wywołany zniszczeniem Alderaana, przypominało raczej jęk i zawodzenie bardzo cierpiącej istoty. Zaraz jednak skowyt ten ucichł, ustępując pola ogłuszającej i złowieszczej ciszy. Przez chwilę Skywalker się zastanawiał, co to mogło znaczyć. Dalsze przemyślenia przerwało mu wyłowione jednym uchem dwa słowa Garma Bel Iblisa: „Możemy ruszać.” Po chwili gwiazdy za iluminatorami wydłużyły się i zniknęły, kiedy flotylla inwazyjna z oddziałem Jedi na pokładzie zniknęła w nadprzestrzeni. Luke Skywalker nie wiedział jednak, że po odlocie „Tyrana” i innych z systemu Yavin na ich wektorze skoku ustawił się inny statek: niepozorny prom klasy Lambda z oznaczeniami Akademii. Jego pilot, Anakin Solo, pełen ponurej determinacji, poleciał zaraz za nimi. Jacena uderzyło to tak, że niemal spadł z krzesła. Jainę również. Siedzieli właśnie na pokładzie „Miecza Jade”, lecąc przez hiperprzestrzeń w kierunku Noquivizor ze swoja ciotką, Marą Jade Skywalker. Właścicielka statku od razu zauważyła zmianę w swojej Padawance i jej bracie. - Co jest?- rzuciła zwięźle, acz z niepokojem. - To była pełna nienawiści i bólu fala psychiczna.- odparł Jacen, otrząsając się z szoku – Zupełnie jak podczas jakiegoś kataklizmu. Nie poczułaś? - Nie mogła poczuć.- dodała Jaina, wracając do siebie – To był Anakin. W pomieszczeniu nagle zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Zarówno Mara, jak i bliźnięta Solo wiedziały, że ich młodszego brata dręczyły koszmary związane z ciemną stroną. Mieli też świadomość tego, iż jeszcze jako płód, Anakin miał styczność z najmroczniejszym z mrocznych, Imperatorem Palpatinem. - Co się mogło stać?- zapytała Jade, siląc się na spokój. Anakin miał największy potencjał wśród wszystkich obecnych Padawanów. Jeżeli przeszedł na ciemną stronę, to mógł się okazać nie lada zagrożeniem. Mara bała się jednak dopuścić do siebie taką możliwość. - To się jeszcze nie stało.- powiedziała Jaina drżącym głosem, jakby odgadując myśli swojej mistrzyni – Ale Annie bardzo cierpi. Znacznie gorzej, niż my, zniósł wieść o obrażeniach mamy. Od Bitwy o Akademię siedział przy niej cały czas. - To niedobrze.- rzekła Mara, zastanawiając się nad czymś głęboko – Tak samo zaczął przygodę z ciemną stroną wasz dziadek. Bliźnięta spojrzały po sobie. - To co robimy?- zapytał Jacen. - Nic.- odparła Mara – Mamy zadanie i musimy je wykonać. Miejmy nadzieję, że Luke poradzi sobie z kłopotem Anakina. „Sokół Millennium” wyskoczył z nadprzestrzeni i od razu pomknął ku orbitującego wokół Ord Pardon Zespołu Uderzeniowego Starfall. Jego załoga, Han Solo i Chewbacca, nie bawiła się w zbędne podejścia do lądowania czy zacumowania, tylko od razu wywołała przez komlink kapitana Virgilio. - Co z „Hyperspace Marauderem”?- rzucił ponuro Han, kiedy dowódca „Starfalla” się z nimi połączył. - Nieciekawie, generale Solo.- odparł Sarin Virgilio służbowym tonem – Zaatakowali nas łowcy nagród, a kiedy stawialiśmy im czoło, Lo Khan odcumował i uciekł. - Co to byli za łowcy?- głos Hana był coraz bardziej nerwowy. Nie mógł znieść mysli, że zawiódł Lo i Wingo, zwłaszcza teraz, kiedy Leia była w takim stanie, w jakim była – Wiemy coś o nich? - Tak.- odrzekł Virgilio – Były dwa statki: „Track Burner” Rozpuszczalnika Gorma i „Slave I” Boby Fetta. Statek Gorma został zniszczony podczas potyczki, ale Fett uciekł. Wysłałem za nim patrole, które przeszukują teraz najbliższą okolicę. - Może je pan odwołać, kapitanie.- rzucił Han zrezygnowanym głosem – Fetta dawno już nie ma w pobliżu. Dziękuję, że zechciał pan spełnić moją prośbę, mimo, iż na niewiele się to zdało. - Zawsze do usług, generale Solo.- odparł Virgilio i przerwał połączenie, zostawiając Hana sam na sam z Chewiem i myślami. A Corellianin właśnie myślał intensywnie. Pogoń za Bobą Fettem nie miała sensu, bo nie było skąd jej zacząć, a poza tym trwałaby zbyt długo. W tym czasie łowca mógłby już dorwać Lo Khana i zawieźć jego głowę na Kamino. Alternatywą było polecieć na to Kamino i czekać, aż Fett pojawi się tam po nagrodę. Rozwiązanie to jednak też odpadało; mandaloriański łowca mógł przecież zamiast Khana przywieźć zwłoki Khana, a tego Han by już sobie nie wybaczył. W tej sytuacji Han już nie miał żadnego pomysłu, co zrobić. Zaczęła go ogarniać depresja. Chewbacca, widząc rozterkę przyjaciela, warknął z niepokojem. - Nie wiem, co robić, Chewie.- odparł Solo – Musisz przyznać, że Fett nie ma sobie równych i jeśli dorwie ofiarę, to jej nie wypuści.- nagle, niczym światełko w tunelu, zaświtała mu nowa myśl. Już miał ją wyrazić słowami, kiedy na pulpicie zamrugała lampka komlinku, a następnie Han i Wookie usłyszeli znajomy głos: - Han!!! Co się z tobą dzieje??? Już od dłuższego czasu próbuję się z tobą skontaktować, a ciebie albo nie ma, albo jesteś w nadprzestrzeni! Słuchaj, przykro mi z powodu Leii i jeżeli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić... - Dzięki, Lando.- odparł Solo, starając się nadać swojemu głosowi spokojny i przyjacielski ton – Dzwonisz w samą porę. Słuchaj, masz jeszcze kontakty z Gildią Wydobywczą prawda? - Mam.- potwierdził Lando – Transportują dla mnie surowce z GemDiver. Do czego zmierzasz? - Jesteś również bogatym i wpływowym biznesmenem i możesz pożyczyć staremu kumplowi trochę forsy, nie? - Jasne, a ile? - Dwa miliony kredytów.- rzekł Han, uśmiechając się, wyobraził sobie bowiem minę Landa. - Ile???- wrzasnął z niedowierzaniem Carlissian – Na co ci tyle forsy? - Na nagrodę. Masz tyle, czy nie?- odparł Solo. - Jak ściągnę stare długi z sabacca i zastawię kasyno, to myślę, że uda mi się tyle zebrać.- powiedział powoli Lando, nadal nie wierząc we własne słowa. - Dobrze. Rozpuścisz po Gildii Wydobywczej informację, że, słuchaj uważnie, za ochronę Lo Khana i Luwingo jest przewidziana nagroda na wyłączność dla Boby Fetta.- rzucił Han, po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechając się chytrze. Prawie słyszał, jak Carlissianowi opada szczęka. - Zwariowałeś??? Wiem, że stan Leii mógł źle na ciebie wpłynąć, ale...- zaczął zawodzić Lando. Han jednak nie odpowiedział, gdyż właśnie zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Przez chwilę myślał, że mu się zdaje, ale przetarł oczy i okazało się, że to, co widzi, jest najprawdziwszą prawdą. Chewie zawył złowrogo. - O kurwa.- szepnął Solo po dłuższej chwili, którą poświęcił na szukanie języka w gębie. - Han, odezwij się! Co jest? Han!!!- nawoływał Lando przez komlink. Corellianin i Wookie milczeli jednak, zdjęci grozą. W bezruchu obserwowali, jak z nadprzestrzeni wyskakuje olbrzymi pocisk, który następnie kieruje się w stronę Ord Pardon, a konkretniej w Zespół Uderzeniowy Starfall. Patrzyli, jak okręt flagowy i inne statki wykonują chaotyczne manewry, żeby tylko zejść z trajektorii złowrogiej maszyny. Wreszcie na ich oczach pocisk zniknął w atmosferze planety, na której widać było już tylko oślepiający błysk. - Stary, rzucaj wszystko w cholerę i wracaj do wojska!- wrzasnął Han przez komlink, odpowiadając na zawodzenia Landa – Ktoś się bawi Galaktycznym Działem! ROZDZIAŁ XXV Kyle powoli i systematycznie wycinał mieczem świetlnym drogę w kierunku najbliższego miasta. Użycie tak jednoznacznego narzędzia może się wydawać dziwne, zważywszy, że grupka Jedi nie chciała zostawiać śladów swojej obecności, ale Kirana Ti doszła do wniosku, że nie ma sensu się cackać, jeżeli po pierwszych oględzinach wraku „Raven’s Claw” będzie wiadomo, że żyją i idą w stronę miasta. Swoją drogą los, jaki spotkał ich statek, mocno niepokoił Kyle’a. I nie chodziło tu bynajmniej o sam fakt jego zniszczenia; tym zamartwiała się Jan od pierwszych chwil po odzyskaniu przytomności. Martwiło go pochodzenie myśliwców, które strąciły „Raven’s Claw”, czyli, jak to umownie ustalili, TIE Defenderów. Ich pojawienie się mocno naruszyło przekonanie Katarna, że za wszystkim stoi Wityin Ter. Wątpliwe było przecież, aby ktokolwiek, mając fabryki produkujące te legendarne już myśliwce ryzykował odkrycie się z tym w tak trywialny sposób. Można było co prawda wytłumaczyć użycie TIE Defenderów brakiem alternatywy, ale przecież ktoś, kto wykorzystuje Droidy Cienia, musi mieć jeszcze inne statki, które spokojnie wykonałyby to zadanie. Albo więc sprawa Tera i Geratonu to dwie różne rzeczy, pomyślał Kyle, albo mamy do czynienia z groźniejszym przeciwnikiem, niż myślimy. Tymczasem nad Geratonem zaczęło wstawać słońce. Jan już dawno się obudziła i w chwilach, kiedy nie opłakiwała „Raven’s Claw”, zajmowała się czyszczeniem i naprawianiem broni, jaką Streenowi udało się uratować ze statku. Było to zazwyczaj w chwilach postoju, kiedy to nogi zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa, a Jedi badali okolicę w poszukiwaniu najwygodniejszej drogi. Raz zdarzyło się, że Kirana usłyszała w oddali odgłos grawicykla. I rzeczywiście, po chwili ich śladem przeleciał dwuosobowy patrol na Speeder Bike’ach. Zwiadowcy na pewno ich szukali, zapomnieli jednak, że mają do czynienia z Jedi, potrafiącymi ukrywać się przed wzrokiem innych. Streen i Kyle bez większego trudu wmówili ich umysłom, że ich i Jan nie ma w pobliżu, a Kirana Ti poszła jeszcze dalej, podsuwając jednemu z nich myśl, że powinni szukać uciekinierów po drugiej stronie lasu. Innym razem na tymczasowe obozowisko, jakie Jedi rozbili na wieczór, napadła sfora jakichś niedźwiedziowatych zwierząt. Streen i Kirana byli w tym czasie w lesie, przeszukując okolicę, a Jan i Katarn siedzieli pod prowizorycznym namiotem i przygotowywali suche racje do zjedzenia. Swoją drogą ich zapasy miały się na wyczerpaniu i Kyle obawiał się, że będą musieli poszukać w lesie czegoś jadalnego, a może nawet zapolować. Wtedy na obóz napadły drapieżniki, zwabione nowym zapachem. Kyle jednak wyczuł ich obecność i stawił im czoła w niecałe trzy minuty położył mieczem świetlnym osiem sztuk. Streen i Kirana Ti z kolei wyczuli, że coś się kroi, i przybiegli sprawdzić, co. W kolejne trzy minuty rozprawili się z pozostałymi napastnikami. Ponieważ, jak się okazało, mięso niedźwiedziowatych było niejadalne, Streen zakopał ciała, żeby ich zapach nie zwabił następnych. Następne dwa dni wędrówki były względnie spokojne. Las zaakceptował przybyszów i więcej ich nie niepokoił. Kiedy żelazne racje się wyczerpały, Kyle i Kirana zapolowali na jakiegoś ptaka, którego mięso okazało się całkiem smaczne, więc od tego czasu stanowiło nieodłączny element diety infiltratorów Geratonu. Jan już prawie zapomniała o straconym statku i teraz większość czasu kombinowała, jak naprawić i zmodyfikować ich poprzedni środek transportu, czyli prom zwiadowczy Gyre, „Modly Crow”. Dnia czwartego Jedi i Jan Ors doszli do niewielkiej polany. Było to w kilka godzin po południu i nadeszła pora odpoczynku. Kyle, Streen i Kirana nie mówili o tym głośno, ale im odpoczynek nie był tak potrzebny, jak Jan. Niemniej jednak nie marudzili, tylko usiedli i usmażyli na mieczach świetlnych złapanego wcześniej ptaka. W pewnym momencie dobiegło ich wołanie o pomoc. Natychmiast rzucili wszystko, co jedli, i pobiegli w kierunku, z którego dochodził głos. Na skraju polanki rosło drzewo, na którym siedział przestraszony, młody chłopiec, może dwunastoletni, i nawoływał. Pod drzewem krążyło pięć niedźwiedziowatych zwierząt. Jedi natychmiast ruszyli do akcji, uaktywnili miecze i pozbyli się czterech istot. Piąta uciekła, ale nie mieli zamiaru jej gonić. Bardziej interesował ich w tej chwili chłopiec. - Nic ci nie jest, dziecko?- zapytała Kirana Ti, najłagodniej, jak umiała. Dzieciak siedział na gałęzi, nie wierząc własnym oczom. Nadal był przestraszony. - Nic ci nie zrobimy.- zachęcał spokojnie Streen – Zejdź do nas. Jak się nazywasz? - K-Koveras.- wybąkał przestraszony chłopiec – Nie mogę zejść, proszę pana, mam lęk wysokości. - To jak tam wszedłeś?- zapytał Kyle. Chłopiec wzruszył ramionami. - Nie ruszaj się, ściągniemy cię.- powiedział Streen, po czym usiadł na ziemi i skupił Moc wokół siebie, nakazując jej unieść swoje ciało w powietrze. Zdawał sobie sprawę, że nie opanował sztuki lewitacji w równym stopniu, co Luke Skywalker, ale sądził, że to co umiał, wystarczy. I rzeczywiście, po chwili zaczął unosić się w górę, coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie zrównał się z gałęzią Koverasa. - Złap się mnie.- wyszeptał, a chłopiec posłusznie, acz nie bez wątpliwości, wykonał polecenie. Streen natomiast, gdy tylko dzieciak się go trzymał, począł się zniżać i w końcu łagodnie osiadł na ziemi. Od razu uwolnił się z uścisku niewierzącego wciąż własnym zmysłom Koverasa i podszedł z nim do przyjaciół. Ci jednak nie zwrócili na niego szczególnej uwagi, albowiem spoglądali uważnie na zachód. - Ktoś się zbliża.- oznajmił Kyle, odczytując przez Moc aurę tego kogoś. Nie była ciemna, ale nie grzeszyła również jasnością, więc odruchowo złapał za rękojeść miecza. Streen i Kirana uczynili to samo, a Jan odbezpieczyła trzymany w kaburze blaster. Po chwili z zachodniej ściany lasu wyłonił się młody mężczyzna o surowych rysach i srogim spojrzeniu, zdradzającym, że przeżył więcej, niż sugerowałby to jego wiek. Ubrany był w prowizoryczną odzież maskującą, w rękach zaś miał wytłumiony karabin blasterowy BlasTech E-11. Jedi odruchowo przyjęli postawę obronną, jedynie chłopiec wybiegł naprzód i z okrzykiem radości zawołał: - Vifon! Nie strzelaj do nich! To dobrzy ludzie! Uratowali mnie!- Vifon przez chwilę przyglądał się nieznajomym, po czym opuścił broń i podszedł bliżej, nie przestając jednak lustrować ich spojrzeniem. Nastała chwila milczenia, którą pierwszy zdecydował się przerwać Kyle. - Jestem komandor Kyle Katarn, rycerz Jedi.- wyciągnął rękę do Vifona – Ci ludzie – wskazał swoich przyjaciół – to moi towarzysze broni: rycerze Jedi Streen i Kirana Ti oraz komandor Jan Ors z Elity Infiltratorów Nowej Republiki. - Vifon.- rzucił krótko mężczyzna, ściskając rękę Kyle’a – Dziękuję za to, że zaopiekowaliście się moim bratem pod moją nieobecność. Czy będzie nietaktem, jeżeli zapytam, co rycerze Jedi robią na Geratonie? - Myślę, że możemy mu powiedzieć.- rzekła Kirana, patrząc na Jan i Katarna – Nie wydaje się być przeciw nam. Może nawet zdoła nam pomóc. - Jeżeli jest sposób, w jaki mógłbym się odwdzięczyć, to nie wahajcie się.- powiedział żarliwie Vifon – Koveras jest dla mnie wszystkim i nie darowałbym sobie, gdyby coś mu się stało. - A co z waszymi rodzicami?- zapytała Jan, ale widząc, że obaj bracia spochmurnieli, pożałowała, że nie ma umiejętności Jedi i nie potrafi odczytywać emocji. Z pewnością uniknęłaby tego nietaktu. - Nie żyją.- rzucił ponuro Vifon, a po jego twarzy przemknął cień – Zabili ich agenci GSI. - Miałeś rację, że dzieje się tu coś niedobrego.- powiedziała Kirana Ti do Kyle’a, po czym zwróciła się do Vifona – Przykro nam. Czy był jakiś powód, dla którego ci agenci to zrobili? - Nasi rodzice mieli na pieńku z generałem Barronem.- odrzekł młody mężczyzna – Mieliśmy uprawę tytoniu. Kiedy GSI przejęło władzę na planecie, takie plantacje, jak nasza, poddawane były pacyfikacji. Uzbrojeni agenci przyszli i spalili farmę i naszych rodziców razem z nią. - To smutne.- powiedziała współczująco Jan – Czy nie wystosowaliście prośby o pomoc do Nowej Republiki? - Nie mieliśmy jak.- rzucił Vifon, obejmując ramieniem młodszego brata – Barron kontroluje wszystkie kosmoporty, a sieć HoloNetu podporządkował wyłącznie własnym potrzebom. Niewielu farmerów przeżyło pacyfikację, więc nie ma kto się postawić GSI. Teraz żyjemy tylko z tego, co uda nam się upolować, bo do miast wrócić nie możemy. - Nic dziwnego, że Barron tak łatwo poradził sobie z nielegalnymi uprawami geratońskiego tytoniu.- podsumował Streen – Pewnie pacyfikacja zamknęła usta reszcie obywateli i zniechęciła ich do podobnych, nielegalnych praktyk. - Otóż to.- Kyle zwrócił się do Vifona i Koverasa – Przylecieliśmy tu, bo szukamy terrorystów odpowiedzialnych za zniszczenie Stacji Centerpoint. Wiesz coś o tym? - Stacja Centerpoint została zniszczona?- Vifon zamrugał ze zdziwienia – Pierwsze słyszę. Ale cóż, nie wszystkie informacje do nas docierają. - Trudno. A zauważyłeś ostatnio coś niezwykłego?- nie poddawał się Katarn. - Taa.- rzekł Geratończyk, wahając się przez chwilę – Eskadra dziwnych myśliwców leciała kilka dni temu w stronę miasta. Nie wiem, co to był za model, ale wydawał podobne dźwięki, co TIE. - Wiemy o tych myśliwcach.- powiedziała Kirana – Coś jeszcze? - Nie wiem, czy wiecie, ale ostatnio w mieście wylądował prom klasy Gamma poza rozkładem. Zazwyczaj regularnie przylatują i odlatują co miesiąc, ale ten przyleciał zaledwie dziesięć dni po starcie ostatniego. Nie wiem, kto lub co przyleciało tym promem. - A co normalnie nimi transportują?- zapytała Jan. - Nie mam pojęcia.- Vifon wzruszył ramionami – Zawsze pojawiają się kilka dni po statkach towarowych Gallofree, które transportują tytoń do miejsc dystrybucji w Galaktyce. - Nieźle się orientujesz w działaniach GSI.- zauważył Streen. - Codziennie obserwuję miasto przez makrolornetkę, na wypadek, gdyby zbliżało się jakieś niebezpieczeństwo.- odparł młody mężczyzna. - Może więc teraz...- zaczął Kyle, ale nagle poczuł przypływ bezsilnej złoście i smutku. Było to jak krzyk, który omal go nie ogłuszył, a na chwilę pozbawił zmysłu wzroku i słuchu. Nie miał wątpliwości, że było to echo Mocy. W Galaktyce miał miejsce jakiś straszny kataklizm, doszedł do wniosku Katarn. Kiedy wrócił mu wzrok, zorientował się, że leży na ziemi i kreci mu się w głowie. Zauważył, że Streen i Kirana Ti również odczuli skutki tego krzyku w Mocy, i był w stu procentach pewien, że gdzieś w przestrzeni kosmicznej to samo poczuł Luke Skywalker, Ikrit, Wieiah, Kam Solusar, Leonid, Mara Jade i inni. - Co się wam stało?- zawołała zaniepokojona Jan. - Coś strasznego.- odparł Streen, łapiąc się za obolałą głowę. Brakiss, Rov Firehead i Maarek Stele siedzieli w milczeniu w zapasowym centrum dowodzenia mknącego przez nadprzestrzeń „Gargoyle’a”, które zostało przebudowane, wzorem takiego samego pomieszczenia na „Chimerze”, na salę medytacji. W kącie skuliła się Danni Quee, z podkurczonymi kolanami i w charakterystycznym, pomarańczowym kaftanie więźnia wzbudzała w Brakissie litość i drobną nutę współczucia. Ciemny Jedi trochę się dziwił temu odczuciu, ale nie powodowało to w nim szczególnego niepokoju. Wyobrażał sobie, że on wyglądałby tak samo, a nawet gorzej, gdyby stracił możliwość posługiwania się Mocą. Zastanawiał się tylko, czemu Stele wszędzie ją ze sobą zabiera; była Ręka Imperatora tłumaczyła się tym, że musi obserwować obiekt swoich doświadczeń, ale Brakiss czuł, że jego sojusznik czerpie niemal chorobliwą przyjemność z obserwowania jej bólu. Jakby po kataklizmie spowodowanym przez Morcka i Galaktyczne Działo wciąż mu było mało. Ciekawe, czy zabierze tę dziewczynę ze sobą do Tera, pomyślał Ciemny Jedi. - Wspaniałe.- wysyczał Firehead z dziką rozkoszą – Dawno nie czułem czegoś tak wspaniałego. Chyba od rebelii Kuellera. - Nie przypominaj mi o Kuellerze.- powiedział oschle Brakiss – Chciał być tak silny, jak Imperator, a okazał się przegrańcem. Swoją drogą Imperator, mimo całej swej Mocy, również był na przegranej pozycji, dodał w duchu. - Zostawmy rozpamiętywanie porażek naszych poprzedników na później.- rzucił Stele, po czym spojrzał na swoją zakładniczkę – Panno Quee, nasz przyjaciel, Werac Dominess, właśnie doskonali swój fechtunek. Myślę, że chciałaby to pani zobaczyć. A zresztą i tak nie masz wyboru.- dodał z lekceważeniem, uśmiechając się szyderczo. Maarek wstał i wyszedł z pomieszczenia, wlokąc za sobą zrezygnowaną Danni. Rov Firehead poszedł z nimi, również ciekaw pełni umiejętności Zabraka. Brakissa natomiast zastanowiło, dlaczego, mimo fali ciemnej strony, która przetoczyła się przez Moc, nie czuje się silniejszy. Chwilę się nad tym zastanawiał, ale nie doszedł do żadnych wniosków. Kiedy służył Kuellerowi, nie miał takich problemów. Postanowił więc zasięgnąć rady Holocronu Sith. Od razu też wprowadził swoje postanowienie w życie, za pośrednictwem Mocy wyciągając z wmontowanej w ścianę szafki niewielki, czworo ścienny przedmiot. Położył go na podłodze przed sobą i wysłał myślowe macki, nakazując mu uruchomienie się. Po chwili czworościan zaświecił, a z jego wnętrza wybłysnął holograficzny wizerunek starego mężczyzny. - Witaj, bracie w mroku. Sługa Sith, Ommin, jest na twoje usługi.- powiedział hologram złowrogim, grobowym głosem. - Chcę się czegoś dowiedzieć.- rzucił bez ogródek Brakiss. - Wiedza to władza, a władza to Moc.- odparł dawny król Onderonu – Mam tutaj przepowiednię, napisaną specjalnie dla ciebie, bracie w mroku, przez Mrocznego Lorda Sith, Freedona Nadda, cztery tysiące lat przed twoimi czasami. Posłuchaj.- nagle hologram się zaciemnił, a jego głos stał się jeszcze bardziej niski, aż Brakiss czuł, jak drżą mu membrany słuchowe – Mroczna brać wojnę światłu wyda, Ciemny Pająk nimi pokieruje. Każdy Lord Sith się wtedy przyda, I Armię Światła wnet zrujnuje. Lecz ten, co mroku suszy morze Zbyt silny jest dla Czarnej Wdowy Kto przybył, już dzisiaj żyć może Na cień w swym sercu już gotowy. Zjawa Ommina zniknęła, zostawiając Brakissa sam na sam z myślami i większą ilością pytań bez odpowiedzi, niż przed uaktywnieniem Holocronu. Ciemny Jedi nie zauważył nawet, że charakterystyczne dla lotów nadprzestrzennych drgania ustały, co oznaczało, że „Gargoyle” dotarł do celu. - Postuluję więc, aby znieść areszt nałozony na admirała Ackbara.- powiedział kalamariański senator Adrick do prezydenta Borska Fey’lyi. Obaj uczestniczyli w zebraniu za zamkniętymi drzwiami, zarządzonym na polecenie przywódcy Nowej Republiki. Poza nimi w pomieszczeniu byli jeszcze Pash Cracken, który nie zdążył odlecieć z Coruscant po ostatniej rozmowie z prezydentem, Iella Wessiri Antilles z Wywiadu, adiutant Herthan Melan'lya, quermiański senator Drool Reveel i osobisty protegowany admirała Ackbara, admirał Tarrant Perm. Obecność Perma, zaufanego doradcy Ackbara, mogłaby się wydać dziwna w obecnej sytuacji kalamariańskiego oficera, ale Tarrant, odmieniec rasy Clawdite, zdążył już zaskarbić sobie łaski Borska Fey’lyi i przekonać go, że jego działania mają na celu wyłącznie dobro Nowej Republiki. To głównie z tego powodu admirał Perm został wybrany na zastępcę Ackbara na czas jego aresztu. Swoją drogą Fey’lya bardzo dobrze znał Tarranta Perma i wiedział, że nie wystąpi on przeciwko swojemu prezydentowi. Zwłaszcza teraz, kiedy sytuacja stała się poważna, Borsk Fey’lya potrzebował zaufanych stronników. Zamierzał przeforsować w Senacie wprowadzenie stanu wojny w Nowej Republice. Sęk w tym, że Mon Calamari, stając w obronie Ackbara, zadeklarowali mocny sprzeciw wobec tego projektu. Dlatego właśnie w zebraniu uczestniczył senator Adrick; prezydent zamierzał przekonać go, że przyszłość Nowej Republiki zależy od tego, czy zareagują zbrojnie na ostatnie ataki terrorystyczne. - Admirał Ackbar postąpił wbrew swoim uprawnieniom i złamał prawo.- odrzekł Fey’lya na postulat senatora z Mon Calamari – Możemy przecież przejąć inicjatywę i bez niego. Obecny tu admirał Perm jest jego uczniem i osobistym protegowanym, więc jestem pewien, że poradzi sobie z zaistniałą sytuacją nie gorzej od swojego mistrza. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby wziąć skuteczny odwet na zbrodniarzach, którzy dokonali tych zamachów.- obiecał Tarrant Perm – Problem jednak w tym, że nie wiemy, kto za tym wszystkim stoi. - Skłonna jestem sądzić, że to ten Witiyn Ter, przeciwko któremu admirał Ackbar wysłał nasze najlepsze jednostki.- powiedziała Iella, starannie maskując niepokój spowodowany obecnością jej męża w tej wyprawie. - Jeżeli tak, to nie ma sensu ogłaszać stanu wojny.- rzekł Cracken – Wedge, generał Grant i inni doskonale dadzą sobie radę. - Tu nie chodzi o to, czy dadzą sobie radę, czy nie, pułkowniku.- skontrował Fey’lya – Chodzi o poczucie, że Nowa Republika nie pozostaje bierna wobec ataków na planety członkowskie. Już teraz cały HoloNet kipi od oskarżeń w naszym kierunku, a jak tak dalej pójdzie, to wszyscy na tym ucierpimy. Zgodzi się pan ze mną, senatorze?- ostatnie zdanie skierował do Adricka, wygładzając swoje futro. - Zgodzę się, panie prezydencie.- odrzekł powoli zapytany – Niemniej jednak wtedy będzie musiał pan zwolnić admirała Ackbara. Przecież on pierwszy przewidział zagrożenie i zareagował. - Postąpił jednak wbrew zasadom, a to niedopuszczalne.- odbił piłeczkę Fey’lya, strosząc sierść. - Proponuję kompromis.- odezwał się senator Reveel – Nie zapominajmy, że terroryści, czyli ten cały Witiyn Ter, zniszczyli ostatniej nocy przy użyciu Galaktycznego Działa planety Ord Pardon i Nową Plymptę oraz bazę Floty na Morishimie. Szczęście, że nie było w niej generała Bel Iblisa i jego ludzi, ale i tak straty wśród ludności cywilnej są ogromne. - Zastanawiałem się, dlaczego oszczędzili Morishim,- powiedział Tarrant Perm z charakterystycznym dla Clawdite’ów zacięciem – i doszedłem do wniosku, że Ter prowadzi tamtędy jakiś kanał przerzutowy, z którego najwyraźniej często korzysta. Pamiętajmy, że Morishim to poza bazą wojskową ważny ośrodek handlowy. - Zgodzę się z panem, admirale Perm.- odparła Iella Wessiri Antilles – Dlatego wyślę tam zaraz moich ludzi. Tymczasem są jeszcze dwie rzeczy, które powinieneś wiedzieć, panie prezydencie.- zwróciła się do Borska Fey’lyi – Pierwsza dotarła do nas z systemu Bastion. Jakiś pozorant, udający Dartha Vadera, pojawił się tam i próbował porwać połowę floty Imperium. - Co to za żarty?- zdziwił się Cracken – Nie powiesz mi chyba, że Pellaeon i jego oficerowie nabrali się na taką prymitywną sztuczkę? - Pellaeon może i się nie nabrał, ale połowa floty Imperium – tak.- odparła Iella – Głównodowodzący Siłami Imperium uważa, że ta niecała setka statków może zagrozić naszemu pokojowi i zaoferował nam pomoc w rozwiązaniu tego problemu. - Moim zdaniem to podła mistyfikacja ze strony Pellaeona.- skomentował Fey’lya. - Admirał nie ma żadnego interesu w przeprowadzaniu takiej akcji.- zaoponowała pani Antilles – Po prostu nie chce, aby ta masowa dezercja wpłynęła na nasz traktat pokojowy. - Musimy zrozumieć Pellaeona.- poparł ją admirał Perm – Połowa armii go opuściła, więc chce zrobić wszystko, aby chociaż tę drugą połowę zachować przy sobie. - No dobrze.- prezydent machną ręką i zafalował futrem – A co to za druga rzecz? Iella Wessiri Antilles wzięła głęboki oddech. - Grupa Noghrich włamała się do stoczni złomowych Ord Trasi.- rzuciła napiętym głosem – Ukradli wrak suprniszczyciela Yevethów, „Intimidiatora”. ROZDZIAŁ XXVI „Slave I” mknął nieprzerwanie przez nadprzestrzeń w kierunku systemu Jugotha. Jego właściciel po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia zastanawiał się nad sytuacją Galaktyki. Eksplozja Stacji Centerpoint była według służb specjalnych Nowej Republiki spowodowana atakiem terrorystycznym, a Boba Fett po dogłębnej analizie tego zdarzenia musiał przyznać im rację. Logicznie rzecz biorąc nie było przecież możliwe, aby stacja kosmiczna istniejąca od tak dawna, że na mapach Systemu Corelliańskiego widniała jako ciało niebieskie, tak nagle eksplodowała. Poza tym sensory Stacji na krótko przed katastrofą wykryły wiązkę promieniowania, skierowaną jej w kierunku. Według Fetta za tym wszystkim stała jakaś organizacja poimperialna, na przykład Remnant, o którego niedobitkach ostatnio słyszał, jakoby dawali się we znaki Nowej Republice. Łowca nagród nie zamierzał jednak nawet kiwnąć palcem w kierunku sprawy tego zamachu, o ile rząd nie wyznaczy za jego sprawców odpowiedniej nagrody. A skoro już o nagrodach mowa, to trzeba skoncentrować się na obecnym celu, pomyślał Fett, przydałoby się już złapać Khana i mieć to z głowy. Zbyt długo latałem za tym obwiesiem i powoli mam już tego dość. Nowy plan Boby dotyczący przechwycenia „Hyperspace Maraudera” był, jak zwykle, genialny w swojej prostocie. Fett zamierzał wyskoczyć z nadprzestrzeni na wektorze najwygodniejszego i najszerszego, przynajmniej według map systemu Jugotha, wejścia w pole asteroid. Wycyrklowanie odpowiedniego momentu wyjścia było trudne, ponieważ pas bez przerwy się poruszał, ale Boba już dawno temu opanował sztukę kosmicznej nawigacji do perfekcji. Jeżeli Khan i Luwingo rzeczywiście są w tym układzie, to zapewne przycumowali do jakiejś większej planetoidy, zakładał mandaloriański łowca. A jeśli tak, to mogli opuścić pas tylko przez ten szeroki wlot, ze względu na spore rozmiary „Hyperspace Maraudera”. A zatem znajdą się w pułapce. Boba Fett jeszcze raz sprawdził uzbrojenie i osłony swojego statku. Zdążył się już zorientować, że pocisk, który wystrzelił w kierunku statku Lo Khana wtedy, nad Ord Pardon, zawierał wadliwy nadajnik o bardzo ograniczonym zasięgu. Łowca sądził nawet, że jego sygnał da się śledzić jedynie w obrębie kilku systemów. Dlatego upewnił się, że następne rakiety są wyposażone w doskonałe i sprawdzone po trzy razy pluskwy. Poza tym załadował swoje wyrzutnie rakiet i torped do pełna, na wypadek, gdyby musiał toczyć walkę o Khana z jakimś innym łowcą nagród. Po dokonaniu przeglądu spojrzał na chronometr i obliczył, że za cztery minuty dotrze do celu. Usadowił się więc w fotelu i uruchomił generatory tarcz oraz precyzyjniejszy licznik werbalny. Następnie delikatnie położył rękę na dźwigni hipernapędu i wsłuchał się w głos komputera odmierzający upływające sekundy. Wiedział, że musi wyskoczyć bardzo precyzyjnie, aby zaraz po powrocie do normalnej przestrzeni znaleźć się odpowiednio blisko pasa asteroid. Ale nie za blisko, upomniał siebie w duchu, bo inaczej będzie krucho. Wreszcie, gdy licznik miał powiedzieć „zero”, Boba Fett pchnął dźwignię napędu nadprzestrzennego i wrócił do pstrej od gwiazd przestrzeni kosmicznej. Tyle że poza gwiazdami i polem asteroid dostrzegł coś jeszcze. A właściwie tylko to. Leciał właśnie kursem kolizyjnym w stronę mostka niszczyciela klasy Imperial. Chociaż obecność olbrzymiego okrętu Imperium w tych rejonach była niespodziewana, nie wywołała u Boby zaskoczenia. Nie rozmyślał długo nad swoim położeniem, lecz niemal w tym samym ułamku sekundy, w którym informacja o zbliżającym się za około czterdzieści metrów mostku niszczyciela dotarła do jego mózgu, łowca nagród zaczął działać. Natychmiast odciął dopływ mocy od silników i skierował go do osłon przednich, ze szczególnym uwzględnieniem deflektora. W tej samej sekundzie drugą ręką wprowadził na konsolecie kod hamowania awaryjnego, który zredukował pęd jego statku do minimum. Nadal jednak kierował się w stronę niszczyciela. Nie zastanawiając się zbyt długo, bo działając niemal instynktownie, Fett zdecydował się na ryzykowny manewr. Podejrzewał, że skoro niszczyciel znajdował się na skraju pola asteroid, to ma włączone osłony cząsteczkowe, chroniące okręt przed skalnymi odłamkami. Nie zwracając uwagi na ryzyko przeciążenia wyrzutni, a będąc już niecałe dwadzieścia metrów od mostka, wystrzelił wszystkie swoje rakiety i torpedy niemal w tej samej chwili. Usłyszał eksplozję z głębi swojego statku i wycie syren ostrzegawczych, ale nadal konsekwentnie trzymał palce na spustach. Odrzut spowodowany wypuszczeniem takiej ilości pocisków dodatkowo spowolnił „Slave’a I”, ale nie to było najważniejsze. Tak, jak Fett się spodziewał, wszystkie rakiety eksplodowały w zderzeniu z osłonami mostka, a energia kinetyczna eksplozji wygenerowała silną falę uderzeniową, która to fala odepchnęła statek łowcy nagród od miejsca wybuchu. Gdyby osłony niszczyciela były zdjęte, energia eksplozji torped i rakiet rozeszłaby się po wybuchającym kadłubie okrętu i zapewne nie odepchnęłaby „Slave’a I”. Niemniej jednak wszystko poszło zgodnie z planem, a tarcze statku Boby zasymilowały skutki fali uderzeniowej. Tylko komputer pokładowy beznamiętnym głosem oznajmił poważną awarię w układach sterujących wyrzutniami i mechaniczne uszkodzenie samych wyrzutni. Kapitan Pilzbuck nie zdążył nawet wypuścić powietrza z płuc, kiedy zaszła cała ta sytuacja. Po chwili jednak odzyskał oddech i zdolność formowania własnych myśli, co doprowadziło do serii krótkich przekleństw i rozkazów, takich jak: „Zaalarmować wszystkie jednostki!”, „Sprawdzić odczyty sensorów!” „Zniszczyć statek przeciwnika!”, „Podładować osłony!” „Powiadomić Centralę, że zostaliśmy wykryci!”. Musiał przy okazji przyznać, że, mimo dłuższej przerwy w jakichkolwiek działaniach militarnych, załoga „Replacera” reaguje błyskawicznie i bez ociągania się wykonuje jego rozkazy. Spoglądając za iluminator na uciekający właśnie patrolowiec klasy Firespray, kapitan Pilzbuck dostrzegł jeszcze jeden powód do zadowolenia ze swoich ludzi: Howlrunnery z pasa asteroid niezwłocznie ruszyły za agresorem, który najwyraźniej nie spodziewał się, że tarcze mostka będą podniesione. Idiota, pomyślał Pilzbuck, krzywiąc się w duchu, przecież nie przeżyłby zderzenia z nadbudówką niszczyciela klasy Imperial. Chyba, że... - Poruczniku,- rzucił kapitan służbowym tonem – czy udało się może przechwycić sygnał transpondera tej jednostki? - Przykro mi, sir, ale ten patrolowiec ma jakieś urządzenie zakłócające działanie naszych sensorów i nie możemy się przez nie przebić.- odparł zapytany. Pilzbuck zamyślił się na chwilę. Patrolowce Firespray wykorzystywane były zgodnie ze swoim przeznaczeniem jedynie w kilkunastu zacofanych systemach, a z tego, co wiedział kapitan, w żadnym z najbliższych. Musiała to być zatem prywatna jednostka, a Pilzbuck znał tylko jeden egzemplarz patrolowca tej klasy, latający z szybkością Y-Winga, posiadający urządzenia zakłócające i co najmniej dwie wyrzutnie torped. „Slave I” Boby Fetta. - Obiekt skoczył w nadprzestrzeń, sir.- zameldował oficer obsługujący sensory oficjalnym tonem, kapitan dostrzegł jednak nutę zawodu w jego głosie. - Przygotować niewolników do transportu na pokład.- rzekł do porucznika, podchodząc jednocześnie do swojej konsolety – Natychmiast opuszczamy to miejsce. I powiadomić Lorda Vadera, że zaatakował nas Boba Fett. - Wielce szanowne zgromadzenie, proszę o ciszę!- prezydent Borsk Fey’lya po raz kolejny apelował o spokój i powoli zaczynał mieć tego dość. Pamiętał, że Ponc Gavrisom i Leia Organa Solo szczerze nie cierpieli zgromadzeń Senatu, zwłaszcza tych, na których omawiano ważne dla Nowej Republiki kwestie – To nie czas ani miejsce na kłótnie! Musimy przyjąć jednoznaczne stanowisko i wreszcie zacząć działać! - Prezydent ma rację!- zawtórował mu senator z Jurdrisha, reprezentujący również Nosaurian z Nowej Plympty – Ataki terrorystyczne się nasilają, a w galaktyce już zaczynają pojawiać się głosy, jakoby rząd nic nie robił w tym kierunku! - Co z admirałem Ackbarem?- zawołał przedstawiciel planety Dressel – Musimy uwolnić go z aresztu i przywrócić na stanowisko, inaczej nie damy sobie rady! - A co ze skradzionym superniszczycielem?- wrzasnął senator rasy Trudfith – W sektorze D’asty już zapowiedziano referendum o wystąpieniu z Nowej Republiki! - To pomówienie!- odbił piłeczkę przedstawiciel wspomnianego sektora – Takie praktyki są przecież nielegalne i... Zrezygnowany Borsk Fey’lya położył futro po sobie i wyłączył nagłośnienie w sali, także głosy krzyczących na siebie senatorów zostały zredukowane do niewyraźnych i praktycznie niesłyszalnych szmerów. Kiedy i te umilkły, prezydent ponownie włączył fonię. - Na wszystkie pytania odpowie obecny głównodowodzący Sił Zbrojnych Nowej Republiki, admirał Tarrant Perm.- rzekł oficjalnym tonem prezydent, nieznacznie unosząc futro. Na środek sali spotkań Senatu wyjechał powoli, w platformie dla gości przedstawiciel rasy Clawdite, ubrany w uniform admirała Floty. Powaga, jaka biła od jego postawy kazała wszystkim niewykrzyczanym senatorom zamilknąć i czekać, aż Tarrant Perm zabierze głos. Kiedy wreszcie majestatycznie płynąca platforma się zatrzymała, admirał omiótł niecierpliwie wzrokiem wszystkich zebranych i rozpoczął swoje płomienne przemówienie: - Szanowne zgromadzenie! Czcigodni senatorowie! Wszyscy słyszeliśmy głosy niezadowolenia z każdego zakątka Nowej Republiki. Eksplozja Stacji Centerpoint i zagłada Itren spowodowały falę niezadowolenia, ale zniszczenie Nowej Plympty i Ord Pardon oraz spustoszenie Morishimu doprowadziły do skrajnej paniki.- admirał podrapał się po brodzie czekając, aż sens jego słów dotrze do wszystkich zgromadzonych – Mój mentor, admirał Ackbar, chcąc rozwiązać ten problem, postąpił wbrew obowiązującym w Armii Nowej Republiki zasadom, dlatego, jak wszyscy wiecie, został obłożony aresztem domowym. Nie czas to ani miejsce na rozważanie słuszności tej decyzji... - Jak to?- przerwał mu senator Ruktho z Castell, przedstawiciel cywilizacji Gossamów – Admirał Ackbar jest naszym najlepszym dowódcą i sektor Fitrys popiera wniosek o zwolnienie go z aresztu! - Wniosek ten rozpatrzymy w odpowiedniejszej chwili.- obiecał Fey’lya, po czym zwrócił się do Tarranta Perma – Proszę kontynuować, admirale. - Dziękuję, panie prezydencie.- Perm kiwnął głową i ponownie omiótł spojrzeniem całą salę – Admirał Ackbar wysłał naszych najlepszych ludzi za jedynym możliwym winowajcą, Witiynem Terem. Problem polega na tym, że Ter najwyraźniej nie działa sam. Raport, który pośpiesznie złożyli mi generał Han Solo, obecny podczas zagłady Ord Pardon i porucznik Gospiq z Morishimu, obie te planety zaatakowano z Galaktycznego Działa. Ponadto niezidentyfikowany osobnik podający się za Dartha Vadera porwał połowę floty Imperium, a grupa Noghrich wykradła wrak superniszczyciela Yevethów. Za tym wszystkim, jak sądzimy, stoi Witiyn Ter. Nie muszę chyba mówić, że ktoś, kto w jeden dzień zdołał doprowadzić do unicestwienia około jednej szóstej wszystkich naszych Jedi, ponadto posiadający Galaktyczne Działo, jest niezwykle niebezpiecznym przeciwnikiem. Dlatego interpeluję o wprowadzenie w Nowej Republice stanu wojny. W sali obrad Senatu rozległy się podniecone szmery. Wielu senatorów spodziewało się tego kroku, ale też wielu innych było za cichym albo pokojowym rozwiązaniem problemu. Admirał Perm obserwował zebranych z kamienną twarzą, co zresztą nie było trudne dla istoty jego rasy. Miał w tej chwili świadomość, że jeśli wniosek przejdzie przez głosowanie i zostanie zaakceptowany, jemu, Permowi, zostaną nadane specjalne uprawnienia obligujące go do wydawania rozkazów wszystkim jednostkom Nowej Republikii samodzielnego prowadzenia całej kampanii wojennej. W Starej Republice takie uprawnienia zostałyby przyznane kanclerzowi, ale to prawo zmieniono. Tarrant Perm wiedział jednak, że jeśli stan wojenny zostanie wprowadzony, to jego pierwsze decyzje mogą nie spotkać się z aprobatą obecnego przywódcy Nowej Republiki. Tymczasem Borsk Fey’lya przyglądał się to Permowi, to senatorom Adrickowi i Droolowi Reveelowi, którzy chyba jako jedyni nie brali udziału w całym tym rozgarbiaszu, obserwując kolegów po fachu i czekając na rozwój wypadków. Wreszcie, kiedy Bothanin uznał, że nadeszła odpowiednia chwila, chrząknął znacząco do mikrofonu. Szmery na sali umilkły. - Głosujmy więc.- rzucił, falując futrem. Wynik głosowania, jak się można było spodziewać, był korzystny dla admirała. W pustce kosmosu, wisiała, zawieszona między gwiazdami, Centrala Executor’s Lair. Jedynym źródłem światła w tym zakątku przestrzeni było niewielkie, sztuczne słońce, „pożyczone” kiedyś od Lorda Hethrira. Darth Vader, Mroczny Lord Sith, stał właśnie, ciężko dysząc, i obserwował ćwiczebne manewry pięciu niszczycieli i siedmiu krążowników klasy Carrack. Dalej, po drugiej stronie sztucznego słońca, majaczył, zadokowany w stoczniach kompleksu, wrak superniszczyciela „Intimidator”. Kilka kilometrów od niego, po prawej, dryfował pancernik-asteroida, „Oko Palpatine’a V”, przemianowane kiedyś na „Oko Vadera”. To dzięki niemu Centrala dysponowała właśnie około setką niszczycieli, przegrupowujących się właśnie w niezamieszkałym systemie Fiscuxa pod czujnym okiem admirała Rogrissa. To właśnie on dowodził wyprawą „Oka” na Bastion. Inne działania również szły gładko. Pekhratukh i admirał Morck, inicjator akcji w stolicy Imperium, właśnie przygotowywali plan szeroko zakrojonej kampanii przeciwko Nowej Republice. Przywódca Death Commando Prime wykonał wymyślony jakiś czas temu przez Vadera plan porwania wraku superniszczyciela ze złomowiska Ord Trasi. Wyglądało to, przynajmniej według raportu Noghriego, następująco: szaroskórzy obcy włamali się na pokład orbitującego wokół planety Ord Trasi wraku, który kierownik stoczni złomowej przemianował na swój prywatny ośrodek dowodzenia i zamontował na nim sprawne silniki. Death Commando Prime zajęło następnie mostek i resztę funkcjonujących pomieszczeń, a następnie umieściło go na wektorze wyjściowym układu. Tam wyskoczyły z nadprzestrzeni trzy corelliańskie kanonierki i siedem korwet klasy Marauder, które to korwety posłużyły jako holowniki kosmiczne, montując się na kadłubie wraku „Intimidatora”. Kanonierki osłaniały niesprawny superniszczyciel przed obroną stoczni do czasu, aż porwany okręt wskoczył w nadprzestrzeń. Vader był bardzo usatysfakcjonowany. Jedyną wadą pozyskania w połowie ukończonego superniszczyciela było to, że stocznie nie zajmowały się teraz niczym innym poza jego odbudową. Givin, który był kierownikiem kompleksu stoczniowego Executor’s Lair powiedział Morckowi, że albo superniszczyciel, albo pociski do Galaktycznego Działa. Admirał zdecydował się na okręt, będący już czwartym gwiezdnym niszczycielem klasy Super w Centrali, jeśli nie liczyć „Arki”. Serum byłej Ręki Imperatora, pozbawiające wrażliwości na Moc, było obecnie w fazie końcowych testów. Vader chciał użyć go jeszcze przed końcem odbudowy „Intimidatora”. Pozostawało tylko odnaleźć Witiyna Tera i zająć się walką z Republikanami, ale to było już zadaniem Brakissa, Fireheada i Stele’a. - Lordzie Vader.- zameldował się oficer łącznościowy, stając ze strachem za jego plecami. Czarny Lord wyczuł jego obecność znacznie wcześniej, ale go zignorował – Mamy meldunek z systemów Jugotha i Geratonu. - Słucham.- Darth Vader powoli i z grozą odwrócił się w stronę przerażonego oficera. Wrażenie grozy potęgował jeszcze suchy, złowrogi oddech. - Generał Barron informuje, że kolejna partia towaru w drodze, tak samo jak nasze TIE Defendery, które wysłaliśmy mu na pomoc. Oddział żołnierzy jednak pozostał, bo istnieje podejrzenie, że Katarn i reszta przeżyli katastrofę ich statku. - A co z systemem Jugotha?- ton głosu Vadera sprawił, że serce oficera skoczyło mu do gardła. - Kapitan Pilzbuck informuje, że ich działania wydobywcze zdemaskował łowca nagród Boba Fett. „Replacer” jest już w drodze do Centrali. - Czy admirał Morck już wie?- zapytał cicho Czarny Lord. - Prosił, żeby mu nie przeszkadzać.- odparł oficer. - W takim razie niech pan da znać naszemu kontaktowi na Nar Shadaa, że powinien natychmiast ogłosić nagrodę za tego łowcę.- rzucił Vader. - Nagrodę za Fetta?- zdziwił się oficer, ale niemal od razu tego pożałował, patrząc w maskę Vaderowi. - Oczywiście nikt go nie dopadnie.- odparł spokojnie Czarny Lord, ale ten spokój tak kontrastował ze strachem łącznościowca, że jeszcze go potęgował – A nawet jeśli, to tym lepiej. Chodzi o to, aby go czymś zająć. Pilnując własnego tyłka nie będzie przeszkadzał nam. Wykonać! - Tak jest!- oficer zasalutował i wyszedł z pomieszczenia, pełen ulgi, że spotkanie z tą straszną istotą dobiegło wreszcie końca. ROZDZIAŁ XXVII Ostrza dwóch mieczy świetlnych, żółtego i zielonego, zwarły się w zaciętym pojedynku. Ich właściciele, Wieiah i Dorsk 82, pełni skupienia i determinacji, patrzyli sobie w oczy. Wreszcie odskoczyli od siebie i zaatakowali na nowo. Każdy atak Wieiah był blokowany przez Dorska, wszystkie ciosy klona Khommity z kolei parowała Zeltronianka. Były momenty, kiedy ten taniec fechmistrzów przyspieszał, były też takie, w których zwalniał. Obrona i atak obojga przeciwników były tak idealnie zgrane, że cały pojedynek przypominał raczej pokaz baletu synchronizowanego niż cokolwiek innego. Wreszcie oboje przeciwników ponownie zwarło swoje miecze. - Mistrz Skywalker ma wątpliwości, czy za tymi atakami naprawdę stoi Ter.- rzekła napiętym głosem Wieiah, zmieniając lekko kąt zakleszczenia miecza. - Jestem pewien, że to on.- Dorsk 82 przerwał zwarcie i ciął na odlew – Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek inny mógł stać za tymi zbrodniami. - Jeśli jednak się mylimy, to co?- Wieiah zamarkowała cios z lewej. - To po prostu uwolnimy Galaktykę od kolejnego Ciemnego Jedi.- Dorsk 82 nie dał się nabrać i zablokował właściwy atak swojej sparing-partnerki – A na właściwego zamachowca nadejdzie właściwy moment. - To ostatnie zakłócenie Mocy było naprawdę straszne.- Wieiah zablokowała ripostę klona i przeskoczyła nad nim, tnąc jednocześnie na wysokości jego głowy, ale Dorsk szybkim ruchem uniknął ostrza Zeltronianki i przygotował własny cios. - Będziemy musieli się tym zająć w późniejszym czasie.- rzucił Khommita – O ile nie odpowiada za to Ter. Oboje Jedi byli tak zaabsorbowani swoim treningowym pojedynkiem, że nie zauważyli, kiedy do pomieszczenia wszedł Ewon Five-For-Two. - No, przyjaciele, koniec zabawy.- rzucił wesoło. - Jeszcze chwilkę.- rzekła przymilnie Wieiah, patrząc na Ettina z rozbrajającym uśmiechem – Bardzo dobrze nam idzie. - Widzę.- zgodził się Ewon – Mistrz Luke powiedział jednak, żebyście już kończyli i przygotowali się do wyjścia z nadprzestrzeni. Za półtorej godziny dotrzemy na Roon. Vifon i Koveras prowadzili swoich gości krętą ścieżką przez las w kierunku miasta. Gdy Jedi doszli do siebie po szoku spowodowanym zmąceniem Mocy, starszy z braci obiecał im pokazać najbezpieczniejszą i najtajniejszą drogę do budynków fabryki tytoniu, mieszczących się w stolicy. Tam Streen i Kyle mieli nadzieję znaleźć jakieś dowody na współpracę Barrona z terrorystami. - Skąd w ogóle podejrzenie, że generał Barron ma coś wspólnego ze zniszczeniem Stacji Centerpoint?- zapytał w pewnym momencie Vifon. - Kiedy byłem ostatnio na Geratonie, szukając przemytników tytoniu, wyczułem, że coś tu jest nie tak.- odparł spokojnie Katarn – Natomiast gdy tylko zaatakowano Akademię Jedi, przypomniała mi się ta wizyta. Podobnie jak po zniszczeniu Stacji Centerpoint. - Rozumiem.- powiedział Vifon, w istocie niewiela jednak pojmując. - Powiedz mi, młody człowieku,- do rozmowy włączyła się Jan – czy nie wiesz może, w jaki sposób przemytnicy wykradali tytoń z fabryk? - Nie mam pojęcia.- odrzekł Geratończyk – Prawdopodobnie przekupili któregoś z pracowników. Zajmujecie się jeszcze tą sprawą? - Nie, przekazaliśmy ją Służbom Ochrony.- odpowiedziała Jan – Po prostu byłam ciekawa. - Rozumiem.- powiedział Vifon, patrząc na niebo – Idziemy już kilka godzin i zaczyna się ściemniać. Proponuję, żebyśmy zatrzymali się na odpoczynek. - Dobrze by było, żebyśmy dotarli do fabryk jak najszybciej.- sprzeciwiła się Kirana – I w miarę możliwości pod osłoną nocy. - Owszem.- zgodził się Kyle, po czym zwrócił się do młodego Geratończyka – Daleko jeszcze? - Ze trzy godziny.- odparł Vifon po chwili wahania. - Zrobimy więc tak: tu się rozdzielimy, ty i Koveras poczekacie, a my pójdziemy zbadać tę fabrykę.- powiedział Katarn, wyjmując jakąś bransoletkę z kolorowymi diodami i podając ją młodemu mężczyźnie – Załóż to i włącz. Noszą je wszyscy wyżsi oficerowie Nowej Republiki, w tym ja i Jan. Dopóki lampki oznaczające nasze bransoletki świecą, my też żyjemy. Jeśli zgasną, uciekajcie stąd. Jasne? - Tak.- Vifon kiwnął głową – Ruszajcie już. Była siedziba Rady Tymczasowej Sojuszu na Noquivizorze była w lepszym stanie, niż Mara sądziła. Technicy ras Verpine i Wookie szybko i sprawnie doprowadzili jej ruiny do użytku. Co prawda spodziewali się, że pracami remontowymi pokieruje ten sam Mistrz Jedi, który dał im zlecenie, ale nie grymasili, kiedy zamiast niego pojawiła się jego żona i siostrzeńcy. Zwłaszcza że Mara miała doskonały zmysł praktyczny i jej wskazówki co do prac wykończeniowych były nie gorsze, niż te, których udzieliłby Luke. W międzyczasie jednak do Mary, Jacena i Jainy docierały niepokojące informacje. Najpierw zagłada Ord Pardon i Nowej Plympty oraz spustoszenie Morishimu, które wyczuli wcześniej, wywołały rozruchy i głosy przerażenia na wielu planetach Nowej Republiki. Ponadto informacyjne kanały HoloNetowe zgodnie zaatakowały rząd, Flotę i rycerzy Jedi, pytając, dlaczego wszystkie te organizacje pozostają bierne wobec ataków na planety członkowskie. Zastanawiano się, gdzie jest Luke Skywalker, kiedy jest najbardziej potrzebny. Obecny głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki, admirał Tarrant Perm, publicznie oświadczył, że Flota i Jedi wspólnie przygotowały zbrojną interwencję skierowaną przeciwko agresorom. Wyjawił również, że jest w posiadaniu dowodów, jakoby za wszystkie te ataki, włącznie ze zniszczeniem Stacji Centerpoint i Itrenu, odpowiada Witiyn Ter i że na jego, Perma, wniosek Senat wprowadził stan wojny w Nowej Republice. Tylko przeciw komu? Mara wiedziała, że media dadzą się uspokoić wiadomością o tym posunięciu Senatu, sądziła również, że większe komercyjne stacje HoloNetowe natychmiast podadzą do ogólnej wiadomości wszystko, co mają o Witiynie Terze, i w niczym nie przeszkodzi im fakt, iż nie mają nic. Natychmiast zostanie zapewne wyznaczona nagroda za głowę byłego Pełnomocnika Sprawiedliwości, a jego schwytanie zleci się zarówno siłom zbrojnym korporacji przewoźników, jak i Wędrownym Protektorom, CorSecowi, a także grupom najemników, takich, jak Mistryl czy Liga Golemów. Noghri natomiast wypadli z łask, ponieważ oskarżono ich o współpracę z wrogiem po porwaniu superniszczyciela z Ord Trasi. Umieszczono nawet kontyngent wojska na Wayland, ale Perm nie zdecydował się na dalsze kroki, gdyż potrzebował wszystkich ludzi do mobilizacji. Gdyby Leia wiedziała o tym wszystkim, pewnie by się wściekła, pomyślała Mara. Swoją drogą bliźnięta nie przestawały myśleć o matce, a kiedy dowiedziały się, że raport ze zniszczenia Ord Pardon został nadany przez Hana, natychmiast próbowały się z nim skontaktować. Niestety, „Sokół Millennium” był akurat w nadprzestrzeni, chociaż Jacen i Jaina nie wiedziały, dokąd mógł lecieć. Oboje chcieli dowiedzieć się od ojca czegoś więcej na temat tych zajść, a także podzielić się z nim informacją o złych przeczuciach co do Anakina. Marę zaś zmartwiło coś innego. Coś, co w świetle pozostałych zajść zostało zepchnięte na margines informacji, a co mogło okazać się najbardziej katastrofalne w skutkach. Nosaurianie z Nowej Plympty mieli przecież trzy kolonie na innych planetach i ich rasie nie groziło wyginięcie, na Ord Pardon zginęła większość oficerów, którzy byli w chwili zniszczenia planety na przepustkach, ale prawdziwy kwiat oficerski Nowej Republiki leciał w tej chwili na Roon, a na Morishimie zniszczono tylko bazę wojskową, zresztą pustą, i przyległe miasto. Natomiast Mara nie mogła się nadziwić, że połowa Floty Imperialnej oddała się pod dowództwo pozorantowi Dartha Vadera. - Jak można być aż tak głupim?- zapytał Jacen, kiedy się o tym dowiedział, siedząc przed holoprojektorem w kabinie pilota „Miecza Jade”. - Dzisiejsi żołnierze Imperium wierzą, że bez walki ich egzystencja nie ma sensu.- odparła Jaina – Ten Darth Vader dał im taką możliwość, więc na to poszli. Jestem przekonana, że Pellaeon też by do nich dołączył, gdyby nie obowiązywał go traktat pokojowy.- dodała. - A teraz w ramach tego traktatu stanie do walki przeciwko swoim ludziom?- zdziwił się Jacen – To nie ma sensu. - Ma.- zaprzeczyła Jaina ponuro – Jeżeli Pellaeonowi zależy na przetrwaniu idei Nowego Ładu, to w ten sposób zabezpiecza się na każdą ewentualność. Jeżeli w konflikcie z tym Vaderem wygra Nowa Republika, Nowy Ład przetrwa w osobie Pellaeona, w przeciwnym wypadku, w jego żołnierzach. - W tym kapitanowi Dorji.- Jacen podrapał się po brodzie, na której niedawno zaczął pojawiać się młodzieńczy zarost – Służył kiedyś pod Thrawnem i jestem pewien, że może nieźle nabruździć. - Poza tym niepokojący jest fakt, iż Vader przyleciał w pancerniku bliźniaczym do „Oka Palpatine’a”, a towarzyszyły mu inne niszczyciele.- rzekła Jaina jeszcze bardziej ponuro – Oznaczałoby to, że ma on inne zaplecze militarne. - Masz rację. Też doszedłem do tych wniosków.- odparł Jacen. Dalszą dyskusję przerwało pojawienie się Mary. - Technicy zaadaptowali już pomieszczenia dla potrzeb zakonu.- rzuciła – Już nic tu po nas. - Więc co robimy?- zapytał Jacen – Nie możemy przecież siedzieć w jednym miejscu, kiedy w Nowej Republice tyle się dzieje. - Też tak sądzę.- dodała Jaina. - Mamy kilka możliwości.- Mara spojrzała na bliźnięta i siadła za sterami – Już powiedziałam Verpinom i Wookiem, że odlatujemy. Mamy kilka możliwości: albo na którąś z Nosauriańskich kolonii, na Morishim, Coruscant, Yavin, Bastion albo Wayland. - Wszędzie tam możemy się przydać.- stwierdził Jacen – Ale u Nosaurian chyba najmniej. Rada pewnie już tam kogoś wysłała, a poza tym wiedzą, z jakiego powodu zniszczono Nową Plymptę. - Wiedzą?- zapytała Jaina zdziwionym głosem – Z jakiego? - Zastanów się.- Jacen spojrzał na siostrę – Morishim i Ord Pardon ucierpiały, bo były na nich bazy wojskowe. Szczęśliwie nie było w nich ani Sarina Virgilio, ani Garma Bel Iblisa, ale potencjał militarny obu tych miejsc został trwale zredukowany. Na Nowej Plympcie nie było bazy, ale to stamtąd pochodzi słynne nosauriańskie skrzydło B-Wingów, które obecnie leci na Roon. To jest, moim zdaniem, powód. - Jacen ma rację, ale nie o tym teraz mowa.- przerwała Mara – Jakieś propozycje co do lotu? - Przecież i tak wiesz, dokąd polecimy.- rzekła do niej Jaina – Zawsze masz zaplanowany każdy ruch. - To prawda.- potwierdziła mistrzyni młodej Solo – Ale chcę sprawdzić, czy rozumujemy podobnie. - Dobrze. Więc moim zdaniem powinniśmy lecieć na Wayland.- odparła Jaina – Tam dowiemy się, o co chodzi z tym porwaniem superniszczyciela, a na w innych miejscach na pewno już są inni rycerze. Mara uśmiechnęła się i obróciła swój fotel do kokpitu. - Tak też zrobimy.- powiedziała. „Slave I” wrócił do prędkości podświetlnej po około czternastu godzinach lotu, dokładnie w miejscu, z którego Boba Fett mógł zmienić kurs na najwięcej możliwości. Łowca nagród opracował opcję nagłego opuszczenia systemu Jugotha jeszcze zanim tam przybył. Było to typowe jak na niego zabezpieczenie, chociaż nie bardzo wierzył, żeby musiał z niego korzystać. No cóż, pomylił się. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamiast „Hyperspace Maraudera” znalazł w układzie Jugotha gwiezdny niszczyciel, prawdopodobnie nawet imperialny. To, dlaczego taki okręt zapuścił się tak daleko od granicy między Imperium a Nową Republiką zastanowiło Fetta, nie na tyle jednak, żeby chciał poświęcić temu więcej uwagi. W tym momencie interesował go tylko Lo Khan. Jeżeli jednak układ Jugotha odpadał, przemytnik i jego przyjaciel Yaka mogli być wszędzie. Boba po raz pierwszy od bardzo dawna zwątpił w swoje umiejętności, ponieważ praktycznie nigdy nie zdarzyło mu się wypuścić ofiarę z rąk. Może rzeczywiście już czas się wycofać, pomyślał, kupić sobie księżyc, osiąść na nim i nie mieszać się już w sprawy galaktyki... Szybko jednak otrząsnął się z tych marzeń. To bzdury, zreflektował się w duchu, nie mógłbym żyć inaczej niż dotychczas. Zwłaszcza, że na Kamino jest nagroda do odebrania. Może potem będzie czas na takie mrzonki. Mandaloriański łowca nie myślał dłużej o przyszłości, zamiast tego skoncentrował się na Lo Khanie. Jeżeli nie było go w systemie Jugotha, a Boba zakładał, że niszczyciel klasy Imperial w żaden sposób nie mógł być przykrywką dla kryjówki przemytnika, musiał zaszyć się gdzieś indziej. Ponieważ jednak z analiz Fetta wynikało, że nie mógł skoczyć ze swojej trasy bezpośrednio do innego niezamieszkałego systemu, na pewno pojawił się gdzieś, gdzie ktoś go widział. Pozostawało tylko skontaktować się z siatką informacyjną i dowiedzieć się, gdzie. I mieć nadzieję, że żaden inny łowca nie ubiegł Boby, kiedy ten wałęsał się po kosmosie. Fett ustawił więc odbiornik na szeroką częstotliwość i spróbował wywołać swojego łącznika na Nar Shadaa. Był to pomniejszy, zastraszony Hutt, nie powiązany z żadnym klanem, prawdopodobnie bękart. Łowca nagród nigdy nie narzekał na jego usługi, ale też specjalnie mu nie ufał. Pomijając oczywiście fakt, że Boba Fett nie ufał nikomu. Teraz jednak przekonał się, że nie przyjdzie mu zweryfikować swoich podejrzeń. Hutt nie odpowiadał. Właściciel „Slave’a I” nie poddawał się jednak. Miał innego, awaryjnego łącznika na Księżycu Przemytników, z którego usług korzystał w nagłych wypadkach. Jak się przekonał, ten osobnik, czerwonoskóry Niktu, wart był pieniędzy, którymi Boba regularnie go opłacał. - Długo milczałeś, Fett.- przywitał się obcy. - Byłem zajęty.- odparł łowca nagród beznamiętnym tonem – Jest coś nowego o Lo Khanie? - Coś tam było.- rzucił przeciągle Niktu, grzebiąc w notatkach – O, jest. Widziano go w Ostoi Przemytników, ale sensory na najbliższym Skipie miały zwarcie i nie wiadomo, dokąd poleciał. - Coś jeszcze?- pytania Fetta były krótkie i treściwe. - Same ciekawe rzeczy. Wyznaczono za ciebie nagrodę.- powiedział bezceremonialnie obcy. - Kto?- puls Boby skoczył lekko, ale nieznacznie. - Jakaś organizacja poimperialna. Ta sama, która porwała ostatnio z Bastionu setkę niszczycieli.- Niktu zdawał się w ogóle nie przejmować tym, co mówi – Kilku twoich cennych informatorów postanowiło cię wydać. Ja zostałem, bo za dobrze mi płacisz. - Wzruszyłeś mnie.- rzucił ironicznie Fett, wcale nie będąc pewnym czystych intencji swojego rozmówcy, a raczej będąc pewnym ich braku. - Jest jeszcze jedno. Ktoś chce się z tobą spotkać.- przypomniał sobie obcy po chwili milczenia. - Mam to gdzieś. Pewnie pułapka tych wynajętych przez Imperium. - Nie sądzę.- Niktu uśmiechnął się perfidnie – Ten ktoś to Han Solo. ROZDZIAŁ XXVIII Z nadprzestrzeni, w systemie Roon, gdzieś w Płaszczu Sith, wyskoczyła flota składająca się z trzydziestu siedmiu okrętów Nowej Republiki. Od bardzo dawna nie koncentrowano tylu statków wojennych w jednym miejscu, i chociaż zebrały się one już nad Yavinem, dopiero teraz ich potęga i siła rażenia zaczęły mieć znaczenie. Być może wyruszanie z najpotężniejszymi okrętami Republikan na jedną, bezbronną planetę mogło się wydać dziwne, ale zarówno dowódcy statków, jak i przebywający na nich rycerze Jedi zdawali sobie sprawę z politycznej wagi takiego, a nie innego posunięcia. Admirał Ackbar, upoważniając generałów Bel Iblisa, A’bahta, Granta, Crackena i komandora Hyiritina do ofensywy na Roon nie tylko zapewnił inicjatorom wyprawy, rycerzom Jedi, odpowiednie wsparcie, ale też, kiedy tylko ta decyzja wyszła na jaw, dał dowód na to, że Nowa Republika nie jest bierna wobec krzywd planet członkowskich. Co prawda Ackbar zapłacił za swoją decyzję stołkiem, opinia publiczna jeszcze się nie dowiedziała o wyprawie, a w galaktyce zdarzyło się jeszcze kilka nieprzyjemnych rzeczy, ale o tym uczestnicy wyprawy nie wiedzieli. No, może jeśli nie liczyć rycerzy Jedi, którzy natychmiast wyczuli zagładę trzech, zniszczonych przez Galaktyczne Działo planet. To ich jednak tylko dodatkowo umotywowało. - Czujesz to, mistrzu? – zapytał Firtisthwing Luke’a, kiedy obaj stali na mostku „Tytana” i patrzyli na majaczącą w przestrzeni, złowieszczo cichą planetę. - Czuję.- odparł Skywalker, nie odrywając wzroku od biało-błękitnej tarczy planety – Jest cała spowita mrokiem, od bieguna po biegun. Nie ma wątpliwości, że czai się na niej coś wyjątkowo złego.- spojrzał na Vora – Powinniśmy zejść do atmosfery pierwsi i sprawdzić, co się tam tak naprawdę dzieje. Powiedz generałowi Grantowi, że potrzebujemy dobrze uzbrojonego promu. - Oczywiście, mistrzu.- zgodził się Vor, po czym poszedł porozmawiać z dowódcą krążownika. Luke przez chwilę odprowadzał go wzrokiem, ale zaraz znowu spojrzał na planetę. Kiedy tylko zapuszczał sondy myślowe w jej kierunku, wyczuwał nieprzeniknioną, gęstą, ciemną aurę, spowijającą cały glob. Zupełnie, jakby planeta miała własną świadomość, z niewielkimi przebłyskami pojedynczych znaków innych istot żywych. Ginęły one jednak w wszechogarniającym mroku. Luke był teraz pewien, że to właśnie tu czarne chmury w Mocy mają swoje źródło. Bez słowa, za to z zatroskaniem na twarzy, odwrócił się od iluminatora i poszedł w kierunku hangarów, gdzie, jak wyczuwał, zebrali się jego Jedi. W gabinecie Barrona panował półmrok, charakterystyczny dla wieczornej pory na Geratonie. Dyrektor GSI jednak najbardziej lubił właśnie tę porę; odzwierciedlała jego samego: zachodzące słońce było maską, jaką pokazywał galaktyce, maską światłego i charyzmatycznego biznesmena, dającego zarabiać rządowi na miejscowym tytoniu. Maska ta jednak ginęła w wszechogarniającym mroku duszy prawdziwego Barrona, kapitana piratów, współpracującego z Centralą Executor’s Lair. Pomieszczenie to w ogóle nie przypominało już tego samego salonu, który zapamiętał Kyle Katarn. Cały przepych i dzieła sztuki zostały usunięte, pozostawiając tylko biurko, fotel i kilka krzeseł. Iluzja została rozmyta. Omwati rozsiadł się wygodniej w swoim fotelu, niemal zapominając, że nie jest w gabinecie sam. Dwaj mężczyźni, których twarze kryły się w cieniu, stali pod ścianą w postawie zasadniczej. Ich muskulatura i oszczędne ruchy świadczyły, że obaj przeszli szkolenie wojskowe w Imperialnej Akademii. Obaj byli też najlepsi w swoim fachu. Barron właściwie nie bardzo wiedział, na co czekali. Nakazał co prawda na ich prośbę przeprowadzić szczegółowe przeczesanie lasów otaczających stolicę w poszukiwaniu Kyle’a Katarna i jego towarzyszy, nie sądził jednak, żeby przyniosło to w najbliższym czasie jakieś rezultaty. Poza tym słyszał, że rycerze Jedi potrafią odwracać od siebie wzrok innych. Ponieważ jednak obaj panowie milczeli, dyrektor nie zwracał na nich uwagi. W pewnym momencie na jego pulpicie zaczęło mrugać zielone światełko, a w sali rozległo się bzyczenie. Stojący w cieniu mężczyźni poruszyli się, a generał Barron, zirytowany, że przerwano mu odpoczynek, nacisnął od niechcenia jakiś przycisk. - Tu dyrektor Barron, meldować!- rzucił. - Sir, znaleźliśmy dwóch dysydentów w lesie nieopodal dzielnicy fabrycznej.- usłyszał zniekształcony przez przenośny komlink głos jednego ze zwiadowców. Panowie poruszyli się po raz kolejny, a Omwati poczuł na sobie ich zimne spojrzenia. - No to wyrzućcie ich gdzieś albo zabijcie, ale nie zawracajcie mi głowy.- odparł, ziewając. - Ależ, sir...- zaczął zwiadowca. - Czyżby miał pan jakieś wątpliwości natury moralnej?- głos Barrona był przymilny, ale dało się wyczuć w nim fałszywą nutę. - Nie, sir.- odpowiedział zapytany – Ale jeden z nich miał przy sobie bransoletkę oficerów Nowej Republiki. Obaj mężczyźni w cieniu spojrzeli najpierw na siebie, potem na Barrona. - To zmienia postać rzeczy. Dziękuję. Zróbcie z nimi, co uważacie za stosowne.- rzekł generał i przerwał połączenie, żeby po chwili odwzajemnić zimny wzrok swoich gości. - Dzielnica fabryczna, panowie.- powiedział powoli – Wtedy Katarn nic tam nie znalazł. - Ale niedawno był transport i z pewnością pozostawiono ślady.- odparł jeden z mężczyzn, odzywając się po raz pierwszy od jakiejś godziny. Następnie, nawet nie czekając na odpowiedź dyrektora, skierował się wraz ze swoim towarzyszem w stronę drzwi. Barron nawet nie zamierzał ich zatrzymywać. Wiedział, że jeśli rycerze Jedi pojawią się w dzielnicy fabrycznej, ci dwaj z pewnością ich unieszkodliwią. Generał Grant patrzył przez iluminator, jak prom klasy Gamma z rycerzami Jedi na pokładzie kieruje się ku powierzchni planety Roon. Nigdy nie darzył ich sympatią, ale musiał przyznać, że podziwia ich opanowanie i oddanie sprawie. On nigdy nie potrafił poświęcić się żadnej idei. Kiedy był wielkim admirałem, zdradził Nowy Ład dla swojej korzyści i przeszedł na stronę Rebeliantów. Z kolei służba pod admirałem Ackbarem nigdy nie była dla niego ciężka i pewnie dlatego pozostał wśród Republikan, mimo, iż oznaczało to zdegradowanie do stopnia generała. Teraz jednak, jak patrzył na to z perspektywy czasu, coraz częściej zadawał sobie pytanie, co by było, gdyby nie przyjął wtedy propozycji Mon Mothmy i pozostał lojalny Imperium. Losy galaktyki mogły być wówczas zupełnie inne. Ale galaktyka wygląda, jak wygląda, i nic tego nie zmieni, pomyślał. Ma tutaj zadanie do wykonania i musi je wykonać. Nawet jeśli w tej chwili polegało ono na czekaniu. Grant spojrzał jeszcze raz za promem Jedi; już zniknął w atmosferze Roon. Odwrócił się więc do oficera łącznościowego. - Skontaktujcie się z Coruscant, z admirałem Ackbarem.- powiedział – Przekażcie mu, że dotarliśmy do Płaszcza Sith. - Połączenie jest niemożliwe.- powiedział po chwili łącznościowiec, nie kryjąc zdziwienia – Ktoś nas zagłusza! - Co!?- generał Grant rzucił się do przyrządów i stwierdził, że oficer ma rację – Natychmiast połączcie mnie na kanale wewnętrznym z innymi dowódcami...- ryknął, ale nie dokończył, bo zarówno radary, jak i iluminatory, pokazywały, że okręty Nowej Republiki nie są w tym układzie same. Kątem oka jeszcze dostrzegł, jak statki pod dowództwem Bel Iblisa i Crackena przyjmują pozycje obronne, ale całą uwagę skupił na nadlatujących zza planety piętnastu krążownikach klasy Carrack, pięciu pancernikach Dreadnaught, dwóch lotniskowcach Sienaru i dwunastu gwiezdnych niszczycielach, zarówno Imperial, jak i Victory. Z superniszczycielem na czele. Prom klasy Gamma z rycerzami Jedi wylądował na głównym placu w mieście nieopodal wygasłego wulkanu. Mieścina ta składała się z kilkudziesięciu niewielkich, ceglanych domów, pokrytych utwardzanymi, drewnianymi dachami. Sową krajobrazu był duży, złowrogi wulkan. Luke czuł, że to właśnie tam mieści się źródło energii ciemnej strony, która spowija planetę. Nie to jednak przykuło uwagę standardowych zmysłów jego i pozostałych rycerzy. Zauważyli oni, że na placu stoją dwa transportery opancerzone klasy AT-AT, gdzieś dalej, pośród zabudowań, majaczyły trzeci i czwarty, zaś u podnóża wulkanu czaił się piąty. Ponadto Kyp zauważył na radarze, że na skraju miasta stoją dwa desantowe galeony. To wszystko zdawało się być mało normalne jak na niewielką wioskę górniczą, która miała poza tym jeszcze jeden mankament. - Tu jest za cicho.- Kam Solusar sformułował go pierwszy, kiedy cała trzynastka opuściła prom, sondując otoczenie – Co się stało z mieszkańcami? Zekk i Dorsk 82 od razu rozpoczęli zabezpieczanie okolicy, sprawdzając na początku, czy machiny kroczące AT-AT stanowią zagrożenie. - Myślę, że tam znajdziemy odpowiedź.- mruknął Firtisthwing, mrużąc oczy w kierunku jednej z odchodzących od placu ulic. Jedi wiedzieli, że jako Vor posiada on umiejętność akomodacji soczewek oczu, co umożliwia zbliżenie obrazu. Firtisthwing udoskonalił tę umiejętność o właściwości Mocy. Dlatego też Luke i pozostali bez słowa skierowali się we wskazanym kierunku, otulając się swoimi płaszczami z powodu mroźnego wiatru, ale nie tracąc nic ze swojej czujności. Zekk stwierdził, że nie wyczuwa na najbliższym transportowcu żadnych śladów czyjejkolwiek aury, a zatem rycerze skrócili sobie drogę, przechodząc między jego nogami. Kiedy doszli do wskazanej przez Vora uliczki, ich oczom ukazał się widok dziesiątków martwych ciał, zarówno ludzi czy innych cywilów, jak i szturmowców. Luke poczuł, jak coraz gęstszy mrok spowija dusze nowo przybyłych, wiedział jednak, że nie dadzą mu się opanować. - Czujesz to, mistrzu?- zapytał Kam, badając puls jednego z trupów. Skywalker wiedział jednak, że nie chodzi tu o czynności życiowe denata, lecz o wszechobecną na Roon ciemną stronę Mocy. - Tak.- odparł zwięźle Luke spokojnym głosem, jednak w jego emocjach czuć było silny niepokój – Ktoś albo coś korzysta tu z ciemnej strony z wyjątkową intensywnością. Aż dziw, że nie wykryliśmy go wcześniej. - To prawda.- zgodził się Kam, wstając – Jest jednak coś jeszcze. Ten mrok zdaje się wywoływać nacisk na pewne szczególne fragmenty pola Mocy, jakby starał się w nie wedrzeć. Kyp, który dotychczas lustrował uważnie ulicę, odwrócił się ze zgrozą w oczach. - To wygląda tak samo, jak wtedy, gdy Exar Kun chciał mnie zdominować!- syknął, po czym zwrócił się głośniej do reszty rycerzy – Pilnujcie się! Nie jesteśmy sami! Ledwo jego głos dotarł do uszu pozostałych rycerzy, z zaułków wyskoczyli ludzie z narzędziami górniczymi, i, rycząc wściekle, rzucili się na Jedi. Obrońcy sprawiedliwości już jednak stali z włączonymi mieczami, przygotowani do odparcia ataku. Luke dostrzegł w oczach napastników krańcowy obłęd. Jednocześnie transporter AT-AT, który oddzielał ich od promu, jakby ożył i odwrócił swoją ciężką, durastalową głowę, rozstrzeliwując statek rycerzy. Jedi szybko i skutecznie odpierali ataki opętanych górników. Firtisthwing uniósł się w powietrze, odwracając uwagę maszyny kroczącej od walczących, czekał na jej strzał w jego kierunku. Z zaułków po prawej stronie ulicy wylewali się coraz to głośniej wrzeszczący napastnicy. AT-AT uniósł głowę i ostrzelał Vora ze swoich dział. Rycerze Jedi bronili się mężnie, ale obłąkańców było zbyt wielu, żeby stawiać im czynny opór bez ich uśmiercania. Firtisthwing wyciągnął spokojnie dłoń i zaabsorbował energię laserowych błyskawic, zwracając ją następnie w kierunku transportera. Wieiah, stojąca z przodu obrony Jedi, zorientowała się, że powoli zaczyna ustępować naporowi przeciwników. Luke wyczuł jej intencje i zaczął rozglądać się za dogodną drogą ucieczki. Okaleczony przez Firtisthwinga transporter runął na ziemię. Skywalker wreszcie, między jednym cięciem miecza a drugim, znalazł dach budynku, na który Jedi powinni wskoczyć bez problemu, a do którego nie sięgną agresorzy. Na jego rozkaz do odwrotu i skok w odpowiednim kierunku pozostali Jedi opuścili ulicę i podążyli za swoim przywódcą. Ludzie z zaułków przez jakiś czas ich gonili, ale nie byli w stanie nadążyć za skaczącymi na dach rycerzami. Zaczęli więc rzucać w nich kamieniami, jednak nie refleks i zmysł wyczucia zagrożenia Jedi umożliwił im skuteczną obronę przed kawałkami skał. Kiedy już wszyscy byli bezpieczni na jednym z wyższych budynków, Luke spojrzał na wygasły wulkan. Jego podopieczni doskonale wiedzieli, o czym myśli. - Musimy się tam dostać, i to jak najszybciej.- powiedział napiętym głosem – Inaczej ten mrok spowoduje kolejną rzeź. - Działaliśmy w samoobronie.- rzekł Kyp Durron – Nie mieliśmy wyboru. - Zawsze jest jakiś wybór.- zaoponował Kam – Myślę, mistrzu Luke, że nie ma czasu do stracenia. Ruszajmy. Wieiah i Eelysa kiwnęły głowami, zgadzając się z Solusarem. - Ktokolwiek opanował umysły tych ludzi, musi być bardzo silny.- rzekła pierwsza, po czym zwróciła się do Firtisthwinga, który przed paroma minutami dołączył do towarzyszy po samotnej walce z maszyną kroczącą – Miałeś rację, Witiyn Ter dąży do osiągnięcia władzy. Władzy nad działaniami, myślami i uczuciami ludzi zamieszkujących tę planetę.- w jej głosie dało się wyczuć nutę zgrozy – Jest on tutaj panem życia i śmierci. Ma władzę absolutną. - Takie nadużycie Mocy z pewnością go zniszczy.- powiedział Corran, przeładowując blaster. - Być może,- rzucił Nint Warcha – ale wpierw musi zapłacić za swe zbrodnie. Dla trzynastu rycerzy Jedi bieg po dachach mieściny nie stanowił problemu. Moc pozwalała na usztywnienie mięśni i poprawienie skoczności, dzięki czemu mieli oni możliwość nie tylko szybkiego przedostania się z centrum miasta na jego obrzeża, ale też umknęli wszystkim pościgom, jakie za nimi podążały. W rezultacie Jedi zdołali obiec całe miasteczko w niecałą godzinę. Zrobiliby to szybciej, ale Luke zdecydował, że lepiej będzie, jak podejdą od wulkanu z drugiej strony, ze względu na ewentualne niespodzianki, jakie mogły czekać przy najbliższej ścieżce, a które sugerowałby stojący tam AT-AT. Kiedy jednak Skywalker, Solusar i pozostali dotarli do podnóża wulkanu i mieli się właśnie wspinać na szczyt, Wieiah mimochodem spojrzała w niebo. To, co zobaczyła, zdziwiło ją jednak i przeraziło. - Na orbicie toczy się bitwa!- zawołała do pozostałych, którzy od razu, jak na komendę, spojrzeli w górę. W następnej sekundzie ich aury wypełniły się tym samym, co przed chwilą aura Wieiah. - To by wyjaśniało, skąd na planecie wzięły się siły inwazyjne Imperium.- rzekł Corran spokojnym głosem, a kiedy większość jego towarzyszy spojrzała na niego bez zrozumienia, dodał: - Pomyślcie. Galleony na skraju miasta, martwi szturmowcy i porzucone maszyny typu AT-AT w centrum; ktoś to przecież musiał tutaj przywieźć. - Mało prawdopodobne, że to Imperium.- odparł Kam – Prędzej Remnant albo coś podobnego. - To wszystko jest coraz dziwniejsze. Myślę jednak, że w fortecy Tawntoom na szczycie wulkanu poznamy wszystkie odpowiedzi.- skwitował Luke i ruszył dalej, pełen niepokoju. Czuł, jak dobiera się do niego frustracja i uczucie bezsilności z powodu niemożności uczestniczenia w bitwie na orbicie, a także pokusa sięgnięcia po metody ciemnej strony, żeby tylko pomóc przyjaciołom. Odrzucił natychmiast te mroczne podszepty, ale wcale nie był pewien, czy uda się to jego uczniom. Czarna aura spowijająca tę planetę sprawiała, że ciemna strona Mocy szalała, jak nigdy. Kiedy w końcu rycerze Jedi dotarli na szczyt wulkanu i spuścili się po najniższej ścianie do środka, poczuli jeszcze silniejszą falę mroku, zalewającą to miejsce. Luke nie czuł czegoś takiego od spotkania z Hethrirem. W zjeździe na linach do środka nikt im jednak nie przeszkodził, więc Skywalker nabrał podejrzeń co do tego miejsca. Było zbyt ciche. Mistrz Jedi czuł, że Ter szykuje jakąś pułapkę. - Spójrz, mistrzu.- rzekła Eelysa, pokazując inne liny, leżące nieopodal – Ktoś tu był przed nami. Całkiem niedawno. - Sądzę, że nie poznamy prawdy, dopóki nie wejdziemy do twierdzy.- odrzekł jej Luke. Cała trzynastka ruszyła w kierunku fortecy. O ile miasteczko wyglądało na prowizoryczne, o tyle cytadela wewnątrz wulkanu spełniała już wszelkie wymogi imperialnej estetyki. Była to standardowa twierdza z koszarami, jakich pełno na mniej znaczących, byłych imperialnych planetach. Tę konstrukcję uzupełniono o zdobycze miejscowej architektury, chociaż jak się dobrze przyjrzeć, to cała była z tutejszego budulca, a całą budowlę pomalowano na czarno. Plac w centrum zamarzniętego wulkanu przerobiono na lądowisko. Według danych dostarczonych przez C-3PO, oryginalna forteca była domem imperialnego gubernatora Koonga, ale została zniszczona, grzebiąc właściciela pod gruzami. Nowa musiała zatem zostać wzniesiona przez samego Witiyna Tera. Do wnętrza cytadeli prowadziły olbrzymie, hebanowe drzwi, w stronę których ruszyli Jedi, uważnie obserwując otoczenie. Nic jednak nie wskazywało, żeby czekało ich coś niedobrego. Moc także milczała. Kiedy stanęli przed wrotami, Kam zauważył, że niedawno były sforsowane. Co dziwniejsze, przy użyciu Mocy. - Mam złe przeczucia.- rzekła Eelysa. Drzwi prowadziły bezpośrednio do długiego, wysokiego korytarza z kolumnami po bokach. Kyp dostrzegł cztery wnęki, które prowadziły do szybów wind, jednak hol na wprost od nich był podejrzanie zaciemniony. Stanowiło to wyraźny kontrast dla wiecznego dnia na zewnątrz cytadeli, jednak dla oczu Mocy nie było żadną przeszkodą. Więcej nawet, czuć było, że wraz z ciemnością na końcu korytarza gęstnieje mrok w aurze tego miejsca. Było rzeczą oczywistą, że to właśnie tam znajdą źródło ciemnej strony. Rycerze Jedi nie wahali się więc i ruszyli wgłąb holu. Ich jasne aury zdawały się rozpraszać panujące tu ciemności, wprowadzać kaganek dobra i czystości, cofać cienie z powrotem do mrocznych zakamarków cytadeli. Wreszcie z ciemności wyłoniły się kolejne drzwi i Luke już wiedział, że to za nimi znajdzie sprawcę całego zamieszania. Mocne pchnięcie ręką Skywalkera obnażyło wnętrze pomieszczenia i trzynastka rycerzy wpadła do środka. Zarówno przy użyciu Mocy, jak i konwencjonalnych zmysłów zorientowali się, że są w ogromnym pomieszczeniu zbudowanym na planie koła, o płaskich, matowych ścianach bez okien, zwieńczonych kopułą. Mniej więcej na środku sali stało dziewięć osób. Dziewięciu, wyprostowanych, niezłomnych Ciemnych Jedi. Luke i jego towarzysze od razu przyjęli pozycje obronne, czekając na atak, który jednak nie nastąpił. Mroczni wojownicy stali niewzruszeni, trzymając ręce na swoich mieczach świetlnych. Skywalker przyjrzał im się i stwierdził, że zna większość z nich. Wieiah, Kam i Kyp także. Pięcioro było ubranych w czarne, zwiewne, przystosowane do walki szaty. Po lewej stała Roganda Ismaren, była Ręka Imperatora, tuż koło niej jej syn, Irek. Następna była Shira Brie, kolejna dawna Ręka Imperatora i była sympatia Luke’a, która zaginęła piętnaście lat wcześniej. Czwarta wojowniczką, co najbardziej zdziwiło Horna, Skywalkera i Solusara, była ex-rycerz Jedi, Callista Ming. I w niej zakochał się kiedyś Luke, ale ona odeszła od niego, kiedy straciła kontakt z Mocą. Najwyraźniej go odzyskała. Ostatnią osobą w czarnej szacie był Sacrev Quest; Luke nie spotkał go nigdy wcześniej, ale rozpoznał dzięki charakterystycznemu tatuażowi. Pozostała czwórka miała na swoich ubraniach emblemat Imperium z mieczem świetlnym i superniszczycielem. Pierwszy od lewej stał Brakiss, co nie zaskoczyło ani Luke’a, ani kogokolwiek innego, ponieważ już wcześniej spodziewali się jego ingerencji. Reszty, Ho’Dina, człowieka i Zabraka Jedi nie znali. Zorientowali się tylko, że ten ostatni był jednym z uczestników itreńskiego incydentu. Co jeszcze dziwniejsze, wszyscy patrzyli tym samym niewidzącym wzrokiem, co opętani ludzie na ulicy. - Podobają ci się moje marionetki, mistrzu Skywalkerze?- dało się usłyszeć syczący głos od strony stojącego za Ciemnymi Jedi tronu. Siedział na nim groteskowy, sześcioręki, porośnięty ostrą szczeciną stwór z olbrzymim odwłokiem, trzema pazurami na każdej kończynie, wysokim, rogatym czołem, pajęczymi szczękami i czerwonymi, pałającymi grozą ślepiami. Groźnego wizerunku pająkopodobnej istoty dopełniało sześć mieczy świetlnych wiszących u jej pasa, i mroczna aura, rozprzestrzeniająca się stąd na cały glob planety Roon. Był to Witiyn Ter, Pełnomocnik Sprawiedliwości. ROZDZIAŁ XXIX - Łotr Dwa, masz gałę po lewej!- rzucił przez komlink Wedge, unikając kolejnej kanonady z dział laserowych ścigającej go maszyny – Jak się jej pozbędziesz, pomóż mi z moją! - Przyjąłem, Dowódco Łotrów!- odparła Dwójka. Jego X-Wing zatoczył płynne koło, a raczej udawał, że zatacza, bo w połowie manewru wykonał ostry zwrot w drugą stronę i zwiększył ciąg, gubiąc w ten sposób napastnika. Hobbie wiedział doskonale, że pilot myśliwca TIE łatwo nie zrezygnuje, ale miał przed sobą groźniejszego przeciwnika. Imperialny lotniskowiec KDY wypluwał właśnie dziwne, trzypłatowe maszyny o podwójnych silnikach jonowych, które generał Grant określił przez radio jako TIE Defendery. Wszystkie Łotry widziały, jak trójka tych maszyn rozgramia całą eskadrę myśliwców typu A i doszły do wniosku, że czeka je trudna przeprawa. Zwłaszcza, że to trzypłatowe cholerstwo było bezczelnie zwrotne. Generał Grant również nie miał wesołych perspektyw. Od razu, gdy tylko rozpoczęła się bitwa, związał ogniem wrogi superniszczyciel. Wiedział jednak, że „Gargoyle”, jak sugerowała nazwa statku wypalona na burcie, ma większą siłę ognia od „Tytana” i chociaż teraz walka wygląda na wyrównaną, to prędzej czy później osłony Bulwarka padną i jeden z najpotężniejszych statków wojennych Nowej Republiki zostanie zniszczony. Liczył teraz na wsparcie dwóch eskadr K-Wingów i trzech B-Wingów, które obecnie zajmowały się unieszkodliwieniem jednego z wrogich niszczycieli klasy Imperial. Miał jeszcze co prawda Nosauriańskie Skrzydło, ale zachował je w bezpiecznej odległości od wroga, na wypadek, gdyby któryś z okrętów liniowych potrzebował nagłego wsparcia. „Tytan” ustawił się dokładnie pomiędzy groźniejszymi statkami wroga a mniejszymi i słabszymi jednostkami, takimi jak Corelliańskie Korwety czy lotniskowce Quasar Fire. W ten sposób generał Grant zasłonił sensoryczną sygnaturę tych okrętów, wykorzystując do tego celu silne emisje silników krążownika Bulwark i uniemożliwiając ich namierzenie. Niemniej jednak sytuacja nie rozwijała się pomyślnie. W walce myśliwskiej padły trzy eskadry A- Wingów i pięć X-Wingów II, a z pozostałych szwadronów prawie każdy miał jakieś straty. Przeciwnik stracił tylko trzy eskadry myśliwców TIE i w sumie jedną Defenderów. Większe okręty spisywały się nieco lepiej, ale i tak nie wyglądało to wesoło. Generał Bel Iblis unicestwił co prawda jeden niszczyciel klasy Victory za pomocą dwóch pancerników Dreadnaught, ale siły Nowej Republiki straciły już trzy fregaty szturmowe, cztery Korwety i jeden CC-9600 w zamian za sześć Carracków i jednego Dreadnaughta. - Łotry, nowy lotniskowiec KDY na czternaście koma dwadzieścia pięć!- rzucił przez radio Wes Janson – Jeśli wypuści kolejną partię trójek, to będzie rzeź! - Za mną, panowie!- wrzasnął Wedge – Nie można do tego dopuścić! W jednej chwili wszystkie dziesięć myśliwców Eskadry Łotrów dały sobie spokój ze ściganiem innych maszyn tudzież uciekaniem przed nimi i na pełnym ciągu ruszyły w kierunku lotniskowca. Generał Antilles i jego ludzie mieli już opracowaną taktykę na takie sytuacje: polegała ona na zsynchronizowaniu strzałów z działek laserowych wszystkich maszyn i skupieniu ich w jednym punkcie pola ochronnego. W osłonach niszczycieli tworzyło to sporą lukę, przez którą można było wpuścić torpedy; lotniskowcom natomiast po prostu siadało pole. Tak też się stało i tym razem, gdy szaleńczy lot Łotrów połączony ze slalomem wokół setek laserowych błyskawic zrobił swoje. Następnie cztery X-Wingi rozproszyły się na boki, aby po chwili zająć pozycje za swoimi kolegami, którzy polecieli lotem koszącym prosto na lotniskowiec. Działka KDY zareagowały natychmiast, strzelając do pierwszych sześciu maszyn, a otwór hangaru zaczął wyrzucać pierwsze TIE Defendery. Jednocześnie jakieś TIE Interceptory po rozprawieniu się z eskadrą Y-Wingów poleciały bronić lotniskowiec. Wedge Antilles i jego chłopcy znali się jednak na swojej robocie i na sygnał dowódcy sześć maszyn lecących przodem odbiło nagle na wszystkie strony, pozostawiając wolną drogę do ostrzału pozostałym czterem. Artylerzyści KDY w pierwszej chwili podążali celownikiem za pierwszą szóstką, ale po chwili się opamiętali i zwrócili przeciwko nowemu zagrożeniu. Niestety, za późno. Torpedy protonowe czterech maszyn niemal jednocześnie zetknęły się z kadłubem lotniskowca, powodując szereg eksplozji, prowadzący w rezultacie do zniszczenia statku. Łotry nie czekały nawet, aż KDY eksploduje; sześć pierwszych maszyn zwróciło się przeciwko szwadronowi Interceptorów, a pozostałe zaatakowały dwa, wypuszczone przez umierający lotniskowiec, Defendery. Jeden z niszczycieli klasy Imperial zaczął nagle wypluwać nowe statki: sześć eskadr bombowców typu Scimitar. Z pokładu innego niszczyciela wystartowały kolejne trzy i w sumie sto osiem maszyn wystrzeliło w kierunku jednego z krążowników Mon Calamari 90, bombardując go niemiłosiernie. Na pomoc ruszyło sześć szwadronów X-Wingów II, ale cztery eskadry Skosów zaraz związały je ogniem, uniemożliwiając interwencję. Generał Bel Iblis natomiast nawiązał równorzędną walkę swoich pancerników typu Dreadnaught z ich imperialnymi odpowiednikami i dość sprawnie wyłączył z walki jeden z nich. Podległe mu Corelliańskie Kanonierki krążyły wokół, broniąc go przed wrogimi Trójkami, co im się mniej lub bardziej, ale udawało. Walka była niezwykle zacięta. Myśliwce obu stron rozstrzeliły się po całej przestrzeni dookoła planety, zasypując przeciwników gradem laserowego ognia. Gavin Darklighter zrobił kolejny unik przed strzałami niezwykle zwrotnego TIE Defendera, usiłując zarazem wymanewrować go i siąść mu na ogon. Szarpnięciem sterów zakończył kolejną beczkę i wykonał półobrót, chcąc tym sposobem złapać przeciwnika w pole widzenia. Wrogi myśliwiec jednak sprytnie powtórzył jego manewr i już prawie łapał X-Winga Gavina w kwadrat celownika. Jednak Darklighter to przewidział; odczekał moment, chcąc wywołać u wroga złudzenie, że go nie zauważył, po czym gwałtownie szarpnął stery w dół, wciskając akcelerator do oporu. Następnie, sekundę po tym, gwałtownie zahamował, co spowodowało obrót w osi wertykalnej i pojawienie się TIE Defendera w przednim iluminatorze. Gavin tylko na to czekał, odpalając dwie torpedy protonowe w stronę niczego nie spodziewającego się przeciwnika. Po chwili wrogi myśliwiec zniknął w jaskrawej eksplozji. - Dorwałem go!- krzyknął w eter uradowany Darklighter, ale po chwili jego astromech zakwiczał żałośnie, a tylnymi tarczami zatrzęsła eksplozja spowodowana ostrzałem z działek laserowych kolejnego przeciwnika – Ale kolejny siadł mi na ogon!- sprostował Gavin przez komlink, koncentrując się na walce z nowym przeciwnikiem. Tymczasem do pojedynku „Gargoyle’a” z „Tytanem” włączyły się dwa Carracki i jeden CC-9600. W tle toczyła się zażarta kanonada jeden na jeden siedmiu niszczycieli klasy Imperial z sześcioma krążownikami klasy Majestic i Mon Calamari 90 oraz lotniskowcem klasy Liberator. Skrzydło bombowe Scimitarów unicestwiło natomiast drugiego Liberatora Republikan, na co generał Cracken zdecydował się wysłać wreszcie Nosauriańskie Skrzydło przeciwko dwóm niszczycielom klasy Vistory. Otoczony przez Skosy, okręt flagowy generała A’bahta po rozpaczliwym pojedynku eksplodował. Quasar Fire natomiast dosłownie staranował drugi lotniskowiec KDY, jednocześnie samemu wyłączając się z bitwy. W walce myśliwskiej pozostała już połowa pojazdów Nowej Republiki i nieco mniej niż cztery siódme maszyn Executor’s Lair. W feworze walki nikt nie zauważył niewielkiego promu klasy Lambda z oznaczeniami Akademii Jedi, który wyskoczył z nadprzestrzeni i skierował się ku planecie Roon. - Poddaj się, Ter.- powiedział Kyp Durron, trzymając w pogotowiu swój miecz świetlny – Nie dasz nam rady. Odpowiedzią pająkopodobnego stwora był szyderczy, gardłowy śmiech, który Luke’owi nieprzyjemnie kojarzył się z rechotem Imperatora. Witiyn Ter wstał z tronu i powoli podszedł na środek sali. Zdominowani Ciemni Jedi ustąpili mu, rozsuwając się na boki. W końcu potwór stanął w miejscu i wycelował swoje spojrzenie w Luke’a, zupełnie ignorując słowa Kypa. Skywalker poczuł, jak aura tego miejsca gęstnieje, odbiera nadzieję i omamia zmysły Jedi. Próbował przypomnieć sobie oczyszczające umysł techniki, ale nie mógł. Chciał chociaż wesprzeć się o jakieś pokrzepiające ducha słowa mistrza Yody, ale obraz małego, zielonego Jedi wywietrzał mu z umysłu. Przybył tu, ale po co? Co on właściwie robił przez te wszystkie lata? Kogoś ma, ale kogo? Kto leży w śpiączce na Yavinie IV? „I staną naprzeciw siebie, krzyżując swe ostrza w śmiertelnym pojedynku. Ten, który przeżyje, zasiądzie u boku swego pana...” Nie mógł sobie przypomnieć, skąd zna te słowa, ale uchwycił się ich kurczowo, niemal panicznie, usiłując zaczerpnąć z nich siłę do konfrontacji z Terem. I istotnie, ta siła nadeszła, ale była to energia ciemnej strony. Luke natychmiast, niemal instynktownie, odrzucił ją z obrzydzeniem. I wtedy przypomniał sobie, czyje słowa właśnie zaświtały mu w mózgu. Słowa Imperatora. Teraz, kiedy już to wiedział, powoli wracał do niego spokój, a wraz z nim pamięć i siła jasnej strony. Witiyn Ter chciał go omamić, odcinając od źródeł Mocy, z których korzysta każdy Jedi: wiary, nadziei i miłości. Luke spojrzał stworowi głęboko w oczy, emanując spokojem, mądrością i pewnością siebie. Patrzył tak w te pałające wściekłą czerwienią ślepia, w oczekiwaniu na atak. I atak nadszedł, ale nie z tej strony, z której się spodziewał. Zaatakował go Zekk i tylko dzięki zmysłowi niebezpieczeństwa zdążył uchylić się i uaktywnić miecz, żeby zablokować kolejny cios. - A jednak nie dałeś się.- rzekł z uznaniem Ter – Ale twoi uczniowie to co innego. Luke, parując kolejne, wściekłe ataki Zekka, próbował wysondować jego umysł i dotrzeć do zdławionej przez umysł Tera jaźni. Walka na śmierć i życie z przyjacielem mogła podłamać niejednego, ale Skywalker wiedział, jak z tego wybrnąć. Błyskawicznie zlustrował umysł Najciemniejszego Rycerza i to, co zobaczył, zdumiało go. Witiyn Ter nie zdominował umysłu Zekka, lecz uwolnił pokłady energii ciemnej strony, które kiedyś zaszczepił chłopcu Brakiss w swojej Akademii. Wobec braku innej możliwości Zekk uległ podszeptom swojego mroku i wyzwolił go. A zatem to w ten sposób Ter opanował umysły wszystkich istot na tej planecie, pomyślał Luke, wyzwolił ich mrok i podporządkował go sobie. To dlatego ośmioro Ciemnych Jedi stało teraz bez ruchu, czekając na jego rozkazy bez mrugnięcia okiem. To w ten sposób opanował Callistę, zmuszając ją do korzystania z jedynej istoty Mocy, na jaką kobieta miała wpływ. Z ciemnej strony. Tylko dlaczego jeszcze nie umarł? Przecież takie nadużycie Mocy musiało negatywnie wpłynąć na jego organizm. - Jestem Charonem, mistrzu Skywalkerze.- Witiyn Ter wysyczał odpowiedź na niewypowiedziane pytanie Luke’a, kiedy ten był zajęty parowaniem ciosów Zekka – Pochodzę z Nadwymiaru i nie podlegam zgubnemu wpływowi Mocy, chociaż umiem z niej korzystać. Luke, odbijając kolejne pchnięcie swojego młodego przeciwnika, rejestrował jednocześnie każde słowo Egzekutora. Rzeczywiście, słyszał kiedyś o Charonach, ale istot, którzy je spotkali, było w galaktyce mniej niż pazurów u ręki Jeneta. Podobno podczas skoku w nadprzestrzeń istniała szansa dostania się do Nadwymiaru, była ona jednak znikoma. Jakiś jeden do sześciuset miliardów bilionów. Podobnie rzecz się miała z przelotem Charonów, czczących śmierć i zarazem jedynych zamieszkujących Nadwymiar istot, do normalnej przestrzeni. Fakt, że jakiś Charon pojawił się w Galaktyce i jeszcze dysponował Mocą, był niemal nie do pojęcia. Niemniej jednak taki Charon istniał i na domiar złego był szkolony przez samego Imperatora. Skywalker, nie mając większych problemów z blokowaniem ciosów Zekka, ale nie mogąc odwrócić od niego uwagi, począł sondować Mocą przestrzeń wokół siebie. Chciał się dowiedzieć, czy inni Jedi są cali i ilu z nich poddało się ciemnej stronie, jak Najciemniejszy Rycerz. Z ulgą odnotował, że Wieiah, Corran i Eelysa oparły się pokusie, zdziwiło go jednak, że muszą oni teraz stawiać czoło opętanemu Miko Reglii, tymczasem Dorsk 82 i Firtisthwing opierali się atakom Onderończyka Ninta Warchy. Kam Solusar i Kyp Durron, jako najbardziej doświadczeni Jedi, ale jednocześnie mający w przeszłości największe problemy z ciemną stroną, właśnie toczyli wewnętrzną walkę o zachowanie swojego „ja”. Shor Gin klęczał przy swoim mistrzu. - Wystarczy!- wysyczał Ter, a zarówno Zekk, jak i Nint i Miko zaprzestali pojedynku. Kyp i Kam nadal walczyli sami ze sobą. Pełnomocnik Sprawiedliwości gestem jednej z potwornych sześciu rąk przywołał opętanych Jedi do siebie, po czym odezwał się do pozostałych – Rycerze Jedi! Nie wygracie tego pojedynku! Poddajcie się i sprowadźcie do mnie Marę Jade! Wtedy daruję wam życie! - Nie dostaniesz Mary w swoje ręce!- odkrzyknął Luke, dusząc w zarodku gniew, jaki zalęgły w nim słowa Tera. Czego ta poczwara może chcieć od jego żony? – Ani jej, ani nas! - Trudno, mistrzu Skywalkerze.- zaśmiał się groźnie Witiyn Ter, poruszając szczękami – Jeśli chcesz się bawić w ten sposób... twoja kobieta sama po ciebie przyjdzie. Charon położył wszystkie swoje ręce na rękojeściach przyczepionych do pasa mieczy świetlnych, odpinając je po kolei i włączając. Sześć złowrogich, ciemnoniebieskich ostrzy zabuczało w jego rękach. Żarty się skończyły, pomyślał Luke, ustawiając się w pozycji obronnej Teras-Kasi. Dwunastu Ciemnych Jedi Tera uruchomiło swój oręż, przy czym jeden z nich, Zabrak, miał miecz o podwójnym ostrzu, a Shira Brie dobyła bicza świetlnego. Z drugiej strony wszyscy Jedi jasnej strony poza Kypem, Kamem i Shorem stanęli murem za swoim mistrzem z obnażonymi klingami, przy czym Ewon miał dwie; swoją i Saraai-Kaan. Obie grupy ruszyły na siebie, krzyżując ostrza w śmiertelnym pojedynku. Kyle, Streen, Jan i Kirana wkroczyli pod osłoną nocy do dzielnicy fabrycznej stolicy Geratonu. Nie było żadnych strażników ani pracowników, więc podejście pod główny kompleks nie sprawiło im problemów. Z kolei kamery i systemy bezpieczeństwa łatwo oszukać, jeśli jest się Jedi i ma przy sobie dobrego slicera pokroju panny Ors. Mimo to Katarn czuł, że coś jest nie tak. - Za łatwo nam idzie.- szepnął do pozostałych. Jan, dzierżąca karabin blasterowy BlasTech E-11, kiwnęła głową, zgadzając się z przyjacielem. Kirana Ti mocniej ścisnęła miecz i przykucnęła, patrząc za róg uliczki. - Tam jest główne wejście.- powiedziała cicho – Idziemy? - Już tam byłem. Nic tam nie ma.- odrzekł Kyle, po czym wskazał kciukiem dach – Według Vifona tam lądują statki transportowe. Mogli coś zostawić. - Zgadzam się z Kyle’em.- dodała Jan, sprawdzając stan energii w swoim wygaszaczu pola – A ty, Streen? - Nie wyczuwam niczyjej obecności tam na górze.- szepnął Bespinczyk – Czy są tam ślady, czy ich nie ma, tamtędy będzie najbezpieczniej. - No to idziemy.- rzekła Kirana i przykucnęła, gotowa do skoku. Dach nie był wysoki, więc powinna dolecieć tam za pierwszym razem. Kyle objął Jan w pasie i powiedział do pozostałych – My pójdziemy pierwsi. Wy ubezpieczajcie nas z dołu. Kirana zgodziła się z Katarnem, więc ugiął on lekko kolana i podskoczył, używając Mocy. Bez problemu wylądował na dachu, jednak tam czekała na niego przykra niespodzianka. Dwóch ludzi w czerwonych pancerzach w bąblu isalamira. Obaj celowali w Jedi i jego kobietę z rusznic blasterowych, więcej nawet, wystrzelili, zanim Kyle zdążył złapać równowagę. Co prawda wygaszacz pola Jan zaabsorbował strzały, ale i tak oboje spadli z powrotem na ziemię. Najpierw Katarn, a zaraz za nim, a raczej na niego, Ors. Oboje stracili przytomność. Streen i Kirana Ti, widząc, co się stało, natychmiast wskoczyli na dach, uaktywniając miecze. Odziani w czerwień mężczyźni byli co prawda w ochronnym bąblu leżącego u ich stóp isalamira, ale oboje Jedi już nie. A co za tym idzie, mogli odbijać strzały z blasterów karmazynowych gwardzistów bez większego kłopotu. Mężczyźni wiedzieli o tym, dlatego kiedy Streen i Kirana znaleźli się na dachu, tamci dzierżyli już gotowe do użycia piki mocy. Kobieta z Dathomiry natychmiast zauważyła niewielkie, salamandrowate stworzenie u nóg gwardzistów. Kierując się wyłącznie instynktem i Mocą, rzuciła mieczem w jego kierunku, przepoławiając zwierzę na pół. Tymczasem Streen ruszył naprzód, trzymając swój oręż w pozycji obronnej. Gwardziści, widząc, że nie są już bezpieczni, wycofali się kilka metrów do tyłu. - Idź.- rzekł jeden z nich – Zabierz towar. Ja ich powstrzymam. - Nie.- odparł drugi – To ty idź. - Nie dyskutuj! Zrób to, co mówię! Jesteś potrzebny Vaderowi! - Jeśli tak mówisz... Drugi mężczyzna obrócił się i zeskoczył z dachu, natomiast pierwszy chwycił pikę mocy obiema rękami i przygotował się na atak dwójki Jedi. Kirana Ti zdążyła już podnieść swój miecz i teraz krążyła razem ze Streenem dookoła karmazynowego gwardzisty. Ten z kolei trzymał pikę w klasycznej pozycji obronnej, gotów do walki na śmierć i życie. Niebezpieczna broń w jego rękach zaiskrzyła z przeładowania. - Kirano, dogoń drugiego.- polecił Streen, nie spuszczając oczu z czerwonego mężczyzny. Kobieta Jedi skinęła głową i ruszyła w kierunku przeciwległego brzegu dachu, ale gwardzista w mgnieniu oka stanął na jej drodze. Kirana Ti wyciągnęła miecz przed siebie, czekając na ewentualny atak, ten jednak nie nastąpił. Streen poruszył się nieznacznie, zachodząc mężczyznę od drugiej strony i jednocześnie wykorzystując Moc, by przytępić zmysły przeciwnika. - Kim jesteś?- zapytała Kirana, chcąc zająć czymś przeciwnika. - Komandor Grodin Tierce z Sił Naziemnych Executor’s Lair.- odparł zapytany. - Co to jest Executor’s Lair?- kobieta nieznacznie przechyliła miecz, chcąc, aby przeciwnik widział jej całą twarz. Jej przyjaciel był coraz bliżej. Tymczasem Tierce zorientował się, że Streen zniknął mu z pola widzenia. Nie dając tego po sobie poznać, dyskretnie rozejrzał się pod wizjerem dookoła, nie dostrzegł go jednak. Wiedział, że Jedi mógł przytępić jego zmysły i pobiec za drugim gwardzistą, uważał jednak, że Jedi jeszcze tu jest. Nie zastanawiając się dłużej, gdyż liczyła się każda sekunda, przytknął końcówkę piki mocy do podłoża i uwolnił z niej całą energię. Dach budynku zatrząsł się i zaczął walić, razem z Tierce’em i Jedi. Cała trójka była jednak zbyt szybka, aby dać się pogrzebać pod gruzami, niemniej jednak tylko Tierce wiedział dokładnie, co robi. Szybko skoczył na element dachu podtrzymywany przez filar, a następnie rzucił się na brzeg, gotów zeskoczyć w dół. Kirana spadła, ale Streen, łapiąc równowagę, zdołał dostać się na miejsce filaru, lecz jego kolejny, wspomagany Mocą skok połączony z szarżą mieczem świetlnym, zakończył się na powlekanej cortosisem pice mocy. Miecz zgasł, natomiast Tierce zniknął, wrzucając Jedi uprzednio solidnym kopem do zawalonego pomieszczenia. Ku zdziwieniu i zaskoczeniu Jedi, pomieszczenia pełnego klonów. ROZDZIAŁ XXX To było to, czego Wieiah obawiała się najbardziej. Starcie z Ciemnymi Jedi na ich terenie, ich warunkach i w dogodnej dla nich chwili. Pojedynek na śmierć i życie z najsilniejszymi wojownikami ciemnej strony w galaktyce, na domiar złego mający miejsce równolegle z wielką batalią na orbicie. A co było dla Wieiah nieskończenie gorsze, wśród mrocznych przeciwników był Brakiss. Zeltroniańska Jedi autentycznie i bezspornie bała się starcia z byłym naczelnikiem Akademii Ciemnej Strony, dlatego z niejaką ulgą przyjęła fakt, że Ciemny Jedi od razu ruszył do walki z Corranem Hornem, nie zwracając na nią nawet najmniejszej uwagi. Mrok w aurze planety Roon zdawał się rzednąć, w miarę jak paskudna, pająkopodobna poczwara nazywająca siebie Witiynem Terem angażowała się w walkę z Lukiem Skywalkerem. Chociaż walka to może nienajlepsze słowo; wprawdzie Ter nie był mistrzem fechtunku, albo też zbyt wiele energii poświęcał na kontrolowanie żywych istot na Roon, ale walczył na raz sześcioma mieczami świetlnymi, kładąc przed mistrzem Jedi ścianę ciemnoniebieskiego światła, niemal niemożliwą do sforsowania. Tak więc Skywalker skakał dookoła Pełnomocnika Sprawiedliwości, odbijając wszystkie cięcia i bezskutecznie próbując znaleźć lukę w obronie przeciwnika. Inni Jedi też nie radzili sobie najlepiej. Ewon Five-For-Two walczył dwoma mieczami, swoim i Saraai-Kaan, przeciwko świetlnej lancy Zabraka, i chociaż był jednym z najlepszych szermierzy na planecie, to jednak ustępował pola groźnemu przeciwnikowi. Dorsk 82 powoli poddawał się połączonym siłom Ireka Ismarena i innego Ciemnego Jedi. Eelysa mierzyła się z ubezwłasnowolnioną Callistą, a Firtisthwing próbował rozbroić Ho’Dina. Sama Wieiah mierzyła się z Questem i ta wymiana ciosów nawet nieźle jej szła. Corran natomiast, zanim stanął do pojedynku z Brakissem, stoczył walkę z Mikiem Reglią, która, ku trwodze Kypa, zakończyła się tragicznie dla młodego Padawana. Horn po krótkiej wymianie ciosów znalazł dziurę w defensywie oponenta, którą bez wahania, kierują się wyłącznie instynktem, wykorzystał. Nie zabił Mika, ale odciął mu rękę, a kiedy Reglia padł, Corellianin natychmiast ruszył na kierującego się ku niemu Brakissa. - Co ty wyprawiasz?!- wrzasnął z wściekłością Durron, obserwując upadek swojego ucznia. - Otrząśnij się, Kyp!- zawołał Corran, krzyżując swoją szmaragdową klingę z purpurowym ostrzem opętanego Brakissa – Oni są pod wpływem ciemnej strony! Nie panują nad sobą! Na naszym miejscu zrobiliby to samo! Jakby na potwierdzenie zawartej w słowach Corrana ciężkiej i trudnej prawdy, Zekk ruszył z wściekłą miną na klęczącego przy Kamie Shora. Solusar, nadal walcząc z własnymi demonami, był całkowicie odkryty na ataki z zewnątrz, a Devaronianin nie wiedział, jak mu pomóc. Instynkt niebezpieczeństwa ostrzegł go jednak przed Najciemniejszym Rycerzem i Gin uniósł ostrze, aby zablokować atak. Przez jakiś czas parował ataki Zekka, co jakiś czas wyprowadzając swoje kontry, jego styl walki był jednak za słabo wyszlifowany w porównaniu z byłym uczniem Brakissa. Miecze Shora i Zekka zakleszczyły się w pewnym momencie, a obaj przeciwnicy spojrzeli sobie w oczy. Devish dostrzegł wściekłość i furię w spojrzeniu Najciemniejszego Rycerza i już był pewien, że Zekk ostatecznie oddał się ciemnej stronie. Shor nie chciał jednak zabijać przyjaciela. Chwila zwątpienia została natychmiast wykorzystana przez Zekka, który pchnął Devisha z całej siły w kierunku klęczącego i patrzącego na nich bezsilnym wzrokiem Kama. Shor Gin zdołał wyhamować i nie wpaść na mistrza, poświęcił jednak na to dwie sekundy. W drugiej miecz Zekka przebił go na wylot. Kama ogarnęła frustracja i furia. Nie wyszkolił dostatecznie swojego Padawana; gdyby to zrobił, Shor by teraz żył! To jego wina! To on odpowiada za jego śmierć! Devaronianin zdążył jeszcze obrócić się na pięcie i paść w ramiona mistrza. W jego gasnących oczach i znikającej aurze nie było wyrzutów, strachu przed śmiercią ani bezsilnej złości, którą właśnie czuł Kam Solusar. Kryła się w nich natomiast nadzieja. Nadzieja na to, że mistrz nie zboczy ze ścieżki, którą wytyczył przed własnym uczniem. - Byłeś dla mnie jak ojciec, mistrzu...- wyszeptał Devish słabym głosem - ...nie daj...się.- Shor Gin zamknął oczy, a jego aura rozjaśniła się na chwilę i zgasła. Kam położył ciało swojego ucznia na ziemi i wstał z włączonym mieczem, gotowy do walki. Wszystkie jego wątpliwości ustąpiły; Shor wierzył we mnie, pomyślał, ja też muszę w siebie uwierzyć. Niemal instynktownie uniósł ostrze, blokując atak Zekka, i z ponurą determinacją, ale też i natchnieniem, rozpoczął pojedynek z zabójcą swojego padawana. Streen podniósł się z gruzów, nie wierząc własnym oczom. Jednak zarówno jego oczy, jak i Moc, zgodnie wskazywały na jeden fakt: znalazł się w fabryce klonów. Nie był to co prawda olbrzymi kompleks, taki jak Góra Tantiss, ale i tak robił wrażenie. Co więcej, wyglądało na to, że hoduje się tutaj jedynie klony w stadium embrionalnym; ośrodki szkoleniowe musiały znajdować się gdzie indziej. Obecność Szkarłatnych Gwardzistów zdawała się wskazywać na jakąś większą intrygę. Setki poustawianych przy ścianach cylindrów spaarti mogły posłużyć do wyprodukowania setek tysięcy żołnierzy, a jeśli fabryka działała od początku istnienia GSI, to mógł być ich już dobry milion. Ale skąd Barron wziął cylindry spaarti? Odpowiedź nasunęła się Streenowi sama: Gwardzista powiedział Kiranie, że nazywa się Grodin Tierce. Z tego, co wiedział Bespińczyk, Tierce zginął szesnaście lat temu, podczas kontrofensywy Wielkiego Admirała Thrawna. Co więcej, to właśnie klony Tierce’a były wyposażone w matryce umysłu niebieskoskórego stratega, a linii klonującej, w której powstawały, nie znaleziono. Bardzo możliwe zatem, że Gwardzista uważający siebie za Grodina Tierce’a przeniósł tę linię tu, na Geraton. Tylko gdzie były jej inne elementy? Streen postanowił nie zastanawiać się nad tym dłużej, natomiast wysondował Mocą otoczenie w poszukiwaniu towarzyszy. Kirana Ti leżała w pobliżu, przywalona stertą gruzu, nieprzytomna. Jej aura była jednak stabilna i nic nie wskazywało na to, że jest ciężko ranna. Na zewnątrz Jan Ors właśnie dochodziła do siebie, jej obrażenia również były nieznaczne. Najgorzej wyglądał stan Kyle’a Katarna, który nie dość, że jeszcze nie odzyskał przytomności, to na dodatek miał niestabilną i drgającą aurę. Barron i Gwardziści z pewnością już uciekli z planety. Streen zdecydował więc, że zajmą się nimi później. Najpierw musi pomóc przyjaciołom w dojściu do ładu, a następnie znaleźć jakieś stanowisko HoloNetowe i zawiadomić Wywiad oraz odpowiednie służby o nowym odkryciu. Był pewien, że Iella Wessiri Antilles bardzo zainteresuje się uprawianym przez Barrona precedensem i osobiście postara się o cofnięcie Geraton Smoke Industries koncesji na eksport tytoniu. Ściemniało się już, kiedy Nom Anor wyszedł na szczyt wieży gubernatora planety Grit, żeby popatrzeć na szalejący na dole tłum. Mimo, iż zapadał zmrok, demonstrujących ludzi widać było doskonale, a to dzięki pochodniom, jakie ze sobą przynieśli. Jacy głupi są ci ludzie, pomyślał z obrzydzeniem Anor, nie dość, że da się nimi manipulować jak lalkami, to jeszcze idą z pochodniami na twierdzę, w której nie ma ani grama drewna. Yuuzhanin patrzył z satysfakcją, jak demonstracja u bram wieży przeradza się w krwawe zamieszki. Wkrótce Nowa Republika wyśle tutaj jakieś oddziały, żeby stłumiły powstanie, a może nawet kilku rycerzy Jedi. O ile oczywiście władz nie zaabsorbowało bez reszty to zajście z Witiynem Terem. W takiej sytuacji prezydent nawet nie przeczyta doniesienia z Gritu, w którym napiszą, że miejscowy gubernator został zlinczowany, a następnie nabity na pal przez wściekły tłum. Tak czy inaczej, Anora za kilka godzin już tu nie będzie. Nagle Nom Anor usłyszał za sobą charakterystyczne buczenie. Przez chwilę nie mógł uwierzyć własnym uszom, a jak się obrócił, to także oczom. Przed nim stał odziany w czerń Pacitthip z czerwoną kliną miecza świetlnego. Anor miał właśnie skorzystać z trzymanego przy sobie amphistaffa, albo jakiegoś innego gadżetu z arsenału Yuuzhan Vong, ale nie zdążył. Karmazynowa klinga Pacitthipa w jednej sekundzie ścięła jego głowę. Ciało Noma Anora upadło, podobnie jak miecz Pacitthipa i jego ubranie. Ale Pentalusa Creaka już w tej rzeczywistości nie było. Kam Solusar w kilku pełnych precyzji i finezji ruchach pokonał Zekka, rozbrajając go i rzucając na kolana. Chciał mu darować życie; jakby nie patrzeć byli sojusznikami, mimo, iż młodzieniec zaprzedał się dziś ciemnej stronie. Jego aura pociemniała jeszcze bardziej i nie był to już wpływ Tera, ale własne, dobrowolne działanie Najciemniejszego Rycerza. Kam spojrzał mu głęboko w oczy i zrozumiał, że Zekk jest już stracony. Zrozumiał, ale nie chciał w to uwierzyć. - Opamiętaj się, bracie.- powiedział spokojnie Kam, stojąc nad pokonanym przeciwnikiem – Potrafisz to zrobić. - Co ty wiesz o ciemnej stronie!?- syknął Zekk złośliwie, po czym rzucił się z wściekłością na swojego byłego kolegę. Solusar błyskawicznie, acz z rezygnacją uniósł miecz sprawiając, że napastnik nabił mu się na klingę, następnie padł bez życia. - Wiem więcej, niż sądzisz.- szepnął smutno, stojąc nad ciałem przyjaciela. Nadal bolała go śmierć Shora, a także fakt, że musiał uśmiercić innego kolegę tylko dlatego, że ten zaprzedał się ciemnej stronie Mocy. Wiedział jednak, że w tej sytuacji i w tych warunkach nie było innego wyjścia. Zdeterminowany, żeby zakończyć to szaleństwo, ruszył na kolejnego przeciwnika, Ninta Warchę. Tymczasem Wieiah skrzyżowała swoje ostrze z klingą miecza Questa. Była Ręka Imperatora była bardzo szybka, jednak nie aż tak, żeby zaskoczyć Zeltroniankę. Pod względem siły fizycznej Quest był natomiast znacznie słabszy, co miało kolosalne znaczenie w przypadku zakleszczenia się ostrzy. Oboje zmagało się przez chwilę, starając się wytrącić broń z ręki przeciwniczka. Wreszcie Wieiah ostrym i gwałtownym szarpnięciem odepchnęła klingę Sacreva na bok i szybkim, precyzyjnym cięciem rozorała wertykalnie jego ciało. Nie zastanawiając się długo, natychmiast ruszyła na pomoc Ewonowi, który wyraźnie tracił inicjatywę w walce z Zabrakiem. Kyp natomiast najwyraźniej pozbył się wszelkich wątpliwości, gdyż ruszył na uzbrojoną w bicz świetlny Shirę Brie. Kobieta, była członkini Eskadry Łotrów i Ręka Imperatora, obecnie starała się trafić swoją nadzwyczajną bronią skaczącego wokół Tera mistrza Luke’a. Kiedy jednak kobieta dostrzegła, że zbliża się Durron, to na nim skoncentrowała swoją uwagę. Jej bicz zabuczał, śmigając w kierunku Kypa, ale ten bez większych problemów odskoczył, unikając laserowego bata. Następnie doskoczył bliżej Shiry, ale natychmiast musiał uniknąć kolejnego ciosu z bicza. I tak skakali wokół siebie, Shira Bie i Kyp Durron, wzajemnie unikając swoich ciosów i wzajemnie próbując się trafić. W ruchach obojga była jakaś niewypowiedziana agresja, jakaś niebezpieczna pasja, którą zapewne zauważyłby każdy z obecnych, gdyby wszyscy nie byli zajęci walką. W pewnym momencie pojedynek Wieiah i Ewona Five-For-Two z Zabrakiem, do którego włączyła się też Roganda Ismaren, zakończył się. Rogaty obcy zdekoncentrował się na chwilę, poświęcając całą uwagę Zeltroniance zignorował na sekundę Ettina. To jednak wystarczyło, aby uzbrojony w dwa miecze świetlne Jedi przebił jednym z nich swojego wroga. Ku zdziwieniu wszystkich zainteresowanych, w tym Kypa Durrona, który kątem oka zaobserwował koniec Zabraka, czerwono-czarna istota rozpłynęła się w powietrzu. Ewon i Wieiah nie zastanawiali się długo nad tym ewenementem, tylko ruszyli do walki. Zeltronianka skoczyła na pomoc Dorskowi, który był już przyszpilony przez Ismarena i drugiego mężczyznę, natomiast Ettin rozpoczął pojedynek z Rogandą. Była Ręka Imperatora była jednak jedynie cieniem umiejętności Ewona; dysponujący dwoma mieczami świetlnymi Jedi jednym z nich zakleszczył broń kobiety, a drugim wymierzył sprawiedliwość. Pełen determinacji, ale i spokoju, Kam Solusar z miną kogoś, komu właśnie odcinają jakąś część ciała, przebił na wylot ciało Ninta Warchy. Onderończyk puścił krótką wiązankę i padł bez życia. Kam pobiegł natychmiast w stronę Firtisthwinga, który ulegał właśnie groteskowemu, wściekłemu Ho’Dinowi. Witiyn Ter zrozumiał, że opanowani przez niego Ciemni Jedi, mimo początkowej przewagi, ulegają rycerzom Luke’a Skywalkera. Szybkim ruchem swojej drugiej lewej ręki pchnął Mocą swojego oponenta. Skywalker zablokował ten atak, ale gdy chciał przeprowadzić kontrę, Tera nie było już na jego miejscu. Wielki, przerażający pająk z niewiarygodną szybkością skoczył na Firtisthwinga i Kama, pierwszego przebijając na wylot jednym ze swoich prawych mieczy świetlnych, drugiego natomiast raniąc w nogę, lekko, bo lekko, ale wyłączając go z walki. Egzekutor odbił się od ziemi i skoczył ku Dorskowi i Wieiah. Zeltronianka kątem oka dostrzegła atak Tera na Solusara, zdążyła więc uniknąć jego mieczy, odskakując w tył. Dorsk 82 nie miał tyle szczęścia, ale i tak mu się udało, gdyż przeżył. Jedna z kling Pełnomocnika Sprawiedliwości pozbawiła go tylko ręki. Ofensywa Tera, śmigającego z mieczami świetlnymi, w niebywały sposób zmieniła losy pojedynku, pozostawiając sześciu walczących rycerzy Jedi przeciwko siedmiu wojownikom mroku. Luke chciał podążyć za Terem, żeby powstrzymać jego ataki, ale nie zdążył, bo poczuł coś dziwnego. Wtedy przy drzwiach pojawił się on. Anakin Solo wszedł powoli do pomieszczenia, promieniując mrokiem, którego nie powstydziłby się Witiyn Ter. Wszyscy obecni zaprzestali walki, z Egzekutorem włącznie. Młody Solo popatrzył po zebranych zimnym, okrutnym spojrzeniem. W jego oczach czaił się mord. - Przybyłem po ciebie, Ter.- szepnął teatralnie, a jego oczy zwęziły się do wielkości szparek – Zapłacisz za wszystko. Pełnomocnik Sprawiedliwości wybuchnął groteskowym, szyderczym śmiechem. - Naprawdę sądzisz, młody Solo, że mi dorównujesz?- rzucił, gdy przestał się śmiać – Panowałem nad tą planetą, zanim się urodziłeś, więc jak możesz myśleć, że możesz mi zrobić cokolwiek? - Anakin! Odejdź!- krzyknął Luke z obawą w głosie. Wiedział, że stało się coś niedobrego, ale czuł też, że wiele złych rzeczy dopiero nadejdzie – To nie jest przeciwnik dla ciebie! - Zamknij się, wujku!- ryknął Anakin – Ograniczałeś nas! Sam chciałeś być największym Jedi, więc karmiłeś mnie i innych bajeczkami o ciemnej i jasnej stronie. Plugawe kłamstwa! Nie ma dobra i zła, jest tylko potęga!- wskazał leżące na ziemi ubranie i broń Zabraka – Spójrz tylko! Mówiłeś, że Ciemni Jedi nie jednoczą się z Mocą! To co to było? Co!? Pytam się: Co!?? Luke nie znał odpowiedzi na to pytanie. Przekazywał swoim uczniom to, w co sam wierzył. To, co uważał za słuszne. Czyżby się mylił? Nie, pomyślał, przypominając sobie swój ostatni sen z Anakinem Skywalkerem, muszę wierzyć w to, co uważam za słuszne, bo to JEST słuszne. Poza tym Anakin przytacza tylko bezwartościowe argumenty Kuellera. - Zgadzam się, Anakinie.- powiedział nagle Kyp, ciemniejąc aurą. Luke z przerażeniem patrzył, jak w jego byłym uczniu lęgnie się ziarno mroku, który zawładnął jego siostrzeńcem – Mistrzu Skywalkerze. Uczyłeś nas bredni. Anakin odnalazł prawdę! Bądź przeklęty, Skywalker! Bądź przeklęty za to, że ukrywałeś ją przed nami! - Twoi uczniowie obracają się przeciwko tobie, Skywalkerze.- syknął Ter z perfidnym wyrazem twarzy – Musisz być beznadziejnym nauczycielem.- zwrócił się do Kypa i Anakina – Co do was, to zrobiliście się zabawni. Wręcz śmieszni. Ale nie zamierzam się dłużej wami interesować. Ani wami, ani waszą śmieszną flotką.- schował ostrza i wyciągnął ręce do góry – Poczujcie prawdziwą potęgę Mocy! Taką, o jakiej się wam nawet nie śniło! Niech flota Nowej Republiki poczuje na sobie siłę Burzy Mocy! ROZDZIAŁ XXXI „Tytan” zadrżał pod gradem ognia z dział turbolaserowych superniszczyciela „Gargoyle”. Dwa lekkie krążowniki klasy Carrack, dotychczas odciągające ogień wrogiego CC-9600 od okrętu flagowego, przeleciały za krążownik klasy Bulwark i obecnie osłabiały jego tarcze rufowe. Generał Grant czuł, że jego statek czeka zagłada. W polu sytuacja również wyglądała niewesoło. Nowa Republika straciła wszystkie Y- Wingi i E-Wingi, większość X-Wingów i A-Wingów oraz po jednej trzeciej K-Wingów i B- Wingów. Jedynie T-Wingi zdawały się przetrwać w jako-tako niezmienionej liczebności, przede wszystkim dlatego, że nikt się nimi nie interesował. Stan ciężkich okrętów Republikan również był niezadowalający: z czterech krążowników MC-90 pozostały dwa, oba ciężko uszkodzone, oraz jeden klasy Majestic. Ponadto zniszczeniu uległ okręt flagowy komandora Hyirityna i inny CC-9600, dwie Corelliańskie Kanonierki i trzy Korwety oraz po jednym pancerniku Dreadnaught i krążowniku Liberator. Przynajmniej po stronie Imperium straty też są znaczne, pomyślał generał Cracken, patrząc przez iluminator na szalejącą dookoła bitwę. Stał na mostku jednej z Corelliańskich Korwet, która, zgodnie z sugestią generałów Bel Iblisa i A’bahta, miała monitorować całe pole bitwy z bezpiecznej odległości. Monitorować i nagrywać, aby, w razie klęski, przewieźć dowód istnienia potężnej floty terrorystów na Coruscant. To z pewnością przekonałoby Senat do przyznania Głównodowodzącemu nadzwyczajnych uprawnień. Oczywiście żaden z generałów nie wiedział, że ten krok już został podjęty. Wracając do rzeczy, imperialne jednostki dostały nieźle w kość, pomyślał Airen Cracken, reflektując się, że wciąż w myślach nazywa statki wrogów „imperialnymi jednostkami”. Z siedmiu niszczycieli klasy Imperial pozostały dwa, oba zresztą ciężko poharatane. Zniszczeniu uległ jeden niszczyciel Victory, a ostatnim zajmowały się właśnie dwa pancerniki generała Bel Iblisa. Trzeci został zniszczony, ale zabrał ze sobą trzy takie same jednostki z obozu wroga. Ponadto zniszczono jeszcze cztery Carracki. Sytuacja myśliwska wyglądała nieco gorzej; wprawdzie pozbyto się połowy TIE Defenderów, dwóch trzecich TIE Interceptorów i wszystkich Scimitarów, ale okupiono ten stan gigantycznymi stratami. Pozostałe przy życiu jednostki myśliwskie Nowej Republiki dostały rozkaz niezwłocznego wycofania się na bezpieczniejsze pozycje, żeby nie ryzykować straty najlepszych pilotów Republikan. Myśliwce wroga zdawały się jednak tym nie przejmować i rozpoczęły zmasowany atak na uszkodzone jednostki liniowe, czego rezultatem było unicestwienie ostatniego CC-9600. - Kapitanie, manewr okalający na mój znak.- rzucił Grant, patrząc na stan tarcz „Tytana”. Nie był on najlepszy. Ciągła kanonada z dział superniszczyciela poważnie uszkodziła generatory, czego skutkiem mogło być ich nagłe przeładowanie i zanik osłon. A wtedy „Tytan”, najwytrzymalszy okręt, jaki kiedykolwiek powstał za pieniądze Nowej Republiki, zostałby zniszczony. Dlatego właśnie generał Grant zdecydował się na ryzykowny manewr. Okrążając superniszczyciel po wertykalnej chciał obrócić się olbrzymimi silnikami ku powierzchni ośmiokilometrowego okrętu. Emisja zadziałałaby w druzgocący sposób na tarcze „Gargoyle’a”, które też były z każdą salwą coraz słabsze. - Teraz!- powiedział Grant, mając nadzieję, że jego plan się uda i że osłony „Tytana” wytrzymają ostrzał po dnie, a następnie rufie okrętu. Jeszcze raz rzucił okiem na stan osłon krążownika, jakby chciał się upewnić, że nie wysiądą. Ku jego przerażeniu i niedowierzaniu, kontrolka oznajmująca obecność osłon hangaru zgasła, a za nią pociemniały inne, oznaczające między innymi tarcze stanowisk artyleryjskich i mostka. Czujniki odnotowały kolejną salwę z dział „Gargoyle’a” i po raz pierwszy w swojej karierze „Tytan”, niezniszczalny krążownik klasy Bulwark, zatrząsł się od eksplozji. Grant nie zamierzał tracić czasu na zbędne zawodzenia. Wiedział, że ostrzeliwanie się nawzajem z superniszczycielem prawie na pewno doprowadzi do masakry. Wiedział również, że jego najlepsi ludzie zginą, jeżeli szybko czegoś nie zrobi. Za czasów Imperium wszystko było łatwiejsze, pomyślał, nie trzeba było martwić się o podwładnych. Krążowniki klasy Bulwark były budowane w taki sposób, aby wytrzymały większy, skoncentrowany ogień z dział turbolaserowych. Ich konstrukcja była na tyle solidna, że „Tytan” spokojnie wytrzymałby jeszcze piętnaście minut kanonady. Niestety, tylko piętnaście. Generał Grant wiedział także o tym. Wiedział, że tarcze superniszczyciela też są wykończone i że jest szansa na jego zniszczenie. Wiedział, co musi zrobić. - Cała naprzód!- polecił kapitanowi statku – Wektor trzydzieści trzy koma siedem, prosto na okręt wroga! Pozostali, do szalup. Wszyscy! Proszę zablokować kurs i też iść, kapitanie! Kapitan popatrzył na niego w osłupieniu, ale trwało to tylko chwilę i zaraz wykonał rozkaz. Pozostali oficerowie z mostka już kierowali się do kapsuł ratunkowych, podobnie jak, zgodnie z rozkazem Granta, reszta załogi „Tytana”. Kapitan wstał i pobiegł do wyjścia, zatrzymując się koło Granta, który wciąż patrzył z nostalgią w stronę zbliżającego się superniszczyciela. - Generale, musimy iść.- rzekł, szturchając go lekko w ramię. Grant jednak nie słuchał, wpatrzony w imperialny okręt. - Idźcie sami.- powiedział w końcu – Ja skorzystam z kapsuły admiralskiej. Kapitan zasalutował i wybiegł bez słowa. Grant rzucił jeszcze okiem za iluminator i też wybiegł z pomieszczenia. Generał Cracken stał na mostku swojej Korwety, „Losu Thyferry”, i patrzył, jak od „Tytana” odpadają powoli kolejne kapsuły ratunkowe, sam zaś krążownik pędzi w kierunku superniszczyciela. Wiedział, że tarcze Bulwarka wysiadły i że to było jedyne wyjście, jakie generał Grant mógł wybrać. Patrzył również, jak kolosalny statek zderza się z „Gargoyle’em” i obserwował na ekranie czujników dalekiego zasięgu, jak osłony cząsteczkowe superniszczyciela nikną, spalając jednocześnie kadłub „Tytana”. Kapitan superniszczyciela musiał wysłać do osłon wszystkie rezerwy energii, jakie miał, ponieważ trzymały się one nadzwyczaj długo. Ponadto przygasły silniki i umilkły działa. Niemniej jednak tarcze deflektora w końcu wysiadły, otwierając wrakowi krążownika klasy Bulwark drogę do kadłuba „Gargoyle’a”. Niestety, a na szczęście dla wroga, eksplozje na polu osłon, które przeciążyły generatory, pożerały także samego „Tytana”. W rezultacie z olbrzymiego statku bojowego została zaledwie jedna dwunasta. Niemniej jednak to wystarczyło, aby ciężko uszkodzić „Gargoyle’a” i wykluczyć go z dalszej walki. - Wyślijcie którąś z Korwet po szalupy z „Tytana”.- polecił Cracken, patrząc, jak superniszczyciel na minimalnym, i jak się zdaje, maksymalnym w danym momencie, ciągu odlatuje na pierwszy lepszy wektor skoku. Generał nawet nie miał zamiaru go ścigać. Wiedział, że jedyne krążowniki, jakimi dysponuje, uszkodzony Majestic i nie mniej uszkodzony MC-90 walczą teraz z ostatnimi dwoma niszczycielami klasy Imperial i nie mogą przerwać tej potyczki. Pozostałe przy życiu cztery imperialne krążowniki klasy Carrack dały sobie spokój ze ściganiem myśliwców, tylko zabrały się za eskortę superniszczyciela, który niczym ranny smok wlókł się do wybawienia. Z kolei republikańskie myśliwce, zgodnie z rozkazem Bel Iblisa, wycofały się z rejonów walk na pozycje wyjściowe. Wszystkie TIE zabrały się więc za wspomaganie swoich niszczycieli w walce z krążownikami, ale niewiele mogły wskórać, zwłaszcza, że dużo czasu i energii poświęciły na zniszczenie jednego z MC- 90. Bitwa wydawała się wygrana. Wtedy, dokładnie w środku pola walki pomiędzy czterema potężnymi statkami pojawił się dziki, nieokiełznany wir. Burza Mocy rozgorzała na dobre, wciągając w siebie zarówno okręty Nowej Republiki, jak i statki imperialne. Destrukcyjna energia rozstrzeliła się, kierując jednocześnie ku pozostałym statkom Republikan, w tym flagowcom Crackena i Bel Iblisa. W jednej chwili przewidywane zwycięstwo mogło zamienić się w sromotną porażkę. - Przestań natychmiast!- ryknął wściekle Kyp, jednocześnie rzucając się w furii na Witiyna Tera. Pająkopodobny stwór był jednak przygotowany na taką ewentualność; jednym gestem dolnej, lewej ręki zawiesił Durrona w powietrzu, uniemożliwiając mu wszelkie próby agresji wobec niego. - Naprawdę jesteś taki tępy, Durronie, żeby chcieć się mierzyć ze mną?- wysyczał z mroczną satysfakcją Ter, zaciskając węzeł Mocy wokół szyi Jedi – Twoja moc jest niczym wobec mojej potęgi! - Kyp, nie!!!- wrzasnął Skywalker i już chciał biec na pomoc maltretowanemu przez Charona przyjacielowi, jednak Shira Brie i Callista stanęły mu na drodze, zapalając miecz i bicz. Luke spojrzał na obie kobiety; obie kiedyś kochał, mocniej, niż mu się wydawało, dlatego przez chwilę chciał zaniechać pomocy dla Kypa, byleby tylko z nimi nie walczyć. Trwało to jednak tylko chwilę. - Odsuńcie się, moje drogie.- szepnął, pełen determinacji, nasączając swoje słowa Mocą – Moim wrogiem jest Ter, a nie wy. Kobiety jednak nawet nie mrugnęły okiem. Zbyt długo znajdowały się pod kontrolą Pełnomocnika Sprawiedliwości, aby teraz wyrwać się spod jego wpływu za pomocą takiej prostej sztuczki. Pomóc mogłaby inna, silniejsza metoda perswazji, ale Luke nie miał ani dość czasu, ani sił, aby jej użyć. Przez moment nie wiedział, co robić. Wyboru dokonał za niego Anakin. Jednym ruchem ręki wytrącił miecz z ręki Callisty. Kiedy Shira Brie chciała zareagować, młody Solo kolejnym ruchem przywołał Moc i nacisnął nią na broń byłej Ręki Imperatora, miażdżąc ją. Shira, która była najwyraźniej w jakiś sposób połączona mentalnie ze swoim orężem, padła bez przytomności na ziemię. Ter, widząc, co się dzieje, teatralnym ruchem poderwał duszącego się Kypa do góry, roztrzaskując jego głowę o sufit. Krew pociekła po wspornikach i zaczęła kapać na dół, a ciało Ciemnego już Jedi spadło, uwolnione z uścisku Witiyna Tera. Jego przyciemniona przez to miejsce aura migotała chwilę i zgasła. - Nie!!!- wrzasnęła Wieiah i chciała instynktownie rzucić się na pomoc Durronowi, ale Eelysa ją powstrzymała. - Nie pomożemy mu, a mistrz Luke może potrzebować wsparcia naszych mieczy.- rzekła spokojnym, acz śmiertelnie poważnym głosem. Tymczasem Luke rzucił się na Callistę i ciosem z buta pozbawił ją przytomności. Brakiss zareagował, ale mistrz Jedi pchnął go mieczem, raniąc ciężko. Następnie chciał biec do walki z Witiynem Terem, ale na jego drodze stanął Anakin, pełen mroku i determinacji. Skywalker chciał go ominąć, lecz młody Solo niezwykle silnym pchnięciem Mocy posłał swojego krewnego na drugi koniec sali. - Jesteś słaby, wujku!- wrzasnął wściekle – Nie rzucaj się na głębokie wody!- - Anakinie.- szepnął z niedowierzaniem Ewon. - Przyszedłem po ciebie, Ter.- rzucił Solo, obdarzając Egzekutora złowrogim, szalonym spojrzeniem – Pomszczę moją matkę! Luke Skywalker nie zabierze mi przyjemności osobistego odrąbania ci wszystkich kończyn! Odpowiedzią Tera był głośny, szyderczy śmiech. - Mały i głupi.- podsumował go, kiedy przestał się śmiać – A niby jak chcesz mnie pokonać? Twój wujek nie dał mi rady, Solo, ty też nie podołasz! Anakin nie odezwał się ani słowem, wbijając jedynie swe nienawistne i wściekłe spojrzenie w Witiyna Tera. Charon z kolei przyglądał się młodemu siostrzeńcowi Skywalkera z mieszaniną rozbawienia i lekceważenia. Za nic miał młode pacholę, które przybłąkało się na Roon, żeby szukać zemsty za swoją matkę bez wyraźnej przyczyny. Stali tak w odległości pięciu metrów, mierząc się wzrokiem. Nagle, w ciągu jednej sekundy, Anakin wyciągnął przed siebie prawą rękę i poraził Witiyna Tera potężną, destruktywnie złowrogą, błyskawicą Mocy. Ter nie spodziewał się takiego ataku i nie był nań przygotowany. Zaskoczenie osłabiło jego i tak nadzwyczajną koncentrację i Pełnomocnik Sprawiedliwości nie był w stanie dłużej utrzymywać szalejącej na orbicie Burzy Mocy. Szalony, energetyczny wir rozproszył się tak szybko, jak powstał. Anakin jednak na tym nie poprzestawał i zwiększył natężenie, prowadząc po ciele Tera setki ładunków elektrycznych o olbrzymiej mocy. Luke i pozostali Jedi nie wierzyli własnym oczom. Skąd Anakin zna tę sztuczkę? Ter też nie wiedział i to go zdziwiło. Dotychczas orientował się doskonale w myślach i poczynaniach każdej istoty na planecie, nawet tej, nad którą nie miał kontroli. Umysł Anakina zdawał się płytki i Pełnomocnik Sprawiedliwości nie zawracał sobie nim głowy. Teraz jednak, kiedy ładunki elektryczne przesiąkały mu przez szczecinę, następnie skórę i mięśnie, do układu krwionośnego i nerwowego, chciał jeszcze choć raz sięgnąć do umysłu młodego Solo. Jego macki myślowe natrafiły jednak na niewzruszony, psychiczny mur, wzniesiony najwyraźniej przez samego Anakina. Witiyn Ter powoli tracił czucie w kończynach, przestawał również dominować nad umysłami swoich marionetek. Jedyne, na czym się teraz koncentrował, to przetrwanie. - Skąd u ciebie tyle Mocy, mały?- wysyczał boleśnie. - Jestem dziedzicem Imperatora, Ter.- rzucił Anakin, śmiejąc się tryumfalnie – Dotknął mnie kiedyś i przekazał wiedzę na temat ciemnej strony. Dość sporą, jak widzisz! - Ale jak... - Dość pytań, Ter!- wrzasnął Anakin – W imieniu wszystkich twoich ofiar, na Itren, Stacji Centerpoint czy gdziekolwiek jeszcze zaatakowałeś, skazuję cię na śmierć! - Jesteś głupcem!- tym razem, mimo przeszywającego bólu, to Ter się śmiał – Możesz mnie zabić, ale wiedz, że to nie ja odpowiadam za atak na twoją matkę. Dalej więc, zamordujesz niewinną istotę? - Kłamiesz!!!- krzyknął Solo, rozpraszając błyskawicę – Zniewoliłeś całą planetę! To ty jesteś wszystkiemu winien! Anakin dyszał ze złości, ale Ter tylko się śmiał. Młody Solo wiedział, że zabijając Egzekutora, przyzna mu rację, a więc jego będzie na wierzchu. Włączył klingę. Nie mógł jednak odmówić sobie tej przyjemności i szybko, jednym cięciem miecza świetlnego, odrąbał jego tułów od odwłoka. Tak zginął Witiyn Ter, Pełnomocnik Sprawiedliwości. Żądza mordu Anakina została zaspokojona, on jednak ciągle czuł ból i poczucie winy. Obecni tu Ciemni Jedi wyrwali się z więzów umysłu Tera i właśnie dochodzili do siebie. Zresztą rycerze jasnej strony byli zbyt zaaferowani tym ,co się stało, aby jakkolwiek zareagować. Luke ostrożnie, ale z ufnością, podszedł do swojego siostrzeńca. - Spokojnie, Anakinie.- powiedział powoli, wyczuwając jego cierpienie – Nie jesteśmy wrogami. Możemy ci pomóc. - Odwalcie się!- ryknął młody Solo – Odwalcie się wszyscy! Po tych słowach z ręki Anakina wystrzeliła kolejna błyskawica Mocy, tym razem skierowana w sufit. Była to bardziej manifestacja jego złości, niż jakiekolwiek celowe działanie, jednak od tego uderzenia zatrzęsły się ściany. Młody Jedi zwiększył jeszcze natężenie prądu w swoich palcach i naruszył strukturę budynku. Wszyscy obecni poczuli, jak cała twierdza zaczyna drżeć w posadach. Anakin przeskoczył nad Jedi i pobiegł w kierunku wyjścia. - Nie próbujcie mnie ścigać, bo zarąbię!- ostrzegł, grożąc Jedi swoim mieczem – Niech to miejsce będzie grobem Tera i wszystkich, którzy tu zostaną!- i wybiegł. - Dzieciak ma rację!- rzucił Irek Ismaren, który jako pierwszy doszedł do siebie po wieloletnim pobycie pod kontrolą Pełnomocnika Sprawiedliwości i szybko ocenił sytuację. Natychmiast ruszył śladem Anakina, a Ho’Din i drugi Ciemny Jedi, jeszcze niewiele rozumiejąc z tego, co się tutaj stało, ale czując, że cytadela się wali, pobiegli za nim. - Nic tu po nas!- rzekł Kam, usiłując wstać na nogi. Eelysa natychmiast podbiegła mu pomóc. - Nie możemy zostawić rannych!- sprzeciwiła się Wieiah, instynktownie podbiegając do Mika Reglii i Brakissa. - Wieiah ma rację.- powiedział Luke, podnosząc Callistę. Ewon przerzucił sobie przez ramię Shirę Brie, a Eelysa i Corran złapali Kama. Dorsk 82 z oczywistych względów nie mógł nic nieść. Zeltronianka tymczasem obejrzała ranę Brakissa i stwierdziła, że każdy ruch może poprzewracać mu wszystkie bebechy. Innymi słowy, nie można było go transportować. - Uciekajcie!- krzyknęła do czekających na nią Luke’a i Dorska – Jego nie można nieść! Zostanę z nim! - Weź chociaż Mika i chodź!- odkrzyknął jej Khommita. Twierdza zatrzęsła się po raz kolejny, a z sufitu zaczęły sypać się odłamki stali. - Nie możemy wybierać, kto ma żyć, a kto nie!- przypomniał mu szybko Luke, po czym zwrócił się do Wieiah z pełnym zrozumienia, ale i lęku o uczennicę, spojrzeniem. Chciał powiedzieć coś mądrego, ale nic nie przychodziło mu do głowy – Niech Moc będzie z tobą.- rzucił tylko. Wieiah uśmiechnęła się, ale nie był to jeden z jej dziewczęcych, płomiennych uśmiechów, lecz smutny, dojrzały uśmiech zatroskanej kobiety. I w tym momencie Luke pojął wszystko. Odwrócił się i obaj z Dorskiem wybiegli śladem pozostałych Jedi, zostawiając Wieiah, Mika i Brakissa w walącej się fortecy. ROZDZIAŁ XXXII - Dlaczego ją zostawiliśmy!?- zapytał Ewon, kiedy Luke dołączył do nich na krawędzi wygasłego wulkanu – Przecież to samobójstwo i Wieiah doskonale zdaje sobie z tego sprawę! - Powinieneś wiedzieć, że są ważniejsze rzeczy, niż śmierć.- odparł Luke, wciągając na linie nieprzytomną Callistę – Dzisiaj tyle się wydarzyło, że decyzja Wieiah wcale mnie nie dziwi. Myślę, że na jej miejscu zrobiłbym to samo.- dodał, patrząc na cytadelę. Twierdza zawaliła się, ledwie ją z Dorskiem opuścili. Teraz tylko przeczucie i Moc mogły mu powiedzieć, czy Zeltronianka przeżyła, ale Luke czuł, że jeszcze ją zobaczy. - Mógłbyś to wyjaśnić, mistrzu?- zapytała Eelysa, zaleczając prowizorycznie ranę Kama. - Może ja to zrobię.- zaproponował Corran – Znam wybór, przed którym została postawiona nasza koleżanka. Nie dałaby rady wynieść obu rannych ludzi, a nie wolno jej decydować o życiu i śmierci żadnego z nich. Opuścić ich też nie mogła; znacie ją przecież, zadręczałaby się tym do końca życia. Postanowiła więc zostać. - Ale przecież Wieiah jest rycerzem Jedi i ma obowiązki wobec galaktyki.- zaoponował Ewon. - Tak się składa,- zaczął Luke, patrząc na startujący w oddali prom klasy Gamma. Czuł, że uciekają nim Ciemni Jedi. Wcześniej widział inny prom, z insygniami Akademii Jedi, którym opuścił planetę Anakin Solo – że mam wrażenie, iż Wieiah najlepiej przysłuży się galaktyce, jeżeli zostanie tam, gdzie jest teraz. - Jeśli jeszcze żyje.- podsumował niechętnie Dorsk. - Żyje. Czuję to.- powiedział Kam tym samym opanowanym głosem, który budził respekt u innych Jedi. Luke jednak wiedział, że strata Shora bardzo go boli; jemu samemu było ciężko oswoić się z myślą, że Kyp, Nint, Zekk i Firtisthwing zginęli, w większości walcząc ze swoimi kompanami. Ponadto Anakin zdaje się pozostawać pod wpływem ciemnej strony i ciężko będzie go nawrócić. Jedynym pocieszeniem zdawało się być to, że Jedi pokonali Egzekutora i zlikwidowali zagrożenie ze strony wielu Ciemnych Jedi, a ponadto ciemne chmury w Mocy zaczęły się rozmywać. - Na razie musimy zająć się pościgiem za Anakinem.- skwitował Luke – Poza tym mam wrażenie, że Ter nie kłamał mówiąc, że nie ma nic wspólnego z itreńskim incydentem i atakiem na Akademię. Pobrużdżona, jałowa, szara równina ciągnęła się od horyzontu po horyzont. Gdzieniegdzie wystawały z niej kikuty spalonych i zwęglonych drzew. Niebo było czerwone, ponure, i chociaż było jasno, Wieiah nie dostrzegła nigdzie żadnego słońca ani gwiazd. Stała tak sama, rozglądając się dookoła, ale nie wiedziała, co ma dalej robić. Wnikanie do czyjejś psychiki było za każdym razem innym procesem i nie było recepty ani na poprawne wejście do czyjegoś umysłu, ani na swobodne poruszanie się w nim. To pewnie dlatego Jedi nigdy nie korzystali z tej umiejętności. A raczej korzystali, ale nigdy nie zapuszczali się tak daleko. Miejsce to było bowiem astralną projekcją umysłu Brakissa, którą on sam podświadomie stworzył. Dzieje się tak zawsze, gdy osoba umierająca kreuje sobie przed śmiercią wyobrażenie Mocy, z którą się jednoczy. Jest ono tym wyraźniejsze, im bardziej jest rozstrojony w chwili śmierci umysł umierającego. Nigdy natomiast nie zdarzyło się jeszcze, aby na tę płaszczyznę psychiczną weszła osoba z zewnątrz. Wieiah wiedziała o tym i trochę lękała się tej próby. Zanim zestroiła się z Brakissem, przesunęła Mikę pod ścianę i wprowadziła w leczniczy trans Jedi. To samo chciała zrobić z drugim nieprzytomnym mężczyzną, ale dziwne wibracje aury Brakissa powodowały, że nie można go było uzdrowić konwencjonalnie. Wieiah postanowiła więc go psionicznie uspokoić i w ten sposób znalazła się tutaj. Nagle Wieiah dostrzegła płynącą w oddali sylwetkę. Ponieważ na tej płaszczyźnie astralnej nie mogło znaleźć się więcej osób, musiał to być Brakiss. Sunął bezgłośnie w kierunku czegoś, a na jego twarzy malowało się zmęczenie i chęć zaznania spokoju. Zeltronianka pobiegła natychmiast w jego stronę, a kiedy stanęła na jego drodze, na oblicze mężczyzny wstąpił grymas zniecierpliwienia. - Czemu mi przeszkadzasz?- zapytał – Nie widzisz, że jestem zmęczony? Po co tu przyszłaś? - Błagam cię, obudź się.- nalegała Wieiah, zrównując się z jego płynącą gdzieś sylwetką – Jeszcze możesz przeżyć! - Przeżyć?- zaśmiał się Brakiss – A po co żyć? Jaki jest sens życia dla samego życia?- wskazał palcem odległy punkt na horyzoncie – Słyszę, jak mnie wołają. Czekają na mnie. Tam znajdę spokój. Tam chcę być. Wieiah obróciła się w kierunku wskazanym przez Ciemnego Jedi i dostrzegła coś, czego wcześniej nie widziała. Jakieś sto metrów dalej (jeżeli czyjś umysł można mierzyć w metrach) pojawił się słup światła, który niczym dziura w rzeczywistości przyciągał Brakissa, jak magnes przyciąga żelazo. Wieiah przystanęła zdumiona i przerażona, ale zaraz zreflektowała się i pobiegła za Ciemnym Jedi. Udało jej się złapać go za nogi, więc próbowała go wyhamować, ale coś ciągle go tam ciągnęło. - Czemu jeszcze mnie dręczysz?- zapytał Brakiss, a w jego głosie czuć było zawód. - Brakissie, nie idź tam! Zostań wśród nas!- krzyczała Zeltronianka – Brakiss, to jest śmierć! - Och, anielico,- szepnął mężczyzna, a w jego oku błysnęła łza – myślisz, że ja nie wiem? - Błagam cię, Brakiss, zostań!- nalegała Wieiah – Jeszcze masz po co żyć! Nie marnuj tego! Życie jest piękne, zachowaj je! Nie poddawaj się, nie ulegaj! - A niby po co mam żyć, aniołku?- zapytał Ciemny Jedi, odwracając głowę w jej kierunku. Na jego twarzy pojawiło się zaciekawienie. Wieiah bała się tego pytania, ale jeszcze bardziej bała się na nie odpowiedzieć. Nie zdefiniowała jeszcze tego, ale w głębi duszy zawsze to czuła. Teraz jednak musiała przyznać przed sobą, że to odczucie istnieje i że nie może go już dłużej ignorować. - Dla mnie!- wyszeptała. Superniszczyciel i towarzyszące mu cztery krążowniki klasy Carrack skoczyły w nadprzestrzeń. Generał Bel Iblis obserwował to z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszył się, że bitwa dobiegła końca, z drugiej jednak nie podobało mu się, że wróg ucieka z najsilniejszym okrętem w swojej flocie. Zdecydował się mimo to nie szarżować na uszkodzoną maszynę. Dzisiejszego dnia zginęło już zbyt wielu jego ludzi. - Prom klasy Gamma od strony Roon!- zameldował oficer od czujników – Leci w naszym kierunku. To już drugi, pomyślał Bel Iblis, czyżby wywozili coś z planety? - Generale Antilles.- powiedział przez komlink – Proszę przechwycić ten prom. Może mieć znaczenie. - Rozkaz, sir!- odezwał się Wedge i dziesięć myśliwców typu X odbiło od formacji, żeby zbliżyć się do obcego promu. Myśliwce Eskadry Łotrów szybko okrążyły statek, a ich dowódca przełączył swój komlink na ogólną częstotliwość i rzekł służbowym tonem: - Tu generał Wedge Antilles z Sił Zbrojnych Nowej Republiki. Przedstawcie się i wyjaśnijcie, co robicie w strefie wojennej! - Daruj sobie, Wedge. Bitwa tam, na dole, skończona.- odezwał się czyjś spokojny głos. - Corran!- krzyknął Antilles z pomieszaniem zaskoczenia i radości – I co? Udało się wam? - Połowicznie.- odparł przez komlink Corelliański Jedi – Wraca nas zaledwie ośmiu, przy czym dwoje to jeńcy. Zabiliśmy Tera, ale jest coś jeszcze.- ściszył głos – Podobno to nie on odpowiada za te ataki. - Obawiałem się tego.- Wedge także spoważniał, ale jego słowa zaskoczyły Corrana – Generał Bel Iblis odebrał z bazy najnowsze informacje. Zniszczono Ord Pardon i Nową Plymptę oraz spustoszono Morishim. Pojawił się także jakiś pozorant i porwał połowę floty Imperium. Admirał Perm sądził, że to był Ter, ale skoro go zabiliście... - Nie kończ, Wedge.- wtrącił się Luke – Kogo udawał ten pozorant? - Lepiej usiądź. Dartha Vadera.- odparł Antilles. Nastąpiła chwila przerwy, podczas której Wedge zaczął sobie wyobrażać, jakie wrażenie wywarła ta informacja na jego przyjacielu. - Dotychczas sądziliśmy, że to Witiyn Ter odpowiada za wszystkie te akty terroru.- powiedział Corran niespokojnym głosem – Zresztą cała galaktyka tak sądziła. - Myliliśmy się.- podjął Luke, również zdradzając oznaki niepokoju – Zlikwidowaliśmy zagrożenie ze strony Tera bezpodstawnie. Naszym prawdziwym wrogiem jest Darth Vader. Kiedy Brakiss otworzył oczy, zeltroniańska kobieta właśnie siedziała do niego tyłem, przygotowując do spożycia żelazne racje. W miarę, jak powracała do niego świadomość, przypominał sobie wszystkie wydarzenia od czasu przybycia na Roon. Powoli zaczął również kojarzyć Zeltroniankę. Była to smukła, powabna, młoda kobieta o długich do łopatek, ciemnych włosach i bladopomarańczowej skórze. Właściwie wyglądała prawie jak człowiek, jeśli nie liczyć drobnych, giętkich pręcików, po trzy na każdym obojczyku. Te pręciki i kolor skóry identyfikowały nieznajomą jako przedstawicielkę rasy Zeltron. Dziewczyna była ubrana w obcisły, ale nie prowokujący kombinezon koloru ciemnej zieleni. U pasa miała miecz świetlny, więc Brakiss od razu zorientował się, że to Jedi. Już miały obudzić się w nim wszystkie zadawnione urazy do użytkowników jasnej strony, ale coś sprawiało, że nie czuł tego samego mroku, co dawniej. Jak się poważnie zastanowić, to od bardzo dawna nie czuł w sobie mroku. Aura dziewczyny też była dziwnie znajoma. Jaśniała niczym latarnia, chociaż Ciemny Jedi nie wiedział, skąd u niego takie porównanie. Był jednak pewien, że już tę aurę zna. Poruszył się lekko i od razu odezwał się ból w klatce piersiowej; widocznie Jedi zaleczyła ranę, ale nie uzdrowiła go do końca. Ciekawe tylko, czy zrobiła to przypadkiem, czy celowo. - Nie wstawaj. Jesteś jeszcze słaby.- odezwała się Zeltronianka. Najwyraźniej wyczuła, że już się obudził. Brakiss rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym leżał, i ze zdumieniem odkrył, że jest to sala audiencyjna w zawalonej cytadeli. Komnata zresztą też była doszczętnie zrujnowana, ale jeden z filarów pozostał i teraz trzymał część stropu, zostawiając pod sobą niewielką, wolną przestrzeń. Pod przeciwległą ścianą leżał inny mężczyzna, prawdopodobnie też Jedi, a zwłoki dwóch kolejnych znajdowały się przy załamie. Tam też był miecz Brakissa. - Dlaczego to robisz?- zapytał mężczyzna, patrząc na kobietę Jedi – Przecież wiesz, kim jestem. - Ponieważ każdy zasługuje na drugą szansę.- odparła Zeltronianka, odwracając twarz w kierunku rozmówcy. Miała delikatne i łagodne rysy, duże, ciemne oczy i pełne usta. Ogólnie rzecz biorąc jej oblicze było bardzo urodziwe i w niczym nie ustępowało ciału. - To nie jest jedyny powód.- zaoponował Brakiss, wyczuwając nutę nieszczerości w jej głosie – Gdyby tak było, Jedi nie zabiliby Tamith Kai i Kuellera. - Może jednak tak jest, tylko nigdy tego nie dostrzegłeś?- wysunęła przypuszczenie dziewczyna, przyglądając się Brakissowi. - Może...- zaczął Ciemny Jedi z kamienną twarzą, ale w jednej chwili błyskawicznie przywołał Moc, przyciągając swój miecz do ręki i uaktywniając go. Zeltronianka odruchowo sięgnęła po swoją broń, lecz za chwilę musiała odskoczyć, gdyż Brakiss cisnął włączonym mieczem w jej kierunku. Ostrze jednak nie było przeznaczone dla niej, lecz dla skradającego się za plecami dziewczyny napastnika. Miecz podleciał do Mika Reglii, przecinając jego aortę i w rezultacie pozbawiając go życia. Zeltronianka była zaskoczona. Miko wciąż pozostawał pod wpływem ciemnej strony, mimo, iż Anakin zabił jej najsilniejszego użytkownika, Witiyna Tera. Ziarno mroku Pełnomocnika Sprawiedliwości musiało paść na podatny grunt. - Dziękuję.- wyszeptała z wdzięcznością – Myślałam, że mu przeszło. - Ciemna strona Mocy nie „przechodzi” tak po prostu.- syknął Brakiss – Wiem coś o tym.- spojrzał surowo na kobietę Jedi – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie! - Naprawdę nie pamiętasz?- zapytała z niedowierzaniem dziewczyna, przyglądając się Brakissowi z zaciekawieniem, co nie uszło jego uwadze. - Nie kokietuj mnie!- burknął wściekle – Jestem twoim wrogiem i nie ma... - W tej chwili jesteś rannym człowiekiem, któremu udzielam pomocy.- przerwała stanowczo kobieta Jedi, zaraz jednak złagodniała i ukucnęła przy nim – Przepraszam. Nie chciałam być zbyt surowa. Brakissowi jednak ta surowość nie przeszkadzała. Czuł, że powinien pamiętać jej osobę, jej aurę, że była ona dla niego w pewnym momencie ważna. Zirytowany, chwycił ją za gardło i zaczął ściskać. Zeltronianka nie spodziewała się tego ruchu i nie zdążyła zareagować. - Mów! Skąd cię znam?! Dlaczego mi pomagasz?!- warknął. - Naprawdę nie pamiętasz?- wydusiła z siebie dziewczyna – Błagam, przypomnij sobie! Ten rozpaczliwy ton głosu Zeltronianki natychmiast mu się z czymś skojarzył. Inne miejsce, inny czas, inna rzeczywistość. Zmrużył oczy, usiłując złapać się tego skojarzenia, uczepić się go i przejrzeć. Udało mu się. Wszystko sobie przypomniał. - To ty byłaś tym aniołem.- rzekł ze zdziwieniem w głosie, puszczając jej gardło – Zawsze wydawało mi się...- mówił zmieszany – w jakiś sposób czułem... od jakiegoś czasu, że mam przy sobie anioła stróża. - Bo masz, Brakissie.- powiedziała miękko Zeltronianka – Od wielu miesięcy chciałam być przy tobie. Coś mnie do ciebie ciągnęło, Brakissie. - wzięła głęboki oddech, jakby to, co chciała powiedzieć, miało zaważyć na jej dalszym życiu – Teraz już wiem, co. Kocham cię!- Ciemny Jedi przez chwilę trawił to, co usłyszał, a gdy to do niego dotarło, aż się cofnął, przerażony. Po raz pierwszy w życiu ktoś wyznał mu miłość. Zawsze sądził, że na nią nie zasługuje, zawsze bał się okazywać uczucia. Bał się, że mrok w jego sercu wyjdzie na światło dzienne, jeśli tylko on otworzy mu bramę. Nieświadomie, zamykając się w sobie, uzewnętrznił tę ciemność. Ale teraz, kiedy zetknął się z prawdziwym mrokiem w postaci Witiyna Tera, kiedy Charon zjednoczył umysł Brakissa ze swoim, ciemność w sercu mężczyzny wydała mu się zaledwie słabą szarością. - Taka jest prawda, mój miły.- mówiła Zeltronianka, podchodząc powoli do Ciemnego Jedi – Odrzuć strach, nienawiść, ból. Nie potrzebujesz ich. - Nie!- ryknął Brakiss, kuląc się w sobie – Zawsze byłem sam! Muszę być sam! Nie mogę inaczej! - Mylisz się, Brakissie, możesz.- rzekła łagodnie Zeltronianka, ufnie wyciągając do niego ręce – Możesz być samotny, ale nigdy nie będziesz sam.- przytuliła go lekko. Nie bronił się – Bo Jedi tacy, jak my, nigdy nie są tak naprawdę sami.- szepnęła z uczuciem. Brakiss klęczał w jej ramionach, pełen sprzecznych uczuć. Sięgnął Mocą ku swojej niespodziewanej towarzyszce, ale nie znalazł żadnego śladu fałszu. Jakaś jego część, ta ciemniejsza strona, miała nadzieję, że może Zeltronianka wykorzystuje feromony, aby go omamić, ale nie znalazła żadnych dowodów na to przypuszczenie. Była tam natomiast chęć zbliżenia się, chęć stanowienia podpory dla jego nawrócenia, potrzeba kochania. Wszystko od początku do końca szczere. Mięśnie Ciemnego Jedi w jednej chwili zwiotczały i wstrząsnął nimi dreszcz, kiedy zaakceptował miłość Zeltronianki. Poczuł, że z całego serca chce odwzajemnić to uczucie, przytulił się więc do niej jeszcze mocniej. W jego oczach pojawiły się łzy. - Nigdy nie jesteśmy sami.- powtórzyła miękko Zeltronianka. Siedzieli tak w objęciach przez jakiś czas, nie wiedzieli nawet jak długo. Nie obchodziło ich to zresztą. Było im ze sobą dobrze. - Jak masz na imię, aniele?- wydusił w pewnej chwili Brakiss, czując senność. Zbyt wiele się dowiedział i zbyt wiele zrozumiał w zbyt krótkim czasie. Czuł się wyczerpany. - Nazywam się Wieiah, mój miły.- odparła dziewczyna, wyczuwając jego znużenie – Jesteś zmęczony. Prześpij się, kochany.- spojrzała mu w oczy, uśmiechając się łagodnie – Będę przy tobie. ROZDZIAŁ XXXIII - Powiedz mi, Wieiah,- zagadnął Brakiss, żując swoją porcję racji żywnościowych – dlaczego zostałaś Jedi? Zeltronowie raczej nie słyną z przyjmowania na siebie odpowiedzialności. - To prawda.- odparła zapytana, uśmiechając się i patrząc na mężczyznę z uczuciem – Ale mistrz Luke pokazał mi, że istnieje coś ważniejszego, niż ciągłe orgie i zabawy. Zrozumiałam, że jeśli chcę wykorzystać dar, który otrzymałam, muszę ponieść wszystkie jego konsekwencje. - Skywalker mówił mi kiedyś o tym.- wspomnienie o Luke’u wyraźnie przygnębiło Brakissa, jednakże sam fakt, iż chciał o nim rozmawiać, był dużym krokiem naprzód w jego rehabilitacji. Kiedy spał, Wieiah poczuła, jak jego aura jaśnieje, i była wręcz wniebowzięta. Brakiss nadal jednak nie miał odpowiedniej perspektywy i na wiele spraw patrzył przez krzywe zwierciadło, Zeltronianka postanowiła więc, że sprowadzi go do końca na jasną stronę – Kiedy byłem Naczelnikiem Akademii Ciemnej Strony, nauczałem zupełnie innych rzeczy. Wieiah usiadła bliżej niego, zakąszając swoją porcję. W świetle jarzeniowego pręta jej twarz zdawała się Brakissowi jaśnieć. - Jak właściwie przeżyłeś eksplozję Akademii?- zainteresowała się. - Komnaty naczelnika były bezpośrednio połączone z błyskawicznym korytarzem ewakuacyjnym.- odparł Brakiss, patrząc na nią uważnie – Miałem tam infiltratora Sith, gotowego do lotu. - Rozumiem.- odparła Wieiah – Wiem, że nie powinno tak być, ale cieszyłam się, kiedy przeżyłeś. Mężczyzna zaśmiał się ironicznie. - Nie powinno.- zgodził się, po czym spojrzał na nią z ufnością – Chciałem ci podziękować.- rzekł – Gdyby nie ty, nie uzyskałbym przebaczenia. - Jeszcze go nie uzyskałeś.- odrzekła Zeltronianka – Ale jesteśmy na dobrej drodze. Teraz, kiedy Witiyn Ter zapłacił za swe zbrodnie... - Zbrodnie?- przerwał jej Brakiss ze zdziwieniem – Jedyną zbrodnią Tera było zdominowanie tej planety. Ale ty chyba nie to masz na myśli, prawda, aniołku? - Myślałam o itreńskim incydencie i zniszczeniu Stacji Centerpoint.- powiedziała Wieiah, patrząc na mężczyznę nieswojo – Ty coś wiesz, prawda? - Rzeczywiście.- Brakiss spochmurniał – Kiedy nasze umysły połączyły się z jaźnią Tera, zobaczyłem nie tylko nieprzenikniony mrok. Wiedziałem wszystko, co działo się w jego głowie. W tym i jego wspomnienia.- ujął dłonie Zeltronianki w swoje – Ter przybył do nas z nadwymiaru. Stało się to jeszcze w okresie świetności Imperium, kilka miesięcy przed Bitwą o Derrę IV. Wtedy to Pełnomocnik Sprawiedliwości, Hethrir, w swoim ośrodku badań nad pozaprzestrzenią sprowadził do naszego świata Waru. - Wiem o tym.- powiedziała Wieiah – Udostępniono nam dziennik pokładowy tej stacji kosmicznej. - Ale z dziennika usunięto informację o innych istotach, które przyszły za Waru.- kontynuował Brakiss – Oddział Charonów przedostał się do naszej galaktyki i zaczął siać spustoszenie w ośrodku. Szturmowcy nie dawali im rady, ale lord Hethrir – tak. Używając Mocy pozabijał wszystkie istoty poza jedną. Tą, która według niego posiadała wrażliwość na Moc. - Witiyna Tera.- zgadła Wieiah – Jak to się stało, że w wymiarze, w którym nie istnieje Moc, urodziła się osoba nią władająca? - Nie mam pojęcia.- Brakiss wzruszył ramionami – Wiem, że z początku ta wrażliwość była niewielka, ale w miarę treningu i czasu spędzonego w naszym wymiarze wzrastała. To Hethrir rozpoczął szkolenie Witiyna Tera. Kiedy jednak przedstawił go Imperatorowi, to on kontynuował jego edukację. Obaj byli pod wrażeniem rosnącego potencjału Tera. Na krótko przed Bitwą o Endor Witiyn Ter osiągnął taki poziom umiejętności, że został mianowany Pełnomocnikiem Sprawiedliwości. - Równolegle z awansem Thrawna?- zapytała Wieiah, kojarząc daty. - Nieco później.- odparł Brakiss, patrząc z uczuciem na swoją rozmówczynię – Thrawn nic nie wiedział o Terze, tak samo, jak o innych Egzekutorach i Ciemnych Jedi. W każdym razie po śmierci Palpatine’a Witiyn Ter zaszył się gdzieś, podobnie jak Hethrir. Siedział tak głęboko, że klon Imperatora nie mógł go znaleźć. - Tutaj, na Roon, zgadłam?- Wieiah lekko się uśmiechnęła – Tylko co chciał przez to osiągnąć? - „I staną naprzeciw siebie, krzyżując swe ostrza w śmiertelnym pojedynku. Ten, który przeżyje, zasiądzie u boku swego pana”.- powiedział Brakiss z zagadkowym wyrazem twarzy – Tak myślał Ter o tym, co robił. Przy okazji nie szczędził sił, żeby sprowadzić na Roon jak największą ilość Ciemnych Jedi.- wstał i zaczął się przechadzać po pomieszczeniu, mimo, iż jego rana jeszcze się do końca nie zagoiła – Najpierw przybyła Shira Brie. Po niedokończonym treningu Flinta i Carnora Jaxa. Ter niemal od razu po jej przybyciu zdominował jej umysł, tak, jak to zrobił ze mną. - I próbował z nami.- dodała Wieiah – To, co powiedziałeś na początku... to są słowa Imperatora, prawda? - To cytat z jednej z jego mrocznych ksiąg.- odparł Brakiss – Nie mam jednak pojęcia, co to może znaczyć. - A ja myślę, że wiem.- Wieiah podrapała się w zamyśleniu po brodzie; Firtisthwing polecał jej używanie logiki do rozwiązywania problemów „nie do rozwiązania”. I chociaż wspomnienie nieżywego przyjaciela wywołało u Zeltronianki smutek, była zadowolona, że kiedyś był i dał jej tę radę – Popatrz:- zwróciła się do Brakissa – Ter ściąga na Roon Shirę Brie, Rogandę Ismaren i chce sprowadzić Marę Jade. Sam tak powiedział. Co to może oznaczać? - Chciał zmusić ich do walki między sobą, bo wierzył, że zwycięzca tego pojedynku będzie najsilniejszym użytkownikiem Mocy we wszechświecie!- podchwycił Brakiss – Aniołku, jesteś genialna! - Coś mi się jednak nie zgadza.- Wieiah nie podzielała euforii mężczyzny – Po co Ter zniszczył Stację Centerpoint i spowodował zagładę Itren? - Przecież ty nic nie wiesz!- Brakiss stuknął się teatralnie w głowę – Ter nie kłamał, mówiąc, że nie ma nic wspólnego z tymi atakami. Za nimi stoi Executor’s Lair. - Co takiego?- zdziwiła się Wieiah. - Organizacja, która ufundowała Akademię Ciemnej Strony.- odparł Brakiss, pokazując zniszczony emblemat na swojej szacie. Emblemat ukazujący superniszczyciela i miecz świetlny na tle znaku Imperium – Organizacja, której do niedawna byłem członkiem.- wspomnienie o Centrali wywołało u niego potok skojarzeń: Executor’s Lair – flota – armia inwazyjna – stojący u podnóża wulkanu AT-AT... Wieiah wyczuła, jak u Brakissa kolejno gości zrozumienie, zdziwienie i przerażenie. - Musimy szybko się stąd wydostać!- rzucił niecierpliwie mężczyzna – W transporterze na zewnątrz jest uwięziona kobieta! - To nie jest takie proste, synu Mal’ary’ush.- głos Khabarakha pełen był smutku wymieszanego z wściekłością – Dla galaktyki nie ma znaczenia, kto zawinił. Noghri to Noghri. Jacen Solo razem z siostrą i Khabarakhiem przechadzali się właśnie głównym traktem do wioski Noghrich na planecie Wayland. Mijali po dordze wielu przedstawicieli tej rasy, a także kilku Psadanów i Myneryshów, u wszystkich jednak czuć było zażenowanie, strach i poczucie bezsilności. Nowa Republika, a konkretniej Borsk Fey’lya stwierdził, że kradzież superniszczyciela ze stoczni złomowych Ord Trasi jest ciosem wymierzonym przez Noghrich prosto w pierś Nowej Republiki. Jak na ironię, sześć lat temu tak samo potraktowano Bothan. W każdym razie prezydent kazał admirałowi Permowi wysłać na orbitę Waylandu krążownik klasy Dauntless z pełną załogą. Teraz dumny okręt bojowy krążył wokół planety, kładąc na nią jednocześnie embargo, z którego nie byli zadowoleni ani Noghri, ani Mara Jade Skywalker, ani bliźnięta Solo. - Ale to niesprawiedliwe.- oburzyła się Jaina. - Galaktyka nie jest sprawiedliwym miejscem.- przypomniał Khabarakh – A ta sytuacja jest i tak dość łagodna. Gdyby nie działo się tyle w Nowej Republice, z pewnością naskoczono by na wszystkich przedstawicieli rasy Noghri. Ten okręt na orbicie w sumie tylko tu stacjonuje. - Niemniej jednak nie powinno tak być.- powiedział Jacen – Masz jakiś pomysł, kto może stać za porwaniem tego superniszczyciela? - Sprawdziliśmy wszystkich naszych agentów, zarówno tych pracujących dla Talona Karrde, jak i innych. Wszyscy są czyści.- odparł Noghri. - Ale przecież ktoś to musiał zrobić.- nie poddawała się Jaina – Dowody jednoznacznie wskazują na Noghrich. - Jest taka historia...- zamyślił się Khabarakh – Właściwie to nawet legenda, córko Mal’ary’ush. Podobno kiedyś, jakieś pół roku po Bitwie o Yavin, na Honoghr przybył Darth Vader i zażądał spotkania z czterdziestką najlepszych i najlojalniejszych komandosów. Gdy się stawili, zabrał ich ze sobą na Vjun. Ponoć wypełnili dla niego kilka zadań, ale potem ślad po nich zaginął. Wielu pamięta to zdarzenie, ale wielu też nie daje mu wiary. Przecież tacy Noghri również przeszliby pod dowództwo Thrawna i powstali przeciw niemu razem z innymi. - Chyba, że ta grupa pozostała przy Vaderze.- powiedziała Jaina. - Poza tym kiedy zniknęli, straciliście z nimi kontakt.- dodał spokojnie Jacen. - Owszem.- zgodził się Khabarakh – Jeśli to rzeczywiście oni, to wszystko miałoby sens. To jednak nie zmienia faktu, że embargo trwa i nie zostanie odwołane, dopóki nie znajdziemy winnych. A nie znajdziemy ich, siedząc bezczynnie na Wayland bez możliwości odlotu. - Sugerujesz, żebyśmy zabrali cię z planety?- Jacen natychmiast przejrzał zamiary swojego rozmówcy – Przecież wiesz doskonale, że nie możemy. - Możecie natomiast poszukać winnych.- nie poddawał się Noghri – Jeśli to rzeczywiście najlepsze Death Commando Lorda Vadera, są oni lepiej wyszkoleni i bardziej doświadczeni niż ktokolwiek z nas. Na pewno sprzymierzyli się z jakąś poimperialną organizacją. - Na przykład z tą, która uprowadziła połowę floty Imperium?- wysunęła przypuszczenie Jaina, patrząc z niepokojem na brata. - To by miało sens.- odparł Jacen – Według doniesień dowodził tym Vader. - Oznacza to, jakby nie patrzeć, sporo roboty dla Jedi i Nowej Republiki.- podsumował Khabarakh. Danni Quee straciła już wszelką nadzieję. Od chwili, kiedy Maarek Stele zostawił ją w przerobionej na celę ładowni transportera AT- AT, praktycznie nic nie jadła. Nie miała jednak ochoty ani na jedzenie, ani na sen, ani na cokolwiek innego. Nic ją już nie obchodziło; nawet to, co się z nią teraz stanie. Słyszała, jak w mieście wylądował jakiś statek, dotarły do niej także odgłosy rozruchów i bitwy, jaka wydarzyła się chwilę później. Nie zwróciła na nie jednak szczególnej uwagi, podejrzewając, że to kolejny transport sił inwazyjnych z „Gargoyle’a” spotkał się z grupą tubylców. Takie samo, krwawe, okrutne przywitanie czekało na nich, kiedy wylądowali jakiś czas temu. Nawet, kiedy Danni wyraźnie usłyszała przelatujący nad porzuconym transporterem prom klasy Lambda, nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Właściwie to już nie myślała i nie czuła; jej egzystencja ograniczała się teraz wyłącznie do wegetacji i oczekiwania na śmierć głodową. Już się z tym pogodziła. - Powinieneś przypomnieć sobie reguły postępowania Jedi.- do uszu Danni dobiegł aksamitny, kobiecy głos, który jednak nie wywołał u niej żadnej reakcji; cały czas siedziała ze wzrokiem wlepionym w ścianę. - Postaram się.- uszy panny Quee zidentyfikowały drugi głos, bez wątpienia należący do Brakissa. Uwagę dziewczyny nieco zaabsorbował fakt, że nie był on już tak smutny i beznamiętny, jakim go zapamiętała – Może wygrzebię je z pamięci, jeśli będę mógł je zapisać. Daj mi chwilkę, aniołku. - Masz ją.- odparła rozmówczyni Ciemnego Jedi – Ja tymczasem zastanowię się, jak dostać się do środka tego czegoś. - Mam pewną koncepcję, Wieiah.- powiedział Brakiss. Danni zaczęła słuchać tej rozmowy – Uniosę cię przy użyciu Mocy pod spód transportera, a ty wytniesz w nim dziurę i po sprawie. - Jesteś pewien, że dasz radę?- zapytała niespokojnie Wieiah. - Zaufaj mi. - Dobrze. Do roboty.- skwitowała kobieta spokojnym, ale pełnym zacięcia głosem. Po chwili oczom Danni ukazała się na podłodze ciepła, czerwona plama topionego metalu, której towarzyszyła ostra, nieprzyjemna woń płonącej durastali. Z rozżarzonej plamy wysunął się natomiast około półmetrowy snop żółtego światła, który począł systematycznie wycinać w podłożu dziurę. Po mniej więcej dwóch minutach kawał durastali upadł na ziemię, a przez powstałą lukę wsunęła się dzierżąca miecz świetlny dziewczyna rasy Zeltron. Danni Quee spojrzała na nią badawczo, początkowo z nieufnością, ale coś w oczach Zeltronianki sprawiło, że odezwała się w niej iskierka nadziei. - Nie bój się.- powiedziała miękko Wieiah, podchodząc powoli do kobiety – Chcemy ci z Brakissem pomóc. - Brakissem?- zapytała Danni, po raz pierwszy od dłuższego czasu, jej samej wydawało się, że od wieków, robiąc użytek ze swojego narządu mowy. - Zmienił się.- rzekła Wieiah, wyciągając do niej rękę – Powiedział mi, że Ciemni Jedi coś na tobie testowali. Możesz iść z nami , żadnego z nich już tu nie ma. Brakiss właśnie pracowicie wypisywał coś na kawałku papieru przy użyciu należącego do Wieiah pióra świetlnego, kiedy obie kobiety wylewitowały z wnętrza transportera AT-AT. Kiedy stanęły na ziemi, podszedł do nich. Danni Quee, osłabiona z powodu braku jedzenia, ledwo trzymała się na nogach, jednak Wieiah przytrzymywała ją, nie pozwalając upaść. Moja anielica będzie więc opiekować dwiema ofiarami losu, pomyślał Ciemny Jedi, patrząc na swoją, jeszcze nie do końca zagojoną, ranę. - Jak ona się czuje?- zapytał, patrząc na Wieiah łagodnie. - Musi coś zjeść i odpocząć.- odparła Zeltronianka, odwzajemniając spojrzenie – Ten cały Maarek Stele jej nie oszczędzał. - Dobrze, że go tu nie ma.- uśmiechnął się Brakiss, pokazując dziewczynie kawałek papieru – Przypomniałem sobie. Wieiah spojrzała na wypisane przez Brakissa frazesy. Nie był to co prawda standardowy kodeks Jedi, ale jego zmieniona wersja, znana także jako zasady Qui-Gon Jinna: „Spokój ponad gniewem. Honor ponad nienawiścią. Siła ponad strachem.” Było tam jednak czwarte zdanie, którego zabrakło w oryginale, a na którym Wieiah bardziej się skupiła. Było bowiem jasne, że ostatni frazes był dziełem Brakissa: „Miłość ponad śmiercią” Mimo zmęczenia, Danni Quee patrzyła, jak młody mężczyzna i Zeltronianka patrzą sobie w oczy z uczuciem, niemal niezauważalnie przysuwając się do siebie, a następnie ich usta zrastają się w długim i namiętnym pocałunku. Oboje promienieli szczęściem. ROZDZIAŁ XXXIV Stacja Kwenn nie była, zdaniem Fetta, nienajlepszym miejscem na spotkanie z odwiecznym prześladowcą. Stary, ledwie orbitujący kompleks był domem wszelkiego rodzaju rzezimieszków i kupców z szarej strefy, chociaż nie było tutaj wszechobecnej degeneracji charakterystycznej dla Ostoi albo Nar Shadaa. Niemniej jednak fakt, że właśnie to miejsce wyznaczył Han Solo na spotkanie z mandaloriańskim łowcą nagród mogło znaczyć dwie rzeczy: albo Corellianin był krańcowo zdesperowany, albo bezgranicznie głupi. A Boba Fett wiedział, że to drugie jest niemożliwe. Ledwie „Slave I” wleciał do wyznaczonego przez kontrolę lotów hangaru, Boba dostrzegł Hana Solo i Chewbaccę, stojących w równej odległości pomiędzy wyjściem z hangaru i lądowiskiem, w dość sporym oddaleniu zarówno od stojących pod ścianą skrzyń, mogących posłużyć za jakąś osłonę na wypadek strzelaniny, jak i wejściem dla obsługi naziemnej, którym można by było uciec. Innymi słowy, byli całkowicie odsłonięci. Co jednak najbardziej zdziwiło i uderzyło Fetta, a na co od razu zwrócił uwagę jako wytrwały łowca o długim stażu, to to, że obaj nie mieli broni. Dziwne. Patrolowiec klasy Firespray Boby wylądował przodem do stojących w hangarze Hana i Chewiego. Ledwie zamilkły jego silniki repulsorowe, a rampa się opuściła, na zewnątrz wyszedł Boba Fett, w pełni uzbrojony i opancerzony, z gotowym do strzału karabinem blasterowym luźno wycelowanym w Corellianina i Wookiego. Mandaloriański łowca dostrzegł, jak na twarzy Hana Solo gości ponura determinacja, a oczy, mimo, iż nie pozbawione dawnego inteligentnego blasku, stały się jakby bardziej szalone. Kapitan „Sokoła Millennium” wyszedł dwa kroki do przodu, unosząc ręce w poddańczym geście. Fett podszedł jeszcze kawałek, stając trzy metry od Hana, i uniósł karabin. - Podaj mi przynajmniej jeden powód, dla którego nie powinienem cię teraz zabijać.- rzucił beznamiętnie. - Bo ci się to nie kalkuluje.- odparł Solo. - Kręcisz, Solo. Myślisz, że jest cokolwiek cenniejszego od zemsty? Dwadzieścia lat na ciebie czekałem! - To ty kręcisz, Fett.- rzekł Han głosem pozbawionym tak strachu, jak i pewności siebie – Nigdy nie poddawałeś się emocjom. A nie zabijesz mnie, bo mam dla ciebie zlecenie.- podszedł bliżej, wyciągając z kieszeni plik nośników walutowych i wciskając go w rękę Boby – Tu są dwa miliony kredytów zaliczki. Do spieniężenia gdzie chcesz i kiedy chcesz. Co miesiąc będziesz dostawał kolejne pięćdziesiąt tysięcy aż do odwołania. W zamian za to oczekuję dwóch rzeczy. - Skąd wiesz, że na to pójdę?- spytał Fett, nie opuszczając broni, ale obserwując jednocześnie zachowanie Wookiego. Chewie stał spokojnie, ale widać było, że to, co się dzieje, ani trochę mu się nie podoba. - Nie wiem. Ale mało mnie to obchodzi.- cień szaleństwa w oczach Hana stał się wyraźniejszy – Słuchaj, Fett. Moja żona leży w śpiączce na Yavinie i nie wiadomo, czy z niej wyjdzie. Stacja Centerpoint została zniszczona! Ktoś strzela z Galaktycznego Działa, rozpierdalając co ważniejsze bazy wojskowe! Prawdopodobnie ten sam ktoś kradnie połowę floty Imperium! Galaktyka stanęła na głowie, Fett! Już mi wszystko jedno! To, co robię, robię tylko dla spokoju sumienia!! Boba przez chwilę trawił to, co usłyszał. Han Solo nieświadomie podsunął mu kolejny kawałek układanki, dzięki czemu cała mozaika wydarzeń wreszcie zaczęła coś przypominać. Jeżeli za wszystkim, co ostatnio spotkało galaktykę, łącznie z nagrodą wyznaczoną za jego głowę, stoi jedna organizacja, to Nowa Republika może jemu, Fettowi, pomóc w zakończeniu tej sprawy. Już samo istnienie takiej ewentualności stawiało go po jednej stronie barykady z Hanem Solo. A skoro na dokładkę były przemytnik oferował mu za to kupę forsy, to należałoby bardzo dokładnie rozważyć tę decyzję. - Czego chcesz?- zapytał wreszcie łowca. - Dwóch rzeczy.- odparł Han – Po pierwsze, masz chronić Lo Khana i Luwingo przed łowcami naród. Z tobą włącznie. Po drugie, żądam twojej pełnej dyspozycyjności przez następne dwa miesiące. Pracowałeś już jako najemnik, więc nie powinno ci to sprawić kłopotu. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.- rzucił Boba – Jeżeli będę przebywał z Khanem w jednym miejscu, zwiększę ryzyko jego schwytania. Też jestem poszukiwany, Solo. W tym momencie Khan i Yaka dobrze się schowali. - Być może.- odpowiedział Solo; od dawna nie mógł nawiązać kontaktu z „Hyperspace Marauderem”, co mogło oznaczać, że albo ich złapali, albo ci się gdzieś ukryli, przy czym Han nie wierzył w tę pierwszą opcję, gdyż dowiedział się, że nagroda za obu przemytników wciąż jest aktualna – Ale prędzej czy później ich znajdą.- dokończył. - Nie znajdą, Solo.- rozległ się czyjś głos od strony drzwi. Wszyscy obrócili się jak na komendę i dostrzegli stojących tam trzech łowców nagród z Exozone’m na czele – Wszyscy dali sobie spokój z szukaniem Khana i ruszyli za tobą, Fett. - Wiesz, jak następnym razem będę chciał wiedzieć, co nowego w światku łowców, to od razu do ciebie zadzwonię.- syknął ironicznie Han do Exozone’a – Nie będziesz musiał mnie szukać. - Poddajcie się.- łowca zignorował słowa Corellianina – Inaczej was zabijemy. Ciebie i Wookiego też, Solo. Po tym zajściu na Chazwie mamy ze sobą na pieńku. Chewie ryknął gardłowo, wieńcząc swój wywód przeciągłym ziewnięciem. - No to zabijajcie.- rzucił Fett, błyskawicznie celując w stronę drzwi. Jego oko jak zawsze było bezbłędne; trafiło jednego z łowców. Pozostali jednak schowali się za framugi drzwi, skąd mogli prowadzić bezpieczny ostrzał w kierunku stojących na widoku mężczyzn. Fett od razu rzucił się za pierwszą lepszą osłonę, Chewbacca i Han ruszyli za jego przykładem, żałując w tym momencie, że pozbyli się swojej broni, żeby nie odstraszyć Boby. Spodziewali się teraz rychłego ostrzału. I strzały się rozległy, ale wewnątrz korytarza. Panowie podnieśli głowy i zobaczyli, jak przez drzwi wchodzi Lando Carlissian, uśmiechając się tryumfalnie. W ręku trzymał karabin BlasTech E-11 z dymiącą lufą. - Wołałeś mnie, Chewie?- zapytał retorycznie, opuszczając broń. Wszyscy wstali, a Fett spojrzał na Hana zimno, ostentacyjnie trzymając broń. - Nie chciałem, aby ktokolwiek nam przeszkadzał, więc poprosiłem Lando, by nas popilnował.- powiedział Solo – To jak, przyjmujesz moje warunki? - Przyjmuję.- odparł Fett po chwili namysłu. Lando i Chewie odetchnęli z ulgą. - Jeszcze jedno.- przypomniał sobie Han – Powiedziałeś mi kiedyś naTatooine, że zawsze dotrzymujesz obietnic. Obiecaj mi na swój honor, że nie obrócisz się przeciwko nam, dopóki ci płacę. - Obiecać na honor łowcy nagród?- Boba prawie się zaśmiał. - Fakt, że nie zastrzeliłeś mnie i nie zabrałeś pieniędzy najlepiej świadczy o tym, że wciąż go masz.- zaoponował Solo. - Niech więc tak będzie.- Fett opuścił blaster – Dopóki jestem na twoich usługach, możecie liczyć na moją lojalność. - I nie zabijesz nas we śnie?- zapytał podejrzliwie Lando. - Nie zrozumieliśmy się, Carlissian.- wycedził Boba – Ja cię zabiję. Solo i Wookiego również, ale stanie się to w wybranym przeze mnie miejscu i czasie, a nie dlatego, że nadarzyła się ku temu okazja. A chwila waszej śmierci jeszcze nie nadeszła. - Aha.- mruknął Lando, pochmurniejąc. - Jest jeszcze jedna sprawa.- Boba Fett zwrócił się do Chewbaccy – Jeśli mam dla was pracować, musisz oddać mi mój hełm. Cztery corelliańskie korwety, dwa pancerniki klasy Dreadnaught i chmara myśliwców wyskoczyła z nadprzestrzeni w systemie Coruscant. W porównaniu z potęgą, z jaką ta flota wyruszyła na Roon, jej obecna liczebność zdawała się być jedną wielką groteską. Niemniej jednak admirał Tarrant Perm otrzymał wcześniej zarejestrowany przez generała Crackena przebieg Wielkiej Bitwy o Roon i wiedział, że jak na taką batalię i tak jest nieźle. Tym bardziej przygnębiało go to, co musiał zrobić. Luke Skywalker i reszta Jedi byli właśnie w kajucie Bel Iblisa kiedy admirał Perm nawiązał połączenie. Była z nimi Callista, już wyzwolona spod wpływu ciemnej strony, jednak przerażona tym, jak łatwo dała się opętać Witiynowi Terowi, postanowiła, że nie przyłączy się do rycerzy Jedi, zwłaszcza, że nie może korzystać z Mocy bez przechodzenia na stronę mroku. Z kolei Shira Brie wykazała skruchę, zupełnie jakby po zniszczeniu jej broni stała się inną osobą, tą Shirą Brie, którą Luke i Wedge pamiętali z Eskadry Łotrów. Niemniej jednak jej zbrodnie przeciw galaktyce były olbrzymie, dlatego sama Shira zaproponowała, żeby umieścić ją w areszcie, a następnie osądzić, jak normalną terrorystkę. Nie chciała podzielić losu Kypa Durrona. Dlatego też teraz trzymana była pod strażą i nie brała udziału w spotkaniu, które przerwał hologram admirała Perma. - Generale Bel Iblis.- przywitał się Clawdite – Pańskie zwycięstwo nad Roon było niezwykle błyskotliwe i gdyby to ode mnie zależało, awansowałbym pana do rangi admirała i przekazał dowodzenie nad Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki. - Wystarczy, że wpłynie pan na prezydenta Fey’lyę, żeby ten zwolnił z aresztu admirała Ackbara.- odparł Bel Iblis służbowym tonem. - Coś nie tak, admirale Perm?- zapytał Luke, czując, że coś się święci. Zarówno Garm, jak i Tarrant Perm byli dziwnie sztuczni. - Prezydent Fey’lya jest nieugięty, jeśli chodzi o egzekwowanie sprawiedliwości społecznej. Wymusił na mnie podpisanie pewnego dekretu, panowie.- mówił Perm ze smutkiem – Generale Bel Iblis, jestem zmuszony aresztować pana i generała Crackena pod zarzutem dezercji. Wykonywaliście rozkazy niezgodne z prawem. - To szaleństwo!- sprzeciwił się Wedge – Admirale Perm, z całym szacunkiem, ale obaj wiemy, że Fey’lya eliminuje w ten sposób swoich przeciwników politycznych! Pewnikiem wykorzysta naszą wyprawę jako element swojej propagandy! Nie może pan się na to godzić! - Nie mam innego wyjścia, generale Antilles.- odparł powoli Perm – Wiem też, że sam nie dam rady pokierować kampanią przeciwko tym terrorystom. Wszyscy sądziliśmy, że to Witiyn Ter jest sprawcą tych zamachów, tymczasem najprawdopodobniej stoi za nimi ktoś inny. - Pozorant Dartha Vadera.- mruknął Luke. - Jakby nie patrzeć, wysłanie wojsk na Roon nie rozwiązało problemu, musimy więc podtrzymywać, że była to wstępna faza większej kampanii przeciwko terroryzmowi w galaktyce.- kontynuował Perm – Przynajmniej tak twierdzi prezydent Fey’lya. Ja ze swojej strony chciałbym zapewnić Nowej Republice zwycięstwo w tej wojnie. - To proszę anulować nakaz aresztowania Crackena i Bel Iblisa i uwolnić Ackbara.- rzekł Corran Horn. - Nie może pan tego zrobić, admirale Perm.- odezwał się nagle generał Bel Iblis służbowym tonem, na jego twarzy gościł jednak smutek – Jeżeli się pan postawi rozkazom Fey’lyi, ten z pewnością usunie pana z tego stanowiska i posadzi kogoś absolutnie wobec siebie lojalnego. Tymczasem jest pan najlepszym strategiem, jakiego obecnie mamy. - Pochlebia mi pan, generale.- powiedział Perm – Zwłaszcza, że to pan jest najlepszym taktykiem w Siłach Zbrojnych Nowej Republiki. Myślę więc, że zaaprobuje pan też i tę moją decyzję – zwrócił się do Luke’a – Mistrzu Skywalker, niniejszym oświadczam, że każdy Jedi mający jakieś pojęcie o strategii i taktyce otrzymuje ode mnie rangę generała i możliwość dowodzenia dowolną flotyllą. Potrzebujemy zdolnych i przewidujących strategów, a nikt lepiej nie zna przyszłości niż rycerze Jedi.- uśmiechnął się lekko – Tego prezydent nie może mi zabronić. - Jesteśmy strażnikami pokoju, admirale, a nie żołnierzami.- przypomniał Luke, nie bardzo wiedząc, co ma sądzić o propozycji Tarranta Perma. - Owszem, mistrzu Skywalker.- odparł Clawdite – I nie zamierzam pozbawiać was tej funkcji w okresie pokoju. Ale teraz jest wojna. Ranny smok, „Gargoyle”, gwiezdny superniszczyciel, dowlókł się wreszcie do swego legowiska. Do Executor’s Lair. Lord Vader obserwował, jak monstrualny, ośmiokilometrowy okręt dokuje w orbitalnych stoczniach, które rozpoczynają prace niezbędne przy przywróceniu statku do czynnej służby. Siła, jaką dysponowała wysłana na Roon flota, znacznie stopniała, jednak ocalenie jednego z trzech superniszczycieli z pewnością było jako- takim sukcesem. Porażkę natomiast stanowiła utrata dwunastu innych niszczycieli, jednak przy unicestwieniu „Tytana”, krążownika klasy Bulwark, i kwiatu oficerskiego Nowej Republiki służącego na innych okrętach była to porażka zbagatelizowana, zwłaszcza, że załogi utraconych niszczycieli zawsze można w Executor’s Lair doklonować, czego nie da rady powiedzieć o żołnierzach wroga. Co jednak było nieskończenie gorsze, przynajmniej dla Vadera, to fakt, że rycerze Jedi zabili Witiyna Tera, Pełnomocnika Sprawiedliwości, a także wielu zdolnych Ciemnych Jedi. Czarny Lord pocieszał się, że okupili oni to zwycięstwo sporymi stratami własnymi, w tym śmiercią Kypa Durrona i Firtisthwinga. Vadera wściekła także informacja, że Brakiss został na Roon, ponieważ wyczuł on, że w byłym Ciemnym Jedi zalęgło się światło. Zdrada Brakissa była niewybaczalna, i Darth Vader poprzysiągł sobie, że kiedyś mu za tę zdradę odpłaci. Prędzej nawet, niż były Naczelnik Akademii Ciemnej Strony się spodziewa. Na razie wydali z Morckiem rozkaz zmiany lokalizacji Executor’s Lair, na wypadek, gdyby Brakiss zechciał zdradzić Jedi jego położenie. Musieli jednak w tej sytuacji pozostawić tutaj Galaktyczne Działo. Morck był niepocieszony, jednak rozumiał, że nie ma innego wyjścia. Poza tym zanim pojawi się flota Nowej Republiki, Działo wystrzeli jeszcze raz czy dwa... Vadera natomiast szczerze uradowały nowe twarze wśród jego ludzi. Pierwszą był Irek Ismaren. Młody mężczyzna posiadał unikalną umiejętność kontrolowania maszyn przy użyciu Mocy, stanowił więc cenny nabytek dla Centrali. Darth Vader już obmyślał dla niego rolę w kampanii Morcka. Kampanii, której poznał zaledwie zarysy, ale już wydała mu się błyskotliwa i skuteczna. Druga nową twarzą był były oficer Imperium, którego kapsułę ratunkową zdołano przechwycić, a jego samego już zindoktrynowano i nawrócono na jego poprzednią drogę. Wielki admirał Grant powrócił w szeregi Imperium. Początkowo nie chciał tego uczynić, ale kiedy ujrzał przywódcę Executor’s Lair, Dartha Vadera, odżyły w nim wspomnienia z okresu przed Bitwą o Endor, wspomnienia, do których często wracał, doktryny wojenne, które uwielbiał stosować. Bez oporu poddał się indoktrynacji i obecnie siedział razem z innymi przywódcami Centrali w sali spotkań, oczekując, aż admirał Morck przedstawi im szczegóły swojej kampanii przeciwko Nowej Republice. Skład osobowy przywódców Executor’s Lair zmienił się nieznacznie od ich ostatniego spotkania. Nie było już z nimi Brakissa, Jixa i Umaka Letha, na miejscu Naczelnika Ciemnej Strony zasiadł jednak Irek Ismaren, a krzesło Shadow Stalkera zajął Grant, obecnie w randze admirała. Właściwie wszyscy byli obecni, więc admirał Arvin Morck mógł zacząć swoją prezentację. - Niestety nie ma z nami naszych gości z przyszłości, ich zniknięcie było jednak do przewidzenia.- mówił pełnym natchnienia głosem - Jestem pewien, że... - Zaczniesz wreszcie?- przerwał oschle Firehead. - Oczywiście.- odpowiedział Morck, posyłając Rovowi nienawistne spojrzenie. Uniósł trzymaną w dłoni datakartę – Tutaj mam szczegóły naszego uderzenia na Nową Republikę. Zaraz je wam wyłożę. - W czytniku już jest jakaś datakarta.- zauważył Pekhratukh. - Zdaje się, że Creak ją tu zostawił.- oznajmił Vader, dysząc ciężko – Pozwoli pan, admirale, że zobaczę, co na niej jest.- pytanie o pozwolenie było czysto retoryczne, gdyż Czarny Lord uruchomił czytnik, zanim Morck zdążył cokolwiek powiedzieć. Oczom zebranych ukazały się trójwymiarowe plany dziwnego statku o kształcie odwróconego stożka, około dwukrotnie większego od przeciętnego myśliwca i zwieńczonego u dołu nie mniej dziwną, skierowaną do przodu anteną. Obok projektu statku migotały schematy jakichś pocisków, przypominających nieco skrzyżowanie bomby kasetonowej z torpedą protonową. Wszyscy zebrani, łącznie z Vaderem i Fireheadem, zaniemówili. - Czy to jest...?- Irek pierwszy odzyskał głos, nadal jednak nie wierzył własnym oczom. - Tak.- odparł ponuro Kanos – To Pogromca Słońc. EPILOG Ciemne chmury zaczęły zbierać się nad galaktyką. Mimo, iż Witiyn Ter został pokonany, a mroczna mgła spowijająca pole Mocy powoli zaczęła opadać, to zagrożenie ze strony Dartha Vadera i Executor’s Lair, które pojawiło się na horyzoncie, zdawało się być znacznie większe, niż cokolwiek, co spotkało Nową Republikę w ciągu ostatnich sześciu lat. Kompleks konstrukcyjny i treningowy Executor’s Lair został przeniesiony w inne miejsce, pozostawiając po sobie jedynie Galaktyczne Działo i niezbędną do jego obsługi załogę. Givin kierujący stocznią zdążył wyprodukować jeszcze jeden pocisk do tej złowieszczej superbroni, zanim na dobre zabrał się za naprawę dwóch wraków superniszczycieli, „Gargoyle’a” i „Intimidatora”, a częściowo także za budowę Pogromcy Słońc. Admirał Morck włączył tę groźną maszynę do swojego planu ataku na Nową Republikę, nie chciał jednak, żeby kampania opierała się wyłącznie na niej. Sama inwazja miała być zakrojonym na szeroką skalę atakiem wymierzonym przede wszystkim w główne skupiska floty przeciwnika, przeprowadzonym nie tylko przy udziale wszystkich zdobycznych niszczycieli, lecz także z wykorzystaniem „Arki”, okrętu flagowego admirała Rogrissa. Darth Vader zabrał Ireka Ismarena na „Vengeance”, gdzie ocenił jego wrażliwość na Moc i nabyte pod wpływem Tera umiejętności. Tam też Maarek Stele przedstawił Czarnemu Lordowi wyniki swoich badań nad serum pozbawiającym Mocy. Według niego, wrażliwość na Moc znikała całkowicie wyłącznie u istot, które nie ukończyły jeszcze szkolenia Jedi; pozostali tracili ją jedynie na pewien czas i tylko jednorazowo. Po ponownym podaniu organizm Jedi uodparniał się na serum. Stąd pomysł Stele’a, żeby zainfekować miksturą wodę w Akademii Jedi na Yavinie IV. Kyle Katarn doszedł do siebie po krótkiej rekonwalescencji. Razem ze Streenem, Kiraną Ti i Jan Ors nadzorowali przejęcie fabryki klonów przez Siły Bezpieczeństwa Nowej Republiki. Według Kyle’a nie było to jedyne miejsce, w którym produkowano klony we wczesnym stadium rozwoju; w galaktyce musiały być jeszcze inne takie wytwórnie. Zarząd GSI został aresztowany, ale wkrótce wszystkich zwolniono, podczas przesłuchania wyszło bowiem na jaw, że żaden z jego członków nie miał zielonego pojęcia o istnieniu na Geratonie fabryki klonów. Jan została na planecie, żeby nadzorować wprowadzanie nowego porządku i zmianę władzy; od tej chwili na Geratonie miał pozostać lojalny wobec Nowej Republiki gubernator i kontyngent wojska. Kyle sądził jednak, że to zbyteczne. Był pewien, że generał Barron nie postawi już więcej nogi na powierzchni planety, chociaż podejrzewał, że rozwinie inną fabrykę klonów gdzieś indziej. Prawda była jednak taka, że Omwati powrócił na swój pancernik w Executor’s Lair i dostał pod komendę niewielką flotyllę. W każdym razie Borsk Fey’lya wobec wzrostu niezadowolenia opinii publicznej szybko zdelegalizował geratoński tytoń, planując jednak ponowne uruchomienie jego produkcji, jak tylko skończy się wojna. Kyle, Kirana i Streen polecieli natomiast na Noquivizor, zdać Radzie Jedi relację z akcji na Geratonie. Przedtem jednak postanowili sprawdzić, co się stało z Vifonem i Koverasem. Ku ich przygnębieniu jeden z aresztowanych oficerów porządkowych Geratonu zeznał, że zabito ich zaraz po schwytaniu. Wieiah, Brakiss i Danni Quee pozostali jeszcze jakiś czas na Roon, ciesząc się tam olbrzymim zaufaniem ze strony miejscowej ludności; według mieszkańców planety to właśnie dzięki tej trójce udało im się wyzwolić spod jarzma Pełnomocnika Sprawiedliwości. Nie zmienili zdania nawet wtedy, kiedy Zeltronianka kategorycznie zaprzeczała, jakoby była w tym jakakolwiek ich zasługa. Po jakimś czasie entuzjazm ludności nieco przycichł, ale i tak przywódca stworzonej naprędce Rady Miast Planety Roon ofiarował domniemanym wybawicielom statek: pokiereszowany patrolowiec klasy Pursuer firmy Mandal Motors, którym to statkiem mogli oni opuścić planetę. I tak jednak musieli poczekać na kolejny przelot komety Rainbow, wyznaczającej jedyną bezpieczną drogę wyjścia z Płaszcza Sith. Danni Quee wykorzystała ten czas, przywracając harmonię swoim myślom i poprawiając nadwątlony stan zdrowia. Przy okazji bardzo zżyła się z Wieiah i Brakissem, mimo początkowej awersji do byłego Ciemnego Jedi. Natomiast on i Zeltronianka potraktowali ten okres jako swoiste scementowanie łączącej ich więzi. Wieiah niestrudzenie nawracała Brakissa na jasną stronę, tłumacząc mu ideę Mocy i wyjaśniając wątpliwości, on zaś opowiadał jej o Executor’s Lair i Lordzie Vaderze. Oboje zdawali sobie sprawę, że ta wiedza może się walnie przyczynić do przywrócenia pokoju w galaktyce. Dlatego też niestrudzenie przygotowywali się do powrotu (pewnego dnia poszli z Danni do ruin cytadeli Tera, wygrzebać wszystko, co miało jakieś znaczenie, w tym podwójny miecz świetlny Weraca Dominessa). Te przygotowania jeszcze bardziej zbliżyły ich do siebie. Planowali zaraz po opuszczeniu Roon udać się na Ruusan, do Doliny Jedi, gdzie mieli nadzieję przywrócić Danni jej wrażliwość na Moc. Były Ciemny Jedi bał się lecieć na Noquivizor, nie był bowiem jeszcze gotowy na spotkanie z Lukiem Skywalkerem. Tymczasem jednak oboje, Brakiss i Wieiah, czuli, jak istniejąca pomiędzy nimi miłość kwitnie, czuli, jak mimo szalejącej w galaktyce wojny są szczęśliwi. Lo Khan i Luwingo ukrywali się przez jakiś czas w pasie asteroid Ostoi Przemytników, ale po czterech tygodniach ciszy doszli do wniosku, że skoro nikt ich nie znalazł, można przypuszczać, że już ich nie szukają. Co prawda udało im się pozostać niewykrywalnym przede wszystkim dzięki cudownemu komputerowi podłączonemu do obwodów podporządkowania „Hyperspace Maraudera”, ale na pewno któryś łowca, na przykład Noval Garaint albo Chenlambec, trafiłby na ich ślad. Brak jakiejkolwiek aktywności przynajmniej częściowo tłumaczył fakt, iż większość najlepszych łowców nagród ruszyła za Bobą Fettem, raz: mając w perspektywie większe honorarium, i dwa: każdy chciał wyrobić sobie opinię tego, który pokonał najlepszego łowcę nagród w galaktyce. Jednak jakby nie patrzeć, nadal byli poszukiwani, a zatem nadal potrzebowali pomocy Hana. Poczuli się jednak dość pewnie, aby polecieć go szukać, a zgodnie z najświeższą z setek wiadomości, jakie im wysłał, znajdował się obecnie na Noquivzor. Han Solo i Chewbacca istotnie polecieli na planetę będącą nową siedzibą Rady Jedi. Chcieli się tam spotkać z Lukiem i omówić wydarzenia ostatnich tygodni, skonsultować się i postanowić coś odnośnie dalszych działań. Nadal byli oficerami Nowej Republiki i z racji tego otrzymali skierowaną do wszystkich informację od admirała Perma, że rycerze Jedi stanowią teraz trzon kadry oficerskiej Floty. Stwierdzili więc, że to właśnie na Noquivizor nastąpi narada odnośnie kolejnego ruchu. Poza tym Mara poinformowała ich przez komlink, że coś złego stało się z Anakinem. Co się zaś tyczy najmłodszego przedstawiciela rodu Solo, to po Wielkiej Bitwie o Roon, jak Arthul Hexotroph nazwał starcie z flotyllą Executor’s Lair, Anakin zniknął i nikt nie wiedział gdzie on jest. Wszyscy się o niego martwili, a najbardziej Jacen, Jaina, Han, Chewie i Luke, przy czym ten ostatni miał pełną świadomość tego, co grozi wnukowi Dartha Vadera. Han Solo właśnie dolatywał na Noquivizor, kiedy odbywało się zebranie Rady. Wzięli w nim udział także uczestnicy Wielkiej Bitwy o Roon: Corran Horn, Dorsk 82, Callista Ming, Ewon Five-For-Two i Eelysa, a ponadto Mara Jade Skywalker i jej Padawanka, Jaina Solo, oraz jej brat, Jacen. Rada zdecydowała, że stratę Firtisthwinga uzupełni Dek-Meron Perabi, i w pełnym składzie postanowiono pożegnać poległych rycerzy Jedi. Ku zaskoczeniu wszystkich, Callista odmówiła udziału w tej uroczystości, mówiąc, że szanuje rytuały Jedi, ale nie będąc częścią tej wspólnoty nie chce tracić na nie czasu. Oznajmiła także, że będzie walczyć z terrorystami, ale na własną rękę, po czym opuściła salę posiedzeń Rady. Jedi stali na dziedzińcu, paląc symboliczny stos pogrzebowy ku czci Firtisthwinga, Kypa, Mika, Ninta i Shora, kiedy dołączył do nich Han Solo z towarzyszami. Luke wyczuł jego obecność, dlatego nie odwracał ku niemu głowy, nie chcąc niczym zmącić tej pełnej żałoby i kontemplacji chwili. Teraz jest czas na zadumę, pomyślał. Han sądził podobnie, dlatego stanął w milczeniu obok szwagra, rozmyślając o Leii i o Anakinie, czując, że jeszcze nigdy nie był tak blisko utraty obojga. - To smutne.- odezwał się posępnie Skywalker czując, że czas żałoby dobiega końca; zaczyna się czas planów i działań – Sześciu znakomitych Jedi zginęło, likwidując jednego wroga, podczas gdy zagrażał nam drugi. - Powiadają,- odparł równie posępnie Han – że każdej śmierci towarzyszą narodziny. W tym właśnie momencie Luke wyczuł towarzyszy swojego przyjaciela. Dwie aury znał bardzo dobrze, łączyła ich szczególna więź, polegająca na bezgranicznym zaufaniu i przyjaźni, trzecia jednak była chłodna, beznamiętna, niemal sztuczna. To samo wyczuli także inni Jedi. Odwrócili się w stronę nowo przybyłych, dostrzegając poza Hanem Solo Chewbaccę, Lando Carlissiana... i Bobę Fetta. Początkowe zmieszanie wśród zebranych rycerzy Jedi ustąpiło miejsca uldze, gdy dotarło do nich, że łowca nagród nie przybył tu walczyć. - Witaj, Fett.- pierwsza odezwała się Mara – Witaj po właściwej stronie. - Jestem z wami tylko dlatego, że mi się to teraz kalkuluje.- oznajmił oschle Boba – Więc nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo czego. - To teraz bez znaczenia.- powiedział Ikrit poważnym głosem, kładąc uszy po sobie i mrużąc oczy – Mgła w polu Mocy ustąpiła, odsłaniając prawdę.- wszyscy spojrzeli na małego mistrza Jedi z zaciekawieniem i trwogą. Ikrit także popatrzył na zebranych, po czym rzekł: - Właśnie wybuchła wojna z Darthem Vaderem i jego poplecznikami.- zamknął oczy – Wojna Władców Mocy! P O D Z I Ę K O W A N I A Autor pragnie podziękować następującym osobom za wkład w powstanie tej książki: o Kwakerowi i Pieniowi za to, że moje pasje ich nie przerażały. o Bobkowi, Gustlikowi i Johnny’emu za wsparcie podczas realizacji wszystkich moich fanaberii. o Ryszardowi Grzywaczowi i Henrykowi Przywrzejowi – dwóm najlepszym polonistom w tym kraju. o Oli za użyczenie imienia pewnej Zeltroniance. o Ewci i Monice za to, że nie cierpią Gwiezdnych Wojen. o Całemu zespołowi „Deus Ex Machiny”, a w szczególności tym, z którymi byłem w Warszawie: Marcie, Berenice, Ani, Magdzie, Natalii, Karolinie, Forrestowi, drugiej Magdzie i Cebulowi, za dzielenie ze mną nieszczęsnej doli aktora. o Jackowi za pierwsze uwagi odnośnie mojej powieści. o Czerniemu, Kubie i reszcie redakcji „Popłostugazety” za to, że pozwolili mi dla nich pisać. o Abo za to, że pokazał mi, jak powinien wyglądać fan Gwiezdnych Wojen. o Mariance, która jako pierwsza powiedziała mi o Bastionie. o Kasi i Muminowi, bo obiecałem, że o nich wspomnę. o Benny’emu, Paździochowi, Rudemu, Szukiemu, Bułgarowi, Pokrywowi, Ani, Białemu, Dąbkowi, Tadziowi i innym moim przyjaciołom za wieczny optymizm. o Emi za to, że ma zawsze dobry humor. o Dyrekcji L.O. nr II im. C.K. Norwida w Jeleniej Górze za (ciche) poparcie dla moich projektów. o Profesorowi Krzysztofowi Zanussiemu za znakomite warsztaty aktorskie, na których nauczyłem się bardzo wielu bardzo ważnych bardzo rzeczy. o Całej ekipie Bastionu, a w szczególności Yako, za współpracę podczas wydawania tej książki. o Telewizji Polsat za program „Kuba Wojewódzki”. o George’owi Lucasowi, bo to w końcu on wymyślił Gwiezdne Wojny. o Wszystkim, którzy dotrwali do końca tych podziękowań. o Oraz Bogu, bo bez Niego nic, co się stało, by się nie stało. Michał Wolski a.k.a. Misiek z LO2