MICHAŁ KUBACKI DO GRANIC PIĘKNA (Z PRASY 2010) Ostatnio coraz częściej pojawiały się sygnały, że do czegoś takiego może dojść. Holenderski dom mody Vadera Visa wystawił jesienną kolekcję "Suicide". Powodem skandalu nie stały się same stroje czy nawet nazwa kolekcji, lecz fakt, że kreacje prezentowano na... prawdziwych, znajdujących się w różnym stadium rozkładu zwłokach młodych dziewcząt. Ponieważ z oczywistych względów modelki nie mogły się poruszać o własnych siłach, nad wybiegiem zainstalowano specjalne urządzenie. Modelki pojawiały się na scenie wisząc na szubienicznych pętlach, zataczały koło nad zdumioną publicznością i majestatycznie wracały do przebieralni. Jedna była do tego stopnia nadgniła, że na zakręcie odpadła jej głowa i cuchnący kadłub runął na oglądających. Jako naoczny świadek zdarzenia omal nie zemdlałem. Ale - co dziwne - w tej właśnie chwili na sali rozległy się najgłośniejsze oklaski. Samych strojów nie warto komentować; nawet ich twórca prawdopodobnie niewiele się nimi zajmował. Musiał być pochłonięty poszukiwaniem po kostnicach i prosektoriach odpowiednich - z trudem używam tego słowa - modelek. O tym, że ludzkość weszła na złą drogę, trąbi się od dawna. Wiadomo nie od dziś, że Holandię spotkał wątpliwy zaszczyt bycia liderem tego wyścigu. W wypadku mody zaczęło się jednak w Stanach. Ponieważ czas jakiś interesowałem się tym tematem, proponuję krótki rys historyczny. Niektórzy, poszukując wyjaśnienia, próbują sięgać głęboko w przeszłość, aż do słynnego pieprzyka Cindy Crawford i z tego niewielkiego znamienia czynić cezurę. Wydaje mi się to naciąganiem faktów. W istocie wszystko zaczęło się pięć lat temu. Dokładnie wtedy zapomniana dziś, wówczas znajdująca się w pierwszej pięćsetce modelka - Adelaida Adams - uległa wypadkowi samochodowemu. Adams doznała obrażeń wewnętrznych, co jeśli nie oznacza kresu życia, nie musi pociągać za sobą kresu kariery. Niestety - doznała również poparzeń. Nie były zbyt rozległe; lewa ręka modelki została zeszpecona blizną, zabarwioną przez stopione fragmenty samochodowej tapicerki. Chodziło jednak o kobietę, której nieskazitelne ciało zbliżało się do ideału piękna, było wzorcem. Ślady operacji chirurgicznej, której nie dałoby się uniknąć, musiały oznaczać pożegnanie z zawodem. Wkrótce, fizycznie całkiem już zdrowa dziewczyna, znalazła się na skraju załamania nerwowego. Pomóc postanowił jej sam wielki Gigi Alvarez, dla którego pracowała najdłużej. Zaprosił ją do prezentowania najnowszej kolekcji, nie wymagając poddawania się operacji. Sprawę nagłośniono, pokaz poprzedziły wypowiedzi psychologów i lekarzy, dochód przeznaczono na szczytny cel. Gigi zaprojektował dla Adams specjalną kreację, która - choć nie zakrywała całkiem blizn - jednak łagodziła szokujący obraz. Odwracała od niego uwagę. Oczywiście publiczność, znając całą historię, zgotowała Adelaidzie wspaniałe przyjęcie. Recenzje też okazały się entuzjastyczne, więc nie skończyło się na jednym pokazie. Modelka kontynuowała pracę, a jej pozycja w rankingach znacznie się poprawiła. Wtedy na castingu jednej z pomniejszych agencji pojawiła się Molly Davis. Dziewczyna spełniała wszystkie wymogi zawodu - była wysoka, szczupła, doskonale zbudowana, świetnie się poruszała, miała piękną twarz smutnego dziecka. Pracownicy agencji zacierali ręce z radości. Ale gdy przyszła kolej na wystąpienie w stroju bikini okazało się, że prawą pierś, brzuch i udo Molly pokrywa blizna po oparzeniu. Widząc reakcję selekcjonerów, Molly rozpłakała się. Musiało to być wzruszające widowisko, gdyż zaproponowano jej jednak pracę; zaczęła występować na prowincji, prezentując suknie i stroje wieczorowe. Nie eksponowała kalectwa, wkrótce jednak pojawiły się plotki, rozpuszczane prawdopodobnie przez zazdrosne koleżanki. Tutaj też ważną rolę odegrał Gigi Alvarez. Gdy tylko dowiedział się o Molly i zobaczył jej zdjęcie (być może niektórzy jeszcze pamiętają jej piękną twarz), bez wahania zaproponował kontrakt. Oczywiście zmieniono jej imię, wymyślono romantyczną historyjkę wypadku (naprawdę oblała się wrzącym olejem jako kelnerka w restauracji fast food) i odtąd ramię w ramię z Adelaidą Adams pojawiała się jako Dorothy na najważniejszych wybiegach świata. Kiedy zdawało się, że granice ludzkiej tolerancji na szpetotę została osiągnięte, pojawiła się Sybilla. Ją chyba wszyscy powinni pamiętać (pisząc te słowa mam przed sobą numer Vogue'a z jej twarzą i raz po raz przechodzą mnie dreszcze). Sybillę wylansował odwieczny wróg Gigi Alveraza - Nazir Abchadov. Mimo pięknego, nieskazitelnego ciała, wszyscy zwracali uwagę na jej twarz, czy raczej na pół twarzy. Tyle tylko bowiem zostało po wypadku, którego historii nie chcę pamiętać. Do momentu zjawienia się Sybilli kibicowałem Adelaidzie i Dorothy. Wydawało mi się czymś pięknym i słusznym przezwyciężanie ludzkich uprzedzeń. Myśl o wszystkich dziewczynach, którym te modelki przywróciły wiarę we własną wartość i ułatwiły powrót do normalności, starczała za wyjaśnienia i usprawiedliwienia. Jednak gdy zobaczyłem Sybillę, pomyślałem, że to już koniec - więcej po prostu nie można zaakceptować. Podobnie Gigi Alvarez - nie podjął wyzwania. Powrócił do normalnej mody i zwykłych modelek. Dorothy i Adelaida popadły w zapomnienie. Wkrótce zapomniano również o Alvarezie. Szaleństwo jednak dopiero się zaczęło. Abchadov ze swą kolekcją triumfował, Sybilla odniosła gwałtowny, spektakularny sukces, została top modelką roku. Wówczas pojawiły się naśladowniczki. Każda z renomowanych agencji zatrudniła przynajmniej jedną dziewczynę oszpeconą lub kaleką. Żaden większy pokaz mody nie mógł się bez nich obejść. Łowcy głów przeczesywali kartoteki klinik chirurgii plastycznej w poszukiwaniu ciekawszych okazów. Doszło do tego, że dziewczęta pragnąc zrobić karierę zaczęły wykonywać - w półlegalnych lub całkiem nielegalnych gabinetach - oszpecające zabiegi. Najczęściej preparowano sztuczne poparzenia twarzy, przebarwienia skóry, ale kilka bardziej zdesperowanych kandydatek posunęło się do amputacji kończyn. Wzbudzało to oczywiście rozmaite reakcje i wywoływało burzliwe dyskusje. Przeważyła opinia, że arbitralne zakazy są większym złem od kalectwa. Na początku dbano jeszcze, by dziewczyny i ich przypadłości miały jakąś fascynującą historię. Wzorem Alvareza, mówiono o tolerancji, o przezwyciężaniu barier. Projektanci próbowali dopasowywać stroje do blizn i kikutów. Szybko jednak się okazało, że w wyścigu wygrywają odważniejsi i pozbawieni skrupułów. Coraz mniejszą wagę przywiązywano więc do kroju sukien, do ideologii akceptacji i otwarcia, do historii dziewczyn - liczyły się tylko szok i efekt. Poparzenia i kikuty zaczęły wkrótce nudzić. Zdawało się, że nic gorszego nie można wymyślić i osiągnięto ostateczną granicę. Wtedy na wybiegu pojawiła się Betty Wrinkled. Betty nie miała szczególnych ułomności. Wyróżniała ją tylko wiek, siedemdziesiąt cztery lata, a jej ciało nosiło większość znamion tego stanu. Betty osiągnęła sukces. Szpetota starości dostarczyła pożywki na kolejny sezon. Później zaczęto kombinować. Kalekie staruszki. Poparzone staruszki. Poparzone kalekie staruszki. Młode dziewczyny z postarzonymi sztucznie częściami ciała. Świeże rany na młodych staruszkach z ciężką nadwagą. Świat mody pogrążył się w chaosie. Oczywiście, zupełnie zapomniano o tym, co powinno być najważniejsze - o strojach. Kawał szmaty stał się pretekstem do wyprowadzenia na wybieg kolejnego monstrum. Tegoroczne wiosenne pokazy zdawały się zwiastować pewną nadzieję. Pojawiło się kilka w miarę normalnych dziewczyn, kilka kreacji, nad którymi rzeczywiście ktoś popracował. W liście do przyjaciela napisałem tego lata: Gigi, chyba jednak osiągnęli kres, może jeszcze nie wszystko stracone... Wtedy zdarzyło się to, o czym piszę na początku. Nie chce mi się myśleć, co będzie dalej. Faktowi, że rzecz stała się w Holandii, nie przypisuję większego znaczenia - tym razem nie mam już złudzeń, że na tym się skończy. Dziedzina sztuki, której jako krytyk poświęciłem całe swoje życie, umarła w zeszłym miesiącu w Amsterdamie. Zastanawiam się, czy nie wykłuć sobie oczu - nie mam już ochoty oglądać tego, co nas czeka. Michał Kubacki 6