Robert Newcomb Kroniki krwi i kamienia tom 02 Wrota świtu Tytuł oryginału The Gates of Dawn Przełożył Paweł Kruk Wydanie angielskie: 20003 Wydanie polskie: 2004 Dla moich rodziców, Harry’ego i Muriel PODZIĘKOWANIA Pragnę podziękować tym, którzy pomogli mi napisać już drugą moją powieść. Dziękuję mojemu agentowi, Mattowi Bialerowi, którego wiara we mnie, jak się zdaje, nigdy nie słabnie, a także mojej niezwykle cierpliwej redaktorce, Shelly Shapiro, pełniącej rolę mojego literackiego żyroskopu. Dziękuję również specjalistce od reklamy, Colleen Lindsay, i wszystkim innym z Del Ray, którzy przyczynili się do sukcesu moich powieści. Ogromne podziękowania należą się także licznym księgarzom, którzy zaznajamiają czytelników ze światem fantastyki. I wreszcie - co nie znaczy, że jej udział w moim sukcesie jest najmniejszy - dziękuję mojej żonie, która zachęciła mnie do podjęcia tego wyzwania. Błogosławione dzieci, w których żyłach płynie szlachetna krew. One są przyszłością sztuki i praktyk znanych pod nazwą mocy. Bo bez łaskawej strony sztuki wszelkie przejawy porządku i dobroci obrócą się w proch, który wiatr rozwieje. A wtedy za tymi samymi niewinnymi istotami - dziećmi - będziemy rozpaczać w nieskończoność... Z DZIENNIKA WlGGA, BYŁEGO PIERWSZEGO CZARNOKSIĘŻNIKA RADY CZARNOKSIĘŻNIKÓW Prolog Słudzy A po tym go poznacie - będzie to ohydny mutant, który zostanie wybrany, aby poprowadzić naród przeciwko Wybrańcowi. A jego świadomość będzie po części umysłem obdarzonych darem, a po części umysłem przeklętych. Lecz jego prawdziwym przewodnikiem będzie umysł jednego z potomków Wybrańca. I będzie panował w podziemiu, gdzie na jego usługach pozostanie niewolnica - a, która będąc potomkiem jego największego wroga, zasiądzie u boku swojego pana, który zniewoli ją swoją nieprawością. A morderca na jego usługach będzie pomagał zaspokoić żądze ohydnego mutanta... STRONA 673, ROZDZIAŁ PIERWSZY KSIĘGI PRZEPOWIEDNI KODEKSU Podniósł powoli rękę, by dotknąć gęstej, ciepłej cieczy spływającej z boku głowy, cieczy, którą tak bardzo kochał i nienawidził zarazem. Z przyjemnością zanurzając palce w żółtym płynie, po raz tysięczny pomyślał o tym, czym się stał. Łowca krwi. Znowu krwawię, pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Choć w rzeczywistości to nie jest krew. Ragnar, na wpół człowiek i czarnoksiężnik, na wpół łowca krwi, podszedł do oświetlonego blaskiem świec lustra wiszącego na przeciwległej ścianie. Spojrzał uważnie na strużkę cieczy, która ściekała mu po twarzy z niewielkiej, nigdy nie gojącej się rany na prawej skroni. Zadał mu ją ponad trzysta lat temu czarnoksiężnik Wigg, niegdyś pierwszy czarnoksiężnik Rady, twierdząc, że to pomoże go wyleczyć - a może nawet pozwoli mu zająć miejsce wśród czarnoksiężników Rady. Lecz tak się nie stało. A potem Wigg zajął się innymi sprawami, pozostawiając Ragnara w mękach uzależnienia w tym na wpół zmutowanym stanie. Kiedy spojrzał w lustro, zobaczył lśniącą łysą głowę, wydłużone u dołu uszy i długie, ostre kły łowcy krwi. Przekrwione, niebieskoszare oczy patrzyły na niego z lustra, wyrażając głód, który mogła zaspokoić jedynie zemsta. A przecież jestem kimś więcej niż tylko bezmyślnym łowcą, rozmyślał. W połowie był człowiekiem czarnoksiężnikiem. Wigg nie miał pojęcia, że on wciąż żyje. Wigg powrócił wreszcie do Eutracji, pomyślał z zadowoleniem. A z nim przybyli też oboje Wybrańcy. Uśmiechnął się. Dziecko się ucieszy. Podobały mu się zmiany, jakich dziecko dokonało w kamiennej fortecy. Pokój, którego odbicie widział w lustrze, jego prywatny salon, był niezwykle okazały. Ściany zbudowano z marmuru o najciemniejszym odcieniu czerwieni. Ścienne lichtarze i świece nieustannie wypełniały pokój łagodnym blaskiem. Salon ozdabiały także barwne, zbytkowne meble, misternie tkane dywany oraz najróżniejsze dzieła sztuki. Jednak cierpki, kwaskowaty zapach cieczy sączącej się z rany kazał mu powrócić myślami do jego bieżącego zadania. Nie może się zmarnować ani kropla, pomyślał. Wsunął do ust dwa palce mokrej już od cieczy dłoni i niemal natychmiast poczuł jej piekący żar, który przepłynął przez jego ciało, drażniąc go. Ciecz była jego przekleństwem i błogosławieństwem zarazem. Odwracając się do drugiej osoby w pokoju, zapytał: - Jesteś gotowy? - Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż pytanie. - Tak - padła odpowiedź. Ragnar spojrzał na Pijawkę, osobistego sługę i szpiega, a także zaufanego mordercę. Wysoki i przeraźliwie chudy, Pijawka miał lisią twarz i ciemne, długie włosy. Był sierotą, a przydomek, który otrzymał na początku swojej przestępczej kariery na ulicach Tammerlandu, idealnie do niego pasował. Znał każdy zaułek zniszczonego miasta, a także wielu spośród tych, którzy wciąż tam mieszkali - ludzi, którzy mogli się okazać szczególnie przydatni, zwłaszcza teraz, kiedy pod nieobecność Gwardii Królewskiej Tammerlandem zawładnęły zbrodnia i przemoc. Pijawka trzymał w dłoni niewielkie szklane naczynie, z którego dna odchodziła rurka. Na jej końcu znajdowała się igła. Między igłą a naczyniem połączonym z rurką tkwiła prosta drewniana rączka. Pijawka uśmiechnął się, odsłaniając kilka ciemnych zepsutych zębów. - Wszystko gotowe - powiedział wysokim, dźwięcznym głosem. - A zatem zaczynajmy - odparł Ragnar. Zająwszy miejsce na jednym z ozdobnych krzeseł, łowca krwi patrzył, jak Pijawka podchodzi do niego ze szklanym naczyniem w dłoni. Następnie sługa delikatnie umieścił igłę w ranie z boku głowy Ragnara. - Możesz kontynuować - powiedział Ragnar i zamknął oczy. Pijawka zaczął ostrożnie pompować drewnianą rączką. Żółta ciecz, która dotąd sączyła się swobodnie z rany, teraz popłynęła rurką i zaczęła wypełniać szklane naczynie. Ragnar siedział spokojnie, niemal w błogim zadowoleniu, ponieważ wiedział, że wkrótce zgromadzi dość cennego płynu, by wystarczyło mu na kolejny miesiąc. Kiedy naczynie było już pełne, Pijawka wyjął igłę z rany i otworzył naczynie. - Jak zwykle? - zapytał. - Dwie trzecie dla ciebie, jedna trzecia dla mnie? - Tak - odpowiedział Ragnar. - Tylko rozsądnie to zużyj. Wigg i Wybraniec wkrótce tu przybędą i czas naszego zwycięstwa jest już bliski. - Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, gdy pomyślał o tym, że znowu ujrzy pierwszego czarnoksiężnika i będzie miał okazję po raz pierwszy zobaczyć Wybrańca. - Czarnoksiężnik i Wybraniec przeklną dzień, w którym nas znajdą - powiedział cicho. Pijawka sięgnął po naczynie. Uważając, by nie dotknąć cieczy, przelał ostrożnie gęsty, żółty płyn do dwóch innych pojemników. Większy z nich oddał Ragnarowi, który natychmiast zanurzył w nim dwa palce prawej dłoni i wsunął je do ust, zamykając oczy z rozkoszy. Pijawka odstawił swoje naczynie na marmurowy stolik stojący nieopodal i spojrzał na Ragnara. - Wzywa cię - rzucił krótko. Łowca krwi przestał oblizywać palce i postawił naczynie na stole obok drugiego pojemnika. - W takim razie muszę wiedzieć, jakie masz osiągnięcia. Pijawka przyniósł skórzaną torbę z drugiego końca pokoju, po czym otworzył ją i wytrząsnął jej zawartość na podłogę. Ragnar uśmiechnął się. - Ilu dzisiaj? - zapytał. - Ponad trzydziestu, panie - odparł Pijawka, a na jego ustach pojawił się przebiegły uśmiech. - Tym razem poszło jeszcze łatwiej. - A zatem stworzenia dziecka okazują się bardziej skuteczne, niż sądziliśmy - powiedział Ragnar w zamyśleniu. - Spojrzał na łupy leżące na podłodze. Małe, kwadratowe i bez wątpienia dopiero co zdjęte z ofiar. Były to kawałki ludzkiej skóry. Na każdym z dopiero co wyciętych płatów widniał identyczny tatuaż: idealny wizerunek krwistoczerwonego kamienia o równych ściankach. Z niektórych kawałków jeszcze kapała krew. Szlachetna krew. Ragnar uśmiechnął się. Dzień stawał się coraz bardziej interesujący. - A konsulowie, z których je zdjąłeś? Gdzie są? - zapytał. - Pod ziemią, jak zwykle, panie - odparł Pijawka. - Natomiast szlachetnie urodzone dzieci, które udało się schwytać, zostały oddzielone od ojców. - Dobra robota - odpowiedział Ragnar. - Zanim przybędą nasi honorowi goście, musimy mieć pod kontrolą jak najwięcej członków Bractwa ogołoconych z ich znaków. Dziecko ucieszy się, że udało nam się pochwycić ich tak wielu w ciągu tylko jednego dnia, pomyślał. - Pójdę do niego. Ragnar odwrócił się i opuścił pokój; jego powolne, ciężkie kroki na lśniącej marmurowej posadzce były dziwnie przytłumione. Pokonywał kolejne korytarze, aż wreszcie zatrzymał się przed masywnymi drzwiami z najlepszego czarnego marmuru. Spod drzwi sączył się intensywnie niebieski blask, który rozlewał się po podłodze. Zauważył, że jest o wiele jaśniejszy niż bardziej przyćmione, jakby efemeryczne jarzenie, które towarzyszyło działaniom osób mniej zaawansowanych w sztuce. Wydawało się, że jest wręcz czymś namacalnym, czego można dotknąć. Jego aura jest coraz jaśniejsza, pomyślał łowca. Wiedza i moc rosną z każdym dniem. A Wybraniec nie rozpoczął jeszcze swojej edukacji, nie wie też, że dziecko żyje. Stojąc tak przed drzwiami, Ragnar przypomniał sobie tamten nie tak odległy dzień, kiedy dziecko, właściwie niemowlę, dosłownie zmaterializowało się przed nim i przemówiło do niego. Nakazując mu posłuszeństwo, dziecko wyjaśniło po części Ragnarowi, skąd przybywa i dlaczego. A łowca krwi, wysłuchawszy niesamowitej opowieści, chętnie ofiarował mu swoje usługi. Wreszcie Ragnar zebrał się w sobie i powoli otworzył ogromne drzwi, po czym wszedł do sali. W zupełnej ciszy mały chłopiec unosił się w powietrzu nad marmurową podłogą, milczący i nieruchomy. Spowijała go niezwykle intensywna lazurowa aura. Kiedy Ragnar widział go poprzednim razem, chłopiec wyglądał na osobę w ósmej Porze Nowego Życia. Już wtedy posiadał ogromną moc. Teraz wyglądał na dziesięć lat. Trwał tak całkowicie pochłonięty tym, co leżało na stole przed nim. Kodeks, wielka księga Klejnotu. Skupienie i spokój malowały się na twarzy chłopca, który wpatrywał się w stronice Kodeksu. Oczy miał nieskończenie ciemnoniebieskie i lekko skośne ku górze w zewnętrznych kącikach, podobnie jak oczy jego matki, co czyniło jego urodę nieco egzotyczną. Miał wystające kości policzkowe, mocno zarysowaną szczękę i zmysłowe usta. Czarne, proste, lśniące i jedwabiste włosy sięgały niemal szerokich barków. Jego prosta, pozbawiona ozdób, nieskazitelnie biała szata powiewała nieustannie, nie tknięta blaskiem aury, która go spowijała, a nawet rozlewała się dalej na zewnątrz. Ragnar klęknął na oba kolana. - Wzywałeś mnie, panie? - zapytał i skłonił głowę. Wydawało mu się, że klęczy przed bogiem. Kiedy chłopiec zmrużył ciemne oczy, złocone na brzegach stronice wielkiej księgi same zaczęły się przewracać. Czytał je w okamgnieniu - szybciej, niż Ragnar potrafiłby sobie to wyobrazić. W głuchej ciszy wypełniającej pokój kolejne strony przewracały się błyskawicznie. Dziecko nie potrzebowało nawet Klejnotu, by czytać Kodeks; wcześniej powiedziało Ragnarowi, że jego rodzice “w górze” wyposażyli je w dar, który mu to umożliwia. Kiedy w ciągu zaledwie kilku chwil przewróciło się, jak się domyślał Ragnar, co najmniej kilkaset stron księgi, dziecko spojrzało wreszcie na łowcę i zatrzymało wzrok na ranie z boku jego głowy. - Ciecz popłynęła? - zapytało cicho. Młodzieńczy głos nie brzmiał potulnie ani słabo. - Tak, mój panie - odpowiedział Ragnar. - Zebrałem dość dla moich potrzeb, a także dla Pijawki. - A martwy konsul, który miał być przygotowany? - zapytało dziecko. Gdy Ragnar skinął potakująco głową, mówiło dalej. - Każ zanieść jego ciało, z tatuażem, do pałacu. Jeśli chodzi o pozostałych, to właśnie poddaję ich zaklęciu przyspieszonego uleczenia. Chłopiec z obojętnym wyrazem twarzy ponownie skierował uwagę na księgę. Stronice zaczęły się przewracać z niewiarygodną szybkością. Jego umiejętności rosną z każdym dniem, pomyślał Ragnar. - A pisklęta? - zapytał łowca. - Dobrze się sprawują? - Tak - odpowiedział chłopiec, nie patrząc na niego. - Mutacja pierwszego pokolenia została zakończona. - Zamilkł na moment. - Wybrańcy i pierwszy czarnoksiężnik powrócili do Eutracji - zaczął mówić po chwili. - Jest też z nimi okaleczony czarnoksiężnik z Lasu Cieni. Wyczuwam znowu zmąconą, słabą energię mocy, tej zarazy, która skaziła szlachetną krew obu czarnoksiężników. - Jeśli wolno mi coś powiedzieć, panie - rzeki Ragnar - mądrze postąpiłeś, przenosząc Kodeks w to miejsce. - Zamilkł na chwile., zastanawiając się, czy aby nie posuwa się za daleko. - Czy twoja lektura dobrze przebiega? Chłopiec ponownie spojrzał na niego, a na jego ustach zaigrał drwiący uśmieszek. - Kodeks mnie bawi, nic więcej - powiedział. - To wspaniałe dzieło, jakim miał być, okazało się nudne i akademickie. Ale jest interesujące z historycznego punktu widzenia, jako że zostało napisane przez Tych, Którzy Przybyli Wcześniej. W rzeczywistości nie potrzebuję księgi, żeby posługiwać się magią. Nie będzie mi też potrzebny Klejnot, to świecidełko tak przez nich cenione. Dziecko spojrzało na ogromną pozłacaną księgę i natychmiast jej strony zaczęły się przewracać z niewiarygodną szybkością. - Ci, których szukamy, wkrótce tu przybędą - powiedziało nieoczekiwanie - więc wszystko musi być gotowe. Czas rozpuścić wieści o powrocie Wybrańca i ogłosić nagrodę za jego głowę, jako że zabił swojego ojca. Czarnoksiężnicy nie dopuszczą do schwytania go, lecz istnieją inne powody, dla których podjąłem moje działania. I tak ich nie zrozumiesz. - Chłopiec spojrzał na łowcę. - Bez wątpienia schronili się w Reducie Rady - powiedział. - Ale my nie musimy tam iść, ponieważ oni przyjdą do nas. I niebawem mój ojciec z tego niższego, gorszego świata dowie się o moim istnieniu. - Tak, mój panie - odparł Ragnar posłusznie. Mimo że nie otrzymał żadnego polecenia, łowca krwi domyślił się, że audiencja dobiegła końca. Wstał i wyszedł z komnaty. I choć zamknął za sobą drzwi, blask aury dziecka rozlał się po podłodze, wnikając w ciemność krętych korytarzy. CZĘŚĆ PIERWSZA Ścigany ROZDZIAŁ 1 I stanie się tak, że Wybrańcy, przez wzgląd na swoje dary, będą cierpieli męki. On męki krwi, ona męki umysłu. Bo muszą znieść wszystkie te cierpienia, by mogli ujrzeć prawdziwą sztukę magii. STRONA 1016, ROZDZIAŁ PIERWSZY KSIĘGI MOCY Tristan z rodu Gallandów uśmiechnął się do siebie, spoglądając na swoją bliźniaczkę Shailihę. Przyglądał się, jak śpi, podobnie jak robił to wielokrotnie ostatnimi czasy. Znajdowali się w Reducie Rady, sekretnym miejscu, w którym pobierali nauki liczni konsule Reduty, pomniejsi czarnoksiężnicy w Eutracji. Tutaj Tristan po raz pierwszy wyznał z niechęcią nieżyjącemu już ojcu i zamordowanym czarnoksiężnikom z Rady swoją tajemnicę dotyczącą odkrycia Pieczar Klejnotu. Choć były to dla niego niezwykle bolesne i trudne chwile, z całego serca pragnął teraz, by powróciły. Szczęśliwe czasy, pomyślał. Zanim jeszcze zaczęło się to całe szaleństwo. W chwilach spokoju jego znużony umysł wciąż próbował przekonać serce, że tak niedawne wydarzenia są odległą przeszłością. Jakby minęły lata. A przecież upłynęły zaledwie miesiące. Ponieważ tak wiele się zmieniło, wciąż wydawało mu się czasem, że to tylko sen. Nie, pomyślał wpatrzony w piękną twarz Shailihy. To nie był sen, tylko koszmar. Z którego budzi się wreszcie Shailiha. Przeczesawszy palcami czarne włosy, rozprostował nogi i podszedł do kołyski, w której spała Morganna, córeczka Shailihy. Dziewczynka, mimo ‘że przyszła na świat w tak przerażających okolicznościach, była zdrowa i silna. Urodziła się w tym samym dniu, w którym Tristan zabił czarownice z Sabatu i Kluge’a, ich sługę. Przyszła na świat w Parthalonie, zanim Wigg, Gcldon, Shailiha, Morganna i Tristan wrócili wreszcie do Eutracji. Łza zakręciła mu się w oku, kiedy pomyślał o tym, którego musiał zostawić na tamtej ziemi. Drżała przez chwilę na jego powiece, aż wreszcie popłynęła po policzku. Mój syn, mój pierworodny, nie przeżył, by móc powrócić z nami. Nigdy się z tym nie pogodzę. Wybacz mi, Nicholasie. Wciągnął głęboko powietrze i spojrzał na sufit, usiłując przypomnieć sobie, jak wyglądał pałac przed straszliwym najazdem Sabatu i Sług Dnia i Nocy. To był jego dom pełen radości, życia i miłości. Pokręcił głową, wciąż oszołomiony tym wszystkim i faktem, że teraz jest nowym panem sług. Ponad trzystutysięczna armia tych skrzydlatych istot wymordowała jego rodzinę, czarnoksiężników z Rady oraz znaczną część ludności Eutracji. Ta ogromna siła o niewiarygodnym potencjale wciąż czeka w Parthalonie na jego rozkazy. Tak wiele się zmieniło, rozmyślał. I ja muszę się dostosować do tych zmian. Kiedy spojrzał nad kołyską na lustro na ścianie, ujrzał dojrzałego mężczyznę, który zabijał i gotów był zabić ponownie w razie potrzeby, aby bronić rodziny. Mężczyznę, który odkrył wiele tajemnic dotyczących własnej osoby i wie, że wciąż ma jeszcze wiele do poznania. Patrzył na swoje długie czarne włosy, ciemnoniebieskie oczy, zapadnięte policzki i usta, które niektórzy opisaliby jako okrutne. Oprócz czarnych bryczesów miał na sobie te same wysokie buty i skórzaną kamizelkę ściągniętą rzemieniem na nagiej piersi, które nosił przez ostatnie miesiące. Miecz sług, którym zmuszony był zabić ojca, spoczywał w czarnej, zdobionej pochwie zawieszonej z tyłu prawego barku obok pochwy z nożami. Ta znajoma, a zarazem obca mu postać spoglądała na niego z lustra ze spokojem, płynącym z wiedzy zdobytej z takim bólem: że jest Wybrańcem oraz jedyną osobą na świecie, w której żyłach płynie lazurowa krew. Niebawem Wigg i Faegan zechcą, aby zaczął poznawać tajniki sztuki. Dia dobra Eutracji - ponieważ jego naród tak bardzo go potrzebuje. Podróż z Lasu Cieni do Tammerlandu była bardzo męcząca ze względu na Shailihę i czarnoksiężnika Faegana, których trudno było transportować. Shailiha wciąż cierpiała z powodu umysłowych tortur, jakim poddawały ją czarownice. Faegan stanowił jeszcze większy problem, jako że ze względu na swoje okaleczone nogi był przykuty do fotela na kółkach. Dodatkowo komplikowała sprawy opieka nad nowo narodzonym dzieckiem księżniczki. Ostatecznie jednak dzięki połączonym wysiłkom obu czarnoksiężników, którzy często posługiwali się magią, udało im się dotrzeć do Tammerlandu, gdzie ich domem stała się Reduta, sekretne miejsce głęboko pod pałacem. Towarzyszył im Geldon, były niewolnik czarownic, oraz dwa kapryśne gnomy z żonami. Pomimo ponurych myśli Tristan nie potrafił powstrzymać uśmiechu na wspomnienie swoich towarzyszy. Gnomy, choć tak trudne do opanowania, bardzo im pomogły. Zarówno pompatyczny Michael Mizerny, przywódca gnomów, jak i samolubny i uwielbiający piwo Shannon Mały. Towarzyszyły im żony - Mary Młodsza i Shawna Niska. - Tristanie - przemówiła sennym głosem Shailiha. - Czy to ty? Odwrócił się szybko i podszedł do jej łóżka. Spojrzał na siostrę. Dzięki nieustannym zabiegom Faegana i Wigga Shailiha z każdym dniem coraz bardziej przypominała kobietę, którą znał i kochał. Patrzył na jej śliczne jasne włosy, piwne oczy i wyraźnie zarysowaną szczękę. - Tak, Shai, to ja - odpowiedział cicho. W drodze powrotnej z Lasu Cieni zaczął używać tego zdrobnienia i tak to już zostało pomimo gwałtownych protestów Wigga, który twierdził, że nie należy odnosić się w taki sposób do członka rodziny królewskiej. Oni jednak, podobnie jak robili to w młodości, uśmiechem zbywali jego narzekania. Tristan w głębi serca wiedział, że Shailiha lubi to zdrobnienie. Czasem jednak, kiedy chciała się z nim podroczyć, marszczyła nos, kiedy go używał. Tak samo jak w tej chwili. Zaraz jednak inna myśl zaprzątnęła jej uwagę, bo usiadła na łóżku. - Czy Morganna dobrze się czuje? - zapytała z niepokojem. - Tak, Shai - uspokoił ją Tristan. - Nic jej nie jest. I jej matka też wyzdrowieje. - Popchnął ją łagodnie na łóżko. Ponownie zmarszczyła nos, a on bardzo się ucieszył, bo uwielbiał ją taką, choć nigdy by się do tego nie przyznał. - Jestem głodna - oświadczyła nieoczekiwanie. - Nie, po prostu umieram z głodu! Muszę zaraz coś zjeść! - Przewidziałem to - odpowiedział Tristan zadowolony z siebie. Wziął ze stolika srebrną tacę, na której stał talerz z pasztecikami i dzbanek pełen wciąż gorącej herbaty. - Świeżo upieczone przez żony gnomów - powiedział. - Bardzo dobre. - Shailiha wzięła jeden z pasztecików. Patrzył uradowany, jak chwilę później pochłonęła kolejne dwa. Rekonwalescencja Shailihy postępowała powoli, ale systematycznie, w dużej mierze dzięki wysiłkom czarnoksiężników. Otaczali ją nieustanną opieką, posługując się sztuką, by mogła zapomnieć o torturach czarownic i odzyskać inne wspomnienia, a wraz z nimi swoją tożsamość. Wszyscy ogromnie cierpieli, patrząc, jak po raz drugi usiłuje uporać się ze świadomością, że jej mąż Frederick i rodzice zostali zamordowani. Szczególnie trudno przyszło jej pogodzić się z myślą, że ojciec zginął z ręki Tristana. Książę był całym sercem z nią i obiecał sobie w duchu, że otoczy ją najlepszą opieką, na jaką będzie go stać. Odstawiła filiżankę, patrząc w ciemnoniebieskie oczy brata. - Tristanie - zaczęła niepewnie. - Wigg wspominał, że jesteśmy w jakimś sensie wyjątkowi. Że w naszych żyłach płynie najszlachetniejsza krew, a twoja jest nawet trochę lepsza niż moja. Z tego powodu nazywa się nas Wybrańcami. - Zamilkła, zastanawiając się nad znaczeniem własnych słów. - Wciąż nie jestem pewna, co to znaczy. Ale proszę, powiedz mi coś. Czy tamtego dnia nasi rodzice i Frederick, udając się na uroczystość koronacji, wiedzieli, że mogą umrzeć? Mając nadzieję na to, że my przeżyjemy? Tristan spuścił głowę, przepełniony bólem, i zamknął oczy. Tragiczny dzień mojej koronacji, pomyślał. Dzień, w którym wszystko się zmieniło. - Tak, Shai, wiedzieli - odpowiedział. - O potencjalnym niebezpieczeństwie wiedzieli nawet czarnoksiężnicy z Rady. Zaplanowali to tak, żebyśmy my i Wigg przeżyli, gdyby coś się wydarzyło. Niestety, plany nie całkiem się powiodły, bo zostałaś porwana razem z Klejnotem. - Zmusił się do uśmiechu. - Ale razem z Wiggiem udaliśmy się do Parthalonu i przywieźliśmy cię z powrotem. I teraz, dzięki Zaświatom, jesteś w domu nie tylko ty, lecz także twoje dziecko. Frederick zginął tamtego dnia, ale żyje dalej w waszym dziecku. A nasi rodzice żyją w naszych sercach, ponieważ wciąż jesteśmy razem. Przygryzła wargę, a w kąciku jej oka zalśniła łza. - Wigg mówił mi też, że twoje dziecko, Nicholas, nie dożyło swoich narodzin. I że pochowałeś je w Parthalonie... - Urwała, niepewna, co powiedzieć. - Tak - odparł Tristan. - Mam nadzieję, że niebawem będę mógł tam wrócić i odwiedzić jego grób. Chciałbym przywieźć jego ciało do Eutracji i pochować razem z resztą rodziny. Zapadła cisza. - Wybaczam ci, Tristanie - powiedziała po chwili cicho Shailiha. - Wybaczasz mi? - zapytał zaskoczony. Shailiha otarła łzy i spuściła wzrok. Słowa, które zamierzała wypowiedzieć, miały być trudne dla nich obojga. Chciała jednak mieć pewność, że brat wie, co ona czuje. - Wybaczam ci - powtórzyła. - Wybaczam, że zabiłeś naszego ojca. Choć w rzeczywistości nie ma nic do wybaczania, bo wiem od Wigga, że zostałeś do tego zmuszony. Że ojciec wręcz nakazał ci to uczynić. Wybaczam ci i zawsze będę cię kochać. Nie znalazł właściwych słów, by jej odpowiedzieć. Siedział u boku siostry - swojej bliźniaczki, której omal nie utracił. Jego serce radowało się na myśl o tym, że ona i jej dziecko wciąż żyją. Wreszcie uśmiechnęła się do niego figlarnie, jak to często robiła, i dotknęła złotego medalionu na jego szyi - tego samego, który otrzymał w podarunku od rodziców tuż przed koronacją. Widniał na nim herb rodu Gallandów, lew i pałasz. - Wciąż go nosisz - powiedziała uradowana. - Cieszę się. Zdaje się, że i ja zdobyłam własny. - Dotknęła identycznej kopii medalionu na swojej szyi. - Choć nie mam pojęcia, w jaki sposób to się stało - dodała. - Nikt z nas tego nie wie, ani Wigg, ani Faegan, ani ja - odparł Tristan. - Czarnoksiężnicy podejrzewają, że może on stanowić jakąś fizyczną pozostałość po zaklęciu, jakiemu poddały cię czarownice. W jakiś niewyjaśniony sposób pozostał z tobą nawet po śmierci czarownic. Czarnoksiężnicy dokładnie go zbadali i twierdzą, że możesz go nosić bez obaw. Lecz najważniejsze jest, że dokądkolwiek byśmy się udali i cokolwiek robili, wystarczy nam spojrzeć na ten złoty krążek, by wiedzieć, że wciąż jest ktoś w naszej rodzinie, kto nas kocha. Tristan zamilkł i wrócił myślami do tamtych chwil, kiedy to medalion pomógł mu przetrwać trudy poszukiwań siostry i walki z czarownicami. - To mój medalion ostatecznie cię uratował - powiedział zamyślony. - Jak to? - Zamigotał w słońcu, a ty go zauważyłaś. Najwyraźniej obudził coś w twojej świadomości tuż przed tym, jak miałem... tuż przed... Po raz kolejny zabrakło mu słów. Bo jak miał jej wyjaśnić, co powiedział mu Wigg tamtego sądnego dnia? Że musi zdobyć się na to, by zabić własną siostrę. Że jej dusza i umysł wciąż pozostają zatrute zaklęciem czarownic, dlatego nie mogą zabrać jej ze sobą z powrotem do Eutracji. Lecz ona rozpoznała medalion i zamrugała, w chwili gdy już miał opuścić miecz na jej szyję. - Tristanie, zrobisz coś dla mnie? - spytała Shailiha. Zmrużył oczy i wydął usta, udając zniecierpliwienie. - Czy nie zrobiłem już dość? Uśmiechnęła się, lecz on dostrzegł smutek w jej oczach. - Mówię poważnie - powiedziała. - Naprawdę chce cię prosić o specjalną przysługę. To coś ważnego. - Wszystko, dobrze wiesz. - Wigg i Faegan powiedzieli mi, że nasi rodzice i Frederick zostali pochowani niedaleko stąd. Twierdzą, że jestem jeszcze zbyt słaba, by chodzić dokądkolwiek. Chciałabym, żebyś w moim imieniu udał się na ich groby, zanim nabiorę sił. Powiedz, proszę, duchom matki, ojca i Fredericka, że żyję i ich kocham. - Oczyma lśniącymi od łez spojrzała na niemowlę w kołysce i dodała: - Powiedz im też, że teraz na tym świecie jest jeszcze ktoś, kto ma w żyłach ich krew. - Po jej policzkach popłynęły łzy. Przytulił ją do siebie. - Oczywiście, że pójdę - powiedział cicho. - Jutro z samego rana. Już nieco opanowana odsunęła się lekko i uśmiechnęła przez łzy. - Wiesz o tym, że Wiggowi i Faeganowi nie spodoba się ten pomysł. - Pociągnęła nosem. - Zawsze kiedy są razem, handryczą się niczym stare pomywaczki. Tristan nie potrafił się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem i śmiał się długo, po raz pierwszy od wieków, jak mu się zdawało. - Nie słyszałem, by ktokolwiek opisał ich lepiej! - zawołał. Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, rozległo się ciche pukanie do drzwi, które uchyliły się nieznacznie. - Wybacz, Tristanie, ale obaj czarnoksiężnicy chcą cię widzieć - powiedział głos dobiegający z powiększającej się szpary. - Mówią, że masz przyjść natychmiast. Na progu stał Shannon Mały z niepewną miną. Gnom przestępowal z nogi na nogę, jak zawsze kiedy był zdenerwowany. Shannon miał rude włosy i rudą brodę oraz ciemne inteligentne oczy. Jak zawsze był ubrany w czerwoną koszulę, niebieski fartuszek, czarną czapkę i buty z wywiniętymi noskami. W zębach trzymał fajkę z kaczana kukurydzy. Najwyraźniej nie mógł się doczekać, kiedy już upora się z misją doprowadzenia Tristana do czarnoksiężników. - Mówią, że to pilna sprawa - dodał nieśmiało. - Dla nich zawsze jest to pilna sprawa. - Tristan puścił oko do Shailihy i spojrzał na gnoma. - Dobrze - powiedział, wzdychając. - Już idę. - Odwrócił się do siostry, by się z nią pożegnać. - Obiecujesz, Tristanie? - zapytała go po raz kolejny. - Zrobisz to, o czym mówiliśmy? Pocałował ją w czoło i wstał. - Tak, Shai - powiedział. - Jutro, obiecuję. Kiedy znalazł się przy drzwiach, spojrzał z powagą na gnoma. - Kiedy już przyjdziemy do czarnoksiężników, poproś swoją żonę, żeby przyszła posiedzieć z księżniczką - powiedział. - Chcę mieć pewność, że ktoś będzie czuwał przy dziecku, gdyby Shailiha zasnęła. - Dobrze, książę Tristanie - odpowiedział z respektem Shannon. Książę odwrócił się i posłał pocałunek swojej błiźniaczce. Potem ostrożnie zamknął za sobą drzwi i ruszył za gnomem łabiryntem korytarzy Reduty. ROZDZIAŁ 2 Tristan nigdy nie mógł się nadziwić ogromnym rozmiarom Reduty Rady - ogromnej sieci korytarzy i pomieszczeń ukrytych pod pałacem, który kiedyś był jego domem. Upłynęło zaledwie kilka miesięcy od chwili, kiedy dowiedział się o istnieniu Reduty. Poza nim wiedzieli o niej tylko czarnoksiężnicy z Rady, pomniejsi czarnoksiężnicy zwani konsulami, którzy pobierali tam nauki, oraz jego nieżyjący już rodzice. Do jednego z największych osiągnięć czarnoksiężników należy zaliczyć to, że udało im się utrzymać w tajemnicy istnienie tego miejsca oraz związanych z nim działań ogromnej rzeszy konsulów. To osiągnięcie okazało się nieocenione dla Tristana i jego towarzyszy. W Reducie zebrano środki niezbędne do uprawiania magii, stała się ona także tak bardzo potrzebną kryjówką do czasu, kiedy będą mogli lepiej ocenić sytuację w Tammerlandzie. Geldon, garbaty karzeł, były niewolnik z Parthalonu, który powrócił z nimi do Eutracji, przyjął rolę łącznika ze światem zewnętrznym, do którego wymykał się i powracał nie zauważany przez nikogo. Według jego oceny Tammerland wciąż był bardzo niebezpiecznym miejscem. Panowało tam bezprawie, szczególnie nocą. Książę bardzo pragnął wyjść z Reduty i zobaczyć miasto na własne oczy, lecz wiedział, że czarnoksiężnicy stanowczo by się temu sprzeciwili. Jednak prośba siostry, aby odwiedził groby w jej imieniu, była doskonałym pretekstem. Pójdzie tam - za zgodą Faeagana albo Wigga lub bez niej. Uśmiechnął się na myśl o tym, jak gorąco zaprotestują, gdy im o tym wspomni. Podążając za Shannonem, Tristan podziwiał wspaniałą architekturę Reduty Rady. Cała budowla miała kształt koła, którego piastę stanowiła ogromna sala spotkań, gdzie zbierały się tysiące konsulów odwiedzających Redutę. Z niej odchodziły na wszystkie strony pozornie nie kończące się korytarze, które sięgały obręczy koła. Co kilkaset metrów mniejsze korytarze łączyły te główne, dzięki czemu można było dotrzeć do miejsca przeznaczenia bez konieczności pokonywania całej długości jednej szprychy koła, natomiast kolejne poziomy łączyły liczne kręte schody. Rozmiary podziemnych komnat mogły przyprawić patrzącego o zawrót głowy. Każdy kolejny korytarz czy sala były piękniejsze od poprzednich. Ściany, sufity i podłogi wykonano z najlepszego, idealnie wygładzonego marmuru. Ścienne lichtarze i świeczniki emanowały łagodnym, niemal eterycznym blaskiem, który łagodził wrażenie ogromu i masywności, jakie mogło przytłaczać patrzącego. Każda z sal była bogato zdobiona; mahoniowe drzwi rzeźbiono ręcznie. Książę westchnął w duchu. Wątpił, by kiedykolwiek udało mu się zwiedzić choćby drobną część Reduty. Wcześniej Tristan nie miał pojęcia, że istnieje tyle różnych odcieni marmuru. Poszczególne korytarze miały swoją kolorystykę i przedstawiały wszystkie kolory widma. Teraz obaj z Shannonem szli między ścianami o barwie łagodnego fioletu zmąconego żyłkami o barwie indygo. Obcasy wysokich butów księcia uderzały dźwięcznie o marmurową podłogę, on sam zaś powrócił myślami do dnia, w którym po raz pierwszy został tu sprowadzony przez Wigga, kiedy to otrzymał reprymendę od ojca i całej Rady. Wtedy w Reducie aż roiJo się od ubranych w granatowe szaty utalentowanych konsulów, którzy wiecznie dokądś się spieszyli. Teraz pustka korytarzy napełniała go ogromnym smutkiem. Tak wiele się zmieniło od tamtego dnia. Nawet sam Tristan zmienił się nieodwołalnie. Po tym, jak posłużył się swoją szlachetną, lecz surową jeszcze mocą, by pokonać Sabat, jego krew zmieniła barwę z czerwonej na lazurową. Lazur - kolor wszelkich przejawów sztuki. Po raz pierwszy odkrył tę niezwykłą zmianę w kolorze swojej krwi po walce na śmierć i życie z Kluge’em, dowódcą Sług Dnia i Nocy. “Nie mamy pewności, jakie inne zmiany mogłyby w tobie nastąpić, gdybyś dalej posługiwał się swoim surowym darem albo nosił kamień”, powiedzieli mu czarnoksiężnicy po tym, jak zdjęli z jego szyi Klejnot, krwistoczerwony kamień, który nadawał moc szlachetnej krwi. Choć niechętnie, musiał przyznać im racje.. Wciąż jednak miał wiele pytań, które pragnął zadać starym czarnoksiężnikom, szczególnie teraz, kiedy jego siostra czuła się już dobrze. I zamierzał niebawem uzyskać na nie odpowiedzi. Miał już pewną wiedzę na temat mocy, jasnej sfery sztuki, której poświęcili swoje życie czarnoksiężnicy. Widział też na własne oczy zło płynące z fantazji, mrocznej, przeklętej sfery. Poznał i przyjął do wiadomości fakt, że jest mężczyzną w parze Wybrańców, który ma poprowadzić swój naród ku nowym czasom. Wiedział też, że jest jedyną osobą, która ma przeczytać wszystkie trzy księgi Kodeksu - Moce, Fantazje i Przepowiednie. W jego umyśle aż się kotłowało od tego wszystkiego. Jego niezwykle szlachetna krew wciąż dopominała się, aby rozpoczął edukację w sztuce. Czarnoksiężnicy jednak wciąż ją odkładali. Shannon zatrzymał się przed masywnymi drzwiami z mahoniu, których cały rząd wypełniał fioletową ścianę. Spojrzał na księcia, przestępując z nogi na nogę. - Czekają na ciebie w środku - oznajmił podekscytowany. - Dopilnuję, żeby ktoś poszedł do Shailihy i dziecka. - Wyraźnie bardzo chciał już odejść. Patrząc za Shannonem, który oddalał się swoim kaczkowatym chodem, Tristan uzmysłowił sobie, że znajduje się w całkiem mu obcej części Reduty. Poczuł się trochę nieswojo na myśl o tym, że nie wie, gdzie jest, zważywszy na ogrom tego miejsca. Zachodził też w głowę, dlaczego czarnoksiężnicy tak pilnie chcieli się z nim zobaczyć. Otworzył ogromne drzwi. Sala, do której wszedł, była wielka i pięknie zdobiona. Ściany, sufit i podłogę zrobiono z bardzo rzadkiego ephyrskiego marmuru, granatowego, poprzecinanego delikatnie szarymi żyłkami. Światło licznych lamp oliwnych i wiszących świeczników było równie delikatne jak blask ognia w kominku z jasnoniebieskiego marmuru, wbudowanym w ścianę po prawej stronie. Wigg siedzący przy długim stole, podniósł powoli głowę znad księgi, którą studiował. Siwe włosy czarnoksiężnika sięgały zaledwie karku. Swój warkocz stracił przed niecałym miesiącem w niewoli u czarownic. Tristan uśmiechnął się w duchu; wiedział, że przez wzgląd na swoich zmarłych przyjaciół, czarnoksiężników z Rady, Wigg ponownie zapuści włosy, by zapleść je w warkocz. Jasne, zielononiebieskie oczy błyszczące w pobrużdżonej twarzy nic nie straciły ze swojej przenikliwości, a szara szata, niegdyś znamionująca wysoki urząd, spowijała luźno jego wciąż mocne ciało chronione przed starością zaklęciami czasu. Faegan jak zawsze siedział w swoim prostym fotelu na kółkach. Jego nogi, bezużyteczne na skutek tortur czarownic, zwisały bezwładnie. Znoszona czarna szata wydawała siQ o wiele za duża, a szpakowate włosy z przedziałkiem pośrodku opadały mu aż na ramiona. Oczy, szare z zielonymi cętkami, patrzyły niezwykle intensywnie. Na jego kolanach leżał zdumiewająco ciemnoniebieski kot. Teraz dopiero Tristan dostrzegł czwartą osobę. Cofną} się odruchowo i wyciągnął miecz z pochwy. Rozległa się dźwięczna pieśń ostrza, która dodając księciu pewności siebie, odbiła się krótkim echem od marmurowych ścian komnaty i ucichła, powoli, niechętnie. - Możesz odłożyć broń - rzucił Wigg. Prawa brew wygięła się w łuk, jak zawsze kiedy chciał kogoś upomnieć. - On nie może skrzywdzić żadnego z nas. Jest konsulem. Tristan, zażenowany, schował miecz do pochwy i podszedł powoli do wyściełanej sofy stojącej pod ścianą, na której spoczywała nieruchoma postać. Książę spojrzał na twarz poturbowanego konsula. Mężczyzna leżący na sofie był nieco starszy od księcia - mógł być w trzydziestej piątej Nowej Porze Życia. Jego stan wydawał się poważny. Brudna i podarta granatowa szata częściowo tylko zakrywała wychudzone ciało. Jasne włosy miał mocno potargane, twarz posiniaczoną i zakrwawiohą, policzki zapadnięte z niedożywienia. Mimo to wciąż był przystojny. Tristan przyklęknął i chwycił prawe ramię mężczyzny. Uniósł je do góry i podciągnął rękaw szaty. Zobaczył to, czego szukał. Jasnoczerwony tatuaż o kształcie Klejnotu stanowił jednoznaczny dowód tego, że obcy jest konsulem Reduty. Książę, zadowolony, zsunął rękaw na ramię mężczyzny i ułożył je delikatnie wzdłuż ciała. Po chwili odwrócił się do Wigga. - Jak już mówiłem, jest konsulem - powiedział cicho Wigg. - Znasz go? - zapytał Tristan. - Tak - odparł Wigg. - Nazywa się Joshua i mimo swojego względnie młodego wieku jest jednym z najbardziej utalentowanych i potężnych członków Bractwa. Należał do tych, którzy nadzorowali oddziały wysłane przeze mnie do zwalczania harpii i łowców tuż przed przybyciem czarownic. O ile mi wiadomo, jest jedynym konsulem, który kiedykolwiek powrócił. - Wigg zamknął książkę, która leżała przed nim na stole, po czym wsunął dłonie w rękawy szarej szaty, jakby pogrążał się we własnych myślach. - A ty, Faeganie - zwrócił się Tristan do czarnoksiężnika w fotelu na kółkach. - Ty także go znasz? - - Nie, Tristanie, nie znam ani jego, ani nikogo innego z tego Braćtwa - odpowiedział Faegan zgrzytliwym głosem. Po jego twarzy przemknął cień zazdrości. - Reduta to dla mnie zupełna nowość, ponieważ powstała po Wojnie Czarownic, a wtedy ja mieszkałem już w Lesie Cieni. Ale bardzo mnie interesuje, co ten człowiek będzie miał nam do powiedzenia, kiedy już dojdzie do siebie. - Starszy z czarnoksiężników zamilkł, a Tristanowi przyszło na myśl, że w przeciwieństwie do Wigga, dla którego Reduta nie była niczym obcym, Faegan wciąż wydawał się przytłoczony samym miejscem i jego znaczeniem. Zazdrość o wiedzę innego czarnoksiężnika była uczuciem, do jakiego Faegan nie przywykł, i czasem było to widoczne. Warstwy myśli i czynów, pomyślał Tristan, przypominając sobie swoją ulubioną sentencję. Mówiono, że myśli i czyny czarnoksiężników nakładają się na siebie niczym łuski cebuli. Jeśli usunąć jedną warstwę, widać pod nią następną. Przypomniał sobie słowa siostry, która porównała obu wiecznie kłócących się czarnoksiężników do pary starych pomywaczek. Teraz pewnie rywalizują w lotności umysłu, uzmysłowił sobie. Z drugiej strony nie miał wątpliwości, że wybaczyli sobie nawzajem wszelkie urazy, jakie mogły pozostać między nimi po wojnie sprzed trzystu lat. - W jaki sposób dostał się tutaj ten konsul? - zapytał Tristan. - Czy wiecie, co mu się stało? - Znalazł go Geldon za wyjściem jednego z tuneli, kiedy udawał się do miasta po żywność - powiedział Faegan zamyślony, jakby mówił do siebie. - Kiedy zorientował się, że Joshua jest nieprzytomny i krwawi, natychmiast przyniósł go tutaj. Zbadaliśmy go dokładnie i stwierdziliśmy, że poza wybitym prawym barkiem i skrajnym wyczerpaniem nic mu nie dolega. Wigg nastawił mu bark, posługując się sztuką, a ja poddałem go zaklęciu przyspieszonego uleczenia. Potem pogrążyłem go w głębokim śnie. Czekaliśmy na twoje przybycie, zanim go obudzimy, żebyś mógł usłyszeć, co ma nam do powiedzenia. - A zatem proponuję, abyś go obudził - rzekł książę. Wigg spojrzał na Faegana, a starszy czarnoksiężnik odpowiedział skinieniem głowy. Wigg zmrużył oczy i utkwił spojrzenie w konsulu, którego natychmiast spowił lazurowy blask. Ten sam, który zawsze pojawiał się, gdy czarnoksiężnik posługiwał się sztuką, i stanowił dowód na to, że Wigg poddaje konsula działaniu magii. Kiedy błękitna fluorescencja stała się wyraźniejsza, konsul zaczął się poruszać. Tristan podszedł do sofy. Blask zniknął. Konsul otworzył oczy i rozejrzał się powoli po pokoju. Kiedy ujrzał Wigga, w jego oczach zalśniły łzy. - Wigg - wyszeptał cicho - to naprawdę ty? Wigg wstał szybko i przysunął sobie krzesło do sofy. - Tak - powiedział - to ja. Już nic ci nie grozi, jesteś w Reducie. Nic ci nie jest, ale miałeś wybity bark i jesteś wycieńczony. Potrzebny ci odpoczynek i posiłek. Najpierw jednak musisz nam opowiedzieć, co się stało. Konsul krzyknął i spróbował gwałtownie się podnieść, jakby prośba Wigga wyzwoliła w jego umyśle jakieś straszne wspomnienia. Wigg wbił w niego spojrzenie zmrużonych oczu i Joshua uspokoił się, ale nie było wątpliwości, że jest w szoku. - To było straszne! - powiedział i otworzył szeroko piwne oczy pełne przerażenia. - Tamte istoty, wykluły się z jaj... z jaj na drzewach... skapujący szlachetny błękit... niewiarygodne... Wykluły się z nich okropne ptaki. - Z czołem mokrym od potu Joshua osunął się na sofę i zaszlochał. Faegan podjechał na swoim fotelu i spojrzał na konsula. Obaj z Wiggiem byli wyraźnie zaniepokojeni. - Spróbuj się uspokoić - powiedział łagodnie Wigg - i opowiedz nam, co się stało. Zacznij od początku. - Harpia wybiła cały mój oddział i podróżowałem sam - zaczął Joshua. - Upłynęło dużo czasu, zanim trafiłem na inną grupę, o wiele więcej, niż sądziłem wcześniej. Kończyła mi się żywność... - Urwał, starając się opanować emocje. - Wreszcie znalazłem czteroosobowy oddział i przyłączyłem się do niego. Prowadził go Argus. W błękitnozielonych oczach Wigga błysnęła iskra zrozumienia. - Argus - powiedział. - Jeden z najlepszych konsulów. - Tak - powiedział Joshua. - Oprócz nas było jeszcze trzech innych: Jonathan, Galeb i Odom. Znałeś ich? - Znałem wszystkich, których rozesłałem po kraju - odparł Wigg. - Już po trzech dniach naszej wspólnej podróży zaczęliśmy to odczuwać. - Co zaczęliście odczuwać? - zapytał Wigg. - Wrażenie bliskości niezwykle szlachetnej krwi - mówił dalej Joshua. - Nigdy nie doznałem czegoś takiego, podobnie jak pozostali. Znajdowaliśmy się zaledwie o dzień drogi od Reduty, kiedy nas zaatakowały... Zaledwie o dzień... Głos mu się załamał, a w oczach znowu pojawiły się łzy. - Postanowiliśmy zaniechać polowania na łowców i harpie i przybyć tutaj, żeby sprawdzić, czy jest tu ktoś szlachetnie urodzony, komu moglibyśmy zdać relację z naszych spostrzeżeń - dodał. - Obaj z Argusem uznaliśmy, że to ważne. - I co potem? Joshua przełknął ślinę, jakby wciąż się bał, że to, co zaatakowało ich oddział, znajduje się w tej komnacie. - Drzewa nad nami rozjarzyły się błękitem, a wśród gałęzi pojawiły się ogromne jaja - powiedział cicho. - Po pewnym czasie zobaczyliśmy, że są przezroczyste, a w środku każdego siedzi skulony drapieżny ptak, który czeka na wyklucie. A potem ptaki wydostały się ze skorup i nas zaatakowały. Joshua zaczął kaszleć. Tristan sięgnął po wodę ze stołu, podszedł do sofy i podał puchar cierpiącemu konsulowi. Kiedy Joshua spojrzał na niego, otworzył oczy ze zdumienia. - Wasza Wysokos’c! - zawołał. - Wybacz, nie poznałem cię. - Nieważne - powiedział Tristan łagodnym głosem. - Opowiadaj dalej, proszę. Lecz Joshua, zaintrygowany towarzystwem, zaczął się rozglądać. Jego wzrok padł na starca w fotelu z niebieskim kotem na kolanach. - A ty, panie? Czy ja cię znam? - zapytał. - Nie - odparł Faegan. - Jestem Faegan, czarnoksiężnik. Proszę, mów dalej. Joshua ponownie napił się wody i kontynuował opowieść. - Pierwszy z ptaków, który się wykluł, wydał przeraźliwy głos, wtedy Argus i Caleb posłali w niego pioruny. Lecz tamte istoty po prostu otrząsnęły się z nich, jakby konsulowie w ogóle nie posłużyli się swoim darem. - Zerknął na Wigga. - To było niewiarygodne. - A potem ptak poleciał prosto na Argusa i przewrócił go na ziemię. Pozostałe stwory zaatakowały nas w podobny sposób. Ja zostałem rzucony na ziemię i potoczyłem się zboczem wału, wybijając sobie bark. Wpełzłem z powrotem na górę, żeby zobaczyć, co się dzieje, i to, co ujrzałem... - Pokręcił głową. - Co zobaczyłeś? - ponaglił go Wigg. - Oczy ptaków... - zaczął Joshua wyraźnie przytłoczony wspomnieniem. - Ich oczy, pierwszy czarnoksiężniku... Nigdy ich nie zapomnę. - Co było w nich takiego niezwykłego? - Były jasnoczerwone i bardzo rozjarzone, niemal oślepiały. Ptaki najwyraźniej przepatrywały teren. Potem porwały konsulów w szpony i odleciały. Cały oddział, poza mną... Moi przyjaciele... już ich nie ma. Faegan podjechał bliżej i wbił w konsula przenikliwe spojrzenie swoich szarozielonych oczu. - Te ślepia - zagadnął. - Czy jarzyły się nieprzerwanie? Wigg zmarszczył brwi z dezaprobatą, widząc, że Faegan tak mocno naciska konsula. - Tak - odpowiedział Joshua - ale chwilami jedne świeciły jas’niej od innych. Faegan cmoknął cicho i wyprostował się w fotelu. Tristan zerknął szybko na Wigga. Faegan coś wie na ten temat, domyślił się książę. Postanowił, że później go o to zapyta, bo w tej chwili na usta cisnęły mu się inne pytania. - Nasz naród? - zapytał z niepokojem. - Jak się ma lud Eutracji? Od tygodni tylko Geldon wychodzi poza te mury, lecz już w czasie podróży odnieśliśmy wrażenie, że Eutracja znalazła się w szponach czegoś, czego nie rozumiemy. Możesz powiedzieć nam coś więcej na ten temat? - Wasze obawy są uzasadnione - powiedział Joshua wyraźnie przybity. - Kraj pogrążył się w chaosie. Nie ma władzy, która wprowadziłaby prawo i ład. Przestępstwa, zbrodnie, grabieże stały się czymś powszednim, do tego zaczyna brakować żywności. Każdego dnia do miast przybywają kolejni ludzie, którzy łudzą się, że łatwiej im będzie przetrwać w miejscach takich jak Tammerland. Większość miast, a w szczególności Tammerland, zostało zalanych powodzią uchodźców. Obawiam się, że wkrótce zapanuje w nich głód, ponieważ większość rolników boi się przywozić do miasta swoje plony czy zwierzęta z obawy przed napaścią. - Zamilkł na moment. - Ponoć ludzie w miastach zabijają się nawzajem tylko dlatego, by przeżyć - mówił dalej. - Ostatnimi czasy zginęło wielu mężczyzn, mężów, ojców i synów. Najbiedniejsze z kobiet, by przetrwać, sprzedają się, często w biały dzień. Tristan nie mógł znieść tego dłużej. Podszedł powoli do kominka po drugiej stronie komnaty. Oparł dłonie o gzyms i utkwił wzrok w żarze. Jego naród ginie, a on ma siedzieć w tym marmurowym grobowcu i nic nie robić? Musi się stąd wydostać, choćby po to, by przekonać się na własne oczy. Nie będę czekał do jutra, wyjadę dzisiaj, postanowił. I nic nie powiem czarnoksiężnikom. - A konsulowie? - zapytał Wigg niespokojny. Zacisnął dłonie w złości, aż zbielały mu knykcie. - Ich życiową misją było pomagać ludności, przecież przetrwali jacyś po ataku Sabatu i Sług Dnia i Nocy. Czy oni nic nie robią? Joshua spuścił wzrok. - Obawiam się, pierwszy czarnoksiężniku, że zostało nas zbyt mało, byśmy mogli naprawdę pomóc - powiedział. - A jeśli istoty z drzew, które porwały konsulów z mojego oddziału, wciąż działają, to przynajmniej teraz wiemy, dlaczego to uczyniły. Szczególnie jeśli jest ich więcej. Podróżowałem długie tygodnie, zanim odnalazłem grupę Argusa. Obaj wiemy, że nic takiego nie zdarzyłoby się w normalnych okolicznościach. Gdyby konsulowie z Reduty działali w terenie, z pewnością spotykalibyśmy się częściej. Joshua zamilkł na chwilę, by podkreślić znaczenie swoich słów. - Obawiam się, że pozostało już niewielu konsulów z Reduty. A to może tylko pomnożyć nasze kłopoty - dodał cicho. Twarz konsula coraz wyraźniej zdradzała jego cierpienie, a Wigg i Faegan widzieli, że jest bliski wyczerpania. - Musisz odpocząć - powiedział łagodnie Faegan. - Pogrążę cię w głębokim śnie. Kiedy się obudzisz, nakarmimy cię, wykąpiemy i dostaniesz nową szatę. Ale teraz musisz odpocząć. Rozumiesz? Joshua skinął głową nieznacznie i zamknął oczy. Starszy z czarnoksiężników także przymknął oczy i natychmiast błękitne światło sztuki spowiło konsula. Zasnął od razu, a błękitny blask zgasł. Faegan spojrzał na Wigga, a Tristan przyłączył się do czarnoksiężników. W pokoju zapadła cisza, która wydawała się trwać w nieskończoność. To szaleństwo nie ma końca, pomyślał Tristan. Pierwszy przerwał milczenie Faegan. Zamknął oczy i zaczął mówić: - “I dojdzie do wielkiej wojny na niebie, lecz będzie to tylko jedna z bitew większej, bardziej krwawej rzezi, jaka nastąpi w dole - zaczął. - Ci o szkarłatnych oczach będą się zmagać z innymi, którzy także panują na firmamencie. I nim skończy się ich walka, krew jednych i drugich, szlachetnie i pospolicie urodzonych, spłynie na tych poniżej niczym deszcz i będzie pieścić białą, miękką ziemię narodu. A dziecko będzie przyglądało się wszystkiemu”. - Jeszcze jeden cytat z Kodeksu? - zapytał Wigg. Faegan był jedyną żyjącą osobą, która przeczytała całe księgi Mocy i Fantazji. Obdarzony darem Wiernej Pamięci starszy czarnoksiężnik potrafił przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek widział, słyszał czy przeczytał. Wigg w napięciu pochylił się do przodu, przepełniony w równej mierze ciekawością co smutkiem, jakim napełniły go słowa konsula. - Tak - wyszeptał Faegan pogrążony w myślach, jakby mówił do siebie. - To cytat, który od dawna mnie intrygował. - Podniósł wzrok i uśmiechnął się. - Od ponad trzystu lat zastanawiam się nad jego znaczeniem i myślę, że przybliżyliśmy się o krok, by je odkryć. Ci o szkarłatnych oczach, jak sądzę, to ptaki, które widział Joshua, o jasnoczerwonych, rozjarzonych ślepiach. W całym moim życiu nie spotkałem podobnych istot. Ale wciąż nie mam pojęcia, co znaczy “miękka, biała ziemia narodu”. Tak jak nie wiem, jak rozumieć fragment, który mówi, że “dziecko będzie przyglądało się wszystkiemu”. Jedyne dziecko, które mogłoby mieć jakieś znaczenie w tym kontekście, to Morganna, córka Shailihy. Tylko w żaden sposób nie rozumiem, dlaczego i w jakim sensie. - Rozsiadł się wygodniej w fotelu i pogłaskał kota. Tristan spojrzał na Wigga i zobaczył, że pierwszy czarnoksiężnik prawdopodobnie zadaje sobie w duchu pytania, które wszystkim się nasuwają. - Wierzysz, że konsulowie nie żyją? - zapytał go. Wigg wydął usta i przyłożył do skroni kciuk i palec wskazujący. - Teraz nie sposób odpowiedzieć na twoje pytanie - odparł. - Z pewnością to by wyjaśniało, dlaczego żaden z nich nie powrócił do Reduty. - Jedno jest pewne - powiedział Faegan zamyślony. - Te istoty, drapieżne ptaki, nie są wynikiem działania mocy. Są bezlitosne i posługują się przemocą. Spowija je lazurowy blask, a zatem są wytworem sztuki. Jednocześnie wydaje sie., że nie mają dużej inteligencji, dlatego mogą być kontrolowane przez inne, wyższe moce. Zamilkł i skierował spojrzenie szarozielonych oczu na Wigga i Tristana. - A to znaczy, moi przyjaciele, że w Eutracji znowu ktoś posługuje się fantazjami - powiedział ze złością. Spojrzał na swoje bezużyteczne nogi i, jakby zawstydzony, zsunął skraj szaty, tak by całkiem je zakryła. - Nic bardziej mnie nie złości niż złe wykorzystywanie sztuki - dodał cicho. Książę i Wigg dobrze pojęli znaczenie jego słów. To fantazje go okaleczyły. Tristan nigdy nie zapomni tamtego dnia na szczycie góry, kiedy Wigg przywołał widzialne, fizyczne kule mocy i fantazji. Moce ukazały się jako ogromna kula oślepiającego złocistego światła. Fantazje miały podobny kształt i rozmiary, lecz były czarne, złowieszcze, dosłownie ociekały energią zniszczenia. Obie przeciwstawne sfery sztuki nieustannie się przyciągały, lecz nigdy się nie łączyły, ponieważ odpychały się nawzajem, gdy tylko zbytnio się do siebie zbliżyły. Wigg wyjaśnił mu wtedy, że niewłaściwe połączenie ich energii przyniosłoby całkowite zniszczenie wszystkiego, co jest im znane. Najprawdopodobniej Tristan, Wybraniec, miał być pierwszym, który z powodzeniem połączy przeciwstawne moce dla dobra ludzi. Teraz wydawało się, że dzień ten jest bardzo odległy. - Joshua stanowi jedyny klucz do zagadki latających stworzeń - powiedział Wigg. - Ale musimy zaczekać, aż się obudzi. Wtedy zajmiemy się jego zdrowiem. Wiele wycierpiał. Pokój wypełniła gęsta, niemal namacalna cisza, którą mącił tylko trzask drewna w kominku. Tristan spojrzał na twarz pogrążonego we śnie konsula i wtedy przyszła mu do głowy smutna, ironiczna myśl. Nawet ten ranny konsul ma więcej wolności niż ja teraz. Jestem więźniem tej marmurowej pieczary. Może nawet przestępcą we własnym kraju - z powodu zbrodni, do popełnienia których zostałem zmuszony. Ale dzisiejszej nocy odwiedzę groby moich najbliższych - i nie powstrzymają mnie nawet czarnoksiężnicy. Czując, że musi sprawdzić, co słychać u siostry, która wciąż wymagała opieki, książę ruszył wolno do drzwi. Zatrzymał się i spojrzał na pozostałych, zatroskany. - Spotkamy się jutro rano - powiedział. - Teraz pójdę, do Shailihy. Odwrócił się i wyszedł na korytarz, pozostawiając obu czarnoksiężników z ich myślami. ROZDZIAŁ 3 Zapadal już zmierzch, kiedy Geldon jechał powoli na gniadej klaczy ulicami zniszczonego Tammerlandu. Zanosiło się na deszczową noc, więc postanowił, że opuści miasto na tyle wcześnie, by zdążyć przed deszczem. Od czasu do czasu nasilający się wiatr porywał śmieci z nie sprzątanych ulic i unosił je małymi wirami odpadków i gruzów. To tylko pogłębiało ogólne wrażenie ponurości i ucisku, jakie wywierało to miejsce. Wielka szkoda, pomyślał garbaty karzeł. To miasto z pewnością było wspaniałe przed przybyciem Sabatu i Sług Dnia i Nocy. Może czarnoksiężnicy i Wybraniec będą umieli w jakiś sposób przywrócić mu dawną świetność. Odruchowo przyłożył dłoń do szyi, na której niegdyś nosił obrożę założoną mu przez drugą damę Sabatu. Nigdy nie zapomni wysadzanej kamieniami niewolniczej obręczy, którą nosił przez ponad trzysta lat, zanim Wigg zdjął mu ją z szyi po upadku czarownic. Czasem wydawało mu się, że przeżył tysiąc żyć od tamtej chwili. Czarownice z Sabatu nie żyły, a ich żołnierze, słudzy, znajdowali się w Parthalonie, kraju położonym za Morzem Szeptów. Tristan rozkazał sługom zaprzestać przemocy. Mieli odbudować Parthalon i pomóc jego mieszkańcom wieść wolne i pożyteczne życie. Jadąc teraz ulicami, Geldon wciąż oglądał przejawy okrucieństwa sług. Zwyczajowo używali krwi ofiar, by malować na ścianach domów i murach obsceniczne obrazy i symbole swojego zwycięstwa. Wiedział, że psychiczny uraz pozostanie jeszcze długo po tym, jak z murów znikną straszliwe, krwawe dzieła. Poklepał konia, by odwrócić myśli od okropnych obrazów, i uśmiechnął się, podziwiając mądrość obu czarnoksiężników, którzy mieszkali teraz w Reducie. W obawie przed kradzieżą koni z pałacowej stajni Wigg i Faegan przysposobili część Reduty na podziemną stajnię, w której trzymali przez cały czas swoje wierzchowce wraz z paszą dla nich. Do obowiązków Geldona należała opieka nad nimi, co stało się jego ulubionym zajęciem. Wyjechał na swojej gniadej klaczy labiryntem tajemnych tuneli, które prowadziły z wnętrza Reduty. Każdy z krętych korytarzy wychodził w innej części pałacu albo jego okolicach. Wejścia do nich były dobrze zamaskowane, a on musiał bardzo uważać, by nikt nie zobaczył, jak wyjeżdża czy wraca do Reduty. Nie musiał jechać długo, by dotrzeć z pałacu do serca miasta. Jednak za każdym razem, kiedy je odwiedzał, czuł przygnębienie. Kierował się do części stolicy, która niegdyś stanowiła centrum eutrackiej kultury i handlu. Większość sklepów już dawno została splądrowana, lecz niektóre wciąż pozostały czynne, co mogło oznaczać, że ich właściciele byli na tyle bogaci, by wynająć zbirów do ochrony swoich interesów. Było to też miejsce, w którym, jak się zdawało, gromadzili się mieszkańcy nie mający nic do roboty, jakby czuli się bezpieczniej, będąc razem. Ta część miasta, nazywana Targowiskiem, teraz stała się siedliskiem dziwek, złodziei, oszustów, najemników i żebraków, ale także miejscem, w którym można było usłyszeć najświeższe plotki. Wiedział, że niebezpiecznie jest zapuszczać się w te okolice, szczególnie dla garbatego karła, którego licha postura nie byłaby atutem podczas walki. Kiedy wreszcie dotarł na ogromny brukowany plac, zobaczył, że panuje na nim niecodzienny ruch, wręcz roiło się tam od ludzi. Jechał wolno, z głową nisko opuszczoną, by nie zwracać na siebie uwagi. Dobrze wiedział, że już sam fakt, iż jest garbusem, może się stać powodem zaczepek awanturników szukających rozrywki. Prostytutki o zachęcających spojrzeniach bezwstydnie oddawały się swojemu zajęciu na ulicy. Z wielu alei dochodziły jęki i postękiwania towarzyszące pospiesznej kopulacji. Często widać było mężczyzn czekających na swoją kolej. Na każdym rogu zaczepiali go żebracy. Niektórzy rzeczywiście zdawali się być w potrzebie, lecz było też wielu, którzy liczyli na kilka monet albo kawałek chleba, by przeżyć kolejny leniwy dzień. Jechał przed siebie z zaciśniętymi ustami, bliski płaczu z powodu tego, co widział dookoła. Pośród tych nieszczęśników były dzieci. Sieroty, jak się domyślał. Zagubione i samotne błąkały się w tym ogromnym, obcym świecie, często brudne i zagłodzone. Niejednokrotnie napotykał groźne spojrzenia tych najbardziej niebezpiecznych - płatnych morderców. Płatne morderstwo stało się dochodowym interesem po upadku Gwardii Królewskiej. Niejeden gotów był wydać pieniądze, aby pozbyć się zamożnego krewnego, niewiernego współmałżonka czy też rywala w interesach, któremu się bardziej poszczęściło. Kisa, złota moneta królestwa, była jedynym środkiem, który gwarantował przetrwanie. By ją zdobyć, najemnicy gotowi byli popełnić najgorsze zbrodnie. Dysponując odpowiednią ilością pieniędzy, można było zabić każdego, a po zabójcy nie zostawał żaden ślad. Była też ostatnia grupa nieszczęśników. Okaleczone dusze, które egzystowały na granicy życia i śmierci. Ci, którzy w jakiś sposób przeżyli walkę ze sługami, lecz stracili ramię, nogę czy oko. Wydawali się naprawdę zagubieni, kiedy tak snuli się po ulicach jak we śnie. Ich błądzące spojrzenia zdawały się niewiele rozpoznawać. Geldon wiedział, że każde spotkanie ze sługami pozostawiało kolejne rzesze podobnych nieszczęśników. Nie było wątpliwości, że wielu spośród tych tutaj wkrótce przegra z szybko postępującą gangreną. Najwyraźniej nie spotkali nikogo biegłego w sztuce, kto zająłby się ich ranami. Dzięki Zaświatom, że Tristan nie widzi tego wszystkiego, pomyślał Geldon. Nie byłoby końca jego smutkowi i wściekłości. Jakby kawałek zwykłego materiału mógł go ochronić przed całym tym okropieństwem, nasunął powoli kaptur na głowę i jechał dalej. Wcześniej Geldon już sześciokrotnie wyprawiał się do miasta. Celowo nie starał się być zbyt wścibski, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Zbytnie zainteresowanie obcych było ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował. Jednak udało mu się zawrzeć kilka potencjalnie cennych znajomości - z ludźmi, którym, jak sądził, mógł odkryć choć cząstkę prawdy. Teraz skierował konia, by odnaleźć jednego z nich. “Najpierw dobrze poznaj”, ostrzegał go czarnoksiężnik, “i dopiero wtedy, i tylko wtedy, zadawaj pytania”. Zatrzymał konia przed jedną z bardziej spelunkowatych tawern i spojrzał w dół na siedzącego na chodniku kalekę. Mężczyzna miał odcięte nogi tuż pod biodrami, bez wątpienia rezultat rzezi sług. Krępy korpus był przywiązany do prowizorycznie skleconej drewnianej skrzynki. Jego dłonie, owinięte w brudne bandaże, spoczywały zaciśnięte na rączkach połączonych z drewnianymi blokami. W ten sposób mężczyzna potrafił poruszać się o wiele szybciej, niż można by sobie wyobrazić. Wysuwał bloki do przodu, unosił skrzynkę podtrzymującą tułów, przesuwał ją do przodu i opuszczał między bloki. Stubbs, jak go nazywano, miał ciemne, brudne włosy i nosił czarną opaskę na oku. Gdy teraz spojrzał w górę na Geldona, był niemal pewny, że niebawem wpadnie mu do kieszeni przynajmniej kilka kisa. Uśmiechnął się, odsłaniając dziury po zębach. - Jak się miewasz tego pięknego dnia? - zagadnął karła, nie próbując ukrywać chciwego uśmiechu. - Przyjechałeś po nowe zapasy? Geldon rozejrzał się szybko po wyjątkowo zatłoczonym placu i upewnił się, że nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby ich podsłuchać. - Tak - odparł krótko, nie odrywając wzroku od kaleki. - Na moje życie, nie rozumiem, dlaczego nie postarasz się o jakiś wóz - powiedział Stubbs, skubiąc potarganą szpakowatą brodę. - Byłoby ci o wiele łatwiej i nie musiałbyś przyjeżdżać do miasta tak często. - Wyprostował ramiona i przesunął bloki o krok przed tułów. Potem przeniósł między nie ciało i przysunął się do kopyt konia Geldona. Spojrzał zdrowym okiem na karła. - Nikt uczciwy nie pokazuje się w tej części miasta, jeśli nie musi. Chyba że chce się zabawić z jedną z dam. - Mrugnął porozumiewawczo. - Sam bym to zrobił. Wiesz, co mam na myśli. Geldon otworzył skórzaną sakiewkę przywiązaną w pasie i wyjął z niej kilka monet, które zaczął podrzucać, z obojętnym wyrazem twarzy. Monety zabrzęczały. - Może mógłbym ci w tym pomóc - powiedział cicho. Stubbs podsunął się jeszcze bliżej, a jego oczy zalśniły chciwością. - Czego ci trzeba, panie? - zapytał szybko. - Pomogę ci znaleźć wszystko, czego pragniesz, alkohol... kobiety... a może jest ktoś, kogo chciałbyś się pozbyć? - Wystarczą informacje - odparł Geldon. Ponownie się rozejrzał i milczał przez chwilę, czekając, aż minie ich grupa rozkrzyczanych pijaków. - Skąd taki ruch dzisiaj na Targowisku? - zapytał. - Pierwszy raz widzę tu tylu ludzi. Stubbs przechylił głowę i wyciągnął rękę, uśmiechając się. Geldon rzucił mu jedną monetę. Kaleka wbił zęby w złoty krążek, sprawdzając, czy jest prawdziwy. Uśmiechnął się zadowolony. - Mówi się, że mają ogłosić tu dzisiaj coś bardzo ważnego, i to niebawem - powiedział konspiracyjnym szeptem. - Co ogłosić? Stubbs uśmiechnął się tylko. Geldon rzucił mu kolejną monetę. - Ponoć chodzi o coś dużego i ma to coś wspólnego z kimś ważnym. - Znowu zamilkł. Na jego dłoń spadła jeszcze jedna moneta. - Z kim? - zapytał Geldon. Stubbs uśmiechnął się złowieszczo. - Z księciem - dodał cicho. Geldon zastygł w bezruchu. To niemożliwe, pomyślał. Nikt nie wie, że Tristan jest w Tammerlandzie. Starał się zachować spokój. - Z księciem? - rzucił i wydął usta, jakby uznał, że informacja, którą właśnie uzyskał, okazała się kiepskim interesem. - Nie wiem o nim zbyt dużo i nic mnie on nie obchodzi. Chyba pofatyguję się na dół i odbiorę sobie połowę moich pieniędzy. Spojrzał gniewnie na kalekę. - Pewnie chodzi tu o coś jeszcze. - Tylko tyle, że mają coś ogłosić w tawernie Pod Świńską Raciczką, za jakąś godzinę - powiedział Stubbs. - Przysięgam na Zaświaty, Panie, tylko tyle wiem. Wreszcie przekonany Geldon rzucił mu jeszcze jedną monetę. - Potraktujmy to jako zapłatę z góry przed moją następną wizytą - powiedział stanowczym tonem. - A teraz mądrze zrobisz, jeśli wymażesz mnie ze swojej pamięci aż do następnego razu. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. - Tak, panie - odparł Stubbs zadowolony. Ruszył żwawo przed siebie, podrygując niezdarnie na bruku; kierował się prosto do pierwszej dziwki, jaką mógł spotkać, z wyciągniętą przed siebie ręką, w której ściskał pieniądze niczym chłopiec wchodzący do sklepu z cukierkami. Geldon patrzył przez chwilę rozbawiony za Stubbsem, lecz jego wesołość szybko zniknęła, gdy tylko skierował konia w stronę wspomnianej tawerny. Z każdą chwilą jego myśli stawały się coraz mroczniejsze. Byli przekonani, że nikt nie wie, iż książę i Wigg wrócili do Eutracji. Myśl o tym, że mają coś ogłosić w sprawie księcia, bardzo go niepokoiła, a jedynym sposobem dowiedzenia się czegoś więcej na ten temat było udać się tam osobiście - na co nie miał szczególnej ochoty. Tawerna Pod Świńską Raciczką miała najgorszą reputację w całym Tammerlandzie i od dawna była znana jako miejsce spotkań hazardzistów i przestępców, a także jako burdel o najbardziej perwersyjnych standardach. Dotychczas Geldon odwiedził ją tylko raz, podczas swojej pierwszej wizyty w mieście. Wtedy szybko się stamtąd wyniósł w obawie o własne życie. Teraz jednak nie widział innego sposobu, jak zdobyć się na odwagę i odwiedzić to miejsce ponownie. Zawdzięczał Tristanowi życie i wolność - dług, który wciąż próbował spłacić. Zsiadł z konia przed okazałym budynkiem tawerny i rzucił kilka monet stojącym na chodniku i uśmiechającym się podstępnie obdartusom, by popilnowali jego konia, po czym wszedł do hałaśliwego wnętrza. W środku wszystko było tak, jak zapamiętał. Odgłosy, zapachy i śmiech dobiegające z różnych części ogromnej głównej sali zdawały się złowieszcze. Długi, ręcznie ciosany i gładko wypolerowany bar z drewna hibernium ciągnął się przez całą szerokość pomieszczenia. Pozostałą część sali wypełniały stojące w pozornym nieładzie stoły, krzesła i mężczyźni w różnym stanie upojenia. Między nimi chodziły kobiety, jedne przynosiły alkohol, inne oferowały siebie, namawiając mężczyzn, by poszli z nimi na górę. Wielu przyjmowało propozycje. Lecz klienci nie wyglądali na specjalnie szczęśliwych i Geldon wiedział, że w każdej chwili może wybuchnąć jakaś burda. Podekscytowani, często rozgniewani, zajęci grą, pochylali się nad stołami, jakby pragnęli pozbyć się swoich pieniędzy najszybciej jak to możliwe. W kącie sali zgromadził się niewielki tłumek mężczyzn, którzy pokrzykując, rzucali monety do koła wyrysowanego na podłodze. Bez wątpienia odbywała się tam walka kogutów. A większość znajdujących się tam klientów była uzbrojona w miecze i sztylety. Kwadratowa sala wznosiła się na dwa piętra; z galeryjki na drugim piętrze wchodziło się do pokojów dziwek. Liczne lampy oliwne zawieszone na misternie rzeźbionym suficie dawały ostre światło w różnych odcieniach czerwieni, stwarzając tanią, krzykliwą i niebezpieczną aurę. Całe to miejsce cuchnęło alkoholem, potem i żądzą. Idąc ostrożnie przez tłum w kierunku baru, Geldon doszedł do wniosku, że mężczyzna stojący za kontuarem może być najlepszym źródłem informacji. Karzeł wspiął się niezdarnie na jeden z wysokich stołków. - Piwo - rzucił krótko. Mężczyzna spojrzał na Geldona z zaciekawieniem, a potem uśmiechnął się nieznacznie i nalał kufel piwa. Geldon pociągnął łyk mocnych, gorzkich po myj, uśmiechnął się z aprobatą do szynkarza i rzucił na bar kilka kisa. Szynkarz był starszym mężczyzną o twarzy rumianej od alkoholu. Na jego lśniącej, łysej głowie sterczały po bokach dwie kępki potarganych siwych włosów. Biały, poplamiony fartuch tylko w niewielkiej części zakrywał wydatny brzuch. Jednak Geldon nie miał wątpliwości, że mężczyzna jest dobrze umięśniony i bez wątpienia bardzo silny. Pewnie to konieczność, pomyślał. Ponieważ oblicze szynkarza wydawało się łagodne, karzeł postanowił zaryzykować rozmowę. - Bardzo tłoczno dzisiaj na Targowisku - zagadał od niechcenia - tak jak i Pod Świńską Raciczką. Nigdy nie widziałem tu tylu ludzi. - Interes dobrze idzie - odparł mężczyzna. Zaczął wycierać szkła ścierką, która dawno już przestała być czysta. - Mówią, że coś ma się tu niebawem wydarzyć. Nie wiem, o co chodzi, ale na twoim miejscu słuchałbym uważnie, siedział cicho i był gotów szybko opuścić ten lokal. Według mnie nie przypadkiem dostaliśmy dwoje uszu i jedną gębę. Stało się tak dlatego, żebyśmy słuchali dwa razy więcej, niż gadali. Nigdy nie wiadomo, co się tu może wydarzyć, więc lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Doprawdy, doskonała rada, pomyślał Geldon. Poczuł już pewną sympatię do tego grubasa o rumianej twarzy uwijającego się za kontuarem i postanowi! trochę go przycisnąć. - Nazywam się Geldon - spróbował. Mężczyzna odpowiedział skinieniem głowy. - Skała - powiedział. - Skała? - Tak, Skała. - Uśmiechnął się. - Nie domyślasz się dlaczego? Geldon odpowiedział uśmiechem, spoglądając na wypukłe bicepsy i ogromne sękate dłonie szynkarza. - Ależ tak. Skała pochylił się nieco do przodu i dał znak Geldonowi, by zrobił to samo. - Jak już mówiłem, coś ma się tu wydarzyć - wyszeptał. -1 sądzę, że ma to coś wspólnego z... Urwał niespodziewanie, a jego wzrok powędrował ku drzwiom w drugim końcu sali. Przełknął głośno ślinę i wyprostował się, nic nie mówiąc. Z twarzą pobladłą, stał nieruchomo, jakby na coś czekał. W całej sali nagle zapadła cisza. Geldon odwrócił się, by zobaczyć, co onieśmieliło tak ogromnego mężczyznę. Ktoś wszedł do tawerny. Stojąc na progu, obcy był oświetlony od tyłu światłem z ulicy, dlatego Geldon nie widział wyraźnie jego twarzy. Kiedy przybysz wszedł dalej, stało się jasne, że jest tu dobrze znany. Gdy szedł przez salę, rozlegało się skrzypienie odsuwanych pospiesznie krzeseł i stołów. Nikt się nie odezwał. Kiedy Geldon wreszcie zobaczył twarz obcego, zorientował się, że ma przed sobą zimne oblicze zawodowego mordercy. Niewątpliwie wielu podobnych osobników pojawiło się po ataku sług, lecz ten różnił się od nich wszystkich w jakiś sposób. Geldon od razu stwierdził, że stoi przed nim jeden z najszybszych i najsprawniejszych morderców, a także że człowiek ten nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu wybranej przez siebie profesji. To był prawdziwy zawodowiec. Był wysoki, nieco wyższy od Tristana, lecz dość szczupły - niemal wychudzony. Twarz miał pociągłą i kanciastą o szarych zapadniętych policzkach i głęboko osadzonych ciemnych oczach. Nad wąskimi ustami sterczał orli nos. Miał przenikliwe spojrzenie, które niczego nie przeoczyło. Długie ciemne włosy sięgały niemal linii mocno zarysowanej szczęki. Szeroki w ramionach i wąski w biodrach, poruszał się szybko i z wdziękiem jak tancerz. Patrząc z bliska, Geldon zobaczył, że mężczyzna trzyma pod lewym ramieniem coś, co przypominało zwój papierów. Miał na sobie ubranie z ciemnobrązowej skóry i długie czarne buty ze srebrnymi ostrogami. Z pasa na łewym biodrze zwisał długi sztylet w czarnej pochwie przymocowanej rzemieniem do uda. Lecz szczególną uwagę zaniepokojonego Geldona zwróciło prawe ramię mężczyzny. Prawy rękaw koszuli miał podwinięty wysoko aż do bicepsa, a na górnej części przedramienia nosił przypiętą miniaturową kuszę, jakiej Geldon nigdy wcześniej nie widział. Na pierwszy rzut oka nie różniła się specjalnie kształtem ani konstrukcją od tradycyjnej. Lecz gdy Geldon spojrzał uważniej, zorientował się, że ta kusza zamiast jednej strzały ma pięć. Wszystkie były założone na kole umieszczonym między łukiem a cięciwą. Jedna ze strzał tkwiła pod napiętą cięciwą, gotowa do wystrzelenia. Naciągnięta kusza nie była dłuższa niż przedramię mężczyzny. Widać też było mechanizm składający się z kilku malutkich kół zębatych. W pierwszej chwili Geldon nie rozumiał, do czego mogłyby służyć, lecz szybko się domyślił, że po wystrzeleniu pierwszej strzały mechanizm automatycznie napinał cięciwę i nastawiał kolejną. Wydawało się całkiem możliwe, że mężczyzna potrafi wystrzelić pięć strzał, jedną po drugiej. Broń była tak niepozorna, że gdyby opuścił rękaw, trudno byłoby zauważyć cokolwiek. I wtedy karzeł dostrzegł coś jeszcze. Na grotach miniaturowych strzał widniały żółte plamki. Geldon posłał Skale pytające spojrzenie. - Pijawka - powiedział cicho Skała. - Najgroźniejszy w całej Eutracji płatny morderca. Ponoć pracuje tylko dla jednego pana, ale nikt nie wie kto to taki. Lepiej nie wchodzić mu w drogę, bo on zabija także dla przyjemności. Śmierć garbatego karła nic by dla niego nie znaczyła. Mężczyzna o przydomku Pijawka podszedł do baru i nonszalancko wskoczył na stołek, a potem na kontuar i przeszedł się po nim w jedną i w drugą stronę, pobrzękując ostrogami. Idąc, strącał butelki i naczynia, w tym także kufel z piwem Geldona. Patrzył z uśmiechem, jak roztrzaskują się na podłodze w kałużach alkoholu. Przez chwilę zatrzymał wzrok na Geldonie, a wtedy serce karła przestało bić na moment. Lecz Pijawka posłał mu tylko szyderczy uśmiech i stanął twarzą w kierunku wyczekującego tłumu. W sali zapadła grobowa cisza. - Dobrze - przemówił głośno. - Widzę, że wszyscy mnie słuchacie. Będę się streszczał. Mój dobroczyńca łaskawie poprosił mnie, abym udał się do was i przedstawił propozycję, która, jak sądzę, wszystkich zainteresuje. Jak się wydaje, ma on dowody na to, że na naszą ziemię powrócił bardzo groźny przestępca. Mój pracodawca wyznaczył dużą nagrodę za schwytanie go. Żywego lub martwego. Wprawdzie mój dobroczyńca wolałby mieć go żywego, lecz mnie się wydaje, że z martwego też się ucieszy. - Uśmiechnął się, odsłaniając kilka żółtych, zepsutych zębów. - Nagroda za tego człowieka zostanie niezwłocznie wypłacona w kisa. I zważcie na moje słowa. Jest wysoka, najwyższa w historii tego kraju. - Zamilkł, czekając, aż napięcie sięgnie zenitu. - Nagroda za głowę tego przestępcy wynosi sto tysięcy złotych kisa. Ciszę przerwały podniecone, niemal histeryczne okrzyki zachwytu i głośny aplauz. Chwilę później rozległo się tupanie o deski podłogi i walenie pięści w stoły. Kufle z piwem i kielichy z winem podskoczyły, rozlewając zawartość. Pijawka czekał cierpliwie, aż ucichnie zgiełk. Sto tysięcy kisa, pomyślał zdumiony Geldon. Mimo że od niedawna przebywał w Eutracji, nie miał wątpliwości, że większość tych ludzi musiałaby przeżyć pięćdziesiąt żyć, by dorobić się takiej fortuny. Ponownie odwrócił się w stronę Pijawki. Morderca wysunął spod pachy zwój i zaczął go rozwijać z uśmiechem na ustach. - Czas, byście poznali tego człowieka - powiedział. Rozwinął pierwszy z plakatów i pokazał go tłumowi. Krew w żyłach Geldona przestała płynąć na moment. Tłum ucichł. Podobizna przedstawiała Tristana z rodu Gallandów, księcia Eutracji, a pod nią zamieszczono tekst wypisany dużym czarnym drukiem. Sto tysięcy kisa nagrody. Płatne w złocie! KSIĄŻĘ TRISTAN Z RODU GALLANDÓW Poszukiwany żywy lub martwy za zabicie króla Nicholasa Pierwszego Geldon siedział oszołomiony ze wzrokiem wbitym w plakat. Książę, który tak bardzo przyczynił się do uratowania narodu, a nawet całego świata, został uznany za pospolitego przestępcę. Nie, pomyślał nagle. Wcale nie pospolitego. Dają za niego niewiarygodną nagrodę. A nikt nie wie, że on jest niewinny, poza naszą garstką, która mieszka w Reducie. Pijawka przeszedł się tam i z powrotem po mokrym kontuarze, by się upewnić, że wszyscy spojrzeli na plakat. - Nie miejcie żadnych złudzeń co do winy tego człowieka, który należał do rodziny królewskiej! - zawołał. - Świadkami zbrodni, jaką popełnił, zabójstwa własnego ojca, były setki poczciwych obywateli w dzień jego koronacji. Co do tego nie ma wątpliwości. Mój dobroczyńca uznał, że za taką zbrodnię należy postawić go przed sądem, i to jak najszybciej. - Spojrzał ponad tłumem, wciąż trzymając w rękach rozłożony list gończy. - Podobny plakat znajdzie się na każdej ulicy królestwa. Waszym obywatelskim obowiązkiem jest schwytanie księcia. Nagroda zostanie wypłacona, gdy tylko zostanie potwierdzone, że schwytany człowiek to rzeczywiście Tristan, książę Eutracji. Rozwinął pozostałe plakaty i rzucił je w tłum. Ludzie wyciągali ramiona, przepychając się, by któryś złapać. Tu i tam wywiązała się drobna bójka, co Pijawka skwitował szerokim uśmiechem. - Dobrze! - zawołał. - Serce rośnie, gdy się patrzy na wasz zapał. Przyprowadźcie go do nas, a zdobędziecie fortunę, o jakiej warn się nawet nie śniło! Geldon zwiesił głowę, gdy pomyślał, co się stanie, kiedy listy gończe zostaną rozwieszone. W końcu podniósł głowę, udając, że jest jednym z rozentuzjazmowanych klientów, i wziął z baru plakat. Złożył go ostrożnie i wsunął za koszulę. To wszystko zmienia, uzmysłowił sobie. Ludzie dookoła czytali chciwie list i wpatrywali się w podobiznę księcia, by ją dobrze zapamiętać. A wtedy z głębi sali wynurzył się mężczyzna, który podszedł wolno i stanął pod ścianą, na prawo od Pijawki. Włosy i brodę miał przetykane siwizną, był wysoki, postawny. Były żołnierz, pomyślał Geldon. Mężczyzna mierzył wzrokiem Pijawkę, jakby nie obchodziło go, co ten o nim myśli. Na jego lewym biodrze spoczywał w pochwie eutracki pałasz, taki sam, jakimi walczyli żołnierze Gwardii Królewskiej. Skrzyżował ramiona na piersiach, stając w wyzywającej pozie, a jego spojrzenie, jak zauważył Geldon, pałało nienawiścią. To nie może się dobrze skończyć, pomyślał Geldon. W ciszy, jaka zapanowała w sali, rozległ się wyzywający dźwięk miecza wysuwanego z pochwy. Pijawka natychmiast odwrócił się w stronę źródła dźwięku, po raz pierwszy demonstrując swoją szybkość i refleks. Jego spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie, który trzymał w dłoni miecz lśniący w blasku lamp oliwnych. - Jesteś kłamcą, parszywym kłamcą - powiedział mężczyzna dość cichym głosem, a słowa wychodziły z jego ust niczym kapiący jad. W pierwszej chwili Pijawka wydawał się zaintrygowany. - A dlaczegóż to? - zapytał niemal kordialnie. Salę znowu wypełniła grobowa cisza. Wokół mężczyzny z mieczem rozległo się skrzypienie odsuwanych stołów i krzeseł, lecz on sam stał w miejscu, mierząc Pijawkę gniewnym spojrzeniem. - Ponieważ dostąpiłem zaszczytu dowodzenia oddziałem Gwardii Królewskiej i osobiście znałem księcia Tristana - warknął. - Nie mam pojęcia, gdzie on jest teraz ani dlaczego nas opuścił. Ale wiem, że jeśli zabił własnego ojca, w co wątpię, to musiał mieć ku temu powód. Tamtego pamiętnego dnia dużo się wydarzyło i wiele osób miało w tym swój udział, w tym także książę. Nie uwierzę, że z własnej woli dopuścił się ojcobójstwa. - Zamilkł na moment, a światło błysnęło w ostrym jak brzytwa ostrzu miecza. - Nie pozwolę, abyś spaskudzil tę ziemię swoimi plugawymi plakatami. Nawet gdybym musiał cię zabić, żeby cię powstrzymać. - Jego słowa zawisły na długo w ciszy sali, jakby błagały, aby na nie odpowiedziano. Wyzwanie zostało rzucone. - Ach, relikt przeszłości - rzucił Pijawka drwiącym tonem. Z rękoma na biodrach, pokręcił głową z pogardą. - Wiedziałem, że garstka was kuśtyka jeszcze po tej ziemi. Z tego, co zauważyłem, marnie się prezentujecie. W każdym razie nie na tyle dobrze, aby odzyskać kontrolę nad tym biednym, sponiewieranym narodem. Dzisiaj liczy się tylko to, ile kisa masz w kieszeni, i każdy o tym wie. Obawiam się, że twoje szczególne, antyczne poczucie honoru nie ma już dzisiaj wzięcia. Rozległ się śmiech i pokrzykiwania w tłumie. Widząc, że ludzie są po jego stronie, Pijawka sprytnie kontynuował szyderczą tyradę. - A poza tym - ciągnął niemal wesołym tonem - setki ludzi widziały, że zdradziecki książę to zrobił! Wszyscy nie mogą się mylić! Posłużył się mieczem jednego z tych skrzydlatych potworów, by odciąć głowę własnemu ojcu, i to na ołtarzu Klejnotu. Nie, przyjacielu, myślę, że powinieneś wrócić do swoich złudnych wspomnień. A te rzeczy zostaw tym z nas, którzy wiedzą, co i jak robić. Rozległy się drwiące okrzyki, a mężczyzna z mieczem poczerwieniał. - Zaprzestań tego szaleństwa albo zabiję cię tu i teraz! - wybuchnął i zrobił krok do przodu. Popełnił błąd, pomyślał Geldon. Powinien kierować się rozumem, a nie sercem. Pijawka zachował się dość dziwnie, bo pochylił głowę i zamknął oczy. Na jego ustach pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. Po chwili jednak otworzył oczy i kiwnął głową ze zrozumieniem, parskając śmiechem. - Chyba nie będziesz miał okazji - powiedział cicho. W ułamku sekundy podniósł prawe ramię i potrząsnął dwukrotnie pięścią w kierunku podłogi. Z kuszy wystrzeliły dwie miniaturowe strzały i pomknęły w kierunku byłego oficera. Przebijając mu mięśnie nad obojczykami i przyszpiliły go do ściany. Mężczyzna krzyknął z bólu, próbując się uwolnić, lecz nie był w stanie. Nikt się nie poruszył, nie padło ani jedno słowo. Geldon siedział oniemiały przy barze. Uzmysłowił sobie, że nigdy wcześniej nic widział tak szybkiej broni - może poza sztyletami księcia. Pijawka zeskoczył z kontuaru i podszedł do mężczyzny przybitego do ściany. Palce stóp oficera znajdowały się kilkanaście cali nad podłogą, a po jego ubraniu płynęły strużki jasnoczerwonej krwi. Pijawka schylił się i podniósł pałasz, który żołnierz upuścił w bólu. - Dziękuję - rzekł cicho drwiącym tonem. - Od dawna szukałem takiego do mojej kolekcji. - Wsunął czubek miecza pod brodę żołnierza, zmuszając go, by podniósł głowę. - Nic dziwnego, że nie potrafiliście pokonać skrzydlatych, kiedy się pojawili - dodał z pogardą. Zrobił krok do tyłu, przyglądając się całej scenie, niczym malarz albo rzeźbiarz, który zastanawia się, co jeszcze mógłby poprawić. A potem znowu się przysunął i nachylił konspiracyjnie do ucha oficera. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, ale są dość drogie i chcę je mieć z powrotem - wyszeptał. Po tych siowach gwałtownym ruchem wyrwał strzały z ciała oficera. Mężczyzna krzyknął z bólu i opadł na podłogę. Krew z jego ran popłynęła szybciej, a jej strużki pociekły w pęknięcia i szczeliny brudnej podłogi. Wytarłszy groty strzał o najbliższy obrus, Pijawka umieścił ostrożnie strzały na kole swojej kuszy. Zrobił to obojętnym ruchem, jakby trenował strzelanie do celu, a nie okaleczył człowieka. Dzielny oficer podniósł głowę i splunął na buty Pijawki. - Kiedyś cię zabiję - wyszeptał, mrugając szybko z bólu. Pijawka uśmiechnął się tajemniczo. - Och, wątpię - powiedział. - Bo widzisz, głupi sukinsynu, ty już nie żyjesz. A potem przyłożył ostrogę prawego buta do policzka oficera i pchnął gwałtownie stopę, wbijając ostrogę, po czym przeciągnął ją wzdłuż policzka, wyszarpując ciało od płatka ucha do linii włosów na czole. Oficer jęknął i zemdlał z bólu. Pijawka odwrócił się do oniemiałego tłumu. - Czy jest ktoś jeszcze, kto nie zgadza się z tym, o co was dzisiaj poproszono?! - zawołał. Cisza w sali była niemal namacalna, nie skażona nawet najcichszym dźwiękiem. - Dobrze - powiedział. - Mam nadzieję, że gdy przyjdzie mi udać się do was po raz kolejny, to powodem będzie książę Eutracji, którego będziecie trzymać w garści. Ze skradzionym pałaszem w dłoni opuścił tawernę powolnym krokiem. Geldon, przerażony, spojrzał ze swojego miejsca przy barze na rannego oficera, a potem na Skałę.. Co miał na myśli Pijawka, mówiąc, że mężczyzna nie żyje? - To dopiero początek - rzucił szynkarz, kiwając głową powoli. - Obawiam się, że nasz kraj dotknęła wielka niedola. Geldon poczuł, jak o jego skórę pod koszulą ociera się plakat, i wziął głęboki, długi oddech. Większa, niż ci się wydaje, pomyślał. Większa, niż ci się wydaje. ROZDZIAŁ 4 Dobrze znowu poczuć pod sobą grzbiet Pielgrzyma, pomyślał Tristan, podążając opustoszałym szlakiem. Po przymusowym więzieniu w Reducie nawet deszcz na twarzy wydawał się miłym doznaniem. Noc była ciemna i chłodna. Trzy czerwone księżyce sunęły po niebie, jakby skradały się za księciem. Ich delikatny, wręcz niesamowity blask oblewał ciężkie od deszczu liście, spomiędzy których płynęły srebrzyste skry zwisających z gałęzi kropli deszczu. Dopiero niedawno przestało padać. Ulewa nawet go ucieszyła, ponieważ deszcz tłumił odgłosy końskich kopyt, a świeży zapach pozwolił mu wyprzeć z umysłu wszelkie okropieństwa, o których się dowiedział i które widział tej nocy. Skradziona granatowa szata konsula, którą włożył, była zimna i kleiła mu się do ciała. Mimo wszystko jednak cieszył się, że ją ma. Zakrywała jego miecz i sztylety na plecach, a kapturem mógł osłonić twarz, gdyby napotkał kogoś na swojej drodze. Wybrał tę ścieżkę, ponieważ była mało uczęszczana, w szczególności nocą. Nie chciał podejmować większego ryzyka, niż to było konieczne. Czarownicy wściekliby się, gdyby odkryli, że opuścił Redutę. Nie wyszedł na zewnątrz jednym z tuneli, lecz wybrał drogę przez pałac królewski. Wolał nie natknąć się na Geldona, który mógł wracać z Tammerlandu i z pewnością zapytałby go, co robi w tunelach. Mimo że prawdopodobieństwo spotkania karła było znikome, nie chciał ryzykować. Istniał też inny, bardziej osobisty powód. Po raz pierwszy od śmierci rodziny i czarnoksiężników z Rady zapragnął odwiedzić Wielką Salę, miejsce, w którym zginęli. Tak więc udał się tam i szedł pałacowymi korytarzami, zrazu powoli, ogarnięty strachem, jakby w każdej chwili mógł się natknąć na jednego ze Sług Dnia i Nocy albo którąś z czarownic. Ale przecież teraz jestem panem sług, uzmysłowił sobie, a czarownice z Sabatu nie żyją. Przynajmniej w tym pałacu nie miał się czego obawiać. Zbliżał się do Wielkiej Sali powoli, niemal ze czcią. Zalew wspomnień z tamtego dnia, w którym całe jego życie odmieniło się bezpowrotnie, spadł na niego nieoczekiwanie falą smutku. Pałac królewski, jego dom, został okradziony i splądrowany. Spodziewał się tego, a jednak przeżył szok, gdy ujrzał to na własne oczy. Zabrano wszystko, co miało jakąkolwiek wartość - uczynili to prawdopodobnie sami Eutracjanie po odejściu sług. Celem misji sług było zniszczenie, a nie kradzież. Świadomość, że jego ziomkowie pomogli zniszczyć to miejsce, tylko pogłębiała ból księcia, kiedy tak przemierza! tę potłuczoną skorupę, która kiedyś była jego domem. Komnaty i korytarze ziały pustką pozbawione obrazów, rzeźb oraz innych dzieł sztuki, w tym także cudownych gobelinów utkanych przez jego matkę. Kolejne korytarze i komnaty, które mijał bezszelestnie, witały go smutnymi pustymi wnętrzami. Zniknęły nawet meble. Księżycowy blask wlewał się przez otwarte albo zniszczone okna, rzucając cień księcia na ściany. Poczuł, że drży, gdy zbliżył się do Wielkiej Sali, ponieważ wiedział, że to będzie najboleśniejszy widok. Kiedy wreszcie stanął na progu komnaty, którą tak bardzo pragnął zobaczyć, wydało mu się, że pęknie mu serce. Także i tę salę całkowicie ogołocono. Ramy zniszczonych okien wisiały krzywo na zawiasach, jak pijane. Resztki okazałych niegdyś koronkowych firan powiewały kołysane nocną bryzą, postrzępione i poplamione krwią. Wprawdzie komnata została splądrowana, jednak znaleźli się odpowiedzialni obywatele, którzy usunęli stamtąd setki ciał, jakie pozostały po ataku. Z pewnością chcieli zapobiec zarazie. Tylko krew została na podłodze. Ciepłe, szkarłatne fale śmierci zaschły, pokrywając dosłownie całą biało-czarną szachownicę posadzki. Na ścianach wciąż widniały znaki Pentagramu, symbolu Sabatu, wymalowane krwią Eutracjan. Tristan obrócił się powoli, aby spojrzeć na to, co naprawdę przyszedł zobaczyć. Chciał się przekonać, czy i to zabrali. Nie miał pewności, jak się poczuje, gdy zobaczy to, czego szukał. Z jednej strony miał nadzieja że go tam nie będzie, że nie będzie musiał na niego patrzeć. Ale był. Podszedł powoli. A potem opadł na kolana i zapłakał. Klęczał przed marmurowym ołtarzem Klejnotu, na którym musiał odebrać życie własnemu ojcu. Trwał tak przez jakiś czas z twarzą mokrą od łez, wracając pamięcią do tamtego strasznego dnia. Wreszcie wstał i spojrzał na blat ołtarza, na którym słudzy rozciągnęli jego ojca. Przemógł się i wyciągnął rękę, jakby dotknięcie marmuru mogło przynieść mu odrobinę spokoju. Kiedy jednak jego palce trafiły nieoczekiwanie na wąskie wgłębienie w miejscu, w którym miecz przeciął szyję jego ojca, gwałtownie cofnął rękę, przerażony, i znowu zapłakał. Na ołtarzu wciąż widniała zaschnięta krew króla. Tristan wiedział, że nawet jeśli plamy wyblakną i przestaną być widoczne, dla niego ta skaza pozostanie w tym miejscu na zawsze. Wybacz mi, ojcze, zawołał w myślach i szybko opuścił komnatę, pragnąc zostawić za sobą duchy, które wciąż go dręczyły. Prowadząc Pielgrzyma w ciemnościach błotnistą ścieżką, w głębi serca wiedział, że nie udaje się na groby tylko dlatego, by wyświadczyć przysługę siostrze. Robił to także dla siebie. Odwrócił dłonie i spojrzał na blizny po ich wewnętrznej stronie - znak krwawej przysięgi, jaką złożył samemu sobie, kiedy odwiedzał to miejsce ostatnio. Zatrzymał Pielgrzyma w pewnej odległości od mogił i przywiązał go do drzewa. Potem bezszelestnie wyjął z pochwy miecz i wszedł na polankę zalaną księżycowym blaskiem. Miejsce pochówku rodziny królewskiej zostało wybrane nie tylko ze względu na to, że było odosobnione, lecz również dlatego, że roztaczał się stąd jeden z najpiękniejszych widoków na Tammerland. Jedną jego stronę zamykało strome urwisko, z trzech pozostałych otaczał je las. Mogiły wydawały się nienaruszone, co Tristan przyjął z ulgą. Słychać było tylko szelest drzew i ciche kojące odgłosy rzekotek. Ziemia lśniła od rosy i deszczu, migocąc w blasku trzech czerwonych księżyców. Całe to miejsce wydawało się jakby nabrzmiałe ciszą, opuszczone. I wtedy, kiedy ruszył w kierunku grobów, Tristan zorientował się, że nie jest sam. Ktoś stał po drugiej stronie cmentarza, ubrany w ciemną szatę, która stapiała się z krawędzią lasu na lewo od Tristana. Głowę schowaną w kapturze miał opuszczoną, a dłonie splecione przed sobą, jakby oddawał cześć zmarłym. Tristan czekał z bijącym sercem, chcąc się przekonać, co zrobi obcy. I wtedy doznał olśnienia. To jest konsul z Reduty, uzmysłowił sobie. Nie inaczej. Kto inny mógłby nosić taką szatę i oddawać cześć zmarłym? Tylko skąd wiedział, kto tu jest pochowany? Tajemniczy konsul zaszlochal. Tristan zastanawiał się, czy powinien ujawnić swoją obecność. W końcu konsulowie byli ich przyjaciółmi. Przypomniawszy sobie los Joshuy, pomyślał, że może ten doświadczył podobnych cierpień, może także jego oddział wybili bandyci - czy też te drapieżne ptaki. Zanim jednak książę zdążył postanowić cokolwiek, konsul wstał. A potem przeskoczył groby i ruszył biegiem ku krawędzi urwiska. Tristan zamarł w bezruchu. Konsul zamierzał popełnić samobójstwo! Książę rzucił miecz na ziemię i popędził obok grobów, tak by przeciąć drogę biegnącemu konsulowi. Lecz ten biegł zbyt szybko i Tristan musiał zmienić kierunek, jeśli chciał dogonić konsula, zanim ten skoczy. Ostatkiem sił książę rzucił się do przodu i chwycił mocno mężczyznę za kolana. Obaj upadli ciężko na ziemię, sunąc po mokrej murawie, i zatrzymali się tuż przed krawędzią urwiska. Tristan szybko podniósł się na kolana i spróbował obrócić konsula na plecy, by zobaczyć jego twarz i przemówić do niego. I wtedy nieoczekiwanie poczuł uderzenie w podbródek - tak silne, że z trudem zachował przytomność. Konsul próbował odrzucić go na bok, okładając pięściami. W pierwszym odruchu Tristan uniósł dłoń, by odpowiedzieć uderzeniem, lecz nie zrobił tego. Bez wątpienia konsul nie miał pojęcia, kim on jest - wiedział tylko, że został zaatakowany. Jeśli mężczyzna rzeczywiście był sam, to z pewnością bardzo się przestraszył, szczególnie jeśli wcześniej stracił swoich towarzyszy. Tristan opuścił pięść i przytrzymał mocno ramię konsula jedną ręką, drugą zaś zsunął mu z głowy kaptur. Wstrzymał oddech na widok tego, co zobaczył. Osoba ubrana w szatę konsula była kobietą. Tristan patrzył zdumiony. Nie dość, że nie był to konsul, to jeszcze miał przed sobą najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widział. Kiedy Gallipolai z Parthalonu umarła w jego ramionach, był przekonany, że nie spotka już innej, która by dorównała jej urodą. Ale teraz wiedział, że się pomylił. Wciąż przytrzymując ramię kobiety, siedział w mokrej trawie i patrzył zdumiony. Kiedy kobieta spojrzała na niego, wydało mu się, że jej wzrok przeszył go na wylot. - To boli - powiedziała z wahaniem. W jej ochrypłym głosie wyraźnie słychać było strach, a słowa były czymś więcej niż tylko stwierdzeniem faktu. Bez wątpienia wyrażały prośbę, by ją uwolnił. Tristan, wciąż niezdecydowany, nie puszczał jej ramienia. - Czy obiecasz, że jeśli cię uwolnię, nie będziesz już próbowała się zabić? - zapytał. Spojrzał jej prosto w oczy, wiedząc, że rozpoczęła się wojna nerwów. Uśmiechnął się nieznacznie i potarł podbródek wolną ręką, wciaż czując silę uderzenia. - To chyba prawda - rzucił z przekąsem. - Za każdy dobry uczynek trzeba zapłacić. Ale ja nie chciałbym znowu dostać w twarz, zważywszy na to, że zachowałem się godnie. - Uśmiechnął się w nadziei, że kobieta odwzajemni jego uśmiech, lecz tak się nie stało. - Obiecujesz, że nie będziesz próbowała skoczyć? - Nie - odpowiedziała krótko. Mimo to puścił jej ramię, ale na wszelki wypadek usadowił się tak, że zagradzał jej drogę i trudno byłoby jej go wyminąć. Jej spojrzenie mówiło mu, że jest świadoma tego, co zrobił. Jednak nic nie powiedziała. Tristan wykorzystał chwilę milczenia, by dokładnie przyjrzeć się kobiecie. Jej gęste ciemnorude włosy z przedziałkiem na boku opadały aż za ramiona. Część zasłaniała wdzięcznie jej czoło, kołysząc się na wietrze. Ogromne szafirowe oczy, osłonięte długimi rzęsami, patrzyły na niego nieruchomo. Ich spojrzenie było władcze i otwarte. Białka otaczały dolną część tęczówek, co sprawiało, że oczy wydawały się bardzo uwodzicielskie. Nad nimi rysowały się ciemne równe łuki brwi; mały nos wznosił się nad trochę zbyt pełnymi ustami. Wystające kości policzkowe i śnieżnobiałe zęby dopełniały obrazu, którego ostatnim szczegółem był zaledwie cień dołeczka w mocno zarysowanej brodzie. Mimo że jej ciało było spowite szatą, domyślał się, że jest wysoka i zgrabna. Silna i zmysłowa. Powiew nocnej bryzy przyniósł mu ledwo wyczuwalny zapach mirry z jej włosów. Spojrzał na jej szatę. Granatowa, wyraźnie za duża, z pewnością należała do jednego z konsulów Reduty. Jak ją zdobyła? Mogła ją ukraść - ale w jaki sposób zdołałaby ukraść szatę szlachetnie urodzonemu konsulowi? Czyżby istniał jakiś inny, bardziej mroczny powód, dla którego przybyła nad urwisko w środku nocy? Tristan wyczuwał niebezpieczeństwo. Mając w pamięci niepokojące informacje, jakie otrzymali od Joshuy, zdecydowany był dowiedzieć się czegoś więcej, bez względu na to, jak piękna była nieznajoma. - Kim jesteś? - zapytał cicho. - Żadnych imion - odpowiedziała szybko. - Nie chcę też wiedzieć, kim ty jesteś. - Ton jej głosu zdradzał, że bardzo się stara opanować strach. - Dlaczego nosisz tę szatę? - naciskał. - Skąd ją masz? Wydało mu się, że przez jej twarz przemknął cień smutku, lecz zaraz się opanowała. - To nie ma znaczenia. - Zmarszczyła czoło i odgarnęła włosy. Kiedy przepłynęły nad jej ramieniem, znowu poczuł zapach mirry. - Dlaczego chciałaś się zabić? - zapytał wprost. - Jeśli naprawdę ktoś chce zrobić coś takiego, są łatwiejsze sposoby. - Uśmiechnął się, mając nadzieję, że i jej nastrój poprawi się choć trochę. Zamknęła oczy na chwilę, a kiedy znowu je otworzyła, rozbłysły nieco jaśniej. - Dla ludzi takich jak ty to łatwe - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Ale i tak byś nie zrozumiał. - Co masz na myśli? - zapytał. Spuściła głowę. - Ty chcesz żyć - wyszeptała. Jej słowa przeszyły serce księcia niczym ostrze noża. Schwytałem ptaka ze złamanym skrzydłem, pomyślał Tristan. I nawet nie wiem, kim ona jest. Spojrzał w niebo i zdał sobie sprawę, że musi szybko zakończyć tę sprawę, jeśli chce wrócić do Reduty przed świtem. - Powiedz mi przynajmniej, gdzie mieszkasz - zwrócił się do niej. - Może moglibyśmy się jeszcze spotkać. Porozmawiać. - Próbował wziąć ją za rękę, ale cofnęła dłoń. - Nie - odpowiedziała krótko i wstała. Tristan także się podniósł, cały czas uważając, aby kobieta nie spróbowała pobiec do urwiska. Niemal dorównywała mu wzrostem. - Nie wyświadczyłeś mi przysługi, ratując mnie przede mną samą - powiedziała ze smutkiem. - Nie ma dla ciebie miejsca w moim życiu. - Zamilkła na moment. - A poza tym nie spodobałoby ci się to, co byś w nim odkrył. Twoje serce by tego nie zniosło. - Jej oczy znowu zalśniły. Zamrugała szybko, powstrzymując łzy i po raz kolejny udowadniając, że potrafi zapanować nad emocjami. - Jest aż tak źle? - zapytał książę. - Może mógłbym ci pomóc. - Nikt nie może mi pomóc - odparła. - Głupio byś postąpił, próbując to robić. - Obiecaj mi przynajmniej, że nie będziesz już próbowała odebrać sobie życia - powiedział z powagą. - Jesteś zbyt piękna, aby opuścić ten świat tak szybko. Zaświaty mogą poczekać. - Wyciągnął rękę, by dotknąć jej policzka. Drgnęła instynktownie. - Nie mogę złożyć takiej obietnicy - powiedziała. - Jeśli jednak byłeś na tyle dobry, żeby uratować mnie przed samą sobą, to bądź też tak dobry i pozwól mi odejść, nie pytając o nic więcej. Po prostu pozwól mi odejść i będziesz mógł zająć się tym, po co tu przyszedłeś. - Patrzyła mu prosto w oczy, a jej spojrzenie było pełne siły i szczerości. Tristan wiedział, że nie ma wyboru. Nie miał czasu na kolejne pytania, choć bardzo pragnął dowiedzieć się czegoś więcej o tej kobiecie. Inny Tristan w innym czasie pozwoliłby jej odejść, a potem poszedłby za nią, pozwalając, by ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Ale nie ten Tristan - i nie tej nocy. Ten Tristan musiał dotrzymać obietnicy złożonej siostrze, a potem wrócić do Reduty. Serce podpowiadało mu, że pewnie już nigdy nie zobaczy tej kobiety. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. - Dobrze - zgodził się wreszcie. - Nie jesteś moim więźniem i możesz odejść. Ale jeśli to możliwe, proszę, znajdź sobie jakieś miejsce w życiu. Jesteś zbyt wyjątkowa, by żyć w takim bólu. Jej oblicze nieco złagodniało. - Dziękuję - powiedziała. Po tych słowach bezimienna kobieta odwróciła się i weszła w las, a liściasta kurtyna zasunęła się za nią. Jeszcze przez krótką chwilę czuł zapach mirry, który jednak zaraz uleciał z wiatrem, co oznaczało, że kobieta odeszła. Stał wpatrzony w miejsce, w którym weszła do lasu, i zastanawiał się, kim ona jest, ale serce mówiło mu, że nigdy się tego nie dowie. Wrócił do grobów. W blednącym blasku księżyca opadł na kolana, skłonił głowę i wziął w dłonie złoty medalion zawieszony na szyi. Trwał tak długo. Tak wiele wydarzyło się w jego życiu, a tak mało zostało wyjaśnione. Bardzo tęsknił za rodzicami, brakowało mu czarnoksiężników z Rady, którzy także spoczywali w tym miejscu. Ta niewielka polanka nad urwiskiem zawsze będzie miała specjalne miejsce w jego sercu. Wreszcie wstał i udał się na skraj polanki po miecz. Zanim opuścił cmentarz, jeszcze raz się obejrzał w nadziei, że zobaczy nieznajomą kobietę. Oczywiście tak się nie stało. Kiedy Tristan wrócił do Pielgrzyma, koń potarł pyskiem o jego ramię, dając mu do zrozumienia, że cieszy się z jego powrotu. Dosiadł wierzchowca. Kiedy ruszył powoli w drogę powrotną do Reduty, słońce rozpoczęło swoją żmudną wspinaczkę nad postrzępionym górskim horyzontem. ROZDZIAŁ 5 Faegan siedział w swoim drewnianym fotelu na kółkach i wyraźnie szczęśliwy grał na wspaniałych, bardzo starych skrzypcach, które należały do nielicznych osobistych skarbów, jakie zdecydował się zabrać ze sobą z Lasu Cieni. Wokół niego szybowały polne latawce, kreśląc barwnymi skrzydłami misterne wzory, jakby w odpowiedzi na muzykę. Czasem droczyły się z nim, podfruwały blisko i zaraz uciekały, kiedy indziej przysiadały na jego ramieniu czy kolanie. Odwłok każdego z nich długością dorównywał męskiemu przedramieniu, a rozpiętość przezroczystych skrzydeł sięgała kilku stóp. Mieniły się feerią barw, których wzór nigdy się nie powtarzał. Polne latawce nie miały sobie równych w świecie i były czymś wyjątkowym dla Faegana. To nie on stworzył te olbrzymie motyle. Przybrały one taką szlachetną postać przed ponad trzema wiekami, kiedy to przypadkiem napiły się po raz pierwszy wody z Pieczar Klejnotu. Ale to on wyposażył je w tę zdumiewającą umiejętność, która wyróżniała je spośród wszystkich innych stworzeń świata poza człowiekiem - umiejętność komunikowania się z ludźmi. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką Faegan zajął się po przybyciu do Reduty, było przygotowanie pomieszczenia dla tych cennych skrzydlatych istot. Przez kilka dni pracował, wspomagając się magią, by powiększyć jedną z największych sal. Komnata, w której teraz siedział, miała wysokość trzech pięter, a po ścianach z jasnoniebieskiego marmuru pełgało światło licznych lamp oliwnych. Z balkonu roztaczał się wspaniały widok na całe wnętrze. Na podłodze ułożono z czarnego marmuru dwa ogromne koła, w jednym znajdowały się wypisane na biało litery eutrackiego alfabetu. W drugim widniały czerwone cyfry od jeden do dziesięć. Przez ostatnie dni Faegan próbował nauczyć motyle podstaw eutrackiego systemu liczbowego. Początkowo Wigg krytykował starszego czarnoksiężnika za to, że marnuje tyle czasu, lecz ostatecznie ustąpił, kiedy Faegan wyjaśnił mu powody swoich poczynań. “Te przyjazne nam piękne stworzenia mogą okazać się bardzo potrzebne”, powiedział wcześniej czarnoksiężnik. “Być może szybciej, niż się nam wydaje”. Do tej pory jedynym ich łącznikiem ze światem zewnętrznym był Geldon. Początkowo rozważali możliwość wysyłania na zwiady do miasta gnomów, lecz bali się, że stworzenia te zbytnio zwracałyby uwagę, jako że nie widywano ich w tej części Eutracji od ponad trzystu lat. Stąd też plan Faegana, by posłużyć się motylami, które, nie widziane przez nikogo, mogłyby polecieć - przynajmniej nocą - w miejsca niedostępne dla gnomów i Geldona. A potem zdałyby relacje ze swoich odkryć, posługując się kołami na podłodze komnaty. Faegan delikatnie położył skrzypce na kolanach. Podniósł rękę, a wtedy szczególnie piękny latawiec, fioletowo-żółty, siadł na jego przedramieniu. Siedział spokojnie, rozkładając i składając ogromne, cudowne skrzydła. Trwali tak przez chwilę, spoglądając na siebie. Faegan wyczuł zbliżającego się Wigga, zanim jeszcze go zobaczył. Wigg podszedł wolno i zatrzymał się obok fotela starszego czarnoksiężnika. Obserwował z podziwem unoszące się w powietrzu latawce. - Jak postępuje twoja praca? - zapytał. - Uczą się, ale nie są jeszcze gotowe - odparł Faegan. - Obawiam się, że potrzebują więcej czasu, niż go mamy, szczególnie że nie ma pewności co do niebezpieczeństwa, jakie zbiera się wokół nas. Wigg wychylił długie, szczupłe ciało nad poręczą balkonu. - Odkryłeś coś więcej na temat latających stworów Joshuy? - zapytał z nadzieją. - Przetrząsnąłem całą bibliotekę, ale nie znalazłem niczego, co by miało dla nas jakiekolwiek znaczenie. Wiemy o nich tylko tyle, że powstały w wyniku posłużenia się fantazjami. Faegan zmarszczył czoło. W tej sprawie nie był w stanie przedstawić niczego nowego poza niejasnym cytatem z Kodeksu, który przytoczył już wcześniej. Niezadowolony z siebie uderzył dłonią w poręcz fotela. Żółto-fioletowy motyl wzbił się w powietrze przestraszony. - Zdajesz sobie sprawę, Wigg, że szukamy w niewłaściwych miejscach - powiedział. - Jeśli naprawdę chcemy rozwiązać tę zagadkę, to musimy szukać innego, bardziej cennego źródła informacji. Może kiedy wróci Geldon, powie nam, czy jest na tyle bezpiecznie, by zaryzykować wyprawę do tego miejsca. - Tak - odparł Wigg smutno, pocierając dłonią kark, co świadczyło o frustracji. - Może. Obaj wiedzieli to, co nie zostało powiedziane głośno: że prawdę dotyczącą tego, co kryje się za drapieżnymi ptakami i tajemniczym zniknięciem konsulów, prawdopodobnie można znaleźć w Kodeksie, w księdze Przysłów - jedynej, której nie przeczytał Faegan. Tylko że Kodeks znajdował się w głębi Pieczar Klejnotu. Faegan westchnął. W ich sytuacji pieczary równie dobrze mogły znajdować się tysiące mil od nich. - Jak się ma Joshua? - zapytał. - Coraz lepiej. Teraz, kiedy już zaczął jeść, nabiera sił. Ale mimo moich licznych pytań niewiele więcej szczegółów potrafił dodać do swojej pierwotnej opowieści - Wszystko wydarzyło się chyba tak szybko, że większość wydarzeń zamazała się w jego pamięci. Być może tak już pozostanie. Obaj czarnoksiężnicy zamilkli i obserwowali taniec motyli, pogrążeni w myślach. Wreszcie Faegan zdecydował się otrząsnąć z przygnębienia. Odłożył ostrożnie skrzypce na podłogę, po czym, posługując się magią, wzbił się w powietrze wraz z fotelem i poszybował nad mosiężną poręczą razem z latawcami. Śmiejąc się głośno, wirował szybko w pogoni za cudownymi motylami. Wigg zmarszczył czoło z dezaprobatą. Przechylony nieco na jedną stronę, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, pokręcił głową i uniósł brew, dając wyraz niezadowoleniu. Mimo że jest mistrzem w sztuce, zachowuje się jak dziecko! - pomyślał poirytowany. Czeka ich pewne zadanie i nie mają czasu na zabawy z motylami. - Naprawdę musisz spróbować! - zawołał Faegan otoczony kręgiem wirujących wokół niego motyli. - No, Wigg! - pokrzykiwał. - Nie bądź takim starym zrzędą! Uśmiechając się szeroko, starszy czarnoksiężnik poszybował do mosiężnej poręczy balkonu i zawisł w powietrzu dokładnie przed Wiggiem. Dwa jasno ubarwione latawce przysiadły na jego ramionach, co jeszcze bardziej zirytowało Wigga. Teraz Faegan wyglądał jego zdaniem jak jakiś dziwaczny kramarz z prowincjonalnego jarmarku, a nie jak najpotężniejszy na świecie czarnoksiężnik. - Bierzesz życie zbyt poważnie! - zawołał Faegan, uśmiechając się szeroko do napuszonego pierwszego czarnoksiężnika. Wyda} usta, zamyślony, i po chwili znowu się uśmiechnął. - Wiesz, że potrafię sprawić, abyś przyłączył się do mnie - powiedział tajemniczo. - Jestem potężniejszy od ciebie. Wigg popatrzył na niego. - Nie zrobisz tego! Na te słowa czekał Faegan. Natychmiast zmrużył oczy, sprawiając, że Wigg uniósł się w powietrze. Czarnoksiężnik próbował się opierać, lecz na nic zdały się jego wysiłki. Dar Faegana był zbyt silny. Podniósł on Wigga jeszcze wyżej, tak aby ten mógł przyłączyć się do niego i motyli. Potem szybko obrócił Wigga do góry nogami. Szaty pierwszego czarnoksiężnika opadły mu na głową, zasłaniając oczy i odsłaniając gołe nogi, którymi wierzgał nadaremnie. Faegan uśmiechnął się podstępnie niczym uczeń, któremu właśnie udało się umoczyć koleżance warkocz w kałamarzu. Albo coś jeszcze gorszego. - Opuść mnie, ty głupcze! - zawołał Wigg spomiędzy fałd szaty, młócąc wściekle rękoma. Faegan uśmiechnął się. - Poproś! - zawołał. - Nigdy! - Jak chcesz - odpowiedział Faegan zadowolony i poszybował na środek sali, zostawiając Wigga w niedoli. - Ona na nas czeka! - zawołał po dłuższej chwili Wigg głosem stłumionym fałdami szaty. - A może zapomniałeś, ty, najpotężniejszy! - dodał z sarkazmem. - Tak, dobrze - odparł Faegan i oddalił się od motyli. Ruchem ręki odwrócił Wigga; twarz pierwszego czarnoksiężnika była mocno czerwona, bardziej z gniewu niż z powodu nietypowej pozycji. Obaj poszybowali z powrotem na balkon. - Masz wodę ze Studni Reduty? - zapytał znowu poważny Faegan. Wciąż zagniewany Wigg odpowiedział skinieniem głowy. Nic już nie mówiąc, Faegan podniósł z podłogi skrzypce i wyjechał na korytarz z miną, która mówiła, że Wigg nie ma nigdy nic lepszego do roboty, jak włóczyć się za nim, dokądkolwiek by się udawał. Wigg westchnął zrezygnowany. Mocą myśli zamknął za sobą drzwi ogromnej sali i podążył za swoim ekscentrycznym i łaskawym dręczycielem. Shailiha uśmiechnęła się dzielnie, kiedy obaj czarnoksiężnicy weszli d& jej komnaty. Jak zawsze zdołała znaleźć w sobie dość odwagi, by poddać się działaniom czarnoksiężników, które były niezbędne, jak twierdzili, do tego, aby znowu mogła być sobą. Siły czerpała z ich troski o nią, ze wsparcia i miłości Tristana, jak również ze świadomości, że ma córkę, którą musi się opiekować. Nawet w tej chwili słychać było wesołe gaworzenie Morganny dobiegające z kołyski stojącej nieopodal. - Wasza Wysokość - powiedział Wigg cicho. - Jak się dzisiaj czujesz? - O wiele lepiej, Wigg, dziękuję. - Shailiha wstała i podeszła do czarnoksiężników, szeleszcząc długą suknią z różowego jedwabiu. - Chcę wam podziękować za waszą nieustającą troskę - powiedziała cicho, niemal szeptem. - Gdyby nie wy i Tristan, zginęłybyśmy z Morganną. Wigg chrząknął. - Jesteś gotowa? - zapytał, Tak - odpowiedziała krótko. Wróciła na krzesło i usiadła, gotowa poddać się zabiegom czarnoksiężników. Wigg przysunął sobie inne krzesło, podczas gdy Faegan ustawił swój fotel przed księżniczką. Zamknęła oczy. Tyle przeszła, pomyślał Wigg. Ale już prawie koniec. Dzięki ich ogromnej intuicji połączonej z wiedzą Faegana na temat fantazji udało im się ostatecznie rozwikłać tajemnicę zaklęcia, któremu poddały ją czarownice z Sabatu. Cierpienia Shaililhy zadane przez czarownice okazały się większą zagadką, niż początkowo sądzili. Zaklęcie było bardzo podstępne. Swoją mocą skaziło nie tylko jej umysł, lecz także szlachetną, choć wciąż nie wzmocnioną naukami krew. Rozwiązanie czarnoksiężnicy znaleźli w wodzie z pieczar. Jeszcze nie zmienioną naukami szlachetną krew można było wzmocnić - tymczasowo - umieszczając ją w pobliżu wody z Pieczar Klejnotu. W efekcie osoba mogła odczuwać przyjemność albo cierpienie. Kiedy Tristan przypadkiem trafił do pieczar, odkrył, że nie potrafi oprzeć się mocy wody. W przypadku Shailihy bliskość tej gęstej czerwonej cieczy okazała się trudna do zniesienia. Za to rezultat był pomyślny. Kolejne próby księżniczki były bolesne dla jej ciała i umysłu, lecz czarnoksiężnicy wierzyli, źe kres jej mąk jest bliski. Wigg wsunął dłoń między fałdy szaty i wyjął nieduże cynowe naczynie wypełnione wodą ze Studni Reduty, gdzie zawsze trzymano wodę z pieczar. Patrzył, jak Faegan zamyka oczy i zaczyna recytować zaklęcie, które, jak sądzili, usunie resztki chaosu z umysłu księżniczki. Shailiha siedziała nieruchomo na krześle. W komnacie panowała cisza. Nic się nie poruszało, nawet niemowlę w kołysce. Wreszcie Faegan skinął głową powoli. Na ten znak Wigg otworzył naczynie. Faegan jeszcze raz skinął głową, wtedy Wigg wylał kroplę wody na otwartą dłoń księżniczki. Efekt był natychmiastowy i o wiele bardziej zaskakujący niż dotychczas. Shailiha krzyknęła głośno. Na jej szacie pojawiły się ciemne plamy potu. Na dźwięk głosu matki niemowlę zapłakało. Całym ciałem Shailihy wstrząsały dreszcze, a jej oczy uciekły w głąb, tak że widać było jedynie białka. Spróbowała wstać, lecz czarnoksiężnik pchnął ją z powrotem na krzesło. Tym razem księżniczka miała w sobie tyle siły, że musiał wesprzeć się mocą magii, by utrzymać ją na miejscu. Zaczęła rzucać głową gwałtownie, potrząsając długimi jasnymi włosami, a w kącikach ust pojawiły się bąbelki piany, która popłynęła strużką po podbródku i dalej, wsiąkając w szatę. - Trzymaj ją! - krzyknął Faegan, nie otwierając oczu. - Na to czekaliśmy! Księżniczka wydała ostatni przeraźliwy okrzyk, po czym osunęła się na krzesło nieprzytomna. W ostatniej chwili Wigg zdołał uchronić ją przed upadkiem na marmurową podłogę. Faegan otworzył oczy i jego zaklęcie przestało działać. Przyglądał się uważnie księżniczce, szukając znaku, który, jak obaj z Wiggiem wierzyli, będzie dowodem na to, że ostatecznie pozbyli się skutków zaklęcia czarownic. Wokół Shailihy pojawił się słaby błękitny blask. Szybko nabierał intensywności, aż stał się jedną z najjaśniejszych aur, jakie widzieli obaj czarnoksiężnicy. A petem światło zaczęło się zlewać w wir, który zsunął się z jej ciała i popłynął przez komnatę. Lampy oliwne pospadały z hukiem na podłogę, a jedwabna pościel z ogromnego łoża z baldachimem wzbiła się w powietrze. Meble przewracały się z trzaskiem albo rozbijały o marmurowe ściany. Wigg popchnął nieprzytomną Shailihę w ramiona Faegana, sam zaś podbiegł do kołyski i osłonił ją własnym ciałem. I wtedy wycie lazurowego wiru wzmogło się na moment, a on sam uniósł się, rozpłaszczył na suficie i zniknął. Przedmioty, które zabrał prąd, opadły natychmiast, roztrzaskując się na marmurowej podłodze. Wszędzie leżały okruchy szkła, części ubrań i mebli. Wycie ustało i słychać było jedynie płacz dziecka. Shailiha, podtrzymywana przez Faegana, jęknęła cicho i zamrugała sennie. Wigg uspokoił niemowlę i stanął u boku Faegana. Przez chwilę wpatrywał się uważnie w Shailihę, a potem jego pociągłą, pomarszczoną twarz rozjaśnił uśmiech. - Wreszcie - powiedział cicho, a w kąciku jego oka błysnęła łza. - Jesteś wolna. Księżniczka wstała powoli na chwiejnych nogach. Wyciągnęła ramiona i uściskała mocno Wigga, a potem pochyliła się i objęła Faegana. Nawet tak nieznaczny wysiłek musiał ją wyczerpać, bo zachwiała się i zaczęła osuwać na podłogę. Wigg chwycił ją w ramiona. - Teraz najlepszym lekarstwem dla ciebie będzie sen - powiedział, uśmiechając się do niej. - Kiedy się obudzisz, poczujesz się jak nowo narodzona. - Obrócił ją w kierunku kołyski Morganny. - Będziesz nową kobietą ze ślicznym niemowlęciem - dodał rozpromieniony. Potem położył ją na łóżku i przykrył kocami, które porwał wir. Faegan podjechał do łóżka i spojrzał na nią. Shailiha juź zdążyła zasnąć, a czarnoksiężnicy po raz pierwszy dostrzegli na jej twarzy prawdziwy spokój kogoś, kto śpi snem sprawiedliwego. Faegan położył dłoń na głowie śpiącej księżniczki i przymknął powieki. Trwał tak przez dłuższą chwilę, po czym otworzył oczy i uśmiechnął się. - Teraz naprawdę czuje się dobrze - powiedział cicho i odetchnął z ulgą. - Udało nam się, Wigg. Jestem dumny z tego, że mogłem jej pomóc. Żałuję, że nie miałem możliwości opiekować się nią i jej bratem przez wszystkie te lata ani być świadkiem ich:niezwyklych narodzin. Wigg otworzył usta, by mu odpowiedzieć, lecz w tej samej chwili poczuł, jak coś się w nim obsuwa, a całe jego ciało gwałtownie drgnęło. Spojrzał zdumiony na Faegana i zobaczył, że starszy czarnoksiężnik także to poczuł. Pobladły Faegan zacisnął dłonie na poręczach fotela w przerażeniu. Żaden z nich się nie odezwał, jakby się bali, że wyrażając słowami swoje obawy, sprawią, iż w jakiś sposób się one urzeczywistnia. Wigg wziął do ręki Klejnot, a gdy podniósł go do swiatła, zobaczył to, czego najbardziej się obawiali od ponad trzystu lat. ROZDZIAŁ 6 Ragnar przemierzał szybko labirynt korytarzy, jak zawsze kiedy został wezwany przez dziecko. Za nim szedł posłusznie Pijawka. Łowca krwi spodziewał się wprawdzie, że tego dnia zobaczy dziecko, lecz sądził, iż nastąpi to wcześniej, a nie o tak późnej porze. Jego umysł, zajęty rozpatrywaniem licznych powodów, dla których został wezwany, rozważał wiele odpowiedzi, ale żadna nie wydała mu się właściwa. Zawsze lubił schodzić na niższe poziomy, do najgłębiej położonych i najciemniejszych komnat. Dostąpił zaszczytu obserwowania, jak dziecko, posługując się swoją ogromną mocą, drąży ogromne komnaty w surowej skale, tworząc wspaniałe pomieszczenia, przez które teraz szedł. Jednak nawet Ragnar nie zrozumiał w pełni znaczenia tego, co zobaczył we wnętrzu tych najgłębiej schowanych w ziemi komnat. Wreszcie obaj z Pijawką stanęli przed drzwiami z czarnego marmuru i Ragnar zmrużył oczy, by posłużyć się sztuką. Drzwi natychmiast otworzyły się bezszelestnie, ukazując w dole wnętrze ogromnego pomieszczenia. Schodziło się do niego przez kilka pięter długimi krętymi schodami. Ragnar był tam już wcześniej, lecz teraz wyczuwał jakąś zmianę, a gdy w końcu stanął na progu komnaty, zatrzymał się zdumiony tym, co zobaczył. W całym pomieszczeniu widać było rozjarzone światło sztuki. Rozjarzona żyła lazurytu pulsowała w surowej skale ściany, jakby była jej częścią. Szeroka na wiele stóp ciągnęła się dokoła komnaty niczym rozjarzony falujący wąż. Jakby patrzyło się na żyłę najczystszego eutrackiego złota czekającego, aby je wydobyć. Tyle tylko że ta błyszcząca żyła pulsowała, a on instynktownie domyślał się, że jest nieskończenie cenniejsza niż złoto. To szlachetna żyła, pomyślał Ragnar wpatrzony w cudowny widok. Pokręcił głową, gdy w pełni pojął, że bez wątpienia jest to dzieło młodego pana, zdumiony ogromem mocy, jaką dziecko niewątpliwie posiadało. - Piękna, prawda? - rozległ się opanowany głos gdzieś za jego plecami. Ragnar i Pijawka odwrócili się i i ujrzeli chłopca, który unosił się przed nimi w powietrzu jak zawsze otoczony błękitną aurą. Natychmiast przyklęknęli. - Tak, panie - rzekł Ragnar. - Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego. - I nigdy już nie zobaczysz, kiedy zniknie - odpowiedział cicho chłopiec wpatrzony w pulsującą żyłę w surowej skale. Wyciągnął rękę i dotknął z czułością rozjarzonej wstęgi. - Powiedz, proszę, panie, jak to się stało, że pojawiła się tak niespodziewanie? - zapytał Ragnar i zaraz zaczął się zastanawiać, czy aby nie jest zbyt śmiały. - A także, jeśli wolno mi spytać, jakie jest jej przeznaczenie? - Podniósł głowę i spojrzał na chłopca, na jego ciemne, lekko skośne w zewnętrznych kącikach oczy, długie czarne jedwabiste włosy i białą szatę. - Zadajesz wiele pytań - odparł cicho chłopiec, a zabójca i łowca poczuli, że po ich plecach przeszedł dreszcz. - O żyle pomówimy kiedy indziej. Wezwałem was tu z innych powodów. Młody adept sztuki poszybował ku drzwiom po drugiej stronie komnaty. - Chodźcie za mną - powiedział, lecz chwilę później zatrzymał się. Odwrócił się niespodziewanie i uśmiechnął, błyskając idealnie białymi zębami. - Możecie mnie nazywać Nicholas - oświadczył i ruszył ponownie ku drzwiom. Nicholas, pomyślał Ragnar, spoglądając ze zrozumieniem na Pijawkę. Nie mógł wybrać lepiej. Nicholas poprowadził ich do innej komnaty, tak ogromnej, że w porównaniu z nią poprzednia wydawała się bardzo rnała. Miała wysokość ponad dwudziestu pięter i rozciągała się na kilkaset metrów w obu kierunkach. Migocące pomarańczowe płomienie licznych pochodni umieszczonych na ścianach, podsycane zaklęciem Nicholasa, rzucały faliste cienie na ściany i podłogę, dając niesamowite wrażenie. W przeciwległym końcu komnaty widniały drzwi, a jej ściany pokrywały rzędy wyżłobionych w skale otwartych nisz wypełnionych lazurowym jarzeniem. Były ich tysiące, a ponad połowę zajmowały ciała mężczyzn ułożone głową do wnętrza sali. Nicholas powiódł wzrokiem po kryptach. Już niebawem, ojcze, pomyślało dziecko. Już niebawem ty, twoja bliźniacza siostra i to paskudztwo, tych dwóch czarnoksiężników, którzy uprawiają moce, dowiecie się o moim przybyciu. Chłopiec spojrzał na Ragnara i powiedział cicho: - Chodź ze mną. - Wzniósł się wysoko, aż ku najwyższym rzędom zajętych krypt, powiewając białą szatą. Pijawka pozostał na dole, podczas gdy Ragnar wzbił się w powietrze i zatrzymał u boku Nicholasa. Z tej wysokości łowca krwi mógł lepiej ocenić prawdziwe rozmiary ogromnej komnaty. Oszacował, że w niszach znajduje się co najmniej dwa tysiące ciał. Ale dziecku to nie wystarczy, zdał sobie sprawę Ragnar. Nicholas nie spocznie, dopóki nie będzie miał ich wszystkich... Ragnar poszybował do jednej z krypt, by lepiej się przyjrzeć. Z tej odległości błękitne jarzenie wydawało się jaśniejsze. Mimo że twarz leżącego w niszy mężczyzny była mu nie znana, od razu zorientował się, kim on jest; był to konsul Reduty. Konsul, który wydawał się pogrążony we śnie, wciąż miał na sobie granatową szatę. Łowca krwi nie musiał badać go dokładniej, by się przekonać, że tatuaż, wizerunek Klejnotu, został już usunięty z jego prawego ramienia. Ten konsul był dojrzałym mężczyzną o siwej gęstej brodzie. Ragnar domyślił się, że musiał sprawować swój urząd już od jakiegoś czasu, może nawet zajmował jakieś wysokie stanowisko w tej tajemnej organizacji szlachetnie urodzonych. Możliwe, że znał osobiście Wigga. Ragnar dotknął swej nie gojącej się rany z boku głowy. Miał dostąpić zaszczytu ukarania pierwszego czarnoksiężnika - obiecał mu to chłopiec. Uśmiechnął się, rozkoszując się myślą o zemście. A morderca na jego usługach zajmie się Wybrańcem. Jednak wciąż nie wiedział, co Nicholas robi z tymi wszystkimi konsulami. Chłopiec przybliżył się do łowcy i zatrzymał z głową odchyloną do tyłu; jego długie czarne włosy powiewały lekko, a zmrużone skośne oczy przypominały szparki. Wydawał się zatopiony w myślach. Kiedy wreszcie spojrzał w szare, przekrwione oczy Ragnara, jego spojrzenie znowu nabrało intensywności. - Przyprowadziłem cię tutaj, żebyś zobaczył, ilu już mamy konsulów - powiedział. - Rozumiem, że w tym miejscu znajduje się ich więcej niż tam, na zewnątrz. Chcę, żeby wszyscy znaleźli się jak najszybciej w katakumbach, zanim któryś zdąży wrócić do Reduty. Rozumiesz? - Tak, panie - odpowiedział Ragnar. - A ten wybrany konsul? - zapytał Nicholas, - Czy został przeniesiony do Reduty, tak jak kazałem? - Tak, razem z wiadomością od Pijawki. Sam wszystkiego dopilnowałem. Z pewnością zwróci na siebie uwagę księcia. - Dobrze - rzekł Nicholas. - Mój ojciec, w którego żyłach płynie lazurowa szlachetna krew, już wkrótce zasmakuje twojej alchemii, której twórcą był sam Wigg. Jest w tym pewna poezja, nie sądzisz? Ragnar po raz pierwszy uśmiechnął się w obecności zdumiewającego dziecka. - Tak, panie - odparł. - Dobrze - powtórzył Nicholas, po czym dał znak łowcy, aby wrócił na ziemię po Pijawkę, i poprowadził obu ku ogromnemu, pięknie zdobionemu portalowi w drugim końcu sali. Każda kolejna komnata wydawała się większa od poprzedniej. Ta nie została wykuta w kamieniu, lecz wzniesiono ją z jasnozielonego marmuru poprzecinanego zygzakami czarnych żyłek. Rozświetlał ją blask setek zaczarowanych lichtarzy i świeczników umocowanych na pozornie nie kończących się ścianach. Ale pomimo ogromnych rozmiarów pomieszczenia powietrze tutaj było duszne i ciepłe, niemal gorące, przepełnione zarówno wonią starego, jak i nowego życia. Rozjarzona żyła, którą Ragnar widział w pierwszej komnacie, biegła po ścianach wokół sali, falując i pulsując, jakby chciała się wyrwać z kamienia, w którym została uwięziona. Lecz jeszcze większe wrażenie robiło to, co leżało na podłodze: tysiące lazurowych, rozjarzonych jaj wilgotnych od śluzu. Pisklęta Nicholasa, pomyślał Ragnar. Tylko po co mu aż tyle? - Odpowiedź jest prosta - powiedział Nicholas, jakby czytał w myślach łowcy. - Wprawdzie księcia ścigają ziomkowie, lecz w walce, która nas czeka, możemy spodziewać się, że Wybraniec będzie miał wielu sprzymierzeńców. Dlatego będziemy potrzebować tych wszystkich, które tu widzisz. Jest ich jeszcze więcej, ale tamte dojrzewają poza pieczarami, na drzewach - co znacznie przyspieszy schwytanie konsulów. Rozjarzone, półprzeźroczyste jaja leżały na ziemi w rzędach, które ciągnęły się tak daleko, że nie było widać ich końców w dalszej części komnaty. Ze skorupy każdego ściekała rzadka cuchnąca ciecz, która zlewała się w kałuże, nasilając smród wypełniający salę. Wewnątrz każdego z półprzeźroczystych jaj widać było pisklę - groteskowe, skulone i nieustannie rosnące stworzenie. Nicholasowi chodzi zapewne o coś więcej niż tylko o schwytanie konsulów, zastanawiał się Ragnar. Nicholas odwrócił się do Pijawki. - Możesz odejść - powiedział. - Tak, panie - odparł zabójca bez wahania. Po odejściu Pijawki Nicholas zwrócił na łowcę swoje czarne, nieco skośne oczy. - Darzysz go całkowitym zaufaniem? - Tak - odparł Ragnar. - Jest ze mną praktycznie całe swoje życie. Znalazłem go, kiedy był jeszcze młody, na długo przed częściową przemianą, jakiej poddały mnie czarownice z Sabatu. Wprawdzie nie posiadł daru zaklęć czasu, ale w zabijaniu i zdobywaniu informacji nie ma sobie równych. - Dobrze - rzekł Nicholas. - Bo tak jak ty jesteś moim łącznikiem z Wybrańcami, tak Pijawka jest naszym łącznikiem ze światem zewnętrznym. - Uśmiechnął się i zamilkł na chwilę. - Prawdę mówiąc, ich sytuacja i nasza są dość podobne. Wybrańcy i czarnoksiężnicy siedzą uwięzieni w murach Reduty. My zaś tutaj, choć z innych powodów. Ale bądź pewny, że niebawem przyjdą do nas. Ragnar ponownie dotknął nie zagojonej rany z boku głowy, czując potrzebę zakosztowania cuchnącej żółtej cieczy. To Wigg uzależnił go od własnego płynu mózgowego - i ten sam płyn stanie się przyczyną cierpień Wigga i Wybrańca. Rzeczywiście, poetyczna sprawiedliwość. Uśmiechnął się. Nicholas odpowiedział uśmiechem. - Mam swoje plany co do czarnoksiężników. Jak również bardzo konkretne zamiary wobec Wybrańca, mego ojca w tym świecie. Żadnego z nich nie wolno zabić i nie mogą się dowiedzieć o mojej obecności, chyba że powiem inaczej. - Tak, panie. - A teraz odejdź już - powiedział cicho Nicholas. - Mam jeszcze wiele do zrobienia. Łowca zostawił chłopca i wrócił do swoich prywatnych komnat, gdzie nie tracąc czasu, chwycił naczynie wypełnione żółtą cieczą. Napił się łapczywie i zaraz poczuł, jak błogość rozpływa się po jego ciele. Znowu pełen wigoru odstawił naczynie i wyszedł, tym razem udając się do jednej z kilku sypialń, które zajmował. Wszedł do komnaty. Kobieta siedząca przed lustrem była jego ulubioną spośród tych, które tam trzymał. Spojrzała na niego nieśmiało. Dostrzegłszy w jego oczach moc cieczy, przygotowała się na to, co miało nastąpić. Rzucił się na nią i wziął brutalnie. ROZDZIAŁ 7 To nie może być prawda - wyszeptał Faegan, nie odrywając wzroku od Klejnotu. Kamień spoczywa! na dłoni Wigga, a ręka pierwszego czarnoksiężnika wyraźnie drżała. - Ale jest - odpowiedział cicho Wigg. Zerknął na łóżko Shailihy, by się upewnić, że księżniczka śpi spokojnie. Ponownie spojrzał na Klejnot. Dla kogoś niewtajemniczonego ten krwistoczerwony kamień o równych ściankach wyglądałby zwyczajnie, lecz Faegan i Wigg nie mieli wątpliwości, że zaszła w nim subtelna, lecz dostrzegalna zmiana. Tak samo jak zauważyli nieznaczną, bardzo słabą utratę mocy swojej krwi w czasie, kiedy przebywali z księżniczką. Klejnot tracił swoją moc, co do tego nie mieli wątpliwości. Ta niepożądana zmiana oznaczała katastrofę o niewyobrażalnych skutkach. Nic podobnego nie wydarzyło się od chwili odkrycia Klejnotu przed ponad trzystu laty. - Dlaczego? - wyszeptał Wigg przerażony. - Nie wiem - odparł Faegan cicho i zbliżył się nieco do kamienia. Milczeli obaj, usiłując pogodzić się z katastrofą, która następowała na ich oczach. To, czego obaj byli teraz świadkami, miało się nigdy nie wydarzyć. Niemożliwe do przewidzenia skutki oznaczały koniec wszystkiego, co kochali, wszystkiego, co od tak dawna było im drogie i w obronie czego nieraz ryzykowali życie. Faegan odchylił się do tyłu w swoim fotelu, a jego oczy, zwykle bystre, teraz wyrażały poczucie porażki. - Jak to możliwe? - zapytał Wigg. - Kamień zachowywał swoją moc od ponad trzech wieków, kiedy był noszony przez osobę szlachetnie urodzoną. Dlaczego więc teraz zaczął ją tracić? - Mogę tylko przypuszczać, że znalazł się pod wpływem kogoś lub czegoś, co znajduje się poza tymi murami - odpowiedział Faegan zamyślony. - To jedyne możliwe wyjaśnienie i tą drogą musimy pójść. Wprawdzie wciąż nie wiemy, jak to się dzieje, ale z pewnością ma coś wspólnego z pojawieniem się stworów Joshuy. Ktoś znowu uprawia fantazje, a oba te wydarzenia bez wątpienia są ze sobą powiązane. Wigg zastanawiał się, czy Faegan zauważył, że zacisnął dłonie w pięści. Twarz starszego czarnoksiężnika wyrażała jawną pogardę. - Skąd ta pewność? - zapytał Wigg i uniósł brew, dając wyraz swojemu nieustającemu sceptycyzmowi. Faegan zamknął oczy. Posługując się darem Wiernej Pamięci, zaczął przeszukiwać swój umysł, by odnaleźć w nim niejasny cytat z Kodeksu. Minęło jeszcze kilka chwil, zanim przemówił: - “I nadejdzie dzień, w którym kamień zacznie tracić moc. Wtedy też pojawią się ci o rozjarzonych oczach” - zaczął cytować. - “Opiekunowie kamienia podejmą wysiłki, by podtrzymać jego życie, i rozpocznie się wielki konflikt, który toczyć się będzie także na firmamencie. A jeśli kamień straci swoją moc, zginą z nim także wszyscy, którzy służą mocom, a przyglądało się temu będzie dziecko z miejsca swojego zwycięstwa”. - Ponownie otworzył oczy. - Kolejna wzmianka o “tych o rozjarzonych oczach” - zauważył Wigg. Schował Klejnot pod szatę. - Rzeczywiście - powiedział Faegan cicho, jakby mówił do siebie. - Mnie jednak najbardziej niepokoi kolejna wzmianka o “dziecku”. Jedyne godne uwagi dziecko, jakie przychodzi mi do głowy, to Morganna, i doprawdy nie pojmuję, jaką rolę mogłaby odgrywać w tym wszystkim ta niewinna istota. - Wziął głęboki oddech i pokręcił głową zrezygnowany. - Zakładając, że masz rację, jest jeszcze coś, co wydaje się pozbawione sensu - zauważył ostrożnie Wigg. - Co takiego? - zapytał Faegan. Pierwszy czarnoksiężnik odwrócił się do niego. Podniósł palec wskazujący, jak robił to wielokrotnie, kiedy udzielał nauk Tristanow. - Powiedziałeś, że ktoś lub coś spoza tych murów pozbawia kamień jego energii, i założyłeś, ie ta nieznana istota posługuje się fantazjami, z czym muszę się teraz zgodzić. Skoro więc kamień traci moc, stracimy ją i my. Ponieważ jednak kamień daje moc wszystkim szlachetnie urodzonym, to ostatecznie także i ta nieznana siła utraci swoją moc. W rezultacie wszyscy znajdziemy się w podobnym położeniu, pozbawieni mocy sztuki. Dlaczego więc taka szlachetnie urodzona osoba miałaby uszczuplać własną magiczną moc? Zakładając, że nasze przypuszczenie jest słuszne, wszyscy tracimy moc. To nie ma sensu. Faegan zmarszczył brwi i wydął usta w zamyśleniu. - Słuszna uwaga, Wigg - powiedział. - Muszę przyznać, że nie pomyślałem o tym. Rzeczywiście, dlaczego ktoś miałby to robić? - Ale niepokoiło go już inne pytanie, które, jak sądził, dręczyło także Wigga. Zdecydował się wreszcie zadać je głośno. - Biorąc pod uwagę szybkość, z jaką kamień traci energię, kiedy twoim zdaniem całkiem utracimy moc? - spytał cicho. Miał własne przypuszczenia, ale chciał usłyszeć, co powie Wigg. Pierwszy czarnoksiężnik przyłożył palec do ust, zastanawiając się nad odpowiedzią. Utrata mocy, jaką odczuł, była nieznaczna, ale wyczuwalna. - W ciągu kilku miesięcy, w najlepszym wypadku - powiedział. - A potem sztuka, jaką znamy, przestanie istnieć. Faegan podzielał jego zdanie. Nastąpiła chwila milczenia. - Domyślasz się, co musimy zrobić pomimo niebezpieczeństwa? - zapytał wreszcie Faegan. - Tak. - Wigg pomyślał o tym już w momencie, kiedy po raz pierwszy spojrzał na kamień. W tej chwili bardzo się cieszył, że Faegan, czarnoksiężnik zdrajca, który uwielbia zagadki i potrafi być taki niesforny, jest teraz u jego boku. Żeby to przetrwać, będziemy potrzebowali naszych połączonych talentów, pomyślał. I trzeba powiadomić Wybrańców, ponieważ ich pomoc będzie niezwykle ważna. Nie mówiąc już nic więcej, obaj czarnoksiężnicy opuścili komnatę. Cicho zamknęli za sobą drzwi i udali się nie kończącymi się korytarzami Reduty na poszukiwanie księcia. ROZDZIAŁ 8 Kiedy Tristan wjechał na wąską, mało uczęszczaną ścieżkę, kierując się z powrotem do pałacu, słońce wychyliło się właśnie ponad horyzont. Wiedział, że powinien się pospieszyć, jeśli chce wrócić, zanim ktoś odkryje jego zniknięcie, lecz jakaś jego część buntowała się przeciwko zasadom ustanowionym przez czarnoksiężników. A poza tym pragnął rozejrzeć się nieco po kraju, którym powinien rządzić. W Eutracji kończyła się Pora Żniw. Drzewa gubiły liście, od dawna już szkarlatno-pomarańczowe. Zwykle o tej porze roku miasta tętniły życiem, ponieważ rolnicy zwozili swoje plony na targowiska, gdzie mieszkańcy miast robili zapasy przed nadchodzącymi chłodami. Lecz tego roku zła pogoda zniszczyła znaczną część zbóż. Po dodatkowych stratach, jakie zadali Sabat i słudzy, niewiele pozostało do jedzenia. Tyle dowiedzieli się od Geldona. Zdążając z powrotem do pałacu, książę na własne oczy mógł się przekonać, jak wyglądają okoliczne pola. Jego ziomkowie głodowali, a on w żaden sposób nie potrafił im pomóc. Niespotykanie ciężka Pora Żniw zapowiadała surową Porę Kryształu. Wzdrygnął się na myśl o tym. Dodatkowe utrudnienie stanowiło geograficzne położenie Eutracji, która nie graniczyła z żadnym innym krajem, przez co nie mogła prowadzić handlu zagranicznego. Zanim Tristan i Wigg dowiedzieli się o istnieniu Parthalonu po drugiej stronie Morza Szeptów, Eutracjanie wierzyli, że ich kraj jest jedyny na całym świecie. Granitowy półkolisty mur Gór Tolenka okalał Eutrację od północy, zachodu i południa. Nikt nigdy nie odkrył przejścia przez góry. Morza Szeptów, bezmiaru wód na wschodzie, nie przepłynął żaden statek, aż do chwili wygnania i nieoczekiwanego powrotu czarownic z Sabatu. Wyprawy tych, którzy zdołali powrócić, by zdać relację ze swojej podróży, nigdy nie trwały dłużej niż piętnaście dni. Nikt w Eutracji nie wiedział, dlaczego morze nazwano Morzem Szeptów, po prostu tak było. Książę od dawna przeczuwał, że ten bezmiar wód kryje w sobie coś więcej niż tylko swoje tajemnice. Kiedyś, kiedy jego naród odzyska jedność, spróbuje je odkryć. Traax, zastępca dowódcy sług, być może wie, w jaki sposób wojownikom udało się przebyć Morze Szeptów, lecz Słudzy Dnia i Nocy wciąż pozostawali w Parthalonie. Myśl o ponownym spotkaniu morderców jego rodziny budziła w sercu księcia mieszane uczucia, mimo że teraz byłt ich dowódcą. Z tego powodu najczęściej unikał tego tematu. Tristan postanowił, że obejrzy pałac od zewnątrz w świetle dnia, zanim wejdzie w jeden z tuneli prowadzących do Reduty. Zapragnął zatrzymać w pamięci obraz swojego jakże szczęśliwego niegdyś domu, podejrzewając, że minie dużo czasu, zanim znowu wynurzy się z głębin Reduty. Kiedy jednak wreszcie dotarł do fosy okalającej pałac, widok, jaki ujrzał, napełnił go grozą. Ściany z jasnoszarego ephyrskiego marmuru były w wielu miejscach spalone i zniszczone; wspaniałe niegdyś okna z witrażami - potłuczone. Nigdzie nie było widać lwa i pałasza, herbu rodu Gallandów, wszystkie zostały usunięte. Patrząc na most zwodzony, opuszczony i częściowo zniszczony, Tristan zastanawiał się, czy nadaje się on jeszcze do użytku. Zniknęły też wszystkie flagi z herbem królewskiej rodziny. W ich miejsce pojawiły się sztandary z pięcioramienną gwiazdą, symbolem Sabatu. Na ich widok krew zawrzała w jego żyłach, a on musiał sobie przypomnieć, że czarownice nie żyją i zginęły z jego ręki. Zwiesił głowę, usiłując pojąć znaczenie śmierci i zniszczenia, do jakich tu doszło. Wiedział, że jego życie zmieniło się nieodwracalnie. I wtedy powróciło najbardziej bolesne ze wszystkich wspomnień. Nicholas, usłyszał szept własnego serca. Twój pierworodny, twój potomek spoczywa w płytkiej mogile w obcej ziemi. I to jest twoja wina. Wreszcie otworzył oczy i podniósł głowę, jakby wierzył, że gdy to zrobi, znowu ujrzy pałac w jego świetności. Oczywiście tak się nie stało. Już miał ruszyć dalej, lecz znowu się zatrzymał, ponieważ zauważył coś, co wcześniej uszło jego uwagi. Przy moście, w cieniu, leżało zwinięte w kłębek nagie ciało, prawdopodobnie mężczyzny. Tristan zeskoczył z konia, wyciągnął miecz z pochwy i ruszył przed siebie, nasłuchując. Kiedy wreszcie doszedł do trupa, przełknął ślinę. Leżący na boku mężczyzna był w średnim wieku i miał rude włosy. Wysoki i dobrze zbudowany, bez wątpienia nie żył już od jakiegoś czasu. Na jego prawym ramieniu widniał wyraźnie tatuaż z wizerunkiem Klejnotu. Książę powoli opuścił miecz. Obrócił ostrożnie ciało. Wstrzymał oddech na widok twarzy zmarłego. Zamknął oczy na chwilę, by się opanować. Konsul miał wyłupione jedno oko. W pusty oczodół wsunięto zwój przewiązany czerwoną wstążką. Przyjrzawszy się dokładniej, Tristan zauważył jeszcze jedną, mniej widoczną ranę na twarzy mężczyzny: niewielki, lecz głęboki otwór dokładnie na środku czoła. Zaschnięta krew i mózg oblepiły jego krawędzie. Otwór mógł pochodzić od strzały, tyle tylko że wydawał się zbyt mały. Tristan ponownie skierował uwagę na dziwaczny pergaminowy zwój; po chwili go wyciągnął. Pusty oczodół patrzył na niego, jak się wydawało, niemal ze złością. Tristan stał niezdecydowany, zastanawiając się, czy przeczytać zwój od razu, czy też zabrać do czarnoksiężników. Rozejrzał się szybko, by się upewnić, że jest sam. Schował miecz do pochwy, rozwiązał czerwoną wstążkę i rozwinął zakrwawiony pergamin. Wydawało się, że wiadomość została napisana krwią. Gdy przeczytał ohydny list, szlachetna krew w jego żyłach zawrzała, wołając o zemstę: Z przyjemnością go zabiłem, niebieskie oko wyłupilem. Żabiego było rzeczą prostą, a jednak tak wzniosłą. Ale proszę, drogi książę, kiedy już się spotkamy. Nie błagaj o życie, nie skamlaj zawczasu, Postaraj się być lepszym wrogiem, wartym mego czasu. P. Tristan zwinął pergamin drżącymi dłońmi i przewiązał wstążką. Ta zbrodnia została popełniona z zimną krwią przez kogoś złego do szpiku kości, kogoś, kto również księciu groził podobnym losem. A przecież zabicie konsula Reduty nie mogło być takie proste. Wpatrując się w martwego konsula i zwój, Tristan zastanawiał się, kto mógłby pragnąć jego śmierci, a czyje imię zaczynałoby się na literę P. Czy też kto chciałby zabić konsula Reduty. Nikt nie przyszedł mu do głowy. Znajdę cię, gdziekolwiek i kimkolwiek jesteś, pomyślał Tristan. I na pewno nie będę dla ciebie łatwą ofiarą. Zarzucił sobie ciało konsula na plecy i zaniósł je do Pielgrzyma, po czym umieścił zwłoki tuż przed siodłem. Gdy wskoczył na konia, rozejrzał się raz jeszcze, lecz nie zauważył niczego podejrzanego. Skierował więc wierzchowca w stronę najbliższego z sekretnych tuneli prowadzących w głąb Reduty. Wysoka, szczupła postać, ukryta za drzewami tuż za zasięgiem spojrzenia księcia, wycofała się głębiej w las. Dobrze, pomyślał zadowolony obserwator. Wybraniec znalazł martwego konsula i zwój. To więcej, niż mogliśmy oczekiwać. Teraz z pewnością przyjdzie do nas. Wrócił szybko do swojego konia i dosiadł go. Sprawdził strzały z żółtymi grotami umieszczone w kuszy na ramieniu i uśmiechnął się. Jedna z nich jest przeznaczona dla ciebie, książę Tristanie, pomyślał. Wkrótce nadejdzie twój dzień. Spinając ostrogami wierzchowca, Pijawka zniknął szybko w lesie. ROZDZIAŁ 9 Tristan przepadł jak kamień w wodę. Nie spal w swoim łóżku i nie było go w jego komnatach. Jeśli z jakichś powodów rzeczywiście opuścił Redutę i do tej pory nie wrócił, mogło to jedynie powiększyć ich kłopoty. Zdesperowani czarnoksiężnicy polecili Shannonowi, aby obudził Joshue i przyłączył się do nich w komnatach księżniczki. Liczyli na to, że może Tristan spał u siostry, by czuwać nad jej bezpieczeństwem. Wigg jednak przeczuwał, że księcia nie ma w Reducie. Pierwszy czarnoksiężnik, coraz bardziej posępny, podążał korytarzem za Faeganem. Tak bardzo potrzebowali w tej chwili Wybrańców. Wiedzieli bowiem, że muszą wygrać walkę z czasem, jeśli ich świat ma pozostać bezpieczny. Tristanie, gdzie jesteś? - wołał w duchu Wigg, kiedy zbliżali się do drzwi komnaty księżniczki. Zapukali cicho i zaraz usłyszeli głos Skailihy, która pozwoliła im wejść. Księżniczka, już ubrana, siedziała w bujanym fotelu z Morganną na rękach. Jasnoniebieska szata spływała wdzięcznie wokół jej talii i kostek u nóg. Na piersi spoczywał złoty medalion z herbem rodziny, migocąc w łagodnym świetle komnaty. Morganną zakwiliła cichutko, a księżniczka uśmiechnęła się i spoglądając na niemowlę, zmarszczyła czoło w chwili, gdy weszli czarnoksiężnicy. Shailiha, którą ujrzeli Wigg i Faegan, była kobietą, jaką spodziewali się zobaczyć - zasłużyła, by znowu nią być, co do tego nie mieli wątpliwości. Jej piwne oczy i mocno zarysowana szczęka świadczyły o inteligencji i charakterze; w oczach zgasło na zawsze pełne smutku, zagubione spojrzenie. Teraz z jej oblicza biło szczęście i miłość, tak samo jak wcześniej, przed przybyciem czarownic. Shailiha bardzo przypominała swoją matkę, zmarłą królową - tyle tylko że miała w sobie jeszcze więcej siły i stanowczości. Podobnie jak brata, cechowała ją ogromna odwaga. W przeciwieństwie do wielu współczesnych jej kobiet, nigdy nie bała się wyrażać swoich myśli w obecności mężczyzn. - Dobrze się czujesz, Wasza Wysokość? - zapytał Faegan. Podjechał do niej na swoim fotelu i spojrzał jej prosto w oczy. - Żadnych skutków wczorajszego dnia? Uśmiechnęła się do niego. - Czuję się wspaniale, dzięki warn. - A książę, czy widziałaś go dzisiaj? - zapytał spokojnie Wigg. - Nocował może tutaj? Shailiha wstała i podeszła do kołyski. Położyła w niej niemowlę i odwróciła się do czarnoksiężników. - Chyba muszę warn coś wyznać. - Wydęła usta i uśmiechnęła się figlarnie. Oto Shailiha, jaką znałem, pomyślał Wigg. - Co takiego? - zapytał bardziej stanowczym tonem, wsuwając dłonie w rękawy szaty. - Poprosiłam go, żeby odwiedził groby w moim imieniu - odpowiedziała. - Skoro nie ma go w Reducie, to na pewno tam go znajdziecie. - Groby? - powtórzył Faegan, spoglądając na Wigga. Zacisnął usta. Wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że oto odkrył kolejne sekrety, o których nie wiedział, a przecież to on, Faegan, nękał zwykle innych swoją tajemniczością. Tyle się wydarzyło w Eutracji podczas jego nieobecności, w czasie gdy przebywał na wygnaniu w Lesie Cieni, na które sam się skazał - tyle zła, któremu nie potrafił zapobiec ani nawet spróbować tego uczynić. Wydawało się, że od chwili swojego powrotu do Tammerlandu próbuje nadrobić stracony czas. - Czyje groby? - zapytał krótko. - Groby czarnoksiężników z Rady i członków rodziny królewskiej - odpowiedział cicho Wigg. Potarł dłonią podbródek, wracając myślami do tamtej nocy, kiedy to ujrzał księcia nad świeżo usypanymi mogiłami. Tristan długo się nie ruszał, przykucnięty w deszczu i ciemności, aż wreszcie sięgnął po jeden ze swoich sztyletów i naciął wnętrze dłoni. Zraszając krwią świeżą ziemię, poprzysiągł, że odnajdzie siostrę i przywiezie ją do domu. - Możemy tylko mieć nadzieję, że wróci niebawem - powiedział zaniepokojony. Po chwili spojrzał w oczy księżniczki i dodał: - Prawda jest taka, że oboje jesteście nam bardzo potrzebni. Każda chwila zwłoki pogarsza sytuację. Shailiha zawsze potrafiła wyczytać niepokój z twarzy Wigga. Poczuła się trochę winna - z tego powodu, że poprosiła Tristana, aby zrobił coś, co, jak się teraz domyślała, było niebezpieczne. Czuła też, że czarnoksiężnicy nie powiedzieli jej o wszystkim. - Co się stało? - zapytała cicho. Faegan już chciał jej odpowiedzieć, lecz w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Na progu pojawił się Shannon, a za nim stał konsul Joshua. - Przyprowadziłem konsula, tak jak kazaliście - oznajmił gnom, wydmuchując obłok dymu ze swojej kukurydzianej fajki. - Dziękuję ci, Shannonie - odparł Faegan. - Możesz odejść. A ty, Joshuo, dołącz do nas. Shannon wycofał się, a Joshua wszedł do środka. Stanął w miejscu wyraźnie zaskoczony widokiem księżniczki. - Wasza Wysokość! - zawołał i skłonił lekko głowę. - Księżniczko Shailiho, przedstawiam ci Joshuę z rodu Lintonów - powiedział Wigg. - Był jednym z konsulów, których wysłałem do walki z krzyczącymi harpiami i łowcami krwi tuż przed atakiem Sabatu. Ledwo uszedł z życiem, by powrócić do nas, i przynosi zdumiewające nowiny. Shailiha przyglądała się uważnie mężczyźnie o rudawych włosach, ubranemu w granatową szatę; zwróciła uwagę na jego piwne oczy i mocną szczękę. Był dość chudy, a prawą rękę miał na temblaku. Joshua podszedł do niej i powtórnie skłonił głowę, po czym ujął jej dłoń i pocałował. - Wasza Wysokość - powtórzył cicho. - To wielka przyjemność. - Wyprostował się i spojrzał jej w oczy. - A cóż to za nowiny, które tak zaintrygowały czarnoksiężników? - zapytała wyraźnie zainteresowana księżniczka. Zachęcony skinieniem głowy Feagana, Joshua zaczął opowiadać o tym, jak stracił swój oddział i znalazł inną grupę konsulów. Potem opowiedział o ataku ogromnych drapieżnych ptaków, które porwały jego towarzyszy. Shailiha słuchała uważnie, a jej twarz pochmurniała coraz bardziej. Pomimo niesamowitości opowieści konsula domyślała się, że nie o tym chcieli z nią rozmawiać czarnoksiężnicy. Shailiha wyczuwała, że cokolwiek chcieli jej powiedzieć, było przeznaczone tylko dla jej uszu. Postanowiła nie naciskać ich w obecności konsula, o ile sami nie poruszą tego tematu. - Mam nadzieję, że nie przestraszyłem cię swoją opowieścią - powiedział Joshua z troską w głosie. - Razem z czarnoksiężnikami wierzymy, że istoty te stanowią ogromne zagrożenie, i mam nadzieje, że znajdziemy jakiś sposób, by się z nimi uporać. Rzeczywiście, pomyślała Shailiha. Przypomniała sobie ojca, który zasiadał na wielkim tronie w Sali Audiencyjnej, by wysłuchiwać obywateli przybywających z prośbami o specjalne łaski albo po to, by przedstawić trapiące ich troski. Czasem zabierał ją tam ze sobą, a ona siedziała cicho u jego boku razem z czarnoksiężnikami, podczas gdy on rozwiązywał problemy, które mu przedstawiono. “Kiedyś ten obowiązek, wraz z innymi, przejdzie na twojego brata, mówił jej. A może nadejdą takie czasy, że i do ciebie zwrócimy się o radę”. Wtedy jednak księżniczka nie rozumiała do końca jego słów. Teraz jej myśli skierowały się ku Tristanowi i przygryzła wargę, zatroskana. - Posłaliśmy Joshuę do biblioteki Reduty, by spróbował znaleźć coś, co pozwoliłoby nam dowiedzieć się czegoś więcej na temat tych latających stworzeń - wyjaśnił Wigg. - Niestety, jak dotąd nic nie znalazł. - Istoty te wciąż pozostają dla nas tajemnicą, podobnie jak wiele innych rzeczy. Mamy ci wiele do powiedzenia, Wasza Wysokość - kontynuował, wyraźnie przybity. - Nie dość, że stoi przed nami wiele problemów do rozwiązania, to jeszcze okazuje się, że nasz czas jest bardzo ograniczony. Lecz by lepiej wyjaśnić ci nasze niepokoje, powinniśmy udać się w inne miejsce. Ponieważ nie jesteś wtajemniczona w arkana sztuki, musisz zobaczyć wszystko na własne oczy, by w pełni zrozumieć problem. Widząc ich zatroskane twarze, Shailiha zgodziła się od razu. - Naturalnie - powiedziała. Sięgnęła po nosidełko, które zrobiły dla niej żony gnomów, i włożyła je. Potem wyjęła Morgannę z kołyski i umieściła ją w nim. Niemowlę zakwiliło cichutko. Wigg podszedł do drzwi. Przytulając do siebie Morgannę, księżniczka podążyła za czarnoksiężnikami i konsulem ogromnym korytarzem Reduty. ROZDZIAŁ 10 Nicholas unosił się kilkanaście stóp nad kamienną posadzką komnaty, spowity intensywnie rozjarzonym blaskiem, który emanował z jego postaci. Jego muskularne nagie ciało lśniło w ciemności, nie okryte prostą białą szatą, którą zwykle nosił. Od czasu, kiedy był tutaj po raz ostatni, gładkie czarne włosy urosły mu trochę, a on sam zmężniał. Mógłby być mniej więcej w czternastej Nowej Porze Życia. Nadszedł czas, by zaczerpnął jeszcze więcej mocy z błękitnej żyły. Wzniósł się wyżej i zamknął oczy. Zatopiony w kontemplowaniu sztuki, zaczął się powoli obracać w lazurowym świetle. Zadrżał lekko, gdy rozkładał ramiona w geście przywołania, witając energię, której tak bardzo potrzebował. Jego rodzice z Zaświatów nakazali mu, aby dzisiaj dokonał tego aktu, a on ich nie zawiedzie. Jego ciało zadrżało mocniej, rozpierane energią, a usta rozchyliły się w dziwnym, napiętym uśmiechu, który wyrażał zarazem ból i ekstazę. Żyła biegnąca przez ściany pulsowała teraz intensywniej, mocno falując. Rozjarzony blask był już niemal oślepiający. Nicholas, w miarę jak ogarniał go coraz większy żar, obracał się szybciej, a krzykliwy blask żyły wypełnił całą komnatę. A potem żyła zaczęła ociekać rozjarzoną cieczą, która skapując na skalną podłogę pieczary, tworzyła lazurowe kałuże. Migocące kałuże pulsowały ogromną mocą sztuki. Aż wreszcie powoli, upiornie, zaczęły płynąć ku sobie, tworząc jedno zlewisko kipiące własnym życiem. Potem ciecz przyjęła postać wiru, który wzniósł się i zawisł tuż pod chłopcem. Wir znieruchomiał i zaczął przybierać postać piorunów czystej energii, którym towarzyszyły głośne trzaski i które popędziły ku ciału chłopca, uderzając w nie raz po raz. Nicholas wił się, krzycząc przeraźliwie, podczas gdy jego ciało wchłaniało w siebie siłę sztuki - zarówno mocy, jak i fantazji. Lazurowe pioruny uderzały w niego nieustannie. A potem nagle zniknęły, równie niespodziewanie jak się pojawiły, a blask przygasł. Chłopiec natychmiast opadł ciężko na podłogę. Wstał powoli na drżących nogach z głową zwieszoną niczym u zmęczonego zwierzęcia. Oddychał ciężko i chrapliwie, zlany potem. Wreszcie podniósł głowę, uśmiechnął się i uniósł dłonie, zakrzywiając palce. Kiedy między jego rękoma popłynęły fale energii, roześmiał się głośno, napawając się zdobyciem czystej, niczym nie skażonej mocy oraz tym, że jeszcze tyle ma się wydarzyć. Wreszcie opuścił ręce i przemówił, choć w komnacie nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć. Jego nagie ciało wciąż lśniło w lazurowym blasku. - Wybrańcu - wyszeptał cicho - mój ojcze z tego świata, ty, w którego żyłach płynie lazurowa krew, już wkrótce. Wkrótce poznasz prawdziwy powód mojego przybycia tutaj. Wtedy padniesz mi do nóg i będziesz błagał o życie, własne i twojego narodu. - Zamilkł na moment i poszybował w kierunku ściany, przez którą biegła pozornie nie zmieniona żyła. Dotknął jej czule i patrzył, jak pulsuje uwięziona w surowym kamieniu. - Popełniłeś błąd, ojcze, uwalniając mnie wtedy - mówił dalej cicho. - Bo pozwoliłeś mi wydostać się z łona matki, czarownicy, a także ostatecznie wyswobodzić się z ograniczeń i więzów niższego, gorszego świata. To ty, Wybrańcu, pozwoliłeś mi wznieść się ku szczytom Zaświatów i odkryć moich drugich rodziców w ich wszechmocy. Zapłaczesz gorzko, kiedy odkryjesz, że upadek wszystkiego, co kochasz i czego bronisz, to wyłącznie twoja wina. Twój naród usłyszy płacz tak głośny, jakiego jeszcze nie słyszał, nawet po przyjściu czarownic. Przyłożył rozpalone czoło do chłodnej, pulsującej żyły. - Twoi konsulowie szybko przechodzą w moje ręce, tak jak i twoja magia, ojcze. Wkrótce wesprą mnie w mych zmaganiach, podobnie jak pisklęta i inne istoty powołane przeze mnie do życia. Dopiero przed śmiercią, Wybrańcu, poznasz całą prawdę o moim istnieniu, które tak nieoczekiwanie ucieleśnia twe nasienie. Nicholas odwrócił się od pulsującej żyły i poszybował na zewnątrz, ciągnąc za sobą smugę rozjarzonego blasku sztuki, która powoli zgasła. ROZDZIAŁ 11 Tristan zbliżał się do ukrytego wejścia do tunelu powoli i ostrożnie. Ciało konsula zwisało przerzucone przez grzbiet konia; zakrwawiony zwój z wierszem spoczywał bezpiecznie pod skórzaną kamizelką księcia. Tristan, odszukawszy właściwy głaz, dotknął na nim miejsca, które czarnoksiężnicy nasycili magią. Ogromna granitowa bryła powoli się odsunęła, odsłaniając ciemne wnętrze tunelu. Wprowadził Pielgrzyma do środka i dotknął innego miejsca po wewnętrznej stronie kamienia. Kiedy głaz na powrót się zasunął, Tristan dotknął z kolei jednego z bladozielonych kamieni osadzonych w suficie tunelu. Drogę powrotną do Reduty natychmiast rozświetliło ciepłe, efemeryczne światło w kolorze szałwii. Zsiadł z konia i ściągnął z jego grzbietu ciało konsula. Potem zdjął granatową szatę i ubrał w nią konsula, by przywrócić nieżyjącemu choć odrobinę godności. Niewielki otwór w czole mężczyzny i upiorny oczodół patrzyły na niego niczym wybałuszone oczy. Z trudem dźwignął ciało i umieścił je ponownie na grzbiecie Pielgrzyma. Kiedy wreszcie dotarł do końca tunelu, zdjął zwłoki z konia i zostawił je przy drzwiach prowadzących do Reduty. Pomyślał, że mógłby je umieścić w komnacie będącej niegdyś prywatną salą ojca, do której udawał się on, by odbyć najbardziej poufne rozmowy. Wydawało mu się mało prawdopodobne, by ktoś zaszedł tam o tej porze dnia. Kiedy już odprowadził Pielgrzyma do podziemnej stajni i oporządził go, wrócił po ciało, zarzucił je sobie na plecy i zaniósł do komnaty, którą wybrał. Wigg, Faegan, Joshua i Shailiha z Morganną w ramionach siedzieli przy długim stole narad, zajęci rozmową, kiedy Tristan nagle wszedł do komnaty z ciałem przerzuconym przez ramię. Na widok trupa Shailiha odruchowo mocniej przytuliła niemowlę. Czarnoksiężnicy, wyraźnie zaskoczeni, zachowali spokój. Spojrzeli po sobie, tymczasem książę położył ciało na sofie pod ścianą. Tristan od razu spojrzał na czarnoksiężników, wiedząc, że czekają na jego wyjaśnienia. Otworzył usta, lecz Wigg uniósł dłoń, powstrzymując go, zanim jeszcze zaczął mówić. - Wiemy już, że wychodziłeś dzisiejszej nocy, i znamy powody - powiedział czarnoksiężnik suchym tonem osoby wszechwiedzącej. - Shailiha zacisnęła usta wyzywająco. - Nie wiemy za to, co robi tutaj ten najwyraźniej nieżywy człowiek ubrany w szatę konsula. - Wigg wstał i podszedł do ciała. Faegan podjechał na swoim fotelu, podczas gdy Shailiha zbliżyła się do brata. - Nic ci nie jest? - zapytała. Tristan od razu się zorientował, że siostra wreszcie została uwolniona od cierpień zadanych jej przez Sabat. Znowu biła od niej dawna siła i energia. Nie widział jej takiej od pamiętnych wydarzeń, kiedy to zawalił się cały ich świat. Objął ją czule ze łzami w oczach. Morganną, ściśnięta trochę między nimi, poruszyła się nieznacznie. - Wreszcie im się udało, prawda, Shai? - zapytał radośnie. Trzymając dłonie na jej ramionach odsunął ją od siebie delikatnie, tak by mógł przyjrzeć się jej twarzy. - Nareszcie jesteś wolna? - Tak. - Uśmiechnęła się. - Czarnoksiężnicy mnie wyleczyli. Pocałował ją w policzek, potem schylił się i ucałował czubek pokrytej puszkiem główki Morganny i wreszcie odwrócił się do Faegana i Wigga, którzy uważnie badali rany na głowie martwega mężczyzny. - Czy w takim stanie go znalazłeś? - zapytał Faegan. - Tak - odparł Tristan i podszedł do czarnoksiężników. - Już nie żył. Rana na czole wygląda, jakby została zadana strzałą, ale wydaje mi się za mała. Za to z wyłupionym okiem wiąże się coś jeszcze. - Co takiego? - zapytał Wigg. Tristan dał znak wszystkim, by usiedli przy stole. Wtedy wyjął zza kamizelki zwój, rozwinął go i położył na blacie, tak by wszyscy mogli go przeczytać. Kiedy to zrobili, twarz Shaililhy poszarzała, a obaj czarnoksiężnicy pogrążyli się w myślach. Joshua nic nie powiedział. Przez kilka chwil słychać było tylko trzask ognia w kominku i mruczenie kota Faegana, który wszędzie mu towarzyszył. Pierwszy przerwał milczenie Wigg. - Joshua - odezwał się, wskazując ciało na sofie po drugiej stronie komnaty. - Znałeś go? - Nie - odparł ze smutkiem konsul. - Ale spotkał go okropny koniec. Faegan przeczytał dokładnie wiersz. - To nie są zwykłe przechwałki - powiedział cicho. - To raczej wyzwanie dla Tristana, aby wyszedł i dowiedział się, kto to zrobił. Nie ma wątpliwości, że ktoś szuka konfrontacji z nim, i zaczął od zabijania konsulów. A przynajmniej tego jednego. Ten akt miał sprowokować księcia. Tristan przełożył przez ramię miecz i pendent i powiesił je na oparciu krzesła. - I udało im się - rzucił ze złością. Jego twarz pociemniała od gniewu. - Nie zamierzam pozostawić tego wyzwania bez odpowiedzi. Ktokolwiek to uczynił, musi zapłacić. Shailiha patrzyła na brata uważnie, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Nigdy wcześniej nie widziała u niego tak wielkiej determinacji. Niewiele pozostało w jej pamięci z czasu, który spędziła z czarownicami, a brat, jakiego znała wcześniej, był beztroskim i nieodpowiedzialnym młodzieńcem. Tymczasem Tristan, który siedział teraz przed nią, był skupionym, dojrzałym wojownikiem, co wywarło na niej ogromne wrażenie. Rzeczywiście jest Wybrańcem, uświadomiła sobie. Ale wciąż jest impulsywny. A w tym przynajmniej mogę mu pomóc. Położyła dłoń na jego dłoni i powiedziała: - Zanim zrobisz cokolwiek, bracie, musisz wysłuchać, co mają do powiedzenia czarnoksiężnicy. Zdarzyło się wiele rzeczy, o których nie wiesz, a które mogą zmienić twoją ocenę. Wigg uśmiechnął się, widząc, jak uspokajająco działa na Tristana księżniczka. Chrząknął. - Przedtem jednak - powiedział - mam jeszcze kilka pytań. Przede wszystkim, poruszając sprawy osobiste, powiedz, czy zastałeś groby nienaruszone? - Tak - odparł Tristan. Uśmiechnął się ze smutkiem do Shailihy. - A czy twoim zdaniem - pytał dalej Wigg - śmierć tego konsula i pojawienie się drapieżnych ptaków mają ze sobą jakiś związek? - Tristan sięgnął po ogromny srebrny dzban z herbatą, napełnił sobie filiżankę i pociągnął długi łyk. Zmrużył oczy w zamyśleniu. - Nie sposób tego powiedzieć w tej chwili - powiedział wreszcie. - Bez wątpienia żadne z tych wydarzeń nie było przypadkowe, a w obu brali udział konsulowie. Co nie oznacza, że te dwie sprawy są ze sobą powiązane. - Gdzie go znalazłeś? - zapytał Faegan. - U wejścia do pałacu - odpowiedział Tristan. - Tuż przy moście zwodzonym. Faegan spojrzał na Wigga i widać było, że obaj doszli do podobnych wniosków. - A wiersz, czy on coś ci mówi? - zwrócił się Faegan do księcia. Tristan wiedział, że go sprawdzają. - Odpowiedź jest prosta - powiedział. - Ktokolwiek napisał ten wiersz, wie, że wróciłem do Eutracji. Wygląda na to, że tajemnica, którą chcieliśmy ukryć, w jakiś sposób wydostała się poza te mury. Ponadto jest oczywiste, że oni zakładają, iż ukrywamy się gdzieś w pałacu, ponieważ w jego pobliżu umieścili ciało konsula. - Właśnie - rzekł Wigg, unosząc palec wskazujący. - Czy chciałbyś zdradzić jeszcze jakieś szczegóły swojej małej wyprawy do zewnętrznego świata, o których powinniśmy wiedzieć? - zapytał Faegan, przeszywając księcia spojrzeniem szarozielonych oczu. Tristan zerknął na Shailihę, zastanawiając się przez moment Przez chwilę rozważał, czy nie opowiedzieć im o spotkaniu z kobietą, którą uratował przed samobójstwem, lecz ostatecznie zdecydował się tego nie robić, choć sam nie potrafił powiedzieć dlaczego. - Nie - rzucił krótko. - Nic istotnego nie przychodzi mi do głowy. - Shailiha zmarszczyła nos wpatrzona w niego, dając mu do zrozumienia, że nie wierzy jego słowom. Zawsze potrafiła mnie rozgryźć, pomyślał z zadowoleniem. Znowu jest sobą, to pewne. - Dobrze - powiedział Wigg, unosząc wysoko brew. Nie do końca przekonały go słowa Tristana, lecz uznał, że w tej chwili przyjmie jego zapewnienie. - Rzeczywiście musisz dowiedzieć się o czymś ważnym - zaczął z powagą Faegan - ale obawiam się, że to... W chwili, kiedy czarnoksiężnik zdołał skupić na sobie całą uwagę księcia, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Tristan sięgnął po jeden ze sztyletów, po czym wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je gwałtownie z nożem gotowym do zadania ciosu. Tuż za progiem stał zaskoczony Geldon. Tristan uśmiechnął się przepraszająco i schował nóż do pochwy, a Wigg dał znak karłowi, by zajął jedno z wolnych krzeseł. - Dziękuję, że mnie nie zabiłeś, Wasza Wysokość - powiedział Geldon z nutką sarkazmu w głosie. - Wybacz, ale musisz wysłuchać, co mam ci do powiedzenia, i to jak najszybciej. Wyraz twarzy garbusa mówił Tristanowi, że nie ucieszy się z tego, co zaraz usłyszy. Geldon bez słowa wyjął zza pazuchy list gończy i rozłożył go na stole. Kiedy pozostali czytali, Geldon zapoznał się z treścią dziwnego wiersza wypisanego krwią konsula. Pobladł gwałtownie. Chwilę później zobaczył ciało konsula na sofie i dostrzegł niewielki otwór w jego czole oraz pusty oczodół. Lecz jego uwagę przyciągnął przede wszystkim otwór. Kiedy wstał i podszedł bliżej, zauważył zaschłą żółtą ciecz na krawędziach idealnie okrągłej rany. Przypomniał sobie literę P na końcu wiersza. Pijawka! To musi być on! Wrócił na miejsce i usiadł bez słowa. Tristan siedział oniemiały. Jeszcze w Lesie Cieni Faegan ostrzegał go, że nadejdzie taki dzień. Także Kluge, skrzydlaty potwór, którego zabił własnoręcznie, obiecywał mu podobny los, umierając u jego stóp. Książę zamknął oczy i przypomniał sobie słowa Kluge’a wypowiedziane przez niego przed śmiercią. “Nasza walka jeszcze się nie skończyła, Wybrańcu. Dla mnie będzie trwała nawet po śmierci. Nie wiesz wszystkiego i nawet jeśli uda ci się w jakiś sposób wrócić na swoją ziemię, to wciąż będziesz ścigany w dzień i noc, ze względu na mnie i twoją odmienioną na zawsze siostrę, cień kobiety, którą była. Nie, Gallandzie, twoje zwycięstwo nie jest ostateczne. Dalej będę z tobą walczył, nawet zza grobu”. Tristan spojrzał na swoją siostrę. Kluge tylko częściowo miał rację. Shailiha była już zdrowa i dowódca sług mylił się, twierdząc, że to nigdy nie nastąpi. Za to druga część jego przepowiedni się sprawdziła: Tristan był teraz poszukiwany we własnym kraju, ścigali go poddani, dla których tyle razy ryzykował życie. I był ktoś, kto chciał zapłacić sto tysięcy kisa za jego głowę. - W jaki sposób ten list gończy trafił w twoje ręce? - zwrócił się Wigg do Geldona, wyraźnie zaskoczony tym, co przeczytał. - Rozdawano je w tawemie Pod Świńską Raciczką - odpowiedział Geldon - co wywołało wielkie poruszenie. - Spojrzał na księcia ze smutkiem. - Zdaje się, że wszyscy w to uwierzyli. - W co uwierzyli? - zapytał szeptem Tristan, gdy wreszcie odzyskał głos. Geldon spojrzał na swoje dłonie. - W to, że zabiłeś własnego ojca. Wierzą, że zrobiłeś to specjalnie i że byłeś w zmowie z Sabatem i sługami. Tristan zwiesił głowę, zdruzgotany, i zamknął oczy. To nie może być prawda. - Kto rozdawał te listy? - zapytał Faegan, głaszcząc kota na swoich kolanach. - Widziałeś go? - Och, tak - odparł Geldon, zerkając na zwłoki w drugim końcu komnaty. - Sądzę, że to ta sama osoba, która zabiła tego konsula. Tristan podniósł głowę. - Dlaczego tak myślisz? - zapytał szybko. - Wszedł do tawerny z plikiem listów pod pachą i wskoczył na bar, wykrzykując swoje kłamstwa - wyjaśnił Geldon. - Nazwał cię zdrajcą i obiecał nagrodę w złocie. - Geldon zwrócił się teraz także do pozostałych. - Zaatakował też brutalnie byłego żołnierza Gwardii Królewskiej. Gwardzista stanął w twojej obronie, lecz ten morderca ranił go okrutnie. Posługiwał się malutką kuszą, którą ma przymocowaną na prawym ramieniu. Bardzo pomysłowa broń i z tego, co dotąd widziałem, jedyna równie szybka jak twoje sztylety. Według mnie rana na czole konsula pochodzi od strzały z tamtej kuszy. Groty jego strzał były żółte na czubkach. Kiedy karzeł wspomniał o zabarwionych na żółto grotach, czarnoksiężnicy spojrzeli po sobie. Wigg zmrużył oczy i wsunął dłonie w rękawy szaty, a Faegan skierował wzrok przed siebie, nie przestając głaskać kota. - Jak on się nazywa? - zapytał Tristan, zaciskając mocno palce na kielichu. - Pijawka - odpowiedział Geldon. - Ten zabity konsul i wiersz podpisany literą P to, jak sądzę, jego dzieło. Szynkarz powiedział mi, że Pijawka jest zawodowym mordercą, jednym z najokrutniejszych w całej Eutracji. Ale mówi siej, że służy tylko jednemu panu, temu samemu, który chce zapłacić za schwytanie księcia. - A jak się nazywa jego pracodawca? - zapytał Tristan. - Pozostaje nieznany - odparł cicho Geldon. W komnacie zapadła nieprzyjemna, głucha cisza. - Kiedy morderca zranił żołnierza strzałą z kuszy, gwardzista poprzysiągł, że kiedyś zabije Pijawkę - dodał karzeł. - Wtedy morderca powiedział coś dziwnego. - Co takiego? - zapytał Wigg. - Odpowiedział oficerowi, że wątpi, aby tak się stało, ponieważ sam już nie żyje. A przecież tak nie było. Co miał na myśli? Wigg zerknął na Faegana i powiedział: - Ty im powiesz czy ja mam to zrobić? - Zrób to - odparł starszy z czarnoksiężników głuchym głosem, zatopiony we własnych myślach. - Pijawka powiedział oficerowi, że już nie żyje, dlatego że zranił go strzałą umoczoną w specjalnej cieczy. Właściwie jest to trucizna. - Wigg zamilkł na moment, zastanawiając się nad dalszymi słowami. - Żółta plama, którą widziałeś, to zaschnięty płyn mózgowy łowcy krwi. - Ale mówiłeś mi kiedyś, że płyn mózgowy łowcy zabija natychmiast - odezwała się Shailiha ze swojego miejsca po drugiej stronie stołu. - Skoro tak, to dlaczego strzała Pijawki nie zabiła żołnierza od razu? Księżniczka wciąż pamiętała dzień, nie tak dawno temu, kiedy razem z Wiggiem udała się do Lasów Hartwick na poszukiwanie Tristana. Wigg zabił wtedy łowcę krwi, który ich tropił. Wtedy pierwszy i jedyny raz widziała łowcę, a czarnoksiężnik opowiedział jej o nich. Każdy z nich, wyjaśnił jej wtedy, byl kiedyś czarnoksiężnikiem, który został schwytany przez czarownice i mocą zaklęcia poddany mutacji. - Bardzo dobrze, księżniczko - powiedział Wigg i po raz pierwszy się uśmiechnął. - A zatem jaka jest odpowiedź? - zapytał Tristan. - Płyn zabija natychmiast tylko w ciekłej postaci. Kiedy zaschnie, proszek, jaki z niego powstaje, musi przeniknąć do krwi ofiary, by ją zabić. Dlatego jego działanie jest opóźnione. - A więc to miał na myśli Pijawka, mówiąc, że żołnierz już nie żyje - wyszeptała Shailiha, jakby mówiła do siebie. Spojrzała na Wigga przerażona. - Ile czasu minie, zanim umrze? - To zależy od rodzaju i mocy krwi danej osoby - odpowiedział Wigg. - Jeśli oficer nie jest szlachetnie urodzony, co jest bardzo prawdopodobne, to umrze w ciągu kilku dni. Jeśli jednak ofiara jest szlachetnie urodzona, wtedy jej męki mogą trwać znacznie dłużej. A wszystko dlatego, że ktoś ośmielił się bronić mojego honoru, pomyślał Tristan. Jeszcze jeden powód, żeby zabić tego Pijawkę. - Dlaczego ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu, żeby maczać strzały w tym płynie i tylko ranić swoje ofiary, podczas gdy mógłby po prostu je zabić na miejscu? - zapytała Shailiha. - Ponieważ ktoś taki nie zabija dla pieniędzy, Shai - wyjaśnił jej Tristan. Jego oblicze pociemniało. - Widziałem takich w Parthalonie. Taki człowiek zabija także dla przyjemności. Znajduje przyjemność w tym, że jego ofiary cierpią nawet wtedy, kiedy już z nimi skończył. - To prawda - wtrącił Geldon. - Do tego Pijawka jest bardzo sprawny. Ja także, pomyślał Tristan przepełniony nienawiścią. - Tak, żółta ciecz zaschnięta na obrzeżach rany konsula nie uszła uwagi mojej ani Faegana - powiedział Wigg zamyślony. - Ale w pierwszej chwili myślałem, że zabił go łowca krwi. Teraz jednak, kiedy już wiemy, że zrobił to Pijawka, fakt ten rzuca na całą sprawę, inne światło. - Rzeczywiście - dodał Faegan. - Co masz na myśli? - spytał Geldon. - Po pierwsze - zaczął Faegan - skąd Pijawka wziął ciecz do strzał i kto go pouczył, jak ona działa? Nie jest to powszechnie wiadome. Nasuwa się oczywisty wniosek, że z tym człowiekiem współpracuje łowca krwi. Jednak to wydaje się mało prawdopodobne, jako że łowcy mają ograniczone zdolności komunikowania się, a w większości przypadków na skutek transformacji ogarnia ich szaleństwo. Nie, ta sprawa jest bardzo niejasna. - Zamilkł i przymknął szare oczy w zamyśleniu. Spojrzał na Nicodemusa, a smutek na jego twarzy ustąpił miejsca złości. Gdyby nie siedział przez te wszystkie lata w Lesie Cieni! Pokręcił głową. Nie było czasu na użalanie się nad sobą. Musieli rozwiązać kolejne zagadki i zacząć działać. Musi skupić się na tym, co może zrobić teraz. Podniósł wzrok. - Jest ważniejszy problem, o którym musimy pomówić - kontynuował. - Myślę, że obie te sprawy są ze sobą powiązane. - Co masz na myśli...? - zapytała księżniczka, która nie miała pojęcia, co jeszcze może ich trapić. Faegan nie od razu odpowiedział. Spojrzał na Wigga, a ten skinął głową, po czym wstał, podszedł do kominka i lekko dotknął ściany po jego lewej stronie. Kiedy kominek zaczął się obracać, Geldon i Shailiha otworzyli usta ze zdumienia. - Chodźcie za mną - powiedział Wigg, dając znak pozostałym. Studnia Reduty wyglądała tak samo jak w dniu, w którym Wigg zaprowadził tam Tristana po raz pierwszy, zaraz po zabiciu jego rodziny. Okazałym korytem z czarnego marmuru płynęła, szemrząc wesoło, ciemnoczerwona woda z pieczar, która wypływała z tulei umieszczonej w ścianie. Książe, wciąż nie miał pojęcia, o co chodzi czarnoksiężnikom. Stanęli przed korytem. - Czy dostrzegasz jakieś zmiany w tym miejscu? - zapytał Wigg ponurym głosem. Tristan był zaskoczony. Nie zauważył niczego niezwykłego w Studni Reduty. - Nie - odpowiedział. - Nic nie zauważyłem. - Od razu poczuł wpływ wody na nie zmienioną naukami krew. Czuł rumieniec na twarzy, a serce zabiło mu szybciej. Wiedział, że ani on, ani siostra nie będą w stanie dłużej pozostawać w pobliżu wody. - A wy, znajdujący się tutaj szlachetnie urodzeni, odczuliście coś niezwykłego w ciągu ostatnich dni? - Co masz na myśli? - zapytała Shailiha, która oparła się o ramię brata wyraźnie oszołomiona. - - Mam na myśli nienaturalne osłabienie zdolności fizycznych czy umysłowych, poza bieżącą chwilą - odpowiedział Wigg. - Nie - rzekł Tristan, a Shailiha potrząsnęła głową przecząco. Joshua natomiast skinął potakująco. - Tak jak się spodziewaliśmy - rzekł Wigg. Wyjął ostrożnie Klejnot spod szaty i uniósł go. - Spójrzcie uważnie i powiedzcie mi, co widzicie. Tristan wbił wzrok w Klejnot, kamień, który dawał moc sztuce. W pierwszej chwili niczego nie dostrzegł. Dopiero później zauważył zmianę. Wstrzymał oddech. To niemożliwe! - zawołał w duchu. Bez wątpienia w kamieniu zaszła jakaś zmiana. Górny prawy róg Klejnotu był różowy, a powinien być ciemnoczerwony. Klejnot traci barwę - a zatem również moc. Przerażony Tristan wpatrywał się w kamień. - Dlaczego? - zapytał szeptem Wigga. - Jak to możliwe? - Oszołomiony, z trudem wydobywał z siebie słowa. Wiedział, że Shailiha czuje się podobnie, a Morganna zaczęła popłakiwać. Miał nadzieję, że mimo poważnych okoliczności czarnoksiężnicy pozwolą im wkrótce opuścić to pomieszczenie. - Wyjdźmy już, skoro wszyscy zrozumieliście - oznajmił Faegan. Odwrócił swój fotel i ruszył w kierunku drzwi. Książę i Shailiha także poszli do wyjścia, a za nimi Geldon, Wigg i Joshua. Kiedy Wigg zamknął tajemne drzwi, książę od razu poczuł się lepiej. Zobaczył, że i Shailiha odzyskuje równowagę. Mimo wszystko Tristan wciąż czuł się, jakby otrzymał potężny cios. Wpływ wody i zaskakujące odkrycie dotyczące kamienia zdumiały go i oszołomiły, dlatego przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu, próbując zebrać myśli, podobnie jak siostra. Wreszcie przemówił: - Ale dlaczego? - zwrócił się szeptem do czarnoksiężników. - Co mogło sprawić, że Klejnot traci barwę? - Nie wiemy - odparł Wigg. - Faegan i ja poczuliśmy zmianę w kamieniu, zanim przekonaliśmy się o tym na własne oczy. Doświadczyliśmy tego jednocześnie zaraz po naszym ostatnim spotkaniu z księżniczką. Od razu wyczuliśmy ubytek naszej mocy, mimo że w chwili obecnej jest to bardzo niewielka zmiana. Przy takim tempie utraty energii kamień zblednie i straci całą swoją moc w ciągu kilku miesięcy. - Rzeczywiście, to bardzo niepokojące - powiedział Joshua wyraźnie zatroskany. - Ja także poczułem osłabienie mojego daru, lecz sądziłem, że to z powodu niedożywienia - dodał. - Teraz wiem, że jest inaczej. - Czy coś takiego zdarzyło się wcześniej? - zapytał przygnębiony Tristan. - Kamień traci barwę jedynie wtedy, gdy rozstaje się z tym, kto go nosi, ałbo kiedy zostanie zbyt wcześnie wyjęty z wody z pieczar. Nie znamy innej sytuacji, w której mogłoby nastąpić podobne zjawisko - odparł Faegan, głaszcząc kota. - Nie rozumiem - powiedziała Shailiha, która już prawie doszła do siebie. - Skoro kamień traci moc, oddzielony od osoby, która go nosi, to w jaki sposób może być przekazywany kolejnym szlachetnie urodzonym? - Dobre pytanie, - Wigg obdarzył ją uśmiechem. - Długo szukaliśmy na nie odpowiedzi w pierwszych dniach naszej monarchii. To Egloff, nasz ekspert od Kodeksu, pierwszy podał powód. Mówiąc prostymi słowy, kamień, by zachować energię, potrzebuje gospodarza, ale istnieją tylko dwa ich rodzaje. Szlachetnie urodzona osoba albo woda z pieczar. Nic innego nie podtrzyma jego mocy. - Zamilkł na moment, szukając słów, by jak najprzystępniej wszystko wyjaśnić. - By mogła nastąpić zmiana gospodarza, jak w przypadku koronacji nowego króla, kamień jest zdejmowany z szyi noszącej go osoby. Nie mając w tym momencie właściciela, natychmiast zaczyna tracić kolor. Gdyby go zostawić w takim stanie, utraciłby całkowicie swoją moc, pozbawiony wody albo innego szlachetnie urodzonego właściciela. Ponieważ jednak związek między osobą, która nosi kamień, a samym kamieniem jest bardzo silny, Klejnot musi zostać przygotowany na przyjęcie przez kolejną osobę, to znaczy musi najpierw wrócić do swojego “dziewiczego” stanu. Dlatego też zostaje zanurzony w niewielkiej ilości wody. Musi to nastąpić w odpowiednim czasie, bo inaczej kamień może zgasnąć na zawsze - Kiedy Klejnot odzyskuje barwę, woda staje się przejrzysta, co oznacza, że spełniła swoje zadanie, to znaczy ojdnowiła energię kamienia i przygotowała go na przyjęcie przez kolejną szlachetnie urodzoną osobę. Klejnot jest gotowy, by zawisnąć na szyi nowego właściciela. - Dlaczego więc kamień teraz traci barwę? - zapytała księżniczka. - Obaj z Wiggiem sądzimy, że coś odbiera mu energię, jakaś moc - odpowiedział Faegan. - Może nawet oddziałująca z dużej odległości. Jeśli tak się dzieje, to szansę, by powstrzymać jego zamieranie, są niewielkie. - Dlaczego ktoś miałby chcieć czegoś takiego? - zapytał Geldon. Mimo że jego wiedza na temat kamienia bez wątpienia nie dorównywała wiedzy pozostałych zebranych, to jego pytanie było bardzo ważne. - Jeśli energię odbiera kamieniowi osoba szlachetnie urodzona i traci on moc, to czy w takim razie także ta osoba nie utraci mocy? To nie ma sensu. - Rzeczywiście - odparł Faegan. - Frustrujące, co? - Uniósł kącik ust w półuśmiechu, jak zawsze, kiedy stawał wobec pozornie zawikłanych problemów magii. - Książę pomyślał z niepokojem o końcowych skutkach tego wszystkiego. - Zakładając, że wszystko, co mówisz, jest prawdą - zaczął - i kalnień straci kolor w ciągu kilku miesięcy, jaki to będzie miało ostateczny wpływ na nasze życie? - Rył przekonany, że już zna odpowiedź, lecz chciał ją usłyszeć z ust kogoś, kto najwięcej wie o Klejnocie. Wigg i Faegan spojrzeli na siebie, jakby przymierzali się do rozpoczęcia dyskusji o końcu świata. Może tak jest, pomyślał Tristan ze smutkiem. - Pierwszą i najbardziej oczywistą zmianą będzie to, że Wigg, Joshua i ja zaczniemy tracić moc - powiedział Faegan. - Będzie to następowało powoli. Ostatecznie, kiedy kamień już całkiem zblednie, nie będziemy mogli posługiwać się sztuką. Oznacza to także, że przestaną nas chronić zaklęcia czasu. Tak więc jeśli nie znajdziemy przyczyny tego wszystkiego i nie zapobiegniemy temu szybko, to w miarę upływu czasu nasze zdolności posługiwania się sztuką i zachowania zdrowia zostaną znacznie ograniczone. A to bardzo zmniejszy nasze szansę na powodzenie. Ale pozostaje jeszcze jeden, o wiele bardziej niebezpieczny skutek tego wszystkiego, coś, czego obawialiśmy się od ponad trzystu lat. - Co takiego? - zapytał cicho Tristan. - Świat bez magii - odparł szeptem Wigg. - Świat, jaki zamieszkiwaliśmy z Faeganem trzysta lat temu, zanim odkryto Klejnot i nim przyjęliśmy jego moc, o wiele potężniejszą od mocy naszych magicznych praktyk. Jednak nie możemy powiedzieć niczego na pewno, ponieważ taka katastrofa nigdy dotąd się nie zdarzyła. Możliwe, że gdy Klejnot utraci moc, zginie cała magia. Książę siedział oniemiały, niezdolny wyobrazić sobie czegoś podobnego. Potem jednak dotarło do niego, że słowa czarnoksiężników mogą być prawdą. Klejnot daje moc całej magii. Sztuka, pozbawiona kamienia, zginie. A wraz z nią umrze bezpowrotnie wiele marzeń i nadziei zrodzonych w ciągu ostatnich trzystu lat. - Taka sytuacja, to jest świat pozbawiony sztuki, oznacza katastrofę. Szczególnie teraz - powiedział Wigg. - W miarę upływu czasu, w miarę jak rosła nasza wiedza na temat kamienia, Rada, która miłosiernie oddała się służbie mocy, zawsze była w stanie panować nad narodem. Udawało nam się to dzięki ustanowieniu monarchii, która sprawowała rządy w interesie narodu. Naturalnym stanem wszechświata jest chaos, który z pewnością powróci, jeśli zostaniemy pozbawieni sztuki, by z nim walczyć. Zapanuje anarchia, tak jak podczas Wojny Czarownic trzysta lat temu. Tylko że tym razem nie pomoże nam żaden Klejnot. Tristan spojrzał na siostrę i dostrzegł w jej oczach taki sam ból, jaki przeszywał jego serce. Położyła rękę na jego dłoni, mówiąc mu tym samym, że cokolwiek ich czeka, przynajmniej przejdą przez to razem. - Domyślacie się, kto może stać za tym wszystkim? - zwrócił się książę do czarnoksiężników. - Nie - odparł Faegan. -1 bardzo nas to niepokoi. Niestety, teraz, kiedy w kraju panuje chaos i kiedy wyznaczono nagrodę za twoją głowę, opuszczenie murów Reduty w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie byłoby szczególnie niebezpieczne. - Niemniej jednak właśnie to musimy uczynić - wtrącił Wigg, spoglądając na księcia. Tristan domyślał się, że czarnoksiężnicy podjęli już pewne postanowienia, i nie mógł się doczekać, kiedy mu je wyjawią. - Obaj musimy niezwłocznie udać się do pieczar - powiedział Wigg. - Faegan i Shailiha pozostaną tutaj, razem z Joshua, który jeszcze nie doszedł do siebie, i gnomami. Shannon pojedzie z nami, żeby dopilnować koni, kiedy wejdziemy do środka. Geldon zaś będzie kontynuował swoje wyprawy do miasta, by zgromadzić zapasy żywności i zebrać informacje. Pieczary Klejnotu, pomyślał Tristan. Wreszcie znowu je zobaczę. Wciąż pamiętał tamto jasne, ciepłe popołudnie, jakby to było wczoraj. Dzień, w którym przypadkiem odkrył pieczary; dzień, w którym niespodziewanie nasunęło mu się tyle pytań dotyczących jego życia. Udał się wtedy za Pielgrzymem, który pognał jak oszalały za polnymi latawcami. Potem przypadkiem wpadł do pieczar i ocknął się w nieznanym świecie magii i tajemnic. Dla niego było to święte miejsce, do którego ciągnęło go od tamtej chwili, a które aż do tego momentu było dla niego zakazane. Na myśl o tym, że znowu tam wróci, poczuł dreszcz podniecenia, a szlachetna krew w jego żyłach popłynęła szybciej. - Domyślasz się, dlaczego podjęliśmy taką decyzję? - zapytał go Faegan, rozpraszając wspomnienia Tristana o pieczarach. Pytanie Faegana zaskoczyło księcia. - Pieczary to magiczne miejsce, a nasze liczne problemy mają związek ze sztuką. Nie widzę innego powodu - odpowiedział uczciwie. - To zrozumiałe. - Faegan uśmiechnął się przewrotnie. - Powiedz mi, czego nauczyłeś się o krwi szlachetnie urodzonych? Tristan powrócił myślami do niedawnych wydarzeń. Obaj z Wiggiem znajdowali się w tej samej komnacie i czarnoksiężnik powiedział mu, na czym polega jego wyjątkowość. Wyjaśnił mu też, że krew szlachetnie urodzonych żyje własnym życiem, lecz dopóki dana osoba nie zostanie wtajemniczona w arkana sztuki, jej krew pozostaje w stanie uśpienia i jest podatna na oddziaływanie wody z pieczar, ale nie na energię Klejnotu. Książę wciąż nie znajdował odpowiedzi. - Szlachetna krew musi zostać poddana nauce sztuki, żeby się obudzić. Krew moja i Shailihy jest nie wtajemniczona, a zatem pozostaje w stanie uśpienia - odpowiedział. - Tyle że jest lazurowa, a nie czerwona. - Dobrze - rzekł Faegan. - Idź dalej tym tropem i powiedz mi, dokąd cię prowadzi? Warstwy myśli i czynów, pomyślał książę zakłopotany. Nie miał dokładnej odpowiedzi, ale próbował zgłębić tajemnicę. I wreszcie wydało mu się, że dostrzegł sedno sprawy. - Moja siostra i ja różnimy się od was - powiedział cicho. - Ach - mruknął Faegan, kiwając głową potakująco. - A w jaki sposób się różnicie? - Śmierć kamienia nie oddziałuje na nas. Faegan uśmiechnął się. - A dlaczego tak się dzieje? - zapytał. - Nie jesteśmy wtajemniczeni w sztukę, a zatem nasza krew pozostaje uśpiona. Tym samym nie posiadamy mocy albo tylko niewielką. Tak więc w przeciwieństwie do ciebie, Joshuy i Wigga nie będziemy reagować na zamieranie kamienia. - Tristan odchylił się do tyłu zadowolony z siebie. Jednak czarnoksiężnicy oczekiwali czegoś więcej. - I co dalej? - zapytał Wigg, a brew nad jego prawym okiem uniosła się w charakterystyczny sposób. - Jak to co? - zapytał Tristan zmieszany. - Co wynika z tego, co przed chwilą powiedziałeś? Tristan jeszcze raz przypomniał sobie wszystko, czego się ostatnio dowiedział - i wreszcie ujrzał coś, czego w rzeczywistości nie chciał zobaczyć. - Ty i Faegan jesteście tutaj jedynymi osobami, które chronią zaklęcia czasu - zaczął. - Klejnot zamiera. A zatem i zaklęcia tracą swoją moc. Ostatecznie więc choroby i starość dotkną was tak samo jak wszystkich innych, po raz pierwszy od ponad trzystu lat. - Zamilkł i zamknął oczy przepełniony bólem. - Za to wszyscy pozostali, wyłączając Joshuę, który utraci moc magii, nie odczują żadnych zmian w swoim życiu. Dla nas wszystko pozostanie nie zmienione. - Myślałam, że moc zaklęć czasu jest wieczna - powiedziała szybko Shailiha. - Czyż nie jest tak? Że chronią przed chorobami i starością w nieskończoność? - Zrozumiałe przypuszczenie - odparł Faegan - ale błędne. Rozważ to: zaklęcia czasu, jak wszystko inne, co dotyczy sztuki, opierają się na nieustającej mocy Klejnotu. Jak już mówiliśmy wcześniej, nasz świat może wkrótce zostać pozbawiony magii. A taki świat z pewnością nie podtrzyma mocy zaklęć czasu. Tristan z bólem patrzył na zdumione oblicze siostry. Żadne z nich nie widziało nigdy, aby którykolwiek z czarnoksiężników z Rady starzał się albo chorował. Wystarczająco bolesne dla nich było już to, że musieli patrzeć na śmierć tych, którzy zostali zamordowani. Perspektywa oglądania Wigga i Faegana starzejących się, a potem umierających wydała mu się nie do zniesienia. I wtedy uzmysłowi! sobie, co jeszcze sugerował Wigg. - Idziemy tam po Kodeks - wyszeptał, z trudem artykułując słowa. - Kodeks Klejnotu. - Ogromna księga, która rzekomo wyjaśnia liczne sekrety sztuki, lecz także odkrywa wiele z przyszłości Tristana, jak również jego narodu. Pierwsza część Kodeksu to Księga Mocy, która objaśnia jasną, dobroczynną stronę magii. Druga księga to Fantazje zawierające mroczniejsze aspekty sztuki. Trzecia i ostatnia to Przepowiednie objaśniające przyszłość - księga, którą, zgodnie z przeznaczeniem, tylko on, Wybraniec, miał przeczytać. -1 zaczniesz uczyć mnie sztuki. - Poczuł, jak krew w jego żyłach zaśpiewała. - Tak - powiedział Wigg i wreszcie się uśmiechnął. - Nadszedł twój czas. Ale może nie ma czasu nasz naród. Eutracja bardzo potrzebuje mocy, którą w końcu posiądziesz. Mocy, która będzie przewyższać wszystko, co byłbym w stanie wykrzesać z siebie ja czy Faegan. Lecz czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Pora rozpocząć twoją naukę, bo Eutracja potrzebuje magii bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w swojej historii. Może nawet bardziej niż w dniach powrotu Sabatu. Bez względu na to, jak szczupła będzie twoja świeżo nabyta wiedza, pozwoli nam ona wzmocnić nasze moce. Nie możemy dłużej zwlekać. - Zamilkł na moment, a jego oblicze znowu spoważniało. - Według naszych szacunków, nawet Sabat z całą swoją mocą nie byłby w stanie spowodować utraty energii przez kamień - dodał. - Jeśli zaś obecnie stajemy wobec siły, która potrafi dokonać tak straszliwego dzieła, to pogrążyliśmy się w mrokach czegoś o wiele bardziej niebezpiecznego niż nasze zmagania z czarownicami. - Ale pozostaje jeszcze inny problem - wtrącił Faegan. - A łączy się on z tym, co może być naszym największym wrogiem: z czasem. Pamiętasz, co powiedział Wigg o tym, dlaczego potrzebny jest ci kamień, abyś mógł odczytać Kodeks? - Tak - powiedział Tristan, który zaczynał dostrzegać wnioski płynące z wywodów Faegana. - Kodeks jest napisany w innym języku, który nazywa się staroeutrackim. Ponoć jest to język Tych, Którzy Przybyli Wcześniej, naszych przodków zamieszkujących niegdyś tę ziemię. To oni napisali Kodeks i pozostawili dla przyszłych pokoleń, aby szlachetnie urodzeni odnaleźli go i wykorzystali. Ponieważ nie znam staroeutrackiego, mogę odczytać wielką księgę jedynie z Klejnotem na szyi. Moc kamienia pozwala osobie szlachetnie urodzonej odczytać tekst. - - Wspaniale - rzekł Faegan, spoglądając na Wigga z uznaniem. - Ale wciąż czegoś nie rozumiem - rzekł Tristan. - Skoro Faegan posiada dar wiernej pamięci, dlaczego nie może wyrecytować nam całej księgi tutaj, w Reducie? Czy nie możemy znaleźć odpowiedzi na nasze pytania, nie ruszając się stąd? - Poznałem dwie pierwsze księgi Kodeksu, ale nie czytałem Przepowiedni - powiedział Faegan ze smutkiem. - To może uczynić jedynie Wybraniec. Obaj z Wiggiem żywimy obawy, że wiele z tego, co jest nam potrzebne nie tylko do tego, aby powstrzymać sprawcę tych wszystkich nieszczęść, lecz także aby rozpocząć twoje nauki, może zawierać się w ostatniej części księgi. Tak więc jeśli wkrótce nie sprowadzimy tu Kodeksu to możliwe, że bez względu na to, czego dowiemy się z Przepowiedni, możemy nie mieć możliwości wykorzystania tej wiedzy, bo wtedy nasza moc okaże się zbyt słaba. Tristan spoglądał kolejno na siedzących przy stole ludzi, którzy tak bardzo na nim polegali. Shailiha, Morganna, Wigg, Faegan, Geldon i Joshua. A potem odwrócił się, spojrzał na martwego konsula i uzmysłowił sobie, że jest odpowiedzialny także za życie i marzenia tych wszystkich konsulów, którzy jeszcze pozostali w kraju. - Bardzo pragnę sprowadzić tu Kodeks - powiedział. - Ale czy przyniesienie go do Reduty nie wiąże się z dużym ryzykiem? Znajdziemy się na otwartym terenie. Jeśli nas zaatakują i odbiorą nam księgę, możemy ją stracić bezpowrotnie. Sądzę, że to zbyt duże zagrożenie! Czy nie ma innego sposobu? - Muszę się zgodzić z księciem - wtrącił Joshua. - Mistrzu Faeganie, pierwszy czarnoksiężnik opowiadał mi o portalu, który wyczarowałeś, aby przenieść ich do Parthalonu i sprowadzić z powrotem. Czy nie można by posłużyć się nim teraz, aby bezpiecznie przetransportować Kodeks? - Nie ma na to czasu - rzekł Faegan. - Mocą licznych złożonych formuł portal jest skierowany do konkretnego miejsca. Prawda jest taka, że dotąd posługiwałem się nim tylko w jednym kierunku, między Parthalonem i Lasem Cieni. Potrzeba tygodni, żeby dokonać obliczeń dla nowego miejsca, a na taki luksus po prostu nas nie stać. Tristan próbował ogarnąć wszystko, co usłyszał tego dnia. Trudno było przyjąć wszystkie te złe wiadomości, które nadeszły w tak krótkim czasie. Znikający konsule, zamierający Klejnot i morderca o imieniu Pijawka, który zabija dla przyjemności, rozsyła listy gończe za nim i przekazuje mu wyzwania wypisane krwią. Do tego jeszcze dziwne drapieżne ptaki oraz przypuszczenie, że istnieje co najmniej jeden łowca krwi, który wciąż grasuje po kraju i współdziała z Pijawką. Zastanawiał się, czy wszystko to ma jakiś związek ze sobą, czy też jest to splot przypadkowych zdarzeń, rezultat szaleństwa, które ogarnęło kraj. Pomyślał o społeczeństwie Eutracji pogrążonym w chaosie, jaki pozostawił po sobie Sabat. Ze smutkiem pomyślał, jak bolesne będzie dla Shailihy rozstanie, kiedy on i Wigg opuszczą mury Reduty. Starał się znaleźć pocieszenie w myśli, że w Reducie, razem z Faeganem, Geldonem i Joshuą, siostra będzie bezpieczna jak nigdzie indziej. Nie miał wątpliwości, że nawet on sam nie potrafiłby obronić jej tak dobrze jak mistrz czarnoksiężnik w fotelu na kółkach. Pozostawał jeszcze jeden problem, który nie dawał mu spokoju od chwili opuszczenia Parthalonu. Wciąż nie miał pewności, jaki jest status Sług Dnia i Nocy. Słudzy - ponad trzysta tysięcy okrutnych parthalońskich żołnierzy, którzy byli odpowiedzialni za zlupienie jego narodu i wymordowanie królewskiej rodziny. Księciu wciąż trudno było uwierzyć, że teraz jest ich niekwestionowanym przywódcą. Traax, jego zastępca, wydawał się oddany i gotowy wypełnić wszystkie rozkazy. Odchodząc, książę zostawił mu kilka poleceń. Nakazał zlikwidować domy publiczne i wyzwolić Gallipolai - zniewolonych pobratymców sług, którzy rodzili się z białymi, a nie czarnymi skrzydłami. Polecił też przebudować miejsce zwane Gettem Wyrzutków, w którym Sabat więził “niepożądane elementy” parthalońskiego społeczeństwa. Jestem odpowiedzialny nie tylko za los ludu Eutracji, pomyślał, lecz także Parthalonu. Ponieważ naród kraju za morzem nie jest rozwinięty pod względem znajomości sztuki i nie ma żadnej historii poza tą związaną z Sabatem. Słudzy, gdyby tylko zechcieli, mogliby wyniszczyć lud Parthalonu jak szarańcza pole pszenicy. - Skoro mam się udać z Wiggiem do pieczar, to chcę, by coś zostało zrobione podczas mojej nieobecności - powiedział Tristan stanowczym tonem. - Chcę, żeby Geldon został wysłany przez portal do Parthalonu. Niech sprawdzi, jak sprawują się słudzy, i upewni się, że panuje tam pokój. Chcę mieć pewność, że wojownicy wypełniają moje rozkazy. Taka inspekcja powinna zostać przeprowadzona już dawno temu i pragnę, aby pod moją nieobecność przeprowadził ją Geldon. Najlepiej się do tego nadaje. W końcu jest Parthalończykiem. Tristan spojrzał na karła, garbusa wielkiego duchem i sercem, który już tyle razy przychodził im z pomocą. - Zrobisz to dla mnie? - zapytał. - Udasz się tam jako mój wysłannik i wrócisz, by zdać mi relację? Geldon był wyraźnie zaskoczony. Zawdzięczał życie Tristanowi i gotów był zrobić wszystko, o co go poprosi książę - ale co będzie, jeśli w Parthalonie sprawy mają się inaczej, niż się spodziewają? Spojrzał po pozostałych, szukając rozwiązania swojego problemu, i szybko je znalazł. - Z chęcią spełnię twoją wolę, Tristanie, ale mam jedną prośbę - rzekł Geldon. - Nie wiemy, co może się zdarzyć w czasie takiej podróży. Żaden z nas nie wracał tam od chwili naszego odejścia. Dlatego proszę, aby towarzyszył mi Joshua. Być może będę potrzebował kogoś, kto potrafiłby mnie ochronić, a ty, Wigg i Faegan musicie pozostać tutaj. Joshua posiadł tajniki sztuki. Wiem, że nie jest tak bardzo wtajemniczony jak czarnoksiężnicy. Mimo wszystko jego talenty mogą mi bardzo pomóc, jeśli trzeba będzie stawić czoło sługom czy chociaż wywrzeć na nich wrażenie. Mądrze powiedziane, pomyślał Tristan. Książę spojrzał na Faegana i Wigga. Żaden z nich nie wyglądał na specjalnie zadowolonego, ale Tristan już postanowił. Ostatnimi czasy wciąż myślał z niepokojem o tym, co dzieje się w Parthalonie, i uznał, że musi się dowiedzieć. Nie dając czarnoksiężnikom szansy na wyrażenie sprzeciwu, zwrócił się od razu do konsula: - Zrobisz to? Udasz się z Geldonem do Parthalonu? - Moim zwierzchnikiem zawsze był pierwszy czarnoksiężnik - odparł Joshua bez wahania. - Ale ty jesteś Wybrańcem i potrzebujesz moich usług. Nie obrażając Wigga, zrobię, o co mnie prosisz. - Dziękuję ci - powiedział Tristan tonem, który sugerował, że sprawa została załatwiona. - Wigg i ja udamy się do Pieczar po Kodeks, a Geldon z Joshuą wypełnią moje rozkazy w Parthalonie. Książę usłyszał, jak siedzący po drugiej stronie stołu Faegan wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je powoli. Wydawało się, że nagle ciężar całego świata spadł na barki okaleczonego czarnoksiężnika. Przenikliwe spojrzenie jego szarych oczu wyrażało smutek, jaki rzadko widział u niego Tristan. - “A w poszukiwaniu ksiąg zajdą w ciemne, nieznane miejsca. Ich umysły zostaną zwiedzione i omamione, a ich szlachetna krew zmuszona do ogromnego wysiłku. Bo tylko w ten sposób będą w stanie zdobyć to, czego szukają. Lecz ostateczne zwycięstwo, do którego dążą, pozostanie złudne i efemeryczne, a dziecko będzie się przyglądało” - wyrecytował. - Jeszcze jeden cytat z Kodeksu? - zapytał Tristan. - Tak - odpowiedział cicho Faegan. - Kolejny cytat, którego znaczenie pozostaje dla mnie niejasne. - Spojrzał kolejno na Tristana, Wigga, Joshuę i Geldona. - Niech Zaświaty mają was w opiece. Wróćcie bezpiecznie do domu - dodał szeptem. ROZDZIAŁ 12 Idąc wolno korytarzami do komnat siostry, Tristan nie mógł się oprzeć wrażeniu, że miejsce to jest bardzo opustoszałe. Ale zarazem niewiarygodnie piękne. Reduta była ogromną budowlą przeznaczoną do szkolenia tysięcy konsulów, którzy niegdyś ją zamieszkiwali. Garstka ludzi teraz tu przebywających wydawała się niemal niedostrzegalna w jej przepastnych czeluściach. Wiedział, że Shailiha bardzo tęskni za mężem i rodzicami. Domyślał się, że po jego odejściu poczuje się jeszcze bardziej samotna, mimo iż zostaną z nią Faegan i gnomy. On zaś, kiedy tak szedł wsłuchany w stukot swoich wysokich butów o marmurową posadzkę, uzmysłowił sobie, że ma mieszane uczucia co do tej wyprawy. Jakaś jego część pragnęła pozostać w Reducie, by mógł osobiście strzec bezpieczeństwa siostry i jej dziecka, ale z drugiej strony bardzo pragnął wyjść na zewnątrz. Egoistycznie chciał znowu poczuć pod sobą siodło i wciągnąć w płuca przesiąknięty wonią sosen zapach Lasów Hartwick. Tristan był człowiekiem czynu, od zawsze. Kiedy nie miał żadnego zadania do wykonania, jego duch marniał nieco, tak też było w czasie ostatnich tygodni spędzonych w Reducie. Kiedy wreszcie stanął przed drzwiami komnaty Shailihy, zapukał cicho, raz, a potem jeszcze dwukrotnie. Wszedł, gdy tylko usłyszał jej głos. Stanął na progu i w pierwszej chwili ogromnie się zdumiał. Wkrótce powoli się uspokoił i zorientował się, że oto ma przed sobą scenę, która jest odtworzeniem przyjemnego wspomnienia. Shailiha, odwrócona do niego tyłem, siedziała przy krosnach. Kiedy spojrzał na nią, tak pochłoniętą pracą, z jasnymi włosami opadającymi na ramiona, wziął ją w pierwszej chwili za swoją zmarłą matkę. Morganna, która spędzała przy krosnach dużo czasu, przekazała tę umiejętność córce. Tak jak wcześniej nauczyła ją tkania jej matka. Shailiha jest tak bardzo podobna do niej, pomyślał. Jakie to szczęście, że znowu jest w moim życiu. Siostra odwróciła głowę i przywitała go uśmiechem, lecz on dostrzegł pewne napięcie na jej twarzy. Z pewnością myślała o jego odejściu. - Skąd masz te krosna? - zapytał Tristan. - Myślałem, że wszystko tutaj zostało zniszczone albo ukradzione. - Wigg był tak dobry i wyczarował je dla mnie - odpowiedziała. - Dzięki niemu mam się czym zająć, a poza tym pomaga mi to zachować wspomnienia o naszej matce. - Zamilkła na moment, a potem spojrzała Tristanowi prosto w oczy. - Wyruszacie szybciej, niż planowaliście, prawda? - zapytała, choć domyślała się odpowiedzi. Tristan skinął głową. - Uznaliśmy z Wiggiem, że lepiej będzie, jak wyruszymy jeszcze w nocy. - Rozumiem - powiedziała cicho. - W takim razie Morganna i ja musimy się z tobą stosownie pożegnać. Wstała i spojrzała na niego, po raz kolejny zdumiona zmianą, jaką w nim dostrzegała. Zerknęła na broń, z którą się nie rozstawał, także na zakrzywiony miecz sług - do niego nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić. - Wyglądasz, jakbyś szedł na wojnę - zauważyła ponuro i przygryzła wargę, jak zwykła robić w chwilach niepokoju. Uśmiechnął się. - Nic się nie martw. Będzie ze mną Wigg. Jeśli ktoś stanie nam na drodze, stary czarnoksiężnik nie będzie nawet potrzebował swojej magii. Wątpię, czy istnieje coś, czego nie potrafiłby pokonać swoim sarkazmem. Zabije ich samymi zniewagami. - Roześmiał się, usiłując poprawić nastrój. Podszedł do kołyski i spojrzał na swoją siostrzenicę. Zawsze sprawiała wrażenie bardzo szczęśliwego dziecka. Jej głowę pokrywał puszek jasnych włosków, oczy miała ogromne, pełne wyrazu i niebieskie, tak jak on. Wiedział, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by powiedzieć, jaki kolor ostatecznie przybiorą jej włosy, lecz coś mu mówiło, że pozostaną jasne, tak jak włosy jej matki i babki. Patrząc na nią, znowu poddał się smutnemu wspomnieniu o swoim synu, którego zostawił w małej mogile w Parthalonie. Teraz już nie próbował odpychać bólu, jaki towarzyszył podobnym myślom zaraz po tragedii. Na nic się to nie zdało. Wspomnienia tamtej chwili, kiedy grzebał swoje dziecko, powracały do niego ostatnio bardzo wyraźnie. Kilkakrotnie nosił się z zamiarem porozmawiania o tym z Wiggiem, by czarnoksiężnik spróbował odpędzić jego koszmary za pomocą magii. Ostatecznie jednak uznał, że zostanie ze swoimi wspomnieniami, także tymi koszmarnymi, i pozwoli, aby go nawiedzały. Bo tylko tyle pozostało mu po Nicholasie. Nicholas powinien spoczywać tutaj, na cmentarzu rodziny królewskiej. Któregoś dnia sprowadzę, go i pochowam tam, gdzie jego miejsce. Morganna zakwiliła pogodnie, on zaś skierował uwagę na dziecko, które żyło i oddychało tuż obok niego. Shailiha stanęła u jego boku, wsunęła mu rękę pod ramię i uśmiechnęła się, teraz naprawdę pogodnie, także zaglądając do kołyski. - Powiedz mi coś, braciszku - powiedziała i zmarszczyła nos wyzywająco, jak to zwykle robiła. - Czego nie powiedziałeś czarnoksiężnikom w czasie naszego popołudniowego spotkania? Mam nieodparte wrażenie, że coś ukrywałeś. Co takiego wydarzyło się w nocy, o czym nam nie powiedziałeś? Tristan spojrzał na nią i zaśmiał się krótko, uznając się za pokonanego. Wiedział, że niema sensu walczyć. Zdawał sobie sprawę, że siostra nie da mu spokoju, dopóki sie nie dowie, tak jak robiła zawsze, gdy w grę wchodziło jego dobro. - Spotkałem pewną kobietę - wyjaśnił krótko. - Ach, to nic nowego, prawda? - droczyła się z nim. - A co to za kobieta? - spytała konspiracyjnym tonem. - Czy jest piękna? - Och tak, bardzo - odpowiedział, wydymając usta i mrużąc oczy na wspomnienie nieznajomej. Powróciwszy myślami do tamtej chwili, niemal poczuł zapach mirry bijący z jej włosów. Po chwili jego twarz nieco spoważniała. - Chyba nie widziałem dotąd piękniejszej. - A to dopiero! - odpowiedziała Shailiha, unosząc brew. - To ci nowina, zważywszy na urodę niektórych twoich wcześniejszych znajomych. Powiedz, jak ma na imię? Może ją znam. - Wątpię. - Uśmiechnął się. - Imię - zażądała Shailiha, udając śmiertelną powagę. - Nie znam go, Shai - odpowiedział cicho. - - Nie znasz? - zawołała z niedowierzaniem. Pokręciła głową z kpiącą miną i pomachała mu przed nosem palcem wskazującym. - Zaniedbujesz się, braciszku! Tristan, jakiego znałam, zdobyłby już jej imię, i nie tylko. Widząc jego dość poważny wyraz twarzy, uznała, że spróbuje przycisnąć go trochę mocniej. Ujęła go pod brodę i obróciła jego głowę tak, by ich spojrzenia się spotkały. - No cóż, gdybym nie znała cię lepiej, pomyślałabym, że cię zwaliła z nóg! - Roześmiała się. - Nie bądź śmieszna - odpowiedział lapidarnie, pragnąc zmienić temat i odzyskać kontrolę nad rozmową. - Nawet nie wiem, kim ona jest. - Nieważne. Nie wydam cię - powiedziała zaczepnie. Była zadowolona, wiedząc, że tak jak za dawnych czasów ma coś, czym będzie mogła go drażnić. Spojrzeli na siebie, czując, że znowu jest między nimi tak jak dawniej. Ale zaraz przypomniała sobie o wyprawie i jej twarz posmutniała. - Tristanie - powiedziała już łagodniejszym tonem - jak naprawdę wyglądałby nasz świat bez magii? Nie wiedział, jak jej odpowiedzieć. - Nie jestem pewien - odparł. - Mnie najbardziej niepokoi to, że jeśli Klejnot obumrze, Faegan i Wigg nie będą już chronieni zaklęciami czasu. Ich moc zacznie zanikać i w końcu umrą. A czas ucieka szybko, co jeszcze pogarsza sprawę. Zamyślona Shailiha dotknęła medalionu na szyi. - Chciałabym warn pomóc - powiedziała - ale chyba niewiele mogę zrobić. Powiedz mi uczciwie, czy uważasz, że przyjdzie taki dzień, kiedy czarnoksiężnicy pozwolą mi uczyć się sztuki? Widział pragnienie w jej oczach i doskonale to rozumiał. W końcu jej krew była niemal tak szlachetna jak jego, więc pewnie i chęć poznania tajników sztuki była w niej równie silna. Ale od czasów Wojny Czarownic Rada zabroniła uczyć kobiet magii, dając początek tradycji, która teraz wydała mu się okrutna. - Mam nadzieję, że kiedyś rozpoczniesz nauki - powiedział. - Tak jak ja. Lecz teraz musimy skupić nasze wysiłki na tym, aby sprowadzić tu Kodeks i powstrzymać zamieranie kamienia. Dopóki to nie nastąpi, musimy zapomnieć o wszystkim innym. Położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie. - Muszę iść - powiedział cicho. - Wigg czeka. - Opowiedz mi jeszcze o grobach, zanim odejdziesz - poprosiła. Jakby się bała, że już go nigdy nie zobaczy. - Naprawdę były nienaruszone, tak jak powiedziałeś czarnoksiężnikom? Czy powiedziałeś mamie, tacie i Frederickowi to, o co cię prosiłam? - Zamknął oczy, próbując powstrzymać wzbierający w nim smutek. - Oczywiście, Shai - odpowiedział. - Klęknąłem i powiedziałem im wszystko. I wiem, że mnie usłyszeli. Zamknęła oczy, uspokojona, i objęła go. - Wracaj cały i zdrowy - wyszeptała. - Obiecuję - zapewnił ją. Po tych słowach wyszedł zdecydowanym krokiem. Nie odwrócił się już do niej - zbyt wiele by go to kosztowało, ich oboje. Shailiha pochyliła się i wyjęła Morgannę z kołyski. Przytuliła ją mocno, jakby chowając w ramionach córkę, mogła też ochronić brata. A potem spojrzała na drzwi, za którymi zniknął Tristan. I wtedy gdzieś z głębi jej istoty przemówił zimny, złowrogi głos, który powiedział jej coś, czego nie chciała usłyszeć. Ani Tristan, ani Wigg nie wrócą już tacy sami, jacy są teraz. CZĘŚĆ DRUGA Zranieni ROZDZIAŁ 13 Nieważne, jak bardzo ktoś nienawidzi, lecz w jaki sposób manifestuje swoją nienawiść; ani jak bardzo pragnie zemsty, Jęcz w jaki sposób ją realizuje. I nie jest nawet istotna forma tejże zemsty, ale to, jak długo może trwać. A zatem nie sam czyn przynosi największą przyjemność - bo on przemija szybko. Nie, tu chodzi o coś więcej jest to ekscytująca świadomość, że zadany ból będzie dręczył ofiarę w nieskończoność. Z DZIENNIKÓW RAGNARA, ŁOWCY KRWI Geldon i Joshua stali w chłodnym blasku poranka na parthalońskiej ziemi i patrzyli w dół na miasto, którego mury przez ponad trzysta lat więziły ludzi uznanych przez Sabat za niepotrzebnych. Getto Wyrzutków. Mury getta zostały naprawione, jak zauważył karzeł, a most zwodzony nad cuchnącą, brudną fosą odbudowany. Teraz most był podniesiony i zablokowany, jakby chciano stanowczo zagrodzić drogę wszelkim gościom przybywającym do tego przeklętego niegdyś miejsca. Usunięto wszystkie flagi Sabatu, a na pomostach na szczycie murów widać było ruch, czego nie omieszkali zauważyć ze swojego miejsca na wzgórzu Joshua i Geldon. Za to okolice getta zdawały się dziwnie opuszczone, emanowały aurą dziwnego spokoju. Karzeł wyraźnie widział strażników stojących na szczytach murów. Byli to skrzydlaci wojownicy Sabatu - Słudzy Dnia i Nocy. Joshua i Geldon nie mogli przybyć do Parthalonu od razu, tak jak pragnął tego Tristan. Po dyskusji z Faeganem dotyczącej ich podróży cała trójka zgodziła się, że najlepiej będzie, jak konsul i karzeł wyjdą z portalu za murami miasta, a nie w ich obrębie. Miało to umożliwić im zorientowanie się w sytuacji, zanim spróbują dostać się do środka. Ponieważ zgodnie z wcześniejszymi obliczeniami Faegana portal poprowadziłby ich do zniszczonego gołębnika Geldona w samym sercu miasta, czarnoksiężnik musiał wprowadzić drobne korekty do swojego zaklęcia. Mimo iż chodziło o dokonanie tylko niewielkiej zmiany w odległości miejsca przeznaczenia, potrzebował trzech dni, pracując nieustannie dzień i noc, nim osiągnął oczekiwany efekt. Podróż przez lazurowy portal Faegana była oszałamiająca i trudniejsza do zniesienia dla Joshuy, ponieważ było to jego pierwsze doświadczenie. Wcześniej Faegan poinstruował ich, że jeśli postanowią wracać do domu, powinni znaleźć się w miejscu swego przybycia w samo południe, podobnie jak zrobili to tamtego dnia, nie tak dawno temu, kiedy Tristan został nowym panem sług. Czarnoksiężnik oznajmił im, że będzie otwierał portal na godzinę przez następne dni, aż do ich powrotu. Potem karzeł i konsul weszli w wir... i wylądowali na trawie na szczycie wzgórza. Potrzebowali kilku chwil, by otrząsnąć się z oszołomienia. Teraz odzyskali już siły i patrzyli na miasto widoczne w dole, zastanawiając się, co dalej. - To zdumiewające! - zawołał cicho konsul. - Było tak, jak mówiłeś. Czy czarownice rzeczywiście zamykały tutaj wszystkich, którzy im się nie podobali? - Och, tak - odparł Geldon, wpatrzony w most zwodzony; wciąż się zastanawiał, co mają robić. - A dlaczego ciebie tu zesłały, jeśli wolno spytać? Geldon zamknął oczy na chwilę. - Ukradłem bochenek chleba - odpowiedział ze smutkiem. - Zwykły bochenek chleba. Moja rodzina umierała z głodu, a ja zostałem zesłany tutaj, żeby sczeznąć. Nigdy nie dowiedziałem się, co się z nimi stało, nie wiem nawet, czy mam jakichś żyjących krewnych. I chyba już się tego nie dowiem. Krótko po moim uwięzieniu Succiu, druga dama Sabatu, znalazła mnie tutaj i uczyniła swoim osobistym niewolnikiem. Jego dłoń odruchowo powędrowała do szyi, na której przez wieki nosił wysadzaną kamieniami obrożę, do czasu aż zdjął mu ją Wigg. - Założyła mi obrożę. Na noc przypinała mnie łańcuchem do obręczy w podłodze w Samotni, pałacu Sabatu. - Przykro mi, Geldonie - powiedział Joshua. - Teraz mamy inne zmartwienia - rzucił szybko karzeł. - Moim zdaniem nie mamy innego wyjścia, jak podejść do mostu zwodzonego i zażądać, aby słudzy wpuścili nas do środka. - Spojrzał stanowczo na konsula. - Nie masz doświadczenia z tymi istotami, więc mnie zostaw mówienie. Mam nadzieję, że znajdą się tu tacy, którzy rozpoznają we mnie przyjaciela księcia. I pod żadnym pozorem nie posługuj się swoją mocą, jeśli nie wydam takiego polecenia. Rozumiesz? - Tak. - Dobrze - rzekł Geldon. - Idziemy. Ruszyli w kierunku mostu. Kiedy zbliżyli się do fosy oddalonej o jakieś sto kroków od murów miasta, Geldon spojrzał w górę i zobaczył dwa wirujące srebrzyste dyski, które leciały w ich stronę; powracające koła, broń, którą posługiwali się słudzy. Chwycił nieświadomego niczego konsula za szatę i zatrzymał go, a koła, celowo rzucone nieprecyzyjnie, upadły na ziemię u ich stóp. Geldon ponownie spojrzał w górę i zobaczył na szczycie muru ciemne sylwetki skrzydlatych postaci. Uniósł ramiona w geście poddania. Spodziewał się, że słudzy zechcą przemówić pierwsi, by przejąć kontrolę nad sytuacją. Spojrzał znacząco na konsula, a ten skinął głową. - Nie podchodźcie bliżej! - zawołał silny męski głos ze szczytu muru. - Mamy wyraźne rozkazy, by nie dopuszczać nikogo bliżej. Zostaliście ostrzeżeni. Jeśli się zbliżycie, zginiecie. - Jestem Geldon, wysłannik Wybrańca, waszego nowego pana! - zawołał w odpowiedzi karzeł. Przybyłem zza Morza Szeptów, by z wami porozmawiać. Ten oto człowiek u mego boku to przedstawiciel księcia Tristana biegły w sztuce magii. Opuścicie most czy mam wrócić do Eutracji i oznajmić waszemu panu, że nie wpuściliście jego wysłanników? Nastąpiła długa chwila ciszy. A potem ktoś ponownie przemówił z muru: - Możecie wejść, jeśli jesteście tymi, za których się podajecie. Ale najpierw musicie udowodnić, że mówicie prawdę. Geldon, zaskoczony, w pierwszej chwili nie wiedział co odpowiedzieć. - Joshua, potrafisz zniszczyć ten most? - zapytał konsula. - Do wielu z tych wojowników najbardziej przemawia argument siły. - Tak - odparł Joshua. - Nie mam dość mocy, żeby całkiem go zniszczyć, tak jak uczyniliby to Faegan i Wigg, ale z pewnością dam radę go uszkodzić. - Dobrze. Zrób to, kiedy dam ci znak - odpowiedział Geldon, po czym ponownie zwrócił się do postaci na murze. - Zabierzcie swoich ludzi z okolic mostu! - zawołał. - Bo teraz wy zostaliście ostrzeżeni! - Zapadła cisza. Geldon i Joshua odczekali dłuższą chwilę, a potem karzeł dal znak konsulowi. Joshua uniósł ręce. Powoli pojawiło się wokół nich znajome jarzenie, aż wreszcie z dłoni konsula wystrzelił błękitny piorun energii, który uderzył w środek mostu. Rozległ się głośny trzask i drzazgi, wirując, poleciały w powietrze; część opadła do wody. Gdy opadł dym, ujrzeli wyraźną wyrwę w moście. Postacie z muru zniknęły, a chwilę później most zaczął powoli opadać, grzechocząc. - Możecie wejść! - zawołał głos. Geldon spojrzał na Joshuę, Już nie było odwrotu. Przeszli ostrożnie nie zniszczoną częścią mostu. Geldon zdumiał się tym, co zobaczył, gdy wkroczyli do miasta. Setki sług przyklękły na kolano, tak samo jak w dniu, w którym uznali Tristana za swojego nowego pana. A potem chór zawołał grzmiącym głosem: - Żyjemy, by służyć! Wojownicy sług, całe setki, klęczą przede mną - byłym niewolnikiem drugiej damy! - pomyślał Geldon, nie wierząc własnym oczom. - Możecie wstać - powiedział opanowanym głosem. Wyprostowani słudzy stanowili jeszcze bardziej imponujący widok. Potężni, umięśnieni, mierzący w większości ponad sześć stóp, niektórzy prawie siedem. Wszyscy byli uzbrojeni w miecze i powracające koła. Mieli ciemne długie włosy, niektórzy splecione w warkocz. Ich stroje różniły się nieco, lecz przeważnie nosili zbroje z czarnej skóry, wysokie skórzane buty i rękawice. Zza ramion wystawały im końce czarnych skórzastych skrzydeł. Przed pozostałych wysunął się jeden z potężniejszych osobników, którego Geldon wziął za przywódcę. Był wysoki, miał brązowe włosy, które opadały mu na kark, i brązową brodę. - Ty tu dowodzisz? - zapytał Geldon odważnie. - Tak - odpowiedział wojownik. - Jestem Rufus, Mamy tu około pięćdziesięciu tysięcy wojowników. - Sługa patrzył hardo na karła. Geldon wiedział, że musi zachować ostrożną rozwagę. Bunt sług był ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebowali. - Czy jest tu jakieś ocienione miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać na osobności? - zapytał. - Oczywiście - odparł Rufus. Odesławszy wojowników do ich obowiązków, poprowadził Joshuę i Geldona do jednego z pobliskich budynków, gdzie zasiedli na ganku. - Przybywamy tutaj chronieni mocą czarnoksiężników Wybrańca - zaczął spokojnie Geldon. Wskazał na konsula u swego boku. - To jest mój przyjaciel, Joshua. Reprezentuje Wybrańca jako biegły w sztuce. Rufus spojrzał na młodego konsula z zainteresowaniem. - Niewiele mówisz - powiedział, mrużąc oczy. - Nie masz języka? Joshua spojrzał na Geldona, a karzeł skinął głową. - Hm, mam, oczywiście - odpowiedział uprzejmie. Rufus parsknął śmiechem, niemal obraźliwie, i ponownie zwrócił się do Geldona: - Przynajmniej wiemy, że otrzymaliście naszą wiadomość z prośbą o pomoc. Dlatego tu przybyliście, prawda? Geldon wstrzymał oddech, a serce zabiło mu mocniej. Wciągnął głęboko powietrze. - Waszą wiadomość? - zapytał uprzejmie. - Tak - odparł Rufus i uniósł brwi pytająco. - Rozważaliśmy możliwość popłynięcia do Eutracji, żeby bezpośrednio dać wyraz naszym niepokojom, jako że armada, którą wykorzystaliśmy do napaści na wasz kraj, wciąż czeka w pogotowiu u Przylądka Eyrie. Ale to mogłoby się okazać zbyt trudne. Ich armada wciąż czeka w pogotowiu, pomyślał Geldon. Jakżeby mogło być inaczej! Przydadzą się. - Wielokrotnie słaliśmy do was prośby o pomoc, posługując się zaczarowanymi gołębiami. - Zamilkł, wyraźnie zdezorientowany. - Czy ptaki nie dotarły do Lasu Cieni? Kiedy pierwsze nie wróciły, przestaliśmy je wysyłać, żeby ich niepotrzebnie nie narażać, bo wiemy, jak są rzadkie. Serce Geldona zaśpiewało. Sądził, że jego ukochane gołębie zginęły bezpowrotnie. Jakże za nimi tęsknił! Nieraz ryzykował życie, by wysłać je z wiadomością do Faegana. Kiedy słudzy wkroczyli do getta w poszukiwaniu wspólników księcia, Kluge zniszczył gołębnik. Karzeł nie spodziewał się, że usłyszy kiedyś, iż ptaki przeżyły. Te, które zostały wysłane do Lasu Cieni, z pewnością są tam jeszcze, bo gnomy pewnie nie wiedziały, co z nimi zrobić ani w jaki sposób skontaktować się z Faeganem w Reducie. Mógł tylko mieć nadzieję, że ptaki mają dobrą opiekę. - A te, które tu zostały, gdzie są? - zapytał, starając się ukryć radość. - W gołębniku, oczywiście - odpowiedział wciąż zdezorientowany Rufus. - To był jeden z pierwszych budynków, które odbudowaliśmy po otrzymaniu rozkazów nowego pana. Zanim jednak karzeł zdążył wyrazić pragnienie zobaczenia nowego gołębnika, niebo nad nimi pociemniało, jakby przesłoniła je chmura. Geldon i Joshua usłyszeli głośny szum skrzydeł, a gdy spojrzeli w górę, ujrzeli setki wojowników, którzy lecieli w parach, a każda z nich trzymała coś na podobieństwo lektyki. Geldon posłał konsulowi pytające spojrzenie i jeszcze raz spojrzał w górę na lecących wojowników. - Co oni niosą? - zapytał Joshua. - Przynoszą nam prowiant - wyjaśnił Rufus. - Traax, zastępca dowódcy sług, przysyła nam go regularnie ze swojej bazy w Samotni leżącej na północ stąd. Konsul i karzeł przyglądali się z podziwem, jak słudzy zatoczyli nad nimi koło i zaczęli obniżać lot. Lecąc nisko nad ziemią, opuszczali swoje cenne ładunki i wzbijali się w niebo. Kiedy wszyscy odlecieli, na ziemi pozostał ogromny stos żywności oraz innych towarów. Gołębnik będzie musiał poczekać. Przede wszystkim musieli się spotkać z Traaksem, a Geldon właśnie wpadł na pomysł, jak mogą najszybciej do niego dotrzeć. - Rufusie - powiedział, zwracając się do oficera - czy możesz im rozkazać, aby zabrali nas tam, dokąd lecą? Sługa uśmiechnął się. - Oczywiście. - Przeszedł na środek placu i dał znak wojownikom, aby się zniżyli. Potem wybrał spośród nich dwie pary, nakazując im, aby pozostały z nimi, pozostałym zaś polecił, by czekali w górze. - Chcę, żeby zabrali nas do Samotni - powiedział Geldon. Kiedy spojrzał na Joshuę, zobaczył przerażenie malujące się na jego twarzy. Najwyraźniej nie spodobał mu się ten pomysł. - Hm, ee, czy nie ma innego sposobu, żeby się tam dostać? - bąknął Joshua. - Nie możemy pojechać do Samotni konno? - Rozejrzyj się - rzucił Geldon zniecierpliwiony - i powiedz, ile koni tu widzisz. Słudzy, jako że umieją latać, prawie ich nie używają. A poza tym konno podróż zajęłaby nam bite dwie godziny. Albo siedem - osiem godzin pieszo. Co więc wybierasz? - Przekonany o słuszności swojego logicznego wywodu, spojrzał wyzywająco na przestraszonego konsula. - Jest jeszcze inny powód, dla którego w tym kraju nie należy podróżować pieszo - wtrącił Rufus, a jego oblicze spoważniało. - Jakiż to powód? - spytał Geldon. - Lepiej zapytaj o to kapitana Traaksa - odparł wykrętnie Rufus. Geldon zastanawiał się przez chwilę, czego nie powiedział mu oficer, lecz uznał, że nie będzie drążył tematu. Zajął miejsce w jednej z pustych lektyk i dał znak przestraszonemu konsulowi, aby zrobił to samo. - Chcesz, żebym przekazał jakąś wiadomość Traaksowi? - zapytał Geldon, zaciskając dłonie na ściankach lektyki. Usłyszał głośny gardłowy śmiech Rufusa. Kiedy się odwrócił, zobaczył Joshue., który trzymał się lektyki tylko jedną ręką, drugą zaś zasłonił sobie oczy. - Powiedz mu tylko, że to był bardzo interesujący poranek! - zawołał Rufus. Z tym muszę się zgodzić, pomyślał Geldon, kiedy wraz z lektyką wznosił się w powietrze. Po kilku chwilach byli już bardzo wysoko. ROZDZIAŁ 14 Jeźdźcy podążali wąskim, dobrze im znanym szlakiem skąpanym w różowawym blasku trzech eutrackich księżyców. Zmierzali ku porastającym wzgórza Lasom Hartwick. Noc była zimna. Na opadłych liściach i trawie lśniła rosa; końskie kopyta cicho wzbijały migoczące srebrzyste fontanienki wody i światła. Sosnowa woń oczyszczała wszystko w znajomy, a zarazem niepowtarzalny sposób. Tristan uświadomił sobie, że lasy te stały się pośrednią przyczyną wielu rzeczy, które wydarzyły się w jego życiu. Tu była magia. Jak w żadnym innym miejscu tutaj zawsze wyczuwał jej obecność - może poza pieczarami. Wziął głęboki oddech, pamiętając, że ta sielska sceneria wyraźnie kontrastuje ze smutnym losem jego sponiewieranego narodu. Książę, Shannon i czarnoksiężnik zabrali ze sobą szaty konsulów, by osłonić się przed chłodem, a także wścibskimi oczami gapiów, których mogli spotkać na swojej drodze, choć było to mało prawdopodobne. Dlatego też Tristan, ku wyraźnej, lecz na szczęście milczącej dezaprobacie Wigga, zdjął swoją szatę i przywiązał ją z tyłu siodła. Chciał mieć pewność, że będzie mógł swobodnie sięgnąć po broń, miecz albo sztylet, biorąc pod uwagę okropne nowiny mówiące, że został uznany za poszukiwanego przestępcę. Nie odzywali się zbyt wiele od chwili wyruszenia z Reduty. Z wyjatkiem Shannona, który był jeszcze bardziej rozmowny niż zwykle. Tristan wiedział, że mały gnom boi się, za co nie mógł go winić. Jednak wolałby, aby ich mały towarzysz zachowywał się ciszej. Od czasu do czasu Shannon popijał piwo z dzbana, z którym się nie rozstawał, co wywoływało protesty Wigga. Czarnoksiężnik nigdy nie pałał sympatią do gnomów. Tristan pomyślał, że może spróbuje zająć czymś Wigga. Spiął konia i zrównał się z klaczą czarnoksiężnika; teraz obaj znaleźli się poza zasięgiem słuchu gnoma. Tristan spojrzał z boku na pomarszczoną twarz czarnoksiężnika i zapytał: - Wigg, czy mogę ci zadać osobiste pytanie? Wigg nie odwrócił głowy w jego stronę, skupiając całą uwagę na ciemności, która roztaczała się przed nimi. - Nie wątpię, że i tak je zadasz, wziąwszy pod uwagę twoją impulsywną naturę - odparł spokojnie Wigg. - Za to nie mam pewności, że otrzymasz odpowiedź. Zwłaszcza że jest to osobiste pytanie. Tristan zastanawiał się przez chwilę. - Jak poznałeś Failee? - zapytał łagodnie, wstrzymując nieco oddech, ponieważ nie wiedział, jak zareaguje starzec. Przeżył szok, kiedy dowiedział się, że Failee, pierwsza dama Sabatu, była żoną Wigga. Czarnoksiężnik nigdy o tym nie wspomniał aż do momentu, kiedy przybyli do Parthalonu i uwolnili Shailihę i Klejnot. Także później Wigg nigdy już o tym nie mówił. Wigg wciągnął przez nos nocne powietrze i wypuścił je powoli. Tristan miał wrażenie, że czuje, jak umysł czarnoksiężnika cofa się o trzysta lat i przegląda kalejdoskop wspomnień. - To było dawno temu - zaczął Wigg - kiedy wszystko wyglądało inaczej. Eutracja nie była takim krajem jak teraz, czy raczej krajem, jakim była przed ponownym przybyciem Sabatu. Dopiero poznawaliśmy magię, ponieważ nie odkryliśmy jeszcze pieczar, Klejnotu ani Kodeksu. Kobietom wolno było wtedy uczyć się sztuki. Mężczyźni i kobiety w równym stopniu, a nawet w idealnej zgodzie, posługiwali się magią. Niestety, ta równowaga została zachwiana. Na krótko kobiety posiadły większą moc, kiedy Failee rozpoczęła swoją rewolucję. - Jak to? - zapytał Tristan. - Bo widzisz, wtedy nie istniała monarchia ani Gwardia Królewska, a formalne prawa były nieliczne. Nie prowadzono rejestru narodzin, a małżeństwa często były wynikiem wcześniejszych uzgodnień. Jak się pewnie domyślasz, prowadziło to do niezadowolenia niektórych ludzi, w szczególności młodych szlachetnie urodzonych. I nie winie ich za to. Uzgadnianie małżeństw to barbarzyński zwyczaj, który wykorzeniliśmy po wojnie. - Poprawił się w siodle, zbierając myśli. - Tak jak mówiłem - kontynuował - Klejnot nie został jeszcze odkryty. I tak porządek w kraju opierał się na magii, choć jeszcze słabej, a nie na prawie. Chodziło o to, aby żadna grupa szlachetnie urodzonych nie uzyskała przewagi nad pozostałymi. Dlatego powstała monarchia i dlatego czarnoksiężnicy ostatecznie narzucili sobie ograniczenie zaklęć śmierci, aby nie mogli praktykować fantazji. W ten sposób monarcha nie musiał się martwić, że żądza posiadania absolutnej mocy znowu ogarnie szlachetnie urodzonych. Nie mogliśmy więcej podejmować takiego ryzyka po przegranej wojnie domowej czarownic. - Wigg wydął usta w zamyśleniu. - Jednakże - dodał - nowo powstała Rada, pomimo wielkości jej członków, nie uchroniła się przed błędami. Teraz uważam, że zakazanie kobietom uprawiania magii było niepotrzebną, zbyt ostrą reakcją na skutek okropieństw wojny. Dobrze czy źle, ale ostatecznie przyjęliśmy ten zwyczaj. Tristan zastanawiał się przez chwilę. - A zatem w ten sposób poznałeś Failee, prawda? - zapytał cicho. - Wasze małżeństwo zostało uzgodnione wcześniej. - Tak. - Czarnoksiężnik westchnął i uśmiechnął się. - W żyłach Failee płynęła bardzo szlachetna krew, tak jak i w moich, naturalnie. Była piękna i inteligentna. Z czasem jednak poddała się szaleństwu i zaczęła się przemieniać. Zostawiła mnie i zebrała grupę czarownic, które ostatecznie wybrały fantazje jako swoją broń i później tak spustoszyły nasz kraj. Tristan bardzo dobrze pamiętał Failee. Tak jak mówił Wigg, była piękną kobietą o wspaniałej figurze i błyszczących piwnych oczach. Doskonale rozumiał, dlaczego spodobała się młodemu czarnoksiężnikowi, nawet jeśli było to zaaranżowane małżeństwo. - I nie mieliście dzieci - powiedział cicho. - Nie mieliśmy - odparł Wigg ze smutkiem. - Nie byliśmy ze sobą długo. Po wojnie często zastanawiałem się, czy celowo uczyniła się bezpłodną. Może to z powodu jej szaleństwa, a może znienawidziła mnie tak bardzo, że nie mogła znieść myśli, iż mogłaby urodzić rnoje dziecko. Chyba już nigdy się tego nie dowiem. Jak wielu innych rzeczy dotyczących tamtych czasów; moje wspomnienia okryła tak gruba warstwa kurzu, że nie da się niczego zobaczyć takim, jakie było naprawdę. Wigg nie powiedział już nic więcej i zboczył nieco ze szlaku, a książę domyślił się, że zamierza odwiedzić groby. Tristan ucieszył się z tego. Wigg nie odwiedził tego miejsca od tamtego pamiętnego dnia, kiedy Tristan pochował ciała, i książę miał nadzieję, że udając się tam, czarnoksiężnik znajdzie pokrzepienie dla swojego serca, czego on sam doświadczył, gdy się tam wybrał. Może właśnie ich rozmowa o przeszłości skłoniła Wigga do podjęcia takiej decyzji. A może podjął ją już wcześniej, kiedy postanowili, że udadzą się do pieczar. Tristan sądził, że takie były osobiste powody Wigga. Książe, odwrócił się i zobaczył, że gnom został z tylu. Szata Shannona była o wiele za duża na niego, dlatego jego twarz wyglądała z jej fałdów, jakby gnom ukrył się w jaskini. Bez wątpienia zdążył wypić dużo piwa. Raz po raz zsuwał się z siodła, o wiele za dużego dla jego małego siedzenia, by mógł zachować równowagę. W pewnym momencie pomachał do księcia, czego omal nie przypłacił upadkiem, lecz w ostatniej chwili zdołał chwycić się łęku siodła. Nie wylał ani kropli cennego piwa. Rozpromieniony, uniósł dzban w triumfalnym geście. - Wystarczy! - syknął Tristan. - Bo nie będziesz w stanie wrócić! Odłóż dzban, natychmiast! Zerkając ponuro na księcia spod kaptura, niesforny gnom posłusznie wykonał polecenie Tristana. Powolnym ruchem zamknął dzban i przywiązał go z tyłu siodła, nie bez pewnych trudności. Wigg uśmiechnął się do księcia z przekąsem, wyrażając swoją aprobatę. Dotarli do polanki, na której znajdowały się groby. Cień smutku zasnuł oblicze Wigga, kiedy zatrzymał klacz i zsiadł. Wziął głęboki oddech i spojrzał przed siebie. Wreszcie ruszył wolno i zatrzymał się dopiero przy mogiłach, a różowawy blask księżyców kładł na wysokiej trawie jego ogromny cień. Tristan zatrzymał Pielgrzyma na skraju polanki. Ja już miałem swoją chwilę tutaj, pomyślał. Dotknął medalionu na swojej szyi. Teraz jego kolej. Po chwili zjawił się Shannon i spojrzał na zakapturzonego Wigga widocznego na polance. Czarnoksiężnik spuścił głowę, a jego milczącą postać otaczały srebrzyste gwiazdki szronu, które pokryły podszycie lasu niczym rozrzucone diamenty. Na szczęście tym razem Shannon zachował milczenie. Patrząc na Wigga spowitego blaskiem księżyców, Tristan mimowolnie powrócił myślami do kobiety, którą spotkał w tym miejscu. Niemal poczuł zapach mirry z jej włosów. Na Zaświaty, kim ona była? - zastanawiał się. Nie pamiętam, by w moim życiu pojawiła się piękniejsza kobieta. Nawet Narissa, Gallipolai z Parthalonu. W głębi serca wiedział, że już nigdy nie spotka tajemniczej kobiety. Ona znajdzie inny sposób, by odebrać sobie życie, zanim los ponownie zetknie ich ze sobą. Może już nie żyje. Wydawała się bardzo zdeterminowana i sprawiała wrażenie, jakby bardzo dużo wycierpiała w życiu. Pokręcił głową, myśląc o tym, jaką stratą byłaby jej śmierć. Wreszcie Wigg wrócił, dosiadł klaczy i wszyscy trzej wrócili na szlak prowadzący do pieczar. Nie ujechali zbyt daleko, kiedy pierwszy czarnoksiężnik zatrzymał nagle wierzchowca i podniósł rękę., dając im znak, aby także stanęli i zachowali milczenie. Tristan patrzył, jak Wigg pochyla głowę i zamyka oczy. Po chwili czarnoksiężnik spojrzał z powagą na księcia. - Wyczuwam przed nami szlachetną krew - oznajmił cicho. - Nigdy wcześniej takiej nie spotkałem. Moglibyśmy pojechać dookoła, ale czuje., że powinniśmy to zbadać. Być może ma to związek z naszymi problemami. - Czy potrafisz powiedzieć, kto to jest? - zapytał szeptem Tristan. - Nie - odparł czarnoksiężnik. - Ale wyczuwana przeze mnie obecność jest silna. Trzymajcie się blisko mnie i nic nie mówcie. Ruszyli dalej. Ujechali może kolejne pół mili, kiedy Wigg ponownie się zatrzymał i zsiadł z konia, dając im znak, by zrobili to samo. Kiedy znaleźli się blisko szczytu niewielkiego pagórka, Wigg skinął na nich, aby położyli się na brzuchach. Podczołgali się powoli na samą górę. Zagłębienie terenu za wzgórzem było dość rozległe, a to, co tam ujrzeli, całkowicie ich zaskoczyło. Polana pełna była drapieżnych ptaków, które widział Joshua. Tristan otworzył usta zdumiony. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego i wątpił, by kiedykolwiek mogło to jeszcze nastąpić. Naliczył piętnaście ptaków. Każdy z nich rozmiarami dorównywał mężczyźnie, a ich ciała i długie skrzydła pokrywały gadzie łuski, a nie pióra. Ptaki miały wyjątkowo długie, czarne szpony. Stały wyprostowane na, jak się wydawało, bardzo silnych nogach. Lecz uwagę księcia przede wszystkim przykuły ich oczy. Jasnoczerwone, umieszczone z boku głowy, mogły się obracać praktycznie we wszystkich kierunkach, a nawet w przeciwne strony jednocześnie, co prawdopodobnie dawało im niewiarygodne pole widzenia. Ogólne wrażenie było przerażające. Istoty poruszały się jak ptaki, ale z niewiarygodną prędkością, co jakiś czas podnosząc szybko głowę dla lepszego widoku. Gdy Tristan dokładniej popatrzył, wstrzymał oddech. Ptaki najwyraźniej pilnowały tuzina pochwyconych konsulów z Reduty. Konsulowie, ubrani w swoje granatowe szaty, byli w różnym stopniu okaleczeni. Większość z nich po prostu leżała na ziemi, sterroryzowana przez stojące nad nimi ogromne ptaki. Co pewien czas któryś z konsulów próbował odczołgać się poza granice polanki, wtedy jeden z ptaków ruszał za nim z głośnym krzykiem, dopadał go i uderzał mocno rogowym grzebieniem, który biegł wzdłuż jego podłużnej, kanciastej głowy, i zapędzał nieszczęśnika z powrotem na środek polanki. Ta straszna scena sprawiła, że krew w żyłach Tristana zakipiała, domagając się, by zabił wszystkie ptaszyska. Sięgnął po miecz, który leżał obok niego na trawie. A potem spojrzał na Shannona i zobaczył, że gnom trzęsie się ze strachu. Wigg spojrzał na ponure oblicze Tristana. - Pod żadnym pozorem nie będziemy się do tego mieszać! - syknął, jakby czytając w myślach księcia. Tristan nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Oszalałeś? - odparł gniewnie. - Może nie zauważyłeś, że tam są konsulowie! Naprawdę spodziewasz się, że będziemy się tylko przyglądać i nic nie zrobimy? - Właśnie tak! - warknął cicho Wigg. Najwyraźniej nie zamierzał zrzec się przywództwa. - Myślisz, że nie chciałbym spróbować uratować ich przed tym, co zamierzają te stworzenia, cokolwiek one planują? Pewnie, że chciałbym! Ale jest ich piętnaście, a nie wiemy, jaką mają moc. Nasza misja jest najważniejsza! Nic nie może nam w niej przeszkodzić! Los naszego narodu i sztuki zależy od tego, czy uda nam się odzyskać Kodeks. Jeśli zdecydujemy się na interwencję, być może uratujemy cenne życie nielicznych konsulów, lecz stracimy wszystko. Moim zdaniem gdyby te stworzenia chciały ich zabić, już by to zrobiły. - Zamilkł na moment, a jego oblicze wyraźnie wyrażało ból, jaki sprawiało mu podjęcie trudnej decyzji. - Nie - wyszeptał już nieco łagodniej. - Czekamy i zobaczymy, co się stanie. - I co nam to da? - prychnął Tristan. - Spróbujemy dowiedzieć się jak najwięcej o tych stworzeniach, bo z pewnością jeszcze je spotkamy. Zapewniam cię, że wszystko, czego się tu dowiemy, przyda się nam. - Wigg zerknął na miecz Tristana, który błysnął w blasku księżyców. - Będziesz miał swoją szansę - dodał cicho. - Ale jeszcze nie dzisiaj. Rozczarowany Tristan zacisnął szczęki, a kłykcie mu zbielały, kiedy ścisnął rękojeść miecza. I wtedy Shannon, wciąż okrutnie przerażony, niechcący oparł dłoń o suchą gałąź, która złamała się pod jego naciskiem; trzask popłynął przez nocne powietrze aż na polankę. Okropne ptaki natychmiast się wyprostowały, obracając głowami na boki. Tristan znieruchomiał i wstrzymał oddech. Kilka z okropnych istot odbiło się od ziemi, trzepocąc skrzydłami, i przysiadło na gałęziach drzew w przeciwległym końcu polanki. Poruszały się ze zdumiewającą szybkością. Przysiadłszy niemal z gracją na uginających się pod nimi gałęziach, złożyły skrzydła i znieruchomiały. Zapadła nabrzmiała oczekiwaniem cisza, bo teraz nawet pochwyceni konsulowie nie odważyli się poruszyć. I wtedy oczy istot rozjarzyły się jeszcze bardziej. Ich gałki oczne stawały się coraz bardziej czerwone, aż niemal nie dało się na nie patrzeć. Potem popłynęły z nich wiązki czerwonego światła, które wbiły się w mrok nocy poza granicami polanki. Szkarłatne smugi były tak intensywne, że Tristan i jego towarzysze musieli odwrócić głowy. Szukają nas, uzmysłowił sobie książę.. Cała trójka wycofała się za grzbiet pagórka w chwili, kiedy szkarłatne smugi skierowały się w ich stronę. Schowany bezpiecznie książę spojrzał w górę i zobaczył, jak czerwone światła przesuwają się, krzyżując się nieustannie, w poszukiwaniu jakiegoś ruchu. Wydawało się, że będą tam leżeć, uwięzieni, w nieskończoność. Wreszcie purpurowe smugi zgasły. Wtedy Wigg skinął głową i wszyscy trzej podpełzli w górę i wyjrzeli ponad grzbietem pagórka. Szkaradne ptaki znowu stały na ziemi i pilnowały pochwyconych konsulów. Dlaczego to robią? - zastanawiał się Tristan. Joshua mówił, że są na tyle silne, by unieść człowieka. Dlaczego więc trzymają ich w tym miejscu? Niemal natychmiast otrzymał odpowiedź na to pytanie. Wiele ptaków zwróciło głowy w jednym kierunku. Tristan spojrzał w tę samą stronę, wbijając wzrok w ciemność, by zobaczyć, co przyciągnęło ich uwagę. Z lasu wynurzył się jeździec, który wjechał na polankę i zatrzymał się między pochwyconymi konsulami. Tristan zorientował się, że ptaki nie okazują zaniepokojenia. Znały jeźdźca. Przybysz zeskoczył z konia, pobrzękując ostrogami, i zaczął się przechadzać między konsulami, przyglądając im się uważnie. Był wysoki i szczupły, ubrany w strój z brązowej skóry. Nie miał miecza, a jedynie sztylet przywiązany nisko na lewym udzie. Jego twarz o okrutnym wyrazie, widoczna w różowym blasku księżyców, miała ostre, kanciaste rysy, a nad zapadniętymi policzkami błyszczały żółtawe oczy. Włosy miał długie, czarne i zwichrzone. W pewnej chwili mężczyzna odwrócił się w prawo i książę dostrzegł malutką kuszę umocowaną na jego przedramieniu. Szlachetna krew zawrzała w żyłach Tristana. Pijawka. Wigg spojrzał na księcia, a jego wzrok i uniesiona brew mówiły wyraźnie, że Tristanowi nie wolno nawet drgnąć, bez względu na wszystko. Książę zacisnął zęby, powstrzymując gniew, ale skinął głową i wbił spojrzenie w mordercę - człowieka, który stał się obiektem jego bezgranicznej nienawiści. Pijawka zatrzymał się przed jednym z większych ptaków. - Tym razem są w dobrym stanie? - zapytał. - Żaden nie odniósł poważniejszych ran? Ptak, do którego skierował pytania, przekrzywił groteskową głowę i zaskrzeczał w odpowiedzi. Rozumieją go, pomyślał Tristan zdumiony. To inteligentne istoty. Potrafią myśleć! Pijawka uśmiechnął się do szkaradnego ptaszyska. - Dobrze. W takim razie zaczynajmy. Ptak wysunął ogromne szpony, jakby przygotowywał się do tego, co ma nastąpić, i wskoczył na jednego z leżących na ziemi konsulów. Stanął na nim okrakiem i długimi czarnymi pazurami przygwoździł do ziemi ramiona konsula. Inny ptak unieruchomił w podobny sposób stopy więźnia, podczas gdy pozostałe zabrały się do innych konsulów. Jeden z ptaków pilnował tych, którzy leżeli jeszcze swobodnie na ziemi. Pijawka uśmiechnął się i sięgnął po sztylet, lecz nie ten przymocowany na udzie, ale inny, który wyjął spod koszuli. Książę wytężył wzrok, by przyjrzeć się ostrzu widocznemu w jasnym księżycowym blasku. Nie dostrzegł na nim żółtej plamy. A wtedy zabójca zabrał się do ohydnej pracy, działając z precyzją doświadczonego oprawcy. Pijawka pochylił się nad unieruchomionym ramieniem konsula i podciągnął rękaw szaty, odsłaniając tatuaż z wizerunkiem Klejnotu. Konsul próbował się wyswobodzić ze szponów szkaradnych ptaków, lecz widać było wyraźnie, że jest bezradny wobec ich siły. Ciszę nocy przeszyły przeraźliwe krzyki konsula, kiedy Pijawka czterema wprawnymi cięciami wyciął skórę z tatuażem z jego ramienia. Uniósł nóż, na którego czubku wisiał płat skóry. Uśmiechnął się, jakby zdobył upragnione krwawe trofeum, po czym podszedł do konia i odwiązał od siodła skórzaną sakwę. Schował tatuaż do torby i wrócił z nią na środek polanki. Ranny konsul zemdlał. Pijawka i ptaki nie zwracali na niego najmniejszej uwagi, jakby już nie istniał. Oprawca wybrał kolejnego konsula i powtórzył swoją operację; po raz kolejny zimne powietrze nocy rozdarł przeraźliwy krzyk. Praca trwała nieustannie, ptaki unieruchamiały kolejnych konsulów, a sadystyczny morderca oprawiał ich sztyletem. Krzyki i błagania rannych rozdzierały serca czarnoksiężnikowi, księciu i gnomowi, którzy przyglądali się w milczeniu, bezradni, ze swojej kryjówki na wzgórzu. Wigg spuścił głowę, nie mogąc znieść okrutnego widoku, a z jego oczu popłynęły łzy. Potem spojrzał na Shannona i księcia i potrząsnął głową, nakazując im spokój bez względu na to, jak bardzo cierpią. W oczach Tristana nie było widać łez. Za to jego spojrzenie wypełnił mrok, jaki Wigg widział w jego oczach zawsze, gdy Wybraniec myślał o Kluge’u, poprzednim dowódcy Sług Dnia i Nocy. Wigg bardzo pragnął wyciągnąć ramię, by spróbować powstrzymać to, co się dzieje, lecz wciąż nie miał pewności co do mocy ptaków. Ponownie spojrzał na Tristana, domyślając się, jak trudno księciu zachować spokój. Zmierzy się z Pijawką, nim to wszystko się skończy, pomyślał. A gdy nadejdzie stosowna chwila, nie będę go powstrzymywał. I wtedy morderca skończył swoje dzieło. Pijawka zebrał z ziemi wszystkie płaty skóry z tatuażami i umieścił je starannie w torbie. Potem zwrócił się do ptaków: - Zabierzcie ich do pana. I zachowajcie ostrożność. Nie wolno ich już więcej krzywdzić. Jeśli któryś upuści jednego z nich, przypłaci życiem swój błąd. Ruszajcie. Każdy z wielkich okropnych ptaków chwycił w szpony konsula. Tristan zauważył, że teraz ptaki obchodzą się z więźniami łagodniej. Niezwykle ostrożnie chwytały ich długimi czarnymi szponami. A potem wzbiły się w górę i odleciały. Jeszcze przez chwilę widać było w różowym księżycowym blasku ich dziwaczne sylwetki ze zwisającymi ciałami konsulów. Razem zatoczyły koło na ciemnym niebie i zniknęły. Pijawka pozostał sam na środku polanki, gdzie trawa lśniła od krwi. Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrzony w księżyce, z podstępnym uśmiechem na twarzy. A potem wsunął dłoń do sakwy i z zadowoleniem przesunął palcami po dwunastu zakrwawionych kawałkach ludzkiej skóry, które zdobył. Następnie wrócił do konia, przywiązał sakwę do siodła i odjechał galopem. Odgłos kopyt jego wierzchowca cichł powoli. Któregoś dnia, poprzysiągł w duchu Tristan, zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Czarnoksiężnik dał znak skinięciem głowy i cała trójka zeszła ostrożnie na polankę. Wszędzie lśniła krew - z bliska zobaczyli, że jest jej o wiele więcej, niż widzieli ze wzgórza. Jej rozległa plama przypominała widmo porażki, pogłębiając jeszcze smutek, jaki ich przepełniał, kiedy tak stali w miejscu tortur konsulów. - Dlaczego? - rozgniewany Tristan zwrócił się do czarnoksiężnika. - Dlaczego ktoś robi coś takiego? I skąd pochodzą te szkaradne ptaki? Teraz rozumiem strach Joshuy. - Tak - rzucił Wigg. Przykucnął i zebrał w palce odrobinę krwi. Przyglądał się jej uważnie. - Ale trzeba też zapytać “jak?” - kontynuował po chwili. - Jak to się stało, że konsulowie nie próbowali posłużyć się swoją mocą, by się obronić? Czy zauważyłeś, jacy wydawali się bezsilni wobec tych istot? Czarnoksiężnik wstał i uniósł zakrwawione palce, by lepiej się im przyjrzeć w blasku księżyców. Nagle w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. - Tristanie - zawołał cicho. - Chodź tutaj. - Książę obszedł Shannona i stanął u boku czarnoksiężnika. Wigg przysunął dłoń do twarzy księcia. - Powiedz mi, co widzisz? - Jedynie krew na twojej dłoni - odpowiedział Tristan. - Co innego mógłbym zobaczyć? - Zobaczyć może nic, ale mógłbyś o wiele więcej wywnioskować z tego, co widzisz - odparł Wigg niejasno. - Spójrz jeszcze raz. I pomyśl. Jeszcze jeden sprawdzian, pomyślał Tristan. Nie miał pojęcia, co ma na myśli czarnoksiężnik. Warstwy myśli i czynów, przypomniał sobie. Stał, zdezorientowany. A potem w jego umyśle pojawiła się iskierka zrozumienia i już wiedział, że zna odpowiedź. - Krew się nie porusza - wyrzucił, nie ukrywając zdumienia własnym odkryciem. - Właśnie - potwierdził Wigg i skinął głową. - A dlaczego jest to ważne? Tristan powrócił myślami do dnia, w którym Wigg opowiedział mu tyle o nim samym, o jego krwi i przeznaczeniu. - Jeśli krew szlachetnie urodzonego się nie porusza, to mogą istnieć tylko trzy powody - zaczął powoli. - Po pierwsze, osoba ta nie żyje. Po drugie, nie jest wtajemniczona w arkana sztuki, jak ja czy Shailiha. Po trzecie, z jakichś powodów utraciła swoją moc i jej krew powróciła do stanu uśpienia. Ponieważ wiemy, że pierwsze dwa powody nie wchodzą w grę, pozostaje ten trzeci. - W tej samej chwili zrozumiał znaczenie własnych słów. - Konsulowie w jakiś sposób zostali pozbawieni swojej mocy - wyszeptał, sam do końca nie wierząc w to, co mówi. - Dobra dedukcja - odparł Wigg. - Pozostaje pytanie “w jaki sposób?” W jaki sposób ktoś lub coś potrafiło pozbawić mocy wszystkich konsulów? A jeśli mamy do czynienia z zaklęciem dywanowym, które obejmuje swoim działaniem wszystkie poddane mu osoby, to dlaczego także Joshua nie stracił mocy? - zapytał, po czym zamilkł, pocierając podbródek czystą dłonią. - Moim zdaniem nie stało się tak, ponieważ Joshua przebywał razem z nami w Reducie - mówił dalej. - Początkowo, kiedy zobaczyłem, że konsulowie nie posługują się swoim darem, by przeciwstawić się ptakom, sądziłem, że ma to związek z osłabieniem Klejnotu. Ponieważ krew konsulów nie jest tak szlachetna jak nasza, jakakolwiek zmiana jakości kamienia wpływa na ich moc znacznie szybciej - i w bardziej widoczny sposób niż w przypadku mnie czy Faegana. W porównaniu z nami konsulowie bardzo gwałtownie traciliby swoją moc. Teraz jednak nie jestem pewny, czy zamieranie Klejnotu to jedyny powód. - Wigg zamilkł, pogrążony w myślach. - Co więcej - dodał po chwili - Joshua powiedział, że konsulowie z jego oddziału próbowali posłużyć się mocą, by stawić czoło ptakom. W takim razie bez względu na to, w jaki sposób utracili moc, stało się to po tym zdarzeniu. Jeszcze jeden powód, dla którego Joshua zachował swój dar. Za co powinniśmy być wdzięczni, ponieważ będziemy potrzebować całej szlachetnej krwi, jaką uda się nam zebrać po naszej stronie. - Jaki wniosek płynie z tego wszystkiego? - zapytał Tristan. Twarz Wigga spochmurniała. - A taki, że to, czemu musimy stawić czoło, rośnie w siłę - powiedział cicho. - Prawdopodobnie przybywa mu jej z każdą chwilą. Tristan spojrzał na Shannona i zorientował się, że gnom stoi zdumiony, nie odzywając się ani słowem. Ale już w następnej chwili przypomniał sobie coś, o czym wspomniał Wigg, więc odwrócił się do czarnoksiężnika. - Co to jest zaklęcie dywanowe? - zapytał. Wigg wydął usta i wciągnął powietrze przez nos. - Zaklęcie dywanowe obejmuje jednocześnie i w ten sam sposób więcej niż jedną osobę. Gdybym na przykład zapragnął, aby wszyscy zaproszeni na przyjęcie goście uwierzyli, że papka, którą podałem, to wybornie przyrządzony bażant, takie zaklęcie podziałałoby na nich jednocześnie i w taki sam sposób. Jak powiedziałem, “przykrywa” ono swoim działaniem wszystkich. Domyślasz się zapewne, że takie zaklęcia są bardzo pożyteczne. - Osłoniłeś swoją moc przed nimi, prawda? - zapytał Tristan. - Tak, zrobiłem to - odparł Wigg. - Nie byłem pewny, czy ptaki potrafią wyczuć obecność szlachetnej krwi. Dlatego na wszelki wypadek osłoniłem naszą krew, teraz jednak myślę, że posiadają taką zdolność. Bo jak inaczej potrafiłyby odnaleźć i dopaść konsulów? Tak czy inaczej cieszę się, że nie zdołały wypatrzyć nas tymi swoimi interesującymi oczami. Ciekawe jest też... - Ale po co w ogóle porywają konsulów? - zapytał Tristan. Teraz dopiero zorientował się, że wciąż trzyma w dłoni miecz, więc wsunął go powoli do pochwy. - I po co Pijawce wszystkie te tatuaże? Czy to tylko jakiś chory dowód jego podbojów? Wigg spojrzał na księżyce. - Nie wiem, dlaczego porwano konsulów - odpowiedział. - Choć bardzo chciałbym to wiedzieć. I może wcale nie chodzi o tatuaże. Może prawdziwy łup stanowią konsulowie pozbawieni tatuaży. Nad ich głowami czarne jak atrament niebo rozjaśniły różowo-pomarańczowe smugi wschodzącego słońca. Tristan domyślał się, że czarnoksiężnik zechce ruszyć dalej, zanim utracą osłonę ciemności. Kiedy jednak przypomniał sobie ostatnie słowa, jakie Pijawka skierował do ptaków, poczuł, że musi zadać jeszcze jedno pytanie. - Wigg - zapytał, kiedy czarnoksiężnik zaczął ścierać krew z dłoni - kim jest ten jego “pan?” Oblicze czarnoksiężnika znowu spochmurniało i Wigg spojrzał Tristanowi w oczy. - Jest wielu panów, Tristanie - powiedział cicho. - Faegan i ja to dwaj z nich. Niektórych znałem, innych nie. Czas pokaże. Mogę ci tylko powiedzieć, że ten lub to, czemu mamy stawić czoło, ma ogromną moc, jakiej jeszcze nie spotkałem. A nasze szansę na przetrwanie nie są zbyt duże. Po tych słowach czarnoksiężnik opuścił polankę i wrócił do koni. Książę i gnom poszli za nim przez trawę skąpaną w krwi konsulów. ROZDZIAŁ 15 Faegan jechał w swoim fotelu labiryntem korytarzy, zmierzając do komnat księżniczki, a jego umysł przez cały czas pracował gorączkowo. Tak wiele problemów pojawiło się w tak krótkim czasie przed grupką ludzi, którzy mieszkali w Reducie. Cena za głowę Wybrańca, zniknięcie konsulów i jeszcze nagłe pojawienie się drapieżnych ptaków, wszystko to spędzało sen z powiek czarnoksiężnikowi. Lecz nic tak bardzo nie zaprzątało jego umysłu jak zamieranie Klejnotu. Wcześniej obaj z Wiggiem przygotowali odpowiednio kamień na przyjęcie przez nowego właściciela, a potem Faegan zawiesił go sobie na szyi i ukrył pod szatą. Od czasu kiedy Wigg i Tristan wyruszyli do pieczar, kilkakrotnie sprawdzał kamień. Niewprawne oko nie zauważyłoby żadnej zmiany w barwie Klejnotu. On jednak widział, że kamień odrobinę obumarł. Te kilka miesięcy, w czasie których, jak szacowali z Wiggiem, kamień całkiem straci barwę, minie szybko, o ile nie znajdą sposobu, by zatrzymać ten proces. Skierował spojrzenie szarozielonych oczu na Shawnę Niską, żonę Shannona, która podążała cierpliwie obok jego wózka. Poprosił ją, aby udała się z nim do komnat księżniczki, ponieważ chciał, aby zaopiekowała się niemowlęciem, kiedy on i Shailiha zajmą się swoimi sprawami. Sprawami, którymi jego zdaniem już dawno powinni się zająć. Shawna Niska była niewiarygodnie pracowita. Siwe włosy upinała z tyłu głowy w koczek, żeby nie przeszkadzały jej w pracy. Na prostą suknię niezmiennie wkładała biały fartuch, który prała co wieczór. Zawsze chodziła w prostych, wygodnych butach na płaskim obcasie. Jej niebieskie oczy i mocno zarysowany podbródek zdradzały dużą niezależność, a Faegan przekonał się przez ostatnie trzysta lat, że może na niej polegać. Pokochał ją jak własną córkę. Wreszcie zatrzymali się przed drzwiami komnaty księżniczki i czarnoksiężnik zapukał cicho. Gdy usłyszał głos Shailihy, zmrużył oczy i otworzył drzwi za pomocą sztuki, po czym wjechał do środka. Shaiłiha siedziała przy krosnach zajęta tkaniem, a wzór, który wymyśliła, zaczynał już być widoczny dla czarnoksiężnika i żony gnoma. Były to postacie jej rodziców, króla i królowej, jak się domyślił. Stali w jednej z ogromnych komnat wspaniałego niegdyś pałacu, który wznosił się nad Redutą. Faegan uświadomił sobie nagle, że w ten sposób Shaiłiha próbuje uporać się ze swoim smutkiem w tym ogromnym, opustoszałym budynku. Wcześniej życie księżniczki wypełniały światło, radość i miłość. Domyślił się, że zasiadając do krosien, pragnęła choćby w niewielkim stopniu przywrócić nastrój tamtych dni. Uśmiechnął się, gdy zdał sobie z tego sprawę, czując, że jest z nią całym sercem. Boryka się ze swoim bólem zajęta tworzeniem, pomyślał Faegan. Tristan zaś próbuje poradzić sobie ze swoim cierpieniem poprzez niszczenie - zabił czarownice oraz dowódcę Sług Dnia i Nocy. Przerwał na chwilę swoje rozmyślania i przyglądał się ślicznej młodej kobiecie przy krosnach. Wybrańcy, tak podobni, tak różni. Shaiłiha odwróciła się i przywitała gości uśmiechem. - Dzień dobry - powiedziała pogodnie, po czym wstała i podeszła do nich. Tego dnia włożyła kremową suknię i satynowe pantofelki w kolorze kości słoniowej. Jej szyję opasywał sznur pereł, a na piersi spoczywał medalion, którego nigdy nie zdejmowała. Pocałowała w policzek starego czarnoksiężnika, a potem Shawnę. - Cieszę się, że przyszliście - powiedziała. - Miałam właśnie iść z Morganną na spacer. Przyłączycie się do nas? Faegan uśmiechnął się, mając nadzieję, że jego rumieniec pozostanie niezauważony. Shawna przysunęła krzesło do księżniczki i stanęła na nim, po czym, nie pytając o pozwolenie, z dość ponurą miną zaczęła poprawiać jej suknię na ramionach. Mrucząc coś pod nosem, gładziła materiał, aż ułożył się tak, jak według niej powinien leżeć - jakby księżniczka była jej osobistą podopieczną. Potem zeszła z krzesła i zajrzała do kołyski. Usatysfakcjonowana, zajęła się pokojem, przesuwając drobne przedmioty, które i tak stały w idealnym porządku, niczym uparta kwoka, która czuje, że musi zrobić coś pożytecznego dla swoich piskląt. Shailiha pokręciła głową i roześmiała się. - Naprawdę, nie musisz robić tego wszystkiego. Tak jest dobrze. Morgannie też nic nie trzeba. Niepotrzebnie troszczysz się o nas tak bardzo. Shawna odwróciła się i spojrzała na księżniczkę. - Wiesz, jak bardzo jesteś mi droga - rzuciła. Przelotny znaczący uśmiech szybko pokryła maska udawanej surowości. - A poza tym chyba nie chcesz pozbawić pracy starego, umęczonego trzystuletniego gnoma, prawda? Shailiha puściła oko do Faegana. - Nie jesteś ani stara, ani umęczona - powiedziała. - Potrafisz pracować za stu. Sama widziałam. - Uśmiechnęła się, patrząc, jak mała kobieta zabiera się z powrotem do swojej ukochanej, choć całkiem niepotrzebnej pracy. Faegan chrząknął. - Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że to ty wybierzesz się ze mną na spacer - powiedział. - Chciałbym ci coś pokazać. Ale sądzę, że lepiej będzie, jak zostawisz tu Morgannę. Dlatego przyprowadziłem ze sobą Shawnę. Żeby zajęła się dzieckiem pod naszą nieobecność. - Czuję się zaszczycona - odpowiedziała Shailiha. - Co takiego chcesz mi pokazać? Coś, co zrobi na mnie wrażenie? - Zniżyła głos i uniosła brew, co bez wątpienia miało imitować mimikę i zachowanie Wigga. Faegan nie potrafił się powstrzymać i wybuchnął śmiechem. - Tak - powiedział. - Będziesz pod wrażeniem! - No, dobrze, w takim razie idźcie już sobie - odezwała się Shawna z kąta komnaty, gdzie zajęła się odkurzaniem półki nad kołyską. - Zajmijcie się tym, co tam macie do roboty, i zostawcie nas w spokoju. Księżniczka i czarnoksiężnik uśmiechnęli się do siebie i opuścili komnatę, by zanurzyć się w labiryncie nie kończących się korytarzy Reduty. Po drodze rozmawiali o Morgannie i Joshui, a także o zmaganiach Wigga i Tristana, które musieli podjąć, by sprowadzić z powrotem do Eutracji Klejnot i księżniczkę. Shailiha wspomniała też, z twarzą wyraźnie posmutniałą, o utracie męża i rodziców. Szybko jednak odzyskała równowagę, kiedy stanęli przed drzwiami komnaty, do której zmierzał Faegan. Uśmiechnął się do księżniczki. - Przygotuj się. Jestem pewien, że to, co zaraz zobaczysz, wywoła uśmiech na twojej twarzy. - Czarnoksiężnik zmrużył oczy, sprawiając, że drzwi same się otworzyły. Wjechał do środka, a księżniczka podążyła za nim do atrium, w którym przebywały polne latawce. Jak zawsze Faegan skierował swój fotel na balkon. Księżniczka stanęła obok niego, tuż przy mosiężnej balustradzie. Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, kiedy spojrzała na ogromne wielobarwne motyle, które śmigały i wirowały, nigdy się jednak nie zderzając. Stała oczarowana, a cała jej postać emanowała szczęściem, jakiego czarnoksiężnik nie widział u niej poza chwilami, które spędzała z Tristanem i Morganną. Patrząc na jej oblicze, Faegan cmoknął uradowany i uderzył dłonią o poręcz fotela. Shailiha rozglądała się zdumiona. Atrium miało wysokość kilku pięter i zostało wzniesione z ephyrskiego marmuru w najbledszym odcieniu błękitu. Z podłogi wyrastały drzewa, rośliny i kwiaty wszystkich kolorów i gatunków. Blask oliwnych lichtarzy przydawał pomieszczeniu atmosfery magii i obietnicy odkrycia. Spojrzawszy w dół, dostrzegła dwa dziwne koła na marmurowej posadzce. Pierwsze zawierało litery eutrackiego alfabetu, drugie cyfry, jedne i drugie w odpowiednim porządku. Ją jednak najbardziej oczarowały motyle. Patrzyła szeroko otwartymi oczyma, jak śmigają w przyćmionym świetle. Faegan uzmysłowił sobie, że księżniczka po raz pierwszy ogląda polne latawce. Nie wiedziała o ich istnieniu przed swoim porwaniem przez Sabat, a w czasie podróży do domu z Lasu Cieni wciąż pozostawała pod wpływem działania zaklęcia czarownic, dlatego nie pamiętała, że motyle przybyły tu razem z nimi. Przyglądając się jej, zobaczył, jak powoli wyciąga przed siebie prawe ramię nad poręczą balkonu. Niemal natychmiast jeden z większych latawców, fioletowo-żółty, przyfrunął i usiadł jej na ramieniu. Siedział cierpliwie, rozkładając i składając ogromne, półprzeźroczyste skrzydła. Niewiele rzeczy na świecie mogło zdziwić Faegana, ale teraz otworzył usta zdumiony. Jak to możliwe! - zastanawiał się. Więź między latawcem i niewtajemniczonym! Shailiha sprawiała wrażenie pogrążonej w jakimś transie. Nie zwracała uwagi na nic innego poza motylem, który przysiadł na jej ramieniu, jakby nagle znalazła się w innym świecie. Sam motyl siedział niezwykle spokojnie. Nie tańczył w miejscu, jak to często bywało, kiedy Faegan przywoływał któregoś z latawców do siebie. Shailiha z motylem na ręku tworzyła jeden z najpiękniejszych widoków, jaki kiedykolwiek widział czarnoksiężnik. Przez długą chwilę po prostu wpatrywał się w nią. Wreszcie ciekawość wzięła górę. - Shailiho - powiedział cicho - czy możesz na mnie spojrzeć? Księżniczka odwróciła się powoli do czarnoksiężnika. Motyl wciąż siedział na jej ramieniu. Niewidzące spojrzenie Shailihy zdawało się przenikać Faegana na wskroś. Jej oczy nawet nie drgnęły. Całe jej ciało pozostawało nieruchome, tylko pierś falowała poruszana głębokim oddechem. Faegan przyjął jej stan ze spokojem, ponieważ pamiętał, że dopiero co została wyzwolona spod działania zaklęcia Sabatu. - Uwolnij, proszę, latawca - powiedział spokojnie. - Unieś nieco ramię, a motyl odleci. Lecz Shailiha sprawiała wrażenie, jakby go nie słyszała. - Uwolnij go, Shailiho - powtórzył bardziej stanowczym tonem. - Nie - odpowiedziała po chwili stłumionym głosem. - Latawiec nie chce jeszcze rozstać się ze mną. - Skąd to wiesz? - zapytał Faegan i przysunął się nieco ze swoim fotelem. - Powiedział mi - odparła. Faegan poczuł, że coś się poruszyło w jego wnętrzu. Krew odpłynęła mu z twarzy. Na czole księżniczki zalśniły kropelki potu, a jej oddech stał się nieregularny. Napięcie wywołane tym, co się działo w jej wnętrzu, cokolwiek to było, stawało się widoczne, i czarnoksiężnik wiedział, że musi to w jakiś sposób przerwać. Podniósł rękę i chwycił ją za ramię. Nie próbowała się wyrywać. Faegan potrząsnął nieznacznie jej ręką, wtedy motyl odleciał. Niemal natychmiast spojrzenie księżniczki nabrało wyrazistości, a oddech się uspokoił. Czarnoksiężnik z ulgą zobaczył, że księżniczka czuje się dobrze, co więcej, wydaje się wręcz odświeżona nowym przeżyciem. Jej oczy błyszczały jaśniej, a oblicze wyrażało jeszcze większy spokój. - Wasza Wysokość - zapytał łagodnie - dobrze się czujesz? Shailiha nic nie mówiła długą chwilę. Patrzyła tylko na motyle, które szybowały radośnie w bladym świetle atrium. Wreszcie odwróciła się do Faegana i powiedziała: - Tak, nic mi nie jest, jak sądzę. - Wzięła głęboki oddech i przeciągnęła się lekko, uśmiechając się. - W pewnym sensie chyba nigdy dotąd nie czułam się lepiej. To przeżycie przewyższa wszystko inne, czego dotąd doświadczyłam. - Opowiedz mi o tym - powiedział Faegan i przysunął się do niej, jakby sądził, że pozwoli mu to wniknąć głębiej w zagadkę, którą próbował rozwiązać. Wydęła usta, szukając słów, którymi mogłaby wyrazić swoje odczucia. - Kiedy zobaczyłam motyle, poczułam, że muszę unieść ramię. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Po prostu coś kazało mi to zrobić. A kiedy tamten latawiec przyfrunął do mnie, coś się wydarzyło. Poczułam w sobie jakąś zmianę - coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. - Co to było? - Usłyszałam głosy - powiedziała cicho, jakby sama nie wierzyła swoim słowom. - Wiele głosów jednocześnie. A potem kakofonia ucichła i pozostał tylko jeden. Silny i wyraźny. - Pokręciła głową nieznacznie. - Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że to głos latawca siedzącego na moim ramieniu. - Przemówił do ciebie? - zapytał. - Niezupełnie. Raczej pojawił się w moim umyśle. - Co ci powiedział? - zapytał Faegan coraz bardziej zaintrygowany. - Że jestem tą, na którą czekały tak długo - odpowiedziała Shailiha. - Co to znaczy? Czy popadam w obłęd? Czy nie zostałam całkiem uleczona z mocy zaklęcia Sabatu? Faegan ujął jej dłoń. Nie do końca rozumiał, co się wydarzyło, ale czuł, że jest to raczej dar niż coś, czego należy się obawiać. - Sądzę, że odkryłaś właśnie początek swojego przeznaczenia - powiedział. - Jest to coś, co należy cenić i doskonalić, a nie zło, którego trzeba by unikać. Musimy zbadać to dokładniej. Lecz zanim to zrobimy, muszę to wszystko przemyśleć. I skonsultować się z Wiggiem. Obiecaj mi, że zawsze, kiedy zechcesz tu przyjść, będzie ci towarzyszył przynajmniej jeden z nas. - Obiecuję - odpowiedziała skwapliwie. - Chociaż trudno mi będzie dotrzymać takiej obietnicy. Teraz czuję, że coś mnie tu przyciąga - tak samo jak do brata i dziecka. Nie spocznę, dopóki się nie dowiem, na czym polega zmiana, która we mnie nastąpiła. - Odwróciła się od czarnoksiężnika i znowu spojrzała na motyle. Tak bardzo jest podobna do brata, pomyślał Faegan, widząc determinację w jej piwnych oczach. Gdyby ich rodzice dożyli tych dni, byliby z nich dumni. Nagle poczuł, że dar wiernej pamięci budzi się w jego umyśle i podpowiada mu, że w Kodeksie było napisane o tym, co właśnie zobaczył. Zamknął oczy, jak to miał w zwyczaju, i pozwolił, aby jego umysł się rozluźnił, tak by cytat raczej przyszedł do niego, niż by jego świadomość miała go szukać. I zaraz fragment pojawił się przed nim, jakby miał przed sobą kartę wielkiej księgi. - “A każdy z Wybrańców otrzyma pewne dary, zanim poznają tajniki sztuki” - powiedział głośno. - “Każdy otrzyma inne, a jednak w pewnym sensie takie same, zatrzyma je na zawsze, aż do śmierci”. - Co to za słowa? - zapytała niewinnie Shailiha. - Potrafię przywołać w pamięci wszystko, co kiedykolwiek słysząłem, widziałem lub przeczytałem od dnia moich narodzin. Cytat, który usłyszałaś, pochodzi z Kodeksu Klejnotu. O ile mi wiadomo, jestem jedyną żyjącą osobą, która przeczytała jego dwie pierwsze księgi. - Naprawdę? - zapytała szczerze zdumiona księżniczka. - Naprawdę potrafisz przypomnieć sobie wszystko ze swojej przeszłości, jeśli tylko tego zapragniesz? - Och, tak - odparł Faegan z uśmiechem. - Zapewniam cię, że w równym stopniu jest to błogosławieństwo jak przekleństwo. - A fragment, który mi zacytowałeś, co oznacza? - zapytała. - Ach - westchnął Faegan, kręcąc głową. - To jest zawsze najtrudniejsze. Łatwiej mi przywołać fragment, niż go zinterpretować. Ci, Którzy Przybyli Wcześniej nie starali się nam pomóc. Z pewnością ich tajemniczość ma swoje powody. Ale chyba nigdy nie dowiemy się, jak było naprawdę. - Zamilkł na moment i spojrzał na motyle. Ich kolorowe skrzydła wciąż falowały w aromatycznym powietrzu atrium. - A co do cytatu, to znaczy on pewnie tyle, co mówi: że ty i twój brat posiadacie dary, które jeszcze się w was nie obudziły - stwierdził. - Moce, których istnienia nie jesteście świadomi, Jak to możliwe, że Tristan i ja posiadamy moc, mimo iż nie jesteśmy wtajemniczeni w arkana sztuki? - zapytała. - Myślałam, że nasza krew pozostaje w stanie uśpienia. A jaki dar ma Tristan? - Nie mogę ci jeszcze powiedzieć, jak to się dzieje - odpowiedział. - Ale jestem pewny, że ma to coś wspólnego z tym, że krew twoja i Tristana jest wielce szlachetna. A co do daru twojego brata, to być może mieliśmy już okazję go zobaczyć. - Co masz na myśli? - Zabił czarownice, a udało mu się dokonać tego dzięki temu, że sprawił, iż Klejnot się poruszył. Uczynił to jedynie mocą swojego umysłu. Nigdy jeszcze nie dokonała tego szlachetnie urodzona osoba nie wtajemniczona w arkana sztuki. Nawet przy odpowiednim wykształceniu potrzeba było lat, by do tego dojść. Być może to jest właśnie dar Tristana. Umiejętność przesuwania przedmiotów. Ale równie dobrze może chodzić o coś zupełnie innego, czego jeszcze w sobie nie odkrył. Faegan zorientował się, że księżniczka jest zmęczona. - Czas wracać - powiedział, po czym odwrócił fotel i pojechał w stronę drzwi. - Wrócimy tu jutro i będziemy przychodzić codziennie, jeśli sprawi ci to przyjemność. Musimy zbadać tajemnicę twojej więzi z latawcami. - Zamilkł i spojrzał na jej piękną twarz. - Nie wątpię, że nasze odkrycia będą bardzo interesujące. Shailiha jeszcze raz spojrzała na motyle, po czym niechętnie podążyła za czarnoksiężnikiem. Faegan zamknął za nimi ogromne drzwi. I wtedy, nie wiadomo skąd, w głowie czarnoksiężnika pojawiła się oszałamiająca myśl. Możliwe, że więź Shailihy z motylami nie jest jednym z jej naturalnych darów. Zastanawiał się nad tym podekscytowany, ale i pełen złych przeczuć. Nie mógł uwierzyć, by mogło to być prawdą, ale więź ta mogła stanowić oznakę czegoś innego, czegoś, co zawsze uważano jedynie za mit: zaklęcia uprzedzenia. Nie chcąc niepokoić księżniczki, jechał w milczeniu przed siebie. Jeśli to, czego był świadkiem, rzeczywiście jest znakiem uprzedzenia, to działo się o wiele więcej, niż potrafił sobie wyobrazić. Z głową pełną wirujących myśli jechał wspaniałym korytarzem, a nie podejrzewająca niczego księżniczka podążała za nim posłusznie. ROZDZIAŁ 16 Geldon trzymał się mocno ścianek lektyki, a wiatr targał wściekle jego czarne włosy. Lot wprawił go w ogromne podniecenie. Niesiony przez sługi, którzy pewnie trzymali lektykę, spoglądał na ziemię i z radością oglądał znajomy parthaloński krajobraz, który płynął pod nim. Początkowo ogarnął go strach, kiedy poczuł, że wznosi się. Bo z jednej strony nigdy wcześniej czegoś podobnego nie doświadczył, z drugiej zaś uświadomił sobie, że jego życie zależy od sług, byłych wrogów. Jednak po kilku chwilach uspokoił się, ponieważ uznał, że gdyby wojownicy chcieli go zrzucić, już by to zrobili. I wtedy poddał sie radości, jakiej nie czuł od czasów dzieciństwa. Za to wrażenia Joshuy były zupełnie odmienne. Lektyka konsula znajdowała się bardzo blisko, dlatego Geldon bez trudu dostrzegł wyraz bezgranicznego przerażenia na twarzy towarzysza. Joshua siedział z zamkniętymi oczami i dłońmi zaciśniętymi na ściankach lektyki. Szybując w górę i w dół, Geldon widział wyraźnie zbielałe kłykcie konsula. Geldon uśmiechnął się z przekąsem. Wydaje się nieźle przestraszony jak na adepta sztuki. Ale w końcu nawet konsulowie nie potrafią latać. Od czasu do czasu wpadali w chmury. Kiedy stało się to po raz pierwszy, karzeł odruchowo mocniej zacisnął dłonie, ponieważ wydawało mu się, że zaraz rozbiją się o coś twardego, bo tak mówiły mu niedoświadczone zmysły. Szybko jednak polubił ten moment, kiedy wnikali w głąb chmury, a twarz oblepiała mu chłodna, delikatna mgiełka, by po chwili wynurzyć się na drugim końcu obłoku nad czystym krajobrazem. Geldon patrzył z lękiem na wojowników, którzy lecieli dookoła niego. Silne skórzaste skrzydła zagarniały powietrze szerokim łukiem, niosąc ich po niebie. Latanie wydawało się dla nich równie naturalne jak chodzenie po ziemi. Patrząc na nich, poczuł podziw, wręcz zazdrość z powodu tej wspaniałej umiejętności. Jednak Geldon nie potrafił wzbudzić w sobie zaufania do sług, mimo że teraz mu pomagali. Kiedy tak płynęli w przestworzach, skupił myśli na spotkaniu, które go czekało. Traax, zastępca dowódcy sług, nie był głupi. Geldon wiedział, że musi się przygotować, zanim znowu staną na ziemi. Własnymi słowami powinien wyrazić to, co powiedziałby Wybraniec, gdyby był z nimi; przekonać dowódcę sług, że ważne jest to, co mają zrobić. Przez ponad trzysta lat Geldon stanowił przedmiot okrutnych żartów sług. Lecz teraz wszystko się zmieniło. Był wysłannikiem samego Wybrańca. Miał dopilnować, aby życzenia Tristana zostały spełnione, i tak też uczyni. Zakładając, że Traax zaakceptuje jego posłannictwo. Bo w głębi serca Geldon coraz wyraźniej czuł, że być może zbyt wiele oczekuje. W pewnym momencie tak dobrze mu znany piękny parthaloński krajobraz wydał mu się nieco zmieniony. Zaszły w nim jakieś zmiany - co do tego nie miał wątpliwości. Do tej pory minęli kilka dobrze mu znanych miejsc, więc był pewien, że zmierzają prosto do twierdzy sług, położonej najbliżej Samotni, na północ od miejsca, w którym opuścili portal Faegana. Widział Czarną Rzekę i Dolinę Tortur, miejsce, w którym Tristan i Wigg po raz pierwszy usłyszeli o Gallipolai. Patrzył uważnie w dół, zaciekawiony. I wreszcie zorientował się, co się zmieniło. Ziemia pod nimi usiana była jeziorami i stawami. Do niektórych wodę wlewały ogromne wodospady. Z innych woda wyciekała długimi wstęgami szemrzących strumyków. Jeszcze inne stanowiły nieruchome tafle, w których widział odbicie nieba i chmur, jakby jakaś potężna siła porozkładała na ziemi ogromne zwierciadła. Woda we wszystkich jeziorach była zdumiewająco granatowa. Kiedy opuszczałem Parthalon, nie było tutaj tych jezior, pomyślał zdezorientowany. W tym momencie grupa wojowników odłączyła się od reszty i zanurkowała ku jednemu z najwiqkszych jezior. Okrążyli je, po czym wrócili do swojego dowódcy. Chwile, później niemal cała chmara wojowników pomknęła w dół z niepokojącą szybkością - Geldon nie spodziewał się, że potrafią latać tak szybko. Patrząc na nich, odnosiło się wrażenie, że zupełnie nie obchodzi ich własne bezpieczeństwo, jakby zamierzali popełnić samobójstwo. Opadali tak gwałtownie, że w którymś momencie Geldon zaczął się obawiać, czy jego lektyka to wytrzyma. Słudzy wylądowali w pobliżu jeziora i rzucili na ziemię swoje lektyki - w tym także te, w których podróżowali Geldon i Joshua. A potem zrobili coś dziwnego. Z sakw umocowanych w każdej z lektyk zaczęli wyjmować coś, co przypominało rybackie sieci uplecione z bardzo grubej i mocnej liny. Każdy z wojowników miał własną sieć. Szybko związali je razem, tak że powstała jedna ogromna. Nie zwracając uwagi na karła i konsula, wojownicy ponownie wzbili się nad jezioro z ogromną okrągłą siecią w rękach i zawiśli nisko nad jego spokojną taflą. Geldon i Joshua, kiedy już otrząsnęli się ze zdumienia, zaciekawieni pobiegli bliżej jeziora. Kiedy dotarli do brzegu, Geldon poczuł, że zaraz zwymiotuje. Wszędzie dookoła leżały ludzkie szkielety - duże i małe, należące do dzieci i dorosłych. Leżały w najdziwniejszych pozycjach, jakby jakaś potężna siła rzuciła je tam, ale żaden nie był połamany. Unosił się tam cierpki, duszący smród, niepodobny do żadnego innego zapachu. Kiedy oczy zaszły mu łzami, Geldon przyłożył szybko dłoń do ust. I wtedy dopiero domyślił się, skąd pochodzi przyprawiający o mdłości odór. Niektóre kości oblepione były jakąś śluzowatą substancją. Tu i tam szlam wręcz syczał, wydzielając upiorne obłoczki pary unoszone powiewami wiatru. Szarozielona maź, całkiem gęsta w niektórych miejscach, wżerała się i rozkładała resztki ciała na kościach. Zerknął na Joshuę, lecz konsul wydawał się równie zagubiony jak on. Za to słudzy sprawiali wrażenie doskonale zorientowanych w sytuacji. Wciąż unosili się nad jeziorem z siecią w rękach, wpatrzeni w jego ciemnoniebieskie wody, jakby na coś czekali. Geldon poczuł, jak budzi się w nim podstępny strach podobny do rozgniewanego, przerażonego węża. Nagle jeden ze sług zaczął pikować w kierunku powierzchni jeziora i zawisł zaledwie metr nad wodą. Powoli, bezszelestnie wyciągnął miecz z pochwy. Wszyscy wojownicy, którzy nie trzymali sieci, także wyjęli miecze i przedłużyli ostrza; szczęk stali odbił się od granatowej wody i popłynął w górę. A potem znowu zapadła cisza. Woda pod samotnym wojownikiem zakotłowała się. Geldon i Joshua wstrzymali oddech w oczekiwaniu. Z głębin jeziora wynurzyło się gwałtownie coś ogromnego i czarnego i wyskoczyło nad powierzchnię ze zdumiewającą szybkością. Błysnęły zęby, które, jak się zdawało, próbowały dosięgnąć unoszącego się tuż nad wodą wojownika. Sługa zareagował natychmiast, próbując wznieść się wyżej, lecz istota okazała się szybsza. Oderwała mu nogę w kostce i opadła do wody. Wojownik odleciał na brzeg najszybciej jak potrafił; na jego twarzy malowało się ogromne cierpienie, a z okaleczonej nogi lała się krew. Geldon i Joshua podbiegli do rannego wojownika. - Możesz mu pomóc sztuką? - zwrócił się Geldon do Joshuy. Konsul zamknął oczy i natychmiast znajoma lazurowa aura sztuki zebrała się wokół kikuta wojownika. Na szczęście sługa zemdlał. Joshua zaczerpnął powietrza i wypuścił je powoli, jakby ze smutkiem. Geldon wpatrywał się w wojownika. Nawet jak na sługę był ogromny, miał długie ciemne włosy i czarną brodę. - Oczyściłem ranę i przyspieszyłem proces leczenia - powiedział Joshua. - Poddałem go też zaklęciu, dzięki któremu pozostanie przez jakiś czas nieprzytomny, ale już nigdy nie będzie taki sam. I wtedy dopiero karzeł zrozumiał, przynajmniej częściowo, co się wydarzyło. Wojownik posłużył za przynętę! - zawołał w myślach. Żywą przynętę, która miała wywabić na powierzchnię to coś, co znajduje się w wodzie! Geldon skierował wzrok na pozostałych wojowników, spodziewając się, że zobaczy ich przyczajonych nad wodą z mieczami i sieciami w dłoniach, lecz oni zniknęli. Karzeł spojrzał w górę, lecz w pierwszej chwili nic nie zobaczył. Dopiero później dostrzegł coś, co przypominało ogromne stado gęsi unoszących się tak wysoko, że widać było jedynie malutkie kropki na niebie. Nigdy wcześniej nie widział sług szybujących na takiej wysokości. A potem punkciki zaczęły się bardzo szybko powiększać. Geldon i Joshua ujrzeli wielki, idealny krąg wojowników, którzy ze złożonymi na plecach skrzydłami opadali z dużą szybkością z ogromną siecią w dłoniach. Niektórzy trzymali wyciągnięte miecze. Geldon otworzył usta zdumiony. Setki wojowników tworzących krąg zanurkowały do jeziora, rozbryzgując wodę z hałasem. Nad powierzchnię wzbił się idealny krąg wody, jakby w tej samej chwili wystrzeliły setki połączonych gejzerów. Wojownicy zniknęli w głębinach, a woda opadła z hukiem. Tafla jeziora uspokoiła się, jakby nic się nie wydarzyło. Mijały kolejne chwile. Geldon zastanawiał się, jak długo wojównicy potrafią wytrzymać pod wodą. Sam wstrzymał oddech, jakby to mogło w jakiś sposób pomóc sługom. Karzeł i konsul zaczęli się zastanawiać, czy wojownicy w ogóle jeszcze wypłyną. Wreszcie woda na środku jeziora zakipiała. Kilkunastu wojowników wynurzyło się, łapiąc gwałtownie powietrze. Po kilku chwilach pojawili się pozostali, a między nimi unosiła się sieć, w której znajdowało się coś ogromnego, ciemnego i garbatego. Potwór zaczął się rzucać i ryczeć. Nawołując się, słudzy usiłowali utrzymać je w sieci. Ich okrzyki zlewały się niepokojąco z oszalałymi wrzaskami i odgłosami szamotania istoty, którą schwytali, a która gwałtownie próbowała powrócić w głębiny jeziora. Lecz słudzy, powoli, ale pewnie zdołali przyciągnąć jąbliżej brzegu, a potem zawlekli miotające się cielsko na skraj lądu. Zwierzę, pokryte gładką, czarną aksamitną sierścią, podobnie jak eutracka wydra, stało na czterech łapach. Wysokością dorównywało wojownikom. Opasłe cielsko było długie na co najmniej pięć metrów. Gadzie łapy, w odróżnieniu od torsu, pokryte były łuskami i kończyły się pięcioma płetwowatymi pazurami, które wydawały się bardzo przydatne do rozrywania. Była to dziwna i groteskowa mieszanina różnych stworzeń. Wydłużony nos przypominał pysk szczura. Ogromne, a mimo to paciorkowate, ciemne ślepia patrzyły z głębi sieci z ogromną przenikliwością, niemal inteligentną nienawiścią. Pysk miało niezwykle szeroki i płaski, a z boków łba sterczały duże, podobne do szczurzych uszy. Gadzi ogon, pokryty rogowatymi wypustkami, kończył się ostro niczym grot strzały. Poruszał się gwałtownie to w jedną, to w drugą stronę, rozrywając oka sieci. Nie było wątpliwości, że zwierzę ma ogromną siłę. Geldon wziął głęboki oddech, gdy zauważył najbardziej zdumiewający szczegół anatomii bestii: miała zarówno skrzela, jak i płuca. Podwójne pionowe różowe szczeliny widoczne tuż za szczęką z pewnością pełniły funkcję skrzeli, lecz nie poruszały się jak u ryby wyjętej z wody. Za to pierś zwierzęcia falowała ciężko. Geldon patrzył zdumiony. Wyposażona w płuca i skrzela bestia mogła żyć pod wodą i na lądzie. Zaiste był to zdumiewający okaz. Ale skąd zwierzę mogło pochodzić? Broniąc się przed swoimi oprawcami, straszliwa bestia rozwarła szerzej pysk. Geldon odruchowo cofnął się o krok, gdy szczęki rozchyliły się tak szeroko jak u parthalońskiego węża. Dwa wielkie kły wystawały po obu końcach górnego rzędu zębów, lśniących złowrogo w popołudniowym słońcu. Zwierzę syknęło gniewnie na wojowników usiłujących utrzymać je w sieci i kłapnęło szczęką z siłą, która z pewnością umożliwiłaby mu przegryzienie człowieka na pół. Dowódca sług jak na wojownika był osobnikiem dość skromnej postury i wydawał się Geldonowi znajomy. Karzeł zastanawiał się przez chwilę, aż wreszcie wydobył z pamięci imię sługi: Baktar. Z tego, co widział Geldon, był to szczególnie sprawny żołnierz. Baktar zbliżył się do karła i konsula. - Paskudny sukinsyn, co? - Roześmiał się, wyraźnie dumny ze swojego trofeum. - Na Zaświaty, co to takiego? - wyszeptał Geldon. - Nazywamy je bagiennymi szczurami - wyjaśnił Baktar. - Stosownie, prawda? Baktar skinął na żołnierzy, by podeszli do niego. Kilkunastu z nich wyciągnęło miecze i zatopiło ostrza w piersi bagiennego szczura. Gdy zwierzę znieruchomiało i umilkł jego charczący skowyt, wojownicy rozcięli sieć. Potem szybko zdjęli ją z martwego cielska, obcięli potworowi głowę i zabrali się do jeszcze okropniejszej części swojej pracy. Ustawili się wzdłuż śliskiego, czarnego korpusu i z ogromnym trudem przewrócili szczura na grzbiet. Jeden z wojowników wskoczył szybko na brzuch zwierzęcia i zaczął go rozpruwać nożem od głowy do ogona. Potem zanurzył rękę głęboko w jamie brzusznej bestii i wyciągnął z niej kilka zakrwawionych organów. Wyciął je wprawnie i rzucił na ziemię. Inny wojownik podszedł do szarawego pęcherza dość pokaźnych rozmiarów, rozciął go wprawnym ruchem i wyjął zawartość. Karzeł i konsul wybałuszyli oczy z niedowierzaniem. Geldon zakrył usta dłonią. Na ziemi leżała stopa, którą dopiero co stracił wojownik. A obok niej spoczywało częściowo przetrawione ciało człowieka w ubraniu. Baktar westchnął ze smutkiem, po czym wytarł nóż o trawę u swoich stóp i wsunął go do pochwy. - Za późno. Leżące przed nimi ciało należało do mężczyzny, co dało się stwierdzić jedynie na podstawie ubioru. Wszelkie inne szczegóły były nierozpoznawalne. Twarz i kończyny były przeżarte; skóra ziemistoszara; rysy twarzy całkowicie zniekształcone. Z pęcherza po wyjęciu z niego stopy i na wpół przetrawionego ciała wylała się duża ilość szarozielonej, mazistej cieczy, która pokrywała kości rozrzucone na brzegu. Jej smród był nie do zniesienia. - Szczury żerują zarówno w dzień, jak i w nocy - mówił Baktar. - I żywią się jedynie ludźmi albo sługahii. Od czasu gdy się pojawiły, zdołały pożreć tysiące ofiar, cywilów i wojowników. Szacujemy, że są ich już setki, a może nawet tysiące. Kiedy kończą żerować, wracają do wody, gdzie pozostają w ukryciu. Biegają tak samo szybko, jak pływają. Joshua, który skupił uwagę na stopie wojownika, podszedł do niej i podniósł ją. Kiedy zamknął oczy, stopę spowiło rozjarzone światło sztuki. Położył ją delikatnie na ziemi obok rannego wojownika. Baktar przykucnął, by lepiej się przyjrzeć świecącej teraz niebieskawo stopie, po czym spojrzał na konsula. - Czy potrafisz przytwierdzić ją z powrotem za pomocą swojej sztuki? - zapytał ożywiony. - Wabienie szczurów na powierzchnię wymaga ogromnej odwagi, a możliwość zgłoszenia się na ochotnika do tego zadania stała się dla nas ogromnym zaszczytem. Wojownik, który był na tyle dzielny, by zwabić tego szczura, jest też doskonałym żołnierzem, dlatego chciałbym nadal go mieć w naszych szeregach. - Niestety, nie potrafię tego zrobić - odparł Joshua. - Takie zaklęcie wykracza poza moje umiejętności. Ale zadbałem o to, aby rana szybko się zagoiła. Nie zainfekuje się i będzie bolało mniej niż zwykle. Są tacy, którzy być może potrafiliby dokonać tego, o co prosisz. Dlatego właśnie zaczarowałem stopę - żeby ją zachować. Powiedz, jak nazywa się ranny wojownik? Baktar uśmiechnął się nieznacznie. - Ox - odparł. - Może to niezbyt lotny umysł, ale nadrabia odwagą. - Zamilkł i przez chwilę patrzył na nieprzytomnego wojownika. - Dlaczego tak szybko zabraliście się do otwierania żołądka szczura? - zapytał Joshua. - Słudzy oddają cześć swoim zmarłym, paląc ich ciała - odparł Baktar. - Kiedy uda nam się schwytać szczura, otwieramy jego żołądek, żeby sprawdzić, co jest w środku. Jeśli znajdziemy w nim ciało wojownika, palimy je z honorami, a jeżeli jest to ciało cywila, wtedy wybrana grupa z oddziału łowców szczurów grzebie zwłoki. - Łowców szczurów? - zapytał Joshua. - Tak - odparł Baktar. - Kapitan Traax utworzył ten oddział zaraz po tym, jak pojawiły się szczury bagienne, ponieważ zgodnie z ostatnimi rozkazami Wybrańca mamy bronić ludności naszego kraju. Polowanie na szczury częściowo przeszkadza nam w wypełnianiu pozostałych rozkazów Wybrańca, ale uznaliśmy, że jest to ważne. Teraz mamy wiele oddziałów łowców szczurów, którzy zajmują się tylko tym. Wszyscy zgłosili się na ochotnika. Moim zdaniem należy im się pochwała. Geldon obejrzał się na cielsko zabitego szczura bagiennego. Z pewnością, pomyślał. - To dlatego tyle tu kości, prawda? - zapytał Joshua. - Szczur pożera swoją ofiarę w całości. Potem trawi organy i ciało, natomiast odzież i kości zwraca na brzeg. - Tak - odpowiedział Baktar. - To smutne, ale najlepszym sposobem na odnalezienie szczura jest pójść śladem kości jego ofiar, tak jak to uczyniliśmy. Jest też inny powód, dla którego szybko otwieramy żołądek pochwyconego szczura. - Jaki? - zapytał konsul. - Ponoć w brzuchu może się znajdować jeszcze żywa ofiara - odparł wojownik. Geldon poczuł ucisk w żołądku. - Chyba żartujesz! - zawołał. - Wcale nie - odparł Baktar i prychnął, jakby sam nie wierzył w to, co powiedział. - Jest wśród nas dzisiaj wojownik, który przeżył coś takiego. - Który to? - wyszeptał zdumiony Geldon. - Ox. Ten, który leży u twych stóp. Teraz Geldon zrozumiał, dlaczego wojownik zgłosił się do tego zadania. To była dla niego osobista sprawa. Coś jeszcze zastanawiało Geldona. - Skąd się wzięły wszystkie te rozlewiska? - zapytał Baktara. - Nie było ich, kiedy opuszczałem Parthalon, a przecież od tego czasu upłynęły zaledwie tygodnie. - Mieliśmy nadzieję, że wy, Wybraniec albo czarnoksiężnicy, wyjaśnicie nam to - odpowiedział Baktar. - Jak to? - Kilkanaście dni po śmierci czarownic niektóre obszary naszego kraju rozjarzyły się światłem sztuki i emanowały nim w dzień i w nocy. Trwało to kilkanaście dni. Początkowo nie przejęliśmy się tym, uznając, że jest to dzieło Wybrańca i czarnoksiężników. Kiedy jednak jarzenie zgasło, we wszystkich tych miejscach pojawiła się woda, a każde jezioro było piękniejsze od poprzedniego. I wtedy pojawiły się szczury. Geldon spojrzał pytająco na konsula, lecz Joshua tylko pokręcił głową. - Jedynie Wigg i Faegan posiadają wiedzę, która pozwoliłaby rozwikłać tę zagadkę - powiedział cicho. Geldon wypuścił powoli powietrze, zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, przed szeregi żołnierzy wysunął się młody oficer. Żołnierz strzelił obcasami. - Wybacz, panie, ale nie mamy tu nic więcej do roboty. Co rozkażesz? Lecimy dalej na północ, tak jak planowaliśmy, czy też rozbijemy tu obóz na noc? Baktar spojrzał na Geldona. - Jakie macie życzenie? - zapytał go. - Muszę pilnie spotkać się z Traaksem - rzekł Geldon. - Jeśli więc twoi żołnierze nie są zmęczeni, to chciałbym kontynuować podróż. - Baktar uśmiechnął się. - Wojownicy sług nigdy nie są zmęczeni - rzucił. Baktar wydał rozkaz przegrupowania, a potem patrzył, jak żołnierze podnoszą setki lektyk. Joshua zanurzył dłoń w lazurową aurę, która spowijała stopę wojownika, co mógł uczynić jedynie ktoś biegły w sztuce, i schował ją ostrożnie pod szatą. Geldon i Joshua zajęli miejsca w swoich lektykach. W innej umieszczono rannego i wciąż nieprzytomnego wojownika o imieniu Ox. Geldon zerknął na Joshuę i zobaczył, że konsul znowu zasłonił dłonią oczy. Bez zbędnych ceregieli wzbili się wysoko w niebo, a ogromna chmura, jaką tworzyli, zasłoniła na chwilę ziemię pod nimi. Gdy słońce wsparło się z wdziękiem o horyzont za jeziorem, Geldon pomyślał, że wciąż pozostaje wiele do wyjaśnienia, jeśli chodzi o to, co się tu wydarzyło. Najpierw jednak musi rozmówić się z Traaksem. ROZDZIAŁ 17 Ragnar zamknął oczy i wsadził gruby palec wskazujący do otwartej rany, która biegła wzdłuż jego prawej skroni. Tego dnia nie wyciekał z niej żaden płyn. Ale wkrótce popłynie. Trzy różowe księżyce na eutrackim nocnym niebie niebawem znowu będą w pełni, a wtedy z rany popłynie żółtawy płyn. Działo się tak niezmiennie od trzystu lat. Zanurzył palec w fiolce wypełnionej płynem mózgowym, który niedawno ściągnął z jego rany Pijawka, po czym włożył palec do ust. Natychmiast jego znękane ciało przeniknął bolesny żar. Wigg i Wybraniec wkrótce tu przybędą, pomyślał i jeszcze raz wsunął palec do fiolki. Wreszcie Wigg stanie przede mną i odbierze słuszną nagrodę za trzysta lat bólu i poniżenia, jakie na mnie sprowadził. Wstał z ozdobnego, obitego aksamitem krzesła i zaczął przechadzać się wolno po pokoju niczym uwięzione w klatce zwierzę. Odkąd dziecko powiedziało mu o niechybnym przybyciu jego wrogów, wspomnienia zaczęły go dręczyć bardziej niż zwykle. Z każdym dniem z coraz większą niecierpliwością oczekiwał spotkania z Wiggiem. Jego prywatne komnaty były dla niego domem i więzieniem. Meble i draperie wykonano z najlepszych materiałów. Karmazynowe smugi na ścianach z czarnego marmuru przypominały spadające gwiazdy. Blask drżących lekko płomieni świec tylko trochę rozpraszał ciemność, w której lubił przebywać w czasie swoich rozmyślań. Już niedługo, Wigg, razem stworzymy nową historię. Uśmiechnął się do siebie. Tym razem nie ja, lecz ty poniesiesz ciężar cierpienia przez całą wieczność. Sięgnął do marmurowego stołu, który stał nieopodal, i wziął z niego sztylet w pochwie. Dotknął go łagodnie, niemal z czułością, po czym przyłożył chłodną pochwę do rozpalonego bólem czoła. Sztylet ten należał niegdyś do Wigga. Odegra swoją rolę w planach, jakie Ragnar ma wobec pierwszego czarnoksiężnika. Dziecko już udzieliło mu pozwolenia. Wysunął powoli sztylet z bogato zdobionej, złotej pochwy i przeczytał napis wygrawerowany ozdobnym pismem na ostrzu. Zjednoczeni w Bractwie służymy mocom. Górną część złotej rękojeści zdobiła imitacja Klejnotu, magicznego kamienia o równych ściankach. Takie sztylety nosili najpotężniejsi czarnoksiężnicy; była to broń, którą sami dla siebie wybrali, zanim porzucili takie pospolite środki na rzecz coraz większej wiedzy magicznej. Przez ponad trzysta lat sztylet ten podsycał ogromną nienawiść Ragnara. Bo przecież tym nożem Wigg nie tylko zadał mu ranę, lecz także spowodował jego uzależnienie od własnego płynu mózgowego, czyniąc go tym samym wyjątkową istotą. Tak jak teraz wyjątkowy jest ten sztylet. Łowca krwi uśmiechnął się. Gdy tylko zamknął oczy, opadły go wspomnienia, żywe, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj. Kłykcie dłoni zaciśniętej na złotej rękojeści zbielały. Trwała Wojna Czarownic, a walki wciąż toczyły się zarówno na polu bitwy, jak i w sferze sztuki. Czarownice pod dowództwem Failee, byłej żony Wigga, już wcześniej użyły do walki łowców krwi i krzyczących harpii, którzy skutecznie trzebili ludność cywilną. Opanowawszy znaczną część kraju przy pomocy armii składającej się z przymusowo wcielonych Eutracjan, otaczały mury Tammerlandu coraz ciaśniejszym kręgiem. Czarnoksiężnicy wciąż się bronili, lecz ich koniec wydawał się bliski. A potem niespodziewanie czarnoksiężnicy zaczęli uzyskiwać przewagę, ponieważ odkryli tajemnice pieczar, Kodeksi Klejnot. Wykorzystując coraz większą wiedzę magiczną, zmusili czarownice do odwrotu i odepchnęli je na zachód. A Ragnar, niegdyś jeden z najpotężniejszych czarnoksiężników, był świadkiem tego wszystkiego. Z perspektywy czasu na samą myśl o tym, że działał przeciwko czarownicom, że przysięgał uprawiać jedynie słabe, altruistyczne moce, czuł ogromną złość na samego siebie. Wigg, Tretiak, Killus, Maaddar, Egloff i Slike. Dobrze pamiętał ich twarze oraz imiona, które budziły w nim niepohamowaną nienawiść! To byli tak zwani “cudowni” czarnoksiężnicy, którzy nie tylko wygrali wojnę, lecz także wypędzili czarownice. A potem egoistycznie poddali się zaklęciom czasu, utworzyli Radę i wspomagali królów przez następne trzysta lat. Ale już bez Ragnara. Bo on dostąpił zaszczytu poznania połączonych mocy łowcy krwi i czarnoksiężnika. Sama Failee zamieniła go w wyższą istotę, jaką jest teraz, pozwalając mu jednocześnie zaznać ekstazy płynącej z fundamentalnych praktyk fantazji. Wtedy z rozkazu Wigga udał się na patrol z grupą cywilów wiernych czarnoksiężnikom. Ścigali, jak wierzyli, sam Sabat. Zapadła noc i musieli rozbić obóz. I właśnie tej nocy czarownice zaskoczyły ich i wybiły wszystkich cywili. Jedynemu przerażonemu czarnoksiężnikowi Failee oznajmiła, że zachowały go przy życiu ze szczególnych powodów, które wyjawi mu w odpowiednim czasie. Długo nad nim pracowała, posługując się zaklęciem, które miało zamienić go w łowcę krwi. A potem nieoczekiwanie przerwała prace, zanim proces przemiany został zakończony, i tak został pół człowiekiem, pół łowcą, jedynym takim mutantem na świecie. Przez następne kilkanaście dni odkrywała przed nim podstawowe tajniki fantazji, przekonując go, że uprawianie mocy jest stratą czasu i marnotrawieniem wiedzy kogoś tak szlachetnie urodzonego. Ostatecznie pierwsza dama otworzyła mu oczy na to, że tylko Sabat jest sprawiedliwą i prawdziwą siłą, i sprawiła, że zwrócił się przeciwko czarnoksiężnikom. A potem pozwoliła, aby sam pogłębiał swoją nowo odkrytą wiedzę. W tym czasie napotkał na swej drodze Wigga i Tretiaka. Wigg był wtedy o wiele młodszy, co najwyżej w trzydziestej piątej Porze Nowego Życia. Rada jeszcze nie istniała, a on nie nosił warkocza czarnoksiężnika ani szarej szaty. Ale należał do najpotężniejszych czarnoksiężników w tamtych czasach i dowodził wszystkimi siłami walczącymi przeciwko czarownicom. W pochwie na biodrze nosił złoty sztylet, broń czarnoksiężników. Kiedy wjechali na szczyt wzgórza i ujrzeli przerażającą scenę, nie wiedzieli, że Ragnar jest zmutowanym łowcą. Ragnar patrzył uważnie, jak Wigg zatrzymuje wierzchowca. Pole bitwy, na którym leżał Ragnar, przedstawiało przerażający widok. Na bujnej trawie niczym opadłe liście leżały rozrzucone ciała co najmniej stu cywili. Z ziemi unosił się jeszcze dym. Padlinożerne ptaki już się zleciały i krążyły cierpliwie, by rozpocząć swój kolejny tak łatwo zdobyty posiłek. Odór śmierci przenikał ciszę i bezruch. Ragnar patrzył z nienawiścią, jak czarnoksiężnicy wjeżdżają między trupy. Wigg zatrzymał konia i zeskoczył na ziemie:, podobnie jak Tretiak. Ciało i członki Ragnara drgały konwulsyjnie, jakby w jakimś strasznym ataku. A potem Ragnar uczynił coś, czego nie powinien robić żaden łowca krwi. Przemówił do nich. - Zaraza sztuki! - warknął, zwracając okropną twarz w stronę byłych sprzymierzeńców. - Zabiję was obu! Będziecie pierwszymi trofeami w mojej wojnie przeciwko czarnoksiężnikom! Potem uniósł dłonie i posiał dwa pioruny energii w stronę Wigga. Ugodziły go w pierś z taką mocą, że wyrzucony w powietrze, opadł na ziemię kilkanaście stóp dalej, niemal tracąc przytomność. Tretiak zareagował natychmiast i rozjarzone lazurowe pręty niszy czarnoksiężnika szybko obezwładniły Ragnara. Łowca napierał z całych sił na klatkę niczym osaczone zwierzę; warcząc, z nienawiścią mierzył wzrokiem obu czarnoksiężników, niegdyś jego przyjaciół. Tretiak podbiegł do Wigga i pomógł mu wstać. - Wybacz, ale jak to możliwe, że jeszcze żyjesz? - zapytał Wigga zdumiony. - Kiedy zobaczyłem te dwa pioruny, byłem pewien, że już po nas! Pomimo osłabienia Ragnar usłyszał słowa Tretiaka. I tak was zabiję, pomyślał. Wigg, zanim odpowiedział, zerknął na lśniącą klatkę. Uśmiechnął się i otrzepał z kurzu. - Drobny prezent od Faegana - powiedział. - Istnieje pewne zaklęcie, które Faegan dopiero co odnalazł w Kodeksie, a które tworzy coś w rodzaju osłony wokół szlachetnie urodzonego. Nauczył mnie go, zanim wyruszyliśmy, ponieważ uznał, że może się nam przydać. - Wigg roztarł podbródek. - Dzięki Zaświatom, że tak szybko użyłeś swojej niszy czarnoksiężnika - dodał. - Nie mogłeś postąpić lepiej. W ten sposób być może będziemy mogli się dowiedzieć, co właściwie się tu wydarzyło, i pomóc mu, o ile to możliwe. Ale zachowaj ostrożność, kiedy podejdziemy bliżej. Twoja nisza powinna uniemożliwić mu kolejny atak, ale niepokoi mnie, że będąc łowcą, potrafi mówić i posługiwać się sztuką, czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. - Wigg zamilkł na moment, pogrążony w myślach. - To z pewnością jakieś nowe osiągnięcie Failee - dodał ze smutkiem. Obaj czarnoksiężnicy zbliżyli się do rozjarzonej klatki. - Zdaje się, że moja była żona nauczyła się posługiwać zaklęciem łowcy, nie doprowadzając go do logicznego zakończenia, na skutek tego Ragnar jest czarnoksiężnikiem i łowcą jednocześnie - powiedział Wigg zasmucony. - Oto coś, czego bardzo się obawialiśmy: wciąż sprawny czarnoksiężnik, który jest też łowcą wiedzionym nieustającym pragnieniem zabijania szlachetnie urodzonych wtajemniczonych w sztukę mężczyzn. Nie muszę ci mówić, co się stanie, kiedy pojawi się więcej takich mutantów. Jeśli będziemy mieć przeciwko sobie dwie sekty szlachetnie urodzonych, z którymi przyjdzie nam walczyć, to przegramy. Ragnar milczał, przysłuchując się czarnoksiężnikom i czekając na sposobny moment do ataku. - Zauważyłem jeszcze coś interesującego - mówił dalej Wigg, unosząc brew. - Ragnara wciąż dręczą konwulsje. A to może oznaczać, że mimo iż Failee zrobiła swoje i zaklęcie dopełnia się szybko, to przemiana nie została zakończona. Jeśli tak jest - dodał powoli - to może będziemy mogli ją odwrócić i uratować go. Tretiak otworzył usta zdumiony. - Na Zaświaty, w jaki sposób? - Wiemy już, że umysł łowcy krwi czyni każdego wyjątkowym i utrwala jego złe cechy. Gdyby więc udało się narn odsączyć mu płyn mózgowy, pozbawiając Ragnara tego, co czyni go tak szkaradną istotą, może moglibyśmy odwrócić ten nieodwracalny w innych przypadkach proces. Szansę są niewielkie, ale myślę, że powinniśmy spróbować, tyle przynajmniej jesteśmy mu winni. - W jaki sposób mielibyśmy tego dokonać? - Chcę, żebyś unieruchomił mu kończyny - odparł Wigg - ale niech zostanie przytomny. Potem usuń nisze.. Otworze, mu czaszkę i za pomocą sztuki spróbuję odsączyć płyn. Musimy działać szybko. Jesteś ze mną? - Oczywiście. - A zatem nie traćmy czasu - rzucił Wigg. - Zacznij zaklęcie. Spróbujcie, zarazo sztuki, warknął w myślach Ragnar. Będę z wami walczył ze wszystkich sił. Tretiak zamknął oczy. Niemal natychmiast Ragnar zaczął się opierać energii ogarniającego go zaklęcia. Wydawało się, że zmagania ich umysłów trwają w nieskończoność. Tretiak, z czołem lśniącym od potu, zmagał się ze zmutowaną mocą łowcy. Wreszcie Ragnar osunął się na kolana i opadł na trawę.. Zachował przytomność, ale nie mógł się poruszać. Lazurowe pręty niszy czarnoksiężnika zaczęły gasnąć, aż wreszcie całkiem zniknęły. - Potrafisz utrzymać go w takim stanie? - zapytał zdenerwowany Wigg. - Nie jestem pewien - odpowiedział Tretiak napiętym głosem. - Jest silny, może właśnie dlatego, że jest też łowcą. Musimy się pospieszyć. Wigg podbiegł do Ragnara, przyklęknął obok niego na trawie i położył jego głowę na swoich kolanach. Wyjąwszy z pochwy sztylet czarnoksiężnika, spojrzał znacząco na Tretiaka. - Przede wszystkim musimy uważać, by nie dotknąć płynu - powiedział surowym tonem. - Oznaczałoby to straszliwą i natychmiastową śmierć. Natnę mu skroń, a kiedy płyn pocieknie, przyspieszę cały proces za pomocą sztuki, tak aby wszystek wypłynął. Kiedy skończę, natychmiast uaktywnij znowu klatkę. Gotów? Tretiak skinął głową. - Dobrze - rzekł Wigg. - Niech Zaświaty dadzą nam siłę. Gdy tylko Wigg wykonał nacięcie, łowca znowu zaczął się ruszać; zakorzenione w nim głęboko pragnienie zabicia czarnoksiężników i niespodziewany ból najwyraźniej przezwyciężyły moc zaklęcia Tretiaka. Ten ze wszystkich sił próbował unieruchomić Ragnara, lecz w końcu zdołał się on wyswobodzić częściowo z uchwytu Wigga. Szybko spływający cuchnący płyn mózgowy rozchlapał się na wszystkie strony, niemal opryskując obu czarnoksiężników. Kilka kropel spadło na buty Wigga, których skóra zaskwierczała. Wigg wciąż trzymał w dłoni sztylet z ostrzem ubrudzonym żółtawym płynem. Ze wszystkich sił starał się zapanować nad łowcą i jednocześnie uaktywnić swoje zaklęcie. - Użyj sztuki, żeby go przytrzymać! - krzyknął do Tretiaka. Wigg zamknął oczy. Ragnar wciąż walczył. Wykorzystując niespodziewany przypływ siły, znowu się wyrwał i zwrócił twarz ku Wiggowi, wydając triumfalny okrzyk. Wigg, który wciąż próbował rozpocząć zaklęcie, nieumyślnie skierował nóż w dół, ku twarzy Ragnara, tak że kilka kropel straszliwego płynu spłynęło po ostrzu. Prosto w otwarte usta łowcy. Tamta pełna bólu chwila na zawsze pozostała we wspomnieniach mutanta. Ragnar wytrzeszczył oczy i wydał przeraźliwy okrzyk, ale udało mu się wyrwać z uchwytu Wigga i cisnąć piorun energii w pierś Tretiaka, powalając czarnoksiężnika na ziemię. Potem instynktownie sięgnął po sztylet Wigga - w jego mniemaniu narzędzie tortur, którym go poddano. Wyrwał Wiggowi nóż, a potem zerwał mu pochwę z biodra. Uciekając przed swoimi byłymi przyjaciółmi, wskoczył na konia Wigga i zniknął. Czarnoksiężnicy nie próbowali go ścigać, być może przeświadczeni, że nigdy go nie dogonią na grzbiecie jedynego konia, jaki im pozostał. Gdy tylko uznał, że może się zatrzymać, Ragnar zabandażował sobie ranę na czole, lecz konia nie zdołał uratować. Dalej poszedł pieszo. Wiedział, że uciekł, lecz został odmieniony bezpowrotnie. Jego umysł otrząsnął się wreszcie ze wspomnień i Ragnar otworzył oczy. Błąd Failee polegał na tym, że nie zdawała sobie sprawy, iż jesteś tak blisko, Wigg, pomyślał. Twój błąd zaś polegał na tym, że nie zabiłeś mnie w chwili, kiedy ujrzałeś mnie na miejscu masakry. A Wybraniec popełnił błąd, zostawiając w Partłialonie swojego potomka. Tyle błędnych nici krzyżuje się na ciasno tkanym gobelinie czasu. Uśmiechnął się, pogrążony w mroku. To ty spowodowałeś moje uzależnienie, Wigg. I ty teraz zapłacisz. Obaj, ty i Wybraniec, wkrótce zginiecie, z mojej i dziecka ręki. Obaj jesteśmy teraz twoimi wrogami - stanowimy żywe dowody twoich błędów. Łowca krwi powoli wsunął sztylet do złotej pochwy. Jednym szybkim spojrzeniem zgasił świece w komnacie i pogrążył się w ciemności razem ze swoją nienawiścią, ze swoim szaleństwem i myślami. ROZDZIAŁ 18 Tristan, Shannon i Wigg stali na szczycie niewielkiego wzgórza w głębi Lasów Hartwick. Słońce sięgało zenitu, a obietnica cudownego dnia się spełniła. Shannon trzymał wodze wszystkich trzech koni, kiedy stali tak wpatrzeni w ogromne motyle, których wielobarwne plamy unosiły się w popołudniowym słońcu. Tristan przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy ujrzał polne latawce i Pieczary Klejnotu. Tamto popołudnie dało początek tylu wydarzeniom, że miał wrażenie, iż dopiero wtedy się narodził. Niebawem przyniesiemy Kodeks i rozpocznie się moja nauka. Czuł, jak jego szlachetna krew śpiewa, ożywiona tą obietnicą. Lecz w jego sercu nie było radości. W głowie kłębiły mu się pytania dotyczące konsulów torturowanych przez Pijawkę, do tego niepokoił się o Geldona i Joshuę. Nie miał pewności, czy słudzy wykonali jego rozkazy, a tym bardziej czy okazali szacunek jego dość niezwykłym posłańcom, przez których przekazał nowe rozkazy. Wigg spojrzał w głąb doliny i powiedział: - Możliwe, że nie jesteśmy tu sami. Wyczuwam ślady szlachetnej krwi. Ktoś tu był... - Wziął głęboki oddech i wypuścił wolno powietrze. - I wciąż może tu być... Ze zdziwieniem zobaczyli, że w murze z szarego kamienia na śródku porośniętego trawą nasypu widnieje otwór. Za mały, by mógł przejść przez niego człowiek, lecz wystarczająco duży dla latawców. Tristan patrzył, jak co jakiś czas kolejny motyl przysiada obok otworu, składa skrzydła i wsuwa się do środka. Wszystko odbywało się tak samo jak wtedy, kiedy znalazł się tam po raz pierwszy. - Myślałem, że ponownie uaktywniłeś niszę osłaniającą ten mur - wyszeptał Tristan do Wigga. - Zrobiłem to - odparł Wigg. - Najwyraźniej ktoś, kto dysponuje dostatecznie dużą magiczną mocą, ją rozmontował. - Uniósł brew. - Czym bardzo ułatwił nam zadanie. Spojrzał na Shannona. - Nie idziesz dalej - rzucił stanowczym tonem. -1 nalegam, abyś wylał resztę piwa. Zważywszy na wszystko, co oglądaliśmy podczas naszej wyprawy, dobrze będzie, jeśli zachowasz trzeźwość. Shannon wypuścił kłąb dymu ze swojej kukurydzianej fajki i posłał czarnoksiężnikowi wymowne spojrzenie. Ostatecznie jednak posłuchał go i wylał na trawę swoje cenne pomyje. - Co za strata! - jęknął, jakby właśnie stracił najlepszego przyjaciela. - To był jeden z moich najwyborniejszych gatunków. Tristan nie potrafił powstrzymać uśmiechu. - A teraz przywiąż konie - rozkazał Wigg - i znajdź sobie dobrą kryjówkę, jakieś miejsce, z którego będziesz widział konie, a także wejście do pieczar. Pozostań tam tak długo, by się upewnić, że nikt nas nie śledził. Jeśli do zmierzchu nikt się nie pojawi, wracaj do Reduty. Gdybyś jednak kogoś zauważył, dobrze mu się przyjrzyj, a dopiero potem wróć do Reduty i złóż raport Faeganowi. Nasze konie zostaw tutaj. Nic im się nie stanie, jeśli nikt nie pojawi się do tego czasu. - Dlaczego mam wracać, gdy ktoś pójdzie za wami do pieczar? - zapytał Shannon. - Mogę być warn potrzebny. Wigg uśmiechnął się nieznacznie. - Jesteś dzielny, ale oddasz nam większą przysługę, udając się do Faegana z wiadomością o tym, kto nas śledził, na wypadek gdybyśmy nie przeżyli. Przynajmniej będzie wiedział, gdzie zacząć poszukiwania. Shannon przywiązał konie, mrucząc pod nosem, i udał się w kierunku kępy gęstych krzewów, która mogła być dobrą kryjówką. Kiedy odwrócił się i spojrzał na Wigga i Tristana po raz ostatni, zobaczyli, że jego twarz nieco złagodniała. - Powodzenia - powiedział. - Niech was strzegą Zaświaty. - I ciebie - rzucił Tristan. Shannon zanurzył się w zaroślach i zniknął. Wigg spojrzał na księcia. - Gotowy? - zapytał. Ze wzrokiem utkwionym w otworze Tristan sięgnął za prawe ramię i pociągnął lekko rękojeść miecza, a potem także pierwszego ze swoich sztyletów, by się upewnić, że będzie mógł swobodnie ich użyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Kącik jego ust uniósł się w wyrazie oczekiwania. - Byłem gotów powrócić tutaj od chwili mojej pierwszej wizyty w tym miejscu - powiedział. - Tym lepiej - odpowiedział Wigg. - Ruszajmy. Poszli przez dolinkę, płosząc ogromne motyle. Wigg zatrzymał się przed murkiem i przez chwilę przyglądał się uważnie dziurze. A potem zaczął usuwać kamienie, poszerzając otwór, tak by mogli przejść. - Czy nie łatwiej byłoby posłużyć się sztuką? - zapytał Tristan, pomagając starcowi. - Naturalnie - odpowiedział Wigg charakterystycznym dla niego tonem wszechwiedzącego. - Ale to mogłoby pomóc komuś szlachetnie urodzonemu odkryć naszą obecność, co nie byłoby roztropne w tym momencie. Ponadto zacząłem już osłaniać naszą krew przed kimkolwiek, kto by potrafił ją rozpoznać, podobnie jak to zrobiłem w Parthalonie, by osłonić nas przed Sabatem. Z tego też powodu trudno jest mi posługiwać się sztuką w jakimkolwiek innym celu. Kiedy dostatecznie powiększyli otwór, Wigg ruszył pierwszy. - Tym razem patrz pod nogi - rzucił z przekąsem, przypominając Tristanowi o tym, jak spadł z kamiennych schodów w czasie swojej poprzedniej wizyty w pieczarach. - Na dole postaramy się o jakieś światło. Schodzili powoli, a ich uszy wypełnił odgłos pędzącej wody. Książę znowu poczuł uniesienie, jakie zwykle ogarniało go w pobliżu wody z pieczar. Im głębiej schodził, tym mocniej wrzała jego krew, powodując oszołomienie. Niebawem stanęli obok siebie na dnie pogrążonej w ciemności pieczary. Wigg postąpił ostrożnie kilka kroków w bok i zdjął z uchwytu na ścianie jedną z pochodni. - Wyjmij krzesiwo i zapal pochodnię - polecił. - Nie chcę posługiwać się sztuką. Tristan wykona] polecenie i chwilę później strzelił płomień. Wigg uniósł pochodnię wyżej, a książę się rozejrzał. Stali na dnie okazałej podziemnej pieczary, w której woda opadała wysoką kaskadą do kamiennego basenu po ich prawej stronie. Odgłos spadającej wody przytłaczał ich niemal swoim dostojeństwem, a woda znowu wołała do księcia, aby wskoczył do niej, by się w niej zanurzył, tak jak to zrobił wiedziony nieodpartym pragnieniem w czasie poprzedniej wizyty. Ogromne różnobarwne stalaktyty i stalagmity pięły się lub zwieszały, by dosięgnąć dna albo sufitu jaskini. Niektóre z nich już znalazły swoją parę i utworzyły majestatyczne kolumny ze śliskiego wspaniałego kamienia. W ściennej szczelinie pojawiły się motyle, które wsunęły się do środka, gdzie ich skrzydła wzbogaciły jeszcze feerię barw i ruchu otaczającą czarnoksiężnika i księcia. Niektóre z nich przysiadły przy basenie. Tristan wyczuwał wypełniającą wnętrze pieczary łagodną, a jednak niemal obezwładniającą obecność sztuki, która przenikała jego umysł i serce. Jego oddech stał się krótki i książę czuł się coraz bardziej oszołomiony, dlatego mimowolnie osunął się na kolana. Spojrzał bezradnie na czarnoksiężnika. - Wigg - wykrztusił z trudem - musisz mnie zabrać dalej od wody! Znowu mnie przyzywa! - Zaczerpnął łapczywie powietrza i zwrócił głowę w kierunku kuszącej go wody w basenie. - Wiem - powiedział starzec. Pomógł wstać Tristanowi i wziął księcia pod ramię, by go podeprzeć. - Chodź ze mną. Poprowadził szybko Tristana przez kamienną komnatę do wejścia do tunelu wyżłobionego w skale przeciwległej ściany. Kiedy zbliżyli się do tunelu, wypuścił szybko powietrze. Wyczuwając niepokój Wigga, Tristan spojrzał ostrożnie na wejście. - Co się stało? - zapytał niepewnie. - Dlaczego nie wchodzimy? - Zniknęła nisza, która osłaniała wejście do tunelu - wyjaśnił Wigg z wahaniem. - Skąd wiesz? - zapytał książę. - Dla mnie wszystko wygląda tak samo. - Tak jest, ponieważ była niewidzialna. Nie mogłeś jej zobaczyć w czasie swojej pierwszej wizyty. Teraz też byś jej nie zobaczył, ponieważ wciąż nie jesteś wtajemniczony. Rada tak ją uformowała, że widzieliśmy ją tylko my. Mieliśmy nadzieję, że dzięki temu będzie mniej narażona na ataki nieznanych mocy. Ale widać nie udało nam się. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie poczułem, że została zniszczona. - Wigg - wyszeptał Tristan. - Albo zaprowadź mnie dalej w głąb tunelu, albo wynieś na zewnątrz. Nie mogę dłużej zostać tak blisko wody... Słyszę już w uszach łomot serca, pomimo huku wodospadu i... - Nie dokończył, bo osunął się nieprzytomny. Zaczerwieniona twarz świadczyła wyraźnie o wysiłku, jakiemu poddane zostało jego serce tak blisko wody. Wigg podniósł go i przeniósł szybko przez próg wejścia do tunelu. Trzymając pochodnię i księcia, poszedł szybko w dół korytarza, aż uznał, że książę, znalazł się dostatecznie daleko od wodospadu. Oparł go o ścianę tunelu i sprawdził jego stan. Twarz księcia nie była już tak czerwona, a jego oddech uspokoił się. Wigg spojrzał na pochodnie., którą trzymał w dłoni, i wcale się nie ucieszył tym, co zobaczył. Płomień przygasał. Tristan otworzył wreszcie oczy i ujrzał czarnoksiężnika, który wpatrywał się w niego z niepokojem. Poza kręgiem blasku skwierczącej pochodni roztaczała się nieprzenikniona ciemność tunelu. - Jak się czujesz? - zapytał ostrożnie Wigg. - Lepiej - odpowiedział powoli Tristan. - Ale nigdy wcześniej tak bardzo nie podziałała na mnie woda z pieczar. - Potrząsnął głową, usiłując odzyskać równowagę. - Nic mi nie będzie? - Nie - odparł Wigg i uśmiechnął się, po raz pierwszy od momentu, kiedy weszli do pieczary. - Ale teraz mamy poważniejszy problem. - Jaki? - zapytał Tristan, rozcierając kark. - Pochodnia - rzucił Wigg. Tristan podniósł wzrok i zobaczył, że stara, nasączona oliwą pochodnia zaczyna gasnąć. Niebawem pogrążą się w całkowitej ciemności, co nie napawało go optymizmem. - Kiepsko to zaplanowaliśmy - powiedział. - Nie miałem pojęcia, że nisza będzie unieszkodliwiona - odparł Wigg. - W suficie tunelu są wbudowane świecące kamienie, które miały oświetlić nam drogę. Teraz, kiedy gaśnie pochodnia, mamy dwie możliwości. - Wrócić tą samą drogą, którą przyszliśmy, i opuścić pieczarę albo przestać się przejmować i posłużyć się sztuką - rzucił Tristan ponuro. - Właśnie. Świecące kamienie, które oświetlają drogę w tunelach wiodących do Reduty i na zewnątrz, są tak zaczarowane, że mogą zostać uaktywnione dotykiem nawet przez osobę pospolicie urodzoną. Tutaj jednak działają inaczej. Tylko szlachetnie urodzony może się nimi posłużyć, a żeby to uczynić, muszę najpierw przestać osłaniać naszą krew. - Rozumiem - powiedział Tristan. - Musisz jednak uaktywnić kamienie. - Wstał i ugiął nogi w kolanach. - Zaszliśmy już tak daleko. Musimy zabrać Kodeks. Sam tak mówiłeś. Jeśli napotkamy na naszej drodze jakieś problemy, spróbujemy sobie z nimi jakoś poradzić. - Dobrze - rzucił czarnoksiężnik niechętnie. Tristan zobaczył, jak oblicze Wigga łagodnieje, co oznaczało, że przestał osłaniać ich krew. Czarnoksiężnik podniósł wyżej pochodnię i spojrzał uważnie na sufit tunelu, w którym tkwiły uśpione świecące kamienie. Zamknął oczy i zapalił je. Od razu pojawił się bladozielony blask, który oświetlił wnętrze tunelu tak daleko, jak Tristan sięgał wzrokiem. Chwilę później twarz czarnoksiężnika ściągnęła się nieco i Tristan wiedział, że Wigg znowu osłania ich krew. Czarnoksiężnik westchnął. - No, teraz przynajmniej mamy światło. - Zgasił pochodnię i rzucił ją na podłogę tunelu. - Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdziemy do... Nie skończył zdania, ponieważ usłyszeli ten dźwięk. Dziwny, zgrzytliwy odgłos, który rozbrzmiał w ciszy tunelu. Tristan rozpoznał go niemal natychmiast - odgłos ocierającego się o siebie kamienia. Patrzył przerażony, jak po obu ich stronach zamykają się ściany z czarnego marmuru. Opadły z głuchym hukiem, tworząc celę nie większą niż dwa metry w każdą stronę, w której zostali uwięzieni. Tristan zerknął na Wigga, licząc na to, choć sam w to nie wierzył, że może stało się to za sprawą czarnoksiężnika. Jednak wyraz twarzy Wigga przekonał go ostatecznie, że tak nie jest. Rozejrzeli się zdesperowani. - Co się stało? - zawołał Tristan. - Czy to kolejne zabezpieczenie? Jakaś pułapka na nieproszonych gości? - Bez wątpienia stało się to za sprawą magii, ale ja nie przyłożyłem do tego ręki - odpowiedział Wigg. - Najwyraźniej ktoś lub coś nie chce, żebyśmy ruszyli się z tego miejsca. Oddech Tristana stawał się coraz cięższy. - Czy świecące kamienie mają z tym jakiś związek? - Bardzo możliwe - rzekł Wigg. - Uaktywnienie kamieni mogło spowodować opuszczenie się ścian. Ale mamy jeszcze inny problem. - Zamilkł na chwilę, zamyślony. - Wkrótce nie będziemy mieli czym oddychać. Pułapka, rzeczywiście... - Potrafisz zniszczyć ściany albo je podnieść? - zapytał Tristan z nadzieją. Wigg uniósł ramiona i posłał piorun energii w kierunku przeciwległej ściany. Rozjarzony blask sztuki rozszedł się powoli po śliskiej marmurowej powierzchni i pozostał na niej. Wigg uniósł ramiona wyżej, by podnieść ścianę. Nic się nie stało. Wtedy posłał kolejny piorun, tym razem szybciej, który uderzył w nią z ogromną siłą. Rozległ się potężny huk i buchnął gryzący dym, co było szczególnie nieprzyjemne w tak małym pomieszczeniu. Jednak kiedy cierpki dym częściowo opadł, zobaczyli, że ściana stoi nietknięta. - Ktokolwiek to uczynił, posiada ogromną moc - powiedział Wigg ze smutkiem. - Obawiam się, że niewiele mogę tu poradzić. Dym rozproszył się w dużym stopniu, ale coraz trudniej było im oddychać. Obaj zanieśli się kaszlem. Umrzemy tutaj, pomyślał Tristan. I nikt nas nie znajdzie. Wtedy zauważyli blask. Na jednej ze ścian pojawił się znajomy blask sztuki w kształcie kola. W miarę jak się powiększał i nabierał intensywności, lazurowe światło wypełniało całe pomieszczenie, mieszając się z szałwiowym blaskiem kamieni. A potem koło zaczęło zmieniać kształt; pewne jego części zanikły i powstał wyraźny rysunek. Tristan otworzył usta zdumiony. Był to lew i pałasz, herb rodu Gallandów. Tristan stał osłabiony, oddychając ciężko. Rozjarzony herb był piękny. Spojrzał na swój medalion i ujął go w dłonie, a potem znowu skierował wzrok na ścianę. Świetlisty herb był dokładną kopią tego, który widniał na złotym krążku. Cudowne lazurowe żyłki, które go tworzyły, pulsowały i falowały, jakby chciały się uwolnić z kamienia. Zanim Wigg zdążył zaprotestować, Tristan wyciągnął rękę i dotknął rozjarzonego herbu, który natychmiast rozbłysł mocniejszym, niemal oślepiającym blaskiem. Wigg postąpił krok, by oderwać od ściany dłoń księcia, lecz się spóźnił. W tym momencie ich uszu dobiegł upiornie cudowny głos. - Tristanie - przemówił łagodnie ów głos, który dobiegał znikąd i zarazem zewsząd. - Jeśli chcesz żyć, musisz uczynić tak, jak ci powiem. Tristan zachwiał się i zatoczył do tyłu, zdumiony, omal nie opadając na kolana. Głos, który do nich przemówił, należał do jego nieżyjącej matki, Morganny, ostatniej królowej Eutracji. Tristan, oniemiały, spojrzał na Wigga i zobaczył, że i on jest ogromnie zdumiony. Zakłopotany, ale jednocześnie świadomy faktu, że wkrótce nie będą mieli czym oddychać, czarnoksiężnik skinął głową, dając znak księciu, aby odpowiedział. Tristan potrzebował kilku długich chwil, by się opanować, aż wreszcie zebrał dość siły, by zdobyć się na szept. Ból w piersi stawał się nie do zniesienia, ponieważ oddychanie było coraz trudniejsze. - Mamo - wyszeptał trwożliwie. - Czy to ty? - Tak, synu. - Rozległ się - ponownie cudownie brzmiący, znajomy głos, który wypełnił ich kamienne więzienie. Był troskliwy i spokojny, tak jak zawsze, i kontrastował z jego słabym, chrapliwym szeptem. - Musisz zrobić to, co ci powiem, albo zginiecie tu obaj. Zostało warn malo czasu. - Co mamy uczynić, matko? - zapytał Tristan, oddychając z trudem. - Kiedy ściana się podniesie, wyjdźcie szybko przez otwór, który powstanie. Idźcie za znakiem lwa i pałasza. Jeśli wybierzecie na skrzyżowaniach inną drogę, będziecie błądzić w nieskończoność i znajdziecie tylko śmierć. - Głos Morganny zamilkł na moment, jakby zanikał razem z szybko kończącym się powietrzem. Po chwili jednak powrócił. - - Wiele zmieniło się tutaj od czasu, kiedy Wigg chodził tymi ścieżkami - mówił dalej cicho głos. - Na swojej drodze napotkacie wiele przeszkód, niektóre śmiertelnie niebezpieczne. Ale musicie wytrwać. Przedmiot waszych poszukiwań, magiczna księga, będzie zwodnicza. Jednak zdobędziesz to, czego szukasz, mój synu, jeśli pójdziesz za swoim dziedzictwem. Tristan opadł wreszcie na jedno kolano, a z jego piersi dobywał się charczący, słabnący oddech. Wigg także tracił resztkę sił. - Idź - powiedziała Morganna. - Idź i żyj. - Jak to możliwe, że mówisz do mnie? - wykrztusił z trudem. Wciąż widział tylko cztery ściany zabijającego ich więzienia i rozjarzony herb rodu Gallandów. - Czy ty żyjesz? - zapytał szeptem. Gotów był umrzeć, aby dowiedzieć się, jak to się dzieje, że słyszy głos matki - pięknej, serdecznej kobiety tak okrutnie zgwałconej i zamordowanej przez sługi. - Nie ma czasu, mój synu - powiedziała Morganna słabnącym głosem. Balansując na granicy świadomości, Tristan nie potrafił wydobyć z siebie już ani słowa. Zamknął oczy zrezygnowany i osunął się na podłogę, przytulając głowę do niemal przyjemnie chłodnego kamienia. - Patrz - powiedział głos Morganny. I wtedy śliska marmurowa ściana, która zagrodziła im drogę do tunelu, zaczęła się unosić, aż wreszcie całkowicie wsunęła się w sufit, z którego wcześniej opadła. Książę poczuł, jak czyjeś ręce biorą go pod ramiona i ciągną na zewnątrz. Wigg zdołał pociągnąć Tristana kawałek tunelem, po czym sam upadł obok leżącego twarzą do ziemi księcia. Tristan pierwszy otworzył oczy, kaszląc i krztusząc się. Dźwignął się z trudem i usiadł, opierając się plecami o ścianę tunelu, po czym pomógł czarnoksiężnikowi przyjąć podobną pozycję. - Wigg - wyrzucił z siebie powoli, zanosząc się kaszlem - czy ja śniłem, czy naprawdę słyszałem głos matki? Wigg wziął głęboki oddech, napełniając z lubością spragnione płuca słodkim, wilgotnym powietrzem. - Ja także słyszałem ten głos - odpowiedział powoli, usiłując zebrać myśli. - Wciąż jednak nie wiem, co to znaczy. - Czy ona żyje? - zapytał Tristan. Bał się uwierzyć w to, o co chciał zapytać, a mimo to czuł, że musi zadać to pytanie. - A może potrafi w jakiś sposób rozmawiać ze mną z Zaświatów? - Po prostu nie wiem - odpowiedział szczerze Wigg, po czym wstał powoli na drżących nogach. - Wiem tylko, że nie czas na takie dyskusje. Musimy iść dalej. - - Słyszałeś, jak mówiła, żeby iść drogą oznaczoną herbem? - zapytał Tristan, podnosząc się. Sprawdził broń i z ulgą zobaczył, że wszystko jest na miejscu. - Tak - odparł Wigg. - I sądzisz, że tak powinniśmy postąpić? - Na to pytanie będę mógł odpowiedzieć dopiero, kiedy dojdziemy do takiego miejsca powiedział ostrożnie Wigg. - Jeśli dojdziemy do takiego miejsca. Wcześniej nie było tu żadnych skrzyżowań, przynajmniej w tych tunelach, które zbadaliśmy. Wybacz, Tristanie, ale trudno mi uwierzyć w to, że istnieją, tylko dlatego że powiedział tak głos z przeszłości. Ale uważam, że powinniśmy iść dalej. Wydarzyło się zbyt wiele rzeczy, które mnie niepokoją, mówiąc delikatnie. Nie sposób przewidzieć, co nas jeszcze czeka. Tristan spojrzał w głąb tunelu i zobaczył, że świecące kamienie wciąż rozświetlają jego mroki. - Jak daleko musimy iść? - powiedział, kiedy ruszyli. - To zależy - odpowiedział Wigg - od tego, czy głos mówił prawdę. Szli długo w milczeniu. Czarnoksiężnik prowadził, pogrążony w myślach. Idący za nim Tristan wciąż rozpamiętywał moment, w którym usłyszał głos matki. Czy to możliwe, że to była ona? - zastanawiał się bez końca. Kiedy przeszli, jak się wydawało, co najmniej pół mili, Wigg zatrzymał się niespodziewanie. Zza jego pleców książę nie widział dokładnie drogi przed sobą, dlatego stanął u boku czarnoksiężnika, by móc się lepiej przyjrzeć. Oto pojawiło się przed nimi ogromne skrzyżowanie korytarzy, kusząc ich, aby odgadli jego zagadkę. Z miejsca tego rozchodził się co najmniej tuzin tuneli, każdy w innym kierunku, każdy wypełniony blaskiem świecących kamieni, zapraszający, by weszli do niego. Jednak rozjarzony lazurowy herb rodu Gallandów widniał na ścianie tylko jednego z nich. Tristan zobaczył, że zaznaczony korytarz prowadzi do kamiennych schodów, które schodzą w dół serpentyną i nikną w ciemności. - Tego skrzyżowania nie było tu przedtem - powiedział cicho Wigg. - Teraz jest - zauważył Tristan. - Uważam, że powinniśmy iść tą drogą. Tak powiedział głos mojej matki. - Co niekoniecznie musi oznaczać, że jest to dobry pomysł - bronił się Wigg. - Jej głos uratował nas, prawda? - atakował Tristan. - Gdyby chciał naszej śmierci, już byśmy nie żyli. Według mnie nie mamy innego wyjścia, jak postępować zgodnie z jej wskazówkami. - - Dobrze - powiedział powoli Wigg. - Ale zachowaj czujność i rób to, co ci powiem. Bądź gotowy do szybkiego działania. Nie mamy pewności, co nas czeka, szczególnie jeśli głos mówił prawdę. Czarnoksiężnik i książę weszli niepewnie do tunelu oznaczonego herbem i zaczęli schodzić ostrożnie po zimnych kamiennych stopniach schodów prowadzących w głąb ziemi. ROZDZIAŁ 19 Faegan, usadowiony w swoim drewnianym fotelu na kółkach, czuł, że cisza niemal go przytłacza. Jego szarozielone oczy patrzyły nieruchomo na starą księgę, która leżała przed nim na stole. Jej stronice były tak wysuszone i kruche, że przewracał je, posługując się sztuką, a nie palcami. Na jego kolanach leżał Nicodemus, pomrukując cicho. Faegan westchnął i oparł się wygodniej. Już drugi dzień wertował kolejne tomy i nie znalazł tego, czego szukał. Ale wiedział, że znajdzie. Mistrz podniósł wzrok znad księgi i rozejrzał się po komnacie. Znajdował się w Archiwum Reduty, gdzie zgromadzono księgi i zwoje, które swoim znaczeniem dla magii ustępowały jedynie Kodeksom. Archiwum umieszczono w ogromnej komnacie z ephyrskiego marmuru, jednym z najpiękniejszych pomieszczeń Reduty. Faegan uśmiechnął się ze zrozumieniem. Wydawało się oczywiste, że nieżyjący już czarnoksiężnicy z Rady uczynili to sanktuarium jedną z najokazalszych i najbezpieczniejszych komnat w całej tej zdumiewającej budowli. Każda ze ścian kwadratowej komnaty miała co najmniej dwieście metrów długości, a samo pomieszczenie pięło się w górę na siedem pięter. Na każdym znajdował się pomost z poręczą, który wychodził na środek komnaty. Kolejne poziomy wypełniały od góry do dołu rzędy książek, do których można było się dostać wspaniałymi krętymi mahoniowymi schodami z mosiężną poręczą. Podłogę i sufit Archiwum wykonano z najdelikatniejszego ciemnozielonego marmuru, znaczonego szarymi i karmazynowymi smugami. Setki misternie rzeźbionych biurek, stolików do czytania i miękko wyściełanych krzeseł stały, rozstawione ze smakiem, na najniższym piętrze skąpanym w delikatnym złocistym blasku oliwnych żyrandoli, kinkietów i lamp ustawionych na biurkach, które paliły się nieustannie podsycane mocą zaklęcia. Komnatę wypełniała woń starości i atmosfera wiedzy oraz odkrycia. - Ach, Nicodemusie, obawiam się, że i tutaj niczego nie znajdę - powiedział czule Faegan, głaszcząc kota. - Ale będziemy próbować dalej, prawda? Nie możemy się poddać, stawka jest zbyt wysoka. Patrząc na księgę, zmrużył oczy, a wtedy wzniosła się w powietrze i popłynęła na piąte piętro, gdzie wsunęła się w wolne miejsce między dwoma innymi równie okazałymi woluminami. Od chwili, kiedy odkrył zdumiewającą więź między Shailihą i polnymi latawcami, Faegan wiedział, że istnieją tylko dwa sposoby zbadania tego niewiarygodnego i tajemniczego zjawiska. Mógł kontynuować wizyty w atrium w towarzystwie księżniczki i obserwować zachowania motyli, starając się dojść do jakichś wniosków na zasadzie prób i błędów. Albo przyjść tutaj, do Archiwum, i spróbować znaleźć wszystko, co wiadomo na temat takich związków - a w szczególności tych, które dotyczą osób jeszcze nie wtajemniczonych w arkana sztuki. Problem ten pochłonął go tak bardzo, że Faegan zaprzestał nawet badań dotyczących drapieżnych ptaków Joshuy. Coś mówiło mu, że niezwykła więź, jaka łączy Shailihę i motyle, może mieć w przyszłości jeszcze większe znaczenie. - Czas wracać do pracy. - Westchnął cicho i podjechał na swoim fotelu do trochę dziwnie wyglądającego biurka umieszczonego na środku komnaty. Wigg, zanim wyjechał z Tristanem, pokazał mu, jak z niego korzystać, a Faegan stwierdził, że jest to istne cudo. Biurko nosiło nazwę Indeksu Wieków i stanowiło klucz do zagłębienia się w zbiory Archiwum. Uaktywnione, podawało miejsce położenia i sygnaturę jakiejkolwiek książki czy zwoju według tematu albo autora. Faegan zamknął oczy i rozluźnił umysł. - Otworzyć - wydał cicho polecenie. Kiedy znajome jarzenie spowiło biurko, jego marmurowy korpus rozdzielił się powoli na dwie połowy, które rozsunęły się na boki. Otworzył oczy i spojrzał w pozornie nie kończącą się lazurową głębię, jaka utworzyła się w wolnej przestrzeni. - Uprzedzenia - powiedział. - Uaktywnione przez czas i wydarzenie. Dotyczące tylko szlachetnie urodzonych i możliwych więzów, jakie mogą ich łączyć z innymi stworzeniami, poza ludźmi. - Czekał. Z głębi popłynęło lazurowe światło sztuki. Błękitny wir zatrzymał się na wysokości jego oczu i przybrał postać rozjarzonych lazurowych liter eutrackiego alfabetu. Wisiały tak nieruchomo niczym zapomniane duchy. Była to lista. Przesuwaj powoli wzrokiem po kolejnych tytułach, stwierdzając, że wiele z nich już przeglądał. A potem, na dole rozjarzonej listy, ujrzał wpis, którego nie zauważył podczas swoich wcześniejszych poszukiwań: Traktat o uprzedzeniach i ich możliwym wykorzystaniu Autor; Egloff, z Rady Czarnoksiężników Sala Zwojów Szóste piętro Dział 1999156 Dokument 2037 Data ukończenia: Trzydziesty siódmy dzień Pory Nowego Życia, 327 S. T. Faegan zamknął oczy i przywołał w pamięci wszystko, co wiedział na temat Egloffa. Niezwykle skrupulatny czarnoksiężnik zawsze nosił okulary. Człowiek drobnej budowy i wielkiego umysłu, z małą głową i nieproporcjonalnie długim nosem. Cieszył się dużym szacunkiem pozostałych czarnoksiężników jako mistrz Kodeksu. Faegan, nieruchomy, spowity ciszą, ponownie otworzył oczy i jeszcze raz przeczytał cały zapis. I wtedy doznał olśnienia. Łowcy krwi i krzyczące harpie, straszliwe narzędzia Sabatu, które pojawiły się w Eutracji na krótko przed powrotem czarownic, mogły zostać obudzone z hibernacji Zaklęciem Uprzedzenia, które wyrażało ten sam aspekt sztuki, jaki pozwalał na więź księżniczki z motylami, według jego przypuszczeń! Krew w żyłach czarnoksiężnika popłynęła szybciej, kiedy zaczął rozważać kolejne możliwości. Postawił kota na podłodze, skierował fotel w stronę jedynej części ściany, której nie zasłaniały rzędy książek, i uniósł dłonie. - Otworzyć - rozkazał. Marmurowa ściana rozdzieliła się na dwie połowy od góry do dołu, tworząc skrzydła drzwi. Nie tracąc czasu, mistrz wjechał na swoim fotelu do Sali Zwojów. Sala Zwojów, wykonana z czarnego marmuru, zawierała niezliczone ilości prastarych zakurzonych pergaminowych zwojów. Faegan odszukał w pamięci numer działu: 1999156. Jego ostatnia cyfra mówiła, na którym poziomie znajduje się zwój. A zatem musiał wznieść sit; na szóste piętro. Ponieważ kręte schody były dla niego bezużyteczne, wzniósł się wraz z fotelem na odpowiednią wysokość, przepłynął nad poręczą i opadł łagodnie na pomoście między regałami. Pierwsze trzy liczby podawały numer pomostu: 199. Czwarta, piąta i szósta podawały numer sekcji regałów, w której powinien znajdować się dokument: regał 915. Kiedy wreszcie zatrzymał się przed właściwym regałem, ponownie sięgnął do pamięci i przywołał numer zwoju, którego szukał: dokument 2037. Pergamin znajdował się poza zasięgiem jego ręki, rozkazał mu więc, posługując się sztuką, aby przybliżył się do niego. Powoli jeden z podłużnych zwojów zaczął się wysuwać spomiędzy pozostałych, po czym spłynął na kolana czarnoksiężnika. Faegan wpatrywał się w zwój długą chwilę, starając się opanować emocje. Ukrywając się w Lesie Cieni, nie czytał prawdziwego traktatu dotyczącego magii od ponad trzystu lat. A ten zwój był dziełem Egloffa, jednego z jego dawnych przyjaciół, który spoczywa gdzieś w bezimiennym grobie. Złota etykietka przyczepiana zwykle do rzemienia, którym przewiązywano zwój, wciąż była na swoim miejscu. Na jej lśniącej powierzchni widniało imię Egloffa. Zawsze wolał zwoje od książek. Kiedy Faegan rozwinął pergamin, w jego sercu odżyły stare wspomnienia. Jego przyjaciel miał piękny charakter pisma i zwykle używał czerwonego atramentu. Był to bardzo długi i szczegółowy traktat - tak jak się tego spodziewał. Rzeczywiście, dzieło to pozwala poznać intelekt Egloffa, pomyślał Faegan. A potem jego serce przestało bić na moment. Szukał metody, dzięki której można by udowodnić istnienie Uprzedzenia u kogoś innego. I oto ją znalazł. Dowodem istnienia Uprzedzenia u innej osoby jest sygnatura jej krwi! Jego szarozielone oczy przesuwały się po pergaminie w poszukiwaniu dalszych wskazówek. Odpowiedź znalazł pod koniec traktatu Egloffa. To jest to! - uzmysłowił sobie. Na samym dole widniał podpis Egloffa, któremu towarzyszył także podpis jednego z wielu konsulów Reduty, którego zadaniem było poświadczenie dokumentu, oraz data ukończenia traktatu. Wypuścił gwałtownie powietrze, kiedy ponownie przeczytał datę, istotny szczegół, który wcześniej uszedł jego uwagi. Siedemdziesiąty trzeci dzień Pory Nowego Życia, 327 S.T. Rozprawa została ukończona w dniu ataku Sabatu, W tym samym dniu, w którym Egloff, a także pozostali czarnoksiężnicy z Rady, poza Wiggiem, zostali zamordowani. To by wyjaśniało, dlaczego inni czarnoksiężnicy nie dowiedzieli się o odkryciach Egloffa, uzmysłowił sobie Faegan. Nie zdążył im o tym powiedzieć. Wszyscy zajęci byli przygotowaniami do koronacji księcia, dlatego zapewne Egloff zamierzał opowiedzieć im o tym później. Faegan podniósł wzrok ze smutkiem, starając się nie myśleć o tamtym fatalnym dniu, który opisał mu Wigg. Egloff nie miał już okazji, by im o tym powiedzieć, pomyślał. Nie wolno było zabierać jakichkolwiek dokumentów z Archiwum, dlatego postanowił zrobić kopię zwoju, na wypadek gdyby Wigg chciał go osobiście przestudiować. Otworzył szufladę, w której znajdowały się czyste zwoje pergaminu. Przyłożył jeden z nich do oryginału i zamknął oczy. Niemal natychmiast pojawiło się jarzenie sztuki, a słowa oryginału zaczęły wsiąkać w świeży pergamin, aż powstała kopia całości. Wtedy czarnoksiężnik zwinął nowy zwój i schował go w fałdach szaty. Oryginał sam się zrolował i poruszony myślą Faegana popłynął łagodnie na swoje miejsce. Faegan wzniósł się ponad poręcz i opuścił Salę Zwojów, powracając do głównej części Archiwum. Znowu wziął Nicodemusa na kolana i podrapał go czule pod brodą, na co kot wyciągnął się przymilnie, prosząc o więcej. - Znaleźliśmy to, przyjacielu - wyszeptał Faegan. - To może wszystko zmienić. W podekscytowaniu pozwolił sobie jeszcze raz posłużyć się sztuką i wzniósł fotel w powietrze. Cmokając z zadowoleniem, szybował korytarzami Reduty w poszukiwaniu księżniczki. ROZDZIAŁ 20 Tristan schodził ostrożnie za Wiggiem po wąskich stopniach krętych schodów, zagłębiając się we wnętrzu pieczar. Świecące kamienie dawały tu słabsze światło, a im niżej schodzili, tym panował większy chłód. Po ścianach spływały strużki wilgoci, a powietrze przesycała coraz silniejsza woń stęchlizny. Ciszę mącił jedynie stukot ich butów o twardy kamień. Tristan mial wrażenie, że ich wędrówka nigdy się nie skończy, a jego niepokój rósł z każdym krokiem. Kiedy przeszli, jak się zdawało, całe mile, Wigg zatrzymał się nagle i uniósł dłoń. Odwrócił się na podeście, na którym się zatrzymali, i spojrzał na Tristana z wyrazem bezgranicznego zdumienia, po czym dał znak księciu, aby poszedł za nim do komnaty, do której prowadziły schody. Tristan przystanął na widok tego, co zobaczył. Wokół kamiennych ścian ogromnej komnaty biegła wtopiona w nie lazurowa żyła. Rozjarzona wstęga pulsowała, jakby żyła własnym życiem - jakby pragnęła uwolnić się ze swojego więzienia. W przeciwległym końcu komnaty widniały inne drzwi. Intensywny blask żyły wypełniał całe pomieszczenie; była to chyba najpiękniejsza rzecz, jaką Tristan kiedykolwiek oglądał. Jednak wyraz twarzy Wigga mówił mu, że jest to zarazem coś strasznego. Przerażony zobaczył, jak czarnoksiężnik osuwa się na kolana, a po jego policzku spływa łza. - A więc to tutaj ją zabierają! - zawołał. - I w miarę jak żyła się powiększa, świat wokół nas niszczeje! - Zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu kłykcie. - O czym ty mówisz? - zapytał cicho Tristan. Podszedł do starca i położył dłoń na jego drżącym ramieniu. - To musi mieć coś wspólnego z kamieniem - wyszeptał Wigg. Tristan nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej widział czarnoksiężnika tak przybitego. - Żyła, którą tu widzisz, profanacja sztuki, jest na swój zwulgaryzowany sposób prawdziwym ucieleśnieniem mocy zamkniętej w Klejnocie - powiedział Wigg ze smutkiem. - Jestem tego pewien! Energia kamienia jest w jakiś sposób odprowadzana z niego, kierowana do pieczar i więziona w murach tej komnaty. W miarę jak powiększa się żyła, kamień słabnie. - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Widzisz, jak żyła pulsuje? To świadczy o jej mocy. - Kiedy cały proces dobiegnie końca i kamień straci barwę, żyła uwięzi w sobie całą energię Klejnotu. Wtedy moc odebrana kamieniowi posłuży temu, który ją tu zgromadził, pozostając całkowicie niedostępna dla nas. - Wciąż nie rozumiem - odpowiedział Tristan. - Skąd wiesz to wszystko? - Nie potrafisz tego zrozumieć - odparł Wigg i wstał powoli, ocierając łzy z policzków. - Nawet Faegan i ja z trudem potrafimy to pojąć. Kodeks wspomina o pewnej metodzie, która pozwala czerpać moc z kamienia, nie odbierając go osobie, która go nosi. Jest tam napisane, że przyjdzie ktoś, kto będzie w stanie tego dokonać. Tylko że ta osoba musiałaby posiadać tak ogromną moc, że zawsze sądziliśmy, iż to możesz być tylko ty albo Shailiha. Dlatego specjalnie się tym nie zajmowaliśmy. Oczywiście byliśmy w błędzie. - Zamilkł, pogrążony w myślach. - Teraz po tej ziemi stąpa ktoś, kto posiada o wiele większą moc niż którykolwiek z nas - ciągnął zamyślony, jakby mówił do siebie. - Ta istota nie ma sobie równych, a jego czy jej moc rośnie z każdym dniem, w miarę jak słabnie kamień. Nie muszę ci mówić, jakie niebezpieczeństwo... Przerwał mu dziwny zgrzytliwy odgłos ocierających się o siebie kamieni. Książę obrócił się na pięcie, by zobaczyć, skąd dobiega ten dźwięk, i zobaczył, że z sufitu opuszcza się marmurowa ściana, zagradzając dostęp do schodów, którymi przybyli. Tristan odruchowo zwrócił się ku drzwiom w przeciwległym końcu komnaty. Nic ich nie zasłaniało, a na ich powierzchni jarzył się wizerunek lwa i pałasza. Ktokolwiek panuje nad wydarzeniami, wyraźnie nie chce, abyśmy wrócili tą samą drogą, którą tu przybyliśmy, pomyślał Tristan. A potem w komnacie rozległ się głos Morganny. - Tristanie, musisz się pospieszyć. Twój czas być może już się skończył. Książę spojrzał na czarnoksiężnika, który także słuchał uważnie. - Matko, dlaczego musimy się spieszyć? - zapytał Tristan. - Co takiego mamy do zrobienia? - Nie ma czasu, żeby ci wyjaśniać dlaczego, mój synu - odpowiedział coraz słabszy głos. - Ale przejdźcie przez drugie drzwi, zanim będzie za późno. Wigg skinął głową i obaj pobiegli do drzwi. Wtedy Tristan usłyszał zgrzyt kamienia. Wyciągnął szybko miecz; brzęk stali odbił się echem od kamiennych ścian. Przerzucił miecz do lewej dłoni i wysunął nieco z pochwy jeden ze sztyletów. Potem ponownie przełożył miecz do prawej ręki i spojrzał w dół, skąd, jak mu się zdawało, dochodziły dźwięki. Zobaczył, że z ziemi wydobywa się para ciemnoszarych rąk. Najpierw czubki palców, a potem całe dłonie i ramiona. Wiły się, oblepione brudem i pyłem, który osypywał się z nich upiornie. Ich skóra była szara, ziemista, fałdy na stawach kłykci czarne, a paznokcie połamane. A potem pojawiła się kolejna para rąk i następne. Wigg stał czujnie u boku Tristana, podczas gdy dłonie nieubłaganie kontynuowały swoją wspinaczkę na powierzchnię. Czarnoksiężnik i książę patrzyli przerażeni, jak ziemia przed każdą z par rąk rozwiera się posłusznie, tworząc głębokie ciemne rozpadliny. A potem z ziemi wynurzyły się całe ciała, tułowia i głowy, aż wreszcie stanęły przed nimi całe postacie. Tristan stał przerażony, wstrzymując oddech, jakby bał się, że samym oddychaniem przywiedzie te okropne istoty bliżej. Byli to konsulowie Reduty. Książę potrzebował kilku chwil, zanim zorientował się, kim są. Jedynym znakiem rozpoznawczym były podarte i brudne granatowe szaty. Ich twarze i dłonie były trupio blade. Luźna, ziemista skóra wisiała na kościach makabrycznie pofałdowana. W głębi czarnych, zapadniętych oczodołów widać było przekrwione, żółtawe białka i krążki czarnych jak atrament źrenic o nieobecnym spojrzeniu. W rozchylonych ustach, czerwonych i ociekających śliną, widać było czarne zęby. Kolejne pary rąk wygrzebywały się na powierzchnię. Przerażony książę nabierał przekonania, że wkrótce zostaną otoczeni. I wtedy jedna ze zjaw przemówiła. - Macie pójść z nami - powiedziała. Pozbawiony życia głos konsula zdawał się załamywać od samego wysiłku mówienia. - Tak chce nasz pan - przemówiła istota zgrzytliwie; jej oczy podobne do oczu lalki o pustym spojrzeniu nie patrzyły na nic konkretnego. Tristan spojrzał na czarnoksiężnika, a potem znowu na konsulów. - Nic z tego - syknął i uniósł nieznacznie miecz. - Kim jest twój pan? - zapytał Wigg i postąpił krok naprzód. - Dlaczego chce się z nami widzieć? Czy chce wyrządzić nam krzywdę.? - Zachowacie życie - powiedział konsul bezbarwnym głosem. - Tego możecie być pewni. Ale zanim staniecie przed nim, musimy was przygotować. - Nie rozumiem - powiedział Wigg ostrożnie. - W jaki sposób macie nas przygotować? Tristan rozejrzał się po komnacie i dostrzegł kolejnych kilkadziesiąt par strasznych rąk wygrzebujących się z podłogi. Jeśli mamy się stąd wyrwać, trzeba to zrobić teraz, zanim całkiem nas otoczą, ponaglił samego siebie w myślach. Dlaczego Wigg się waha? - Przygotują was inni - powiedział konsul. Rozłożył ramiona i ruszył powoli w stronę Tristana i Wigga. - Musicie iść z nami. Taki jest rozkaz. Pozbawiona życia istota otworzyła groteskowe dłonie, by chwycić czarnoksiężnika. Tristan nie potrafił już dłużej się powstrzymać. Uniósł miecz i jednym cięciem przeciął koszmarną istotę na pół. Ta wydała przeraźliwy okrzyk i upadła na podłogę, a z rozszczepionego korpusu popłynęła szara substancja. Nagle pozostali konsulowie ruszyli na nich. Wyczuwając obecność kilku za swoimi plecami, Tristan obrócił się na pięcie i wykonał szerokie cięcie. Ostre jak brzytwa ostrze przecięło dźwięcznie powietrze na wysokości barków i odcięło głowy dwóm koszmarnym istotom. Potoczyły się na podłogę, a z korpusów trysnęła szara ciecz, której smród dopiero teraz dotarł do nozdrzy Tristana. Trochę szarej substancji spadło na jego ramię, które kończyło cięcie. Przez chwilę bezgłowe tułowia błądziły ślepo na chwiejnych nogach, wpadając na ściany, zanim ostatecznie osunęły się na ziemię. Tristan spojrzał szybko na Wigga i zobaczył, że czarnoksiężnik postanowił wreszcie posłużyć się sztuką. Z jego dłoni popłynęły pioruny energii, które ugodziły w pierś nacierających konsulów, spalając ich na miejscu, lecz Tristan zobaczył, że inny zachodzi Wigga od tyłu. Przerzucił miecz do lewej dłoni i sięgnął po jeden ze sztyletów. Srebrne ostrze, popłynęło, zataczając koła, zanim o tym pomyślał, i utkwiło w oku konsula, zabijając go natychmiast. Z pustego oczodołu bluznęła struga szarej substancji. Ale konsulów było zbyt wielu, zdał sobie sprawę Tristan. Ciął mieczem, pokonując kolejne zjawy, lecz wydawało się, że na miejsce każdej pokonanej przez niego i czarnoksiężnika z ziemi wyrasta kilka innych. Drzwi po drugiej stronie komnaty naznaczone rozjarzonym herbem jego rodziny wydawały się oddalone o setki mil. Pot zalewał mu oczy, a smród zabitych konsulów zatykał nozdrza. Nigdzie nie widział Wigga. Z trudem już unosił ciężki miecz omdlałymi ramionami. Nagle otrzymał uderzenie w tył głowy. Oślepiająco białe światło przepłynęło przez jego mózg i cały świat pogrążył się w ciemności. Cichy, pulsujący dźwięk płynął ku niemu, jakby nadchodził ze snu, napełniając go spokojem. Harmonijny szum przypływu i odpływu pieścił jego uszy i umysł, sprawiając, że czuł się bezpieczny i akceptowany. Co za wspaniałe dźwięki. Mając wciąż zamknięte oczy, tylko częściowo wynurzył się na powierzchnię świadomości. Przypominają szum morza. Ryk oceanu, rozbijające się fale. Ale to niemożliwe... I wtedy usłyszał inne, bardziej znajome głosy. Głosy kobiet... Śmieją się... wymawiają moje imię... Coś w jego wnętrzu nagle zaprotestowało, a ciało drgnęło gwałtownie przepełnione bezsilnością i strachem. Jego przerażona podświadomość przywołała wspomnienie czeluści Samotni Sabatu - kiedy słyszał głosy czterech czarownic, balansując na granicy śmierci. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy przepełniony cierpieniem głos Wigga, który woła do niego, i poczuł dyskomfort w ramionach i barkach. A potem zapadła cisza. Nie zdołał powrócić do świata, który go otaczał, i znowu pogrążył się w długim, ciemnym tunelu snu. Kiedy Tristan wreszcie otworzył oczy, wciągnął gwałtownie powietrze, zdumiony, i zaraz znowu je zamknął. Był pewien, że ma halucynacje. Potrząsnął głową. Miał nadzieję, że kiedy ponownie otworzy oczy, ujrzy coś innego. Lecz przenikający go ból zmusił go do zmierzenia się z rzeczywistością. Spojrzał jeszcze raz i otworzył usta w zdumieniu. Od skalistego brzegu rozciągał się bezmiar błękitnych wód ogromnego oceanu. Wciąż jednak znajdował się we wnętrzu pieczar. Nad jego głową, tam gdzie powinien zobaczyć błękitne niebo, rozciągał się kamienny sufit. Osadzone w nim świecące kamienie oświetlały jasno całe miejsce tak daleko, jak sięgał wzrokiem. Nawet samo morze, rozległe, poznaczone spienionymi falami, wydawało się bezkresne. Zapach chłodnej, niemal kojącej bryzy przypomniał mu o wybrzeżu Eutracji. Z niedowierzaniem zauważył, że spienione fale mają taką samą barwę, jaka towarzyszy magii. Przypływały nieustannie, rozbijając się o piaszczysty brzeg niedaleko jego stóp. Widok ten tak bardzo go zachwycił, że dopiero po kilku chwilach w pełni pojął swoje położenie. Ręce miał skute żelaznymi kajdanami, a plecami przywierał do wysokiej kamiennej ściany. Zdał sobie sprawę, że wisi zawieszony za nadgarstki, i poczuł nagle szarpiący ból. Gdy spojrzał w dół, zobaczył, że jego stopy znajdują się co najmniej metr nad ziemią. Wciąż miał broń, ale nie mógł jej dosięgnąć. Z ramionami i nadgarstkami rozpalonymi bólem, spojrzał w lewo i zobaczył wreszcie Wigga. Czarnoksiężnik był w jeszcze gorszym stanie. Wigg także wisiał skrępowany kajdanami, najwyraźniej nieprzytomny. Oczy miał zamknięte, a głowa opadła mu na pierś. Prawą stopę miał okaleczoną. Wzdłuż wewnętrznej części podeszwy buta, od palca do pięty, biegło nacięcie. Na skórze wokół rozcięcia zaschła szlachetna krew, która utworzyła dziwny ślad znaczący ohydnie grzbiet stopy. Tristan naprężył szyję i przekrzywiając głowę, spojrzał w dół na piasek pod nogami czarnoksiężnika. Był czerwony. Wiggowi celowo spuszczono krew. Przez chwilę książę czuł się zdezorientowany, lecz zaraz przyszło olśnienie. Konsulowie, z którymi walczyliśmy, powiedzieli, że trzeba nas przygotować, pomyślał. Upuścili krwi Wiggowi, żeby nie mógł posługiwać się sztuką. Tristan powrócił we wspomnieniach do tamtego nieszczęsnego dnia, w którym to Succiu, druga dama Sabatu, odebrała życie sobie i ich pierworodnemu. Zanim to uczyniła, powiedziała księciu, że kiedy szlachetnie urodzony straci dużo krwi, jego magiczna moc zostaje znacznie uszczuplona. Wiedział, że tak właśnie postąpiono teraz z Wiggiem. Ale kto to zrobił? - zastanawiał się. Powiódł wzrokiem po piaszczystej plaży, szukając jakiejś wskazówki. Teraz jednak zagadka wydawała się jeszcze trudniejsza do rozwiązania. Nigdzie nie dostrzegł śladów stóp. Jego spojrzenie napotkało jedynie niezmącone piękno piaszczystego brzegu, na który nieustannie napierał ocean. - Wigg! - zawołał głośno. - Wigg! Obudź się! Powiedz coś do mnie! Na nic nie zdały się jego krzyki. Tristan, wiedziony złym przeczuciem, zmrużył oczy i wbił wzrok w pierś czarnoksiężnika. Z ulgą zobaczył, że unosi się ona i opada, poruszana ciężkim oddechem starca. Przynajmniej wciąż żyje. Książę spojrzał ze smutkiem na niewiarygodny ocean, który rozpościera! się przed nim tak cudownie, tak niestosownie. Wydawało mu się, że zaraz zerwą się stawy jego ramion i nadgarstków. Odgłos rozbijających się fal był jedynym dźwiękiem, jaki dochodził do jego uszu. Plaża, której nie powinno tu być, pomyślał. A potem zaraz w jego głowie zagościła kolejna niepokojąca myśl. Czy to ma być mój los? Może konsul, którego zabiłem, miał na myśli tylko Wigga, kiedy mówił o przygotowaniu. Może oni chcą spotkać się tylko z Wiggiem, ponieważ zgłębił tajniki sztuki, a ja nie. To by wyjaśniało, dlaczego nie zrobiono nic, żeby mnie “przygotować”. Czy po prostu zostawią mnie przykutego do tej ściany, aż umrę? Poczuł się nagle bardzo osamotniony. I wtedy ujrzał przed sobą w powietrzu jarzenie sztuki. Zastanawiając się, czy ma halucynacje, ponownie zamknął oczy. Kiedy je otworzył, ujrzał w powietrzu zarys drzwi, które ku jego przerażeniu zaczęły się powoli przybliżać. - Wigg, musisz się obudzić! - zawołał Tristan. - Potrzebuję cię! - Jednak czarnoksiężnik się nie poruszył. Teraz portal unosił się dokładnie przed nim. Przez chwilę wydawało mu się, że zauważył jakiś ruch w jego wnętrzu. Lazurowa mgła zaczęła się rozpraszać i wynurzyły się z niej trzy piękne kobiety unoszące się na ogromnych przezroczystych skrzydłach. Były dość niskie, nie sięgałyby mu nawet do ramienia, gdyby stali na ziemi. Postacie kobiet emanowały blaskiem sztuki, kiedy wirowały w powietrzu przed nim, jakby go badały. Początkowo Tristan wzdrygnął się, lecz po kilku chwilach się uspokoił, gdy zrozumiał, że nie mają złych zamiarów. Wszystkie były prześliczne, ubrane w bogate, wydekoltowane suknie w kolorze najczystszej bieli. Miały długie, kręcone włosy i najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widział. Wreszcie jedna z kobiet przemówiła: - Przybyłyśmy tu, aby cię przygotować. - Jej głos był zwyczajny, miły i łagodny. - Kim jesteście? - wyszeptał zdumiony Tristan. - Jesteśmy zjawami naszego pana - odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Potrząsnęła głową wdzięcznie, jakby zdziwiona, że książę tego nie wie. Jej długie lazurowe włosy powiewały poruszane powiewem skrzydeł. - A kim jest wasz pan? - zapytał Tristan. Drgnął instynktownie, kiedy dwa pozostałe duchy stanęły po obu jego stronach. Pierwsza z kobiet uśmiechnęła się. - On jest tym, który czekał tak długo, by was zobaczyć. Ale nie miałyśmy pojęcia, że Wybraniec jest tak pociągający. Zanim Tristan zdążył zapytać, co ma na myśli, zjawy, które unosiły się przy nim, zaczęły go pieścić. Dotykały delikatnie jego krocza, językami i ustami pieściły usta. Pot zalewał mu oczy, a Tristan wił się, by uniknąć ich dotyku, jednak wisiał bezbronny, wydany na wszystko, co zechcą zrobić. - Pozwól im - powiedziała zjawa stojąca przed nim. - To ci ułatwi zniesienie tego, co muszę zrobić. Tristan spojrzał na nią i z przerażeniem zobaczył, że jej piękne oczy zaczynają się zmieniać. Niebieskie tęczówki zwęziły się, a pionowe szparki przybrały żółtą barwę. Głębokie, czarne źrenice były teraz zaledwie szczelinami. Wężowe oczy patrzyły na niego spokojnie, a z rozchylonych ust wysunął się rozwidlony język. - Nie podobam ci się taka? - zapytała zalotnie. Długi różowy język wysuwał się szybko spomiędzy jej pełnych warg. - Nie! - warknął Tristan rozgniewany. Starając się nie zwracać uwagi na pieszczoty pozostałych dwóch duchów, spojrzał prosto w żółte gadzie oczy. - Cokolwiek zamierzasz, zrób to wreszcie! Uśmiechnęła się. - Dobrze. - Przesunęła różowym językiem po prawym policzku Tristana. Potem zniżyła się i wsunęła język między rzemienie jego skórzanej kamizelki, bawiąc się włosami na piersi, aż wreszcie przesunęła nim wzdłuż tułowia księcia. Nie wiedząc, co jeszcze może się wydarzyć, Tristan zamknął oczy, by przygotować się na najgorsze. Podobna do węża mara strzeliła językiem, który przeciął równo skórę jego lewego buta. Potem wsunęła język w rozcięcie i nacięła stopę. Tristan krzyknął, próbując ją odtrącić, ale się spóźnił. Krew już kapała na piach. Kiedy zaczęła płynąć szybciej, na ziemi pod nim pojawiła się srebrna czara. W momencie gdy jego lazurowa krew zaczęła skapywać do naczynia, obie zjawy zaprzestały pieszczot i zawisły przed nim w powietrzu. - Dlaczego? - warknął. - Wiem, po co chciałyście krwi czarnoksiężnika, ale dlaczego ja? Nie poznałem jeszcze sztuki, a zakuty w kajdany nie stanowię dla was żadnego zagrożenia! - Upuściłyśmy krwi tobie i czarnoksiężnikowi z tego samego powodu - odpowiedziała pierwsza z kobiet, uśmiechając się. Teraz jej oczy i język znowu były normalne, znów była niewiarygodnie piękna. - Chcemy cię osłabić, by mieć nad tobą kontrolę. Osiągniemy to, odbierając Wybrańcowi odpowiednią ilość krwi, tak jak dzieje się w przypadku każdego śmiertelnika. Ale tym razem jest jeszcze inny powód. Krew Wybrańca może być wykorzystana w pewien sposób. Patrząc na zdumionego Tristana, znowu się uśmiechnęła. - Ach, widzę, że nie rozumiesz - zamruczała. - Wciąż wiesz tak mało, Wybrańcu. Ale wkrótce skończą się dni twojej ignorancji. Tristan nie wiedział, co ma na myśli, i w pewnym sensie nic go to nie obchodziło. Kiedy poczuł wyraźniejsze pulsowanie w stopie, szarpnął się w kajdanach. Miał wrażenie, że barki i nadgarstki trawi mu ogień, a z miejsc, w których żelazo wrzynało się w ręce, po jego ramionach popłynęły kolejne strużki lazurowej krwi. Spojrzał z nienawiścią w oczy zjawy. - I co teraz? - wycedził. - Czekamy - odpowiedziała łagodnie. - Na co? - Aż zbierzemy wystarczającą ilość twojej krwi. Nie potrzebujemy krwi czarnoksiężnika, tylko twojej. Potem przyjdą inni słudzy pana. Tristan chciał ją zapytać jacy słudzy, lecz mary odleciały. Zdesperowany szukał jakiegoś sposobu uwolnienia się, podczas gdy jego krew skapywała najpierw na brzeg czary, a potem do zebranej już w niej krwi, lecz nie znalazł odpowiedzi. Kiedy krew, cieknąca nieustannie ze stopy księcia, zaczęła się przelewać przez krawędź misy, powróciły zjawy. Ta, która rozcięła mu stopę, zajrzała do misy i uśmiechnęła się. - No proszę - powiedziała łagodnie. - Nie było tak źle, prawda? Teraz możemy uleczyć ciebie i czarnoksiężnika. Utrata krwi bardzo osłabiła Tristana, z czego zdawał sobie sprawę. Wisiał omdlały w łańcuchach i podejrzewał, że nie miałby sił, by unieść miecz, nawet gdyby był wolny. Jest dokładnie tak, jak chcieli, pomyślał. Jesteśmy osłabieni i poniżeni i żaden z nas nie może na to nic poradzić. Od razu poczuł mrowienie w stopie, co oznaczało, że działa już zaklęcie przyspieszonego uleczania. Kiedy spojrzał w bok, zobaczył, że rana Wigga także się zasklepia. Zjawy zawisły nad czarą Tristana. Ta, która bez wątpienia była ich przywódczynią, podniosła naczynie i znowu uśmiechnęła się do księcia. - Żegnaj, słodki książę - wyszeptała. - Może już nigdy się nie spotkamy. Ale gdyby stało się inaczej, będziemy mieli o wiele więcej do omówienia. - Powiodła wzrokiem po całej jego postaci, po czym spojrzała ze czcią na wypełnioną krwią czarę. - Tyle pytań, prawda? - drażniła się z nim. -1 tak niewielu biegłych w sztuce, którzy potrafiliby na nie odpowiedzieć. Kajdany krępujące czarnoksiężnika i księcia nagle się otworzyły i obaj upadli na piasek. Tristan dźwignął się niezdarnie i stanął na nogach, ale gdy spróbował sięgnąć po miecz, ponownie runął na ziemię i już się nie podniósł. Przypomniawszy sobie, że wcześniej zjawy skierowały swoją uwagę na ocean, powiódł zmęczonym spojrzeniem po wodzie, próbując znaleźć to, na co czekały. Wreszcie dostrzegł trzy kropki na szałwiowym horyzoncie. Kiedy się przybliżyły, rozpoznał je. Straszliwe drapieżne ptaki. Tristan popełznął po piasku do Wigga najszybciej jak potrafił. Potrząsnął czarnoksiężnikiem, a nawet uderzył go mocno otwartą dłonią w twarz, lecz nic nie wskórał. Drapieżne ptaki były coraz bliżej. Rozpościerając swoje spiczaste skrzydła, wylądowały miękko na plaży. Tristan zmrużył oczy z niedowierzaniem. Te ptaki różniły się od tamtych, które z Wiggiem obserwowali w Lasach Hartwick. Były bardziej rozwinięte. Wciągnął głęboko powietrze, kiedy przyjrzawszy się uważniej, dostrzegł groteskowe, oczywiste różnice. Ptaki oprócz skrzydeł miały ludzkie ramiona i dłonie. Ramiona zaczynały się pod środkowym stawem skrzydła i kończyły pięciopalczastą dłonią. Były pokryte rzeźbą mięśni. Ich nadgarstki zakrywały czarne skórzane rękawice. Przez pierś każdego z ptaków biegł ukośnie czarny skórzany pendent, na którym wisiał miecz w pochwie. Z ich zachowania Tristan domyślił się, że są o wiele bardziej inteligentne niż ptaki, które widział poprzedniej nocy. Także ich ruchy były pewniejsze i bardziej płynne. Wydawały się spokojne i opanowane. Poza tym we wszystkim innym przypominały tamte ptaki. Miały takie same wydłużone, spiczaste głowy, skórzaste skrzydła i długie czarne szpony. Ich szkarłatne groteskowe oczy wciąż się obracały, dzięki czemu ptaki obserwowały jednocześnie czarnoksiężnika, księcia i zjawy. I wtedy, choć wydawało się to niewiarygodne, jeden z nich przemówił. - Upuściłyście im krwi? - zapytał, zwracając swoją szkaradną głowę ku zjawom. Mówił bardzo sprawnie wysokim głosem. - Tak - odpowiedziała zjawa, która nacięła stopę Tristana. - Mamy wystarczającą ilość krwi Wybrańca. Z przyjemnością przekazuję czarę pisklęciu mojego pana. - Podpłynęła bliżej i podała misę pełną lazurowej krwi jednemu z pozostałych ptaków. Wtedy pisklę, które, jak się wydawało, było przywódcą grupy, bez słowa wyciągnęło miecz. Tristan wstrzymał oddech. Całą swoją istotą zapragnął, by miał dość sił, aby ująć w dłonie swoją broń. Pisklę wsunęło czubek miecza pod podbródek księcia, drocząc się z nim. Przyglądało mu się przez kilka chwil, po czym opuściło miecz. Kiedyś, obiecuję, poprzysiągł książę w duchu. Pisklę zwróciło się do zjaw. - Możecie odejść. Zjawy nic nie odpowiedziały i odleciały przez czekający portal, pozostawiając czarnoksiężnika i księcia z trzema strasznymi ptakami. - Czego chcecie? - zawołał słabo Tristan, usiłując wstać i chwycić w dłoń miecz. Lecz nie miał dość sił, by się dźwignąć ani by wyciągnąć z pochwy ciężką broń. Ptasi stwór o długim spiczastym dziobie pełnym zębów uśmiechnął się w jakiś niepojęty sposób. - Chcemy ciebie - powiedział cicho. Wtedy pisklę, które nie trzymało czary, zbliżyło się do czarnoksiężnika i ujęło w szpony jego bezwładne ciało. Przywódca ptaków pchnął księcia na piasek silną łapą i zacisnął szpony wokół jego ciała. Tristan spróbował wydobyć się z uścisku potężnych pazurów, pozbywając się resztek sił. Pisklęta rozłożyły skórzaste skrzydła i pofrunęły ku linii horyzontu wspaniałego, lazurowego morza. Teraz dopiero Tristan przestał walczyć, by zachować świadomość. ROZDZIAŁ 21 Geldon spojrzał w dół ze swojej lektyki i ujrzał przesuwający się przed nimi wspaniały krajobraz Parthalonu. Joshua, który siedział w sąsiedniej lektyce, wciąż miał zamknięte oczy. Karzeł zastanawiał się przez chwilę, czy młody konsul przyzwyczai się kiedykolwiek do tej formy podróżowania. Spojrzawszy w dal, Geldon dostrzegł wyspę, na której stała Samotnia zniszczona następstwami śmierci czarownic. Tamtego dnia Tristan wydał sługom wiele rozkazów, między innymi zlecił im trudne zadanie odbudowania tej straszliwej imponującej fortecy. Słudzy mieli także zniszczyć wszelkie pozostałości po Sabacie, takie jak pięcioramienne gwiazdy. Niełatwe zadanie, pomyślał Geldon. Zmrużył oczy, usiłując zobaczyć szczątki wspaniałej niegdyś budowli. Ciekawe, co zdziałali. W miarę jak zbliżali się do Samotni, Geldon mimowolnie powrócił myślami do czasu, kiedy przebywał tam jako niewolnik. Przypomniał też sobie, jak przybył Tristan i Wigg, by odszukać Shailihę, i jak obaj zostali pochwyceni przez czarownice. Tristan odzyskał siostrę, ale stracił syna. Geldon spojrzał na fosę otaczającą wyspę i wziął głęboki oddech, wiedząc, co powinien zrobić. Książę nie prosił rnnie o to, pomyślał. Ale jego spojrzenie mówiło mi, że pragnie tego, więc to zrobię. Geldon dał znak Baktarowi. Przywódca sług odpowiedział skinieniem głowy i zbliżył się do lektyki karła. - Wysadźcie nas za murami Samotni w pobliżu fosy! - zawołał do niego. - Dalej lećcie bez nas! Powiedz, proszę, Traaksowi, że niebawem przyjdziemy do niego! Baktar skinął głową. - Jak sobie życzysz! - zawołał i dał znak wojownikom, którzy trzymali lektyki, by sfrunęli na ziemię. Kiedy opadli łagodnie, karzeł i konsul stanęli na nieco drżących nogach i patrzyli, jak czterej wojownicy wracają do swoich towarzyszy. Cała grupa zatoczyła koło, przeleciała nad zniszczonym murem i opadła już na terenie Samotni. - Dlaczego zostaliśmy tutaj, za murami pałacu? - zapytał Joshua, poprawiając szatę. - Myślałem, że chcesz się spotkać z Traaksem. - Chcę. Po to tutaj przybyliśmy. Ale mam coś jeszcze do zrobienia. - Geldon rozejrzał się po terenie wokół fosy. - Chodź ze mną - powiedział do konsula. Obejście wyspy zajęło im trochę czasu. Wreszcie karzeł zobaczył to, czego szukał. Gdy szedł w tamtą stronę, odżyły w nim wspomnienia tamtego dnia, przepełnione zarazem smutkiem i radością. Mała mogiła była nienaruszona. Nad stosem usypanych kamieni wznosiła się prosta drewniana tablica. Był to grób Nicholasa, nie narodzonego syna Tristana i Succiu. Geldon spojrzał na prowizoryczną płytę nagrobkową i odczytał wypisane na niej słowa NICHOLAS IIZ RODU GALLANDÓW Pozostaniesz w naszej pamięci Niedaleko stąd, jak opowiadał Tristan, Succiu skoczyła z zamkowego muru, zabijając siebie i nie narodzone dziecko, które nosiła w łonie. Tristan wyjął martwe dziecko z jej brzucha i pochował je, a Wigg spalił ciało drugiej damy. Dłoń Geldona powędrowała automatycznie do szyi, na której przez ponad trzysta lat nosił obrożę nałożoną przez drugą damę. Czarownica odeszła bezpowrotnie, co go wcale nie zmartwiło. Spojrzał na konsula. - Coś mi przyszło do głowy - powiedział zamyślony. - Może nadużywam swoich kompetencji, ale pomyślałem sobie, czy... - Czy nie zabrać ciała dziecka do Eutraqi, by wyprawić mu stosowny pogrzeb w obecności rodziny królewskiej i Rady - skończył za niego Joshua. - To miałeś na myśli, prawda? - Tak - odpowiedział Geldon, ponownie kierując smutne spojrzenie na grób. - Skąd wiesz? - Bo ja także o tym pomyślałem, gdy tylko Wybraniec poprosił nas, abyśmy się tu udali - odpowiedział Joshua. - Wigg opowiedział mi tę historię. On także jest przekonany, że Tristan pragnie, aby jego syn został pochowany w Eutracji. - Zamilkł na chwilę. - Ale ja mam wątpliwości. - Jakie? - zapytał Geldon. - To jest dziecko Tristana, a nie twoje czy moje. I to on powinien postanowić, czy i kiedy to zrobić. - Joshua spojrzał prosto w oczy karła z prostotą i szczerością, którym Geldon nie potrafił się oprzeć. - Chyba masz rację - odpowiedział po chwili. Westchnął zrezygnowany. - W takim razie wejdźmy do Samotni. Traax czeka na nas. Joshua rozejrzał się, jakby czegoś szukał. - Jeszcze chwilę - powiedział tajemniczo. Skierował dłoń w kierunku pomarańczowożółtych kwiatów, które dostrzegł na brzegu fosy. Łodygi wysunęły się posłusznie z ziemi wraz z korzeniami. Wtedy Joshua zmrużył oczy i korzenie oddzieliły się od łodyg. Barwne kwiaty poszybowały w powietrzu, zawisły na moment nad grobem, po czym opadły powoli na mogiłę. - Dziękuję - powiedział Geldon wzruszony. Joshua wsunął dłonie w rękawy szaty i skinął głową. Teraz Tristan jest także moim przyjacielem - odparł cicho. Obaj ruszyli do potężnego mostu zwodzonego, z drewna i żelaza, po którym mieli przejść ponad fosą na wyspę do okaleczonego zamku znanego pod nazwą Samotni. Dobrze się tu spisali, pomyślał Geldon. Minęli już most, przeszli pod pierwszą opuszczaną kratą i zbliżali się do drugiej. Na środku obszernego dziedzińca wznosiły się już mury odbudowywanego zamku. Zgodnie z rozkazem usunięto wszystkie Pentagramy, symbole Sabatu. Słudzy zburzyli znaczną część pierwotnej konstrukcji, chociaż do odbudowy ponownie wybrano jasnoniebieski inarmur. Pierwsze piętro było już niemal ukończone, a okrągłe wieże w każdym rogu budowli nabierały kształtów. Tu i tam w ścianach pojawiły się otwory łukowatych okien, w które miały być wstawione szyby z grubego ołowiowego szkła. Wchodząc po marmurowych schodach na nie przykryte jeszcze stropem rozległe pierwsze piętro, Geldon i Joshua zdumieli się rozmachem prac, jakie tam prowadzono. Wszędzie widać było uwijających się wojowników, co przypominało mrowisko pełne zajętych pracą robotnic. Wielu spośród tysięcy pracowników wydawało głośno rozkazy. Byli to zapewne oficerowie, jak się domyślał Geldon. Niektórzy stali pochyleni nad rysunkami rozłożonymi na prostych drewnianych stołach. Inni wycinali marmur, nadając mu pożądane kształty; ten i ów zanosił się kaszlem od pyłu, który obłokami unosił się nad ich głowami. Inni ciągnęli za liny przyczepione do bloków, by dźwignąć i ustawić na swoim miejscu wspaniałe kamienne bryły. Wieczorne powietrze wypełniał jasnoniebieski pył, hałas, woń potu i jęki. Niektórzy z pracowników zapalali pochodnie, by można było kontynuować pracę w nocy. Geldona zdumiał widok kobiet uczestniczących w pracach. Wcześniej nigdy tego nie robiły. Zanim Tristan nakazał zlikwidować wszystkie domy publiczne, tak by kobiety otrzymały należne miejsce w eutrackim społeczeństwie, kobiety pozostawały całkowicie na usługach mężczyzn. Teraz pracowały razem z nimi i wydawało się, że czują się całkiem pewnie w swojej nowej roli. Ich koślawy chód - spowodowany zniekształceniami krępowanych stóp - był jedyną pozostałością wcześniejszego okrutnego losu. Geldon z zadowoleniem.zobaczył, że zgodnie z rozkazem Tristana żadna nie miała już skrępowanych stóp. Wspinając się po kolejnych schodach, które prowadziły do czegoś, co miało być ogromnym holem, karzeł i konsul ujrzeli wreszcie Baktara i Traaksa, którzy stali pochyleni nad rysunkami, pogrążeni w rozmowie. Baktar pierwszy ich zauważył i od razu przyklęknął na kolano. - Żyję, by służyć - powiedział z powagą. Wtedy Traax odwrócił się szybko i zmierzył obu czujnym spojrzeniem. Przez krótką, lecz jakże trudną chwilę karzeł poczuł, jak w jego piersi wzbiera paniczny strach; nie miał pewności, czy młodszy, bardziej agresywny zastępca dowódcy potraktuje poważnie wysłanników Wybrańca. Wreszcie Traax także przyklęknął i powiedział niskim władczym tonem: - Żyję, by służyć. Geldon wypuścił powoli powietrze, starając się opanować. Jak dotąd wszystko idzie dobrze, pomyślał. - Możesz wstać - rozkazał. Kiedy Traax się podniósł, Geldon przyjrzał mu się uważnie. Po tym, jak Tristan ściął głowę dowódcy sług, Traax pierwszy stanął przed księciem i złożył swój miecz u jego stóp, zachowując tym samym pozycję zastępcy dowódcy. W przeciwieństwie do większości wojowników Traax miał ogoloną głowę. Wyglądał na trzydzieści Pór Nowego Życia - a więc wiekiem dorównywał Tristanowi - był wysoki i silny, nawet jak na wojownika sług, miał zielone oczy o poważnym spojrzeniu i władczą postawę. Geldon wiedział, że Traax jest bardzo inteligentny i że musi ostrożnie dobierać słowa, ponieważ ma tylko jedną szansę, by dobrze załatwić sprawę. - Wybraniec przysyła nas, byśmy wysłuchali twojego raportu. - Wskazał na konsula. - To jest Joshua, biegły w sztuce przedstawiciel księcia Tristana. Czy moglibyśmy tu gdzieś usiąść? - Oczywiście - odparł krótko Traax. Poprowadził ich do namiotu, w którym stał stół i krzesła. - Jesteście głodni, spragnieni? - zapytał i położył miecz na stole. Baktar, Geldon i Joshua usiedli. - Tak - odparł Geldon i w tej chwili poczuł ogromny głód. Traax skinął ręką i do stołu podeszła jedna z kobiet sług. Czekała, aż Traax się odezwie, ale jej postawa wcale nie wyrażała uległości. - Przynieś nam coś do jedzenia i picia - rzucił szybko Traax. Zerknął na Geldona i ponownie spojrzał na kobietę, a na jego twarzy pojawił się wyraz uprzejmości. - Proszę - dodał cicho. Pomimo powagi sytuacji Geldon z trudem powstrzymał uśmiech. Z pewnością trudno im przyjąć wszystkie te zmiany, uzmysłowił sobie. Wcześniej wojownik sług nie musiał prosić o nic nikogo poza czarownicami z sabatu, które teraz nie żyły. Musi pamiętać o tym, że cały świat sług został wywrócony do góry nogami. Ma do wykonania zadanie. - Twój raport? - zwrócił się do Traaksa. - Jak widzisz, odbudowa Samotni posuwa się naprzód - zaczął Traax. - Według moich szacunków cała budowla będzie ukończona mniej więcej za rok. Ponadto domy publiczne zostały zamknięte, a kobiety sług uwolnione. Mamy już wiele małżeństw, jako że Wybraniec zezwolił na takie związki. Prowadzimy też spis urodzin. Także Gallipolai otrzymali wolność. Nie podcinamy już skrzydeł ani im, ani naszym kobietom. Nie krępujemy też stóp. - Zamilkł na moment i uśmiechnął się. - Ciekawie będzie spróbować nauczyć ich latać, kiedy już odrosną im skrzydła - dodał cierpko i zaraz spoważniał. - Ale są sprawy, które nas niepokoją. Wiesz, o czym mówi, upomniał się w duchu Geldon. Ale nie ułatwiaj mu zadania. Teraz jesteś jego przełożonym. - Mianowicie? - zapytał Geldon, okazując lekką dezaprobatę, jakby poczuł się nagle rozczarowany. - Od czasu śmierci czarownic dzieje się coś dziwnego - odpowiedział Traax. - Zostaliśmy dotknięci nieoczekiwaną i niewyjaśnioną plagą bagiennych szczurów. Pustoszą nasze ziemie i uciekają w głębiny licznych jezior i stawów, które powstały w tajemniczy sposób. Utworzyłem oddziały łowców szczurów, by wybiły ich jak najwięcej. Geldon spojrzał na stół i zobaczył, że przyniesiono już jedzenie. Dwoje sług, kobieta i mężczyzna, zaczęli rozstawiać je na stole. Na rożnie obracał się parthaloński dzik, do tego przyniesiono świeże warzywa i bardzo ciemny chleb upieczony w piecach sług. Karzeł delektował się aromatycznymi zapachami, wiele sobie po nich obiecując. Kobieta o posągowych kształtach i wielkiej urodzie uśmiechnęła się do Joshuy. Kiedy stawiała jedzenie na stole, jej długie, ciemne włosy musnęły twarz młodego konsula. Geldon był pewien, że nie stało się to przypadkiem. Joshua zaczerwienił się mocno i poruszył niezgrabnie na krześle. Traax i Baktar zarechotali głośno. - Miej się na baczności! Wolność bardzo je ośmieliła. Teraz mają w zwyczaju, jakby to powiedzieć, upewniać się, że mężczyzna jest “zdolny”, zanim uznają go za kandydata na męża. A patrząc na ciebie, nie jestem pewien, czy przeszedłbyś pomyślnie próbę - ze sztuką czy bez! - Obaj słudzy zaśmiali się ponownie, patrząc za odchodzącą kobietą, a Baktar posunął się nawet do tego, że klepnął mocno po plecach zmieszanego konsula, aż ten zaniósł się kaszlem. W pierwszej chwili Geldon chciał złajać Traaksa za jego komentarze, lecz ostatecznie uznał, że nie będzie ryzykował. Po prawdzie, pomyślał sobie, patrząc za odchodzącą powoli zgrabną kobietą, pewnie ma rację. Kiedy kobieta zniknęła, Joshua spojrzał na karła szeroko otwartymi oczami, westchnął i zabrał się do jedzenia. Skosztowawszy trochę wybornego mięsiwa, Geldon ponownie skierował uwagę na zastępcę dowódcy sług. - Powiedz mi coś o ludności cywilnej - rzekł Geldon i upił łyk mocnego wina. - Od chwili przybycia tutaj widziałem niewielu ludzi. To zapewne z powodu szczurów. Oblicze Traaksa znowu pociemniało i Geldon od razu się domyślił, że nie usłyszy nic dobrego. - Ludzie są przerażeni pojawieniem się szczurów i boją się oddalać zbytnio od swoich domów. Muszą też nauczyć się nam ufać - powiedział - pomimo śmierci czarownic. Nie winie ich za to. Bardzo się staramy zdobyć ich szacunek i zaufanie. Ale nie jest to łatwe, ponieważ przez cały musimy zajmować się odbudową Samotni i polować na szczury. Bagienne szczury i nieufne społeczeństwo, pomyślał Geldon ze smutkiem. Tristan i czarnoksiężnicy sami muszą się tu pojawić. - Czy nasz pan może uczynić cokolwiek, by nam pomóc? - zapytał Traax, jakby czytał w jego myślach. - Sądzę, że wizyta Wybrańca i jego czarnoksiężników, choćby bardzo krótka, wiele by pomogła. Szczególnie jeśli chodzi o społeczeństwo. Słudzy są silni i odważni. Ale nie mamy zbyt dużej wprawy w uprawianiu polityki czy rozwiązywaniu problemów społecznych. W tych sprawach potrzebujemy pomocy. Geldon poczuł, że zaczyna darzyć Traaksa coraz większą sympatią. - Przedstawimy księciu wasze potrzeby - powiedział ze współczuciem. - Ale musicie zrozumieć, że obecnie musi poświęcić wiele uwagi swojemu narodowi. Wasze legiony mocno zniszczyły Eutrację, o którą musi się zatroszczyć przede wszystkim. Postanowił zmienić temat. - Rufus, twój dowódca z getta, poinformował mnie, że armada, którą posłużyliście się do ataku na Eutrację, wciąż czeka w pobliżu Przylądka Eyrie. Czy to prawda? - Tak - odparł Baktar między kolejnymi kęsami smakowitego mięsiwa. - Flota jest w dobrym stanie, a kapitanowie otrzymali inne zadania. Czy Wybraniec jej potrzebuje? - Nie wiem - odpowiedział Geldon. - Nie mnie o tym sądzić. Ale myślę, że zarówno on, jak i czarnoksiężnicy ucieszą się, gdy o tym usłyszą. - Chciałbym poruszyć inną sprawę - wtrącił Joshua niespodziewanie. Traax i Baktar spojrzeli na niego pytająco. - Znacie wojownika sług o imieniu Ox? - zapytał konsul. Traax uśmiechnął się. - Tak. Może nie jest najbystrzejszy, ale to jeden z najbardziej oddanych wojowników. - Chciałbym zabrać go z nami do Eutracji - powiedział Joshua. Zapadła cisza, a jego nieoczekiwane słowa zawisły w powietrzu. Geldon starał się nie okazywać zaskoczenia. Mam nadzieję, że wie, co robi, pomyślał zaniepokojony. Traax zmarszczył brwi. - Czy wolno nam spytać o powód twojej prośby? - zapytał ponurym głosem. - Został ranny podczas polowania na szczura - odpowiedział Joshua. - Tylko dlatego? - prychnął Traax. - Z powodu zwykłej rany? Słudzy widzieli niejedną ranę i zawsze radzimy sobie z nimi sami. Walka, umieranie i znoszenie ran to główne powody naszego istnienia! - Zerknął na Geldona, żeby się przekonać, czy aby się nie zagalopował. - A przynajmniej kiedyś taka była nasza misja - dodał. - Tak, ale to nie jest zwykła rana - odpowiedział Joshua. - Stracił całą stopę. Bezpośrednio po ataku opatrzyłem magią stopę i kikut nogi. Jeśli zabierzemy Oksa do Eutracji, to być może czarownicy Wybrańca potrafią połączyć stopę z nogą. Traax otworzył usta zdumiony. - Potrafisz dokonać czegoś takiego? - zapytał cicho. - Nie - odpowiedział Joshua. - Moc, jaką posiadam, nie jest tak wielka. Ale za morzem są inni biegli w sztuce, którzy być może to potrafią. Traax machnął ręką. Natychmiast pojawił się oficer sług i trzasnął głośno obcasami. - Poślij po tego, którego zwą Ox - rozkazał Traax. - Żyję, by służyć - odpowiedział szybko wojownik i ruszył biegiem. Ox pojawił się po kilku minutach, kuśtykając na prowizorycznych kulach. Dziwne, lazurowe jarzenie sztuki wciąż otaczało kikut jego zranionej nogi. - Żyję, by służyć - powiedział, usiłując przyklęknąć na zdrowe kolano, co najwyraźniej sprawiało mu wiele bólu. Geldon zamrugał, patrząc, jak wojownik stara się przyjąć tradycyjną postawę, i już miał go powstrzymać, gdy ubiegł go Traax. - Nie trzeba - powiedział. Ox wyprostował się i oparł ciężko na kulach, a Geldon zrozumiał, że oddany sługa mógłby stać w takiej pozycji przez całą noc, gdyby otrzymał taki rozkaz. - Wysłannicy naszego nowego pana chcą zabrać cię ze sobą do Eutracji. Być może uda im się uleczyć twoją nogę. Chciałbyś pojechać z nimi? - zapytał Traax. Geldon widział, jak Ox rozważa możliwość uleczenia swojej okaleczonej nogi, lecz ostatecznie górę wziął sługa. - Jeśli każesz jechać, to pojadę - rzucił krótko głębokim, dźwięcznym głosem, który harmonizował z jego silnym ciałem. - Bardzo dobrze. - Traax skinął głową i zwrócił się do konsula: - Ale mam prośbę. Joshua odstawił kielich, jakby poirytowany, po czym spojrzał prosto w oczy Traaksa. - No nie wiem - powiedział. - Wybraniec nie przywykł do spełniania żądań. Geldon znieruchomiał, patrząc na ten pojedynek. Konsul ma chyba więcej odwagi, niż sądziłem, pomyślał. Szybko się uczy, tak jak mówił Wigg. Joshua wrócił do jedzenia, ignorując przez chwilę Traaksa. - O co chodzi? - zapytał, podnosząc widelc do ust. - Gdyby Ox umarł na waszej ziemi, zachowajcie zwyczaje wojowników sług. Niech jego ciało zostanie spalone, a popioły rozrzucone. Joshua zastanawiał się przez chwile., zanim odpowiedział. - Załatwione - rzucił. - Dobrze - wtrącił Geldon, pragnąc odzyskać kontrole, nad rozmową. - A zatem postanowione. Zostaniemy tu jeszcze kilka dni. Chce się przyjrzeć, jak przebiega odbudowa Samotni. - Uśmiechnął się i spojrzał na młodego konsula. - Być może Joshua chciałby poznać bliżej kobietę, która nam usługiwała - dodał wesoło. Joshua zmarszczył brwi i zarumienił się, podczas gdy pozostali roześmiali się głośno. Patrząc na Oksa, Geldon zastanawiał się przez moment, co powiedzą czarnoksiężnicy, kiedy z portalu wyjdzie konsul i garbaty karzeł, a za nimi ranny wojownik sług. Uśmiechnął się lekko. Oby Zaświatom nie zabrakło poczucia humoru, pomyślał. ROZDZIAŁ 22 Ragnar obrócił się leniwie na łóżku, by spojrzeć w oczy kobiecie, którą właśnie brutalnie posiadł - tej, która od tak dawna była jego ulubienicą. Od stuleci sprowadzał do siebie wiele kobiet i wciąż to robił, zwykle pozwalając im odejść, kiedy już zaspokoił swoje pożądanie. Czasem zatrzymywał którąś na dłużej, kilka dni, kilka lat, w zależności od tego, jak bardzo był z niej zadowolony. Ale żadna nie dorównywała tej, na którą teraz patrzył. Kobieta, którą trzymał u siebie tak egoistycznie, pozostawała pod wpływem zaklęć czasu, co pozwalało im cieszyć się sobą w nieskończoność, w miejscu, które było zarazem jego więzieniem i sanktuarium. W rzeczywistości to nie on wpadł na pomysł, aby objąć zaklęciami czasu tę wspaniałą istotę, która leżała u jego boku. Otrzymał taki rozkaz. Ragnar z rozkoszą rozmyślał o tym, jak dalece zmienił się bieg wypadków w porównaniu z tym, co zaplanowano przed laty. Gdyby osoba, która nakazała rzucić na kobietę zaklęcia czasu, była z nim teraz, Ragnar już by nie żył, zamiast cieszyć się i dziękować. Uśmiechnął się do siebie, zastanawiając się nad swoim szczęściem. W jak cudowny sposób nici okoliczności splotły się we właściwym czasie w zdumiewający i barwny gobelin zemsty, która wreszcie miała się dokonać. Już niebawem gobelin zostanie zdjęty z krosien, a on będzie mógł go użyć. - Musisz już iść, moja słodka - powiedział do kobiety niemal łagodnie. - Bo muszę się zająć różnymi sprawami. Wstała powoli, nie patrząc na niego, i włożyła srebrzysty szlafrok. Ragnar sięgnął ręką do nocnego stolika i umoczył palec w naczyniu z żółtym płynem mózgowym. Polizał chciwie palec i od razu poczuł krzepiący żar, który wypełnił jego ciało. Potem znowu odwrócił się, by podziwiać kształtną piękność. - Czy tym razem byłaś szczęśliwa? - zapytał, mimo że dobrze wiedział, co mu odpowie. Wciąż stała odwrócona do niego plecami, drżąca. - Nie - powiedziała. - Napawasz mnie obrzydzeniem i zawsze tak będzie. - Zamilkła na moment i spuściła głowę zawstydzona. - Moja odpowiedź nie zmieni się, nawet jeśli będziesz mnie brał przez następne trzysta lat - dodała zmęczonym głosem. - Moim jedynym błogosławieństwem jest to, że twoje szaleństwo i uzależnienie uczyniły cię bezpłodnym. - Wreszcie odwróciła się do niego z oczyma roziskrzonymi nienawiścią i zacisnęła dłonie w pięści. - Wolałabym umrzeć, niż nosić w łonie twoje ohydne nasienie. Gdyby Ragnar znajdował się bliżej, z pewnością by ją uderzył. Teraz jednak opadł na łóżko i sięgnął leniwym ruchem po kolejną kroplę cennego płynu. Spojrzał na kobietę pożądliwie. - Nie obawiaj się, moja droga - powiedział - jeszcze przez całe wieki będziemy się cieszyć tym błogosławieństwem. - Czy mogę już odejść? - zapytała tonem, który wyrażał zarazem prośbę i żądanie. - Wybraniec i Wigg wkrótce tu przybędą. Chcę, abyś była ze mną w chwili ich przybycia - oznajmił nieoczekiwanie Ragnar, wyraźnie uradowany zdziwieniem, jakie dostrzegł na jej twarzy. Uśmiechnął się złośliwie. - Zależy mi na tym, żeby obaj cię zobaczyli. - Dlaczego? - zapytała. - Nie wiem, kim są ani po co przychodzą. Co za różnica, czy będę tutaj czy nie? - Nigdy dotąd nie angażował jej do swoich planów, dlatego jego nieoczekiwane żądanie zdziwiło ją i przestraszyło. Ragnar podniósł się z łóżka i podszedł do niej, nagi. Skuliła się instynktownie, on zaś wyciągnął rękę, przytrzymał jej twarz dłonią, a grzbietem drugiej uderzył w policzek tak mocno, że upadła na kolana. Zatoczyła się jak pijana z głową zwieszoną nad podłogą, ale zaraz wstała, a w jej oczach znowu błysnęła nienawiść. - Biedactwo - powiedział łagodnie łowca krwi. - Wciąż tak mało wiesz. I chyba nigdy nie dowiesz się wszystkiego. Ale przyjdziesz tutaj albo oddam cię Pijawce, żeby się z tobą zabawił. Nie chcę się tobą z nikim dzielić i nigdy tego nie robiłem, ale jeśli tego trzeba, żebyś była posłuszna, to się nie zawaham. Spuściła głowę, a po jej policzkach popłynęły łzy. Od dawna widziała, jak Pijawka na nią patrzy, i ze zgrozą myślała, że mogłaby stać się jego zabawką. - Dobrze - wyszeptała. - Zrobię, jak każesz. - Pewnie, że zrobisz. - Ragnar uśmiechnął się, a jego przekrwione oczy i długie zęby błysnęły w łagodnym blasku komnaty. - I zawsze tak będzie. A teraz idź do siebie i włóż najładniejszą suknię, ta zielona będzie dobra. Wezwę cię. Nie odpowiedziała już nici wyszła posłusznie. Łowca krwi uśmiechnął się i sięgnął do naczynia po płyn. Potem ubrał się, przypinając sobie także złoty sztylet czarnoksiężnika, który dawno temu należał do Wigga. Wkrótce, Wigg, pomyślał Ragnar. Wkrótce. - Są blisko - powiedział cicho Nicholas, a jego ciemnoniebieskie skośne w kącikach oczy błysnęły ożywieniem. - Obaj, pierwszy czarnoksiężnik i Wybraniec. Wyczuwam już ich plugawą krew. Dopilnowałem, żeby obaj byli nieprzytomni, co nam bardzo pomoże. Nicholas, ubrany w prostą białą szatę, zasiadał na jednym z trzech lśniących tronów z granatowego marmuru. Lazurowy blask, który emanował z jego postaci, rozlewał się po całej komnacie, przyćmiewając światło ogromnego oliwnego świecznika zwieszającego się pośrodku sufitu. Komnata była niezwykle okazała, a jej sufit i podłogę wykonano z najjaśniejszego zielonego marmuru. Ragnar spojrzał uważnie na młodzieńca. Nicholas znowu urósł od momentu, kiedy widział go po raz ostatni. Teraz wyglądał na kogoś, kto przeżył co najmniej Piętnaście Pór Nowego Życia. Jego czarne lśniące włosy opadały na ramiona, a wystające kości policzkowe, niezwykłe oczy i mocno zarysowana szczęka coraz bardziej upodabniały go do rodziców. Obok niego na białym marmurowym ołtarzu spoczywał otwarty Kodeks. Po co go tutaj przyniósł? - zastanawiał się Ragnar. Chyba nie chce, żeby zabrali go czarnoksiężnik i Wybraniec. - Ależ tak - powiedział cicho Nicholas. - Chcę, żeby czarnoksiężnik i Wybraniec zabrali Kodeks ze sobą. W końcu po to tu przyszli. Tyle przynajmniej możemy dla nich zrobić. - Uśmiechnął się. - Z powodów, których i tak nie pojmiesz, Kodeks będzie dla nas bardziej przydatny w ich rękach - mówił dalej młodzieniec. - A poza tym już go przeczytałem. Mówiłem ci niedawno, że ostatecznie nie będzie mi potrzebny ani Kodeks, ani Klejnot, to śmieszne świecidełko, które tak czczą. Już nie potrzebuję księgi. A niebawem także i kamień nie będzie miał dla mnie żadnego znaczenia. Ragnar i Pijawka wymienili zdumione spojrzenia, a potem znowu spojrzeli na młodzieńca na tronie. - Nie rozumiem - rzekł Ragnar. - Czy Kodeks w niczym im nie pomoże? - Nic już im nie pomoże - odparł Nicholas. - Koła zostały puszczone w ruch i nie ma odwrotu, dla nikogo z nas. Ragnar spojrzał na wielką księgę. Oprawiony w delikatną, lśniącą, misternie tłoczoną skórę, z kartkami o złoconych brzegach, Kodeks Klejnotu był tak ogromny, że potrzeba by co najmniej dwóch silnych mężczyzn, żeby go podnieść. Czarnoksiężnik i książę, obaj mocno osłabieni, z pewnością nie daliby rady tego uczynić, co do tego Ragnar nie miał wątpliwości. Ogromnie zdumiony skierował uwagę na Nicholasa. - Nie martw się tym, w jaki sposób zabiorą go ze sobą - powiedział Nicholas ze swojego tronu. - Posłużę się tajemnym sposobem przenoszenia księgi. Zachowaj spokój, kiedy to nastąpi. Wigg z pewnością rozpozna zaklęcie i uzna, że to ty się nim posłużyłeś. Oczywiście, podejrzliwie potraktują to, że chcesz im go oddać, ale ostatecznie zabiorą księgę, nie wątp w to. Ja pozostanę w ukryciu, ale będę słyszał waszą rozmowę. Nie chcę jeszcze ujawniać się przed Wybrańcem. - Nicholas zmrużył oczy, a kąciki jego ust uniosły się w pogardliwym uśmiechu. - Uczynię to w innej, bardziej stosownej chwili. Ale pragnę usłyszeć głos tego, który ośmiela się nazywać siebie moim ojcem. Ragnar milczał, zastanawiając się, co zamierza młodzieniec. - Zjawy upuściły krwi obu, czarnoksiężnikowi i Wybrańcowi - dodał Nicholas. - Wprawdzie później odzyskają siły, ale tutaj nie będą stanowić dla nas zagrożenia. Ponadto otrzymam kielich pełen krwi księcia. Zostanie zaniesiony do twoich komnat, gdzie będziesz go strzegł aż do chwili, kiedy każę go przynieść. - Spuścił nieco głowę i pochylony do przodu spojrzał na twarz łowcy. - Lazurowa krew Wybrańca ma ogromne znaczenie. Odpowiadasz za nią życiem. Jeśli uronisz choćby kroplę z kielicha, umrzesz. Powoli i w męczarniach. - Tak, panie - odparl zaniepokojony Ragnar. Nicholas usiadł wygodniej na swoim tronie. - Jest jeszcze kilka rzeczy, o których musisz wiedzieć, zanim przybędą tu czarnoksiężnik i książę - mówił dalej. - Przede wszystkim pisklęta, które ich tu przyniosą, różnią się od tych, jakie dotąd widziałeś. To osobniki z drugiej generacji, które potrafią myśleć i mówić. Noszą też broń. To tylko trzy spośród tych, które widziałeś tamtego dnia w katakumbach, a które już się wykluły. Są ich dziesiątki tysięcy i wszystkie gromadzą się w obozach na północy, czekając na moje rozkazy. Niech cię nie zaniepokoi wygląd tych trzech piskląt, bo są twoimi sprzymierzeńcami i sługami. Ragnar i Pijawka pokręcili głowami w zdumieniu. Po co mu aż tyle piskląt, zastanawiał się morderca, skoro konsulowie zostali niemal całkowicie pokonani? I do czego w ogóle są mu potrzebni konsulowie? - Pisklęta są mi potrzebne, ponieważ dojdzie do wielkiej wojny - wyszeptał Nicholas, czym zupełnie zaskoczył Pijawkę. - Która będzie się toczyła zarówno na niebie, jak i na ziemi. Wspomina o tym Kodeks, lecz nie mówi nic o wyniku tego konfliktu. To oraz moje plany wobec Wybrańca pozwoli nam zmienić Przepowiednie według naszej woli. - Zamilkł na chwilę pogrążony w myślach; jego oczy lśniły mocą sztuki. - Jeśli chodzi o konsulów, to mam wobec nich swoje plany, które poznacie w stosownej chwili. - Panie, czy mogę o coś zapytać? - odezwał się Ragnar. Nicholas skinął głową. - Chcesz mnie zapytać o lazurową żyłę, której jasna wstęga biegnie przez ściany tego pałacu, prawda? - Tak, panie - odparł Ragnar. - Na to pytanie mogę ci odpowiedzieć, ponieważ czarnoksiężnik Wigg już ją widział i z pewnością zna odpowiedź. Moc, która emanuje z żyły, pochodzi z samego Klejnotu. Cała jego energia jest kierowana w to miejsce i tu gromadzona. Powoli wnika we mnie - powoli, bo nawet ja nie mogę wchłonąć od razu całej jej potęgi. Wyobraź to sobie, jeśli pozwoli ci na to twój ułomny umysł. Kamień, który skupia w sobie moc wszystkich wtajemniczonych w sztukę, oddaje teraz swoją energię tylko jednej istocie. Mnie. Jak już ci kiedyś mówiłem, ostatecznie nie będę potrzebował Klejnotu. Bo on, że się tak wyrażę, będzie we mnie. W mojej i tylko mojej krwi. - Nicholas zamilkł, czekając, aż znaczenie jego słów w pełni dotrze do rozmówców. - To dzięki energii kamienia rosnę szybko i gromadzę wiedzę - kontynuował cicho. - Przeczytałem Kodeks, by przyspieszyć ten proces, z tego też powodu skryłem się tutaj, pod ziemią. Ostatecznie posiądę moc obu sfer sztuki, mocy i fantazji, pozbawiając jednocześnie magicznych sił wszystkich szlachetnie urodzonych w Eutracji. Tak więc kamień powoli obumiera. Wigg będzie przekonany, że dzieje się to za sprawą Ragnara. Będzie zadawał wiele pytań, a w naszym interesie leży, aby odpowiedzieć mu na niektóre z nich. Przejęcie mocy kamienia nie jest moim ostatecznym celem, a jedynie kolejnym krokiem w całym przedsięwzięciu - mówił dalej Nicholas. - Wciąż tak mało wiecie, ale to się zmieni. - W takim razie czy i ja nie zacznę tracić mocy, w miarę jak kamień będzie obumierał? - zapytał Ragnar zdenerwowany. - Bo przecież moje zdolności posługiwania się sztuką także są związane z kamieniem. Już poczułem ich nieznaczny ubytek, choć nie miałem pojęcia, jaka może być tego przyczyna. - Nie obawiaj się - odpowiedział Nicholas. - Z powodów, których jeszcze nie rozumiesz, wybrałem cię na mojego sługę. A jako mój sługa zachowasz moc. Nicholas uśmiechnął się i zamknął oczy na moment. - Twoja kobieta - zwrócił się do Ragnara - oczywiście przyjdzie? - Tak, panie. - I jest całkowicie nieświadoma mojej obecności? - Tak. - Dobrze - powiedział Nicholas, nie otwierając oczu. - Zaaprobowałem zemstę, jaką zaplanowałeś dla czarnoksiężnika. Jest bardzo stosowna. A Pijawka zna moje osobiste instrukcje co do osoby księcia. Doprawdy, co za ironia, że twoja kobieta znajdzie się dzisiaj między nami, prawda? Nie wyobrażam sobie lepszej zemsty. Oni i tak nie domyśla się jej znaczenia. Nawet kiedy już odejdą, a ty dalej będziesz ją niewolił. Prawdziwa uczta dla duszy i ciała, prawda? - Rzeczywiście, panie. - Ragnar uśmiechnął się przebiegle. Znowu dotknął nigdy nie gojącej się rany na głowie. Wkrótce, Wigg, pomyślał. Wkrótce staniesz przede mną. A ja będę mógł się zemścić. Nicholas przechylił nieco głowę i uśmiechnął się. - Są już blisko - powiedział cicho. - Przygotujcie się. ROZDZIAŁ 23 Wróciły! - zawołała uradowana Shailiha do Faegana. - Minęły już ostatnie przejście! Znajdowali się oboje na balkonie, z którego obserwowali, jak obłok ogromnych motyli okrąża czarne marmurowe drzwi w dole atrium. - Dobra robota, moja droga - rzekł czarnoksiężnik szczerze. Zamknął oczy, nakazując ogromnym drzwiom, aby się otworzyły, a wtedy dwanaście wybranych wcześniej latawców wleciało szybko do wielkiej sali, tworząc smugę tęczowych barw. Szybko zamknął drzwi za pomocą sztuki, odgradzając tym samym atrium od tunelu, który prowadził do świata na zewnątrz. - Każ im przyfrunąć do nas - powiedział cicho do księżniczki. Shailiha spojrzała w dół na motyle. Niemal natychmiast cała grupa wybranych latawców poszybowała do mosiężnej poręczy po jej lewej stronie; motyle przysiadły na barierce, a dwanaście par cudownych przezroczystych skrzydeł rozpościerało się i składało bezgłośnie. Udało jej się! - pomyślał Faegan zdumiony. Udało jej się wysłać pierwszą grupę motyli poza mury Reduty. Wróciły posłusznie na jej życzenie i odnalazły drogę w tunelach. Nie wyjaśnił jej jeszcze, że podejrzewa, iż jej moc jest rezultatem Zaklęcia Uprzedzenia. Potrzebował więcej czasu, by przyswoić całą wiedzę zawartą w długim, szczegółowym traktacie, jaki pozostawił po sobie Egloff. Wierna pamięć, niestety, nie gwarantowała automatycznie całkowitego zrozumienia. Świadomy był tego, że Uprzedzenia istniały dotąd jedynie w mitach i legendach, dlatego musiał uzyskać całkowitą pewność, zanim przedstawi tę koncepcję Wiggowi i pozostałym. I z każdą chwilą nabierał przekonania, że jest to wynik Uprzedzenia uaktywnionego raczej wydarzeniem niż czasem. A im częściej obserwował Shailihę w towarzystwie motyli, tym bardziej utwierdzał się w swoim przekonaniu. Według niego to pierwszy fizyczny kontakt księżniczki z motylami dał temu początek. Nawet ona sama nie potrafiła powiedzieć, jak to się stało, że oto nagle umie robić coś takiego. Dla czarnoksiężnika stanowiło to dodatkowy dowód potwierdzający jego teorię. A teraz miał już bardzo sprecyzowane zdanie na temat tego, od kogo pochodzi Uprzedzenie. Drugim powodem, dla którego nie omawiał jeszcze swojej teorii z księżniczką, było to, że pragnął przedstawić swoje odkrycie wszystkim. Postanowił więc zaczekać do momentu, kiedy książę i czarnoksiężnik powrócą do Reduty z Kodeksem Klejnotu. Jeśli w ogóle wrócą, pomyślał zmartwiony. Nieobecność Tristana i Wigga przedłużała się. Na pewno nie powinno zabrać im tyle czasu odzyskanie Kodeksu i powrót do Reduty, a skoro jeszcze nie wrócili, mogło to oznaczać, że mają kłopoty, co z każdą chwilą stawało się coraz bardziej prawdopodobne. Faegan aż się wzdrygnął, gdy pomyślał, jaką ogromną mocą dysponuje ten, kto odbierał Klejnotowi energię, i jakim siłom być może muszą się przeciwstawić. Marszcząc czoło, pochylił się i otulił szczelniej stopy szatą, jakby tym samym mógł ukryć wstyd z powodu tego, że nie udało mu się uleczyć nóg okaleczonych przez czarownice. Gdyby miał sprawne nogi, poszedłby z Wiggiem i Tristanem i być może już by wrócili. Tak czy inaczej, wiedział, że musi działać tam, gdzie może. Przez ostatnie dwa dni starał się przeniknąć tajemnicę zdumiewającej więzi Shailihy z latawcami, starając się nie mówić jej na ten temat zbyt wiele. Ku jego wielkiej radości, czyniła zaskakujące postępy. Już nie drżała i nie oblewała się potem w momentach nawiązywania porozumienia z motylami, co więcej, z każdą chwilą robiła to sprawniej. W jego mniemaniu miało to ogromne znaczenie, ponieważ nie było w Reducie innej osoby, która mogłaby przeprowadzać dla niego podobne zwiady. Joshua i Geldon nie wrócili jeszcze z wyprawy do Parthalonu. Natomiast Tristana i Wigga uznał już za zaginionych, choć nie wyjawił jeszcze swoich trosk księżniczce. Shannon wrócił z końmi i opowiedział o spotkaniu z Pijawką, pochwyconymi konsulami i pisklętami. Czarnoksiężnik nie wątpił w lojalność gnoma, jednak nie zdecydował się wykorzystać go w charakterze szpiega. Jego obecność wśród i tak już przestraszonej ludności mogłaby przynieść im więcej złego niż dobrego. Tylko motyle mogły jeszcze pomóc mu dowiedzieć się, co się dzieje na zewnątrz, dlatego uważał, że przede wszystkim musi nauczyć latawce i księżniczkę, jak wychodzić i wracać samodzielnie do Reduty. Jakby czytając w jego myślach, Shailiha zapytała: - W jaki sposób motyle potrafią przesunąć głaz, który strzeże wejścia do tunelu, i wydostać się poza mury? - W miarę jak rozwijał się jej talent komunikowania się z motylami, rosło też pragnienie wiedzy. Faegan uśmiechnął się. - Razem z Wiggiem musieliśmy zmienić zaklęcie na głazie i świecących kamieniach, tak by można je uruchamiać bez pomocy szlachetnej krwi. Wiemy, że jest to pewne ryzyko, ale musieliśmy tak zrobić, na wypadek gdyby jeden z pospolicie urodzonych, którzy mieszkają teraz tutaj, musiał szybko wejść do środka albo wydostać się na zewnątrz. - Przez chwilę patrzył na motyle pląsające wesoło po ogromnej sali. - Wystarczy, że latawce dotkną sufitu tunelu, a kamienie zaczynają świecić, kiedy zaś dotkną głazu na jego końcu, przejście się otwiera. Tak samo robi to Geldon, kiedy wychodzi do miasta. Motyle nie potrafią tylko samodzielnie otworzyć ogromnych czarnych drzwi atrium. Konstruując je, zrobiłem tak dla bezpieczeństwa. Właśnie uczyłem latawce, jak wchodzić i wychodzić samodzielnie z tunelu, kiedy odkryliśmy twoje niezwykłe zdolności. - No, a teraz - powiedział czarnoksiężnik - spróbujmy jeszcze raz. Shailiha odwróciła się do dwunastu motyli, które siedziały obok niej na mosiężnej poręczy. Powiedzcie mi - pomyślała skupiona - czy na zewnątrz jest noc czy dzień? Od razu usłyszała w swoim umyśle znajomy glos, który, jak już wiedziała, był połączeniem dwunastu głosów mówiących jednocześnie. Jest noc, pani, usłyszała. Powiedzcie to także czarnoksiężnikowi, rozkazała w myślach. Ponieważ on nie słyszy was w swoim umyśle tak jak ja. Pięć spośród latawców sfrunęło natychmiast na czarne koło z alfabetem i opadło łagodnie na odpowiednie litery. N-O-C. - O co je zapytałaś? - spytał Faegan. - Czy na zewnątrz jest noc czy dzień. - Bardzo dobrze. - Faegan uśmiechnął się. - Czas na inny test. - Zgiął wskazujący palec prawej dłoni, dając tym samym znak, by księżniczka nachyliła się do niego, i wyszeptał jej do ucha: - Nie zapominaj, że one rozumieją polecenia werbalne, przynajmniej moje i twoje. Nie sądzę, by mogły zrozumieć kogoś pospolicie urodzonego. Podam ci szeptem moje pytanie, tak by nie usłyszały. Poproś je, żeby przeliterowały odpowiedź, zamiast przekazywać ci ją telepatycznie. Faegan zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział szeptem: - Zapytaj je, skąd przybyły, zanim znalazły się w Reducie. Odpowiedź może być bardzo interesująca i może nam wiele powiedzieć. Shailiha skierowała spojrzenie mądrych piwnych oczu z powrotem na motyle i skupiła się. Powiedzcie mi, gdzie żyłyście, zanim przybyłyście tutaj do Reduty. Motyle siedzące na kole wahały się przez chwilę. Ich ogromne skrzydła znieruchomiały na moment, co się rzadko zdarzało. Wydawało się, że nie mogą się zdecydować na poprawną odpowiedź. Wreszcie wzbiły się w powietrze. Po chwili dołączyło do nich kilka innych i wszystkie ponownie usiadły na literach. L-A-S C-I-E-N-I. Shailiha spojrzała na czarnoksiężnika i już miała coś powiedzieć, kiedy Faegan przyłożył palec do ust, nakazując jej milczenie. Z uśmiechem uniósł kilkakrotnie brwi, zadowolony, i wskazał na motyle, które znowu uniosły się w powietrze i teraz opadały na inne litery. I E-U-T-R-A-C-J-A. - Aha! - Faegan cmoknął ukontentowany. - Dobra robota! - Udało im się! - zawołała Shailiha. Jednak figlarne spojrzenie niezwykłych oczu Faegana mówiło jej, że nie do końca rozumie znaczenie tego, co się przed chwilą wydarzyło. - Istnieją dwa powody, dla których zadałem to właśnie pytanie - powiedział podstępnie. - Potrafisz je podać? Shailiha zastanawiała się przez chwilę. - Chciałeś sprawdzić, czy cię słyszą, kiedy mówisz szeptem - oznajmiła triumfalnie. - Najwyraźniej nie, bo odpowiedziały dopiero wtedy, kiedy sama je zapytałam. - Tak - przyznał Faegan. - A drugi powód? Shailiha skupiła się. Wreszcie, nie pytając czarnoksiężnika o pozwolenie, spojrzała na motyle, które wciąż siedziały na kole, i poleciła w myślach jednemu z nich, aby przyfrunął do niej. Ogromny żółto-fioletowy latawiec, jej ulubieniec, wzbił się w powietrze i usiadł na jej wyciągniętym ramieniu. Księżniczka stała przez chwilę skupiona i nieruchoma, a potem uśmiechnęła się. - Pamiętają - powiedziała. Całkowicie nad nimi panuje, pomyślał Faegan. Bardziej niż ja. - Wyjaśnij mi to, proszę - powiedział cicho. - Powiedziały nam nie tylko to, gdzie mieszkały, zanim przybyły tutaj, lecz także wymieniły Eutrację, ich prawdziwy dom sprzed trzystu lat. A to oznacza, że potrafią odnieść się do teraźniejszości i do przeszłości. - Ponownie spojrzała na motyla i widać było, że porozumiewa się z nim. Po chwili powiedziała: - Potrafią wrócić pamięcią aż do dnia, w którym napiły się wody z pieczar, a ona je uszlachetniła. - Piwne oczy księżniczki, emanujące teraz pewnością nowo zdobytej wiedzy, zwróciły się ku czarnoksiężnikowi. - To bardzo ważne - dodała skromnym tonem autorytetu. Tak, pomyślał Faegan. “I przybędzie Wybraniec, lecz poprzedzi go inny”, przypomniał sobie w myślach. Ten prastary cytat z Kodeksu rozbrzmiał teraz w jego umyśle równie wyraźnie jak wtedy, gdy przeczytał go po raz pierwszy. Kobieta - bliźniacza siostra. Gdyby czterem czarownicom udało się uczynić ją piątą, nie miałaby sobie równych. - Faeganie - powiedziała księżniczka. - Wiem, że te istoty należą do ciebie, ale czy bardzo by ci przeszkadzało, gdybym nadała imię temu motylowi? - Żółto-fioletowy latawiec wciąż siedział spokojnie na jej ramieniu, poruszając delikatnie skrzydłami, by zachować równowagę. - Latawce nie należą do nikogo - odpowiedział Faegan łagodnie. - Ja jestem tylko ich opiekunem. - Czy wiesz, które są samcami, a które samicami? - zapytała, wydymając usta. Czarnoksiężnik miał niejasne wrażenie, że księżniczka bawi się z nim, jakby wiedziała coś, czego on nie wie. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem - przyznał. - Nie potrzebowałem tego wiedzieć przez wszystkie te lata. Shailiha spojrzała na motyla usadowionego na jej ramieniu. - To jest samica - oznajmiła. - Właśnie mi to powiedziała. Czarnoksiężnik pokręcił głową. - Oczywiście - odpowiedział. - A jakie wybrałaś dla niej imię? - Kaprys - odpowiedziała cicho Shailiha. Faegan uśmiechnął się. - Dobrze. Niech będzie Kaprys - powiedział i zaraz spoważniał. - Jest sprawa, o której musimy niezwłocznie porozmawiać - powiedział. - Czy możesz wypuścić już Kaprys, byśmy mogli to zrobić? Księżniczka potrząsnęła łagodnie ramieniem i ogromny motyl wzbił się w górę. Okrążył dwukrotnie głowę Shailihy, po czym sfrunął w dół, by przyłączyć się do pozostałych latawców. Shailiha spojrzała na Faegana. - Niepokoję się bardzo o Tristana i Wigga - powiedział, starając się jednak nie zdradzać ogromu swojej troski. - Powinni już wrócić. - Zamilkł, gdyż poczuł ukłucie w sercu, widząc wyraz niepokoju na twarzy Shailihy. - Podejrzewam, że znaleźli się w niebezpieczeństwie. Przygryzła wargę, lecz już w następnej chwili na jej subtelnej twarzy pojawił się wyraz determinacji. Wzięła głęboki oddech i zapytała: - Czy wiesz, co może im grozić? - Nie - odparł Faegan. - Sądzę tylko, że już powinni wrócić. Uważam też, że powinniśmy podjąć wszelkie możliwe działania, by im pomóc. Księżniczka nic nie odpowiedziała, rozważając swoje ograniczone możliwości. Dopiero po dłuższej chwili zwróciła się ponownie do czarnoksiężnika. - Chcesz, żebym wysłała latawce, aby ich poszukały? - zapytała. - I abym posłużyła się moim nowo odkrytym talentem i pozostała z nimi w kontakcie w czasie ich nieobecności? - Tak - odpowiedział Faegan. - Mogłabyś wysłać tylko kilka motyli. Teraz jest noc, więc powinny być bezpieczne, zakładając, że polecą dostatecznie wysoko i wrócą przed świtem. Nie chcę, aby wylatywały poza mury Reduty za dnia. Prości ludzie z pewnością bardzo by chcieli pochwycić jedną z tych zdumiewających mitycznych istot. - Przyszło mu do głowy coś jeszcze. - Dzięki temu moglibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o twojej więzi z motylami - dodał. - Jak to? - Po raz pierwszy oddaliłyby się znacznie od Reduty, więc moglibyśmy ustalić, na jaką odległość utrzymuje się więź między wami. To może być bardzo interesujące. - Tak - powiedziała cicho Shailiha. - O ile nikt ich nie złapie albo nie zginą... Nie przerwał jej, wiedząc, że ma rację. Domyślał się, jak bardzo cierpi na myśl o tym, że jej ukochane istoty muszą opuścić bezpieczne mury Reduty, ale wiedział też, że jeszcze bardziej kocha brata i Wigga. - Dobrze - powiedziała. - Powiedz, co mam robić. - Dziękuję - rzekł Faegan. - Pamiętaj o jednym: mnie one też są bardzo drogie. Przywołaj Kaprys. Shailiha uniosła ramię i przywołała w myślach ogromnego motyla. Kaprys natychmiast wzbiła się w powietrze i opadła łagodnie na jej rękę. Faegan nie mógł się nadziwić, jak Shailiha radzi sobie z motylami. Mimo że nie zgłębiła jeszcze tajników sztuki, dysponowała mocą, jakiej nie miał nawet on. - Wydam polecenie na głos - powiedział Feagan. - W ten sposób oboje będziemy wiedzieć, czego od nich oczekujemy. - Spojrzał na kruchego motyla na ramieniu Shaililhy. - Wybierz pięć innych motyli i opuśćcie Redutę - powiedział cicho. - Lećcie na zachód, trzymając się wysoko, i spróbujcie zbliżyć się do pieczar na ile to będzie możliwe. Ale nie wchodźcie do środka. Unikajcie innych stworzeń, w szczególności ludzi. Chcę, żebyście przez cały czas komunikowały się ze swoją panią i w regularnych odstępach czasu informowały ją, jeśli zauważycie to, czego będziecie szukać. Pamiętajcie jednak, że możecie lecieć jedynie tak daleko, byście mogły wrócić do tunelu przed świtem. To bardzo ważne. Udajecie się na poszukiwanie księcia i czarnoksiężnika Wigga. Kiedy ich odnajdziecie, macie natychmiast powiadomić waszą panią i wrócić do Reduty. Rozłóż i złóż dwukrotnie skrzydła, jeśli mnie zrozumiałaś. Przezroczyste skrzydła Kaprysu złożyły się raz, a potem ponownie. - Rozumie cię - powiedziała księżniczka. Potem uniosła ramię i uwolniła motyla. - Do zobaczenia, Kaprysie - powiedziała cicho. Ogromny motyl okrążył głowę Shailihy i sfrunął w dół do pozostałych latawców. Po chwili pięć z nich oddzieliło się od reszty i podążyło za Kaprysem do wielkich marmurowych drzwi, gdzie zawisły w powietrzu, czekając, aż czarnoksiężnik wypuści je do tunelu. Faegan zamknął oczy i ogromne drzwi z czarnego marmuru otworzyły się, wtedy latawce wyleciały. Czarnoksiężnik szybko zamknął drzwi i atrium znowu było bezpieczne. Po chwili Shailiha zwróciła ku niemu zatroskaną twarz. - Czy Tristanowi i Wiggowi nic się nie stanie? - zapytała z wahaniem. Faegan uśmiechnął się, by dodać jej otuchy. - Zbyt nisko oceniasz ich możliwości. To przecież dwie szczególnie uzdolnione osoby. Jeszcze bardziej kiedy są razem. Wiele przeszli, aby cię odszukać i sprowadzić do Eutracji - więcej, niż się domyślasz. Skoro wtedy sobie poradzili, z pewnością i teraz znajdą sposób, by wrócić do domu. - Uścisnął jej dłonie w geście pocieszenia, a ona wreszcie us’miechnęła się słabo. Czarnoksiężnik spojrzał w głąb komnaty i przez chwilę przyglądał się pląsającym motylom. Jeśli jeszcze żyją, pomyślał. ROZDZIAŁ 24 Coś zimnego i twardego dotykało policzka Tristana. Leżąc na boku, poruszył się nieco, szukając wygodniejszej pozycji. Jedynym jego pragnieniem było pogrążyć się we śnie. I wtedy jego umączony, osłabiony upuszczeniem krwi umysł znowu zaczął funkcjonować, przywracając mu świadomość. Otworzył ostrożnie oczy. Obraz był nieprzyjemnie przekrzywiony, pion mieszał się z poziomem, przez co nic w pomieszczeniu nie było na swoim miejscu. I wtedy przypomniał sobie upiornych konsulów. A zaraz potem powróciło wspomnienie zjaw i ptaków. Później razem z Wiggiem zostali przeniesieni nad lazurowym morzem. Powoli i z wysiłkiem usiadł i rozejrzał się. Komnata, w której się znajdował, była ogromna, a pod jedną ze ścian stały trzy trony z granatowego marmuru, środkowy był najwyższy. Na jego prawej poręczy stała szklana fiolka z jakimś żółtawym płynem. Komnatę zdobiły rozstawione ze smakiem krzesła, stoły, wzorzyste dywany i inne dzieła sztuki. Podłogę, ściany i sufit wykonano z najlepszego jasnozielonego marmuru. Na środku sufitu wisiał ogromny żyrandol, który roztaczał ciepłe, przyćmione światło. A potem Tristan spojrzał na lewo od tronów i aż otworzył usta w zdumieniu. Kodeks Klejnotu. - podpowiedział mu jego oszołomiony umysł. To musi być on! Leżał otwarty na białym marmurowym ołtarzu. Z góry padało na niego białe światło. Kodeks był ogromny - o wiele większy, niż Tristan sobie wyobrażał. Długi co najmniej na metr i równie szeroki, gruby na pół metra. Ze swojego miejsca książę nie widział wierzchu kart ani pokrywającego ich pisma. Ale w jakiś sposób wiedział, że stronice wypełniają ciasno spisane słowa, by zmieściło się na nich jak najwięcej. Księga była niezwykle okazała. Jakżeż Wigg spodziewał się, że przyniesiemy ją do Reduty? - zastanawiał się. Wydawało się, że potrzeba co najmniej dwóch mężczyzn, by ją udźwignąć. Sprawdzając ciężar na prawym ramieniu, zorientował się, że wciąż ma broń. Spróbował wstać, lecz zaraz opadł nieporadnie na marmurową posadzkę, na wpół klęcząc, na wpół siedząc. Zauważył rozcięcie w lewym bucie i wciąż czuł mrowienie w stopie, którą zjawa poddała zaklęciu przyspieszonego uleczania. Poczuł, jak na jego czole gromadzą się krople zimnego potu. To nie był sen. Rozejrzał się za Wiggiem. Czarnoksiężnik leżał nieopodal skulony na podłodze. Wydawał się nieprzytomny. Tristan podpełzł do starca i potrząsnął nim, próbując go ocucić. Kiedy czarnoksiężnik nie zareagował, książę uderzył go kilkakrotnie w twarz otwartą dłonią. Wreszcie Wigg otworzył powoli oczy i zaczął szybciej oddychać. Tristan pomógł mu usiąść. - Gdzie jesteśmy? - zapytał cicho Wigg. Słowa więzły mu w gardle, a spojrzenie zielononiebieskich oczu było zamglone. - Nie wiem - odpowiedział Tristan. - Pamiętasz, jak zjawy upuszczały ci krew? - Tak - odpowiedział Wigg ochrypłym głosem. - Posiadasz wciąż swoją moc? - zapytał książę z nadzieją w głosie. Wigg zamknął na moment oczy, a jego twarz pociemniała. - Co najwyżej w minimalnym stopniu - odpowiedział ze smutkiem. - Straciłem zbyt dużo krwi. Tristan sięgnął z wysiłkiem za prawe ramię po jeden ze sztyletów. Dobrze wiedział, że nie będzie miał dość sił, by posłużyć się ciężkim mieczem. Wsunął nóż do kieszeni spodni. - Mnie także upuścili krwi - powiedział. - Pewną jej ilość oddali trzem ptakom. Nie wiem po co. Nic w tym nie ma sensu. A te ptaki różniły się od tamtych, które widzieliśmy wcześniej. Miały ludzkie ramiona i dłonie i nosiły broń. A przynajmniej jeden z nich potrafił mówić. Wzięły nas w szpony i przeniosły przez morze. - Możesz wstać? - zapytał Wigg. - - Nie o własnych siłach, ale może razem damy radę - odpowiedział Tristan. Dźwignęli się na kolana, pomagając sobie nawzajem, po czym stanęli na drżących nogach po środku dziwnej komnaty. - Witajcie, Wigg i Wybrańcu - przemówił niski męski głos. - Czekam na was od dawna. Od trzystu lat, prawdę mówiąc. Tristan i Wigg podnieśli wzrok i ujrzeli w przeciwległym końcu komnaty postać, której wcześniej tam nie było. Odwrócona do nich plecami, ubrana była w czarną lśniącą pelerynę z kapturem ściągniętą w talii złotym pasem, z którego zwieszała się jakaś broń. Przyjrzawszy się lepiej, książę zobaczył, że mężczyzna jest łysy i ma zniekształconą czaszkę, a z jej boków sterczą uszy o nienaturalnie długich płatkach. Gładka skóra na głowie nieznajomego lśniła niesamowicie w blasku światła żyrandola. Stąd wygląda prawie jak łowca krwi, pomyślał Tristan. Ale przecież oni nie potrafią mówić. Wsunął powoli dłoń do kieszeni spodni i przesunął kciukiem po ostrzu sztyletu. Teraz dopiero książę dostrzegł wejście na prawo od tronów. Wypełniało je lazurowe jarzenie - najwspanialsza manifestacja sztuki, jaką kiedykolwiek oglądał. Poczuł dreszcz na plecach. Lazurowy blask, niczym gęsta mgła, wylewał się z korytarza i snuł po podłodze komnaty. Przepełniała go taka moc i intensywność, że książę był pewien, iż mógłby go ująć w dłonie. - Wigg, pierwszy czarnoksiężnik byłej Rady - niespodziewanie przemówił dziwnie wyglądający mężczyzna. - Ten, który wybiera króla i chroni Klejnot. Niegdyś mąż Failee, drogiej zmarłej pierwszej damy Sabatu. I książę Tristan, Wybraniec. Na którego tak długo czekała Rada. Zuchwały, impulsywny, ten, w którego żyłach płynie najszlachetniejsza krew, jaką znano. I jaka będzie znana. Jednak oprócz tak wspaniałej krwi powinien jeszcze zgłębić tajniki sztuki. Jakże to musi być frustrujące. Niemniej jednak witam was obu. Doprawdy jest to dla mnie zaszczyt znaleźć się w towarzystwie tak znakomitych gości. - Obcy wciąż stał odwrócony do nich tyłem. - Kim jesteś? - zawołał Wigg. - Chcę wiedzieć, dlaczego się tu znaleźliśmy? - Postąpił chwiejnie krok do przodu. Mężczyzna w czarnej szacie odwrócił się powoli. Na widok twarzy obcego Tristan poczuł, że robi mu się niedobrze. Kiedy usłyszał, jak Wigg wypuszcza głośno powietrze, odwrócił się na pięcie i zobaczył, że krew odpływa z twarzy przyjaciela. - Ragnar - rzucił cicho Wigg. - Ty żyjesz! To nie... Najwyraźniej czarnoksiężnik nie był w stanie wydobyć z siebie nic więcej i stał oniemiały przed potworem w czarnej szacie. Tristan spojrzał uważniej na Ragnara. Jego lśniąca, łysa czaszka była wydłużona, oczy szare i przekrwione. Z górnej szczęki wychodziły dwa długie kły, które zachodziły na dolną wargę. Na czole, nad prawą skronią, widniała rozogniona, świeża, nie zagojona rana, a jego oczy błyszczały roziskrzone szaleństwem, które zdawało się czymś przeraźliwie oczywistym. Na jego lewym biodrze spoczywał zawieszony na pasie piękny złoty sztylet, który mocno kontrastował z czarną szatą. Osobnik ten stanowił dziwną kombinację człowieka i łowcy krwi, co przyprawiało patrzącego o dreszcz przerażenia. Ragnar przeszedł kilka kroków, po czym zasiadł na środkowym tronie. - Tyle pytań, nieprawdaż, Wigg? - rzucił sarkastycznie, sadowiąc się wygodniej na szerokim marmurowym siedzeniu. - Ale zanim zaczniemy, chciałbym, abyście poznali dwie osoby. Najpierw mój sługa. Ktoś, kogo książę, jak mniemam, chętnie pozna. Krew w żyłach Tristana popłynęła szybciej, kiedy do pokoju wszedł powolnym krokiem Pijawka, pobrzękując głośno srebrnymi ostrogami przy butach. Pamiętając wszystko, co opowiedział im Geldon, Tristan spojrzał ostrożnie na groty strzał kuszy umocowanej na prawym ramieniu mężczyzny. Dostrzegł na nich żółte plamki. Książę przypomniał sobie martwego konsula za murami pałacu i wepchnięty w jego oczodół pergaminowy zwój z wyzywającym ljstem od zabójcy, napisanym krwią ofiary. Tristan nieustannie przesuwał palcem po ostrzu sztyletu ukrytego w kieszeni. Błagam Zaświaty, modlił się w myślach, dajcie mi jedną pewną szansę. - A teraz - powiedział niespodziewanie Ragnar - największa niespodzianka. Chodź, moja droga, i poznaj naszych gości. Do komnaty weszła kobieta w długiej szmaragdowej sukni. - Przedstawiam warn moją... towarzyszkę - powiedział tajemniczo Ragnar. - To jest Celeste. - Kiedy skinął głową, kobieta z wdziękiem odwróciła się powoli. Tristan znieruchomiał, a jego serce załomotało gwałtownie. Stojąca przed nim kobieta była tą tajemniczą pięknością, którą uratował przed samobójstwem tamtej nocy na skraju urwiska. Miała na sobie inny strój, ale to była ona. Co do tego nie miał wątpliwości. Pożerał wzrokiem drugie rude włosy, które przesłaniały częściowo jej czoło, oraz roziskrzone szafirowe oczy, a także cień dołeczka w mocno zarysowanym podbródku. Jego umysł gorączkowo szukał odpowiedzi. Ona jest jedną z nich, uzmysłowił sobie. Nie inaczej. Ale po co przyszła nad urwisko tamtej nocy? Celeste spojrzała najpierw na czarnoksiężnika, a potem jej spojrzenie powędrowało ku księciu. Krew odpłynęła jej z twarzy, a prześliczne czerwone usta rozchyliły się w wyrazie niedowierzania. Szybko jednak się opanowała; zmrużyła oczy i lekko potrząsnęła głową, dając do zrozumienia, że nie chce rozmawiać o ich poprzednim spotkaniu. Tristan odpowiedział ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy. O co tu chodzi? Odwrócił wzrok, podczas gdy Celeste zasiadła po prawej ręce Ragnara. Ragnar spojrzał na Wigga spojrzeniem pełnym odwiecznej nienawiści. - Powiedz mi, pierwszy czarnoksiężniku, co czujesz na mój widok, na widok dawnego przyjaciela po tak długim czasie? - zapytał z sarkazmem. - Widzę, że nie nosisz już warkocza czarnoksiężnika. Nieważne. Rada i tak nie istnieje. Domyślam się, że sama Failee ci go obcięła. Wielce stosowna zniewaga. Wigg wreszcie pozbierał myśli. - Jak to możliwe, że ty żyjesz? - zapytał słabym głosem. - Przecież nie byłeś poddany zaklęciom czasu, ponieważ Sabat cię przemienił, zanim te zaklęcia zostały opracowane! Powinieneś być martwy! - Och, ależ otrzymałem zaklęcia czasu. - Ragnar uśmiechnął się. - I to od kogoś, kogo dobrze znałeś. Cały ten czas czekałem tu w tych pieczarach. A teraz nie mogę się doczekać, żeby załatwić z tobą interesy. - Co to za interesy? - zapytał Wigg. - Kilka spraw - odparł Ragnar. - I żadna z nich nie da ci tego, po co tu przyszedłeś. Wigg znowu wyglądał na zdumionego, lecz szybko się opanował. - A mianowicie? - zapytał sceptycznie. - No cóż, Kodeks, naturalnie - powiedział Ragnar. Zanurzył wskazujący palec prawej dłoni we fiolce z żółtym płynem. Potem włożył go do ust i zamknął oczy, uśmiechając się. Tristan był poruszony tym ohydnym widokiem. Trzy osoby zasiadające na tronach wpatrywały się w księcia i czarnoksiężnika, podczas gdy zdumiewająca świetlistość wciąż rozlewała się po podłodze komnaty. Tristan spojrzał z nienawiścią w szczurze oczy Pijawki, a morderca odpowiedział mu równie wrogim spojrzeniem, które obaj doskonale rozumieli. Wreszcie Wigg przemówił ponownie: - Jesteś uzależniony, prawda? - zapytał. - Obaj z Tretiakiem podejrzewaliśmy, że może się tak stać. Szczególnie jeśli żyłeś odpowiednio długo. Uzależniony? - powtórzył w myślach Tristan. Na Zaświaty, o czym on mówi? - Oczywiście, że jestem uzależniony, ty zarozumiały sukinsynu! - syknął Ragnar. - Musiałeś zdawać sobie z tego sprawę, ale nic nie zrobiłeś! Nie wysłałeś nikogo, żeby mnie odszukać! - Po chwili opanował się i oparł wygodnie na tronie. - Nieważne, nim minie dzień, zapłacisz za wszystko - dodał cicho. - Wtedy nie wiedzieliśmy, że możesz się uzależnić. Nie mogliśmy tego wiedzieć - powiedział Wigg ze smutkiem i postąpił krok do przodu. Pijawka, zaskoczony nieoczekiwanym ruchem czarnoksiężnika, uniósł nieco ramię z kuszą. Tristan zacisnął palce na rękojeści sztyletu w kieszeni. To się stanie jeszcze dzisiaj, pomyślał. - Dopiero później, kiedy posiedliśmy większą wiedzę magiczną, zrozumieliśmy, co zrobiliśmy - kontynuował Wigg. - Musisz też wiedzieć, że przyjąłeś własny płyn mózgowy przez przypadek! Razem z Tretiakiem tylko próbowaliśmy ci pomóc! Jego spojrzenie powędrowało ku złotemu sztyletowi na biodrze Ragnara. - To mój, prawda? - zapytał poważnym tonem. - Tak - odparł z uśmiechem łowca krwi, wysuwając z pochwy nóż. Podniósł sztylet, aby był lepiej widoczny w świetle żyrandola. - “Zjednoczeni w Bractwie służymy mocom” - zacytował z sarkazmem. - Śmieszny koncept. Gdybyś poznał lepiej fantazje, wiedziałbyś, że te bzdury zawarte w mocach nie tylko mają mniejszą siłę, lecz są także ogromnie nudne. Tristan poczuł nagle, że ma już dość bezczynnego słuchania. - Po co warn moja krew? - zawołał do łowcy krwi. -1 kim są zjawy? Ragnar uśmiechnął się. - Zjawy to tylko niewielka część całego zastępu sług. A po co mi krew Wybrańca, dowiesz się później. Mogę tylko powiedzieć, że bardzo cię to zaciekawi. - A upiorni konsulowie i ptaki? - syknął Tristan. - Podejrzewam, że to kolejni twoi poplecznicy? - Niezupełnie. - Ragnar uśmiechnął się i wydął usta w zamyśleniu. - Raczej słudzy. Konsulowie, z którymi walczyłeś i których zabiłeś, to, że się tak wyrażę, “pozostałości”. Opierali mi się, więc zamieniłem ich w istoty, które miałeś okazję zobaczyć w pieczarach. Mimo że dość bezwolni, przydają się. Z pewnością też zainteresuje cię to, że drugie pokolenie piskląt, tych, które noszą broń i potrafią mówić, liczy już dziesiątki tysięcy osobników zebranych w obozie, tutaj, w twojej ukochanej Eutracji. Na północy, na Odległej Równinie. One także bardzo się przydadzą. Przerażony Tristan spojrzał na Wigga. Czarnoksiężnik wydawał się równie poruszony jak on. Tymczasem łowca krwi nie przestawał się z nimi droczyć. - Wybaczcie, proszę - powiedział uprzejmie. - Zbaczam z tematu. To skutki trzystu lat spędzonych pod ziemią. Jak mi się zdaje, pytaliście o “popleczników”, prawda? Ach, będę ich miał, ale na razie nie są jeszcze gotowi. Zostaną przedstawieni we właściwym czasie. - Zamilkł i spojrzał na księcia, uśmiechając się podstępnie. - Powiedz mi, Wybrańcu, potrafisz odgadnąć kto to taki? Tristan zadrżał. Nie śmiał wyrazić swojego podejrzenia, z obawy, że może okazać się prawdą. - Ach - rzekł łowca. - Widzę, że już wiesz. Tak, Wybrańcu, nie mylisz się. Moimi sprzymierzeńcami będą wasi konsulowie z Reduty. - Zamilkł, delektując się własnymi słowami. - A ty, Wigg! Doprawdy, zadziwiasz mnie! - ciągnął dalej. - Ty i ci twoi nieżyjący już kochani czarnoksiężnicy z Rady postąpiliście bardzo głupio, odprawiając ich z Reduty, by szukali łowców krwi i harpii w tak trudnych chwilach tej waszej pompatycznej monarchii! A potem obaj z Wybrańcem uciekliście do Parthalonu, pozostawiając swój lud w kruchej, popękanej łupinie okupowanego kraju! O czym myśleliście? No cóż, muszę warn podziękować. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, rozkoszując się każdym słowem. - A tak przy okazji, już nie ma sensu ich szukać - wyszeptał z naciskiem. - Mam wszystkich. Tristan spojrzał na kobietę o imieniu Celeste. Wydało mu się, że dostrzegł błysk w jej szafirowych oczach, jakby powstrzymywała łzy, lecz jej spojrzenie zaraz zmętniało; pewnie się pomylił. Znowu skupił uwagę na Wiggu. Czarnoksiężnik wydawał się całkowicie przybity - zarówno utratą swojej mocy, jak i strasznymi rewelacjami, do wysłuchania których został zmuszony. Spojrzał na Ragnara. - Zabierasz energię kamieniowi, mam rację? - zapytał słabym głosem. - Jego moc jest w jakiś sposób przekazywana do żyły, która biegnie przez ściany pieczar. Nie kłam. Wiem, że tak jest. - Zgadza się, pierwszy czarnoksiężniku - powiedział Ragnar, po czym zanurzył palec w fiolce i wsunął go do ust. - Wiedziałem, że od razu się domyślisz. Pomyśl tylko! Za niecałe trzy miesiące wszystko, na co dotąd pracowałeś, w tym także wtajemniczenie Wybrańca w sztukę, które miałeś rozpocząć, nie będzie miało żadnego znaczenia. Cudowne, prawda? Tristan zignorował na moment Ragnara i skupił uwagę na Pijawce; morderca popijał wino z pucharu, który pojawił się w jego ręku. - Po co nagroda za moją głowę? - zawołał do niego książę. - Nie masz nic lepszego do roboty, jak biegać po szynkowych kontuarach i rozdawać nielegalne plakaty? Jeśli chcesz mnie, proszą, jestem do twojej dyspozycji! - Dotknął palcem sztyletu w kieszeni. - Nie potrzebuję więcej zaproszeń - wycedził szeptem. - Co do nagrody, dowiesz się później, po co ją wyznaczono - odparł Pijawka. - Powiem tylko, że choć wyznaczyliśmy pokaźną sumę za twoją głowę, w rzeczywistości wcale nie chcemy, żeby cię pojmano. Ciekawe, co? A jeśli chodzi o propozycję pojedynku, to wiedz, że niczego bardziej bym nie pragnął, niż zmierzyć się z tobą teraz. - Uśmiechnął się i pociągnął łyk wina, jakby tylko to miało jakieś znaczenie. - Ponoć jesteś bardzo dobry - mówił dalej. - Mówią też, że w jakiś sposób udało ci się zabić dowódcę sług. Nawet jeśli to prawda, wątpię, byś mógł stawić mi czoło. A poza tym to nie byłoby sprawiedliwe. Nie masz dość sił, żeby podnieść miecz. A tak przy okazji, co za wstyd, że obnosisz się z tym samym ohydnym mieczem z obcego kraju, którym tak ochoczo zamordowałeś własnego ojca. To taki sam oręż, jakim posługują się te głupie skrzydlate dziwolągi z Parthalonu. Nie, Wybrańcu, nie będziemy walczyć, a przynajmniej nie teraz. Kiedy indziej, obiecuję. - Pijawka podniósł puchar w geście fałszywej uprzejmości. Tristan nie potrafił się już dłużej opanować. Pomimo osłabienia błyskawicznym ruchem rzucił nóż, kierując go prosto w głowę Pijawki. Powoli, jakby od niechcenia, morderca uniósł ramię z kuszą i strzałka z żółtą plamką na grocie pomknęła przez komnatę i trafiła sztylet Tristana w powietrzu. Nóż i strzała opadły z łoskotem na marmurową podłogę, zanurzając się w sięgającej kostek warstwie lazurowego blasku, który wciąż wlewał się z korytarza. - Widzisz? - powiedział Pijawka i cmoknął pogardliwie. - Mówiłem, że jesteś zbyt powolny. Tristan opuścił ręce i stał rozwścieczony arogancją mordercy, nie wiedząc, co począć - Zdezorientowany spojrzał na Wigga w nadziei, że otrzyma od niego jakąś wskazówkę. - Podnieś moją strzałę, Wybrańcu - dobiegł go rozkazujący głos Pijawki z drugiego końca komnaty. - Co? - zapytał Tristan zaskoczony. - Czy jesteś równie głuchy jak uparty? - rzucił zjadliwie Pijawka. - Podnieś moją strzałę i przynieś mi ją na kolanach. Ruszaj się. Są drogie i chcę ją odzyskać. I nie waż się dotykać tego żałosnego kawałka żelaza, który nazywasz sztyletem. - Uśmiechnął się do księcia. - Mam już dość celowania do tych twoich zabawek. Tristan poczuł, jak wzbiera w nim jeszcze większy gniew. Pewnego dnia ten człowiek padnie u mych stóp, obiecuję, poprzysiągł w duchu. - Nigdy nie uklęknę przed tobą - warknął. Spuścił głowę rozgniewany i zrobił krok w kierunku mordercy. - Skoro tak bardzo zależy ci na swojej strzale, to sam po nią przyjdź. Chętnie ci ją podam na kilka sposobów. Pijawka roześmiał się i wstał, opierając dłonie na biodrach. - Jest taki, jak mówią! Porywczy aż do przesady! Ale nieważne - powiedział i zwrócił się do Ragnara. - Myślę, że ta chwila jest równie dobra jak każda inna. - Tak - odpowiedział Ragnar. W tej samej chwili Tristan poczuł, że jego ramiona zostały przyciśnięte do boków, a stopy unieruchomione, tak że nie mógł zrobić nawet kroku. Ragnar uwięził go w niszy czarnoksiężnika. Książę zobaczył, że podobny los spotkał Wigga. - To nie jest konieczne! - zawołał Wigg do łowcy. - Po co to robisz? - Chcemy po prostu, żebyście przez jakiś czas byli spokojni, ponieważ musimy z Pijawką zająć się czymś, co już dawno powinno zostać zrobione - odparł Ragnar wyraźnie zadowolony. - Mamy na myśli przede wszystkim księcia, który znany jest z tego, że potrafi być nieprzyjemnie żywotny. Pijawko, ty pierwszy. Morderca zeskoczył z tronu ze wzrokiem utkwionym z lazurowej mgiełce, która snuła się nad podłogą. Podniósł strzałę i podszedł do księcia. Po czole Tristana spłynęły strużki potu, a jego oddech stał się szybszy. Ze wszystkich sił napierał na niewidoczne ściany swojego więzienia, lecz bezskutecznie. Jeśli istniało coś, czego za nic w świecie nie potrafił ścierpieć, było to fizyczne skrępowanie. Ogromnie pragnął zyskać okazję, by okrążyć Pijawkę z mieczem w dłoni i zmierzyć się z nim na swoich warunkach. Tymczasem uwięziony w ścianach niszy mógł jedynie stać nieruchomo i pozwolić, by morderca zrobił, co zechce. I wtedy jego wzrok padł na żółtą plamkę na grocie strzały i serce zabiło mu szybciej, ponieważ nagle zrozumiał, co ma nastąpić. Okropna strzała znalazła się zaledwie kilka cali od jego twarzy. - Ragnar! - krzyknął Wigg. - Błagam cię, nie rób tego! On jest tym, na którego czekaliśmy tak długo! Zabij mnie, jeśli chcesz, ale pozwól mu żyć! - On wyjdzie stąd żywy, Wigg, możesz być tego pewny - powiedział cicho Ragnar. - A biorąc pod uwagę rzekomą jakość jego krwi, może nawet w ciągu najbliższych dni nie poczuje trucizny w swoich żyłach. Natomiast nie jesteśmy przygotowani na to, aby pozwolić mu żyć w nieskończoność. Kodeks mówi, że poprowadzi on świat ku nowym czasom. My jednak mamy inne plany. Sami to zrobimy. Z oczu czarnoksiężnika popłynęły łzy; starzec nie przestawał błagać o życie księcia, ponieważ słowa były jedyną bronią, jaka mu pozostała. - Jak mógłbyś zrobić coś takiego? - wyszeptał z niedowierzaniem. - Byłeś przecież jednym z nas! - Ale już nie jestem! - warknął Ragnar. - Postarałeś się o to. - Tristan zebrał w sobie całą odwagę, kiedy morderca przysunął strzałę, do jego twarzy. Powolna, straszliwa śmierć. To właśnie spotkało kogoś, jak opowiedzieli mu Wigg i Faegan, kto został zraniony bronią umoczoną w płynie mózgowym łowcy. - Jeśli chcesz, żebym umarł, dlaczego po prostu mnie nie zabijesz?! - zawołał. - Ponieważ nie chcemy, żebyś umarł szybko - odpowiedział Pijawka. - Jest wiele ciekawych rzeczy, które chcielibyśmy, żebyś zobaczył, zanim opuścisz ten padół. - Nim to wszystko się skończy, zabiję cię - powiedział Tristan ledwo słyszalnym szeptem i splunął całą śliną, jaką potrafił zebrać, w twarz mordercy. Pijawka uśmiechnął się i otarł twarz. - Zawsze władczy, nawet w obliczu śmierci! - Roześmiał się. - Godne pochwały! A co do zaproszenia do pojedynku, to, jak już wiesz, chętnie je przyjmę. - Pijawka spojrzał na Ragnara, czekając na pozwolenie, by mógł zacząć. Ragnar uśmiechnął się i skinął głową. - Możesz umieścić grot, gdziekolwiek zechcesz w obrębie niszy - powiedział. Pijawka okrążył powoli księcia; towarzyszył temu zimny dźwięk ostróg uderzających o marmurową posadzkę. Napawał się każdą chwilą niczym kot bawiący się myszą, która nie ma dokąd uciekać. Tristan szarpnął się bezsilnie, kiedy Pijawka znalazł się za jego plecami. Po chwili morderca znowu stanął przed nim. Przepchnął strzałę przez ścianę niszy, powoli, ostrożnie, aż dotknęła prawego ramienia Tristana. A potem szybkim zdecydowanym ruchem wykonał proste nacięcie na skórze księcia. Lazurowa krew Tristana wezbrała ponad brzeg rany i zaczęła ściekać po ręce kroplami, które przenikając lazurową mgiełkę, rozpryskiwały się cicho na podłodze. Zaraz potem Tristan poczuł znajome mrowienie przyspieszonego uzdrowienia. Obrócił głowę z wysiłkiem, by spojrzeć na swoje ramię, i zdumiony otworzył szeroko oczy. Zobaczył, jak rana się zasklepia. Po kilku chwilach zniknęła zupełnie, jakby strzała Pijawki w ogóle go nie dotknęła. Nawet Faegan nie potrafi posługiwać się tym zaklęciem tak skutecznie. - Tak - powiedział Ragnar do księcia, jakby czytał w jego myślach. - Uleczyłem cię. Przecież nie mogliśmy pozwolić, żeby twoja słynna lazurowa krew rozchlapywała się po całej podłodze, prawda? Mielibyśmy tu straszny bałagan. Ale uleczyłem tylko twoją skórę. Krew pozostaje skażona moim płynem mózgowym. - Łowca uśmiechnął się, po czym znowu zanurzył palec w naczyniu z cieczą i wsunął go do ust. - Teraz ty i Klejnot, który kochasz tak bardzo, umrzecie mniej więcej w tym samym czasie - dodał cicho. - Dwa odrębne zjawiska, które jednak nastąpią równocześnie i będą miały podobny rezultat. Interesujące, nie sądzisz? Przez umysł Tristana przetoczyła się burza emocji, a głowa opadła mu na pierś. Jeśli Wigg i Faegan się nie mylą, jestem już martwy. Spojrzał na kobietę o imieniu Celeste. I znowu wydało mu się, że dostrzegł błysk w jej oczach, ale mogło to być tylko światło. Kiedy skierował spojrzenie na Wigga, zobaczył, że pierwszy czarnoksiężnik cicho płacze. Wtedy Wigg podniósł głowę i posłał zmutowanemu łowcy krwi groźne spojrzenie. - Ragnar - rzucił, tłumiąc w sobie ból i nienawiść. - To jest Wybraniec. Nie wiesz, co czynisz. - Ależ wiem - odpowiedział Ragnar kpiącym tonem. - Zostały puszczone w ruch tryby wydarzeń, o jakich twój marny umysł nawet nie śnił. - Spodziewam się, że mnie czeka podobny los - powiedział Wigg zrezygnowanym tonem. - Podobny, ale nie dokładnie taki sam - odpowiedział Ragnar. - Dla ciebie przygotowałem coś specjalnego. Zaraz sam się przekonasz. Miałem ten luksus, że mogłem pracować nad tym całe trzysta lat. Będziesz pod wrażeniem. - Zanim zrobisz to, co zamierzasz, chcę, żebyś odpowiedział na kilka moich pytań - rzekł Wigg. - Przynajmniej zaspokój moją ciekawość. - Proszę bardzo, pytaj - odpowiedział Ragnar uprzejmie. - Po pierwsze, to wielkie morze, tutaj, w pieczarach. Skąd ono się wzięło? Jak to możliwe, że istnieje? - Nie potrafię do końca wyjaśnić tego zjawiska - odpowiedział Ragnar. - Jest ono produktem ubocznym wykopaliska, w którym należało umieścić wykluwające się pisklęta. Wygląda na to, że przez to miejsce płynie podziemna rzeka, coś na podobieństwo kaskady czerwonej wody z pierwszej komnaty, która od tak dawna podtrzymywała życie kamienia. Kiedy podjęliśmy pierwszą próbę uzyskania miejsca dla drugiej generacji piskląt, odkryliśmy niezwykłe źródło, które zalało całe wyrobisko i utworzyło morze. Tyle tylko że wody morza nie są czerwone, a lazurowe, jak barwa magicznej energii. Nie dociekałem specjalnie, czy istnieje między nimi jakiś związek, ale zrobię to. W końcu musi istnieć jakiś powód, dla którego woda jest błękitna, prawda? Myślę, że pieczary kryją w sobie o wiele więcej tajemnic, niż ktokolwiek z nas mógł przypuszczać. Jestem wręcz przekonany, że tu, pod ziemią, znajdują się całe światy, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. - - A głos Morganny, który usłyszeliśmy w pieczarach? - zapytał Wigg. Ragnar roześmiał się. - Dobra królowa Morganna śpi snem wiecznym, to pewne. Naśladowałem jej głos, ponieważ wiedziałem, że książę bez wątpienia za nim pójdzie. Opadające ściany uniemożliwiające wam odwrót to także moje dzieło, jak również rozjarzony herb, tak drogi księciu. - Ale po co tyle zachodu? - dociekał Wigg. - Powody wyjawił wam fałszywy glos królowej - odparł łowca krwi. - Zrobiliśmy to wszystko dla waszego dobra. Chcieliśmy przyprowadzić was dokładnie w to miejsce, bez niepotrzebnej zwłoki czy ryzyka. Gdybyśmy tego nie uczynili, zgubilibyście się niechybnie w nowo odkrytych korytarzach pieczar i pewnie umarli z głodu. A poza tym w jaki sposób przebylibyście morze bez mojej pomocy? - Ragnar uśmiechnął się, obnażając kły, i sięgnął po kolejną porcję żółtego płynu. - Można by powiedzieć, że wam uratowałem życie. - A po co ci krew Tristana? - drążył Wigg. - Chyba możesz mi powiedzieć, skoro i tak mam umrzeć. Ragnar uśmiechnął się i pogroził czarnoksiężnikowi palcem. - O pewnych rzeczach lepiej nie mówić. A poza tym, mój stary przyjacielu, kto powiedział, że masz umrzeć? Dla ciebie przygotowałem o wiele bardziej wyrafinowaną karę. Najpierw jednak musimy pomówić o Kodeksie. Wigg zerknął na ogromną księgę, która spoczywała na białym ołtarzu. - To znaczy? - zapytał sceptycznie. - Ponieważ tymczasowo jesteś pozbawiony swojej mocy, rzucę zaklęcie kompresji i paginacji, abyś mógł go zabrać. Otrzymacie go już po waszym odejściu. Proponuję, byście przywrócili mu naturalne rozmiary, gdy tylko znajdziecie się z powrotem w Reducie. Tristan spojrzał zdziwiony na Ragnara. Na Zaświaty, o czym on mówi? Wigg także wyglądał na zaskoczonego. - Dlaczego dajesz nam Kodeks? Z pewnością wiesz, że użyjemy go przeciwko tobie! - Już go przeczytałem - odpowiedział Ragnar ze spokojem. - Nie jest mi potrzebny. - To niemożliwe! - wybuchnął Wigg. - Nawet gdyby w jakiś sposób udało ci się go przeczytać bez Klejnotu, to na pewno nie byłeś w stanie wyrecytować całej księgi! To są dziesiątki tysięcy stron! Tylko Faegan to potrafi, ponieważ jest jedyną żyjącą istotą, która posiada dar wiernej pamięci! A i dla niego nie jest to łatwe! - Ragnar uśmiechnął się pogardliwie. - Doprawdy? - zapytał cicho. Tristan zobaczył, że z twarzy czarnoksiężnika odpływa krew. - Dość już tych pogawędek - powiedział niespodziewanie Ragnar. - Zajmijmy się istotnymi sprawami. Łowca krwi skierował w stronę Kodeksu palec z niezwykle długim paznokciem. Księga rozjarzyła się. A potem zaczęła się kurczyć, aż ostatecznie przybrała rozmiary bardzo grubego dziennika. Wtedy Ragnar opuścił rękę. - Proszę - rzucił od niechcenia. - To powinno warn ułatwić powrót do domu. Wstał z tronu, podszedł do ołtarza i wziął z niego tak ogromną jeszcze przed chwilą księgę. Następnie zbliżył się do Wigga i wsuwając rękę przez ściany niszy otaczającej pierwszego czarnoksiężnika, umieścił Kodeks w fałdach jego szaty. - Ale jeszcze nie skończyliśmy naszych interesów - wycedził szeptem. Ragnar strzelił palcami. Wtedy Pijawka zeskoczył z tronu i natychmiast stanął u jego boku niczym posłuszny pies. Z kieszeni ciemnobrązowych skórzanych spodni wydobył małą srebrną tubkę i wręczył jąRagnarowi. - Powiedz mi, Wigg, co wiesz na temat płynu mózgowego łowcy? - zapytał Ragnar. Temat sam w sobie bardzo interesujący, pełen zagadek i złożonych zagadnień. Czy wiedziałeś na przykład, że jeśli zbierze się go dostatecznie dużo, to da się go skondensować i wysuszyć na proszek? Albo to, że im starszy proszek, tym mniejszą moc posiada? - Odkręcił powoli nakrętkę tubki. Następnie wyjął z pochwy na biodrze złoty sztylet, wysypał odrobinę drobnego żółtego proszku na jego ostrze i uniósł je ku światłu żyrandola. - Ten proszek ma prawie trzysta lat - mówił dalej Ragnar. - Oszczędzałem go specjalnie dla ciebie. Przez wszystkie te wieki utracił odpowiednią ilość mocy. Czuj się wyróżniony. W przeciwieństwie do płynu we krwi księcia ten proszek cię nie zabije. Nie chcę, żebyś umarł. Pragnę natomiast, abyś cierpiał, tak jak ja cierpiałem przez wieki. Przysunął lśniące ostrze do twarzy Wigga. - Bardzo stosowne, prawda? To ten sam sztylet, którym ty mnie okaleczyłeś. - Po tych słowach łowca krwi dmuchnął proszkiem prosto w oczy Wigga. Wigg wydał przeraźliwy okrzyk i rzucił głową w przód i w tył, kiedy błyskawice bólu rozbłysły w jego oczach i mózgu. Minęły długie minuty, zanim z ust Wigga wydobył się ostatni okrzyk udręczenia, a jego głowa opadła na pierś. Łzy bólu i smutku wsiąkały w szatę, tworząc ciemne plamy. Potem czarnoksiężnik jęknął cicho i zemdlał. - Wy sukinsyny! - krzyknął Tristan z całych sił, napierając na ściany niszy. - Co mu zrobiliście? - Dlaczego nie miałbyś mu powiedzieć? - rzekł Ragnar zadowolony. Sięgnął poprzez ściany niszy i kilkakrotnie uderzył Wigga otwartą dłonią po twarzy. Tristan przeraził się, kiedy Wigg otworzył wreszcie oczy. Były zupełnie białe, pozbawione życia. “Wigg - - krzyknął Tristan. - Słyszysz mnie? - Tak - odpowiedział czarnoksiężnik przez ściśnięte gardło. - Ale całkiem oślepłem. Teraz w oczach Tristana zalśniły łzy. Drżąc z wściekłości, wyszeptał do Ragnara i Pijawki: - Przysięgam na Zaświaty, że zabiję was obu. Na wszystko, czym jestem, doczekam chwili, w której padniecie martwi u mych stóp. Ragnar uśmiechnął się. - Biorąc pod uwagę twój stan, jest to raczej mało prawdopodobne. Natomiast zupełnie nieświadomie wskazałeś na inną prawdę. - Nachylił się do księcia konspiracyjnie. - Zaświaty mają w tym wszystkim większy udział, niż przypuszczasz. No, czas na was, bo ja już skończyłem - dodał. - Kiedy się obudzicie, będziecie na ścieżce, która prowadzi do Reduty. Znajdziecie tam swoje konie. Żadne z naszych sił nie będą was niepokoić w drodze powrotnej. Kodeks pozostanie w fałdach szaty czarnoksiężnika. Tristan poczuł, jak nisza czarnoksiężnika zanika, a potem pogrążył się w ciemności. Ragnar spojrzał na Celeste. - Możesz odejść, moja droga - powiedział. Opuściła komnatę, nie patrząc na niego, i zamknęła za sobą ciężkie drzwi. Gdy tylko wyszła, z korytarza wynurzył się Nicholas, który zawisł w powietrzu nad nieruchomą postacią księcia. Pochylił się i przesunął gładką, białą dłonią po twarzy Wybrańca. - A więc to jest ten, który ośmiela się nazywać siebie moim ojcem - powiedział cicho. - Wybraniec, w którego żyłach płynie teraz lazurowa krew zatruta płynem mózgowym łowcy krwi. Bardzo dobrze. A obok niego leży jego ślepy, całkowicie bezużyteczny czarnoksiężnik. - Zamknął oczy i uniósł twarz ku górze. - Wybraniec niebawem zobaczy, kim są prawdziwi rodzice. Odwrócił się do Ragnara. - Poślij po dwa ptaki, by zaniosły ich na szlak, tak jak obiecałeś. Upewnij się, że mają Kodeks. - Panie - odpowiedział szeptem Ragnar. Nicholas opuścił komnatę, unosząc się w powietrzu, a za nim popłynęła korytarzem smuga błękitnego blasku niczym migocząca fala. Ragnar i Pijawka pochylili się, by dźwignąć ciała księcia i czarnoksiężnika. ROZDZIAŁ 25 Tristanie! Obudź się! Pij! Natarczywe słowa docierały do uszu księcia jako odległy, niejasny dźwięk, nabierając wyrazistości, w miarę jak odzyskiwał przytomność. Głos był znajomy. Jego ust dotknęła butelka z wodą, która spłynęła mu powoli do gardła. Przełknął chciwie. Leżąc oparty o kolana Wigga pośród ciemnej nocy, wreszcie otworzył oczy. Nie ucieszył się tym, co zobaczył. Oczy czarnoksiężnika wciąż były mlecznobiałe. A więc to prawda! - uzmysłowił sobie Tristan, kiedy zaczął jaśniej myśleć. Wszystko to stało się naprawdę! Usiadł i rozejrzał się. - Jesteśmy bezpieczni, przynajmniej na razie - powiedział Wigg słabym głosem. - Kosz z jedzeniem i piciem, a także ogień, były przygotowane, kiedy odzyskałem przytomność. Wygląda na to, że Ragnar dotrzymał obietnicy, przynajmniej częściowo. Czując, że powoli odzyskuje utracone siły, Tristan wstał ostrożnie. Przez kilka sekund badał wzrokiem teren. Ich konie stały nieopodal przywiązane do drzewa. Sprawdził broń; miał wszystko. Znajdowali się na szlaku prowadzącym do Reduty; rozpoznał zakręt widoczny przed nimi i zwalone drzewo, które częściowo blokowało drogę. Ogień płonął wesoło, a dym przesycony zapachem drewna wzbijał się wysoko w niebo. Obok czarnoksiQZnika stal koszyk z jedzeniem i dwoma butelkami. Lekki wiatr szeleścił w ciemnościach nocy, a gwiazdy na granatowym niebie swoim blaskiem próbowały odwrócić uwagę patrzącego od trzech karmazynowych księżyców. Kiedy Tristan upewnił się, że są sami, usiadł obok ślepego czarnoksiężnika. Przesunął powoli ręką przed jego twarzą. Wigg nie zareagował; białe oczy starca pozostały nieruchome. I wtedy przemówił: - Tak, to prawda - powiedział. - Jestem niewidomy. - Zamilkł na moment, jakby szukał słów. - I być może tak już pozostanie. Tristan położył dłoń na ramieniu czarnoksiężnika. - Tak mi przykro - wyszeptał. - Czy poza tym nic ci nie jest? Odzyskałeś swoją moc? Mam nadzieję, że tak. Wigg, nic z tego nie rozumiem. Kim jest Ragnar? I dlaczego tak bardzo cię nienawidzi? - Ragnar... - Wigg westchnął. - To, co zaszło między nami, zdarzyło się ponad trzysta lat temu, w najgorętszym okresie Wojny Czarownic. Na długo przed dniem twoich narodzin, a także nim dowiedzieliśmy się, że ty i twoja siostra macie przybyć. - Zamilkł na chwilę. - Zaraz po przebudzeniu odkryłem dwie butelki, a w jednej z nich wywąchałem wino. - Dasz mi go trochę? Chyba mi się przyda. Tristan wsunął flaszkę z winem w dłonie czarnoksiężnika. Wigg pociągnął długi łyk. - Po kolei - powiedział wyraźnie wzmocniony. - Jak się czujesz? - Lepiej - odparł Tristan i przysunął się bliżej ogniska. Spojrzał na swoje ramię; nie było najmniejszego śladu po ranie zadanej przez Pijawkę. Podciągnął kolana pod brodę i objął je rękoma, jak to często robił. - Jakbym nie odniósł żadnej rany. Ale odniosłeś, pomyślał ze smutkiem Wigg. I to przeze mnie. - Poza tym, że oślepłem, nic mi nie jest - powiedział czarnoksiężnik. - Nie odzyskałem jeszcze w pełni mocy. Ale z pewnością stanie się tak, zanim wrócimy do domu, choć może będzie to tylko ich namiastka, zważywszy na fakt, że kamień wciąż traci swoją energię. - Skierował piękne niegdyś, a teraz martwe oczy na księcia. - Ale teraz przede wszystkim musimy coś zjeść. - Nie mogę - rzucił ze złością Tristan. - Musisz - odpowiedział Wigg. - Minęło dużo czasu, odkąd pożywialiśmy się ostatni raz. Szczególnie ty. Musisz zachować siły najdłużej, jak to będzie możliwe... Książę wiedział, że otrzyma odpowiedzi na swoje liczne pytania dotyczące Ragnara, ale nastąpi to w czasie, który czarnoksiężnik uzna za stosowny. Odłamał po kawałku sera i chleba dla siebie i Wigga; porcję czarnoksiężnika wsunął starcowi w rękę. Uczynił to tylko po to, by sprowokować Wigga do mówienia. Udało mu się. Wigg opowiedział mu historie. Ragnara między kolejnymi kęsami chleba i sera. O tym, jak razem z Tretiakiem próbowali go uleczyć i jak tragicznie zakończyło się ich działanie w dobrej wierze. Tristan słuchał w milczeniu. - Dlaczego on tak bardzo potrzebuje własnego płynu mózgowego? - zapytał, kiedy Wigg skończył opowiadać. - Dlaczego ten płyn tak bardzo uzależnia, skoro pochodzi z jego ciała? Łatwiej byłoby ci to pojąć, gdybyś lepiej rozumiał sztukę - odpowiedział Wigg. - Mówiąc prostymi słowy, razem z Tretiakiem przerwaliśmy proces transformacji rozpoczęty przez Sabat i nigdy się on nie skończył. To zaś oznacza, że w przeciwieństwie do w pełni rozwiniętych łowców krwi u Ragnara proces przemiany wciąż trwa, zaklęcie nieustannie próbuje go przemienić. Niektóre z zaklęć, jak te, którym czarownice poddały łowców, mogły działać w nieskończoność, o ile nie zostały przerwane przez ich twórcę. - Zamilkł na chwilę i znowu napił się wina, zbierając myśli. - W każdym razie oznacza to - ciągnął - że jego system nerwowy wciąż wytwarza płyn podsycany przez czynne zaklęcie. Jednocześnie rana na jego głowie wydziela płyn, częściowo niwelując skutki procesu. Ragnar przyjmuje go, by przywrócić go organizmowi, co ogranicza potrzebę wytwarzania większej jego ilości i przynosi jego systemowi nerwowemu przyjemną ulgę. Proces ten trwa nieprzerwanie od wieków i skończy się dopiero w chwili jego śmierci. Tak więc jest on więźniem czasu, a także sztuki. Zawsze należy zachowywać ostrożność, kiedy posługuje się sztuką, Tristanie. Bo na każde pomyślne zastosowanie zaklęcia przypadają setki możliwości, kiedy może ono pójść na opak. - I obwinia ciebie za swoje uzależnienie - podsumował Tristan. - Tak. Dlatego mnie oślepił. Pragnął zaspokoić swoje pragnienie dokonania zemsty tym samym narzędziem, którym próbowałem mu pomóc. W tamtych czasach wszyscy nosiliśmy złote sztylety jako symbol Bractwa. I choć trudno w to teraz uwierzyć, Ragnar do niego należał. Ale nie zapominaj o tym, że jako łowca krwi, choćby tylko częściowo przemieniony, jest szalony. - Pokręcił głową. - Jednak wciąż jest wiele rzeczy, których nie rozumiem. - Jak na przykład zdumiewające lazurowe jarzenie, które wlewało się przez drzwi - powiedział Tristan. - Z jakiegoś powodu czułem, że bardzo mnie przyciąga, jakby było częścią mnie, częścią mojej krwi. - Tak - przyznał Wigg. - Widziałem, jak oddziaływało na ciebie. Nie widziałem dotąd bardziej zdumiewającej manifestacji sztuki. Ale Ragnar nigdy nie posiadał takiej mocy i nie sądzę, by miał ją teraz. Nie, tam był ktoś jeszcze, ktoś, kto słyszał każde nasze słowo. Myślę, że była to ta sama istota, która odbiera energię kamieniowi. Jestem przekonany, że wiele z tego, co nam powiedział Ragnar, jest kłamstwem, które miało nam zamydlić oczy. Ale w jego słowach było też sporo prawdy. Znaczna część całej tej zagadki pozostaje nie wyjaśniona, celowo spowita gęstą mgłą podobną do tego jarzenia, które widzieliśmy w komnacie. - Jak na przykład to, dlaczego wyznaczyli nagrodę za moją głowę, skoro nie zależy im, aby mnie schwytano - zastanawiał się głośno Tristan. - To nie ma sensu. - I do czego są im potrzebni konsulowie, do tego pozbawieni tatuaży? Co za różnica? Do tego jeszcze rzekomo tysiące piskląt zebranych na Odległej Równinie. Jego twarz pociemniała, gdy pomyślał o tak licznym drugim pokoleniu ptaków Ragnara, które chodzą swobodnie po ich ziemi. Wigg skierował niewidzące spojrzenie na księcia. Tristan aż zamrugał, kiedy przypomniał sobie dawne władcze spojrzenie błękitnozielonych oczu czarnoksiężnika. - Pozostaje jeszcze największe zagrożenie - powiedział z powagą Wigg. - Krew Wybrańca została zatruta płynem mózgowym łowcy. Wiem, że na razie czujesz się dobrze, lecz wkrótce, już niebawem, zaczniesz odczuwać pierwsze skutki działania trucizny. Musimy wrócić do Reduty i powiadomić o wszystkim Faegana. Być może będziemy mogli coś zrobić za pomocą Kodeksu. - Także uleczyć twoją ślepotę? - zapytał Tristan. - Możliwe. Ale ty jesteś najważniejszy. - Przez oblicze czarnoksiężnika przemknął cień niepokoju. - Kodeksl Mamy go, tak jak obiecał Ragnar, prawda? - Wyciągnął rękę i zaczął macać ziemię przed sobą. Zaniepokojony Tristan zaczął się rozglądać. Wreszcie dostrzegł grubą księgę oprawioną w białą skórę, która spoczywała na trawie kilka stóp od nich. - Jest tam! - zawołał. Po raz pierwszy tego wieczoru dostrzegł uśmiech na twarzy Wigga. Tristan podniósł Kodeks powoli, ze czcią. Nie mógł uwierzyć że teraz trzyma tę samą ogromną księgę, którą widział w pieczarach. Otworzył ją ostrożnie - zbiór tekstów, które miały wyjaśnić znaczenie jego życia, a także życia jego siostry. Na tę chwilę czekał z niecierpliwością. Lecz to, co ujrzał, sprawiło, że wypuścił gwałtownie powietrze. Przerażony zaczął szybko przewracać karty księgi. Wszystkie były idealnie czarne. Ani śladu słów, żadnych symboli. Spojrzał na Wigga przerażony. - Nie rozumiem! - krzyknął. - Wszystkie strony są czarne. Kodeks jest zniszczony! To pewnie jakaś sztuczka Ragnara! Wigg uśmiechnął się pomimo swojego cierpienia. - Nie, Kodeks nie jest zniszczony - powiedział uspokajającym tonem. - Został zmniejszony, by łatwiej go było przewieźć. - Ale jaki z niego pożytek, skoro nie można go odczytać? - zapytał Tristan zdezorientowany. - Bardzo dobrze, że nie można go czytać teraz - odpowiedział Wigg. - Pomyśl. Kodeks znalazł się na otwartej przestrzeni, gdzie każdy mógłby nam go odebrać. Kiedy zostaje rzucone zaklęcie, oprawa i stronice księgi kurczą się, ale nie 1itery. W miarę ścieśniania się stron, ścieśniają się także wersety tekstu, które zachodzą na siebie. I to tak bardzo, że druk zakrywa całą stronę, która staje się czarna. W ten sposób wielka księga może zostać z łatwością ukryta albo przeniesiona w inne miejsce, a gdyby nawet wpadła w ręce kogoś, kto posiadł także Klejnot, i tak nie można by jej przeczytać. - Wigg pociągnął kolejny łyk wina. - Ponadto kiedy księga się kurczy, przestawione zostają strony, pojawia się jakby nowa paginacja w zupełnie przypadkowym porządku. Strony z jednej części mogą się pomieszać ze stronami z innej. Tak więc gdyby nawet złodziejowi udało się przywrócić Kodeks do normalnych rozmiarów i tak nie byłby w stanie go wykorzystać. Sprytnie, prawda? Tristan pokręcił głową. - Tylko dlaczego Ragnar oddał nam Kodeks? - zapytał. - Czyż posiadanie Klejnotu i Kodeksu nie daje wielkiej przewagi? Oblicze Wigga pociemniało. - Nie wiem - powiedział powoli zamyślony. - Chyba że jest tak, jak mówił, to znaczy, że przeczytał całą księgę i już jej nie potrzebuje. Z drugiej strony dobrowolne pozbycie się Kodeksu oznaczałoby, że w jakiś sposób posiadł dar wiernej pamięci, a o ile mi wiadomo, Faegan jest jedynym żyjącym czarnoksiężnikiem, który go ma. Dlaczego Ragnar oddał nam Kodeks pozostaje równie tajemniczą zagadką jak to, dlaczego pozostawił nas przy życiu i odstawił na drogę prowadzącą do domu. Ale musisz pamiętać, że on jest w jakimś stopniu szalony. Jego słowa i czyny mogą nie mieć najmniejszego znaczenia i sprawią, że będziemy się kręcić w kółko. Z pewnością jego umysł pozostaje pod wpływem fantazji, które studiował, podobnie jak Failee. - Wymawiając imię żony, Wigg spuścił nieco głowę. Tristan zastanawiał się przez chwilę i doszedł do wniosku, że jest coś, czego wciąż nie rozumie. - Dotąd wydawało mi się, że to tylko ja mogę przeczytać Przepowiednie, ostatnią księgę Kodeksu, A zatem jak to możliwe, że Ragnar to zrobił? W jaki sposób dokonał tego bez kamienia? Przepowiednie tak, pomyślał Wigg. Chyba najbardziej zagmatwana z tajemnic. - Prawdą jest, że Ci, Którzy Przybyli Wcześniej oznajmili w Kodeksie, że tylko ty przeczytasz Przepowiednie - powiedział Wigg. - Dlatego wszyscy uszanowaliśmy te słowa. Nawet Faegan ich nie przeczytał. Jednak nic nie może powstrzymać innej szlachetnie urodzonej osoby, która posiada kamień, przed uczynieniem tego. To jeden z głównych powodów, dla którego umieściliśmy Kodeksz powrotem w pieczarach. Aby księga i kamień pozostały rozdzielone, co uniemożliwiało przeczytanie Kodeksu. W tym punkcie naszej historii rozszyfrowaliśmy i nawet uczymy wybranych czarnoksiężników staroeutrackiego - języka Kodeksu. Ragnar został poddany przemianie zbyt wcześnie, by mógł się go nauczyć, dlatego pozostaje dla mnie tajemnicą, w jaki sposób zdołał przeczytać Kodeksbzz Klejnotu. - Napił się wina. - Ale czy Przepowiednie nie mówią prawdy co do tego, co ma się wydarzyć - co musi się wydarzyć? - zapytał Tristan. - I tak, i nie. Przepowiednie spełnią się tylko wtedy, gdy ty i twoja siostra wypełnicie je swoim życiem. Ty i Shailiha stanowicie klucz do Przepowiedni, a nie odwrotnie, jak początkowo sądziła Rada. Gdybyście umarli, Przepowiednie zostaną zmienione. Dlatego Ragnar kazał Pijawce cię zranić. Pragną twojej śmierci, aby móc zmienić przyszłość. Sam to powiedział. Dlatego, mając na względzie przyszłość, tak ważne jest, abyście przeżyli. Wierzymy też, że właśnie dlatego przybyliście do nas jako bliźnięta. Podwójne zabezpieczenie, że się tak wyrażę, na wypadek gdyby któreś z was zginęło. Kiedyś, nie tak dawno temu, twój ojciec powiedział ci, że życie twoje i Shailihy stanowi przyszłość Eutracji. Teraz, po tym wszystkim, co dotąd przeżyłeś, rozumiesz chyba, co miał na myśli. Tristan miał już zadać kolejne pytanie, kiedy zobaczył, że Wigg znieruchomiał. Czarnoksiężnik zmarszczył czoło i przekrzywił głowę, jakby nasłuchiwał. - O co chodzi? - wyszeptał Tristan. Wyjął miecz z pochwy bezszelestnie. Wigg podniósł dłoń. Wreszcie zwrócił głowę w stronę księcia. - Ktoś jest w pobliżu - powiedział szeptem. - Ktoś bardzo szlachetnie urodzony. Jest sam, ale jego krew ma zdumiewającą jakość. Poza tobą i twoją siostrą nigdy dotąd nie spotkałem nikogo równie szlachetnej krwi. Znajdź tę osobę i przyprowadź ją do nas, jeśli zdołasz. Niechętnie puszczam cię samego, ale nie ma innego sposobu. Musimy się dowiedzieć, o co chodzi, ale zachowaj ostrożność! - W którym kierunku mam szukać? - zapytał szeptem Tristan. Wigg pokazał długim palcem za siebie. - Tam - odpowiedział cicho. - Jakieś dziesięć metrów. Tylko zanim pójdziesz, wymyśl jaką wymówkę. Tristan oświadczył głośno, że idzie nazbierać więcej drewna na ognisko, po czym zanurzył się w zarośla i ruszył powoli łukiem, by znaleźć się za plecami tajemniczej osoby, kimkolwiek była. Skradał się po mokrej trawie z mieczem w dłoni. Wreszcie dostrzegł obcego, który czaił się w zaroślach odwrócony do niego plecami i śledził każdy ruch czarnoksiężnika. Tylko tyle potrafił powiedzieć o nim Tristan, ponieważ oddzielały ich gęste zarośla, a obcego spowijał ciemny płaszcz z kapturem. Tristan zastygł na moment w bezruchu, zastanawiając się, co robić, podczas gdy obcy obserwował czarnoksiężnika przy ognisku. Wigg udawał, że nie jest niczego świadomy, jadł spokojnie i popijał wino. Podjąwszy wreszcie decyzję, Tristan powoli wsunął miecz do pochwy i wyciągnął jeden ze sztyletów. W tak gęstych zaroślach krótsza broń dawała więcej możliwości w walce. Podpełzł bliżej. Jeszcze dwa kroki i powinno wystarczyć, pomyślał. Niech Zaświaty pozwolą mi nie zdradzić swojej obecności. Opuścił ostrożnie stopę i zrobił kolejny krok. Jeden, dwa, teraz! Opuścił lewe ramię, chwycił obcego za szyję i szarpnął do góry, zmuszając go do wstania i przystawiając mu sztylet do gardła. - Nie ruszaj się i ani słowa! - warknął rnu do ucha. Nie był w nastroju do dyskusji. - Bo inaczej zabiję na miejscu. A teraz idź! Kiedy dotarli do ogniska, Tristan pchnął obcego z całej siły na ziemię obok Wigga. Kiedy wreszcie podniósł on głowę, światło ognia zatańczyło na jego twarzy. Nie! - zawołał w duchu Tristan. To niemożliwe! W jaki...? Dlaczego...? Stał zdumiony, usiłując zrozumieć to, co zobaczył. Leżąca na ziemi osoba bowiem wcale nie była mężczyzną. Celeste. Kobieta Ragnara. Co do tego nie miał wątpliwości, mimo że częściowo zasłaniał ją płaszcz. Cudowne rude włosy opadały falą, przesłaniając jej czoło, a zdumiewające szafirowe oczy patrzyły na niego lękliwie spojrzeniem osaczonego zwierzęcia. Rozejrzała się i znowu spojrzała w górę na księcia, który stał nad nią z nożem w ręku, mierząc ją groźnym spojrzeniem. Pomimo jego groźnej postawy teraz patrzyła na niego wyzywająco. - Tristanie? - zapytał Wigg zaniepokojony. - Wszystko w porządku - powiedział książę, nie spuszczając oczu z Celeste. - Ale pomówmy o najważniejszych rzeczach. Czy wciąż wyczuwasz szlachetną krew poza tą, która jest tu przy ognisku? Wigg przechylił głowę. - Nie - odpowiedział wreszcie. - A kto jest tu z nami? - Celeste, towarzyszka Ragnara - odpowiedział Tristan i zaraz zwrócił się do kobiety: - Po co tu przyszłaś? - zapytał. - Szpiegujesz dla swojego kochanka? No cóż, nie najlepiej się sprawiłaś. Po tym, jak nas potraktowali w pieczarach, powinienem cię zabić na miejscu! Zdejmij płaszcz! Szybko! - Tristan nie miał zamiaru podziwiać jej ciała, chciał się przekonać, czy jest uzbrojona. Pod płaszczem miała tę samą szmaragdową suknię, w którą była ubrana w podziemiach. Nie miała żadnej widocznej broni. Tristan schował sztylet do pochwy. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - rzucił rozgniewany. - Po co tu przyszłaś? - Potrzebuję pomocy - powiedziała bez wahania. - Tamtej nocy, kiedy spotkałam cię nad urwiskiem, pomogłeś mi. Byłeś dla mnie miły. Uznałam więc, że zaryzykuję i spróbuję poprosić cię o pomoc jeszcze raz. Dlatego tam, w komnacie Ragnara, dałam ci znak, żebyś nic nie mówił. Gdyby się dowiedział, trudno przewidzieć, co mogłoby się stać. Nie mam nic wspólnego z tym, co zrobiono tobie i czarnoksiężnikowi. Musisz mi uwierzyć. Pragnę jedynie uciec przed łowcą krwi i Pijawką. Nie wiem, dokąd zmierzacie, i nie ma to dla mnie znaczenia. Pragnę tylko, żebyście zabrali mnie ze sobą. - Schyliła nieco głowę, a rude włosy opadły jej bardziej na czoło. - Proszę, zabierzcie mnie ze sobą - powtórzyła. - Zrobię wszystko... - Tristanie - powiedział Wigg wyraźnie zaintrygowany. - Na Zaświaty, o czym ona mówi? Chcesz powiedzieć, że znasz tę kobietę? - “Znasz” to za dużo powiedziane - odparł Tristan wciąż wpatrzony w Celeste. - Ale można powiedzieć, że jesteśmy znajomymi. Jednak ta historia może poczekać, bo teraz pragnę odpowiedzi na moje pytania. - Już wcześniej, kierując się sercem, dał się zwieść pięknym kobietom, takim jak Lilith, czarownica z Sabatu, która chciała go zabić. Starając się nie ulec urokowi i słabości Celeste, patrzył na nią groźnie. - Kim jesteś? - zapytał surowym tonem. - Poza tym, że jesteś osobą, która wydaje się wciąż potrzebować mojej pomocy. - Nie wiem, kim jestem - odpowiedziała wyzywająco. - Jak to nie wiesz? Przecież znasz swoje imię. - Wychował mnie Ragnar, ale on nie jest moim ojcem - odpowiedziała. - Ragnar niewiele mi opowiedział, poza tym, że dawno temu przyprowadzono mnie do niego dla mojego bezpieczeństwa. Pod koniec Wojny Czarownic, jak mówi, byłam już całkiem dorosła. Wtedy zaczął mnie wykorzystywać. - W jej szafirowych oczach pojawił się błysk. - I tak już było od tamtej pory. Nienawidzę go. Pragnę, jedynie wolności. W głowie Tristana kłębiły się myśli. Jeśli to, co mówi, jest prawdą, to ona ma ponad trzysta lat! A jeśli rzeczywiście ma tyle lat, to musiała zostać poddana zaklęciom czasu! Tristan zerknął na Wigga i zobaczył, że brew starca uniosła się nad jego niewidzącym prawym okiem. - Powiedz mi coś - zapytał starzec sceptycznie. - Zakładając, że mówisz prawdę, czy Ragnar opowiadał ci coś jeszcze? - Tylko tyle, że byłam przeznaczona do czegoś wielkiego - odpowiedziała niepewnie. - Co nigdy nie nastąpiło. Jednak nie powiedział mi, o co chodziło. - Coś jeszcze? - zapytał Tristan obojętnym tonem. - Wyjawił mi też imię mojej matki - powiedziała Celeste. - Fai-lee. Tristan zastygł w bezruchu i spojrzał szybko na Wigga. Czarnoksiężnik, zdumiony, otworzył szeroko oczy. Zaczął ruszać ustami, lecz nie wyszły z nich żadne słowa. Wydawał się zszokowany i Tristan wiedział dlaczego. Wigg nigdy nie poznał powodu, dla którego Failee go opuściła, przypomniał sobie, poza oczywistym szaleństwem. Jeśli jednak Celeste naprawdę jest córką Failee, to możliwe, że... Tristan znowu spojrzał na kobietę, która siedziała naprzeciwko niego. I wtedy to zobaczył; szczegół, który nie dawał mu spokoju od ich pierwszego spotkania nad urwiskiem. Jej oczy. Nigdy wcześniej Tristan nie widział oczu piękniejszych niż oczy Wigga, zanim czarnoksiężnik oślepł - do momentu kiedy spotkał Celeste. Hipnotyzujące oczy pierwszego czarnoksiężnika zawsze były jego najbardziej charakterystyczną cechą. Podobnie było w przypadku Celeste. Pamiętał także, co Wigg powiedział o jej krwi, zanim wysłał go na poszukiwania. “Poza tobą i twoją siostrą nie spotkałem dotąd nikogo równie szlachetnej krwi”. Związek Wigga z pierwszą damą Sabatu mógł pewnie dać tak szlachetną krew. Tristan spojrzał ponownie na siedzącą przed nim piękność i poczuł, że patrzy na nią bardziej przychylnym okiem. Z pewnością jednak nie mógł powiedzieć, że jej ufa. Czy to może być prawda? - zastanawiał się. Czy to możliwe, że ta kobieta przede mną, ta, którą uratowałem przed popełnieniem samobójstwa tamtej nocy, jest córką Wigga, żyjącą od ponad trzystu lat? O której istnieniu czarnoksiężnik nie wiedział? Tristan spojrzał na Wigga zatroskany. Wydawało się, że czarnoksiężnik przynajmniej po części odzyskał równowagę. - Czegoś tu nie rozumiem - zwrócił się Wigg do Celeste. - Skoro potrafiłaś opuścić pieczary i przyjść do nas, to dlaczego nie udało ci się uciec wcześniej? - Nieraz próbowałam - odpowiedziała Celeste ze złością, zaciskając dłonie w pięści. - Jest wiele dróg, które prowadzą do pieczar i na zewnątrz, a ja wymykałam się niejedną, lecz Ragnar zawsze odnajdywał mnie i sprowadzał z powrotem. Potem otrzymywałam karę, jakiej nawet sobie nie wyobrażasz. Wreszcie zaczął zbywać śmiechem moje kołejne próby i wydawało się, że już go nie obchodzi, czy w ogóle jeszcze próbuje, się wyrwać. Powiedział mi, że przez to, iż moja krew jest tak wyjątkowa, łatwo jest mu mnie znaleźć, gdziekolwiek ucieknę, i rzeczywiście tak było. Nie mam pojęcia, jak to robił. Nie rozumiem, jak działa jego magia, i nie chcę tego wiedzieć. Magia zawsze przynosiła mi tylko ból. Tamtej nocy nad urwiskiem zdecydowałam się na radykalny krok. W pamięci Tristana powrócił inny szczegół - słowa, które Celeste wypowiedziała na początku ich rozmowy. Jej przeznaczeniem było coś wielkiego, co nigdy nie nastąpiło... Czy to może być prawda? - zastanawiał się. Czy mam przed sobą kobietę, która pierwotnie była przeznaczona przez matkę na piątą czarownicę? Skoro tak, to dlaczego przyjęły Shailihę zamiast Celeste? Spojrzał na czarnoksiężnika. Nie miał wątpliwości, że Wigg szukał odpowiedzi na te same pytania; skupiony, starał się podjąć ostateczną decyzje.. - Celeste, możesz iść z nami - powiedział cicho. - Wigg, jesteś pewien? - zapytał Tristan. - Niezwykle ważne jest to, dokąd idziemy i co niesiemy. Nie jestem pewien, czy znamy ją na tyle dobrze, by jej zaufać. - Teoretycznie zgadzam się z tobą - powiedział Wigg i wstał powoli. - Ale trzeba sprawdzić pewne rzeczy, które jej dotyczą, a których nie da się potwierdzić w tych lasach. Może poza jedną. - Odwrócił się do Celeste. - Powiedz - zapytał - czy poznałaś tajniki sztuki? - Nie - odpowiedziała szybko. - Ragnar nigdy by na to nie pozwolił. Nie mam większego wykształcenia w żadnej dziedzinie. - Tristanie, przytrzymaj jej rękę - rozkazał Wigg. Domyślając się, co zamierza uczynić czarnoksiężnik, Tristan przytrzymał ostrożnie prawą dłoń Celeste - Spróbowała wyrwać rękę. - Nie dotykaj mnie! - zawołała. - To nie będzie bolało, obiecuję - uspokoił ją Tristan. Niewidomy czarnoksiężnik przesunął dłonią po przedramieniu Celeste, aż dotknął palców jej ręki. Na palcu wskazującym Celeste pojawił się znak jak po lekkim ukłuciu. - Tristanie, zbierz na swoją dłoń kroplę jej krwi i powiedz, co widzisz - rozkazał Wigg. - Jeśli rzeczywiście nie poznała sztuki, nie może nam zaszkodzić. Tristan zebrał kroplę ciepłej krwi, która skapneja z palca Celeste. Pozostała nieruchoma na jego dłoni. - Jest uśpiona - powiedział. - Nie zna sztuki. - Bardzo dobrze. - Wigg odetchnął z wyraźną ulgą. - Celeste, możesz iść z nami. Sądzę, że oboje mamy sobie wiele do powiedzenia. - Dokąd idziemy? - zapytała, wkładając płaszcz. - Do innego magicznego miejsca. - Wigg uśmiechnął się. - Ale to miejsce z pewnością ci się spodoba. Będziesz tam bezpieczna, a mamy wiele do omówienia. Musimy już ruszać, bo jeśli Ragnar dowiedział się o twoim zniknięciu, być może już wyruszył za tobą. Im dalej będziemy od pieczar, tym lepiej. Celeste ujęła ostrożnie sękatą dłoń czarnoksiężnika, a wtedy oczy Wigga zalśniły. Tristan poszedł do koni i odwiązał je. Kiedy przyprowadził wierzchowce, pomógł czarnoksiężnikowi wspiąć się na grzbiet jednego z nich, po czym przywiązał Kodeks do siodła Pielgrzyma i dwukrotnie sprawdził, czy jest bezpieczny. Zadowolony, podsadził Celeste na grzbiet Pielgrzyma i chwycił cugle koni gotowy, by poprowadzić je szlakiem. Zanim jednak ruszyli, coś sfrunęło z góry i przeleciało niebezpiecznie blisko głowy Tristana. Schylił się i poczuł na twarzy powiew powietrza poruszonego skrzydłami. Był to fioletowo-żółty polny latawiec. Pięć innych leciało tuż za nim. - O co chodzi? - zapytał Wigg zaniepokojony, wyczuwając nagły ruch Tristana. Tristan uśmiechnął się, widząc zdziwiony wyraz twarzy Celeste. - Przybył komitet powitalny - oświadczył. - Motyle Faegana. Po tych słowach Tristan powiódł konie szlakiem, prowadzony przez wielobarwne motyle, które pojawiały się i znikały w różowym świetle księżyców. CZĘŚĆ TRZECIA Dzieci ROZDZIAŁ 26 To właśnie skażenie krwi stanie sie jego największym osobistym wyzwaniem, o ile nie zostanie rozwiązana zagadka jego przypadłości. Bo jeśli nikt nie znajdzie odpowiedzi, wtedy nastąpi przesuniecie we wszystkim - przyszłości same Przepowiednie będą musiały się zmienić, podobnie jak lazurowa krew, która płynie w jego żyłach. STRONA 2337 KSIĘGI PRZEPOWIEDNI KODEKSU Martha, pulchna łagodna matrona, uśmiechnęła się z dumą w złocistym blasku popołudniowego słońca. Zwykle surowa Pora Żniw niespodziewanie obdarowała ich ciepłym dniem, dlatego Martha pozwoliła dzieciom spędzić południową przerwę na zewnątrz. Uśmiechając się dumnie, patrzyła, jak biegają pośród pomarańczowo-czerwonych liści. Nieustający śmiech mieszał się z chrzęstem suchej ściółki zgniatanej dziecięcymi stopami, a wiatr wzniecał obłoczki karmazynowopurpurowych liściastych okruchów. Rześkie powietrze pachniało świeżością wzmocnioną aromatem pokruszonych liści, który wtapiał się w mieszaninę barw, hałasu i radości. Martha była tu od swej młodości, a teraz nie pamiętała już, kiedy zauważyła u siebie pierwsze siwe włosy ani kiedy straciła dziewczęcą figurę. Widziała tyle dziewcząt, które przybywały tu i odchodziły, a ich twarze wyryły się w jej pamięci, jakby odeszły dopiero wczoraj. Niektóre z jej wychowanek wróciły do niej już jako kobiety z własnymi córkami. Lecz ostatnie wydarzenia w Eutracji przyniosły jej wiele kłopotów i sprawiły, że opieka nad tymi wyjątkowymi dziećmi, jak i nad całym miejscem, stawała się coraz trudniejsza. Mieli teraz szesnasty dzień Pory Żniw. Niech Zaświaty mają nas w opiece, pomyślała. Duncan, konsul w granatowej szacie, który od dawna opiekował się tym miejscem, stanął obok niej. Delikatnie objął ramieniem jej obfitą talię. Został tu przysłany przez Wigga i Radę, podobnie jak ona. Ponieważ jednak nie został obdarowany zaklęciami życia, starzał się w sposób naturalny razem z Marthą, za co była ogromnie wdzięczna. Pokochali się wiele lat temu i pobrali się, a ich małżeństwo było teraz równie mocne jak w dniu, w którym przyjęła go do swojego łóżka po raz pierwszy. To, że nigdy nie doczekali się własnego potomka, sprawiło, że tym troskliwiej opiekowali się wesołą gromadką, którą im powierzono. Martha spojrzała na Duncana, na jego łagodną twarz i długie siwe włosy rozwiewane wiatrem. Jego ciemnobrązowe oczy wyrażały rozczarowanie, dlatego domyślała się odpowiedzi na pytanie, które dopiero miała zadać. - Nikt nie przybył? - zapytała z wahaniem. - Nie - odparł Duncan. - Już od tygodni nie miałem kontaktu z nikim z Bractwa. Jakby wszyscy zapadli się pod ziemię. A przecież powinni być tacy, którzy pragnęliby tu przyjść - którzy musieliby tu przyjść. A jednak od tygodni nie pojawił się ani jeden konsul. Nie wiem, czy da się dalej zbywać pytania dziewczynek o ojców, którzy zniknęli w tak tajemniczy sposób. - Zamilkł na moment, a potem zaczął mówić dalej, jakby podjął jakąś decyzję. - Nie chciałem cię niepokoić, moja droga - powiedział - ale być może będę musiał wrócić do Reduty. Muszę się dowiedzieć, co się dzieje. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się nic takiego. Obawiam się, że większość czarnoksiężników z Rady nie żyje, została zamordowana przez te ohydne skrzydlate potwory, które przybyły zza morza. Ale krążą wieści, że Wigg przeżył. Jeśli tak jest, to będzie wiedział, co robić. Przez chwilę przyglądał się dwóm roześmianym dziewczynkom, jak obsypują się nawzajem liśćmi w blasku słońca. Inne stały nieopodal i szeptały coś do siebie, obserwując przyjaciółki oddające się, jak zapewne uważały, bardzo dziecinnym igraszkom. - Po prostu nie mogę uwierzyć, że pierwszy czarnoksiężnik zapomniał o nas... zakładając, że żyje - dodał Duncan. - Albo o tym, do czego służy to miejsce. - Kończy się żywność, Duncanie - powiedziała cicho Martha. - W normalnych okolicznościach Rada i konsulowie wypełniliby już naszą spiżarnię przed Porą Kryształu, ale w tym roku nikt się nie zjawił. Może lepiej by było, gdybyśmy zabrali wszystkie dzieci do Tammerlandu? Moglibyśmy zostawić tu wiadomość dla ojców, gdyby się zjawili. - Spojrzała w bok na Sipporę i przez chwilę obserwowała leniwy nurt rzeki. - Jeśli w tym roku rzeka zamarznie wcześnie, a obawiam się, że tak się stanie, nie będą mogli dostarczyć nam zapasów łodzią. Trzeba będzie przemeźć żywność z Reduty lądem. Z pewnością pamiętasz te lata, kiedy zaspy były tak głębokie, że nawet konie nie mogły się przez nie przebić. - Myślałem o tym - odpowiedział Duncan z powagą. -1 uznałem, że nie byłoby rozsądne wyprowadzać stąd dziewczynki. Musiałyby maszerować przynajmniej do Lasu Cieni, zanim mogłyby odpocząć, a biorąc pod uwagę niepokój w kraju, nie wiadomo, co moglibyśmy napotkać po drodze. A poza tym nie dalibyśmy rady zabrać ze sobą żywności dla ponad pięćdziesięciorga dzieci. Moglibyśmy pójść na północ, ale Ilendium wcale nie leży bliżej, a stamtąd byłoby jeszcze dalej do Reduty. Mówią, że harpie i łowcy wciąż istnieją. Naszym zadaniem jest opiekować się dziećmi, a taka podróż z pewnością byłaby zbyt ryzykowna. Duncan obejrzał się na ciemne, postrzępione, niewiarygodnie wysokie szczyty Gór Tolenka, które wznosiły się ku niebu zaledwie o dwie mile od nich. Zawsze wydawały się przypominać im o ich odosobnieniu. Jesteśmy przyparci do muru, dosłownie, pomyślał ze smutkiem. - Nie bez powodu, moja droga, umieszczono to sanktuarium między górami i Sipporą - powiedział cicho. - Dobrze o tym wiesz. Przez ostatnie trzy dekady pracowaliśmy nad tym, aby sztuka przetrwała. A w tych trudnych dniach nasze zadanie nabrało szczególnego znaczenia. Mamy prawo być z siebie dumni. Ale ceną, za ten zaszczyt jest nasza tajemnica. Teraz jednak, kiedy być może Rada już nie istnieje, a żaden z nielicznych konsulów, którzy wiedzą o naszym istnieniu, nie pojawił się od tygodni, musimy sami zadbać o nasze bezpieczeństwo. Podobnie jak robi to obecnie wielu ludzi w kraju. Duncan spojrzał na mały kamienny zamek, w którym mieszkał razem z Marthą i licznymi dziećmi. Zamek stał w cieniu drzew od północnej strony. - Rada stworzyła to miejsce, aby sztuka mogła przeżyć - powiedział ze spokojem. - Lecz my się nim tylko opiekujemy, wypełniając swój obowiązek. Dlatego muszę zrobić to, co moim zdaniem będzie najlepsze dla dzieci. Jeśli wyruszę łodzią natychmiast, dotrę do Tammerlandu za jakieś pięć, sześć dni. O wiele szybciej, niż gdybym pojechał konno. Kochana, nie chce zostawiać cię tu samej, ale nie widzę innego sposobu. - Zamilkł na moment, zamyślony. - Nie chce zabierać konia także z innego powodu - dodał cicho. - Jaki to powód? - zapytała. Spojrzał na nią smutno. - Jeśli skończy ci się żywność, będziesz musiała go zabić. Tylko nie mów nic dziewczynkom. Wciąż przekonana w duchu, że coś takiego nie będzie konieczne, Martha spojrzała na łódź, która zawsze czekała przywiązana do drzewa na brzegu rzeki. Duncan często z niej korzystał, jako że uwielbiał łowić ryby. Wolał łapać je w tradycyjny sposób, posługując się wędką, a nie magią. Uśmiechnęła się na wspomnienie pewnego dnia, nie tak dawno temu, kiedy za pomocą sztuki sprawił, że tuzin wielobarwnych eutrackich pstrągów dosłownie wskoczył do łodzi. Zaraz wypuścił je z powrotem do rzeki, twierdząc, że to nie było sprawiedliwe i wbrew naukom mocy. Jeszcze jeden szczegół spośród wielu innych, które tak bardzo się jej w nim podobały. Tyle tylko że dotąd nigdy nie wybierał się łodzią aż tak daleko, do samego Tammerlandu. Bardzo ją to martwiło, choć w głębi serca oboje wiedzieli, że taki dzień może kiedyś nadejść. Lecz jak to bywa w przypadku rzeczy, które kładą się cieniem na czyimś życiu, Martha odsuwała taką ewentualność, skupiając się na swojej miłości do Duncana i dzieci. - Istnieje też inny powód, dla którego muszę się tarn udać - powiedział Duncan zatroskanym głosem, przerywając jej rozmyślania. Wyczuła jego niepokój i spojrzała na niego. - Jaki to powód? - zapytała. - Powoli tracę zdolność posługiwania się sztuką - powiedział. Przerażona otworzyła szeroko oczy. Wiele wspólnie przeżyli, lecz nigdy nie przyszło jej do głowy, że Duncan mógłby utracić dar. - Jak to możliwe? - zapytała szeptem, tak by nie usłyszały ich dzieci. - Nie mam pojęcia - odparł. - Skoro jednak ja tracę moc, być może podobnie dzieje się z innymi szlachetnie urodzonymi, którzy zostali wtajemniczeni w arkana sztuki. Możemy znaleźć się w świecie pozbawionym magii. To nie do pojęcia. Tak więc powinienem się tam udać nie tylko ze względu na ciebie i dzieci, lecz przez wzgląd na samą sztukę. Muszę dotrzeć do Reduty, zanim całkiem stracę swój dar i nie będę mógł się nim wesprzeć w czasie podróży. - Wyruszysz jutro, prawda? - zapytała, chociaż już znała odpowiedź. - Tak - odpowiedział i westchnął głęboko. - Ale wcześniej nałowic i upoluję dla ciebie i dzieci tyle ryb i zwierzyny, ile tylko zdołam. Potem zaczaruję żywność na tak długo, na ile starczy mi mocy. - Pomimo powagi sytuacji zdobył się na uśmiech. - Ciekawe, ile pstrągów wskoczy do łodzi tym razem, jak myślisz? - zapytał. - Domyślam się, że pamiętasz tamten dzień, kochana, prawda? - Oczywiście - odpowiedziała. I wtedy niebo pociemniało, a Martha poczuła, że ciało Duncana naprężyło się. Konsul odwrócił się błyskawicznie i spojrzał w górę. Potem znowu zwrócił się do Marthy i z twarzą pobladłą z przerażenia powiedział naglącym tonem: - Zabierz dziewczynki do zamku! Szybko! - zawołał, chwytając ją za ramiona. - Pospiesz się! Martha zebrała spódnicę i popędziła do dzieci. Wiele z nich zbiło się w ciasną gromadkę i patrzyło w niebo, krzycząc. Wtedy i ona zatrzymała się na ułamek sekundy, by spojrzeć w górę. Ujrzała setki, setki istot, jakich nigdy wcześniej nie widziała. Kiedy się zbliżyły, a ich szkaradne postacie stały się lepiej widoczne, chwyciła w ramiona dwie spośród mniejszych dziewczynek i krzyknęła do pozostałych, by biegły za nią do zamku. Otrząsnąwszy się z przerażenia, dzieci pobiegły posłusznie najszybciej jak potrafiły w kierunku ciemnoszarej budowli, która była ich domem. Jednak nie dość szybko. Jedna z ohydnych istot przewróciła Marthę na ziemię. Upadła, wypuszczając gwałtownie powietrze z płuc. Dziewczynki, które niosła, potoczyły się po trawie. Patrzyła bezradnie w górę, usiłując złapać oddech, pośród płaczu i krzyków przerażonych dzieci. Setki ogromnych ptaków o strasznych skórzastych skrzydłach lądowały na ziemi. Duncan został otoczony. Wiekowy konsul uniósł ramiona, łecz było już za późno. Jeden z ptaków odciął mu głowę jednym potężnym cięciem miecza. Ciało konsula osunęło się w trawę, jakby było z papieru, a jego cenna szlachetna krew bluznęła na wszystkie strony. Martha próbowała wstać, poślizgnęła się jednak dwukrotnie na zakrwawionej trawie, zanim wreszcie stanęła na nogach. Z twarzą mokrą od łez chciała pobiec do męża, lecz poczuła, jak zatrzymuje ją żelazny uścisk jednej z ohydnych skrzydlatych istot. I wtedy zobaczyła, co ptaki robią z dziewczynkami. Przerażone dzieci rozpierzchły się we wszystkie strony, a ogromne ptaki opadały na nie z góry i chwytały w długie czarne szpony. Dzieci szamotały się rozpaczliwie, a ich histeryczne krzyki zlały się w jeden potężny przerażony chór. Ich wysiłki były bezowocne. Kolejne ptaki porywały dzieci, po czym wydając zwycięski okrzyk, odlatywały na południe i znikały na horyzoncie. Zdumiona Martha stwierdziła, że ptaki bardzo uważają, aby nie zranić dzieci. Wszystkie dzieci zniknęły. Około setki ohydnych najeźdźców stało w trawie przed zamkiem. Wiatr trącał przedmioty, które pozostały po roześmianych, szczęśliwych dzieciach, zgubione buciki albo oddarte części ubrań wdeptane w trawę albo powiewające bezradnie na wzmagającym się wietrze. Dziewczynki. Jej dziewczynki. Porwane. Dziwna cisza wypełniła całe miejsce, a ptaszyska znieruchomiały, jakby na coś czekały. Patrzyły na nią złowrogo straszliwymi szkarłatnymi ślepiami. I wtedy Martha zobaczyła przez łzy coś, co na zawsze miało pozostać w jej pamięci. Na popołudniowym niebie nisko nad horyzontem pojawiła się kropka. Szybko się powiększała i wkrótce Martha zobaczyła, że jest to następny ptak, którego jednak ktoś dosiadał. Ptak zniżył się powoli, rozłożył skrzydła i stanął pewnie na silnych nogach. Podobnie jak pozostałe, miał ramiona, czarne rękawice i miecz w pochwie na biodrze. Jego szyję zaś opasywała szeroka obroża z czarnej skóry, która z tyłu miała przymocowane pętle pozwalające jeźdźcowi utrzymać się na jego grzbiecie. Kiedy wielki ptak zatrzymał się na dobre, pochylił głowę, a wtedy jeździec swobodnym ruchem przełożył jedną nogę nad jego szyją i zsunął się lekko na ziemię. Martha, przepełniona smutkiem i przerażeniem, zobaczyła, że wysoka, chuda postać kieruje się w jej stronę. Obcy miał kanciastą twarz, orli nos i długie czarne włosy sięgające do linii szczęki. Ubrany był w strój z brązowej skóry, a na jego prawym przedramieniu widniała niezwykła mała kusza. Uważne spojrzenie ciemnych oczu mężczyzny skierowało się na nią. Zatrzymał się przed nią i przyglądał się jej uważnie w gasnącym popołudniowym świetle, jakby była jakimś niespotykanym stworzeniem, za obejrzenie którego właśnie zapłacił na prowincjonalnym jarmarku. Mężczyzna uśmiechnął się. - Martha, prawda? - zapytał niemal uprzejmie. - Zarządzająca tym miejscem znanym jedynie wtajemniczonym pod nazwą Ochronki. Żona konsula Duncana z rodu Janaarów, tymczasowego zarządcy. - Mężczyzna rozejrzał się, aż wreszcie jego spojrzenie spoczęło na małym zamku. - Oryginalny pomysł, muszę przyznać - rzucił zjadliwie. - Ale nie ulega wątpliwości, że już się przeżył. Twoje dziewczęta, Martho! Wszystkie te jakże mądre dziewczęta! Podopieczne, których nie udało się wam z mężem obronić, a które okazały się dokładnie tym, czego szukaliśmy. Dziękujemy ci. Byłaś tu bardzo długo, prawda, moja droga? Teraz jednak wszystko się zmieni. Usta Marthy drżały tak bardzo, że nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Nogi uginały się pod nią ze strachu i wyczerpania. Spojrzała na pozbawione głowy ciało męża leżące w kałuży krwi. Ten jedyny mężczyzna, którego pokochała, odszedł na zawsze, zabity na jej oczach. - Dlaczego? - wyszeptała wreszcie łamiącym się głosem. - Dlaczego zginął mój mąż i dokąd zabraliście dzieci? Kiedy Rada dowie się o tym okropnym wydarzeniu... - Ależ moja droga, nie ma już Rady - przerwał jej mężczyzna. - Nie słyszałaś o tym? Z całej grupy tych nieszczęśników pozostał tylko Wigg. Zaszył się w czeluściach Reduty razem z innym czarnoksiężnikiem o imieniu Faegan, właściwie bezradnym kaleką. Przebywają tam z księciem, którego poszukuje się za zamordowanie własnego ojca. Żałosna zbieranina, bez wątpienia, ale ujrzysz ich niebawem, obiecuję ci to. Po tych słowach obcy wyjął zza kamizelki zwój pergaminu i rozwinął go. Potem wyjął gęsie pióro i podszedł do ciała Duncana. Pochyliwszy się, umoczył pióro w krwi konsula i zaczął pisać. Martha poczuła mdłości. Widząc jej reakcję, mężczyzna powiedział: - Och, wybacz, proszę, moja droga, ale odkryłem, że szlachetna krew jest najlepszym atramentem. Widzisz, spływa tak gładko. Trzeba tylko odczekać, aż umrze. Bo inaczej będzie próbowała kreślić własne wzory. - Wreszcie zakończył swoje obrzydliwe dzieło. Zwinął pergamin i przewiązał go czerwoną wstążką, po czym wręczył jej zwój. Nie chciała go przyjąć, lecz jego spojrzenie przekonało ją, by to zrobiła, dlatego wzięła pergamin w drżące dłonie. - Zostaniesz zaniesiona do Reduty - powiedział - gdzie ukrywają się czarnoksiężnicy i zdradziecki książę. Zaniesie cię tam jeden z moich ptaków. Zostawi cię przy ogromnym głazie w pobliżu królewskiego pałacu. Musisz tylko dotknąć kamienia u góry, a on się odsunie i odsłoni wejście do tunelu. Oddaj ten zwój księciu i pozdrów go ode mnie. - Mężczyzna ubrany w skórę ponownie uśmiechnął się podstępnie. - Jesteśmy starymi przyjaciółmi. Martha wpatrywała się w mężczyznę i stworzenie, które go przyniosło, jakby przybyli z innego świata. Obcy zwrócił się do innego z ptaków, który miał umocowane na grzbiecie szerokie skórzane siodło. - Zrozumiałeś rozkazy? - zapytał go. - Jeśli spadnie i zabije się albo zgubi zwój, zapłacisz życiem za swój błąd. - Rozumiem, panie - odparł posłusznie ptak. Wtedy kilka innych chwyciło Marthę i posadziło ją na grzbiecie wybranego “wierzchowca”. Z twarzą mokrą od łez, nie wiedząc, co innego mogłaby uczynić, ścisnęła mocno zwój i łęk siodła. Tymczasem mężczyzna z ostrogami przy butach i małą kuszą na ramieniu obrócił swojego ptaka i spojrzał na nią po raz ostatni. - Wypełnij moje polecenia co do słowa, Martho - powiedział cicho, przewiercając ją spojrzeniem ciemnych oczu. - Bo inaczej ucierpią przez ciebie dziewczynki. - Spiął ptaka ostrogami i wzniósł się ku niebu. Pozostałe ptaki poleciały za nim, a ich skrzydła znowu zasłoniły słońce. Ptak, na grzbiecie którego siedziała Martha, wzbił się ostrożnie w górę. Trzymając się kurczowo siodła, zobaczyła, że skręcają na południe w stronę Tammerlandu. ROZDZIAŁ 27 W czasie kiedy Wigg, Tristan i Celeste zbliżali się do Reduty, Shailiha pobiegła do Faegana i oznajmiła mu, że Kaprys razem ze swoimi motylami znalazła ich. Kiedy jednak otrzymała kolejną wiadomość od swojego motyla, jej radość szybko zgasła. Sprawy nie przedstawiały się tak pomyślnie, jak wydawało się na początku. Wigg był ranny, a w powracającej grupie znajdowały się trzy osoby zamiast dwóch. Trzecia osoba była kobietą, której Kaprys nie znała. Faegan upewnił się, że motyle wrócą odpowiednio wcześniej przed Tristanem, Wiggiem i obcą osobą, w towarzystwie której podróżowali. Obecność nieznajomej kobiety zmartwiła go. Zastanawiał się, czy może powinien uniemożliwić wejście do Reduty całej trójce, dopóki nie dowie się czegoś więcej. Z drugiej strony pamiętał, że Wigg jest ranny i być może potrzebuje pomocy. Ostatecznie Faegan uznał, że nie ma wyboru i musi wpuścić wszystkich. Kiedy razem z Shailihą zobaczyli oczy Wigga, a zaraz potem ujrzeli piękną nieznajomą o imieniu Celeste, ogarnęło ich przerażenie i zdumienie. Faegan od razu zbadał dokładnie Wigga i zabrał go do osobnej komnaty. Wydawało się, że upłynęła cała wieczność, zanim powrócili i oznajmili, że cala piątka, razem z Celeste, udadzą się do innej części Reduty. Bez dalszych wyjaśnień wyprowadzili pozostałych z sali, w której się znajdowali. Przez następne godziny Tristan i Wigg zdawali relację ze swoich przeżyć przed Faeganem i Shailihą. Tak wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie, że Tristan, jego siostra, a nawet czarnoksiężnicy wydawali się zagubieni. Nie mieli pojęcia, w jaki sposób zapanować, choćby w niewielkim stopniu, nad wirem wydarzeń, w który zostali wciągnięci. Tristan rozejrzał się, podziwiając wystrój wspaniałej komnaty, w której się znajdowali. Sala była ogromna - być może większa niż wszystkie, które dotąd poznał w Reducie. Podłogą i sufit wykonano z czarnego ephyrskiego marmuru. Wszystkie cztery ściany pokrywały całkowicie rzędy szerokich mahoniowych szuflad, z których każda wyposażona była w misternie zdobioną rączkę z czystego złota. Na każdej z szuflad widniała złota plakietka, lecz książę znajdował się zbyt daleko od nich, by móc przeczytać wygrawerowane napisy. Stół, przy którym zasiadła cała piątka na elegancko wyściełanych krzesłach o wysokich oparciach, był ogromny, a jego blat wykonano z inkrustowanego mahoniu. Był to jeden z wielu stojących tam stołów. Duże lampy oliwne ze złota dawały jasne światło. W powietrzu unosił się nieokreślony zapach przypominający stęchliznę. Jakby coś pradawnego wyczuło obecność ludzi w komnacie i próbowało podzielić się z nimi swoimi tajemnicami. Siedząc w tej komnacie, Tristan czuł potrzebę mówienia pełnym szacunku szeptem - jakby w tym miejscu znajdowało się serce świata. - Wigg - powiedział Faegan - podaj mi, proszę, Kodeks. Wigg wyjął księgę spomiędzy fałd szaty i położył ją na stole. - Przywrócisz mu właściwą postać? - zapytał. - Tak - powiedział Faegan. Tristan i Shailihą patrzyli, a Faegan zamknął oczy. Błękitna mgiełka spowiła niedużą księgę oprawioną w skórę i zaraz Kodeks zaczął rosnąć, aż osiągnął swoje naturalne rozmiary. Cały proces był urzekający. Kiedy Faegan zmrużył oczy, ogromna księga uniosła się, popłynęła do jednego z ustawionych w pobliżu stołów i opadła łagodnie na blat. - Dokonaliście wielkiej rzeczy, sprowadzając Kodeks do Reduty - powiedział uroczystym głosem do Tristana i Wigga. -1 obaj, każdy na swój sposób, zapłaciliście za to ogromną cenę. Sztuka ma wobec was ogromny dług. - Westchnął, starannie dobierając kolejne słowa. - Najważniejszą sprawą, którą musimy omówić, jest oczywiście oślepienie Wigga i zranienie Tristana - mówił dalej. - Wigg jednak zwrócił się do mnie z prośbą, abyśmy najpierw zajęli się innymi problemami, a ja się zgodziłem. Wigg podjął wątek. - Wspaniała sala w której się znajdujemy, nosi nazwę Sali Inicjałów Krwi - powiedział. - Jest to miejsce, które unaocznia jeden z najbardziej fascynujących aspektów sztuki. Tutaj, w tych licznych szufladach, znajdują się inicjały niemal wszystkich szlachetnie urodzonych osób, które żyły od chwili odkrycia Kodeksu i Klejnotu. Jest to jedna z najświętszych i najbardziej czczonych komnat w Reducie. Faegan skinął głową. - Wigg wyjaśni! warn, w jaki sposób ożywa wtajemniczona szlachetna krew i potrafi się poruszać? - zwrócił się do Tristana i Shailihy. Skinęli głowami. - Nie wiecie jednak - kontynuował Faegan - że kiedy wtajemniczona krew szlachetnie urodzonego zostaje odsłonięta, zawsze porusza się w niepowtarzalny sposób. Zawsze jednak tworzy inicjał. Kiedy wzór jest skończony, krew zaczyna kreślić go od nowa, aż wreszcie wysycha i umiera. Każdy inicjał jest wyjątkowy. Nie ma dwóch identycznych, poza przypadkiem bliźniaków - a i tutaj można mieć wątpliwości. Inicjały te nazywane są inicjałami krwi. Pozwólcie, proszę, że warn zademonstruję. Czarnoksiężnik otworzył myślą jedną z licznych tajemniczych szuflad, z której wysunął się duży arkusz czystego pergaminu i opadł łagodnie na środek stołu. - Pozwól, Wigg - powiedział Faegan. Posługując się sztuką, Faegan wykonał malutkie nacięcie na palcu wskazującym Wigga. Z ranki spłynęła pojedyncza kropla i opadła na pergamin. Niemal natychmiast krew zaczęła się poruszać, kreśląc wyraźny czerwony wzór. Tristan patrzył zafascynowany, jak kropla kończy swoją krętą wędrówkę i rozpoczyna ją od nowa według już wyznaczonego toru. W miarę jak wysychała, poruszała się coraz wolniej, by w końcu zatrzymać się na dobre. Tristan był zdumiony. - I twierdzisz, że za każdym razem powstaje ten sam wzór? - wyszeptał z niedowierzaniem. Faegan uśmiechnął się. - Tak. Popatrz. - Po tych słowach czarnoksiężnik spojrzał na szuflady i wydał polecenie: - Wigg, pierwszy czarnoksiężnik Rady. Chwilę później jedna z największych szuflad zaczęła się otwierać i wypłynął z niej arkusz pergaminu, który opadł na stóŁ Ten arkusz nie był czysty. Tristan i Shailiha pochylili głowy i przeczytali: Wigg, pierwszy czarnoksiężnik Rady Inicjał Wtajemniczonej Krwi Data: czterdziesty piąty dzień Pory Żniw, 002 E.K. Czerwony inicjał widniejący pod tymi słowami, mimo że wyblakły, był identyczny jak ten, który nakreśliła kropla świeżej krwi Wigga. Tristan spojrzał na Shailihę i Celeste i zobaczył, że są równie zdumione jak on. - Co znaczy 002 E.K.? - zapytała Celeste. - Nigdy wcześniej nie widziałam takiego wyrażenia. Faegan pogłaskał kota, który prawie nigdy nie opuszczał jego kolan. - W taki sposób datujemy wszystkie dokumenty zgromadzone w Reducie - odpowiedział. - Wszystkie datowane są od tego samego momentu w historii, czyli od odkrycia Kodeksu i Klejnotu - podobnie wszystkie wydarzenia miały miejsce przed lub po tym fakcie. Odkrycie wyznacza rok zerowy. E.K. oznacza Erę Kodeksu. Natomiast lata poprzedzające rok zerowy oznaczane są skrótem P.K., Przed Kodeksem. Moje urodziny, na przykład, zapisano by: siedemdziesiąty trzeci dzień Pory Kryształu, 032 albo trzydziesty drugi rok przed odkryciem Kodeksu. - Ja i Tristan - przemówiła Shailiha - nie mamy jeszcze swoich inicjałów krwi, ponieważ nie jesteśmy wtajemniczeni. - Pojawią się one, kiedy poznamy tajniki sztuki - konkludowała logicznie. - Logiczne stwierdzenie, ale nieprawdziwe - odparł Faegan, a w jego oczach pojawił się błysk, kiedy zauważył jej zmieszanie. Pochylił się do niej i dwukrotnie uniósł nieznacznie brwi. - Wtajemniczenie nie powoduje pojawienia się inicjałów, a jedynie je uaktywnia, przez co stają się widzialne i mogą zostać zapisane - kontynuował. - Wszystkie znane nam szlachetnie urodzone osoby, wtajemniczone czy też nie, mają swoje inicjały krwi spisane i złożone w tej sali. Jednym z głównych zadań konsulów było odnajdywanie nowo narodzonych szlachetnie urodzonych i zapisywanie ich inicjałów. - Faegan uśmiechnął się. Idź za swoją myślą, Wybrana, i przekonaj się, dokąd cię zaprowadzi. - Ale jeśli moja krew jest uśpiona, to w jaki sposób można zapisać mój inicjał? - zapytała księżniczka. - Czy też inicjał każdej innej osoby jeszcze nie wtajemniczonej? Czy chcesz powiedzieć, że mój został już zapisany? - Przede wszystkim twój - odpowiedział Faegan. - Twój i Tristana. Nawiasem mówiąc, są bardzo podobne, ponieważ jesteście bliźniętami. - W jaki sposób to było możliwe? - zapytała. - - A może sama nam to powiesz? - odpowiedział Faegan. Wigg uśmiechnął się ze zrozumieniem. - Wciąż nie rozumiem - odpowiedziała wyraźnie zakłopotana Shailiha. - W takim razie dam ci wskazówkę. - Faegan puścił do niej oko. - Pomyśl, w jaki sposób razem z Wiggiem ostatecznie wyzwoliliśmy cię spod działania zaklęcia Sabatu. Shailiha uśmiechnęła się. - Woda z pieczar. - A teraz powiedz, jak to się ma do naszego problemu - drążył dalej Faegan. Shailiha spojrzała na Morgannę śpiącą w nosidełku i wydęła usta w zamyśleniu. Po dłuższej chwili podniosła głowę i spojrzała na czarnoksiężników. - Wiemy, że woda porusza niewtajemniczoną szlachetną krew w organizmie danej osoby. W takim razie możemy przypuszczać, że woda umieszczona w pobliżu krwi, ale poza ciałem osoby, będzie oddziaływała na nią w podobny sposób. - Zamilkła, by zebrać myśli. - Lecz w tym drugim przypadku - zaczęła po chwili - ponieważ krew znajduje się w pewnym oddaleniu od ciała, przez co ma więcej swobody, woda może oddziaływać na nią jeszcze silniej, wymuszając przedwczesne ujawnienie inicjału. - Uniosła lekko brwi, niepewna, czy dobrze rozumuje. - Albo coś w tym rodzaju... - Dokładnie tak - rzucił cicho Faegan. - Jestem pod wrażeniem. - I rzeczywiście tak było. Kiedy spojrzał na Wigga, zobaczył, że i on się uśmiecha. - Czy możemy z Tristanem zobaczyć nasze inicjały? - zapytała z wahaniem Shailiha. Faegan uśmiechnął się. - Oczywiście. Już myślałem, że o to nie poprosisz. Daj rękę, proszę. Shailiha wyciągnęła ostrożnie rękę, a Faegan za pomocą magii zrobił małe nacięcie na jej palcu. Pojedyncza kropla krwi spadła na pergamin obok podpisu Wigga. - A teraz kropla wody, Wigg. - Faegan uśmiechnął się. Wigg wsunął dłoń między fałdy szaty i wyjął mały flakonik, który podał Faeganowi. Faegan przechylił go ostrożnie i kapnął kroplą cennej wody prosto na kropelkę krwi księżniczki. Połączone ciecze zawrzały i rozpoczął się taki sam proces jak w przypadku krwi Wigga; ciecz wędrowała po pergaminie, aż nakreśliła cały inicjał Shailihy. Faegan patrzył zafascynowany. Mógłby wcześniej przyjść do Sali Inicjałów i zobaczyć kopię podpisu, lecz w ten sposób nie potwierdziłby swojej teorii. Wiedział, że odpowiedź da mu tylko świeży inicjał księżniczki, który powstanie na jego oczach. Wodził wzrokiem po wzorze, jaki nakreśliła jej szlachetna krew, i wreszcie znalazł anomalię, której szukał, a która, jak wynikało z traktatu Egloffa, potwierdzi jego teorię. To prawda! - pomyślał podekscytowany. Uprzedzenia istnieją! A to wiele zmienia! Faegan spojrzał na Wigga. - Stary przyjacielu - powiedział ze współczuciem - wiem, że nie możesz się doczekać, kiedy zajmę się tobą, ale jeszcze raz muszę prosić cię o wyrozumiałość. Zaczekaj jeszcze trochę, ponieważ jest coś, o czym musimy pomówić najpierw. Oblicze Wigga spochmumiało nieco, ale skinął głową zaciekawiony. - Skoro nalegasz - powiedział. - O co chodzi? - Z wielką przyjemnością, ale i ogromną troską chciałbym ci oznajmić, że w sposób nie podlegający dyskusji udowodniłem istnienie Zaklęć Uprzedzenia - powiedział szeptem Faegan. Tristan spojrzał szybko na Wigga i zobaczył, że pierwszy czarnoksiężnik otworzył usta zdumiony, a jego mlecznobiałe oczy stały się jeszcze większe. Zaklęcia Uprzedzenia? - zastanawiał się książę. - To niemożliwe! - zawołał Wigg. - Uprzedzenia są tylko mitem! Każdy biegły w sztuce wie, że wypracowanie czegoś takiego wykracza poza nasze możliwości i zawsze tak było! Tym razem poniosła cię wyobraźnia! - O czym wy mówicie? - zapytał Tristan zaniepokojony. - Nigdy nie słyszałem o uprzedzeniach. - Mówiąc prostymi słowy, główną zasadą, na jakiej opierają się Zaklęcia Uprzedzenia, jest względność czasu - odparł Faegan i pogłaskał czule Nicodemusa. - Myślę, że istnieje wiele podobnych więzów, które łączą sztukę z aspektem czasu - więzów jeszcze przez nas nie zbadanych. Uprzedzenia stanowią tylko jeden przykład. Ale by odpowiedzieć na twoje pytanie, powiem, że Uprzedzenie jest darem umieszczonym we krwi szlachetnie urodzonej osoby przez inną osobę. Można to uczynić za jej wiedzą lub bez. Lecz to zaklęcie różni się od innych tym, że nie działa od razu. W rzeczywistości mogą minąć lata, dziesiątki lat, a nawet wieki, zanim się uaktywni. Przez cały ten czas czeka we krwi danej osoby. Zostaje więc opóźnione aż do określonego momentu uaktywnienia. - Tak mówi teoria - wtrącił Wigg sceptycznie ze swojego miejsca po drugiej stronie stołu. - Ale jakie masz dowody? Faegan uśmiechnął się. - Wyjaśnię ci to pokrótce. Najpierw jednak dokończę odpowiedź na pytanie księżniczki. Zaklęcia Uprzedzeń mogą być uaktywniane czasem albo wydarzeniem. Innymi słowy, Uprzedzenie umieszczone we krwi uaktywni się po upływie wyznaczonego czasu albo z chwilą, gdy nastąpi określone wydarzenie. Ponadto czas jego działania może być nieograniczony lub też może ono wygasnąć po upływie określonego czasu czy też z chwilą zaistnienia innego określonego wydarzenia. Możesz sobie wyobrazić, jak przydatne albo niebezpieczne może być takie zaklęcie. W głowie Tristana kłębiły się myśli. - Ale co to wszystko ma wspólnego z nami? - zapytał. - Właśnie! - rzekł Wigg. - Wszystko, co nam dotąd powiedziałeś, to tylko znana od dawna teoria. Czas, byś przedstawił coś, czego nie wiem. - Dobrze - powiedział Faegan i wziął głęboki oddech. - A zatem nie wiesz, że księżniczka Shailiha, nie będąc w najmniejszym stopniu wtajemniczona w arkana sztuki, potrafi komunikować się telepatycznie z polnymi latawcami. Już od jakiegoś czasu wypróbowuje swój dar i za każdym razem jej umiejętności rosną. Bez wątpienia jest to wrodzona, a nie wyuczona zdolność. Osiągnięcie niedostępne nawet dla mnie, mimo że uprawiam sztukę od trzech wieków. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie tego jest takie, iż została ona poddana Zaklęciu Uprzedzenia. Uaktywniło się ono w momencie, kiedy po raz pierwszy zobaczyła motyle. Tristan spojrzał na Shailihę, jakby właśnie spadła z nieba. - Czy to prawda? - zapytał z niedowierzaniem. Shailiha spojrzała mu w oczy, a na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec zażenowania. Zaczęła kołysać Morgannę. - Tak - powiedziała. - To prawda. Latawce przenikają do mojego umysłu, a ja potrafię komunikować się z nimi myślami. Nie mam bladego pojęcia, w jaki sposób to robię. Razem z Faeganem wysłaliśmy latawce, żeby odnalazły ciebie i Wigga. Kaprys poinformowała mnie, że Wigg jest ranny i że podróżuje z wami obca kobieta. Tak więc wiedzieliśmy o tym, zanim jeszcze wróciliście do Reduty. Tristan pokręcił głową zdumiony. - Kaprys? - zapytał. Shailiha uśmiechnęła się, wciąż trochę zażenowana. - Tak nazwałam fioletowo-żółtego latawca, który zwykle rozmawia ze mną w imieniu pozostałych motyli - wyjaśniła, unosząc brwi, jakby podejrzewała, że ani książę, ani czarnoksiężnik jej nie uwierzą. - To ona, bo to samica, poprowadziła grupę, która was odnalazła. - Jej uśmiech stał się bardziej przewrotny. - Ona też podfrunąła tak blisko ciebie, że zwróciła twoją uwagę. Uczyniła tak na moje polecenie. Zdumiony Tristan spojrzał na Faegana. - Czy to wszystko prawda? - zapytał wciąż nie całkiem przekonany. - Och, tak. - Faegan zachichotał. - To najprawdziwsza prawda. Widziałem wszystko na własne oczy. - Ale dowód! - zawołał Wigg. - Gdzie jest dowód? Faegan uśmiechnął się i z fałd szaty wyciągnął zwój. - To jest kopia zwoju, który znalazłem, dzieła Egloffa - oznajmił cicho. - Członkowie Rady najwyraźniej nie wiedzieli o jego istnieniu. Wydaje się, że tuż przed śmiercią Egloff zajmował się rozwikłaniem zagadki możliwego istnienia Uprzedzeń. Nagłe pojawienie się harpii i łowców skierowało go na właściwą drogę. Na twarzy Wigga pojawił się wyraz zrozumienia. - Czy chcesz przez to powiedzieć... - Tak, Wigg - odpowiedział Faegan ze smutkiem. - Moim zdaniem łowcy krwi i krzyczące harpie, słudzy Sabatu, których uznaliśmy za wymarłych, zostali zarażeni Uprzedzeniami czekającymi na uaktywnienie. Po tym, jak wysłałeś w teren konsulów, którzy mieli je wytępić, Egloff zdobył wreszcie tę jedną rzecz, jakiej potrzebował, by udowodnić swoją teorię. Ich krew. Trzystuletnią szlachetną krew istot, która wcześniej była niedostępna do celów badawczych. Wszystko jest opisane w tym traktacie. - Zamilkł na moment, pozwalając, by znaczenie jego słów w pełni dotarło do pozostałych. Położył zwój na stole. - Wciąż nie rozumiem - powiedział Tristan, pocierając dłonią czoło. - Co szlachetna krew łowców i harpii ma wspólnego z więzią, jaka łączy Shailihę z latawcami? - Wydaje się, że kiedy Uprzedzenie zostaje umieszczone w szlachetnej krwi człowieka lub innej istoty, wtedy inicjał zostaje zmieniony - odparł Faegan. - Ale tylko w nieznacznym stopniu. Przyjrzyj się inicjałowi Wigga, a potem spójrz na inicjał krwi księżniczki. Powiedz Wiggowi, jakie różnice zauważyłeś. Książę i jego siostra pochylili głowy nad pergaminem, na którym widniały obok siebie oba inicjały. Pierwsza przemówiła Shailiha: - Różnią się kształtem. - To prawda - odparł Faegan. - Ale już warn mówiłem, że zawsze się różnią. Żeby zrozumieć istotę Uprzedzenia, musicie przyjrzeć się uważniej. Spójrzcie jeszcze raz. Po krótkiej chwili Tristanowi wydało się, że dostrzegł to, o co chodziło czarnoksiężnikowi. - Inicjał Shailihy ma odgałęzienia - powiedział cicho, jakby mówił do siebie. Liczne odnogi bowiem, niczym dopływy rzeki, odchodziły od głównej części inicjału. Wydawało się, że jest ich bardzo dużo. - Właśnie! - zawołał Faegan. Tristan spojrzał na Wigga i zobaczył, że na jego twarzy maluje się ogromne zdziwienie. - Jak to odgałęzienia?- zapytał Wigg. - W chwili jej narodzin nie znaleźliśmy żadnej anomalii w jej inicjale. Dlaczego więc miałaby się pojawić teraz? Faegan wsunął dłonie w rękawy szaty i niezwykle poważny pochylił się do przodu. Jakby domyślał się, że to, co ma do powiedzenia, zrani Wigga, i nie wiedział, jak to wyrazić. - Ponieważ znalazła się wśród czarownic z Sabatu - odpowiedział cicho. - Sądzę, że Failee dopracowała Uprzedzenia i umieściła kilka we krwi księżniczki. Miało to zapewne związek z ich planami uczynienia jej piątą czarownicą. - Ale po co Failee miałaby zadawać sobie tyle trudu? - zapytał Wigg wyraźnie nie przekonany. - Ponieważ im bardziej mogła oddziaływać bezpośrednio na krew księżniczki, tym łatwiejsze byłoby jej ostateczne zadanie. Rozważ następującą ewentualność: gdyby Shailiha rzeczywiście została piątą czarownicą, jest wielce prawdopodobne, że Failee przekazałaby jej przywództwo w Sabacie, ze względu na to, że krew Shailihy jest bardziej szlachetna. Gdyby zaś krew księżniczki zawierała Uprzedzenia, wzmocniłoby to znacznie jej dar i pozwoliło obejść się bez żmudnych i czasochłonnych nauk. Sądzę, że nagła i tajemnicza więź z motylami to nic innego jak Uprzedzenie uaktywnione przypadkowo, kiedy zaprowadziłem ją do atrium. - Dlaczego Failee chciałaby dać księżniczce władzę nad motylami? - spytał Wigg. - W Parthalonie nie ma latawców. Byłoby to zupełnie bezużyteczne wykorzystanie Uprzedzenia. - Zgadzam się z tobą - odpowiedział Faegan. - Dlatego sądzę, że to konkretne Uprzedzenie nie było związane z motylami. Moim zdaniem to raczej efekt uboczny, że się tak wyrażę, pierwotnego zaklęcia. - Jak to? - zapytał Tristan. Faegan spojrzał z powagą na pozostałych, zanim udzielił odpowiedzi. - Miała zostać piątą czarownicą i ostatecznie przywódczynią Sabatu. Uważam, że to Uprzedzenie miało umożliwić jej więź ze Sługami Dnia i Nocy. - Dlaczego więc działa także w przypadku motyli? - zapytała Shailiha. - Nie wiemy tego na pewno, ale może dzieje się tak dlatego, że zarówno słudzy, jak i Jatawce są skrzydlatymi istotami, które swoje istnienie zawdzięczają sztuce. Może taka osoba jest w stanie posługiwać się swoim darem i komunikować z każdą skrzydlatą istotą, która zrodziła się dzięki sztuce albo przez nią została naznaczona. Tylko czas pokaże, czy tak jest naprawdę - powiedział Faegan i pogłaskał Nicodemusa. - To wszystko jest bardzo prawdopodobne - powiedział sceptycznie Wigg. - Ale po raz kolejny muszę cię zapytać, jaki masz na to dowód? - Jest tutaj, w traktacie Egloffa - odparł Faegan. - Widzisz, pozostali czarnoksiężnicy z Rady nie wiedzieli, że prowadził on intensywne badania nad krwią krzyczących harpii i łowców krwi. Jego zainteresowanie tym tematem wzbudziło niespodziewane pojawienie się tych istot po trzystu latach. Domyślał się, że musi być jakieś logiczne wyjaśnienie. Posłużył się wodą z pieczar, tak jak my dzisiaj, i wykazał istnienie anomalii w ich inicjałach krwi w porównaniu z próbkami, które obaj pobraliśmy od łowców i harpii na początku Wojny Czarownic. Pamiętasz? Pierwsze inicjały nie zawierały Uprzedzeń. Ale późniejsze, te zdobyte tuż przed koronacją Tristana, już je miały. Moim zdaniem pod koniec wojny nawet Failee wiedziała, że przegrywają, dlatego zaraziła Uprzedzeniami pozostałe przy życiu istoty i pozostawiła je w stanie uśpienia aż do swojego powrotu. Nie wiedzieliśmy, jak to się stało, że łowcy i harpie nagle zniknęli pod koniec wojny, a potem pojawili się, kiedy potrzebował ich Sabat. Teraz już wiemy. Możemy się też domyślać, mniej więcej, kiedy Failee dopracowała swoje zaklęcie - z pewnością pod koniec wojny, ale już po tym, jak pobraliśmy pierwsze próbki krwi od jej istot. - Zamknął oczy na moment w zamyśleniu. - Kiedy porównamy to z niewyjaśnioną anomalią krwi Shailihy oraz niespodziewaną manifestacją jej daru porozumiewania się z latawcami, wydaje się to jedyną rozsądną odpowiedzią - stwierdził stanowczym tonem. - Ale co uaktywniło Uprzedzenia we krwi łowców i harpii, i to w odpowiednim czasie? - zapytał Wigg już trochę bardziej przekonany. - Czarownice z Sabatu od trzystu lat pozostawały na wygnaniu i nie mogły wiedzieć, kiedy ani czy w ogóle powrócą. Skąd wiedziały, kiedy będą im potrzebne te stworzenia? Oczy Faegana zalśniły wilgotną mgiełką wzbierających łez. Otarł je rękawem szaty. - Odpowiedź na to pytanie jest chyba moim najtrudniejszym zadaniem na dzisiaj - rzucił ze smutkiem. - Zapomnieliśmy o Emily, moim jedynym dziecku, osobie, która pierwsza przeczytała Kodeks znanej także jako Natasha, księżna Ephyry. Czarownica, którą Failee sprytnie pozostawiła w Eutracji. Myślę, że to ona uaktywniła Uprzedzenia we krwi łowców i harpii, które miały wywołać panikę wśród obywateli i czarnoksiężników tuż przed inwazją czarownic i sług. - Faeganie, przykro mi - powiedział ze współczuciem Wigg. - Wiem, jak bardzo to wszystko jest dla ciebie bolesne. Ale jest jeszcze coś niezrozumiałego dla mnie. Skoro Egloff wiedział to wszystko, dlaczego nic nam nie powiedział? Faegan zdołał się opanować i spojrzał na księcia. - Tristanie - powiedział cicho. - Bądź tak dobry i odczytaj datę pod traktatem. Książę posłusznie rozwinął zwój. - Siedemdziesiąty trzeci dzień Pory Nowego Życia, 327 E.K. - przeczytał głośno. Widać było, że nie rozumie znaczenia tej daty. Za to Wigg od razu się zorientował, bo otworzył usta zdumiony. - Teraz wiemy dlaczego... - powiedział cicho. - Co masz na myśli? - zapytał Tristan. - Siedemdziesiąty trzeci dzień Pory Nowego Życia, 327 E.K. - odpowiedział Wigg - to pamiętny dzień twojej koronacji. Tristan zamknął oczy na moment. - To dlatego Egloff nie powiedział nam o swoich odkryciach, prawda? - Wigg zwrócił się do Faegana. - Pewnie chciał to zrobić zaraz po koronacji, ale nie miał już okazji. - Właśnie - odparł Faegan. - Traktat potwierdza przypuszczenie, że swoje ostateczne wnioski sformułował dopiero tamtego dnia. Shailiha poczuła nagle, że ma już dość rozmawiania o magii. Ogromnie niespokojna o los brata i Wigga, uznała, że musi poruszyć ten trudny temat. - Chciałabym porozmawiać o cierpieniach Tristana i Wigga zadanych im przez Ragnara i Pijawkę - powiedziała z naciskiem, a jej spojrzenie mówiło, że nie da się odwieść od tego tematu. - Z pewnością możemy im jakoś pomóc. Faegan wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je powoli. - Chcę wierzyć, że tak jest, moja droga - powiedział znużony. - Ale dopiero szczegółowa lektura Kodeksu powie nam, czy naprawdę potrafimy im pomóc. Problem w tym, że na to potrzeba czasu. A to jedyna rzecz, na której nam nie zbywa... - Urwał na chwilę zamyślony. - Są też pewne komplikacje, które utrudniają zbadanie Kodeksu. - Jakie? - naciskała Shailiha. - Pierwsze i najważniejsze to zamieranie Klejnotu - powiedział Wigg. - Wkrótce może nie mieć w sobie nawet tyle energii, by umożliwić Tristanowi odczytanie Kodeksu. Shailiha uśmiechnęła się dzielnie i położyła rękę na dłoni brata. Jeśli istnieje sposób, by mu pomóc, to ona go znajdzie, nawet gdyby miała umrzeć. On nieraz ryzykował życie, by ją ratować, więc odpłaci mu tym samym. Kiedy zorientowała się, że zbyt mocno tuli niemowlę, odsunęła ramię i spojrzała na Faegana. - Powiedz, proszę, czego może spodziewać się Tristan, będąc w takim stanie? Faegan spuścił oczy. - Trudno powiedzieć, zważywszy na to, że jest Wybrańcem, a w jego żyłach płynie najczystsza krew - zaczął. - Mogę ci tylko opisać, co w takiej sytuacji działo się z innymi szlachetnie urodzonymi. Zwykle następują serie konwulsji, poprzedzone czasem gorączką i potami. Zranione miejsce drętwieje i zaczyna boleć. Między atakami ofiara czuje się często dobrze, jakby nic jej nie było. Lecz w miarę jak pogłębia się zakażenie krwi, ataki się nasilają. W końcu osoba taka umiera w czasie jednego z nich albo na skutek wycieńczenia. - Przez chwilę patrzył na swoje dłonie, zanim ponownie spojrzał na księcia. - Jak dotąd nie znaleziono na to lekarstwa. Wszystkie ofiary zmarły. Tristan spojrzał w cudowne piwne oczy siostry i zobaczył w ich kącikach łzy. Może i umrę, ale przynajmniej dopełniłem obietnicy, jaką złożyłem mojej rodzinie, i przywiozłem Shailihę z Parthalonu, pomyślał zadowolony. Tego nie zabierze mi nawet Ragnar. Po długiej chwili ciszy pierwsza odezwała się Shailiha: - A co z Wiggiem? - zapytała łamiącym się głosem. - Wigg miał więcej szczęścia, jeśli w ogóle można tu mówić o szczęściu - odparł Faegan. - Sądzę, że proszek nie zagraża jego życiu, ale nie potrafię powiedzieć, czy uda nam się przywrócić mu wzrok. - Uniósł nieco brwi. - Jednak istnieje pewna szansa. - Jaka? - zapytała Shailiha z ożywieniem. - Taka, że Wigg i Tristan zostali zarażeni tym samym - płynem mózgowym łowcy, i to tego samego łowcy. Gdybyśmy mieli do czynienia z dwoma różnymi przyczynami, nasze zadanie byłoby po dwakroć trudniejsze. I nie wiadomo, co by przyniosła przyszłość, zważywszy na fakt, że mamy bardzo mało czasu. Wigg chrząknął. - Teraz wiemy już, dlaczego wyznaczono taką nagrodę za głowę księcia. Tristan spojrzał na niego uważnie. - Dlaczego? - Rozmawialiśmy o tym z Faeganem - odpowiedział Wigg. - Uznaliśmy, że oni chcą cię powstrzymać przed tym, co zamierzasz uczynić - to znaczy wspomóc w potrzebie swoich rodaków. Ogłaszając cię przestępcą, chcieli, aby obywatele zwrócili się przeciwko tobie, a wyznaczona nagroda miała ośmielić niektórych, by spróbowali cię schwytać. W ten sposób nie możesz liczyć na zebranie cywilnej armii, która stawiłaby czoło ptakom, zakładając, że coś takiego w ogóle byłoby możliwe. A wszystko to za sto tysięcy kisa w złocie, które Ragnar z pewnością potrafi wyczarować, a zatem nic by go to nie kosztowało. Bardzo sprytnie. - Trzeba powstrzymać ptaki - rzucił Tristan stanowczym tonem. - Pozbawiony Gwardii Królewskiej naród nie ma żadnych możliwości obrony przed tym, co zamierzają. - To prawda - powiedział Faegan. - Lecz to będzie bardzo trudne. - Zapominasz, że wciąż jestem dowódcą innej armii - odparł Tristan, a jego oblicze pociemniało. - Armii najzacieklejszych wojowników, jakich dotąd spotkałem. Musimy wykorzystać sługi. Nie ma innego sposobu. Znowu zapadła cisza. Tristan przypomniał sobie śmierć i zniszczenie, jakie przynieśli nieustraszeni skrzydlaci wojownicy w czasie najazdu na jego ojczyznę. - Rozważaliśmy to z Wiggiem, lecz wiążą się z tym liczne problemy - odparł Faegan. - Jakie? - spytała Shailiha. - Przede wszystkim w jaki sposób mielibyśmy tego dokonać? - zapytał Wigg, - Nawet Faegan potrafi utrzymać portal otwarty tylko przez godzinę w ciągu dnia, a to chyba za mało czasu, aby przeprowadzić przez niego odpowiednią liczbę wojowników. Słudzy przybyli tutaj na pokładach swoich okrętów. Wciąż nie wiemy, w jaki sposób udało im się przebyć Morze Szeptów ani jak długo to trwało. Nie mamy nawet pewności, czy słudzy wciąż są posłuszni Tristanowi, bo przecież czekamy na relacje Geldona i Joshui. Nie wiemy nawet, czy nasi wysłannicy w ogóle jeszcze żyją. Dopóki się nie upewnimy, trudno mówić o czymkolwiek. Jeśli Słudzy Dnia i Nocy wypowiedzieli posłuszeństwo Tristanowi, to znalazłszy się tutaj, mogliby zechcieć podbić nasz kraj albo nawet przyłączyć się do ptaków. Kto wie, może Ragnarowi chodzi o to, żebyśmy właśnie tak postąpili. Musimy rozważyć wszelkie możliwości, zanim zaczniemy działać. - Prawa brew pierwszego czarnoksiężnika uniosła się w charakterystyczny sposób. - Ponadto - kontynuował - jest jeszcze kwestia osobistego zaangażowania Tristana. Nawet jeśli słudzy uznają dowództwo księcia, to pójdą tylko za nim. Z drugiej strony jeśli poprowadzi on sługi w wojnie przeciwko ptakom, to utwierdzi w przekonaniu ludzi, którzy słuchali Ragnara i Pijawki wmawiających im, że nie tylko jest on w zmowie z tymi, którzy wyrżnęli naród, lecz nawet im przewodzi. - Westchnął cicho. - Ragnar i Pijawka doskonale to zaplanowali - dodał cicho. Tristan zamknął oczy i odwrócił się, pocierając kark dłonią. Czuł się ogromnie sfrustrowany, a było to uczucie, z którym często radził sobie nie najlepiej. Wydawało się, że bez względu na to, jakie wymyśli rozwiązanie, czarnoksiężnicy potrafią znaleźć tysiąc powodów przeciwko niemu. Rozumiał argumenty Wigga dotyczące sług, lecz w głębi serca czul, że to jedyny sposób. Niech tylko wrócą Geldon i Joshua, pomyślał. - A ponadto wciąż nie wiemy, dlaczego Ragnar porwał konsulów - mruknął Tristan zniechęcony. - A także skąd pochodzi niewiarygodnie błękitne jarzenie, które obaj z Wiggiem widzieliśmy w jego komnatach. - To prawda - rzekł Faegan. - Nie wiemy też, po co Ragnarowi twoja krew. - W tym momencie na jego obliczu pojawił się cień uśmiechu. - Ale ufam, że teraz jest tutaj ktoś, kto być może będzie mógł nam pomóc. - Spojrzał na Wigga. - Stary przyjacielu - powiedział z czułością - czas dowiedzieć się prawdy. Wigg zaczerpnął powietrza i skinął powoli głową. - Dziękuję ci - odparł cicho. - Potraficie stwierdzić, czy ona naprawdę jest córką Wigga? - zapytał Tristan. Rozległ się zduszony okrzyk, a kiedy książę odwrócił głowę, zobaczył zdumioną twarz Celeste. Jej pełne usta poruszały się bezgłośnie, zanim zdołała wydobyć z siebie głos: - C-córką? - wyjąkała. Wigg zwrócił się w jej stronę. - To jest możliwe, moja droga, choć wolałbym poruszyć ten temat w bardziej przyjemnych okolicznościach. Tristan zacisnął usta i pokręci! głową, poirytowany własnym zachowaniem. Muszę opanować swoją porywczość, postanowił w duchu. - Zanim jednak zaczniemy o tym mówić, trzeba się upewnić, czy to prawda - mówił dalej pierwszy czarnoksiężnik. - Uaktywnisz wodą z pieczar jej niewtajemniczoną krew? - zapytał Tristan. - Zgadza się - odparł Faegan. - Ale co nam to powie? - dopytywał się książę. - Jej inicjał krwi będzie jedyny w swoim rodzaju, jak w przypadku innych osób, prawda? W jaki sposób ma to pokazać, kim są jej rodzice? Faegan uśmiechnął się i powiedział: - Failee, była żona Wigga, pierwszego czarnoksiężnika Rady. Inicjał krwi, proszę. Wtedy jedna z licznych szuflad otworzyła się posłusznie i wysunął się z niej arkusz pergaminu, który popłynął w powietrzu i opadł na blat stołu. Książę spojrzał na inicjał krwi. - Wciąż nie rozumiem - powiedział. - W jaki sposób ma nam to pomóc? - Przyjrzyj się uważnie każdemu inicjałowi - odparł Faegan. - Popatrz najpierw na inicjał Wigga, potem Shailihy i wreszcie Failee. Co mają wspólnego? - Uśmiechnął się chytrze. - Coś ci podpowiem. W pewnym sensie to właśnie dzielące je różnice czynią te inicjały podobnymi do siebie. Tristan wpatrywał się w inicjały szczerze zdumiony. Jemu każdy z nich wydawał się niepowtarzalny. - Wciąż nic nie widzę - odpowiedział. - To dlatego, że nie patrzysz na nie, ale obok nich - powiedział Faegan. - Widzę! - odezwała się nieoczekiwanie Shailiha z drugiej strony stołu. - A co takiego? - zapytał Faegan. - Górna część wszędzie wygląda tak samo, podobnie jak dół - odpowiedziała. Faegan uśmiechnął się. - Wyjaśnij to, proszę. - W każdym z inicjałów widać poziomą linię podziału. Dotąd widziałam każdy inicjał jako cały wzór, teraz jednak dostrzegam dwoistość w każdym z nich, coś, czego dotąd nie zauważyłam. - Mów dalej, proszę. Shailiha zmarszczyła brwi na moment. - Dolna część inicjałów powstała z linii prostych połączonych pod kątem ostrym. Za to ich górna część jest bardziej płynna, zaokrąglona. - To nam pomaga, ponieważ... - rzekł Faegan. - Wciąż nie rozumiem - powiedziała. - Wróć do słowa, którego sama użyłaś - powiedział łagodnie czarnoksiężnik. - “Dwoistość”. Księżniczka przechyliła głowę. - “Dwoistość” - powtórzyła cicho. - Mam na myśli dwie strony. Szukamy dwóch elementów, matki i ojca. - Jej twarz rozjaśniła się. - Jedna połowa reprezentuje inicjał ojca, druga matki! - zawołała. - Wspaniale! - powiedział Faegan. Zerknął na Wigga i zobaczył, że i on się uśmiecha. - W takim razie powiedz, która połowa reprezentuje kogo? - Dolne połowy, te złożone z bardziej prostych linii i ostrzejszych kątów, pewnie reprezentują ojca - powiedziała. - Natomiast te górne, bardziej płynne i miękkie, reprezentują matkę. Faegan oparł się wygodniej w swoim fotelu i podrapał Nicodemusa. - Dobra robota, Wasza Wysokość - powiedział cicho. - Rzeczywiście - dodał Wigg. - Zakładam więc, że inicjał Celeste, jeśli rzeczywiście jest ona dzieckiem Wigga i Failee, składa się z części męskiej inicjału Wigga i części żeńskiej inicjału Failee - wtrącił Tristan. - To dlatego każdy inicjał szlachetnie urodzonej osoby jest taki sam jak inne inicjały w pewnym sensie, a w innym zupełnie od nich różny. - Właśnie - odpowiedział Faegan. - Pozwól, że ci zademonstruję. Zmrużeniem oczu wyczarował dwa nacięcia na arkuszu pergaminu z inicjałem Wigga, rozdzielając go na dwie części. Dolna połowa popłynęła nad stołem i przykryła dolną część inicjału Failee, przez co powstał nowy inicjał. Faegan odchylił się do tyłu najwyraźniej zadowolony z wyników własnej pracy. - Jeśli Celeste naprawdę jest córką Wigga i Failee, to tak właśnie powinien wyglądać jej inicjał - powiedział. - Górna część reprezentuje ojca, dolna matkę. Nie da się wpłynąć na ostateczny wynik. Albo jest ich córką, albo nie. Tristan spojrzał na Wigga. Starzec stawał się coraz bardziej niespokojny. - To nie ma sensu - powiedział Tristan. - Dlaczego? - zapytał Faegan. - Powiedziałeś, że tylko bliźnięta, jak ja i Shailiha, mają identyczne inicjały. Jeśli jednak inicjał krwi dziecka zawsze powstaje w ten sam sposób, to jak to się dzieje, że wszystkie dzieci zrodzone z tych samych rodziców nie mają takich samych inicjałów? - To całkiem proste - odpowiedział Faegan. - Widzisz, w rzeczywistości każdy inicjał krwi składa się z trzech części, a nie z dwóch, jak można by przypuszczać. Jedna wyraźna część pochodzi od ojca, druga od matki, trzecia zaś powstaje w chwili poczęcia i stanowi niepowtarzalną mieszankę pozostałych dwóch. Jest ona inna u każdego z rodzeństwa. Kiedy dziecko ma własnego potomka, oczywiście powstaje kolejna, nowa i niepowtarzalna część w wyniku połączenia z częścią inicjału współmałżonka. Trudno jest zauważyć różnice w inicjałach krwi rodzeństwa - a jeszcze trudniej w przypadku bliźniąt. Tylko szlachetnie urodzona osoba, doświadczona w odczytywaniu inicjałów, potrafi rozróżnić inicjały rodzeństwa. To stało się jednym z obowiązków konsulów i stanowiło sekretny sposób na rozstrzyganie sporów dotyczących ojcostwa. Jeśli oczywiście sprawa została przedstawiona twojemu ojcu do oficjalnego orzeczenia. Tristan prychnął z niedowierzaniem. Przypomniał sobie dzień, nie tak dawno temu, kiedy Wigg powiedział mu, że poznawanie tajników sztuki nie ma końca. Jakże mało wiedziałem, pomyślał. Wigg zwrócił zasnute bielmem oczy w stronę Celeste. - Moja droga - powiedział cicho - daj mi swoją dłoń. Powoli wsunęła rękę w jego dłoń. Wigg przesunął palcami po jej ręku i zatrzymał je na czubkach jej palców. - Pamiętasz, co zrobiłem w lesie? - zapytał ją łagodnie. - Tak? - Czy to bolało? - zapytał. - Nie. - Teraz zrobię to samo, nic więcej. Niemal natychmiast na jej palcu otworzyło się malutkie nacięcie. - Faeganie, proszę - powiedział Wigg. Faegan wyciągnął rękę i odwrócił dłoń Celeste, a pojedyncza kropla jasnoczerwonej krwi spadła cicho na arkusz pergaminu, na którym widniały połączone inicjały Failee i Wigga. Później wylał na krew kroplę wody z pieczar. Tristan patrzył zafascynowany, jak krew zaczyna się poruszać i kreślić wzór inicjału. Po kilku chwilach ujrzał ostateczny wzór. Oba inicjały krwi były identyczne. Faegan wyciągnął rękę i zacisnął dłoń na ramieniu starego przyjaciela. - Wigg - powiedział łagodnie - to prawda. Oba wzory są identyczne. - Zamilkł na moment, a potem dodał: - Jej krew także jest skażona Uprzedzeniem, podobnie jak krew księżniczki. Faegan spróbował się uśmiechnąć, lecz jego oczy zaszły wilgotną mgłą. Spadła na niego powódź wspomnień o własnej córce - dziewczynce, którą porwały czarownice z Sabatu, a potem uczyniły jedną z nich i wykorzystały do zniszczenia Eutracji. A on przez cały czas był przekonany, że ona nie żyje. Nigdy nie wybaczy sobie, że w jakiś sposób nie dowiedział się tego i nie potrafił zapobiec całemu złu, jakie wyrządziła jego córka i jakie jej wyrządzono. Zamrugał szybko, by powstrzymać łzy, i spojrzał na swoje bezużyteczne nogi, po czym odwrócił fotel od stołu. Wigg także płakał. Pozostali nie wiedzieli, co robić, kiedy zgarbił się i ocierał rękawem szaty niewidzące oczy. Wreszcie pokręcił głową ze smutkiem i wyciągnął ręce do Celeste. Ujęła je w dłonie. - Nasz dowód nie pozostawia cienia wątpliwości - powiedział do niej Wigg. - Jesteś dzieckiem moim i Failee. Zaczęła ona zagłębiać się w tajniki mrocznej strony sztuki, ale robiła to beze mnie. Nie powiedziała mi, że jest w ciąży. Celeste, jesteś moją córką, o której istnieniu nigdy nie wiedziałem. Będę cię chronił własnym życiem. - Witaj, Celeste - powiedziała cicho Shailiha. - Witaj w naszym domu, w Reducie Rady. Powinnaś była się tu zjawić dawno temu. - - Rzeczywiście - rzeki Faegan, a Tristan skinął głową przytakująco. Piękna twarz Celeste pociemniała. - Skoro ty i Failee rzeczywiście jesteście moimi rodzicami, to dlaczego opuściliście mnie, pozostawiając z kimś takim jak Ragnar? - Miałem trzysta lat na rozwikłanie zagmatwanej historii tamtych dni - powiedział Wigg. - Ale dopiero teraz, kiedy odkryłem twoje istnienie, chyba mogę odpowiedzieć na większość twoich pytań. Postaram się opowiedzieć wszystko w możliwie najprostszych słowach. Dopiero niedawno udało mi się posklejać całą opowieść z fragmentów wydarzeń i zakurzonych wspomnień, miej więc cierpliwość dla starca. - Pozostali skupili się na Wiggu i tym, co miał powiedzieć. - Teraz nie mam wątpliwości, że Failee opuściła mnie, gdy tylko odkryła, że jest w ciąży, i urodziła cię w czasie wojny - zaczął. - Kiedy zaczęły tracić przewagę, stało się dla niej jasne, że będzie musiała cię gdzieś ukryć, aby cię uchronić przed niebezpieczeństwem, ale także po to, by utrzymać w tajemnicy twoje istnienie. Failee nie miała wątpliwości, że gdybym się dowiedział, iż mam córkę, poruszyłbym niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć. A do tego nie mogła dopuścić, ponieważ zniweczyłoby to jej plany na przyszłość. - Zamilkł na moment w obawie, czy nie mówi zbyt otwarcie, ale zaraz podjął opowieść. - Bez wątpienia liczyła na to, że wróci po ciebie, jeśli odniosą zwycięstwo, albo znajdzie dla ciebie inne bezpieczne miejsce w przypadku porażki - kontynuował Wigg. - Po przegranej wojnie czarownice zostały wygnane do Parthalonu, kraju, który leży za morzem. Nie mogła zabrać cię ze sobą, ponieważ bała się, że dowiem się o twoim istnieniu. Wiedziała, że wtedy domagałbym się, aby zostawiła cię ze mną. Wprawdzie była twoją matką, lecz myślała bardzo pragmatycznie i nade wszystko przedkładała swoje sprawy. Nie chcę cię zranić, ale to, że przyszłaś na ten świat, ma więcej wspólnego z jej planami podboju niż z instynktem macierzyńskim, jaki mogła odczuwać. Dopiero po trzech wiekach powróciła jedna z jej dam wraz z armią. - Ale dlaczego oddała Celeste pod opiekę kogoś tak ohydnego jak Ragnar? - zapytał Tristan. - To nie ma sensu. - Wtedy Ragnar wydawał się idealnym kandydatem - odpowiedział Wigg. - Rozważ następujące fakty. Po pierwsze, był potężnym czarnoksiężnikiem i mógł posłużyć się sztuką w jej obronie w razie potrzeby. Po drugie, jako łowca krwi pozostawał całkowicie posłuszny Failee. Wtedy też pewnie Failee poddała krew Celeste Zaklęciu Uprzedzenia. Powiedz mi, Celeste, czy posiadasz jakąś szczególną moc? Naturalny talent, umiejętność której się nie uczyłaś? - Nie - odpowiedziała krótko. - Nie posiadam takich darów. A przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. - Wigg potarł czoło w zamyśleniu. - Teraz jest dla mnie jasne, że początkowo to ty miałaś zostać piątą czarownicą. Dopiero dużo później Failee wybrała Shailihę. Faegan podniósł głowę. - Failee poleciła też Ragnarowi, aby obdarzył Celeste zaklęciami czasu, kiedy ta osiągnie odpowiedni wiek, aby uchronić ją tym samym przed chorobami i starzeniem się - powiedział głośno, zamyślony, nie przestając głaskać Nicodemusa. - Dlaczego sama tego nie zrobiła, żeby mieć pewność? - zapytała Shailiha. - Dlaczego powierzyła to zadanie Ragnarowi? - Musiała tak postąpić, ponieważ Celeste była wtedy jeszcze zbyt młoda - odparł Wigg. - Zaklęcia czasu są zdumiewająco skuteczne. Osoba im poddana zostaje dosłownie “zamrożona” w wieku, w którym była w danym momencie. Na przykład ja i Faegan otrzymaliśmy zaklęcia czasu już w późniejszym wieku. Failee najwyraźniej pragnęła, aby Celeste stała się dojrzałą kobietą, zanim to nastąpi, co czyniło ją bardziej przydatną dla jej celów. Tristan miał poczucie, że wciąż czegoś tu nie rozumie. Początkowo nie chciał o tym mówić, wiedząc, że sprawi to ból Celeste i Wiggowi. Wreszcie jednak wziął głębszy oddech i postanowił poruszyć ten temat. - Wigg, czegoś nie rozumiem - powiedział. - Skoro Ragnar miał być posłuszny Failee, to dlaczego wykorzystywał Celeste? - Wiedział, że w tej chwili wywołał znienawidzone wspomnienia, ale czuł, że musi o to zapytać. - Czy nie wiedział, że kiedy Failee dowie się o tym, bardzo się rozgniewa? - Istnieje kilka możliwych powodów - odparł Wigg, a jego brew uniosła się łukiem nad zasnutym bielmem okiem. - Po pierwsze, nie zapominaj, że on jest w jakimś stopniu szalony. Z pewnością nie tak bardzo jak inni łowcy krwi, ale do pewnego stopnia na pewno. Po drugie, wiedział zapewne, że Sabat został wygnany z Eutracji na Morze Szeptów. Podobnie jak czarnoksiężnicy z Rady, nie wyobrażał sobie, że czarownice mogłyby wrócić. Bez wątpienia uznał, że jest bezpieczny i może postępować z Celeste, jak mu się podoba. - Zamilkł na chwilę i wciągnął głęboko powietrze, jakby teraz miał powiedzieć coś najważniejszego. - Istnieje jeszcze jeden, być może najbardziej przekonujący powód - powiedział. - Sądzę, że on wiedział, iż Celeste jest moją córką. Czy może istnieć lepszy sposób, by czerpać przyjemność, mszcząc się jednocześnie na mnie? Po raz pierwszy Celeste spuściła głowę w zawstydzeniu. Pragnęła, by przestali już rozmawiać o niej i Ragnarze. Jednocześnie powoli nabierała przekonania, że ci ludzie bardzo różnią się od tych nielicznych, których znała wcześniej. Jestem w nowym świecie, pomyślała. I zdaje się, że mam nowego ojca. Popatrzyła na Wigga, a jej spojrzenie zdawało się wyrażać nowo odkryty szacunek. Lecz już w następnej chwili jej twarz znowu stężała, gdy przez jej głowę przemknęła inna myśl. - Kiedyś go zabiję - powiedziała ledwo słyszalnym szeptem, a w jej szafirowych oczach zapaliły się iskry nienawiści. - Co powiedziałaś? - zapytał Wigg. - Kiedyś go zabiję za to, co uczynił tak wielu z tu obecnych. - Nie - powiedział Wigg stanowczym głosem. Zwrócił twarz mniej więcej w kierunku księcia. - Ty też tego nie zrobisz, Tristanie. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, Ragnar będzie mój i tylko mój. To ja zniszczę potwora, którego pomogłem stworzyć. Tristan nigdy nie słyszał Wigga przemawiającego w taki sposób. Był szczerze zdumiony. Zwykle spokojny i roztropny czarnoksiężnik zawsze potrafił powściągnąć swój gniew, a jego oblicze najczęściej wyrażało spokój i rozwagę. Ale Wigg, który siedział teraz przed nimi, różnił się od tamtego w jakiś sposób, a jego twarz, pomimo ślepych oczu, wyrażała czystą nienawiść. Tym razem było jasne, że jest to bardzo osobista sprawa. Książę jednak wciąż dostrzegał pewien nie wyjaśniony szczegół. - Pozostaje jeszcze jedna zagadka - powiedział zamyślony. - Wiemy, że Failee celowo pozostawiła w Eutracji Emily, córkę Faegana. Wtedy Emily była już dorosłą kobietą i czarownicą. Dlaczego więc Failee nie zostawiła Celeste pod jej opieką? Dla mnie byłoby to o wiele bardziej bezpieczne rozwiązanie niż powierzenie córki częściowo zmutowanemu łowcy krwi. - Rozumiem twój sposób rozumowania - odparł Wigg. - Rzecz w tym, że nie znałeś Failee tak dobrze jak ja. Jak powiedziałem, była pragmatyczna. Jej sprawa była dla niej najważniejsza, a osobiste potrzeby się nie liczyły. Nie chciała, żeby Emily opiekowała się Celeste. Failee zależało na tym, aby Emily mogła swobodnie podróżować po kraju w poszukiwaniu informacji i towarzystwa wpływowych mężczyzn, by ostatecznie znaleźć drogę na dwór twojego ojca. W ten sposób informowała Failee o wszystkich wydarzeniach dotyczących ciebie i twojej siostry. - Ścisnął dłoń Celeste. - Teraz już wiemy, że Failee zostawiła tutaj dwie osoby, a nie jedną, jak myśleliśmy wcześniej. - Powiedziałeś też, że początkowo zamierzała uczynić Celeste piątą czarownicą - rzekła Shailiha. - Dlaczego więc tego nie zrobiła? Dlaczego nie kazała Succiu odszukać Celeste, kiedy druga dama przybyła tutaj z armią sług? A przede wszystkim dlaczego wybrała mnie zamiast swojej córki? Wydaje się w tym wszystkim bardzo wyrachowana. - - Wyrachowana - powtórzył cicho Wigg. - Przykro mi to mówić, Celeste, ale to określenie bardzo pasuje do twojej matki. Prawda jest taka, że Shailiha już się wtedy urodziła, a jej wielce szlachetna krew czyniła ją lepszą kandydatką do zrealizowania planów Failee. Nie zapominaj, że Failee mogła przysłać sługi do Eutracji dopiero wtedy, gdy osiągnęli postać, która ją zadowoliła, i kiedy miała ich dostatecznie dużo, by nas pokonać. Rzeczywiście, uważam, że pierwotnie Failee pragnęła uczynić Celeste piątą czarownicą. Kiedy jednak się dowiedziała, że Wybrańcy już się narodzili, a jedno z nich jest płci żeńskiej, do tego niezwykle szlachetnej krwi, poszła prostą drogą. Gdyby udało jej się sprowadzić Shailihę i włączyć ją do swojej sprawy, księżniczka byłaby jeszcze lepszą przywódczynią czarownic niż ona czy jej córka. Postanowiła więc najpierw porwać Shailihę, a potem, kiedy już zrealizowałaby swoje plany, wrócić po Celeste. Oblicze Celeste nieco spochmurniało. - Gdzie ona jest teraz? - zapytała. - Nie żyje - odpowiedział ze smutkiem Wigg. - Nigdy nie wróci. Tristan zabił ją, a także pozostałe czarownice z Sabatu. Poza Succiu, drugą damą, która popełniła samobójstwo, zabijając też nie narodzone dziecko Tristana. Tristan spojrzał na swoje dłonie. Nicholas, pomyślał. Z drugiego końca stołu popłynął silny i czysty głos Faegana. - Wigg, przeoczyłeś dwie istotne rzeczy - powiedział - którymi trzeba się zająć niezwłocznie. - A mianowicie? - zapytał Wigg. - Niezwykle ważna jest sprawa zaklęć czasu Celeste. Jeśli łowca krwi dojdzie do wniosku, że ona nie uciekła tak jak zwykle, ale jest teraz z nami, rozwścieczony może rzucić Zaklęcie Zaprzestania. Jestem pewien, że skoro odnalazłeś córkę po tylu latach, nie chcesz znowu jej stracić. - Czarnoksiężnik uniósł brew i pogłaskał kota. - Szczególnie za jego sprawą. Wigg wypuścił szybko powietrze. - Oczywiście, że nie - powiedział, kręcąc głową. - Dziękuję ci, Faeganie. - Musimy zatem poddać Celeste innemu zaklęciu, które rozwinie pierwsze - dodał Faegan. - Dzięki temu, kiedy zaklęcie Ragnara przestanie działać, nasze momentalnie obejmie ją swoim działaniem. W momencie kiedy będzie tracić osłonę łowcy krwi, poczuje lekki wstrząs, ale nie stanie jej się nic złego. - Spojrzał na piękną kobietę w zielonej sukni. - Jeśli poczujesz coś niezwykłego po tym, jak poddamy cię naszemu zaklęciu, moje dziecko, od razu nam o tym powiedz. - Celeste skinęła głową. - Mówiłeś, że są dwie sprawy, którymi trzeba się zająć - zwrócił się Tristan do Faegana. - Jaka jest druga? - Teraz, kiedy to przemyślałem, wiem, że chodzi właściwie jeszcze o dwie rzeczy - odpowiedział Faegan i uśmiechnął się. - Są ze sobą powiązane. Domyślasz się, co mam na myśli? Tristan poczuł nagle, że ma już dość rozmów o magii. - Nie mam zamiaru zgadywać - rzucił. - Jestem zmęczony i chętnie choć raz wysłucham prostej odpowiedzi. Zdziwiony Wigg uniósł brew, a Faegan westchnął i wydął usta w zamyśleniu. Wkrótce się zacznie, pomyślał ze smutkiem Faegan. Muszę znaleźć dla niego lekarstwo najszybciej jak to możliwe, jeśli w ogóle ono istnieje. - Przede wszystkim Egloff w swoim traktacie pisze, że wierzy, iż Uprzedzenia mogą przechodzić z pokolenia na pokolenie, o ile nie zostały wcześniej uaktywnione we krwi rodzica - powiedział Faegan. - Musimy więc natychmiast sprawdzić inicjał krwi Morganny. Shailiha urodziła ją po wcześniejszym kontakcie z Failee i zanim ujawniła się jej więź z latawcami, co dokładnie spełnia warunki wymienione przez Egloff a. Pozytywny wynik potwierdzi jego teorię dziedziczenia, ponieważ Morganna pozostaje pod naszą opieką dopiero od chwili narodzin i nikt z nas nie próbował oddziaływać na jej krew. - Zamilkł i zmrużył oczy w zamyśleniu. Potem wziął głęboki oddech. - Udowodnione dziedziczenie Uprzedzeń mogłoby przynieść zawirowania w sferze sztuki, o jakich nawet nam się nie śniło - powiedział cicho. Po chwili jednak powrócił myślami do drugiej sprawy. - Ponadto - mówił dalej - trzeba sprawdzić także krew księcia. Aż strach pomyśleć, jakie mogłyby być konsekwencje umieszczenia Uprzedzenia we krwi Wybrańca. Faegan przybliżył się na swoim fotelu do stołu i położył dłonie na blacie. Był śmiertelnie poważny, co oznaczało, że to, co zamierza teraz powiedzieć, jest niezwykle ważne. - Teraz nie mam wątpliwości, że Failee była o wiele mądrzejsza, niż sądziliśmy - powiedział wolno. - Jej poczynania, których owocem są Uprzedzenia, niosą ze sobą całkiem nieznane możliwości, zarówno złe, jak i dobre. Mam nadzieję, że w pewnym sensie jej wiedza na ten temat umarła wraz z nią. Ale z drugiej strony część mnie, wiecznie ciekawy czarnoksiężnik, bardzo pragnie się dowiedzieć, w jaki sposób do tego doszła. Obawiam się, że pojawienie się Uprzedzeń ma o wiele większy związek z naszymi obecnymi kłopotami, niż sądziliśmy. Przerwało mu natarczywe walenie w masywne drzwi, które zaraz się otworzyły, i do komnaty wszedł Shannon, nie czekając na zaproszenie, z nieodłącznym dzbanem piwa. Zachwiał się niebezpiecznie i nie przewrócił tylko dzięki futrynie, która dała mu oparcie. Tristan często tolerował podchmielonego gnoma z uśmiechem, teraz jednak zobaczył, że Shannon jest śmiertelnie przerażony. - O co chodzi? - zapytał Faegan. - Wybacz, mistrzu, ale do Reduty wszedł ktoś, kto nie należy do naszej grupy! - wymamrotał, a pijacki bełkot wcale nie umniejszył powagi jego słów. - Ona chce się widzieć z mistrzem Wiggiem. Przynosi wieści i nie są to dobre wieści. ROZDZIAŁ 28 Ragnar odczuwał wściekłość i niepokój, zmierzając energicznym krokiem labiryntem korytarzy do swojego młodego pana. Kiedy Nicholas go wezwał, musiał posłusznie przerwać to, czym był zajęty. Lecz gniew, który przenikał całe jego ciało, z powodu tego, że musiał przerwać poszukiwania, absorbował go o wiele bardziej niż to, czego chciał od niego chłopiec, cokolwiek mogło to być. Upłynęły zaledwie godziny od chwili, kiedy zorientował się, że Celeste opuściła pieczary. Robiła to już wcześniej, lecz tym razem było inaczej. Obawiał się, że tym razem odeszła na zawsze. Pozwolił sobie nawet na zmarnowanie cennych chwil, nim wyruszył na poszukiwania, i pogrążył się w rozmyślaniach o słodkiej, powolnej karze, jakiej podda jej ciało, kiedy już ją odnajdzie. Zdumiał się jednak, kiedy wyszedł z pieczar i zaczął węszyć za jej bardzo szlachetną krwią, posługując się magią. Bo właśnie dlatego, że krew Celeste była tak czysta, zawsze ją potrafił wyczuć, bez względu na to, jak daleko dziewczyna odeszła. Tylko że teraz nie wyczuł żadnego śladu. Ktoś wtajemniczony w sztukę osłaniał jej krew, a on domyślał się, kto to może być. Jej ojciec. Człowiek, którego nienawidził najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie. Jak zawsze blask sztuki sączył się spod drzwi Nicholasa. Starając się zachować spokój, łowca wziął głęboki oddech i rozprostował ramiona. Kiedy otworzył drzwi, zobaczył, że Nicholas nie tylko powiększył rozmiary komnaty, lecz także zmienił jej wystrój. Młody pan siedział ze skrzyżowanymi nogami w swojej prostej białej szacie, unosząc się co najmniej metr nad lśniącą podłogą. Pogrążony w medytacji, obracał się powoli z zamkniętymi oczami. Łowca zobaczył, że pulsująca wstęga energii opasuje teraz także i tę salę. Wtopiona głęboko w marmurową ścianę wydawała się żywą, pulsującą oddechem istotą. Tam, gdzie przebywał Nicholas, pojawiała się też żyła. W wielkiej sali znajdowały się setki szlachetnie urodzonych dzieci zajętych beztroską zabawą. Nicholas zamienił ściany pomieszczenia w dziwnie wesołą szachownicę pól w najjaśniejszym odcieniu błękitu i różu, tworząc spokojną, pogodną atmosferę. Rozproszeni po całej komnacie chłopcy i dziewczęta w różnym wieku ćwiczyli proste zaklęcia. Bawili się, rozmawiając, a ich radosny śmiech odbijał się od ścian i był całkowitym przeciwieństwem skupionej powagi Nicholasa. Ragnar patrzył zdumiony. Wiedział, że Nicholas wysłał Pijawkę i jego ptaki z jakąś misją, lecz nie spodziewał się czegoś takiego. - Usiądź - powiedział młodzieniec cichym, rozkazującym tonem. Przestał się obracać, lecz wciąż unosił się w powietrzu. Ragnar posłusznie zajął miejsce na niedużym marmurowym tronie, który pojawił się przed nim. Nicholas otworzył ciemne oczy w kształcie migdałów i spojrzał na łowcę z powagą, jaką Ragnar rzadko u niego widział. - Twój umysł jest niespokojny - kontynuował cicho. - Niepotrzebnie. Celeste nie jest aż tak ważna. To prawda, że w jej żyłach płynie niezwykle szlachetna krew, którą czystością przewyższa tylko moja krew i Wybrańców. Ale to nie ma wpływu na moje plany. - Uniósł nieznacznie brwi w ironicznym wyrazie, dając do zrozumienia, że zna powód niepokoju Ragnara. - Tylko że to nie jakość jej krwi pociągała cię do niej, prawda? Lgnąłeś do niej podniecony jej urodą, możliwością niewolenia jej oraz faktem, że jest córką Wigga. Nie martw się jej nieobecnością. Wkrótce będziesz miał dla siebie wszystkie kobiety Eutracji, jeśli tylko ich zapragniesz. - Wiesz, gdzie ona jest, panie? - zapytał Ragnar podekscytowany. - Bez wątpienia w Reducie Rady, razem z ojcem i innymi - odpowiedział Nicholas. - Szczerze mówiąc, sam sprowokowałeś taki bieg wydarzeń. Nalegałeś, aby pokazać Wiggowi i Wybrańcom swoje trofeum, co skończyło się desperacką ucieczką. Tego nawet ja się nie domyślałem. Ale wyczułem, że Celeste zna księcia. Z pewnością nie miała pojęcia, kim jest i jak ważna jest jego osoba, ale z jakiegoś powodu uznała, że może mu zaufać. Czułem potem, jak opuszcza pieczary, by odnaleźć księcia i czarnoksiężnika na szlaku, na którym ich zostawiłem. Ostatecznie pozwoliłem jej odejść wraz z nimi. Ragnar słuchał zdumiony. - Pozwoliłeś jej odejść, panie? - zapytał z niedowierzaniem. Gdyby Nicholas był kimkolwiek innym, już by go zabił. - Dlaczego? - rzucił. - Dlaczego pozwoliłeś jej odejść? - Dla mnie nic nie znaczyła. - Nicholas uśmiechnął się. - Była twoją zabawką, nie moją. Gdybym kiedykolwiek jej potrzebował, łatwo mogę ją znaleźć. Prawdę mówiąc, jest o wiele bezpieczniejsza w rękach czarnoksiężników niż w twoich - powiedział, delektując się swoją obraźliwą uwagą na temat perwersyjnych skłonności łowcy. - Teraz, kiedy nie będzie cię już rozpraszała, będziesz mógł się skupić na swoich obowiązkach, mam rację? No, co się stało, to się nie odstanie - mówił dalej. - Wigg i Faegan nie będą raczej od razu próbowali zmienić tego, że jeszcze nie jest wtajemniczona. W końcu dzięki naszym poczynaniom mają wiele innych ważniejszych spraw na głowie. - Nicholas przybrał poważną minę. Widząc to, Ragnar stłumił emocje. - Z pewnością było to smutne spotkanie - kontynuował młodzieniec. Uśmiechnął się, spoglądając w dół na dokazujące dzieci. - Celeste wreszcie wróciła do dawno utraconego ojca. Niezwykły zbieg okoliczności. Wigg, oczywiście, osłania jej krew. Ale nawet on nie potrafi zasłonić jej przede mną. - Zdradziecka suka - warknął Ragnar. - Chciałbym za twoim pozwoleniem przerwać jej zaklęcia czasu. Niech Wigg patrzy, jak jego piękna córka, dziecko, o którego istnieniu w ogóle nie wiedział, zamienia się w proch, zanim zdąży ją poznać. - Poczuł radość na myśl o tym, nawet gdyby oznaczało to śmierć Celeste. Skoro Nicholas zabrał mu ją, to on nie pozwoli, aby miał ją Wigg. Nicholas pokręcił głową, jakby rozmawiał z naiwnym dzieckiem. - W tym momencie nic by nam to nie dało - odparł. - Wciąż nie rozumiem, panie - rzucił krótko Ragnar. - Wigg i Faegan z pewnością będą podejrzewać w pierwszej chwili, że Celeste jest w zmowie z nami, choć to nieprawda - powiedział Nicholas. - Zbadają także jej krew, by się przekonać, czy jest uśpiona, czy też już dotknęła jej sztuka. Szczerze mówiąc, sądzę, że już to uczynili. Potem sprawdzą jej inicjał krwi, co potwierdzi, że naprawdę jest córką Wigga i Failee. Kiedy już się upewnią, z pewnością rzucą na nią zaklęcie czasu niwelujące poprzednie - i to, jak sądzę, już sie stało. Twoje czary na nic by się nie zdały. Patrząc na młodzieńca, Ragnar spostrzegł, że Nicholas znowu się zmienił. Teraz wyglądał na osobę mniej więcej w dwudziestej porze nowego życia. W pełni się rozwinął i stał się jeszcze bardziej podobny do swojego ojca. Łowca uznał, że nigdy już nie będzie myślał o Nicholasie jako o “dziecku”. Zastanawiał się, ile czasu upłynie, zanim Nicholas zdobędzie całą moc Klejnotu. Jego rozmyślania przerwał głos młodzieńca, który wzniósł się ponad zgiełk bawiących się dzieci. - Masz szczęście, że Failee nie żyje - powiedział Nicholas. - Ukarałaby cię srogo za to, jak traktowałeś jej córkę, w dodatku nie wypełniłeś tego jednego obowiązku, którym cię obarczyła - mówił dalej. - Mam na myśli to, że pozwoliłeś, aby spotkała się ze swoim ojcem. Teraz ściągnąłeś na siebie gniew czarnoksiężników. - Nicholas uśmiechnął się, jakby połączone moce Wigga i Faegana były muchą, którą potrafi zgnieść jednym machnięciem ręki. - Ale nie kłopocz się niepotrzebnie. Kiedy już będzie po wszystkim, Celeste znowu będzie twoja. Ragnar spojrzał na setki roześmianych dzieci. - Wybacz moją śmiałość, panie, ale w jaki sposób wszystkie te dzieci znalazły się tutaj? - zapytał. - I czy słusznie się domyślam, że wszystkie są szlachetnie urodzone? - Och, tak - odpowiedział Nicholas. - Rzeczywiście są szlachetnie urodzone. Zostały tu niedawno sprowadzone przez moje ptaki. Niektóre zostały schwytane razem z konsulami, inne zaś to dziewczynki z Ochronki. Zaciekawiony Ragnar zmrużył przekrwione oczy. - Ochronki? - zapytał zaintrygowany. - Nigdy dotąd nie słyszałem o takim miejscu. - To jedna z największych tajemnic naszych drogich nieżyjących czarnoksiężników z Rady - odparł Nicholas. - Przypuszczam, że Wigg nie powiedział o niej nawet Faeganowi. A to znaczy, że tylko ty, ja, Pijawka, Wigg i pewna wielce przestraszona kobieta o imieniu Martha wiemy o istnieniu tego miejsca. - Zamilkł i spojrzał na dzieci. - Oczywiście poza dziewczynkami, które zostały stamtąd zabrane, a także ich rodzicami - dodał zdawkowo. - Wszystkie dzieci, które tu widzisz, to szczególnie utalentowani synowie i córki konsulów. Tych samych wtajemniczonych, szlachetnie urodzonych osobników, którzy przebywają teraz w katakumbach. Ale w chwili obecnej nie widzę powodu, aby zagłębiać się w temat Ochronki - dodał. - A czy wolno mi zapytać, dlaczego te dzieci są tutaj? - Odpowiedź jest prosta. - Nicholas uśmiechnął się i zamilkł, jakby się zastanawiał, czy ma odpowiedzieć na pytanie; jego ogłuszające milczenie spowiło umysł łowcy krwi niczym całun. Wreszcie jednak młodzieniec przemówił ponownie: - Będę potrzebował ich krwi - dokończył cicho. Ragnar poczuł, jak jego wnętrze nagle wypełnia lód. Nawet on uznał coś takiego za rzecz ohydną. Najpierw zebrał krew Wybrańca, pomyślał. A teraz potrzebuje także krwi tych ledwo co wtajemniczonych dzieci. Do czego? - Niebawem poznasz moje powody - powiedział Nicholas, odpowiadając na nie wypowiedziane pytanie łowcy. Ragnar coraz bardziej pragnął wrócić do swoich komnat. Bardzo chciał zażyć cuchnącej żółtej cieczy, która tam na niego czekała. Lecz jego umysł trawiła ciekawość rozpalona słowami Nicholasa. - A jak to się dzieje, że dzieci są tak szczęśliwe? - zapytał. - Czyż nie zostały niespodziewanie porwane ze swoich domów? - Ależ tak - odpowiedział Nicholas. - Teraz jednak wierzą, że tutaj jest ich dom. - Znowu zamilkł, wyraźnie delektując się tym, co zamierzał powiedzieć. - Teraz są przekonane, że to ja jestem ich ojcem. Ma to związek z czymś, co się nazywa Uprzedzenie. Ragnar był zdumiony, pomimo że właściwie wiedział, czego może się spodziewać po Nicholasie. Przez ostatnie trzysta lat nieraz widział, jak posługiwano się sztuką, lecz nie spotkał nikogo, kto by posiadał taką moc. Samo wniknięcie do świadomości innych już było dowodem niezwykłej siły. Ale wniknięcie do umysłów wielu osób, tak by móc panować nad ich myślami, a jednocześnie wymazać wspomnienia, wymagało wręcz niewyobrażalnej mocy. Łowca siedział nieruchomo, wpatrując się z podziwem w młodzieńca, który unosił się przed nim. Pozostało jeszcze jedno pytanie, które Ragnar bardzo pragnął zadać Nicholasowi, lecz nie miał pewności, czy nie posunie się za daleko. W końcu poczuł, że jego usta same wypowiadają te słowa. - Panie - wyszeptał i pochylił głowę w pokornym geście - wybacz, że pytam, ale nigdy dotąd nie spotkałem takiej mocy. Skąd przybyłeś? Nicholas uśmiechnął się, obserwując z zadowoleniem dzieci, które zaczęły gromadzić się u jego stóp. Niektóre z nich uniosły głowy, by spojrzeć na tego, który, jak wierzyły, jest ich ojcem; wszystkie fałszywie przekonane, że są dla siebie braćmi i siostrami. - Przybywam z miejsca światła i ciemności - odpowiedział cicho Nicholas. - Miejsca czystej, nieskażonej mocy i wiedzy, o którym twój marny umysł może co najwyżej zacząć śnić. Pochodzę, z tego samego miejsca, w którym przebywa moja matka, zmarła druga dama Sabatu. Z miejsca, gdzie poślę wszystkich, którzy nie będą warci nowego porządku. Nicholas wyciągnął rękę i dotknął twarzy szczególnie ładnej dziewczynki o jasnych, lśniących oczach, unosząc ją ku sobie. - Przybywam z samej śmierci - wyszeptał. ROZDZIAŁ 29 Kiedy zamroczony piwem Shannon stanął w drzwiach, od razu stało się jasne, że coś musiało go bardzo poruszyć. Nogi mu się trzęsły, co jeszcze bardziej utrudniało mu zachowanie pozycji stojącej. Wigg skierował swoje ślepe oczy w stronę, z której dochodził głos gnoma. Tristan zerwał się z miejsca, wyciągnął miecz i stanął przed Shailihą i Celeste. Uzmysłowił sobie, że nigdy wcześniej nie widział Shannona tak przybitego. Wigg i Faegan zachowali spokój. - Co się stało? - zapytał przerażonego gnoma pierwszy czarnoksiężnik. - Kto taki chce się ze mną widzieć? W tym momencie zza pleców Shannona wyłoniła się korpulentna kobieta w podeszłym wieku, która padła do stóp Wigga. Objąwszy jego nogi, położyła mu głowę na kolanach i zaszlochała gwałtownie, trzęsąc się ze strachu. Tristan spojrzał na Feagana w nadziei na jakąś podpowiedz, lecz starszy z czarnoksiężników pokręcił szybko głową, dając do zrozumienia, że i on nic nie wie. - Kim jesteś? - zapytał Wigg. Na jego szacie pojawiły się ciemne plamy od łez kobiety. Podniosła głowę i zdumiała się ogromnie na widok oczu czarnoksiężnika. Przez chwilę wodziła wzrokiem po jego twarzy, usiłując pojąć znaczenie jego okaleczenia. - To ja, Martha - powiedziała drżącym głosem. - Ale powiedz mi, stary przyjacielu, co ci się stało? Kiedy wyjawiła swoje imię, Wigg natychmiast dotknął obiema dłońmi jej twarzy. - Martha - wyszeptał - to naprawdę ty? - I zaraz jego oblicze spochmurniało. - Dlaczego tu przyszłaś? Wiesz, że to jest zabronione, z pewnością więc istnieją ważkie powody. Kobieta opuściła głowę, przepełniona bólem, a po jej policzkach znowu popłynęły łzy. - Wigg, tam nie ma nikogo - wyszeptała. - Wszystkie dziewczynki, co do jednej... porwane przez człowieka w skórzanym ubraniu, który spadł z nieba na ohydnym ptaku, jakiego jeszcze nie widziałam. Przybyły setki tych potwornych stworów i nic nie mogliśmy zrobić... Pijawka! - warknął w duchu Tristan. Teraz jeździ na ptaku! Obawiając się najgorszego, Tristan zwrócił się do Shannona: - Czy tylko ta kobieta sforsowała wejście do Reduty? - zapytał. - Tak, Tristanie - odpowiedział Shannon przez ściśnięte gardło. - Przyszła sama. Różne zabezpieczenia tuneli pozostały nietknięte. Kiedy opowiedziała mi swoją historię, przyprowadziłem ją tutaj. - Możesz schować miecz - powiedział Wigg do księcia. - Znam tę kobietę, nic nam z jej strony nie grozi. Shannonie, wejdź, proszę, i zamknij drzwi. Tristan wsunął miecz do pochwy i usiadł na krześle. Shannon także przyłączył się do siedzących przy dużym stole. Wigg poprosił Marthę, aby usiadła obok niego, i zwrócił twarz w jej stronę. Widać było wyraźnie, że bardzo poruszyły go jej słowa, ponieważ w jego oczach zalśniły łzy. Najszybciej jak potrafił przedstawił jej pozostałych. - Jeśli chodzi o moje oczy - wyjaśnił Wigg - uczynili to ci sami, którzy napadli na was. No, a teraz opowiedz mi wszystko - zachęcił ją łagodnie. - Niczego nie pomiń. Przede wszystkim co się dzieje z Duncanem? Jej oblicze spowił cień wielkiego bólu i zamknęła oczy. - Duncan nie żyje - odpowiedziała drżącym szeptem. - Mój mąż od pięćdziesięciu lat odszedł w jednej chwili. Jeden z tych wielkich ptaków odciął mu głowę, kiedy próbował stawić im opór. Jego szlachetna krew rozlała się po trawiastych polach Ochronki. Usłyszawszy tę nazwę, Tristan spojrzał na Faegana. Widać było, że starszy z czarnoksiężników jest zafascynowany tym obrotem spraw. Pochylił się z zaciekawieniem, a jego oczy zapłonęły jaśniej. Broda wysunęła się do przodu niczym dziób statku. Najwyraźniej nie miał najmniejszego pojęcia, czego dotyczy rozmowa. Wigg spuścił głowę i zamrugał szybko, gdy usłyszał słowa Marthy. - Przykro mi - wyszeptał. - Duncan był jednym z moich najdroższych przyjaciół i najbliższych współpracowników. - Pierwszy czarnoksiężnik zamilkł, ważąc następne słowa. - Był jednym z najlepszych. Dlatego wybrałem go do tego specjalnego zadania, które oboje wypełnialiście tak dobrze. Będę za nim tęsknił całym sercem! - Tak jak i ja, pierwszy czarnoksiężniku - odpowiedziała szeptem Martha. - Tak jak i ja. Tristan nie potrafił dłużej powściągnąć ciekawości. - Wybacz, Wigg, ale o kim rozmawiacie? - zapytał. - Kim jest ta kobieta? I co to za Ochronka? Oblicze Wigga, pomimo zasnutych bielmem oczu, mówiło wyraźnie, że czarnoksiężnik skrywa jeszcze jedną tajemnicę i że nie będzie mu łatwo ją wyjawić. Westchnął głęboko i zaczął wyjaśniać: - Ochronka to jeden z największych sekretów Rady - zaczął. - Nieżyjący król i królowa także wiedzieli o istnieniu tego miejsca. Tristan spojrzał zdumiony na siostrę. - Nasi rodzice wiedzieli? - zapytała cicho Shailiha. - Tak - odpowiedział Wigg. - W rzeczywistości był to pomysł królowej Morganny. Uważała, że powinniśmy porzucić niektóre stare obyczaje i przyznać równe prawa szlachetnie urodzonym obu płci. Ostatecznie udało jej się przekonać Radę. Tristan zmrużył oczy w zamyśleniu. - Wciąż nie rozumiem - zwrócił się do czarnoksiężnika. - jakie “stare obyczaje” masz na myśli? Wigg wziął głęboki oddech i wyprostował się. Po chwili powiedział: - Mówiąc o “starych obyczajach”, miałem na myśli zakaz nauczania kobiet sztuki. Książę odchylił się do tyłu zdumiony. Kiedy zerknął na Shailihę i Faegana, przekonał się, że oni są równie zdziwieni. Faegan pochylił się do przodu, a jego szarozielone oczy lśniły roziskrzone zaciekawieniem. - Wigg - powiedział szeptem - czy chcesz powiedzieć, że... - Tak - przerwał mu Wigg. - Życzeniem króla, królowej i Rady było, aby znowu pozwolić kobietom uprawiać magię. W komnacie zapadła cisza. - I to był pomysł mamy? - zapytał Tristan. - Tak - odpowiedział Wigg. - Długo nad tym pracowała, składając kolejne petycje przed królem i Radą, w których prosiła, aby pozwolić szlachetnie urodzonym kobietom podjąć naukę sztuki. Pragnęła, aby nadszedł dzień, kiedy posiądą taką samą moc jak mężczyźni. Widziała je nawet w Radzie. Morgannabyła cudowną kobietą i znacznie wyprzedzała swoje czasy. Na wiele sposobów była silniejsza niż król. W końcu pojawił się szczególny dowód na poparcie jej sprawy, który ostatecznie przekonał Radę. Dowód, który trudno było zignorować. - Mianowicie? - zapytał Tristan. - Narodziny twoje i Shailihy i błękitna aura, która towarzyszyła temu wydarzeniu, jak przepowiedział Kodeks - odpowiedział Wigg. - Wydarzenie, na które czekaliśmy ponad trzysta lat. Tristan jako Wybraniec, silniejszy z was dwojga, miał pierwszy objąć rządy w Eutracji. A potem Shailiha, gdyby zaszła taka potrzeba. Niezwykle zaciekawiony Tristan pochylił się do przodu i spojrzał prosto w niewidzące oczy Wigga. - To dlatego urodziliśmy się jako bliźnięta, prawda? - zapytał cicho. - Gdyby mi się nie udało albo gdybym zginął, pracując nad połączeniem obu sfer sztuki, Shailiha zostałaby wtajemniczona w sztukę i kontynuowała moje dzieło. To miałeś na myśli, mówiąc, “gdyby zaszła taka potrzeba”. - Tak - odpowiedział Wigg. - Ale tu chodzi o coś więcej. - O tak, pomyślał. Wciąż wiesz tak mało. I wielu rzeczy nigdy się nie dowiesz, jeśli nie uda nam się wyleczyć cię z rany zadanej ci przez Pijawkę. - Kiedy indziej o tym porozmawiamy - dodał czarnoksiężnik stanowczym tonem i ponownie odwrócił się do Marthy. - Opowiedz, proszę, co się wydarzyło. - Przyleciały setki tych okropnych istot, kiedy dziewczynki miały południową przerwę - zaczęła Martha, a jej twarz wyrażała ból, jaki sprawiała jej opowieść. - Duncan próbował walczyć z nimi, lecz zginął od razu. - Wracając myślami do tego, co wydarzyło się później, wyjęła drżącą dłonią zwój, który dał jej Pijawka, i położyła go przed Wiggiem. - Ten w skórzanym ubraniu napisał to krwią Duncana i kazał dostarczyć księciu - mówiła dalej. - Pozostałe ptaki chwyciły dzieci w szpony i odleciały. Potem siłą wsadzili mnie na grzbiet jednego z nich, a on przyniósł mnie tutaj. Ale jest coś ważniejszego, pierwszy czarnoksiężniku. Oni wiedzą, gdzie się ukrywacie. Co gorsza, wiedzą, jak wejść do tuneli Reduty. Człowiek w skórzanym ubraniu powiedział mi, co mam zrobić, żeby głaz się odsunął. Weszłam więc do tunelu, a potem znalazł mnie gnom. Kiedy opowiedziałam mu wszystko, przyprowadził mnie tutaj. Tristan spojrzał na Shannona. Gnom nieco się uspokoił. - Czy to tak wyprowadziło cię z równowagi? - zapytał książę. - Opowieść Marthy? - Tak - przyznał Shannon. - W moim ponadtrzystuletnim życiu byłem świadkiem najstraszniejszych wydarzeń, jakie tylko można sobie wyobrazić. Ale żeby porywać dzieci... - urwał, jakby nie potrafił mówić dalej. Tristan skinął głową, po czym sięgnął po zwój, rozwinął go i przeczytał głośno wiadomość. Z każdym słowem jego dłoń mocniej ściskała pergamin. Porwać wasze dzieci ukochane Nie było trudnym zadaniem. Duncan, konsul marny, już ducha wyzionął. A gdy nadejdzie właściwa chwila, przyjacielu, Kiedy znowu się spotkamy, Będziesz skamlał u mych stóp Jak posłuszny pies. Szlachetna, lecz zatruta krew w żyłach Tristana popłynęła szybciej, a on sam uderzył zwojem o blat stołu i zerwał się na równe nogi. Odepchnął ciężkie krzesło i zaczął chodzić tam i z powrotem, by uwolnić się od tłumionego gniewu. Obcasy jego czarnych, sięgających kolan butów stukały głośno o marmurową posadzkę, a usta wykrzywiły się w grymasie nienawiści do Pijawki i Ragnara oraz ich podłych czynów. Shailiha przytuliła mocniej Morgannę i patrzyła przerażona na brata. To nie był ten dojrzały, opanowany wojownik, który zrobił na niej tak wielkie wrażenie, kiedy zobaczyła go po swoim wyleczeniu. Teraz miała przed sobą innego Tristana. Najwyraźniej zmagał się z czymś, nie potrafiąc się opanować, kipiał wściekłością z powodu wszystkich niesprawiedliwości, jakie spadły na jego ukochaną Eutrację. Spojrzała na Faegana, licząc na jakiś gest pociechy. Przykuty do fotela czarnoksiężnik potrząsnął szybko głową, dając księżniczce do zrozumienia, że należy pozostawić Tristana samemu sobie. Faegan wiedział, co się dzieje z księciem. Zaczęła działać trucizna, która od czasu do czasu pobudzała krew Tristana, a tym samym także jego umysł. Wiedział też, że niebawem nadejdą pierwsze konwulsje. Jeśli książę nie zostanie szybko wyleczony, jego niewiarygodnie szlachetna krew może sprawić, że będzie nie do opanowania, nawet dla obu czarnoksiężników. Nikt z pozostałych się nie poruszył. Wszyscy czekali w milczeniu, aż książę się uspokoi. Wreszcie atak minął. Twarz Tristana złagodniała i książę wrócił do stołu. Shailiha uśmiechnęła się do niego i położyła rękę na jego dłoni. Tristan nie odpowiedział uśmiechem, co było do niego niepodobne. Zamiast tego wbił spojrzenie ciemnoniebieskich oczu w Wigga. - Chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie - powiedział otwarcie. - Co to za Ochronka i kim są dzieci, o których mówiła Martha? - No właśnie - dodał Faegan z drugiej strony stołu. Wigg westchnął głęboko. - Tristanie - zaczął - czy pamiętasz tamten dzień, kiedy zaprowadziłem cię do Reduty i zobaczyłeś pokój dziecięcy, miejsce, w którym opiekowano się synami konsulów? - Naturalnie - odparł Tristan ze złością. Był to dzień, jeden z wielu, którego miał nigdy nie zapomnieć. Ze zdumieniem zobaczył wtedy małych chłopców, którzy w tak niewiarygodny sposób posługiwali się sztuką. Czarnoksiężnik nakazał mu dochować tajemnicy. - A zatem - powiedział Wigg - tamci chłopcy to był zaledwie czubek góry lodowej, że się tak wyrażę. - O czym ty mówisz? - zapytał Tristan. - Mówię o Ochronce - odparł krótko Wigg. - Kiedy twoja matka wreszcie przekonała nas, że trzeba zacząć uczyć sztuki dziewczęta, postanowiliśmy robić to w tajemnicy, gdzieś z dala od chłopców i większości konsulów. Widzisz, mimo że Wojna Czarownic skończyła się tak dawno temu, wciąż wielu sprzeciwia się uczeniu kobiet sztuki. Mieliśmy nadzieję, że będziemy mogli stopniowo przedstawiać społeczeństwu wtajemniczone kobiety, tak by uniknąć konfrontacji, bigoterii i nieporozumień. - Westchnął. - Neofitki z Ochronki nie są czarownicami z Sabatu ani osobami, które uprawiają fantazje - dodał. - To tylko młode dziewczęta, które robią, co mogą. Tristan, już uspokojony, zdumiał się słowami Wigga. Ile tajemnic ukrywali przed nami czarnoksiężnicy i rodzice? - W każdym razie - mówił dalej Wigg - chłopcy z Przedszkola Konsulów i dziewczynki z Ochronki byli wyjątkowi. Tylko ci, w których żyłach płynęła najszlachetniejsza krew, byli przyjmowani do tych szkół, a jedni nie wiedzieli o istnieniu drugich. Duncan, przełożony Ochronki, był jednym z naszych najlepszych nauczycieli. Sam wyznaczyłem mu to zadanie. Martha, która nie jest szlachetnie urodzona, zajmowała się innymi potrzebami dziewczynek. Przyjęcie dziecka na nauki do Ochronki albo Przedszkola Konsulów uważane było za duży zaszczyt. - Nagle twarz Wigga spoważniała. - A teraz wszystkie te dzieci zostały porwane przez Ragnara i Pijawkę, my zaś nie wiemy dlaczego. Długą chwilę ciszy, jaka zapadła, pierwszy przerwał Faegan. - Nadal czegoś nie rozumiem - powiedział. - Powiedziałeś Marcie, że nie wolno jej było tu przychodzić. Dlaczego? Wigg uśmiechnął się słabo. - Z tej prostej przyczyny, że jest kobietą. Reduta wciąż jest dostępna tylko dla mężczyzn, a Marthę znali tylko ci konsulowie, których córki zostały przyjęte do Ochronki. - Jeszcze jeden środek ostrożności? - zapytał Faegan. - Tak. - A sama Ochronka - zapytał Faegan. - Gdzie się znajduje? - Dla naszych potrzeb wznieśliśmy nieduży zamek pośród wzgórz między Ilendium a Lasem Cieni - odpowiedział Wigg. - Leży na zachód od Sippory, u podnóża Gór Tolenka. - A zatem jest to chyba wyjątkowe miejsce, ojcze - wtrąciła Celeste; po raz pierwszy nazwała Wigga ojcem. - Och, tak - odpowiedział Wigg. - To rzeczywiście wyjątkowe miejsce. - Od jak dawna istnieje Ochronka? - zapytał Faegan. Wigg uśmiechnął się, ponieważ domyślał się, do czego zmierza przyjaciel. - Rozpoczęliśmy nauki pięć lat po narodzinach Wybrańców. Dopiero wtedy daliśmy się przekonać do planów Morganny. Potem wyznaczyliśmy miejsce, zbudowaliśmy zamek i szkołę i wybraliśmy pierwsze uczennice. Tristan spojrzał szybko na Shailihę. Jej zdumione spojrzenie powiedziało mu, że i ona doszła do podobnego wniosku. - To było dwadzieścia pięć lat temu! - zawołał książę. - A to znaczy... - Tak - przerwał mu Wigg. - Mamy już w Eutracji jedno pokolenie kobiet przynajmniej częściowo wtajemniczonych w sztukę. Zakładając oczywiście, że jeszcze żyją. - Ale tu chodzi o coś więcej, prawda? - zapyta! Faegan. Jego oczy błyszczały przekonaniem, że rozwiązał zagadkę. - Te kobiety, pierwsze pokolenie wtajemniczonych, miały ostatecznie utworzyć własną grupę, prawda? Bez wątpienia królowa Morganna była mądra i wytrwała. - Co masz na myśli? - zapytała Shailiha. - Jeśli się nie mylę - Faegan uśmiechnął się - to miała powstać wspólnota na podobieństwo Bractwa Konsulów. Tajemna kobieca wspólnota, że się tak wyrażę, skupiająca kobiety, które zgłębiły tajniki sztuki. W ten sposób można by osiągnąć dwa cele. Wigg znowu się uśmiechnął. - Mów dalej - powiedział. - Przede wszystkim gdyby Shailiha miała rozpocząć naukę i kiedy już by to nastąpiło, społeczeństwo łatwiej przyjęłoby ten fakt, ponieważ byłyby już w kraju wtajemniczone szlachetnie urodzone kobiety. - Faegan uśmiechnął się. - Sprytnie, Wigg. - - Dziękuję - odpowiedział Wigg. - Ale mówiłeś o dwóch celach. Co jeszcze miałeś na myśli? - Utworzenie tej drugiej tajemnej wspólnoty - powiedział Faegan zamyślony - dałoby wreszcie królowej coś, czego tak bardzo pragnęła dla Eutracji. Mam na myśli równość dla szlachetnie urodzonych kobiet. - Faegan spojrzał naTristana i Shailihę, a potem cmoknął zadowolony i klepnął się po kolanie. - Wiedziałem! - zawołał. - Nigdy nie dostąpiłem zaszczytu poznania waszych rodziców, ale wszystko, co o nich słyszałem, skłania mnie do jednego wniosku: były to dwie najznakomitsze osoby w całym królestwie. - Potarł dłonią podbródek. - Czy te kobiety uprawiają teraz sztukę? - zapytał. - Tak - odparł Wigg. - Ale robią to w tajemnicy, pomagają ludności anonimowo, podobnie jak konsulowie z Reduty. I tak jak w przypadku konsulów, gdyby któraś z nich zapragnęła poznać tajniki fantazji, powstrzymałyby ją zaklęcia śmierci. - Jak one się nazywają? - zapytała Shailiha. - Co masz na myśli? - Mężczyzn nazywamy konsulami - powiedziała Shailiha. - A jak nazywa się te kobiety? - Nazywamy je nowicjuszkami Ochronki - odpowiedział Wigg. - Konsulowie noszą granatowe szaty, a nowicjuszki mają ciemnoczerwone peleryny. I podobnie jak konsulowie mają na ramieniu tatuaż przedstawiający Klejnot. - Rozumiem - odparł Faegan zamyślony. - Podjęliście duże ryzyko. - Upłynęło ponad trzysta lat od wygnania Sabatu - bronił się Wigg. - A królowa była nieugięta. - Uśmiechnął się i spojrzał na Tristana i Shailihę. - Do tego miała dar przekonywania. - Wszystko się zmienia, prawda? - zauważył Faegan. Jego twarz spoważniała, a głos przycichł. - Gdzie są teraz te kobiety? Wigg westchnął, jakby nie chciał odpowiedzieć na to pytanie, i wypchnął językiem zapadły policzek. - Nie wiem - odpowiedział cicho. Faegan pochylił się do przodu, opierając ręce na kolanach, z wyrazem dezaprobaty na twarzy. - Nie wiesz?- zapytał z niedowierzaniem. - Po opuszczeniu Ochronki, tak samo jak konsulowie, nowicjuszki rozchodzą się po kraju - wyjaśnił pierwszy czarnoksiężnik. - Czekają, aż Rada oficjalnie ogłosi istnienie ich wspólnoty, ale Rada już nie istnieje. Miejsce pobytu każdej z nich znał Tretiak. Tretiak jednak nie żyje. - A czy prowadził jakieś zapiski dotyczące tych kobiet? - zapytał Faegan. - - Tak - odpowiedział smutnym głosem Wigg. - Ale nie wiem, gdzie one są. Reduta jest ogromna, mogą znajdować się wszędzie. - Czy konsulowie wiedzą o istnieniu nowicjuszek? - zapytał Tristan. - Tylko ich ojcowie - odpowiedział Wigg. - Oni naturalnie przysięgali zachować to w tajemnicy. Rada zamierzała zaraz po twojej koronacji zebrać wszystkich w jednym miejscu, konsulów i nowicjuszki, i powiadomić ich o istnieniu obu wspólnot. Miał to być wspaniały dzień, na który szczególnie niecierpliwie czekała twoja matka. Lecz pojawiły się harpie i łowcy krwi, a potem powrócił Sabat. Marzenie twojej matki o wspólnocie wtajemniczonych kobiet przetrwało, ona sama jednak nie zdążyła zobaczyć, w jaki sposób się spełniło. - A skąd wiemy, że ten, kto stoi za tym wszystkim, nie ścigał nowicjuszek tak samo jak konsulów? - zapytał Faegan. - Tego nie wiemy - powiedział Wigg. - Jednak nie sądzę, by tak się stało. - Dlaczego? - Nauki konsulów rozpoczęły się dużo wcześniej niż nowicjuszek - wyjaśnił Wigg. - Najstarsze nowicjuszki mogą mieć około trzydziestu nowych pór życia, a zatem nie zdobyły jeszcze tak dużego doświadczenia jak konsulowie, a tym samym również mocy. Jest ich też znacznie mniej. Oczywiście nie możemy zakładać, że nowicjuszki są bezpieczne. Nasz wróg mógł także je dopaść - albo zamierza to uczynić. Czas pokaże. Wigg splótł dłonie, marszcząc brwi, i położył ręce na stole. Faegan zamilkł, domyślając się nastroju Wigga. Tristan odchylił się do tyłu na krześle, zdumiony tym wszystkim, co usłyszał. - Pozostają jeszcze ważniejsze pytania, stary przyjacielu - rzucił ponuro Faegan. - Na przykład dlaczego Ragnar i Pijawka porwali dzieci - dopowiedział Wigg. - Że nie wspomnę o źródle mocy, z którego pochodziło to dziwne, intensywne jarzenie, jakie widzieliśmy z Tristanem w pieczarach. Siedzący przy stole milczeli, przygnębieni, jakby na ich barki spadł ciężar całego świata. Ale czarnoksiężnicy wiedzieli, że trzeba zająć się sprawami ważniejszymi niż Ochronka. - Napad na Ochronkę był rzeczywiście nikczemnym czynem, tak jak zabicie mojego przyjaciela Duncana - powiedział cicho Wigg. - Niemniej jednak te wydarzenia nie powinny odwracać naszej uwagi od najważniejszych spraw. Musimy skupić nasze wysiłki na tym, aby wyleczyć księcia i rozwiązać zagadkę tracącego moc Klejnotu. Jeśli nie zajmiemy się szybko i skutecznie tymi sprawami, wszystko będzie stracone. Wigg obrócił się w lewo i poszukał rękoma dłoni Marthy. Ujął jej dłonie i powiedział szeptem: - Moja kochana przyjaciółko, wiem, jak cierpisz, ale są ważne sprawy, które chciałbym ci powierzyć, w ten sposób pomożesz rnnie i królestwu. Oczywiście pod warunkiem, że zechcesz dalej mi służyć. Kobieta skłoniła lekko głowę ze łzami w oczach. - Zrobię wszystko, co każesz, pierwszy czarnoksiężniku - odpowiedziała szeptem. - Po pierwsze, chciałbym, abyś pomogła mojej córce - powiedział Wigg. - Jak ci wyjaśnię później, ona nie pochodzi z naszego świata i nie zna historii ani zwyczajów panujących w Eutracji. Chciałbym, abyś zapoznała ją z nimi. Naucz ją tego wszystkiego najszybciej jak to możliwe, aby mogła być tak samo aktywnym członkiem naszej grupy jak pozostali. Tylko książę i księżniczka przewyższają ją szlachetnością krwi. Nie widzę innej osoby poza tobą, która potrafiłaby jej pomóc. Martha spojrzała na wysoką rudowłosą piękność. - Będzie to dla mnie zaszczyt - powiedziała. - A drugie polecenie? - zapytała. - Chciałbym, abyś zajęła się też inną damą, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Wigg uśmiechnął się. - Nie wiesz o tym, że na świat przyszedł nowy członek rodziny królewskiej. Shailiha urodziła dziecko. Córkę, która otrzymała imię po królowej. Odkryliśmy właśnie tajemnicę nieoczekiwanych talentów, jakie ma Shailiha, a które są związane z zaklęciem umieszczonym w jej krwi. Jeśli jest tak, jak podejrzewamy, jej dar może okazać się nieoceniony. Dlatego proszę cię, abyś zajęła się córką księżniczki Shailihy, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Oczywiście - odpowiedziała Martha. Tristan, zadowolony z tego, co usłyszał, przeniósł się myślami gdzie indziej. Do Parthalonu. Pisklęta Ragnara, tysiące ptaków, czekają w obozie na Odległej Równinie. Muszę się z nimi rozprawić. Aby to uczynić, muszę sprowadzić tu sługi. Zamknął oczy, by powstrzymać bolesne wspomnienia, i przez chwilę zastanawiał się, czy będzie miał dość sił, aby ponownie stanąć przed brutalnymi skrzydlatymi mordercami jego rodziny. Tak zrobię, bez względu na to, co powiedzą czarnoksiężnicy. I muszę zdążyć, zanim umrę. - Wigg - przemówił Faegan - dość już tych rozmów. Czas zacząć działać. Jeden z nas powinien natychmiast wypowiedzieć formułę zaklęć czasu dla Celeste, zanim Ragnar spróbuje przerwać swoje. - Znowu się uśmiechnął. - Biorąc pod uwagę okoliczności, uważam, że tobie należy się ten zaszczyt. - Dziękuję ci - powiedział Wigg. - Shannonie - zwrócił się Faegan do gnoma - bądź tak dobry i oprowadź Marthę po Reducie. - Tak, mistrzu - odpowiedział Shannon. Oboje z Marthą ruszyli do wyjścia. Jeszcze na progu mały gnom podniósł do ust dzban z piwem. - Zaczynajmy - powiedział Faegan, spoglądając na Wigga. - Celeste, klęknij, proszę, przede mną - rzekł Wigg. Celeste wstała posłusznie i uklęknęła przed ojcem. Wigg wyciągnął przed siebie ręce zwrócone wnętrzem dłoni ku górze. - Połóż ręce na moich dłoniach, zamknij oczy i pochyl głowę - powiedział cicho. Celeste wykonała jego polecenie. Wtedy Wigg wyrecytował formułę zaklęcia. Twa postać ciałem i duszą na zawsze zostanie odnowiona, Spod jarzma czasu bezpowrotnie wyzwolona. Czas ani choroba już nigdy cie nie zmogą, Na piasek klepsydry przestaniesz patrzeć z trwogą. Odtąd już na wieki zostaniesz niezmieniona, W chwili, z której sie wynurzyłaś, uwięziona. Nikt się nie odezwał, kiedy znajomy błękitny blask sztuki spowił Celeste. Wypełni! Salę Inicjałów Krwi swoim majestatem i stawał się coraz bardziej intensywny, aż Tristanowi wydało się, że będzie musiał zasłonić oczy. W końcu jednak błękitny blask zgasł i zniknął równie szybko, jak się pojawił. - Powstań, córko - powiedział Wigg i otarł łzę z kącika oka. - Odtąd jesteś chroniona zaklęciami czasu. Nawet jeśli Ragnar zechce przerwać swoje zaklęcie, moje cię ochronią. Pamiętaj tylko, że jeśli poczujesz nieoczekiwane drżenie swojej krwi, musisz nam o tym natychmiast powiedzieć. To będzie oznaczało, że łowca postanowił pozbawić cię swojego zaklęcia, a my musimy o tym wiedzieć. - Tak, ojcze - powiedziała załamującym się lekko głosem. - Dziękuję. - I wróciła na swoje miejsce. - Księżniczko - rzekł Faegan - połóż, proszę, dziecko na stole. - Shailiha wykonała polecenie; niemowlę leżało spokojnie na stole. Faegan otworzył za pomocą sztuki jedną z szuflad. Kolejny czysty arkusz pergaminu wysunął się z niej i spłynął na stół obok dziecka. A wtedy Morganna uniosła się nieco w powietrze i zaraz opadła na pergamin. Na palcu Morganny pojawiło się bezboleśnie malutkie nacięcie i pojedyncza kropla krwi spadła na arkusz. Morganna zaczęła płakać, więc Shailiha wzięła ją szybko na ręce i pocałowała skaleczony paluszek. Niemowie uspokoiło się powoli. Faegan wylał kroplę wody z pieczar na krew dziecka. Zmieszane ciecze natychmiast zaczęły kluczyć po spragnionym pergaminie, kreśląc inicjał. Gdy Shailiha ujrzała inicjał krwi Morganny, gwałtownie wstrzymała oddech i zakryła usta dłonią, przekonana, że jej dziecku coś dolega. Tristan także wyglądał na zaskoczonego. Z jednej strony inicjał wydawał się podobny do innych, które widział tego dnia, z drugiej jednak w jakimś sensie znacznie się od nich różnił. Dopiero kiedy przyjrzał się uważniej, mógł powiedzieć, na czym polega różnica. Ten nie zawierał części, która powinna reprezentować inicjał ojca. - Czy z moim dzieckiem jest coś nie tak? - zapytała zaniepokojona Shailiha i mocniej przytuliła Morgannę. - Skąd taki inicjał krwi? - Morgannie nic nie jest, księżniczko - zapewnił ją Faegan. - Mielibyśmy się nad czym zastanawiać, gdyby wyglądał inaczej. - Uśmiechnął się przewrotnie, jak tylko on potrafił. - Twój mąż był pospolicie urodzony, mam rację? - Tak - odpowiedziała, nie odrywając wzroku od pergaminu. - A zatem Frederick nie miał inicjału krwi, I nigdy by go nie otrzymał. Dlatego jego krew nie może zostać przedstawiona w ten sposób. Tak więc na inicjał Morganny składa się tylko twoja i jej część. “Częściowa szlachetność”, że się tak wyrażę, coś zupełnie naturalnego, kiedy jedno z rodziców jest szlachetnie urodzone, a drugie nie. - Oczywiście - odpowiedziała cicho Shailiha. - Terai rozumiem. - Ale przyjrzyj się uważniej - powiedział Faegan. - Ponieważ pokazałem ci inicjał krwi twojej córki nie po to, aby ci zaprezentować ten szczegół, lecz by poszukać czegoś innego. - Księżniczka spojrzała uważniej na inicjał krwi Morganny i tym razem to dostrzegła. Inicjał miał odgałęzienia, które wydawały się identyczne jak te z jej własnego inicjału. Zrozumiawszy wszystko, wstrzymała oddech. - Morganna ma moje Uprzedzenia - wyszeptała. - Rzeczywiście. Uprzedzenia mogą być przekazane dziecku. Faegan uśmiechnął się. - Dobra robota. Tego właśnie się spodziewałem, ale musiałem się przekonać na własne oczy. - Rzeczywiście tak jest? - zapytał Wigg ze swojego miejsca po drugiej stronie stołu. - Uprzedzenia mogą przejść na dziecko? - Najwyraźniej tak - odparł Faegan nieobecnym głosem, pogrążony w myślach. - Ale wciąż pozostaje pytanie, czy dary Morganny będą takie same jak Shailihy czy też zupełnie inne? Tylko czas pokaże. - Zostaje jeszcze jedno do zrobienia, zanim zajmiemy się bardziej naglącymi sprawami - zwrócił się Wigg do Faegana. - Musimy zbadać krew samego Wybrańca. - Faegan skinął głową. - Tristanie, bądź tak dobry - powiedział. Tristan posłusznie wyciągnął rękę. Na jego palcu pojawiło się nacięcie i na pergamin, obok inicjału niemowlęcia, spadła cicho pojedyncza kropla krwi. Faegan kapnął na nią wodę z pieczar. Tym razem jednak ze względu na niespotykaną szlachetność krwi Tristana inicjał pojawił się o wiele szybciej. Nikt z siedzących przy stole, nawet mistrz Faegan, nie był przygotowany na taki widok. Kształtem inicjał Tristana odpowiada! inicjałowi Shailihy, czego należało się spodziewać. Lecz od jego inicjału odchodziło o wiele więcej odgałęzień związanych z Uprzedzeniami. Niektóre długie, inne krótkie, jeszcze inne grubsze od pozostałych, odchodziły zawijasami od głównej części inicjału. Ponad połowa z nich miała własne odnogi podobne do gałęzi odchodzących od konaru. Zapadła cisza, którą pierwszy przerwał Faegan. Opisał Wiggowi niezwykły inicjał i powiedział: - Tristanie, czy wiesz, dlaczego tak jest? - Nie - odparł książę z powagą. - Chyba że ma to coś wspólnego z zatruciem mojej krwi. - To nie jest powód - wtrącił Wigg. - Faegan i ja widzieliśmy wcześniej krew zatrutą przez łowcę krwi i nigdy nie objawiało się to w ten sposób. Jeśli się nie mylę w swoich przypuszczeniach, rzeczywiście są to Uprzedzenia, choć niezwykle złożonej natury, którą trzeba jeszcze zbadać. Ale nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego jest ich aż tyle. - A zatem zaczniemy od tego, co wiemy - powiedział Faegan. - Założyliśmy, że Uprzedzenia zostały umieszczone we krwi Shailihy przez Failee. Co do tego, jak sądzę, możemy mieć pewność. Księżniczka przebywała z Sabatem wystarczająco długo, by pierwsza dama zdążyła tego dokonać. Za to książę i Wigg, jak mi powiedzieli, pozostawali w towarzystwie czarownic znacznie krócej. Niemniej jednak obecność tylu Uprzedzeń we krwi Tristana może być tłumaczona jedynie jego kontaktem z Sabatem. - Zamilkł, by zebrać myśli. - Powiedz mi, Tristanie - zaczął po chwili - w jaki sposób damy dotykały cię podczas twojego pobytu z nimi? Bezpośrednie pytanie Faegana przywołało mroczne wspomnienia księcia z pobytu w czeluściach Samotni. Wigg i Geldon byli tam razem z nim i także poddawano ich torturom. Tylko że jego tortury miały inny charakter. Szukając w pamięci, przypomniał sobie tylko jeden przypadek, kiedy został dotknięty przez czarownicę. Było to wtedy, gdy Failee kazała Succiu, drugiej damie, zgwałcić go. Przełknął głośno ślinę. - Byłem dotknięty tylko raz podczas wymuszonego zbliżenia z Sueciu - powiedział powoli. - Zapewniała mnie, że doznam fizycznej rozkoszy, jakiej nigdy wcześniej nie przeżyłem. Ja tymczasem czułem tylko ogromny, niespodziewany ból. Przeniknął całe moje ciało, tak że omal nie zemdlałem. A potem spowiła ją aura sztuki. Powiedziała, że poczęła i urodzi dziecko za trzy dni, jednak bóle porodowe przyszły wcześniej z powodu szlachetności mojej krwi. - Mówiłeś, że Failee powiedziała ci, iż zamierza wykorzystać twoje nasienie do wyhodowania rasy superistot, rasy kobiet, która rządziłaby wiecznie, posługując się fantazjami, czy tak? - Tak, ale do czego zmierzasz? Faegan odchylił się do tyłu, głaszcząc kota. - Moim zdaniem właśnie wtedy tyle niezwykłych rozgałęzionych Uprzedzeń zostało umieszczonych w twojej krwi - powiedział w zamyśleniu, jakby mówił do siebie. - W chwili kiedy Succiu cię zgwałciła. Odkąd przeczytałem traktat Egloffa, coś nie dawało mi spokoju. Mianowicie to, w jaki sposób Uprzedzenie może zostać umieszczone we krwi danej osoby bez jej wiedzy? Takie silne zaklęcie z pewnością powinno wywołać natychmiastową fizyczną reakcję organizmu. W twoim przypadku, jak sądzę, był to ból, który opisałeś, co nie znaczy, że objawy muszą być zawsze takie same. To potwierdza także inną moją teorię: że Uprzedzenie może zostać złożone we krwi innej osoby tylko przez bezpośredni dotyk. - Zamilkł na chwilę i spojrzał na pozostałych. - Wydaje się więc, że w czasie twojego pobytu w Samotni działo się o wiele więcej, niż przypuszczaliśmy. Zdumiony Tristan spojrzał na Shailihę. Dzielnie uśmiechnęła się do niego. Shailiha była tam, widziała wszystko, pomyślał przerażony. Succiu kazała jej patrzeć. Odwrócił głowę. Dzięki Zaświatom nie pamięta niczego, co wydarzyło się tamtego dnia. Jego spojrzenie niechętnie powędrowało do Celeste. A teraz dowiedzieliśmy się, że Wigg ma córkę, owoc współżycia z Failee. Kiedy jedne drzwi się zamykają, inne stają otworem. Spuścił głowę, zamykając oczy, i smutno westchnął w poczuciu osamotnienia. Przypomniał sobie też słowa Succiu, które wypowiedziała, zanim popełniła samobójstwo. “Biedny Tristanie, ty i czarnoksiężnik tak mało wiecie”. - Ale dlaczego?- zapytał, nie otwierając oczu. - Przecież zrobiłem wszystko, co chciały. Po co jeszcze to? - Otrzymałeś Uprzedzenia z tego samego powodu, dla którego dostały je twoja siostra i Celeste - odpowiedział łagodnie Faegan. - Choć twój przypadek był inny. Im więcej Uprzedzeń znalazłoby się w twojej krwi, tym mniej Failee musiałaby uczyć swoje superistoty, kiedy by dojrzały. A twoja niezwykle szlachetna krew sprawiłaby, że umieszczone w niej Uprzedzenia byłyby jeszcze silniejsze niż te złożone we krwi Celeste czy Shaiłihy. Z tego też powodu otrzymałeś ich o wiele więcej niż one. Ale zachowaj spokój. Ponieważ uciekłeś, może się to okazać twoim błogosławieństwem w pewnym sensie. Rozgniewany i niespokojny Tristan otworzył wreszcie oczy. Spojrzał na Faegana, jakby czarnoksiężnik nagle oszalał. - W jaki sposób coś tak ohydnego może być moim błogosławieństwem? - syknął. - Ponieważ teraz masz talenty, uśpione w twojej krwi, które mogą zostać uaktywnione bez uprzedniego wtajemniczenia w sztukę - odpowiedział czarnoksiężnik. - Tak jak objawiła się zdumiewająca więź Shaiłihy z latawcami. Jeśli więc twoje Uprzedzenia są uaktywniane wydarzeniem, możesz je odkryć w każdej chwili. Mogą okazać się naprawdę zdumiewające. - Albo okropne - wycedził przez zęby Tristan. - To także jest możliwe - przyznał Faegan. - Czas pokaże. Tristan poczuł nagle ogarniający go niepokój. Pomimo ogromnych rozmiarów komnaty, w której przebywali, wydało mu się, że ściany zaciskają się wokół niego. Zaczął drżeć. Zrazu nieznacznie, potem coraz mocniej, aż całym jego ciałem zaczęły wstrząsać nie kontrolowane spazmy. Oczy uciekły mu w głąb czaszki, a w kącikach ust pojawiła się ślina. Usłyszał dobiegający jakby z oddali krzyk Shaiłihy. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, zanim zapadł w okropną ciemność, były bolesne, przerażające konwulsje, które wstrząsały nim tak mocno, że zsunął się z krzesła na zimną, twardą marmurową posadzkę. ROZDZIAŁ 30 Z włosami rozwianymi wiatrem i z bronią w raku Pijawka zacisnął drugą dłoń na specjalnym skórzanym umocnieniu, które opasywało ciało jego osobistego ptaka, podczas gdy ten unosił go coraz wyżej w złocisty blask wieczornego nieba. Czekał na tę noc od chwili, kiedy Ragnar przedstawił mu zarys najnowszego planu. “Zaatakujesz nocą”, powiedział mu łowca. “Wtedy cała akcja nabierze dramatyzmu, wywoła zamieszanie i strach, o które chodzi naszemu panu. Minęły prawie dwa dni od chwili, kiedy Pijawka ze swoimi ptakami napadł na Ochronkę i porwał dziewczynki. Ale obecne trudne zadanie, jakie miał do wykonania, podniecało go jeszcze bardziej. Ptak, który niósł go na grzbiecie, także był mocno uzbrojony. Z pendentu, który opasywał jego silne ramiona, zwisał długi miecz. Na biodrze miał sztylet, a czarne rękawice na rękach były nabijane długimi srebrnymi kolcami, które miały wbijać się w ciała ofiar i je rozrywać. Pijawka spojrzał w dół na ziemię Eutracji, która płynęła pod nimi, co przyprawiało go niemal o zawrót głowy. Wciąż nie mógł się nadziwić temu, z jaką szybkością potrafią fruwać istoty z nowego pokolenia pana, w ogóle się nie męcząc. A potem spojrzał za siebie i uśmiechnął się. Za nim leciały tysiące wielkich ptaków. Zdążali na zachód w imponującym szyku w kształcie grotu strzały, który prowadził Pijawka na swoim ptaku. Żaden z pozostałych nie niósł na grzbiecie jeźdźca, ale wszystkie były tak samo uzbrojone jak jego pisklę. Najemny morderca na usługach Ragnara zmrużył oczy, by lepiej zobaczyć nieszczęsne miasto, które niebawem miało doświadczyć okropieństw jego rozkazów. Ilendium - jeden z prawdziwych klejnotów Eutracji. Pijawka nie był jednak w stanie dostrzec celu, dlatego pozwolił cobie cofnąć się myślami kilka godzin, do swojej wizyty w zdumiewającym obozie, który ptaki utworzyły na Odległej Równinie, w Trójkącie Traw. Na rozkaz Nicholasa rozbito tam tysiące czarnych namiotów, a przed każdym płonęło ognisko, którego dym piął się wysoko ku niebu. Hordy ptaków przechadzały się po całym obozie na silnych tylnych nogach, rozmawiając ze sobą, a te występujące w roli dowódców wydawały głośno komendy. Niektóre zajęte były ostrzeniem broni, inne patrolowały obrzeża obozu. Największy i najokazalszy z namiotów ustawiony na niewielkim wzniesieniu, z którego roztaczał się widok na cały obóz, należał do Ragnara. Po skończonej misji Pijawka zameldował się w obozie po dalsze rozkazy. Namiot wypełniały przedmioty przyniesione z podziemnych komnat łowcy. Wśród nich znajdowało się naczynie z żółtą cieczą, z którym Ragnar nigdy się nie rozstawał. Większość mebli była obita ciemnoczerwoną tapicerką. Ściany namiotu zdobiły okazałe gobeliny, a trawiaste podłoże zakrywały wzorzyste dywany. Na namiotowych palach zawieszono oliwne lichtarze. Na środku namiotu ustawiono złocisty stół, na nim zaś postawiono srebrną tacę z owocami, oliwkami w kilku kolorach, serem i winem - a wszystko to wyglądało na nietknięte. Na ciemnoczerwonej, półokrągłej sofie spoczywała wysoka kobieta o czarnych włosach i ciemnoniebieskich oczach, wsparta leniwie na ramieniu. Uśmiechnęła się, kiedy Pijawka wszedł do namiotu. Jej ciało osłaniał jedynie skrawek wyśmienitego przezroczystego eutrackiego jedwabiu, który nie pozostawiał zbyt wiele wyobraźni. Twarz kobiety pokrywały liczne siniaki, bez wątpienia pozostałość po karze wymierzonej przez łowcę. Jednak kusząco wstydliwy uśmiech mówił mordercy, że kobieta nie przejęła się tym zbytnio, może nawet jej się to podobało. Ragnar siedział w końcu namiotu ze swoim naczyniem w dłoni na krześle z wysokim oparciem obitym czerwonym aksamitem. Ubrany był w ciemnopurpurową szatę, a na jego biodrze spoczywał w pochwie trzystuletni złoty sztylet Wigga. Łowca zanurzył dwa palce w naczyniu z płynem i włożył je do ust, zanim dał znak mordercy, aby się zbliżył. Pijawka podszedł bliżej, pobrzękując ostrogami wysokich butów. - Najazd na Ochronkę poszedł dobrze? - zapytał łowca, choć znał odpowiedź. - Tak, panie - odpowiedział Pijawka. - Jesteś gotowy do wykonania kolejnego zadania? - Tak - odparł z błyskiem w oku. - To dobrze - rzucił Ragnar. - W pełni zrozumiałeś instrukcje Nicholasa? Nie odbieracie niczego poza życiem. I macie też dokonać jak największego zniszczenia miasta. W jaki sposób to zrobicie, pozostawiam twoim wybitnym talentom. Ale pamiętaj, że Nicholas chce, aby ten pierwszy atak wypadł szczególnie imponująco. Jego celem nie jest miasto, lecz ludzie, którzy w nim mieszkają. Kiedy już dokonasz niezbędnych przygotowań dla kolejnych sług pana, usuń się przed ich przybyciem. Ragnar wstał i podszedł do stołu. Sięgnął po owoc winogrona i podszedł do kobiety na sofie. Podsunął jej owoc, a ona kusząco wzięła go od niego ustami. Ragnar uśmiechnął się. - Wprawdzie to nie Celeste, ale ma wiele talentów - powiedział. - Chciałbyś zakosztować jej uroków, zanim odejdziesz? Pijawka spojrzał na piękność leżącą na sofie, po czym odwrócił się do swojego pana. - Nie teraz, panie. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej podnieca mnie misja, którą mam do wypełnienia. Ale może kiedy wrócę... - Oczywiście - odpowiedział Ragnar. - Idź i wypełnij rozkazy. I nie rozczaruj nas. Pijawka odwrócił się na pięcie i wyszedł. Mrużąc oczy od wiatru, morderca wytężył wzrok i dostrzegł wreszcie światła Ilendium, które znajdowało się mniej więcej w odległości mili od obozu. Ilendium, pomyślał. Kulturalna Stolica Eutracji, a także jedno z najbogatszych miast. Doskonałe miejsce na rozpoczęcie misji. Spojrzał w tył, by się upewnić, że wybrane przez niego ptaki wciąż trzymają pochodnie. - Znacie rozkazy! Macie zniżyć lot i zrzucić pochodnie. Dopiero potem nastąpi dalsza część planu. Zadbajcie o to, aby kilkuset z nich przeżyło, i zbierzcie ich na placu w środku miasta. Ptaki odpowiedziały krótkim skinieniem groteskowych głów, po czym zaczęły łagodnie zniżać się ku niczego nie spodziewającemu się miastu, a tysiące pozostałych drapieżników poszło w ich ślady. Zniżywszy się nad Ilendium, opuściły płonące pochodnie na pogrążone w ciszy, uśpione miasto. Najpierw zapaliły się pokryte strzechą dachy. Ogromne płomienie strzeliły z trzaskiem w ciemności nocy. Domy bogatszych mieszczan, pokryte kamiennymi albo marmurowymi dachówkami, podpalano w inny sposób. Ptaki lądowały na ulicy, rozbijały okna rękojeściami mieczy i wrzucały pochodnie do środka. Posuwały się bardzo metodycznie, dom po domu, ulica po ulicy, aż wkrótce ogniste piekło objęło całe miasto. Morderca krążył nad nieszczęsnym Ilendium i przyglądał się uważnie dziełu ptaków swego pana. Uśmiechnął się złośliwie i spiął ostrogami swojego ptaka, by się zniżył, po czym zaczął krążyć nonszalancko ulicami miasta. Sunąc z mieczem w dłoni między płonącymi budynkami, wypatrywał ocalałych ludzi. Jego pierwszą ofiarą był chłopiec, zagubiony i samotny pośród ognistego piekła, który krzycząc przeraźliwie, próbował odnaleźć rodziców. Wciąż pojawiały się kolejne bezbronne ofiary, tak że w końcu z trudem podnosił miecz omdlałym z wysiłku ramieniem. Wybiegający na oślep z płonących domów ludzie nadziewali się wprost na miecze ptaków. Niektóre z nich zamiast mieczem posługiwały się długimi czarnymi pazurami, którymi przewracały ofiary na ziemię, a potem sztyletem albo ostrymi kolcami rękawic rozrywały ich ubrania i brzuchy. Następnie za pomocą długich dziobów i ostrych zębów wyrywały im wnętrzności. Często, kończąc swoje okrutne dzieło, ptaki unosiły twarze ku czerwonemu od ognia niebu, by wydać straszliwy okrzyk zwycięstwa, który wydobywał się z dziobów ociekających krwią. Ulice i rynsztoki spływały krwią, a przeraźliwe krzyki mieszkańców miasta powoli przechodziły w boleśnie bezradny płacz i coraz cichsze jęki. Tu i tam płomienie zaczęły przygasać, podczas gdy gdzie indziej wciąż wściekle płonęły. Pomarańczowo-czerwony ogień roztaczał łunę na niebie i oblewał światłem walące się budynki, oświetlając też upiorne ptaszyska zajęte swoją pracą. Wszędzie unosiły się kłęby cierpkiego, przesyconego sadzą dymu, kiedy Pijawka schował wreszcie zakrwawiony miecz do pochwy. Potem skierował swojego ptaka ku centrum miasta, do miejsca spotkań zwanego Placem Ilendium. Ptak wylądował łagodnie i nachylił się, wtedy Pijawka przerzucił nogę nad jego szyją i zsunął się na ziemię. Wybrukowany plac był już pełen ocalałych ludzi. Niektórzy byli ranni. Ptaki nieustannie trącały i poszturchiwały ofiary, zmuszając je do pozostania na środku placu. Inne przylatywały z trupami wybebeszonych ofiar, które rzucały na plecy. Wreszcie Pijawka wydał rozkaz: - Zacznijcie szukać maruderów! - zawołał. - Niech nie zostanie kamień na kamieniu. A wszystkich wybebeszonych złóżcie tutaj, na środku. Inni słudzy pana przybędą niebawem. Wtedy musimy już być w powietrzu albo podzielimy los tych tutaj. Pijawka patrzył, jak niektóre z ptaków zaczęły obracać purpurowymi ślepiami na wszystkie strony, przygotowując się do poszukiwań. Ciemność nocy przecięły smugi, które popłynęły z ich oczu, krzyżując się wściekle na tle nieba, a potem przeczesując ziemię. Następnie ptaki wzbiły się w powietrze, aby z góry poszukiwać żywych jeszcze ludzi. Czerwone smugi świateł ich oczu muskały ulice i pomarańczowe płomienie, potęgując makabryczność całej sceny. Pijawka czekał pośród krwi, rzezi, trupów i zawodzenia. Ptaki powróciły wreszcie z setkami kolejnych ofiar, które bezceremonialnie zrzucały na bruk pośród żywych i martwych. Pijawka uśmiechnął się. Wrócił do swojego ptaka, dosiadł go i obrócił przodem do tysięcy czekających na ziemi i w powietrzu. - Ci, którzy zostali jeszcze na ziemi - zawołał - niech dołączą do braci w górze! - Rozległ się głośny trzepot skrzydeł i dziesiątki ptaków wzbiły się w powietrze i przyłączyły do pozostałych. - Czekajcie tam. Zobaczycie, co stworzył wasz pan! - zawołał, a jego usta wykrzywił grymas uśmiechu. - I cieszcie się, że nie jesteśmy tymi w dole! Ptaki unosiły się cierpliwie nad miejscem barbarzyńskiej rzezi. Co jakiś czas któraś z żywych ofiar próbowała uciec z placu, wtedy jeden z ogromnych ptaków zniżał się, chwytał ją w szpony i zanosił z powrotem na środek miejsca masakry. Po pewnym czasie na placu zapanowała nienaturalna cisza, niemal błogi spokój, a tysiące ptaków nieustannie obserwowały swoje ofiary w dole. Początkowo słychać było tylko ledwo słyszalny odgłos drapania. Słaby i odległy, z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy. Jakby tysiące kawałków metalu ocierały się o siebie, powodując złowrogi, jednostajny hałas. Odgłos wciąż się zbliżał i narastał, aż wreszcie była to rycząca, żywa ściana dźwięku, który spływał na plac ze wszystkich stron. I wtedy dopiero Pijawka, siedzący bezpiecznie na grzbiecie ptaka, zobaczył pierwsze osobniki nowego pokolenia sług Nicholasa: padlinożerne skarabeusze. Patrzył zafascynowany, jak setki tysięcy czarnych żuków zalewają plac. Każdy z nich był wielkości dłoni, pokryty czarnym lśniącym pancerzem z podłużnym zagłębieniem pośrodku. Z przodu głowy sterczały dwa czarne Wy, ostre i zakrzywione. Przebierając licznymi odnóżami i wysuwając do przodu czułki, by wyczuć padlinę, wypełniły wszystkie dojścia na plac Ilendium. Wciąż pojawiały się kolejne, aż wreszcie wylały się z roztrzaskanych okien i drzwi osłabionych budynków, rozsadzając nadwątlone ogniem ramy. Wyglądały dosłownie jak falujące czarne morze - pozornie nie kończący się strumień płynnego ruchu. Spadły na ludzi zebranych na placu, żywych i martwych, niczym wzburzone morze śmierci. Pijawka uśmiechnął się, obserwując niewiarygodną scenę, jaka rozgrywała się w dole. Niektóre z padlinożernych skarabeuszy wspięły się szybko na ciała martwych ofiar, a potem jakby zwolniły zajęte czymś na wybebeszonych trupach. Inne szybko wchodziły na kończyny żyjących, tak że niebawem ich ciała i twarze pociemniały zakryte pancerzami. Zakrzywione czarne kły rozrywały ciała krzyczących przeraźliwie ofiar, które padały na zalany krwią plac, umierając powoli w straszliwych mękach, zjadane żywcem przez skarabeusze. Kiedy na placu nie został już nikt żywy, wiele spośród skarabeuszy zaczęło się zbierać wokół wybebeszonych ciał. Wreszcie zapadła niemal idealna cisza i skarabeusze zabrały się do swojego kolejnego zadania. Pijawka patrzył zafascynowany, jak samice zaczynają składać tysiące białych, lśniących jaj we wnętrzu ciepłych jeszcze pozbawionych wnętrzności ludzkich ciał. Każde wielkości mniej więcej kulki używanej przez dzieci do zabawy, wysuwało się powoli z ciała samicy i spadało łagodnie w miękkie, ciepłe zagłębienia brzuchów martwych mężczyzn, kobiet i dzieci. Kiedy wnętrze ciała zostało całkowicie wypełnione jajami, samice przenosiły się na inną ofiarę, a potem na następną. Gdy wreszcie misja została wypełniona, mniej więcej połowa skarabeuszy opuściła plac. Pozostałe utworzyły pierścień wokół martwych ofiar, czekając zapewne na wyklucie młodych. Usatysfakcjonowany Pijawka po raz ostatni spojrzał na zniszczone miasto, po czym obrócił swojego ptaka w kierunku pozostałych, które czekały w powietrzu nieopodal. Kiedy utworzyły szyk, dał znak skinieniem głowy i cała armia odleciała, wtapiając się w ciemność nocy. Jakiś cień poruszył się w zagłębieniu na szczycie dzwonnicy jednego z nielicznych budynków, których nie strawił ogień. Po chwili poruszył się ponownie. Kaprys, ulubiony fioletowo-żółty motyl Shailihy, który dotąd siedział nieruchomo ze złożonymi skrzydłami, wreszcie się ujawnił i zaczął iść ostrożnie wzdłuż półki, która biegła tuż pod ogromnym dzwonem. Latawiec spojrzał w dół na plac usiany trupami, a potem na wciąż trawione ogniem pozostałości wspaniałego niegdyś Ilendium. Skłonił głowę na moment, jakby ogarnięty niewysłowionym smutkiem. A potem, wyczuwając, że niebezpieczeństwo minęło, wzbił się w powietrze. Przezroczyste skrzydła poniosły go na zachód, dokąd odleciały ptaki. ROZDZIAŁ 31 Nicholas, nagi, z zamkniętymi oczami, unosił się wysoko w ciemności korytarza. Otaczał go błękitny blask żyły, która płynęła jasną wstęgą wzdłuż ścian. Rozpostarł ramiona, a światło ze wstęgi energii zalśniło na bladej skórze jego umięśnionego ciała. Jego umysł zwrócił się dumnie, władczo ku straszliwej mocy i wiedzy, które już wchłonął. Wiedzy o fantazjach i mocach. Odchylił do tyłu głowę, a jego ciemne włosy rozsypały się, kiedy tak obracał się w blasku, jaki wypełniał podziemną komnatę. Przybył tutaj zgodnie z poleceniem, które otrzymał wcześniej tego dnia. Po tym, jak jego rodzice z góry ponownie przemówili w jego umyśle. Tym razem ich głosy były mocniejsze, bardziej wyraźne niż poprzednio. On zaś pewniej chłonął sztukę. Tego dnia miał wykonać kolejny krok ku temu, co ostatecznie miało przynieść im zwycięstwo. Będzie dalej wchłaniał moc Klejnotu, aż wypełni ona całkowicie jedną istotę. Jego. Zanim zaczął, uśmiechnął się, pozwalając sobie na chwilę odprężenia, i powrócił myślami do wcześniejszego momentu tego dnia, kiedy to ci z góry po raz kolejny przemówili do jego umysłu. “Nicholasie - powiedzieli - to my. My, którzy istniejemy po drugiej stronie. Którzy trwamy w wiecznych zmaganiach z Tymi, Którzy Przybyli Wcześniej. Twoi rodzice w górze, prawdziwi panowie fantazji. Słuchaj nas, kiedy ci mówimy, że dobrze się spisałeś, lecz wciąż jeszcze pozostaje wiele do zrobienia, zanim będziemy mogli powrócić do świata żywych. A może się to stać tylko dzięki tobie, naszemu posłańcowi na ziemi”. Nie przestając obracać się w błękitnym świetle, powrócił myślą do chwili, kiedy jego świadomość zmaterializowała się po raz pierwszy. Kiedy poczuł, że opuszcza płytki grób, odradzając się w błękitnych dłoniach, które przybyły z góry w tajemniczy sposób. A potem zaczął się unosić, coraz wyżej i wyżej, niesiony przez delikatne dłonie. Wyłonił się z mgły i mroku swojego niby-życia, by przybyć przed oblicze łagodnych panów - tych, którzy nieśli światło i wiedzę. Uwięzieni na firmamencie, uwikłani w ciągłą walkę z tymi, którzy uprawiają tylko moce, jego rodzice nie mogli osiągnąć tego, czego pragnęli. Dlatego posłali jego. A kiedy nadeszła chwila rozstania, nasycili jego niezwykle szlachetną krew odpowiednimi Uprzedzeniami. Ale by móc posłużyć się swoimi niezwykłymi darami, musiał wpierw przejąć energię kamienia, ponieważ wymagały one nie spotykanej dotąd mocy. Żyła wtopiona w ścianę zaczęła pulsować gwałtowniej. Kiedy rozjarzyła się mocniej, Nicholas zaczął obracać się szybciej; jego ciało poruszało się z wdziękiem w błękitnym świetle. A potem, nie otwierając oczu, nakazał myślą, aby na wewnętrznej stronie jego nadgarstków otworzyły się nacięcia. Z obu popłynęły strużki krwi, która unosiła się w powietrzu, by następnie utworzyć dziwne, koncentryczne wzory na ścianach i podłodze komnaty. Wreszcie otworzył oczy i spojrzał na krew: rozjarzoną, nie mającą sobie równej, błękitną krew, którą odziedziczył po Wybrańcu. “Od tej chwili będziesz wchłaniał energię w inny sposób”, oznajmiły mu głosy z góry. “Teraz będziesz ją przyjmował bezpośrednio do krwi. Jesteś już wystarczająco silny. Ale musisz przyjmować energię stopniowo, w miarę jak uchodzi z kamienia, tak aby twoja krew miała czas na przystosowanie się. Bo nawet ty, czyniąc to od razu, przypłaciłbyś to życiem. I choć wchłaniasz energię z obu sfer sztuki, to nie wolno ci używać ich w połączeniu. Tylko my mamy do tego klucz”. Kiedy Nicholas przywołał energię z żyły, ta wylała się powoli na podłogę w swojej drugiej postaci - ciekłej, nieskażonej mocy Klejnotu. Popłynęła naprzód, zbierając się w niewielkie kałuże. Wijąc się i jakby żyjąc własnym życiem, wydawała się spragniona chwili, kiedy będzie mogła się połączyć z jego krwią. Potem utworzyła wir, który wzniósł się powoli i zatrzymał przed młodzieńcem. Nicholas skierował ku niemu nadgarstki, błagając, aby się przybliżył. Rozległ się głośny trzask i żyła przybrała postać piorunów błękitnej energii, które pomknęły ku nacięciom na nadgarstkach; przerażający krzyk młodzieńca zdawał się rozbrzmiewać w nieskończoność. A potem jarzenie i pioruny zgasły, a Nicholas obracał się coraz wolniej w ciszy komnaty. Nieprzytomny, upadł ciężko na podłogę. Kiedy wreszcie odzyskał przytomność, dźwignął się na czworaki. Nie odniósł żadnych obrażeń, lecz jego pierś unosiła się w ciężkim oddechu, a krew w żyłach płynęła ożywiona mocą sztuki szybciej niż kiedykolwiek. Wiedział, że mu się udało. Czul się bardziej dopełniony niż kiedykolwiek wcześniej, choć zdawał sobie sprawę, że posiadł dopiero część energii kamienia. Uniósł ramiona i roześmiał się głośno, po czym sprawił, że nacięcia na przegubach zniknęły. Z wnętrza dłoni popłynęły błękitne fale energii - przerażająca manifestacja nowo zdobytej mocy. “Staniesz się naczyniem, do którego wleje się energia obu sfer sztuki”, powiedzieli mu rodzice z góry. “Zatrzymaj je dla nas do naszego powrotu. Bo tak jak Wybraniec miał być posłańcem Tych, Którzy Przybyli Wcześniej, tak ty jesteś naszym emisariuszem. Sam Wybraniec dał nam ciebie, kiedy cię uwolnił z łona martwej czarownicy. Niebawem przekona się, jak wielki błąd popełnił”. Młodzieniec znowu się uśmiechnął, rozmyślając nad tym, jak prawdziwe były wszystkie te objawienia i jak bardzo pragnie zademonstrować Wybrańcowi wielkość rodziców z góry. “Lecz wyjdziesz na ziemię dopiero, gdy osiągniesz wiek tego drugiego, w którego żyłach płynie błękitna krew”, powiedzieli mu. “Bo nawet dla ciebie stałoby się zbyt wielką pokusą znalezienie się już teraz wśród wrogów. Zapragnąłbyś połączyć obie sfery sztuki, niszcząc bez wątpienia wszystko, co zamierzamy osiągnąć. Nawet ty nie zdołałbyś się oprzeć tej pokusie, tak jak nie potrafiła tego pierwsza dama Sabatu, mimo swego doświadczenia. Ale już wkrótce będziesz mógł zająć swoje miejsce na ziemi. I wziąć ją całą w posiadanie”. Nicholas odwrócił się i z uśmiechem na ustach opuścił komnatę, unosząc się w powietrzu. ROZDZIAŁ 32 Tuląc do piersi niemowlę, Shailiha stała obok Faegana i Wigga na balkonie wspaniałej kiedyś sypialni królowej Morganny nad Redutą. Czekali na świt. Tak dobrze znane księżniczce, a teraz splądrowane komnaty królewskiego pałacu przywołały przede wszystkim liczne wspomnienia. Szczególnie te dotyczące nie tak odległych czasów, kiedy znajdowali się tam razem z Tristanem i matką - w dzień, kiedy Morganna podarowała księciu złoty medalion będący dokładną kopią jej medalionu. Tristan wciąż nosił go na szyi. Początkowo wspomnienia wycisnęły Shailisze łzy z oczu, jednak szybko się opanowała, zdecydowana pomóc bratu za wszelką cenę. Bardzo martwiła się o Tristana. Jego nagłe konwulsje w Sali Inicjałów Krwi przyjęła niczym objawienie, które uzmysłowiło jej, jak bardzo jest chory. Kiedy atak minął, Wigg i Faegan zabrali nieprzytomnego księcia do jego komnaty i położyli do łóżka. Potem czuwały nad nim Martha i Celeste, ponieważ czarnoksiężnicy stwierdzili, że już nic więcej nie mogą dla niego zrobić. Mieli nadzieję, że książę sam się obudzi, i poinstruowali Marthę, aby natychmiast ich zawiadomiła, gdy to nastąpi. Shailiha spędziła przy łóżku Tristana całą noc, płacząc i zamartwiając się, że jej brat, którego tak bardzo kochała, może już do niej nie wrócić. Wreszcie, tuż przed świtem, postanowiła udać się do czarnoksiężników, by służyć im pomocą. Przeniosła wzrok z horyzontu na wnętrze zniszczonej komnaty. Wciąż stał tam jeden z wielkich warsztatów tkackich, przy którym tak bardzo lubiła pracować jej matka, lecz nie dokończony gobelin, prezent dla króla, dawno został skradziony, podobnie jak wszystkie inne przedmioty mające jakąkolwiek wartość. Wszystko pokrywał kurz i brud. Tu i tam przechadzał się odważnie pająk albo szczur w poszukiwaniu żywności, jakby chciały pokazać, że teraz zamek należy do nich. Wzdrygnęła się. Tristanie, proszę, wróć do nas. Wigg stał z jej lewej strony, Faegan z prawej. Słońce wychyliło się właśnie zza wzgórz, niosąc obietnicę zimnego, lecz słonecznego dnia. Ptaki rozpoczęły już śpiewy, a ziemia lśniła od szronu, który zwiastował rychły śnieg. Cały świat widoczny z balkonu, tak różny od widoku komnaty za jej plecami, wydawał się niemal idylliczny. Faegan odezwał się w chwili, kiedy słońce wspięło się już na horyzont i wypuściło w stronę balkonu ostre złociste włócznie promieni. - W Parthalonie jest teraz południe - powiedział - a więc czas, abym zaczął. Zamknął oczy i wyrecytował zaklęcie, którym otwierał portal. Shailiha zobaczyła, jak powoli rozjarza się wirujący blask zwiastujący otwarcie się przejścia. Cudownie roziskrzony wir powiększał się, aż wreszcie objął swoim blaskiem cały balkon. Na twarzy Faegana malował się wyraźnie wysiłek, jaki wkładał w utrzymanie otwartego portalu. - Czy nic mu nie będzie? - zaniepokojona księżniczka zapytała szeptem Wigga. - To chyba wymaga ogromnego wysiłku. - Rzeczywiście - odpowiedział cicho Wigg. - Nie mów do niego, bo go rozproszysz. - Shailiha odpowiedziała skinieniem głowy. Czas płynął powoli, a słońce wspinało się coraz wyżej na niebie. Wreszcie Shailiha spojrzała uważniej i wydało jej się, że dostrzega jakiś ruch we wnętrzu wiru. Geldon powoli wyłonił się z mgły i natychmiast opadł na kolana. Zaraz za nim pojawił się Joshua, równie oszołomiony i zdezorientowany. I wtedy przerażona Shailiha zakryła usta, nie wierząc własnym oczom. Konsul trzymał w ręku rozjarzoną blaskiem sztuki stopę. Na końcu z błękitnego wiru wyłoniła się postać, którą Shailiha już wcześniej widziała, ale nie pamiętała, Faegan zaś nigdy kogoś takiego nie widział. Ogromny, uzbrojony, dziwnie wyglądający mężczyzna wyposażony w skrzydła opadł na kolana na podłodze balkonu. Zatrzepotał słabo skrzydłami, jakby miało mu to pomóc odzyskać równowagę. W dłoni trzymał kulę, którą zaraz wsunął sobie pod pachę, i stanął na zdrowej nodze. Shailiha patrzyła oniemiała. Kiedy Faegan otworzył oczy, natychmiast posłał piorun energii w kierunku obcego przybysza i uwięził go w rozjarzonej niszy czarnoksiężnika. - To nie będzie konieczne - rzucił szybko Joshua i postąpił krok naprzód. - Ten wojownik jest naszym sprzymierzeńcem. - To prawda - potwierdził Geldon i wszedł do komnaty. - Jest przyjacielem. - Co się dzieje? - zawołał Wigg zdezorientowany. - Kto tam jest? - Geldon, Joshua i wojownik sług, jak sądzę - rzucił krótko Faegan. - Zakładając, że wasze wcześniejsze opisy były precyzyjne. - Widać było, że póki co nie ma zamiaru usuwać niszy czarnoksiężnika. Shailiha wpatrywała się w ogromnego wojownika o długich, ciemnych włosach i zwichrzonej brodzie. A potem jej wzrok spoczął na mieczu, który tkwił w pochwie na jego biodrze. Lśniące koło - inny rodzaj broni, jak się domyślała - było przymocowane do drugiego boku. Mężczyzna miał odciętą prawą stopę w kostce. Mimo groźnego wyglądu obcego Shailiha poczuła dla niego trochę współczucia. Wyraźnie pogodzony ze swoim losem wojownik patrzył w milczeniu spoza lśniących prętów klatki. - Jesteś pewien? - uprzejmie zapytał konsula Faegan. Wiedział, że pojedynczy wojownik uwięziony w niszy nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, lecz najpierw chciał usłyszeć odpowiedź. - Wojownik sług o jednej stopie stanowi dość niecodzienny widok. Chyba należy nam się jakieś wyjaśnienie. Joshua już chciał odpowiedzieć, lecz w tej samej chwili zobaczył oczy pierwszego czarnoksiężnika. - Co się stało? - zapytał zaniepokojony i podszedł do Wigga. Spojrzał uważnie na twarz czarnoksiężnika, a potem szybko przeniósł spojrzenie na Faegana. - Czy on jest... - Tak - przerwał mu rozgniewany Faegan. - Jest ślepy. To długa historia, ale później ci ją opowiemy. Najpierw wyjaśnij, co robi w Eutracji ten wojownik? Oszalałeś? - W szarozielonych oczach Faegana rozbłysły iskry gniewu, jakich Shailiha jeszcze u niego nie widziała. - Zadano mu ranę, której sami nie potrafili wyleczyć - zaczął Joshua przepraszającym tonem. - A stało się to, kiedy odważnie zaatakował bagiennego szczura, co było niezwykle chwalebnym czynem. Wydało nam się stosowne spróbować... - Bagiennego szczura?!- zawołał Faegan, otwierając szeroko oczy. - Chcesz powiedzieć, że w Parthalonie są bagienne szczury? - Hm, ehm, tak - odpowiedział Geldon, który zdziwiony słowami czarnoksiężnika, chciał odwrócić nieco jego uwagę od osoby nieszczęsnego konsula. - Pojawiły się razem z jeziorami i stawami. Słudzy ze wszystkich sił starają się je wybić, ale jest to bardzo trudne zadanie. Shailiha spojrzała na Wigga. Jego twarz wyrażała raczej zamyślenie niż zaskoczenie. Potem znowu skierowała wzrok na Faegana. - Co to za “bagienne szczury”? - zapytała. -1 skąd je znasz? Przecież nigdy nie byłeś w Parthalonie. - Szczury żyły kiedyś w Eutracji - odpowiedział. - Jeszcze jedno narzędzie Sabatu. Ogarnięte obsesją czarownice posłużyły się nimi także w Parthalonie. Możliwe, że przygotowały zaklęcie, które miało sprawić, że szczury pojawią się ponownie, kiedy ich zabraknie. - A zatem zaklęcie zostałoby uaktywnione przez śmierć czarownic - wtrąciła Shailiha. - Właśnie tak - rzekł Faegan wyraźnie zadowolony z tego, że tak szybko zorientowała się w sytuacji i że coraz łatwiej potrafi przyjąć rzeczy pozornie niemożliwe. Shailiha zerknęła na wojownika sług w chwili, kiedy ten obejrzał się przez ramię i zaraz potem przyklęknął na kolano i skłonił głowę. A potem gdzieś z tyłu dobiegł złowrogi dźwięk stali ocierającej się o stal. - Żyję, by służyć - powiedział sługa ze czcią, nie podnosząc głowy. Księżniczka obróciła się na pięcie i wstrzymała oddech na widok osoby, którą ujrzała. W drzwiach pojawił się Tristan. Stał nieruchomo na progu z obnażonym mieczem w dłoni, mierząc złowrogim spojrzeniem wojownika w klatce. Jego pierś przykryta znoszoną czarną, skórzaną kamizelką falowała szybko. Nikt się nie odezwał ani nie poruszył. Spojrzenie Shailihy zasnuła mgiełka smutku, kiedy lepiej przyjrzała się bratu. To nie był Tristan, jakiego znała. Twarz miał nieco bledszą, a spojrzenie ciemnoniebieskich oczu wyrażało większe napięcie i gniew. I wtedy otworzyła szeroko oczy w zdumieniu i odruchowo zakryła usta dłonią. Górną część jego ramienia pokrywało coś na podobieństwo ciemnej siateczki żył. Tristan podszedł ostrożnie bliżej z mieczem skierowanym ku wojownikowi, który, uwięziony w niszy, wciąż klęczał na jednym kolanie. - Co on tu robi? - zapytał rozgniewany. - Jak już mówiłem czarnoksiężnikom, stracił stopę - odpowiedział ostrożnie Joshua. - Potrafiłem jedynie zachować jego nogę i stopę w takim stanie, w jakim są teraz. Sprowadziliśmy go tutaj, aby go uleczyć. Uznaliśmy, że w tych okolicznościach tak będzie rozsądnie. Tristan wciąż wpatrywał się w skrzydlatego wojownika uwięzionego w klatce. Przypomniał sobie najazd sług na Eutrację, wymordowanie Rady, gwałt i zamordowanie jego matki. Oraz to, jak zmusili go, aby odebrał życie ojcu na ołtarzu Klejnotu tym samym mieczem, który teraz trzymał w dłoni. A także wydarzenia z Doliny Tortur, gdzie słudzy męczyli łagodnych Gallipolai na okrutnym kole śmierci. I w końcu walkę, jaką stoczył z Kluge’em, dokonując wreszcie zemsty, na którą czekał tak długo. Zrobił jeszcze jeden mały krok w kierunku klatki, po czym odwrócił się do Faegana. - Zabierz swoją niszę - rozkazał. Wypiął pierś w oczekiwaniu na wykonanie rozkazu. Faegan spojrzał prosto w oczy Wybrańca. On także zauważył czarną siatkę żył na jego ramieniu i wiedział, co to znaczy. Tym razem, jak rzadko w swoim życiu, mistrz nie miał wątpliwości. - Co chcesz zrobić? - zapytał spokojnie Tristana, choć w rzeczywistości w głowie kłębiły mu się myśli. Bez wątpienia nie pałał miłością do sług. Jednak szanowany konsul, który nie miał okazji do końca wyjaśnić powodów, sprowadził tutaj tego wojownika. Spodziewał się także, że sługa mógłby powiedzieć im wiele ważnych rzeczy, o których nie wiedzieli nawet Joshua i Geldon. Mając wszystko to na względzie, nie można było pozwolić, aby książę zabił sługę. Ale nawet ja mogę nie zdołać go powstrzymać, pomyślał Faegan. Być może będę musiał mu zaufać pomimo jego choroby. Choćby tylko po to, by przekonać się, jaki jest stan jego umysłu. - Zabierz niszę - powtórzył rozkaz Tristan. - Może oficjalnie nigdy nie zasiadłem na tronie, niemniej jestem jedynym władcą Eutracji. Tak więc jako czarnoksiężnik musisz posłusznie wykonać mój rozkaz. - Jego spojrzenie pozostało nieugięte. - Zabierz niszę. Natychmiast. Faegan zamknął oczy i nisza zaczęła zanikać. Wojownik wciąż klęczał z pochyloną głową. Tristan zbliżył się do skrzydlatego przybysza. Skierował lśniący, ostry jak brzytwa miecz w stroną jego głowy i dotknął kciukiem dźwigni na rękojeści, która mogła przedłużyć ostrze o stopę. - Spójrz na mnie-powiedział cicho. Wojownik sług posłusznie podniósł głowę. - Kto jest twoim panem? - zapytał Tristan. - Wybrany pan sług, w którego żyłach płynie błękitna krew - odpowiedział zwięźle wojownik. - I kto jeszcze? - Traax, zastępca dowódcy. - Czy przysięgasz na honor wojownika sług, że nie będziesz krzywdził narodu Eutracji ani Parthalonu, jeśli nie wydam ci takiego rozkazu? Wojownik skłonił głowę. - Tak, panie - odpowiedział. Tristan zamilkł i dotknął mieczem głowy wojownika. Czubek przeciął skórę na jego czole i po ostrzu popłynęła krew. - I jeszcze jedno - warknął Tristan. - Czy byłeśwśród tych, którzy osobiście przyczynili się do zabicia czarnoksiężników albo męża księżniczki czy też zgwałcenia i zamordowania mojej matki? - W komnacie zapadła cisza, a wszyscy tam obecni czekali z niepokojem na odpowiedź sługi. Oraz na to, co zrobi książę, jeśli będzie twierdząca. - Nie, panie - odparł wojownik. - Ja mistrz śmierci. Tylko na zewnątrz pałacu. Tristan oddychał spokojniej i widać było, że już podjął decyzję. Zdjął palec z dźwigni na rękojeści miecza i wsunął go do pochwy. - Możesz wstać - rozkazał. Wojownik podniósł się i dopiero teraz ich spojrzenia się spotkały. Mimo że podparty na kuli, wojownik przewyższał ksiQcia niemal o stopę. Teraz się przekonamy, pomyślał Faegan. - Jak się nazywasz? - zapytał Tristan. - Ja Ox - odparł sługa. - Konsul i karzeł mnie tu przyprowadzić. Wreszcie Tristan odwrócił się do Faegana, a jego oblicze nie wyrażało już takiego napięcia. - Wybacz - powiedział, rozluźniając mięśnie. - Kiedy zobaczyłem tego wojownika, dałem się ponieść emocjom. Był ostatnią osobą, jaką spodziewałem się tu zobaczyć. Musiałem się też przekonać, czy mnie pamięta i komu służy. Muszę to wiedzieć, kiedy wrócę do Parthalonu. Księżniczka z Morganną na rękach podeszła do Tristana i spojrzała na siatkę ciemnych żył na jego ramieniu. - Nic ci nie jest? - zapytała z niepokojem. - Czuję się dobrze, Shai. - Uśmiechnął się do niej. - Ale nie mam pojęcia, co to za ślady i dlaczego się pojawiły. - Spojrzał na Faegana. - Z pewnością powiedzą nam to czarnoksiężnicy. - Tak - odpowiedział Faegan. - Mamy wiele do omówienia. Ale nie tutaj. Jesteśmy tu zbyt odsłonięci. Chodźcie za mną do Reduty. Po tych słowach Joshua ujął rękę Wigga i wszyscy zebrani, także sługa, podążyli ku drzwiom za Faeganem. Wszyscy z wyjątkiem Shailihy. Księżniczka stała w miejscu wpatrzona przed siebie nieprzytomnym spojrzeniem, a po jej policzkach płynęły łzy. Tristan znalazł się przy niej w jednej chwili. - Co się stało? - zapytał zaniepokojony. - Kaprys - powiedziała cicho księżniczka jakby do siebie. - Mój latawiec. Woła mnie. Wraca do domu. Ilendium... straszna tragedia. ROZDZIAŁ 33 Ragnar uśmiechnął się, obserwując tysiące konsulów posługujących się sztuką dla dobra Nicholasa. Kazał przynieść ze swojego namiotu wyściełane krzesło, żeby mógł wygodnie śledzić zdumiewający proces. U jego stóp siedziała kobieta, którą zabrał ze sobą z pieczar, i czekało przygotowane jedzenie i wino. Siedział tam od świtu, wiedząc, że prace będą trwały dzień i noc, aż zdobędą wystarczającą ilość surowca. Ilendium zostało zniszczone poprzedniego dnia, a świt zapowiadał piękny i wyjątkowo ciepły jak na tę porę roku dzień. On jednak wiedział, że niebawem przyjdzie śnieg wraz z szybko zbliżającą się Porą Kryształu. Szczególnie tutaj, tak daleko na północy. Otrzepał z kurzu szatę, co czynił już wielokrotnie w ciągu popołudnia. Nie przejmował się tym zbytnio. Czarny pył schodził łatwo, a jego drobinki opadały na ziemię albo odlatywały unoszone wiatrem. Potarł z zadowoleniem, niemal ze czcią, okruchy, które zatrzymały się między palcami jego prawej dłoni. Czuł prawie ich moc. Zakazany budulec starożytnych, pomyślał. Wreszcie uwolniony po stuleciach oczekiwania. Na całym świecie istnieją jeszcze tylko dwie inne osoby, które potrafiłyby dokonać czegoś takiego. Wybrańcy. Lecz oni, jako nie wtajemniczeni, są bezsilni. I wkrótce umrą. Sięgnął po naczynie z żółtą cieczą. Kiedy polizał palec, poczuł piekący żar, który rozlał się po jego ciele. A potem jego spojrzenie znowu powędrowało ku ogromnym kamieniołomom marmuru, które znajdowały się tuż za granicami Ilendium w prowincji Ephyra. Szerokie na co najmniej pół mili w każdą stronę i głębokie na tysiące metrów kamieniołomy przez ponad trzy wieki dawały najbardziej ceniony marmur, jaki kiedykolwiek widziano w Eutracji. Dzięki niemu Ephyra, choć stosunkowo nieduża, stała się jedną z najbogatszych prowincji w kraju. Tak przynajmniej było do czasu przybycia Sabatu i późniejszego upadku rządu i gospodarki. Od tamtej chwili kamieniołomy były nieużywane. Aż do dzisiejszego dnia. Teraz w pełni rozumiem, czego chce dokonać Nicholas. Takiego wydarzenia jeszcze nie zna historia naszego świata. Wstał z krzesła i podszedł do krawędzi dołu, przyglądając się nieustającym pracom. Ponad trzy tysiące konsulów z Reduty pracowało bez przerwy przy wydobyciu marmuru. Było to dość dziwnie, zważywszy na to, że od trzech wieków z tej części kamieniołomów nie wolno było pozyskiwać kamienia na mocy jednomyślnej decyzji Rady. Granatowe szaty konsulów były brudne i podarte od ciężkiej pracy. Poruszając się jak automaty, z twarzami pokrytymi kurzem i podobnymi do pozbawionych wyrazu masek, drążyli nieustannie, by wydobyć wspaniały kamień. Wydłużone uszy Ragnara drgnęły, kiedy usłyszał kolejną serię huków piorunów energii, wysyłanych nieprzerwanie przez konsulów. Przy wydobyciu marmuru posługiwano się sztuką, czego nie robiono od setek, a może i tysięcy lat. Najpierw wybrana grupa członków Bractwa mocą piorunów energii wyrywała marmurowe bloki uwięzione w wapiennej ścianie kamieniołomu, a potem inni wybierali spośród gruzu bezkształtne bryły. Prace trwały nieprzerwanie w obłokach ciemnego, złowieszczo wyglądającego pyłu, a konsulowie pracowali bez chwili wytchnienia niczym nieme automaty pozbawione emocji. Ragnar uśmiechnął się. Wydobywany przez nich marmur był wyjątkowy. Takiego kamienia, nieskończenie czarnego, poprzecinanego błękitnymi żyłkami, nie widziano w Eutracji od wieków. I właśnie tego mistycznego, zakazanego surowca potrzebował jego młody pan, by osiągnąć swoje cele. Spojrzawszy w górę, łowca dostrzegł na niebie tysiące ptaków, które krążyły nad kamieniołomami, nadzorując trwające tam prace. Co jakiś czas pojawiał się wśród nich na swoim ptaku Pijawka i wydawał rozkazy. W głębi kopalni Nicholas obserwował każdy ruch konsulów. Nagle odwrócił się i wzniósł szybko w górę szybu. Powiewając białą szatą, opadł łagodnie obok łowcy krwi. Ragnar obrócił się i spojrzał prosto w ciemne oczy młodzieńca. - Wydobycie przebiega pomyślnie, panie? - zapytał ostrożnie. - Tak - odpowiedział Nicholas. - Atak na Ilendium także się powiódł. Tobie i Pijawce należy się pochwała. - Zamilkł i spojrzał w dół na usypisko pokrytego pyłem, czarnego kamienia o bogatej historii. Ragnar na moment powrócił myślami do ptaków i padlinożernych skarabeuszy i nagle uzmysłowił sobie, w jaki sposób te dwa straszliwe gatunki istot się uzupełniają. Jedne zalewają niebo, pomyślał, drugie maszerują po ziemi. - Mieszkańcy Ilendium tylko by nam przeszkadzali - rzucił obojętnie Nicholas, jakby miał na myśli pacnięcie muchy, a nie zmiecenie całego miasta. Wciąż nie odrywał oczu od tego, co działo się w dole. - A tak możemy pracować w spokoju. Poza tym przetransportowanie kamienia w inne miejsce zajęłoby nam dużo czasu, ja zaś chcę go wykorzystać tutaj. Wydaje się logiczne, że wybrałem Ilendium. Przywołaj Pijawkę. Ragnar uniósł ramię i posłał w niebo piorun energii, który popłynął pomiędzy krążącymi ptakami. Na ten sygnał ptak z Pijawką na grzbiecie zaczął zniżać lot i wylądował łagodnie przed Nicholasem i łowcą. Najemny morderca Ragnara przerzucił lekko nogę nad szyją ptaka i zsunął się na ziemię. - Potrzebujesz mnie, panie? - zwrócił się do Nicholasa. - Przyprowadź jednego z konsulów - rozkazał Nicholas. - Któregokolwiek. - Tak, panie - odpowiedział Pijawka. W jednej chwili znalazł się ponownie na grzbiecie ptaka i już płynął po niebie, by wybrać pisklę do wykonania zadania. Wskazany ptak zaczął pikować, chwycił w szpony jednego z konsulów i opuścił go bezceremonialnie u stóp Nicholasa na krawędzi szybu. Kiedy ptak Pijawki wylądował, ten zeskoczył szybko na ziemię. Konsul wstał powoli wpatrzony przed siebie niewidzącym wzrokiem. Nicholas spojrzał na Pijawkę. - Zabij go - rzucił krótko. - Tak, panie. - Morderca uśmiechnął się i stanął naprzeciwko bezbronnego konsula. Błyskawicznym ruchem uniósł ramię z kuszą i skierował pięść ku ziemi. Miniaturowa strzała z żółtą plamką na grocie pomknęła ku konsulowi i z obrzydliwym pacnięciem utkwiła w jego czole. Mężczyzna osunął się na ziemię i skończył życie w śmiertelnych drgawkach. Pijawka podszedł do niego, by zabrać strzałę. - Nie - rozkazał Nicholas. Pijawka znieruchomiał. - Zostaw strzałę. Tak będzie dobrze. - - Oczywiście - odpowiedział morderca posłusznie. Nicholas skierował ku górze dłonie i natychmiast w powietrzu przed nim ukazał się długi, wąski pergamin. Ponownie zwrócił się do Pijawki: - Obetnij mu głowę. Pijawka wyciągnął miecz i jednym pewnym cięciem odciął głowę konsulowi. Potem podniósł ją za włosy i ociekającą krwią przytrzymał przed Nicholasem. Strzała mordercy tak szybko przyniosła śmierć, że oczy konsula pozostały otwarte. Wiatr próbował upiornie kołysać głową przytrzymywaną dłonią mordercy, jakby wciąż pozostało w niej jakieś czucie. Zmrużeniem oczu Nicholas przywołał do siebie krew konsula. Krople zawisły nad arkuszem, po czym zaczęły powoli skapywać na niego. Układały się w litery, litery w słowa, a słowa w zdania. Wreszcie wąski pergamin zrolował się, popłynął do strzały i wsunął na jej drzewce. Wtedy ukazała się wstążka, która zawiązała się na zwoju, przymocowując go do drzewca. - Dostarczcie to do jednego z sekretnych wejść do Reduty - rozkazał Nicholas. - W takie miejsce, gdzie jej nie przeoczą. - Rozumiem - odparł Pijawka. Przywiązał głowę konsula do skórzanej uprzęży opasującej szyję ptaka, dosiadł go i obrócił w stronę Nicholasa i Ragnara. - Będzie, jak kazałeś - powiedział. Spiął ptaka ostrogami, a ten wzbił się w górę i poszybował na południowy wschód do Tammerlandu. Ragnar patrzył za nim, aż Pijawka stał się zaledwie kropką widoczną na popołudniowym niebie. - Jeszcze jedna wiadomość dla Wybrańca? - zapytał. - Tak - odparł Nicholas, ponownie skupiając uwagę na kamieniołomach. - Mój ojciec z tego świata nie może mnie zignorować. Musi dokonać wyboru - dodał i spojrzał na Ragnara, a łowca miał wrażenie, jakby spojrzenie tych ciemnych oczu wdzierało mu się bezpośrednio do mózgu. - Ma to związek z jego krwią. ROZDZIAŁ 34 Ox stanął ostrożnie na obu nogach, przenosząc ciężar z jednej na drugą. Nie mógł się nadziwić temu, czego potrafili dokonać czarnoksiężnicy w tak krótkim czasie. Faegan i Wigg pracowali długie godziny, by umocować mu odciętą stopę, i wreszcie im się udało. Ale poinformowali wojownika, że miną tygodnie, zanim będzie w pełni sprawny. Błękitny blask, który dotąd spowijał kikut okaleczonej nogi i stopę, przygasł i niebawem miał całkowicie zniknąć. - Ox wciąż nie wierzyć - wybąkał zdumiony wojownik. - Ox wdzięczny. - Nie ma za co - powiedział Wigg, a jego słowa były odzwierciedleniem myśli Faegana. Usłyszawszy od księżniczki wieści o ataku na Ilendium, czarnoksiężnicy zamilkli wyraźnie zaniepokojeni. Wysłuchali też uważnie raportu Geldona i Joshuy, następnie przeprosili wszystkich i udali się w odosobnione miejsce. Potem pojawili się znowu, aby uzdrowić sługę, po czym dali znak pozostałym, aby udali się za nimi do Archiwum. Mimo wyleczenia wojownika panowała atmosfera napięcia i przygnębienia. Zebrali się tam wszyscy: Tristan, Shailiha z dzieckiem, Celeste, Joshua, Ox, Geldon i obaj czarnoksiężnicy. Książę wyczuwał, że Faegan pragnie zająć się ważniejszymi, bardziej osobistymi sprawami, podobnie jak on. Wigg skierował niewidzące spojrzenie w kierunku Joshuy. - Ty odpowiadasz za sługę - rzucił krótko. - Wprawdzie Tristan jest jego prawdziwym panem, lecz ty go tu sprowadziłeś. Ani ja, ani Faegan nie mamy czasu ani ochoty pilnować go. Jesteś wtajemniczony w sztukę i spodziewamy się, że posłużysz się nią, gdyby zaszła taka potrzeba. Gdyby do tego doszło, chcemy, abyś natychmiast nas o tym zawiadomił. Potem zwrócił się do Oksa. - Zrozum nas, proszę, nie mamy wobec ciebie złych zamiarów, o ile nie zdarzy się nic niefortunnego, co by wynikało z twojej obecności. Zważywszy na okoliczności, musimy zachować czujność przez cały czas, a twoje pojawienie się było dość nieoczekiwane. - Ox rozumieć - odparł krótko wojownik i zwrócił się do Tristana: - Żyję, by służyć - powiedział i skłonił głowę. Tristan wziął głęboki oddech i wypuścił powoli powietrze. Będę musiał się przyzwyczaić, pomyślał. Zachęcony skinieniem głowy Faegana, Joshua wyprowadził Oksa z komnaty. Tristan od razu zmienił temat, nie mogąc doczekać się odpowiedzi na różne pytania. - Chcę wiedzieć, dlaczego żyły na moim ramieniu stają się czarne - zapytał bez ogródek. - Nie czułem bólu, poza atakiem konwulsji. Potem ból przeniknął całe moje ciało. Co się ze mną dzieje? - W miarą upływu czasu konwulsje zaczną się nasilać i będą coraz częstsze - wyjaśnił Faegan. - Jeśli zaś chodzi o żyły, to jest tylko jedna odpowiedź. - Czarnoksiężnik spojrzał ponuro na ramię Tristana. - Mówiąc wprost, twoja krew zamiera. Zapadła długa chwila niezręcznego milczenia. - Czy nic nie można na to poradzić? - zapytała nieśmiało i ostrożnie Shailiha. - Obaj z Faeganem nieustannie szukamy lekarstwa - odpowiedział Wigg. - Znaleźliśmy w Archiwum kilka wzmianek dotyczących możliwości zastosowania antidotum. Faegan szybko uniósł dłoń, widząc, jak w oczach Tristana i Shailihy zapaliły się iskry nadziei. - Ale przepis jest mglisty - mówił dalej Wigg. - Nawet gdyby udało nam się przeprowadzić wyliczenia dotyczące antidotum, mogłoby nam zabraknąć czasu i mocy, by je wykonać, zważywszy na to, że Klejnot zamiera, w wyniku czego tracimy moc. - Co z kamieniem? - zapytała nieoczekiwanie Shailiha. - Czy jego stan wciąż się pogarsza? - - Tak - odparł Faegan - i to w coraz szybszym tempie. Według nas przed upływem miesiąca Klejnot całkiem utraci kołor, a świat zostanie pozbawiony magii. Z wyjątkiem tej jednej, wciąż nieznanej istoty, która, jak sądzimy, zbiera całą energię sztuki. Musicie wiedzieć, że obaj z Wiggiem doświadczyliśmy dalszej utraty mocy - powiedział ze smutkiem - co zmniejsza nasze możliwości wyjścia z tego wszystkiego. Zakładamy, że w miarę, jak słabnie nasza moc, rośnie proporcjonalnie moc tego, który jest za to wszystko odpowiedzialny. - Zamilkł na moment - I trudno będzie ją czy jego powstrzymać, nieważne, kim jest - powiedział cicho. - A jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Kodeks? - dopytywał się Tristan. Zerknął na stół stojący nieopodal i zobaczył, że wciąż spoczywa na nim bezpiecznie księga oprawiona w białą skórę. - Obaj z Wiggiem ryzykowaliśmy życie, aby go tu przynieść i żebym mógł warn przeczytać Przepowiednie. Czy nie to powinienem teraz uczynić? Zapadła cisza, a książę i księżniczka czekali, aż przemówi któryś z czarnoksiężników. Wigg pierwszy pospieszył z odpowiedzią: - Nie, Tristanie - powiedział, zdając sobie sprawę z tego, jak trudno będzie przyjąć księciu taką odpowiedź. - Nie możemy ci na to pozwolić. Przynajmniej nie teraz. - Dlaczego? - zawołał książę, a jego twarz wyrażała zarówno gniew, jak i frustrację. - Czy nie jest prawdą, że w Kodekslebyć może znajduje się klucz do rozwiązania naszych problemów? - Owszem - odparł Faegan. - Ale prawdą jest też, że to twoja krew w znacznym stopniu jest przyczyną naszych problemów. Jak już mówiłem, twoja krew umiera. Biorąc pod uwagę jej obecny stan, nie wiemy, co by się stało, gdybyśmy zawiesili ci na szyi kamień. Z tego samego powodu nie możemy rozpocząć twojej edukacji. A wszystko skomplikował jeszcze atak na Ilendium. Tristan spojrzał na Shailihę i zobaczył, że jest tak samo zdezorientowana słowami Faegana. - Dlaczego waszym zdaniem zniszczyli Ilendium? - zapytał czarnoksiężników. - Nie ma żadnego strategicznego znaczenia. Po raz pierwszy tego dnia na ustach Faegana zagościł ledwo dostrzegalny uśmiech. Mrugnął porozumiewawczo do bliźniąt. - Powiedzcie mi - zapytał - co warn przychodzi do głowy, kiedy myślicie o Ilendium? - Marmur - odpowiedziała stanowczym tonem Shailiha. - Stamtąd pochodzi najlepszy marmur. Wigg pochylił się do przodu i położył ręce na lśniącym blacie mahoniowego stołu. - Tak - powiedział. - Według nas to właśnie jest powód wszystkich naszych kłopotów. Tristan patrzył na niego zdumiony. - Nie rozumiem - powiedział. - Powiedz mi - zapytał Faegan - czy widziałeś kiedyś czarny marmur poprzecinany błękitnymi żyłkami? Tristan zastanawiał się przez chwilę. - Nie - odpowiedział wreszcie. - Nie widziałem. - I nie zobaczysz - wtrącił Wigg. - Chyba że udasz się do kamieniołomów w Ilendium, jedynego miejsca, gdzie można go znaleźć. Wszelkie wzniesione z niego budynki zostały zniszczone, sam marmur zaś zagrzebano z powrotem w kamieniołomach. Od tamtej pory nigdy go nie używano. Nisze czarnoksiężnika strzegą zarówno wejścia do Pieczar Klejnotu, jak i tej części kamieniołomów, w której znajduje się czarny marmur. - Ale dlaczego? - zapytała Shailiha. - Co w nim jest takiego wyjątkowego? - Jest niebezpieczny - odpowiedział cicho Faegan - i podobno magiczny. Musi to mieć coś wspólnego z Tymi, Którzy Przybyli Wcześniej. Wigg opowiadał kiedyś, że Ci, Którzy Przybyli Wcześniej byli pierwszymi prawdziwymi władcami Eutracji i to oni po raz pierwszy posłużyli się sztuką i wprawili w ruch kule obu sfer, mocy i fantazji. Napisany przez nich Kodeks pełnił rolę przewodnika po praktykach magicznych. Zostawili także Klejnot, szlachetny kamień, który kumuluje energię magii i bez którego nie można by uprawiać sztuki. Żywili nadzieję, że ludzkość przejmie ich nauki i podąży jedynie ścieżką mocy, wykorzystując sztukę tylko dla czynienia dobra. Wigg mówił też o strasznej walce stoczonej przed wiekami, w której Ci, Którzy Przybyli Wcześniej musieli stawić czoło niebezpiecznym przeciwnikom. Ukryli więc Kodeksi Klejnot, mając nadzieję, że odnajdzie je następne pokolenie szlachetnie urodzonych. - Wciąż nie rozumiem - zaprotestował Tristan. - Co to wszystko ma wspólnego z nami? - Tristanie - powiedział Wigg łagodnym, niemal przepraszającym tonem. - Obawiam się, że nie mówiliśmy ci wszystkiego. Prawda jest taka, że wiemy więcej o Tych, Którzy Przybyli Wcześniej, niż dotąd ci wyjawiliśmy. Wiedzieli to także twoi rodzice, jak również wszyscy poprzedni władcy. Tajemnica ta, “historia Tych”, że się tak wyrażę, była pilnie strzeżona od czasów odkrycia Kodeksu, Klejnotu i zdobytej później wiedzy o tym, że pewnego dnia ty i twoja siostra pojawicie się wśród nas. - Dlaczego Shailiha ani ja nic o tym nie wiemy? - zapytał książę ze złością. - W końcu, jak nam powiedzieliście, jesteśmy Wybrańcami. Czy nie jest naszym obowiązkiem i odpowiedzialnością znać te prawdę.? - Właśnie z tego powodu nie powiedziano warn o tym - odparł Faegan, uśmiechając się podstępnie. - Jako Wybrańcy mieliście być strzeżeni za wszelką cenę. A to oznaczało, że dla waszego dobra trzeba ukryć przed wami ogromną część wiedzy i udzielać wam nauk stopniowo w odpowiednim czasie. Wasi rodzice wyrazili na to zgodę. - Skąd wiesz to wszystko? - zapytała Shailiha. - I kiedy ostatecznie mieliście nam o tym powiedzieć? - Tristan pierwszy miał zostać poinformowany - powiedział Wigg, a jego zasnute bielmem oczy patrzyły nieruchomo ponad stołem. - To miała być główna część jego edukacji, która teraz byłaby zbyt dużym ryzykiem. A potem, gdyby umarł albo nie zdołał połączyć obu sfer sztuki, obowiązek przeszedłby na jego bliźniaczą siostrę, która zostałaby wtajemniczona w arkana sztuki, aby podjąć wyzwanie. A jeśli chodzi o to, skąd wiemy to wszystko, no cóż, otrzymaliśmy to w Kodeksie. - Wigg wydął usta, zastanawiając się nad następnymi słowami. - Istnieje pewna część wielkiej księgi, o której nic nie wiecie - powiedział cicho. Jego słowa zabrzmiały w uszach Wybrańców niczym grzmot. - Chcesz powiedzieć, że istnieje czwarta księga Kodeksu? - zapytał szeptem Tristan. - Niezupełnie - odparł Wigg. - To raczej przedmowa do Kodeksu - historia Tych, Którzy Przybyli Wcześniej napisana przez nich samych. Jest jednak nie dokończona. Według nas wyginęli, zanim zdołali ją ukończyć. Rada uznała, że stało się tak, ponieważ zmógł ich wielki kataklizm, który przewidzieli. Przepowiedzieli, że jeśli nastąpi katastrofa, której się obawiają, może zetrzeć z powierzchni ziemi znaczną część ludzkiego życia. Naszym zdaniem doszło do tego kataklizmu i przeżyli go tylko nieliczni, zarówno szlachetnie, jak i pospolicie urodzeni, którzy błąkali się po zniszczonej ziemi. Jesteśmy także przekonani, że to właśnie oni dali początek społeczeństwu, które teraz zamieszkuje Eutrację. - Co to była za katastrofa? - zapytał Tristan. - Doszło do wielkiej wojny - powiedział Wigg. - Zbliżał się jej koniec, kiedy pisali Kodeks i przedmowę. Najwyraźniej grupa odszczepieńców, którzy pragnęli posługiwać się sztuką dla własnych celów, oddzieliła się od tych, którzy wykorzystywali sztukę dla czynienia dobra. Rywalizowali o władzę, tak samo jak czarownice trzy wieki temu. Doszło do ostatecznej wielkiej bitwy, a połączone moce sztuki przyniosły niemal całkowitą zagładę naszej ziemi i zamieszkujących ją ludzi. - Dzień Sądu Ostatecznego, że się tak wyrażę. Miasta zostały zapewne zdziesiątkowane, dlatego ci, którzy przetrwali, rozpierzchli się, wędrując jako plemiona koczownicze albo zamieszkali w jaskiniach. Sądzimy, że zniszczono wszelkie przejawy edukacji i kultury, w tym także zdolność posługiwania się sztuką. Magię uratowała szlachetna krew, którą przekazywano w sposób naturalny przez pokolenia. Jednak nie było możliwości praktykowania jej ani przekazywania wiedzy magicznej, ponieważ praktycznie wszyscy adepci zginęli podczas wojny. Musiały upłynąć tysiące lat, zanim natura użyźniła niebo i ziemię. Ludzkie istoty wynurzyły się wreszcie z mroków ignorancji, aby zacząć od początku. My jesteśmy ostatnim ogniwem. Mimo że w ciągu wieków szlachetnie urodzeni zaczęli rozumieć i posługiwać się w prosty sposób swoimi talentami, magia tak naprawdę odrodziła się dopiero po odnalezieniu Kodeksu i kamienia. - Ale jak to możliwe, że za przyczyną sztuki doszło do niemal całkowitego spustoszenia ziemi? - zapytała Shailiha. - Sądzimy, że zarówno Ci, Którzy Przybyli Wcześniej, jak i ich wrogowie posiadali o wiele większą moc niż my - odpowiedział Faegan. - Pamiętajcie, że w przeciwieństwie do czarnoksiężników i Sabatu, oni mieli ogromne doświadczenie, o jakim możemy tylko marzyć. Podejrzewamy, że zgłębiali tajniki sztuki i praktykowali ją przez tysiące lat. Tristan czuł, że coś nie daje mu spokoju. - Skoro historia Tych nie została ukończona z powodu katastrofy, to co z Kodeksem? - zapytał; w pierwszej chwili nawet on sam nie rozumiał w pełni wagi swoich słów. Wreszcie to pojął, pomyślał Wigg. Jedna z największych zagadek. Temat, który chyba częściej niż jakikolwiek inny wywoływał ożywione dyskusje czarnoksiężników z Rady. Starał się jednak powstrzymać emocje. - Co masz na myśli? - zapytał uprzejmie. - Powiedziałeś, że przedmowa, tak zwana historia Tych, nie została ukończona z powodu ich śmierci. Jeśli to prawda, to może sam Kodeks także nie jest skończony z tych samych powodów. Faegan cmoknął zadowolony. - - Świetnie! - Uśmiechnął się szeroko i puścił oko do księcia. Tristan otworzył szeroko oczy na myśl o konsekwencjach tej przesłanki, Chcesz powiedzieć, że... - Tak - przerwał mu Faegan. - Nawet sam Kodeks może być niekompletny. To, co uważamy za sztukę, może stanowić zaledwie okruch tego, co można osiągnąć. - Jak oni się nazywali? - zapytała niespodziewanie Shailiha. - Kto? - odpowiedział pytaniem Wigg. - Przeciwnicy Tych. Jak oni nazywali siebie? - Nazywano ich Bractwem Heretyków - odpowiedział cicho. - Ale co ma z tym wspólnego czarno-błękitny marmur z Ilendium? - dociekała Shailiha. - Nie widzę związku. Twarz Wigga pociemniała. Faegan osunął się nieco w fotelu. - “I tak jak Ci pozostawili po sobie pewne magiczne instrumenty, podobnie Heretycy zostawią ślady swojego mistrzostwa. Jeden z nich popłynie niczym błękit w ciemności i będzie czekał na przyjście tego, który uwolni jego moc na ziemi” - zacytował. - Cytat z Kodeksu, jak sądzę - powiedział Tristan i spojrzał na siostrę. - Tak - odparł Faegan. - Lecz tym razem nie pochodzi z żadnej z trzech ksiąg, lecz z przedmowy. - I co znaczą te słowa? - zapytała Shailiha. Faegan spojrzał w oczy Wybrańców, a jego spojrzenie nabrało ogromnej przenikliwości. Wziął głęboki oddech i odpowiedział: - Ktoś próbuje skonstruować Wrota Świtu. - Wrota Świtu... - powtórzył Tristan. - A czy mają one coś wspólnego z czarnym marmurem z Ilendium? - Właśnie tak - odpowiedział Faegan. - Wrota są powodem, dla którego przed wiekami zabroniono używania tego marmuru. Czarno-błękitny marmur jest surowcem, z którego mają zostać zbudowane Wrota. Tylko z niego mogą powstać. - Dlaczego? - zapytała Shailiha. - Ponieważ błękitne żyłki w nim zawarte nie są kamieniem - odpowiedział z powagą Wigg. - To zachowana szlachetna krew członków Bractwa Heretyków. Tristan pokręcił głową z niedowierzaniem. - Jak to możliwe? - zapytał. - Kamień nie jest krwią, a krew kamieniem. - “A zanim nadejdzie ich zagłada, Heretycy opanują Sztukę Transpozycji, która pozwala przemieniać siłę witalną w kamień... Tak więc umieszczą ją w żywej skale, a ona pomoże im wrócić na ziemię” - zacytował Faegan. - Tym razem z Księgi Mocy. Ostrzeżenie dla tego, kto odnajdzie Kodeks i kamień. A jak wiecie, osobą tą był Wigg. - Patrzył Tristanowi prosto w oczy, czekając, aż książę da wyraz swojemu zdziwieniu. Nie musiał czekać długo. - Ich powrót?- wyszeptał z niedowierzaniem Tristan. - Żartujesz? Czy chcesz powiedzieć, że... - - Tak - wtrącił Wigg. - Od dawna wierzyliśmy, że zarówno Ci, Którzy Przybyli Wcześniej, jak i Heretycy potrafili wykorzystać swoje moce do zgłębienia tego, co dzisiaj nazywamy Zaświatami. Ostateczny cel poszukiwań, zgodzicie się ze mną? Być może zwrócili się ku tej tajemnicy, ponieważ czuli, że przesunęli granice magii do ostateczności. Przeczuwamy, że oni wciąż żyją. Duchem jedynie, ale sądzimy, że duchy te przebywają w niebiosach. Utraciwszy postać fizyczną, nie mogą przebywać ani działać na ziemi pomimo swojej ogromnej mocy. - Zamilkł na moment. - O ile oczywiście nie będą w stanie powrócić tutaj w jakiś sposób - dodał sucho. Faegan podjął dalsze wyjaśnienia. - Kodeks wspomina kilkakrotnie o “Tych, Którzy Zamieszkają na Niebie” - powiedział powoli. - Sądzimy, że kontynuując walkę, Heretycy chcą teraz uaktywnić moc Wrót. Wierzymy też, że nie byliby w stanie tego dokonać, gdyby nie mogli posłużyć się jedną lub większą liczbą istot o nie spotykanej dotąd mocy, które są wśród nas. Gdyby było inaczej, spróbowaliby zbudować i wykorzystać Wrota już dawno temu. Te potężne istoty, które w jakiś sposób znalazły się wśród nas, ci słudzy Heretyków, że się tak wyrażę, dysponują prawdopodobnie wystarczającą energią, by zbudować i uaktywnić Wrota. I z tego powodu coś strasznego stało się z magią. To jest jasne. Musi to być coś przerażająco potężnego, co potrafi zmieniać sztukę, skoro pojawiło się po tylu wiekach. Musimy się dowiedzieć co to takiego A potem musimy powstrzymać budowę Wrót. - A co się stanie, jeśli oni rzeczywiście powrócą? - zapytał Tristan. - Zważywszy na to, że Heretycy wielbią i praktykują tylko fantazje, uznają nas pewnie za niepotrzebnych i wszystkich zabiją - odpowiedział Wigg. - My zaś w żaden sposób nie będziemy potrafili ich powstrzymać. Sztuka w znanej nam postaci przestanie istnieć, ponieważ oni będą posługiwać się tylko fantazjami. Myślę, że ze wszystkich sił będą chcieli na zawsze wyplenić dobrą sferę sztuki. A co do pospolicie urodzonej części społeczeństwa mogę tylko zakładać, że Heretycy uznają ich za najniższą formę życia i postanowią także się ich pozbyć. Zdumiony Tristan wyprostował się na krześle. Spojrzał na Shailihę i zobaczył, że i jej twarz wyraża ogromne zdziwienie. - Ty naprawdę chcesz powiedzieć, że Heretycy mogą powrócić z Zaświatów? - zapytał szeptem. - Tak - odparł Wigg. - Umożliwi to budowa i uaktywnienie Wrót. - W jaki sposób? - zapytała Shailiha. - Aby stało się to możliwe, trzeba najpierw spełnić kilka warunków, według tego, co mówi Kodeks - wyjaśnił Wigg. - Warunków, które, według Rady, były niemożliwe do spełnienia. Po pierwsze, należy otworzyć kamieniołom w Ilendium i wydobyć czarny marmur. Po drugie, co najmniej jedna istota wyposażona w ogromną moc - ktoś, kto będzie nadzorował budowę i uaktywnienie Wrót - musi znaleźć się na ziemi, pozostając zarazem pod kontrolą Heretyków. Nigdy dotąd nie znano równie potężnej mocy. I po trzecie, potrzebny jest katalizator, dająca energię substancja, która uaktywni Wrota. Obaj z Faeganem sądzimy, że tą substancją jest szlachetna krew. - I co się wtedy stanie? - zapytał Tristan. - Najpierw trzeba zbudować Wrota - odpowiedział Wigg. - Potem, o świcie, wypełni je moc krwi szlachetnie urodzonych połączona z energią, jaką posiada istota, która zainicjuje ten proces. Kodeks mówi, że nasycony mocą błękit marmuru powróci do swojej pierwotnej postaci, to znaczy znowu stanie się krwią Heretyków. Szczegóły tego wszystkiego wciąż pozostają dla nas niejasne, ale należy przyjąć, że Heretycy zostaną sprowadzeni do swojej ożywionej krwi i w jakiś sposób będą mogli powrócić z niebios. Ich duchy przejdą przez Wrota i odzyskawszy ciała, powrócą do świata żywych w tej samej potężnej postaci, w jakiej istnieli w chwili klęski zadanej im przez Tych, Którzy Przybyli Wcześniej. Tylko że tym razem nie będzie już na ziemi nikogo, kto by stawił im czoło. - Zamilkł na moment i wziął głęboki oddech. - Bractwo Heretyków to prawdziwi mistrzowie fantazji, Tristanie - powiedział ściszonym głosem. - W porównaniu z tym zbuntowanym odłamem pierwotnych czcicieli sztuki stosunkowo niewielkie możliwości Sabatu wydają się dziecinną igraszką. - Jeszcze jedno wydaje się oczywiste - powiedział Faegan. - Ragnar z pewnością nie jest istotą, która ma nadzorować to ogromne przedsięwzięcie. On jest tylko pionkiem w tej grze, choć chce, byśmy uznawali go za króla. Nie ma wystarczającej mocy. Jest ktoś jeszcze, co najmniej jedna osoba, która zajmie się wszystkimi nieskończenie trudniejszymi aspektami całego procesu. - Ta sama istota, której towarzyszył zdumiewający blask, jaki widzieliśmy z Wiggiem w pieczarach - dodał cicho Tristan. - Której moc w tak dziwny sposób mnie przyciągała. Teraz to rozumiem. - Tak - powiedział Wigg. - Heretycy zgodnie z planem pozostawili swoją krew, mając nadzieję, że w końcu zjawi się ktoś wystarczająco potężny, kto pomoże im wrócić na ziemię. Podobnie Ci zostawili kamień i Kodeks, aby kwitła dobra sfera sztuki. Faegan i ja wierzymy, że znamy już odpowiedzi na inne pytania, które od dawna nie dawały nam spokoju - dodał. - Jakie pytania? - zapytał Tristan. - Przede wszystkim jeśli rzeczywiście ktoś próbuje zbudować Wrota, wymordowanie mieszkańców Ilendium wydaje się logicznym, choć okrutnym pierwszym krokiem. Przeszkadzaliby. Ta istota może chcieć wykorzystać miasto w szczególny sposób. Być może jest jej bardziej przydatne opustoszałe, a nawet zniszczone. Teraz też widzę, czemu naprawdę miały służyć listy gończe rozesłane za tobą po całym kraju, w których obwiniano cię o zamordowanie ojca. - Co masz na myśli? - zapytała Shailiha. Morganna zakwiliła cicho. Uśmiechając się, Shailiha pogładziła policzek dziecka i poprawiła nieco nosidełko. Morganna uspokoiła się. - Początkowo przyjęliśmy, że nasz wróg, rozsyłając listy, chciał zmusić Tristana do ukrycia się, co by mu uniemożliwiło zebranie ludzi - mówił dalej Wigg. - Mieliśmy tylko częściowo rację. Żadna obywatelska armia na świecie nie byłaby w stanie stawić czoła przeciwnikowi, z jakim mamy do czynienia. Pijawka rozesłał listy i wyznaczył nagrodę z innego powodu. Żeby chronić Tristana. Shailiha zmarszczyła brwi. - Przecież oni są naszymi wrogami, czy nie tak? - zapytała. - Dlaczego więc chcieliby go chronić? I w jaki sposób można tego dokonać, nastawiając przeciwko niemu całe społeczeństwo? W tym momencie Tristan pojął rozumowanie czarnoksiężnika. - Zależało im na tym, abym pozostał bezpieczny do momentu, kiedy będą mogli wziąć moją krew - powiedział cicho. - A najbezpieczniej było tutaj, u boku czarnoksiężników. Listy gończe i nagroda miały mnie zatrzymać w ukryciu. I tak też się stało. Spojrzał na Faegana i zacisnął mocno szczęki. - Dlatego potrzebują mojej krwi, prawda? - powiedział powoli. - Chcą posłużyć się moją błękitną krwią, aby uaktywnić Wrota Świtu. Faegan skinął głową. - Tak - odpowiedział. - Teraz wydaje się to najbardziej prawdopodobne. Jak już wspomniałem, Kodeks mówi o tym, że będą potrzebowali nie tylko talentów wielkiego adepta, lecz również czegoś posiadającego ogromną energię. Obaj z Wiggiem sądzimy, że chodzi o twoją krew - najczystszą na świecie. Prawdopodobnie jest to jedyna substancja, która może umożliwić dokonanie czegoś takiego. Od dawna wiedzieliśmy, że jeśli posłużyć się nią w odpowiedni sposób, przewyższy mocą nawet wodę z pieczar. Na chwilę zapadła cisza. Shailiha położyła rękę na dłoni brata. - Ale po co oślepili Wigga i zatruli moją krew? - zapytał Tristan. - Po co tyle zachodu, skoro mają już to, czego chcieli? - Jeśli chodzi o oślepienie mnie - zaczął Wigg - to musisz pamiętać, że Ragnar nienawidzi mnie z całego serca. Za to nie mamy pojęcia, dlaczego zatruli twoją krew. Czas pokaże. - - I szybko ucieka - rzucił ponuro Tristan. - A porwanie konsulów? - zapytała Shailiha. - Czemu miało służyć? - Konsulowie z pewnością pomagają im w wydobyciu marmuru, ponieważ potrzebują ogromnych ilości - odpowiedział Wigg. - Najsprawniej można tego dokonać, posługując się sztuką. Tylko taka odpowiedź przychodzi mi do głowy. Czarno-błękitny marmur jest najtwardszy ze wszystkich i praktycznie nie da się go wyrwać z ziemi tradycyjnymi górniczymi metodami pospolicie urodzonych. Intryguje mnie bardzo, w jaki sposób ta istota potrafi sprawować kontrolę nad tyloma konsulami. Musi posiadać dosłownie nieograniczoną moc. - A skąd przybyła ta istota? - zapytał Tristan. - Na to pytanie, podobnie jak na wiele innych, nie znamy odpowiedzi - odparł Faegan głosem, w którym nie pobrzmiewała już nutka przewrotności. - Z tego też powodu Klejnot jest pozbawiany energii - powiedział Wigg. - Cała moc kamienia przelana na jedną istotę w połączeniu z surową mocą krwi Tristana pozwoli dokonać nie spotykanego dotąd czynu. - Nie potrafimy też wytłumaczyć, dlaczego napadli na Ochronkę - dodał Faegan. - Bez wątpienia mają już wszystkie dzieci konsulów - chłopców i dziewczynki. Ale czemu miało to służyć, nie wiemy. - I oddali nam Kodeks - powiedział Tristan, zerkając przez ramię na księgę. - Kolejna tajemnica. - Wspominałeś o Sztuce Transpozycji - wtrąciła Shailiha. - Czy właśnie to zaklęcie pozwoli powrócić Heretykom? - Można to tak ująć - powiedział Faegan. - Choć w rzeczywistości jest to o wiele bardziej złożone. Sztuka Transpozycji to metoda zamieniania jednej substancji w drugą, na przykład piasku w złoto. Po wiekach prób, nawet połączywszy siły czarnoksiężników z Rady, nie potrafiliśmy odkryć potrzebnych wyliczeń. - Ale przecież nieraz widziałem, jak wyczarowujesz różne rzeczy z powietrza - zauważył Tristan. - Czy to nie to samo? - Nie - odparł Wigg. - Na pierwszy rzut oka można by przypuszczać, że wyczarowanie czegoś z niczego jest trudniejsze niż zamiana jednej rzeczy w drugą. W rzeczywistości jest odwrotnie. Nie wdając się w szczegóły, powiem tylko, że w drugim przypadku trzeba przełamać moc obecnego istnienia przedmiotu, w pierwszym zaś pokonać względną słabość nicości. Rozumiesz? Kiedy dzięki Sztuce Transpozycji żyłki marmuru ponownie zamienią się w krew Heretyków, będzie to pierwszy przykład tak złożonego posłużenia się magią. Coś, czego nikt wcześniej nie dokonał. - Czarnoksiężnik zamyślił się na chwilę. - A przynajmniej od czasu odkrycia kamienia i Kodeksu i oświecenia czarnoksiężników. To tylko dowodzi, jak wielkie możliwości mieli ci, którzy byli tu przed nami. - Dlaczego Ci, Którzy Przybyli Wcześniej nie potrafią dokonać podobnej rzeczy? - zapytała Shailiha. - Słucham? - odpowiedział pytaniem Faegan. - Dlaczego oni nie potrafią tego samego? Dlaczego nie mogą powrócić? - Nie wiemy, czy nie potrafią, ale o ile nam wiadomo, nigdy się to nie stało - odpowiedział. - Według naszej teorii powrót z Zaświatów wymaga połączenia z co najmniej jednym elementem ciała zmarłych - z czymś, co pozostało po nich na ziemi, z czym znowu mogliby się połączyć. Heretycy najwyraźniej byli na tyle mądrzy, aby zostawić tu część swojej krwi, którą ukryli bezpiecznie w marmurze z Ilendium. Logika nakazuje sądzić, że dokonali tego, zanim nastąpił wielki kataklizm. Ci zaś, jak się wydaje, nie zostawili niczego ze swoich ciał. - Niczego, o czym byśmy wiedzieli - wtrącił Wigg. Faegan uniósł brwi. - Słusznie - przyznał. - Niczego, o czym byśmy wiedzieli. Ponadto ten sposób powrotu z Zaświatów jest prawdopodobnie aktem fantazji, a zatem czymś, czego nie dopuściliby się Ci, Którzy Przybyli Wcześniej. A przynajmniej nie w taki bezpośredni sposób. Tristan nagle coś sobie przypomniał. - W pierwszym cytacie przywołałeś słowa “pewne magiczne instrumenty” - powiedział podniecony. - Czy to możliwe, że istnieją jeszcze inne przedmioty? Artefakty posiadające moc kamienia i Kodeksu? - Rzeczywiście, możliwe, że ziemia wciąż skrywa podobne przedmioty, które niosą ze sobą tajemnice i moc, o jakich się nam nawet nie śniło - odpowiedział Wigg. - Jak dotąd nie odkryto takich skarbów, ale jest to możliwe. Inspirujące, co? Dlatego właśnie przez lata grupy czarnoksiężników przeszukiwały Eutracją w poszukiwaniu pozostałości cywilizacji Tych. Nigdy jednak niczego nie znaleziono, więc zaprzestano poszukiwań. Wydawało się, że i oni, i Heretycy rozpłynęli się w powietrzu. Tristan spuścił głowę znużony i zdumiony tym wszystkim, co usłyszał. Potem powoli pokręcił głową. Tajemnice czarnoksiężników zdają się nie mieć końca. I choć tyle wiedzą, utrzymują, że jest to tylko cząstka wiedzy tych, którzy tu byli przed nami. - A zatem nie wiemy kto - powiedział Tristan tak cicho, że pozostali z trudem go usłyszeli. - Co powiedziałeś? - zapytała Shailiha. Morganna znowu zaczęła się wiercić, więc poprawiła jej ubranie, aby ją uspokoić. Tristan uśmiechnął się na ten widok, lecz zaraz jego oblicze znowu spoważniało. - Nie wiemy, kim jest istota, o której mówią Wigg i Faegan - powiedział. - Obawiam się, że nie rozwiążemy całej zagadki, o ile nie dowiemy się najpierw tego. - Zamilkł i spojrzał na pozostałych. - Teraz nie ma wątpliwości, że muszę się udać do Parthalonu. Jeśli Klejnot wciąż będzie zamierał, a czarnoksiężnicy będą tracili moc, zanim znajdziemy rozwiązanie, wojownicy mogą się okazać jedynym sposobem utrzymania kontroli nad sytuacją. Faegan westchnął, zrezygnowany, i wsunął dłonie w rękawy szaty. - Początkowo obaj z Wiggiem mieliśmy wątpliwości co do tego - powiedział powoli. - Wolelibyśmy mieć cię tutaj, tak abyś mógł rozpocząć swoje wtajemniczenie i przeczytać dla nas Przepowiednie. Teraz jednak sprawy przybrały inny obrót i musimy się z tobą zgodzić. Szczerze mówiąc, nie widzimy, co innego mogłoby nam pomóc. Istota, która to wszystko zaplanowała, dobrze się spisała, zapędzając nas w kozi róg w każdym szczególe. Ale jeśli słudzy przybędą tutaj odpowiednio szybko i w odpowiednio dużej liczbie, to może mamy jakąś szansę stawić czoło Pijawce, jego ptakom i owadom, którymi posłużono się w Ilendium. To byłby początek. A co do powstrzymania Heretyków przed powrotem... No cóż, jest to problem innej natury, ponieważ dotyczy sztuki. Obaj z Wiggiem będziemy pracować nad tym bez przerwy. - Posłał Tristanowi stanowcze spojrzenie. - Zanim udasz się do Parthalonu - powiedział - musimy cię o coś zapytać. A właściwie jest to polecenie. - Słucham - powiedział Tristan i skrzyżował ramiona na piersi okrytej tylko wytartą skórzaną kamizelką. Już dawno postanowił, że uda się do Parthalonu, i nie miał ochoty przyjmować jakichkolwiek poleceń, szczególnie od czarnoksiężników. Już jako dziecko nienawidził wszelkich ograniczeń dotyczących tego, co robił. Spojrzenie jego ciemnych oczu mówiło Faeganowi, że nie przełknie łatwo tego, co mają mu do powiedzenia. - Przydzieliliśmy ci ochronę - rzucił krótko Faegan. - Przynajmniej do czasu, kiedy stanie się możliwe wyleczenie cię z trucizny, która płynie w twoich żyłach. - Ochronę! - zawołał Tristan. - Nie zgadzam się! Potrafię sam o siebie zadbać! - Być może w normalnych warunkach - odparł Faegan stanowczym tonem. - Ale obecna sytuacja daleka jest od normalności. Z pewnością doświadczysz kolejnego ataku konwulsji, i to niebawem. Będzie ci potrzebna pomoc, kiedy to nastąpi. A poza tym co się stanie, jeśli przybędziesz do Parthalonu i okaże się, że zaszły tam zmiany? To prawda, że Traax przyjął rozkazy Geldona, ale może były to tylko czcze słowa, a w rzeczywistości czeka na twoją niespodziewaną wizytę, by cię pokonać i przejąć władzę. - Nawet gdyby tak było - bronił się Tristan - to i tak we dwójkę nie dalibyśmy rady takiej liczbie wojowników. - W tej chwili dotarło do niego, że przebiegli czarnoksiężnicy i tak już wybrali kogoś na jego osobistego strażnika, zamilkł więc i zaczął się zastanawiać. - I kogóż to wybraliście, cudowni czarodzieje, aby udał się ze mną i strzegł mego honoru? - rzucił sarkastycznie. - Oksa - odpowiedział spokojnie Wigg. - Oksa!- zawołał Tristan. - Nie możecie posłać ze mną Joshuy? On przynajmniej potrafi posługiwać się sztuką. W czym to wojownik sług jest lepszy od konsula z Reduty? - Wysłuchaj nas - powiedział Wigg. - Mamy swoje powody. Ja jestem ślepy, więc niewielki ze mnie pożytek. Faegan jest przykuty do swojego fotela. Rozważaliśmy możliwość wysłania z tobą Joshuy, lecz smutna prawda jest taka, że jest on potrzebny tutaj, aby pomóc nam w poszukiwaniach. O ile nam wiadomo, poza nami jest jedyną wtajemniczoną osobą, która może nam pomóc. Ponadto uznaliśmy, że widząc Oksa u twego boku, słudzy nabiorą przekonania, że darzysz ich szacunkiem. Wiedzą, że udając się do nich, mogłeś zabrać ze sobą kogokolwiek innego, tymczasem wybrałeś jednego z nich. - Wigg wydął usta w ironicznym grymasie. - Choć w rzeczywistości tak nie jest - rzucił drwiąco. Tristan zerknął na Shailihę i wydało mu się, że dostrzegł na jej ustach cień uśmiechu. - A jeśli odmówię? - zapytał. - Zapominasz o czymś, mój młody przyjacielu - powiedział Faegan i mrugnął do niego porozumiewawczo. - O czym? - Chcesz udać się do Parthalonu, a ja jestem jedyną osobą, która potrafi otworzyć i zamknąć portal. - Uśmiechnął się szeroko. - Chyba że nie chcesz skorzystać z moich usług i zamierzasz wybrać się w samotną podróż przez Morze Szeptów. Tristan roześmiał się - był to smutny śmiech rezygnacji. Zapędzili go w kozi róg, co do tego nie miał wątpliwości. - Zrób to dla mnie, jeśli nie dla czarnoksiężników - powiedziała Shailiha z powagą. Wyciągnęła wolną rękę i dotknęła złotego medalionu na jego szyi. - Z całej rodziny zostałeś mi tylko ty i Morganna. Zawsze wiedziała, jak mnie podejść, pomyślał. - Dobrze - rzucił ponuro. - Zgadzam się. - Kiedy już przybędziesz na miejsce, musisz zachować wielką rozwagę - powiedział Wigg. - Przede wszystkim trzeba nakłonić sługi, aby udali się do Eutracji pod twoim dowództwem i stanęli do walki przeciwko ptakom. Po drugie, kiedy poczujesz, że zbliża się kolejny atak konwulsji, musisz to przed nimi ukryć. Jesteś ich panem i zdobyłeś dowództwo w walce na śmierć i życie z Kluge’em. Oczekują od ciebie stanowczości i siły, a nie słabości. - Dobrze - odpowiedział Tristan. - Zrobię co w mojej mocy. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy się otworzyły, na progu pojawił się Geldon, trzymając w ręku wiklinowy koszyk ociekający krwią. - O co chodzi, Geldonie? - zapytał zaniepokojony Tristan. - Co tam masz? Garbaty karzeł wszedł do komnaty, odsuwając od siebie kosz, jakby były w nim jadowite żmije. - Znalazłem to w drodze powrotnej do Reduty. Kosz zostawiono przy jednym z zasłaniających wejście głazów. - Zamilkł i spojrzał na siedzących przy stole. - Zajrzałem do środka, czego bardzo żałuję - powiedział z obrzydzeniem. - To nie jest przyjemny widok. - Postaw kosz na stole - rozkazał Faegan. Geldon wypełnił jego polecenie. Wigg wstrzymał na moment oddech, poczuwszy smród krwi zakrzepłej między wiklinowymi splotami. Shailiha wyglądała tak, jakby za chwilę miała zwymiotować. - Co jest w środku? - zapytał Tristan. Geldon rozejrzał się, nie chcąc niepokoić zebranych wokół stołu bardziej, niż to było konieczne. Jednak nie wiedział, jak inaczej miałby to powiedzieć. - W koszu jest ludzka głowa - oznajmił cicho. - A także kolejny zwój z wiadomością. Przeznaczony, jak sądzę, dla księcia. Tristan spojrzał szybko na Faegana. Na skinienie głowy czarnoksiężnika ostrożnie otworzył koszyk, po czym wyjął głowę za włosy i położył na stole. Ofiara była starszym mężczyzną o siwych włosach i dość długiej brodzie. Twarz miała umazaną dziwną sadzą. Głowę odciętą równo. Pozbawione wyrazu oczy patrzyły upiornie przed siebie. Faegan skierował rękę w stronę głowy i oczy zamknęły się powoli po raz ostatni. Tristan od razu zauważył miniaturową strzałę Pijawki wbitą w czoło, a także zwój. Zsunął go ostrożnie z drzewca strzały, rozwiązał wstążkę i rozwinął pergamin. Przesunął szybko wzrokiem po papierze, chcąc przeczytać wiadomość, ale nie potrafił tego zrobić. List napisano krwią, podobnie jak poprzednie, lecz zarówno charakter pisma, jak i język były mu zupełnie obce. To nie był eutracki, jaki znał Tristan. Charakter pisma był bardzo ładny i ozdobny, lecz dziwnie wyglądające litery pozostawały dla księcia całkowicie niezrozumiałe. I wtedy uzmysłowił sobie, że już wcześniej widział to pismo. W Pieczarach Klejnotu. A także w różnych częściach Reduty Rady, głównie nad drzwiami komnat, które najczęściej pozostawały zamknięte. Zaintrygowany, położył pergamin na stole. Faegan skierował dłoń w stronę zwoju, który rozłożył się posłusznie i tak pozostał. - Co to jest? - zapytał Wigg. - Kolejna wiadomość - odpowiedział Faegan. - Ale tym razem inna. Napisana w staroeutrackim. Jeśli jesteście zaskoczeni - zwrócił się do księcia i księżniczki - to powiem warn, że staroeutracki jest starożytnym językiem naszego narodu. To dialekt, którym posługiwali się Ci, Którzy Przybyli Wcześniej w mowie i piśmie, a także, jak należy się spodziewać, Heretycy. - Czy wiadomość jest napisana krwią? - zapytał Wigg. - Tak - odparł Faegan. - Pod tym względem nie różni się od poprzednich. - Potarł dłonią brudną twarz zabitego, po czym podniósł rękę wyżej, by przyjrzeć się drobinkom czarnego kurzu, jaki zebrał w palcach. Dmuchnął na dłoń i sadza uniosła się w powietrze. Kiedy drobinki opadły na podłogę, odbiło się od nich światło i wtedy Tristan dostrzegł niebieskawy połysk przebijający z ich czerni. Faegan posłał pozostałym znaczące spojrzenie. - Mężczyzna najprawdopodobniej był konsulem - dodał. - Skąd to wiesz? - zapytała Shailiha. Faegan położył na stole ubrudzoną dłoń. - To jest marmurowy pył z kamieniołomów w Ilendium. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Zawiera błękitną domieszkę, co potwierdza nasze przypuszczenia, że wydobywają zakazany czarny marmur i z pewnością wykorzystują do tego konsulów. Tak jak przypuszczaliśmy. - Nie zapytasz mnie o staroeutracki? - zwrócił się Wigg do księcia. Pomimo kalectwa i grozy całej sytuacji na twarzy pierwszego czarnoksiężnika zagościł na chwilę uśmiech. - A o co miałbym zapytać? - odparł Tristan zdziwiony. - W jaki sposób nauczyłeś się staroeutrackiego? - zapytała Shailiha. - Bardzo dobrze, księżniczko. - Wigg uśmiechnął się. - Słucham dalej. - Skoro zarówno Ci, Którzy Przybyli Wcześniej, jak i Heretycy nie żyją, to kto nauczył was ich języka? - zapytała. - Zastanów się nad tym przez chwilę - rzekł Wigg. - Odpowiedź na twoje pytanie znajduje się tuż obok, w tej komnacie. Tristan powiódł wzrokiem po ogromnej, dość ciemnej komnacie, spoglądając uważnie na kolejne poziomy pełne pólek z książkami i na wejście do Sali Zwojów umieszczone w przeciwległej ścianie. Może odpowiedź znajduje się w jednej z tych książek albo zwojów, pomyślał. Potem jego wzrok spoczął na oprawionym w białą skórę Kodeksie, I wtedy w jego umyśle pojawiła się pewna niejasna myśl. Zastanawiał się przez moment, pocierając czoło dłonią. Oczywiście! - dotarło do niego. - Kodeks jest napisany w staroeutrackim - powiedział cicho, jakby mówił do siebie. Znowu zamilkł na chwilę. - Zaraz po odkryciu księgi nie mogliście jej odczytać, ponieważ jest napisana w nie znanym warn języku. Ale kiedy córka Faegana, Emily, pierwsza zawiesiła sobie na szyi kamień i zaczęła tłumaczyć Kodeks, rozszyfrowaliście staroeutrackie symbole. - Bardzo dobrze! - Faegan skierował długi kościsty palec w stronę księcia i cmoknął głośno. - Emily odczytała ten język na głos w jego oryginalnej postaci, dzięki czemu nauczyliśmy się go czytać i wymawiać. Nauczyli się go wszyscy konsulowie i czarnoksiężnicy i do dzisiaj posługujemy się nim między sobą, kiedy rozmawiamy o czymś, co chcemy zachować w tajemnicy. Tristan spojrzał na pergamin rozłożony na stole, a w jego głowie kłębiły się pytania. - Czy mógłbyś to przeczytać? - zwrócił się do Faegana. - Oczywiście - odparł czarnoksiężnik. - Najpierw przeczytani wiadomość w staroeutrackim, żebyście usłyszeli, jak brzmi ten język. Potem przetłumaczę to dla was. Faegan spojrzał na pergamin, zdając sobie sprawę z tego, jak ważna jest jego treść. Minęły prawie trzy wieki, odkąd ostatnio czytał starożytny tekst, lecz słowa pojawiały się w jego głowie z łatwością, jakby to było wczoraj. Kiedy zaczął czytać głośno, obcy język zabrzmiał dla Tristana słodko i kojąco. Z czasem jednak książę zauważył, że oblicze Faegana ciemnieje, w miarę jak zagłębiał się w treść wiadomości. Faegan odchylił się do tyłu, wyraźnie zdumiony. Wigg także sprawiał wrażenie poruszonego. - Przetłumacz - ponaglił czarnoksiężnika Tristan. - Proszę. - Dobrze - odparł Faegan. - “Jestem mocą, z której bił blask, i tym, którego szukacie. To za moją sprawą zapłakał twój naród. Czyż nie czułeś, że coś przyciąga cię do mnie? Czyż nie widziałeś już mojej twarzy? Mamy wiele do omówienia, Wybrańcu. Jestem w pieczarach. Przyjdź do mnie dziś wieczór. Przyjdź, a dowiesz się wiele. Zostaw czarnoksiężników w ich bezowocnej pogoni za odpowiedziami. Bo ich marne talenty są niczym dla istot takich jak my. Przyjdź sam”. Zapadła długa chwila ciszy, którą pierwszy przerwał Wigg: - Bez wątpienia nie napisał tego Pijawka - powiedział cicho. - Nie mamy nawet pewności, czy mógłby to uczynić Ragnar w całym swoim szaleństwie. - Zgadzam się - odparł Faegan. - Teraz jednak musimy postanowić, czy Tristan ma tam pójść sam. - Widziałem go - powiedział niespodziewanie Tristan. Patrzył przed siebie nieobecnym spojrzeniem. - Co?!- zawołał Faegan. - Dlaczego nam nie powiedziałeś? - Widziałem go - powtórzył Tristan. Wreszcie spojrzał na czarnoksiężników. - Na początku pierwszego ataku konwulsji ujrzałem twarz, która w jakiś niewyjaśniony sposób przyciągała moją uwagę. Był to ciemnowłosy mężczyzna. Nie, był bardzo młody, młodzieniec zaledwie. Pamiętam, że zanim straciłem przytomność, pomyślałem, iż przypomina mi kogoś, ale nie wiedziałem kogo. Nie przywiązywałem wagi do tego obrazu, sądząc, że to tylko halucynacje. Teraz wiem, że było inaczej. - Zamilkł, a jego oddech przyspieszył. Teraz, kiedy przeczytałem wiadomość i przypomniałem sobie tamten obraz, czuję dosłownie jego obecność w mojej krwi. Jakby jego serce biło w jednym rytmie z moim... podobnie czułem się, kiedy ujrzałem blask, który rozlał się po podłodze w komnatach Ragnara. - Zamilkł na moment - Ale w jaki sposób ktoś tak młody może być źródłem takich zdumiewających i strasznych aktów sztuki? - zapytał. - Czy od tamtej pory widziałeś ponownie tę twarz? - Nie - odparł Tristan, potrząsając głową. Mimo że spojrzenie Wigga było martwe, jego oblicze mówiło wiele. Także Faegan wyglądał, jakby wydarzyło się właśnie coś doniosłego. - Myślę, że powinieneś tam pójść - rzucił krótko Wigg. -1 to dziś wieczór, tak jak mówi wiadomość. - Zgadzam się - odparł Faegan. - Czyście obaj oszaleli?! - krzyknęła Shailiha. Chwyciła brata za rękę, jakby tym gestem była w stanie zatrzymać go przy sobie na zawsze. Morganna otworzyła szeroko oczy, jakby wyczuwała niepokój matki. Księżniczka rozgniewała się, co do tego nie było wątpliwości. - Zapomnieliście, co się wydarzyło poprzednim razem? - mówiła dalej. - Jest śmiertelnie chory z powodu tej wizyty! Skąd wiecie, że teraz nie zdarzy się coś gorszego? Jak moglibyście pozwolić mu na coś takiego? Wigg i Faegan nie odzywali się przez jakiś czas, czekając, aż księżniczka nieco się uspokoi. Wreszcie Wigg powiedział: - Gdyby ci z pieczar chcieli nas zabić, już byśmy nie żyli, Shailiho. Moim zdaniem, jeśli istnieje szansa, że Tristan może dowiedzieć się czegoś o tej istocie, czegokolwiek, to powinien tam pójść. Nie tylko dla naszego dobra, lecz także dla dobra sztuki i narodu. - Zgadzam się - powiedział Tristan i uścisnął dłoń siostry, by dodać jej otuchy. - Muszę tam pójść teraz, zanim udam się do Parthalonu. Co do tego nie ma wątpliwości. Być może uda mi się przynieść coś, co okaże się pomocne czarnoksiężnikom, wtedy oni zajmą się badaniami, podczas gdy ja spotkam się ze sługami. - Uśmiechnął się, licząc na to, że poprawi jej humor. - Nie wiem, czy zauważyłaś - dodał - ale przegrywamy w tej bitwie. - A co z Oksem? - Nie poddawała się, choć wiedziała, że jest na przegranej pozycji. - Czarnoksiężnicy powiedzieli, że powinieneś mieć ochronę, czy zatem Ox nie powinien pójść z tobą? - Nie tym razem - odpowiedział Tristan. Spojrzał na czarnoksiężników i zobaczył, że obaj przytakują z aprobatą. - Ten, kto wysłał zwój, mówił, abym przyszedł sam. I tak też uczynię. Zdruzgotana Shailiha spuściła głowę. - Dlaczego ty zawsze jesteś taki chętny do wszystkiego? - zapytała szeptem. Tristan ujął ją za podbródek, uniósł jej głowę i uśmiechnął się do niej. - Mam to po tobie, Shai. Czyżbyś zapomniała, że urodziłaś się osiem minut przede mną? Milczała długą chwilę, wodząc wzrokiem po jego twarzy, jakby chciała mieć pewność, że zatrzyma jej obraz w pamięci. - Kiedy wyruszysz? - zapytała cicho. Tristan zerknął na Faegana i odparł: - W ciągu godziny. Faegan zamknął oczy i skinął głową. Shailiha już raz widziała, jak jej brat udaje się do pieczar, ale wtedy towarzyszył mu Wigg, ona zaś, pomimo obaw, wierzyła, że wrócą. Tym razem było inaczej. Teraz serce podpowiadało jej, że już nigdy nie zobaczy Tristana. ROZDZIAŁ 35 Kiedy Ragnar zbliżył się do marmurowych schodów Ochronki, spadł na niego podmuch zimnego, przenikliwego wiatru, który szarpnął jego szatą. Dokuczliwy chłód mówił mu, podobnie jak wiele innych znaków natury, że nadchodzi Pora Kryształu. Spoglądając na postrzępione grzbiety Gór Tolenka, upewnił się, że śnieg, który przez trzy pory pozostaje jedynie na czubkach szczytów, pełznie powoli zboczami. Niebawem posypie się także z nieba, przykrywając ziemię zamarzniętym kocem. W powietrzu unosił się zapach zbutwiałych liści, których cudowne barwy najpierw wyblakły, potem zbrązowiały, by ostatecznie skruszeć w pył. Zimne, granatowe wody płynącej nieopodal rzeki Sippory szemrały wesoło zajęte swoim nurtem. Co za idylliczny widok, pomyślał. Przystanął na chwilę i spojrzał w górę na gmach, który jeszcze do niedawna skrywał w swoich murach jedną z największych tajemnic Rady Czarnoksiężników: kobiety uczone sztuki. Zamek wybudowano jakieś dwadzieścia pięć lat temu i zrobiono to z rozmachem. Choć mniejszy niż królewski pałac w Tarnmerlandzie, miał cztery piętra i liczył ponad czterysta komnat Budowlę wzniesiono z różowego marmuru, w którym błyskały z wdziękiem żyłki w kolorze magenty, natomiast kolumny i schody miały odcień najbledszego różu. Jakże stosowne dla dziewczynek, pomyślał. Dwoje masywnych dębowych drzwi, których deski łączyły solidne żelazne sztaby, umieszczono obok siebie, jakby miały bronić dostępu każdemu, kto nie ma nic wspólnego ze sztuką. Przy każdych drzwiach stał na baczność uzbrojony ptak. Inne kołowały wysoko na niebie, obserwując czujnie całe miejsce. Kolejna grupa czekała w pobliskim obozie. Łowca zatrzymał się na najwyższym stopniu schodów, napawając się licznymi zwycięstwami, które odnieśli za sprawą jego pana. Wkrótce, pomyślał. Wkrótce będziemy miełi wszystko. Pragnąc zobaczyć coś więcej, skierował palec w stronę drzwi i patrzył, jak się otwierają, po czym wszedł do środka. Minął ptaki, które posłusznie skłoniły głowy, i zamknął za sobą wrota. Ogromny korytarz także wykonano z marmuru, podłogę zaś pokrywała skomplikowana mozaika z ciemnego i jasnego mahoniu. Z każdego końca foyer pięły się ku wyższym poziomom kręte marmurowe schody wyposażone w misterną poręcz z kutego żelaza. Domyślał się, że musiała to być część zamku przeznaczona dla dziewczynek. Naprzeciwko drzwi znajdowało się ogromne witrażowe okno, na którym przedstawiono Klejnot na tle subtelnych ozdób. Oliwne świeczniki wydzielały delikatną woń, a powietrze przesycone było zapachem kwiatów i wiecznej obietnicy młodości. Z korytarza po prawej stronie wlewał się znajomy cudowny blask. Aura, która towarzyszyła jedynie osobie pana, wpływała przez drzwi prowadzące na korytarz, zalewając częściowo podłogę holu. Ragnar skręcił w tamtą stronę i ruszył korytarzem; szedł, brodząc w blasku sztuki. Nicholas, zanim opuścił kamieniołomy, kazał mu przyjść do zamku. Chciał mu coś pokazać, jak powiedział. Ptaki przyniosły łowcę pod same drzwi Ochronki w jego osobistej bogatej lektyce. Zaintrygowany tym, co pan zamierza mu pokazać, Ragnar dotarł wreszcie do pokoju na końcu korytarza. Ogromna marmurowa komnata została całkowicie ogołocona z mebli, dlatego jej puste wnętrze bardzo kontrastowało z bogato zdobionym holem, który łowca dopiero co opuścił. Nicholas unosił się kilkanaście stóp nad podłogą, na środku pokoju, odwrócony plecami do łowcy, ubrany w białą, jedwabną szatę, która osłaniała jego muskularne ciało. Ze wszystkich stron otaczały go odkryte pudła podobne do trumien. Ich kolejne rzędy zakrywały ściany, a w każdym spoczywało dziecko pogrążone we śnie. Na środku komnaty widniała przezroczysta kula, z której na wszystkie strony rozchodziły się giętkie, również przezroczyste rurki, każda do jednego dziecka. Zarówno w kuli, jak i w rurkach pulsowała czerwona ciecz. - Wejdź - powiedział Nicholas, nie odwracając się. Ragnar przekroczył ostrożnie próg komnaty, jakby bał się, że odgłos jego kroków może zakłócić delikatną równowagę tego, co się tu dzieje. Nie tak dawno temu jego pan powiedział mu, że będzie potrzebował krwi szlachetnie urodzonych dzieci, lecz łowca wciąż nie miał pojęcia, po co mu ona. Ragnar patrzył zdumiony, a w jego głowie kłębiły się pytania. Nawet jemu widok dzieci w tej komnacie wydawał się dość upiorny i makabryczny. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej ilości szlachetnej krwi zebranej w jednym miejscu, pomyślał łowca. Po co mu aż tyle? - Ciekawe, prawda? - powiedział Nicholas, odwracając się wreszcie do zdumionego łowcy. - Codziennie zabieram im trochę więcej. Tyle, na ile bezpiecznie pozwalają ich organizmy, tak aby nie wywołać u nich szoku. I choć mam tak dużo dzieci do dyspozycji, potrzebuję jeszcze dwóch tygodni, by zebrać wystarczającą ilość krwi. Tyle cudownej szlachetnej krwi! Ale i tak moc tego, co znajduje się w tym naczyniu, jest niczym w porównaniu z mocą wybornej krwi, która płynie w żyłach moich i Wybrańca, mojego ojca z tego świata. Zastanawiasz się, po co mi ta krew, mam rację? - zapytał, podczas gdy setki rurek wypełniały swoje ponure zadanie. - Wszystko w swoim czasie, mój przyjacielu, wszystko w swoim czasie. Teraz wyjawię ci tylko, że ich krew spełni rolę zaprawy, że się tak wyrażę, która zwiąże marmurowe bryły przeznaczone na Wrota. - Ale przecież krew tych dzieci jest ledwo wtajemniczona w sztukę - zauważył uprzejmie Ragnar. - W jaki sposób więc może być wykorzystana do tak wzniosłego celu? Nicholas uśmiechnął się. - Właśnie dlatego jest dla mnie tak cenna, ponieważ jest jeszcze słabo wtajemniczona - odpowiedział. - Krew dzieci, dlatego że nie otrzymały jeszcze solidnej edukacji, jest bardziej “podatna”. O wiele większym wyzwaniem byłoby wykorzystanie do tego celu krwi ich ojców. - Znowu się uśmiechnął, a w jego dziwnych oczach pojawił się błysk. - Z którym oczywiście bym sobie poradził. - Czy one cierpią? - zapytał Ragnar, spoglądając na dzieci ułożone w rzędach na ścianach. Zrobił to, powodowany raczej ciekawością niż współczuciem. - Och, nie - odparł Nicholas. - Ani trochę. A kiedy jest po wszystkim, niczego nie pamiętają. Poza początkowym osłabieniem mają się zupełnie dobrze i mogą być wykorzystane w ten sam sposób kolejnego dnia. Zmienił temat rozmowy. - Wydobycie kamienia odbywa się zgodnie z rozkazami? - Konsulowie pracują na zmiany bez przerwy, w dzień i w nocy - odpowiedział łowca. - Jestem zdumiony, jak szybko potrafią gromadzić marmur. Jest wycinany i polerowany zgodnie z twoimi instrukcjami. - Czy kiedy nie pracują, są kwaterowani w Ilendium, tak jak kazałem? - zapytał Nicholas. - Tak, panie - odpowiedział Ragnar. - Podobnie jak ptaki, którym kazałeś tam zostać. Ponadto jaja padlinożernych skarabeuszy złożone w ciałach zabitych mieszkańców Ilendium już pękają. - Wspaniale - powiedział Nicholas. - Wszystko zgodnie z planem. Teraz skończę na dzisiaj zbieranie krwi, ponieważ muszę się zająć innymi sprawami. Łowca patrzył, jak Nicholas mruży oczy. Niemal natychmiast setki igieł wbitych w stopy dzieci wysunęły się z nich, a krew przestała lecieć; po kilku sekundach zniknęły nawet ślady po nakłuciach. Potem rurki podłączone do kuli cofnęły się i wtopiły w ściany naczynia. Nicholas opuścił dzieci łagodnie na podłogę, a one zaczęły się budzić. Po kilku chwilach niczego nieświadoma gromadka bawiła się, radośnie roześmiana. - Widzisz? - powiedział Nicholas, kładąc czule dłoń na głowie jednej z dziewczynek. - Nic im nie jest. Ale teraz muszę iść. Niech oddział ptaków nakarmi dzieci i pilnuje ich. Ty chodź ze mną. Ragnar szedł cicho obok swojego pana, który unosił się nad podłogą. Wyszli do holu i otworzyli drzwi. Strzegące ich ptaki posłusznie skłoniły głowy. - Jeśli wolno mi zapytać, dokąd udajesz się teraz, panie? - zapytał Ragnar. - Do pieczar - odpowiedział Nicholas. - Spodziewam się bardzo ważnego gościa. - Po tych słowach młodzieniec rozłożył ramiona i odleciał; wznosił się coraz wyżej, aż stał się zaledwie punkcikiem na niebie. Ragnar patrzył za nim zdumiony. W jaki sposób ktoś, nawet tak szlachetnie urodzony, potrafi latać bez skrzydeł? Wreszcie Nicholas zniknął całkowicie, kiedy biel jego szaty zlała się z blaskiem gwiazd widocznych na nocnym niebie. Kiedy Ragnar już wyznaczył oddział ptaków do pilnowania dzieci w zamku, kazał sprowadzić swoją lektykę. Cztery ptaki opuściły ją na ziemię. Kiedy łowca wszedł do środka i wyraził życzenie powrotu do kamieniołomów, jego umysł wypełniły inne, bardziej przyjemne myśli. Minęły długie godziny, odkąd ostatni raz zażywał swojej cieczy, i czuł, że bardzo jej potrzebuje. Wyjął małe naczynie, z którym nigdy się nie rozstawał, ze specjalnej szafki wbudowanej w wewnętrzną ścianę lektyki, wylał sporo cieczy na palec i zlizał ją. Opierając się wygodnie na miękkich poduszkach, zasunął aksamitne zasłonki na oknach, by pozostać sam na sam ze swoimi myślami. Kiedy już sprawdzi, jak przebiegają prace konsulów, poświęci całą uwagę, pięknej kobiecie, którą zabrał ze sobą do kamieniołomów. Owszem, nie była to Celeste, ale póki co musi mu wystarczyć... aż znowu będzie miał dla siebie córkę Wigga. ROZDZIAŁ 36 Kiedy Tristan zbliżał się do Pieczar Klejnotu, jego umysł zalała fala myśli i wspomnień. Niektóre były przyjemne, lecz większość budziła w nim niepokój. Mimo iż od dawna czuł, jak krew pragnie powrotu do tych schowanych w głębi lasu, podziemnych pieczar, teraz czuł ogromny strach na myśl o tym, że udaje się tam samotnie. Było zimno, a czyste niebo lśniło tysiącem migocących gwiazd. Z nozdrzy Pielgrzyma buchała para, a suche liście chrzęściły przyjemnie pod kopytami siwobiałego, jarzębatego wierzchowca, który niósł księcia coraz głębiej w las. Niegdyś Tristan jechał tam sam, owego pamiętnego dnia, kiedy przypadkiem odkrył istnienie Pieczar. Wpadł do ich wnętrza, kiedy próbował rozwiązać zagadkę zniknięcia polnych latawców, które, jak się wydawało, wtopiły się w mur chroniący wejścia do jaskiń. Omal wtedy nie zginął, a ojciec i czarnoksiężnicy z Rady byli na niego wściekli. Teraz już wiedział dlaczego. Potrząsnął głową, wzdychając. Tak wiele wydarzyło się od tamtej pory. Zamknął oczy, usiłując odpędzić uczucie, że niebawem wszystko przepadnie. Zanim włożył futrzaną kurtkę, spojrzał na swoje ramię. Ciemna, złowieszczo wyglądająca siatka żył, która przecinała skórę na barku, stopniowo wydłużała się na biceps. O dziwo, nie czuł bólu. I nie czuł się chory czy osłabiony poza tamtym napadem konwulsji. Czarnoksiężnicy ostrzegali go, że to może się zmienić. Wiedział też, że niebawem nadejdzie kolejny atak; zamknął oczy na myśl o tym. Ból i oszołomienie były tak duże, że nie miał pewności, czy przetrzyma kolejne konwulsje, miał tylko nadzieję, że będzie z nim wtedy któryś z jego sprzymierzeńców. Ale dzisiaj Ox nie mógł mi towarzyszyć. Ani żaden z czarnoksiężników. Sam muszę to załatwić. Wzniósł oczy ku niebiosom, powracając myślami do niewiarygodnej historii o Tych, Którzy Przybyli Wcześniej i Heretykach, jaką jemu i siostrze opowiedzieli czarnoksiężnicy. Ale chyba najbardziej niepokoiło go to, że czarnoksiężnicy wciąż tracili moc. Wprawdzie nie widział jeszcze, aby nie udało im się w jakimś momencie posłużyć swoimi darami, ale wiedział, że to tylko kwestia czasu. Wydawało się, że żaden z nich nie potrafi nic zrobić, by powstrzymać bieg wydarzeń. Ta rezygnacja, tak do nich niepodobna, pogłębiała poczucie klęski, jakie dręczyło księcia. I jeszcze Celeste. Kiedy ujrzał ją po raz pierwszy przy grobach, poczuł, że pociąga go nie tylko jej uroda, lecz także wyjątkowa, tajemnicza siła. Jak jej ojciec, pomyślał. To niewiarygodne, ale teraz była razem z nimi - dawno utracona córka Wigga. Zawsze kiedy przebywał razem z Celeste w jednym pokoju, bardzo wyraźnie odczuwał jej obecność, lecz nie mieli czasu na flirtowanie. A poza tym była jedynym dzieckiem Wigga. Uczuciowe zaangażowanie teraz byłoby nie tylko przejawem nieodpowiedzialności ze strony Tristana, lecz mogłoby także zakłócić więź, jaka dopiero co połączyła ojca i córkę. Kiedy książę zbliżył się do niewielkiego wzniesienia, gdzie miał zostawić konia, jego umysł zwrócił się ku tej dziwnej, bez wątpienia potężnej obecności w pieczarach - tej wciąż nieznanej istocie, o której Wigg i Faegan powiedzieli, że potrafi sprowadzić Heretyków z powrotem na ziemię. Przypomniał sobie zdumiewający blask, który zalewał podłogę swoim majestatem w dniu, w którym Pijawka zatruł jego krew, a Ragnar oślepił Wigga. Wtedy blask przyciągał go w dziwny sposób, jakby był jego częścią. Później, po tym, jak przeczytał zwój i przypomniał sobie twarz, która ukazała mu się w czasie pierwszego napadu konwulsji, wiedział, że musi tam pójść, że czarnoksiężnicy mają rację. Musi stawić czoło tej istocie, kimkolwiek jest, i dowiedzieć się jak najwięcej. I w jakiś sposób wrócić żywy. Zatrzymał Pielgrzyma, przywiązał go do drzewa i podczolgał powoli na szczyt niewielkiego wzniesienia. Wysunął miecz z pochwy i spojrzał w dół na kamienny mur, który znaczył wejście do pieczar. Teraz zauważył w nim jakąś zmianę. Otwór, który zrobili z Wiggiem w murze, został powiększony. Z jego wnętrza płynęło światło, błyskając upiornie - pomarańczowo-czerwone błyski zmieszane z błękitnym jarzeniem sztuki. Ta istota jest tutaj, domyślił się Tristan. Wytarł spocone dłonie, zastanawiając się nad zejściem w głąb pieczar. Czuję jej obecność we krwi, czuje, jak mnie przywołuje. Ruszył ostrożnie w dół zbocza. Nagle zatrzymał się. Spoglądając na miecz lśniący w księżycowym blasku, zaczerpnął głęboko powietrza, powracając myślami do słów czarnoksiężników. Jeśli Wigg i Faegan mieli rację, to gdyby istota z pieczar chciała jego śmierci, już pewnie by nie żył. Schował powoli miecz do pochwy i wsunął się w otwór w murze. Stojąc na kamiennym podeście, widział wyraźnie, że żyła, w której zbierała się energia Klejnotu, teraz biegła także wzdłuż ścian pieczary. Majestatyczny wodospad zaś nieodmiennie wylewał z hukiem swoje wody do kamiennego basenu. Pochodnie na ścianach paliły się, a ich światło zmieszane z błękitną fluorescencją żyły nadawało całej komnacie dziwny, makabryczny wygląd. Intensywny blask, jaki widział w komnatach Ragnara, sączył się z korytarza po lewej stronie. Tristan nie pamiętał, żeby widział go tam wcześniej. Mógł się tylko domyślać, że istota utworzyła go niedawno. Podobnie jak stworzyła nowe komnaty, które musieli przemierzać z Wiggiem. Zachowując czujność, ruszył powoli po schodach. Kiedy tylko stanął na kamiennej podłodze, od razu zakręciło mu się w głowie z powodu bliskości wody. Przyklęknął na jedno kolano, chwytając łapczywie powietrze w płuca. - Chodź do mnie, Wybrańcu. - Głos był silny, a zarazem delikatny i kojący. Popłynął echem przez komnatę i korytarz, z którego dobiegał, nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości co do obecności istoty. Tristan stanął na drżących nogach i ruszył korytarzem, z którego płynął blask. Kręty korytarz był długi. Z każdym krokiem energia istoty coraz mocniej przyzywała krew księcia, za to wody z pieczar wzywały go coraz słabiej, aż wreszcie zupełnie ucichły. Korytarz zamykały solidne drzwi z czarnego marmuru, spod których sączył się błękitny blask, oblewając buty Tristana. Wyciągnął powoli rękę i otworzył drzwi. Ujrzał mężczyznę mniej więcej w swoim wieku i swojego wzrostu, który ze skrzyżowanymi nogami unosił się w powietrzu. Z rękoma wsuniętymi w rękawy białej szaty patrzył spokojnie na księcia. Nie miał żadnej broni. Jego długie, ciemne, lśniące włosy opadały na ramiona, okalając twarz o zmysłowych ustach i wysokich kościach policzkowych. Ale było w nim coś jeszcze. Coś, co od razu w jakiś sposób zaniepokoiło księcia, kiedy tylko spojrzał na tamtego. Oczy. Ciemne i lśniące, lekko skośne ku górze w zewnętrznych kącikach, nadawały mężczyźnie egzotyczny i niemal kobiecy wygląd. Wydały się Tristanowi dziwnie znajome. Książę rozejrzał się i zobaczył, że żyła biegnie także wzdłuż ścian tej komnaty. Po prawej stronie znajdował się stolik z czarnego marmuru, a na nim stał mały szklany puchar. - Kim jesteś? - zapytał Tristan. - Naprawdę nie wiesz? - Tylko tyle, że jesteś istotą, która zamierza zbudować Wrota Świtu i sprowadzić z powrotem na ten świat Heretyków - powiedział Tristan. - Moim obowiązkiem jest powstrzymać cię. - Naprawdę? - zapytał mężczyzna, wydymając usta. - Jesteś tego pewien? Jako Wybraniec, ten, w którego żyłach płynie błękitna krew, powinieneś wreszcie poznać wszystkie swoje obowiązki. Ale czarnoksiężnicy nie powiedzieli ci wszystkiego, prawda? Tyle jeszcze do poznania i tak mało czasu. W rzeczywistości oboje z siostrą macie więcej wspólnego z Tymi, Którzy Przebywają w Niebiosach, niż sądzicie. Tristan postanowił wykorzystać czas, którego, jak wspomniał obcy, miał coraz mniej. - Dlaczego zatrułeś moją krew? - zapytał gniewnie. - Jeśli chcesz mojej śmierci, dlaczego po prostu mnie nie zabijesz? - Po kolei - powiedział mężczyzna. Podpłynął bliżej, nie odrywając wzroku od twarzy księcia. - Naprawdę nie wiesz, kim jestem? - zapytał ponownie. - Nie - rzucił krótko Tristan. Mężczyzna znowu się uśmiechnął, lecz chwilę później uśmiech na jego ustach nagle zgasł. - Spójrz na mnie - powiedział rozkazującym tonem. - Nie poznajesz moich oczu? Tristan zawahał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Egzotyczne oczy mężczyzny coraz bardziej go niepokoiły. Jakby jego podświadomość próbowała przekonać go o czymś niemożliwym - że widział takie oczy już wcześniej. - Są mi w jakiś sposób znajome, w przeciwieństwie do ciebie - odpowiedział. Nagle poczuł, że traci cierpliwość. - Dość tych gier - rzucił stanowczym tonem, przyjmując nieco bardziej wyzywającą postawę. - Powiedz mi, kim jesteś? Natychmiast. Ciemnowłosy mężczyzna wziął głęboki oddech, po czym powoli wypuścił powietrze. - Jestem twoim synem, Wybrańcu - oznajmił cicho. - Chłopcem, którego tak beztrosko pozostawiłeś w płytkim grobie w Parthalonie. Nie pamiętasz mnie? Jestem także synem Succiu, drugiej damy Sabatu. Jednej z czterech kobiet, które ty i czarnoksiężnik zabiliście. - Zamilkł na moment, by jego słowa w pełni dotarły do Tristana. - Jestem Nicholas - dodał cicho. - Wróciłem. Pomimo pewnego podobieństwa mężczyzny do Succiu Tristan w pierwszej chwili chciał go uznać za szaleńca. Zaraz jednak poczuł, jak do jego umysłu wkrada się strach. Im dłużej tam stał, tym większego nabierał przekonania, że oto patrzą na niego oczy Succiu. Poczuł dreszcz grozy, bo teraz widział jeszcze więcej. Jakby tamten mężczyzna miał najsubtelniejsze rysy jego samego i czarownicy, która go zgwałciła. - To niemożliwe - wyszeptał Tristan. - Kłamiesz. Mój syn umarł. Kiedy Succiu skoczyła z dachu Samotni, popełniając samobójstwo. Wydobyłem ciało z jej łona i własnoręcznie je pogrzebałem, płacząc nad grobem. A nawet pomijając fakt, że niemożliwe jest, aby on żył, to ty jesteś zbyt dorosły. Nie, to jakaś sztuczka. Okrutny, chory żart. I mam już tego dość. - Postąpił ostrożnie krok do przodu, zastanawiając się, czego jeszcze może się spodziewać. Ledwo potrafił się powstrzymać, by nie sięgnąć po miecz. Jednak w głębi serca domyślał się, że tak prymitywna broń jest całkowicie bezużyteczna w konfrontacji z istotą, którą miał przed sobą. - Jesteś pewien? - zapytał Nicholas, zbliżając się jeszcze bardziej. Spojrzenie jego ciemnych, roziskrzonych oczu było nieugięte. - Skoro Heretycy, moi rodzice z Zaświatów, potrafią tutaj wrócić z moją pomocą, to skąd pewność, że nie potrafili uratować mnie z grobu i przysłać na ziemię? W oczach Tristana zalśniły łzy. Nie dlatego, że zaczynał wierzyć, lecz z powodu strasznych wspomnień, które wróciły, kiedy zaczęli rozmawiać o tamtych wydarzeniach. - Jesteś zbyt dorosły... To... to niemożliwe - wymamrotał. - Niewiele jest rzeczy niemożliwych dla tych, którzy uprawiają fantazje, ojcze - rzekł Nicholas. - Tristan poczuł, że coś w nim drgnęło, kiedy młodzieniec nazwał go ojcem. - Prawdą jest, że wróciłem do twojego świata jako niemowlę - mówił dalej Nicholas. - Lecz przybyłem tutaj z pewną wcześniej daną mi wiedzą, którą przekazali mi rodzice w górze. Widzisz, bycie zmarłym ma swoje dobre strony. Rozumiesz to przynajmniej na swój nieoświecony sposób. Jak mówiłem, masz tak wiele do poznania i tak mało czasu. Ale odbiegam od tematu. Najważniejszą z danych mi umiejętności było odebranie mocy kamieniowi. Pomyśl o tym, Wybrańcu. Cała moc Klejnotu przelana w jedną istotę. Kiedy zacząłem gromadzić energię kamienia, moja wiedza, moc i postać fizyczna zaczęły szybko rosnąć, w rezultacie stoję oto przed tobą. - Zamilkł na chwilę. - Naprawdę jestem twoim synem z tego świata - powiedział cicho. - Jak myślisz, dlaczego czułeś, że coś tak bardzo cię do mnie przyciąga? Tristan potrząsnął głową, starając się ze wszystkich sił nie uwierzyć w to, co usłyszał. Ale gdzieś w najgłębszych zakamarkach jego serca czaiły się wątpliwości. Spuścił głowę. - Nie - wyszeptał łamiącym się głosem. - To nie może być... - Rzeczywiście jesteś tak uparty, jak mówią - rzekł Nicholas. - Dlatego dam ci dowód. Uważaj. - Po tych słowach zmrużył oczy i na jego prawym nadgarstku otworzyło się małe nacięcie, z którego wolno popłynęła krew. Przyłożył dwa palce do rany, by zebrać trochę krwi, po czym zbliżył dłoń do twarzy Tristana. Książę wstrzymał oddech. Krew była błękitna. - Czarnoksiężnicy powiedzieli mi, że tylko ja mam taką krew - wyszeptał Tristan, z trudem wydobywając słowa. - Jak to możliwe? - Odpowiedź jest całkiem prosta - odparł Nicholas. - Skoro będąc jedyną taką osobą na całym świecie, spłodziłeś syna... - Nicholas urwał, przyglądając się zdumieniu i cierpieniu, jakie odmalowały się na twarzy Tristana. Szok niemal przyprawił księcia o omdlenie. Zachwiał się i osunął na jedno kolano. Po chwili zebrał siły i stanął na nogi, choć nie bez trudu. Po jego twarzy popłynęły łzy. - Uspokój się, ojcze - powiedział Nicholas niemal ze współczuciem. - Nie przejmuj się aż tak bardzo. Bo przecież wciąż jest wiele do zrobienia, a możemy to zrobić wspólnie. Jeśli tylko zechcesz współpracować. Wyciągnął rękę i dotknął twarzy Tristana. - Widzisz, nie jestem potworem. Jestem po prostu posłańcem. Budowniczym światów, że tak powiem. Nie potrzebuję twojej pomocy, aby zrobić to, co do mnie należy, ale Heretycy i ja wolelibyśmy, abyś był z nami. Przekonasz się, że działamy sprawniej niż nieporadne czarownice z Sabatu. - Uśmiechnął się podstępnie. - Moja nieżyjąca, ogromnie perwersyjna, ale bardzo piękna matka nie była tu wyjątkiem. Bez wątpienia musiało to być bardzo interesujące, kiedy połączyła się z tobą. Nicholas wyjął z kieszeni szaty skrawek pergaminu i spuścił na niego krople swojej krwi. Krew natychmiast przyjęła postać charakterystycznego inicjału. Kiedy wyschła, wsunął pergamin do buta Tristana. - Pokaż to swoim czarnoksiężnikom, kiedy wrócisz do Reduty. Będą wiedzieli, co z tym zrobić. Wtedy pozbędziesz się wszelkich wątpliwości. A kiedy wreszcie uwierzysz, kim jestem, trzeba będzie podjąć jakąś decyzję. Gdy już tego dokonasz, wystarczy, że wrócisz tutaj, a ja będę czekał. - O czym ty mówisz? - zapytał Tristan. - Widzę, że płyn mózgowy łowcy w twojej krwi zaczyna działać. Twoje żyły czernieją, o czym zapewne uprzedzili cię czarnoksiężnicy. Wkrótce poczujesz ból w ramieniu. Z pewnością doświadczyłeś już pierwszego napadu konwulsji. Bez wątpienia ciekawe doznanie. Powiedz mi, ojcze, czy wiesz, dlaczego zatrułem twoją krew? - zapytał Nicholas, odsuwając się nieco. - Powód jest chyba oczywisty - warknął Tristan. - Żeby mnie zabić. Na ustach mężczyzny znowu pojawił się grymas uśmiechu. - Wiedziałem, że czarnoksiężnicy tego nie pojmą - powiedział Nicholas. - Ich obraz świata jest bardzo ograniczony. Uwierz mi, ojcze, zaraziłem twoją krew, żeby cię uratować. - Nie rozumiem. To, co mówisz, nie ma sensu. - Serce Tristana podpowiadało mu, aby opuścił już to miejsce, jeśli Nicholas rzeczywiście pozwoli mu na to. Bardzo chciał już stamtąd odejść - zostawić istotę, która mieniła się jego synem. Za to rozum nakazywał mu jeszcze zostać. Musi spróbować zachować spokój i nakłonić młodzieńca, aby mówił jak najdłużej. Obiecał czarnoksiężnikom, że zbierze tyle informacji, ile tylko się da. Nicholas podpłynął do czarnego stolika i wyciągnął rękę. Szklane naczynie uniosło się i wsunęło w jego dłoń. - Zatrucie twojej krwi ma być bodźcem, ojcze - zaczął cicho. - Jak wiesz, zasuszony płyn łowcy działa powoli. W twoim przypadku zaś jeszcze wolniej, zważywszy na moc twojej wspaniałej krwi. To daje nam czas. Mnie daje czas na zbudowanie Wrót, tobie zaś na podjęcie decyzji, kiedy będziesz coraz bardziej chory. - Jakiej decyzji? - spytał książę. - Co do przyłączenia się do naszej sprawy, Wybrańcu - powiedział Nicholas. Przysunął się bliżej, patrząc Tristanowi prosto w oczy. - Przyłącz się do nas, ojcze. Ostatecznym celem Heretyków jest panowanie nad całym, światem. Pod twoim przywództwem. Tak jak powinno się stać eony temu, zanim Ci z tym swoim umiłowaniem mocy rozpoczęli Wojnę na Wyczerpanie. Ty i twoja siostra jesteście ich potomkami. Tak jak ja jestem twoim potomkiem. Zdumiony Tristan cofnął się o krok. Pytaj tylko o istotne rzeczy, pomyślał. Pytaj tylko o to, co pomoże ci pokonać tego potwora, który w jakiś sposób zrodził się z twojego nasienia. - Do czego jestem ci potrzebny? - zapytał ostrożnie. - Moja krew nie jest jeszcze wtajemniczona w sztukę, a więc mało przydatna. Ty i Heretycy posiadacie o wiele bardziej rozległą wiedzę niż eutraccy czarnoksiężnicy, a zatem nie dowiesz się ode mnie niczego. W jaki sposób miałbym ci pomóc, przyłączając się do twojej sprawy? - Zapominasz o czymś, ojcze - odpowiedział Nicholas. - Mimo że nie zostałeś jeszcze wtajemniczony w tajniki sztuki, wciąż jesteś Wybrańcem. Ty i Shailiha jesteście jedynymi takimi istotami na całym świecie. Posiadacie najszlachetniejszą krew w całym wszechświecie. Nawet ja, twój syn, nie mam krwi tak szlachetnej jak twoja, ponieważ została osłabiona krwią Succiu. Czy czarnoksiężnicy powiedzieli ci, co naprawdę znaczy słowo “Wybraniec”? Albo kto nadał ci ten tytuł? Czy też dlaczego taką samą krew oraz tytuł otrzymała także Shailiha, twoja bliźniacza siostra, a moja ciotka. Ach, twoja twarz mówi mi, że nic nie wiesz na ten temat. Twoi czarnoksiężnicy wiedzą więcej, niż ci mówią, ojcze. Zapewne wspomnieli ci o tym, że ostatecznie masz połączyć obie sfery sztuki. To był ostateczny cel Tych, Którzy Przybyli Wcześniej. Ale nie Heretyków. W rzeczywistości to właśnie z tego powodu doszło do schizmy, która zapoczątkowała wojnę. Akt połączenia obu sfer miał być pierwszym z wielu czynów, których tylko ty - albo moja ciotka w razie potrzeby - potrafilibyście dokonać. Tylko, widzisz, Heretycy wcale nie chcą tego połączenia. Nie chcą, aby ich czysta sztuka została zbezczeszczona słabszym aspektem magii. I to właśnie Heretycy, dzięki temu, że potrafią powrócić tutaj przed Tymi, przybędą, by się tobą posłużyć. W wyobraźni Tristana pojawiły się nagle zupełnie nowe światy, nowe przerażające wizje i ogromne niebezpieczeństwa. - A co takiego miałbym zrobić, zakładając oczywiście, że zgodziłbym się przyłączyć do was? Nicholas uśmiechnął się. - Poprowadzić nas - rzucił krótko. - Po powrocie Heretyków pozbędziemy się wszystkich innych z powierzchni ziemi. W naszym świecie pozostanie tylko takie ludzkie życie, które będzie dostatecznie obdarzone talentami. Będzie to prawdziwy raj sztuki. Potem oddamy moc Klejnotowi, moc zgromadzoną w mojej świadomości. Ty zaś zostaniesz wtajemniczony przez Heretyków w tajniki fantazji. - Dlaczego miałbyś uczynić coś takiego dobrowolnie? - zapytał Tristan. - Skoro masz już całą tę moc, dlaczego miałbyś oddać ją kamieniowi? - Ponieważ Heretycy, w przeciwieństwie do ciebie, troszczyli się o mnie. Ich pragnienia wiążą mnie z nimi w sposób, jakiego nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. - Załóżmy, że zostanę wtajemniczony, i co dalej? - Wspólnie zniszczymy moce oraz ich sferę, pozostawiając jedynie prawdziwe, tak bardzo ukochane przez nas nauki fantazji. Ostatecznie mógłbym tego dokonać sam z Heretykami, ale zajęłoby nam to całe eony. Dlatego jesteś mi potrzebny, ty i twoja idealna krew. Sabat próbował jedynie posłużyć się twoją siostrą, by ulegając słabości, przeprowadzić swój rytuał, od ciebie zaś czarownice chciały tylko nasienia. - Na jego ustach znowu pojawił się pogardliwy uśmiech. - Zrozumiałe, lecz krótkowzroczne pragnienie. My zamierzamy wykorzystać cię w bardziej wyrafinowany sposób. Poddany naszym naukom, staniesz się jednym z nas. Poznasz wspaniałą, lepszą stronę sztuki i poprowadzisz nas ku wieczności. - A jeśli odmówię? - zapytał Tristan. - Wtedy zginiesz, ty i wszyscy, których kochasz - odpowiedział Nicholas. - Jeśli nie przyłączysz się do nas, twoja bliźniaczka, moja ciotka, także będzie musiała umrzeć. Mimo że jest jedną z Wybranych, w jej żyłach nie płynie błękitna krew, a zatem nie jest nam potrzebna. Jak już mówiłem wcześniej, wolelibyśmy, abyś przyłączył się do nas, ponieważ dzięki twojej błękitnej krwi nasze zadanie byłoby o wiele łatwiejsze do wykonania. Jeśli jednak nie zechcesz tego uczynić, marnie skończysz, nie miej co do tego wątpliwości. Nicholas wyciągnął przed siebie rękę z małym naczyniem, które wziął ze stolika. Wypełniała je biała, mleczna substancja. - Wiesz, co to jest? - zapytał. - Skąd miałbym wiedzieć? - rzucił chłodno Tristan. - Antidotum na twoją chorobę, ojcze. Napij się tego, a twoja choroba ustąpi w ciągu dwóch tygodni. Zostań tu ze mną, poddaj się mocy mego umysłu, abym mógł poznać twoje prawdziwe intencje, a lekarstwo będzie twoje. Czy czarnoksiężnicy pokazali ci technikę, która pozwala sprawdzić czystość serca? To bardzo prosty sposób posłużenia się sztuką, a zarazem bardzo skuteczny. Muszę mieć pewność co do twoich prawdziwych intencji. Przyłącz się do nas i sprowadź tu swoją siostrę i jej dziecko. One także będą mile widziane, lecz najpierw muszę sprawdzić czystość twego serca. Tristan znał technikę, o której wspomniał Nicholas, ponieważ widział, jak Wigg i Faegan posługują się nią, by się upewnić, że Geldon nie stoi po stronie Sabatu. Na nic nie zda się tu kłamstwo, uzmysłowił sobie. Od razu się zorientuje, a ja nie będę umiał go powstrzymać. Po jego obliczu przemknął cień. - A jeśli odmówię? - zapytał. - Skażesz na pewną śmierć samego siebie, swoją siostrę, jej córkę, czarnoksiężników, a także wszystkich innych szlachetnie urodzonych z twojego świata - odpowiedział Nicholas obojętnym tonem. - Istnienie wszystkich szlachetnie urodzonych stało się już tylko akademickim problemem, ponieważ oni i tak umrą, bez względu na to, czy przyłączysz się do nas czy nie. Tak więc wybór jest bardzo prosty, nie sądzisz? Jeśli chcesz, aby twoi ukochani żyli, musisz zająć należne ci miejsce w świecie. - Kolejne myśli przebiegały przez głowę Tristanowi. - Czarnoksiężnicy znajdą lekarstwo - rzucił ostrożnie. - Mylisz się, ojcze - zaprzeczył Nicholas, zadowolony z siebie. - Nie są w stanie tego dokonać. Po pierwsze, potrzebne do tego magiczne obliczenia prawdopodobnie wykraczają poza ich możliwości. Po drugie, antidotum, podobnie jak wiele innych tego typu lekarstw z tego świata, jest częściowo zrobione z tego, co zatruło twoją krew - z płynu mózgowego łowcy krwi. Wigg i Faegan nie mają dostępu do tego najważniejszego składnika. Biorąc pod uwagę wszystkie inne okoliczności, jeden ślepy, drugi przykuty do fotela, nie potrafię wyobrazić ich sobie przeczesujących lasy w poszukiwaniu łowcy krwi, którego mogliby zabić, a ty? Oczywiście, że nie. A zatem nie licz na to, że wyleczą cię te dwa relikty przeszłości. Zamilkł na moment, patrząc Tristanowi prosto w oczy. - Wkrótce się przekonasz, że nie można mnie pokonać - rzucił złowieszczym tonem. - Zostały uruchomione tryby, których nawet ja nie potrafię zatrzymać. Jedyne, co możesz zrobić, to przyłączyć się do nas. Tristan spuścił oczy. - Jeśli naprawdę jesteś moim synem, jak to możliwe, że mógłbyś posunąć się do takiego okrucieństwa rzeczy wobec nas? - zapytał cicho. - W naszych żyłach płynie ta sama krew. Czy to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia? Nicholas przyjął władczy wyraz twarzy. - Rozważ moje słowa, ojcze, bez względu na to, jaką podejmiesz decyzję. Moja matka z tego świata, czarownica Succiu, odebrała życie także i mnie, popełniając samobójstwo. Ty zaś, mój ojcze z tego świata, zostawiłeś moje ciało w tamtej okropnej ziemi, zamiast przywieźć je do swojej ojczyzny. Za to moi rodzice z góry przygarnęli mnie, wtajemniczyli i sprowadzili z powrotem do świata żywych. Biorąc to wszystko pod uwagę, wierzysz, że przedłożyłbym ciebie ponad ich moc i majestat? Ty jedynie wtrysnąłeś nasienie do łona kobiety. Ona z kolei wolała mnie zabić. Potem już cię nie obchodziłem. Tristan spuścił głowę. W pewnym sensie był niemal gotów zgodzić się z tymi argumentami. Wysiłkiem woli zmusił się ponownie do zadawania pytań, tak by Nicholas mówił jak najdłużej. Skup się na tym, co może pomóc, upomniał samego siebie. Na szczegółach, które muszą poznać Wigg i Faegan. - Ptaki i padlinożerne skarabeusze - powiedział. - Skąd one pochodzą? Nicholas uśmiechnął się. - Przedstawiają dwa rodzaje sług, jakimi posłużyli się Heretycy w Wojnie na Wyczerpanie. Otrzymałem Uprzedzenia, dzięki którym mogłem powołać je do życia. Potem już tylko pozwoliłem im się rozmnażać. Jeden gatunek reprezentuje niebo, drugi ziemię, tak jak dawniej. Są niezwykle skuteczne, nie sądzisz? Tristan zastanawiał się przez chwilę, jak długo Nicholas będzie znosił jego pytania. - Skoro Heretycy potrafią przysłać cię tu z powrotem z Zaświatów, to dlaczego sami nie mogą tu wrócić? - zapytał. - Do czego jesteś im potrzebny? Powiedziałeś też, że oboje z Shailihą mamy coś wspólnego z Tymi z Niebios. Kogo miałeś na myśli, Heretyków czy Tych, Którzy Przybyli Wcześniej? - Ach - westchnął Nicholas. - Wreszcie Wybraniec doszedł do sedna sprawy. Dotarł do tajemnicy, która otacza istnienie jego i siostry. Prawda jest taka, że Heretycy nie mogli tu powrócić, nie mając emisariusza, w którego żyłach płynęłaby twoja krew. Sam im go dostarczyłeś w mojej osobie. Heretycy są tylko duchami, podobnie jak Ci, Którzy Przybyli Wcześniej. Obie siły nieustannie zmagają się ze sobą, nawet w Zaświatach. Tak było od czasu Wojny na Wyczerpanie. Lecz moi rodzice z góry pragną powrócić do życia. Pragną znowu odczuwać, dotykać, doświadczać woni i smaków. I znowu poczuć rozkosz bycia mężczyzną lub kobietą. Nie zamierzam wdawać się w szczegóły, o ile nie zdecydujesz się przyłączyć do nas, ponieważ odpowiedzi odkryłyby zbyt wiele. Nie wyjawię też przed tobą prawdy, która dotyczy więzi twojej i Shailihy z Tamtymi z Niebios. Wiem, że usiłujesz wzbogacić wiedzę swoją i czarnoksiężników. - Po co dzieci konsulów? - zapytał Tristan. - Dlaczego napadłeś na Ochronkę? Posiadasz tak ogromną moc, po co ci więc szlachetnie urodzone dzieci? - Jak w przypadku wielu rzeczy z tego świata, ma to związek z krwią - odpowiedział Nicholas. - Ale nie powiem już nic więcej na ten temat. - Wciąż trzymając w dłoni naczynie z antidotum, spojrzał ze spokojem na twarz ojca. - Powiedziałem ci wystarczająco dużo, abyś mógł podjąć decyzję. Czas, abyś to zrobił. Tristan spojrzał w ciemne, skośne oczy. Mimo że w twoich żyłach płynie moja krew, pewnego dnia cię zabiję, poprzysiągł w duchu. Bez względu na to, ile miałoby mnie to kosztować, zetrę z powierzchni ziemi zarazę mego nasienia. - Nie - rzucił krótko. - Nie przyłączę się do was. - Jesteś pewien, ojcze? - zapytał Nicholas drwiącym tonem. Potrząsnął kusząco przed twarzą Tristana butelką z antidotum. - Jeden łyk i byłbyś znowu zdrowy. Nie wspomnę już o tym, że swoją decyzją skazujesz na śmierć nie tylko siebie, lecz także swoją siostrę, siostrzenicę i czarnoksiężników. - - Dałem ci już odpowiedź - powiedział cicho książę. Drżał ze złości. - A teraz pozwól rni opuścić to miejsce. - Jak chcesz - odparł Nicholas, uprzejmie wskazując ręką drzwi. - Nie miałem zamiaru wyrządzać ci większej krzywdy ani więzić tutaj. Ale posłuchaj mnie, Wybrańcu: kiedy twoje żyły bardziej pociemnieją, całe twoje ciało ogarnie ból. Ramię, którym unosisz miecz, tak ci drogie, i sztylety staną się bezużyteczne. Czwarty napad konwulsji cię zabije. I tylko to, co tu mam, może go powstrzymać. Chcę, abyś wiedział, ile jeszcze życia ci zostało. Gdybyś jednak zmienił zdanie, przyjdź po prostu do Wrót Świtu, ojcze - mówił dalej. - Do tego czasu już zostaną zbudowane. - Na jego ustach znowu pojawił się grymas uśmiechu. - Trudno będzie ich nie zauważyć, sam się przekonasz. Tristan ruszył ku drzwiom. Jednak po kilku krokach zatrzymał się i odwrócił. - Zabiję cię - powiedział cicho. - Bez względu na to, czy naprawdę jesteś moim synem czy nie. - Zrobię to, choć posiadasz tak wielką moc. Znajdę sposób. Zanim umrę, upewnię się, że istota wyrosła z mojego nasienia nie będzie więcej nękała tego świata. - Po tych słowach wyszedł. Kiedy dotarł do komnaty z wodospadem, znowu poczuł, jak woda przyzywa jego krew, lecz pobiegł szybko w górę kamiennymi schodami, ignorując ją, i wyszedł na światło dzienne. Stał, oddychając ciężko, i patrzył na poranne promienie słońca, które właśnie wznosiło się nad horyzontem. W jego oczach lśniły łzy gniewu i smutku. Ile jeszcze zobaczę takich świtów? - zapytał sam siebie. Ile razy jeszcze wzejdzie słońce, zanim Heretycy wrócą, a wszystko, co znamy, zginie bezpowrotnie? A wszystko to z mojej winy, przez to, czego nie dokończyłem w Parthalonie. - Co ja zrobiłem? - zawołał głośno drżącym głosem. Ukrył twarz w dłoniach i opadł na kolana w zimnej, zmarzniętej trawie. Tristan trwał tak przez jakiś czas. Wreszcie wyprostował się w zimnej, wilgotnej trawie, wpatrzony we wschodzące słońce. Jego myśli wypełniały zdumiewające nowe fakty i pozornie nie kończące się, przerażające konsekwencje. Wiedział, że musi szybko wrócić do Reduty i przekazać czarnoksiężnikom wszystko, czego się dowiedział. I wtedy usłyszał ten dźwięk. Odgłos stali uderzającej o stal - bez wątpienia odgłosy pojedynku na miecze. Zerwał się na równe nogi i wydobył miecz, którego ostrze zadźwięczało głośno. Odwrócił się i omiótł wzrokiem dokładnie całą polankę, lecz niczego nie dostrzegł. Mimo to wciąż słyszał wyraźnie dźwięki ciosów mieczy, które, jak podpowiadało mu wprawione ucho, ścierały się w pojedynku. Dźwięki nie milkły ani na chwilę, jakby toczyła się gwałtowna walka. Wreszcie zorientował się, że odgłosy dochodzą z góry, i skierował wzrok ku niebu. Ujrzał jednego z ptaków Nicholasa zwartego w śmiertelnym pojedynku z jakąś inną skrzydlatą istotą. W pierwszej chwili Tristan nie rozpoznał jej. Dopiero kiedy obaj przeciwnicy zniżyli lot, nie przestając walczyć, zdumiony zobaczył, że jest to Ox. Ogromny sługa walczył dzielnie z ptakiem i widać było wyraźnie, że ptaszysko jest co najmniej godnym przeciwnikiem. Zdumiony Tristan stał i przyglądał się, jak wznoszą się i pikują na przemian, pozostając poza zasięgiem swoich mieczy. Od razu uzmysłowił sobie, że taki rodzaj walki wymaga umiejętności, jakich nigdy nie posiadał. W zadziwiający sposób różnił się od pojedynku na ziemi, w którym szybkość i równowaga walczącego zależy od jego nóg. W powietrznym pojedynku walczący mieli dla siebie całe niebo i pokonywali znaczne przestrzenie za pomocą skrzydeł, o czym przykuci do ziemi szermierze mogli tylko marzyć. W powietrzu możliwe były niesamowite zwroty i manewry. Ptak mógł być szybszy, ale za to Ox silniejszy. Każdy atak ptaka pałaszem Ox skutecznie odpierał mieczem. Skąd wziął się tu Ox? - zastanawiał się zdesperowany Tristan, zaciskając mocno dłoń na rękojeści miecza. Jednak mógł tylko przyglądać się i czekać. Rozkładając szerzej skrzydła, Ox wzniósł się nad ptaka i znalazł dokładnie nad nim. Potem zadając potężne cięcia mieczem, zaczął spychać ptaka w dół, coraz bliżej ziemi. Ptaszysko walczyło dzielnie, lecz teraz Ox miał przewagę; Tristan widział wyraźnie, że słudze o wiele łatwiej jest zadawać pchnięcia w dół niż ptakowi w górę. Dźwięk mieczy stawał się coraz głośniejszy, w miarę jak Ox spychał przeciwnika coraz niżej. Tristan widział, że wkrótce będzie mógł dosięgnąć swoim mieczem nóg ptaka. Nacisnął dźwignię na rękojeści, by przedłużyć ostrze o stopę, po czym wzniósł miecz nad głowę. I wtedy przyszło mu coś na myśl. Rzucił miecz w trawę i zaczął się rozglądać po polanie. Wreszcie znalazł ciężki, suchy konar, który wyglądał na wystarczająco solidny. Za pierwszym razem Tristan zaledwie musnął ptaka, który wydał głośny rozpaczliwy okrzyk. Ox natarł jeszcze gwałtowniej, zmuszając ptaka do zniżenia się. Tym razem cios księcia sięgnął celu. Konar uderzył z ogromną siłą w bok głowy ptaka, który nieprzytomny spadł na ziemie., a światło w jego ohydnych czerwonych ślepiach zgasło. Ox, wyczerpany, wylądował obok ptaka i spojrzał na księcia, jakby ten postradał zmysły. - Ja wysłany, żeby bronić - wysapal Ox, wsuwając miecz do pochwy na biodrze. - Dlaczego Wybraniec nie zabić ptaka? Tristan nie odpowiedział od razu. Kopnął mocno ptaka w bok, chcąc się przekonać, czy rzeczywiście jest nieprzytomny. Ptak nie poruszył się. Tristan pochylił się i zabrał mu miecz. Wreszcie podniósł swoją broń, skrócił ostrze i wsunął miecz do pochwy. Tristan spojrzał na wyczerpanego wojownika sług i uzmysłowił sobie, że powinien wreszcie podjąć co do niego decyzję. Skoro nie mam innego wyjścia, jak mu zaufać, muszę to uczynić, postanowił. - Co się stało? - zapytał. - Skąd się tu wziąłeś? - Czarnoksiężnicy posłać Oksa - odparł z dumą wojownik. - Żeby szukać Wybrańca. To nowe życiowe zadanie Oksa. Ale oni mówić, że Ox nie iść do pieczar za tobą. Tylko iść i czekać na niebie. Ox cieszyć się, że Wybraniec żywy. - Pierś wojownika zafalowała dumnie. - A kiedy już wyszedłem? - odpowiedział Tristan. - Co się wtedy stało? - Ja czekać na niebie. Potem przylecieć ptak. Ja walczyć, kiedy go zobaczyć. Potem ty go uderzyć gałęzią. - Jego twarz, porośniętą czarnym zarostem, wykrzywił grymas zdziwienia. - Dlaczego ty nie zabić ptaka? - zapytał ponownie. Tristan zerknął na nieruchomą postać. - Bo chcę go mieć żywego - rzucił krótko. - Wigg i Faegan nigdy by mi nie wybaczyli, gdybym go zabił, nie dając im wcześniej możliwości zbadania go żywego. Szczególnie jeśli jest to jeden z tych, które potrafią mówić. - Zastanawiał się przez chwilę, patrząc na Oksa. - Natnij gałęzi - rozkazał wojownikowi. - I zbierz pnączy, tyłko mocnych. Zrobimy klatkę, zamkniemy w niej ptaka i przywiążemy ją do siodła. Pielgrzym może ją przewieźć do Reduty. Książę wiedział, że ptaki te zostały powołane do życia za pomocą sztuki, lecz wątpił, aby same potrafiły posługiwać się magią. Nie miał jednak pewności, czy klatka okaże się wystarczająco mocna. Jeśli uda mu się dostarczyć ptaka do Reduty, czarnoksiężnicy będą wiedzieli, jak nad nim zapanować. - Nie trzeba klatki, Wybrańcu - powiedział Ox. - Ja silny, ja zanieść. - Och, nie - zaoponował łagodnie Tristan, unosząc brwi. - Jeśli ptak się ocknie, nie chcę ryzykować, że mógłbym go stracić. Ox przyłożył wskazujący palec do dolnej wargi. Tristan niemal wyczuwał, jak pracują tryby w głowie sługi, które chyba nie pędziły zawrotnie, raczej obracały się powoli ze zgrzytem. Wreszcie Ox powiedział: - Wybraniec dobrze mówić. Wybraniec mądry. Ja zrobić klatka. - Dobrze - odpowiedział Tristan. Pracowali razem, a potem umieścili w klatce wciąż nieprzytomnego ptaka i umocowali pewnie ostatnie konary, by uniemożliwić mu wyjście. Kiedy Ox obwiązywał pnączami klatkę, Tristan przyprowadził Pielgrzyma. Przywiązali mocno klatkę z tyłu siodła Tristana. Tristan przeszedł do przodu i chwycił Pielgrzyma za uzdę. Zachęcił konia krótkim cmoknięciem. Ox szedł z tyłu z dumnie wypiętą piersią i obnażonym mieczem, jakby w każdej chwili mogli zostać zaatakowani. Tristan pokręcił głową. Pomimo wszystkiego, przez co przeszedł, prychnął krótko pod nosem z niedowierzaniem. Nie wiadomo dlaczego, przypomniał mu się stary cytat, który pasował idealnie do obecnej sytuacji. “Nim Zaświaty wpędzą kogoś w obłęd, najpierw zsyłają mu najdziwniejszych towarzyszy”. ROZDZIAŁ 37 Tristan odchylił się do tyłu na wyściełanym krześle w Sali Inicjałów Krwi. W głowie miał wir pytań i trosk. Naprzeciw niego siedzieli Wigg i Faegan, obaj strasznie pochmurni. Po jego prawej stronie siedziała Shailiha z Morganną, a obok Wigga Celeste. Tristan popatrzył prosto w jej piękne szafirowe oczy. Odpowiedziała mu spojrzeniem pełnym troski. Kiedy już bezpiecznie dostarczył nieprzytomnego ptaka do Reduty, gdzie Faegan natychmiast uwięził go w niszy czarnoksiężnika, Tristan ze smutkiem opowiedział wszystko, czego dowiedział się w pieczarach. Nie wspomniał tylko o poczuciu wstydu, jakie go przepełniało, ani o tym, że wtedy w Parthalonie powinien był pozwolić Wiggowi spalić ciało Nicholasa. Pragnął bowiem urządzić swojemu nie narodzonemu synowi prawdziwy pogrzeb i zrobił to, zanim Wigg miał okazję mu przeszkodzić. Teraz, z powodu swojego egoizmu, czuł się odpowiedzialny za to, że nieświadomie sprowadził na nich nieszczęście. Jakby czytając w myślach Tristana, pierwszy czarnoksiężnik przemówił: - To nie twoja wina, Tristanie - powiedział łagodnie ze swojego miejsca po drugiej stronie stołu. - Nie mogłeś wiedzieć. Zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne, a co wymagało wielkiej odwagi. Nawet ja nie potrafiłem przewidzieć tego, co się potem wydarzyło. Tristan spojrzał na arkusz pergaminu, na którym widniał błękitny inicjał krwi Nicholasa. Wcześniej wyjął go z buta i rozłożył na stole, tak by wszyscy widzieli. Faegan chrząknął cicho. - Musimy mieć pewność, Tristanie - powiedział ze współczuciem. - Musimy sprawdzić inicjał, aby się przekonać, czy to, co ci powiedział ten mężczyzna, jest prawdą. Tristan skinął głową, choć w głębi serca znał odpowiedź. - Książę Tristan z rodu Gallandów - zawołał Faegan zwrócony twarzą w stronę magicznej komnaty. - Syn Nicholasa i Morganny, byłych monarchów Eutracji. Jedna z mahoniowych szuflad otworzyła się powoli i wysunął się z niej arkusz pergaminu, który poszybował w powietrzu i opadł na stół przed księciem. Tristan spojrzał na swój inicjał krwi. Tym razem był błękitny. Ten sam, który powstał niedawno i ujawnił istnienie licznych Uprzedzeń i ich odgałęzień. - Succiu, druga dama Sabatu - powiedział teraz Faegan. Inna szuflada wysunęła się i pergamin z inicjałem krwi Succiu popłynął do stołu. Posługując się sztuką, Faegan sprawił, że arkusz z inicjałem Tristana rozdzielił się w poprzek na dwie części, a potem jego dolna połowa podpłynęła do inicjału Succiu i zakryła jego dolną część, tworząc nowy. Wreszcie Faegan sprawił, że inicjał krwi tego, który nazywał siebie Nicholasem, spoczął obok nowego inicjału. Wszyscy zebrani przy stole wstrzymali oddech. Oba inicjały były identyczne z wyjątkiem tego, że inicjał Nicholasa zawierał w sobie jeszcze więcej Uprzedzeń niż inicjał Tristana. Faegan wypuścił powoli powietrze i odchylił się do tyłu. - To prawda - powiedział szeptem do pozostałych. - To jest Nicholas, syn Tristana, co do tego nie ma wątpliwości. - Jakby nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć, spojrzał w dół i odruchowo szczelniej otulił nogi szatą. Wreszcie jego przepaściste szarozielone oczy zwróciły się ku księciu, - Pierwszy potomek Wybrańca chodzi po ziemi, mając błogosławieństwo Heretyków - mówił dalej. - Jego krew, choć nieco zmącona krwią matki, ustępuje tylko idealnej, błękitnej krwi ojca. Co gorsza, jego krew niebawem wchłonie całą moc Klejnotu. Nie tak miało być! Nigdy wcześniej Tristan nie widział Faegana tak bardzo zatroskanego i zasmuconego. - Istniejąca od wieków równowaga i moc sztuki niebawem ulegną zmianie - dodał Faegan. - Całkowicie i nieodwołalnie. Świat nie widział jeszcze podobnej istoty, która ma siłę lazurowej krwi i jednocześnie posiadła całą moc sztuki. Nie będzie można jej powstrzymać. Faegan pochylił się do przodu. Po raz pierwszy Tristan ujrzał go całkowicie zrezygnowanego. Zapadła cisza, która zdawała się trwać wiecznie. - Jak mogło się wydarzyć coś takiego? - zapytał wreszcie Tristan. - Przecież Nicholas umarł! Pochowałem jego ciało w Parthalonie! W jaki sposób może on mieć coś wspólnego z Heretykami? Faegan zamknął oczy, przygotowując swój umysł, a potem rozluźnił się nieco, tak aby cytat z Kodeksu, którego szukał, pojawił się w jego pamięci. - “I nastaną czasy, kiedy Heretycy, silni potęgą fantazji, uzyskają przewagę nad tymi z niższego świata, w których żyłach płynie błękitna krew” - zacytował. - “Ale wprzódy musi umrzeć śmiertelna, błękitna krew z niższego świata. I stanie się też, że Ci, Którzy Przybyli Wcześniej uzyskają siłę w świecie żywych, jeśli zostanie odnalezione to, co zostawili”. - Faegan otworzył oczy. - Kolejny cytat z Kodeksu? - zapytał Wigg. - Tak - odpowiedział Faegan, pogrążony w myślach. - Pozwala nam wyprowadzić dwa istotne, choć niekompletne założenia. Po pierwsze, wydaje się, że Heretycy opanowali fantazje w takim stopniu, że mogą zaatakować tych z naszego świata, którzy posiadają błękitną krew, pod warunkiem że krew ta nie żyje, podobnie jak ich. To oznacza, że ten, w którego żyłach płynie błękitna krew, musi najpierw umrzeć, tak jak umarł Nicholas. Sądzę, że w jakiś sposób zabrali jego ciało w niebiosa. Potem go przygotowali i przysłali z powrotem, aby zrobił to, czego pragną. W komnacie znowu zapadła cisza, jako że wszyscy zebrani usiłowali ogarnąć myślą następstwa tych problemów. - Wspominałeś o dwóch założeniach - przemówił w końcu Wigg. - Jakie jest to drugie? - Że także Ci, Którzy Przybyli Wcześniej posiadają potencjalną władzę nad naszym światem - odparł Faegan. - Zakładając, że to, co zostawili, zostanie w końcu odkryte. Tylko że my nie mamy pojęcia, co to może być ani gdzie tego szukać. - A ptaki i skarabeusze Nicholasa? - zapytała Shailiha. - Czy ustaliliście, skąd pochodzą? - Ohydne stworzenia ożywione mocą fantazji zawdzięczają swoje istnienie czterem aspektom sztuki - odpowiedział Wigg. - Pierwsza i jak dotąd najtrudniejsza z tych metod jest nazywana “wyczarowaniem” czy też powołaniem do istnienia. Te istoty zostały stworzone zupełnie od podstaw, że tak powiem, drogą bardzo złożonych magicznych wyliczeń. Druga metoda polega na przemienianiu normalnego, istniejącego już stworzenia w inne, jak na przykład robiły to czarownice, zamieniając czarnoksiężników w łowców krwi. Trzeci sposób to połączenie człowieka ze zwierzęciem, w wyniku czego powstaje istota o niespotykanej mocy. Przykładem może być krzycząca harpia - ogromny ptak z twarzą kobiety. I czwarta metoda, która polega na łączeniu wcześniej wymienionych metod na tyle sposobów, na ile przyjdzie komuś ochota. Ilość kombinacji jest praktycznie nieograniczona. Lecz odpowiadając na twoje pytanie, księżniczko, obaj z Faeganem sądzimy, że ptaki i skarabeusze stanowią wytwór czarów Nicholasa. Zaklęcia i obliczenia potrzebne do ich stworzenia zostały prawdopodobnie umieszczone w postaci Uprzedzeń w jego krwi przez Heretyków. - Ale chyba potrafimy coś zrobić, aby powstrzymać Nicholasa - rzuciła Shailiha stanowczym tonem. Najwyraźniej zmęczyło ją wysłuchiwanie o tym, czego nie potrafią zrobić, i zapragnęła coś przedsięwziąć. - Wydawało mi się, że obaj z Wiggiem powiedzieliście, iż dopóki kamień zachowuje choć odrobinę koloru, istnieje szansa. Zakładam, że Klejnot nie obumarł jeszcze całkowicie, ponieważ obaj wciąż posiadacie część swojej mocy. - To prawda - poparł ją Tristan. - Z pewnością możemy coś zrobić! - Nie rozumiecie - powiedział Wigg z powagą. - Powiedzieliśmy warn to wszystko, nim poznaliśmy prawdziwą tożsamość Nicholasa. Fakt, że jest potomkiem Tristana, zmienia wszystko - na gorsze. Gdyby Nicholas okazał się kimkolwiek innym, czymkolwiek innym, mielibyśmy jakąś szansę. Ale nie teraz. Widzicie, tylko jeden rodzaj mocy jest na tyle silny, by pokonać jego krew: krew któregoś z Wybranych. Tylko wasza krew przewyższa mocą jego krew. Lecz aby go pokonać, twoja krew musi najpierw zostać wtajemniczona. A my nie możemy tego zrobić. - Dlaczego? - zapytał Tristan nieco rozgniewany. Wigg westchnął. - Po pierwsze, żebyście mogli zostać wtajemniczeni, Tristan musi najpierw przeczytać Przepowiednie. Dopiero kiedy on je przeczyta, może to zrobić Shailiha. Tristan nie może tego uczynić bez Klejnotu zawieszonego na szyi. Gdybyśmy teraz pozwolili mu na to, trucizna w jego krwi mogłaby go zabić. Po drugie, gdyby w jakiś sposób udało nam się pokonać pierwszą przeszkodę, potrzeba by dziesięcioleci, może nawet całego życia, aby Tristan posiadł wiedzę dorównującą wiedzy Nicholasa. Wysłanie Tristana przeciwko jego synowi bez przygotowania byłoby niczym skazanie jagnięcia na rzeź. - Wigg odchylił się do tyłu i przesunął starą dłonią po twarzy. - Tak to wygląda - powiedział zatroskany. - Nam też się to nie podoba, ale takie są fakty. Dopiero teraz w pełni zrozumieliśmy prawdziwe konsekwencje wizji przyszłości stworzonej przez Heretyków. Ich plan jest doskonały. Tristan czul przytłaczającą frustrację. Nigdy wcześniej nie widział czarnoksiężników tak przygnębionych, nawet w najgorszych momentach, kiedy musieli stawić czoło czarownicom. Z drugiej strony rozumiał, że oni wiedzą o sztuce więcej, niż on kiedykolwiek zdoła się nauczyć. Ale przecież wciąż mogę zrobić coś, czego nie może dokonać nikt z siedzących przy tym stole, pomyślał. Spojrzał Faeganowi w oczy. - Umrę, prawda? - zapytał bez ogródek. Nie pytał o to z troski o samego siebie, raczej potrzebował odpowiedzi, aby zrealizować swój plan. - Tak - odparł cicho starzec, spoglądając na swoje nogi. - Co więcej, o ile nie uda nam się powstrzymać twojego syna, wszyscy umrzemy. Ale prawdopodobnie ty będziesz pierwszy, zważywszy na twój stan. Nicholas powiedział ci prawdę; do zrobienia antidotum potrzeba płynu mózgowego łowcy, a zdobycie go jest raczej niemożliwe. - A zatem bezwarunkowo muszę udać się do Parthalonu i sprowadzić sługi do Eutracji - oświadczył Tristan. - Tylko dzięki nim możemy zyskać trochę czasu. Być może ich liczne oddziały zdołają powstrzymać na jakiś czas ptaki i padlinożerne skarabeusze. Albo nawet zwrócić na siebie część uwagi Nicholasa, co spowolni budowę Wrót. Nic więcej nie możemy teraz zrobić. Tylko ja, jako ich dowódca, mogę poprowadzić ich do walki. Sam tak powiedziałeś. Nie mam ani chwili do stracenia. - Przerwał na chwilę, ważąc następne słowa. - Ponieważ muszę to zrobić, zanim umrę - dodał cicho. Shailiha odwróciła się twarzą do ściany, tak by inni nie widzieli jej łez. Celeste położyła dłoń na jej ramieniu, próbując ją pocieszyć. Księżniczka chwyciła mocno jej rękę, nie odwracając się. - Przykro mi, Shai - powiedział Tristan do siostry. - Ale musimy spojrzeć prawdzie w oczy, a nie mamy czasu. - Spojrzał na Faegana. - Jak długo każdego dnia potrafisz utrzymać portal otwarty? - zapytał z powagą. Faegan zmrużył oczy i potarł podbródek. - Dotąd byłem w stanie utrzymać go przez godzinę w ciągu dnia - odpowiedział ponuro. - Ale mogę spróbować otwierać go co dwanaście godzin, po odpoczynku. A zatem dwie godziny dziennie. Niech wojownicy czekają u wejścia do portalu gotowi pobiec, gdy tylko się pojawi. To także przyspieszy proces przejścia. Ale w końcu staniemy wobec innego problemu - dodał, marszcząc brwi. - Jakiego? - zapytał Wigg. - Musimy pamiętać o tym, że Klejnot nieustannie traci moc - odpowiedział Faegan. - A zatem będzie miało to wpływ na moje zdolności otwierania i utrzymywania portalu. Jeśli jacyś wojownicy będą przechodzili na drugą stronę w momencie, kiedy moja moc osłabnie, zmuszając mnie do przerwania zaklęcia przed upływem godziny, umrą w okropnych mękach. Nawet dla nich będzie to straszna śmierć. A ja w żaden sposób nie będę potrafił im pomóc. Tristanie, musisz im powiedzieć, że jeśli zobaczą, że blask albo intensywność portalu słabnie, mają natychmiast przestać wchodzić, aż zobaczą, że odzyskał moc. Bez względu na to, jak długo miałoby to trwać. Jestem pewien, że nawet przy dobrych warunkach wielu z nich zginie. To nie będzie przyjemny widok. - Naprawdę nic nie będziesz mógł zrobić? - zapytała Celeste. Położyła dłoń na ręce ojca. - Naprawdę - rzucił krótko Faegan. Jego twarz wyrażała ogromną frustrację - Zupełnie nic. Nigdy dotąd nie kazałem ludziom ginąć, pomyślał przygnębiony Tristan. Najwyraźniej teraz to się zmieni. Spojrzał na Wigga i Faegana. - Co będziecie robić podczas mojej nieobecności? - To samo, czym zajmowaliśmy się do tej pory - odpowiedział Wigg. - Jedyną rzeczą, która ma jeszcze sens. Spróbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Nicholas nas pokonał, a także lekarstwo dla ciebie i dla mnie. Ale jest coś jeszcze, o czym powinniście wiedzieć ty, Shailiha i Celeste. MUSZQ to powiedzieć. Tristan spojrzał spokojnie w niewidzące oczy Wigga, domyślając się, że cokolwiek on powie, nie będzie to nic dobrego. - Zapewne Nicholas powiedział ci, że ja i Faegan ukrywamy przed tobą pewne informacje, mam rację? - zapytał Wigg. - Tak - odparł Tristan. - Co miał na myśli? - To, czego dotąd ci nie wyjaśniliśmy, to nasze obawy, że zbliża się nasz koniec - powiedział Wigg, pocierając brew, jakby chciał uśmierzyć ból głowy. - Nie znamy rozwiązania wszystkich problemów. Szczerze mówiąc, wciąż znajdujemy się w punkcie wyjścia. Moc, jakiej musimy stawić czoło, jest dla nas zbyt potężna. Zanim wyruszysz do Parthalonu, chcemy, abyś poznał, co kryją nasze serca. Pragniemy oszczędzić ci cierpienia z powodu złudzeń czy nieuzasadnionej nadziei co do naszych lichych umiejętności wybrnięcia z tej kryzysowej sytuacji. - Odchylił się do tyłu. Widać było, jak bardzo cierpi, wypowiadając te słowa. Tristan poczuł, że traci resztki energii. Spojrzawszy na Shailihę i Celeste, przekonał się, że i one poddają się rezygnacji. Do tej pory przez cały czas się łudził, że starzy, przebiegli czarnoksiężnicy mają coś - choćby promyk nadziei - czym jeszcze się z nimi nie podzielili. Jak dotąd nie zdarzyło się, aby nie trzymali w rękawie szaty choćby jednej karty. Teraz jednak, patrząc na twarz Wigga, wiedział, że czarnoksiężnik mówi prawdę. Zamieranie kamienia jeszcze pogorszy sprawę. Spróbował się uśmiechnąć. - Wszyscy wiemy że robicie, co w waszej mocy - powiedział łagodnie. - Wiele przeszliśmy razem, staruszku. Teraz twoje słowa tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że powinienem natychmiast ruszać, mam rację? Wigg odpowiedział skinieniem głowy, a jego zasnute bielmem oczy zalśniły. - Weźmiesz ze sobą Oksa, tak? - powiedział czarnoksiężnik. Tristan zastanawiał się przez chwilę. - Tak - odpowiedział wreszcie. - Dobrze - rzekł Wigg. - Będzie ci ktoś potrzebny, na wypadek... Czarnoksiężnik nie dokończył zdania i zaraz pożałował, że w ogóle je zaczął. Tristan podniósł się szybko. Niewiele zostało do powiedzenia, a czas naglił. - Faeganie - powiedział - bądź tak dobry i spotkaj się ze mną i Oksem za pół godziny. Faegan skinął głową. Celeste i Shailiha także wstały. Czarnoksiężnicy pogrążyli się w smutnych myślach, kiedy ich młodsi towarzysze opuszczali komnatę. Siedzieli w milczeniu przez jakiś czas, rozmyślając. Wreszcie pierwszy przerwał ciszę Faegan. - Dobrze, że im powiedziałeś, jak sprawy stoją - powiedział cicho. W jego szarych oczach zabłysły łzy. - Jest coś jeszcze, co muszę powiedzieć - mówił dalej ledwo słyszalnym szeptem. Nieoczekiwanie wyciągnął rękę i położył ją na dłoni Wigga. Ten, w pierwszej chwili zaskoczony, odwzajemnił uścisk. - Co takiego? - zapytał. - Przepraszam - powiedział Faegan. Wigg ledwo słyszał jego słowa. Wreszcie łza skapnęła z powieki okaleczonego czarnoksiężnika i popłynęła powoli po jego policzku. - Mimo że wciąż droczę się z tobą, kocham cię jak brata. Gdybym był tutaj, gdzie jest moje miejsce, przez wszystkie te lata, może nie znaleźlibyśmy się w tak beznadziejnej sytuacji. Tak wielu rzeczy żałuję. Wybacz mi, proszę. Wigg westchnął. - Nie ma nic do wybaczenia, przyjacielu - odpowiedział. - Zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne, podobnie jak my, członkowie Rady. Ale teraz jesteś z nami i tylko to się liczy. - Uniósł kącik ust w półuśmiechu. - Chyba zauważyłeś, że Rada także nie spisała się najlepiej, co? Znowu zapadła cisza. - Wyjawiłem całą prawdę Tristanowi i Shailisze, ponieważ nie chciałem, aby żywili nieuzasadnioną nadzieję - odezwał się wreszcie Wigg. - Byłoby to zbyt okrutne, gdyż oboje zawsze na mnie polegali. Szczególnie po śmierci rodziców. A teraz dowiaduję się, że mam piękną córkę, która posiada dar sztuki. Jest wszystkim, o co ojciec mógłby prosić. Tylko że wygląda na to, iż znalazłem ją, aby znowu utracić. Tak jak ty, przyjacielu. - Zapadła niezręczna cisza. - Wybraniec najprawdopodobniej zginie w tej wojnie ze stworzeniami Nicholasa - przemówił Faegan po dłuższej chwili. - Wiesz o tym, prawda? - Tak - odparł Wigg ze smutkiem. - Ale zgadzam się z nim, że trzeba to zrobić. Ta wojna to jedna z nielicznych możliwości, jakie nam zostały. A słudzy tylko jego posłuchają. Wątpię jednak, byśmy mogli wygrać. Nie starczy nam czasu na sprowadzenie dostatecznej liczby wojowników. Podejrzewam, że kiedy dojdzie do bitwy, ptaki Nicholasa znacznie przewyższą liczebnością nasze wojska. A nawet gdyby jakimś sposobem udało nam się wygrać tę wojnę, to i tak pozostaje do rozwiązania o wiele większy i bardziej niebezpieczny problem. - Zamilkł na chwilę. - Wojna i tak nie powstrzyma Nicholasa przed zbudowaniem Wrót Świtu. - Choć niechętnie, także zgadzam się z tym, że Tristan musi to zrobić - odpowiedział Faegan. - Ale trzeba przygotować plan awaryjny, na wypadek jego śmierci. Faegan zamknął oczy, przywołując swój dar wiernej pamięci. - “A gdyby Wybraniec poniósł śmierć, wtajemniczeni w sztukę uczynią wszystko, by otoczyć opieką i wtajemniczyć w arkana sztuki Wybraną. Bo wtedy tylko jej krew będzie ostoją dobrej sfery sztuki” - zacytował, po czym otworzył oczy. - Pamiętam ten fragment - powiedział cicho Wigg. - Jeśli Tristan zginie, bez względu na to z jakiego powodu, musimy natychmiast zabrać Shailihę z tego miejsca - powiedział Faegan stanowczym tonem. - Bo wtedy tylko jej krew będzie jeszcze mogła kontynuować walkę o przetrwanie mocy. Zgadzasz się ze mną? - Tak - odparł Wigg z niechęcią. - Zgadzam się. - Dobrze. Teraz wybacz mi, Wigg, ale muszę wysłać dwie osoby do Parthalonu. - Zanim to uczynisz, Faeganie, czy możesz podać mi pergamin z inicjałem Nicholasa? - zapytał Wigg, kiedy usłyszał, jak zaczynają się obracać koła fotela Faegana. - Oczywiście, stary przyjacielu. - Faegan położył arkusz przed Wiggiem. - Powodzenia w badaniach. - Po tych słowach wyjechał na korytarz, zamykając za sobą masywne drzwi. - Wigg pozostał sam ze swoimi myślami w Sali Inicjałów Krwi; w jego oku błysnęła łza. Na Zaświaty, jak mogło do tego dojść? - zastanawiał się. Kiedy to właśnie Zaświaty stanowią tu największy problem. Wigg dotknął leżącego przed nim pergaminu i przywołał swój dar, który pozwalał mu jeszcze bardziej uwrażliwić palce na inicjał nakreślony na arkuszu. Pragnął przepisać go do swojej pamięci, tak jak czynił to wielokrotnie przez stulecia. Jego palce przesuwały się wolno po krętym inicjale krwi. A potem nagle zatrzymały się. Sprawdził jeszcze raz, sądząc, że tylko mu się zdawało. Wigg odchylił się do tyłu; jego serce biło mocno, a umysł gorączkowo pracował. Zaczeka na Faegana, a potem będą dyskutować do rana. CZĘSC CzWARTA Wojownicy ROZDZIAŁ 38 I tak Wybraniec będzie zmuszony wrócić do ziemi, w której zaznał tyle niedoli. A w podróż zabierze ze sobą tego, który kiedyś ciemiężył jego naród, a teraz będzie mu pomagał w jego zmaganiach. STRONA 1016, ROZDZIAŁ PIERWSZY KSIĘGI FANTAZJI KODEKSU Kiedy Tristan oprzytomniał, zorientował się, że leży na plecach na zimnej, zamarzniętej ziemi. Nad sobą widział piękne błękitne niebo pokryte wzorami z kłębiastych obłoków. Ptaki śpiewały głośno, zwiastując nadejście poranka. Był zamroczony, lecz wiedział, że oszołomienie i senność niebawem ustąpią. Usiadł niezbyt pewnie i odwrócił się, by spojrzeć na Oksa. Ogromny wojownik był w gorszym stanie. Pogrążony w głębokim śnie, oddychał tak płytko, że ktoś, kto by go zobaczył, mógłby pomyśleć, że nie żyje. A potem, nie poruszywszy się nawet, zaczął chrapać. Bardzo głośno. Tristan uśmiechnął się i przypomniał sobie poprzedni dzień, kiedy razem z Oksem schwytali ptaka i przywieźli go do Reduty. Tam, gdzie mu zbywa na inteligencji, nadrabia odwagą, pomyślał. Można by mieć gorszego przyjaciela. Tristan otulił się szczelniej szarą kurtką podbitą futrem z eutrackiego lisa, którą kazała mu zabrać Shailiha, aby chroniła go przed chłodem. Uznał, że pozwoli słudze jeszcze chwilę pospać. Rozejrzał się po tej ziemi, którą już kiedyś poznał. Teraz pokrywała ją warstwa puszystego śniegu. Portal Faegana wyrzucił ich w bezpośrednim sąsiedztwie zniszczonej Samotni i teraz książę zobaczył fundamenty częściowo odbudowanego budynku, który wyrastał nad ziemię na wzniesieniu otoczonym wodą. Poczuł nagle ból w prawym ramieniu i wsunął dłoń pod futro, by rozetrzeć bolące miejsce. Zgodnie z przewidywaniami Nicholasa ramię bolało go coraz bardziej i słabło; ramię, na którym najbardziej polegał w walce. Wiedział, nie patrząc, że złowieszczo wyglądająca siateczka żyłek rozciąga się coraz dalej w dół ramienia. Dobrze wiedzieli, co robią, pomyślał, zaciskając instynktownie dłoń na barku. Wstał powoli, gotowy do dalszej drogi, po czym podszedł do chrapiącego wojownika i wymierzył mu delikatnego kopniaka w siedzenie. - Ox - powiedział stanowczym tonem. - Obudź się. Czas ruszać. Ox poruszył się leniwie i po chwili usiadł. - Portal uśpić Oksa - powiedział ochrypłym głosem. Wstał i rozprostował ramiona, a potem także ciemne, skórzaste skrzydła. - Idziemy do Samotni, tak Wybrańcu? - zapytał. - Tak - powiedział Tristan. Sprawdził rękojeść miecza, a potem kilka ze sztyletów, upewniając się, że chłód go nie usztywnił. - Ale najpierw chcę odwiedzić inne miejsce. To dla mnie ważne. - Żyję, by służyć-powiedział Ox. Ruszyli w lewo skrajem wyspy, na której stała zniszczona Samotnia. Po mniej więcej półgodzinnym marszu Tristan ujrzał wreszcie to, czego szukał. Jego twarz zachmurzyła się. Niewielki kopczyk ziemi z wbitą drewnianą płytą wydawał się nienaruszony. W miarę jak zbliżał się do mogiły, jej widok wywoływał w nim coraz silniejsze emocje. Miłość pomieszana z nienawiścią, wiedza przesiąknięta zwątpieniem, gniew w wirze współczucia - wszystko to wzbierało w nim, grożąc w każdej chwili wybuchem. Ale musiał się dowiedzieć, a mógł to zrobić tylko w jeden sposób. Razem ze sługą zatrzymał się na drżących nogach przed mogiłą syna i przeczytał napis, który z miłością wyrył na drewnianej płycie owego pamiętnego dnia: NICHOLAS II Z RODU GALLANDÓW Pozostaniesz w naszej pamięci Ox otworzył szeroko oczy, kiedy zobaczył, jak Tristan zaczyna odrzucać kamienie z mogiły, a potem wyrywa płytę i zaczyna odgarniać nią ziemię. Wreszcie książę wstał, dysząc ciężko, bo przekonał się o strasznej prawdzie. Grób był pusty. Opadł na kolana i w duchu usiłował pogodzić się ze straszną myślą. Potwór, którego spłodziłem, żyje, i niebawem zniszczy wszystko, co jest mi drogie. Nagle wszystkie te mieszane uczucia zniknęły, a w jego szlachetnej krwi pozostało tylko jedno, które płynęło nieustannie przez całe ciało. Nienawiść. Zacisnął mocniej dłoń na drewnianej płycie i rzucił ją w las najdalej jak potrafił, jakby tym samym mógł odrzucić nie tylko straszne wspomnienia związane z tym miejscem, lecz także przegnać monstrualny koszmar dręczący jego naród. Zabije, cię, mój synu, syknął w myślach. Znajdę jakiś sposób, który pozwoli mi pokonać twoją krew. Krew, którą przekazałem ci, zmuszony do tego siłą. Wiem, że potrafię tego dokonać, i przysięgam na wszystko, czym jestem, że dożyje, chwili twojej śmierci. Spoglądając na Samotnię, powrócił myślami do dnia, w którym Succiu brutalnie go zgwałciła. Po chwili skierował niewidzące spojrzenie na pustą mogiłę. Zostałeś poczęty z przemocy i bólu, Nicholasie. I temu samemu poświęciłeś swoje życie. Ale ja skończę je dla twojego dobra. Złożywszy w duchu tę przysięgę, spojrzał na blizny po ranach, które wyciął na swoich dłoniach nie tak dawno temu. Wtedy złożył podobną przysięgę, także na kolanach, lecz nad innym grobem, nad mogiłą tych, których kiedyś kochał. Tamte rany dopiero co się zabliźniły - o wiele szybciej niż te, które pozostały w jego sercu. Czy też ta nowa rana, którą, jak sobie właśnie uzmysłowił, musi sobie zadać. I wtedy jego umysł i spojrzenie zmętniały. Może z powodu nagłego gniewu, który wzburzył jego krew. Albo dlatego, że znajdował się tak blisko miejsca związanego z Nicholasem. Lecz bez względu na przyczynę Tristan domyślał się, że dopadł go drugi atak konwulsji, który był o wiele silniejszy niż poprzedni. Osunął się na ziemię, a w kącikach jego ust pojawiła się piana. Przeraźliwy ból przeszył całe jego ciało, a krzyk rozdarł ciszę pogodnego parthalońskiego poranka. Ból nie ustępował ani na chwilę. Ostatnie, co zapamiętał, to Ox, który próbował wcisnąć mu coś do ust, a potem zaczął go ciągnąć do lasu. Później pogrążył się w ciemności, jakby zapadła noc. ROZDZIAŁ 39 Faegan siedział wygodnie w swoim fotelu na kółkach, ze skrzypcami pod brodą, w przestronnej komnacie o surowym wnętrzu, którą wybrał celowo. Wybrał to pomieszczenie, ponieważ znajdowały się tam tylko jedne masywne marmurowe drzwi i nie było komina. Muzyka, którą grał, pełna zadumy, łagodna, idealnie pasowała do nastroju mistrza. Oczy miał zamknięte i grał, posługując się tylko własnymi rękoma, bez pomocy sztuki, ponieważ tego dnia pragnął wydobyć czarodziejską melodię z serca, a nie z magii. Grał już długie godziny, jak to miał w zwyczaju, kiedy musiał podjąć szczególnie trudną decyzję. A probierni z którym się zmagał, stanowił jedno z największych wyzwań, jakie napotkał w służbie sztuki. Wreszcie położył skrzypce na kolanach i po raz setny spojrzał na rozjarzone pręty klatki, w której znajdowało się schwytane ptaszysko. Teraz już przytomny, groźnie wyglądający ptak jak dotąd nic nie powiedział i tylko mierzył go spojrzeniem pełnym nienawiści. Początkowo próbował się uwolnić, napierając całym ciałem na pręty niszy czarnoksiężnika, oczywiście bezskutecznie. Tego przynajmniej Faegan mógł być pewny. Nawet po starannym zbadaniu ptaka, kiedy ten pozostawał jeszcze nieprzytomny, Faegan wciąż miał wątpliwości co do tego, co zamierżał zrobić. Podobnie jak Wigg, kiedy zapoznał go ze swoim pomysłem. Przyjaciel natychmiast zaoponował i po dyskusji oznajmił, że nie może dać swojego błogosławieństwa takiemu pomysłowi. Potem poszedł medytować, usiłując wyobrazić sobie, w jaki sposób mógłby osiągnąć jakiś kompromis w dyskusji z Faeganem. Ale w głębi serca Wigg wiedział, że ostatecznie będzie to kwestia wszystko albo nic. Półśrodki na nic się nie zdadzą, mogą nawet okazać się jeszcze bardziej niebezpieczne. Faegan dobrze rozumiał niepokój Wigga, ponieważ czegoś takiego nigdy wcześniej nie próbowano. Ich wiedza na temat tej szczególnej gałęzi sztuki wciąż była w powijakach. Lecz czasy są niezwykłe, powiedział Wiggowi, oni zaś muszą spróbować wykorzystać każdą ewentualność, jaka tylko przyjdzie im na myśl. Nawet tak wątpliwą. I muszą spróbować zrobić to szybko. Faegan znowu wsunął skrzypce pod brodę i zaczął grać, roztrząsając w myślach te kilka informacji dotyczących ptaka, co do których miał względną pewność. Ptak nie przemówił, lecz czarnoksiężnicy byli przekonani, że to potrafi. Kiedy Faegan zaczął grać na skrzypcach po raz pierwszy, ptak szeroko otworzył czerwone ślepia i zakołysał się w przód i w tył, jakby zdziwiony. Otworzył dziób, by coś powiedzieć, lecz zaraz go zamknął. Faegan domyślał się, że ptak pewnie otrzymał rozkaz, aby milczeć w razie dostania się do niewoli. Był przekonany, że ptaki są wytworem fantazji, ponieważ nie dość, że używano ich do niszczenia, to jeszcze same zdawały się czerpać z tego przyjemność. Wiedział, że zaklęcie potrzebne do wyczarowania takiej istoty musiało być bardzo złożone i z pewnością zostało dane Nicholasowi przez Heretyków drogą Uprzedzeń. Ten ostatni szczegół, uzmysłowił sobie, stanowił najtrudniejszy z problemów. Grał dalej, a niespokojny ptak wpatrywał się w niego z nienawiścią spomiędzy rozjarzonych prętów klatki. Faegan usłyszał, jak otwierają się masywne drzwi, i wiedział, choć się nie odwrócił, że przyszedł Wigg. Odłożył skrzypce i poprowadził starego przyjaciela do krzesła. Wigg westchnął zrezygnowany, zanim się odezwał. - Jesteś pewien, że nie ma innego sposobu, by sprawdzić to, co zamierzasz? - zapytał. - To jest tak bardzo ryzykowne, że nawet nie wiem, jak wyrazić swoje liczne zastrzeżenia! Nigdy dotąd nie próbowano czegoś podobnego, a my tak mało wiemy na temat Uprzedzeń! A przecież tutaj chodzi o jej życie, a nie tylko o umysł. Na pewno nie ma innego sposobu? - Rozmawialiśmy już o tym - odpowiedział łagodnie Faegan. - Jeśli masz lepszy plan, chętnie się z nim zapoznam. Ale pamiętaj, że podczas gdy mytu siedzimy i nic nie robimy, Nicholas rośnie w siłę, my zaś słabniemy. Sprawdziłem dzisiaj Klejnot; ponad połowa kamienia straciła już kolor. Z pewnością odczułeś, tak samo jak ja, ubytek mocy. Niezbyt przyjemne doświadczenie, prawda? Najwyższy czas, Wiggu, by to zrobić. Musimy spróbować, czy nam się to podoba czy nie, zanim całkiem stracimy moc. Ponadto w miarę jak zamiera kamień, coraz słabsza staje się nisza, w której uwięziliśmy ptaka, a przecież on jest zbyt cenny, aby go zabić. - Uśmiechnął się przebiegle, mimo że wiedział, iż Wigg go nie widzi. - Naprawdę chcesz, żeby biegał swobodnie po pałacu, pierwszy czarnoksiężniku? Wigg zmarszczył czoło, ignorując sarkazm Faegana. - I naprawdę wierzysz, że jej krew wytrzyma to doświadczenie? - zapytał, załamując ręce, co było do niego niepodobne. - Wiem, że na papierze wszystko wygląda dobrze, ale przecież tak mało wiemy o Nicholasie i jego zaklęciach, że nie wspomnę o Heretykach... - Ja także mam poważne obawy - powiedział Faegan. - To prawda, że ponowne poddanie jej umysłu mocom fantazji, szczególnie po okrutnych torturach czarownic, może się źle dla niej skończyć. Ale wierzę, że wytrzyma dzięki swojemu Uprzedzeniu, a także sile niemal najszlachetniejszej krwi. Powinniśmy to zrobić, jeśli tylko ona sama wyrazi zgodę. Czy przyszła tu z tobą? - zapytał z nadzieją. - Tak - odparł Wigg. - Czeka w holu. Zważywszy na powagę sytuacji, nalegałem, aby zostawiła dziecko z Marthą. O niczym jej jeszcze nie mówiłem. Jeśli jednak mamy to zrobić, domagam się jeszcze czegoś. Ona musi poznać wszystkie szczegóły - przede wszystkim powody naszych działań, a także niebezpieczeństwo, jakie się z nimi wiąże. Tylko pod tym warunkiem mogę się zgodzić. Niech Zaświaty okażą nam przychylność. - Właśnie Zaświaty stanowią główny problem, prawda, stary przyjacielu? - zapytał Faegan, nieświadomy, że jego słowa są echem myśli Wigga z poprzedniego dnia. - Ponadto może nie zauważyłeś, ale ja także ją kocham. Wigg kiwnął głową, bez przekonania wyrażając swoją zgodę. Faegan podjechał do drzwi, otworzył je i wprowadził Shailihę. Księżniczka po raz pierwszy zobaczyła ptaka, dlatego na jego widok cofnęła się o krok i spojrzała niepewnie na czarnoksiężników. - Nie wyrządzi ci krzywdy - uspokoił ją Faegan i dał znak, aby usiadła na krześle. - Czy to jest stworzenie, które Tristan sprowadził do Reduty? - zapytała, poprawiając się nerwowo na siedzeniu. - Tak - powiedział Wigg. Shailiha patrzyła przez chwilę na ptaka, po czym odwróciła się do czarnoksiężników. - Po co mnie tu sprowadziliście? - zapytała. - Czego chcecie ode mnie? Spokojnym tonem, w ostrożnych słowach obaj czarnoksiężnicy zaczęli wyjawiać jej swój plan. Początkowo nic nie odpowiedziała. Kiedy jednak przeszli do najważniejszej części swojego wywodu, oparła się mocniej na krześle. Powiedzieli jej, że to, co ma zrobić, musi uczynić z własnej woli, i to nie tylko dla dobra brata, lecz także by ratować cały naród. Potem wyjaśnili jej, dlaczego chcą, aby to zrobiła. Wtedy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Na koniec powiedzieli jej, co ma robić, jeśli ich próba się powiedzie. - Jest coś jeszcze, o czym musisz wiedzieć - dodał cicho Wigg. - Całkiem możliwe, że przypłacisz tę próbę śmiercią. Przypuszczamy, że do wyczarowania ptaka posłużono się bardzo potężnym zaklęciem, które pochodzi bezpośrednio od Heretyków. Biorąc pod uwagę twoje osłabienie spowodowane chimerycznymi mękami, nie mamy pewności, czy twoja krew zniesie taki wysiłek. Wierzymy jednak, że tak się stanie dzięki jej niespotykanej szlachetności. Shailiha przytaknęła ze zrozumieniem. - I jeszcze jedno - dodał Faegan. - Być może najtrudniejsza rzecz, zważywszy na to, jak bardzo kochasz Tristana. Jeśli ci się powiedzie, nikt nie może się dowiedzieć o tym, co się wydarzyło. Nikt. Bez względu na okoliczności. A w szczególności Tristan. Dla dobra nas wszystkich będziemy musieli przed nim skłamać. On zaś musi absolutnie uwierzyć w nasze kłamstwo. Musisz być z nami. Rozumiesz? - Rozumiem - odpowiedziała cicho, wpatrzona w straszną istotę uwięzioną w klatce. - Podejdź do mnie, księżniczko - powiedział Wigg. Shailiha zbliżyła się do niego. Poszukał rękoma jej dłoni i ujął je w swoje. - I co powiesz? - zapytał. - Zrobisz to? Odwróciła głowę i spojrzała na ptaszysko w klatce, które wbiło w nią nienawistne spojrzenie groteskowych, czerwonych ślepi. - Tak - powiedziała cicho. - Tobie, Faeganowi i Tristanowi zawdzięczam życie. I kocham was wszystkich ponad życie. Wiem też, że chcecie dobrze. Więc spróbuję. - Dobrze - odparł Wigg głosem drżącym z ekscytacji. Zwrócił się do towarzysza. - Faeganie, bądź tak dobry - powiedział. - Oczywiście. - Faegan zmrużył oczy, unieruchamiając ciało ptaka dodatkową magiczną zaporą. W pierwszej chwili ptak próbował walczyć, lecz wkrótce uspokoił się, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Shailiha powoli podeszła do rozjarzonej klatki. Kiedy zatrzymała się przed nią, spojrzała na Faegana, oczekując od niego jakiegoś zachęcającego gestu. Skinął głową, uśmiechając się nieznacznie. Shailiha wzięła głęboki oddech i ostrożnie wsunęła dłoń między pręty klatki. Ptak był całkowicie unieruchomiony niszą Faegana, lecz kiedy drżąca dłoń Shailihy zaczęła się do niego niebezpiecznie zbliżać, jego oczy zapłonęły jeszcze bardziej intensywnym ogniem. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, księżniczka zacisnęła palce na skórzastym czubku głowy ptaka. Niemal w tej samej chwili poczuła w sobie gwałtowną zmianę. Oblał ją pot, a całe jej ciało zaczęło drżeć. Schyliła głowę i kiwała nią jak w transie. Kiedy znowu spojrzała przed siebie, jej oczy uciekły w głąb czaszki. Wyszczerzyła zęby, jakby wydawała nieme, wściekłe warczenie, a jej pierś falowała mocno, unoszona ciężkim oddechem. Faegan bał się, że księżniczka może umrzeć. Patrzył bezradnie, zastanawiając się, czy słusznie postąpili. Ale wtedy jej oddech i całe ciało uspokoiły się, ona zaś zdjęła dłoń z głowy ptaka. Potem wyprostowała się i rozstawiła nieco nogi, krzyżując ramiona na piersi, po czym spojrzała groźnie prosto w krwistoczerwone ślepia bestii. Przez chwilę ptak i kobieta trwali w bezruchu. Jakby oboje zostali nagle unieruchomieni w miejscu i czasie, gdzie tylko oni mogli przebywać. Postawa Shailihy wyrażała siłę i dominację. Wyczuwając, że nadeszła właściwa chwila, Faegan wycofał niszę, w której uwięziony był ptak. Widząc, że rozjarzone pręty gasną, Shailiha przemówiła: - Komu służysz? - zapytała surowym tonem. - Tylko tobie, damo - odpowiedział posłusznie ptak, odzywając się po raz pierwszy od chwili uwięzienia w niszy. Ptak nazwał ją damą! - zawołał w duchu Faegan. Ale przecież nie mogło być inaczej! Uprzedzenia we krwi Shailihy są dziełem Failee, która bez wątpienia chciała, aby wszystkie jej stworzenia zwracały się w ten sposób do księżniczki! To całkiem sensowne! - A kim są Nicholas, Ragnar i Pijawka? - rzuciła kolejne pytanie, które kazali jej zadać ptakowi czarnoksiężnicy. - Nie znam takich istot - odpowiedział ptak. - Ty, pani, jesteś całym moim światem. Sukces przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania! - pomyślał Faegan. Nie dość, że dotykając tej skrzydlatej istoty, uaktywniła Uprzedzenie, tak jak w przypadku polnych latawców, to jeszcze mocą swojej krwi wyparła wszelką pamięć ptaka o jego pierwotnym panu. Teraz ptak będzie nam posłuszny. - Zadam ci pytanie - mówiła dalej Shailiha - a ty spróbujesz na nie odpowiedzieć, nie posługując się mową, a jedynie myślami, przemawiając bezpośrednio do mojego umysłu. Powiedz mi, ptaku, jakie jest moje imię i tytuł? - Księżniczka zamknęła oczy, czekając na odpowiedź. I oto niespodziewanie ją usłyszała, rozbrzmiała wyraźnie w jej umyśle, jakby ptak zwyczajnie przemówił. Shailiha, piąta dama Sabatu. Odwróciła się do czarnoksiężników i powtórzyła im odpowiedź, którą usłyszała. A potem osunęła się na podłogę. Faegan pospieszył do niej i posadził ją na krześle, posługując się sztuką. - Co tam? - zawołał Wigg zaniepokojony. - Co się dzieje? - Zemdlała - odpowiedział Faegan. Księżniczka była blada i wyglądała na wyczerpaną. Faegan uniósł jej powiekę i zbadał oko. Opuścił ją powoli, wyraźnie zadowolony. - Myślę, że nic jej nie będzie. Shailiha poruszyła się, otworzyła oczy i nieco wyprostowała. - Udało nam się? - zapytała przez ściśnięte gardło. Odgarnęła za ucho część włosów, które przylepiły się do jej spoconej twarzy. - Naprawdę to zrobiłam? - zapytała ponownie. - Nie pamiętam wszystkiego... - Ależ tak - odpowiedział Faegan. - Rezultaty przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Ale wciąż nie wiem jednego. Czy potrafisz porozumiewać się telepatycznie ze wszystkimi ptakami, czy tylko z tym jednym? - Tylko z tym jednym - odpowiedziała, spoglądając na ptaka w rozjarzonej klatce. - Dlaczego tak się dzieje, skoro potrafię porozumiewać się ze wszystkimi polnymi latawcami? Faegan milczał przez chwilę, pogrążony w myślach. - Prawdopodobnie dlatego, że magia, z której powstały ptaki, jest silniejsza - odpowiedział wreszcie. - Tak więc twoje Uprzedzenie nie może mieć większego zasięgu, zważywszy na to, że jesteś jeszcze nie wtajemniczona. Pamiętaj, że naszym zdaniem zaklęcie, którym powołano do życia stworzenia Nicholasa, pochodzi bezpośrednio od Heretyków. Biorąc to pod uwagę, tylko mocy swojej krwi zawdzięczasz to, co osiągnęłaś. Shailiha wstała powoli, po czym podeszła do klatki na drżących nogach. - Już się go nie boję - powiedziała jakby do siebie. - Teraz należy do mnie, sercem i duszą. - Wigg podniósł się, a Shailiha podeszła do niego i ujęła jego dłoń. - Dziękuję ci, moje dziecko - powiedział z oczami lśniącymi od łez - za wszystko, co zrobiłaś. Teraz jednak powinniśmy już iść. Chcę, żebyś odpoczęła. Cała trójka ruszyła do drzwi. Zanim Shailiha opuściła komnatę, zatrzymała się niespodziewanie i po raz ostatni posłała ptakowi władcze spojrzenie. - Pod moją nieobecność masz słuchać tylko tych dwóch ludzi, tak samo jak byś słuchał mnie. Rozumiesz? - Tak, pani - odpowiedział ptak, schylając łeb w geście posłuszeństwa. Teraz zgasł nawet żar nienawiści bijącej dotąd z jego spojrzenia. Mrużąc oczy w zamyśleniu, Faegan pochylił się do Shailihy i szepnął jej coś do ucha. Księżniczka skinęła głową i ponownie zwróciła się do ptaka: - Mam dla ciebie jeszcze jeden rozkaz, który masz wypełnić co do słowa, jak wszystkie inne moje polecenia. Pamiętasz Wybrańca, człowieka bez skrzydeł, który sprowadził cię tutaj? - Ptak skinął głową. - Dobrze - powiedziała Shailiha. - Pod żadnym pozorem nie może się on dowiedzieć o tym, że potrafisz mówić. Nie wolno ci odzywać się w jego obecności ani odpowiadać na jego pytania, gdyby kiedykolwiek zapytał cię o coś, aby sprawdzić twoje zdolności. A z pewnością to uczyni. Tylko my możemy wiedzieć o tym, że potrafisz mówić. W obecności jakichkolwiek innych osób zachowasz milczenie. Rozumiesz? - Tak, pani - odpowiedział ptak. - Będzie, jak każesz. - Dobra robota. - Wigg uśmiechnął się. - Rzeczywiście - dodał Faegan i puścił do niego oko. Uznawszy, że nie musi już dłużej powściągać radości, uniósł się wraz z fotelem, cmokając, i zatoczył podwójne koło w powietrzu, zanim znowu opadł na podłogę. Wigg zmarszczył brwi z dezaprobatą, Shailiha zaś uśmiechnęła się słabo. A potem księżniczka i dwaj czarnoksiężnicy, którzy eskortowali ją z obu stron, opuścili komnatę. ROZDZIAŁ 40 Kiedy Tristan odzyskał wreszcie przytomność, całe jego ciało przenikał ból, Był słaby i drżał. Spocony, oddychał ciężko. Leżąc na plecach na śniegu, spojrzał w górę i zobaczył tylko nagie wierzchołki drzew łagodnie kołysane wiatrem. A potem przypomniał sobie niejasno, jak Ox ciągnął go w kierunku lasu. Potrafił jedynie wodzić wzrokiem, co teraz pozwoliło mu przekonać się, że wojownik sług siedzi nieopodal na ziemi i go obserwuje. Spróbował usiąść, lecz zaraz ponownie opadł na ziemię. W jednej chwili Ox znalazł się przy nim, by go podtrzymać. I wtedy ogarnęła go fala mdłości, które wydawały się trwać całą wieczność. Kiedy wreszcie poczuł się nieco lepiej, spojrzał na sługę. - Dziękuję ci - powiedział słabo i uśmiechnął się do niego. - Ox robi tylko, co mówić czarnoksiężnicy - odparł wojownik. Jego zwykle groźne oblicze zasnuł cień troski. - Ox znowu się cieszy, że Wybraniec żyje. - Zaciągnąłeś mnie tutaj, prawda? - zapytał Tristan. - Ox przynieść tutaj, żeby słudzy nie widzieć, że Wybraniec chory. To źle dla nowego pana sług. Tristan poczuł w ustach dziwny smak, który zdawał się pochodzić z czegoś, co utkwiło mu między zębami. Wydłubał to i wypluł na dłoń; okruch przypominał kawałek kory drzewa. - Co to jest? - zapytał. - Ty mi to wsadziłeś do ust? Ox podniósł mokry kawałek gałęzi. Na środku widniały głębokie ślady zębów. - Ox włożyć to w usta Wybrańca, tak jak mówił czarnoksiężnik - odpowiedział. - Żeby nie połknąć języka, wtedy Wybraniec umrzeć. - Uśmiechnął się niemal nieśmiało. - Wybraniec mało co nie odgryźć palec Oksa. - Uniósł brew i spojrzał na księcia. - Ox myśleć, że czarnoksiężnicy musieć przykleić mu palec, tak jak stopę. Tristan uśmiechnął się słabo. - Jak długo to trwało? - zapytał, rozcierając tył głowy. Ox spojrzał na słońce widoczne przez siatkę gałęzi. - Mamy południe. Pięć godzin, mniej więcej tyle ty odejść. Pięć godzin, pomyślał przygnębiony Tristan. To był drugi z czterech ataków. Wolę nie myśleć, jaki będzie trzeci. Jeszcze dwa i umrę. Kiedy spojrzał na prawe ramię, zobaczył, że złowróżbne czarne żyły wydłużyły się i sięgnęły dłoni. Czul, że ramię jest o wiele sztywniejsze i bardziej obolałe niż dotąd. Siedział jakiś czas w milczeniu, pogrążony w myślach, aż wreszcie spróbował się podnieść. Udało mu się stanąć na nogi przy pomocy Oksa. Sprawdził broń i rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdowali. Na szczęście wojownik wciągnął go jakieś dwadzieścia metrów w głąb lasu. Przez prześwit zobaczył czarną ziemię mogiły, którą rozkopał, oraz ślady butów na śniegu. Ruszył bez słowa w tamtą stronę, a Ox za nim. Minęli grób, nie zatrzymując się przy nim, i poszli w stronę Samotni. Częściowo odbudowane fundamenty z niebieskiego marmuru wznosiły się majestatycznie na wierzchołku wyspy wyrastającej ze środka wspaniałego jeziora. Ale kiedy dotarli do pierwszego z dwóch zwodzonych mostów, nie spotkali tam nikogo. Nie usłyszeli też żadnych głosów ani dźwięków towarzyszących zwykle tak wielkiemu przedsięwzięciu jak odbudowa zamku. Tristan i Ox zatrzymali się, wyczuwając jakąś zmianę. I wtedy to usłyszeli. Okrzyki wiwatowania. Tristan spojrzał na prawo i dopiero wtedy zobaczył usypany z ziemi kopiec. Pokryty śniegiem wznosił się jakieś sto metrów od nich. Wysoki na około trzydzieści metrów ciągnął się przez jakiś czas, a potem opadał. Po chwili Tristan zorientował się, że jest to coś w rodzaju ogromnej misy, bez wątpienia usypanej ludzką ręką. Nie miał wątpliwości, że nie było tam tego, kiedy przybył ratować Shailihę. Spojrzał pytająco na Oksa i zapytał: - Wiesz co to takiego? I skąd te okrzyki? - Przekleństwa i radosne wiwaty napływały nieustannie falami, które wznosiły się i opadały. - Zbudowane po tym, jak Wybraniec odejść pierwszy raz - odpowiedział Ox. Patrzył Tristanowi prosto w oczy, lecz widać było wyraźnie, że nie wie, jak mówić dalej. - To dla Kachinaar. Tristan spojrzał ponownie na kopiec. - Co to jest Kachinaar? - Czuwanie wojownika - wyjaśni! Ox. - Jeśli jeden wojownik oskarża drugiego, wtedy jest Kachinaar. Jeśli przegrywa w zawodach, jest winny i ginie, taka kara. Jeśli wygra, wojownik niewinny i wolny. Kluge robić dużo Kachinaar, często na różne sposoby. Traax też zwoływać Kachinaar. Tristan otworzył usta, zdziwiony. - Co się dzieje podczas Kachinaar? - zapytał szybko. - Kachinaar ma dużo rodzajów - powiedział Ox. - Sarn zobacz. Tristan miał nadzieję, że spotka się z Traaksem, swoim zastępcą, na osobności. Teraz jednak uznał, że może lepiej będzie, jeśli stanie się to na oczach setek sług. Zakładając oczywiście, że wojownicy wciąż akceptują jego przywództwo. A poza tym na placu budowy nie było nikogo, z kim mógłby porozmawiać. - Dobrze - powiedział zrezygnowany. - Ale chcę, żeby dowiedzieli się o naszym przybyciu dopiero, kiedy uznam, że nadeszła właściwa chwila, zrozumiałeś? Ox stuknął obcasami butów. - Żyję, by służyć - odpowiedział szybko. Ruszyli w górę nasypu. Kiedy znaleźli się na górze, spojrzeli w dół. Ściany misy wypełniały rzędy siedzeń z niebieskiego marmuru, na których zasiadali krzyczący i wiwatujący wojownicy. Wszyscy sprawiali wrażenie ogromnie zadowolonych, a wielu z nich, jak zauważył Tristan, było pijanych. Amfiteatr miał owalny kształt, a nie okrągły, jak wcześniej przypuszczał książę. Dno także wyłożono niebieskim marmurem, który pewnie sprowadzono z pobliskiej budowy. Tristan nakazał Oksowi, aby położył się na ziemi za ostatnim rzędem siedzeń, i sam też opadł na brzuch obok niego. Na dnie amfiteatru znajdował się jakiś tuzin wojowników zajętych dziwnie brutalną i szaloną grą. Podzieleni na dwie drużyny starali się ze wszystkich sił zdobyć i zatrzymać coś, co przypominało piłkę. Kiedy któryś z zawodników ją chwytał i próbował przedostać się na drugą stronę, zawodnicy przeciwnej drużyny próbowali powstrzymać go wszelkimi sposobami - poza użyciem broni, jak zauważył - i odebrać mu piłkę. Wydawało się, że nie obowiązują żadne inne zasady. W wielu miejscach śliską marmurową podłogę znaczyły kałuże krwi, a na obrzeżach leżały ciała kilkunastu wojowników, najwyraźniej ogłuszonych podczas wcześniejszego etapu gry. Niektórzy z nich, znieruchomiali z otwartymi ustami, stracili zęby. Inni leżeli rozciągnięci w nienaturalnych pozycjach z powodu połamanych kończyn. Wreszcie, kiedy nastąpiła krótka przerwa w grze, Tristan zobaczył wyraźnie “piłkę”. Była to odcięta głowa jednego z wojowników. Spojrzał na Oksa przerażony. - Co to ma znaczyć? - wyszeptał gniewnie. - Nie wierzę własnym oczom! Ox wskazał na część amfiteatru oddzieloną od reszty. Pośrodku niedużego kwadratu na marmurowym krześle siedział wojownik, którego dłonie, skrzydła i stopy skrępowano mocno sznurem. Na jego obliczu malował się wielki niepokój. - On oskarżony - odpowiedział szeptem Ox. - Jeśli drużyna po prawej pierwsza przenieść głowę trzy razy na koniec drugiej strony, wtedy on winny i umrzeć. Jeśli drużyna z lewej pierwsza zanieść głowę trzy razy na drugą stronę, on niewinny i żyć. Tristan pokręcił głową z niedowierzaniem. - To czyste szaleństwo! - warknął. - Tylko sąd może uznać kogoś za winnego lub niewinnego. Przecież zabroniłem podobnych praktyk, zanim wróciłem do Eutracji! Dlaczego mnie nie posłuchali? Ox spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. - Wybacz, ale Wybraniec się mylić - powiedział z uprzejmością, na jaką tylko potrafił się zdobyć. - Wybraniec nigdy nie zakazać Kachinaar. Ox wiedzieć. Ox być i słyszeć w tamten dzień. - Spojrzał w dół na toczącą się grę. - To sposób sług - dodał po chwili, a w jego głosie zabrzmiała nuta dumy. Tristan powrócił w myślach do tamtego strasznego dnia, kiedy to zabił poprzedniego dowódcę wojowników i został uznany za ich nowego pana. Ox ma rację, przyznał w duchu. Zabroniłem tylko tych zwyczajów, o których wtedy wiedziałem. Spojrzał w dół na wojowników zajętych okrutną grą, której celem było bezmyślne, radosne okaleczanie się nawzajem. - Dlaczego grają głową wojownika? - zapytał Tristan. - I skąd ją wzięli? Czy zabili kogoś tylko po to, aby zdobyć “piłkę” do tej okrutnej gry? - Jeśli dwóch wojowników oskarżonych o tę samą zbrodnię i pierwszy winny po innym Kachinaar, wtedy jego głowa dla drugiego. To miejsce używane tylko do tego. Kachinaar specjalny teatr. Słudzy bardzo go lubić. Tristan po raz kolejny spojrzał w dół na oczekującego na wynik, samotnego, skrępowanego mężczyznę. - Jeśli i ten zostanie uznany za winnego, w jaki sposób umrze? - zapytał, podejmując rozmowę. Ox wskazał na inną wydzieloną część amfiteatru. - Tam - powiedział. - Jeśli winny, wojownik iść tam. Tristan spojrzał w stronę, którą wskazywało grube ramię Oksa. Ujrzał czarne zwierzę o długim cielsku, trzymane bezpiecznie pod ogromnymi siatkami. Ogromne, śliskie, przerażające, miało gadzi ogon pokryty ostrymi wypustkami, a z pyska przypominało szczura. Po bokach łba bestii widać było różowe, nieprzyzwoicie wyglądające skrzela. W tej samej części amfiteatru, w której więziono zwierzę, leżał duży stos czegoś, co przypominało ludzkie kości ogryzione do czysta i lśniące w zimnym blasku popołudniowego słońca. Na wielu z nich widniały skrawki czegoś, co z pewnością było pozostałością po skórzanej zbroi. - Na Zaświaty, co to takiego? - zapytał szeptem Tristan. - Bagienny szczur - odpowiedział cicho Ox. - Jeśli wojownik winny, rzucają go szczurowi. Tristan potrząsnął głową i zamknął oczy. Choćbym nie wiem jak długo znał Sługi Dnia i Nocy, nigdy nie przestaną mnie zadziwiać, pomyślał. Podobnie jak czarnoksiężnicy. Ponownie skierował uwagę ku radosnej wrzawie dobiegającej z dołu i skrępowanemu wojownikowi. Wiedział, że musi szybko podjąć decyzję, lecz nie miał pewności, co robić. Nagle wojownicy zerwali się na nogi i zaczęli wiwatować. Jednemu z graczy udało się wreszcie dotrzeć z głową wystarczająco daleko na część przeciwnej drużyny i teraz położył ją na marmurowej posadzce po raz trzeci i ostatni, jak się wydawało. Pozostali zawodnicy z jego drużyny skoczyli na niego uradowani, dosłownie zakrywając go ciałami i skrzydłami. - Kachinaar skończony - powiedział Ox. Tristan wstrzymał oddech, bojąc się zapytać o rezultat. - Czy on... - Wojownik niewinny - ubiegł go Ox. - Wojownik żyć. Tristan odetchnął z ulgą i spróbował znowu się skupić na nie cierpiących zwłoki sprawach. - Ox - wyszeptał - czy masz dość sił, żeby wziąć mnie na ręce i polecieć? Ogromny sługa uśmiechnął się i dumnie wypiął pierś. - Mało kto tak silny, ale Ox potrafi. Zamyślony Tristan przygryzł dolną wargę. Byłoby to bardzo efektowne wejście, pomyślał. Tego mi właśnie potrzeba. Chwila jest odpowiednia. W tym momencie dostrzegł Traaksa. Traax opuścił swoje miejsce i szedł w stronę uniewinnionego właśnie wojownika, z pewnością po to, by go uwolnić. Książę patrzył na tego wysokiego, muskularnego męża o gładko ogolonej twarzy, co należało do rzadkości wśród slug. Młodszy i przystojniejszy od Kluge’a, Traax związywał z tylu długie czarne włosy kawałkiem czarnej skóry. Kiedy dowódca sług wyciągnął miecz, przez amfiteatr popłynął znajomy dźwięk stali. Kilkoma wprawnymi cięciami przeciął więzy, po czym uścisnął mocno wojownika, gratulując mu wyniku sądu. Zebrani zerwali się, wymachując rękoma. Piwo i wino polało się na głowy sług i siedzenia amfiteatru. Rozległy się ogłuszające wiwaty. - Ox - powiedział szybko Tristan - podnieś mnie i dwukrotnie przeleć nad amfiteatrem, a potem postaw mnie na środku, dokładnie przed Traaksem. - Żyję, by służyć - odparł wojownik. Podniósł Tristana, po czym rozpostarł silne skórzaste skrzydła. Zrobił kilka szybkich kroków w dół wału i wzbił się w powietrze. Tristan był oczarowany swoim pierwszym doświadczeniem lotu. Zimne powietrze owiewające mu twarz było ożywcze, a poczucie wolności przyprawiało go o zawrót głowy. Ox wzniósł się wyżej i poniósł go na swoich mocnych skrzydłach nad obrzeżami amfiteatru. Kiedy okrążył go dwukrotnie, zgodnie z rozkazem księcia poszybował w dół i wylądował łagodnie na środku placu. Postawił księcia na ziemi dokładnie przed Traaksem. Zapadła cisza, a Tristan i Traax mierzyli się wzrokiem jakby w pojedynku woli. Nikt się nie poruszył, nie padło ani jedno słowo. Słychać było jedynie zimny, wirujący wiatr, którego podmuchy omiatały wnętrze ogromnej misy i płynęły dalej. Tristan patrzył spokojnie prosto w zielone oczy Traaksa i nie spuścił wzroku nawet na chwilę. On pierwszy musi do mnie przemówić, uznając tym samym moje zwierzchnictwo, upomniał samego siebie. Nawet Traax nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważna to chwila. Bo jeśli nie uzna mojej władzy, nie będę mógł kazać sługom udać się ponownie do Eutracji i nasze plany spełzną na niczym. Początkowe zdziwienie widoczne w spojrzeniu Traaksa szybko ustąpiło miejsca sceptycyzmowi, jakby wojownik nie chciał oddać dowództwa nad swoimi legionami, bez względu na to, jak krótko miałoby to trwać. Zacisnął szczęki i pytająco uniósł brew. Oczy wszystkich zwrócone były teraz na Traaksa w oczekiwaniu na to, co zrobi. Po kilku pełnych napięcia chwilach Traax poddał się i przyklęknął powoli na kolano. - Żyję, by służyć - powiedział silnym, czystym głosem. Natychmiast wszyscy zebrani w amfiteatrze wojownicy uczynili to samo. - Żyję, by służyć - powiedzieli jednym głosem, od którego zatrząsł się niemal cały amfiteatr. Tristan nie okazał na zewnątrz żadnych emocji, lecz jego serce zabiło radośnie. Udało mu się. Teraz jednak, kiedy już zdobył kontrolę, musiał ją utrzymać. - Możecie wstać! - zawołał do wszystkich wojowników. Traax podniósł się, a pozostali poszli w jego ślady i stanęli na baczność. - Wybraniec zaszczycił nas swoją obecnością - rzekł Traax i skłonił lekko głowę. Tristanowi wydało się, że usłyszał w głosie oficera nutkę sarkazmu, lecz szybko odpędził niepokój. - To dla nas zaszczyt - dodai Traax już bardziej pokornym głosem. - Potem spojrzał na Oksa i na jego stopę. - Widzę, że twoja noga jest wyleczona - powiedział. - Cieszę się, że czarnoksiężnicy Wybrańca zdołali tego dokonać. Ox skłonił lekko głowę i strzelił obcasami. - Przyszedłem, by odebrać twój raport, tak jak obiecałem tamtego dnia na dziedzińcu - odparł Tristan ze spokojem, nie uginając się ani na chwilę pod spojrzeniem Traaksa. - Mamy też do omówienia ważne sprawy dotyczące Eutracji. Czy moglibyśmy pomówić gdzieś na osobności? To, co mam do powiedzenia, jest przeznaczone tylko dla twoich uszu. - Naturalnie - rzekł Traax. - Idź za mną, panie. Ale najpierw proszę o pozwolenie odprawienia wojowników z powrotem do pracy przy odbudowie Samotni. Tristan niemal zapomniał o nich, skupiony całkowicie na osobie Traaksa. - Masz moje pozwolenie - powiedział. Machnięciem ręki Traax dał znak sługom, że mogą odejść. W jednej chwili kilka tysięcy wojowników wzbiło się w powietrze i poszybowało w kierunku zamku. - A teraz chodźmy - powiedział Traax. Sługa wyprowadził Tristana i Oksa z amfiteatru i poprowadził ich jego zewnętrzną krawędzią do okazałego marmurowego wejścia w ścianie nasypu, strzeżonego z obu stron przez potężnych uzbrojonych wojowników. Traax otworzył drzwi i dał znak Tristanowi i Oksowi, aby weszli. Księcia zdziwiło to, co ujrzał w środku. Spodziewał się surowego wnętrza, bo na podstawie rozmaitych szczegółów życia sług wydawało mu się, że wiodą proste życie. Tymczasem komnata, w której się znaleźli, była jasna i przestronna, wzniesiona z marmuru w najjaśniejszym odcieniu indygo, z podłogą wyłożoną dywanami i z gustownie rozstawionymi meblami. Takich pomieszczeń było kilka, a na środku największego ustawiono duży marmurowy stół z sześcioma krzesłami. Oliwne żyrandole wypełniały komnatę delikatnym, zapraszającym światłem. Pomieszczenie to przypominało trochę jedną z mniejszych sal Reduty. Zasiedli przy stole. W geście szacunku Traax wyjął z pochwy miecz i położył go na stole. Tristan i 0x uczynili podobnie. - Coś do jedzenia i picia? - zapytał Traax. - Owszem - odpowiedział Tristan i nagle poczuł, jak bardzo jest głodny i spragniony. Traax klasnął w dłonie i niemal natychmiast przy stole pojawiły się dwie kobiety sług. Tristan uzmysłowił sobie, że widzi je po raz pierwszy. Były całkiem urodziwe. Stały dumnie wyprostowane, w odróżnieniu od pokornie skulonych służących, którymi zapewne były za czasów dowództwa Kluge’a. Tristan pomyślał, że ciekawie byłoby przyjrzeć się dokładniej, jak rozwija się społeczeństwo sług, zakładając oczywiście, że wojownicy przestrzegają jego rozkazów. - Jedzenie i picie - zwrócił się Traax do kobiet. - Kuropatwa chyba będzie w sam raz. I ruszajcie się - rzucił, po czym zerknął na Tristana, wydymając usta. - Proszę - dodał już łagodniejszym, mniej władczym tonem. Zanim kobiety odeszły, Tristanowi wydało się, że dostrzegł na ich ustach cień uśmiechu. Sam z trudem powstrzymywał się od śmiechu. - Kobiety sług są silne - zauważył Traax z namysłem. - Wielu spośród wojowników, a w szczególności ci, którzy niedawno się ożenili, korzystając z twojego pozwolenia, wydaje się nawet szczęśliwszych. Wojownicy wolą, aby ich kobiety były gwałtowne i seksualnie agresywne. Biorąc pod uwagę, że tak niedawno uzyskały wolność, odpłacają nam tą samą monetą. A wiele z nich wysunęło nawet bardzo rozsądne sugestie co do odbudowy i udekorowania Samotni - powiedział to w taki sposób, jakby zdumiewał go fakt, że zwykłe kobiety zdolne są do takich intelektualnych wyczynów. A potem uniósł kącik ust. - Jak już mówiłem, panie, twoje zmiany są interesujące. - Zdaj raport, proszę - powiedział Tristan. - Szczególnie interesuje mnie, jak wypełniane są rozkazy, które ci zostawiłem przed opuszczeniem Parthalonu. Ale streszczaj się, bo mamy jeszcze wiele do omówienia. Traax skinął głową i pokrótce podał najistotniejsze informacje na temat tego, co dotąd zrobiono. Kiedy Traax skończył, Tristan zapytał: - A jakie były przewinienia tych, którzy odbywali Kachinaar? I dlaczego stanął tutaj ten amfiteatr? - Pierwszy z wojowników, ten, którego głową grali, został oskarżony o to, że siłą posiadł żonę Gallipolai innego mężczyzny - powiedział Traax. - Co do jego winy nie było wątpliwości. Nie przeszedł czuwania, a zatem sprawiedliwości stało się zadość, ponieważ mężczyznom nie wolno już dzielić się kobietami, do tego Gallipolai nie są niewolnikami. - Traax opowiadał o tym brutalnym zwyczaju z taką swobodą, jakby rozmawiali o pogodzie. - Jeśli zdarzy się, że dwa Kachinaary odbywają się jednocześnie, to gdy pierwszy z oskarżonych zostaje uznany za winnego, ucinamy mu głowę i wykorzystujemy ją potem w grze - mówił dalej. - Mówiono też, że drugi z oskarżonych, przyjaciel pierwszego, także posiadł tą samą kobietę. Ale jego wina nie była tak oczywista. Przeżył czuwanie, a zatem jest wolny. - Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się. - A co do twojego drugiego pytania, nasz amfiteatr został zbudowany z gorszej jakości marmuru sprowadzonego z placu budowy Samotni - ciągnął. - Nie jest jeszcze ukończony, trzeba go ozdobić posągami i tak dalej. Kazałem go zbudować, aby więcej sług mogło obserwować Kachinaar, kiedy dwa czuwania odbywają się jednocześnie albo kiedy zbrodnia zasługuje na szczególną uwagę. - Znowu się uśmiechnął i pochylił do przodu w konspiracyjnym geście. - Jak widziałeś, trzymamy tam nawet dla tych celów żywego szczura bagiennego. Bardzo ożywia widowisko. Czasem wojownicy robią zakłady, po ilu dniach szczur wyrzyga kości. Tristan odchylił się do tyłu, starając się ze wszystkich sił ukryć swoją dezaprobatę. - Czy nazwaliście jakoś to miejsce? - zapytał. - Oczywiście - odpowiedział Traax. - Nosi nazwę Sceny Sądu. Oczywiście Kachinaar odbywa się także w innych miejscach, lecz Scena Sądu szybko stała się ulubionym amfiteatrem wojowników. Na Zaświaty, i co ja mam z tym zrobić? - zastanawiał się Tristan. Nie do pomyślenia było, aby taki barbarzyński zwyczaj utrzymał się w tym kraju pod jego panowaniem. Z drugiej strony bardzo potrzebował tych wojowników - wszystkich, co do jednego. Zakazanie czegoś tak wśród nich popularnego, z czego byli bardzo dumni, i to podczas pierwszej wizyty, mogłoby stać się powodem ich wrogości. Wciąż niepewny, co postanowić, Tristan spróbował wyobrazić sobie, co by mu doradził Wigg, gdyby był tam z nim. Nieraz podczas poszukiwań Shailihy i Klejnotu pierwszy czarnoksiężnik nakazywał mu zapominać o tym, co widzi, bez względu na to, jak ohydne były to rzeczy, i spróbować skupić się na ostatecznym celu. Najważniejsze jest, aby mógł wykorzystać sługi do pokonania ptaków Pijawki i uniemożliwienia Nicholasowi uaktywnienia Wrót Świtu. Uznał więc, że póki co nie będzie więcej wspominał o Scenie Sądu czy Kachinaarze i nie potępi tego zwyczaju. Ale i nie pochwali głośno. Postanowił zmienić temat rozmowy. - A teraz wyjawię ci prawdziwy powód mojej wizyty - powiedział, patrząc prosto w oczy Traaksa. - Rozkazuję skierować do Eutracji tyle legionów, ile tylko możesz odkomenderować. Natychmiast. Zagraża nam armia nowego wroga i zadaniem sług będzie ją zniszczyć. - Skrzyżował ramiona na piersi i odchyli! się do tyłu, czekając na reakcję Traaksa. - Już zbyt długo nie walczyliśmy, panie - rzekł Traax. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza i podniósł go tak, by światło zalśniło na ostrzu. - Dobrze więc, że nasze miecze znowu będą mogły zakosztować krwi, szczególnie że nie wolno nam odbywać walk na śmierć i życie. Twoi wrogowie są naszymi wrogami. - Skupił spojrzenie zielonych oczu na Wybrańcu. - Powiedz mi coś więcej - dodał podekscytowany. W tym momencie przyniesiono jedzenie. Tristan zamilkł, czekając, aż kobiety odejdą. Parthalońska kuropatwa smakowała wybornie; miał wrażenie, że nie jadł dotąd lepszego mięsa. Szybko pochłonął kilka porcji przyprawionej kuropatwy i ciemnego chleba, opróżniając przy tym parę pucharów mocnego czerwonego wina. Wydawał Traaksowi rozkazy między kolejnymi kęsami. Odbudowa Samotni ma zostać wstrzymana do odwołania, polecił. Traax ma zacząć zbierać ludzi - a także broń, materiały, prowiant i sprzęt pomocniczy - a wszystko należy zgromadzić w pobliżu wejścia do portalu Faegana. Flota zakotwiczona w pobliżu Orlego Cypla ma wyruszyć najszybciej jak to możliwe, zabierając na pokłady okrętów dodatkowe oddziały. Gdyby wynikły jakieś poważne problemy, które by uniemożliwiały wykonanie jego rozkazów, posłaniec sług ma zostać wysłany przez portal z informacją dla niego. Kiedy Tristan opisał ptaki i skarabeusze, Traax uśmiechnął się tylko, coraz bardziej podniecony. Tristan celowo nie wspomniał o Nicholasie ani o budowie Wrót Świtu. Postanowił, że wyjaśni to wszystko Traaksowi> kiedy już cała armia sług znajdzie się w Eutracji i będzie do jego dyspozycji. Głównym problemem było teraz sprowadzenie ich tam, nie chciał więc, aby jego zastępca rozpraszał się innymi sprawami czy też aby otrzymał argument, który mógłby wykorzystać, by sprzeciwić się jego rozkazom. A przede wszystkim nie chciał, aby Traax czy którykolwiek inny sługa dowiedział się o tym, że czarnoksiężnicy tracą moc. - Mam też dla ciebie kilka innych poleceń, które musisz wypełnić co do słowa - mówił dalej Tristan, mając w pamięci zalecenia czarnoksiężników. - Słuchaj mnie uważnie, bo od tego będzie zależało życie twoje i twoich wojowników. Jeśli pojawią się jakieś zakłócenia lub zmiany w konsystencji wiru, wojownicy mają przestać wchodzić do portalu. Takie anomalie mogą oznaczać, że portal jest bliski zamknięcia albo działa wadliwie. Każdy, kto wejdzie do niego w takiej chwili, może zginąć w mękach, zagubiwszy się gdzieś po drodze. Niech wojownicy biegną najszybciej jak potrafią i tylu naraz, ilu zmieści się w portalu, tak abyśmy mogli jak najszybciej powiększyć nasze siły po drugiej stronie. Rozumiesz? - Tak, panie - odpowiedział Traax. - Zostaw na miejscu nieduży oddział, który będzie dalej polował na szczury. Masz pięć dni na przygotowania. Potem przybędziesz do Eutracji przez portal. Mamy jeszcze wiele do omówienia, między innymi plan bitwy. Traax wziął głęboki oddech, zanim wyraził swoją myśl. Upił łyk wina. - Wybraniec rozumie, oczywiście, że podróż morska zabierze co najmniej trzydzieści dni? - Tak - odpowiedział Tristan. - Ale nic nie możemy na to poradzić. W tym czasie wojownicy powinni przybywać przez portal, być może powiększony i otwierany na dłużej, jeśli czarnoksiężnicy będą w stanie tego dokonać. - Mój pan pamięta też o warunku dziesięciokroć razy cztery, który czarownice musiały spełnić, aby przepłynąć bezpiecznie? - zapytał Traax uprzejmie. Tristan zamarł w bezruchu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Prędzej czy później musiało to nastąpić, pomyślał przerażony. Wiedział, że nie wolno mu okazywać słabości czy braku wiedzy, przynajmniej na tym etapie. Musiał w jakiś sposób znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale tak, aby sługa nie zorientował się, że on nie wie, o co chodzi. Spojrzał na Oksa. Będąc wśród najeźdźców Tammerlandu, ogromny wojownik z pewnością wiedział, co to znaczy - tylko że zajęci licznymi problemami nie zapytali go o to. Tristan spojrzał prosto w duże ciemne oczy sługi i dostrzegł w nich niepokój. To musi mieć związek ze sztuką, domyślił się. Bo nic innego nie jest w stanie przestraszyć wojownika sług. - Zanim zabiłem czarownice z Sabatu, zmusiłem je do wyjawienia tej tajemnicy - przemówił wreszcie Tristan zdecydowanym tonem, mając nadzieję, że sługa mu uwierzy. Naturalnie musimy uwzględnić zwiększony stopień trudności. Wiem, że przepłynąłeś morze, ponieważ byłeś w Tammerlandzie tamtego dnia. - Zamilkł i zacisnął mocniej zęby. - W dniu, w którym wymordowano moją rodzinę i czarnoksiężników z Rady. Traax wciągnął powoli powietrze, a jego zimne spojrzenie nawet nie drgnęło. - Wypełniam moje rozkazy co do słowa - powiedział cicho stanowczym tonem. - Bez względu na to, kto mi je wydaje. Czy myślisz, że moje wojska nie mogłyby zgnieść ciebie i twoich czarnoksiężników tamtego dnia na dziedzińcu, kiedy zabiłeś Kluge’a? Ale sługa nie zdobywa dowództwa w nieuczciwej walce. Z pewnością cię to ucieszy, kiedy już staniemy na twojej ziemi. Tristan drgnął, usłyszawszy ton głosu Traaksa, choć z drugiej strony wiedział, że wojownik mówi prawdę. Książę zaczynał żywić coraz większy szacunek dla tego inteligentnego sługi, który siedział przed nim. - Opisz mi podróż przez morze - powiedział Tristan, brnąc dalej. - Przekonamy się, czy czarownice mówiły prawdę. Traax skinął głową; najwyraźniej blef Tristana okazał się skuteczny. - Po piętnastu dniach żeglugi statki wchodzą w obszar flauty. Wiatr zupełnie ustaje, a morze jest gładkie jak szkło. Powietrze staje się tak zimne, że widać parę oddechu. A potem gęsta mgła przybiera kształt dwóch dłoni, które chwytają dziób i rufę statku, zatrzymując go w miejscu. W wodzie pojawiają się twarze, a głosy domagają się czterdziestu martwych ciał. Wyrzucamy je za burtę i zostają zjedzone. Dopiero wtedy nekrofagi, pożeracze ciał, pozwalają nam przepłynąć. - Zamilkł pogrążony w myślach. - Tak więc będziemy potrzebować czterdziestu ciał. I jak wiesz, muszą być świeże - dodał. - Jeśli pozwolisz, panie, możemy z łatwością przeprowadzić na pokładzie trening walk na śmierć i życie, zanim wpłyniemy w strefę ciszy. Tym sposobem zdobędziemy wymaganą liczbę świeżych ciał. - Znowu zamilkł, a na jego twarzy odmalował się niepokój. - Oczywiście zakładamy, że nekrofagi uhonorują umowę, mimo że na pokładzie nie będzie czarownic, które już nie żyją. Tristan odchylił się do tyłu, starając się nie okazywać przerażenia, jakim napełniły go słowa Traaksa. Nekrofagi... pożeracze ciał. Musiał w jakiś sposób upewnić się co do wiarygodności tej niesamowitej opowieści - a jedyną osobą na tej ziemi, której mógł ufać, był Ox. Spojrzał na ogromnego wojownika, który siedział obok niego. - Czy i ty tak to wszystko zapamiętałeś? - zapytał. - Tak, Wybrańcu - powiedział Ox. Tristan skinął głową. - W takim razie albo moi czarnoksiężnicy poradzą sobie z nekrofagami, albo nie przepłyniemy morza. Tak czy inaczej, znajdziemy jakieś rozwiązanie. Traax posłał księciu dziwne spojrzenie. - Coś jeszcze? - zapytał go Tristan. - Czegoś nie rozumiesz? - Wybacz, panie, ale muszę o to spytać - odparł Traax. - Jesteś chory? Tristan znieruchomiał. - Dlaczego pytasz? - zapytał tak obojętnym tonem, na jaki tylko potrafił się zdobyć. - Żyły na twoim ramieniu - powiedział Traax. - Wydają się zaognione. Odniosłeś ranę? - Zwykła rana podczas walki, nic groźnego - skłamał Tristan. - Moi czarnoksiężnicy już rozpoczęli proces leczenia. Stanę u twego boku, kiedy nadejdzie właściwa chwila. Wstał i dał znak, aby Ox i Traax poszli w jego ślady. Wszyscy trzej schowali miecze do pochew. Tristan spojrzał na Traaksa. - Zrozumiałeś rozkazy? Traax strzelił obcasami. - Tak, panie - odpowiedział szybko. Wszyscy trzej wyszli na zewnątrz z powrotem do amfiteatru. - Pragniesz jeszcze czegoś, panie? - zapytał Traax. - Zostaniesz do jutra? - Nie - odpowiedzią! Tristan. - Musimy wracać. Spojrzał ku gwiazdom, mając przeczucie nieuniknionych wydarzeń. - Kazałem czarnoksiężnikom otwierać na krótko portal co godzinę aż do mojego powrotu. Udamy się na miejsce, w którym tu przybyliśmy. Nie będziemy musieli długo czekać. - W takim razie udam się do Samotni i poinformuję legiony o zbliżającej się kampanii - powiedział Traax i uśmiechnął się. - Ucieszą się. A zatem zobaczymy się za pięć dni w Eutracji. - Za pięć dni - powtórzył Tristan. Wyciągnął rękę w geście dobrej woli. Traax uczynił to samo. Każdy zacisnął mocno dłoń na przedramieniu drugiego. Pakt został zawarty. Traax strzelił obcasami i odszedł. Tristan i Ox opuścili upiornie piękną Scenę Sądu zalaną księżycowym blaskiem. Skrzypiąc butami na świeżym śniegu, poszli do miejsca, w którym pojawili się w Parthałonie. Nieopodal wznosiła się częściowo odbudowana Samotnia oblana światłem pochodni tak samo jak za czasów Sabatu. Nagle z wnętrza zamku popłynęły radosne okrzyki. Oddech Tristana unosił się obłoczkami, kiedy spoglądał na gwiazdy i trzy różowe księżyce, których szkarłatny blask zalewał roziskrzoną śniegiem ziemię. Otulił się szczelniej płaszczem i stał nieruchomo, rozmyślając o wszystkich drogich mu osobach, które zginęły z raje sług. Ox stał w milczeniu u jego boku, jakby robił to przez całe życie. Niech Zaświaty obdarzą mnie spokojem, abym uwierzył w to, że słusznie postąpiłem. ROZDZIAŁ 41 Wigg siedział przy dość dużym stole, pogrążony w rozmyślaniach. Wciąż miał wątpliwości co do tego, co zamierzał zrobić Faegan, lecz w końcu przystał na jego plan. Faegan siedział nieopodal w swoim fotelu na kółkach. W dłoniach trzymał niewielkie szklane naczynie o dziwnym kształcie, wypełnione cieczą rozjarzoną mocą sztuki. Tristan z Oksem nie wrócili jeszcze z Parthalonu, lecz czarnoksiężnicy wiedzieli, że jest zbyt wcześnie, by się niepokoić. Shailiha spała bezpiecznie w swojej sypialni. Pozostali lokatorzy Reduty zajęci byli swymi obowiązkami. Obaj czarnoksiężnicy siedzieli sami w przedpokoju wiodącym do Studni Reduty. Kilka dni wcześniej zdjęli kamień z szyi Faegana i umieścili go pod wiecznie płynącym strumieniem wody, w nadziei, że w ten sposób pomogą Klejnotowi. Czyniąc to, spodziewali się, że tym samym wszyscy wtajemniczeni utracą swoje dary, lecz ku ich zdziwieniu tak się nie stało. Ze zdumieniem zobaczyli, że zachowali moc, a kamień wciąż zamiera. Wigg i Faegan wrócili właśnie ze Studni Reduty, gdzie poszli sprawdzić Klejnot. Kamień wciąż tracił moc - i to w dziwnie przyspieszonym tempie. Dla niewprawnego oka mogłoby się wydawać, że kamień traci kolor mniej więcej w tym samym tempie. Ale na pewno nie dla kogoś tak wtajemniczonego jak Faegan. Szczegół ten dał do myślenia wiecznie ciekawemu mistrzowi czarnoksiężników. W rezultacie zaczął rozpatrywać problem zamierania kamienia z innego punktu widzenia. Niewyraźne światło, pomyślał, trzymając w dłoni dziwne naczynie, które przyniósł ze sobą. Ale nie aż tak słabe, by nie ukazać pewnych możliwości błyskających światłem w ciemnościach naszych problemów. Wzbogacony o dość wątłą, lecz dającą nadzieję nową hipotezę, udał się wcześniej do Archiwum, by podjąć badania. Potrzebował na to trochę czasu, lecz wreszcie udało mu się odnaleźć dość ezoteryczne wyliczenia, których szukał. Potem spędził kilkanaście godzin w jednym z laboratoriów Reduty, pracując nad odpowiednią mieszanką. Pozbawiony części swojej mocy potrzebował na to więcej czasu niż w normalnych okolicznościach. Wynikiem jego wytężonej pracy była rozjarzona ciecz, którą trzymał teraz w naczyniu. - Jesteś pewien, że to zadziała? - zapytał wiecznie sceptyczny Wigg. - O co chodzi, Wigg? - rzucił figlarnie Faegan. - Nie wierzysz już w moje zdolności? - Możliwość pogrążania się w pracy laboratoryjnej, choć tak trudnej, jak zawsze dodała mu energii. Badania zakończone zastosowaniem ich rezultatu zawsze należały do jego ulubionych aspektów sztuki. - Zastanówmy się - mówił dalej, udając rozczarowanie. - Najpierw musiałem cię przekonywać co do Uprzedzeń. W tej sprawie mocno się opierałeś. A potem kwestia więzi między Shailihą i ptakiem. Tutaj także okazałeś wiele sceptycyzmu. Ale w obu przypadkach miałem rację, jak mi się zdaje. Czy nigdy nie zdobędziesz się na to, aby przyznać, że czasem coś mi się udaje? - Jego szarozielone oczy rozbłysły, kiedy potrząsnął kusząco pojemnikiem, mimo iż wiedział, że Wigg tego nie widzi. - Zabawimy się w dwa z trzech? Wigg nie miał ochoty na żadne zabawy, więc tylko westchnął. - Czy Shawna Niska brała udział w tym szaleństwie? - zapytał. - Och, tak - odparł zadowolony z siebie Faegan. - Właśnie dziś rano poinformowała mnie, że skończyła swoje zadanie. Zapewniam cię, że uczyniła to z wielką radością. Potrzebowała dwóch wieczorów na wypełnienie swojej misji, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Oczywiście nie ma pojęcia, jaki był powód mojej dziwnej prośby. Obiecała też, że zachowa absolutne milczenie. - Faegan uśmiechnął się. - Najwyraźniej lubi dobre tajemnice. Niemal jak dziecko. Nie tylko ona, pomyślał Wigg. - Zróbmy to już - mruknął. Faegan zamknął oczy i uniósł w powietrze Wigga wraz z krzesłem. Potem sam wzniósł się ze swoim fotelem i ostrożnie odkorkował naczynie. Powoli wylał błękitną ciecz, która utworzyła niewielką rozjarzoną kałuże, na podłodze komnaty. Jego oblicze spoważniało, kiedy w skupieniu zamknął oczy. W następnej chwili kałuża zaczęła się powiększać, aż pokryła dokładnie całą podłogę. Minęło kilka chwil i ciecz zniknęła. Faegan otworzył oczy wyraźnie usatysfakcjonowany. - Chodźmy, Wigg - powiedział cicho. - Nie mamy tu już nic do roboty. W tej chwili jednoskrzydłowe drzwi w przeciwległym końcu pokoju otworzyły się i obaj czarnoksiężnicy przenieśli się w powietrzu do korytarza, gdzie opadli na podłogę. Ogromne mahoniowe drzwi zamknęły się, skrywając dziwną tajemnicę, a dwaj prastarzy przyjaciele ruszyli przed siebie korytarzem Reduty. ROZDZIAŁ 42 Tristan, Faegan, Wigg i Shailiha siedzieli za zamkniętymi drzwia mi Archiwum Reduty. Morganna jak zwykle spała w nosidełku na piersi Shailihy. Tristan zdążył już opowiedzieć o swoich przeżyciach w Parthalonie. Oblicza czarnoksiężników spochmurniały, kiedy usłyszeli makabryczną opowieść o nekrofagach. - Nie możemy pozwolić na wypłynięcie armady - powiedział Faegan. - Nekrofagi zawarły umowę z Sabatem, a czarownice nie żyją. Nie wiemy, czy nadal honorowałyby umowę, i nie możemy ryzykować utraty tylu wojowników. - Zastanawiał się przez chwilę. - Musimy wysłać Oksa z powrotem do Parthalonu z pisemnym rozkazem do Traaksa dotyczącym wstrzymania podróży morskiej. - Pogłaskał niebieskiego kota, który zamruczał z zadowoleniem wyciągnięty na jego kolanach. - Wygląda na to, że muszę przyspieszyć prace nad powiększeniem portalu i wydłużeniem czasu jego otwarcia. - Westchnął przeciągle. - A to nie będzie łatwe. Tristan spojrzał na Shailihę. Wydała mu się bledsza i jakaś osłabiona. - Dobrze się czujesz? - zapytał zaniepokojony. - Czy coś się stało podczas mojej nieobecności? Wiedząc, jak bardzo Shailiha kocha brata i z jaki trudem przychodzi jej kłamanie przed nim, obaj czarnoksiężnicy wstrzymali oddech i bardzo chcieli wierzyć, że zachowa się odpowiednio. Shailiha przytomnie powstrzymała się przed przygryzieniem dolnej wargi, co zawsze robiła w chwilach niepewności. - Nic mi nie jest, braciszku - zapewniła. Wyciągnęła rękę i dotknęła złotego medalionu na jego szyi. - Nie ma powodu do zmartwień. Pewnie jestem po prostu zmęczona tym wszystkim. - Zobaczyła, że czarnoksiężnicy odetchnęli. Ujęła dłoń Tristana i szybko zmieniła temat rozmowy. - Bardzo cierpiałeś? - zapytała, nawiązując do jego drugiego napadu konwulsji. - Tak, Shai - odparł cicho. - Nigdy wcześniej nie doświadczyłem podobnego bólu. Prawe ramię mam teraz słabsze i obolałe. Gdyby nie Oks, mógłbym udusić się własnym językiem. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że wojownik sług stał się jednym z moich przyjaciół. - Odwrócił się do czarnoksiężników. - Chyba nie ma sensu pytać, czy posunęliście się w pracach nad odkryciem lekarstwa? Faegan pokręcił lekko głową. - Ale mamy dla ciebie coś innego - dodał zaraz. - Niespodziankę! Coś, co, jak sądzę, poprawi ci humor. Tristan uniósł brew. - Co takiego? - zapytał sceptycznie. - Po odpowiedź musisz udać się z nami na wyższe piętra - powiedział tajemniczo Faegan. Ruszył do drzwi, nie czekając na Tristana. - Idziemy? Tristan poszedł posłusznie za czarnoksiężnikami i Shailiha, którzy opuścili Redutę i udali się wyżej do zniszczonego i splądrowanego pałacu. Wreszcie zatrzymał się i zobaczył, że stoją przed drzwiami, które kiedyś prowadziły do prywatnych komnat jego matki. - I co takiego interesującego waszym zdaniem może tu być? - zapytał, unosząc kącik ust w półuśmiechu. - Otwórz drzwi i sam się przekonaj - odparł Wigg. Uśmiech na twarzy pierwszego czarnoksiężnika, pierwszy od tygodni, tylko potęgował wrażenie tajemniczości. Książę wziął głęboki oddech, przekręcił gałkę drzwi i zdecydowanym krokiem wszedł do przepięknej niegdyś komnaty. Pamiętając o tym, że w całą sprawę zamieszani są czarnoksiężnicy, wiedział, że może spodziewać się najdziwniejszych rzeczy. Jednak nie tego, co ujrzał. Szczególnie tutaj, w komnatach matki. Na środku pokoju na mocnych nogach stał ptak, którego schwytali z Oksem. Widząc, że z jakichś powodów nie jest on zamknięty w niszy czarnoksiężnika, Tristan przesunął dłoń w kierunku rękojeści miecza. Zaraz jednak zorientował się, że ptak zachowuje się spokojnie i obserwuje go z umiarkowanym zainteresowaniem. Faegan cmoknął zadowolony. - Miecz nie będzie ci potrzebny. Lepiej przyjrzyj się uważniej. Tristan czujnie obserwował ptaszysko. Bez wątpienia zaszła w nim jakaś zmiana. Potrzebował jeszcze chwili, by wreszcie to zrozumieć. Oswoili go albo wytresowali w jakiś sposób! - pomyślał. Ptak nie okazywał chęci ucieczki przez otwarte drzwi balkonowe. Spojrzenie Tristana spoczęło na dziwnym siodle ze strzemionami przypiętym rzemieniem do grzbietu ptaka, który miał też założone wodze. Otworzył szeroko oczy, kiedy zrozumiał, jakie jest ich przeznaczenie. Chcą, żebym na niego wsiadł! Żebym latał po niebie! Otworzył usta zdumiony i odwrócił się do przyjaciół, którzy uśmiechali się szeroko. - Powiedzcie, że to tylko żart - rzekł, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Wcale nie - odparł Wigg. - Ale należy ci się wyjaśnienie. - Ładnie to ująłeś - mruknął Tristan i spojrzał na siostrę. - Przypuszczam, że wiedziałaś o wszystkim - dodał. Shailiha kołysała lekko córkę i przygryzała wargę. - Wiedziałam, ale nie miałam z tym nic wspólnego - skłamała przekonująco. - To był pomysł czarnoksiężników. Przyglądał jej się przez chwilę, mrużąc oczy, lecz w końcu przyjął jej odpowiedź. - Czy ta istota potrafi mówić? - zwrócił się do czarnoksiężników. - Niestety, nie - skłamał Wigg. - Choć ma ludzkie cechy. Najwyraźniej istnieją trzy pokolenia tych ptaków. Naszym zdaniem ten okaz należy raczej do drugiego niż do trzeciego. - Czy dowiedzieliście się, w jaki sposób odłączył się od pozostałych? - zapytał Tristan sceptycznie. - A może to jakiś podstęp? Skąd wiemy, że po prostu nie poleci ze mną do naszych wrogów? Rozumiem jego obawy, zwłaszcza że nie jesteśmy z nim szczerzy, pomyślał Faegan. - Rozważaliśmy taką ewentualność, ale w końcu uznaliśmy to za nielogiczne - odparł. - Byłeś z Nicholasem w pieczarach, a on pozwolił ci odejść. Po co miałby teraz wysyłać ptaka, żeby przyniósł cię do niego z powrotem? Gdyby chciał cię tam zatrzymać, zrobiłby to. A poza tym - dodał - ptak zaciekle walczył, usiłując się wyswobodzić, prawda? - Owszem - odpowiedział Tristan. Potarł obolałe ramię, zastanawiając się. - Ale to jeszcze nie wyjaśnia tego, że został sam. - Obaj sądzimy, że był wśród ptaków, które zaatakowały Ilendium - zasugerował Wigg. - Łatwo sobie wyobrazić, że jeden czy więcej z nich zagubiło się w ciemnościach i chaosie, jakie potem nastąpiły. - Uniósł brew. - Proponuję, abyś zaczął myśleć o tym wszystkim bardziej pozytywnie i przestał zaglądać w zęby darowanemu ptakowi, że się tak wyrażę. Tristan ponownie spojrzał na ptaka i zaczął myśleć, że może jednak jest to niespodziewane szczęście. - A skąd to dziwne siodło i uzda? - zapytał. - Za nie musisz podziękować Geldonowi - odpowiedział Wigg. - Przyniósł je ze stajni i przerobił tak, aby pasowały dla ptaka. Okazuje się, że oprócz licznych innych talentów jest jeszcze niezłym rymarzem. Tristan ruszył powoli w kierunku ptaka, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Przyjrzał się uważnie siodłu. Łęk miało większy, pewnie dla lepszego uchwytu. Rzemienie prowadzące do strzemion były szersze niż przy zwykłym siodle. Przyszyto do nich skórzane pasy wyposażone w sprzączki, po trzy z każdej strony. - Po co te dodatkowe pasy? - zapytał zaciekawiony. Shailiha uśmiechnęła się. - Wiadomo po co, żebyś nie spadł. Owijasz je wokół nóg i zapinasz z przodu, dzięki czemu mocniej siedzisz w siodle. - Bardzo się niepokoiła o niego, mimo że Tristan należał do najlepszych jeźdźców w królestwie. Gdyby spadł ze znacznej wysokości, zabiłby się i nic by mu nie pomogło to, że jest Wybrańcem. Dlatego tak bardzo nalegała, aby przymocować dodatkowe pasy. Tristan stał, nie wiedząc, co powiedzieć. Zdaje się, że pomyśleli o wszystkim. - Ale wciąż nie wiem, w jaki sposób udało warn się obłaskawić ptaka, i to w tak krótkim czasie. - Nie przestawał dociekać. Faegan chrząknął. - Okazuje się, że więzy łączące ptaka z Nicholasem nie były aż tak silne. Sądzę, że przy tak dużej liczbie ptaków nawet on nie potrafi kontrolować ich całkowicie przez cały dzień. Zakładając, że tak jest, przywołałem zaklęcie, które pozwoliło mi wyczuć, kiedy więź była najsłabsza. Wtedy ją przerwałem i przeciągnąłem ptaka na naszą stronę. - Machnął ręką lekceważąco. - Ale to są sprawy czarnoksiężników, którymi nie musisz sobie zawracać głowy. - Bacznie obserwując księcia, wyczuł, że jego kłamstwa zostały przyjęte. - I naprawdę chcecie, żebym na nim jeździł? - zapytał Tristan. - Dlaczego nie miałbym jeździć dalej na Pielgrzymie, tak jak dotąd? - Masz poprowadzić sługi do walki - oświadczył Wigg poważnym tonem. - Czyżbyś zapomniał, że oni potrafią latać? I że każdy z ich dotychczasowych panów był razem z nimi w powietrzu? To będzie dla ciebie nowy rodzaj bitwy, Tristanie. Bitwa, która w dużej mierze rozegra się w powietrzu, tak jak mówi przepowiednia Faegana. Ptak pozwoli ci się szybciej przemieszczać, a także ocenić z wysokości, co się dzieje na ziemi. Podejrzewamy też, że ten ptak potrafi biegać równie szybko jak najszybszy koń. Tak więc co zrobisz? Wzbijesz się na swoim ptaku w niebo i poprowadzisz sługi do walki jak się należy czy też będziesz grzązł w mokrej od śniegu i śliskiej ziemi, zachodząc w głowę, co też dzieje się wokół ciebie? Tristan spojrzał hardo na Wigga, przekonany wreszcie o słuszności jego wywodów. W rzeczywistości perspektywa latania na grzbiecie ptaka bardzo go ekscytowała. Ale najpierw chciał usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania. Czarnoksiężnicy dziwnie się zachowywali ostatnimi czasy, a on chciał wiedzieć dlaczego. Kiedy jednak zobaczył władczą minę Wigga, domyślił się, że w tej chwili nie otrzyma odpowiedzi na żadne pytanie. Spojrzał na siostrę. W jej oczach błyszczały psotne iskierki. Chwyciła za jego medalion i przysunęła twarz do jego twarzy, unosząc kpiąco brwi. - O co chodzi, braciszku? - zapytała, drocząc się z nim. - Boisz się, że Pijawka potrafi coś, czego ty nie umiesz? Słyszałam, że on nawet nie używa siodła. To była kropla, która przepełniła kielich. Tristan wyjął medalion z jej dłoni i podszedł do ptaka. Ten, jakby odgadując jego intencje, przyklęknął, podsuwając Tristanowi strzemię. Kiedy książę znalazł się już na grzbiecie ptaka, stwierdził, że siodło leży pewnie, a on czuje się niemal tak samo dobrze jak na grzbiecie Pielgrzyma. Zapiął ciasno pasy na udach i sięgnął po wodze. Z łatwością obrócił ptaka przodem do pozostałych, jakby to robił przez całe życie. - Zaraz się przekonamy - powiedział cicho. Shailiha wstrzymała oddech. Tristan skierował ogromnego ptaka w stronę balkonu i wzbili się w powietrze. Shailiha, Wigg i Faegan podeszli do poręczy. Księżniczka wytężała wzrok ze wszystkich sił, by nie stracić z oczu dziwnego ptaka niosącego na grzbiecie jej brata, który stawał się coraz mniejszym punktem na niebie, aż wreszcie całkiem zniknął. - Myślicie, że nam uwierzył? - zapytała niepewnie. - Trudno powiedzieć - odpowiedział Wigg, wydymając usta. - Tristan jest bardzo inteligentny i uparty. Ale ważne, że w końcu dosiadł ptaka. - Skierował swe niewidzące oczy na księżniczkę. - Twoja uwaga na temat Pijawki przeważyła szalę. Dobra robota. A czy nam wierzy... no cóż, kto wie? Ale musi ruszyć do bitwy na tym monstrualnym wybryku sztuki, jeśli chcemy zachować nadzieję na sukces. Cała trójka opuściła balkon i wróciła do Reduty. ROZDZIAŁ 43 Dobrze się spisałeś Nicholas usłyszał głos Bractwa Heretyków. Ich liczne głosy docierały do niego jako jeden - zarówno męskie, jak i żeńskie, głośne i ciche. Jakby w głębi jego świadomości chór śpiewał najpiękniejszą pieśń, jaką tylko można sobie wyobrazić. Ten głos przenikał całe jego ciało i ożywiał krew. Unosząc się w głębinach pieczar, zamknął oczy w ekstatycznym uniesieniu i chłonął ich słowa. Wrota Świtu niebawem zostaną ukończone, powiedzieli. Wybraniec, coraz bardziej chory, wkrótce przyjdzie do ciebie na kolanach. Dokończ budowy Wrót najszybciej jak to możliwe, synu. Wtedy fantazje, prawdziwie wzniosła sfera, będą już panować niepodzielnie i nieustannie. A Ci, Którzy Przybyli Wcześniej, nasi wrogowie na polu sztuki, zostaną na zawsze uwięzieni na ńrmamencie. Zbuduję je, moi rodzice, odparł im Nicholas. Zbuduję. Nicholas szybował po zimnym, czystym niebie, zbliżając się szybko do miejsca budowy. Zawisł w powietrzu niedaleko wspaniałych czarno-błękitnych Wrót. Trzy potężne elementy znowu urosły, tak że ich pełne wdzięku bardziej artystyczne aspekty miały wkrótce zostać uwidocznione. Nicholas był zadowolony. Jeszcze tylko dwa tygodnie i Wrota będą skończone, a wtedy je uaktywni i sprowadzi na ziemię swoich rodziców z góry. Właśnie wrócił ze specjalnej komnaty w Ochronce, gdzie po raz kolejny zbierał krew. To była najpowolniejsza część całego procesu. Żeby nie zabić dzieci, musiał odbierać im krew stopniowo. Ale miał jeszcze czas. Słudzy Wybrańca jeszcze nie przybyli, a czarnoksiężnicy zostali bardzo osłabieni. Tak więc jego ojciec z tego świata nie miał szans przeciwstawić się ptakom ani powstrzymać go przed budową Wrót. Już wkrótce Wybraniec na własne oczy ujrzy przerażająco potężne dzieło swego syna. Nicholas wzniósł się wyżej, by spojrzeć na swoje nowe dzieło. Krew dzieci wypływała ze spoin między potężnymi blokami, skapując leniwie po zdumiewających błękitno-czarnych kolumnach, i zbierała się w niewielkich kałużach wokół każdej z nich. Zadowolony Nicholas odsunął się i zamknął oczy. W tej samej chwili krew dzieci zaczęła przybierać błękitny kolor. Rozjarzona i parująca sprawiała, że masywne kamienne bloki zwierały się ciaśniej, napierając na siebie ze zgrzytem. Nadmiar krwi spływał po bokach Wrót, pozostawiając na gładkich powierzchniach makabryczne strużki, upiorne siatki żyłek powstałe obok tych już istniejących we wnętrzu kamieni. Uśmiechając się, Nicholas zniżył się i zawisł w pobliżu podstawy jednej z kolumn. Czekał tam Ragnar ubrany w futrzany płaszcz, z obrzędowym sztyletem Wigga w pochwie na biodrze. Łowca skłonił głowę i otulił się szczelniej, chroniąc się przed zimnem. - Postawione właśnie bloki zostały ostatecznie scalone - powiedział cicho Nicholas. - Wieczorem zgromadzę jeszcze więcej krwi dzieci. Powrócę z nią o północy, by poddać zaklęciu bloki, które konsulowie zdążą postawić do tej pory. Nim miną dwa tygodnie, zwyciężymy. - Tak, panie - odpowiedział posłusznie Ragnar. Wsunął dwa palce do fiolki z żółtym płynem, z którą nigdy się nie rozstawał, i possał je. Natychmiast poczuł ciepło przenikające całe jego ciało. - Niech konsulowie nie ustają w pracy - rozkazał Nicholas. - Nie będę tolerował opieszałości. Ragnar ponownie skłonił głowę i uśmiechnął się. Nicholas poszybował ku niebu, powiewając białą szatą i ciemnymi włosami, i zniknął. ROZDZIAŁ 44 Kolejne dwa dni minęły Tristanowi względnie spokojnie. Początkowo dość trudno było mu zapanować nad ptakiem, utrzymując się w siodle. Przypominało to jazdę na Pielgrzymie, jak się niebawem przekonał, tyle tylko że było bardziej nieprzewidywalne. I o wiele bardziej niebezpieczne. Jednak w miarę jak zaczął się przyzwyczajać, czuł coraz większe uniesienie. Ptak potrafił wzbijać się błyskawicznie w górę albo kierowany właściwą komendą mógł unosić się w powietrzu, zdawało się w nieskończoność, czy też pikował z ogromną szybkością ku ziemi, złożywszy skrzydła. Tristan często nurkował z coraz większej wysokości. Potem w ostatniej chwili podrywał ptaka i próbował jeszcze raz. Coraz bardziej podobało mu się latanie w białej, wilgotnej mgle chmur, z których wynurzał się nieoczekiwanie po drugiej stronie. Szybko zrozumiał, jak cudowną kryjówką przed wrogiem mogą być chmury czy nawet korony drzew. Ponadto, patrząc na Eutrację z wysokości, ujrzał swój kraj z innej, niesamowitej perspektywy, o czym wcześniej mógł tylko marzyć. Udał się też celowo na rozległe, pokryte śniegiem pole, aby sprawdzić przypuszczenia czarnoksiężników co do innych umiejętności ptaka. I rzeczywiście, kiedy ptak zrozumiał wreszcie intencje Tristana, biegł po ośnieżonej ziemi równie szybko i pewnie jak galopujący Pielgrzym. Gdy Tristan wrócił na balkon komnaty matki po południu następnego dnia, czekał tam na niego Geldon. Tristan wjechał na ptaku do pokoju, zsiadł i zaczął go rozkulbaczać. Geldon zamknął drzwi balkonowe. - Szybko się uczysz - powiedział garbaty karzeł, uśmiechając się. - Ale teraz musisz zająć się czymś innym. Czekają na nas czarnoksiężnicy. Tristan uniósł brew. - Czy mówili, o co chodzi? - Nie - odparł karzeł. - Tylko że to coś ważnego. Obaj mamy się udać do przedpokoju, który prowadzi do Studni Reduty. Jak najszybciej. Tristan wziął głęboki oddech, by pozbyć się chłodu. Potem zdjął kurtkę ze srebrnego lisa i przerzucił ją sobie przez ramię. - Dobrze - rzucił rzeczowo. - Chodźmy. Gdy weszli do komnaty, przy pięknie rzeźbionym stole siedzieli już Wigg, Faegan, Shailiha i Celeste. Za nimi w kominku z niebieskiego marmuru wesoło tańczył ogień. Książę i Geldon zajęli swoje miejsca. Jak zawsze Tristan odczuwał pewne ożywienie w obecności Celeste, a także na widok jej rudych włosów muskanych blaskiem ognia. Uśmiechnęła się do niego. Za to Shailiha wydawała się niespokojna. Przybyła bez Morganny. Zanim jednak zdążył zapytać ją, o co chodzi, otworzyły się drzwi. Do komnaty wszedł Joshua, rozejrzał się, po czym zajął miejsce na końcu stołu. Spojrzenie jego piwnych oczu przesunęło się po zebranych, po czym spoczęło na księciu. Tristan uśmiechnął się. Faegan chrząknął. - Skoro już jesteśmy wszyscy, musimy pomówić o czymś ważnym - oświadczył surowym tonem. A potem niespodziewanie uniósł ramię i z jego palców popłynął błękitny strumień energii. W jednej chwili młody konsul znalazł się w niszy czarnoksiężnika. Joshua podniósł wzrok, najpierw przerażony, a potem rozgniewany. - Co to ma znaczyć? - zapytał gniewnie. - Oszalałeś? Faegan wydął usta. - Nie sądzę - odpowiedział ze spokojem. Spojrzał prosto w oczy młodzieńca. - Powiedz nam z łaski swojej, w jaki sposób udało ci się uniknąć działania zaklęć śmierci, skoro uprawiałeś fantazje? Pytanie Faegana zabrzmiało w uszach Tristana niczym grzmot pioruna. O czym on mówi? Joshua spojrzał na Wigga. - Co to ma znaczyć, pierwszy czarnoksiężniku? Ty chyba nie masz nic wspólnego z całym tym szaleństwem! Powiedz Faeganowi, że znasz mnie dobrze i że nie zrobiłem niczego złego! Wigg przeciągle i głośno westchnął. - Joshuo, wiesz, że nie mogę tego zrobić - odpowiedział. - Bo wiesz też, że to nieprawda. Może i jestem ślepy, ale pewne rzeczy widzę wyraźnie. - Zamilkł na moment. - Jeśli chodzi o twoją osobę, to wreszcie przejrzałem na oczy. - O co mnie oskarżacie? - zapytał zaniepokojony konsul, zwracając się ponownie do Faegana. - Mam prawo wiedzieć! - Mówiąc wprost, jesteś w zmowie z Nicholasem. Potrafimy to udowodnić - odpowiedział Faegan z ponurą miną. Dosłownie trząsł się ze złości. Jakby potężna moc, nad którą panował, mogła w każdej chwili wybuchnąć za sprawą jakiegoś niewiarygodnego magicznego aktu. - Nie jestem zdrajcą! - zaprotestował konsul. - Nie macie żadnych dowodów! - Właśnie że mamy - odparł Faegan. - Pomagasz Nicholasowi odbierać moc kamieniowi. Teraz jestem tego pewien tak samo jak tego, że nazywam się Faegan. Ale wciąż najbardziej interesującym fragmentem naszej zagadki jest to, w jaki sposób ominąłeś zaklęcia śmierci. Będąc konsulem Reduty, przyjąłeś je dobrowolnie, a zatem dokonując aktów fantazji, o jakie cię oskarżam, powinieneś sprowadzić na siebie śmierć. Tak więc wciąż aktualne pozostaje pytanie, jak to możliwe, że wciąż żyjesz? Teraz Joshua jakby nieco się uspokoił. Wsunął dłonie w rękawy szaty i patrzył złowrogo na czarnoksięskiego mistrza po drugiej stronie stołu. To był Joshua, jakiego Tristan nigdy wcześniej nie widział; jakby ogarnęła go jakaś złowroga moc. - Najpierw przedstaw dowody, kaleko - warknął. - Proszę bardzo - odpowiedział Faegan ze spokojem i zwrócił się do Shailihy: - Księżniczko, bądź tak dobra. Shailiha przymknęła oczy, jakby się koncentrowała. I wtedy na półce wiszącej na ścianie za stołem, dokładnie naprzeciwko tajemnych drzwi prowadzących do Studni Reduty, pojawił się Kaprys, fioletowo-żółty latawiec Shailihy. Najwyraźniej siedział ukryty w ciemnej luce między książkami, którą zwykle wypełniała jakaś opasła księga. Motyl zatrzymał się na moment na krawędzi półki, po czym sfrunął i siadł na ramieniu Shailihy. Stamtąd, prawdopodobnie na telepatyczny rozkaz księżniczki, przeniósł się na środek stołu i pozostał tam, wachlując delikatnie skrzydłami. Nastąpiła chwila ciszy, która zdawała się trwać wieczność. Joshua spojrzał na Wigga, a z jego spojrzenia biła nienawiść. - Czy to jakiś żart? - warknął. - Naprawdę sądzisz, że przyjmę oskarżenia jakiegoś wynaturzonego magicznego stworzenia? Które w dodatku nie potrafi mówić i może komunikować się jedynie z kobietą dopiero co wyleczoną z chimerycznych mąk? Nie, panowie, będziecie musieli wymyślić coś lepszego. - To już koniec, Joshua - powiedział cicho Wigg. - Latawiec, czy raczej księżniczka, powiedziała nam wszystko. Pomagasz Nicholasowi odbierać moc kamieniowi. Robiłeś to, zdaje się, od samego początku. Od dawna zastanawialiśmy się, dlaczego proces zamierania kamienia przyspiesza - jakby działała na niego więcej niż jedna siła. Po tym jak razem z tobą i Faeganem umieściliśmy kamień w Studni Reduty, zostawiłem tu motyla, żeby się przekonać, czy ktoś wchodzi tam bez pozwolenia. Kaprys zobaczył cię ze swojej kryjówki na półce. Po twoim odejściu poinformował Shailihę, a ona nas. Wtedy Faegan przyszedł tu natychmiast, żeby to sprawdzić. Tempo zamierania kamienia wzrosło, a jedyną zmienną była twoja obecność. - Nawet gdyby to wszystko było prawdą, to jeszcze za mało, i dobrze o tym wiecie - zaprotestował Joshua. - Obaj to wymyśliliście, to pokrętna sztuczka, poprzez którą chcecie mnie wykluczyć z Bractwa. - Zamilkł i zacisnął mocno zęby. - Nigdy w życiu nie byłem sam w Studni Reduty. Poszedłem tam tylko raz, z wami. Wydawało się, że właśnie na te słowa czekał Faegan. - Naprawdę? - zapytał, mrużąc oczy. - Spodziewaliśmy się, że powiesz coś takiego. - Odwrócił się do księcia. - Tristanie - powiedział - zdejmij, proszę, prawy but konsulowi. Zdumiony Tristan popatrzył na starego czarnoksiężnika. - Co ty wygadujesz? - zapytał. - Zdejmij konsulowi prawy but i postaw go na stole przede mną - powtórzył spokojnie Faegan. - Tak ukształtowałem niszę, że możesz bezpiecznie wsunąć rękę. Unieruchomię go na chwilę, poza prawą stopą, żeby się nie opierał. Tristan wciąż wydawał się mocno zaskoczony, ale wykonał polecenie. - Dziękuję ci - powiedział Faegan, kiedy Tristan wrócił na swoje miejsce. - A teraz - mówił dalej czarnoksiężnik - patrzcie uważnie. Blask żyrandoli zaczął przygasać, aż wreszcie jedynym źródłem światła pozostały pręty klatki Joshuy. Skąpany w niesamowitym blasku, Faegan odwrócił się w stronę komnaty i podniósł ramię. W ciemności pojawiia się i zawisła w powietrzu rozjarzona miotła. Po chwili zaczęła zamiatać podłogę i robiła to tak długo, aż zamiotła całą. Wtedy Faegan sprawił, że miotła zniknęła, a światła znowu rozbłysły. Zdumiony Tristan spojrzał na posadzkę. Wyraźny ślad butów, rozjarzony mocą sztuki, prowadzi! do sekretnego wejścia do Studni Reduty i z powrotem. - Tristanie - powiedział Wigg. - Podejdź do śladów i przyjrzyj się uważnie odciskowi obcasa prawego buta. Powiedz, co widzisz. Książe, wstał i poszedł obejrzeć ślady. Na środku rozjarzonego odcisku obcasa widniała ciemna litera “]”. Pochylił się, by mieć pewność, po czym odwrócił się do stołu i opisał to, co zobaczył. - A teraz - rzekł Faegan - bądź tak dobry i odwróć but Joshuy. Tristan zbliżył się do stołu i odwrócił but. Na środku obcasa widać było wyciętą literę “J”. Miał ją tuż przed sobą, dokładnie taką samą, jaką zobaczył na podłodze, dowód tego, co się wydarzyło. Oniemiały Tristan spojrzał na Faegana. - Jak? - zapytał. - W jaki sposób tego dokonałeś? - Mało znany przykład wykorzystania sztuki - odparł Faegan, po czym obrócił swój fotel i spojrzał prosto w oczy konsula. - Wyczarowałem ciecz, która, rozlana wcześniej na podłodze, znika, lecz później zatrzymuje ślady każdego, kto po niej przejdzie. Widać tu tylko ślady Joshuy, a zatem tylko on wchodził i wychodził ze Studni Reduty od momentu, kiedy wylałem ciecz na podłogę. Znak na obcasie, litera “J”, znaczy oczywiście Joshua. Został wycięty przez Shawnę Niską. Zakradła się do jego komnaty, kiedy spał, i zrobiła to na moje polecenie. - Faegan uśmiechnął się znacząco do konsula. - A czy nie mogli tam pójść inni, nawet bez złych intencji? - zapytała Celeste. - Albo on sam posłużył się kimś innym? Skąd byś wiedział, kto to był? Na ustach Faegana pojawił się figlarny uśmiech. - Wiedziałbym, gdyż Shawna naznaczyła buty nas wszystkich. Tristan schylił się szybko, ściągnął but z prawej nogi i spojrzał uważnie na obcas. Oczywiście widniała na nim mała litera “T”. Pokręcił głową. Włożył z powrotem but i spojrzał na wściekłego konsula w rozjarzonej klatce czarnoksiężnika. I co się z nim teraz stanie? - W jaki sposób się zorientowaliście? - zapytała Shailiha. - Przede wszystkim - zaczął Wigg - zastanowiło nas to, że był jedynym konsulem, któremu udało się wrócić do Reduty. Pomyślcie tylko. Czy nigdy was to nie dziwiło, zważywszy na fakt, że po kraju rozeszło się około trzech tysięcy konsulów? Skoro jemu udało się uciec przed ptakami, to z pewnością powinno się udać choćby kilku innym. Zawsze zastanawialiśmy się, w jaki sposób ptaki z taką łatwością znajdowały oddziały konsulów i dlaczego zupełnie nieskuteczna przeciwko nim była ich moc. To nie miało sensu. Uważamy, że w obu przypadkach Joshua posługiwał się jakimś silnym zaklęciem, które otrzymał od Nicholasa, być może nawet pod postacią Uprzedzenia. Zwykły inicjał krwi nam to powie. Wygłodzony, z wybitym barkiem, zrobił dobre wrażenie. Niewielka cena za to, by wyglądać autentycznie i wzbudzić sympatię, zgodzicie się ze mną? Tak więc przybył tu do nas, by opowiedzieć nam swoją smutną historię, infiltrować Redutę i pomagać odbierać moc klejnotowi. - Wigg zamilkł, zbierając myśli. - A potem nie pozwolił Geldonowi odkryć mogiły Nicholasa, a przynajmniej wyperswadował mu ten pomysł - mówił dalej. Spojrzał mniej więcej w kierunku karła i posłał mu współczujący uśmiech. - Geldon chciał przywieźć ciało twojego syna, Tristanie, abyś mógł go pochować obok rodziców. Pomyślał sobie, że skoro już się tam znalazł, to wyświadczy ci tę przysługę, wyręczając cię w tym smutnym zadaniu. Ale Joshua nie mógł na to pozwolić, ponieważ nie było ciała, które Geldon mógłby przywieźć, prawda? I wreszcie jego sugestia, abyśmy wyznaczyli Oksa na twojego osobistego strażnika. Pomysł, na który obaj z Faeganem w końcu przystaliśmy, i nakłoniliśmy cię, abyś przyjął sługę. Bardzo sprytne posunięcie, muszę to przyznać konsulowi. Nigdy ci nie mówiliśmy, że to był pomysł Joshuy, ale taka jest prawda. - Wciąż nie rozumiem - powiedział Tristan. - Co ma do tego wszystkiego Ox? Czy on także jest zdrajcą? - Nie - powiedział Wigg, potrząsając przecząco głową. - Ox ma czyste serce i gotów jest oddać za ciebie życie. Nicholas chce, aby ktoś cię strzegł, ponieważ wciąż wierzy, że przyłączysz się do jego szalonej sprawy. Trucizna, którą kazał Pijawce zatruć twoją krew, jak sam ci to powiedział, ma cię ostatecznie do tego nakłonić. Wszystko zaczyna nabierać sensu, ale obawiam się, że nasza układanka ma o wiele więcej elementów. Tristan wpatrywał się w konsula, zdumiony, że okazał się on zdrajcą. - A co powiesz o umieszczeniu kamienia w Studni i o tym, że zachowałeś swoją moc? - zapytał. - W jaki sposób Nicholas mógł tego dokonać? - Bez wątpienia posłużył się jednym albo większą liczbą Uprzedzeń umieszczonych w jego krwi przez Heretyków - odpowiedział Wigg. - Może nawet chodzi o to samo Uprzedzenie, dzięki któremu nasz “przyjaciel” Joshua pomaga Nicholasowi przyspieszyć obumieranie kamienia. Jak mówiłem, prosty test inicjału krwi konsula dużo nam powie. Bo jeśli jest niewinny, to w jego inicjale nie znajdziemy Uprzedzeń. Mam rację, Joshuo? Konsul milczał; jego zaciśnięte usta przypominały cienką linię, a oczy błyszczały nienawiścią. - Zakładając, że Joshua jest winny, musimy udowodnić jego winę ponad wszelką wątpliwość - kontynuował Faegan. - Przypuszczam, że musiał być blisko kamienia, aby przyspieszyć jego zamieranie. Czasem przebywał w mojej obecności, kiedy nosiłem Klejnot, ale nie zawsze. Jednak kiedy pozwoliliśmy, aby pomógł nam umieścić kamień w Studni Reduty, podsunęliśmy mu sposobność - i pokusę. W obecności Wigga zawiesiłem sobie Klejnot na szyi dziś rano, po tym jak Shailiha przekazała nam informacje od Kaprysu. - Wciąż jednak jesteśmy ciekawi odpowiedzi na inne pytania, Joshuo - powiedział Wigg. - Pytania, na które odpowiesz, tak czy inaczej. W jaki sposób Nicholas zdołał pokonać twoje zaklęcia śmierci? A jeszcze ważniejsze, czy istnieje sposób, aby zwrócić kamieniowi jego moc? Na ustach Joshuy pojawił się przebiegły, podły uśmiech. - Bardzo dobrze, Wigg. - Skinął głową. - Tak, zawsze należałem do niego, od chwili gdy odsłonił przede mną swój umysł, nawet kiedy był jeszcze dzieckiem. Już wtedy jego moc i wiedza magiczna przewyższały wszystko, co ty i twój kaleki przyjaciel kiedykolwiek widzieliście. Ale z pewnością zastanawiacie się dlaczego. Dlaczego ktoś tak zaufany dopuścił się podobnego czynu? Powiem ci dlaczego, ty pompatyczny staruchu. Ponieważ Nicholas obiecał mi tę jedną jedyną rzecz, którą ani ty, ani ta twoja zarozumiała Rada nie podzielilibyście się z nami, konsulami: władzę. A wraz z nią całkowitą wiedzę magiczną, w szczególności dotyczącą ciemnej sfery sztuki. Obiecał mi rzeczy, o których nawet wam się nie śniło przy tych waszych ograniczonych, infantylnych praktykach mocy. A ja ich pragnąłem. Och, tak, pierwszy czarnoksiężniku, bardzo ich pragnąłem. - Jego usta znowu wykrzywił przebiegły uśmiech. - I coś jeszcze - syknął tak cicho, że jego słowa były ledwo słyszalne. - Jest wielu innych członków Bractwa Konsulów podobnych do mnie, braci, którzy dobrowolnie przeszli na stronę Nicholasa. Nawet nie wyobrażasz sobie jak wielu. Nasz pan usunął im tatuaże, żeby nie mogli zostać rozpoznani. - Zamilkł i spojrzał groźnie na Tristana. - Ale twój syn nie powiedział ci o tym, prawda, Wybrańcu? Nie. Bo widzisz, tu chodzi o coś więcej, niż ktokolwiek z was potrafi sobie wyobrazić. Tylko że wy tego nie zrozumiecie, ponieważ niebawem nastąpi Akt Złączenia, a wtedy wszyscy umrzecie. Wigg wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Jego twarz pociemniała niczym niebo zasnute burzowymi chmurami, a w jego niewidzących oczach zalśniły łzy. Faegan jednak wydawał się mniej przerażony tym, co usłyszał. Podjechał szybko do konsula i spojrzał mu prosto w oczy. - Powiedziałeś “Akt Złączenia”. Co masz na myśli? - dopytywał się. - Nie ma znaczenia, czy warn o tym powiem, czy nie, bo i tak nie potraficie temu zapobiec - oświadczy! wyraźnie zadowolony Joshua. - Akt Złączenia to kombinacja czterech odrębnych, lecz równie ważnych elementów. Pierwszy to błękitna krew Wybrańca, którą mój pan już zdobył. Drugi: wystarczająca ilość krwi szlachetnie urodzonych dzieci, krwi szlachetnej, lecz jeszcze podatnej. Ją także już ma. Trzeci element to woda z Pieczar Klejnotu. I wreszcie moc Klejnotu przeniesiona do chętnej błękitnej krwi tylko jednej osoby, która jest całkowicie oddana naukom Heretyków. Jego to sam Wybraniec, jakże szczęśliwie, wydobył z łona czarownicy Succiu i pozostawił w Parthalonie. Jak już mówiłem, jest to Akt Złączenia. Dzięki niezwykłemu połączeniu tych elementów Bractwo Heretyków będzie mogło powrócić na ziemię, by znowu objąć władzę. Nieoczekiwanie ponownie się uśmiechnął. Był to o wiele bardziej pewny siebie uśmiech, jakby konsul nagle podjął decyzję w jakiejś sprawie. - Ale odbiegam od tematu - rzucił niemal obojętnym tonem. - nie odpowiem na twoje pierwsze pytania dotyczące zaklęć śmierci i mocy kamienia. Obawiam się, że sam musisz znaleźć odpowiedzi. Ale jest jeszcze jedna rzecz najwyższej wagi, o której muszę wspomnieć. Byłaby to z mojej strony nieuprzejmość, gdybym tego nie uczynił. - Mianowicie? - zapytał Faegan, pochylając się do przodu. - To, że śmierć nie jest końcem, nie stanowi żadnego problemu - odpowiedział niejasno Joshua. - W rzeczywistości jest zaledwie początkiem. Mój pan w swojej nieskończonej mądrości niebawem warn to pokaże. Po tych słowach konsul uśmiechnął się, a jego oczy zaczęły uciekać w głąb czaszki. Sięgnąwszy między fałdy szaty, wyjął długi sztylet z dziwnym małym haczykiem widocznym na końcu ostrza. Faegan otworzył szerzej oczy, domyślając się, co teraz nastąpi, i podniósł rękę, lecz nawet on nie był aż tak szybki. Joshua wepchnął sobie ostrze głęboko w prawe ucho. Kiedy bluznęła krew, wepchnął je jeszcze głębiej, po czym pociągnął gwałtownie. Tristan usłyszał jakby zduszony trzask. Konsul umarł, zanim uderzył twarzą o pręty klatki. Kiedy już otrząsnęli się z szoku i upewnili, że Joshua naprawdę nie żyje, Tristan wyciągnął ciało konsula z komnaty, by później się go pozbyć, po czym wrócił do pozostałych, pogrążonych w ponurym milczeniu. - Dlaczego konsulowie się zbuntowali? - zapytał. - Sądziłem, że są związani z Bractwem sercem i duszą i oddani jedynie praktykom mocy. I w jaki sposób udało im się obejść zaklęcia śmierci? Wigg był bardzo poruszony wiadomością o zdradzie konsulów i po jego policzkach płynęły łzy. Celeste czule przykryła jego rękę swoją dłonią, a pierwszy czarnoksiężnik zacisnął palce na jej ręku. Wydawało się, że nie jest w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Faegan, nie związany tak bardzo z Bractwem, zachował więcej pragmatyzmu. - Z tych samym powodów, o których wspomniał Joshua, choć ja mógłbym wymienić jeszcze kilka innych - powiedział cicho. - Po pierwsze, naród został zniszczony przez sługi. Rodzina królewska, z wyjątkiem Wybrańców, nie żyje. Podobnie jak cala Rada, poza Wiggiem. A zatem komu mają teraz być posłuszni, pytam? Z ich punktu widzenia pojawiła się władza do wzięcia. Po raz pierwszy od ponad trzystu lat pojawiła się luka w dynastii Eutracji. Po drugie, Nicholas prawdopodobnie obiecuje im o wiele większą moc, niż Rada mogłaby marzyć. Jest to bardzo kusząca propozycja, zważywszy na to, że nie ma teraz Rady, która mogłaby ich ukarać. Może nawet uznali Wigga za zdrajcę narodu, podobnie jak ciebie, Tristanie, który rzekomo dobrowolnie zamordowałeś swojego ojca. Oczywiście, jest jeszcze ostatni, najbardziej przekonujący powód. - Faegan z nachmurzoną twarzą odchylił się do tyłu. - Jaki? - zapytała Celeste, a w jej szafirowych oczach zalśniły iskierki zainteresowania. - Obietnica zaklęć czasu, które będą strzegły ich wiecznie przed chorobą i starością, przy jednoczesnym zniwelowaniu działania zaklęć śmierci, co ostatecznie dałoby im całkowitą swobodę działania - powiedział ponuro Faegan. - Bardzo kuszący zestaw dla kogoś już częściowo wtajemniczonego i wciąż zainteresowanego dalszym zaspokajaniem swojego głodu magii. Zgodzicie się ze mną? Czarnoksiężnik zamilkł, szukając właściwych słów. - A zatem musimy założyć, przynajmniej teraz, że Bractwo Konsulów zbuntowało się. - Jego słowa rozbrzmiały niczym podzwonne. - Ale Joshua został zdemaskowany i nie żyje - stwierdził Tristan, usiłując skrzesać iskrę nadziei. - To jest z pewnością dobra wiadomość. - Tak - odparł Wigg. - Niestety, nasz los przez to specjalnie się nie poprawił. Zyskaliśmy tylko tyle, że Klejnot nie będzie tracił mocy tak szybko. Shailiha pochyliła się do przodu, opierając łokcie na stole. - Joshua powiedział coś o Akcie Zjednoczenia. Co to takiego? - Wspomina o nim Przedmowa Kodeksu - wyjaśnił Faegan. - Akt Zjednoczenia wiąże się z zaklęciem, które pozwala “odrodzić się” tym, którzy odeszli w Zaświaty. Polega ono na zebraniu występujących osobno mocy, co umożliwi Nicholasowi stworzenie swojej wersji sztuki, dzięki której uaktywni Wrota i krew Heretyków w nich uwięzioną. - I co się stanie później? - zapytał Tristan. - W Kodeksie jest napisane, że Wrota dosłownie otworzą niebiosa i uwolnią Bractwo Heretyków z niewoli na firmamencie. Duchy Heretyków zejdą z niebios poprzez Wrota, nasycone ich ponownie ożywioną krwią. Połączą się z nią i znowu odzyskają ludzką postać. - Skoro mogą zostać uwolnieni Heretycy, dlaczego nie można uwolnić także i Tych, Którzy Przybyli Wcześniej? - zapytał Tristan. - Ponieważ w marmurze Wrót nie ma ich krwi - odpowiedział Wigg. - A tym samym nie będzie ona częścią Aktu Zjednoczenia. Tristan popatrzył po zmartwionych twarzach pozostałych. Westchnął ze smutkiem i ponownie zwrócił się do Faegana. - Powiedz rni - powiedział - dlaczego nazywa się je “Wrotami Świtu”? - W Przedmowie Kodeksu jest napisane, że Wrota zostaną uaktywnione dokładnie o świcie - odpowiedział Faegan. - To jedyna odpowiedź, jaką znamy. Po tych słowach zapadła cisza. ROZDZIAŁ 45 Tristan stał na środku ośnieżonego pola w pewnej odległości na północ od pałacu, wpatrzony w liczne ogniska, których płomienie wzbijały się z trzaskiem w niebo. Ich pomarańczowo-czerwone jęzory wydzielały ohydny smród, który przywodził mu na myśl zniszczenie Tammerlandu. Był niepodobny do żadnego innego odoru palonych ciał. Stosy całopalne wznosiły się wysoko, a ich kolejne poziomy tworzyły splątane i okaleczone trupy wojowników sług. Tristan wydał wcześniej pozwolenie na podpalenie stosów i wiedział, że jako dowódca sług powinien być obecny przy ceremonii, by oddać hołd poległym. Stosy płonęły już którąś noc i wiedział, że nie zgasną prędko, bo mimo że Faegan zdołał powiększyć portal, to jednak nie funkcjonował on tak, jak się spodziewali. Stary czarnoksiężnik spędził w Archiwum długie godziny, zanim wreszcie uzyskał wyliczenia potrzebne do powiększenia wiru, lecz praca okropnie go osłabiła. Do tego także jego moc była znacznie nadwątlona. Pomimo śmierci Joshuy przed dwoma tygodniami Klejnot wciąż obumierał, choć teraz w stałym tempie. Kamień już prawie całkowicie stracił kolor, a Tristan coraz wyraźniej widział, że zbliża się to, czego tak bardzo się obawiali - świat pozbawiony magii. Czy raczej świat, w którym cała magia skupi się w rękach jednego człowieka zamierzającego dokonać niewyobrażalnego dzieła. Skory do żartów i zawsze potężny Faegan był teraz ogromnie wyczerpany i wymizerowany, co bardzo martwiło Tristana, ponieważ nigdy wcześniej nie widział czarnoksiężnika w takim stanie. Mimo to starzec siadał wyprostowany w swoim fotelu na środku zimnego, ośnieżonego pola i utrzymywał portal otwarty tak długo, jak długo starczało mu mocy. Przez portal przeszły już tysiące wojowników, lecz sukces Faegana przyniósł też pewne problemy. W miarę jak słabła jego moc, coraz gorzej działał wir. A to oznaczało, że wielu spośród wojowników ginęło w straszliwych mękach w drodze przez portal. Za każdym razem, kiedy wir się załamywał, z portalu wynurzały się martwe ciała lub też to, co z nich zostało, a wielu innych pozostawało na zawsze w magicznym piekle. Całe ośnieżone pole naznaczone było krwią. Krzyki i zawodzenia dochodzące z głębi wiru były przerażające - mimo że byli to słudzy, najdzielniejsi wojownicy, jakich znał Tristan. Książę ze smutkiem szacował, że tracą co szóstego wojownika. Ich i tak już niewielkie szansę malały coraz bardziej. Co więcej, Tristan niepokoił się o czarnoksiężników. Nie chodziło tylko o to, że wciąż tracą moc. Stali się niezwykle milczący i tajemniczy. Kiedy Faegan nie był zajęty podtrzymywaniem portalu, obaj z Wiggiem oddalali się sami. Nawet Shailiha wydawała sią bardziej zamknięta w sobie. Tristan spojrzał wzdłuż brzegów Sippory. Z niewielkiego wniesienia, na którym stał, dobrze widział tysiące wojennych czerwonych namiotów sług. W ogromnym obozie migotały wesoło światła pochodni, a ogniska, rozpalone przed większością tymczasowych domów, roztapiały wokół śnieg, który buchał kolorami tęczy. W blasku ogni Tristan widział setki par skrzydeł wojowników opadających na ziemie, albo wzbijających się w powietrze zgodnie z rozkazem Traaksa, który nakazał im nieustannie sprawdzać, czy nie widać od północy nadciągającego przeciwnika. Cały ten sielski obraz zadawał kłam prawdziwym powodom, dla których powstał obóz. Słudzy rwali sie do bitwy, ale czekali cierpliwie, jako że każdego dnia wciąż przybywali kolejni skrzydlaci wojownicy. Zgodnie z sugestią Traaksa Tristan zakwaterował oficerów w pustym pałacu. Początkowo nie mógł się przyzwyczaić do widoku sług maszerujących korytarzami zamku i zajmujących kolejne komnaty, jakby byli u siebie w domu. Wśród nich byli wojownicy, którzy zabili jego rodzinę i czarnoksiężników z Rady. I oto teraz, w co nie mógł uwierzyć, znajdowali się tu znowu, lecz po to, by bronić pałacu. Traax, Wigg, Faegan i Ox czekali razem z Tristanem, czuwając przy stosach. Traax przeszedł do Eutracji, na szczęście bez szwanku, piątego dnia, zgodnie z rozkazem Tristana. Teraz sługa spojrzał na swojego pana. - Dlaczego te ptaki i skarabeusze nas nie atakują? - zapytał. - Ich wahanie nie ma sensu. Każdego dnia nasze siły rosną. Z pewnością wiedzą o tym. Bardziej skuteczny byłby zmasowany, nieprzerwany atak, już w chwili naszego pojawienia się tutaj, kiedy wojowników przybywało tylko po dziesięciu. Gdyby dysponowali odpowiednią siłą, w ten sposób pokonaliby nawet nas. Dlaczego więc czekają? - Istnieje kilka odpowiedzi na twoje pytanie - odparł Wigg, unosząc brew. - Pierwsza i najważniejsza jest taka, że bez wątpienia najistotniejszą sprawą dla Nicholasa są Wrota Świtu. Chce, aby jego słudzy strzegli ich do momentu, kiedy zostaną uaktywnione. Dopiero wtedy wyśle swoje stworzenia przeciwko nam. Po drugie, on wie, że jest nas mniej, i nie wątpi w swoje zwycięstwo. Ze smutkiem muszę przyznać mu rację w tym względzie. Wigg zamilkł na moment, skonfundowany nieco tym, że wyjawił słudze tak wiele. Lecz Tristan powiedział wszystko Traaksowi poprzedniej nocy. Uznawszy, że i tak pewnie razem zginą w bitwie, książę doszedł do wniosku, że nie powinno być między nimi żadnych tajemnic. - I ostatni powód - mówił dalej Wigg - jest taki, że z każdym dniem stan Tristana się pogarsza. W wypaczonym rozumowaniu Nicholasa oznacza to, że im dłużej czeka, tym bardziej rosną szansę, że Tristan przyłączy się do jego szaleństwa. Na swój sposób wciąż chroni Wybrańca. Ale wszystko się zmieni, kiedy Wrota zostaną ukończone, a on zrozumie wreszcie, że jego ojciec odrzucił propozycję. Wtedy przystąpi do ataku, ponieważ będzie miał już niewiele do stracenia. - Prawdopodobnie dojdzie tylko do jednej bitwy - wtrącił poważny i wyczerpany Faegan. - Biorąc pod uwagę ich liczebną przewagę, z pewnością zrobią wszystko, by pokonać nas jednym silnym uderzeniem. - Spojrzał na Tristana i Traaksa i ujrzał w migocącym blasku stosów wyraz zaciętości na ich twarzach. - Musicie zrobić wszystko, by ich odeprzeć - mówił dalej. - Choć ostatecznie nie będzie to miało większego znaczenia. Lecz musicie dać nam jak najwięcej czasu. Nawet po śmierci Joshuy Klejnot wciąż zamiera, a my niebawem stracimy całą moc. Musimy pamiętać, że to oznacza, iż zaklęcia czasu, które chronią Wigga, mnie i Celeste, przestaną działać, a wtedy wszyscy dosłownie zamienimy się w pył, który rozwieje wiatr Pory Kryształu. Jeśli czy kiedy już się to zdarzy, wasze wojska staną się jedyną siłą, która będzie mogła powstrzymać Bractwo Heretyków przed powrotem do świata żywych i objęciem rządów przez moce fantazji. Tristan spojrzał na swoje biodro, gdzie nosił teraz dziwny sztylet, którym zabił się Joshua. Jak zawsze ciekawy tego typu rzeczy, Tristan tamtego dnia wyjął ostrożnie nóż z ucha martwego konsula, przyjrzał mu się uważnie, po czym wytarł go z krwi i zapytał czarnoksiężników, czy może go zatrzymać. Obaj się zgodzili. Sztylet słusznie nazywano “mózgowym hakiem” i choć książę nigdy wcześniej o nim nie słyszał, okazał się on dobrze znany czarnoksiężnikom, którzy używali takiej broni powszechnie w czasie Wojny Czarownic, kiedy to Sabat często próbował pochwycić ich w niewolę, by potem zamienić w łowców krwi. Ten niepozorny nóż, który łatwo dawało się ukryć, mógł okazać się bardzo skuteczny w walce wręcz, lecz początkowo używano go głównie do popełniania samobójstwa. Tristan już dawno postanowił, że nie będzie znosił mąk czwartego, ostatniego napadu konwulsji. Nie potrafił wprowadzić się w trans, który by uśmierzył ból i spowolnił nadejście szoku, jak uczynił to Joshua - o czym świadczyły oczy konsula uciekające w głąb czaszki - lecz uznał, że kiedy nadejdzie właściwa chwila, posłuży się hakiem najlepiej, jak będzie potrafił, i zakończy swoje życie. Spojrzał na sztylet zawieszony u pasa. Niech Zaświaty obdarzą mnie mocą, aby potrafił zrobić to dobrze, pomyślał. Potem znowu przeniósł wzrok na płomienie całopalnych stosów. Traax zrobił krok do przodu; jego twarz wyraźnie wyrażała złość i frustrację. - Wojownik sług wie, że może umrzeć w bitwie, nawet cieszy się na to - wycedził przez zęby ze wzrokiem utkwionym w ogniu. - Po to się narodziliśmy. Ale taka śmierć, bez możliwości obrony... To nie powinno się zdarzyć. Podobnie jak wiele innych rzeczy, mój przyjacielu, pomyślał Tristan. A jednak się zdarzyło. CZĘŚC PIĄTA PoKonani ROZDZIAŁ 46 A Wybraniec, gdy Wrota Świtu przeniknie moc, sprowadzi na świat straszne brzemię. Ci zaś w granatowych szatach, niegdyś uważani za lojalnych, zwrócą się przeciwko swoim mistrzom i będą chcieli posłużyć sie sztuką dla swoich potrzeb. Bo jest też napisane, że gdy szlachetnie urodzeni raz zakosztują mocy sztuki, a potem zostanie im to odebrane, poczują niezaspokojony głód, jakiego nie da się porównać z żadnym innym głodem. A wtedy Wybrani zostaną poddani jednej z najstraszliwszych prób. STRONA 478, ROZDZIAŁ DRUGI KsiljGI FANTAZJI KODEKSU Pytamy o to, księżniczko, tylko ze względu na nasze bezpieczeństwo - powiedział Wigg z powagą. Na jego obliczu malował się niepokój. - Tylko dla bezpieczeństwa Klejnotu i Kodeksu oraz tych, którzy zamieszkują obecnie Redutę. Ale najważniejsze jest, abyś ty przetrwała, Wybrana. Gdyby Tristan odszedł, twój los będzie ważniejszy od życia wszystkich innych - nie wyłączając mnie i Faegana. Wiem, że nie chcesz tego słuchać, lecz teraz wydaje się pewne, że stracimy księcia albo w nadchodzącej bitwie, albo z powodu trucizny w jego krwi. Wigg wiedział, że jego słowa straszliwie ranią księżniczkę, lecz jeśli ta silna kobieta miała usłyszeć je od kogokolwiek, to tylko od niego. Shailiha, kołysząc Morgannę w nosidełku, spędziła ostatnie dwie godziny w Archiwum Reduty, gdzie słuchała, co mają jej do powiedzenia Wigg i Faegan. W pierwszej chwili ich słowa zdumiały ją i rozgniewały. Przede wszystkim zaczęli swój wywód od tego, że ważne jest, aby książę nie dowiedział się o ich spotkaniu. Nawet Celeste, córka Wigga, miała nie wiedzieć, o czym rozmawiali w tym tak ważnym dniu. Otóż chcieli, aby opuściła brata. Brata, którego kochała nad życie, tego, który ryzykował życie, by wyrwać ją z rąk Sabatu. Nie wierzyła własnym uszom. Wigg i Faegan powtarzali jej, w jak trudnej sytuacji się znaleźli, licząc na to, że w końcu przemówią jej do rozsądku i zgodzi się z nimi. Obaj utracili już niemal całą moc. Tymczasem Wrota Świtu z pewnością były już ukończone. Wydawało się, że nie ma sposobu, by powstrzymać Nicholasa przed sprowadzeniem Heretyków z Zaświatów. Musieli działać teraz. Kiedy Tristan poprowadzi sługi do bitwy, w której prawdopodobnie zginie, pozostali mieszkańcy Reduty powinni opuścić pałac - Czarnoksiężnicy nalegali, aby udali się najdalej jak to możliwe od ptaków i skarabeuszy Nicholasa. Im szybciej, tym lepiej, powtarzali. Upierali się, że powinni wyruszyć następnego dnia. Shailiha wciąż protestowała, twierdząc, że wszyscy razem są silniejsi, niż gdyby się rozdzielili. Że powinni bronić się tam, w rodzinnym Tammerlandzie, bez względu na wszystko. Co takiego przyszło do głowy tym dwóm magom, że chcieli uciekać? Czyżbym się myliła co do nich od początku? - zastanawiała się, mając wrażenie, że jej serce może pęknąć w każdej chwili. Czyżby czarnoksiężnicy stchórzyli, pozbawieni mocy? I wreszcie jej cierpliwość zamieniła się w złość. Złość na cały świat za to, że spadły na nich wszystkie te straszne wydarzenia, a także na czarnoksiężników za, jak jej się wydawało, ich tchórzostwo. Nie chciała uciekać - pragnęła stanąć u boku brata i walczyć. Spojrzała na czarnoksiężników, a spojrzenie jej piwnych oczu wyrażało zdecydowanie i bunt. - Nie pójdę z wami - powiedziała, zaciskając szczęki. - Nawet gdyby miało to oznaczać moją śmierć, a także śmierć mojej córki. Możecie sobie uciekać, jeśli tego chcecie, żeby chronić swoją cenną sztukę. I zabierzcie ze sobą swój słynny magiczny kamień i nieczytelną świętą księgę! Dla mnie liczy się tylko to, że Tristan jest moim bratem, a więzy krwi łączą nas w sposób, którego nawet wy nigdy w pełni nie zrozumiecie. Zostanę z nim do końca, bo on gotów był poruszyć niebo i ziemię, żeby mnie ratować. Teraz ja jestem gotowa umrzeć u jego boku. - Zacisnęła mocno usta. Wigg odchylił się do tyłu i westchnął przeciągle. - Mówiłem, że się nie zgodzi - rzucił oschle do Faegana. - Oboje są ulepieni z tej samej gliny. - Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech, pierwszy tego popołudnia. - Tak bardzo podobni do matki - dodał cicho. - Na to wygląda - odparł Faegan. Niechętnie wsunął dłoń w fałdy szaty i wyjął zwój. Rozwinął go na stole, podczas gdy Shailiha obserwowała go sceptycznie. A potem zaczął mówić spokojnym tonem, usiłując ją przekonać. Miała to być prawdopodobnie najważniejsza rozmowa w życiu księżniczki. ROZDZIAŁ 47 Tristan stał na balkonie jednej z największych komnat pałacu, a po jego prawej i lewej znajdowali się Traax i Ox. Miękkie, puszyste płatki śniegu leciały łagodnie z nieba, które się rozjaśniało; miał nadzieję, że się ociepli, kiedy wzejdzie słońce. Otulając się szczelniej futrzaną kurtką, spojrzał uważnie na mapy rozłożone na stole. Studiował je prawie całą noc, starając się znaleźć najlepsze strategicznie miejsce, w którym powinien zaatakować ptaki Nicholasa. Wiedział, że pierwszy zmasowany atak musi przynieść jak największe straty przeciwnikowi. Bo biorąc pod uwagę przewagę liczebną wroga, prawdopodobnie nie będą mieli okazji przeprowadzić następnego. Sięgnął po jedną z ciemnych bułek, które kazał przygotować żonom gnomów, ugryzł kęs i popił mocną herbatą. Poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy przypomniał sobie Shawnę Niską, która złajała go za to, że wystaje na zimnie, podczas gdy mógłby wejść do ciepłej komnaty. - Zaziębisz się na śmierć - upomniała go wtedy, kiwając małym palcem tuż przed jego nosem. On tylko się uśmiechnął, ponieważ wiedział, że jeśli umrze, to na pewno nie od wystawania na balkonie. Przypominając sobie ćwiczenia w królewskiej szkole wojskowej, Tristan celowo wyszedł na zewnątrz, aby przyzwyczaić się do niskiej temperatury. Będzie musiał wykorzystać każdy atut, jeśli ma poprowadzić sługi tak, jak do tego przywykli. Z pewnością spodziewają się, że bede dzielił z nimi wszystkie trudy. Na moment oderwał wzrok od map i spojrzał w dal na zdumiewający krajobraz. Wydawało się, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni cały świat zaroił się od skrzydlatych wojowników, których kiedyś tak nienawidził. Ich obozowiska ciągnęły się jak okiem sięgnąć. Wczoraj czarnoksiężnicy oznajmili mu ze smutkiem, że nie przybędzie już więcej sług z Parthalonu. Faegan stracił tyle mocy, że nie mógł otwierać portalu. Tristan domyślał się, że przebiegły czarnoksiężnik chce zaoszczędzić resztkę mocy, by móc bronić tych, którzy mieli ratować się ucieczką. W tym punkcie książę musiał się z nim zgodzić. Tristan potarł obolaie, bardzo osłabione prawe ramię. Aby tylko przetrwać, każdy z twoich wojowników musi zabić dwóch wrogów, uzmysłowił sobie. Aby wygrać, wielu z nich musiałoby pokonać trzech. No cóż, nasze szansę na przeżycie są niewielkie. Postanowił, że zaatakują następnego dnia. Oczywiście jeśli ptaki nie pojawią się wcześniej, zmuszając ich do walki. W głębi serca Tristan wiedział, że istnieje inny powód, dla którego jego syn nie wysłał jeszcze przeciwko niemu swoich stworzeń. Nicholas wciąż czekał, licząc na to, że Tristan przyłączy się do niego w jego wysiłkach, by sprowadzić Heretyków na ziemię. Po raz tysięczny próbował zrozumieć, w jaki sposób doszło do tego wszystkiego. Zginęła jego rodzina i czarnoksiężnicy z Rady, on zaś, w co wciąż trudno było mu uwierzyć, stał się nowym panem tych, którzy byli za to odpowiedzialni. Kraj, który darzył tak wielką miłością, został praktycznie ogołocony z magii, a pozostali przy życiu czarnoksiężnicy gotowi jeszcze mu pomóc stanowili zaledwie cień tych, którymi byli dotąd. Co więcej, wszyscy zgromadzeni tutaj, niegdyś jego śmiertelni wrogowie, a dzisiaj rozważni sprzymierzeńcy, stali u jego boku, by pokonać jego syna, który, jak sądził, nie żyje. - Wszystko w porządku, Wybrańcu? - zapytał Ox. - Wojownik spojrzał na księcia z niepokojem. Tristan uśmiechnął się słabo. - Tak, Ox - odpowiedział. Razem z oboma sługami spędził niemal całą noc na omawianiu planów. Odwrócił się na odgłos kroków w głębi komnaty. Wigg i Faegan zmierzali powoli w jego kierunku; Wigg opierał się o fotel Faegana. Tristan poczuł ogromny smutek, kiedy na nich spojrzał. Tak niegdyś potężni i pełni życia czarnoksiężnicy teraz wydawali się o wiele starsi. Ich twarze poszarzały, a ciała jakby skurczyły się i całkiem ginęły w fałdach szat. Wkrótce Klejnot utraci całą moc, a wtedy zamienią się w pył i na zawsze przestaną istnieć. Z pewnością wkrótce dołączę do nich w Zaświatach. Tristan, Traax i Ox poświęcili dużo czasu, aby przedstawić czarnoksiężnikom swoje plany. Czarnoksiężnicy od czasu do czasu udzielali im rad, na podstawie których wprowadzali oni poprawki dotyczące taktyki, lecz magowie zaakceptowali ogólną strategię walki. Wreszcie Faegan chrząknął, najwyraźniej pragnąc zmienić temat. - Bądźcie tak dobrzy i zostawcie nas samych - zwrócił się do Traaksa i Oksa - mamy do omówienia z księciem prywatną sprawę. Nie zajmie nam to zbyt wiele czasu. Wojownicy spojrzeli na Tristana. Kiedy książę skinął głową, obaj przyklęknęli. - Żyjemy, by służyć - przemówili jednocześnie silnymi, dźwięcznymi głosami, po czym wzbili się w powietrze i opuścili balkon. Tristan dał znak czarnoksiężnikom, aby weszli za nim do komnaty, i zamknął za nimi drzwi z pękniętą witrażową szybą. Potem poprowadził Wigga do zakurzonego krzesła i sam przysunął sobie inne. - Podjęliśmy decyzję - zaczął cicho Wigg. - Mamy nadzieję, że ją zaakceptujesz. Choć w zasadzie uważamy, że trzeba tak postąpić bez względu na to, czy się zgodzisz czy nie. - Ułatwię ci zadanie, stary przyjacielu - przerwał mu Tristan. Pochylił się do przodu i oparł dłonie na kolanach. - Zamierzacie opuścić pałac i zabrać ze sobą wszystkich, także Shailihę. - Tak - odpowiedział Faegan. - Skąd wiedziałeś? - Niewiele już możecie zdziałać - odparł Tristan. - Od dawna już przypuszczałem, że zechcecie zabrać Klejnot, Kodeks i moją siostrę jak najdalej od niebezpieczeństwa. - Spojrzał na swoje dłonie, dobierając słowa. - Zważywszy na to, że idę na pewną śmierć, musicie zadbać przede wszystkim o to, aby ocalić sztukę magii. - Ponownie spojrzał na czarnoksiężników. - Jeśli jednak istnieją jakieś inne powody, dla których zamierzacie opuścić to miejsce - dodał stanowczym tonem - to chciałbym je poznać. Tristan nie zamierzał być niemiły wobec czarnoksiężników, ale już od dawna domyślał się, że nie mówią mu wszystkiego. A jeśli rzeczywiście coś przed nim ukrywali, to pragnął się dowiedzieć co i dlaczego. - Nasze powody są dokładnie takie, jak powiedziałeś - odparł Faegan. Zakaszlał i zabrzmiało to jak słabe, przerywane grzechotanie. Otulił się szatą. - Najważniejsze, aby przetrwała sztuka, jeśli w ogóle to możliwe. Chcemy zatem, abyś dał nam lektyki i przydzielił oddział sług, którzy by je ponieśli. Tristan zastanawiał się przez chwilę. - Szkoda, że nie możemy już korzystać z portalu. Bez wątpienia bylibyście bezpieczniejsi w Parthalonie. - Zamilkł na chwilę. - Wiecie, jaki czeka mnie los - przemówił wreszcie, spoglądając na złowieszcze żyły widoczne na grzbiecie dłoni. - Nie ma lekarstwa, prawda? - Nie podniósł wzroku, ponieważ dobrze znał odpowiedź. - Nie - odpowiedział cicho Faegan. - Bardzo mi przykro. - Spojrzał w bok. Była to jedna z nielicznych chwil w jego długim życiu, kiedy nie wiedział, co powiedzieć. Zdaje się, że po raz kolejny zawiodłem, pomyślał ze smutkiem. Wigg opuścił głowę i potarł oczy, po czym, wyraźnie zdesperowany, oparł czoło na pięści. - Jak na ironię, cieszę się, że straciłem wzrok - powiedział cicho. - Nie zniósłbym widoku śmierci Klejnotu. Tristan odchylił się do tyłu i spojrzał na przyjaciół - jakże potężnych niegdyś mistrzów magii. Zmienili się tak bardzo, że wydawało mu się, iż z trudem ich poznaje. - Udacie się do Lasu Cieni, prawda? - zapytał cicho. - Tak - odpowiedział Wigg. - Uciekniemy do Miasta na Drzewach. To wydaje się najbardziej sensowne. - Spojrzał Tristanowi w oczy, nie wiedząc, jak pożegnać się z tym, którego kochał od tak dawna. - Przyszliśmy się pożegnać - mówił dalej niepewnym głosem - ponieważ uznaliśmy, że powinniśmy wyruszyć tam jak najszybciej. Kodeks został już poddany transformacji i jest przygotowany do przeniesienia. Shailiha i Celeste także chcą się pożegnać, ale po nas, na osobności. Wiemy, że uczynisz wszystko co w twojej mocy, by powstrzymać Nicholasa i jego stworzenia tak długo, jak to będzie możliwe. W tobie ostatnia nadzieja Eutracji. Bywaj, Wybrańcu. I pamiętaj, że na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Wigg uniósł ramiona, dając znak księciu, aby się zbliżył. Tristan wstał; w jego oczach zalśniły łzy. Jednak gdy tylko zrobił pierwszy krok, od razu poczuł, że się zapada. Runął na podłogę, a całym jego ciałem wstrząsnęły okrutne dreszcze. Z jego ust bryznęła ślina, a język wpadł mu do gardła. A potem pogrążył się w ciemności. ROZDZIAŁ 48 Nicholas unosił się lekko nad Wrotami Świtu, powiewając z wdzię kiem swoją białą szatą, i podziwiał ich piękno. Wspaniałe, sklepione przejście zostało ukończone już poprzedniego wieczora. Wpatrzony w strzelisty majestat Wrót wiedział, że jest bardzo blisko sprowadzenia swoich rodziców z góry. Lecz jego ojciec, ten, z którego nasienia się zrodził, jeszcze do niego nie przyszedł. Nicholas nie wątpił, że to nastąpi, jeśli jego ojciec chce żyć. Wraz z nadejściem świtu radosne głosy Heretyków znowu przemówiły w jego umyśle. Dobrze się spisałeś, wyszeptały. Wrota Świtu są wspaniałe. Zebrałeś też w sobie niemal całą energię kamienia, czyniąc czarnoksiężników Wybrańca prawie bezbronnymi. Alemusiszodczekać jeszcze dwa dni, zanim nadejdziemy, ponieważ ten, w którego żyłach płynie błękitna krew, musi pokłonić się przed tobą. I musi to uczynić dobro wolnie. Albo sam przyjdzie do nas, albo zginie. Jeśli nie przyjdzie, bycie uwielbić, nadejdzie czas zniszczenia wszystkiego, co jest mu tak drogie, zanim przybędziemy, by znowu zapanować. Potem nastał poranek, zimny i słoneczny. Świeży śnieg był czysty i niczym nie skażony, taki, jakie będą Wrota. Wysokie na dwieście metrów, łukowato sklepione, przyjęły wreszcie postać trzech ogromnych przejść. Błękitne żyły wtopione w ich ściany migotały obietnicą rządów, jakich nie widziano od eonów. Zadowolony Nicholas spojrzał w górę i zobaczył, że ptaki z drugiego pokolenia wciąż strzegą nieba nad Wrotami. Potem skierował spojrzenie w dół i z równą satysfakcją upewnił się, że inne potężne stworzenia zrodzone z fantazji - padlinożerne skarabeusze - gromadzą się wokół podstawy Wrót, płynąc po śniegu żywym, pulsującym strumieniem. Zebrane wokół nich tworzyły plamę szeroką na kilkaset metrów w każdą stronę, która wciąż się rozlewała. Zniżywszy się do samych Wrót, młodzieniec przycisnął czoło do chłodnego marmuru i potarł policzkiem o ścianę, jakby ogarnięty jakimś nieodpartym niemal seksualnym pragnieniem. Marmur zdawał się wręcz go przyciągać, jakby uwięziona w nim krew Heretyków już wyczuwała jego moc. Kiedy ukończono budowę, Wrota jakby przywoływały go, błagając, aby wypowiedział zaklęcie już tego ranka. Pojękując cicho, świadomy, że musi czekać, przemówił wreszcie: - Rodzice - wyszeptał. - Na moich barkach spoczął teraz największy ciężar - ciężar oczekiwania na Akt Zjednoczenia. Jeszcze dwukrotnie nastanie świt. W swojej nieograniczonej mądrości nigdy mi nie powiedzieliście, że przyciąganie Wrót będzie tak cudownie nieodparte. Ale będę czekał, bo taka jest wasza wola. - Nicholas trwał, unosząc się w powietrzu i tuląc twarz do chłodnego marmuru. - Tylko warn jestem posłuszny, nikomu innemu, w tym także niewtajemniczonemu, w którego żyłach płynie błękitna krew, który nie zrobił nic poza poczęciem mnie wbrew własnej woli. Warn będę posłuszny. Za dwa dni nastąpi Akt Zjednoczenia. Wreszcie oderwał się od marmuru i poszybował ku skarpie, gdzie czekał łowca krwi. Za Ragnarem stali w setkach szeregów konsulowie, którzy początkowo opierali się młodzieńcowi, do czasu gdy jego wielka moc zapanowała nad ich świadomością. Otępiali, wpatrzeni przed siebie niewidzącym spojrzeniem, w brudnych, podartych szatach, czekali na jego słowa. - Wrota zostały ukończone, panie? - zapytał Ragnar. Otulił się szczelniej futrzanym płaszczem, po czym wsunął palec do fiolki, z którą nigdy się nie rozstawał. - Tak - odpowiedział cicho Nicholas. - Teraz jeszcze tylko Wybraniec musi nabrać rozumu i przyłączyć się do mnie. Jeśli nie uklęknie przede mną do jutrzejszego świtu, wyślę ptaki, by zniszczyły jego sługi. A potem uaktywnię Wrota. - A co z pozostałymi konsulami? - zapytał Ragnar z wahaniem. - Tymi, którzy przystali do nas dobrowolnie, czy oni są bezpieczni? - - Tak - odpowiedział Nicholas. - Czekają w pewnej odległości od tego miejsca na powrót Heretyków. Sprawdziłem czystość ich serc, posługując się Uprzedzeniem, tak jak mi to nakazali rodzice. Należą do mnie, duszą i ciałem. Nie musisz się o nich martwić ani ich obawiać. Nicholas przepłynął obok łowcy, by spojrzeć na odzianych w granatowe szaty. Na jego znak Pijawka przywołał z góry oddział ptaków. - Bierzcie ich - rzucił krótko Nicholas. Pijawka dał znak skinieniem głowy, by rozpoczęto rzeź. Ogromne ptaki zanurkowały ku ziemi z obnażonymi mieczami i zaczęły ciąć na oślep bezradnych konsulów. Szlachetna krew Bractwa zbroczyła ziemię pokrytą śniegiem. Polegli wszyscy pozostali przy życiu z Bractwa Konsulów, którzy pragnęli pozostać wierni naukom Rady i zachować moce. Pijawka uśmiechnął się, obracając swojego “wierzchowca” ku Nicholasowi. - Zgodnie z twoim rozkazem - powiedział. Nicholas skinął głową. Następnie Pijawka rozkazał ptakom, aby pozrywały szaty z ciał martwych konsulów i wydarły im wnętrzność. Gdy już uporały się z tym zadaniem, poniosły ciała ku Wrotom Świtu i opuściły w sam środek mrowia skarabeuszy. Samice natychmiast oblazły ciała i wpełzły do ich jeszcze ciepłych wnętrz, gdzie zaczęły składać jaja. Samce stały czujnie na straży nieopodal, badając otoczenie czułkami i rozglądając się malutkimi czarnymi oczkami. Pijawka zawrócił ptaka i zatrzymał się u boku swojego pana w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. - Dobra robota - powiedział cicho Nicholas. - Teraz możesz wrócić na odpoczynek do Ochronki. Zostań tam przez resztę dnia i całą noc. Jutro poprowadzisz ptaki przeciwko Wybrańcowi i jego sługom. Wieczorem omówimy plan bitwy. - Tak, panie - odpowiedział Pijawka. Skłonił lekko głowę, po czym zawrócił swojego ptaka i odleciał do Ochronki. Nicholas zwrócił spojrzenie czarnych, migdałowatych oczu na łowcę. - Joshua nie żyje - oznajmił krótko. Oniemiały Ragnar stał przez chwilę w zimnym blasku porannego słońca, usiłując oswoić się z nowiną. - W jaki sposób? - zapytał wreszcie. - Bez wątpienia zabił się tą dość prymitywną bronią, w którą łaskawie go wyposażyłeś - odpowiedział Nicholas. - Moja krew wyczuła wstrząs jego przejścia w Zaświaty, w momencie kiedy to się wydarzyło. - Ale w jaki sposób czarnoksiężnicy Wybrańca go zdemaskowali? - zapytał Ragnar, sięgając nerwowo po świeżą porcję żółtej, gęstej cieczy. - Nie zapominaj, że Wigg i Faegan są bardzo mądrzy - odpowiedział Nicholas. - Nie wiem jeszcze, w jaki sposób odkryli prawdziwe zamiary Joshuy, ale to nie ma znaczenia. Teraz nic już nie może nas powstrzymać. A co do ciebie, mój przyjacielu, to nadszedł wreszcie twój dzień. Ragnar słuchał, podekscytowany, spodziewając się nowej misji albo może nawet odzyskania Celeste. - Dokąd wysyłasz mnie tym razem? - zapytał. Nicholas wziął głęboki oddech i zmrużył oczy. - W Zaświaty. Ragnar zatoczył się do tyłu, a fiolka upadła na ziemię, zanurzając się z sykiem w śniegu. - Dlaczego? - wyszeptał głosem załamującym się ze strachu. - Mówiłeś, że w nagrodę za lojalność będę ci służył zawsze, nawet po przyjściu Heretyków! - Jego pierś falowała, a kolana drżały coraz bardziej. Nicholas uśmiechnął się nieznacznie, a nagły poryw wiatru rozwiał jego długie czarne włosy. - Odpowiedź jest prosta, łowco - powiedział szeptem. - Kłamałem. - Ale dlaczego? - powtórzył zdesperowany Ragnar. - Twoja krew jest skażona twoim własnym płynem mózgowym, zgadza się? - odpowiedział Nicholas i podpłynął bliżej. - A to czyni cię gorszą istotą, niegodną życia w nowym bezkompromisowym świecie, który niebawem nadejdzie. Czarnoksiężnikowi Wiggowi udało się ostatecznie, choć w tak nietypowy sposób, uwolnić cię od twoich mąk. - Młodzieniec pokręcił głową, rozmyślając nad niezwykłą zagadką, której początki sięgały wieki wstecz. - Ragnar... - mówił cicho. - Niegdyś darzony szacunkiem czarnoksiężnik, który z pewnością zostałby wybrany na członka Rady. Częściowo przemieniony w łowcę krwi przez żonę Wigga, uzależniłeś się później od własnego płynu mózgowego głównie na skutek działań Wigga. Była żona Wigga, która sprawowała nad tobą kontrolę, zostawiła pod twoją opieką swoje dziecko. Ty zaś, przekonany, że matka została wygnana na zawsze, przez stulecia molestowałeś jej córkę, nie tylko by zaspokoić swoje chore żądze, lecz także by zemścić się na czarnoksiężniku. I wreszcie giniesz z rąk tego, którego zostawił w Parthalonie sam Wybraniec, co było możliwe również dzięki działaniom Faiłee, tej samej czarownicy. - Nicholas zamilkł na moment ze wzrokiem utkwionym w twarzy łowcy. - Można by powiedzieć, że Failee, poprzez potomka Wybrańca, ostatecznie zemści się na tobie - dodał cicho. - Jakże stosowne, nieprawdaż? Koło się zamyka. Z ust łowcy buchały obłoczki zimnej pary, a po jego nodze, pod szatą, popłynął strumień moczu, który złączył się z cuchnącym płynem mózgowym rozlanym na ziemi. Oba strumienie podobnego koloru popłynęły zboczem nasypu, roztapiając śnieg. - Ale Pijawka! - kontratakował Ragnar. - Z pewnością domyśli się, że mnie zabiłeś, i może nie zechce pójść dalej za tobą! - W jaki sposób miałby się o tym dowiedzieć? - zapytał Nicholas, zbliżając się. - Wysłałem go do Ochronki i kazałem tam czekać aż do momentu, kiedy poprowadzi ptaki przeciwko Wybrańcowi jutro o świcie. A zanim zorientuje się, że nie ma cię tak długo, sam także zginie. Ptaki i skarabeusze też zostaną usunięte, kiedy na świecie pozostaniemy już tylko ja, moi rodzice z góry i konsulowie, którzy przeszli na naszą stronę. - Nicholas po raz kolejny przeszył łowcę spojrzeniem, które wstrząsnęło jego ciałem dreszczem przerażenia. - Tak więc widzisz - dokończył cicho. - Żaden z moich sług nie miał żyć, a tym bardziej służyć mi wiecznie. Po tych słowach Nicholas skierował w stronę łowcy szczupły blady palec. Niemal natychmiast ubranie Ragnara, szata, płaszcz i buty, rozrywane, zaczęły się zsuwać z jego ciała. Rytualny sztylet Wigga upadł na ziemię obok strzępów odzieży. Teraz Ragnar stał nagi na śniegu. Wzdłuż całego jego tułowia, od krtani aż do krocza, pojawiła się cienka szkarłatna linia, która szybko zamieniła się w strużkę jasnoczerwonej krwi. Rozległ się mokry trzask rozrywanego ciała i brzuch oraz pierś łowcy zostały rozdarte, ukazując żywe organy. Chlusnęła szlachetna krew, wnętrzności zaś wypłynęły na ziemię, tworząc ohydny stos w śniegu u stóp Ragnara. Zdumiony Ragnar po raz ostatni spojrzał w oczy Nicholasa, a potem padł martwy. Jednym gestem wyciągniętej ręki Nicholas posłał parujące wnętrzności i ciało łowcy w sam środek masy skarabeuszy. Lśniące czarne żuki natychmiast je oblazły, tak że już po chwili nie różniło się od pozostałych trupów. Samice ruszyły szybko do parującego wnętrza, by złożyć jaja, podczas gdy inne skarabeusze rozpoczęły krwawą ucztę. Nicholas uśmiechnął się i podążył w stronę Ochronki. ROZDZIAŁ 49 Całe ciało Tristana przenikał pulsujący ból. Próbował się podnieść, lecz silne dłonie popchnęły go zdecydowanym ruchem z powrotem na miękkie, wygodne łóżko. Widział niewiele, ponieważ spojrzenie miał zamglone i nie mógł go wyostrzyć. Nie mogąc wydobyć się z mroku, pozwolił, by ciemność znowu go ogarnęła. Kiedy ponownie odzyskał przytomność, także i tym razem przywitał go ból, ale widział już lepiej. Podniósł wzrok i ujrzał twarze Traaksa, Shailihy oraz Celeste, którzy uśmiechali się do niego niepewnie. - Długo cię nie było - powiedziała Shailiha łamiącym się głosem. - Niemal dwanaście godzin, już myśleliśmy, że tym razem straciliśmy cię na dobre. - Z jej oka popłynęła łza, którą szybko starła z policzka. Przepełniony bólem spróbował wstać, lecz jego prawe ramię pozostało nieruchome. Shailiha odwróciła wzrok, ale zaraz zmusiła się, by znowu spojrzeć na brata. - Żyły poczerniały aż do szyi, braciszku, i pokryły całe ramię i dłoń. - Przykro mi - powiedział cicho Tristan. - Nie musiałaś tego oglądać. Traax przysunął się do łóżka i spojrzał uważnie na swojego złożonego niemocą pana. - Wybacz, panie - powiedział. - Ale skoro już odzyskałeś przytomność, muszę zadać ci to pytanie. Czarnoksiężnicy twierdzą, że obiecałeś im lektyki i oddział wojowników gotowych na ich rozkazy. Chciałbym, abyś to potwierdził, zanim ich prośby zostaną spełnione. Tristan uśmiechnął się słabo. - Daj im wszystko, czego pragną - powiedział cicho. - Udziel im wszelkiej pomocy. Ja przyjdę do was później. - Zamilkł. - Ale najpierw powiedz mi, czy skoro już widziałeś, jak objawia się moja choroba, nadal akceptujesz mnie jako swojego pana? - Wstrzymał oddech na moment, zastanawiając się, czy słusznie postąpił. Ponad wszystko musiał mieć absolutną lojalność i szacunek wojownika, który stał przed nim. Odpowiedź Traaksa była szybka i jednoznaczna. - Dalej służę tobie i tylko tobie - odparł. - A co do twojej choroby, to sprawia ona, że jeszcze bardziej pragnę pokonać tych, którzy cię w nią wpędzili. - Sługa zacisnął dłoń na rękojeści miecza. - Ale powiem ci, że dobrze się stało, iż nie widzieli tego pozostali wojownicy. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, jak by zareagowali - dodał i zaraz na jego twarzy pojawił się nieoczekiwany uśmiech. - Pójdę teraz do czarnoksiężników. Stoją przed wejściem do pałacu i handrycząsię ze sobą. Zdrowiej szybko, mój panie, bo musimy spotkać się z tymi, którzy zasługują na śmierć. - Strzelił obcasami, odwrócił się i opuścił komnatę, zostawiając księcia samego z kobietami. Tristan nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej czuł się tak bardzo zmęczony. - Gdzie jest Ox? - zwrócił się do siostry. - Czeka za drzwiami - odpowiedziała Shailiha. - Nic na świecie nie byłoby w stanie ruszyć go stamtąd. Celeste pochyliła się nad łóżkiem i dotknęła czule policzka Tristana. Kiedy to zrobiła, ciemnorude włosy zsunęły się na jej ramię. Poczuł zapach mirry, tak samo jak tamtej nocy, kiedy uratował ją przed skokiem z urwiska. - Zostawię was samych - powiedziała cicho Shailiha. - Wrócę, kiedy Celeste pożegna się z tobą. - Po tych słowach wyszła, zamykając drzwi za sobą. Celeste uniosła obolałą prawą dłoń Tristana i przytrzymała ją czule. - Chcę ci podziękować - powiedziała ochrypłym głosem. Wolną ręką odgarnęła niesforny kosmyk ciemnych włosów z czoła księcia. - Za co? - zapytał. Uśmiechnęła się. - Za to, że mnie wtedy uratowałeś, co pozwoliło mi znaleźć nowe życie. Być może już się nie zobaczymy, mimo to nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłeś. Tristan spojrzał jej w oczy. - Skoro tak ma być, to obiecaj mi coś - powiedział. - Co tylko zechcesz. - Gdyby jakoś udało ci się to wszystko przeżyć i naprawdę cenisz swoje nowe życie, to upewnij się, że na nie zasługujesz. - Co masz na myśli? - spytała zdziwiona. - Wiodłem kiedyś wspaniałe życie pozbawione trosk i zmartwień - powiedział. - Głupi, bardzo długo zakładałem, że tak po prostu powinno być. Straciłem niemal całą rodzinę i przyjaciół, zanim zrozumiałem, jak wiele dla mnie znaczyli. Twój ojciec powiedział nam, że twoja krew ustępuje szlachetnością tylko krwi Shailihy, jej zaś jest gorsza jedynie od mojej. Tak więc jeśli umrę, twoja krew będzie niemal najpotężniejsza na świecie. Widzę, że masz siłę i odwagę swojego ojca. Nie może być inaczej, skoro tyle przeszłaś. Słuchaj Wigga i opanuj dobrze sztukę. Bądź jedną z najpotężniejszych spośród tych, którzy zgłębili jej tajniki, bo czuję, że to jest możliwe. Ale słuchaj tylko nauk Wigga i Faegana, głównie dla dobra mocy, aby etyka, którą tak cenią, przetrwała dla przyszłych pokoleń szlachetnie urodzonych - pokoleń, których nigdy nie zobaczę. Jego spojrzenie błądziło przez chwilę po jej wdzięcznej twarzy. - I chcę ci powiedzieć coś jeszcze. Celeste położyła palec na jego ustach. - Wiem - powiedziała. - Może i jestem nowa w twoim świecie, ale mam oczy i widzę, jak na mnie patrzysz. - Zamknęła oczy i stłumiła westchnienie, nim znowu je otworzyła. - Ale już czas na mnie. Po tych słowach dotknęła lekko ustami jego ust i wstała. Potem wyjęła zza stanika sukni pachnącą chusteczkę, położyła mu ją na kolanach i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się na moment, nie unosząc głowy, po czym wyszła. Kilka chwil później do komnaty wróciła Shailiha. Usiadła na brzegu łóżka i dzielnie się uśmiechnęła. - Teraz ja się pożegnam - wyszeptała. Jej głos brzmiał bardzo słabo. - Mamy tak mało czasu. Słudzy już spełnili życzenia czarnoksiężników i wszyscy czekają na mnie. - Spojrzała na Morgannę w nosidełku. - Mam nadzieję, że zobaczysz, jak rośnie twoja siostrzenica. Stanowczym ruchem ujęła swój złoty medalion, dokładną kopię tego, który nosił Tristan, i spojrzała mu prosto w oczy. - Zawsze będę go nosiła, bez względu na wszystko - powiedziała cicho. - Udałeś się na koniec świata, żeby mnie odnaleźć, a ja uczynię to samo dla ciebie, jeśli będzie trzeba. - Wiem - odpowiedział szeptem. Tyle pragnął jej powiedzieć i wiedział, że będzie żałował, iż tego nie zrobił. Ale w tej chwili brakowało mu słów. Otworzył usta, by przemówić, i zaraz je zamknął. - Shailiha zamknęła oczy i skinęła lekko głową. A potem wzięła głęboki oddech i wstała. Spojrzała mu w oczy z powagą i powiedziała: - Zaufaj procesowi, Wybrańcu. Zaskoczony Tristan zmarszczył czoło. - C-co? - zapytał. - Zaufaj biegowi wypadków, Wybrańcu - powtórzyła. Potem pocałowała go w czoło i odwróciła się do drzwi. Wyszła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Tristan opadł na łóżko, wyczerpany, zastanawiając się, co miała na myśli, ale zasnął, zanim znalazł odpowiedź. Kiedy Shailiha zajęła miejsce w jednej z kilkunastu lektyk, Martha uśmiechnęła się do niej. Wigg spojrzał z niepokojem na księżniczkę. - Powiedziałaś mu? Jesteś pewna, że dobrze cię słyszał? - Tak - odpowiedziała Shailiha, mocniej tuląc córkę. - Słyszał. - Poczuła pieczenie pod powiekami i szybko zamknęła oczy. - A zatem jutro będziemy wiedzieli - odpowiedział Wigg. Lektyki wzniosły się łagodnie ku niebu otoczone kilkoma tysiącami zaprzysiężonych wojowników, którzy mieli ich strzec, i skierowały się na północ, do Lasu Cieni. ROZDZIAŁ 50 Kiedy Tristan znowu się obudził, zobaczył Oksa, który patrzył na niego z góry. - Prawie świta - rzekł sługa. - Wybraniec w porządku? Choć wciąż kręciło mu się w głowie, Tristan wstal, by się przekonać, w jakim jest stanie. Był cały obolały, a szczególnie bolało go prawe ramię i bark. Były sztywne, ale mógł nimi poruszać. Pokręci! głową. Nie jest dobrze, ale trudno. Dzisiaj rozpoczynamy bitwę. - Mogę walczyć. - Zacisnął usta i uśmiechnął się do Oksa. Ubrał się najszybciej, jak to było możliwe, wkładając futrzaną kurtkę, którą dała mu Shailiha, po czym zapiął na plecach pochwę z mieczem i drugą ze sztyletami, po czym sprawdził, czy rękojeści broni nie blokują się nawzajem. Kiedy sięgnął po miecz i noże, by zobaczyć, czy lekko wychodzą, poczuł piekący ból w barku. I wtedy jego wzrok padł na mózgowy hak. Podniósł go z nocnego stolika i obejrzał. Rękojeść z masy perłowej i hak na końcu ostrza lśniły łagodnie w blasku żyrandoli. Uśmiechnął się, zastanawiając, ile tajemnic skrywa ten nóż i w ilu jeszcze sytuacjach zostanie wykorzystany. Po chwili wsunął go do prawego buta. A potem przypomniał sobie o jeszcze jednym przedmiocie, który chciałby mieć przy sobie, sięgnął po chusteczkę Celeste i schował ją do kieszeni. Na drugim stole czekało jedzenie i picie: dawno już wystygła herbata, ciemny chleb i ser. Dwa pierwsze kęsy przypomniały mu, jak wiele czasu upłynęło, odkąd ostatnio się posilał, rzucił się więc na jedzenie łapczywie. Pokrzepiony, rozprostował ramiona i ruszył do drzwi z Oksem u boku. Kiedy dotarli do północnego pola, Tristan zwolnił, zdumiony widokiem, jaki ujrzał. Wszyscy słudzy, jakieś osiemdziesiąt tysięcy wojowników, stali na ośnieżonym polu, czekając na jego rozkazy. Właśnie wschodziło słońce, a jego pomarańczowozłociste promienie oświetlały kolejne pozornie nie kończące się rzędy wojowników. Kiedy ujrzał tych stojących na przedzie, wstrzymał oddech. Na krótki rozkaz Traaksa zabrzmiały bębny. Pięćdziesięciu wojowników wystąpiło do przodu, a każdy z nich trzymał drzewce. Na każdym powiewała błękitno-złota wojenna flaga z godłem jego rodziny, rodu Gallandów, Na złotym tle widniał błękitny eutracki pałasz i ryczący lew. Serce Tristana zabiło żywiej na ten widok. Idą na śmierć pod herbem mojej rodziny. Nie mógłbym żądać od nich niczego więcej. Po raz pierwszy od fatalnego dnia swojej koronacji, kiedy ujrzał dzikich, skrzydlatych wojowników wdzierających się przez dach, poczuł autentyczne zadowolenie z tego, że ma ich u swego boku. Tristan patrzyć jak wszyscy słudzy przyklękają w śniegu i pochylają głowy. A potem przemówili jednym głosem: - Żyję, by służyć! Minęła długa chwila; Tristan patrzył, jak śnieg pada miękko na ich pochylone sylwetki i skrzydła. - Możecie wstać - przemówił wreszcie, kiedy zdołał wydobyć z siebie głos. Traax podszedł do niego, uśmiechając się. - Uznaliśmy, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, panie - powiedział. - Spytaliśmy czarnoksiężników, gdzie możemy znaleźć chorągwie, a oni chętnie nam pomogli. Walczymy dla ciebie i tylko dla ciebie. Pod twoim sztandarem, który teraz jest też naszym. - Dziękuję ci, Traax - odpowiedział cicho Tristan. - Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu. W chwili kiedy książę miał zamiar ponownie przemówić do wojowników, niektórzy z nich zaczęli spoglądać w górę i pokazywać palcem rozjaśnione niebo. Tristan, Traax i Ox także skierowali wzrok ku górze, by zobaczyć, co się tam pojawiło. Słowa. Zdumiony Tristan patrzył, jak pojedynczy jeździec na ptaku, wysoko nad pałacem, zaczyna w jakiś sposób kreślić słowa na niebie. Po każdym skręcie ptak ciągnął za sobą linie, które układały się w błękitne litery. Powoli zaczęły łączyć się one w słowa. Ptak manewrował zręcznie, pisząc kolejne słowa chorego poematu, na którego widok Tristan zacisnął pięści. Domyślał się, że jeźdźcem jest Pijawka, ale moc z pewnością pochodzi od Nicholasa. Wreszcie wiadomość została ukończona: Przybądź tu, Wybrańcu. Spotkajmy się wśród chmur. A gdy walka już ucichnie I czas rzezi się dopełni, Widok twej śmierci, nie wątpię, Me serce grzeszną słodyczą napełni. Traax spojrzał na Tristana i dostrzegł w jego spojrzeniu nienawiść. - Ten, którego zwą Pijawką, czeka na ciebie - powiedział ze spokojem. - Czas, byś się z nim zmierzył. Tristan oderwał od niego wzrok w chwili, gdy Pijawka na ptaku zaczął oddalać się na północny wschód. - Tak - odpowiedział. - Mamy sobie wiele do wyjaśnienia. Ale najpierw przemówię do sług. Zastanawiał się przez chwilę, patrząc na tysiące skrzydlatych wojowników, którzy stali przed nim. Wielu, jeśli nie wszyscy, miało umrzeć w jego służbie. Chciał mieć pewność, że będzie potrafił powiedzieć im coś istotnego. - Wojownicy! Słudzy Dnia i Nocy! - zawołał. - Po raz pierwszy przybyliście na tę ziemię jako najeźdźcy. Ale tym razem stajecie do walki jako obrońcy Eutracji. Jestem zaszczycony waszą obecnością tutaj, bo nie znam wytrawniejszych wojowników. Wykonujcie dokładnie polecenia moje i oficerów, a być może przeżyjecie. Jeśli polegnę, w bitwie, tak długo jak będzie trwała, pozostaniecie pod rozkazami Traaksa. Jednak bez względu na wynik wojny, macie odszukać czarnoksiężników Wigga i Faegana i oddać się w ich służbę. Rozumiecie? Po raz kolejny zagrzmiał chór: - Żyję, by służyć! Tristan z trudem sięgnął po miecz i wyjął go z pochwy. Znajomy złowróżbny dźwięk stali ocierającej się o stal długo niósł się w zimnym, suchym powietrzu, zanim ucichł. - Mam dla was także inne zadanie na dzisiaj! - zawołał Tristan. - Nie jest tajemnicą, że wróg przewyższa nas znacznie liczebnością. Ale zwyciężymy, jeśli każdy z was zabije co najmniej trzech przeciwników! W tym momencie rozległ się dźwięk tysięcy mieczów wysuwanych z pochew i zabrzmiały głośne okrzyki. Tristan jeszcze przez chwilę przyglądał się wojownikom, po czym spojrzał na Traaksa i Oksa. Obaj uśmiechali się szeroko. - Pamiętajcie o naszym planie bitwy - powiedział. - I niech Zaświaty zlitują się dzisiaj nad nami. Potem schował miecz do pochwy i sprawdził sztylety. Jego ptak czekał nieopodal; Tristan dosiadł go i zapiął pasy. Obrócił ptaka i po raz ostatni spojrzał na wojowników. I wtedy pomyślał o czymś. Sięgnął do kieszeni i wyjął pachnącą chusteczkę, którą dostał od Celeste. Kiedy poczuł zapach mirry, po raz ostatni, jak sądził, uśmiechnął się fatalistycznie i zawiązał sobie chustkę na lewym ramieniu. Potem wzniósł się w powietrze. Tysiące wojowników podążyło za nim, a było ich tylu, że całkiem zasłonili wschodzące słońce. Wszyscy jednocześnie skręcili na północ ku polom Odległej Równiny, na której miała rozegrać się bitwa. ROZDZIAŁ 51 Kiedy tak płynęli po niebie, Shailiha mocniej przytuliła do piersi Morgannę. Drugą rękę zacisnęła mocno na wyciosanym z surowego drewna uchwycie, który przymocowano na wewnętrznej ścianie lektyki. Nigdy dotąd nie podróżowała w ten sposób i żywiła głębokie przekonanie, że jest to pierwszy i ostatni raz. Bardzo się bała, że wypadnie z lektyki albo też że wyczerpani wojownicy ich upuszczą. Ze zdumieniem jednak stwierdziła, że jak dotąd nic takiego się nie stało. Wigg, Shailiha i Martha znajdowali się w jednej lektyce. Faegan z Kodeksem, Klejnotem i Celeste zajęli drugą, w trzeciej zaś podróżował Geldon z gnomami. Polne latawce Faegana leciały tuż obok. Wojownicy nieśli też kilka pustych lektyk. Faegan, niezmiennie w swoim fotelu na kółkach, co jakiś czas wystawiał głowę na zewnątrz i głośno podawał wojownikom wskazówki dotyczące kierunku lotu. Za to Wigg wydawał się dziwnie zamknięty w sobie, pogrążony w rozmyślaniach. By odpędzić niespokojne myśli, Shailiha próbowała przypomnieć sobie, co Wigg mówił jej o Lesie Cieni, miejscu, do którego się udawali; zamieszkane przez gnomy, posłużyło Faeganowi za dom po tym, jak przed trzystu laty został okaleczony przez czarownice. Stworzyli je za pomocą magii czarnoksiężnicy z Rady i miało posłużyć jako schronienie dla szlachetnie urodzonych, gdyby Sabat wygrał wojnę. Teraz zamierzali wykorzystać je w podobny sposób, jeśli ptaki przełamią linie Tristana. Dopisało im szczęście, że mają sługi i lektyki, powiedział jej wcześniej Wigg, ponieważ zwyczajna podróż do Lasu Cieni byłaby bardzo trudna i zajęła im dużo czasu. Tajemne miejsce było otoczone ze wszystkich stron głębokim niewidzialnym kanionem, który potrafili zobaczyć tylko wtajemniczeni w arkana sztuki szlachetnie urodzeni. Inni widzieli jedynie rozległe trawiaste pola, a za nimi ogromny sosnowy las, ale gdyby podeszli zbyt blisko, spadliby do kanionu na pewną śmierć. Gdyby nawet komuś udało się przejść przez most zawieszony nad przepaścią, czekał na niego straszny las i jeszcze bardziej niebezpieczny tunel. Shailiha wiele myślała o nowym miejscu i z czasem ciekawość przemogła strach. Oddała dziecko Marcie, a sama postanowiła stawić czoło zimnu i wyjrzeć na zewnątrz. Doświadczenie było zarazem cudowne i przerażające. Nisko w dole błyskała ziemia pokryta białą pierzyną śniegu. Byli już zbyt daleko, by mogła dojrzeć brzegi Sippory czy Tammerland, które zostały za nimi, ale dostrzegła przedmieścia Boru, które mijali, kierując się na północny wschód. Niebawem dotrą na południowy skraj rozległej Odległej Równiny. Wspominając Odległą Równinę, pomyślała o Tristanie i bitwie, która w tej chwili mogła się toczyć. Poczuła się winna tego, że podjudzała brata, aby pierwszy raz dosiadł ptaka, ponieważ teraz sama się bała, siedząc w lektyce, która mknęła ku bezpiecznemu Lasowi Cieni. Żeby tylko Tristan wyszedł cało z walki, pomyślała. I wtedy zobaczyła coś z daleka. Miasto na Drzewach. Słudzy zniżyli się ze swoimi cennymi ładunkami. Wylądowali miękko na ziemi i natychmiast z mieczami w dłoniach otoczyli kołem lektyki. Część z nich została w powietrzu i krążyła, rozglądając się czujnie. Shailiha wzięła Morgannę od Marthy i na lekko drżących nogach stanęła na ośnieżonej ziemi. Martha również wysiadła z lektyki i pomogła wyjść Wiggowi. Shailiha spojrzała w dól zbocza niewielkiego wzgórza, na którym się znajdowali, i jej oczom ukazał się jeden z najbardziej niezwykłych widoków, jakie kiedykolwiek oglądała: setki domów umieszczonych na drzewach, każdy zdobiony piękniej niż poprzedni, wszystkie lśniły różnymi kolorami. Niektóre z nich, wysokie na kilka pięter, łączyły drewniane pomosty. Shailiha uśmiechnęła się. Wydało jej się, że patrzy na scenę ze snu. Faegan, Celeste, Geldon i gnomy także zdążyli już opuścić lektyki i stanęli obok Shailihy. Polne latawce sfrunęły nisko i zawisły wielobarwną plamą nad głową swojej pani. Płatki śniegu opadały bezgłośnie, podczas gdy oni stali wpatrzeni w pogrążoną w ciszy wioskę. Wydawało się, że nikogo w niej nie ma. - Bez wątpienia bardzo się przestraszyli - rzucił Faegan. - Nigdy wcześniej nie widzieli sług. - Czy w ogóle wiedzą, że tu jesteśmy? - zapytała Shailiha, usiłując osłonić Morgannę przed śniegiem. - Ależ tak - zapewnił ją Faegan. Wydął usta i uniósł brwi. - Z pewnością rozesłali sygnały ostrzegawcze. - Faeganie, muszę się schować z Morganną przed śniegiem - powiedziała zaniepokojona Shailiha. - Oczywiście - odpowiedział. - Chodźmy, ale ja pójdę pierwszy, żeby mnie widzieli. Bo inaczej mogą wyniknąć kłopoty, a ja nie chcę, żeby cokolwiek się stało któremuś z nich. - Odwrócił głowę i spojrzał na pozostałą część bardzo dziwnej grupy, a na jego ustach pojawił się uśmiech. - Ale się zdziwią na nasz widok, tego możecie być pewni. Po tych słowach uniósł się wraz z fotelem i poszybował w dół zbocza. Martha ujęła dłoń Wigga. Ogromne motyle frunęły nad ich głowami, a na końcu maszerowała ogromna armia wojowników gotowych w każdej chwili do obrony. Uszli zaledwie kilka kroków, gdy nagle zza węgłów domów wyskoczyły gnomy, wymachując nożami, siekierami i łukami. Shailiha cofnęła się, pragnąc osłonić Morgannę. Ale gnomy popędziły prosto do Faegana. Czarnoksiężnik wylądował na ziemi i zaczął je kolejno ściskać, one zaś chwyciły fotel i zaczęły go podrzucać, wiwatując głośno i śmiejąc się. Wreszcie Faegan przybrał poważną minę i kazał przywołać Shannona Małego i Michaela Mizernego. - Odprowadźcie Celeste, Marthę i małą Morgannę, a także wasze żony do mojej rezydencji - polecił im. - Niech Martha dostanie wszystko, czego jej trzeba do opieki nad dzieckiem. Pozostali, w tym także słudzy, mają wiele do zrobienia. - Przekazał jednemu z wojowników odpowiednio zmniejszony Kodeks i polecił mu udać się z Shannonem i Michaelem. Klejnot pozostał zawieszony na szyi Faegana. - A teraz proponuję, abyście się pożegnali - powiedział czarnoksiężnik ze smutkiem. Shailiha, ogromnie zasmucona, ucałowała dziecko i przekazała je Marcie, po czym pożegnała się także z dobrotliwą matroną. Celeste podeszła do Wigga i objęła go mocno. - Żegnaj, ojcze - wyszeptała. - Bez względu na to, co się stanie, nigdy o tobie nie zapomnę. - Wiem, moje dziecko - odpowiedział Wigg łamiącym się głosem. - Ale teraz musicie już iść, bo czas jest naszym jedynym sprzymierzeńcem. - Przytulił córkę i wydawało się, że trwa to całą wieczność. Wreszcie jednak wypuścił ją z uścisku. Wtedy cała grupa poszła w dół zbocza w kierunku Miasta na Drzewach. Faegan spojrzał na Shailihę. - Już czas - powiedział poważnym tonem. Shailiha skinęła głową. Zamknęła oczy i uniosła prawe ramię. Wtedy Kaprys sfrunęła i usiadła na jej ręku. Lećcie i zróbcie to, co ci mówiłam, pomyślała Shailiha. I wróćcie bezpiecznie. Kaprys wzbiła się w powietrze i powróciła do grupy dwunastu latawców wybranych specjalnie do tego zadania. Cały oddział odleciał szybko, prowadzony przez Kaprys. Ci, którzy pozostali - ludzie, gnomy, słudzy i motyle - stali jeszcze przez chwilę, patrząc za oddalającymi się latawcami. A potem na znak Faegana ci, którzy mieli podróżować w lektykach, zajęli swoje miejsca; gnomy usadowiły się w dodatkowych lektykach przyniesionych przez wojowników. Słudzy rozpostarli skórzaste skrzydła i dźwignęli ostrożnie swoje ciężary. Lektyki i wojownicy tak liczni, że niebo pociemniało, niebawem zniknęłi za horyzontem. ROZDZIAŁ 52 Nasz wróg ma liczebną przewagę - powiedział spokojnie Traax. - ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby zwyciężyć. Masz moje słowo sługi. Ptak Tristana szybował wysoko na niebie, tuż pod chmurami. Traax i Ox unosili się obok niego, a z ich ust dobywały się małe obłoczki zamarzniętego oddechu. Setki tysięcy wojowników utworzyły wokół nich szyk w kształcie wachlarza. Błękitno-złociste sztandary z herbem Tristana, wzniesione wysoko, łopotały targane porywami zimnego wiatru. Tutaj, na tym dziwacznym polu bitwy kilka tysięcy stóp nad ziemią, wiatr ciął skórę twarzy Tristana niczym niewidoczne sople. Wietrzny, zimny dzień zasnuł się gęstą, szarą pokrywą chmur - co książę przyjął z zadowoleniem. Kiedy jednak spojrzał na znacznie przewyższające ich liczebnością ptaki Nicholasa, kołujące poniżej, wstrzymał oddech na moment. Było ich tyle, że dosłownie zasłoniły ziemię. Zamyślony Tristan wziął głęboki oddech. Odległa Równina była godna swej nazwy. Rozległe, płaskie pustkowie. Nawet w szczycie Pory Słońca porastały ją jedynie suche, nizinne trawy, które nie dawały żadnej kryjówki. Tristan postanowił rozegrać bitwę w powietrzu, gdzie jego wojownicy mieli większe pole manewru. W pewnym momencie, obserwując ptaki, zobaczył, że tworzą one powoli kolumny, które rozciągały się jak okiem sięgnąć. A potem, prowadzona przez jeźdźca na ptaku cała ta ogromna, zdyscyplinowana armia zaczęła wzbijać się w górę. Ptaki utworzyły tak idealną formację, że wydawało się, iż są w jakiś sposób połączone ze sobą. Wreszcie zatrzymały się i cała armia uzbrojona w miecze, topory, a także, sporadycznie, w tarcze zawisła na niebie jakieś sto metrów przed sługami. Dziesiątki tysięcy czerwonych, rozjarzonych ślepi rozjaśniających niebo dookoła stanowiło niepokojący widok. Samotny jeździec z białą flagą, której drzewce tkwiło wciśnięte w strzemię, zbliżył się do Tristana. Książę zaciskał dłonie na wodzach z taką siłą, że jego kłykcie stały się równie białe jak śnieg. Sięgnął ręką do tylu, najlepiej jak potrafił, poprawiając rękojeść miecza i pierwszy ze sztyletów. Jeźdźcem z flagą był Pijawka. Morderca zatrzymał ptaka jakieś pięć metrów przed księciem i uśmiechnął się. Z flagą symbolizującą pokojowe zamiary, targaną mocno wiatrem, wydawał się zupełnie nie na miejscu. Tristan przesunął wzrokiem po jego ziemistej twarzy, szczupłym torsie i zapadniętych oczach. Pijawkaa wciąż nosił na ramieniu miniaturową kuszę i pałasz w pochwie na biodrze. Na grotach strzał i czubku miecza widniały żółte plamki. - Wreszcie nadszedł ten dzień, Wybrańcu - rzucił drwiąco. Oparł się przedramieniem o łęk siodła i przesunął wzrokiem po kolumnach wojowników. - Twoi wojownicy wyglądają bardzo groźnie - mówił dalej. - Choć nie ma ich tylu, ilu spodziewałem się zobaczyć. Szkoda. To tylko ułatwi sprawę. Z zainteresowaniem obserwuję, że dosiadasz jednego z moich najlepszych ptaków. Ale to nie ma znaczenia, bo i tak dzisiaj zginiesz. Widzę, że idziesz na śmierć pod sztandarem swojego zrujnowanego królestwa, pod tym samym herbem, który tak kiepsko wypadł w czasie ostatniej bitwy. Co za ironia losu, nie sądzisz? Ale chyba nawet ty widzisz, że jest nas znacznie więcej - kontynuował. - Dlatego proponuję kompromis. Poddaj się teraz, a obiecam każdemu z was szybką i bezbolesną śmierć. Jeśli będziesz się opierał, zginiecie w mękach. Wiedz też, Wybrańcu, że ta propozycja nie pochodzi ode mnie. Ponieważ gdyby to ode mnie zależało, wybiłbym was wszystkich własnoręcznie. To propozycja mojego pana, który jest twoim jedynym synem. Wybieraj. - Wojownicy sług nigdy się nie poddają - odpowiedział Tristan ze spokojem. - Czego niebawem boleśnie doświadczysz. Pijawka uniósł kącik ust w półuśmiechu i potrząsnął głową. - Mój pan, twój syn, domyślał się, że tak odpowiesz. Dlatego przesyła ci jeszcze jedną wiadomość. Tristan zmrużył oczy. - Jaką? - zapytał. Pijawka podjechał bliżej. Tak blisko, że znalazł się niemal na wyciągnięcie ręki przed Tristanem. - Wrota Świtu są już ukończone, Wybrańcu - powiedział cicho, niemal z namaszczeniem. - Jutro wczesnym rankiem zostaną uaktywnione przez twojego syna i Heretycy powrócą. Twoi czarnoksiężnicy są bezużyteczni. A twój osławiony kamień, tak zwany Klejnot, już prawie obumarł. Nawet konsulowie z Reduty zwrócili się przeciwko tobie. Świat, jaki znamy, zostanie niebawem zmieniony bezpowrotnie. Po raz ostatni mój pan prosi cię, jedyną inną istotę na świecie, w której żyłach płynie błękitna krew, abyś przyszedł do niego i zajął należne ci miejsce u jego boku, a także u boku tych, którzy wkrótce zstąpią z niebios. Jeśli to uczynisz, twierdzi mój pan, będziesz żył w wiecznej ekstazie fantazji. Jeśli zaś odrzucisz jego propozycję, umrzesz jeszcze dzisiaj od miecza albo też zabije cię trucizna w twojej krwi. - Morderca zamilkł i spojrzał na ciemne żyły widoczne na grzbiecie prawej dłoni Tristana. - Powiedz mi, Wybrańcu - powiedział, a na jego usta powrócił przebiegły uśmiech. - Jak się ma twoje prawe ramię? Potrafisz jeszcze unieść miecz? - Na tyle pewnie, żeby zakończyć nim twoje życie - odparł szeptem Tristan. Bardzo pragnął sięgnąć po jeden z noży i cisnąć w tej chwili. Powstrzymał się jednak, pamiętając o strategii, jaką opracowali razem z Traaksem. W tym samym momencie przypomniał sobie, jak szybki był morderca tamtego dnia w pieczarach. Z jaką łatwością zablokował jego nóż strzałą z kuszy, jakby to była zabawa. Tristan wiedział, że potrafi być bardzo szybki w walce, lecz Pijawka bez wątpienia był godnym przeciwnikiem. Pijawka spojrzał zaciekawiony na chustkę, którą Tristan zawiązał sobie wokół lewego ramienia, i uśmiechnął się. - Widzę, że jedziesz na bitwę z podarunkiem od kobiety - powiedział. - Co za osobliwa galanteria. Znajomy zapach mirry przywodzi mi na myśl imię tej, która ci to dała. Nie mów mi, Wybrańcu, że wiążesz jakieś nadzieje z Celeste? - Po raz kolejny pokręcił głową, jakby pouczał szczególnie niepojętnego chłopca. - Kiedy już będzie po wszystkim i wszyscy zginiecie, Ragnar z radością zabierze ją znowu do siebie. Sądzę, że to, co dotąd u niego wycierpiała, będzie niczym w porównaniu z karą, jaką wymierzy jej za ucieczkę. Może wreszcie i mnie pozwoli zostać z nią sam na sam. - Dotknął językiem górnej wargi. - W końcu jest bardzo piękna - dodał, uśmiechając się przebiegle. Cierpliwość Tristana szybko się wyczerpywała. Spiął ostrogami ptaka i zatrzymał się zaledwie o cale od Pijawki. - Mam już dość twojej gadaniny - wyszeptał. - Czas, żebyśmy zaczynali. A kiedy już będzie po wszystkim, twoje flaki rozchlapią się na ziemi. - Wyciągnął miecz. Dźwięk zakrzywionego ostrza długo płynął w suchym, zimnym powietrzu, zanim ucichł. - Dobrze - odpowiedział Pijawka. Powolnym ruchem sięgnął do biodra i wyjął swój miecz. Tristan zobaczył, że jest to pałasz eutrackiej Gwardii Królewskiej. - Ale zanim umrzesz, Wybrańcu, muszę ci coś powiedzieć - dodał morderca. - Na temat dzieci. Tristan znieruchomiał. Proszę, tylko nie dzieci. W całym tym szaleństwie są zupełnie niewinne. - Tak - powiedział Pijawka. - Dzieci konsulów. Ich krew posłużyła za zaprawę w budowie Wrót Świtu. Lecz będą jeszcze potrzebne - może nawet zawsze. Posławszy Tristanowi ostatnie zimne, władcze spojrzenie, Pijawka obrócił ptaka i wrócił do swoich wojsk. Tristan spojrzał na Oksa. Olbrzymi wojownik odpowiedział mu ponurym uśmiechem. - Pamiętaj o rozkazach - zwrócił się do niego Tristan. - Ruszaj. Na twarzy Oksa pojawi! się wyraz niepokoju i rozczarowania, kiedy przypomniał sobie rozkazy, które Tristan wydał mu jeszcze w pałacu. - Ale, panie, Ox chce... - Żadnych ale - przerwał mu Tristan. - Mówiliśmy już o tym. Zadbam o siebie. - Jego oblicze nieco złagodniało. - Tak wiele z tego, co ma się dzisiaj wydarzyć, zależy od ciebie, mój przyjacielu. Potrzebujemy cię. Ox wypiął dumnie pierś i wreszcie się uśmiechnął. Na rzemieniu na jego szyi wisiał srebrny róg, który wojownik przesunął sobie na plecy i ukrył przed wzrokiem wroga między skrzydłami. Widniał na nim herb Tristana, co oznaczało, że instrument ten należał kiedyś do eutrackiej Gwardii Królewskiej. Ox powoli, ukradkiem wycofał się i zanurzył w chmurach skłębionych za nimi i w górze, tak że widać było tylko jego twarz. Tristan spojrzał na Traaksa. - Pijawka jest mój - rzucił złowrogo. - Gdybym jednak zginął, zanim ten sukinsyn dostanie, co mu się należy, musisz go zabić. Jeśli mam spocząć dzisiaj w grobie, to chcę wiedzieć, że on nie przeżyje. Traax spojrzał prosto w ciemnoniebieskie oczy przywódcy. - To będzie dla mnie zaszczyt. - Uśmiechnął się szeroko. - Załatwione. - Dziękuję ci - odpowiedział Tristan. - I pamiętaj, jeśli nasz plan zawiedzie, chcę oszczędzić jak najwięcej wojowników i raczej ich przegrupować, niż poświęcić wszystkich w tym jednym miejscu. Bez względu na dotychczasowe przekonania sług, samobójstwo przynosi niewiele zaszczytu. - Skierował wzrok na ogromną masę wroga. - Wojen nie wygrywają ci, którzy umierają za swoją sprawę, lecz ci, którzy sprawiają, że czynią to ich wrogowie. Traax skłonił głowę. - Żyję, by służyć - odparł z powagą. Książę spojrzał w górę, zamyślony, i wziął głęboki oddech. Po raz pierwszy w życiu naprawdę nie bał się, że umrze, ponieważ w głębi serca wiedział, że już nie żyje. Była to tak zdumiewająco jasna świadomość, że uśmiechną! się, gdy pomyślał o tym, patrząc na piękne niebo i otaczające go chmury. Wydawało mu się niemal, że patrzy na nie po raz pierwszy. Szedł do walki zupełnie wolny, nie dbając ani trochę o swój los, ponieważ pożegnał się ze wszystkimi, których kochał. Uniósł do twarzy lewe ramię i wciągnął w nozdrza zapach mirry. A potem spojrzał na złoty medalion, który miał na szyi, i pomyślał o siostrze i jej identycznym medalionie. Jego myśli przerwał ogłuszający odgłos - przeraźliwe wołanie ptaków przygotowujących się do bitwy. I wtedy legiony ptaków, liczne niczym pszeniczne łany na letnim polu, wymachując tysiącami mieczy, ruszyły na sługi. Tristan uniósł miecz. - Naprzód! Za Eutrację! - krzyknął z całych sił i spiął ostrogami ptaka. Wojownicy ruszyli natychmiast z mieczami w dłoniach. Ptaki i słudzy mknęli po niebie i przebyli dzielącą ich odległość zaledwie w kilka chwil. Obie siły natarły na siebie pośród nieustających okrzyków bitewnych i przerażających odgłosów miażdżonych ciał. Tristan poderwał ptaka w górę tuż przed zderzeniem się obu armii. Obrócił się w siodle, wymachując mieczem. W następnej chwili Ox zagrał na rogu. Tristan spojrzał w dół. Bitwa przebiegała zgodnie z jego oczekiwaniami; główny trzon legionów wroga próbował przebić się przez środek jego armii, by rozdzielić ją na dwie części. Jak dotąd słudzy trzymali sie na swoich pozycjach, utrzymując w szyku pierwsze szeregi. Lecz on wiedział, że nie wszystkie ptaki zaangażowały się w walkę. Z obu stron pola bitwy krew, ciała i odcięte kończyny fruwały w zimnym powietrzu, opadając niemal w zwolnionym tempie, i zakrywały ziemię czerwonym dywanem. Tristan usłyszał ponowne wezwanie rogu i obrócił się, by spojrzeć na chmury spiętrzone za jego plecami. Teraz! - zawołał w myślach. Musicie zaatakować teraz! Na dany znak dwadzieścia pięć tysięcy wojowników sług - niemal jedna trzecia sił Tristana - wynurzyło sic; z chmur na czele z Oksem. Ze złożonymi skrzydłami i wyciągniętymi mieczami, słudzy pikowali, by zaatakować tyły nie spodziewających się niczego i nie zaangażowanych jeszcze w walkę ptaków. Tristan wstrzymał oddech. Prawie dwadzieścia pięć tysięcy ptaków zginęło na miejscu. Większość nawet nie zobaczyła wroga, jako że słudzy spadli na nie z nieba, mając słońce za plecami. Porozrywane mieczami, nożami i toporami ciała groteskowych ptaków opadały, pośród lejącej się krwi, zastygłe w konwulsyjnych pozach nagłej śmierci. Atak ten zaproponował Traax, który opierał się na strategiach wykorzystywanych przez sługi do polowania na bagienne szczury. Tristan i czarnoksiężnicy przyjęli jego plan. Książę jednak nie miał wątpliwości, że wróg wciąż przewyższa ich liczebnością. Po rozbiciu tyłów wrogiej armii walczący rozproszyli się, zwierając najczęściej w indywidualnych pojedynkach. Tristan wciąż unosił się w miejscu, przeczesywał wzrokiem niebo, które wydawało się w całości pokryte walczącymi przeciwnikami, i wypatrywał z niecierpliwością Pijawki. Wreszcie ujrzał go w samym środku bitewnej zawieruchy. Pijawka nurkował za plecami nieświadomego zagrożenia sługi. Trzymając miecz w lewej ręce, morderca jednym cięciem obciął wojownikowi głowę, po czym zawrócił ptaka i zaatakował od tyłu kolejnego przeciwnika. Choć kuszący, taki zdradziecki sposób walki nie należał do zwyczajów Tristana. Będziesz wiedział, kto cię zabił, poprzysiągł w myślach. Obrócił ptaka i zanurkował. - Pijawka! - krzyknął, zbliżając się do mordercy. Ten zwrócił się w jego stronę i uniósł pałasz. Kiedy się starli, zadał Tristanowi okrutnie silne cięcie, które książę z trudem odparował; utrzymał się w siodle tylko dzięki pasom na udach. Tristan odpowiedział ciosem znad głowy, lecz osłabiony, zadał go zbyt wolno. Pijawka uchylił się i chwycił go za nadgarstek prawej ręki; zatruta strzała pomknęła prosto w kierunku piersi Tristana. Książę obrócił ptaka w ostatniej chwili. Strzała przemknęła tuż obok i utkwiła w szyi zaskoczonego ptaka szybującego za nim, który od razu runął na ziemię. Tristan puścił wodze i przerzucił miecz do lewej ręki. Potem prawą dłonią sięgnął przez ramię po jeden ze noży i posłał go prosto w serce Pijawki. Morderca skręcił tułów w ostatniej chwili, tak że obracający się sztylet nie ugodził go w pierś, lecz utkwił w ramieniu, którym trzymał miecz. Ostrze wbiło się w ciało aż po rękojeść. Pijawka wydal okrzyk bólu, wyszarpnął zakrwawiony nóż i rzucił go w dół. Tristan ścisnął nogami boki ptaka, ustawiając go powyżej i nieco z boku Pijawki. Starając się nie zważać na ból, uniósł miecz obiema rękami i zaczął zadawać cięcia ze wszystkich sił. Ranny, uzbrojony w pałasz zbyt ciężki, by walczyć nim nad głową, Pijawka uniósł ramię z kuszą i wypuścił kolejną strzałę z grotem naznaczonym żółtą plamką. Znacznie chybiła celu. Zdesperowany, obrócił ptaka, próbując ostro zanurkować, by oderwać się od Tristana. Książę podążył za nim. Przejmująco zimny wiatr chłostał twarz i oczy księcia, tak że miał mocno rozmazany obraz. Dotarli na sam dół pola bitwy, lecz Pijawka schodził coraz niżej, aż znalazł się pod walczącymi. A potem nagle poderwał ptaka pod niemal niemożliwym kątem, by schronić się w gąszczu walczących wojowników i ptaków. Tristan starał się podążać za nim, lecz ból w ramieniu uniemożliwił mu ściągnięcie wodzy tak mocno, jak zamierzał. Niemal natychmiast stracił mordercę z pola widzenia. Chwilę później już zaatakował go jeden z ptaków z oczyma rozjarzonymi czerwonym blaskiem i mieczem wzniesionym nad głowę. Kiedy się zbliżył, Tristan sięgnął po jeden z noży i rzucił, wbijając go w oko straszliwej istoty. Ptak wydał przeraźliwy okrzyk i zginął na miejscu, a kiedy runął na zbroczoną krwią ziemię, z jego oka bluznęła gwałtownie krew i ciałko szkliste. Dwa kolejne ptaki poległy z ręki Tristana, zanim zyskał sposobność, by bezpiecznie się rozejrzeć i ocenić przebieg bitwy. Słudzy przegrywali. Po raz pierwszy w swojej historii, jak sądził Tristan, skrzydlaci wojownicy ustępowali w walce. Wciąż ginęło wiele ptaków, lecz nie było wątpliwości, że jeśli sytuacja się nie odwróci, słudzy w końcu przegrają. Nie chcąc jeszcze dawać sygnału odwrotu, Tristan poszybował w dół w poszukiwaniu Traaksa i Oksa. Ale nie dojrzał ich nigdzie. Tymczasem zaatakował go ptak i książę został zmuszony do kolejnego pojedynku. W walce, która zdawała się nie mieć końca, przewagę zdobywał raz jeden, raz drugi, podczas gdy ramię Tristana słabło z każdą chwilą. Wreszcie, dostrzegłszy szansę, książę pochylił się do przodu, przysunął miecz do piersi ptaka i przycisnął dźwignię na rękojeści. Ostrze strzeliło do przodu i wbiło się prosto w klatkę piersiową ptaka. Tristan wyszarpnął zakrwawione ostrze, a ptak chwycił się za rozprutą pierś dziwnie ludzkimi rękoma, po czym runął w dół. Przerażający krzyk umierającego stworzenia jeszcze długo rozbrzmiewał w uszach Tristana. Książę rozejrzał się, lecz wciąż nie widział nigdzie Oksa ani Traaksa. Uznał, że sam musi spróbować odmienić losy bitwy. Wzbił się wysoko w niebo i spróbował zebrać sługi. Zamierzał wycofać ich jak najwięcej, żeby na dużej wysokości przegrupować ich w zwarty oddział zdolny do walki. Lecz zanim udało mu się zwrócić na siebie uwagę oficerów, jego ptak się zbuntował. Nie zważając na jego rozkazy, pomknął prosto w sam środek bitwy, przemykając między walczącymi z niespotykaną szybkością i zręcznością. Tristan starał się ze wszystkich sił nad nim zapanować, lecz żadne wysiłki nie przyniosły rezultatu. Ptak mknął przez największy bitewny gąszcz, jakby czegoś szukał. Wreszcie po kilku niebezpiecznych sytuacjach trafili na Traaksa i Oksa, którzy walczyli zawzięcie zwróceni do siebie plecami. Tristan ściągnął wodze z całej siły, pragnąc zwrócić uwagę Traaksa, lecz zbuntowany ptak minął walczących, a okrzyki rozwścieczonego księcia ginęły w pędzie powietrza oraz krzykach dobiegających zewsząd. Ptak z ogromną szybkością pokonał kolejną podniebną przerwę między grupami walczących, prąc coraz wyżej nad pole bitwy. A potem nagle zwolnił i zawisł w zimnym siekącym powietrzu, wyniesiony na chwilę bezpiecznie ponad szalejącą rzeź, i odwrócił głowę najmocniej jak mógł, tak że jego rozjarzone oczy spojrzały prosto w oczy Tristana. - Zawierz biegowi wypadków, Wybrańcu - przemówił niskim spokojnym głosem. Zdumiony Tristan pomyślał w pierwszej chwili, że ma jakieś omamy albo że nastąpił czwarty atak konwulsji, który wywołał halucynacje. Jednak nie czuł żadnych drgawek. Podniósł wyżej miecz i rozejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś lub coś nie próbuje jakiegoś podstępu. Nie zobaczył nikogo w pobliżu. Ptak wciąż patrzył na niego, a jego rozjarzone spojrzenie przewiercało go na wylot. Potrafi mówić! - Zawierz biegowi wypadków, Wybrańcu - powtórzył ptak, po czym zdecydowanym ruchem odwrócił głowę. Ptak powiedział dokładnie te same słowa, które wypowiedziała Shailiha w tak tajemniczy sposób, kiedy wracał do sił po trzecim napadzie. Co to za “bieg wypadków”? Czemu mam zawierzyć? - Mów do mnie! - zawołał do ptaka. - Rozkazuję ci! Komu albo czemu mam zawierzyć? - Ale ptak nie zwracał już na niego uwagi. Tristan usłyszał płynące z dołu czterokrotne wezwanie rogu. 0x! Zrozumieli mnie i wzywają do odwrotu! A potem, jakby na polecenie rogu, ale wbrew rozkazom Tristana, ptak znowu ruszył. Kiedy zaczął krążyć powoli po niebie, zbliżyli się Traax i Ox, a wraz z nimi część armii sług, która jeszcze pozostała. Ale kiedy Tristan miał wydać kolejne rozkazy, ptak zawrócił i odleciał. Tristan ściągnął wodze z całej siły. Musiał pomówić z Traaksem i Oksem! Tylko że za każdym razem, kiedy słudzy zbliżali się do nich, ptak podrywał się w górę. A potem skręcił na wschód. Wycofujemy się! - uświadomił sobie Tristan z przerażeniem. Wyczuwając rychłe zwycięstwo, cała armia ptaków prowadzona przez Pijawkę popędziła za nimi. “Zawierz biegowi wypadków, Wybrańcu”. Wciąż się zastanawiał, co znaczą te słowa. Wreszcie, pogodzony z nieuniknionym, pochylił się nisko w siodle, podczas gdy ptak kontynuował lot. Shailiha stała odwrócona tyłem do wspaniałego lasu sosnowego; przed nią, od zachodniej strony, rozciągały się jałowe, ośnieżone pola Odległej Równiny. Oczy miała zamknięte, twarz skierowaną ku górze, a ramiona rozpostarte szeroko. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, był delikatny szelest sosnowych igieł poruszanych zimnym wiatrem. I nagle usłyszała to - rozbrzmiewający w jej umyśle głos Kaprysu. Opuściła ramiona i otworzyła oczy. - Zbliżają się - powiedziała cicho. - Tristan, Ox i Traax są cali. - Czy powiedziała ci to Kaprys? - zapytał Faegan. - Tak - odparła księżniczka. - A czy ptaki podążają za nimi? - zapytał Wigg. - Tak. - Jak daleko są od nas? - dopytywał się Faegan. - Godzinę drogi, może trochę więcej. - A zatem czas się przygotować - odpowiedział Wigg. Wiatr przegarniał śnieg to w jedną, to w drugą stronę, tworząc zaspy o nieustannie zmieniających się kształtach; zwodniczo spokojne, błękitne niebo miała niebawem wypełnić nadciągająca nawałnica. Za plecami Shailihy stał najwspanialszy las, jaki kiedykolwiek widziała. Przed nią zaś, choć nie mogła go zobaczyć bez wcześniejszego przygotowania, rozciągał się niewidzialny kanion strzegący granic Lasu Cieni. W głębi mrocznego czarodziejskiego lasu słudzy i gnomy pilnie pracowali, by wykonać polecenia czarnoksiężników. Różne odgłosy ich prac, które dochodziły do jej uszu, brzmiały dla niej dziwnie i obco. Poza tym całe to magiczne miejsce wypełniała cisza, lecz Shailiha w głębi serca wiedziała, że wkrótce to się zmieni. Tristan trzymał się mocno wodzy i łęku siodła, podczas gdy ośnieżona ziemia przesuwała się w dole ze zdumiewającą szybkością. Minęła już niemal godzina, odkąd opuścili pole bitwy. Teraz nie miał już wątpliwości, że zmierzają ku wybrzeżu, a przynajmniej w stronę Lasu Cieni. Całkowicie zdesperowany, jeszcze raz spróbował ściągnąć wodze, by zmienić kierunek lotu ptaka, a tym samym skierować ścigające ich potwory w inną stronę. Także i tym razem nic nie wskórał. Wyczerpany, nie tylko z powodu zatrutej krwi wzburzonej w jego żyłach, lecz także samą bitwą, wsunął ostrożnie ciężki miecz do pochwy i opadł do przodu. Tymczasem ptak niósł go, jak się zdawało, z jeszcze większą szybkością. - Są tutaj - powiedziała Shailiha, otwierając oczy. Spojrzała w niebo, na którym pokazały się malutkie punkciki. - Pierwszy leci Tristan, potem Ox, Traax i słudzy, a za nimi Pijawka z ptakami. - Jej głos drżał z napięcia. - Zaraz znajdą się nad nami. - Ponownie zamknęła oczy. Wigg skierował niewidzące spojrzenie w stronę, gdzie spodziewał się znaleźć Faegana. Jego twarz wyrażała ogromną desperację. - Czy są gotowi? - zapytał. - Jeśli nie - odpowiedział cicho Faegan - to na zawsze utracimy wszystko, co znamy. Faegan rozłożył ramiona i chwycił za ręce księżniczkę i Wigga, którzy stali po obu stronach jego fotela. - Niech Zaświaty utwierdzą nas w przekonaniu, że dobrze robimy. Tristan przywarł do ptaka, który pędził po niebie. Kiedy podniósł wzrok, ujrzał skraj zachodniej granicy Lasu Cieni. Wciąż nie miał pewności, dokąd niesie go ptak, lecz jedno było pewne: nie było sensu próbować dłużej go zmuszać do zmiany kierunku lotu. Lecz oto, zupełnie niespodziewanie, ptak sam to uczynił. Przechyliwszy się gwałtownie, zaczął pikować ku białej, zimnej ziemi. Tristan odwrócił się na tyle, na ile było to możliwe, i zobaczył, że wszyscy słudzy posłusznie podążają za nimi, a ptaki nie ustają w pościgu. I wtedy doznał olśnienia. To był podstęp! Wigg i Faegan nie zdołali do końca oswoić ptaka. Wciąż należał do wrogów - i teraz zamierzał pikować prosto na ziemię, by zabić siebie i Tristana. Jak mógł być tak ślepy i ufny? A słudzy? Czy podążą za nim na pewną śmierć, podczas gdy ścigające ich ptaki wzbiją się w górę w ostatniej chwili? Spróbował dać sługom znak rękoma, by zmienili kierunek lotu, lecz pęd wiatru był zbyt silny. Wreszcie, kiedy ośnieżona ziemia skoczyła ku niemu niebezpiecznie, Tristan przypomniał sobie o istnieniu niewidzialnego kanionu. I wtedy wszystko stało się jasne. “Zaufaj biegowi wypadków, Wybrańcu”. Teraz już rozumiał. Przez krótką chwilę, kiedy ziemia znowu przysunęła się bliżej, ujrzał trzy postacie trzymające się za ręce. Shailiha? W następnej chwili, gdy ośnieżoną ziemię miał już przed oczyma, chwycił się szyi ptaka z całej siły, zastanawiając się, czy zaraz zginie. Nie zginął. Zanurzył się w ciemność. Ptak zanurkował w głąb kanionu i Tristanowi wydawało się, że trwa to całą wieczność. A potem poczuł, że zaczyna wyrównywać lot, a jego wzrok przyzwyczaja się do ciemności. Ptak skręcił w lewo i leciał dalej, jak się wydawało, nad dnem kanionu; ściany przepaści przesuwały się tak szybko, że zlewały się w rozmazaną płaszczyznę. Dno kanionu zaścielały liczne kości. Z pewnością należały do tych, którzy zrobili o jeden krok za daleko w poszukiwaniu magicznego miejsca zwanego Lasem Cieni. Spoglądając w górę, zobaczył niebo i promienie słońca strzelające spomiędzy obłoków. A potem spojrzał za siebie i otworzył usta, zdumiony. Cała armia sług, prowadzona przez Traaksa i Oksa, leciała za nim nad dnem kanionu. Nie potrafił powiedzieć, czy ptaki wciąż ich ścigają. Jedyne, co Tristan mógł zrobić, to trzymać się mocno w siodle i patrzeć, jak dno kanionu pokryte makabrycznym dywanem z kości płynie pod nim z niewiarygodną prędkością. - Jesteś pewien, że wszystko jest zgrane w czasie? - zapytał podenerwowany Wigg. - Nie można się pomylić ani o sekundę! Faegan wydął usta, starając się skupić. - Nie musisz mi o tym mówić - rzucił krótko. Cała trójka wciąż znajdowała się na krawędzi niewidzialnego kanionu, skąd obserwowała, jak książę i słudzy nurkują do jego wnętrza ścigani przez Pijawkę i jego ptaki. Kiedy obie siły zniknęły nagle w głębi przepaści, niebo w górze wypełnił spokój. Lecz Faegan, Wigg i Shailiha wiedzieli, że nie potrwa to długo. Shailiha spojrzała na las, starając się nie poddawać rozpaczy, i wstrzymała oddech. Po chwili także i Faegan zwrócił głowę w tamtą stronę, nie otwierając oczu, po czym rozpoczął w myślach magiczne obliczenia, by ustalić zmienne czasu, prędkości i odległości. To nie może się stać ani za wcześnie, ani za późno, upomniał samego siebie. Tak jak powiedział Wigg, obliczenia muszą być bardzo precyzyjne. Nie będzie drugiej szansy. Wciąż bardzo skupiony, Faegan uniósł powoli prawą rękę. Potem otworzył oczy i posłał ku niebu piorun błękitnej energii. W tym momencie wydało się, że drzewa w lesie zadrżały. Słudzy, którzy przynieśli tam Wigga, Faegana i Shailihe, wynurzyli się z lasu. Wielu z nich trzymało w rękach coś innego niż broń. Inni nieśli na plecach jeszcze bardziej dziwne brzemię - gnomy z Lasu Cieni. Każdy z małych ludzików obejmował mocno krótkim ramieniem szyję sługi, w drugiej ręce zaś trzymał coś, co wyglądało jak płócienna torba. Słudzy wznieśli się szybko ku niebu i zawiśli w powietrzu nad obszarem, który wcześniej pokazał im Faegan, a który obejmował czeluść między niewidocznymi krawędziami kanionu, po czym rozwinęli swoje ładunki. Po raz kolejny Faegan posłał w górę magiczny piorun. Wtedy słudzy zanurkowali ku ziemi, rozwijając coś pod sobą. Sieci na bagienne szczury. Z rozwiniętymi sieciami słudzy zanurkowali w głąb kanionu. Shailiha patrzyła ze zdumieniem, jak znikają, jakby dosłownie połknęła ich ziemia. Słudzy i gnomy zniknęli równie szybko, jak się pojawili. Faegan spojrzał na księżniczkę i skinął głową. Shailiha zamknęła oczy i uniosła ramiona. Zupełnie niespodziewanie ptak Tristana skierował się ku górze i pomkną) ku górnej krawędzi otchłani. Książę patrzył zdumiony, jak ściany kanionu przesuwają się z niewiarygodną szybkością, tym razem pionowo, i zaczął się zastanawiać, co się z nim stanie. Ptak zatrzymał się mniej więcej w połowie głębokości kanionu. Wojownicy sług szybko go dogonili i zawiśli w mroku obok swojego dowódcy. - Co się dzieje, panie? - zawołał Traax. - Co to za miejsce? Dlaczego się zatrzymaliśmy? Czy wreszcie zawrócimy i zaczniemy walczyć, jak przystało na wojowników? Jedno spojrzenie w dół powiedziało Tristanowi, że Pijawka i ptaki dogonią ich lada moment. - Niech wszyscy przygotują się do walki! - zawołał z całych sił. - Nie ma czasu na wyjaśnienia! Lecz w chwili gdy jego głos popłynął przez mroczną otchłań, pozostali słudzy, ci, którzy nieśli sieci i gnomy na plecach, pojawili się nagle nad zaskoczonymi ptakami. Spadając z ogromną szybkością, wojownicy zrzucili sieci na straszne ptaki. Widząc, co się dzieje, słudzy z grupy Tristana sfrunęli niżej, by pomóc braciom opleść mocniej ogromnymi sieciami całe grupy ptaków, po czym zaczęli ściągać uwięzione ptaszyska w głąb kanionu. Tristan patrzył zdumiony. Gdy cała ta kotłująca się masa dotarła na samo dno, gnomy zeskoczyły na ziemię i z zawziętością zaczęły mocować do ziemi zewnętrzne krawędzie sieci przy pomocy pali i drewnianych młotów, skutecznie unieruchamiając ptaki w sieciowej pułapce. Książę, który wreszcie zrozumiał, że to, co się dotąd działo, jest w znacznej mierze wynikiem poczynań Wigga, Faegana i Shailihy, wydobył miecz, chcąc zacząć szukać Pijawki pod jedną z sieci. Jednak w tym samym momencie ptak ponownie poszybował w górę i wyniósł go ponad krawędź przepaści. Tristan spodziewał się, że ptak wyląduje tuż obok Wigga, Faegana i Shailihy, których znowu zobaczył, lecz tak się nie stało. Dopiero po chwili zrozumiał, dokąd go niesie. Wyczerpany, przywarł do jego szyi i zamknął oczy, powierzając swoje życie losowi. Patrząc, jak punkcik na niebie znika, Shailiha otarła łzę z policzka. - Przeżyje? - zapytała Wigga. - Dzisiaj dopisało nam szczęście, księżniczko - odpowiedział cicho. Objął ją czule ramieniem. - To, o co pytasz, nie zależy już od nas. Wyznam ci szczerze, że nie ma szans, aby przeżył. My po prostu dajemy mu jeszcze jedną możliwość zakończenia życia, nic więcej. Tylko tyle możemy dla niego zrobić. Wkrótce nastąpi czwarty i ostatni atak konwulsji i ani ja, ani Faegan nie możemy nic na to poradzić. Nie potrafimy też zapobiec Aktowi Zjednoczenia. Jak mówiliśmy wcześniej, uznaliśmy, że Nicholas wyśle przeciwko nam swoje ptaki dopiero wtedy, gdy Wrota zostaną ukończone. Domyślam się, że tak właśnie się stało. A zatem Akt Zjednoczenia nastąpi wkrótce, może nawet już jutro. - Powinniśmy udać się za nim - powiedziała księżniczka ze wzrokiem wbitym w niebo. - Nie mogę pożegnać się z nim w taki sposób... - Już się z nim pożegnaliśmy - odparł cicho Faegan. - Teraz musi zostać sam. - Księżniczka spojrzała w górę i zobaczyła, że wreszcie wraca Kaprys z pozostałymi motylami. Podniosła rękę i wspaniały żółto-fioletowy motyl spoczął posłusznie na jej przedramieniu, pozostałe zaś krążyły powoli nad jej głową. Z twarzą mokrą od łez zacisnęła dłoń na medalionie. Żegnaj, bracie, zawsze będę cię kochała. ROZDZIAŁ 53 Tristan co jakiś czas zapadał w sen na grzbiecie ptaka, lecz mimo wyczerpania ból w prawym ramieniu nie pozwalał mu odpocząć. Leciał na północny zachód już od wielu godzin, słońce dawno zaszło i cały świat pogrążył się w ciemności. Gęste, szare chmury, które tak bardzo pomogły mu w bitwie, wreszcie się rozstąpiły i odsłoniły czyste, zimne niebo. Pośród niezliczonych gwiazd, na tle Czarnej, nieprzeniknionej nocy zawisły trzy różowe księżyce. Do wschodu słońca - kiedy to Nicholas, jego jedyny syn, rozpocznie Akt Zjednoczenia - zostało nie więcej jak dwie godziny. Tristan zakaszlał mocno i otulił się kurtką. Lecz wraz z nadejściem nocy wiatr stał się jeszcze bardziej lodowaty, tak że teraz książę nie czuł już dłoni ani stóp. Jednak ptak niósł go niezmiennie ku miejscu, do którego, czego był pewien, wysłali go czarnoksiężnicy i siostra, ku miejscu, które wydawało się jedynym sensownym przeznaczeniem: do Wrót Świtu. Bo tam z pewnością jest Nicholas. Tristan nie łudził się, że przeżyje. Z każdą chwilą tracił siły, wiedział też, że niebawem nastąpi czwarty atak. Całym jego ciałem wstrząsały coraz bardziej gwałtowne dreszcze, które zaczęły się godzinę temu. Pomyślał o mózgowym haku, który ukrył w bucie, i po raz kolejny obiecał sobie w duchu, że postara się go użyć, kiedy nadejdzie właściwy moment, zamiast cierpieć upokorzenie ostatniego, śmiertelnego ataku. Patrząc na płynącą w dole, skąpaną w księżycowym blasku ziemię, odruchowo powrócił myślami do straszliwych wydarzeń, które tak niedawno wstrząsnęły jego życiem. Śmierć ojca, gwałt i zamordowanie matki, zabitej przez tych samych wojowników, których teraz poprowadził do walki. Zamordowanie czarnoksiężników z Rady i wszystkie trudy, jakie musieli znieść z Wiggiem, aby przywieźć z powrotem do Eutracji Shailihę i Klejnot. To przynajmniej im się udało. Tym razem jednak nie będzie szczęśliwego zakończenia. Wkrótce zginą wszyscy i wszystko, co dotąd było mu drogie. Fantazje, mroczna sfera sztuki, którą zgodnie z przeznaczeniem Wybraniec miał połączyć z mocami, by dać początek nowej erze oświecenia, teraz będą panować niepodzielnie. Niepodzielnie i wiecznie, skupione w rękach Bractwa Heretyków, którzy sprawią, że zapanuje era ciemności. Nie miał złudzeń co do tego, dlaczego czarnoksiężnicy i Shailiha kazali ptakowi lecieć do Wrót. Wcale nie dlatego, że sądzili, iż uda mu się jakoś zapobiec Aktowi Zjednoczenia albo że dzięki temu w jakiś magiczny sposób przeżyje męki czwartego ataku konwulsji. Nic na to nie mogli poradzić. Uczynili to raczej w przeświadczeniu, że będzie chciał po raz ostatni spotkać się ze swoim synem. Z pozostałymi już się pożegnał. Umieranie w łóżku w pałacowej komnacie albo w domu Faegana na drzewie, w mękach czwartego ataku, powiększyłoby tylko ból i cierpienie najbliższych mu osób. Cieszył się, że nie będzie ich przy nim w chwili jego śmierci. Pragnął pozostać w ich pamięci silnym mężczyzną, jakim był przedtem. Dzięki temu przynajmniej raz jeszcze zobaczy Nicholasa. Będzie miał ostatnią okazję, by spojrzeć na syna, który w niewiarygodny sposób przeżył tamten tragiczny dzień w Parthalonie. Chociaż stał się takim potworem. Zamknął oczy. Jego umysł stawał się coraz bardziej rozgorączkowany, a rozrywane bólem ciało było mokre od potu pomimo przejmującego zimna. Poprzysiągł sobie, że zniszczy swojego jedynego potomka, i wiedział, że udając się do niego, w pewnym sensie uzyska odrobinę spokoju. Teraz zdał sobie też sprawę z tego, że Wigg i Faegan żywili podobne przekonanie. Uśmiechnął się słabo. A zatem zakładali, że ostatni napad konwulsji nie nastąpi, zanim dotrze do Nicholasa, bo to by oznaczało, że ptak leciał przez całą Eutrację tylko po to, aby dostarczyć pokrytego szronem, zmarzniętego trupa. Pijawka miałby ubaw, pomyślał. Zanosząc się kaszlem, Tristan owinął wodze ciasno wokół nadgarstka zdrętwiałej lewej ręki. Prawą sięgnął z trudem do buta i dotknął ukrytego w nim mózgowego haka. Z ręką na nożu przywarł mocno do szyi ptaka, który pędził przez czystą, zimną noc. Jakoś zapadł w sen. Obudził się, gdy poczuł na twarzy dotyk pierwszych promieni słońca i zorientował się, że ptak leci coraz niżej. Jęknął i spróbował się wyprostować, lecz okazało się, że przymarzl do ptaka. Jego ciałem wstrząsnął kolejny atak kaszlu i dopiero kiedy ustał, książę oderwał się od szyi ptaka. Z przodu kurtki pozostała plama wytartego zamszu w miejscu, gdzie oderwało się futro. To już nie miało znaczenia, ponieważ wiedział, że nie będzie jej potrzebował. Włosy miał sztywne od szronu, a rzęsy trochę pozlepiane, co utrudniało mu patrzenie. Zupełnie nie czuł twarzy. Roztarł policzki i potarł oczy zesztywniałym kikutem, który kiedyś był jego prawą ręką, i spojrzał w dół. Potrójne Wrota Świtu stały dokładnie pod nim, szerokie na jakieś sto metrów, ustawione w rzędzie ze wschodu na zachód. Wznosząc się setki metrów nad ziemię, przypominały ogromne podkowy wbite mocno w podłoże. Wykonano je z najlepszego lśniącego czarnego ephyrskiego marmuru poprzecinanego rozjarzonymi żyłkami błękitu. Krwi Heretyków, przypomniał sobie. W miarę jak ptak się tam zbliżał, książę zauważył coś i domyślił się, że mogą to być padlinożerne skarabeusze Nicholasa. Falująca czarna masa podobna do rzeki powstała z setek tysięcy lśniących żuków, które otoczyły podstawy Wrót. Gdy przyjrzał się lepiej, serce zamarło mu na moment. W głębi czarnego oceanu kotłujących się skarabeuszy dostrzegł porozrywane ludzkie ciała, których krwawe jamy wypełniały białe lśniące jajeczka. Rozrzucone wszędzie setki podartych granatowych szat, upiornie targanych wiatrem, mówiły mu, że ciała należały do konsulów. I wtedy zauważył samotną postać, która stała na szerokim łuku najbardziej na wschód wysuniętej części Wrót. Nicholas. Młodzieniec stał zwrócony twarzą do wschodzącego słońca; wiatr targał jego białą szatą i rozwiewał długie czarne włosy. Wydawało się, że Nicholas zupełnie nie zwraca uwagi na zimno. Na marmurowym łuku, u jego stóp, spoczywało kilka dziwnych przedmiotów. Ptak zamachał mocniej skrzydłami, zbliżając się do Wrót. Wylądował miękko niedaleko Nicholasa, po czym schylił się, by książę mógł zejść. Po kilku próbach Tristanowi wreszcie udało się zdrętwiałymi palcami rozpiąć skórzane pasy, dzięki którym utrzymywał się w siodle tak długo. Potem z trudem podniósł nogę i zsunął się z grzbietu ptaka na łuk owiewanych wiatrem Wrót, gdzie od razu osunął się na czworaki, choć bardzo się starał utrzymać na nogach. Trwał tak długo ze zwieszoną głową, aż wreszcie po raz kolejny zebrał wszystkie siły, by spróbować wstać. Odepchnął się mocno i zachwiał, niemal się przewracając, lecz zdołał utrzymać równowagę i wyprostował się. Chłostał go zimny wiatr. Nicholas przyglądał się biernie, jak Tristan ze wszystkich sił stara się stanąć z nim twarzą w twarz. Tristan spojrzał w skośne w zewnętrznych kącikach, zimne, niebieskie oczy. Lśniły, jakby były z wypolerowanego kamienia. Oczy Succiu, pomyślał. I moje. Cała postać Nicholasa emanowała tak intensywnym blaskiem, jakiego Tristan jeszcze nie widział, a który świadczył o mocy, jakiej Succiu, a nawet Failee nie byłyby w stanie nigdy posiąść. Zgromadził jeszcze więcej energii Klejnotu, niż kiedy widziałem go poprzednim razem, pomyślał Tristan. Czy kamień już obumarł? Czy Nicholas posiada już całą moc, jaką miał Klejnot? A jeśli tak, to czy Wigg, Faegan i Celeste także już nie żyją? Zerknął na żałośnie postrzępioną chustkę obwiązaną wokół ramienia, która powiewała na wietrze. Tristan wciągał powietrze szybkimi, urywanymi wdechami, z trudem opierając się wiatrowi. Twarz i reszta jego ciała spływała potem. Prawe ramię, wściekle pulsujące bólem, było praktycznie bezużyteczne. Ponownie spojrzał w przepaściste oczy Nicholasa. Teraz już nic go nie powstrzyma, pomyślał. Na wschodzie pojawiły się pierwsze promienie słońca, oświetlając swoim blaskiem majestatyczne Wrota. Przez długą chwilą Tristan i Nicholas po prostu stali, patrząc na siebie w milczeniu, pośród wycia wiatru, a w dole falowało morze czarnych rozgniewanych skarabeuszy. Świat miał się zmienić bezpowrotnie, a Tristan wiedział, że nie może zrobić niczego, by temu zapobiec. Wreszcie Nicholas przemówił. - A więc wróciłeś do mnie, ojcze - zaczął cicho, a wiatr natychmiast porywał jego słowa. - Postanowiłeś przyłączyć się do nas. Bardzo mnie to cieszy. Wyjął małą fiolkę spomiędzy fałd szaty. Tristan od razu się zorientował, że jest to ta sama buteleczka, którą widział w pieczarach, a która zawiera antidotum na truciznę w jego krwi. - Jeśli zgodzisz się przyłączyć do nas i pozwolisz, abym sprawdził czystość twojego serca, podam ci lekarstwo. - Nicholas uśmiechnął się. Tristan wpatrywał się łakomie w fiolkę, którą jego nikczemny syn trzymał kusząco przed nim. Jej zawartość uratowałaby życie nie tylko jemu, lecz także Shailisze i Morgannie. Ale za jaką cenę? - Nie - powiedział przez ściśnięte gardło. - Nie przyjmę twojej propozycji. Nie przyszedłem tutaj targować się o życie. Nicholas zmrużył oczy i schował fiolkę. - W takim razie, po co przyszedłeś do mnie, Wybrańcu? - zapytał uprzejmie. - Tylko mi nie mów, że chciałeś jedynie, abym zobaczył, jak umierasz. Biedny, zagubiony ojcze! Jeśli tak, to mnie nie rozumiesz i niepotrzebnie przebyłeś tak długą drogę. Nie muszę być naocznym świadkiem twojej śmierci, żeby wiedzieć, że nastąpiła. Tak samo jak nie muszę oglądać wschodu słońca, żeby się dowiedzieć, że wzeszło. - Jego twarz spoważniała. - Czwarty atak konwulsji zbliża się nieuchronnie, co do tego nie mam wątpliwości. - Przybyłem tutaj, aby po raz ostatni prosić cię, byś zaprzestał tego szaleństwa - powiedział cicho Tristan. Kołysał się w przód i w tył, zbyt słaby, by oprzeć się naporowi wiatru. Broń, która zwykle dodawała mu siły, teraz wydawała się ciężka niczym ołów i ciągnęła go niebezpiecznie w dół. - Proszę, udaj się ze mną do Lasu Cieni - wyszeptał. - Pozwól, aby moi czarnoksiężnicy spróbowali ci pomóc... sprowadzić cię w sferę mocy, ku światłu. Zaldinam cię, oddaj całą moc Klejnotowi, abyśmy wszyscy mogli spróbować znaleźć... Życie wyciekało zeń nieubłaganie, a Tristan nie wiedział już, co powiedzieć. Z trudem uniósł dłonie w błagalnym geście. - Mój synu - wyszeptał. - Błagam cię... Oblicze Nicholasa gwałtownie pociemniało od gniewu. W oskarżającym geście skierował długi palec prosto w serce ojca. - Ty błagasz mnie!- zagrzmiał. - Ty, Wybraniec, w którego żyłach płynie błękitna krew, który zaparł się swojego syna nie raz, ale po trzykroć? Syna, którego wyrwałeś z błogiego łona tym samym nożem, który wciąż nosisz, i pozostawiłeś, aby gnił w płytkiej mogile na obcej ziemi? A potem odrzuciłeś bez zastanowienia propozycję wiecznej magicznej ekstazy, którą złożyłem ci wspaniałomyślnie tamtego dnia w pieczarach? I wreszcie odtrąciłeś swojego potomka na szczycie samych Wrót Świtu. I znieważyłeś jego o wiele potężniejszą moc i wiedzę magiczną, sugerując, że mogłyby zostać powiększone przez twoich pozbawionych mocy, marnych czarnoksiężników! I prosiłeś go, aby dobrowolnie oddał się na całą wieczność praktykom zwodniczych, marnych mocy! I ktoś taki ośmiela się prosić, abym ja przyszedł do niego? A tym samym odtrącił tych, którzy sprowadzili mnie na powrót do świata żywych? - Jego spojrzenie stało się jeszcze zimniejsze. - Nie, Wybrańcu. To, co proponujesz, to niewolnictwo, nic więcej. Lepiej byś zrobił, gdybyś wtedy pozwolił pierwszemu czarnoksiężnikowi spalić moje malutkie ciałko, kiedy jeszcze spoczywało w łonie nieżyjącej matki - dodał cicho. Potem postąpił zdecydowanie krok naprzód i wyciągnął przed siebie rękę wnętrzem dłoni zwróconą ku górze. - Widzę, ojcze - powiedział cicho - że mnie nie słuchałeś. Zbliżył do księcia swoją białą dłoń. Tristan opadł na zimny, gładki marmur, a jego ciało przeszył straszny ból, tak przejmujący, iż wydało mu się, że za chwilę umrze. Miał wrażenie, że został przebity rozpalonym do czerwoności nożem. Ałe nie dostrzegł nigdzie śladów krwi. Ból nie ustępował. Pragnąc zakończyć swoje cierpienia, spróbował sięgnąć do buta po hak mózgowy, lecz dłonie odmówiły mu posłuszeństwa. Leżał więc u stóp syna, błagając w duchu, aby straszliwy ból ustał. Lecz tak się nie stało. Udało mu się w jakiś sposób unieść twarz z marmuru. - Wszystkie twoje ptaki poległy - wyszeptał. - A także Pijawka. - Na jego zesztywniałych ustach pojawił się cień wyzywającego uśmiechu. - Tyle przynajmniej mi się udało... Nicholas, niewzruszony, wsunął dłonie w rękawy szaty, lecz cierpienia Tristana nie ustały nawet na moment. - To już nie ma znaczenia - rzucił krótko. - Chociaż ciekawi mnie trochę, w jaki sposób udało warn się doprowadzić do ich zagłady. W rzeczywistości jednak były mi potrzebne tylko do tego, by zyskać na czasie. Potrzebowałem czasu, aby zebrać konsulów i zaprząc ich do budowy Wrót, a także aby powstrzymać twoich wojowników, skoro już ich tu sprowadziłeś. Oczywiście wiedziałem, że to zrobisz. Nie miałeś wyboru. Ale ostatecznie osiągnąłeś tylko tyle, że możesz mi dać swoje błogosławieństwo, zgadzasz się ze mną? Teraz nie muszę nawet tracić sił ani energii, by je zabić. W naszym nowym świecie nie ma miejsca ani dla ptaków, ani dla Pijawki czy twoich sług. Także Ragnar do niego nie wejdzie, jeśli już o tym mowa. On też odebrał już swoją nagrodę. Jak również konsulowie, którzy próbowali mi się oprzeć. Nicholas spojrzał w dół, w środek gęstej, kłębiącej się masy skarabeuszy, odcinającej się czarną plamą na śniegu. - Kiedy już dokona się Akt Zjednoczenia, skarabeusze i ich jaja także zginą, ponieważ nie będą mi już potrzebne. Podobnie jak wszyscy moi słudzy, były jedynie środkiem do osiągnięcia ostatecznego celu. Zaklęcie, które je zniszczy, jest już gotowe. Nawet zjawy, które upuściły ci krwi, już odeszły - pozbycie się ich było równie łatwe jak wyczarowanie. Tristan z trudem oddychał. Wijąc się i dygocząc z zimna na bezlitosnym marmurze, zwinął się niczym płód i zacisnął dłonie na brzuchu, usiłując powstrzymać przeszywający ból. - A... a dzieci - wyrzucił z trudem, kiedy w umęczeniu przypomniał sobie słowa Pijawki. - Co... co z nimi zrobiłeś? Dlaczego muszą żyć z tobą... wiecznie? - Ach, tak, dzieci. - Nicholas uśmiechnął się. - Jeden z najważniejszych kluczy do tego wszystkiego, co się wydarzyło. - Pochylił się i spojrzał Tristanowi w oczy. - Wiedziałeś, Wybrańcu, że powinieneś udać się do Ochronki, zanim przybędzie tam Pijawka, i zabrać dzieci dla siebie? A czy wiesz, że gdyby ten twój egocentryczny, ślepy pierwszy czarnoksiężnik nie skrywał tak zapobiegliwie tajemnicy o nauczaniu kobiet, to z łatwością byś mnie powstrzymał przed zdobyciem tego wszystkiego, co posiadłem? Wcale nie dlatego, że potrzebowałem krwi dzieci, by doprowadzić do Aktu Zjednoczenia, ponieważ odebrałbym ci je. Nie, Wybrańcu, tu chodzi o coś więcej. Ma to związek z bardzo starą ideą dotyczącą młodych szlachetnie urodzonych kobiet, na temat której nawet twoi czarnoksiężnicy nie mają zbyt wielkiej wiedzy. Możliwość powstrzymania mnie była przez cały czas, jak to mówią, tuż pod twoim nosem. Ale to rozmowa na inny dzień. Tylko że tobie już nie został żaden inny dzień. - Nicholas zamilkł, by zaczerpnąć głęboko powietrza, po czym wypuścił je powoli, jakby pławił się rozkoszą uwolnienia się od bólu, której książę miał nigdy nie zaznać. - A... a pozostali konsulowie... - Ból wywołał u Tristana nudności, lecz jego żołądek był już pusty. Kiedy znowu odzyskał głos, zapytał: - Co... z nimi? - Są bezpieczni i mają się dobrze, mogę cię o tym zapewnić - odpowiedział Nicholas. - Posłusznie czekają na Akt Zjednoczenia. Tristan zaczerpnął gwałtownie powietrza, by jeszcze raz spróbować przezwyciężyć agonię, lecz bezskutecznie. Ogromnym wysiłkiem woli ponownie uniósł twarz. - Nie chce mi się wierzyć, że z mojego nasienia zrodziło się coś równie złego jak istota, która stoi przede mną - wyszeptał, a słowa skapywały z jego ust niczym trucizna. - Nawet jeśli byłeś owocem gwałtu i zostałeś przedwcześnie wyjęty z łona czarownicy. - By wypowiedzieć te słowa, musiał zużyć resztki sił, jakie jeszcze trzymały go przy życiu. Potem, całkowicie pokonany, pozbawiony wszelkiej broni, opuścił głowę na zimny marmur, przekonany, że były to jego ostatnie słowa. Nicholas spojrzał uważniej na ojca, jakby Tristan przybrał nagle postać jakiegoś chorego, wypaczonego eksperymentu. - “Złego”, Wybrańcu? - zapytał zaciekawiony. - Historię piszą zwycięzcy, nie wiesz o tym? A nasza historia, to znaczy twoja i moja, zostanie zapisana na zawsze jako opowieść o ojcu, który nie zdawał sobie sprawy, jak ważna jest nie tylko przeszłość, lecz także przyszłość. Nicholas skierował uwagę na ptaka, który przyniósł księcia do Wrót. Stał spokojnie z boku. - Czuje, w nim wpływ krwi innej szlachetnie urodzonej osoby - powiedział cicho. - Ciekawe, w jaki sposób tego dokonano, ale to już nie ma znaczenia. Uniósł powoli rękę i skierował na ptaka dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym. Wystrzelił z niego błękitny piorun, który pomknął ze świstem i uderzył w pierś ptaka. Został on rozerwany na strzępy. Kawałki skóry i wnętrzności opadły na ciało Tristana, który wciąż leżał, torturowany bólem. Nicholas opuścił ramię i uśmiechnął się. - A teraz musisz mi wybaczyć, ałe mam do spełnienia wielką misję - powiedział cicho. - Zostawię cię tu samego, byś umarł. Jesteś młody i silny. Może nawet pożyjesz na tyle długo, by doświadczyć przyjemności ujrzenia ich przybycia. Młodzieniec odwrócił się i podszedł do miejsca, w którym na marmurze leżały lśniące srebrne przedmioty. Pokonując ból, książę spojrzał poza krawędź łagodnego łuku Wrót ku ośnieżonym polom swojej ukochanej Eutracji. A potem spojrzał w dół, zastanawiając się, czy uda mu się zakończyć żywot bez pomocy mózgowego haka. Nawet z takiej wysokości zobaczył wyraźnie czarną masę wygłodniałych żuków. Może udałoby mu się stoczyć z Wrót. Roztrzaskałby się, zanim dopadłyby go skarabeusze. Tylko jakie to ma teraz znaczenie? Pozbyłby się bólu. Skulił się mocniej, podczas gdy przeszywający ból przelewał się niezmiennie przez jego ciało, przyprawiając go o mdłości. Doprowadzony niemal do obłędu, spojrzał w kierunku syna. Niepomny na los ojca, Nicholas stał nieruchomo nad trzema srebrnymi pucharami, które lśniły wspaniale w blasku wschodzącego słońca. Ustawione w rzędzie sięgały mniej więcej jego kolan. Pomimo bólu Tristan domyślał się, co zawierają. Ciecze potrzebne do przeprowadzenia Aktu Zjednoczenia. Jeden z pucharów zawierał z pewnością krew szlachetnie urodzonych dzieci, drugi wodę z pieczar, ostatni zaś jego własną doskonałą błękitną krew, którą spuściły mu zjawy Nicholasa tamtego pamiętnego dnia. Ostateczny składnik - inna nieskazitelna błękitna krew Heretyków - już był wtopiony w marmur potrójnych wrót, trwając w niemym oczekiwaniu na wezwanie. W połączeniu z mocą Klejnotu te pozornie różne elementy pozwolą Nicholasowi otworzyć niebiosa i sprowadzić Heretyków. Książę nie miał wątpliwości, że jego syn jest gotowy do działania. Nicholas zamknął oczy i zwrócił się twarzą do wschodzącego słońca. Potem skłonił głowę i rozłożył ręce w błagalnym geście. Niemal w tej samej chwili jeden z lśniących pucharów uniósł się w powietrze. Przechylając się powoli, wylał swoją zawartość: ciemnoczerwoną wodę z pieczar. Ale woda, zamiast rozlać się na powierzchni Wrót, zebrała się, tworząc niesamowity płaski kwadratowy płat, który zawisł przed młodzieńcem. A potem drugi z pucharów zaczął się powoli wznosić. On także wylał swoją zawartość - krew szlachetnie urodzonych dzieci - która utworzyła kolejną kwadratową płachtę i zawisła nad pierwszą. Wreszcie wzniósł się trzeci puchar. Kiedy już błękitna krew księcia wylała się z niego, utworzyła kolejną płachtę, która spoczęła nad dwoma pozostałymi. Puste puchary spoczęły u stóp Nicholasa. Starając się zachować przytomność umysłu pomimo bólu, Tristan próbował przypomnieć sobie, co Faegan mówił wcześniej na temat Aktu Zjednoczenia. Najpierw... niezbędne ciecze zostaną w jakiś sposób połączone. Potem Nicholas posłuży się nimi, by uaktywnić Wrota. I wreszcie niebiosa dosłownie się otworzą i pozwolą wrócić Heretykom. Szlachetna krew, uwięziona w marmurze przez eony, a teraz znowu pobudzona do życia, ożywi ich, kiedy będą przechodzić przez potrójną bramę. Potem powracający Heretycy odzyskają swoją pierwotną postać i znowu będą mogli chodzić po ziemi tak jak przed wiekami. Lecz tym razem okoliczności będą inne. Teraz nie staną im na drodze Ci, Którzy Przybyli Wcześniej. Tristan, mimo cierpienia, patrzył oniemiały, jak połączone płachty cieczy wznoszą się jeszcze wyżej. Nicholas otworzył oczy i wykonał ruch ręką. Najpierw zaczarowany migocący kwadrat obrócił się i stanął na jednym z rogów. A potem wirował jak dziecięcy bąk. Obracał się coraz szybciej, aż wreszcie zaczął poruszać się z taką szybkością, że pęd powietrza omal nie zdmuchnął Tristana ze szczytu Wrót. Kiedy tak wirował, barwy wszystkich trzech kwadratów zlały się w umyśle księcia, tworząc bryłę cudownego ametystu, która lśniła jasno na tle nieba. A potem bryła zaczęła się rozrastać do rozmiarów kilkaset razy większych niż pierwotnie. Z miejsca, w którym leżał książę, wydawało się, że w swoim majestacie zasłania całe niebo. I wtedy rozległ się ten odgłos. W miarę jak bryła rosła, dźwięk wywoływany przez Nicholasa narastał i krzyczał z ogromną siłą, ogłuszając niemal Tristana, co nie tylko powiększało cierpienia, jakich doznał z rąk swego bękarta, lecz także wzmagało działanie trucizny krążącej w jego żyłach. Bryła wirowała z zawrotną szybkością, a jej krawędzie zupełnie się rozmyły. Tristan spróbował zasłonić twarz dłonią, by osłonić się przed pędem powietrza, lecz wciąż nie mógł poruszyć rękami. Nicholas ponownie zamknął oczy i wzniósł ramiona jeszcze wyżej. Wirujący kwadrat zwolnił, aż w końcu całkiem przestał się obracać. Nicholas podniósł go jeszcze wyżej ku niebu. I wtedy pociekły z niego krople. Najpierw leciały powoli, pojedynczo, opadając miękko na sam środek wierzchołka Wrót, na którym leżał Tristan. Początkowo skapywały łagodnie, cicho, a Tristan zobaczył z przerażeniem, jak ciecz zbiera się i coraz bardziej rozjarza. Następnie zaczęła się poruszać we wszystkie strony po gładkiej powierzchni czarno-błękitnego marmuru. Krople skapujące z boków wspaniałego, zawieszonego w powietrzu kwadratu szybko utworzyły strużkę, która z kolei niebawem zamieniła się w wartką kaskadę. Ametystowa ciecz zaczęła pokrywać całą łukowatą powierzchnię Wrót. Wkrótce Tristan poczuł, że całe jego ciało spowija ciepła, niemal kojąca lepka ciecz, lecz nic nie mógł na to poradzić. Nicholas nieprzerwanie kontrolował ciecz, która spływała ze wszystkich stron Wrót, aż pokryła całą ich powierzchnię. Wreszcie, usatysfakcjonowany, opuścił ręce. Nie patrząc na Tristana, odwrócił się płynnym ruchem, zwracając twarzą do pozostałych dwóch części Wrót, które miał za plecami. Potem znowu wzniósł ramiona i rozpostarł palce obu dłoni. Tristan wstrzymał oddech, zastanawiając się, co teraz nastąpi. Niewielka ilość ametystowej cieczy z pierwszej części Wrót przepłynęła do drugiej. Pokonawszy tę odległość w ułamku sekundy, opadła pewnie na szczyt łuku drugiej bramy, gdzie rozdzieliła się; część pozostała tam, reszta zaś przeniosła się na trzeci łuk. Rozjarzony kwadrat wciąż dostarczał, jak się zdawało, nieograniczonej ilości mieszanki, która łączyła Wrota i jednocześnie szczelnie je okrywała. A potem kwadrat i szmaragdowe mosty zniknęły. Wszystkie trzy Wrota lśniły szmaragdowym blaskiem pokrywającej je cieczy. Zaczęło się, pomyślał Tristan. Nicholas zwrócił się w kierunku wschodu, po czym wzniósł się łagodnie, skrzyżował nogi w powietrzu i wyrzucił ramiona ku niebu. Zamknął oczy i zaczął przemawiać. Tristan nie rozumiał języka, w jakim mówił, ale był przekonany, że jest to staroeutracki, ponieważ brzmieniem bardzo przypominał słowa wiadomości przysłanej przez Nicholasa do Reduty, którą odczytał mu Faegan. Teraz Wrota rozjarzyły się blaskiem sztuki - lecz tym razem efekt był inny, jakiego Tristan nigdy wcześniej nie widział. Z całej powierzchni Wrót zaczęły strzelać pioruny energii, których podobne do palców rozgałęzione macki wyciągały się ku niebu. Każdemu towarzyszył przerażająco głośny grzmot - Wydawało się, że potężnym piorunom rozkazano, aby swoim nieustającym gniewem pochłonęły cały firmament. A potem pociemniało niebo. Warstwy czarnych, szybko pędzących obłoków przesłoniły wschodzące słońce. Tristan ze zdziwieniem stwierdził, że ból zmniejsza się, w miarę jak zapada coraz większy mrok. Domyślał się, iż dzieje się tak dlatego, że Nicholas skupia całą swoją moc na Wrotach. Zbierając wszystkie siły, książę usiadł i poszukał wzrokiem syna. Nicholas wydawał się pogrążony w transie, głowę miał spuszczoną, oczy wywrócone. Oddychał ciężko, jakby się z czymś zmagał. A potem powoli podniósł głowę. Błyskawice zgasły, a świat wypełniła niesamowita, niemal łagodna cisza. Potrójne Wrota Świtu jaśniały okazale w spowijającej je ciemności. Zakończył proces uaktywniania Wrót i teraz uruchomi całą moc Klejnotu, zdał sobie sprawę Tristan. Po raz pierwszy jedna istota przywoła całą energię kamienia. Nicholas wciąż unosił się nad rozjarzonymi Wrotami, przepełniony spokojem, jakby osiągnął nieskończoną pewność. Czekał jeszcze kilka chwil, a potem, zupełnie niespodziewanie, rozłożył ramiona i palce dłoni. Pojedynczy potężny piorun pomknął ze szczytu Wrót ku niebiosom. Lecz ten, w przeciwieństwie do wcześniejszych, które rozbłyskały i zaraz gasły, zawisł nieruchomo na ciemnym niebie; końce jego rozcapierzonych paluchów ginęły w mroku. A potem zaczął rosnąć, rozkładając swoje odgałęzienia w nieskończoność. Otwierał ciemności niebios. Tristan patrzył oniemiały, jak odnogi pioruna rozgarniają chmury. Z rozdarcia strzeliły promienie łagodnego błękitnego światła. A potem piorun zgasł i ucichł grzmot. Zapadła dziwna cisza, widać było tylko ogromną dziurę w niebiosach, z której płynęły promienie, a jedynym dźwiękiem było wycie nieustannie dmącego wiatru. I wtedy rozległ się przeraźliwy krzyk. Z otworu w niebie popłynął straszliwy chór ludzkich głosów. Płynął nieustannie rzeką krzyków, płaczu, jęków i zawodzeń. Tristan zasłonił uszy rękoma, lecz na niewiele się to zdało. Nadchodzą, pomyślał. Bractwo Heretyków, pradawni mistrzowie fantazji zaraz znowu powrócą, by wziąć we władanie ziemię. Wreszcie Nicholas odwrócił się i spojrzał na swojego umęczonego ojca. Posługując się sztuką, by przebić się przez płynący z nieba chór, przemówił: - Patrz, Wybrańcu - powiedział cicho; wiatr rozwiewał jego długie czarne włosy. - Moi rodzice z góry wreszcie powracają na ziemię. Tristan spojrzał na rozdarcie widoczne na niebie i otworzył szerzej oczy. W otworze zaczęły się pojawiać twarze. Tysiące ogromnych ludzkich twarzy, męskich i kobiecych, oświetlonych z tyłu niebiańskim źródłem światła, jakiego książę jeszcze nie widział. Ich oczy wyrażały bezmierny smutek, a usta wołały błagalnie do Nicholasa. Twarze na niebiosach odwróciły się tuż za krawędzią ogromnego rozdarcia, jakby na coś czekały, a zawodzenie płynące z ich ust jeszcze się wzmogło. Nicholas, wciąż zawieszony w powietrzu, wstał. Emanujący z niego blask był teraz niemal oślepiający. Zaraz ich sprowadzi, pomyślał Tristan. Nie ma takiej siły, która mogłaby go powstrzymać. Książę patrzył, jak energia i blask Klejnotu skupione w osobie Nicholasa jeszcze się nasiliły, jakby wreszcie osiągnęły punkt kulminacyjny. I wtedy Nicholas wydał przeraźliwy okrzyk. Zakrył oczy dłońmi, jakby przeszyty straszliwym, nieoczekiwanym, śmiertelnym bólem. Twarze z niebios nie zniżyły się, tylko ich błagalne zawodzenie stało się jeszcze głośniejsze. Nicholas odsłonił twarz, a kiedy spojrzał na swoje dłonie, ponownie krzyknął. Był to żałosny, bezradny, przepełniony bólem krzyk, który rozdarł niebiosa, zagłuszając nawet zawodzenie Heretyków. Przerażony Tristan spojrzał na syna. Nicholas krwawił ze wszystkich otworów ciała. Z jego oczu, uszu, nosa, ust i krocza płynęła rozjarzona błękitna krew. Spływała po białej szacie na powierzchnię Wrót, gdzie mieszała się z cieczą, która je pokrywała. Nicholas wciąż krzyczał przeraźliwie, a jego oblicze wyrażało jedynie zdumienie i ból. Wreszcie opadł na marmurowy łuk niedaleko Tristana. Młodzieniec spojrzał błagalnie na księcia. A potem jego oczy, tak podobne do oczu Succiu, zamknęły się powoli, aura zaś, która zawsze spowijała jego postać, zgasła. Tristan, zdumiony, spojrzał w górę na dziurę w niebie. Twarze Heretyków odpływały powoli w głąb niebios, a ich płacz się oddalał. Nieoczekiwany upadek Nicholasa najwyraźniej przerwał zaklęcie. Ogromne rozdarcie na niebie zamknęło się, a twarze Heretyków zniknęły. Ale ciemność, która poprzedziła ich pojawienie się, pozostała i znowu rozległ się ogłuszający grzmot. Usiłując zebrać w sobie resztki sił, jakie jeszcze mu pozostały, Tristan stwierdził, że ból, którym torturował go Nicholas, ustąpił. Wciąż jednak w jego żyłach płynęła trucizna i trawiła go choroba. Dźwignął się z trudem, wiedząc, co ma robić. Musi zdobyć antidotum. Przesunął prawą stopę do przodu i niemal upadł, zmożony wysiłkiem tego jednego kroku. Kiedy z bólu potrząsnął głową, ponownie rozległ się ogłuszający grzmot, co jeszcze bardziej utrudniało mu skupienie się. Niebo rozdzierały błyskawice, od czasu do czasu oświetlając mu drogę do Nicholasa upiornymi błyskami światła. Zmagając się z bólem, zrobił kolejny krok, zdecydowany dotrzeć do ciała syna i odszukać w fałdach jego szaty fiolkę, której zawartość mogła uratować mu życie. Następny krok i jeszcze jeden. Cztery kroki, powtarzał sobie w myślach. Jeszcze tylko cztery kroki! Ale kiedy przesunął stopę po raz kolejny, Wrota Świtu zadrżały. Z wierzchołka, na którym stał, wzbił się dym, ciemny, gryzący, a na powierzchni marmurowego łuku pokrytego cieczą powstała szczelina, dokładnie między miejscem, w którym się znajdował, a nieruchomym ciałem Nicholasa. Rozległ się przerażający trzask i szczelina powiększyła się, a jej odnogi popełzły ku bokom łuku i dalej w dół, rozłażąc się po całej konstrukcji. Wrota znowu się zatrzęsły i Tristan opadł na kruszący się marmur. Spojrzawszy poprzez dym, zobaczył, że pęknięcie jest już zbyt szerokie, by mógł je pokonać. Nawet zdrowa osoba nie byłaby w stanie przeskoczyć bezpiecznie na drugą stronę. Kiedy jednak spojrzał w bok, zorientował się, że postrzępione krawędzie szczeliny jeszcze się łączą ze sobą jakieś dziesięć metrów dalej. Resztką sił, jak sądził, dźwignął się ponownie. Chwiejąc się niebezpiecznie na pękającej powierzchni Wrót, zrobił kolejny krok. Ale nie dane mu było pójść dalej. W połowie następnego kroku całe jego ciało ogarnął straszliwy ból. Na jego ustach pojawiła się piana i wstrząsany drgawkami, runął ciężko na lepki, kruszący się marmur. Zaczął się czwarty, ostatni napad konwulsji. Wiedział, że nie zdąży już zdobyć lekarstwa. Wijąc się w bólu, sięgnął drżącą dłonią do buta, aż wreszcie jego dłoń trafiła na rękojeść haka mózgowego. W momencie kiedy wyciągnął nóż, potrójne Wrota Świtu zaczęły się zapadać. Łuki drugiej i trzeciej bramy całkowicie się rozpękły, a marmurowe bloki, z których je zbudowano, runęły. Chwilę później rozległ się złowieszczy trzask i łuk, na którym znajdował się wraz z Nicholasern, ponownie zadrżał, a pęknięcie wydłużyło się na całą jego szerokość. Książę, przysuwając hak do prawego ucha, poczuł, że język wpada mu do gardła, dławiąc go śmiertelnie. Spojrzał jeszcze na postrzępioną chusteczkę zawiązaną na ramieniu, a potem na złoty medalion; marmurowe bloki tuż obok niego runęły. Wsunął hak do ucha, mając świadomość ostatnich myśli, które odbijały się echem w jego umyśle. Umieraj, WybrańcuL. Umieraj, WybrańcuL. Umieraj!... Umieraj!... Umieraj!... ROZDZIAŁ 54 Shailiha siedziała w milczeniu w towarzystwie Celeste, kołysząc ła godnie Morgannę, co często teraz robiła. Minęły dwa tygodnie od czasu ich powrotu do Reduty po tym, jak dowiedzieli się o zniszczeniu Wrót i nieudanej próbie Nicholasa sprowadzenia Heretyków. Ale wciąż nie mieli żadnych wieści o losach Tristana i samego Nicholasa. Ox i Traax przeszukali miejsce, w którym stały Wrota, lecz niczego nie znaleźli. Jeśli w ogóle ciała zaginionych mogły zostać odzyskane, to z pewnością należało je wydobyć spod ton czarno-błękitnego marmuru. Tylko że czarnoksiężnicy nie mieli pewności, czy próbować usunąć kamienne bloki, ponieważ nie wiedzieli, jakie nieszczęścia mogą nastąpić, jeśli spróbują to uczynić. Mając to na uwadze, Wigg i Faegan zabronili komukolwiek udawać się w tamto miejsce do czasu, kiedy zbadają je osobiście. O dziwo, czarnoksiężnicy jednak wciąż nie kwapili się, by to zrobić, a większość czasu spędzali zamknięci w swoich komnatach. Shailiha doszła do wniosku, że nie spieszą się, ponieważ nie mają dość sił, by zobaczyć miejsce śmierci Tristana. Wcześniej, po zabiciu wszystkich ptaków i spaleniu ich ciał na dnie kanionu strzegącego Lasu Cieni, Traax zażądał, aby ciała zabitych sług sprowadzono z Odległej Równiny i Lasu Cieni do Tammerlandu, siedziby ich nieżyjącego pana. Czarnoksiężnicy wyrazili zgodę. Zbudowano dodatkowe lektyki, w których przeniesiono ciała poległych w pobliże królewskiego pałacu na tradycyjne całopalenie. Tak więc na polach otaczających zamek wyrosły setki piętrzących się wysoko stosów całopalnych. By oddać cześć tym, którzy ich bronili, wszyscy mieszkańcy Reduty byli obecni przy ceremonii podpalenia stosów. Ogień i dym wznosiły się nad Tammerlandem przez pięć dni i nocy. Jak okiem sięgnąć białe dotąd od śniegu pola poszarzały pokryte czarną sadzą śmierci. Oficerowie Traaksa wznieśli też dodatkowy stos, na którym nie złożono żadnych ciał. Był to hołd złożony Tristanowi. Traax poprosił Shailihę, aby podpaliła stos. Przyłożyła pochodnię drżącą dłonią w chwili, gdy rozległ się potężny okrzyk: “Żyjemy, by służyć!” Płomienie skoczyły z rykiem ku niebu, czcząc odejście tego, który był panem sług. To było więcej, niż Shailiha mogła znieść, dlatego odwróciła twarz, by ukryć łzy. Księżniczka pozostawała nieutulona w żalu. Celeste odwiedzała ją codziennie i właśnie jej wizyty, bardziej niż cokolwiek innego, pozwoliły wreszcie Shailisze otrząsnąć się nieco ze smutku. Dzięki nim obie kobiety także bardzo się do siebie zbliżyły. Cierpienie Shailihy pogłębiało to, że nie było ciała, które mogłaby pochować. Nie mogąc utulić Tristana po raz ostatni, żyła w przeświadczeniu, że jej żal nigdy się nie skończy. Co gorsza całą Redutę wypełniła atmosfera smutku i ogłuszająca, przytłaczająca cisza, jakby nikt z mieszkających tam miał już nigdy nie zaznać szczęścia. Księżniczka spojrzała na uśpione dziecko przepełniona żalem, że Tristan nie mógł być pochowany razem z rodzicami i jej mężem na ich rodzinnym cmentarzu. Ale przecież jest pochowany, wreszcie zdała sobie sprawę któregoś dnia, patrząc na swój złoty medalion, identyczny jak ten, który nosił jej brat. Razem ze swoim jedynym dzieckiem został pogrzebany pod gruzami Wrót Świtu. - Czy myślisz, że jest możliwe... - Urwała, kiedy zorientowała się, że zwraca się do Celeste z tym samym pytaniem, które zadawała codziennie. Ostatnio jednak, w miarę jak jej umysł pod wpływem czasu i logiki skłaniał się coraz bardziej ku rzeczywistości, zadawała je coraz rzadziej. A przynajmniej się starała. Celeste położyła dłoń na ramieniu Shailihy w geście współczucia. - Musimy być silne - powiedziała cicho. - To między innymi powiedział mi twój brat w czasie naszej ostatniej rozmowy. Znałam go bardzo krótko, ale wydaje mi się, że Tristan pragnąłby czy wręcz domagał się od nas wytrwałości. On odszedł, Shailiho, i nikt nie może tego zmienić. Nie chce być nieczuła, ale musimy chyba zdać się na mojego ojca i Faegana, którzy powiedzieli, że trzeba patrzeć w przyszłość. Będę tęskniła zaTristanem, a ty zapewne jeszcze bardziej. Musisz jednak pogodzić się z jego śmiercią dla dobra swojego kraju, Morganny, jak i dla zachowania sztuki. - Zamilkła na chwilę, by jej słowa w pełni dotarły do księżniczki. - Jesteś taka młoda, a już tak wiele straciłaś - mówiła dalej. - Ale teraz ty jesteś Wybraną. Po policzku Shailihy popłynęła łza. Szybko ją otarła, lecz jej rzęsy pozostały lśniące od wilgoci. Od dawna wiedziała, że w przypadku niepowodzenia Tristana ona otrzyma godność Wybranej, choć z pewnością nigdy nie pragnęła tego tytułu, a tym bardziej nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko. Czasem myślała, że wolałaby w ogóle nie wiedzieć o istnieniu magii. I wtedy uderzyła ją pewna myśl. - Skoro Tristan odszedł - odpowiedziała cicho - to twoja szlachetna krew ustępuje tylko mojej. - Zamilkła, powracając myślami do innych nieoczekiwanych wydarzeń, jakie nastąpiły od czasu, gdy straciła brata. Pierwszym było odkrycie, że Wigg powoli, w cudowny sposób odzyskuje wzrok. Tajemniczy czarnoksiężnicy, oczywiście bardzo uradowani z takiego obrotu sprawy, nie zdradzili się ani słowem, w jaki sposób tego dokonali. Drugim i o wiele ważniejszym wydarzeniem było to, że Klejnot zaczął powoli odzyskiwać moc. Magiczny kamień spoczywał teraz na szyi Wigga, a obaj prastarzy czarnoksiężnicy odzyskiwali stopniowo swoje umiejętności. Także i w tej sprawie starcy zachowywali całkowite milczenie. Księżniczka domyślała się, że wraz ze śmiercią Nicholasa przestały działać jego zaklęcia, co uwolniło energię kamienia i pozwoliło jej w naturalny sposób powrócić do Klejnotu. Oczywiście wszystko to bardzo ucieszyło Shailihę, lecz w niewielkim stopniu uśmierzyło jej ból po stracie brata. - Był ci bardzo drogi, prawda? - zwróciła się do Celeste. Celeste wzięła głęboki wdech i wypuściła powoli powietrze. Spuściła nieco szafirowe oczy ocienione długimi rzęsami, jakby myślami była w innym miejscu i czasie. - Tak, był mi drogi - odpowiedziała cicho. - Czy też powinnam raczej powiedzieć, że zaczynałam tak myśleć. Ale wciąż... boję się mężczyzn. Może już zawsze tak będzie, nie wiem. Mam nadzieję, że nie. W moim sercu pozostało zimne miejsce, które nie chce wpuścić nikogo. Nawet Tristana - tego, który uratował mi życie. Był pierwszym mężczyzną, który okazał mi dobroć. Nigdy tego nie zapomnę. - Zamilkła na moment w zamyśleniu. - Ojciec i Faegan powiedzieli, że mają wobec mnie pewne plany - powiedziała po chwili nieśmiało. - Plany? - zapytała Shailiha. - Co mieli na myśli? - Nie wiem - odparła Celeste. - Ma to coś wspólnego ze sztuką. Jak się wydaje, ich zdaniem jest to bardzo ważne. Celeste patrzyła, jak Shailiha kołysze śpiące dziecko. Coraz częściej zaczynała marzyć o tym, że kiedyś będzie miała własne, bo wreszcie zdobyła wolność, w której mogła żywić podobne nadzieje. Ale z chwilą, gdy te myśli wkradły się do zakamarków jej umysłu, powróciły też wspomnienia o Tristanie. A potem znowu powrócił lęk, który wyparł wszystkie te marzenia. - Mimo niewyjaśnionej śmierci Nicholasa i zawalenia się Wrót wciąż pozostało wiele problemów - powiedziała zamyślona Shailiha, przerywając rozmyślania Celeste. - Wciąż nie ma żadnych wieści od konsulów, którzy według Nicholasa pozostawali pod jego kontrolą. Nic też nie wiemy o losach szlachetnie urodzonych dzieci ani o miejscu pobytu kobiet, które wtajemniczono w arkana sztuki. W komnacie zapadła cisza. Poza śmiercią Tristana, Shailiha i Celeste najbardziej przejęły się nieznanym losem chłopców i dziewczynek. Także i w tej sprawie czarnoksiężnicy zachowywali dziwne milczenie. - W Parthalonie też panuje trudna sytuacja - dodała wreszcie Shailiha. - Bagienne szczury nękają wojowników i ludność. - A bez Tristana - powiedziała Celeste - trudno będzie się uporać z tymi problemami. Shailiha nic nie odpowiedziała, ponieważ zabrakło jej słów. Przejście było trudne. Głosy. Przerażające głosy. Rozlegały się i cichły, snując się upiornie we mgle. Zrazu niezrozumiałe słowa, potem stawały się jeszcze mniej wyraźne. Zawsze jednak ostatecznie odchodziły w nicość. Słowa, które przybywały znikąd, odchodziły donikąd, nic nie znaczyły. Błękit, kolor sztuki. Wirujący wszędzie dookoła. Gęsty, rozjarzony, zawsze spowijał i pieścił, lecz w dziwny sposób nigdy tak naprawdę nie dotykał. Także w końcu zgasł w ciemności, która wciąż przybywała, odchodziła i powracała. Ból. Wszędzie. Nieustający, straszny. Ból w błękicie i w ciemności. Zawsze, zawsze, ból. Głosy, błękit, ciemność i ból. Wir, w którym miesza się wszystko, wszędzie. - To nasza ostatnia szansa - powiedział jeden z głosów gdzieś z daleka. - Wiem - odparł inny. - Nie mamy wyboru. - Jesteś gotowy? - Tak. Nastąpiła długa cisza. A potem rozległo się więcej głosów. Pojawiło się więcej błękitu. Więcej ciemności, więcej bólu. - Zaczynajmy - powiedział pierwszy głos. - Dobrze - odparł inny. Ktoś mocno i natarczywie zapukał do drzwi, z pewnością była to męska ręka. - Wejść - powiedziała Shailiha. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Traax. - Wybaczcie mi, panie - powiedział niemal przepraszającym tonem. - Ale czarnoksiężnicy proszą, abyście udały się ze mną. Zaniepokojona Shailiha spojrzała na Celeste. Ta odpowiedziała jej pytającym spojrzeniem. Przez ostatnie dwa tygodnie czarnoksiężnicy mało się do nich odzywali. Musiało się stać coś bardzo złego. Nawet oblicze Traaksa, zwykle bardzo spokojne, mówiło im, że wydarzyło się coś, co go bardzo poruszyło. Rzecz prawie niespotykana w przypadku oficera sług. Shailiha zastanawiała się, przygryzając dolną wargę. Może w jakiś sposób wróciły któreś ze stworzeń Nicholasa? A może Ragnar nie zginął... Wzięła głęboki oddech, a potem wstała i rozprostowała ramiona. - Dobrze - odpowiedziała ze spokojem. Przytrzymując Morgannę jedną ręką, założyła sobie nosidełko i umieściła w nim dziecko, uważając, by go nie obudzić, po czym ruszyła do wyjścia. Celeste udała się za nią. Szli znanymi im korytarzami Reduty, ale w pewnym momencie skręcili w długi korytarz z krużgankami, którego nigdy wcześniej nie widziały. Shailiha z radością zobaczyła, że Traax zatrzymuje się wreszcie przed dość dużymi drzwiami. - Jesteśmy na miejscu - rzucił krótko. Stanął za ich plecami i czekał w milczeniu, aż wejdą. Shailiha zapukała raz, potem dwukrotnie. Usłyszawszy głos Wigga, otworzyła drzwi i weszła do środka. Zastanawiając się, czego mogą chcieć od nich czarnoksiężnicy, rozejrzała się po komnacie. A potem otworzyła szeroko oczy, zbladła straszliwie i padła zemdlona prosto w ramiona sługi, który stał tuż za nią. Przebudzona Morganna zakwiliła cicho. ROZDZIAŁ 55 Zgłębi komnaty dobiegł krótki chichot, który zaraz przeszedł w charczący kaszel. - Mówiłem warn, że tak zareaguje - powiedział słabo głos. I zaraz znowu rozległ się kaszel. - Zawsze tak było. Zobaczycie, nigdy warn tego nie wybaczy. Książę Tristan z rodu Gallandów usiadł w łóżku na tyle, na ile pozwalały mu obolałe mięśnie. Bolało go całe ciało i wciąż był tak słaby, że czuł, iż nie dałby rady przejść przez pokój. Był wychudzony i blady, a jego policzki pokrywał dwutygodniowy gęsty, ciemny zarost. Tristan obudził się poprzedniego dnia i od tego czasu próbował odzyskać siły i nacieszyć się tym, że jest mu ciepło i żyje. Ale wciąż nie wiedział, w jaki sposób się to stało i dlaczego. Od momentu, kiedy odzyskał świadomość, czarnoksiężnicy chodzili koło niego na paluszkach, skupiając się na jego kondycji fizycznej. Lecz on pragnął jak najszybciej uzyskać odpowiedzi na swoje pytania, przy pomocy czarnoksiężników czy też bez nich. Spojrzał na siostrę, która spoczywała nieprzytomna w ramionach Traaksa. Dziecko oddano Celeste. W jego oczach zalśniły łzy. Żyjemy oboje, pomyślał. Spojrzał na pozostałych: Shannona, Michaela, Oksa, Geldona i Celeste, no i oczywiście Wigga i Faegana. Wszyscy żyjemy. Mieliśmy ogromne szczęście. - Połóż Shailihę na sofie - polecił Traaksowi, wskazując ogromną kanapę stojącą obok łóżka. Traax natychmiast wykonał jego polecenie. Księżniczka, rozciągnięta na kanapie, z długimi złocistymi włosami rozrzuconymi wokół głowy, przypominała bardzo misternie wykonaną, bezwładną szmacianą lalkę. Celeste stała na progu z niemowlęciem w ramionach, zdumiona, jakby zobaczyła ducha. Jej dłonie lekko drżały. - Czy to prawda? - powiedziała cicho i postąpiła niepewnie krok do przodu. - Naprawdę żyjesz? - Tak. - Tristan uśmiechnął się i wyciągnął do niej ramiona. Celeste szybko do niego podeszła i pocałowała go w policzek. Owionął go przyjemny zapach mirry bijący z jej włosów, przypominając mu o tym wszystkim, co, jak sądził, utracił bezpowrotnie. Morganna, która znalazła się między nimi, poruszyła się i chwyciła rączką za włosy Tristana. Faegan spojrzał na Wigga. Ten zacisnął mocno usta, dając wyraźnie do zrozumienia, że pocałunek Celeste nie uszedł jego uwagi. Faegan uśmiechnął się szeroko, widząc zmieszanie Wigga. Pierwszy czarnoksiężnik uniósł brew, po czym chrząknął znacząco. Wtedy Celeste wyprostowała się. Kiedy jej wzrok padł na chusteczkę, którą podarowała Tristanowi, a którą wciąż miał zawiązaną na ramieniu, dotknęła jej i uśmiechnęła się. - Pomogła mi - powiedział cicho Tristan. - Ta chusteczka i medalion niezmiennie przypominały mi, o co walczę. - Nie sądzisz, że czas już ocucić twoją siostrę? - zapytał Wigg stanowczo, a zarazem uprzejmie, jak tylko on potrafił. - A tak przy okazji, teraz, kiedy już odzyskałem wzrok, nie muszę już pytać innych, co naprawdę się dzieje. Tristan zarumienił się. - A jakże! - rzucił. - Pewnie, ocućcie ją. Tylko nie mówcie, że was nie ostrzegałem. Wigg obudził księżniczkę, posługując się sztuką. Usiadła powoli, rozglądając się po komnacie, aż wreszcie jej wzrok padł na brata. - Tristanie... - wyszeptała. Łzy napłynęły jej do oczu. - Czy to prawda? Wyciągnęła drżącą rękę, by go dotknąć, jakby spodziewała się, że w każdej chwili Tristan może zniknąć. Lecz tak się nie stało. Wstała na drżących nogach, przeszła kilka kroków dzielących ją od łóżka i opadła na niego, szlochając. Trwali tak przez jakiś czas; Tristan gładził jej złociste włosy, aż się uspokoiła. Nikt z obecnych nie powiedział ani słowa. Nie było potrzeby. Wreszcie księżniczka podniosła głowę. - Powiedzieli nam, że nie żyjesz... podpaliłam nawet twój stos całopalny... Jak...? - zaczęła, lecz nie skończyła. - Sam jeszcze nie wiem - odpowiedział książę. Spojrzał na Wigga, a potem na Faegana. - Zdaje się, że czarnoksiężnicy mają nam sporo do opowiedzenia. - Czarnoksiężnicy... - wyszeptała Shailiha. Na jej ustach pojawił się dziwny grymas. Wstała i zdecydowanym krokiem podeszła do Wigga. A potem nieoczekiwanie uniosła rękę i trzepnęła go mocno po ramieniu. Wigg zamrugał gwałtownie i uniósł brew, rozcierając piekące miejsce. - Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to pożałujesz! - zawołała. Tristan z trudem powstrzymał śmiech. Faeganowi zaś to się nie udało i czarnoksiężnik zachichotał. Rozwścieczona Shailiha zmrużyła oczy i spojrzała na czarnoksiężnika w fotelu. Tristan po raz pierwszy zobaczył, że Faegan czerwieni się, wyraźnie zakłopotany. Stary czarnoksiężnik otworzył szeroko oczy i zacisnął usta. Szybko jednak odzyskał pewność siebie, zachwycony faktem, że udało mu się nabierać tak wielu przez tak długi czas. Uśmiechnął się podstępnie i uradowany zaklaskał. Księżniczka zmarszczyła brwi, nie spuszczając z niego wzroku. Celeste podeszła do Śhailihy i podała jej niemowlę. - Mówiłem warn, że tak zareaguje - rzucił Tristan z przekąsem. - No, ale teraz czekam na odpowiedź. Nie wiem, jak mam to ująć. Spytam więc wprost, jak to się stało, że żyję? - To długa historia - odparł Faegan. - Obu was chronią zaklęcia czasu, prawda? - wtrąciła Shailiha sarkastycznym tonem i zniecierpliwiona tupnęła w marmurową podłogę. - Z tego, co wiem o sztuce, macie więc mnóstwo czasu na wyjaśnienia. Wigg chrząknął. - No cóż, jeśli chodzi o to, dlaczego książę wciąż żyje... - Najpierw - przerwał mu Tristan - opowiedz mi o bitwie z ptakami. Wszystko wydaje mi się sensowne aż do pewnego momentu, kiedy to mój ptak odleciał z pola bitwy. Ptak, który rzekomo nie umiał mówić! Nie potrafiłem nad nim zapanować, a słudzy podążyli za mną, przekonani, że zarządziłem odwrót. - Spojrzał na siostrę i uniósł brew. - To twoja sprawka, mam rację? Shailiha natychmiast spokorniała. - Tak - odpowiedziała. - Moja i czarnoksiężników. - Do tego momentu byłam świadoma, co się dzieje, ale to prawie wszystko. - Wyjaśnij mi to - rzucił Tristan. - Pamiętasz Uprzedzenie, które Faegan odkrył w mojej krwi, a które pozwala mi porozumiewać się myślą z polnymi latawcami? - zapytała Shailiha. - Tak. - A zatem wiesz, że zdaniem czarnoksiężników Failee uczyniła to, abym jako piąta czarownica mogła porozumiewać się w podobny sposób ze sługami. Wigg i Faegan sądzą, że między innymi chciała, abym potrafiła badać umysły sług, by się przekonać, czy nie pragną wzniecić buntu. Okazało się, że Uprzedzenie, które umieściła w mojej krwi, obejmuje swoim działaniem także inne skrzydlate istoty powołane do życia za pomocą sztuki. Czarnoksiężnicy poprosili mnie, abym umieściła w świadomości ptaka zdanie: “Zaufaj biegowi wypadków, Wybrańcu”, wraz z poleceniem, kiedy ma je wypowiedzieć, jak również pozostałe rozkazy na czas bitwy. Ptak miał nic nie mówić poza tym, co mu przekazałam. Wyjawiłam ci to zdanie dzień przed bitwą, abyś się domyślił, że jesteśmy sprawcami późniejszych wydarzeń. Potem rozkazałam ptakowi, aby poleciał do Lasu Cieni, licząc na to, że słudzy podążą za wami, a za nimi ptaki. - Uśmiechnęła się. - Tak też się stało. - Ale skąd wiedziałaś, że wszystko idzie po waszej myśli? - zapytał Tristan. - Skąd wiedzieliście, że przybywamy? Shailiha uśmiechnęła się. - Kaprys z grupą specjalnie wybranych motyli krążyła w pobliżu pola bitwy - wyjaśniła. - Wiele im zawdzięczamy. Bardzo się cieszę, że wszystkie powróciły. Tristan spojrzał na siostrę wciąż nieco oszołomiony, po czym skierował spojrzenie na Faegana. - Dlaczego po prostu nie kazaliście Shailisze połączyć się telepatycznie z Traaksem? - zapytał. - Albo nie wyjawiliście mi swoich planów? Mogliście nawet posłużyć się tym ptakiem, skoro potrafił mówić, by powiedział mi więcej. Wykonałbym jego polecenie i opuścił pole bitwy, tak jak tego chcieliście. - Rozważaliśmy taką możliwość - powiedział Faegan. - Uznaliśmy jednak, że zbyt wiele rzeczy mogło się nie powieść, a my nie mogliśmy ryzykować bardziej, niż to było konieczne. Przede wszystkim nie wiedzieliśmy, jaki będzie rezultat wykorzystania przez Shailihe. Uprzedzeń w przypadku sług, których potrzebowaliśmy bezwzględnie, by powstrzymać legiony ptaków. Pamiętaliśmy też o tym, że jesteś panem sług, a cały plan miał być przeprowadzony bez twojej wiedzy. - Baliśmy się, że jeśli wykorzystamy wojowników do tego celu, mogą nie zaakceptować tego, iż ich pan o niczym nie wie czy wręcz został wciągnięty do działań podstępem. Mogli więc poczuć się zobowiązani poinformować cię o naszych planach, a to by wszystko zepsuło. - Masz rację, czarnoksiężniku - rzucił Traax z drugiego końca komnaty, krzyżując na piersi muskularne ramiona. - Gdybyśmy się o tym dowiedzieli, czulibyśmy się zobowiązani przysięgą do powiadomienia naszego pana. Tristan skinął głową, coraz bardziej przekonany. - Tak więc Shailiha nakazała ptakowi opuścić pole bitwy i polecieć do Lasu Cieni, licząc na to, że słudzy i ptaki podążą za mną. - Zgadza się - powiedział Wigg. Podniósł wskazujący palec, by zwrócić uwagę na to, co zamierza powiedzieć. - Ale jednocześnie wiedzieliśmy, że nie możesz opuścić pola bitwy zbyt szybko ani zbyt późno. Gdybyś uczynił to za wcześnie, nie wyglądałoby to na klasyczny odwrót i wróg mógłby zacząć coś podejrzewać. Zbyt późny odwrót oznaczałby mniejszą liczbę wojowników, która mogłaby nie wystarczyć do działań w Lesie Cieni. Ponosiłeś ogromne straty. - Ale wciąż nie rozumiem, dlaczego nic mi nie powiedzieliście - upierał się Tristan. - Mogłem z powodzeniem nas tam poprowadzić bez uciekania się do tego podstępu. - To prawda - odpowiedział Faegan. - Tylko że my nie wiedzieliśmy, jakie plany wobec ciebie ma Nicholas. Pamiętaj, że wtedy on wciąż żywił nadzieję, iż przyłączysz się do jego sprawy. Przypuszczaliśmy, że może nawet spróbuje zmusić cię do tego siłą. Gdyby tak się stało, a Pijawka i jego ptaki otrzymaliby rozkaz porwania cię, wystarczyłoby, aby sprawdził czystość twojego serca, by otrzymać odpowiedź. Nie mogliśmy podjąć takiego ryzyka. - A zatem kazaliście ptakowi polecieć do wnętrza kanionu - powiedział Tristan w zamyśleniu. Przeczesał dłonią włosy. - Dużo ryzykowaliście, prawda? Kanion jest niewidzialny dla wszystkich, którzy nie zostali przygotowani, by móc go zobaczyć. Najwyraźniej dotyczy to też sług i ptaków. Skąd wiedzieliście, że do niego wlecą? Wigg uśmiechnął się. - Nie wiedzieliśmy. Ale uznaliśmy, że możemy mieć nadzieję na sukces. Liczyliśmy na to, że słudzy polecą za tobą do kanionu, kierując się poczuciem lojalności. Szczególnie kiedy zobaczą, że zniknąłeś, a nie roztrzaskałeś się o skałę. A co do ptaków, no cóż, kiedy zobaczyły, że wszyscy zniknęliście w tak tajemniczy sposób, uznały zapewne, że uciekacie. - A potem sługi i gnomy, których sprowadziliście z Lasu Cieni, schwytały je w sieci - dopowiedział Tristan. - Tak więc towarzyszący mi wojownicy mogli posiekać je na kawałki. - Uśmiechnął się do siebie. Czarnoksiężnicy nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Zmęczony nagle całą rozmową, opadł na poduszkę. - Nic ci nie jest? - zapytała Shailiha. - Nie, Shai, wszystko w porządku - odpowiedział. - Ale potrzebuję trochę czasu. Spojrzał na Wigga. - Czy wszystkie ptaki zginęły? Cała armia? - Tak - odpowiedział z dumą Traax. - Co do jednego. Ani one, ani ich przywódca nie będą nas już więcej niepokoić. - Ox zabić dużo złych ptaków - powiedział ogromny sługa, przerywając rozmyślania Tristana. Wielki wojownik stał pod ścianą z dumnie wypiętą piersią. - Ox robić to z przyjemnością. Tristan uśmiechnął się do obu wojowników, którzy najpierw tak bardzo skrzywdzili jego naród, by potem stać się jego sługami, a także zaufanymi przyjaciółmi. - Dziękuję warn - powiedział cicho. - Ale chyba wciąż pozostaje wiele do wyjaśnienia, prawda? - zwróciła się Shailiha do czarnoksiężników. Podobnie jak Traax, skrzyżowała ramiona na piersiach, dając wyraźnie do zrozumienia, że domaga się dalszych wyjaśnień. - Chcę to usłyszeć, natychmiast. Tristan uśmiechnął się, widząc jej tak charakterystyczną wyzywającą postawę. - Odpowiedzi na pytania, dlaczego książę wciąż żyje, dlaczego zginął Nicholas i dlaczego Wrota Świtu uległy samozniszczeniu, jak się wydaje, są bardziej złożone - zaczął Wigg. - Ale łatwiej będzie opowiedzieć o tym wszystkim w innej komnacie. - Dał znak Traaksowi i Oksowi. - Pomóżcie, proszę, księciu. Wigg zmrużył oczy. Posługując się sztuką, otworzył panel ukryty w ścianie w drugim końcu komnaty, który obrócił się na osi, odsłaniając kolejne pomieszczenie. Traax i Ox podeszli do łóżka Tristana i pomogli mu wstać. Podtrzymywany przez obu wojowników, wszedł do ukrytej komnaty. Celeste i Shailiha podążyły za nimi. Była to bardzo przestronna komnata zbudowana ze lśniącego różowego marmuru. Wypełniona blaskiem wyjątkowo dużej liczby oliwnych żyrandoli wydawała się wręcz oślepiająco jasna. Na środku stał duży stół otoczony krzesłami. Nieopodal ustawiono jeszcze większy, zarzucony książkami i zwojami. Z boku widać było coś dużego, przykrytego płachtą materiału. Kolejny przedmiot, o innym kształcie, również przykryty suknem, stał na dość długim i wąskim stole. W komnacie znajdował się jeszcze jeden stół, na którym nic nie leżało. - Co jest pod materiałem? - zapytał Tristan, kiedy Traax i Ox pomogli mu usiąść na jednym z wygodnych krzeseł. - Na to pytanie odpowiemy później - odparł Wigg, kiedy wszyscy zajęli miejsca. - Wróćmy do twoich innych pytań. Najpierw śmierć Nicholasa. - Zamilkł na moment, przesuwając wzrokiem po pozostałych, aż wreszcie jego spojrzenie spoczęło na księciu. - Ty zabiłeś Nicholasa, Tristanie - powiedział cicho. - Ty, Succiu i Failee. - O czym ty mówisz? - zawołał zaskoczony Tristan. - Succiu i Failee nie żyją. Sam spaliłeś ich ciała w Parthalonie. - To prawda - przemówił Faegan. - Fakt, z którego bardzo się cieszymy. Ale wysłuchaj, proszę, tego, co ma do powiedzenia Wigg. Wigg wyciągnął rękę w kierunku stołu z papierami i natychmiast jeden z pergaminowych zwojów wzniósł się w powietrze i sfrunął prosto do jego dłoni. Czarnoksiężnik rozwinął go i pokazał Tristanowi. - Poznajesz? - zapytał. Tristan spojrzał na zwój. - Naturalnie - powiedział. - To inicjał krwi Nicholasa. - Owszem - odpowiedział Wigg. - A teraz przesuń po nim palcami i powiedz, czy wyczuwasz coś niezwykłego. Tristan przysunął do siebie pergamin, po czym dotknął opuszkami palców błękitnego inicjału i zaczął je powoli przesuwać. Poczuł jedynie nieznaczną wypukłość zaschniętej krwi, czego należało się spodziewać. - Nic nie czuję - odpowiedział i cofnął dłoń. - Właśnie - powiedział Wigg. - Podaj mi, proszę, tę samą dłoń. Tristan wykonał polecenie, a Wigg zamknął oczy. Chwilę później ich złączone ręce spowił blask sztuki. Tristan poczuł lekkie mrowienie, lecz nie było to bolesne doznanie. Potem Wigg otworzył oczy i błękitny blask zgasł. Tristan cofnął dłoń. - Co zrobiłeś? - zapytał zdumiony. - Posłużyłem się sztuką, by chwilowo wzmocnić czucie w twoich palcach. - Czarnoksiężnik uśmiechnął się. - Jeszcze raz przesuń palcami po inicjale. Zatrzymaj się, kiedy poczujesz coś niezwykłego. I jeszcze jedno - dodał, posyłając księciu dziwny uśmiech - może będzie ci łatwiej, jeśli zamkniesz oczy. Tristan jeszcze raz przyłożył palce do inicjału i zamknął oczy. Zaczął wodzić opuszkami po wzorze. Zdumiał się tym, co poczuł. Teraz wyczuwał najdrobniejsze zgrubienie, każdy szczegół na nitce zaschniętej krwi, po której wędrowały jego palce. I nagle, kiedy dotknął jednego z łagodnych łuków na górze podpisu, zatrzymał się. Cofnął palce i jeszcze raz sprawdził to samo miejsce. Tristan upewniony co do swojego odkrycia, otworzył oczy i spojrzał na pergamin. Jednak nie dostrzegł niczego niezwykłego w inicjale, który przed chwilą sprawdzał. - W górnej części inicjału jest przerwa - powiedział cicho, choć wciąż nie rozumiał znaczenia swoich słów. - Dlaczego nie widzę jej, a wyczuwam palcem? - To proste - odpowiedział Faegan. - Pierwszy czarnoksiężnik nie zaczarował twoich oczu. - Ale co to wszystko znaczy? - zapytała Shailiha. - Domyślam się, że ta “przerwa” jest jakąś niedoskonałością. Skąd się wzięła? Czy to znaczy, że inicjał krwi Tristana także jest niedoskonały? I co miałeś na myśli, mówiąc, że Nicholasa zabili Tristan, Succiu i Failee? Wigg uśmiechnął się. - Po kolei, Wasza Wysokość. Najpierw skąd wzięła się ta skaza. - Zaczerpnął głęboko powietrza, zastanawiając się, jak najlepiej odpowiedzieć. - Zaczniemy od początku - rzekł. - Przede wszystkim żywimy przekonanie, że odkryte przez Faegana Uprzedzenia powstały za sprawą Failee, pierwszej damy Sabatu, i zostały umieszczone we krwi Tristana w chwili, kiedy gwałciła go Succiu. Natychmiastowe poczęcie Nicholasa oznaczało, że odziedziczył on nie tylko krew Tristana, choć nieco osłabioną przez zmieszanie z krwią Succiu, lecz także jego Uprzedzenia. Jak być może pamiętasz, Uprzedzenia mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie, co zostało udowodnione, kiedy zbadaliśmy krew Morganny, córki Shailihy. - A zatem zabiły go Uprzedzenia, które odziedziczył? - zapytała sceptycznie Celeste. Wigg uśmiechnął się. - Nie, córko - odpowiedział. - Uprzedzenia Nicholasa uczyniły go silnym. - W takim razie do czego to wszystko prowadzi? - zapytał zniecierpliwiony Tristan. - Pomyśl - powiedział Wigg. - Wróć do tamtego pamiętnego dnia w Parthalonie, kiedy pobiegłeś za Succiu na dach Samotni. Wiem, że są to dla ciebie bolesne wspomnienia, ale powiedz mi, czy Nicholas w rzeczywistości przyszedł na ten świat? Tristan zamknął oczy, powracając myślami do tamtego deszczowego dnia, w którym stracił syna. - Nie - odpowiedział. - Succiu skoczyła z dachu w momencie, kiedy zaczął się poród. Spadła do fosy i zabiła się. Wyłowiłem jej ciało i za pomocą noża wydostałem Nicholasa z jej łona, a potem go pochowałem. - Zgadza się - powiedział cicho Wigg, domyślając się, co przeżywa w tej chwili książę. - Tak więc Nicholas nigdy się nie narodził. - - Wciąż nie rozumiem - powiedziała Shailiha. - To proste - wtrącił Faegan. - Kiedy Succiu skoczyła z dachu, zabijając siebie i swoje nie narodzone dziecko, tym samym przerwała ciążę. - Mylisz się - zaprotestował Tristan. - Skoro rozpoczął się poród, to czy nie znaczy to, że ciąża dobiegła końca? Czy nie taki jest naturalny porządek rzeczy? A może chcesz powiedzieć, że poród byl przedwczesny? - Nie - odpowiedział Wigg. - Narodziny Nicholasa nie były przedwczesne. Ale nie można też powiedzieć, że jego krew już się w pełni uformowała. - Co masz na myśli? - Po dokładniejszym przestudiowaniu zwoju Egloffa obaj z Faeganem odkryliśmy, że inicjał krwi formuje się na samym końcu w ciele nie narodzonego dziecka, w którego żyłach płynie szlachetna krew. Naszym zdaniem dzieje się to tuż przed narodzeniem, może nawet dopiero w czasie porodu. Jak dotąd nie potrafiliśmy tego udowodnić. Potwierdziła to nieoczekiwana śmierć Nicholasa na szczycie bram w połączeniu z okolicznościami jego ziemskiego porodu. Widzisz, akt formowania się inicjału krwi polega na tym, że sztuka ostatecznie, w unikalny sposób naznacza kolejną osobę, która ma ją uprawiać. Jednak krew Nicholasa nie miała dość czasu, by to mogło nastąpić. Został zabity, kiedy Succiu skoczyła z dachu w momencie rozpoczęcia porodu. Wyrażając się precyzyjnie, nigdy się nie narodził. Jego ciało zostało przygotowane do narodzin, ale jego inicjał krwi nie został w pełni uformowany. Ta jakże mikroskopijna przerwa stanowi kolejny dowód na to, jak niewiele brakowało, aby inicjał w pełni się uformował podczas porodu. Gdyby Succiu wtedy nie skoczyła i urodziła dziecko w sposób naturalny, inicjał w pełni by się uformował. Uwierz mi, gdyby tak się stało, nasza przyszłość wyglądałaby zupełnie inaczej. - A zatem zabiła go ta “przerwa”, niedoskonałość? - zapytał Tristan. - Nie bezpośrednio - odpowiedział Wigg. - Ale był to bardzo istotny czynnik, który przyczynił się do jego śmierci. Ostatecznie zabiło go to, że skupił w sobie całą moc Klejnotu i uaktywnił Wrota Świtu. Gdyby nie porwał się na to, by dopełnić tak ogromnie zaawansowanego aktu sztuki, żyłby wśród nas wiecznie, a niedoskonałość jego krwi nie miałaby żadnego znaczenia. Ale oczywiście nie został tu przysłany, by zajmować się banalnymi sprawami. Pierwszy czarnoksiężnik odchylił się do tyłu i spojrzał na pozostałych, którzy wciąż patrzyli na niego w zdumieniu. - Kiedy wtajemniczona szlachetnie urodzona osoba przyzywa magiczne moce, jej szlachetna krew wzywa Klejnot - podjął swój wywód. - Jest to zależność symbiotyczna i zawsze tak było. Tristanie, czy pamiętasz tamten dzień na górze, kiedy powiedziałem ci, że czynnikiem, który w największym stopniu decyduje o mocy szlachetnie urodzonej osoby, jest wrodzona jakość jej krwi? To odwieczna prawda. Kiedy Nicholas przyjął w siebie tak ogromną ilość energii kamienia, powiększył setki razy zarówno swoją moc, jak i siłę Uprzedzeń. Może nawet jeszcze bardziej. Zrobił to z dwóch powodów. Przede wszystkim po to, by uzyskać moc potrzebną do przeprowadzenia Aktu Zjednoczenia. I po drugie, aby jednocześnie mógł pozbawić mocy mnie i Faegana. Od samego początku taki był plan Heretyków, którzy go tu przysłali. Zawsze kiedy chciał wykorzystać energię swojej krwi, posługując się sztuką w sposób “normalny”, że się tak wyrażę, na przykład do wyczarowania ptaków, nie potrzebował całej energii kamienia, a jego krew była w stanie wytrzymać taki wysiłek. Mówiąc prostymi słowy, niedoskonałość w jego inicjale krwi nie miała wtedy znaczenia. - Wigg zamilkł na chwilę, czekając, aż znaczenie jego słów w pełni dotrze do pozostałych. - Kiedy jednak musiał posłużyć się jeszcze większą mocą kamienia, aby uaktywnić Wrota Świtu, co przewidywał Akt Zjednoczenia, ożywiając zarówno zmieszane szlachetne płyny, które pokryły bramy, jak i błękitną krew Heretyków uwięzioną w marmurze, jego krew po prostu tego nie przeżyła. Wigg jeszcze raz spojrzał na Tristana. - Ostatecznie - powiedział cicho czarnoksiężnik - Nicholas zmarł na skutek utraty krwi. - Widział wyraźnie mieszane uczucia, jakie malują się na twarzy Tristana. - Czy pamiętasz, w jaki sposób zareagowała twoja krew w pieczarach, kiedy przebywaliśmy tam zbyt długo, usiłując zdecydować, czy wejść do tunelu? - mówił dalej Wigg. - Wyobraź sobie zatem podobne uczucie, podobne ożywienie szlachetnej krwi, że tak powiem, tylko zwielokrotnione setki razy. Z szacunku dla księcia pozostali zachowali milczenie przez długą chwilę. Pierwszy przerwał ciszę Tristan. - Wciąż czegoś nie rozumiem - powiedział. - Nicholas objawił mi się jako dorosły mężczyzna. Dlatego nie rozpoznałem go od razu. Jak to możliwe, że powrócił do naszego świata w tak krótkim czasie jako w pełni dojrzały człowiek? - Dobre pytanie - powiedział Faegan. - Spróbuję na nie odpowiedzieć, jeśli Wigg mi na to pozwoli. - Faegan zerknął na pierwszego czarnoksiężnika i zobaczył, że starzec kiwa głową z aprobatą. - Przede wszystkim - zaczął - jest całkiem możliwe, że Nicholas został tu przysłany przez Heretyków jako niemowlę, a przynajmniej jako małe dziecko. Ale jeśli Heretycy wiedzieli o licznych Uprzedzeniach, jakie Nicholas odziedziczył po Tristanie, co wydaje się bardzo prawdopodobne, to z pewnością potrafili uaktywnić wiele z nich, zanim go przysłali do nas, obdarzając go w ten sposób ogromną mądrością i mocą już w młodym wieku. Umiejętności te miały niewiele albo wręcz nic wspólnego z jego wiekiem. Z doświadczeń Shailihy ze skrzydlatymi istotami zrodzonymi z magii wiemy, że Uprzedzenia mogą zostać uaktywnione nawet w przypadku osoby niewtajemniczonej. Logiczne się wydaje, że wszystkie dary Nicholasa były następstwem Uprzedzeń. Jeśli to prawda, to można założyć, że w miarę jak zbierał coraz więcej mocy kamienia, jego fizyczny i umysłowy rozwój postępował w tempie dotąd nie spotykanym. - A zatem nie wiedział o skazie w swoim inicjale? - zapytał Tristan. - Zgadza się - powiedział Wigg. - Nie wiedzieli też o tym Heretycy, bo nigdy by go do nas nie przysłali. Dopisało nam szczęście. - W jaki sposób udało warn się odkryć skazę w jego krwi, skoro nie wiedział o tym nawet sam Nicholas ani Heretycy? - zapytał Tristan. - Szczerze mówiąc, wydaje mi się to wręcz niemożliwe. - To kolejna część układanki - powiedział Faegan, uśmiechając się. - Ten element pomógł nam odkryć Ragnar. - Jak to? - zapytała Celeste. Na dźwięk imienia łowcy krwi jej twarz pociemniała, a spojrzenie stało się zimne. - Ragnar oślepił Wigga sproszkowanym płynem mózgowym, którym sypnął mu w oczy - odpowiedział Faegan. - Kiedy badaliśmy inicjał krwi Nicholasa, Wigg musiał dotknąć go palcami, żeby go “zobaczyć”, że się tak wyrażę. Właśnie wtedy po raz pierwszy dostrzegł anomalie. - Zamilkł na moment, zbierając myśli. - Wzbogaceni o to odkrycie rozpoczęliśmy badania - mówił dalej. - Co do Heretyków to nie ma wątpliwości, że nigdy nie posługiwali się tą dość dziwną metodą odczytywania inicjału krwi. Bo po co mieliby to robić? Nikt, nawet istoty tak wielce utalentowane jak Heretycy, nie szuka rzeczy, w których istnienie nie wierzy. - I ponieważ Nicholas nie był w stanie dopełnić Aktu Zjednoczenia - wtrącił Tristan w zamyśleniu - cały proces został zatrzymany, a Wrota uległy zamozniszczeniu. Tak więc krew Heretyków nie została w pełni ożywiona, przez co ich duchy musiały wrócić do niebios. - Tak - powiedział Wigg. - A zaklęcie, które Nicholas przygotował w celu zniszczenia skarabeuszy, zostało rzucone, zabijając większość z nich, zanim Akt Zjednoczenia został przerwany. Wysłaliśmy sługi, aby wybili skarabeusze, które przeżyły. Jednak Tristan wciąż jest w Eutracji poszukiwanym przestępcą. A Bractwo Konsulów, prawdopodobnie zdeprawowane przez Nicholasa za pomocą sztuki, pozostaje bez przywódcy. Tylko Zaświaty wiedzą, jak sprawy stoją. Taka grupa może się okazać bardzo niebezpieczna. - I wciąż nie wiemy, gdzie są szlachetnie urodzone dzieci - wtrąciła zasmucona Celeste. - A także wtajemniczone w sztukę kobiety. Zapadła cisza. - A ja wciąż nie otrzymałam odpowiedzi na moje pierwsze pytanie - nagabywała Shailiha. - Jak to możliwe, że Tristan żyje? - Pamiętam, że byłem bliski śmierci - powiedział cicho książę.. - Miałem wrażenie, że dryfuję. Wydawało mi się, że moja krew chce mnie zabrać w jakieś inne, odległe miejsce. Ale głównie przypominam sobie błękit, ból i ciemność. Słyszałem też głosy, które rozlegały się i cichły, lecz nie wiedziałem dlaczego. A potem nagle obudziłem się tutaj, w Reducie. Co się stało? - W chwili gdy Wrota zaczęły się rozpadać, nastąpił czwarty i ostatni atak konwulsji - wyjaśnił Wigg. - Nie zdołałeś dosięgnąć antidotum, którym Nicholas chciał cię przeciągnąć na swoją stronę. A potem Wrota zawaliły się, a ty zacząłeś spadać. - Skąd wiesz to wszystko? - zapytał podejrzliwie Tristan. - Przecież cię tam nie było! - To prawda - odparł Wigg, wydymając usta. - Ale byli tam Traax i Ox. - Co?!- zawołał Tristan. - Jak to “byli tam”? - Po tym jak rozkazaliśmy ptakowi, aby zabrał cię do Wrót, poleciliśmy obu sługom, aby udali się za tobą - odpowiedział Wigg i uśmiechnął się. Tristan spojrzał na wojowników, którzy stali uśmiechnięci, wypinając dumnie piersi. - Ox uratować Wybrańca - powiedział Ox, a jego brodatą twarz rozjaśnił jeszcze szerszy uśmiech. - To jego obowiązek. Tristan uśmiechnął się i wreszcie usatysfakcjonowany zamknął oczy. - A zatem kiedy Nicholas umarł i Wrota zaczęły się kruszyć, słudzy zabrali mnie z ich wierzchołka. - Tak - powiedział Faegan. - Ale nie tylko ciebie. - Jego pełen zadowolenia uśmiech mówił Tristanowi, że wciąż istnieją tajemnice, których książę jeszcze nie poznał. - Co masz na myśli? - zapytał Tristan. Faegan pochylił się do przodu w konspiracyjnym geście. - Zabrali też ciało zmarłego Nicholasa. Tristan skinął głową ze zrozumieniem. - A potem znaleźli antidotum i wcisnęli mi je do ust. - - Właśnie tak - powiedział Wigg. - Było go tyle, że starczyło i dla mnie. Dlatego odzyskałem wzrok. Tristan spojrzał na Shailihę. Z oczami lśniącymi od łez położyła rękę na jego dłoni. - Wiedzieliśmy, że istnieją niewielkie szansę na to, aby Nicholas umarł przed tobą i aby wojownicy zdążyli odebrać mu na czas antidotum, by ci pomóc - dodał Faegan. - Wiedzieliśmy też, że Traax i Ox będą musieli poczekać z ujawnieniem się, aż Nicholas umrze, jeśli w ogóle miało to nastąpić. Zginęliby na miejscu, gdyby Nicholas ich zobaczył. Ale jaki mieliśmy wybór? Prosiliśmy o cud i zdarzył się. - A potem Traax zrzucił ciało Nicholasa w ruiny walących się Wrót - powiedział Tristan, kiwając głową. - Dobrze zrobił. Wigg zaczerpnął powietrza i mrużąc oczy, uśmiechnął się do Faegana. - Niezupełnie - rzucił podstępnie. - Co masz na myśli? - zapytał Tristan. Wigg spojrzał na jeden z trzech tajemniczych stołów stojących w drugim końcu sali. Kiedy obrócił nieco głowę, płachta przykrywająca jeden z nich uniosła się. Na stole leżał nieruchomo Nicholas, wciąż ubrany w białą szatę. Był martwy, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Na jego ubraniu i twarzy widniały strużki zaschniętej błękitnej krwi. Shailiha zaczerpnęła gwałtownie powietrza i zakryła usta dłonią, a Celeste, Geldon i gnomy otworzyli usta zdumieni. Słudzy uśmiechnęli się ze zrozumieniem. - Dlaczego? - zapytał Tristan ledwo słyszalnym szeptem. - Najpierw chcieliśmy kazać sługom spalić jego ciało na gruzach Wrót - odpowiedział Wigg. - Potem jednak uznaliśmy, że zaryzykujemy, i powiedzieliśmy im, żeby, o ile to będzie możliwe, przynieśli ciało tutaj, dzięki czemu mogliśmy dokładniej zbadać jego krew. Sądziliśmy, że jeszcze wiele możemy się dowiedzieć. W końcu nigdy wcześniej nie mieliśmy sposobności zbadać szlachetnej krwi, która nie tylko przeszła do Zaświatów, ale także z nich powróciła. Poza tym pragnęliśmy, jeśli tylko byłoby możliwe sprowadzenie go bez kłopotów, aby znalazł się tutaj, we wnętrzu Reduty. Nie chcieliśmy, aby jego szczątki pozostały w ruinach na otwartym terenie. Żywiliśmy przekonanie, że jeśli jego ciało spocznie tutaj, tak głęboko pod ziemią, to może Heretycy nie będą w stanie go odzyskać. Bez wątpienia nie próbowali zabrać go ze sobą, a to dlatego, czego jednak możemy się tylko domyślać, że odkryli skazę w jego krwi i zdali sobie sprawę, że już nie jest im potrzebny. - Wigg uniósł brew. - I dobrze, bo przecież nie chcemy powtórki tego, co się stało w Parthalonie, prawda? Ale istnieje też inny powód, dla którego ciało Nicholasa znalazło się tutaj. Powód, którego nawet my nie byliśmy świadomi. - Jaki to powód? - zapytał Tristan. - Byłeś bliski śmierci, kiedy Ox przyniósł cię tutaj - powiedział Wigg, spoglądając na wojownika. - Muszę powiedzieć, że chyba jeszcze nigdy dotąd nie widziałem takiego oddania, nawet wśród żołnierzy naszej byłej Gwardii Królewskiej - dodał. - W każdym razie z trudem wyczuwałem twój puls. Byłeś odwodniony, wychłodzony i bardzo ucierpiałeś na skutek odmrożeń. Co gorsza, ciemne żyły widoczne najpierw na twoim ramieniu rozprzestrzeniły się na całe ciało. Antidotum uchroniło cię od śmierci, lecz w chwili kiedy je otrzymałeś, czwarty napad konwulsji trwał już bardzo długo. Dlatego można powiedzieć, że byłeś zawieszony między życiem a śmiercią. Zacząłeś już przechodzić w Zaświaty, musieliśmy się więc pospieszyć. - Wigg znowu się uśmiechnął i spojrzał na Faegana. - Dlatego improwizowaliśmy. - Improwizowaliście?!- zawołał Tristan. Spojrzał najpierw na siostrę, a potem na Celeste. - Aż boję się zapytać - powiedział cicho. Wigg nic nie odpowiedział, tylko uniósł dłonie. O wiele większa płachta przykrywająca trzeci ze stołów wzniosła się w powietrze. Tristan otworzył szeroko oczy, gdy ujrzał to, co skrywała. Na stole stała ogromna przezroczysta kula. Jej wnętrze dzieliła na dwie równe części niewidoczna ścianka. Połowa kuli zawierała coś, co wyglądało jak błękitna ciecz, która lekko falowała. W drugiej znajdował się ciemniejszy, dość mętny, całkowicie nieruchomy płyn. Od powierzchni kuli odchodziły liczne rurki także wykonane z przezroczystego materiału. Na końcu każdej z nich widniała srebrna igła. To dziwne naczynie tkwiło na stole niczym jakiś straszliwy, wielobarwny, kryształowy pająk, którego nogi zwieszały się ku ziemi. - Na Zaświaty, co to takiego? - zapytał szczerze zdumiony Tristan. - Skąd to macie? Co tam jest w środku? - Szczerze mówiąc, nie wiemy, jak to się nazywa - odparł Faegan. - Czy w ogóle ma jakąś nazwę. Razem z Wiggiem nazwaliśmy to kulistym kolektorem. - A do czego to służy? - zapytała Shailiha. - No cóż, przede wszystkim pomogło uratować życie Tristanowi. - W jaki sposób? - zapytała księżniczka. - Pozwól, że zacznę od początku - powiedział Wigg. - Jak tylko Traax i Ox przynieśli tu Tristana, od razu podaliśmy mu resztę antidotum. On jednak, jak już mówiłem, wciąż pozostawał na granicy życia i śmierci. Kiedy my się nim zajmowaliśmy, Traax razem z oddziałem sług na nasz rozkaz udał się do Ochronki. Chcieliśmy sprawdzić, czy może zostały tam jakieś dzieci. Wojownicy nie znaleźli dzieci, żywych czy martwych, za to trafili na kolejną grupę ptaków, które obozowały przed zamkiem, broniąc go. Najwyraźniej Nicholas planował tam powrócić. Tym razem to ptaki ustępowały liczebnością wojownikom. Traax i Ox wraz ze swoim wojskiem zaskoczyli je atakiem z góry i szybko się z nimi rozprawili, po czym, co było bardzo rozsądne, spalili ich ciała. Kiedy wreszcie weszli do zamku, zdumieli się na widok tego, co ujrzeli. - Co takiego? - zapytał zniecierpliwiony Tristan. - W wielkiej sali spoczywała ta kula - odpowiedział Wigg. - A na ścianach ujrzeli zawieszone nieduże pojemniki w kształcie trumien. Wszędzie widać było resztki szlachetnej krwi: na ścianach, na podłodze i na całej kuli. Traax i Ox zabrali ze sobą kulę, podejrzewając, że jest to coś, czego używa się w sztuce, może nawet coś ważnego. Dopiero później przekonaliśmy się, jak bardzo ważnego. - Wigg zerknął na złowieszczo wyglądającą kulę. Jego twarz spochmurniała. - Po zbadaniu kilku inicjałów krwi pobranych z resztek pozostałych we wnętrzu kuli, szybko upewniliśmy się, że właśnie w niej Nicholas zbierał krew dzieci. Bardzo przemyślnie, jak się nad tym zastanowić. Obaj z Faeganem dostrzegamy wiele innych sposobów, na jakie można by wykorzystać kulę, mam na myśli posługiwanie się nią w dobrych celach. Ale odbiegam od tematu. - Ponownie spojrzał na stół. - W jaki sposób to coś mnie uratowało? - zapytał Tristan. Wyraźnie zmęczony, wziął głęboki oddech i przeczesał dłonią włosy. - Szlachetna krew, choć krótko, może żyć poza ciałem - powiedział Faegan. - Dowodem na to jest inicjał krwi. Tristan odchylił się do tyłu w zamyśleniu. - Ale co to wszystko ma wspólnego ze mną? - zapytał. - Kiedy Akt Zjednoczenia został przerwany, krew Nicholasa, przez to że była nasycona tak ogromną ilością energii kamienia, żyła dłużej poza jego ciałem niż normalnie - wtrącił Faegan. - Ten zdumiewający precedens i odkrycie kolektora dały mnie i Wiggowi do myślenia. Ułożyliśmy plan, który potem zrealizowaliśmy. - Uśmiechnął się podstępnie do księcia, wiedząc, że za chwilę znowu wszystkich zaskoczy. Oczywiście z wyjątkiem Wigga. - I co w końcu zrobiliście? - zapytał Tristan. Faegan spojrzał na Wigga. Zaczerpnął powietrza i uniósł brew, wypychając policzek językiem. - Posłużyliśmy się kolektorem, aby spuścić ci część zatrutej krwi, jednocześnie zastępując ją taką samą ilością krwi pobranej z ciała twojego syna. Zdumiony Tristan otworzył usta. Nigdy wcześniej nie słyszał o czymś tak dziwnym. Przez chwilę wydawało mu się, że obaj czarnoksiężnicy zwariowali, całkowicie i ostatecznie. - Co zrobiłeś?!- zawołał wreszcie. - To właśnie zatruta krew cię zabijała, Tristanie - powiedział Wigg. - Z drugiej strony krew Nicholasa, dzięki wysokiej jakości wzmocnionej energią kamienia, żyła tak długo po tym, jak zgasło jego ciało. Wierzyliśmy, że jeśli usuniemy część twojej skażonej krwi i zastąpimy ją taką samą ilością krwi Nicholasa, to twoja krew zostanie uleczona. I mieliśmy rację. W niecałe dwa dni po zabiegu czarne żyły na twoim ciele zaczęły zanikać, ty zaś odzyskałeś przytomność. Jesteśmy przekonani, że potrzebujesz jeszcze kilku tygodni, żeby w pełni wyzdrowieć, ale nie wątpimy, że to nastąpi. Nikt inny - oczywiście poza Traaksem i Oksem - nie wiedział, że tu jesteś, żywy i pod naszą opieką. Postanowiliśmy nie robić nikomu nadziei, żeby potem nie musieli przeżywać rozczarowania. Podpalenie twojego stosu pogrzebowego i nasze relacje z poszukiwań prowadzonych przez Traaksa i Oksa były tylko przykrywką, żebyśmy mogli w spokoju pracować. - Ale dlaczego nic nam nie powiedzieliście? - zaprotestowała Shailiha. - Wydaje mi się, że postąpiliście bardzo okrutnie! - Wiem - odpowiedział cicho Wigg. - I przepraszamy za to. Uznaliśmy jednak, że tak będzie najlepiej. Wtedy nie mieliśmy pewności, czy zostały przy życiu jeszcze jakieś ptaki, takie jak te, które Traax odkrył w okolicy Ochronki. Ani czy Ragnar na pewno nie żyje. Gdyby więc przegrupowali się i ponownie nas zaatakowali, nie mogliby wydobyć z was torturami tego, czego nie wiedzieliście. Gdyby natomiast tak się stało i dowiedzieliby się, że książę żyje, przybyliby tu po niego, a my nie potrafilibyśmy ich powstrzymać. Wtedy książę zginąłby niechybnie. Naprawdę bardzo nam przykro, że tak was zwodziliśmy. Tristan spojrzał na siostrę. Jej twarz wyrażała zdziwienie i konsternację. Widać było, że chciałaby się rozgniewać na czarnoksiężników, lecz nie potrafiła. Wtedy Wigg spojrzał w ciemne oczy Wybrańca, a jego spojrzenie było bardzo znaczące. - W pewnym sensie Nicholas pozostanie częścią ciebie - powiedział. Zapadła kolejna długa chwila ciszy. - Ale jakie są następstwa? - zapytała wreszcie Shailiha.- Czy krew Tristana została w jakiś sposób zmieniona czy też zepsuta? - Nie - odpowiedział Faegan. - Widzisz, krew Nicholasa była po części także krwią Tristana. Dlatego można powiedzieć, że są zgodne, że się tak wyrażę. Ponadto nie musieliśmy posługiwać się dużą ilością krwi Nicholasa, a zatem krew syna nie zdominuje krwi ojca. Raczej będzie odwrotnie. Z czasem krew Tristana stanie się taka jak przedtem. Z pewnością potwierdzi to prosty test inicjału krwi, jaki przeprowadzimy za kilka tygodni. - No i wreszcie możemy powiedzieć o najważniejszym - ciągnął Wigg. - Klejnot wrócił do poprzedniego stanu. Na szczęście odzyskał całą swoją moc. - Ale musimy też zająć się inną sprawą - wtrącił Faegan. - Jaką? - zapytał Tristan. - Tym, dlaczego Nicholas pozwolił nam zatrzymać Kodeks - odparł Faegan. - Wydało nam się to co najmniej dziwne, ale znalazłem odpowiedź, kiedy przywróciłem księdze naturalne rozmiary i dokładnie ją zbadałem. - Jak to? - zapytała Shailiha. - Otóż ta wielka magiczna księga, jedyna, na której opierała się niemal cała wiedza o sztuce, została zmieniona - wyjaśnił Faegan. - Nicholas, czytając Kodeks, zmieniał go jednocześnie. Bez wątpienia posiadał dar wiernej pamięci, tak jak ja, i przeczytał cały traktat. Ale w jego przypadku moc wiernej pamięci była znacznie potężniejsza, co prawdopodobnie umożliwiało mu w każdej chwili cytowanie poszczególnych fragmentów albo nawet całych rozdziałów. Dlatego nie potrzebował oryginału. Tak więc zmienił Kodeks, czyniąc go tym samym jeszcze jedną bronią przeciwko nam. Sama idea była przewrotnie podstępna, ponieważ nie dokonał zmian w sposób oczywisty. Można się było spodziewać, że napotykając je, potkniemy się raczej i będziemy próbować jeszcze raz, a nie że przewrócimy się od razu. Poza tym takie drobne zmiany dawały mu pewność, że będziemy potrzebować więcej czasu, aby się zorientować, że zostały wprowadzone. Wiedział, że zechcemy posłużyć się księgą, by lepiej zrozumieć nasze liczne problemy. Czy można było wymyślić coś lepszego niż sfałszowanie tekstu, na którym tak bardzo polegaliśmy? Myślę, że nie bez trudu, ale uda mi się przywrócić pierwotną wersję dzięki darowi wiernej pamięci. Ale na to potrzeba dużo czasu i ogromnego wysiłku. Tristan spojrzał na przyjaciół, a potem na ciało syna. Nicholas, pomyślał zasmucony. Owoc gwałtu czarownicy z Sabatu na Wybrańcu. Dziecko, które spłodziłem. - Jest coś jeszcze, o czym musisz wiedzieć, Tristanie - powiedział łagodnie Wigg. - I być może z największym trudem przyjdzie ci to przyjąć. - Czarnoksiężnik zerknął na kolektor, a potem znowu spojrzał na księcia. - Dotyczy to krwi Nicholasa - powiedział. - Wyciekła z niej cała moc kamienia, a zatem umiera ostatnia część żywej istoty twojego syna. Tristan spojrzał na kulę i zobaczył, że drobne błękitne fale w jej wnętrzu poruszają się coraz wolniej. Zaczerpnął powietrza i oparł dłonie na blacie stołu, by wstać. Traax, Ox i Shailiha zerwali się natychmiast, by mu pomóc. Tristan skierował ponure spojrzenie na Wigga, a czarnoksiężnik od razu zrozumiał jego intencje. Starzec dał znak ręką i cała trójka się odsunęła. Książę z wielkim trudem wstał o własnych siłach i na drżących nogach podszedł do kuli. Przez chwilę wpatrywał się w to dziwne urządzenie, które pomogło uratować mu życie, a potem położył na nim dłoń. Krew jego syna falowała coraz wolniej, aż wreszcie znieruchomiała. I wtedy, jakby po zgaszeniu świecy, emanujący z niej błękitny blask zbladł i zgasł na zawsze. Ocierając łzy, Tristan przeszedł z trudem do stołu, na którym leżało ciało Nicholasa. Ciemnoniebieskie, skośne w zewnętrznych kącikach oczy wciąż były otwarte. Książę wyciągnął rękę i zamknął je łagodnym ruchem. Potem podniósł płachtę z marmurowej podłogi i przykrył ciało. Wiedział, że czarnoksiężnicy będą chcieli spalić szczątki. Tym razem nie będzie się sprzeciwiał. Nicholas II z rodu Gallandów, pomyślał, przypominając sobie słowa, które wyrył na prowizorycznym nagrobku, jaki wbił w miękką ziemię małej mogiły w Parthalonie. Pozostaniesz w naszej pamięci. Potem wrócił do stołu i oparł się o krzesło. Wyczerpany, pragnął jedynie wrócić do łóżka i zasnąć na resztę życia. Wyraził takie życzenie. Wspomagany przez sługi wrócił do drugiej sali i od razu opadł na łóżko. Celeste troskliwie okryła go kołdrą. Tristan spojrzał na Wigga, kiedy starzec stanął przy jego łóżku. Oczy same mu się zamykały. - Czy wyświadczysz mi przysługę, pierwszy czarnoksiężniku? - zapytał sennym głosem. - Słucham. - Następnym razem, kiedy będziecie z Faeganem obmyślali takie znakomite plany, bądź łaskaw poinformować mnie o nich, dobrze? Wigg patrzył na niego z góry, a jego oczy lśniły od łez. Uniósł zwyczajowo brew, a kącik jego ust poruszył się nieznacznie. - Postaramy się, Wybrańcu - odpowiedział cicho. - Postaramy się. Tristan zapadł w sen. ROZDZIAŁ 56 Świeży śnieg skrzył się pod kopytami konia. Tristan na grzbiecie Pielgrzyma piął sie w górę zbocza. Czuł się doskonale; znowu dosiadał pstrokatego, siwobiałego wierzchowca, a otwarta przestrzeń była miłą odmianą po długim przebywaniu w nieco zatęchłym wnętrzu Reduty. Powietrze było czyste, zimne, świeże i przesycone wonią sosnowych igieł. Z każdym krokiem konia, który niósł go coraz dalej w głąb Lasów Hartwick, powracały coraz żywsze wspomnienia dotyczące tego miejsca. Rozluźniając wciąż obolałe mięśnie, spojrzał w niebo. Po błękitnym bezmiarze płynęły puszyste obłoki. Minęły dwa tygodnie od chwili, kiedy Tristan odzyskał przytomność, a przez ten czas odzyskał też w znacznej mierze siły. Wiedział jednak, że minie jeszcze dużo czasu, zanim całkiem wróci do zdrowia. Ciemne żyły, które wcześniej pokrywały całe jego ciało, zniknęły, a wszechogarniający piekący ból ustąpił, pozostawiając znużenie, sztywność stawów i osłabienie mięśni. Poza tym książę znowu był sobą. Uśmiechnął się, kiedy Pielgrzym zatrzymał się nad częściowo przysypaną śniegiem kłodą. Kiedy tylko Tristan wstał z łóżka, od razu poszedł zgolić dwutygodniowy zarost. Shailiha dokuczała mu pod tym względem niemiłosiernie, twierdząc, że ostatnimi czasy staje się coraz bardziej podobny do ich nieżyjącego ojca. Wszyscy z ulgą przyjęli fakt, że minęło zagrożenie ze strony Nicholasa i jego stworów, a ich życie choć trochę powróciło do normalności. Tristan, Shailiha z dzieckiem, Celeste i pozostali mieszkańcy Reduty przenieśli się na górę do królewskiego pałacu. Tylko Wigg i Faegan nie chcieli się ruszyć i pozostali w Reducie. Tristan i Shailiha ucieszyli się, że mogą powrócić do dawnego domu, gdzie powietrze było słodsze, a światło dnia wlewało się przez świetliki i okna. Jednak zamek był w bardzo opłakanym stanie, co stawiało pod znakiem zapytania ich bezpieczeństwo. Wiele okien i drzwi splądrowanego pałacu było zniszczonych. Na polecenie Tristana słudzy przenieśli część mebli i ozdób z Reduty, a także znaczną ilość żywności, wina, pościeli i naczyń kuchennych. Ale odbudowa dopiero się zaczęła. Książę uśmiechnął się, otulając się szczelniej postrzępioną futrzaną kurtką. W pałacowych komnatach rozbrzmiewały krzyki Shawny Niskiej i Mary Młodszej, które pragnąc przejąć kontrolę nad bieżącymi pracami, wciąż się kłóciły, zupełnie jak Wigg i Faegan - a może nawet jeszcze gorzej. Tristan większość czasu poświęcał na odzyskanie formy. Ćwiczył fechtunek i rzucał nożami, by wzmocnić osłabione mięśnie i ponownie udoskonalić swoje umiejętności. Obserwując siebie, doszedł do wniosku, że dopiero w połowie odzyskał dawną szybkość. Ale trenował nieprzerwanie i stawał się coraz lepszy. Dobrze było znowu poczuć miecz w dłoni, mimo że nie mógł ćwiczyć zbyt długo. Shailiha, Celeste i Martha czuwały nad wszystkim w pałacu i opiekowały się Morganną. Wigg pomagał Faeganowi odtworzyć pierwotną treść Kodeksu, lecz czasem porzucał żmudne zajęcie, by lepiej poznać swoją córkę. Tristan zawsze kiedy myślał o Celeste, a robił to często, doznawał dziwnie mieszanych uczuć. Dziewczyna bardzo go pociągała. Wiedzieli o tym wszyscy w pałacu, także Wigg. Lecz mimo iż wyczuwał, że nie jest jej obojętny, wykazywała ona pewną powściągliwość. Dodatkowo sprawy komplikował fakt, że Celeste była jedyną córką jego mentora i przyjaciela. W rzeczywistości Wigg znał ją niewiele lepiej niż Tristan. Czasem księciu wydawało się, że powinien spróbować na razie stłumić swoje uczucia i pozwolić ojcu i córce oswoić się ze sobą, a dopiero potem spróbować wniknąć głębiej do serca Celeste. Jeśli w ogóle kiedykolwiek miało to nastąpić. Z trudem odrywając myśli od Celeste, Tristan obrócił się w siodle, by sprawdzić przedmioty, które przywiózł ze sobą do lasu. Głównie z tego powodu udał się tam tego dnia sam. Po raz pierwszy, jak mu się zdawało, od niepamiętnych czasów, jego spokoju nie mąciła obecność chroniącego go sługi czy też usłużnych, lecz gderliwych gnomów. Bo to, co zamierzał zrobić, chciał uczynić w samotności. Zamierzał rozrzucić na cztery wiatry nad grobami swojej rodziny prochy swego jedynego syna, Nicholasa. Kiedy dotarł do niewielkiej polany, zsiadł z konia i uwiązał Pielgrzyma do drzewa. Wierzchowiec potarł czule pyskiem jego ramie., kiedy książę, odwiązywał klapę skórzanej torby i wyjmował z niej niewielką urnę zalakowaną woskiem. Tristan zatrzymał się na skraju polanki, a jego serce i umysł wypełniły liczne wspomnienia o ludziach, którzy zostali tam pochowani. Powrócił też myślami do tamtej nocy, kiedy to uratował Celeste przed skokiem z urwiska, przekonany, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Pokręcił powoli głową. Życie potrafi nas czasem zaskoczyć, pomyślał. Wziął głęboki oddech i ruszył na środek polany, gdzie kiedyś wykopał groby dla członków swojej rodziny i czarnoksiężników z Rady. Opadł na kolana i ostrożnie postawił urnę na ziemi. Zamknął oczy i skłonił głowę; ciszę mącił jedynie wiatr w konarach sosen i sporadyczne nawoływania ptaków. Gdyby był w pełni sił, być może usłyszałby za plecami czyjeś kroki na śniegu. Gdyby miał otwarte oczy, mógłby zobaczyć wydłużający się cień, który przesuwał się bezgłośnie po ziemi. Ale nie zobaczył. Poczuł tylko ból po uderzeniu w głowę i zaraz zapadł w ciemność. Obudził go zapach dymu. Znowu poczuł woń sosnowych igieł, tym razem zmieszaną z zapachem klonowych liści. Kwaśny dym niosący sadze płynął z ogniska, którego płomienie skakały niebezpiecznie blisko jego głowy. Otworzył oczy, a obraz zafalował nieprzyjemnie. Kiedy wreszcie odzyskał ostrość widzenia, ujrzał białe obłoki płynące po jasnobłękitnym niebie. Leżał na plecach. Spróbował usiąść i poczuł rozsadzający czaszkę ból. I wtedy uświadomił sobie straszną rzecz. Odebrano mu broń. - Witaj ponownie, Wybrańcu - rozległ się głos za jego plecami. - Cieszę się, że widzę cię znowu na nogach. Tristan znieruchomiał. Nie musiał patrzeć, by rozpoznać osobę. Mimo to nie chciał uwierzyć w to, co słyszał. Wstał powoli i obrócił się. Długa, zapadnięta twarz, zepsute zęby i brudne, rzadkie włosy pozostały takie same, jak Tristan zapamiętał. Między księciem a jego rozmówcą płonęło ognisko, obok którego ułożono nieduży stos świeżo narąbanego drewna. Pijawka z władczą miną siedział na kłodach, chroniąc się przed śniegiem. Na prawym biodrze miał eutracki pałasz, na lewym sztylet w złotej pochwie. Tristan od razu się zorientował, że jest to stary obrzędowy nóż Wigga, ten sam, którym Ragnar umieścił truciznę w oczach czarnoksiężnika. A potem spojrzenie Tristana powędrowało ku prawemu przedramieniu Pijawki. Rękaw jego futrzanej kurtki był podwinięty, co pozwalało zobaczyć miniaturową kuszę z pięcioma strzałami. Cięciwa była napięta, gotowa do wypuszczenia strzały. Pijawka uniósł nieco rękę, kierując kuszę prosto w serce księcia. Tristan wytężył wzrok i poczuł dreszcz na całym ciele. Na czubkach grotów wszystkich strzał widniały żółte plamki. Starając się zachować spokój, Tristan spojrzał za plecy mordercy. W pewnej odległości od ogniska stał koń Pijawki przywiązany do drzewa. Na łęku jego siodła wisiał miecz Tristana i pochwa z nożami. By ich dosięgnąć, Tristan musiałby przejść dokładnie przez to miejsce, w którym siedział Pijawka, co wydawało się niemożliwe. Za koniem mordercy na ziemi leżała prosta lektyka. Tristan ponownie spojrzał na twarz człowieka, którego tak bardzo nienawidził, a krew w jego żyłach, wzburzona gniewem, popłynęła szybciej. - Mówiono, że nie żyjesz, sukinsynu! - warknął. W głowie wciąż mu się kręciło od uderzenia i czuł, że nie stoi jeszcze pewnie na nogach. Starał się ze wszystkich sił skupić myśli. - Który z moich sług zawiódł mnie, pozwalając żyć komuś takiemu jak ty? Najwyraźniej sam muszę z tobą skończyć. Pijawka uśmiechnął się. - Zdaje się, że zginęło wielu twoich wojowników. Gdy tylko ujrzałem cię na dnie kanionu, od razu pomyślałem, że to może być zasadzka. A kiedy zobaczyłem opadające sieci, wiedziałem, że to koniec moich ptaków. Muszę przyznać, że była to bardzo zmyślna pułapka. Tak więc kiedy zobaczyłem, jak mkniesz w górę, zawróciłem ptaka i poleciałem w przeciwnym kierunku, wzdłuż kanionu. Zatrzymywałem się co sto metrów, popędzając pozostałe przy życiu ptaki i udając, że wciąż nimi dowodzę. Wiedziałem, że i tak zginą, dlatego posłużyłem się nimi, by uratować siebie. W rzeczywistości są dość głupie. Tak, zdecydowanie wolę konia. - Roześmiał się nieprzyjemnie, zanim zaczął mówić dalej. - W każdym razie kiedy pokonałem, jak mi się zdawało, odpowiednią odległość, skierowałem się ku górze, poza krawędzie kanionu. Dwaj z twoich wojowników zauważyli mnie i zaatakowali z góry. - Zamilkł i wydął usta w drwiącym grymasie. - Ale źle się to dla nich skończyło. - Spojrzał znacząco na kuszę. - Większość twoich latających małp i karłowatych gnomów była tak uradowana tym, co schwytali w sieci, że zapomnieli poszukać tego, co mogło do nich nie wpaść. Nawet twoi czarnoksiężnicy mnie nie widzieli. - Taka ucieczka to nieszczególnie honorowe zachowanie - rzucił cicho Tristan. - Ale w końcu honor nie jest twoim największym atutem, prawda? - Honor?- Pijawka roześmiał się. - Może dobry i uczciwy książę Tristan z rodu Gallandów powie mi uprzejmie, co można zrobić z honorem?! Da się go zjeść, dobry książę? Nie! Wydać go jak pieniądze? Nie! Kupić za niego dzban wina albo gorący posiłek? Czy też ciepło ochoczej gorącej dziwki, żeby odpędzić nocny chłód Pory Kryształu? Z pewnością nie! Honor, też mi coś! Pijawka splunął do ognia; strużka śliny spadła z sykiem w płomienie. Opierając stopę na stosie kłód, wsparł się ramieniem o kolano; kusza pozostała wymierzona w pierś księcia. - Ale co ty możesz wiedzieć o takich rzeczach? - ciągnął. - Czy nasz dobry książę wędrował kiedyś samotnie, osierocony, ulicami Tammerlandu? Albo spał w zimnym zaułku, zastanawiając się, czy następnego dnia będzie miał co włożyć do ust? Czy też rozmyślał ze strachem, co musi zrobić, żeby zdobyć coś do jedzenia? I on mi mówi o honorze! - Nigdy nie robiłem niczego dla honoru, głupcze, a tylko po to, by otrzymać to, co dawali mi Ragnar i Nicholas. Oczywiście tylko okruchy z ich stołu, ale za to jakie! Jestem płatnym mordercą, najlepszym, dlatego moje usługi są warte najwyższej ceny. Problem w tym, że udało ci się zabić obu moich pracodawców. Teraz, kiedy nie ma już Nicholasa i Ragnara, a Wrota są zniszczone, jesteś jedynym rozwiązaniem moich problemów. - Uśmiechnął się dziwnie. - Nie widzisz tego, mój książę? - Nie - rzucił gniewnie Tristan. - Oszalałeś? W jaki sposób miałbym rozwiązać twoje problemy? Ja pragnę tylko zobaczyć, jak umierasz. - Ach - westchnął Pijawka. - Wreszcie doszliśmy do sedna sprawy. Do tej jednej jedynej rzeczy, która nas łączy. Może poza pragnieniem zakosztowania wdzięków Celeste. Zapytasz pewnie, co to takiego? No cóż, jest to nieodparte pragnienie ujrzenia śmierci tego drugiego. Tyle tylko że mamy inne powody. Bo ty, głupcze, kierujesz się honorem. - A ty? - zapytał Tristan. - Dlaczego wciąż pragniesz mnie zabić? Mógłbyś z łatwością uciec, nie zawracając sobie mną głowy. Jak sam powiedziałeś, obaj twoi pracodawcy nie żyją. - Zamilkł na moment i spojrzał groźnie. - Ponadto, jak się przekonasz, nie tak łatwo mnie zabić - dodał cicho. Kusza wciąż była wymierzona prosto w serce Tristana. Książe, nie mógłby nic zrobić, gdyby morderca wypuścił jedną ze strzał. - Nie domyślasz się, dlaczego tu jestem? - zapytał Pijawka. - Nie - odpowiedział spokojnie Tristan. - Może mnie oświecisz? - Chodzi o nagrodę, oczywiście! - wybuchnął Pijawka. Prychnął pogardliwie, jakby rozmawiał z głupkiem. - Sto tysięcy kisa w złocie, które twój syn oferował za twoje życie! Pokaźna cena za głowę króla! Czy też w tym przypadku powinienem powiedzieć “księcia”? Nagroda, której Nicholas nigdy nie zamierzał wypłacić i wierzył, że nigdy to nie nastąpi. A może zapomniałeś? Ale ona wciąż jest aktualna, a ja chcę ją odebrać. Serce Tristana na moment przestało bić. I wcale nie dlatego, że nagle zdał sobie sprawę, iż tylko jeden z nich zejdzie z tej góry żywy. To wiedział od chwili, gdy ujrzał Pijawkę. Raczej z powodu nagłego olśnienia, że przecież wciąż jest poszukiwany, obwiniany za czyny, do popełnienia których, czego lud nie wiedział, został zmuszony. - Nie wierzę ci - blefował. - Ragnar i Nicholas nie żyją, a więc nie ma nikogo, kto by ci wypłacił nagrodę. A gdyby nawet wyczarowali te pieniądze, to z pewnością byś je po prostu ukradł i uciekł, nie zawracając sobie głowy moją osobą. Kawałki twojej układanki nie pasują do siebie. Pijawka uśmiechnął się. - A to dlatego, że nie masz ich wszystkich - odpowiedział. - Prawda jest taka, że pieniądze istnieją, tyle tylko że oferuje je ktoś inny. Tristan zmrużył oczy sceptycznie. - Kto by to mógł być? - zapytał. Pijawka przechylił głowę, zadowolony z siebie. - Nie potrafisz zgadnąć? - odpowiedział cicho. - Myśliwymi, którzy teraz na ciebie polują, są pozostali przy życiu konsulowie z Reduty. Tristan nie wierzył własnym uszom - Bractwo Konsulów, niegdyś ludzie czystego serca chcieli teraz jego głowy. - Wciąż ci nie wierzę - blefował. - Dlaczego pragnęliby mojej śmierci? - Och, mają swoje powody, tego możesz być pewny - odpowiedział Pijawka. - Ale to nie koniec naszej historii. Historii o tym, co cię czeka. Tristan wpatrywał się w Pijawkę; nic innego mu nie pozostało. Bardzo mu brakowało dodającego pewności siebie ciężaru broni, którą nosił na plecach. Bez niej czuł się bezbronny i osamotniony. Ale nawet gdyby miał ją teraz pod ręką, nie miał pewności, czy będąc wciąż osłabiony, byłby w stanie zabić mordercę. W zakamarki jego umysłu zaczęło się wciskać mroczne przygnębienie, które jednak szybko odpędził. Skulił się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył, jak Pijawka wyciąga z pochwy rytualny sztylet. Ostrze noża wciąż pokrywał żółty proszek. - Jeśli zamierzasz mnie zabić, dlaczego po prostu tego nie zrobisz? - warknął Tristan. - Po co zanudzasz mnie całą tą gadaniną? - Ponieważ nie zamierzam cię zabić. - Pijawka uśmiechnął się, odsłaniając ciemne, zepsute zęby. - Pamiętaj, że list gończy mówi “żywy lub martwy”. Ja zamierzam wziąć cię żywego. Rannego, ale żywego. Widzisz, trucizna łowcy kryje w sobie pewien sekret, o którym nie wiesz. Mimo że stan twojego zdrowia się poprawia, to kolejna rana, z dawką proszku łowcy, jaką widać na nożu Wigga, sprawiłaby, że trucizna połączyłaby się i wzmocniła śladowe ilości tej wcześniej wprowadzonej do twojej krwi, powodując kolejne napady konwulsji i śmierć, lecz wcześniej niemal natychmiast straciłbyś przytomność. Tym razem upłynęłyby całe dnie, zanimbyś się obudził. Tak więc kiedy stracisz przytomność, zabiorę cię do Tammerlandu, a konkretnie na Targowisko. Konsulowie ujawnią się i wypłacą mi nagrodę, a potem zostawią cię w lektyce, w której będziesz powoli umierał, sponiewierany przez lud Eutracji. Będzie to bardzo ciekawe widowisko. Zamierzam tam zostać i popatrzeć. Oczywiście będę już znacznie bogatszym człowiekiem. Tristan wypuścił szybko powietrze. Wzdrygnął się na myśl o kolejnej serii konwulsji, które teraz z pewnością by go zabiły. Wyobraził sobie siebie umierającego z pianą na ustach, niczym zarażone wścieklizną zwierzę w klatce, pośród tłumu szydzących z niego mieszkańców Tammerlandu. Tych samych ludzi, dla których tyle razy ryzykował życie. Starał się ukryć prawdziwe uczucia. - Ale dlaczego? - zapytał zaczepnie. - Dlaczego konsulowie mieliby to zrobić? Nie wyrządziłem im żadnej krzywdy. - Odpowiedź jest prosta, ale nie udzielę ci jej w całości - odparł szyderczo Pijawka. - Bo droga mi jest nie tylko moja głowa, lecz także nagroda, którą zamierzam odebrać. Tyle jednak mogę ci powiedzieć: jeśli lud ujrzy konsulów jako tych, którzy schwytali zdradzieckiego księcia, to uzna ich za wybawców narodu. A to z kolei pomoże im znacznie w ich wysiłkach, by objąć władzę. - Uśmiechnął się szeroko. - Drogi książę, z pewnością nie masz nic przeciwko temu, bym zatruł twoją krew po raz kolejny? Zdaje się, że za pierwszym razem bardzo ci się to podobało. Pijawka trzepnął wolną dłonią o kolano i roześmiał się, ogromnie zadowolony z siebie. - Kto wie? - powiedział. - Może nawet uznają mnie za bohatera. I stwierdzą, że uczyniłem to, kierując się honorem! Co za niezwykły obrót spraw, zgodzisz się chyba ze mną? - Skąd masz ten sztylet? - zapytał Tristan, usiłując zyskać na czasie. Pijawka uśmiechnął się. - Dobrze się złożyło, że Ragnar nie mógł zabrać go ze sobą tam, dokąd się udał - powiedział uradowany. - On nie żyje, a ja zabrałem nóż z tego, co z niego pozostało: kupki ubrań i ogromnej kałuży krwi. - Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? - Prosta logika - odpowiedział Pijawka i przestał się wreszcie śmiać. - Domyśliłem się, że czarnoksiężnicy mogą cię uratować. I że będziesz chciał postąpić z honorem i pochować szczątki syna na rodzinnym cmentarz. Tak więc po bitwie ukryłem się w okolicznych lasach i czekałem na ciebie. - Skoro wszystko, co mówisz, jest prawdą, dlaczego nie otrułeś mnie, kiedy jeszcze byłem nieprzytomny? - zapytał Tristan. - Zaoszczędziłbyś mi kłopotu zabicia cię. Oblicze Pijawki pociemniało. Wstał, odpiął kuszę z ramienia i rzucił ją na ziemię blisko konia. Potem odrzucił też pałasz. Stanął przed Tristanem z promienną twarzą, ze sztyletem Wigga w dłoni. Najwyraźniej uznał, że nie będzie potrzebował niczego więcej, biorąc pod uwagę stan Tristana. - Kusza i pałasz są zbyt ciężką bronią do tego, co zamierzam zrobić - rzucił złowrogo. - Jak już mówiłem, chcę cię tylko zranić, a posługiwanie się mniej precyzyjną bronią mogłoby doprowadzić do nieprzyjemnego wypadku. A jeśli chodzi o to, dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej, to prawda jest taka, że chciałem zobaczyć twoje spojrzenie, drogi książę. Spojrzenie kogoś, kto nigdy nie był głodny. Kogoś, komu wystarczyło tylko pstryknąć palcami, by otrzymać wszystko, co najlepsze, albo skinąć na najpiękniejsze kobiety w królestwie, żeby same weszły mu do łóżka. - Zamilkł na chwilę i wzniósł lśniący zażółcony sztylet Wigga. - Pragnąłem zobaczyć twoje spojrzenie, ty uprzywilejowany królewski sukinsynu, dokładnie w momencie, kiedy zrozumiesz, że tracisz to wszystko. - Pijawka skoczył do przodu, w jednej chwili pokonując dzielącą ich odległość. Morderca zadał cięcie w ramię Tristana. Wciąż powolny w reakcjach książę w ostatniej chwili zdążył się odsunąć przed zbliżającym się żółtym ostrzem. Gdybym tylko miał broń! - pomyślał. Oddychając ciężko, patrzył, jak Pijawka przygotowuje się do kolejnego ataku. Jeszcze nie wszystko stracone, uzmysłowił sobie. Muszę tylko przetrwać na tyle długo, aby zmusić go do zajęcia odpowiedniej pozycji. Ale jeśli mi się nie uda, nie będę miał drugiej szansy. Pijawka zadawał kolejne cięcia, a Tristan uskakiwał przed ostrzem. Za każdym razem wydawało się, że nóż wysuwa się do przodu coraz dalej, a zmęczony książę reaguje coraz wolniej. Wreszcie czubek ostrza rozpruł przód futrzanej kurtki Tristana, niemal sięgając jego ciała. Z każdą chwilą książę tracił resztki sił; wiedział, że nie będzie w stanie długo się opierać. Pijawka zaatakował po raz kolejny; skoczył do przodu ze sztyletem uniesionym wysoko, próbując drugą ręką chwycić Tristana za rozdartą kurtkę. Ze wzrokiem utkwionym w opadającym z góry sztylecie Tristan zdołał chwycić mordercę za nadgarstek obiema dłońmi, zatrzymując ostrze przed swoim gardłem. Wyczuwając swoją szansę, Pijawka szarpnął za kurtkę Tristana, tak że książę zaczął tracić równowagę. A potem morderca postawił nogę za stopą księcia i popchnął go. Tristan opadł ciężko na plecy, a Pijawka od razu przygniótł go do ziemi. Morderca starał się ze wszystkich sił pchnąć nóż obiema dłońmi; żółty koniec ostrza zbliżał się powoli do gardła Tristana. Tristan jęknął; cały drżał z wysiłku, by powstrzymać nóż z trucizną przed dotknięciem jego skóry. Teraz! - pomyślał. Muszę to zrobić teraz! Zgiął prawe kolano i przysunął prawą stopę, skupiając całą siłę w lewym ramieniu, po czym puścił prawą ręką nadgarstek Pijawki. Ostrze znalazło się tuż przy jego szyi. W każdej chwili mogło jej dotknąć. Sięgnął do buta, modląc się, by znalazł tam to, czego szukał. I wtedy poczuł w dłoni gładką perłową rękojeść. Mózgowy hak. Tristan wepchnął zakończone hakiem ostrze w ucho Pijawki. Kiedy rozległ się przeraźliwy krzyk mordercy, książę skierował sztylet w dół i pociągnął. Poczuł mokry trzask rozrywanego ciała i oczy Pijawki uciekły w głąb czaszki. Morderca umarł natychmiast, przygniatając Tristana, który zdążył odepchnąć nóż z trucizną. Ostatkiem sił, których nie spodziewał się już wykrzesać, Tristan zrzucił na śnieg ciało Pijawki. Wszędzie do - 11 okoła widniały plamy jasnoczerwonej krwi mordercy. Tristan leżał długą chwilę, wdychając łapczywie słodkie górskie powietrze, zanim odważył się dotknąć swojej szyi. Kiedy spojrzał na palce, zaczerpnął jeszcze raz powietrza i odetchnął z ulgą. Nie zobaczył błękitnej krwi. Dysząc ciężko, wstał na drżących nogach. Rozejrzał się i dostrzegł czarną urnę, która leżała na śniegu na krawędzi urwiska. Podszedł tam, zerwał woskową pieczęć i otworzył urnę. Stał długą chwilę, rozmyślając o wszystkim, co się wydarzyło. A potem wysypał drobny, szary popiół. Jakby gotowy na jego usługi, wiatr poderwał proszek i poniósł upiornie w dal. Tristan usiadł ciężko na śniegu na krawędzi urwiska i spojrzał na Eutrację, którą tak kochał. Nicholas II z rodu Gallandów, zawołał w duchu. Pozostaniesz w naszej pamięci. Jego spojrzenie powędrowało w kierunku zniszczonych Wrót Świtu, a umysł zwrócił się ku licznym problemom, które ich czekały. Tristan zastanawiał się, czy kiedykolwiek uda się je rozwiązać. I wtedy obudził się w nim ten sam strach, który nie odstępował go od chwili, gdy odzyskał przytomność w Reducie. Co się z nami stanie? Wstał powoli i zaczął zbierać broń. EPILOG Wysoki, chudy czarnoksiężnik unosił się bezgłośnie nad ruinami Wrót Świtu. Posługując się sztuką, sprawił, że u jego boku unosiła się kobieta. Wiatr rozwiewał jego długie białe włosy, a także dziwną dwukolorową szatę. Zamknął oczy i zaczął przeszukiwać ruiny w poszukiwaniu innej szlachetnej krwi. Nie wyczuwszy żadnej, otworzył oczy i zaczął badać wzrokiem gruzowisko. Wszędzie widać było bloki czarno-błękitnego marmuru, jakby porozrzucali je jacyś olbrzymi. Lecz widok ten nie napawał go radością, ponieważ stanowił obraz porażki. Patrząc dalej, zobaczył czarne pokruszone skorupy martwych skarabeuszy i większe, częściowo rozłożone ciała konsulów. Resztki ich podartych granatowych szat powiewały łagodnie na wietrze. - Nicholas poniósł porażkę - powiedziała cicho kobieta. - Przegrał z Wybranymi i czarnoksiężnikami. - Ale ja im nie ulegnę - odpowiedział mężczyzna. - Wizja Nicholasa może zostać po części zrealizowana. Już to się dzieje. Ale by odnieść ostateczne zwycięstwo, potrzebuję zwojów. A także tego drugiego. - Drugiego? - zapytała. - Tak - odparł. - Szlachetnie urodzonego, o którego istnieniu nie wiedzą nawet Wybrani ani czarnoksiężnik z Lasu Cieni. Tylko ja i Wigg rozumiemy, jakie są możliwości drugiego. Ale najpierw musimy zdobyć zwoje. - Zamilkł na moment, wpatrzony w dym, który unosił się nieprzerwanie i rozpływał w nicości nieba. - Ostatecznie pierwszy czarnoksiężnik i ten kaleka w fotelu uniknęli ręki mistrza, ale przede mną nie uciekną - dodał cicho. - A gdzie są zwoje? - zapytała kobieta. - W środku jednej z kolumn Wrót - odpowiedział, wodząc wzrokiem po rumowisku. - Jeszcze jeden powód, dla którego mistrz kazał skarabeuszom otoczyć cały ten teren. Powiedział mi, że zaznaczy to miejsce zaklęciem wyposażonym w Uprzedzenie, które uaktywni się, gdyby nie doszło do Aktu Zjednoczenia albo gdyby on w jakiś sposób zginął. - Niezadowolony z tego, co zobaczył, zwrócił się do kobiety: - Musimy szukać dalej - rozkazał. Wreszcie to ujrzał. Choć trudno było w to uwierzyć, ogromny element Wrót wciąż stał nienaruszony, wznosząc się dwadzieścia metrów nad ziemię, spowity błękitnym blaskiem, którego nie można było pomylić z niczym innym. Skierował się w tę stronę niczym statek zmierzający w kierunku latarni morskiej. Ale kiedy się zbliżyli, sprawdziły się jego najgorsze obawy. Ktoś zdążył już otworzyć drzwi ukryte w bocznej ścianie ogromnego bloku. Skierował dłoń na uchylone drzwi, otwierając je szerzej, i wsunął się do środka razem z kobietą. Kiedy dotknął jednego ze świecących kamieni, które jego mistrz umieścił w suficie, pomieszczenie wypełnił szałwiowy i błękitny blask. Opadli na podłogę i mężczyzna rozejrzał się szybko. Na środku sali stał ogromny stół z surowego marmuru. Coś na nim leżało. Podbiegł tam natychmiast, łudząc się, że zobaczy to, co miał znaleźć, gdyby stało się to najgorsze. Jednak z przerażeniem stwierdził, że na stole leży tylko jeden ze zwojów. - Jak to możliwe?! - zawołał, wznosząc pięści. Dysząc ciężko, zdesperowany rozejrzał się po raz kolejny, lecz niczego więcej nie zobaczył. Kobieta spojrzała ostrożnie na bardzo stary zwój. Był długi na metr i gruby na jedną czwartą metra. Przez jego środek biegł pręt zakończony z obu stron złotymi kulkami. Gruby zwój opasywała złota obręcz, na której wygrawerowano jakieś słowa w staroeutrackim. Nie tracąc czasu, czarnoksiężnik podniósł zwój. Spojrzał na kobietę roziskrzonym wzrokiem. - Potrafisz znaleźć drugi? - zapytał opryskliwie. - Nie... nie wiem - odparła, przerażona tym, co może nastąpić, jeśli jej odpowiedź go nie zadowoli. Zmuszona do służeniu mu, nieraz była ofiarą jego napadów wściekłości. - Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego z tych zwojów. Może gdybym miała jakiś osobisty przedmiot należący do tego, kto zabrał drugi zwój, albo też fragment brakującego dokumentu... - Nie chcę słyszeć żadnych “może”! - warknął. Wolną ręką chwycił ją za gardło, podniósł do góry i rzucił o marmurową ścianę. - Ty głupia krowo, nie mogę dać ci kawałka dokumentu, którego nie mam! - Gniewne spojrzenie jego ciemnych oczu przewiercało ją na wylot. - Jesteś zielarką, czy nie tak? - syknął. - A także wróżbitką ognia, tak przynajmniej mówiłaś. Tylko dlatego toleruję twoją obecność tutaj, a ty mi mówisz, że nie wiesz! Zacharczała gwałtownie, gdy zacisnął palce na jej szyi. Nogi i ramiona kobiety zaczęły drgać konwulsyjnie. Przysunął twarz do jej twarzy. - Gadaj, potrafisz odnaleźć zwój czy nie! - zapytał ledwo słyszalnym szeptem. Jej oczy uciekały coraz bardziej w głąb czaszki. Nic go to nie obchodziło, jej życie nie miało dla niego żadnego znaczenia, jeśli nie potrafiła mu pomóc. Znajdzie inną. - Tak - wyrzuciła wreszcie. - Znajdę... jakiś... sposób, ale muszę mieć... zioła... żeby spojrzeć w ogień... - Z jej ust popłynął charczący oddech, można by pomyśleć, że ostatni. Uśmiechnął się. - Tak lepiej. - Puścił ją, a ona upadła na podłogę, nieprzytomna. Nie zwracając uwagi na kobietę, wrócił do drzwi i wyjrzał na zewnątrz, spoglądając na dymiące rumowisko. Potem ponownie spojrzał w zamyśleniu na kobietę, która wciąż leżała na podłodze. Będzie musiał znaleźć inną zielarkę albo zielarza, żeby móc ukraść potrzebne składniki. Co do tego nie miał wątpliwości. Ale gdzie ich szukać? I wtedy przyszła mu do głowy pewna niejasna myśl. Przeszukując zakamarki pamięci, próbował przypomnieć sobie pogłoski, które krążyły po korytarzach Reduty: szczegóły dotyczące jedynego wykroczenia, jakie rzekomo popełnił pierwszy czarnoksiężnik. Wreszcie przypomniał sobie i na jego ustach pojawił się uśmiech. Skoro jego wróżbitka potrzebowała ziół, to je dostanie. A kiedy już je zdobędzie, złoży pierwszemu czarnoksiężnikowi i kalece w fotelu wizytę, której nigdy nie zapomną. Wrócił do kobiety i uniósł jej ciało mocą sztuki. Trzymając zwój w jednej dłoni, chwycił ją wolną ręką i poszybował na zewnątrz i dalej ponad dymiącym rumowiskiem.