PIOTR WITOLD LECH pielęgniarka Czambuł, jak zwykle, pojawił się nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd. Przeraźliwe wycie Tatarów poniosło się po wąskich uliczkach, docierając aż za Wisłę do Centrum Kultury Japońskiej. Skośnoocy wojownicy wypuścili na obrońców chmurę strzał. Mieszczanie, którzy nie zdążyli schronić się w zamku, ginęli pod razami zakrzywionych szabel. Niewiasty i dzieci chwytano na arkany. Kilkudziesięciu wojowników zeskoczyło z koni i pieszo rozpoczęło szturm na wał. Pomiędzy blankami zamigotały hełmy obrońców. Ich oszczepy przysłoniły niebo, w powietrzu zajęczały bełty wypuszczone z kusz. To tylko podsyciło zapał bojowy Tatarów. Nie zważali nawet na wrzątek i smołę. Wspinali się coraz wyżej. Nagle zaskrzypiały łańcuchy bramy północnej i leniwie uniosła się stalowa krata. Tatarzy z powrotem dopadli koni, aby galopem rzucić się w kierunku wjazdu. Ich gardłowe "Ałła!" zagłuszyło na chwilę inne dźwięki. Nim pokonali połowę dystansu, ujrzeli walącą z bramy nawałnicę. Zakute w zbroje rycerstwo polskie spadło w tatarską ciżbę. "Bogurodzica dziewica" rozbrzmiało z ukrytych głośników. Zazgrzytały miecze, rozległ się kwik przewracanych koni, wrzask rannych i konających. Zerwały się oklaski i trzask zwalnianych migawek. Nie wiedzieć czemu właśnie ten moment turyści zazwyczaj uznawali za najciekawszy. Grupa Japończyków krzykliwie wymieniała uwagi. Przewodnicy miejscy z trudem nadążali z odpowiedziami. - Eeee tam - machnął ręką tęgi mężczyzna ze spoconą łysiną. - Nic nie dorówna atakowi na Arsenał powstańców listopadowych. Każdy powinien przyjechać do nas, do Warszawy, i przekonać się na własne oczy. - Mnie się podoba - stwierdził chłopiec trzymający grubasa za rękę. - Czy tutaj jest Zawisza Czarny? - Oczywiście - bez zmrużenia oka przytaknął mężczyzna. - Który to, tatusiu? - Nooo... ten z kitą piór orlich na hełmie. Remek przecisnął się przez tłum. Zawisza Czarny w trzynastowiecznym Krakowie? Chyba za sprawą zaklęcia wymamrotanego przez bezzębną wiedźmę dwa wieki później! Inna rzecz, że twórcy holowizji nie przesadzali z dbałością o historyczne szczegóły. Po prostu zrobiono obraz najazdu Tatarów na miasto spełniający oczekiwania turystów. Wawel miał w swej holowideotece jeszcze kilka propozycji: najazd Szwedów i obronę miasta przez Czarnieckiego, wjazd orszaku Albrechta Hohenzollerna, transport i montaż Dzwonu Zygmunta... Ktoś go potrącił. Zamyślony Remek nie zauważył kolejnej projekcji. Żacy krakowscy tańczyli z mieszczankami. Kapela rumianych grajków wycinała skoczne, średniowieczne melodie. Pośród kolorowych kaftanów żaków migały adidasy i trampki grupy młodzieży, która upojona piwem dołączyła się do tańca z nierzeczywistymi kolegami sprzed pięciu wieków. "Po diabła wlazłem na Kanoniczą?" - pomyślał Remek, ruszając z powrotem. Ponownie przecisnął się przez tłum pod Wawelem (rzeź dobiegała końca, mordowano niedobitki Tatarów) i znalazł się na Grodzkiej. Uff, czy nie przesadzają z tą klimatyzacją, myślał, rozpinając kurtkę. Mimowolnie spojrzał w górę, na Kopułę. Zobaczył tylko kilkanaście reklam przemykających pod niebem: "Radio Extasy FM twoim radiem!" "Cała Polska szaleje za kiełbaskami firmy Pycha!" "PKO gwarantem twojej przyszłości!" "Kupujcie holowizory!" - Holowizory - mruknął. - Chętnie, nie ma sprawy, tylko za co? Jego wzrok przykuły dwie zgrabne dziewczyny uprawiające lesbijski seks tuż pod wystawą sklepu. Kiedyś holowizja pokazywała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, ale na żądanie mieszkańców Grodzkiej złagodzono obraz do pokazu gry wstępnej. A i tak seksshop zarabiał najlepiej w mieście. Przeszedł przez dziewczyny, kierując się w stronę kościoła Św. Piotra i Pawła. Niestety, tutaj znowu musiał się zatrzymać. Pokazywano ukrzyżowanie Chrystusa i tłum dewotek tarasował ulicę. Odczekał kilka minut, aż do momentu drugiego upadku, po czym szybko przebiegł przez obraz. - Ty bezbożniku! Satanisto! Zatrzymał się przed wystawą sklepu z holowizorami, nie zważając na zrzędliwe wołanie. Miał swoje problemy. WEŹ TABLETKĘ! - rozbrzmiało mu w głowie. Muszę wracać, pomyślał, by w następnej chwili po raz kolejny uświadomić sobie, że przecież specjalnie nie zażył dziś tego świństwa. I dobrze wiedział dlaczego. Z cichym szelestem pojawił się android. - Zauważyłem, że od dłuższego czasu przygląda się pan holowizorowi typu XLH Fantastick... - Nie jestem zainteresowany - przerwał mu Remek. - To naprawdę bardzo dobry model mieszkaniowy - rzekł android akwizytorskim tonem. - Proszę spojrzeć - dotknął palcem szyby wystawowej i mruknął hasło. Wystawa rozbłysła kolorowymi danymi technicznymi holowizora typu XLH Fantastick. - Proszę spojrzeć - powtórzył android. - Przestrzeń od 50 do 300, włącznik oczywiście foniczny z możliwością zainstalowania mentalnego... - Nie jestem zainteresowany. - ...regulacja automatycznie dostosowująca odbiornik do ostrości wzroku użytkownika, energooszczędny z możliwością zainstalowania baterii słonecznych... - Jestem rencistą. Android zamilkł w pół słowa. Dane techniczne holowizora zniknęły z szyby wystawowej. - Zauważyłem, że od dłuższego czasu przygląda się pan holowizorowi typu... - android dopadł następną ofiarę. Remek spojrzał na trójwymiarową myszkę Miki, która goniła Pluto. Holowizor XLH, myślał, ciekawe, ile rent musiałbym dostać, żeby pozwolić sobie na takie cacko? Wyszło mu, że nie kupując ubrań, nie jedząc, nie pijąc, nie myjąc się i nie ogrzewając mieszkania powinien odkładać przez rok. Rencista. Kłopotliwy status - szczególnie, gdy masz dwadzieścia osiem lat. WEŹ TABLETKĘ! - zaryczało ponownie. - TO OSTATNIE OSTRZEŻENIE! Pieprzona Pielęgniarka! - zaklął w myślach. I pieprzone życie! Poczuł zapach piwa. - Pub Raj zaprasza - szeptała czarnowłosa piękność w minispódniczce, z pełnym kuflem w dłoni. Była źle dostrojona. Rysy twarzy rozpływały się i nakładały na siebie. Za to piwo było ostre i pachniało znakomicie. Holowizja zapachowa. Jeżeli właścicieli pubu było na to stać, cóż musi być wewnątrz? Zniknęła myszka Miki i pies Pluto. Przestrzeń rozbłysła krótką reklamą nowego luksusowego poduszkowca dla całej rodziny, a po niej ukazała się twarz znanego prezentera Holowizji Kraków. - Wiadomości lokalne. Pod Kopułą było dziś dwadzieścia pięć stopni, na jutro zaplanowano dwugodzinne opady. Poza Kopułą pięć stopni i ulewne deszcze. Nadal trwają poszukiwania psychopatycznego mordercy grasującego w okolicach Kopuły. Policja prosi wszystkich mieszkańców, którym leży na sercu bezpieczeństwo naszego miasta, o współpracę w tej sprawie. Przypominamy, że morderca ma na koncie dziewięć ofiar. Ostatnia z nich to dwudziestoczteroletnia studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mordy mają charakter brutalny i dokonywane są na podłożu seksualnym... Remek rozejrzał się odruchowo. Ciekawe, czy go złapią? Marne szanse, stwierdził i ruszył w kierunku Poselskiej, uważnie przyglądając się ludzkim twarzom. Stracił poczucie czasu. Nie wiedział, jak długo błądził wąskimi uliczkami Kazimierza. Dotarł do wyjścia spod Kopuły. Przekroczył śluzę i znalazł się nad Wisłą. Uderzył go chłód i zacinający deszcz. Stanął na moście. W oddali, na bulwarze Wisły od strony Podgórza, tuż przy starym i zrujnowanym moście kolejowym coś się poruszyło. Poprzez ścianę deszczu Remek wyraźnie dostrzegał zamazany kontur sylwetki. Przebiegł przez most i szybko zszedł po zgruchotanych kamiennych schodkach. Teraz sylwetka odcinała się wyraźnie od brunatnorudych wód rzeki, ale jej twarz zasłaniał szeroki kaptur przeciwdeszczowego płaszcza. Zaczął skradać się cicho, ostrożnie, przyklejony do kamiennej ściany ograniczającej bulwar. Im bliżej podchodził, tym większej nabierał pewności. Jeszcze dwadzieścia metrów... dziesięć. Rozejrzał się po raz ostatni. Nim dziewczyna zdążyła krzyknąć, był przy niej. Wystarczyła porządna dawka gazu z niewielkiego miotacza. - Ratun... - nie dokończyła. Padła zemdlona. Teraz działał szybko, rutynowo. Wyciągnął z kieszeni sznur i plaster. Plastrem zalepił dziewczynie usta, sznurem skrępował ręce i odciągnął ją kilkadziesiąt metrów, na most kolejowy, tam gdzie była kępa wysokich traw. Z drugiej kieszeni wyciągnął buteleczkę z amoniakiem, a zza paska z tyłu małą strażacką siekierkę. Zerwał dziewczynie spódnicę i majtki. Czuł coraz większe podniecenie i zarazem coraz większą wściekłość. Sam ściągnął spodnie, położył się na niej. Nienawidzę jej, nienawidzę! Beata - właśnie wtedy, gdy potrzebował jej najbardziej, napatoczył się tamten garniturowiec! Rzuciła wszystko, zdeptała pięć lat małżeństwa i poleciała z sukinsynem do komfortowego mieszkanka pod Kopułą! Podsunął dziewczynie amoniak pod nos. Ocknęła się. Zaczęła się szarpać. Płakała. - Beatko, Beatko, Beatko... - powtarzał śliniąc się i charcząc. - Tak cię kochałem, ty kurwo... dlaczego odeszłaś z tamtym gnojem, dlaczego?! Dziewczyna chciała krzyknąć, że nie jest Beatą, na imię ma Mariola i jest studentką trzeciego roku Akademii Ekonomicznej. Plaster trzymał mocno. Remek jęknął i wzniósł siekierę. - Stój! Ręce do góry! - Silne światło reflektora przebiło szarość deszczowego zmierzchu. - Policja! Nie ruszaj się! Zerwał się, ale zaraz usłyszał huk i gwizd kuli. - To był strzał ostrzegawczy! - grzmiał megafon. - Jeden ruch i oberwiesz prosto w łeb, bydlaku! Ręce do góry! Odrzucił siekierę. Wolno podnosił ręce. Faceci z brygady specjalnej doskoczyli szybko. Sprawnie powalili go na ziemię. Trzasnęły kajdanki. - Pójdziesz na krzesło elektryczne, gnoju - szepnął mu jeden do ucha. - Żałuję, że mnie przy tym nie będzie. - Nie! Nic nie rozumiecie! Nie! KONIEC WIZJI! WEŹ TABLETKĘ! UNIKNIESZ BÓLU! - ...regulacja automatycznie dostosowująca odbiornik do ostrości wzroku użytkownika, energooszczędny z możliwością zainstalowania baterii słonecznych... - tokował android. Myszka Miki nadal goniła psa Pluto. Remek z trudem opanowywał drżenie. Pieprzona Pielęgniarka! Pieprzona Pielęgniarka! - Pub Raj zaprasza - szeptała czarnowłosa piękność, podsuwając pieniący się kufel. Co oni ze mną robią, Boże mój, co oni robią?! Cholerne prochy! Zrozumiał, że musi wracać. Pielęgniarka nie da spokoju. Wkrótce zacznie go dręczyć następny obraz. Strach go nie opuszczał. Drżały ręce. - Pub Raj zaprasza - powtarzała holowizyjna dziewczyna. Muszę napić się piwa, muszę! Do następnej dawki zostało sporo czasu. Spojrzał na bramę wskazywaną przez holowizyjny obraz dziewczyny. Nie powinienem pić, myślał idąc w jej kierunku. Bał się własnych reakcji bez prochów. Z drugiej strony od czterech lat nie był w żadnej porządnej knajpie, siedział w domu, gapiąc się w staroświeckie Sony i wspominając inne, lepsze czasy. Jeśli kilka lat na scenach podrzędnych lokali Krakowa można było nazwać dobrymi czasami. Piwo w stylowym wnętrzu, oto, czego po tej cholernej projekcji potrzebował. Tylko jedno, zadecydował, ruszając w stronę ruchomych schodów prowadzących do XIV-wiecznych piwnic, w których urządzono pub. Przez chwilę mignęło mu niedorzeczne wspomnienie ostatniego snu. Jednego z wielu powracających koszmarów. Śniło mu się, że sadzają go na krześle elektrycznym. A więc czerpała z podświadomości, suka! Tak dokładnie pomyślał o Pielęgniarce. Zjechał w dół. Rudowłosa, z wyglądu dwudziestoletnia szatniarka w toplesie, była niestety androidem. Mimo to z ulgą oddał jej kurtkę. Klimatyzacja Kopuły musi być uszkodzona, myślał wjeżdżając ruchomym chodnikiem pomiędzy stoliki. Wybrał tor prosto do baru. Zamówił duży kufel. Ładnie tutaj, rozglądał się ze swojego miejsca przy długiej lśniącej ladzie. Wysokie, ostrołukowe sklepienia, rudoczerwona cegła, laserowe oświetlenie podkreślały surowy, gotycki charakter wnętrza. Tylko muzyka nie była odpowiednia. Techno produkcyjne, męcząco podobne do siebie. Rencista. Od czterech lat powtarzał pytanie, w którym momencie właściwie to go dopadło? Nie wytrzymał na scenie. To zbyt brudne i głupie. A jednak przez osiem lat nurkował w gówniany światek pseudoshowbiznesu, znajdując w tym masochistyczną satysfakcję. Wszystko urwało się tuż przed nagraniem pierwszej płyty. Psychiatra z Wojewódzkiego Ośrodka Kontroli Higieny Psychicznej Ludności wydał wyrok. - Niestety - oznajmił owego feralnego popołudnia. -Testy i badania wykazały początek choroby. Oczywiście, musimy pana poobserwować, aby wydać ostateczną diagnozę, ale już teraz wiadomo, że życie sceniczne skończyło się dla pana nieodwracalnie. - Jakiej choroby? Proszę powiedzieć, panie doktorze. - Hm... Ma pan symptomy psychozy paranoidalnej. - Ależ ja nie czuję się... świrem. - Niech się pan nie oszukuje, panie Remigiuszu. - Jestem po prostu przemęczony. - Niestety, obawiam się, że nie o to chodzi. Sprawdziliśmy kod genetyczny pana rodziny. To istny cud, że nie było w niej dotąd nikogo chorego na psychozę. Macie to w genach co najmniej od kilku pokoleń. - Panie doktorze, to mnie wykończy zawodowo. Przecież pan wie, jakie są nowe przepisy. - Naprawdę ogromnie mi przykro. Jeżeli obserwacja potwierdzi diagnozę, skierujemy pana na rentę. Niech się pan nie martwi. Państwo nie zostawi pana bez środków do życia. - Chcecie mi dać Pielęgniarkę? - To niezbędne w takich przypadkach. W pubie robiło się tłoczniej. Pojawiło się wielu facetów w drogich ciuchach, z drogimi papierosami i haszem. Remek odwrócił się w stronę baru. Po co tu przyszedłeś, frajerze? Żeby zobaczyć jak bawią się dupki? Zamówił szóste piwo. Wydawał drugą dychę żółtych żetonów płatniczych. Połowa rachunku. Ucichły kawałki techno i z ukrytych głośników popłynął głos spikera radia Extasy: - Jest godzina dwudziesta zero jeden. Podajemy wiadomości lokalne. Dziś pod Kopułą było dwadzieścia pięć stopni Celsjusza, na jutro zaplanowano krótkie, dwugodzinne opady deszczu. Poza Kopułą pięć stopni i ulewne deszcze. Policja nadal nie ujęła groźnego psychopaty grasującego w okolicach Kopuły. Dziś znaleziono kolejną, dziesiątą już ofiarę jego brutalnych mordów. Ofiara, Mariola G., była studentką trzeciego roku Akademii Ekonomicznej, miała dwadzieścia trzy lata... I na co człowiek płaci podatki, pomyślał Remek. Psychol szaleje z siekierą, a policja jak zwykle gówno robi. Zamówił kolejne piwo. Nie wiedział, kiedy je wypił ani nie pamiętał, jak je zamówił. Sen... mignął, przeleciał... krzesło elektryczne... Trzeba iść, uciekać stąd. To nie jest miejsce dla mnie. Ruszył w stronę schodów sunących aż do wyjścia. Wciąż pod górę, pod górę i pod górę, jak całe jego życie. - Takich pijaczyn nie powinno się wpuszczać do lokali! - rozległ się za nim damski głos. Chodnik kołysał się lekko, przechodzący ludzie rozdwajali się, tworząc różnokolorowe plamy na szarym tle. A może to nie ludzie? Może to znowu pieprzone holowizyjne obrazki! Nagle uderzył w coś twardego. Stanął. Pochylony dotykał palcem niebieskiego lakieru na masce pojazdu. - No kolego - dobiegł z boku stłumiony głos. - Twoja karta identyfikacyjna. - Ale ja... - Co? Głuchy? - znikąd wyłoniła się postać zwalistego policjanta. - Dokumenty! Po dłuższym szperaniu w torbie Remek odnalazł kartę. - Gdzie pracuje? - Nigdzie. - Bezrobotny? - Rencista - westchnął. - Ty, popatrz - zwrócił się do kolegi wysiadającego z niebieskiego pojazdu. - Rencista. - No koleś - ten drugi chwycił Remka za rękaw. - Pojedziesz z nami. - Ale ja nie jestem pijany. Ja dojdę do domu... - Właź! Poczuł silne szarpnięcie. Dźwięk rozsuwanych drzwi i był już w ponurym wnętrzu poduszkowca. Zaszumiał silnik. Wzbili się ponad dachy. - Gdzie mnie wieziecie? - Zamknij się. - Puście mnie, proszę... - Nie skamlaj. Wylecieli przez śluzę w Kopule. - No dobra - powiedział policjant. - Teraz sprawdzimy, kto ty jesteś, robaczku - wystukał na klawiaturze nazwisko Remka. Ekran rozbłysnął danymi personalnymi. - Patrz, Rambo, chyba mamy to, o co chodziło - policjant wskazał ekran koledze. - Od dwóch lat zdiagnozowany jako psychotyk paranoidalny, wcześniej był muzykiem, włóczył się z szarpidrutami po knajpach. Podejrzany element. - Może pasować - pokiwał głową Rambo. - A co z dowodami? Policjant wyciągnął z kieszeni miotacz gazu i podał go Remkowi. - Masz, potrzymaj. Remek zawahał się. - Po co? - Ty milczysz, ja mówię. Trzymaj. - Chcecie mnie w coś wrobić? - A trzymajże, skurwysynu, bo stracę cierpliwość - siłą zacisnął dłoń Remka na pojemniku. - Panowie, proszę... - Remek trzeźwiał ze strachu. - Teraz trzeba zawieźć go na izbę. Oczywiście, nie odnotujemy tej interwencji, żeby potem skurwiel nie miał alibi. Z tymi w Raju ja załatwię, to przyjaciele. Dowód zawieziemy na komisariat - monologował policjant; traktował Remka jak powietrze. - Powiemy, że znaleźliśmy to w okolicy miejsca zbrodni i damy do ekspertyzy. Ci z laboratorium załatwią resztę. Izba wyśle dane delikwenta do wszystkich komisariatów. Nie dalej jak o świcie zjawi się po niego patrol. I jak, może być? - Nieźle - przytaknął Rambo. - Mam już dość osłaniania tego gnoja. - Polityka, Rambo, polityka. To najlepszy dla nas, policji, prezydent miasta spośród tych, których mieliśmy w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Chyba odczułeś to na swojej pensji? - Prawda - westchnął. - Tylko czasami czuję się jak szmata... - Życie jest okrutne, Rambo, a poza tym spójrz na to inaczej. Oczyścimy miasto z jednego lesera. - Proszę... panowie... Rambo odwrócił się, spojrzał na Remka. - Cholera, Heniu, on wytrzeźwiał. - To żaden problem. Wylądowali. - Wysiadaj! - warknął policjant Henio. - Gdzie ja jestem? - W Hollywood, koleś. Wysiadaj! Henio brutalnie szarpnął kajdankami, które boleśnie wpiły się w przeguby zatrzymanego. Na odrapanym budynku, stojącym pośród szczerych pól, widniał prosty napis "Izba Wytrzeźwień". - Ale ja nie jestem pijany! Zostawcie mnie... - Urwał, zapachniało alkoholem. Henio wylewał mu go na ubranie. - No, teraz nikt ci nie uwierzy - sapnął Henio. - Ruszaj się! Naprzód! Wepchnęli Remka do korytarza, oświetlonego trupio bladym światłem lamp jarzeniowych. Za stolikiem siedział mężczyzna w białym fartuchu. - Mamy delikwenta -wyjaśnił Henio. - Agresywny. - Y 5! - krzyknął mężczyzna. Pojawił się android w zielonym kitlu. - Szóstka. Jakby się rzucał, przywiązać pasami. Teraz, delikwent, wyciągaj wszystko z kieszeni. - Ale... - Szybko, bez dyskusji! - Nie wrobicie mnie! Kurwa mać! Dranie! Nieee! - Remek czuł, że coś nadchodzi. Atak. Jeszcze łagodny, lecz przybierający na sile. Nie pamiętał, kiedy uderzył policjanta. Nie pamiętał też którego. Widział tylko czerwień - wciąż czerwień, która przyćmiewała sobą wszystko. Jakieś twarze majaczyły we mgle czerwieni. Prawie nie czuł razów pałki. Otworzył oczy. Kraty, światło dnia. Uniósł się na łokciu i rozejrzał wokoło. Najpierw zobaczył okratowane okna, przez które wpadały promienie słońca, potem trzech mężczyzn chrapiących na twardych pryczach. W powietrzu unosił się zapach przetrawionego alkoholu. Powoli wracała świadomość. Drżąc od wewnętrznego zimna, zwlókł się z posłania. Uderzył pięścią w masywne żelazne drzwi. - Hej? Jest tam kto?! Cisza. Czuł ból serca, jakby ktoś ściskał mu pierś obcęgami. Walnął ponownie. - Hej! Otwórzcie! W oddali rozległy się kroki, spotęgowane echem pustego korytarza. Zazgrzytał zamek. Ukazała się ponura twarz wielkiego sanitariusza w czarnych okularach. - Chcesz iść w łasy? - warknął. - Już jestem trzeźwy - przemówił Remek pojednawczo. - Mogę iść do domu. Sanitariusz wyszczerzył się w uśmiechu. - Do domu? Nigdzie nie pójdziesz, przyjacielu. Zaraz przyleci po ciebie policja. - Policja?... Dlaczego? Trzasnęły żelazne drzwi. - Zobaczysz. - Niezły drań - usłyszał za sobą. Remek odwrócił się. Nie spał już żaden z trójki mężczyzn. - Nie wiem, dlaczego zamknęli go razem z nami - ciągnął skinol przy ścianie. - Wcale mi się to nie podoba. - Psychol - mruknął zarzygany anarchista. - Podobno nikt nie potrafił zidentyfikować tych dziewczyn. Tak je załatwiał skurwiel - dodał trzeci wyglądający na zwykłego menela. - O czym wy mówicie, panowie? - jęknął Remek. - Co, dupku? Nie wiesz? - Wkurza mnie, zaraz dam mu po mordzie. Skrzypnęła prycza. Skinol wstał rzeźko. - Chodź tu, gwałcicielu - warknął. - Rozkwaszę ci twój psycholski ryj... Nim Remek zdążył krzyknąć, oberwał sierpowego w zęby. Uratowały go nowe odgłosy z korytarza. Skinol pośpiesznie wrócił na miejsce. Zazgrzytał zamek. Dwóch policjantów, których nie znał, stało za sanitariuszem. - To ten - wskazał sanitariusz. - Idziemy. Remek cofnął się o krok. - Gdzie? - Do mamra. - Takiego to ja bym bez sądu... - zaczął anarchista. - Cicho tam - osadził go sanitariusz. - O co mnie oskarżacie?! Nigdzie nie pójdę! - Jesteś oskarżony o gwałty i bestialskie mordy na wielu kobietach - policjant założył Remkowi kajdanki. - Znaleziono miotacz gazu z twoimi odciskami palców. Ten sam, którego użyto do obezwładnienia ofiar. A twoje wariackie papiery mówią same za siebie. - Nie! To nieprawda! Nie mógłbym! - Remek szarpał się z policjantami. - Nieee!!! WEŹ TABLETKĘ! UNIKNIESZ BÓLU! - Czy pan dobrze się czuje? - usłyszał obok beznamiętne pytanie. - Mam wezwać pogotowie? Wciąż trzymał się za skronie, po policzkach spływały łzy. - Tak... nie, nie trzeba - wyjęczał. Dopiero teraz z czerwieni wyłaniały się kontury rzeczywistości. - W takim razie proszę pana o opuszczenie tego miejsca - mówił android. - Płoszy pan klientów. Myszka Miki wciąż goniła psa Pluto. - Proszę pana o opuszczenie... - powtórzył android. - Zamknij się! WEŹ TABLETKĘ! - powtarzała Pielęgniarka. UNIKNIESZ BÓLU! - Pub Raj zaprasza - holowizyjna czarnula podsunęła Remkowi pieniący się kufel. Zaczął biec. Czy zdąży? Po raz pierwszy wszczepiony czujnik, zwany pieszczotliwie Pielęgniarką, pokazał, co potrafi. Jeżeli były to dwie pierwsze, trzydziestosekundowe wizje, jakież muszą być następne - dłuższe. - Zauważyłem, że od jakiegoś czasu przygląda się pan holowizorowi typu XLH Fantastick... - namawiał głos oddalającego się androida. Przed kościołem św. Piotra i Pawła Chrystus upadał po raz trzeci. Remek biegł coraz szybciej. Nie zważając na wściekłe krzyki dewotek przebiegł samego Jezusa. Potem wpadł w reklamę seksshopu. Wyłonił się z niej do ostatniej chwili niewidoczny. Fotografujący Japończyk nie zdążył odskoczyć. - What are you doing, mademan?! - wrzeszczał, gramoląc się z chodnika. Remek nie ustawał w biegu. Kiedy odlatuje następny bus? Czy zdążę? Przedzierał się przez tłum wracający spod Wawelu. - Pielęgniarka - powtarzał z uśmiechem. - O Boże, dzięki Ci, to była tylko Pielęgniarka... - łkał ze szczęścia. JESTEŚ PACJENTEM WOJEWÓDZKIEGO OŚRODKA KONTROLI HIGIENY PSYCHICZNEJ LUDNOŚCI! NIE WOLNO CI MYŚLEĆ O ALKOHOLU, NARKOTYKACH I SEKSIE! TO ZABRONIONE! WEŹ TABLETKĘ! UNIKNIESZ BÓLU! NASTĘPNA WIZJA ZA DWADZIEŚCIA SZEŚĆ MINUT! - Przynajmniej dobrze, że państwo nie chroni już morderców. Nawet gdy są świrami. Czeka go krzesło elektryczne - policjant odwrócił się, by zerknąć na Remka. - Co z nim? - zapytał pilot prowadzący poduszkowiec. - Chyba czujnik projektuje mu jakąś wizję. - Do dupy są te czujniki. Zamiast dawać porządny wycisk takim gnojom jak ten, niańczą ich. Patrz, on się uśmiecha. Zamordował dziewięć fajnych dziewczyn i, kurwa mać, zwyczajnie się uśmiecha. Do dupy są te czujniki, mówię ci, stary, do dupy.