Barbara Cartland Petrina Rozdział 1 Rok 1819 Jeden z koni ciągnących powóz hrabiego Stavertona zaczął nagle kuleć. Hrabia zatrzymał pojazd, a siedzący z tyłu powozu lokaj zeskoczył, aby sprawdzić co się stało. - To pewnie kamień, milordzie - zawołał. - Te drogi są fatalne. - Istotnie - rzekł hrabia i także wysiadł. Droga, którą jechali, była usłana drobnymi kamykami, więc nic dziwnego, że jeden z nich wbił się w końskie kopyto. Hrabia wracał do Londynu ze St. Albans, gdzie w domu znajomego oglądał walkę dwóch znakomitych szermierzy. Widowisko wypadło bardzo ciekawie i zwycięzca otrzymał od hrabiego sporą sumę pieniędzy, lecz towarzystwo, które tam zastał, jak też jedzenie okazały się fatalne. Był miły wiosenny poranek, pośród drzew kwitły całe dywany różnobarwnego kwiecia. Hrabia przez chwilę przypatrywał się, jak lokaj oporządza okulałego konia, potem przeniósł wzrok na całą czwórkę. Wszystkie konie były karej maści, rasowe, doskonale dobrane. Takiego zaprzęgu miał żaden z członków klubu, w którym bywał. Aby rozprostować nieco nogi, hrabia przechadzał się po trawie, nie zwracając uwagi na pyłki kwiatowe czepiające się jego wspaniale wyglansowanych butów z cholewami. Niespodziewanie ujrzał ceglane ogrodzenie otaczające park należący zapewne do jakiegoś arystokraty. Cegły były stare i wyblakłe, a wiosenne słońce rzucało na nie świetlne błyski. Pomyślał, że ogrodzenie jego domu w hrabstwie Oksford jest tego samego koloru, gdy nagle, tuż przed jego głową, przeleciał przez mur jakiś ciężki przedmiot. To coś z hałasem upadło koło jego stóp i hrabia ze zdumieniem zobaczył skórzaną walizkę. Spojrzał, skąd zleciała, i dostrzegł na murze kobiecą sylwetkę. Ukazując zgrabne nogi, kobieta ześlizgiwała się po ogrodzeniu, przytrzymując się występów. Kiedy się odwróciła, ujrzała hrabiego, a u jego stóp walizkę. - Niewiele brakowało, a ten przedmiot wylądowałby na mojej głowie - powiedział ze złością. - Skąd mogłam wiedzieć, że po drugiej stronie ktoś stoi? - rzekła. - W tym miejscu ogrodzenie jest najniższe. Zbliżyła się ku niemu. Dostrzegł, że ma złocistorude włosy i nieco skośne oczy o trzpiotowatym spojrzeniu. Nie należała do piękności, lecz w jej twarzy było coś, co odróżniało ją od innych dziewcząt. - Zdaje mi się, że zdecydowała się pani na ucieczkę? - powiedział. - Gdybym mogła wyjść przez bramę, nie przełaziłabym przez mur - odrzekła. Pochyliła się, żeby wziąć walizkę i w tym momencie ujrzała konie hrabiego. - Czy to pański zaprzęg? - zapytała. - Tak - odpowiedział. - Przydarzył mi się drobny wypadek. Straszne macie tutaj drogi! - Nie mam z tym nic wspólnego - rzekła dziewczyna. - Ach, jakie one piękne! Nigdy nie widziałam wspanialszych koni! - Cieszę się, że się pani podobają - odpowiedział. - Dokąd pan jedzie? - Do Londynu. - Proszę mnie zabrać z sobą. Ja też się tam wybieram, a byłoby miło pojechać taką doskonałą czwórką. Zwróciła się w stronę koni, zapominając zupełnie o walizce leżącej u nóg hrabiego. - Czuję się w obowiązku zapytać, od kogo pani ucieka i dlaczego - rzekł. Dziewczyna podeszła do koni, przyglądając się im pałającymi oczami. - One są cudowne! Jak się panu udało dobrać je tak bezbłędnie? - Zadałem pani pytanie - odezwał się hrabia. - Ach tak, prawda - odrzekła, jakby nagle to sobie przypomniała. - Uciekłam ze szkoły i jeśli już odkryto moją nieobecność, powinniśmy ruszać. - Nie życzę sobie wciągania mnie w jakąś aferę - oświadczył hrabia. - Jaki pan poważny - powiedziała z wyrzutem. - Jeśli pan mnie nie zabierze, odwiezie mnie Jeb, miejscowy rzeźnik, który powinien pojawić się niebawem. - Umówiła się pani z nim? - Nie, ale jestem przekonana, że zrobi to dla mnie. - Spojrzała na drogę, a potem utkwiła wzrok w twarzy hrabiego. - Proszę mnie zabrać - prosiła. - Żadna siła mnie tu nie zatrzyma, albo pojadę z panem, albo podwiezie mnie Jeb, choć prawdę powiedziawszy wolałabym jechać z panem. W tym momencie służący zakończył pracę. - Wszystko w porządku, milordzie, możemy ruszać. Dziewczyna spojrzała na hrabiego. - Proszę mnie zabrać - powtórzyła. - Zabiorę panią, lecz pod jednym warunkiem - powiedział. - Jakim? - Opowie mi pani, czemu pani uciekła, a jeśli uznam, że powód jest niewystarczający, odwiozę panią z powrotem. - Ależ, to szantaż! - zawołała. - Powód mojej ucieczki jest poważny. - To dobrze - odrzekł hrabia. Służący umocował walizę i zajął swoje miejsce. Kiedy ruszyli, hrabia spostrzegł, że towarzyszka podróży wciąż jest zajęta końmi, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. - Ja czekam - powiedział w końcu. - Na co? - Pani specjalnie zwleka z opowieścią, żebyśmy jak najdalej odjechali od szkoły. - Jest pan niezwykle domyślny - powiedziała ze śmiechem. - Nie jestem tak tępy, za jakiego mnie pani uważa - odezwał się z sarkazmem. - Z kim ma się pani spotkać w Londynie? - Gdyby tak było, jak pan sądzi, to ta osoba przyjechałaby po mnie i nie musiałabym liczyć na pomoc Jeba lub przygodnego znajomego. - Więc nikt na panią w Londynie nie czeka? Skąd więc ta niecierpliwość, żeby się tam dostać? - Ponieważ jestem już za stara na pozostawanie w szkole, a mój nieznośny opiekun zmusza mnie do spędzania wszystkich wakacji w Harrogate. - A cóż tak panią zniechęca do Harrogate? - zapytał. - Wszystko! To nudna miejscowość, do której przyjeżdżają tylko ludzie starzy i chorzy. Spędziłam tam Boże Narodzenie i nie spotkałam ani jednego mężczyzny za wyjątkiem pastora. Hrabia uśmiechnął się mimo woli. - Więc tak bardzo się pani tam nudziła - powiedział. - A nie było jakiegoś innego miejsca, dokąd mogłaby pani się udać? - Nie, bo takie było życzenie mojego opiekuna - odrzekła dziewczyna. - Ten typ nawet nie odpowiada na moje listy, a każda prośba jest odrzucana przez jego adwokata. - Wygląda na to, że to jakiś człowiek całkiem pozbawiony uczuć - rzekł hrabia. - Domyślam się, że przybywszy do Londynu, zamierza pani spotkać się z nim? - Ależ nic podobnego! Wcale nie pragnę go widzieć, tym bardziej, że, jak mi się zdaje, jego milczenie świadczy zapewne o samowolnym wydawaniu moich pieniędzy. Hrabia spojrzał na nią uważnie. - Sądząc po moim stroju nie uwierzy pan, że jestem bogata, lecz moją garderobę, na polecenie adwokata mojego opiekuna dobierała kuzynka Adelajda, osoba mocno zaawansowana wiekiem. - Zacisnęła wargi ze złością, po czym mówiła dalej: - Mam osiemnaście lat i wszystkie moje przyjaciółki odbyły już swój towarzyski debiut w ubiegłym roku. Ja nie zostałam przedstawiona u dworu, ponieważ nosiłam żałobę po ojcu, lecz miałam nadzieję, że w tym roku na pewno będę mogła pokazać się w Londynie. - Jakie powody podał pani opiekun, odmawiając zorganizowania debiutu? - Już panu mówiłam, że ten brutal nawet się do mnie nie odezwał! Napisałem do niego wiele listów, lecz jego adwokat odpowiedział mi tylko, że musze pozostać w szkole do nadejścia dyspozycji. Czekałam trzy miesiące, aż w końcu podjęłam decyzję. Postanowiłam wziąć własny los w swoje ręce. - Co zamierza pani robić po przyjeździe do Londynu? - zapytał hrabia. - Postanowiłam zostać kurtyzaną! - Kurtyzaną? - zdziwił się. - Brat mojej koleżanki Claire tak je nazywał. Hrabia był tak zdumiony, że nie dopilnował koni. które nagle zerwały się do galopu. Powstrzymał je i zapytał: - Czy pani zdaje sobie sprawę z tego, co pani mówi? - Oczywiście! Jeśli nie mogę zająć przysługującego mi miejsca w towarzystwie, sama je sobie zdobędę. - Podejrzewam, że pani nawet nie wie, na co się waży. - Claire wszystko mi objaśniła, zanim opuściła szkołę - odrzekła. - Każdy światowiec ma kochankę, to znaczy damę, którą sobie wybrał i która należy wyłącznie do niego. Kurtyzana też ma prawo wyboru. Gdy ją ktoś nudzi, może sobie znaleźć innego, bardziej interesującego mężczyznę. - I pani wierzy, że taki styl życia odpowiadał by pani? - To chyba bardziej zabawne niż przesiadywanie w nudnej szkole. Oczywiście będę bardzo ostrożna w doborze mężczyzny, z którym się zwiążę. - Mam nadzieję! - zauważył hrabia. - Jakaż to radość móc robić to, na co ma się ochotę. Gdy nie ma nikogo, kto by zatruwał życie uwagami na temat niewłaściwego zachowania. - I jak się pani zdaje, co będzie pani robić? - Odwiedzać lokale, tańczyć, odbywać przejażdżki po parku i nie martwić się wcale, czy wyjdę za mąż, czy też nie. - A więc nie pragnie pani zamęścia? - Ależ oczywiście, że nie! Już raczej wolałabym być czyjąś kochanką do końca życia! Według opowieści Claire, życie towarzyskie to nic innego jak matrymonialna giełda. - Co pani przyjaciółka przez to rozumie? - zapytał. - Chciała powiedzieć, że każda debiutantka walczy na wszelkie sposoby, żeby zdobyć jakiegoś starego, grubego, lecz bogatego i utytułowanego mężczyznę. Wcale mi na tym nie zależy, ponieważ jestem bogata. - Jeśli to prawda, opiekun pozwoli pani zapewne na wydawanie części tych pieniędzy. - Już panu mówiłam, że nie odpowiada na moje listy. A jego adwokat radzi, żebym mu przysyłała rachunki, to on będzie je płacił, lecz ja bym chciała dostawać pieniądze do ręki. - Znam wiele innych sposobów na uzyskanie dostępu do pieniędzy, niż poświęcanie się profesji, o jakiej pani wspomniała. - Profesji? - zapytała dziewczyna. - A zatem bycie kurtyzaną jest zawodem, tak jak zawód lekarza czy adwokata? Hrabia nic nie odrzekł i jechał dalej z zachmurzoną twarzą. Zastanawiał się, co mógłby powiedzieć tej młodej osóbce, która nie ma zielonego pojęcia w co się wdaje. Wyobraził sobie niebezpieczeństwa, na jakie byłaby narażona ze strony złotych młodzieńców odwiedzających w poszukiwaniu przygód wszystkie wyścigi w kraju. - Czy może mi pani wyjawić, jak się pani nazywa? - Petrina. - A nazwisko? - Już i tak zbyt wiele panu o sobie opowiedziałam - rzekła. - Mógłby się pan okazać na przykład przyjacielem mojego ojca. - W takim wypadku z pewnością namawiałbym panią do porzucenia swoich planów. - Nic nie zdoła mnie powstrzymać - odrzekła. - Już wszystko przemyślałam, a kiedy moja sytuacja się ustabilizuje, nawiążę kontakt z moim opiekunem. - Myślę, że będzie pani do tego zmuszona z powodu braku pieniędzy. - I o tym pomyślałam. To dlatego tak długo zwlekałam z wyjazdem do Londynu. - Co pani wymyśliła? - Zebrałem całkiem sporą sumkę. - W jaki sposób? - Wysyłałam adwokatowi rachunki, które sama podrabiałam. - Jakie rachunki? - Za kupno książek, mundurków szkolnych i różnych drobiazgów. Myślałam, że mogą być z tym problemy, ale nic podobnego - wyznała triumfalnie. - Jest pani bardzo sprytna - powiedział uśmiechając się. - Teraz, kiedy zostałam sama po śmierci rodziców, - nie mam innego wyjścia - odrzekła. - Nie mogę też liczyć na krewnych. - Ponieważ hrabia milczał, dodała: - Myślę, że tych pieniędzy wystarczy mi na początek. Kiedy już wszyscy w mieście będą o mnie mówić, mój opiekun zwróci mi majątek. - A jeśli odmówi? - Gdyby tak zrobił, musiałabym poczekać, aż ukończę dwadzieścia jeden lat, a wówczas dostałabym połowę. Dopiero gdy będę miała dwadzieścia pięć lat mogę przejąć całość. - Myślę, że w umowie jest również warunek uwzględniający pani zamążpójście. - Oczywiście, że jest - zgodziła się Petrina. - I właśnie dlatego nie chcę małżeństwa, bo wówczas mąż mógłby robić z moimi pieniędzmi co chce. Mógłby postąpić jak mój opiekun i wydawać je na własne potrzeby, a mnie nie dawać nic. - Nie wszyscy mężczyźni są tacy - zauważył hrabia. - Claire opowiadała mi, że w wielkim świecie wielu arystokratów rozgląda się tylko za bogatymi żonami, które mogą zapewnić im utrzymanie. Jestem przekonana, że zrobię lepiej... zostając kurtyzaną. - Przy takim nastawieniu nie ma pani zbyt dobrej opinii o mężczyznach - rzekł hrabia. - trudno będzie znaleźć kogoś, kto wyda się pani pociągający. Petrina zastanowiła się przez chwilę. - Nie mam wielkich wymagań finansowych - rzekła. - Brat Claire, Rupert, zwierzał się jej kiedyś, że utrzymanka kosztuje go majątek. Domaga się stale nowych powozów, koni, biżuterii, na co go właściwie nie stać. - Nie mam pojęcia, kim jest brat Claire, ale odnoszę wrażenie, że jego opis wielkiego świata niezupełnie odpowiada prawdzie. - Bratem Claire jest wicehrabia Coombe - odezwała się Petrina. - Claire utrzymuje, że jest on arbitrem elegancji. Była to prawda. Hrabia znał wicehrabiego Coombe i uważał go za miłego, lecz bardzo lekkomyślnego młodzieńca trwoniącego ojcowską fortunę. - Czy pan może zna Ruperta? - zapytała Petrina. - Spotkałem go kiedyś - odrzekł hrabia. - Claire uważa, że byłby on wymarzonym mężem dla mnie, ale wytłumaczyłam jej, że nie pragnę zamążpójścia, bo chcę być niezależna. - To niemożliwe i zapewne zdaje pani sobie z tego sprawę - rzekł. - A w jaki sposób inne kobiety zostają kurtyzanami? - One nie posiadają majątki. - A cóż to za majątek, którego nie można używać - rzekła. - Proszę posłuchać mojej rady - powiedział. - Zanim wykona pani tak drastyczny krok, niech się pani skontaktuje ze swoim opiekunem. - I co mi to da? - zapytała Petrina. - Przecież on zaciągnie mnie z powrotem do szkoły, skąd znów będę musiała uciec. - Przekona go pani, że jest już za dorosła na dalszą naukę. Zapewne przyzna pani rację. - Rację! - wykrzyknęła. - A czemu dotychczas tego nie zauważył? Czemu papa, spośród tylu mężczyzn, musiał wybrać właśnie jego na opiekuna dla mnie? Jest pewnie stary, pomarszczony i zupełnie nie ma zrozumienia dla rozrywek młodego wieku. - Skąd pani to przyszło do głowy? - Ponieważ papa prowadził życie pełne przygód i chciał mnie zapewne przed tym uchronić. Zawsze mi powtarzał: ,,Kiedy dorośniesz , nie możesz nigdy powtórzyć moich błędów”. - A dużo tych błędów popełnił? - Nie sądzę - odrzekła Petrina. - Nie licząc kilku pojedynków w obronie czci pięknych dam. Ale niezależnie od wszystkiego, zostawił mi tego przeklętego, starego opiekuna! Kiedy pomyślę o moich pieniądzach ukrytych pod jego łóżkiem, chce mi się płakać. Jechali chwilę w milczeniu, po czym hrabia odezwał się: - Nie chcę być wciągnięty w sprawę pani szalonej ucieczki, lecz zważywszy na okoliczności naszego spotkania, może mógłbym porozmawiać z pani opiekunem. Petrina spojrzała na niego zdziwiona. - Naprawdę pan by to zrobił? - zapytała. - To byłoby bardzo uprzejme z pana strony. Cofam wszystko, co złego na pański temat pomyślałam. - A co pani pomyślała? - zapytał. - Pomyślałam, że zachowuje się pan jak dostojny i pełen mądrości starzec, który nie zamierza zniżać się do poziomu umysłowego niedoświadczonej dziewczyny. Hrabia mimo woli roześmiał się. - Jest pani najnieznośniejszym podlotkiem, jakiego w życiu widziałem! Wprost nie chce mi się wierzyć, że o swoich zamiarach mówi pani poważnie. Jednak pani reakcje są do przewidzenia, więc zakładam, że chyba pani nie żartuje. - Ma się rozumieć, że mówię całkiem poważnie - odrzekła Petrina. - A gdyby panu przyszło do głowy porozumieć się z moim opiekunem, to tak się ukryję, że mnie nie znajdzie, i przeprowadzę swoje własne plany. - Pani plany są nie tylko niepraktyczne, ale też wysoce naganne - rzekł hrabia ostro - i nie przystoj[B1]ą kobiecie, która chce być damą. Petrina uśmiechnęła się. - Wiedziałam, że prędzej czy później dotkniemy tej sprawy. Dama nie powinna nigdy wychodzić z domu bez rękawiczek. Dama nigdy się nie kłóci. Nie przystoi damie wychodzić samej na ulicę ani też wybierać się na tańce bez towarzystwa. Mam już dość tych wszystkich ograniczeń. Są śmiertelnie nudne! Ja chcę być wolna! - Rodzaj wolności, jaki pani dla siebie wybrała, jest absolutnie nie do przyjęcia. - I to tylko dlatego, że uważa mnie pan za damę. - Bo pani nią jest i nic na to nie można poradzić. - Chyba że zacznę zachowywać się jak kurtyzana - rzekła, a po chwili dodała: - Wciąż się zastanawiam, jak one się zachowują, ale myślę, że w Londynie będę miała okazję je zobaczyć. Zdaniem Claire rozpoznam je bez trudu, ponieważ są ładne, elegancko ubrane i jeżdżą po parku bez eskorty, nie licząc oczywiście towarzystwa panów. - Ale kobiety, które pani ma na myśli, nie są damami i nie mają nawet połowy majątku, którym pani dysponuje. - Proszę tylko pomyśleć, jak bardzo panowie się ucieszą, że nie będą musieli kupować mi powozów ani biżuterii. - Hrabia milczał, więc po chwili zapytała: - Ile pan wydaje rocznie na swoją kochankę? Oszołomiony, niemal stracił panowanie nad końmi. - Nie wolno pani zadawać takich pytań - powiedział ostro. - Nie powinna pani nawet mówić o tego rodzaju kobietach! Musi się pani zachowywać przyzwoicie! Czy pani mnie rozumie? - Mówi pan tak, jakby miał pan jakąś władzę nade mną - rzekła. - Ale mogę odmówić wiezienia pani dalej - oświadczył. Petrina spojrzała na niego roześmiana. Dojechali właśnie do głównej drogi, gdzie łatwo było znaleźć środek transportu. - Rozsądek podpowiada mi - dokończył - że powinienem tu panią wysadzić i pozostawić własnemu losowi. - Mam wrażenie - powiedziała śmiejąc się - że nie zamierza pan tego zrobić. Jesteśmy blisko Londynu i bez problemu ktoś mnie tam podwiezie. - A kiedy już dojedziemy do Londynu, gdzie zamierza się pani zatrzymać? - W hotelu. - Żaden szanujący się hotel pani nie przyjmie. - Znam nazwę jednego - odpowiedziała. - Rupert zwierzył się Claire, jak często zatrzymywał się tam w towarzystwie kurtyzany, więc sądzę, że i mnie nie będą robili trudności. Cały kłopot polega na tym, pomyślał ze złością hrabia, że wicehrabia Coombe jest zbyt szczery w zwierzeniach czynionych siostrze. - Czy zna pan hotel Gryf? Hrabia znał dobrze i wiedział, że nie jest to miejsce odpowiednie dla młodej dziewczyny podróżującej samotnie, a zwłaszcza dla osoby tak niedoświadczonej jak Petrina. - Zamierzam panią zawieźć do opiekuna - powiedział głośno. - Przedstawię mu pani niemiłe położenie. Zapewne mnie wysłucha i podejmie jakieś rozsądne kroki. - Może tak będzie, jeśli uzna, że jest pan człowiekiem majętnym i wpływowym, jak można sądzić po pańskim zaprzęgu. - Jak nazywa się pani opiekun? - zapytał. Petrina milczała przez chwilę, zastanawiając się, czy można mu zaufać. - A nich to wszyscy diabli - zawołał rozeźlony jej wahaniem - Przecież ja chcę pani pomóc. Każda inna dziewczyna na pani miejscu byłaby mi wdzięczna. - Jestem panu wdzięczna, że zawiózł mnie pan aż tak daleko - rzekła. - Czemu więc teraz pani waha się i nie chce mi zaufać? - Waham się, ponieważ wydaje mi się, że jest pan zbyt stary, żeby zrozumieć osobę w moim wieku. ,,Ja jestem stary! W wieku trzydziestu trzech lat!” - pomyślała, lecz widocznie takim wydawał się osiemnastoletniej panience. - Pani usiłuje mnie prowokować! - powiedział, widząc w jej spojrzeniu szelmowskie ogniki. - Tak, istotnie, staram się pana rozzłościć - odrzekła. - Jest pan zbyt mocno zadufany w sobie. Rozmawia pan ze mną w taki sposób, jakbym była zupełnie pozbawiona rozumu, a tymczasem uważam się za dość inteligentną. - To, co pani wymyśliła, nie świadczy dobrze o pani inteligencji. - Wydaje mi się, że zalałam panu sadła za skórę - zażartowała - i rada jestem z tego. - A to czemu? - Ponieważ stara się pan zachowywać tak, jakby obce były panu kłopoty zwykłych ludzi, takich jak ja. Chętnie rzuciłabym w pana czymś ciężkim. - Szkoda, że nie trafiła pani przerzucając walizkę przez ogrodzenie - zauważył. - Leżałbym teraz nieprzytomny, a panią aresztowano by i oskarżono o napaść. Petrina uśmiechnęła się do niego drwiąco. - Wcale bym nie czekała, aż mnie aresztują, uciekłabym czym prędzej. - W czym jest pani rzeczywiście dobra! - I trzeba przyznać, że ucieczka mi się udała, nieprawdaż? Zbliżam się do Londynu we wspaniałym powozie z... Zatrzymała się w pół słowa i spojrzała na hrabiego. Spod szarej podróżnej kurtki widać było śnieżnobiały krawat i żółte obcisłe pantalony. Na głowie nosił cylinder. -Teraz już wiem, kim pan jest - zawołała. - Pan jest dandysem. Zawsze marzyłam, żeby spotkać kogoś takiego. - Zamiast myśleć o mnie, niech pani lepiej wyjawi wreszcie nazwisko pani opiekuna, jak również własne. - Dobrze, podejmę to ryzyko - odrzekła. - Gdyby coś poszło nie po mojej myśli, ucieknę i tyle mnie pan będzie widział. - To nie będzie łatwe, jeśli zamierza pani zostać osobą ogólnie znaną w mieście. - Jest pan bystrym rozmówcą, lubię to. Hrabia słynął w towarzystwie z dowcipu i ciętego języka. Jego powiedzonka powtarzano sobie w klubach. Teraz jednak nic nie odrzekł, tylko czekał. - Dobrze więc - westchnęła Petrina. - Mój okrutny, nieludzki opiekun, to hrabia Staverton! ,,Mogłem się tego spodziewać!” - pomyślał. Powoli cedząc każde słowo, odezwał się po chwili: - A pani nazywa się Londyn - pani ojciec był Lucky Londyn! - Skąd pan to wie? - Ponieważ tak się nieszczęśliwie składa, że to ja jestem pani opiekunem! - Nie do wiary! To niemożliwe! Jest pan na to zbyt młody! - Przed chwilą powiedziała pani, że jestem zbyt stary! - Myślałam, że mój opiekun jest siwowłosy i chodzi o lasce. - Przykro mi, jeśli sprawiłem pani zawód. - Jeśli jest pan naprawdę moim opiekunem, to co pan zrobił z moimi pieniędzmi? - Mogę panią zapewnić, że pani stan posiadania jest nietknięty - rzekł. - Czemu więc zachowywał się pan wobec mnie tak nagannie? - Szczerze mówiąc, zapomniałem w ogóle o pani istnieniu - odpowiedział, a widząc zdumienie Petriny wyjaśnił: - Tak się złożyło, że kiedy umarł pani ojciec przebywałem za granicą, a kiedy wróciłem miałem do załatwienia wiele spraw związanych z odziedziczonym po ojcu majątkiem i tytułem. Moje problemy zupełnie odsunęły na bok pani sprawę. - Ale pański adwokat musiał panu mówić, że posyła mnie na wakacje do Harrogate, gdzie zostaję pod opieką kuzynki Adelajdy. - Poleciłem mu, żeby wszystkie sprawy załatwiał zgodnie z własnym rozeznaniem. - Ale pan znał mojego ojca? - Służyłem z pani ojcem w jednym regimencie. Przed bitwą pod Waterloo wielu z nas pisało testamenty. Żonaci oddawali pod opiekę dzieci, a nawet żony, przyjaciołom, o których sądzili, że ich przeżyją. - Ale przecież papa był starszy od pana. - Dużo starszy, lecz grywaliśmy razem w karty i mieliśmy obaj wielkie upodobania do koni. - A więc dlatego, że znał się pan na koniach, papa wybrał pana na opiekuna dla mnie - zauważyła z goryczą w głosie. - Myślę jednak, że stamtąd, gdzie się teraz znajduje, widzi, ile zamieszania pan narobił i jak się pan wywiązał ze swoich zobowiązań. - Jestem zaskoczony, że ojciec pani nie zmienił swojej ostatniej woli. - Chyba nie znalazł nikogo bardziej odpowiedniego. A poza tym, nie spodziewał się śmierci w tym właśnie momencie. - Czy zdarzył się jakiś wypadek? - Popijali sobie z przyjaciółmi, a kiedy wracali, ktoś założył się z nim, że nie przeskoczy wysokiego muru. Papa bardzo poważnie traktował zakłady. - Jakie to przykre. - Kochałam go - rzekła Petrina. - Choć był człowiekiem nieobliczalnym. - A mama? - Umarła podczas wojny, gdy papa był w armii Wellingtona. - Więc została pani tylko kuzynka Adelajda. - Tak - potwierdziła Petrina zmienionym tonem - i nikt poza panem nie uznałby jej za odpowiednie towarzystwo dla młodej panienki. - Chyba należało zapytać panią, kogo chce mieć do towarzystwa - rzekł. - Nie potrzebuję nikogo! - Wprost przeciwnie, potrzebuje pani - odparł. - Moim obowiązkiem, jako opiekuna, jest znaleźć właściwą osobę, a jeśli będzie pani dla mnie miła, pozwolę pani wybierać. Petrina przyglądała mu się podejrzliwie. - Zamierza pan zaprezentować mnie w towarzystwie? - Myślę, że powinienem to uczynić, lecz jeśli mam być szczery, wcale nie mam na to ochoty. Debiutantka, taka jak pani, to dla mnie wielki kłopot. - Ale ja wcale nie chcę występować w roli debiutantki, lecz kurtyzany! - Jeśli jeszcze raz o tym usłyszę, sprawię pani tęgie lanie, o czym zupełnie zapomniano w całym procesie pani wychowania. - Jeśli pan zamierza traktować mnie w taki sposób, ucieknę i nigdy mnie pan nie odnajdzie. - Wówczas zacznę korzystać z pani majątku - rzekł hrabia. - Już mnie pani raz podejrzewała, że nadszarpnąłem jej fortunę. - I zrobił pan to? - Nie oczywiście, że nie! Jestem człowiekiem bogatym. - Chciałabym, żeby cały majątek przeszedł na mnie natychmiast. - Dostanie pani połowę, kiedy ukończy dwadzieścia jeden lat, a resztę w wieku lat dwudziestu pięciu, chyba że wcześniej wyjdzie pani za mąż. - Powtarza pan moje własne słowa. Gdybym mogła przewidzieć, kim pan jest, zaczekałabym na Jeba, żeby mnie zawiózł do Londynu. - Proszę tylko pomyśleć, jakie szczęście panią spotkało, że przez czysty przypadek trafiła pani na swego opiekuna - mówił drwiąco. - Dzięki mnie pojawi się pani w Londynie, zostanie przedstawiona królowej, a może nawet księciu regentowi, jeśli będzie sobie pani tego życzyła. Zrobi pani skok w sam środek wielkiego świata. - Chce pan przez to powiedzieć, że to dla mnie wielki zaszczyt być pańską podopieczną i że tylko dzięki temu zwrócą na mnie uwagę. - Nie tylko, jest pani także dziedziczką fortuny - rzekł. - Nie zamierzam wychodzić za mąż, nawet gdyby pan znalazł dla mnie odpowiedniego męża. - Jeśli pani sądzi, że będę się zajmował pani amorami, jest pani w błędzie! - odparł. - Znajdę dla pani przyzwoitkę, a ponieważ mam wystarczająco obszerny dom, może pani w nim zamieszkać. Gdyby jednak sprawiała pani kłopoty, wynajmę dla pani osobny dom. - I nie będę pana widywać? - zapytała. - Nieczęsto - powiedział. - Prowadzę dokładnie zaplanowany tryb życia i, szczerze mówiąc, młode dziewczęta mnie nudzą! - Jeśli są podobne do tych, które spotkałam w szkole, to wcale się nie dziwię - odrzekła. - Ale i one wyrosną na dowcipne i pełne czaru kobiety, z którymi zapewne często pan romansuje. - Kto pani naopowiadał takich rzeczy? - Claire mówiła, że każdy dżentelmen utrzymuje kochankę, a większość pięknych dam ma kochanków. - Jeśli przestanie pani powtarzać, co nabajdurzyła pani niemądra i źle poinformowana przyjaciółka, to nasze kontakty lepiej się ułożą - powiedział z wyraźną irytacją. - Ale czy to prawda, czy też nie? - dopytywała się Petrina. - Ale co chce pani wiedzieć? - Czy to prawda, że miał pan wiele romansów z pięknymi damami? Była to niewątpliwie prawda, lecz dlatego właśnie hrabia wpadł w furię. - Niech pani wreszcie przestanie rozprawiać o sprawach, o której młodej panience mówić nie wypada! - krzyknął. - Jeśli wprowadzę cię do towarzystwa, Petrino, a powiesz coś takiego, zamkną się przed tobą drzwi najlepszych domów. - Postępuje pan wobec mnie nieuczciwie. Odpowiedziałam szczerze na wszystkie pańskie pytania. Jak miałam kłamać, skoro nie wiedziałam, że to pan jest moim opiekunem? Hrabia z trudem pohamował złość. - Każda dziewczyna w twojej sytuacji chciałaby odnieść sukces w wielkim świecie, a sukces ten będzie możliwy tylko wówczas, jeśli powściągniesz swój język. - Musiałam to robić w szkole, lecz sądziłam, że kiedy znajdą się poza nią, będę mogła być sobą. Nie bardzo rozumiem, co jest złego w mojej szczerości. - Całe twoje zachowanie jest niewłaściwe - rzekł poważnym tonem. - Młode panienki z twojej sfery wchodzą w świat, wychodzą za mąż nic nie wiedząc o ciemnych stronach życia. - Mówi pan o kurtyzanach? - Tak. - Ale przecież Claire dowiedziała się o nich wszystkiego. - Claire ma nieodpowiedzialnego brata, którego stosunek do siostry jest nieodpowiedni. - Wydaje mi się, że ja i Rupert mamy wiele cech wspólnych. - Niewykluczone - odparł. - A może by tak Rupert się z tobą ożenił. Nie miałbym nic przeciw temu związkowi. - A więc o to chodzi! - zawołała. - Mówi pan tak, jakby pan był matką wystawiającą córkę na sprzedaż na małżeńskim targu! - Wydęła pogardliwie usta i dodała: - Rupertowi przydałyby się moje pieniądze, a panu się zdaje, że mnie skusiłby jego wicehrabiowski tytuł. Proszę to sobie zapamiętać, drogi opiekunie, że nie zamierzam w ogóle wychodzić za mąż, chyba że zmienię zdanie na temat mężczyzn. - Których pani zupełnie nie zna, nie licząc księdza proboszcza. - Znów cytuje pan moje słowa! - odrzekła. - Może istotnie niewiele wiem o mężczyznach, lecz nawet w Londynie ludzie wiedzą, co to takiego miłość. - Zdumiewa mnie, co słyszę. Po raz pierwszy wspomniała pani o tym wzniosłym uczuciu. - Jednak wiele o nim myślałam - powiedziała poważnym tonem. - Cieszy mnie to ogromnie. - Ale być może tego uczucia nigdy w życiu nie zaznam. - A to czemu? - zapytał. - Kiedy dziewczęta w szkole rozmawiały o miłości, robiły się strasznie ckliwe. Opowiadały o jakimś młodzieńcu, którego poznały podczas wakacji, jakby to był jakiś Adonis. Kładły się spać z jego imieniem wypisanym na kartce, którą chowały pod poduszką w nadziei, że będą o nim śniły. Claire to się nawet całowała! - Mogłem się tego domyślać - odezwał się hrabia sarkastycznym tonem. - Opowiadała mi, że za pierwszym razem było to niemiłe, nie takie jak się spodziewała, lecz za drugim razem już było bardziej romantycznie. - A czego ona oczekiwała? - zapytał hrabia ze złością. - Oczekiwała czegoś na kształt miłości Dantego do Beatrycze czy Romea do Julii, lecz moim zdaniem, współcześni mężczyźni nie są do tego zdolni. - Po chwili milczenia dodała: - Postanowiłam, że nie pocałuje mnie nikt, kogo nie obdarzę uczuciem. - Pani słowa świadczą o kompletnej ignorancji i nieznajomości życia. Wie pani tylko to, co powiedziała Claire, a co ona sama usłyszała od brata. Radzę, żeby pani nie polegała na tych wiadomościach z drugiej ręki. - Oczywiście zdaję sobie sprawę, że życie może być lepsze niż moje o nim wyobrażenia. - Chciałbym, żeby tak było. - Czy będę mogła sprawić sobie nowe suknie? - Ile tylko pani zechce. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Chciałabym, żeby panowie podziwiali mój wygląd i żeby też zwrócili uwagę na moje poczucie humoru, bo jestem bardzo dowcipna. - Na razie żadne z pani powiedzonek nie zrobiło na mnie wrażenia - rzekł. - Bo nie miał pan do tego okazji. Czułam się nieco skrępowana. Później będę bardziej naturalna. - To, co pani dotychczas powiedziała, przyprawiło mnie o drżenie. - Pan wszystko bierze zbyt poważnie - zauważyła Petrina. - Zapomniał pan już, co to znaczy być młodym i swobodnym. Gdy dojdzie do mojego debiutu, okażę się taką debiutantką, o której będzie mówił cały Londyn! - Tego się właśnie obawiam! - rzekł. - Znów pan moralizuje - odpowiedziała. Rozdział 2 Gdy przybyli do Londynu i jechali przez Park Lane, Petrina przypatrywała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Była z ojcem kilkakrotnie w Londynie, lecz już zapomniała, jak wyglądają jego barwne zatłoczone ulice. Ujrzawszy Staverton House, doznała olśnienia. Żadna z osób, które znała, nie miała tak wspaniałej siedziby. Rezydencja położona przy skrzyżowaniu dwóch ulic, zajmowała z przyległościami niemal trzy akry. Monumentalne wejście otaczało osiem kolumn oświetlonych latarniami, a żelazną bramę zdobiły rodowe insygnia. - I pan tutaj sam mieszka? - zapytała Petrina, przyglądając się rozległym bocznym skrzydłom domu. - Cieszę się, że mój dom zrobił na pani takie wrażenie - odparł hrabia. Gdy znalazła się w ogromnym, wykładanym marmurem holu i ujrzała mahoniowe drzwi ze złotymi okuciami, kominek z kararyjskiego marmuru, stolik z blatami z lapisu lazuli, zdumiała się jeszcze bardziej. Dowiedziała się później, że w rezydencji znajduje się największy w kraju zbiór Rembrandta, a oprócz tego dzieła Velazqueza i Rubensa. W salonie wisiały obrazy włoskich, francuskich, flamandzkich i holenderskich mistrzów, natomiast w mniejszym saloniku działa Gainsborougha oraz namalowany przez Reynoldsa portret pani Siddons. Na razie Petrina o tym wszystkim nie wiedziała, mimo to, wchodząc, czuła wielki podziw pomieszany z zażenowaniem, i żeby dodać sobie odwagi, uniosła dumnie głowę. - Witamy w domu, milordzie! - skłonił się majrodomus ubrany w szamerowaną złotem liberię, podobną do tej, jaką nosiło sześciu wysokich lokajów znajdujących się w holu. - Proszę przysłać do mnie natychmiast pana Rochardsona! - rozkazał hrabia, oddając kapelusz i rękawiczki. - Pragnę poinformować Jego Hrabiowską Mość, że dziś rano przybyła księżna Kingston - odezwał się majordomus tonem pełnym uszanowania. - Jak to dobrze się składa! - zawołał hrabia i dodał zwracając się do Petriny: - Moja babka przyjechała, co możemy uznać za bardzo pomyślny zbieg okoliczności. - Księżna pani teraz odpoczywa - wyjaśnił majordomus. - Proszę powiedzieć pani Meadows, żeby się zajęła panną Lyndon - polecił hrabia i zaczął wchodzić na schody, mijając kolekcję portretów zakupioną przez jego ojca u współczesnych artystów. Znalazłszy się na podeście, skierował się w stronę zachodniego skrzydła, gdzie umieszczano zazwyczaj gości, starają się, żeby byli jak najdalej od części domu zajmowanego przez niego. Dwa pokoje stały zawsze gotowe na przyjęcie jego babki, gdyby sobie życzyła przyjechać do Londynu. Siedziała teraz w wygodnym fotelu w saloniku przylegającym do jej sypialni. Pachniało tam kwiatami przywiezionymi z oranżerii znajdującej się w wiejskiej posiadłości hrabiego. Gdy wszedł, księżna wdowa przywitała go uśmiechem. W młodości była wielką pięknością. Książę Kingston zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i poślubił ją potajemnie wbrew woli rodziny pragnącej dla niego znakomitszej partii. Obydwoje bardzo się kochali, a wkrótce okazało się, że księżna posiada nie tylko urodę, ale i osobowość. Nie było prawie człowieka, poczynając od królowej a skończywszy na pracowniku majątku, który by jej nie podziwiał i szanował. Teraz posiwiała, twarz miała pokrytą zmarszczkami, lecz nadal była urocza i wielu malarzy chciało ją portretować, a gracja, z jaką wyciągnęła ku wnukowi dłonie, była naprawdę niezwykła. - Mówiono mi, że nie ma cię w domu, Durwinie - rzekła. - Ale wróciłem i bardzo jestem rad, że cię tu widzę, babciu - powiedział całując ją w rękę a potem w policzek. - Co cię sprowadza do Londynu? - Wybieram się do dentysty - odrzekła księżna wdowa. - Nie wydaje mi się, żeby to była prawda! - rzekł. - Rozpoczyna się sezon towarzyski i zapewne nie chcesz go stracić. Prawdę powiedziawszy, spodziewałem się twego przyjazdu w najbliższych dniach. - Jestem już za stara na to, żeby bywać w towarzystwie - odrzekła księżna, a jej uśmiech zaprzeczał słowom. - Z nieba mi spadłaś w tym momencie - powiedział hrabia sadowiąc się na krześle. - Chcesz mi powiedzieć - rzekła spoglądając na niego - że zamierzasz się żenić. Mam nadzieję, że twoją wybranką nie jest jedna z tych młodych wdówek, które tak gonią za tobą. - Nie, babciu - odpowiedział szybko. - Nie zamierzam się żenić ani z wdową, ani z żadną inną kobietą. - Ale z tego, co mówią, wiem, że romansujesz z wieloma. - Cóż, nic się przed tobą nie ukryje, babciu, skoro wiesz o wszystkim, co się dzieje w Londynie, bo otrzymujesz wiadomości z Carlton House i innych źródeł. - Carlton House! - wykrzyknęła znacząco. - Jest pewna sprawa, o której chciałbym z tobą porozmawiać - odezwał się szybko hrabia, wiedząc, że jeśli babka zacznie mówić o księciu regencie nie będzie temu końca. - Cóż takiego? - Przypadkiem odkryłem, że bardzo się zaniedbałem wobec osoby, którą pozostawiono pod moją opieką - wyjaśnił. - Pod twoją opieką? Nie wiedziałam, że uczyniono cię opiekunem? - zdziwiła się księżna. - Nieboszczyk, mój mąż... - Wiem, że dziadek doskonale wywiązywał się ze swoich obowiązków - przerwał hrabia - tymczasem ja o swoim zapomniałem, aż do dzisiejszego dnia. - A cóż się takiego dzisiaj wydarzyło? - zainteresowała się księżna. - Przypadkiem spotkałem moją podopieczną i zabrałem ją ze sobą do Londynu. - A więc to kobieta! - zawołała księżna. - I to taka, która zapewne zaraz zechce cię zaciągnąć do ołtarza. - Wprost przeciwnie, babciu - uśmiechnął się hrabia. - Ona w ogóle nie pragnie wychodzić za mąż. - Nie chce wyjść za mąż? Trudno sobie wprost wyobrazić panienkę, która nie pragnęłaby złapać męża, zwłaszcza takiego jak ty. - Poznasz wkrótce Petrinę. Tak się składa, że posiada ona spory majątek, więc nie musi się spieszyć za zamążpójściem. - Więc ta dziewczyna jest tutaj? - zdziwiła się księżna. - Tak. I chcę, żebyś jej posłużyła za przyzwoitkę, przynajmniej na początku. - Młoda dziewczyna w Stanerton House? Nigdy jeszcze nie słyszałam o czymś podobnym! - Ani ja - oświadczył hrabia - ale jej rodzice nie żyją, a ponieważ opuściła pensję, więc nie ma się dokąd udać. - Jak ona wygląda? - zapytała księżna. - Jeśli sądzisz, że zgodzę się być przyzwoitką dla wiejskiej gąski bez wychowania, wykształcenia i urodzenia, to się mylisz. - Ona jest bardzo ładna, a jej ojcem był major Maurice Lyndon, z którym służyłem w jednym regimencie. - Córka Lucky Lyndona? - Słyszałaś o nim? - Oczywiście! Ty tego zapewne nie pamiętasz, bo cię to nie interesowało, ale twój kuzyn Gervaise Cunningham, wyzwał kiedyś Lyndona na pojedynek. - I pojedynek doszedł do skutku? - Ma się rozumieć! - odparła księżna. - Lyndon lekko zranił biednego Gervaise’a, choć to nie on był winien, lecz Lucky, którego zastał w kompromitującej sytuacji ze swoją żoną Karoliną. - Jeśli nawet coś o tym słyszałem, to zupełnie zapomniałem - rzekł hrabia. - Karolina nie była jedyną kobietą, którą Maurice oczarował swoją urodą i majątkiem. - A w jaki sposób go zdobył? - Na handlu akcjami, statkami i wszelkimi dobrami w różnych stronach świata - wyjaśniła księżna. - Słyszałam, że we Francji wygrał na loterii milion franków. - Jeśli tyle wiesz o ojcu, zapewne zainteresuje cię jego córka - powiedział hrabia. - Tylko błagam cię, babciu, nie opowiadaj jej o wyczynach tatusia. Ona i tak ma zbyt wielki pociąg do przygód. - Mam nadzieję, że nie zdążyła jeszcze robić czegoś niewłaściwego, jeśli, jak powiadasz, przebywała na pensji. - Będziesz nieco zdumiona jej zachowaniem! - zauważył hrabia. Wstał i wyszedł z pokoju, żeby przyprowadzić Petrinę, która w czasie jego rozmowy z babką zdążyła zdjąć kapelusz i żakiecik i teraz w skromnym szkolnym mundurku wyglądała bardzo młodo. Lecz łobuzerski wyraz oczu i uśmieszek na ustach uświadomiły hrabiemu, że jest to osoba wysoce nieobliczalna. - Moja babka zgodziła się służyć pani za przyzwoitkę, przynajmniej na razie - rzekł poważnym tonem - a jeśli będzie pani dla niej miła, to trudno wprost wyobrazić sobie lepszą osobę dla wprowadzenia w świat młodej panienki. - Chce pan przez to powiedzieć, że mam uważać na słowa - rzekła Petrina. - I na zachowanie - dodał hrabia. - Odnoszę wrażenie, że denerwuje się pan z mojego powodu - powiedziała patrząc na niego z uśmiechem. - Nie chcę, żeby pani przyniosła wstyd mnie i sobie. - Mój sposób bycia jest całkiem miły, jeśli się do niego przyzwyczaić - odrzekła. - To pan jest napuszony i pełen poczucia własnej ważności. Czas, żeby się pan z tego otrząsnął. - Nie zamierzam się z niczego otrząsać i nie zamierzam tracić czasu na zabawy z panią - rzekł poważnie. - Mogę cię, Petrino, w każdej chwili odesłać do Harrogate, jeśli okażesz się nieposłuszna. Petrina skrzywiła się z niesmakiem. - Oto słowa nieugiętego opiekuna! - zażartowała. Ale proszę nie zapominać, że potrafię uciec od pana! - Właściwie to nie miałbym nic przeciwko temu! - wypalił, a otwierając przed nią drzwi pokoju babki usłyszał drwiący śmieszek. Petrina wstała wcześnie rano i podchodząc do okna sypialni ujrzała jadącego konno hrabiego. Wiedziała, że rankiem udaje się na przejażdżkę po nie zatłoczonym jeszcze o tej porze parku. Ogarnęło ją przemożne pragnienie, żeby poprosić go o zabranie jej kiedyś ze sobą. Zastanawiała się, czy jest umówiony z jakąś damą, czy też jeździ samotnie. Od chwili przybycia do Londynu wiele dowiedziała się o zwyczajach hrabiego. Znalazłszy się w stolicy, powiadomiła natychmiast o tym swoją przyjaciółkę Claire, a ta była bardzo zdumiona, dowiedziawszy się, kto jest opiekunem Petriny. - Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? - pytała. - Bo się wstydziłam, że mój opiekun wcale się o mnie nie troszczy - odrzekła Petrina. - Ponadto czułam do niego nienawiść, bo myślałam, że jest stary i nieznośny. - Ale przekonałaś się, że nie jest ani stary, ani nieprzyjemny. Och, Petrino, jak ja co zazdroszczę! - mówiła Claire. - Zawsze marzyłam, żeby poznać hrabiego, lecz, jak powiadają, on nigdy nie nawiązuje rozmowy z niezamężną kobietą. - Ze mną musi rozmawiać. Petrina nie śmiała przyznać się przyjaciółce, że odkąd zamieszkała w Staverton House nie miała okazji do rozmów z hrabią i widywała go tylko podczas przyjęć, siedzącego przy okrągłym końcu stołu. Od chwili pojawienia się w Londynie, jej głównym zajęciem były zakupy. Przekonała się wkrótce, że księżnie sprawia przyjemność odwiedzanie eleganckich sklepów na Bond Street, a ponadto wiedziała dokładnie, jak powinna wyglądać jej podopieczna, żeby przyciągnąć uwagę ludzi z wielkiego świata. Początkowo Petrina obawiała się, że księżna będzie ją namawiać na stroje uważane za odpowiednie dla młodej panienki, w których wyglądałaby niepozornie i niczym się nie odróżniała od innych debiutantek. Ku swej radości przekonała się, że księżna wdowa, która w swoim czasie odniosła sukces dzięki swojej powierzchowności, wiedziała doskonale, jak wyróżnić się dzięki ubiorowi, nie łamiąc jednocześnie zasad dobrego smaku. To właśnie dzięki księżnej Petrina, gdy tylko pojawiła się na sali balowej, wywoływała sensację. Wcześniej nie miała nawet pojęcia, że jej włosy upięte wysoko mogą być podobne do płonącej pochodni, a przy delikatnym użyciu kosmetyków cera nabiera bieli i oczy wydają się większe. Ponadto Petrina, nosząc na pensji bezkształtne suknie zamawiane przez kuzynkę Adelajdę, nie zdawała sobie nawet sprawy jak doskonała ma figurę. Ujawniło się to wyraźnie, kiedy przyodziana została w stroje będące dziełem słynnego francuskiego krawca. - Dziś wieczorem byłam z ciebie bardzo dumna, moja droga - powiedziała do niej księżna po powrocie z balu urządzanego przez księżnę Bedford, na którym Petrina odniosła niebywały sukces. - To pani zasługa - odrzekła Petrina skromnie. - Ależ to płacisz za swoje stroje i nareszcie masz okazję do podejmowania decyzji. Nigdy mi się nie podobały młode panienki, które zachowują się w sposób afektowany i udają, że nie śmią oderwać wzroku od podłogi. Petrina uśmiechnęła się - Zdaniem mojego opiekuna zachowuję się niewłaściwie, nie objawiając przystojnej mojemu wiekowi nieśmiałości. On zawsze się boi, czy nie powiem czegoś nieodpowiedniego. Mówiąc to, uświadomiła sobie, że hrabia zupełnie przestał się nią interesować. Wprawdzie towarzyszył im na liczne bale, ale ani razu nie zaprosił jej do tańca, a jego partnerkami były dojrzałe, atrakcyjne kobiety. Dużo później Claire wyjaśniła jej w czym rzecz. _ Hrabia od blisko roku jest związany z lady Izoldą Herbert. Owdowiała w bardzo młodym wieku, jej mąż poległ na wojnie, a ona sama jest uważana za najpiękniejszą kobietę w Londynie. - Czy myślisz, że hrabia się z nią ożeni? - zapytała Petrina. Claire wzruszyła ramionami. - Któż to może wiedzieć? Wiele kobiet próbuje go usidlić, ale, jak powiadają, jego romanse nigdy nie trwają długo. Gdy tylko lepiej pozna jakąś kobietę, zaraz go nudzi. - Czy Rupert powiedział ci o tym? - zapytała Petrina. - Tak, bo go o to pytałam. Dowiedziałam się, że hrabia ma kochankę niezwykłej urody. Coś mi się wydaje, że Rupert sam miał na nią ochotę, ale nie stać go na to. - Kim ona jest? - To Yvonne Vouvray, śpiewaczka kabaretowa. - Chciałabym ją zobaczyć - rzekła Petrina. - Wątpię, żeby księżna zaprowadziła cię do podobnego lokalu jak Voux hall Garbens - odrzekła Claire. - Ale poproszę Ruperta o zabranie nas kiedyś z sobą tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. - Postaraj się o to koniecznie! - błagała Petrina. Była niezmiernie ciekawa, jak wygląda kochanka hrabiego. Podejrzewała, że będzie ciemnowłosa, podobnie jak Izolda Herbert. Jasne włosy i niebieskie oczy, który to model ucieleśniała księżna Devonshire tracił powoli na atrakcyjności i teraz były w modzie brunetki zwłaszcza obdarzone taką urodą jak lady Izolda. Jej kruczoczarne włosy, przypominające barwą sierść koni hrabiego, jej ciemne brwi i oczy, których czerń miała w sobie odcień czerwieni, świetnie się prezentowały w oprawie z przepięknych rubinów, szmaragdów i opali, jakie nosiła co wieczór, a także na tle różnobarwnych toalet. - O czym tak rozmyślasz? zapytała Claire Petrinę, gdy ją odwiedziła podczas podwieczorku. Były same, ponieważ księżna wdowa, zmęczona wielogodzinnym odwiedzaniem sklepów, poszła do swojego pokoju, żeby odpocząć. Piły herbatę w małym saloniku, który najbardziej przypadł Petrinie do gustu. - Myślę o lady Izoldzie - odrzekła Petrina. - Spotkałaś ją wczoraj na balu. - Skąd wiesz? - Widziałam jak wchodziłaś, a ona znajdowała się w pobliżu. Czy z nią rozmawiałaś? - Podała mi na powitanie zimną, sztywną dłoń i spojrzała na mnie z góry z lekceważeniem - odpowiedziała Petrina. - To dlatego, że przebywasz w Staverton House - rzekła Claire. - Co do mnie, spotkałam ją dziesiątki razy przy różnych okazjach, a ona udaje, że mnie nie zna. Petrina roześmiała się. - Jest równie nadęta jak mój opiekun - rzekła. - Może właśnie dlatego mu się podoba. Claire rozejrzała się dokoła, jakby w obawie, że ktoś podsłuchuje, a potem rzekła ściszonym głosem: - Rupert powiada, że ona ma opinię salonowej lwicy? - Lwica? A cóż to znaczy? - To znaczy, że jest pełna temperamentu. - Nie wygląda na to. - Ona się z tym kryje. W towarzystwie wydaje się chłodna i zachowuje dystans, ale gdy znajdzie się sam na sam z mężczyzną, który jej się podoba... - Z takim na przykład, jak hrabia - wyszeptała Petrina. - Rupert mówi, że w klubach robią zakłady, czy on się z nią ożeni. Wokół ich związku krąży tyle plotek, że w końcu hrabia będzie musiał to zrobić. - To niezbyt chwalebny sposób na złapanie męża - odezwała się Petrina. Claire uśmiechnęła się. - Ale jedyny, bo oni są bardzo oporni - rzekła. - Ciebie to nie dotyczy, bo jesteś inna, a ponadto masz spory majątek. Podobno wszyscy modnisie w klubach wychwalają twoją urodę i, ma się rozumieć wielkość bankowego konta. - Nie chce mi się w to wierzyć - odrzekła Petrina. *** Petrina weszła do holu Staverton House, postępując za księżną wdową, która poruszała się bardzo powoli z powodu reumatyzmu. Majordomus skłonił się przed nimi z uszanowaniem o gdy starsza dama zaczęła wstępować na schody, zwrócił się do Petriny: - Jego Lordowska Mość chciałby z panią porozmawiać. Jest teraz w gabinecie. Petrinę bardzo to zaproszenie zdumiało. Już od dwóch tygodni przebywała w Staverton House, a hrabia ani razu nie wezwał jej do siebie. Chciała biec, lecz z uwagi na służbę zachowała pozory obojętności. Majordomus otworzył przed nią mahoniowe drwi i zaanonsował: - Panna Lyndon, milordzie! Hrabia siedział przy biurku usytuowanym pośrodku pokoju. Wstał, gdy Petrina zbliżyła się do niego. Musiała przyznać, że prezentował się nie tylko imponująco, ale też był niezwykle przystojny. Każdy inny mężczyzna na jego miejscu dałby do zrozumienia, że jest świadom wrażenia, jakie wywiera, on jednak miał na twarzy zwykły wyraz znudzenia. Petrina odniosła wrażenie, że mniej widoczne znudzenie było w tej chwili, bo obrzucił ją badawczym wzrokiem, jakby pragnąc znaleźć w jej wyglądzie jekieś uchybienie. Nie przejęła się jednak, zdają sobie sprawę, że jej żółta suknia i naszyjnik z topazów, pochodzący z rodowej kolekcji Stavertonów, są przykładem najlepszego smaku. Dygnęła przed nim, a on skinął od niechcenia głową. - Usiądź, Petrino - powiedział. - Chciałbym z tobą porozmawiać. - Czy znów zrobiłam coś nie tak jak potrzeba? - Wydaje mi się, że uważasz mnie za człowieka, który szuka dziury w całym - odrzekł. - Czuję się wobec pana tak, jakby posłała po mnie przełożona na pensji - wyjaśniła. - Jednak pragnę panu zakomunikować, że pańska babka uważa moje zachowanie za wzorowe i, jak sądzę, powinien pan pójść za jej przykładem. - Jeśli wszystko jest tak, jak mówisz, to czemu utraciłaś wobec mnie swego bojowego ducha? - zapytał hrabia z nutką rozbawienia. - Wydaje mi się, że przeszłaś do defensywy. - Interesuje mnie, czym się pan zajmuje każdego dnia - powiedziała. - Wiem, że rano odbywa pan konną przejażdżkę, widuję też pana czasem wieczorem na balu, ale wydaje mi się, że to nie wszystko. - Jak już ci powiedziałem, zanim tu przybyłaś, mój tryb życia jest zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach i nie zamierzam wprowadzać żadnych zmian - odrzekł sucho. - Byłam po prostu ciekawa - przyznała się Petrina. - Wydaje mi się, że kochanki muszą zajmować panu sporo czasu. - Nie życzę sobie, żebyś wspominała o tych kobietach - rzekł ostrym tonem. - Nie miałam nic złego na myśli - odparła Petrina, zdumiona jego gwałtowną reakcją. - Szczerze mówiąc, pomyślałam o lady Izoldzie. Czy zamierza pan się z nią ożenić? - Nie po to zaprosiłem cię do mego gabinetu - powiedział ze złością - żeby dyskutować o moich prywatnych sprawach. Zapamiętaj sobie Petrino raz na zawsze, to nie jest sposób, w jaki podopieczna zwraca się do swego opiekuna. Nie przystoi też debiutantce wspominanie o tego typu sprawach. - Zachowuje się pan zupełnie tak samo, jak wówczas, kiedy się poznaliśmy - powiedziała z uśmiechem. - Miałem nadzieję, że mnie pan pochwali za ścisłe przestrzeganie pańskich wskazówek, ale się zawiodłam. Powiedziała to w taki sposób, że na ustach hrabiego zaigrał słaby uśmieszek. - Pragnę, żebyś zawsze była wobec mnie szczera, ale twoja ciekawość dotycząca pewnych spraw jest niewłaściwą. - Nie widzę w tym nic niewłaściwego - odparła. - Cały Londyn o niczym innym nie mówi, jak o tym, czy pański ślub z lady Izoldą dojdzie do skutku. Czułabym się bardzo głupio, gdybym dowiedziała się o tym dopiero z gazet. - Mogę cię zapewnić, że nie masz powodu do niepokoju w tej sprawie - rzekł. - Nie zamierzam się żenić z lady Izoldą ani z nimi innym. - Ujrzawszy w oczach Petriny wyraz tryumfu dodał żartobliwie: - Uważasz zapewne, że wyciągnęłaś ze mnie jakieś ważne zwierzenie. - Chyba zdaje pan sobie sprawę z tego, że ludzie interesują się panem - odrzekła. Jest pan bardziej godny zainteresowania niż stary, gruby książę regent. - Nie powinnaś w taki sposób mówić o przyszłym monarsze - zganił ją hrabia. Petrina uśmiechnęła się. - Znów przyjął pan ton przełożonej z pensji. Ale w jakim właściwie celu pan posłał po mnie? Hrabia powstrzymał się z uwagą o frywolnym zachowaniu Petriny i po krótkim milczeniu odezwał się: - Pragnę cię powiadomić, że lord Rowlock przybył do mnie, aby prosić o twoją rękę. Powiedziałem mu, że nie tylko nie wyrażę na to zgody, lecz nie życzę sobie, żeby się z tobą kontaktował ani żebyś ty z nim rozmawiała. - Lord Rowlock? Ależ on wydał mi się zabawny - odrzekła Petrina. - To pospolity łowca posagów - odparł hrabia. - Już od lat usiłuje ożenić się z jakąś bogatą panienką. Chyba nie ma dobrze poukładane w głowie, jeśli ośmielił się zwrócić do mnie z taką propozycją. - I ja nie pragnę go poślubić - odrzekła Petrina. - Jednak uznałam go za bardziej interesującego od innych młodych ludzi, których mi przedstawiano. - Zapamiętaj sobie dobrze moje polecenia, Petrino - powtórzył hrabia. - Zignorujesz lorda Rowlocka, gdyby zwracał się do ciebie, a jeśli tego nie zaprzestanie, ja się nim zajmę. - Co pan zamierza uczynić? - zapytała zaciekawiona. - Nie wdawajmy się teraz w szczegóły - odpowiedział chłodnym tonem. - Zapewniam cię jednak, że zastosowana przeze mnie metoda okaże się skuteczna. - Czy wyzwie go pan na pojedynek? - dopytywała się Petrina. - To byłoby bardzo podniecające. Bardzo chciałabym to zobaczyć! - Pojedynkowanie się jest zabronione, a ponadto takie staroświeckie - zauważył hrabia. - To nieprawda - odrzekła. - Dwaj przyjaciele Ruperta właśnie się pojedynkowali w ubiegłym tygodniu, a on im sekundował. - Nie pochwalam postępowania młodych ludzi pokroju markiza Coombe - odezwał się hrabia wyniośle. - A tobie Petrino polecam, żebyś z grona swoich znajomych wykreśliła lorda Rowlocka. - Wezmę to pod uwagę - odrzekła prowokacyjnym tonem. - Zrobisz jak ci każę albo będę zmuszony posłać cię do Harrogate. - Gdyby pan to uczynił, zalewałabym się łzami przez całą drogę z Londynu do tego obrzydliwego uzdrowiska. Opłaciłabym także karykaturzystę, żeby sporządził rysunek przedstawiający pańskie okrucieństwo wobec biednej, bezbronnej dziewczyniny pozostającej pod pańską opieką. - Nie jesteś ani biedna, ani bezbronna - odrzekł hrabia. - Skoro jednak przebywasz pod moim dachem, będziesz postępowała tak, jak sobie życzę. - Może więc mogłabym zamieszkać sama - powiedziała słodziutkim tonem. Spojrzał na nią, a potem z trudem hamując wzburzenie zawołał: - Wciąż starsza się mnie prowokować! Boże, czemu mnie pokarałeś i zetknąłeś z kimś takim jak ona! Jeśli nie zaczniesz się zachowywać przyzwoicie, to obiecuję, że szczerze tego pożałujesz! Petrina roześmiała się. - To pan zachowuje się jak stary rozwścieczony wilk. Pańska babka ma rację, kiedy powiada, że niemiłosiernie rozpieszczano pana w dzieciństwie. Wydaje mi się, że pańskie kochanki kontynuowały postępowanie rozpoczęte przez niańki i guwernantki. Wstała i skierowała się ku drzwiom. Widząc to siedzący za biurkiem hrabia zawołał: - Jeszcze nie pozwoliłem ci odejść. Uprzedzam cię, że konsekwencje twego niewłaściwego zachowania mogą być wielce niemiłe. - Stare wilczysko - odezwała się Petrina z błyskiem w oku. - Uwielbiam patrzeć, kiedy się pan złości i zachowuje jak władca absolutny. Zapewne złamał pan nie jedno serce, ale całą ich kolekcję! Wyszła z pokoju, zanim hrabia zdołał cokolwiek odpowiedzieć. Przez chwilę patrzył na drwi, za którymi zniknęła. W końcu, wbrew własnej woli, roześmiał się. Wiedział dobrze, że Petrina każdego wieczoru odnosiła w towarzystwie ogromny sukces i choć część tego sukcesu mogła zawdzięczać pogłoskom o posiadanym majątku, nie ulegało jednak wątpliwości, że była świetnie ubrana i rzucała się w oczy. Jej miła twarzyczka miała jakiś zadziorny wyraz, lecz zachowaniem doprowadzała go do rozpaczy, zwłaszcza gdy próbowała mu się sprzeciwiać, chociaż dostrzegał, że wszystkie jej sztuczki były mu właściwie na rękę. Nie ulega wątpliwości, że ona potrzebuje męża - powiedział do siebie i zaczął się zastanawiać, jaki mężczyzna da sobie z nią radę. Jego babka była Petriną wprost oczarowana. Wobec starszej damy Patrina była pełna respektu, miła i grzeczna. Powtarzała jej ze szczegółami wszystkie rozmowy z kawalerami na balach, a nawet pokazywała otrzymywane od nich listy miłosne. Dla księżnej wdowy były to sprawy niezwykle interesujące. Lubiła wiedzieć wszystko o wszystkich. Od dawna nie miała okazji do śledzenia zachowania i sposobu bycia młodych ludzi. - Petrina zwierzyła mi się, że zakazałeś jej wszelkich kontaktów z lordem Rowlockiem - odezwała się do hrabiego, który odwiedził ją w saloniku wczesnym wieczorem. - On miał czelność zwrócić się do mnie z pytaniem, czy może zalecać się do Petriny - rzekł hrabia ze złością. - To nie ulega kwestii, że jest on zwykłym łowcą posagów - zauważyła księżna - lecz nie wiem czy to słuszne, że zakazałeś Petrinie wszelkich z nim kontaktów. Bywa tak, że zakazany owoc smakuje najbardziej. - Czy sądzisz, że Petrina mnie nie posłucha? - zapytał hrabia. - Nie zdziwiłabym się, gdyby tak się stało - odrzekła babka. - Musisz wiedzieć, Durwinie, że Petrina nie jest zwykłą gąską. Jest dziewczyną niezwykle inteligentną i atrakcyjną. - Lecz także niezwykle upartą - dodał hrabia. - To tylko dlatego, że traktujesz ją zbyt ostro - odparła księżna. - Szkoda, że nie powiedziałeś mi, żebym ją ostrzegła przed lordem Rowlockiem i żeby miała się przed nim na baczności. - Tu nie chodzi wyłącznie o ostrożność - rozzłościł się hrabia. - Ten człowiek, to prawdziwe utrapienie! Jeśli uda mu się jeden kruczek wobec posażnej panny, próbuje innego. Jemu się pewnie wydaje, że Petrina jest zbyt młoda i niedoświadczona, aby się poznać na tych podstępach i zdemaskować jego prawdziwe intencje. - Ale on jest dowcipny i niezwykle przystojny - odezwała się księżna wdowa. - A te przymioty bardzo silnie działają na młode dziewczęta. Musisz być bardzo zręczny, mój Durwinie, żeby nie wpędzić Petriny w jego ramiona. - Prędzej bym go zabił niż pozwolił, żeby poślubił Petrinę! - wykrzyknął hrabia. I wielce wzburzony opuścił pokój babki. Księżna przez chwilę była zdumiona jego zachowaniem, potem przez głowę przemknęła jej pewna myśl i uśmiechnęła się znacząco. *** Następnego ranka Petrina odwiedziła Claire w domu jej ojca przy Hanover Square. Markiz Morecombe nie należał do ludzi bogatych, choć był właścicielem majątku w Buckinghamshire. W porównaniu ze wspaniałą siedzibą hrabiego Stavertona dom markiza wydawał się bardzo skromny, lecz Petrina zwracała uwagę tylko na przyjaciółkę, bo na jej twarzy dostrzegła konsternację i ślady łez. Claire była ładniutką, lecz nie rzucającą się w oczy osóbką o jasnych włosach i niebieskich oczach. Czasem, przy dobrym nastroju, oczy te lśniły i przyciągały uwagę młodych ludzi. Teraz były zaczerwienione i Petrinie przyszło na myśl, że Claire wygląda jak kwiatek przygnieciony uderzeniami deszczu. - Co się stało, kochanie? - zapytała. - Och, Petrino, jakże jestem rada, że przyszłaś! Ty jedyna... możesz mi pomóc! Zupełnie nie wiem, co... mam robić. - A co się wydarzyło? - Wprost nie wiem... jak ci o tym... powiedzieć. - nie bądź niemądra. Wierz przecież, że nie zostawię cię w kłopotach. Claire westchnęła głęboko. - Planowałam powiedzieć ci dziś lub jutro, że... zaręczyłam się. - Z Fryderykiem Broddingtonem? - Domyśliłaś się, prawda? - zapytała Claire. - Odkąd przyjechałam do Londynu mówiłaś tylko o nim. Nietrudno było się domyślić. Lubię bardzo Fryderyka i jestem przekonana, że będziesz z nim szczęśliwa. - Zapewne tak by było - rzekła Claire - ale... nie mogę go poślubić. Nie widzę dla siebie innego wyjścia jak śmierć! Rozpłakała się i ostatnie słowa utonęły w potoku łez. Petrina podbiegła do przyjaciółki, uklękła przy jej fotelu i objęła ją serdecznie. - Na pewno wszystko będzie dobrze, wszystko jakoś się ułoży - pocieszała płaczącą Claire. - Opowiedz mi, co się stało i czemu nie możesz wyjść za Fryderyka. Przecież zwierzał mi się, że cię kocha. - I mnie to mówił... wczoraj prosił papę o moją rękę... a papa zgodził się bez wahania. Trudno się nie zgodzić, zważywszy fakt, że Fryderyk Broddington był jedynym synem bardzo zamożnego i wpływowego człowieka. W jego posiadaniu znajdowały się znaczne połacie Londynu oraz grunty na terenie Manchesteru i Birminghamu. To pradziadek obecnego markiza wpadł na pomysł, że ziemia na przedmieściach rozwijających się miast, może stanowić świetną lokatę kapitału. Niezależnie jednak od dziedziczonego majątku dla Petriny nie ulegało wątpliwości, że Fryderyk był wprost wymarzonym mężem dla Claire. Miał miły, zgodny charakter i był wybitnie inteligentny. Petrina bardzo lubiła z nim rozmawiać, za tych rozmów wysnuła wniosek, że ponieważ młodzieniec szczerze kocha Claire, uczyni ją szczęśliwą. - Co się stało? - zapytała Petrina przyjaciółkę. - Pokłóciłaś się z Fryderykiem? O co? - O nic się nie pokłóciłam - odparła Claire ze łzami w oczach. - To z powodu Mortimera Sneldona, który wszystko musiał popsuć... Och, Petrino, czemu los mnie z nim zetknął? I czemu... okazałam się taka niemądra i nieostrożna? - Mówisz o Mortymorze Sneldonie? - powtórzyła Petrina. Usiłowała sobie przypomnieć, o kim mowa i pamięć podsunęła jej młodego dyndasa, którego spotkała kilkakrotnie na balach. - Tak... o Mortimorze Sneldonie - odparła Claire. - Prosił mnie, żebym go tobie przedstawiła, lecz odmówiłam. Bałam się, żeby nie skrzywdził cię, tak jak mnie skrzywdził. - A cóż on takiego zrobił? - zainteresowała się Petrina. Claire wytarła oczy chusteczką. - On mnie... szantażuje! - Szantażuje? Ciebie? A w jaki sposób? Łzy znów płynęły z oczu Claire, zanim odpowiedziała: - Kiedy przyjechałam po raz pierwszy... do Londynu... kręcił się koło mnie. Bardzo mi podobał i nawet... zdawało mi się, że... jestem w nim zakochana. Petrina spojrzała na przyjaciółkę z uwagą. - Co takiego zrobiłaś, że cię teraz szantażuje? - Napisałam do niego kilka... bardzo niemądrych listów - wyznała Claire. - Nie uwierzysz mi, ale jego osoba mnie zafascynowała. Wydaje mi się teraz, że on sam namawiał mnie do napisania tych listów. - Co było w tych listach? - Wyznawałam mu, że bardzo go kocham... jak jeszcze nikogo w życiu i że bardzo za nim tęsknię i czekam... następnego spotkania. - Claire westchnęła głęboko a potem dokończyła: - Zapewniał mnie, że jest rad z moich listów, lecz nie odpowiada na nie, bo nie chce, żeby wpadły w ręce mojej mamy. - Ile tych listów napisałaś? - zapytała Petrina. - Kilkanaście... nie przypominam sobie dokładnie. - A kiedy przestałaś się nim interesować? - On mnie rzucił dla innej... byłam z tego powodu bardzo nieszczęśliwa, ale potem przekonałam się, że dobrze się stało. - I rzeczywiście, dobrze się stało - rzekła Petrina. - W jaki sposób cię teraz szantażuje? - On wie, co mnie łączy z Fryderykiem i chce, żebym wykupiła od niego listy, które niegdyś napisałam. - A gdybyś odmówiła? Co wówczas? - dopytywała się Petrina. - Grozi, że pokaże je Fryderykowi, choć wie, że Fryderyk zrobiłby wszystko, żeby tylko nikt o tym nie dowiedział. Ale ja czuję, że Fryderyk przestanie mnie kochać, jak się dowie, co pisałam do kogoś innego. - Ile on chce za zwrot tych listów? Upłynęło sporo czasu, zanim Claire była w stanie odpowiedzieć. - Pięć tysięcy funtów! - wyszeptała w końcu. - Pięć tysięcy funtów? Ależ to ogromna suma! - Lord Mortimer Sneldon uważa, że sumę tę zdobędę z łatwością, kiedy już będę zamężna. Gotów jest zaczekać do tego czasu. Musiałam się zobowiązać w pisemnej formie, że w ciągu dwóch lat otrzyma pieniądze, gdyż w przeciwnym razie powiadomi Fryderyka. - Ależ to iście diabelska intryga! - powiedziała Petrina ze złością. - Zgadzam się z tobą... ale to wszystko przecież moja wina - odezwała się Claire cichutko. - Jesteś Petrino jedyną osobą, która może mi pomóc. Czy mogłabyś pożyczyć mi potrzebne pieniądze? - Oczywiście, kochanie - rzekła - ale pomyślmy jeszcze o całej tej sprawie. Czy należy pozwolić, żeby ten człowiek postępował tak niegodnie? - Tu już nic nie da się zrobić. Obiecaj mi tylko, Petrino, że nikomu o tym nie powiesz! - błagała Claire. - Obiecuję ci milczenie i pomyślne zakończenie tego wszystkiego. Fryderyk nigdy o niczym się nie dowie. Claire westchnęła z ulgą. - Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Petrina wstała z miejsca i przeszła przez pokój. - Podziękujesz, kiedy już będziesz miała wszystko za sobą - rzekła. - Rozumiesz, że zdobycie pieniędzy zajmie mi dzień lub dwa. - Ale nie wspomnisz nic swojemu opiekunowi? - Oczywiście, że nie! Nikomu nie wspomnę słówkiem, ale chciałabym jeszcze zastanowić się nad tym wszystkim. - Nad czym? - Nad postępowaniem Mortimera Sneldona. - Dlaczego? - Bo nie lubię, gdy zło pleni się bezkarnie - wyjaśniła Petrina. Claire niewiele z tego zrozumiała, lecz było to bez znaczenia. Otarła łzy, podeszła do Petriny i objęła ją czule. - Dziękuję z całego serca - powiedziała. - Nigdy nie zdołam ci się za to odwdzięczyć. - Ale za to będziesz szczęśliwa - rzekła Petrina. - A już się bałam, że straciłam Fryderyka - odezwała się Claire. - Ty nie wiesz, Petrino, jakie to wspaniałe uczucie, kiedy jest się zakochanym, lecz pewnego dnia i ty się zakochasz. - Wątpię, ale cieszę się twoim szczęściem. Ucałowała przyjaciółkę na pożegnanie. Jadąc powozem do Staverton House, nie przestawała myśleć o Mortimerze Sneldonie Rozdział 3 Hrabia z niezwykłą zręcznością zawiązała krawat. Ta umiejętność wprawiła w złość jego służących, którzy chcieli być niezastąpieni. Gdy zajmował się poprawianiem stroju, za jego plecami rozległ się głos: - Czemu musisz już iść. Jest przecież tak wcześnie. Nie odwrócił się w stronę lady Izoldy leżącej na kanapie, tylko odpowiedział: - Muszę dbać o twoją reputację. W jego głosie brzmiało rozbawienie, więc lady Izolda powiedziała ostrym tonem: - Gdybyś rzeczywiście troszczył się o moją reputację, to byś się ze mną ożenił. Zapanowało milczenie. Hrabia delikatnie poprawił węzeł krawata, który wiązał wynalezioną przez siebie metodą. - Musimy o tym poważnie porozmawiać - rzekła Lady Izolda po chwili. - Mówisz mi o tym bez przerwy, odkąd niczym meteor pojawiłaś się w wielkim świecie - odpowiedział. - Ale ty nie podzielasz mojego zdania. - Czemu tak myślisz? - Bo jeśli o mnie chodzi, nie widzę przeszkód, żebyśmy się pobrali. Bylibyśmy taką piękną parą. - Pochlebiasz mi - zażartował hrabia. Lady Izolda usiadła, opierając plecy o jedwabną poduszkę. - Kocham cię, Durwinie! - rzekła. - Bardzo w to wątpię - odpowiedział. - Szczerze mówiąc, jestem przekonany, Izoldo, że nie kochasz nikogo oprócz siebie. - To nieprawda - odrzekła. - Nikt mnie tak nie podnieca jak ty. - O, to już zupełnie inna sprawa - powiedział. - I niekoniecznie jest to najlepsza droga do małżeństwa. - Nie rozumiem, o co chodzi - rzekła ze złością. - Wiem na pewno, że przez ciebie cierpi moja reputacja, a ostatnią rzeczą, jaką byś uczynił, byłoby poproszenie mnie o rękę. - Czyżby ostatnią? - powtórzył unosząc brwi. Spojrzała na niego i wyciągnęła ku niemu białe ramiona. - Pocałuj mnie - wyszeptała. - Chcę ci udowodnić, jak bardzo mi ciebie brakuje, a i ty również mnie pragniesz. Hrabia potrząsnął głową. - Idę do domu, Izoldo, a ty musisz się dobrze wyspać. - Kiedy się znów zobaczymy? - Zapewne na jakimś balu jutro wieczorem. Nie przypominam sobie, kto jutro wydaje bal? Ale to nieważne. I tak nie będzie się niczym różnił od tych, w których dotychczas braliśmy udział. - Wiesz dobrze, że ja nie mam na myśli balu - rzekła lady Izolda. - Chciałabym być z tobą sama. Chciałabym, żebyś mnie całował, żebyśmy się kochali. Aż trudno było pojąć, lecz hrabia nie dał się usidlić namiętności tych słów, nie rozpalił go wyraz jej oczu ani grymas ust chciwych pocałunków. Odwrócił się, wziął z krzesła wieczorowy surdut i począł go wkładać. Wyglądał niezwykle elegancko i chociaż wzgardził jej względami, i wywołał gniew, lady Izolda nie mogła powstrzymać się od myśli, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znała. I najtrudniejszym do złowienia. Odkąd się poznali, lady Izolda wypróbowała na nim wszystkie sztuczki i wybiegi ze swego przebogatego repertuaru, użyła całego osobistego czaru. I choć udało się jej zrobić z niego swego kochanka, nie mogła w żaden sposób zmusić go do wypowiedzenia słów, na których jej zależało. Gdy tak rozglądał się po pokoju, słabo oświetlonym trzema świecami, czy czegoś nie zostawił, lady Izolda odniosła wrażenie, że wymyka się jej z rąk, zanurza w ciemności i nigdy go już nie zobaczy. Ta myśl zmusiła ją do nagłego działania. Podniosła się z sofy, podbiegła do hrabiego, wiedząc, że żaden mężczyzna nie jest w stanie oprzeć się czarowi jej ciała, zapachowi perfum, jakimi skropiła włosy, i namiętności ust. - Tak bardzo cię pragnę, Durwinie! - wyszeptała. - Zostań ze mną, nie przeżyję tego rozstania. Ramionami oplotła mu szyję, lecz odsunął je, wziął ją na ręce, zaniósł w stronę sofy i niezbyt delikatnie rzucił ma jedwabne poduszki. - Weź się w garść, Izoldo, aż do następnego spotkania - rzekł. - Jeśli, jak powiadasz, ludzie plotkują na nasz temat, jest w tym więcej twojej winy niż mojej winy. I ty też więcej na tym tracisz. Była to, niestety, prawda i lady Izolda wybuchnęła złością: - Nienawidzę cię, Durwinie, kiedy mnie traktujesz, jakbym była dzieckiem! - Nie ma w tobie nic z dziecka, Izoldo - odrzekł hrabia z uśmiechem. - Wręcz przeciwnie, wyglądasz na bardzo dojrzałą. Odwrócił się i skierował ku wyjścia. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, lady Izolda z furią zaczęła bić pięściami w jedwabne poduszki. Gdy chodziło o hrabiego, sytuacja wciąż się powtarzała. Przychodził kiedy chciał, odchodził, gdy mu się podobało, zupełnie nie licząc się z jej życzeniami. Inni mężczyźni poddawali się bez szemrania, trzymała ich niczym niewolników u swoich stóp, gdy tymczasem on miał nad nią władzę od pierwszej chwili, kiedy się poznali. - Zmuszę go, żeby się ze mną ożenił - wysyczała przez ściśnięte wargi. Łatwo to było powiedzieć, lecz z wykonaniem mogły być kłopoty. *** Hrabia wyszedł z domu lady Izoldy przez Park Street, mając do własnej siedziby zaledwie niewielki kawałek drogi do przejścia. Rozmyślnie nie kazał czekać stangretowi, żeby służba nie była świadoma, dokąd i na jak długo się udaje. Park Street znajdował się na tyłach rezydencji Staverton House. Należało tylko minąć rząd stajen, z których większość należała do niego i otworzyć ogrodową furtkę, od której klucz miał przy sobie. Noc była ciepła, księżycowa, a droga wzdłuż stajen, wybrukowana kocimi łbami, dobrze widoczna. Hrabia lubił zapach koni, skóry i siana, chętnie wsłuchiwał się też w odgłosy dochodzące z boksów, w których stały konie. Droga, którą miał iść rozdzielała dwa rzędy stajen, po jednej jej stronie znajdował się mur otaczający jego ogród. Właśnie zamierzał nią przejść, kiedy z okna narożnego domu coś z hałasem spadło na bruk. Hrabia zatrzymał się, lecz znajdował się zbyt daleko, żeby dostrzec, co to takiego. Spojrzał ku oknom budynku. Wielkie było jego zdumienie, gdy zobaczył człowieka spuszczającego się po rynnie z pierwszego piętra. Był to czyn ryzykowny i hrabia obserwował ruchy złodzieja, bo któż inny mógł być, jak ściskając rynnę kolanami zsuwał się na dół ostrożnie i powoli. Bezgłośnie podszedł w kierunku złodzieja i, zanim ten dosięgnął bruku, chwycił go za kark. - Złapałem cię na gorącym uczynku! - powiedział głośno. - Będzie cię to kosztowało kilka lat spędzonych w więzieniu, a może cię nawet powieszą! Głos hrabiego odbił się echem w nocnej ciszy. Nagle człowiek, a raczej chłopiec którego trzymał, zaczął się szarpać, próbując się uwolnić. Kopał i szamotał się, lecz jego wysiłki były daremne. - Uspokój się, bo sprawię ci lanie, na jakie zasłużyłeś! - rzekł hrabia. Podczas szarpaniny czapka zsunęła się z głowy chłopca i hrabia ujrzał złociste włosy i twarz, która wprawiła go w niemałe zdumienie. - Petrina! - zawołał. - W porządku - wygrał pan! - odrzekła. - Jest pan ode mnie dużo silniejszy. - Co, u diabła, tutaj robisz? - zapytał z furią. W oszołomieniu z trudem dobierał słowa. Zwolnił uścisk i Petrina, jak młody psiak, otrząsnęła się, a potem pochyliła, żeby podnieść czapkę i skrzynkę, którą wyrzuciła przez okno. - Jak to dobrze, że nie trafiłam w pana - rzekła. Tymczasem hrabia, starając się hamować złość, powiedział: - Należą mi się poważne wyjaśnienia w tej całej sprawie! Petrina westchnęła. - Niestety, będę musiała udzielić panu wyjaśnień, lecz nie tutaj i nie teraz. Trzeba stąd zniknąć jak najszybciej. Spojrzała w okna budynku, jakby w obawie, że ktoś mógłby się stamtąd wychylić, lecz wszystkie okna pozostały ciemne. - Gdzie ty byłaś? Kto mieszka w tym domu? - zapytał hrabia. Wyczuwając, że Petrina stara się go ostrzec przed niebezpieczeństwem, zniżył nieco głos. Ona tymczasem podniosła z ziemi ciężkie pudło i ruszyła przed siebie. Hrabia, mimo rozdrażnienia, odebrał pakunek z jej rąk. - Ja to poniosę! - powiedział, a po chwili przypomniawszy sobie coś, zawołał: - Wiem, kto tutaj mieszka. To dom Mortimera Sneldona! Jego zachowanie wprawiło Petrinę w popłoch. Rozejrzała się trwożnie dokoła. - Ciszej! Niech pan tak nie krzyczy, bo ktoś może zwrócić na pana uwagę. - Jeśli ja mogę zwrócić czyjąś uwagę, to co dopiero powiedzieć o tobie - odrzekł. - Odejdźmy stąd jak najszybciej - powiedziała Petrina. Pierwsza doszła do ogrodowej furtki i czekała w cieniu, aż on ją otworzy, choć hrabia był przekonany, że również musiała mieć klucz. Wyjął klucz z kieszeni, otworzył furtkę, Petrina weszła do ogrodu, a następnie zamknęła za nim drzwiczki. Znaleźli się wśród drzew rosnących gęsto wzdłuż ogrodzenia. Otoczył ich miły zapach ogrodowych kwiatów. Z parterowych okien sączyło się światło, oświetlając znajdujący się przed nimi taras. Hrabia minął trawnik i zatrzymał się przy ławeczce stojącej u podnóża tarasu. - Nie chcę, żeby służba zobaczyła cię w takim stroju - powiedział. - Usiądźmy tutaj i porozmawiajmy. - Ależ nikt nas nie zobaczy - zapewniła go Petrina. - Wyślizgnęłam się z domu przez okno biblioteki, a pańska babka jest przekonana, że położyłam się spać. - Dobrze - rzekł hrabia. - Zatem wróćmy tą samą drogą. Wszedł pierwszy i przekonał się, że drzwi wychodzące na taras są rzeczywiście otwarte. W bibliotece paliły się świece, na stoliku w kubełku z lodem stała butelka szampana, obok zaś przykryty pokrywką półmisek z kanapkami. Hrabia postawił pudło na stoliku obok sofy, następnie przeszedł przez pokój, żeby sobie nalać kieliszek szampana. Poczuł się znużony nie tylko z powodu miłosnych igraszek w domu Izoldy. Kiedy ujrzał Petrinę przebraną w męski strój, spuszczającą się po rynnie z okna domu Mortimera Sneldona, miał wrażenie, że przytłoczył go ogromny ciężar. Trzymając kieliszek w ręce odwrócił się i zauważył, że Petrina stoi pośrodku pokoju i bacznie mu się przygląda. Nie miała na głowie czapki, więc blask świec lśnił na jej ściśle upiętych dokoła głowy włosach. Ubrana była w obcisłe pantalony i krótką marynareczkę. Rozpoznał strój, który nosił niegdyś w Eton. Petrina w tym przebraniu nie wyglądała wcale chłopięco, a wprost przeciwnie, strój uwypuklał jej kobiece kształty, co czyniło ją bardzo uroczą. Tylko oczy były pełne niepokoju, a twarzyczka bardzo blada. Patrząc na nią, nie mógł jednak ukryć złości. - Powiedz mi, co robiłaś w tym stroju w domu Mortimera Sneldona? - zapytał. - Bardzo mi przykro, że się pan rozzłościł z mojego powodu - zaczęła - ale to doprawdy pech, że pan tamtędy przechodził w tak nieodpowiedniej chwili. - A gdybym nie przechodził, czy uważasz, że nikt by się nie dowiedział o twojej karygodnej eskapadzie - powiedział ostrym tonem. - Czy Sneldon ma coś wspólnego z tą sprawą? Sposób, w jaki wymówił ostatnie zdanie był bardzo niemiły i Petrina instynktownie uniosła głowę przyjmując postawę obronną. - Mortimer Sneldon ma z tym wiele wspólnego, ale ta sprawa nie dotyczy mnie osobiście - odrzekła. - Co znajduje się w tej skrzynce? Spojrzał na stojącą na stole skrzynkę, która okazała się ciężką kasetką na pieniądze, jakich często używają w biurach. - Czy muszę panu o wszystkim opowiedzieć? - zapytała cicho. - Musisz, koniecznie! - rzekł. - I przyjmij do wiadomości, że twoje zachowanie uważam za wielkie uchybienie i pogwałcenie gościny, jakiej ci udzieliłem. - Przykro mi, że musi się pan na mnie złościć - powtórzyła. - Wydaje mi się, że żałujesz tylko przyłapania cię na gorącym uczynku - powiedział hrabia z goryczą. - Jestem przekonany, że obmyśliłaś sobie znakomitą wymówkę, wybierając się do cudzego domu w celach rabunkowych, choć z drugiej strony Bóg raczy wiedzieć, o co tu właściwie chodzi. - Ponieważ wciąż milczała, wybuchnął ze złością: - No, opowiadaj wreszcie! Chcę się dowiedzieć, w co się wplątałaś tym razem! - Ta tajemnica nie dotyczy mnie osobiście - zaczęła z wahaniem. - Obiecałam, że jej nigdy panu nie wyjawię. - Musisz mi powiedzieć, bo w przeciwnym razie zmuszę cię siłą do mówienia - rzekł ponuro. - Miałaś szczęście, że wziołęm cię za niedorostka, bo gdyby nie to, potraktowałbym cię zupełnie inaczej. - To nie w porządku bić kogoś dużo słabszego - odezwała się Petrina. - Włamywacze i złodzieje muszą się liczyć z tym, że oberwą, gdy zostaną złapani - rzekł hrabia. - Albo mi powiesz wszystko, o cię pytam, albo wycisnę to z ciebie biciem. Zrobił krok w jej stronę, jakby zamierzał zamienić słowa w czyny. - Opowiem panu wszystko, tylko proszę pozwolić mi się czegoś napić - odezwała się Petrina. - Bardzo jestem spragniona. Hrabia odstawił kieliszek, z zaciśniętymi ustami podszedł do stolika, nalał Petrinie pół kieliszka szampana i wręczył bez słowa. Wypiła kilka łyczków, po czym zwilżyła językiem spieczone wargi. - Opowiem panu całą prawdę - rzekła - tylko proszę mi obiecać, że nikomu pan o tym nie piśnie słówkiem. - Nie będę składał żadnych obietnic - obruszył się hrabia. - Nie zamierzam wchodzić z tobą w żadne układy. - To nie jest moja sprawa - zaczęła - lecz gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, zrujnowałoby to życie dwojga ludzi. W jej głosie wyczuwało się szczerość, więc odpowiedział: - Chyba nigdy nie dałem ci powodu do tego, żebyś mi nie ufała. Ich spojrzenia się spotkały i po chwili Petrina rzekła: - Nie oczywiście, że nie. Jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swego stroju, zarumieniła się ze wstydu. Podeszła do kasetki i dotknęła jej rękami. - Myślę, że ta kaseta zawiera... listy miłosne - powiedziała cicho. - Twoje? - zapytał hrabia, a głos jego zabrzmiał niczym wystrzał. Petrina potrząsnęła głową. - Jak już panu mówiłam, nigdy nie byłam zakochana, lecz moja przyjaciółka sądziła przez pewien czas, że kocha się w Mortimerze Sneldonie. Napisała do niego kilka głupich listów i teraz on ją... szantażuje. - Szantażuje ją? - zdumiał się hrabia. - Powiedział, że jeśli nie obieca mu wypłacić w ciągu dwóch lat pięciu tysięcy funtów, powie o listach jej narzeczonemu lub mężowi, gdyby jednak doszło do ślubu. - Nigdy nie uważałem Sneldona za prawdziwego dżentelmena - rzekł hrabia powoli - ale też nie sądziłem, że jest aż takim łobuzem. - Powiedział to jakby do siebie, a po chwili innym już tonem zapytał: - Ale co to wszystko ma wspólnego z tobą? Czemu się w to wmieszałaś? - Oczywiście, mogłam zapłacić te pięć tysięcy, żeby pomóc przyjaciółce, ale nie widzę powodu, dla którego Mortimer Sneldon miałby skorzystać na szantażu - rzekła Petrina. Przez moment zdawało się Petrinie, że hrabia nadal jest zły. W końcu słaby uśmiech pojawił się na jego wargach. Uniósł dłoń do czoła i usiadł na fotelu. -Tylko ty, Petrino, mogłaś się zdobyć na tak niezwykłe rozwiązanie tego problemu. - Nikt by się nie dowiedział, że byłam w domu Sneldona, gdyby nie nasze spotkanie w zaułku - rzekła Petrina. - Ale przecież mogłaś się natknąć na kogoś innego - rzekł hrabia - i już jutro mogli cię postawić przed sądem. Mogłaś się też znaleźć w sytuacji, której nie chcę ci nawet opisywać. Petrina spojrzała na niego szczerze zdumiona. - Czy możemy otworzyć tę skrzynkę. Chcę się przekonać, czy zawiera listy, o które mi chodziło. - Skąd ta pewność, że one się tutaj znajdują? - zapytał hrabia. Petrina odeszła od stolika i przysiadła na dywaniku u stóp hrabiego. - Obmyśliłam to wszystko bardzo sprytnie - powiedziała tonem, który znał tak dobrze. - Odpowiadaj, gdy cię pytam! - rozkazał. - Kiedy Clai... moja przyjaciółka... - Już wcześniej się domyśliłem, chodzi o Claire Catterick i że to jej chciałaś dopomóc - wtrącił hrabia. - Słyszałem, że zaręczyła się z Fryderykiem Broddingtonem. - Kiedy więc Claire zwierzyła się, że Sneldon ją szantażuje, postanowiłam spróbować odzyskać listy, nie płacąc za nie okupu - wyjaśniła Petrina. - Nie przyszłoby ci łatwo zdobyć tak wielkiej sumy pieniędzy bez mojej wiedzy - zauważył hrabia, a po chwili dodał: - Ale zostawmy te sprawę. Opowiadaj dalej. - Wczoraj wieczorem, kiedy zobaczyłam Mortimera Sneldona na balu, poprosiłam, żeby mi go przedstawiono - mówiła Petrina. - Poprosił mnie do tańca, a gdy tańczyliśmy miałam taką minę, jakbym myślami była zupełnie gdzie indziej, więc oczywiście zapytał mnie, o czym tak dumam. ,,Pewnie pan to uzna za niemądre z mojej strony - powiedziałam do niego - ale właśnie się zastanawiam, czy nie byłoby ciekawe, gdybym, jako wkraczająca w świat debiutantka, zaczęła zapisywać wszystkie swoje przygody, kogo i gdzie poznałam, o czym rozmawialiśmy.’’ ,,Ma pani na myśli coś w rodzaju pamiętnika debiutantki - wyszeptał. - To zupełnie niezły pomysł.’’ ,,Musiałabym w nim popełnić wiele niedyskrecji, ale przecież moje zapiski nie zostałyby nigdy opublikowane - szczebiotałam. - Chyba że byłabym już bardzo stara i nie dbałabym o opinię.’’ ,,Niech pani koniecznie się do tego zabierze - zachęcał mnie Mortimer Sneldon. - Mogłaby pani zamieścić też własne uwagi, a wszystko okrasić odrobina plotek, które z pewnością zainteresują potomnych, zwłaszcza gdyby dotyczyły osób ogólnie znanych.’’ - Odniosłam wrażenie - mówiła Petrina do hrabiego - że lord Sneldon uważał, że wiem coś, o gospodarzach, u których odbywał się bal, co mogłoby go zainteresować. Ponieważ hrabia milczał, ciągnęła dalej: ,,Czy pan sądzi - zwróciłam się do Sneldona - że potrafiłabym napisać taki pamiętnik?’’ ,,Jestem przekonany, panno Lyndon, że byłby to niezwykle ciekawy dokument - odpowiedział. - Niech pani opisze wszystko, co pani widziała i słyszała, i pokaże mi swoje zapiski w przyszłym tygodniu.’’ ,,Nie mogę ich nikomu pokazywać, ponieważ ktoś mógłby się poczuć urażony lub zniesławiony - rzekłam. - Podobnie jak książę regent uważa za potwarz to, co piszą o nim w gazetach.’’ ,,Ależ ja wcale nie chcę, żeby pani wpadła w tarapaty, panno Lyndon’’ - odezwał się przymilnie. - Milczałam przez jakiś czas - opowiadała Petrina - aż lord Sneldon zapytał mnie po chwili: ,,Co panią niepokoi?’’ ,,Właśnie się zastanawiałam - odrzekłam - gdzie mogłabym chować mój pamiętnik. Rozumie pan chyba, że w biurku nie byłby bezpieczny, a innego pomysłu na jego przechowywanie nie mam.’’ ,,Przydałaby się pani metalowa kasetka, w jakiej przechowuje się pieniądze’’ - poradził. - Mogłaby pani kupić coś takiego na Bond Street u Smythsona. Każda taka mała kasa pancerna posiada tylko jeden kluczyk.’’ ,,To doskonały pomysł! - zawołałam. - O ile będę dobrze pilnowała kluczyka, nikt nie przeczyta tego, co napisałam.’’ ,,Ma się rozumieć nikt, poza mną - odpowiedział Sneldon. Proszę nie zapominać, że ofiarowałem się w charakterze redaktora i doradcy.’’ ,,Jest pan bardzo miły - powiedziałam do niego. - Od jutra zaczynam pisać mój pamiętnik.’’ ,,W sklepie u Smythsona może pani kupić nie tylko kasetkę, ale też zeszyt do prowadzenia pamiętnika’’ - rzekł do mnie. ,,Jutro rano się tam wybiorę’’ - zapewniłam go. Petrina spojrzała na hrabiego. - Czy nie uważa pan, że zachowałam się bardzo sprytnie? - zapytała. - Ale mimo wszystko, skąd wiedziałaś, gdzie Snelden ukrywa swoją kasetkę? - Byłam przekonana, że w sypialni - odrzekła Petrina. - Jeśli za listy Claire spodziewał się otrzymać pięć tysięcy funtów, nie mógłby zostawiać kasetki w salonie. Wydawało mi się, że albo chowa ją w szafie, albo też stawia ją na szafie. - Uśmiechnęła się i dodała: - Papa opowiadał mi, że wygrywający w karty bądź na wyścigach chowają pieniądze na szafie w sypialni, bo złodzieje zwykle tam nie zaglądają. - I rzeczywiście tam była? - zainteresował się hrabia. - Tak, była tam, gdzie myślałam - odrzekła Petrina. - A jakim sposobem dostałaś się do środka? - To też wymagało sporo sprytu - mówiła Petrina. - Wydawało mi się, że skoro lord Sneldon szantażuje Claire, nie jest bogaty i nie trzyma zbyt wiele służby. Podeszłam do drzwi od sutereny i rozejrzałam się, czy wszystkie okna są pozamykane. - Uśmiechnęła się i dodała: - Papa opowiadał mi, że złodzieje w miastach często dostają się do domów przez okna suteren, bo służba, która zajmuje tam pokoje, nie zamyka ich z powodu gorąca. - Ale przecież mogli cię złapać. - Nie było takiej możliwości - mówiła Petrina. - Z jednego okna dobiegał odgłos chrapania, a drugie, wpółotwarte, prowadziło do czegoś w rodzaju małego saloniku. - Zniżyła głos do szeptu i kontynuowała relację: - Wśliznęłam się do środka, przemknęłam cicho przez korytarz i odnalazłam schody wiodące na górę. To jest bardzo mały domek. - Gdy słucham twoich słów, skóra mi cierpnie - wykrzyknął hrabia. - Przecież mogli cię złapać. - Zapłaciłby pan kaucję, żeby mnie nie wsadzili do więzienia - rzekła Petrina. - Mógłby pan też zmusić Sneldona, choćby i szantażem, żeby nie wnosił przeciwko mnie oskarżenia. - Bojąc się wybuchu gniewu hrabiego, kończyła szybko: - Byłam pewna, że Mortimera Sneldona nie ma o tej porze w domu, ponieważ zwykł zostawać na balach do ostatniej chwili. Ponadto, zanim weszłam do domu przez suterenę, sprawdziłam, czy w żadnym pokoju na górze nie pali się światło. - Spojrzała na metalową kasetkę i powiedziała z nutą triumfu w głosie: - Znalazłam to, czego szukałam i... to się liczy. A teraz spróbujmy ją otworzyć. Ponieważ hrabia milczał, poderwała się z miejsca, złapała skrzynkę i postawiła u jego stóp. Skrzynka wyglądała solidnie, a kiedy hrabia się jej przypatrywał, Petrina wzięła z biurka nożyk do otwierania listów. - Może tym uda się panu ją otworzyć - powiedziała - a jeśli nie, poszukam czegoś innego. - Nie możesz ruszać się z tego pokoju w tym stroju - rzekł hrabia ostrym tonem. - Dobrze - zgodziła się Petrina. - Jeśli nie uda się nam nożykiem, spróbujemy pogrzebaczem. Nie obeszło się bez skaleczeń i przekleństw, lecz w końcu skrzynka została otworzona. Petrina uniosła wieko i krzyknęła triumfalnie. W środku były listy powiązane w paczki. Znajdowały się tak także rachunki, jakieś notatki i pokwitowania. Hrabia znów usiadł na krześle. - Udał ci się niezły połów, Petrino! - rzekł. - Tyle listów! - zawołała. - Zapewne są też listy Claire! Zaczęła przewracać paczki, aż w końcu znalazła to, czego szukała. - To są listy Claire! - zawołała z entuzjazmem. - Poznaję jej pismo. Listów było chyba dwanaście, niektóre bardzo obszerne, miały po kilka stron. Petrina mocno ściskała tę jedną paczkę. - To jest wszystko, czego mi trzeba - powiedziała. - A co zrobimy z resztą? Hrabia spojrzał na pogiętą kasetkę. - Myślę, że dobrze się stanie, Petrino, jeśli resztę listów powierzysz mnie - zaproponował. - A co pan z nimi zrobi? - Zwrócę je anonimowa nadawcom - rzekł. - Uchroni ich to od nagabywań ze strony Sneldona. Żadna z osób, które pisały te listy, nigdy się nie dowie o roli, jaką odegrałaś w tej sprawie. Tym niemniej będą wdzięczne nieznanemu dobroczyńcy za uratowanie honoru. - Czy sądzi pan, że Sneldon mógłby szantażować również inne osoby? - zapytała Petrina. - Nie potrafię na ten temat powiedzieć nic pewnego - rzekł - lecz przekonasz się wkrótce, że wiele dam, urządzając huczne przyjęcia, przestanie go zapraszać. - Ciekawe, czy to się panu uda. - Uda się bez wątpienia - odrzekł hrabia. - Postaram się o to. - Cieszę się z takiego obrotu sprawy - rzekła Petrina. - Zachowanie Sneldona było karygodne, a biedna Claire tak rozpaczała. - Powiedz jej, że najlepszym sposobem wyrażenia wdzięczności, będzie zachowanie absolutnej dyskrecji. Zwłaszcza Fryderyk Broddington nigdy nie może się o tym dowiedzieć. - Myślę, że nie okaże się na tyle głupia, żeby o tym wspominać. - Niestety, kobiety często lubią zwierzać się ze swoich przewinień - zauważył hrabia. - Ale nie Claire. Ona pragnie, żeby Fryderyk nie tylko ją kochał, ale też darzył szacunkiem. Każę jej przysiąc na wszystko, co dla niej najświętsze, że zachowa milczenie. - To brzmi sensownie - powiedział hrabia, a po chwili dodał innym już tonem:- A co do ciebie, to znikaj mi z oczu jak najszybciej, żebym cię dłużej nie widział w tym stroju i nie rozzłościł się jeszcze bardziej! Petrina spojrzała na niego z uśmiechem. - Ależ pan naprawdę wcale nie jest zły - powiedziała. - Jest pan tego samego zdania co ja, że w tej sytuacji zapłacenie żądanej sumy byłoby idiotyzmem. - Tak czy inaczej - rzekł - jeśli w przyszłości staniesz przed podobnym problemem, obiecaj, że zwrócisz się z tym do mnie. - Składanie obietnicy w tak ogólnie sformułowanej sprawie byłoby podobne do... skoku w nieznane - powiedziała Petrina z wahaniem. - Nie prowokuj mnie znowu! - ostrzegł hrabia. - Tym razem postąpiłem z tobą bardzo łagodnie, ale nie życzę sobie, żebyś w przyszłości ważyła się na podobne ryzyko. Spodziewał się sprzeciwu z jej strony, lecz odpowiedź Petriny wprawiła go w zdumienie. - Zachował się pan bardzo uprzejmie i ogromnie mi pan pomógł - rzekła. - Nie spodziewałam się tego po panu. Dlatego, jeśli pan sobie życzy, obiecuję zwracać się do pana ze wszystkimi kłopotami. - Bez żadnych wyjątków? - zapytał podejrzliwie hrabia. - Bez wyjątków! - odrzekła z łobuzerskim uśmieszkiem, który znał tak dobrze, a po chwili dodał: - Przecież w eleganckim towarzystwie nie może być wielu Mortimerów Sneldonów. - Będziesz mi mówiła o wszystkich problemach, na jakie napotkasz - nastawał. - I żebyś to sobie zapamiętała, Petrino, nie pozwalam ci nosić moich rzeczy. Petrina spojrzała na pantalony, które miała na sobie. - Pan je rozpoznaje? - Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek w tym domu nosił mundurek szkoły w Eton. - Bardzo dobrze się w nim czuję - odrzekła Petrina z uśmiechem. - Nie wyobraża pan sobie, jak niewygodne są spódnice. - To nie jest żadne usprawiedliwienie, żeby pokazywać się w takim stroju - rzekł hrabia. - Modlę się tylko, żeby cię nie zobaczyła moja babka. - Myślę, że mogłabym jej opowiedzieć całe zdarzenie - rzekła. - Zapewne jej spodobałaby się ta historia. Hrabia był o tym przekonany, lecz pragnąc zachować autorytet, powiedział: - Idź już spać, ty urwisie, i nie zapominaj o swojej obietnicy, bo inaczej wyślę cię do Harrogate lub w inne miejsce, możesz być tego pewna! Petrina podniosła się z miejsca, ściskając w rękach listy Claire. - Dobranoc, opiekunie! - powiedziała. - Zachował się pan bardzo uprzejmie w tej sprawie. Jestem panu wdzięczna, mimo iż dzięki panu mam obolały kark i siniaki na rękach. - Naprawdę cię boli? - zapytał hrabia. - Trochę - odrzekła Petrina. - Moim zdaniem, powinien mi pan to wynagrodzić, zabierając mnie na przejażdżkę. - Ty mnie szantażujesz! - Zapłaci pan okup czy nie? - zapytała. - Dobrze, zabiorę cię - odpowiedział - tylko żeby to nie przeszło w stały zwyczaj. Nie lubię rano kobiecego trajkotania. - Będę się zachowywać cicho jak myszka! - obiecała Petrina. - Nie bardzo to do ciebie podobne - zauważył hrabia. - Idź spać i pozostaw mnie sprawę reszty listów. Petrina spojrzała na szkatułkę. - Będzie pan mógł się przekonać, czy dostał pan więcej płomiennych listów od lorda Mortimera Sneldona - powiedziała. Hrabia spojrzał na nią ze złością, lecz po raz kolejny przekonał się, że chce go tylko sprowokować. - Idź już spać! - zawołał. Usłyszał jej chichot, gdy szła w stronę drzwi. *** Znalazłszy się w swojej sypialni, Petrina umieściła listy w bezpiecznym miejscu, potem rozebrała się, położyła na górnej półce szafy szkolny strój hrabiego, który znalazła w jednej z szuflad, i wskoczyła do łóżka. Leżąc w ciemnościach rozmyślała o wszystkim, co się wydarzyło i doszła do przekonania, że dobrze się stało, że hrabia złapał ją na gorącym uczynku. Teraz on zajmie się pozostałymi listami, bo ona nie wiedziałaby, co z nimi począć. Tym niemniej z przerażeniem wspominała moment, kiedy jakaś ręka chwyciła ją za kark. Petrina już na tyle dobrze poznała Londyn, żeby wiedzieć, że gdyby ją przyłapano na kradzieży i zaprowadzono do aresztu, byłoby nie tylko niemiłe, lecz naraziłoby ją na niebezpieczeństwa zupełnie innego rodzaju, na przykład mogła natknąć się na jakiegoś rozpustnika, i myśl o tym nie dawała jej spokoju. Wiele o życiu w Londynie dowiedziała się z podsłuchanych przypadkowo rozmów, o innych zaś przeczytała w gazetach, w których opisywano niepokoje ogarniające cały kraj po zaostrzeniu polityki rządowej. W kraju panowała nędza i szerzyło się bezprawie. W czasopismach, które hrabia abonował, znajdowały się opisy sytuacji politycznej, a o tym w szkole nie wspominano nawet słowem. Również z gazet Petrina dowiedziała się o przesyłanych do księcia regenta petycjach, wzywających go do przeprowadzenia reform, lecz nie spotkało się to z żadnym odzewem. Miasta takie jak Birmingham nie miały w parlamencie swoich przedstawicieli. Niezadowolenie rosło, opozycja organizowała kluby polityczne, czytelnie prasy, a nawet szkółki niedzielne. Po czterech latach walki wymuszono na parlamencie ustawę, nie zawsze przestrzeganą, o ograniczeniu pracy dzieci w przemyśle włókienniczym do dwunastu godzin! Petrina czytała też sprawozdania o warunkach panujących w Londynie i innych dużych miastach. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdyby hrabia dowiedział się o jej zainteresowaniach życiem innych warstw społeczeństwa, przerwałby z pewnością dopływający do niej strumień informacji. Dlatego nigdy nie pytała o skandalizujące pisma i magazyny, które prenumerował, tylko brała je dzień później, już po przeczytaniu. Zabierano je wówczas z biblioteki i przechowywano przez tydzień przed gabinetem osobistego sekretarza hrabiego, pana Richardsona. Petrina nie musiała się specjalnie wysilać, żeby znaleźć pretekst do odwiedzenia pana Richardsona, ponieważ miał pod swoją opieką sejf, w którym przechowywane były klejnoty rodowe Stavertonów, a ponadto zaopatrywał ją i księżnę wdowę w kieszonkowe na drobne wydatki. Po każdej wizycie u sekretarza mogła wyciągnąć ze stosu czasopism w korytarzyku interesujące ją tytuły. Political Register wydawany przez Williama Cobbetta, rozchodzący się każdego tygodnia w pięćdziesięciu tysiącach egzemplarzy, krytykował otwarcie rząd za brak zainteresowania cierpieniami biednych ludzi, a rząd ten tworzyli arystokraci z księciem regentem na czele. To właśnie z tego tygodnika Petrina dowiedziała się o nieefektownych działaniach skorumpowanej policji. Pisano tam o domach włóczęgów, gdzie uczono małych chłopców złodziejskiego fachu i posyłano na ulice, żeby kradli ludziom sakiewki. Kiedy chłopca złapano na kradzieży, dostawał się do więzienia, tam poddawano go karze chłosty i odstawiano bez grosza przy duszy na ulicę. Chłopak, jeśli nie decydował się na sypianie gdzie popadnie i na grzebanie w śmietnikach w poszukiwaniu pożywienia, wracał z powrotem do domu włóczęgów, gdzie miał przynajmniej dach nad głową i ciepłą strawę, ale musiał ponownie zająć się złodziejskim fachem. W Political Register pisano również o koszmarnym życiu małych kominiarczyków, których zadaniem było czyszczenie kominów. Oficjalnie taki dzieciak powinien mieć co najmniej osiem lat, ale wykorzystywano dzieci cztero i sześcioletnie. Były niedożywione, sypiały na gołej podłodze i całymi miesiącami nie miały okazji, żeby się umyć. Nie tylko artykuły w czasopismach umożliwiały Petrinie poznanie życia toczącego się poza obrębem Staverton House. Były także karykatury, które ludzie kupowali, żeby się pośmiać lub żeby zrobić komuś na złość. Na tych obrazkach przedstawiano na przykład niezwykle grubego księcia tegenta, a obok niego lady Hertford przystrojoną w królestwie klejnoty. Królewska kochanka albo siedziała na kolanach księcia, albo też ujeżdżała go siedząc na nim okrakiem, co wszystkich bardzo bawiło. Petrina odnosiła wrażenie, jakby cała pozłota opadała z eleganckiego towarzystwa, które poprzednio wydawało jej się tak atrakcyjne i wspaniałe. Dziwiło ją, czemu hrabia wobec niej był taki purytański i surowy, podczas gdy wszyscy ludzie z jego sfery, poczynając od księcia regenta, zachowywali się w sposób wysoce karygodny. I to w sytuacji, kiedy większość narodu, jeśli można wierzyć gazetom, żyła w nędzy i cierpiała z powodu złych warunków w pracy. - Zupełnie tego nie rozumiem - mówiła do siebie Petrina. Jednak nadal czytała wszystko, co jej wpadło w ręce i nieraz kusiło ją, żeby zapytać hrabiego o to, czego nie mogła pojąć. Lecz powstrzymywała ją myśl, że mógłby uznać jej ciekawość za nużącą lub odpowiedzieć wprost, że to nie powinno jej interesować. ,,Ależ to powinno obchodzić każdego!’’ - pomyślała, jadąc w towarzystwie księżnej wdowy przez Piccadilly. Widziała nędznie wyglądających zamiataczy ulic, widziała obdarte dzieci tłoczące się po bramach w nadziei, że jeśli nie uda im się czegoś zwędzić, to może ktoś z przechodniów rzuci im z litości jakąś monetę. Dokoła było tyle bogactwa i tyle nędzy, a nikt się tym nie przejmował. To wszystko było dla niej zadziwiające! Postanowiła coś zrobić, żeby dopomóc potrzebującym. ,,Obiecałam przecież hrabiemu, że niczego nie zrobię, nie zapytawszy go najpierw o radę’’ - pomyślała leżąc w ciemnej sypialni. W tym czasie hrabia sortował listy ukradzione z mieszkania Mortimera Sneldona. Wydobycie ich od szantażysty częściowo naprawiało zło, lecz ją przerażały trudności, na jakie musiałaby się natknąć, walcząc przeciwko panoszącemu się złu i niesprawiedliwości. Westchnęła głęboko i uznała, że jest zdana wyłącznie na własne siły, sama musi obmyśleć jakieś rozwiązanie. Hrabia by jej nie zrozumiał. Traktował ją przecież jak utrapionego bachora, jak małe dziecko bawiące się zapałkami. I rzeczywiście czuła się bezradna jak dziecko. Potrzebowała jego pomocy, gdyż wydawało się, że on wszystko może i jemu udałoby się to, o czym ona mogła tylko marzyć. Potem przypomniała sobie o braku zainteresowania hrabiego problemami, bo jest bez reszty zajęty piękną Izoldą Herbert. Ta myśl napełniła ją smutkiem, którego przyczyny nie rozumiała. W porównaniu z lady Izoldą ona musiała się wydawać dziecinna i szara jak myszka. - Gdy on się ożeni z lady Izoldą, o czym wszyscy mówią, co się stanie ze mną? - zastanawiała się Petrina. Nagle ogarnął ją strach przed nieznaną przyszłością. Gdyby hrabia się ożenił, znienawidziłaby z pewnością Staverton House, choć teraz tak bardzo lubiła ten dom i całe jego otoczenie. Chyba ważną rolę odgrywał też fakt, że mieszkał tutaj hrabia. Choć nie widywała go często, miała świadomość jego obecności. Kiedy wchodził do salonu przed kolacją lub czasem przyłączył się do niej i do babki, gdy były same, czuła szybsze bicie pulsu i ogarniające ją podniecenie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyła. Miała ochotę go drażnić i zachowywać się wyzywająco. Takich uczuć nie doświadczała wobec innych mężczyzn. - Boże, spraw, żeby on nie ożenił się zbyt prędko - modliła się. Była to najbardziej samolubna modlitwa, jaka przychodziła jej na myśl. Rozdział 4 Znad trzymanej w ręce gazety hrabia spojrzał na stojącego w drzwiach biblioteki sekretarza. - Co się wydarzyło, Richardsonie? - zapytał. - Czy mogę porozmawiać chwilę z Waszą Lordowską Mością? - Oczywiście - odparł hrabia, odkładając na bok gazetę. Na twarzy pana Richardsona, kiedy szedł przez pokój, widoczny był wyraz zatroskania. Pracował jeszcze u ojca hrabiego i znał majątki Stavertonów lepiej od ich właścicieli. Niezwykle taktowny wobec służby i innych pracowników, potrafił jednocześnie wszystko trzymać silną ręką. Hrabia mógł być pewien, że w jego domu, w przeciwieństwie do innych arystokratycznych domów, szef kuchni nie sprzedaje produktów na boku, a kamerdynerzy nie kradną wina. - Co się wydarzyło, Richardson? - powtórnie zapytał hrabia. Upłynęło trochę czasu, zanim pan Richardson zdobył się na odpowiedź. - Pomyślałem sobie, że Wasza Lorodowska Mość powinien wiedzieć, że panna Lyndon wybiera ze swego konta bankowego spore sumy pieniędzy - odezwał się sekretarz. - Chyba chodzi o rachunki za stroje i inne fatałaszki niezbędne dla każdej wkraczającej w wielki świat debiutantki - zauważył hrabia. - Nie milordzie - odparł sekretarz. - Rachunki za suknie i kapelusze płacę oddzielnie i nie są one zbyt wysokie. Wyraz twarzy hrabiego zmienił się wyraźnie. - Chcesz powiedzieć, że panna Lyndon wyjmuje ze swego konta pieniądze w gotówce? - Tak jest, milordzie. Mówi mi tylko, ile potrzebuje, wypisuje czek, a ja przygotowuję dla niej pieniądze na następny dzień. - Ponieważ hrabia robił wrażenie, jakby niewiele rozumiał, sekretarz podsunął mu świstek papieru mówiąc: - Tutaj są zapisane sumy, o jakie prosiła mnie panna Lyndon w tym tygodniu. Hrabia spojrzał na zapisaną kartkę i tonem nie wróżącym nic dobrego zapytał: - Czy panna Lyndon jest w domu? - Chyba właśnie powróciła z konnej przejażdżki, milordzie. - Proszę posłać lokaja, żeby natychmiast do mnie przyszła. - Tak jest, milordzie - rzekł sekretarz, a po chwili dodał: - Myślę, że dobrze zrobiłem mówiąc o tym Waszej Lordowskiej Mości. Miałem wrażenie, choć panna Lyndon jest bogata, że gdyby to trwało dłużej, nadszarpnęłoby poważnie jej stan posiadania. Pan Richardson czuł się wyraźnie zakłopotany swoim wystąpieniem. - Dobrze zrobiłeś, Richardson - uspokoił go hrabia. - Jestem opiekunem prawnym panny Lyndon i odpowiadam za jej majątek do chwili, kiedy przejdzie w jej ręce. - Dziękuję, że mnie pan zechciał wysłuchać, milordzie. Pan Richardson ukłonił się i wyszedł z pokoju, a tymczasem hrabia z zasępionym obliczem wstał z miejsca i podszedł do okna. - Co nowego wymyśliła teraz Petrina? - pytał sam siebie. Spojrzał na cyfry wypisane przez pana Richardsona i zacisnął wargi. Kiedy w dniu kradzieży listów Mortimera Sneldona wymógł na niej obietnicę, że będzie zachowywać się przyzwoicie i niczego nie przedsięweźmie bez jego wiedzy, miał nadzieję, że dotrzyma słowa. Wyobrażał sobie wówczas, że nie tylko obietnicę otrzymał, lecz zdobył jej zaufanie. Teraz pomyślał ze złością, że okazał się naiwny, wierząc w szczerość i otwartość kobiety. One zawsze oszukują, o ile tylko mają okazję. Na biurku za jego plecami leżały dwa listy od lady Izoldy, których dotychczas nie odpieczętował. Ponieważ nie pokazywał się u niej od kilku dni, pisała nieustannie. Stawało się dla niego oczywiste, że prędzej czy później będzie musiał zawiadomić ją o zakończeniu ich związku. W jego przypadku zdarzało się to raz za razem, bo po jakimś czasie znajomości czuł się znudzony kobietą, choćby nie wiedzieć jak urodziwą była i atrakcyjną, ponieważ dostrzegał, jak bardzo jest banalna. Izolda nie była typem kobiety, z którą chciałby się związać na całe życie. Trzeba przyznać, że nie wiedział dokładnie, jaką kobietę widziałby w roli matki swoich dzieci i jakiej bez wahania ofiarowałby swoje nazwisko. Jednego był tylko pewien, że nie mogła wyglądać i zachowywać się tak jak Izolda. Miał już za sobą zbyt wiele przygód miłosnych, żeby nie wiedzieć o nudzie, która go po pewnym czasie ogarnia i powoduje szereg niemiłych scen. W przypadku Izoldy o ile nie okaże się wystarczająco ostrożny, mógł się spodziewać wywołania skandalu, o którym dowie się cały elegancki świat. - A niech to wszyscy diabli! Co mnie podkusiło, żeby się z nią związać? - zapytywał sam siebie. Znał, odpowiedź na to pytanie, bo przecież Izolda wybrała go rozmyślnie, w nadziei, że uda jej się usidlić go i doprowadzić do ołtarza. Nagle przypomniał sobie o problemie z Petriną, który należało natychmiast rozwiązać. Kiedy więc chwilę później wbiegła do pokoju, ponury wyraz jego oczu jeszcze się pogłębił. - Proszę mi wybaczyć, że nie przyszłam natychmiast - rzekła - ale w chwili, gdy dotarła do mnie wiadomość od pana, brałam właśnie kąpiel. Pomyślałam, że nie zechce mnie pan oglądać owiniętą w ręcznik, kiedy mnie pan wzywa w sprawie zapewne bardzo ważnej. Zbliżyła się ku niemu. Wyglądała niezwykle powabnie przyodziana w błękitną muślinową sukienkę przybraną falbankami i aksamitkami. Ponieważ hrabia stał zwrócony tyłem do okna, Petrina musiała podejść bliżej, żeby zauważyć wyraz jego twarzy. Gdy tylko na niego spojrzała natychmiast zamilkła i przez pewien czas nie mogła wymówić słowa. - Co się stało? - zapytała w końcu. - Miałem nadzieję, że potrafisz dotrzymać słowa - powiedział głosem twardym jak smagnięcie biczem - ale się omyliłem. - Dotrzymać słowa? - zdziwiła się Petrina. - Jeśli ma pan na myśli obietnicę, jaką panu złożyłam... to dotrzymałam jej. Nie zrobiłam niczego nagannego... może pan być tego pewien. - Kłamiesz! - wybuchnął hrabia. - I wiesz, co ci powiem, Petrino, najbardziej ze wszystkiego nie lubię, kiedy się mnie okłamuje. - Ależ... ja nie kłamię. - Kłamiesz! - powtórzył. - Co ja takiego zrobiłam? - dopytywała się Petrina. - Przysięgam, że nie mam pojęcia, co ja zrobiłam złego. - Ktoś cię szantażuje! - wyrzucił z siebie hrabia. Ujrzał zdumienie w jej oczach. - Przysięgam panu na wszystko, co dla mnie najświętsze, że nikt mnie nie szantażuje - odrzekła. - I nie ma też powodu, dla którego miałabym być przez kogoś szantażowana. - A więc wyjaśnij mi to - rzekł hrabia ponuro, podsuwając jej zapisany papier. Petrina spojrzała na cyfry umieszczone na kartce i zaczerwieniła się. Hrabia podszedł do kominka, opierając się o niego plecami. - Może teraz - powiedział - usłyszę prawdę. Petrina westchnęła. - Chciałam o tym powiedzieć, ale pomyślałam, że to by pana nie zainteresowało. - Kim jest ten mężczyzna i jakie ma do ciebie prawo. - Nie ma żadnego mężczyzny - odparła. - I sądzisz, że ja ci uwierzę. - Ależ to prawda! - A więc komu dawałaś te ogromne sumy pieniędzy? - To moje pieniądze - rzekła Petrina po chwili milczenia. - Ale ja za nie odpowiadam, dopóki nie ukończysz dwudziestu jeden lat. - Może powinnam panu o tym powiedzieć, ale wydawało mi się, że pan by mnie odwiódł od postanowienia, które powzięłam. - Możesz być pewna, że tak bym uczynił. - Rozumie pan więc, dlaczego nie mogłam o tym wspomnieć. - Ale teraz mi powiesz! - rozkazał. Petrina zawahała się, zanim zaczęła cichym głosem: - Chciałam prosić pana o radę, w jaki sposób mogłabym dopomóc tym nieszczęsnym dziewczętom, ale się bałam, że... mógłby mnie pan powstrzymać. Dlatego postanowiłam dawać im pieniądze... bez pańskiego pozwolenia. - Jakim znowu dziewczętom? - zapytał hrabia. - Kobietom... ulicznicom. Hrabia spojrzał na nią zdumiony, a potem odezwał się zupełnie odmienionym tonem: - Może zaczniemy wszystko od początku, dobrze? Z trudem pojmuję, co chcesz mi powiedzieć. Usiadł na jednym z foteli stojących przy kominku, a jej wskazał miejsce na drugim. Przysiadła na brzeżku, patrząc na niego niepewnym wzrokiem, jakby w obawie, żeby go nie rozzłościć. - To wszystko zaczęło się pewnego ranka, kiedy z powodu niedyspozycji pańskiej babki, wyszłam na miasto w towarzystwie mojej służącej Hanny - zaczęła. - Napotkałyśmy na ulicy dziewczynę z maleńkim dzieckiem na ręku. Dziecko było chore i niedożywione. Dziewczyna poprosiła mnie o pomoc. Dałam jej wszystkie pieniądze, jakie miałam przy sobie. Zapytałam też, czy to jej dziecko. - Petrina zażenowana spojrzała na hrabiego, a potem mówiła dalej: - Opowiedziała mi, że kiedy miała czternaście lat przyjechała ze wsi do Londynu w poszukiwaniu pracy. Na stacji dyliżansów podszedł do niej mężczyzna, który powiedział, że jej pomoże. - Petrina zniżyła głos do szeptu, kiedy kontynuowała opowieść: - Ten mężczyzna poczęstował ją alkoholem i upił. Biedaczka nie wiedziała, co... wydarzyło się potem, a tego człowieka... nigdy więcej nie spotkała. - Tak to się dzieje, kiedy dziewczyna przyjeżdża sama do Londynu - zauważył hrabia. - Ethel... bo tak na imię miała ta dziewczyna... znalazła pracę, ale kiedy się okazało, że spodziewa się dziecka, wyrzucono ją. - Głos Petriny załamał się, gdy mówiła: - Wyznała mi, że... nie miała innego wyjścia, jak... zostać prostytutką. - Ponieważ hrabia milczał, mówiła dalej: - Po urodzeniu dziecka zaczęła żebrać, żeby utrzymać się przy życiu. - Więc tę opowieść usłyszałaś, stojąc z nią na ulicy? - zapytał hrabia. - Nie stałyśmy na Bond Street, lecz na Maddox Street, gdzie nie ma tylu ludzi - wyjaśniła Petrina. - Bardzo było mi żal tej dziewczyny. Dałam jej wszystkie pieniądze, jakie miałam przy sobie, a następnego dnia przyniosłam więcej, lecz nie mogłam jej odnaleźć. - Hrabia kręcił się niespokojnie, więc Petrina dodała szybko: - Nie dawało mi to spokoju, nie mogłam spać, wciąż myślałam, jak wychudzone jest to dziecko, a i ona sama nie wyglądała na zdrową. - Ta opowieść wyjaśnia część wydatków - zauważył hrabia. - A co z resztą pieniędzy. - Kiedy jechałam powozem w towarzystwie pańskiej babki ulicami Londynu, widziałam dzieci w łachmanach i wymalowane dziewczęta... krążące po ulicach, i zaczepiające przechodzących mężczyzn. - Nie powinnaś w ogóle zwracać na to uwagi - rzekł hrabia ostrym tonem. - Musiałabym chyba być ślepa i bez serca - odrzekła Petrina. W jej głosie zabrzmiało wyzwanie. Potem zmieniła ton, jakby obawiając się jego reakcji. - Czytałam w gazetach o warunkach, w jakich w Londynie żyją kobiety i młode dziewczęta - rzekła. - Czytałam też o... prostytucji i o wyzysku, jakiemu podlegają ludzie, którzy znaleźli się na dnie. - To nie jest odpowiednia lektura dla ciebie - odezwał się hrabia. - Skąd brałaś takie wiadomości? - Ponieważ Petrina milczała, powiedział ostro: - Zadałem ci pytanie. Gdzie czytałaś o tych wszystkich sprawach? - W gazetach i czasopismach, które znajdowałam w pańskim domu. - Ależ te pisma nie były przeznaczone dla ciebie. - Sądziłam, że mam prawo wiedzieć, co się dzieje w Londynie - rzekła. - Te sprawy były nie tylko poruszane w Political Register, ale zajmowali się nimi posłowie w Izbie Gmin. Hrabia orientował się doskonale, że nad raportami specjalnej komisji badającej sytuację, w parlamencie odbyło się wiele debat. Posłowie mieli również okazję zapoznać się z sytuacją w kraju ze sprawozdań nieskorumpowanych policjantów, a relacje te były szokujące. Pomimo częstych rozmów w różnych męskich gremiach o katastrofalnej sytuacji warstw niższych, hrabia nie zauważył, żeby którakolwiek ze znanych mu dam zainteresowała się sprawą. Był szczerze zdumiony reakcją Petriny, lecz głośno tego nie wyraził. - Chciałbym się dowiedzieć, komu jeszcze dawałaś pieniądze - powiedział. - Zapewne będzie się pan na mnie złościł - mówiła Petrina - ale pewnego wieczoru, po spotkaniu z Ethel... przeszłam się po Piccadilly, żeby się przekonać naocznie, co się tam dzieje. - Spacerowałaś po Piccadilly? Sama? - wybuchnął hrabia. - Nie, nie sama - wyjaśniła Petrina. - Zostawiłam powóz na rogu Bond Dtreet i poprosiłam stangreta Jima, żeby mi towarzyszył. - Ależ on nie miał prawa tego zrobić - rozzłościł się hrabia. - Proszę nie mieć do niego pretensji - tłumaczyła Petrina. Ja go do tego zmusiłam. Powiedziałam, że jeśli odmówi, pójdę sama. - No i co się wydarzyło? - zapytał hrabia, z trudem hamując wzburzenie. - Rozmawiałam z kilkoma kobietami, niektóre były ordynarne, lecz inne, gdy się zorientowały, że chcę im pomóc, odpowiadały chętnie na moje pytania i opowiedziały, w jaki sposób znalazły się w tym miejscu. - Czy dałaś im pieniądze? - Oczywiście! Niemal wszystkie były bardzo wdzięczne. Mówiły, że będą mogły nareszcie porządnie się wyspać, zamiast wystawać na ulicy. Hrabia wątpił, czy tak rzeczywiście się stało. Był przekonany, że pieniądze zostały im odebrane przez sutenerów, którzy nie spuszczali z nich oka. Lecz nie powiedział o tym Petrinie ani słowa. - Jedna z dziewcząt powiedziała - mówiła dalej Petrina - co mnie bardzo zdziwiło, że nie ma prawa zachować dla siebie żadnych pieniędzy, więc umówiłyśmy się na następny dzień w parku. Później postępowałam podobnie również z innymi kobietami. Hrabia przyłożył rękę do czoła, jakby chcąc wygładzić zmarszczki i rozluźnić napięcie. Był przekonany, że Petrinie nie udało się pomóc nieszczęsnym kobietom, jak to sobie naiwnie wyobrażała. Opiekunowie prostytutek, czy to mężczyźni, czy kobiety, mieli je na oku i pilnowali, żeby pieniądze były im oddane. Przypomniał sobie, jak w Izbie Gmin mówiono o postawieniu takiego sutenera przed sądem. Ci ludzie byli właścicielami domów rozpusty, ciągnąc zyski z nierządu nieszczęsnych ulicznic. One same dostawały nędzne grosze w zamian za dach nad głową, dopóki się nie postarzały lub nie rozchorowały. - Trochę pomogłam tym kobietom z Piccadilly - rzekła Petrina - lecz przede wszystkim pragnęłam dopomóc tym, które mają dzieci. Teraz rozpoznają na Bond Street mój powóz i często czekają na mnie. - Spojrzała na hrabiego nerwowo i wyjaśniła: - Gdy jadę z pańską babką, przygotowuję sobie pieniądze i wtykam im do rąk. - Spojrzała na niego jeszcze raz i dodała: - Chyba sporo pieniędzy już wydałam, lecz kiedy wkładam piękną suknie lub przystrajam się klejnotami, nie mogę powstrzymać się od myślenia o tych biednych kobietach ani o sposobie, w jaki muszą zarabiać na życie. Głos jej się załamał, a w oczach pojawiły się łzy. Wstała z fotela i podeszła do okna, żeby hrabia nie zobaczył jej w takim stanie. Patrzył na nią przez chwilę, a potem odezwał się spokojnym tonem: - Usiądź tutaj, Petrino. Chciałbym z tobą porozmawiać. Wytarła oczy i wróciła na swoje miejsce. - Rozumiem twoje uczucia - powiedział - ale chciałbym, żebyś miała do mnie więcej zaufania i żałuję bardzo, że mi nie wspomniałaś o tym, jak mocno przejęłaś się losem tych kobiet. - Obawiałam się, że zechce mnie pan powstrzymać - odrzekła. - Papa mawiał, że dawanie pieniędzy żebrakom, to wyrzucanie ich, lecz ja... musiałam im pomóc. - Rozumiem motywy twego postępowania, ale na przyszłość musisz obmyślić bardziej praktyczny sposób pomocy potrzebującym. Petrina spojrzała na niego uważnie. - Pomyślałam sobie - powiedziała powoli - że kiedy ukończę dwadzieścia jeden lat i wejdę w posiadanie moich pieniędzy, zbuduję coś w rodzaju hotelu dla kobiet z dziećmi, żeby mogły tam otrzymać dach nad głową i wyżywienie. - To dobry pomysł - rzekł hrabia. Nie chciał sprawić jej przykrości wyjaśniając, że dzieci, które jej pokazywano były przekazywane z rąk do rąk, żeby tylko wzbudzić litość osoby tak wrażliwej jak ona. - Czy byłby pan skłonny mi dopomóc? - zapytała Petrina. - Mógłbym ci doradzić, w jaki sposób spełniać miłosierne uczynki w sposób rozsądny i sensowny. - Chciałabym pomóc takim dziewczętom jak Ethel, które nie są zamężne, a matkami... zostały przez przypadek. - To nie będzie trudne - wyjaśnił hrabia. - Moim zdaniem istnieją już wypracowane formy pomocy dla niezamężnych matek z dziećmi. - Doprawdy? - zdziwiła się Petrina. - Nie widać zupełnie śladów takiej pomocy. - Chyba masz rację - zgodził się hrabia. Zdawał sobie sprawę, że Petrina nie ma pojęcia o rozległości zjawiska, uważając za przypadek, który się przytrafił tej czy owej dziewczynie. Rozumiał też, że jej zaangażowanie wynika z wielkiej wrażliwości, zupełnie niespotykanej u innych kobiet z wyższych sfer. - Wydaje mi się - mówił hrabia - że niektóre kościoły, jak na przykład św. Jakuba przy Piccadilly, starają się nieść pomoc tym kobietom, zwłaszcza mającym dzieci. Najlepiej zrobisz, Petrino, gdy w tej sprawie skontaktujesz się z tamtejszym pastorem. - Zauważył brak entuzjazmu w wyrazie jej twarzy i dodał: - Przekonasz się, że wyniki jego pracy nie są widoczne tylko z braku odpowiednich funduszów. - Ja mogę przekazać im trochę pieniędzy - rzekła. - Oczywiście, o ile wcześniej rozmówisz się ze mną i obydwoje dojdziemy do przekonania, że złożona ofiara znajdzie właściwe przeznaczenie. - Bardzo panu dziękuję! - Nie masz za co dziękować, to twoje pieniądze, a nie moje. - Ale ja chciałabym ludziom pomagać! Chciałabym zrobić jak najlepszy użytek z mojego majątku! - zawołała. - Tylko wciąż nie mogę pojąć... - przerwała w pół słowa wyraźnie zażenowana. - Czego nie możesz pojąć? - zapytał hrabia. - Czemu tak wiele kobiet musi wychodzić na ulicę i czemu... tak wielu mężczyzn interesuje się nimi? Przypomniała sobie, jak ordynarne i wulgarne były niektóre z tych kobiet i one właśnie zachowywały się wobec niej niegrzecznie. Choć jej wędrówki po Piccadilly odbywały się wczesnym wieczorem, dostrzegła wiele młodych, kompletnie pijanych dziewcząt z trudem utrzymujących się na nogach. Było to dla niej szokujące. Petrina czuła, że nigdy nie będzie w stanie zapomnieć tego, co zobaczyła i usłyszała. Jakby domyślając się, co zaprząta jej umysł, hrabia powiedział: - Świata nie reformuje się tak łatwo, Petrino. To zadanie przekraczające siły jednego człowieka. - Zdaję sobie z tego sprawę - odrzekła. - Ale przecież pan jest osobą znaną i wpływową. Może pan poruszyć tę sprawę w Izbie Lordów lub porozmawiać o tym z księciem regentem. Hrabia uśmiechnął się. - Przeceniasz moje możliwości - powiedział. - Już poruszałem ten problem w parlamencie i jestem gotów zrobić to ponownie. - Naprawdę? Naprawdę pan to uczyni? - zapytała Petrina. - One potrzebują pomocy, a nie przepisów, na mocy których odsyła się je do więzień. - Dotknęłaś bardzo poważnego społecznego problemu, Petrino, z którym władze nie mogą się uporać - rzekł. Przypominam ci jednak, że zainteresowanie kobietami upadłymi nie przystoi młodziutkiej debiutantce. Mówił spokojnym tonem, lecz Petrina znów się podniosła z fotela i podeszła do okna. Przez pewien czas w milczeniu patrzyła na ogród. - Musiał pan się ze mnie śmiać - powiedziała po chwili - kiedy opowiadałam, że pragnę zostać kurtyzaną. - Powiedziałem ci wówczas, że nie rozumiesz, o czym mówisz. - Teraz bardzo się tego wstydzę - rzekła. - Nie tylko dlatego, że to mówiłam, bo wówczas takie życie wydawało mi się zabawne. Dopiero teraz zrozumiałam, że to jest degradacja, to... coś obrzydliwego. Ze sposobu, w jaki mówiła, domyślił się, że doznała szoku po tym, co zobaczyła i usłyszała. Był wściekły, że taka rzecz w ogóle się wydarzyła. - Chodź tutaj, Petrino - powiedział. Nie posłuchała go, więc wstał i podszedł do niej. - Mam dla ciebie radę - powiedział. - Nie wiem, czy z niej skorzystasz, ale każdy człowiek, który chce coś zmienić w społeczeństwie, musi o tym wiedzieć. - Co to takiego? - zapytała. - Nie możesz angażować się emocjonalnie i przeżywać osobiście kłopotów ludzi, którym chcesz dopomóc. - Widząc, że się z nim nie zgadza dodał: - Jeśli twoje serce będzie krwawiło z powodu cudzych nieszczęść, staniesz się fanatyczką. Zabraknie ci wyważonego, rozsądnego spojrzenia na sprawę, a jest to niezbędny warunek dla doprowadzenia do końca jakiejkolwiek działalności. Petrina przez chwilę zastanawiała się nad tym, co powiedział. - Rozumiem, co chciał mi pan wyjaśnić - rzekła. - Ale, drogi opiekunie, serce mi się kraje na myśl o tych młodziutkich dziewczętach. Trudno mi też pogodzić się z tym, że mężczyźni... zupełnie nie mają dla nich litości. - Jeśli chcesz, żebym ci dopomógł w rozwiązaniu tej sprawy - odezwał się - to musimy podejść do niej zupełnie inaczej. Możemy jutro rano pójść do pastora przy kościele św. Jakuba na Piccadilly. Dowiesz się od niego, co robi dla tych nieszczęśliwych kobiet. Jestem przekonany, że przyjmie z radością pomoc finansową, jaką mu oferujesz. - Pan naprawdę pójdzie tam ze mną? - zapytała. - Pod jednym warunkiem. Spojrzała na niego niepewnie. - Że nie będziesz robiła niczego na własną rękę - rzekł. - To nie jest nawet prośba, to polecenie. - Wiedziałam, że będzie mnie pan powstrzymywał od osobistego zaangażowania. - Po prostu takie zachowanie nie przystoi damie. - A cóż w tym złego! - zawołała Petrina. - Każda kobieta powinna interesować się losem innych kobiet, zwłaszcza młodych i niedoświadczonych, które nie potrafią jeszcze bronić się same. - To dotyczy także ciebie, bo ty też jesteś młoda i niedoświadczona - rzekł spokojnie. Uśmiechnęła się do niego. - Wiedziałam, że pan to powie, ale na szczęście ja mam pana jako opiekuna - rzekła. - Jest koło mnie człowiek, który się o mnie troszczy. - Pod warunkiem, że pozwalasz mi na to. - Żałuję teraz, że nie powiedziałam panu o wszystkim - rzekła. - Ale strofował mnie pan nieraz, żebym na temat upadłych kobiet nie rozmawiała z nikim, nawet z panem. - Wiedziałem, że znajdziesz jakieś usprawiedliwienie dla swojego postępku! - zauważył hrabia. - Ależ mnie jest bardzo potrzebna pańska pomoc! - zawołała. - A poza tym, to byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli coś robić razem. - Ujęła go za rękę. - Nie sądziłam, że będzie pan zdolny zrozumieć moje intencje - kończyła cichutko. - Okazał się pan inny i to pozwala mi przypuszczać, że wszystko się pomyślnie ułoży. - Czując, jak dłoń hrabiego ściska jej rękę, dodała: - Ale pan nie powie swojej babce, że... ją oszukałam o nie przyznałam się do spacerowania po Piccadilly tylko w towarzystwie Jima? Bo ona myślała, że pojechałam do Claire. - Obiecuję, że wszystko, co od ciebie usłyszałem, zachowam w najgłębszej tajemnicy - rzekł. Petrina uśmiechnęła się, lecz w oczach znów stanęły jej łzy. - Jest pan wspaniałym człowiekiem! - zawołała. - Naprawdę wspaniałym! Obiecuję na przyszłość zachowywać się nienagannie. - Śmiem w to wątpić - oświadczył hrabia, ale również się uśmiechnął. *** Petrina rozglądała się dokoła z ogromnym zainteresowaniem. Słynne ogrody Vauxhall wyglądały tak, jak je sobie wyobrażała na podstawie zasłyszanych relacji. Nie spodziewała się tylko takiej ilości świateł ani też zaskakującego sposobu aranżacji miejsc, w których goście spożywali kolację. Gdy ubierała się na wieczór, czuła wyrzuty sumienia, że oszukuje księżnę, a pośrednio i hrabiego, ale nie mogła sprawić zawodu Claire, która włożyła wiele wysiłku w zorganizowanie tej wyprawy. Z wdzięczności za odzyskanie listów, Claire pragnęła zrewanżować się przyjaciółce czymś, co by jej sprawiło przyjemność. Kiedy Petrina położyła przed nią plik korespondencji, Claire wybuchnęła płaczem. - Ależ to moje listy! - łkała. - Jakże ja ci się odwdzięczę? - A po chwili dodała wstrzymując łzy: - Możesz być pewna, że zwrócę ci ten wydatek. Nawet, gdyby to potrwało jakiś czas. - Nic mi nie jesteś winna - odparła Petrina. Claire przestała płakać i spojrzała na przyjaciółkę zdumiona. - Taka jest prawda - wyjaśniła Petrina. - Nic z tego nie rozumiem - mówiła Claire. - To niemożliwe, żeby on... ci je oddał. - Ja je ukradłam! - rzekła Petrina. - Tylko nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Przysięgnij, że o sposobie, w jaki je zdobyłam, nie wspomnisz ani słowem. - Przysięgam! - zapewniła Claire. - Opowiedz, mi jak to zrobiłaś. Usłyszawszy całą historię, była wprost oszołomiona. - Zdobyłaś się na niezwykłą odwagę - rzekła. - Podjęłaś się dla mnie rzeczy bardzo niebezpiecznej. - Zrobiłam to, bo jesteś moją przyjaciółką, ale także dlatego, że czyn lorda Mortimera wydał mi się wyjątkowo paskudny. Nie mogłam się z tym pogodzić, że za swój niegodny postępek otrzyma tak wielką sumę pieniędzy. Claire spojrzała na nią z podziwem. Potem zabrały się do palenia listów, doglądając, żeby został z nich tylko popiół. Gdy to się stało, Claire odetchnęła z ulgą. - Teraz z pewnością Fryderyk nigdy się o nich nie dowie. - Nie dowie się... jeśli sama mu o tym nie wspomnisz... i nie powinnaś nigdy tego robić - rzekła Petrina. - Obiecuję o tym pamiętać - odrzekła Claire - a ja zawsze dotrzymuję słowa. Pocałowała Petrinę, wyrażając swoją wdzięczność, a równocześnie zastanawiała się, w jaki sposób ją wynagrodzić. Kiedy więc Claire zorganizowała kolację w Vauxhall, tylko one wiedziały, jaka jest przyczyna tej uroczystości. Tego dnia Petrina jadła obiad z Claire i jej rodzicami. Z powodu obecności starszych państwa rozmowa nie była zbyt ożywiona. Ponieważ rodzice Claire wybierali się tego dnia na bal, panny mogły w towarzystwie Fryderyka Broddingtona i wicehrabiego Coombe wymknąć się do ogrodów Vauxhall. Miejsce to, pomimo niezbyt dobrej opinii, cieszyło się uznaniem księcia regenta, który je często odwiedzał i miał tam nawet własny pawilon z oddzielnym wejściem. Było to jednak miejsce rozrywki otwarte dla wszystkich, których stać było na zapłacenie biletu. Petrinę ostrzeżono na wstępie, że w tłumie krążą ubrani elegancko kieszonkowi złodzieje, niczym się nie odróżniający od reszty publiczności. Zatłoczonymi ścieżkami panowie podprowadzali damy do budynku w kształcie rotundy, gdzie w rozmieszczonych półkolem lożach podawano kolację. Gabineciki urządzono w stylu wschodnim. Ściany zdobiły rozmaite malowidła, a w gabinecie, w którym znalazła się Petrina, zwanym Smoczą Jamą namalowano ziejącego ogniem smoka. Wicehrabia Coombe zażartował, że smok przypomina rozwścieczonego księcia regenta, kiedy parlament podczas głosowania odmawia mu przyznania pieniędzy na jego ekstrawagancje. Brat Claire bardzo Petrinę rozczarował. Ubrany był według najświeższej mody, lecz wygląd miał zniewieściały, obwisłe powieki, a głos tak znudzony, że Petrinie wydawało się to irytujące. Różnił się ogromnie od Fryderyka Broddingtona, którego Petrina w miarę jak go poznawała, lubiła coraz bardziej. Ale Fryderyk był zajęty wyłącznie Claire, więc Petrina chcąc nie chcąc musiała być miła dla wicehrabiego, i choć ją drażnił, nawiązać z nim grzeczną rozmowę. Konwersacja ta jednak nie bardzo się kleiła i Petrina odniosła wrażenie, że Claire zmusiła brata do wzięcia udziału w tym wieczorze, a on myślami był gdzie indziej. Mimo to odpowiadał na jej pytania, a nawet zamówił dla wszystkich znakomitą szynkę, za którą tu się płaciło ogromne sumy, oraz szampana, który jakością nie dorównywał podawanemu w Staverton House. Petrina z zainteresowaniem przypatrywała się rotundzie, w której, jak słyszała, znajdowały się portrety króla Henryka VIII i Anny Boleyn pędzla Hogartha. Z loży widać było dokładnie scenę i podium dla orkiestry, mieszczące się w czymś w rodzaju chińskiej pagody, ozdobione herbami księcia Walii, obecnego regenta. Orkiestra grała, niektórzy goście tańczyli, lecz większość przechadzała się tylko, wypatrując znajomych w świetle pięciu tysięcy lamp, które czyniły Vauxall najlepiej oświetlonym miejscem w Londynie. - O której rozpocznie się przedstawienie? - zapytała Petrina wicehrabiego. - Zapewne niebawem - odrzekł. - pójdę się dowiedzieć. Opuścił lożę tak skwapliwie, że Petrina domyśliła się, że z jakiegoś powodu chce być sam. Nie zmartwiło jej to jednak, gdyż mogła bez przeszkód przypatrywać się przechodzącym obok ludziom. Fryderyk Broddington mówił zapewne Claire o swojej miłości, bo na jej twarzy wykwitły rumieńce, z którymi wyglądała bardzo ładnie. Petrina odsunęła się pod ścianę loży, żeby im nie przeszkadzać. Z tego miejsca zupełnie nie było słychać ich rozmowy, natomiast zza przepierzenia odgradzającego lożę Petrina usłyszała znajomy głos i bardzo wyraźnie wypowiedziane słowa: - Ona nie tylko pięknie śpiewa, ale jest też urzekająca, co nasz kochany hrabia znakomicie docenił. - Przeklinam go każdego dnia za to, że mnie pokonał i odebrał moją zdobycz - odpowiedział drugi mężczyzna. - Przechwalasz się, Ranelagh - powiedział pierwszy i Petrina nie miała już wątpliwości, że głos należał do lorda Rowlocka. Wiedziała również, kim jest drugi rozmówca, ponieważ księcia Ranelagh spotkała na jednym z balów i nawet z nim tańczyła. Był to nadęty, pewny siebie młody człowiek, który wyraźnie dawał jej odczuć, że nie jest nią zainteresowany. - Słyszałem, że Staverton kupił Yvonne dom przy Pardise Row w dzielnicy Chelsea, a także obdarował ją powozem zaprzężonym we wspaniałe konie - kontynuował opowieść lord Rowlock. - A ja nie tylko słyszałem o tym domu, ale byłem tam osobiście - odrzekł książę. - Wielkie nieba! A jakim to sposobem? - zawołał lord Rowlock. - Chyba nie przez dziurkę od klucza. Nie sądzę, żeby hrabia sam pokazywał ci ten dom. - Mam swoje sposoby - odparł książę z dumą. - Bo trzeba ci wiedzieć, Rowlock, że ta francuska ślicznotka ma do mnie słabość. - Lord Rowlock milczał, a książę mówił dalej: - Byłem z nią szczery od samego początku. Powiedziałem jej, że nie jestem tak bogaty jak Staverton i zawarliśmy przyjazny układ. - Jaki układ? - zapytał Rowlock. Petrina nie widziała wyrazu twarzy księcia Ranelagha, ale była przekonana, że musiał być bardzo z siebie dumny i zapewne mrugał znacząco do swego przyjaciela. - Gdy kota nie ma, myszy harcują, wiesz jak to jest - rzekł wykrętnie. - Co chcesz przez to, powiedzieć? - dopytywał się lord Rowlock. - Sam się domyśl - rzekł książę. - Staverton nie zawsze bywa w Londynie, a poza tym, kiedy jest z zaborczą lady Izoldą, nie pokazuje się w Chelsea. - A więc ty... - zaczął lord Rowlock. - Jedno jest pewne, że jestem osobą mile widzianą w domu tego francuskiego słowika - rzekł książę. - Ależ człowieku - wykrzyknął lord Rowlock - musisz bardzo uważać na Stavertona. On jest doskonałym strzelcem i, jak sądzę, nie życzyłby sobie, żeby ktoś kłusował na jego łowieckim terenie. - Ależ ja jestem niezwykle dyskretny - powiedział książę. - Zresztą Yvonne nie chciałaby utracić tak hojnego protektora. Gdybyś widział, jaką biżuterię jej ofiarował. - Muszę przyznać, że jesteś odważniejszy ode mnie - zauważył lord Rowlock. - W naszym środowisku niezbędna jest odwaga i zdecydowanie - oświadczył książę. - I ty w to wierzysz? - zapytał lord Rowlock już innym tonem. - Zawsze biorę z życia to, na co mam ochotę - rzekł książę. - Oczywiście, jest z tym związane pewne ryzyko. - Roześmiał się, a potem dodał: - Gdy jestem sam na sam z kochanką Stavertona w jego łóżku, gdy pijam jego doskonałe wina, mogę sobie pogratulować zręczności i sprytu. - Wypijmy za powodzenie twojej sprawy - rzekł lord Rowlock. - Wypijmy twoje zdrowie, Ranelagh. Podsunąłeś mi pewien pomysł i gdy moje plany się powiodą, podziękuję ci za to. - Cieszę się, że mogłem się na coś przydać - odrzekł książę. Petrina usłyszała stuknięcie kieliszków. Choć podsłuchiwała z zainteresowaniem, teraz ogarnęła ją złość na księcia Ranelagha i lorda Rowlocka za wyśmiewanie się z hrabiego i za tę pewność, że wystrychnęli go na dudka. Nie miała jednak czasu na dłuższe rozmyślania, bo pojawił się wicehrabia Coombe z wiadomością, że Yvonne Vouvray zaraz rozpocznie swój występ. Ledwo wicehrabia zdążył usiąść, przy dźwięku bębnów pojawił się mistrz ceremonii, zapowiadając wejście primadonny. - Szanowni państwo! Panie i panowie! Dziś wieczór dostąpimy zaszczytu wysłuchania śpiewu najznakomitszej w Europie primadonny. Urodzona we Francji, występowała w operze paryskiej, i w mediolańskiej La Scali. Nazwano ją dla jej wspaniałego głosu francuskim słowikiem. Panie i panowie, oto Yvonne Vouvray! Rozległy się oklaski, a mistrz ceremonii wprowadził na estradę znakomitą sopranistkę. Nawet z dużej odległości, dzielącej loże od estrady, Petrina mogła docenić urodę Francuzki. Miała czarne włosy, ciemniejsze niż lady Izolda, na których w scenicznym oświetleniu igrały błękitne refleksy, ogromne oczy ocienione długimi rzęsami i karminowe usta. Ubrana była w bardzo wymyślną, przybraną diamencikami mieniącą suknię, co sprawiało wrażenie, że śpiewaczkę spowija księżycowa poświata. Gdy zaczęła śpiewać, okazało się, że w pełni zasługuje na zachwyty słuchaczy i krytyków. Podczas występu umilkły wszelkie rozmowy, zaległa cisza świadcząca o uznaniu publiczności, co dla wykonawcy jest największą nagrodą. W brzmieniu jej głosu było pewne podobieństwo do głosu młodych chłopców, lecz wygląd miała urzekający i bardzo kobiecy. Mimo zmysłowości, jaką rozsiewała dokoła, miała też w sobie coś z młodej bogini. Słuchając śpiewu Petrina czuła siłę przyciągania jej głosu, a patrząc na wybitną urodę śpiewaczki czuła w sercu szarpiący ból. ,,Ona jest urzekająca, więc nic dziwnego, że on... Rozdział 5 Otrzymałam dla nas zaproszenie na dziś wieczór do Devonshire House - oznajmiła księżna Petrinie. - Nie jesteśmy tu potrzebne, bo mój wnuk urządza w domu przyjęcie. - Przyjęcie? - zdziwiła się Petrina sądząc, że będą na nim obecni tylko panowie. Księżna wdowa uśmiechnęła się. - Książę regent zaprosił się sam - rzekła. - I pomimo obecności pięknych dam, rozmowy będą się toczyć wokół zupełnie innej istoty płci żeńskiej. - Petrina spojrzała na księżną pytająco, a ta kończyła: - Durwin jest przekonany, że jego klacz Bella wygra wyścigi w Ascot, książę regent ma nadzieję, że zwycięstwo przypadnie jego koniowi. Petrina domyślała się, że spory będą burzliwe i włączą się do nich też inni członkowie Jockey Clubu. Trochę ją ubodło, że nie została zaproszona. Jakby czytając w jej myślach, księżna odezwała się: - Książę regent gustuje w kobietach dojrzałych i towarzysko obytych. Zapewne przyprowadzi ze sobą lady Hertford. Jestem też przekonana, że w taki czy inny sposób lady Izolda postara się o zaproszenie. W głosie księżnej zabrzmiała ostra nuta. Nie lubiła lady Izoldy, lecz niechęć Petriny do tej kobiety była jeszcze większa. Odkąd się przekonała, że kocha hrabiego i jest o niego zazdrosna, to uczucie rosło w niej z każdym dniem. Cierpiała istne męki na wspomnienie uroku Yvonne Vouvray i niewątpliwie urody Izoldy Herbert. Oczywiście Petrina nie miała pojęcia, że ciągłe narzucanie się lady Izoldy denerwowało hrabiego, a cały plik nie otwartych listów od niej spoczywał u niego na biurku. Obserwowała natomiast jak na każdym balu czy przyjęciu, w którym brała udział, lady Izolda krążyła dokoła hrabiego, nie odstępując go ani na krok. Ponadto Petrina niemal codziennie widziała posłańca w liberii lady Herbert, pojawiającego się w domu hrabiego. ,,Właściwie to jestem zadowolona, że nie zostałam zaproszona na przyjęcie urządzane przez hrabiego’’ - pomyślała. Czułaby się niezręcznie, bawiąc panów posadzonych obok niej, a jednocześnie wciąż zerkałaby w stronę hrabiego siedzącego oczywiście przy lady Herbert. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że nie minie wiele czasu, a ich zaręczyny zostaną ogłoszone oficjalnie. - Kocham go! - mówiła do siebie w ciemnościach nocy, a także za dnia, kiedy wypatrywała jego pięknej postaci i przystojnej twarzy z nieodłącznym cynicznym uśmieszkiem. Hrabia zachowywał się wobec niej bardzo uprzejmie i, jak obiecał, zaprowadził ją do pastora przy kościele św. Jakuba na Piccadilly. Petrina musiała wysłuchać opowieści pastora o działaniach podejmowanych w celu pomagania podrzutkom, które wyrodne matki zostawiają nawet pod drzwiami kościoła. Była również mowa o braku środków, który nie pozwala na zrobienie wszystkiego, co należałoby w tej sprawie. 0 Czy mógłby ktoś, może nawet jakaś kobieta, dyżurować na stacjach dyliżansów i wypatrywać młodych dziewcząt przybywających do Londynu w poszukiwaniu pracy, dawać om nocleg i pomagać w znalezieniu służby? - pytała Petrina. - To dobry pomysł, panno Lyndon - odpowiedział duchowny - ale szczerze mówiąc, brak chętnych do pomocy. Ponadto nie wydaje mi się, żeby młode osoby przybywające z prowincji chciały słuchać kogoś obcego, nawet gdyby działał dla ich dobra. Petriny nie przekonał ten argument i po opuszczeniu plebanii próbowała pozyskać hrabiego dla swego pomysłu, zapewniając, że nie byłoby trudno go wykonać. - Spróbuję o tym porozmawiać na policji - odrzekł hrabia. - Taka wiejska dziewczyna mogłaby czuć się wystraszona w obecności policjanta - tłumaczyła Petrina. - To powinna być jakaś starsza kobieta, która bez trudu zdobyłaby zaufanie przyjeżdżających dziewcząt i z łatwością przekonała je o niebezpieczeństwie na jakie się narażają. Hrabia nie powiedział tego Petrinie, choć dobrze wiedział, że na młode dziewczyny czekają tak właśnie wyglądające kobiety. Są to rajfurki, które mamiąc obietnicą dobrych zarobków wciągają swoje ofiary do domów rozpusty, skąd nie jest łatwo się wydostać. - Obiecuję, że zajmę się tym problemem - powiedział hrabia. - Rozmawiałem już z lordem Ashleyem, który należy do grupy reformatorów. Musisz być cierpliwa i nie oczekiwać natychmiastowych rezultatów. - Ale ja nie jestem cierpliwa! - odrzekła Petrina. - Przecież każdego dnia, każdej godziny niszczy się życie jakiejś dziewczyny, a ponadto wciąż przychodzą na świat niechciane dzieci. Mówiła z pasją, wobec której hrabia nie mógł pozostać obojętny. Nigdy nie spotkał kobiety, która troszczyłaby się o los innych kobiet, mniej szczęśliwych w życiu, biednych i poniżonych. On sam patrzył teraz inaczej na prostytutki krążące po ulicach, którymi przejeżdżał. Nawet podczas czytania gazet, zwracał większą uwagę na te problemy. Wielu przyjaciół hrabiego nie mogło wprost wyjść ze zdumienia, kiedy próbował z nimi rozmawiać poważnie na te tematy, cytując przerażające fakty z raportów specjalnej komisji. - Czyżby, drogi Staverton, nie było już innych kobiet, którymi mógłbyś się interesować, tylko ulicznice - zażartował jeden z członków parlamentu. Inni jednak traktowali jego wypowiedzi poważniej, pamiętając o znaczącej pozycji, jaką zajmował w Izbie Lordów. Hrabia był wprawdzie miły, rozmyślała Petrina, ale to wcale nie znaczyło, że się nią interesował. I czemu właściwie miałby to robić, mając przy sobie dwie urzekające piękne kobiety? Ponieważ była zakochana i jej myśli wciąż krążyły wokół osoby hrabiego, źle spała i bardzo zeszczuplała, na co zwróciła uwagę księżna wdowa. - Dobrze, że sezon ma się już ku końcowi - zauważyła. - Te nocne tańce odbiją się na twoim zdrowiu i urodzie, jeśli nie będziesz na siebie uważać. - A więc sezon ma się już ku końcowi! - westchnęła Petrina. Zastanawiała się, co dalej będzie robić i jakie względem nie plany ma hrabia. Nie ośmielała się o to pytać w obawie, że mógłby ją posłać na wieś lub do Harrogate. Wiedziała, że po wyścigach w Ascot książę regent wybiera się do Brighton. Za jego przykładem pojedzie tam wiele osób z najlepszego towarzystwa zamykając swoje londyńskie rezydencje, lub uda się na wieś, aby przebywać tam aż do jesieni. Petrina zapytała pana Richardsona, kto weźmie udział w przyjęciu w Staverton House dzisiejszego wieczoru i dostała do rąk listę zaproszonych gości. Było na niej dwanaście osób z księciem regentem oraz panią Hertford na czele. Oczywiście Petrinie rzuciło się w oczy nazwisko lady Izoldy Herbert. Petrina poszła wraz z księżną wdową na przyjęcie do Devonshire House, czując się jak kopciuszek, którego nie zaproszono na bal. Nie było to właściwie przyjęcie, lecz rodzinna kolacja, dlatego wróciły do domu wcześnie, a gdy znalazły się w holu majordomus oznajmił: - Panie właśnie udały się do salonu, Wasza Wysokość, a panowie pozostali w jadalni. - To dobrze się składa, bo będziemy mogły przemknąć na górę, nie zwracając niczyjej uwagi - rzekła księżna z uśmiechem.- Ucałowała Petrinę w policzek i dodała: - Dobranoc, kochanie. Nie czekaj na mnie. Wiesz, że wchodzę po schodach bardzo powoli. - Dobranoc pani - odrzekła Petrina dygając, a gdy zobaczyła, że księżna zaczyna powoli wspinać się na schody, odezwała się: - W błękitnym saloniku jest książka, którą chciałabym przeczytać. Pójdę po nią. Wiedziała, że nikogo w tym pokoju nie spotka. Wzięła książkę i czasopisma, które zaczęła przeglądać rano. Właśnie zmierzała w stronę drzwi, kiedy nagle zapragnęła wyjść na świeże powietrze. Była przekonana, że po położeniu się do łóżka długo nie zaśnie. Przez dwa ostatnie dni było bardzo gorąco, nawet jazda po parku nie sprawiała przyjemności, dlatego przyszła jej ochota ochłodzić się nocnym powietrzem. Petrina odłożyła książki, odsunęła ciężkie aksamitne zasłony i wyszła na taras. Znalazłszy się na zewnątrz usłyszała dobiegające z salonu głosy oraz męski śmiech z jadalni, bo okna obu pomieszczeń wychodziły na ogród. Zeszła po schodach na trawnik. Dokoła panował orzeźwiający chłód. Gdy wyszła z zasięgu świateł, padających z okien pałacu, dostrzegła księżyc i gwiazdy, których blask był wystarczający, żeby odnaleźć drogę. Przypomniała sobie ogrodową ławeczkę, na której siedziała z hrabią tej pamiętnej nocy po wycieczce do domu Mortimera Sneldona. Zamierzała tam właśnie usiąść i przestać myśleć bez końca o lady Izoldzie i Yvonne Vouvray. Przecież było tyle innych spraw, którymi mogłaby się zająć. Ponieważ była zakochana, pragnęła wydać się hrabiemu najmądrzejsza i najpiękniejsza. On był taki inteligentny, więc niejednokrotnie musiał czuć się znudzony jej ignorancją w wielu sprawach. Nie doceniając własnych zalet, Petrina była przekonana, że lady Izolda zna się na polityce i na wyścigach, i w ogóle przewyższa ją pod każdym względem. - Ja też postaram się być taka! - mówiła do siebie Petrina. Książka, którą zamierzała wziąć na górę i czytać w łóżku, dotyczyła hodowli koni rasowych, a zwłaszcza wyścigowych. Gdy odszukała wzrokiem znajomą ławeczkę, spostrzegła ze zdumieniem że ktoś nagle z niej się podniósł i ukrył w krzakach. stanęła jak wryta. - Kto tam? - zawołała. - Nie było odpowiedzi. - Widziałam cię, więc nie ma po co się chować - dodała. Sądziła, że to któryś ze służących wyszedł się ochłodzić, mimo iż nie wolno im było kręcić się po ogrodzie. Podeszła do ławki i w niezbyt gęstych krzewach ujrzała stojącą postać. - Proszę stamtąd wyjść - rzekła rozkazującym tonem. - Bo inaczej zawołam lokaja, żeby cię stamtąd wyciągną. Krzaki zaszeleściły i wynurzył się z nich mężczyzna. Nie widziała dokładnie jego twarzy, lecz była przekonana, że to ktoś obcy, a nie służący. - Kim pan jest? - zapytała. - I co pan tutaj robi? - Proszę mi wybaczyć - odpowiedział. - Chyba pan wie, że wdarł się pan do cudzego ogrodu. - Tak i już stąd znikam. Petrina spojrzała na niego niepewnie, a potem dodała: - Jeśli jest pan złodziejem lub włamywaczem, nie pozwolę na to. - Proszę mi wierzyć, panno Lyndon, że nie zamierzam nic ukraść. - Pan wie, jak się nazywam? - zapytała. - Tak. - Proszę mi wyjaśnić, po co i w jaki sposób pan się tu dostał? - Wolałbym nie odpowiadać na te pytania, ale może pani być przekonana, że żadna szkoda materialna nie wyniknie z mojej tu obecności i mogę natychmiast się ulotnić, jeśli pani sobie tego życzy. - Co pan rozumie przez ,,materialną szkodę’’? - zapytała. Nieznajomy uśmiechnął się, a ona spostrzegła, że młody, może dwudziestokilkuletni, i porządnie ubrany. Choć nie widziała go dokładnie, orientowała się, że nie wygląda na dżentelmena. - Kim pan jest? - powtórzyła pytanie. - Nazywam się Nicholas Thornton, lecz moje nazwisko nic pani nie powie. - Czym się pan zajmuje? - Jestem reporterem. - Pan jest reporterem - powtórzyła jak echo, a potem dodała: - Więc jest pan tu po to, żeby zrelacjonować, co się dzieje dzisiejszego wieczoru? Jestem pewna, że hrabia nie byłby z tego powodu zadowolony. To prywatne przyjęcie. Wiedziała, że kiedy książę regent przebywa w gronie przyjaciół, zachowuje się szczególną ostrożność, żeby szczegóły spotkania nie dostały się do prasy. - Mogę panią zapewnić, panno Lyndon - powiedział uśmiechając się Nicolas Thornton - że udział jego królewskiej mości w tym przyjęciu nie jest głównym powodem mojej obecności. - A więc co? - zainteresowała się Petrina. - Tego nie mogę pani wyjawić - rzekł. - Byłbym jednak bardzo wdzięczny, gdyby pozwoliła mi pani tu zostać. - Jak pan się tutaj dostał? - Przeskoczyłem przez mur - odpowiedział. - Właściwie to powinnam wezwać pomoc, żeby pana stąd wyrzucono, bo wdarł się pan na cudzy teren. - Zdaję sobie z tego doskonale sprawę, lecz znając panią, jako osobę wrażliwą na los innych, biedniejszych od pani ludzi, mam nadzieję, że jednak pani tego nie uczyni. - Skąd pan wie, że zajmuję się losem innych ludzi? - zapytała. - Słyszałem o dawaniu przez panią pieniędzy kobietom trudniącym się nierządem na ulicy. - Jeśli pan o tym słyszał, proszę tego nie opisywać w swojej gazecie - błagała Petrina. - To by rozgniewało mojego opiekuna. I mnie także nie potrzebne publiczne ujawnienie takich spraw. - Ponieważ Nicholas Thornton milczał, Petrina mówiła dalej: - Bardzo pana proszę, żeby mi pan zrobił tę łaskę. - A więc ja również panią o coś poproszę - odezwał się. - O co? - Żeby pani pozwoliła mi tu zostać. - Mogłabym to uczynić, gdyby mi pan wyjawił powód, dla którego się tu znalazł. - Opowiem, jeśli mi pani przyrzeknie, że się pani nie rozmyśli i nie wyrzuci mnie stąd. - Podejmę decyzję, kiedy mi pan wszystko powie - odrzekła. Pragnęła za wszelką cenę zachować ostrożność, a jednocześnie wiedziała, że nadanie publicznego rozgłosu jej pomocy dla prostytutek rozzłościłoby hrabiego i wprawiło w szok księżnę wdowę. Usiadła na ławce, czują się dość niepewnie. - Niech mi pan wszystko opowie - rzekła - a ja postaram się być wyrozumiała. - To miło z pani strony, panno Lyndon - odparł Nicholas Thornton siadając obok - ponieważ ta cała sprawa jest dla mnie niezwykle ważna. - A to czemu? - Bo jeśli uda mi się jeszcze dzisiaj zrobić ten reportaż, będzie to miało wielki wpływ na całe moje życie. - Jak to możliwe? - Czy słyszała pani o Williamie Hone? - Nie wydaje mi się - odparła Petrina. - Jest to bardzo znana postać w świecie dziennikarskim - wyjaśnił Nicholas Thornton. - Od 1796 roku, kiedy w wieku szesnastu lat wstąpiłem do londyńskiego stowarzyszenia korespondentów prasowych, należy do grona reformatorów. - A co on robi? - zapytała Petrina. - Wydaje własne pismo Weekly Reformists Register. - Słyszałam o nim, a nawet czytałam kilka numerów. - Pisuję nieraz do tego pisma - mówił Nicholas Thornton. - Jednak z powodu uwięzienia Williama Hone’a, pismo straciło na znaczeniu. - I co się z nim teraz dzieje? - zainteresowała się Petrina. - Po wyjściu na wolność postanowił wydawać pismo zatytułowane John Bull i mnie zaproponował tam miejsce, jeśli wszystko pomyślnie się ułoży na co liczę. - Ale to pismo jeszcze nie zaczęło się ukazywać? - Wprowadzenie nowego tytułu prasowego wymaga czasu - rzekł Nicholas Thornton. - Na razie mam pokazać Eilliamowi Hone’owi, co potrafię, a on obiecał zamieścić moje prace w piśmie swego przyjaciela. - Rozumiem - rzekła Petrina - ale dlaczego historia związana z tym domem jest dla pana tak ważna? - Gdyby mnie pani zmusiła do opuszczenia ogrodu - wyznał szczerze - musiałbym raczej wykorzystać pani historię niż tę, którą sobie zamierzałem zakradając się tutaj. Mówił spokojnie lecz czuła, że usiłuje ją szantażować. - A więc słucham, co ma mi pan do powiedzenia - rzekła. - Czy pani zna lady Izoldę Herbert? - zapytał. - Oczywiście. - Wie pani zapewne, że wszyscy oczekują, iż lada moment zostaną ogłoszone jej zaręczyny z hrabią Stavertonem. - Tak, wiem o tym - odrzekła Petrina cicho. - A więc sytuacja tak się przedstawia - kontynuował Nicholas Thornton - że hrabia ociąga się ze zrobieniem decydującego kroku, który uczyniłby lady Izoldę hrabiną Staverton. - Petrina milczała, czując, jak wypowiadane przez Thorntona słowa ranią ją głęboko, a on mówił dalej: - W tej sytuacji lady Izolda obmyśliła pewien podstęp. - Podstęp? - zdziwiła się Petrina.. - Jaki? - Poprosiła mnie, żebym tu czatował i zanotował dokładny czas, kiedy opuści przyjęcie. Ma to nastąpić kilka godzin po wyjściu księcia regenta. - Nie rozumiem, co pan chce przez to powiedzieć - rzekła, lecz w głębi serca domyśliła się, co to wszystko miało znaczyć. W tym, że jakaś gazeta odnotowuje udział księcia w przyjęciu w Staverton House nie było nic dziwnego. Plotkarzy z wyższych sfer zaintersowałaby przede wszystkim informacja, że lady Izolda Herbert opuściła gościnny dom hrabiego Stavertona dopiero nad ranem. Oczywiście nie obeszłoby się bez spekulacji, z jakiego powodu wizyta tak bardzo się przedłużyła. W takiej sytuacji hrabia ratując honor damy byłby zmuszony zaproponować jej małżeństwo. Petrina podejrzewała, że hrabia wracał od Izoldy tego wieczoru, kiedy ją przyłapał, jak z ukradzionymi listami zsuwała się po rynnie domu Mortimera Sneldona. Wiedziała, że dom lady Izoldy znajduje się w niewielkiej odległości od siedziby hrabiego. Jednak hrabia zachowywał dyskrecję, wracając do domu bocznym wejściem, natomiast lady Izolda nie mieszkałaby postawić na nogi wszystkich, żeby uniemożliwić hrabiemu twierdzenie, że gazeta napisała nieprawdę. Sypialnia hrabiego mieściła się we wschodnim skrzydle i być może polecono Nicholasowi Thorntonowi, żeby obserwował okna od strony ogrodu, wspominając niby przypadkiem, że tylko w tych oknach paliło się światło, podczas gdy inne były ciemne. Był to podstęp, na jaki lady Izolda mogła się zdobyć wiedząc, że hrabia jest człowiekiem honorowym i w takiej sytuacji nie mógłby odmówić poślubienia jej. Petrina przybywszy do Londynu miała okazję zapoznać się z niepisanymi zasadami kodeksu towarzyskiego obowiązującego w wyższych sferach. Dżentelmen mógł się upijać, tracić ogromne sumy, mieć liczne kochanki, lecz musiał pilnie przestrzegać kodeksu. Należało strzec dobrej reputacji damy i dlatego hrabia byłby zmuszony do zadośćuczynienia, nawet w formie małżeństwa, gdyby dopuścił się w tym względzie uchybienia. Trzeba przyznać, że plan lady Izoldy został obmyślany bardzo sprytnie, choć Petrina była nim oburzona. Hrabia powiedział jej kiedyś, że nie zamierza żenić się ani z lady Izoldą, ani z żadną inną kobietą. Wierzyła mu, lecz jednocześnie czuła palącą zazdrość, bo podejrzewała, że miłosne liściki przesyłane wciąż przez lady Izoldę zmiękczają jego upór. Teraz dopiero pojęła, że chciano go zmusić do czegoś, na co nie miał ochoty. Postanowiła go ratować. Cały czas zastanawiała się, co powinna uczynić, kiedy Nicholas Thornton odezwał się niespodzianie: - Mam nadzieję, że mi pani dopomoże. Gdy dotarło do niej znaczenie tych słów, zaczęła myśleć gorączkowo, co zrobić, żeby nie zaszkodzić hrabiemu. - Ile panu zapłaci lady Izolda za ten artykuł w gazecie? - zapytała. - Dziesięć suwerenów - odparł Nicholas Thornton. - Dam panu dwadzieścia - powiedziała szybko. - To bardzo uprzejmie z pani strony, panno Lyndon - rzekł. - Przyjmuję pani warunki, tylko muszę koniecznie mieć jakąś pikantną historyjkę dla pisma, bo od tego zależy cala moja przyszłość. - Pikantna historyjka! - powtórzyła, wytężając umysł i nagle przyszło jej do głowy, więc zawołała: - Czy jeśli dam panu dwadzieścia suwerenów i podsunę temat takiej historyjki z wyższych sfer, obieca pan zostawić hrabiego w spokoju i nie wiązać jego osoby z lady Izoldą Herbert? - Ale to musi być coś ciekawego - domagał się Nicholas Thornton. - To będzie bardzo ciekawe - odparła Petrina. - A kogo będzie dotyczyła ta historyjka? - Księcia Ranelagh. - W porządku. Cokolwiek o nim napiszę zostanie przyjęte. - Niech pan posłucha... - zaczęła Petrina zniżając głos do szeptu. *** - Czy wybieramy się do Ascot? - zapytała Petrina księżną wdowę. Księżna potrząsnęła głową. - Mam nadzieję, że nie sprawi ci to wielkiej przykrości, ale jestem zbyt zmęczona, żeby wytrzymać tam całe trzy dni. - Rozumiem to w zupełności - odrzekła Petrina. - Przyjedziemy jednak na wyścig o główną nagrodę, Złoty Puchar - wyjaśniła księżna - żeby postawić na Bellę, co Durwinowi sprawi przyjemność. - To wspaniale - odezwała się Petrina, a po chwili wahania zapytała: - Czy hrabia pojedzie razem z nami? - Nie - odrzekła księżna. - On został zaproszony przez księcia regenta do zamku Windsor, a nas nie dotyczy to zaproszenie. - Po chwili dodała zjadliwym tonem: - Może to nawet dobrze, bo nie lubię, jak lady Hertford odgrywa rolę gospodyni. Wprost nie mogę ścierpieć tej kobiety! - W takim razie zostajemy w Londynie! - rzekła Petrina z uśmiechem. - Zaproszono nas na obiad do królewskiej loży w ostatnim dniu zawodów - wyjaśniła księżna. Zobaczysz, jak tam będzie zabawnie. Możesz pokazać się w nowej sukni, którą kupiłyśmy w ubiegłym tygodniu. - To wyśmienicie! - zawołała Petrina z entuzjazmem. Gdy została sama, napisała liścik i poleciła lokajowi zanieść go pod wskazany adres, co służącego mocno zdziwiło. Dwa dni później, kiedy hrabia wyjechał do Windsoru, zabierając ze sobą wspaniały powóz zaprzężony w kare konie, Petrina otrzymała odpowiedź na swój list. Przeczytała go, schowała do woreczka i udała się do saloniku księżnej wdowy. - Czy zaplanowała pani coś dla nas na dzisiejszy wieczór? - zapytała. - Nie otrzymałyśmy żadnego zaproszenia - odrzekła księżna. - Wszyscy pojechali do Ascot lub gotują się do wyjazdu. Nasz kolejny bal wypada dopiero w piątek, a więc już po wyścigach. - Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, wybiorę się na kolację do Claire. - Ależ oczywiście - rzekła księżna. - Ja natomiast będę miała okazję, żeby zjeść kolacje w łóżku. Ostatnio dokuczają mi nogi i doktor powiedział, że powinnam odpocząć. - A zatem przez następne dwa dni będzie pani miała okazję do wypoczynku - powiedziała Petrina. - Nawet gdyby pani nie chciała pojechać do Ascot we wtorek, nie będę miała o to żalu. - Ależ nie zobaczyłybyśmy wówczas, jak koń Durwina zdobywa pierwsze miejsce i wygrywa puchar - zawołała księżna. - Co tam nogi. Muszę być Ascot i podziwiać zwycięstwo Belli. - Jak pani sobie życzy! - uśmiechnęła się Petrina. - Proszę teraz nabierać sił. Była pani tak miła i towarzyszyła mi wszędzie, więc wcale się nie dziwię temu zmęczeniu. - To starość taka męcząca - odrzekła księżna. - Ale możesz być pewna, że za nic na świecie nie wyrzekłabym się udziału w twoim pierwszym sezonie towarzyskim. Petrina pocałowała ją i poszła do siebie, żeby ułożyć plan na dzisiejszy wieczór. Należało wyjechać z domu jednym z powozów hrabiego, który by ją dowiózł do domu Claire. Petrina wiedziała, że Claire przebywa w Ascot, więc kiedy lokaj w ich domu spojrzał na nią zdumiony, rzekła: - Zdaję sobie sprawę, że lady Claire nie ma w domu, lecz chciałabym zostawić dla niej wiadomość gdy wróci. Czy mogłabym napisać do niej krótki liścik? - Oczywiście, proszę panienki - odparł lokaj i zaprowadził ją do saloniku. Petrina napisała kilka słów zupełnie bez znaczenia, zapieczętowała list i wręczyła lokajowi. - Byłabym wdzięczna, gdyby lady Claire otrzymała mój list natychmiast po powrocie z Ascot. - Może panienka na mnie polegać - odparł lokaj. Otworzył przed nią drwi wejściowe, rozejrzał się, lecz nie zobaczył oczekującego na nią powozu. - Och, cóż za przykrość! - zawołała Petrina. - Stangret musiał mnie źle zrozumieć. Pomyślał pewnie, że zostaję na kolacji i odjechał. - Rzeczywiście, musiało zajść jakieś nieporozumienie - oświadczył lokaj. - Czy mogłabym prosić o przywołanie dorożki? - zapytała Petrina. Stało się zadość jej prośbie, dorożka podjechała, a woźnicy powiedziano, że ma ją odwieźć do Staverton House. Gdy tylko opuścili plac, podała inny adres, a kiedy pojawili się w dzielnicy Chelsea przy Paradise Row, Nicholas Thornton już tam na nią czekał. Wysiadła z dorożki i podała mu pieniądze, żeby zapłacił woźnicy za kurs. - Czy ma pan wszystko? - zapytała Thorntona. - Tak, w tej paczce - odpowiedział. - To dobrze - odrzekła. - A tu są pieniądze dla pana, zgodnie z obietnicą. Wręczyła mu kopertę, którą schował do kieszeni. - Czy zorganizował pan wszystko jak trzeba? - zapytała. - Tak zgodnie z planem - odpowiedział. - To właśnie jest ten dom. Wskazał ręką narożny budynek, który wydał się Petrinie bardzo atrakcyjny. Miał elegancki fronton z rzeźbionym portykiem. Wszystkie domy przy Paradise Row zostały zbudowane w czasach panowania Stuartów. Jedną z pierwszych mieszkanek była piękna księżna de Mazarin, która zdobyła serce króla Karola II. Monarcha przeznaczył dla niej uposażenie w wysokości czterdziestu tysięcy funtów rocznie, lecz księżna miała żyłkę do hazardu i po śmierci króla, kiedy jej długi sięgnęły astronomicznych sum, osiadła na stałe w domu przy Paradise Row. ,,Królewska kochanka i kochanka hrabiego w tym samym domu!’’ - pomyślała Petrina, lecz wkrótce porzuciła te myśli, żeby posłuchać, co miał jej do zakomunikowania Nicholas Thornton. - Niedaleko stąd znajduje się pusty dom - powiedział. Moglibyśmy tam usiąść na schodkach i zaczekać. - Tak będzie wygodniej - odrzekła Petrina. Pozwoliła się zaprowadzić pod nie zamieszkany budynek, skąd nie niepokojeni przez nikogo mogli obserwować frontowe drzwi domu Yvonne Vouvray. Nicholas Thornton wytarł chusteczką kamienny stopień, żeby Petrina mogła usiąść. Cały czas czuła, że robi coś niewłaściwego. Jednocześnie był to jedyny sposób, żeby uratować hrabiego od sideł zastawionych przez lady Izoldę. Dlatego zgodziła się na współpracę z Nicholasem Thorntonem. Właśnie zamierzała usiąść na schodku, kiedy Thornton powiedział: - Niech pani chwilę zaczeka, zrobię dla pani wygodniejsze siedzisko. Przyniosłem tu wcześniej nieco siana. Petrina dostrzegła wiązkę siana ukrytą w cieniu przed frontowym wejściem. Nicholas wziął trochę siana i wymościł siedzenie dla Petriny. - To będzie równie wygodne jak miększa poduszka - powiedziała ze śmiechem. Kiedy usiadła, Thornton wyjął z kieszeni zawiniątko i wręczył Petrinie. - Co to jest? - zapytała. - Coś do jedzenia - odpowiedział. - Pomyślałem, że może pani zgłodnieć. - Pan myśli o wszystkim - rzekła. - W każdym przedsięwzięciu ważne są szczegóły - powiedział o obydwoje roześmiali się. Otworzyła paczuszkę i znalazła w niej kanapkę z szynką i serem, którymi się podzielili. - Jak długo, pańskim zdaniem, będziemy tu czekać? - zapytała Petrina po dłuższym milczeniu. - Wydaje mi się, że niezbyt długo. - Skąd to przypuszczenie? - Bo słyszałem, że Yvonne Vouvray nie śpiewa dziś w Vauxhall. - Nie śpiewa dziś wieczorem w Vauxhall? - Nie. Dziś odpoczywa w domu. - Ale dlaczego? - Od kupca, który był właśnie w jej domu rankiem, dowiedziałem się, że urządza kolację dla jakiejś ważnej osobistości. - I pan myśli, że to prawda? To bardzo z jej strony nieostrożne. - Trudno coś powiedzieć na ten temat. Hrabia przebywa w Ascot, a w Vauxhall Gardens wystąpi inna śpiewaczka, więc publiczność nie poniesie straty. Nikogo nie interesuje, w jaki sposób Yvonne spędza wolny wieczór. - Oczywiście, ma pan rację - zgodziła się Petrina. - Która może być teraz godzina? - Musiałem zastawić zegarek - rzekł - ale wydaje mi się, że po ósmej. - Chyba się pan nie myli - oświadczyła. - Wyszłam z domu przed wpół do ósmej, ponieważ u mojej przyjaciółki kolację jada się wcześnie. - Widzę, że pani także zadbała o szczegóły - uśmiechając się pochwalił Nicholas Thornton. - Czy pamiętał pan o chłopcach? - zapytała, jakby sobie nagle o tym przypomniała. - Oczywiście - odpowiedział. - Proszę się o nic nie martwić. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. - Trochę pan chyba przesadza - rzekła. - Nie przesadzam - odpowiedział. - W istocie jestem równie podenerwowany jak pani. - Ale po panu tego nie widać - rzekła. Nie odpowiedział, tylko usiadł i począł wpatrywać się w narożny dom. Miał delikatną, wrażliwą twarz, było w nim coś, co sprawiało, że wydał się Petrinie godny zaufania. Była przekonana o jego inteligencji i umiejętności pisania. Szkoda że musiał zajmować się wulgarnymi plotkami, zamieszczanymi również w gazetach atakujących księcia regenta i rząd. Na pewno stać go było na pisanie poważnych artykułów. Postanowiła porozmawiać z nim o reformach, do których nawoływały takie pisma jak Courier czy John Bull. Lecz obecnie nie był to odpowiedni czas na takie rozmowy, teraz musieli skoncentrować się na wykonaniu planu, który sobie ułożyli. Jakby w odpowiedzi na ich oczekiwania, na ulicy pojawił się zamknięty powóz i zatrzymał przed narożnym domem. - To książę! - szepnęła Petrina rozpoznając herby na drzwiczkach. Nicholas Thornton skinął głową i obydwoje przypatrywali się, jak lokaj najpierw zadzwonił do drzwi, a dopiero potem otworzył drzwiczki powozu. Książę wysiadł i w wielkim pośpiechu skierował się do wejścia. Natychmiast drzwi się za nim zatrzasnęły, a powóz odjechał. Petrina poczuła złość nie do księcia, lecz wobec kobiety, która tyle otrzymawszy od hrabiego zdradzała go z innym. - Jak ona może tak postępować? - pytała samą siebie Petrina, zdumiona wyborem Yvonne, bo na niej książę nie robił najmniejszego wrażenia. Przypomniała sobie, jak ojciec mawiał nieraz: - Anglicy to snoby - od księcia poczynając, a na najniższym z jego sług kończąc. Tylko Francuzi przewyższają ich w snobizmie, bo to oni są największymi snobami w Europie. ,,Jak sądzę - pomyślała Petrina - książę stoi wyżej w hierarchii towarzyskiej od hrabiego’’. Przyszło jej też do głowy, że gdyby hrabia nic nie znaczył w wielkim świecie i tak by go kochała, i byłby dla niej niczym król. - Teraz musimy poczekać aż się ściemni - odezwał się Nicholas Thornton. Petrina przygotowana na długie czekanie poczęstowała się kanapką. Jednak czas przestał jej się dłużyć, kiedy, wbrew wcześniejszym postanowieniom, rozpoczęła z Nichlasem Thorntonem rozmowę o sytuacji w kraju. Wkrótce przeszli do spraw londyńskich, a wreszcie do losu kobiet, którym usiłowała pomagać. Dowiedziała się od Thorntona, że w osławionych ,,domach włóczęgów’’ przebywają nie tylko chłopcy, ale też dziewczęta. - Takich domów są setki - mówił Thornton. - Byłem w jednym z nich, to istne piekło. Opowiedział jej, jakiego doznał szoku, kiedy przybył po raz pierwszy do Londynu. Jego ojciec był adwokatem w małym miasteczku i pragnął, żeby syn przejął po nim firmę, lecz Nicholas chciał pisać. W Londynie przenosił się z jednej gazety do drugiej, aż w końcu spotkał Williama Hone’a i doszedł do przekonania, że przy jego pomocy będzie mógł pisać o tym, co go interesuje. Mówił też, że książę regent i wiele innych osób daje łapówki gazetom, żeby źle o nich nie pisały. Książę regent skłonny jest płacić duże sumy, żeby tylko nie zamieszczano jego karykatur. Jeden z najbardziej znanych karykaturzystów otrzymał od niego sto funtów za zrezygnowanie z opublikowania pikantnej karykatury. - To przykre, że sprawy, o których powinno się mówić i pisać, są tłumione - odezwała się Petrina. - Ma pani zupełnie rację - rzekł Thornton. - Przyrzekam pani, że we własnym piśmie, będę pisał prawdę. Petrina uśmiechnęła się. - Postaram się panu w tym dopomóc - rzekła Petrina. - To obietnica. Roześmieli się i zaczęli rozprawiać o korupcji, co zajęło im następne dwie godziny. W końcu powoli się ściemniło i ujrzeli światło w pokoju na pierwszym piętrze, na którego zapalenie czekali. Nicholas Thornton wcześniej zrobił plan domu Yvonne i wiedział, że tam mieści się jej sypialnia. Upłynęło jeszcze pół godziny. Teraz tylko dwie gazowe latarnie oraz księżyc rozpraszały ciemności. Nagle rozległ się odgłos kroków i pojawiło się dwóch dziesięcioletnich obdartusów. Nicholas Thornton przy powitaniu zwracał się do nich po imieniu. - Teraz wiesz, Bill, co masz robić - powiedział do wyższego. - Pędź ile sił w nogach do straży pożarnej i powiedz, że potrzebna jest pomoc przy Paradise Row. Niech się pośpieszą, bo dom należy do hrabiego Stavertsona, który płaci im za służbę. - Zrozumiałem, proszę pana - odpowiedział Bill. - Dajemy ci dziesięć minut na dotarcie do straży - mówił Nicholas Thornton. - Potem wracaj, a dostaniesz swoje pieniądze. - Będę z powrotem jak pan kazał - odezwał się Bill i ruszył biegiem. Nicholas dał drugiemu chłopcu resztki siana. - Przerzucisz to przez balustradę do sutereny, Sam - poinstruował chłopca. - Tylko uważaj, żeby warstwa nie była zbyt cienka. Sam przebiegł przez ulicę i wkrótce zobaczyli, jak wykonuje otrzymane polecenie, potem wrócił po resztę siana, na którym siedziała Petrina. W tym czasie Nicholas Thornton otworzył paczkę, którą przyniósł, i Petrina ujrzała rozmaite fajerwerki, zwłaszcza takie, które palą się długo, a nie tylko strzelają iskrami ku niebu. Podziwianie sztucznych ogni było bardzo popularne w Londynie i w Vauxhall często urządzano takie pokazy. Petrina jeszcze w szkole czytała o słynnych pokazach ogni sztucznych, jakie zorganizowano w Londynie dla uczczenia czwartej rocznicy bitwy nad Nilem. Oglądanie fajerwerków zawsze ją podniecało. Teraz, pomyślała, będą przynajmniej służyć jakiemuś celowi. Thornton przyniósł ich tyle, że bez wątpliwości, ich plan uda się wyśmienicie. Usiedli czekając i dopiero teraz spostrzegła zdenerwowanie swojego towarzysza. Ręce mu drżały, ale w końcu udało mu się powiązać razem wszystkie fajerwerki. - Bill powinien właśnie powiadamiać straż pożarną - powiedział. Przeszedł na drugą stronę ulicy, zabierając fajerwerki. Petrina pozostała na swoim miejscu i niewiele widziała z tego, co on robi. Wkrótce ujrzała pierwszy błysk i zobaczyła, że Thornton wrzuca fajerwerki za balustradę sutereny na przygotowane siano. Ściana domu natychmiast stanęła w czerwonej poświacie. Nicholas wrzucił pozostałe fajerwerki, rozległ się odgłos wybuchu, siano zapaliło się, a płomienie i iskry z fajerwerków zaczęły obejmować ściany budynku. Nicholas wrócił do niej i obydwoje przyglądali się pożarowi. Petrina milczała. Nagle Sam, zgodnie z instrukcją, podbiegł do frontu narożnego domu, krzycząc z całych sił: ,,Pali się! Pali się’’. W chwilę później okno sypialni otworzyło się i Petrina ujrzała głowę księcia. Schował się szybko, a w tym samym momencie dzwoniąc przeraźliwie na ulicy pojawił się wóz z sześcioma strażakami, wyposażony w metalową drabinę i skórzany wąż do wody. Były to najświeższe wynalazki, które weszły w życie w 1816 roku. Mundury strażaków robiły na patrzących duże wrażenie. Ubrani byli w czerwone spodnie, wysokie buty, granatowe kurtki i czarne kapelusze. Była to najlepsza i najlepiej wyposażona brygada w całym mieście. Gdy tylko się pojawili, zaczęli łomotać do drzwi, wzywając mieszkańców do natychmiastowej ewakuacji. Petrina była pewna, że książę i Yvonne Vouvray byli już w holu gotowi do wyjścia. Istotnie, wkrótce pojawili się na chodniku. Książę miał na sobie tylko pantalony, a goły tors przysłaniał zieloną kapą ściągniętą z łóżka. Natomiast Yvonne nosiła różowy negliż ozdobiony koronkami i wstążkami. Włosy miała rozpuszczone i, mimo przestrachu, wyglądała bardzo atrakcyjnie. Przeszli na drugą stronę ulicy, żeby nie utrudniać pracy strażakom. Ogień zgasł bardzo szybko i było oczywiste, że dom nie doznał żadnego szwanku. Teraz Nicholas Thornton podszedł do stojącej na chodniku pary. - Czy Wasza Książęca Mość ma coś do powiedzenia w sprawie pożaru? - usłyszała Petrina zdawane pytanie. - Nie mam nic do powiedzenia - rzekł ostrym tonem książę. - I dlaczego zwraca się pan do mnie ,,Wasza Książęca Mość’’? - Sądzę, że mam przyjemność z księciem Ranelagh - mówił Nicholas. - To nieprawda. Zabraniam panu wypisywać takie bzdury. - Czytelnicy są bardzo zainteresowani wszystkim, co dotyczy mademoiselle Yvonne Vouvray. - Nie życzę sobie, żeby cette histoire została opublikowana - przerwała mu Yvonne. - Proszę odejść! Allez! Precz! Nie życzymy sobie raportu w gazecie! - W pełni to rozumiem - rzekł Nicholas Thornton. Ukłonił się i próbował odejść, ale książę go zatrzymał. - Popatrz no tutaj, człowieku. Mówił cicho, lecz Petrina domyśliła się, o co chodzi. Proponował Nicholasowi łapówkę, nieświadom, że już mu zapłacono, bo Petrina przewidziała taki przebieg sprawy. - Jeśli książę zaoferuje panu pieniądze za milczenie - mówiła do Thorntona, gdy przygotowywali swój plan - ja dam panu więcej. Nie chcę, żeby pan tracił pieniądze tylko dlatego, że mi pan dopomógł. - Pomagam również sobie - odpowiedział. - Ale pan nie ma pieniędzy i był pan dla mnie bardzo uprzejmy - rzekła. Przyszło jej na myśl, że oddałaby cały swój majątek, żeby tylko hrabia nie ożenił się z Izoldą Herbert. Kiedy ujrzała, jak Nicholas Thornton kieruje się w jej stronę, pomyślała, że udało się jej za jednym strzałem ustrzelić nie jednego ptaka, lecz dwa. Uratowała hrabiego przed dwiema kobietami, których szczerze nienawidziła - pomyślała. Bolało ją, że ta wspaniała kobieta o słowiczym głosie należała do hrabiego. Przez moment zastanawiała się, skąd się bierze ten ból, czemu rani ją boleśnie śpiew Yvonne Vouvray. Nagle uświadomiła sobie prawdę i omal nie krzyknęła z przerażenia. Była zazdrosna, zazdrosna o kochankę hrabiego. To uczucie sprawiało ból tak silny, jakby ktoś przebił jej ciało mieczem. Była zazdrosna, bo kochała hrabiego Rozdział 2 Gdy przybyli do Londynu i jechali przez Park Lane, Petrina przypatrywała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Była z ojcem kilkakrotnie w Londynie, lecz już zapomniała, jak wyglądają jego barwne zatłoczone ulice. Ujrzawszy Staverton House, doznała olśnienia. Żadna z osób, które znała, nie miała tak wspaniałej siedziby. Rezydencja położona przy skrzyżowaniu dwóch ulic, zajmowała z przyległościami niemal trzy akry. Monumentalne wejście otaczało osiem kolumn oświetlonych latarniami, a żelazną bramę zdobiły rodowe insygnia. - I pan tutaj sam mieszka? - zapytała Petrina, przyglądając się rozległym bocznym skrzydłom domu. - Cieszę się, że mój dom zrobił na pani takie wrażenie - odparł hrabia. Gdy znalazła się w ogromnym, wykładanym marmurem holu i ujrzała mahoniowe drzwi ze złotymi okuciami, kominek z kararyjskiego marmuru, stolik z blatami z lapisu lazuli, zdumiała się jeszcze bardziej. Dowiedziała się później, że w rezydencji znajduje się największy w kraju zbiór Rembrandta, a oprócz tego dzieła Velazqueza i Rubensa. W salonie wisiały obrazy włoskich, francuskich, flamandzkich i holenderskich mistrzów, natomiast w mniejszym saloniku działa Gainsborougha oraz namalowany przez Reynoldsa portret pani Siddons. Na razie Petrina o tym wszystkim nie wiedziała, mimo to, wchodząc, czuła wielki podziw pomieszany z zażenowaniem, i żeby dodać sobie odwagi, uniosła dumnie głowę. - Witamy w domu, milordzie! - skłonił się majrodomus ubrany w szamerowaną złotem liberię, podobną do tej, jaką nosiło sześciu wysokich lokajów znajdujących się w holu. - Proszę przysłać do mnie natychmiast pana Rochardsona! - rozkazał hrabia, oddając kapelusz i rękawiczki. - Pragnę poinformować Jego Hrabiowską Mość, że dziś rano przybyła księżna Kingston - odezwał się majordomus tonem pełnym uszanowania. - Jak to dobrze się składa! - zawołał hrabia i dodał zwracając się do Petriny: - Moja babka przyjechała, co możemy uznać za bardzo pomyślny zbieg okoliczności. - Księżna pani teraz odpoczywa - wyjaśnił majordomus. - Proszę powiedzieć pani Meadows, żeby się zajęła panną Lyndon - polecił hrabia i zaczął wchodzić na schody, mijając kolekcję portretów zakupioną przez jego ojca u współczesnych artystów. Znalazłszy się na podeście, skierował się w stronę zachodniego skrzydła, gdzie umieszczano zazwyczaj gości, starają się, żeby byli jak najdalej od części domu zajmowanego przez niego. Dwa pokoje stały zawsze gotowe na przyjęcie jego babki, gdyby sobie życzyła przyjechać do Londynu. Siedziała teraz w wygodnym fotelu w saloniku przylegającym do jej sypialni. Pachniało tam kwiatami przywiezionymi z oranżerii znajdującej się w wiejskiej posiadłości hrabiego. Gdy wszedł, księżna wdowa przywitała go uśmiechem. W młodości była wielką pięknością. Książę Kingston zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i poślubił ją potajemnie wbrew woli rodziny pragnącej dla niego znakomitszej partii. Obydwoje bardzo się kochali, a wkrótce okazało się, że księżna posiada nie tylko urodę, ale i osobowość. Nie było prawie człowieka, poczynając od królowej a skończywszy na pracowniku majątku, który by jej nie podziwiał i szanował. Teraz posiwiała, twarz miała pokrytą zmarszczkami, lecz nadal była urocza i wielu malarzy chciało ją portretować, a gracja, z jaką wyciągnęła ku wnukowi dłonie, była naprawdę niezwykła. - Mówiono mi, że nie ma cię w domu, Durwinie - rzekła. - Ale wróciłem i bardzo jestem rad, że cię tu widzę, babciu - powiedział całując ją w rękę a potem w policzek. - Co cię sprowadza do Londynu? - Wybieram się do dentysty - odrzekła księżna wdowa. - Nie wydaje mi się, żeby to była prawda! - rzekł. - Rozpoczyna się sezon towarzyski i zapewne nie chcesz go stracić. Prawdę powiedziawszy, spodziewałem się twego przyjazdu w najbliższych dniach. - Jestem już za stara na to, żeby bywać w towarzystwie - odrzekła księżna, a jej uśmiech zaprzeczał słowom. - Z nieba mi spadłaś w tym momencie - powiedział hrabia sadowiąc się na krześle. - Chcesz mi powiedzieć - rzekła spoglądając na niego - że zamierzasz się żenić. Mam nadzieję, że twoją wybranką nie jest jedna z tych młodych wdówek, które tak gonią za tobą. - Nie, babciu - odpowiedział szybko. - Nie zamierzam się żenić ani z wdową, ani z żadną inną kobietą. - Ale z tego, co mówią, wiem, że romansujesz z wieloma. - Cóż, nic się przed tobą nie ukryje, babciu, skoro wiesz o wszystkim, co się dzieje w Londynie, bo otrzymujesz wiadomości z Carlton House i innych źródeł. - Carlton House! - wykrzyknęła znacząco. - Jest pewna sprawa, o której chciałbym z tobą porozmawiać - odezwał się szybko hrabia, wiedząc, że jeśli babka zacznie mówić o księciu regencie nie będzie temu końca. - Cóż takiego? - Przypadkiem odkryłem, że bardzo się zaniedbałem wobec osoby, którą pozostawiono pod moją opieką - wyjaśnił. - Pod twoją opieką? Nie wiedziałam, że uczyniono cię opiekunem? - zdziwiła się księżna. - Nieboszczyk, mój mąż... - Wiem, że dziadek doskonale wywiązywał się ze swoich obowiązków - przerwał hrabia - tymczasem ja o swoim zapomniałem, aż do dzisiejszego dnia. - A cóż się takiego dzisiaj wydarzyło? - zainteresowała się księżna. - Przypadkiem spotkałem moją podopieczną i zabrałem ją ze sobą do Londynu. - A więc to kobieta! - zawołała księżna. - I to taka, która zapewne zaraz zechce cię zaciągnąć do ołtarza. - Wprost przeciwnie, babciu - uśmiechnął się hrabia. - Ona w ogóle nie pragnie wychodzić za mąż. - Nie chce wyjść za mąż? Trudno sobie wprost wyobrazić panienkę, która nie pragnęłaby złapać męża, zwłaszcza takiego jak ty. - Poznasz wkrótce Petrinę. Tak się składa, że posiada ona spory majątek, więc nie musi się spieszyć za zamążpójściem. - Więc ta dziewczyna jest tutaj? - zdziwiła się księżna. - Tak. I chcę, żebyś jej posłużyła za przyzwoitkę, przynajmniej na początku. - Młoda dziewczyna w Stanerton House? Nigdy jeszcze nie słyszałam o czymś podobnym! - Ani ja - oświadczył hrabia - ale jej rodzice nie żyją, a ponieważ opuściła pensję, więc nie ma się dokąd udać. - Jak ona wygląda? - zapytała księżna. - Jeśli sądzisz, że zgodzę się być przyzwoitką dla wiejskiej gąski bez wychowania, wykształcenia i urodzenia, to się mylisz. - Ona jest bardzo ładna, a jej ojcem był major Maurice Lyndon, z którym służyłem w jednym regimencie. - Córka Lucky Lyndona? - Słyszałaś o nim? - Oczywiście! Ty tego zapewne nie pamiętasz, bo cię to nie interesowało, ale twój kuzyn Gervaise Cunningham, wyzwał kiedyś Lyndona na pojedynek. - I pojedynek doszedł do skutku? - Ma się rozumieć! - odparła księżna. - Lyndon lekko zranił biednego Gervaise’a, choć to nie on był winien, lecz Lucky, którego zastał w kompromitującej sytuacji ze swoją żoną Karoliną. - Jeśli nawet coś o tym słyszałem, to zupełnie zapomniałem - rzekł hrabia. - Karolina nie była jedyną kobietą, którą Maurice oczarował swoją urodą i majątkiem. - A w jaki sposób go zdobył? - Na handlu akcjami, statkami i wszelkimi dobrami w różnych stronach świata - wyjaśniła księżna. - Słyszałam, że we Francji wygrał na loterii milion franków. - Jeśli tyle wiesz o ojcu, zapewne zainteresuje cię jego córka - powiedział hrabia. - Tylko błagam cię, babciu, nie opowiadaj jej o wyczynach tatusia. Ona i tak ma zbyt wielki pociąg do przygód. - Mam nadzieję, że nie zdążyła jeszcze robić czegoś niewłaściwego, jeśli, jak powiadasz, przebywała na pensji. - Będziesz nieco zdumiona jej zachowaniem! - zauważył hrabia. Wstał i wyszedł z pokoju, żeby przyprowadzić Petrinę, która w czasie jego rozmowy z babką zdążyła zdjąć kapelusz i żakiecik i teraz w skromnym szkolnym mundurku wyglądała bardzo młodo. Lecz łobuzerski wyraz oczu i uśmieszek na ustach uświadomiły hrabiemu, że jest to osoba wysoce nieobliczalna. - Moja babka zgodziła się służyć pani za przyzwoitkę, przynajmniej na razie - rzekł poważnym tonem - a jeśli będzie pani dla niej miła, to trudno wprost wyobrazić sobie lepszą osobę dla wprowadzenia w świat młodej panienki. - Chce pan przez to powiedzieć, że mam uważać na słowa - rzekła Petrina. - I na zachowanie - dodał hrabia. - Odnoszę wrażenie, że denerwuje się pan z mojego powodu - powiedziała patrząc na niego z uśmiechem. - Nie chcę, żeby pani przyniosła wstyd mnie i sobie. - Mój sposób bycia jest całkiem miły, jeśli się do niego przyzwyczaić - odrzekła. - To pan jest napuszony i pełen poczucia własnej ważności. Czas, żeby się pan z tego otrząsnął. - Nie zamierzam się z niczego otrząsać i nie zamierzam tracić czasu na zabawy z panią - rzekł poważnie. - Mogę cię, Petrino, w każdej chwili odesłać do Harrogate, jeśli okażesz się nieposłuszna. Petrina skrzywiła się z niesmakiem. - Oto słowa nieugiętego opiekuna! - zażartowała. Ale proszę nie zapominać, że potrafię uciec od pana! - Właściwie to nie miałbym nic przeciwko temu! - wypalił, a otwierając przed nią drzwi pokoju babki usłyszał drwiący śmieszek. Petrina wstała wcześnie rano i podchodząc do okna sypialni ujrzała jadącego konno hrabiego. Wiedziała, że rankiem udaje się na przejażdżkę po nie zatłoczonym jeszcze o tej porze parku. Ogarnęło ją przemożne pragnienie, żeby poprosić go o zabranie jej kiedyś ze sobą. Zastanawiała się, czy jest umówiony z jakąś damą, czy też jeździ samotnie. Od chwili przybycia do Londynu wiele dowiedziała się o zwyczajach hrabiego. Znalazłszy się w stolicy, powiadomiła natychmiast o tym swoją przyjaciółkę Claire, a ta była bardzo zdumiona, dowiedziawszy się, kto jest opiekunem Petriny. - Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? - pytała. - Bo się wstydziłam, że mój opiekun wcale się o mnie nie troszczy - odrzekła Petrina. - Ponadto czułam do niego nienawiść, bo myślałam, że jest stary i nieznośny. - Ale przekonałaś się, że nie jest ani stary, ani nieprzyjemny. Och, Petrino, jak ja co zazdroszczę! - mówiła Claire. - Zawsze marzyłam, żeby poznać hrabiego, lecz, jak powiadają, on nigdy nie nawiązuje rozmowy z niezamężną kobietą. - Ze mną musi rozmawiać. Petrina nie śmiała przyznać się przyjaciółce, że odkąd zamieszkała w Staverton House nie miała okazji do rozmów z hrabią i widywała go tylko podczas przyjęć, siedzącego przy okrągłym końcu stołu. Od chwili pojawienia się w Londynie, jej głównym zajęciem były zakupy. Przekonała się wkrótce, że księżnie sprawia przyjemność odwiedzanie eleganckich sklepów na Bond Street, a ponadto wiedziała dokładnie, jak powinna wyglądać jej podopieczna, żeby przyciągnąć uwagę ludzi z wielkiego świata. Początkowo Petrina obawiała się, że księżna będzie ją namawiać na stroje uważane za odpowiednie dla młodej panienki, w których wyglądałaby niepozornie i niczym się nie odróżniała od innych debiutantek. Ku swej radości przekonała się, że księżna wdowa, która w swoim czasie odniosła sukces dzięki swojej powierzchowności, wiedziała doskonale, jak wyróżnić się dzięki ubiorowi, nie łamiąc jednocześnie zasad dobrego smaku. To właśnie dzięki księżnej Petrina, gdy tylko pojawiła się na sali balowej, wywoływała sensację. Wcześniej nie miała nawet pojęcia, że jej włosy upięte wysoko mogą być podobne do płonącej pochodni, a przy delikatnym użyciu kosmetyków cera nabiera bieli i oczy wydają się większe. Ponadto Petrina, nosząc na pensji bezkształtne suknie zamawiane przez kuzynkę Adelajdę, nie zdawała sobie nawet sprawy jak doskonała ma figurę. Ujawniło się to wyraźnie, kiedy przyodziana została w stroje będące dziełem słynnego francuskiego krawca. - Dziś wieczorem byłam z ciebie bardzo dumna, moja droga - powiedziała do niej księżna po powrocie z balu urządzanego przez księżnę Bedford, na którym Petrina odniosła niebywały sukces. - To pani zasługa - odrzekła Petrina skromnie. - Ależ to płacisz za swoje stroje i nareszcie masz okazję do podejmowania decyzji. Nigdy mi się nie podobały młode panienki, które zachowują się w sposób afektowany i udają, że nie śmią oderwać wzroku od podłogi. Petrina uśmiechnęła się - Zdaniem mojego opiekuna zachowuję się niewłaściwie, nie objawiając przystojnej mojemu wiekowi nieśmiałości. On zawsze się boi, czy nie powiem czegoś nieodpowiedniego. Mówiąc to, uświadomiła sobie, że hrabia zupełnie przestał się nią interesować. Wprawdzie towarzyszył im na liczne bale, ale ani razu nie zaprosił jej do tańca, a jego partnerkami były dojrzałe, atrakcyjne kobiety. Dużo później Claire wyjaśniła jej w czym rzecz. _ Hrabia od blisko roku jest związany z lady Izoldą Herbert. Owdowiała w bardzo młodym wieku, jej mąż poległ na wojnie, a ona sama jest uważana za najpiękniejszą kobietę w Londynie. - Czy myślisz, że hrabia się z nią ożeni? - zapytała Petrina. Claire wzruszyła ramionami. - Któż to może wiedzieć? Wiele kobiet próbuje go usidlić, ale, jak powiadają, jego romanse nigdy nie trwają długo. Gdy tylko lepiej pozna jakąś kobietę, zaraz go nudzi. - Czy Rupert powiedział ci o tym? - zapytała Petrina. - Tak, bo go o to pytałam. Dowiedziałam się, że hrabia ma kochankę niezwykłej urody. Coś mi się wydaje, że Rupert sam miał na nią ochotę, ale nie stać go na to. - Kim ona jest? - To Yvonne Vouvray, śpiewaczka kabaretowa. - Chciałabym ją zobaczyć - rzekła Petrina. - Wątpię, żeby księżna zaprowadziła cię do podobnego lokalu jak Voux hall Garbens - odrzekła Claire. - Ale poproszę Ruperta o zabranie nas kiedyś z sobą tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. - Postaraj się o to koniecznie! - błagała Petrina. Była niezmiernie ciekawa, jak wygląda kochanka hrabiego. Podejrzewała, że będzie ciemnowłosa, podobnie jak Izolda Herbert. Jasne włosy i niebieskie oczy, który to model ucieleśniała księżna Devonshire tracił powoli na atrakcyjności i teraz były w modzie brunetki zwłaszcza obdarzone taką urodą jak lady Izolda. Jej kruczoczarne włosy, przypominające barwą sierść koni hrabiego, jej ciemne brwi i oczy, których czerń miała w sobie odcień czerwieni, świetnie się prezentowały w oprawie z przepięknych rubinów, szmaragdów i opali, jakie nosiła co wieczór, a także na tle różnobarwnych toalet. - O czym tak rozmyślasz? zapytała Claire Petrinę, gdy ją odwiedziła podczas podwieczorku. Były same, ponieważ księżna wdowa, zmęczona wielogodzinnym odwiedzaniem sklepów, poszła do swojego pokoju, żeby odpocząć. Piły herbatę w małym saloniku, który najbardziej przypadł Petrinie do gustu. - Myślę o lady Izoldzie - odrzekła Petrina. - Spotkałaś ją wczoraj na balu. - Skąd wiesz? - Widziałam jak wchodziłaś, a ona znajdowała się w pobliżu. Czy z nią rozmawiałaś? - Podała mi na powitanie zimną, sztywną dłoń i spojrzała na mnie z góry z lekceważeniem - odpowiedziała Petrina. - To dlatego, że przebywasz w Staverton House - rzekła Claire. - Co do mnie, spotkałam ją dziesiątki razy przy różnych okazjach, a ona udaje, że mnie nie zna. Petrina roześmiała się. - Jest równie nadęta jak mój opiekun - rzekła. - Może właśnie dlatego mu się podoba. Claire rozejrzała się dokoła, jakby w obawie, że ktoś podsłuchuje, a potem rzekła ściszonym głosem: - Rupert powiada, że ona ma opinię salonowej lwicy? - Lwica? A cóż to znaczy? - To znaczy, że jest pełna temperamentu. - Nie wygląda na to. - Ona się z tym kryje. W towarzystwie wydaje się chłodna i zachowuje dystans, ale gdy znajdzie się sam na sam z mężczyzną, który jej się podoba... - Z takim na przykład, jak hrabia - wyszeptała Petrina. - Rupert mówi, że w klubach robią zakłady, czy on się z nią ożeni. Wokół ich związku krąży tyle plotek, że w końcu hrabia będzie musiał to zrobić. - To niezbyt chwalebny sposób na złapanie męża - odezwała się Petrina. Claire uśmiechnęła się. - Ale jedyny, bo oni są bardzo oporni - rzekła. - Ciebie to nie dotyczy, bo jesteś inna, a ponadto masz spory majątek. Podobno wszyscy modnisie w klubach wychwalają twoją urodę i, ma się rozumieć wielkość bankowego konta. - Nie chce mi się w to wierzyć - odrzekła Petrina. *** Petrina weszła do holu Staverton House, postępując za księżną wdową, która poruszała się bardzo powoli z powodu reumatyzmu. Majordomus skłonił się przed nimi z uszanowaniem o gdy starsza dama zaczęła wstępować na schody, zwrócił się do Petriny: - Jego Lordowska Mość chciałby z panią porozmawiać. Jest teraz w gabinecie. Petrinę bardzo to zaproszenie zdumiało. Już od dwóch tygodni przebywała w Staverton House, a hrabia ani razu nie wezwał jej do siebie. Chciała biec, lecz z uwagi na służbę zachowała pozory obojętności. Majordomus otworzył przed nią mahoniowe drwi i zaanonsował: - Panna Lyndon, milordzie! Hrabia siedział przy biurku usytuowanym pośrodku pokoju. Wstał, gdy Petrina zbliżyła się do niego. Musiała przyznać, że prezentował się nie tylko imponująco, ale też był niezwykle przystojny. Każdy inny mężczyzna na jego miejscu dałby do zrozumienia, że jest świadom wrażenia, jakie wywiera, on jednak miał na twarzy zwykły wyraz znudzenia. Petrina odniosła wrażenie, że mniej widoczne znudzenie było w tej chwili, bo obrzucił ją badawczym wzrokiem, jakby pragnąc znaleźć w jej wyglądzie jekieś uchybienie. Nie przejęła się jednak, zdają sobie sprawę, że jej żółta suknia i naszyjnik z topazów, pochodzący z rodowej kolekcji Stavertonów, są przykładem najlepszego smaku. Dygnęła przed nim, a on skinął od niechcenia głową. - Usiądź, Petrino - powiedział. - Chciałbym z tobą porozmawiać. - Czy znów zrobiłam coś nie tak jak potrzeba? - Wydaje mi się, że uważasz mnie za człowieka, który szuka dziury w całym - odrzekł. - Czuję się wobec pana tak, jakby posłała po mnie przełożona na pensji - wyjaśniła. - Jednak pragnę panu zakomunikować, że pańska babka uważa moje zachowanie za wzorowe i, jak sądzę, powinien pan pójść za jej przykładem. - Jeśli wszystko jest tak, jak mówisz, to czemu utraciłaś wobec mnie swego bojowego ducha? - zapytał hrabia z nutką rozbawienia. - Wydaje mi się, że przeszłaś do defensywy. - Interesuje mnie, czym się pan zajmuje każdego dnia - powiedziała. - Wiem, że rano odbywa pan konną przejażdżkę, widuję też pana czasem wieczorem na balu, ale wydaje mi się, że to nie wszystko. - Jak już ci powiedziałem, zanim tu przybyłaś, mój tryb życia jest zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach i nie zamierzam wprowadzać żadnych zmian - odrzekł sucho. - Byłam po prostu ciekawa - przyznała się Petrina. - Wydaje mi się, że kochanki muszą zajmować panu sporo czasu. - Nie życzę sobie, żebyś wspominała o tych kobietach - rzekł ostrym tonem. - Nie miałam nic złego na myśli - odparła Petrina, zdumiona jego gwałtowną reakcją. - Szczerze mówiąc, pomyślałam o lady Izoldzie. Czy zamierza pan się z nią ożenić? - Nie po to zaprosiłem cię do mego gabinetu - powiedział ze złością - żeby dyskutować o moich prywatnych sprawach. Zapamiętaj sobie Petrino raz na zawsze, to nie jest sposób, w jaki podopieczna zwraca się do swego opiekuna. Nie przystoi też debiutantce wspominanie o tego typu sprawach. - Zachowuje się pan zupełnie tak samo, jak wówczas, kiedy się poznaliśmy - powiedziała z uśmiechem. - Miałem nadzieję, że mnie pan pochwali za ścisłe przestrzeganie pańskich wskazówek, ale się zawiodłam. Powiedziała to w taki sposób, że na ustach hrabiego zaigrał słaby uśmieszek. - Pragnę, żebyś zawsze była wobec mnie szczera, ale twoja ciekawość dotycząca pewnych spraw jest niewłaściwą. - Nie widzę w tym nic niewłaściwego - odparła. - Cały Londyn o niczym innym nie mówi, jak o tym, czy pański ślub z lady Izoldą dojdzie do skutku. Czułabym się bardzo głupio, gdybym dowiedziała się o tym dopiero z gazet. - Mogę cię zapewnić, że nie masz powodu do niepokoju w tej sprawie - rzekł. - Nie zamierzam się żenić z lady Izoldą ani z nimi innym. - Ujrzawszy w oczach Petriny wyraz tryumfu dodał żartobliwie: - Uważasz zapewne, że wyciągnęłaś ze mnie jakieś ważne zwierzenie. - Chyba zdaje pan sobie sprawę z tego, że ludzie interesują się panem - odrzekła. Jest pan bardziej godny zainteresowania niż stary, gruby książę regent. - Nie powinnaś w taki sposób mówić o przyszłym monarsze - zganił ją hrabia. Petrina uśmiechnęła się. - Znów przyjął pan ton przełożonej z pensji. Ale w jakim właściwie celu pan posłał po mnie? Hrabia powstrzymał się z uwagą o frywolnym zachowaniu Petriny i po krótkim milczeniu odezwał się: - Pragnę cię powiadomić, że lord Rowlock przybył do mnie, aby prosić o twoją rękę. Powiedziałem mu, że nie tylko nie wyrażę na to zgody, lecz nie życzę sobie, żeby się z tobą kontaktował ani żebyś ty z nim rozmawiała. - Lord Rowlock? Ależ on wydał mi się zabawny - odrzekła Petrina. - To pospolity łowca posagów - odparł hrabia. - Już od lat usiłuje ożenić się z jakąś bogatą panienką. Chyba nie ma dobrze poukładane w głowie, jeśli ośmielił się zwrócić do mnie z taką propozycją. - I ja nie pragnę go poślubić - odrzekła Petrina. - Jednak uznałam go za bardziej interesującego od innych młodych ludzi, których mi przedstawiano. - Zapamiętaj sobie dobrze moje polecenia, Petrino - powtórzył hrabia. - Zignorujesz lorda Rowlocka, gdyby zwracał się do ciebie, a jeśli tego nie zaprzestanie, ja się nim zajmę. - Co pan zamierza uczynić? - zapytała zaciekawiona. - Nie wdawajmy się teraz w szczegóły - odpowiedział chłodnym tonem. - Zapewniam cię jednak, że zastosowana przeze mnie metoda okaże się skuteczna. - Czy wyzwie go pan na pojedynek? - dopytywała się Petrina. - To byłoby bardzo podniecające. Bardzo chciałabym to zobaczyć! - Pojedynkowanie się jest zabronione, a ponadto takie staroświeckie - zauważył hrabia. - To nieprawda - odrzekła. - Dwaj przyjaciele Ruperta właśnie się pojedynkowali w ubiegłym tygodniu, a on im sekundował. - Nie pochwalam postępowania młodych ludzi pokroju markiza Coombe - odezwał się hrabia wyniośle. - A tobie Petrino polecam, żebyś z grona swoich znajomych wykreśliła lorda Rowlocka. - Wezmę to pod uwagę - odrzekła prowokacyjnym tonem. - Zrobisz jak ci każę albo będę zmuszony posłać cię do Harrogate. - Gdyby pan to uczynił, zalewałabym się łzami przez całą drogę z Londynu do tego obrzydliwego uzdrowiska. Opłaciłabym także karykaturzystę, żeby sporządził rysunek przedstawiający pańskie okrucieństwo wobec biednej, bezbronnej dziewczyniny pozostającej pod pańską opieką. - Nie jesteś ani biedna, ani bezbronna - odrzekł hrabia. - Skoro jednak przebywasz pod moim dachem, będziesz postępowała tak, jak sobie życzę. - Może więc mogłabym zamieszkać sama - powiedziała słodziutkim tonem. Spojrzał na nią, a potem z trudem hamując wzburzenie zawołał: - Wciąż starsza się mnie prowokować! Boże, czemu mnie pokarałeś i zetknąłeś z kimś takim jak ona! Jeśli nie zaczniesz się zachowywać przyzwoicie, to obiecuję, że szczerze tego pożałujesz! Petrina roześmiała się. - To pan zachowuje się jak stary rozwścieczony wilk. Pańska babka ma rację, kiedy powiada, że niemiłosiernie rozpieszczano pana w dzieciństwie. Wydaje mi się, że pańskie kochanki kontynuowały postępowanie rozpoczęte przez niańki i guwernantki. Wstała i skierowała się ku drzwiom. Widząc to siedzący za biurkiem hrabia zawołał: - Jeszcze nie pozwoliłem ci odejść. Uprzedzam cię, że konsekwencje twego niewłaściwego zachowania mogą być wielce niemiłe. - Stare wilczysko - odezwała się Petrina z błyskiem w oku. - Uwielbiam patrzeć, kiedy się pan złości i zachowuje jak władca absolutny. Zapewne złamał pan nie jedno serce, ale całą ich kolekcję! Wyszła z pokoju, zanim hrabia zdołał cokolwiek odpowiedzieć. Przez chwilę patrzył na drwi, za którymi zniknęła. W końcu, wbrew własnej woli, roześmiał się. Wiedział dobrze, że Petrina każdego wieczoru odnosiła w towarzystwie ogromny sukces i choć część tego sukcesu mogła zawdzięczać pogłoskom o posiadanym majątku, nie ulegało jednak wątpliwości, że była świetnie ubrana i rzucała się w oczy. Jej miła twarzyczka miała jakiś zadziorny wyraz, lecz zachowaniem doprowadzała go do rozpaczy, zwłaszcza gdy próbowała mu się sprzeciwiać, chociaż dostrzegał, że wszystkie jej sztuczki były mu właściwie na rękę. Nie ulega wątpliwości, że ona potrzebuje męża - powiedział do siebie i zaczął się zastanawiać, jaki mężczyzna da sobie z nią radę. Jego babka była Petriną wprost oczarowana. Wobec starszej damy Patrina była pełna respektu, miła i grzeczna. Powtarzała jej ze szczegółami wszystkie rozmowy z kawalerami na balach, a nawet pokazywała otrzymywane od nich listy miłosne. Dla księżnej wdowy były to sprawy niezwykle interesujące. Lubiła wiedzieć wszystko o wszystkich. Od dawna nie miała okazji do śledzenia zachowania i sposobu bycia młodych ludzi. - Petrina zwierzyła mi się, że zakazałeś jej wszelkich kontaktów z lordem Rowlockiem - odezwała się do hrabiego, który odwiedził ją w saloniku wczesnym wieczorem. - On miał czelność zwrócić się do mnie z pytaniem, czy może zalecać się do Petriny - rzekł hrabia ze złością. - To nie ulega kwestii, że jest on zwykłym łowcą posagów - zauważyła księżna - lecz nie wiem czy to słuszne, że zakazałeś Petrinie wszelkich z nim kontaktów. Bywa tak, że zakazany owoc smakuje najbardziej. - Czy sądzisz, że Petrina mnie nie posłucha? - zapytał hrabia. - Nie zdziwiłabym się, gdyby tak się stało - odrzekła babka. - Musisz wiedzieć, Durwinie, że Petrina nie jest zwykłą gąską. Jest dziewczyną niezwykle inteligentną i atrakcyjną. - Lecz także niezwykle upartą - dodał hrabia. - To tylko dlatego, że traktujesz ją zbyt ostro - odparła księżna. - Szkoda, że nie powiedziałeś mi, żebym ją ostrzegła przed lordem Rowlockiem i żeby miała się przed nim na baczności. - Tu nie chodzi wyłącznie o ostrożność - rozzłościł się hrabia. - Ten człowiek, to prawdziwe utrapienie! Jeśli uda mu się jeden kruczek wobec posażnej panny, próbuje innego. Jemu się pewnie wydaje, że Petrina jest zbyt młoda i niedoświadczona, aby się poznać na tych podstępach i zdemaskować jego prawdziwe intencje. - Ale on jest dowcipny i niezwykle przystojny - odezwała się księżna wdowa. - A te przymioty bardzo silnie działają na młode dziewczęta. Musisz być bardzo zręczny, mój Durwinie, żeby nie wpędzić Petriny w jego ramiona. - Prędzej bym go zabił niż pozwolił, żeby poślubił Petrinę! - wykrzyknął hrabia. I wielce wzburzony opuścił pokój babki. Księżna przez chwilę była zdumiona jego zachowaniem, potem przez głowę przemknęła jej pewna myśl i uśmiechnęła się znacząco. *** Następnego ranka Petrina odwiedziła Claire w domu jej ojca przy Hanover Square. Markiz Morecombe nie należał do ludzi bogatych, choć był właścicielem majątku w Buckinghamshire. W porównaniu ze wspaniałą siedzibą hrabiego Stavertona dom markiza wydawał się bardzo skromny, lecz Petrina zwracała uwagę tylko na przyjaciółkę, bo na jej twarzy dostrzegła konsternację i ślady łez. Claire była ładniutką, lecz nie rzucającą się w oczy osóbką o jasnych włosach i niebieskich oczach. Czasem, przy dobrym nastroju, oczy te lśniły i przyciągały uwagę młodych ludzi. Teraz były zaczerwienione i Petrinie przyszło na myśl, że Claire wygląda jak kwiatek przygnieciony uderzeniami deszczu. - Co się stało, kochanie? - zapytała. - Och, Petrino, jakże jestem rada, że przyszłaś! Ty jedyna... możesz mi pomóc! Zupełnie nie wiem, co... mam robić. - A co się wydarzyło? - Wprost nie wiem... jak ci o tym... powiedzieć. - nie bądź niemądra. Wierz przecież, że nie zostawię cię w kłopotach. Claire westchnęła głęboko. - Planowałam powiedzieć ci dziś lub jutro, że... zaręczyłam się. - Z Fryderykiem Broddingtonem? - Domyśliłaś się, prawda? - zapytała Claire. - Odkąd przyjechałam do Londynu mówiłaś tylko o nim. Nietrudno było się domyślić. Lubię bardzo Fryderyka i jestem przekonana, że będziesz z nim szczęśliwa. - Zapewne tak by było - rzekła Claire - ale... nie mogę go poślubić. Nie widzę dla siebie innego wyjścia jak śmierć! Rozpłakała się i ostatnie słowa utonęły w potoku łez. Petrina podbiegła do przyjaciółki, uklękła przy jej fotelu i objęła ją serdecznie. - Na pewno wszystko będzie dobrze, wszystko jakoś się ułoży - pocieszała płaczącą Claire. - Opowiedz mi, co się stało i czemu nie możesz wyjść za Fryderyka. Przecież zwierzał mi się, że cię kocha. - I mnie to mówił... wczoraj prosił papę o moją rękę... a papa zgodził się bez wahania. Trudno się nie zgodzić, zważywszy fakt, że Fryderyk Broddington był jedynym synem bardzo zamożnego i wpływowego człowieka. W jego posiadaniu znajdowały się znaczne połacie Londynu oraz grunty na terenie Manchesteru i Birminghamu. To pradziadek obecnego markiza wpadł na pomysł, że ziemia na przedmieściach rozwijających się miast, może stanowić świetną lokatę kapitału. Niezależnie jednak od dziedziczonego majątku dla Petriny nie ulegało wątpliwości, że Fryderyk był wprost wymarzonym mężem dla Claire. Miał miły, zgodny charakter i był wybitnie inteligentny. Petrina bardzo lubiła z nim rozmawiać, za tych rozmów wysnuła wniosek, że ponieważ młodzieniec szczerze kocha Claire, uczyni ją szczęśliwą. - Co się stało? - zapytała Petrina przyjaciółkę. - Pokłóciłaś się z Fryderykiem? O co? - O nic się nie pokłóciłam - odparła Claire ze łzami w oczach. - To z powodu Mortimera Sneldona, który wszystko musiał popsuć... Och, Petrino, czemu los mnie z nim zetknął? I czemu... okazałam się taka niemądra i nieostrożna? - Mówisz o Mortymorze Sneldonie? - powtórzyła Petrina. Usiłowała sobie przypomnieć, o kim mowa i pamięć podsunęła jej młodego dyndasa, którego spotkała kilkakrotnie na balach. - Tak... o Mortimorze Sneldonie - odparła Claire. - Prosił mnie, żebym go tobie przedstawiła, lecz odmówiłam. Bałam się, żeby nie skrzywdził cię, tak jak mnie skrzywdził. - A cóż on takiego zrobił? - zainteresowała się Petrina. Claire wytarła oczy chusteczką. - On mnie... szantażuje! - Szantażuje? Ciebie? A w jaki sposób? Łzy znów płynęły z oczu Claire, zanim odpowiedziała: - Kiedy przyjechałam po raz pierwszy... do Londynu... kręcił się koło mnie. Bardzo mi podobał i nawet... zdawało mi się, że... jestem w nim zakochana. Petrina spojrzała na przyjaciółkę z uwagą. - Co takiego zrobiłaś, że cię teraz szantażuje? - Napisałam do niego kilka... bardzo niemądrych listów - wyznała Claire. - Nie uwierzysz mi, ale jego osoba mnie zafascynowała. Wydaje mi się teraz, że on sam namawiał mnie do napisania tych listów. - Co było w tych listach? - Wyznawałam mu, że bardzo go kocham... jak jeszcze nikogo w życiu i że bardzo za nim tęsknię i czekam... następnego spotkania. - Claire westchnęła głęboko a potem dokończyła: - Zapewniał mnie, że jest rad z moich listów, lecz nie odpowiada na nie, bo nie chce, żeby wpadły w ręce mojej mamy. - Ile tych listów napisałaś? - zapytała Petrina. - Kilkanaście... nie przypominam sobie dokładnie. - A kiedy przestałaś się nim interesować? - On mnie rzucił dla innej... byłam z tego powodu bardzo nieszczęśliwa, ale potem przekonałam się, że dobrze się stało. - I rzeczywiście, dobrze się stało - rzekła Petrina. - W jaki sposób cię teraz szantażuje? - On wie, co mnie łączy z Fryderykiem i chce, żebym wykupiła od niego listy, które niegdyś napisałam. - A gdybyś odmówiła? Co wówczas? - dopytywała się Petrina. - Grozi, że pokaże je Fryderykowi, choć wie, że Fryderyk zrobiłby wszystko, żeby tylko nikt o tym nie dowiedział. Ale ja czuję, że Fryderyk przestanie mnie kochać, jak się dowie, co pisałam do kogoś innego. - Ile on chce za zwrot tych listów? Upłynęło sporo czasu, zanim Claire była w stanie odpowiedzieć. - Pięć tysięcy funtów! - wyszeptała w końcu. - Pięć tysięcy funtów? Ależ to ogromna suma! - Lord Mortimer Sneldon uważa, że sumę tę zdobędę z łatwością, kiedy już będę zamężna. Gotów jest zaczekać do tego czasu. Musiałam się zobowiązać w pisemnej formie, że w ciągu dwóch lat otrzyma pieniądze, gdyż w przeciwnym razie powiadomi Fryderyka. - Ależ to iście diabelska intryga! - powiedziała Petrina ze złością. - Zgadzam się z tobą... ale to wszystko przecież moja wina - odezwała się Claire cichutko. - Jesteś Petrino jedyną osobą, która może mi pomóc. Czy mogłabyś pożyczyć mi potrzebne pieniądze? - Oczywiście, kochanie - rzekła - ale pomyślmy jeszcze o całej tej sprawie. Czy należy pozwolić, żeby ten człowiek postępował tak niegodnie? - Tu już nic nie da się zrobić. Obiecaj mi tylko, Petrino, że nikomu o tym nie powiesz! - błagała Claire. - Obiecuję ci milczenie i pomyślne zakończenie tego wszystkiego. Fryderyk nigdy o niczym się nie dowie. Claire westchnęła z ulgą. - Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Petrina wstała z miejsca i przeszła przez pokój. - Podziękujesz, kiedy już będziesz miała wszystko za sobą - rzekła. - Rozumiesz, że zdobycie pieniędzy zajmie mi dzień lub dwa. - Ale nie wspomnisz nic swojemu opiekunowi? - Oczywiście, że nie! Nikomu nie wspomnę słówkiem, ale chciałabym jeszcze zastanowić się nad tym wszystkim. - Nad czym? - Nad postępowaniem Mortimera Sneldona. - Dlaczego? - Bo nie lubię, gdy zło pleni się bezkarnie - wyjaśniła Petrina. Claire niewiele z tego zrozumiała, lecz było to bez znaczenia. Otarła łzy, podeszła do Petriny i objęła ją czule. - Dziękuję z całego serca - powiedziała. - Nigdy nie zdołam ci się za to odwdzięczyć. - Ale za to będziesz szczęśliwa - rzekła Petrina. - A już się bałam, że straciłam Fryderyka - odezwała się Claire. - Ty nie wiesz, Petrino, jakie to wspaniałe uczucie, kiedy jest się zakochanym, lecz pewnego dnia i ty się zakochasz. - Wątpię, ale cieszę się twoim szczęściem. Ucałowała przyjaciółkę na pożegnanie. Jadąc powozem do Staverton House, nie przestawała myśleć o Mortimerze Sneldonie. Rozdział 3 Hrabia z niezwykłą zręcznością zawiązała krawat. Ta umiejętność wprawiła w złość jego służących, którzy chcieli być niezastąpieni. Gdy zajmował się poprawianiem stroju, za jego plecami rozległ się głos: - Czemu musisz już iść. Jest przecież tak wcześnie. Nie odwrócił się w stronę lady Izoldy leżącej na kanapie, tylko odpowiedział: - Muszę dbać o twoją reputację. W jego głosie brzmiało rozbawienie, więc lady Izolda powiedziała ostrym tonem: - Gdybyś rzeczywiście troszczył się o moją reputację, to byś się ze mną ożenił. Zapanowało milczenie. Hrabia delikatnie poprawił węzeł krawata, który wiązał wynalezioną przez siebie metodą. - Musimy o tym poważnie porozmawiać - rzekła Lady Izolda po chwili. - Mówisz mi o tym bez przerwy, odkąd niczym meteor pojawiłaś się w wielkim świecie - odpowiedział. - Ale ty nie podzielasz mojego zdania. - Czemu tak myślisz? - Bo jeśli o mnie chodzi, nie widzę przeszkód, żebyśmy się pobrali. Bylibyśmy taką piękną parą. - Pochlebiasz mi - zażartował hrabia. Lady Izolda usiadła, opierając plecy o jedwabną poduszkę. - Kocham cię, Durwinie! - rzekła. - Bardzo w to wątpię - odpowiedział. - Szczerze mówiąc, jestem przekonany, Izoldo, że nie kochasz nikogo oprócz siebie. - To nieprawda - odrzekła. - Nikt mnie tak nie podnieca jak ty. - O, to już zupełnie inna sprawa - powiedział. - I niekoniecznie jest to najlepsza droga do małżeństwa. - Nie rozumiem, o co chodzi - rzekła ze złością. - Wiem na pewno, że przez ciebie cierpi moja reputacja, a ostatnią rzeczą, jaką byś uczynił, byłoby poproszenie mnie o rękę. - Czyżby ostatnią? - powtórzył unosząc brwi. Spojrzała na niego i wyciągnęła ku niemu białe ramiona. - Pocałuj mnie - wyszeptała. - Chcę ci udowodnić, jak bardzo mi ciebie brakuje, a i ty również mnie pragniesz. Hrabia potrząsnął głową. - Idę do domu, Izoldo, a ty musisz się dobrze wyspać. - Kiedy się znów zobaczymy? - Zapewne na jakimś balu jutro wieczorem. Nie przypominam sobie, kto jutro wydaje bal? Ale to nieważne. I tak nie będzie się niczym różnił od tych, w których dotychczas braliśmy udział. - Wiesz dobrze, że ja nie mam na myśli balu - rzekła lady Izolda. - Chciałabym być z tobą sama. Chciałabym, żebyś mnie całował, żebyśmy się kochali. Aż trudno było pojąć, lecz hrabia nie dał się usidlić namiętności tych słów, nie rozpalił go wyraz jej oczu ani grymas ust chciwych pocałunków. Odwrócił się, wziął z krzesła wieczorowy surdut i począł go wkładać. Wyglądał niezwykle elegancko i chociaż wzgardził jej względami, i wywołał gniew, lady Izolda nie mogła powstrzymać się od myśli, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znała. I najtrudniejszym do złowienia. Odkąd się poznali, lady Izolda wypróbowała na nim wszystkie sztuczki i wybiegi ze swego przebogatego repertuaru, użyła całego osobistego czaru. I choć udało się jej zrobić z niego swego kochanka, nie mogła w żaden sposób zmusić go do wypowiedzenia słów, na których jej zależało. Gdy tak rozglądał się po pokoju, słabo oświetlonym trzema świecami, czy czegoś nie zostawił, lady Izolda odniosła wrażenie, że wymyka się jej z rąk, zanurza w ciemności i nigdy go już nie zobaczy. Ta myśl zmusiła ją do nagłego działania. Podniosła się z sofy, podbiegła do hrabiego, wiedząc, że żaden mężczyzna nie jest w stanie oprzeć się czarowi jej ciała, zapachowi perfum, jakimi skropiła włosy, i namiętności ust. - Tak bardzo cię pragnę, Durwinie! - wyszeptała. - Zostań ze mną, nie przeżyję tego rozstania. Ramionami oplotła mu szyję, lecz odsunął je, wziął ją na ręce, zaniósł w stronę sofy i niezbyt delikatnie rzucił ma jedwabne poduszki. - Weź się w garść, Izoldo, aż do następnego spotkania - rzekł. - Jeśli, jak powiadasz, ludzie plotkują na nasz temat, jest w tym więcej twojej winy niż mojej winy. I ty też więcej na tym tracisz. Była to, niestety, prawda i lady Izolda wybuchnęła złością: - Nienawidzę cię, Durwinie, kiedy mnie traktujesz, jakbym była dzieckiem! - Nie ma w tobie nic z dziecka, Izoldo - odrzekł hrabia z uśmiechem. - Wręcz przeciwnie, wyglądasz na bardzo dojrzałą. Odwrócił się i skierował ku wyjścia. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, lady Izolda z furią zaczęła bić pięściami w jedwabne poduszki. Gdy chodziło o hrabiego, sytuacja wciąż się powtarzała. Przychodził kiedy chciał, odchodził, gdy mu się podobało, zupełnie nie licząc się z jej życzeniami. Inni mężczyźni poddawali się bez szemrania, trzymała ich niczym niewolników u swoich stóp, gdy tymczasem on miał nad nią władzę od pierwszej chwili, kiedy się poznali. - Zmuszę go, żeby się ze mną ożenił - wysyczała przez ściśnięte wargi. Łatwo to było powiedzieć, lecz z wykonaniem mogły być kłopoty. *** Hrabia wyszedł z domu lady Izoldy przez Park Street, mając do własnej siedziby zaledwie niewielki kawałek drogi do przejścia. Rozmyślnie nie kazał czekać stangretowi, żeby służba nie była świadoma, dokąd i na jak długo się udaje. Park Street znajdował się na tyłach rezydencji Staverton House. Należało tylko minąć rząd stajen, z których większość należała do niego i otworzyć ogrodową furtkę, od której klucz miał przy sobie. Noc była ciepła, księżycowa, a droga wzdłuż stajen, wybrukowana kocimi łbami, dobrze widoczna. Hrabia lubił zapach koni, skóry i siana, chętnie wsłuchiwał się też w odgłosy dochodzące z boksów, w których stały konie. Droga, którą miał iść rozdzielała dwa rzędy stajen, po jednej jej stronie znajdował się mur otaczający jego ogród. Właśnie zamierzał nią przejść, kiedy z okna narożnego domu coś z hałasem spadło na bruk. Hrabia zatrzymał się, lecz znajdował się zbyt daleko, żeby dostrzec, co to takiego. Spojrzał ku oknom budynku. Wielkie było jego zdumienie, gdy zobaczył człowieka spuszczającego się po rynnie z pierwszego piętra. Był to czyn ryzykowny i hrabia obserwował ruchy złodzieja, bo któż inny mógł być, jak ściskając rynnę kolanami zsuwał się na dół ostrożnie i powoli. Bezgłośnie podszedł w kierunku złodzieja i, zanim ten dosięgnął bruku, chwycił go za kark. - Złapałem cię na gorącym uczynku! - powiedział głośno. - Będzie cię to kosztowało kilka lat spędzonych w więzieniu, a może cię nawet powieszą! Głos hrabiego odbił się echem w nocnej ciszy. Nagle człowiek, a raczej chłopiec którego trzymał, zaczął się szarpać, próbując się uwolnić. Kopał i szamotał się, lecz jego wysiłki były daremne. - Uspokój się, bo sprawię ci lanie, na jakie zasłużyłeś! - rzekł hrabia. Podczas szarpaniny czapka zsunęła się z głowy chłopca i hrabia ujrzał złociste włosy i twarz, która wprawiła go w niemałe zdumienie. - Petrina! - zawołał. - W porządku - wygrał pan! - odrzekła. - Jest pan ode mnie dużo silniejszy. - Co, u diabła, tutaj robisz? - zapytał z furią. W oszołomieniu z trudem dobierał słowa. Zwolnił uścisk i Petrina, jak młody psiak, otrząsnęła się, a potem pochyliła, żeby podnieść czapkę i skrzynkę, którą wyrzuciła przez okno. - Jak to dobrze, że nie trafiłam w pana - rzekła. Tymczasem hrabia, starając się hamować złość, powiedział: - Należą mi się poważne wyjaśnienia w tej całej sprawie! Petrina westchnęła. - Niestety, będę musiała udzielić panu wyjaśnień, lecz nie tutaj i nie teraz. Trzeba stąd zniknąć jak najszybciej. Spojrzała w okna budynku, jakby w obawie, że ktoś mógłby się stamtąd wychylić, lecz wszystkie okna pozostały ciemne. - Gdzie ty byłaś? Kto mieszka w tym domu? - zapytał hrabia. Wyczuwając, że Petrina stara się go ostrzec przed niebezpieczeństwem, zniżył nieco głos. Ona tymczasem podniosła z ziemi ciężkie pudło i ruszyła przed siebie. Hrabia, mimo rozdrażnienia, odebrał pakunek z jej rąk. - Ja to poniosę! - powiedział, a po chwili przypomniawszy sobie coś, zawołał: - Wiem, kto tutaj mieszka. To dom Mortimera Sneldona! Jego zachowanie wprawiło Petrinę w popłoch. Rozejrzała się trwożnie dokoła. - Ciszej! Niech pan tak nie krzyczy, bo ktoś może zwrócić na pana uwagę. - Jeśli ja mogę zwrócić czyjąś uwagę, to co dopiero powiedzieć o tobie - odrzekł. - Odejdźmy stąd jak najszybciej - powiedziała Petrina. Pierwsza doszła do ogrodowej furtki i czekała w cieniu, aż on ją otworzy, choć hrabia był przekonany, że również musiała mieć klucz. Wyjął klucz z kieszeni, otworzył furtkę, Petrina weszła do ogrodu, a następnie zamknęła za nim drzwiczki. Znaleźli się wśród drzew rosnących gęsto wzdłuż ogrodzenia. Otoczył ich miły zapach ogrodowych kwiatów. Z parterowych okien sączyło się światło, oświetlając znajdujący się przed nimi taras. Hrabia minął trawnik i zatrzymał się przy ławeczce stojącej u podnóża tarasu. - Nie chcę, żeby służba zobaczyła cię w takim stroju - powiedział. - Usiądźmy tutaj i porozmawiajmy. - Ależ nikt nas nie zobaczy - zapewniła go Petrina. - Wyślizgnęłam się z domu przez okno biblioteki, a pańska babka jest przekonana, że położyłam się spać. - Dobrze - rzekł hrabia. - Zatem wróćmy tą samą drogą. Wszedł pierwszy i przekonał się, że drzwi wychodzące na taras są rzeczywiście otwarte. W bibliotece paliły się świece, na stoliku w kubełku z lodem stała butelka szampana, obok zaś przykryty pokrywką półmisek z kanapkami. Hrabia postawił pudło na stoliku obok sofy, następnie przeszedł przez pokój, żeby sobie nalać kieliszek szampana. Poczuł się znużony nie tylko z powodu miłosnych igraszek w domu Izoldy. Kiedy ujrzał Petrinę przebraną w męski strój, spuszczającą się po rynnie z okna domu Mortimera Sneldona, miał wrażenie, że przytłoczył go ogromny ciężar. Trzymając kieliszek w ręce odwrócił się i zauważył, że Petrina stoi pośrodku pokoju i bacznie mu się przygląda. Nie miała na głowie czapki, więc blask świec lśnił na jej ściśle upiętych dokoła głowy włosach. Ubrana była w obcisłe pantalony i krótką marynareczkę. Rozpoznał strój, który nosił niegdyś w Eton. Petrina w tym przebraniu nie wyglądała wcale chłopięco, a wprost przeciwnie, strój uwypuklał jej kobiece kształty, co czyniło ją bardzo uroczą. Tylko oczy były pełne niepokoju, a twarzyczka bardzo blada. Patrząc na nią, nie mógł jednak ukryć złości. - Powiedz mi, co robiłaś w tym stroju w domu Mortimera Sneldona? - zapytał. - Bardzo mi przykro, że się pan rozzłościł z mojego powodu - zaczęła - ale to doprawdy pech, że pan tamtędy przechodził w tak nieodpowiedniej chwili. - A gdybym nie przechodził, czy uważasz, że nikt by się nie dowiedział o twojej karygodnej eskapadzie - powiedział ostrym tonem. - Czy Sneldon ma coś wspólnego z tą sprawą? Sposób, w jaki wymówił ostatnie zdanie był bardzo niemiły i Petrina instynktownie uniosła głowę przyjmując postawę obronną. - Mortimer Sneldon ma z tym wiele wspólnego, ale ta sprawa nie dotyczy mnie osobiście - odrzekła. - Co znajduje się w tej skrzynce? Spojrzał na stojącą na stole skrzynkę, która okazała się ciężką kasetką na pieniądze, jakich często używają w biurach. - Czy muszę panu o wszystkim opowiedzieć? - zapytała cicho. - Musisz, koniecznie! - rzekł. - I przyjmij do wiadomości, że twoje zachowanie uważam za wielkie uchybienie i pogwałcenie gościny, jakiej ci udzieliłem. - Przykro mi, że musi się pan na mnie złościć - powtórzyła. - Wydaje mi się, że żałujesz tylko przyłapania cię na gorącym uczynku - powiedział hrabia z goryczą. - Jestem przekonany, że obmyśliłaś sobie znakomitą wymówkę, wybierając się do cudzego domu w celach rabunkowych, choć z drugiej strony Bóg raczy wiedzieć, o co tu właściwie chodzi. - Ponieważ wciąż milczała, wybuchnął ze złością: - No, opowiadaj wreszcie! Chcę się dowiedzieć, w co się wplątałaś tym razem! - Ta tajemnica nie dotyczy mnie osobiście - zaczęła z wahaniem. - Obiecałam, że jej nigdy panu nie wyjawię. - Musisz mi powiedzieć, bo w przeciwnym razie zmuszę cię siłą do mówienia - rzekł ponuro. - Miałaś szczęście, że wziołęm cię za niedorostka, bo gdyby nie to, potraktowałbym cię zupełnie inaczej. - To nie w porządku bić kogoś dużo słabszego - odezwała się Petrina. - Włamywacze i złodzieje muszą się liczyć z tym, że oberwą, gdy zostaną złapani - rzekł hrabia. - Albo mi powiesz wszystko, o cię pytam, albo wycisnę to z ciebie biciem. Zrobił krok w jej stronę, jakby zamierzał zamienić słowa w czyny. - Opowiem panu wszystko, tylko proszę pozwolić mi się czegoś napić - odezwała się Petrina. - Bardzo jestem spragniona. Hrabia odstawił kieliszek, z zaciśniętymi ustami podszedł do stolika, nalał Petrinie pół kieliszka szampana i wręczył bez słowa. Wypiła kilka łyczków, po czym zwilżyła językiem spieczone wargi. - Opowiem panu całą prawdę - rzekła - tylko proszę mi obiecać, że nikomu pan o tym nie piśnie słówkiem. - Nie będę składał żadnych obietnic - obruszył się hrabia. - Nie zamierzam wchodzić z tobą w żadne układy. - To nie jest moja sprawa - zaczęła - lecz gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, zrujnowałoby to życie dwojga ludzi. W jej głosie wyczuwało się szczerość, więc odpowiedział: - Chyba nigdy nie dałem ci powodu do tego, żebyś mi nie ufała. Ich spojrzenia się spotkały i po chwili Petrina rzekła: - Nie oczywiście, że nie. Jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swego stroju, zarumieniła się ze wstydu. Podeszła do kasetki i dotknęła jej rękami. - Myślę, że ta kaseta zawiera... listy miłosne - powiedziała cicho. - Twoje? - zapytał hrabia, a głos jego zabrzmiał niczym wystrzał. Petrina potrząsnęła głową. - Jak już panu mówiłam, nigdy nie byłam zakochana, lecz moja przyjaciółka sądziła przez pewien czas, że kocha się w Mortimerze Sneldonie. Napisała do niego kilka głupich listów i teraz on ją... szantażuje. - Szantażuje ją? - zdumiał się hrabia. - Powiedział, że jeśli nie obieca mu wypłacić w ciągu dwóch lat pięciu tysięcy funtów, powie o listach jej narzeczonemu lub mężowi, gdyby jednak doszło do ślubu. - Nigdy nie uważałem Sneldona za prawdziwego dżentelmena - rzekł hrabia powoli - ale też nie sądziłem, że jest aż takim łobuzem. - Powiedział to jakby do siebie, a po chwili innym już tonem zapytał: - Ale co to wszystko ma wspólnego z tobą? Czemu się w to wmieszałaś? - Oczywiście, mogłam zapłacić te pięć tysięcy, żeby pomóc przyjaciółce, ale nie widzę powodu, dla którego Mortimer Sneldon miałby skorzystać na szantażu - rzekła Petrina. Przez moment zdawało się Petrinie, że hrabia nadal jest zły. W końcu słaby uśmiech pojawił się na jego wargach. Uniósł dłoń do czoła i usiadł na fotelu. -Tylko ty, Petrino, mogłaś się zdobyć na tak niezwykłe rozwiązanie tego problemu. - Nikt by się nie dowiedział, że byłam w domu Sneldona, gdyby nie nasze spotkanie w zaułku - rzekła Petrina. - Ale przecież mogłaś się natknąć na kogoś innego - rzekł hrabia - i już jutro mogli cię postawić przed sądem. Mogłaś się też znaleźć w sytuacji, której nie chcę ci nawet opisywać. Petrina spojrzała na niego szczerze zdumiona. - Czy możemy otworzyć tę skrzynkę. Chcę się przekonać, czy zawiera listy, o które mi chodziło. - Skąd ta pewność, że one się tutaj znajdują? - zapytał hrabia. Petrina odeszła od stolika i przysiadła na dywaniku u stóp hrabiego. - Obmyśliłam to wszystko bardzo sprytnie - powiedziała tonem, który znał tak dobrze. - Odpowiadaj, gdy cię pytam! - rozkazał. - Kiedy Clai... moja przyjaciółka... - Już wcześniej się domyśliłem, chodzi o Claire Catterick i że to jej chciałaś dopomóc - wtrącił hrabia. - Słyszałem, że zaręczyła się z Fryderykiem Broddingtonem. - Kiedy więc Claire zwierzyła się, że Sneldon ją szantażuje, postanowiłam spróbować odzyskać listy, nie płacąc za nie okupu - wyjaśniła Petrina. - Nie przyszłoby ci łatwo zdobyć tak wielkiej sumy pieniędzy bez mojej wiedzy - zauważył hrabia, a po chwili dodał: - Ale zostawmy te sprawę. Opowiadaj dalej. - Wczoraj wieczorem, kiedy zobaczyłam Mortimera Sneldona na balu, poprosiłam, żeby mi go przedstawiono - mówiła Petrina. - Poprosił mnie do tańca, a gdy tańczyliśmy miałam taką minę, jakbym myślami była zupełnie gdzie indziej, więc oczywiście zapytał mnie, o czym tak dumam. ,,Pewnie pan to uzna za niemądre z mojej strony - powiedziałam do niego - ale właśnie się zastanawiam, czy nie byłoby ciekawe, gdybym, jako wkraczająca w świat debiutantka, zaczęła zapisywać wszystkie swoje przygody, kogo i gdzie poznałam, o czym rozmawialiśmy.’’ ,,Ma pani na myśli coś w rodzaju pamiętnika debiutantki - wyszeptał. - To zupełnie niezły pomysł.’’ ,,Musiałabym w nim popełnić wiele niedyskrecji, ale przecież moje zapiski nie zostałyby nigdy opublikowane - szczebiotałam. - Chyba że byłabym już bardzo stara i nie dbałabym o opinię.’’ ,,Niech pani koniecznie się do tego zabierze - zachęcał mnie Mortimer Sneldon. - Mogłaby pani zamieścić też własne uwagi, a wszystko okrasić odrobina plotek, które z pewnością zainteresują potomnych, zwłaszcza gdyby dotyczyły osób ogólnie znanych.’’ - Odniosłam wrażenie - mówiła Petrina do hrabiego - że lord Sneldon uważał, że wiem coś, o gospodarzach, u których odbywał się bal, co mogłoby go zainteresować. Ponieważ hrabia milczał, ciągnęła dalej: ,,Czy pan sądzi - zwróciłam się do Sneldona - że potrafiłabym napisać taki pamiętnik?’’ ,,Jestem przekonany, panno Lyndon, że byłby to niezwykle ciekawy dokument - odpowiedział. - Niech pani opisze wszystko, co pani widziała i słyszała, i pokaże mi swoje zapiski w przyszłym tygodniu.’’ ,,Nie mogę ich nikomu pokazywać, ponieważ ktoś mógłby się poczuć urażony lub zniesławiony - rzekłam. - Podobnie jak książę regent uważa za potwarz to, co piszą o nim w gazetach.’’ ,,Ależ ja wcale nie chcę, żeby pani wpadła w tarapaty, panno Lyndon’’ - odezwał się przymilnie. - Milczałam przez jakiś czas - opowiadała Petrina - aż lord Sneldon zapytał mnie po chwili: ,,Co panią niepokoi?’’ ,,Właśnie się zastanawiałam - odrzekłam - gdzie mogłabym chować mój pamiętnik. Rozumie pan chyba, że w biurku nie byłby bezpieczny, a innego pomysłu na jego przechowywanie nie mam.’’ ,,Przydałaby się pani metalowa kasetka, w jakiej przechowuje się pieniądze’’ - poradził. - Mogłaby pani kupić coś takiego na Bond Street u Smythsona. Każda taka mała kasa pancerna posiada tylko jeden kluczyk.’’ ,,To doskonały pomysł! - zawołałam. - O ile będę dobrze pilnowała kluczyka, nikt nie przeczyta tego, co napisałam.’’ ,,Ma się rozumieć nikt, poza mną - odpowiedział Sneldon. Proszę nie zapominać, że ofiarowałem się w charakterze redaktora i doradcy.’’ ,,Jest pan bardzo miły - powiedziałam do niego. - Od jutra zaczynam pisać mój pamiętnik.’’ ,,W sklepie u Smythsona może pani kupić nie tylko kasetkę, ale też zeszyt do prowadzenia pamiętnika’’ - rzekł do mnie. ,,Jutro rano się tam wybiorę’’ - zapewniłam go. Petrina spojrzała na hrabiego. - Czy nie uważa pan, że zachowałam się bardzo sprytnie? - zapytała. - Ale mimo wszystko, skąd wiedziałaś, gdzie Snelden ukrywa swoją kasetkę? - Byłam przekonana, że w sypialni - odrzekła Petrina. - Jeśli za listy Claire spodziewał się otrzymać pięć tysięcy funtów, nie mógłby zostawiać kasetki w salonie. Wydawało mi się, że albo chowa ją w szafie, albo też stawia ją na szafie. - Uśmiechnęła się i dodała: - Papa opowiadał mi, że wygrywający w karty bądź na wyścigach chowają pieniądze na szafie w sypialni, bo złodzieje zwykle tam nie zaglądają. - I rzeczywiście tam była? - zainteresował się hrabia. - Tak, była tam, gdzie myślałam - odrzekła Petrina. - A jakim sposobem dostałaś się do środka? - To też wymagało sporo sprytu - mówiła Petrina. - Wydawało mi się, że skoro lord Sneldon szantażuje Claire, nie jest bogaty i nie trzyma zbyt wiele służby. Podeszłam do drzwi od sutereny i rozejrzałam się, czy wszystkie okna są pozamykane. - Uśmiechnęła się i dodała: - Papa opowiadał mi, że złodzieje w miastach często dostają się do domów przez okna suteren, bo służba, która zajmuje tam pokoje, nie zamyka ich z powodu gorąca. - Ale przecież mogli cię złapać. - Nie było takiej możliwości - mówiła Petrina. - Z jednego okna dobiegał odgłos chrapania, a drugie, wpółotwarte, prowadziło do czegoś w rodzaju małego saloniku. - Zniżyła głos do szeptu i kontynuowała relację: - Wśliznęłam się do środka, przemknęłam cicho przez korytarz i odnalazłam schody wiodące na górę. To jest bardzo mały domek. - Gdy słucham twoich słów, skóra mi cierpnie - wykrzyknął hrabia. - Przecież mogli cię złapać. - Zapłaciłby pan kaucję, żeby mnie nie wsadzili do więzienia - rzekła Petrina. - Mógłby pan też zmusić Sneldona, choćby i szantażem, żeby nie wnosił przeciwko mnie oskarżenia. - Bojąc się wybuchu gniewu hrabiego, kończyła szybko: - Byłam pewna, że Mortimera Sneldona nie ma o tej porze w domu, ponieważ zwykł zostawać na balach do ostatniej chwili. Ponadto, zanim weszłam do domu przez suterenę, sprawdziłam, czy w żadnym pokoju na górze nie pali się światło. - Spojrzała na metalową kasetkę i powiedziała z nutą triumfu w głosie: - Znalazłam to, czego szukałam i... to się liczy. A teraz spróbujmy ją otworzyć. Ponieważ hrabia milczał, poderwała się z miejsca, złapała skrzynkę i postawiła u jego stóp. Skrzynka wyglądała solidnie, a kiedy hrabia się jej przypatrywał, Petrina wzięła z biurka nożyk do otwierania listów. - Może tym uda się panu ją otworzyć - powiedziała - a jeśli nie, poszukam czegoś innego. - Nie możesz ruszać się z tego pokoju w tym stroju - rzekł hrabia ostrym tonem. - Dobrze - zgodziła się Petrina. - Jeśli nie uda się nam nożykiem, spróbujemy pogrzebaczem. Nie obeszło się bez skaleczeń i przekleństw, lecz w końcu skrzynka została otworzona. Petrina uniosła wieko i krzyknęła triumfalnie. W środku były listy powiązane w paczki. Znajdowały się tak także rachunki, jakieś notatki i pokwitowania. Hrabia znów usiadł na krześle. - Udał ci się niezły połów, Petrino! - rzekł. - Tyle listów! - zawołała. - Zapewne są też listy Claire! Zaczęła przewracać paczki, aż w końcu znalazła to, czego szukała. - To są listy Claire! - zawołała z entuzjazmem. - Poznaję jej pismo. Listów było chyba dwanaście, niektóre bardzo obszerne, miały po kilka stron. Petrina mocno ściskała tę jedną paczkę. - To jest wszystko, czego mi trzeba - powiedziała. - A co zrobimy z resztą? Hrabia spojrzał na pogiętą kasetkę. - Myślę, że dobrze się stanie, Petrino, jeśli resztę listów powierzysz mnie - zaproponował. - A co pan z nimi zrobi? - Zwrócę je anonimowa nadawcom - rzekł. - Uchroni ich to od nagabywań ze strony Sneldona. Żadna z osób, które pisały te listy, nigdy się nie dowie o roli, jaką odegrałaś w tej sprawie. Tym niemniej będą wdzięczne nieznanemu dobroczyńcy za uratowanie honoru. - Czy sądzi pan, że Sneldon mógłby szantażować również inne osoby? - zapytała Petrina. - Nie potrafię na ten temat powiedzieć nic pewnego - rzekł - lecz przekonasz się wkrótce, że wiele dam, urządzając huczne przyjęcia, przestanie go zapraszać. - Ciekawe, czy to się panu uda. - Uda się bez wątpienia - odrzekł hrabia. - Postaram się o to. - Cieszę się z takiego obrotu sprawy - rzekła Petrina. - Zachowanie Sneldona było karygodne, a biedna Claire tak rozpaczała. - Powiedz jej, że najlepszym sposobem wyrażenia wdzięczności, będzie zachowanie absolutnej dyskrecji. Zwłaszcza Fryderyk Broddington nigdy nie może się o tym dowiedzieć. - Myślę, że nie okaże się na tyle głupia, żeby o tym wspominać. - Niestety, kobiety często lubią zwierzać się ze swoich przewinień - zauważył hrabia. - Ale nie Claire. Ona pragnie, żeby Fryderyk nie tylko ją kochał, ale też darzył szacunkiem. Każę jej przysiąc na wszystko, co dla niej najświętsze, że zachowa milczenie. - To brzmi sensownie - powiedział hrabia, a po chwili dodał innym już tonem:- A co do ciebie, to znikaj mi z oczu jak najszybciej, żebym cię dłużej nie widział w tym stroju i nie rozzłościł się jeszcze bardziej! Petrina spojrzała na niego z uśmiechem. - Ależ pan naprawdę wcale nie jest zły - powiedziała. - Jest pan tego samego zdania co ja, że w tej sytuacji zapłacenie żądanej sumy byłoby idiotyzmem. - Tak czy inaczej - rzekł - jeśli w przyszłości staniesz przed podobnym problemem, obiecaj, że zwrócisz się z tym do mnie. - Składanie obietnicy w tak ogólnie sformułowanej sprawie byłoby podobne do... skoku w nieznane - powiedziała Petrina z wahaniem. - Nie prowokuj mnie znowu! - ostrzegł hrabia. - Tym razem postąpiłem z tobą bardzo łagodnie, ale nie życzę sobie, żebyś w przyszłości ważyła się na podobne ryzyko. Spodziewał się sprzeciwu z jej strony, lecz odpowiedź Petriny wprawiła go w zdumienie. - Zachował się pan bardzo uprzejmie i ogromnie mi pan pomógł - rzekła. - Nie spodziewałam się tego po panu. Dlatego, jeśli pan sobie życzy, obiecuję zwracać się do pana ze wszystkimi kłopotami. - Bez żadnych wyjątków? - zapytał podejrzliwie hrabia. - Bez wyjątków! - odrzekła z łobuzerskim uśmieszkiem, który znał tak dobrze, a po chwili dodał: - Przecież w eleganckim towarzystwie nie może być wielu Mortimerów Sneldonów. - Będziesz mi mówiła o wszystkich problemach, na jakie napotkasz - nastawał. - I żebyś to sobie zapamiętała, Petrino, nie pozwalam ci nosić moich rzeczy. Petrina spojrzała na pantalony, które miała na sobie. - Pan je rozpoznaje? - Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek w tym domu nosił mundurek szkoły w Eton. - Bardzo dobrze się w nim czuję - odrzekła Petrina z uśmiechem. - Nie wyobraża pan sobie, jak niewygodne są spódnice. - To nie jest żadne usprawiedliwienie, żeby pokazywać się w takim stroju - rzekł hrabia. - Modlę się tylko, żeby cię nie zobaczyła moja babka. - Myślę, że mogłabym jej opowiedzieć całe zdarzenie - rzekła. - Zapewne jej spodobałaby się ta historia. Hrabia był o tym przekonany, lecz pragnąc zachować autorytet, powiedział: - Idź już spać, ty urwisie, i nie zapominaj o swojej obietnicy, bo inaczej wyślę cię do Harrogate lub w inne miejsce, możesz być tego pewna! Petrina podniosła się z miejsca, ściskając w rękach listy Claire. - Dobranoc, opiekunie! - powiedziała. - Zachował się pan bardzo uprzejmie w tej sprawie. Jestem panu wdzięczna, mimo iż dzięki panu mam obolały kark i siniaki na rękach. - Naprawdę cię boli? - zapytał hrabia. - Trochę - odrzekła Petrina. - Moim zdaniem, powinien mi pan to wynagrodzić, zabierając mnie na przejażdżkę. - Ty mnie szantażujesz! - Zapłaci pan okup czy nie? - zapytała. - Dobrze, zabiorę cię - odpowiedział - tylko żeby to nie przeszło w stały zwyczaj. Nie lubię rano kobiecego trajkotania. - Będę się zachowywać cicho jak myszka! - obiecała Petrina. - Nie bardzo to do ciebie podobne - zauważył hrabia. - Idź spać i pozostaw mnie sprawę reszty listów. Petrina spojrzała na szkatułkę. - Będzie pan mógł się przekonać, czy dostał pan więcej płomiennych listów od lorda Mortimera Sneldona - powiedziała. Hrabia spojrzał na nią ze złością, lecz po raz kolejny przekonał się, że chce go tylko sprowokować. - Idź już spać! - zawołał. Usłyszał jej chichot, gdy szła w stronę drzwi. *** Znalazłszy się w swojej sypialni, Petrina umieściła listy w bezpiecznym miejscu, potem rozebrała się, położyła na górnej półce szafy szkolny strój hrabiego, który znalazła w jednej z szuflad, i wskoczyła do łóżka. Leżąc w ciemnościach rozmyślała o wszystkim, co się wydarzyło i doszła do przekonania, że dobrze się stało, że hrabia złapał ją na gorącym uczynku. Teraz on zajmie się pozostałymi listami, bo ona nie wiedziałaby, co z nimi począć. Tym niemniej z przerażeniem wspominała moment, kiedy jakaś ręka chwyciła ją za kark. Petrina już na tyle dobrze poznała Londyn, żeby wiedzieć, że gdyby ją przyłapano na kradzieży i zaprowadzono do aresztu, byłoby nie tylko niemiłe, lecz naraziłoby ją na niebezpieczeństwa zupełnie innego rodzaju, na przykład mogła natknąć się na jakiegoś rozpustnika, i myśl o tym nie dawała jej spokoju. Wiele o życiu w Londynie dowiedziała się z podsłuchanych przypadkowo rozmów, o innych zaś przeczytała w gazetach, w których opisywano niepokoje ogarniające cały kraj po zaostrzeniu polityki rządowej. W kraju panowała nędza i szerzyło się bezprawie. W czasopismach, które hrabia abonował, znajdowały się opisy sytuacji politycznej, a o tym w szkole nie wspominano nawet słowem. Również z gazet Petrina dowiedziała się o przesyłanych do księcia regenta petycjach, wzywających go do przeprowadzenia reform, lecz nie spotkało się to z żadnym odzewem. Miasta takie jak Birmingham nie miały w parlamencie swoich przedstawicieli. Niezadowolenie rosło, opozycja organizowała kluby polityczne, czytelnie prasy, a nawet szkółki niedzielne. Po czterech latach walki wymuszono na parlamencie ustawę, nie zawsze przestrzeganą, o ograniczeniu pracy dzieci w przemyśle włókienniczym do dwunastu godzin! Petrina czytała też sprawozdania o warunkach panujących w Londynie i innych dużych miastach. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdyby hrabia dowiedział się o jej zainteresowaniach życiem innych warstw społeczeństwa, przerwałby z pewnością dopływający do niej strumień informacji. Dlatego nigdy nie pytała o skandalizujące pisma i magazyny, które prenumerował, tylko brała je dzień później, już po przeczytaniu. Zabierano je wówczas z biblioteki i przechowywano przez tydzień przed gabinetem osobistego sekretarza hrabiego, pana Richardsona. Petrina nie musiała się specjalnie wysilać, żeby znaleźć pretekst do odwiedzenia pana Richardsona, ponieważ miał pod swoją opieką sejf, w którym przechowywane były klejnoty rodowe Stavertonów, a ponadto zaopatrywał ją i księżnę wdowę w kieszonkowe na drobne wydatki. Po każdej wizycie u sekretarza mogła wyciągnąć ze stosu czasopism w korytarzyku interesujące ją tytuły. Political Register wydawany przez Williama Cobbetta, rozchodzący się każdego tygodnia w pięćdziesięciu tysiącach egzemplarzy, krytykował otwarcie rząd za brak zainteresowania cierpieniami biednych ludzi, a rząd ten tworzyli arystokraci z księciem regentem na czele. To właśnie z tego tygodnika Petrina dowiedziała się o nieefektownych działaniach skorumpowanej policji. Pisano tam o domach włóczęgów, gdzie uczono małych chłopców złodziejskiego fachu i posyłano na ulice, żeby kradli ludziom sakiewki. Kiedy chłopca złapano na kradzieży, dostawał się do więzienia, tam poddawano go karze chłosty i odstawiano bez grosza przy duszy na ulicę. Chłopak, jeśli nie decydował się na sypianie gdzie popadnie i na grzebanie w śmietnikach w poszukiwaniu pożywienia, wracał z powrotem do domu włóczęgów, gdzie miał przynajmniej dach nad głową i ciepłą strawę, ale musiał ponownie zająć się złodziejskim fachem. W Political Register pisano również o koszmarnym życiu małych kominiarczyków, których zadaniem było czyszczenie kominów. Oficjalnie taki dzieciak powinien mieć co najmniej osiem lat, ale wykorzystywano dzieci cztero i sześcioletnie. Były niedożywione, sypiały na gołej podłodze i całymi miesiącami nie miały okazji, żeby się umyć. Nie tylko artykuły w czasopismach umożliwiały Petrinie poznanie życia toczącego się poza obrębem Staverton House. Były także karykatury, które ludzie kupowali, żeby się pośmiać lub żeby zrobić komuś na złość. Na tych obrazkach przedstawiano na przykład niezwykle grubego księcia tegenta, a obok niego lady Hertford przystrojoną w królestwie klejnoty. Królewska kochanka albo siedziała na kolanach księcia, albo też ujeżdżała go siedząc na nim okrakiem, co wszystkich bardzo bawiło. Petrina odnosiła wrażenie, jakby cała pozłota opadała z eleganckiego towarzystwa, które poprzednio wydawało jej się tak atrakcyjne i wspaniałe. Dziwiło ją, czemu hrabia wobec niej był taki purytański i surowy, podczas gdy wszyscy ludzie z jego sfery, poczynając od księcia regenta, zachowywali się w sposób wysoce karygodny. I to w sytuacji, kiedy większość narodu, jeśli można wierzyć gazetom, żyła w nędzy i cierpiała z powodu złych warunków w pracy. - Zupełnie tego nie rozumiem - mówiła do siebie Petrina. Jednak nadal czytała wszystko, co jej wpadło w ręce i nieraz kusiło ją, żeby zapytać hrabiego o to, czego nie mogła pojąć. Lecz powstrzymywała ją myśl, że mógłby uznać jej ciekawość za nużącą lub odpowiedzieć wprost, że to nie powinno jej interesować. ,,Ależ to powinno obchodzić każdego!’’ - pomyślała, jadąc w towarzystwie księżnej wdowy przez Piccadilly. Widziała nędznie wyglądających zamiataczy ulic, widziała obdarte dzieci tłoczące się po bramach w nadziei, że jeśli nie uda im się czegoś zwędzić, to może ktoś z przechodniów rzuci im z litości jakąś monetę. Dokoła było tyle bogactwa i tyle nędzy, a nikt się tym nie przejmował. To wszystko było dla niej zadziwiające! Postanowiła coś zrobić, żeby dopomóc potrzebującym. ,,Obiecałam przecież hrabiemu, że niczego nie zrobię, nie zapytawszy go najpierw o radę’’ - pomyślała leżąc w ciemnej sypialni. W tym czasie hrabia sortował listy ukradzione z mieszkania Mortimera Sneldona. Wydobycie ich od szantażysty częściowo naprawiało zło, lecz ją przerażały trudności, na jakie musiałaby się natknąć, walcząc przeciwko panoszącemu się złu i niesprawiedliwości. Westchnęła głęboko i uznała, że jest zdana wyłącznie na własne siły, sama musi obmyśleć jakieś rozwiązanie. Hrabia by jej nie zrozumiał. Traktował ją przecież jak utrapionego bachora, jak małe dziecko bawiące się zapałkami. I rzeczywiście czuła się bezradna jak dziecko. Potrzebowała jego pomocy, gdyż wydawało się, że on wszystko może i jemu udałoby się to, o czym ona mogła tylko marzyć. Potem przypomniała sobie o braku zainteresowania hrabiego problemami, bo jest bez reszty zajęty piękną Izoldą Herbert. Ta myśl napełniła ją smutkiem, którego przyczyny nie rozumiała. W porównaniu z lady Izoldą ona musiała się wydawać dziecinna i szara jak myszka. - Gdy on się ożeni z lady Izoldą, o czym wszyscy mówią, co się stanie ze mną? - zastanawiała się Petrina. Nagle ogarnął ją strach przed nieznaną przyszłością. Gdyby hrabia się ożenił, znienawidziłaby z pewnością Staverton House, choć teraz tak bardzo lubiła ten dom i całe jego otoczenie. Chyba ważną rolę odgrywał też fakt, że mieszkał tutaj hrabia. Choć nie widywała go często, miała świadomość jego obecności. Kiedy wchodził do salonu przed kolacją lub czasem przyłączył się do niej i do babki, gdy były same, czuła szybsze bicie pulsu i ogarniające ją podniecenie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyła. Miała ochotę go drażnić i zachowywać się wyzywająco. Takich uczuć nie doświadczała wobec innych mężczyzn. - Boże, spraw, żeby on nie ożenił się zbyt prędko - modliła się. Była to najbardziej samolubna modlitwa, jaka przychodziła jej na myśl. Rozdział 4 Znad trzymanej w ręce gazety hrabia spojrzał na stojącego w drzwiach biblioteki sekretarza. - Co się wydarzyło, Richardsonie? - zapytał. - Czy mogę porozmawiać chwilę z Waszą Lordowską Mością? - Oczywiście - odparł hrabia, odkładając na bok gazetę. Na twarzy pana Richardsona, kiedy szedł przez pokój, widoczny był wyraz zatroskania. Pracował jeszcze u ojca hrabiego i znał majątki Stavertonów lepiej od ich właścicieli. Niezwykle taktowny wobec służby i innych pracowników, potrafił jednocześnie wszystko trzymać silną ręką. Hrabia mógł być pewien, że w jego domu, w przeciwieństwie do innych arystokratycznych domów, szef kuchni nie sprzedaje produktów na boku, a kamerdynerzy nie kradną wina. - Co się wydarzyło, Richardson? - powtórnie zapytał hrabia. Upłynęło trochę czasu, zanim pan Richardson zdobył się na odpowiedź. - Pomyślałem sobie, że Wasza Lorodowska Mość powinien wiedzieć, że panna Lyndon wybiera ze swego konta bankowego spore sumy pieniędzy - odezwał się sekretarz. - Chyba chodzi o rachunki za stroje i inne fatałaszki niezbędne dla każdej wkraczającej w wielki świat debiutantki - zauważył hrabia. - Nie milordzie - odparł sekretarz. - Rachunki za suknie i kapelusze płacę oddzielnie i nie są one zbyt wysokie. Wyraz twarzy hrabiego zmienił się wyraźnie. - Chcesz powiedzieć, że panna Lyndon wyjmuje ze swego konta pieniądze w gotówce? - Tak jest, milordzie. Mówi mi tylko, ile potrzebuje, wypisuje czek, a ja przygotowuję dla niej pieniądze na następny dzień. - Ponieważ hrabia robił wrażenie, jakby niewiele rozumiał, sekretarz podsunął mu świstek papieru mówiąc: - Tutaj są zapisane sumy, o jakie prosiła mnie panna Lyndon w tym tygodniu. Hrabia spojrzał na zapisaną kartkę i tonem nie wróżącym nic dobrego zapytał: - Czy panna Lyndon jest w domu? - Chyba właśnie powróciła z konnej przejażdżki, milordzie. - Proszę posłać lokaja, żeby natychmiast do mnie przyszła. - Tak jest, milordzie - rzekł sekretarz, a po chwili dodał: - Myślę, że dobrze zrobiłem mówiąc o tym Waszej Lordowskiej Mości. Miałem wrażenie, choć panna Lyndon jest bogata, że gdyby to trwało dłużej, nadszarpnęłoby poważnie jej stan posiadania. Pan Richardson czuł się wyraźnie zakłopotany swoim wystąpieniem. - Dobrze zrobiłeś, Richardson - uspokoił go hrabia. - Jestem opiekunem prawnym panny Lyndon i odpowiadam za jej majątek do chwili, kiedy przejdzie w jej ręce. - Dziękuję, że mnie pan zechciał wysłuchać, milordzie. Pan Richardson ukłonił się i wyszedł z pokoju, a tymczasem hrabia z zasępionym obliczem wstał z miejsca i podszedł do okna. - Co nowego wymyśliła teraz Petrina? - pytał sam siebie. Spojrzał na cyfry wypisane przez pana Richardsona i zacisnął wargi. Kiedy w dniu kradzieży listów Mortimera Sneldona wymógł na niej obietnicę, że będzie zachowywać się przyzwoicie i niczego nie przedsięweźmie bez jego wiedzy, miał nadzieję, że dotrzyma słowa. Wyobrażał sobie wówczas, że nie tylko obietnicę otrzymał, lecz zdobył jej zaufanie. Teraz pomyślał ze złością, że okazał się naiwny, wierząc w szczerość i otwartość kobiety. One zawsze oszukują, o ile tylko mają okazję. Na biurku za jego plecami leżały dwa listy od lady Izoldy, których dotychczas nie odpieczętował. Ponieważ nie pokazywał się u niej od kilku dni, pisała nieustannie. Stawało się dla niego oczywiste, że prędzej czy później będzie musiał zawiadomić ją o zakończeniu ich związku. W jego przypadku zdarzało się to raz za razem, bo po jakimś czasie znajomości czuł się znudzony kobietą, choćby nie wiedzieć jak urodziwą była i atrakcyjną, ponieważ dostrzegał, jak bardzo jest banalna. Izolda nie była typem kobiety, z którą chciałby się związać na całe życie. Trzeba przyznać, że nie wiedział dokładnie, jaką kobietę widziałby w roli matki swoich dzieci i jakiej bez wahania ofiarowałby swoje nazwisko. Jednego był tylko pewien, że nie mogła wyglądać i zachowywać się tak jak Izolda. Miał już za sobą zbyt wiele przygód miłosnych, żeby nie wiedzieć o nudzie, która go po pewnym czasie ogarnia i powoduje szereg niemiłych scen. W przypadku Izoldy o ile nie okaże się wystarczająco ostrożny, mógł się spodziewać wywołania skandalu, o którym dowie się cały elegancki świat. - A niech to wszyscy diabli! Co mnie podkusiło, żeby się z nią związać? - zapytywał sam siebie. Znał, odpowiedź na to pytanie, bo przecież Izolda wybrała go rozmyślnie, w nadziei, że uda jej się usidlić go i doprowadzić do ołtarza. Nagle przypomniał sobie o problemie z Petriną, który należało natychmiast rozwiązać. Kiedy więc chwilę później wbiegła do pokoju, ponury wyraz jego oczu jeszcze się pogłębił. - Proszę mi wybaczyć, że nie przyszłam natychmiast - rzekła - ale w chwili, gdy dotarła do mnie wiadomość od pana, brałam właśnie kąpiel. Pomyślałam, że nie zechce mnie pan oglądać owiniętą w ręcznik, kiedy mnie pan wzywa w sprawie zapewne bardzo ważnej. Zbliżyła się ku niemu. Wyglądała niezwykle powabnie przyodziana w błękitną muślinową sukienkę przybraną falbankami i aksamitkami. Ponieważ hrabia stał zwrócony tyłem do okna, Petrina musiała podejść bliżej, żeby zauważyć wyraz jego twarzy. Gdy tylko na niego spojrzała natychmiast zamilkła i przez pewien czas nie mogła wymówić słowa. - Co się stało? - zapytała w końcu. - Miałem nadzieję, że potrafisz dotrzymać słowa - powiedział głosem twardym jak smagnięcie biczem - ale się omyliłem. - Dotrzymać słowa? - zdziwiła się Petrina. - Jeśli ma pan na myśli obietnicę, jaką panu złożyłam... to dotrzymałam jej. Nie zrobiłam niczego nagannego... może pan być tego pewien. - Kłamiesz! - wybuchnął hrabia. - I wiesz, co ci powiem, Petrino, najbardziej ze wszystkiego nie lubię, kiedy się mnie okłamuje. - Ależ... ja nie kłamię. - Kłamiesz! - powtórzył. - Co ja takiego zrobiłam? - dopytywała się Petrina. - Przysięgam, że nie mam pojęcia, co ja zrobiłam złego. - Ktoś cię szantażuje! - wyrzucił z siebie hrabia. Ujrzał zdumienie w jej oczach. - Przysięgam panu na wszystko, co dla mnie najświętsze, że nikt mnie nie szantażuje - odrzekła. - I nie ma też powodu, dla którego miałabym być przez kogoś szantażowana. - A więc wyjaśnij mi to - rzekł hrabia ponuro, podsuwając jej zapisany papier. Petrina spojrzała na cyfry umieszczone na kartce i zaczerwieniła się. Hrabia podszedł do kominka, opierając się o niego plecami. - Może teraz - powiedział - usłyszę prawdę. Petrina westchnęła. - Chciałam o tym powiedzieć, ale pomyślałam, że to by pana nie zainteresowało. - Kim jest ten mężczyzna i jakie ma do ciebie prawo. - Nie ma żadnego mężczyzny - odparła. - I sądzisz, że ja ci uwierzę. - Ależ to prawda! - A więc komu dawałaś te ogromne sumy pieniędzy? - To moje pieniądze - rzekła Petrina po chwili milczenia. - Ale ja za nie odpowiadam, dopóki nie ukończysz dwudziestu jeden lat. - Może powinnam panu o tym powiedzieć, ale wydawało mi się, że pan by mnie odwiódł od postanowienia, które powzięłam. - Możesz być pewna, że tak bym uczynił. - Rozumie pan więc, dlaczego nie mogłam o tym wspomnieć. - Ale teraz mi powiesz! - rozkazał. Petrina zawahała się, zanim zaczęła cichym głosem: - Chciałam prosić pana o radę, w jaki sposób mogłabym dopomóc tym nieszczęsnym dziewczętom, ale się bałam, że... mógłby mnie pan powstrzymać. Dlatego postanowiłam dawać im pieniądze... bez pańskiego pozwolenia. - Jakim znowu dziewczętom? - zapytał hrabia. - Kobietom... ulicznicom. Hrabia spojrzał na nią zdumiony, a potem odezwał się zupełnie odmienionym tonem: - Może zaczniemy wszystko od początku, dobrze? Z trudem pojmuję, co chcesz mi powiedzieć. Usiadł na jednym z foteli stojących przy kominku, a jej wskazał miejsce na drugim. Przysiadła na brzeżku, patrząc na niego niepewnym wzrokiem, jakby w obawie, żeby go nie rozzłościć. - To wszystko zaczęło się pewnego ranka, kiedy z powodu niedyspozycji pańskiej babki, wyszłam na miasto w towarzystwie mojej służącej Hanny - zaczęła. - Napotkałyśmy na ulicy dziewczynę z maleńkim dzieckiem na ręku. Dziecko było chore i niedożywione. Dziewczyna poprosiła mnie o pomoc. Dałam jej wszystkie pieniądze, jakie miałam przy sobie. Zapytałam też, czy to jej dziecko. - Petrina zażenowana spojrzała na hrabiego, a potem mówiła dalej: - Opowiedziała mi, że kiedy miała czternaście lat przyjechała ze wsi do Londynu w poszukiwaniu pracy. Na stacji dyliżansów podszedł do niej mężczyzna, który powiedział, że jej pomoże. - Petrina zniżyła głos do szeptu, kiedy kontynuowała opowieść: - Ten mężczyzna poczęstował ją alkoholem i upił. Biedaczka nie wiedziała, co... wydarzyło się potem, a tego człowieka... nigdy więcej nie spotkała. - Tak to się dzieje, kiedy dziewczyna przyjeżdża sama do Londynu - zauważył hrabia. - Ethel... bo tak na imię miała ta dziewczyna... znalazła pracę, ale kiedy się okazało, że spodziewa się dziecka, wyrzucono ją. - Głos Petriny załamał się, gdy mówiła: - Wyznała mi, że... nie miała innego wyjścia, jak... zostać prostytutką. - Ponieważ hrabia milczał, mówiła dalej: - Po urodzeniu dziecka zaczęła żebrać, żeby utrzymać się przy życiu. - Więc tę opowieść usłyszałaś, stojąc z nią na ulicy? - zapytał hrabia. - Nie stałyśmy na Bond Street, lecz na Maddox Street, gdzie nie ma tylu ludzi - wyjaśniła Petrina. - Bardzo było mi żal tej dziewczyny. Dałam jej wszystkie pieniądze, jakie miałam przy sobie, a następnego dnia przyniosłam więcej, lecz nie mogłam jej odnaleźć. - Hrabia kręcił się niespokojnie, więc Petrina dodała szybko: - Nie dawało mi to spokoju, nie mogłam spać, wciąż myślałam, jak wychudzone jest to dziecko, a i ona sama nie wyglądała na zdrową. - Ta opowieść wyjaśnia część wydatków - zauważył hrabia. - A co z resztą pieniędzy. - Kiedy jechałam powozem w towarzystwie pańskiej babki ulicami Londynu, widziałam dzieci w łachmanach i wymalowane dziewczęta... krążące po ulicach, i zaczepiające przechodzących mężczyzn. - Nie powinnaś w ogóle zwracać na to uwagi - rzekł hrabia ostrym tonem. - Musiałabym chyba być ślepa i bez serca - odrzekła Petrina. W jej głosie zabrzmiało wyzwanie. Potem zmieniła ton, jakby obawiając się jego reakcji. - Czytałam w gazetach o warunkach, w jakich w Londynie żyją kobiety i młode dziewczęta - rzekła. - Czytałam też o... prostytucji i o wyzysku, jakiemu podlegają ludzie, którzy znaleźli się na dnie. - To nie jest odpowiednia lektura dla ciebie - odezwał się hrabia. - Skąd brałaś takie wiadomości? - Ponieważ Petrina milczała, powiedział ostro: - Zadałem ci pytanie. Gdzie czytałaś o tych wszystkich sprawach? - W gazetach i czasopismach, które znajdowałam w pańskim domu. - Ależ te pisma nie były przeznaczone dla ciebie. - Sądziłam, że mam prawo wiedzieć, co się dzieje w Londynie - rzekła. - Te sprawy były nie tylko poruszane w Political Register, ale zajmowali się nimi posłowie w Izbie Gmin. Hrabia orientował się doskonale, że nad raportami specjalnej komisji badającej sytuację, w parlamencie odbyło się wiele debat. Posłowie mieli również okazję zapoznać się z sytuacją w kraju ze sprawozdań nieskorumpowanych policjantów, a relacje te były szokujące. Pomimo częstych rozmów w różnych męskich gremiach o katastrofalnej sytuacji warstw niższych, hrabia nie zauważył, żeby którakolwiek ze znanych mu dam zainteresowała się sprawą. Był szczerze zdumiony reakcją Petriny, lecz głośno tego nie wyraził. - Chciałbym się dowiedzieć, komu jeszcze dawałaś pieniądze - powiedział. - Zapewne będzie się pan na mnie złościł - mówiła Petrina - ale pewnego wieczoru, po spotkaniu z Ethel... przeszłam się po Piccadilly, żeby się przekonać naocznie, co się tam dzieje. - Spacerowałaś po Piccadilly? Sama? - wybuchnął hrabia. - Nie, nie sama - wyjaśniła Petrina. - Zostawiłam powóz na rogu Bond Dtreet i poprosiłam stangreta Jima, żeby mi towarzyszył. - Ależ on nie miał prawa tego zrobić - rozzłościł się hrabia. - Proszę nie mieć do niego pretensji - tłumaczyła Petrina. Ja go do tego zmusiłam. Powiedziałam, że jeśli odmówi, pójdę sama. - No i co się wydarzyło? - zapytał hrabia, z trudem hamując wzburzenie. - Rozmawiałam z kilkoma kobietami, niektóre były ordynarne, lecz inne, gdy się zorientowały, że chcę im pomóc, odpowiadały chętnie na moje pytania i opowiedziały, w jaki sposób znalazły się w tym miejscu. - Czy dałaś im pieniądze? - Oczywiście! Niemal wszystkie były bardzo wdzięczne. Mówiły, że będą mogły nareszcie porządnie się wyspać, zamiast wystawać na ulicy. Hrabia wątpił, czy tak rzeczywiście się stało. Był przekonany, że pieniądze zostały im odebrane przez sutenerów, którzy nie spuszczali z nich oka. Lecz nie powiedział o tym Petrinie ani słowa. - Jedna z dziewcząt powiedziała - mówiła dalej Petrina - co mnie bardzo zdziwiło, że nie ma prawa zachować dla siebie żadnych pieniędzy, więc umówiłyśmy się na następny dzień w parku. Później postępowałam podobnie również z innymi kobietami. Hrabia przyłożył rękę do czoła, jakby chcąc wygładzić zmarszczki i rozluźnić napięcie. Był przekonany, że Petrinie nie udało się pomóc nieszczęsnym kobietom, jak to sobie naiwnie wyobrażała. Opiekunowie prostytutek, czy to mężczyźni, czy kobiety, mieli je na oku i pilnowali, żeby pieniądze były im oddane. Przypomniał sobie, jak w Izbie Gmin mówiono o postawieniu takiego sutenera przed sądem. Ci ludzie byli właścicielami domów rozpusty, ciągnąc zyski z nierządu nieszczęsnych ulicznic. One same dostawały nędzne grosze w zamian za dach nad głową, dopóki się nie postarzały lub nie rozchorowały. - Trochę pomogłam tym kobietom z Piccadilly - rzekła Petrina - lecz przede wszystkim pragnęłam dopomóc tym, które mają dzieci. Teraz rozpoznają na Bond Street mój powóz i często czekają na mnie. - Spojrzała na hrabiego nerwowo i wyjaśniła: - Gdy jadę z pańską babką, przygotowuję sobie pieniądze i wtykam im do rąk. - Spojrzała na niego jeszcze raz i dodała: - Chyba sporo pieniędzy już wydałam, lecz kiedy wkładam piękną suknie lub przystrajam się klejnotami, nie mogę powstrzymać się od myślenia o tych biednych kobietach ani o sposobie, w jaki muszą zarabiać na życie. Głos jej się załamał, a w oczach pojawiły się łzy. Wstała z fotela i podeszła do okna, żeby hrabia nie zobaczył jej w takim stanie. Patrzył na nią przez chwilę, a potem odezwał się spokojnym tonem: - Usiądź tutaj, Petrino. Chciałbym z tobą porozmawiać. Wytarła oczy i wróciła na swoje miejsce. - Rozumiem twoje uczucia - powiedział - ale chciałbym, żebyś miała do mnie więcej zaufania i żałuję bardzo, że mi nie wspomniałaś o tym, jak mocno przejęłaś się losem tych kobiet. - Obawiałam się, że zechce mnie pan powstrzymać - odrzekła. - Papa mawiał, że dawanie pieniędzy żebrakom, to wyrzucanie ich, lecz ja... musiałam im pomóc. - Rozumiem motywy twego postępowania, ale na przyszłość musisz obmyślić bardziej praktyczny sposób pomocy potrzebującym. Petrina spojrzała na niego uważnie. - Pomyślałam sobie - powiedziała powoli - że kiedy ukończę dwadzieścia jeden lat i wejdę w posiadanie moich pieniędzy, zbuduję coś w rodzaju hotelu dla kobiet z dziećmi, żeby mogły tam otrzymać dach nad głową i wyżywienie. - To dobry pomysł - rzekł hrabia. Nie chciał sprawić jej przykrości wyjaśniając, że dzieci, które jej pokazywano były przekazywane z rąk do rąk, żeby tylko wzbudzić litość osoby tak wrażliwej jak ona. - Czy byłby pan skłonny mi dopomóc? - zapytała Petrina. - Mógłbym ci doradzić, w jaki sposób spełniać miłosierne uczynki w sposób rozsądny i sensowny. - Chciałabym pomóc takim dziewczętom jak Ethel, które nie są zamężne, a matkami... zostały przez przypadek. - To nie będzie trudne - wyjaśnił hrabia. - Moim zdaniem istnieją już wypracowane formy pomocy dla niezamężnych matek z dziećmi. - Doprawdy? - zdziwiła się Petrina. - Nie widać zupełnie śladów takiej pomocy. - Chyba masz rację - zgodził się hrabia. Zdawał sobie sprawę, że Petrina nie ma pojęcia o rozległości zjawiska, uważając za przypadek, który się przytrafił tej czy owej dziewczynie. Rozumiał też, że jej zaangażowanie wynika z wielkiej wrażliwości, zupełnie niespotykanej u innych kobiet z wyższych sfer. - Wydaje mi się - mówił hrabia - że niektóre kościoły, jak na przykład św. Jakuba przy Piccadilly, starają się nieść pomoc tym kobietom, zwłaszcza mającym dzieci. Najlepiej zrobisz, Petrino, gdy w tej sprawie skontaktujesz się z tamtejszym pastorem. - Zauważył brak entuzjazmu w wyrazie jej twarzy i dodał: - Przekonasz się, że wyniki jego pracy nie są widoczne tylko z braku odpowiednich funduszów. - Ja mogę przekazać im trochę pieniędzy - rzekła. - Oczywiście, o ile wcześniej rozmówisz się ze mną i obydwoje dojdziemy do przekonania, że złożona ofiara znajdzie właściwe przeznaczenie. - Bardzo panu dziękuję! - Nie masz za co dziękować, to twoje pieniądze, a nie moje. - Ale ja chciałabym ludziom pomagać! Chciałabym zrobić jak najlepszy użytek z mojego majątku! - zawołała. - Tylko wciąż nie mogę pojąć... - przerwała w pół słowa wyraźnie zażenowana. - Czego nie możesz pojąć? - zapytał hrabia. - Czemu tak wiele kobiet musi wychodzić na ulicę i czemu... tak wielu mężczyzn interesuje się nimi? Przypomniała sobie, jak ordynarne i wulgarne były niektóre z tych kobiet i one właśnie zachowywały się wobec niej niegrzecznie. Choć jej wędrówki po Piccadilly odbywały się wczesnym wieczorem, dostrzegła wiele młodych, kompletnie pijanych dziewcząt z trudem utrzymujących się na nogach. Było to dla niej szokujące. Petrina czuła, że nigdy nie będzie w stanie zapomnieć tego, co zobaczyła i usłyszała. Jakby domyślając się, co zaprząta jej umysł, hrabia powiedział: - Świata nie reformuje się tak łatwo, Petrino. To zadanie przekraczające siły jednego człowieka. - Zdaję sobie z tego sprawę - odrzekła. - Ale przecież pan jest osobą znaną i wpływową. Może pan poruszyć tę sprawę w Izbie Lordów lub porozmawiać o tym z księciem regentem. Hrabia uśmiechnął się. - Przeceniasz moje możliwości - powiedział. - Już poruszałem ten problem w parlamencie i jestem gotów zrobić to ponownie. - Naprawdę? Naprawdę pan to uczyni? - zapytała Petrina. - One potrzebują pomocy, a nie przepisów, na mocy których odsyła się je do więzień. - Dotknęłaś bardzo poważnego społecznego problemu, Petrino, z którym władze nie mogą się uporać - rzekł. Przypominam ci jednak, że zainteresowanie kobietami upadłymi nie przystoi młodziutkiej debiutantce. Mówił spokojnym tonem, lecz Petrina znów się podniosła z fotela i podeszła do okna. Przez pewien czas w milczeniu patrzyła na ogród. - Musiał pan się ze mnie śmiać - powiedziała po chwili - kiedy opowiadałam, że pragnę zostać kurtyzaną. - Powiedziałem ci wówczas, że nie rozumiesz, o czym mówisz. - Teraz bardzo się tego wstydzę - rzekła. - Nie tylko dlatego, że to mówiłam, bo wówczas takie życie wydawało mi się zabawne. Dopiero teraz zrozumiałam, że to jest degradacja, to... coś obrzydliwego. Ze sposobu, w jaki mówiła, domyślił się, że doznała szoku po tym, co zobaczyła i usłyszała. Był wściekły, że taka rzecz w ogóle się wydarzyła. - Chodź tutaj, Petrino - powiedział. Nie posłuchała go, więc wstał i podszedł do niej. - Mam dla ciebie radę - powiedział. - Nie wiem, czy z niej skorzystasz, ale każdy człowiek, który chce coś zmienić w społeczeństwie, musi o tym wiedzieć. - Co to takiego? - zapytała. - Nie możesz angażować się emocjonalnie i przeżywać osobiście kłopotów ludzi, którym chcesz dopomóc. - Widząc, że się z nim nie zgadza dodał: - Jeśli twoje serce będzie krwawiło z powodu cudzych nieszczęść, staniesz się fanatyczką. Zabraknie ci wyważonego, rozsądnego spojrzenia na sprawę, a jest to niezbędny warunek dla doprowadzenia do końca jakiejkolwiek działalności. Petrina przez chwilę zastanawiała się nad tym, co powiedział. - Rozumiem, co chciał mi pan wyjaśnić - rzekła. - Ale, drogi opiekunie, serce mi się kraje na myśl o tych młodziutkich dziewczętach. Trudno mi też pogodzić się z tym, że mężczyźni... zupełnie nie mają dla nich litości. - Jeśli chcesz, żebym ci dopomógł w rozwiązaniu tej sprawy - odezwał się - to musimy podejść do niej zupełnie inaczej. Możemy jutro rano pójść do pastora przy kościele św. Jakuba na Piccadilly. Dowiesz się od niego, co robi dla tych nieszczęśliwych kobiet. Jestem przekonany, że przyjmie z radością pomoc finansową, jaką mu oferujesz. - Pan naprawdę pójdzie tam ze mną? - zapytała. - Pod jednym warunkiem. Spojrzała na niego niepewnie. - Że nie będziesz robiła niczego na własną rękę - rzekł. - To nie jest nawet prośba, to polecenie. - Wiedziałam, że będzie mnie pan powstrzymywał od osobistego zaangażowania. - Po prostu takie zachowanie nie przystoi damie. - A cóż w tym złego! - zawołała Petrina. - Każda kobieta powinna interesować się losem innych kobiet, zwłaszcza młodych i niedoświadczonych, które nie potrafią jeszcze bronić się same. - To dotyczy także ciebie, bo ty też jesteś młoda i niedoświadczona - rzekł spokojnie. Uśmiechnęła się do niego. - Wiedziałam, że pan to powie, ale na szczęście ja mam pana jako opiekuna - rzekła. - Jest koło mnie człowiek, który się o mnie troszczy. - Pod warunkiem, że pozwalasz mi na to. - Żałuję teraz, że nie powiedziałam panu o wszystkim - rzekła. - Ale strofował mnie pan nieraz, żebym na temat upadłych kobiet nie rozmawiała z nikim, nawet z panem. - Wiedziałem, że znajdziesz jakieś usprawiedliwienie dla swojego postępku! - zauważył hrabia. - Ależ mnie jest bardzo potrzebna pańska pomoc! - zawołała. - A poza tym, to byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli coś robić razem. - Ujęła go za rękę. - Nie sądziłam, że będzie pan zdolny zrozumieć moje intencje - kończyła cichutko. - Okazał się pan inny i to pozwala mi przypuszczać, że wszystko się pomyślnie ułoży. - Czując, jak dłoń hrabiego ściska jej rękę, dodała: - Ale pan nie powie swojej babce, że... ją oszukałam o nie przyznałam się do spacerowania po Piccadilly tylko w towarzystwie Jima? Bo ona myślała, że pojechałam do Claire. - Obiecuję, że wszystko, co od ciebie usłyszałem, zachowam w najgłębszej tajemnicy - rzekł. Petrina uśmiechnęła się, lecz w oczach znów stanęły jej łzy. - Jest pan wspaniałym człowiekiem! - zawołała. - Naprawdę wspaniałym! Obiecuję na przyszłość zachowywać się nienagannie. - Śmiem w to wątpić - oświadczył hrabia, ale również się uśmiechnął. *** Petrina rozglądała się dokoła z ogromnym zainteresowaniem. Słynne ogrody Vauxhall wyglądały tak, jak je sobie wyobrażała na podstawie zasłyszanych relacji. Nie spodziewała się tylko takiej ilości świateł ani też zaskakującego sposobu aranżacji miejsc, w których goście spożywali kolację. Gdy ubierała się na wieczór, czuła wyrzuty sumienia, że oszukuje księżnę, a pośrednio i hrabiego, ale nie mogła sprawić zawodu Claire, która włożyła wiele wysiłku w zorganizowanie tej wyprawy. Z wdzięczności za odzyskanie listów, Claire pragnęła zrewanżować się przyjaciółce czymś, co by jej sprawiło przyjemność. Kiedy Petrina położyła przed nią plik korespondencji, Claire wybuchnęła płaczem. - Ależ to moje listy! - łkała. - Jakże ja ci się odwdzięczę? - A po chwili dodała wstrzymując łzy: - Możesz być pewna, że zwrócę ci ten wydatek. Nawet, gdyby to potrwało jakiś czas. - Nic mi nie jesteś winna - odparła Petrina. Claire przestała płakać i spojrzała na przyjaciółkę zdumiona. - Taka jest prawda - wyjaśniła Petrina. - Nic z tego nie rozumiem - mówiła Claire. - To niemożliwe, żeby on... ci je oddał. - Ja je ukradłam! - rzekła Petrina. - Tylko nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Przysięgnij, że o sposobie, w jaki je zdobyłam, nie wspomnisz ani słowem. - Przysięgam! - zapewniła Claire. - Opowiedz, mi jak to zrobiłaś. Usłyszawszy całą historię, była wprost oszołomiona. - Zdobyłaś się na niezwykłą odwagę - rzekła. - Podjęłaś się dla mnie rzeczy bardzo niebezpiecznej. - Zrobiłam to, bo jesteś moją przyjaciółką, ale także dlatego, że czyn lorda Mortimera wydał mi się wyjątkowo paskudny. Nie mogłam się z tym pogodzić, że za swój niegodny postępek otrzyma tak wielką sumę pieniędzy. Claire spojrzała na nią z podziwem. Potem zabrały się do palenia listów, doglądając, żeby został z nich tylko popiół. Gdy to się stało, Claire odetchnęła z ulgą. - Teraz z pewnością Fryderyk nigdy się o nich nie dowie. - Nie dowie się... jeśli sama mu o tym nie wspomnisz... i nie powinnaś nigdy tego robić - rzekła Petrina. - Obiecuję o tym pamiętać - odrzekła Claire - a ja zawsze dotrzymuję słowa. Pocałowała Petrinę, wyrażając swoją wdzięczność, a równocześnie zastanawiała się, w jaki sposób ją wynagrodzić. Kiedy więc Claire zorganizowała kolację w Vauxhall, tylko one wiedziały, jaka jest przyczyna tej uroczystości. Tego dnia Petrina jadła obiad z Claire i jej rodzicami. Z powodu obecności starszych państwa rozmowa nie była zbyt ożywiona. Ponieważ rodzice Claire wybierali się tego dnia na bal, panny mogły w towarzystwie Fryderyka Broddingtona i wicehrabiego Coombe wymknąć się do ogrodów Vauxhall. Miejsce to, pomimo niezbyt dobrej opinii, cieszyło się uznaniem księcia regenta, który je często odwiedzał i miał tam nawet własny pawilon z oddzielnym wejściem. Było to jednak miejsce rozrywki otwarte dla wszystkich, których stać było na zapłacenie biletu. Petrinę ostrzeżono na wstępie, że w tłumie krążą ubrani elegancko kieszonkowi złodzieje, niczym się nie odróżniający od reszty publiczności. Zatłoczonymi ścieżkami panowie podprowadzali damy do budynku w kształcie rotundy, gdzie w rozmieszczonych półkolem lożach podawano kolację. Gabineciki urządzono w stylu wschodnim. Ściany zdobiły rozmaite malowidła, a w gabinecie, w którym znalazła się Petrina, zwanym Smoczą Jamą namalowano ziejącego ogniem smoka. Wicehrabia Coombe zażartował, że smok przypomina rozwścieczonego księcia regenta, kiedy parlament podczas głosowania odmawia mu przyznania pieniędzy na jego ekstrawagancje. Brat Claire bardzo Petrinę rozczarował. Ubrany był według najświeższej mody, lecz wygląd miał zniewieściały, obwisłe powieki, a głos tak znudzony, że Petrinie wydawało się to irytujące. Różnił się ogromnie od Fryderyka Broddingtona, którego Petrina w miarę jak go poznawała, lubiła coraz bardziej. Ale Fryderyk był zajęty wyłącznie Claire, więc Petrina chcąc nie chcąc musiała być miła dla wicehrabiego, i choć ją drażnił, nawiązać z nim grzeczną rozmowę. Konwersacja ta jednak nie bardzo się kleiła i Petrina odniosła wrażenie, że Claire zmusiła brata do wzięcia udziału w tym wieczorze, a on myślami był gdzie indziej. Mimo to odpowiadał na jej pytania, a nawet zamówił dla wszystkich znakomitą szynkę, za którą tu się płaciło ogromne sumy, oraz szampana, który jakością nie dorównywał podawanemu w Staverton House. Petrina z zainteresowaniem przypatrywała się rotundzie, w której, jak słyszała, znajdowały się portrety króla Henryka VIII i Anny Boleyn pędzla Hogartha. Z loży widać było dokładnie scenę i podium dla orkiestry, mieszczące się w czymś w rodzaju chińskiej pagody, ozdobione herbami księcia Walii, obecnego regenta. Orkiestra grała, niektórzy goście tańczyli, lecz większość przechadzała się tylko, wypatrując znajomych w świetle pięciu tysięcy lamp, które czyniły Vauxall najlepiej oświetlonym miejscem w Londynie. - O której rozpocznie się przedstawienie? - zapytała Petrina wicehrabiego. - Zapewne niebawem - odrzekł. - pójdę się dowiedzieć. Opuścił lożę tak skwapliwie, że Petrina domyśliła się, że z jakiegoś powodu chce być sam. Nie zmartwiło jej to jednak, gdyż mogła bez przeszkód przypatrywać się przechodzącym obok ludziom. Fryderyk Broddington mówił zapewne Claire o swojej miłości, bo na jej twarzy wykwitły rumieńce, z którymi wyglądała bardzo ładnie. Petrina odsunęła się pod ścianę loży, żeby im nie przeszkadzać. Z tego miejsca zupełnie nie było słychać ich rozmowy, natomiast zza przepierzenia odgradzającego lożę Petrina usłyszała znajomy głos i bardzo wyraźnie wypowiedziane słowa: - Ona nie tylko pięknie śpiewa, ale jest też urzekająca, co nasz kochany hrabia znakomicie docenił. - Przeklinam go każdego dnia za to, że mnie pokonał i odebrał moją zdobycz - odpowiedział drugi mężczyzna. - Przechwalasz się, Ranelagh - powiedział pierwszy i Petrina nie miała już wątpliwości, że głos należał do lorda Rowlocka. Wiedziała również, kim jest drugi rozmówca, ponieważ księcia Ranelagh spotkała na jednym z balów i nawet z nim tańczyła. Był to nadęty, pewny siebie młody człowiek, który wyraźnie dawał jej odczuć, że nie jest nią zainteresowany. - Słyszałem, że Staverton kupił Yvonne dom przy Pardise Row w dzielnicy Chelsea, a także obdarował ją powozem zaprzężonym we wspaniałe konie - kontynuował opowieść lord Rowlock. - A ja nie tylko słyszałem o tym domu, ale byłem tam osobiście - odrzekł książę. - Wielkie nieba! A jakim to sposobem? - zawołał lord Rowlock. - Chyba nie przez dziurkę od klucza. Nie sądzę, żeby hrabia sam pokazywał ci ten dom. - Mam swoje sposoby - odparł książę z dumą. - Bo trzeba ci wiedzieć, Rowlock, że ta francuska ślicznotka ma do mnie słabość. - Lord Rowlock milczał, a książę mówił dalej: - Byłem z nią szczery od samego początku. Powiedziałem jej, że nie jestem tak bogaty jak Staverton i zawarliśmy przyjazny układ. - Jaki układ? - zapytał Rowlock. Petrina nie widziała wyrazu twarzy księcia Ranelagha, ale była przekonana, że musiał być bardzo z siebie dumny i zapewne mrugał znacząco do swego przyjaciela. - Gdy kota nie ma, myszy harcują, wiesz jak to jest - rzekł wykrętnie. - Co chcesz przez to, powiedzieć? - dopytywał się lord Rowlock. - Sam się domyśl - rzekł książę. - Staverton nie zawsze bywa w Londynie, a poza tym, kiedy jest z zaborczą lady Izoldą, nie pokazuje się w Chelsea. - A więc ty... - zaczął lord Rowlock. - Jedno jest pewne, że jestem osobą mile widzianą w domu tego francuskiego słowika - rzekł książę. - Ależ człowieku - wykrzyknął lord Rowlock - musisz bardzo uważać na Stavertona. On jest doskonałym strzelcem i, jak sądzę, nie życzyłby sobie, żeby ktoś kłusował na jego łowieckim terenie. - Ależ ja jestem niezwykle dyskretny - powiedział książę. - Zresztą Yvonne nie chciałaby utracić tak hojnego protektora. Gdybyś widział, jaką biżuterię jej ofiarował. - Muszę przyznać, że jesteś odważniejszy ode mnie - zauważył lord Rowlock. - W naszym środowisku niezbędna jest odwaga i zdecydowanie - oświadczył książę. - I ty w to wierzysz? - zapytał lord Rowlock już innym tonem. - Zawsze biorę z życia to, na co mam ochotę - rzekł książę. - Oczywiście, jest z tym związane pewne ryzyko. - Roześmiał się, a potem dodał: - Gdy jestem sam na sam z kochanką Stavertona w jego łóżku, gdy pijam jego doskonałe wina, mogę sobie pogratulować zręczności i sprytu. - Wypijmy za powodzenie twojej sprawy - rzekł lord Rowlock. - Wypijmy twoje zdrowie, Ranelagh. Podsunąłeś mi pewien pomysł i gdy moje plany się powiodą, podziękuję ci za to. - Cieszę się, że mogłem się na coś przydać - odrzekł książę. Petrina usłyszała stuknięcie kieliszków. Choć podsłuchiwała z zainteresowaniem, teraz ogarnęła ją złość na księcia Ranelagha i lorda Rowlocka za wyśmiewanie się z hrabiego i za tę pewność, że wystrychnęli go na dudka. Nie miała jednak czasu na dłuższe rozmyślania, bo pojawił się wicehrabia Coombe z wiadomością, że Yvonne Vouvray zaraz rozpocznie swój występ. Ledwo wicehrabia zdążył usiąść, przy dźwięku bębnów pojawił się mistrz ceremonii, zapowiadając wejście primadonny. - Szanowni państwo! Panie i panowie! Dziś wieczór dostąpimy zaszczytu wysłuchania śpiewu najznakomitszej w Europie primadonny. Urodzona we Francji, występowała w operze paryskiej, i w mediolańskiej La Scali. Nazwano ją dla jej wspaniałego głosu francuskim słowikiem. Panie i panowie, oto Yvonne Vouvray! Rozległy się oklaski, a mistrz ceremonii wprowadził na estradę znakomitą sopranistkę. Nawet z dużej odległości, dzielącej loże od estrady, Petrina mogła docenić urodę Francuzki. Miała czarne włosy, ciemniejsze niż lady Izolda, na których w scenicznym oświetleniu igrały błękitne refleksy, ogromne oczy ocienione długimi rzęsami i karminowe usta. Ubrana była w bardzo wymyślną, przybraną diamencikami mieniącą suknię, co sprawiało wrażenie, że śpiewaczkę spowija księżycowa poświata. Gdy zaczęła śpiewać, okazało się, że w pełni zasługuje na zachwyty słuchaczy i krytyków. Podczas występu umilkły wszelkie rozmowy, zaległa cisza świadcząca o uznaniu publiczności, co dla wykonawcy jest największą nagrodą. W brzmieniu jej głosu było pewne podobieństwo do głosu młodych chłopców, lecz wygląd miała urzekający i bardzo kobiecy. Mimo zmysłowości, jaką rozsiewała dokoła, miała też w sobie coś z młodej bogini. Słuchając śpiewu Petrina czuła siłę przyciągania jej głosu, a patrząc na wybitną urodę śpiewaczki czuła w sercu szarpiący ból. ,,Ona jest urzekająca, więc nic dziwnego, że on... - pomyślała. Bolało ją, że ta wspaniała kobieta o słowiczym głosie należała do hrabiego. Przez moment zastanawiała się, skąd się bierze ten ból, czemu rani ją boleśnie śpiew Yvonne Vouvray. Nagle uświadomiła sobie prawdę i omal nie krzyknęła z przerażenia. Była zazdrosna, zazdrosna o kochankę hrabiego. To uczucie sprawiało ból tak silny, jakby ktoś przebił jej ciało mieczem. Była zazdrosna, bo kochała hrabiego! Rozdział 5 Otrzymałam dla nas zaproszenie na dziś wieczór do Devonshire House - oznajmiła księżna Petrinie. - Nie jesteśmy tu potrzebne, bo mój wnuk urządza w domu przyjęcie. - Przyjęcie? - zdziwiła się Petrina sądząc, że będą na nim obecni tylko panowie. Księżna wdowa uśmiechnęła się. - Książę regent zaprosił się sam - rzekła. - I pomimo obecności pięknych dam, rozmowy będą się toczyć wokół zupełnie innej istoty płci żeńskiej. - Petrina spojrzała na księżną pytająco, a ta kończyła: - Durwin jest przekonany, że jego klacz Bella wygra wyścigi w Ascot, książę regent ma nadzieję, że zwycięstwo przypadnie jego koniowi. Petrina domyślała się, że spory będą burzliwe i włączą się do nich też inni członkowie Jockey Clubu. Trochę ją ubodło, że nie została zaproszona. Jakby czytając w jej myślach, księżna odezwała się: - Książę regent gustuje w kobietach dojrzałych i towarzysko obytych. Zapewne przyprowadzi ze sobą lady Hertford. Jestem też przekonana, że w taki czy inny sposób lady Izolda postara się o zaproszenie. W głosie księżnej zabrzmiała ostra nuta. Nie lubiła lady Izoldy, lecz niechęć Petriny do tej kobiety była jeszcze większa. Odkąd się przekonała, że kocha hrabiego i jest o niego zazdrosna, to uczucie rosło w niej z każdym dniem. Cierpiała istne męki na wspomnienie uroku Yvonne Vouvray i niewątpliwie urody Izoldy Herbert. Oczywiście Petrina nie miała pojęcia, że ciągłe narzucanie się lady Izoldy denerwowało hrabiego, a cały plik nie otwartych listów od niej spoczywał u niego na biurku. Obserwowała natomiast jak na każdym balu czy przyjęciu, w którym brała udział, lady Izolda krążyła dokoła hrabiego, nie odstępując go ani na krok. Ponadto Petrina niemal codziennie widziała posłańca w liberii lady Herbert, pojawiającego się w domu hrabiego. ,,Właściwie to jestem zadowolona, że nie zostałam zaproszona na przyjęcie urządzane przez hrabiego’’ - pomyślała. Czułaby się niezręcznie, bawiąc panów posadzonych obok niej, a jednocześnie wciąż zerkałaby w stronę hrabiego siedzącego oczywiście przy lady Herbert. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że nie minie wiele czasu, a ich zaręczyny zostaną ogłoszone oficjalnie. - Kocham go! - mówiła do siebie w ciemnościach nocy, a także za dnia, kiedy wypatrywała jego pięknej postaci i przystojnej twarzy z nieodłącznym cynicznym uśmieszkiem. Hrabia zachowywał się wobec niej bardzo uprzejmie i, jak obiecał, zaprowadził ją do pastora przy kościele św. Jakuba na Piccadilly. Petrina musiała wysłuchać opowieści pastora o działaniach podejmowanych w celu pomagania podrzutkom, które wyrodne matki zostawiają nawet pod drzwiami kościoła. Była również mowa o braku środków, który nie pozwala na zrobienie wszystkiego, co należałoby w tej sprawie. 0 Czy mógłby ktoś, może nawet jakaś kobieta, dyżurować na stacjach dyliżansów i wypatrywać młodych dziewcząt przybywających do Londynu w poszukiwaniu pracy, dawać om nocleg i pomagać w znalezieniu służby? - pytała Petrina. - To dobry pomysł, panno Lyndon - odpowiedział duchowny - ale szczerze mówiąc, brak chętnych do pomocy. Ponadto nie wydaje mi się, żeby młode osoby przybywające z prowincji chciały słuchać kogoś obcego, nawet gdyby działał dla ich dobra. Petriny nie przekonał ten argument i po opuszczeniu plebanii próbowała pozyskać hrabiego dla swego pomysłu, zapewniając, że nie byłoby trudno go wykonać. - Spróbuję o tym porozmawiać na policji - odrzekł hrabia. - Taka wiejska dziewczyna mogłaby czuć się wystraszona w obecności policjanta - tłumaczyła Petrina. - To powinna być jakaś starsza kobieta, która bez trudu zdobyłaby zaufanie przyjeżdżających dziewcząt i z łatwością przekonała je o niebezpieczeństwie na jakie się narażają. Hrabia nie powiedział tego Petrinie, choć dobrze wiedział, że na młode dziewczyny czekają tak właśnie wyglądające kobiety. Są to rajfurki, które mamiąc obietnicą dobrych zarobków wciągają swoje ofiary do domów rozpusty, skąd nie jest łatwo się wydostać. - Obiecuję, że zajmę się tym problemem - powiedział hrabia. - Rozmawiałem już z lordem Ashleyem, który należy do grupy reformatorów. Musisz być cierpliwa i nie oczekiwać natychmiastowych rezultatów. - Ale ja nie jestem cierpliwa! - odrzekła Petrina. - Przecież każdego dnia, każdej godziny niszczy się życie jakiejś dziewczyny, a ponadto wciąż przychodzą na świat niechciane dzieci. Mówiła z pasją, wobec której hrabia nie mógł pozostać obojętny. Nigdy nie spotkał kobiety, która troszczyłaby się o los innych kobiet, mniej szczęśliwych w życiu, biednych i poniżonych. On sam patrzył teraz inaczej na prostytutki krążące po ulicach, którymi przejeżdżał. Nawet podczas czytania gazet, zwracał większą uwagę na te problemy. Wielu przyjaciół hrabiego nie mogło wprost wyjść ze zdumienia, kiedy próbował z nimi rozmawiać poważnie na te tematy, cytując przerażające fakty z raportów specjalnej komisji. - Czyżby, drogi Staverton, nie było już innych kobiet, którymi mógłbyś się interesować, tylko ulicznice - zażartował jeden z członków parlamentu. Inni jednak traktowali jego wypowiedzi poważniej, pamiętając o znaczącej pozycji, jaką zajmował w Izbie Lordów. Hrabia był wprawdzie miły, rozmyślała Petrina, ale to wcale nie znaczyło, że się nią interesował. I czemu właściwie miałby to robić, mając przy sobie dwie urzekające piękne kobiety? Ponieważ była zakochana i jej myśli wciąż krążyły wokół osoby hrabiego, źle spała i bardzo zeszczuplała, na co zwróciła uwagę księżna wdowa. - Dobrze, że sezon ma się już ku końcowi - zauważyła. - Te nocne tańce odbiją się na twoim zdrowiu i urodzie, jeśli nie będziesz na siebie uważać. - A więc sezon ma się już ku końcowi! - westchnęła Petrina. Zastanawiała się, co dalej będzie robić i jakie względem nie plany ma hrabia. Nie ośmielała się o to pytać w obawie, że mógłby ją posłać na wieś lub do Harrogate. Wiedziała, że po wyścigach w Ascot książę regent wybiera się do Brighton. Za jego przykładem pojedzie tam wiele osób z najlepszego towarzystwa zamykając swoje londyńskie rezydencje, lub uda się na wieś, aby przebywać tam aż do jesieni. Petrina zapytała pana Richardsona, kto weźmie udział w przyjęciu w Staverton House dzisiejszego wieczoru i dostała do rąk listę zaproszonych gości. Było na niej dwanaście osób z księciem regentem oraz panią Hertford na czele. Oczywiście Petrinie rzuciło się w oczy nazwisko lady Izoldy Herbert. Petrina poszła wraz z księżną wdową na przyjęcie do Devonshire House, czując się jak kopciuszek, którego nie zaproszono na bal. Nie było to właściwie przyjęcie, lecz rodzinna kolacja, dlatego wróciły do domu wcześnie, a gdy znalazły się w holu majordomus oznajmił: - Panie właśnie udały się do salonu, Wasza Wysokość, a panowie pozostali w jadalni. - To dobrze się składa, bo będziemy mogły przemknąć na górę, nie zwracając niczyjej uwagi - rzekła księżna z uśmiechem.- Ucałowała Petrinę w policzek i dodała: - Dobranoc, kochanie. Nie czekaj na mnie. Wiesz, że wchodzę po schodach bardzo powoli. - Dobranoc pani - odrzekła Petrina dygając, a gdy zobaczyła, że księżna zaczyna powoli wspinać się na schody, odezwała się: - W błękitnym saloniku jest książka, którą chciałabym przeczytać. Pójdę po nią. Wiedziała, że nikogo w tym pokoju nie spotka. Wzięła książkę i czasopisma, które zaczęła przeglądać rano. Właśnie zmierzała w stronę drzwi, kiedy nagle zapragnęła wyjść na świeże powietrze. Była przekonana, że po położeniu się do łóżka długo nie zaśnie. Przez dwa ostatnie dni było bardzo gorąco, nawet jazda po parku nie sprawiała przyjemności, dlatego przyszła jej ochota ochłodzić się nocnym powietrzem. Petrina odłożyła książki, odsunęła ciężkie aksamitne zasłony i wyszła na taras. Znalazłszy się na zewnątrz usłyszała dobiegające z salonu głosy oraz męski śmiech z jadalni, bo okna obu pomieszczeń wychodziły na ogród. Zeszła po schodach na trawnik. Dokoła panował orzeźwiający chłód. Gdy wyszła z zasięgu świateł, padających z okien pałacu, dostrzegła księżyc i gwiazdy, których blask był wystarczający, żeby odnaleźć drogę. Przypomniała sobie ogrodową ławeczkę, na której siedziała z hrabią tej pamiętnej nocy po wycieczce do domu Mortimera Sneldona. Zamierzała tam właśnie usiąść i przestać myśleć bez końca o lady Izoldzie i Yvonne Vouvray. Przecież było tyle innych spraw, którymi mogłaby się zająć. Ponieważ była zakochana, pragnęła wydać się hrabiemu najmądrzejsza i najpiękniejsza. On był taki inteligentny, więc niejednokrotnie musiał czuć się znudzony jej ignorancją w wielu sprawach. Nie doceniając własnych zalet, Petrina była przekonana, że lady Izolda zna się na polityce i na wyścigach, i w ogóle przewyższa ją pod każdym względem. - Ja też postaram się być taka! - mówiła do siebie Petrina. Książka, którą zamierzała wziąć na górę i czytać w łóżku, dotyczyła hodowli koni rasowych, a zwłaszcza wyścigowych. Gdy odszukała wzrokiem znajomą ławeczkę, spostrzegła ze zdumieniem że ktoś nagle z niej się podniósł i ukrył w krzakach. stanęła jak wryta. - Kto tam? - zawołała. - Nie było odpowiedzi. - Widziałam cię, więc nie ma po co się chować - dodała. Sądziła, że to któryś ze służących wyszedł się ochłodzić, mimo iż nie wolno im było kręcić się po ogrodzie. Podeszła do ławki i w niezbyt gęstych krzewach ujrzała stojącą postać. - Proszę stamtąd wyjść - rzekła rozkazującym tonem. - Bo inaczej zawołam lokaja, żeby cię stamtąd wyciągną. Krzaki zaszeleściły i wynurzył się z nich mężczyzna. Nie widziała dokładnie jego twarzy, lecz była przekonana, że to ktoś obcy, a nie służący. - Kim pan jest? - zapytała. - I co pan tutaj robi? - Proszę mi wybaczyć - odpowiedział. - Chyba pan wie, że wdarł się pan do cudzego ogrodu. - Tak i już stąd znikam. Petrina spojrzała na niego niepewnie, a potem dodała: - Jeśli jest pan złodziejem lub włamywaczem, nie pozwolę na to. - Proszę mi wierzyć, panno Lyndon, że nie zamierzam nic ukraść. - Pan wie, jak się nazywam? - zapytała. - Tak. - Proszę mi wyjaśnić, po co i w jaki sposób pan się tu dostał? - Wolałbym nie odpowiadać na te pytania, ale może pani być przekonana, że żadna szkoda materialna nie wyniknie z mojej tu obecności i mogę natychmiast się ulotnić, jeśli pani sobie tego życzy. - Co pan rozumie przez ,,materialną szkodę’’? - zapytała. Nieznajomy uśmiechnął się, a ona spostrzegła, że młody, może dwudziestokilkuletni, i porządnie ubrany. Choć nie widziała go dokładnie, orientowała się, że nie wygląda na dżentelmena. - Kim pan jest? - powtórzyła pytanie. - Nazywam się Nicholas Thornton, lecz moje nazwisko nic pani nie powie. - Czym się pan zajmuje? - Jestem reporterem. - Pan jest reporterem - powtórzyła jak echo, a potem dodała: - Więc jest pan tu po to, żeby zrelacjonować, co się dzieje dzisiejszego wieczoru? Jestem pewna, że hrabia nie byłby z tego powodu zadowolony. To prywatne przyjęcie. Wiedziała, że kiedy książę regent przebywa w gronie przyjaciół, zachowuje się szczególną ostrożność, żeby szczegóły spotkania nie dostały się do prasy. - Mogę panią zapewnić, panno Lyndon - powiedział uśmiechając się Nicolas Thornton - że udział jego królewskiej mości w tym przyjęciu nie jest głównym powodem mojej obecności. - A więc co? - zainteresowała się Petrina. - Tego nie mogę pani wyjawić - rzekł. - Byłbym jednak bardzo wdzięczny, gdyby pozwoliła mi pani tu zostać. - Jak pan się tutaj dostał? - Przeskoczyłem przez mur - odpowiedział. - Właściwie to powinnam wezwać pomoc, żeby pana stąd wyrzucono, bo wdarł się pan na cudzy teren. - Zdaję sobie z tego doskonale sprawę, lecz znając panią, jako osobę wrażliwą na los innych, biedniejszych od pani ludzi, mam nadzieję, że jednak pani tego nie uczyni. - Skąd pan wie, że zajmuję się losem innych ludzi? - zapytała. - Słyszałem o dawaniu przez panią pieniędzy kobietom trudniącym się nierządem na ulicy. - Jeśli pan o tym słyszał, proszę tego nie opisywać w swojej gazecie - błagała Petrina. - To by rozgniewało mojego opiekuna. I mnie także nie potrzebne publiczne ujawnienie takich spraw. - Ponieważ Nicholas Thornton milczał, Petrina mówiła dalej: - Bardzo pana proszę, żeby mi pan zrobił tę łaskę. - A więc ja również panią o coś poproszę - odezwał się. - O co? - Żeby pani pozwoliła mi tu zostać. - Mogłabym to uczynić, gdyby mi pan wyjawił powód, dla którego się tu znalazł. - Opowiem, jeśli mi pani przyrzeknie, że się pani nie rozmyśli i nie wyrzuci mnie stąd. - Podejmę decyzję, kiedy mi pan wszystko powie - odrzekła. Pragnęła za wszelką cenę zachować ostrożność, a jednocześnie wiedziała, że nadanie publicznego rozgłosu jej pomocy dla prostytutek rozzłościłoby hrabiego i wprawiło w szok księżnę wdowę. Usiadła na ławce, czują się dość niepewnie. - Niech mi pan wszystko opowie - rzekła - a ja postaram się być wyrozumiała. - To miło z pani strony, panno Lyndon - odparł Nicholas Thornton siadając obok - ponieważ ta cała sprawa jest dla mnie niezwykle ważna. - A to czemu? - Bo jeśli uda mi się jeszcze dzisiaj zrobić ten reportaż, będzie to miało wielki wpływ na całe moje życie. - Jak to możliwe? - Czy słyszała pani o Williamie Hone? - Nie wydaje mi się - odparła Petrina. - Jest to bardzo znana postać w świecie dziennikarskim - wyjaśnił Nicholas Thornton. - Od 1796 roku, kiedy w wieku szesnastu lat wstąpiłem do londyńskiego stowarzyszenia korespondentów prasowych, należy do grona reformatorów. - A co on robi? - zapytała Petrina. - Wydaje własne pismo Weekly Reformists Register. - Słyszałam o nim, a nawet czytałam kilka numerów. - Pisuję nieraz do tego pisma - mówił Nicholas Thornton. - Jednak z powodu uwięzienia Williama Hone’a, pismo straciło na znaczeniu. - I co się z nim teraz dzieje? - zainteresowała się Petrina. - Po wyjściu na wolność postanowił wydawać pismo zatytułowane John Bull i mnie zaproponował tam miejsce, jeśli wszystko pomyślnie się ułoży na co liczę. - Ale to pismo jeszcze nie zaczęło się ukazywać? - Wprowadzenie nowego tytułu prasowego wymaga czasu - rzekł Nicholas Thornton. - Na razie mam pokazać Eilliamowi Hone’owi, co potrafię, a on obiecał zamieścić moje prace w piśmie swego przyjaciela. - Rozumiem - rzekła Petrina - ale dlaczego historia związana z tym domem jest dla pana tak ważna? - Gdyby mnie pani zmusiła do opuszczenia ogrodu - wyznał szczerze - musiałbym raczej wykorzystać pani historię niż tę, którą sobie zamierzałem zakradając się tutaj. Mówił spokojnie lecz czuła, że usiłuje ją szantażować. - A więc słucham, co ma mi pan do powiedzenia - rzekła. - Czy pani zna lady Izoldę Herbert? - zapytał. - Oczywiście. - Wie pani zapewne, że wszyscy oczekują, iż lada moment zostaną ogłoszone jej zaręczyny z hrabią Stavertonem. - Tak, wiem o tym - odrzekła Petrina cicho. - A więc sytuacja tak się przedstawia - kontynuował Nicholas Thornton - że hrabia ociąga się ze zrobieniem decydującego kroku, który uczyniłby lady Izoldę hrabiną Staverton. - Petrina milczała, czując, jak wypowiadane przez Thorntona słowa ranią ją głęboko, a on mówił dalej: - W tej sytuacji lady Izolda obmyśliła pewien podstęp. - Podstęp? - zdziwiła się Petrina.. - Jaki? - Poprosiła mnie, żebym tu czatował i zanotował dokładny czas, kiedy opuści przyjęcie. Ma to nastąpić kilka godzin po wyjściu księcia regenta. - Nie rozumiem, co pan chce przez to powiedzieć - rzekła, lecz w głębi serca domyśliła się, co to wszystko miało znaczyć. W tym, że jakaś gazeta odnotowuje udział księcia w przyjęciu w Staverton House nie było nic dziwnego. Plotkarzy z wyższych sfer zaintersowałaby przede wszystkim informacja, że lady Izolda Herbert opuściła gościnny dom hrabiego Stavertona dopiero nad ranem. Oczywiście nie obeszłoby się bez spekulacji, z jakiego powodu wizyta tak bardzo się przedłużyła. W takiej sytuacji hrabia ratując honor damy byłby zmuszony zaproponować jej małżeństwo. Petrina podejrzewała, że hrabia wracał od Izoldy tego wieczoru, kiedy ją przyłapał, jak z ukradzionymi listami zsuwała się po rynnie domu Mortimera Sneldona. Wiedziała, że dom lady Izoldy znajduje się w niewielkiej odległości od siedziby hrabiego. Jednak hrabia zachowywał dyskrecję, wracając do domu bocznym wejściem, natomiast lady Izolda nie mieszkałaby postawić na nogi wszystkich, żeby uniemożliwić hrabiemu twierdzenie, że gazeta napisała nieprawdę. Sypialnia hrabiego mieściła się we wschodnim skrzydle i być może polecono Nicholasowi Thorntonowi, żeby obserwował okna od strony ogrodu, wspominając niby przypadkiem, że tylko w tych oknach paliło się światło, podczas gdy inne były ciemne. Był to podstęp, na jaki lady Izolda mogła się zdobyć wiedząc, że hrabia jest człowiekiem honorowym i w takiej sytuacji nie mógłby odmówić poślubienia jej. Petrina przybywszy do Londynu miała okazję zapoznać się z niepisanymi zasadami kodeksu towarzyskiego obowiązującego w wyższych sferach. Dżentelmen mógł się upijać, tracić ogromne sumy, mieć liczne kochanki, lecz musiał pilnie przestrzegać kodeksu. Należało strzec dobrej reputacji damy i dlatego hrabia byłby zmuszony do zadośćuczynienia, nawet w formie małżeństwa, gdyby dopuścił się w tym względzie uchybienia. Trzeba przyznać, że plan lady Izoldy został obmyślany bardzo sprytnie, choć Petrina była nim oburzona. Hrabia powiedział jej kiedyś, że nie zamierza żenić się ani z lady Izoldą, ani z żadną inną kobietą. Wierzyła mu, lecz jednocześnie czuła palącą zazdrość, bo podejrzewała, że miłosne liściki przesyłane wciąż przez lady Izoldę zmiękczają jego upór. Teraz dopiero pojęła, że chciano go zmusić do czegoś, na co nie miał ochoty. Postanowiła go ratować. Cały czas zastanawiała się, co powinna uczynić, kiedy Nicholas Thornton odezwał się niespodzianie: - Mam nadzieję, że mi pani dopomoże. Gdy dotarło do niej znaczenie tych słów, zaczęła myśleć gorączkowo, co zrobić, żeby nie zaszkodzić hrabiemu. - Ile panu zapłaci lady Izolda za ten artykuł w gazecie? - zapytała. - Dziesięć suwerenów - odparł Nicholas Thornton. - Dam panu dwadzieścia - powiedziała szybko. - To bardzo uprzejmie z pani strony, panno Lyndon - rzekł. - Przyjmuję pani warunki, tylko muszę koniecznie mieć jakąś pikantną historyjkę dla pisma, bo od tego zależy cala moja przyszłość. - Pikantna historyjka! - powtórzyła, wytężając umysł i nagle przyszło jej do głowy, więc zawołała: - Czy jeśli dam panu dwadzieścia suwerenów i podsunę temat takiej historyjki z wyższych sfer, obieca pan zostawić hrabiego w spokoju i nie wiązać jego osoby z lady Izoldą Herbert? - Ale to musi być coś ciekawego - domagał się Nicholas Thornton. - To będzie bardzo ciekawe - odparła Petrina. - A kogo będzie dotyczyła ta historyjka? - Księcia Ranelagh. - W porządku. Cokolwiek o nim napiszę zostanie przyjęte. - Niech pan posłucha... - zaczęła Petrina zniżając głos do szeptu. *** - Czy wybieramy się do Ascot? - zapytała Petrina księżną wdowę. Księżna potrząsnęła głową. - Mam nadzieję, że nie sprawi ci to wielkiej przykrości, ale jestem zbyt zmęczona, żeby wytrzymać tam całe trzy dni. - Rozumiem to w zupełności - odrzekła Petrina. - Przyjedziemy jednak na wyścig o główną nagrodę, Złoty Puchar - wyjaśniła księżna - żeby postawić na Bellę, co Durwinowi sprawi przyjemność. - To wspaniale - odezwała się Petrina, a po chwili wahania zapytała: - Czy hrabia pojedzie razem z nami? - Nie - odrzekła księżna. - On został zaproszony przez księcia regenta do zamku Windsor, a nas nie dotyczy to zaproszenie. - Po chwili dodała zjadliwym tonem: - Może to nawet dobrze, bo nie lubię, jak lady Hertford odgrywa rolę gospodyni. Wprost nie mogę ścierpieć tej kobiety! - W takim razie zostajemy w Londynie! - rzekła Petrina z uśmiechem. - Zaproszono nas na obiad do królewskiej loży w ostatnim dniu zawodów - wyjaśniła księżna. Zobaczysz, jak tam będzie zabawnie. Możesz pokazać się w nowej sukni, którą kupiłyśmy w ubiegłym tygodniu. - To wyśmienicie! - zawołała Petrina z entuzjazmem. Gdy została sama, napisała liścik i poleciła lokajowi zanieść go pod wskazany adres, co służącego mocno zdziwiło. Dwa dni później, kiedy hrabia wyjechał do Windsoru, zabierając ze sobą wspaniały powóz zaprzężony w kare konie, Petrina otrzymała odpowiedź na swój list. Przeczytała go, schowała do woreczka i udała się do saloniku księżnej wdowy. - Czy zaplanowała pani coś dla nas na dzisiejszy wieczór? - zapytała. - Nie otrzymałyśmy żadnego zaproszenia - odrzekła księżna. - Wszyscy pojechali do Ascot lub gotują się do wyjazdu. Nasz kolejny bal wypada dopiero w piątek, a więc już po wyścigach. - Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, wybiorę się na kolację do Claire. - Ależ oczywiście - rzekła księżna. - Ja natomiast będę miała okazję, żeby zjeść kolacje w łóżku. Ostatnio dokuczają mi nogi i doktor powiedział, że powinnam odpocząć. - A zatem przez następne dwa dni będzie pani miała okazję do wypoczynku - powiedziała Petrina. - Nawet gdyby pani nie chciała pojechać do Ascot we wtorek, nie będę miała o to żalu. - Ależ nie zobaczyłybyśmy wówczas, jak koń Durwina zdobywa pierwsze miejsce i wygrywa puchar - zawołała księżna. - Co tam nogi. Muszę być Ascot i podziwiać zwycięstwo Belli. - Jak pani sobie życzy! - uśmiechnęła się Petrina. - Proszę teraz nabierać sił. Była pani tak miła i towarzyszyła mi wszędzie, więc wcale się nie dziwię temu zmęczeniu. - To starość taka męcząca - odrzekła księżna. - Ale możesz być pewna, że za nic na świecie nie wyrzekłabym się udziału w twoim pierwszym sezonie towarzyskim. Petrina pocałowała ją i poszła do siebie, żeby ułożyć plan na dzisiejszy wieczór. Należało wyjechać z domu jednym z powozów hrabiego, który by ją dowiózł do domu Claire. Petrina wiedziała, że Claire przebywa w Ascot, więc kiedy lokaj w ich domu spojrzał na nią zdumiony, rzekła: - Zdaję sobie sprawę, że lady Claire nie ma w domu, lecz chciałabym zostawić dla niej wiadomość gdy wróci. Czy mogłabym napisać do niej krótki liścik? - Oczywiście, proszę panienki - odparł lokaj i zaprowadził ją do saloniku. Petrina napisała kilka słów zupełnie bez znaczenia, zapieczętowała list i wręczyła lokajowi. - Byłabym wdzięczna, gdyby lady Claire otrzymała mój list natychmiast po powrocie z Ascot. - Może panienka na mnie polegać - odparł lokaj. Otworzył przed nią drwi wejściowe, rozejrzał się, lecz nie zobaczył oczekującego na nią powozu. - Och, cóż za przykrość! - zawołała Petrina. - Stangret musiał mnie źle zrozumieć. Pomyślał pewnie, że zostaję na kolacji i odjechał. - Rzeczywiście, musiało zajść jakieś nieporozumienie - oświadczył lokaj. - Czy mogłabym prosić o przywołanie dorożki? - zapytała Petrina. Stało się zadość jej prośbie, dorożka podjechała, a woźnicy powiedziano, że ma ją odwieźć do Staverton House. Gdy tylko opuścili plac, podała inny adres, a kiedy pojawili się w dzielnicy Chelsea przy Paradise Row, Nicholas Thornton już tam na nią czekał. Wysiadła z dorożki i podała mu pieniądze, żeby zapłacił woźnicy za kurs. - Czy ma pan wszystko? - zapytała Thorntona. - Tak, w tej paczce - odpowiedział. - To dobrze - odrzekła. - A tu są pieniądze dla pana, zgodnie z obietnicą. Wręczyła mu kopertę, którą schował do kieszeni. - Czy zorganizował pan wszystko jak trzeba? - zapytała. - Tak zgodnie z planem - odpowiedział. - To właśnie jest ten dom. Wskazał ręką narożny budynek, który wydał się Petrinie bardzo atrakcyjny. Miał elegancki fronton z rzeźbionym portykiem. Wszystkie domy przy Paradise Row zostały zbudowane w czasach panowania Stuartów. Jedną z pierwszych mieszkanek była piękna księżna de Mazarin, która zdobyła serce króla Karola II. Monarcha przeznaczył dla niej uposażenie w wysokości czterdziestu tysięcy funtów rocznie, lecz księżna miała żyłkę do hazardu i po śmierci króla, kiedy jej długi sięgnęły astronomicznych sum, osiadła na stałe w domu przy Paradise Row. ,,Królewska kochanka i kochanka hrabiego w tym samym domu!’’ - pomyślała Petrina, lecz wkrótce porzuciła te myśli, żeby posłuchać, co miał jej do zakomunikowania Nicholas Thornton. - Niedaleko stąd znajduje się pusty dom - powiedział. Moglibyśmy tam usiąść na schodkach i zaczekać. - Tak będzie wygodniej - odrzekła Petrina. Pozwoliła się zaprowadzić pod nie zamieszkany budynek, skąd nie niepokojeni przez nikogo mogli obserwować frontowe drzwi domu Yvonne Vouvray. Nicholas Thornton wytarł chusteczką kamienny stopień, żeby Petrina mogła usiąść. Cały czas czuła, że robi coś niewłaściwego. Jednocześnie był to jedyny sposób, żeby uratować hrabiego od sideł zastawionych przez lady Izoldę. Dlatego zgodziła się na współpracę z Nicholasem Thorntonem. Właśnie zamierzała usiąść na schodku, kiedy Thornton powiedział: - Niech pani chwilę zaczeka, zrobię dla pani wygodniejsze siedzisko. Przyniosłem tu wcześniej nieco siana. Petrina dostrzegła wiązkę siana ukrytą w cieniu przed frontowym wejściem. Nicholas wziął trochę siana i wymościł siedzenie dla Petriny. - To będzie równie wygodne jak miększa poduszka - powiedziała ze śmiechem. Kiedy usiadła, Thornton wyjął z kieszeni zawiniątko i wręczył Petrinie. - Co to jest? - zapytała. - Coś do jedzenia - odpowiedział. - Pomyślałem, że może pani zgłodnieć. - Pan myśli o wszystkim - rzekła. - W każdym przedsięwzięciu ważne są szczegóły - powiedział o obydwoje roześmiali się. Otworzyła paczuszkę i znalazła w niej kanapkę z szynką i serem, którymi się podzielili. - Jak długo, pańskim zdaniem, będziemy tu czekać? - zapytała Petrina po dłuższym milczeniu. - Wydaje mi się, że niezbyt długo. - Skąd to przypuszczenie? - Bo słyszałem, że Yvonne Vouvray nie śpiewa dziś w Vauxhall. - Nie śpiewa dziś wieczorem w Vauxhall? - Nie. Dziś odpoczywa w domu. - Ale dlaczego? - Od kupca, który był właśnie w jej domu rankiem, dowiedziałem się, że urządza kolację dla jakiejś ważnej osobistości. - I pan myśli, że to prawda? To bardzo z jej strony nieostrożne. - Trudno coś powiedzieć na ten temat. Hrabia przebywa w Ascot, a w Vauxhall Gardens wystąpi inna śpiewaczka, więc publiczność nie poniesie straty. Nikogo nie interesuje, w jaki sposób Yvonne spędza wolny wieczór. - Oczywiście, ma pan rację - zgodziła się Petrina. - Która może być teraz godzina? - Musiałem zastawić zegarek - rzekł - ale wydaje mi się, że po ósmej. - Chyba się pan nie myli - oświadczyła. - Wyszłam z domu przed wpół do ósmej, ponieważ u mojej przyjaciółki kolację jada się wcześnie. - Widzę, że pani także zadbała o szczegóły - uśmiechając się pochwalił Nicholas Thornton. - Czy pamiętał pan o chłopcach? - zapytała, jakby sobie nagle o tym przypomniała. - Oczywiście - odpowiedział. - Proszę się o nic nie martwić. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. - Trochę pan chyba przesadza - rzekła. - Nie przesadzam - odpowiedział. - W istocie jestem równie podenerwowany jak pani. - Ale po panu tego nie widać - rzekła. Nie odpowiedział, tylko usiadł i począł wpatrywać się w narożny dom. Miał delikatną, wrażliwą twarz, było w nim coś, co sprawiało, że wydał się Petrinie godny zaufania. Była przekonana o jego inteligencji i umiejętności pisania. Szkoda że musiał zajmować się wulgarnymi plotkami, zamieszczanymi również w gazetach atakujących księcia regenta i rząd. Na pewno stać go było na pisanie poważnych artykułów. Postanowiła porozmawiać z nim o reformach, do których nawoływały takie pisma jak Courier czy John Bull. Lecz obecnie nie był to odpowiedni czas na takie rozmowy, teraz musieli skoncentrować się na wykonaniu planu, który sobie ułożyli. Jakby w odpowiedzi na ich oczekiwania, na ulicy pojawił się zamknięty powóz i zatrzymał przed narożnym domem. - To książę! - szepnęła Petrina rozpoznając herby na drzwiczkach. Nicholas Thornton skinął głową i obydwoje przypatrywali się, jak lokaj najpierw zadzwonił do drzwi, a dopiero potem otworzył drzwiczki powozu. Książę wysiadł i w wielkim pośpiechu skierował się do wejścia. Natychmiast drzwi się za nim zatrzasnęły, a powóz odjechał. Petrina poczuła złość nie do księcia, lecz wobec kobiety, która tyle otrzymawszy od hrabiego zdradzała go z innym. - Jak ona może tak postępować? - pytała samą siebie Petrina, zdumiona wyborem Yvonne, bo na niej książę nie robił najmniejszego wrażenia. Przypomniała sobie, jak ojciec mawiał nieraz: - Anglicy to snoby - od księcia poczynając, a na najniższym z jego sług kończąc. Tylko Francuzi przewyższają ich w snobizmie, bo to oni są największymi snobami w Europie. ,,Jak sądzę - pomyślała Petrina - książę stoi wyżej w hierarchii towarzyskiej od hrabiego’’. Przyszło jej też do głowy, że gdyby hrabia nic nie znaczył w wielkim świecie i tak by go kochała, i byłby dla niej niczym król. - Teraz musimy poczekać aż się ściemni - odezwał się Nicholas Thornton. Petrina przygotowana na długie czekanie poczęstowała się kanapką. Jednak czas przestał jej się dłużyć, kiedy, wbrew wcześniejszym postanowieniom, rozpoczęła z Nichlasem Thorntonem rozmowę o sytuacji w kraju. Wkrótce przeszli do spraw londyńskich, a wreszcie do losu kobiet, którym usiłowała pomagać. Dowiedziała się od Thorntona, że w osławionych ,,domach włóczęgów’’ przebywają nie tylko chłopcy, ale też dziewczęta. - Takich domów są setki - mówił Thornton. - Byłem w jednym z nich, to istne piekło. Opowiedział jej, jakiego doznał szoku, kiedy przybył po raz pierwszy do Londynu. Jego ojciec był adwokatem w małym miasteczku i pragnął, żeby syn przejął po nim firmę, lecz Nicholas chciał pisać. W Londynie przenosił się z jednej gazety do drugiej, aż w końcu spotkał Williama Hone’a i doszedł do przekonania, że przy jego pomocy będzie mógł pisać o tym, co go interesuje. Mówił też, że książę regent i wiele innych osób daje łapówki gazetom, żeby źle o nich nie pisały. Książę regent skłonny jest płacić duże sumy, żeby tylko nie zamieszczano jego karykatur. Jeden z najbardziej znanych karykaturzystów otrzymał od niego sto funtów za zrezygnowanie z opublikowania pikantnej karykatury. - To przykre, że sprawy, o których powinno się mówić i pisać, są tłumione - odezwała się Petrina. - Ma pani zupełnie rację - rzekł Thornton. - Przyrzekam pani, że we własnym piśmie, będę pisał prawdę. Petrina uśmiechnęła się. - Postaram się panu w tym dopomóc - rzekła Petrina. - To obietnica. Roześmieli się i zaczęli rozprawiać o korupcji, co zajęło im następne dwie godziny. W końcu powoli się ściemniło i ujrzeli światło w pokoju na pierwszym piętrze, na którego zapalenie czekali. Nicholas Thornton wcześniej zrobił plan domu Yvonne i wiedział, że tam mieści się jej sypialnia. Upłynęło jeszcze pół godziny. Teraz tylko dwie gazowe latarnie oraz księżyc rozpraszały ciemności. Nagle rozległ się odgłos kroków i pojawiło się dwóch dziesięcioletnich obdartusów. Nicholas Thornton przy powitaniu zwracał się do nich po imieniu. - Teraz wiesz, Bill, co masz robić - powiedział do wyższego. - Pędź ile sił w nogach do straży pożarnej i powiedz, że potrzebna jest pomoc przy Paradise Row. Niech się pośpieszą, bo dom należy do hrabiego Stavertsona, który płaci im za służbę. - Zrozumiałem, proszę pana - odpowiedział Bill. - Dajemy ci dziesięć minut na dotarcie do straży - mówił Nicholas Thornton. - Potem wracaj, a dostaniesz swoje pieniądze. - Będę z powrotem jak pan kazał - odezwał się Bill i ruszył biegiem. Nicholas dał drugiemu chłopcu resztki siana. - Przerzucisz to przez balustradę do sutereny, Sam - poinstruował chłopca. - Tylko uważaj, żeby warstwa nie była zbyt cienka. Sam przebiegł przez ulicę i wkrótce zobaczyli, jak wykonuje otrzymane polecenie, potem wrócił po resztę siana, na którym siedziała Petrina. W tym czasie Nicholas Thornton otworzył paczkę, którą przyniósł, i Petrina ujrzała rozmaite fajerwerki, zwłaszcza takie, które palą się długo, a nie tylko strzelają iskrami ku niebu. Podziwianie sztucznych ogni było bardzo popularne w Londynie i w Vauxhall często urządzano takie pokazy. Petrina jeszcze w szkole czytała o słynnych pokazach ogni sztucznych, jakie zorganizowano w Londynie dla uczczenia czwartej rocznicy bitwy nad Nilem. Oglądanie fajerwerków zawsze ją podniecało. Teraz, pomyślała, będą przynajmniej służyć jakiemuś celowi. Thornton przyniósł ich tyle, że bez wątpliwości, ich plan uda się wyśmienicie. Usiedli czekając i dopiero teraz spostrzegła zdenerwowanie swojego towarzysza. Ręce mu drżały, ale w końcu udało mu się powiązać razem wszystkie fajerwerki. - Bill powinien właśnie powiadamiać straż pożarną - powiedział. Przeszedł na drugą stronę ulicy, zabierając fajerwerki. Petrina pozostała na swoim miejscu i niewiele widziała z tego, co on robi. Wkrótce ujrzała pierwszy błysk i zobaczyła, że Thornton wrzuca fajerwerki za balustradę sutereny na przygotowane siano. Ściana domu natychmiast stanęła w czerwonej poświacie. Nicholas wrzucił pozostałe fajerwerki, rozległ się odgłos wybuchu, siano zapaliło się, a płomienie i iskry z fajerwerków zaczęły obejmować ściany budynku. Nicholas wrócił do niej i obydwoje przyglądali się pożarowi. Petrina milczała. Nagle Sam, zgodnie z instrukcją, podbiegł do frontu narożnego domu, krzycząc z całych sił: ,,Pali się! Pali się’’. W chwilę później okno sypialni otworzyło się i Petrina ujrzała głowę księcia. Schował się szybko, a w tym samym momencie dzwoniąc przeraźliwie na ulicy pojawił się wóz z sześcioma strażakami, wyposażony w metalową drabinę i skórzany wąż do wody. Były to najświeższe wynalazki, które weszły w życie w 1816 roku. Mundury strażaków robiły na patrzących duże wrażenie. Ubrani byli w czerwone spodnie, wysokie buty, granatowe kurtki i czarne kapelusze. Była to najlepsza i najlepiej wyposażona brygada w całym mieście. Gdy tylko się pojawili, zaczęli łomotać do drzwi, wzywając mieszkańców do natychmiastowej ewakuacji. Petrina była pewna, że książę i Yvonne Vouvray byli już w holu gotowi do wyjścia. Istotnie, wkrótce pojawili się na chodniku. Książę miał na sobie tylko pantalony, a goły tors przysłaniał zieloną kapą ściągniętą z łóżka. Natomiast Yvonne nosiła różowy negliż ozdobiony koronkami i wstążkami. Włosy miała rozpuszczone i, mimo przestrachu, wyglądała bardzo atrakcyjnie. Przeszli na drugą stronę ulicy, żeby nie utrudniać pracy strażakom. Ogień zgasł bardzo szybko i było oczywiste, że dom nie doznał żadnego szwanku. Teraz Nicholas Thornton podszedł do stojącej na chodniku pary. - Czy Wasza Książęca Mość ma coś do powiedzenia w sprawie pożaru? - usłyszała Petrina zdawane pytanie. - Nie mam nic do powiedzenia - rzekł ostrym tonem książę. - I dlaczego zwraca się pan do mnie ,,Wasza Książęca Mość’’? - Sądzę, że mam przyjemność z księciem Ranelagh - mówił Nicholas. - To nieprawda. Zabraniam panu wypisywać takie bzdury. - Czytelnicy są bardzo zainteresowani wszystkim, co dotyczy mademoiselle Yvonne Vouvray. - Nie życzę sobie, żeby cette histoire została opublikowana - przerwała mu Yvonne. - Proszę odejść! Allez! Precz! Nie życzymy sobie raportu w gazecie! - W pełni to rozumiem - rzekł Nicholas Thornton. Ukłonił się i próbował odejść, ale książę go zatrzymał. - Popatrz no tutaj, człowieku. Mówił cicho, lecz Petrina domyśliła się, o co chodzi. Proponował Nicholasowi łapówkę, nieświadom, że już mu zapłacono, bo Petrina przewidziała taki przebieg sprawy. - Jeśli książę zaoferuje panu pieniądze za milczenie - mówiła do Thorntona, gdy przygotowywali swój plan - ja dam panu więcej. Nie chcę, żeby pan tracił pieniądze tylko dlatego, że mi pan dopomógł. - Pomagam również sobie - odpowiedział. - Ale pan nie ma pieniędzy i był pan dla mnie bardzo uprzejmy - rzekła. Przyszło jej na myśl, że oddałaby cały swój majątek, żeby tylko hrabia nie ożenił się z Izoldą Herbert. Kiedy ujrzała, jak Nicholas Thornton kieruje się w jej stronę, pomyślała, że udało się jej za jednym strzałem ustrzelić nie jednego ptaka, lecz dwa. Uratowała hrabiego przed dwiema kobietami, których szczerze nienawidziła. Rozdział 6 Przyniosłam bransoletkę i broszkę, które miałam na sobie wczorajszego wieczoru - odezwała się Petrina do pana Richardsona. - Chciałabym coś sobie wybrać na dzisiejszy wieczór. - Bardzo proszę, panno Lyndon - odparł. - Czy potrzebuje pani naszyjnika, czy broszki? - Chyba naszyjnika - powiedziała Petrina. - Wystąpię w turkusowej jedwabnej sukni, więc sądzę, że naszyjnik z turkusów będzie do tego najstosowniejszy. Sekretarz otworzył sejf i wyjął kilka szkatułek mieszczących co najmniej z tuzin rozmaitych naszyjników. Kolekcja biżuterii w Staverton House była tak bogata, że znajdowało się w niej po kilka kompletów biżuterii z najbardziej cenionych kamieni - brylantów, rubinów, szmaragdów, szafirów, turkusów i topazów. Petrina odnosiła wrażenie, że każdy następny komplet, który pożyczała, jest piękniejszy od poprzedniego. Miała do wyboru trzy turkusowe naszyjniki. W jednym turkusy były otoczone brylantami, w drugim perłami, a w trzecim rubinami i szafirami. Kiedy próbowała dokonać wyboru, wszedł służący i powiedział: - Przyniosłem klucze od domu przy Paradise Row, proszę pana. - Dziękuję, Clements - rzekł pan Richardson. - Powieś je na tablicy. Na ścianie była zamocowana tablica, na której wisiały klucze od Staverton House oraz innych domów, będących w posiadaniu hrabiego. Nie mogła ukryć zadowolenia, bo pojęła, że Yvonne Vouvray opuściła dom przy Paradise Row, a tym samym hrabia uwolnił się od niej. Sprawozdanie z pożaru najpierw zamieścił oczywiście Courier, a później przedrukowały inne gazety. Pojawiły się również humorystyczne rysunki przedstawiającego księcia i Yvonne przed domem gaszonym przez dzielnych strażaków. Smaku całej historii dodała wiadomość, że pożar spowodowały fajerwerki. Zastanawiano się, czy było to dzieło jakiegoś dowcipnisia, czy też małych łobuziaków. Cała sprawa wywołała wielkie zainteresowanie i choć Petrina nie wiedziała, co pomyślał o tym wszystkim hrabia, jego natychmiastową reakcją było wycofanie swojej protekcji dla Yvonne Vouvray. A zatem plan Petriny powiódł się w zupełności i była z tego powodu bardzo rada. Kiedy szła na górę przebrać się w kostium do konnej jazdy, zastanawiała się, czy pozbycie się lady Izoldy pójdzie równie łatwo. Księżna wdowa źle się czuła, więc Petrina wstąpiła do jej pokoju, żeby powiedzieć o konnej przejażdżce, na którą wybierała się w towarzystwie stajennego. - Dobrze dziś wyglądasz, moja droga - zauważyła księżna, widząc uśmiech na twarzy Petriny. - To z powodu pięknej pogody - odrzekła Petrina. - Szkoda, że pani samopoczucie się nie poprawia. - Postaram się wstać z łóżka na obiad - rzekła księżna. - Gdybym się jednak nie czuła na siłach, musisz mi to wybaczyć. - Gdyby pani nie decydowała się zejść na dół, to możemy zjeść obiad tutaj - powiedziała Petrina. - Bądź tak dobra i dowiedz się, co porabia Durwin - poprosiła księżna. A potem przypomniawszy sobie coś, zawołała: - Ach, prawda! Przecież on wybiera się na wyścigi do Chiswick. - A więc zjemy obiad same - zauważyła Petrina. Opuściwszy pokój księżnej zbiegła szybko po schodach. Koń, na którym zwykle jeździła, już czekał przed głównym wejściem. Podstawiono również powóz hrabiego zaprzężony w kare konie, które szczerze podziwiała, więc podeszła, żeby pogładzić je po pyskach. - Zapomniałem cię zapytać - usłyszała głos hrabiego - czy robisz postępy w powożeniu? Nie słyszała jak się zbliżał, a gdy odwróciła się, on stał obok. Wyglądał olśniewająco i na jego widok serce skoczyło jej z radości. - Abby bardzo mnie chwalił - powiedziała - a jak sam pan twierdził, on zna się świetnie na powożeniu. - Jeśli Abby był zadowolony z twoich postępów, to musisz wcale nieźle prowadzić zaprzęg - rzekł hrabia. - Założę się, że pewnego dnia zechcesz powozić i tymi końmi. Oczy Petriny zalśniły z zachwytu. - Czy pan na to pozwoli? - zapytała. - To byłby najwspanialszy prezent, jakim mógłby mnie pan obdarzyć. - A zatem musimy umówić się na przejażdżkę - rzekł hrabia z uśmiechem. Jej oczy lśniły jak gwiazdy, a on patrzył na nią zupełnie inaczej niż dotychczas. W tej chwili przerwano im rozmowę. - Proszę wybaczyć - usłyszeli obcy głos. - Czy to panna Lyndon? Hrabia i Petrina ze zdumieniem spostrzegli starszego mężczyznę, który szedł w ich kierunku. Wyglądał na kupca. - Tak, nazywam się Lyndon - odrzekła Petrina. - Przepraszam, że przeszkadzam - rzekł mężczyzna - ale pewien dżentelmen podał pani nazwisko, jako poręczycielki przy tych zakupach. Prowadzę niewielki handel i nie mogę sobie pozwolić na trzymanie zaległych rachunków. - Czego dotyczą te pokwitowania? - zapytała Petrina. - Zakupu fajerwerków. Petrina wstrzymała oddech. - Jakich znowu fajerwerków? - zapytał hrabia. - Kto je kupował? - To było na początku ubiegłego tygodnia - mówił kupiec. - Zakupy robił pan Thornton, lecz nie miał pieniędzy, więc podał nazwisko panny Lyndon, jako osoby, która za to zapłaci. Podał mi też adres panny Lyndon, mianowicie Staverton House. - Jaka jest data na tym pokwitowaniu? - zapytał hrabia. Ton jego głosu był złowieszczy. Petrina poczuła się tak, jakby stała na brzegu przepaści, lecz nic nie mogła w tej sytuacji zrobić. - To było szóstego czerwca - odparł sprzedawca. Hrabia wziął rachunek do ręki, wyjął z kieszeni dwa suwereny i wręczył je sklepikarzowi, który rozpływał się w podziękowaniach. Nie czekając na odejście kupca, hrabia, rzucił Petrinie wymowne spojrzenie i ruszył ku domowi. Domyśliła się, że powinna pójść za nim. Przeszli razem przez hol. Petrina szła jak na stracenie. Lokaj otworzył przed nimi drzwi biblioteki. Hrabia położył rachunek na biurku i przez moment mu się przyglądał. Petrinie serce było tak mocno, jakby miało wyskoczyć z piersi. - Żądam natychmiastowych wyjaśnień - odezwał się hrabia. - Chciałam panu dopomóc - rzekła ledwo dosłyszalnym głosem. - Chciałam pana ratować. - Ratować mnie? Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał. - Lady Izolda opłaciła... reportera gazety, żeby... napisał o panu coś niemiłego. Hrabia spojrzał na nią wielce zdumiony. - Co ty mówisz? Niczego nie rozumiem. - Ale to prawda - rzekła Petrina. - Tego wieczoru, kiedy był tu na przyjęciu książę regent, spotkałam pana Nicholasa Thorntona w ogrodzie. - Kim jest ten Nicholas Thornton? - To reporter z Couriera. On był w ogrodzie? Czemu nie zawołałaś służby, żeby go stamtąd wyrzuciła? - Bo przyznał mi się, że lady Izolda dała mu dziesięć suwerenów za napomknięcie w swoim sprawozdaniu... o godzinie... o której opuściła Stavertson House, ponieważ zamierzała... wyjść dużo później niż... inni zaproszeni goście. - Czy tylko mówisz prawdę? - dopytywał się hrabia. - Czemu miałabym kłamać? - odrzekła. - A cóż to ciebie obchodzi, za napisanie jakich szczegółów zapłacono temu człowiekowi? - Lady Izolda... miała nadzieję - rzekła Petrina po krótkiej przerwie - że to... zmusi pana do... zaoferowania jej małżeństwa. Tego samego zdania był pan Thornton. Hrabia mruknął pod nosem coś w rodzaju przekleństwa. - Do czego tobie i temu człowiekowi były potrzebne fajerwerki użyte w zupełnie innym miejscu? - Zapłaciłam mu za milczenie dwa razy więcej niż... lady Izolda - wyszeptała Petrina. - Ale on potrzebował jakiejś... pikantnej historyjki do gazety... więc mu podsunęłam... pewien temat. - A więc ty wiedziałaś, że książę Ranelagh będzie tego wieczoru u mademoiselle Vouvray - powiedział spoglądając na rachunek za fajerwerki. - Skąd miałaś tę wiadomość? - Podsłuchałam jego rozmowę w... Vauxhall Gardens. - W Vauxhall Gardens? Kiedy tam byłaś? - zagrzmiał hrabia. - Zabrała mnie tam pewnego wieczoru Claire. - Po co? - pytanie hrabiego rozległo się niczym wystrzał. - Ona wiedziała, że... chciałam usłyszeć pannę Vouvray. - Bo ta śpiewaczka jest związana ze mną? - Tak. Hrabia zacisnął wargi i był oczywiście, że domyśla się wszystkiego, co się wydarzyło. Wiedząc, dokąd się wybiera książę Ranelagh, podczas gdy on sam przebywał w Windsor Castle, Petrina z Nicholasem Thorntonem mogli spreparować całą rzecz, aby nadawała się jako, ,,pikantna historyjka’’ do gazety. Zapanowało długie milczenie, podczas którego Petrina czuła bicie własnego serca i suchość w gardle. Nagle hrabia walnął pięścią w blat biurka. - Tam do licha! - zawołał. - Że też ja muszę znosić twoją nieznośną ciekawość i mieszanie się do moich prywatnych spraw! - Jego oczy pociemniały z gniewu: - Jakim prawem ośmielasz się zachowywać w ten sposób - wołał. - Jak śmiesz wdawać się w intrygowanie z jakimś reporterem. - Zrobiłam to, aby... pana ratować. - Gdybym potrzebował ratunku, gdyby mi była potrzebna twoja pomoc, poprosiłbym o to! - niemalże krzyczał. - A tak, nie mieszaj się do mego życia ani do moich prywatnych spraw. - Ponieważ Petrina milczała, piorunował dalej: - To niesłychane, że muszę tolerować takie zachowanie młodej kobiety mieszkającej pod moim dachem, po której mógłbym się spodziewać skromności i przyzwoitości. - Zupełnie stracił panowanie nad sobą mówiąc: - Odkąd cię tylko poznałem wykazywałaś niezdrowe zainteresowanie sprawami i ludźmi, którzy z tobą nie mają nic wspólnego, pogardzanymi przez wszystkich, co mają choć odrobinę rozsądku. Jestem wprost przerażony twoim zachowaniem i podejmę odpowiednie kroki, aby się zabezpieczyć przez twoją impertynencją. - Bardzo mi przykro - wyszeptała - że musi się pan na mnie złościć. - Złościć? - wybuchnął hrabia. - Ja nie jestem zły, ale zdegustowany! Wynoś się stąd natychmiast. Gwałtowność w jego głosie sprawiła, że Petrina niezwłocznie skierowała się ku drzwiom. Przebiegła przez hol, a potem wyszła na zewnątrz, gdzie czekał na nią stajenny z osiodłanym koniem. Pomógł jej wsiąść i popędzili w stronę Hyde Parku. Petrinie było obojętne dokąd jedzie, chciała tylko jak najdalej znaleźć się od hrabiego i jego gniewu. Zwróciła konia w stronę mniej uczęszczanej części parku, nie mając nawet pewności, czy stajenny podąża za nią. Miała wrażenie, jakby cały świat się zawalił. Jednocześnie czuła, że hrabia niesprawiedliwie ocenił jej intencje. Nie brał zupełnie pod uwagę faktu, że wszystko, co robiła, miało na celu jego dobro, uratowanie go przed przymusowym ślubem z lady Izoldą o przed zdradą kochanki. - Właściwie to powinien być mi wdzięczny - mówiła do siebie. Stopniowo jej nastrój się poprawiał, nie czuła się już załamana ani upokorzona, lecz zbuntowana. Rozumiała jednak, że hrabia mógł się poczuć urażony, jak to określił, intrygowaniem przeciw niemu z Nicholasem Thorntonem. A przecież musiał rozumieć, jakie by to miało dla niego konsekwencje, gdyby nie podjęła działania. Boleśnie przeżywała jednak sposób, w jaki z nią rozmawiał. Mijając mostek, utwierdziła się w przekonaniu, że hrabia okazał się niesprawiedliwy i niewdzięczny. Petrina tak mocno zagłębiła się w rozmyślaniach, że ocknęła się dopiero usłyszawszy obok siebie głos: - Bardzo poważną ma pani dzisiaj minę, panno Lyndon. Czy wciąż jestem u pani w niełasce? Petrina odwróciła głowę i ujrzała jadącego obok niej lorda Rowlocka. Uniósł kapelusz w ukłonie i wyglądał bardzo przystojnie, więc Petrina pomyślała, że nadarza się okazja do ukarania hrabiego za jego zachowanie. - Dzień dobry, lordzie Rowlock - odezwała się słodkim głosikiem. - Była pani wobec mnie bardzo okrutna - powiedział - lecz mam nadzieję, że jakiekolwiek były moje przewiny, zostały zapomniane i wybaczone. - Tu nie chodzi o jakieś konkretne przewiny - odrzekła. - Tylko mój opiekun... - Rozumiem, rozumiem - przerwał jej lord Rowlock. - Hrabia naopowiadał pani, że jestem łowcą posagów, a ja żywię wobec pani zupełnie inne uczucia. Powinna przerwać tę rozmowę, lecz ból z powodu niesprawiedliwości hrabiego spowodował, że postanowiła wysłuchać lorda Rowlocka. - Wiem, jakich argumentów użyto przeciwko mnie - powiedział - ale ja kocham panią, choćby nie miała pani ani grosza. Czy pani zdaje sobie sprawę, jaka jest pani urocza? W jego głosie brzmiała szczerość, co bardzo ujęło Petrinę. - Bardzo mi przykro, że pana uraziłam - powiedziała miękko. - Pani mnie unieszczęśliwiła - rzekł poważnie. - Nic na to nie mogę poradzić. - Jest pewna rzecz, jaką mogłaby pani dla mnie zrobić. - Co takiego? - zapytała nerwowo. - Jak pani zapewne wiadomo, posiadam niewiele pieniędzy - powiedział lord Rowlock. - Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy, ale wczorajszego wieczoru wpadł mi do głowy idiotyczny pomysł i założyłem się, że znajdę kobietę, która potrafi pokonać lady Lawley w powożeniu dwukonnym powozem. - To znaczy ścigać się z lady Lawley? - zapytała Petrina. Dama ta cieszyła się w wielkim świecie sławą doskonałego woźnicy. W wysokich sferach panował zwyczaj kupowania kochankom powozów, ażeby mogły same powozić. W takiej przejażdżce damie towarzyszył jej protektor lub stajenny. Większość tych pań wybierała się na przejażdżkę tylko po to, żeby przed mniej szczęśliwymi konkurentkami pochwalić się strojami i klejnotami. Tylko nieliczne damy pokazywały się publicznie w taki sposób, lecz lady Lawley była znana ze swej doskonałej ręki do koni. Petrina zdumionym wzrokiem patrzyła na lorda Rowlocka. - Proponuje mi pan - odezwała się po chwili - żebym stanęła do zawodów z lady Lawley? - A czemu nie? - zapytał. - Widziałem, jak pani powozi i jak świetnie sobie pani radzi. Moi znajomi byli tego samego zdania. Był to zupełnie nieoczekiwany komplement. Jak już wspomniała w rozmowie z hrabią, Abby był z niej zadowolony, więc czuła się tak, jakby wygrała główną nagrodę w Ascot. Pewność lorda Rowlocka, że mogłaby stanąć do równej walki z lady Lawley był dla niej bardziej pochlebny, niż gdyby porównał ją do Afrodyty czy Wenus z Milo. - Mógłby się pan... mną rozczarować - odezwała się po chwili. - Jestem przekonany, że pani wygra - odpowiedział. - Ona jest bardzo pewna siebie, ponieważ uważa, że wśród dam z wyższych sfer tylko ona potrafi powozić. - To z jej strony wielkie zarozumialstwo - rzekła Petrina. - Pani jej udowodni, że się myli - nastawał lord Rowlock. Była to dla Petriny pokusa zbyt wielka, żeby mogła odmówić. - Kiedy miałby się odbyć ten wyścig? - zapytała. - Kiedy tylko pani sobie życzy - wyjaśnił. - Nawet dzisiaj. Petrina przypomniała sobie, że hrabia wróci dzisiaj do domu późno. ,,On nie musi o niczym wiedzieć’’ - pomyślała. Gdyby wygrała z lady Lawley, powetowałaby sobie upokorzenie, jakiego doznała od hrabiego. - O jakiej porze możemy wystartować i skąd? - zapytała lorda Rowlocka. - Wiedziałem, że mnie pani nie zawiedzie - zawołał. - Jest pani bardzo dzielna i ma pani żyłkę sportową. Petrinie sprawiły przyjemność słowa wyrażające szczery podziw dla niej. - Mam nadzieję, że nie zawiodę pańskich oczekiwań - rzekła. - Pani mi tego nie zrobi - odpowiedział i, jak sądziła, miał na myśli nie tylko zawody. Zaproponował, że może ją zabrać z domu około pierwszej. Petrina wracała do Staverton House z nadzieją, że księżna wdowa nie zechce opuszczać swych apartamentów na obiad. Jej życzenia spełniły się, bo księżna zostawiła dla niej wiadomość, że ze względu na ból w nodze zażyła środek nasenny i prosi, żeby jej nie przeszkadzano. Wszystko układało się pomyślnie i Petrina poszła na górę, żeby się przebrać. Wybrała najpiękniejszą suknię, rzucają wyzwanie hrabiemu nie tylko przez przejażdżkę z lordem Rowlockiem, lecz także przez atrakcyjny wygląd. Dobrany do sukni kapelusz miał niewielkie rondo, żeby nie zwiał go wiatr, a równocześnie chronił jej fryzurę. Kiedy po lekkim posiłku wyszła do holu, czekając na lorda Rowlocka, wiedziała, że jej strój jest bez zarzutu. Lord Rowlock podjechał pod główne wejście powozem zaprzężonym w dwa kasztanki, niemal równie piękne jak konie hrabiego. Oczy Petriny lśniły radością, kiedy pomógł jej zająć miejsce woźnicy i wręczył lejce. Czuła, że potrafi utrzymać konie na wodzy, nie bała się ich wcale. Ruszyli sprzed domu w stronę parku. - Gdzie mamy się spotkać z lady Lawlwy? - zapytała Petrina. - Lady Lawley wyruszy o tej samej porze co my, to jest pięć po pierwszej - powiedział patrząc na zegarek. - Z jakiego miejsca? - Z Portman Square, a my startujemy z Tyburn - odpowiedział. - Umówiliśmy się, że nikt z nas wcześniej nie wyruszy. - A czemu startujemy z różnych miejsc? - zapytała Petrina. - Ponieważ ma to być sprawdzian nie tylko szybkości, ale też inteligencji - wyjaśnił. - Zwycięża ta osoba, która pierwsza pojawi się w gospodzie przy Great North Road, niezależnie od trasy, którą obierze. - Uśmiechnął się do Petriny i dodał: - Bardzo sprytnie wymyśliłem trasę, dzięki czemu, mam nadzieję, zwyciężymy lady Lawley. Petrina westchnęła z ulgą, bo wydało jej się, że w tych zmaganiach nie będzie zdana wyłącznie na własne siły. Podczas ubierania rozmyślała o sławie, jaką cieszyła się lady Lawley w trudnej sztuce powożenia i przyszło jej do głowy, że nie może się mierzyć z osobą bardziej doświadczoną i o piętnaście lat starszą. Wierzyła jednak, że jeśli stawka w zawodach była wysoka, lord Rowlock dołożył wszelkich starań, ażeby wygrać. Po chwili, kiedy lord Rowlock oznajmił: - Możemy startować! - poczuła wielkie podniecenie. Ruszyli z kopyta. Lord Rowlock służył za przewodnika i trzeba mu przyznać, że dokładnie znał wszystkie drogi wyjazdowe z Londynu. Kierował ją umiejętnie na spokojne uliczki o niewielkim ruchu i wkrótce znaleźli się w wiejskiej okolicy poza miastem. Dzień był upalny, ale wietrzyk dawał nieco ochłody. Petrina mogła w końcu pozwolić konim biec własnym rytmem. Wiatr rozwiewał jej włosy i muskał zaróżowione policzki. - Co za wspaniała jazda! - powiedziała do lorda Rowlocka. - Zastanawiam się, czy lady Lawley nas nie wyprzedziła? - Nie sądzę - odpowiedział. - Wydaje mi się, że nie zna zbyt dobrze północnej części Londynu, bo jej wiejska posiadłość leży w Sussex. W losowaniu dopisało mi szczęście. - A więc to pan wybierał trasę wyścigu? - zapytała. Skinął twierdząco głową. - Wszystko odbyło się zgodnie z zasadami - wyjaśnił. - Ponieważ do mnie należał wybór trasy, zgodziłem się, żeby lady Lawley startowała z miejsca nieco bliższego celu. - Może to oznaczać, że znajduje się teraz przed nami - odezwała się Petrina. - Nie należy wykluczyć takiej możliwości, ale proszę się nie martwić - odpowiedział. - Nie martwię się, podoba mi się jazda pańskimi końmi - rzekła. - Chciałabym mieć takie konie - powiedział - lecz niestety, należą do mojego przyjaciela. Petrinie przyszło do głowy, że konie są własnością księcia Ranelagha, ale nie chciała poruszać tego tematu. Nie chciała, żeby lord Rowlock dowiedział się, że widziała go razem z księciem w Vauxhall Gardens, gdzie udało jej się podsłuchać ich rozmowę. Byli już w drodze godzinę, a nigdzie nie było widać powozu lady Lawley. Mijali wprawdzie liczne pojazdy, ale wszystkie prowadzili mężczyźni. Minęła jeszcze jedna godzina i Petrina czuła, że zbliżają się do celu. - Przypuśćmy - powiedziała - że dotrzemy do gospody i zastaniemy tam lady Lawley, ile pieniędzy pan straci? - Ogromną sumę - odpowiedział lord Rowlock. - To przykre - wyszeptała. - Lecz żadna inna kobieta nie pojechałaby lepiej od pani - rzekł. - Jestem pani bardzo zobowiązany za pomoc i wyrozumiałość. - Wyrazi mi pan swoją wdzięczność, kiedy wygramy - odrzekła. - Wydaje mi się jednak. że lady Lawley jedzie przed nami. - Równie dobrze może znajdować się za nami - rzekł z uśmiechem. - Zatem szanse są wyrównane - zauważyła Petrina. Chcąc dopomóc mu w wygranej, popędziła konie i przez następne pół godziny jechali szybciej niż dotychczas. ,,Chyba sam hrabia nie potrafiłby jechać szybciej’’ - pomyślała. Wspomnienie hrabiego odnosiło w jej sercu ból. Z trudem powstrzymywała się przez rozpamiętywaniem tego, co się pomiędzy nimi wydarzyło. Gwałtowność jego wystąpienia wprost ją oszołomiło. Wprawdzie początkowo pragnęła zemsty, lecz teraz, jak jej się wydawało mogłaby mu wszystko spokojnie wytłumaczyć i przekonać, że nie miała innych zamiarów oprócz uchronienia go przed małżeństwem z lady Izoldą. Tylko, czy zechciałby jej wysłuchać. - Zamyśliła się pani - odezwał się lord Rowlock. - Proszę się nie martwić. Nawet gdybym przegrał, to przebywanie z panią wynagrodzi mi wszelkie straty. - Hrabia byłby bardzo niezadowolony, gdyby się dowiedział, gdzie jestem - powiedziała Petrina. - Ale on się nigdy o tym nie dowie - rzekł lord Rowlock. Petrina pomyślała, że muszą przecież wrócić do Londynu, a są już w drodze ponad dwie godziny. - Czy daleko jeszcze do celu? - zapytała. - Niecałe dwie mile - odparł lord Rowlock. Wkrótce znaleźli się przed zajazdem położonym w odległości mili od głównej drogi. Wjechali na podwórze i Petrina z zadowoleniem stwierdziła, że było puste. Zatrzymała konie i z pałającym radością wzrokiem zwróciła się do towarzysza podróży. - Jesteśmy pierwsi! - zawołała. - Mam nadzieję - odpowiedział. Wysiadł z powozu i zwrócił się do służącego: - Czy nie przybył tu powóz prowadzony przez damę? - Nie, proszę pana. - Wygraliśmy! - zawołała Petrina. - Wygraliśmy! Jakże się cieszę przez wzgląd na pana. - Jestem pani niezmiernie wdzięczny - rzekł lord Rowlock. Ujął jej dłoń, pocałował, a potem pomógł wysiąść. Kazał służbie zająć się końmi, a sam wprowadził Petrinę do zajazdu. Gospoda miała niski, belkowany strop wykonany z elementów ożebrowania statku, co nadawało jej oryginalnego wyglądu. Gospodarz, zdumiony ich nagłym pojawieniem się, giął się w ukłonach. Pokojówka zaprowadziła Petrinę na piętro do sypialni z oknem wychodzącym na ogród. Nie ulegało wątpliwości, że gościom starano się tu zapewnić niezbędne wygody. Petrina zdjęła kapelusz, umyła ręce, przygładziła włosy i zeszła na dół, gdzie w oddzielnym saloniku oczekiwał na nią lord Rowlock z przygotowaną dla uczczenia ich zwycięstwa butelką szampana. - Nie będziemy czekać na lady Lawley - powiedział wręczając Petrinie kieliszek, i unosząc swój dodał: - Za woźnicę i piękną damę w jednej osobie, której ośmielam się wyznać miłość! Petrina spłonęła rumieńcem o odwróciła głowę. - Nie powinien pan tak do mnie mówić - rzekła. - Wie pan, że hrabia byłby bardzo niezadowolony. - Ale tutaj do nie ma - odrzekł - a co do mnie, to uważam się w tej chwili za najszczęśliwszego człowieka na świecie. - Cieszę się, że udało mi się wygrać, ze względu na pański zakład - rzekła Petrina - ale jestem pewna, że lady Lawley poczuje się tym bardzo urażona. - Będzie wściekła - dodał lord Rowlock i oboje roześmiali się. Lord Rowlock zamówił jedzenie i choć Petrina uważała, że należałoby poczekać na przeciwników, skusiła się na kawałek indyka na zimno oraz świeżo upieczone ciasto, ponieważ przed wyjazdem z Londynu zjadała bardzo lekki posiłek. - Musi pani koniecznie wypocząć - poradził lord Rowlock, kiedy skończyli. - Domyślam się, że będzie pani chciała sama powozić, a jest to męczące zajęcie. Była to prawda, więc Petrina nie spodziewała się, kiedy lord Rowlock podsunął jej fotek i podnóżek. Oparła się wygodnie na poduszkach i dopiero teraz przekonała się, jak bardzo jest śpiąca. Może tak podziałał na nią szampan, a może sprawiło to zmęczenie długim prowadzeniem zaprzęgu. Gdy się ocknęła ze snu, w który momentalnie zapadła, początkowo nie mogła zorientować, gdzie się znajduje. W końcu ujrzała siedzącego przy oknie lorda Rowlocka. - Jak to się stało, że zasnęłam? - zapytała. - To zupełnie zrozumiałe po takim wysiłku - odpowiedział przymilnie. Przeszedł przez pokój i stanął przy jej fotelu. - Wyglądała pani bardzo ładnie podczas snu - powiedział. Petrina wyprostowała się na fotelu i przygładziła ręką włosy. - Powinien pan mnie obudzić - rzekła. - Która jest godzina? - Dochodzi piąta - odrzekł lord Rowlock, spoglądają na zegarek. - Piąta! - zawołała Petrina z przerażeniem. - Musimy natychmiast wracać do Londynu. Pomyślała, że z pewnością wróci do domu później niż hrabia i znów narazi się na wymówki z powodu nieposłuszeństwa i złamania zakazu widywania się z lordem Rowlockiem. - Musimy wyruszyć natychmiast - oświadczyła poważnie. - Ale co się stało z lady Lawley? - Może przydarzył się jej jakiś wypadek - odrzekł lord Rowlock. - A może nie mogła odnaleźć gospody. - To dziwne. - W istocie - odparł. - Może czuła, że przegrała wyścig i wycofała się, nie chcąc utracić twarzy. - Muszę natychmiast wracać - rzekła Petrina zrywając się z fotela. - Każę przyprowadzić powóz. Lord Rowlock otworzył drzwi, a Petrina pobiegła do pokoju na górze po kapelusz. Spojrzała w lustro i dostrzegła na twarzy niepokój oraz wzburzenie, których poprzednio nie było. Hrabia już był na nią zły, a teraz jego złość jeszcze wzrośnie. Pomyślała, że postąpiła głupio i dziecinnie, przyjeżdżając tu z lordem Rowlockiem. Zeszła na dół, gdzie czekał na nią u podnóża schodów. Z wyrazu jego twarzy domyśliła się, że wydarzyło się coś poważnego. - Co się stało? - zapytała. - Jeden z naszych koni zgubił podkowę. - Nie może być! - zawołała. - Ale to prawda, proszę się jednak nie martwić - uspokajał ją lord Rowlock. - Kowal mieszka niedaleko stąd i już posłałem po niego stajennego. - Ale to oznacza dalszą zwłokę - rzekła Petrina. - Nic nie da się na to poradzić - odpowiedział lord Rowlock. - W istocie - rzekła. - Ale spóźnię się jeszcze bardziej. Czemu mnie pan nie obudził? - Proszę się na mnie nie gniewać - odpowiedział. - wiedziałem, że jest pani zmęczona, a ponadto spodziewałem się w każdej chwili przybycia lady Lawley. Słabe to było wytłumaczenie, lecz Petrina orientowała się, że ona była najbardziej winna, więc nic nie odrzekła. - Pójdę zobaczyć, czy nie przyszedł kowal - powiedział lord Rowlock, zostawiając ją samą. Petrina czuła instynktownie, że powinna coś zrobić, ale nie wiedziała co. Po pewnym czasie wrócił lord Rowlock. - Czy jest już kowal? - zapytała. Potrząsnął przecząco głową. - Ale stajenni mówią, że wkrótce się pojawi. - A może byśmy wypożyczyli innego konia - zaproponowała. - Nie sądzę, żeby to było możliwe - odpowiedział. - A nawet gdyby się udało, naszymi końmi zajedziemy szybciej. - Chyba ma pan rację - odrzekła. - A jednak... - Pójdę zobaczyć, co da się zrobić - powiedział, zanim zdążyła dokończyć. Nie było go tak długo, że Petrina sądziła, iż nadzoruje podkuwanie konia, ale gdy się pojawił wiedziała, że nie ma nic nowego do powiedzenia. - Kowala wciąż nie ma? - zapytała. - Stajenny, którego po niego posłałem, mówi, że nie zastał go w domu, ale zapewnił mnie, że gdy tylko się pojawi, natychmiast tu przyjdzie. - Co możemy jeszcze zrobić? - pytała zrozpaczona Petrina. - Musi się pani zachowywać rozsądnie - rzekł lord Rowlock. - Sytuacja jest niemiła, ale nic nie można na to poradzić. Ośmielam się zaproponować, żebyśmy zamówili coś do jedzenia i picia, a wówczas, gdy tylko koń zostanie podkuty, ruszamy do Londynu z nowymi siłami. Jego rada była rozsądna, więc Petrina nie miała innego wyjścia, jak zgodzić się z nim. Z pewnym ociąganiem zdjęła kapelusz i choć nie była głodna postanowiła skosztować dań przygotowanych przez gospodarza. Ponieważ była zdenerwowana, zdecydowała się wypić kieliszek madery, a potem lord Rowlock zamówił jeszcze butelkę szampana. Namawiał ją usilnie do skosztowania trunku, lecz wypiła tylko parę łyczków, pamiętając jak poprzednim razem po szampanie ogarnęła ją nieprzezwyciężona senność. Podczas posiłku lord Rowlock prawił jej niezliczone komplementy. Próbowała zmienić temat rozmowy, lecz on wciąż wracał do wyznawania swoich uczuć. - Gdy tylko panią ujrzałem, stałem się pani niewolnikiem - mówił. - I cóż za ironia losu, że pomiędzy mną a jedyną osobą, którą z całego serca pragnąłbym poślubić, stanęła bariera w postaci majątku. - Pewnie już pojawił się kowal - przerwała mu Petrina. - Ja też tak sądzę - powiedział uspokajająco lord Rowlock i wyszedł, żeby to sprawdzić. - No i co? - zapytała Petrina, gdy wrócił, lecz on tylko potrząsnął głową. - Ależ to niemożliwe, żeby w okolicy nie było innego kowala - zawołała. - Nalegam, żeby pan wynajął jakiś lekki powozik. Możemy przecież wrócić do Londynu jednym koniem. - Niestety, ale tego nie da się zrobić. - A to czemu? - zapytała Petrina. - Nawet gdyby tu była jakaś bryczka, nie zamierzam o nią prosić - rzekł. - Co pan powiedział? - zapytała patrząc na niego w zdumieniu. - Powiedziałem, Petrino, że kocham panią i nie zamierzam wracać dziś do Londynu. Zostaniemy tu na noc. - W jej oczach pojawiło się przerażenie. - Pragnąłem cię od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem - powiedział podchodząc do niej. - Twój opiekun zabronił mi przychodzić do twojego domu. Dopiero później zorientowałem się jaką okazałem słabość, podporządkowując się jego decyzji. - O czym pan mówi? - wyszeptała Petrina. - Powtarzam, że zostaniemy tu na noc - rzekł - a gdy jutro rano wrócimy do Londynu, hrabia wyrazi zgodę na nasz ślub, bo cóż innego mu pozostanie. - Pan chyba oszalał! - Tak, w istocie - rzekł. - Postradałem dla ciebie zmysły, Petrino! Kocham cię! - Ale ja nie zamierzam tu zostać! - zawołała. - Wracam do Londynu choćby na piechotę. Mówiąc to pobiegła ku drzwiom, lecz lord Rowlock dogonił ją i objął. - Zostaniesz tutaj, bo je tego chcę - rzekł. - A zresztą, nie masz jak uciec. - Jak pan śmie tak mówić! Jak pan śmie mnie dotykać! - szalała próbując się wyrwać. Był jednak zbyt silny i jej wysiłki nie przynosiły skutku. - Zapewne cię, że będziemy razem szczęśliwi - powiedział. - Nauczę cię miłości. - Nigdy! Przenigdy! Nie kocham pana ! Czuję do pana nienawiść! - wołała. - Ale wkrótce zmienisz zdanie. Petrina znów spróbowała się wyrwać, lecz czuła, że słabnie. Postanowiła zmienić taktykę. - Niech mi pan pozwoli odjechać... - mówiła. - Jeśli pan mnie zmusi do małżeństwa, jakie stąd wyniknie szczęście dla nas obojga? - Dla mnie będzie to z pewnością szczęście - powiedział z uśmiechem i domyśliła się, że ma na myśli jej majątek. - Proszę mnie posłuchać - rzekła. - Niech mnie pan odwiezie do Londynu, a ja obiecuję panu pomoc finansową. Przyrzekam także poprosić hrabiego, żeby nie robił panu trudności. - Nic mi nie będzie grozić z jego strony, jeśli zostaniesz moją żoną. - Nie wyjdę za pana... nie chcę... - Ale będziesz musiała - odpowiedział. - I nasze wspólne życie okaże się wcale zabawne, gdy będziemy mogli pozwolić sobie na wszelkie zachcianki. Uświadomiwszy sobie, że lord Rowlock już czuje się panem jej fortuny, poczuła, że kocha wyłącznie hrabiego i dotknięcie każdego innego mężczyzny upokarza ją. - Proszę mnie wysłuchać - błagała. - O czym tu mówić - odparł schylając głowę ku jej ustom. Usiłowała się bronić, lecz nie miała szans. Kiedy już straciła wszelką nadzieję, w bezsilnej szamotaninie uświadomiła sobie, że znalazła się w pobliżu stolika z zimnymi przekąskami. Oparła się o stolik, a jej palce natrafiły na jakiś przedmiot. Rozdział 7 Po wizycie u hrabiego Jerseya w Osterley Parku hrabia Staverton wracał w pośpiechu do Londynu. Przed oczami wciąż stała mu twarz Petriny i słyszał jej słowa, kiedy usiłowała mu wytłumaczyć, że działała dla jego dobra. Gdy emocje nieco opadły, zrozumiał, że Petrina chciała zapobiec opisaniu w gazetach jego kłopotów z lady Izoldą. Teraz dopiero pojął, czemu Izolda tak nalegała na pozostanie u niego w domu po wyjściu księcia regenta i innych zaproszonych gości. Choć ją stanowczo wyprosił, była przekonana, że i tak zdoła wymóc na nim małżeństwo. Stracił panowanie nad sobą, ponieważ Petrina wtrąciła się do jego romansów. Nie życzył sobie, żeby miała jakikolwiek kontakt z ciemną stroną życia. Już jej zainteresowanie prostytutkami niezmiernie go zgorszyło. Choć doceniał chęć pomocy, jako opiekun musiał być temu przeciwny. Gdy dotarł do Londynu około wpół do siódmej, postanowił przeprosić Petrinę za swoje zachowanie. Majordomus zapytany o Petrinę odpowiedział, że dotychczas nie wróciła do domu. - Pojechała na przejażdżkę około pierwszej - powiedział. - Z kim? - zapytał hrabia. - Przykro mi milordzie, lecz nie było mnie przy tym. Jeden z lokajów mówił, że z pewnym dżentelmenem, którego nazwiska nie zna, lecz który bywał tu już poprzednio. Hrabia zastanawiając się, kto to mógł być, udał się na górę do apartamentów babki. - Czy dobrze się bawiłeś w Osterley Park? - zapytała. - To rzeczywiście wspaniała siedziba - odrzekł. - W czyim towarzystwie jest teraz Petrina? - Petrina? - zdziwiła się księżna. - Nie widziałam jej od rana. Zdaje się, że przespałam całe popołudnie. - Mam nadzieję, że wkrótce wróci - rzekł hrabia. Nie chciał jej niepokoić, wiedząc, że starzy ludzie lubią się zamartwiać drobiazgami. Poszedł do swojego pokoju przebrać się do kolacji, a kiedy schodził do jadalni poinformowano go, że jeszcze nie wróciła. Po kolacji udał się do biblioteki i nakazał służbie, żeby powiadomiono go natychmiast o pojawieniu się Petriny. Usiłował czytać gazety, ale nie był w stanie skoncentrować się. Wciąż spoglądał na zegarek i mimo postanowień, złość rosła w nim z każdą chwilą. - To niepoważne z jej strony zniknąć tak bez uprzedzenia - powiedział do siebie. Właśnie miał zamiar zadzwonić i zapytać o Petrinę, kiedy ona sama pojawiła się w drzwiach. Jeden rzut oka wystarczył, żeby słowa nagany zamarły mu na ustach. Była niezwykle blada, a rozwichrzone włosy i brak nakrycia głowy świadczyły, że coś musiało się jej przydarzyć. Patrzyła na niego, drżąc na całym ciele. - Co się stało? - zapytał. Nie mogła mówić, z jej ust wydobywał się ledwo dosłyszalny bełkot. - Zabiłam... człowieka i ukradłam... bryczkę! Zachwiała się, więc podbiegł, objął ją i podprowadził do kanapy. - Niech mi pan wybaczy - szeptała. Hrabia ułożył ją na poduszkach, potem podszedł do stolika i nalał kieliszek koniaku. Usiadłszy obok, przytknął kieliszek do jej ust. - Wypij to, a potem opowiedz mi, co się wydarzyło - powiedział. Wypiła łyczek, odwracaj[B2]ąc się wydarzyło - powiedział. Wypiła łyczek, odwracając się z niesmakiem. - Jeszcze trochę - rozkazał. Była zbyt słaba, żeby mu się sprzeciwiać. Wkrótce napój zaczął skutkować i poczuła się lepiej. - Mów, co się stało - powiedział. - Zabiłam go... zabiłam - powtarzała. - Kogo? - Lorda Rowlocka. - Opowiedz dokładnie, jak to się stało - nalegał. Petrina drżącym głosem zaczęła opowiadać, jak w parku spotkała lorda Rowlocka, który zaproponował, żeby się ścigała z lady Lawley. - Teraz wiem - powiedziała - że z nikim się nie ścigałam, lecz lordowi Rowlockowi chodziło o to, żeby mnie uprowadzić. Zachęcana przez hrabiego kontynuowała opowieść, jak zasnęła w gospodzie i jak się później dowiedziała, że jeden z koni zgubił podkowę. - To podstęp stary jak świat - powiedział hrabia cynicznie krzywiąc wargi. -Teraz i ja to wiem - wyszeptała łamiącym głosem. - To było głupie z mojej strony, że... z nim pojechałam. Gdy jednak... próbowałam uciec... złapał mnie i nie mogłam się wyrwać z jego ramion. - I co się wydarzyło? - zapytał hrabia. - Podczas szarpaniny, oparłam się o stolik - opowiadała Petrina. - Były tam zimne przystawki i jakimś cudem moja ręka... trafiła na... nóż. - Ścisnęła mocno hrabiego za rękę i dodała cicho: - Czułam, że to mój jedyny ratunek. On obejmował mnie mocno, tylko rękę miałam wolną. - I co? - dopytywał się hrabia. - Ugodziłam go nożem... prosto w brzuch... To było okropne - zawołała. - Upadł na ziemię i... zalał się krwią. Nie mogłam na to patrzeć. Myślałam, że nie żyje. Wybiegłam z pokoju... a potem schodami na dół. Drzwi gospody były otwarte... przed zajazdem stała dwukonna bryczka, ze stajennym trzymającym lejce. Powiedziałam mu, że jego pan wzywa go natychmiast i że potrzymam lejce. - I uwierzył ci? - zapytał hrabia. - Wręczył mi lejce - mówiła - wskoczyłam na kozioł i popędziłam przed siebie. Ktoś za mną wołał, ale nie zwracałam na to uwagi, tylko pogoniłam konie. Znalazłam się na drodze wiodącej do Londynu. Okazało się, że jestem bliżej miasta niż przypuszczałam. Gdy jej opowieść dobiegła końca, Petrina znów posmutniała i spuściła głowę. - On nie żyje... jestem przekonana, że nie żyje. - Muszę koniecznie to sprawdzić - rzekł hrabia - i zwrócić bryczkę, którą... pożyczyłaś. Nie chcę, żeby uważano, że ją ukradłaś. Uśmiechnął się do niej i wstał. - Proszę mnie nie zostawiać - błagała chwytając go za rękę. - Muszę to zrobić - odrzekł - a ty zostań tutaj lub idź położyć się do siebie. Gdy wrócę, wszystko ci opowiem. - Tak bardzo mi przykro - mówiła - że wywołałam skandal. - Nie będzie żadnego skandalu - obiecał. - Niczym się nie martw. Może sprawy nie przedstawiają się tak czarno, jak to sobie imaginujesz. Uwolnił rękę z uścisku i ułożył jej nogi wygodnie na kanapie. - Najlepiej będzie, jeśli się prześpisz - powiedział. - Jesteś zmęczona. Nic tak nie wyczerpuje, jak strach. Patrzyła na niego spłoszonym wzrokiem. - Wrócę najszybciej, jak będę mógł - powiedział całując ją w usta. Był to leciutki pocałunek. W taki sposób całuje się dzieci. Lecz wychodząc z pokoju hrabia czuł, że nie dziecko całował, a Petrina leżąc na sofie nie umiała sobie wyobrazić nic cudowniejszego od muśnięcia jego warg. Zapamięta ten pocałunek do końca życia, choć nie będzie ono długie. Zabiła przecież człowieka, a za to karze się śmiercią. Przerażona swoim czynem oraz jego konsekwencjami, Petrina wstała z sofy i przeszła do swego pokoju. Stanęła przed lustrem, przerażona swoim wyglądem. Włosy miała w nieładzie, suknię pomiętą, zakurzoną. Zdjęła ją, umyła się i podeszła do szafy, zastanawiając się, jaką suknię wybrać do więzienia, i znów ogarną ją strach. - Muszę się koniecznie gdzieś ukryć! - powiedziała do siebie. - Muszę się ukryć, zanim wróci hrabia. Zmieniła suknię i narzuciła na ramiona ciemną aksamitną pelerynę. Zabrała też torebkę z pieniędzmi. Kilka minut później opuściła sypialnię i zeszła bocznymi schodami, żeby nie zobaczyła jej służba. Schody prowadziły do biura pana Richardsona, gdzie nikogo nie zastała. Poruszając się cicho jak duch, podeszła do tablicy z kluczami, odnalazła te od domu przy Paradise Row, schowała je, wyszła na taras, a stamtąd pobiegła do furtki ogrodowej. *** Po otworzeniu drzwi domu przy Paradise Row, Petrina pamiętając plan, który pokazywał jej Nicholas Thornton, po ciemku, z wyciągniętymi rękami dotarła do salonu. Macając dokoła trafiła na sofę i usiadła na niej. Przed opuszczeniem Stavertson House napisała do hrabiego karteczkę, którą zostawiła w sypialni. Poinformowała go dokąd się udaje w obawie przed policją i więzieniem. Teraz nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać. Miała nadzieję, że hrabia, widząc ją w niebezpieczeństwie, dostarczy pieniędzy na wyjazd za granicę lub do Szkocji, gdzie nikt by jej nie znalazł. Przerażała ją myśl o życiu w samotności i pohańbieniu do końca swoich dni. Zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby umrzeć. Przyszłość widziała w czarnych barwach. Sądziła, że hrabia nigdy jej nie wybaczy, bo swoim postępkiem wywołała skandal. - Kocham go! Kocham! - szeptała do siebie Petrina, wspominając słodycz jego pocałunku. - Ona jest taki wspaniały. Czy mógłby polubić mnie choć trochę i nie traktować jak nieznośne dziecko? Przypomniała sobie, że wcale nie pragnął być jej opiekunem. Ona zaś w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczała, że się w nim zakocha. Teraz pragnęła, żeby ją objął i pocałował. Była to z jej strony wielka śmiałość, a nawet, jakby to wyraził hrabia, impertynencja. Czas płynął powoli i Petrina sądziła, że hrabia o niej zapomniał, uznając za najlepsze dla siebie rozwiązanie, pozbycie się jej na zawsze. Zaczęła wątpić, czy uciekając ze Staverton House podjęła właściwą decyzję. Gdy tak rozmyślała, poczuła, że ktoś jest w pobliżu. - Petrino! - usłyszała znajomy głos. Poderwała się i podbiegła ku drzwiom, skąd dobiegał głos hrabiego. Objął ją i przytulił do siebie. - Wszystko w porządku - powiedział. - On żyje. - A więc nie umarł? - wyszeptała. - Żyje, choć prawdę powiedziawszy nieźle go zraniłaś, ale zasłużył na to! - Jest pan... tego pewien? - zapytała. - Absolutnie - odrzekł hrabia i po chwili dodał: - Nie musisz więc, kochanie, kryć się przed policją i możesz wrócić do domu! Petrina oniemiała z wrażenia. Zdawało się jej, że się przesłyszała, lecz jego usta już spoczęły na jej wargach. - Kocham cię! - chciała wyszeptać, ale nie mogła. Było to przecież tak doskonałe, jak gdyby była w niebie. - Moja ukochana! - odezwał się po dłuższej chwili hrabia wzruszonym głosem. - Nie ma takiej drugiej jak ty! - Kocham cię! - zdołała wyszeptać Petrina. - I ja cię kocham! - Kochasz mnie? Czy to możliwe? - zapytała cichutko. - Tak, to prawda - odrzekł. - Ale nie mówmy o tym tutaj, kochanie. - Jakie to ma znaczenie - powiedziała Petrina. - Marzyłam, żebyś mnie polubił choć trochę... nigdy nawet nie marzyłam o... twojej miłości. - Walczyłem z tym uczuciem, ale nadaremnie - odparł. - Ratując cię byłem zdecydowany na wszystko, byle cię tylko nie utracić. Nawet gdyby się okazało, że zabiłaś Rowlocka, wyjechałbym z tobą za granicę. - Naprawdę... pojechałbyś ze mną? - Czy mógłbym cię zostawić? - powiedział. - Przy mojej opiece popadłaś w nielada tarapaty, więc co by się stało, gdyby mnie nie było! - Jedno, czego pragnę, to być z tobą - wyznała Petrina. - Na zawsze! Ale czy ty naprawdę mnie kochasz? - Naprawdę i udowodnię to! Objął ją prowadząc w stronę wyjścia, gdzie czekał powóz. Pomógł jej wsiąść, a gdy tylko lokaj zamknął za nimi drzwiczki, otoczył ją ramionami. Oparła głowę na jego piersi i zapytała: - Naprawdę myślisz, że możemy być razem? - Naprawdę - rzekł hrabia. - Aż do śmierci. - Więc chcesz się ze mną ożenić? - wyszeptała. - A cóż innego ośmieliłbym się zaproponować? - zapytał. - A gdybym sprawiła ci zawód? - To niemożliwe - rzekł hrabia. - Niezależnie od tego, co zrobisz, zawsze będę cię kochał, bo jesteś niezwykła i czarująca. - Wzrusza mnie to, co mówisz, - rzekła. - Trudno mi wprost wyrazić, jak bardzo cię kocham. - Potrzeba mi twojej miłości - wyznał hrabia. - Nigdy nie przypuszczałam, że można być tak szczęśliwym - rzekła. - Ani ja. Chciał ją pocałować, ale właśnie powóz zatrzymał się przed domem. Weszli do rozjarzonego światłami holu, a następnie do biblioteki. - O czym tak rozmyślasz? - zapytał hrabia, widząc jej rozmarzoną twarz. - Wydaje mi się, że chyba śnię - wyznała. - Wprost wierzyć mi się nie chce, że mnie kochasz. - Chodź do mnie - powiedział hrabia, wyciągając ku niej ramiona. - Oczarowałaś mnie, moja mała, jak żadna inna kobieta. - Obawiam się - wyszeptała Petrina - że gdy mnie lepiej poznasz, możesz się mną znudzić. - To niemożliwe - odparł - gdyż twój umysł jest równie bystry, jak piękna jest twoja twarz. Nigdy nie spotkałem kobiety tak inteligentnej i uczuciowej. - Lecz wyrażane przez mnie uczucia... często cię złościły. - I tak już pozostanie, ale nuda na pewno mi nie grozi. Petrina roześmiała się. - Jakie to wspaniałe, że możemy być razem! - zawołała. - O tylu sprawach możemy porozmawiać! Tylu rzeczy możesz mnie nauczyć! - Pragnę na początek nauczyć cię jednej rzeczy - rzekł hrabia. - Jakiej? - zapytała Petrina. - Miłości - odpowiedział. - Tego właśnie chciałabym się nauczyć - wyszeptała nieśmiało Petrina. - I ja też będę musiał wiele się nauczyć - powiedział - ponieważ dopiero kiedy cię poznałem, zrozumiałem, co to znaczy być zakochanym. - Czyżbym tak bardzo różniła się od innych kobiet? - Jesteś całkiem inna i właśnie dlatego ciebie poprosiłem, żebyś została moją żoną. - Bardzo jestem rada z tego powodu - rzekła zwracając ku niemu twarz. - I kocham cię z całego serca i z całej duszy. Hrabia przytulił ją do siebie. Ustami dotknął jej ust, wyciskając na nich palący pocałunek. ,,To jest tak jak te fajerwerki z Paradise Row’’ - pomyślała. Cały świat przestał dla nich istnieć, przenieśli się w krainę miłości. 14.03.97 Przełożyła Teresa Olczak [B1] [B2]c