ANTHONY PIERS WYSPA WIDOKÓW PRZEKŁAD KATARZYNA DOROŻAŁA–VAN DAALEN TYTUŁ ORYGINAŁU ISLE OF VIEW 1. WYZWANIE CHEX Chex była zdesperowana. Jej ukochany źrebaczek, Che, zgubił się i obawiała się najgorszego. Miał tylko pięć lat i mimo iż posiadał, tak jak i ona, talent lekkości, jego skrzydła nie były jeszcze na tyle rozwinięte, aby mógł latać. Tak więc zadowalał się najdziwniejszymi podskokami i był szczęśliwym małym centaurem — a teraz w niezrozumiały sposób zaginął. Jak mogło do tego dojść? Była akurat w ich zagrodzie, gdzie zatykała sitowiem szpary w ścianach, aby zapobiec przeciągom. Mieszkali w pobliżu terytorium Żywiołu Powietrza, gdzie często występowały przecieki wiatru. W ciepłe dni było to bardzo przyjemne, natomiast w nocy bywało zimno. Dlatego też używała sitowia, jednakże musiała pracować szybko i z uwagą, ponieważ sitowie, jak to sitowie, łatwo przecieka*. Każdy otwór musiała zatykać kilkakrotnie, zanim miała pewność, że będzie on szczelny. Tak więc skoncentrowała się, by zakończyć robotę, nie bacząc w tym czasie, co dzieje się z Che. A teraz nie mogła go nigdzie znaleźć. Wołała go i latała ponad polaną, szukając go ze stale wzrastającym niepokojem. Nie miała wątpliwości: Che tutaj nie było. Cheiron wyjechał na zebranie skrzydlatych potworów i nie wróci do domu przez kolejnych kilka dni. Odetchnęła: jak mogłaby spojrzeć swemu mężowi w twarz i poinformować go, że zgubiła ich źrebię? Oczywiście nie mogła tego zrobić, po prostu musiała jak najprędzej odnaleźć Che. Kilkakrotnie obleciała obszar wokół polany, bacznie patrząc w dół, jednakże widziała jedynie las. Lubiła to miejsce, dające im poczucie prywatności, z drzewami skrywającymi większość tego, co działo się w jego obrębie, a teraz ukrywającymi przed nią jej źrebię. Musiała wejść pod baldachim listowia. Poszybowała w dół i wylądowała w pobliżu zagrody. W poszukiwaniu śladów kłusem zatoczyła pełne koło wokół polany. Na środku, tam gdzie Che harcował, ziemia była rozkopana, jednak trawa na skraju miała nadal zielony kolor. Musiał pójść do lasu, chociaż wiedział, iż miał pozostać w pobliżu zagrody. Zrobiła następne koło, tym razem bliżej drzew. Nagle zauważyła niewielki odcisk kopytka skierowany w stronę lasu. Więc Che szedł tą drogą! Ale dlaczego? Che znał zasady i zawsze był posłusznym małym centaurem. Wiedział, że w głębokim lesie Xanth czaiły się przeróżne niebezpieczeństwa, takie jak smoki, wikłacze i hipnotykwy. Nie powinien był iść tą drogą. Niestety, poszedł. Szukała śladów. Na początku wyglądało, jakby się wahał, jak gdyby czegoś szukał. Następnie ślady stały się bardziej konkretne i prowadziły prosto w największą gęstwinę lasu. Chex szła za nimi ze wzrastającym niepokojem. Dotąd miała nadzieję, że Che po prostu wybrał się na spacer i był gdzieś w pobliżu, że zaplątał się w jeżyny, z których nie mógł się sam wydostać. Lecz teraz zaczęła obawiać się czegoś gorszego: oddalił się dlatego, że został przez coś zwabiony. Było mało prawdopodobne, aby to coś miało jakiekolwiek dobre zamiary. Po chwili jej najgorsze podejrzenie potwierdziło się: spostrzegła oznaki zasadzki. Coś się tutaj przyczaiło, czekając na Che, i schwytało go. Wokół leżało nieco pociętej winorośli, której z pewnością użyto do związania źrebaka, a ziemia była rozkopana. Jednak coś zamiotło ją zmiotką z rosnącego nie opodal krzewu zmiotkowego i wymazało wszystkie ślady. Nie mogła stwierdzić, kto lub co porwało jej źrebię. Była jedynie pewna, że dokonano tego szybko i po cichu. Rozglądała się wszędzie wokół, ale od miejsca zasadzki nie prowadziły jakiekolwiek ślady. Jednak nie było to miejsce, z którego mogłaby odfrunąć jakakolwiek istota na tyle duża, aby unieść z sobą małego centaura. Winorośle były splecione z listowiem drzew, a kilka pętli szubienicznych czyhało tylko na jakiegoś nieostrożnego smoka czy gryfa, aby zrobić sobie ucztę. Wyglądało na to, że porywacz i źrebię rozpłynęli się w powietrzu. Chex wzdrygnęła się. To oznaczało magię! Che został magicznie przeniesiony do innej części Xanth. Ale dlaczego? Zrozumiałaby drapieżcę pożerającego swoją zdobycz, jakkolwiek obraz ten był przerażający. Ale żeby zwabić Che w zasadzkę i uprowadzić go za pomocą czarów? Na co mógł się komuś przydać skrzydlaty źrebak centaura, który jeszcze nawet nie potrafi latać? Ale przynajmniej oznaczało to, że żył. Zdusiła w sobie obawę przed najgorszym, ponieważ nie mogłaby jej znieść. Ale jak długo jej źrebię pozostanie jeszcze przy życiu? Może jego pogromca nie zdawał sobie sprawy, że Che nie umie jeszcze latać i w momencie gdy to odkrył… Musiała znaleźć pomoc. Che musi zostać odnaleziony, zanim coś gorszego mu się przytrafi. Pobiegła z powrotem na polanę, rozłożyła skrzydła, trzepnęła się mocno ogonem i wzleciała w powietrze. Uderzając ogonem, mogła sprawić, że wszystko stawało się lekkie. Tak pozbywała się na przykład kąsających much; w momencie gdy dotknęła ich ogonem, stawały się zbyt lekkie, aby na niej siedzieć, i wzlatywały jak wystrzelone w powietrze, gdzie musiały jakiś czas brzęczeć, zanim znowu były w stanie opaść. Jeśli chciała sama siebie uczynić na tyle lekką, aby móc latać, uderzała ogonem własne ciało — jej skrzydłom było dużo łatwiej nieść zmniejszoną wagę. Gdy efekt lekkości zanikał i znowu stawała się ciężka, po prostu uderzała się raz jeszcze. Próbowała jednak nie robić tego przy końcu lotu, ponieważ mogłoby jej to utrudnić pozostanie na ziemi w razie nagłego powiewu wiatru. Leciała wysoko ponad lasem, kierując się na południe. Po chwili przelatywała ponad Wielką Rozpadliną, gdzie przyjaciel księżniczki Ivy, Stanley Steamer, miał patrol. Wiedziała, że porywacz nie zabrałby tu Che, ponieważ Stanley znał go i rozprawiłby się z każdym, kto chciałby go skrzywdzić. Ale dokąd zabrano Che? To była straszna tajemnica. Leciała nadal na południe, w kierunku Zamku Roogna. Tam znajdował się król Dor i jeśli ktokolwiek był w stanie jej pomóc, to na pewno on. Potrafił rozmawiać z nieożywionymi przedmiotami, dzięki czemu nic nie miało przed nim tajemnic. Odnalazła zamek, z jego piękną architekturą i malowniczymi wieżyczkami, i poszybowała w dół, aby wylądować w sadzie. Zbierała tam owoce młoda kobieta. Chex wiedziała, kto to mógł być. — Chex! — zawołała dziewczyna, gwałtownie kiwając do niej ręką. Miała piegi, jasnobrązowe włosy splecione w dwa warkocze, a jej sposób bycia sprawiał, że wyglądała na młodszą, niż w rzeczywistości była. Wyglądała na piętnaście lat. — Elektra! — odpowiedziała Chex, gdy jej stopy dotknęły podłoża. Próbowała teraz stanąć mocno na nogach. Z pewnością Elektra chciała ją uścisnąć. Zderzyły się ze sobą, a kolizja ta odrzuciła lekką centaurzycę w tył. Niezbyt zręcznie to wypadło, jednakże wylewność była drugą naturą Elektry, a może nawet pierwszą. Ta wspaniała dziewczyna była narzeczoną księcia Dolpha. — A gdzie jest Che? — zapytała Elektra z wyrazem zainteresowania na piegowatej twarzy. Na moment Chex prawie zapomniała o swym nieszczęściu. Teraz powróciło ono ze zdwojoną siłą. — Zniknął! — jęknęła. — Coś go porwało! Muszę znaleźć pomoc, żeby go odnaleźć zanim… — nie była w stanie mówić dalej. — To straszne! — wykrzyknęła Elektra. — Musisz natychmiast powiedzieć królowi! Jakby nie dlatego Chex tu przyleciała! — Tak, muszę — oznajmiła Chex. Poszły w stronę zamku. — Och, zapomniałam! — zawołała Elektra, a warkocze frunęły wokół jej głowy, gdy odwróciła się w stronę Chex. — Król Dor wyjechał! — Wyjechał? — zapytała Chex zaniepokojona. — Dokąd? — Z uroczystą wizytą do króla Naboba z ludu Naga. — Och? A co to za uroczystość? — No, oni są sprzymierzeńcami i może wkrótce będą mieli powód do kolejnej uroczystości. No wiesz, Nada. Nagle Chex zrozumiała nieśmiałość dziewczyny. Nada z Naga była drugą narzeczoną księcia Dolpha i w swej ludzkiej postaci całkiem uroczą młodą damą. Związek ten miał charakter polityczny, jednak wszyscy wiedzieli, że Dolph wolał księżniczkę Nadę od Elektry. Zbliżał się moment, w którym Dolph będzie musiał dokonać wyboru między nimi dwiema i, niestety, dla Elektry przyszłość nie zapowiadała się zbyt różowo. Była wspaniałą dziewczyną, jednak Nada była piękną księżniczką. Niestety, Elektra znajdowała się pod działaniem zaklęcia. Nie tylko kochała Dolpha, który uratował ją z bardzo długiego snu, ale umarłaby, gdyby nie wyszła za niego za mąż. A nikt przecież nie chciał jej śmierci! Jeszcze większą ironią było jednak to, że Nada nie kochała Dolpha. Pięć lat od niego starsza, traktowała go jak niedorostka. Jednak dała słowo i zamierzała dotrzymać go w sposób, jakiego wymaga się od księżniczek. Dla wszystkich było jasne, że Dolph mógł uszczęśliwić obydwie dziewczyny, poślubiając Elektrę — jednak to nie uszczęśliwiłoby Dolpha, on zaś nie był na tyle dojrzały, aby zrobić coś, na co nie miał ochoty. Była to trudna sytuacja. Jednakże Chex miała w tej chwili swój własny poważny problem. — A królowa Iren… — Jest z Greyem Murphym w Zamku Dobrego Maga. — Przecież musi być ktoś, kto przejął rządy! — wykrzyknęła Chex rozdrażniona. — Tak, oczywiście. Mag Murphy. — To może lepiej zobaczę się z nim. — Chex nie była specjalnie zadowolona z takiego obrotu rzeczy, jako że nigdy nie ufała Murphy’emu w pełni, nie mogła jednak czekać na powrót do pałacu kogoś z rodziny królewskiej. Mag Murphy był siwiejącym, raczej zwykłym, starszym mężczyzną. — Tak, mogę ci pomóc, centaurzyco — powiedział. — Najpierw zorganizuję poszukiwania twojego zaginionego źrebaka. A następnie rzucę przekleństwo na tego, kto jest odpowiedzialny za uprowadzenie, aby w ten sposób utrudnić jego wysiłki. To powinno zapewnić poszukiwaczom czas na ukończenie ich misji. Było to więcej, aniżeli Chex mogła się od niego spodziewać. Przypomniała sobie jednak, że czasami źli magowie zmieniali się w dobrych. Król Emeritus Trent był najlepszym tego przykładem. Murphy przysiągł utrzymać obecny porządek i jeśli król Dor mu ufał, to ona nie mogła tego nie robić. — Dziękuję ci, Magu Murphy — powiedziała. Murphy przemówił do magicznego zwierciadła: — Słuchajcie — rzekł. — Oto mówi tymczasowy król Murphy. Źrebak centaurzycy Chex został uprowadzony przez nieznanych sprawców i musi jak najprędzej zostać odnaleziony i uratowany. Cały wolny od zajęć personel ma jak najprędzej zebrać tyłki w troki i przybyć do zamku w celu zorganizowania grup poszukiwawczych. To wszystko. Chex słuchała nieco zaskoczona. Prawdopodobnie podczas swego wygnania Murphy przyswoił sobie trochę mundańskich powiedzeń. Mimo wszystko jego główna intencja została zrozumiana. Przeszli przed zamek. Ze wszystkich stron nadchodzili poddani: hodowcy drzew trzewikowych, panny mleczowe, hodowcy orzeszków ziemnych i podniebnych, a nawet młody ogr, który najwidoczniej zmęczył się przerabianiem drzew na precelki. Od strony zamku zbliżało się również parę osób: książę Dolph, Nada z Naga, golem Grundy i jeden czy dwa duchy. Nawet od strony Wielkiej Rozpadliny widać było obłoczek pary: nadchodził Stanley Steamer. Wyglądało na to, że wszyscy chcieli pomóc. — Bardzo dobrze — powiedział Murphy, gdy zebrała się odpowiednia grupa. — Nie mamy pojęcia, dokąd Che mógł zostać zabrany, jednak mamy powód sądzić, że przez najbliższy czas nie stanie mu się nic złego. Najlepiej będzie, jeśli postaramy się w ciągu najbliższych kilku godzin przeczesać jak największy obszar Xanth. Jako że nie jest bezpiecznie w pojedynkę chodzić po puszczy… — Przerwał, ponieważ ogr wyglądał na zakłopotanego. — Oczywiście dotyczy to wszystkich za wyjątkiem ogrów — powiedział i zmieszanie ogra ustąpiło. — Większość grup będzie składała się z dwóch lub więcej osób, z których przynajmniej jedna musi być w stanie bronić drugiej do momentu nadejścia pomocy. Tutaj macie magiczne gwizdki z arsenału zamkowego; są one słyszalne na bardzo dużą odległość. Każdy z poszukiwaczy będzie miał jeden i posłuży się nim w razie niebezpieczeństwa. Rozdał gwizdki. Ogr, jako typowo nierozgarnięte stworzenie, od razu dmuchnął w swój. Jednak nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Zaskoczony ogr spojrzał w górę. — Ja dmuchać i nic nie słuchać. — To dlatego, że nie jesteś jeszcze dość daleko — wyjaśnił Murphy. — Teraz wszyscy jesteśmy blisko siebie, a więc nie znajdujemy się w zasięgu działania gwizdka. Spróbuj zagwizdać z daleka. Ogr pognał w stronę horyzontu, przypadkowo tratując włóczące się po drodze drzewo. Ponownie dmuchnął. Tym razem dźwięk był przeszywający. Wkrótce grupy poszukiwawcze były już zorganizowane i skierowały się każda w inną stronę. — Grundy pojedzie z tobą, Chex — powiedział Murphy. — Możesz działać jako łącznik miedzy grupami poszukiwawczymi, dzięki czemu pierwsza będziesz wiedzieć, czy twój źrebak się odnalazł. Grundy pomoże ci, pytając wszystkie rośliny czy stworzenia, w, zależności od potrzeby. Wydaje mi się, że najpierw powinniście wypytać rośliny w pobliżu miejsca uprowadzenia; coś musiały przecież widzieć. — Tak! — zawołała Chex, czując się trochę głupio, że sama na to nie wpadła. Murphy wykonywał dobrą robotę! Grundy wgramolił się na jej grzbiet. Był niewielkim człowieczkiem, którego łatwo można było nieść, nawet bez magii lekkości. Z pochodzenia był prawdziwym golemem, zrobionym z gałganka, sznurka i drewna, teraz jednak był człowiekiem, przy czym nadal pierwotnych rozmiarów. Jeszcze jedno nie uległo w nim zmianie: wciąż posiadał cięty język i przysparzał sobie wrogów z łatwością, która innych wprawiała w przerażenie. Chex trzepnęła się ogonem, rozłożyła skrzydła i wystartowała. Cieszyła się, że poszukiwania są tak dobrze zorganizowane; to był najlepszy możliwy sposób na odnalezienie Che. — A gdzie jest Rapunzel? — zapytała, gdy lecieli na pomoc. W Rapunzel Grundy znalazł kobietę w swoim typie; a może było odwrotnie. Jako że Rapunzel pochodziła zarówno od gatunku ludzkiego, jak i od elfów, mogła przyjmować dowolną wielkość; preferowała jednak niski wzrost. Była uroczą damą z magicznie długimi włosami. Chex nie zazdrościła jej przyjemności ich szczotkowania! Zazwyczaj Grundy i Rapunzel byli nierozłączni. — Szuka nowego domu — odpowiedział. — Sądziłam, że byliście zadowoleni z tego domku dla ptaków, który zaadaptowałeś na mieszkanie? — Ja tak. Ale według niej jest za mały. — Za mały? Przecież ty się nie zmieniłeś, a ona może przyjąć dowolną wielkość. Grundy wzruszył ramionami. — Nie rozumiem kobiet. A ty? Chex roześmiała się. — Nie! — Nagle coś jej zaświtało i zaczęła pojmować. Ich dwoje może pozostać niewielkich rozmiarów, ale gdyby rodzina się powiększyła… Poszybowała w dół w kierunku polany. Od kilku lat polana była jej domem, ponieważ nie chciała ryzykować, że Che mógłby spaść z krawędzi góry, zanim nauczy się latać. Teraz wszystko wydało się tutaj obce, ponieważ okazało się w inny sposób niebezpieczne. Ktokolwiek lub cokolwiek porwało jej źrebię — czy przydarzyłoby się to także, jeśli żyliby w jaskini górskiej? Czy była aż tak rozsądna, unikając gór? Pokłusowała do lasu w miejsce, gdzie Che zaginął. — Tutaj — powiedziała, zatrzymując się. Grundy rozmawiał z okoliczną roślinnością. Chex słyszała tylko niewyraźny szelest, a po chwili Grundy miał już sprawozdanie. — Unosił się tu straszny zapach, jakby pieczonego ciasta i… — To nie jest straszny zapach! — zaoponowała. — Che uwielbiał świeże ciasto! — A z czego się je robi? — zapytał golem. — Z czego?… Ze świeżej mąki z owsa morskiego i… Och… Oczywiście, takie rośliny jak owies nie lubiły zapachu pieczenia swych braci. Drzewa chlebowe i szarlotkowe bez problemu oddawały swe wyroby, natomiast zbieranie ziaren to zupełnie inna historia. — Straszny zapach — zgodziła się. — Źrebak poczuł go i poszedł za nim aż w to miejsce — powiedział Grundy. — Ale tutaj znajdował się tylko kłąb chmury, złowieszcza mgła. Z niej właśnie wydobywał się zapach. Źrebak wszedł w nią, słychać było odgłosy walki, mgła się uniosła i nie pozostało nic. Rośliny nie widziały, co się stało, tylko tyle, że Che wszedł do środka i już nie wyszedł. — Magia! — wykrzyknęła Chex. Inne centaury zwykle nie lubiły magii. Ona uważała te obawy za staromodne i niepraktyczne, teraz jednak zaczęła rozumieć ich punkt widzenia. Magia zabrała jej źrebię! — Z pewnością. A ta mgła przywodzi na myśl Fracto. On zawsze lubi zrobić coś paskudnego. — Fracto! — krzyknęła, przypominając sobie najgorszą z chmur. To prawda: jeśli gdziekolwiek można było wyrządzić szkodę, tam był Fracto. — Musimy go odnaleźć i zmusić do mówienia! — Możemy go znaleźć, ale nawet jeśli mówilibyśmy jego językiem, to i tak prawdopodobnie nic by nie powiedział — zauważył Grundy. Miał rację. Nie było sensu dawać Fracto satysfakcji. Musieli znaleźć inny sposób na przeprowadzenie dochodzenia. Było to z pewnością bardzo wyrafinowane uprowadzenie. Zostało zorganizowane tak, aby nie można było niczego wyśledzić. Po co taki wysiłek — dla jednego nie umiejącego latać małego centaura? Nie było w tym wiele sensu. Wyszli z lasu i wystartowali z polany. Chex była przygnębiona i pogrążyła się w myślach. Początkowy szok mijał, a jego miejsce zajmowała ponura pewność, że znalezienie rozwiązania nie będzie łatwe. Nadal nie miała pojęcia, dokąd Che został zabrany. — Lepiej zobaczmy, jak wiedzie się reszcie — odezwał się Grundy, również przygnębiony. — Che musi przecież gdzieś być. Próbował ją rozweselić, nie osiągając jednak zamierzonego skutku. Mimo wszystko była to dobra rada. Chex miała przecież być łącznikiem między grupami. — Najbliżej nas jest ogr — oznajmił Grundy. Wyglądało na to, że znał cały plan działania. — Sprawdza Goblinat Złotej Ordy. — Złota Orda! — wykrzyknęła Chex przerażona. — Te potworne gobliny! — Są twoimi najbliższymi złymi sąsiadami — zauważył Grundy. Z pewnością gobliny lubowały się w łapaniu stworzeń i torturowaniu ich, zanim w końcu je ugotowały. Żyły wokół Źródła Nienawiści, który pewnie był odpowiedzialny za ich niesłychaną nikczemność. Jeśli Che wpadł w ich brudne łapy… Dobrze, że szedł tam ogr. Ogry wiedziały, jak radzić sobie z goblinami. Mówiło się, że gobliny, walcząc z ogrem, ryzykowały wylądowanie na orbicie księżyca, a nawet wtedy zaliczały się do szczęśliwców. Jednak jeśli gobliny miały Che, to źrebak mógł zostać pobity razem z nimi, ponieważ ogry były niezaprzeczalnie dumne ze swojej głupoty. Skierowała się na zachód. Wkrótce dojrzała ścieżkę powstałą z powalonych drzew. Ogr podróżował w jedyny znany sobie sposób — prosto przed siebie — niszcząc wszystkie pojawiające się na drodze przeszkody. Naturalnie drzewa nie przepadały za ogrami, jednak nie miały możliwości uniknięcia kontaktu, jeśli pojawił się przy nich ogr. Niektóre drzewa, jak na przykład wikłacze, walczyły z nimi. Mówiono, że walka ogra z wikłaczem jest warta obejrzenia — z pewnej odległości. Wyprzedzając ogra, Chex leciała dalej aż do obozu goblinów. Gobliny dostrzegły ją i wygrażały jej swoimi małymi piąstkami. Nie było tu jednak śladu Che. To było uspokajające… — Chyba że już go ugotowali — zauważył Grundy. Chex nieomal spadła na ziemię. Jakim ten golem był geniuszem w podsuwaniu niewłaściwych myśli! — Ale kocioł nie jest zastawiony — kontynuował Grundy. — W tym czasie nie mogliby tego zrobić. Może była to w końcu dobra myśl! Miał rację: nie było ani dymu, ani ognia. Tak więc albo Che nie został jeszcze ugotowany, albo wcale go tu nie było. Nie była pewna, co byłoby lepsze. Poleciała z powrotem do ogra. — Są dokładnie przed tobą! — zawołała. — Szukaj źrebaka! — Ja dla ciebie szukać źrebię — zgodził się. No cóż, miał przynajmniej dobre chęci. Od razu poczuła się lepiej, gdy okazało się mało prawdopodobne, że źrebak tam był. — Następna grupa to ludzie, sprawdzają wioskę centaurów na pomoc od Rozpadliny — powiedział Grundy. Chex wiedziała, dlaczego centaury nie brały udziału w poszukiwaniach: nie uznawały jej za jedną ze swoich. W rzeczywistości uważały ją za monstrum, za zdegenerowaną krzyżówkę. Została przyjęta przez skrzydlate potwory, a przez swój własny gatunek — nie. Starała się jednak nad tym nie rozwodzić; i tak niczego by przez to nie zyskała. Może kiedyś powstanie nowy gatunek skrzydlatych centaurów, niezależny od jakiejkolwiek akceptacji centaurów lądowych, tak jak skrzydlate smoki przetrwały niezależnie od smoków lądowych. Ale nie nastąpi to, jeśli zabraknie Che! Grupa ludzi składała się z trzech panien mleczowych. Z pewnością otrzymały one jakieś przyspieszające zaklęcie, w żadnym innym wypadku bowiem nie byłyby w stanie dotrzeć aż tak daleko. Przechodziły akurat przez niewidzialny most, wyglądając, jak gdyby wisiały w powietrzu. Chichotały, dokuczając sobie nawzajem, jaki to znajdujący się na dole potwór patrzy której z nich pod spódnicę. Na dole nie było jednak żadnych potworów; Smok z Rozpadliny przyłączył się do poszukiwań. Jednak panny mleczowe cechowała bezdenna głupota; mówiono, że była to jedna z cech, dla których podobały się one mężczyznom. Chex nie rozumiała tego całkowicie, ale przecież nie była człowiekiem. Zapikowała nisko. — Widziałyście coś?! — zawołała. — Tylko drzewa! — odkrzyknęła jedna. — Ale jeszcze nie zaczęłyśmy szukać, bo nasze zadanie obejmuje wioskę centaurów. Ktoś inny przeczesuje las na poradnie od Rozpadliny. — Powodzenia! — zawołała Chex. Nie sądziła jednak, aby Che znajdował się w wiosce centaurów, ponieważ pomimo iż centaury nie akceptowały skrzydlatych krzyżówek, były honorowym ludem, który na pewno by się nie wtrącał. I z całą pewnością nie posłużyłyby się taką ilością magii oraz nie ukrywałyby swego działania, jako że duma (niektórzy mówią: arogancja) leży w naturze centaurów. Kontynuowali sprawdzanie poszczególnych grup. Wszyscy szukali skrupulatnie, jednakże bez efektu. Ażeby odsunąć od siebie narastające przygnębienie, Chex zaczęła dumać nad swoim związkiem z Che. Wszystko zaczęło się właściwie od jej ślubu. Spotkała Cheirona, jedynego skrzydlatego centaura w Xanth, w którym najprawdopodobniej zakochałaby się, nawet gdyby nie był tak przystojny, silny, mądry i doświadczony. Zdecydowali się założyć stadło — rodzaj ludzki nazywa to małżeństwem — i nawet sama Simiurg przyleciała, żeby celebrować tę uroczystość. Simiurg była największym i najstarszym ptakiem, który trzykrotnie widział upadek i odnowę wszechświata, i zobaczy je przynajmniej jeszcze raz lub dwa. Ceremonią pokierowała kompetentnie i na marginesie zrobiła uwagę, która zaskoczyła Chex i Cheirona. — Z TEGO ZWIĄZKU — powiedziała ze swoją potężną duchową siłą — NARODZI SIĘ TEN, KTÓREGO ŻYCIE ZMIENI BIEG HISTORII XANTH. — Następnie zobowiązała wszystkie skrzydlate potwory, a nawet księcia Dolpha, któremu udało się chyłkiem zakraść na ceremonię pod postacią ważki, do złożenia przysięgi, że będą go chroniły przed wszelkim niebezpieczeństwem. Stało się jasne, dlaczego Simiurg przybyła: ażeby zapewnić bezpieczeństwo przyszłemu źrebcowi. Po pewnym czasie pojawił się Che. Nie przyniósł go bocian ani nie znaleziono go pod liściem kapusty; centaury, które realistycznie podchodziły do wszelkich naturalnych funkcji organizmu, posiadały bardziej bezpośrednie i wygodniejsze sposoby otrzymywania potomstwa. W końcu bociany były znane ze swej krótkowzroczności i czasami zdarzało im się dostarczyć dziecko pod niewłaściwy adres. Może ludziom to nie przeszkadzało, ale centaur na pewno nie podjąłby takiego ryzyka. Od samego początku Che był śliczny, z tą swoją ciemnobrązową skórą i miękkimi skrzydełkami. Skrzydlate potwory pilnowały go, tak więc żaden gryf, smok, ptak–olbrzym czy cokolwiek innego, co potrafiło latać, poczynając od harpii, a na maleńkich ważkach skończywszy, nie przedstawiał dla niego jakiegokolwiek zagrożenia. Tak naprawdę to młode latające smoki przylatywały, aby się z nim bawić, pomimo iż jeszcze sam nie potrafił latać i rozpowiadały o nim smokom lądowym. Smoki lądowe nie były związane przysięgą, jednak wiele z nich posiadało szczątkowe skrzydła i identyfikowało się ze swoimi latającymi kuzynami, tak więc i one również pilnowały Che. Ich rodzina prowadziła niemal idylliczne życie tutaj na polanie. Gdy Chex chciała pójść gdzieś sama z Cheironem lub pomóc któremuś z przyjaciół, nigdy nie mogła narzekać na brak opiekunek do źrebięcia. Nawet smok Draco, postrach północno–centralnego Xanth, pojawił się pewnego razu, i to nie tylko z powodu przysięgi. Miał specjalny dług wdzięczności wobec kościeja Marrowa, który uratował jego piękne kamienne gniazdo, a Marrow był przyjacielem Chex. Smoki miały swoiste poczucie lojalności w stosunku do tych, których szanowały, chociaż na szczęście nie było takich osób zbyt wiele. Tak więc Che nigdy nie mógł narzekać na brak towarzystwa i był szczęśliwym małym centaurem. Co takiego widziała Simiurg w przyszłości Che? Jak mógł on zmienić bieg historii Xanth? Pomimo iż Chex kochała go bezgranicznie, wiedziała w którymś z nierodzicielskich zakamarków swego umysłu, że był on w końcu tylko skrzydlatym centaurem, tak jak i jego rodzice. Normalne centaury nie przyjęłyby go do swego grona, a ludzie uważali go za kuriozum. Nie było jakichkolwiek oznak jego przyszłej wielkości, a teraz chociażby przetrwania. Ale przecież Simiurg nie popełniłaby błędu; była strażnikiem nasion i tylko niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek, było jej na temat kolei życia nie znane. Nagle przez głowę Chex przebiegła potworna myśl. Przypuśćmy, że to nie Che Simiurg miała na myśli? Był on niewątpliwie rezultatem związku Chex i Cheirona, ale może nie jedynym. Poza tym, nie było jasne, w jaki sposób miałby zmienić bieg historii Xanth. Może przez to, że zostanie porwany i zabity, co wywoła ogólny szał wśród skrzydlatych potworów? Nie, nie mogła zaakceptować takich myśli! Musiała wierzyć, że Che przeżyje, żeby wyrosnąć na dorosłego latającego centaura i w tej postaci osiągnąć coś, o czym nie śniło się nawet filozofom, którzy obecnie go ignorowali. Musiała dołożyć wszelkich starań, aby dobrze się nim zajmowano, aby otrzymał wszelką potrzebną edukację, aby był gotów, gdy nadejdzie czas wielkości. I na pewno będzie to wszystko robiła, gdyż Simiurg wiedziałaby, gdyby Che przeznaczony był przedwczesny koniec. Ktoś go porwał (w zasadzie słowa porwanie używa się w stosunku do kóz, ale jest to jednak najlepiej pasujące określenie), ale nie zabije, a oni go ocalą i przepowiednia wielkości wróci na swój tor. Tak miało być. Pocieszona tym nie całkiem obiektywnym rozumowaniem, Chex leciała dalej, aby sprawdzić kolejne idące od Zamku Roogna grupy poszukiwaczy. Grundy znał mniej więcej ich położenie, a jeśli nie znajdowały się one tam, gdzie Grundy się ich spodziewał, to okoliczne rośliny zawsze z chęcią przekazywały mu odpowiednie informacje. Zbliżyli się do grupy, w której skład wchodziły dwie piękne młode kobiety: Nada i Elektra. Były one w drodze do Zamku Dobrego Maga, aby zapytać go, gdzie jest Che. Chex ze wstydem musiała przyznać, że nie pomyślała o tak oczywistej metodzie. Zgodnie z tradycją Dobry Mag wiedział wszystko i w zamian za rok służby przekazywał wszelkie informacje. Oczywiście pierwszego Dobrego Maga — Humfreya — już nie było, jednakże jego uczeń Grey Murphy starał się, jak mógł, stanąć na wysokości zadania. W Zamku przebywała również księżniczka Ivy, aby wspomagać go, gdy tylko było potrzeba. Czy znał odpowiedź? Chex miała taką nadzieję! Leciała dalej na północ od Rozpadliny, gdzie książę Dolph sprawdzał Żywioły. Żywioły obejmowały pięć obszarów w północno–centralnym Xanth: Powietrza, Ziemi, Ognia, Wody i Pustki. Każdy z nich był na swój własny sposób niebezpieczny, co Chex dobrze wiedziała z bliskiego sąsiedztwa z Żywiołem Powietrza, lecz Dolph mógł przyjąć postać każdego żyjącego stworzenia. Oznaczało to, że mógł zamienić się w dowolną istotę, która była w stanie oprzeć się danemu Żywiołowi, i bezpiecznie przejrzeć wszystkie jego zakamarki. Chex nie widziała go, co pewnie oznaczało, że przyjął inną postać i znajdował się daleko w głębi Żywiołów. Jeśli Che został tutaj zabrany, to Dolph na pewno go odnajdzie i uratuje. Zakończyła przegląd. Wszystkie grupy były mocno zajęte, jednak nikt nie odnalazł jeszcze Che. Zanim wyruszy w kolejny oblot, będzie musiała zatrzymać się w swojej zagrodzie, aby odpocząć i coś zjeść. Będzie tak robić dopóty, dopóki zadanie nie zostanie zakończone: Che zostanie odnaleziony i uratowany. W trakcie lądowania zauważyła coś na polanie. Czy to Che? Serce zabiło jej mocniej, co spowodowało, że wzleciała wyżej, i prawie nie mogła wylądować. Niestety, nie był to Che. Jej serce zamarło i zaczęła momentalnie spadać, nieomal rozbijając się o ziemię. Wylądowała mocno na wszystkich czterech nogach i złożyła skrzydła. Następnie podeszła do elfa, który przyglądał się jej zaskoczony. — Kim jesteś? — zapytała. — Co robisz tak daleko od twego wiązu? Elf szurał nogami. Była to młoda dziewczyna, właściwie dziecko, jednakże w porównaniu z innymi elfami, które Chex miała okazję spotkać, była ona niesłychanie dużego wzrostu. Normalny elf sięgał wzrostem jednej czwartej wzrostu istoty ludzkiej, a tymczasem ten elf sięgałby człowiekowi do pasa. Dziewczynka miała zadarty nos, parę porozrzucanych po policzkach piegów, potargane brązowe włosy o niezdecydowanym kolorze, coś między kasztanowym a orzechowym. Miała brązowe oczy i wyglądała na krótkowzroczną. Przypomniało to Chex centaura Arnolda i Dobrego Maga Humfreya, którzy nosili okulary, aby poprawić sobie wzrok — było to o tyle dziwne, że nigdy żadnego z nich nie spotkała. — Mój kot… — odezwało się dziecko–elf. — Ale przecież elfy nie trzymają kotów — zaoponowała Chex. — Tak naprawdę, to nikt ich nie trzyma; w Xanth nie ma prawdziwych kotów, tylko ich kalamburowe warianty, jak na przykład kot–o–dziewięciu–ogonach. — Xanth? — zapytała dziewczynka, wyglądając na zaskoczoną. Chex była zmęczona i spieszyło jej się, jednak mimo to zauważyła, że coś tu było nie tak. — Tak, Xanth, wszyscy tu żyjemy. Nie próbuj mi tylko wmówić, że jesteś z Mundanii! — Nie, ja pochodzę ze Świata Dwóch Księżyców. Mój kot… — Już ci mówiłam, nie ma… — I wtedy Chex zauważyła kota. Była to pomarańczowa, włochata kula, która wydawała się mieć w sobie coś z elfa. Leżał rozłożony na ziemi, z wyciągniętym ogonem i wyglądał jak zapora drogowa; przeszkoda na drodze, mająca na celu wyhamować bieg za szybko biegnących centaurów. — Jak…? — zapytała troszeczkę zdezorientowana. — Tutaj dzieje się coś niesamowitego — zamruczał pod nosem Grundy.— W pobliżu nie ma żadnych elfowych wiązów. Powinna być zbyt słaba na to, by utrzymać się na nogach. I spójrz tylko na jej wzrost! Jest tak duża jak goblin! — Sammy potrafi znaleźć wszystko oprócz domu — powiedziała dziewczynka. — Jednak zwykle nie wiem, czego szuka. I wtedy się gubi. Muszę za nim biec, żebym mogła zabrać go z powrotem do domu, gdy już to znajdzie. — Przerwała, patrząc na kota. — Myślę, że tym razem szukał piórka. Rzeczywiście, między jego pomarańczowobrązowymi łapami leżało pióro. — To nie jest zwykłe pióro — powiedziała Chex. — To jest lotka mojego źrebaka Che z jego pierwszego upierzenia. Jest takich bardzo mało. — Myślę, że on w takim razie szukał specjalnego pióra — odrzekła. Następnie, z widocznym wysiłkiem, dziewczynka uniosła głowę, aby spojrzeć na Chex. — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to czy mogłabyś mi, proszę, powiedzieć… czym jesteś? Chex nie posiadała się ze zdumienia. — Jestem oczywiście latającym centaurem! Z technicznego punktu widzenia skrzydlatym potworem. Nigdy przedtem nie widziałaś centaura? Dziewczynka pokręciła głową. — Nie. — Twój wiąz musi znajdować się z dala od cywilizacji! — Co to jest wiąz? — Drzewo, oczywiście. — W Świecie Dwóch Księżyców nie mamy zbyt wiele drzew. A przynajmniej takich, które dobrze widzę. — Rozejrzała się wokół, mrugając. — Czy to są drzewa? — Tak, oczywiście. Wszystko tutaj jest porośnięte lasem. Ale jak ty możesz żyć bez wiązu? Wszystkie elfy… — Ja nie mam wiązu, nie mam nawet przyjaciela–wilka, chociaż myślę, że pewnego dnia będę z Samotnym Wilkiem. Tak więc na razie mam kota, który znajduje rzeczy, a sam się gubi — powiedziała dziewczynka. — Tak go właśnie spotkałam. W całym naszym świecie nie ma takiego drugiego. Wydaje mi się, że tym razem ja też się zgubiłam, bo to jest bardzo dziwne miejsce. — Ale przecież wszystkie elfy żyją wokół wiązów! — zaoponowała Chex. — Mówiłaś, że skąd przybyłaś? — Mój zagajnik znajduje się… — Twój co? — Mój zagajnik. To… Chex wydało się, że było to nie tyle dziwne, co po prostu niesamowite, tak jak powiedział Grundy. — Może lepiej zacznijmy od początku. Przedstawmy się sobie. Ty jesteś…? — Jenny ze Świata Dwóch Księżyców. — A ja jestem centaurzyca Chex z Xanth. Teraz powinnyśmy… — przerwała, ponieważ nagle zauważyła coś jeszcze dziwniejszego. — Czy to są twoje uszy? Dziecko dotknęło swego lewego ucha. — Tak. Czy coś jest nie w porządku? — One są spiczaste! Jenny była zaszokowana. — A twoje nie? — Nie. Nie widzisz? — Z tego miejsca twoja głowa jest trochę zamazana. Tak więc naprawdę nie widziała dobrze na odległość. — Moja droga, musimy znaleźć ci jakieś okulary — powiedziała Chex. Było tak, jakby musiała komuś matkować, teraz gdy zabrakło jej źrebaka. — Mamy tutaj krzew okularowy, z którego jeszcze nigdy nie zbieraliśmy, tak więc ma bardzo dużo owoców. — Poprowadziła dziecko–elfa w stronę krzewu. — Poprawiają wzrok i oczywiście magicznie się dopasowują. Proszę, przymierz tę parę. — Zerwała je i ostrożnie założyła Jenny na nos. Były dla niej trochę zbyt duże, jednak oprawki idealnie pasowały do szerokości jej głowy i trzymały się na fenomenalnie spiczastych uszach. Przed chwilą włosy zakrywały je trochę, lecz teraz nie było jakichkolwiek wątpliwości. W całym Xanth nie było takich uszu! Nie u istot człekopodobnych. Oczy Jenny stały się jeszcze większe, niż były w rzeczywistości, powiększone przez szkła okularów. — Wszystko widzę! — zawołała zaskoczona. — Ależ oczywiście. Po to właśnie są okulary. Umożliwiają widzenie wszystkiego, co znajduje się w zasięgu wzroku. To dziwne, że nigdy przedtem nie miałaś okularów. — U nas ich nie ma — odpowiedziała Jenny, unosząc rękę, aby dotknąć tego niesamowitego urządzenia. Chex znowu była zaskoczona. — Twoja ręka… brakuje ci jednego palca! Jenny spojrzała na swoją rękę. — Nie, nie brakuje. Są wszystkie cztery. — Ale wszystkie elfy mają po pięć palców! — zaoponowała Chex— Wszystkie istoty człekopodobne mają pięć palców. Widzisz, ja też mam pięć. — Pokazała Jenny swą dłoń. Jenny przyglądała się. — Jakież to dziwne! — Ty naprawdę jesteś spoza Xanth! — powiedziała Chex, rozumiejąc, dlaczego dziewczynka była tak zagubiona. — Wyglądasz jak elf, jednak w szczegółach jesteś od nich inna. Jenny wzruszyła ramionami. — Jeśli chcesz, to możesz nazywać mnie elfem — powiedziała. — Tak naprawdę to jestem osobą. — Tak, oczywiście. Tylko że tutaj, w Xanth, będziesz uważana za elfa. Jak się tutaj dostałaś? — Nie widziałam. — Brzmiało to prawdziwie. Jak mogłaby widzieć, dokąd szła, jeśli nie widziała szczegółów krajobrazu? Była tak samo zgubiona jak Che! — Myślę, że będziesz musiała tu zostać, dopóki nie dowiemy się, co się stało — zadecydowała Chex. — Ty szukałaś tu piórka, a ja szukam tego, do kogo to piórko należało, mojego zagubionego źrebaczka Che. Może powinnyśmy… Dziewczynka ruszyła biegiem, ponieważ w tej samej chwili jej kot nagle ożył i dał susa w stronę lasu. — Sammy! — zawołała, podążając za nim. — Zaczekaj na mnie! Znowu się zgubisz! — Jenny! — zawołała z kolei Chex. — Obydwoje się zgubicie! Ten las jest niebezpieczny! Jednak kot i dziecko–elf zniknęli już w puszczy, nie zważając na czyhające w niej niebezpieczeństwa. Chex zdała sobie sprawę, że musieli już iść tym lasem, jakimś sposobem unikając drapieżców. — Lepiej ich poszukajmy — powiedział Grundy. — Może to zbieg okoliczności, że ona pojawiła się dokładnie w tym samym momencie, w którym zaginął Che, a może nie. Chex nie pomyślała o tym. Czy to możliwe, aby jej źrebak został przemieniony w…? Nie, niemożliwe! Jednak rzeczywiście była to przedziwna sprawa. Pokłusowała na środek polany, rozłożyła skrzydła i wzleciała w powietrze, jednocześnie uderzając się ogonem. Po chwili wyłoniła się spomiędzy drzew. Leciała ponad nimi w kierunku, w którym udała się dziewczynka–elf, jednak konopie były tak gęste, że nie widziała ani podłoża, ani niczego, co się na nim znajdowało. Zniknęli. — Możemy poinformować o niej pozostałych — powiedział Grundy. — Jeśli ona rzeczywiście pochodzi z innego świata, to nie może się długo ukrywać. Chex zgodziła się, jednakże pozostała pełna niepokoju. Dlaczego akurat teraz pojawiła się dziewczynka–elf? Zatoczyła koło i poszybowała z powrotem na polanę. Miała inne rzeczy do roboty aniżeli beznadziejne krążenienie ponad lasem! Musiała odnaleźć Che i nie mogła tracić czasu i energii na szukanie obcych. Jednak było to z całą pewnością przedziwne spotkanie! 2. WYPRAWA JENNY Jenny pobiegła w ślad za kotem. — Poczekaj na mnie! Znowu się zgubisz! Ale oczywiście Sammy nie posłuchał, tak jak zawsze. Nie próbował od niej uciec, po prostu samo pragnienie szukania porywało go do tego stopnia, że zapominał o wszystkim innym, co nierzadko wpędzało jego samego w tarapaty. Jenny nie mogła pozwolić mu się zgubić; już i tak znajdowali się w bardzo dziwnej okolicy i jeśli miałoby stać się jeszcze dziwniej, to mogliby nigdy nie odnaleźć drogi do domu! Sammy dał susa w najgęstszą część dżungli. Jenny nie miała innego wyboru jak wskoczyć za nim, pomimo że rosnące tam krzewy zagrażały ostatecznym zniszczeniem tego, co pozostało z jej ubrania. Wystarczyło, że próbując dotrzymać kroku Sammy’emu, jej włosy skołtuniły się w jeden wielki kłąb rzepów i najróżniejszych innych rzeczy. Jeśli po raz kolejny straci go z oczu, może go nigdy więcej nie odnaleźć! Słyszała wołającą za nią centaurzycę. — Ten las jest pełen niebezpieczeństw! — Było to najdziwniej wyglądające stworzenie, jakie Jenny kiedykolwiek widziała, jakby zwierzę, ptak i kobieta połączone w jedno. Wyglądała jednak na miłą. Mówiła, że miała źrebaczka, co oznaczało, że była czyjąś matką. Był to dobry znak. Matki tworzyły klasę same w sobie, dobrą klasę. Bardzo miłym gestem z jej strony było również znalezienie magicznych okularów. Jenny nie wiedziała nawet, że coś takiego istniało. Jakąż różnicę sprawiały one w tym przedziwnym świecie! Nie mogła jednak tak po prostu spokojnie stać i rozmawiać z nią, podczas gdy Sammy odbiegł. Przedarła się przez zarośla i dojrzała Sammy’ego tuż przed sobą. Biegł w górę zbocza, okrążając krzew, na którym rosły wielokolorowe poduszki. Poduszki? To przecież niemożliwe; poduszki nie rosną na krzewach, robi je się z pierza i materiału, trzeba je pozszywać i tak dalej. Gdy myśliwym i ich przyjaciołom — wilkom uda się upolować ptaki, zawsze zostawiają pióra. Nic się nie marnuje. Jednak to z pewnością wyglądało na rosnące poduszki! Sammy przebiegł przez drogę i znalazł się po jej drugiej stronie. Tutaj rosły rośliny podobne do kukurydzy z dojrzewającymi kolbami. Jenny otarła się o jedną z nich, a ta nagle eksplodowała, wypuszczając kawałki prażonej kukurydzy. Popcorn! Złapała kilka ziarenek w powietrzu i włożyła je do buzi, ponieważ zgłodniała, biegnąc za Sammym. Teraz kot szedł przez dżunglę śliczną ścieżynką, prowadzącą do ogromnego drzewa, z którego zwisały macki. — Sammy, nie! — krzyknęła Jenny w przerażeniu. Już wcześniej widziała takie drzewo. Macki próbowały ją złapać i miała szczęście, że udało jej się uciec. Jednakże w trakcie walki straciła swój nóż, co ją niezmiernie poirytowało. — Nie podchodź do tego drzewa! — Przynajmniej teraz mogła rozpoznać je z dużej odległości, zamiast na nie wpaść. Gdy Sammy wreszcie zatrzyma się, wrócą i podziękuje Chex za okulary. Sammy zeskoczył ze ścieżki i zaczął przedzierać się przez gęste zarośla. Po raz pierwszy Jenny była mu za to wdzięczna; nie chciała, aby to paskudne drzewo go złapało! Znaleźli się na obszarze, na którym znajdowały się dużo większe i bardziej przyjaźnie nastawione drzewa. Było łatwiej tutaj chodzić, jako że znajdująca się powyżej gruba pokrywa listowia rzucała przyjemny cień i nie było tu zbyt wielu krzewów. Sammy zwolnił do marszu, jednakże nie zatrzymał się. Była w stanie dotrzymać mu kroku, jednak nie mogła go złapać. Musiała iść za nim aż do momentu, gdy znajdzie to, czego tym razem szukał, i wtedy dopiero zdecydować, co robić dalej. Była zmęczona, jednak nie miała wyboru; nie mogła przecież pozwolić Sammy’emu jeszcze bardziej zgubić się gdzieś w pojedynkę. Biegnąc za nim, zaczęła rozmyślać o tym, jak znalazła się w tym dziwnym miejscu. Była po prostu zwykłą dziewczynką ze swego zagajnika, zupełnie nic specjalnego. Tak właściwie to była zupełnie niespecjalna, ponieważ bardzo źle widziała. Bez możliwości komunikowania się na odległość byłaby w stałych tarapatach. Lubiła malować, tkać i robić biżuterię, a teraz uczyła się, jak ozdabiać wyroby garncarskie. Te zajęcia przy kominku nie cierpiały z powodu jej krótkowzroczności. Miała nadzieję wyrosnąć na dobrą tkaczkę, robiącą szczególnie piękne materiały z wzorami i obrazami, które chciałby mieć każdy elf. Chciała również nauczyć się robić placek z jagodami, przede wszystkim dlatego, że sama bardzo go lubiła. Jedynym problemem był czas potrzebny na zbieranie jagód, ponieważ zagonki jagodowe w pobliżu wioski były już całkowicie ogołocone i musiała szukać ich w dość dużej odległości. Było to o tyle trudne, że gdy schodziła z głównej drogi, od razu się gubiła. Niemożliwością było zliczyć, ile razy musiała w myślach wzywać pomocy, aby znowu odnaleźć właściwą ścieżkę. Gdyby miała przyjaciela — wilka, to mogłaby bezpiecznie chodzić jeszcze dalej. Jednakże na razie, zamiast wilka miała swego przyjaciela — kota i mogła ćwiczyć swoje kominkowe zdolności. Palce Jenny były smukłe i zręczne, jednak musiała się jeszcze bardzo wiele nauczyć. Ćwicząc w samotności robótki, lubiła sobie pośpiewać. Milkła zawsze w momencie, gdy w jej pobliżu pojawiał się jakikolwiek elf. Jednak Sammy lubił jej śpiew, a to liczyło się najbardziej. Tegoż chłodnego ranka wyszła wraz z Sammym w poszukiwaniu jagód. Kot wyglądał na znudzonego; tak naprawdę, to jagody niespecjalnie go interesowały. — Gdybym miała piórko, połaskotałabym ci wąsy — powiedziała Jenny, drażniąc się z nim. W tym samym momencie kot wystartował. Jenny wiedziała, że bez względu na wszystko musi iść za nim, ponieważ gdy wpadał w jeden ze swoich nastrojów i ruszał w poszukiwaniu czegoś, to nie zatrzymywał się, dopóki tego nie odnalazł. Nie miała pojęcia, jak daleko ta pogoń miała go zaprowadzić tym razem! Sammy biegł przez nie znaną jej część lasu. Mówiło się, że tu straszy, jednakże Jenny wątpiła w to; normalnie duchy nie traciły czasu na zwykłe drzewa. Najbardziej obawiała się trujących żmij lub innych głodnych dzikich bestii, które przyczajone czekały tylko, aby pożreć Sammy’ego lub ją samą. Jednak musiała iść dalej, aby Sammy się nie zgubił. Biegła i biegła, a jej wzrok pogarszał się, gdy próbowała dotrzymać Sammy’emu kroku. Widziała jedynie uciekający ogon Sammy’ego i migające obok strzępy krajobrazu. Ruch widziała lepiej aniżeli przedmioty nieruchome; inaczej nie miałaby szansy utrzymać się w pobliżu Sammy’ego. Nagle kot przeskoczył przez krawędź, Jenny poszła jego śladem i zobaczyła, że krawędź nie miała drugiej strony. Przez moment szybowała w powietrzu, zbyt przestraszona, aby krzyczeć. Po chwili jej stopy znowu dotknęły ziemi. Był to tylko niewielki upadek, który złagodziła mgła. Jenny pobiegła dalej, ledwie widząc kota. Tutaj okolica była zupełnie odmienna. Dziewczynka nie miała czasu, aby zatrzymać się i wszystkiemu dokładnie się przyjrzeć, jednak była pewna, że czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Musi przyjść do tego lasu kiedyś, gdy nie będzie biegła za swoim kotem, aby sprawdzić, dlaczego ten las wydaje się być odmienny. Sammy prześliznął się obok dziwnego zielonego drzewa. Jenny również chciała obok niego przebiec, jednak nagle wyciągnęły się do niej macki i próbowały ją złapać. Jedna uczepiła się jej ślicznej sukienki i gdy Jenny próbowała wyrwać się, również inne macki pochwyciły ją. Wyciągnęła nóż, odcięła te obrzydliwe zielone pędy i oswobodziła się. Niestety, jej nóż zaplątał się w ostatnią mackę i straciła go. To było jej pierwsze spotkanie z tym agresywnym drzewem, a zarazem potwierdzenie tego, że znalazła się w bardzo dziwnym miejscu. Wtem Sammy popędził na polanę i zatrzymał się. Wreszcie znalazł to, czego szukał: wielkie białe pióro. — Ciągnąłeś mnie aż tutaj tylko po to głupie pióro?! — wykrzyknęła; nie była jednak na niego zła. Musiała po prostu coś wykrzyknąć, aby nie wybuchnąć. Prawda była taka, że przerażała ją dziwność tego miejsca i nadal była wstrząśnięta tym, że mogłaby zostać pojmana przez drzewo. Nigdy nawet nie słyszała o takim drzewie! Jednak zdała sobie sprawę z tego, że sama spowodowała wszystko, co się do teraz wydarzyło, ponieważ dokuczała Sammy’emu, mówiąc, że połaskocze go piórkiem. On skoncentrował się na „piórze” i wyruszył w jego poszukiwaniu — i jakież to pióro odnalazł! Nagle obniżył się cień i na polanie wylądowała przedziwna zwierzo–ptako–kobieta. Wyglądała na niemalże tak samo zaskoczoną widokiem Jenny, jak Jenny była zaskoczona nią. Mówiła, że była centaurem czy czymś w tym rodzaju, i wspominała coś na temat wiązów. Jenny wiedziała, że wiąz to drzewo; nie miała pojęcia, dlaczego centaurzyca sądziła, że ona powinna mieć z nim coś wspólnego. Centaurzyca szukała swego zagubionego źrebaka, który nazywał się Chay. Jednak Jenny nie dowiedziała się wiele więcej, ponieważ Sammy nagle poderwał się i musiała pobiec w jego ślady. Miała nadzieję, że okolice nie staną się jeszcze dziwniejsze, ponieważ nie była całkiem pewna, czy będzie w stanie odnaleźć drogę powrotną. Nagle Sammy zwolnił. Może zbliżał się już do tego, czego szukał. Może było to kolejne pióro. Mogłaby je dla niego podnieść i wtedy mogliby wrócić do domu. Nie, nie mogło to być kolejne pióro, ponieważ nigdy nie szukał tej samej rzeczy dwukrotnie. Może… Jenny zatrzymała się z zaskoczenia. Przed nim znajdował się niewielki skrzydlaty centaur! To na pewno jest ten źrebak! Centaurzyca wspominała, że go szukała i Sammy wystartował po prostu w jego poszukiwaniu. Jednakże to biedactwo bynajmniej nie zgubiło się. Źrebak był pojmany. Miał na szyi sznur, ręce jego były związane, a nogi tak spętane, że z trudem mógł ustać. Bezradnie trzepotał skrzydełkami i wyglądał bardzo nieszczęśliwie. To było wszystko, co Jenny musiała zobaczyć; wiedziała, że musi pomóc Chexowi wrócić do matki. Jednakże wokół źrebaka znajdowali się podejrzanie wyglądający osobnicy. Wyglądali trochę jak ludzie i byli jej wzrostu, jednak ich głowy, dłonie i stopy były dużo większe i guzowate. Mieli ciemną skórę i nachmurzone miny. Było ich trzech, najprawdopodobniej pilnowali źrebaka. Nic mu nie robili, jednak było jasne, że nie powstrzymaliby się przed niczym, gdyby źrebak chciał uciec. Jenny położyła Sammy’emu rękę na grzbiecie. Zatrzymał się zadowolony, że znalazł to, czego szukał, i nie musi iść dalej. — Musimy uratować Chaya od tych podłych stworów — szepnęła. — Mogłabym go rozwiązać, żeby mógł uciec, ale z pewnością mnie też by związali. Gdybym tak miała coś, co mogłoby ich odstraszyć, coś wystarczająco długiego! Sammy wystartował. — Nie! — wykrzyknęła szeptem. — Nie chciałam, abyś… — Ale było już oczywiście za późno, tak jak to zwykle bywało z Sammym. Kiedy nauczy się wreszcie nie mówić nic bezmyślnie, gdy Sammy jej słucha? No cóż, nie można było temu zaradzić. Musiała za nim pobiec, pomimo że mogło to opóźnić wszelkie działania, które była w stanie podjąć w celu uratowania źrebaka. Ale może nie była to aż tak wielka strata, bo przecież i tak nie miała pojęcia, jak go uwolnić. A ponadto nie mogła sobie teraz pozwolić na rozpraszanie uwagi! Sammy podprowadził ją do drzewa. Miało ono jasnozielone liście i soczystoczerwone jagody. Jagody? Nie, to były wiśnie! To było drzewo wiśniowe. Jednak Jenny nie była teraz w nastroju na jedzenie wiśni. — Co cię napadło, żeby mnie tutaj przyprowadzić, gdy powiedziałam, że potrzebne mi jest coś do przestraszenia tych podłych stworów? — zapytała kota, zdając sobie sprawę, że nie mógł jej odpowiedzieć. Stał tylko przy drzewie, ignorując je zupełnie teraz, gdy je odnalazł. Jego zabawa polegała na szukaniu; gdy znalazł już to, czego szukał, zwykle to ignorował. Zakłopotana zerwała jedną wiśnię. Owoc był okrągły i czerwony, jednak chyba nie całkiem dojrzały, ponieważ miał twardą, a nie miękką skórkę. Włożyła go do ust, jednak nie mogła go rozgryźć. Wiśnia była jak zrobiona z drewna! Zerwała następną. Była dokładnie taka sama. To nie mogły być normalne wiśnie. Może rosły tutaj, aby oszukiwać głodnych ludzi — a ona była głodna, pomimo że wcale nie chciała teraz jeść. Nagle ogarnęła ją złość. Nie tylko nie chciała jeść, ale te wiśnie nie nadawałyby się do jedzenia, nawet gdyby chciała się nimi posilić! Cisnęła obydwie wiśnie, jak mogła najdalej. Przeleciały łukiem ponad drzewami i dotknęły ziemi. Bum! Bum! Jenny osłupiała. Wiśnie ani nie odbiły się od ziemi, ani nie potoczyły, one eksplodowały! W miejscu gdzie wylądowały, powstały dwa niewielkie kratery, a wszędzie wokół były porozrzucane brud i liście. Zaskoczona spojrzała na drzewo. Wybuchające wiśnie? A ona próbowała jedną rozgryźć! A gdyby tak wybuchnęła w momencie gdy… Nagle coś zaświtało jej w głowie. Sammy przyprowadził ją tutaj może właśnie z tego powodu. Co by się stało, gdyby rzuciła wiśnie w stronę tych nikczemnych stworów? Jenny uśmiechnęła się. Siebie nie uważała za kogoś nikczemnego, ale pomyślała, że może chociaż na chwilę będzie mogła sama stać się choć trochę nikczemna, jeśli mocno się postara. Zebrała sporą ilość wiśni i ostrożnie — bardzo ostrożnie! — włożyła je do kieszeni. W rękach niosła również po jednej. Po cichu szła z powrotem do miejsca, w którym zobaczyła tych strasznych mężczyzn. Miała nadzieję, że nie słyszeli tych dwóch wybuchów. Drzewo wiśniowe było trochę oddalone, tak więc może nie słyszeli. Miała szczęście: grupka stała dokładnie tak samo, jak gdy ich zostawiła. Mężczyźni zdawali się na coś czekać, a źrebak nie był oczywiście w stanie nic zrobić. Teraz musiała wszystko dokładnie zaplanować. Musiała odciągnąć mężczyzn, podbiec do źrebaka i rozwiązać go, aby mógł uciec. Jego matka rozmawiała z nią, tak więc on prawdopodobnie też umie mówić. Powie mu wszystko, co zamierza zrobić. Przy odrobinie szczęścia uda mu się uciec, zanim jego porywacze zorientują się, co się stało. Jenny bała się, jednak strach jej nie zatrzymał. Po prostu musiała uratować źrebaka! Zebrała się w sobie, zacisnęła zęby i cisnęła wiśniową bombę w kierunku grupki. Miała całkiem niezłą rękę, a teraz dokładnie widziała, w jakim kierunku musiała rzucać. Celowała tak, aby wiśnie nie trafiły w nikogo, tylko żeby lądowały w pobliżu. Zadziałało to wspaniale. Bomba eksplodowała tuż za jednym z mężczyzn. Podskoczył jak oparzony i jeszcze znajdując się w powietrzu, zaczął przebierać swoimi krótkimi nóżkami. Sądził, że ktoś ich atakuje — co mniej więcej było zgodne z prawdą. Jenny rzuciła kolejną bombę. Ta detonowała za kolejnym z mężczyzn i ten również uciekł. Był to wspaniały widok! Źrebak również się przestraszył, jednak nie mógł uciec ze względu na pęta, tak więc stał tam tylko ze strachem w oczach. Jenny wyjęła z kieszeni kolejną bombę i rzuciła ją za trzeciego z mężczyzn. Już brał nogi za pas, ale bomba sprawiła, że zaczął biec jeszcze szybciej. Po chwili cała trójka zniknęła. Jenny podbiegła do źrebaka. — Nie bój się, Chay! — zawołała. — Jestem tu, aby ci pomóc! — Jednak oczywiste było, że się bał, ale może to go trochę uspokoiło. Zdyszana dobiegła do niego. — Rozwiążę ci ręce! — wysapała. — Nie wiem, ile mamy czasu! Pracowała nad rozwiązaniem węzła, był on jednak bardzo ciasny. Zazwyczaj dobrze radziła sobie z węzłami, jednak węzły są z natury rzeczami irytującymi, tak więc nie można się z nimi spieszyć. Powoli jednak udało jej się go rozwiązać. Na razie dopiero ręce źrebaka były wolne. Musiała jeszcze uwolnić go z pęt. — Gdybym tylko miała nóż, aby je przeciąć! — wykrzyknęła, mocując się z drugim węzłem. Sammy wystartował. Po chwili jednak zatrzymał się obok czegoś. Jenny spojrzała. Na ziemi leżał nóż, który zgubił jeden z uciekających mężczyzn! Pobiegła, aby go podnieść i przecięła nim najpierw pierwsze, a potem drugie pęto. W tej chwili powrócił jeden z mężczyzn. — Co to ma znaczyć?! — zawołał. Nie, nie był to jednak mężczyzna; głos był zbyt wysoki. To kobieta! Dużo ładniejsza od mężczyzn, miała mniejszą głowę, dłonie i stopy, była jednak chyba z tego samego gatunku. — Chay, uciekaj! — krzyknęła Jenny. Mały centaur zrobił niepewny krok. Trudno mu było poruszać się z powodu pęt. — Pomogę ci! — zawołała Jenny. Chwyciła go wpół w miejscu, w którym jego ciało zmieniało się ze źrebaka w chłopca, próbując pomóc mu utrzymać równowagę i jednocześnie popychając go naprzód. — Elf! — wykrzyknęła kobieta, potrząsając wielkimi ciemnymi lokami w sposób wskazujący na niedowierzanie. — No, no, zaraz to wszystko załatwimy! — Skinęła czarodziejską różdżką i nagle źrebak i Jenny znaleźli się w powietrzu. — Aaaaj! — wykrzyknęła Jenny, całkowicie zaskoczona. — To jej czarodziejska różdżka — powiedział źrebak. — Nie uda nam się uciec. Jenny, zaskoczona, spojrzała na niego. — Ty umiesz mówić! — Tak, mam już pięć lat. — Ale wyglądasz, jakbyś miał mniej niż jeden rok — powiedziała, baczniej mu się przyglądając. — My, centaury, dorastamy w tempie ludzkim, a skrzydlate centaury może nawet szybciej ze względu na pochodzenie. Sądzę, że relatywnie rzecz biorąc, jestem mniej więcej w twoim wieku. — Trzy ręce? Przecież ty nie jesteś jeszcze dorosły? — Ręce? Jenny pokazała mu rozstawione cztery palce, trzy razy. — Każdego roku jeden palec — wytłumaczyła. — Aha, to się zgadza. Ty jesteś elfem. Pomyliłem się, wziąłem cię za człowieka pełnej krwi. — Po chwili przerwy dodał: — Czteropalczaste dłonie? Jenny spojrzała w dół. — To bardzo ciekawe i musimy porozmawiać o tym jeszcze innym razem. Teraz jednak musimy uciec od tej podłej kobiety! — To jest goblinka Godiva. Nie możemy od niej uciec, dopóki ma czarodziejską różdżkę. — Czarodziejską różdżkę? — Jenny zaczynała rozumieć, na czym polegał ich problem. Na dole Sammy usłyszał to i poszedł w kierunku kobiety, ruszając ogonem. — Nie! — krzyknęła Jenny pełna obawy o to, co może stać się z kotem, gdy zaatakuje tę nikczemną kobietę. — Nie mów mi „nie” — powiedziała Godiva. — Będę trzymać cię w zawieszeniu, dopóki mi nie powiesz, co elfy mają z tym wspólnego. Gdzie jest twój wiąz? — Mówiąc to, opuściła różdżkę i Jenny i źrebak opadli tak nisko, że prawie dotykali ziemi. — Nic nie wiem o żadnym wiązie! — zaprotestowała Jenny. Nagle Sammy skoczył. Złapał różdżkę zębami i wyrwał ją z ręki kobiety. Jenny i źrebak gwałtownie spadli na ziemię. — Wracaj tu natychmiast! — krzyknęła kobieta ze złością. Jej długie włosy frunęły wokół jej ciała, gdy się obróciła. Sammy porwał różdżkę i teraz goblinka nie mogła użyć jej przeciwko nim! — Szukaj bezpiecznego miejsca! — zawołała Jenny do kota. — Biegnij! Biegnij za kotem! — krzyknęła do źrebaka. Mały centaur poruszał się teraz szybciej niż poprzednio, żywo przebierając nogami. Zaczął biec kłusem. Jenny podążała obok niego, wpatrzona w Sammy’ego. Nie na wiele by im się to zdało, gdyby Sammy znalazł jakieś bezpieczne miejsce, a oni nie mogliby znaleźć Sammy’ego! Właśnie wracali mężczyźni–gobliny. — Kretyn! Idiota! Imbecyl! — wykrzykiwała kobieta. — Łapcie ich! Odbierzcie im różdżkę! Kot tymczasem biegł stale naprzód, a centaur nabierał prędkości. Wysunęli się na czoło, zanim gobliny zorientowały się i ruszyły w pogoń za nimi. Sammy, szukając nowej rzeczy, zapomniał o różdżce. Wypadła mu z pyszczka. Jenny zauważyła to i podniosła różdżkę. — Może to ich zatrzyma! — krzyknęła i obróciła się, aby skinął nią na gobliny. Nic się jednak nie stało. — Nie możesz jej używać — wyjaśnił centaur. — Jest nastrojona na panią Godivę i nie będzie działać dla nikogo innego. — No cóż, i tak ją zatrzymam, żeby Godiva nie mogła użyć jej przeciwko nam — zdecydowała Jenny i pobiegła dalej. Przedzierali się nadal przez dżunglę, biegnąc najszybciej, jak mogli. Jednak gobliny były stale za nimi. Za każdym razem, gdy nikczemni mężczyźni zwalniali, ta podła kobieta krzyczała na nich i zmuszała do dalszego biegu. Jenny z trudem łapała oddech. Była przyzwyczajona do przemierzania długich dystansów i do gonitwy za Sammym, jednak teraz był to bieg na łeb, na szyję, a ona była już zmęczona poprzednimi poszukiwaniami. Nie wytrzyma już długo! Nagle znaleźli się przy rzece. Nie była to największa rzeka,, o jakiej Jenny kiedykolwiek słyszała, ale również nie najmniejsza. Była całkiem szeroka. Jenny umiała pływać, nie miała jednak pewności co do źrebaka, a poza tym była tak zmęczona, że zupełnie nie miała na to ochoty. Sammy podszedł do czworokątnej drewnianej tratwy zacumowanej u brzegu rzeki. Co za ulga! Sammy wskoczył na tratwę. Jenny skoczyła za nim, potem z kolei źrebak. Szybko rozwiązała linę, odepchnęła się drągiem od brzegu i wypchnęła tratwę na wodę. Podążające za nimi gobliny zatrzymały się na skraju rzeki. Jenny zapamiętale odpychała się drągiem, jednak tratwa poruszała się strasznie wolno. — Och, przecież oni mogą przepłynąć prosto do nas! — w przerażeniu wysapała ciężko. — Nie, nie mogą — odpowiedział centaur. — Ale przecież to tylko niewielka odległość! Wskazał na zmarszczkę na wodzie. Nagle na powierzchni pojawił się but. — Mokasyny wodne — wyjaśnił. — Przecież to wygląda na but! — zauważyła. — To jest but, jednak odgryza on palce każdej istocie, którą złapie. Teraz zauważyła, że w środku buta, tam gdzie normalnie znajdują się palce, widoczne były bardzo ostre białe zęby. Język buta zwinął się, oblizując krawędzie. Z pewnością nie chciałaby włożyć stopy w coś takiego! Gobliny zdawały się mieć równie mało ochoty na powierzenie swych stóp wodzie. Kilka mokasynów wodnych tylko na to czekało, oblizując się. Na swój niebezpieczny sposób było to właściwie bezpieczne miejsce! Prąd porwał tratwę, unosząc ją w dół rzeki. Jenny odprężyła się, jako że nie musiała już używać drąga. — Co to za rzeka? — zapytała. — Wiesz może? — Sądzę, że jest to Rzeka Ciasteczkowa — odpowiedział centaur. — Słyszałem, jak gobliny mówiły, że wolałyby ją obejść. — Ciasteczkowa? — zapytała. — Co za dziwna nazwa! Dlaczego ktoś dawałby rzece taką dziwną nazwę? — Może ze względu na ciasteczka — odparł, wskazując ręką. Spojrzała i zauważyła rosnące wzdłuż brzegu muchomory. Gdy tratwa podpłynęła bliżej, zauważyła, że były to rzeczywiście ciasteczka lub coś, co wyglądało bardzo podobnie. Sięgnęła po jedno, obawiając się, że nie będzie lepiej nadawało się do jedzenia niż wiśnie, jednak okazało się, że było to coś, co ona nazywała babką piaskową, słodkie i chrupiące. Siedząc na tratwie, zjadła owo coś go do końca, delektując się jego smakiem. Centaur również zerwał jedno i spróbował. — Bardzo słodkie — zauważył. — Najprawdopodobniej z powodu piasku cukrowego. — Czego? — Piasku cukrowego. Można go znaleźć w wielu miejscach Xanth. Idealnie nadaje się do uprawy słodyczy. Czasami jem go tak po prostu, jednak moja matka nie jest tym zachwycona. — Ale przecież piasek nie jest słodki! — zaoponowała. Spojrzał na nią zaskoczony. — Ty jesteś przecież elfem i nie wiesz o istnieniu piasku cukrowego? — Coś takiego nie istnieje, Chay! Zmarszczył czoło. — Czy zwracasz się do mnie? Jenny posłużyła się słowami matki źrebaka: — Może lepiej zacznijmy od początku. Przedstawmy się sobie. Ty jesteś…? — Centaur Che ze skrzydlatych potworów Xanth — odpowiedział źrebak grzecznie. — Che? Sądziłam, że nazywasz się Chay! Przepraszam. — Nic się nie stało. A ty jesteś…? — Jenny ze Świata Dwóch Księżyców. Tam, skąd ja pochodzę, piasek jest zrobiony z rozkruszonej skały czy czegoś takiego; nie nadaje się do jedzenia. — Z rozkruszonych kryształów cukru — powiedział. — Sądzę, że pochodzi on z Cukrowych Gór Skalistych. Wydaje mi się, że nie jesteś miejscowym elfem. Gdzie jest twój wiąz? — O co tutaj chodzi z tymi wiązami? — zapytała. — Nigdy jeszcze nie widziałam wiązu! — Ale przecież wszystkie elfy są związane z wiązem — rzekł. — Nigdy nie mogą od niego daleko odchodzić, ponieważ ich witalność jest odwrotnie proporcjonalna do odległości, w jakiej znajdują się od swego rodzinnego wiązu. Jeśli jesteś daleko od swego, to pewnie czujesz się bardzo osłabiona. — Nie mam żadnego związku z żadnym wiązem! — powiedziała. — Nie znam tutaj żadnych elfów! Jestem zmęczona, ale nie osłabiona z powodu jakiegoś drzewa! Pomyślał przez chwilę. — Sądziłem, że twój świat dwóch księżyców był światem, o którym matka jeszcze nic mnie nie nauczyła. Czy chcesz przez to powiedzieć, że jest on poza Xanth? W zupełnie innym świecie, gdzie są podwójne księżyce? — Tak. Mój świat jest zupełnie inny niż ten! Nigdy przedtem nie słyszałam o Xanth i wydaje mi się on niesamowicie dziwny. Te wszystkie magiczne rzeczy jak eksplodujące wiśnie i latające człowieko–zwierzęta… — Przerwała. — Och, przepraszam. — Nic nie szkodzi. Centaury pochodzą od ludzi i koni, a mój gatunek oczywiście również od ptaków. Mój pradziadek był hipogryfem. — Czym? — Ty nazwałabyś go koniem z ptasią głową. Jenny pokręciła głową. — Gdybym tu teraz z tobą nie rozmawiała, to pewnie bym w to wszystko nie uwierzyła. Ale widziałam, jak twoja matka lata. — Tak, moja matka czyni siebie lekką, uderzając się ogonem; dzięki temu może latać. Moje skrzydła są na razie jeszcze nie dość rozwinięte, tak więc muszę zadowalać się tylko podskokami. — To możesz siebie uczynić lekkim? — zapytała zaskoczona. — Mogę wszystko uczynić lekkim — odparł. — Ale oczywiście nie robię tego bez zastanowienia. To byłoby niegrzeczne. — Chciałabym, abyś mnie zrobił lekką! — powiedziała. — Może wtedy nie byłabym taka zmęczona! — Jak sobie życzysz. — Che musnął ogonem jej ramię. Natychmiast Jenny poczuła się dużo lżejsza. Wstała — i prawie zwiało ją z tratwy! — Naprawdę jestem lekka! — zawołała. — Oczywiście. Uważaj jednak, bo nie mogę ponownie uczynić cię ciężką. Moja magia działa w jedną stronę. Jej efekt powoli wygasa. Jenny kręciło się w głowie, i to nie dlatego, że była lekka. Rzeczywiście była tutaj magia, którą uprawiali zwykli ludzie, a nie tylko Starsi. Na niej zadziałała ona również! To wyjaśniało już wiele. — Jednak nadal nie rozumiem, jak dostałaś się do Xanth, skoro pochodzisz z innego świata — powiedział Che. — Sama to niespecjalnie rozumiem! Biegłam za Sammym i gdy znalazł to, czego szukał, to znaczy jedno z twoich piór, byliśmy już tutaj. — Och, to wszystko wyjaśnia. Sammy jest magicznym stworzeniem. — Nie, on posiada tylko niesamowitą zdolność znajdowania wszystkiego, czego szuka. — A czy to nie magia? Jenny zastanowiła się. — Pewnie tak. A teraz to już na pewno, bo znajduje wszystko dużo szybciej i lepiej niż dotychczas. — A czy sama masz jakieś magiczne uzdolnienia? — — Ja? — Zaśmiała się. — Prawie nie radzę sobie z normalnymi rzeczami, a co dopiero z magicznymi! Całe szczęście, że teraz normalnie widzę dzięki okularom, które dostałam od twojej mamy. — Czy chcesz mi powiedzieć, że nawet nie próbowałaś? Jenny była zaintrygowana. — Czy ty naprawdę sądzisz, że mogę mieć jakąś magię? Jak robienie przedmiotów lekkimi lub ciężkimi, lub coś takiego? — To bardzo możliwe. Wszyscy ludzie mają talenty, a również niektóre inne pochodzące od ludzi stworzenia też posiadają magię. Na ogół elfy zdają się zadowalać swoją plemienną magią, która ma związek z ich wiązem. Natomiast jeśli ty nie jesteś jedną z nich, to może pasujesz do rodzaju ludzkiego. — Ciekawa jestem, jaki mogłabym mieć talent? — Był to pierwszy dobry powód do znajdowania się w tym dziwnym świecie. — Och, zapomniałem. Mundańczycy nie posiadają magii. Tylko ludzie z Xanth. — A kim są Mundańczycy? — Osobami lub zwierzętami pochodzącymi z ponurego niemagicznego świata poza Xanth. Moja matka nie lubi o tym mówić. — Ale ja nie jestem stamtąd! Czy w Mundanii są dwa księżyce? — Chyba nie. Tylko jeden, tak jak u nas, tyle tylko, że ich zielony ser zwapniał do postaci niejadalnej skały. — Księżyc z zielonego sera? — A po drugiej stronie jest miód. Moi rodzice spędzili tam miodowy miesiąc*, gdy ja zostałem poczęty. Może stąd bierze się moje upodobanie do słodyczy. — Tak więc, jeśli nie pochodzę ani z Xanth, ani z Mundanii, to nie wiemy, czy mam magię — wywnioskowała Jenny. — Ale skoro Sammy ma magię, to może ja też. — Może — powiedział Che z powątpiewaniem. — Dlaczego gobliny cię porwały? — Przypuszczam, że chciały mnie zjeść. — Zjeść! — wykrzyknęła przerażona. — Ale przecież to byłoby podłe, okrutne i potworne! — To prawda. Taka jest właśnie natura goblinów. Jednak muszę przyznać, że nie zabili mnie od razu. Wyglądało na to, że chcieli mnie zatrzymać na jakąś inną okazję. — Można z pewnością powiedzieć, że cię całego związali! — zgodziła się. — Wyglądało na to, że chcieli mnie gdzieś z sobą zabrać. Mężczyźni byli oczywiście brutalni, ale Godiva nie pozwoliła im mnie krzywdzić. Ale oczywiście kobiety–gobliny są dużo milsze niż ich mężczyźni. Jednakże fakt, że Godiva stała na czele tej bandy, dowodzi, iż nie było to tylko przypadkowe porwanie. Bardzo to wszystko dziwne. — A jak cię złapali? Nie wiedziałeś, że powinieneś trzymać się od nich z daleka? — Pewnie, że wiedziałem! Ale zwabili mnie zapachem pieczonego ciasta i nie mogłem się oprzeć. Jeśli lubisz babkę piaskową, to powinnaś spróbować świeżego ciasta! Wtedy otoczyła mnie przerażająca mgła i nagle byłem związany i w niewoli u goblinów. Myślę, że mieli jednokierunkową ścieżkę. — Jednokierunkową ścieżkę? Ale przecież wszystkie ścieżki prowadzą w dwóch kierunkach! — Ależ oczywiście, że nie! Zwykle magiczne ścieżki są wielokierunkowe, jednak niektóre mogą być używane tylko jednokrotnie. Przypuszczam, że gobliny użyły swojej, aby przenieść mnie z daleka od mojej rodzinnej polany, żeby moja mama nie mogła iść po moich śladach. Teraz ich zaklęcie ścieżkowe wyczerpało się i muszą poruszać się w normalny sposób. Ale chyba nie są to miejscowe gobliny, bo zdają się nie znać tego terenu. Kiedy przyszłaś, Godiva akurat zajmowała się sprawdzaniem okolicy. Jenny postanowiła nie spierać się dalej na temat kierunku ścieżek; jeśli zobaczyłaby taką ścieżkę, uwierzyłaby, wcześniej nie. — To dziwne, że zadają sobie tyle trudu. Myślę, że normalnie po prostu zabraliby cię prosto tam, skąd przyszli. — Tak również przypuszczałem. Ale najprawdopodobniej coś poszło im niezgodnie z planem, ponieważ w momencie gdy zeszli z magicznej ścieżki, zdawali się być zdezorientowani. Mieli znajdować się po wschodniej stronie Żywiołów, a tymczasem byli po ich zachodniej stronie. — Ale przecież ścieżka nie może zmienić miejsca, do którego prowadzi! — Normalnie nie, ale nie jest to absolutnie pewne. Ponieważ była to ścieżka szybkiego ruchu, wszystko wokół niej było zamazane; najprawdopodobniej doszli do wniosku, że podążali we właściwym kierunku. Szliśmy jakieś pół godziny, zanim dotarliśmy do jej końca, wtedy musieliśmy z niej zejść i zniknęła. Gdy Godiva zauważyła, gdzie byliśmy, powiedziała coś, co prawie nie przystoi damie. A już wcale nie leży w zwyczaju kobiet–goblinów. — Z tego, co słyszałam, nie mówi ona bynajmniej jak dama! — powiedziała Jenny zdecydowanie. — Słyszałam, jak ubliżała swoim ludziom od głupich i jeszcze gorzej. — Nie, zwracała się do nich po imieniu: Kretyn, Idiota i Imbecyl. Głupi nie brał udziału w tej misji. — Jakie te gobliny mają prześmieszne imiona! — roześmiała się Jenny. Uśmiechnął się. — O ile wiem, nasze imiona też wydają im się dziwne. — Spojrzał w górę. — Oj, boję się, że będziemy mieć kłopoty. Jenny również podniosła głowę. — Ale przecież to tylko niewielka chmurka! Niczego nie musimy się z jej strony obawiać. — Wprost przeciwnie! Wygląda bardzo podobnie do Cumulo Fracto Nimbusa, najgorszej z chmur. Wyrządza on szkody wszystkim dobrym ludziom, a nawet niektórym złym również. — Chmura? Och, bzdury! Jednak Che wyglądał na bardzo zmartwionego. — Mam nadzieję, że nie nauczysz się tutaj więcej, aniżelibyś chciała, elfie Jenny. Może Fracto nas ominie. Jednak chmura nie omijała ich. Zbliżała się, robiąc się coraz ciemniejsza i większa. Zdawała się mieć zamgloną twarz, z dwojgiem wielkich oczu i jeszcze większymi ustami. Nagle usta otwarły się i chmura dmuchnęła — zimny wiatr zakołysał tratwą. Utworzyły się fale, które wdzierały się na tratwę i kołysały nią. Chmura puchła jeszcze bardziej i straszniej, a w jej wnętrzu zadudnił grzmot. Wiatr zdzierał listowie z drzew i pierwsze wielkie krople deszczu rozbiły się o tratwę. — Może lepiej dobijmy do brzegu — zaproponowała Jenny, przestraszona. — Nie chcę, aby zmyło nas z tratwy, te mokasyny tylko na to czekają. — Może tak rzeczywiście będzie najlepiej — zgodził się Che. Jenny uniosła drąg. Teraz zdawał się być cięższy od niej — ona nadal była lekka — co znacznie utrudniło odpychanie. Problem ten szybko został rozwiązany: Che trzepnął drąg ogonem i ten również stał się lekki. Jenny kierowała tratwę w stronę brzegu. Jednakże w tym samym czasie pojawiły się tam złowieszcze twarzyczki. Gobliny! W pośpiechu odepchnęła tratwę z powrotem. Gobliny zatrzymały się i wymachiwały im swymi sękatymi piąstkami. Niektóre z nich trzymały kamienie, ale nie rzucały nimi. Było ich teraz więcej niż poprzednio — Jenny widziała przynajmniej sześć. Z pewnością otrzymały wsparcie. — Nie możemy zejść na brzeg — stwierdziła. — Obawiam się, że nie możemy też zostać na środku rzeki — odparł Che. — Może po drugiej stronie jest bezpiecznie. — Jenny zaczęła kierować się w stronę drugiego brzegu. Woda na środku rzeki była głębsza, znacznie utrudniała odpychanie. Burza nasilała się, a fale przelewały się przez tratwę. Sammy niespecjalnie lubił mimowolne kąpiele i wskoczył Jenny na ramię, sycząc na wodę. Tratwa zakręciła się w kółko. Jenny straciła równowagę i poczuła, że się ześlizguje. Krzyknęła, jednak Che złapał ją za rękę i nie dopuścił, aby wylądowała w wodzie. Jego cztery nogi dawały mu lepsze oparcie; kopytka trzymał wsparte o krawędzie tratwy. Burza nadal szalała. Jenny wiedziała teraz, że Che miał rację: to nie była zwykła chmura, ale magicznie zły demon chmury, który chciał ich złapać. Nie miała pojęcia, dlaczego ich tak nienawidził, robił jednak, co w jego mocy, aby zrzucić ich do rzeki. Nigdy nie wierzyła w celową złośliwość pogody, teraz jednak w to uwierzyła! Poryw wiatru targnął tratwą i popchnął ją w kierunku brzegu, od którego Jenny usiłowała odpłynąć. Próbowała zatrzymać tratwę drągiem, jednak ten ugrzązł w szlamie i wyśliznął się jej z ręki. Nie była przecież dużym mężczyzną rasy ludzkiej, lecz tylko małą dziewczynką–elfem, nie nawykłą do takich przygód. Fale zebrały się w ostatnim końcowym wysiłku. Uniosły tratwę i przechyliły ją pod tak ostrym kątem, że elf, kot i centaur ześliznęli się z niej i wpadli do płytkiej wody. Jenny krzyknęła, dotykając jej lustra. Jednakże mokasyny wodne nie przyczepiły się do ich palców u nóg. Wyglądało na to, że i one przestraszyły się burzy i albo były oszołomione, albo przeniosły się w inne miejsce. Gobliny ruszyły do ataku i złapały Jenny i Che. W okamgnieniu byli obydwoje rozpaczliwie związani. — Szukaj pomocy, Sammy! — krzyknęła Jenny rozpaczliwie, pomimo iż obawiała się, że żadnej pomocy nigdzie nie było. Sammy przebiegł obok goblinów i zniknął. Może znajdzie pomoc, ale jak ta pomoc odnajdzie ich? Wiedziała z całą pewnością, że gobliny nie zostawią jej na brzegu Rzeki Ciasteczkowej. Co osiągnęła, chcąc uratować źrebaka? Obawiała się, że nic poza opóźnieniem. Teraz była w dokładnie takich samych jak on tarapatach. 3. EGZAMIN ELEKTRY Elektra patrzyła, jak Chex odlatuje z golemem Grundym. Miała nadzieję, że Che wkrótce zostanie odnaleziony, jednak była pełna złych przeczuć. Źrebak został porwany, a to oznaczało, że ktoś próbował go ukryć. Na pewno nie odnajdzie się niewinnie spacerujący po lesie. Kto mógł zrobić coś tak potwornego? Che był jedynym źrebakiem skrzydlatego centaura w Xanth. Jeśli cokolwiek by mu się stało, oznaczałoby to wyginięcie gatunku. W całym tym nieszczęściu było to jeszcze gorsze aniżeli zwykłe porwanie. Nie była pewna, czy coś takiego miało kiedykolwiek wcześniej miejsce na terenie Xanth. Nada patrzyła ponuro. W swojej ludzkiej postaci była tak śliczną młodą kobietą, że nawet teraz w swej normalnej postaci o ciele węża i głowie kobiety wyglądała wspaniale! Elektra zazdrościła jej i bez problemu rozumiała, dlaczego książę Dolph wolał Nadę od niej. Ona, Elektra, bardziej lubiła Nadę od Elektry! Nada była księżniczką i na dodatek również przemiłą osobą. Jeśli Elektra mogłaby wybrać kobietę, z którą musiałaby konkurować, to Nada z pewnością znajdowałaby się na końcu jej listy. Natomiast na liście przyjaciół znalazłaby się na jej początku. — Lepiej ruszajmy — powiedziała Nada. Zmieniła się w ogromnego węża. Elektra wdrapała się na jego grzbiet. Nada ruszyła, z każdym skrętem nabierając prędkości. W pewnym stopniu poruszała się podobnie w swojej ludzkiej postaci, jednak wtedy wywierało to dużo większe wrażenie na znajdujących się w pobliżu mężczyznach: ich oczy prawie wypadały z orbit. Szczerze mówiąc, oczy golema w tej chwili podobnie wyszły na wierzch, najprawdopodobniej dlatego, że Nada nie miała na sobie ubrania. Grundy miał absolutnie śliczną żonę, Rapunzel, ale, jak wszyscy osobnicy rodzaju męskiego, lubił gapić się na wszystko, co znajdowało się w zasięgu jego wzroku. Na Elektrę nie spojrzał nawet dwa razy, i to nie tylko dlatego, że była ubrana. Zwykle żaden mężczyzna nie wracał do niej wzrokiem, gdy znajdowała się w towarzystwie Nady. Była do tego przyzwyczajona. Szkoda, że Nada nie kochała Dolpha tak, jak on ją kochał. No ale była ona o pięć lat od niego starsza — miała dwadzieścia lat, gdy tymczasem on miał piętnaście. Nada była zrównoważoną młodą kobietą, natomiast Dolph — hmm, nawet Elektra musiała przyznać, był, jak by to powiedzieć, nieokrzesany. Elektra tak czy owak kochała go; nie mogła nic na to poradzić ze względu na zaklęcie, w którego mocy była. Musiała pokochać i poślubić księcia, który obudził ją pocałunkiem z jej tysiącletniego (no, tak prawie) snu. Nie była tą, która miała zapaść w sen, a już na pewno nie była księżniczką. Ale przekleństwo Złego Maga Murphy’ego wszystko pomieszało i jakoś tak się stało, że ona nadgryzła przeznaczone dla innej jabłko i upadła do specjalnej trumny, a teraz była tutaj. Teraz, kiedy ogłosił swoje prawo do tronu Xanth, Murphy nie był już taki zły. Użył swej magii, aby pomóc swemu synowi Greyowi wywinąć się z potwornego zobowiązania w stosunku do tej strasznej maszyny Kom–Plutera. Może osiemset lat spędzonych w jeziorze Mózgokorala w zalewie solankowej złagodziło Murphy’ego trochę, a dwadzieścia lat w Mundanii dokonało dzieła. Elektrą wybaczyła mu wszystko, co tym przekleństwem uczynił jej. Z pewnego względu musiała to zrobić, ponieważ gdyby nie to przekleństwo, dawno już by nie żyła i nikt by nawet o niej nie pamiętał. To sprawiało sporą różnicę. No cóż, sytuacja, w jakiej znajdowała się obecnie, nie była najlepsza: zakochana w księciu, który z kolei kochał jej najlepszą przyjaciółkę. W rzeczywistości zbliżała się do momentu przełomowego. Dobry Mag przeprowadził badania w Księdze Odpowiedzi i wyczytał, że jej czar miał pewien limit czasowy. Jeśli nie wyszłaby za księcia za mąż, zanim skończy osiemnaście lat, to tak czy tak umrze. Narzeczeństwo mogło ją ochraniać tylko do momentu osiągnięcia pełnoletności; dalej musiała działać. Jeśli nie wyszłaby za niego za mąż i nie skonsumowała małżeństwa przed osiągnięciem osiemnastu lat, to umarłaby w rocznicę swoich urodzin. Trudno było określić, ile dokładnie miała lat ze względu na to, że przespała prawie całe milenium, ale udało się to wyliczyć: tylko normalne życie było brane pod uwagę. Tak więc jej proces starzenia zatrzymał się w momencie, gdy zapadła w zaczarowany sen, i został ponownie wznowiony w chwili, gdy się z niego obudziła. Według tego toku rozumowania osiągnie wiek osiemnastu lat w przyszłym tygodniu. Dolph będzie musiał wybierać. Nie mógł tego uniknąć, ponieważ jeśli nie zrobiłby nic, to na pewno by umarła, pozostawiając Nadę jako jedyną kandydatkę na jego żonę. Jego rodzice dali Słowo: wybór nie mógł zostać wykonany odgórnie. Dolph musiał zadecydować i ożenić się z tą, którą wybrał, i sprawa zostanie zakończona. W jedną albo w drugą stronę. Na swój sposób dobre było to zamieszanie wokół porwania Che, ponieważ odsunęło to jej myśli od własnego problemu lub też przynajmniej uświadomiło jej, że nie była jedyną osobą w Xanth, która miała zmartwienia. W końcu wielu ludzi miało problemy! Wiedziała, że miała szczęście, znajdując się tutaj, mieszkając przez ostatnie sześć lat w Zamku Roogna w otoczeniu przyjaciół i żywiąc wielką miłość do księcia. Nawet jeśli miłość ta była w swej istocie magiczna i beznadziejna, to była jednak nadal czymś absolutnie wspaniałym w jej sercu. Grzbietem ręki starła z twarzy łzy. Tak właściwie to dlaczego miałaby płakać? Podróż magiczną ścieżką przebiegała sprawnie i wkrótce były już na miejscu. Elektra zsiadła, a Nada przyjęła swoją ludzką postać, wdziała sukienkę, majtki i pantofle, które Elektra miała schowane w plecaku. Suknia i pantofle nie liczyły się, najważniejsze, aby żadne męskie oko nie dostrzegło majtek. Były podniecająco różowe, podczas gdy Elektry były zwykłe, białe, ale żaden mężczyzna nie mógł tego wiedzieć. Do czego doprowadziłoby to Xanth, gdyby tak się zdarzyło? Nada odwróciła się do niej, gdy stanęły nie opodal zamkowej fosy. — Chciałabym, żeby ożenił się z tobą — powiedziała. — Wiem. — Jednak obydwie wiedziały, że ich życzenia nie były istotne. Liczył się tylko Dolph. On wybierał i ta, którą wybierze, wyjdzie za niego za mąż. Było to wiadome od początku, od momentu gdy królowa Iren oznajmiła, że nie może ożenić się z obydwiema. Mężczyzna z dwiema żonami? Z jakiegoś względu nie było to właściwe. Spojrzały na zamek. Wyglądał zwyczajnie, tylko most zwodzony był podniesiony. Oznaczało to, że nie mogły tak po prostu wejść do środka. Wymieniły spojrzenia. Dobrego Maga Humfreya nie było, ale Grey Murphy robił, co w jego mocy, aby tymczasowo jak najlepiej go zastąpić. Miał Księgę Odpowiedzi i całą kolekcję fiolek, czarów i przedmiotów oraz Ivy do wspomagania go w chwilach, gdy tego potrzebował. Biorąc wszystko pod uwagę, to przez ostatnie trzy lata całkiem nieźle sobie radził, chociaż Elektra wiedziała, że czasami musiał napracować się nad trudną Odpowiedzią. Ustalił te same zasady co Humfrey: każdy zgłaszający się musiał przejść trzy próby, zanim dostał się do zamku i następnie odsłużyć jeden rok lub zapłacić równowartość służby. Miało to na celu wyeliminowanie tych, którzy nie podchodzili do sprawy poważnie. Pomimo to wielu ludzi przychodziło z Pytaniami. Kilku siedziało teraz na brzegu fosy, najwidoczniej zastanawiając się, czy ich Pytania rzeczywiście były na tyle ważne, aby zapłacić za Odpowiedź żądaną cenę. To wyjaśnia, dlaczego zwodzony most był podniesiony; gdyby był opuszczony, wszyscy mogliby po prostu wejść do zamku. Nada skinęła głową, a jej popielatobrązowe warkocze zakołysały się uroczo. Warkocze Elektry też były brązowe, ale jakoś nigdy się nie kołysały; wisiały tylko obojętnie, bez względu na to, jak je chciała ułożyć. — Sądzę, że Grey nie może sobie pozwolić na dawanie komuś forów — powiedziała. Elektra zgodziła się. Żadnych faworytów! Drugą najlepszą przyjaciółką Nady była Ivy i nawet ona stawała się odrobinę nerwowa, gdy Nada zbyt blisko podchodziła do jej przyszłego małżonka Greya. Dlaczego Ivy i Grey byli sobie obiecani, a Dolph, Nada i Elektra zaręczeni, żadne z nich nigdy dokładnie nie zrozumiało. Tak więc Grey nie mógł wpuścić Nady bez prób, na oczach innych. — Może wejdę tam sama — zasugerowała Elektra. — Sama? — Szarobrązowe oczy Nady wyrażały pełne wdzięku zaskoczenie. Oczy Elektry łatwo było zapomnieć bez względu na to, czy były zaskoczone czy podniecone. Nawet ona sama nie mogła zapamiętać ich koloru, jeśli w ogóle jakikolwiek miały. — Nikt nawet nie zauważy, jeśli wejdę do środka. — Lektra, znowu wpadasz w kompleks niższości? — rzuciła Nada twardo. — No… — W głosie Elektry zabrzmiało poczucie winy. — Nie zniosę tego! Jesteś wspaniałą przyjaciółką i wspaniałą dziewczyną i tylko idiota by cię nie zauważył! — A Dolph? — zapytała Elektra kwaśno. — On jest idiotą! Obydwie się roześmiały, akceptując tę bolesną prawdę. — No cóż — powiedziała Nada po chwili — nie może być tak, że albo ty, albo ja. Most jest podniesiony, a my nie możemy korzystać z protekcji. Tak więc będziemy musiały robić, co w naszej mocy, aby iść naprzód, tak jak wszyscy inni. Przecież mamy Pytanie. — Ale nie to, które chciałabym zadać. — Może Dolph mógłby je zadać. — Najpierw musiałybyśmy podać mu napój miłosny! Nada przerwała. — Zastanawiam się, czy… — Nawet o tym nie myśl! Nawet gdyby mnie kochał, to i tak nadal kochałby ciebie, a ty jesteś wszystkim, czym nie jestem ja, wiec… — Och, przestań, Elektra! Wygląd zewnętrzny to nie wszystko. — To prawda. Jeszcze jest kwestia pochodzenia arystokratycznego przeciwko chłopskiemu, bycia miłym przeciwko… — Ty jesteś miła, Lektra! Jesteś tak miła jak każdy inny, a… — A na dodatek mam jeszcze piegi. — Och, jesteś beznadziejna! — wykrzyknęła Nada poirytowana. Poirytowana wyglądała prześlicznie, w przeciwieństwie do Elektry. — To właśnie próbowałam ci powiedzieć. Nada zmieniła temat. — Tak więc obydwie wejdziemy do środka. Razem. W momencie gdy już będziemy wiedziały, jak to zrobić. Elektra skoncentrowała się na fosie. Nie widziała żadnych potworów, ale najprawdopodobniej siedziały gdzieś przyczajone. Niebezpiecznie byłoby płynąć, chyba że Nada zmieni się w jeszcze większego potwora. — Przypuśćmy, że zmienisz się w ogromnego węża wodnego i… — Dokładnie to samo pomyślałam! Wskakuj. Nada rozebrała się, podała rzeczy Elektrze i zamieniła się w węża. Electra włożyła rzeczy do plecaka i dosiadła jej, tak jak to już wcześniej zrobiła, gdy znajdowały się na magicznej ścieżce. Nada wśliznęła się do wody i zaczęła płynąć na drugą stronę. Sukienka i stopy Elektry zmoczyły się, jednak nie miało to znaczenia; po jakimś czasie wszystko wyschnie. Na drugim brzegu zdało się słyszeć pewne poruszenie. Elektra skupiona wpatrywała się przed siebie. — Widzę jedynie muszle* — powiedziała. — Tyle tylko, że to jest brzeg fosy. Nagle usłyszały strzał i coś poleciało w ich kierunku. — Daj nura! — krzyknęła Elektra. Nada zanurkowała, w wyniku czego Elektra została zanurzona w wodzie. Jednak strzał nie był celny i wylądował w fosie za nimi. Nada wyłoniła się na powierzchnię, unosząc głowę, aby złapać powietrze. — Nic nie rozumiem — powiedziała Elektra. — Wyglądało to na latającą muszlę z wymalowanym na niej numerem dwadzieścia dwa. Nada pokręciła głową, nie będąc w stanie nic z tego wszystkiego zrozumieć. Elektra doskonale rozumiała jej zakłopotanie. Od kiedy muszle potrafią latać? Zazwyczaj leżą na plaży lub pod wodą. Nagle dał się słyszeć jeszcze głośniejszy strzał i w ich kierunku leciała jeszcze większa muszla. Na tej widniał numer 357. — Na dół! — krzyknęła Elektra. Po raz kolejny zanurkowały i muszla znowu chybiła. Po chwili zaczęły iść dalej i jeszcze większa muszla, oznaczona 45, została wystrzelona w ich kierunku. — Następna! — zawołała Elektra, robiąc unik w bok. Gdy się wyprostowała, coś jej wpadło do głowy. — To na pewno jeden z elementów testu! — powiedziała, oddychając ciężko. — Te muszle stanowią pierwszą linię obrony! Nada zawróciła i skierowały się w stronę zewnętrznego nabrzeża. Gdy znalazły się już na brzegu, Nada przyjęła swoją ludzką postać i wspięły się pod górę. Jeden ze znajdujących się na brzegu fosy mężczyzn nagle upadł; najprawdopodobniej zbyt wiele zobaczył i zrobiło to na nim tak ogromne wrażenie. Elektra była pewna, że nie zostało to spowodowane widokiem jej ciała odzianego w poszargane i przemoczone ubranie. — Nigdy jeszcze nie słyszałam o latających muszlach! — powiedziała Nada. — Jak mamy przejść na drugą stronę, podczas gdy one stają się coraz większe? Elektra skupiła się. — Coś mi się przypomina, chyba z mojej wizyty w Mundanii. O ile dobrze wiem, niektórzy ludzie lubią strzelać muszlami do celu. Albo w serca. Serce, to brzmi tak strasznie… — Serce tarczy! — zawołała Nada. — Słyszałam o tym. To nie są prawdziwe serca, tylko duże namalowane koła. Może jeśli zrobimy taką tarczę, to muszle będą leciały w jej kierunku. Warto było spróbować. Powęszyły wokół i znalazły ogromną białą poduszkę na krzewie poduszkowym i zagajnik indiańskich pędzli malarskich. Jednym z nich namalowały indiańskie wzory (pędzle te nie malowały niczego innego) w formie wielkiego koła, które trochę przypominało serce. Następnie puściły poduszkę, z sercem skierowanym na wierzch, na wodę. Jak było do przewidzenia, muszle dały się na to nabrać. I podczas gdy uwaga muszli była skoncentrowana na celu, Nada i Elektra spokojnie przepłynęły na drugą stronę fosy i wyszły po stronie zamku. Jedyną osobą, którą zobaczyły, był mężczyzna na przeciwległym brzegu fosy, lecz również i on poszedł w ślady pierwszego i padł plackiem. Nada miała już taki wpływ na mężczyzn, nawet bez tych różowych majtek. Nada ubrała się. Plecak Elektry był wodoszczelny, tak więc sukienka Nady była nadal śliczna, sucha i świeża, podczas gdy Elektra wyglądała jak zombi. Wiedziała jednak, że gdyby nawet jej rzeczy były suche, a Nady przemoczone, to i tak Nada byłaby plastrem na bolące oczy, a Elektra przedstawiałoby widok, który oczy rani. Dopiero co przezwyciężyły pierwszą próbę, gdy druga dała już o sobie znać. W ich kierunku leciał rój czerwonych potworków. Każdy z nich był w kształcie serca, jednak nie całkiem symetrycznego. Z ich czubków wystawały obrzydliwe rurki, a ich ciała spowijały wielkie spuchnięte żyły. Każda z nich pulsowała straszliwie. — Ach! — wykrzyknęła delikatnie Nada, gdy jeden z tych groteskowych stworków uderzył ją w ramię. Nawet gdy była atakowana, zachowywała się jak dama. — Fuj! — mruknęła Eletra w sposób, który nie całkiem damie przystoi, gdy kolejny stworek dotknął jej twarzy. — Co to jest? — zapytała Nada, próbując uniknąć kontaktu z kolejnym, który groził poplamieniem jej ślicznej sukienki sokiem koloru krwi. — Potwory z kolejnej próby! — odpowiedziała Elektra, gdy serce nie trafiło w Nadę i rozbryznęło się na jej własnej sukni. Popłynęła po niej jasna smużka krwi, kropelkami spływająca jej na stopy. Nada zmieniła się w dużego węża i cofnęła się przed kolejnym czerwonym kleksem. Suknia wisiała niezręcznie na jej nowym ciele. W ułamku sekundy wyśliznęła się z niej. Otwarła usta, ukazując zapierające dech zęby jadowe i zasyczała. Kleks skręcił w przeciwnym kierunku, jednak kolejny uderzył w nią od tyłu. Jej głowa obróciła się szybko, aby kłapnąć go zębami, jednak w tym samym czasie ten z przodu rozbił się o nią, oblewając ją swoją posoką. — Jest ich zbyt dużo! — wykrzyknęła Elektra. — Nie uda nam się ich pokonać; zostaniemy tylko przez nie zapaskudzone krwią. Musimy znaleźć rozwiązanie tej próby. Wąż ześliznął się do fosy, aby zmyć z siebie plamy krwi. Elektra pozostała więc jako główne centrum uwagi. Ogromny kleks uderzył ją w pierś, próbując ją przewrócić. Złapała go i uniosła, gotowa wrzucić go do fosy. Wiedziała jednak, że tylko zrobiłby okrążenie i ponownie ją zaatakował. Kleks był śluzowaty ze względu na cieknącą z niego krew, lecz jeszcze gorsze było to, że był ciepły i pulsował. Jak gdyby żywe serce zostało wyrwane z… — Aaaaaaach! — jęknęła w przerażeniu. — To jest serce! Wąż zmienił się w Nadę w jej normalnej postaci: członka rodu Naga o ciele węża i głowie kobiety. — Atak serca! — zawołała. — Słyszałam o tym, jednak nigdy nie przypuszczałam, że i mnie może się on przytrafić! — Nikt się nigdy tego nie spodziewa — zgodziła się Elektra szczerze. Pochyliła się, gdyż zuchwałe serce leciało prosto na jej głowę, tymczasem od tyłu została uderzona przez inne. Nadal trzymała duże serce, które uderzyło ją w klatkę piersiową. Było teraz przedziwnie bierne, pomimo tego iż niespecjalnie mocno je trzymała. Zdała sobie sprawę, że jej elektryczna natura może mieć na nie wpływ. Dodało jej to otuchy, ponieważ może było to rozwiązanie tej próby. Magicznym talentem Elektry była elektryczność. Bez przerwy się ładowała i mogła się rozładować momentalnie, aplikując wstrząsy elektryczne jakiemuś potworowi lub też stopniowo, tworząc elektrolityczne środowisko dla Niebiańskiego Centa. Słyszała kiedyś, że przy pomocy elektrycznych impulsów serca mogły regulować swój rytm, czy coś takiego. Może te dzikie serca straciły po prostu nad sobą kontrolę i atakowały wszystko, co znajdowało się w ich pobliżu. Jeśli mogłaby położyć na nich ręce i użyć swojej elektryczności, aby wyrównać ich bicie, to może udałoby się jej je obłaskawić. Puściła wielkie serce. Odpłynęło pasywne, równo bijące w stanie pokoju ze światem. Czekała na następne i gdy się zbliżyło, chwyciła je. Próbowało wyrwać się z jej chwytu, jednak Elektra przycisnęła je do siebie. Było gorące i prawie ją oparzyło, lecz wiedziała, to serce płonęło*. Po chwili, jako że jej ręce nie przerywały kontaktu, serce się uspokoiło. Wtedy puściła je wolno, a ono spokojnie odpłynęło. Jej pomysł zadziałał! — Co ty wyrabiasz, Lektra? — zawołała do niej Nada znad brzegu fosy. — Nadaję tym sercom właściwy rytm — odparła Elektra. — Są zdziczałe, ponieważ wydarły się spod kontroli. — Jesteś bardzo dobrym stymulatorem — zgodziła się Nada, patrząc, jak grzeczne serca powoli odpływały. — Tylko nie złam żadnego! — Nie chcemy żadnych złamanych serc. — Elektra zgodziła się z nią, łapiąc kolejne. Jednak wątpiła w to, aby kiedykolwiek była w stanie złamać jakiekolwiek serce. Wreszcie wszystkie serca były obłaskawione. Elektrze było trochę smutno patrzeć, jak ostatnie z nich zadowolone odpłynęło w dal, jednak wiedziała, że był to tylko ból w sercu. Przezwyciężyła drugą próbę. Zeszła do fosy i zmyła z siebie krew. Miała nadzieję, że oswojone serca znajdą sobie dobre ciała do zamieszkania, ponieważ były bardzo ciepłe i przyjazne, i prawdopodobnie będą dobrze służyć swoim właścicielom, jeśli traktować je dobrze. Nie mogła winić ich za to, że były zdziczałe, gdy samotnie wysłano je na ten świat. Dziewczyny wyszły z fosy i poszły dalej. Sukienka Nady była teraz tak samo mokra jak sukienka Elektry, ponieważ Nada musiała ją sprać, jednak mimo to wyglądała ona na Nadzie dziesięć razy lepiej aniżeli cokolwiek, co Elektra kiedykolwiek miała na sobie. Doszły do bramy z łukiem, przeszły przez nią i znalazły się w zamku. Przed nimi znajdował się długi wąski korytarz. Jednak coś przesuwało się w ich kierunku od strony odległej bramy. Wyglądało to grudowato, było czerwone i lepkie, jak gdyby tysiąc dzikich serc zostało wyciśniętych i wrzuconych do gotującej się masy. Czy stąd właśnie pochodzą? Nie ma się co dziwić, że były zdziczałe! Nada powąchała. Następnie pochyliła się, włożyła palec w kotłującą się masę i spróbowała. — Tak myślałam, truskawkowy. — Myślisz, że to jest jadalne? — zapytała Elektra zaskoczona. — Aby się przedostać na drugą stronę, musimy najpierw to wszystko zjeść? — Mam nadzieję, że nie. Dżem truskawkowy jest strasznie tuczący. — Mnie by to nie zatrzymało. Nie przybieram na wadze, bez względu na to, ile jem. To mój problem. — To nie jest problem! — obruszyła się Nada. — Jesteś doskonale szczupła! — W każdej chwili oddałabym moją figurę za twoją! — Jeśli zjem choćby trochę tego dżemu, to na pewno nie będziesz już chciała mojej figury — powiedziała Nada. — Byłabym tak gruba, że mogłabym się kulać, nie podkurczając nawet rąk i nóg. Elektra spróbowała to sobie wyobrazić i wydało jej się to niezmiernie śmieszne. Nie roześmiała się jednak z wdziękiem, nawet nie zachichotała dziewczęco, po prostu głupio zarżała. Zanurzyła palec w dżemie i skosztowała. — Nie, to chyba nie jest dżem truskawkowy. Ma trochę metaliczny posmak. Ani jeżynowy. Patrz, to nie są przecież żadne owoce. One się ruszają. Nada wytężyła wzrok. — Masz rację! Niektóre są trochę większe niż pozostałe i są jakby czworokątne. Wpadają ciągle na siebie i zatrzymują się. — Do momentu gdy coś usunie się z drogi — dodała Elektra. — Tylko wygląda na to, że dużo sprawniej idzie im wchodzenie sobie nawzajem w drogę aniżeli usuwanie się. — A w końcowym efekcie powstaje z tego wszystkiego absolutnie chaotyczna masa — orzekła Nada. — Żaden z owoców nie może dotrzeć do swojego miejsca przeznaczenia, zanim wszystkie pozostałe do niego nie dotrą, tak więc wszystkie poruszają się strasznie wolno. — Mam wrażenie, że kiedyś, setki lat temu, próbowałam czegoś podobnego — powiedziała Elektra. — Był to owoc rosnący w obrębie obszaru w kształcie okręgu, swego rodzaju okrągłego skrzyżowania. Owoce bez przerwy poruszały się wokół niego do chwili, gdy były już całkowicie pozbawione energii. — To musiały być jakieś dziwne owoce! — Jagody korkowe. Bez przerwy się poruszają, aż do momentu gdy zostaną zatrzymane przez… — Korek — wywnioskowała Nada. — To w takim razie to jest jeden wielki dżem korkowy*. — Tak, to straszne. Jak możemy go obejść? Obserwowały, jak dżem powoli przesuwa się naprzód. — Nie ma na niego sposobu — powiedziała Nada z niechęcią. — Musimy się jakoś przez niego przedostać. Mam nadzieję, że po drugiej stronie będę mogła się wykąpać. Elektra westchnęła. — Pójdę pierwsza. Mam mniej do stracenia. — Bzdury! Masz więcej do wygrania. — Nada weszła w dżem. Momentalnie zwolniła i zaczęła pełznąć. Próbowała poruszyć stopami, jednak zawsze coś stało im na drodze. Dżem nie dawał jej szansy na dojście gdziekolwiek. — Niedobrze! — wysapała Nada. — Nie mogę się poruszyć! Elektra wyciągnęła się, aby złapać Nadę za rękę. — Wyciągnę cię. — Jednak pomimo że ciągnęła, Nada nadal tkwiła w korku. — Musi być jakiś lepszy sposób! — westchnęła Nada. — Tylko jeszcze bardziej mnie ten korek blokuje! — Zmień się w niewielkiego węża, żebym mogła cię złapać — zasugerowała Elektra. Nada uczyniła tak. Stała się wężem podwiązkowym, którego podwiązki nie miały jednak żadnego punktu zaczepienia. Elektra ostrożnie zacisnęła rękę na ciałku węża i pociągnęła, jednak jego ogon był beznadziejnie zaplątany. Nada po prostu nie mogła się wydostać. W końcu z powrotem przybrała ludzką postać, aby móc stać i nie zapadać się jeszcze głębiej. Elektra przyłożyła dłonie do swej głowy i przepuściła przez nią odrobinę prądu, aby wysilić swój mózg. Pomogło jej to wpaść na pewien pomysł. — Może gdyby się nam udało spowodować, aby dżem skierował się w inną stronę — zasugerowała — i odszedł od nas. — Tylko że to jest właśnie problem — zaoponowała Nada. — Dżem nie porusza się zbyt szybko. — Jagody korkowe w dżemie nie poruszają się szybko — powiedziała Elektra. — Ale może cały korek tak, jeśli tylko będzie chciał. — Tylko jak możemy sprawić, żeby chciał? Elektra zanurkowała w swój plecak. — W moim kalendarzu widziałam coś o jakimś festiwalu czy czymś w tym rodzaju. — Wyjęła poszarpany egzemplarz kalendarza z Xanth i zaczęła go szybko przeglądać. — Tak, znalazłam! Jamboree! Dżem korkowy zadrżał. — Ale czy to nie jest przypadkiem… — zaczęła Nada. — Tak, jest organizowane w Wielkiej Rozpadlinie. Dżem ruszył. Przemieszczał się powoli, u końca korytarza nawet trochę szybciej, unosząc z sobą Nadę. Po chwili poruszał się już z całkiem niezłą szybkością. Elektra ponownie chwyciła Nadę i zaparła się. Dżem posuwał się naprzód tak prędko, że stracił swą spoistość i puścił jej nogi. Po chwili widziały, jak dżem zsuwał się w stronę fosy. Nie było wątpliwości: zmierzał na jamboree. Elektra dobrze zgadła; żaden dżem nie mógł się czemuś takiemu oprzeć. — Czy ty przypadkiem trochę nie skłamałaś? — zapytała Nada. — Przecież w Rozpadlinie nie ma żadnej imprezy! Elektra pokazała jej kalendarz. — Nie mówiłam, że jest to impreza. Powiedziałam Jamboree. I jest. — Wskazała palcem. — Miesiąc Jamboree — powiedziała Nada. — Ale… — Tutaj, czarno na białym w kalendarzu — zgodziła się Elektra. — Pojawia się w Rozpadlinie, tak jak jednocześnie pojawia się w całym Xanth. W końcu dżem korkowy na pewno je odnajdzie. Nada pokręciła głową. — Nie przypuszczam, aby temu dżemowi gdziekolwiek indziej mogło się spieszyć — powiedziała zrezygnowana. — Ale nam się spieszy. Szybko, dopóki przejście jest wolne. — Pociągnęła Nadę w głąb zamku. Dziewczyna z rodu Naga pozwoliła się ciągnąć, dochodząc do wniosku, że protest nie ma sensu. Przejście zakończone było schodami prowadzącymi do drzwi, za którymi stała Ivy. Była ubrana w żółtą suknię, która doskonale komponowała się z jej jasnozielonymi włosami. Była w wieku Nady, jednak nie tak piękna. Pod tym względem znajdowała się gdzieś między Nadą i Elektrą. — O, jak miło was obie znowu widzieć! — zawołała, ściskając je po kolei. — Czemu nie powiadomiłyście nas o tym, że się do nas wybieracie? Nada i Elektra spojrzały na nią częściowo w zaskoczone, a częściowo gniewne. Wtem usta Ivy wykrzywiły się w grymasie i po chwili wszystkie trzy już chichotały dziewczęco. — Chodźcie dalej — powiedziała Ivy, gdy zaczęły się słaniać ze zmęczenia. — Wydaje mi się, że Grey miał dość czasu na znalezienie waszej Odpowiedzi. Elektra skinęła głową. W takim razie był powód, dla którego próby były potrzebne. Nie tylko miały one odstraszać tych, którzy nie traktowali sprawy dość poważnie, ale oprócz tego dawały Magowi czas na zebranie wszystkich potrzebnych informacji. Niewiele osób o tym wiedziało, jednak Nada i Elektra były najbliższymi przyjaciółkami Ivy i miały prawo znać niektóre z tajemnic. Grey Murphy znajdował się w komnacie na górze nad Księgą Odpowiedzi. Niektórzy twierdzili, że taka księga w ogóle nie istnieje, ale to tylko dlatego, że nigdy jej nie widzieli. Były w niej Odpowiedzi na wszystkie Pytania; jedynym problemem było wiedzieć, jak je odczytać i jak je zrozumieć. Przez ostatnie trzy lata Grey tym właśnie się zajmował i stawał się w tej dziedzinie coraz lepszy, jednak od czasu do czasu musiał się jeszcze nieźle namęczyć. — Odpuścimy wam rok służby — powiedział Murphy, uśmiechając się. — Ivy twierdzi, że jej przyjaciele są wolni od tego rodzaju zobowiązań. — My też tak sądzimy — zgodziła się Nada, uśmiechając się w odpowiedzi. — Jesteś gotów na nasze Pytanie? — Tak sądzę. Ale obawiam się, że Odpowiedź niespecjalnie wam się spodoba. Jesteście pewne, że chcecie je zadać? — Tak — odparła Elektra. — Nie mamy wiele czasu. — Dobrze. Pytajcie. — Gdzie jest centaur Che? Grey wpatrzył się w nią. — Co? — Powiedziała: „Gdzie jest centaur Che?” — rzekła Nada. — Wiesz przecież, źrebak Chex. — Ale… — Grey wyglądał na zaskoczonego. Nada zmarszczyła brwi, co jednocześnie dodawało jej uroku. — Co się stało, czy zadałyśmy niewłaściwe Pytanie? — Właśnie przebadałem problem waszych zaręczyn! — wykrzyknął Grey. Tym razem Nada i Elektra wpatrzyły się w niego w zaskoczone. Następnie obie wybuchnęły śmiechem. — Nigdy nam to nie przyszło do głowy! — zawołała Elektra. — To jest problem na przyszły tydzień — dodała Nada. Grey odgarnął swe włosianego koloru włosy do tyłu i wyglądał na zakłopotanego. Ten wyraz twarzy przychodził mu z łatwością. — Wydaje mi się, że zbyt mocno zająłem się stroną techniczną. Sądziłem… — Wzruszył ramionami. — To przedstawia pewien problem. — To znaczy, że nie wiesz, gdzie jest Che, ponieważ badałeś problem naszego trójkąta? — zapytała Elektra. — Wygląda na to, że rzeczywiście mamy problem. — Może lustro będzie wiedzieć — powiedział Grey. Większość magicznych luster była dość przejrzysta, jednak niektóre były nieco jaśniejsze od reszty. Poszperał w szufladzie i wyjął z niej ręczne lusterko. — Problem polega na tym, że wszystkie pytania zadawane temu zwierciadełku muszą się rymować, forma rymu ma swe ograniczenia i nie jest zawsze stała. — Pomyślał przez chwilę i zwrócił się do niego: — Lustereczko, powiedz przecie, czy Che centaur jest na świecie? — To pytanie wygląda jak wół przy karecie! — odpowiedziało lusterko, dobierając odpowiedni rym. Jednak przedstawiona na nim była scena ukazująca spętanego małego centaura, którego strzegły gobliny. Nada, Elektra i Ivy wydały takie same zduszone okrzyki przerażenia. Został porwany przez gobliny! — Ale przecież istnieje kilka różnych plemion goblinów — powiedziała Nada. — Są na przykład gobliny z Góry Etamin, z którymi walczy mój lud… — I gobliny na wschód od Żywiołu Ziemi — dodała Elektra. — I Goblinat Złotej Ordy — powiedziała Ivy, wzdragając się. — Gobliny występują w całym Xanth — powiedział Grey. — W wielu pismach Maga Humfreya znajdują się o nich wzmianki. Większość z nich mieszka pod ziemią. Jednak lustro pokazało scenę dziejącą się na powierzchni. To ogranicza nam w pewnym stopniu pole poszukiwań. — Czy możesz poprosić lustro, aby było bardziej dokładne? — zapytała Electra. — Nie, zawsze daje tylko jedną odpowiedź na zadane pytanie. Pamięta nawet pytanie, które zostało zadane przed kilkoma godzinami. Będę musiał tę sprawę zbadać w Księdze Odpowiedzi. — Wyglądał ponuro. — Ile czasu ci to zajmie? — zapytała Elektra z zainteresowaniem. — Przypuszczalnie kilka godzin. Mam jeszcze kłopoty z odnajdywaniem tego typu Odpowiedzi. — Tylko że Che teraz jest w niebezpieczeństwie! Nie możemy czekać jeszcze kilku godzin! Nada pochyliła się w jego stronę, a suknia przykleiła się do jej ciała, oblekając je tak, jak jeszcze żadna suknia nie oblekła Elektry. — A nie ma jakiegoś innego sposobu, Grey? — wyszeptała. — Znajdź sposób — powiedziała szybko Ivy. Jej usta momentalnie się zacięły. Można było pomyśleć, że nie chciała, aby Nada musiała zadawać mu jeszcze jakieś pytania. — Co? — Grey był przez moment roztargniony. Suknie Nady zdawały się wywierać taki wpływ na mężczyzn, nawet gdy były suche. Całe szczęście, że jej różowe majtki nie prześwitują, pomyślała Elektra, bo inaczej zupełnie by zaniemówił. — O tak. Może piszący duch. — Kto? — zapytała Elektra. — Duch, który odsługuje swój rok służby za Odpowiedź — wyjaśniła Ivy. — Jest bardzo nieśmiały i ani nie mówi, ani nie ukazuje się. Jeśli chce nam coś przekazać, to pisze. — Ale jak to możliwe, żeby duch wiedział coś na ten temat? Nie jest przywiązany do miejsca swojej śmierci? — Nie, ten może podróżować — odparł Grey — ponieważ nie jest on związany z jakimkolwiek miejscem; może udawać się, dokądkolwiek zechce. Porusza się bardzo szybko, tak więc jego informacje mogą być trochę niedokładne, jednak powinien być w stanie dać nam ogólne rozeznanie sytuacji. — No to zapytaj go — powiedziała Elektra niecierpliwie. Grey zmarszczył się. — Może nie odpowiedzieć. — Ale przecież jeśli odsługuje swój rok służby, to… — Boi się goblinów — wyjaśnił Grey. — Wydaje mi się, że Goblinat Złotej Ordy złapał go i ugotował w kotle. Tak zmarł. Od tego czasu strasznie się zmienił. Mówi, że była to krytyczna chwila. Pisarze nie lubią krytyki. Elektra rozumiała to. Z pewnością nigdy nie chciałaby sama zostać ugotowana. — Tak więc nie lubimy zmuszać go do niczego, z czym związek mają gobliny — powiedziała Ivy. Elektra spojrzała bezradnie na Nadę. Co miały teraz zrobić? Lecz Nada wpadła na pewien pomysł. — Czy jest on w tej chwili tutaj? — Tak, w zamku — odpowiedział Grey. — Mogę go zawołać. Ale..? — Powiedz mu, że pozwolę mu się pocałować, jeśli powie mi, gdzie jest Che — powiedziała. — I przedstaw mu dobry widok. To znaczy pozytywną krytykę. Elektra pomyślała, że Nada miała rację. Suknia Nady oblepiała ją ciasno, poza jedynym miejscem, w którym musiała przeskoczyć ponad przepaścią jej cudownego łona. Jeśli duch zbliżyłby się do niej na tak bliską odległość, aby móc ją pocałować, to jego oczom ukazałby się najpiękniejszy widok w całym Xanth. — Może to go zachęci — powiedział Grey. Spojrzał w przejrzyste powietrze. — Ghorge… — przerwał, czekając na ducha. — Chcielibyśmy wiedzieć, które gobliny porwały centaura Che. Nada z Naga, kobieta… — zawahał się, wodząc oczami po jej wspaniałych kształtach opiętych wilgotną tkaniną do momentu, gdy Ivy chrząknęła z niezadowoleniem — …we wspaniałej, hmmm, sukni, ona, hmm, pozwoli ci się pocałować, jeśli udzielisz nam odpowiedzi. Tak właściwie to również i suknia Elektry była wilgotna, jednak nie musiała ona napinać się, aby osłonić jej ciało i niczyje oczy nie przyklejały się do niej, a obietnica pocałowania jej nie podnieciłaby żadnego żyjącego mężczyzny, a co dopiero ducha. Mogłaby się czuć urażona, gdyby Nada nie była tak dobrą przyjaciółką i współnarzeczoną. Po chwili Grey podniósł ze stołu kawałek papieru. Ozdobnym pismem było na nim napisane: Zgoda. Nada przeszła na środek komnaty, założyła ręce za plecy, uniosła brodę, zacisnęła usta, zamknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze. Suknia prawie puściła w szwach. Gdy ostatni etap miał się zacząć, Ivy szybko podeszła do Greya i zasłoniła mu oczy. Może tak i lepiej, pomyślała Elektra, bo jego oczy mogłyby znaleźć się w nie lada niebezpieczeństwie i wypaść z orbit. Po chwili Elektra dojrzała coś. Na kartce papieru zaczęły pojawiać się słowa pisane niewidzialną ręką. Na kartce było napisane: było: Szukajcie Che, Ciasteczko. — Ghorge podał odpowiedź! — wykrzyknęła Elektra, podskakując z radości. Mogła sobie na to pozwolić, nawet w mokrej sukience; dla Nady mogłoby to być niebezpieczne. Nada otwarła oczy. — Naprawdę jest chłodny* — powiedziała. — No cóż, on jest martwy — przypomniała jej Ivy. — Ale wydaje mi się, że jest to entuzjastyczna krytyka. Pojawiło się jeszcze więcej słów. Nigdy nie widziałem takiej przepaści poza Wielką Rozpadliną! Elektra niespecjalnie skoncentrowała się nad tym komunikatem; nie wydawał się on być ważny. — Ale przy jakim ciasteczku mamy odnaleźć Che? — zapytała. Grey spojrzał na komunikat. — Wydaje mi się, że chodzi mu o Rzekę Ciasteczkową. Tam chyba widział Che. — Tak szybko? — zapytała Elektra. — Ale przecież miał za mało czasu, żeby przelecieć taki kawał drogi! — Ależ miał dość czasu — odpowiedziała Ivy. — Porusza się bardzo szybko, nie będąc ograniczonym śmiertelnymi względami. No, Nada, teraz znajdziemy ci jakieś suche ubranie. Tobie też, Lektra. Poszły za Ivy, przebrały się i coś przekąsiły. Zaczęło się robić późno. — Musimy ruszać w drogę — powiedziała Elektra. — Możemy was tam zawieźć — powiedziała Ivy. — Podczas gdy jadłyśmy, Grey sprawdzał tykwę. — Tykwę? — zapytała Elektra przestraszona. — Nie damy się w to wpakować! Ivy roześmiała się. — Nic się nie bój, na pewno się nie wpakujecie. Za uzyskanie Odpowiedzi Ogier Nocny zapłacił nam, zostawiając kilka dużych tykw. Korzystamy z nich w sytuacjach, gdy musimy się gdzieś bardzo szybko znaleźć. Musisz tylko wejść do tej tutaj, jechać drogą do tykwy przy Rzece Ciasteczkowej i wysiąść. Dzięki niej znajdziecie się tam prawie momentalnie. — Przerwała, wyglądając na zmartwioną. — Jest tam bardzo niebezpiecznie i możecie też trafić na złe gobliny. Może powinniśmy wyposażyć was w dodatkową magię, żebyście mogły sobie poradzić. Elektra zastanowiła się. — Jako wąż Nada jest w stanie poradzić sobie prawie z każdym niebezpieczeństwem. Ale może przydałoby nam się coś do wzywania pomocy, w razie gdybyśmy wpadły w kłopoty. Mamy wprawdzie gwizdek, ale jeśli gobliny go usłyszą, to mogą dotrzeć do nas przed naszymi przyjaciółmi i sprawy jeszcze bardziej się pogorszą. — Mamy trochę jagód iskrowych — powiedziała Ivy. — Gałązka powinna wam wystarczyć. — Podeszła do kredensu i wyjęła z niego niewielką gałązkę z okrągłymi zielonymi listkami i maleńkimi czarnymi jagodami. Zerwała kilka jagód i podała je Elektrze. — Włącza się je elektrycznie; dla ciebie to żaden problem. Po prostu weź jedną, przepuść przez nią prąd i podrzuć ją. Wyrzuci z siebie tyle iskier, że na pewno zaalarmuje wszystkich w okolicy, a już szczególnie w nocy. — Dziękuję — powiedziała Elektra. — Podrzucimy jedną, gdy odnajdziemy Che i będziemy potrzebować pomocy w zabraniu go od goblinów. Ivy poprowadziła obie dziewczyny do piwnicy. Grey już tam był i stał naprzeciw ogromnej hipnotykwy. — Pochłania ona nie tylko duszę, ale i ciało — powiedział. — Na wszelki wypadek obniżyłem wartość jej magii do zera, jednak uwolnię ją na tak długo, jak będzie potrzeba, abyście do niej wsiadły. Wsiadając, trzymajcie się za ręce, aby was nie rozłączyło. Musicie trzymać się właściwej ścieżki, w innym razie się zgubicie. Ponieważ zmierzacie do ujścia Rzeki Ciasteczkowej, to szukajcie ciasteczka lub jego symbolu. On wskaże wam właściwą drogę, jeśli znajdziecie się na skrzyżowaniu. Jeśli będziecie w starym ruchu, to dotrzecie na miejsce w ciągu zaledwie kilku minut. Nic nikomu nie mówcie o tykwie; wolimy trzymać ten system na całkowicie prywatny użytek. Elektra była pod wrażeniem. — Ależ oczywiście! Dzięki niej możesz w dowolnej chwili dotrzeć do dowolnej części Xanth! — W zasadzie tak — zgodził się Grey. — Przynajmniej w każde miejsce, gdzie znajdują się ogromne tykwy. No cóż, jesteście gotowe? Elektra i Nada potaknęły. — Niech nie zaskoczą was rzeczy, które zobaczycie w tykwie — powiedziała Ivy. — Pamiętajcie, że pochodzi ona z królestwa snów. Nie schodźcie tylko z drogi ciasteczkowej, a wtedy unikniecie problemów. Nie pozwólcie żadnym snom skusić was do zboczenia z tej drogi. — Nie pozwolimy — obiecała Elektra. Następnie Grey uwolnił magię. Tykwa zdawała się lekko jarzyć. Obie dziewczyny wstąpiły w jej otwór. 4. DYLEMAT DOLPHA Dolph zastanawiał się, lecąc w stronę Żywiołu Powietrza, jaka postać byłaby tutaj najlepsza. W tej chwili zmienił się w młodego człowieka, co umożliwiło mu trzymanie patyka i dziurawienie nim lepu na muchy, którym otoczone było całe Królestwo Much, jednak wątpił, aby ta postać była mu przydatna na terytorium Żywiołu Powietrza. Wiedział, że czekają go tam wszelkiego rodzaju prądy powietrzne oraz burze z piorunami. Mógłby zamienić się w żółwia i wtedy wiatr mógłby sobie hulać, ile by tylko chciał, jednak w tej postaci zajęłoby mu to wieczność, zanim sprawdziłby całe terytorium. A on musiał sprawdzić je szybko, ponieważ jeśli centaur Che tu był, to mógł się znaleźć w nie lada niebezpieczeństwie, tak więc czas odgrywał tu ogromną rolę. Jednak jeśli Dolph przyjąłby latającą postać, wiatr mógłby ponieść go wszędzie tam, gdzie na pewno nie było Che, tak więc to też nie było dobre rozwiązanie. Podszedł do granicy. Po jej jednej stronie znajdowała się zielona roślinność, nawóz i zgnilizna, prawdziwy raj dla much; po drugiej zaś stronie wir wiatru. Zadecydował, że najlepsza będzie postać latająca, jednakże taka, której wiatr nie będzie mógł ponieść zbyt łatwo. Zmienił się w ducha. Nie był oczywiście prawdziwym duchem, ponieważ żył; wyglądał tylko jak duch i tak też się zachowywał i wiatr nie mógł mu nic zrobić, ponieważ duchy nie miały wystarczająco spoistej struktury. Przeleciał przez granicę. Wiatr próbował go złapać i rzucać nim, jednak nie miał jak go chwycić. Ze złości zaczął wyć. Możliwe, że kiedyś było to całkiem ładne miejsce, jednak wiatr odarł ziemię z piasku, a niebo z chmur. Prawdopodobnie zdmuchnął również gwiazdy. Jednak Dolph nie był tutaj, aby podziwiać widoki; musiał odnaleźć Che albo też mieć absolutną pewność, że jeśli nie było go tutaj, to na pewno był gdzieś indziej. Lecąc wzdłuż granicy, nabierał szybkości. Zygzakami zmierzał w kierunku środka obszaru, obserwując wszystko, co było na jego drodze; nie odważyłby się pominąć nawet jednego miejsca, wiedząc, że akurat tam zraniony źrebaczek mógłby oczekiwać pomocy. Skoro Che został porwany, to prawdopodobnie nie był sam, tylko w niewoli u jakiegoś innego stworzenia. Ale to stworzenie czy stworzenia mogły trzymać go tutaj, tak więc najlepiej było szukać również jakiegoś domu czy schronienia i dokładnie je przeszukać. Poza tym, że szalał tu wiatr, było to bardzo nudne miejsce. Nic tu nie rosło, wszędzie leżał piasek, a wiatr bez przerwy podrywał go i wzniecał burze piaskowe. Gdyby posiedzieć trochę dłużej na ziemi, zostanie się zakopanym. Porywacz nie zabrałby tu Che. Lecz nagle przez głowę Dolpha przebiegła inna straszna myśl. A może ktoś był wściekły na Chex i Cheirona i chciał im sprawić ból? Mógł wtedy porwać ich źrebaka i zostawić go tutaj, a to z pewnością sprawiłoby im cierpienie! Takiego kogoś nie interesowałoby, że źrebak mógłby nie przeżyć w tym wietrze i piasku; o to by mu właśnie chodziło. Jeśli rzeczywiście tak było, to czy na pewno chciałby odnaleźć Che? Martwego, zakopanego w piasku źrebaka? Nie, to było zbyt potworne! Nikt nie zrobiłby czegoś takiego skrzydlatym centaurom. Normalne centaury nie lubiły ich, kierując się bardzo ścisłym pojęciem czystości rasy, jednak wszystkie centaury były stworzeniami honorowymi i na pewno nie zniżyłyby się do czegoś takiego. Inne skrzydlate potwory na pewno by tego nie zrobiły, ponieważ wszystkie zostały zaprzysiężone, aby bronić źrebaka; Dolph zakradł się na ceremonię ślubną Chex i wiedział, jakie wrażenie na wszystkich zrobiła Simiurg, na nim samym również. Oczywiście lądowe potwory nie były związane przysięgą, jednak większość z nich była zbyt głupia, aby porwać źrebaka; po prostu zjadłyby go i byłoby po sprawie. Wyglądało na to, że było to zorganizowane przedsięwzięcie i że nie zostawiono by źrebaka w miejscu takim jak to. Małe diabełki piaskowe ganiały między poruszającymi się wydmami pod bacznym okiem swych rodziców — tornado. Bawiły się, wciągając w siebie piasek i rozdmuchując go wokół. Dla nich była to jedna wielka piaskownica. Jednak nigdzie nie było widać śladu Che lub jakiejkolwiek innej żywej istoty. Dolph się z tego cieszył. Nagle jeden z nich ruszył w kierunku Dolpha. Książę musiał skręcić w bok, aby uniknąć zderzenia z nim, jednak diabełek skręcił również. Dolph ruszył w przeciwną stronę, a diabełek za nim. Najwidoczniej ścigał go! No cóż, nie był w stanie zrobić mu krzywdy. — Czeeeegooooo chceeeeeesz? — zapytał Dolph, starając się mówić jak duch, lecz zdawał sobie sprawę, że brzmiało to co najmniej jak wybryk natury. Wirujący stożek zamienił się w ducha. — Ty jesteś intruzem! — powiedział bez typowego dla ducha akcentu. — Kim jesteś? — Jestem książę Dolph z rodu ludzkiego — odparł. — A kim ty jesteś? Duch zawirował i zmienił się w uderzająco piękną kobietę. — Hmm, żywy mężczyzna! To całkiem interesujące. — Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — przypomniał jej. — Jestem demonica Metria — powiedziała. — Miałam co nie co do czynienia z jednym z twoich łaskawców. — Moich co? — zapytał bezmyślnie. — Twoich litościwych, szlachetnych, ludzkich — powtórzyła poirytowana. — Aha, chcesz powiedzieć: przedstawicieli mojego gatunku — rzekł, zrozumiawszy, o co chodzi. — To nie ma znaczenia. A czego tu szukasz, mój książę? — Szukam centaura Che, który został uprowadzony przez nieznanych sprawców. — Nagle zdał sobie sprawę, że może demony maczały w tym palce. Może powiedział zbyt wiele! — Ach, to — rzekła bez cienia zainteresowania. — Tu go nie ma. — Nie ma? — Nie, gobliny go porwały. Przypuszczam, że chcą go zjeść i nakarmić nim małe gobliny. — Nakarmić małe gobliny? — zapytał Dolph w przerażeniu. — A na cóż innego może im się przydać konina? — Konina! — wykrzyknął. — Che jest skrzydlatym centaurem, przedstawicielem wyjątkowego gatunku! — No cóż, chyba nie sądzisz, że porwały go dla jego skłonności, hmm? — Jego czego? — Jego żyłki, predyspozycji, inklinacji, zdolności, tendencji — powiedziała podenerwowana. Dolph skoncentrował się i po chwili do niego dotarło. — Jego wiedzy? — Obojętnie. Czy by goblinówi na tym zależało? — Nie — powiedział. — Dokładnie. To w takim razie możesz ruszać dalej. — Chwileczkę, demonico! A mogę ci wierzyć? Może to ty porwałaś Che i teraz próbujesz zbić mnie z tropu! Skupiła na nim swój duchowy wzrok. — Słuchaj no, pusty łbie, gdybym chciała zbić cię z tropu, to na pewno nie używałabym słów. Znam łatwiejsze sposoby. — Naprawdę? A to jakie? — Ile masz lat, książę? — Piętnaście, ale idzie mi na szesnasty. A co to ma z tym wspólnego? — A ja mam sto piętnaście albo jakieś dziesięć albo dwadzieścia więcej. Już mi się myli. Jednak mój wiek nie jest istotny; twój jest ważny. Czy wiesz, jak przywołać bociana? — Nie! I nikt nie chce mi powiedzieć! Nawet moja narzeczona. — Twoja co? — Moja przyszła, dziewczyna, obiecana, oblubienica. — Aha, chcesz powiedzieć: twoja przyszła kula u nogi. — Obojętnie. Dlaczego pytasz? — Dlatego, że dużo zabawniej jest dokuczać niewinnym. Ludzie to całkiem nudne istoty, jednak niewinni młodzi chłopcy są tematem zabawnych pokus. Może potrzymam cię jakiś czas przy sobie, żeby trochę się zabawić. Ostatni raz zabawiałam się ze śmiertelnikiem chyba z jakieś dziesięć lat temu. — Ooo? A z kim takim? — Zapomniałam. Chyba to był ogr, tylko że wyglądał jak mężczyzna. Naukowiec. — Co? — Magister, profesor, inżynier… — Aha, z pewnością Inż Ogr! — Nie ma znaczenia. A dlaczego pytasz? Dolph już otwarł swe usta, jednak stwierdził, że zapomniał o czym rozmawiali. — No, dość już tego. Muszę odnaleźć centaura Che. — Przecież już ci mówiłam, że go tu nie ma. Teraz sobie przypomniał: od tego się to wszystko zaczęło. — Ty jesteś demonicą. Nie mogę ci wierzyć. Muszę szukać dalej. — Czy masz coś przeciwko temu, że będę ci towarzyszyć w tych bezowocnych poszukiwaniach? — Tak! Idź sobie! — Wspaniale! Będę cały czas przy tobie. Och! Popełnił błąd, mówiąc, że jej obecność go drażniła. — Będę cię ignorował. — A jeśli powiem ci, jak przywołać bociana? Zatrzymał się w locie. — Powiesz? — Oczywiście, że nie! Nie słyszałeś o Konspiracyjnym Stowarzyszeniu Dorosłych? — Ale przecież ty jesteś demonicą. Nie przejmujesz się takimi zakazami. — Oczywiście że się przejmuję! — powiedziała oburzona. — To jest najdoskonalsza tortura dla dzieci, jaką kiedykolwiek wymyślono. — Ale ja nie jestem dzieckiem! — Jesteś do czasu, gdy odkryjesz tajemnicę. Złapała go. — To nie powiesz mi, ty kobyło. Idź sobie. — Jak mnie nazwałeś? — Owco, królico, kuro, macioro, lwico… — przerwał. — Ach, teraz ja też! Żeński psie, nie mogę przypomnieć sobie tego słowa. — Ha! Jesteś młody i niewinny. Nie znasz tego słowa! Znowu go przygwoździła. — A ty mi go na pewno nie powiesz. Więc odejdź i pozwól mi zakończyć moje poszukiwania. Jednak ona ociągała się, nabierając coraz ponętniejszych kształtów. — Nie wyjawię ci tajemnicy bociana, ale może ci ją pokażę. Znowu wzbudziła w nim zainteresowanie, jednak nadal jej nie ufał. — O co ci chodzi? — Tylko musisz przybrać ludzką postać. — Co to, to nie! Nie do momentu, gdy skończę przeszukiwać Żywioły. Metria zmarszczyła się uroczo. — Jesteś niemądry, Dolph. To ja mam sprawiać trudności! Dlaczego nie przestaniesz kontynuować tych beznadziejnych poszukiwań i nie pozwolisz mi pokazać ci tajemnicy bociana? — Dlatego, że ci nie ufam! Nie tylko sprawisz, że przestanę szukać Che, ale jeszcze znikniesz, nie pokazując mi czegokolwiek, i zostawisz mnie dwakroć bardziej sfrustrowanego, aniżeli jestem teraz. Pokiwała głową. — Mądrzejesz. Ale wiesz co, właściwie powinieneś robić coś dużo ważniejszego. I znowu, mimowolnie, zaczął słuchać z zainteresowaniem. — A co mogłoby być ważniejsze od znalezienia Che? — Zatykanie dziury. Nic z tego nie rozumiał. — Czy znowu mówisz o bocianie? Zaśmiała się tak głośno, że aż rozpłynęła się na cząstki dymu i potrwało trochę, zanim znowu przyjęła swe ponętne kształty. — Możliwe, ale nie. Jakaż entendre! — Co? — A, nic takiego; i tak nie znajdziesz tego w słowniku. Muzy pozostały daleko w tyle. Nie, chodziło mi o zatkanie dziury w Xanth, przez którą przeszedł obcy elf z kotem. — Obcy elf? — Ten, który jest teraz z Che i pomaga mu uciec od goblinów. A jak myślisz, jak inaczej mogłaby się tutaj dostać? Dolph wiedział, że próbowała zbić go z tropu, jednak nie chciał się przyznać, jak dalece jej się to udało. — A dlaczego ta dziura powinna zostać zatkana? — Dlatego, że mogą przez nią przejść obce potwory. Elf jest nieszkodliwy, jednak co przyjdzie za nim, może nie być takie nieszkodliwe. Cały Xanth może znaleźć się w niebezpieczeństwie. To nie jest tylko otwór między dwoma światami, ale między milionami światów i tylko Simiurg wie, co może z tego wyniknąć. — A dlaczego ty jej nie zatkałaś? Wzruszyła ramionami. — To byłoby nudne. Ale jeśli chcesz, to pokaże ci, gdzie ona jest. — Ale jeśli zagraża ona Xanth, to zagraża również i tobie! Nie zostawiłabyś tego tak sobie. Znowu tylko próbujesz zbić mnie z tropu. Pokiwała głową. — To też. — Nie rozumiem cię! — No cóż, jesteś tylko człowiekiem — powiedziała protekcjonalnie. — A co gorsza, jesteś mężczyzną. — Po prostu będę cię ignorował i kontynuował moje poszukiwania. — Powodzenia, tępy. — Co? — Ostry, prosty, pochyły, odbity, kąt… Nie, poczekaj. Chciałam powiedzieć nudny, niezorientowany, powolny, tępy, niepojętny… — Głupi? — Dziękuję ci. — Podpłynęła do niego i pocałowała go w czoło. — Głupi. Z jakiegoś względu Dolph nie był w pełni usatysfakcjonowany. Jednak zdawał sobie sprawę, że nie miało sensu dłużej z nią rozmawiać. Wszczął poszukiwania Che. Po pewnym czasie zakończył oblot obszaru Żywiołu Powietrza i nie znalazł nic. Zbliżył się do Żywiołu Ziemi i przeleciał ponad granicą między nimi. To terytorium było tak samo niebezpieczne jak poprzednie, jednak w trochę inny sposób. Niebo się rozjaśniło, a burza piaskowa ucichła, jednak tutaj w ruchu była ziemia. Dygotała, drżała, a czasami nawet trzęsła się. Na pomocy znajdował się ogromny wulkan wypluwający czerwony płyn. — To gotująca się lawa — powiedziała stojąca obok niego demonica. — Nie wydaje mi się, abyś chciał zanurzyć w niej stopy. — Nie zrani ona stóp ducha. — Ale gorące gazy mogą cię rozpuścić. Dolph pomyślał, że tylko próbowała mu dokuczyć, ale nie miał jednak co do tego całkowitej pewności. Nigdy jeszcze nie sprawdzał, jak zachowałaby się postać ducha, czy też jakakolwiek inna postać, w gazach wulkanicznych. Tak więc wyraźnie zmienił kierunek, definitywnie omijając górę. Tutaj sięgał wzrokiem na większą odległość, ponieważ powietrze było bardziej przejrzyste, dzięki czemu mógł poruszać się dużo szybciej, nie omijając jakichkolwiek szczegółów. Jednak poruszając się, myślał. Czy było możliwe, że demonica mówiła prawdę? Że Che już został odnaleziony? Jeśli tak było, tylko tracił tu czas. Ale jeśli to było prawdą, w takim razie co z dziurą w Xanth? Jeśli udało się przez nią przejść obcemu elfowi i jego kotu, co jeszcze mogło przejść ich śladem? Naprawdę nie powinien tego ignorować. — Ładny jesteś, gdy tak marszczysz swoje czoło — zauważyła Metria. — A wskocz do hipnotykwy! — Jesteś jeszcze ładniejszy, gdy próbujesz odgrywać mądralę. Czy twojej przyszłej małżonce, tej, która nie chce ci opowiedzieć o przywoływaniu bociana, podoba się twoja inteligencja? — Nie — odpowiedział krótko. — Dlaczego nie? — Dlatego, że ona mnie nie kocha — odparł, zanim przypomniał sobie, że nie powinien rozmawiać z demonica. No cóż, to diabelskie stworzenie już się pewnie do tego przyzwyczaiło. — Sądziłam, że wy, ludzie, nie pobieracie się bez miłpści, jakkolwiek głupie to może być. — Nie pobieramy się. To jest skomplikowana sprawa. — Uwielbiam kompleksowość! Jak do tego doszło? I na co się to zdało? Tak czy tak dokuczałaby mu, a może będzie znała rozwiązanie jego dylematu. — Potrzebowałem pomocy od ludu Naga — powiedział. — Są to węże o ludzkich głowach. Ich król powiedział, że będę musiał ożenić się z jego córką Nada z rodu Naga, aby mój lud pomógł im w walce przeciwko goblinom. Jednak byłem na to zbyt młody, tak więc tylko się z nią zaręczyłem. Mogła przybierać postać węża i ludzką, ponieważ Naga wywodzą się od obydwu gatunków. Ja też mogę przybierać różne postaci, również węża i Naga. Polubiłem ją i pokochałem. Jednak ona robi wszystko tylko dlatego, że musi; nigdy mnie nie kochała. — Co? Zwykłe zwierzę nie pokochało przystojnego ludzkiego księcia? Jak ona mogła! Dolph zdał sobie sprawę z tego, że uwaga ta była na sposób demonów przesycona sarkazmem, jednak zignorował ją. Pomogło mu to tylko wyjaśnić sytuację. — Nada jest piękną księżniczką i półczłowiekiem. Ale jest ode mnie o pięć lat starsza. Dla niej byłem tylko dzieckiem. Tak więc nie mogła mnie pokochać. — To żaden problem. Musi tylko napić się w twojej obecności ze Źródła Miłości. — Gdy pobierzemy się w przyszłym tygodniu, napije się z niego. Ale jest jeszcze coś. — Jesteś pełen niespodzianek, książę! — Jednak szpileczki jej ironii nie były już tak ostre; zżerała ją ciekawość. Zakończyli sprawdzanie terytorium Żywiołu Ziemi i polecieli w kierunku kolejnego, Żywiołu Ognia, który otoczony był wysoką ścianą płomieni. Na jego terenie języki płomieni łakomie próbowały dosięgnąć nieba, jednak bez względu na to, jak bardzo się starały, nie udawało im się go spalić. Ale drzewa poniżej miały trochę trudniejsze życie. I te poszukiwania były nudne. Tak więc gdy lecąca obok niego poprzez płomienie demonica zapytała, co to było to jeszcze coś, odpowiedział: — Mam jeszcze jedną narzeczoną. — Wydaje mi się, że nie leży to u was w zwyczaju. My, demony, nie mamy w takich sprawach żadnych ograniczeń, tak naprawdę te nie mamy ani zaręczyn, ani ślubów, po prostu robimy wszystko, co jest nienaturalne. Ale jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby jakiś człowiek żenił się z dwiema kobietami. — Zastanowiła się chwilę. — To znaczy w Xanth. W Mundanii jest to możliwe, ale zwykle nie jednocześnie. Ale to się nie liczy. Mundańczycy nie są normalni. — Nie wiem. Grey Murphy jest Mundańczykiem i jest normalny. — Ale teraz nie przebywa w Mundanii. Musiał się przystosować, gdy przyjechał do Xanth. — To wszystko wyjaśnia — zgodził się. — No cóż, dawno dawno temu została przez przypadek dotknięta zaklęciem Maga Murphy’ego i spała w trumnie na Wyspie Koch Amcię. — Ja też cię kocham, książę — powiedziała Metria. — Dlatego, że jesteś baryłką śmiechu. Ale… — Co? — Bęben, okrągły pojemnik… — Beczka. Ale sądziłem, że demonice nie kochają. To jak… — Kochamy męczyć ludzi, a ty się do tego idealnie nadajesz. Tylko że ty to pierwszy powiedziałeś. — Nieprawda! Opowiadałem ci tylko o trumnie na… och! — Tak wtedy właśnie ni z tego, ni z owego powiedziałeś, że mnie kochasz. Jeśli tak samo postąpiłeś z tą śpiącą dziewczyną, to doskonale rozumiem, jak wpadłeś w ten kłopot. — To jest wyspa K–O–C–H A–M–C–I–Ę — powiedział, literując. Alfabetu nauczyła go matka, która z jakiegoś względu absolutnie zabroniła ojcu uczyć go. Iren była bardzo śmieszna w sprawach takich jak literowanie, majtki czy śluby. — Tak się nazywa. Metria lekko skrzywiła się. — Czy to znaczy, że mnie nie kochasz? — Nie kocham. Kocham Nadę i tylko ją jedną. — Szkoda. Dużo łatwiej torturuje się kogoś, kto cię kocha. Hmm, może pokochasz mnie, gdy ci pokażę, jak przywołać bociana. Już nie raz tak się działo. — Czy chcesz powiedzieć, że bocian ma coś wspólnego z miłością? — zapytał zaskoczony. Spojrzała na niego spod oka. — Ooo, uczenie cię to będzie prawdziwa frajda! — Nie, nienawidzę się uczyć — powiedział uparcie. — Zobaczymy. Ale kontynuuj swoją historię. Niezadowolony z jakiegoś nieokreślonego powodu zaczął opowiadać dalej w miejscu, w którym wydawało mu się, że przerwał: — Tak więc Elektra spała, ponieważ przez pomyłkę została wplątana w zaklęcie, które było przeznaczone dla księżniczki, i ugryzła jabłko. Zgodnie z czarem miała spać przez tysiąc lat, albo do momentu gdy zostanie pocałowana przez księcia, w zależności od tego, co się zdarzy najpierw. I ja byłem tym księciem, który ją pocałował, tak więc ona naturalnie od razu się we mnie zakochała i chciała wyjść za mnie za mąż. Naprawdę nie mogłem jej powiedzieć nie. — Dlaczego nie? — zapytała demonica złośliwie. — Wystarczyło tylko powiedzieć: „Czytaj z moich ust, piegolu: idź spać”. Wtedy mogłeś zatrzasnąć wieko trumny i zmyć się. Szczęka Dolpha opadła w przerażeniu. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że Metria tylko dokuczała mu po swojemu. Bez względu na wszystko zdecydował się mówić dalej: — Już była poza trumną. Umrze, jeśli nie wyjdzie za mnie za mąż. Okres narzeczeństwa był jakby okresem karencji, zdaje się, że czar rozumie, że jestem małoletni. Poza tym ona też jeszcze nie osiągnęła pełnoletności. Jednak za tydzień skończy osiemnaście lat i jeśli do tego czasu nie wyjdzie za mnie za mąż, to tak czy tak umrze. Tak więc muszę się zdecydować. — Ale czy ty nie jesteś jeszcze małoletni? — zapytała Metria zaniepokojona. — Czy też może w tym tygodniu skończysz szesnaście lat? — Nie, dopiero za kilka miesięcy. Ale moja siostra sprawiła, że Grey Murphy sprawdził to i doszedł do wniosku, że w Xanth liczy się wiek dziewczyny: musi mieć skończone przynajmniej szesnaście lat, zanim wyjdzie za mąż. Nie ma żadnej wzmianki o mężczyznach. Wydaje nam się, że ten, kto ustalił tę zasadę, po prostu przyjął, że mężczyzna będzie starszy. Tak więc mogę się teraz ożenić, jeśli moja wybranka jest pełnoletnia, a obydwie moje narzeczone są. Tak więc wkrótce muszę dokonać wyboru. Z jakiegoś względu moja matka nie pozwoli mi ożenić się z obydwiema. — A co na to twój ojciec? — On trzyma język za zębami. Wydaje mi się, że to nie jego działka. — Nie? To w takim razie jaka jest jego działka? Zakończyli przeszukiwanie obszaru Żywiołu Ognia i weszli na teren Żywiołu Wody. Wyglądał on jak jedno wielkie jezioro, jednak Dolph wiedział, że znajdowały się tam również wyspy i plaże, tak więc źrebak mógł być na jednej z nich. — On zajmuje się dużymi sprawami, jak na przykład Polityk Królewską. Matka natomiast zajmuje się małymi sprawami… — Jak na przykład wszystkim innym — dokończyła Metria. — Teraz rozumiem. To prawdziwy matriarchat, tak powinno być. Mogę się założyć, że nie wolno ci patrzeć na majtki. — Skąd wiesz? — zapytał zaskoczony. — To jest Damska Polityka. Żaden nieżonaty czy niepełnoletni mężczyzna nie może widzieć takich zakazanych rzeczy. Taki widok mógłby doprowadzić jego słaby umysł do szału. Zatem z którą się, ożenisz? — Nie wiem — odpowiedział. Na tym właśnie polegał jego dylemat: nadal nie był w stanie dokonać wyboru. — Tak naprawdę to chciałbym ożenić się z Nadą i zobaczyć jej majtki. Ale nie chcę, żeby Lektra umarła. — A czy Elektra też przypadkiem nie ma majtek? — Chyba tak — powiedział zaskoczony. — Nigdy o tym nie pomyślałem. Ale nie kocham jej, tylko Nadę. — To w takim razie ożeń się z miłości, a ta druga niech wykituje. Gdy demonica wszystko podsumowała, nagle było mu łatwiej znaleźć argumenty dla drugiej strony. — Ale Nada byłaby nieszczęśliwa, a Elektra by umarła. Nie chcę, aby tak się stało. — To puść Nadę kantem, ożeń się z Elektra i wypij z nią napój miłosny. — Ale ja nie chcę kochać Lektry! — zaprotestował. — A Nada nie chce kochać ciebie. — Chce, ale nie w ten sposób. Sądzimy, że lepiej jest, jeśli uczucie jest naturalne. Miłość Lektry do mnie została wywołana czarem. Wolałbym raczej, żeby wypiła napój, który pomoże jej przestać mnie kochać. Ale to na nic się nie zda. Musi za mnie wyjść bez względu na to, czy mnie kocha czy nie, albo inaczej umrze. Metria pokiwała głową. — Chcesz dobrą radę od kogoś, kto absolutnie nie dba o żadnego z was? Spojrzał na nią. — To zależy. Jaka byłaby to rada? — Ożeń się z Elektra. — Nie, nie chcę takiej rady. — To w takim razie będziesz musiał sobie poradzić bez niej. Oczywiście nie zaproponowałabym ci jej, gdybym wiedziała, że mnie posłuchasz. Dużo bardziej zabawnie będzie widzieć, jak robisz z was trojga głupków. Dolph miał potworne uczucie, że musiał jej w tym względzie przyznać rację. Wiedział, że uszczęśliwiłoby to wszystkich, razem z Nadą i Elektrą, gdyby ożenił się z Elektrą. Ale ona była tylko słabo mieniącą się rozgwiazdą, podczas gdy Nada była jasno jaskrawiącym się samogłowem. Z Elektrą wspaniale grało się w berka lub rzucało poduszkami, albo obżerało słodyczami, a Nada, och Nada, co za sen! Do czasu gdy poznał Nadę, nigdy nie lubił całowania i tego całego obłapiania; teraz mógłby robić to z nią przez cały dzień. Tylko że ona wolała spędzać czas w towarzystwie Ivy. Na szczęście z jakiegoś względu Ivy wolała trzymać Nadę z dala od swego narzeczonego Greya, tak więc najczęściej Nada przebywała z Elektrą. Jeśli działo się coś ciekawego, na przykład gdy słyszano dźwięki kroków Niewidzialnego Olbrzyma, obie narzeczone ruszały naprzód, a Nada zawsze próbowała odradzić Dolphowi pójście razem z nimi, podczas gdy Elektra namawiała go, żeby dotrzymał im towarzystwa. Gdyby tylko mogło być odwrotnie! — Tam jest wyspa — powiedziała Metria. — Lepiej na niej wylądujmy i przeszukajmy ją w naszej normalnej postaci. Zajęty swymi myślami Dolph nie sprzeciwił się. Wylądował gotowy przyjąć swoją ludzką postać w momencie, gdy jego stopy dotknęły piasku. Obszar Żywiołu Wody był całkiem ładny, szczególnie między przypływami. Jeśli wybrałby Nadę, to ona wyszłaby za niego za mąż, ponieważ była to umowa państwowa, a księżniczka nigdy nie łamie danego słowa. Zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, aby go uszczęśliwić, co nie byłoby trudne, jako że dla niego szczęściem byłaby już sama jej obecność. Elektra pożegnałaby się z nim i odeszłaby, aby umrzeć w samotności, żeby nie przeszkadzać nikomu swoim widokiem. Elektra była naprawdę bardzo miłą osobą, nigdy w to nie wątpił. Jednak małżeństwo z nią miało dla niego tyle sensu, ile dla Nady miało wyjście za niego za mąż. Po prostu brakowało tu miłości. Może napój miłosny mógłby coś pomóc, ale było to w pewnym sensie oszustwo. — Jakoś zamilkłeś, Dolph. Podskoczył. To był głos Nady! Spojrzał — obok niego na brzegu niewielkiej wysepki stała Nada. Nie uważał, dokąd zmierzali, i po prostu leciał za demonicą. — Jak…? — zapytał w wielkim podnieceniu. — Pomyślałam, że może zatrzymam się na chwilę, aby zobaczyć, jak sobie radzisz — powiedziała Nada słodko. Podeszła bliżej, aby go pocałować. — Może powinniśmy skorzystać z tego, że jesteśmy tu sami i na serio poromansować. — Jej ramiona zamknęły się wokół niego, mocno go przyciągając. Popielatobrązowe włosy rozsypały się wokół jej twarzy i opadły na ramiona, podczas gdy brązowoszare oczy wpatrywały się w niego. Gdy pierwszy raz zobaczył ją ludzkiej postaci, była od niego wyższa; teraz jednak było zupełnie inaczej. Nada była w jej najcudowniejszym stworzeniem, jakie mógł sobie wyobrazić. Lecz nagle coś przebiegło przez zakamarki jego umysłu. Jak Nada mogła znaleźć się tutaj? Przecież nie umiała latać! Musiałaby zmienić się w węża i przepłynąć, jednak najpierw musiałby przedostać się przez terytorium Żywiołu Ognia. Zdawało się to niemożliwe. A poza tym, co stało się z demonicą? — Nie sądzę… — zaczął po części zahipnotyzowany jej urodą. Zmarszczyła się ślicznie. — No cóż, jeśli wolisz… — Jej rysy zamazały się i nagle w jego ramionach znalazła się Elektra. Miała na sobie tę samą sukienkę, jednak w miejscu, w którym była ona napięta na Nadzie, na Elektrze zwisała luźno. — Ja też to potrafię — powiedziała. — Może nie tak słodko, ale… — Metria! — wykrzyknął. — Powinienem był wiedzieć! — To prawda — zgodziła się, zmieniając się w demonicę. Nadal go obejmowała i jej sukienka znowu była napięta. — Jestem gotowa pokazać ci tajemnicę bociana. Ale może będzie lepiej pozbyć się ubrań. — Jej suknia rozpłynęła się w dymie i zniknęła. — To się robi bez ubrania? — zapytał. Jakoś nie był specjalnie zaskoczony. — Zwykle tak. Pozwól, że zdejmę twoje. — Jej dłonie zaczęły: rozpinać mu guziki. Spojrzał w dół. Jej ciało było całkowicie nagie. Nie miała na sobie majtek. Do licha! Demonicą była zbyt sprytna, żeby o nich zapomnieć; rozwiała je z resztą swego ubrania. Przez moment miał nadzieję, że o tym zapomniała, i wreszcie ujrzałby tę zakazaną część stroju. Nawet na demonicy mógłby to być niezły widok. Ale miał pecha. Jednak to pomogło mu zdecydować. Wiedział, że tak naprawdę nie pokaże mu tajemnicy bociana; tylko będzie go drażniła niewyraźnymi sugestiami do momentu, gdy wybuchnie z niezaspokojonej ciekawości. Potem śmiałaby się z niego tak, że aż rozpłynęłaby się w dym i odleciała. Już wcześniej drażniła go swoimi majtkami, których nigdy nie miała zamiaru mu pokazać. Nie można ufać demonicy! — Nie — powiedział zdecydowany nie dać jej satysfakcji. — Muszę szukać dalej. — Ale źrebaka tutaj nie ma! — wykrzyknęła. — Już ci mówiłam, jest z goblinami nad Rzeką Ciasteczkową. — Powiedziałaś mi też, że w Xanth jest dziura — przypomniał jej. — Nie wierzę ci. — Miał absolutną pewność, że nie wspominała mu nic o rzece, ale nie chciał wdać się z nią w kolejną rozmowę. Westchnęła i jej ubranie pojawiło się z powrotem. Przez chwilę było niewyraźnie przejrzyste, lecz kiedy spróbował spojrzeć przez nie, by dostrzec choć cień majtek, stało się nieprzejrzyste i nie zobaczył nic Nadal mu dokuczała! Zamienił się w ducha i poleciał w poprzek wyspy, jednak nie było niej żadnego źrebaka. Czy to możliwe, żeby demonica mówiła prawdę? Że centaur Che został porwany przez gobliny? Jeśli tak było, to nie powinien tracić tu czasu; powinien jak najprędzej udać się w dół rzeki i pomóc uratować źrebaka. Ale nie mógł sobie pozwolić na uwierzenie demonicy, ponieważ w tym samym momencie okazałoby się to kłamstwem. To samo dotyczyło jej opowieści o dziurze w Xanth. Po prostu musiał zakończyć przeszukiwanie Żywiołów. Zakończyli sprawdzanie Żywiołu Wody i zbliżyli się do Pustki. Gwałtownie skończyła się piękna wodna okolica, poza którą nie było nic. Metria zbliżyła się do niego, jakby nie śmiąc przekroczyć linii granicznej. — Słuchaj, Dolph, ty jesteś duchem, a ja demonicą, lecz to miejsce nie jest zwyczajne. Wejście na ten obszar może być nawet dla nas niebezpieczne. To jest horyzont zdarzeń. — Co takiego? — Finis. Kaput. Miejsce, z którego nie ma powrotu. — To znaczy, że nie ma z niego wyjścia? — To nie ma znaczenia — zgodziła się poirytowana. — A jeśli jest tam centaur Che? — To nigdy się stamtąd nie wydostanie. Wiesz dobrze. Na nic się nie zda, jeśli tam pójdziemy i sami damy się złapać. Dlaczego nie zrobisz, co do ciebie należy, i nie uwierzysz mi, żebyśmy tylko nie wpadli w tarapaty? Ta dziura w Xanth nadal musi zostać zatkana. Dolph spojrzał na Pustkę. Wiedział, że nie powinien wierzyć demonicy, jednak w tym, co mówiła, zdawało się być dużo racji. Nie mógłby pomóc Che, gdyby sam się zgubił. Ale jeśli Che tam był… — Głupku! — wykrzyknęła. — Ciągle jeszcze myślisz o przekroczeniu tej granicy! — No cóż… Spróbowała swego sprytu. — Jeśli zgodzisz się pójść w drugą stronę, to może zapomnę ukryć swe majtki. Wiedział, że kłamie. Pewnie nigdy nawet nie nosiła majtek. Jednak bez względu na wszystko sama myśl o tym była niezwykle kusząca. — No dobrze, to pokaż mi tę twoją dziurę. Zatrzymała się tylko na chwilkę, a on zauważył, że to, co powiedział, najprawdopodobniej wydało jej się zabawne. Po chwili uniosła się z ziemi. — Jest na południu. Szybko przelecieli z powrotem przez wszystkie cztery obszary do momentu, gdy znaleźli się na południe od terytorium Żywiołu Powietrza i na zachód od Królestwa Much. Demonica zanurkowała w dżunglę. Obszar miedzy drzewami wyglądał jakoś dziwnie. — Widzisz, już przeszedł przez nią jakiś potwór — powiedziała, wskazując to miejsce. Rzeczywiście coś tam było. Stwór wyglądał trochę jak ogr, a trochę jak człowiek. Zdawało się, że został pozszywany z kawałków różnych ludzi, które w stawach były połączone kołkami. Kilka dodatkowych kołków trzymało głowę. Chodził niepewnie w kółko. Dolph wylądował przed potworem i wrócił do swej normalnej postaci. — Kim jesteś? — zapytał. — I skąd przybywasz? Zawiasy szczękowe stwora wygięły się. — Jestem potworem — powiedział chrapliwym głosem. Szukam mojego pana, Frankensteina. — No cóż, tu go nie ma — odpowiedział Dolph. — Na pewno jest po drugiej stronie dziury. Może cofniesz się i go poszukasz? Nie mówiąc ani słowa więcej, potwór odwrócił się i wszedł w dziurę. Był to migoczący, nierówny, znajdujący się tuż nad ziemią okrąg, wewnątrz którego drżała ciemność. Z góry dziura wyglądała na linię, jednak z ziemi była dziurą w krajobrazie — i tak najprawdopodobniej było. Wygląda na to, że demonica mówiła prawdę. Potwór zniknął w dziurze i było tak, jak gdyby go nigdy nie było. Ale Metria miała rację: nie chcieli, aby jeszcze jakiekolwiek takie potwory przeszły na ich stronę. — A jak można zatkać tę dziurę? — zapytał. — Nie mam pojęcia. — Ale przecież po to właśnie mnie tu przyprowadziłaś! Co to ma za sens, jeśli nie możesz mi powiedzieć, co należy zrobić? — Przyprowadziłam cię tutaj, ponieważ jesteś nader interesujący w swojej naiwności i idiotyzmie i bawi mnie to, że próbujesz zabierać się za rzeczy, o których nie masz bladego pojęcia — powiedziała. — Tak samo zabawnie byłoby pokazać ci, jak przywołuje się bociana, ponieważ jestem pewna, że gramoliłbyś się niezmiernie i strzelał potężne gafy, o których nie śniło się nawet waszym filozofom. Byłoby to dużo bardziej zabawne aniżeli cokolwiek innego, co mi w tej chwili przychodzi do głowy. Ale ty nie chcesz się zabawić, tak więc zatykanie dziury leży jako następne w kolejności. Nie interesuje mnie, który z problemów rozwiązać jako pierwszy. Znowu go dręczyła. Pozostawało pytanie, ile w tym wszystkim było kłamstwa, a ile prawdy? Czy była to rzeczywiście dziura w Xanth, czy też tylko jakieś dziwne zjawisko natury, które ona wykorzystała, żeby go wprawić w zakłopotanie? — Może lepiej powinienem pójść nad Rzekę Ciasteczkową i pomóc w ratowaniu Che — powiedział, mając nadzieję, że może z jej odpowiedzi dowie się czegoś więcej. — Może rzeczywiście tak będzie najlepiej — zgodziła się. — Z tego, co wiem, to dzieje się tam coraz gorzej, a twoje narzeczone zmierzają prosto w kłopoty. — Nada i Lektra? — zapytał zaniepokojony. — A któżby inny? — powiedziała beztrosko. — Poszły do Dobrego Maga, aby zapytać go, gdzie znajduje się Che i on… — przerwała, śmiejąc się. — A co w tym takiego śmiesznego? Uważam, że mądrym było zapytać go, na wypadek gdyby nikt z nas nie odnalazł źrebaka. — Tylko że Mag sądził, że przyszły one zadać inne Pytanie — powiedziała, nadal trzęsąc się z uciechy. — Jakie Pytanie? — zażądał, wiedząc, że jeśli mu odpowie, to na pewno odpowiedź ta mu się nie spodoba. — Jak rozwiązać problem waszych zaręczyn. Wpatrzył się w nią. To oczywiste, że Grey tak pomyślał! Z jakiego innego powodu przyszłyby do niego te dwie młode kobiety na tydzień przed osiemnastymi urodzinami Elektry? Che został tak niespodziewanie porwany, że Grey Murphy prawdopodobnie pracował nad czymś innym i nawet o tym porwaniu nie słyszał. Prawdziwy Dobry Mag, Humfrey, nie dałby się złapać na takiej niewiedzy, jednak Grey był zbyt młody i nie miał jeszcze wprawy. Poza tym Ivy ciągle mu dokuczała, a to mogłoby każdego wykończyć. Dolph znał to ze swego długoletniego doświadczenia w roli jej brata. — To w takim razie jak udało mu się udzielić im odpowiedzi? — Posłał jednego z odsługujących u niego duchów, aby ten się rozejrzał i poszukał źrebaka — powiedziała Metria. — Jednak duch nie był w stanie dać im dokładnej odpowiedzi, tylko mniej więcej wskazał miejsce. Tak więc najprawdopodobniej one również zostaną złapane przez gobliny. Wiesz przecież, to jest niebezpieczne miejsce; w pobliżu znajduje się Goblinat Złotej Ordy. Dolph wiedział. Orda znana była ze swego upodobania do torturowania, a następnie gotowania swych jeńców. Gdyby złapali Nadę i Elektrę… — Zaraz tam lecę! — A czy nie zapomniałeś o czymś, książę? — zapytała demonica. — Tak, dziura w Xanth! Ale i tak pewnie o niej skłamałaś. — A skąd wiesz, że nie kłamię o twoich narzeczonych? Aż go wyprostowało. Było niemożliwością wiedzieć, kiedy mówiła prawdę. — Jeśli kłamiesz, to… — To co? — zapytała z zainteresowaniem. To był właśnie problem. Była demonicą. Nie mógł jej dotknąć, chyba że tego chciała, i nie mógł jej nawet zwymyślać, chyba że chciała zostać zwymyślana. Czym mógłby ją na dobre postraszyć? Jedyne, co mu przychodziło do głowy, było zbyt głupie, aby mogło na cokolwiek się zdać. Postanowił jednak spróbować. — Nie będę więcej grał w twoją grę — oznajmił. — Rozstroję się z twojej częstotliwości, tak aby cokolwiek zrobisz czy powiesz, nie miało na mnie jakiegokolwiek wpływu. Znikniesz z absolutnej nudy. — Ha! Już się wcześniej odgrażałeś. Nie potrafisz tego zrobić. — Wcześniej stawka nie była aż tak wysoka. Teraz potrafię. — Miał nadzieję, że mu się uda i że jeśli mu się uda, ona skapituluje. Naprawdę martwił się o Nadę i Elektrę, ale martwiła go również dziura w Xanth. Jeśli tylko jedna z przekazanych przez nią informacji była prawdziwa, to musiał szybko dowiedzieć się która i podjąć akcję. Wiedział, że jeśliby zgadywał, na pewno zgadłby źle, tak jak zawsze. Tak więc stał tam i skoncentrował się na ignorowaniu jej, wiedząc, że była to jego jedyna szansa, na której spełnienie nie było zbyt dużych widoków. — A gdybym to zrobiła? — zapytała. Przybrała swą najbardziej ponętną postać i podeszła do niego. Próbował wmówić sobie, że kocha Nadę i że figura Nady jest tak samo piękna jak figura demonicy, a na pewno Nada jest dużo bardziej uczciwa. Przyłożył rękę do ust i ziewnął. — A gdybym to zrobiła? — zapytała, obejmując go i całując w usta. Było to obrzydliwie przyjemne; umiała całować tak dobrze jak Nada. Stał, nie reagując. Sam był zaskoczony, że mu się to udawało, jednak stale powtarzał sobie, że nie była to Nada, tylko wstrętna demonica, która wyśmiałaby go tylko, gdyby się poddał. — Albo to? — I nagle wygląd, figura i dotyk były jakby Nady. To tylko demonicą, pomyślał szybko i jakoś udało mu się nie zareagować. — No cóż, to chyba rozbiorę się do majtek — powiedziała, trochę się od niego odsuwając. Nadal trzymał się, wiedząc, że blefowała; nie chciała naruszyć praw Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Jakimś cudem utkwił oczy w jednym miejscu i nie spojrzał. — Nadal jestem w ciele Nady — kusiła go. — Ciekawa jestem, jaki kolor majtek ona nosi? Prawie że dał się na to złapać! Jednak uparcie trzymał się stale słabnącego przekonania, że Metria tak naprawdę nie wiedziała, jaki kolor mają majtki Nady, tak więc nie mogła ich skopiować. Miał wrażenie, że oczy prawie że wychodzą mu z orbit, tak był ciekaw zobaczyć, czy demonicą rzeczywiście blefowała. Gdyby przegrał tę potyczkę, to prawdziwa Nada mogłaby znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To pomogło mu się nie złamać. Przez moment panowała cisza. — Bardzo dobrze, Dolph, wygrałeś — powiedziała po chwili. — Przestań mnie ignorować, a tym jednym jedynym razem powiem ci prawdę. Słowo honoru demona. Czy mógł jej zaufać? Przypuszczał, że jeśli nie mógłby zaufać temu, to absolutnie niczemu w niej nie mógłby ufać. Postanowił zaryzykować. — No dobrze. Które zagrożenie jest prawdziwe? — Obydwa są. Jednak dziura jest bardziej bezpośrednim i złym. Twoje narzeczone zostaną zagrożone ugotowaniem dopiero za kilka godzin, ale jeśli przejdzie przez tę dziurę jakiś potwór, to cały Xanth może zostać zagrożony czymś znacznie gorszym. — Ale przecież jest możliwe, że żaden potwór nie przejdzie przez tę dziurę — zauważył. — I wtedy lepiej byłoby, gdybym od razu wyruszył do dziewczyn. — Przypuszczam, że jest to poważny sprawdzian twego sumienia, Dolph — powiedziała. — Sama, nie mając sumienia, zawsze jestem zainteresowana obserwacją takich rzeczy. Wiesz, że powinieneś ożenić się z Elektrą, ale pewnie tego nie zrobisz; wiesz, że powinieneś zrobić to, co jest ważne dla Xanth, ale prawdopodobnie zamiast tego pójdziesz na poszukiwanie swoich dziewczyn. Przy odrobinie szczęścia może tak uda ci się to zgrać w czasie, że trafisz tam, gdy już będą w niewoli u goblinów, ale nie będą jeszcze zjedzone; może gobliny będą je akurat rozbierały, żeby wrzucić je do kotła i uda ci się zobaczyć majtki Nady tuż przedtem, zanim ją uratujesz. — Znowu mnie dręczysz! — rzucił jej oskarżenie. — Obiecałeś reagować, jeśli powiem ci prawdę. Cóż, to jest prawda. Musiał przyznać, że miała rację. Wiedział, że jego głęboko ukryte motywy były co najmniej niestosowne, ale nie mógł ich zanegować. — To w takim razie co powinienem zrobić? — zapytał niepewnie. — Powinieneś zatkać dziurę. — Ale jeśli zrobiłbym jak należy i ożenił się z Elektrą, to nigdy nie ujrzałbym majtek Nady! — To prawda, książę. — O kurczę! — wykrzyknął, żałując, że nie znał brzydszych słów. Ale jakoś wszystkie nauki, które otrzymał od centaurów, nie dodały do pewnych aspektów jego w dzieciństwie wyuczonego słownictwa nic nowego. Niektórzy umieli kląć tak, że aż niebo stawało się granatowe, a harpia potrafiła jednym brzydkim słowem sprawić, że na pomalowanej powierzchni pojawiały się pęcherze. Jedyne, co on wywoływał, to cień uśmiechu na twarzy kobiety. Nie potrafił nawet pozbyć się przekleństwa–rzepu bez konieczności zmienienia się w postać pokrytą łuskami, do których rzepy nie były w się przyczepić. — Jesteś taki śliczny, gdy jesteś rozdarty miedzy dobrem i złem — zauważyła Metria. — Czy byłoby ci łatwiej zrobić, co do ciebie należy, gdybym zamieniła się w Nadę i założyła majtki? — Pewnie że tak! — Możesz o tym zapomnieć, książę! Wolę oglądać cię w rozdarciu. Jakoś wiedział, że to powie. Wcale by mu nie pomogła, tylko namówiłaby go do zrobienia czegoś, czego potem by żałował, bez względu na to, co to mogło być. Delektowała się, widząc jego problem. Ale może był jakiś sposób na jego rozwiązanie. Nie było żadnej konkretnej metody na zatkanie dziury, to może po prostu powinien o niej zapomnieć. Mógłby zamienić się w ptaka–olbrzyma, polecieć do zamku Dobrego Maga i powiedzieć mu o dziurze. Potem poleciałby nad Rzekę Ciasteczkową i uratował dziewczyny. W ten sposób zrobiłby, co do niego należy, i może nawet zobaczyłby… Coś pojawiło się w dziurze. Wyglądało to na krzyżówkę między człowiekiem i demonem, ale od nich straszniejszą. Ręce potwora wyglądały jak macki, a troje oczu patrzyło z taką wrogością, że Dolph wpadł w przerażenie. Demonica nie przesadzała: był to potwór, który mógłby posiać spustoszenie w Xanth! — Może masz rację — zgodziła się Metria. — Czas, żeby się stąd zwinąć! — W żadnym wypadku — powiedział Dolph, idąc w kierunku potwora. — Ale przecież możesz zostać zraniony, a co gorsza, ja też. To jest półdemon. — To spływaj stąd i przestań mnie rozpraszać — warknął Dolph’ przez zaciśnięte zęby. Jaka postać byłaby najlepsza, żeby poradzić sobie z tym potworem? Może ogr. — Nie pojmuję cię — powiedziała Metria. — Nagle, zupełnie bezmyślnie, robisz to, co do ciebie należy. — Oczywiście, że tego nie rozumiesz: nie jesteś człowiekiem. Pomożesz mi z nim walczyć? — Tak. Nie dlatego, że tak trzeba, tylko dlatego, że być może nauczę się czegoś na temat tajemniczego sposobu funkcjonowania słabego ludzkiego umysłu. — Zamieniła się w groteskowego rogatego demona z ogromnymi szponami i ruszyła na potwora z drugiej strony. Potwór skierował jedno oko na nią, a pozostałe dwa skoncentrował na Dolphie. Metria została zamrożona w miejscu, a Dolph poczuł straszliwy chłód. Potwór był przerażający zarówno w wyobraźni, jak i w rzeczywistości i ich obydwoje zahipnotyzował! Dolph nie mógł się poruszyć, jednak nadal był w stanie zmieniać się. Zmienił się w bazyliszka, którego samo spojrzenie było śmiertelne dla śmiertelnych istot. To powinno odstraszyć potwora! Dwoje ogromnych oczu zamrugało. A potem ogromne mackowate ramię wyciągnęło się w stronę Dolpha. Zębiasta przepaść otwarła się. Potwór zamierzał zjeść bazyliszka! Tymczasem Metria pozostawała nieruchoma. Trzecie oko trzymało ją jak przymurowaną do miejsca, w którym stała. Dolph zamienił się w peklo–kota, zrobionego z korniszonowozielonych gałganków i z załzawionymi oczyma. Czegokolwiek by dotknął, zostałoby momentalnie zapeklowane, a cokolwiek spróbowałoby go zjeść, przekonałoby się, że jest obrzydliwie niesmaczny. Jeszcze więcej macek wyciągnęło się i zacisnęło wokół peklo–kota. Potwór tak czy tak zamierzał go zjeść! Dolph został wciągnięty do przepaści jego pyska. Zamienił się w sfinksa o ciele lwa i głowie człowieka. Zwykle sfinksy należały do spokojnych, nie lubiących walki istot, były jednak ogromnych rozmiarów. Pysk potwora zamknął się na czymś, co kilkakrotnie przewyższało go wielkością. Skóra sfinksa była zbyt gruba, aby zęby potwora mogły ją przebić; jego zęby zaklinowały się i potwór nie mógł się uwolnić. Dolph usiadł. Ponieważ pysk potwora był przytwierdzony do jego tyłka, oznaczało to, że Dolph siedział mu na głowie. Cielsko sfinksa zakryło troje oczu potwora. — Jestem wolna! — wykrzyknęła Metria, wreszcie mogąc się poruszyć. — Przerwałeś kontakt wzrokowy. — Pozbieraj trochę pętających winorośli — powiedział Dolph swymi ogromnymi ludzkimi ustami. — Zwiążemy go i zatkamy nim dziurę. Zniknęła. Czy zrobi to? Może zdecydować, że gdzie indziej znajdują się lepsi kandydaci do męczenia. Potwora mógł utrzymać dopóty, dopóki na nim siedział, ale nie mógł odejść stąd, nie uwalniając go. A nie chciał siedzieć na wieki. Nagle demonica pojawiła się z masą wijących się winorośli. Okręciła nimi potwora. Kilka pędów założyła mu na oczy, żeby ssawki winorośli trzymały je zamknięte. Następnie wybiła mu zęby, które tkwiły w zadzie Dolpha, aby ten mógł wstać. Dolph zamienił się w ogra, podniósł związanego potwora i zatkał nim dziurę. Następnie przy pomocy kolejnych winorośli przywiązali go tak, aby nie mógł ani wejść, ani wyjść z Xanth. Posłużył jako zatyczka. — To było bardzo odważne i sprytne z twojej strony, książę — powiedziała Metria. — Jestem zaskoczona. — Ja też — zgodził się. — Ale jak udało ci się być tak męskim, podczas gdy dopiero co byłeś tak dziecinny? Dolph zastanowił się. — Nie wiem. Wydaje mi się, że zrobiłem to, co trzeba. Pokręciła głową. — Pozostajesz dla mnie nieodgadnioną tajemnicą! Za każdym razem gdy myślę, że jesteś beznadziejny, ty przejawiasz odrobinę amplitudy. — Czego? — Wymiaru, ważności, kompetencji, wielkości… — powiedziała nerwowo. — Potencjału? — Obojętnie. Jestem przepełniona obrzydzeniem. — Powinnaś być — odrzekł niezrozumiale usatysfakcjonowany. — Wydaje mi się, że czujesz się teraz wolny, aby pójść na ratunek twoim narzeczonym i spróbować cichaczem zobaczyć czyjeś majtki. — Zgadza się — powiedział i zamienił się w sokoła. Wzleciał w powietrze i skierował na zachód, w stronę Rzeki Ciasteczkowej. Był zadowolony, że demonica nie podążyła jego śladem. 5. WYZWANIE CHEX Chex miała już rozpocząć kolejne okrążenie, gdy nagle pojawił się przed nią duch. — O, jak się masz, Ghorge — powiedziała zaskoczona. — Co robisz tak daleko od Zamku Dobrego Maga? Duch otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. — Potrzebny mu jest kawałek papieru — powiedział Grundy. — Pamiętaj, to piszący duch. — Och, prawda! — Chex spiesznie zaczęła szukać papieru. Położyła go na stole. Po chwili pojawiły się na nim słowa napisane ozdobnym pismem i Ghorge’a: Źrebak znajduje się nad Rzeką Ciasteczkową. Nada z Naga i Elektra są już w drodze. — Och, muszę od razu tam polecieć! — wykrzyknęła Chex z ulgą. Ale duch nie napisał jeszcze wszystkiego. Na papierze pojawiły się kolejne słowa: Mag Grey sądzi, że twoja tam obecność może wywołać niebezpieczeństwo. Che został porwany przez gobliny… — I jeśli gobliny zobaczą nadlatującego skrzydlatego centaura, to bez wątpienia będą wiedziały, czyja to matka — powiedział Grundy szybciej, aniżeli duch mógł to napisać. I jeśli są to gobliny ze Złotej Ordy — wywnioskowała Chex — to najpierw go ugotują, a dopiero potem będą rozmawiać. — Albo zanurzą go w swoim Źródle Nienawiści — zgodził się Grundy. — Byłoby to dla nich niezmiernie zabawne, gdybyś go uratowała, a on by cię nienawidził. — Bardzo zabawne — powtórzyła Chex głucho. Ostrzeżenie Greya było niestety słuszne. Nie odważyłaby się pokazać tam, dopóki Che nie zostanie wyrwany z ich nikczemnych łap. Z pewnością Nada i Elektra zrobią, co w ich mocy; jedna z nich mogła zmienić się w jadowitego węża, a druga była w stanie poddać każdego, kogo dotknęła, wstrząsom elektrycznym. — Ale możemy poinformować pozostałe grupy poszukiwawcze. — powiedział Grundy. — Przynajmniej wiemy, że Che jest cały i zdrowy i że pomoc jest w drodze. — Tak — zgodziła się z uczuciem przygnębienia. — Dzięki ci za informacje, Ghorge. Nie ma za co — napisał duch i zniknął. W narożniku papieru znajdowało się jeszcze coś, najprawdopodobniej jakiś rysunek: zgrabny szkic doliny między górami i słowo: Przepaść! Może Wielka Rozpadlina zrobiła na duchu tak ogromne wrażenie, kiedy nad nią przelatywał. Chex podniosła Grundy’ego, posadziła go sobie na grzbiecie i pokłusowała na zewnątrz. Uderzyła się tak mocno, że aż zabolało, i wystartowała w powietrze. Jak najprędzej obleci wszystkie grupy! A potem poleci na Górę Rushmost, gdzie Cheiron przebywał na kongresie skrzydlatych potworów, i powie mu, co się stało. Na tym etapie z pewnością wolałby wiedzieć, co się dzieje, a poza tym potrzebne jej było wsparcie psychiczne. Ogr nadal przedzierał się na północ. — Mają go gobliny! Gdzieś w pobliżu Rzeki Ciasteczkowej — zawołała Chex, obniżając lot. — Ja nie myśleć, ja odnaleźć — odpowiedział wesoło. Gdyby go znalazł, to gobliny z pewnością zapomniałyby o Che, ponieważ zbliżający się ogr nie byłby dla nich specjalnie dobrą nowiną. Chex poleciała dalej, trochę uspokojona. Jednak zastanawiała się, jak to było możliwe, że Che został porwany przez gobliny, gdy nie było jakichkolwiek tego zwiastunów. Nie miała zamiaru podważać prawdziwości informacji Greya; po prostu zastanawiało ją to. Może dopiero później Che wpadł w ich łapy. Ale jeśli tak było, to kto go porwał? Niepokojące pytania pozostawały bez odpowiedzi. Bez problemu odnalazła panny mleczowe, jednak nie namawiała ich do pójścia nad rzekę; były to niewinne dziewczęta i nie miały nic do szukania wśród goblinów. Chex leciała dalej do kolejnych grup, informując wszystkich biorących udział w poszukiwaniach, a następnie skierowała się na północ. Czy Dolph nadal był na terytorium Żywiołów? Nie odważyłaby się tam polecieć, aby mu powiedzieć! Będzie musiał poczekać na informacje do momentu, gdy stamtąd wróci. Poza tym prawie nikt nie spodziewał się, że Che tam był. Teraz mogła skierować się w stronę Góry Rushmost. Zawróciła i poleciała na południe. Bolały ją skrzydła, ponieważ bardzo dużo dzisiaj latała, ale była zdecydowana dotrzeć do Cheirona. Dopiero wtedy będzie w stanie trochę się rozluźnić. Na niebie pojawiło się kilka rozrzuconych chmurek. Były nieszkodliwe, a nawet na swój sposób przyjazne. Nagle wypatrzyła jedną czarną, lecącą tak, jakby chciała odciąć jej drogę. Miała nadzieję, nie był to… — Fracto — powiedział Grundy. — Powinniśmy byli wiedzieć! Na pewno widział całe to zamieszanie i chce się wtrącać. Cumulo Fracto Nimbus, najgorsza z chmur! Ostatnia rzecz, którą chciałaby teraz spotkać. Nie miała wątpliwości, że ją wypatrzył, ponieważ zaczął nadymać się jak ropucha i wypuszczać straszne opary. Mógł nie wiedzieć, dlaczego zmierzała na południe, jednak bez względu na to miał zamiar pokrzyżować jej szyki. Najgorsze było jednak to, że Chex była zmęczona; wątpiła, czy zdoła zebrać dość siły na to, aby przez niego przelecieć. — Może lepiej wyląduj i trochę pobiegnij — podsunął Grundy. Nie bardziej niż ona nie chciałby zostać zdmuchnięty. — Za długo to będzie trwało — odparła nerwowo. — Na dole jest gęsta dżungla, w której nie ma nawet magicznych ścieżek. Moglibyśmy natknąć się na ziemne potwory. Jeśli nie odważę się lecieć ze względu na burzę, to mogą się one okazać prawdziwym problemem, a poza tym mogą nas jeszcze bardziej zatrzymać. — To prawda — zgodził się. — Mógłbym zapytać miejscową roślinność o najlepszą drogę, ale tak czy tak trwałoby to długo. — Chwilę się zastanowił. Na szczęście był malutki, tak więc nie zabrało mu to dużo czasu. — Ale tak samo długo może trwać próba oblecenia wokół Fracto — powiedział. — Obawiam się, że tak. Fracto potrafi bardzo szybko się powiększyć. Właściwie to teraz już to robi. — Zostaje nam więc tylko jedna droga, jeśli się odważysz. — Odważę się na wszystko, co bezpiecznie pozwoli się nam przez niego przedostać! — powiedziała. — A jaką masz propozycję? — Przelecieć ponad Fracto. Może nie będzie aż tak silny tam wysoko, gdzie powietrze jest mocno rozrzedzone. Chex spojrzała w górę, nagle tracąc pewność siebie. — A co będzie z nami tam, gdzie powietrze jest rzadkie? — Ale przecież nie jest ono aż tak rzadkie? Czy nie polecieliście z Cheironem na księżyc po tym, jak się pobraliście? — Tak, na jego miodową stronę — zgodziła się, przypominając sobie te czasy z rozrzewnieniem. — Ale tam jest specjalny kanał; powietrze zbiera się wokół księżyca, szczególnie gdy znajduje się on nisko na niebie. — Hm, teraz jest nisko — powiedział Grundy. Rzeczywiście było już bardzo późno i księżyc siłował się z dniem. — Nawet jeśli nie lulałoby ci się wzlecieć ponad Fracto, to zawsze możesz wylądować na księżycu i odpocząć tam tak długo, jak będzie ci to potrzebne. Fracto nie będzie za długo kręcił się wokół księżyca, ponieważ wie, że i tak nie może go zdmuchnąć z nieba, i nie chce wyjść na idiotę, próbując tego dokonać. — Możliwe. — Z pewnością była to najlepsza propozycja. Chex trzepnęła się ponownie, czyniąc się tak lekką, że jej ciało prawie samo z siebie się uniosło, i mocno zaczęła pracować skrzydłami. Unosiła się. Miała nadzieję, że nie będzie potrzeby lecieć aż na księżyc. Ta droga była tak czy tak szybsza od drogi lądowej, jednak wolałaby przemierzyć ją bez zatrzymywania się. Fracto zauważył, jak wzlatywała. Jeszcze szybciej zaczął puchnąć, a na nim uwidoczniły się plamy oczu i skrzywione usta. Dmuchnął nagle wilgotną zawieruchą, próbując pokrzyżować jej plany. — Spróbuj jeszcze raz, śmierdzielu! — krzyknął Grundy. O, nie! Golem po prostu nie mógł oprzeć się rzuceniu soczystej zniewagi. Grundy potykał się już uprzednio z Fracto, istniała między nimi długoletnia nienawiść. Teraz chmura będzie starała się jeszcze bardziej! I rzeczywiście, Fracto robił, co w jego mocy. Na jego powierzchni utworzyły się pęcherzowate narośle wskazujące stopień jego furii. — Tak trzymaj, żabi ryju! — zawołał Grundy zachęcająco. — Znowu chcesz kogoś obsikać?! — Nie rozdrażniaj go! — wysapała Chex, desperacko próbując wspiąć się wysoko ponad jego zasięg. — Hm, lepiej będzie, jeśli on wzięci, jak najwyżej może — powiedział Grundy. — Wtedy straci nawet te resztki rozumu, które mu jeszcze pozostały i łatwiej będzie go przechytrzyć. Fracto najprawdopodobniej to usłyszał, ponieważ wypuścił taki podmuch wiatru upstrzonego deszczem ze śniegiem, że Chex prawie że przekoziołkowała. — To był twój najlepszy strzał, zachmurzony dupku?? — wykrzyknął Grundy. — Myślałeś, że jesteś w stanie zdmuchnąć coś więcej niż świeczkę? Lepiej wróć do szkoły albo jeszcze lepiej w pieluchy! — Grundy, wolałabym żebyś… — zaczęła Chex. Jednak szaleńczy podmuch śniegu zmusił ją do zamilknięcia. Przez chwilę nie widziała nic i nie była pewna, czy nadal się wznosiła. Wtem jej głowa wynurzyła się z burzy śniegowej i zobaczyła, że znajdują się dużo wyżej niż przedtem. — Wyniosło nas! — zawołała. — To jest niezły pomysł — powiedział Grundy. — Zamiast z twojej, możemy lepiej skorzystać z energii Fracto. — A potem do chmury: — I ty to nazywasz nawałnicą? Każda zakuta pała lepiej to zrobi! Jednak Fracto wreszcie ich doganiał. Zamiast dmuchać, skoncentrował się na nabieraniu masy i wzlatywał coraz wyżej i wyżej. Powietrze nie było rzadkie, ale Chex nadal nie udawało się ponad burzę. — Co za widok! — wykrzyknął Grundy. Chex spojrzała w dół. Półwysep Xanth leżał tuż pod nimi, tak jak na jednej z map jej matki. Magicznym talentem centaurzycy Chex było robienie map i w celu ich udoskonalenia przeprowadziła badania całego Xanth. Teraz wyraźnie widoczna była linia brzegowa, poza miejscem, w którym zamazywało ją groteskowo pączkujące cielsko Fracto oraz mglisty obszar na północy, gdzie można było przejść do Mundanii. Ale oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby tego zrobić. Dalej rozciągało się morze, zupełnie bez wyrazu, jeśli nie liczyć tych kilku unoszących się ponad nim chmurek. Ukazała się część Wielkiej Rozpadliny i wyglądała ona trochę jak przepaść, którą narysował duch. Ogólny widok był przepiękny. Już wcześniej Chex powinna była tak wzlecieć, aby nacieszyć się tym widokiem. Jednak ze względu na to, że Che nie potrafił latać, prawie zawsze pozostawała na ziemi. Co za przeżycie czekało go, gdy jego skrzydła będą dość rozwinięte, aby osiągać wyżyny! — Wydaje mi się, że będziemy musieli zatrzymać się na księżycu — powiedział Grundy bez cienia żalu w głosie. — Hm, i tak zawsze chciałem odwiedzić ten kawał sera. Chex nie miała najmniejszego zamiaru lecieć na księżyc — nie bez Cheirona! Ale wyglądało na to, że będzie do tego zmuszona. Była już niebezpiecznie zmęczona i musiała odpocząć; wątpiła, czy uda jej się nawet dotrzeć do ziemi, zanim Fracto zdmuchnie ją do morza. Tak więc skręciła i poleciała prosto w kierunku księżyca. Na szczęście była teraz wyżej niż księżyc, tak więc dotarcie tam nie kosztowało jej zbyt wiele wysiłku. Fracto zorientował się, jakie miała zamiary, i próbował ją zatrzymać. Nie mógł jednak rosnąć w takim tempie, aby zablokować i Górę Rushmost, i księżyc i wiedział, że gdyby tylko dał jej szansę, z pewnością przeleciałaby obok niego i skierowała się na południe. Teraz mógł tylko dmuchać w nią śniegiem. Słychać było grzmot. Nagle obok niej przeleciała błyskawica. Och! — Fracto miał w zanadrzu nie tylko śnieg! — Pudło, nadpalony nochalu! — zawołał golem wesoło. — Grundy! — wysyczała Chex. — Nie martw się, stary pierdziel nie dałby rady trafić w nic, co jest mniejsze od całego Xanth. Strzelając do niego i tak pudłuje pięćdziesiąt razy na sto — powiedział golem uspokajająco. Nagle błyskawica przeleciała tuż obok jego głowy, osmalając mu włosy. — Udało ci się, ty pusty łbie! — wykrzyknął, jednak wydawałosię że jego pewność siebie doznała pewnego uszczerbku. Siedział cicho, podczas gdy Chex leciała w kierunku księżyca. Księżyc był nieco większy, aniżeli wydawał się, patrząc z ziemi, co spowodowane zostało specjalną nieożywioną magią zwaną perspektywą. Każdy przedmiot lub część krajobrazu lubił myśleć, że jest większy, aniżeli był w rzeczywistości, tak więc udawał, że wszystko inne wokół niego było mniejsze, i im dalej inne rzeczy się znajdowały, tym bezpieczniej było nazywać je mniejszymi. Tak więc niektóre całkiem dużych rozmiarów przedmioty były pomniejszane przez te, które były od nich dość daleko, aby pozwolić sobie na takie umniejszenie. W tym względzie księżyc miał dużą wadę, ponieważ znajdował się daleko od wszystkich innych rzeczy i nie posiadał stronników. Przez to całe oszukaństwo wydawało się nawet, że cały Xanth był malutki. Księżyc był wystarczająco duży, aby można po nim było chodzić i biegać, a kilka skrzydlatych centaurów mogło nawet spędzać na nim wakacje, gdyby tylko było ich więcej niż dwa. Ale za jakiś czas Che… Przez głowę Chex przebiegła przerażająca myśl. Jeśli Che osiągnie wiek, w którym będzie mógł założyć stadło, to czy znajdzie się dla niego odpowiednia kandydatka? Z pewnością nie ożeniłby się z siostrą! Przed Chex był tylko Cheiron, a sama Chex wywodziła się od mieszanych przodków. Hm, może gdzieś połączyła się jakaś inna mieszana para, z której narodził się kolejny skrzydlaty centaur. Ale było to mało prawdopodobne, ponieważ Chex była jak na swój gatunek nad wyraz liberalna i przypuszczalnie żaden inny centaur nie wziąłby pod uwagę możliwości mieszania krwi. Chyba że przypadkowo wpadłby do Źródła Miłości… — Uważaj, kobyło! — wykrzyknął Grundy. Chex zdała sobie sprawę, że prawie wylądowała w ogromnym talerzu pełnym grudkowatego półpłynnego sera. Cóż za straszny smród się tam unosił! Szybko zaczęła pracować ołowianymi ze zmęczenia skrzydłami i ociężale uniosła się w górę, lecz po chwili wpadła w kolejne naczynie pełne sera. Tym razem zdawał się on mniej grudkowaty, jednak jego zapach był absolutnie nie do zniesienia. Jednak nic nie można było na to poradzić; wylądowała prosto na wszystkie cztery kopyta i z poślizgiem zatrzymała się. — Uff! — powiedział Grundy. — Musiałaś wybrać limburski? — Miał rację: wystawało z niego pełno oślizgłych niewielkich ramionek*. Chex zwinęła skrzydła i ruszyła naprzód. Z każdym krokiem jej stopa wynurzała się z siorbnięciem i buchnięciem strasznego odoru. Na pewno zrobiono go z ramion zombich! Co za bajzel! Nie miała pojęcia, że najbliższa Xanthu część księżyca była tak straszna. Chciała wstrzymać oddech, jednak musiała złapać powietrze. Nagle pojawił się przed nimi koń. Był czarny jak noc i matowy; był prawie niewidoczny. W jakimś zamiarze biegł w ich stronę. Chex zaczęła śnić. W jej śnie pojawiła się czarna jak centaurzyca. — Co robisz w moim schronieniu? — zapytała. Zaskoczonej Chex przyszła tylko jedna odpowiedź do głowy. — Kim jesteś? — Jestem Mare Nectaris, a to jest Morze Nektaru, w którym odpoczywam między dostawami. A ty je teraz tratujesz! — Ty jesteś nocną klaczą! — zawołała Chex. — Oczywiście. Coś mi się wydaje, że zgubiłaś swoje pastwisko. — Jestem centaurzyca Chex. Próbowałam dolecieć do Góry Rushmost, ale Fracto, ta przeklęta chmura, wszedł mi w drogę i musiałam zmienić kierunek lotu… — Fracto! Nie ma się co dziwić! Od czasu gdy ostatnim razem polał deszczem mój ser, stał się on zupełnie grudkowaty! A księżyc ma być przecież suchy. Fracto nie ma dla nikogo odrobiny szacunku. — To prawda — zgodziła się Chex. — Mam do spełnienia bardzo ważną misję, a on… — No dobrze, widzę, że to nie twoja wina. Podejdź do mojej fontanny i obmyj sobie podkowy. Nagle Chex obudziła się i zobaczyła, że czarna klacz prowadzi ją do znacznie mniejszego naczynia, z którego tryskała woda. Chex podążyła za nią z ulgą. Fontanna była na tyle duża, że Chex mogła bez problemu w niej stać i dokładnie obmyć sobie nogi. Dalej rozciągał się obszar, gdzie ser był suchy i twardy. Najprawdopodobniej był to wysuszony słońcem cheddar, tak więc mogła spokojnie chodzić po nim, bez obawy, że znowu zostanie cała oblepiona. — Bardzo ci dziękuję, Nectaris — powiedziała Chex. — Naprawdę bardzo mi przykro, że wylądowałam na twoim serze. Jak najprędzej muszę ruszać w dalszą drogę. Spojrzała w górę. Jedną z dziwnych rzeczy, które wiązały się z księżycem, było to, że gdy ktoś znajdował się na nim, Xanth zdawał się być na górze, a nie na dole. Pewnie był to jeszcze jeden element magii perspektywy. Fracto ciągle znajdował się między nią a Górą Rushmost. Nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić jej przedostać się bez walki. Sen powrócił. — Nie lubimy Fracto — powiedziała czarna centaurzyca. — Próbuje wtrącać się do naszych dostaw złych snów. Oczywiście, fizycznie nie może nam nic zrobić, ale spowija wszystko gęstą mgłą, tak że trudno jest nam się zorientować, dokąd lecimy. To powoduje, że nie trzymamy się harmonogramu i dostarczamy sny dopiero w późną noc i czasami ludzie, budząc się, jeszcze je pamiętają. Jest to zła organizacja i my jesteśmy za to obarczane winą. — Przypuszczam, że nic nie jesteście w stanie z tym zrobić — westchnęła Chex, martwiąc się, ile czasu jeszcze minie, zanim będzie mogła dostać się do Cheirona. Gdyby tylko Fracto nie wybrał sobie tej okazji, żeby robić trudności! To była jego magia: pojawianie się w najgorszym dla innych momencie. To strasznie irytujące: być skazanym na postój tutaj, bez możliwości ominięcia tej paskudnej chmury! — Gdybyś tak mogła podać jemu zły sen! Mare Nectaris była tak zaskoczona, że aż sen się rozpłynął. Jednak po chwili powrócił. — Zastanawiam się, czy to możliwe? To byłoby prawdziwe spełnienie marzeń, jeśli wybaczycie mi takie sformułowanie. Chex powiedziała to niezobowiązująco, nie biorąc swej uwagi specjalnie serio. Teraz sama zaczęła się nad tym zastanawiać. — Hm, czy twoje sny ograniczają się tylko do istot żywych? O ile wiem, Fracto jest demonem, który zamienił się w chmurę i sam ukoronował się na Króla Chmur. Przypuszczam, że pozostałe chmury są zbyt delikatne, aby robić z tego sprawę. Ale jeśli… to znaczy, czy demony śnią? — Nie, demony nie śnią — odpowiedziała Nectaris. — Ale Fracto już nie jest prawdziwym demonem ze względu na to, że otoczył się naturalną substancją chmury. Może to uczyniło go na tyle śmiertelnym, że będzie w stanie śnić. Lepiej zapytam Nocnego Ogiera. — Pobiegła do tykwy, która stała na krawędzi jej morza serowego. Zniknęła i sen skończył się. Nie licząc Grundy’ego, który się nie liczył, Chex była sama. — To tutaj mary nocne spędzają swój wolny czas! — wykrzyknął golem. — Nigdy mi się nawet to nie śniło! — Wydaje mi się to całkiem sensowne — powiedziała Chex. — Nie mogą pracować bez przerwy, a morza księżycowe są nazwane ich imionami, co daje im szansę oglądania Xanth za dnia. Jestem zaskoczona, że mogłam widzieć Nectaris. — Najprawdopodobniej pozwalają tutaj odpocząć swej niewidzialności, tak jak to robią w tykwie. Cieszę się, że mogliśmy spotkać jedną, która nie była na służbie; wcale nie wygląda strasznie. Ale przecież Klacz Imbri też nie jest straszna. — No cóż, ona jest klaczą dzienną; nie ma straszyć ludzi. — Ale kiedyś była klaczą nocną. Ciekaw jestem, kto przejął jej morze księżycowe. Klacz Nectaris pojawiła się ponownie. Było jasne, że tykwy służyły jako bardzo wygodna bezpośrednia droga do Królestwa Snów bez względu na to, gdzie się znajdowały. Sen powrócił. — Nocny Ogier mówi, że warto spróbować! — zawołała centaurzyca. — On też nie przepada za Fracto! — Wspaniale! — wykrzyknął Grundy. Wyglądało na to, że śnił on dokładnie ten sam sen co Chex. — Jak najszybciej wyciągnij go stamtąd, żebyśmy mogli dotrzeć do Góry Rushmost. Chex dokładnie tego chciała, była jednak bardzo rozważna. — Jak długo potrwa tworzenie odpowiedniego złego snu dla Fracto? — Ach, z pewnością nie dłużej niż kilka dni — odpowiedziała klacz. — Chcemy, żeby sen ten wywarł na nim odpowiednie wrażenie. Fracto ma bardzo dużo do wyjaśnienia. Tego właśnie się obawiała. — Ale ja teraz albo jak najprędzej muszę przelecieć obok tej paskudnej chmury! — Tylko że snu nie można utworzyć w pośpiechu — zaoponowała Nectaris. — Pracownicy tykwy to rzemieślnicy. Żaden kiepskiej jakości zły sen nie zostanie opatrzony znakiem jakości Nocnego Ogiera. Chex z nerwów sama nadepnęła sobie na kopyto. — Nie mogę czekać dłużej niż kilka godzin. Mój źrebak został porwany przez gobliny i muszę powiadomić o tym Cheirona. On na pewno będzie wiedział, co robić. — To nas nic nie obchodzi — odpowiedziała czarna centaurzyca. — Nie mamy nic przeciwko tobie, jednak nie możemy obniżyć i naszych standardów jakości. Nocny Ogier… — To może lepiej porozmawiam z Nocnym Ogierem — powiedziała Chex w desperacji. — Musi zrozumieć… — Ixnay — szepnął do niej Grundy. — Nie interesuje mnie, jaki to on może być przerażający — ciągnęła Chex, nie bacząc na niebezpieczeństwo. — Mój źrebak jest w strasznym niebezpieczeństwie i muszę się przedostać na Górę Rushmost! — Normalnie mogłabyś użyć dużej tykwy — powiedziała czarna centaurzyca. — Jednak na księżycu nie ma ich. Najpierw musielibyście wrócić na ziemię. Chex spojrzała na Xanth. Fracto nadal czekał, wyglądając jeszcze gorzej niż przedtem. Na próbę rozłożyła skrzydła. Chmura zadudniła. — Mogę to przetłumaczyć — powiedział Grundy. — Powiedział: Zrobisz mi tym tylko przyjemność, zakuta pało! Tłumaczenie było ostatnią rzeczą, na którą Chex czekała. A ponadto jej skrzydła były nadal zbyt zmęczone nawet na to, aby móc szybować na ziemię. Musiała dać im jeszcze trochę odpocząć, ą poza tym Fracto musiał zniknąć. — Tak, muszę porozmawiać z Nocnym Ogierem — zadecydowała Chex. — W ciągu kolejnych godzin sen musi być gotowy i nic mnie nie obchodzi, w jaki sposób. — Au — zamruczał Grundy. — Sama to zrobiłaś, ptasi móżdżku! Nocny Ogier oznacza Kłopot przez duże K. Coś się przed nimi zaiskrzyło. Wtem iskrzenie zmieniło się w ogromnego stojącego na piedestale ogiera. Był to koń trojański, koń innej maści. — Co cię tu sprowadza, krzyżówko? — zapytała figura, nie poruszając ustami. Był to jeszcze głębszy sen; teraz zdawało im się, że znajdują się w luksusowym pawilonie. — Zła chmura Fracto blokuje mi drogę i zostałam zmuszona tutaj wylądować, aby odpocząć — powiedziała Chex odważnie, chociaż trochę przerażona widokiem straszliwej zjawy. — Chciałabym przegnać Fracto złym snem, abym mogła polecieć dalej na Górę Rushmost, żeby Cheiron pomógł mi uratować naszego źrebaka. — Nic mnie ten twój źrebak nie obchodzi! — powiedziała rzeźba. — Nie masz nic do szukania po tej stronie księżyca. — No, teraz ładnie się wpakowaliśmy — zamruczał do siebie Grundy. — A ty, golemie — powiedział ogier — czy nie odradzałeś jej popełnienia takiego wykroczenia? — Zostaw go w spokoju! — powiedziała Chex. — Nie mieliśmy wyboru. Jedyne, o co proszę, to szybki sen. Czy muszę sama go zrobić? Ogier zajarzył się gniewem. — Żeby się stąd wydostać, będzie to was obydwoje kosztowało po połowie duszy. Czy chcecie stracić również pozostałe połowy? — Połowę mojej duszy! — wykrzyknęła Chex zaszokowana. — Mówiłem ci — jęknął Grundy. — On się nie cacka. — To skandal! — Chex wybuchnęła. — Jedyne, o co proszę, to szansa na uratowanie Che! — Ale teraz jej się przypomniało: w niektórych okolicznościach była to właśnie cena za wydostanie się ze świata tykwy. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wylądowanie po tej stronie księżyca będzie aż tyle kosztowało! Ogier zamrugał. Jego powieki nie poruszyły się; cała rzeźba mieniła się. — Kogo? — Che, mojego źrebaka! Jest w niewoli u goblinów i muszę zorganizować pomoc, żeby go uratować! Jeśli będzie mnie to kosztowało moją duszę, to trudno, ale muszę jak najprędzej ruszać w drogę. — Wybraniec Simiurg — rzekł ogier. — Nie wiedziałem. Umożliwimy ci dalsze prowadzenie twojej misji bez kary. — Co za ulga! — szepnął Grundy, a jego ulga była dwa razy większa od niego. — Możemy zatrzymać nasze dusze! — Gdybym tylko mogła trochę odpocząć i potem polecieć na Górę Rushmost — powiedziała Chex. — To wszystko, o co proszę. Ale jeśli potrzebny będzie zły sen, aby odstraszyć Fracto… — Wyprodukowanie dobrego jakościowo złego snu zajmuje dużo czasu — wyjaśnił ogier. — Klacze nie wytwarzają snów, one tylko je transportują, chociaż czasami, jeśli ich efekt nie jest wystarczający, muszą uzupełniać je snami ze wspólnej puli. Kiepski jakościowo sen nie zaniepokoiłby Fracto w dostatecznym stopniu. Uważamy go za klienta, którego dość trudno zadowolić. Potrzebujemy przynajmniej dwóch dni. Chex wiedziała, że był z nią szczery. Zrozumiała, że rutynowy sen o zębiastych smokach albo przerażających duchach na nic by się nie zdał; żeby zaniepokoić Fracto, było potrzebne coś specjalnego. To był prawdziwy kłopot. Jeśli chciała, załatwić sprawę jak najprędzej, to musiała znaleźć sposób na jak najszybsze utworzenie snu. Nagle wpadła na tak genialny pomysł, że aż pękła nad jej głową żarówka. Klacz Nectaris cofnęła się. — Fracto jest inny od wszystkich stworzeń! — wykrzyknęła Chex. — On nienawidzi wszystkiego, co jest dobre. Nienawidzi szczęścia. — To prawda — zgodził się Ogier. — Dlatego właśnie musimy wyprodukować niesamowicie horrendalny sen. Będziemy musieli zebrać w nim najbardziej przerażające elementy połączone tak, aby nie dawały ani cienia nadziei czy przyjemności. — Ale to na nic się nie zda! — wykrzyknęła. — Musimy przygotować sen szczęśliwy! — Oszalałaś, pierzaku! — powiedział Grundy. — Jeśli Fracto będzie szczęśliwy, to nigdy się stąd nie ruszy. — Nieprawda — sprzeciwiła się Chex. — Im szczęśliwszy będzie sen, tym gorzej Fracto będzie się czuł, ponieważ to jest właśnie jego nemesis: radość innych. Jeśli pokazać mu szczęśliwą scenę, której nie będzie mógł zalać deszczem, to wpadnie w szał. Ogier był zaszokowany. — Wydaje mi się, że masz rację, klaczko! Psychologia odwrotna! Ale my nie mamy przyborów do utworzenia szczęśliwegosnu. — Może ja coś wymyślę — powiedziała Chex. — Normalnie jestem szczęśliwą osobą. — A plany zdjęciowe — ciągnął ogier. — Każda scena musi być nagrywana z odpowiednim tłem, z utalentowanymi aktorami. Nie mamy szczęśliwych aktorów. — Ale masz z pewnością wycinki z poprzednio zrobionych snów, które były nie dość potworne na to, aby wykorzystać je w koszmarze nocnym — powiedziała podniecona. — Gdyby je zebrać, to można by z nich utworzyć prawie szczęśliwy sen. Można by zużyć te wszystkie nie zużyte kawałki! — Możliwe — niepewnie zgodził się ogier. — Jednak czas… — Posklejanie ich nie powinno zabrać zbyt dużo czasu — przerwała mu. — Już przecież zostały nagrane; po prostu trzeba je poskładać. Jedynym problemem jest poukładanie ich w odpowiedniej kolejności. Musimy wyprodukować coś tak chorobliwie słodkiego, że wzbudzi to w nim maksymalne obrzydzenie. — Naszym aktorom na pewno się to nie uda — powiedział ogier. — To wzbudziłoby w nich obrzydzenie! — A czy znają oni pantomimę? — zapytała. — Gdybyśmy z Grundym podkładali tekst? — To jest pomysł! — krzyknął golem ze wzrastającym zainteresowaniem. — Możliwe, że tak — niechętnie przytaknął ogier. — Bardzo dobrze. Zbierz wszystkie swoje dekoracje i aktorów, a ja postaram się wymyślić odpowiedni wątek. Trojan zdawał się być otumaniony. — Zrób tak, jak ona mówi — powiedział do Marę Nectaris i rozpłynął się. Sen nagle się skończył i Chex znalazła się sama, jedynie w towarzystwie Grundy’ego, nad serowym jeziorem. Słudzy nocy wykonywali swoją robotę; a teraz ona musiała zrobić swoją część. Jaki sen mogłaby wymyślić, aby razem z Grundym mogli podkładać głos, a przerażający aktorzy tykwy byli w stanie go zagrać? Miała pustkę w głowie. — Grundy, musisz coś wymyślić — poprosiła. — Rozmawiałeś ze wszystkimi istotami jak Xanth długi i szeroki. Jaką najbardziej chorobliwie słodką historię słyszałeś? — Historia twojego romansu z Cheironem — powiedział ochoczo. Powstrzymała się od trzepnięcia go ogonem. Z jakiegoś magicznego względu na księżycu nie byli aż tak ciężcy jak w Xanth, tak więc obawiała się, że jeśli uczyniłaby go lżejszym, to mógłby wzlecieć w powietrze, a ona musiałaby polecieć za nim, a wtedy Fracto dorwałby ich. Nie było to warte zachodu, szczególnie że zaczęło robić się ciemno i byłoby im trudno znaleźć właściwą drogę. Poza tym najprawdopodobniej chciał jej sprawić komplement. — A oprócz tego? — powiedziała Chex. — Najprawdopodobniej opowieść o księżniczce i smoku — odparł. — Ptak, który mi ją opowiadał, przysięgał, że widział ją na własne oczy, ale ja nie jestem tego taki pewien. — Dlaczego nie? — zapytała niewinnie. — Ponieważ był to kłamptak. Tym razem trzepnęła go. Całe szczęście trzymał się jej grzywy i nie odleciał prosto w ramiona Fracto. — Opowiedz mi tę historię — rzekła ponuro. Wiedziała, że nie będzie mogła zbyt wiele grymasić. — Była sobie piękna Księżniczka, która poznała przystojnego Księcia z obcego kraju — zaczął. Słuchała uważnie aż do samego końca. — I żyli razem długo i szczęśliwie. — Chyba masz rację — powiedziała, gdy skończył. — To taka śliczna bajka, że z pewnością rozwścieczy Fracto do tego stopnia, że się rozproszy. Tylko będziemy musieli wprowadzić również i jego do akcji, żeby mógł się zidentyfikować. — Ale wtedy tylko obleje wszystko deszczem! — zaprotestował. — Piękno snu polega na tym, że trzeba go śnić tak, jak został zrobiony, a nie tak, jak by się chciało. W innym przypadku nikt nie tolerowałby złych snów. Fracto będzie w nim, ale nie będzie miał możliwości oblać niczego deszczem. Grundy skinął potakująco. — Jesteś zupełnie stuknięta. — Dziękuję. Musimy teraz poćwiczyć nasze role, abyśmy byli gotowi podkładać tekst, gdy Nocny Ogier pozbiera swoich aktorów. Ja będę podkładała głosy kobiece, a ty męskie. Tylko pamiętaj, nie przesadzaj; wszystko musi być jak najbardziej odbite. — Co? — Wiarygodne. Sądziłam, że znasz wszystkie słowa we wszystkich językach. — Znam. Ale nie byłem pewien, czy ty je znasz. Znowu powstrzymała się przed trzepnięciem go. Dobrze wiedział, że wszystkie centaury miały bardzo bogate słownictwo. — Może pomyliłam ci się z pewną demonicą, która ma pewne problemy z wypowiadaniem swych myśli. — Nie, nie jesteś tak ładna jak Metria. Ileż wysiłku kosztowało ją trzymanie ogona na wodzy! — I z pewnością nie tak złośliwa — zgodziła się. — Pamiętaj: jest to sztuka z podkładanym tekstem. Ogier zapewni aktorów, a my musimy mówić ich role, ponieważ nie ma czasu na próby, a poza tym nie chcemy powtarzać wszystkiego od początku. Niektóre sny są do tej opowieści podobne, tak więc mamy precedens. Możemy improwizować, ale nie możemy odbiegać od głównego wątku. Czy chociaż tym jednym razem możesz zrobić to, o co cię proszę? — Słuchaj, Chex, jeśli chcę, to mi się to uda! — powiedział poirytowany. — Wiem przecież, że musisz to zrobić, aby polecieć do Cheirona i ocalić swojego źrebaka. Może sam kiedyś doczekam się potomstwa. — Ależ oczywiście — zgodziła się szybko. — Przepraszam, Grundy. — Dziękuję. — Wydawał się być zaskoczony; najwidoczniej niewiele osób go przepraszało. — Hm, zobaczmy teraz, na jak dobry sen nas stać. — Czekając na powrót Nocnego Ogiera, zaczęli rozpracowywać szczegóły. Ogier pojawił się po pewnym czasie, a wraz z nim grupa mieszkańców tykwy, niosąca odpowiednie rekwizyty. Po chwili wszystko było zawalone ślicznymi malunkami polanek i plaży oraz pojemnikami zawierającymi wycinki snów. Ustawiono większy pawilon, który osłonięty był gazą, aby Fracto nie mógł widzieć, co się wewnątrz niego działo. — A jak nagrywa się czy animuje film? — zapytała Chex. — Mamy kamery — wyjaśnił ogier, wskazując na stworzenie o pysku podobnym do obiektywu. — Rejestrują one wszystkie szczegóły poszczególnych scen, a mary dostarczają dopracowane sny swoim odbiorcom. Gdy scena jest gotowa do nakręcenia, po prostu mówimy „kręcić”, a gdy nagrywanie ma być przerwane, mówimy „stop”. I to jest wszystko. Chex nie miała co do tego całkowitej pewności, jednak musiała przyjąć za pewnik, że ogier znał się na rzeczy. — Najpierw chcielibyśmy nagrać parę scen z pięknym zamkiem i ukwieconymi górami w tle. Można tak zrobić, żeby to wyglądało prawdziwie? To znaczy nie jak zdjęcie. — Ależ oczywiście. Jak ci się to podoba? — Ogier strzyknął uchem i naprzód wysunęła się klacz. Nagle pojawił się sen. Była w nim piękna góra z wijącą się na jej szczyt ścieżką, na której końcu stał Zamek Roogna. Nie było to dokładnie tak, jak Chex sobie wyobrażała, ale nadawało się. Przynajmniej u podnóża góry były kwiaty. — I jeszcze jedną scenę — powiedziała Chex, gdy poprzednia się skończyła. — Skarpę lub nagie skaliste miejsce, w którym może żyć smok. Po chwili pojawiła się kolejna scena przedstawiająca dokładnie takie miejsce. Znajdowało się ono w pobliżu szalejącego morza, najprawdopodobniej zostało przygotowane dla snu o strachu przed utonięciem, ale całość tej sceny była chyba zbyt piękna, aby mogła wzbudzić przerażenie. W związku z tym została odrzucona i idealnie nadawała się dla potrzeb Chex. — A teraz aktorzy — zażądała. — Potrzebna nam jest śliczna Księżniczka, diabelsko przystojny mężczyzna, smok, para jednorożców i trochę statystów. Wszyscy znaleźli się. — Ale nie nadzy — powiedziała Chex. — Ludzie są trochę dziwni w tym względzie; prawie zawsze są ubrani. Mężczyzna musi być ubrany w funkcjonalny, lecz kosztowny garnitur, a kobieta w szykowną suknię z wyraźnie zarysowanym dekoltem. — Z czym? — zapytał ogier. — Z głębokim wycięciem. — Chex przejechała palcem w poprzek swej klatki piersiowej, aby wskazać, gdzie miała przebiegać linia zakrywająca jej okrągłości. — Ludzie zwracają dużo uwagi na tę linię, na linię dolną również. — Aha, to prawda. Mamy sekcję stresu finansowego, w której przygotowujemy sny na eksport do Mundanii. Niewłaściwa cyfra pod kreską… — Chodziło o długość spódnicy. Im krótsza, tym bardziej zdaje się intrygująca dla ludzi. — Taaaak — powiedział Grundy, głęboko oddychając. — Widziałeś kiedyś górną i dolną linię Nady z Naga, gdy jest ona w swej ludzkiej postaci? — To dziwne zajęcie, badanie ludzkich żądz zamiast ludzkich strachów — zamruczał ogier. Załatwił jednak ubrania i po pewnym czasie nadzy aktorzy byli już odpowiednio odziani. Chex ustawiła Księżniczkę i mężczyznę w pobliżu zamku, powiedziała „kręcić” i zaczęła mówić swoją rolę. Nie poszło idealnie i musieli raz czy dwa niektóre sceny powtórzyć, ale ogólnie rzecz biorąc, Chex była zadowolona. Po upływie dwóch godzin sen znajdował się już w pojemniku, jak to powiedział ogier. Aby przekonać się, że wszystko było w porządku, przejrzeli całość snu. Oglądali wszyscy, a był to najprawdopodobniej najbardziej pozytywny sen, jaki właściciele złych snów kiedykolwiek wyprodukowali. U stóp góry pojawiła się Księżniczka, zbierając kwiaty. Nagle tuż przy niej pojawił się złowieszczo przystojny Książę. — Och! — wykrzyknęła głosem Chex. — Przestraszyłeś mnie! — Nie obawiaj się, moja piękna — rzekł Książę głosem Grundy’ego. — Nie przybyłem, aby cię skrzywdzić, ale by cię kochać, ponieważ jesteś najbardziej zachwycającą księżniczką, jaką kiedykolwiek widziałem. Zadowolona Księżniczka zwróciła na niego swoje duże, błyszczące oczy. — Inni tak nie myślą. Rzeczywiście, nie jestem zamężna i mam już prawie dwadzieścia jeden lat. — Nie wydaje mi się, że masz czego żałować — powiedział Książę. — Podejdź, musimy się lepiej poznać. Po chwili znali się już lepiej, jako że dopisywała im pogoda; jedyna występująca na niebie chmurka była tak biała i delikatna, że gdyby nawet bardzo chciała, to nie byłaby w stanie oblać czegokolwiek deszczem. Rzeczywiście, otoczeni tak piękną pogodą zakochali się w sobie. — Muszę ci coś powiedzieć — powiedział Książę grobowym głosem. — Oraz poprosić cię o coś, co, obawiam się, nie spodoba ci się. — Ach, mam nadzieję, że nie to, że nie jesteś Księciem! — wykrzyknęła przerażona. — Albo że mnie nie kochasz! — Nie, żadna z tych rzeczy — zapewnił ją. — Naprawdę jestem Księciem i naprawdę cię kocham. Ale obawiam się, że twoja miłość do mnie dozna uszczerbku, gdy usłyszysz, co mam ci do powiedzenia i o co muszę cię poprosić. Księżniczka sądziła, że Książę powie jej, iż pochodzi z wrogiego jej królestwa i że bardzo chciałby się z nią ożenić. Ponieważ była wyraźnie znudzona miejscowym krajobrazem, a codzienne wspinanie się na górę było bardzo żmudne, zamierzała wyglądać na tylko trochę przerażoną tą perspektywą, nawet gdyby Król, jej ojciec, się sprzeciwiał. — Powiedz mi i proś, mój ukochany — powiedziała, oddychając głęboko. Umiała doskonale oddychać, a było tak od czasu, gdy skończyła czternaście lat i wdziała suknię bez ramiączek. — Nie jestem człowiekiem — powiedział. — Jestem smokiem. Przyjąłem ludzką postać tylko po to, żebyś się we mnie zakochała. Jest to jedna z trzech przemian, jakim mogę ulec. — Ale przecież powiedziałeś mi, że jesteś Księciem! — wykrzyknęła w przerażeniu. — Jestem Księciem — odparł. — Księciem Smoków. W momencie gdy zdobędę przewagę, to zostanę Królem Smoków, ponieważ niedawno mój ojciec został ukąszony przez wrogiego nam jadowitego węża morskiego i jest cierpiący. Księżniczka zastanowiła się. — Naprawdę nie spodziewałam się takiego rozwoju wypadków — Przyznała. — Ale przypuszczam, że książę pozostaje zawsze księciem. A o co chciałeś mnie poprosić? — Wydawało jej się, że lepiej było wyjść za mąż za smoka niż za szarego obywatela. — Aby zebrać za sobą większość i zostać królem, muszę przejść rytuał przejścia — powiedział. — Muszę przyjąć swoją normalną postać i skonsumować śliczną niewinną księżniczkę. To jest wymóg stawiany wszystkim smokom pochodzącym z królewskiego rodu. Czy pozwolisz mi się zjeść? Księżniczka przeraziła się jeszcze bardziej niż poprzednio. Takiego rozwoju wypadków nie oczekiwała. Spodziewała się raczej pyta innego rodzaju. — Chyba będę musiała zapytać mego ojca o pozwolenie — wahała się. — Ależ oczywiście — zgodził się Książę Smoków. — Nie, byłoby mądre podejmować tak ważną decyzję bez uprzedniego skonsultowania się. Odejdę teraz i będę oczekiwał cię za tydzień od dzisiaj przy skarpie nad morzem. Jeśli zdecydujesz, że nie chcesz przyjść, to zrozumiem to. — Pocałował ją i odszedł. Księżniczka żmudnie wspięła się do zamku na szczycie góry. Poszła do Króla i wyjaśniła mu sytuację. — Spotkałam tego wspaniałego Księcia, mój rozważny ojcze — powiedziała ciężko łapiąc powietrze, ponieważ była jeszcze zmęczona wspinaczką. — Jest on jednak Księciem Smoków i chciałby mnie skonsumować. Czy powinnam się w tym celu za tydzień udać na skarpę? — Cóż, to zależy, moja niewinna córko — odpowiedział Król. — Czy kochasz go? — Tak, ojcze. — Czy kochasz go tak mocno, aby dla niego umrzeć? Zastanowiła się, ponieważ nie było to łatwe pytanie. Naprawdę wolałaby łatwiejsze. — Tak, ojcze, wydaje mi się, że tak. — Więc wydaje mi się, że powinnaś do niego pójść — powiedział Król, okazując pewien żal. — Obawiam się, że będzie nam ciębie brakować. Może powinnaś porozmawiać z Królową Matką. Nie przyszło jej to do głowy, tak więc Księżniczka podziękowała mu za sugestię i udała się do Królowej. — Co?! — wykrzyknęła Królowa. Księżniczka powtórzyła oświadczenie. — Dziękuję ci — powiedziała Królowa. — Poprzednio nie słyszałam, co mówiłaś. Nie jestem jednak pewna, czy się na to zgodzę. Jakie jest pochodzenie tego smoka? Czy na pewno jest Księciem? Księżniczka zapewniła ją, że z pewnością nim był. Królowa zastanowiła się. — Obawiam się, że nadal się nie zgadzam. Będąc tylko kobietą, nie mogę ci tego zabronić, jednak jeśli będziesz się upierać przy swoim, to nie myśl, że potem będziesz mogła wrócić do mojej części zamku. Księżniczce zrobiło się smutno po tym, jak jej matka nie wyraziła swej zgody, jednak wiedziała, że nie będzie miała specjalnie wiele okazji, aby wrócić do zamku po umówionym spotkaniu z Księciem Smoków. Gdy nadszedł umówiony dzień, Księżniczka odziała się w swoje najwspanialsze szaty. Miała na sobie suknię, której dekolt był tak głęboki i której linia spódnicy sięgała tak wysoko, że smok nie powinien mieć trudności z dojrzeniem najlepszych kąsków. Przecież w końcu go kochała i chciała sprawić mu przyjemność. Rozczesała swe jedwabiste loki i na głowę założyła rubinowy diadem, którego kolor odpowiadał kolorowi krwi, jaką chciała oddać dla swego ukochanego. Za uszami i w zagłębieniu między piersiami skropiła się odrobiną perfum z czerwonej róży, którego zapach również oddawał kolor czerwieni. Biorąc wszystko pod uwagę, zdawało jej się, że odstawiła niezłą robotę na tę okazję. Wyruszyła pieszo. Czekał ją całkiem niezły spacer, ponieważ ojciec nie chciał ryzykować utraty porządnego konia. — W końcu te stwory są dobrze z tego znane — powiedział. — Gdy tylko poczują smak krwi, są skłonne zaatakować wszystko, co znajduje się w zasięgu ich wzroku. Musiała zgodzić się z tą uwagą. Po pewnym czasie, zmęczona i zakurzona, lecz nadal odważna i piękna, Księżniczka dotarła do skarpy. Księcia Smoków jeszcze nie było, ponieważ wyruszyła z dużym wyprzedzeniem, aby się nie spieszyć. Tak więc przybyła na miejsce trochę wcześniej. Zatrzymała się, żeby przypudrować sobie twarz i zetrzeć kurz z pantofli; chciała wyglądać najładniej, jak to było możliwe. Pragnęła być najpiękniejsza dla Księcia, który będzie widział ją po raz ostatni. Coś poruszyło się w lusterku, gdy pudrowała nos. Było to coś na uboczu, za skarpą — coś, co błysnęło w porannym słońcu. Uważniej przyjrzała się odbiciu w lustrze, ponieważ byłoby niegrzecznie odwrócić się i patrzeć bezpośrednio. Zobaczyła, że był to błyszczący hełm najemnego żołnierza. Wydało jej się to dziwne, dlatego że nie było żadnego powodu dla ruchów wojsk najemnych w tym rejonie. Spoglądała dalej w lusterko i po pewnym czasie miała już pewność: był tam cały szwadron żołnierzy najemnych, uzbrojonych w miecze i tarcze. To jeszcze bardziej pogłębiło tajemnicę: czego mogli tu chcieć? W pewnej odległości pokazał się na niebie lecący w kierunku skarpy smok. Nagle Księżniczka zrozumiała, że mogła to być zorganizowana przez jej ojca zasadzka w celu uśmiercenia smoka. Przypomniała sobie teraz, że tak właśnie funkcjonował jego sprytny umysł. Było także całkiem możliwe, że Królowa molestowała go, aby coś zrobił i pomimo że Księżniczka nie wiedziała, jakiego rodzaju zachętę kobieta może zaoferować mężczyźnie, jeśli chce, aby spełnił jej wolę, była świadkiem tego, że pewnego razu po jednej nocy z Królową Król nagle zmienił zdanie. Miała nadzieję, że kiedyś dowie się, jak można osiągnąć taką umiejętność perswazji, jednak nadzieja ta zdawała się teraz bezpłodna. W każdym razie wyglądało na to, że jeśli Książę Smoków tutaj wyląduje, to znajdzie się w nie lada tarapatach. Podbiegła na krawędź skarpy, dziko machając rękoma. — Książę Smoków! — wykrzyknęła, mimo że nie leżało to w zwyczaju księżniczek. — Nie ląduj! To jest zasadzka! Książę Smoków usłyszał ją i zawrócił. Zatoczył koło ponad lądowiskiem, najwyraźniej nie wiedząc, co robić dalej. Jeśli nie wyląduje, to nie może dopełnić rytuału przejścia, jednak wydawało mu się to mało możliwe. — A niech to! Ta prukwa (proszę wybaczyć wyrażenie) nas wydała! Jeśli smok się wymknie, to nie dostaniecie nawet złamanego szeląga! — No cóż, przynajmniej możemy się z nią trochę zabawić — zauważył jeden z żołnierzy z wyraźnym entuzjazmem w głosie. Żołnierze zaczęli iść w kierunku Księżniczki. Zaalarmowana zaczęła cofać się, jednak oni odcięli jej drogę. Wyglądali na wygłodzonych, jednak z pewnością najedli się do syta, zanim wyruszył na zasadzkę. Najbliższy chwycił ją. Księżniczka krzyknęła i bezwładnie upadła na ziemię. Książę Smoków, najwyraźniej zaniepokojony tym widokiem, szybko podjął decyzję. Zatoczył koło i zaczął pikować. Wypuścił płomienie, które, przelatując ponad nią, osmaliły ukochane drzewa Księżniczki i skąpały w płomieniach stojących żołnierzy. W parę chwil usmażyli się w skorupach swych zbroi. Z powodu odpychającego zapachu spalenizny, który się unosił, księżniczka wstała i próbowała opuścić to miejsce. Jednak dymiące ciała leżały wszędzie wokół. Tak więc zeskoczyła ze skarpy. — Złap mnie, mój najukochańszy! — zawołała, lecąc w stronę kipiącego morza. — Moje włosy spłonęły, me ciało nie; nadal doskonale nadaję się jedzenia, a jeśli nie, to możesz wrzucić mnie do wzburzonego morza i poszukać sobie innej księżniczki. Smok wymanewrował z wprawą eksperta i runął, aby złapać ją w swe ogromne szczęki. Nie przegryzł jej jednak, może dlatego, że wtedy jedna z jej części mogłaby wpaść do wody. Nienaruszoną uniósł ją pod niebo. Na firmamencie widać było niewielką, ciemną chmurę, jednak wiatr wiał z nieodpowiedniej strony, tak że burza im nie zagrażała. Chmura zdawała się tym dziwnie poirytowana. Smok zaniósł księżniczkę na odległą wyspę i delikatnie postawił na ziemi. — Cieszę się, że cię nie złapali — powiedziała. — Kocham cię, bez względu na to, jaką masz postać, i nie chcę, żebyś cierpiał. — Nie mogę cię zjeść — powiedział Książę Smoków z pewnym żalem w głosie. — Dlaczego nie, mój najukochańszy? — zapytała. — Dlatego, że straciłaś swoją niewinność. Aby zakończyć rytuał przejścia, muszę skonsumować niewinną księżniczkę dziewicę. — A co ja zrobiłam?! — wykrzyknęła szaleńczo. — Zdradziłaś zasadzkę twojego ojca. — Ale oni by cię skrzywdzili! — oburzyła się. — Niewątpliwie. Jednak prawdziwie niewinna osoba nie zdradziłaby ich wrogowi. W zawstydzeniu zwiesiła głowę. — Pewnie masz rację, bo czuję się nieczysta. Ale obawiam się, że gdyby taka okoliczność znowu zaistniała, postąpiłabym tak samo, ponieważ moja miłość do ciebie jest bezgraniczna. Przykro mi, że cię zawiodłam; tak bardzo chciałam być dla ciebie czysta. — Może tak jest i lepiej — powiedział filozoficznie. — Dlatego, że już doszedłem do wniosku, że nie mógłbym cię zjeść, i w ten sposób zdradziłem swoje własne zaufanie. — Nie mógłbyś? Dlaczego? — Dlatego, że kocham cię, tak jak ty kochasz mnie. Teraz nie odważę się pokazać w Królestwie Smoków, ponieważ okazałem się niewart mojego powołania. — Tak mi przykro — powiedziała współczująco. — Teraz obydwoje mamy kłopoty, bo z pewnością teraz też nie mogę wrócić do mojego królestwa. Co powinniśmy zrobić? — Wydaje mi się, że jedynym rozwiązaniem jest pobrać się i żyć razem długo i szczęśliwie — powiedział z żalem. — Ale nie mogę wyjść za ciebie za mąż, kiedy jesteś w tej postaci — zaoponowała. — A poza tym, niespecjalnie podobałoby mi się mieszkanie na tej wyspie, bez zamku i służby. — Czy jesteś pewna, że nie chcesz powrócić do swego zamku? — zapytał. — Tam będziesz przynajmniej miała te wszystkie wygody, do których jako Księżniczka jesteś przyzwyczajona. — Nie, dlatego że mój Król Ojciec byłby na mnie bardzo zły za zdradzenie jego zasadzki, a Królowa Matka powiedziała mi, że nie mam po co wracać. Smok zastanowił się chwilę. — Mam jeszcze w zanadrzu dwa zaklęcia transformacyjne — powiedział po chwili. — Mógłbym z nich skorzystać, aby zamienić nas w dwa takie same stworzenia. Chciałabyś być smoczycą? — I jeść ludzi? Wolę nie. A co byś powiedział na temat łagodniejszego stworzenia, na przykład jednorożca? — Kochasz jednorożce? — zapytał zaskoczony. — Oczywiście. Wszystkie niewinne młode kobiety je kochają. — To w takim razie zmienię nas obydwoje w jednorożce — powiedział. — Dzięki temu nie zostaniemy rozpoznani przez nikogo z naszych królestw i będziemy mogli mieszkać tutaj na Wyspie Widoków. Następnie użył zaklęcia i zamienił się w przystojnego ogiera jednorożca, który wyglądał jak Ogier Nocny z rogiem, a ona zmieniła się w śliczną klaczkę jednorożca, która była uderzająco podobna do Klaczy Nectaris. Odtąd żyli razem długo i szczęśliwie i nigdy nie było tam burzy, ponieważ ich miłość zmieniała wszystkie chmury w baranki, a wszystkie opady deszczu stawały się delikatną mżawką, bez względu na to, jak gorliwe chciałyby być chmury. — I jak myślisz? — zapytała Chex, gdy słodki sen się skończył. Przerazi to Fracto? Ogier potrząsnął głową. — Nie mamy doświadczenia w takich sprawach. Musiałabyś zapytać klacze dzienne. — Nie wydaje mi się — powiedziała. — Mamy tutaj do czynienia z psychologią odwrotną. — Fracto nienawidzi, gdy się mu przeszkadza — powiedz Grundy. — I nienawidzi słodyczy. Powinno go to rozwścieczyć. — Miejmy taką nadzieję — powiedziała Chex. — Po prostu będziemy musieli spróbować. Chciałabym podziękować wszystkim obywatelom Świata Hipnotykwy za wysiłek, nawet jeśli okaże się, że poszedł on na marne. Ogier spojrzał na Marę Nectaris. — Zanieś ten sen Fracto — powiedział. — Będziemy obserwować jego efekt. Marę Nectaris dotknęła nosem kapsuły sennej i ta zniknęła. Następnie przeskoczyła przez dach pawilonu i pogalopowała przez powietrze w stronę strasznej chmury. Pawilon zniknął. Na powierzchni księżyca było jasno, ale najprawdopodobniej działało jakieś magiczne zaklęcie, które powodowało, że byli oni niewidzialni, żeby Fracto się niczego nie domyślił. Chex zauważyła z zainteresowaniem, że światło księżyca nie przeszkadzało nocnym klaczom, jednak zrozumiała, że było to logiczne, jako że zawsze podróżowały w ciągu nocy, bez względu na to, czy księżyc był widoczny czy nie. Klacz zniknęła w ciemności otaczającej złośliwą chmurę, ale Fracto był nadal widoczny. Drzemał, co oznaczało, że znajdował się w doskonałym stanie na dostarczenie mu snu. Chex miała coraz więcej wątpliwości: czy to możliwe, aby ten szalony pomysł się udał? Słodki sen dla nikczemnej chmury? Fracto zamigotał. Sen zaczynał się! Z boku coś się zaiskrzyło. Chex spojrzała i zobaczyła, że sen był wyświetlany na powierzchni skały z twardego sera, jak gdyby była to hipnotykwa. Mogła obserwować, czego doświadczał Fracto. Było to bardzo przyjemne. Księżniczka spotkała Księcia. Była śliczna pogoda. Fracto, patrząc z ciemnej chmury, desperacko próbował przedostać się tam i zmoczyć ich spotkanie. Nie spodobaliby się sobie aż tak bardzo, gdyby włosy Księżniczki były przyklejone do jej twarzy, a garnitur Księcia nagle zaczął się kurczyć! Ale Fracto nie mógł się poruszyć; zdawał się być zaklinowany przez przeciwstawne wiatry, nie był w stanie ani rozpocząć działania, ani oddalić się od sielankowej sceny. Gdy Księżniczka wykonywała żmudną wspinaczkę w stronę zamku, Fracto usiłował dotrzeć ponad nią i spuścić wiadro wody prosto aa jej dekolt; coś takiego zawsze rozwścieczało księżniczki! Jednakże mógł się tak ruszać jak w melasie i w chwili gdy nad nią dotarł, Księżniczka była już w zamku. Był tak sfrustrowany, że cisnął w zamek piorunem, ale ten tylko się od niego odbił, nie wyrządzając żadnej szkody. Teraz, będąc w pobliżu zamku, nie mógł się od niego oddalić i musiał wysłuchiwać głupich dialogów Księżniczki z jej ojcem i matką. Huczał ze złości, ale nikt nie zwracał na niego uwagi, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Następnie Księżniczka udała się na skarpę. Co za okazja, żeby przemoczyć ją do suchej nitki! Ale z jakiejś dziwnej przyczyny mógł tylko poruszać się jej śladem, a jego krople rozbijały się tylko nieszkodliwie za nią. Księżniczce robiło się tylko gorąco, a nie mokro, i nie słyszała nawet jego złowieszczego dudnienia. Księżniczka zobaczyła smoka i ostrzegła go przed zasadzką. Fracto próbował zagłuszyć jej krzyki grzmotami, aby jej ostrzeżenie nie zostało usłyszane, ale był niemy, co go sfrustrowało. Smok usłyszał ją i użył swego ognia, aby przypalić żołnierzy, co było zabawne. Fracto chciał zdmuchnął potwora z nieba i to mu się nie udawało. Księżniczka zeskoczyła z klifu, smok złapał ją i obydwoje odlecieli w stronę horyzontu, podczas gdy Fracto bezradnie podążał ich śladem. Nawet gdy wylądowali na wyspie, nie był w stanie ich zdmuchnąć, ponieważ była ona zabezpieczona zaklęciem. Fracto czuł się tak sfrustrowany, że był gotów eksplodować. A potem zamienili się w dwa głupie jednorożce i żyli długo i szczęśliwie, chrupiąc słodką trawę. I nadal nic im nie mógł zrobić: ani rzucić piorunem, ani dmuchnąć lodowatym wiatrem, ani nawet obrzucić ich kąsającym gradem. Tego było już za wiele: Fracto wybuchnął. Jego opary rozrzucone zostały po całości kraj i zamienił się w mgłę. Uf! Cóż za straszny sen! Chex wpatrzyła się w ciemność. Widziała jedynie gwiazdy i światła domów w Xanth. Zła chmura rozpuściła się. — Zadziałało. — wykrzyknęła. — Sen go złamał. — To w takim razie to był zły sen — stwierdził Nocny Ogier z zadowoleniem. — Muszę przyznać, że miałem pewne obawy. Dzięki spędzeniu kilku godzin na księżycu Chex była już całkiem wypoczęta. — Ogierze Nectaris, bardzo wam dziękuję — powiedziała. Teraz muszę ruszać w drogę. — Rozłożyła skrzydła. Niespecjalnie lubiła latać w nocy, ale nie mogła sobie pozwolić na stracenie jeszcze więcej czasu. — To w drogę! — zawołał Grundy, gdy wystartowali. Lot był dość łatwy, ponieważ głównie szybowali. Po pewnym czasie Chex wypatrzyła światła lądowiska Góry Rushmost i krzyknęła do robaczków świętojańskich, aby usunęły się z drogi. Grundy, wiedząc, że żadne nie–potwory nie były tutaj wpuszczane, schował się w jej grzywie i trzymał język za zębami. I już to samo w sobie było ulgą. Poniewczasie dotarło do Chex, że przepowiednia Maga Murphy’ego prawdopodobnie mówiła o tym, że Che znajdował się w pobliżu Rzeki Ciasteczkowej, a nie w sercu obozu goblinów. Wszystkie wysiłki goblinów kończyły się niepowodzeniem. A kilka nieudanych wysiłków niekoniecznie dawało jeden udany. Musiała rozpocząć jakąś pozytywną akcję! Po upływie krótkiego czasu była już z Cheironem i opowiadała mu o wszystkim. Wreszcie mogła odpocząć, wiedząc, że on będzie wiedział, co trzeba robić. Cóż to był za dzień! 6. JENNY W NIEBEZPIECZEŃSTWIE Jenny i Che zostali związani, ale nie założono im pęt, ponieważ gobliny nie chciały ich nieść. Ich ręce były skrępowane, a wokół szyi mieli założone sznury; jeśli któreś z nich zwolniło lub potknęło się, goblin ciągnął okrutnie za sznur, wlokąc ich za sobą. Jenny była cała przemoczona i zabłocona po tym, jak wpadła do rzeki, a jej nowe okulary były popstrzone brudnymi kropkami. Nie zdjęła ich jednak, ponieważ ogromnie poprawiały jej wzrok. Zdawała sobie sprawę z tego, że uczucia, które w niej dominowały, były głupie, ponieważ znajdowała się w nie lada tarapatach, jednak wszystko nagradzał jej fakt, że teraz była w stanie widzieć wszystko dużo kiedykolwiek przedtem. Mimo, że głowę miała zaprzątniętą całym tym nieszczęściem, zauważyła coś dziwnego. To nie były te same gobliny co poprzednio. A gdzie jest Godiva? — Che — szepnęła, gdy szli, potykając się, przez dżunglę. — Czy?… — Nie, to nie są te same, które mnie porwały — odpowiedział centaur. — Obawiam się, że te są dużo gorsze. — Gorsze? A czy wszystkie nie są tak samo złe? — Nie. Niektóre szczepy są mniej nikczemne od innych. Godiva nie była dla mnie okrutna. Tak właściwie, to w momencie gdy mnie uratowałaś, Godiva próbowała znaleźć bardziej wygodny północny szlak. Te gobliny są brutalne i zmierzają na południe. — W takim razie gdzie są te pierwsze gobliny? — Przypuszczam, że się gdzieś ukryły. Gobliny niekoniecznie dobrze z sobą współżyją. Prawdopodobnie gdyby zostały złapane, czekałby ich dokładnie taki sam los jak nas. — To znaczy, że to, że cię uratowałam, wpędziło cię w jeszcze większe kłopoty? — zapytała zasmucona. — To nie jest właściwe stwierdzenie. Próbowałaś mi pomóc i po prostu mieliśmy pecha. — Nie zdawałam sobie sprawy! — wykrzyknęła. Goblin trzymający jej sznur nagle za niego pociągnął, tak że aż przechyliła się na bok. — Nie gadać w szeregach! — warknął. Jenny mogła tylko mieć nadzieję, że Sammy odnajdzie pomoc i że pomoc będzie w stanie odnaleźć ją i Che, zanim dotrą w miejsce, do którego prowadziły ich te podłe stwory. Wkrótce gobliny znalazły dobrze ubity trakt, po którym szybko popędziły Jenny i Che. Miało się wrażenie, że gobliny znajdowały się poza obszarem swego terytorium i nie czuły się bezpiecznie. To pasowało do stwierdzenia Che, że nie były to te same, które go porwały. Zastanawiała się, co było grane. O goblinach nie wiedziała prawie nic, ale jakoś wydawało jej się, że wszystkie były takie same: potwory wielkości elfa. Z pewnością grupa Godivy składała się ze złoczyńców. Jeśli te były jeszcze gorsze… Od ciągłego chodzenia nogi Jenny zmęczyły się; za długo na nich była, zanim się to wszystko zaczęło. A poza tym powoli zapadał zmrok. Ale nie miała wyboru: musiała maszerować dalej, bo inaczej ciągnięto by ją za szyję. Che zdawał się być w dokładnie takiej samej sytuacji. Miał wprawdzie cztery nogi, ale był też cięższy. W końcu, późną nocą, dotarli do obozu goblinów. Był on położony nad ciemnym jeziorem. Kamienne chaty były ustawione w półokrąg na gołej, niczym nie porosłej ziemi. Gobliny wbiły drewniany pal w kupę śmieci i przywiązały do niego sznury, którymi związani byli Jenny i Che. Byli teraz spętani. Nagle Jenny zauważyła coś na niebie. Było wielkie i białe o zielonkawym odcieniu. — Co to jest? — zapytała zaskoczona. Che spojrzał w górę. — O, to tylko księżyc. Jest prawie w pełni. — Księżyc? Ale on jest taki wielki! A gdzie jest drugi? Zmarszczył brwi. — Drugi co? — Drugi księżyc! Mały. — Nie ma innego księżyca. To jedyny, jaki jest. Ukazuje się tylko w nocy, chyba że jest bardzo duży i tłusty i ma odwagę pokazać się na skraju dnia. Jest zrobiony z zielonego sera, który zepsułby się, gdyby go za mocno ogrzać. W przeciwieństwie do niego, słońce boi się ciemności, tak więc nigdy nie pokazuje się o zmroku. Jedynym dodatkowym elementem nieba są gwiazdy, jednak są one zbyt małe, aby mogły cokolwiek osiągnąć, no i oczywiście chmury. — Rzeczywiście jestem w innym świecie — westchnęła Jenny przerażona. Wiedziała to już wcześniej, ale to potwierdzenie jakoś pogorszyło sytuację. W jaki sposób dostanie się do domu, nawet jeśli uda im się uciec od tych potwornych goblinów? Tymczasem inne gobliny zbierały polana do niewielkiego paleniska. Drzemiące kawałki węgla zwęszyły pokarm i żarłocznie zaczęły go oblizywać. Po chwili złowrogi płomień rozjaśnił cały obóz. — Szkoda, że nie nauczono mnie lepiej geografii — powiedział Che, wpatrując się w ogromne ognisko. — Dlaczego? — zapytała Jenny, ponieważ nie wydawało jej się to akurat teraz istotne. — Ponieważ wtedy wiedziałbym dokładnie, co to za plemię i w jakiego rodzaju okrucieństwach się specjalizuje. — A czy to pomogłoby nam uciec? — Chyba nie. Ale przynajmniej wiedzielibyśmy, czego się spodziewać. Następnie gobliny zaniosły ogromny czarny kocioł w stronę ogniska, ustawiły go na metalowym palenisku tak, aby płomienie mogły go dokoła oblizywać. Przyniosły wiadra wody i wlały ją do kotła. Kocioł wyglądał na tak duży, że spokojnie mógłby pomieścić dziewczynkę–elfa i małego centaura. — Wydaje mi się, że możemy się domyślić — westchnęła Jenny, czując przebiegające ją dreszcze pomimo gorąca buchającego od ogniska. Chciała krzyczeć i uciekać, lecz wiedziała, że nie miało to najmniejszego sensu, tak więc po prostu siedziała. — Czy potrafisz się rozwiązać? — zapytał Che. Jenny sprawdziła sznur, którym z tyłu związane były jej ręce. — Nie. Dobrze potrafią robić węzły. — A może mi uda się ciebie rozwiązać — powiedział — jeśli ustawisz swoje ręce tak, żebym mógł ich dosięgnąć. — A na co się to zda? Jesteśmy kompletnie otoczeni przez gobliny, a poza tym jestem tak zmęczona, że nie mogłabym szybko biec. — Jeśli uda mi się rozwiązać ci ręce, to wtedy będziesz mogła rozwiązać sznur na swojej szyi. Wtedy ja mogę uderzyć cię ogonem, żebyś stała się tak lekka, że będziesz w stanie unieść się w górę. Wtedy możesz podskoczyć i odlecieć stąd. Jenny zdała sobie sprawę, że jej waga stopniowo powróciła po tym, jak na trawie Che uczynił ją lekką. Był to jeden z powodów, dla których była teraz tak zmęczona: jej waga. Dzięki lekkości mogła poruszać się dużo szybciej i iść dużo dalej, niż dałaby radę normalnie. To samo musi dotyczyć Che. Gobliny nic nie wiedziały o jego magii, jednak sprawiła ona, że nie odczuwali tak dotkliwie tego, iż są przez nich ciągnięci. Pomimo to nadal miała pytania: — A co będzie z tobą? Jeśli ty mnie rozwiążesz, to ja mogę rozwiązać ciebie. Ale powiedziałeś, że nie umiesz jeszcze latać. — To prawda. Powinnaś być w stanie chwycić się gałęzi drzewa i odepchnąć się od niej, jak najdalej możesz, jednak ja byłbym strasznie niezręczny, a moje ciało zaplątałoby się w gałęziach i tak czy tak szybko by mnie znowu złapali. Tak więc muszę tu pozostać. — Ale przecież nie mogę odejść bez ciebie! — oburzyła się. — Oni cię ugotują! — Tak, przypuszczam, że to zrobią. Ale przynajmniej ty będziesz wolna. Jedna ucieczka jest lepsza niż żadna. — Ale ja nie wiem, w którą stronę mam pójść — szepnęła. — I nie wiem nawet, gdzie jest Sammy! — Z pewnością szuka pomocy i jeśli w miarę długo uda ci się przebywać z dala od goblinów, to pomoc cię znajdzie. Brzmiało to logicznie. Ponadto zrozumiała również, że jeśli ona będzie wolna, to będzie jej łatwiej zrobić coś, co umożliwi uwolnienie Che. Może gdzieś w pobliżu rosło jeszcze jedno takie drzewo wiśniowe. — No cóż, możemy spróbować. Może uda nam się obydwojgu uciec. Odwróciła się do niego tyłem, a Che próbował rozwiązać węzeł. Jednak po chwili zaniechał tej czynności. — Powinienem był wiedzieć. To jest magiczny węzeł. Tylko gobliny mogą go rozwiązać. Po tym wszystkim, co tutaj widziała, Jenny nie wątpiła w to. Jakimś trafem nie była nawet aż tak bardzo zaskoczona. Gobliny w ogóle nie zwracały uwagi na obydwoje zatrzymanych, co oznaczało, że albo były strasznie głupie, albo pewne siebie. Wyglądało na to, że nie były głupie. Nagle wódz goblinów podszedł do nich. — No, no, co my tutaj mamy? — zapytał, jak gdyby zaskoczony ich widokiem. — Śmieszny mały centaur i śmieszna dziewucha–elf. Ha, ha, ha! No cóż, jestem wódz goblinów Grotesk i chciałbym powiedzieć, co dla was najlepszego szykujemy. Jenny nie mogła powstrzymać się od spojrzenia na ogromny wiszący nad ogniem kocioł. — Już wiemy, dziękujemy bardzo — powiedziała w napięciu. — Nie, to nie dla was — powiedział wódz. Jenny odzyskała humor. — Nie dla nas? — Nie dziś. Chcecie odmówić nam naszej zabawy? Najpierw chcemy zobaczyć, jak się kąpiecie. To prawda, że Jenny była strasznie brudna, ale ogarnęła nią ja nieufność. — Nie, na razie dziękuję. — Ależ oczywiście! Ha! ha! ha! Jenny nie rozumiała, co Groteskowi wydawało się takie śmieszne, jednak zdecydowała nie pytać. Niespecjalnie lubiła tego wodza goblinów. — Obawiam się, że ten ich sport nam się nie spodoba — powiedział Che. Jenny też była tego zdania, jednak nie wypowiedziała tego głośno. — Przyprowadźcie naszą wieczorną rozrywkę! — zawołał Grotesk. Gobliny weszły do chaty, odblokowały drzwi i wyprowadziły z niej dwa inne stworzenia, które najprawdopodobniej zostały złapane dzień wcześniej. Była to młoda kobieta mająca na sobie bardzo ciasne ubranie oraz włochaty mężczyzna, którego stopy zakończone były okrągłymi butami — nie, kopytami. Obydwoje byli związani, jednak gdy gobliny dotknęły więzów, te same się rozwiązały. Dwoje pojmanych było znacznie wyższego wzrostu niż gobliny, co oznaczało, że odpowiadały wielkością gatunkowi ludzkiemu. — Kto to taki? — zapytała Jenny. — Wyglądają na brudną nimfę i fauna — odpowiedział Che, przyglądając im się. — Znam takie istoty tylko z opisu, jednak ich wygląd zdaje się mu odpowiadać. — Na kogo i na kogo? Wyglądają jak kobieta w brązowych legginsach i mężczyzna w poszarpanych spodniach i z dziwnymi stopami. — Nimfa i faun — powtórzył. — Wydaje mi się, że są razem. Normalnie żyją w szczęśliwych komunach, gdzie fauny cały boży dzień uganiają się za nimfami. To wszystko, co wiem, poza tym, że żadne z nich nie nosi ubrań. Wszystko, co widzisz, to jego futro oraz błoto, którym ona jest pokryta. Jenny spojrzała w dół na swoje własne zabłocone nogi. Rozumiała, jak mogło do tego dojść. — Przypuszczam, że gobliny dzisiaj ugotują ich, a nas zostawią na jutro. — Była zaskoczona swoim spokojem; wiedziała, że gdyby miała wybór, to na pewno wpadłaby w rozstrój nerwowy. — Obawiam się, że będzie jeszcze gorzej. — Gorzej niż zostać żywcem ugotowanym? — zapytała z powątpiewaniem. — Tak. Matka nie chciała mi powiedzieć, co gobliny robią ze swoimi jeńcami. A to oznacza, że jest jeszcze gorzej. Jenny wzdrygnęłaby się, gdyby nie była aż tak zmęczona. Łudziła się, że Sammy wkrótce znajdzie pomoc. — Takie są zasady — powiedział Grotesk do nimfy i fauna. — Faunie, jeśli złapiesz ją, zanim dotrze ona do wody, to puścimy cię wolno, a ją ugotujemy. Jeśli nie uda ci się jej złapać, to puścimy ją, a ciebie ugotujemy. Jeśli nie będziecie się ścigać, to obydwoje was ugotujemy. Rozumiesz? — To okrutne! — powiedziała Jenny. — Chcą, aby się siebie wyrzekli. — Z pewnością jutro zrobią z nami to samo — powiedział Che. — Będzie mi bardzo przykro, ponieważ próbowałaś mnie uratować i bardzo cię lubię. — Musimy zostać uratowani! — powiedziała. — Wiem, że twoja matka cię szuka. Może odnajdzie cię na czas. — Mam taką nadzieję. — Musimy mieć pewność, że ty wygrasz nasz wyścig, bo przecież i tak nikt nie będzie mnie ratował. Odwrócił do niej głowę. — To bardzo uprzejme z twojej strony, Jenny. Ale ponieważ nigdy nie zostałabyś pojmana, gdybyś nie usiłowała mi pomóc, uważam, że to ty powinnaś… — A może obydwoje zostaniemy uratowani, zanim gobliny cokolwiek nam zrobią — powiedziała. Było lepiej w to wierzyć, niż ciągnąć ten dialog. Zaczynało się coś dziać. Gobliny wypuściły nimfę, a ta lekko zaczęła uciekać. Teraz wypuściły fauna, a ten zaczął biec za nią. Nimfa krzyknęła ujmująco i zaczęła biec szybciej. Zdawali się być jednakowo szybcy. Nimfa próbowała przebiec przez otaczające ją gobliny, jednak te jej nie przepuściły. Musiała cofnąć się i faunowi udało się do niej zbliżyć. Krzyknęła słodko i odbiegła dalej. — Ale dlaczego ona nie biegnie do jeziora? — zapytała Jenny. — Sam się zastanawiam — odparł Che. Nimfa cofnęła się po raz kolejny, jednak nie w stronę jeziora. Raz jeszcze próbowała przebiec obok goblinów i została przez nie odrzucona. Upadła i tym razem faunowi prawie udało się ją złapać. Krzyknęła ponętnie i pozbierała się tak szybko, że udało jej się przed nim uciec, ale deptał jej po piętach. Nie miała wyboru, tylko wbiec do jeziora. Z widoczną niechęcią pobiegła w kierunku wody. Dotarła do brzegu i weszła. Faun zatrzymał się na skraju jeziora, rozczarowany. On nie dotknął wody, prawdę mówiąc wyglądał, jakby się jej bał. Było to co najmniej dziwne, biorąc pod uwagę jego prawdopodobny los. — A dlaczego oni po prostu nie przepłyną na drugą stronę — zapytała Jenny. — Żadne gobliny nie stoją tam na straży. — To rzeczywiście tajemnicze. Nimfa, całkowicie zanurzona w wodzie, wstała. Teraz jej ciało było czyste i Jenny zauważyła, że Che miał rację: nimfa była naga. Miała śliczną dziewczęcą figurę. Nimfa wpatrzyła się w fauna. I nagle jej śliczna twarzyczka wykrzywiła się w potworny sposób. Krzyknęła, jednak tym razem nie brzmiało to ujmująco, słodko czy ponętnie; był to okrzyk pełen nienawiści. Wyszła z wody, ścigając fauna. Faun odwrócił się i zaczął uciekać. Gobliny śmiały się wrzaskliwie. Najwidoczniej ta nieoczekiwana zmiana sytuacji wydawała im się bardzo zabawna. Wyglądało na to, że nimfa była o coś bardzo zła na fauna i zapomniała, że może iść powoli. Tylko chciała go złapać. — Nic nie rozumiem — powiedziała Jenny. — Przecież mogła przejść przez ten zdrój. Dlaczego wróciła i dlaczego jest taka zła? — Wydaje mi się, że rozumiem — powiedział Che, wzdragając się. — W Xanth znajdują się Źródła Miłości; logicznym wydaje mi się przyjąć, że istnieją również Źródła Nienawiści. — Chcesz powiedzieć, że… — Najwyraźniej był to taki zdrój. Nimfa znalazła się w wodzie nienawiści i tak znienawidziła fauna, że nie obchodziło jej nic poza tym, jak go skrzywdzić. Z pewnością obydwoje o tym wiedzieli, ponieważ żadne z nich nie chciało wejść do wody. Było to rzeczywiście przerażające. Faun biegł, jednak teraz sytuacja była odwrócona. Gobliny nie przepuściły go i musiał się cofnąć a gdy to zrobił, odległość między nim a nimfą zmniejszyła się. Jej delikatne dłonie były zwinięte w szpony, a piękne zęby odsłonięte w strasznym warczeniu; nie było wątpliwości co do tego, że chciała go skrzywdzić najbardziej, jak tylko mogła. Była zupełnie zdziczała. W końcu faun podbiegł do zdroju i wskoczył do niego. I nagle również i on został zmieniony przez nienawiść. Odwrócił się w stronę nimfy — Po chwili walczyli z sobą dziko, próbując się nawzajem utopić. Jenny musiała się odwrócić, czując, że się rozchoruje. Prawie nie zauważyła, jak gobliny przegoniły ich do chaty, w której poprzednio zamknięci byli nimfa i faun. Nigdy nie sądziła, że mogły gdziekolwiek istnieć istoty tak podłe jak gobliny. Chata była ciemna, jeśli nie liczyć odrobiny światła docierającego do niej poprzez szpary wokół drzwi od odległego ogniska oraz cienkiego promienia światła księżycowego dobiegającego poprzez okrągły otwór na górze chaty. Po chwili oczy Jenny przyzwyczaiły się do ciemności i widziała już w miarę dobrze. Poza nimi w chacie nie było nic; nie było mebli, tylko ubita podłoga, która cuchnęła moczem i czymś jeszcze gorszym. Byli nadal związani; najwidoczniej goblinom nie zależało na ich wygodzie. Nie mieli nic innego do roboty, tylko jakoś przystosować się i odpocząć na tyle, na ile to było możliwe. Che położył się na środku chaty. Jenny rozłożyła się w kącie i oparła się o twardą, ulepioną z błota ścianę. Była bardzo głodna, wiedziała jednak, że był to najmniej istotny problem; naje się, gdy zostanie uratowana, jeśli zostanie uratowana; teraz nie miało absolutnie znaczenia, czy coś zje. Była zmęczona i mogła zrobić coś, aby temu zaradzić, po prostu odpoczywając i śpiąc. Che oparł swój ludzki tułów o swój tułów zwierzęcy, nieznacznie rozłożył skrzydła i zamknął oczy. Oddychał równo, wyglądając na rozluźnionego. Jenny zazdrościła mu tego; ona nie była w stanie się zrelaksować, nawet rozumiejąc, że byłoby to sensowne. Jej myśli nadal krążyły wokół wydarzeń całego dnia. Jak odległe wydawało się jej życie w Świecie Dwóch Księżyców! Ten jeden ogromny księżyc… Pokręciła głową. Nie było sensu się nad tym zastanawiać. Gdy uda im się uciec i ona będzie miała z powrotem Sammy’ego, a Che odzyska znowu bezpieczne schronienie u boku matki, wtedy będzie mogła zająć się zorganizowaniem powrotu do normalnego, dobrze znanego jej świata. Jednak było to wszystko daleko mniej ważne, zważywszy jej obecną sytuację, zmęczenie, brud i przerażenie, które najchętniej wymazałaby ze swoich myśli. Problem polegał jednak na tym, że ilekroć próbowała coś wymazać z myśli, powracało to do niej ze zdwojoną siłą. A co myśleli teraz Jej rodzice? Z pewnością zastanawiali się, co się z nią stało i martwili się. — Nie, musiała przestać o tym myśleć! Chyba że… chyba że mogłaby skontaktować się ze swoją polaną i poinformować ich o swej obeChej sytuacji za pomocą myśli. Był to specjalny sposób porozumiewania się, specyficzny dla jej gatunku, który umożliwiał im odnajdywanie się nawzajem czy też ostrzeganie o niebezpieczeństwie, bez konieczności głośnego wołania. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Skoncentrowała się na przesyłaniu myśli. Nie było jednak odpowiedzi. Była poza zasięgiem odbioru swojego gatunku, a ludzie w Xanth nie potrafili ani nadawać, ani odbierać myśli. Teraz poczuła się jeszcze bardziej samotna niż przedtem. Pozostał jej jeszcze jeden ratunek, który był najbardziej osobisty. Mogła z niego korzystać tylko, gdy była sama, a teraz była sama, ponieważ Che spał. Zaczęła nucić, a po chwili śpiewać. Jenny nigdy nie śpiewała w towarzystwie innych, ponieważ zbyt trudno byłoby wytłumaczyć im, co śpiewanie dla niej znaczyło. Jednak gdy była sama, lub ze swoimi przyjaciółmi, stanowiło ono dla niej ogromną pociechę. Jej przyjaciółmi byli Sammy, kwiaty i kolorowe kamienie wokół jej rodzinnej polany, a może nawet ona sama, gdy musiała wykonać jakąś robotę. Gdy śpiewała, całe jej otoczenie rozjaśniało się, ocieplało i piękniało, i chociaż wiedziała, że nie było tak naprawdę to znaczy, że nikt inny tych zmian nie zauważał, była to dla niej zawsze ogromna otucha. Śpiewając, wyobrażała sobie Księżniczkę, zamek na szczycie góry, nadzwyczaj przystojnego Księcia oraz smoka, który dziwnym trafem był dokładnie tym samym Księciem. Jak dotąd Jenny nigdy jeszcze nie widziała smoka i nie wiedziała nawet, czy te stwory w ogóle istniały, jednak w pewien sposób rozumiała naturę smoka i szanowała ją. Był to jakby wielki skrzydlaty smok z ogniem w brzuchu. Księżniczka kochała Księcia — smoka, ale… Przy drzwiach dały się słyszeć kroki. Śpiew Jenny i jej wyobrażenia momentalnie skończyły się. Drzwi otwarły się z hukiem. — Jedzenie — powiedział goblin swoim chropowatym głosem i rzucił im duży liść, na którym leżały dwa kawałki mięsa. Che uniósł głowę. — Nie możemy jeść, gdy jesteśmy związani — zauważył. Goblin niechętnie dotknął jego węzła, ten rozluźnił się i puścił. Następnie goblin dotknął węzła Jenny, ten również rozluźnił się i puścił. — Tylko nie próbujcie niczego głupiego, zakute pały — ostrzegł ich, wycofując się do drzwi i zatrzaskując je. Słyszeli, jak zostały od zewnątrz zablokowane. — Nie mogę tego jeść! — krzyknęła Jenny. — Ja też nie — zgodził się Che. — Chyba że liść nadaje się do jedzenia. — O, to ty też nie jadasz mięsa? — zapytała. — Nie będę jadł tego mięsa. Czy nie rozpoznajesz? Jenny przyjrzała mu się bliżej. Krzyknęła. — To jest… — Z fauna — skończył. — I z nimfy. Jenny zrobiło się niedobrze, jednak jej żołądek był zbyt pusty, poczuła, że się dławi, aż wreszcie złapała oddech. — Przepraszam — powiedział Che. — Myślałem, że zrozumiałaś. — Nie, po prostu nie lubię jeść mięsa ani krzywdzić żadnych zwierząt — jęknęła Jenny, a łzy utrudniały jej widzenie. — Powinnam była wiedzieć… — Kolejny skurcz żołądka przerwał jej wypowiedź. — Przynajmniej nie jesteśmy już związani — zauważył Che. — Mogę uczynić cię lekką, a ty możesz spróbować unieść się do otworu w dachu i uciec. — I zostawić cię tutaj, żeby oni… oni… — nie mogła mówić dalej. — Nie — udało jej się wykrztusić po chwili. — Doceniam twoją wspaniałomyślność, ale jest to niemądre. Jeśli masz taką możliwość, to powinnaś siebie uratować. — Nigdy nie mówiłam, że jestem mądra — powiedziała Jenny, nie mogąc patrzeć w stronę drzwi, gdzie leżało to straszne mięso. — To może powinniśmy znowu trochę odpocząć. — Tak. — Miała nadzieję, że będzie to możliwe. Przez pewien czas nic nie mówili. Jenny nie mogła się odprężyć. Wspomnienie tego mięsa stale powracało do niej i nie mogła wymazać go ze swoich myśli. — Jenny? — zapytał Che słabo. — I ty też nie możesz się rozluźnić? — zapytała, znając odpowiedź. — Może gdybyś zaśpiewała… Ponownie ogarnęło ją uczucie smutku. Słyszał! A ona sądziła, że Che spał. — Nie, nie mogę — zaoponowała, czując że się rumieni. — Bardzo przepraszam, jeśli popełniłem nietakt — powiedział. Nadal czując się zawstydzona, nie była w stanie odpowiedzieć. Po pewnym czasie usłyszała pociągnięcie nosem, a potem następne. Spojrzała ponuro na Che i zauważyła, że zakrywał dłońmi twarz. Zrozumiała, że próbował zdusić łzy. Zdała sobie sprawę, że Che był tak samo samotny, jak i ona, że został uprowadzony i był bardzo źle traktowany. Przypomniało jej się, że miał tylko pięć lat. Wyrażał się jak dorosły, co prawdopodobnie było charakterystyczne dla centaurów, jednak nadal był dzieckiem. Źrebakiem. Przypomniało jej się, że obydwoje ich czekał ten sam straszny los. Sama myśl o tym paraliżowała ją. A jak czuł się Che? — Przepraszam, Che — szepnęła miękko. — Śpiewam tylko dla… dla… zwierząt i rzeczy. — A może gdybyś pomyślała, że jestem zwierzęciem… — powiedział stłumionym głosem. — Ale przecież ty nie jesteś… — Ale czym innym był, jeśli nie zwierzęciem? Przyjacielem w tym ciężkim okresie. Potrzebne mu było pocieszenie. Czy mogła odmówić mu tego, co bez problemu ofiarowałaby swojemu kotu? — Może będę mogła dla ciebie zaśpiewać — rzekła z powątpiewaniem. Spróbowała, niepewna, co będzie się działo dalej. Nigdy dotąd nie śpiewała dla kogoś, kto rozumiał, o czym śpiewała. Nie była pewna, czy będzie to możliwe. Kwiaty i zwierzęta były bezkrytyczne; nigdy nie mówiły, że śpiewała głupio czy fałszowała, czy cokolwiek innego, lub w jakikolwiek inny sposób nie wyrażały żadnej nawet konwencjonalnej krytyki. Po prostu akceptowały jej śpiew takim, jaki był, i dzięki temu mogła dla nich śpiewać. Che może jest i źrebakiem, ale posiada jednak świadomość, jakiej nie mają żadne zwierzęta czy rośliny, i to mogło jej przeszkadzać. I z pewnością miał bardzo krytyczny umysł. Nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Miała skurczone gardło i ten skurcz nie chciał ustąpić. Po prostu nie mogła śpiewać w takim towarzystwie. Ale jednak, pięcioletni źrebak… Spróbowała jeszcze raz chociaż oddychać w rytmie melodii. Po chwili była już w stanie nucić i wreszcie wydała z siebie głos i mogła śpiewać tak jak przedtem. Wróciła wyobraźnią do Księżniczki, zamku i smoka, który wyglądał jak Książę. Na zewnątrz dały się słyszeć dźwięki. Czy nadchodził znowu goblin? Che odwrócił głowę; on też to usłyszał. Jednak Jenny śpiewała dalej, mając nadzieję, że goblin przechodził tylko obok nich i nie zatrzyma się. Dźwięk oddalił się. Ktokolwiek to był, teraz z pewnością odchodził. Jenny nie przerywała śpiewania, a obraz Księżniczki w jej wyobraźni stał się wyraźniejszy i ładniejszy. Nie było tam złych rzeczy, tylko śliczne kwiaty i piękny dzień. Jedyna ciemna chmura była malutka i oddalona; wyglądała na trochę sfrustrowaną. Wtem stało się coś strasznego, tak strasznego jak pojawienie się tego strasznego mięsa w chacie. Smok chciał zjeść Księżniczkę! Chciał, aby przyszła ona do niego, gdy był w swojej normalnej postaci, żeby mógł ją zjeść i zostać królem swojego gatunku. Co miała zrobić? Jenny śpiewała dalej i słowa napływały do jej ust, w miarę jak jej fantazja podążała dalej. Było to tak, jak gdyby ktoś przesyłał jej myśli, tak że ona sama nie tworzyła tej historii, tylko ją odbierała. Na swój sposób była jej częścią, jako Księżniczka, a Che jako Książę Smoków, ponieważ i Che, i smok należeli do ludu skrzydlatych potworów. Pomimo okropności całej sytuacji Jenny wiedziała, że smok kochał Księżniczkę. Miał trochę dziwny sposób okazywania tego, jednakże Jenny wiedziała dobrze, że jego uczucie było prawdziwe. Smoki były gwałtownymi stworzeniami, które smażyły i zjadały innych, a najwyższym dopełnieniem natury smoka było zjedzenie czystej i słodkiej Księżniczki. Tak więc Księżniczka zdecydowała udać się do smoka, ponieważ kochała go i chciała, aby jego natura się spełniła, nawet jeśli z jej strony wymagało to paru nieprzyjemności. Tak jak dziewczynka, która zaśpiewa swą najbardziej osobistą piosenkę przyjacielowi, który tego potrzebuje, nawet jeśli nigdy dotąd czegoś takiego nie zrobiła. Źli ludzie i zła chmura próbowali skrzywdzić smoka, lecz Księżniczka krzyknęła do niego, aby go ostrzec, a on zniszczył złych ludzi i zaniósł ją na śliczną odległą wyspę. Ponieważ żadne z nich nie mogło wrócić do domu, użyli magii, aby zamienić się w jednorożce, i żyli razem długo i szczęśliwie. Nigdy jeszcze nie widziała jednorożca, ale jakoś w jej wyobraźni nie miało to znaczenia; wiedziała dobrze, jak ma go sobie wyobrażać. Oczywiście bez problemu rozpoznała chmurę; był to Fracto, którego miała już okazję spotkać. Była to śliczna bajka, która dodała jej otuchy, i Jenny wiedziała, że Che został przez nią uspokojony, nawet jeśli niespecjalnie zdawał sobie sprawę, na czym to polegało. Ale jakoś wydawało jej się, że Che wiedział, co to było, ponieważ sam był częścią bajki, i była zadowolona, że wszystko dobrze się skończyło i że smok ożenił się z Księżniczką, zamiast ją zjeść. A poza tym nic z tego nie było prawdą i ich role były całkowicie wymyślone. Śpiewała i nuciła dalej i szło to teraz dużo łatwiej, gdy już raz zaczęła. Che słuchał i po chwili zapadł w sen, a po pewnym czasie i ona zasnęła. Udało jej się to pomimo przerażającej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ponownie do chaty zbliżyły się jakieś kroki. Jenny usłyszała je przez sen i obudziła się wystraszona. Tym razem kroki nie przeszły obok; drzwi otwarły się z hukiem i ukazał się nich goblin na tle dogasającego za nim ognia. — Co, nie byli głodni? — zapytał. — To przynajmniej będzie więcej dla nas! — Podniósł mięso i odgryzł duży kawałek, po czym zamknął drzwi. Jenny rozluźniła się. Cieszyła się, że to okropne mięso zostało zabrane. Nigdy nie jadała mięsa, ponieważ za bardzo lubiła zwierzęta, a wiedziała, że mięso od nich pochodziło. Nie mogła jednak zasnąć, ponieważ słychać było więcej ciężkich kroków. Drzwi ponownie otwarły się i stanął w nich wódz Grotesk. — Nie jemy, co? — zapytał. — Hm, zobaczymy, co się z tym da zrobić. Wyłazić stamtąd, symulanci. Zaraz z wami skończymy. Serce Jenny cofnęło się aż do jej lewej pięty. Był nadal środek nocy i jak na razie nie zostali uratowani, a teraz nie było już na to nawet najmniejszej szansy! A wszystko dlatego, że nie tknęli tego potwornego mięsa. Wyprowadzono ich do dogorywającego ognia. Wyglądało na to, że minęło kilka godzin, ponieważ większość polan już się wypaliła, a potworny serowy księżyc przesunął się na inną część nieba. Gobliny zjadły już z pewnością całe mięso i miały teraz ochotę na więcej. — Chcemy, żebyście byli zdrowi, żebyśmy mogli przetrzymać was kilka dni — powiedział wódz. — Jeśli nie będziecie jeść, to będziecie zbyt słabi, żeby biec, i nie będziecie tak dobrze smakować. — Z pewnością sądził, że było to sensowne stwierdzenie. — Nie, dziękuję — powiedziała Jenny. Nie cierpiała być grzeczną dla tego okrutnego goblina, jednak nie mogła niczego zyskać, będąc niegrzeczną. — Możecie dokonać wyboru — powiedział Grotesk, krzywiąc się w grymasie, który on uważał za uśmiech. — Albo zjecie, co wam przygotowano, albo będziecie się od razu ścigać. — Wskazał na dwa kawałki mięsa, z których jeden był nadgryziony. Jenny spojrzała na Che. Wiedziała, że tego nie tknie, musiał jednak podjąć swoją własną decyzję. Spojrzał na mięso i na znajdujący się w pobliżu zdrój, a potem na nią. — Zaśpiewaj mi — szepnął. Jenny była zaskoczona i zasmucona. — Nie mogę… — zaoponowała. — Tak, namów ją, żeby zjadła — powiedział Grotesk, źle zrozumiawszy jego słowa. — Żebyś teraz nie musiał się ścigać. Chcemy was potrzymać na następny dzień, kiedy znów będziemy głodni. — Po moim trupie — powiedział Che. To była jego odpowiedź: nie będzie jadł. Tak więc będą musieli grać w tę straszną grę goblinów, znienawidzić się i zostać ugotowani. Che chciał po raz ostatni usłyszeć jej śpiew. Czy zanim to nastąpi, mogła mu odmówić? Ale jak mogła śpiewać w obecności tych potwornych istot? Czy nie było jej dość trudno śpiewać w obecności samego Che? — No, dalej, decydujcie się — warknął Grotesk. Stojące wokół nich gobliny uśmiechnęły się w oczekiwaniu nadchodzącej zabawy! Wiedziała, że będzie musiała to zrobić. Musiała zapewnić źrebaczkowi tyle pocieszenia, na ile ją było stać. Mogła nie mieć na to drugiej szansy. Przynajmniej zanim nadejdzie nienawiść, będą mieli wspomnienie ich przyjaźni. Podeszła do Che i ujęła jego głowę w dłonie. Chciała, aby jej śpiew był przeznaczony tylko dla niego, ponieważ po prostu nie mogła śpiewać dla goblinów. Wyobraziła sobie, że byli tylko we dwoje, przyłożyła usta do jego ucha, zamknęła oczy i zanuciła. Po chwili była stanie nucić głośniej. Jej wyobraźnia zaczęła pracować, ukazując jej obraz zamku na szczycie góry, u której stóp rosły kwiaty, i Księżniczkę zbierającą je i śpiewającą im. Gdzieś dał się słyszeć głos goblina, który coś wołał. — No dobra, to przynieś jeszcze trochę drewna z lasu! — powiedział Grotesk. — Musimy trzymać kocioł w pogotowiu, na wypadek gdyby nie zjedli. Jenny zaczęła śpiewać jeszcze głośniej, aby zagłuszyć te potworne słowa. Jej opowieść przyjęła konkretne kształty i teraz pojawił się w niej smok w swojej prawdziwej postaci, nie był jednak okrutny. Wiedziała, że Che był tam również w postaci smoka, mając nadzieję, że będzie w stanie zabrać ją gdzieś w bezpieczne miejsce, gdyby tylko umiał latać. W pobliżu znajdowała się paskudna chmura, jednak zdawało się, że nawet ona nie chciała wywołać burzy. Obserwowała ich tylko i może odpłynie w inne miejsce, aby tam padać. — Hej, wodzu! — zawołał goblin. — Czy nie będą się ścigać?! Chmura podskoczyła. Nagle na ramieniu Jenny wylądowała ciężka ręka, która sprawiła, że Jenny zamilkła. — Co kombinujesz, ty elfowa lisiczko? — warknął wódz. Wyglądał na wstrząśniętego.–elfy nie posiadają tego rodzaju magii! — Magia! — wykrzyknął Che. — To jest to! — Ścigać się! — powiedział inny goblin. — Nie, jeszcze nie — powiedział Grotesk. — Ona jest jakaś dziwna. Posiada magię. Patrzcie na jej uszy! Gobliny zebrały się wokół niej. Najwidoczniej dotychczas nie zauważyli jeszcze jej uszu. Nigdy nie sądziła, że jej uszy mogłyby ją uratować od nienawiści i śmierci! Popędzono ich z powrotem do chaty. Gdy drzwi się zatrzasnęły, odcinając ich od świata, Jenny odwróciła się do Che. — Przecież wiesz, że nie mam żadnej magii! — powiedziała. — Nie wiem nawet dobrze, co to jest. Tam, skąd ja pochodzę, tylko Starsi posiadają magię. — Wydaje mi się, że masz — powiedział Che. — Gdy śpiewałaś, byłem w twoim śnie o Księżniczce i smoku, z Zamkiem Roogna, tyle tylko że stał on na szczycie jakiejś dziwnej góry, a nie w dżungli, gdzie normalnie się znajduje. I nagle Grotesk również znalazł się w tym śnie, jako ciemna chmura. Posiadasz talent śnienia! — Nie, nieprawda! — zaoponowała. — Ani ja, ani ty nie spaliśmy, a już na pewno wódz goblinów nie spał. Po prostu to sobie wyobrażałam. — Jednak zrozumiała, że nie mogło to być aż tak Proste. Jak mogli dzielić jej sen na jawie? Żadnemu z nich nigdy nie powiedziała, o czym on był, a piosenka nie opowiadała tego także; składała się po prostu z wymyślonych słów. Wiedziała jednak, kiedy Che znalazł się w jej opowieści i kiedy Grotesk stał się jej częścią… i oni wiedzieli to także. — Nocne mary przynoszą śpiącym ludziom złe sny — powiedział Che. — Marę Imbri i inne dzienne klacze przynoszą ludziom dobre sny, aby ich obudzić. Może posiadasz magię klaczy dziennych. — Nigdy o nich nie słyszałam! — No cóż, nie jesteś jeszcze specjalnie długo w Xanth. Miał rację. — A te dzienne sny… Czy jest możliwe, że dzieli je kilka osób? Zmarszczył się. — Nie wydaje mi się. A poza tym klacze nie śpiewają. Ale to musi być coś podobnego, ponieważ Grotesk też to poczuł i teraz nie jest pewien, czy ma nas ugotować, dopóki nie dowie się, co to jest. Może lubi najpierw całkowicie rozgryzać swoich jeńców, zanim ich zje. — Ale moje śpiewanie przerwało się — powiedziała. — W innym przypadku mogłabym dalej śpiewać i może udałoby się nam po prostu stąd odejść. — To jest ciekawy pomysł — zgodził się. — A dlaczego się przerwało? — Grotesk położył mi swoją brutalną łapę na ramieniu. — Ale jeśli znajdował się we śnie jako czarna chmura, to dlaczego się wyłamał? Ta wizja była przyjemna. Nie chciałem jej opuścić i wydaje mi się, że on też nie. — Nie wiem. Słyszałam, jak inny goblin zawołał: „Hej, wodzu!” i… — przerwała, przypominając sobie. — Chmura podskoczyła! I wtedy zniknął ze snu. — Ponieważ ktoś mu przeszkodził — powiedział Che. — W pewnym sensie obudził go ze snu. To oznacza, że gdyby ten goblin nie zawołał, to Grotesk nie opuściłby snu. — Tak przypuszczam. Szkoda, że ten goblin też nie był we śnie. — Może znajdował się poza zasięgiem twojego śpiewu — powiedział Che podniecony. — Może gdybyś śpiewała głośniej, to udałoby się nam wyjść z obozowiska! Jenny przerażała sama myśl śpiewania w takim towarzystwie, a co dopiero na cały głos. Ale jeśli mogło to uratować im życie, to musiała wziąć to pod uwagę. — Przypuszczam… przypuszczam, że musimy sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Bo w przeciwnym razie tak czy tak nas ugotują. — Tak. Zaśpiewaj mi teraz, a ja sprawdzę, czy będę mógł wyłamać się z obrazu. Jeśli mi się uda, to goblinom prawdopodobnie też. Ale jeśli mi się nie uda… — Jak! — zawołała również podniecona, ponieważ teraz mieli nadzieję na to, że uda im się zbiec. Usadowiła się i zaczęła nucić. Jakoś nie mogła śpiewać bez rozgrzewki; gardło odmawiało jej posłuszeństwa. Było to jak wskakiwanie do zimnej wody; nigdy nie była w stanie tego zrobić i zawsze wchodziła stopniowo. Nucenie wprowadziło ją powoli w nastrój i po chwili zaczęła śpiewać. Tutaj było jej łatwiej niż na zewnątrz, ponieważ była sama z Che. Che przyglądał jej się uważnie. Nie zasnął ani nawet nie zrelaksował się. Stał, czekając, aby zobaczyć, co będzie dalej, gotów próbować wyrwać się ze snu, gdyby mu się udało. Jej wyobraźnia zaczęła działać, widziała przed sobą zamek i Księżniczkę. Nie było jednak ani smoka, ani ciemnej chmury. Tylko Księżniczka zrywająca kwiaty. Nie działało! Che wcale nie wchodził do jej snu! Nagle na zewnątrz dał się słyszeć dźwięk. Che został przez niego rozproszony, prawdopodobnie obawiając się nadejścia goblinów; nie chcieli, aby gobliny dowiedziały się, co robili! Jenny nie przerywała śpiewania, chociaż gotowa była zamilknąć, gdyby okazało się, że to rzeczywiście był goblin. Pojawił się smok. Teraz działało! A po chwili niewielka ciemna chmura. Był to z pewnością znajdujący się na zewnątrz goblin; zbliżył się tak bardzo, że słyszał jej śpiew. Nadszedł czas, żeby Che spróbował się wyrwać. Nie przerywała śpiewania, ponieważ gdyby zamilkła, to opowieść by się skończyła. A to się nie liczyło. Musieli wiedzieć, czy inni mogli wyrwać się ze snu, podczas gdy ona kontynuowała swoje wyobrażenia. Che nie wyłamał się. Zdawał się nawet nie próbować. W końcu, w obawie że jeszcze jakiś inny goblin mógł nadejść i odkryć, co robili, przerwała, pozwalając wyobrażeniom rozproszyć się. — Co się stało? — zapytała. — Nie próbowałeś się wyrwać? — Nie — powiedział Che zmieszany. — Najpierw nie mogłem wejść w sen. I nagle byłem w nim i jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się z niego wyrwać. Po prostu chciałem w nim zostać i być jego częścią. — Ale przecież miałeś spróbować! — zawołała. — Żebyśmy wiedzieli, czy sen może również zatrzymać gobliny. — Wiem. Jakoś straciłem zainteresowanie. — No cóż, po prostu będziemy musieli spróbować jeszcze raz i tym razem upewnij się, że będziesz próbował — oznajmiła twardo. — Z pewnością spróbuję — powiedział rezolutnie. Zanuciła i ponownie zaczęła śpiewać. I znowu sen zaczął się bez niego. Obserwował ją, bacznie zwracając na wszystko uwagę, jednak sen nie działał. Nagle utworzyła się w nim chmura. Goblin wrócił do snu, a Che nie! Jak było to możliwe, skoro goblinówi wcale na tym nie zależało i najprawdopodobniej nic o tym nie wiedział? Wtem zrozumiała, co to było. Przestała śpiewać. — Ale jeszcze nie wszedłem do snu! — zaprotestował Che. — Wiem. Znajdujący się na zewnątrz goblin już wszedł. — Ale… — Obserwowałeś mnie — wyjaśniła. — A goblin nie. A poprzednim razem wszedłeś do snu dopiero w momencie, gdy twoja uwaga została rozproszona. — Gdy moja uwaga została rozproszona! — powtórzył jak echo. — Coś usłyszałem i spojrzałem w tym kierunku i nagle byłem w twoim śnie! — To może to działa tylko wtedy, jeśli na mnie nie patrzysz! — wywnioskowała. — I prawdopodobnie możesz wydostać się tylko wtedy, jeśli mnie obserwujesz! — Tak jest! Ale jak mogę nie zwracać na ciebie uwagi, kiedy przeprowadzamy eksperyment? — Gdy twoja uwaga jest rozproszona — powiedziała. — Ale to jest uzależnione od wypadków losowych. — Tak myślę. Ale jeśli tak to działa, to musimy znaleźć sposób na jego wykorzystanie. — Tak. Musimy spróbować jeszcze raz, żeby to zweryfikować i żeby sprawdzić, czy uda mi się wyrwać ze snu, gdy już w nim będę. Ponownie zaczęła śpiewać. Najpierw przyglądał jej się bacznie, a po chwili celowo odwrócił głowę. Uderzył głową w ścianę tak mocno, aby zabolało, potrząsnął nią… i w opowieści, kulejąc, pojawił się smok. Nie było wątpliwości, że aby dostać się snu, trzeba być rozproszonym! Ale czy uda mu się wydostać? Jenny śpiewała dalej. Jednak smok nie zdawał się zainteresowany wyrywaniem się. To samo dotyczyło dwóch znajdujących się w pobliżu chmur goblinówych. Spokojna miła scena trwała tak długo, jak Jenny śpiewała. Jenny przerwała ponownie i sen powoli odpłynął. Che był zawstydzony. — Wiem, że miałem spróbować się wyrwać, ale jakoś nie mogłem się do tego zmusić, żeby spróbować. W twoim śnie było tak miło. — Ale jak możemy się dowiedzieć, jeśli ty… — Wydaje mi się, że mamy odpowiedź — powiedział. — Człowiek nie może osiągnąć niczego, jeśli nie próbuje, a ludzie w twojej opowieści nie próbują. Oni tylko cieszą się nią. — Ale w takim razie jak ja mogę z niej wyjść? — zapytała. — Ty jesteś w innej sytuacji. Ty nie jesteś tylko we śnie, ty go tworzysz swym śpiewem. Aby opowieść pozostała, musisz śpiewać, jeśli przestaniesz, opowieść odchodzi. Wszyscy inni są pasywni, podczas gdy ty jesteś aktywna, tak więc ty wszystko kontrolujesz. Jenny wydawało się to trochę trudne do zrozumienia, jednak doceniała sposób rozumowania centaurów i po prostu przyjęła jego wyjaśnienie. — To w takim razie nikt nie może opuścić snu, gdyż tego nie chce, natomiast może zostać z niego wyrzucony. Ale ponieważ nie możemy wprowadzić nikogo do opowieści, jeśli nie znajduje się on odpowiednio blisko, żeby słyszeć piosenkę, i jednocześnie nie zwraca na nią uwagi, to nie zadziała to na nikogo w momencie, gdy będzie nam to potrzebne. — Może zadziała. Grotesk został rozproszony w momencie, gdy ktoś zapytał go o drewno i wszedł do snu, zanim inny goblin go z niego wyrzucił. Tak więc jeśli będziesz śpiewać, to może uda ci się tak czy tak złapać gobliny w chwili, gdy nie będą zwracały uwagi. Jenny pomyślała, jak trudno bez przerwy nad czymś się koncentrować, nawet gdy było to coś ważnego. Jej myśli uciekały zawsze do innych wyobrażeń i czasami wpędzało ją to w nieliche kłopoty. W tym względzie gobliny nie zdawały się lepsze od żadnych innych istot. Tak więc może się uda. Ale jeśli zostaliby rozproszeni, to zostaliby również z pewnością wyrwani. Uwaga Groteska została rozproszona, potem przypomniano mu o normalnym świecie, tak więc jego obecność we śnie nie trwała długo. — Nie wydaje mi się, że śpiew zadziała dobrze, gdy będzie dużo goblinów — powiedziała. — Niektóre z nich będą zawsze uważne. Che skinął głową. — To prawda. Gdybyśmy tylko mogli to zrobić, kiedy śpią. Wtedy ci, którzy słyszeliby, że się oddalamy, weszliby do snu, a ci, którzy nic by nie słyszeli, po prostu spaliby dalej. — A dlaczego nie możemy tak zrobić? — zapytała z rosnącą nadzieją. — Dlatego, że nie uda nam się wydostać z tej chaty. Błoto ścian jest zbyt twarde, aby udało nam się je rozbić, a drzwi są zablokowane od zewnątrz. Jej nadzieja opadła i wylądowała z głuchym hukiem na podłodze. Miał rację. Musieli poczekać, żeby nadszedł goblin i otworzył drzwi, a wtedy będzie już najprawdopodobniej rano. Chwilę zastanawiali się. — Może kiedy nadejdzie jakiś goblin — zaproponował Che — zaczniesz śpiewać i wyprowadzisz mnie, ponieważ nie będę robił nic z własnej woli. Jeśli będziemy mieć szczęście, inni nie będą zwracać uwagi i uda nam się uciec, zanim cokolwiek zauważą. — Warto spróbować — powiedziała Jenny z powątpiewaniem, miała jednak żadnej lepszej propozycji. Zaśpiewała im do snu. Wiele się nauczyli i na razie uratowali się od nienawiści i ugotowania; jedyne, co im teraz pozostało do roboty, to spróbować odpocząć. Dźwięk odblokowywania drzwi obudził ich rankiem. Jenny starła z oczu sen, próbując się zorientować w sytuacji; gdzie była? Aż zbyt szybko jej się wszystko przypomniało: była w tarapatach. To był sam Grotesk. — Będziecie teraz jeść? — zapytał, machając przed nimi zimnym kawałkiem tego potwornego mięsa. — Śpiewaj! — powiedział Che. — O nie, nic z tego, ty uliczniku! — wykrzyknął wódz. Najwidoczniej sądził, że była chłopcem, a ona nie miała bynajmniej ochoty wyprowadzać go z błędu. Ale nie, poprzednio dziewuchą. A może po prostu nic go to nie obchodziło. — Zakneblujcie ją! Och! Jenny spróbowała śpiewać, ale tak trudno było jej zacząć. A szczególnie gdy gobliny zaczęły na nią nacierać i chwyciły ją. Zanim mogła cokolwiek zrobić, brudna szmata została zawinięta wokół jej twarzy, blokując jej usta. — Gdy zorientowałem się, że masz talent, wiedziałem, że to niebezpiecznie pozwolić ci żyć — powiedział Grotesk. — Tak więc albo teraz będziecie jeść, albo będziecie biegać. Centaur będzie jadł jako pierwszy. Jenny wiedziała, że Che nie tknie tego mięsa. Będą musieli się ścigać, a rezultat biegu się nie liczył, ponieważ gobliny tak czy tak ich ugotują. Nie mogła śpiewać, ale może przynajmniej będzie mogła nucić. Nie wiedziała, czy dzięki temu cokolwiek osiągnie, jednak z kneblem na ustach nie mogła uczynić nic więcej. Zanuciła, zaczynając cichutko, po chwili trochę głośniej. Wyobraziła sobie ładną scenę, z Księżniczką i kwiatami. Ona widziała ją, ale czy inni również? Grotesk rozejrzał się. — Co to jest? — zapytał. Niestety, to, co słyszał, nie było czymś, co mogłoby odwrócić jego uwagę; było to nucenie Jenny. Oznaczało to, że uważał i że był w pogotowiu. — Ha! — powiedział wódz.–elf próbuje śpiewać. No cóż, skończymy z tym! — Cofnął swoją ogromną sękatą pięść. Che pochylił się naprzód i wyjął znajdujący się w ustach Jenny knebel. Nagle zaczęła śpiewać — jednak Grotesk był na niej skoncentrowany, próbując ją uderzyć. Jenny kucnęła i pięść przeleciała ponad jej głową. Momentalnie pozostałe gobliny włączyły się, chwytając ją za ręce. Wyprostowały ją. — Trzymać ją — powiedział Grotesk ponuro. — Tym razem nie spudłuję — — Jenny wiedziała, że miał rację. Otwarła usta, desperacko próbując śpiewać, jednak jej gardło było tak napięte, że nie mogła wydać z siebie nawet krzyku. — Patrzcie! — zawołał goblin, patrząc w bok. — Nie przeszkadzaj mi teraz — mruknął wódz. — Poczekaj, aż trzepnę tego elfa w pysk. — Ale ona jest… — powiedział goblin zaskoczony. Teraz patrzyli również i inni, a ich twarze wyrażały podobne zaskoczenie. — Powiedziałem ci… — warknął Grotesk, w końcu odwracając się we wskazanym kierunku. Jenny skorzystała z tego. Zmusiła się do wyciśnięcia powietrza z gardła i zaczęła śpiewać. Jeśli zdołałaby złapać gobliny w chwili, gdy ich uwaga była rozproszona, może udałoby się jej i Che uciec. Wiedziała, że była to ich ostatnia szansa. 7. NADZIEJE NADY Obie dziewczyny chwyciły się za ręce i wstąpiły w wielki otwór ogromnej tykwy. Nada szła jako pierwsza, jako że już wcześniej była w tykwie. Elektra właściwie też, ale to nie było to samo; Elektra przespała te wszystkie setki lat. Sama myśl o tym, ile Elektra miała lat, jeśli mierzyć jej wiek od chwili urodzin, przerażała Nadę. Tak więc na ogół starała się o tym nie myśleć; przyjmowała Elektrę taką, jaka ona w tej chwili była, to znaczy jako prawie osiemnastoletnią, lecz wyglądającą na piętnaście lat dziewczynę. Z wyglądu była doskonałą kandydatką dla księcia Dolpha, który naprawdę miał piętnaście lat i szło mu na szesnasty. Szkoda tylko, że nie miała tego, co takiego nastolatka mogłoby podniecać, na przykład pełnego torsu czy też twarzy wolnej od piegów. Elektra była dobrą dziewczyną, jednak bez względu na to, w jakim mężczyźni są wieku, bardziej interesuje ich wygląd zewnętrzny niż charakter. Może gdyby Nada popracowała nad Elektra, żeby trochę ją uatrakcyjnić… Tok jej myśli został przerwany przez scenę odgrywającą się wewnątrz tykwy. Znajdowały się w środku wioski — nie, miasteczka — nie, miasta roślin. Rośliny krzątały się na ulicach i wchodziły po schodach budynków, podczas gdy zwierzęta i ludzie stali w gazonach jako dekoracja. — Miasto Roślin — powiedziała Elektra, puszczając rękę Nady, ponieważ były już bezpiecznie w tym samym śnie. — Co za zabawa! Nada zazdrościła Elektrze tego, że potrafiła cieszyć się najdziwniejszymi rzeczami. Nada wolałaby raczej wrócić na Zamek Roogna i zagłębić się w jakimś romansie z zamkowej biblioteki. Jeden z duchów pokazał tę część biblioteki zombi Zone, a ta z kolei powiedziała o niej Nadzie, jako że obydwie lubowały się w takich książkach. Romans był zawsze podniecający i piękny; mężczyźni byli przystojni, silni i starsi od kobiet. Elektrę natomiast czytanie zupełnie nie interesowało; spędzała czas na dworze, zawsze czymś zajęta, poznając nowych przyjaciół i ciągle mając ręce pełne niewinnych zajęć. Częściowo było tak dlatego, że nie była księżniczką, tak więc nie musiała trzymać się ustalonych dla księżniczek norm. Mogła nosić dżinsy, mysie ogonki, bawić się w berka z potworem z fosy, bez stosownej gracji galopować poprzez sad na Oślim Centaurze, używać potocznych wyrażeń i nigdy nie mieć z tego powodu jakichkolwiek kłopotów. Mogła tarzać się w brudzie i piec placki z błota. Nada musiała udawać, że jej takie dziecinady nie interesują, ale jeśli miałaby kiedykolwiek jakieś sekretne miejsce, w którym mogłaby robić, co tylko by chciała, i nikt by tego nie widział, to też by piekła placki z błota. Jednak najważniejsze było, że Elektra nie musiała stale uważać, żeby ktoś nie zobaczył jej majtek; w dżinsach nie było tego ryzyka, a poza tym i tak nikogo one nie interesowały. Miała takie beztroskie życie dzięki temu, czym nie była, poza jednym wyjątkiem: w przyszłym tygodniu umrze, jeśli nie otrzyma tego, co Nada chętnie by jej oddała: małżeństwa z księciem Dolphem. Nikt nigdy nie domyśliłby się tragedii Elektry, patrząc na nią lub obserwując jej ciągłe zajęcie; jej nieszczęście było jednak stale obeChe i z każdym dniem zbliżało się coraz bardziej. Nada żałowała, że nie miała dość odwagi na zerwanie swych zaręczyn z Dolphem, gdy nadarzyła się okazja, aby zrobić to bez narażania jej ludu na szwank. Jednak wtedy nie zdawała sobie sprawy, że Elektra ma określony limit czasowy. Sądziła, że w końcu stanie się coś, co sprawę rozwiąże. Teraz wiedziała, że nie było na to szansy. Dolph będzie musiał z nich dwóch wybrać i żadna z nich nie miała na to wpływu. Gdyby tylko był jakiś sposób wpłynięcia na jego wybór! Aby wyjąć mu go z rąk. Jednak wydawało się to niemożliwe, gdy obydwie były przy życiu. Gdy obydwie były przy życiu. Nagle Nada wpadła na pomysł. — Tam jest ciasteczko! — wykrzyknęła Elektra z entuzjazmem. Robiła to, co należało do Nady, rozglądała się w poszukiwaniu właściwej drogi. — Widzisz, tam za tym baranem o zielonym grzbiecie. Nada spojrzała. Rzeczywiście, stał tam w kwietniku duży baran z zieloną wełną na grzbiecie, a obok niego znajdował się znak z wymalowanym na nim wizerunkiem ciastka w czekoladzie. Było jeszcze coś: Nada nie odważyłaby się zjeść takiego ciastka, ponieważ było ono tuczące, podczas gdy Elektra mogła jeść wszystko, na co miała ochotę, i pozostawała wspaniale szczupła. W konsekwencji Elektra czerpała dużo więcej przyjemności z jedzenia niż Nada. Posuwały się ulicą w kierunku barana. Jak dotąd wszystko zdawało się iść gładko; nie było jakiegokolwiek zagrożenia i nie ukazywały im się żadne przerażające widoki. Nada jednak była nieufna; królestwo hipnotykwy zazwyczaj nie pozwalało obcym przez siebie przejechać, nie próbując w jakiś sposób ich złapać. Coś nieprzyjemnego, a przynajmniej osobliwego, musiało się w pewnym momencie zdarzyć. Zdenerwowana Nada obejrzała się na barana, gdy obok niego przelatywały, obawiając się, że ten zachowa się jak jego kuzyn taran–baran* i ich zaatakuje. Jednak scena pozostała spokojna. Nic się nie zmieniło. Poza jednym… Poza tym, że znak z ciasteczkiem zniknął. Czy to była ścieżka jednokierunkowa? Jeśli tak, to lepiej żeby z niej nie zbaczały, bo jeśli raz się zgubią, to nie uda się im na nią wrócić. Rośliny je ignorowały, może przez grzeczność albo po prostu dlatego, że rośliny zwykle nie lepiej zauważają poruszających się ludzi, aniżeli ludzie zauważają rośliny. Po prostu ludzie byli. Po pewnym czasie dotarły do skrzyżowania, gdzie wisiało coś z trzema okrągłymi okienkami. Górne okienko zdawało się czerwone, dolne zielone, a środkowe żółte. Gdy do nich dotarły, w czerwonym okienku nagle rozjaśniła się róża. — Czy wiesz, co to oznacza? — zapytała ciekawie Elektra. — Nie mam pojęcia — odparła Nada. — Wydaje mi się, że wiem. Gdy pojechaliśmy z Greyem i Ivy do Mundanii, tam nad drogami wisiały podobne skrzynki. Zawsze zaczynały palić się na czerwono, gdy ktokolwiek się do nich zbliżył, i oznaczało to, że wszyscy musieli się zatrzymać. Po chwili zaczynały palić się na zielono i wtedy można było jechać dalej. Może to też tak działa. — A co się stanie, jeśli pojedziemy dalej, gdy światło jest czerwone? — zapytała Nada. — Nie wiem. Chyba coś strasznego, dlatego że zawsze zatrzymywaliśmy się i przeklinaliśmy czerwone światło. Nada zastanowiła się chwilę i zdecydowała, że lepiej było nie ryzykować. Miała nadzieję, że nic się nie stanie, jeśli nie będzie bluzgać; to była kolejna z rzeczy, które nie przystoją księżniczce. Po minucie róża zbladła i zapaliła się jasnozielona limona. Nada była gotowa lecieć dalej, jednak Elektra ją zatrzymała. — Nie widziałyśmy żadnego ciastka — wyjaśniła. — Zastanawiam się… Oczywiście po chwili rozjaśniło się żółte okienko i w nim ukazało się duże ciastko waniliowe. Popędziły dalej, zanim ciastko zmieniło zdanie. Nada odwróciła się, podczas gdy Elektra zapalczywie parła naprzód, ponieważ pewna myśl penetrowała jeden z zakątków jej gadziego umysłu. Była pewna, że gdy żółte światło zapali się po raz kolejny, to nie będzie w nim waniliowego ciastka, tylko cytryna. Znak zniknął. To była ścieżka jednokierunkowa albo przynajmniej ścieżka jednorazowego użytku. W momencie gdy znak został zużyty, znikał. Teraz znajdowały się na spiralnie wijącej się drodze, której jakimś sposobem Nada dotąd nie zauważyła. Zapadała się, gdy po niej szły, miało się wrażenie, że była trochę bagnista. Ale nie było żadnej innej drogi. Tak więc szły nią dalej, cały czas zapadając się. — To jest bagno korkociągowe! — wykrzyknęła Elektra, dobiegając do niej. Najwidoczniej bardzo jej się to zapadanie podobało. Droga ta zdawała się nie mieć końca. Królewskie pantofle Nady były potwornie zabrudzone. — Już mam tego dosyć — powiedziała w końcu,. — Zmieniam się. Rozejrzała się wokół, aby upewnić się, że nikt nie patrzył, szybko rozebrała się i podała rzeczy Elektrze. Byłoby straszne, gdyby jakikolwiek mężczyzna ujrzał choćby kawałek jej książęcych majtek, ale Elektra będzie broniła ich do ostatka sił. Nada przyjęła swoją normalną postać: węża o ludzkiej głowie. Teraz mogła bez problemu ślizgać się przez błoto. — Widziałem! Widziałem! — krzyknął ktoś tuż za nimi. Był to mężczyzna w niesamowitym płaszczu, z jego głowy sterczały włosy. — Widziałem twoje maj… Nada zmieniła się w pełnego węża, odrzuciła w tył głowę i zaatakowała strasznego mężczyznę. Jej zęby przeszyły go na wylot. Ale siłą rozpędu przeleciała ponad krawędzią spiralnie wijącego się bagna i zaczęła spadać. — Nada! — krzyknęła Elektra, próbując złapać Nade za ogon. Zbyt duża część ciała Nady była jednakże już poza krawędzią i gdy Nada zaczęła spadać, pociągnęła za sobą Elektrę. — Nie powinnaś była tego zrobić. — Nada zganiła ją, powracając do swej naturalnej postaci. — Teraz obydwie spadamy i nie wiadomo, jakie przerażające rzeczy nas tam czekają. — Ale przecież nie mogłam temu strachowi na wróble pozwolić ci tego zrobić! — zaprotestowała Elektra. — Zwłaszcza że jestem pewna, iż nie widział twoich majtek. Cały czas stałam odwrócona w tę stronę i nie było go tam do czasu, gdy się odezwał. — To pocieszające — powiedziała Nada. — Ale chciałam przez to powiedzieć, że gdyby coś mi się stało, to Dolph musiałby ożenić się z tobą. Ale na nic się nie zda, jeśli obydwie… — To straszne! — obruszyła się Elektra. — Nie chcę, żebyś umarła zamiast mnie! — Słuchaj, nie możemy obydwie wyjść za niego, a ja nawet nie chcę — powiedziała Nada rozsądnie. — Ale on musi dokonać wyboru, a dla nas korzystniejszym byłoby dokonać wyboru za niego. — Ale przecież jesteśmy przyjaciółkami! Nie mogłabym nawet myśleć o… — Twoja dobroć będzie cię najprawdopodobniej kosztowała życie, a mnie moje szczęście — odrzekła Nada. — Nadszedł czas na podjęcie konkretnych kroków. Musimy jedną z nas wyeliminować i właśnie w tej chwili miałyśmy idealną możliwość. Jednak teraz najprawdopodobniej wyeliminowałyśmy się obydwie, i to też nie jest dobrze. — Może masz rację — przytaknęła Elektra, przygryzając wargę w sposób, w jaki nie wolno było tego robić księżniczkom. — Sądzę, że po prostu nie myślałam. Ale, Nada, po prostu musiałam spróbować cię uratować! — Ja zrobiłabym dla ciebie to samo — wyznała Nada. — Ale najwyższy czas, żebyśmy zmądrzały. Ciągle jeszcze spadały, jednak Nadzie wydawało się, że prędkość opadania zmniejszyła się. Pamiętała, że były nadal w hipnotykwie, gdzie nie wszystko było dokładnie tym, na co wyglądało. Czy było możliwe, że nie rozbiją się na dole na kawałki? Elektra spojrzała w dół. — Tam jest rzeka! — powiedziała z powracającym entuzjazmem. — Bardzo ładna rzeka. Nada spojrzała również. Rzeczywiście dojrzała tam mieniąca się w słońcu rzekę. W tej chwili Nada nie była specjalnie ciekawa, jak to możliwe, że tam daleko pod ścieżką korkociągowego bagna widać było promienie słoneczne; rzeka była piękna niczym kryształ z wieloma doskonale wyciętymi fasetami. — To prawda. Nadal zwalniały i wreszcie wylądowały na brzegu rzeki. Teraz kryształy rzeki były wielkie i błyszczące i wypuszczały w wielu kierunkach prześliczne ukośne refleksy światła. — Jaka piękna Kryształowa Rzeka! — westchnęła Elektra. — Ale teraz zeszłyśmy ze ścieżki ciasteczkowej — przypomniała Nada, która myślała praktycznie. — Będziemy musiały ją odnaleźć, ponieważ nie chcemy na zawsze być zgubione w tykwie, bez względu na to, jak tu jest pięknie. — Tak, oczywiście — zgodziła się Elektra ze wstydem. — Ale jestem pewna, że korkociąg musi być gdzieś tutaj. Rozejrzały się, lecz nigdzie nie było widać ścieżki korkociągowego bagna. Najwidoczniej spadły poza nią i zgubiły się. — Po prostu będziemy musiały szukać znaku z ciasteczkiem — zdecydowała Nada. — Ty idź w górę rzeki, a ja pójdę w dół. To podwoi nasze szansę znalezienia właściwej drogi. — Ale nie powinnyśmy się rozdzielać! — oburzyła się Elektra. — Możemy nigdy więcej się nie odnaleźć! — A jeśli tylko jedna z nas opuści tykwę, to co wtedy? — zapytała Nada po cichu. — Ale… — zaczęła Elektra wzburzona. Wreszcie zrozumiała. — Chcesz powiedzieć…? — Chcę powiedzieć, że jest to jeden ze sposobów rozwiązania naszego dylematu, bez dawania żadnej z nas forów. — Och, Nada, nie podoba mi się ten sposób! — wykrzyknęła Elektra. — Umówmy się — powiedziała Nada twardo. — Którakolwiek z nas jako pierwsza odnajdzie drogę ciasteczkową, pójdzie nią prosto przed siebie, aby nie tracić czasu potrzebnego na uratowanie centaura Che. Ta, która jej nie znajdzie, może cofnąć się i pójść śladami drugiej. — A jeśli obydwu nam się uda, to która z nas wyjdzie za Dolpha? — Ta, którą on wybierze, oczywiście. Elektra wyglądała na zmieszaną. Najwidoczniej podejrzewała, co Nada zamierzała zrobić, jednak nie chciała jej otwarcie o to oskarżyć. — Tak przypuszczam. — Bardzo dobrze, wobec tego podjęłyśmy decyzję — powiedziała Nada pełnym animuszu głosem. Popełzła w dół rzeki. Zakazała przyjaciółce odwracać się, aby mieć pewność, że Elektra zrobi, co do niej należy i przeszuka górę rzeki. Miała nadzieję, że to właśnie Elektra znajdzie drogę ciasteczkową. Wtedy mogłaby nią pójść, opuścić tykwę i sama dokończyć ich misję. Znaki oznaczające drogę znikną, tak więc Nada nie będzie mogła iść jej śladem. Elektra wyjdzie za mąż za Dolpha, będzie żyła i będzie szczęśliwa. Dolph też będzie szczęśliwy, ponieważ jeśli raz zwróci uwagę na Elektrę — coś, czego jeszcze nigdy nie zrobił — to odkryje, że była ona dla niego dużo lepszą kandydatką aniżeli Nada. Była mu bliższa wiekiem, co bardzo się liczyło, a wyglądała na jeszcze młodszą, co liczyło się jeszcze bardziej. Dzieliła jego młodzieńczy zapal. Uwielbiała jeść i nigdy nie mogła powstrzymać się od śmiechu, gdy ktoś zagrał na śmierdzącym rogu, z którego wydobywał się strasznie cuchnący hałas. Czegoś takiego nie wolno było robić księżniczce, natomiast Księciu i zwykłej dziewczynie tak. Co jednak najważniejsze, Elektra żyła po to, aby uprzyjemnić życie Dolphowi, a była to zaleta, którą mężczyzna doceni w każdej kobiecie, jeśli tylko zwróci na nią uwagę. Tak więc Dolph byłby szczęśliwszy z Elektra i wszyscy poza nim wiedzieli o tym. Po prostu musiał znaleźć się w sytuacji, w której zdałby sobie z tego sprawę. Rzeka Kryształowa wiła się pięknie aż do dziwnego morza. Było ono czerwone i zdawało się jęczeć. No, nie całkiem jęczeć, dźwięk ten brzmiał raczej jak ciągłe powtarzanie słowa „wina”. Zatrzymała się na plaży, która miała kształt dużego U. Właściwie zamiast piasku było po niej porozrzucanych wiele małych metalowych U. Było to coś takiego, co centaury przybijają do swoich kopyt, aby zabezpieczyć je przed ścieraniem. Nazywają je końskimi butami albo podkowami, ponieważ najwidoczniej konie mogły również ich używać. Cała plaża była zrobiona ze zmniejszających się podków! Do jakiego złego snu miało to być tło? Weszła do wody, zaciekawiona jej kolorem. Rozejrzała się wokół, nie zauważyła żadnego człowieka i przybrała swoją ludzką postać. Pochyliła się, aby zaczerpnąć na rękę trochę wody. Zobaczyła oczy, które patrzyły na nią spod powierzchni. Och! Czy był tam ktoś, kto próbował szpiegować jej ludzką nagość? Nie była to muszla z oczami*. Oczywiście muszla morska. Sięgnęła do wody, chwyciła krawędź muszli, odwróciła ją i zaczerpnęła odrobinę skamlącej czerwonej wody. Podniosła ją do ust i spróbowała. Nie było wątpliwości, że był to aromatyzowany napój alkoholowy. Czerwone wino. Niewątpliwie kolejny rekwizyt do złego snu. No cóż, nie było ono Nadzie potrzebne. Szła dalej plażą, z dala od Rzeki Kryształowej, żałując, że nie miała przy sobie ubrania. Zupełnie o tym zapomniała, rozdzielając się z Elektra, a teraz nie mogła wrócić się, aby odebrać swe rzeczy od przyjaciółki. Jakoś będzie musiała sobie poradzić. A może nie miało to znaczenia, ponieważ prawdopodobnie nie wróci już do normalnego Xanth. To było właśnie sedno pomysłu Nady, nie odnajdzie drogi prowadzącej z tykwy, Elektra będzie musiała wyjść za mąż za Dolpha i będzie żyła z nim długo i szczęśliwie. Nada nie mogła wprost wycofać się ze swoich zaręczyn, ale gdyby się tutaj zgubiła, to nie musiałaby tego robić. Może znajdzie pracę w Królestwie Snów, tak jak udało się to przed trzema laty Olbrzymowi Girardowi. Ivy opowiedziała jej oczywiście o wszystkim: jak odnaleźli rzekę krwi i szli nią aż do jej źródła, którym była rana giganta, jak pomogli mu wyzdrowieć i odnaleźć jego prawdziwą miłość–olbrzymkę Ginę. Girard był jednym z niewidzialnych olbrzymów, lecz teraz był widzialny i pracował w tykwie. Tak więc istniał precedens i Nada była gotowa pracować tutaj, jeśli Nocny Ogier miałby dla niej zajęcie. I nagle zobaczyła ciastko. Był to wspaniale wyglądający pączek, taki, który strasznie uwielbiały księżniczki, pomimo że zwykle pączki sprawiały, że trzeba było je odchorować. Ivy mówiła, że uwielbiała je jako mała dziewczynka i jeszcze teraz od czasu do czasu pąsowiała z ochoty, aby jednego zjeść. W końcu ile można się spodziewać od księżniczki? Były pewne granice. Nada wiedziała, że jej plan spełzał na niczym. Sądziła, że droga ciasteczkowa będzie w górze rzeki, a nie w jej dole, ponieważ spadły tutaj w dół. Teraz zdała sobie sprawę, że droga ciasteczkowa mogła wieść, dokąd tylko chciała, nawet w dół — i tak właśnie było. Tak więc ona ją odnalazła, a nie Elektra. Jej książęca ofiara na nic się zdała. Co miała teraz zrobić? Nadal wiedziała, że Elektra była tą, która powinna poślubić Dolpha, ale nigdy do tego nie dojdzie, jeśli Elektra nie znajdzie wyjścia z tykwy. Z pewnością Nada nie chciała zostawić tutaj przyjaciółki, ponieważ wtedy nie będzie ona miała nawet szansy wyjść za Dolpha i umrze w ciągu tygodnia. Nada zastanowiła się, rozważyła i pomyślała, zmieniając do każdej z tych czynności postać, i w końcu doszła do wniosku, że była możliwość rozwiązania tego problemu. Jedyne, co musiała zrobić, to unikać znaku drogi ciasteczkowej, żeby nie zniknął, i ukrywać się. Po pewnym czasie Elektra, nie znalazłszy żadnych ciastek w górze rzeki, uda się w dół i znajdzie znaki. Dojdzie do wniosku, że Nada już poszła drogą ciasteczkową, ponieważ Elektra nie wiedziała, że była to droga jednorazowego użytku. Pójdzie wzdłuż znaków i plan się powiedzie. Nada odsunęła się od ciastka, mając nadzieję, że ono nie zniknie. Miała rację: pozostało w tym samym miejscu, ponieważ nie przeszła obok niego. Zamieniła się w węża i wpełzła w krzaki. Gdy była już dobrze ukryta, nie wydawała jakichkolwiek dźwięków. Postanowiła stać na straży, aby mieć pewność, że Elektra nadejdzie. Jeśli nie pojawiłaby się, Nada będzie musiała jej poszukać, ponieważ przynajmniej jedna z nich będzie musiała wydostać się z tykwy. W końcu trzeba było uratować centaura Che. Teraz, gdy jej pomysł został poprawiony, Nada zaczęła mieć wątpliwości. Jak biedna Elektra da sobie radę z wyzwoleniem Che od tych nikczemnych goblinów? Mogła porazić jednego prądem, lecz tam, gdzie był jeden goblin, było ich dwadzieścia. Czyż Nada nie wiedziała tego z nie kończącej się wojny, którą toczy jej ojciec przeciwko naruszającym ich terytorium goblinom z góry Zjetmus!? Po prostu opuściła Electrę i to spowodowało, że czuła się coraz bardziej winna. Była to jednak jedyna szansa, aby zrobić to, co było słuszne dla Elektry i Dolpha, tak więc jakoś musiała wytrwać. Czekała zatem w ciszy. Poniewczasie nadeszła Elektra. Nie odnalazła szlaku ciasteczkowego, próbowała więc dogonić Nade, która najprawdopodobniej odnalazła właściwą drogę. Nada obserwowała Elektrę, gdy dziewczyna przebiegała obok niej. Jej jasnobrązowe warkocze podskakiwały, a piegi zdawały się zeskakiwać jej z twarzy. Miała tyle radości życia bez względu na to, co akurat robiła. Byłaby tak dobra dla Dolpha, który zupełnie nic nie rozumiał, czym było życie. Nagle Nada poczuła płynącą po policzku łzę. Było to dziwne, ponieważ o ile dobrze wiedziała, węże nie płaczą. Teraz po raz ostatni widziała Elektrę. Nienawidziła tego, co robiła swojej przyjaciółce, chociaż wiedziała, że było to dla niej najlepsze. Elektra nigdy by nie zrozumiała, co się stało, i byłaby zła, że Nada wykorzystała sytuację i zaaranżowała jej ślub z Dolphem. Elektra była bardzo słodka w takich sprawach. Nada wiedziała jednak, że Elektra będzie walczyć do upadłego, aby wyzwolić Che bez jakiejkolwiek pomocy, i myśl o tym była prawie tak samo nie do zniesienia, jak dobra była myśl o małżeństwie przyjaciółki z Dolphem. Uczucia Nady były tak pomieszane, że zaczęły przypominać pozwijane spaghetti. Widziała, jak Elektra znalazła ciastko. — Znalazła je! — zawołała uszczęśliwiona dziewczyna. Jedną z cech Elektry był sposób, w jaki odbierała świat: cieszyła się nie ze względu na siebie, lecz na Nade. Była najlepszą przyjaciółką, jaką dziewczyna może sobie wymarzyć. Wtem Elektra zatrzymała się. — Może nie powinnam iść tym szlakiem — zawahała się. — Tak czy tak nie wygląda na to, żebym miała jakąkolwiek przyszłość. O nie! Elektra miała takie same myśli jak Nada! Sądziła, że Nada opuściła tykwę, i sama chciała w niej pozostać, żeby w ten sposób rozwiązać problem ich zaręczyn. A przecież nie o to chodziło! — Ale przecież będzie potrzebowała mojej pomocy, żeby poradzić sobie z tymi goblinami — zadecydowała Elektra i przebiegła obok ciastka, które dokładnie w tym samym momencie zniknęło. Nada rozluźniła się, ale jakoś nie poczuła się dużo lepiej. Elektra zdecydowała się iść dalej, aby pomóc Nadzie w walce z goblinami. Nada też pomyślała o tym, żeby pomóc Elektrze, jednak zdecydowała, że tego nie zrobi. Wskazywało to, o ile mniej była uczuciowa. Poczuła się strasznie. Popełzła dalej, śledząc dziewczynę, zanim tak zniknęła jej z oczu. Jednak zanim dotarła do miejsca, w którym znajdowało się ciastko, Elektry nie było już widać. Poruszała się tak szybko dzięki swemu szczupłemu zdrowemu ciału! Nikt nigdy nie złapałby Elektry ociężale siedzącej na kanapie i zajadającej winogrona; jadłaby je, biegając po zamku. Nada próbowała zgadnąć, w którą stronę Elektra się udała, jednak na nic się to zdało; wszystkie kierunki zdawały się tak samo nieprawdopodobne. Tak więc zarzuciła to tak jak złą pracę. Będzie się czuła winna bez względu na to, co zrobi, albo za to, że nie umożliwiła Elektrze wyjście za mąż za Dolpha, albo za to, że opuściła ją w walce przeciwko goblinom. Albo i za to, i za to. Odwróciła się i popełzła w stronę Rzeki Kryształowej. Weszła prosto w nią, nie bacząc na to, czy była płynna czy twarda. W końcu węże umieją pływać. Okazało się, że rzeka była czymś pośrednim; kryształy podskakiwały, gdy ich dotykała, pływając po powierzchni wody. W dotyku były zimne. Tak naprawdę były to kryształki lodu. Ruszyła więc naprzód tak szybko, jak tylko mogła. Jej wężowe ciało nie posiadało bowiem mechanizmu umożliwiającego utrzymanie ciepła, tak więc będzie je powoli tracić, dopóki nie zamarznie, jeśli w miarę szybko nie wydostanie się z nich. Dotarła do odległego brzegu. Nie było na nim podków, tylko ludzkie buty wszelkich rozmiarów i rodzajów, a ich języki wszystko wokół oblizywały. Najprawdopodobniej tutaj właśnie centaury zbierały materiały do swojej zabawy w ludzkie buty. Jednak Nada nadal nie rozumiała, w jaki sposób takie rekwizyty mogły służyć do tworzenia złych snów. Nadal nie rozumiała bardzo wielu rzeczy na temat snów. Będzie musiała się wszystkiego nauczyć, jeśli ma tutaj pracować. Najpierw będzie musiała znaleźć Nocnego Ogiera i poprosić go o pracę w Królestwie Snów. Nie spodziewała się, aby sprowadzanie na ludzi nieszczęśliwych snów mogło jej sprawiać przyjemność, ale miała nadzieję, że jakoś przez to przebrnie. Ale gdzie mogła znaleźć Ogiera? Przed sobą zobaczyła miasto. Zdawało się mieć formę krzyża. Może będzie tam jakaś mara nocna albo ktoś inny, kogo mogłaby zapytać. Przyjęła swoją normalną postać, która była najwygodniejsza w podróży i do prowadzenia rozmowy. Na nic by się jej nie zdało zamienić się w człowieka, ponieważ można było wziąć ją za nimfę, jako że nie miała na sobie ubrania, a poza tym księżniczka nie powinna chodzić nago. Gdy była młodsza, zwykła była biegać nago, jednak lata spędzone w Zamku Roogna wpłynęły na nią w ludzki sposób, szczególnie jeśli chodzi o majtki. Tak więc jej naturalna postać była najlepsza, chyba że ktoś powiedziałby jej, że jest inaczej. Gdy podpełzła bliżej, zauważyła, że budynki w mieście miały również kształt krzyża. Ich drzwi, okna i kominy były również krzyżami. Zastanawiała się, czy nie było to przypadkiem miejsce dla krzyżówek. Może mieszkali tutaj wszyscy aktorzy–krzyżówki i byli oni wykorzystywani w filmach, których tematem było zło i podłość. Miała nadzieję, że nie spotka żadnego z nich! Poczuła wspaniały zapach: przechodziła obok grządki gorącego ciasta drożdżowego z ogromnym krzyżem. Wiedziała jednak, że gdyby próbowała zjeść kawałek, to spaliłoby ono ze złości jej usta albo spróbowałoby zdeformować tylną część jej ciała. Skrzyżowania miały również formę krzyża. Nada zdecydowała pełznąć prosto przed siebie i zapytać o informacje w jakimś innym miejscu. Dotarła do głównego skrzyżowania w centrum miasta i nagle ktoś zaczął zbliżać się do niej z drugiej strony. Nada syknęła i odwróciła głowę w obawie, co mieszkaniec Krzyżowego Miasta miał zamiar zrobić. — Nada! — zawołał ten ktoś z radością. — Elektra! — krzyknęła Nada, od razu ją rozpoznając. Elektra podbiegła do niej i zarzuciła jej ręce na szyję, nie zwracając uwagi ani na jej postać, ani na brud uliczny. — Och, tak się cieszę, że wreszcie cię dogoniłam! — zawołała. — Bałam się, czy ci się przypadkiem coś nie stało! Nada otwarła usta, ale przez moment nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Elektra nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co Nada zrobiła! Jej niewinność i dobre serce uniemożliwiały jej podejrzewanie przyjaciół. Nada poczuła wstyd. — Jesteś taką porządną dziewczyną! — powiedziała, znowu roniąc łzy. — Nie, nie jestem! Omal że za tobą nie poszłam, dlatego że… — Nie szłaś moim śladem — powiedziała Nada, chcąc wyrzucić z siebie stojące między nimi kłamstwo. — Nie poszłam szlakiem ciasteczkowym. Tylko dzięki zbiegowi okoliczności spotkałyśmy się tutaj. — Jednak mówiąc to, zdała sobie sprawę, że nie mogło tak być. Było to Krzyżowe Miasto, gdzie krzyżowały się wszystkie drogi, ich również. — Ale… —jęknęła Elektra, a jej oczy zaokrągliły się. — Opuściłam cię, Lektra. Zostawiłam cię, abyś sama walczyła z goblinami. Przepraszam. — Nada prawie nic nie widziała, bo łzy skruchy zalewały jej oczy. — Dlatego że chciałaś, abym tylko ja opuściła tykwę i mogła wyjść za mąż za Dolpha — powiedziała Elektra. — Tak, to też — wyznała Nada. Elektra uścisnęła ją, trzymając ją wokół jej wężowej szyi. — Och, Nada, jakże mogłabym wyjść za Dolpha, wiedząc, że ty jesteś zgubiona? Byłaś tak wspaniałomyślna, jednak ja nie jestem tego warta, naprawdę nie jestem! To nie jest właściwy sposób! — To nie jest właściwy sposób — zgodziła się Nada z ulgą. — Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz! Nie mogła nic na to poradzić. — Obiecuję. — A po chwili: — Ale ty jesteś tego warta, Lektra. Elektra przyjęła to jako swego rodzaju komplement. — To teraz możemy razem pójść śladem tych goblinów — powiedziała ochoczo, a jej dobry nastrój powrócił, jak gdyby nic go nie przyćmiło. — I jeśli coś się którejkolwiek z nas stanie, to… Nada skinęła głową. Słodka, niewinna Elektra rozumiała straszną rzeczywistość. Może los pomoże im uczciwie rozwiązać ich problem. Gobliny były nikczemnymi istotami i tylko ogr mógł sobie pozwolić na stoczenie z nimi równorzędnej walki. Było tak częściowo dlatego, że ogry były niezmiernie głupie. Wróciły na szlak. Znaki ciasteczkowe zaprowadziły ich do wielkiej ściany i do znajdującej się w niej alkowy. Gdy weszły do niej, nagle znalazły się nad inną rzeką, na której brzegach rosły ciastka. — A skąd będziemy wiedzieć, dokąd teraz iść? — zapytała Elektra w konsternacji. — Jest ich tutaj tak dużo! Nada była równie zaskoczona. Odwróciła się, aby sprawdzić, czy było za nią jeszcze ostatnie znikające ciastko, na wypadek gdyby miało miejsce jakieś nieporozumienie. Jednak nie dostrzegła nic poza otworem ogromnej tykwy. W sam raz oderwała od niej wzrok, zanim tykwa zdążyła ją złapać. I nagle zrozumiała. — Lektra! Jesteśmy poza tykwą! To jest Rzeka Ciasteczkowa, ta prawdziwa! — Och! — zawołała Elektra podniecona. — To teraz możemy uratować Che! — Najpierw musimy go znaleźć — przypomniała jej Nada. — I uważać na gobliny. Lepiej będzie, jeśli my zaskoczymy je, aniżeli jeśli one zaskoczą nas. Elektra nagle spoważniała. — To prawda, mogę porazić prądem tylko jednego. Będą nam potrzebne twoje szczęki. — Mogę gryźć tylko po jednym. Najlepiej będzie, jeśli najpierw je odnajdziemy i dmuchniemy w gwizdek, aby zwołać innych. — Ale czy gobliny też nie usłyszą gwizdka? — Och! Zupełnie o tym zapomniałam! Nie możemy ostrzec goblinów, bo od razu wrzucą go do kotła. — Może lepiej iskrowe jagody — powiedziała Elektra. — Jest teraz całkiem ciemno, to będą dobrze widoczne. Jeśli gobliny nie będą wiedziały, co to jest… — Tak, możemy spróbować. To lepiej teraz ruszajmy w drogę, bo jest jasne, że tutaj Che nie ma. Najprawdopodobniej gobliny zabrały go do swojego obozu. — Czy w swojej wężowej formie jesteś w stanie wywęszyć ślady? — Powinno mi się udać. — Nada zamieniła się w pełnego węża i dotykała wszystkiego wokół językiem. Momentalnie wyczuła zapach Che, ale oprócz niego również zapach wielu goblinów i czegoś jeszcze. Pachniało to trochę jak elf, jednak odrobinę inaczej. Nie sądziła, żeby kiedykolwiek wąchała taką istotę. Przyjęła postać Naga. — Czy jest tu gdzieś w pobliżu wiąz elfów? — zapytała. — Przypuszczam, że tak, ponieważ nie wiemy dokładnie, gdzie się znajdujemy. Ale przecież elfy nie porwałyby centaura! — powiedziała Elektra. — Czuję zapach jakby jednego elfa — wyjaśniła Nada. — Nie czuję jednak zapachu wiązu. Jest prawie tak, jakby ten elf nie pochodził od żadnego wiązu. — Ale przecież to niemożliwe! Wszystkie elfy żyją w wiązach i strasznie słabną, jeśli za bardzo się od nich oddalą. Jeśli jeden się oddali, to jego towarzysze przyniosą go z powrotem; elfy nie opuszczają swoich kompanów. — Tak. Właśnie dlatego to jest takie dziwne. Dziwny zapach elfa i żadnego zapachu wiązu. Na pewno coś źle zrozumiałam. — Nada na powrót zamieniła się w węża i szukała dalej. Po pewnym czasie pełzła po szlaku goblinów. Te złe ludziki nawet nie starały się go ukryć; po prostu wybrały jeden ze swoich szlaków i poszły nim. Zapachy centaura i dziwnego elfa były nadal obeChe, i to w bardzo niewielkiej od siebie odległości; było prawie tak, jak gdyby obydwoje byli pojmani. Nagle Elektra dotknęła ręką jej grzbietu. — Widzę coś — szepnęła. Nada uniosła głowę i rozejrzała się. Dotychczas trzymała głowę nisko przy ziemi, tropiąc ślady. Na uboczu widoczne było słabe światełko. Przyjęła ludzką głowę. — To musi być obóz goblinów! Spróbujemy się podkraść. Zaczęły po cichu posuwać się naprzód. Dla Nady w postaci węża nie było to żadnym problemem, natomiast Elektra, będąc człowiekiem, poruszała się bardzo powoli. Dotarły do krawędzi niewielkiej polanki. Znajdowały się na niej cztery gobliny siedzące przy dogasającym ognisku. Obok ogniska ta; niewielki namiot. Nada zdała sobie sprawę, że związany Che z pewnością był w nim uwięziony. Czy uda jej się cichutko podpełznąć od tyłu i rozwiązać Che bez alarmowania goblinów? Gra zdawała się warta świeczki. Zamieniła się w Nadę. — Idę do namiotu — szepnęła. Elektra skinęła głową. Poczeka tutaj i włączy się do akcji, gdy jej pomoc okaże się potrzebna. Nada zamieniła się w niewielkiego węża i popełzła wokół polany w stronę namiotu. Gobliny zdawały się być zajęte swoją kolacją. Miała nadzieję, że nie był to gotowany centaur! Dużą ulgą było to, że goblinów było tak niewiele; w postaci olbrzymiego smoka najprawdopodobniej sama będzie w stanie poradzić sobie z nimi. Jeden z goblinów był kobietą, co uczyniło spotkanie z nimi jeszcze mniej straszne, ponieważ goblinki były dużo mniej nikczemne od swoich mężczyzn. Jednak lepiej będzie najpierw rozwiązać Che, żeby mógł uciec, podczas gdy Nada będzie zajmowała się goblinami. Dziwne było jednak to, że nie czuła już zapachu Che i tego dziwnego elfa. Im bliżej była namiotu, tym mniej prawdopodobne było to, że ktokolwiek się w nim znajdował. Co mogło to oznaczać? Dotarła do namiotu i przepełzła pod jego tylną klapą. W środku nie było nic. Unosił się w nim jedynie zapach goblinki. Najwidoczniej była przywódcą tej ekspedycji i w związku z tym miała najlepsze warunki. Ale dlaczego tak mała grupa goblinów koczowała tutaj z dala od swego plemienia? I gdzie był Che? Tajemnice, zamiast rozwiązywać się, tylko się pogłębiały. Nada, rozczarowana, wyśliznęła się z namiotu. Będą musiały wrócić na szlak, którym szły do tej pory; to był tylko objazd. Nagle Elektra kichnęła. Nada od razu rozpoznała ten dźwięk, miała jednak nadzieję, że goblinom się to nie udało. Niestety. — Co to było?! — krzyknęła goblinka, podskakując tak szybko, że jej długie włosy okręciły się wokół jej ciała. — Brzmiało to jak ludzkie kichnięcie, Godivo — odpowiedział jeden z mężczyzn. — Wiem, Kretynie! — warknęła Godiva. Skierowała swoją magiczną różdżkę na miejsce, z którego dobiegł ją dźwięk. — Ąj! — krzyknęła Elektra, unosząc się w powietrzu. Nada widziała wyraźnie w świetle księżyca, jak Elektra frunęła bez skrzydeł. Wyglądało na to, że goblinka miała magię, a raczej czarodziejską różdżkę. Nada musiała przystąpić do działania. Zamieniła się w olbrzymiego węża i ruszyła na gobliny. — Uważaj, Godivo! — krzyknął jeden z goblinów. Godiva odwróciła się. Zobaczyła Nadę. Jej różdżka poruszyła się. Po chwili Nada została uniesiona w powietrze, podczas gdy Elektra opadała na ziemię. — Co my tutaj mamy? — zapytała Godiva, nadal trzymając Nadę zawieszoną w powietrzu. Nadal unosząc się, Nada zamieniła się w człowieka. — Masz Naga — odpowiedziała, mając nadzieję, że ich to powstrzyma, a przynajmniej odciągnie ich uwagę od Elektry, żeby ta mogła coś zrobić. Ta czarodziejska różdżka była kolejną niespodzianką! — Patrzcie na to ciało! — zawołał jeden z goblinów, gapiąc się na nią. Pozostała dwójka podobnie na nią patrzyła. Och! W tym całym zamieszaniu Nada zapomniała o swojej nagości. Gdyby chociaż trochę pomyślała, przyjęłaby swoją naturalną formę. — Idiota! — krzyknęła goblinka. — Imbecyl! Łapcie tę drugą dziewczynę! Dwa gobliny usadowiły swe oczy we właściwych miejscach, odwróciły się i ruszyły na Elektrę, jednak ona wymknęła się na swój sportowy sposób i ruszyła w kierunku Godivy. Jako człowiek, Elektra była dwukrotnie większa od goblinów, co znacznie jej pomagało. Jej atak zaskoczył gobliny; prędzej spodziewały się, że zacznie uciekać. Dotknęła ramienia goblinki i przepuściła przez nią prąd. Godiva upadła na ziemię, upuszczając różdżkę. W tym samym momencie spadła Nada. Udało jej się tak obrócić, że wylądowała na swoich ludzkich stopach, unikając w ten sposób kontuzji. Elektra dała nura po różdżkę. Gobliny, ponownie zauroczone widokiem Nady, nawet o tym nie pomyślały. Elektra uniosła różdżkę i skierowała ją na nich. — A teraz cofnijcie się! — krzyknęła. — Albo was wywinduję aż pod wierzchołki drzew! Gobliny tylko roześmiały się. — Nie możesz jej użyć! — zawołał jeden z nich, zbliżając się do niej. Nada przyjęła z powrotem postać węża i syknęła na niego. Przewrócił się. — To prawda — powiedziała Elektra przerażona. — W moich rękach nie działa. Nada przyjęła ludzką głowę. — Tak czy owak zatrzymaj ją — doradziła. — W ten sposób oni nie będą mogli jej używać. A teraz spływajmy stąd. — Poczekajcie! — zawołała Godiva, z trudem próbując usiąść. — Nie odbierajcie nam naszej jedynej magii! — Czemu nie? — zapytała Electra. — I tak pewnie ją komuś ukradliście. — Nie, jest moja — powiedziała Godiva. — A właściwie mojej matki, jednak ja korzystam z niej za jej przyzwoleniem. Dlaczego nas zaatakowałyście? — My was nie zaatakowałyśmy! — odparła Nada z oburzeniem. — Chciałyśmy tylko sprawdzić, czy nie ma u was źrebaka centaura. I wtedy Elektra kichnęła. — Szukacie centaura Che? — zapytała Godiva. — Jesteście razem, z elfem? — To wiesz o elfie? Poczułam jego zapach, ale wydaje się on jakiś dziwny. Godiva przyglądała jej się przez moment. — Wydaje mi się, że powinnyśmy porozmawiać — oznajmiła. — Porozmawiać? Musimy ratować źrebaka! — Może nie jesteśmy wrogami — rzekła Godiva. — Przynajmniej nie całkiem. To było jeszcze dziwniejsze! — A czy gobliny honorują rozejmy? — zapytała Nada. — Kobiety tak. — Godiva odwróciła się do trzech mężczyzn. — Kretynie, Idioto, Imbecylu, złóżcie swoją broń i cofnijcie się. Cała trójka zrobiła dokładnie to, co Godiva powiedziała. Nada była pod wrażeniem. — W takim razie rozejm — zgodziła się. — Na czas rozmowy. — Na czas rozmowy — powiedziała Godiva. — Może pozwólcie mi na początku wyjaśnić, że to nie my jesteśmy goblinami, które mają źrebaka. Chcemy go ocalić, zanim Goblinat Złotej Ordy ugotuje go i jego towarzyszkę, elfa. — Elfową dziewczynkę! — zawołała Nada. Jakoś założyła, że był to chłopiec. Jednak nie wyjaśniało to całej tej tajemniczej sytuacji. — A kim jest ten elf, jeśli nie jest z wami? — zapytała Nada. Usiadły przy ciepłym ognisku, co było bardzo przyjemne. Nada nie ufała goblince w pełni, jednak dopóki Elektra trzymała czarodziejską różdżkę, a gobliny nie wiedziały, że jej napięcie zostało rozładowane, pewnie wszystko było w porządku. Najwidoczniej Godiva posiadała potrzebne im informacje. — Prawie nic o niej nie wiemy, jednak spróbuję wam jak najwięcej opowiedzieć. Najpierw muszę wam wyjaśnić, dlaczego my również jesteśmy zainteresowani źrebakiem — powiedziała Godiva. — Bądźcie cierpliwe; postaram się opowiedzieć wszystko krótko, a poza tym wydaje mi się, że Złota Orda nie skrzywdzi ich do jutra. — Mam nadzieję, że nie! — krzyknęła Elektra. — Pochodzimy z Góry Goblinów na wschodzie — powiedziała Godiva. — Jakiś czas temu przechodził przez naszą okolicę ogr w otoczeniu siedmiu kobiet. Jak na ogra był niezwykle przyzwoity i podejrzanie niegłupi, chyba że przebywał w towarzystwie kobiet. Jedną z nich była goblinka Goldy, córka Gorbage’a, wodza goblinów Północnej Skalnej Rozpadliny. We właściwy dla goblinów sposób próbowała złapać dla siebie męża. Ogrowi udało się zgłębić tajemnicę czarodziejskiej różdżki, którą plemię ukradło, i ofiarował ją Goldy, która dzięki niej miała dosyć mocy, aby omotać syna wodza. Ogr poszedł dalej na północ i wieść o nim zaginęła, a Goldy pozostała, wyszła za mąż i bocian przyniósł jej mnie. Nazwano mnie tak ze względu na jakąś mroczną legendę mającą coś wspólnego z włosami i podatkami; ale nie muszę was tym zanudzać. — Godiva odrzuciła włosy i zauważyły, że nie miała na sobie prawie żadnego ubrania; włosy wspaniale spełniały funkcję płaszcza. — W odpowiednim czasie sama znalazłam sobie syna wodza, któremu podobał się mój strój — ciągnęła Godiva. — Po pewnym czasie bocian przyniósł nam Gwendolinę, która była tak słodka i śliczna jak każda maleńka dziewczynka. Jednak straszny pech chciał, że dostarczono nam ją kulawą, tak że tylko z największą trudnością może chodzić. Ponieważ nie chcę, aby moja córka cierpiała przez niepomyślność losu, zdecydowałam się znaleźć dla niej odpowiedniego rumaka. Dlatego właśnie pożyczyłam różdżkę mojej matki, użyłam zaklęcia tunelowego i porwałam źrebaka centaura. — Ale Che jest jeszcze za mały, żeby na nim jeździć! — obruszyła się Elektra. — Urośnie — powiedziała Godiva. — My tymczasem oswoimy go, żeby nie był niebezpieczny dla Gwendoliny. Kiedy dorośnie, będzie mogła na takim rumaku osiągnąć to, co sobie dla niej wymarzyłam, i nasza tradycja nie wygaśnie. Niestety, nasze zaklęcie tunelowe zadziałało niewłaściwie i kiedy wyszliśmy z tunelu, to nie byliśmy na Górze Goblinów, tylko tutaj, po niewłaściwej stronie Żywiołów. Tutaj zaczęły się nasze problemy. — Przekleństwo Murphy’ego! — zawołała Elektra. — Spowodowało ono, że wasze plany zostały pokrzyżowane! — Czyli w grę wchodziła złowroga magia — powiedziała Godiva. — Tak podejrzewałam. W każdym bądź razie chciałam was upewnić, że nie chcemy skrzywdzić źrebaka. Będzie dobrze traktowany, a moja córka będzie dla niego najlepszym towarzyszem, jakiego mógłby kiedykolwiek znaleźć. Jednak tutaj na tym wrogim terytorium wiedzieliśmy, że będziemy mieli kłopoty z Goblinatem Złotej Ordy, tak więc spieszyliśmy na północ, aby go ominąć. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się przejść przez rzekę, obejść Żywioły i powrócić do Góry Goblinów od północy. Jednak nagle pojawił się ten dziwny elf, nastraszył moich ludzi bombami wiśniowymi i ukradł nam źrebaka. Oczywiście, poszliśmy ich śladem, ale oni schronili się na tratwie na rzece i nie mogliśmy ich złapać. Widzicie, dla nas było najważniejsze, aby źrebakowi nie stała się żadna krzywda; to ograniczało nasze możliwości. I wtedy gobliny z ordy zwęszyły obecność źrebaka, zbliżyły się do rzeki i my musieliśmy się wycofać; są ich setki przeciwko nam czworgu, a czarodziejska różdżka nie pomoże nam w takiej sytuacji. W tej chwili wygląda ona tak: musimy ocalić źrebaka od pewnej śmierci w rękach ordy, brakuje nam jednak środków na przeprowadzenie ataku. Uda nam się to jedynie wówczas, jeśli będę w stanie, korzystając z mojej czarodziejskiej różdżki, unieść źrebaka pod osłoną nocy ponad ich obóz. Nada skinęła ponuro głową. Teraz wszystko zaczynało być jasne! Nie mogła pochwalić Godivy za to, że porwała centaura Che, jednak ufała jej motywowi. Jeśli Che umrze, to Godiva przegra, podobnie jak przyjaciele centaura. — A dziewczynka–elf! — wykrzyknęła Elektra. — Kim ona jest? Dlaczego przyszła? Gdzie jest teraz? — Najprawdopodobniej jest przyjaciółką źrebaka — powiedziała Godiva. — Jest jakaś dziwna, ma zaostrzone końcówki uszu i brakuje jej palców, i jest dwa razy większa od naszych elfów. Orda również ją pojmała i zdaje się nie traktować jej lepiej niż źrebaka; przypuszczam, że ją też chcą ugotować. Jest tylko dzieckiem, jednak najdziwniejsze jest to, że ona nie traci sił, będąc z dala od wiązu. — Ale przecież wszystkie elfy są powiązane z ich rodzinnymi wiązami! — zdumiała się Nada. — Jak już mówiłam, ona jest jakaś dziwna. Nigdy dotąd nie widziałam elfów takich jak ona. Nosi nawet okulary i przebywa w towarzystwie dziwnego zwierzątka z rodziny kotów. — Najprawdopodobniej centaurzyca Chex znalazła ją na jakiejś odległej górze i przyniosła ją z sobą jako towarzyszkę dla Che — wyjaśniła Elektra. — Pewnie szła za wami, gdy porwaliście Che i próbowała go ratować. — Zmarszczyła czoło. — Ale to dziwne, że Chex nic mi o tym nie powiedziała. Często bawiłam się z Che i nigdy nie było tam elfa. — Jest to dla wszystkich tajemnicą — powiedziała Godiva. — Ale to prawda. Wydaje mi się, że powinniśmy wspólnie podjąć wysiłki i wyzwolić źrebaka z łap ordy. Potem uzgodnimy, co należy zrobić z nim dalej. Nada zastanowiła się przez chwilę, nie całkiem się z tym zgadzając. Z jednego ważnego względu nie ufała goblinom: nie można było im ufać. Było prawdą, że Godiva nie chciała skrzywdzić Che, jednak w momencie gdy zostanie uwolniony, prawdopodobnie będzie próbowała przenieść go do Góry Goblinów. Z drugiej strony mało prawdopodobnym było, aby jedna Naga i jedna ludzka dziewczyna były w stanie same oswobodzić Che. — Mamy przy sobie gwizdek, z którego możemy skorzystać, aby zwołać inne grupy poszukiwawcze — powiedziała. — Może… — Gobliny nie są głuche — zauważyła Godiva. — Jeśli pomyślą, że nadchodzą posiłki, po prostu przyspieszą swoje działania i od razu ugotują jeńców. Nie wiedzą o naszym istnieniu, ponieważ schowaliśmy się, wiedzieliby jednak, gdyby usłyszeli ten gwizdek. Miała rację. — Mamy również iskrowe jagody, aby wezwać pomoc Dobrego Maga — dodała Nada. — Gobliny nie są również ślepe. Roześlą straże. Dlatego właśnie nie odważyliśmy się rozbić bliżej nich; zostalibyśmy wyśledzeni i pojmani. Możecie zawezwać pomoc po tym, jak uratujemy źrebaka. Chyba rzeczywiście miała rację. — Ale jak uzgodnimy, kto dostanie Che? — zapytała Nada. — Nie chcemy, aby był trzymany w Górze Goblinów. — Ustalimy to po tym, jak go ocalimy. Możemy zrobić zawody albo ciągnąć słomki lub coś w tym rodzaju, a ten, kto przegra, będzie musiał bez przeszkód pozwolić zabrać go stronie wygrywającej. Przynajmniej będzie bezpieczny. Nada spojrzała na Elektrę. — Jak myślisz? Możemy zaufać tym goblinom? — Sądzę, że musimy — odparła Elektra, najwidoczniej nie bardziej zadowolona od Nady. Podała goblince różdżkę. — Bardzo dobrze. — Nada odwróciła się do Godivy. — Będziemy współpracować, aby ocalić Che i dziewczynkę–elfa. Gdy będą już bezpieczni z dala od ordy, zdecydujemy, kto zatrzyma Che. Ale musisz zrozumieć, że bez względu na to, jaki układ zawrzesz z nami, rodzice Che nie spoczną do chwili, gdy odzyskają go z powrotem. Są skrzydlatymi potworami i możliwe, że przystąpią do oblężenia twojej góry. — Naprawdę mieliśmy nadzieję, że nikt nie będzie wiedział, dokąd Che został zabrany — wyznała Godiva. — Ale wydaje mi się, że w momencie gdy będzie jasne, jak dobrze traktujemy źrebaka, wszelkie obiekcje znikną. Wydaje mi się, że wy również wolałybyście widzieć go z nami niż w kotle, tak więc zacznijmy działać, a resztę zostawmy do jutra. Rzeczywiście była bardzo praktyczna! Podobnie jak Nada. — Nawet działając wspólnie, nie uda nam się przeciwstawić potędze ordy. Potrzebny nam będzie jakiś fortel albo coś, co pozwoli nam wydostać go tak, żeby oni od razu się o tym nie dowiedzieli. Przypuszczam, że najlepiej będzie, jeśli zmienię się w małego węża i niepostrzeżenie wśliznę do obozu, rozwiążę Che i wyprowadzę go. Jeśli nas wyszpiegują, ty uniesiesz nas swoją różdżką tak wysoko, żeby nie mogli nic nam zrobić. — Nie mogę unieść dwóch istot za jednym zamachem — sprzeciwiła się Godiva. — Nie twoich rozmiarów. — Tego się obawiałam. To unieś tylko jego, a ja zmienię się w olbrzymiego węża i spróbuję, najlepiej jak będę mogła, wydrzeć się im. — Ale przecież nie możesz… — zaoponowała Elektra. — Wtedy ty wejdziesz z Godivą w układ o uwolnieniu Che — dodała Nada. — Zanim wyjdziesz za Dolpha. — Może mnie uda się wśliznąć tam, żeby go rozwiązać — powiedziała Elektra. — Nie, nie możesz zmieniać ani rozmiarów, ani postaci. Ale możesz pomóc, niosąc mnie aż do ordy, żebym mogła odpocząć i przespać się, i być w jak najlepszej formie, kiedy będzie mi to najbardziej potrzebne. Elektra wyglądała na nieszczęśliwą, ale musiała przyznać, że było to najlepsze rozwiązanie. Ale mimo wszystko miała jeszcze jeden powód do sprzeciwu. — Różdżka może utrzymać go w powietrzu tylko wtedy, gdy trzyma ją Godiva. Gobliny po krótkim czasie ją zauważą i jeśli ją złapią… — To prawda — przyznała Godiva. — Tak jak wy dwie mnie naszłyście. Kiedy używam różdżki, muszę się na niej koncentrować; będę zupełnie bezradna. Ale mogę schować się na drzewie i wtedy nie będą mnie widzieć. Moi trzej giermkowie mogą ich odciągnąć. — Aaaaa… — obruszył się jeden z mężczyzn. — Cicho, Kretynie — warknęła Godiva. — Nieładnie tak go nazywać — powiedziała Elektra. — Tak ma na imię — odparła Godiva. — Nazywają się Kretyn, Idiota i Imbecyl, doskonałe okazy swego gatunku. — Och. — Elektra była zmieszana. — Ale przecież możesz unieść Che tylko na pewną wysokość, z jednego miejsca, a gobliny ordy będą wszędzie. Godiva westchnęła. — Wiem. Sytuacja jest daleka od ideału. Ale musimy zrobić, co w naszej mocy. Jeśli nam się nie uda, to możecie zawezwać waszych przyjaciół, jako że wtedy zaalarmowanie ordy nie będzie miało już znaczenia. — Nie jestem zadowolona z tego planu — oświadczyła Elektra. — Jeśli możesz go poprawić, to proszę bardzo — powiedziała goblinka. — Wydaje mi się, że powinnyśmy ruszać w drogę, bo o ile wiem, orda jest jeszcze dość daleko. Musimy poruszać się tak cicho, jak to tylko możliwe, mając nadzieję, że uda nam się do nich niezauważenie podejść. — Poszukam plantacji ananasów albo czegoś takiego — podsunęła Elektra. — Musi być przecież coś, co spowoduje trochę więcej kłopotów tym nikczemnym istotom. — Dobry pomysł. — Godiva odwróciła się w stronę trzech mężczyzn. — Rozejdźcie się i szukajcie czegoś w tym rodzaju i jeśli coś znajdziecie, to od razu poinformujcie o tym jedną z kobiet. — Ale wolelibyśmy iść ścieżką! — obruszył się jeden. — Tam właśnie orda zorganizuje zasadzkę, Imbecylu. Imbecyl zarzucił swój protest. — Ale jak się odnajdziemy? — zapytała Nada, nadal mając pewne wątpliwości co do intencji Godivy. — Idiota potrafi gwizdać jak ptak — powiedziała goblinka. — Idioto, zagwiżdż jak ptak. Goblin zwarł swe obrzydliwe wargi i gwizdnął. Dźwięk był drżącą kadencją, która prawie brzmiała jak: „Mam go! Mam go! Jest mój!” Nada była pod wrażeniem. — A gdyby był tu prawdziwy ptak? — Może być. Nie miałoby sensu używać znaku, o którym orda wiedziałaby, że jest tu obcy. Ale prawdziwy ptak nie poczeka na randez–vous, a Idiota tak. Nada skinęła głową. Było to dobre rozwiązanie. Rozproszyli się po lesie. Elektra nie lubiła specjalnie samotnie chodzić w nocy po lesie, ale księżyc był szczególnie duży i jasny, tak więc przynajmniej dobrze widziała. Wiedziała, że orda najprawdopodobniej oczyściła las z drapieżców, tak więc było tu w miarę bezpiecznie. — Jeśli będziesz miała jakieś kłopoty, to obudź mnie — powiedziała Nada. Chwyciła ją za rękę i zmieniła się w niewielkiego węża. Elektra włożyła ją ostrożnie do kieszeni na piersi. Oczywiście Nada nie mogła używać takich kieszeni; nie tylko dlatego, że nie przystoi to księżniczkom, ale w tym rejonie jej tułowia nie było na coś takiego miejsca. Nada zwinęła się w kłębek i pozwoliła ruchom Elektry ukołysać się do snu. Było jej tutaj bardzo wygodnie i, tak właściwie, Elektra wcale nie była aż taka płaska. W odpowiedniej sukni mogłaby wyglądać dużo korzystniej. Problem polegał na tym, że jej nigdy na tym nie zależało i że wolała wyglądać jak chłopczyca. Może obawiała się, że jeśli będzie wyglądała bardzo kobieco, to Królowa Iren zauważy to i zabroni jej ubierać się jak chłopak i swobodnie biegać po polach. Jednak za tydzień wszystko to gwałtownie się skończy, jeśli Dolph nie przejrzy na oczy. Nada zdecydowała, że po powrocie do Zamku Roogna weźmie Elektrę za rękę i ubierze ją w mocno wydekoltowaną suknię. Oczywiście pozostaną jeszcze te piegi, ale może jakiś krem mógłby je zlikwidować. W sadzie mleczowych panien rosło śmietankowe ziele; może ono będzie się do tego nadawać. Niewłaściwy krem mógłby spowodować, że zniknęłaby cała twarz Elektry, tak więc trzeba było uważać. Ukołysana swoimi myślami Nada zapadła w sen. Całe szczęście, że będąc gadem, miała zimną krew i mogła zrelaksować się bez względu na to, iż wiedziała o czekającym ją śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ciepłokrwista istota martwiłaby się spotkaniem z ordą. Jeśli pomogłaby ocalić Che, ale sama nie przeżyje, to Elektra ni nie będzie potrzebowała ani sukienki, ani kremu. Brzmiało to sensownie. Nada obudziła się, ponieważ Elektra przestała się poruszać. Przyzwyczaiła się do równomiernej nierytmiczności spowodowanej przedzieraniem się przez dżunglę, tak więc ta nagła cisza była alarmująca. Wystawiła głowę z kieszeni. Przed nimi rozciągała się przepaść podobna do Wielkiej Rozpadliny. Nie, tylko tak wyglądała; zapomniała, że była teraz sama dużo mniejsza. Była to w zasadzie szczelina, miniaturowa rozpadlina, zbył szeroka, aby człowiek mógł ją przeskoczyć i zbyt głęboka, by próbować. Drzewa rosły w pewnej odległości od krawędzi, jednak nic bezpośrednio przy niej, jak gdyby nie chciały powierzyć korzeni tej pustce. Światło księżyca przesycało powietrze i oświetlało podłoże, lecz wahało się przed wskoczeniem zbyt głęboko w szczelinę. Elektra wahała się, a Nada znała ją aż zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że coś kołatało jej w myślach. Wysunęła się z kieszeni. Elektra poczuła poruszenie i przystawiła do niej rękę. Nada wpełzła na nią i Elektra położyła ją na ziemi. Nada zmieniła się w kobietę. — Co jest grane? — zapytała. — To wygląda jak Rozpadlina — powiedziała Elektra. — Jest zbyt mała. Rozpadlina jest sto razy większa. — A czy mogłaby to być odnoga Rozpadliny? Odgałęziające się pęknięcie? — Przypuszczam, że tak. Jest ich wiele. A co to ma do rzeczy? — W takim razie jeden jej koniec musi prowadzić do Rozpadliny, a drugi musi się stale zwężać, aż zniknie. — Oczywiście. A co chcesz przez to powiedzieć? — Byłoby nam trudno ją przekroczyć, idąc w kierunku Rozpadliny, ale łatwo, idąc w stronę jej końca. Nada zaczęła się niecierpliwić. — No i co z tego, Lektra? Po prostu idź wzdłuż niej aż do momentu, gdy znajdziesz miejsce, w którym będziesz mogła przejść na drugą stronę. — Ale jeśli uratujemy Che… jeżeli go uratujemy, to gobliny będą nas goniły. Tak więc… — Tak więc lepiej będzie od razu znaleźć najlepsze przejście — powiedziała Nada. — Teraz rozumiem, o co ci chodzi. Bardzo dobrze, ja sprawdzę jedną stronę, a ty drugą, powrócimy tutaj i porównamy nasze spostrzeżenia. — Nie — zaprotestowała Elektra. — Słuchaj, naprawdę nie wskoczę! — powiedziała Nada. — Obiecałam, pamiętasz? — Odwal się — mruknęła Elektra. Nada wstrząsnęła ramionami; Będzie musiała ją oduczyć używania takich wyrażeń, nawet pomimo In, że jej przyjaciółka nie była księżniczką. — A czy nie ma na to czasu? Widać jeszcze księżyc, to znaczy, że do świtu jeszcze daleko. — Z tym też się odwal. Auuu! Jeśli będą nas gonić, to nie możemy użyć łatwego przejścia. — Ale nie możemy pozwolić sobie na opóźnienia, jeśli… — Nagle Nada zrozumiała. — Gobliny! Żeby zatrzymać gobliny! — Tak. Jeśli nam uda się przedostać, a im nie, to będziemy bezpieczni, a przynajmniej zdobędziemy przewagę. Pomyślałam, że może dzięki różdżce Godivy… — Lektra, to genialne! — zawołała Nada. — Ta szczelina może być lepsza niż bomby ananasowe! Tak więc musimy znaleźć jak najszerszy odcinek, którego oni nie będą mogli przekroczyć. — Ale oni najprawdopodobniej doskonale znają tę szczelinę i może mają swoje przejścia — powiedziała Elektra. — To może my musimy je znaleźć i zniszczyć, żeby nie udało im się przejść na drugą stronę. — Tak, to prawda! Bardzo dobrze, rozdzielimy się, przeszukamy teren i zobaczymy, co znajdziemy. Ale musimy poruszać się szybko, abyśmy miały czas na odnalezienie Godivy. — Dobra. — Elektra pobiegła wzdłuż krawędzi szczeliny, mimo że z pewnością była zmęczona. Nada zmieniła się w czarnego wyścigowca i ruszyła w drugą stronę. Okazało się, że była po stronie Rozpadliny, Po pewnym czasie szczelina łączyła się z inną szczeliną i Nada musiała ją okrążyć, zanim znalazła miejsce na tyle wąskie, aby mogła ją w swojej ludzkiej postaci przeskoczyć. Następnie już jako wąż popełzła dalej aż do samej Rozpadliny, ale nie znalazła żadnych dogodnych przejść; najwidoczniej gobliny niczego nie szukały. Wracała na miejsce startu, mając nadzieję, że nie kazała Elektrze czekać. To odkrycie dodało jej otuchy. Mogła doprowadzić Che do szczeliny, a Godiva mogła go nad nią przenieść, a gobliny byłyby uwięzione po drugiej stronie. Lecz Nada również. Zastanawiała się nad tym, pędząc z powrotem. Jednak po chwili zdała sobie sprawę, że nie powinno to stanowić żadnego problemu, ponieważ żaden goblin nie mógłby dogonić jej, gdy była w tej postaci. Mogłaby zniknąć. A właściwie, może nawet nie będzie takiej potrzeby; mogłaby zamienić się w niewielkiego węża, a Che mógłby wziąć ją w rękę i przenieść wraz z sobą ponad szczeliną. I nagle przypomniała jej się dziewczynka–elf. Ta, która już wcześniej próbowała ocalić Che i sama została pojmana. Co stałoby się z nią? Może będzie dosyć czasu na to, aby i ją przenieść ponad szczeliną, gdy Che już będzie bezpieczny. Nada miała taką nadzieję, ponieważ chciała dowiedzieć się trochę więcej o tym elfie. Ale co byłoby wtedy z Elektrą? Nie może zmieniać postaci ani odpełznąć. Tak więc będzie musiała pozostać po drugiej stronie szczeliny, aby dawać Che znaki, podczas gdy Nada będzie pełzać. Miałoby to kolejną zaletę: gdyby goblinka okazała się niegodna zaufania, byłby tam ktoś, kto mógłby bronić Che. Uspokojona Nada popędziła na spotkanie z Elektrą. Wkrótce była już prawie na miejscu, w którym się rozstały, gdy ujrzała nadchodzącą przyjaciółkę. Najwidoczniej Elektrą zakończyła swoje poszukiwania i zaczęła iść w stronę Nady. Nada podpełzła do niej i zamieniła się w dziewczynę. — Po mojej stronie jest Rozpadlina — powiedziała. — Żadnych przejść. A ty coś znalazłaś? — Tak, tylko kawałeczek stąd — powiedziała Elektrą, z trudem łapiąc oddech. — Bardzo mocno się zwęża, a gobliny utworzyły most wiszący z opadłego w poprzek szczeliny drzewa. Patrzyłam jeszcze dalej, ale ciągnie się ona jeszcze ładny kawał, zanim całkowicie zniknie. Tak więc jeśli uda nam się zniszczyć ten most… — Dobra! Chciałabym go zobaczyć. Udały się tam i Nada oceniła sytuację. Wyglądało to tak, jakby osoba uzbrojona w drąg była w stanie podważyć go i wtedy stoczyłby się na dno szczeliny. Zrobienie nowego przejścia zabrałoby goblinom dużo czasu. Wyglądało to bardzo dobrze. Może nawet same będą mogły z tego przejścia skorzystać i zepchnąć drzewo, zanim gobliny do niego dotrą. Wznowiły marsz w kierunku obozu ordy. Pierwsze oznaki świtu zaczęły się zastanawiać, czy powinny już się ukazać. Robiło się późno. — Z pewnością są już daleko przed nami — powiedziała Nada. — Może Idiota gwiżdże, a my go po prostu nie możemy usłyszeć. Zaczęły nasłuchiwać i po chwili dobiegła ich kadencja ptasiego śpiewu. Pospieszyły w jego stronę, mając nadzieję, że nie był to prawdziwy ptak. I nie był. Idiota stał ukryty za pniem drzewa, a w pobliżu była również Godiva. — Obawiałam się, że się… zgubiłyście — powiedziała goblinka z ulgą. — Albo że cię zostawiłyśmy? — zapytała Nada. — To prawda, że dobrze was nie znam, a nasze stosunki z ludem Naga są dalekie od ideału. Nada zaczynała trochę lubić Godivę. Ta kobieta zdawała się grać w otwarte karty. — Znalazłyśmy odnogę od Wielkiej Rozpadliny i sądzimy, że może ona zatrzymać gobliny, jeśli zniszczymy ich most, po tym jak sami go użyjemy. Tak więc jeśli uda nam się dotrzeć aż tak daleko i nie zostaniemy ani pojmani, ani zabici… — Wspaniale! My nie znaleźliśmy nic; wygląda na to, że orda całkowicie ogołociła całą okolicę. Czekamy tutaj już od godziny, obserwując. Obawialiśmy się, że nie przyjdziecie. Sądzimy, że orda zamknęła źrebaka i elfa razem w chacie, wokół której chodzi strażnik. Po reszcie obozu też rozsiani są strażnicy; jeśli porwalibyśmy jednego, inni usłyszeliby poruszenie i zaalarmowaliby resztę. Tak więc nie mogliśmy nic zrobić, ale obawiamy się, że zamierzają zabrać się za Che i elfa o świcie. — Mogę pójść tam i ich wyzwolić — powiedziała Nada. — Ale na nic się to nie zda, jeśli cały obóz zostanie zaalarmowany. — To prawda. Lepiej będzie, jeśli odciągnę ich uwagę. Mamy na to znikome szanse, ale nic innego nam nie pozostaje. — Odciągnąć ich uwagę? — zapytała Elektra. — Tańcząc. — A jak taniec mógłby to zdziałać? — zdziwiła się Elektra. Jednak Nada wiedziała, o co chodzi, i dała jej sygnał, że nie ma pytać dalej. — Kiedy będę tańczyć, ty się szybko wśliźniesz i uwolnisz ich — powiedziała Godiva. — Może uda ci się uciec. — Ale co się stanie z tobą? — zapytała Nada. — O, niewątpliwie nieźle się ze mną zabawią, zanim mnie zabiją. Ale gdy źrebak będzie bezpieczny, to może i ja będę mogła zostać uratowana. Nada była zmrożona jej realizmem. — Może lepiej powinnyśmy teraz zawołać pomoc. — Iz całą pewnością zaalarmować ordę! Lepiej spróbujmy w ten sposób. Jeśli mi się nie uda, to będziecie musiały w dobrej wierze targować się z moimi giermkami o to, komu źrebak zostanie przydzielony. Nada westchnęła. Obawiała się, że czeka ich wszystkich tragedia, ale nie mieli innego wyboru. Odwróciła się do Elektry: — Jeśli mnie się nie uda, to ty będziesz musiała się targować. Pozostań na czatach i poprowadź ich do przejścia. Gdy Che cię zobaczy, to pójdzie za tobą. — Elektra skinęła głową, zaciskając wargi. Godiva odwróciła się do trzech mężczyzn. — Jeśli zginę, musicie pomagać tym dwóm dziewczynom. Jeśli wygracie źrebaka, to zabierzcie go do domu. Trójka kiwnęła ponuro głowami. Nadchodził świt. Jednak zanim Nada mogła wśliznąć się do chaty, goblin, który najwidoczniej był wodzem ordy, wszedł z grupą swych sług do jej wnętrza. Ratunek nadszedł zbyt późno! — Będziemy musiały czekać na okazję — powiedziała Nada. — Może to jeszcze nie koniec. Patrzyły, jak jeńcy zostali wyprowadzani z chaty. Goblinka miała rację: był to największy elf, jakiego Nada kiedykolwiek widziała. Żadne z nich nie było związane, lecz elf zdawał się być zakneblowany. Było to dziwne. — Czy ona posiada słowną magię? — zapytała Nada. — Ja nic o tym nie wiem — odparła Godiva. Gobliny zebrały się wokół jeńców, jednak nie było dokładnie wiadomo, co robiły. Che wysunął rękę i ściągnął knebel z ust elfa. Natychmiast wódz cofnął pięść i zamierzył się na dziewczynkę, ta jednak uchyliła się. — Na pewno ma talent! — zawołała Godiva. — Widzisz, większość z nich po prostu stoi wokół i nie pomaga wodzowi. Tak więc my nie możemy słuchać. — Mówiąc to, włożyła do uszu kłębki włosów, ażeby przytępić swój własny słuch. — Odciągnę ich uwagę wzrokowo; a ty przedostań się i uwolnij ich. Nada zmieniła się w niewielkiego węża i popełzła w stronę grupy. Widziała, jak Godiva wstąpiła na polanę obozu, tańcząc i okręcając włosy wokół swego ciała. Była w tym naprawdę dobra; jej włosy były jak żywy płaszcz, spod którego na krótko ukazywały się części jej tułowia, aby po chwili zaniknąć pod falą włosów. Goblin wypatrzył Godivę. — Patrzcie! — zawołał, gapiąc się. Nada nie spojrzała; skoncentrowała się na Che i na elfie. Podpełznie jak najbliżej, przybierze ludzką postać i powie im, żeby uciekali. Wtedy zamieni się w olbrzymiego węża i zagryzie wszystkie niebezpiecznie wyglądające gobliny. Ryzykuje, że zostanie zabita, podobnie jak i Godiva, jednak może w ten sposób rzeczywiście Che zyska szansę ucieczki. Coraz więcej goblinów stało zamrożonych, ale nie wszystkie z nich patrzyły w stronę Godivy. Czy było to możliwe, że elf posiadał jakiś rodzaj słownej magii? Jeśli tak, to tylko ułatwiało to Nadzie jej zadanie. Nadal koncentrowała się na dwojgu pojmanych, nie zezwalając, aby cokolwiek odwróciło jej uwagę od misji. Wódz nadal próbował uderzyć elfa, jednak dziewczynka wciąż się uchylała, a trzymające ją gobliny zdawały się być oszołomione. To musiała być magia, ponieważ zazwyczaj gobliny są tylko zainteresowane krzywdzeniem innych. Nada dotarła do grupy. Zmieniła się w kobietę. — Che! — zawołała. — Biegnij do lasu! — Po czym zmieniła się w potwornych rozmiarów węża o ogromnych zębach jadowych i stanęła dęba przed wodzem. Jeśli wyeliminuje go jako pierwszego, to reszta może być zdezorganizowana. Ale twarz wodza również straciła wyraz. Nie było sensu gryźć go, jeśli nie był groźny. Odwróciła się, aby spojrzeć na resztę, i zobaczyła, że wszyscy stali ospale z cieniem niegoblińskiego uśmiechu na ich brzydkich twarzach. Co się tutaj działo? Che i dziewczynka–elf pobiegli, a elf zdawał się śpiewać. Jako wąż Nada nie była w stanie rozróżnić nut, tak więc wywnioskowała tylko z tego, iż usta dziewczynki były otwarte. Cóż, jeśli to tak działało, to tym lepiej! Che i elf pobiegli w stronę, gdzie Elektra wyszła z lasu, coś do nich wołając. Podążyli za nią. Godiva przestała tańczyć. Gobliny pozostały nieruchome. Nada popełzła za Che, a po chwili Godiva zawinęła się we włosy i pobiegła w ich ślady. Wtedy gobliny powróciły do życia. Jednak przez chwilę były nieco zdezorientowane. Było prawie tak, jak gdyby nie widziały ucieczki jeńców. Nada i Godiva pobiegły w stronę lasu, w efekcie tworząc tylnią straż. Grupa posuwała się naprzód. Najwidoczniej Elektra wskazywała im drogę, Che ufał Elektrze, a elf ufał Che. Całe szczęście; gdyby udało im się dłuższy czas mieć dużą przewagę nad ordą, to zdołaliby przejść przez szczelinę, zrzucić most i bezpiecznie zawezwać pomoc. Jednak teraz gobliny zaczęły się organizować. Godiva odwróciła głowę, najwidoczniej słysząc ich, a po chwili Nada usłyszała również przeraźliwe ryki. Przeszły wąską część ścieżki, gdzie dwa drzewa blokowały jej strony. Nada rzuciła się w bok, zawinęła wokół drzewa, spiralnie się wspinając, a Godiva pobiegła dalej. Po chwili pojawił się pierwszy z goblinów. Nada zaatakowała go z drzewa, sycząc zawzięcie. Przewróciła go pyskiem. Goblin nie został właściwie zraniony, tylko się przeraził. Krzyknął i rzucił się do ucieczki w momencie, gdy akurat nadchodził drugi. Zderzyli się i pokulali po ścieżce, akurat gdy kolejny na nich wpadł. Po pewnym czasie było tam niezłych rozmiarów kłębowisko goblinów. Zadowolona Nada zamieniła się w czarnego wyścigowca i pognała szlakiem, doganiając innych. Uzyskała dla nich trochę więcej czasu. Zdawało się, że było to akurat dosyć, ponieważ grupa dotarła do przejścia, zanim orda goblinów zdążyła ich dogonić. Giermkowie Godivy podważali drzewo służące jako most, które teraz mocno się przechylało. Przerwali, widząc zbliżającą się Nadę. Jednak pień był już zbyt daleko zesunięty; nie przestawał się obsuwać. Wskoczyli na niego i przebiegli, tuż zanim spadł. Nada zbyt późno dotarła nad krawędź szczeliny. Za nią dał się słyszeć hałas ordy. Nagle poczuła, że znajduje się w powietrzu. Gwałtownie zamiotała się, bojąc się, że spada w dół szczeliny. I wtedy zobaczyła, że Godiva używa swej różdżki. Goblinka przenosiła ją na drugą stronę! Przeleciała ponad szczeliną i miękko wylądowała po jej drugiej stronie. Przyjęła swoją naturalną postać z ludzką głową na ciele węża. — Dziękuję ci — odsapnęła. — Mogłabym obejść, ale zajęłoby to dużo czasu. — To ty pomogłaś mi, zwalniając pogoń — powiedziała Godiva. W tym momencie gobliny ordy dotarły do przeciwległej krawędzi szczeliny. Kretyn, Idiota i Imbecyl stali po tej stronie i robili do nich głupie miny, podczas gdy reszta grupy zaczęła się organizować. — Może lepiej się sobie przedstawmy — powiedziała Nada. — Che, wydaje mi się, że znasz nas wszystkich. — Oczywiście — odpowiedział źrebak centaura. Wyglądał na trochę zmęczonego, jednak zachowywał zimną krew. — To jest elf Jenny ze Świata Dwóch Księżyców. A to są księżniczka Nada z Naga i Elektra. Rozumiem, że zapoznałyście się już z Godivą. Nada spojrzała na Jenny. — To ty nie jesteś z Xanth? — Nie — odpowiedziała dziewczynka–elf. Podniosła czteropalczastą dłoń. — Widzisz, moje palce są inne niż twoje i moje uszy też. Ale, przepraszam, czy widziałyście Sammy’ego? — Kogo? — Jej kota — powiedział Che. — On znajduje rzeczy, magicznie. — Nie, nie widziałyśmy żadnego kota — powiedziała Nada. — Słuchajcie, przybyłyśmy z Elektrą, aby was uratować, ale dowiedziałyśmy się, że Godiva nie chciała cię skrzywdzić, Che. Chcę, abyś został towarzyszem jej córki. Zawarłyśmy układ, że będziemy współpracować, żeby uwolnić cię od ordy. Teraz musimy ustalić, z kim pójdziesz. — Ale przecież nie możecie zabierać Che od jego matki! — zaprotestowała Jenny. Była rzeczywiście przyjaciółką źrebaka. Miała wzrost goblina, co odpowiadało połowie wzrostu człowieka. — Musiałyśmy znaleźć kompromis — powiedziała Nada. — Miałyśmy przed sobą alternatywę: pójść na kompromis albo pozostawić cię w ordzie. Che skinął głową. — Rozumiem. Muszę trzymać się waszego kompromisu. — Ale lepiej najpierw stąd odejdźmy, zanim orda obejdzie szczelinę — powiedziała Godiva. Rzeczywiście, gobliny ordy biegły już w kierunku, gdzie znajdowało się kolejne możliwe przejście. Zabrałoby im to trochę czasu, jednak nie tyle, aby można to było zignorować. — To w takim razie lepiej pójdźmy w kierunku Wielkiej Rozpadliny — zaproponowała Nada. — To jest po drodze dla obydwu naszych grup. — Nie jestem tego całkiem pewna — powiedziała Godiva. — Widzisz, niektórzy z nich idą właśnie w tym kierunku. Musi być tam przejście, którego nie zauważyłaś. Nada wiedziała, że było to prawdą. — To w takim razie na północ — odrzekła. Ustawili się jeden za drugim i ruszyli przez dżunglę na północ. Wszyscy byli zmęczeni, jednak nie był to czas na odpoczynek. Nada, jako olbrzymi wąż, prowadziła, ponieważ w tej postaci najlepiej potrafiła przedzierać się przez dżunglę. Wtem dał się przed nimi słyszeć ryk. Nada cofnęła się zaalarmowana. Był to ogromny ziejący ogniem smok, który pikował prosto na nich! 8. WĘDRÓWKA DOLPHA W postaci sokoła Dolph leciał nocą na zachód w stronę Rzeki Ciasteczkowej. Niestety, Metria nie powiedziała mu, w którym dokładnie miejscu nad rzeką znajdowały się jego narzeczone. To sprawiało, że był trochę zagubiony. Cóż, musiał po prostu zacząć szukać u jej źródła, zamienić się w rybę i płynąć w stronę ujścia rzeki aż do chwili, gdy je odnajdzie. Gdzieś wzdłuż niej musi znajdować się plemię goblinów. Wtedy mógłby zamienić się w smoka albo ogra, roznieść gobliny na strzępy i ocalić obie panny. Ten pomysł jakoś do niego przemawiał. Swoimi sokolimi oczyma widział wszystko dokładnie bez względu na to, jak było ciemno. Ale nie tylko nie wiedział, gdzie się znajdowały dziewczyny, nie wiedział również, gdzie szukać rzeki, poza tym że była ona gdzieś na zachód stąd. Prawie zaczął żałować, że nie było przy nim demonicy, na wypadek gdyby mogła mu dać jakieś wskazówki. Ale ona pewnie dla kawału podałaby mu zły kierunek. Po pewnym czasie wypatrzył rzekę. Przynajmniej sądził, że była to rzeka. Podleciał do niej i zauważył kępę ciasteczek imbirowych, które zjadliwie kłapały do niego zębami. Trzeba było na nie uważać. Jednak potwierdzało to, że była to Rzeka Ciasteczkowa, płynąca na północny zachód. Może mógłby po prostu lecieć nad nią, aż do chwili gdy wypatrzy dziewczyny i gobliny. Nie, w niektórych miejscach zakrywała ją dżungla, która była tak gęsta, że nie mógłby dojrzeć ziemi. Lepiej będzie, jeśli zamieni się w rybę, dużą dziką rybę z ostrymi kolcami, taką, której nic nie odważy się zaatakować. Lecz najpierw musiał odnaleźć źródło rzeki, żeby niczego nie przeoczyć. Leciał w jej górę, aż dotarł do dużego, brzydkiego bagniska. Wiedział, co to było: Półwypalone Trzęsawisko, które jeszcze nie dojrzało na tyle, aby stać się pełnokrwistym mokradłem. Gdy do tego dojdzie, wzdłuż rzeki zamiast ciastek będą rosły drzewa chlebowe i masłowe i jej nazwa będzie musiała zostać zmieniona. Miał nadzieję, że rzeka nigdy nie dorośnie! Wylądował w miejscu, gdzie pierwsza strużka rzeki wyciekała z trzęsawiska. Trzęsawisko nie lubiło oddawać swej wody, jednak rzeka domagała się jej od niego, tak więc stale się o to spierali. Dolph wiedział, że kiedy padało, trzęsawisku nie zawsze udawało się przyjmować wystarczająco szybko całą nową wodę i rzece udawało się więcej jej wyssać. Czasami rzeka stawała się tak pełna, że puchła ponad swe brzegi. Na tym właśnie polegała jej młodzieńcza natura: nie znała ograniczeń. Dolphowi było przykro, że już niedługo przestanie być młodzieńcem. Na chwilę przyjął swoją ludzką postać, ażeby wyglądać tak jak zwykle, na wypadek gdyby dziewczyny były gdzieś tutaj w pobliżu. Byłoby straszne nie zauważyć ich i przepłynąć całą długość rzeki, podczas gdy one mogłyby zostać ugotowane przez gobliny! — No, no, spójrz no tutaj! — zaskrzeczał ochrypły głos. — Gołodupny chłystku! Dolph odwrócił się zaskoczony. Była to jednak tylko harpia, jeden z tych brudnych i strasznie wyrażających się ptaków dżungli. — Spadaj stąd, zanim zatrujesz wodę — powiedział. — Naprawdę, śmierdzielu?! — zaskrzeczała, podlatując do niego blisko. — Pół mojego umysłu chce na ciebie zrobić kupę, synu kobiety! — Ty masz w ogóle tylko pół umysłu — odciął się, pochylając się, aby podnieść patyk. — Czy grozisz mi, książę? — zaskrzeczała w gniewie. — Utopię cię w plwocinach! Dolph rzucił w nią patykiem, jednak ona uskoczyła. — Niezdara! Niezdara! — zaskrzeczała po harpiemu. Nagle coś przebiegło mu przez głowę. Nazwała go księciem, a przecież nigdy się jej nie przedstawił, a już na pewno jego „ubiór” nie oddawał niczego poza jego męskością. Skąd mogła wiedzieć? — Metria! — zawołał. Harpia zamieniła się w demonicę. — Do licha, właśnie zaczynałam się dobrze bawić — poskarżyła się. Z pewnością dobrze się bawiła! Nie używała nawet żadnych prawdziwie brzydkich słów, ponieważ wiedziała, że z technicznego punktu widzenia był jeszcze nieletni. Prawdziwa harpia obrzuciłaby go stekiem świństw, które mogłyby mieć coś wspólnego z intrygującą nauką. Uwielbiała mu dokuczać na dwa sposoby. — Spływaj stąd, zjawo! — krzyknął, zamachując się na nią kijem. Oczywiście przeszedł on przez jej tułów bez jakiegokolwiek oporu. Jednak usłużnie zniknęła. Po co miałaby zostawać tu dłużej, jeśli udało mu się odgadnąć jej tożsamość? Zgodnie z tym, co mówiła, nie był zabawny, jeśli nie mogła robić z niego głupka w swój demoni sposób. Odwrócił się w stronę rzeki. W jaką rybę najlepiej się zamienić, tutaj, gdzie rzeka była jeszcze tak wąska? Obawiał się, że piskorz mógłby zostać pożarty przez jakiegoś nie zauważonego przez niego drapieżnika. Oczywiście od razu zmieniłby się w coś większego i zaatakował go, jednak stanowiło to pewną niewygodę. Może mógłby zostać niewielkim wężem wodnym i powiększyć się, gdy rzeka się poszerzy. — Miau. Dolph spojrzał. Był to kot leżący na ziemi jak pomarańczowa puchata kula. Co on tu robił? W Xanth prawie nie było normalnych kotów, tylko ich udziwnione warianty, jednak Dolph rozpoznał go, ponieważ widział zdjęcia ras mundańskich. Och, z pewnością demonica nadal próbowała z nim grać, próbując sprawdzić, czy znowu uda jej się go oszukać. — Skończ z tymi grami, Metria — warknął. — Nie mam zamiaru dać ci satysfakcji. Kot nie poruszył się, tylko na niego spojrzał. Dolph spodziewał się, że była to demonica, ale nie wiedzieć czemu, miał co do tego pewne wątpliwości. Tak więc spróbował zdemaskować jej blef, zamieniając się w innego kota; dużego czarnego. — Powiedz coś po kociemu — miauknął, podejrzewając, że ona nie potrafi. Był Magiem i mówił, i rozumiał język każdego stworzenia, w jakie się zamienił, ona natomiast była demonicą, która mogła tylko imitować formy. — Coś — miauknął kot czysto po kociemu, machając swym kocim ogonem. Zaskoczyło do Dolpha. Ale wiedział, że Metria mogła nauczyć się kilku kocich słów, aby go oszukać. Może po prostu powtórzyła jego ostatnie słowo. Cóż, nakłoni kota, żeby powiedział coś jeszcze. — Jak się nazywasz? — Sammy. Dolph był pod wrażeniem. Ale pytanie, jakie zadawał, było oczywiste, tak więc mogła to nadal być oszukująca go demonica. — A skąd pochodzisz? — Z domu. — Nie jesteś specjalnie rozmowny, co? Sammy tylko się otrząsnął, prawie nie poruszając się. — A czemu jesteś tutaj? — Po pomoc. — Masz mi pomóc? — Nie. — Chcesz mojej pomocy? — Tak. — Wyglądało na to, że to lakoniczne zwierzę odmawiało użycia więcej niż minimum energii na cokolwiek, co robiło. Metria taka nie była. Dolph zaczynał wierzyć, że Sammy był prawdziwy. Oznaczało to jednak kolejną tajemnicę. — No cóż, teraz muszę pomóc komuś innemu, tak że to będzie musiało poczekać. Wtem kot zaczął okazywać pewne poruszenie. — Ale Jenny potrzebuje pomocy! — A kim jest Jenny? — Moim ludzkim przyjacielem. Teraz Dolphowi przypomniało się coś, co mówiła Metria: że obcy elf i obcy kot przeszli przez dziurę w Xanth. I że elf próbował pomóc Che. — Czy Jenny jest elfem? — Tak ją nazywano — powiedział Sammy odrobinę niepewnie. — Ale tak naprawdę to ona jest osobą. To właśnie powiedziała mu Metria, tak więc niczego to nie dowodziło. Jego wiara nadal przerastała wątpliwości. — I obydwoje przeszliście przez dziurę? — Nie widziałem. — A dlaczego przeszliście przez nią? — Po pióro. Tego Metria mu nie powiedziała. Ale nadal nie był całkiem pewny. — Jakie pióro? — Duże. Dolph z trudem pohamował zdenerwowanie, wiedząc, że demonicy dopiero spodobałby się jego wybuch. — A skąd wiedziałeś, gdzie go szukać? — Po prostu wiedziałem. — A nie było ci trudno znaleźć to duże pióro? — Nie. Nadal go sprawdzała! — A skąd wiedziałeś, gdzie znaleźć mnie? — To powinno złapać ją, zaskoczyć i dać odpowiedź, która ją zdemaskuje. — Po prostu wiedziałem. Czy dowie się w końcu czegoś, czy po prostu tylko tracił czas dokładnie tego właśnie demonica chciała. — A czy wiesz, kim jestem? — Nie. — To dlaczego mnie szukałeś? — Nie szukałem. — Ale przecież powiedziałeś, że przyszedłeś do mnie, abym ci pomógł. — Tak. — Jak mógłbyś to zrobić, nie wiedząc, kim jestem? — Jenny kazała mi znaleźć pomoc, no i ją znalazłem. — Nie wiedziałeś, czego masz szukać, po prostu pomocy? — Tak. Dolpha zatkało. Za każdym razem, gdy sądził, że wreszcie się czegoś dowie, trafiał jak kulą w płot. Podejrzewał, że najlepiej będzie, jeśli po prostu zostawi kota i pójdzie w dół rzeki. Ale gdyby się okazało, że kot był prawdziwy? Pojawiła się Metria. — Nie mogę znieść tego, jak się z nim grzebiesz! — oznajmiła. Będę musiała ci pomóc z nim sobie poradzić, bo inaczej spędzimy tutaj całą noc. — Ale nie jestem pewien, czy on to ty — zaoponował Dolph, upodabniając swój koci pyszczek jak najbardziej do ludzkiego, aby móc wymawiać ludzkie słowa. Spojrzała na niego. — Czy próbujesz mi wmówić, że jesteś jeszcze głupszy, niż myślałam? Dolph odwrócił od niej wzrok, spojrzał na kota, a potem z powrotem na nią. Jak mogłaby być kotem, jeśli była sobą? — A co ty byś zrobiła? — Zapytałabym go dokładnie, jak znajduje rzeczy. Dolph spojrzał na Sammy’ego, ale kot leżał tam po prostu, nie poruszając się. — Zakuty łeb! — warknęła Metria. — Zapytaj go! — Ale przecież słyszał już ciebie. — Ale ja nie mówiłam po kociemu. Nie potrafię. Musisz tłumaczyć. Och! — Sammy, a w jaki sposób znajdujesz rzeczy? — Po prostu znajduję. — Po prostu znajduje — powiedział Dolph demonicy. — Ale jak robi to tak prostu? — zapytała. — Sammy, ale jak robisz to tak po prostu? — Jeśli jestem zainteresowany. — Jeśli jest zainteresowany. Metria wyglądała, jak gdyby próbowała trzymać na wodzy ogromną wściekłość. Ucieszyło to Dolpha. — A jak inaczej? — A jak inaczej, Sammy? — Jeśli ktoś mi każe czegoś szukać, to szukam. — Jeśli ktoś mu każe szukać — powtórzył Dolph. — To powiedz mu, żeby odnalazł Nadę z rodu Naga! — Sammy, szukaj Nady z rodu Naga. Nagle kot poderwał się. — Za nim! — krzyknęła Metria, lecąc w tym samym kierunku. Dolph zaczął biec, jednak momentalnie pośliznął się i wpadł w błoto, które rozbryzgło się z hukiem. — Jesteś takim chwytaczem! — zawołała Metria. — Czym? — zapytał Dolph, podnosząc się z ociekającego błocka. — Złapać, trzymać, zacisnąć, uchwycić, usidlić… — Wplątać? — zapytał. — Nie! Bieg, koło, włączyć, kontrolowany poślizg… Dolph słyszał kiedyś o czymś, czego używają Mundańczycy. — Sprzęgło? — Tak! Jesteś takim sprzęgłem! — Nagle przerwała. — Nie, nie jestem pewna. — To znaczy, że nie zamierzasz mi ubliżać? — RUSZASZ CZY NIE, DOLPH! Och! Dolph zamienił się w czerwonego wyścigowca i ruszył pełnym gazem za znikającym kotem. Wiedział, że demonica była poirytowana tym, że źle wypowiedziała jego imię. Dawało mu to pewną satysfakcję. Okazało, się że mieli do przebycia ładny kawał drogi. Sammy, najwyraźniej zmęczony, wkrótce zwolnił do marszu, jednak nie przestawał iść w stronę swego celu i Dolph był mu za to wdzięczny. Był to z pewnością lepszy sposób na odnalezienie Nady aniżeli płynięcie w dół rzeki, szczególnie dlatego, że teraz się od niej oddalali. Kot musiał odbyć trudną podróż w celu znalezienia Dolpha, a teraz znowu był w drodze. Sammy posiadał bardzo interesujący talent. Dolph nie znał wielu zwierząt z magicznym talentem. Wyglądało jednak’na to, że wszystko było możliwe. Jednak ten obcy elf znajdujący się na obszarze Xanth — o tym jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał. Czego mogła tutaj szukać? Zajmowała go jeszcze jedna rzecz. Zdawało się, że zmierzali w kierunku terytorium Goblinatu Złotej Ordy. Już kiedyś Dolph spotkał Wodza Groteska i jego poddanych. Jeśli to oni pojmali dziewczyny… Odsunął od siebie tę myśl i pozwolił, aby została za nim w tyle. Na szczęście jego myśli zdawały się być nawet bardziej zmęczone niż on sam, tak więc nie mogły nadążyć za jego ciałem. Gdy nadszedł świt, Dolph był tak samo zmęczony jak kot; prawie całą noc byli w drodze! Ale z pewnością dochodzili już do Nady; a jeśli wszystko poszło dobrze, to Elektra i Che będą razem z nią i Dolph mógłby ich wszystkich uratować. Jeśli tylko kot idzie w dobrym kierunku. Musiało tak być! Przed nimi dały się słyszeć dźwięki. Stłumiona wrzawa wściekłych goblinów i trzaski tuż obok, jak gdyby jeszcze więcej goblinów przedzierało się przez dżunglę. Z pewnością Nada ucieka przed ordą! Dolph zmienił się w ziejącego ogniem smoka i zebrał ostatki swoich sił. Wybiegł przed kota, aby zagrodzić drogę nacierającym goblinom. Zauważył ogromnego węża. A za nim znajdowało się kilka goblinów! Było jeszcze gorzej, niż się obawiał! Ale jeśli Nada była w niebezpieczeństwie… Wciągnął powietrze, aby spalić łeb węża. — Dolph! — krzyknęła Metria. — To jest Nada! Zaskoczony Dolph połknął swój ogień i zamienił się w węża tego samego gatunku co ona. Czuł, jak połknięty dym przecieka mu przez zęby; on zmienił postać, dym nie. Zakaszlał. Nada pojawiła się w swojej normalnej postaci: węża o ludzkiej głowie. — Dolph! — krzyknęła zadowolona. Znowu się zmienił, tym razem w człowieka. — Nada! Prawie że… Ona również zamieniła się w człowieka. — Wiem! — I objęli się. Gdzieś w tle usłyszał cichą rozmowę: — Sammy! Znalazłeś pomoc! — Miau. Dolph nie był już kotem, tak więc nie rozumiał kociego języka, jednak nie było trudno odgadnąć, co to miało oznaczać. Sammy nigdy nie używał dwóch słów, tam gdzie wystarczało jedno. Nagle zauważył parę szczegółów. Po pierwsze to, że obydwoje byli nadzy, ponieważ ich ubrania nie zmieniały się wraz z nimi. Po drugie, że w jego ramionach tkwiła najcudowniejsza kobieta, jaką mógłby sobie wyobrazić, szczególnie w tych okolicznościach. Dotychczas nigdy jeszcze jej tak nie obejmował ze względu na dziwne pojęcia przyzwoitości, które miała jego matka. A po trzecie, że nie byli sami. Rozejrzał się wokół. Zauważył skoncentrowanych na nim dziewięć par oczu, które należały do czworga goblinów, jednej narzeczonej, jednego źrebaka centaura, jednego elfa, jednej demonicy i jednego kota. Oczy kota nie przeszkadzały mu; wiedział, że Sammy’ego to nic nie obchodzi. Pozostawało więc — cóż, nie był pewien, ile oczu pozostawało, nigdy nie był mocny w matematyce. W każdym razie wiedział, że o osiem par oczu za dużo. — Lepiej przyjmijmy postać Naga — szepnął jej do ucha. Nada rozejrzała się wokół. Jej śliczne usta zacisnęły się. Zmieniła się w wężokobietę, tak więc stali teraz objęci w bardziej higieniczny sposób. — Hmmm, co się tutaj dzieje? — zapytał, nadal trochę zagubiony nie tylko z powodu tego, że zobaczył nieznajomych. — Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych zabrania udzielić odpowiedzi — odpowiedziała Metria. — Gdyby miała na sobie majtki, to musielibyśmy cię zamknąć na cztery spusty i połknąć klucz. Głowa Nady odwróciła się, aby spojrzeć na demonicę. — A kim jest ona? — Aaa, to Metria — powiedział Dolph niepewnie. — Demonica Metria. Ona… — Rozumiem. — W tej samej chwili demonica przyjęła postać jeszcze bardziej ponętną od Nady. Mogło się to udać tylko istocie nadprzyrodzonej, i to też nie na długo. — Dopiero co się pojawiła! — zaprotestował. — Powiedziała, że potrzebny jej był… — Mogę się domyślić. — Ach, daj spokój, Nada — powiedziała Elektra. — Przecież wiesz, że on kocha tylko ciebie. Nada była zaskoczona. — Chcesz powiedzieć, że byłam zazdrosna? A niech mnie! — I roześmiała się. Dolph spodziewał się, że tylko mu dokuczała, jednak nie był tego całkiem pewien. Nie wiedział również, jak odpowiedzieć na uwagę Elektry, ponieważ właśnie ona kochała jego. Tak więc zmienił temat najszybciej, jak tylko jego język mu na to pozwolił. — Chciałem powiedzieć, kim są te gobliny? Jeden z nich wystąpił naprzód. — Jestem Godiva, a to są moi giermkowie, Kretyn, Idiota i Imbecyl. Uprowadziliśmy źrebaka centaura, ale pomogliśmy go również uratować od ordy. — Cóż, przybyłem, aby uratować Che — powiedział Dolph. — I wiem, że było to również celem Nady i Elektry. Tak więc możecie teraz odejść, bo zabieram go z powrotem do jego matki. — Nie wszystko zrozumiałeś — powiedziała Elektra. — Weszłyśmy w układ z Godivą. Orda ściga nas wszystkich. — Układ? — zapytał jak zamroczony. — Umowę, transakcję, pakt, porozumienie — powiedziała Metria. — Wiem, co to jest! Chodziło mi o to, po czyjej właściwie stronie są te gobliny? — Teraz po naszej — powiedziała Nada. — Ale nie możemy tak po prostu zabrać Che do domu. Musimy uzgodnić to z Godivą. Ale najpierw musimy wszyscy uciec od ordy. — Mogę zamienić się w ptaka–olbrzyma i ponieść was wszystkich — powiedział Dolph. — Za wyjątkiem goblinów; jeszcze cztery osoby to byłoby za dużo. A jaki układ zawarłyście? — Że będziemy współpracować, aby uwolnić Che i dziewczynkę–elfa od ordy, a potem zdecydujemy, kto dostanie Che. — A co z Jenny? — zapytał Dolph. — Kto weźmie ją? — Skąd wiesz, jak mam na imię? — zapytała zaskoczona dziewczynka–elf. — Sammy powiedział mi. — Ale Sammy nie umie mówić! — Nie umie mówić po ludzku — powiedział jej Dolph. — Rozmawiałem z nim po kociemu. — On to naprawdę potrafi — rzekła Elektra do Jenny. — Umie posługiwać się językiem zwierzęcia, w które się zamieni. Ale to jest dobre pytanie: gdy zadecydujemy, co stanie się z Che, to co będzie z tobą? Czy wrócisz tam, skąd przybyłaś? Che odwrócił się w stronę dziewczynki–elfa. — O, proszę cię, nie rób tego, Jenny! — zaprotestował. — Byłaś dla mnie takim dobrym przyjacielem, nie chcę tak szybko cię stracić. — Ona nie może wrócić do domu — powiedziała Metria. — Zablokowaliśmy dziurę. — Dziurę? — zapytała Elektra. — Dziurę w Xanth, przez którą przeszła — rzekł Dolph. — Zapomniałem. Przechodziły przez nią potwory, tak więc zablokowaliśmy ją z Metrią. Jenny nie może wrócić, ponieważ zamknęliśmy ją. Tak więc sądzę, że będzie musiała z nami przez jakiś czas zostać. Jenny objęła Che. — I tak nie chciałam cię jeszcze opuścić — powiedziała. — Nie możemy tak stać i rozmawiać — powiedziała Godiva. — Orda dogoni nas. — Ustalmy szybko — powiedziała Nada. — Zdecydujmy, dokąd Che ma pójść. Jeśli my wygramy, to wy, gobliny, pomożecie nam zabrać go do jego matki; a jeśli wy wygracie, to my pomożemy wam zaprowadzić go do Góry Goblinów. — Nie, chwileczkę! — obruszył się Dolph. — Nie możemy oddać go goblinom! — Zawarłyśmy układ — powiedziała Elektra. — Może on nam się nie podobać, ale Godiva pomogła nam wyzwolić Che, odciągająi uwagę ordy. — Tak, to prawda — powiedział Che. — Widziałem, jak tańczyła. Gdy odciągnęła ich uwagę, magia Jenny złapała ich i mogliśmy uciec. Pójdę z tym, kto zwycięży. To jest fair. — Ale przecież te gobliny cię porwały! — powiedział Dolph. — To prawda. Ale nie zrobiły mi nic złego. — Nad szczegółami możemy zastanowić się później — powiedziała Nada. — Teraz potrzebny nam jest szybki i prosty sposób na podjęcie decyzji. Co robimy, zgadujemy cyfry? — Ale wszyscy jesteśmy albo po jednej, albo po drugiej stronie —zauważyła Elektra. — Ktoś mógłby oszukiwać. — Znam pewną goblińską grę — powiedziała Godiva. — Wydaje mi się, że mogłaby się nadawać, ponieważ to jasne, kto w niej wygrywa. Dolph zrozumiał, że chciały załatwić to, zanim na nowo podejmą ucieczkę przed nadciągającą ordą. — Jaką grę? — Nazywa się godo — powiedziała Godiva. — Ze sznurka robimy niewielką pętlę, o tak. — Gdzieś pod swymi długimi włosami znalazła kawałek sznurka i zwinnie zrobiła z niego pętlę. — Teraz ktoś musi zakopać ją w piasku, a inni próbują trafić w nią kijem. Wygrywa ten, komu jako pierwszemu się to uda. Dolph spojrzał na pozostałych. — Czy jest to fair? — Tak mi się wydaje — powiedziała Nada. — Ale ten, kto ją zakopie, nie powinien grać. Właściwie to ten, kto ją zakopie, nie powinien nawet być obecny, żeby nie mógł dawać graczom znaków. — Ja ją zakopię — powiedziała Metria. — Mnie nie obchodzi, kto wygra. Lubię tylko bawić się akcją. — Ma rację — rzekł Dolph. — Nie zależy jej na nikim z nas. To kto gra? — Ja — powiedziała Godiva. — I ja — rzekła Elektra. — Daj mi pętlę — powiedziała Metria. Godiva podała jej pętlę. Demonica wzięła ją i zamieniła się niewielką ciemną chmurę. Nagle zakręcił się kurz i pojawiła się z powrotem. — Gotowe. Wybierajcie. — Podała Godivie i Elektrze niewielkich rozmiarów patyki. Nie opodal znajdowała się gładka łacha piasku; gdzieś pod nią leżała pętla. — Poczekajcie! — zawołał Dolph. — A skąd będziemy wiedzieć, czy ktoś trafi w pętlę? Może ona wygra i nic o tym nie będzie wiedzieć! — Musi po prostu podnieść kij ze zwisającą z niego pętlą — powiedziała Godiva, wykonując ruch jakby okręcania i podnoszenia. — Chcę czegoś pewniejszego — powiedział Dolph. — To znaczy, pętla mogłaby się ześliznąć albo coś. — Sammy może ją znaleźć — powiedziała Jenny. Dolph spojrzał na kota. — A jak? — Powiem mu, żeby szukał pętli z przechodzącym przez nią kijkiem. Nie ruszy się do momentu, gdy będzie taki do znalezienia. Zgiełk zbliżającej się ordy robił się coraz głośniejszy. Nie mieli czasu do stracenia. — No dobrze — ustąpił. — Kto zaczyna? — zapytała Nada. — Ona, ponieważ to ja wybrałam grę — odparła Godiva. Dolph był pod wrażeniem. Nie dość, że goblinka była nadzwyczaj urodziwa jak na przedstawicielkę swojego gatunku — gdyby tak mógł obejrzeć ją trochę lepiej, jednak jej włosom zawsze udawało się zakryć wszystko to, co było najbardziej interesujące — to była jeszcze mądra i uczciwa. Elektra przez chwilę studiowała piasek. Wzięła swój patyk i wetknęła go. Spojrzała na Sammy’ego, lecz ten zdawał się drzemać. I nic poza tym! Elektra zakręciła swój patyk i uniosła jego koniec, jednak nie było na nim sznurka. Podnosząc go w taki sposób, na pewno uniosłaby również i pętlę, gdyby udało jej się ją złowić. Godiva wetknęła swój patyk w inne miejsce, jednak tak samo bez rezultatu. Elektra ponownie spróbowała i znowu nie trafiła. Tak samo i goblinka. Gładka łacha piasku była już mocno zniszczona licznymi dziurami, jednak bynajmniej nie ułatwiało to kolejnych prób, jak zauważył Dolph; pętla może leżeć tuż obok nieudanej próby, pod kupką wzburzonego piasku. Gra toczyła się dalej, a wrzawa zbliżającej się ordy stale narastała. Nagle przez głowę Dolpha przebiegła podejrzana myśl: a może Metria chciała się z nimi po swojemu zabawić? Może zakopała pętlę w zupełnie innym miejscu, żeby nigdy nie dali rady jej odnaleźć bez względu na to, jak długo będą szukać i skoncentrowani na tym zajęciu zostaną złapani przez ordę? To byłby dopiero śmiech! Jednak demonica wiedziała, że Dolph był w stanie zatrzymać ordę. Już kiedyś to zrobił, zamieniając się w Smoka z Rozpadliny. Mógłby również przyjąć postać ogromnego sfinksa, który by ich rozdeptał, albo niewidzialnego olbrzyma, którego sam smród zadusiłby ich, albo salamandry, które mogłyby ich podpalić. Tak więc orda nie przedstawiała teraz sobą realnego zagrożenia. Nie miało sensu, aby Metria to zrobiła. Bardziej zabawne byłoby dla niej obserwowanie, jak konflikt interesów zostanie rozwiązany przy użyciu cywilizowanych metod. Demony nie rozumiały cywilizacji, ponieważ same żadnej nie posiadały. Byłaby również rozbawiona, gdyby Godiva zwyciężyła, ponieważ wtedy Dolph musiałby pomóc doprowadzić Che na Górę Goblinów, a wcale nie miał na to ochoty i ona doskonale o tym wiedziała. Jakże fascynowały ją problemy jego sumienia! Czy było możliwe, że zrobiła im kawał, żeby zapewnić Godivie zwycięstwo? Dolph nie wiedział, jak by to było możliwe. Tak więc po prostu musiał przyjąć, że grała tę grę uczciwie i należało mieć nadzieję. Elektra złowiła coś. Pisnęła w dziewczęcym podnieceniu — była nawet dość ładna, gdy to zrobiła, zauważył z pewnym zaskoczeniem — i uniosła swój patyk. Coś na nim wisiało. Był to jednak korzeń. Gra trwała dalej. Teraz Godiva włożyła swój patyk w piasek — i Sammy podskoczył. Stało się to tak nagle, że aż się wszyscy przelękli. Wylądował na patyku, wytrącając go z rąk Godivy. Koniec patyka uniósł się i była na nim widoczna pętla. — Widzicie? — powiedziała Jenny. — On tylko wyglądał, jakby spał. Nie rusza się, jeśli nie musi. Znalazł patyk z pętlą! Rzeczywiście znalazł. I Godiva wygrała grę. Nie mogli nawet powiadomić pozostałych grup poszukiwaczy, ponieważ to przeszkodziłoby w doprowadzeniu Che do domostwa goblinów. — No dobrze — powiedział Dolph ciężko. — Była umowa. Pomożemy wam dotrzeć do Góry Goblinów. Jednak była to umowa tylko między wami a Nadą i Elektrą. Matka Che nie zawarła jej i będzie próbowała odzyskać swego źrebaka bez względu na wszystko. — Nic na to nie można poradzić — powiedziała goblinka. — Zacznę się tym przejmować dopiero wtedy, gdy dotrzemy do góry. Teraz muszę znaleźć najlepszą drogę. — Na północ — powiedziała Metria. Godiva spojrzała na nią. — A co cię to obchodzi, demonico? Dlaczego nam właściwie pomagasz? — Uważa to za zabawne — wyjaśnił Dolph. — Jak dotąd, mówiła prawdę. — A dlaczego na północ, podczas gdy Góra Goblinów znajduje się na wschodzie? — Dlatego, że gobliny nadciągają ze wschodu i z zachodu, a jeszcze więcej jest ich na południu. To prawda, hałas był teraz prawie ogłuszający. — To w takim razie na północ — powiedziała Godiva szorstko. — Ale całą noc nie zmrużyliśmy oka. Nie możemy iść szybko. — Mógłbym ponieść część z was — powiedział Dolph. — Gdybym zamienił się w ptaka–olbrzyma i gdybym miał dość miejsca na to, żeby lecieć. Ale nie mogę wystartować w tej gęstej dżungli. — Zamień się w sfinksa, to pojedziemy na twoim grzbiecie — zasugerowała Nada. Wszystko, o co go poprosiła, wykonywał natychmiast. Były dwa rodzaje sfinksów: skrzydlate i bezskrzydłe, podobnie jak smoki, jednak bezskrzydłe smoki były dużo większe. Zamienił się w monstrualnych rozmiarów sfinksa lądowego i powoli się położył, żeby mogli się na niego wspiąć. Nawet w tej pozycji było to trudne zadanie. W końcu Nada zmieniła się w największego węża, który przy sfinksie nadal wydawał się malutki, i zwinęła się w taki sposób, aby pozostali mogli się po niej wspiąć aż na jego grzbiet. Che i Jenny poszli jako pierwsi, niosąc Sammy’ego, a za nimi szła Godiva ze swoimi trzema sługami. Wszyscy byli mniej więcej tego samego wzrostu, pomimo że jedno z nich było centaurem, drugie elfem, a inni goblinami. Potem Elektra ujęła w dłonie głowę Nady i trzymała ją, gdy Nada zmieniała się w małego węża. Wszyscy byli już na pokładzie. W sam czas. Pierwsze ordy pojawiły się, wrzeszcząc. Dolph nie mógł przyjąć innej postaci, ponieważ niósł na sobie dziewięcioro ludzi, licząc Sammy’ego jako osobę; nie chciał ich z siebie zrzucić. Ale nie było też mu łatwo szybko wstać, ponieważ nie chciał, aby ześliznęli się z jego grzbietu. Tak więc pracował powoli, mając nadzieję, że przez najbliższy czas nie dotrze do niego zbyt wiele goblinów. Pierwszy goblin dobiegł do zadu Dolpha. — Są tutaj! — wrzasnął. — Jadą na śmierdzinksie! — To jest sfinks! — huknął Dolph w oburzeniu. — Słyszałeś mnie za pierwszym razem, śmierdzielu! — powiedział goblin, zatykając sobie nos. Nagle goblin wzleciał w powietrze, machając rękoma i nogami. Co się stało? — Godiva używa swej czarodziejskiej różdżki — wyjaśniła Elektra, najwyraźniej zauważając jego zmieszanie. — Może unosić nią ludzi. Czarodziejska różdżka. Ciekawe. Jak mogło się coś takiego dostać w ręce goblina? Kolejny goblin zaatakował. Po chwili również i ten frunął szybko, co niespecjalnie mu się spodobało. Godiva nie miała litości dla członków swego własnego gatunku! Ale jeśli była w stanie unieść tylko po jednym goblinie za każdym razem, to jej czarodziejska różdżka nie na wiele się zda, gdy nadejdzie reszta ordy. Mogło to wyjaśniać sposób, w jaki Che wpadł w łapy ordy. Dolph wstał wreszcie. Teraz mógł już sam zrobić coś z goblinami. Nie chciał jednak na nie nadeptywać; rozgniotłyby się pod jego stopami, robiąc straszliwy bałagan. Tak więc po prostu poszedł prosto przed siebie, tratując blokujące drogę drzewa i zostawiając gobliny daleko w tyle. Ale orda nie poddawała się. Gobliny szły ich śladem, a było ich coraz więcej, jako że schodziły się z lewej i prawej strony. Odwracając głowę, Dolph mógł je dostrzec. Były one uzbrojone jedynie w kije i kamienie, stanowczo za mało, aby połamać mu kości. Szedł powoli naprzód, ale dla goblinów posuwał się z ogromną prędkością. — Teraz możemy się zdrzemnąć — powiedziała Elektra. — Co za ulga! — Co za ulga! — powtórzyła Godiva jak echo. Po pewnym czasie wszyscy ucichli. Spali. Dolph również całą noc nie spał, ale teraz nie mógł zasnąć. Cóż, może później nadejdzie jego kolej. — Nudno, co? Była to Metria. Przynajmniej raz cieszył się z jej towarzystwa. Pomoże mu ono nie przerywać czuwania. Wiedział jednak dobrze, że nie może jej tego okazać. — Jeszcze tu jesteś? — zapytał z udawaną irytacją w głosie. — Wszystko już zostało rozstrzygnięte, tak więc możesz spokojnie odlecieć. — Nic jeszcze nie zostało rozstrzygnięte — odparła. — Prawdziwa frajda zacznie się dopiero, gdy dostarczysz źrebaka goblinom. Poczekaj tylko na pojawienie się skrzydlatych potworów! — Jakich skrzydlatych potworów? — zapytał, nerwowo się rozglądając. Latający smok mógłby zapikować, szarżując na nich, i usmażyć jego pasażerów. To byłby pewien problem. — Tych, które centaur Cheiron zbiera, żeby uratować swego źrebaka. One nie będą wykrętne. — Nie będą co? — Krok w bok, cichochody, pod osłoną, kocie łapki… — Skradać się? — Obojętnie. Tunel po tunelu zniszczą Górę Goblinów. Za nic nie chciałabym opuścić takiego przedstawienia! Pewnie miała rację. Centaurzyca Chex była stosunkowo spokojną istotą, rzadko wtykającą swój ogon w zgiełk. Lecz jej małżonek, Cheiron, był ogierem i nie znosił żadnego wtrącania się w jego sprawy. A jego źrebak był bez wątpienia jego sprawą! — Idź do otchłani! — mruknął Dolph. — Dokąd? — Płomieni, zaświatów, Hadesu… — O nie, nie uda ci się! — powiedziała, śmiejąc się. — Nie zmusisz mnie do powiedzenia ci tego brzydkiego słowa! Wiem, że go nie znasz. — Kurczę! — zaklął. — Drób, ptak, kurczak? — zapytała troskliwie. — Idź sobie stąd ty… Ty obojętnie co?! — Ależ oczywiście, że nie, kochanie. Uwielbiam cię męczyć. Wydaje mi się, że wpadnę do ciebie z wizytą w twoją noc poślubną, żeby zobaczyć, jak będziesz próbował wymyślić, co trzeba zrobić, żeby przywołać bociana. — Bociana? — Tak właśnie konsumuje się małżeństwo, niewinny chłopcze. Nie liczy się, dopóki nie skontaktujesz się z bocianem. — Ale ja nie wiem, jak to zrobić! — Właśnie dlatego powinna to być całkiem niezła rozrywka. Dolph ciężko posuwał się naprzód, nie będąc już tak całkiem zadowolony z tego, że udało mu się ją zatrzymać. O, jakże chciałby przekroczyć tę niewidoczną granicę i stać się dorosłym, żeby móc się wszystkiego dowiedzieć o Konspiracyjnym Stowarzyszeniu Dorosłych! Wtedy demonica nie mogłaby go tak okrutnie dręczyć. Ale najpierw musiał się ożenić, i to było gorsze. Oczywiście chciałby ożenić się z Nada, jednak myśl o tym, że Elektra umarłaby, przerażała go. Jednak jeśli ożeniłby się z nią i stracił Nade, pękłoby mu serce. Czas posuwał się naprzód tak samo nieubłaganie jak ogromne stopy sfinksa, ale on nie był ani odrobinę bliżej odpowiedzi aniżeli sześć lat temu, gdy zaręczył się z obydwiema dziewczynami. A informacja o tym, że trzeba przywołać bociana, jeszcze wszystko pogorszyła. Nada znała sekret, ale Elektra nie. Ale obawiał się, że Nada mu nie powie. W końcu aż do dzisiaj mu nie powiedziała; dlaczego miałaby zmienić zdanie? Przyjmując, że znalazłby jakiś sposób na wyrwanie Elektry z tej sytuacji. Gdy dotarł do południowego brzegu Rzeki Ciasteczkowej, był już dzień. Chciał przejść przez nią w bród, lecz jej dno okazało się najbardziej wstrętnym szlamem, jaki można sobie wyobrazić, prawdopodobnie było to ciasto pozostałe z na pół upieczonego trzęsawiska i Dolph obawiał się, że jego nogi zapadłyby się w weń, i zostałby na zawsze uwięziony. Tak więc powoli zatrzymał się. Nada obudziła się. — O, rzeka! — krzyknęła zaskoczona. — A czego się spodziewałaś, pustyni? — zapytała Metria głosem Dolpha. — Co? — zapytała zaskoczona tym tonem. — To nie byłem ja! — zawołał Dolph. — To znaczy, nie to chciałem powiedzieć — powiedziała momentalnie demonica, ponownie używając jego głosu. — Chciałem powiedzieć, że tylko najgłupsza melisa… — Głupie co? — zapytała Nada. — Zioło, kobieta… — Dziewanna? — Tak. Nie, nie całkiem… — Dziewczyna, Metria? — Dziewucha! To jest to! Tylko najgłupsza dziewucha mogłaby pomylić rzekę z pustynią. Tak więc możesz po prostu… aaa… — Nagle demonica zdała sobie sprawę, że Nada nazwała ją po imieniu. Zniknęła pufnięciem poirytowanego dymu. — Wiedziałam, że to nie byłeś ty, Dolph — powiedziała Nada. — Już wcześniej słyszałam, jak ci dokuczała. — Cieszę się — odrzekł Dolph z ulgą. — Teraz muszę wymyślić, jak przejść przez tę rzekę. Szlam jest zbyt głęboki. — A czy przespałeś się choć trochę ostatniej nocy? — zapytała Nada troskliwie. — Nie. — Jak miło, że się zainteresowała! — To lepiej żebyś teraz trochę się zdrzemnął. Może zamienisz się w statek wielorybi i popłyniesz przez kolejnych kilka godzin w dół rzeki? Wydaje mi się, że płynie mniej więcej na północ, tak więc kierunek jest dobry i wszyscy możemy się rozluźnić, nie przerywając wędrówki. — To doskonały pomysł, Nada! — zawołał. — Trzymaj się! — Powoli, aby nikogo nie zrzucić, zamieniał się w statek wielorybi. Po pewnym czasie jego nowa postać była ukończona: ogromna płaska ryba (lub coś podobnego.” nigdy nie był do końca pewien, czym był wieloryb) z pustym grzbietem, która spokojnie płynęła po łagodnych wodach. Jego boczne płetwy i ogon umożliwiły mu poruszanie się tak szybko, jak tylko chciał, jednak nie musiał ich używać, ponieważ jego nos był teraz otworem na czubku płaskiej głowy, którego nigdy nie zalałaby woda bez względu na to, jak mocno by spał. — Nie ma za co, Dolph — odparła Nada. — Nie będę teraz spała i będę uważać na nasz kurs; trochę spałam ostatniej nocy, tak więc jestem w lepszej sytuacji niż wy wszyscy. Obudzę was, jeśli coś się stanie. — Dzięki ci, Nada! — Jak bardzo ją kochał! Była najukochańszą, najmądrzejszą i najbardziej książęcą osobą, jaką znał, która zawsze wiedziała, co należało zrobić, i robiła to. To był wspaniały dzień, gdy został z nią zaręczony. — Nie ma za co, Dolph — powiedziała. Miała jakby trochę smutny głos. Przypomniało mu to, że ona go nie kochała. Ach, oczywiście wyszłaby za niego za mąż, gdyby ją wybrał, ponieważ dała słowo, a księżniczka nigdy nie łamie raz danego słowa, jednak nie włożyłaby w to serca. Była dla niego miła, ponieważ tak powinna zachowywać się narzeczona. Wiedział, że powinien postąpić przyzwoicie i nie żenić się z nią. Ale nie był pewien, czy da radę. Od strony brzegu dał się słyszeć wrzask. Gobliny dotarły do niego! Cóż, miały pecha; nie mogły dosięgnąć ani jego, ani jego pasażerów tutaj, na środku rzeki. Mogły iść za nimi wzdłuż brzegu, ile tylko chciały; lecz na nic by im się to nie zdało. Zadowolony pozwolił sobie zapaść w sen. Dolph dryfował w dół rzeki. Od czasu do czasu, dotykając nosa Dolpha, Nada korygowała kurs, aby nie zaklinowali się w jakiejś ślepej uliczce. Ślepe uliczki były paskudnymi odnogami kończącymi się workami; gdy coś raz do nich wpłynęło, prąd rzeczny zaciskał worek i uliczka zjadała to, co się w nią złapało. Oczywiście Dolph mógłby zmienić się w coś” innego i uciec, ale wtedy wszyscy na nim jadący na pewno by spadli. Tak było lepiej, pomijając nawet zwykłą przyjemność, jaką sprawiał mu fakt, że Nada skupiała na nim swoją uwagę. Od czasu do czasu słyszał krzyki wściekających się na brzegu goblinów. Troje przebywających z Godivą mężczyzn (czy nie była ona fascynującą istotą, nawet jeśli była na tyle stara, aby być czyjąś matką!) zadowalało się robieniem różnych gestów w stronę znajdujących się na brzegu goblinów. Od czasu do czasu budzącego się ze swej drzemki Dolpha dobiegały strzępy interesującego dialogu. — Co oznacza ten gest, Kretynie? — zapytała Jenny. Wyglądało na to, że teraz, gdy współpracowali, dziewczynka–elf i centaur całkiem nieźle współżyli z czworgiem goblinów. Dolph wiedział, że pomimo iż gobliny uprowadziły Che, to wcale go nie skrzywdziły, tylko spętały, aby nie mógł uciec. Był wtedy bardzo nieszczęśliwy, jednak zrozumiał, że po prostu robiły, co do nich należało. — Gest? — zapytał Kretyn. — Z palcem. O tak. Dolph nie wiedział, że gobliny rodzaju męskiego mogły się czerwienić, ale ten z pewnością oblał się rumieńcem, jako że Dolph poczuł, jak wielkie stopy Kretyna zaczęły go parzyć. — Hmmm, nie wiem — powiedział goblin. — Ale przecież pokazywałeś go tym goblinom na brzegu, a oni zaczęli obrzucać nas kamieniami. — Jenny domagała się odpowiedzi. — Całe szczęście, że przypadku jesteśmy poza zasięgiem tych kamieni, ale był to z pewnością magiczny gest i jestem ciekawa, czy też mogłabym się go nauczyć. — Nie sądzę — powiedział Kretyn. — Dziewczyny nie używają tej magii. — Chcesz powiedzieć, że w przypadku dziewczyn ona nie funkcjonuje? W tym miejscu Godiva przeszła przez łódź, aby się do nich przyłączyć. — Masz jakiś problem? — zapytała. — Chciałam się tylko dowiedzieć, jak można zrobić ten gest wyjaśniła niewinnie Jenny. Godiva zbladła albo przynajmniej dostała zawrotów głowy i ta stała się bardzo lekka, ponieważ Dolph poczuł, jak jej waga nagle się zmniejszyła. — Nie używaj tego gestu! — warknęła na Kretyna. — Czy nie wiesz, że ta dziewczyna jest nieletnia? Sądzisz, że te sprawy są w jej plemieniu załatwiane inaczej tylko dlatego, że ma spiczaste uszy? Naruszasz normy Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Ale oni też go nam pokazywali! — obruszył się Kretyn. — Nie mogliśmy im tak po prostu pozwolić tego robić! — To odpowiedzcie im tym gestem — rzekła Godiva. Odwróciła się w stronę brzegu i nadała jakiś sygnał. Dolph nie widział, co zrobiła, zobaczył jednak efekt. Dwadzieścia dzikich znajdujących się na brzegu goblinów zesztywniało, a połowa z nich wpadła twarzą do wody, gdzie zostali ostrzelani przez muszle. Trójka znajdujących się na statku wielorybim goblinów zemdlała. — Nie widziałam, co zrobiłaś — powiedziała Jenny. — Co…? — Nie miałaś widzieć, kochanie — odpowiedziała Godiva. — Lecz z pewnością i ja jestem ciekaw… — Dolph był również przepełniony ciekawością. Cokolwiek by to było, miało to dwudziestokrotnie silniejszy efekt aniżeli to, co robiły męskie gobliny. — Nie dowiesz się do czasu, gdy będziesz dorosły — powiedziała twardo goblinka. Jenny westchnęła. Dolph również. Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych było czymś strasznym. Po pewnym czasie zatrzymali się nad Jeziorem Lemoniadowym. Pasażerowie czerpali kubki pełne musującego płynu, aby popijać nim zrywane wokół ciastka. Dolph wysunął język, próbując dosięgnąć ciastka rosnącego na krzaku tuż przy brzegu, jednak nie udało mu się to i musiał zadowolić się piciem lemoniady. Wtedy przyłączyła się Elektra i zaczęła zrzucać mu ciastka. Często znajdowała takie właśnie rozsądne rozwiązania, zawsze była doskonałym kompanem i przyjacielem. Bardzo ją lubił, ale była ona oczywiście tylko cieniem tego, czym była Nada. Dryfowali dalej. Jezioro Lemoniadowe nie składało się z jednego naczynia wypełnionego lemoniadą, ale z zespołu niewielkich jeziorek, z których każde było innego smaku. Dolph zapisał sobie w pamięci: po tym, jak ta przygoda dobiegnie końca, wróci tu i zaszaleje. Wiedział, że Nada nie zrobiłaby tego, ale Elektra przyjechałaby tu z nim i może nawet wdała się w walkę ciasteczkową. Walki ciasteczkowe były jedną z tych rzeczy, które lubili tylko młodzi ludzie. Może gdyby zabrali tu z sobą butelki, to mogliby napełnić je lemoniadą, porządnie je wstrząsnąć i bezlitośnie się oblewać. Co za zabawa! Trzy gobliny przyszły na tyle do siebie, że były w stanie grać w godo z Che i Jenny, używając okruchów ciastek zamiast piasku. Nada i Godiva wdały się w dyskusję na temat właściwej pielęgnacji włosów, a Dolph się wyłączył; lubił patrzeć na ich kręcące się tresy, jednak ich utrzymanie zupełnie go nie interesowało. Kot Sammy cały czas spał, zdając się być zwolennikiem stwierdzenia, że prędkość zabija i im mniej ruchu, tym lepiej. Elektra założyła hełm, dając mu wskazówki, i wiedział, że nie mógł zaprotestować tylko dlatego, że nie była ona Nada. Demonica Metria pojawiała się i znikała, obserwując ich i na wszelkie sposoby próbując siać niezgodę, jednak reszta już się do niej przyzwyczaiła i ogólnie rzecz biorąc nie dawała się zwariować. W gruncie rzeczy była to spokojna i przyjemna podróż. Gdy rzeka zaczęła skręcać na zachód w poszukiwaniu morza, ponieważ wszystkie rzeki kierują się życzeniem śmierci i topią się w morzach i jeziorach, musieli ją opuścić. Udawali się na północ, potem wokół terytorium Żywiołów, a następnie na południe do Góry Goblinów. Znajdowała się ona w pobliżu Żywiona Ziemi. Na południe od niej, obok Żywiołu Powietrza, znajdowała się Góra Etamin, gdzie żył smok Draco i lud Naga. Szkoda, że nie szli na tę właśnie górę, ponieważ Dolph z chęcią spotkałby plemię Naga, a Nada byłaby szczęśliwa, że znowu się z nimi połączy. — Co? — Zobaczy, wróci, zjednoczy… — W zjeździe rodzinnym? — Obojętnie. — Nagle wyrwał się z dialogu i zdał sobie sprawę, że śnił na jawie, iż rozmawiał z Metrią. Dostrzegł cień galopującej niewidzialnej Klaczy Imbri. Jej figle były zawsze nieszkodliwe i przeważnie przyjemne. Imbri była kiedyś klaczą nocną, ale gdy otrzymała połowę duszy, przestało jej się to podobać i teraz była szczęśliwsza jako klacz dzienna. Wypoczęty Dolph zamienił się ponownie w sfinksa i mozolnie rozpoczął swoją żmudną, lecz szybką wędrówkę na północ. Inni siedzieli na jego grzbiecie. Dwa niewielkie smoki wyszpiegowały go i zapikowały, aby lepiej mu się przyjrzeć, może sądząc, że będą mogły zabawić się jakimś niewinnym bombardowaniem, ale Godiva skinęła na nie swoją różdżką i niemal spadły na ziemię. Wyglądało na to, że jej różdżka mogła wszystko unieść w powietrze, lecz gdy skierowana została na istotę już latającą, psuła jej szyki. Dolphowi przypomniało się, jak Chex czyniła siebie lekką, uderzając się ogonem; gdyby z tym przesadziła, też mogłaby znaleźć się w tarapatach. Lekkie rzeczy niekoniecznie chciały być jeszcze lżejsze. Po pewnym czasie doszli do Moczarów Bagiennych Ogrów, której były zupełnie bagniste, jednak duże stopy sfinksa były sobie w stanie z nimi poradzić. Poruszał się dużo prędzej niż w nocy, ponieważ widział, dokąd idzie, ale mimo wszystko dzień robił się już późny, a oni mieli przed sobą jeszcze ładny kawał drogi. Tak więc nie zatrzymywał . się; jeśli poruszałby się w tym tempie, to powinni dotrzeć do Góry Goblinów tuż po zapadnięciu zmroku. Niespecjalnie podobał mu się pomysł zostawiania tam Che, ale układ to układ i musiał go honorować, równie dobrze można to wszystko jak najszybciej załatwić. Jednak to przypomniało mu również i inne aspekty obeChej sytuacji. Po co był Che potrzebny goblinom? Godiva mówiła coś o tym, aby używać go jako towarzysza jej córki. Ale prawdopodobnie oznaczało to, że Che miał być używany jako wierzchowiec, a był on o wiele za młody, aby na nim jeździć. Zniszczyłoby to jego nogi. Tak więc nie brzmiało to dobrze, nawet jeśli gobliny nie miały w stosunku do niego złych zamiarów. Poza tym była jeszcze kwestia tego, że źrebak był z daleka od swej matki. Centaury w każdym wieku były zaskakująco bystre i wykształcone; rzeczywiście zdawały się być nadrzędną rasą. Jednak Dolph znał Che i wiedział, że źrebak nie był gotów na taką rozłąkę, bez względu na to, jak dobrze byłby traktowany. Dolph wiedział również, że nie było sposobu na to, aby ojciec Che się kiedykolwiek na to zgodził. Tak więc byłoby lepiej — dużo lepiej! — gdyby Elektrze udało się wygrać i mogliby zabrać źrebaka do domu. W obeChej sytuacji Dolph nie wiedział, co będzie dalej. A poza tym, co będzie z dziewczynką–elfem? Była bardzo miła, ale dziwna, z tymi swoimi spiczastymi uszami, czteropalczastymi dłońmi i wzrostem. Co miało stać się z nią? Próbowała uratować Che, ale Goblinat Złotej Ordy to było dla niej za wiele. A teraz nie mogła wrócić do domu, co oznaczało, że była uwięziona w Xanth. Cóż, może mogliby zabrać ją do Zamku Roogna. Jedyną pozytywną rzeczą w tej całej przygodzie było to, że odsuwała jego myśli od problemu jego dwóch narzeczonych. Wiedział jednak, że w momencie gdy się ona skończy, będzie musiał zebrać się w sobie i podjąć decyzję. Nadal nie był jej bliżej niż przed sześcioma laty. Zamajaczył przed nim ogr. Dolph szedł dalej. Ogry były duże, lecz dorosłe sfinksy były jeszcze większe. Miał nadzieję uniknąć jakichkolwiek kłopotów z miejscowymi ogrami, ale gdyby się zaczęły, to trudno, po prostu musiałby jakoś sobie poradzić. Ogr cofnął się z wyrazem zaskoczenia na swej głupiej twarzy. Co się stało? Dolph przecież nic nie zrobił. — Nada to zrobiła! — zawołała Elektra. Och! Nada stanęła prosto na widoku ogra i wciągnęła powietrze. To wszystko wyjaśniało. Ogry nie były mądre, jednak nie trzeba było mieć mózgu, aby docenić ludzkie wartości Nady. Ten ogr, uśmiechając się, został na jakiś czas wyłączony z obiegu. Nagle pojawił się żeński ogr. Och! — będzie mniej zainteresowany oddechami Nady, ponieważ kobiety ogrów były słusznie dumne ze swojej szpetoty. Doskonały ogr był silniejszy, brzydszy i głupszy od każdego innego mieszkańca dżungli. Ich mężczyźni mogli dać się zaskoczyć przez piękno, ponieważ było to dla nich całkowicie nowe doświadczenie, ale kobiety znały się na nim trochę i robiły wszystko co w ich mocy, aby wyrwać je razem z korzeniami. Nagle ogrzyca poszybowała w powietrze. Różdżka Godivy była znowu w akcji! Przekoziołkowała strasznie i wylądowała na skale prosto na twarz. Skała rozpękła się, a jej przerażone odłamki rozleciały się na wszystkie strony, lecz twarz ogrzycy pozostała nietknięta. Nadal wyglądała jak papka kukurydziana, na której ktoś wcześniej usiadł. Ogrzyca zrozumiała, że coś było nie tak. Myśli przebiegały powoli przez mózg ogra, lecz po pewnym czasie część z nich docierała do swojego miejsca przeznaczenia. Jej głowa rozgrzała się, a siedzące na niej pchły zeskoczyły, ponieważ osmaliło im stopy. Próbowała myśleć! Jednak po chwili zarzuciła ten bezowocny wysiłek i po prostu zaatakowała. Różdżka ponownie ją uniosła, lecz tym razem wyżej i dalej. Wrzuciła ją głową w dół prosto w błotnistą kałużę. Błoto zastygło w pobliżu jej twarzy i zaczęło krzepnąć. Utrudniło jej to wydostanie się z niego. Ryknęła, a skamieniałe błoto eksplodowało, rozrzucając wokół kawałki kamieni. Grzywa wstała i ponownie zaatakowała. Gdy jakaś myśl wpadła już do głowy ogra, tylko trzęsienie ziemi mogłoby ją usunąć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wchodził ogrowi w drogę — chyba że inny ogr. Na szczęście zaatakowała w przeciwnym kierunku. Dolph zaczął posuwać się naprzód, próbując jak najlżej stąpać, aby ogrzyca nie mogła go zlokalizować. Nie było to specjalnie trudne, ponieważ jego stąpnięcia były bardziej podobne do pluśnięć, jako że brnął przez trzęsawisko. Dolph skierował się na południe i po pewnym czasie dotarł do Terytorium Ptaków. Większość z nich ignorowała go, ale ptak–olbrzym zatoczył nad nim koło, jakby się zastanawiając. Sfinks był największym stworzeniem lądowym, a ptak–olbrzym największym stworzeniem latającym, poza Simiurg, która zazwyczaj nie wtrącała się w sprawy przyziemne. Jedyny raz wtrąciła się podczas ślubu Chex i Cheirona; Dolph był tam i zgodził się wspólnie z pozostałymi chronić źrebaka. Obawiał się, że teraz mu się to niespecjalnie dobrze udawało! Ptak–olbrzym zdecydował się zaatakować. Ptaki–olbrzymy zdawały się mieć sfinksom za złe, że były one takich rozmiarów. Ten był wyraźnie zazdrosny, ponieważ sfinks wtargnął na teren królestwa ptaków. Dolphowi się to wszystko nie podobało; czy powinien zmienić postać, zrzucając swych pasażerów, aby uniknąć konfrontacji? Centaur Che wspiął się na głowę Dolpha i zaczął machać rękami. — Zejdź na dół, Che! — krzyknęła zaalarmowana Elektra. Nagle ptak–olbrzym wycofał się, krzycząc ogłuszająco. Dolph zrozumiał, co się stało: ptak rozpoznał Che. Ptaki–olbrzymy należały do skrzydlatych potworów, a wszystkie one były zaprzysiężone do opieki nad Che. Tak więc gdy ten zobaczył źrebaka, który był cały i zdrowy, po prostu przerwał atak. W królestwie ptaków nie czekały ich już żadne kłopoty. Ale co by się stało, gdyby niektóre z tych skrzydlatych potworów przybyły na Górę Goblinów, aby uwolnić Che? Dolph ponownie pożałował, że wygrała nie ta strona! O zmierzchu dotarł do Terytorium Gryfów. Wszystkie znajdujące się tutaj stworzenia były skrzydlatymi potworami! Oczywiście po chwili trzy dzikie gryfy przyleciały, aby rozprawić się z intruzami. Che pokiwał im i one, zamiast zaatakować, utworzyły gwardię honorową prowadzącą ich przez cały obszar terytorium. Wyszły z założenia, że pozostałe obeChe na sfinksie istoty służyły Che. W pewnym sensie tak było. Metria pojawiła się ponownie, lecąc w swej normalnej ponętnej postaci tuż obok jednego z jego oczu. — Już niedługo powinno być ciekawie — powiedziała zachęcająco. — Czy naprawdę wierzysz, że te gobliny dobrze będą traktować źrebaka? Dolph mógł mówić w tej postaci, jednak dobrze wiedział, że lepiej jej nie odpowiadać. Próbowała tylko zmusić go do myślenia o czymś, o czym zupełnie nie chciał myśleć. — Oczywiście gdy raz znajdzie się w Górze Goblinów, to już nigdy się stamtąd nie wydostanie — ciągnęła pogodnie. — Ponieważ jeśli cokolwiek by ich zaatakowało, to po prostu wrzuciliby go do kotła, ugotowali i zjedli, zanim ich linie obronne zostałyby naruszone. Tak więc z pewnością będzie ich zakładnikiem. Dolph stąpał dalej, wiedząc, że miała rację. Ale co mogli zrobić w tej sytuacji? Elektra wyjaśniła mu: Godiva odegrała kluczową rolę w odbijaniu Che od ordy, tańczyła, odciągając uwagę wrogich goblinów na czas wystarczająco długi, by magia elfa mogła zadziałać. Godiva zaryzykowała życiem, aby wyzwolić Che, a Nada i Elektra musiały honorować układ, w który z nią weszły. I rzeczywiście wyglądało na to, że nie zamierzała skrzywdzić Che. Było to bardzo ważne. Ale czy było to wystarczające? Zamartwiając się, Dolph kroczył dalej. Noc zapadła bez specjalnej walki, ponieważ słońcu ledwo udało się zbiec przed nadciągającą ciemnością. Dolph zastanawiał się, co by się stało, gdyby słońce pozostało na niebie zbyt długo i zgubiło się w nocy. Prawdopodobnie by się załamało! Szedł przed siebie, nadal brnąc przez bagno i płytkie wody. Pływały w nich rekiny—wierzyciele, które były pięknie zabarwione, lecz odgryzłyby bez wahania rękę lub nogę, gdyby im na to pozwolić. Ale sfinks był stanowczo zbyt duży, aby wzbudzić ich zainteresowanie. Wreszcie dotarł do Góry Goblinów. Rozpoznał ją po błyskających tuż przy jej powierzchni światłach, które zarysowywały jej kontury. Znajdowało się w niej bardzo dużo jaskiń goblinów i ścieżek je łączących, które wyglądały jak zbiór przytwierdzonych do niej robaczków świętojańskich. Gdy ogromne stopy sfinksa zbliżyły się do tego miejsca, góra zatrzęsła się. Wysypały się z niej gobliny, aby sprawdzić, jakie niebezpieczeństwo się zbliżało. Wywijały ostrymi kijami, tępymi maczugami i kopcącymi pochodniami. Teraz góra wyglądała jak podświetlone mrowisko. Godiva stanęła na głowie Dolpha i prowokująco odrzuciła włosy. — Powiedzcie Goldy, że powróciłam ze źrebakiem! — zawołała. Dało się słyszeć poruszenie. Kilka goblinów wbiegło po najbliższej ścieżce w głąb góry. Dolph czekał, nie ufając takiej masie goblinów, do momentu gdy miał pewność, że zostali rozpoznani. Na czoło wysunęła się goblinka. Po królewsku posuwała się w dół ścieżki, do chwili gdy stanęła przed Dolphem. — Unieś mnie, Godivo — powiedziała. Wzleciała w powietrze i wylądowała na grzbiecie Dolpha. Dolph odwrócił głowę na tyle, aby móc wszystko jednym okiem obserwować. Dwie goblinki objęły się i Dolph zauważył, jak bardzo były do siebie podobne, nie bacząc na wiek oczywiście. Nowa goblinka wyglądała jak starsza wersja Godivy z krótszymi włosami. — Co cię zatrzymało? — zapytała. — Przyprowadziłam źrebaka, matko. Mieliśmy po drodze trochę komplikacji, tak więc musiałam improwizować. — Spowodowała je klątwa Murphy’ego — wyjaśniła Elektra. Kobieta zmarszczyła się. Dolph zrozumiał teraz, że była to goblinka Goldy, która zdobyła władzę dzięki swej różdżce. Dolph widział ją na dekoracjach podczas odgrywania historii ogra Smasha. Ale wtedy była młoda i piękna; teraz była stara i ponura. — Rozumiem. A jaki jest status całej reszty? — Zawarliśmy układ, że pomogą nam doprowadzić tutaj źrebaka. Odejdą w pokoju. — Bardzo dobrze. Opuść mnie na ziemię. A potem źrebaka. — I mnie — powiedziała Jenny. — Nie, chwileczkę! — zaprotestowała Nada. — Jenny nie powinna zostać uwięziona! — Che jest moim przyjacielem — wyjaśniła Jenny. — Chcę być przy nim. Godiva spojrzała na Che. — To nie było częścią naszej umowy. — Ona jest moją przyjaciółką — rzekł Che. — Wolałbym mieć ją przy sobie. Nikt z pozostałych nie wyglądał na specjalnie zadowolonego, jednak rozumieli, że dziewczynka–elf nie należała do żadnej ze stron i mogła zrobić tak, jak chciał. — Będziemy musieli pozwolić jej odejść — powiedziała Nada; w końcu, a Elektra zgodziła się. — Będziemy musieli ją zabrać — dodała Godiva ponuro. — Umożliwiła nam uratowanie źrebaka. Goldy odwróciła się do Jenny. — A czy rozumiesz, że raz wszedłszy do góry, nie będziesz mogła jej opuścić? — Tak — odpowiedziała Jenny. Najwidoczniej była trochę przestraszona tą perspektywą, jednak nie miała zamiaru zostawić Che. — Zabiorę z sobą także Sammy’ego. — Podniosła swojego kota. — Niech tak będzie. — Goldy dała sygnał Godivie i szybko została uniesiona w górę, przesunięta w bok i opuszczona na ziemię. Następnie centaur Che, po nim Jenny i kot Sammy zostali opuszczeni w taki sam sposób. A po nich Kretyn, Idiota i Imbecyl. Po tym Godiva rzuciła różdżkę swej matce, która bezbłędnie ją złapała i użyła jej do opuszczenia samej Godivy. Cała grupa ruszyła w stronę Góry Goblinów, idąc między rzędami uzbrojonych goblinów. — Nie podoba mi się to! — zawołała Nada, a łzy napełniły jej oczy. Mówiła w imieniu ich wszystkich. Dolph odszedł od góry i powoli ją okrążył, kierując się na południe. Nie mógł zrobić nic innego. 9. CHAOS CHEIRONA Zaniepokojony Cheiron chodził wzdłuż krawędzi Góry Rushmost. Wieści, które przyniosła Chex, były przerażające nie tylko w aspekcie osobistym. Aspekt polityczny był tak samo niepokojący. W chwili gdy usłyszał, co się stało, wiedział, że nie było to tylko zwykłe przestępstwo; Che nie zostałby tak sobie tylko uprowadzony. Nie porwanie posiadało wyraźne piętno goblinów, a to sugerowało, że zostanie wszczęta wojna między potworami lądowymi i skrzydlatymi. Została ona wywołana przed wiekami, a nawet przed tysiącami lat, gdy gobliny i harpie zaczęły między sobą walczyć. A wszystko z tego powodu, że męskie harpie były zauroczone nogami goblinek. Zanim walki dobiegły końca, męskie harpie prawie przestały istnieć, zostawiając za sobą zdezorientowane żeńskie harpie, a gobliny tak nikczemne i brzydkie, jak goblinki dobre i śliczne. Do walki między goblinami i harpiami wciągnięci zostali ich lądowi i skrzydlaci sprzymierzeńcy, którzy w ten sposób wnieśli swój wkład do zniszczenia cywilizacji Xanth. Dziś centaury i nawet gatunek ludzki próbowali odbudować dawne warunki Xanth, podczas gdy harpii i goblinów już prawie nie było, przynajmniej na ziemi. Jednak stare waśnie pozostały, a pradawne przymierza nigdy nie zostały rozwiązane. W tym właśnie miejscu pojawiał się element polityczny: jeśli gobliny trzymają Che jako zakładnika, aby zyskać coś od skrzydlatych potworów, to Cheiron będzie musiał z nimi na tej podstawie negocjować. Jednak nie miał najmniejszego zamiaru. Noc graniczyła ze świtem, lecz on nie myślał teraz o odpoczynku. Chex spała uspokojona tym, że Cheiron będzie wiedział, co trzeba zrobić. Nie poinformował jej o swych osobistych wątpliwościach. Ale może nie było aż tak źle. Dowie się, zanim podejmie jakiekolwiek działanie. Trzepnął się ogonem i zeskoczył z krawędzi góry. Po chwili leciał już szybko w stronę legowiska harpii Hardy’ego. Córka Hardy’ego, goblinka Gloha, składała akurat harpiom wizytę i Cheiron właśnie z nią chciał się zobaczyć. Romans między Hardym i piękną goblinka Glorią prawie na nowo rozpoczął wojnę; lecz tylko fakt, że gobliny i harpie odkryły, iż razem posiadały magię, pomógł rozwiązać kryzys. Ale mogło być i tak, że gobliny zachowały urazę i postanowiły uwięzić kolejną lądowo–powietrzną krzyżówkę. Gloha, z jej goblińskimi powiązaniami, może coś wiedzieć. Dotarł do gaju harpii. — Czego tu, potworze? — jedna obudzona zaskrzeczała w irytujący sposób. — Przybyłem, aby zobaczyć się Glohą, potworze — odpowiedział używając tego samego tytułu grzecznościowego, jakim harpia zwróciła się do niego. Wszyscy byli potworami i byli z tego dumni. Zadowolona usadowiła się z powrotem. Zgodnie z regułą, harpie nienawidziły goblinów, ale Gloha była inna. Była oczywiście goblinką, ale równocześnie była skrzydlatym potworem. Dotarł do wysokiego drzewa Hardy’ego. Gloha nie mogła zacisnąć pazurów wokół gałęzi, tak jak to robiły harpie, tak więc Hardy zrobił dla niej ładne prywatne gniazdko, wyposażone nawet w dach chroniący ją od brzydkiej pogody. — Gloha! — zawołał Cheiron, krążąc wokół gniazda. Po chwili drzwi z sitowia otwarły się i wysunęła się przez nie zaspana głowa. — Czego? — To ja, Cheiron. Muszę z tobą porozmawiać. — Och. Oczywiście. Zlecę na ziemię. — Była zbyt grzeczna na to, aby zwrócić mu uwagę, że było jeszcze przed świtem, najgorszy czas na obudzenie dziewicy ze snu. Wyszła z gniazda na gałąź, wciągając na siebie porannik. Była śliczną goblinką o ptasich skrzydłach. Miała teraz piętnaście lat. Wkrótce będzie musiała zadecydować, którego mężczyznę poślubi; niestety nie było specjalnie wielu latających goblinów. Zlecieli na ziemię, gdzie Cheiron mógł pewnie stać. — Che został porwany przez gobliny — powiedział gwałtownie. — Czy wiesz coś na ten temat? Uniosła swą kształtną rękę do ust. — O nie, Cheiron! Jesteś pewien? — Jestem pewien, że został porwany, a cała ta operacja posiada wyraźne piętno goblinów. Rozesłaliśmy grupy przeszukujące Xanth, jednak mnie interesuje motyw. Pomyślałem, że może chodzi o jakiś uraz ze względu na romans twoich rodziców i porwania jest tego wyrazem. — Nic o tym nie wiem, Cheiron — odparła. — Ale z pewnością się dowiem! Polecę zaraz do wioski Glorii i zapytam. — Dziękuję. Potrzebujesz może strażnika? Zastanowiła się. — Normalnie nie. Ale jeśli jest to początek czegoś poważnego, to może lepiej tak. — Wskocz na mój grzbiet i zabiorę cię tam. Skinęła głową. Wzleciała na jego grzbiet i usadowiła się, tak lekka jak ptaszek. Wtedy podskoczył, rozłożył swe szerokie skrzydła i poleciał prosto w niebo. Do wioski goblinów dotarli o świcie. Gloha odleciała, aby porozmawiać ze swoim wodzem, a tymczasem Cheiron stanął mocno na nogach i czekał, uważając na wszelkie oznaki zdrady. Jeśli wojna została na nowo rozpoczęta, to jego przylot tutaj mógł być częścią planu, który miał na celu zwabienie go tutaj, aby również i jego pojmać. Ale on nie bał się goblinów; umiał posługiwać się swym łukiem i lancą tak samo dobrze, jak każdy inny centaur, a oznaczało to, że pięćdziesiąt goblinów musiałoby zginąć, zanimby się poddał. Po pewnym czasie powróciła Gloha w towarzystwie wodza. Był to pękaty, brzydki na sposób goblinów mężczyzna, ale jego zachowanie nie wyrażało zagrożenia. Może było tak ze względu na Glohę, która we wczesnym świetle świtu była najpiękniejszą goblinką, jaką ta wioska kiedykolwiek oglądała. Jej złożone skrzydła układały się w płaszcz z piór zakrywający jej plecy tak, że ktoś jej nie znający musiałby na nią dwa i pół raza spojrzeć, zanim zorientowałby się, że była krzyżówką, a nie bogatą goblinką. Nawet wódz goblinów zachowywał się dość grzecznie, będąc w towarzystwie takiej istoty. — Nic nie wiemy o tym porwaniu, pierzaku — powiedział wódz na poły grzecznie. — Gloha była obecna podczas waszej ceremonii zaślubin sześć lat temu i również złożyła przysięgę, że będzie broniła twojego potomstwa. Nie jesteś dla nas wart kupy gnoju, kopytniku, twoja latająca kobyła także, ale nie chcemy na siebie ściągnąć Simiurg, tak więc zostawiamy wszystkie skrzydlate konie o ludzkiej twarzy w spokoju. — Doceniam twoją szczerość, szpotawcu — powiedział Cheiron zgodnie z grzecznościowym protokołem goblinów. — A pozostałe plemiona goblinów? Wódz nachmurzył się. — Na palcach jednej ręki mógłbym zliczyć te, którym można by bez obaw zostawić twojego źrebaka, kopytniku. — Uniósł swoją ciemną pięść. — Ale dziadku Gorbage — oburzyła się Gloha — przecież ty nie umiesz liczyć! — Nieprawda! — odciął wódz gburowato. — Umiem liczyć do zera. Tyle właśnie plemion. — Zgoda — powiedział Cheiron. — Ale nie istnieje coś takiego jak konspiracja goblinów, bo inaczej byście przecież wiedzieli? — Tak, ogoniarzu. Najprawdopodobniej jest to Goblinat Złotej Ordy. Znajdują się najbliżej ciebie i są najgorsi. Nawet my ich nie lubimy. — Dziadku, ty nie lubisz żadnych innych plemion — powiedziała Gloha. — To prawda. Ale ordy nie lubimy jeszcze bardziej niż pozostałych. To są nikczemne gobliny! Cheiron znał ordę. Rzeczywiście były to najgorsze z goblinów. Księżniczka Ivy ścierała się z nimi nieraz i zrzucała większość z nich do Wielkiej Rozpadliny, lecz oni jak chwasty przychodzili do siebie i od nowa zaczynali robić zamieszanie. Lecz chociaż byli najbardziej niebezpiecznym, to jednak nie najmądrzejszym z plemion goblinów. Che został porwany przez cwane gobliny, obdarzone specjalną magią. Informacja o tym, że nie istniała między nimi zmowa, była uspokajająca. Oznaczało to, że nie był to początek wojny ziemno–powietrznej, a tylko wywołana przez jedno plemię burda. Z jednym plemieniem mógł sobie poradzić. — Dzięki ci za informacje, wodzu — rzekł. — Cieszę się, że nie jesteśmy w stanie kłótni. — Cóż, gdyby nie Gloha i Simiurg, to z pewnością byśmy pokłócili! — odpowiedział wódz defensywnie. — Z pewnością — zgodził się Cheiron, zjednując go sobie. Może kiedyś się to zmieni. — Taaak — westchnął wódz, po raz pierwszy się uśmiechają — Pa, pa, dziadku — powiedziała Gloha, całując go w policzek. Goblin spojrzał groźnie, ale nie mógł ukryć swej niegoblińskiej przyjemności. Gloha wzleciała na grzbiet Cheirona, on podskoczył w powietrze, trzepnął się ogonem i rozłożył skrzydła. Prąd powietrza dmuchnął wodzowi piaskiem w twarz. Gorbage udał, że tego nie zauważył, i tym, takie polerowanie piaskiem mogło tylko poprawić goblinowi cerę. — Nie zabieraj mnie do domu — poprosiła Gloha. — Polecę z tobą na Górę Rushmost. — Ale nie powinnaś się włączać w takie ciemne interesy — zaprotestował. — Owszem, powinnam. Jeśli jakieś inne plemię goblinów się tego dopuściło, to będziesz potrzebował kogoś, kto będzie z nimi negocjował i kogo od razu nie zaatakują. — Ale to byłoby dla ciebie niebezpieczne, Gloha. Wiesz, normalne centaury nie lubią krzyżówek; niektóre gobliny mogą ich nie lubić. — Możliwe — spierała się — ale będę w jeszcze większym niebezpieczeństwie, jeśli nigdzie się nie będę pokazywać, aby poznawać nowe gobliny. — W jakim większym niebezpieczeństwie? — Staropanieństwa. Teraz jej motywacja stała się bardziej jasna. Miała piętnaście lat i była w sam raz gotowa na romans. Jej własne plemię może i tolerowało skrzydlatego goblina, lecz generalnie gobliny były egzogamiczne, to znaczy zawierały małżeństwa z członkami innych plemion. Nadarzał się idealny pretekst, aby poznać wielu goblinów z wielu różnych plemion i stwierdzić, które plemiona były tolerancyjne, a które nie. Jej decyzja, aby spenetrować plemiona goblinów zamiast stada harpii, była słuszna; męskich harpii nadal było mało, że przysporzyłaby sobie tylko strasznych wrogów, próbują któregoś z nich poznać. — Dobrze, jeśli twój ojciec wyrazi zgodę. — Zgodzi się — powiedziała pewnie. Bez wątpienia. Jak większość nastolatek, potrafiła owinąć sobie ojca wokół palca, podobnie jak to uczyniła ze swym dziadkiem ze strony goblinów. Cheiron musiał przyznać, że rzeczywiście mogła się przydać, ponieważ większość goblinów była gburowata, a ci z ordy są jeszcze gorsi. Ale wobec Glony byłyby o kilka szczebli, jednostek i stopni mniej gburowate niż normalnie, szczególnie jeśli znajdowałyby się między nimi młode gobliny, które były zainteresowane ślicznymi, młodymi goblinkami. To znaczy wszystkie. Polecieli na Górę Rushmost. Cheiron poczuł się znacznie lepiej, ponieważ zasięg spisku został ograniczony. Jednak cała sprawa była nadal nad wyraz poważna. Gdy wylądował, podleciała do niego harpia. — Wieści, konio–ptaku! — zaskrzeczała. — Widziałam twojego źrebaka! — Gdzie? — zapytał Cheiron podniecony. — Szedł z dużym elfem na południe, był jeńcem Złotej Ordy. Cheiron poczuł straszny dreszcz. — Ordy? Jesteś pewna? — Pewnie, że jestem pewna! — zaskrzeczała. — To moje rodzinne terytorium. Kradnę im resztki. Dlatego ich obserwuję. Gdy ich szpiegowie donieśli o świeżym mięsie nad rzeką, pospieszyły tam i schwytały ich z pomocą chmury Fracto. Mogę się założyć, że ich obydwoje ugotują! Rzadko zdarzało się, aby Cheiron zaniemówił, jednak z jakiegoś powodu tak się stało teraz. — Dziękuję ci, harpio. Doceniamy wagę twoich informacji i bez zwłoki udamy się tam, aby wyzwolić Che. — Pomyślał chwilę. — Powiedziałaś elf? — Tak, dziwny — zaskrzeczała harpia. — Ze spiczastymi uszami i czteropalczastymi dłońmi. Dziewczynka, większa od wszystkich innych. — To pewnie bardzo osłabła tak daleko od wiązu. — Była zmęczona, ale nie osłabiona — odparła harpia. — Pomagała źrebakowi, gdy ten się potykał. Wyglądali na zaprzyjaźnionych. — Roześmiała się ochryple. — Możesz sobie wyobrazić! Przyjaciele! — Rozłożyła skrzydła i wystartowała, a poruszone przez nią powietrze strasznie cuchnęło specyficznym dla harpii odorem. Cheiron przypomniał sobie coś, co mówiła mu Chex, gdy przekazała mu wieści: miała krótkie spotkanie z dziwną dziewczynką–elfem i jej pomarańczowym kotem. Czy był to ten sam elf? A jaki to miało związek z porwaniem Che? Che nie miał przyjaciół wśród elfów; elfy zazwyczaj trzymały się własnych spraw, a w pobliżu ich domowej polany nie było żadnego wiązu. Były dobrym ludem i ochroną przeciw goblinom na ich terytorium. Lecz Che musiał poznać ją już po porwaniu. Przyjaciele? Che był bardziej wybredny! Lecz najwidoczniej dziewczynka–elf była również jeńcem. Może wędrowała samotnie i gobliny złapały ją podczas tego samego najazdu i pewnie ich razem związali. To nie byłaby przyjaźń, i zwykła niedola. To było bardziej sensowne. Niemniej jednak nie i niczego brać za pewnik. — Będziemy musieli wyzwolić również i dziewczynke–elfa — powiedział. — O, wspaniale! — zawołała Gloha. — Bardzo chciałabym ich spotkać. Doskonale daje sobie radę z dziwnymi istotami. Wiedział, co chciała przez to powiedzieć. W Xanth było trochę stworzeń typu jedyny–w–swoim–rodzaju i kilka–w–swoim–rodzaju; które często były wynikiem krzyżówek. Oprócz skrzydlatych centaurów był również golem Grundy i jego żona Rapunzel, która skrzyżowaniem człowieka z elfem. Mogła zmieniać swoją wielkość i miała najpiękniejsze włosy w całym Xanth. A poza tym była jeszcze sama Gloha. Oczywiste było, że dobrze radziła sobie z krzyżówkami; dobrze wiedziała, co znaczyło być wyjątkowym gatunkiem. Jednak w tej chwili musiał zacząć działać. Jeśli Che był jeńcem w Goblinacie Złotej Ordy, najgorszym miejscu z możliwych, to musiał natychmiast podjąć wszystkie konieczne kroki. Nie dopuszczał do siebie myśli, że może już było za późno, że gobliny mogły już o świcie ugotować źrebaka; było to z pewnością wyobrażenie nie do przyjęcia. Musiał przyjąć, że gobliny najpierw zabawiały się swoimi ofiarami, torturując je psychicznie, zanim posunęły się do fizycznego znęcania i w końcu ugotowania. Musiał przyjąć, że pozostał mu jeszcze przynajmniej ten dzień na zorganizowanie sposobu uwolnienia Che. Nie była to misja, którą można było łatwo wykonać. Orda była zła, z tym swoim Źródłem Nienawiści i każde niedobrze zaplanowane działanie mogło zakończyć się katastrofą. Och, skrzydlate potwory z chęcią zniszczyłyby całą ordę, jednak na nic by się to nie zdało, gdyby Che w trakcie tego zginął. Tak więc Cheiron zmusił się do zrobienia tego, co było w tym momencie najtrudniejsze: do nierobienia niczego. Musiał zebrać więcej informacji, zanim rozpoczął jakąkolwiek akcję i wtedy dopiero zacząć jak najszybciej działać. — Gloha, czy mógłbym cię poprosić o przysługę? — zapytał. — Oczywiście, Cheiron — powiedziała. — Przecież chcę pomóc. — Leć więc do smoka do Siecia i powiedz mu, że chcę zorganizować oddział do uratowania mojego źrebaka. Musi on nie tyli umieć poradzić sobie z goblinami Złotej Ordy, ale także być bardzo zdyscyplinowany i nie uderzyć do momentu, gdy będziemy gotowi. Poproś go, aby go zorganizował przed końcem dnia, jeśli to możliwe. Zastanowiła się najwyraźniej zaniepokojona opóźnieniem, jednak posłuchała jego woli. — Powiem mu — rzekła i odleciała ponad płaską powierzchnią góry. Cheiron przeszedł na ukos w miejsce, gdzie spała Chex, a na jej grzbiecie golem Grundy. Jakież wspaniałe było pojawienie się Chex w jego życiu! Był jedynym skrzydlatym centaurem w Xanth i nagle usłyszał coś o młodej centaurzycy. Jednak centaur nie rozpoczynał związku z innym centaurem tylko dlatego, że ten inny po prostu istniał. Sytuacja i ten drugi centaur musiały być właściwe. Cen — taurzyca była młoda i niedoświadczona i jeszcze nie nauczyła się latać. Była ładnie wyglądającym egzemplarzem, zdrowym i rezolutnym, ale bez doświadczenia. Fakt, że była piękna i miała skrzydła, to nie było jeszcze dosyć; czy posiadała wymagany charakter ich rasy, tak jak to przewidywał? Musiał ją sprawdzić i przekonać się. Stało się tak, że wszystkie testy przeszła pozytywnie, a potem nauczyła się latać. Oczywiście nie powiedział jej, jak to się robi; częścią jej udowadniania siebie była nauka latania bez czyjejkolwiek pomocy. Potem pobrali się i sama Simiurg zaszczyciła ich ceremonię zaślubin, podczas której zaprzysięgła wszystkie potwory do chronienia ich potomstwa. Było to niespodzianką; Cheiron chciał założyć silny nowy gatunek, ale najwidoczniej to nie było wszystko. Jakie było przeznaczenie Che? Musiało być wielkie, ponieważ nigdy jeszcze w całej historii Simiurg nie opuściła swej grzędy na Drzewie Nasienia, aby brać udział w takim wydarzeniu. Czy może właśnie ze względu na swoje przeznaczenie Che został porwany? Czy ktoś wiedział, co miała przynieść z sobą przyszłość, i chciał ją za wszelką cenę zmienić, eliminując centaura, zanim ten jeszcze nie dorósł na tyle, aby zrealizować swoje przeznaczenie? Jeśli tak, to było to gorsze aniżeli spisek dotyczący wznowienia wojny między dwoma rodzajami potworów; był to wysiłek mający na celu zmianę samego przeznaczenia. Cheiron uważałby to za przerażające, nawet gdyby chodziło tutaj nie o jego własnego źrebaka. Chex wyczuła jego obecność i się obudziła. Uśmiechnęła się. Jakaż ona była śliczna! — Czy znalazłeś Che? — zapytała. — Tak. Ale są pewne komplikacje. Mam wszystko pod kontrolą. — Och, to dobrze — powiedziała z widoczną ulgą i ponownie zapadła w sen. Zrobił konieczne minimum: powiedział jej część prawdy. Niczego by nie zyskał, mówiąc jej, gdzie dokładnie Che był. To tylko wpędziłoby ją w nastrój tak bliski histerii, jak to tylko było możliwe. Rzeczywiście miał wiele rzeczy pod kontrolą i przy odrobinie szczęścia misja uratowania Che zostanie zorganizowana i wyruszy w drogę, zanim Chex zdąży się wyspać i będzie żądała dalszych informacji. Widział, jak bystre, małe smoczki ruszały w drogę na północ, wschód, zachód i południe, zostawiając za sobą niewielkie smugi. Smok Sieć rozsyłał swoje sługi, aby zwołały stworzenia, które wejdą i w skład oddziału. Smoczki wiedziały, gdzie szukać najbardziej zagorzałych, ale i najbardziej zdyscyplinowanych potworów i przyprowadzą je najszybciej, jak to tylko możliwe. Cheiron był zadowolony, wiedział, że mógł zlecić organizację oddziału smokowi Siecio mając pewność, że wszystko zostanie zrobione tak, jak należy. Rzeczywiście, nadchodził średniomały smok. Jak szybko rozchodziły się wieści! Ale ten smok szukał Cheirona, a nie Siecia. — Widziałem twojego źrebaka! — wysapał, a jego ogień był prawie wygasły. Najwidoczniej leciał bardzo szybko, starając prześcignąć niezdarną harpię i miał dużo późniejszy raport. — Jechał na sfinksie w towarzystwie dziewczyn i goblinów, z których jeden miał czarodziejską różdżkę! Użyli jej, aby zrzucić mojego towarzysza i mnie z nieba, ale jednak nie udało im się to, zanim nie dojrzeliśmy, że działo się tam coś dziwnego! Cheiron był zaskoczony. Che jechał na sfinksie? Sfinksy nie przejmowały się sprawami innych istot. Dziewczyny? A co one miały z tym wszystkim wspólnego? Gobliny na sfinksie? To było najdziwniejsze ze wszystkiego! Nakłonił smoka, aby opisał mu pozostałe osoby najlepiej, jak potrafił i stopniowo poskładał wszystko do kupy. Jedna z dziewcząt była szokująco piękna: to przypominało Nadę z Naga. Chex wspominała, że rozesłane zostały grupy poszukiwaczy i że dwie narzeczone księcia Dolpha stanowiły jedną z nich. Smok zauważył również zaostrzone uszy dziewczynki–elfa. Tak więc narzeczonym udało się uratować Che i elfa. Wtedy pojawił się również książę Dolph i zamienił się w sfinksa, aby ich wszystkich ponieść. Gobliny są na pewno uwięzione, może są zakładnikami. Więc Che został uratowany. Ale smok powiedział, że udawali się na północ, z dala od domu Che. Zdawało się to nie mieć najmniejszego sensu! Sfinks był w stanie przemaszerować poprzez obóz goblinów, pójść prosto do domu i już dawno być na miejscu. Ale czemu szedł w odwrotną stronę? — Wyglądasz na zaintrygowanego, centaurze — odezwał się głos. Spojrzał, lecz nic nie zobaczył. — Kim jesteś? — zapytał, nie mając nastroju na żarty. Pojawiła się przed nim prawie ludzka postać. — Jestem Metria. — Demonica! — zawołał. — Nie jesteś skrzydlatym potworem! Nie możesz tu być. — Tak, jestem — powiedziała postać, wypuszczając skrzydła. — Mogę. Muszę przekazać interesujący cię przekaz, który z pewnością wprawi cię w zdumienie. — Co? — Historię, informację, biuletyn, komunikat… — Wieści? — Obojętnie. — Poirytowana trzepnęła skrzydłami. — O twoim źrebaku. Ale jeśli cię to nie interesuje… — I zaczęła powoli znikać. — Interesuje mnie — krzyknął Cheiron szybko. — No cóż, nie wyglądałeś na zainteresowanego. — Znikała jeszcze bardziej. Cheiron przypuszczał, że tylko mu dokucza. Nie podobało mu się to. — Mów, co masz do powiedzenia albo całkiem zniknij — warknął, odwracając się. — A co mi za to dasz? — Nic, ponieważ nie ufam demonom. — Szedł dalej, ignorując ją. To najwidoczniej ją wzburzyło. — Czy masz tu jakieś stworzenie, które jest w stanie stwierdzić, czy mówię prawdę? Pozwól mi z nim porozmawiać. — Sowa zombi potrafi to — powiedział krótko. — Tam. — Wskazał na grzędę, na której zgrzybiały ptak spał za dnia. Demonica podleciała do sowy. — Słuchaj no, zgniłku — zaczęła — powiedz centaurowi, czy mówię prawdę. Narzeczone księcia weszły w układ z goblinką Godivą z Góry Goblinów, aby współpracować w celu uwolnienia źrebaka od Złotej Ordy i potem zadecydować, z kim ma on pójść dalej, bo żadna ze stron nie chciała, aby źrebak zginął. Uratowały źrebaka przy pomocy obcej dziewczynki–elfa i zagrały o niego w godo. Godiva wygrała, tak więc musiały jej pomóc zabrać źrebaka do Góry Goblinów. Sowa otwarła jedno wielkie oko. — Praaawdaaaa — zahuczała. Więc była to prawda! To jeszcze bardziej wszystko komplikowało. Jeśli istniał układ, aby uwolnić Che, to nie było sposobu, aby honorowo go zerwać. Góra Goblinów nie była dobrym miejscem, lecz nie była aż tak straszna jak Złota Orda. — Ale dlaczego na północ? To również nie jest w stronę Góry Goblinów. — Musiały uciekać na północ aż do czasu, gdy dołączył do nich książę Dolph — wyjaśniła Metria. — Wtedy orda obstawiła już wszystkie punkty na południu, tak więc, podróżując wspólnie, musieli wybrać drogę wokół Żywiołów. Wydawało się to mniej ryzykowne. Gdyby dziewczyny wygrały, książę mógłby zabrać mniejszą grupę drogą powietrzną bezpośrednio do domu źrebaka. — Praaawdaaa — zgodziła się sowa. — To wszyscy podróżują razem — wywnioskował Cheiron — ponieważ zależy im na tym, aby Che bezpiecznie dotarł do swego miejsca przeznaczenia. — Zrozumiałeś, centaurze — zgodziła się demonica. — Czy skręcają ci się od tego pióra na ogonie? — A dlaczego Góra Goblinów chce mieć Che? — Nie byłam tym dość zainteresowana, aby to zbadać. — Nieeepraaawdaaa — powiedziała sowa. — Och, zamknij się, ty dziwne ptaszysko! — warknęła demonica. A potem zwróciła się do Cheirona: — Sądzę, że jeszcze bardziej zjeżysz, jeśli zostawię coś twojej wyobraźni. — Praaawdaaa. Cheiron wiedział, że nie dowie się od niej już niczego ważnego.’ — Dziękuję ci, demonico — rzekł. — Wobec tego zabiorę się — dc działania. — A nie zamierzasz uratować swego źrebaka? — W swoim czasie. — Jeśli się pospieszysz, to może uda ci się to, zanim dotrą Góry Goblinów. — Zdaję sobie z tego sprawę. Jej demoniczne oczy zaiskrzyły się. — Więc? — Więc poczekam — odparł, marząc, żeby zniknęła. Ale prawie nie było sposobu na to, aby zmusić demona do odejścia, jeśli nie potrafiło się odprawiać egzorcyzmów, a Cheiron niestety nie posiadał tego talentu. Jej oczy zrobiły się okrągłe od udawanego zaskoczenia. — To znaczy, że pozwolisz tym nikczemnym goblinom zabrać twojego niewinnego źrebaka do tej ich strasznej góry, z której nic poza wojną z nimi nigdy go nie wydostanie? — Tak. — Ale dlaczego, centaurze? Czy nie jest to niemądre, nawet dla twojego gatunku? Wiedział, że go szczuła i czerpała z tego swe demoniczne uciechy, jednak musiał jej odpowiedzieć: — Nie. Jest to kwiestia honoru. Zawarty został układ po to, aby uratować Che, i układ ten musi być honorowany. Tak więc uratujemy Che po tym, jak układ ten zostanie dotrzymany. — Ale będzie to wymagało batalionu najbardziej srogich potworów, jakie uda ci się zgromadzić, a wtedy będziesz musiał rozebrać górę poziom po poziomie, aby znaleźć źrebaka. — Tak. Potrząsnęła głową. — To będzie frajda. Z pewnością obejrzę to przedstawienie. — Zniknęła. Przedstawienie! Jednak mimo swej okrutnej złośliwości miała rację: zniszczenie góry stanowiło straszną pracę i wystawiłoby Che na nieprawdopodobne niebezpieczeństwo. Nie powiedział jednak demonicy, że miał inny sposób na myśli. Organizowanie oddziału miało zająć jeszcze trochę czasu. Mógł się teraz odprężyć i odpocząć trochę, zanim kampania się rozpocznie. Wiedział, że sfinks posuwający się naprzód swoją normalną prędkością nie dotrze do Góry Goblinów przed wieczorem. Noc nie była dobrym czasem na przeprowadzenie ataku przez skrzydlate stworzenia. Tak więc musieli dostać się tam kolejnego rana i zająć pozycje. Wtedy zobaczą. Jedno było pewne: centaur Che nie będzie więźniem w Górze Goblinów. Cheiron spał na stojąco obok Chex, oczekując nadejścia dnia. Co jakiś czas dochodziły go raporty. Nadleciał ptak–olbrzym, największy z ptaków, i zaskrzeczał w swym ogłuszającym języku. Golem Grundy zbudził się ze swej drzemki na grzbiecie Chex i odebrał informację, ponieważ talentem Grundy’ego były języki. — Mówi, że sfinks przeszedł przez królestwo ptaków. Che był tam razem z innymi i wyglądał cało i zdrowo. — Dzięki ci — powiedział Cheiron, a Grundy zimitował skrzeknięcie i przetłumaczył. Właściwie również i Cheiron całkiem nieźle rozumiał mowę ptaków, jednak wolał, aby golem czuł się użyteczny. Po jakimś czasie nadleciał gryf, ładne stworzenie o ciele lwa, a głowie orła, którego sierść miała kolor pasty do butów. Grundy znowu przetłumaczył i tak dowiedzieli się, że grupa bezpiecznie przeszła również przez to terytorium. Che nadal zdawał się być w doskonałym zdrowiu i przyjaźnić się z dziwną dziewczynką–elfem. Do tego czasu Chex zdążyła się już obudzić i Cheiron przekazał jej wszystkie najnowsze wieści. — Tak więc Che jest bezpieczny, jednak musimy pozwolić na to, by został zabrany do Góry Goblinów — podsumował. — Tak, oczywiście — zgodziła się, rozumiejąc konieczność honorowania układu, który umożliwił Nadzie i Elektrze ocalenie źrebaka z rąk tych przerażających goblinów z Goblinatu Złotej Ordy. — Gdy dotrą już na miejsce, będziemy musieli przepytać tę dziewczynkę–elfa, która najprawdopodobniej jest tą, którą spotkałam. Przypuszczam, że jej kot zlokalizował Che i wtedy ona sama została schwytana przez gobliny i razem z Che stali się towarzyszami niedoli. Sądzę, że stanowiła dla niego duże oparcie, bo bardzo dobrze przez wszystko przeszedł. Gdyby był sam, to na pewno by tak nie było. Cheiron zgodził się. Che był po centaurzemu mądry, jednak emocjonalnie był nadal tylko źrebakiem i w samotności nie udałoby mu się poradzić sobie z potwornością uwięzienia przez ordę. Jednak mając towarzysza, który by go ochraniał przed wpływem ordy, mogłoby mu się udać przeżyć, i najwidoczniej tak też się stało. Oznaczało to, że dziewczynce–elfowi należały się ogromne dzięki. Może nie posiadała jakichś specjalnych cech, była jednak przy nim w tym najgorszym czasie i to miało ogromne znaczenie. Oddział smoka Sieci był gotów po południu. W jego skład wchodził latający sfinks, dwie chimery, trzy ptaki–olbrzymy, cztery gryfy, pięć latających smoków i stado harpii. Jako pomocnicy przybyły również maleńkie smoczki i świetliki oraz, aby dopełnić dzieła, bazyliszek. Jednym ze smoków był Draco z Góry Etamin, leżącej bezpośrednio na południe od Góry Goblinów. Był smokiem ognistym, niespecjalnie wielkim jak na smoka, jednak wszechstronnym, ponieważ był w stanie przechodzić przez jaskinie, nawet jeśli rozciągały się one pod wodą. Brał udział w ceremonii zaślubin Cheirona, na którą przyniósł z sobą księcia Dolpha, który specjalnie na tę okazję zmienił się w ważkę. Draco doskonale znał te okolice i mógł służyć jako przewodnik dla reszty członków oddziału, którzy pochodzili z odleglejszych regionów. Cheiron cieszył się z jego obecności; bezpośrednia znajomość terenu była niezastąpiona. Zanim wyruszyli, Cheiron zrobił przegląd oddziału. — Mój źrebak, Che, jest jeńcem plemienia goblinów z Góry Goblinów. Nie wiemy, dlaczego został przez nich porwany, jednak mamy podstawy przypuszczać, że nie zamierzają one go skrzywdzić. Jak na razie nie ma dowodów na to, że mają zamiar użyć go w sporze politycznym: najwidoczniej jest to sprawa prywatna. Jest możliwe, że ma to związek z tym, że Che został wybrany przez najwyższego skrzydlatego potwora, Simiurg, jako ten, którego życie zmieni bieg historii Xanth. Może gobliny wierzą, że mając go pod kontrolą, będą w stanie kontrolować Xanth. Nie możemy na to pozwolić i ze względu na historię Xanth i ze względów prywatnych, jako że Che jest moim dzieckiem. Na chwilę przerwał i przyjrzał się członkom oddziału. Wszyscy spochmurnieli, gdy usłyszeli tę informację. Mówił ludzkim językiem, którego wiele z nich nie rozumiało, lecz golem Grundy tłumaczył. Najpierw ptaki–olbrzymy i gryfy słuchały skrzeczenia. Sierść najeżyła im się i wysunęły pazury. Następnie smoki słuchały pomrukiwania i zaczęły wypuszczać wolne strumienie ognia, dymu lub pary, w zależności od gatunku. — Nie chcę od razu zaatakować góry — kontynuował Cheiron, gdy tłumaczenie zostało zakończone. — Zaproponuję ultimatum: wyznaczę im czas, w którym muszą nam dostarczyć Che całego i zdrowego. Jeśli się będą trzymać tych warunków, odejdziemy w pokoju. — Gdy tłumaczenie doszło do tego miejsca, wszystkie stworzenia okazały rozczarowanie. Wolały walczyć. Nie chodziło o to, że nie chciały uratować Che, tylko dużo większą chlubą byłoby odbić go w walce, aniżeli gdyby miał zostać przekazany im bez walki. — Jeśli tego nie zrobią, to zaatakujemy — powiedział Cheiron i w tym samym momencie dały się słyszeć skrzeki pochwały i widać było silne strumienie ognia, dymu i pary. — Złapiemy ich straże stojące na powierzchni i wykurzymy tych, którzy znajdują się niżej. — W tym miejscu smoki — palacze wypuściły dym, na moment niknąc w jego chmurze. Niektórzy sądzili, że dym był mniej skuteczny niż ogień, jednak prawda była taka, że w przestrzeni zamkniętej dym był bardziej śmiertelny. Gobliny wydostałyby się na powierzchnię, kaszląc! — Zrobimy to jednak w zdyscyplinowany sposób, przestając w chwili, gdy skapitulują. Jest to misja mająca na celu ratowanie, a nie niszczenie. — A gdyby wtedy zabili źrebaka? — zapytał sfinks. Cheiron zauważył, że Chex skurczyła się jak gdyby z bólu. Żałował, że to pytanie zostało zadane, jednak musiał na nie odpowiedzieć. — Wtedy całkowicie zniszczymy to plemię — powiedział ponuro. Przyjęli właściwy wyraz twarzy wyrażający ból z powodu utraty źrebaka, jednak byli podnieceni myślą o sianiu zniszczenia na taką skalę. Już dawno nie było takiej perspektywy. Cheiron czuł w głębi ducha niesmak, wiedział jednak, że jego oddział musiał być w stanie całkowicie zniszczyć górę; w innym razie gobliny tylko śmiałyby się z jego ultimatum. — Spodziewamy się dotrzeć tam w nocy — kończył Cheiron. — Będziemy odpoczywać do rana i w trakcie negocjacji zbadamy sytuację. Pamiętajcie: możemy przeprowadzić pokaz sił, jednak nie zaatakujemy do czasu, gdy nie oddadzą źrebaka albo okażą się niegodni zaufania. Najważniejsza jest dyscyplina. Rozumieli. Niespecjalnie lubili dyscyplinę, jednak była ona ceną za przyjęcie w szeregi oddziału. Golem Grundy dołączył do Glohy na grzbiecie Cheirona, ponieważ ten spodziewał się użyć ich obojga do negocjacji. Gloha będzie rozmawiała z goblinami, a Grundy będzie tłumaczem dla członków oddziału. Wyruszyli w drogę. Mniejsze stworzenia jechały na większych, tak więc smoczki dotrzymywały towarzystwa smokom, a gryfy i bazyliszek ptakom–olbrzymom. Ponieważ harpie latały stosunkowo niezdarnie, również i one musiały skorzystać z cudzych grzbietów, obiecując wszelako, że nie zanieczyszczą swoich rumaków. Lecieli na północny wschód. Ptaki–olbrzymy były najlepszymi lotnikami, tak więc zmniejszyły swoją szybkość i ustawiły się w trójkąt na przedzie formacji, tworząc kanał powietrzny dla innych. Gdy dzień zamienił się w zmierzch, a potem w noc, oddział dotarł już poza Wielką Rozpadlinę. Okrążyli terytorium Królestwa Much i Żywiołu Powietrza, chcąc uniknąć po drodze kłopotów. — Nie znałem cię, Gloha — powiedział Grundy. — Oczywiście słyszałem o tobie; gdy twoi rodzice złączyli się, prawie że wywołało to wojnę. Ty przebywałaś jednak przeważnie ze skrzydlatymi potworami, a nie w Zamku Roogna. — No cóż, jestem skrzydlatym potworem — odparła. — Nigdy jeszcze nie widziałem piękniejszego potwora! — zawołał. Zrobiło jej się gorąco i oblała się rumieńcem. Cheiron nie chciał podsłuchiwać ich rozmowy, jednak nie miał możliwości tego uniknąć. — Chciałabym, aby istniał jeszcze jeden podobny do mnie potwór. Ale ja jestem jedyna. — Ja też jestem jedyny w swoim rodzaju — powiedział Grundy. — Ale przekonałem się, że nie ma to znaczenia, gdy poznałem Rapunzel, która też jest jedyna w swoim rodzaju. — Ale ty nie jesteś skrzydlatym potworem — zauważyła. — Nie masz obowiązku stworzenia nowego gatunku nie poświęcając ich najlepszych właściwości. — Masz rację — zgodził się Grundy. — Gobliny i harpie walczyły z sobą tak długo, że przez wieki nie dochodziło między nimi do krzyżówek. Ale kiedyś pewnie się krzyżowały. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie ma jakichś skrzydlatych goblinów nad Jeziorem Mózgokorala? — Jezioro Mózgokorala! — zawołała. — Nigdy o tym nie pomyślałam. Och, jestem ciekawa, czy to możliwe? Może jest tam jakiś mężczyzna dla mnie! — Kto wie? — przytaknął Grundy. — Może powinnaś udać się do Dobrego Maga i zapytać go. — Może powinnam! Po tym jak uratujemy Che. — Wiesz co, Che ma dokładnie ten sam problem — powiedział Grundy. — Jest też skrzydlatym potworem i jest jedyny w swoim rodzaju. Możecie pójść razem i wtedy jedno Pytanie dałoby wam obydwojgu odpowiedź. — Możliwe, że tak! Och, Grundy, sprawiłeś, że wreszcie mam coś, na co mogę z przyjemnością czekać! To samo dotyczyło Cheirona. Martwił się losem swego źrebaka, wiedząc, że nigdzie nie znajdzie on partnerki, z którą mógłby się ożenić. Nawet jeśli pewnego roku urodziłaby mu się siostra, to i tak by się to na nic nie zdało. Jeśli miał zostać stworzony nowy gatunek, to należało znaleźć inne skrzydlate centaury, lecz o ile wiedział, w Xanth nie było więcej takowych. Sam szukał przez lata, zanim pojawiła się Chex. Inne skrzydlate centaury istniałyby tylko wówczas, jeśli miałyby miejsce kolejne krzyżówki, a centaury jako klasa były zbyt konserwatywne, aby na to pozwolić. Sam Cheiron wywodził się z przypadkowego spotkania centaura i skrzydlatego konia, które niemądrze napiły się ze Źródła Miłości, mimowolnie połączyły się i pozostały razem, dopóki nie uzyskały pewności co do tego, że ich potomstwo przeżyje. Element koński został zachowany, lecz również i inne aspekty zaznaczyły się, i w rezultacie przyszedł na świat skrzydlaty centaur. Klacz karmiła go do czasu, gdy mogła go już odstawić od piersi, po czym zniknęła na zawsze. Centaur, postępując według zasad centaurów, uczył go do czasu, gdy Cheiron sam mógł już podjąć dalszą edukację, i również odszedł. Tak więc Cheiron był samotny dużo bardziej niż normalna sierota. Nie widział możliwości utrzymania swego gatunku bez wpędzania centaurów i skrzydlatych koni w pułapkę, aby razem napiły się ze Źródła Miłości; Pod tym względem Chex była inna, gdyż jej rodzice nie wypili eliksiru miłości. Jednak normalne centaury unikały jej i jej matki za to, że ją urodziła. Jednak jeśli w przeszłości podobne krzyżówki miały miejsce, a zdawało się to bardzo możliwe, i narodzone z nich źrebaki wychowywano nad Jeziorem Mózgokorala, to było to warte sprawdzenia. Może chaos zagrażający nowo powstającemu gatunkowi mógł być osłabiony. Tak więc Cheiron leciał dalej, a jego myśli odbiegły daleko od dialogu, jaki toczył się między golemem i goblinką. Uratowanie Che było teraz sprawą najważniejszą, lecz kwestia kotynuacji gatunku stanowiła sprawę ogromnej wagi w aspekcie długoterminowym. Jakże byłoby wspaniale, gdyby pojawiła się możliwość rozwiązania tego problemu! W ciemności na czoło oddziału wysunął się Draco, a jego głowa, ogon i krawędzie skrzydeł były rozświetlane przez robaczki świętojańskie tak, aby reszta mogła bez przeszkód za nim lecieć. Doprowadził ich do podnóża Góry Goblinów, po wschodniej stronie Żywiołu Ziemi. Wylądowali bezpiecznie w pobliskim lesie, omijając zdradliwe mokradła, w których czaiły się rekiny — wierzyciele. Dochodziła pomoc. Robaczki świętojańskie przyniosły sprawozdanie: książę Dolph, księżniczka Nada i Elektra znajdowali się w pobliżu. Przybywali na spotkanie. Wkrótce Cheiron i Chex dojrzeli ogromnego sfinksa wyłaniającego się z ciemności. Dziewczyny zsiadły z niego, a Dolph powrócił do swych ludzkich kształtów. Wszyscy wokół powitali ich z radością. Wreszcie mogli usłyszeć całą historię. Rzeczywiście cały splot okoliczności złożył się na to, aby uratować Che. Jednakże zaskakującą rolę odegrała w tym wszystkim dziewczynka–elf: jej magiczny talent polegał na śpiewaniu w taki sposób, że ktokolwiek znajdował się w zasięgu tego śpiewu i jednocześnie nie zwracał nań uwagi, dawał się złapać we wspólny sen, który miała w wyobraźni, i tracił zainteresowanie wszystkim innym do czasu, gdy sen ten został przerwany lub gdy ktoś inny odwrócił uwagę i ściągnął go z powrotem do rzeczywistości. Było to trochę jak hipnotykwa, jednak przyjemniejsze i mniej przymusowe. Tak więc Jenny zdołała zatrzymać gobliny przez czas wystarczająco długi, aby umożliwić jeńcom ucieczkę. Dziewczynka–elf świadczyła Che już dwie przysługi. — A gdzie jest teraz ta dziewczynka? — zapytała Chex. — Poszła razem z Che — wyjaśniła Elektra. — Powiedziała, że Che jest jej przyjacielem, i chciała przy nim zostać. Tak więc poszła, razem z Sammym. — Z kim? — Jej kotem. On… — Tak, wiem — wtrąciła Chex. — Znajduje rzeczy. — Naprawdę! — potwierdził książę Dolph. — Odnalazł całe to towarzystwo i dzięki temu mogłem ich odnieść, zanim orda ponownie ich złapała. Inaczej zabrałoby mi to zbyt dużo czasu, ponieważ ta kocica Metria dokuczała mi. — Ta co? — zapytał Cheiron. — Żeński kot, pies… — Och, chciałeś powiedzieć su… — Wilczyca — powiedziała Chex, kopiąc go swym przednim kopytem. Cherion zdawał sobie sprawę, że Dolph nie osiągnął jeszcze odpowiedniego wieku i nie powinien znać właściwego słowa. — Obojętnie — skrzywił się Dolph najwyraźniej niezadowolony. — Nie wiedziałem, kiedy mówiła prawdę. — To fakt — zgodził się Cheiron. — Metria przybyła do mnie, aby mi powiedzieć o układzie, jaki zawarliście z goblinami z góry. Ale miałem sposób na sprawdzenie jej prawdomówności. — Odwrócił się do Chex. — Wydaje mi się, że jesteśmy tej dziewczynce–elfowi więcej winni, niż sądziliśmy. Pomogła Che na trzy różne sposoby, licząc to, co zrobił jej kot, i zdecydowała się zostać z nim w niewoli. To jeszcze jeden sposób pomocy. Ją też będziemy musieli uratować. — Oczywiście — powiedziała Chex. — Kota też. — To w takim razie oni też staną się częścią paktu — stwierdził. — Warunki będą dotyczyć całej trójki. To zdecydowało. Ułożyli się do snu na pozostałą część nocy. Rankiem, gdy członkowie oddziału zaczęli plądrować okolicę w poszukiwaniu jedzenia, Cheiron w towarzystwie Grundy’ego i Glohy udał się w stronę głównego wejścia do Góry Goblinów. — Poproś, aby ktoś do nas wyszedł! — zawołał do strażnika goblinów. — Idź się wykąp w szlamie, dupku! — odkrzyknął tamten, wywijając dzidą. Gloha poleciała do strażnika, aby z nim porozmawiać. — Co mówiłeś? — zapytała słodko. Niewiele rzeczy mogło zatkać goblina, lecz nagły widok pięknej skrzydlatej goblinki był jedną z nich. — Sprowadź wodza — wymamrotał do niższego rangą strażnika. Zadowolona Gloha poleciała z powrotem do Cheirona. Było jasne, że określenie „dupek” bynajmniej nie mogło odnosić się do niej. Po pewnym czasie gruby goblin w średnim wieku o kaczkowatym chodzie, wyszedł na zewnątrz. — Czego, u licha, chcesz, mieszańcu? — Jestem centaur Cheiron. A ty? — Jestem goblin Gouty, wódz Góry Goblinów. No, mów, z czym przychodzisz, nochalu. — Czy trzymasz jeńców, Gouty? — A nawet gdyby, to co, Charnel? — To jest Cheiron, Pouty! — zawołał Grundy. — A co ty się wtrącasz, koński ryju? — zapytał wódz. — Jestem przyjacielem jednego z twoich jeńców, kulasie! I przybyliśmy tutaj, aby cię usmażyć jak na rożnie, jeśli nam go nie oddasz. Wódz najwidoczniej doszedł do wniosku, że stoi na przegranej pozycji, wymieniając oszczerstwa z golemem, i zwrócił się do Cheirona: — Dlaczego po prostu nie powiesz, o co ci chodzi, centaurze? Cheiron skwapliwie usłuchał wezwania. — Dajemy ci czas do południa na uwolnienie twych jeńców: centaura Che, dziewczynki–elfa Jenny i kota Sammy’ego. Jeśli ich nie uwolnisz, to zrównam z ziemią górę i zniszczę całe twoje plemię. — Naprawdę? — zapytał Gouty. — Ty i kto jeszcze, kopytniku? Cheiron uniósł prawą rękę. W tej samej chwili pokazało się kilka skrzydlatych potworów, nie mogąc doczekać się, kiedy będą mogły ruszyć do akcji. Wyglądały, jakby były bardzo blisko, wielkie i srogie. — Pomyślę nad tym. — Gouty odwrócił się i pokuśtykał z powrotem. Było jasne, że jego spuchnięte nogi nie nadawały się do chodzenia. — Nie wydaje mi się, że powinieneś mu był dać czas aż do południa — powiedział Grundy, gdy Cheiron się odwrócił. — Będzie miał tylko więcej czasu, aby wymyślić jakieś oszustwo. — Chcę, aby potwory były w pełni sił — wyjaśnił Cheiron. — Przeleciały długą drogę, wypoczęły, a teraz muszą się porządnie najeść. Najwcześniej w południe możemy rozpocząć naprawdę skuteczny atak. — Och. To brzmi logicznie. Ale przypuśćmy, że zbiorą sprzymierzeńców? — Wtedy my zrobimy to samo — odparł Cheiron. — Mam nadzieję, że gdy Gouty to przemyśli, zrozumie, że nie ma sensu grać na zwłokę, i odda jeńców bez walki. To jest przede wszystkim nasz cel. Czekał, zbierając siły. Ptaki–olbrzymy gromadziły kamienie, aby bombardować nimi górę; gryfy ostrzyły swe szpony, a smoki objadały się nieprawdopodobnie, aby ich organizmy zamieniły jedzenie w paliwo do produkcji ognia, dymu i pary. Wszyscy mieli nadzieję, że gobliny zdecydują się na walkę. Nadeszło południe i jeńcy nie zostali dostarczeni. Przeciwnie, wejścia do tuneli zostały nagle zamknięte skałami, a od wewnątrz drzwiami. Gobliny zdecydowały się na walkę. Serce Cheirona zamarło. Jakąż miał nadzieję, że do tego nie dojdzie! Nie chodziło o to, że jego oddział nie byłby w stanie zniszczyć góry, lecz że w ten sposób ogromnie wzrosło ryzyko jeńców. Najprawdopodobniej wódz goblinów sądził, że z tego właśnie względu skrzydlate potwory nie odważą się atakować zbyt mocno. Cóż, teraz nie można już było temu zaradzić. Będą musieli rozpocząć pierwszy etap oblężenia Góry Goblinów. Najdziwniejszym aspektem całej sprawy był fakt, że Cheiron nadal nie wiedział, dlaczego gobliny porwały jego źrebaka i do czego były w stanie się uciec, skoro uparcie się tego trzymały. Musiały wiedzieć, że dojdzie do oblężenia. Te pytania bez odpowiedzi wprowadziły chaos i zachwiały pewnością Cheirona. 10. JENNY W KŁOPOCIE Niosąc Sammy’ego, Jenny szła za Che w głąb Góry Goblinów. Postąpiła tak, jak uznała za stosowne, jednak bez wątpienia przerażało ją to. Była istotą lasów i zagajników; nienawidziła ponurej głębiny jaskiń. Góra była niczym gigantyczne mrowisko, z rozchodzącymi się we wszystkich kierunkach pasażami, prowadzącymi jeszcze dalej w głąb. Na każdym skrzyżowaniu stał strażnik trzymający dzidę i groźnie patrzący, jakby miał ogromną ochotę kogoś nią przebić, aby zobaczyć, ile sprawi mu bólu, zanim zacznie tryskać krew. Czuła się, jak gdyby nie mogła oddychać. Ale czyż mogła pozwolić, aby biedny Che przyszedł tutaj sam? Znała źrebaka dopiero dwa dni, jednak już zdążyła zrozumieć, że nienawidził niewoli i męczyłby się strasznie, gdyby nie było przy nim nikogo, kto mógłby go choć trochę osłaniać. Tak więc musiała zostać przy nim, aby mu śpiewać i pocieszać, gdy jego oczy nabierały dzikiego wyrazu. Po prostu nie mogła zrobić inaczej. Gobliny niosły kopcące pochodnie, których skąpe płomienie zdawały się produkować więcej dymu niż światła. Dym kłębił się pod sufitem, ślepo szukając jakiejś drogi wyjścia. Jenny wiedziała, jak to jest. W końcu, gdy wydawało im się, że nie mogą zejść już niżej, brutalnie wepchnięto ich do pustej izby. Zatrzaśnięto za nimi drzwi. Byli sami. Przynajmniej mieli światło: jeden z goblinów zaklinował pochodnię w szczerbie w ścianie. Gdyby nie to, byłoby tutaj ciemno jak w piekle, ponieważ nie tylko panowała noc, ale nie było tu okien. Było to mrowisko, gdzie zmysł wzroku nie odgrywał aż tak istotnej roli dla jego mieszkańców. Jenny z łatwością popadłaby w przerażenie, jednak mobilizowała się ze względu na Che. Tak więc udawała, że się niczym nie przejmuje. — Cóż, przynajmniej mamy swój pokój — powiedziała żywo. Postawiła Sammy’ego na podłodze, a ten szybko usadowił się przy ścianie i zapadł w pomarańczowy sen. Jeśli nawet ostatnie wypadki dotknęły go w jakiś sposób, to nie raczył tego okazać. — Zobaczmy, co tu wszystko jest. — Obeszła cały pokój, nie spodziewając się znaleźć absolutnie niczego. Była zaskoczona. Znajdowała się w nim alkowa z błyszczącym kamieniem, który służył jako lustro, i garnkiem pełnym czystej wody, miednicą i gąbką. — To jest łazienka! — zawołała. — Możemy się umyć i znowu ładnie wyglądać! — Nie nadmieniła, że mycie się w takiej zamkniętej dziurze absolutnie nie miało sensu. Wlała trochę wody do miednicy i zanurzyła w niej gąbkę. — Chcesz być pierwszy, Che? — zapytała. — Jeśli chcesz, to mogę cię umyć. Masz bardzo brudną sierść. — Tak, dziękuję — odparł, najwidoczniej zaskoczony jej pozytywnym nastawieniem. Trudno było uwierzyć, że rzeczywiście coś było nie tak, jeśli wykonywała tak rutynową czynność jak mycie. Umyła go. Rzeczywiście był bardzo brudny, nie ze swojej winy. Wędrówka przez dżunglę i noc spędzona w obozie ordy pokryły ich warstwami brudu. Musiała kilkakrotnie płukać gąbkę i zanim skończyła, woda w miednicy zrobiła się najpierw brunatna, a potem czarna. Tak właściwie to musiała wylać ją do kanału i ponownie napełnić czystą wodą z garnka. Gdy już źrebak był w miarę czysty, zużyła pozostałą wodę, aby sama się umyć. Jej rzeczy wyglądały strasznie, zdjęła je więc i zanurzyła w misce. Nie mogła zeprać z nich wszystkiego, jednak po przepierce wyglądały lepiej niż poprzednio. Zawiesiła je na wystających ze ścian haczykach, mając nadzieję, że wyschną, zanim będzie musiała ponownie je włożyć. Przy drzwiach dał się słyszeć jakiś dźwięk. Ktoś odblokowywał je. Jenny, zauważywszy, że ludzie i im podobne istoty zawsze chodziły ubrane, zatrwożyła się. Nie chciała jednak wskoczyć w swe mokre ubranie, z drugiej zaś strony, jeśliby tego nie zrobiła, byłaby całkiem naga. Tak więc szybko skryła się za Che, aby ktokolwiek wejdzie, nie widział środkowej partii jej ciała. Drzwi otwarły się z piskiem. Stała w nich kobieta; zarys postaci był widoczny dzięki znajdującej się za nią pochodni. Była piękna. Jej smukłe ciało spowijała doskonała suknia, a twarz okrywała ciemność. Weszła do środka i drzwi się zamknęły. Słychać było dźwięk wpadającej w swoje miejsce deski; gość był zamknięty razem z nimi. Czy była kolejnym jeńcem? Z pewnością była księżniczką, poniewaź miała na sobie nadzwyczaj eleganckie szaty. — Witaj, Che — powiedziała kobieta. — Witaj, Jenny. To była Godiva! — Nie poznałam cię! — zawołała Jenny. — Ty też jesteś więźniem?! Godiva roześmiała się. — Nie, kochanie. Kazałam im nas razem zamknąć, aby absolutnie nikt nam nie przeszkadzał. Wiem, że chcecie odpocząć, lecz muszę wam wyjaśnić coś, czego nie mogłam zrobić dotychczas, ale muszę otrzymać z waszej strony zobowiązanie. — Dotrzymaliśmy układu, który zawarły z tobą narzeczone i przyszliśmy tutaj — rzekł Che. — Wydaje mi się, że to załatwia nasze zobowiązania. — Tak, to prawda, Che — zgodziła się. — Jenny nie miała w stosunku do mnie żadnych zobowiązań i jest tutaj z własnego wyboru. Teraz musimy zawrzeć nowy układ. — Dotrzymałem poprzedniego układu tylko dlatego, że został zawarty przez innych w moim imieniu — oznajmił Che. — Nie mam obowiązku zawierać nowego. — Niemniej jednak układ musi być zawarty — powiedziała goblinka ponuro. — A ponieważ Jenny jest tutaj, musi również go zawrzeć. — Spojrzała na Jenny ponad grzbietem Che. — Ale najpierw musimy zorganizować ci jakieś rzeczy. Chwileczkę. — Podeszła do drzwi i zastukała w nie pięścią. — Przynieś jedną z sukien Gwendoliny! — zawołała. — Tak, pani — odpowiedział goblin. Godiva powróciła do Che. — W zamian za twoje zobowiązanie jestem gotowa ofiarować ci moje. Po pierwsze, wygodne życie, z włączeniem najlepszego pożywienia, strojów i rozrywek oraz bezpieczeństwo. W zamian za to, że mi obiecasz, iż nigdy nikomu nie powtórzysz tego, co zaraz ode mnie usłyszycie. Jenny zachmurzyła się. — Jeśli chcesz utrzymać tajemnicę, to wcale nam nie mów! — ostrzegła. — Nie sądzę, abyśmy byli twoimi przyjaciółmi. — Jednak zaraz pożałowała swych słów, ponieważ Godiva wywarła na niej duże wrażenie podczas ich wędrówki do góry. — Wydaje mi się, że poznaliśmy się na tyle dobrze, aby wiedzieć, że możemy sobie nawzajem zaufać, jeśli damy sobie słowo. Dlatego możemy zawrzeć układ — stwierdziła Godiva. — To prawda — przyznał Che. — Jednak nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy dawać ci słowo. — Ponieważ jeśli mi go nie dacie, to nie będę mogła wam powiedzieć, dlaczego cię uprowadziłam — odparła Godiva spokojnie. — Cała misja stanie się zupełnie bezsensowna, a to nikomu z nas na nic się nie zda. — To może powinnaś puścić nas wolno — powiedział centaur. — Nie mogę tego zrobić. I sądzę, że zrozumiecie, gdy powiem wam, dlaczego tutaj jesteście. — Nie chcę rozumieć — rzekł Che, zaciskając szczęki. Godiva westchnęła. — Upór centaurów jest legendarny. Nie musisz jednak wyrażać zgody na odgrywanie roli, jaką ci wyznaczyłam, tylko na wysłuchanie mnie i niepowtórzenie tego, co usłyszysz, innym. To nie jest nierealne. — Uprowadziłaś mnie — powiedział Che, demonstrując wspomniany przez nią upór. — Nie masz prawa mnie o nic prosić, tylko musisz zwrócić mnie mojej matce. Godiva zastanowiła się. — Przypuśćmy, że powiem Jenny, a wtedy ona powie ci, czy masz zawrzeć układ, dobrze? — Nie, poczekaj… — zaprotestował Jenny. Che zaczął się zastanawiać nad jej propozycją. — Jenny nie została przez ciebie uprowadzona. Przyszła tutaj z własnej woli. Może się z tobą układać, jeśli tylko chce. — Wobec tego chodź ze mną, Jenny — powiedziała Godiva. — Ale przecież przyszłam tutaj, żeby być z Che! — zawołała Jenny. — Nie chcę go opuścić! — Obiecuję, że cię do niego przyprowadzę, gdy tylko skończymy naszą rozmowę — zapewniła Godiva. — Nie będzie ze mną współpracował, dopóki nie usłyszy, co mam do powiedzenia, i dopóki ty nie powrócisz, tak więc nie mam powodu trzymać cię z dala od niego. Muszę tylko dopilnować, że moja opowieść zostanie poufna. Brzmiało to logicznie. — No dobrze, pójdę z tobą — zadecydowała Jenny. — Ale nie obiecuję, że namówię Che do czegokolwiek. Godiva ponownie zastukała w drzwi. — Podaj mi tę suknię! — zawołała. Drzwi zostały odblokowane. Wsunęła się przez nie trzymająca suknię dłoń goblina. Drzwi zamknęły się. — No cóż, Che — rzekła Godiva stanowczo. — Odwróć się do drzwi i zamknij oczy. — Dlaczego? — Ponieważ będziemy ubierać Jenny i jest to procedura, której żaden mężczyzna nie powinien być świadkiem. — Ale… — Z włączeniem majtek. To przeważyło szalę. Wiedział o majtkach. Odwrócił się do drzwi i mocno zacisnął oczy. Godiva podeszła do Jenny i podała jej majtki. Były śliczne, i różowe, dużo ładniejsze, niż można by się spodziewać po takiej goblińskiej fortecy. Jenny założyła je. A następnie kolejną sztukę odzienia, którą zdawała się być jeszcze bardziej wstydliwa, gdzieś na połowie wysokości między majtkami a głową. Suknia, też różowa i świetnie dopasowana, była chyba najpiękniejszą suknią, jaką Jenny kiedykolwiek widziała. Wreszcie pantofle, które zrobione były z elastycznego materiału i pasowały jak ulał. Spojrzała na swoje odbicie w kamiennym lustrze i otwarła oczy ze zdumienia; gdyby nie te jej poplątane włosy, wyglądałaby jak księżniczka! — Gdzie… Jak ci się udało… — wyjąkała, biorąc od Godivy szczotkę do włosów i zaczynając je rozczesywać. Jej włosy nigdy nawet nie przypominałyby wspaniałych włosów Godivy, lecz przynajmniej mogła się postarać jak najbardziej je rozplatać. Zanim się ta cała przygoda zaczęła, włosy opadały jej aż do talii, jednak w międzyczasie tak się poplątały, że w zasadzie można było je obciąć. — Suknia należy do mojej córki, Gwendoliny — wyjaśniła Godiva. — Jest mniej więcej twojego wzrostu. Z pewnością! To wyjaśniało gatunek tych szat, ponieważ Gwendolina była księżniczką lub jej goblińskim odpowiednikiem. Suknia pomogła Jenny zmienić się, podobnie jak uczyniła to z Godivą. Jenny sądziła, że Godiva zawsze była odziana jedynie w swe kręcące się włosy, lecz było tak najwidoczniej tylko poza terytorium góry. — Teraz możesz patrzeć — powiedziała Godiva do Che. Źrebak otworzył oczy, odwrócił się i spojrzał na Jenny. — Jesteś piękna — zauważył. Jenny zarumieniła się tak, że aż pociemniały jej piegi. — Wcale nie! — obruszyła się. Che odwrócił się. — Nie powinnaś była tego powiedzieć — szepnęła Godiva. — Centaur mówi tylko dosłowną prawdę. Zraniłaś jego uczucia. Jenny spłoszyła się. — Och, Che, tak mi przykro. — Zapłakała, upuszczając szczotkę. — Nie chciałam… Źle cię zrozumiałam! Proszę, wybacz mi! — Ależ oczywiście — odrzekł, rozjaśniając się. — Powinienem był wiedzieć. Przepraszam. Nie chciała się z nim kłócić. Po prostu go uścisnęła. Potem odwróciła się do Godivy. — Jestem gotowa pójść z tobą. Spojrzała w dół na Sammy’ego, który nie poruszył się od chwili wejścia do pokoju. — Gdy mnie nie będzie, Sammy dotrzyma ci towarzystwa, Che. Nie będzie się ruszał ani nic mówił, ale rozumie cię i jeśli coś zgubisz, to on to dla ciebie odnajdzie. — Wydaje mi się, że zgubiłem moją pewność siebie — powiedział Che, słabo się uśmiechając. Godiva ponownie zastukała i drzwi zostały odblokowane. Otwarły się i obydwie wyszły do korytarza. Gobliny znowu je za nimi zablokowały. Godiva prowadziła dziewczynkę drogą wzdłuż korytarza. Wkrótce dotarły do innego pokoju. Otwarła drzwi i wprowadziła do niego Jenny. Ten pokój był całkowicie inny od poprzedniego. Na podłogach leżały dywany, na ścianach wisiały arrasy, a na suficie wymalowane było niebo. W pokoju stały w nim miękkie krzesła. Było to pomieszczenie, w którym zapominało się od razu o wszystkich swoich problemach. — Będziesz mogła dzielić ten pokój razem z Che, jeśli zechcesz — oznajmiła Godiva. — Jeśli uda ci się namówić go do rozważenia mojej propozycji. Jenny słyszała niedawno, jak demonica Metria męczyła się nad znalezieniem odpowiedniego słowa. W tej chwili dziewczynka czuła się dokładnie tak samo. Z pewnością istniało słowo odpowiadające tej sytuacji, jednak ona nie znała go. Goblinka oferowała jej coś ładnego w zamian za coś, czego ona, Jenny, nie powinna robić. Zgodziła się jednak jej wysłuchać. — Wysłucham cię i nie powtórzę tego nikomu poza Che, jeśli tak zdecyduję — powiedziała. — Tylko to mogę obiecać. — To wystarczy. Chcę, aby Che został towarzyszem i wierzchowcem mojej córki, Gwendoliny. Wiem, że jest jeszcze za młody na to, by zostać wierzchowcem, ponieważ jego kości jeszcze rosną, lecz na razie może być jej towarzyszem. Potrwa to kilka lat. A ile ty masz lat, Jenny? Jenny nie widziała powodu, dlaczego nie miałaby odpowiedzieć. Pokazała jej trzy czteropalczaste dłonie. — A więc, według naszego sposobu liczenia dwanaście. To znaczy, że jesteś w wieku Gwendoliny. Jest to bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, że jesteś do niej tak bardzo podobna. Jest dzieckiem, tak samo jak ty, lecz nie pozostanie nim zbyt długo. Jest moim jedynym potomkiem i pierwszym dziedzicem wodzostwa. Dotychczas nigdy jeszcze nie zostało ono przekazane kobiecie, lecz tym razem na pewno tak się stanie, bo Gwendolina będzie miała czarodziejską różdżkę. Jenny rozumiała, co to oznaczało. Widziała różdżkę w akcji. — Ale na co będzie potrzebny jej wierzchowiec, jeśli będzie miała różdżkę? — Jest kulawa. To jest pierwszy aspekt jej sytuacji. Ale mając wierzchowca, nigdy nie będzie to dla niej problemem. Musi go mieć zanim Gouty nas opuści, co — obawiam się — nastąpi szybciej, niż myślimy. Jego choroba posuwa się naprzód i gdy nie będzie już mój chodzić, zostanie usunięty. Temu nie jestem w stanie zapobiec. Było jasne, że polityka goblinów była tak sroga jak ich natury. Ich przywódca musiał być sprawny i aktywny. Jenny widziała, co działo się wśród jej własnego ludu, gdy ludzie stawali się niedołężni. Zwykle sami wybierali odejście z zagajnika, aby nie być dla nikogo ciężarem. — Lecz jest to prawdopodobnie mniejszy z problemów Gwendoliny — ciągnęła Godiva. — Jest ona również niemal całkowicie ślepa. Jenny podskoczyła. — Chcesz powiedzieć krótkowzroczna tak jak ja? Te okulary pomogły mi widzieć o tyle lepiej! Może gdybyś zdobyła dla niej parę… — Nie możemy tego zrobić. Nie możemy w ten sposób zmniejszyć jej ułomności. Gdyby inni w górze zorientowali się, że jej wzrok jest osłabiony, jej życie byłoby krótkie. Tak więc musi ukrywać swoją ułomność. Widzi tylko ogólne zarysy, jednak nie dość wyraźnie, by rozpoznawać twarze czy szczegóły tapet. Trzymałam ją w odizolowaniu, tak więc nikt nic o tym nie wie. Stanie się to jednak dużo trudniejsze, gdy dorośnie i będzie musiała brać czynny udział w życiu plemienia. Centaur może również służyć za jej oczy, mówiąc jej o rzeczach, które powinna zauważyć. — Ale przecież inne gobliny jej pomogą! — powiedziała Jenny, przepełniona współczuciem dla goblińskiej dziewczynki. Być kulawą i prawie niewidomą: cóż to za straszna rzecz dla księżniczki! Godiva zmarszczyła się. — Widzę, że nie rozumiesz, jakie są gobliny — stwierdziła. — Cóż, nie jestem stąd — przyznała Jenny. — Nazywasz mnie elfem, lecz tam, skąd ja pochodzę, nazywają mnie po prostu dziewczynką. Nigdy wcześniej nie byłam w Xanth i to dziwne widzieć rosnące na krzakach ciastka i znajdywać wybuchające wiśnie. Tak więc wydaje mi się, że niewiele wiem o tutejszym świecie. — Ale widziałaś, jak było w Złotej Ordzie. Jenny wzdrygnęła się. — To nikczemny lud. — Ogólnie rzecz biorąc, wszystkie gobliny są nikczemne — przyznała Godiva. — Datuje się to sprzed wielu wielu lat, gdy rzucono na nas przekleństwo, żeby kobiety wybierały tylko najgorszych mężczyzn. Doprowadziło to do degeneracji gatunku, przynajmniej jeśli chodzi o mężczyzn. Przekleństwo to zostało w końcu cofnięte, tak więc teraz możemy wybierać dobrych mężczyzn. Jest jednak wielka siła bezwładności. — Wielka co? — Zmiany następują powoli. Dzieje się tak, ponieważ w naszym gatunku jest tak mało dobrych mężczyzn, że jesteśmy zmuszone wybierać tych najlepszych spośród złych. Będzie to długa i frustrująca wspinaczka z powrotem do przyzwoitości i przypuszczam, że niektórym plemionom się ona nie uda. — Jak ordzie. — Jenny zaczynała rozumieć. — Tak. Gobliny z Góry Goblinów nie są aż tak złe, ale nie są również dobre. Mój mąż, Gouty, posiada pewne zdolności przywódcze, chociaż robi, co w jego mocy, aby je ukryć. Jednakże wyświadczył temu plemieniu jedną wielką przysługę, chociaż on tak tego nie widzi. Nie pozostawił po sobie męskiego dziedzica. Jenny zmarszczyła brwi. — To nie wybieracie swoich wodzów według tego, kto jest najlepszy? — Nie. Syn wodza będzie następnym wodzem. Jest to jeden z powodów, dla którego wyszłam za Gouty’ego za mąż: był synem wodza. Moja matka, Goldy, wyszła za mąż za zastępcę wodza, jeden szczebel niżej, nie za przywódcę. Była piękna, a jej dodatkowym walorem była czarodziejska różdżka, która podnosiła potęgę jej małżonka. Przekazała ją mnie, abym złapała na męża głównego wodza. Tak więc mój syn zostałby kolejnym wodzem. Tylko że Gouty roztrwonił swą męską energię z metresami i stracił swą zdolność przywoływania bociana, zanim zdołał obdarzyć mnie synem. Tak więc Gwendolina jest dziedziczką tytułu wodza i ma szansę bardzo poprawić wszystko w tym plemieniu, ponieważ oczywiście goblinki zawsze posiadały wszystko to, czego nie miały gobliny: inteligencję, urodę i przyzwoitość. Jenny zauważyła różnicę między Godivą i goblinami. Wniosek był dla niej oczywisty. — To w takim razie bardzo dobrze. — Widzę, że nadal nie rozumiesz, w czym tkwi problem. Może twój lud nie zna pojęcia niewierności. Czy wiesz, kto to jest metresa? — Osoba, która ma na coś wpływ i dobrze zna się na tym, co robi — powiedziała Jenny szybko. Godiva smutno skinęła głową. — Nie lubię tego robić, ale muszę naruszyć zasady Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, aby coś ci wyjaśnić. Nie wolno mówić dziecku, jak przywołuje się bociana i o innych związanych z tym sprawach. Dlatego właśnie centaur Che, który jest chłopcem, nie może widzieć twoich majtek. — Ale co majtki mają do czynienia z bocianem? — zapytała Jenny zakłopotana. — Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu przyjmij ten fakt, że żaden mężczyzna w żadnym wieku nie może widzieć damskich majtek, za wątpliwym wyjątkiem majtek swojej własnej żony. To nie jest tylko gobliński protokół, lecz protokół Xanth. A wracając do bocianów: przynoszą dzieci i żadnemu dziecku nie wolno znać sposobu, jaki w tym celu daje się bocianowi znaki. — Ale to brzmi jak totalna bzdura! — oburzyła się Jenny. — Tam, skąd ja pochodzę, nie ma żadnych… — Ale nie jesteś teraz tam, skąd przyszłaś — przypomniała jej Godiva. Jenny skinęła głową, zdając sobie sprawę, że nie znała tysięcy zwyczajów tego kraju. — Tak więc po prostu ci powiem, że metresa to kobieta, która godzi się przywołać bociana z mężczyzną, który nie jest jej mężem. — Godiva zmarszczyła się i Jenny widziała, że nie był to dla niej przyjemny temat. — Mój mąż folgował sobie z kilkoma takimi kobietami i bocian, będąc ślepy na przyzwoitość, przyniósł dwu z ich synów. Są oni znani jako nieprawne potomstwo i posiadają w naszym społeczeństwie drugorzędne miejsce. Jednak w przypadku braku oficjalnego dziedzica starszy z chłopców zyska pełne prawa. Nagle Jenny coś zaczęło świtać. — To znaczy, jeśli Gwendolina nie byłaby… — Gdyby Gwendolina nie kwalifikowała się, zostałaby usunięta i jeden z chłopców przejąłby wodzostwo po Goutym. — Usunięta? — Plemię będzie potrzebowało wodza. Jeśli główny kandydat się nie kwalifikuje, to musi zostać wyeliminowany, aby można było wziąć lepszego kandydata pod uwagę. — Wyeliminowany? — Jenny nadal czegoś nie rozumiała. — Zabity. Jenny spojrzała na nią w przerażeniu. Nagle cały problem stał się dla niej jasny. — I jeśli dobrze nie widzi… Godiva skinęła ponuro głową. — Kulawy wódz może być tolerowany; w końcu Gouty też ma kłopoty z chodzeniem. Ale ślepy jest absolutnie nie do przyjęcia. Chyba że Gwendolina byłaby w stanie tak doskonale to rekompensować, że nie miałoby to znaczenia. Okulary mogłyby jej pomóc, jednak nie są dozwolone. — A centaur jako towarzysz mógłby to zrobić — powiedziała Jenny, rozumiejąc. — Ale dlaczego skrzydlaty? — To był czysty przypadek. Większość centaurów przebywa na Wyspie Centaurów i nie ma szansy jakiegokolwiek stamtąd uprowadzić. Ledwie raczą kontaktować się z centaurami spoza wyspy i ludźmi, a już zupełnie nie mają nic do czynienia z goblinami. Większość z obecnych tam centaurów żyje w wioskach i pilnie strzeże swoich dóbr. A Che był sam. Był jedynym na tyle młodym centaurem, aby nadawał się do wytrenowania i jedynym, do którego mieliśmy dostęp. Fakt, że gdy dorośnie i będzie umiał latać, jest dodatkowym atutem; z takim rumakiem Gwendolina może osiągnąć prawdziwy sukces wśród goblinów. Byłoby to z pewnością logiczne uzasadnienie jego tutaj obecności. Jednakże prawdziwym powodem byłaby kompensacja wzroku Gwendoliny. Z taką istotą przy boku, bez względu w jakim wieku, będzie mogła brać czynny udział w życiu goblinów i wykazać swoją kompetencję. Nie tylko umożliwi jej to zostanie wodzem, ale przede wszystkim uratuje jej życie. Teraz Jenny zrozumiała, dlaczego Godiva podjęła tak ogromny wysiłek, aby uprowadzić źrebaka. Ważyły się tutaj losy i życie jej córki! Jednak chciała zyskać pewność, że wszystko dobrze zrozumiała; miała przecież wszystko to opowiedzieć Che, musiała więc być do końca przekonana. — A jeśli jeden z tych drugich goblinów zostanie wodzem, to czy plemię stanie się takie jak… jak…? — Jak Goblinat Złotej Ordy? Z pewnością. W swoim czasie będziesz miała okazję poznać drugiego kandydata na wodza. Ale jeśli władzę przejęłaby kobieta, to nastąpiłaby duża poprawa. I stałoby się tak w przypadku każdej kobiety, lecz jedynie Gwendolina ma szansę na objęcie władzy, ponieważ jest córką wodza. Naturalnie nie obyłoby się to bez oporów, ponieważ dotychczas nigdy jeszcze nie było żeńskiego wodza, lecz sądzę, że mając przy sobie centaura i czarodziejską różdżkę, Gwendolina poradziłaby sobie. — A dlaczego… dlaczego ty nie możesz zostać wodzem? — Nie jestem córką wodza, tylko zastępcy wodza. Jestem żoną wodza, lecz gdy on umrze, zostanę tylko wdową, co mnie nie uprawnia do objęcia władzy. Jedynie Gwendolina może zostać wodzem. Jenny usłyszała już dosyć, aby mieć pewność, że to, co Godiva sobie zaplanowała, było najlepsze dla jej plemienia oraz prawdopodobnie dla wszystkich stworzeń żyjących w jego sąsiedztwie. — Powiem Che — oświadczyła. — Dziękuję. Pamiętaj, musi się zgodzić i, podobnie jak ty, nikomu nie wyjawić ułomności Gwendoliny. Gdy zgodzi się ciebie wysłuchać, przeniosę was oboje do tego pokoju. Jego decyzja jest sprawą odrębną; podjęcie takiej decyzji nie jest łatwe dla centaura i musimy mieć jego słowo. Gdy je da, będzie całkowicie wolny, ponieważ nic nie wiąże tak mocno jak słowo centaura. — Hmm, czy mogłabym… Czy mogłabym zobaczyć Gwendolinę? — zapytała Jenny. — Powiem Che, lecz byłoby lepiej, gdybym mogła mu powiedzieć, jaka ona, jest jeśli mnie zapyta. To znaczy, jeśli zapyta, czy ma zdecydować się być przy niej… — Oczywiście. — Godiva wstała i podeszła do drzwi w ścianie, jednak nie do tych, którymi weszły. Otwarła je i wprowadziła ją przez nie. Za nimi znajdował się kolejny pokój wypełniony dziewczęcymi rzeczami. Wisiały w nim obrazki przedstawiające drzewa, kwiaty, zwierzęta i chmury. Było pełno poduszek. Stało tam również puchowe łóżko, na którym spało śliczne goblińskie dziecko. Ciemne włosy rozsypały się po poduszce, tworząc jak gdyby kołderkę. Było oczywiste, że była to córka Godivy. — Gwenny — powiedziała Godiva delikatnie. Jenny wzdrygnęła się, ponieważ ta wersja imienia Gwendoliny była bardzo podobna do jej własnego. Ale oczywiście było to zdrobnienie, podobnie jak Jenny było zdrobnieniem od Jennifer. Powieki dziecka poruszyły się. Gwenny obudziła się i spojrzała w górę. — Witaj, matko — powiedziała cichutko. — To jest dziewczynka–elf Jenny, która może zostanie twoją towarzyszką — rzekła Godiva. Gwenny usiadła, mrugając oczami. Wyciągnęła rękę mniej więcej w kierunku Jenny. Jenny ujęła ją i lekko uścisnęła. — Chciałam się tylko przywitać — wyjaśniła. — Nie chciałam cię obudzić. — Nic się nie stało. I tak prawie nie spałam. Jenny zauważyła, że zaczyna lubić goblinkę Gwenny. Było to niebezpieczne, ponieważ musiała pozostać obiektywna. — Może zobaczymy się rano — ododała, odchodząc. — Bardzo bym chciała — zgodziła się Gwenny. Położyła się znowu i zamknęła oczy. Jenny wyszła za drzwi i Godiva zaprowadziła ją z powrotem do pokoju, w którym pozostał Che. — Porozmawiam z nim — przyrzekła Jenny. — Poczekam chwilę na zewnątrz — powiedziała Godiva. — Jeśli zgodzi się słuchać, zapukaj, a ja poprowadzę was obydwoje do tego drugiego pokoju. Jenny weszła. Che uśmiechnął się, zobaczywszy ją. — Sammy odnalazł moją pewność siebie! — zawołał. — Już dużo lepiej się czuję! — A jak to zrobił? — zapytała Jenny, zaskoczona. Nie wiedziała, że coś takiego można w taki sposób znaleźć. — Poprosiłem go, a on podszedł do mnie, otarł mi się o nogę i zamruczał, i nagle moja pewność siebie wróciła. Musiał przynieść ją z powrotem. Och! Kiedyś Sammy robił to również dla Jenny. Ale po prostutego tak nie odbierała. — Che, rozmawiałam z Godivą. Ona… Proszę, sądzę, że powinieneś jej wysłuchać. Nie musisz zawierać z nią układu, tylko zgódź się nikomu nic nie powtórzyć. Spojrzał na nią. — Jeśli ty mi powiesz, to posłucham. — Powiem ci. Ale najpierw musimy przejść do innego, wygodniejszego pokoju. — Zastukała w drzwi. Otwarły się. Jenny wyprowadziła Che, a Sammy pobiegł za nimi, wiedząc, że coś się święci. Bez słów weszli rzędem do pokoju. — Jeśli zechcecie, podadzą wam jedzenie — zaproponowała Godiva, zamykając za nimi drzwi. — Przyjdę, gdy będziecie chcieli mnie widzieć, może rano. — Dziękujemy — odparła Jenny. Sammy szybko znalazł sobie odpowiednią poduszkę i usadowił się na niej, aby dokończyć swój pomarańczowy sen. Che stał przez chwilę, rozglądając się. — Nie wiedziałem, że gobliny mieszkają w takich warunkach. — Tylko księżniczki, czy jak to się nazywa — powiedziała Jenny. Widziała, że był zmęczony, tak więc zdecydowała się streścić swój wywód. — Pozwól, że teraz opowiem ci wszystko w skrócie, a rano powiem ci wszystko, co wiem, jeśli chcesz. — Doceniam to. — Ale pamiętaj, nie możesz tego nikomu powtórzyć, bez względu na to, co zadecydujesz w sprawie układu, który ona ci zaproponuje. — Oczywiście. Nie chciałem być zaskoczony czymś bez znaczenia, lecz jeśli ty doszłaś do wniosku, że to nie jest nic takiego, to w takim razie przyjmuję warunki. — Godiva chce, abyś został towarzyszem jej córki, Gwenny, która z twoją pomocą zostanie kolejnym wodzem, natomiast umrze, jeśli jej nie pomożesz, ponieważ jest kulawa i prawie ślepa. Kobieta–wódz próbowałaby polepszyć to plemię. Che z pewnością oczekiwał czegoś niezmiernie ważnego, lecz to, co usłyszał, zaskoczyło go. — Ale kobiety nie zostają wodzami goblinów! — zaprotestował. — Ta może zostać, z twoją pomocą. Zastanowił się. — A jaką osobą jest ta goblińska dziewczynka? — Widziałam ją tylko przez chwilę. Śpi w sąsiednim pokoju, ale oczywiście tak naprawdę jej nie znam. — Może mógłbym ją zobaczyć? — Hmm, nie sądzę, aby drzwi były zamknięte — powiedziała Jenny, naciskając na klamkę. Drzwi otwarły się. Spojrzała na nie osłupieniu. Jak Godiva mogła im tak zaufać? Weszli. W nikłym świetle pochodni leżała goblinka Gwenny, śpiąc słodko. — Jest bardzo podobna do ciebie — stwierdził Che. — Och, nie. Ona jest… — Jenny ugryzła się w język. — Ona jest w moim wieku i mojego wzrostu, ale oczywiście jej uszy są okrągłe i ma pięć palców. — To nie jest ważne. — Wycofał się, stąpając bardzo ostrożnie kopytkami, aby nie obudzić dziewczynki. Powrócili do swego pokoju i zamknęli drzwi. — To zmienia postać rzeczy — powiedział. — Muszę się zastanowić. — Położył się na pokrytej dywanami podłodze, oparł o obłożoną dywanami ścianę i zasnął. Jenny pozbierała poduszki i ułożyła je obok Che, formując z nich łóżko. Położyła się na nich, aż… Obudziło ją słońce poranka. Nawet nie wiedziała, jak zasnęła. Była tak zmęczona. Teraz czuła się znacznie bardziej wypoczęta. Zamrugała i przeciągnęła się, a jedną ręką poczuła coś włochatego i ciepłego. Och, tak, to był centaur Che. On… Znowu zamrugała. Ranek? Jak było to możliwe, tutaj na dnie mrowiska? Usiadła i zauważyła, że światło dochodziło z alkowy. Wyglądało to na studnię, na której dnie znajdował się pokój, gdzie docierało światło. Zauważyła, że ściany pokoju były błyszczące, aby mogły odbijać jak najwięcej światła. Jak fajnie! W nocy wcale tego nie zauważyła, ale oczywiście wtedy było ciemno i pomieszczenie wyglądało na mroczną niszę. W świetle dziennym pokój wyglądał jaśniej i ładniej aniżeli przy świetle pochodni, w którym i tak wydawał się przytulny. Najwidoczniej dzielili pokój do zabaw Gwenny. Gwenny! Czy nadal tu była? Jenny podeszła do drzwi między pokojami, lecz zawahała się. Przecież w końcu nie mogła niepokoić córki wodza. A poza tym musiała najpierw coś zrobić. Przeszukała pokój i znalazła komórkę o błyszczącej kamiennej powierzchni; znajdowała się tam miednica, garnek z wodą, gąbka, dwie szczotki i naczynie z pokrywką. Podniosła je i powąchała, wykręcając nos z obrzydzenia. Lecz tego właśnie szukała. Skorzystała z nocnika i na powrót przykryła go pokrywką, następnie użyła wody i miednicy, aby ponownie się obmyć, usuwając jasne smugi brudu, które poprzednim razem uszły jej uwagi. Wyszczotkowała włosy, rozczesując kołtuny, które w ciągu nocy się w nie wkradły. Czuła się nie tylko lepiej, ale nawet w miarę dobrze. Wyszła z zasłoniętej alkowy. Sammy też się obudził i zrobił siusiu na podłogę. Och! Podeszła do drzwi wejściowych i zapukała. Po chwili blokada uniosła się i drzwi się otwarły. Pojawiła się w nich głowa goblina. — Och, Kretyn! — powiedziała Jenny, rozpoznając go. Na początku wszystkie gobliny wyglądały dla niej tak samo, teraz już było inaczej. — Czy mógłbyś przynieść nam pojemnik z piaskiem? Wyglądał na zaskoczonego. — A nie ciasteczka? Roześmiała się. — Nie do jedzenia, niemądry! Dla Sammy’ego. — Po chwili zastanowiła się. — Ale przynieś też trochę ciastek albo czegokolwiek, czym można się najeść na śniadanie. Dla dwóch osób. — Pomyślała przez chwilę. — Dla trzech. I zdechłego szczura, jeśli znajdziesz. — Zdała sobie sprawę, że tutaj na dole Sammy nie będzie mógł za dużo polować. Tak właściwie to nie była pewna, czym się Sammy żywił, ponieważ nigdy nie widziała rezultatów jego polowań. Kretyn uśmiechnął się. Odwrócił się do stojącego za nim goblina. — Trzy kupki ciastek, zdechły szczur i pojemnik z piaskiem. Są bardzo głodni. Jenny zagryzła wargę. Wyglądało na to, że goblińscy mężczyźni nie byli aż takimi ponurakami. Powróciła z powrotem do pokoju. Che tymczasem się obudził i akurat wstawał. Rozejrzał się wokół. — Tam jest osłonięte miejsce — powiedziała, domyślając się, czego szukał. Miała nadzieję, że wiedział, jak korzystać z nocnika. Wyglądało na to, że wiedział. Tymczasem dobiegł ich szmer z drugiego pokoju. Jenny podeszła do drzwi, które otwarły się w momencie, gdy do nich dotarła. Stała w nich goblinka Gwenny, mrugając tak samo jak Jenny. — Dzień dobry… — odezwała się niepewnie. — Dzień dobry, Gwenny — odrzekła Jenny. — Jestem Jenny. Poznałyśmy się ostatniej nocy. — Och, a ja myślałam, że mi się to śniło! — zdziwiła się Gwenny. — Właśnie szłam do… — Akurat jest w użyciu. Gwenny spróbowała spojrzeć na drugą stronę pokoju, lecz zdawało się, że jej wzrok nie sięgał aż tak daleko. — Jest jeszcze jedna dziewczynka? — Nie. Centaur Che. On… Twoja matka przyprowadziła nas tutaj ostatniej nocy. — Naprawdę? Dlaczego? — Chciałaby, aby Che został twoim towarzyszem. — Chciałaby? A dlaczego? — To znaczy, że nie wiesz? Gwenny potrząsnęła głową. — W ogóle nie wiem dużo. Czasami jestem bardzo samotna. Z pewnością była! Jenny sądziła, że Che zostanie tu więźniem, teraz zdała sobie sprawę, że Gwenny zawsze była uwięziona. Godiva nie chciała, aby ktokolwiek dowiedział się o jej ułomności, dziewczynka nie miała więc wiele towarzystwa. Straszne! Pojawił się Che. — Dzień dobry, Gwenny — przywitał ją uprzejmie. Gwenny spojrzała uważnie w jego stronę. — Czy naprawdę jesteś centaurem? — zapytała, jakby powątpiewając. — Tak, aczkolwiek małym. Czy twoja matka nie… — Nie — powiedziała szybko Jenny. A potem zwróciła się do Gwenny: — Toaleta jest wolna. Pozwól, że cię podprowadzę. — Och, sama potrafię ją znaleźć — odparła Gwenny. — Wiem, gdzie wszystko się tutaj znajduje, jeśli nie zostało przesunięte. — . W miarę pewnie przeszła przez pokój. Ale kulała, ponieważ jedna z jej nóg zdawała się nie funkcjonować tak, jak powinna, chociaż wyglądała normalnie; tak właściwie była to normalnie proporcjonalna noga, jednak zdawała się nie zginać tak, jak powinna. Wtem Jenny dojrzała Sammy’ego, który leżał zwinięty w kłębek na środku pokoju. — Poczekaj! — zawołała, dając nurka w stronę kota. Gwenny zatrzymała się. — Czy coś tam jest? — Sammy, mój kot. Nie wie, że go nie widzisz. — Podniosła Sammy’ego. Gwenny wpatrzyła się w Sammy’ego, teraz z bliskiej odległości. — Och, pomarańczowy! — zawołała. — Jaki śliczny! Jenny wiedziała, że tych dwoje będzie żyć ze sobą w zgodzie. — Sammy, ona nie widzi cię dobrze z odległości — powiedziała mu. — Tak więc będziesz musiał znaleźć dla siebie miejsce, gdzie ona nie stąpa. Postawiła go na ziemi. Miała nadzieję, że to zadziała. Potrafił znaleźć wszystko, jednak tego jeszcze nigdy nie próbowała. Od drzwi wejściowych dobiegły ich jakieś dźwięki. — O, to z pewnością śniadanie — oznajmiła Jenny. Teraz czuła się całkiem zorganizowana. Podeszła do drzwi. Stał za nimi Kretyn z pojemnikiem wypełnionym piaskiem i żółtawym kawałkiem sera w kształcie szczura. Najwidoczniej zamiast szczura znaleźli cheddar*. Może to wystarczy. — O, dzięki ci, Kretynie! — zawołała Jenny, odbierając od niego pojemnik. Zaniosła go w narożnik i postawiła na podłodze. — Tutaj, Sammy; wiesz, do czego to służy. Szczur też jest twój. — Miała nadzieję, że ser będzie mu smakował; naprawdę wolała go od prawdziwego szczura. Sammy ruszył w kierunku pojemnika. Tymczasem Jenny powróciła do drzwi, gdzie Kretyn stał z trzema kupkami ciastek. Były to duże ciastka, poukładane w wysokie kupki; Jenny miała ich pełne garście. Przyniosła je na środek pokoju i zaczęła zastanawiać się, gdzie je położyć. — Wydaje mi się, że w sąsiednim pokoju widziałem stół — przypomniał sobie Che. — Dobrze. — Jenny przeszła do drugiego pokoju i położyła ciastka na stole. Gwenny wychyliła się spoza zasłon i poszła w kierunku dźwięku. — Czuję ciastka — powiedziała. — Tak, zamówiłam je dla nas — oznajmiła Jenny. — Nie masz nic przeciwko temu? Lubisz ciastka? — O, tak! Ale matka nigdy nie daje mi ich przed śniadaniem. — O? A co ci daje? Gwenny nachmurzyła się. — Gorącą owsiankę z groszku. — Och, a czy jest smaczna? — Nie, okropna. Ale podobno jest dla mnie dobra. — Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych! — zawołała Jenny, śmiejąc się. — A miałaś kiedyś co do tego wątpliwości? — zapytał Che niewinnie. — Może Kretyn nie wiedział — powiedziała Jenny. — Aha, więc poprosiłaś Kretyna! — zaśmiała się Gwenny. — On nie jest najmądrzejszy. — Ach, tak? A kogo ty prosisz? — zapytała Jenny. — Zazwyczaj moja matka je przynosi. — To wszystko wyjaśnia. Ona jest mądra. — Ja za to byłam niemądra, nie robiąc tego, co ty zrobiłaś. — Po prostu nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. — Widzisz, Jenny pochodzi z innego kraju — wyjaśnił Che. — Nie zna miejscowych zwyczajów. — Och, to musi być fajnie! — zawołała Gwenny. — Ja nigdy jeszcze nie byłam poza górą. Po chwilowym namyśle Jenny postanowiła nie rozwijać tego tematu. Tęskniła za swoim zagajnikiem, ale byłoby straszne na zawsze być na niego skazanym. Tak więc jadła swe ciastka, które były bardzo smaczne, a pozostali jedli swoje. Miała nadzieję, że Sammy’emu smakował jego ser, jednak nawet na niego nie spojrzała, żeby nie zmienił zdania. — A jak jest w twoim kraju? — zapytała Gwenny. Od czego powinna zacząć? — Jest trochę podobny do Xanth, ale nie ma w nim goblinów ani smoków, a większość ludzi nie posiada magicznych talentów. Wszyscy, których znam, są tacy jak ja, to znaczy mają spiczaste uszy i czteropalczaste dłonie, oczywiście z wyłączeniem istot ludzkich. — To masz spiczaste uszy? — zapytała Gwenny, dokładnie jej się przyglądając. — Naprawdę! Nie wiedziałam! I mówisz, że twoje ręce… Jesteś pewna? Jenny uniosła dłoń. Gwenny uniosła również swoją. Ich dłonie dotknęły się. Nie było wątpliwości, były tej samej wielkości, lecz goblinka miała jeden palec więcej. — To różni ją od elfów w Xanth — powiedział Che. — Wydaje mi się, że Jenny jest w Xanth wyjątkowa. — Wyjątkowa? — zapytała Gwenny. — To znaczy, że nie ma tutaj drugiej takiej jak ona istoty. Gwenny klasnęła w dłonie. — Czy to nie fajnie?! Jenny poczuła pragnienie. — Powinnam była poprosić o coś do picia. — Matka przynosi zawsze zdrowe strąki z drzewa mlekowego — powiedziała Gwenny, kręcąc nosem. — Jestem ciekawa, czy… — zaczęła Jenny. — Wydaje mi się to możliwe… — wtrącił Che. — Spróbujmy! — zdecydowała Gwenny. Wstali i pospieszyli do drzwi wyjściowych. Sammy spał mniej więcej na połowie drogi, lecz leżał na drodze Jenny, a nie Gwenny. Najwidoczniej wiedział, jak znaleźć miejsce, po którym nie stąpała Gwenny. Jenny przeskoczyła ponad nim, tak jak zwykła to była robić. Ser mu pewnie smakował, ponieważ kot nie buntował się. Co za ulga. Jenny zastukała w drzwi. Po chwili otwarły się i pojawiła się w nich twarz Kretyna. — Trochę wody z Jeziora Lemoniadowego, proszę — powiedziała. — Obojętnie o jakim smaku, żeby tylko była dobra. Skinął głową. Po pewnym czasie dostarczył trzy butelki purpurowo zabarwionej gazowanej lemoniady. Jenny odebrała je i podziękowała. Już miała zrobić pierwszy łyk, kiedy zatrzymała się. — Czy ty kiedykolwiek… — zaczęła, zatykając kciukiem butelkę Kiedyś powiedziała jej o tym Elektra, Jenny była więc ciekawa, czy tu jest prawda. Zgodnie bowiem z tym, co mówiła Elektra, lemoniada zaczynała się gniewać, gdy uwięzić ją w butelce i wstrząsnąć, i puchła wtedy z oburzenia. — Zatykałam butelkę? — zapytała Gwenny, patrząc na jej rękę. — Nie. A dlaczego? — Nie jestem pewien, czy jest to właściwe — rzekł Che. — Ale ty masz tylko pięć lat — przypomniała mu Jenny. — Nie musisz więc wiedzieć lepiej, co jest właściwe. — To prawda. — O czym wy mówicie? — zapytała Gwenny zaskoczona. — O tym — powiedział Che, potrząsając swoją butelką. Lemoniada zapieniła się i trysnęła Gwenny w twarz. — Och! — wykrzyknęła zaskoczona. — Jak to zrobiłeś?! — Tak — odparła Jenny, dotykając ręki Gwenny i ustawiając jej kciuk na otworze butelki. — Potrząśnij. Gwenny potrząsnęła mocno. Lemoniada spuchła wściekle i wybuchnęła, oblewając wszystko wokół. Po chwili cała trójka to robiła, strzelając do momentu, aż butelki były tylko do połowy wypełnione i zbyt zmęczone, żeby jeszcze się pienić. Wtedy wypili, co im jeszcze pozostało. Smakowała okropnie, ale jednocześnie pysznie ze względu na zabawę, jaką z niej mieli. Byli przemoczeni, a ich ubrania i sierść znajdowały się w opłakanym stanie. — Co się tutaj działo?! Cała trójka podskoczyła. To była Godiva! — Obawiam się, że źle się zachowaliśmy — wyjaśnił Che ze skruchą. Godiva zmarszczyła się. Lecz gdy jej oczy zatrzymały się na Gwenny, która starała się przybrać minę pełną skruchy, co jej się niespecjalnie dobrze udawało, od razu zmiękła. Jenny zdała sobie sprawę, że Gwenny nie przeżyła dotychczas wielu miłych chwil. — No cóż, będziecie musieli posprzątać i przebrać się. Cuchniecie lemoniadą! — Jej wzrok skupił się na Jenny. — Rozmawiałaś z Che? — Tak — odpowiedziała Jenny. Oczy skierowały się na Che. — A czy ty podjąłeś decyzję? — Nie — odparł Che. Godiva odeszła bez słowa. — O co jej chodziło? — zapytała Gwenny. — Sądzę, że lepiej będzie, jak się umyjemy — zdecydowała Jenny. — I chyba lepiej będzie, jak ci powiem. Chodź, obmyję ciebie, a ty możesz obmyć mnie i porozmawiamy. — A kto mnie obmyje? — zapytał Che, rozczarowany. — My obie — rzekła Jenny. — Wspaniale. Musieli posłać po więcej wody, a przy okazji odesłali również przepełniony nocnik do opróżnienia. Chwilę później dziewczynki zaczęły się myć, podczas gdy Che obowiązkowo stał z zaciśniętymi oczami, odwrócony do drzwi. — Twoja matka mówi, że pewnego dnia możesz zostać wodzem — wyjaśniła Jenny małej goblince. — Ale nie dojdzie do tego, jeśli ktokolwiek się zorientuje, że dobrze nie widzisz. — To prawda. Wyrzuciliby mnie jako przynętę na smoki i wodzem zostałby Gobble. — Gobble? — Goblin Gobble, starszy nieślubny syn mego ojca. — A czy on jest miły? Gwenny skrzywiła się. Lecz było jej z tym ślicznie. — Jest najpaskudniejszym dziesięciolatkiem, jaki kiedykolwiek istniał. — Cóż, twoja matka wpadła na pomysł, że jeśli zorganizuje ci centaura jako wierzchowca, to będziesz łatwiej mogła się poruszać, a on mógłby uważać na wszystko i opowiadać ci o tym, co widzi, tak żeby nikt się nie zorientował, że ty sama nie widzisz. Wtedy mogłabyś zostać wodzem. — Dlaczego nigdy o tym nie pomyślałam! — zawołała Gwenny. — Może to prawda! Centaury są bardzo mądre. — Dlatego właśnie twoja matka przyprowadziła Che. Ale nic z tego nie wyjdzie, jeśli on się nie zgodzi. — Ale sądziłam, że powiedziałaś, że ma on dopiero pięć lat! — Tak. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, będziesz już dorosła i on też, tak że będziesz mogła na nim jeździć. Gwenny zamyśliła się. Gdy już obydwie się umyły i przebrały w czyste sukienki i przyszła pora, żeby zająć się źrebakiem, goblinka zwróciła się do niego z zapytaniem: — Jak ona cię tutaj przywiodła, Che? — Uprowadziła mnie. — Tego się obawiałam. To po goblińsku. Albowiem nie chciałeś przyjść tutaj z własnej woli. — To prawda. Gwenny potrząsnęła głową. — Bardzo mi przykro z tego powodu, Che. Nie wiedziałam. Oczywiście, nie powinieneś tutaj pozostać. Powiem matce, żeby cię wypuściła. — Ale co wtedy będzie z tobą, Gwenny? — zapytał. Wstrząsnęła ramionami. — I tak to nie jest przecież żadne życie. Jenny poczuła, jak jej serce się topi. Goblinka będzie żyła tylko tak długo, jak długo jej sekret zostanie utrzymany w tajemnicy, i nigdy nie będzie w stanie żyć wspólnie z innymi goblinami. Oznaczało to, że w końcu jej ułomność zostanie odkryta i wtedy będzie po wszystkim. Zapewne również dla plemienia nie byłoby to dobre, gdyby ów paskudny dzieciuch przejął zamiast niej władzę. — Jeszcze nie zdecydowałem — powiedział Che. — Ale nie wolno trzymać cię z dala od twojej matki, Nie chcę cię krzywdzić. Ja… — Gewenny przerwała. — Co to jest? — Jedno z moich skrzydeł — wyjaśnił Che. — To ty masz skrzydła? — Jestem latającym centaurem. Jeszcze nie potrafię latać, jednak w odpowiednim czasie się nauczę. — Nie wiedziałam! Nigdy jeszcze nie słyszałam o latających centaurach! — Bo też przed pojawieniem się mojego ojca i matki nie było żadnych na terenie Xanth — powiedział. — A przynajmniej nie w obecnych czasach. Próbujemy stworzyć nowy gatunek. — To w takim razie jeszcze gorzej! Nie możesz stworzyć nowego gatunku, jeśli jesteś w niewoli! — Nieprawda. Gdybym zgodził się zostać twoim towarzyszem, to nie trzymano by mnie jako jeńca i mógłbym udawać się, dokąd tylko bym chciał, pod warunkiem, że ty byłabyś przy mnie i że chciałabyś też się tam udać. Gwenny skinęła głową. — Centaur nigdy nie zrywa raz danego słowa. Ale to i tak nie jest w porządku. — Nie jestem pewien — rzekł Che. — Tak naprawdę, to nie jestem w stanie podjąć decyzji. I w takim razie złożę ją na kogoś innego. — Na kogo? — Na Jenny. Jenny podskoczyła. — Nie! Nie mogę podejmować za ciebie decyzji, Che! Nie w sprawie czegoś, co będzie miało wpływ na całe twoje życie! — Obawiam się, że będziesz musiała, ponieważ ja nie mogę, a decyzja musi zostać podjęta. — I jego mała broda zacięła się w dobrze znany jej sposób. — Dobrze, Che, zdecyduję — zgodziła się. — Ale nie do razu. Będę musiała nad tym pomyśleć. Dużo pomyśleć. — Ale czy możemy być przyjaciółmi podczas tego myślenia? — zapytała Gwenny smutno. — Tak, oczywiście — zapewniała ją Jenny, do głębi poruszona. — Właściwie podczas mego myślenia pomogę ci widzieć rzeczy, żebyś mogła wyjść między gobliny. — Och, dziękuję! — zawołała Gwenny z radością. — Zawsj chciałam stąd wyjść, ale poza tymi razami, gdy matka mnie wj prowadzała, nie mogłam. Jenny skinęła głową, doskonale rozumiejąc, jak to było. Nie miała pojęcia, jak podjąć właściwą decyzję, ale przynajmniej nie musiała się spieszyć. Zauważyła, że było to jak dylemat księcia Dolpha, który musiał wybrać między dwiema narzeczonymi, i jeśli wybrałby źle, to jedna z nich musiałaby umrzeć. Gwenny umarłaby, jeśli Jenny dokonałaby niewłaściwego wyboru. Rozmyślała nad tym gorączkowo. Oczywiście, nie było to dokładnie to samo, ponieważ ich trójka była jeszcze dziećmi, a do tego przedstawicielami trzech różnych gatunków. Jednak podobieństwa były wystarczająco wyraźne. Jeden mężczyzna, dwie kobiety, obydwie starsze od niego. Musiał wybrać jedną, z którą miał zostać i nie był w stanie tego zrobić. Wszyscy się lubili. Różnica polegała na tym, że nie wchodziło tu w grę małżeństwo, tylko związek innego rodzaju. I że Che nie będzie decydował; Jenny będzie musiała za niego podjąć decyzję. A jej nie zależało na rezultacie decyzji. Nie, nie było to prawdą. Teraz, gdy to wszystko dokładnie przemyślała, zrozumiała, że znalazła się w prawdziwych tarapatach. Musiała podjąć decyzję, która będzie miała wpływ na życie jednego przyjaciela i wolność drugiego, i na nią samą również. Przecież przyszła tutaj do Góry Goblinów, gdyż wiedziała, że Che jej potrzebował, będąc zbyt młodym, aby przetrwać okropną izolację od swego własnego gatunku bez wsparcia ze strony przyjaciół. Ale teraz mógł mieć przyjaciela. Goblinka Gwenny potrzebowała go i zostałaby jego przyjacielem; i była nie tylko miłą dziewczynką, była również księżniczką, a przynajmniej córką wodza. Tak więc Jenny nie była już potrzebna. Była swego rodzaju odrzutkiem, tak jak Elektra, gdy Dolph ożeni się z księżniczką Nada. Jenny nie była księżniczką ani z urodzenia, ani z urzędu, lecz zwykłą dziewczynką, która wyrwana została ze swego poprzedniego życia, aby wejść w ten dziwny świat. Jakże chciałaby powrócić do swego zagajnika w Świecie Dwóch Księżyców i do swojej rodziny, która z pewnością za nią tęskniła i zastanawiała się, co się z nią stało. Lecz dziura, przez którą Jenny przeszła, była zatkana, a poza tym ona sama i tak nie znała drogi, a Sammy nie był w stanie jej odnaleźć, ponieważ dom był tą jedyną rzeczą, której nie mógł znaleźć. — Dlaczego jesteś taka smutna? — zapytała Gwenny. Czy powinna odpowiedzieć? Jej sytuacja naprawdę nie miała nic wspólnego z tym problemem. — Jest daleko od swego domu i rodziców — odpowiedział Che w jej imieniu. — Tak jak ja. To nie jest łatwe. — Chciałabym, abyście obydwoje mogli wrócić do domu — powiedziała Gwenny. — I żebym ja mogła pójść z wami. — Ale przecież ty masz zostać wodzem! — zaprotestowała Jenny. — Raczej wolałabym mieć przyjaciół. Jenny zrozumiała, że goblinka potrzebowała przyjaciela tak samo mocno, jak potrzebował tego Che. W domu Che miał wielu przyjaciół, podobnie jak Jenny; ich jedyny problem polegał jednak na tym, że byli daleko od domu. Gwenny była w domu, nie miała tu jednak przyjaciół. Jej sytuacja była tak samo niedobra jak ich. — Chodźmy na zwiedzanie — rzuciła Jenny, zmieniając temat, ponieważ naprawdę nie wiedziała, jak ma z niego wybrnąć. — Będę ci mówić, co widzę, a ty mi wtedy powiesz, co lub kto to jest. — Nie sądzę, aby to było mądre — rzekł Che. — Inni usłyszą, jak mówisz i zrozumieją, że Gwenny nie odbiera świata samodzielnie. Jenny nie pomyślała o tym. — Może mogłabym szeptać. — Wiedziała jednak, że nie rozwiązywało to problemu. — Albo moglibyśmy opracować jakiś kod, którego inni by nie rozumieli. Tylko obawiam się, że nie mogłabym zapamiętać niczego bardzo skomplikowanego. — Ale ja mógłbym — rzekł Che. — Najwidoczniej jest to jeden z powodów, dla których Godiva wybrała centaura. Względnie łatwo jest stworzyć prosty mechanizm składający się z prawdziwego języka sygnałów, które byłyby tylko nam znane. Muszą być one słuchowe lub dotykowe, a nie wizualne, ponieważ Gwenny nie widzi dobrze na odległość. Sądzę, że dotykowe byłyby najlepsze, gdyby jeździła na centaurze; proste trzepnięcia ogonem lub drgnięcia skóry mogłyby oznaczać odpowiedź pozytywną lub negatywną, a bardziej skomplikowane ich kombinacje mogłyby być używane do przekazywania innych komunikatów. Gwenny zastanowiła się. — Obawiam się, że jest to na razie dla mnie za bardzo skomplikowane. Chciałabym wyjść, ale lepiej chyba będzie, jeśli poczekam do czasu, gdy będę pewna, że sobie poradzę. Gdyby Gobble dowiedział się o moich ułomnościach, byłabym stracona, a on jest tak przebiegły, że, obawiam się, mogłoby mu się to udać. — To w takim razie może pozostaniemy tutaj i zabawimy się magią — zasugerował Che. — A ty posiadasz magię, Gwenny? — Nie. To znaczy, nie sama. Gobliny posiadają tylko półtalenty, których drugą połowę posiadają harpie, tak więc nie jest nam łatwo posługiwać się magią. Oczywiście będę miała czarodziejską różdżkę, ale jeszcze nie teraz. — Spojrzała w jego stronę. — A ty masz? Sądziłam, że centaury nie posiadają magii. — Sądzono, że centaury nie posiadają magii — powiedział Ale okazało się, że posiadamy. Moim talentem jest czynienie wszystkiego lekkim poprzez trzepnięcie ogonem; dlatego właśnie muszę bardzo uważać, co uderzam. Jeśli chcę, to mogę mą magię wyłączyć, lecz jeśli zapomnę, to mogą się zdarzyć różne nieprzyjemne rzeczy — Och, to brzmi zabawnie! — zawołała Gwenny. — A czy możesz mnie uczynić lekką? — Dlatego, że uważam, iż mogłaby to być świetna zabawa, — odparła. — Matka czasami podnosi mnie różdżką, ale gdybym miała, jeszcze jakiś inny sposób na latanie, to bardzo bym się — cieszyła. — Dobrze. Stań na środku pokoju. Gwenny wyszła na środek. Już dawno skończyły wyczesywać Che. Stanął obok niej i trzepnął ją w ramię końcówką ogona. — Och, to działa! — krzyknęła. — Mogę tak wysoko podskoczyć! — Zgięła zdrową nogę, aby odbić się od podłogi. — Nie rób tego! — zawołała Jenny, łapiąc ją. O mały włos byłaby się spóźniła; Gwenny już podskoczyła. Jenny chwyciła ją za ramię, gdy ta już się unosiła. Całe szczęście, ponieważ gdyby tego nie zrobił, mała goblinka uderzyłaby głową prosto w sufit. Jej ciało już uniosło się w górę i zostało zatrzymane tylko dzięki chwytowi Jenny. Okręciłą się wokół, piszcząc i kopiąc, zanim Jenny udało się sprowadzić ja z powrotem na ziemię. — Och, to była dopiero frajda! — piszczała Gwenny. — Frajda! — powiedziała Jenny surowo. — O mało co rozbiłaś sobie głowy! — Ale jestem tak lekka, że nic by nie bolało. — To nie tak — wyjaśnił Che. — Twoja siła bezwładności pozostaje nie zmieniona. — Moja co? — Powolna zmiana — powiedziała Jenny, przypominając sobie, co powiedziała Godiva. — Moja powolna zmiana pozostaje nie zmieniona? — zapytała Gwenny, nie rozumiejąc. — Nie całkiem — stwierdził Che. — Siła bezwładności może być użyta zarówno w sensie społecznym, jak i fizycznym. Chciałem przez to powiedzieć, że twoje ciało zachowuje taką samą masę jak zawsze, jednak wydaje się być lekkie, tak że możesz podskakiwać wyżej. Ale jeśli uderzyłabyś głową o sufit, to byłoby to tak, jakbyś spadła głową ; na podłogę. — Och — skrzywiła się Gwenny. — Nie spodobałoby mi się to. Będę uważać. Ale może gdybyś jeszcze raz mnie trzepnął, to mogłabym się unosić w powietrzu. To byłaby frajda. — Ale nie w tej sukience — ostrzegła ją Jenny. — Dlaczego nie? — Ktoś mógłby zobaczyć twoje majtki. — Och! — Gwenny spąsowiała, co wyglądało zadziwiająco na jej ciemnej twarzy. Jenny nie doceniła powagi ostrzeżenia. Nie chciała tak zawstydzić dziewczynki. — Wymyśliłam coś innego — powiedziała, ściągając Gwenny w dół. — Coś innego? — Załóż moje okulary. — Jenny zdjęła je i ostrożnie włożyła je na nos goblinki. Śmiesznie na niej wyglądały, lecz dogięły się wokół jej twarzy tak, że pasowały znakomicie. — Och! — zawołała Gwenny. — Widzę cię! — One rzeczywiście działają — stwierdziła Jenny zadowolona. — Tylko że… — Tylko że nie mogę się w nich nikomu pokazać — westchnęła Gwenny, zdejmując je. Jenny przyjęła je z powrotem. Była prawie niewidoma. Już się przyzwyczaiła do okularów i teraz bez nich czuła się zagubiona. — To może możemy zrobić coś innego — powiedziała szybko. — Będziemy opowiadać sobie historie. — Och, uwielbiam opowiadania! — zgodziła się Gwenny. — To jest dla mnie jedyny sposób podróżowania. Jenny zdała sobie sprawę, że dzięki jej magicznemu talentowi, który odkryła z Che, będzie mogła pomóc Gwenny podróżować w bardzo specyficzny sposób. Lecz na początek wystarczyło normalne opowiadanie. — Usiądźmy, a ja opowiem wam bajkę — zaproponowała. — A potem ty, a następnie Che. — Och, jak fajnie! — Gwenny zaczęła rozglądać się, szukając stopami porozrzucanych poduszek i zbierając je, aby utworzyć z nich stos. Przeszukała już sporą część pokoju, lecz jakoś ani razu nie natknęła się na Sammy’ego, który spał w tym jedynym miejscu, do którego nie poszła. Ułożyła je w stos w narożniku i wszyscy troje rozłożyli się na nich. Che leżał po jednej stronie, Jenny po drugiej, a Gwenny w środku. Jaką bajkę ma opowiedzieć? Jenny słyszała wiele ładnych bajek o dziejach jej ludu, jak na przykład o starych wodzach i ich’ przyjaciołach, jednak nie była pewna, czy goblin z Xanth byłby w stanieje zrozumieć. Na przykład była jedna taka opowieść o Preyu Pacerze i Softfootcie, który był kulawy. Gwenny mogłaby pomyśleć, że Jenny się z niej wyśmiewa. Były również bajki o przyjaciołach–wilkach, lecz Jenny nie wiedziała, czy w Xanth były wilki, i była całkiem pewna, że jeśli były, to nie służyły jako rumaki, tak więc tylko zakłopotałaby dziewczynkę. Wybierze zatem te, która bardziej pasuje do Xanth, musi tylko zaadaptować poszczególne terminy. Zamiast Starszych użyje… czego? Nie była pewna, co w Xanth mogło być ich odpowiednikiem. Podjęła więc absolutnie dziwaczną próbę. — Sammy, znajdź mi coś, co pasuje — powiedziała. Kot obudził się, rozejrzał wokół i podszedł do Che, siadając przy jego boku. I to było wszystko. — Przypuszczam, że oznacza to, iż powinienem odpowiedzieć na twoje pytanie — stwierdził Che. — Co chcesz wiedzieć? — Potrzebny mi tu w Xant odpowiednik naszych Starszych. Che wyglądał na zaskoczonego, jednak mimo to jej odpowiezdział. — Może Muzy. — A czy istnieje Muza piękna? — One nie są takie. Są patronkami sztuk. Ale może Erato, Muza Poezji, mogłaby ci się przydać. — A czy złości się na śmiertelnych? — Nie sądzę. Może Melpomena, Muza Tragedii. Nosi tragiczną maskę, maczugę i miecz. — To może ona mi się przyda — zgodziła się Jenny. — Cóż, pewnego dnia Melpomena była poirytowana, ponieważ kobieta o imieniu Wierzba urodziło się dziecko, to znaczy, bocian przyniósł małą dziewczynkę, która była tak śliczna, że wszyscy wiedzieli, iż gdy dorośnie, będzie tak piękna jak wszystkie Muzy. Wierzba nazwała dziewczynkę Lilia, ponieważ była tak delikatna jak ten kwiat. — Zajmiemy się tym — postanowiła Melpomena. — Lilia nie ujrzy kwiatu, którego imieniem została nazwana. Żaden śmiertelnik nie może być tak piękny jak Muza, nie opłaciwszy tego jakąś tragedią. Wierzba poszła, trzymając małą Lilię, na łąkę w pobliżu góry Muz, gdzie leciało stado ptaków. — Och, Muzy, dałyście mi takie piękne dziecko, ale dlaczego oślepiłyście je?! — zawołała, a z jej oczu potoczyły się łzy. Wtedy Muzom zrobiło się bardzo przykro, lecz nie mogły już nic zrobić, ponieważ jeśli już raz coś zostało zrobione, to nie można było tego odwrócić. Lilia wyrosła na piękną dziewczynę, lecz nigdy nie widziała żadnego kwiatu ani niczego innego. Chodziła po łące i dotykała kwiatów, również tego, którego imieniem została nazwana, jednak nie było to dobre, ponieważ nie mogły one przeżyć, gdy były dotykane. Zaczęła płakać. — Dlaczego płaczesz? — zapytała Wierzba. — Och, matko, nauczyłaś mnie rozróżniać dobro od zła i cieszyć się tym, co mam, ale jak mogę cieszyć się kwiatami, o których tak chętnie mi opowiadasz, jeśli mój dotyk je krzywdzi? Kwiaty usłyszały to i zrobiło im się smutno. — Tak bardzo nas lubi, gdyż jest nazwana imieniem jednego z nas. Musimy znaleźć jakiś sposób, aby mogła się nami cieszyć, nie krzywdząc nas — powiedziały między sobą. Przedyskutowały to między sobą i poprosiły o pomoc Muzy. A Muzom przypomniało się, że była to ich wina, i zgodziły się pomóc. Nie mogły przywrócić wzroku Lilii, lecz mogły pomóc kwiatom się zmienić. Dały im moc określania się zapachem. Każdy kwiat przyjął zapach, który jego zdaniem najlepiej do niego pasował. Niektóre kwiaty, jak na przykład róże, wierzyły, że były bezgranicznie piękne, tak więc przyjęły zachwycające zapachy. Inne, które uważały się za brzydkie, jak na przykład pelargonie, przyjęły brzydkie zapachy. Tak właściwie to nie liczyło się, czy były piękne czy nie, tylko to, co same o sobie myślały, a niektóre z nich przyjmowały w tym względzie trochę nierealny punkt widzenia. Niektóre były odważne i miały silne zapachy, podczas gdy inne były nieśmiałe i pachniały bardzo słabo lub wcale, pomimo że osoba patrząca na nie mogłaby dojść do wniosku, że należy im się więcej. Tak więc pomimo tego, że niektóre zapachy były nie całkiem dobrze dobrane, to przynajmniej pomagały one zdefiniować poszczególne kwiaty i odróżniały je od siebie. Dzięki temu Lilia mogła wreszcie zacząć cieszyć się kwiatami i mogła odróżnić różę od stokrotki, nie dotykając ich. Była szczęśliwa i kwiaty były szczęśliwe, i nawet Melpomena zrobiła się mniej tragiczna. Odtąd kwiaty mają różne zapachy, tak więc każdy może je odróżnić albo po wyglądzie, albo po zapachu. Gdy Jenny skończyła opowiadać swą bajkę, w pokoju panowała cisza. Nagle Gwenny przemówiła: — Och, Jenny, tak bym chciała to zobaczyć! Przypuszczam, że dlatego właśnie kwiaty pachną, ale gdybym tylko mogła zobaczyć Wierzbę i Lilię… — Wydaje mi się, że możesz — powiedział Che. — Jeśli Jenny dla ciebie zaśpiewa. — Och, nie, nie mogę! — zawołała Jenny speszona. — To zaśpiewaj dla mnie, a Gwenny może nas zignorować — poprosił. Jenny zrozumiała, co chciał przez to powiedzieć, i wiedziała, że tak było dobrze. Zebrała całą swą odwagę i spojrzała na Che, ponieważ wiedziała, że dla niego mogła zaśpiewać. Czuła, że chociaż poprosił o to dla małej goblinki, sam chciał to też zobaczyć, ponieważ nadal był małym źrebaczkiem, uwięzionym głęboko na dnie góry i niezależnie od tego, jak był uczony, nadal w głębi ducha się bał. Zaczęła nucić i pokój powoli zniknął. Przeszła do śpiewu i nagle pojawiła się przed nią łąka, a na jej tle góra Muz i Wierzba trzymająca swą córeczkę Lilię; z oczu matki płynęły łzy. Jej włosy rozsypały u wokół niej jak miękki płaszcz, podobnie jak włosy Godivy. Rzeczywiście, bardzo przypominała Godię, w swej ogromnej trosce o córeczkę, której nie mogła dać tego, czego jej najbardziej brakowało. Wtedy dziecko się odwróciło i Jenny wiedziała, że była to Gwendolina, pomimo że miała tu inne imię. Gwenny była w scenie! W tle pojawił się centaur, obserwując, lecz nie wtrącając się. Teraz był tu też i Che. Obok niego leżał śpiący pomarańczowy kot. Czas przeleciał momentalnie, tak jak jest to możliwe w snach lub wizjach, i mała dziewczynka urosła, i wyglądała bardzo podobnie do goblinki, jednak nadal nie widziała. Ale kwiaty zmieniły się dla niej i przyjęły różne zapachy, tak więc dziewczynka mogła je poznać i była tym poruszona. Scena zatrzęsła się. Nagle rozsypała się i zniknęła, a wszyscy znaleźli się z powrotem w pokoju. Jednak trzęsienie nie ustępowało. Tak właściwie to zdawało się, że cała góra dudni. — Co to jest? — zapytała Jenny zaniepokojona. — Nie wiem — odparła Gwenny. — Nigdy przedtem jeszcze nic takiego nić słyszałam. Coś jest nie tak! W tunelu na zewnątrz dały słyszeć się dźwięki. — Lepiej zapytajmy — powiedziała Jenny. Podeszli do drzwi i zastukali. Po chwili Kretyn otworzył je. — Co się dzieje? — zapytała Jenny. — Skrzydlate potwory atakują górę — odrzekł. — Mój ojciec! — zawołał Che. — Przybył tu! — Nie ma co do tego wątpliwości! — zgodził się Kretyn. — Dał wodzowi Gouty’emu czas do popołudnia na oddanie ciebie i dziewczynki–elfa, a ponieważ Gouty tego nie zrobił, skrzydlate potwory rozpoczęły atak. Ptaki–olbrzymy zrzucają na nas kamienie. Lepiej zostańcie tutaj, ponieważ w tunelach może być niebezpiecznie. — Zamknął drzwi. — Zapomniałam o twoich rodzicach! — zawołała Jenny. — Ale oczywiście oni nie zapomnieli o tobie! To co zrobimy? — Lepiej powiedzcie mojej matce, żeby was puściła — powiedziała Gwenny smutno. — Będzie mi szkoda utracić was, ale jestem pewna, że twojej matce zależy na tobie tak jak mojej na mnie. Gdy wyjdziesz na zewnątrz, atak powinien ustać. — Z pewnością — zgodził się Che. — Lecz nasza decyzja nie może być wymuszona sytuacją. Musimy zdecydować w oparciu o to, co jest właściwe. — Spojrzał na Jenny. — Czy już zdecydowałaś? — Nie — rzekła Jenny. Spojrzała na Gwenny. — A gdybyśmy powiedzieli twojej matce, to puściłaby nas? — Możliwe. Ale nie jestem pewna, czy mój ojciec pozwoliłby wam odejść. On nie wie, dlaczego matka was tutaj przyprowadziła, nie zna prawdziwego powodu… To znaczy, ponieważ on nie wie, że ja źle widzę. Myśli, że to tylko dla towarzystwa. A on nie lubi, gdy mu mówić, co ma zrobić. Tak więc gdy nadszedł twój ojciec, Che, i zażądał uwolnienia ciebie, to wtedy prawdopodobnie Gouty… Cóż, jest takie coś, co robi palcem, nie wiem, co to jest, ale… — To jest część Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych — powiedziała Jenny. — Wydaje mi się, że jest to nieuprzejmy sposób mówienia nie. — Jednak przypuszczała, że było to coś więcej, przypominając sobie, co się stało na Rzece Ciasteczkowej. — Z pewnością. Tak więc może nie będziecie mogli stąd wyjść. Przepraszam. Jenny odwróciła się do Che. — Czy twój ojciec przerwałby oblężenie, gdybyś zgodził się być towarzyszem Gwenny? — Obawiam się, że nie — odparł Che. — Mogę mówić tylko za siebie, a nie za mojego ojca. Ale przypuszczam, że doszedłby do wniosku, że moja zgoda została wymuszona, i z tego powodu jest nieważna. — A więc bez względu na to, co wybierzemy, oblężenie będzie kontynuowane — stwierdziła Jenny. To dziwne, że doznała prawie ulgi, ponieważ poczuła się uwolniona od presji w podejmowaniu decyzji. Mogła jeszcze spokojnie poczekać i porządnie zastanowić się, zanim zdecyduje. Przynajmniej tak długo, jak długo sama nie miała wpływu na przebieg wydarzeń. Góra znowu zatrzęsła się, gdy uderzył w nią kolejny kamień. Z sufitu posypało się trochę piasku. Jenny zdała sobie sprawę, że jej decyzja może być najmniejszym z ich problemów. Znajdowali się w centrum walki, a któż mógł wiedzieć, jak się ona zakończy? — Chodźmy z powrotem na poduszki i zaśpiewajmy — powiedziała wystraszona. Reszta skwapliwie się z nią zgodziła. 11. WSPÓŁCZUCIE ELEKTRY Po początkowym bombardowaniu Góra Goblinów była podziurawiona jak po ospie, a kilka uprzednio zamkniętych tuneli było teraz otwartych. Jednak Cheiron, przed podjęciem decyzji o zadymieniu, postanowił wznowić negocjacje. — Gloha, czy sądzisz, że możesz się tam udać i nie zostać zaatakowana? — zapytał. — Tak myślę — powiedziała. — Jestem goblinką i jest tam ma ciotka Goldy. To starsza siostra mojej matki i pomimo że akceptowała mojego ojca, wydaje mi się, że polubiła mnie. Elektra podniosła się. — Godiva jest córką Goldy! — zawołała. — Rozmawiałam z nią i powiedziała mi to. Tak więc Godiva jest twoją kuzynką, Gloha! — Tak. Jest ode mnie starsza. Ma córkę prawie w moim wieku, chociaż nigdy nie było wolno nam razem się bawić. Może mnie tak naprawdę nie akceptują. — Och, Godiva nie jest taka! — obruszyła się Elektra. — To znaczy, znam ją bardzo krótko, lecz nasza znajomość była bardzo intensywna ze względu na ordę. Jestem pewna, że nie ma nic przeciwko tobie. Gloha spojrzała na swoje skrzydła, jednak nic nie powiedziała. Wszyscy wiedzieli, jak niektóre gatunki traktowały krzyżówki. — Pozwól mi pójść z sobą! — powiedziała Elektra. — Może ja będę mogła porozmawiać z Godivą, jeśli… — To niebezpieczne, Lektra — ostrzegła ją Nada. — Poprzednio zawarłyśmy z Godivą rozejm, ponieważ nikt z nas nie chciał, aby Che stała się jakakolwiek krzywda, ale teraz rozejm już nie istnieje. Nie możesz opierać się na dwudniowej znajomości. — Nie muszę obawiać się niebezpieczeństwa — upierała się Elektra. Nada nie miała na to odpowiedzi. Żadna z nich nie zapomniała, że gdyby jedna z nich wypadła w tym tygodniu z gry, to problem przyszłego tygodnia byłby rozwiązany. Musiała pozwolić Elektrze pójść. Gloha wyglądała na uspokojoną. Była gotowa pójść, lecz najwidoczniej wolała mieć towarzystwo. Obie dziewczyny ruszyły w stronę góry, niosąc kawałki białego materiału, aby pokazać, że były posłańcami. Wiedziały, że gobliny mogły je zaatakować, miały jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. Dotarły do najbliższego zniszczonego tunelu. Zamykający go kamień został przesunięty z miejsca i potoczył się w dół stoku. W wejściu leżały stosy gruzu, lecz dalej wszystko wyglądało normalnie. — Halo! — zawołała Gloha. — Chciałybyśmy porozmawiać! — A przeleć przez ogień, ty ptasi móżdżku! — krzyknął z głębi goblin. Elektra zdenerwowała się. — Słuchaj no, durniu, przyszłyśmy pertraktować! Jeśli oblężenie będzie się przeciągać, to skrzydlate potwory zrównają całą górę z ziemią! Więc przyślij tu kogoś, z kim można rozmawiać! — Kogóż to na przykład, piegolu? Elektra zesztywniała. Rzeczywiście, miała piegi. Miała je również dziewczynka–elf; to była jedna z rzeczy, które Elektra w niej polubiła. O ile dobrze wiedziała, to nie było w nich nic złego. Jednak goblin powiedział to tak, jakby piegi były przestępstwem. Teraz z kolei zdenerwowała się Gloha. — Na przykład Godivę, gamoniu! — Ja nie jestem Gamoniem, jestem Złodziejem — odpowiedział goblin. — To powtórz to Godivie, Złodzieju! — krzyknęła do niego Gloha. — Sama jej powiedz! — A czy idzie tu? — Nie! Ha! ha! ha! Gloha spojrzała na Elektrę. — Reprezentują mój własny gatunek, lecz czasami są tak irytujący — westchnęła. — Może powinnyśmy poszukać Godivy — podsunęła Elektra, chociaż przerażała ją sama myśl o tym, aby bez obstawy wejść w głąb góry. — Może tak będzie lepiej — zgodziła się Gloha. — Całkiem dobrze znam tę górę, chociaż oni ciągle tworzą nowe tunele. Wiem, gdzie ona mieszka. — To chodźmy! — zdecydowała Elektra, zanim ze strachu zdążyła zmienić zdanie. Wiedziała, że jeśli negocjacje nie powiodą się, atak rozpocznie się na nowo i mogą nie mieć możliwości powrotu. — Dobrze. Powiem Cheironowi. — Gloha rozłożyła skrzydła i szybko odleciała. Leciała jak ptak, a nie jak owad; poruszała się szybko, aby nie spaść na ziemię. Po chwili była już z powrotem. — Mówi, że lepiej spróbować, jeśli jesteśmy gotowe podjąć to ryzyko. Elektra żałowała, że tak to ujął, jednak wątpliwości zatrzymała dla siebie. — Wobec tego chodźmy szukać Godivy! Weszły do tunelu. W jego ponurej głębi widać było światło, które okazało się być jedną z kopcących pochodni, których gobliny używały jako oświetlenia. Elektra wyjęła ją z uchwytu, żeby oświetlać sobie drogę. Dym robił, co w jego mocy, aby je udusić, jednak wkrótce poddał się, zdawszy sobie sprawę, że nie poszło mu dobrze, i zaczął przedzierać się wzdłuż sufitu tunelu w poszukiwaniu kogoś innego do podduszania. — Hej, czego tu? — zapytał goblin, dokładnie przyglądając się goblince, a Elektrze rzucając tylko przelotne spojrzenie. — Jak sam zasugerowałeś, same porozmawiamy z Godivą, Złodzieju — powiedziała odważnie Electra. Gobliny nie potrafiły wyglądać na niezadowolone, jednak uczynił wysiłek w tym kierunku. — Cóż, lepiej się postarajcie — wymamrotał, odsuwając się. Poszły dalej wijącym się w dół tunelem. — Na samym dole będziemy musiały zmienić tunele — powiedziała Gloha. — Ale na razie każdy z nich zaprowadzi nas na dół. Elektra cieszyła się, że Gloha wiedziała, dokąd ma iść! Sama zgubiłaby się już po pierwszym zakręcie. — Jakie macie zamiary? Elektra odwróciła się, zaskoczona. Była tam Metria, która z pewnością znalazła się tu w poszukiwaniu bardziej interesujących rzeczy. Pewnie najlepiej było odpowiedzieć jej na pytanie w nadziei, że straci zainteresowanie. — Próbujemy negocjować uwolnienie Che i Jenny. Wiesz, jak gobliny ich dostały. — Tak, byłoby zbyt nudno, gdybyście wy wygrały tę grę! Bez uwięzienia i oblężenia góry. — I tak nadal jest nudno — oznajmiła Elektra. — Och nie, nie sądzę. Nie macie szansy na to, aby odzyskać źrebaka. Więc Cheiron po prostu będzie musiał zniszczyć górę. To całkiem interesujące. — Cóż, zobaczymy — powiedziała Elektra krótko. — A tak nawiasem mówiąc, co z twoją własną sytuacją? — zapytała demonica. Elektra nie chciała odpowiedzieć, jednak nadal żywiła nadzieję, że jeśli po prostu zaspokoi ciekawość demonicy, ta sama odejdzie. — Co z moją sytuacją? Dolph dokona wyboru i po sprawie. — Ale przecież wszyscy wiedzą, że wybierze Nadę z rodu Naga. A co wtedy będzie z tobą? — Umrę — odrzekła Elektra. — Naprawdę? — zapytała Gloha w przerażeniu. Najwidoczniej nie miała o tym pojęcia. — Muszę wyjść za mąż za księcia, który obudził mnie z mojego tysiącletniego snu, albo umrzeć — wyjaśniła Elektra. — Wiedziałam o tym, zanim się w to wszystko wdałam. A ponieważ on się ze mną nie ożeni, sprawa będzie zakończona. — Tak mi przykro! — westchnęła Gloha. — Sądziłam, że moja sytuacja nie była dobra, ponieważ nie ma dla mnie mężczyzny z takiej samej jak ja krzyżówki, lecz twoja jest jeszcze gorsza! Elektra naprawdę nie chciała o tym rozmawiać, ale nie chciała pokazać tego demonicy. — Możliwe. — A jak się będziesz czuła, gdy będziesz widziała, jak żeni się z księżniczką Naga? — pytała Metria uporczywie. — Będę się za nią cieszyła. Jest moją przyjaciółką i wspaniałą osobą. — Ale przecież ona go nie kocha. Czy wy, śmiertelnicy, nie przykładacie dużej wagi do miłości? — Tak. Ale ona może napić się eliksiru miłości. — A w jaki sposób umrzesz? — Czy musicie o tym rozmawiać? — zapytała Gloha w roztargnieniu. Elektra doceniła jej wsparcie, wiedziała jednak, że uczyni ono tylko demonicę jeszcze bardziej dociekliwą. — Nie wiem — rzekła, odpowiadając im obu. Właściwie nie wiedziała, jak umrze, lecz nie chciała o tym mówić. — Mogę pokazać ci wspaniałe sposoby umierania — zaproponowała Metria. — Uduszenie, apopleksja, wylew lub… — Przypuszczam, że odejdę po dziewiczemu — przerwała jej Elektra. — To będzie strasznie nudne. — Nie, poczekaj, przypomniało mi się! — zawołała demonica. — Była taka historia… Kiedy pojechałaś do Mundanii, czy nie zaczęłaś bardzo szybko się starzeć? To pewnie teraz też tak będzie. Nagle zrobisz się starsza, dojrzejesz, staniesz się starą jędzą i wreszcie workiem gnatów, wszystko zaledwie w ciągu paru minut. Elektra zacisnęła zęby, obawiając się, że będzie dokładnie tak. Naprawdę miała około dziewięciuset lat; tylko magia zaklęcia czyniła ją tak młodą. W momencie gdy zaklęcie zostanie przerwane, powróci do swojego prawdziwego wieku, to znaczy że powinna już od około osiemset pięćdziesięciu lat być martwa. Nie chciała dać jednak demonicy satysfakcji okazania choć odrobiny strachu, bez względu na wszystko. — Może masz rację — przytaknęła. — Musimy zmusić Dolpha, żeby się z tobą ożenił! — powiedziała Gloha. — Nie! — zaprotestowała Elektra. — To musi być jego własny wybór. — Mogłabym cię otoczyć i dać ci wygląd Nady — podsunęła Metria. — Mogłabyś wyjść za niego za mąż, a on nie zorientowałby się do chwili, gdy byłoby już za późno. — Nie! — Elektra próbowała nie płakać, wiedząc, że to dopiero spodobałoby się demonicy. — A więc wolałabyś raczej umrzeć i widzieć, jak żeni się z tą, która go nie kocha i nie jest dla niego dobra, zamiast zrobić to, co konieczne? — zapytała Metria z zainteresowaniem. Elektra naprawdę nie miała na to odpowiedzi, jednak robiła, co w jej mocy. — Chcę tylko, żeby był szczęśliwy. — A jak może być szczęśliwy z niewłaściwą kobietą, nawet je wypije ona eliksir miłości? — Nada nie jest niewłaściwa! Jest księżniczką! Została z n zaręczona przede mną! — Pomimo najlepszych intencji zaczęła sicl kłócić i wpadła w pułapkę demonicy. 1 — Jeśli wyjdziesz za niego, a on zostanie królem, to ty zostaniesz J królową. Czy to nie będzie dla niego wystarczające? — zapytała MetriaJ — Tylko jeśli sam to wybierze! — zaprotestowała, nie całkiem; rozumiejąc logikę demonicy. — Ale on jest tylko chłopcem! — powiedziała demonica ironicz — nie. — A co on wie o wybieraniu? Nie widzi nic poza ciałem tej dziewczyny z plemienia Naga. — To nieprawda! — zawołała Elektra. — Widzi również jej… — Jednak zdała sobie sprawę, że w ten sposób tylko wpędza się w jeszcze większe kłopoty. — Majtki — skończyła Metria triumfalnie. — Bardzo się nimi interesuje, czyż nie? — Cóż, one interesują wszystkich mężczyzn. — Zabrzmiało to strasznie głupio. — Ale kiedy je już wreszcie zobaczy, co zostanie dla niego z tego małżeństwa? Życie ze starszą kobietą, która jest prawdziwym gadem? — To nie jest fair! — I gdy wreszcie zrozumie swój błąd i zapragnie odwrócić się w twoją stronę, ty będziesz już martwa — demonica ciągnęła nieubłaganie. Trudno wyobrazić sobie lepszą zemstę. — Spływaj stąd, ty… — Elektra, będąc jeszcze do końca tego tygodnia pod wpływem magii wieku niedojrzałego, nie znała odpowiedniego słowa. — Ty niepohamowana psico! — Co? Elektra mrugnęła. Demonica zniknęła, a ona stała przed Godivą. Była przerażona. Gloha włączyła się. — Była tutaj demonica, okrutnie jej dokuczała — powiedziała. — Nie miała na myśli ciebie, kuzynko Godivo. Godiva zmarszczyła się. — Demonica? To wszystko wyjaśnia. Ale co wy dwie tutaj robicie? Czy nie wiecie, że góra jest oblężona? — Przybyłyśmy, aby pertraktować — odrzekła Gloha. — Chcemy, żeby walki zostały zakończone. — Wejdźcie — poprosiła Godiva, wskazując im drogę do swych komnat. — Gouty jest niedysponowany, tak więc ja teraz wszystkim dowodzę. Były to całkiem ładne, wyłożone dywanami pokoje, do których szybem doprowadzone było światło dzienne. Na dnie szybu leżało trochę gruzu i kurzu, jednak goblinka zdawała się nie zwracać na to uwagi. Usiadły na poduszkach. — Poprosiłam centaura Che, aby został towarzyszem mojej córki, Gwendoliny — zaczęła Godiva. — Zastanawia się nad swoją odpowiedzią. Dopóki się nie zdecyduje, nie możemy zakończyć oblężenia, chyba że skrzydlate potwory wycofają się. — Ale Cheiron zniszczy całą górę! — zaprotestowała Elektra. — Nie pozwoli na to, by jego syn był trzymany w niewoli! — To jest ryzyko, które musimy podjąć — powiedziała kobieta spokojnie. — Ale myślę, że do tego nie dojdzie. — Ale mówię ci, Cheiron… — Pozwólcie, że was komuś przedstawię, abyście mogły zanieść Cheironowi sprawozdanie — przerwała jej Godiva. Wyciągnęła rękę, aby pociągnąć za ozdobiony chwastem sznur. Gdzieś dalej w górze dał się słyszeć dźwięk gongu. — A masz innych jeńców? — zapytała Elektra. Jedna rzecz w tej sprawie była dobra: odwracała jej uwagę od jej własnych problemów. — Nie. Po chwili dało się słyszeć stukanie do drzwi. — Wejść! — zawołała Godiva, powstając z poduszek. Drzwi otwarły się i wpełzł do środka człowiek. Nie, wąż. Nie, to był… Z zaskoczenia usta Elektry otwarły się szeroko. To był Naga! — Książę Naldo, poznaj goblinkę Glohę i Elektrę, która jest narzeczoną księcia Dolpha — oznajmiła Godiva. — Dziewczęta, poznajcie księcia Nalda z Naga, brata Nady. Elektra nigdy dotąd nie spotkała jeszcze księcia Nalda, jednak zauważyła jego podobieństwo do Nady. Teraz przyjął swoją ludzką postać i grzecznie się skłonił. Był wprost niewiarygodnie przystojny. — Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę was poznać, Elektro i Gloho. Wiele o was słyszałem, dopiero co rozmawiając z królem Dorem i królową Iren na Górze Zjetmus. Obie dziewczyny nie mogły wydusić z siebie słowa. Wydawało się to niemożliwe: lud Naga był odwiecznym wrogiem goblinów. — Wyjaśnię wam — odezwała się Godiva. — Są pewne przymierza, które sięgają tysiące lat wstecz, do czasu gdy wojna między potworami powietrznymi i lądowymi była jeszcze w powijakach. Spodziewając się ataku ze strony potworów powietrznych, odwołaliśmy się do takiego przymierza i zebraliśmy naszych sprzymierzeńców. Istnieją oczywiście pewne różnice między ludem Naga i goblinami, lecz zapomina się o nich w obliczu przymierza. Naga z Góry Zjetmus są tu, aby wspomóc nasze wysiłki. Osłupiała Elektra wreszcie odzyskała mowę. — A… smoki lądowe i… — I kallikancary — zgodziła się Godiva. Kallikancary były przerażającymi podziemnymi potworami. — I elfy. — To niemożliwe! — zawołała Elektra. — To znaczy, że oni… — Chodźcie ze mną. — Godiva wyprowadziła ich ze swoich komnat. — To prawda — wyszeptał Naldo. — Nie możemy stwierdzić, że rozwój wypadków nas zachwyca, ale jesteśmy zobowiązani honorować przymierze i pomagać goblinom w walce przeciwko skrzydlatym potworom. Miejscowe elfy mają podobne zobowiązanie. Elektra szła bez czucia za goblinką do pokoju znajdującego się jeszcze dalej w dole tunelu. Sposób, w jaki ta cała sprawa się rozwinęła, przerastał jej najgorsze oczekiwania! Co zrobi Cheiron, gdy się o tym dowie? Godiva otwarła drzwi. Była to izba chorych, z łóżkiem i goblinką–pielęgniarką. Na łóżku leżał pacjent, mały i mizerny. Nie goblin, nie dziecko, lecz… — Elf! — zawołała Elektra. — Jego wiąz musi być z pewnością daleko stąd! — Poza Górą Goblinów — zgodziła się Godiva. — Jednak nie w dużej odległości. Woli leżeć, ponieważ tutaj nie ma dużo siły, jest jednak w dobrym zdrowiu. — Po chwili, gdy podeszli bliżej, przedstawiła ich: — To jest Bud z plemienia Kwiatowych Elfów, — elf skinął im głową. — A to są książę Naldo z Naga, goblinoharpia Gloha i Elektra, narzeczona księcia Dolpha z rodu ludzkiego. — Wszyscy skinęli w odpowiedzi. Elf Bud wyglądał na zaskoczonego. — To ludzie też są z tobą sprzymierzeni? — Nie — powiedziała szybko Elektra. — Nie biorą udziału w tej sprzeczce. Tylko niewielu z nas zna centaura Che osobiście. Gloha i ja przyszłyśmy tutaj w imieniu centaura Cheirona, aby zobaczyć, czy uda nam się odzyskać Che i Jenny, zanim skrzydlate potwory zniszczą górę. — A kim jest Jenny? — zapytał. — Dziewczynka–elf Jenny. Ona jest… — Elektra przerwała, zauważając, że była to jeszcze jedna dziwna sprawa. — Nie pochodzi ona z żadnego wiązu ani nawet z Xanth. Nie słabnie, będąc z dala od swego drzewa. Jest dwa razy większa od ciebie i ma spiczaste uszy. Ale sądzę, że bez wątpienia jest elfem. — Chciałbym ją poznać. — Przyprowadzę ją — odezwała się Godiva. Wyszła. — Jak możecie pomagać goblinom, będąc tak daleko od waszego wiązu? — Gloha zapytała Buda. — To znaczy… — Jestem tutaj tylko po to, żeby uzgodnić szczegóły — odparł Bud. — Będziemy bronić jednej strony Góry Goblinów przed inwazją skrzydlatych potworów. Uwolni to gobliny od strachu przed atakiem flankowym. Z pewnością tak było! Elfy były małe, lecz w pobliżu ich wiązu miały taką moc, że żaden potwór nie miał szansy, aby się tamtędy przedrzeć. — Nigdy nie podejrzewałam, że elfy mogą też być w to zamieszane — stwierdziła Gloha smutno. — Ale przypuszczam, że muszą one dotrzymać danego słowa, a przymierze jest danym słowem. — A ty jesteś po stronie skrzydlatych potworów? — zapytał ją Bud. — Czy twoja pozycja nie jest trochę dwuznaczna? — Nie. Centaur Che jest skrzydlatym potworem, tak jak i ja. — Z pewnością — powiedział, folgując sobie rzucaniem ukradkowych spojrzeń na jej drobną postać. Elektra znała to spojrzenie; takiego nigdy nikt jej nie rzucał. Podczas gdy oni rozmawiali, podszedł do Elektry książę Naldo. — Moja siostra… Gdzie ona teraz jest? — Nada jest z Cheironem — wyjaśniła Elektra. — Połączyłyśmy się z nim po tym, jak dostarczyłyśmy tutaj Che. — To wy tutaj przyprowadziłyście centaura? — zapytał zaskoczony. — To był układ. Goblinat Złotej Ordy zamierzał go ugotować, tak więc połączyłyśmy się z Godivą, aby go uratować. Potem musiałyśmy zdecydować, kto go dostanie, i ona wygrała. Nie chcemy, aby tu został, ale nie miałyśmy wyboru. To była… — Kwestia honoru — dokończył. — Jak dobrze to rozumiem. Powiedz, jak się mają sprawy między wami dwiema? — Między Nada i mną wszystko dobrze się układa. Chciałybyśmy tylko, żeby Dolph się z nią nie ożenił. — To był też układ — przypominał. — Polityczne zaręczyny. Sądziliśmy, że przepowiednia dotyczyła mnie i księżniczki Ivy. Lecz pomyliliśmy się, tak więc Nada przejęła pałeczkę. Elektra zaczęła zastanawiać się, co by się stało, gdyby to Ivy była na miejscu Dolpha w czasie poszukiwań. Ivy mogłaby bez przeszkód wyjść za mąż za Nalda, który był prawdziwym księciem i w swojej ludzkiej postaci również przystojnym mężczyzną. Lecz oznaczałoby to, że Ivy nigdy nie spotkałaby Greya Murphy’ego i że Dolph nigdy nie spotkałby Elektry. — Cóż, Nada chce doprowadzić to do końca. Ona nie kocha Dolpha, ja natomiast tak, lecz decyzja należy do niego. — To jest właśnie cała ironia. Mój ojciec mógłby polecić Nadzie zerwać zaręczyny, lecz nie ma takiego prawa. Przyjęliśmy korzyści płynące z politycznego układu z Zamkiem Roogna i nie możemy z honorem od tego odstąpić. — Wiem. Tak jak ty nie możesz nie dotrzymać przymierza z goblinami. Skrzywił się. — Dokładnie. Obie te sytuacje uważamy za niewłaściwe, lecz wiemy dokładnie, co musimy robić. Elfy Kwiatowe są tak samo złapane. Drzwi otwarły się… i stanęła w nich Jenny. Ale oczywiście nie mogła ona być prawdziwym elfem, ponieważ… — Och, jak się cieszę, że cię widzę, Lektra! — zawołała Jenny, podbiegając, aby ją uścisnąć. Nagle Elektra zdała sobie sprawę z tego, jak różniły się wzrostem; Jenny sięgała jej ledwie do pasa. — Gwenny i ja zorganizowaliśmy walkę lemoniadową, tak jak chcieliśmy to zrobić nad jeziorem! — Lecz nagle zdała sobie sprawę z obecności innych i zmieszała się. — Może lepiej cię przedstawię — powiedziała Elektra. — To jest Jenny ze Świata Dwóch Księżyców. Jenny, to jest Gloha, to książę Naldo, który jest bratem Nady, a to jest Bud z Elfów Kwiatowych. — Umiesz latać? — zapytała Jenny, patrząc wpierw na Glohę. W odpowiedzi Gloha rozłożyła skrzydła i podleciała pod sufit. Nie było jednak dosyć miejsca, aby gdziekolwiek polecieć, tak więc prawie od razu wylądowała. — Musisz poznać Che! — zawołała Jenny. — — On jeszcze nie umie latać, ale… — Wiem — odparła Gloha. — Przybyłam tutaj z Cheironem. Teraz Jenny skoncentrowała wzrok na Budzie. — Elf? — zapytała, wyglądając na zaskoczoną. — Ale ty jesteś taki malutki! — Rzeczywiście, był zaledwie połowy jej wzrostu. Bud uśmiechnął się tolerancyjnie. — Tak jak ludzie mają swoje olbrzymy, to znaczy ogry, i jak gobliny mają swoje olbrzymy, to znaczy kallikancary, staje się jasnym, że i my elfy także mamy swoje olbrzymy. Ale wyglądasz jeszcze na młodą; inni w twoim gatunku muszą być jeszcze więksi. — Tak, ja jestem mała. Może gdzieś popełniony został jakiś błąd, ponieważ moi ludzi nigdy nie nazywali siebie elfami. Pewnie jesteśmy innym gatunkiem, który przez przypadek w pewnym stopniu jest do was podobny. Bud uśmiechnął się. — To całkiem interesujące. Zajmijmy się tym bardziej szczegółowo, jeśli nie masz nic przeciwko temu. — Spojrzał na pozostałych. — Jeśli nie przeszkadza to sprawie. — Zależało mi na tym, aby was sobie nawzajem przedstawić — odezwała się Godiva. — Aby Elektra i Gloha mogły przekazać dokładne sprawozdanie po powrocie na powierzchnię. — Ażeby Cheiron uwierzył, że rzeczywiście masz przy sobie tych sprzymierzeńców — dodała Gloha. — Przypuszczam, że oznacza to, iż nie masz zamiaru uwolnić centaura Che i Jenny. — Jenny jest wolna — oświadczyła Godiva. — Nie trzymam jej. — Spojrzała na dziewczynkę i zwróciła się do niej: — Lecz spodziewam się, że dotrzymasz danego słowa. — Dotrzymam — powiedziała Jenny. — Jednak nie odejdę stąd, dopóki Che również nie będzie mógł stąd odejść. — Odwróciła się z powrotem do Buda. — Naprawdę sądzisz, że jesteśmy przedstawicielami tego samego gatunku? — Przypuszczam, że jesteśmy odpowiednikami specyficznymi dla naszych krajów. A czy w twoim świecie istnieją jeszcze inne istoty? — Jak na przykład trolle? — Ach, to macie też trolle! A czy też mają spiczaste uszy tak jak ty? — Nie, mają zaokrąglone uszy i są brzydkie. Nie są dużo wyższe od nas, lecz są dużo bardziej zwaliste. — Ciekawe. Nasze trolle są wysokie i szczupłe. A ile mają palców? Nasze mają po pięć, chyba że jakieś zostały im odgryzione. Jenny uśmiechnęła się przelotnie. — Cztery, gdy wszystkie są na swoim miejscu. Te wasze zdają się być jednak do nich podobne. Elektra słuchała ze wzrastającym zainteresowaniem i zauważyła, że reszta robiła to samo. — A czy są u was ludzie? — zapytał Bud. — Niewielu. Tak właściwie to nie mamy z nimi wiele do czynienia. — My też nie. Elektra jest pierwszym człowiekiem od lat, z którym mam bezpośredni kontakt. A czy wasi ludzie mają spiczaste uszy? — Nie — odrzekła Jenny, ze wzrastającym podnieceniem. — Są zaokrąglone… i mają oni też po pięć palców. To znaczy, nigdy jeszcze nie spotkałam żadnego z nich, ale pamiętam z opowiadań. Okrągłe uszy i dodatkowe palce. I są duzi, dwa razy więksi od nas. — Spojrzała na Elektrę. — Właściwie są tego samego wzrostu co ludzie tutaj. Są dokładnie tacy sami z wyjątkiem tego, że… — Odwróciła wzrok od Elektry. — Nie są przyjaźni? — zapytała Elektra. — Nie dla nas — zgodziła się Jenny. — Przeważnie jesteśmy wrogami. Mamy długą historię walk i nasz gatunek rzadko jest z nimi w stanie pokoju. Zaczęło się to od czasu, gdy nasi pierwsi osadnicy przybyli do ich świata i my byliśmy cywilizowani, podczas gdy oni byli prymitywni; atakowali i zabijali nas, i byli tak wielcy i silni, i zdeprawowani, że pomimo naszej magii i organizacji ponieśliśmy straszne straty i musieliśmy uciekać do lasów i zagajników, rozdzielić się w porozrzucane plemiona, i odtąd… Przerwała, patrząc wokół. — Och, przepraszam! Tutaj nie jest tak, przypuszczam. — Czasami tak bywało — powiedziała Elektra, a Bud przytaknął. — Kiedy byłam młoda, to znaczy, jakieś dziewięćset lat temu… przerwała, zauważywszy, że wszyscy na nią patrzą. — Spała przez kilka wieków — wyjaśniła Godiva — ponieważ został na nią rzucony czar. Nie jest starsza, niż wygląda, jeżeli weźmiemy pod uwagę lata, które przeżyła. — Tak — przytaknęła Elektra, wdzięczna jej za wyjaśnienie. Gdy Godiva to powiedziała, zabrzmiało to jakoś normalnie. — Było bardzo dużo wojen między ludźmi i innymi stworzeniami. Nie wiem, jak było z elfami, ale… — Chcieli przygotować grunt pod swoje wioski — przerwał jej Bud. — Chcieli ściąć nasze wiązy. — Chcieli spalić nasz zagajnik — zgodziła się Jenny. — To znaczy… drzewo, w którym mieszkamy, lecz nie stajemy się od niego silniejsi, tyle tylko że usilnie walczymy, aby je zachować, ponieważ… — Wydaje mi się, że istnieje między nami pewne pokrewieństwo — stwierdził Bud. — Może kiedy ta cała sprawa zostanie zakończona, odwiedziłabyś nasz Kwiatowy Wiąz, Jenny. — Bardzo… bardzo chętnie — zgodziła się Jenny. — Chciałybyście teraz zobaczyć źrebaka? — zapytała Godiva Elektrę. — Zanim powrócicie na powierzchnię. Elektra prawie zapomniała o swojej misji, ponieważ jej uwagę rozproszył bieg wypadków. — Tak, tak będzie lepiej. — Przykro mi, że musieliśmy poznać się w takich okolicznościach, Elektro i Gloho — powiedział Naldo. — Zgadzam się z tobą — potwierdził Bud. — Ale może uda nam się osiągnąć kompromis. — Mam nadzieję! — powiedziała Elektra żarliwie. Co powie Nada, gdy się dowie, że jej brat był po przeciwnej stronie? Godiva wyprowadziła Jenny, Glohę i Elektrę z pokoju. Naldo pozostał w nim, może po to, żeby dalej rozmawiać z elfem Budem. Ród Naga i elfy jako sprzymierzeńcy goblinów — to zmieniało wszystko! Przeszły do innego pokoju, którego pilnowały gobliny. — Idiota! — zawołała Elektra, rozpoznając go. — Cześć, Lektra — powiedział goblin. — A kim jest twoja koleżanka? — Gloha, poznaj Idiotę — powiedziała Elektra, uśmiechając się. Nigdy nie, lubiła goblinów, jednak ich kobiety zrobiły na niej dobre wrażenie, a mężczyźni z grupy Godivy też nie okazali się aż tacy źli, jeśli ich brzydotę przyjęło się za oczywistą. — Witaj, Idioto — powiedziała Gloha, nieśmiało się uśmiechając. — Otwórz drzwi, Idioto! — warknęła Godiva. Goblin pospieszył podnieść blokadę. Weszły do środka i drzwi zamknęły się za nimi. Wewnątrz stała goblińska dziewczynka, a obok niej Che. — To moja córka, Gwendolina — przedstawiła ją Godiva. — Gwendolino, to są Elektra i Gloha, z powierzchni. Jak widzisz, Elektra jest człowiekem w mniej więcej twoim wieku, a Gloha jest skrzydlatą goblinką w wieku mniej więcej piętnastu lat. Gloha była już tutaj kiedyś, ale nigdy jej jeszcze dotąd nie spotkałaś; jest moją kuzynką z pierwszej linii. Są tutaj, aby sprawdzić, jak traktowany jest Che. — Witaj, Elektro — powiedziała Gwendolina. — Witaj, Gloho. Jenny podeszła od razu do Gwendoliny. — Tak, te skrzydła Glohy naprawdę działają — szepnęła. — Jest taka jak Che, tylko starsza i dlatego umie już latać. Krzyżówka. — Och, jak miło — powiedziała Gwendolina trochę niepewnie. — Poprosiłam centaura Che, aby został towarzyszem mojej córki — odezwała się Godiva. — Jak widzicie, nie jest źle traktowany i wydaje mi się, że nawet się lubią. Coś było tutaj nie tak, lecz Elektra nie mogła się zorientować co. Gwendolina zdawała się być miłą dziewczynką, a i Che, i Jenny zdawali się ją lubić. Ale dlaczego potrzebowała skrzydlatego potwora do towarzystwa? Dlaczego akurat tego, który sprowadził na Górę Goblinów wojnę? To było wbrew logice — zadawać sobie aż tyle trudu, by zyskać coś tak nieistotnego. Wokół było pełno goblińskich dziewcząt i niegroźnych zwierząt. — Che — zaczęła Elektra — twój ojciec przygotowuje się do zburzenia góry, warstwa po warstwie, jeśli nie dostanie cię z powrotem. Jestem pewna, że Gwendolina jest przemiłą dziewczynką i cieszy się z twojego towarzystwa, ale co ty sądzisz o tej niewoli? — Drżałem trochę przed wejściem w głąb góry — odpowiedział Che. — Lecz mój lęk został usunięty. Jestem dobrze traktowany i lubię Gwenny. Jestem w trakcie decydowania się, czy chcę zostać jej towarzyszem. — Ale to się nie liczy, jeśli oni trzymają cię w niewoli! — zaprotestowała Gloha. — Cheiron tego nie zaakceptuje. — Jest to pewien problem — przyznał Che. — Ponieważ nie zależy to ode mnie. Scedowałem decyzję na kogoś innego. Godiva była zaszokowana. — Scedowałeś? Na kogo? — Na Jenny. Elektra, Gloha i Godiva wpatrzyły się w Jenny. — Ty decydujesz za niego? — zapytała Godiva. — Cóż, poprosił mnie o to — przyznała Jenny speszona. — I co zamierzasz mu powiedzieć? — zapytała Godiva. — Nie wiem. Też jeszcze nie zdecydowałam. Godiva wymieniła z Elektrą spojrzenie pełne zmieszania. Były po przeciwnych stronach, jednak żadna z nich nie widziała w tym wszystkim sensu. Elektra zwróciła się do Che: — A co się z tobą stanie, jeśli się zgodzisz? — Pozostanę tutaj jako towarzysz Gwenny, lecz później będziemy mogli podróżować na zewnątrz, jeśli będziemy mieli na to ochotę. — Ale przecież ona może wyjść na zewnątrz sama lub w towarzystwie innego goblina! — zaprotestowała Elektra. — Nie potrzebuje akurat ciebie! Wzruszył ramionami. — Będzie, jak ma być. Jenny zdecyduje. — Jak możesz się w to wszystko wdawać, Jenny? — zapytała Elektra. — Myślałam, że jesteś jego przyjaciółką! — Jestem jego przyjaciółką — odpowiedziała Jenny. Gloha była równie zmieszana. — A co się z tobą stanie, jeśli powiesz nie? — Nie jestem pewien. Może zostanę wypuszczony. Elektra spojrzała ponuro na Godivę. — Co się stanie, jeśli powie nie? — powtórzyła. — Jeszcze nie zdecydowałam — oznajmiła goblinka. — Matko! — upomniała ją Gwendolina gniewnie. Godiva milczała. Po chwili, niechętnie, odpowiedziała: — Wypuszczę go. — Dobrze! — stwierdziła Elektra. — Jenny, powiedz mu, żeby powiedział nie. Wszyscy razem odejdziemy stąd i oblężenie zostanie zakończone, i nic się nikomu nie stanie. Jednak Jenny potrząsnęła głową. — Nie mogę mu tego powiedzieć. Jeszcze nie zdecydowałam. — To po czyjej jesteś stronie? — zapytała Elektra, zaszokowana i rozzłoszczona. — A dlaczego nie wyjdziesz za mąż za Dolpha? — zapytała w odpowiedzi Jenny. — Dlatego, że po prostu nie mogę… — Elektra przerwała i zmieniła temat. — To nie ma z tym nic wspólnego! — Czuła jednak, że jest roztrzęsiona, ponieważ była to ostatnia odpowiedź, jakiej spodziewała się od Jenny. Czy dziewczynka–elf znajdowała się w podobnej sytuacji? Zastanowiła się. Przypuśćmy, że gobliny zagroziły zabiciem ich wszystkich, z włączeniem Elektry i Glohy, gdyby Che odmówił zrobienia tego, czego od niego żądali? Lecz Che nie chciał tego zrobić. Wtedy nie byłby w stanie powiedzieć ani tak, ani nie. Tak więc odpowiedziałby, że jeszcze nie zdecydował. W tej sytuacji lepiej byłoby, gdyby Elektra i Gloha jak najszybciej się stąd wydostały. Ale to pytanie o małżeństwo z Dolphem. Jenny wiedziała, że podjęcie decyzji nie leżało w gestii Elektry. Może decyzja Che o zostaniu tutaj również nie leżała w jego gestii, lecz było tak tylko dlatego, że scedował ją na Jenny. To nie było dobre porównanie. Cała sytuacja z małżeństwem była bardzo skomplikowana i nikt nie wiedział, jak się ona skończy do chwili, gdy dojdzie do ślubu. Chociaż wszyscy mniej więcej wiedzieli, czego się spodziewać. A czy tutaj było też coś skomplikowanego? Nie groźba, lecz jakiś inny czynnik? Godiva nie wyglądała na kogoś, kto łamie dane słowo, a byłoby tak, gdyby złamała zawieszenie broni i zrobiła coś Elektrze i Glohi. Tak właściwie Elektra miała nieodparte wrażenie, że Godiva mówiła prawdę: że puściłaby Che wolno, gdyby odmówił dotrzymywania towarzystwa Gwendolinie. Lecz dlaczego Che wahał się i Jenny również, pomimo iż wiedzieli o oblężeniu i determinacji Cheirona, aby uwolnić źrebaka? Gdyby Che się zgodził, wyglądało na to, że byłby dobrze traktowany i nawet wolno by mu było wychodzić na zewnątrz, ponieważ słowo centaura jest wiążące. Jeśli odmówiłby, zostałby uwolniony. Tak więc miał dość powodów, aby szybko podjąć decyzję. Jednak tego nie robił i Jenny również. Elektra pokręciła głową, nie mogąc tego pojąć. Po prostu będzie musiała wrócić na powierzchnię i złożyć sprawozdanie. — Wydaje mi się, że to jest wszystko — odezwała się. — Pójdziemy teraz. Skierowały się w stronę drzwi. — Powiedz Cheironowi o naszych sprzymierzeńcach — powiedziała Godiva. — Również smoki lądowe przybędą tu, aby nas wspomóc. Coraz gorzej! Udały się tunelem w górę i wreszcie wyszły na powierzchnię w jasne światło dnia. Mrużąc oczy, poszły w kierunku obozu skrzydlatych potworów. Oczekiwał ich tam Cheiron, a przy nim stała Chex, książę Dolph i księżniczka Nada w swej ludzkiej postaci. Wszyscy mieli na twarzy nikły wyraz nadziei. — To… to jest bardzo skomplikowane — zaczęła Elektra z wahaniem. — Tak właściwie to nie pozwalają Che odejść, ale również go nie trzymają. Chcą, aby zdecydował, czy zechce zostać towarzyszem córki Godivy, Gwendoliny, i jak na razie jeszcze nie podjął decyzji. — Decyzja podjęta pod przymusem nie jest ważna — stwierdził Cheiron ponuro. — Wiemy, jak sobie z tym poradzić. — Ale to jeszcze nie wszystko — rzekła Gloha. — Oni mają sprzymierzeńców. — Sprzymierzeńców? Kogo? Inne gobliny? — Nie, Elfy Kwiatowe — odparła Elektra, nienawidząc tego, co miała do przekazania. — Kallikancary, smoki lądowe i Naga. — Co?! — wykrzyknęła Nada zaszokowana. — Twój brat, książę Naldo, jest tam. Istnieje pradawne przymierze. Muszą pomagać goblinom w ich walce przeciwko skrzydlatym potworom. — Uff, powiedziała. — Mój własny lud! — krzyknęła Nada, przerażona. — Zupełnie zapomniałam o tym przymierzu! Cheiron odwrócił się do niej. — A jest takie przymierze? — Tak. Jednak w naszych czasach nigdy się do niego nie odwoływano, właściwie od wieków. Nienawidzimy goblinów! Tak właśnie zostałam zaręczona z Dolphem! Chex ponuro pokręciła głową. — Wygląda na to, że mamy problem. Elektra musiała się z tym zgodzić, gdyż rozumiała je. Sama wiedziała dosyć o trudnych sytuacjach! 12. DIAGNOZA DOLPHA Dolph był zaszokowany. Gobliny nie tylko zamierzały zatrzymać Che, ale na dodatek wezwały na pomoc lud Naga. Oznaczało to, że jeśli siły Cheirona przyparłyby ponowny atak, to wystąpiliby przeciwko ludowi, który jest sprzymierzony z Zamkiem Roogna. Widział, jak Nada była zaszokowana. Chciał ją pocieszyć, jednak nie przychodziło mu nic logicznego do głowy. — Lepiej to sprawdźmy — powiedział Cheiron ponuro. — Powinniśmy zauważyć nadchodzące tutaj smoki lądowe. — Tak — zgodziła się Chex. Ruszyli w kierunku polany, która używana była jako pas startowy. — Polecę z wami! — zawołała Gloha. Dolph był rozdarty. Czy powinien przyjąć skrzydlatą postać i polecieć z nimi, czy też pozostać tu i pocieszać Nade? Odwrócił się w jej kierunku i zobaczył, jak załzawiona stała w objęciach Elektry. Elektra była bliższa Nadzie aniżeli on. Dlaczego go to tak drażniło? Elektra zawsze współczuła wszystkim wokół. Postanowił polecieć z centaurami. Cheiron pobiegł na polanę, podskoczył, rozłożył skrzydła, trzepnął się ogonem i wzleciał. Chex biegła za nim, lecz zatrzymała się, ponieważ zauważyła zbliżającego się ptaka–olbrzyma. Najlepiej było zostawić im jak najwięcej miejsca, ponieważ czasami zdarzało się, że nie zauważały mniejszych stworzeń, a ich podmuch mógł być straszliwy. Gloha poszła za nimi, lecz nagle odwróciła się do Dolpha, który jeszcze nie zdecydował się, w co się zmienić. — Książę Dolphie, nie czuję się specjalnie dobrze w powietrzu w towarzystwie większych potworów, a poza tym nie mogę za nimi nadążyć. Czy mogę polecieć z tobą? — Och — powiedział, zaskoczony. — Oczywiście. — Zamienił się więc w skrzydlatego centaura, ponieważ tak było jej najłatwiej na nim jechać. A poza tym w tej postaci mógł z nią rozmawiać. Ćwiczył tę postać od czasu, gdy był gościem na ślubie Cheirona i Chex, i dzięki temu mógł sobie bez poważniejszych problemów z nią poradzić. Mógł zamienić się w każdą żywą istotę, a czasami nawet w istotę z pogranicza, jak na przykład w ducha, jednak doprowadzenie postaci do perfekcji wymagało dużo ćwiczeń. Dlatego też jego repertuar był ograniczony, lecz stale rozszerzał się. Jednak w tej postaci potrzebował jednej dodatkowej rzeczy. Gloha wskoczyła na niego. Była bardzo lekka i jej goblińskie ciało miało kształty nimfy. Z pewnością wiedziała, jak jeździć na centaurze, ponieważ dosiadła go bardzo pewnie; nie musiał martwić się tym, że może spaść. Podbiegł do Chex, jako że ta czekała, ponieważ wiatr powstały podczas lądowania ptaka–olbrzyma rozwiewał jej grzywę. — Gdy będziemy już mogli wystartować, czy uczynisz mnie lekkim? — poprosił ją. Chex spojrzała na niego, zauważając zmianę jego wyglądu i jego jeźdźca. — Oczywiście, Dolph. Ptak–olbrzym dotknął ziemi, odbił się i śliznął po twardym podłożu, a jego szpony rozsyłały wokół iskry, gdy hamował, zapierając się o skały. Jeden z okolicznych krzaków zaczął się palić, lecz smok parowy od razu zgasił go kilkoma dobrze wymierzonymi tryśnięciami. Ptak–olbrzym w końcu zatrzymał się i zeskoczył z pasa startowego. Trzymał w dziobie pień drzewa beczek piwnych: najwidoczniej ptak ten był członkiem komisji alkoholowej. — Startuj! — krzyknęła Chex, trzepiąc Dolpha i Glohę ogonem. Momentalnie i Dolph, i goblinka stali się lżejsi. Dolph pobiegł na pas startowy, rozłożył skrzydła i podskoczył w powietrze. Leciał, wprawdzie nie tak ładnie jak prawdziwe skrzydlate centaury, jednak wystarczająco dobrze. Wzbił się w górę, aby dołączyć do Cheirona, który krążył przed nim. Po chwili podążyła za nim Chex. Gdy cała trójka znalazła się na odpowiedniej wysokości, rozszerzyli szyk i polecieli na dokładnie obserwując ziemię. — Myślę, że to prawda — odezwała się Gloha. — Naprawdę widziałyśmy tam księcia Nalda i elfa Buda i oni powiedzieli nami o przymierzu. — Lecz to nie sprawi, że Cheiron zrezygnuje z odbicia swego źrebaka — wyjaśnił Dolph. — Bardziej prawdopodobne, że rozpocznie desperacki atak, aby odzyskać Che, zanim nadejdzie reszta sprzymierzeńców goblinów. — Ale są tam Naga… Dolph westchnął. — Wydaje mi się, że stwarza to pewien problem dla mnie. To znaczy, to już był problem, lecz teraz jest on jeszcze większy. Nie możemy zacząć zabijać Naga! A szczególnie brata Nady. Nie! — Albo elfów — dodała. Dolph przypomniał sobie Jenny. — Nie wydaje mi się, aby to było to samo. Jenny nie jest tym samym gatunkiem elfów. — Ale ludzie nigdy nie walczyli z elfami! Och! — To prawda, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Zazwyczaj trzymają się swoich wiązów i gdy w końcu ludzie nauczyli się zostawiać wiązy w spokoju, problem przestał istnieć. Jakieś czterysta lat temu Jordan Barbarzyńca zawarł układ z kobietą–elfem Bluebell, nie wiem dokładnie, o co w nim chodziło, ale bocian przyniósł jej dziecko–krzyżówkę i Rapunzel jest jej odległym potomkiem. Tak więc przypuszczam, że ludzie i elfy potrafią całkiem nieźle z sobą współżyć, jeśli się starają. Oczywiście nie chcemy rozpoczynać z nimi konfliktu. Ale jeśli my pomagamy Cheironowi, a gobliny nie wypuszczą Che… — Nie jestem pewna, czy Che chce stamtąd odejść — przerwała mu Gloha. — Cóż, jak Cheiron powiedział, jeśli istnieje przymus… — Nie jestem tego pewna. Jedno jest pewne… Hmm, jak dobrze znasz Jenny? — Tak właściwie to niespecjalnie dobrze. Ale wydaje się w porządku, a Che naprawdę zdaje się ją lubić. Nie musiała iść z nim do Góry Goblinów, a jednak poszła. — Tak więc, jeśli jest to dla niego trudna do podjęcia decyzja, bo może istnieje jakaś groźba czy coś w tym rodzaju — wyjaśniła ostrożnie — To co z Jenny? Czyjej też byłoby trudno? To znaczy, jeśli nie musi tam zostać? — Przypuszczam, że jeśli naprawdę go lubi i nie chce, aby stała mu się jakakolwiek krzywda, to jej byłoby również bardzo trudno. — A Jenny… Gdy Elektra spytała ją, dlaczego po prostu nie może powiedzieć Che, aby się nie zgodził, i Jenny odpowiedziała, że nie może, wtedy Elektra zapytała ją, po czyjej właściwie jest stronie, a Jenny powiedziała: „A dlaczego ty nie wyjdziesz za mąż za Dolpha?”, i to w pewien sposób odebrało Elektrze mowę. Może w tym właśnie kryje się odpowiedź, gdyby tylko udało nam się ją znaleźć. Dolph był zaskoczony. Co jego możliwy ożenek z Elektra miał wspólnego z tym, czy Che pozostanie u goblinów? — Ja nic z tego nie rozumiem — przyznał się. — Może chodzi o to, że Elektra nie może po prostu zdecydować, że wyjdzie za ciebie za mąż — odrzekła Gloha. — Ponieważ to ty musisz zadecydować. — To prawda. Tak więc jeśli Jenny nie może zadecydować, ponieważ jest to decyzja Che, to nie miałoby to sensu. Lecz jeśli on powiedziałby jej, że ma za niego podjąć decyzję, to może to przecież zrobić, prawda? — Tak myślę. Ale coś musi ją powstrzymywać. — Zaczęła się zastanawiać. — Dolph, przypuśćmy, że kazałbyś zadecydować Elektrze? To znaczy, że ty byś nie decydował, tylko ona, i ona by ci powiedziała, z którą z nich dwóch masz się ożenić? Z nią czy z Nada. Czy to byłoby to samo? — Cóż, po prostu powiedziałaby mi, żebym się z nią ożenił. Wszyscy każą mi się ożenić z Elektra! — Naprawdę by tak zrobiła? — A nie? — Do czego zmierzała Gloha? — Nie wiem. Ale sądzę, że Jenny wie. To z pewnością zatkało Elektrę! Tak więc jeśli uda ci się zgadnąć, co Elektra powiedziałaby, to może uda ci się zgadnąć, co mówi Jenny. Dlaczego, pomimo wszystko, nie podejmuje za Che decyzji. I dlaczego Che ją o to poprosił. — To jeszcze jedna tajemnica! Dlaczego Che nie podejmie swej własnej decyzji, zanim sprawy potoczą się jeszcze gorzej? — A dlaczego ty jej nie podejmiesz? — To nie ma z tym nic wspólnego! — Wydaje mi się, że ma — zaprotestowała. — Wydaje mi się, że była to tak trudna decyzja, że Che nie był w stanie sam jej podjąć i dlatego poprosił o to Jenny, lecz decyzja jest nadal tak trudna, że również i ona nie jest w stanie jej podjąć. Dokładnie tak, jak byłaby ona trudna dla Elektry, gdybyś kazał jej decydować. Może nie jest to dokładnie ten sam problem, lecz pewnie opiera się o tę samą zasadę. Musimy tylko zrozumieć, co to jest. Brzmiało to już bardziej sensownie. — Jak to możliwe, że czynisz w tej sprawie większe postępy aniżeli ja? — zapytał. — No cóż, wszyscy wiedzą, że dziewczyny rozumują lepiej od chłopców — odparła, wzruszając ramionami. — Nie wiedziałem! — No cóż, jesteś przecież chłopcem. Dlaczego wydawało się to takie logiczne? — No dobrze. To może jest to rzeczywiście ta sama zasada. Ale nie sądzę, aby mieli do czynienia z trójkątem miłosnym. — Na pewno nie z trójkątem małżeńskim — zgodziła się. — Ale mogłaby to być miłość. — A jak by to było możliwe? Przecież to są dzieci! — A my to nie? — zapytała figlarnie. — Nie, ja nie! W ciągu najbliższego tygodnia się ożenię! — Wiesz, jestem dokładnie w twoim wieku. Gdybyś zamienił się w skrzydlatego goblina, mogłabym ci niejedno pokazać. Dolph zdał sobie sprawę, że była naprawdę śliczną goblinką. Miał i ochotę to właśnie zrobić: zamienić się w skrzydlatego goblina i zobaczyć, jak wtedy będzie ona wyglądać. — A pokazałabyś mi majtki? — zapytał. Kopnęła go w żebra. — Nie znajdują się one na liście rzeczy do pokazywania. Tylko jeśli chciałbyś się ze mną ożenić. — Ale ja już mam dwie narzeczone! — zaprotestował. — Żartowałam tylko — zaśmiała. — Chociaż nie ma żadnego chłopca w moim gatunku. Chciałam ci tylko wytłumaczyć, że wiek nie stanowi ograniczenia dla miłości. Wszyscy jesteśmy dziećmi, zgodnie z Konspiracyjnym Stowarzyszeniem Dorosłych, lecz wolno nam kochać. — Och, tak przypuszczam. — KSD, z tymi śmiechu wartymi zasadami, była zmorą jego życia. — Ale Jenny, goblinką Gwendolina i centaur Che nie… — Kochają swoje rodziny i może również siebie nawzajem. Wiesz, nie każda miłość ma do czynienia z bocianem. Dolph nie wiedział tego, lecz nie powiedział nic. — To może lubią się. Ale dlaczego miałoby to aż tak utrudnić Che podjęcie decyzji? — Nie wiem. To właśnie próbujemy zrozumieć. Jeśli nie ożenisz się z Elektrą, ona umrze. Czy mogłoby stać się coś takiego z goblinką Gwendolina? — A wyglądała na chorą? — Nie, wyglądała bardzo zdrowo. I była miła. Widziałam, jak bardzo Che i Jenny ją lubią. Ale musi być z nią coś dziwnego, ponieważ był to pierwszy raz, kiedy Godiva pozwoliła mi ją zobaczyć. Jestem pewna, że zostałybyśmy przyjaciółkami, gdybyśmy spotkały się wcześniej. — Cóż, tak jak powiedziałaś, twoje skrzydła… — Che też ma skrzydła! — odezwała się ostro. — To prawda! To nie mogły być skrzydła. Może dlatego, że jest osobnikiem rodzaju męskiego? — Mężczyzna? Jak mężczyzna mógłby być lepszy od kobiety? — Cóż, Elektrą musiała zostać obudzona pocałunkiem księcia. Może goblinka Gwendolina musi mieć męskiego towarzysza. — Jestem pewna, że istnieje dosyć męskich goblinów, które mogłyby być jej towarzyszami. — A czy któryś z nich byłby tak miły jak Che? — Hmm, nie spodziewasz się chyba, że jakiś goblin mógłby być miły — stwierdziła rozsądnie. — Cała łagodność jest w kobietach. — Tak więc jeśli potrzebowała miłego męskiego towarzysza, to nie mógł to być goblin — przyznał. — Ale przecież istnieje na pewno jeszcze jakiś inny męski towarzysz, który nie sprowadziłby na nich oblężenia góry przez skrzydlate potwory. Dlaczego nie szukali jednego z nich? — To tajemnica — zgodziła. — A raczej jej połowa. Dlaczego uprowadzili Che i dlaczego on nie może się zdecydować? Wiemy jedynie, że jest to sytuacja w jakiś nieokreślony sposób podobna do sytuacji twojej i Elektry. Westchnął. — Wiesz co, gdyby była dokładnie taka sama, to nie byłaby łatwa do rozwiązania. Nie mogę się zdecydować, z którą z dziewczyn mam się ożenić. Może Che nie może zdecydować, która z dziewcząt ma byćjego towarzyszem. — Może — przytaknęła z powątpiewaniem. — Ale wydaje mi się, że tę decyzję podjąłby w miarę szybko, wiedząc, że gobliny i potwory będą za nią walczyć i ginąć. W końcu jest przecież centaurem: odróżnia go od nas wszystkich zdolność logicznego myślenia. — To może powinniśmy zapytać centaura! — zawołał Dolph. Lecz wtem dostrzegł na ziemi poruszenie. — Och… tam jest smok! Tak gwałtownie spojrzała w dół, że prawie spadła mu z grzbietu. Nie miałoby to jednak znaczenia, bo po prostu rozłożyłaby skrzydła i przyleciała z powrotem. — Tak! Wielki palacz! — Palacz? Widziałem parowca! Po chwili wypatrzyli gromadę smoków. Gromada była jednostką miary, która odnosiła się tylko do wielkich i siejących postrach rzeczy, i była zwykle wykorzystywana do określenia potworów. Normalnie gromada wystarczała na załatwienie każdej sprawy; Dolph nie słyszał jeszcze nigdy o sytuacji, w której potrzebne byłyby dwie gromady. Smoki posuwały się powoli na północ od kraju smoków w stronę! Góry Goblinów. Nie było co do tego wątpliwości: gobliny mówiły prawdę. — Czy nie lecisz trochę zbyt nisko, Dolph? — zapytała Gloha. Dolph zauważył, że rzeczywiście tak było. Zaczął mocniej machać skrzydłami, jednak nadal opadał. — Och, kończy się moja lekkość! — zawołał, zdając sobie z tego sprawę. Wtem Cheiron, zauważywszy to, zanurkował. Przelatując obok, trzepnął Dolpha ogonem i nagle Dolph, znowu lekki, podleciał w górę. Gdy odnalazł wreszcie równowagę, zobaczył, jak niewielki golem Grundy kurczowo trzymał się grzywy Chex. Grundy służył za tłumacza dla zebranych potworów. — Tak więc to nie był blef — zauważył Cheiron, bynajmniej nie zaskoczony. — Lepiej zastanówmy się podczas lotu z powrotem na górę, co robić dalej. Te smoki nie dotrą do niej przed jutrem, mamy więc jeszcze trochę czasu. — Sądzimy, że jest coś dziwnego w sytuacji Che — stwierdził Dolph. — Że istnieje jakiś powód, dla którego nie jest on w stanie podjąć decyzji, tak jak jak nie mogę wybrać między moimi narzeczonymi. Gdybyśmy znali ten powód, może moglibyśmy mu pomóc w podjęciu decyzji. — Jest tylko jedna decyzja — oznajmił Cheiron. — Nie będzie trzymany w tej górze w niewoli. — Hm, ale my nie jesteśmy pewni, czy on jest tam jeńcem — wyjaśnił Dolph. — To znaczy, jeśli powie im nie, to puszczą go wolno. Cheiron spojrzał na niego ostro. — To dlaczego nie mówi im nie? — Jest coś… jakiś powód… sądziliśmy, że może wy moglibyście coś wymyślić. — Według mnie to wygląda na przymus. Może zagrozili, że zabiją dziewczynkę–elfa, jeśli im odmówi. Gloha pisnęła z przerażenia, a Dolpha zaszokowało. Nie przyszło im to do głowy! — I dlatego kazał Jenny zadecydować, ponieważ o nią tu chodzi — przytaknęła Gloha. — A ona nie chce zadecydować, ponieważ nie chce umrzeć… ale nie chce również, aby Che był trzymany w niewoli. — A może powiedzieli jej, że zabiją ich obydwoje, jeśli coś wyjawią — ciągnął Dolph ze wzrastającym przerażeniem. — Dlatego nic nie mogła powiedzieć. Ale zadała Elektrze pytanie i nikt nie wiedział, co ono oznaczało, tak więc gobliny nie zorientowały się. — A jakie to było pytanie? — zapytał Cheiron czujnie. — Dlaczego Elektra nie wyjdzie za mąż za Dolpha — rzekła Gloha. Chex, lecąc po ich drugiej stronie, skinęła głową. — Jeśli Elektra nie wyjdzie za Dolpha za mąż, to umrze. Jeśli Che nie zgodzi się zostać towarzyszem Gwendoliny, to Jenny umrze. Wygląda to na logiczne podobieństwo. — Nie jest to całkowicie pewne — powiedział Cheiron. — Ale posłuży nam jako hipoteza robocza. Jeśli wyjdziemy z tego założenia, to bez wątpienia mamy do czynienia z przymusem. I w tym przypadku fakt, że nie podejmują decyzji, ma nam zapewnić więcej czasu, aby ich uwolnić. Decyzja podjęta pod taką presją nie byłaby dla Che wiążąca, ale może on tego dokładnie nie rozumie i wierzy, że ma wybierać między niewolą i życiem przyjaciela. Musimy jak najprędzej rozpocząć akcję, niszcząc górę przed nadejściem smoków lądowych. — Ale jeśli zaatakujecie, to czy tak i tak ich nie zabiją? — zapytała Dolph. — Nie sądzę. Będą wiedzieli, że ich jedyną nadzieją na przerwanie oblężenia jest zwrócenie nam źrebaka całego i zdrowego. Zatrzymają ich jako zakładników, mając nadzieję, że w końcu będą mogli targować się o ich życie, jeśli nie uda im się utrzymać aż do nadejścia smoków. Sądzę, że będzie nam bardzo trudno, lecz myślę, że uda nam się załatwić wszystko na czas. Dolpha niepokoiła wizja takiej walki na śmierć i życie, ale również i coś innego. Goblinkę Godivę poznał dość dobrze w trakcie ich wędrówki do Góry Goblinów, podsłuchując jej rozmowy z innymi członkami grupy. Pamiętał, jak honorowała zasady Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, odmawiając pokazania Jenny niszczycielskiego gestu tylko dlatego, że jest ona jeszcze dzieckiem. Podczas gdy złościł się ogromnie na KSD, wydawało się prawie niemożliwe, aby kobieta, która tak ściśle przestrzegała jej zasad, była w stanie zabić dziewczynkę tylko po to, aby zmusić kogoś do zrobienia czegoś. Dorośli, bez względu na to, jakie straszne rzeczy można o nich opowiadać, zwykle starali się ochraniać dzieci, zamiast je krzywdzić. Godiva wyglądała na bardzo troskliwą matkę. — Gloha, ty widziałaś Che i Jenny z Gwendoliną, prawda? — zapytał, lecąc z powrotem, trochę z dala od centaurów. — Jak się do siebie odnosili? — Właściwie bardzo dobrze — stwierdziła Gloha. — Tak naprawdę… — przerwała, jakby przypominając sobie coś ważnego. — Goblińskie dziewczynki są miłe, prawda? Czy Gwendolina była miła? — Tak. I… gdy Elektra zapytała, co się stanie, jeśli Che powie nie, Godiva powiedziała, że jeszcze nie zdecydowała i Gwendolina krzyknęła: „Matko!” i wtedy Godiva powiedziała, że puści Che wolno. — Hm, to mogłoby oznaczać, że jego wypuści, ale zabije Jenny — zauważył Dolph. Ale Godiva nie wyglądała na taką osobę. Była twarda, ale prawdomówna. — Nie sądzę. Jenny nie wyglądała na przestraszoną, tylko zdecydowaną. I Gwendolina ją lubiła. To było widać. Gdy Gwendolina sprzeciwiła się matce, Godiva wycofała się. Nie wydaje mi się;’ aby Gwendolina chciała, żeby Jenny została zabita, i nie sądzę, że zostałaby zabita, gdyby Gwendolina tego nie chciała. Ma zostać kolejnym wodzem. Nawet teraz, jeszcze jako dziecko, ma moc. To musi być coś innego. — A Che? Czy był przestraszony? — Nie. Też lubił Gwendolinę. Cała trójka naprawdę wyglądała na przyjaciół. Tak naprawdę, to powiedział, że lubi Gwenny, jak ją nazwał, i że dobrze go traktowano. — Jeśli to powiedział, to jest to prawda — oznajmił Dolph. — Nawet młody centaur nie powiedziałby nieprawdy. Mógłby nie powiedzieć nic, lecz na pewno by nie skłamał. — To samo pomyślałam. Dolph, nie sądzę, aby komukolwiek grożono. — To dlaczego nie podejmują decyzji? Wzruszyła ramionami. — Też mnie to zastanawia. — Wydaje mi się, że jeszcze nie rozwiązaliśmy tej tajemnicy, i wydaje mi się, że lepiej to zrobić, zanim poleje się krew — powiedział Dolph. — Tak. Ale jak? — Pójdę tam i dowiem się. — Ale ty nie jesteś goblinem, Dolph. — Ale mogę się w goblina zamienić. — Ale nie znasz przecież góry! Nie wiesz, jak się zachowywać jako goblin. Miała rację. Mógł wpakować się w śmiertelne niebezpieczeństwo, kręcąc się tam. — Wobec tego mógłbym zamienić się w mrówkę i wśliznąć się do środka. — I ktoś by na ciebie nadepnął! Znowu miała rację. — To może pójdę jako ja. Gloha, ja muszę tam pójść i dowiedzieć się, co się dzieje, zanim zaczną dziać się straszne rzeczy, które zostaną spowodowane być może jakimś nieporozumieniem. — Pójdę z tobą. — Ale ty już raz ryzykowałaś! — Mogę zaprowadzić cię bezpośrednio do Che i Jenny. Skinął głową. Następnie skręcił w stronę Cheirona. Gdy zbliżył się do niego, zawołał: — Czy możesz trochę dłużej powstrzymać atak?! Sądzę, że powinienem tam pójść i zobaczyć, czy może mnie uda się przyprowadzić Che. Sądzę, że jest tu coś, czego nie rozumiemy. Cheiron był ponury. — Jest zbyt mało czasu. Atak muszę rozpocząć punktualnie, aby całkowicie zniszczyć górę, zanim dotrą tutaj Smoki lądowe. W innym przypadku oblężenie upadnie. Zbliżyła się do nich Chex. — Kochanie… — Lecz przez godzinę możemy jeszcze ograniczyć się do użycia dymu i ognia, aby dać ci trochę czasu. — Widzisz? Kobiety przewodzą — zamruczała Gloha z satysfakcją. Dotarli do góry i po kolei szykowali się do lądowania: Cheiron, Chex i Dolph. Cheiron od razu zajął się organizowaniem ataku, podczas gdy Dolph wrócił do swej normalnej postaci i podszedł do Nady i Elektry. — Cheiron będzie wznawiał atak, ponieważ nadchodzą smoki lądowe i góra musi zostać zniszczona, zanim tutaj dotrą. Lecz sądzimy, że jest jeszcze coś, czego nie wiemy, i może mnie uda się uwolnić Che i Jenny. Tak więc idziemy tam z trlohą, na godzinę — oznajmił zwięźle. — Pójdę z wami! — powiedziała natychmiast Elektra. Ale Nada odwołała ją. — Moja kolej, Elektra — rzekła z ciemnym błyskiem w oku. — Ale to jest niebezpieczne — zaprotestowała Gloha. — Wiemy. — Nada i Elektra odpowiedziały jednocześnie. — Przypuszczam, że chcesz zobaczyć się z bratem — Dolph zwrócił się do Nady. Wiedział, że nie tylko o to jej chodziło, lecz mimo to cieszyła go wizja jej towarzystwa. — Tak, to również — powiedziała. — Chodźmy. Teraz Dolph zrozumiał, o co im chodziło. Po kolei robiły coś niebezpiecznego, tak więc gdyby jedna z nich umarła, to druga mogłaby wyjść za niego za mąż. Było to ponure, lecz nie mógł tego zganić. Chyba że stałoby się coś z nie tą, o którą… Cała trójka poszła w stronę góry. Ptaki–olbrzymy startowały w poszukiwaniu kamieni, którymi będą bombardować górę, a smoki parowe rozgrzewały się. Kierowały parę na powierzchnię góry, aby ją rozmiękczyć i ułatwić bombardowanie kamieniami. Gdy więcej wewnętrznych tuneli zostanie odkrytych, parowce będą w stanie zmusić gobliny do odwrotu, pod groźbą uduszenia, a harpie będą mogły znieść wybuchające jaja i pokulać je w dół korytarzy. Lecz gdyby jaja te trafiły na Naga… A w szczególności na brata Nady. Au! Tak więc Nada udawała się tam osobiście, aby wszystko na własne oczy zobaczyć. Gloha prowadziła. Nada przyjęła swoją normalną postać węża o głowie kobiety, ponieważ uważała ją za nąjwygodniejszą do chodzenia po tunelach. Dolph po zastanowieniu również zamienił s w Naga. Przypomniało mu się, że gdy się po raz pierwszy spotkali przed sześcioma laty, też byli oboje w tej postaci. Zostań zaręczeni, pocałowali się, zderzając się nosami, zanim udało im się to zrobić jak należy. Wtedy nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, lecz w trakcie tego pocałunku zakochał się w niej. Oczywiście nie wiedział, że była od niego o pięć lat starsza; wyglądała na jego rówieśnicę albo nawet i na młodszą od niego. Co to były wtedy za czasy! Weszli w głąb góry. Naprzeciwko nich pojawił się goblin. — Przychodzimy znowu pertraktować! — zawołała Gloha. — To są książę Dolph i księżniczka Nada! Gobliny rozpoznały te imiona. Usunęły się z drogi. Po kilku chwilach byli już na najniższym poziomie. Godiva czekała na nich przy wejściu do pokoju jej córki. — Z jaką przybywasz misją, książę Dolph? — zapytała, rozpoznając go. — Skrzydlate potwory zetrą górę na proszek przed jutrzejszym świtem — odpowiedział. — Do tego czasu twoi sprzymierzeńcy smoki lądowe nie zdołają tutaj dotrzeć, tak więc nie jesteś w stanie ich zatrzymać. Chcemy zabrać stąd Che i Jenny i przerwać tę walkę, zanim ktokolwiek zostanie zraniony. — Nie uda wam się tak szybko zniszczyć góry — oznajmiła Godiva. — Postarają się o to nasi inni sprzymierzeńcy. — Spojrzała na Nadę. — Możesz to omówić z twoim bratem, jeśli chcesz. — Może tak będzie lepiej — przyznała Nada. Godiva strzeliła palcami. Po chwili podpełzł do nich przystojny Naldo Naga. — Nada! — zawołał zaskoczony, a jednocześnie uradowany. — Naldo! — zawołała. Podpełzli do siebie i pocałowali się. Dolph chciałby, aby i jego z taką radością pocałowała. — Och, czyż nie jest on przystojny! — szepnęła Gloha do Dolpha. — Poprzednim razem nie widziałam go w aż tak dobrym świetle. Naldo usłyszał to. Spojrzał na Glohę, która spąsowiała tak, że prawie stała się czarna. — Miło cię znowu widzieć, śliczna istotko — powiedział szarmancko. Rumieniec Glohy przybrał barwę purpury, z wijącymi się na nim czerwonymi serduszkami. Nada przewróciła oczami. Już wcześniej powiedziała, że jej brat był w stanie oczarować każdą kobietę. Nie przesadziła. Dolph rozumiał, jak to było: sama Nada była w stanie oczarować każdego mężczyznę. Jak dobrze to wiedział! — Powiedz im o twoich wysiłkach, Naldo — poprosiła Godiva. Naldo skinął głową. — Jak wiesz, siostro, nie podoba nam się ta sytuacja, jednak jesteśmy związani przymierzem i musimy z honorem dotrzymać naszych zobowiązań. Przynieśliśmy z sobą zapas ananasów, wiśni i prażonej kukurydzy i zamienimy się w węże o wielkości potrzebnej do rozniesienia ich do kluczowych szczelin przy kluczowych tunelach. Eksplodują w momencie, gdy najeźdźcy wejdą do nich, aby te zawaliły się na nich. Nie będą mieli możliwości spenetrowania góry aż do samego dna, bez zawalenia wszystkich tuneli. Jednak zanim do tego dojdzie, nasze siły obronne umkną wraz z ich jeńcami do piekła kallikancary. Oczywiście jeśli to będzie konieczne. Najprawdopodobniej taktyka ta spowolni wasze działania tak bardzo, że smoki lądowe dotrą tu, zanim zdołacie zniszczyć górę. Tak więc szansę na zwycięstwo skrzydlatych potworów są bardzo nikłe. — Ale palacze mogą was wykurzyć dymem — ostrzegła Nada. — Nie, jeśli zawalimy tunele, zanim dym się przedostanie głębiej. A poza tym, nie będziecie chcieli zadymić jeńców, tak więc wątpię, aby do tego doszło. — Naldo pokręcił głową. — Siostro, idź lepiej z powrotem i powiedz Cheironowi, że jego wysiłki są beznadziejne. Ta forteca nie zostanie zdobyta. Decyzja zostanie podjęta albo przez źrebaka, albo przez elfa i wtedy używanie przemocy będzie bezsensowne. Nada nie mówiła nic. Dolph również. Argumentacja Nalda była przekonywająca. Naprawdę zdawało się niemożliwe, że Cheiron byłby w stanie odzyskać Che przy użyciu przemocy. — Powinniśmy jeszcze raz porozmawiać z Che — stwierdziła Gloha. — Ależ oczywiście — zgodziła się Godiva. Otwarła drzwi. Źrebak, dziewczynka–elf i goblinka stali razem w środku. — Witaj, książę Dolphie — odezwała się Jenny. — Witaj, księżniczko Nado. Witaj raz jeszcze, Gloho. Dlaczego była taka formalna? Naprawdę działo się tu coś dziwnego, lecz Dolph nadal nie był w stanie zrozumieć co. Cóż, po prostu będzie musiał robić, co w jego mocy. — Che, twój ojciec postanowił zetrzeć tę górę na proszek — zaczął. — A lud Naga jest gotów zrobić to samo w jej obronie. Będzie bardzo dużo kłopotów i wiele stworzeń może umrzeć. Nie możesz pozwolić, żeby do tego doszło. Musisz zdecydować. Che skinął głową. — Tak, muszę. — Spojrzał na Jenny. — To co mam zrobić? — Och, Che, tak mi przykro — powiedziała Jenny, patrząc tak nieszczęśliwie, jak tylko elf by potrafił. — Nie widzę żadnego innego rozwiązania. Musisz zgodzić się zostać towarzyszem Gwenny. — Ulżyłaś mi, a nie sprawiłaś mi przykrości — wyznał Che. — Tak więc zgadzam się. — Och, Che! — zawołała Gwendolina, obejmując go. — Och, dziękuję, dziękuję! To tak wiele dla mnie znaczy! — Ale twój ojciec zniszczy górę! — zaprotestował Dolph. — Mówi, że decyzja podjęta pod przymusem nie jest ważna! — Nie ma żadnego przymusu — oznajmił Che. — Ale… — zaczął Dolph. — Nie znieważaj go — szepnął za nim Naldo. — Wiesz, że słowo centaura jest niepodważalne. — Hm, tak, oczywiście — przytaknął Dolph wzburzony. — Ale, Che, czy możesz nam powiedzieć dlaczego? To znaczy po tym, jak te gobliny cię uprowadziły i trzymały cię w zamknięciu? — Nie — odparł stanowczo źrebak. Dolph spojrzał na Jenny. — A ty, Jenny? Przecież jesteś jego przyjaciółką. Dlaczego…? — Przykro mi — odparła Jenny płaczliwie. — Też nie mogę wam powiedzieć. Tylko tyle, że tak będzie najlepiej. Dolpha przerażała myśl o powrocie do Cheirona i Chex i powtórzeniu im tego, jednak nie miał innego wyjścia. Jego misja poniosła straszliwą klęskę. Na ratunek przyszła mu Nada. — Che, twój ojciec i matka będą mieli trudności ze zrozumieniem tego. Obawiają się, że jesteś zbyt młody, aby całkowicie rozumieć, co to jest honor centaura. Czy mógłbyś wyjść na powierzchnię i sam im to powiedzieć? — Doprawdy, sam nie wiem — odrzekł zmieszany. — Naprawdę powinienem pozostać z Gwenny. — Spojrzał na Godivę. — Możesz pójść, dokąd zechcesz, Che — wyjaśniła Godiva. — Przyjmujemy twoje słowo i twój ojciec i matka również powinni to zrobić, gdy je bezpośrednio od ciebie usłyszą. — Che odwrócił się do Gwendoliny: — Czujesz się na siłach, aby odbyć podróż na powierzchnię, Gwenny? Nie sądzę, abyś chciała wiele rozmawiać z innymi, jesteś zbyt zmieszana, ale przynajmniej mogłabyś się trochę na zewnątrz rozejrzeć. — Z przyjemnością, Che — odpowiedziała goblinka. Che skierował się do Dolpha. — Idź i powiedz moim rodzicom, że przybędę — rzekł. — Za chwilę wyruszymy. Dolphowi spadł kamień z serca. — Tak zrobię. — Cóż to była za ulga! Nada zatrzymała się, aby porozmawiać z bratem. Gloha i Dolph ruszyli tunelem na powierzchnię. — Jak myślisz, dlaczego to zrobił? — zapytała Gloha, gdy byli już sami. — Jeśli nie ma jakiegoś zagrożenia, to dlaczego nie powiedzą? — Przypuszczam, że gdybym to wiedział, to wiedziałbym również, jak podjąć moją własną decyzję — odparł Dolph ze smutkiem. — Po prostu nie mogę tego zrozumieć. — Gloha ma rację — stwierdziła Metria, pojawiając się między nimi. — Chłopcy są nudniejsi niż dziewczęta. — Tego nie powiedziałam! — obruszyła się Gloha. A po chwili zapytała: — Kim jesteś? — To demonica Metria — wyjaśnił Dolph. — Lubi wkurzać ludzi. — Och, Mencja — przypomniała sobie Gloha. — Nazywam się Metria — powiedziała demonica ostro. — To czego tym razem tu szukasz? — zapytał Dolph, chcąc z nią jak najszybciej skończyć. — Sądziłam, że może uda ci się zgadnąć, co jest z tym źrebakiem, jeśli dam ci na to wystarczająco dużo czasu — odezwała się Metria. — Ale ponieważ nie myślisz właściwie, będę musiała dać ci wskazówkę. — Nie chcę twojej wskazówki! — zawołał Dolph, ponieważ właśnie chciał ją usłyszeć. — Pomyśl o podobieństwie — powiedziała Metria. — Jeśli nie ożenisz się z Elektrą, to kto umrze? — Ona. Ale co to ma wspólnego z… — Jeśli Che nie zostanie towarzyszem Gwendoliny, to kto zrobi to? — Ale Gwendolina jest zdrowa! — zaprotestował. — A jeśli nie jest, to posiadanie towarzysza nic jej nie pomoże. — A co wiesz o społeczności goblinów? — Są nikczemni — stwierdził. — Zabijają się nawzajem, aby tylko jak najwięcej osiągnąć. Żaden z mężczyzn nie odważy się okazać jakiejkolwiek słabości lub przyzwoitości, ponieważ będzie oznaczało to jego koniec. Ale nie dotyczy to Gwendoliny, ponieważ jest ona dziewczynką, a goblinki nie są takie. — A na jakie stanowisko jest ona kandydatką? — zapytała demonica. — Będzie pierwszą kobietą — wodzem — odparła Gloha. — Dotychczas zawsze było to męskie zajęcie. — Powiedziawszy to, przytknęła do ust swą małą piąstkę. — O, niech mnie! Będzie współzawodniczyć z mężczyznami! — Co oznacza, że ją zabiją, jeśli dowiedzą się o jej słabościach! — zawołał Dolph. — Ale przecież Che nie może jej przed nimi osłonić! — Chyba że potrafiłby w jakiś sposób wyeliminować jej słabość — rzekła Gloha. — Ale co to może być? — Nie wiem — przyznał Dolph. — Wyglądała normalnie. Jej oczy nie miały normalnej ostrości, ale… — Zatrzymał się, gdyż zamajaczyło przed nim potworne przypuszczenie. — Może być prawie całkiem… — odezwała się Gloha. I nagle Dolph był w stanie postawić diagnozę. — Metria… — zaczął. Ale demonicy już nie było. — Jeśli… — powiedziała Gloha. — To wtedy… — dodał Dolph. — Żeby uratować jej życie — wywnioskowali. — I nie chcieli nic powiedzieć, ponieważ… — My też nie możemy nikomu mówić. — Nikomu poza Cheironem i Chex. — Po tym jak dadzą słowo. — I nikomu więcej — postanowił. — I nikomu więcej — zgodziła się. Lecz Dolph zastanawiał się nad demonicą. Nie wiedziała, co to skrupuły i mogła rozpowiedzieć tajemnicę po całym Xanth. Czy zrobiłaby to? Jeśli na razie jeszcze tego nie zrobiła, to może wcale nie zamierzała. To niemożliwe, aby miała choć odrobinę współczucia dla małej goblinki albo żeby była zainteresowana lepszymi stosunkami wśród goblinów. Ale może pomyślała, że posiadanie żeńskiego wodza goblinów mogłoby być bardziej zabawne, kiedyś na przyszłość. A może przestało ją to całkiem interesować. Tak byłoby najlepiej. Dotarli na powierzchnię i pospieszyli, aby porozmawiać z Cheironem i Chex? Dolph przybrał swą normalną postać. — Muszę mieć wasze słowo, że nikomu nie powtórzycie tego, czego się dowiedzieliśmy — zaczął Dolph. — Czy ma to związek z życiem mojego syna? — zapytał Cheiron. — Tak. — To nie dam mojego słowa. — Ale… — odezwała się Gloha do Chex. — Kochanie… — szepnęła Chex do Cheirona. — Dopóki nie powiesz mi, dlaczego to jest konieczne — zwrócił się centaur do Dolpha. — Che zgodził się zostać towarzyszem Gwendoliny i… — Co?! — zawołał Cheiron rozwścieczony. — I my sądzimy, że miał ku temu powód — wyjaśniła Gloha Chex. — Ale nie możemy go wam zdradzić zanim… — powiedział Dolph do Cheirona. — Kochanie… — szepnęła Chex. — A czy jest przymus? — zapytał Cheiron. — Nie ma — odpowiedzieli Dolph i Gloha zgodnie. — Ha! — odezwał się golem Grundy z grzywy Chex. — Nie przy nim! — krzyknął Dolph. — Grundy to największa papla w Xanth. — Idź na tę chwilę gdzie indziej — powiedziała Chex do Grundy’ego. — Ale… — Golem, poczuwszy siłę jej spojrzenia, szybko odszedł. Chex odwróciła się i skierowała spojrzenie na Cheirona. Cheiron zastanowił się. — Nie przekażemy dalej waszej tajemnicy — rzekł w końcu. — Ale nie poczynię zobowiązania co do moich działań. Dolph rozejrzał się wokół, aby upewnić się, że żadna inna istota nie znajdowała się w zasięgu głosu. — Sądzimy, że goblinka Gwendolina jest niewidoma lub prawie niewidoma. Jeśli gobliny się o tym dowiedzą… — To zabiją ją, żeby nie mogła zostać ich wodzem — powiedziała Gloha. — Tak więc Che… — zaczął Dolph. — Będzie jej pomagał… — dokończyła Gloha. — Widzę, że ta mała goblinka ma poważny problem — przyznał Cheiron. — Ale nie usprawiedliwia to uprowadzenia naszego dziecka. — Był niewątpliwie wytrącony z równowagi. Wtedy Chex dotknęła jego ramienia, patrząc w stronę góry. Wszyscy tam spojrzeli. Che znajdował się na powierzchni w towarzystwie goblinki Gwenny i Jenny. 13. WYBÓR CHEX Chex aż drżała z radości, że znowu zobaczy swojego źrebaka, wiedziała jednak, że sytuacja nie została jeszcze rozwiązana. Cheiron nie poczynił zobowiązania co do swoich działań, co oznaczało, że nadal zamierzał odbić Che. — Och, zapomnieliśmy wam powiedzieć — powiedział książę Dolph. — Che powiedział, że wyjdzie na powierzchnię, aby osobiście was poinformować. Jest z nim goblinka Gwendolina. Co za zaniedbanie! Ale oczywiście Dolph był nadal strasznie dziecinny. Małżeństwo go z tego wyleczy. Pogalopowali w stronę otworu tunelu. Chex wyciągnęła ramiona, aby objąć Che. — Och, jesteś cały i zdrów! — zawołała z prawie bolesną ulgą. — Oczywiście, matko — odpowiedział. — Byliśmy bardzo dobrze traktowani. Zdecydowałem się zostać towarzyszem Gwenny, tak więc nie powrócę z wami. — Ale dlaczego? — zapytała, ponieważ wiedziała, że nie może wyjawić tego, iż zna odpowiedź na to pytanie. — Rozważyłem wszystkie aspekty, skonsultowałem się z Jenny i podjąłem właściwą decyzję. Rzeczywiście tak zrobił! Ale jak mogła oddać swego źrebaka goblinom? — Jeśli nie podasz odpowiedniego powodu, to nie mogę zaakceptować twojej decyzji — zaczął Cheiron ostrożnie. — Muszę wydostać cię z niewoli. Z zimną krwią, co Chex wprawiło w dumę, Che pominął tę uwagę milczeniem. — Ojcze, matko, pozwólcie, że przedstawię wam moją towarzyszkę goblinkę Gwenny, córkę wodza Gouty’ego i Godivy. — Witaj, Gwendolino — odpowiedzieli Chex i Cheiron chórem. — Gwenny, to są Chex i Cheiron Centaur, mój ojciec i matka — mówił dalej Che. — Witajcie, Cheironie i Chex — odparła dziewczynka nieśmiało, mrugając. Była po gobliniemu śliczna, w jaskrawej czerwonej sukience, czerwonych pantoflach i z czerwoną kokardą we włosach. Wśród innych gatunków wygląd zewnętrzny nie świadczył specjalnie wiele o charakterze, jednak u goblinów tak. Brzydcy mężczyźni byli okrutni, a śliczne kobiety były dobre. — I moja przyjaciółka Jenny — dodał Che, odwracając się w stronę dzfewczynki–elfa. Miała na sobie niebieską sukienkę, niebieskie pantofle i wstążkę i stanowiła doskonałe dopełnienie stroju goblinki. Rozczesała poplątane włosy, które teraz były bardzo długie, tak jak włosy goblinki; gdyby nie jej spiczaste uszy i ogromne okulary, wyglądałaby na siostrę Gwenny. — Pomogła uratować mnie z Goblinatu Złotej Ordy i była dla mnie ogromnym wsparciem, gdy tego najbardziej potrzebowałem. — Witajcie — odezwała się Jenny, prawie nieśmiało. — My spotkałyśmy się już wcześniej, centaurzyco Chex. Dałaś mi okulary. — Tak, oczywiście, kochanie — przytaknęła Chex. — Bardzo się cieszę, że dobrze ci posłużyły. — I kot Sammy — zakończył Che, wskazując na pomarańczową zaporę drogową, która spała teraz u jego stóp. Sammy poruszył uchem. — Witaj, kocie Sammy — rzekł Cheiron formalnie. — Teraz musimy porozmawiać z wodzem goblinów, ponieważ sprawa ta nie została jeszcze rozwiązana. W wejściu tunelu pojawiła się starsza goblinka. Towarzyszyła jej Nada z rodu Naga i męski Naga. — To jest goblinka Godiva, która zajmuje się wszystkim teraz, gdy wódz jest niedysponowany — wyjaśniła Nada. — I mój brat, książę Naldo. Godivo, to są Cheiron i Chex, ojciec i matka Che. — Jak słyszeliście, Che zgodził się zostać towarzyszem mojej córki — zaczęła Godiva. — W świetle tej decyzji wasza przeciągająca się wrogość wydaje się bezsensowna. — Ty uprowadziłaś naszego źrebaka — rzekł do niej Cheiron. — Fakt, że w końcu udało ci się zmusić go do tego, aby zgodził się na twoją propozycję, nie oczyszcza cię z winy oraz nie usprawiedliwia jego ciągłej obecności w twojej górze. — Zrobiłam, co musiałam zrobić — powiedziała Godiva. — I ja również zrobię to, co muszę — odparł Cheiron. — Och, Che, nie wiedziałam, że tak będzie! — zwróciła się Gwendolina do źrebaka. — Nie chcę tego całego zamieszania. — A to wszystko moja wina! — zawołała Jenny przez łzy. — Podjęłam niewłaściwą decyzję! — Nie — rzekł Che, zanim Cheiron zdołał coś powiedzieć. Cheiron nie powiedział nic, ponieważ nie chciał podważać zdania swojego źrebaka. — Jesteśmy po przeciwnych stronach — stwierdziła Chex. — Sytuacja ta nie może zostać rozwiązana decyzją jednej osoby. Będziemy musieli opracować jakiś kompromis. Cheiron nie mógł temu zaprzeczyć. Jednak był w ogromnym stopniu zniechęcony. — Nie czuję urazy do twojej córki — zwrócił się do Godivy. — Ale nie oddam mojego źrebaka. Jest unikalny w sposób, w jaki twoja córka nie jest, i potrzebny naszemu gatunkowi w sposób, w jaki twoja córka nie jest, i dlatego musi być ze swoimi. Musisz znaleźć Gwendolinie innego towarzysza, ponieważ Che nie pozostanie w twojej górze. — W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak zmierzyć się siłą — uznała Godiva, bez cienia strachu. — Opuścimy was i będziemy czekać na wasz atak. — Ale ja tego nie chcę! — zaprotestowała Gwendolina, płacząc. — Che, musisz wrócić do twoich rodziców! — Nie. — Che wyglądał strasznie nieszczęśliwie, lecz jego szczęka była tak samo zacięta jak szczęka Cheirona. Wziął Gwendolinę za rękę i poszedł w stronę tunelu. Weszli do środka, a Jenny podążyła za nimi. Chex wiedziała, że nie może na to pozwolić. Musiała znaleźć jakiś sposób na załatwienie tej sprawy bez użycia przemocy. Che i Cheiron byli obaj uparci i żaden z nich nie zmieniłby zdania, ponieważ charakter centaura (niektórzy mówią upór) był legendarny. Jednak Chex była nie tylko centaurem, lecz i matką; widziała również matkę w Godivie i wiedziała, dlaczego goblinka to robiła. Widziała też, że Che i Gwendolina naprawdę się lubili i że dziewczynka–elf była zaprzyjaźniona z nimi obojgiem. Kluczem do rozwiązania tego problemu może być właśnie ona. — Jenny! — zawołała. Zatrzymała się w ciemności tunelu i odwróciła się. — Tak, centaurzyco Chex? — Ty nie jesteś związana obietnicą. Chodź ze mną. Jenny była wzburzona. — Ale… Godiva, najwidoczniej rozpoznawszy intencje Chex, wstawiła się za nią. — Idź z nią, Jenny. Pozwolimy ci do nas powrócić, jeśli będzie to można zrobić bezpiecznie. Dziewczynka nadal się wahała. — Ale ja nie mogę… to znaczy… — Sądzę, że ona już wie. Porozmawiaj z nią. Jenny wahała się jeszcze chwilę i odwróciła się do tunelu. — Che! — zawołała. — Przyjdę… przyjdę do was później. — Podniosła swoją pomarańczową, włochatą kulę i podeszła do Chex. Cheiron odwrócił się. — Atak rozpocznie się za chwilę — oznajmił. Nada pożegnała się z bratem i zeszła w dół wzniesienia. Chex wiedziała, że Nada cierpiała podobnie jak ona, nie chcąc znajdować się po przeciwnej stronie niż Naldo. Wszystko to było takie trudne i stawiało Che w niebezpieczeństwie. Chex marzyła o tym, aby choć raz centaury nie okazały się tak rezolutne. Ale wiedziała, że nie ma sensu dyskutować. Dziewczynka–elf podeszła do niej. — Wsiądź mi na grzbiet — poprosiła Chex. — Musimy się stąd wydostać i porozmawiać. Może uda nam się znaleźć jakieś rozwiązanie. Dziewczynka posadziła kota na grzbiecie Chex i następnie sama się na niego wdrapała. Było jasne, że nigdy dotąd nie siedziała na centaurze, ale zdawała się mieć wyczucie, ponieważ od momentu gdy dobrze się usadowiła, utrzymywała doskonałą równowagę. — Trzymaj się! — krzyknęła Chex. Trzepnęła siebie i Jenny ogonem, rozłożyła skrzydła i zeskoczyła z góry. Lecąc ponad obozem, widziała, jak Nada stała w objęciach Elektry, która ją pocieszała. Gloha, skrzydlata goblinka, stała obok księcia Dolpha i miała smutny wyraz twarzy. A Cheiron kierował ruchami smoków i ptaków–olbrzymów we wznowionym ataku. To będzie barbarzyńskie starcie. Chex była tego pewna, ponieważ wiedziała o ograniczeniach czasowych: cokolwiek Cheiron zamierzał zdobyć, musiał to uczynić przed przybyciem lądowych smoków. Paradoks polegał jednak na tym, że Cheiron rozumiał teraz, dlaczego goblinom potrzebny był Che i że nie będą go one źle traktowały, lecz nie mógł się wycofać ze swojej pozycji. Cheiron był męskim centaurem: a to mówi już wszystko. Leciały ponad drzewami, szybując prosto w niebo. Chex nie chciała oglądać bombardowania; wiedziała, że nie zda się ono na nic dobrego, bez względu na to, jak sytuacja się potoczy. Przemoc leży w naturze mężczyzn i bardzo rzadko przynosi komukolwiek korzyść, lecz oni się jej uparcie trzymają. Nie mogła zmusić Cheirona do wycofania się, lecz mogła okazać swą rozpacz, opuszczając scenę walki. — Ujjj, to jest dopiero frajda! — zawołała Jenny. Bez wątpienia wiedziała, jak jeździć; doskonale utrzymywała równowagę. Kot również nie miał jakichkolwiek kłopotów; zdawało się, że spał. — Jak to możliwe, że wiesz, jak jeździć, Jenny, jeśli w twoim świecie nie ma centaurów? — zapytała Chex. — My jeździmy na wilkach — wyjaśniła dziewczynka. — Mamy przyjaciół — wilków i jeśli musimy gdzieś się bardzo szybko przemieścić, to na nich jeździmy. Ja jeszcze nie mam przyjaciela — wilka, ale przypuszczam, że wszyscy umiemy jeździć z natury. To jest jak jazda na wilku, gdy robi on duży skok. — Muszą to być bardzo duże wilki! — A jak duże są wilki w Xanth? — Zbyt małe, abyś mogła na nich jeździć! Tak właściwie to prawdziwe wilki są w Mundanii, ale jeśli przedostałyby się tutaj, to byłyby zbyt małe, aby na nich jeździć. A wasze wilki… czy one potrafią latać? — Nie. Tylko szybko biegają i bronią nas, i są naszymi przyjaciółmi. — Czy pomogło ci to zaprzyjaźnić się z Che? — Może tak — przyznała dziewczynka, zaskoczona. — Ale to Che przede wszystkim potrzebował przyjaciela. Chex przebiegła myślami wszystko, przez co Che i Jenny przeszli: głęboką dżunglę, gobliny ordy, długą wędrówkę wokół Żywiołów i niewolę w Górze Goblinów. Wzdrygnęła się na myśl o tym, czy Che byłby w stanie przejść przez to wszystko sam! — Potrzebował przyjaciela — zgodziła się. — A ty byłaś bardzo dobrym przyjacielem. Ale wygląda na to, że teraz ma innego. — Och, Gwenny nie jest prawdziwą przyjaciółką. Hm, tak właściwie to jest, ale to nie o to chodzi. Che jest jej towarzyszem. — A ona potrzebuje towarzysza, który może za nią widzieć. Jenny nie odpowiedziała. — Zawołałam cię, Jenny, ponieważ wierzę, że ty najlepiej tę całą sytuację rozumiesz — wyjaśniła Chex. — My sądzimy, że zrozumieliśmy ją na tyle, aby zaakceptować motyw goblinki Godivy do porwania źrebaka. Gwendolina zostanie zabita, jeśli okaże jakąkolwiek znaczącą ułomność, a centaur jako towarzysz może być w stanie zarówno ukryć jej ułomność, jak i jej ulżyć. Zobowiązaliśmy się z Cheironem nikomu tego nie wyjawić. Czy to prawda, że Gwendolina nie widzi? — Nie. Ona widzi. Tyle że nie bardzo wyraźnie, nie lepiej niż ja, a nie może nosić okularów, bo wtedy gobliny by się dowiedziały. Ale Che naprawdę może jej pomóc i… och, naprawdę nie chciałam mu kazać tego zrobić… wiedziałam, że powinien wrócić do domu… ale po prostu nie mogłam pozwolić Gwenny umrzeć, i on też nie! Po prostu nie mogliśmy! — Znowu płakała, udręczona trudną decyzją nawet po tym, jak już została podjęta. A matka Gwendoliny też nie mogła stać z założonymi rękami i pozwolić, aby jej córka została zabita. Chex doskonale wiedziała, jak to jest. To właśnie uniemożliwiało jej znienawidzenie Godivy. Rzeczywiście zrobiła to, co powinna zrobić matka. — Ty też nie widzisz dobrze bez okularów, Jenny — stwierdziła Chex. — A jak radziłaś sobie bez nich w Świecie Dwóch Księżyców? Czy nie byłaś tam prawie zupełnie ślepa? — Tak, rzeczywiście nie widziałam. Ale nie było to takie istotne ze względu na przesyłanie. — Co? — Przesyłanie. W Xanth to nie działa. — A co to takiego dokładnie, Jenny? — To jest… to jest pewnego rodzaju kontakt psychiczny. Jeśli gdzieś coś się dzieje, to wódz może zwołać całe plemię, nie wydając nawet dźwięku. Kiedyś, w poprzednich generacjach, uratowało nas ono nie raz od zagłady. — My nazwalibyśmy to odczytywaniem myśli — powiedziała Chex. — Niektórzy posiadają ten talent magiczny. Ale większość z nas nie posiada myślowego związku z innymi. — A czy nie czujecie się strasznie samotni? — zdziwiła się dziewczynka głosem pełnym smutku. — Nie wydaje mi się, może dlatego, że nigdy tego nie doświadczyliśmy. Rozpoznawałaś ludzi dzięki temu, że mogłaś wejść w kontakt z ich myślami? — Tak, w zasadzie tak. I na swój sposób pomagał mi również Sammy; w jakiś sposób widzę go, może dzięki jego myślom, chociaż tak naprawdę nie mogę z nim rozmawiać. Dużo się potykałam i wpadałam na różne rzeczy, ale poza zagajnikiem i grządkami jagodowymi, nie można było na wiele rzeczy wpaść, tak więc nie było aż tak źle. Chex widziała, jak dziewczynka przedstawiała w pozytywnych barwach to, co musiało dla niej być nie kończącym się ciężarem. Teraz było też jasne, dlaczego trzymała kota tak blisko siebie, mimo iż nie mogła już nastroić się na jego myśli. Jenny pochodziła z bardzo dalekiego, dziwnego kraju, ale była dobrą dziewczynką i w nieopisany sposób pomogła Che. — A co myślisz o Che? — zapytała Chex. — Och, lubię go! — zawołała Jenny. — Nigdy dotąd nie spotkałam jeszcze centaura, oprócz ciebie oczywiście, ale on jest bardzo miły. Miała absolutną rację. Ale Chex wiedziała, że Che, pomimo swego młodego wieku, był bardzo krytyczny w zawieraniu przyjaźni. Nie zostałby jej przyjacielem bez ważnego powodu. Była to najlepsza rekomendacja, jaką Jenny mogłaby mieć, chociaż nawet tego nie wiedziała. — A jednak oddałaś go goblince Gwendolinie. — Och, nie, nie zrobiłam tego! — zaprzeczyła Jenny. — Zawsze będę jego przyjacielem! Ale ona… ona naprawdę potrzebuje go jako swego towarzysza i też jest bardzo miła, i… I Jenny zaczęła płakać. Mogła mieć Che dla siebie, tak jak przedtem, ale zrobiła to, co uważała za stosowne, wiedząc, że przez to będzie w jego życiu mniej miejsca dla niej. Ją na pewno bolała również myśl o tym, że będzie przywiązany do głębin Góry Goblinów. Ale ponieważ mógł opuszczać ją w towarzystwie goblinki, to było to mniejsze zmartwienie. To wyjaśniało, dlaczego Che poprosił Jenny o podjęcie decyzji. Wiedział, że będzie to dla niej tak samo wielka ofiara, jak i dla niego. To, co zyskała Gwendolina, utraciła Jenny. Che nie uważał, aby mógł podjąć za Jenny taką decyzję. A teraz miała utracić swego jedynego prawdziwego przyjaciela w Xanth. Chex nie była z tego zadowolona, jednak w tej skomplikowanej sytuacji nie miała gotowego rozwiązania. Spojrzała w dół i wypatrzyła smoki lądowe, której w tej chwili znajdowały się w znacznie bliższej odległości od góry. Były ogromne, nawet bez szczątkowych skrzydeł, co oznaczało, że w żaden sposób nie były związane przysięgą, która zobowiązywała skrzydlate potwory do bronienia Che. Mniejsze skrzydlate smoki nie byłyby w stanie oprzeć się im. Gdy smoki lądowe dotrą na miejsce, od razu zajmą się obroną góry i tylko ptaki–olbrzymy będą w stanie atakować. To nie wystarczy. Cheiron miał rację: cokolwiek miał zrobić, musiało być zrobione szybko. Z pewnością miał pomysł pozwalający mu zniszczyć górę prędzej, aniżeli gobliny się tego spodziewały, i zmusić je do kapitulacji przed nadejściem kolejnego ranka. Ale wśród tej całej przemocy Che był w tak ogromnym niebezpieczeństwie! — Problem polega na tym, że Cheiron po prostu nie pozwoli na to, aby Che tak został zatrzymany — odezwała się Chex po chwili przerwy. — Jeśli Che ma zobowiązania w stosunku do goblinów, to Cheiron jest gotów je unieważnić, eliminując gobliny. — Ale to gorsze niż wszystko! — zaprotestowała Jenny. — Gobliny z Góry Goblinów naprawdę nie są takie złe, nie takie jak orda, a Gwenny jest naprawdę miła. A także Godiva, gdy ją lepiej poznać. Dzięki nim gobliny staną się lepsze. To nie chodzi tylko o Gwenny, ale również o to, że tak trzeba. — Pewnie tak jest — przyznała Chex. — Ale Cheiron też ma rację. Czy widzisz jakąś możliwość wyjścia z tego impasu? — Po prostu chciałabym, aby wszyscy się zaprzyjaźnili i nie walczyli już ze sobą — powiedziała Jenny płaczliwie. — Ja też! — zapewniła Chex żarliwie. — Tak więc od nas zależy, czy będzie to możliwe. Cheiron pozostanie niewzruszony do momentu, gdy Che wróci z nami do domu. Tymczasem Godiva… — To nie ona — przerwała Jenny. — To znaczy ona w tym sensie, że zaczęła to wszystko, uprowadzając Che. Ale dała mu wolny wybór po tym, jak spotkaliśmy Gwenny. Mógł wtedy pójść. Ale… — Ale po pewnym czasie Gwendolina by umarła — przytaknęła Chex. — Tak więc była to decyzja Che, nawet jeśli ty ją podjęłaś. Chciał, aby została ona podjęta przez kogoś starszego i bardziej obiektywnego, aby miał pewność, że była właściwa. I może była właściwa, dla niego. Tak więc teraz Che jest po przeciwnej stronie. Mamy jednego centaura przeciwko drugiemu, a my jako kobiety musimy to rozwiązać. — Ale jak możemy to zrobić? — zapytała Jenny, płacząc. — Che musi być albo z wami, albo z Gwenny. — Chyba że przyłączylibyśmy się do niego w Górze Goblinów! — odparła Che, wybuchając krótkim, niezbyt wesołym śmiechem. — Nie zmieściłabyś się tam — zauważyła Jenny, jeszcze mniej rozbawiona. — Ale wiesz co, Che może was odwiedzać. Po tym jak dał słowo… — To prawda. Ale musiałby wrócić i jest jasne, że będzie musiał wiele czasu spędzać z Gwendolina, ponieważ każde potknięcie mogłoby być katastrofalne. Cheiron chce go całkowicie wyrwać z Góry Goblinów, ponieważ Che musi się jeszcze bardzo wiele nauczyć. Po prostu nie ma dosyć czasu na to, aby połączyć jego dziedzictwo centaura z towarzyszeniem Gwendolinie. — Przypuszczam, że nie — zgodziła się Jenny smutno. — Chyba że mogłaby pójść razem z nim. — Razem z nim? — I być przy nim podczas nauki — wyjaśniła. — Ona chce wydostać się z góry i zobaczyć świat, ale nie może. Nigdy jeszcze nie była poza Górą Goblinów. W swoim pokoju i może w najbliższym tunelu radzi sobie sama, ponieważ wie, gdzie co jest. Ale na zewnątrz byłoby beznadziejnie. — Chyba że miałaby przy sobie kompetentnego towarzysza — westchnęła Chex. — Rozumiem ten problem. — Oczywiście z Che mogłaby, ponieważ on powiedziałby jej, co ma widzieć. Tylko że on nie mówiłby. Dawałby jej sygnały, które może spamiętać tylko centaur, a których nikt inny nie zna. Dlatego jej towarzyszem musi być centaur; posiadają one zdolności umysłowe, jakich nie ma nikt inny. — To prawda — przyznała Chex. — Mogłabym to zrobić. Ale oczywiście dorosły centaur nie wchodzi w grę. My mamy inne obowiązki. Tak właściwie to Che również. — Inne obowiązki? — Został wyznaczony do zmienienia biegu historii Xanth. Dlatego musi być uwolniony, nawet gdyby nie był centaurem i naszym źrebakiem. Nie możemy pozwolić, aby gobliny się w to wtrąciły. Tak właściwie to obawialiśmy się, że jego uprowadzenie było próbą uniemożliwienia mu osiągnięcia jego przeznaczenia. — Ale jeśli Gwenny zostanie wodzem goblinów, to czy to nie zmieniłoby biegu historii Xanth? To znaczy, nigdy dotąd nie było jeszcze żeńskiego przywódcy goblinów. Z pomocą czarodziejskiej różdżki powinno jej się to udać, jeśli mogłaby ją widzieć, albo gdyby miała przy sobie kogoś, kto mógłby jej podpowiadać. Chex była zaszokowana. Prawie że spadła na ziemię. Musiała gorączkowo machać skrzydłami, aby powrócić do równowagi, podczas gdy Jenny trzymała się jej. — Zmienić historię Xanth… pomagając goblince zostać wodzem! — wykrzyknęła Chex, wyprostowawszy lot. — Przyjęliśmy, że będzie to historia ludzi albo centaurów. Nigdy nie pomyśleliśmy o historii goblinów! — Hm, może i nie jest — przyznała Jenny. — A może gobliny zrobią coś, co będzie miało wpływ na wszystkich innych. — Cały ten czas próbowaliśmy bronić Che przed jego przeznaczeniem… i może teraz mu się sprzeciwiamy! — zawołała Chex. — Muszę powiedzieć Cheironowi! — A czy to zmieni jego decyzję? — zapytała Jenny. Chex, biorąc zamaszysty zakręt w stronę góry, na chwilę zamilkła. — Nie. Już się zdecydował. Jest to tylko jeszcze jeden powód na to, aby znaleźć jakiś sposób na pokojowe rozwiązanie tego galimatiasu. Jenny zastanowiła się. — Mówiłaś, że każdy centaur byłby w stanie pomóc Gwenny na zewnątrz. Ale nie zrobiłby tego. — To prawda. My centaury zajmujemy się naszymi własnymi sprawami. Na przykład my z Cheironem próbujemy wychować Che. — A gdyby Gwenny złożyła wam wizytę? Czy jedno z was pomagałoby jej, podczas gdy drugie będzie uczyć Che? — Myślę, że moglibyśmy to zrobić. Ale jakiego powodu? — Na wypadek, gdyby było to jego przeznaczenie. Wtedy moglibyście i pilnować jego przeznaczenia, i nauczyć go wszystkiego, a Gwenny nie cierpiałaby. — Chcesz powiedzieć, żeby z nami zamieszkała? — zapytała Chex zaskoczona. — Sądzę, że nie był to dobry pomysł — odpowiedziała Jenny zawstydzona. Chex zastanowiła się nad tym logicznie i nagle wszystko weszło w swoje miejsce. Cheiron mógł być usatysfakcjonowany, przeznaczenie Che nie byłoby w niebezpieczeństwie, bez względu na to, jakie ono było, i goblinka byłaby bezpieczna, ponieważ żadne z nich nie zdradziłoby jej tajemnicy. Można by to zrobić… jeśli Godiva pozwoli jej odejść. — Moim zdaniem jest to doskonały pomysł — stwierdziła Chex. — Polecę od razu powiedzieć o tym Cheironowi. — Ponownie zawróciła i szybko poleciała w stronę góry. Nagle coś innego jeszcze wpadło jej do głowy. — Jenny, będziesz musiała wejść do góry i porozmawiać z Godivą, ponieważ reszta spośród nas walczy z goblinami. Ale będziesz musiała porozmawiać również z Che i Gwendoliną. — Tak — cichutko zgodziła się dziewczynka. — Chciałabym, abyś zabrała dla Che wiadomość, która, jak sądzę, pomoże mu zrozumieć. — Och, oczywiście! — To jest tak: pamiętaj kredo Nocnego Ogiera. — Pamiętaj kredo Nocnego Ogiera — powtórzyła Jenny. — Powiem mu. Ale co to oznacza? — Jest to zbyt skomplikowane, aby szybko ci wyjaśnić, bo przypuszczam, że w twoim świecie nie ma mar i klaczy nocnych. Ale myślę, że Che to zrozumie i wtedy tobie wyjaśni. — Och, dobrze. Dziewczynka nie domagała się dalszych wyjaśnień, a Chex była z tego zadowolona, ponieważ chciała, aby decyzja należała do Che. Gdy znajdowały się w pobliżu góry, zauważyły, jak ptaki–olbrzymy krążyły, trzymając w szponach głazy. Pikowały nisko i, lecąc z dużą szybkością, wypuszczały je i szybko wzlatywały znowu wysoko, podczas gdy kamień roztrzaskiwał górę. Góra trzęsła się i kilka tuneli było już zawalonych. Wówczas pierwszy ptak–olbrzym leciał po kolejny kamień, podczas gdy następny pikował. Tymczasem smoki szybowały ponad górą. Gdy wszystkie trzy ptaki–olbrzymy zakończyły swoją misję, smoki ogniowe zaczęły pikować, wpuszczając do otwartych tuneli płomienie. Podobnie czyniły parowce, lecz ich para miała zmiękczyć powierzchnię góry po to, aby kamienie mogły ją prędzej zniszczyć. W końcu nadciągnęły palacze. Ich atak byłby najgorszy, ponieważ dym penetrował głęboko tunele, przynosząc tym, których dopadł, cierpienie albo nawet śmierć. Pozostałe skrzydlate potwory odpoczywały, czekając na swoją kolej. Niektóre oblizywały się, najwyraźniej mając apetyt na wędzonego goblina. — Naga zawalają tunele, tak że nic nie przedostanie się głębiej — powiedziała Jenny. — Dym ich nie wykurzy. — Cheiron wpuści tam bazyliszki — odparła Chex. — Zamrożą gobliny i Naga swym spojrzeniem i tunele nie będą zawalane. Cheiron studiował taktykę oblężeń; wymyśli coś na każde ich posunięcie. Jest to jeszcze jeden powód, dla którego nie chcę, aby to się przeciągało; wiem, jakie to będzie straszne dla wszystkich biorących w tym udział. — Gobliny wycofają się do jaskiń Kalii… Kalii… — Kallikancary — dokończyła Chex. — Wyglądają jak ogromne gobliny, groteskowe potwory, których kończyny rosną do tyłu. Tylko desperacja zmusiłaby gobliny do udania się tam. — Ale teraz są sojusznikami, ze względu na przymierze. I przypuszczam, że zabiorą tam z sobą Che. — Musimy to przerwać. Kallikancary są zdradliwymi sprzymierzeńcami. Mogą ich wszystkich wrzucić do kotła. — Cheiron najprawdopodobniej i z tym się liczył i wysłałby bazyliszki najpierw do najniższych pomieszczeń, aby uniemożliwić goblinom wyprowadzenie kogokolwiek. Chex zwinęła skrzydła i skierowała się w dół, a jej zwiększająca się waga zwielokrotniała szybkość. Gdyby nie trzepała się co jakiś czas ogonem, byłaby w końcu zbyt ciężka, aby móc latać. Ale to było właściwe, ponieważ w innym przypadku nigdy nie czułaby się dobrze na ziemi. Skierowała się w stronę Cheirona, rozłożyła skrzydła i gwałtownie zahamowała, tuż zanim opuściła na ziemię podkowy. — Cheiron! — zawołała. — Zatrzymaj palaczy! Jest inny sposób. Cheiron zatrzymał się, tak jak zwykle to dla niej robił. — Nie zadowoli mnie nic innego aniżeli powrót naszego źrebaka, całego i zdrowego. Jeśli gobliny sądzą, że zatrzyma nas noc, to się mylą; robaczki świętojańskie wszystko oświetlą. — Możemy zabrać ich dwoje do naszego domu — wyjaśniła Chex. — Che i Gwendolinę. Mógłby być jej towarzyszem w naszej dolinie górskiej. Był zaskoczony. — Hm, przypuszczam, że tak. Ale wtedy my bylibyśmy zobowiązani zajmować się nią, co mogłoby być dla nas ciężarem. — Przeznaczenie Che może mieć związek z umożliwieniem kobiecie zostania wodzem goblinów. To mogłoby zmienić bieg historii Xanth — tłumaczyła mu Chex. To sprawiło, że jeszcze raz zamilkł. Zdał sobie sprawę, że jego wysiłki mogą kłócić się z przeznaczeniem Che. — Dobrze. Zawieszę atak na godzinę. Jeśli Godiva pozwoli swej córce odejść, zrobimy to. Ale musi szybko dać odpowiedź, ponieważ nie pozwolę wyprowadzić się w pole. — Konie można wyprowadzać w pole, ale centaury nie. — Jenny ma dostęp do góry. Może tam wejść i zapytać. To może wszystko rozwiązać i nadać tym wszystkim wydarzeniom jakie znaczenie. — To niech idzie — zgodził się. — Ale musi otrzymać odpowiedź. Jeśli nie powróci w ciągu godziny, to atak zostanie wznowiony i wszystko szybko zakończymy. — Podskoczył w powietrze i poleciał, aby asystować przy wstrzymaniu ataku. — Wszystko teraz zależy od ciebie, Jenny — oświadczyła Chex. — Zrobisz nam wszystkim niesamowitą przysługę, jeśli uda ci się to załatwić. Dziewczynka wyglądała na przestraszoną. — Spróbuję — obiecała. — Spróbuję najlepiej, jak mogę. 14. SĄD JENNY Jenny była przestraszona, idąc w kierunku góry i trzymając w ramionach Sammy’ego. Poprzednio nie szła sama, teraz natomiast nie było przy niej nikogo oprócz kota; powierzchnia góry była prawie całkiem zniszczona, a w powietrzu unosiła się atmosfera wojny. A jeśli gobliny pomyślą, że jest ona jednym z napastników i będą rzucać w nią kamieniami? Nagle wpadł jej do głowy genialny pomysł. — Sammy, znajdź bezpieczną drogę do środka — powiedziała, stawiając kota na ziemi. Sammy wyglądał na niezadowolonego z tego, że przerwano mu drzemkę, lecz zaczął iść drogą w stronę jednego z otworów prowadzącego do mniejszego tunelu i wszedł do środka. Aby przecisnąć się obok gruzu częściowo blokującego wejście, Jenny musiała iść po czworakach, a jej śliczna niebieska sukienka — tak właściwie to sukienka Gwenny — zabrudziła się od tego wszystkiego, lecz Jenny udało się bezpiecznie dostać do wnętrza góry. W środku było przerażająco ciemno. Powinna była wziąć z sobą pochodnię! Jak mogła odnaleźć właściwą drogę w takich ciemnościach? — Sammy, poczekaj na mnie! — zawołała w obawie, że zostanie w tyle. Kot z pewnością znalazłby bezpieczną drogę do wnętrza góry, lecz nie zdałoby jej się to na nic, gdyby nie udało się jej za nim podążyć. Tutaj w Xanth było to nawet o tyle trudniejsze, że nie była w stanie ani przesyłać czegokolwiek Sammy’emu, ani odbierać jego myśli. Usłyszała ciche miauknięcie. Skierowała się w jego stronę i nagle potknęła się o kamień, i prawie upadła. Następnie przekroczyła krawędź i przewróciła się. Krzycząc, zsunęła się do oślizłego dołu, nie będąc w stanie niczego się złapać. Lecz nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie był to zwykły upadek, tylko że wpadła do stromego tunelu. Tak właściwie, była to ślizgawka! Zjeżdżała nią bez końca z prędkością wprawdzie ogromną, lecz nie horrendalną. To była bezpieczna droga! Po chwili szybkość zmniejszyła się. Była pewna, że tył jej sukienki strasznie się zabrudził, ale przynajmniej jej samej nic się nie stało. Teraz zobaczyła światło i po kilku chwilach zatrzymała się przy jednej z kopcących pochodni. Czekał tam na nią Sammy, zlizując ze swej sierści brud. — Teraz szukaj Godivy! — rozkazała mu Jenny. — Powoli! — Wyjęła z uchwytu pochodnię i znowu ruszyła za kotem. Nagle zagrodził im drogę goblin. — Hej, głupolu! Dokąd to? Jenny poprawiła okulary i spojrzała na niego. Nie rozpoznała go. — Kim jesteś? — Jak to, kim jestem? — zapytał. — To ja tutaj zadaję pytania! Dokąd się wybierasz, okularnico? — Muszę zobaczyć się z Godivą — powiedziała. — A teraz zejdź mi z drogi, bo mam ważną sprawę. — Naprawdę, elfie? — zapytał, wymawiając słowo „elf” jak epitet. — A po co chcesz zobaczyć tego żeńskiego psa? Jenny zdała sobie sprawę, że był to niedorosły goblin. Nie dość, że był mniejszy od niej, to poza tym nie wiedział, jakich wyrażeń zabrania Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych tego świata. — Nie muszę ci się tłumaczyć. — Naprawdę, uszatku? — warknął zaczepnie. — No cóż, jestem Gobble, syn wodza, i chcę wiedzieć, co masz do powiedzenia tej kupie kłaków. Tak, więc to był goblin Gobble, dziesięcioletni syn Gouty’ego! Zgodnie z opinią Gwenny najbardziej nieznośny niedorostek, jaki kiedykolwiek istniał. Uwierzyła w to. Wiedziała, że jeśli Gwenny nie zostanie wodzem, to on zajmie to miejsce. Zazwyczaj Jenny starała się być dla wszystkich miła, lecz teraz spieszyło jej się, a poza tym on nie był tego wart. — Spadaj, szczeniaku! — krzyknęła i odepchnęła go na bok. — O nie, to ci się nie uda, piegusko! — zawołał, zrywając jej z twarzy okulary. Nagle Jenny prawie całkiem przestała widzieć. — Oddaj je! — zażądała, próbując go złapać. — Nie, nie, nie dostaniesz ich! — zawołał, pozostając poza zasięgiem jej rąk. Jenny pochyliła się w jego stronę, lecz wpadła na ścianę. Zadrapała sobie policzek i bardzo ją bolało. Gobble roześmiał się wrzaskliwie. — Hej, twój pysk już wygląda lepiej, przybłędo! Może byś poprawiła z drugiej strony? Jenny była wściekła i czuła się poniżona. A co gorsza, wiedziała, że nie da rady go złapać, a bez okularów nie widziała, dokąd idzie. Była naprawdę w tarapatach. Lecz wiedziała, że jeśli zacznie płakać, to tylko jeszcze bardziej uszczęśliwi tego szczeniaka. — Co się tutaj dzieje? — zapytał głos. Jenny rozpoznała go. To była Godiva! Wpadła na Gobble’a, znajdując się już w pobliżu jej komnat. — Ach, nic — odparł Gobble skamlącym tonem. — Tylko się bawimy. — Masz jej okulary! — oznajmiła Godiva surowo. — Proszę je od razu oddać! Nagle dał się słyszeć odgłos pękania i tłuczenia czegoś. — Och, upadły! — westchnął Gobble. — Och, przez przypadek na nie nadepnąłem. Chyba się stłukły. Celowo zbił jej okulary! Jak sobie teraz poradzi? Co za pech! — Zajmę się tobą później, Gobble — powiedziała Godiva, a w jej głosie było coś, co spowodowało, że Jenny aż zadrżała. Usłyszała, jak dzieciak uciekał, najwidoczniej również rozpoznał ten ton. — Chodź ze mną, Jenny. Godiva chwyciła Jenny za łokieć i pewnie ją poprowadziła. Nagle Jenny nie musiała się już martwić tym, dokąd się udaje: Godiva dokładnie wiedziała, jak jej pomóc. Musiała mieć sporo doświadczenia z Gwenny. Po krótkiej chwili znajdowały się już w ślicznej komnacie Godivy, gdzie kobieta zajęła się oczyszczaniem twarzy Jenny. Szczypało, ale Jenny czuła ulgę, ponieważ Godiva miała dotyk matki. — Dlaczego wróciłaś, Jenny? — zapytała delikatnie. Nagle dziewczynce przypomniała się jej misja. — Centaurzyca Chex mówi, że Gwenny może z nią zamieszkać! — wyrzuciła z siebie. — Ona… ona wie… ja jej nic nie powiedziałam ale… — Rozumiem. Wiedziałam, że coś miała na myśli. Ona też jest matką. — Gdybyś puściła Gwenny, to Che nadal mógłby być jej towarzyszem, a oni nikomu by nie powiedzieli… — Oddać moją córkę? — zapytała Godiva w przerażeniu. — Ale ona musi zostać wodzem, bo inaczej… — Zostanie nim Gobble — dokończyła Jenny, krzywiąc się. — Ale Chex nie chce jej w tym przeszkodzić. Ona rozumie. Może ją uczyć… to znaczy, Gwenny może uczyć się, podczas gdy oni będą uczyli Che… i gdy nadejdzie czas, że powinna powrócić tu i zostać wodzem… to Che przyjdzie razem z nią. Chcą, aby Che był przy nich, nie mają nic przeciwko temu, że będzie towarzyszem Gwenny, a to jest pewien sposób… — To jest sposób — zgodziła się Godiva. — Oni chcą swego dziecka, tak jak ja chcę swojego. Lecz moje może mieć u nich więcej swobody aniżeli ich u mnie. Są centaurami; można im zaufać. Może tak będzie najlepiej. — To zrobisz to? — zapytała Jenny. — Puścisz ich? — Tak, zrobię to — odpowiedziała Godiva. — Och, dziękuję! — zawołała Jenny, obejmując ją. — Będziesz musiała zdobyć inną parę okularów — rzekła Godiva, przybierając znowu oficjalny ton. — Ale co będzie z tobą, Jenny? — Ze mną? — zapytała Jenny bez wyrazu. — O ile dobrze rozumiem, pojawiłaś się w Xanth przez przypadek i nie masz możliwości powrotu do twojego świata. Pomogłaś centaurowi Che i prawdopodobnie również mojej córce. Co zrobisz ze swoim życiem teraz, gdy oni obydwoje są bezpieczni? — Co… hm, nie wiem. Nie myślałam o sobie. Po prostu zrobiłam, co wydawało mi się najwłaściwsze. — Może jednak już czas, abyś pomyślała o sobie. — Najpierw muszę zobaczyć Che i przekazać mu wiadomość od jego matki. — Och? A co to za wiadomość? — Pamiętaj kredo Ogiera Nocnego — powiedziała Jenny, zanim zdążyła pomyśleć. — Och, nie wiem, czy powinnam była ci powiedzieć. To znaczy… — Och, wszystko w porządku, Jenny — odparła Godiva spokojnie. — Rozumiem tę wiadomość. — Zdawała się być zasmucona. — A co ona oznacza? — Che musi sam zdecydować. Chodź, zaprowadzę cię teraz do nich. Poszły do pokoju Gwenny. Pewna ręka Godivy ułatwiała Jenny drogę. Godiva otwarła drzwi, wprowadziła ją i zamknęła je za nimi. — Tutaj znajdują się Che i Gwendolina i zdaje się, że twój kot sadowi się na poduszce — powiedziała. Jenny wdzięczna była za tę informację, ponieważ pokój stanowił tylko zamazaną plamę z niewyraźnymi kształtami; nie była w stanie nic rozpoznać. — Jenny… a gdzie są twoje okulary? — doszedł ją głos Che. — Wpadłam na Gobble’a — wyjaśniła. — To wszystko wyjaśnia! — usłyszała głos Gwenny. — Nie wiedziałam, że ich nie miałaś, dopóki Che tego nie powiedział, ale wiem, jaki jest Gobble. Teraz Che będzie musiał również i tobie pomagać. — Z przyjemnością — oświadczył Che. — Przekaż mu wiadomość, kochanie — szepnęła Godiva do Jenny. — Che, Chex mówi, że Gwenny może z tobą zamieszkać — oznajmiła Jenny. — Tak że ty możesz być w domu i nadal być jej towarzyszem. — Oooooo! — zawołała Gwendolina z zadowoleniem. — Cóż, to bardzo miłe, Jenny — odparł Che. — Zdaje się to doskonale rozwiązywać nasz problem, jeśli pani Godiva się zgodzi. — Już się na to zgodziłam — stwierdziła Godiva. — Pod warunkiem, że te same zobowiązania będą dotyczyły również twojej rodziny, Che. — Och, mój ojciec i matka na pewno nie zawiedliby zaufania — powiedział Che. — Ale czy ty chcesz to zrobić, Gwenny? — Z tobą, tak — odpowiedziała Gwenny. — Inaczej bym się bała, ale ty już mi pomagasz widzieć i jeśli twoi rodzice są tacy jak ty… — Nie przedstawiliby takiej propozycji, gdyby nie byli gotowi dotrzymać wszystkich zobowiązań — zapewnił. — Będą cię dobrze traktowali i utrzymają twą prywatną sytuację w tajemnicy. Mogę cię zapewnić, że możesz im w tej sprawie zaufać tak, jak ufasz mi. Oni są centaurami. Z pewnością Gwendolina spojrzała na matkę, ponieważ Godiva przemówiła: — To prawda, kochanie. Będziesz z nimi bezpieczna. — A ty, matko… Czy nie będziesz samotna? — zapytała Gwendolina. — Tak, kochanie, będę. Ale byłabym jeszcze bardziej samotna, gdyby tobie cokolwiek się stało. Myślę, że z centaurami będziesz bezpieczniejsza niż tutaj, do czasu gdy dorośniesz i nabierzesz doświadczenia, aby zacząć posługiwać się czarodziejską różdżką. Może będziesz mnie regularnie odwiedzać, razem z Che. — Och, tak, matko, oczywiście będziemy cię odwiedzać! — zapewniła Gwendolina. — Tak jak Che odwiedzałby swoich rodziców. Och, to wspaniałe! Muszę spakować trochę sukienek. — Obawiam się, że nie ma na to czasu — przerwała Jenny. — W przeciągu godziny musimy powrócić na powierzchnię, bo w przeciwnym razie znowu rozpocznie się atak. — Później przyniosę twoje suknie — obiecała Godiva. — Gdy znajdziecie się na powierzchni, oblężenie zostanie zakończone i będzie wtedy łatwo dokonać ostatecznych ustaleń. — Och, dobrze. Wobec tego możemy iść. — Przekaż jeszcze drugą wiadomość, Jenny — szepnęła Godiva. — Och, zapomniałam! Che, twoja matka mówi, żebyś pamiętał kredo Ogiera Nocnego. Przez moment panowała cisza. Po chwili Che przemówił łagodnie: — Będę pamiętał. Nie pomyślałem o tym aspekcie. — A co to oznacza? — zapytała Gwendolina. — Jest to swego rodzaju kod działający w Królestwie Snów, lecz ważny również i tutaj — wyjaśnił Che. — Myślę, że moja matka sądziła, iż go zapomnę, i najprawdopodobniej tak by się stało. Muszę dokładnie rozważyć jego wykorzystanie. Jenny była zaniepokojona. O co tutaj chodziło? Dlaczego Che musiał utrzymywać to w tajemnicy? Ale jeśli nie chciał jej powiedzieć, co to oznaczało, — oczywiście nie musiał. Teraz musieli wydostać się na powierzchnię, zanim atak rozpocznie się na nowo. — Poprowadzę cię, Gwendolino — oświadczyła Godiva. — Che pójdzie z Jenny. — Tak, matko. — W pokoju nastąpiło poruszenie. Nagle obok Jenny wynurzył się kształt. Był to Che. Wziął ją za rękę. — Sammy! — zawołała Jenny. — Gdzie jest Sammy? Futrzana kula otarła się o jej nogi. Pochyliła się, aby podnieść kota. Wyszli drzwiami do tunelu, para za parą. Jaką ulgą było to, że Che ją prowadził, ponieważ Jenny wiedziała, że doskonale widział i że nie zrobi jej żadnych kawałów. Teraz dużo lepiej rozumiała, jak jego towarzystwo było istotne dla Gwendoliny. Jeśli ktoś nie widzi, to zaufany towarzysz jest absolutnie niezbędny. Wyszli na jasną powierzchnię. Jenny zamrugała. Fakt, że nie widziała dobrze, nie oznaczał, że nie była wrażliwa na światło, tyle tylko że wszystkie kształty bez względu na to, w jakiej znajdowały się odległości, były zamazane. — Wydaje mi się, że rozumiemy charakter umowy — oznajmiła Godiva. — My również — dobiegł ją głos Cheirona. Jenny wiedziała, dlaczego nie mówili nic więcej. Gobliny i skrzydlate potwory znajdowały się w zasięgu ich głosów. Słaby wzrok Jenny był faktem ogólnie wiadomym, lecz problem Gwendoliny musiał pozostać tajemnicą. — Gwendolina usiądzie na mnie — zdecydował Cheiron. — Będziemy szli pieszo, ponieważ Che nie potrafi jeszcze latać, lecz nie ma absolutnie potrzeby męczyć twojej córki tak dalekim marszem. — Rozumiem — przytaknęła Godiva i pomogła dziewczynce dosiąść go. Jenny pojęła, że miało to na celu pokazanie potworom i goblinom, że Gwendolina znajdowała się od teraz pod opieką Cheirona i że oblężenie zostało zakończone. Poza tym nikt nie mógł zobaczyć, że Gwendolina nie widzi. Tak więc i to dobiegło końca, i wszystko zakończyło się szczęśliwie. Nie była już więcej potrzebna. Nadszedł czas, aby pożegnać się ze swoimi przyjaciółmi. Zdusiła cisnące się do oczu łzy, nie chcąc zawstydzić ani siebie, ani ich. Nagle stanął przy niej Che. — A ty pojedziesz na mojej matce, wydaje mi się, że już to robiłaś — powiedział. — Ja? Ale przecież ja tylko… — To już nie jesteśmy przyjaciółmi? — Ależ oczywiście, Che! — zawołała. — Ale teraz jesteś już bezpieczny i masz inne rzeczy do zrobienia. — Chciałbym, abyś pozostała przy mnie do czasu, gdy będziesz mogła powrócić do swojego domu. — Ale, Che! Już masz towarzysza, a twoi rodzice… — Mam towarzysza i przyjaciela. Nie chciałbym stracić przyjaciela. — Tylko zawadzałabym! Twój ojciec i matka będą tak zajęci, a… — Jeśli ktoś kwestionuje decyzję Ogiera Nocnego na terenie jego królestwa, rozkazuje on, aby ten, kto gra rolę innej osoby, również podzielił los tej innej osoby. Jest to element jego kreda, a jest ono potężne. — Podzielić los? — zapytała bez wyrazu. — Gdy książę Dolph próbował bronić kości Gracji przed karą Nocnego Ogiera, musiał podzielić jej los. Ona została oczyszczona i on również. Gdy Grey Murphy próbował pomagać Olbrzymowi Girardowi, to również podzielili swoje losy. Moja matka przypomniała mi o tym prawie Królestwa Snów i ja zgodziłem się z nim, pomimo iż mamy tu do czynienia tylko z analogią. Był to jej sposób na zwrócenie mi uwagi na właściwą procedurę i wyrażenie jej przyzwolenia. — Ale co to ma wspólnego ze mną? — Przejęłaś rolę Gwenny, chociaż może sądziłaś, że osłabiało to twoją własną pozycję. Teraz Gwenny przeprowadza się do mojego domu. Chciałbym, abyś podzieliła jej los. Jenny była zakłopotana. — Ale przecież to nie jest złe, to jest dobre! Gwenny będzie z tobą szczęśliwa. — A ty nie będziesz? Wreszcie zaczęło do niej docierać. — Chcesz powiedzieć… że ja też? — To właśnie chciał powiedzieć, kochanie — powiedziała Godiva. — Mogłabyś bez przeszkód pozostać w Górze Goblinów, lecz sądzę, że lepiej będzie ci z centaurami i z twoimi przyjaciółmi. Jenny stała tam, nie będąc w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Przemówiła teraz Chex: — Dosiądź mnie, Jenny. Witamy cię. — Dziękuję — odezwała się Jenny trochę zduszonym głosem. Godiva uniosła ją i nagle Jenny znalazła się na grzbiecie Chex, nadal trzymając w objęciach Sammy’ego. — Cieszę się, że udało nam się rozwiązać ten problem polubownie — zwrócił się Cheiron do Godivy. — Będziemy w kontakcie. — Zgoda — rzekła Godiva. Centaury zeszły w dół i zaczęły oddalać się od góry. Czekała ich długa wędrówka, ponieważ ograniczała ich prędkość, z jaką mógł poruszać się Che. Jenny wiedziała, że książę Dolph mógł zamienić się w jakąś ogromną postać i szybko przenieść źrebaka do miejsca przeznaczenia, podczas gdy dwa dorosłe centaury mogłyby lecieć, lecz najwidoczniej woleli oni iść swoją własną drogę i bez osób trzecich. Zatrzymali się, aby nazbierać owoców i najeść się, i aby podziwiać widoki Xanth; w rzeczywistości zdawało się, że jakoś kluczyli. Jenny zastanawiała się dlaczego… i nagle dowiedziała się. — Tam jest, kochanie — zauważyła Chex. — Bardzo dobrze — ucieszył się Cheiron. — Che, poprowadź proszę swoje towarzyszki do krzewu okularowego. Krzew okularowy! To tego szukali! Jenny zsiadła z Chex i poszukała niewielkiej ręki Che. Po chwili Gwenny trzymała już jego drugą dłoń. — Ziemia jest rozkopana — wyjaśnił Che. — Musicie bardzo uważnie stąpać. Poprowadzę was, lekko ściskając wasze dłonie. — Tak właśnie zrobił, żeby żadna z nich nie miała jakichkolwiek trudności. — Wydaje mi się, że byłoby ci w tej parze do twarzy, Jenny — oznajmił Che, zdejmując parę i podając je Jenny. Założyła je na nos i nagle świat znowu stał się widoczny. Był wspaniały! Che zdjął jeszcze jedną parę i założył je sobie. Jenny roześmiała się. — Ale śmiesznie wyglądasz, Che! — A w tej parze powinno być tobie do twarzy, Gwenny — powiedział, zdejmując trzecią parę okularów. — Ale ja nie mogę… — zaprotestowała Gwenny. — Nieładnie to mówić, ale okulary nadają Jenny dziwny wygląd — zauważył. — Byłoby miło, gdybyś widziała takie same okulary, aby podzielić się z nią jej innością i sprawić, aby lepiej się poczuła, tak jak ja to zrobiłem. Oczywiście moje okulary nie wywierają jakiegokolwiek wpływu na moją zdolność widzenia; są tylko dekoracją. — Och, naprawdę nie przeszkadza mi… — protestowała Jenny. Jednak Che skinął jej głową na NIE, tak aby Gwendolina tego nie zauważyła i Jenny zamilkła. O co mu chodziło? Pewnie ojciec i matka powiedzieli mu gdzieś po drodze, że miał to zrobić. — Nie chcę, aby Jenny czuła się inna — oświadczyła Gwenny. — Nikt mnie tutaj nie zna, tak więc wydaje mi się, że mogę je założyć. — Założyła okulary na nos. Stała przez chwilę nieruchomo, a usta jej powoli otwierały się z wrażenia. — Widzę! — zawołała. — Widzę wszystko, bez względu na odległość! — Spojrzała w górę. — Czy… czy to jest chmura? — Tak — przytaknęła Jenny, rozumiejąc. Dali Gwendolinie powód do noszenia okularów bez konieczności komentowania tego, co szkła były w stanie zdziałać. Teraz widziała tak dobrze jak oni, nie musząc przyznawać, jak widziała bez okularów. — Jeśli spotkamy gobliny, to możemy wszyscy zdjąć okulary — powiedział Che. — Do czasu gdy oddalimy się od nich. Żeby się z nas nie śmiali. Obie dziewczynki skinęły głowami na znak zgody, doskonale rozumiejąc. Już w okularach powrócili do dorosłych centaurów. Nawet Sammy miał na nosie parę. — Widzę, dzieci, że lubicie się zabawiać — zauważył Cheiron. — Może my dwoje powinniśmy dopełnić efektu i również założyć okulary. — Nie, ojcze — rzekł Che. — Tylko dzieciom wolno zachowywać się dziecinnie. — Cofam to — zaśmiał się Cheiron, robiąc komiczną minę. Jenny nie znała Cheirona dobrze, lecz już teraz widziała, że z pewnością go polubi. — Skoro musicie zajmować się takimi głupstwami, to przynajmniej zajmujcie się nimi, podczas gdy będziemy posuwali się naprzód, abyśmy nie tracili więcej czasu — odezwała się Chex surowo. Szybko się zgodzili. Gwenny wdrapała się na grzbiet Cheirona, a Jenny na grzbiet Chex. Centaury ruszyły w dalszą drogę. Lecz teraz było inaczej. Jenny i Gwenny widziały cały Xanth. Głowa goblinki bez przerwy obracała się we wszystkie strony, jak gdyby Gwenny chciała napełnić wszystkim oczy, zanim to zniknie. Nagle spojrzała na Jenny, Jenny mrugnęła do niej, a Gwenny wybuchnęła śmiechem, przede wszystkim z radości, że mogła widzieć to aż z takiej odległości. Trochę później tegoż samego dnia natknęli się na ogromnego lądowego węża. Stworzenie uniosło swą głowę, sycząc wygłodniałe i nagle zostało zablokowane dwiema strzałami, które wbiły się w drzewo po obu stronach jego ciała. Stworzenie spojrzało na Cheirona, który nadal trzymał łuk w rękach i zdecydowało się syczeć na jakieś inne istoty w okolicy. Po chwili już go nie było. Jenny sądziła, że latające centaury uciekały przed niebezpieczeństwem po prostu odlatując od niego. Teraz zobaczyła, że nie zawsze tak było. Cheiron nie celował w węża, tylko ostrzegł go. Strzała centaura była tak prawdziwa jak jego słowo. Zatrzymali się nad ślicznym stawem. Jenny nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo była spragniona. — Och, mogłabym od razu wypić go do połowy! — zawołała. — Ja też! — zgodziła się Gwenny. — Uwaga — powiedział Cheiron. — Nigdy nie można zaufać nieznanemu źródłu. Jenny przypomniała sobie Źródło Nienawiści w ordzie i wzdrygnęła się. Cheiron rozejrzał się wokół i zauważył kilka biedronek, które niepokojone były przez żuczki. Złapał dwa z nich, zaniósł je nad staw i wrzucił do wody. Wpadły do niej i zaczęły płynąć w stronę brzegu. Cheiron wyjął je i zaczął im się przyglądać. Obydwa były mokre, ale zdawały się nie zmienione. Postawił je obok groszonogi. Zignorowały ją i zaczęły skrobać się znowu w kierunku biedronek, aby im dalej dokuczać. — Ta woda zdaje się neutralna — zauważył Cheiron. — Nie ma w niej miłości ani nienawiści, ani trucizny. Na to wyglądało. Niemniej jednak na początku pili ją bardzo ostrożnie. Była słodka i smaczna. Jenny zdawało się, że Cheiron znał charakter tego stawu, zanim jeszcze do niego dotarli. Chciał jednak zwrócić im uwagę, aby dzieci, podniecone tym, że mogą widzieć, nie podejmowały niemądrego ryzyka. Była to część edukacji centaurów. Che cały czas milczał. Z pewnością wiedział. — Kochanie — zaczęła Chex — wydaje mi się, że wolałabym spędzić noc w naszej własnej chacie aniżeli w polu. Wszyscy jesteśmy wykończeni. — Dobrze — zgodził się Cheiron. — Dziewczynki, będziemy potrzebowali waszej pomocy. Che nie potrafi jeszcze dobrze biegać ani latać, tak więc będziecie musiały trzymać go, podczas gdy my będziemy lecieć. — Ale… — odezwały się razem. — W taki sposób — powiedziała Chex. — Dosiądźcie nas i chwyćcie go za ręce. Zmieszane zrobiły, o co je poproszono. Teraz każda z dziewczynek siedziała na centaurze, trzymając Che za rękę. Cheiron trzepnął Che ogonem. Źrebak Che stał się tak lekki, że gdy pociągnęły go za jego ręce, uniósł się w powietrze. — Tylko nie puśćcie! — zawołał. Dwa centaury trzepnęły się również, rozłożyły skrzydła i jednocześnie podskoczyły w powietrze. Nagle lecieli, doskonale zgrani, a między nimi szybował Che. Jenny zauważyła, że mogli to już dawno zrobić, lecz chcieli dać dziewczynkom najpierw trochę czasu na zapoznanie się ze światem na ziemi i z okularami. A może chcieli również, aby wszyscy się do siebie przyzwyczaili, zanim zdecydowali się zaryzykować taki manewr. Już teraz uczyła się dużo na temat centaurów. 15. WYBÓR ELEKTRY Elektra obserwowała oddalające się centaury. Goblinka Gwendolina jechała na Cheironie, Jenny na Chex, a między nimi podskakiwał mały Che. Ich trzyosobowa rodzina nagle miała pięcioro członków i wszyscy wyglądali na szczęśliwych, z czego Elektra bardzo się cieszyła. Wiedziała, że centaury doskonale zajmą się dziewczętami; tak właściwe to nie tylko będą one szczęśliwe i zdrowe, ale oprócz tego otrzymają najlepsze dostępne w Xanth wykształcenie. I odstąpiono od oblężenia góry, zanim unicestwione zostało choćby jedno życie. Gobliny nie należały do ulubieńców Elektry, lecz dziewczyna żywiła pełen szacunek dla długowłosej Godivy. Jeśli kobieta zostałaby wodzem goblinów, to gobliny stałyby się dużo lepszymi sąsiadami! Skrzydlate potwory zaczęły zbierać się do odejścia. Niektóre były widocznie rozczarowane tym, że nie miały możliwości użycia swej potwornej broni, jednak większość z nich zdawała się być zadowolona z tego, że może odejść jeszcze przed nadejściem smoków lądowych. Na miejscu pozostała Godiva, Nada, przystojny brat Nady, Naldo, oraz Dolph. Nada rozmawiała z bratem, odnawiając więzy rodzinne, a Dolph odprawiał potwory. Elektra podeszła do goblinki. — Przypuszczam, że trudno jest utracić córkę, nawet jeśli jest to dla jej dobra — odezwała się. — Straciłabym ją w jeszcze gorszy sposób, jeśli nie doszłoby do tego — rzekła Godiva, miała jednak bardzo smutny wyraz twarzy. — Przynajmniej będzie mnie odwiedzać. — Wzdrygnęła się. — Nie widzę jednak podobnego rozwiązania dla ciebie, Elektro. Co zrobisz teraz, w tym tygodniu? — A co mogę zrobić? Che mógł zostać towarzyszem obydwu dziewczynek, a Dolph może ożenić się tylko z jedną z nas. Może gdybym wyglądała jak Nada… — Wy, dziewczyny, pomogłyście ocalić centaura Che, a to z kolei pomogło ocalić moją córkę — powiedziała Godiva. — Pozwól, że zobaczę, co mogę dla ciebie zrobić. — Gdyby twoja różdżka mogła mnie upiększyć… — Przestań, dziewczyno. Piękno nie jest problemem. To tylko pewien jego aspekt. — Spojrzała na Elektrę przenikliwie. — Nie masz tu rodziny, prawda? — Nie. Moja rodzina nie istnieje już od wieków. Ale król Dor i królowa Iren byli dla mnie bardzo dobrzy. — Mają konflikt interesów. Muszą dbać o dobro ich syna. Ja nie mam takiego konfliktu. Wejdź ze mną do góry. — Ale… Godiva uśmiechnęła się. — Nie żeby w niej pozostać, Elektro. Chciałabym przymierzyć ci kilka sukienek. — Sukienek? Ale… — Moja córka odeszła. Muszę się o kogoś troszczyć. — Och! — Elektra bardzo to doceniła. Godiva spojrzała w stronę, gdzie rozmawiało rodzeństwo Naga. — Naldo, czy mogłabym zamienić z tobą dwa słowa, zanim odejdziesz? — Oczywiście, pani. — Obydwoje Nagów podpełzło do niej. — Naldo, udało nam się tutaj rozwiązać kryzys i chciałabym wyrazić wdzięczność za pomoc okazaną przez twój lud. Wy i my nie jesteśmy na ogół sprzymierzeńcami, jednak dotrzymaliście przymierza. Zrobimy dokładnie to samo, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Jako gobliny nie możemy występować przeciwko naszemu własnemu gatunkowi z Góry Zjetmus, lecz gdy moja córka dorośnie i przejmie rządy, zobaczymy, co da się ustalić na drodze politycznej, aby ulżyć waszej sytuacji. Elektra zrozumiała wagę tego zobowiązania. Gdyby Gwendolina została tu wodzem i wyszła za mąż za wodza z Góry Zjetmus, to byłaby w stanie zatrzymać agresję goblinów skierowaną na plemię Naga. Mogłoby to rzeczywiście doskonale odpłacić Naga za dotrzymanie przymierza, ponieważ gobliny były ich najgorszą nemesis. Tak właściwie to stanowiły one powód, dla którego Nada została zaręczona z Dolphem: aby sprzymierzyć się rodem ludzkim i w ten sposób zebrać siły mogące odepchnąć gobliny. — Dzięki ci, pani — oświadczył Naldo. — Cieszę się, że miałem okazję cię poznać. — Lecz może będziesz w stanie zrobić coś dla twojej siostry — powiedziała Godiva. — Wiesz, że nie chce ona wyjść za mąż za Dolpha, a zrobi to tylko dlatego, że nie chce unieważnić waszego przymierza z ludźmi. Wiesz również, że Elektra musi wyjść za mąż za Dolpha, a jeśli tego nie zrobi, to w ciągu najbliższego tygodnia umrze, a poza tym ona go kocha. Z natury jesteś wnikliwym obserwatorem. Chciałabym, abyś zastanowił się nad tym problemem i wymyślił jakieś przebiegłe rozwiązanie, które dla wszystkich będzie zadowalające. — Ale… — zaprotestował. — Masz na to godzinę — oznajmiła. — A w tym czasie ja ubiorę Elektrę. — Ujęła dziewczynę za ramię i poprowadziła w stronę tunelu. Wolną ręką wyjęła z uchwytu kopcącą pochodnię, aby oświetlać drogę. Najśmieszniejsze było, że Elektra, jako człowiek, była dwa razy większa od goblinki, lecz czuła się przy niej jak dziecko. — On nie może rozwiązać problemu, którego nikomu w ciągu ostatnich sześciu lat nie udało się rozwiązać — protestowała Elektra, gdy zmierzały już do głębin góry. — Nie ma rozwiązania! Bo nawet gdybym nie umarła, to on i tak by mnie nie pokochał, a ja nie chcę, aby on był nieszczęśliwy. — Są sposoby na rozwiązanie każdego problemu — stwierdziła Godiva. — Problem polega tylko na ich znalezieniu. Naldo jest bardzo bystry; widziałam go ostatnio w akcji. Znajdzie sposób, chociaż reszta spośród nas może go do końca nie zrozumieć. Elektra nie sprzeczała się. Wiedziała, że było to marzenie, które się nie ziści. Chyba że Dobry Mag znalazłby Odpowiedź. Była to jej jedyna nadzieja. Godiva zaprowadziła ją do swych wspaniałych komnat. — Sama szyję suknie mojej córki, ponieważ nie jest specjalnie wygodny kupować je z wieszaków i manekinów. Wybieram materiał, przycinam go i zszywam. Wydaje mi się, że dobrze jej pasują — mówiła. — Czynią ją piękną — przyznała Elektra. — I dziewczynka–elf… Ta niebieska suknia również ją upiększyła. To było niesamowite. — To wszystko kwestia wprawy — zauważyła Godiva. — Kobieta może być piękna przyodziana tylko w pukle włosów, jeśli właściwie je ułoży. Wszystko zależy od techniki. Godiva to z pewnością potrafiła! Miała najpiękniejsze czarne pukle, jakie Elektra kiedykolwiek widziała; sploty sięgały goblince do kolan. Jej włosy owijały się wokół ciała, bez przerwy je pieszcząc. Elektra nie posiadała jednak takiego bogactwa. Godiva przyniosła biały materiał. — To będzie twoja suknia ślubna — oznajmiła. — Ale… — Każda kobieta wygląda pięknie w swojej sukni ślubnej — powiedziała Godiva. — To jest część czaru. — Ale przecież — nie mogę jej założyć, jeśli nie będę wychodzić za mąż! — Oczywiście, że możesz. Naldo wymyśli jak. — Kobieta zabrała się do pracy, mierząc Elektrę tu i tam, przycinając materiał i szybko go fastrygując. Po krótkim czasie suknia była już gotowa do przymiarki. — Rozbieraj się. Elektra przestała już protestować. Wciąż żywiła jakiś cień nadziei i była tym wszystkim zafascynowana. Oczywiście, że nie wyjdzie za Dolpha za mąż, ale choć na tę jedną godzinę może udawać. Zdjęła koszulkę, dżinsy i ciężkie buty. Godiva przyglądała jej się z zawstydzającą bezpośredniością. — Jesteś brudna po tym oblężeniu. Pójdź do alkowy i obmyj się. Elektra poszła bez sprzeciwu. Głosu matki nie można było nie posłuchać. Znajdowało się tam lustro z polerowanego kamienia, lecz Elektra nie spojrzała na siebie, wiedząc, że nic by jej to nie dało. Umyła się, osuszyła i odwróciła się, aby założyć majtki. Ale one zniknęły. Na ich miejscu leżało coś innego. Ujęła atłasowy skrawek materiału. Była to para jasnoróżowych majtek! — Och, nie mogę ich założyć! — zawołała. — Czy myślisz, że chcę, abyś mierzyła suknię ślubną w spranych białych majtkach? — zapytała Godiva. Zawstydzona Elektra poddała się. Wdziała różowe majtki, różowy stanik i czuła się dziwnie. Wyszła z alkowy, wiedząc, że jej rumieniec odpowiadał barwą tajemniczym częściom garderoby. — Bardzo dobrze — stwierdziła Godiva szybko. — A teraz to. — Pomogła jej założyć suknię. Było doskonale widoczne, że to nie brak zdolności krawieckich powodował, że zamiast sukien Godiva chodziła odziana w swe włosy. Miała z pewnością wiele praktyki z garderobą swojej córki. Elektra wsunęła się w sukienkę, prawie że bojąc się jej dotknąć. Materiał był wspaniale lekki i plisowany. Godiva szybko wprowadziła poprawki i kazała Elektrze założyć białe pantofelki. — Rozpleć włosy. Elektra zrobiła, co jej kazano, i roztrzepała je. W końcu musiała założyć półprzeźroczysty welon i wpiąć we włosy biały kwiat. Czuła się strasznie głupio. — A teraz spójrz w lustro — powiedziała Godiva, popychając ją w jego stronę. Elektra niechętnie poszła. Zebrała się w sobie i spojrzała. Stało przed nią uosobienie absolutnego piękna, prawdziwa księżniczka wśród panien młodych. Kobieta w lustrze była wysoka i szczupła, lecz pełna na górze i na dole, a jej delikatnie zawoalowana twarz była śliczna. To nie mogła być ona! — Tak, wydaje mi się, że tak będzie dobrze — uznała Godiva. — A teraz musimy schować to wszystko aż do nadejścia tego wielkiego dnia i zobaczyć, co wymyślił Naldo. Elektra z przykrością wróciła do starych przybrudzonych rzeczy, wiedziała jednak, że tak było najlepiej. Przeżyła wspaniałą wizję, i nic więcej. Po chwili była znowu sobą w swym sfatygowanym ubraniu. Trzymała pod pachą paczkę. Nigdy dotąd nie czuła takiej odrazy do samej siebie jak teraz. Sprawiła to ta wizja, z której powodu rzeczywistość stała się jeszcze gorsza. Na powierzchni Naldo był już gotów. — Wydaje mi się, że znalazłem sposób — zakomunikował. — Książę Dolph musi ożenić się z Elektrą… — serce Elektry podskoczyło niemądrze — na dzień przed jej osiemnastymi urodzinami i rozwieść się z nią następnego dnia, aby ożenić się z Nadą — dokończył. — Uratuje to jej życie, a jednocześnie nie odbierze Dolphowi jego pragnienia. Elektra nie była w stanie nic wypowiedzieć. Rzeczywiście znalazł sposób na uratowanie jej życia — ale na co się to zdawało? Nie chciała żyć bez Dolpha. Nada też nie wyglądała na zadowoloną. — Przecież chcesz, aby Dolph był szczęśliwy? — zapytał Naldo Elektrę. — Tak, oczywiście — odparła Elektra momentalnie, zdając sobie sprawę, jak była samolubna. Dolph nie byłby szczęśliwy, gdyby umarła z jego powodu oraz gdyby nie ożenił się z Nada. — Możesz wypić eliksir, aby stracić miłość do niego, kiedy już twoje życie zostanie ocalone — powiedział Naldo. Elektra skinęła głową. Prawie nie mogła sobie wyobrazić, jak by było: nie być zakochaną w Dolphie. Naturalnie zmniejszyłoby to jej własny ból. — A ty nie chcesz przecież unieważnić przymierza między naszym ludem a ludźmi? — szybko zapytał Naldo Nadę. — Nie, oczywiście, że nie — zgodziła się Nada, a jej głos brzmiał jak echo głosu Elektry. — I możesz wypić z nim eliksir miłości — dodał Naldo. — Dzięki niemu będziesz kochać Dolpha, gdy wyjdziesz za niego za mąż. Nada, podobnie jak Elektra, nie wyrzekła słowa. Naldo rzeczywiście znalazł odpowiedź na ich problem i fakt, że nie odpowiadała ona żadnej z nich, nie był istotny. Fakt, że był to najbardziej błyskotliwy, a jednocześnie ponury sposób, jaki można było sobie wyobrazić, również nie miał znaczenia. Najważniejsze było, że działał. — To powiedzmy księciu Dolphowi — zdecydował Naldo, pełznąc szybko. Nada poszła trochę wolniej w jego ślady. Elektra również zaczęła iść, lecz Godiva ją zatrzymała. — Jeśli musisz, możesz zapytać Dobrego Maga — przypomniała jej. — Może będzie miał lepszą Odpowiedź. — Mam nadzieję! — krzyknęła Elektra. — Ale Naldo jest dość bystry, aby być dobrym przywódcą goblinów — ciągnęła Godiva. — Wydaje mi się, że nie wszystkie wątki jego pomysłu nam odpowiadają. Ale sądzę, że powinnaś go do końca rozegrać. Elektra westchnęła. — Jeśli to uszczęśliwi Dolpha — powiedziała. — Jesteś bardzo wspaniałomyślna. To bardzo dobra cecha u istot innych niż gobliny. Kiepskie to było pocieszenie. Jednak Elektra nie mogła sobie pozwolić na łzy, ponieważ akurat teraz zbliżał się do nich Dolph, uśmiechając się. Najwidoczniej pomysł bardzo mu się spodobał. Elektra wiedziała, że kochała idiotę. Tym razem nie czekały ich w Zamku Dobrego Maga żadne sprawdziany. Grey Murphy był przygotowany na Pytanie Elektry. Tak przynajmniej sądził. Ivy przywitała je podniecona. — Obserwowaliśmy oblężenie w magicznym lustrze! — zawołała. — Było to przerażające, lecz nie mogliśmy interweniować. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło. Gwenny i Jenny zdają się całkiem nieźle sobie radzić na polanie centaurów. — Jeśli chodzi o wasze Pytanie… — zaczął Grey. — Och, nie mamy żadnego Pytania — przerwała mu szybko Elektra. — Tylko prośbę o przysługę. Chciałybyśmy otrzymać od ciebie dwa eliksiry. Jeden na usuniecie miłości, a drugi na jej wywołanie. — Dwa eliksiry? — zapytała Ivy bez wyrazu. — Zastosujemy się do rady mego brata — wyjaśniła Nada. — Elektra najpierw wyjdzie za Dolpha za mąż, następnie się z nim rozwiedzie i ja wyjdę za niego następnego dnia. Dzięki temu ona będzie żyć, a Dolph zostanie uszczęśliwiony. Jednak my nie będziemy szczęśliwe, dopóki nasze uczucia nie zostaną zmienione. Tak więc nie przychodzimy prosić cię o Odpowiedź. Grey pokręcił głową w osłupieniu. — Niesamowite. Taką właśnie odpowiedź miałem zamiar wam przekazać. Nie podoba mi się ona za bardzo, ale znalazłem ją w Księdze Odpowiedzi, tak więc z pewnością jest właściwa. Ivy poszła do magazynu i przyniosła eliksiry. — Będą to wasze prezenty ślubne — stwierdziła. Ale nie wyglądała na szczęśliwą. — Musicie mieć absolutną pewność, że właściwie je zażyjecie — ostrzegł je Grey. — Eliksir odbierający miłość nie stanowi problemu: po prostu znosi magię miłości, zaklęcie, które spowodowało, iż zakochałaś się w księciu, który cię obudził, Elektro, nie mieszając w to jakiejkolwiek innej magii. Tak więc nie zaczniesz się gwałtownie starzeć; eliksir nie spowoduje, że nie musisz już wychodzić za Dolpha za mąż. Ale nie musisz go przyjmować aż do czasu rozwodu. — Odwrócił się w stronę Nady. — Ale ty musisz pamiętać o tym, że w trakcie przyjmowania eliksiru musisz patrzeć na Dolpha, ponieważ jeśli najpierw zobaczysz innego mężczyznę, to będziesz kochała jego zamiast Dolpha. To nie jest eliksir z rodzaju tych, które znajduje się w źródłach, który momentalnie zaczyna działać; po prostu spowoduje, że zaczniesz go kochać. Ale byłoby niezręcznie gdyby… — Rozumiem — powiedziała Nada. — Jest jeszcze jedna sprawa — zaczęła Elektra nieśmiało. — Nie wiem, jak… jak dać sygnał bocianowi. Wiem, że małżeństwo nie liczy się, jeśli się tego nie zrobi. Grey pokręcił głową. — Z technicznego punktu widzenia jesteś jeszcze małoletnia. Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych… — Ale Dolph też nie wie — powiedziała Elektra. — Tak więc jak… Ivy rozłożyła ręce. — Nie wolno nam ci tego powiedzieć. Ale z pewnością będziesz wiedziała, co trzeba zrobić, gdy nadejdzie czas. Większości ludzi się to udaje. Elektra nie sprzeczała się, ale miała pewne wątpliwości. Ślub odbył się na Wyspie Widoków, oczywiście. Tam właśnie, gdzie Elektra przespała tysiąc lat (minus czas za dobre sprawowanie) i gdzie Dolph obudził ją swym pocałunkiem. Król Dor rozkazał ustawić na plaży pawilon, który w nocy mógł być zamknięty, aby małżeństwo mogło zostać skonsumowane jeszcze tutaj na wyspie miłości. Tak właściwie to wyspa stała się popularna od czasu jej ponownego odkrycia, i to nie tylko wśród młodych par. Było to piękne miejsce. Centaury wysłały tu nawet pewnego razu ekspedycję, która kopiąc w piasku miała sprawdzić, czy nie znajdują się tu przypadkiem ruiny starej rezydencji Magini Tapis. Ekspedycja odbywała się pod przywództwem centaurów o imionach Arche i Ologia, i ich dwoje z pewnością wiedziało, czym się zajmują, lecz cała reszta absolutnie nie. Nie przyszło im do głowy skonsultować się z Elektra, która na tej wyspie żyła i mogła im wszystko na jej temat opowiedzieć. Jednak taka już była natura mieszkańców Wyspy Centaurów. Elektra weszła ze swoim pakunkiem do zamkniętej komnaty, aby wdziać suknię ślubną. Ku jej niezadowoleniu nie wolno jej było zobaczyć się tego dnia z Dolphem: była to część rytuału weselnego. Nada miała być jej druhną, co oznaczało, że jej zadaniem było sprawdzić, czy Elektra wykonuje wszystko we właściwy sposób. I całe szczęście, że tak było, bo Elektra wiedziała, że w innym wypadku wszystko by sfuszerowała. Była strasznie zdenerwowana, załamana i jednocześnie przepełniona nadzieją. Zostanie żoną Dolpha na jeden dzień i noc, lecz jej radość przyćmiewało to, że będzie to straszne przeżycie dla Dolpha. Zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, aby go uszczęśliwić, lecz to małżeństwo na pewno jej w tym nie pomoże. Pomoże ono tylko uratować jej życie, aby Dolph nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia, gdy już ożeni się z Nada. — Mam pewien pomysł — oznajmiła Nada, krzątając się przy sukni, wiążąc ją i dopasowując. — A gdybyśmy wlały eliksir miłości do napoju Dolpha? Aby wypił go, gdy będzie z tobą i… Elektra poczuła nieprzyzwoitą pokusę. Przeklinała się za to. — Nie, to nie byłoby w porządku. Nada westchnęła. — Wiedziałam, że to powiesz. W grę wchodzą twoje życie i szczęście, ale ty upierasz się, aby robić to, co należy. — Przepraszam. Wiem, że to głupie. — Nie to słowo miałam na myśli. — Nada szybko kontynuowała swoje zajęcie. Wpięła pąsową różę miłości w rozpuszczone włosy Elektry i przykryła jej twarz welonem, układając go właściwie. Wreszcie Elektra była gotowa. Nada cofnęła się, aby na nią spojrzeć. — Niesamowite! — westchnęła. — To śliczna suknia — zgodziła się Elektra. — Nagle stałaś się najpiękniejszą kobietą dzisiejszego dnia — orzekła Nada. Elektra roześmiała się trochę gorzko. — Godiva powiedziała, że suknie ślubne mają pewną magię. Pomyśl tylko, co zrobi jutro z tobą! — Widzę tylko, co zrobiła dzisiaj z tobą. Lektra, zawsze cierpiałaś na kompleks niższości ze względu na twój wygląd, lecz uwierz mi, teraz jesteś uderzająco piękna. Pamiętaj: gdy inni cię zobaczą, będą zaszokowani. Nie będą się z ciebie wyśmiewać. Jesteś królową dzisiejszego dnia. Weź z tego, co najlepsze! — Chcę zrobić wrażenie tylko na jednej osobie: na Dolphie — powiedziała Elektra z żalem. — A on… — Wzruszyła ramionami. — Tym razem oczy wyskoczą mu z orbit! — krzyknęła Nada. I obie się roześmiały, wyobrażając sobie to. Nadszedł już czas. — Och, Nada, mam nogi z waty! — zawołała Elektra. — I czujesz kręcenie żołądku — dodała Nada. — Skąd wiesz? — Otwórz usta i nie ruszaj się — powiedziała Nada. Zaskoczona Elektra zrobiła, co jej kazano. Nada trzepnęła ją w plecy. Z jej ust wyleciał motyl i pofrunął wokół pokoju. Był oczywiście jaskrawożółty. Nada otwarła okno i motyl wyleciał z pokoju. — Teraz już się lepiej czujesz — oświadczyła. Elektra skinęła głową. To była prawda. — A teraz musisz wyjść i zrobić, co do ciebie należy. Mój brat poprowadzi cię przez wyspę. Po prostu idź tam, gdzie on cię zabierze, i jak zadadzą ci pytanie, to po prostu powiedz: „Tak”. Następnie pocałuj Dolpha. Po tym trzeba tylko słuchać, jak wszyscy będą mu gratulować z okazji tego, że się z tobą ożenił. — Tak, to z jego strony prawdziwe poświecenie. — Przestań wreszcie! — Nada otwarła drzwi i wypchnęła ją. Nagle Elektra znalazła się przed zgromadzonymi gośćmi. Byli tam wszyscy: król Dor, królowa Iren, dziadek Dolpha Bink ze swoją żoną Kameleon w jej neutralnej fazie, król Emeritus Trent z królową Emeritis Iris, Mag Murphy z Neo–Czarodziejką Vadne, Grey Murphy z Ivy, Mistrz Zombi z (uprzednio) duszycą Millie oraz ich dorosłymi już dziećmi Hiatusem i Lacuną; centaury Cheiron, Chex i Che, a z Che były goblinka Gwenny i Jenny ze swoim kotem Sammym, cała czwórka w okularach i bardzo zadowolona z tego kawału; goblinka Godiva z Glohą przy boku; golem Grundy z Rapunzel; kościej Marrow ze swoją przyjaciółką kością Gracją, która ma takie śliczne kości; nawet smok Draco dymił spokojnie w narożniku, utrzymując ogień pod kontrolą, ponieważ był on również przyjacielem Dolpha; i niezliczona ilość innych istot, których Elektrze nie udało się jeszcze poznać w trakcie jej sześcioletniego pobytu w teraźniejszym Xanth. Byli tu wszyscy i wszyscy na nią patrzyli. Elektra czuła, że kręci jej się w głowie. Wiedziała, że za chwilę zemdleje. Lecz wtem silna ręka ujęła ją za łokieć. — Nie, nie zrobisz tego, piękna panno młoda! Był to przystojny brat Nady, Naldo z rodu Naga, w pełnej ludzkiej postaci. Ten, który zasugerował jej takie rozwiązanie ich problemu. Nie była pewna, czy miała go za to błogosławić, czy przeklinać, jednak jego obecność dodawała jej pewności siebie. Bez wątpienia wiedział, co miał robić. — Czemu mi się tak przyglądają? — zapytała Elektra słabo. — Trudno im uwierzyć, że to naprawdę ty — odpowiedział Naldo cicho. — Zostałaś przemieniona, Elektro. — Nie — powiedziała z powątpiewaniem. Ale jakoś rzeczywiście czuła się ładniejsza niż przedtem, z wyjątkiem tego momentu przed lustrem u Godivy, gdzie po raz pierwszy mierzyła tę suknię. Wiedziała, iż była to iluzja, jednak była ona taka cudowna. Elektra była wdzięczna za welon, który przynajmniej zakrywał jej piegi. Dwa fanfarowe łabędzie stały wśród czerwonych, zielonych i niebieskich dzwoneczków. Łabędzie uniosły swe migoczące dzwonki i zagrały w akompaniamencie kolorowych dzwoneczków stojących wokół nich roślin. Elektra zrozumiała, że to królowa Iren z pewnością zajęła się tymi kwiatami, aby były właściwie dostrojone. Grały one Marsza weselnego. Była to najwspanialsza muzyka, jaką mogła sobie wyobrazić, pomimo, że drwiła z niej. Tak właściwie ta cała napuszona ceremonia drwiła z niej, ponieważ wszyscy wiedzieli, że małżeństwo to potrwa tylko jeden dzień. Jednak Elektra zdawała sobie sprawę, że była to dla niej jedyna okazja do przeżycia choć odrobiny radości; jeśli ją zmarnuje, nie będzie mieć już nic na pozostałe dni życia. Tak więc wyprostowała się, spojrzała prosto przed siebie i pozwoliła Naldo poprowadzić się w takt wspaniałej muzyki. Gdy przechodziła, wzdłuż gości weselnych dawał się słyszeć szept zachwytu. Najprawdopodobniej podziwiali jej suknię. Elektra była naprawdę wdzięczna Godivie za to, że ją dla niej uszyła, ponieważ inaczej wstydziłaby się tutaj nawet pokazać. Nie miała bladego pojęcia, że będzie to aż tak wyszukana uroczystość! Nagle zobaczyła księcia Dolpha stojącego na końcu nawy. Miał na sobie garnitur i jego włosy były uczesane. Elektra dobrze wiedziała, że oba te fakty sprawiały, że czuł się niespecjalnie „komfortowo. Był wyższy niż kiedyś. Gdy się pierwszy raz spotkali, byli tego samego wzrostu, pomimo iż była od niego o dwa lata starsza. Lecz ostatnimi czasy urósł i teraz był wyższy od niej. Był również na swój sposób przystojny. Patrzył na nią, nie wypowiadając ani słowa; zdawał się być w transie. Jej serce wyrywało się do niego; wiedziała, że nie chciał się z nią ożenić, nawet na ten jeden dzień, i było jej bardzo przykro, że go w to wszystko wpakowała. Ale tak musiało być. Poza krawędzią nawy znajdowała się ogromna hipnotykwa ustawiona tak, że jej otwór był skierowany w inną stronę. Przed nim stało coś, co wyglądało na drewnianego konia. Zdała sobie sprawę, że reprezentował on w Xanth Nocnego Ogiera–władcę Królestwa Złych Snów! Spotkała go przelotnie po tym, jak obudziła się ze swego długiego snu, gdy została pocałowana przez Dolpha, co ją ogromnie przeraziło. Ale teraz była poza zasięgiem działania tykwy, gdzie koń innego koloru nie miał jakiejkolwiek mocy, i była bardziej ciekawa niż przestraszona. Co on tutaj robił? Jednak kolejna okoliczność dała jej odpowiedź. Książę Dolph miał specjalny związek z tykwą; mógł wejść do niej, kiedykolwiek chciał i zawsze był dobrze traktowany, ponieważ Nocny Ogier go lubił. Rzecz jasna, że ogier przybył na ślub Dolpha. Był jego drużbą. Król Nabob z Naga, ojciec Nady, był tu również, aby odprawić całą ceremonię. Bez wątpienia leżało to również i w jego interesie! Naldo doprowadził ją do boku Dolpha, który stał naprzeciw króla, i wycofał się. Ale Dolph pozostał bez ruchu. Było tak, jakby został zamieniony w kamień, co zdawało się niemożliwe, ponieważ nie było już w Xanth Gorgony, żony Maga Humfreya, i teraz nikt już nie kamieniał. Odwróć go. Był to ogier. Elektra wiedziała, że gdy tylko chciał, potrafił normalnie mówić na terytorium tykwy. Lecz teraz nie był w tykwie, tak więc był to bardziej kontakt psychiczny, jak głos we śnie. Nie miało to znaczenia, najważniejsze, że był słyszany. Tak więc Elektra położyła swe dłonie na Dolphie i delikatnie odwróciła go w stronę króla Naboba. Sądziła, że to ona tak strasznie bała się tej ceremonii, lecz teraz widziała, że Dolph był w jeszcze gorszym niż ona stanie i musiała mu pomóc to przetrwać. Zrobi to z przyjemnością. Cieszyłaby się, gdyby mogła mu pomagać przez resztę jego życia, jeśli tylko by tego chciał. Król Nabob mówił coś. Elektra próbowała się na tym skoncentrować, jednak martwiła się o Dolpha, który swoim zachowaniem przypominał zombi. Musi być śmiertelnie przerażony! Wzięła go za rękę i ścisnęła uspokajająco; już niedługo się to skończy. Nagle zdała sobie sprawę ze swojej własnej sytuacji. Król Nabob zadał jej pytanie! Pamiętała, co miała zrobić. — Tak — powiedziała. — …ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą. Dolph pozostał w transie. Tak więc Elektra uniosła swój welon i pocałowała go. Wreszcie zaczął przychodzić do siebie. Jego ramiona zacisnęły się wokół niej i pocałował ją również. Co za ulga; już zaczynała się o niego martwić. Następnie odbywało się przyjęcie i wszyscy goście stali w kolejce, aby złożyć Dolphowi gratulacje. Elektra czuła niesmak, lecz rozumiała, że było to tylko przedstawienie, aby mężczyzna zaczął się czuć dobrze po tym, jak został osaczony przez kobietę. Był również wspaniały tort weselny. Dolph miał go pokroić, lecz nadal zdawał się być trochę nieprzytomny, tak więc poprowadziła jego rękę. Jej własna nerwowość zniknęła dzięki temu, że próbowała, jak mogła najlepiej, pomóc Dolphowi. Będzie musiała ostrzec Nadę, aby była gotowa pomóc mu jutro. Wreszcie przyjęcie się skończyło i znaleźli się we dwoje w pawilonie, aby spędzić razem noc. Wszyscy inni poszli do swych domów czy też gdziekolwiek indziej, dokąd normalnie udają się goście weselni. Komnata była piękna. Znajdowało się w niej ogromnych rozmiarów łoże z pierza, na którym wszędzie leżały poduszki, a poza nim nie było wiele więcej. Wyglądało na to, że pary nie powinny się niczym innym interesować podczas nocy poślubnej. Dolph wyglądał niewyraźnie. — I co teraz? — zapytał. — Teraz musimy skonsumować małżeństwo — powiedziała Elektra. — Ponieważ nie liczy się ono do momentu, gdy to zrobimy. A musi się ono liczyć, ponieważ inaczej nie możesz się ze mną rozwieść. Spojrzał na nią, jakby nadal nie wszystko całkiem rozumiał. — Och! Elektra zaczęła zdejmować suknię, ponieważ nie chciała, aby tak piękny strój w jakikolwiek sposób się zniszczył. Ona sama nigdy już jej nie założy, ale Nada tak, i z pewnością będzie wyglądała w niej dwa razy piękniej, niż Elektra kiedykolwiek mogłaby zamarzyć. — Może też powinieneś się rozebrać — zasugerowała. — Masz taki ładny garnitur, chyba nie chcesz w nim spać. — Hm, tak, chyba masz rację. — Spojrzał na nią bezradnie. — Letra, myślę… myślę, że nigdy dotąd cię nie widziałem. Roześmiała się, przewrotnie się tym ciesząc. — Ależ oczywiście, że mnie widziałeś, Dolph! Spędzałam przy tobie każdą możliwą chwilę czasu od momentu, gdy obudziłeś mnie swoim pocałunkiem przed sześcioma laty. — Chciałem powiedzieć, że gdy szłaś nawą, to nie rozpoznałem cię. Byłaś piękna. — To tylko ta suknia. Na tym polega jej magia. — Och. — Zaczął się rozbierać. — Hm, czy powinniśmy… to znaczy, moja matka mówi, że ludzie nie powinni rozbierać się razem… — Dolph, teraz jesteśmy małżeństwem — stwierdziła pogodnie, chociaż prawdą było, że sama była trochę przepełniona niepokojem. Czy wolno mu było teraz zobaczyć jej majtki? Doszła do wniosku, że teraz albo nigdy, ponieważ od jutra będzie widywał majtki Nady, po sześciu latach bezustannych prób. Jeśli majtki Elektry miały otrzymać jakąkolwiek szansę, to musiało to być przed Nada. Zebrała się w sobie i zdjęła suknię przez głowę. Nagle stała tam w swojej ślicznej różowej bieliźnie. Miała nadzieję, że Dolph będzie miał na tyle przyzwoitości, aby okazać, że jest choć trochę pod wrażeniem. Odwróciła się w jego stronę. Dolph miał na sobie tylko majtki. Spojrzał na nią… i z powrotem wpadł w trans. Po prostu zamarł w miejscu; nie drgnął w nim nawet jeden mięsień. O, nie! On oszalał. Podeszła do niego w determinacji, że ta jedna jedyna noc nie może zostać zmarnowana. — Obudź się, Dolph! — powiedziała. — Wszystko jest w porządku! Jesteśmy małżeńswtem! — M… m… m… — wyjąkał. — Majtki — zgodziła się twardo. — Wiem, że to nie te chciałeś zobaczyć, ale może przydadzą się one, aby przygotować cię na jutro. Jednak on nadal pozostawał w transie. Stał tam po prostu, gapiąc się. — Och, do licha! — warknęła. — To nas nigdzie nie prowadzi! — Chwyciła poduszkę i rzuciła nią w niego. Odbiła się od boku jego głowy. To pomogło. Dolph złapał poduszkę i rzucił nią w stronę Elektry. Po chwili byli w ogniu największej i najdzikszej bitwy poduszkowej, jaka kiedykolwiek miała miejsce, ponieważ było tam bardzo dużo poduszek i Jaśków, i nie było nikogo, kto mógłby ich powstrzymać. W Zamku Roogna Elektra rzucała się czasami poduszkami z Nada i Ivy, jednak te bitwy były dużo spokojniejsze, bo dziewczyny nie chciały, aby je ktoś usłyszał. Teraz z Dolphem nie było żadnych ograniczeń. Co za radość! Znalazła największą poduszkę, zakręciła nią wokół głowy i uderzyła go w tyłek. — Oho! — zawołał z uciechy i spróbował w nią walnąć. Elektrze krzyczącej wesoło udało się uciec. Teraz Dolph zachowywał się normalnie. Takim go właśnie lubiła. — Aaaaj! — krzyknęła, potykając się o poduszkę i upadając jak długa na łoże z pierza. Dolph walnął ją prosto w pupę, gdy już była na dole. Przekulnęła się, chwyciła go za kostki i pociągnęła, co spowodowało, że także upadł. Po chwili już się kulali, podduszając się nawzajem poduszkami i łaskocząc w żebra. Przycisnęli się do siebie, próbując znaleźć jeszcze lepszą pozycję do kontynuowania bitwy i kulając się po łóżku. Dolph usiadł na niej okrakiem, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch i sięgnął po poduszkę, aby trzepnąć Elektrę w głowę. Ale ona oszukała go: szybko usiadła, złapała rękoma za głowę i pocałowała go. Spodziewała się z jego strony okrzyku obrzydzenia i tego, że pójdzie umyć sobie usta. Ale zdawało się tylko, że zaczął tracić siły, a jego oczy stały się nieobecne. — Och, przepraszam Dolph! — zawołała. — Powinnam była pozwolić ci uderzyć się tą poduszką! Nie wpadaj tylko w trans! — P… p… p… pocałunek — wyjąkał. — Słuchaj, wiem, że nie jestem Nada i że nie lubisz, kiedy to robię — odrzekła sfrustrowana. — Ale Dolph, to jest dla mnie jedyna noc, kiedy mogę… mogę być z tobą i chciałabym… Chwycił ją rękoma za ramiona i przysunął jej twarz do swojej. — Nigdy dotąd cię nie całowałem — powiedział. — Zrób to jeszcze raz. — To znaczy, że ci się to podobało? — zapytała z niedowierzaniem. — Och, Dolph, możesz mieć wszystko, co zechcesz! — Pocałowała go raz jeszcze i jeszcze raz, i jeszcze dziesięć razy, próbując zrobić to tyle razy, ile to było możliwe, zanim ogarnie go obrzydzenie. Ale obrzydzenie jakoś nie nadchodziło. — Och, Lektra — westchnął. — Nigdy nie sądziłem, że tak mogłoby być z tobą! — Pocałował ją. — To znaczy, że lubisz się ze mną obłapiać? — zdziwiła się obawiając się zbyt mocno cieszyć tą myślą, na wypadek gdyby nie to miał na myśli. — Wydaje mi się, że tak — odparł. Znowu się objęli i całowali, i znowu objęli, i znowu całowali, i całkiem zapomnieli o rzucaniu się poduszkami. — Ale jak to możliwe? — zapytała, gdy na chwilę przestali, aby złapać trochę powietrza. Wracała jej pewność siebie; wyglądało na to, że jemu się to naprawdę podobało. — Gdy zobaczyłem cię w tej sukni, to nawet cię nie rozpoznałem — wyjaśnił. — Sądziłem, że była to jakaś inna dziewczyna i przestraszyłem się, ponieważ nie wiedziałem, co poszło nie tak. Byłaś taka piękna! — Naprawdę? — szepnęła, prawie nie wierząc, że mógł ją taką widzieć. — Naprawdę! Powiedzieli mi, że suknia sprawi pewną różnicę, ale, Lektro, ona zmieniła aż tyle! Wtedy podeszłaś bliżej i zobaczyłem piegi pod welonem, i wiedziałem, że to byłaś ty… I to był koniec iluzji, pomyślała. — I byłaś nadal tak śliczna, że prawie nie mogłem się opanować — mówił dalej. — Cały ten czas byłem z tobą zaręczony i nie zauważyłem, jak możesz być piękna! Elektra była podniecona. — To znaczy, że dlatego byłeś w transie? Przeze mnie? — Tak. Nigdy przedtem tak naprawdę cię nie widziałem, Lektro. Jaki byłem głupi! Do czasu gdy pojawiłaś się w tej sukni… — A potem tę suknię zdjęłam — powiedziała z rezygnacją. — I zobaczyłem twoje majtki. I twój… twój… nie wiem, jak to się nazywa. — Stanik? — Tak sądzę. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Nie wiedziałem nawet, że to istnieje. I nadal byłaś taka piękna, i wiedziałem, że nie było to tylko dzięki sukni. — Różowe majtki nie są zwyczajne — zgodziła się. Jedno wiedziała na pewno: odnalazłszy ich magię, na pewno ich już nie zdejmie! Chciała, aby bez przerwy myślał o tym, jaka to ona jest piękna, nawet jeśli było to tylko spowodowane magią majtek i stanika. Nadzie taka magia nie była potrzebna, aby być piękną, ale Elektrze tak. — A potem pocałowałaś mnie i… — Och, Dolph, to bardzo miło z twojej strony, że mówisz, iż ci się to podobało! — zaśmiała się, tryskając zadowoleniem. — I pomyśleć, że mogłem cię cały ten czas całować, zamiast próbować całować Nade, podczas gdy ona tego nie chciała — stwierdził. — Ty zawsze całowałabyś się ze mną, ale ja… — Teraz możesz spróbować nadgonić stracony czas — podsunęła. — Tak! — Ponownie ją pocałował, a potem ona jego i znowu on ją. Najpiękniejszy sen Elektry ziszczał się. — Och, Lektro, po prostu nie wiedziałem! Jednak po pewnym czasie nawet tym się przesycili i po prostu leżeli obok siebie, wpatrując się w sufit. Elektra pomyślała, że musi z pewnością istnieć jakaś specjalna magia związana z ceremonią ślubną, która sprawiła, że op ją na ten moment pokochał. Nie chciała przerywać tego zaklęcia, lecz mieli jeszcze jedną sprawę do zakończenia. — Wiesz, że musimy skonsumować to małżeństwo — rzekła w końcu. — Wolałbym tylko na ciebie patrzeć, obejmować cię i całować — odparł. — To też. Ale musimy przesłać sygnał bocianowi. — Ale jak to zrobić? — spytał żałośnie. — Nie udało mi się dowiedzieć. — Mnie również nie. — Ponieważ obydwoje, jako małoletni, byli nadal ofiarami Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Pobrali się, ponieważ musieli, lecz tajemnicę bociana musieli rozwiązać sami. Ironia losu chciała, że gdyby tylko mogli poczekać z ceremonią jeszcze jeden dzień, wtedy Elektra, będąc już pełnoletnia, dowiedziałaby się wszystkiego. — Wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z obłapianiem — zaczął. — Ale co? — Wydaje mi się, że to nie jest całowanie — odpowiedziała. — Bo jeśliby było, to do teraz już by się to stało. — I obejmowanie też nie — zgodził się. — I rzucanie poduszkami też nie. — I patrzenie na majtki też nie. Wzięli pod uwagę wszystko, co im tylko przychodziło do głowy, lecz nic nie zdawało się pasować. Tajemnica pozostawała nieodgadniona. Zdali sobie sprawę, że po prostu nie uda im się jej rozwiązać. Zniechęceni objęli się i kilka jeszcze razy pocałowali i spoważnieli. — Może mogłabym się wykraść i zapytać Nadę — zaproponowała Elektra. — Zatrzymała się wraz z Naldo i królem Nabobem w grocie na południowym krańcu wyspy, ponieważ jest to dla nich łatwe w postaci węża. Myślę, że mi powie, będę ją błagać. — Przysięgnij jej, że nigdy nikomu nie powiesz, że ci powiedziała — zobowiązał ją Dolph, przerażony perspektywą złamania zasad Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Wszyscy muszą myśleć, że sami na to wpadliśmy. — Dobrze — przyrzekła. Wstała i doszła do wniosku, że nie miała co na siebie włożyć. Nie chciała założyć swej ślicznej sukni ślubnej, a jej normalne rzeczy znajdowały się w innym pokoju, tam gdzie się przebierała. Ale może drzwi nie były zamknięte. Zawinęła się w prześcieradło, a Dolph zrobił to samo. Następnie obydwoje, przepełnieni poczuciem winy, po cichu wyśliznęli się, wyglądając jak dwa duchy. Całe szczęście, że wokół nie było nikogo, ponieważ byli tak doskonale widoczni jak słońce i księżyc podczas ciemnej nocy. A szczególnie z tego względu, że normalnie księżyc bardzo rzadko pojawiał się podczas ciemnej nocy na niebie, a o ile wiadomo, słońce absolutnie nigdy tego nie robiło. Przekradli się do pomieszczenia, w którym przebierała się panna młoda. Na szczęście drzwi nie były zamknięte na klucz. Weszli do środka i Elektra znalazła swoją żółtą koszulkę i dżinsy i nałożyła je na siebie. — Lepiej wróć do sypialni — szepnęła do niego. — Jeśli ktoś przyjdzie, to powiedz: „Odejść!” i rzuć w drzwi poduszką. — Dobrze. — Jednak ociągał się. — Czy byłoby to w porządku, gdybym jeszcze raz cię pocałował? — Ale przecież mam na sobie moje nudne rzeczy! — zaprotestowała. — Ale ty nie jesteś nudna — odparł. Jej serce stawało w ogniu. — Och, Dolph, zawsze będę cię kochać! — powiedziała i pocałowała go na tyle namiętnie, aby go nie przerazić. Wyszli z pokoju, Dolph przekradł się z powrotem do sypialni, aby strzec fortu, a Elektra wyruszyła poprzez poświatę księżyca w kierunku obozowiska nagów. Plaża była w nocy piękna. Piasek był miękki i jasny, a fale morskie pluskały delikatnie, łagodząc wydarzenia całego dnia. Księżyc korzystał z wody jak z lustra, odbijając się w każdej fali. Wszystko było śliczne, wszystko kochało wszystko wokół, ponieważ Wyspa Widoków była wyspą miłości*. — I co teraz, tymczasowa panno młoda! — zawołał głos, który spowodował, że Elektra prawie że wyskoczyła ze skóry. Na szczęście zdążyła jeszcze przycisnąć ręce do łona i przytrzymać się, aby skóra z niej nie zeszła. Sądziła, że była sama. — Kto…? — zapytała zmęczonym głosem. — Spotkałyśmy się już. Jestem demonica Metria. Pamiętasz? Och. Jeśliby Elektria miała wymienić osoby, których właśnie teraz wolałaby nie spotkać, demonica znajdowała się na absolutnym czele jej listy. Metria byłaby zachwycona, mogąc rozgadać o tej zawstydzającej misji każdemu i wszystkim po kolei. Jednak nie można się od niej uwolnić, po prostu będąc nieprzyjaznym. Poza tym Elektra nie była pewna, czy umiałaby teraz okazać komukolwiek niechęć, nawet Metrii, ponieważ nadal promieniała od pocałunku Dolpha. On ją naprawdę pocałował, nawet wtedy gdy miała na sobie swoje nudne, stare rzeczy! Tak więc spróbowała być obojętna. — Pamiętam. — Co jest w twoich piegowatych myślach? — zapytała demonica. — Dolph pocałował mnie! — zawołała Elektra. — To znaczy, nawet gdy byłam w tym ubraniu! — Oczywiście. Nadal masz na sobie różowe majtki. Serce Elektry opadło z chmur. To była prawda. Magia majtek nadal działała. Gdyby założyła swoje stare majtki, to byłoby zupełnie inaczej. — Chyba masz rację — westchnęła Elektra. — Dokąd idziesz? . Czy był sens kłamać, nawet gdyby na coś się to miało zdać? Demonica i tak już na pewno odgadła. — Nie możemy wpaść na to, jak przesłać sygnał do bociana. Mam zamiar zapytać o to Nadę. — Oho! To masz zamiar to dziś zrobić! Może się będę przyglądać. — Jeśli tak, nie zrobimy tego! — powiedziała Elektra wyzywająco. Był to jednak blef, ponieważ musieli to zrobić. Jeśli nie przywołaliby bociana, małżeństwo nie byłoby skonsumowane i nie Uczyłoby się, i Elektra zmarłaby w chwili, gdy osiągnie wiek osiemnastu lat, czyli jutro. To znaczy nie od razu; wtedy rozpocząłby się proces: jej serce zaczęłoby krwawić i zaczęłaby się starzeć, jako że zaklęcie przestałoby działać; postarzałaby się i osłabła aż do szczętu zaledwie w ciągu kilku godzin. Wtedy Dolph mógłby spokojnie ożenić się z Nada, lecz nie byłby szczęśliwy, wiedząc, że pozwolił umrzeć innej osobie. Nie chciała, aby był nieszczęśliwy. — A jeśli to zrobicie, Dolph będzie mógł rozwieść się z tobą i ożenić się jutro z Nada. Z pewnością bardzo cię ta myśl cieszy — powiedziała demonica bezlitośnie. — Przynajmniej on będzie szczęśliwy — powiedziała Elektra krótko. — On jest idiotą. — To prawda! Metria, zaskoczona tym, że Elektra się z nią zgodziła, rozpłynęła się. Co za ulga. Znajdowała się teraz na południowym krańcu wyspy. Gdzie mogli być Nada i Naldo? Nagle wypatrzyła ich w morzu. Pływali w swoich naturalnych postaciach, śmiali się, używając swych ogonów, aby się nawzajem pryskać. — Nada! — zawołała Elektra. Głowa Nady obróciła się. — Lektra! Co ty tu robisz?! — Och, Nada, proszę, to oznacza moje życie! Powiedz mi, jak przywołać bociana. Nada i jej brat zbliżali się do brzegu. Dotarli do plaży i podpełzli do Elektry, a ich wężowe ciała poruszały się w doskonałej jedności. — Ależ Lektra — zaprotestowała Nada. — Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych… — Ale teraz jestem mężatką! I muszę to zrobić! Proszę… — Powiedz jej — rzekł Naldo do siostry i popełzł z powrotem w stronę oceanu. Nada żywiła ogromny szacunek dla swojego brata, a poza tym był on tym, który zasugerował to dwumałżeńskie rozwiązanie. Tak więc Nada powiedziała jej. — To znaczy, że to jest wszystko, co trzeba zrobić? — zapytała Elektra zaskoczona i jakby trochę rozczarowana. — Niespecjalna tajemnica, co? — powiedziała Nada. — Musisz obiecać, że nie powtórzysz tego żadnym dzieciom, ponieważ jeśli kiedykolwiek dowiedziałyby się, jak niewiele trzeba wiedzieć, to po prostu wyśmiałyby dorosłych. — Doskonale to rozumiem — zgodziła się Elektra. Następnie uścisnęła Nadę i ruszyła w górę plaży. Wreszcie wiedziała, jak to zrobić. Teraz mogła uratować swoje życie i jutro uwolnić Dolpha. Jednak jej uczucia były nadal dziwnie mieszane. Powróciwszy do sypialni, znalazła w niej niecierpliwie czekającego na nią Dolpha. — Bałem się, że coś ci się stało — powiedział. — Nie, teraz jest tu absolutnie bezpiecznie — odparła. — Pamiętaj, jesteśmy na Wyspie Widoków. Kocham cię. — Ja ciebie też — zawołał, śmiejąc się. Rzuciła w niego poduszką. Chwycił ją i pocałował. Rozpoczęli kolejną bitwę z całowaniem i łaskotaniem. Była to doskonała zabawa. Lecz w końcu musieli zabrać się do rzeczy. — Musimy objąć się bardzo mocno — zaczęła Elektra. — Ale jest tu pewien haczyk. — Przecież obejmowaliśmy się — zapytał — i wcale mi to nie przeszkadza. A jaki to haczyk? — Musimy się całkiem rozebrać. — To znaczy…? — Żadnej podkoszulki, żadnych majtek. — Właśnie to było w tym wszystkim straszne. Bez tych wspaniałych różowych majtek straci nawet resztki swojej atrakcyjności. Jednak on zdawał się całkiem dobrze przyjmować ten nowy, niespecjalnie szczęśliwy aspekt. — A skąd będziemy wiedzieć, że sygnał został wysłany? — Zobaczymy wielokropek. — Co? — Wygląda to jak trzy kropki. Zawsze oznacza on wysyłanie sygnału do bociana. Nada powiedziała mi. — Więc musimy się tylko obejmować do czasu, gdy zobaczymy te kropki? — zdziwił się, nie mogąc tego pojąć. — Tak. — Wydaje się to zbyt proste, żeby mogło zadziałać. — To magia. — Jaki sens miało przyznać się, że jej też było trudno w to uwierzyć? To musiało zadziałać. — Och. Tak. Hm, wobec tego lepiej zabierzmy się do rzeczy. Zdjęli bieliznę i objęli się. — Tak mocno? — zapytał Dolph. — Mocniej. Ścisnął ją tak, że zabolały ją żebra. — Tak mocno? — To boli, musimy być blisko siebie — sapnęła Elektra. Momentalnie zwolnił uścisk. — Przepraszam, Lektro. Nigdy nie chciałbym cię skrzywdzić! Wolałbym cię pocałować. — To też możemy robić. — Możemy? Ha, to fantastycznie! Pocałował ją, a ona jego. Kulali się i obejmowali, i znowu całowali, i im dłużej to robili, tym bardziej im się to podobało. Brak bielizny zdawał się w niczym nie przeszkadzać: Dolph nawet taką ją lubił. Wkrótce zapomnieli o tym, co mieli robić, i tylko całowali się i całowali, ściskali i ściskali, i coraz bardziej się do siebie zbliżali. Byli tak blisko, że trudno było powiedzieć, gdzie jedno z nich się kończyło, a drugie zaczynało. Jak duchy czy demony zdawali się na siebie nakładać. Ale to im w niczym nie przeszkadzało. Elektra wiedziała, że w końcu będą musieli wrócić do sprawy przywołania bociana, ale mogło to na razie jeszcze poczekać; to było zbyt zabawne. Ona kochała Dolpha, a Dolph kochał ją! Poczuła elektryczne drżenie i zdała sobie sprawę, że zaczęła tracić kontrolę nad swoim magicznym talentem. Prąd zaczął płynąć, rażąc ich powoli. Miała nadzieję, że było to nieszkodliwe, ponieważ po prostu nie mogła przestać go całować. Nagle ciało Dolpha stało się gorące, a jego oczy patrzyły szkliście obok jej twarzy. — Dolph, co się dzieje? — zapytała w obawie, że zaczął wpadać w kolejny trans albo że jej prąd poraził go zbyt mocno i mu zaszkodził. — Widzę je! — wysapał, wstrząsając się. — Widzisz co? — zapytała, naprawdę zmartwiona. Całe jego ciało drżało. — Widzę Kropki! Elektra odwróciła głowę w stronę, w którą on patrzył. Były tam trzy unoszące się nad ich ciałami kropki: … Kropki zatrzymały się, aby znaleźć odpowiedni kierunek, a następnie ustawiły się w linii i przeleciały przez ścianę, zmierzając prosto do bociana. — Zrobiliśmy to! — zawołała Elektra. — Dotarliśmy do wielokropka! — Uczyniła, co w jej mocy, aby zrobić to tak, jak należy i udało im się to. Dolph pocałował ją, odprężając się. Następnie położył się i zamknął oczy. — Och, Nada, zawsze będę cię kochał… — szepnął. Elektra poczuła, jak jej największe marzenia nagle rozpadają się. Wspaniałe sny nagle rozpłynęły się jak demonica. Jej serce zaczęło krwawić. 16. DECYZJA DOLPHA Dolph położył się obok niej. Jego umysł i serce kręciły się w kółko. Dzisiaj nie tylko ożenił się i nauczył wysyłać sygnały bocianowi, ale ponadto odkrył Elektrę. Jego obojętność doznała potrójnego szoku: zobaczył ją piękną w sukni ślubnej, najpiękniejszą istotę, o jakiej mógłby zamarzyć. Widział ją w majtkach, a to podnieciło go w dziwny, lecz bardzo przyjemny sposób. Pocałował ją i ku swojemu zdziwieniu odkrył, że jej pocałunki były tak samo porywające jak pocałunki Nady. Po tym sama myśl o przywoływaniu wraz z nią bociana stała się interesująca zamiast być uciążliwa. Jednak to przyniosło z sobą inny problem, którego nigdy by się nie spodziewał. Jak miał sobie z nim poradzić? Och, Nada, zawsze będę cię kochał! Lecz gdy to pomyślał, nagle odpowiedź sama nasunęła mu się. Wiedział, że to było właściwe. Zadowolony zasnął. Rano obudził się i pocałował Elektrę, jednak była ona dziwnie wyciszona. Może zmęczyło ją tak to ich rzucanie się poduszkami. Zastanowił się nad tym, czy ma jej powiedzieć, co ma zamiar zrobić, jednak obawiał się, że się sprzeciwi, tak więc nie powiedział nic. Tak czy owak wkrótce się dowie. Ubrali się. Dolph miał tylko swój dobry garnitur, tak więc włożył go na siebie. Elektra założyła swe wspaniałe majtki i stanik, i następnie swoje nudne codzienne rzeczy, zostawiając suknię ślubną w szafie. Prawdą było, że nie była ona jej już potrzebna, chociaż Dolphowi było przykro, że jej już więcej w tej sukni nie zobaczy. Lecz nawet w swych normalnych rzeczach była wspaniałą dziewczyną. Sześć lat musiało upłynąć, nim to zauważył, lecz z pewnością nigdy tego nie zapomni. Elektra pomogła mu się zapiąć, uczesała go i wyczyściła mu buty. — Jesteś całkiem przystojny, Dolph — powiedziała smutno. Co było nie tak? — Lektra, ja… Zmusiła się do uśmiechu. — Wszystko w porządku, Dolph. Wiem, co mam robić. Doszedł do wniosku, że nie rozumie kobiet. — To lepiej zjedzmy śniadanie. Przeszli do głównego pawilonu. Znajdował się tam wybór owoców i ciast, które ktoś uprzejmie dla nich przygotował. Dolph wziął eklera. Elektra przeszła do innego stołu, na którym ustawione były dwa eliksiry. Wzięła butelkę z eliksirem usuwającym miłość. — Lektra, poczekaj! — zawołał. Było już jednak za późno. Jednym łykiem opróżniła butelkę. Podszedł do niej. — Lektra, nie chciałem, abyś… — Wszystko w porządku, Dolph — odrzekła. — W tej chwili moja miłość tylko by ci przeszkadzała. — Ale… — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałabym usiąść. Boli mnie głowa. — Nie, oczywiście że nie. Ale… Już się oddalała. Zaskoczony jadł dalej swojego eklera. Z każdym odgryzanym kęsem wydawał on dźwięk brzmiący jak „Iiik!”, ponieważ taka już była jego natura. Pojawiła się demonica Metria. — I co, książę, jak się dzisiaj czujemy? — zapytała. Spojrzał w stronę, w którą poszła Elektra. — Jestem trochę zagubiony — wyznał. — Naprawdę? Miałeś już swoją dziewczynę na jedną noc i swoją zabawę. Teraz czas iść dalej. Czas rzucić Elektrę, która nadal cię kocha, i pójść do tej, która cię nie kocha. Dlaczego miałbyś być zagubiony? — Ale ona właśnie przed chwilą wypiła eliksir usuwający miłość! — zawołał. — Powstrzymałbym ją, gdybym zdał sobie z tego sprawę, ale… — A na co miała czekać? — zapytała demonica. — Im dłużej by cię kochała, tym bardziej by ją to bolało. Teraz zeszła ci z drogi, tak jak obiecała, głupia. — Twoje dokuczanie na nic się nie zda, Metria. Ostatniej nocy podjąłem już decyzję. — Tak, słyszałam, gdy przyleciałam przyjrzeć się waszemu średnikowi. Ona też słyszała. — Przyjrzeć się czemu? — Waszemu przecinkowi, wykrzyknikowi, kropce… — Aha, chodzi ci o trzy kropki? — Tak. Waszemu wielokropkowi. A teraz mam coś, co powinno ci się bardzo spodobać, Dolph. Wiesz, jaki eliksir ona wypiła? — Tak. Nie chciałem, aby… — Nie zadziałał. To znaczy przynajmniej nie w taki sposób, jak ona sądziła. — Ale eliksiry Dobrego Maga działają bezbłędnie! — Och, przerwał on jej zaklęcie miłosne — przyznała Metria. — Lecz to nie jest materialne. — Dlaczego? — Ponieważ jej magiczna miłość zniknęła przed wieloma laty. Jej miejsce zajęła naturalna miłość. Tak więc eliksir nie zadziałał. Ona nadal cię kocha. — Ale dlaczego mi tego nie powiedziała? — Przypuszczam, że dlatego, iż chce, abyś był szczęśliwy, i nie chce ci nic zepsuć. Jest to szczodrość, na jaką nie pozwoliłby sobie żaden demon, ale istoty ludzkie nie dorastają do naszych standardów. — To wspaniale! — zawołał. — Sądziłam, że to my, demony, jesteśmy gruboskórni. Masz prawdziwy potencjał, książę. Dolph zignorował ją, ponieważ wypatrzył Naldo i Nadę pełznących od plaży w stronę pawilonu. Była z nimi jeszcze inna osoba, kobieta w średnim wieku, w białej szacie sięgającej jej do kostek. Jej ciemne włosy były schludnie upięte i miała prosty nos. Nigdy dotąd jej nie widział. — Książę Dolphie — zwrócił się do niego Naldo. — Poznaj, proszę, Clio, Muzę Historii, która przybyła, aby zapisać szczegóły tego niezwykłego wydarzenia. Muza Historii! — Ale przecież Muzy przebywają zawsze na Parnasie! — rzekł Dolph. — Normalnie tak, książę — przyznała Clio. — Jednak jest to niezwykła sytuacja, tak więc przybyłam tu osobiście, aby mieć pewność, że wszystko dobrze zrozumiem. — Weszła do pawilonu i usiadła na jednym z wolnych krzeseł, zapisując coś w notatniku. — Och, oczywiście — rzekł Dolph z niezadowoleniem. Nie zdawał sobie sprawy, że to wydarzenie może zapewnić mu zapis w historycznej księdze! W końcu Muza nie była obecna na wczorajszym ślubie. Jak to, co miało się wydarzyć dzisiaj, mogło być ważniejsze od tego, co się wydarzyło wczoraj? — Przypuszczam, że lepiej będzie, jeśli się za wszystko zabierzemy — powiedział Naldo. — Większość gości postanowiła nie przybyć na ceremonię, będzie jednak na niej rodzina centaurów, a mój ojciec, król Nabob, zajmie się załatwieniem wszystkich formalności. — Przeszedł z Nada do przebieralni, w której najprawdopodobniej znajdowały się już ich rzeczy. Po pewnym czasie wyszli z niej już w ludzkich postaciach. Naldo spojrzał w stronę, z której przybywali goście. — Och, tak, już są. Dolph spojrzał również. Na niebie widoczne były dwa lecące obok siebie centaury, które w jakiś sposób pomagały trzeciemu, który leciał między nimi. Gdy zaczęły przygotowywać się do lądowania na piasku, zobaczył, jak to robiły: na każdym z dorosłych centaurów siedziała dziewczynka, która z kolei trzymała za rękę małego centaura, Che. Gdy wylądowały, w powietrze uniosła się chmura piasku: centaury zwinęły skrzydła, dziewczynki zeskoczyły i cała piątka oraz pomarańczowy kot weszli do środka. Wszyscy mieli na nosach duże okulary, najprawdopodobniej był to jakiś rodzinny dowcip. Dolph odwrócił się, a za nim stał król Nabob. — Zrób to — odezwał się. Dolph zrozumiał, że scena należała teraz do niego. — Hm, Lektra! — zawołał. Elektra wstała i podeszła do niego. — Oczywiście, Dolph — odrzekła. Wyjęła niewielką chusteczkę i wytarła nią jego twarz: miał na niej resztki eklera. — Czy mogę cię po raz ostatni pocałować? — Nie — odpowiedział spokojnie. — Wspaniale! — mruknęła Metria. Elektra odwróciła się. Chciała, aby był szczęśliwy, tak więc nie zamierzała robić jakiejkolwiek sceny. Sumiennie oddawała go innej, ponieważ tak bardzo go kochała. Nada nie miała na sobie sukni ślubnej, lecz nie miało to znaczenia; nawet w normalnych rzeczach była piękna. Poszła do stołu, na którym znajdowały się eliksiry. — Proszę, nie — rzekł do niej Dolph. — Mam… mam coś do powiedzenia i mam nadzieję, że to zrozumiesz. — Oczywiście, Dolph — odrzekła dokładnie tak samo jak Elektra. Wciągnął głęboko powietrze, zebrał się w sobie i przemówił tak, jak to przećwiczył ostatniej nocy: — Och, Nada, zawsze będę cię kochał. Ale nie mogę się z tobą ożenić. Twarz Elektry odwróciła się w jego stronę bez wyrazu. Nada zamrugała. — Co? — Och, a niech to licho! — warknęła demonica, rozpływając się w chmurę głębokiego obrzydzenia. Dolph przełknął ślinę. — Łamię… łamię nasze zaręczyny, Nado. Ponieważ jest to z mojej winy, to i grzywna leży po mojej stronie. Przymierze między moim i twoim ludem będzie honorowane tak jak dotychczas. Możesz… możesz wyjść za mąż za tego, kogo wybierzesz. Mam nadzieję, że na zawsze pozostanę twoim przyjacielem i przyjacielem twojego ludu. Ale… ale… czy mogę cię po raz ostatni pocałować? Nada zaczęła się zbierać, ponieważ czuła, że jest w rozsypce. — Nie, dopóki nie powiesz mi dlaczego — oznajmiła, gdy złapała ostatni kawałek. — Ponieważ nie rozwiodę się z Lektrą. Teraz… teraz poznałem ją lepiej i ona mnie kocha, i robi wszystko, co w jej mocy, aby mnie uszczęśliwić bez względu na to, jaki jej to sprawia ból, i tak naprawdę jest bardziej w moim typie, to znaczy lubi rzucać się poduszkami i różne inne, i jest mi bliższa wiekiem, a ty… sądzę, że zawsze byłem przekonany, że nikt inny nie może mieć tego co ty, lecz Elektra ma, i ma również piegi, i mogę wypić eliksir miłości i patrzeć na nią. Tak po prostu jest lepiej. — Tak więc rzucasz mnie — powiedziała Nada. Dolph szurnął nogami. — Tak. — To takie jest znaczenie Odpowiedzi! — rzekł król Nabob. — Dobry Mag Humfrey powiedział nam, aby „Ożenić to, co przyniesie Draco” i Draco przyniósł Dolpha, którego ja wczoraj ożeniłem z Elektrą! — Za to mogę cię pocałować — uśmiechnęła się Nada. Objęła Dolpha i pocałowała go w sposób, który przypomniał mu ostatnią noc. Och tak, kochał ją, ale nie tak samo jak przedtem. Nauczył się paru nowych rzeczy, wydoroślał i wiedział, co musi zrobić. Gdy go puściła, odwrócił się i ruszył w kierunku stołu, na którym stały eliksiry. Zatrzymał się i odwrócił w stronę Elektry. — Nie, nie sądzę, aby mi on był potrzebny. Lektro, nie możesz pocałować mnie po raz ostatni, ponieważ nigdy nie będzie ostatniego razu. Przynajmniej tak długo nie, jak mogę sobie wyobrazić. Ale jeśli teraz miałabyś ochotę zrobić to po raz środkowy, albo jeśli chciałabyś się na mnie wściec za to, że byłem taki głupi… — Chcę! — zawołała i podeszła do niego. Jej twarz była zalana łzami, lecz elektryczność zaczęła z niej wyciekać podobnie jak ostatniej nocy i jej pocałunek prawie sprawił, że Dolph uniósł się w powietrze. — Kocham cię, głuptasie — szepnęła czule. — Sądzę… sądzę, że to chyba wszystko — powiedział Dolph, gdy jego głowa trochę się ustabilizowała. — Nie wiem, nie wiemy… nie wiem, co będziemy robić dalej, poza tym że jesteśmy małżeństwem. Bardzo wam wszystkim dziękuję za przybycie. — Nie ma za co, głupku — burknął król Nabob i odpełzł, wyglądając na całkiem zadowolonego. Dolph rozejrzał się po pawilonie zaskoczony prostotą tego rozwiązania. Jednak gdy zauważył rozmawiającą z Jenny Clio, zrozumiał, dlaczego tak wszystko wyszło. Muza Historii przybyła, aby upewnić się, że wszystko zostało właściwie zaplanowane. Przekleństwo Maga Murphy’ego dotyczące porwania Che też mogło pomieszać inne aspekty historii Xanth, tak więc wyprostowanie tych wszystkich problemów wymagało osobistej interwencji. — Przypuszczam, że Clio opowiada Jenny o Muzach — zauważyła Chex. — Dziewczynka–elf opowiadała najróżniejsze historie, które nie zgadzały się całkiem w szczegółach. A poza tym ona pochodzi z innego kraju i najprawdopodobniej nie została jeszcze wpisana do ksiąg Muz. Cieszę się, że Clio osobiście zajęła się tą sprawą. To w takim razie nie przybyła tu z powodu nie — rozwodu Dolpha! Był z tego bardzo zadowolony. — Powrócimy z Nada na Górę Zjetmus — rzekł Naldo. — Ale z pewnością pozostaniemy w kontakcie. — Dolph miał jakieś dziwne wrażenie, że książę Naga nie był specjalnie zaskoczony takim rozwiązaniem. Może wiedział, jak to jest spędzić noc poślubną w towarzystwie kobiety. To on zasugerował ten ślub i rozwód, a poza tym chciał oszczędzić swej siostrze smutku; wygląda na to, że znalazł sposób. Jeśli tak, to Dolph był mu wdzięczny, ponieważ doprowadziło go to do odkrycia Elektry. Nada nie została przez to w żaden sposób pomniejszona w jego oczach czy sercu, lecz znalazł alternatywne rozwiązanie, co do którego był pewny, że uczyni go szczęśliwym. — Poczekaj sekundę, Naldo — powiedział centaur Cheiron. Również nie wyglądał na zaskoczonego. Prawdopodobnie żaden z obecnych na weselu mężczyzn nie był zaskoczony. — Chcielibyśmy, abyście zaopiekowali się dziś po południu naszą rodziną. Nada zdziwiła się. — To znaczy Che, Gwenny i Jenny? — I Sammym — zaznaczył Che. — Grupą okularników. — Ale dlaczego? — Ponieważ musimy dowieźć księcia Dolpha i księżniczkę Elektrę na odległą stronę księżyca — wyjaśnił Cheiron. — Co? — zapytała Elektra. — Wasz miesiąc miodowy — objaśniła Chex. — To tradycja. — Chciałam powiedzieć… nazwałaś mnie… nie jestem… — Wyszłaś za mąż za księcia — powiedział Naldo. — Jesteś pierwszą księżniczką w historii, która nosi dżinsy. — To prawda! — zgodził się Dolph, nagle zdając sobie z tego sprawę. — A gdy zostanę królem, ty będziesz królową. Elektra zachwiała się. Naldo złapał ją i podtrzymał, zanim zdążyła upaść, — Księżniczki dość szybko mdleją — przyznał. — A szczególnie te nowe. Przez następnych kilka dni będziesz musiał pozostawać blisko niej i trzymać ją na oku, książę Dolphie. — Przez następnych kilka tygodni — stwierdziła Nada. — Lecz księżniczki z łatwością leczy się uczuciem. — Miesięcy — oznajmiła Chex. — Może lat. — Jej głos miał władcze brzmienie, tak jak głos dorosłych, lecz jakimś sposobem nie irytowało to już Dolpha. Będzie się starał, jak może. Dolphowi samemu trochę kręciło się w głowie. Zanim cokolwiek pomyślał, już znajdował się na grzbiecie Cheirona, a Elektra na grzbiecie Chex i obydwoje nabrali lekkości, gdy musnęły ich ogony centaurów. Nagle znaleźli się w powietrzu, unosząc się ponad plażą i pawilonem, zmierzając prosto na księżyc, gdziekolwiek by on był o tej porze dnia. Dolph spojrzał w dół. Dzieci biegły już na brzeg oceanu, aby budować zamki z piasku wokół kota, który nie raczył ruszyć się z miejsca. Tylko Jenny nie bawiła się. Stała samotnie, patrząc gdzieś w dal. Dolph wiedział, że patrzyła w stronę domu, Świata Dwóch Księżyców. Wiedział, jak się czuła, tracąc coś, co kochała, a zyskując nowe szczęście. Przypuszczał, że jej historia nie została jeszcze zakończona. Wiedział jednak, że teraz Muzy zajmowały się nią, tak więc przejrzą jej całą historię, tak jak przejrzały i jego. — Patrz! — zawołała Elektra, wskazując na dół. Dolph spojrzał we wskazaną stronę. Poza centralną krawędzią Wyspy Widoków stały dwa jednorożce, męski i żeński, idące w stronę miejsca, gdzie stała Jenny. — Hm, wydaje mi się, że znam te dwa jednorożce! — zawołała Chex. — Były one we śnie, który wyreżyserowaliśmy! — Che opowiadał o śnie, który wywołała Jenny — odezwał się Cheiron. — Czy sądzisz… ? — Z jej talentem mogłoby to być możliwe — zgodziła się Chex. — Patrz, Clio kończy rozdział! — powiedziała Elektra, patrząc jak Muza odkłada swój notatnik. — Kończy cały tom — rzekł Cheiron. — Obawiam się, że ten miesiąc miodowy nie zostanie opisany. Dolph spojrzał na Elektrę, która uśmiechnęła się do niego. Muza Historii nie zapisywała w swoim notatniku tego, co mieli zamiar robić w przyszłym tygodniu? Może było tak i lepiej. Stanowili teraz w końcu część Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. NOTA AUTORSKA Nie jest to zwyczajna powieść z serii Xanth. Jeśli jesteście wrażliwi, to lepiej nie czytajcie dalej. Oczywiście będą tutaj zawarte pewne podziękowania za kalambury i pomysły, lecz chciałbym od teraz poprosić, by mi ich więcej nie przysyłano, jako że Xanth nie jest już tak kalamburowy jak kiedyś. Od czasu gdy Xanth stał się nastolatkiem — to jest trzynasta powieść z serii — stał się on bardziej dojrzały, rozwijając nową świadomość, dotykając bardziej poważnych spraw i odchodząc od części spraw dziecinnych, chociaż przy odrobinie szczęścia nigdy nie dorośnie na tyle, aby przyłączyć się do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Tak więc fani, którzy przysyłają swoje kalambury, nie mają wiele szans na odnalezienie ich w Xanth. Jednak niektóre pojawiły się w tej powieści. Arthur Hoover wystrzelił muszle 0,22 i pozostałe. Bob Leonardi miał atak serca. Chris Cha złapał mnie w dżem korkowy. Margaret Drennan miała tremę. Chris Swanson widział patrzące muszle i zapadł się w moczary korkociągowe, Miasto Roślin, Kryształową Rzekę, plażę podków i Miasto Krzyżowe, a dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie te miejsca istnieją na Mundańskiej Florydzie. Becky Shoenberg i Asia Lynn piły czerwone wino. Shelly Poirer rozwinął gazę. A Ramiro Gonzalez Jr. w sam czas zinterpretował Odpowiedź Dobrego Maga dla rodu Naga; już napisałem tę scenę w niewłaściwy sposób, gdy otrzymałem jego list. Xanth traktuję jako najmniej konsekwentną pisaninę, jaką uprawiam. Jest łatwy, śmieszny i popularny, lecz krytycy obrzucają go obelgami i trudno znaleźć kogoś poza czytelnikami i sprzedawcami książek, komu by się on podobał. Powiedziano mi, że nigdy nie powinienem był napisać więcej niż jedną książkę z serii Xanth, a obrzydzenie ogarnia na samą myśl o tym, że stworzyłem trylogię składającą się z dziewięciu książek. Sądzę, że myślałem, iż trylogia to trzy razy trzy. Tak więc teraz przedstawiam Państwu czwartą powieść drugiej trylogii Xanth, ponieważ niestety nie nauczyłem się lepiej. Istnieją jednak pewne oznaki, które wskazują na to, iż Xanth posiada coś więcej, aniżeli mundańskie oko jest w stanie zobaczyć. Oczywiście od wielkiej literatury można się spodziewać, jak to twierdzą krytycy, że stanie się ponadczasowa i będzie czytana przez następne pokolenia, podczas gdy kiepska pisanina zostanie szybko zapomniana. Jednak Xanth nie trzyma się tej zasady i nie pozwala się zapomnieć. Każda z części Xanth jest nadal drukowana i doskonale się sprzedaje, a powiązane z Xanth kalendarze, figurki i gry zaczynają pojawiać się na rynku. Może kiedyś zostanie nawet zrobiony film, gdy producenci wreszcie zrozumieją, co się ludziom podoba. Poza tym ludzie zdają się wyciągać z Xanth prawdziwy pożytek. Tak więc jeśli literatura nie byłaby oceniana przez krytyków, lecz na podstawie swej ponadczasowości i poczytności, to Xanth mógłby wyjść z tego dużo lepiej. Na przykład wiele osób czytało Xanth, aby ulżyć dolegliwościom choroby, nie wyłączając chemoterapii. Była również dziewczynka, która została wciągnięta do stodoły, uderzona młotkiem i zgwałcona. Nie odważyła się tego nikomu powiedzieć, lecz to przeżycie zniszczyło ją. I wtedy ktoś pokazał jej powieść Ogrze, ogrze, która opowiada o podobnym problemie i w której bohaterka wreszcie odnajduje spokój w towarzystwie ogra. Ta mundańska dziewczynka znalazła ogra (nie są aż tak straszne, na jakie wyglądają, jeśli się jednego pozna) i jej życie poprawiło się, i napisała mi o tym. Była również dziewczynka, która przeżyła wypadek samochodowy, lecz w jego wyniku straciła pamięć; była czytelniczką Xanth. Przyszedłem na jej przyjęcie urodzinowe i wydaje mi się, że pomogło jej to odzyskać pamięć. Są również matki, które napisały do mnie, że ich dzieci nie lubiły czytać do czasu, gdy poznały Xanth. Są nauczyciele, którzy powiedzieli mi to samo. Wiem, że pisanie jest najważniejszą umiejętnością obecnie żyjących ludzi; zdolność czytania jest bezwzględnie konieczna, a niestety coraz trudniej jest skłonić ludzi do czytania. To pozwala mi jeszcze raz rozpatrzyć wartość Xanth; może się on okazać czymś więcej aniżeli przemijającą rozrywką. A Jenny — tak, to prawdziwa dziewczynka. Jenny Gildwarg ma dwanaście lat, a jej zwyczajne życie nagle stało się nadzwyczajne, jednak w nie bardzo miły sposób. Jenny ma oddzielną historię, która dla naszych celów zaczyna się 9 grudnia 1988. Jenny jest bardzo podobna do Jenny w książce, tyle tylko że ma zaokrąglone uszy i pięciopalczaste dłonie. Tego dnia wracała w towarzystwie kilku koleżanek ze szkoły. Zatrzymała się na skrzyżowaniu, spojrzała w lewo i w prawo i poczekała, aż przejedzie nadjeżdżający samochód. Samochód zwolnił i zatrzymał się, a kierowca dał dzieciom znak, aby przeszły na drugą stronę. Zaczęły przechodzić. Inny samochód zbliżał się do skrzyżowania, lecz jego kierowca był nietrzeźwy i bardzo się niecierpliwił; ominął stojący samochód i ruszył dalej. Uderzył Jenny i ciągnął ją za sobą jeszcze przez długi czas. Wtedy omal straciła życie. Przejeżdżający kierowca widział cały wypadek, wezwał karetkę pogotowia i wyszedł z samochodu, aby udzielić pomocy. Policja i karetka nadjechały bardzo szybko. Pijany kierowca, który zachowywał się agresywnie i musiano go zakuć w kajdanki, został zaaresztowany. Jenny udzielono pierwszej pomocy i przygotowano ją do transportu do szpitala. Matka jednego z dzieci widziała całe zajście i poszła poinformować rodziców Jenny. Przyjaciel rodziny udał się na miejsce wypadku i zidentyfikował ją dla potrzeb policji i służby zdrowia. Wróciwszy do domu, poinformował rodzinę, że było dużo krwi, lecz Jenny nadal oddychała. Próbuję się ograniczać, lecz trudno mi powstrzymać mój stosunek do jazdy w stanie nietrzeźwym. Ten kierowca został skazany za wszystkie możliwe wykroczenia, między innymi za nieostrożną jazdę i niestawienie się przed sądem; uiścił opłaty sądowe i dostał wyrok w zawieszeniu. Bardzo możliwe, że do czasu gdy ta książka ukaże się w druku, kierowca ów zapomni o całym tym epizodzie; przy odrobinie szczęścia może udało mu się już zahaczyć kolejnego przechodnia. Kto jest w stanie zmierzyć ogrom rozpaczy tych niewinnych ludzi, spowodowanej tym, że ten zalany osioł nie poczekał na swoją kolej? Rodzice Jenny pozbierali się, aby pójść do szpitala, gdzie dowiedzieli się, że Jenny znajduje się w stanie krytycznym i jest w śpiączce. Lekarze pracowali nad nią kilka godzin, aby doprowadzić ją do stanu równowagi. Następnie helikopterem przetransportowano ją na oddział intensywnej terapii innego szpitala, w którym zajmowano się nią przez kilka godzin i przewieziono ją do szpitala dziecięcego. W tym miejscu powiedziano rodzicom Jenny, że najprawdopodobniej umrze; miała tylko 15 procent szansy na przeżycie. Jej ojciec dostał ataku serca, który przeżył; matka trzymała się z trudem, wspomagana przez przyjaciół i rodzinę, jednak po paru miesiącach zaczęła cierpieć na krwawiące wrzody, lecz nie szła do szpitala bardziej z oporu niż z rozsądku. Jenny przetrwała przez krytyczny okres siedemdziesięciu dwóch godzin. Po tych trzech dniach jej szansę na przeżycie podniosły się do 50 procent, jednak nie mówiono nic na temat stanu jej mózgu. W takich przypadkach chorym grozi zniszczenie tkanki mózgowej, którego chirurdzy nie są w stanie naprawić. Fizycznie znajdowała się w opłakanym stanie. Jej piękne, sięgające pasa włosy zostały krótko obcięte, a połowa jej głowy całkowicie ogolona. Może i lepiej, że była nieprzytomna, ponieważ w tym stadium przebudzenie mogło skończyć się szokiem. Po jakichś trzech tygodniach, będąc nadal w stanie śpiączki, została przeniesiona do innego szpitala. Pozostała w nim przez sześć tygodni, prawie nie reagując na bodźce zewnętrzne. Od czasu do czasu ruszała wielkim palcem u prawej stopy, lekko unosiła głowę oraz wodziła na prośbę oczami. Matka pokazywała jej fotografie jej kotów — Jenny zabierała z ulicy każdego bezdomnego kota i teraz było ich w domu jedenaście — i czytała jej listy od koleżanek. Oczy Jenny otwarły się szeroko i westchnęła ciężko. Oznaczało to, że jej system nerwowy funkcjonował i że nadal była w stanie myśleć. Ale na tym się wszystko kończyło. Próbowano powiedzieć jej, co się stało i najprawdopodobniej wtedy wypowiedziała swoje jedyne słowo, jeśli tak można zinterpretować wydany przez nią dźwięk: „Nie!” Nie współpracowała z terapeutami. Zdawało się, że jest w głębokim dołku psychicznym i tylko najbardziej wyraziste rzeczy docierały do niej, jednakże na krótko. Wydawało się, że nie chce żyć. Jaki bowiem miało sens życie ze sparaliżowanym ciałem? Tygodnie mijały bez jakichkolwiek zmian. W końcu matka Jenny, łapiąc się jak tonący brzytwy, napisała do mnie. Pomyślała, że może list od autora Xanth wywołałby jakąś iskierkę i umotywowałby Jenny do wyjścia ze śpiączki. Jenny przeczytała dziesięć pierwszych powieści z serii Xanth; wypadek uniemożliwił jej przeczytanie jedenastej, która została wydrukowana tuż przed tym, zanim się wydarzyło to nieszczęście. Świat Xanth był obecny w domu Jenny. Czarodziejska Pszczółka była tak uparta jak zawsze, zmuszając domowników do używania mundańskiego słownika; Pomarańczowy Agent czasami niszczył im rośliny (okazało się, że był to ich wielki rudy kot, który korzystał z doniczek zamiast ze specjalnie przygotowanego na jego odchody pojemnika); Wielka Rozpadlina miała swoje przedłużenie za ich ogrodem; Zaklęcie Zapomnienia często było przyczyną zapominania odrabiania lekcji czy też sprzątania pokoju; Bestyjeczka spod Łóżeczka sprawiała, że rzeczy znikały bez śladu; a hipnotykwa — telewizor — miała zwyczaj łapać jej ojca po tym, jak przychodził z pracy. Tak więc może Xanth posiadałby magię potrzebną do obudzenia Jenny z jej drugiego snu. Matka Jenny znała powieściopisarkę tegoż samego gatunku, Andreę Alton, której powieść Demon Przemienienia opisywał cywilizowane kotopodobne istoty. Spytała ją o to, czy powinna do mnie napisać, a Andrea zasugerowała jej, że powinna mnie poprosić, abym jedną z postaci w Xanth nazwał imieniem Jenny, jako że to mogło być zrobione bez nawiązywania do stanu prawdziwej Jenny i mogło wywołać u niej pewne zainteresowanie. W najgorszym wypadku mogłem tylko powiedzieć — nie. Stało się tak, że gdy otrzymałem list w lutym–butym 1989, byłem akurat mniej więcej trzy tygodnie od rozpoczęcia pisania tej powieści. Wiedziałem, jak miała się zacząć i jak skończyć, i wiedziałem, że centaur Che potrzebował pomocy. Reszta nie była jeszcze dopracowana; wymyśliłbym ją w trakcie pisania. Tak więc napisałem do Jenny list, który miał zostać przeczytany przez jej matkę, a w którym poinformowałem ją o powieści i zaproponowałem jej umieszczenie w niej postaci o jej imieniu. Czy wolałaby być dziewczynką — ogrem czy dziewczynką–elfem? Zapytałem, czy podobała jej się seria komiksów „Poszukiwania Elfów” — wielu moim młodszym czytelnikom bardzo ona przypadła do gustu — i wspomniałem, że jej Bestyjeczka spod Łóżeczka czuła się w domu samotna, tak więc wprowadziła się pod jej szpitalne łóżko. Jednak groziło jej tam niebezpieczeństwo, że pielęgniarka da jej straszny zastrzyk w tyłek. Z jakiegoś powodu potwory nie lubią zastrzyków. Naprawdę byłem pełen wątpliwości. Miałem nadzieję, że mój list pomoże, ponieważ sam wychowałem dwie córki i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności każda z nich miała kiedyś również dwanaście lat, a dla mnie nie istnieje nic bardziej cennego od małej dziewczynki. Jednak zanim mój list dotarł do niej, Jenny leżała już trzy miesiące w śpiączce, co nie dawało specjalnych nadziei. Przygotowałem się więc na to, aby się za dużo nie spodziewać, tak jak Elektra po Księciu Dolphie. Powinienem nadmienić, że nie czekam na potok próśb czytelników o nazwanie moich bohaterów ich imionami. Była to nietypowa sytuacja. Dużo bardziej wolałbym, aby każdy młody czytelnik żył bezpiecznie i nigdy nie cierpiał z powodu bólu czy nawet złej oceny w szkole. Jedna postać może nosić imię czytelnika, ale ja mam pół miliona czytelników. Tak więc jeśli nie jesteś w śpiączce, to nie proś. Matka Jenny przeczytała jej mój list. Spowodował on, że oczy dziewczynki bardzo szeroko się otwarły, a na jej twarzy pojawił się pierwszy od czasu wypadku uśmiech. Zaczęła reagować. Na żądanie potrafiła ściskać komuś rękę. Używano plansz z wypisanymi na nich TAK i NIE, na które Jenny w odpowiedzi na zadane pytanie wskazywała oczami. Tym sposobem matka Jenny upewniła się, że woli być ona dziewczynką–elfem, a nie dziewczynką–ogrem. To dopiero niespodzianka! Oczywiście tylko jej dokuczałem. Od tego czasu Jenny zaczęła współpracować z terapeutami i każdego tygodnia widać było poprawę. Była nadal w dużym stopniu sparaliżowana i znajdowała się w gorsecie, nie będąc w stanie poruszać lewą częścią ciała oraz mówić. Nie była w stanie zamknąć ust; jedyne, co jej się udawało, to uśmiech. Aby uwolnić jej ramiona, musiano by wykonać blokadę całych zespołów nerwów. Przypuszczamy, że czasami cierpiała z powodu bólu. Ale Jenny jest pogodną dziewczynką, tak więc jej uśmiech zaczął pojawiać się coraz częściej, po pewnym czasie nawet zaczęła się śmiać, aż wreszcie zdołała wypowiedzieć pierwsze słowo, co do znaczenia którego mamy absolutną pewność: „Cześć”. Trudno jest mówić ze sparaliżowaną twarzą. Miała przed sobą jeszcze długą drogę i nikt nie był w stanie powiedzieć, jak daleko uda jej się nią zajść, lecz teraz przynajmniej szła naprzód. Wydrapywała się z dołka, cal po calu. Napisałem jeszcze raz i jeszcze raz, w cotygodniowych odstępach. Jenny stała się moim głównym korespondentem, pomimo że nie była w stanie odpowiadać na moje listy. Jej matka informowała mnie o reakcjach Jenny na moje listy i tłumaczyła je. Mruganie oczyma mogło być sygnałem, a gra w „dwadzieścia pytań” mogła pomóc zgadnąć, co Jenny miała na myśli. Reagowała teraz tak dobrze, że łatwo czasami było zapomnieć, że była prawie całkiem sparaliżowana. Dowiedziałem się, że jest wegetarianką, podobnie jak ja, i widziałem rysunki, które zrobiła przed wypadkiem do swojej opowieści o kwiatach i niewidomej dziewczynce. Tak, dziewczynka–elf Jenny opowiadała historyjkę Jenny; tutaj chciałbym złożyć jej podziękowania za wkład w treść książki. Teraz gdy to piszę, jej rodzice kupują akurat wózek inwalidzki, nie mogąc doczekać się, kiedy Jenny wreszcie wróci do domu. Żartowałem o tym, jak to Jenny będzie pędzić korytarzami, okręcając pielęgniarki, i będzie znana jako Kręcąca Jenny. Jeśli chcecie, to w kolejnej powieści z serii Xanth mogę przedstawić sprawozdanie z postępów Jenny. Jeśli chodzi o dziewczynkę–elfia, Jenny, to też nie wiemy, co dalej z nią będzie. Może pozostanie w Xanth, a może powróci do Świata Dwóch Księżyców. Tylko Muzy wiedzą to z pewnością, ale one też nie zdają się wiedzieć do końca. Ci z was, którzy jeszcze nie mieli okazji odwiedzić tego świata, mogą to zrobić dla niej teraz: „Poszukiwania Elfów” są do nabycia w księgarniach w ich graficznej wersji. W tej chwili uwierzcie mi na słowo: nie są one gorsze od Xanth. Powracając tymczasem do Mundanii: co zrobiłbym z tym pijanym kierowcą, gdybym był władcą wszechświata? Skazałbym go na trzy miesiące śpiączki i możliwość zostania kaleką do końca życia. Już czas, aby zacząć prowadzić ostre akcje przeciwko takiemu brutalnemu idiotyzmowi. Ponieważ nie był to odosobniony przypadek; każdego dnia inni pijani kierowcy wyrządzają taką samą krzywdę innym niewinnym dzieciom. Dlaczego mieliby tego zaprzestać, jeśli kary są śmiechu warte? Tak więc zabrałem się do pisania powieści i Jenny przybrała w niej postać krzyżówki między Jenny z Mundanii i gościem z „Poszukiwań Elfów”. Napisałem do Richarda i Wendy Pini, którzy nagrywają „Poszukiwania Elfów”, i oni pozwolili mi na upodobnienie Jenny bardziej do elfa z „Poszukiwań Elfów” niż z Xanth. Tak naprawdę to oni również skontaktowali się z prawdziwą Jenny, wysyłając jej rzeczy z ich królestwa. Słyszałem, że pewnego razu Jenny, zirytowana rockową muzyką puszczaną przez leżącego na oddziale chłopca, puściła na cały regulator taśmę z „Poszukiwaniami Elfów”, aby ją zagłuszyć. Czy powinniśmy nazwać to przekomarzaniem się? Tak więc elf z „Poszukiwań Elfów” dostał się do Xanth, czyniąc w ten sposób tę powieść jedyną w swoim rodzaju. Resztę już znacie. Po zakończeniu pisania tej powieści i Noty, w maju–gaju, coś się zdarzyło. Dowiedziałem się, że Jenny mieszkała w pobliżu miejsca, w którym organizowany był kongres popularnonaukowy, który został wyznaczony na liściopad 1989. Tak więc poinformowałem o tym jej rodziców i powiedziałem, że jeśli byłoby możliwe, że Jenny mogłaby brać w nim udział, to ja też bym przyjechał. Nie cierpię podróżować, ale to była specjalna okazja, a poza tym zdawało się mało prawdopodobne, aby szpital tak szybko ją wypuścił. Niespodzianka! Dało się to załatwić. Szpital dał Jenny jednodniową przepustkę i przybyła na kongres z dwoma terapeutami i rodziną. Dzięki temu byłem obecny na Sci–Con 11, w Wirginii, i poznałem Jenny, która teraz miała trzynaście lat. Nadal nie mogła się jeszcze poruszać ani mówić i nie mogła długo siedzieć w wózku inwalidzkim. Wziąłem ją za rękę i mówiłem do niej intensywnie przez pół godziny, powodując, że cały świat zniknął. Istotą tego, co jej powiedziałem, było to, że może to ona sama zdecydowała obudzić się ze śpiączki, usłyszała mój pierwszy list i powiedziała: „Jak miło. A co jest na obiad?” W tym miejscu zaczęła się uśmiechać; obydwoje wiedzieliśmy, że nie było tak. Wtedy spoważniałem: „A może przechodziłaś doliną cieni śmierci i rezolutnie odwróciłaś się w stronę innego świata, czekając tam do czasu, gdy moja ręka chwyciła twoją i przytrzymała cię, i przyprowadziła z powrotem na ten świat”. Wyjaśniłem, jak to ja byłem ostatnią z łańcucha wielu osób, między innymi rodziców i przyjaciół, które próbowały do niej dotrzeć i mnie udało się rozciągnąć tak, aby pokryć ten ostatni odcinek i w końcu chwycić ją za rękę. Ale miałem nadzieję, że to, do czego ją sprowadziłem, to było coś więcej niż paraliż. Ta konwencja była częścią tego, co ofiarował jej świat. Następnie przedstawiłem ją jeszcze jednej osobie, która przyjechała: Richardowi Pini od „Poszukiwań Elfów”. W tym miejscu jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Richard przekazał jej obraz namalowany przez Wendy Pini przedstawiający dziewczynkę–elfa Jenny, która wyglądała dokładnie tak jak Jenny, tyle tylko że ze spiczastymi uszami. Zrobią oni graficzną — to znaczy z obrazkami — wersję powieści, która ukaże się mniej więcej w tym samym czasie, tak więc ci z was, którzy wolą wspaniałe rysunki od nudnego druku, mogą wyrzucić tę książkę i kupić komiks. Jenny obejrzała wystawę sztuki na konwencji, siedząc w wózku inwalidzkim w ślicznej purpurowej sukience i dopasowanych kolorem bucikach. Gość Honorowy Wystawy, Ron Lindahn, który rysuje Kalendarze Xanth, osobiście pokazywał jej swoje obrazy. Biorący udział w konwencji podchodzili do niej, niektórzy poprzebierani, ignorując Richarda i mnie. Cieszyliśmy się, że tak to wyszło. To była godzina Jenny. Ale na tym się skończyło. Jenny była bardzo zmęczona. Musiała powrócić do swojego pokoju i położyć się, a następnie przewieziono ją z powrotem do szpitala. Odwiedziłem ją tam następnego dnia i przeczytałem historyjkę jej i jej podobnie sparaliżowanej przyjaciółce Kathy. Kolejnego dnia wróciłem na Florydę, mając przy sobie sztuczną czerwoną różę z bukiecika Jenny. Nadal ją mam. Tak więc jest to uzupełnienie, które prowadzi Jenny przez rok 1989. Nie wiemy, jakie jeszcze Jenny może poczynić postępy. Ale poznała teraz czytelników Xanth, a wielu czytelników poznało również ją. Moje doświadczenia z „Ligeją”, dziewczyną próbującą popełnić samobójstwo sprzed kilku lat wstecz, nauczyło mnie, że niektórzy czytelnicy będą chcieli napisać do Jenny. Podam wam jej adres z jedną tylko wzmianką: nie spodziewajcie się otrzymać od Jenny odpowiedzi. Nie jest w stanie utrzymać pióra, aby coś napisać, i cały czas specjaliści zastanawiają się, jak można by podłączyć komputer, którym mogłaby sterować ruchami głowy. Tak właściwie to nie będzie ona czytała waszych listów, ponieważ nie jest w stanie trzymać ich przed oczyma; jej rodzice przeczytają je jej. Lepiej więc nie piszcie nic bardzo osobistego. Możecie do niej pisać na adres: Jenny Elf, P.O. Box 8152, Hampton, Virginia 23666–8152, U.S.A. A jeśli chcielibyście trafić na moją listę oczekujących na zdjęcia z autografem, katalog książek lub kopię mego osobistego biuletynu informacyjnego, zadzwońcie pod numer: 00–1800–4474377. * Oryg. rushes — sitowie; to rush — spieszyć się; nieprzetłumaczalna gra słów (przyp. tłum.). * Gra słowna: ang. honey moon = miodowy miesiąc lub dosłownie miodowy księżyc (przyp. tłum.). * Shell (ang.) = muszla oraz łuska naboju; nieprzetłumaczalna gra słów (przyp. tłum.). * Heartburn (ang.) = zgaga; w dosłownym tłumaczeniu oparzenie serca (przyp. tłum.). * Traffic jam (ang.) = oznacza korek, zator drogowy, jednak w dosłownym tłumaczeniu może również oznaczać specyficzny rodzaj dżemu (przyp. tłum.). * Cool (ang.) = chłodny, ale jednocześnie super, fantastyczny (przyp. tłum.). * Limbs (ang.) = kończyny; rdzeń „limb” stanowi część nazwy tegoż akurat gatunku sera (przyp. tłum.). * Ram (ang.) = baran i jednocześnie taran (przyp. tłum.). * Angielskie słowa sea, see wymawia się w dokładnie taki sam sposób, lecz słowa te oznaczają morze i widzieć; stąd sea shell = muszla morska; see shell — muszla widząca (przyp. tłum.). * Rat cheese (ang.) = w dosłownym tłumaczeniu szczurzy ser, jest to określenie używane dla sera typu cheddar (przyp. tłum.). * Ang. Isle of View — Wyspa Widoków w wymowie jak: I love you — kocham cię (przyp. tłum.).